Krentz Jayne Ann
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Proszę się nie zatrzymywać! To zaczyna być
interesujące!
Męski głos, dochodzący z wnętrza ciemnego pomieszczenia,
brzmiał lodowato i przypominał trzask
odwodzonego cyngla. Brenna Llewellyn miała wrażenie,
że wycelowano w nią śmiercionośną broń. Z jedną
nogą przerzuconą już przez parapet okna, zamarł
w bezruchu. Znalazła się w pułapce.
Szeroko otwartymi oczyma wpatrywała się przerażona
w głąb ciemnego pokoju.
Przypłacę życiem tę moją przygodę, pomyślała
nieco histerycznie. Nie mając nic do stracenia,
postanowiła ratować się ucieczką. Ten wynajęty przez
nią domek letniskowy, do którego przyjechała na
wakacje nad jezioro Tahoe, nie był pusty. Miał już
lokatora! Ukrywał się w nim jakiś złodziej lub nawet
bandyta. Jej niespodziewane nocne wtargnięcie musiało
być dla niego przykrym zaskoczeniem.
- Na pani miejscu nie próbowałbym uciekać
- ostrzegł ten sam stalowy męski głos. - Jest na to
stanowczo za późno.
W bezsilnym geście Brenna zacisnęła dłonie na
parapecie. Wiedziała, że mężczyzna ma rację. Na tle
okna, w księżycowej poświacie, była z wnętrza domku
dobrze widoczna. Stanowiła doskonały cel. Zanim
udałoby się jej zeskoczyć z okna, ukrywający się
złoczyńca mógłby ją zastrzelić. Nie wątpiła, że jest
uzbrojony. Brenna siedziała więc nadal okrakiem na
parapecie, rozpaczliwie szukając w myśli jakiegoś
wyjścia. Próbowała opanować strach. Jeśli wpadnie
w panikę, sytuacja stanie się jeszcze gorsza.
- Niech mnie pan posłucha - powiedziała po chwili
zdumiewająco spokojnym głosem. - Nie widzę w tych
ciemnościach pańskiej twarzy. Nie wiem, jak pan
wygląda, więc nigdy nie będę mogła pana zidentyfikować.
Proszę pozwolić mi wyjść tą samą drogą,
którą tu przyszłam. Słowo honoru, nikomu nie
powiem, że pana tu zastałam.
- Słowo honoru? - powtórzył mężczyzna.
- W ustach włamywaczki? To brzmi interesująco
- dodał z sarkazmem.
W ciemnościach Brenna dostrzegła nagle jakiś ruch.
- Nie! Proszę! - krzyknęła.
W tej właśnie chwili promienie księżyca oświetliły
wnętrze pokoju. Na widok mężczyzny serce podeszło
jej do gardła. B y ł bosy, obnażony do pasa. Miał na
sobie tylko obcisłe dżinsy. Trzymał ł u k ze strzałą.
Brennę zdumiał widok prymitywnej broni. Była
jednak przekonana, że w rękach tego mężczyzny
może być równie groźna, jak każda inna.
- Mój Boże! - szepnęła. W co ja się wpakowałam?
pomyślała z przerażeniem.
- Jak długo zamierza pani tak siedzieć na parapecie?
Równie dobrze może pani wejść teraz do środka.
- Przepraszam, nastąpiło jakieś nieporozumienie...
- powiedziała niepewnym głosem.
- Jestem o tym przekonany - mruknął mężczyzna,
Zbliżył się do niej jednym nagłym kocim ruchem.
- Przykrą stroną życia jest to, że trzeba płacić za
popełnione błędy. Jako profesjonalna włamywaczka
pani chyba dobrze o tym wie.
N i e spuszczając wzroku ze swej ofiary, odstawił na
bok łuk i strzałę.
Teraz albo nigdy, pomyślała Brenna. To moja
ostatnia szansa. Jednym szybkim ruchem spróbowała
przerzucić nogę przez parapet i zeskoczyć na zewnątrz
domku. Nie udało się. Poczuła nagle, jak wokół
przegubu jej dłoni zaciska się stalowa obręcz. Błyskawicznym
ruchem ręki mężczyzna wciągnął ją do
środka. Zapalił światło w pokoju.
Do licha, nie poddam się przecież bez walki,
pomyślała rozgniewana Brenna patrząc w zimne oczy
przeciwnika. Rzuciła się na niego jak rozeźlona kotka,
usiłując się uwolnić ze stalowego uścisku. Widząc
bezlitosny wzrok mężczyzny, była przekonana, że nie
cofnie się on przed niczym.
I zanim zorientowała się, co się stało, leżała już na
podłodze, przygwożdżona jego rękami. Zamknęła
bezwiednie oczy i nabrała głęboko powietrza.
- Ty łobuzie! - syknęła z wściekłością.
Napastnik jedną ręką docisnął obie dłonie Brenny
do podłogi, drugą zaś zaczął przesuwać wzdłuż jej
ciała. Siedział teraz na niej okrakiem. Pod wpływem
dotyku męskiej ręki Brenna zesztywniała.
- Przysięgam na Boga, że jeśli mnie zgwałcisz, to
gorzko tego pożałujesz. Sprawiedliwość dosięgnie cię
nawet na końcu świata. - Była równie wściekła, jak
przerażona.
- Niech pani się uspokoi - powiedział. - Chcę się
tylko przekonać, jak i ekwipunek noszą włamywaczki
w dzisiejszych czasach.
Brenna popatrzyła na niego zaskoczona. Dopiero
teraz uprzytomniła sobie, że mężczyzna rzeczywiście
tylko ją obszukuje. Robi to sprawnie i fachowo.
- Nie jestem uzbrojona - powiedziała po chwili,
zwilżywszy językiem spieczone wargi. - Na litość boską,
niech mi pan da spokój, nie jestem włamywaczką!
-Natychmiast pożałowała swych słów, gdyż uprzytomni-
ła sobie, że ten bandzior, ukrywający się w opuszczo-
nym domku nad jeziorem, potraktuje ją łagodniej, jeśli
będzie przekonany, że i ona jest na bakier z prawem.
Skończył obszukiwać Brennę. Wyprostował się
powoli i zaczął przyglądać się jej uważnie.
- Mnie nie nabierzesz. - Mężczyzna zachowywał
się spokojnie, a jego głos brzmiał teraz niemal wesoło.
- O ile mi wiadomo, większość ludzi włażących
w nocy do cudzych mieszkań ma złodziejskie zamiary.
- Wchodziłam nie do cudzego domu, lecz do
własnego! Usiłowałam dostać się do środka!
- Tak się składa, że to ja jestem w tej chwili
właścicielem tego domku. Kto pierwszy, ten lepszy.
Jak wiesz zapewne, w obliczu prawa najczęściej'
wygrywa posiadacz... - zawiesił głos nie kończąc
zdania.
- Wszedł pan nielegalnie w jego posiadanie! - przerwała
mu ostro Brenna. Zaczęła wstępować w nią
odwaga. Instynkt podpowiadał, że sytuacja nie jest
bardzo zła. Pocieszające było to, że bandyta zachowywał
się jak profesjonalista, a nie jak wariat.
Nie wyglądało na to, że nagle wpadnie w szał i ją
zabije. Taką przynajmniej miała nadzieję.
- Wejść nielegalnie w posiadanie - powiedział
kpiącym tonem. - W ustach włamywaczki taka
terminologia? Do czego to j u ż doszło w dzisiejszych
czasach!
- Zamierza pan temu zaprzeczyć? - przypierała
Brenna mężczyznę do muru .
- Tak. Zaprzeczam. Czy mam pokazać moją umowę
dzierżawną? Brenna popatrzyła na mężczyznę z największym
zdumieniem.
- Umowę? - powtórzyła. - Na trzy miesiące począwszy od pierwszego
czerwca. - Podniósł się z podłogi i podciągnął Brernnę
do góry. Była niemile zaskoczona i zmieszana.
- Coś mi się zdaje - zaczęła ostrożnie - że nastąpiła
jakaś pomyłka.
- Już to pani mówiłem. - Przyglądał się jej napiętej
twarzy. - Za błędy się płaci, w taki czy inny sposób.
Patrzyła na niego w milczeniu, próbując wziąć się
w garść. Czy to możliwe, że usiłowała dostać się do
niewłaściwego domku? Rozejrzała się po pokoju.
Widok wnętrza zdawał się potwierdzać te ponure
podejrzenia.
Pościel na łóżku była rozrzucona. Otwarte drzwi
szafy ukazywały jej półki wypełnione męskimi rzeczami.
Na podłodze stało eleganckie obuwie, a obok niego
dwie pary zniszczonych, turystycznych butów. Mała
półka w rogu pokoju była zarzucona papierami
i książkami. Z głębokim westchnieniem Brenna
spojrzała ponownie na mężczyznę. Stał, spokojnie
czekając, aż nieproszony gość zakończy lustrację
wnętrza, a na jego wargach błąkał się lekki uśmiech.
Kiedy ich oczy ponownie się spotkały, Brenna
odetchnęła z ulgą. Z uśmiechem na ustach mężczyzna
wyglądał mniej groźnie niż poprzednio. Była przekonana,
że, sprowokowany, potrafi być niebezpieczny,
ale że nie jest wariatem, mimo łuku i strzały.
Nieco uspokojona, zaczęła przyglądać mu się.
uważnie. Był wysoki. Bruzdy wyżłobione wokół oczu
i ust świadczyły o tym, że młodość ma już za sobą.
Wyglądał na jakieś trzydzieści siedem lub osiem lat.
Skronie miał przyprószone siwizną. Gęste brązowe
włosy były, jak na jej gust, ostrzyżone zbyt krótko.
Nie był przystojny w konwencjonalnym znaczeniu
tego słowa, lecz jego twarz uwidaczniała wewnętrzne
cechy charakteru. Malowały się na niej zarówno
pewność siebie, jak i autorytet. Twarde spojrzenie
stalowych oczu, orli nos, mocno zarysowany podbródek
i wysokie kości policzkowe dopełniały obrazu.
Bezwiednie, wzrok Brenny przesunął się niżej
i zatrzymał na szerokim i umięśnionym torsie, po
krytym ciemnym owłosieniem. Dolną cześć ciała
skrywały obcisłe czarne dżinsy. Mężczyzna był silny
i dobrze zbudowany.
Brenna przypomniała sobie, jak wynurzył się
z mroku, z łukiem i strzałą w rękach. Spokojny
i opanowany, był panem sytuacji. Wyglądał na
profesjonalistę w każdym calu. Brenna nie umiała
odpowiedzieć sobie na pytanie, jak i mógł być jego
zawód. W każdym bądź razie było oczywiste, że na
posiedzeniach ciała pedagogicznego w college'u,
w których brała udział, jego obecność byłaby zupełnie
nie na miejscu.
Zdawała sobie sprawę, że mężczyzna też przygląda
się jej uważnie. Musiała wyglądać okropnie, ale się
tym nie przejmowała. Długie ciemne włosy wysunęły
się spod klamerki zapiętej z tyłu głowy i opadały
teraz w nieładzie na plecy i ramiona. Według obiegowych
kanonów urody, nie była ładna. Miała interesującą
twarz. Szeroko rozstawione brązowe oczy
odzwierciedlały inteligencję i poczucie humoru. Mimo
łagodnie zarysowanych ust, skłonnych do śmiechu,
z oblicza Brenny przebijały upór i stanowczość.
Była ubrana w długi, czerwony, bawełniany sweter,
zbyt obcisły na piersiach. Pod wpływem taksującego
wzroku mężczyzny uświadomiła sobie nagle, że nie
ma na sobie biustonosza. Na wyjazd nad jezioro
Tahoe ubrała się w wytarte dżinsy i równie zniszczone
mokasyny. Chciała podróżować wygodnie i nie sądziła,
że po drodze będzie musiała z kimkolwiek się
kontaktować.
Mam przecież dwadzieścia dziewięć lat, pomyślała
Brenna, powinnam mieć więcej pewności siebie. Była
już bądź co bądź osobą poważną. Pracowała jako
wykładowca filozofii w małym , lecz znanym college'u.
Dziś jednak nie była w dobrej formie.
- Jest mi przykro - zaczęła - bo wygląda na to , że
wtargnęłam po nocy do domu będącego czasowo
w pańskim posiadaniu. - Uniosła w górę podbródek.
- Niestety, tak się jednak składa, że ja też mam taką
samą umowę. To błąd właściciela. Jak mógł dwóm
różnym osobom wynająć na lato tę samą posiadłość?
- Znam doskonale właścicieli i nie sądzę, żeby aż
tak się pomylili. Czy może pani pokazać swoją umowę?
- zapytał i wyciągnął rękę w stronę Brenny.
- Jest w samochodzie - odrzekła chłodno.
- No to chodźmy ją obejrzeć - zaproponował.
- Nie musi być pan aż tak niegrzeczny - powiedziała,
gdy mężczyzna wziął ją mocno za ramię
i energicznym krokiem wyprowadził z sypialni w głąb
mieszkania i skierował ku drzwiom wyjściowym.
- Byłem przekonany, że wykazuję maksimum
cierpliwości. - Otworzył drzwi. Wyszli na zewnątrz.
Zdawała sobie sprawę z tego, że mężczyzna idzie
boso po żwirze podjazdu. Robił długie, niemal kocie
kroki i nie zważał na ostre podłoże. Oparł się
o samochód i bez ruchu patrzył, jak Brenna otwiera
drzwi i wyjmuje teczkę z jakimiś papierami.
- Oto moja umowa. - Z triumfem podała mu jakiś
papier.
Wziął go bez słowa i pochylił się w stronę wnętrza
wozu, usiłując odczytać treść w słabym świetle.
- Nazywasz się Brenna Llewellyn? - spytał.
- Tak. I mogę tego dowieść - odrzekła zaczepnie.
Mężczyzna wyprostował się i uśmiechnął.
- Jestem Ryder Sterne. Najwyraźniej będziemy
sąsiadami przez całe lato.
- Jak to: sąsiadami? - Brenna była zaskoczona.
- Ćwiczyłaś sposoby dostawania się do domu nie
na tym obiekcie, co trzeba. Twój domek jest tam.
- Pokazał ręką w stronę lasu. - Zaraz za moim.
- Nic nie widzę. - Brenna wpatrywała się w ciemną
grupę sosen. - W ogóle go nie zauważyłam - przyznała,
dostrzegając wreszcie majaczące kontury jakiegoś
domku. - Do diabła - mruknęła pod nosem - co za
okropny sposób kończenia równie okropnego dnia!
- Z widocznym wysiłkiem odwróciła się w stronę
mężczyzny stojącego nadal obok samochodu.
- Czy zawsze wchodzisz oknem? - spytał spokojnie.
- Nie bądź śmieszny. Chciałam otworzyć drzwi
kluczem, ale mi się to nie udało. Dlatego inną drogą
próbowałam dostać się do środka.
- Usłyszałem, jak ktoś majstruje przy zamku.
Gdybyś poczekała chwilę, otworzyłbym ci drzwi,
a nam obojgu zaoszczędziłbym trochę nerwów. Kiedy
obeszłaś dom i usiłowałaś wejść przez okno, uznałem,
że twoje intencje są co najmniej podejrzane.
- I dlatego czaiłeś się z łukiem?
Ryder Sterne wzruszył ramionami.
- To była jedyna broń, jaką miałem pod ręką.
Przecież nie wiedziałem, kto się tu zakrada. Weźmy
twoje rzeczy z samochodu. Jest już druga w nocy, a ja
chciałbym się jeszcze trochę przespać.
Brenna dotknęła odruchowo obnażonego ramienia
Rydera. Poczuła pod palcami napięte mięśnie.
- W porządku, sama sobie poradzę - odrzekła
szorstkim głosem. - Jest mi bardzo przykro, że
wywołałam całe to zamieszanie. Kładź się spać. Twoja
pomoc nie jest mi już potrzebna.
Spojrzał przelotnie na swoje ramię, którego Brenna
przed chwilą dotykała i podniósł wzrok. Na jego
wargach błąkał się lekki uśmiech.
- Zaniosę bagaże na miejsce - powtórzył niezwykle
łagodnym głosem. - Najpierw jednak wrócę po buty.
Poczekaj chwilę, to nie potrwa długo.
Brenna obserwowała jego płynne, lekkie ruchy.
Zachowywał się przedziwnie. Była przyzwyczajona
do mężczyzn postępujących zupełnie inaczej. W identycznej
sytuacji albo próbowaliby się z nią spierać,
albo wycofaliby się. Nigdy dotychczas nie miała do
czynienia z osobnikiem, który po prostu oświadcza,
że zamierza coś zrobić, a następnie bez słowa to
wykonuje, nie bacząc na to , co ona ma w tej kwestii
do powiedzenia.
Po chwili Ryder Sterne wrócił do samochodu
i w milczeniu zaczął wyładowywać bagaże. Im mówi
spokojniej i łagodniej, tym działa sprawniej i bardziej
profesjonalnie, pomyślała. Miała świeżo w pamięci
jego łagodny głos, którym zakazał jej ucieczki.
D a m spokój, nie będę protestowała, niech mi
pomaga, postanowiła. Nie ma sensu się spierać
w samym środku nocy. Wzięła do ręki neseser
i podążyła za Ryderem.
- Sądzę, że te drzwi dadzą się bez trudu otworzyć
twoimi kluczami - powiedział zatrzymując się na
ganku małego domku z bardzo spadzistym dachem.
Po raz drugi tej nocy Brenna sięgnęła po klucz.
- Mam propozycję. Zawrzyjmy umowę. Jeśli mi
przyrzekniesz, że o tym nocnym incydencie nie
wspomnisz przez całe lato, to ja nie powiem nikomu,
że witasz gości uzbrojony w łuk i strzałę. Zgoda?
W księżycowej poświacie Brenna zobaczyła, jak
kąciki ust Rydera unoszą się w górę.
- Stawiasz trudne warunki. Będę się musiał nad
tym zastanowić.
Weszli do środka. Ryder zapalił światło. Brenna
rozglądała się z zaciekawieniem Wnętrze domku
było urządzone w wiejskim stylu. W saloniku, umeblowanym
niskimi prostymi meblami, znajdował się
duży kominek. W rogu pokoju zauważyła schody
biegnące na stryszek, gdzie pewnie urządzono sypialnię.
- Czy widać stąd jezioro? - spytała wpatrując się
w okno i próbując przebić wzrokiem otaczające ich
ciemności.
- Jutro zobaczysz więcej. Teraz zasłaniają drzewa.
- Postawił przyniesione bagaże. - Chodźmy. Resztę
rzeczy uda się chyba zabrać za jednym zamachem.
- Oto człowiek czynu. Silny małomówny mężczyzna
- powiedziała Brenna do odwróconych pleców Rydera.
- Tylko o drugiej w nocy - odparł nie odwracając
głowy w jej stronę.
Co się ze mną dzieje? Dlaczego robię takie kretyńskie
uwagi? Brenna była zadowolona, że Ryder nie może
zobaczyć, jak bardzo się zaczerwieniła.
- Teraz powinniśmy się czegoś napić. Idziemy do
mnie - stwierdził spokojnie, biorąc do ręki ostatnią
walizkę. Nie czekając na Brennę, ruszył w kierunku
własnego domku.
Po chwili zobaczyła, że wraz z jej bagażem znika w
środku. Podbiegła do niego.
- Dziękuję, to bardzo miło z twojej strony. Jestem
pewna, że mimo tych przeżyć będę dobrze spała. Jest
już zresztą tak późno...
- Ale ja nie zasnę - odrzekł miękkim głosem,
przytrzymując otwarte drzwi.
Niechętnie weszła do środka.
- Siadaj, proszę. Zaraz przyniosę kieliszki. - Odwrócił
się i tym swoim, dobrze j u ż Brennie znanym,
kocim zwinnym krokiem wyszedł z pokoju.
Zaczęła przyglądać się wnętrzu. Spojrzała odruchowo
na półkę z książkami. Dowiem się, co
czytasz, a będę wiedziała, k im jesteś, powiedziała do
siebie.
Z górnej półki wyjęła na chybił trafił jeden tom.
Popatrzyła na broszurową okładkę z prawdziwym
obrzydzeniem. Była krzykliwa i w najgorszym guście.
Widniał na niej supersamiec strzelający w obronie
własnej do otaczających go ponurych drabów. U boku
bohatera znajdowała się seksowna blondynka, uwieszona
na jego ramieniu.
Co za szmira! pomyślała Brenna. Typowa literatura
sensacyjno-przygodowa dla mężczyzn. Zza jej pleców
dobiegł nagle łagodny głos Rydera:
- Widzę, że nie jesteś tą książką zachwycona.
Obawiam się jednak, że pozostałe są jeszcze gorsze.
Ja je nie tylko czytam. Ja je piszę.
- Co?! - wykrzyknęła zdumiona Brenna. Rzuciła
ponownie wzrokiem na kartonową okładkę. -Autorem
jest Justin Murdock .
- To pseudonim. - Trzymając tackę z kieliszkami
brandy, wolną ręką przesuwał jakieś papiery leżące
na starym, obitym blachą pniaku, służącym widocznie
za podręczny stolik. Usiadł na kanapie i wyciągnął
w stronę Brenny rękę z kieliszkiem. - To dobry
gatunek. Sama się zresztą przekonasz. Moi bohaterowie
piją zawsze tylko to, co najlepsze.
- Jestem pod wrażeniem - wycedziła Brenna biorąc
brandy. Spróbowała. Trunek był rzeczywiście przedni.
Usiadła naprzeciw pana domu, zajmując wyściełany
trzcinowy fotelik.
- Czego? Brandy czy mojej książki? - spytał Ryder.
- I tego, i tego.
- Ale takich książek nie lubisz. Mam rację? - Uśmiechnął
się lekko.
- Tak. Ale przede wszystkim liczy się sukces. Czy
go osiągnąłeś?
- Tak. I to duży.
- Gratuluję.
- Teraz kolej na ciebie.
Brenna westchnęła i na widok spojrzenia stalowych
oczu Rydera ściągnęła bezwiednie wargi.
- Wykładam filozofię w małym college'u w rejonie
Zatoki San Francisco.
W oczach Rydera Brenna dojrzała lekkie rozbawienie.
- Co w tym śmiesznego? - zapytała łagodnym
głosem. Brała przykład z gospodarza domu. Na myśl
jednak o własnej pracy zawodowej robiło się jej
niedobrze. Najgorszy był ostatni tydzień. Nie była
w stanie wysłuchiwać teraz jakichś drwiących uwag.
- Twoja kariera zawodowa stoi w wyraźnej sprzeczności
z t y m , co widziałem p ó ł godziny temu. Właśnie
przypomniałem sobie, j a k pięknie się włamywałaś.
- Były czasy, panie Sterne, kiedy to filozof musiał
być także człowiekiem czynu!
- Ale zapewne nie sprzecznego z prawem. Musisz
jednak przyznać, że dziś większość naukowców zamyka
się w czterech ścianach swych instytutów bądź uczelni
i rzadko kiedy staje oko w oko z rzeczywistością,
Wychodzą czasami ze swych wież z kości słoniowej,
żeby znaleźć się przed kamerami telewizyjnymi i przemówić
w imię jakiejś sprawy akurat na czasie.
- W tej sprawie, która od dawna jest przedmiotem
ciągłych sporów, stoimy po przeciwnych stronach
barykady. - Brenna ściągnęła brwi. - Osobiście
wątpię, czy uda się kiedyś zlikwidować panującą od
wieków animozję między tymi, którzy propagują
posługiwanie się rozumem, a zwolennikami jakichś
błyskotliwych działań. Ty, jak sądzę, żyjesz sobie
wygodnie, opisując w atrakcyjny sposób przejawy
gwałtownych działań i przemocy. Ja zaś właśnie
skończyłam semestralne wykłady, usiłując pięćdziesięciu
studentom pierwszego roku wbić do głowy
podstawy etyki.
Co za ironia losu, pomyślała. Spędzam życie na
nauczaniu etyki po to tylko, by pewnego dnia odkryć,
że sama się stałam obiektem postępowania niezwykle
nieetycznego...
Spojrzała na Rydera. Był jeszcze bardziej rozbawiony
niż na początku rozmowy.
- A więc jesteśmy przeciwnikami! Kiedyś obiło mi
się chyba o uszy, że to w wyniku oddziaływania
przeciwieństw może w końcu nastąpić harmonia.
Brenna spojrzała na niego zaskoczona.
- To Heraklit - powiedziała podnosząc do ust
kieliszek z resztą brandy.
- Przepraszam, nie dosłyszałem.
- Heraklit - powtórzyła z wolna. - Grecki filozof,
z Efezu. Żył jakieś pięćset lat przed naszą erą. Głosił
teorię wiecznego ruchu w świecie i w wewnętrznych
przeciwieństwach zjawisk przyrody upatrywał przyczynę
ich rozwoju. Uważał, że harmonia natury jest
wynikiem oddziaływania na siebie dwóch przeciwstawnych
sił. - W oczach Brenny pojawiły się wesołe
ogniki. - Jeśli dobrze pamiętam, do zademonstrowania
napięć leżących u podstaw harmonii, Heraklit posłużył
się przykładem łuku...
- Łuku? - Ryder był zaintrygowany. - To ma
sens. Między osadzoną strzałą a naciągniętą cięciwą
jest idealna równowaga. Lubię ruch. Wszystko, o czym
mówiliśmy, jest interesujące. Umieszczę to w książce,
którą zaczynam pisać w przyszłym tygodniu.
- Nie chcesz poznać tej teorii? Czy nie powinieneś
dowiedzieć się o niej czegoś więcej? - spytała zaczepnie
Brenna.
- Po co? - Wzruszył ramionami. - Powiedziałaś mi
przecież to, co najważniejsze. Przed rozpoczęciem
pisania muszę zbadać inne zagadnienie: łuk jako broń
współczesnego komandosa.
- W rękach dzisiejszych komandosów? To brzmi
bezsensownie! Sądziłam, że wynalazek prochu mamy
już za sobą.
- Łukami posługiwano się niedawno, w Wietnamie
- powiedział Ryder sadowiąc się wygodniej na kanapie
i sącząc brandy. - Oczywiście, w bardzo ograniczonym
zakresie. Współczesne techniki zbrojeniowe nie dostarczyły
nam wielu sposobów niemal bezszelestnego
zabijania ludzi. W rękach człowieka, który musi po
cichu poruszać się na terytorium wroga, na przykład
podczas akcji zwiadowczej, łuk może być pożyteczną
bronią.
Brenna popatrzyła na niego zdegustowana.
- Jestem w stanie zrozumieć, dlaczego nie chcesz
męczyć czytelników filozoficznymi podtekstami. Przecież
w swoich książkach sprzedajesz zupełnie coś
innego, przemoc i akcję.
- A także seks.
W oczach Brenny malowała się pełna dezaprobata.
- Świetnie współgra z przemocą i akcją - wyjaśnił
Ryder spokojnym głosem.
- Co do tego, nie mam żadnych wątpliwości.
- Miała j u ż dość tej rozmowy. Podniosła się z zamiarem
zakończenia bezsensownej gadaniny. - Bardzo
dziękuję za brandy i za pomoc w wyładowaniu
bagażu. Chyba j u ż najwyższy czas, żebym pozwoliła
ci wreszcie położyć się do łóżka. - Żwawym krokiem
ruszyła w stronę drzwi.
- Odprowadzę cię do domku. - Błyskawicznie
znalazł się przed nią i otworzył drzwi.
Porusza się bezszelestnie. Jak dzikie zwierzę. Zanim
człowiek się obejrzy, może go już dopaść, pomyślała
z lekkim niepokojem.
- Dziękuję, to niepotrzebne - zaprotestowała.
- Trafię sama.
- Odstawię cię na miejsce - powtórzył z uporem.
Z rezygnacją wzruszyła ramionami. Nie było sensu
się spierać.
Bez słowa doszli do domku. I tutaj Brenna zachowała
się w sposób dla niej zupełnie nieoczekiwany.
Wkładając klucz do zanika, odwróciła się w stronę
Rydera i popatrzyła przeciągle w jego stalowe oczy.
- O co chodzi? - zapytał.
- Powiedz m i , proszę, czy naprawdę wziąłeś mnie
za włamywaczkę, kiedy mnie zobaczyłeś siedzącą na
parapecie?
Uśmiechnął się prawie niedostrzegalnie, lecz jego
głos brzmiał zupełnie serio:
- Przyznaję, że przyszło mi to do głowy. Na ogół
nie witam kobiet z łukiem w ręku. Czemu się śmiejesz?
- Przepraszam, zupełnie bez powodu - odrzekła
szybko, stojąc w otwartych drzwiach. - Dobranoc.
Skinął lekko głową na pożegnanie i już go nie było .
Zapadł się w ciemność.
Brenna zatrzymała się na chwilę. Jak mógł wziąć ją
za włamywaczkę? To śmieszne, przecież nie była
osobą zdolną do przeprowadzenia jakiejkolwiek
niebezpiecznej akcji! Zamknęła drzwi, odwróciła się
i zamyślona błądziła wzrokiem po przytulnym wnętrzu.
Ryder Sterne mylił się bardzo twierdząc, że Brenna,
pracując na uczelni, żyje w całkowicie nierealnym
świecie. Właśnie kilka dni temu stanęła w obliczu
ponurej rzeczywistości. W wieży z kości słoniowej
ukryć się nie mogła. Przed przykrościami, które
przyniosło jej życie, nie było ucieczki.
Okazało się także, iż nie może liczyć na pomoc
jedynego mężczyzny, który powinien opowiedzieć się
po jej stronie, lecz tego nie uczynił. Ogarnęło ją
ponownie uczucie rozczarowania, a także złość na
niego. Damon Fielding powiedział wyraźnie, co myśli
o całej sprawie, gdy próbował dziś rano „przemówić
jej do rozsądku".
Jego rada była nadzwyczaj praktyczna, w pełni
racjonalna i niezwykle szokująca, jeśli zważyć, że
pochodziła od znanego i cenionego profesora filozofii
i etyki. Namawiał ją usilnie, żeby pogodziła się z tym ,
co się stało, i puściła w niepamięć całą sprawę. Od
tego bowiem zależała jej dalsza kariera.
Damon Fielding przyznał, że to, co zrobił dyrektor
Instytutu Filozofii , było nieetyczne. Nie powinien
publikować wyników pracy naukowej Brenny bez jej
wiedzy, i do tego pod własnym nazwiskiem. Ale
w świecie akademickim takie rzeczy się zdarzają.
Brenna musi pamiętać o tym, że profesor Paul
Humphrey idzie lada chwila na emeryturę i że zgodnie
z wszelkimi przewidywaniami nie kto inny, lecz sam
Damon Fielding zajmie jego miejsce i zostanie
dyrektorem instytutu, a więc jej bezpośrednim szefem,
Jeśli Brenna zachowa się rozsądnie, będzie milczała
i nie wywlecze na szersze forum swojej sprawy,
wszystko ułoży się dobrze. Tak mówił Damon .
Czy w imię dalszej kariery naukowej powinna
przymykać oczy na nieuczciwe i krzywdzące postępowanie?
Przemawiając jej do rozsądku, Damon
powiedział wczoraj jeszcze jedno. Z nieubłaganą
życiową logiką, która z pewnością lepiej przemawiałaby
do ludzi pokroju Rydera Sterne'a, zwrócił Brennie
uwagę na fakt, że w razie otwartej konfrontacji
z profesorem Humphreyem, jest z góry na pozycji
przegranej i nie ma żadnych szans. Jako zwyczajny
wykładowca znajduje się zbyt nisko w hierarchii
uczelnianej, by móc stawić czoło takiemu autorytetowi,
jakim jest profesor.
Mimo, że argumentacja Damona do Brenny nie
przemawiała, zasiała jednak w jej umyśle poważne
wątpliwości. Podważała sensowność dalszego kroczenia
wybraną drogą życiową. Czy naprawdę pragnie nadal
nauczać innych o poszukiwaniu prawdy i normach
moralnych, godząc się równocześnie z nieetycznym
postępowaniem i przymykać na nie oczy w imię
własnej kariery? Czy powinna przystać na moralny
kompromis? Pragmatyczne podejście do życia jest
z pewnością bliższe takim ludziom, jak Ryder Sterne.
ROZDZIAŁ DRUGI
Jest to być może punkt zwrotny nie tylko w mojej
karierze zawodowej, lecz także w życiu, powiedziała
do siebie Brenna następnego ranka. Podejmując decyzję
dotyczącą swej przyszłości, musi cały czas pamiętać
o spoczywającej na niej odpowiedzialności za młodszego
brata. Craig także zbliża się teraz do przełomowego
punktu w życiu. Wyczuwała to dobrze, mimo
że chłopak robił wszystko, by ją przekonać, że ze
swych studiów jest zadowolony. Oby wytrzymał do
końca! Ma przed sobą jeszcze tylko jeden rok. A kiedy
dostanie już dyplom do ręki, będzie mógł spokojnie
zastanowić się nad przyszłością i wybrać to, co go
najbardziej zainteresuje. Byleby tylko skończył studia!
pomyślała. Było to jej najgorętsze życzenie.
Mimo porannego chłodu panującego w domku,
wzięła prysznic. Włożyła te same dżinsy, które nosiła
poprzedniego dnia i z jednej z walizek wyciągnęła
białą bawełnianą koszulę o klasycznym kroju, z długimi
rękawami i małym kołnierzykiem zapinanym pod
szyją. Dzisiejszego ranka ten prosty, niemal surowy
strój odzwierciedlał jej poważny nastrój. Stanęła przed
lustrem w sypialni i zaczęła się czesać. Odgarnęła
z czoła wszystkie włosy i upięła je w luźny węzeł
z tyłu głowy. Przy tym skromnym uczesaniu bursztynowe
oczy Brenny wydawały się bardziej skośne
niż zwykle. Tego ranka patrzyły na nią w lustrze
z całą powagą i stanowczością. Od czego zacząć dzień?
Zeszła na dół , do kuchni. Nalała wody do czajnika
i postawiła go na ogniu. Z niewielkiej torby, w której
przywiozła wiktuały, wyjęła paczkę herbaty. Sięgając
do kredensu po fajansowy kubek, spojrzała przelotnie
w okno. Przez szybę zobaczyła Rydera.
Na jego widok natychmiast powróciło uczucie
nieprzyjemnego zaskoczenia, którego doznała przy
pierwszym spotkaniu. Dzisiejszego ranka było ono
mniej przykre, nadal jednak obecność tego mężczyzny
wprowadzała w jej umyśle poczucie irracjonalnego
zagrożenia.
Stał na skraju polany w pobliżu swego domku
i z łuku mierzył do tarczy przyczepionej do drzewa.
Promienie porannego słońca rozjaśniały jego brązowe
włosy i podkreślały zgrabną sylwetkę. Był ubrany
w czarne obcisłe dżinsy. Do pasa miał przytroczony
kołczan wypełniony strzałami. Odwinięte
rękawy żółtej koszuli ukazywały umięśnione opalone
ręce. Na jednym nadgarstku widniał skórzany pas
ochronny.
Patrząc na tego mężczyznę miało się nieodparte
wrażenie, że jest człowiekiem twardym. Ostre rysy
twarzy świadczyły o tym, że w życiu niejedno przeszedł.
Brenna nadal przyglądała mu się przez okno. Nalewając
do kubka zagotowaną wodę, pomyślała, że
Ryder wygląda dokładnie tak, jak powinni wyglądać
bohaterowie jego sensacyjnych powieści. Brakowało
mu tylko jednego. Seksownej blondynki uwieszonej
u ramienia!
Postawiła gorący kubek na stole i ponownie
spojrzała w okno. Ryder właśnie strzelał. Trafił idealnie
w sam środek tarczy. Zręcznym ruchem wyciągnął
z kołczana następną strzałę, osadził ją i napiął łuk . Po
chwili strzała utkwiła w pniu drzewa tuż obok
pierwszej.
W tym momencie, jakby czując na sobie czyjś
wzrok, przed wyciągnięciem z kołczana trzeciej strzały,
Ryder odwrócił głowę i spojrzał w okno Brenny.
-Zobaczył ją przez szybę i zdecydowanym, lekkim
krokiem ruszył w jej stronę.
Uprzytomniła sobie nagle swe okropne zachowanie
w nocy i postanowiła wykazać się teraz lepszymi
manierami. Zanim Ryder zbliżył się do domku,
otworzyła drzwi i stanęła na progu, witając gościa
kubkiem gorącej herbaty.
- Bardzo dziękuję. - Wszedł do środka. Odłożył
łuki kołczan na kuchenny stół i wziął kubek do ręki.
- Może nie jest tak dobra, jak twoja brandy, ale
da się wypić - powiedziała Brenna z uśmiechem.
- Zastanawiałem się, czy przywiozłaś ze sobą jakieś
jedzenie. Miałem cię zapytać, czy mam dać ci śniadanie.
- Stał spoglądając na Brennę. Jego srebrzyste oczy
przesuwały się po jej twarzy.
- My , filozofowie, nie jesteśmy aż tak bardzo
oderwani od rzeczywistości, żeby zapominać o tak
podstawowych rzeczach, jak jedzenie! - Roześmiała
się wesoło.
Ryder wysunął krzesło i usiadł przy stole. Brenna
patrzyła, jak gość ze smakiem pije gorącą herbatę.
- Dzisiaj wcale nie wyglądasz na profesorkę od
filozofii - powiedział lekko schrypniętym zmysłowym
głosem, który sprawił, że Brenna od razu zaczęła
mieć się na baczności. - Ale, prawdę rzekłszy, wczoraj
też w niczym jej nie przypominałaś - dodał po chwili.
- Pozory mogą mylić. To jedna z podstawowych
zasad każdej sensownej filozofii - odrzekła lekkim
tonem.
- To jedna z podstawowych zasad działania każdego
sensownego człowieka - odrzekł z poważną miną.
- Dasz mi się wyciągnąć stąd jutro wieczorem?
Zaskoczona tym niespodziewanym pytaniem i zupełną
zmianą tematu, Brenna spojrzała na gościa ze
zdumionym wyrazem twarzy.
- Do Gardnerów, właścicieli tych domków. Mieszkają
niedaleko stąd. Zaprosili mnie na kolację
i pomyślałem sobie, że może zechcesz wybrać się ze
mną. Jestem pewien, że ucieszy i c h twoja wizyta.
- Bardzo miło , że o mnie pomyślałeś, ale...
- W porządku. - Ryder skinął głową. - Bądź
gotowa jutro o wpół do siódmej.
- Panie Stenie... Ryderze - poprawiła się szybko
Brenna. Zirytowana uniosła brwi. - Nie przyjęłam
tego zaproszenia. Dziękowałam ci tylko za to, że
o mnie pomyślałeś, i miałam właśnie ci odmówić.
Będę bardzo zajęta. Mam tu dużo rzeczy do zrobienia
i . . .
- I będziesz miała na to całe wakacje. - Ryder
uśmiechnął się do niej. Po raz pierwszy, od chwili
kiedy go poznała. W tym uśmiechu zawarł cały swój
uwodzicielski czar. - Nawiasem mówiąc, pozwalam
sobie przypomnieć, że jesteś moją dłużniczką. Czas,
żebyś się zrewanżowała.
- Jestem ci coś winna? To śmieszne! Dlaczego?
- Nie wiesz? Przecież napędziłaś mi porządnego
stracha ostatniej nocy. Masz więc dług do spłacenia.
Coś mi się za to należy.
Brenna patrzyła na Rydera w osłupieniu. Zupełnie
nie wiadomo dlaczego, pragnęła, by nadal patrzył na
nią z tym swoim zniewalającym uśmiechem.
- O ile mnie pamięć nie myli , nie wyglądałeś wcale
na wystraszonego - odcięła się, odzyskując po chwili
głos.
Uwodzicielska mina Rydera gdzieś się ulotniła,
a na jego wargach pojawił się jeden ze znanych już
Brennie sardonicznych uśmieszków.
- Człowiek uczy się, jak sobie z tym radzić.
- Z czym? Ze strachem?
- Aha. - Wziął kubek do ręki i wypił duży łyk
herbaty. Podniósł głowę i popatrzył Brennie prosto
w oczy.
- Wczoraj w nocy nie tylko ja dobrze sobie ze
strachem poradziłem.
- Nie praw m i , proszę, czczych komplementów.
Na żadne pochwały nie zasłużyłam. Nie musisz być
dla mnie aż tak łaskawy! - Brenna nie bardzo wiedziała,
dlaczego tak ostro zareagowała na słowa Rydera.
- Nie jestem łaskawy - odrzekł spokojnym głosem.
- Odwaga jest godną podziwu zaletą każdego czło-
wieka. - Podniósł rękę do góry, żeby powstrzymać
młodą kobietę przed dalszymi protestami. - Poczekaj,
pozwól, że powiem to inaczej. Odwaga jest cnotą,
którą ja osobiście podziwiam u każdego, zarówno
u mężczyzny, jak i u kobiety. Wyraziłem tylko własny
pogląd i nic nie uogólniam. Czy teraz jest w porządku?
- Nie zamierzałam się z tobą sprzeczać - odrzekła
powoli Brenna. - Ja także jestem pełna podziwu dla
odwagi innych ludzi .
- Wreszcie być może w czymś się zgadzamy
- powiedział żartobliwym tonem.
- Coś mi się jednak zdaje - ciągnęła niewzruszenie
- że mówimy o dwóch odmiennych rodzajach odwagi.
Ten, który ty wychwalasz, różni się nieco od tego,
Który ja mam na myśli.
- Czyżby? - Ryder przyglądał się Brennie z zaciekawieniem.
Przytaknęła ruchem głowy.
- Dla ciebie odwaga polega na fizycznym przeciwstawianiu
się niebezpieczeństwu. Wczoraj w nocy
usiłowałam z tobą walczyć, co w twoich oczach
znalazło uznanie. Z mojej strony była to jednak nie
odwaga, lecz czysta desperacja. Wpadłam w panikę
i reagowałam instynktownie. Prawdziwą odwagę
wykazują ludzie, którzy odmawiają wyparcia się
własnych przekonań dlatego, że większość społeczeństwa
ich nie uznaje, a także wówczas, gdy nie podobają
się one jakiejś osobie o dużym autorytecie. Rozważmy
to na konkretnych przykładach. Człowiekiem odważnym
był Sokrates. Pogodził się z tym, że go osądzono
i skazano na śmierć za to , iż nauczał swej filozofii,
mimo że tak okrutnego losu mógł być może uniknąć.
Niezwykle dzielnym człowiekiem był także wielki
humanista, angielski filozof Thomas Moore. Przeciwstawił
się on królowi Henrykowi Ósmemu i nie
poszedł ręka w rękę z parlamentem, który usiłował
mianować króla głową Kościoła.
- I podobnie jak Sokrates dał się zamordować?
- W głosie Rydera przebijała wyraźna ironia.
- Tak. Został skazany na śmierć za zdradę stanu.
Dyskutując teraz z Ryderem, Brenna przypomniała
sobie nagle ostatnią rozmowę z Damonem Fieldingiem.
Usiłował ją przekonać, że wystąpienie przeciw własnemu
szefowi byłoby z jej strony czymś w rodzaju
zdrady.
- Zgoda. Nie zamierzam zaprzeczać. To byli
mężowie prawi i odważni - rzekł po chwili Ryder.
-Muszę jednak dodać, że osobiście nie jestem wielkim
zwolennikiem męczeństwa. To wszystko jednak, o czym
teraz mówimy, nie zmienia faktu, że wczoraj zachowałaś
się nadzwyczaj dzielnie i że był to czyn
zasługujący na pochwałę. Od samego początku
wiedziałaś przecież, że jesteś na pozycji przegranej,
a mimo to walczyłaś i opierałaś się nawet wówczas,
gdy wciągnąłem cię do pokoju i przewróciłem na
ziemię. To był przejaw odwagi, moja pani.
- Sądzę, że raczej głupoty - odpowiedziała ze
śmiechem. - Sytuacja przedstawiałaby się zupełnie
inaczej, gdybym od samego początku próbowała
wyjaśnić ci powstałe nieporozumienie, zanim rozpłaszczyłeś
mnie na podłodze! Był to bowiem klasyczny
przykład sytuacji, w której powinien zatriumfować
rozum.
- Łatwo tak mówić po fakcie - skomentował
Ryder. - Przecież w nocy miałaś zbyt mało przesłanek
do powzięcia właściwej decyzji. Nic nie wskazywało
na to, że posłużenie się wyłącznie rozumem dałoby
lepsze rezultaty. Dokonywanie tego rodzaju wyboru
czasami wymusza na nas życie, a my w określonych
okolicznościach zachowujemy się najlepiej, jak potrafimy.
Ponadto wczoraj w nocy dowiedzieliśmy się
czegoś o sobie, co w innych warunkach zajęłoby
zapewne znacznie więcej czasu.
Brenna podniosła wzrok i zdziwiona popatrzyła na
Rydera.
- Czego to dowiedzieliśmy się o sobie? - spytała.
Ryder dosłyszał zaczepny ton w jej głosie. Na jego
ustach zakwitł zniewalający uśmiech.
- Ty się przekonałaś o dwóch rzeczach. Po pierwsze,
że nie pozwalam zuchowatym małym włamywaczkom
bezkarnie wdzierać się przez okno do mojego domu.
A po drugie, że nie mam zwyczaju uciekać się do
gwałtu i w tym celu na kobiety się nie rzucam. - Nie
bacząc na to, że Brenna zrobiła się nagle czerwona,
Ryder mówił dalej: - A ja przekonałem się naocznie,
że powalona na plecy nie trzęsiesz się ze strachu,
i sprawdziłem namacalnie, iż w moich rękach czujesz
się nie najgorzej.
- Nie najgorzej? - powtórzyła ze złością Brenna,
przypominając sobie równocześnie dotyk dłoni Rydera,
kiedy to przesuwał nią po jej ciele w poszukiwaniu
ukrytej broni. Poczerwieniała jeszcze bardziej. - Prawdziwy
dżentelmen nie wracałby w rozmowie z kobietą
do tak koszmarnego dla niej przeżycia. Przypominanie
mi o n im równocześnie z zaproszeniem do wspólnego
spędzenia jutrzejszego wieczoru, nie jest z twojej
strony posunięciem bardzo roztropnym.
- liczę na to, że dobrze sobie zapamiętałaś, iż nie
uciekam się do gwałtu. - Uśmiechnął się lekko.
- Dałem niezbity dowód, że nie jestem groźny.
- I to ma być wystarczający powód, żeby się
z tobą umawiać? - spytała Brenna. Propozycja Rydera
dotycząca wspólnego spędzenia wieczoru zachwyciła
ją, a zarazem rozzłościła.
- Czy naprawdę nie chcesz poznać właścicieli domku,
w którym tutaj mieszkasz? - zaczął z innej beczki.
- Nie uważam tego za konieczne. Zawarliśmy
umowę na wynajem za pośrednictwem agenta i nic
więcej nas nie łączy.
- To bardzo mili ludzie. No i jak już mówiłem,
jesteś mi coś winna.
- Masz tak fantastyczną siłę przekonywania, że
trudno ci się oprzeć - odrzekła ze śmiechem. Wzięło
w niej górę poczucie humoru. Co mi tam, pomyślała.
Może być nawet przyjemnie spędzić wieczór w towarzystwie
człowieka tak całkowicie odmiennego nie
tylko od Damona Fieldinga, lecz także od każdego
innego znanego jej mężczyzny w college'u!
- Czy miałaś inne plany?
- Właściwie to nie - przyznała szczerze. - Zgoda.
Pójdę z tobą do Gardnerów. Ale czy jesteś zupełnie
pewny, że nie będą mieli nic przeciwko temu, że
zamiast kołczanu ze strzałami przytaszczysz mnie?
Wypił ostatni łyk herbaty i podniósł się zza stołu.
Miał zadowoloną minę.
- Nie. Z samego rana zadzwoniłem do Sue Gardner
i powiedziałem jej, że przyjdziemy oboje.
Nie wstając od stołu, Brenna popatrzyła przeciągle
na Rydera.
- Coś mi się zdaje, że jesteś człowiekiem bardzo
pewnym siebie. Czy zawsze tak manipulujesz ludźmi,
żeby robili to, na co masz ochotę?
- Wybrałem sobie sposób życia, który pozwala mi
egzystować na własnych, przeze mnie ustalonych
zasadach -powiedział spokojnym głosem, wytrzymując
jej wzrok.
Brenna poczuła, jak między nimi przepływa jakiś
prąd. Z całą siłą wróciło poczucie zagrożenia, którego
już przedtem doświadczyła w obecności Rydera.
- Ale ja nie jestem częścią twego życia. - Postanowiła
mu to od razu powiedzieć. Chciała, żeby
wszystko było jasne, żeby między nimi nie było
żadnych niedomówień. Zostali sąsiadami na lato i niech
Ryder na nic więcej nie liczy. Kochankami się nie
staną. Oboje są reprezentantami dwóch odrębnych,
niemal przeciwstawnych sobie światów. Nie mają ze
sobą nic wspólnego. Nic ich nie łączy i łączyć nie może.
- Brenno, czy ty i całe twoje otoczenie zawsze
udajecie, że nie widzicie tego, co dzieje się wokół was,
i nie reagujecie na to, co istnieje i co postrzegacie? Ty,
moja droga, znalazłaś się w m o im życiu z chwilą
wejścia przez okno do mojego domu. Istniejesz w moim
świecie, jesteś namacalna. Wystarczy tylko sięgnąć,
by cię dotknąć...
Podniósł rękę i uniósł w górę podbródek Brermy.
Spojrzał jej głęboko w oczy.
- O tak, Brenno Llewellyn. Stałaś się częścią mego
życia. To fakt niezaprzeczalny.
- Tylko na lato - odrzekła cicho lekko zachrypniętym
głosem. Nie była w stanie nawet się poruszyć.
Co się ze mną dzieje? pomyślała przerażona. Na co ja
mu pozwalam? Czy zupełnie postradałam zmysły?
- To chyba mi wystarczy.
W tym momencie Brenna spróbowała wydostać się
spod jego ręki. Była jednak zbyt powolna. Przysunął
się bliżej i objął ją delikatnie za szyję. Drugą rękę
położył na oparciu krzesła, na którym siedziała.
Nachylił się i zaczął wargami błądzić po jej twarzy.
Brenna siedziała bez ruchu. Zachowywała się biernie,
próbując w myślach rejestrować i analizować to, co
się dzieje. Wyczuwała w Ryderze jakąś ciekawość.
Sprawdzał ją, chciał się przekonać, jak zareaguje na
zbliżenie, i jaka właściwie jest. Przez całe lato będzie
mieszkała tuż obok niego, więc badał teren. Powinna
zachowywać się spokojnie i grzecznie dać mu do
zrozumienia, że nie zamierza się n im zainteresować.
Gdyby teraz zaczęła się wyrywać i walczyć, w tym
mocnym, skorym do przemocy mężczyźnie mogłaby
odezwać się chęć użycia siły. Był przecież gorącym
zwolennikiem działania i walki. Dlatego gdy dotknął
jej ust, siedziała nadal bez ruchu.
Wargi Rydera były ciepłe i twarde, lecz nie natarczywe.
Czekały na jej reakcję. Miałam więc słuszność,
pomyślała Brenna. Jest ciekawy, jak się zachowam.
Trzymała szeroko otwarte oczy, podczas gdy długie
rzęsy oczu mężczyzny muskały jej policzki. Wargami
badał reakcję na pocałunek, a dłonią lekko głaskał
kark.
Brenna zacisnęła palce na krawędzi stołu i nadal
siedziała nieruchomo. Nie odpowiadała na pieszczoty.
Nagle jednak zdała sobie sprawę, że w tym
powolnym, lekkim pocałunku Rydera jest coś więcej
niż tylko ciekawość. Wyczuwała w nim jakąś zachłanność,
jakiś głód. Na szczęście, trzymał się
w ryzach i w tej chwili niczym jej nie zagrażał.
Mimo swych postanowień, że pieszczotom Rydera
się nie podda, przez chwilę próbowała sobie wyobrazić,
jak by to było, gdyby stracił nad sobą panowanie.
Pocałunek nie trwał długo. Ryder musnął jeszcze
raz wargi Brenny i uniósł nieco głowę. Otworzył
oczy. Były nieco zamglone. Na ustach błąkał mu się
jakiś dziwny uśmiech.
- Naprawdę nie chcesz? - zapytał łagodnie.
- Nie chcę. - Głos Brenny brzmiał pewnie. Spojrzała
Ryderowi prosto w oczy i wytrzymała jego badawczy
wzrok.
- Czy jest ktoś inny? - padło następne pytanie.
- Jest ktoś inny i jest coś innego. Jest wiele
przeróżnych powodów. - Odetchnęła głęboko.
Uśmiechnął się. W srebrzystych oczach pojawiły
się figlarne ogniki.
- Z takimi mglistymi powodami to sobie poradzę
- stwierdził beztrosko.
Najwyższy czas skończyć z żartami, zdecydowała
Brenna. Trzeba ukrócić go od razu.
- Nie przyjechałam tutaj po to, żeby flirtować.
- A po co?
- Żeby przemyśleć pewne sprawy. Muszę uporządkować
sobie parę rzeczy w moim życiu. Powziąć
ważne decyzje.
- Brzmi to jeszcze bardziej niejasno. Czy nigdy nie
odpowiadasz wprost na zadane pytania? Czy to
filozofia uczy cię tak enigmatycznych odpowiedzi?
- Niekiedy - odpowiedziała.
- To zdumiewające. Nic dziwnego, że takich jak ty
trzyma się zamkniętych w akademickich miasteczkach.
Zginęłabyś od razu, gdyby cię stamtąd wypuścili! Nie
dałabyś sobie rady żyjąc w realnym świecie.
- Twoje uprzedzenia w stosunku do świata akademickiego
stają się widoczne.
- A twoje uprzedzenia w stosunku do mojego
świata? - odciął się Ryder. - Wyjdźmy teraz na
zewnątrz i zobaczmy, czy w otaczającej nas rzeczywistości
nie znajdziemy czegoś, co zainteresuje nas oboje.
- Jak sobie to wyobrażasz? - spytała podejrzliwie.
- Pokażę ci, jak strzela się z łuku . Poznasz praktyczny
przykład filozoficznej zasady harmonii we
wszechświecie. - Roześmiał się, zadowolony. Wziął
Brennę za rękę i ściągnął ją z krzesła.
- A za to ty będziesz myślał o łuku tylko jako
o śmiertelnej broni w rękach jednego z twoich
bohaterów! - odcięła się szybko.
- We wszystkim, co robisz, zdajesz się doszukiwać
czegoś wzniosłego. Ale to nie powód, abyś innych,
których interesuje praktyczna strona życia, odsądzała
od czci i wiary.
- Nie mam takiego zwyczaju - odrzekła bez namysłu
Brenna.
Wyszli przed domek. Poranne powietrze było nadal
rześkie. Kierując się w stronę drzewa, na którym
wisiała tarcza, Brenna zaczęła rozglądać się po okolicy.
Spojrzała w lewo.
- Och! Stąd widać jezioro! Czy to nie fantastyczne?
Wygląda jak morze!
Idealnie niebieskie wody jeziora Tahoe były tak
głębokie, że nigdy nie zamarzały, nawet w najgroźniejsze
zimy, kiedy to okalające je wzgórza zamieniały
się we wspaniałe tereny narciarskie. Teraz, pięknego
letniego dnia, odbijały ostre promienie porannego
słońca.
- To jezioro ma trzydzieści kilka kilometrów
długości - powiedział Ryder. - A w tym miejscu
prawie trzynaście szerokości. Czy lubisz hazard?
- Słucham? - spytała zaskoczona Brenna.
- Przyszło mi to do głowy dlatego, że postanowiłaś
spędzić lato po tej właśnie stronie jeziora. Od strony
Nevady - wyjaśnił. Dochodzili do, miejsca, w którym
rano strzelał do celu.
- Aha, rozumiem teraz, co masz na myśli. Nie ,
hazard niewiele mnie interesuje. Przejeżdżając przez
miasto ostatniej nocy, widziałam kasyna. Znalazłam
się tutaj tylko dlatego, że u agenta, do którego
poszłam, była to najatrakcyjniejsza oferta -wyjaśniła.
- A więc przywiódł cię tu los - orzekł dramatycznie
brzmiącym głosem, od wiązując z ręki skórzany pas
ochronny.
Brenna roześmiała się wesoło.
- Obawiam się, że nie istnieje żaden dowód empiryczny
na występowanie losu w rzeczywistym świecie.
- Tak niesłychanie ożywiona konwersacja, jak ta,
którą teraz prowadzimy, świadczy niezbicie o tym, że
krąg mężczyzn, z którymi się spotykasz, jest bardzo
ograniczony. Od razu widać, że masz do czynienia
tylko z pracownikami college'u, i to pewnie wyłącznie
z kolegami z twojego wydziału - powiedział Ryder,
mocując skórzany pas na lewym nadgarstku Brenny.
- Tak więc tym „kimś innym " , o którym wspominałaś,
jest jeden z waszych wykładowców filozofii. Czy
zgadłem?
- Zupełnie nieźle radzisz sobie z gromadzeniem
materiału dowodowego - skomentowała spokojnie
Brenna, oglądając skórzaną opaskę wzmacniającą
nadgarstek.
- Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego, że
ten facet cię nie kocha - ciągnął niewzruszenie Ryder,
pochylając się nad kołczanem i wyciągając z niego
strzałę.
Teraz Brenna rozzłościła się nie na żarty. Nie może
dać się wciągnąć w tego rodzaju rozmowę!
- To jest twoje zdanie!
Włożył jej strzałę do ręki i spojrzał w oczy.
- To jest następny wniosek wyciągnięty na pod stawie
faktów - skorygował spokojnie.
- Jakich faktów? - zapytała szorstkim tonem.
- Pozwolił ci przyjechać samej nad Tahoe na całe
lato.
- I to ma być dowód, że mnie nie kocha? - odrzekła
ze złością, mierząc Rydera roziskrzonym wzrokiem.
- W odniesieniu do mężczyzny to sensowne założenie.
Wiem dobrze, bo sam nim jestem.
- Co za tupet i pewność siebie! - Brenna odczuwała
wyraźnie fizyczną bliskość Rydera. Wiedziała także,
iż swymi „dowodami" i „założeniami" usiłuje ją
podejść.
- Chcesz usłyszeć jeszcze jedno założenie? - prowokował
dalej.
- Niespecjalnie.
- Ty tego faceta też nie kochasz - stwierdził
spokojnym głosem.
- Zależy ci na tym, aby w to uwierzyć. Wiem
także, dlaczego. Żebyś nie czuł się winny, gdy zaczniesz
mnie podrywać - odcięła się Brenna. Była wręcz
dumna ze swego opanowanego głosu. Przyglądała się
strzale, którą trzymała w ręku. Powinnam cisnąć nią
o ziemię, wrócić do domku i zaryglować za sobą
drzwi, pomyślała. Ale takie postępowanie świadczyłoby
o tym, że nie może sobie poradzić z Ryderem i że
z n im przegrywa.
- Jeśli zacznę cię podrywać, to bez żadnych
wyrzutów sumienia, tak więc tym się nie przejmuj.
- Roześmiał się gardłowo. - Nie mam nawet cienia
wyrzutów sumienia, że cię pocałowałem.
- Dlaczego sądzisz, że ja go nie kocham? - Mimo
że czuła niesmak do siebie, nie mogła się powstrzymać,
by nie zadać tego pytania.
- To proste. Dlatego, że jesteś kobietą, dla której
liczą się takie rzeczy, jak osobista godność. Gdybyś
kochała tego mężczyznę, nie ryzykowałabyś prowadzenia
rozmowy na jego temat z innym mężczyzną,
A teraz bierzmy się do strzelania - dodał tym samym
spokojnym tonem. - Jesteś praworęczna, więc ustaw
się lewym bokiem do tarczy. Zaczniemy ćwiczyć od
strzelania na stojąco...
Ryder ukląkł przed Brenna i pomógł ustawić jej
stopy we właściwej pozycji. Brenna wysłuchała całego
wykładu o tym, jak trzymać ręce i naciągać łuk ,
a także o zasadach bezpiecznego strzelania. To, co
opowiadał, wciągało ją coraz bardziej. Był pedagogiem
dobrym, wręcz doskonałym. Umiejętność nauczania
należała do zalet, które Brenna ceniła najbardziej.
- To strasznie trudne! Nie dam rady! - jęknęła,
gdy Ryder polecił jej naciągnąć cięciwę. - Nie uda mi
się osadzić strzały!
- Poradzisz sobie, to nie takie trudne. Ten łuk jest
bardzo lekki. Taka silna kobieta jak ty, szybko
nauczy się go napinać.
- Dlaczego uważasz mnie za silną? - spytała,
wziąwszy głęboko oddech przed następną próbą
uporania się z łukiem.
- Czyżbyś już zapomniała, jak mi się wczoraj
wyrywałaś?
- Ustaliliśmy przecież, że tego tematu nie będziesz
więcej poruszać.
- Nic nie uzgodniliśmy. Powiedziałem, że się
zastanowię. Jeszcze się nie zdecydowałem. O, tak.
Bardzo dobrze. Wiedziałem, że sobie poradzisz.
Brenna nie odezwała się ani słowem. Ryder przystąpił
teraz do dalszego ciągu wykładu.
- Drzewce tych strzał jest wykonane z aluminium.
Są bardzo kosztowne. Jeśli zgubisz któraś w trawie
lub w krzakach, to będziesz musiała szukać jej aż do
skutku. Może nawet przez cały dzień.
- Czy to groźba?
- Nie. Dodatkowy bodziec, żebyś się starała trafić
w tarczę. Pamiętaj, że cała tajemnica strzelania z łuku
polega na tym, żeby zharmonizować chwilę rozluźnienia
mięśni ręki, którą naciągasz cięciwę, z momentem
mierzenia do celu, gdyż wówczas jest potrzebna
maksymalna koncentracja. Rozluźnij się więc i wypuść
miękko strzałę. I pozostań w tej pozycji dopóty,
dopóki nie dotrze do celu.
- Lub całkowicie go ominie - westchnęła Brenna,
widząc, jak wypuszczona strzała pada z dala od tarczy.
- Musisz poćwiczyć, ta zabawa wymaga wprawy.
Nie przejmuj się strzałą. Widziałem, w którym miejscu
upadła. Weź następną.
Radość z kilkakrotnego trafienia w tarczę była
znacznie większa, niż Brenna się spodziewała. Strzelanie
wprawiło ją w doskonały nastrój. Czuła się świetnie
i nie była nic a nic zmęczona, kiedy po upływie
dłuższego czasu podchodziła wraz z Ryderem do
tarczy, żeby wyciągnąć te nieliczne strzały, które
w niej utkwiły.
- To by się bardzo podobało Craigowi! - wykrzyknęła
entuzjastycznie.
- Komu? - zapytał Ryder. W jego głosie Brenna
dosłyszała źle maskowaną ciekawość. Uśmiechnęła
się do niego.
- Craig to mój brat. Tej jesieni rozpoczyna ostatni
rok nauki na uniwersytecie w Berkeley.
- Wygląda na to , że jesteś z niego dumna.
- Tak, jestem, bo to dobry dzieciak.
- Jeśli kończy studia, to nie dzieciak ani nawet
chłopak, lecz już mężczyzna - powiedział Ryder
rzucając Brennie dziwne spojrzenie.
- Masz rację. - Znów się roześmiała. - Czasami
zupełnie o tym zapominam. Między nami jest bardzo
duża różnica wieku. On ma dwadzieścia lat, a ja
dwadzieścia dziewięć.
- Jesteście chyba bardzo zżyci.
- Tak. Od śmierci rodziców, zginęli w wypadku
kilka lat temu, jesteśmy z Craigiem zupełnie sami.
Nie mamy żadnej rodziny - wyjaśniła spokojnie, gdy
wracali do jej domku.
- Przy takiej różnicy wieku ty musiałaś przyjąć na
siebie obowiązek wychowywania brata - powiedział
Ryder po chwili namysłu.
- Czasami staczaliśmy prawdziwe walki. - Na
wspomnienie tamtych lat twarz jej się rozpromieniła.
- Craig był dzieckiem bardzo rozsądnym i odpowiedzialnym.
I starał się nigdy nie zapominać, że
ja jestem jego siostrą, a nie mamą. Nie rzucał mi
- żadnych wyzwań, tak jak to robią często nastolatki.
Wiesz chyba, co mam na myśli.
- Wiem. Wprawdzie nie z własnego doświadczenia,
bo nie mam dzieci, ale z obserwacji innych. Dwa lata
temu Gardnerowie mieli kłopoty z najstarszym synem.
- Już nie mają?
- Nie. Chłopak wyrósł i zmienił się na lepsze.
Brenna spojrzała na Rydera, chcąc zadać jeszcze
inne pytania na temat Gardnerów, ale on już zaczął
mówić o lunchu.
Po posiłku poszli na długi spacer wzdłuż jeziora.
Mijali po drodze wiele letniskowych domków. Zwiedzili
kilka malowniczych grot, a także małych plaż, które
znaczyły brzeg jeziora. Łagodny ciepły dzień miał się
ku końcowi. Słońce kryło się powoli za strzelistymi
wierzchołkami gór.
Mimo solennych przyrzeczeń wobec samej siebie,
Brenna znalazła się wieczorem w domku Rydera.
Popijała ostrą w smaku whisky w tym czasie, gdy
gospodarz opiekał steki na rożnie.
Kiedy wracała po kolacji do siebie, między nią
a Ryderem panowała miła atmosfera. Odstawił Brennę
na samo miejsce i na pożegnanie lekko musnął wargami
jej ciepłe usta. Był to spokojny pocałunek na dobranoc,
nieco nawet bezosobowy.
Kiedy się rozstali, Brenna poczuła się niemal
zawiedziona. Sądziła, że Ryder zachowa się inaczej,
będzie zaborczy i agresywny. Podświadomie nastawiła
się na obronę i opór. Wobec agresywnego charakteru
Rydera i widocznej ochoty na letni flirt, takie
przypuszczenia wydawały się całkiem logiczne.
A więc dlaczego teraz, po jego odejściu, poczuła
zawód? zapytywała samą siebie wdrapując się po
schodach na stryszek, gdzie była sypialnia. Powinna
być wdzięczna losowi, że nie ma do czynienia
z nachalnym mężczyzną!
Następnego dnia Brenna wyciągnęła z walizki
przywiezione notatki i postanowiła zabrać się do
przygotowania programu jesiennych zajęć ze studentami.
Powrót myślami do tych spraw spowodował, że
przypomniała sobie o czekającej ją decyzji co do
dalszej pracy w college'u. Nie była jednak w stanie
zabrać się do roboty. Nie sposób przecież planować
wykładów w tak niepewnej sytuacji.
Z trudem oderwała się od przykrych wspomnień
i zaczęła myśleć o czekającej ją wieczornej wizycie
u Gardnerów.
Nieobce jej były zwyczaje panujące w takich miejscowościach
letniskowych, jak ta nad jeziorem Tahoe,
w której się znajdowała. Wiedziała, że na wieczór
obowiązują tu stroje dowolne. Idąc do Gardnerów,
powinna więc ubrać się przyzwoicie, aczkolwiek nie
przesadnie. Bądź co bądź na właścicielach domku
należało zrobić dobre wrażenie. Z przywiezionych ze
sobą rzeczy wybrała strój dwuczęściowy typowo letnią,
ażurową białą bluzkę z długimi rękawami i krótką,
sięgającą kolan spódniczkę. Poniżej talii przewiązała
wąską czerwoną szarfę, a na nogi włożyła czerwone
lekkie pantofelki na wysokich obcasach. Z włosami
gładko zaczesanymi w tył i upiętymi na karku, wyglądała
skromnie, lecz elegancko.
Dopiero gdy Ryder zapukał do drzwi, Brenna
uprzytomniła sobie, że ubierała się tak starannie nie
tylko dla Gardnerów, lecz także dla niego. Ten fakt
ją zaniepokoił.
- Dobry wieczór - powitała gościa, otwierając
szeroko drzwi. Popatrzyła na niego ze zdumieniem,
a zarazem z aprobatą.
- Twoi bohaterowie nie tylko piją zawsze najlepsze
gatunki brandy. - Obejrzała Rydera od stóp do głów.
- Ubierają się także u najlepszych włoskich projektantów!
Ryder wyglądał znakomicie. Doskonale mu było
w szytej na miarę lnianej, jasnej, szaroniebieskiej
marynarce, wąskich, także lnianych, białych spodniach
i w szafirowej koszuli.
- Żyje się tylko raz - powiedział lekko. - Jak
myślisz, czy to ubranie pasuje do ferrari?
- Oczywiście, że tak - zapewniła roześmiana Brenna,
kiedy szli w kierunku samochodu. Nie widziała go
jeszcze. Tej nocy, której przyjechała, musiał być
zaparkowany na tyłach domku Rydera. - Czerwone
ferrari! Znakomicie pasuje także do mojego dzisiejszego
stroju - stwierdziła z rozbawieniem.
- Przepięknie wyglądasz, moja pani - powiedział
Ryder, pomagając Brennie wsiąść do samochodu.
Zobaczyła, że cały czas uważnie się jej przygląda.
- Czy to wszystko dla mnie? - zapytał mierząc
wzrokiem jej długie nogi, a potem resztę zgrabnej
sylwetki. Patrzył na Brennę pożądliwym okiem.
- Chcę zrobić dobre wrażenie na właścicielach
mojego domku - odpowiedziała szybko.
Co to właściwie jest za człowiek? zastanawiała się.
Widać, że patrzy na nią wygłodniałym wzrokiem, lecz
równocześnie potrafi traktować zupełnie obojętnie,
tak jak w nocy lub podczas wieczornego pożegnania.
Te przeciwstawne reakcje Rydera intrygowały ją,
a zarazem niepokoiły. Musi cały czas pamiętać, że
pochodzi on z obcego jej środowiska i żyje w odmiennym,
nie znanym jej świecie. Kieruje się na co dzień
zupełnie innymi zasadami moralnymi niż przeciętny
profesor bądź absolwent uczelni.
Muszę zachować miedzy nami odpowiedni dystans,
postanowiła. Na szczęście, jego zachowanie zdawało
się wskazywać na to, że nie będzie się temu sprzeciwiał.
Przyjechali pod dom Gardnerów. Gospodarze, Sue
i Adam, przywitali Brennę bardzo serdecznie.
- Wchodźcie, proszę, do środka. Tak się cieszymy,
że pani przyjechała! - wykrzyknęła Sue Gardner,
wprowadzając gości do pięknego domu, znajdującego
się tuż nad brzegiem jeziora. - Kiedy Ryder zatelefonował
do nas i powiedział, że panią przywiezie, byłam
zachwycona! Przedstawiam pani mego męża, Adama.
Adam Gardner był przystojnym mężczyzną w średnim
wieku, z gęstą czupryną siwiejących włosów, ze
szczerą otwartą twarzą i sympatycznym uśmiechem
na wargach. Podobnie jak mąż, Sue była atrakcyjną
miłą kobietą. Promieniowało z nich dobre samopoczucie.
Brenna zastanawiała się, w jaki sposób mogli
poznać Rydera. Przecież z pewnością nie pochodził
on ze świata dużego biznesu i nie należał do sfery,
której reprezentantami byli Gardnerowie. Brenna była
przekonana, że środowisko, w którym wyrósł, nie
było zamożne.
Było jednak faktem, że Gardnerowie powitali Rydera
nadzwyczaj serdecznie, a Sue wręcz z matczynym
uczuciem ucałowała go w policzek.
- Jak to wspaniale, że przyjechałeś - powiedziała
czule. - Cieszę się, że i w tym roku mogłeś zatrzymać
się w naszym domku.
Z uśmiechem na twarzy poprowadziła gości na taras,
z którego roztaczał się przepiękny widok na jezioro.
- Tu jest znacznie przyjemniej niż w moim mieszkaniu
w Los Angeles - odrzekł Ryder. Wziął do ręki
szklankę margarity, którą podał mu Adam Gardner.
- W tym roku jestem bardziej zadowolony z pobytu
tutaj niż w zeszłym. Wasze gusta w doborze osób,
którym wynajęliście inne domki, uległy znacznej
poprawie - dodał patrząc znacząco na Brennę, która
była właśnie zajęta próbowaniem tequili.
- To przypadkowy łut szczęścia - odrzekł śmiejąc
się Adam , - Chętnie przypisalibyśmy sobie te zasługi,
ale nie możemy. Wszystkie sprawy były w rękach
agenta, który wypożyczał domki.
- Brenna nie wierzy w przeznaczenie, więc pewnie
nie wierzy także w szczęście - półgłosem powiedział
Ryder.
- Pozostaje więc tylko zwykły traf, czysty przypadek
- wtrąciła się szybko, chcąc zapanować nad dalszym
przebiegiem rozmowy, która zaczynała odbywać się
jej kosztem. - Czy co roku tutaj przyjeżdżasz?
- zwróciła się do Rydera.
W pokoju zapanowało nagłe milczenie. Gardnerowie
wydawali się zaskoczeni tym, co powiedziała, a Ryder
miał taką minę, jakby chciał, żeby tego pytania
w ogóle nie było. Do rozmowy wtrąciła się Sue
Gardner. Rzuciła Ryderowi ciepłe, pełne czułości
spojrzenie, a następnie zwróciła się do Brenny:
- Domek jest zawsze do dyspozycji Rydera. Może
tu przyjeżdżać zawsze, kiedy tylko zechce. Jesteśmy
szczęśliwi, gdy z niego korzysta.
- Rozumiem - odrzekła Brenna, nie pojmując
niczego. Nie miała pojęcia, o co chodzi, nie rozumiała
podtekstów towarzyszących tej rozmowie.
- Czy nic ci o nas nie mówił? - zapytał Adam
Brennę, kątem oka spoglądając na Rydera, po czym,
nie zważając na niezadowolenie malujące się na jego
twarzy, sam odpowiedział na własne pytanie: -Widzę,
że nic. Jesteśmy, Brenno, jego wielkimi dłużnikami.
Spojrzała pytającym wzrokiem na Rydera, ale ten
udawał, że tego nie widzi. Wstał i podszedł do
balustrady okalającej taras i oparty o nią zaczął się
przyglądać głośnej motorówce płynącej w poprzek
jeziora i ciągnącej za sobą dwóch narciarzy wodnych.
Brenna odniosła wrażenie, że chce, aby rozpoczęta
rozmowa jak najszybciej się skończyła.
- Uratował życie naszemu synowi.
Brenna oderwała wzrok od Rydera i spojrzała na
lekko uśmiechniętego Adama.
- Och! - wykrzyknęła.
Ku swemu zdumieniu, usłyszała teraz głos Rydera,
beznamiętny i płynący jakby z oddali.
- Brenna nie pochwala takich rzeczy - powiedział
powoli. - Adamie, nie mówmy j u ż więcej na ten
temat - dodał nie odrywając wzroku od tafli jeziora.
- Ależ to śmieszne! Dlaczego mielibyśmy milczeć,
skoro uratowałeś życie naszemu chłopcu?
Brenna zwróciła się teraz do Adama Gardnera
i zapytała:
- Jak to się stało?
Pan domu nie bardzo wiedział, jak się zachować.
Było widać, że bardzo się liczy ze słowami Rydera.
Do rozmowy włączyła się jednak Sue.
- Ryder przewodził w Ameryce Południowej niewielkiej
grupie zebranych na chybił trafił najemników
podczas ataku na więzienie, w którym trzymano
naszego syna pod zarzutem przemytu narkotyków.
Wszyscy wiedzą, jak straszne feruje się za to wyroki.
W tym czasie nie liczyli się tam wcale z obcokrajowcami
i obywatelstwo amerykańskie Evana jeszcze pogarszało
sprawę. Powiedziano nam, że nie mamy szansy
zobaczenia syna, że nigdy nie wyjdzie żywy z tego
więzienia. - Sue Gardner mówiła to wszystko spokojnym
głosem. - Ryder go wyswobodził i przywiózł do domu.
Szklanka z alkoholem zakołysała się niebezpiecznie
w ręku Brenny, z chwilą gdy do jej świadomości
dotarła cała historia i rola Rydera, jaką w niej odegrał.
- Mój Boże! - westchnęła. Skierowała wzrok na
milczącego mężczyznę, stojącego bez ruchu przy
balustradzie tarasu.
- Czy robisz takie rzeczy dla zarobku? - spytała
po chwili.
Odwrócił się i zobaczył jej pełne zdumienia spojrzenie.
- Utrzymuję się z pisania książek - powiedział
głosem, w którym wyczuwało się wyzwanie. Podniósł
do ust szklankę z margaritą i wypił potężny łyk .
- Książek, w których opisujesz swe własne przygody?
- Brenna nie dawała za wygraną. T o , co usłyszała,
było dla niej prawdziwym szokiem. Nie wiadomo
dlaczego wyobrażała sobie, że mroczne strony jego
charakteru ograniczają się wyłącznie do lubowania
się w wymyślaniu przygód mrożących krew w żyłach.
Teraz j u ż wiedziała, że przemoc była częścią życia
tego człowieka, a nie tylko opisywaną fikcją.
- Brenno, Ryder wyświadczył nam nieprawdopodobną
wręcz przysługę - powiedział poważnie Adam
Gardner, widząc jej reakcję na to, co usłyszała. - Źle
zrozumiałaś. Właściwie to on nie jest płatnym najemnikiem.
Nagle Ryder obdarzył Brennę zniewalającym uśmiechem,
tym, który robił na niej tak silne wrażenie. Ale
w jego oczach ponownie dojrzała wyzwanie.
- Właściwie nie jestem - powiedział po chwili,
powtarzając słowa Adama. Wziął do ust następny łyk
margarity. - Już nie jestem. Teraz jestem autorem
lichych książek sensacyjnych. Koniec. Kropka. Chodźmy
coś zjeść.
ROZDZIAŁ TRZECI
- Muszę uczciwie przyznać, że twoje zachowanie
bardzo mi się podobało. Szybko pozbierałaś się po
doznanym szoku i do końca wieczoru żywo uczestniczyłaś
w rozmowie. To ci się chwali - powiedział
Ryder do Brenny po wyjściu od Gardnerów, pomagając
jej usadowić się w ferrari. - Sądzę jednak, że już
dłużej powstrzymywać się nie potrafisz. A więc strzelaj.
Jestem gotów. Powiedz, co o mnie myślisz. Miejmy tę
sprawę wreszcie za sobą.
Kiedy usiadł za kierownicą, Brenna rzuciła mu
krótkie badawcze spojrzenie. Zdawała sobie sprawę
z tego, że ją prowokuje. Od chwili gdy wyszła na ja w
cała prawda o bujnej, awanturniczej przeszłości Rydera,
w jego oczach widziała ciągłe wyzwanie. Wyglądało
na to, że chce, aby wystąpiła przeciwko niemu
z zarzutami. Chyba dlatego, że u Gardnerów wypiła
sporo alkoholu i teraz bardziej beztrosko i wyrozumiale
patrzyła na świat, nie dawała się sprowokować.
Wyzwanie Rydera wydawało się jej dość zabawne,
a nawet nieco rozbrajające.
- Sądzisz, że potępię cię dlatego, że chłopakowi
uratowałeś życie? - W milczeniu Rydera wyczuła
wahanie.
- Syn Gardnerów nie był winny. Znalazł się
w towarzystwie ludzi, którzy w niecny sposób go
wykorzystali. Chcąc zerwać z regułami obowiązującymi
w środowisku, w którym się wychował, wyjechał
z domu, by poznać świat i zakosztować innego,
fascynującego go życia. To, które prowadzili jego
rodzice, wydawało mu się bezsensowne i nudne.
Dzisiaj, po latach, Evan z pewnością by ci się spodobał.
Zupełnie się ustatkował. Prowadzi bogobojne życie
maklera giełdowego.
Brenna uśmiechnęła się lekko.
- Dzięki Bogu, że Craig nigdy nie próbował
odrzucać ogólnie przyjętych zasad i nie wybierał się
w podróż dookoła świata!
- Widocznie rozsądnie się z nim obchodziłaś i to
dało dobre rezultaty.
- Niestety, nie jest zadowolony ze studiów. - Westchnęła
ciężko. - Udało mi się chyba go przekonać,
że nie warto, by teraz rzucał uczelnię, skoro włożył
w naukę tak wiele wysiłku. Ma jeszcze tylko rok
przed sobą.
Kątem oka Brenna zobaczyła, jak Ryder nabiera
głęboko powietrza. Wyglądał na zdenerwowanego.
- Czy mogę przyjąć - zaczął powoli - że nie
wygłosisz zaraz wyczerpującego wykładu o tym, jak
zbrodnicza i godna powszechnego potępienia jest
moja przeszłość?
- Nie moja to rola, by cię pouczać - odrzekła
lekko brzmiącym tonem.
- Nie bądź dla mnie aż tak łaskawa.
Brenna zastanowiła się nad jego słowami. Czy
rzeczywiście zachowywała się wyrozumiale?
- Gardnerowie poszukiwali kogoś, kto im pomoże
wyciągnąć syna z więzienia. Ale jak to się stało, że
trafili do ciebie? - Sama Brenna była zaskoczona, że
zadała Ryderowi to pytanie.
- Jako oficer piechoty morskiej odbywałem służbę
wojskową najpierw w południowo-wschodniej Azji,
a potem służyłem w... nieważne, w innych miejscach.
Po opuszczeniu wojska od razu zająłem się pisaniem
i nie podejmowałem żadnej innej pracy. Od czasu do
czasu większy zastrzyk gotówki stawał się nie do
pogardzenia. Utrzymywałem kontakty z kilkoma
ludźmi, z którymi zaprzyjaźniłem się jeszcze w wojsku.
Poza regularną armią istnieje, Brenno, specjalna siatka
z której pomocy mogą korzystać ludzie w wyjątkowych
sytuacjach. I tak się stało w przypadku Gardnerów.
- Zawiesił głos, a po chwili dodał: - Pakowanie
jednych ludzi do pudła, a wyciąganie innych z różnych
dziwnych miejsc stało się moją specjalnością. - Wzruszył
ramionami.
- A może także ulubionym zajęciem? - zapytała
Brenna.
- Kiedyś mnie to bawiło, ale nie dziś. Teraz bardzo
podoba mi się pisanie - powiedział tak kategorycznym
tonem, że nawet żartem Brenna nie odważyłaby mu
się sprzeciwić.
Była w doskonałym nastroju. Przez otwarte okno
samochodu chłonęła rześkie górskie powietrze. Jadąc
obok Rydera, czuła się znakomicie. Było miło
tak sobie podróżować dla przyjemności w towarzystwie
mężczyzny zupełnie odmiennego od tych wszystkich,
których miała okazję do tej pory poznać.
Brennie wydawało się, że dzisiejszego wieczoru jest
zupełnie kimś innym niż zwykle. Było to sympatyczne
odczucie i pragnęła, żeby iluzja szybko się nie
skończyła.
- Czy to, co powiedziałeś, oznacza, że dzisiejszy
wieczór spędzam ze znanym autorem poczytnych
książek sensacyjno-przygodowych, a nie w towarzystwie
byłego najemnika? - zażartowała.
Ryder rzucił jej ukradkowe niepewne spojrzenie.
-Tak.
- No to dobrze. Opowiedz mi więc o swoim pisaniu,
Ryderze Sternie. A może powinnam raczej powiedzieć:
Justime Murdocku? - poprawiła się szybko, pamiętając
o jego pseudonimie.
- Czy mogę zadać ci osobiste pytanie?
- Jasne, że możesz - odrzekła bez chwili namysłu.
Była w świetnym nastroju.
- Ile alkoholu dziś wypiłaś?
- Nie jestem pijana - zaprzeczyła szybko, lecz
z lekkim wahaniem w głosie. Przecież nie była pijana.
Tylko czuła się jakoś dziwnie lekko i przyjemnie,
świadoma siedzącego obok niej mężczyzny. W towarzystwie
Damona Fieldinga nigdy nie czuła się tak
swobodnie. Dlaczego teraz jest inaczej? zapytywała
samą siebie.
- No to może spróbujemy szczęścia w kartach?
- zaproponował Ryder. - Zatrzymajmy się przed
jakimś kasynem i przekonajmy na własne oczy, co
daje ci twoja filozofia, kiedy staje twarzą w twarz ze
szczęściem.
- Dobrze - odrzekła Brenna po krótkim wahaniu.
- Sądzę, że mi się to spodoba. - Poczuła nagle, że na
ten jeden jedyny wieczór przenosi się do innego,
szalonego świata. Było to cudowne wrażenie. Popatrzyła
na Rydera. W jednej chwili wydał się jej weselszy,
a nawet szczęśliwszy. Wyglądał tak, jakby jakiś ciężar
spadł mu nagłe z serca, jakby pragnął zapomnieć
o rozmowie na temat swej przeszłości i cieszyć się
tym, co życie przyniesie mu tego wieczoru.
- Coś mi mówi, że dzisiaj będę m i a ł szczęście
- powiedział do Brenny parkując ferrari przed jednym
z imponujących, luksusowych kasyn. -Takiego uczucia
nie miałem od dawna. - Pomógł Brennie wysiąść
z samochodu i poprowadził ją, trzymając mocno pod
rękę, do wspaniale oświetlonego budynku. - Jak
w twoim świecie nazywa się uśmiech fortuny? - zapytał
lekko, bez żadnej złośliwości. Brenna mimo woli
zacisnęła wargi.
- W nauce jest coś takiego, jak teoria prawdopodobieństwa.
Mówimy o prawdopodobieństwie wystąpienia
zdarzenia, czyli, inaczej powiedziawszy, o szansie.
Weszli do wnętrza kasyna. I nagle znaleźli się
w pełnym świetle ogromnych żyrandoli, w barwnym
otoczeniu ożywionych klientów kasyna, ruchliwych
krupierów i młodych kelnerek biegających wśród
gości z tacami pełnymi koktajli. Na szum rozmów
nakładały się inne odgłosy: kręcącego się koła fortuny
i automatów do gier.
W tym luksusowym wyizolowanym świecie hazardu
Brenna poczuła się doskonale. Dzisiejszego wieczoru
pasował on znakomicie do nastroju, w którym się
znajdowała.
Gdy przemierzali salę, wisiała na ramieniu Rydera.
Niezwykle się jej to podobało. Byli bardzo blisko, tak
jakby manifestując w ten sposób przynależność do
siebie. Damon Fielding trzymał ją zawsze na odległość,
gdy wychodzili gdzieś wieczorem. Nie uznawał tak
staroświeckich zwyczajów, jak publiczne demonstrowanie
przynależności. Normalnie takiego zachowania
się Brenna też oczywiście nie popierała. Ale teraz
był o zupełnie, ale to zupełnie inaczej. Dlaczego?
pytała samą siebie. Odpowiedzieć na to pytanie nie
było trudno, znajdowała się przecież w nietypowej
sytuacji. A może czuła się tak dobrze, inaczej niż
zwykle, po prostu dlatego, że przebywała w towarzystwie
nietypowego mężczyzny?
- A czy ty w ogóle umiesz grać w karty? - zapytał
Ryder. Widząc niezwykłe ożywienie na twarzy Brenny,
uśmiechnął się do niej ciepło.
- Nie umiem, ale sobie popatrzę, jak ty będziesz
grał. Sądzę, że dla mnie bardziej nadają się automaty.
- Dobrze. Zagram, ale pod warunkiem, że ty
staniesz tuż za moimi plecami. Przekonamy się, ile
szczęścia mi dziś przyniesiesz. - Zajął miejsce przy
jednym ze stołów pokrytych zielonym suknem.
Młoda i ładna dziewczyna, która rozdawała karty,
obdarzyła go promiennym uśmiechem.
- Ona cię chyba podrywa - dramatycznym szeptem
powiedziała Brenna Ryderowi do ucha.
- Ależ skąd! - Spojrzał na nią przelotnie i się
roześmiał. - Płacą jej za to, żeby tak witała każdego
gościa. A teraz bądź cicho. Zaczynam grać. Połóż mi
dłoń na ramieniu, tak żebym wiedział, że jesteś przy
mnie.
- Uważasz, że moja ręka na twoich plecach jest
niezbędna?
- Tak. Bo za jej pośrednictwem twoje dobre
fluidy przepłyną do mnie - wyjaśnił z poważną
miną. - Jasne? - Nie było już można dłużej rozmawiać,
bo gra się zaczęła. Atrakcyjna krupierka
zaczęła tasować karty, a Ryder oddał się cały grze.
Brenna nie odrywała palców od szaroniebieskiej
marynarki, posłusznie trzymając je na męskim ramieniu,
i z zaciekawieniem przyglądała się grze.
Tutaj też Ryder zachowuje się jak profesjonalista,
pomyślała. Wszystko robi w taki właśnie sposób.
Teraz był napięty, lecz w pełni się kontrolował.
Dopisywało mu szczęście. Wygrywał.
- Wystarczy tego dobrego - powiedział chowając
wygrane żetony do kieszeni. Odwrócił się twarzą do
Brenny. - A nie mówiłem, że dziś jest moja szczęśliwa
noc? Chodźmy stąd, moja pani, znajdziemy sobie
jakąś inną grę.
Na kole fortuny Brenna postawiła dolara na
wybraną przez siebie liczbę. Wygrała podwójną stawkę.
Podniosła błyszczące roześmiane oczy na Rydera.
Stał tuż obok i obejmował ją w talii.
- Łatwiej tak zarobić na życie niż ucząc filozofii
- powiedziała patrząc z dumą na swą wygraną.
Ubawiło go to oświadczenie, uśmiechnął się lekko.
- Czy uczenie filozofii to taka ciężka praca?
Nieświadomie przypomniał Brennie o tym, co czeka
ją na początku jesiennego semestru.
- Nie jest tak ciężka, jak... Nieważne. Chodźmy
teraz pograć na automatach!
Nie próbował kontynuować przykrego dla Brermy
tematu. Zaprowadził ją do najbliższego rzędu automatów,
w których grało się dwudziestopięciocentówkami.
Z niespotykanym u siebie entuzjazmem, Brenna
zaczęła wrzucać pieniążki. Automat połykał
jedną monetę za drugą.
- Nie zniechęcaj się, spróbuj jeszcze - doradzał.
- Mówię ci, dzisiaj przegrać nie możemy.
Okazało się, że miał rację. Począwszy od następnej
próby, automat, zamiast połknąć pieniążek i domagać
się następnego, zaczął z siebie wyrzucać całą kaskadę
brzęczących monet.
- Popatrz! Wygraliśmy! Jesteśmy bogaci! - wykrzykiwała
Brenna.
- Pójdę po jakieś naczynie, żebyś miała gdzie
trzymać wygraną - powiedział ze śmiechem.
Zniknął za plecami Brenny, która w tym czasie
patrzyła z zachwytem na duży stos monet piętrzący
się przed nią. Po chwili Ryder wrócił. Miał w ręku
papierowy kubek. Brenna zaczęła wrzucać do niego
pieniążki.
- Jak my się z tym zabierzemy?
- Musimy tylko dojść do kasy. Tam nam je
wymienią na lekkie papierowe pieniądze.
- Kierownictwo kasyna na pewno by nas stąd
wyprosiło, gdybyśmy tak wygrywali dłużej.
Odeszli od automatu i skierowali się w stronę kasy.
- Od straty dwustu dolarów nie zbankrutują. Ale
zróbmy sobie teraz mały odpoczynek - zaproponował
Ryder.
- Gdy ma się dobrą passę, podobno nie jest dobrze
przerywać - zaprotestowała Brenna.
- Dobra passa będzie trwała nadal - zapewnił ją
Ryder. - Tym razem na parkiecie.
Poprowadził ją na galerię okalającą salon gier.
Stały tam malutkie stoliki i przygrywała muzyka. Po
raz pierwszy tego wieczoru Brenna zaczęła się zastanawiać
nad tym, co robi. Ale gdy Ryder wziął ją
w ramiona, zapomniała o wątpliwościach i bez reszty
oddała się następnym uciechom.
Trzymał ją mocno i bardzo blisko siebie, z nie
ukrywaną zaborczością. Przesuwał ręką po karku
w dół , aż do nasady pleców, przytulając ją namiętnie.
Jego gorący oddech rozwiewał luźne pasemka jej
włosów. Brenna oparła głowę na ramieniu Rydera.
Była szczęśliwa.
- Dobrze się bawisz, moja pani? - zapytał.
- Tak - przyznała bez chwili wahania. - Bardzo
dobrze. A ty?
- Myślałem, że na początku nie będzie łatwo, ale
wszystko się uładziło, prawda? Ja też dobrze się
bawię. I cieszę się, że jestem z tobą. Już chyba
przedtem wspominałem, że lubię trzymać cię blisko
siebie.
Brenna aż zadrżała, gdyż w tej samej chwili Ryder,
na potwierdzenie swych słów, zaczął przesuwać rękę
wzdłuż jej pleców. Każdym nerwem odczuwała jego
dotyk, reagowała na męski zapach skóry i nieskończenie
dużą liczbę innych czynników składających się
na doznania zmysłowe.
Była to upojna, czarowna noc. Brenna przesunęła
lekko palcami po karku Rydera i dotknęła jego
włosów.
Zareagował ostro i natychmiast. Przytrzymał ją
blisko siebie, a jego głęboki głos stał się jeszcze
bardziej aksamitny. Co takiego dotyczyło jego głosu,
o czym powinna pamiętać? zastanawiała się niezbyt
przytomnie. Przypomniała sobie.
Niebezpieczny - powiedziała rozmarzonym głosem,
przymykając oczy.
- Co jest niebezpieczne? - zapytał Ryder.
- Nie co, lecz kto. Ty. Wtedy, kiedy mówisz
łagodnym i miękkim głosem - Roześmiała się nie
podnosząc powiek.
- To nie ja jestem groźny dzisiejszej nocy - szepnął
jej wprost do ucha. - Ty stanowisz prawdziwe
zagrożenie.
- O nie. Ja jestem ostrożnym, roztropnym, poważnym
i nienagannie zachowującym się pracownikiem
dydaktycznym cenionego college'u.
- Profesorką, która wchodzi w nocy przez okna
do Bogu ducha winnych mężczyzn, a potem uwodzi
ich w tańcu.
- Wcale cię nie uwodzę - zaprotestowała.
- To sprawa punktu widzenia.
Brenna otworzyła oczy i napotkała badawcze
spojrzenie Rydera. Patrzył na nią tak intensywnie,
jakby chciał przeniknąć wzrokiem do jej wnętrza.
- Czy rzeczywiście czujesz się uwodzony? - spytała
z zainteresowaniem.
- Czuję się tak, jakby mnie ktoś wrzucił w sam
środek jeziora. Tahoe jest bardzo głębokie. Człowiek
może zanurkować i więcej się nie wynurzyć - wyszeptał
jej do ucha dramatycznym głosem.
- Jestem przekonana, że świetnie pływasz.
- Całe niebezpieczeństwo polega na tym, że mogę
nie zechcieć w ogóle wypłynąć.
- Czy to jakieś zakodowane ostrzeżenie?
- Być może.
- Zakodowane ostrzeżenie - powtórzyła po chwili
namysłu. - A więc powinnam uważać?
Puścił ją i rozłożył ręce w bezradnym geście. Cała
ta rozmowa wymykała mu się spod kontroli.
- Być może. Ale jeśli nasze spotkanie i wszystko,
co dzieje się od tamtej pory, jest czystym zrządzeniem
losu, nic na to nie poradzisz.
Zapominasz, że ja w los nie wierzę.
- Czy to oznacza, że zawsze bierzesz pełną odpowiedzialność
za własne czyny? - Opuścił głowę
i drobniutkimi pocałunkami zaczął obsypywać kark
Brenny.
- Tak - oświadczyła dzielnie. Odczuwała miłe ciepło
rozchodzące się wzdłuż szyi i ramion. - Jestem
zwolenniczką odpowiedzialności jednostki.
- Ja też. Bo nawet wtedy, kiedy ma się do czynienia
z losem i ze szczęściem, człowiek sam musi podejmować
decyzję, gdyż zawsze istnieje możliwość wyboru. Dzisiaj
wybór należy do ciebie. Pomyśl więc dwa razy, zanim
zdecydujesz się na wariant bardziej ryzykowny,
ponieważ potem będę cię trzymał za słowo.
- Co to? Następne ostrzeżenie?
- Chyba tak. - Ryder westchnął i przyciągnął
Brennę ku sobie.
Nie schodzili z parkietu. Była pod wrażeniem
naturalnego fizycznego uroku Rydera. Tańczyła
rozmarzona, zapominając o Bożym świecie.
- Zrobiło się późno. Dochodzi druga - powiedział
Ryder, gdy po kilku kolejnych tańcach opuścili wreszcie
parkiet i podeszli do stolika.
- Naprawdę? - Brenna stłumiła lekkie ziewniecie.
- To znaczy, że nadeszła już pora, abym przelazła
przez czyjeś okno?
- Jeśli tego koniecznie chcesz, to przechodź, ale
tylko przez moje. Masz ochotę wracać do domu?
- Tak. - Rozejrzała się i z galerii, na której się
znajdowali, popatrzyła z góry na salon gier. W kasynie
było jeszcze dużo gości. - Czy takich miejsc nigdy nie
zamykają?
- Nie. Chodźmy już . Jedźmy do domu. Czas pójść
do łóżka.
Podnieśli się od stolika. Brenna spojrzała uważnie
na swego towarzysza, zastanawiając się, jak rozumieć
jego ostatnie słowa. Ale Ryder nic więcej nie powiedział.
Wziął ją pod rękę i wyprowadził z kasyna.
Usadowiła się wygodnie w samochodzie i przez
szybę patrzyła na mało widoczne w ciemności kontury
wysokich sosen i wody jeziora. Podczas jazdy nie
rozmawiali. Przez cały czas Brenna była świadoma
fizycznej bliskości Rydera. Ten siedzący obok mężczyzna
bardzo jąintrygował. Miał bujną i awanturniczą
przeszłość. Skomplikowaną osobowość. Był silny
i pewny siebie.
- Czy chciałeś, żebym się o tym dowiedziała?
- zapytała nagle.
- O czym?
- O twojej przeszłości.
- Raczej nie. - Zawahał się. - Ale zabierając cię do
Gardnerów musiałem liczyć się z możliwością, że ci
o wszystkim powiedzą. Widocznie podświadomie
pragnąłem, żebyś się dowiedziała, zanim sprawy między
nami zajdą za daleko.
- Chciałeś być uczciwy wobec mnie? - zapytała
Brenna.
- W pewnym sensie.
- To godne pochwały. - Pokiwała głową. - Ale nie
miałeś się czego bać.
- Dlatego, że poznanych faktów nie zamierzasz
użyć przeciw mnie? - Rzucił jej ukradkowe spojrzenie.
- Nie. Dlatego, że sprawy między nami nie zajdą
aż tak daleko, aby to miał o jakiekolwiek znaczenie.
- W głosie Brenny było ukryte wyzwanie.
Ryder jednak nie dał się sprowokować. Patrząc
cały czas wprost przed siebie, w milczeniu dalej
prowadził samochód.
Wrócili na miejsce. Ryder zaparkował ferrari
i odprowadzając Brennę do domku, nadal się nie
odzywał. Stając na ganku, odwrócił twarz w jej
stronę i z lekkim naciskiem powiedział:
- Zaproś mnie do środka. Chętnie czegoś się napiję.
Pod wpływem jego intensywnego spojrzenia, poczuła
przyspieszone bicie serca.
- Nie mam żadnej brandy - powiedziała niepewnie.
- Nic nie szkodzi. Wystarczy mi herbata.
Przez chwilę stali w milczeniu, mierząc nawzajem
swe chęci i siły. Niepewność i wahania Brenny nie
miały prawie żadnych szans wobec silnej woli Rydera.
Palcami drżącymi zarówno z podniecenia, jak
i z obawy przed tym, co może ją czekać, wręczyła mu
klucz. Bez słowa wsunął go do zamka i otworzył drzwi.
- Rozpalę ogień w kominku - powiedział wchodząc
zdecydowanym krokiem do środka.
Brenna przyglądała się przez chwilę, jak mężczyzna
przechodzi przez pokój tym swoim zwinnym, kocim
krokiem, a potem odwróciła się i poszła do kuchni.
Kilka minut później stała tam, patrząc niezbyt
przytomnym wzrokiem na nastawiony czajnik i czekała,
aż zagotuje się woda. Wsłuchiwała się w dochodzące
z pokoju odgłosy układanego drzewa. Co ja właściwie
robię? - zapytywała samą siebie. A czy w ogóle warto
nad tym się zastanawiać? Wiedziała, że to, co stanie
się dzisiejszej nocy, jest nieuniknione. To dziwne
odczucie potęgowało się w niej przez prawie cały
wieczór, ale podświadomie odsuwała je od siebie.
Było znacznie łatwiej przyjmować do wiadomości
każde z kolejnych zdarzeń z osobna, i nie myśleć
o tym, co nastąpi później, mimo że zdrowy rozsądek
wyraźnie wskazywał na konsekwencje takiego beztroskiego
postępowania. Brenna wsypała herbatę do
fajansowego dzbanka i zalała ją wrzątkiem. Wyjęła
z kredensu dwie filiżanki ze spodeczkami i postawiła
je na tacy.
Kiedy weszła do pokoju, zobaczyła Rydera rozciągniętego
na kanapie i patrzącego w buzujący ogień.
Usłyszawszy kroki , odwrócił się od kominka i zaczął
pożądliwie wodzić wzrokiem po całej jej postaci. Gdy
niepewnie, drżącymi rękami, stawiała tacę na okrągłym,
wiklinowym stoliku, słychać b y ł o brzęk przesuwającej
się porcelany.
- A więc wypijmy za naszą noc dekadenckich
rozrywek - powiedziała pozornie opanowanym głosem.
Nalała herbatę do filiżanek i jedną z nich podała
Ryderowi.
- Wykładowcy filozofii nie mają zwyczaju spędzać
wakacyjnych wieczorów oddając się tak grzesznym
rozrywkom, jak hazard, i odwiedzając nocne spelunki
w towarzystwie autorów lichych książek sensacyjno-
-przygodowych - z lekką ironią rzekł Ryder, biorąc
z rąk Brenny filiżankę z herbatą. - Mam rację?
- zapytał.
- Ja na ogół nie spędzam - stwierdziła spokojnie,
z oczyma utkwionymi w herbacie.
- Musieli być przecież jacyś filozofowie, którzy
opowiadali się za przyjemnościami nie dla ducha, lecz
ciała.
Brenna była zaskoczona spokojnym zachowaniem
się gościa. Próbował dostosowywać się do jej nastroju.
W takim postępowaniu Rydera nie było dla niej nic
nowego. Już wcześniej zaobserwowała, że w jednej
chwili zachowuje się dość agresywnie i nie ukrywa
swego pożądania, a w drugiej zupełnie zmienia front
i traktuje ją niemal bezosobowo.
- Oczywiście, że byli i tacy - powiedziała po
chwili. - Kilku orędowało za życiem pełnym rozkoszy,
lecz mieli oni na myśli raczej przyjemności natury
intelektualnej, a nie cielesne - wyjaśniała dalej. - Nawet
biedny Epikur, tak często odsądzany od czci i wiary
za propagowanie cielesnych rozkoszy, jako cel najwyższy
wysuwał indywidualne szczęście człowieka,
twierdząc równocześnie, że życie szczęśliwe to życie
moralne. Przeciwnicy zniekształcali jego poglądy
i sprawili, że przymiotnik „epikurejski" stał się
synonimem zbytkownego życia, pełnego ziemskich
rozkoszy. W rzeczywistości poglądy Epikura i jego
uczniów były umiarkowane, a głoszone przez nich
teorie - powściągliwe. Mimo to jednak na tle poglądów
innych filozofów, którzy opowiadali się za życiem
surowym, stoickim, teorie Epikura mogły wydawać
się dość radykalne. - Brenna skończyła ten długi
wywód i popatrzyła w ogień.
- Muszą istnieć jednak poglądy filozoficzne - Ryder
nie dawał za wygraną - którymi można by się posłużyć
do usprawiedliwienia życia z rozkoszami albo cielesnymi,
albo duchowymi.
- Pewnie są - przyznała Brenna.
- A czy człowiek, który usiłuje powziąć decyzję,
jaką drogą kroczyć w życiu, ma swobodę wyboru?
- Istnieje przecież doktryna wolnej woli.
Ryder odstawił swoją filiżankę i z rąk Brenny wyjął
nie dopitą herbatę.
- Wobec tego dokonuję wyboru i zaraz cię pocałuję.
Mam w nosie ryzyko!
Wziął ją w ramiona. Brenna wstrzymała oddech.
Usta Rydera błądziły po jej twarzy. Nie potrafiła
protestować przeciw jego pieszczotom. Do takiego
nieuniknionego skutku prowadził cały łańcuch zdarzeń
dzisiejszego wieczoru. Poddając się pocałunkom,
Brenna chciała zakosztować tego, co ten intrygujący
mężczyzna mógł jej zaoferować. Było to przemożne
pragnienie. Przed dalszym ciągiem, który przewidywała,
nie mogła i nie chciała się powstrzymać.
Przyciągnął ją mocno do siebie. Wiedziała, że jej
pragnie. Wskazywało na to napięcie wszystkich mięśni
jego ciała i rozpalone wargi przesuwające się po jej
twarzy. Nadal jednak panował nad sobą. Instynktem
czysto kobiecym pragnęła przełamać samokontrolę
Rydera i zaspokoić jego pożądanie.
Świadomość tych chęci wstrząsnęła Brenna do głębi,
Drżąc, przywarła do niego całym ciałem.
Kiedy ustami odnalazł jej wargi, Brenna objęła go
za szyję i poddała się pocałunkom, a kiedy jego język
wsunął się głębiej, poczuła narastającą w n im agresję
i to ją zachwyciło. Badał sekrety jej ust coraz
dociekliwiej, sprawiając, że w Brennie zaczęło budzić
się pożądanie.
Ryder odchylił się, tak że leżała teraz na nim.
Kiedy usiłowała złapać oddech, przytrzymał ją mocno
przy sobie.
- Jeszcze trochę - wyszeptał, a ona posłuchała.
Z własnej, nie przymuszonej woli ujęła w dłonie twarz
mężczyzny, nie odrywając ust od jego natarczywych
warg. Czuła się wspaniale. Ryder ją intrygował.
I ponownie pomyślała, że musi sprawdzić, co ten
interesujący mężczyzna ma jej do zaoferowania.
Złączeni ustami pieścili się nadal. Ryder położył
rozpostartą dłoń na plecach Brenny i zaczął ich
przytulonym do siebie ciałom nadawać powolny,
miarowy rytm. Niezdolna myśleć o czymkolwiek,
Brenna wygięła się w łuk , jeszcze bardziej zbliżając się
do Rydera.
Zaczęła cicho jęczeć z rozkoszy. Przycisnął jej
pośladki mocno do siebie. Teraz wyraźnie odczuła,
j a k silne jest jego pożądanie. Podnieciło to ją jeszcze
bardziej. Ryder jej pożądał i ona pragnęła jego!
Nigdy w życiu nie odbierała podobnych wrażeń.
Nigdy nie czuła się tak j a k teraz. Pragnęła zapomnieć
o wszystkim, co było , nie myśleć o przyszłości
i kontynuować tę piękną podróż w nieznane.
- Ryderze... - Uniosła nieco głowę i spojrzała mu
prosto w oczy.
Przez chwilę przyglądał się jej uważnie.
- Mówiłem ci, kiedy tańczyliśmy w kasynie, że
dzisiejszej nocy decyzja będzie należała do ciebie
- powiedział. - Ale pamiętaj, jeśli wybierzesz ryzyko,
zmuszę cię, żebyś dotrzymała słowa.
- Jakie ryzyko?
- Ryzyko zaproszenia mnie do łóżka.
Te ostre, wypowiedziane bez ogródek słowa podnieciły,
a zarazem nieco speszyły Brennę.
- O jakim ryzyku mówisz? Że w moim łóżku długo
nie pozostaniesz? - Świadomie go prowokowała, na
myśl jednak o tym, że wypowiadane słowa mogłyby
okazać się prawdą, poczuła ukłucie w sercu.
- Głuptasie! Czy ty nic nie rozumiesz? - Ryder
popatrzył na Brennę zdumionym wzrokiem. - Twoje
ryzyko polega na czymś przeciwnym. Na tym, że
z tobą zostanę. Jeśli raz będziesz moja, nie pozwolę
ci odejść! Do licha, być może nie pozwoliłbym ci
odejść nawet wówczas, gdybyś mnie tu dziś w ogóle
nie zaprosiła!
- O czym ty mówisz? - zapytała.
- N i c nie pojmujesz, więc jest jeszcze chyba za
wcześnie, bym rościł sobie do ciebie jakieś prawa.
- Na wargach błąkał mu się lekki uśmiech, ale oczy
miał nieprzeniknione.
- Czy chcesz jakiegoś zobowiązania z mojej strony?
To w twoich ustach zupełnie coś nowego - próbowała
żartować. - Przecież zwykle to nie kobieta... - urwała.
- Nie obchodzi mnie, co się zazwyczaj dzieje.
Interesuje mnie tylko to , jak jest między nami. Pragnę
cię, Brenno, ale się powstrzymam, jeśli nie jesteś
gotowa. Poczekam... Będę cierpliwy, ale równocześnie
ostrzegam, że gdy oddasz mi się tej nocy, rano j u ż się
nie uwolnisz ode mnie! Rozumiesz? Nie będę odgrywał
roli letniego kochanka. Jeśli tylko na krótki czas
wyrwałaś się ze swej wieży z kości słoniowej, żeby
popróbować życia, nie licz na przelotny romans. Nie
będę twą rozrywką urlopową!
- Nigdy nie miałam zamiaru...
- Wiem dobrze, że na co dzień żyjemy w różnych
światach, i może właśnie dlatego przyciąga cię do
mnie czysta ciekawość i wabi urok nieznanego. Jeśli
cała sprawa do tego tylko się sprowadza, to radzę ci
uciekaj szybko od ognia, bo możesz sobie opalić
skrzydełka.
- To nie tak! Nic nie rozumiesz! - zaprzeczała
gwałtownie, mimo, że był bardzo bliski prawdy. - To
nie tak...
Widząc, że w żaden inny sposób o prawdziwości
swych słów go nie przekona, objęła mocno dłońmi
twarz mężczyzny i przylgnęła ustami do jego warg.
Nie miała zamiaru dłużej rozumować. N i e puści od
siebie Rydera i nie pozwoli mu dziś odejść!
Męskie ręce zacisnęły się mocniej wokół drżącego
kobiecego ciała. Dużym wysiłkiem podniósł się
z kanapy, trzymając nadal Brennę w objęciach.
Nie odrywając ust od jej warg, zaczął powoli iść
w stronę schodów prowadzących na strych, do sypialni.
ROZDZIAŁ CZWARTY
W ramionach Rydera czuła się dobrze i bezpiecznie.
Niemal bez wysiłku wniósł ją na schody i dopiero
teraz oderwał usta od jej" gorących warg.
Z uśmiechem popatrzył na półprzytomną twarz
Brenny.
- Jesteś dzisiaj złotooką czarodziejką - powiedział
nieco szorstkim, zmysłowym głosem.
- A ty? A ty, kim dziś jesteś? - spytała, dotykając
palcem kącika jego ust.
- Tylko mężczyzną. Ale takim, który bardzo cię
pragnie. Czy to wystarczy?
Co Ryder ma na myśli? zastanawiała się Brenna.
Po chwili uznała jednak, że nie jest to ważne. Da mu ,
oczywiście, odpowiedź twierdzącą.
- Tak .
Być może obawiał się, że zbyt wiele będzie od niego
wymagała i zażąda więcej, niż on jest w stanie jej dać.
Ale to przecież Ryder mówił o wzajemnym zobowiązaniu.
Nie rozumiała wówczas, co miał na myśli, lecz jego słów
analizować nie zamierzała. Ani w tej chwili, ani w ogóle
tej nocy. Postanowiła bowiem, że będzie to noc specjalna
- Nie jestem czarodziejką - odrzekła po chwili.
- Jestem tylko kobietą. Czy to ci wystarczy?
- To wszystko, czego pragnę - powiedział stłumionym
głosem.
W sypialni położył Brennę na łóżku.
- Och! - wykrzyknęła.
- Czy coś się stało? - Pochylił się nad nią zaniepokojony.
- Nie, nic ważnego. Zgubiłam po drodze pantofel.
- Chcesz być Kopciuszkiem uciekającym z balu?
Wziął Brennę za ramiona i uniósł nieco. Znajdowała
się teraz w pozycji siedzącej, oparta o wezgłowie
łóżka. Ukląkł przed nią na jednym kolanie.
- Chętnie, ale pod warunkiem, że ty będziesz
królewiczem - próbowała żartować. Mimo pozornej
pewności siebie, była napięta i zdenerwowana.
- Niezbyt nadaję się do tej roli . - Ryder położył
rękę na jej odsłoniętych kolanach i powoli przesunął
ją w dół. Zdjął pozostały pantofel.
- Zależy mi na tym, żeby cię rozebrać, a nie na
tym, by sprawdzić, czy bucik na ciebie pasuje. W roli
królewicza z bajki byłbym dziś nie najlepszy.
Brenna wsunęła palce we włosy Rydera. Podświadomie
wyczuwała, że musi teraz wyjść mu
naprzeciw i przekonać go o tym, że jest pożądany.
Tej nocy postanowiła zrobić wszystko, czego ten
intrygujący mężczyzna od niej zażąda. Podniosła
opuszczone powieki i z czułym uśmiechem spojrzała
na niego.
- Dzisiejszej nocy jesteś moim królewiczem. Tak
właśnie zawsze go sobie wyobrażałam.
Bez słowa przyciągnął Brennę do siebie. Tym razem
pocałunek był mocniejszy i gorętszy niż poprzednie,
lecz Ryder, mimo że wyraźnie pobudzony, nadal
trzymał zmysły na wodzy. Brenna zaś, jak typowa
kobieta, pragnęła sprawdzić, na ile silna jest ta
samokontrola.
Nie przestawał ją całować. Kiedy, roznamiętniona,
zaczęła cicho jęczeć, dotknął ręką jej piersi. Gdy
poczuł, jak koniuszek sutka nabrzmiewa, popchnął
Brennę lekko w tył . Opadając na łóżko, pociągnęła
go za sobą.
Pragnąc, by Ryder pieścił ją mocniej, zaczęła szeptać
jego imię. Przesunął teraz rękę w dół, aż do talii ,
i pod jego zwinnymi palcami czerwona szarfa niemal
sama się rozwiązała. Zaczął rozbierać Brennę. Było
jej wspaniale. Czuła się tak, jak nigdy w życiu, i coraz
bardziej pragnęła Rydera.
Ściągnął z niej bluzkę i spódnicę.
- Jesteś prześliczna. W sam raz dla mnie - powiedział
cicho, nie mogąc oderwać wzroku od piersi
dziewczyny, doskonale widocznych przez przeźroczystą
halkę. - Taka mała, grzeczna i bardzo, ale to bardzo
zmysłowa.
Gdy halka i biustonosz znalazły się na podłodze,
zaczął pokrywać drobnymi pocałunkami szyję i piersi
Brenny.
- Moja ty cudowna włamywaczko - szeptał przeciągając
dłońmi od szyi aż do bioder. - Miałem na
ciebie wielką ochotę już pierwszej nocy.
- Być może mnie pożądałeś, ale zupełnie inaczej,
nie tak, jak teraz... - protestowała Brenna.
Zamiast odpowiedzi zamknął wargi na jej obrzmiałej
piersi, a po chwili językiem zaczął obwodzić naprężony
sutek. Brenna zacisnęła powieki i ze zduszonym
krzykiem wbiła paznokcie w ramiona Rydera.
Podnieciło go to jeszcze bardziej. Jednym zręcznym
ruchem przesunął dłonie niżej, na jej pośladki, i ściągnął
w dół resztki garderoby. Brenna leżała teraz przed
n im zupełnie naga.
Otworzyła oczy i zobaczyła, jak Ryder zaczyna
odpinać guziki przy koszuli.
- Pozwól mi , proszę, ja to zrobię - poprosiła
próbując usiąść na łóżku. Po chwili drżącymi z podniecenia
palcami niezdarnie rozpinała szafirową koszulę.
Ryder siedział bez ruchu, lecz kiedy Brenna wsunęła
dłonie pod miękką tkaninę, rozchyliła poły koszuli
i obnażyła opalony tors, zduszonym szeptem wypowiedział
jej imię i gwałtownym gestem złapał za przeguby rąk.
- Gdybym ci na to pozwolił, natychmiast do
prowadziłabyś mnie do szaleństwa! Mamy dużo czasu...
- Ja pierwsza oszaleję, jeśli każesz mi czekać
w nieskończoność! - zaprotestowała lekko schrypniętym
głosem. - Ja... bardzo cię pragnę.
Powiedziawszy te słowa, Brenna uprzytomniła sobie,
te jeszcze nigdy w taki sposób mężczyzny nie pragnęła,
Nie było to zwykłe seksualne pożądanie, jak wówczas,
gdy będąc jeszcze na studiach pieściła się z chłopcem,
w którym się podkochiwała. Było to więcej niż w jej
stosunkach z Damonem. Rydera Sterne'a nie tylko
pożądała, lecz także chciała zaspokoić.
- Naprawdę mnie pragniesz? - zapytał.
- Bardziej niż czegokolwiek - odpowiedziała bez
chwili namysłu. Podniosła opuszczone powieki i spojrzała
mu prosto w oczy. Zobaczyła w nich pożądanie,
którego już nie by ł w stanie opanować. Nie protestował,
gdy go rozbierała.
- Jesteś śliczna - powiedział kładąc się obok niej.
Wodziła lekko palcem po jego owłosionym torsie,
płaskim brzuchu i umięśnionych udach.
Nie mogła się oprzeć i zaczęła całować pierś Rydera.
Chwycił ją za włosy i głodnymi ustami zaczął szukać
jej warg.
- Następnym razem będzie ci lepiej, teraz nie
jestem w stanie dłużej się powstrzymywać...
Uniósł się i przygniótł Brennę całym ciałem.
- Przykro m i , moja droga, że nie będę idealnym
kochankiem. Już dłużej czekać nie mogę. Za bardzo
cię pragnę. Zaraz będziesz moja i tylko moja!
Pod wpływem tych słów napięcie Brenny sięgnęło
szczytu. Wbiła paznokcie głęboko w skórę na ramionach
i biodrami przycisnęła się do jego ciała. Była to
jedyna odpowiedź, jakiej udzielić potrafiła.
Gdy zaczął ją pieścić, wiła się jak oszalała.
- Ryderze, proszę cię. Błagam!
Uniósł się i po chwili już należała do niego. Pieścił
ją z niesamowitą siłą i z takim zapamiętaniem, że
chciała aż krzyczeć z rozkoszy, ale głos uwiązł jej
w gardle.
- Ryderze! Ryderze! Kochany! - szeptała suchymi
wargami.
- Teraz. Brenno, teraz. Oddaj mi się. - Kilka
sekund później świat Brenny rozprysnął się w miliony
złocistych gwiazd. Chwilę po niej także Ryder zakończył
swoją cudowną podróż.
Upłynęło sporo czasu, zanim poczuła na sobie
ciężar jego ciała. Zsunął się leniwie na bok i z zadowoleniem
patrzył na Brennę. Milczeli przez chwilę.
Ryder pocałował ją lekko w rozchylone usta.
- Wiem, że to teraz śmiesznie zabrzmi, ale kiedy
odprowadzałem cię do domu, wcale nie zamierzałem
przespać się z tobą - przyznał.
- Było to więc zrządzenie losu czy wolna wola?
- zażartowała niezbyt przytomnym głosem.
- Nie mam pojęcia i nie będę się nad tym zastanawiał.
Stało się i tylko to się teraz Uczy.
Brenna otworzyła szerzej oczy. Zdumiała ją siła,
z jaką Ryder wypowiedział ostatnie słowa.
- Żałujesz, że tak się stało? - spytała zaniepokojona.
- Oczywiście, że nie. Ale stało się wcześnie i dlatego
mogło pociągać za sobą ryzyko, ale być może był to
jedyny sposób, żebyśmy byli razem. Brenno, teraz już
jesteś moja. Długo czekałem, aż pojawisz się na mojej
drodze i teraz nie pozwolę ci j u ż odejść.
- Nigdzie się nie wybieram - uspokoiła go Brenna.
- Przynajmniej tej nocy. - Nie chciała dłużej rozmawiać
na ten temat.
Łagodnym ruchem odgarnął kosmyk włosów z jej
wilgotnego czoła.
- Zostaniesz ze mną do rana. - Powiedziawszy te
słowa, w zadumie potrząsnął z niedowierzaniem głową.
- Profesorka od filozofii! K t o by pomyślał! Coś
takiego nie przyszłoby mi nigdy do głowy.
- Co? - spytała Brenna.
- Że znajdę taką kobietę, jaka jest mi do szczęścia
potrzebna. Brenno, czy zdajesz sobie sprawę z tego,
że ja swoje nauki pobierałem w szkole wojskowej,
w której niewiele wagi przywiązywano do takich
przedmiotów, jak etyka czy filozofia?
- Była to więc edukacja niepełna - skomentowała
Brenna.
- Raczej praktyczna - poprawił ją Ryder, lekko
się przy tym uśmiechając. Pochylił się i ją pocałował.
- Czy jesteś zadowolona z wyników swej metody
uwodzenia, którą w stosunku do mnie dziś zastosowałaś?
- Kategorycznie odmawiam odpowiedzi, gdyż
wszystko, co powiem, może być użyte przeciwko
mnie - odparła głaszcząc ramię Rydera.
- Właściwie to bez znaczenia, czy wyciągnę coś
z ciebie na ten temat, czy nie. Stało się. Jesteś moja.
W głosie Rydera wyczuła determinację. Nie pojmowała
jednak głębszego sensu jego słów. Wiedziała
wprawdzie j u ż jedno. Że jest mężczyzną bardzo zaborczym,
z rozwiniętym instynktem posiadania. Dzisiejszej
nocy stała się jego własnością. Nad tym , jakie to może ,
spowodować konsekwencje, wolała się nie zastanawiać.
- Nie zasypiaj jeszcze, moja ty czarodziejko. To,
co działo się przed chwilą, było tylko wstępem. Zaraz
postaram się zrobić na tobie lepsze wrażenie.
- Grozisz?
- Nie. Usiłuję tylko powstrzymać cię przed zaśnięciem.
Ujął w dłonie twarz Brermy i zaczął całować ją
mocno i powoli. Świadomie pobudzał jej zmysły.
Pieścił ustami ramiona i piersi, dotykał wszystkich
wrażliwych zakątków ciała.
T y m razem, gdy poszybowali w cudowną podróż
ku gwiazdom, Brenna oddała się Ryderowi duszą
i ciałem. Takiej rozkoszy nigdy przedtem nie doznawała.
Gdy wrócili na ziemię, mężczyzna położył się obok
niej i przyciągnął ją delikatnie do siebie.
- Jestem jeszcze w przestworzach - wyszeptała.
- Ja też - odpowiedział cicho. - Ale teraz już
zaśnij, proszę.
- Dlaczego?
- Nie chcę, żebyś leżała w ciemnościach z otwartymi
oczyma, gdy będę spał.
- Chrapiesz? - spytała z udawanym przerażeniem.
- Czy nie za późno na takie pytania? Wzięłaś mnie
takim, jaki jestem.
- Ale ta noc już się prawie skończyła.
- Przed nami nowy dzień. Spij dobrze, kochana.
- Dobranoc, królewiczu z bajki.
Uśmiechnął się jeszcze i zapadł w sen. Chwilę
później zasnęła Brenna.
Rano obudziły ją promienie słońca dostające się
do wnętrza pokoju przez małe okienko w dachu.
Było już późno. Przeciągnęła się leniwie. Poczuła
lekki ból mięśni. Stanęły jej przed oczyma wydarzenia
poprzedniej nocy. Podniosła głowę i usiadła na
łóżku. Rozejrzała się po pokoju. Nie było w n im
nikogo.
Na myśl, że zaraz zobaczy Rydera, opanował ją
nagły strach. Obawiała się, że za chwilę wyjdzie
z łazienki lub wkroczy do sypialni ze śniadaniem na
tacy. Serce zaczęło jej bić nierównym rytmem. Wpadła
w prawdziwą panikę.
O Boże! Co ja najlepszego zrobiłam ostatniej nocy!
Musiałam być chyba zupełnie szalona, pomyślała
z przerażeniem. Wstała i sięgnęła po szlafroczek.
Wytężyła słuch. Ani od strony łazienki, ani z dołu nie
dochodziły żadne odgłosy. Wszędzie panował spokój.
Brenna odetchnęła z ulgą. Rydera w domku nie
było.
Poszła do łazienki, żeby wziąć prysznic. W lustrze
zobaczyła odbicie swej zaniepokojonej twarzy. Co się
ze mną dzieje? zapytywała samą siebie.
Dlaczego była tak bardzo niespokojna? Czy dlatego,
że p o d wpływem chwilowego nastroju dała się uwieść
intrygującemu mężczyźnie, niepodobnemu do żadnego
innego ze znanych jej ludzi?
Ze względu na Damona Fieldinga żadnych wyrzutów
sumienia nie odczuwała. Ich wzajemne stosunki nie
sięgnęły jeszcze progu sypialni, mimo że od wielu
miesięcy wspólnie pracowali i często się spotykali.
Ta myśl nie uspokoiła Brenny. Nadal czuła się
nieswojo. Odkręciła kurek i stanęła pod prysznicem.
Zaledwie trzy dni znajomości z Ryderem wystarczyły,
żeby ich stosunki osiągnęły punkt szczytowy,
podczas gdy długotrwała znajomość z Damonem
stała właściwie w miejscu. I nagle z przerażającą
jasnością Brenna zdała sobie sprawę z tego, że gdyby
spotykała się z Damonem, a nawet sypiała z nim
przez następne dziesięć lat, nigdy nie byłaby w stanie
przeżyć tego, co ostatniej nocy z Ryderem. Na tę
myśl uczucie paniki zwiększyło się jeszcze bardziej.
Jak mogła dopuścić do tego, co się stało! Dlaczego to
w ogóle zrobiła? Aż zamknęła oczy, gdy nagle
uprzytomniła sobie, że Ryder dał jej przecież swobodę
wyboru. Z szansy wycofania się, zanim będzie za
późno, nie skorzystała.
Widocznie to, co stało się tej nocy, było nieuniknione.
Nie była to przyjemna myśl dla kogoś, kto na
wykładach z etyki nauczał o odpowiedzialności i wolnej
woli!
Stojąc pod strumieniem ciepłej wody, Brenna
usiłowała analizować powstałą sytuację. Powtarzała
z uporem, że nic złego się nie stało. Nie powinna mieć
do siebie pretensji o zdarzenia z ostatniej nocy i o to ,
że uległa nieprzepartemu urokowi Rydera. Mimo
swych już niemal trzydziestu lat, niewiele miała
dotychczas romansów, więc raz coś nieprzewidzianego
i szalonego należało się jej od życia.
Nie czuła się winna ani wobec siebie, ani względem
Damona, który z pewnością spotykał się z innymi
kobietami. Jedynym problemem dla Brenny był fakt,
że w zupełnie nieoczekiwany sposób ostatniej nocy
poddała się Ryderowi. Stała się jego własnością, a on
nią bez reszty zawładnął. Co stanie się, jeśli ten
zaborczy mężczyzna nadal będzie rościł sobie do niej
jakieś prawa?
Pierwszy to chyba raz w całym swoim życiu Brenna
nie potrafiła logicznie rozumować. Różne pytania
kłębiły się w jej głowie. Gdzie jest teraz Ryder?
Dlaczego ją opuścił? I co o niej myśli? A może, co
byłoby prawdziwym dobrodziejstwem, lekko potraktuje
wydarzenia ostatniej nocy i będzie zachowywał się
tak, jakby nic się nie wydarzyło? Było to jednak mało
prawdopodobne. W oczach Rydera Brenna widziała
wczoraj znacznie więcej niż tylko prymitywny głód
fizycznego pożądania. Wolała o tym nie myśleć.
Zakręciła kran i wytarła się szorstkim ręcznikiem.
Stojąc przed lustrem odgarnęła włosy z czoła, sczesała
je z boków twarzy i związała z tyłu głowy. Takie
skromne, wręcz surowe uczesanie odpowiadało jej
dzisiejszemu niewesołemu nastrojowi.
Gdzie się podział Ryder?
Wcześniej czy później, zobaczę go, pomyślała Brenna
wkładając dżinsy i koszulową bluzkę z długim rękawem.
Gdy sięgnęła pod łóżko , aby wyciągnąć sandały,
dobiegło ją z dołu pukanie do drzwi. Zamarła
w bezruchu.
Spojrzała na wyciągniętą rękę. Trzymała w niej nie
zwykły sandałek, lecz czerwony pantofel, który Ryder
zdjął z jej stopy ostatniej nocy.
Stukanie do drzwi stawało się coraz głośniejsze
i bardziej natarczywe.
Czemu Ryder w ogóle puka i to z takim zniecierpliwieniem?
Nie było to do niego podobne. Była
pewna, że gdyby chciał wejść, zrobiłby to po cichu.
- Otwieraj, Brenno!
W tym momencie stanęła jak wryta, kurczowo
ściskając w ręku czerwony pantofel. To nie był Ryder!
Ten głos należał do Damona Fieldinga!
Nabrała głęboko powietrza, by się opanować i przy
akompaniamencie dalszego głośnego pukania zeszła
powoli na dół.
W powstałej sytuacji powinno być jej trudniej
otworzyć drzwi Damonowi niż Ryderowi, ale tak nie
było , mimo że profesor Fielding odgrywał w jej życiu
znacznie ważniejszą rolę. Był człowiekiem, który mógł
pomóc jej w karierze zawodowej, we wszystkich
trudnych sprawach wymagających znajomości stosunków
panujących w college'u. Sądziła także, iż w przyszłości
zostanie jej mężem. Otworzyła drzwi.
- Damonie, skąd się tutaj wziąłeś? - spytała powoli.
Stał przed nią średniego wzrostu, przystojny mężczyzna.
Miał ciemne, dobrze ostrzyżone włosy i bardzo
niebieskie oczy. Nie na próżno podczas swych rozległych
studiów spędził rok w Oksfordzie. Ubierał się
nienagannie. Miał teraz na sobie tweedową marynarkę
ze skórzanymi łatami na łokciach, elegancką koszulę,
a także dobrze dobrane spodnie i buty. Od całej
postaci tego blisko czterdziestoletniego mężczyzny
biła pewność siebie, ugruntowana wysoką pozycją
naukową. Był kandydatem numer jeden na stanowisko
dyrektora Instytutu Filozofii , z chwilą przejścia
profesora Paula Humphreya na emeryturę. W środowisku
akademickim profesor Fielding miał doskonałą
opinię. Był poważanym naukowcem i cenionym
specjalistą w swojej dziedzinie.
- Dzień dobry, Brenno. - Gość grzecznie ją
przywitał. - Czy dzieje się coś ciekawego? - Uśmiechnął
się i popatrzył na pantofel, który ciągle jeszcze trzymała
w ręku.
- Nie, nic się nie dzieje - odparła szybko. Cofnęła
się i gestem zaprosiła Damona do środka. - Twój
widok mnie zaskoczył. Nie spodziewałam się zobaczyć
cię tutaj. Jechałeś taki szmat drogi tylko po to, żeby
mnie odwiedzić?
- Nad jeziorem Tahoe nie mam innych znajomych.
- Zbliżył się i lekko ją pocałował. - Czy człowiekowi
zmęczonemu długą podróżą dasz filiżankę kawy?
- Zaraz dostaniesz. A może zjesz śniadanie? Czy
zatrzymywałeś się gdzieś po drodze? - Zadowolona
z wymówki, Brenna ruszyła w stronę kuchni.
- Postoju nigdzie nie robiłem, a ze śniadaniem to
świetny pomysł. - Damon przechadzał się po pokoju.
- No i jak udał ci się urlop? - zapytał.
- Przecież dopiero tu przyjechałam.
Otworzyła drzwi lodówki, aby zobaczyć, co jest do
jedzenia. Jajka i tosty muszą wystarczyć.
- Przyjechałeś tylko na jeden dzień?
- Odwiedzałem znajomego w Sacramento i nagle
przyszło mi do głowy, żeby wpaść do ciebie. Martwiłem
się trochę, kochanie.
Brenna zerknęła na Damona i zobaczyła, że się jej
przygląda. Stał z rękoma w kieszeniach. Jeśli zaraz
wyciągnie swą nieodłączną fajkę, obraz będzie kompletny.
Zamknęła lodówkę.
- Miło, że się o mnie troszczysz - odrzekła sztywno,
z zaciśniętymi ustami. -Ale wiesz przecież dobrze, po
co tu przyjechałam. Muszę mieć trochę czasu na
przemyślenie tej sprawy.
- Po to tu właśnie jestem, aby ci pomóc. Należysz
do najbardziej rozsądnie myślących ludzi, jakich znam,
lecz coś mi się widzi, że tym razem przestałaś być
realistką.
- Na litość boską, Damonie, przecież profesor
Humphrey opublikował moją pracę pod swoim
nazwiskiem! Jest to czyn nieetyczny, wręcz karygodny!
Czego więc, u licha, spodziewasz się po mnie? Ze
dopuszczę do tego, aby zabierano mi pracę? To , że
jestem dopiero młodszym wykładowcą, nie ma żadnego
znaczenia!
- Ale twoja przyszłość ma znaczenie i o niej musisz
przede wszystkim myśleć! - ostrym głosem powiedział
Damon, zaniepokojony uporem Brenny.
- Moja przyszłość to wykłady na temat takich
pojęć, jak etyka i prawda! Jak mam nauczać innych,
jeśli sama będę je w życiu ignorować?
W niewielkiej kuchni stali teraz naprzeciw siebie.
Gdzie podział się Ryder? zaczęła znów zastanawiać
się Brenna. Dlaczego jego osoba zaprząta teraz jej
myśli? Przecież ma gościa. Damon Fielding przyjechał
z daleka, żeby przemówić jej do rozsądku. Powinna
myśleć o nim i cieszyć się, że tak się o nią troszczy!
- Brenno - zaczął znów Damon . - Żyjesz przecież
w realnym świecie, a nie w wyidealizowanej społeczności,
gdzie wszyscy postępują zawsze zgodnie z kodeksem
etycznym. Bądź rozsądna! Paul Humphrey
niedługo przechodzi na emeryturę. Nie możesz występować
przeciwko niemu. Nie masz żadnych szans
wygrania swojej sprawy. Wszyscy uwierzą jemu, a nie
tobie. Nic sobą jeszcze nie reprezentujesz. Masz tylko
doktorat i znajdujesz się na najniższym szczeblu
akademickiej kariery. Zaszkodzisz sobie, a być może
nawet zaprzepaścisz całą swoją przyszłość, jeśli
wybitnego poważanego naukowca oskarżysz o takie
rzeczy.
- Teraz się nie dziwię, że studenci tak chwalą
twoje wykłady. - Brenna uśmiechnęła się z przymusem.
- Argumenty są bez zarzutu, a sposób ich przedstawienia
jest wręcz doskonały! - Wyjęła patelnię
i nad miską zaczęła rozbijać jajka. - Ale mnie nie
przekonasz. Naprawdę nie wiem, czy będę w stanie
wrócić po wakacjach do naszego college'u i nadal
pracować z tym nieuczciwym człowiekiem.
- Jesteś idiotką! - wykrzyknął Damon. Ledwie
panował nad sobą.
Ma powody, żeby się złościć, pomyślała Brenna.
Jest zmęczony długą podróżą, nie jadł jeszcze śniadania,
usiłuje udowodnić niemądrej pracowniczce instytutu,
jak źle się zachowuje i wyperswadować bezsensowne
kroki , które zamierza podjąć.
- Wrócisz do pracy i dobrze o tym wiesz! Nie masz
wyjścia. Co innego mogłabyś robić? Zasilić krąg
bezrobotnych wykładowców filozofii, których nikt
nie potrzebuje? Upłyną miesiące, a nawet lata, zanim
w swoim zawodzie dostaniesz jakaś pracę!
- A moja godność i szacunek do samej siebie?
- spytała sucho Brenna, zaciekle ubijając jajka.
- Co dadzą ci one w świecie pełnym Humphreyów?
Stosunki w naszym college'u są identyczne, jak na
wszystkich innych uczelniach. Jeśli chcesz coś osiągnąć,
musisz zachowywać się tak, jak pozostali. Nie wolno
ci atakować żadnych autorytetów, a zwłaszcza szefów,
bo przyniesiesz sobie szkodę i wyjdziesz na idiotkę!
- Damonie, mówisz tak, jakbyśmy żyli w świecie
wielkiego biznesu, gdzie panują prawdziwie wilcze
obyczaje. Manipulacje, walka o stołki, przeróżne
taktyki podjazdowe, a przede wszystkim główna zasada
nie narażania się szefom! - Brenna zamilkła na chwilę.
- Tak. Jest dokładnie tak, jak mówisz. - Damon
był już naprawdę rozwścieczony. - Wszędzie każdy
sukces ma swoją cenę.
- Uważasz, że powinnam ją płacić?
- Oczywiście. Jako wkład w przyszłą karierę.
- Cel uświęca środki? Czy ty w ogóle wiesz, co
mówisz? Cały czas chodzi przecież o kradzież i nieetyczne
zachowanie. Czy pochwalasz takie czyny?
W tym momencie Brenna zorientowała się, że
posunęła się za daleko. Zobaczyła, jak Damon
gwałtownie czerwienieje i nagle poczuła, jak silna
ręką wymierza jej policzek.
Spojrzała na niego przerażona i w tym momencie
zobaczyła, że powalony mocnym uderzeniem pada
jak ścięty na ziemię.
Dopiero teraz zauważyła Rydera.
ROZDZIAŁ PIĄTY
- Damonie! - Brenna podeszła szybko do leżącego.
Kiedy klęczała j u ż obok niego, dobiegł ją opanowany,
spokojny głos Rydera:
- Zostaw go. Nic mu się nie stało. Zaraz przyjdzie
do siebie.
Damon jęknął i otworzył oczy. Brenna gniewnym,
oskarżycielskim wzrokiem zmierzyła Rydera, który
stał spokojnie, tak jakby nic się nie stało. Był teraz
ubrany w codzienne czarne dżinsy i białą sportową
koszulę. Wyglądał nienagannie, tylko włosy miał
nieco zwichrzone, zapewne w wyniku incydentu
z Damonem. Jego srebrzyste, pełne uczucia oczy były
odbiciem wydarzeń poprzedniej nocy.
Spojrzenie Rydera napełniło Brennę niesmakiem
jeszcze bardziej ją rozzłościło.
- Nie było żadnego powodu do tak brutalnego
zachowania! - wybuchnęła z gniewem. - Czy zawsze
siłą rozstrzygasz spory i załatwiasz wszystkie sprawy?
Czy zawsze bez zastanowienia posuwasz się do użycia
przemocy? Człowiek, którego właśnie uderzyłeś, jest
m o im kolegą z college'u! To szanowany profesor
filozofii! Czy zdajesz sobie sprawę z tego, co uczyniłeś?
- Oczy Rydera stały się nieprzeniknione. Popatrzył
na Brennę i spokojnie powiedział:
Zasłużył na karę. Przecież cię uderzył.
To była moja wina! I słusznie zostałam ukarana!
wykrzyknęła. - Powiedziałam mu straszne rzeczy,
obraziłam go.
Zachowałam się w sposób niewybaczalny w stosunku
do człowieka, który w trosce o moje dobro przejechał
szmat drogi, żeby mi pomóc i przemówić do rozsądku
Jak mogłam tak źle potraktować Damona? zapytywała
samą siebie zrozpaczona Brenna.
- Zostaw faceta w spokoju. Wstań i podejdź do
mnie. - Do Rydera jakby nie dotarły pełne wyrzutu
słowa Brenny. Spojrzał na leżącego, który właśnie,
podniósł rękę i dotykał nią obolałej szczęki.
Brenna nawet się nie poruszyła. Z niepokojem
w głosie zwróciła się do Damona:
- Tak mi przykro za to , co się stało! Przepraszam
za moje słowa. Uwierz mi , nie chciałam cię obrazić.
Czy dobrze się czujesz? Pozwól, że ci pomogę...
- Brenno, powtarzam po raz ostatni, zostaw go
w spokoju i chodź do mnie. Jeśli tego zaraz nie
zrobisz, ja sam...
Tym razem słowa Rydera dotarły do Brenny. Te
aksamitny timbre jego głosu słyszała już przedtem,
kiedy próbował jej coś nakazać. Wiedziała, że jest
przejawem woli, której trzeba się poddać. Podniosła
się z klęczek, nie odrywała jednak wzroku od Damona.
Uniósł się trochę, z widocznym trudem usiadł na?
ziemi i skupił teraz całą uwagę na Ryderze.
- Brenno, a co to za prymityw? Twój przyjaciel?
A więc tak spędzasz letnie urlopy! Zabawiasz się
z ogierem! N i c dziwnego, że takiego ćwoka ukrywasz
przed całym światem!
- To nie jest tak, jak myślisz. Posłuchaj, ja...
-zaczęła tłumaczyć się Brenna. Rozwścieczony Damon
pragnął zadośćuczynienia za swoje upokorzenie, chciała
ułagodzić jego gniew. Miała poczucie winy.
- Dość tego gadania - przerwał sucho Ryder.
- Przypominam, w razie gdybyście o tym zapomnieli,
że ja jestem tu panem sytuacji i nie mam ochoty
dłużej wysłuchiwać oskarżeń, przeprosin i innych
bezsensownych komentarzy. Profesorze - zwrócił się
do Damona - nic się panu nie stało i świetnie pan
o t y m wie. Proszę wstać i szybko się stąd wynosić.
A na koniec małe ostrzeżenie. Jeśli jeszcze raz podniesie
pan rękę na Brennę, zachowam się znacznie brutalniej.
Czy to jasne?
- A idź do diabła! - warknął w odpowiedzi
Damon. Wstał i niechętnym krokiem ruszył do
wyjścia.
Kiedy Brenna w przepraszającym geście wysunęła
rękę, by dotknąć Damona, wystarczyło tylko jedno
spojrzenie Rydera, by szybko się cofnęła. Patrzyła na
wychodzącego mężczyznę. Znikał z jej życia i wraz
z jego odejściem musiała się pożegnać z dalszą pracą
w college'u. Damon zostanie niebawem nowym
dyrektorem instytutu i z pewnością dzisiejszego
incydentu jej nie daruje. Tak więc, na skutek ingerencji
Rydera, sprawa przyszłej kariery została przesądzona
bez jej udziału. Żadnej decyzji Brenna podejmować
j u ż nie musiała. Gdy tylko za Damonem zatrzasnęły
się z hukiem drzwi, z roziskrzonym wzrokiem zwróciła
się do Rydera:
- Czy wiesz, co zrobiłeś? Jak śmiałeś tu wchodzić
i tak się zachowywać! Zrujnowałeś całe moje życie!
Popatrzył na nią przez chwilę.
- Brenno, wszedłem i zobaczyłem mężczyznę wymierzającego
ci policzek. Miałem stać i spokojnie
patrzeć na to, co się dzieje? Co, twoim zdaniem,
powinienem zrobić?
- Należało zachować się w sposób rozsądny i cywilizowany.
Zamiast używać pięści, trzeba było zadać
parę pytań i dowiedzieć się, o co chodzi.
Ryder uniósł brwii wzruszył ramionami.
- A więc, o co poszło? - zapytał spokojnie.
- Teraz to już nie ma żadnego znaczenia. Na
jakiekolwiek wyjaśnienia jest stanowczo za późno.
- Dlatego, że już zdążyłem, jak to powiedziałaś,
zrujnować ci życie? - Na ustach Rydera błąkał się
lekki uśmiech.
- To nie są żarty!
- Co, twoim zdaniem, powinienem zrobić? Sądzisz,
że dobrze czuje się mężczyzna, gdy nagle widzi przed
sobą taką scenę, jakiej ja byłem świadkiem? Brenno,
ten facet miał duże szczęście, że mu solidnie nie
przyłożyłem!
- A cóż cię powstrzymało? - zapytała ze złością.
- Powiedzmy, że wspaniałomyślność. Po uroczym
wieczorze byłem w dobrym nastroju... - Dopiero
teraz dotarło do Brenny, że Ryder jest wściekły.
- Po uroczym wieczorze i uwiedzeniu profesorki
z college'u? - wycedziła przez zęby.
- Po uroczym wieczorze, podczas którego zostałem
uwiedziony przez profesorkę z college'u - poprawił
bez cienia humoru w głosie. - O ile mnie pamięć nie
myli, to nie ja przyspieszyłem tok zdarzeń. Dobrze
wiedziałaś, bo ci to mówiłem, że mogę jeszcze poczekać.
- Uważasz, że ostatnia noc, to moja wina? - Brenna
była tak rozzłoszczona, że incydent z Damonem
zupełnie wywietrzał jej z głowy.
- Tak - odrzekł po namyśle Ryder.
- Jesteś wstrętnym, źle wychowanym, nieokrzesanym...
- Ćwokiem? - podpowiedział, a w oczach zapaliły
mu się podejrzanie wesołe ogniki.
Tego już było dość dla Brenny. Odwróciła się
szybko, złapała pierwszy z brzegu przedmiot, jaki był
pod ręką i rzuciła nim w Rydera.
Uchylił się w porę i książka, którą cisnęła Brenna,
przeleciała mu obok głowy i uderzyła w ścianę.
W pokoju zapanowała cisza. Brenna stała bez ruchu
z szeroko otwartymi oczyma. Była zaskoczona i przerażona
własną gwałtownością. Zobaczyła nagle, że
Ryder idzie w jej stronę.
Przestraszyła się. Chciała odwrócić się i uciec, lecz
nogi wrosły jej w ziemię. Przytłaczały ją poczucie
winy i przeżycia ostatnich godzin, a także złość na
Rydera, połączona ze strachem. Zacisnęła pięści
i z udawaną odwagą postanowiła stawić mu czoło.
Podszedł szybko tym swoim zwinnym, kocim
krokiem i zatrzymał się tuż przed nią.
- Miałem okazję już się przekonać, że jesteś
odważna i łatwo się nie poddajesz.
Brenna oddychała szybko i nierówno. Z trudem
chwytała powietrze.
Ryder mówił dalej:
- Mam podstawy sądzić, że nie traktujesz mnie jak
zabawnego ćwoka, z którym postanowiłaś sobie
poigrać tego lata.
- Jesteś naprawdę nieznośny - powiedziała z wyrzutem.
- Wiem. - Westchnął głęboko. - Będziesz musiała
mi to wybaczyć. Ostatnie kilka minut nie należało do
najprzyjemniejszych. - Brenna zobaczyła, że Ryder
odwraca się w stronę kuchni. - Raz jest pora na
działanie, a raz na rozmowy - mówił dalej. - A czasami
jeszcze na jedzenie. Działanie mamy już za sobą.
Dwie następne rzeczy są jeszcze przed nami.
O, widzę, że już zabrałaś się do śniadania - dodał
i włożył rękę do kartonu, aby wyjąć następne jajko.
Brenna spojrzała na Rydera zwężonymi oczyma
i z naciskiem powiedziała:
- To śniadanie robiłam dla Damona.
- Już go nie ma - stwierdził beznamiętnie.
- Słuchaj...
- Siadaj, Brenno. Musimy porozmawiać.
Stalowa nuta w jego głosie sprawiła, że Brenna
posłuchała go od razu. Podeszła do drewnianego stołu
stojącego pod oknem i usiadła na krześle. Bez słowa
patrzyła, jak Ryder sprawnie przygotowuje śniadanie.
Na widok jej sztywnej postaci i niemego żalu
w oczach, potrząsnął głową.
- Nie będę przepraszał za to , co się stało. Prawie
na pewno każdy mężczyzna na moim miejscu zachowałby
się tak samo.- Każdy mężczyzna, który ma
zwyczaj wszystkie problemy rozwiązywać siłą!
Widzę, że ci się nie podobało. Szkoda, że nie mogłaś
się przekonać, co dopiero bym zrobił , gdybym
wszedł i zobaczył cię w ramionach tego faceta! Gwoli
ścisłości, pozwól jednak, że ci przypomnę. Nie kto
inny, lecz on pierwszy użył siły.
- Och! - jęknęła Brenna na wspomnienie tego, co
uczyniła Damonowi. - Powinieneś słyszeć, co ja mu
powiedziałam!
- Parę słów do mnie dotarło, ale nic nie zrozumiałem.
A więc o co chodziło? - spytał spokojnie,
nalewając herbatę.
- Damon przyjechał specjalnie po to, żeby mi
pomóc. Martwił się o mnie, o moje sprawy zawodowe.
Jestem... Właśnie byłam w trakcie podejmowania
ważnej decyzji, która może zaważyć na całej mojej
przyszłości. Damon chciał zwrócić mi uwagę na
praktyczną stronę powstałej sytuacji... - Brenna
przerwała i sięgnęła po filiżankę z herbatą. - To
wszystko jest bardzo skomplikowane i wątpię, czy cię
zainteresuje...
- Świetnie wiesz, że tak - przerwał jej szorstko.
- Mów dalej.
Po dłuższym wahaniu zdecydowała się opowiedzieć
Ryderowi całą swoją historię. Nabrała powietrza.
- Chyba słyszałeś, że dla ludzi parających się nauką,
publikowanie wyników własnych prac jest sprawą
pierwszoplanową.
- Jeśli nie publikujesz, to nie istniejesz?
- Coś w tym rodzaju. Przez wiele miesięcy przygotowywałam
pracę na temat etyki w informatyce.
- Czego? - przerwał jej Ryder. Wydawał się
zaskoczony.
- Strony etycznej używania komputerów. To jeden
z zupełnie nowych i niezwykle aktualnych tematów
interesujących naukowców. W wielu ośrodkach akademickich
czystą filozofię zepchnięto na plan dalszy,
jako naukę oderwaną od życia. Coraz rzadziej, niestety,
uważa sieją za podstawę wykształcenia współczesnego
człowieka. I trzeba zrobić wszystko, żeby ta wspaniała
nauka odzyskała należne jej miejsce! Etyka w zastosowaniach
informatyki jest właśnie tak im kierunkiem,
dzięki któremu można będzie nie tylko przywrócić
filozofii utraconą pozycję, lecz także ją ożywić
i powiązać z praktyką. Zagadnienia etyczne towarzyszące
używaniu i nadużywaniu komputerów to coś
w rodzaju filozofii stosowanej. - Brenna spojrzała na
Rydera, niepewna, czy ciągnąć dalej.
- Wierzę ci na słowo. Mów , słucham uważnie
- zapewnił nie odrywając wzroku od patelni, na
której smażyła się jajecznica.
- W każdym bądź razie włożyłam wiele wysiłku
w zebranie materiałów i przygotowanie pracy na ten
temat, który ujęłam na tle historycznego rozwoju
myśli filozoficznej. Odnoszenie tego, co głosili tacy
filozofowie, jak Arystoteles czy Kant, do współczesnych
problemów moralnych towarzyszących stosowaniu
komputerów, jest rzeczą naprawdę fascynującą! Daje
całkiem nowe spojrzenie, otwiera horyzonty...
- W oczach Brenny było widać prawdziwy entuzjazm.
- Powtarzam: wierzę ci na słowo. - Ryder uśmiechał
się lekko. - Mów dalej.
Otrząsnęła się z błądzących po głowie myśli i wróciła
do przerwanego wątku opowiadania.
- W służbowym biurku trzymałam zawsze wszystkie
materiały: cały plik własnych notatek i wstępny szkic
artykułu. Dla nikogo w instytucie nie było żadną
tajemnicą, że przygotowuję pracę i zamierzam ją
opublikować w poważnym czasopiśmie naukowym.
Prawie nigdy nie zjawiałam się w instytucie w niedziele
- ciągnęła Brenna. - Kiedyś jednak wpadłam zupełnie
przypadkiem na chwilę i zobaczyłam, że wszystkie
moje notatki i szkic artykułu zniknęły z biurka!
- Ktoś ci je zabrał? - Opowiadanie Brenny zaczynało
intrygować Rydera.
- W poniedziałek z samego rana były już na swym
zwykłym miejscu w szufladzie. Nie miałam pojęcia,
co się stało, ale zaczęłam się denerwować. Od tamtej
pory codziennie zabierałam wszystkie papiery do
domu, ale, jak się potem okazało, na ochronę pracy
było już za późno. Nigdy się nie dowiem, ile weekendów
moje notatki spędziły na cudzym biurku!
- Czyim?
- Nie zgadniesz, więc powiem ci od razu. Na
biurku dyrektora instytutu! - wykrzyknęła Brenna.
Jej gniew powrócił ze zdwojoną siłą. - Szacownego
i ogólnie poważanego profesora Paula Humphreya,
który ostatni rok swej pracy w college'u, przed
przejściem na emeryturę, chciał uwieńczyć artykułem
świadczącym o tym , że nieobce mu są także zagadnienia
filozofii stosowanej! Jego postępowanie powinno
mi właściwie pochlebiać - dodała po chwili namysłu.
- Nie miałam pojęcia, że moja praca była aż tak
dobra, że zechciał ją łaskawie podpisać własnym
nazwiskiem!
- W jaki sposób o tym wszystkim się dowiedziałaś?
- Tydzień temu ogłoszono, że obszerny artykuł
monograficzny autorstwa profesora Humphreya został
przyjęty do druku w poważnym czasopiśmie filozoficznym.
Kopie tekstu profesora udostępniono pracownikom
naszego instytutu, żebyśmy mogli zapoznać
się z pracą i podziwiać osiągnięcia szefa. Zanim
skończyłam czytać pierwszą stronę, już wiedziałam,
że mam przed oczyma wyniki własnej pracy!
- I co zrobiłaś? Na najbliższym zebraniu pracowników
instytutu wstałaś i przy wszystkich oskarżyłaś
dyrektora o to, że przywłaszczył sobie twoją pracę?
- spytał zaciekawiony Ryder. Postawił na stole przed
Brenna jajecznicę z tostami i usiadł naprzeciw niej.
- To musiała być interesująca scena.
- Nie oskarżyłam go otwarcie, bo, sam musisz
przyznać, cała ta sytuacja była bardzo kłopotliwa.
Poszłam więc z tą sprawą do człowieka, do którego
miałam w instytucie największe zaufanie i którego
znałam bardzo dobrze. Było niemal pewne, że zostanie
on wkrótce nowym szefem naszego instytutu...
- I ja wyrzuciłem go dzisiaj z tego domu?
- Ten człowiek to Damon Fielding. Profesor Damon
Fielding - nie zważając na pytanie Rydera mówiła
dalej Brenna przez zaciśnięte zęby.
- I co było dalej? Opowiedział się natychmiast po
twojej stronie i wystąpił w obronie?
- Bardzo mi współczuł. - Brenna ciężko westchnęła.
- Powiedział, że mi wierzy, lecz że oboje nie możemy
nic zrobić w tej sprawie. Profesor Humphrey jest
nietykalnym autorytetem. Jeśli odważę się go oskarżyć,
sama tylko przegram. Damon zwracał mi uwagę na
fakt, że jeśli chcę dalej pracować w college'u, muszę
nauczyć się działać dyplomatycznie, by nie narażać
przyszłej kariery. To , co mówił, brzmiało tak, jakby
dotyczyło świata wielkiego biznesu, w którym przecież
bez przerwy toczy się bezpardonowa walka o wpływy
i awanse.
- Dużo w tym racji - powiedział Ryder. Nieco
zaskoczył Brennę. Nie sądziła, że na ten temat może
mieć on jakiekolwiek zdanie. - Każda sytuacja
- ciągnął - w której występuje bezustanne współzawodnictwo
w osiąganiu coraz to wyższych szczebli
kariery, tworzy, oględnie mówiąc, niezbyt przyjemny
klimat. Tak dzieje się w wojsku, w biznesie i, mam
podstawy sądzić, także w twoim akademickim świecie.
Jest to fakt, na który, moja droga, żadnego
wpływu mieć nie możesz. Do zrobienia pozostaje ci
tylko jedno. Powzięcie decyzji, czy w tej bezpardonowej,
codziennej walce chcesz uczestniczyć, czy
nie. Pamiętaj, wybór jest w twoich rękach, należy do
ciebie.
- Widzę, że zastanawiałeś się kiedyś nad tym
problemem - rzekła ze zdumieniem Brenna.
- Tak. Sam miałem z n im do czynienia. Jest to
jedna z przyczyn, dla której robiłem to, co robiłem
i jeden z powodów, dla których zająłem się pisaniem.
Dokonałem wyboru. Postanowiłem żyć własnym
życiem, oczywiście na tyle, na ile jest to możliwe.
Brenna spojrzała zdziwiona na Rydera. Była skonsternowana.
Zupełnie bezwiednie zadała mu teraz
nurtujące ją od dłuższej chwili pytanie:
- A co ty byś zrobił na miejscu Damona?
- Gdybyś przyszła do mnie mając w ręku dowód,
że szef przywłaszczył sobie wyniki twojej pracy? Och,
zachowałbym się z pewnością jak człowiek źle wychowany
i nieokrzesany. A także gwałtowny. Moja
droga, do upadłego walczyłbym po twojej stronie
dopóty, dopóki nas obojga nie wyrzuciliby z college'u,
bo tak cała sprawa by się na pewno zakończyła.
Zauważ jedno, proszę, że nie wypowiadam się co do -
tego, czy mój sposób jest lepszy, czy gorszy od tego,
który preferuje Fielding. Ocena należy do ciebie.
Przecież w końcu nie kto inny, lecz ty musisz sama na
coś się w końcu zdecydować.
- Tak - przytaknęła Brenna. - Muszę, mimo że
wygląda na to, że sprawa jest j u ż rozstrzygnięta.
Damon nie wybaczy mi tego, co stało się dziś rano.
Całe to wydarzenie wynikło z mojej winy. Nie
powinnam mu mówić, że nie opowiadając się po
mojej stronie, postępuje niemoralnie i nieuczciwie.
- I dlatego stracił panowanie nad sobą i cię uderzył?
- Tak. Obraziłam go przecież. A on przyjechał
tylko po to, żeby mi pomóc.
- Kim jest ten facet dla ciebie? - zapytał Ryder.
- Coś mi się wydaje, że nie tylko kolegą z pracy.
- Jest... był... - jąkała się Brenna. - Łączą nas
bliskie stosunki. Spotykamy się regularnie i . . . - Unikała
wzroku Rydera.
- I zamierzałaś związać się z nim na stałe?
- Sądziłam, że pasujemy do siebie. Szanujemy się
nawzajem, lubimy razem przebywać, mamy wiele
wspólnego...
- I to wszystko przestało się liczyć po ostatniej
nocy - stwierdził Ryder. - Tak, to prawda, więc
przestań patrzeć na mnie rozżalonym wzrokiem. Nie
możesz mieć wiele wspólnego z Fieldingiem, bo byś
lepiej go znała. Jeśliby tak właśnie było , nie zabolałaby
cię tak bardzo jego odmowa poparcia twej sprawy.
Gdyby łączyło was coś głębszego, gdybyś lepiej znała
tego faceta, taka właśnie jego reakcja nie byłaby dla
ciebie żadnym zaskoczeniem - Ryder zamilkł, zamysłu
się, a po chwili dodał: - Moim zachowaniem się dziś
rano nie byłaś zaskoczona. I to po zaledwie trzech
dniach znajomości!
- O czym ty mówisz?
- Twój związek z Fieldingiem jest skończony
- powtórzył mocnym, stanowczym głosem. - Sama
o tym zdecydowałaś wpuszczając mnie, mimo ostrzeżeń,
do łóżka ostatniej nocy. Uprzedzałem, że potem
wycofać ci się nie pozwolę. Stoimy więc przed faktem
dokonanym. Teraz już należysz do mnie, Brenno
Llewellyn!
Należysz do mnie. Należysz do mnie. Te słowa
huczały jej w głowie, gdy patrzyła na mężczyznę
siedzącego po przeciwnej stronie stołu.
- Nie - wyszeptała przerażona. - Nie rozumiesz...
- Zamierzasz przede mną uciec? - zapytał Ryder
obojętnym tonem, sięgając po następnego tosta.
- Jeżeli uważasz, że mamy ze sobą wiele wspólnego,
powinieneś znać odpowiedź na to pytanie! - odcięła
się Brenna. Jak on śmie oświadczać jej z całym
spokojem takie rzeczy? Co za zachowanie! Na szczęście
z tym prymitywnym człowiekiem nie będzie musiała
mieć dłużej do czynienia. Przecież nigdy go więcej nie
spotka!
Od chwili jednak, w której się dziś obudziła, nie
opuszczały jej złe przeczucia. Wiedziała, że ulegając
nastrojowi wieczoru, popełniła ogromny, wręcz niewybaczalny
błąd. Jak mogła zachować się tak beznadziejnie?
Jak mogła być taka głupia?
Ryder zastanawiał się nad ostatnimi słowami Brenny.
- To, że spróbujesz uciec przede mną, uważam za
prawdopodobne - powiedział po chwili. - Jeśli jednak
tak postąpisz, to tylko po to , żeby się przekonać, czy
będę cię szukał.
- Takie zachowanie się byłoby z mojej strony
głupią dziecinadą! - wykrzyknęła Brenna, rozzłoszczona
dlatego, że mimo woli zaczęła się zastanawiać,
czy Ryder rzeczywiście próbowałby ją odnaleźć. Całe
to rozważanie jest zupełnie bez sensu. Brenna Llewelyn
nie ucieka się do takich bezsensownych sztuczek! Stać
ją na to , by w każdej sytuacji poradzić sobie w sposób
znacznie inteligentniejszy!
- Nie byłoby to postępowanie dziecinne, lecz typowo
kobiece - poprawił ją Ryder. - Żebyś nie musiała
sobie dłużej zaprzątać tym głowy, powiem ci od razu.
Poszukam cię, ale kiedy odnajdę, nie będę z pewnością
w dobrym nastroju. Gdybym jednak teraz miał się
założyć o to, co ty byś zrobiła, postawiłbym na
wariant, że uciekać nie będziesz. Zostaniesz i będziesz
walczyła do upadłego, mimo że nie masz żadnych
szans.
- To głupie!
- Sprawa jest przesądzona, moja pani. Po to jednak,
by ukoić twoje nadwerężone nerwy, podobnie jak
wczoraj, jeszcze raz cię zapewniam: mogę poczekać
i ponaglać cię nie będę.
- Cóż za wspaniałomyślność! - Brenna z niedowierzaniem
słuchała słów Rydera. Co on sobie myśli?
Wiedziała jednak, że znalazła się w sytuacji nie do
pozazdroszczenia.
- Brermo, nie jestem wspaniałomyślny. Wiem , że
wydarzenia ostatniej nocy nastąpiły zbyt szybko.
Dlatego dzisiaj czujesz się nieswojo i jesteś zdenerwowana.
Daję ci więc czas na pogodzenie się z nową
sytuacją, żebyś sobie wszystko spokojnie przemyślała.
Masz zresztą inne kłopoty, z którymi musisz się
uporać. Nie będę cię nękał.
- Jesteś piekielnie pewny siebie - odezwała się
z sarkazmem w głosie.
- Nie siebie, lecz ciebie. Jesteś uczciwą kobietą.
Wiem, że nie potrafisz przekreślić tego, co stało się
ostatniej nocy. Musisz mieć tylko trochę czasu, żeby
się z tym pogodzić. Nie obawiaj się. Jeśli gra jest
warta świeczki, potrafię być bardzo cierpliwy...
- Czy ty aby nie przywiązujesz zbyt dużej wagi do
jednej nieco szalonej nocy? - spytała Brenna.
- Była zwariowana, prawda? - Ryder uśmiechnął
się szeroko. - Czy zanim tutaj przyjechałaś, podejrzewałaś,
że jesteś zdolna do jakichkolwiek szaleństw?
Brenna poczuła nagle piekące łzy pod powiekami.
Za dużo działo się naraz i nie umiała się z tym
uporać! Potrzebowała spokoju i czasu.
Wstała od stołu.
- Przepraszam - powiedziała, z trudem powstrzymując
się od płaczu. - To był ciężki ranek. Idę na
spacer. - Odwróciła się i szybko wybiegła z domu.
Pół godziny później siedziała nad wodą wpatrując
się w niebieską toń jeziora. Niedaleko od domu
znalazła małą grotę, będącą idealną wprost kryjówką.
Mimo, że powstrzymała się przed płaczem, nadal
była rozbita i zdenerwowana. Przez chwilę myślała
nawet o tym, żeby zadzwonić do brata. Nie mógłby
jej pomóc i tylko wpadłby w prawdziwy szał. Reagował'
bardzo emocjonalnie. Nie zważając na nic, walczyłby
w jej obronie do upadłego.
W tym momencie Brenna ujrzała swego prześladowcę.
Szedł w jej kierunku z termosem w ręku i jakimiś
książkami pod pachą.
- Doskonały dzień, żeby posiedzieć nad wodą
i poczytać przy kubku gorącej herbaty - powiedział
i usiadł obok Brenny.
- Słuchaj, ja... - zaczęła.
- Wziąłem dla ciebie książkę –przerwał jej spokojnym
głosem i zabrał się do otwierania termosu.
Spojrzała na lekturę przyniesioną przez Rydera.
Jedna książka, z dziedziny filozofii, była tą, którą
w niego rzuciła. Druga, w broszurowej oprawie i z krzykliwą
okładką, należała do Rydera. Był jej autorem.
- Dziękuję, ale nie mam w tej chwili ochoty na
czytanie tekstów filozoficznych - odrzekła sztywno.
- Przyniosłem ją dla siebie. Weź drugą.
- Chcesz, żebym to czytała? - spytała z niesmakiem.
- Wiem, że moje książki nie są w twoim guście, ale
chcę, żebyś przeczytała choć jedną z nich.
- Dlaczego? - Brenna położyła powieść na kolanach
i zaczęła ją oglądać.
- Zazwyczaj w każdej książce jest coś z jej autora.
Może dowiesz się o mnie czegoś więcej.
- A ty zamierzasz się męczyć studiując tekst
naukowy?
- Chętnie dowiem się czegoś o dziedzinie, która
stanowi dla ciebie źródło utrzymania - odrzekł
z uśmiechem.
- Różnimy się pod każdym względem, Ryderze.
Cała ta zabawa, którą proponujesz, nie ma żadnego
sensu. Co chcesz w ten sposób zyskać?
- Już ci mówiłem, trochę wzajemnego zrozumienia.
Sądzę, że to istotne, skoro mamy żyć razem - dodał.
Otworzył książkę i zaczął czytać spis treści.
- Razem żyć? Czyś ty naprawdę zwariował? Ostatnia
noc była pomyłką i dobrze o tym wiesz!
- Dlaczego? - spytał podnosząc wzrok znad książki.
- Bo temu, co stało się między nami, przypisujesz
zbyt duże znaczenie.
- Brenno, pożądałem cię od chwili, w której po raz
pierwszy cię zobaczyłem, kiedy to włamywałaś się do
mego domu. A ostatnia noc udowodniła, że ty też
mnie pragniesz.
- To stanowczo za mało, żeby w ogóle myśleć
o wspólnym życiu. - Brenna czuła się bardzo nieswojo.
Z jednej strony słowa Rydera napawały ją
niepokojem, z drugiej zaś sprawiały, że chciała
przyznać mu rację i poddać się bez reszty zarówno
urokowi lata, jak i temu intrygującemu silnemu
mężczyźnie.
- Jesteśmy sobie nawzajem potrzebni - powiedział
spokojnie.
- Skąd możesz to wiedzieć? Przecież prawie się nie
znamy! - wybuchnęła Brenna.
- Wiem to podświadomie. Czuję, ale słowami
wyrazić nie potrafię. Pomyślałem sobie, że jeśli
przeczytasz choć jedną z moich książek, to może
lepiej zrozumiesz, co usiłuję ci powiedzieć.
Widząc niemal błagalną prośbę w oczach Rydera,
Brenna poczuła się bezradna. Nie potrafiła mu
odmówić.
- A co będzie, jeśli po tej lekturze zdania nie zmienię?
- Wydaje mi się, że w tej chwili nie jesteś zdolna
do jasnego myślenia i sensownej oceny.
- A wiec nie jest to najlepsza pora na analizowanie
na podstawie książki twojego charakteru - odcięła się
szybko, mimo że postanowiła przeczytać powieści
Rydera.
- Trudno. Zaryzykuję.
- Może ty sam zmienisz zdanie na mój temat po
przeczytaniu tej filozoficznej dysputy? Pomyślisz sobie,
że jestem drętwą, nudną i nieprzystępną nauczycielką
przedmiotu, który nigdy cię nie zainteresuje.
- Czy te wszystkie cechy sama sobie przypisujesz?
- spytał. Wydawał się rozbawiony.
- Prawdę mówiąc, nie. Sądzę jednak, że inni mogą
tak o mnie myśleć.
- Nic, co jest w tej książce, nie zmieni mojej opinii
o tobie. Poszerzę sobie tylko intelektualne horyzonty.
- Ryderze, a co do ostatniej nocy... - zaczęła
niepewnym głosem.
Zamknął jej usta gorącym pocałunkiem. Ta przejmująca
pieszczota przypomniała Brennie wspólne
chwile rozkoszy i zaspokojenia. Po raz pierwszy od
rana uspokoiła się i rozluźniła. Pocałunek koił jak
balsam.
- Nie mówmy j u ż więcej, moja słodka. Nie zniekształcajmy
słowami wspomnienia ostatniej nocy.
Brenna podniosła ociężałe powieki i drżącymi rękami
otworzyła książkę, która ciągłe jeszcze leżała na jej
kolanach.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Powieść sensacyjną Justina Murdocka zapowiadał
tytuł książki „Uprowadzenie Quicksilvera" i krzykliwa,
w złym guście okładka. Widniał na niej silnie zbudowany
mężczyzna. Atakowały go groźne węże. U stóp
tego supermana wpółleżała w ponętnej pozie młoda
i bardzo przerażona kobieta. Rudowłosa piękność
obejmowała mężczyznę kurczowo za kolano, podczas
gdy on chronił ich oboje przed jadowitymi wężami.
Jedyną bronią bohatera był cienki nóż, który trzymał
w ręku.
Brenna była zdegustowana wyglądem okładki i zła
na siebie, że dała się namówić Ryderowi na przeczytanie
tej sznurowatej powieści. Pocieszała ją jedynie
myśl, że oderwanie się na pewien czas od własnych
niewesołych problemów dobrze jej zrobi. Otworzyła
książkę.
Musiałem uczciwie przyznać, że ten facet był dobry
w swoim fachu, mimo że wykazywał jeszcze niewielkie
doświadczenie. Miałem na to dowody. Nie wziął bowiem
pod uwagę dwóch rzeczy. Że w starych angielskich
gospodach okna nie otwierają się bezszmerowo i że
agenci specjalni, którzy dożyli mojego wieku, mają
bardzo lekki sen. Na dodatek tej właśnie nocy leżałem
wpółprzebudzony, gdyż wspomnienie seksownej blondynki,
którą zostawiłem w Paryżu, spędzało mi sen
z powiek. W każdym bądź razie dobrze po północy
usłyszałem ciche skrzypienie otwieranego okna. W starych
angielskich gospodach przyjaźni goście nie korzystają
z takiej drogi. Moja ręka zacisnęła się więc
automatycznie na rękojeści sztyletu znajdującego się
pod poduszką.
Gdy intruz wsunął się cicho do pokoju, leżałem bez
ruchu. Instynkt ostrzegł mnie jednak od razu, że gość
szykuje się do ataku.
Rzuciłem sztyletem i niemal równocześnie zsunąłem
się z łóżka na podłogę. Okazałem się lepszy. Napastnik
zdążył jeszcze wystrzelić do mnie z pistoletu z tłumikiem,
lecz chybił, gdyż wąskie i długie ostrze sztyletu o sekundę
wcześniej zatopiło się w jego szyi.
Podniosłem się z ziemi i zapaliłem w pokoju górnej
światło. Prawdę mówiąc, nie był to najlepszy początek
mego urlopu.
Czytając tę scenę, Brenna przypomniała sobie, jak
włamywała się do domku Rydera. Na samo wspomnienie
aż się uśmiechnęła, lecz chwilę potem uprzytomniła
sobie, że cała ta przygoda mogła skończyć się
fatalnie.
Akcja powieści, żywa i obfitująca w przeróżne
wydarzenia, rozwijała się szybko i sprawnie. Pod
koniec pierwszego rozdziału, główny bohater książki
niejaki Hunt Cameron, otrzymuje niezwykle trudną
i niebezpieczną misję do wykonania. Jego zadanie
jest uprowadzenie zza „żelaznej kurtyny" człowieka,
który zdradził. Był to groźny facet. Nazywano go
Quicksilverem, bo był szybki i nieuchwytny jak żywe
srebro. Nieskomplikowana fabuła powieści miała drugi,
dość ciekawy dla Brenny, wątek. Do wykonania
trudnej misji Cameronowi przydzielono bowiem
partnera. Młodą i piękną agentkę specjalną, Cassandrę
Vaughn.
Była świeżo upieczoną absolwentką nowoczesnej
szkoły szpiegowskiej. Świetnie znała się na komputerach
i za ich pomocą potrafiła wykonywać analizy
przeróżnych faktów. Umiała także posługiwać się
wszelkimi technicznymi cudeńkami używanymi w tym
zawodzie. Miała dużą wiedzę podręcznikową i wszystko
usiłowała robić dosłownie tak, jak ją tego
nauczono. Dla Cassandry Vaugnn usiłowanie uprowadzenia
Quicksilvera miało być pierwszym w życiu
zadaniem.
Hunt Cameron był natomiast agentem doświadczonym
i wytrawnym. Tego, co umiał, a potrafił
wiele, nauczyło go życie. Często działał instynktownie
i niekonwencjonalnymi metodami. Jedynym środkiem
technicznym, w który naprawdę wierzył, był długi
i wąski sztylet. Nigdy się z nim nie rozstawał. Ten
człowiek nie ufał nikomu.
Hunt Cameron i Cassandra Vaughn stanowili
przeciwieństwo i od pierwszego wejrzenia poczuli do
siebie niechęć. Hunt, profesjonalista w każdym calu,
uważał młodą debiutantkę za kulę u nogi, a śliczna
Cassandra nie pochwalała metod jego pracy. Ale, jak
to w takich przypadkach bywa, zaczęli ze sobą
romansować.
Brenna przyłapała się na tym , że opisy wszystkich
scen miłosnych między Huntem a Cassandrą, czyta
z wielkim zaciekawieniem.
W południe oboje z Ryderem poszli na lunch do
jego domku. Jedli kanapki i pili herbatę. Brenna
chciała szybko wrócić do przerwanej lektury. Pół
godziny później znaleźli się nad jeziorem i zatopili
ponownie w kartach swoich książek.
Nad wodą panowała cisza, przerywana od czasu
do czasu warkotem silnika przepływającej motorówki.
Brenna odczuwała obecność siedzącego blisko niej
Rydera, lecz całą jej uwagę pochłaniała wartka
i emocjonująca akcja powieści. Kiedy późnym popołudniem
przeczytała ostatnie zdanie, musiała uczciwie
przyznać, że Justin Murdock dał swym czytelnikom
godziwą rozrywkę. I nie tylko rozrywkę, gdyż ze
względu na zawarte w książce podteksty czytelnicy tej
sensacyjnej książki otrzymali jeszcze coś, z czego
chyba niewielu zdawało sobie sprawę.
- Skończyłaś? - spytał Ryder, odkładając na bok
własną lekturę.
Brenna skinęła głową. Oparła podbródek na dłoniach
i zamyślona patrzyła daleko przed siebie na
połyskujące w słońcu wody jeziora.
- Ryderze, ta książka jest świetnie napisana.
Jestem pewna, że niejednokrotnie j u ż ci to mówiono.
- Chciałem usłyszeć pochwałę od ciebie - odrzekł,
lekko się uśmiechając.
Na chwilę zamilkli oboje. Brenna zdawała sobie
sprawę z tego, że Ryder czeka na jej dalsze uwagi.
- Dużo w niej przemocy - zaczęła powoli. Nie od
razu chciała mówić o tym, co najważniejsze.
- Autorów sensacyjnych książek obowiązują pewne
rygory.
- Czy dotyczą także scen miłosnych? - spytała
odruchowo Brenna i niemal natychmiast tego pożałowała.
Siedziała teraz sztywna, czekając w napięciu
na odpowiedź Rydera.
- To nie są opisy scen miłosnych, lecz erotycznych.
Tak, czytelnicy tego typu książek spodziewają się
w nich między innymi właśnie takich rzeczy. Już ci
wspominałem, że w swych powieściach sprzedaję
seks, przemoc i intrygę.
Brenna oderwała wzrok od tafli jeziora i spojrzała
na mówiącego.
- Ale to są przecież sceny miłosne! - niemal
wykrzyknęła.
- Dlaczego tak sądzisz? - spytał Ryder obojętnym
tonem. Obserwował ukradkiem twarz Brenny.
- B o... bo łączy ich znacznie więcej. Niezależnie od
wzajemnego pożądania seksualnego, Cassandra i Hunt
przekonują się, że są sobie coraz bardziej potrzebni.
A zresztą całkiem niepotrzebnie o tym mówię. Przecież
to spod twego pióra pochodzą opisy tych scen!
- Mów dalej - poprosił. - Bardzo podoba mi się
sposób, w jaki specjalistka od filozofii analizuje
sznurowatą powieść. Dlaczego sceny łóżkowe uważasz
za miłosne? W całej tej książce ani razu nie pada
słowo „miłość". Hunt nie mówi Cassandrze, że ją
kocha.
- Ona też tego nie robi - dodała Brenna z nutą
zawodu w głosie. - Na samym końcu książki mogłeś
to wprost napisać. Przecież jest oczywiste, że połączyła
ich głęboka miłość.
- W tym, co odczuwali w stosunku do siebie, nie
było nic bezsensownego i sentymentalnego.
- Tak właśnie oceniasz miłość? Uważasz, że jest
głupia i ckliwa? - spytała nie kryjąc rozczarowania.
- Tego zdania są moi czytelnicy - odrzekł z przekonaniem.
Brenna roześmiała się, odwróciła wzrok od Rydera
i w zamyśleniu spoglądała na wody jeziora.
- Podobało mi się zakończenie. Cassandra i Hunt
zdali sobie sprawę z tego, że od życia pragną znacznie
więcej i decydują się zacząć je na nowo. - Bohaterowie
książki Rydera postanowili bowiem rzucić swój trudny
i niebezpieczny zawód i zbudować wspólne, spokojniejsze
i szczęśliwsze życie.
- Czy Hunt nie jest jak na twój gust zbyt zagorzałym
antyfeministą? - żartobliwym tonem zapytał Ryder.
- Jest. Pod pewnymi względami. Na przykład
zawsze bierze na siebie najtrudniejsze zadania, w przekonaniu,
że Cassandra z nimi sobie nie poradzi.
- Brenna przerwała na chwilę. - Stop. Wycofuję to
wszystko, co powiedziałam. Hunt pakował się w najgorsze
tarapaty z zupełnie innego powodu. Dlatego,
że za wszelką cenę usiłował osłaniać swoją partnerkę.
Mów i wprawdzie dziewczynie, że nie ufa jej zawodowym
umiejętnościom, lecz w jego ustach to tylko
pretekst. Cały czas usiłuje ochronić ją przed koszmarnym
przeżyciem, jak im jest zabicie człowieka. I zawsze
osłania wtedy, kiedy Cassandrze grozi niebezpieczeństwo.
Mam rację?
- Tak.
- Hunt - ciągnęła Brenna - jest agresywny, cyniczny
i bezwzględny. Jako przeciwnik potrafi być
bardzo niebezpieczny. Ale sama nie wiem dlaczego,
mimo tych wszystkich wad, mam dziwną słabości
do tego mężczyzny. Daje się lubić. - Patrzyła znów
na wodę. Skierowała wzrok daleko przed siebie.
- Ufałabym mu bez granic. Jest człowiekiem na
wskroś prawym i uczciwym, mimo że kieruje się
własnymi zasadami. A może właśnie dlatego. Powiedz
mi , proszę, na ile Hunt jest odbiciem ciebie?
- spytała.
- Przekonaj się sama.
Brenna nadal nie patrzyła na Rydera. Jej ścisły
analityczny umysł zaczynał formułować wnioski. Nie
była nimi zachwycona.
Myśli Brenny obracały się wokół faktu, że mimo
woli zaczęła podziwiać Hunta Camerona i zasady
moralne, którymi się w życiu kierował. Podobnie jak
powieściową Cassandrę, pociągały ją zarówno siła
charakteru, j a k i prawość tego człowieka, mimo że
chwilami drażnił ją bardzo jego sposób bycia, zachowanie
się, postępowanie i maniery. Wobec samej
siebie Brenna musiała przyznać, że jej stosunek
emocjonalny do Rydera staje się niebezpiecznie bliski
uczuciu, którym piękna Cassandra z książki darzyła
jej bohatera.
Świadomość tego faktu była dla Brenny wręcz
przerażająca. Musiała zacząć się bronić, i to natychmiast.
Z błyskiem gniewu w oczach spojrzała na
Rydera.
- Nie powinieneś używać siły w stosunku do
Damona.
- Należysz do mnie, Brenno. Już nigdy więcej
nikomu nie pozwolę cię uderzyć. Facet miał szczęście,
że go nie zabiłem.
W prawdziwość tych słów Brenna nie wątpiła.
Wiedziała, że Ryder mówi prawdę. Kierował się
w życiu własnymi zasadami. Ostatniej nocy mu się
oddała, została jego własnością i dlatego stanął w jej
obronie i nadal zamierza ją chronić. Podobnie jak
powieściowa Cassandra, Brenna odczuwała jednak
wewnętrzną potrzebę protestu wobec takiego traktowania.
Nie stanie się niczyją własnością, zwłaszcza
zaś Rydera! To nie jest dla niej odpowiedni mężczyzna.
Na co dzień był jej potrzebny ktoś właśnie taki, jak
Damon Fielding...
Brenna nagle uprzytomniła sobie, że jej ostrą
reakcję na słowa Damona wywołało rozczarowanie
do tego człowieka. Spodziewała się, że wystąpi w jej
obronie i będzie skutecznie chronił przed przeciwnościami
życia. A co on robił? Była kobietą silną
i świetnie potrafiła sobie radzić i bronić się sama.
W głębi duszy marzyła jednak o tym, by mężczyzna,
z którym się zwiąże, w krytycznych sytuacjach
stawał zawsze w jej obronie i nie szedł nigdy na
żaden kompromis.
Nie, nie jestem sprawiedliwa w stosunku do Damona,
pomyślała Brenna. Na swój sposób usiłował mnie
przecież chronić. Radził rozsądnie, bym myślała
o karierze i przyszłości w college'u, nie zaś o niesprawiedliwości,
która mnie spotkała. Takie rozumowanie
miało sens.
Będąc na miejscu Damona, Ryder wytoczyłby w jej
obronie otwartą wojnę. Z jakim skutkiem? Oboje
wylecieliby z col|ege'u... Przypomniała sobie niedawno
odbytą rozmowę.
Kto ma rację? Po czyjej stronie jest słuszność?
pytała samą siebie Brenna. Odpowiedź nie była prosta.
Pójście na kompromis jest rozwiązaniem dobrym,
lecz człowiek sam musi zdecydować, gdzie położyć
kres takiemu postępowaniu. Brenna była przekonana,
że dla Damona, gdy chodziło o karierę zawodową,
taka granica znajdowała się dalej niż dla niej. O ile
dalej?
Zanim spróbuje odpowiedzieć sobie na to pytanie,
musi się zająć odmienną sprawą, w tej chwili znacznie
ważniejszą. Wytyczeniem zupełnie innej granicy w stosunkach
z Ryderem! Od samego początku instynkt
ostrzegał ją przed tym niezwykle niebezpiecznym
mężczyzną. I teraz, po przeczytaniu napisanej przez
niego powieści, wiedziała j u ż na pewno, że to , co ją
pociąga w Ryderze, polega na czymś więcej, niż tylko
na zmysłowym pożądaniu. Jakaś cząstka jej samej
tęskniła do mężczyzny prostolinijnego, bezkompro-
misowego i niezależnego. Ale z pewnością nie do
Rydera Sterne'a! To b y ł o wykluczone! Jakże bowiem
mogłaby związać się z człowiekiem prymitywnym, nie
należącym do środowiska, w którym żyła i żyć
zamierzała. Jej potrzebny był mężczyzna inteligentny,
ze statusem naukowym. Nie do pomyślenia byłoby
zakochać się w człowieku spoza jej świata.
Zakochać się? O nie! Nigdy! W bursztynowych
oczach Brenny zapłonęły gniewne ognie. Spojrzała
niechętnie na Rydera.
- Nie należę do ciebie. Pod żadnym względem.
Ostatniej nocy poszliśmy tylko do łóżka. Kiedy
wreszcie zrozumiesz, że nie miało to nic wspólnego
z miłością?
Odłożył książkę, odwrócił się w stronę Brenny
i ujął mocno w dłonie jej rozognioną twarz. W srebrzystych
oczach, które teraz patrzyły na nią z bliska,
dostrzegła determinację.
- Moja droga, ani mnie, ani czytelników moich
powieści nie interesują tak bezsensowne i sentymentalne
pojęcia jak miłość. Nie używaj więc proszę tego
słowa. Nas oboje łączy coś innego. Pożądamy się
nawzajem i jesteśmy sobie potrzebni.
- Jak możesz w ogóle twierdzić coś takiego!
- wykrzyknęła Brenna. - Wcale nie jesteśmy sobie
potrzebni! - Mówiąc te słowa nie była ich do końca
pewna i obawiała się, że Ryder to wyczuje.
Popatrzył na nią uważnie.
- Pół dnia spędziłem dziś na czytaniu prac naukowców,
których ty szanujesz. - Wskazał na leżący
obok zbiór filozoficznych tekstów. - Chcesz usłyszeć,
czego się dowiedziałem? - Nie czekał na odpowiedź
Brenny i ciągnął dalej: - Jako człowiek parający się
filozofią, należysz do grona ludzi dociekliwych, którzy
nie boją się formułować problemów do rozwiązania,
i to najbardziej podstawowych. Pytania, które stawiali
sobie dawni filozofowie, dotyczyły istoty natury
ludzkiej, zjawisk i rzeczy. Były tak fundamentalne, że
otwierały nowe obszary wiedzy. Przemyślenia tych
ludzi i ich teorie leżą u podstaw nie tylko nauk
matematyczno-przyrodniczych i technicznych, lecz
także etyki i logiki. Kobieto! Jeśli zamierzasz dalej
uprawiać swój zawód, musisz mieć odwagę cywilną,
żeby samej sobie zadać parę pytań i poszukać na nie
odpowiedzi!
- Jakich pytań? - zaczepnie spytała Brenna. - Podaj
choć jeden przykład.
- Czego oczekujesz od życia, czego chcesz od
ludzi. Co pragnęłabyś otrzymać od życiowego partnera
i co jesteś w stanie dać mu w zamian. - Głos Rydera
stał się teraz łagodny. - Jest jeszcze wiele innych
pytań, takich jak, na przykład, dlaczego zaprosiłaś
mnie wczoraj do swojego łóżka.
- Nie! Ja nie... - Żeby nie widzieć pełnego wyrzutu
spojrzenia Rydera, Brenna zamknęła oczy. - A więc
dobrze. Zrobiłam t o . Niczemu zaprzeczać nie będę.
Nie wiem tylko, czego chcesz teraz ode mnie.
- To proste. Chcę ciebie - odpowiedział łagodnie.
- Chcę mieć całą ciebie na prawach wyłączności. Jeśli
kiedykolwiek się dowiem, że twój bezcenny profesor
Fielding znów cię dotknął, rozerwę go na strzępy. De
razy mam jeszcze powtarzać moje ostrzeżenia? Mó-
wiłem, że jeśli mi się oddasz, to na zawsze i bez reszty!
- Nie mam pojęcia, co w twoich ustach oznacza
„bez reszty". - Nie bardzo wiedząc dlaczego, Brenna
ciągnęła tę bezsensowną rozmowę. Rozumowo opierała
się Ryderowi, lecz jej zmysły wymykały się spod
kontroli. Jak dobrze byłoby rzucić się teraz w ramiona
tego mężczyzny i wreszcie przestać myśleć! Zapomnieć
nie tylko o przeszłości, lecz także o przyszłości!
Wrodzona ostrożność i nieufność jednak przeważyły.
W stosunkach z Ryderem musiała bez przerwy mieć
się na baczności. Sobie j u ż zupełnie nie dowierzała.
- Przestań udawać, że nie rozumiesz - odparł
lekko zniecierpliwiony. - Ostatniej nocy wyrażałem
się prosto i jasno.
- Usiłujesz mnie wciągnąć w coś poważnego.
Przestań wywierać presję!
- Wcale nie wywieram. Powiedziałem ci przecież,
że mogę poczekać.
- To tylko puste słowa! Równocześnie żądasz ode
mnie wielu rzeczy!
- Upoważniłaś mnie do tego.
- Nigdy czegoś podobnego nie uczyniłam!
- Co więc zamierzasz zrobić? O ewentualnej ucieczce
już rozmawialiśmy. Wiesz, że szybko cię znajdę.
Jeśli jednak zostaniesz ze mną, dam ci czas na
oswojenie się z nową sytuacją. Podejmij więc decyzję.
Wybieraj.
Brenna aż zatrzęsła się ze złości. Siłą oderwała
dłonie Rydera od swojej twarzy. Zerwała się na
równe nogi.
- Jak w ogóle śmiesz proponować coś takiego!
Nikt nie ma prawa mi nic narzucać! Robię to , co mi
się żywnie podoba i nikomu nie dam się ubezwłasnowolnić!
Twoje zarozumialstwo i arogancja są wręcz
przerażające. Czy naprawdę uważasz mnie za tak
głupią, że zgodzę się na to, byś uciął sobie ze mną
wakacyjny romans? Genialnemu autorowi jest potrzebny
ktoś, kto dostarczy mu wieczorami trochę
rozrywki po trudach pisania?
Brenna walczyła zapamiętale i poddawać się nie
zamierzała.
Ryder podniósł się i stanął obok niej.
- Świetnie wiesz, że żadna rozrywka nie jest mi
potrzebna. Gdyby tak było , nie obiecywałbym, że
poczekam, aż następnym razem zaprosisz mnie do
łóżka. Kobieto, pójdź wreszcie po rozum do głowy
i przestań szukać wyimaginowanych powodów, żeby
atakować.
- Wyimaginowanych? - powtórzyła zaczepnie rozdrażniona
Brenna. - Coś mi się zdaje, że wszystkie,
które wymieniłabym, uznałbyś za wymyślone.
- O nie. Masz realne, ważne powody, żeby się
mnie obawiać. Stwarzam przecież istotne zagrożenie
dla całej twej unormowanej egzystencji - odparł
poważnie.
- Jedyne zagrożenie, z jakim mam teraz do czynienia,
dotyczy mojej pracy zawodowej.
- Mylisz się, Brenno. Z tą sprawą łatwo sobie
poradzisz. Ze mną jednak pójdzie ci znacznie trudniej.
- Zaczynasz zachowywać się tak, jak ten wstrętny
typ z kart twojej książki! - Brenna była już tak
rozzłoszczona, że przestała panować nas sobą. Zbyt
wiele rzeczy działo się równocześnie, i to za sprawą
Rydera!
- A może jest przeciwnie? Może to on postępuje
tak, jak ja? - spytał.
- Nie jestem seksowną rudą dziewczyną! Nie padnę
na twarz przed jakimś prymitywnym supermanem, co
to uważa, że każda kobieta, na którą spojrzy, powinna
mu się natychmiast oddać, duszą i ciałem!
Po tej tyradzie Ryder nie odezwał się ani słowem.
Uniósł tylko brwi i ten jego gest wystarczył, by twarz
Brenny zalała się nagle rumieńcem. Przecież raz już
uległa Ryderowi! I temu zaprzeczyć się nie da.
Nabrała powietrza i z godnością uniosła głowę.
- Uważam, że nie ma sensu kontynuować tej
dyskusji. Wracam do domu. Cóż to był za cholernie
wesoły dzień!
Odwróciła się na pięcie i brnąc przez głęboki piach
ruszyła w stronę grupy sosen, za którymi znajdowały
się domki. Starała się iść wolno i spokojnie. Nie da
satysfakcji Ryderowi i uciekać przed n im nie będzie.
Po przeżyciach ostatnich godzin odczuwa teraz
niesmak, irytację i złość, ale tego prymitywnego
mężczyzny przecież się nie obawia!
- Brenno!
To jedno słowo zabrzmiało w jej uszach jak
trzaśniecie bicza. Odwróciła się powoli i stanęła twarzą
w twarz z Ryderem.
- Nie wydawaj mi poleceń - powiedziała opanowanym
głosem.
- Nie wydaję. Wykrzyknąłem tylko twoje imię
- odrzekł równie spokojnie. - Nie musisz się mnie
obawiać. I nie bój się siebie.
Brenna stała teraz nieruchomo i patrzyła na Rydera.
- Wczorajsza noc j u ż się nie powtórzy - powiedziała
zwilżywszy językiem zaschnięte z emocji wargi.
- Zgoda. Jeśli tego chcesz. - Ryder zatrzymał się
o krok od Brenny.
- Przepraszam za to , co wtedy się stało Przykro
mi , że opacznie pojąłeś moje zachowanie.
- Mylisz się.
- Proszę, nie zaczynaj wszystkiego od początku.
- Dobrze. Będę milczał.
- Złoszczę cię?
- Nie. Jedynie prowokujesz.
- Co zamierzasz zrobić? - spytała słabym głosem.
- Tak długo będę cię molestował, aż mi ulegniesz.
- Grozisz?
- Nie. Wrócę do twego łóżka dopiero wtedy, kiedy
sama o to poprosisz.
Odetchnęła głęboko. Była na razie bezpieczna.
Ryder nie rzucał słów na wiatr. Zrobiło się jej jednak
trochę przykro, że go rozczarowała. Wspólnie spędzona
noc miała dla niej znaczenie i uczciwość nakazywała
mu o tym powiedzieć.
- Słuchaj. A co do tamtej nocy... - zaczęła niepewnie.
Trudno było dobrać właściwe słowa.
- Zostawmy ten temat w spokoju - szorstko
przerwał jej Ryder.
- Czemu? Dlatego, że to , co się zdarzyło, odmiennie
oceniamy?
- Świetnie wiesz, że ja mam rację. Nie chcesz mi
jej przyznać. Nie szkodzi. Zrobisz to niebawem.
Poczekam. - Wyciągnął rękę do Brenny. - Zapraszam
na przedwieczornego drinka, kolację i konwersację
na tematy czysto filozoficzne. - Uśmiechnął się mile.
Tylko przez chwilę Brenna wahała się, czy przyjąć
wyciągniętą dłoń . W tym momencie poczuła, jak
bardzo jest zmęczona. Z ulgą powitała koniec przykrej
rozmowy i propozycję Rydera.
- Dziękuję za zaproszenie - odrzekła powoli. Ale
gdy jego palce zacisnęły się lekko na jej dłoni , nabrała
głęboko powietrza i, nie mogąc oprzeć się pokusie
odwetu, powtórzyła z uporem: - Nie powinieneś
uderzyć Damona. Nigdy nie wolno odpowiadać
przemocą.
- Wierz mi , niekiedy to dobra metoda- Uśmiechnął
się blado. - Sama od czasu do czasu musisz przecież
tęsknić do czegoś definitywnego. W tych filozoficznych
dociekaniach, którymi się zajmujesz, jest przecież tyle
nierozstrzygalnego...
Ruszyli w stronę domku Rydera.
- Czy coś już postanowiłaś w sprawie dalszej pracy?
- zapytał po chwili.
- Jeszcze nic. I nie wiem, co zrobię. Po moich
dzisiejszych wyczynach, po tym, jak obraziłam Damona,
mam podstawy sądzić, że spaliłam za sobą
wszystkie mosty. - Brenna zagryzła wargi. Narozrabiała
co niemiara. Najgorsze było jednak to, że
nie potrafiła określić swego stosunku do całej tej
sprawy.
- T o , że mu przyłożyłem, pogorszyło jeszcze
sytuację. Sądzisz, że wyrzuci cię z college'u lub sprawi,
że się ciebie pozbędą?
- Nie sądzę, by potrafił posunąć się aż tak daleko,
ale... - urwała.
- Ale może utrudnić ci życie?
- Tak - odparła zgodnie z prawdą.
- Najważniejsze jest to , że go nie kochasz.
- Przecież miłość, jak twierdzisz, to uczucie bezsensowne
i sentymentalne. Dlaczego więc wypowiadasz
się na ten temat?
- Gdybyś kochała Fieldinga, nie poszłabyś ze mną
do łóżka.
Brenna pokiwała bezradnie głową. Ryder był tak
bezgranicznie pewny siebie! Dalsza dyskusja z nim na
ten temat nie miała żadnego sensu.
Brenna ostatnio nie rozważała swego stosunku do
Damona. Od chwili, w której obudziła się dziś
w pustym łóżku , wszystkie jej myśli skupiały się bez
przerwy wokół Rydera. I on kierował wszystkimi jej
krokami.
Postanowiła przestać analizować to, co się ostatnio
wydarzyło, i tego wieczoru bez wewnętrznych oporów
nie tylko zgodzić się na towarzystwo Rydera, lecz
także mu się podporządkować. Było to dla Brenny
zupełnie nowe odczucie, gdyż, odkąd pamiętała, zawsze
brała na siebie odpowiedzialność za wszystko, zwłaszcza
zaś za brata i swoje zawodowe życie. To było
normalne i innej sytuacji w ogóle sobie dotychczas
nie wyobrażała.
Kilka godzin później, usadowiona wygodnie w kącie
kanapy, wpatrywała się w ogień płonący na kominku
i sączyła wyborną brandy.
Przez cały wieczór rozmawiali z Ryderem tylko
o filozofii i postaciach występujących w jego książkach.
Brenna była rozluźniona i pogodna. Odczuwała radość
życia.
Ryder, siedzący na drugim końcu kanapy, uniósł
kieliszek.
- Wypijmy za następną idealną noc.
Zrelaksowana Brenna spojrzała na niego z lekkim
uśmiechem.
- Idealną. Nawet wtedy, kiedy spędzisz ją sam, we
własnym łóżku? - spytała z żartobliwą zaczepką.
Po raz pierwszy tego miłego spokojnego wieczoru
padły z ust obojga słowa na temat, którego do tej
pory starannie unikali. Brenna natychmiast pożałowała,
że go podtrzymała.
- We własnym łóżku - przytaknął Ryder.
- A cóż w tym złego? Do mojej sypialni przynajmniej
nie muszę wdrapywać się po schodach. - Zamilkł
na chwilę i popatrzył uważnie na Brennę.
- Czy rzeczywiście będę spał dziś sam? - zapytał
łagodnie.
Nagle zrobiło się jej gorąco. Mimo napiętej atmosfery,
która się wytworzyła, Brenna postanowiła nadal
prowadzić rozmowę w lekkim, żartobliwym tonie.
- Nie martw się, Ryderze. Jesteś dziś bezpieczny.
Nikt nie zamierza cię uwodzić.
- Wiesz, że nie Stronię od ryzyka. Mam podstawy
przypuszczać, że ty też się go nie obawiasz. - Uniósł
się nieco na kanapie i na mały stolik z grubego
pniaka odstawił kieliszek, który przez cały czas trzymał
w ręku.
Brenna poczuła, jak mocno bije jej serce. Czy tylko
z obawy przed Ryderem?
- Obiecałeś, że nie będziesz mnie ponaglał i poczekasz
- przypomniała lekko schrypniętym głosem.
- Aha. - Kiwnął potakująco głową i dodał: - Poczekam.
Na zaproszenie.
- Dziś zaproszenia się nie doczekasz. Nie licz na
to. - Ręka, w której trzymała brandy, lekko zadrżała
- Czyżby? - Delikatnie przeciągnął opuszkiem palca
po szyi Brenny. Jej złote oczy zalśniły nagle ciepłym
blaskiem. - Czy zdobędziesz się na to, by zaprzeczyć
temu, o czym przekonaliśmy się oboje ostatniej nocy?
- zapytał łagodnie.
- Zamierzasz uwodzić mnie dalej za pomocą
rozmów o filozofii i tej dobrej brandy?
- Nie. To ty mnie znów kokietujesz i prowokujesz
Nawet sama rozmowa z tobą jest podniecająca.
Dużym wysiłkiem woli Brenna podniosła się z kanapy.
- Będzie lepiej, jeśli już sobie pójdę. Dobranoc. Za
kolację bardzo dziękuję.
Odwróciła się i ciężkim krokiem zaczęła iść w stronę
drzwi.
Kiedy dotykała ręką zamka, Ryder znalazł się
obok niej.
- Muszę iść. - Spuściła wzrok i patrzyła na palce
zaciśnięte wokół klamki.
- Wcale cię nie zatrzymuję.
- Ale też mi nie pomagasz! - Podniosła głowę
i spojrzała złym wzrokiem na Rydera.
- Za dużo ode mnie żądasz...
Brenna otworzyła szeroko drzwi i zatrzymała się
tuż za progiem, patrząc w ciemną noc. Czego ja
właściwie chcę? pomyślała nagle. Na spędzenie jeszcze
jednej nocy z Ryderem zgodzić się nie mogła. Ryzyko
byłoby zbyt duże.
- Posłuchaj mnie wreszcie. Naprawdę, nie mogę
zostać. A co do poprzedniej nocy, to musisz wiedzieć,
że... Och!
Jednym zwinnym ruchem Ryder znalazł się przy
Brennie. Nie słyszała, jak się zbliża i odwracając się
wpadła w jego ramiona. Bez słowa stała teraz
nieruchomo. Podniosła na Rydera szeroko otwarte
oczy. Patrzył na nią wzrokiem pełnym pożądania.
- Ostatnia noc - powiedział łagodnie - była idealna.
Dzisiejsza też stanie się doskonała.
Porwał Brennę na ręce, odwrócił się i wniósł ją do
środka, jednym ruchem ciała zatrzaskując za sobą
drzwi. Po chwili znaleźli się w kręgu ciepła promieniującego
od żywicznych szczap płonących na kominku.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Ryder usiadł na kanapie, nadal trzymając Brennę
na rękach. Przez chwilę bez słowa przytulał ją do
siebie. Oparła głowę o jego ramię. Pragnął tej kobiety,
a ona pożądała jego.
Zrobiło się jej lekko na duszy. Odsunęła od siebie
wszystkie myśli i poddała się urokowi zarówno nocy,
jak i mężczyzny, który trzymał ją mocno w ramionach,
- A więc, moja pani, czy dostanę zaproszenie?
- zapytał.
- Wygląda na to, że sam je sobie załatwiłeś.
- Musisz potwierdzić. Nie chcę, żebyś miała jakiekolwiek
wątpliwości.- Co do tego, k t o kogo uwodzi?
- zażartowała.- Tak - padła odpowiedź serio.
- Ryderze, zwolnij mnie teraz z podejmowania
decyzji. Cały dzień ich świadomie unikałam i nie
chciałabym zaczynać.
- Rozumiem. Życzysz sobie, abym tym razem
decydował za nas oboje.
- Wygląda na to, że masz do czynienia z kobietą
o słabym charakterze.
- Nie jesteś słaba, ale łatwo cię skrzywdzić. - Uśmiechnął
się i przeciągnął ręką po ciemnych włosach
Brenny. - A więc jesteś gotowa mi zaufać? Sądzisz,
że postąpię właściwie? Wiesz przecież, że jestem głęboko
przekonany, iż należymy do siebie.
- Nie mów tak, proszę! - wykrzyknęła cichutko.
- Nie chcę myśleć teraz o żadnych zobowiązaniach!
- W porządku... - Czubkiem języka dotknął ucha
Brenny. - Ale gdy obudzisz się rano, pamiętaj, że za
tę noc odpowiedzialnością obciążyłaś mnie.
Brenna nie odrzekła j u ż nic więcej. Pod wpływem
pieszczot rozluźniała się coraz bardziej. Czuła się
bezpieczna i pożądana. Były to wspaniałe doznania.
Dotknęła policzka mężczyzny, a następnie przesunęła
dłoń w dół , aż pod szyję, i zaczęła rozpinać guziki od
koszuli. Ryder pieścił oddechem jej ucho. Rękę położył
na piersi.
Gdy zaczął ją głaskać przez bluzkę, cicho zajęczała.
- Ryderze, och, Ryderze!
- Tak dobrze jest cię dotykać - szepnął stłumionym
głosem. Rozpiął bluzkę Brenny i wsunął pod nią
rękę. - Dziękuję ci, słodka dziewczyno, za to, że
obdarzyłaś mnie dziś zaufaniem. Zapewniam cię, że
tej decyzji nie pożałujesz.
Brenna przycisnęła wargi do szyi Rydera. Było
tak dobrze, a pieszczoty coraz bardziej wzmagały jej
pożądanie. Ręką wsuniętą pod rozpiętą koszulę
gładziła teraz jego umięśniony tors. Po chwili dłoń
Brenny zsunęła się jeszcze niżej. Ryder drgnął gwałtownie.
- Sama widzisz, co ze mną robisz! Niełatwo
mężczyźnie zachowywać się spokojnie wtedy, kiedy
aż tak pożąda kobiety!
Te słowa, wypowiedziane szorstkim zmysłowym
tonem, sprawiły Brennie wielką przyjemność. W jej
oczach zapaliły się wesołe ogniki.
- Jesteś czarodziejką - mówił dalej Ryder. - Ale
pamiętaj, że na tę noc mnie przekazałaś władzę.
Uśmiechnęła się i złożyła usta do pocałunku. Ryder
wpił się w nie mocno. Nie przerywając pieszczoty,
powoli zsunął Brennę z kolan na poduszki kanapy
i przycisnął mocno całym ciałem.
Po chwili uniósł się i ściągnął z dziewczyny bluzkę,
a z siebie koszulę. Położył rozpaloną dłoń na jej
płaskim, ukrytym w dżinsach brzuchu. Ich oczy się
spotkały.
- Powiedz, że mnie pragniesz - powiedział łagodnymi
głosem.
- Pożądam cię, Ryderze - odpowiedziała Brenna,
zwilżając językiem zaschnięte wargi.
Rozebrał ją powoli. Leżała teraz przed n im obnażona
i skąpana w świetle migocących blaski w
ognia padających z kominka. Ukląkł obok kanary
i gładził jej ciało. Gdy pochylił się, by pocałować
naprężone piersi, przywarła do niego z całej siły.
- Chodź do mnie, słodka dziewczyno - szepnął
Ryder. - Pragnę mieć cię całą bardzo, ale to bardzo
blisko. - Położył się na dywanie i pociągnął Brennę
za sobą, tak że przykryła go ciałem. Szybko pojęła
jego zamiary. To, co nastąpiło, było dla niej czymś
zupełnie nowym i zachwycającym. Sprawdzała teraz,
na ile może podniecić Rydera, zanim straci on
panowanie nad sobą.
Przyciągnął Brennę mocno do siebie i zaczął całować
jej wargi, równocześnie przesuwając rękę wzdłuż ud .
- Chodź do mnie, moja słodka. I weź mnie sobie.
Ogarnęła ich gorączka. Stali się jednością i zamknęli
we własnym świecie. Połączył ich także jeden krzyk
spełnienia. Po dłuższej chwili, gdy ju ż leżeli obok
siebie, Brenna usłyszała szept:
- Cudownie odpowiadasz na wszystkie pieszczoty.
Płoniesz w moich objęciach. Brenno, jesteś dla mnie
stworzona. Należysz do mnie. Jeszcze nigdy nie byłem
tak... tak...
- Zaborczy? Wymagający? Irracjonalnie zazdrosny?
- podpowiadała.
- Wyjęłaś mi z ust te słowa. I dobrzeje zapamiętaj.
Będę kochankiem zaborczym, wymagającym i zazdrosnym.
Z góry cię ostrzegam.
- Mimo tych wszystkich okropnych wad, które
właśnie wymieniłeś, masz chyba jakieś zalety. - Brenna
próbowała żartować, lecz nie najlepiej jej się to
udawało. Spoważniała i mówiła dalej: - Nigdy
przedtem nie wiedziałam, jak to jest, gdy człowieka
ogarną płomienie...
- Och, Brenno!
Przyciągnął ją do siebie, tulił i głaskał. W pieszczocie
tej było wiele czułości, która wzruszyła Brennę.
Zaspokojeni, leżeli objęci i patrzyli w ogień dogorywający
na kominku.
Upłynęło wiele czasu, zanim Ryder podniósł się
i zaprowadził dziewczynę do sypialni.
- Popełniłem błąd. Gdy pierwszej nocy dostałaś
się tutaj przez okno, nie powinienem cię w ogóle
wypuszczać - powiedział, kiedy kładli się obok siebie.
- Wszystko byłoby wówczas prostsze.
Następnego ranka Brenna obudziła się ze świadomością,
że nic nie jest i nie będzie proste. Myślami
wróciła do realnego świata.
Tej nocy Ryder dał Brennie, za jej pełnym przyzwoleniem,
tak mocne i wspaniałe odczucia, jakich
nigdy przedtem nie doznawała. Była szczęśliwa, że
mu uległa.
Teraz jednak, wraz z rozpoczynającym się nowym
dniem, musiała znów zająć się swymi problemami
wymagającymi rozstrzygnięcia.
Zobaczyła, że Ryder się obudził. Przyglądał się jej
teraz spod półprzymkniętych powiek i przyciągał do
siebie, by pocałować.
- Pasujesz do mojego łóżka, Brenno. Świetnie w nim
wyglądasz.
Patrząc na uśmiechniętego i zadowolonego Rydera,
uprzytomniła sobie nagle, że jest o krok od zakochania
się w n im na dobre i natychmiast włączyła mechanizm
obrony. To niemożliwe! Nie mogę się zakochać w tak
nieodpowiednim dla mnie mężczyźnie!
- Sam też wyglądałbyś nie najgorzej, gdybyś
wreszcie przestał wlepiać we mnie oczy z miną
zachwyconego sobą samca.
Uwolniła się z objęć Rydera i usiadła na brzegu
łóżka.
- Odczułem ulgę, że nie będę musiał j u ż więcej
błagać cię o względy. - Podciągnął poduszkę i oparł
się o nią plecami.
Dlaczego to wszystko musiało mi się przydarzyć
z takim właśnie mężczyzną? Dlaczego na miejscu
Rydera nie znajduje się teraz ktoś pokroju Damona
- Prawdziwy dżentelmen zawsze czeka na za-
proszenie - upomniała Rydera.
- Nie wtedy, kiedy dama ceduje na niego od-
powiedzialność za noc. Tak przecież zrobiłaś, Brenno
Llewellyn!
- Tylko na jedną noc!
- Nie. Na zawsze - oświadczył z głębokim przekonaniem.
O niebiosa! Co ja mam robić z Ryderem? zastanawiała
się Brenna. Muszę to wszystko spokojnie
przemyśleć, z dala od niego i jego sypialni.
- Nie spodziewaj się po mnie zbyt wiele - ostrzegła.
Ryder roześmiał się głośno. Nadal pełnym zachwytu
wzrokiem patrzył na dziewczynę.
- Stanę się jedynym mężczyzną w twym życiu. I będę
miał zawsze te prawa, które mi wczoraj przyznałaś.
- Chcesz zbyt wiele.
Wyglądało na to, że Ryder nie zauważa złego
nastroju Brenny. Sam był w doskonałym, wręcz
niefrasobliwym humorze.
- Nie wygrasz ze mną. Jestem od ciebie większy.
Próbuje się ze mną przekomarzać, pomyślała.
Postanowiła wziąć się w garść. To, że Ryder jest
w żartobliwym nastroju, nie powinno jej wyprowadzać
z równowagi.
- Duże rozmiary nie zawsze są zaletą. Przypomnij
sobie dinozaury.
- Kiepska analogia. Oprócz krzepy fizycznej m a m
także rozum - przechwalał się Ryder. Podniósł się
zwinnie z łóżka, złapał Brennę wpół i przerzucił ją
sobie przez ramię.
- Co robisz? - wykrzyknęła. - Puść mnie natychmiast!
- Zaraz cię nauczę, jak szorować mi plecy. - Zaczął
iść w stronę łazienki. - Od dawna marzę o własnej
dziewczynie, która by to robiła codziennie.
- Cóż za fantazja! - Brenna z rozmysłem wbiła
paznokcie w plecy Rydera.
- Oj — jęknął i szybko się zemścił, klepiąc ją
w obnażony pośladek.
W łazience odkręcił kurek z wodą do prysznicu
i nie puszczając Brenny wszedł wraz z nią pod
strumień wody.
- To idiotyczne! - warknęła.
- Nic nie mów i szybko zaczynaj mnie szorować.
Dopiero po godzinie udało się Brennie pozbyć
towarzystwa niefrasobliwego i rozbawionego Rydera.
Przekonała go wreszcie, że musi wrócić do siebie, by
się przebrać.
- Jeśli przestaniesz znęcać się tak nade mną, to być
może zrobię ci śniadanie - dodała. Ta myśl zrobiła jej
przyjemność, a poza tym uznała, że powinna wreszcie
zrewanżować się Ryderowi za ciągłe dokarmianie.
- Zgoda. - Klepnął ją czule.
Uciekła. Przygotowując śniadanie nie przestawała
myśleć. Co począć? pytała samą siebie. Nie mogę
przecież zakochać się na dobre w tak obcasowym
i prymitywnym człowieku jak Ryder Sterne. W mężczyźnie,
który nie ma pojęcia o tym, co to miłość,
i uważa to uczucie za coś bezsensownego i sentymentalnego!
A może powinnam potraktować tę znajomość
j a k urlopowy romans? Brenna zagryzła wargi. Nie, to
nie wchodziło w rachubę. O rosnącym uczuciu do
tego nieznośnego mężczyzny nie potrafią myśleć
w kategoriach letniej przygody.
W t ym momencie usłyszała pukanie do drzwi.
Dlaczego Ryder zaczyna nagle zachowywać się tak
oficjalnie? Rozbawiło ją to i z uśmiechem na ustach
otworzyła drzwi.
Na progu stał zupełnie ktoś inny. Craig!
- Kochany! - wykrzyknęła Brenna na widok
szczupłego młodzieńca i rzuciła mu się na szyję. - Jak
to cudownie, że cię widzę! Zostaniesz kilka dni?
- Obejmując czule brata cofnęła się w głąb mieszkania.
- Akurat trafiłeś na śniadanie. Wchodź.
- Piękne dzięki. Wiesz, że jedzenia nigdy nie
odmawiam. Jak ci się tutaj powodzi? Jesteś zadowolona
z urlopu? - Odziedziczył po rodzicach ciemnobrązowe
włosy, a w jego bursztynowych oczach, podobnie jak
u siostry, zapalały się wesołe złote ogniki.
Brenna uważała, że Craig jest przystojny. Był
szczupły i zgrabny, a jego młodzieńcza twarz nabierała
już ostrzejszych rysów dojrzałego mężczyzny. Wiedziała,
że brat ma powodzenie u dziewczyn, ale
o żadnej jeszcze nie myślał poważnie. Wprawdzie
w dniu matury przyszedł do domu przekonany, że
zakochał się po uszy, ale po tygodniu przestał już
myśleć o dziewczynie, w której się zadurzył. Na
szczęście, pomyślała Brenna. Była wtedy za to bardzo
wdzięczna losowi.
- Co w Berkeley? O ile wiem, w tym roku masz na
uczelni także zajęcia w lecie.
- Wszystko w porządku - odpowiedział Craig,
sadowiąc się przy stole.
Brenna krzątała się przy kuchni, przygotowując
śniadanie. W słowach brata wyczuła jakąś niepokojącą
nutę.
- Cieszę się, że przyjechałeś - odezwała się po
chwili. - Ale w jaki sposób udało ci się wyrwać
w samym środku tygodnia? Byłam przekonana, że
masz wiele pracy. Wiem, jak intensywne bywają
zajęcia organizowane w lecie.
- Jestem tu po to, żeby porozmawiać z tobą o...
o przyszłym roku - odrzekł powoli Craig.
Brenna wyciągała właśnie z szuflady dodatkowe
sztućce dla brata. Jego słowa zwiększyły jej narastający
niepokój.
- O co chodzi? - spytała prostując plecy.
- Jesienią nie wracam do Berkeley. Rzucam naukę.
- Nie możesz tego zrobić! Zwłaszcza teraz, kiedy
masz tak blisko do końca. Nie możesz!
Podeszła do stołu i przerażona tym , co usłyszała,
usiadła naprzeciw brata. Patrzyli na siebie w milczeniu.
- Musisz mnie zrozumieć - zaczął po chwili Craig.
- Mam już dość nauki. Chcę podróżować, zobaczyć
kawałek świata. Udało mi się dostać robotę na
frachtowcu. Zaczynam za kilka tygodni.
- Na statku? - spytała z niedowierzaniem Brenna.
- Nawet nie masz pojęcia, jaka to okazja! - wykrzyknął
z entuzjazmem. - O czymś takim od dawna
marzyłem. Ostatnio w Berkeley marnowałem tylko
czas.
- Powinieneś skończyć studia! Tak niewiele masz
do końca! Wiesz przecież, że wykształcenie to rzecz
najważniejsza. Nie wolno ci rzucać nauki. Pomyśl,
masz przed sobą tylko rok!
- I co mi z tego przyjdzie? Sama dobrze wiesz, że
po to, by się w życiu jakoś sensownie ustawić, jako
absolwent wydziału historii, musiałbym się zdecydować
na studia podyplomowe. Na myśl o dalszych latach
nauki niedobrze mi się robi !
- To znacznie lepsze niż pływanie na jakimś
przeklętym statku! Craigu, oprzytomniej! Chcesz
popełnić szaleństwo!
Brat nie odezwał się więcej. Oboje siedzieli w milczeniu,
ze spuszczonymi głowami. Brenna wiedziała,
że Craig decyzji nie zmieni, i chciało się jej płakać
z rozpaczy. Zajść tak daleko i się poddawać? Ten
chłopak źle robi. Trzeba mu to koniecznie wyperswadować.
- Proszę cię, braciszku. Poczekaj rok. Wtedy
postanowisz, co dalej. W każdym bądź razie zdobędziesz
już jakieś kwalifikacje. Będzie ci łatwiej, jeśli
zmienisz zdanie i zdecydujesz się na ustabilizowane
życie.
- Na studia mogę przecież wrócić, kiedy tylko zechcę.
Byli tak zajęci rozmową, że nie usłyszeli odgłosu
otwieranych drzwi. Zza pleców Craiga dobiegł ich
nagle donośny głos Rydera:
- Wchodzi ci już w krew, moja pani, przyjmować
śniadaniem obcych mężczyzn. Nie jestem tym zachwycony.
- Słuchaj - zaczęła szybko Brenna. - To jest...
W tym momencie Craig podniósł się od stołu
i zwrócił się w stronę nowo przybyłego. Wyglądał
tak, jakby wejście obcego mężczyzny nie wywarło na
n im żadnego wrażenia. Dobrze znając porywczość
brata, Brenna wiedziała jednak, że może on ostro
zareagować na odezwanie się Rydera.
- Nazywam się Craig Llewellyn. - Spokojnie
odczekał chwilę, aż gość dobrze mu się przyjrzy.
- Brenna jest moją siostrą.
- Jesteście do siebie podobni - stwierdził Ryder.
Atmosfera zelżała, gdy z przepraszającym gestem
wyciągnął rękę do Craiga. - Nazywam się Ryder
Sterne.
Chłopak uścisnął wyciągniętą dłoń i z uśmieszkiem
na ustach zapytał:
- A właściwie, co upoważnia pana do tego, żeby
interesować się mężczyznami, których przyjmuje
śniadaniem moja siostra?
- Craigu! - wykrzyknęła Brenna, zaskoczona
Odezwaniem się brata.
- Możesz być zupełnie spokojny, mam do tego
pełne prawo - odrzekł niewzruszony Ryder. Siadając
swobodnie na krześle i niefrasobliwie uśmiechając się
do rozzłoszczonej Brenny, zaczął udzielać dalszych
formacji: - Bo widzisz, chłopcze, sprawa ma się tak,
Brenna do mnie należy.
- Nie słuchaj go, Craigu. Od samego rana Ryder
tak okropnie dziś się zachowuje.
- Powiadasz, że od samego rana? - Mówiąc te
słowa Craig uniósł znacząco jedną brew i spojrzał
z dziwną miną na siostrę, a zaraz potem przeniósł
wzrok na gościa.
Brenna uprzytomniła sobie nagle, że w jej stosunkach
z bratem zaczynają zmieniać się role. Po raz pierwszy
w życiu Craig oceniał jej postępowanie. Zrobiła się
purpurowa. Szybko poderwała się od stołu.
- Czy któryś z was ma ochotę na herbatę? - spytała
sztywnym głosem.
- Brenna jest trochę skrępowana powstałą sytuacją
- wyjaśnił gość Craigowi.
- To jasne. - Młodszy brat Brenny pokiwał ze
zrozumieniem głową, kątem oka przyglądając się
Ryderowi. - Dobrzeją rozumiem. Mężczyźni, z którymi
spotyka się moja siostra i którzy nią się interesują
nie mają zwyczaju opowiadać wszem i wobec, że do
nich należy. W środowisku Brenny to nie uchodzi. Jej
znajomi inaczej się zachowują.
- Pytałam, czy ktoś chce herbaty! - niemal wrzasnęła
Brenna.
- Proszę - odrzekł Ryder. - Twój brat pewnie też
chętnie się napije. - Kiedy odwróciła się tyłem do
stołu, żeby sięgnąć po czajnik, zwrócił się do Craiga
i z zainteresowaniem w głosie zapytał: - A jak tacy
faceci się zachowują? Czy możesz mi powiedzieć?
- Prawdę powiedziawszy, w życiu mej siostry
właściwie nie było żadnego mężczyzny - po chwili
namysłu zreflektował się Craig. - Kiedy chodziłem
jeszcze do liceum, Brenna prowadziła dom. Były to
też początki jej pracy w college'u. Miała ręce pełne
roboty i na życie towarzyskie nie starczało czasu
Potem poznałem ze dwóch jej kolegów, z którymi się
spotykała. Byli zagorzałymi zwolennikami związków
partnerskich, na równych prawach, i łączenia się
ludzi o wspólnych intelektualnych zainteresowaniach
Nigdy nie powiedzieliby o kobiecie, że do nich należy
Coś tak prymitywnego i niedzisiejszego nie przyszłoby
im w ogóle do głowy. Uznając w małżeństwie
koleżeńskie stosunki, pewnie pół roku po ślubie
zaczęliby romansować ze swymi studentkami.
- Dość tego. - Z pobladłą twarzą Brenna podeszła
do brata. - Zamknij się wreszcie!
- Przepraszam, siostrzyczko. Nie chciałem cię urazić.
- Dopiero teraz zobaczył, jak bardzo jest zmieszana
i zdenerwowana. - Już masz jedno zmartwienie, nie
powinienem przysparzać ci więcej kłopotów.
- Jakie ma zmartwienie? - spytał Ryder.
- To sprawa osobista. Moja i Craiga -powiedziała
ostro Brenna.
- Jeśli czymś się zamartwiasz, będzie lepiej, gdy od
razu powiesz mi , o co chodzi.
Brenna czuła, że Ryder uważnie się jej przygląda,
ale nawet nie spojrzała w jego stronę.
- Nie chcę o tym mówić - odrzekła sucho.
- Czy masz jakiś kłopot? - Ryder zwrócił się do
Craiga.
- Nie. Tylko rzucam studia. Przyjechałem, żeby
siostrze o tym powiedzieć.
- I dlatego się martwi? A co zamierzasz dalej
robić?
Brenna postawiła jedzenie na stole i szklanym
wzrokiem popatrzyła na obu mężczyzn. Wyglądało
na to, że wyłączyli ją z rozmowy. Być może zrobiła
to sama, nie godząc się na omawianie przy Ryderze
spraw brata.
Po krótkim wahaniu, Craig opowiedział Ryderowi
o swoich postanowieniach. Kiedy skończył, wyprostował
się na krześle. Wyglądało na to, że czeka na
opinię gościa.
Ryder oparł łokcie o blat stołu i popatrzył uważnie
na młodego człowieka.
- Jesteś przekonany, że -właśnie tak chcesz zrobić?
- Jestem - odrzekł Craig. Nie patrzył w stronę
Brenny, która stała nieruchomo w głębi kuchni.
- Jak nazywają się linie, do których należy frachtowiec?
- pytał dalej Ryder.
Craig podał nazwę, a gość pokiwał w zamyśleniu
głową.
- Swego czasu o nich słyszałem. Czy masz jakieś
pojecie o pracy na morzu?
- Niewielkie - przyznał Craig. - Powiedziano mi ,
że przejdę odpowiednie przeszkolenie.
- O tak. Jestem pewien, że dostaniesz dobrą szkołę.
To ciężka robota.
-Wiem.
- A czy w ogóle kiedyś pływałeś?
- Właściwie nie.
- Na pewno to ci się spodoba - spokojnym głosem
powiedział Ryder. - Tylko pamiętaj o jednym. Jeśli
będziesz miał dość, w każdej chwili możesz rzucić tę
robotę. Gdybyś zaciągnął się do wojska, byłoby to
znacznie trudniejsze.
Po tych słowach Rydera, na twarzy Craiga odmalowała
się wyraźna ulga.
- Zapamiętam. A czy robił pan kiedyś coś podobnego?
- Trochę podróżowałem. Przekonanie się na własne
oczy, jak funkcjonuje reszta świata, jest bardzo
pouczające. Być może warte tyle, co pięć czy nawet
dziesięć lat przebywania w szkole.
- Mam dość! Koniec tej rozmowy! - Brenna nie
posiadała się ze złości. - Craigu, to , co chcesz zrobić,
jest idiotyzmem i dobrze o tym wiesz. A tobie
- zwróciła się do Rydera - nie wolno go zachęcać.
Nie masz prawa wtrącać się w nasze sprawy rodzinne.
- Nie masz racji. Wszystko, co dotyczy ciebie,
żywo obchodzi mnie. Craig powinien samodzielnie
podejmować decyzje. Jest wprawdzie twoim młodszym
bratem, lecz także już mężczyzną. Sam musi postanowić,
co chce robić dalej.
- Czy ty nic nie rozumiesz? - wybuchnęła zgnębiona
Brenna. - Do końca studiów pozostał mu zaledwie
rok! Powinien je skończyć! W przeciwnym razie, co
się z nim stanie? Co z n im będzie, gdy wyjedzie? A jak
wpakuje się w takie kłopoty, jak syn Gardnerow?
- pytała z rozpaczą w głosie.
- Wtedy pojadę po Craiga i ci go dostarczę - odrzekł
spokojnie Ryder.
Brenna popatrzyła na niego wzrokiem pełnym
smutku. Odwróciła się i bez słowa wyszła z domu.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Ani Craig, ani Ryder nie próbowali pocieszać
Brenny, bądź przemawiać jej do rozsądku. Była im za
to wdzięczna. Potrzebowała teraz spokoju. Musiała
wszystko przemyśleć i pogodzić się z nową sytuacją.
Przez wiele lat niemal jak matka czuła się odpowiedzialna
za losy młodszego brata. Ale co teraz stanie się
z Craigiem?
Brennie stanęły łzy w oczach. Wsunęła ręce do kieszeni
i zaczęła wpatrywać się w spokojne wody jeziora. Z miejsca,
do którego doszła, domków nie było widać.
Craig jest przecież dorosły, powtarzała sobie. Nie
ma jeszcze doświadczenia, lecz j u ż jest mężczyzną.
Ryder miał rację, gdy kilka dni temu zwrócił jej
uwagę, że o bracie mówi jako dziecku. Nawet matki
muszą się pogodzić z tym, że pewnego dnia synowie
staną się dorosłymi ludźmi. Brenna przestała być
opiekunką brata. Pragnęła, żeby zostali przyjaciółmi.
Byłoby bezsensowne, gdyby w stosunkach z Craigiem
nadal chciała pozostawić sobie dominującą pozycję
starszej siostry.
Dominującą? Dopiero dziś, po tym jak podniosła
głos na brata i powiedziała, że nie wolno mu rzucać
studiów, zdała sobie sprawę, iż taką właśnie rolę
odgrywała dotychczas w stosunku do niego. Zbyt
długo przypisywała ją sobie, zbyt długo czuła się za
niego odpowiedzialna.
Craig przyjechał nad jezioro Tahoe nie po to, by
wysłuchać rad siostry. Chciał tylko ją poinformować
o powziętej decyzji.
Przypomniała sobie przerażającą historię o synu
Gardnerów i aż się wzdrygnęła. Pracując na statku,
Craig nieraz znajdzie się w trudnej sytuacji. A jeśli
wpadnie w poważne tarapaty? Co wtedy z nim się
stanie? Bujna wyobraźnia Brenny pracowała na jej
niekorzyść.
Musi położyć kres tym rozważaniom. Craig nie jest
Evanem Gardnerem. Nie buntuje się przeciw życiu,
lecz chce go po prostu zakosztować. A jeśli coś mu
się stanie, były najemnik wyciągnie go z opresji
i przywiezie do domu. Nie było powodu, żeby nie
dowierzać Ryderowi.
Ostatni raz popatrzyła na jezioro i ruszyła z powrotem.
W domku nie było nikogo. Craig i Ryder skończyli
śniadanie. Stos brudnych naczyń piętrzył się w zlewie.
Brenna zaczęła przygotowywać sobie coś do zjedzenia,
kiedy przez okno zobaczyła obu mężczyzn stojących
na wprost tarczy strzelniczej.
Ryder pokazywał różne sposoby strzelania z łuku .
Było widać, że Craigowi cała ta zabawa bardzo się
podoba. Mają ze sobą wiele wspólnego, uprzytomniła
sobie Brenna.
Obaj są energiczni, przedsiębiorczy i pewni siebie.
Żyją zgodnie z własnymi kodeksami etycznymi,
w których honor i uczciwość zajmują poczesne miejsce.
Tego rodzaju mężczyznom kobieta może ufać bez
granic, lecz będzie musiała stale znosić ich przechwałki,
zadziorność i inne podobne, typowo męskie wady.
Brenna odwróciła się od okna i usiadła przy stole,
żeby wreszcie zjeść śniadanie. Była już porządnie
głodna.
Gdzieś po godzinie zjawił się Craig. Był sam.
Pomna swych postanowień, Brenna zachowywała się
spokojnie. Obdarzyła brata ciepłym uśmiechem.
Zobaczyła, że odetchnął z ulgą. Spojrzał na siostrę
rozradowanym wzrokiem i usiadł naprzeciw niej przy
stole.
- Będzie dobrze, siostrzyczko. Wszystko uzgodniłem
z Ryderem. O nic się nie martw. Kiedy wyjadę,
zatroszczy się o ciebie.
Brenna podniosła głowę.
- O czym ty mówisz? - spytała zdumiona.
- Odbyliśmy długą rozmowę. Ryder powiedział,
co was łączy. Zaopiekuje się tobą. Nie będę musiał
więcej się martwić, że poślubisz jakiegoś drętwego
i nadętego faceta, jak Fielding.
- Posłuchaj. Nie wiem, co Ryder ci naopowiadał,
ale wiedz jedno. Nic stałego nas nie łączy. To przelotna
znajomość. W tej chwili zresztą twoje sprawy są
znacznie ważniejsze. Stoisz przecież przed wielką
życiową przygodą. Jeśli rzeczywiście chcesz jechać,
dłużej nie będę protestowała.
- Dzięki, Brenno, że mnie zrozumiałaś. - Craig
pochylił się w stronę siostry i uścisnął ją czule.
- Dużo musi cię kosztować takie postanowienie.
Wiem, że chciałabyś, abym wylądował w twoim
ukochanym środowisku akademickim. Wybacz, siostrzyczko,
ale nie dla mnie taka egzystencja.
- Od dwóch lat zdawałam sobie z tego sprawę.
- Brenna westchnęła głęboko.
- Mężczyzna musi znaleźć sobie własne miejsce
w życiu - poważnym głosem oświadczył Craig. - Czas
żebym zaczął szukać.
Resztę dnia spędzili razem na miłej spokojnej
rozmowie. To zżyte rodzeństwo miał o sobie wiele do
powiedzenia. Ryder wykazał niezwykłą dla niego
delikatność i zostawił ich samych. Pojawił się dopiero
wtedy, kiedy Craig poszedł po niego i zaprosił na
kolację.
Wyjmując z piekarnika faszerowane pieczarki,
Brenna zobaczyła, że Ryder rzuca jej krótkie badawcze
spojrzenie. Pewnie chce się upewnić, czy pogodziła się
już z decyzją brata.
- Cześć - powitała go pogodnie. - Siadaj. Craig
znakomicie przyrządza margaritę. Jeśli zdobył tę
umiejętność w Berkeley, to lepiej nie zgadywać, czego
nauczy się na morzach południowych! - Roześmiała
się i gorącą tackę z pieczarkami odstawiła szybko na
płytkę kuchenki.
- Margarita to świetny pomysł - z uznaniem
w głosie powiedział Ryder. Gdy Brenna wniosła do
pokoju gorącą zakąskę, siedział na krześle w pobliżu
kominka.
Mrugnąwszy porozumiewawczo do gościa, Craig
wyszedł do kuchni. Brenna została sam na sam
z Ryderem. Musiał przecież wiedzieć, że brat powtórzy
jego obietnicę, że się nią zaopiekuje. Spojrzenie
srebrzystych oczu było wymowne. Ryder pytał ją
wzrokiem, jak przyjęła to oświadczenie.
- Zapewniłeś Craiga, że podczas jego nieobecności
nic mi się nie stanie - zaczęła oschłym tonem. Chciała
od razu załatwić tę sprawę.
- Martwił się, jak sobie poradzisz - odrzekł
spokojnie Ryder, sięgając po zakąskę. Spróbował.
- Te grzyby są świetne. Czy zdajesz sobie sprawę
z tego, że jest to pierwszy posiłek, który dla mnie ,
przyrządziłaś?
- Słuchaj, Craig ma mylne wyobrażenie o łączących
nas stosunkach - ciągnęła Brenna, nie dając za
wygraną.
- Nie. Nie ma. - Spojrzał na wracającego z kuchni
młodego człowieka. Niósł na tacy dzbanek z margaritą
i trzy szklanki, na brzegach których lśniły obwódki
z kryształków soli. - Miło widzieć, że w dzisiejszych
czasach można się jeszcze czegoś na studiach nauczyć
- dodał z uznaniem w głosie.
Aż do końca dnia Brenna nie miała okazji dokończyć
rozmowy z Ryderem. Rano brat wracał już do
Berkeley. Nie chciała przy n im wywoływać żadnych
scen. Zależało jej na tym, by wieczór upłynął w serdecznej,
ciepłej atmosferze.
Słuchała więc spokojnie ożywionej rozmowy Craiga
Ryderem, rzadko w niej uczestnicząc. Mówili przede
wszystkim o wyjeździe Craiga, a Ryder opowiedział
kilka historyjek z własnych podróży. Nie poruszał
żadnych przykrych tematów, za co Brenna była mu
wdzięczna. Craig będzie miał dość własnych przeżyć
i przygód, i nie należało go zachęcać do bardziej
awanturniczego i niebezpiecznego życia.
Późnym wieczorem, gdy Ryder poszedł do domu,
Brenna uprzytomniła sobie, że rozmowy o podróżach
i przygodach wprawiły ją w stan niepokoju, wręcz
podniecenia.
Wychodząc, Ryder objął ją i mocno pocałował na
dobranoc. Nie krył przed Craigiem zażyłości łączącej
go z Brenna. Zmieszana, szybko wysunęła się z jego
ramion i spojrzała na brata. W jego oczach zobaczyła
aprobatę.
Następnego ranka Brenna ze łzami w oczach żegnała
Craiga.
- Nie jedzie przecież na wojnę - uspokajał ją
Ryder, gdy zniknął im z oczu odjeżdżający samochód.
- Przecież jeszcze się zobaczycie.
- Wiem. - Brenna wytarła łzy i odsunęła się od
Rydera.
- Nic mu się nie stanie. Jest dorosły.
- Wiem - powtórzyła. Odwróciła się i nie patrząc
na Rydera ruszyła w stronę domku. Jej wewnętrzny
niepokój z poprzedniego wieczoru wzmógł się jeszcze
bardziej. Wszystkie przykre wydarzenia ostatniego
tygodnia zrobiły swoje. Czuła się teraz zupełnie rozbita.
Nie wiedziała, co robić ze sobą.
Ryder szedł obok Brenny, ze zmarszczonym czołem.
- Masz żal o to, że poparłem pomysł jego wyjazdu!
- zapytał po chwili.
Nie odpowiedziała.
- Dobrze wiesz, że i tak by wyjechał. Nie dałby się
zatrzymać. Coś mi się zdaje, że jest tak samo uparty
jak jego siostra.
Brenna nadal się nie odzywała. Szła w milczeniu.
Nie potrafiła sobie wyjaśnić przyczyn własnego smutku
i niepokoju.
- Martwisz się tym, co obiecałem Craigowi? Że
zaopiekuję się tobą?
W odpowiedzi wzruszyła tylko ramionami. Gdy
otwierała drzwi domku, Ryder stracił wreszcie cierpliwość.
- Do diabła, odezwij się wreszcie! Nie możesz tak
odejść bez słowa!
Wziął Brennę za ramię i obrócił twarzą do siebie.
- A co to, u licha, ma znaczyć? - spytała za złością.
- Usiłuję poznać przyczynę twego zachowania.
Sądziłem, że z decyzją Craiga już się pogodziłaś.
- Tak. Pogodziłam. I nie mam do ciebie żalu o to,
że wziąłeś jego stronę. Czego innego mogłam się po
tobie spodziewać? Ty i Craig jesteście ulepieni z tej
samej gliny. Od początku było oczywiste, że się
dogadacie!
- A więc rozzłościło cię to, co mu obiecałem?
- Może - syknęła, usiłując uwolnić ramię. - A może
nie podobał mi się sposób, w jaki to załatwiłeś? Nie
miałeś prawa tak postępować! Nikt cię do tego nie
upoważnił.
- Brenno, jesteś moją kobietą i jest oczywiste, że
zajmę się tobą.
- Nic nie jest oczywiste! - wybuchnęła z wściekłością
- Czy chcesz się teraz kłócić?
- Nie, bo nie ma o co. Z zupełnie innego powodu
jestem w złej formie.
- Z jakiego?
- Nie twój interes.
- Oczywiście, że mój. Wszystko, co dotyczy ciebie,
jest moją sprawą. O co więc chodzi? Dlaczego jesteś
tak bardzo zdenerwowana?
- Wiesz chyba, że mam wystarczające powody!
- Tak. I z wszystkim radzisz sobie zupełnie dobrze.
Co nowego stało się dzisiejszego ranka?
- Nie wiem. Nie umiem sobie wytłumaczyć, dlaczego
jestem w tak podłym nastroju, i z nikim na ten temat
nie będę rozmawiać!
- Pogadasz ze mną.
- Nie masz prawa nalegać!
- Oj, Brenno, zaczynam tracić cierpliwość.
- Chcesz, żebym się przestraszyła?
- Może. - Głos Rydera stawał się coraz spokojniejszy.
- Oboje wiemy, że cierpliwości nie stracisz. Jesteś
przecież profesjonalistą w każdym calu. Potrafisz być
zawsze zimny i opanowany.
- Po co te złośliwości? Zaczynasz wyżywać się na
mnie? Chcesz mnie sprowokować? To niebezpieczna
gra, moja pani. Wierz mi , będzie dla ciebie lepiej, jeśli
porozmawiamy.
- Sądziłam, że wszystkie problemy wolisz rozwiązywać
siłą.
- Tylko w specjalnych okolicznościach. Ta sytuacja
do nich nie należy. Mów wreszcie, o co chodzi.
- Sama nie wiem. Idź sobie.
Ryder trzymał Brennę mocno za rękę. Zamyślił się
i po chwili zapytał:
- A może jesteś zazdrosna?
- Zazdrosna? Na litość boską, co ci przychodzi do
głowy? Ukrywasz tu gdzieś w krzakach jakąś seksowną
dziewczynę?
- Chodzi nie o kobietę, lecz o Craiga.
Trafił bezbłędnie. Dopiero w tej chwili Brenna
sama to zrozumiała.
- O Craiga? - spytała cicho.
- Tak. O to, ze nie chce pójść śladem siostry
i rezygnuje z unormowanego życia. I że ma odwagę
realizować swe marzenia o wielkich przygodach. Odwagę,
której' tobie brakuje. Dlatego czujesz się nieszczęśliwa?
- Nie! To niemożliwe! - wykrzyknęła zaskoczona
Brenna.
- Możliwe, a nawet bardzo prawdopodobne. Zaraz
wyjaśnię, dlaczego. To proste. Z jednej strony chcesz
dalej żyć sobie spokojnie w swym wyizolowanym,
akademickim światku, z drugiej jednak pragniesz
czegoś więcej, ale boisz się siebie.
Ze zdumieniem Brenna popatrzyła na Rydera. Miał
rację! Taka była prawda! Prawda, której się obawiała.
- Czy dlatego tak bardzo mi się opierasz? - ciągnął,
niewzruszony. - Boisz się mnie, bo stanowię zagrożenie
dla twej unormowanej egzystencji? Wiedz jednak, że
to, co się stało, j u ż się nie odstanie. Podjęłaś ryzyko
i zostałaś moja. Miej teraz odwagę przyznać się do
tego wobec samej siebie.
- Jak możesz tak mówić!
- Tego lata stanęłaś w obliczu znacznie ważniejszego
problemu niż sprawa własnej kariery zawodowej czy
przyszłości brata. Stoisz na rozstajach.
- Wiem dobrze, czego chcę od życia!
- Zgoda. Ale czy zdobędziesz się na odwagę, by
przyznać się do tego? Ile czasu ci potrzeba, by
pogodzić się z myślą, że oprócz wspinania się po
szczeblach kariery i kontaktów z różnymi Fieldingami
jest jeszcze coś więcej? Craig znalazł w sobie odwagę
i będzie robił to , czego pragnie. A ty, Brenno? Czy
odważysz się zrobić to samo, czy też zamkniesz się
znowu w swojej wieży z kości słoniowej, bezskutecznie
usiłując uciec przede mną?
Słowa Rydera wywarły na Brennie duże wrażenie.
Wiedziała jednak, że musi mu się przeciwstawić.
Z mieszanymi uczuciami odrzekła:
- Jeśli zdecyduję się wrócić do, jak ty to nazywasz,
wieży z kości słoniowej, żadną siłą mnie stamtąd nie
wyciągniesz! Sama podejmuję decyzje co do mego
życia i nie pozwolę sobą manipulować. To , że
dwukrotnie się przespaliśmy, w żadnym razie nie
Upoważnia cię do wtrącania się w moje sprawy. Nie
masz w stosunku do mnie żadnych praw. Ile razy
mam ci to jeszcze powtarzać?
- A ile razy powinienem wziąć cię jeszcze do łóżka,
żebyś wreszcie przestała zaprzeczać, że do mnie
należysz? - zaatakował Ryder.
Tego było już dla Brenny stanowczo za dużo.
Uderzyła go w twarz. Z łatwością mógł się uchylić,
bo brała szeroki zamach, lecz tego nie zrobił . Stał bez
ruchu, a na jego policzku wystąpił czerwony ślad.
- Używając siły trzeba się liczyć z możliwością
odwetu - powiedział po chwili.
- Czy to oznacza, że mi się odwzajemnisz?
- Sądzisz, że cię uderzę?
Brenna zamknęła oczy. Odczuwała teraz niesmak
i było jej wstyd.
- Nie. Mimo że na to zasłużyłam.
Parę razy odetchnęła głęboko, aby dojść do siebie.
Kiedy otworzyła zamknięte oczy, Rydera już przy
niej nie było.
Samotnie zjadła kolację siedząc przy kominku.
Miała przed sobą niewesołą perspektywę pójścia spać
do pustego łóżka, nawet bez powiedzenia dobranoc
Ryderowi. I nagle uprzytomniła sobie, że do niej
należy położenie kresu powstałej sytuacji. Musi
przeprosić Rydera, i to jak najszybciej.
Brenna wiedziała, że całe popołudnie i wieczór nie
wychodził z domu. Prawdopodobnie pracował spokojnie
nad książką. To do niego podobne, pomyślała.
Ten człowiek ma stalowe nerwy. Niczym się nie
przejmuje. Sama nie była w stanie przeczytać ani
jednej stronicy. Trzymała na kolanach kwartalnik
filozoficzny, otwarty ciągle w tym samym miejscu.
A może byłoby lepiej zostawić sprawę z Ryderem,
tak jak jest w tej chwili? W ten sposób zerwałaby
znajomość, która stawała się zbyt bliska. Tego ranka
już nawet wydawało się jej, że jest zakochana.
Od wszystkich znanych jej mężczyzn różnił się tak
bardzo, że zapewne to ją w n im pociągało. Atrakcyjność
Rydera nie oznaczała jednak, że nadawał się na,
życiowego partnera. Żaden związek nie może opierać
się na tak wątłej podstawie, jak oświadczenie mężczyzny,
iż kobieta należy do niego, bo się z nim
przespała.
Brenna musiała jednak przyznać się przed sobą, że
Ryder pociągał ją nie tylko fizycznie. Przypomniał się
jej mimo woli bohater „ Akcji Quicksilver", wprawdzie
twardy i bezkompromisowy, ale kierujący się w życiu
uczciwymi zasadami. Takiemu mężczyźnie można by
zaufać. Podobnie jak Ryderowi.
Nie powinna jednak wiązać się z człowiekiem
pokroju Rydera Sterne'a. Co innego Damon Fielding.
On rozumiał jej sposób życia, ambicje i karierę. Był
dla niej odpowiednim mężczyzną. Miał nowoczesne
poglądy na małżeństwo, a to, że Craig go nie lubił ,
nie miało większego znaczenia. Sama przecież decyduje
o sobie i swoją drogę życiową już wybrała. Nie ma na
niej miejsca dla takich mężczyzn jak Ryder Sterne.
Nie zmienia to jednak postaci rzeczy, że w stosunku
do Rydera zachowała się niewłaściwie. Winna mu
była nie tylko przeprosiny za wymierzony policzek,
lecz także wdzięczność za to, że pomógł jej spokojnie
przetrwać ostatni wieczór z Craigiem i podtrzymał ją
na duchu.
Wstała z lekkim westchnieniem. Nałożyła żakiet,
bo wieczór był chłodny, i wyszła z domu.
Stanąwszy na progu zobaczyła, że w oknach Rydera
nie palą się światła. Czyżby poszedł spać? Spojrzała
na zegarek Było później, niż przypuszczała. Przez
chwilę wahała się, czy wizyty nie odłożyć do rana.
Coś jednak ciągnęło ją do Rydera. Musi zakończyć
całą sprawę. Im szybciej, tym lepiej. I tak od przykrego
incydentu upłynęło j u ż zbyt wiele czasu. Przecinając
leśną polankę Brenna powtarzała sobie, że celem jej
wizyty są tylko przeprosiny. W żaden sposób Ryder
nie wymusi na niej zgody na to, żeby się z nim związała!
Podchodząc bliżej zobaczyła, że nawet ganek nie
jest oświetlony. Widocznie gospodarz poszedł spać.
Trudno, będzie więc musiał wstać i wysłuchać, co
gość ma mu do powiedzenia.
Brenna zaczęła obchodzić d om dokoła. Stanęła tuż
przy otwartym oknie do sypialni. Tym samym, przez
które usiłowała dostać się pierwszej nocy do środka.
Zaraz zastuka w ramę okienną i obudzi Rydera.
Raźniej będzie rozmawiać z n im po ciemku, niż
w ostrym świetle lampy.
- Ryderze! - zawołała cicho.
Odpowiedzi nie było . Z wnętrza pokoju nie dochodziły
żadne odgłosy.
- To ja, Brenna. Muszę z tobą porozmawiać.
Tylko przez chwilę.
W domku nadal panowała cisza. Brenna otworzyła
szerzej okno i zajrzała do pokoju. Było tak ciemno,
że dostrzegła tylko zarys łóżka.
- Obudź się, Ryderze!
Usiadła na parapecie. A może był w łazience lub
wcale się jeszcze nie położył?
- Nie śpię.
Głos Rydera dotarł do Brenny nie od strony łóżka,
lecz z przeciwnego kąta pokoju. Instynktownie cofnęła
się i zaczęła schodzić z parapetu, ale jednym ruchem
ręki Ryder ją zatrzymał.
- Och! - szepnęła. - Przeraziłeś mnie. Nie reagowałeś
na pukanie w okno, pomyślałam wiec, że nie
ma cię w pokoju.
- Usłyszałem chrzęst żwiru na ścieżce, a potem
zobaczyłem cię na parapecie. Postanowiłem się przekonać,
co zamierzasz zrobić.
- Przyszłam tu z kilku powodów. Po pierwsze, aby
cię przeprosić za moje okropne zachowanie. Straciłam
panowanie nad sobą. Wybacz m i .
- A jakie są inne powody? - zapytał sucho.
Brenna westchnęła. Ryder nie zamierzał ułatwiać
jej zadania.
- Chciałam podziękować za to , że pomogłeś Craigowi
i mnie. Podtrzymałeś nas na duchu i sprawiłeś,
że wieczór upłynął w spokoju. Bez ciebie byłoby
znacznie gorzej.
- Rozumiem. Co jeszcze?
Brenna zawahała się przez chwilę. N i c więcej mówić
nie zamierzała. Zwyciężyła jednak wrodzona uczciwość.
- Co do zazdrości o brata, to... to miałeś trochę
racji - przyznała.
- Że robi to, na co ty się nie zdobyłaś?
- Przecież każdy człowiek ma od czasu do czasu
ochotę robić coś innego niż zwykle. Ja też. To
naturalne. Ale wybrałam pracę w college'u i jestem
z tego zadowolona. Ty i Craig jesteście zupełnie inni.
- Zupełnie?
- Chyba tak. Wyboru dokonałam dawno temu
i nic już nie zmienię.
- Na zmiany nigdy nie jest za późno - powiedział
Ryder łagodnym głosem. - Nikt nie jest przypisany
na zawsze do swego zawodu i nie musi przez całe
życie iść raz ustaloną drogą.
- Jestem zadowolona ze swojej egzystencji! - zawołała
Brenna. - Jestem dobra w swoim zawodzie
i to daje mi satysfakcję. Od czasu do czasu myślę
sobie o innych sposobach na życie, na przykład
o takim jak twój, ale to nie oznacza, że sama mam
na niego ochotę. W głębi duszy może i podziwiam
życie pełne przygód. Ale z pewnością nie pochwalałabym
wielu rzeczy, które ty robiłeś. Lubię moją
pracę!
- W porządku. Jesteś więc szczęśliwa w swojej
wieży z kości słoniowej.
-Tak.
- To dobrze, ale pozostaje jeszcze jedna sprawa.
- Jaka?
- Nasza. Czekam, aż pogodzisz się z tym, że do
mnie należysz.
- Nigdy na to nie przystanę! Zrozum wreszcie, że
należymy do dwóch różnych światów!
- To nie ma znaczenia.
- Nieprawda! Chcę mieć kogoś, kto będzie mnie
rozumiał, kogoś z mojego środowiska. Tobie jest
potrzebna zupełnie inna kobieta. Bardziej atrakcyjna
i łaknąca burzliwego życia...
- Ty i ja potrzebujemy siebie nawzajem - przerwał
jej Ryder. - Czy nadal tego nie widzisz?
- A co z miłością? - wyrwało się nagle Brennie.
Zła na siebie, zagryzła wargi. Nie wolno jej było
posługiwać się argumentem tak nieracjonalnym.
- Z miłością? - powtórzył Ryder. - Mówię o ważnych
sprawach, a nie o jakichś bliżej nieokreślonych
odczuciach. Brenno, nie brak ci przecież inteligencji.
Bierz więc pod uwagę tylko fakty. One dowodzą, że
mnie potrzebujesz, lecz jeszcze trochę się obawiasz.
- Wcale się nie boję! - wykrzyknęła Brenna.
- Boisz się mnie dlatego, że, jak już mówiłem,
stanowię dla ciebie zagrożenie. Miej odwagę pokonać
własny strach.
Ryder z uporem obstawał przy swoim. Brenna
miała tego serdecznie dość.
- Przyszłam tutaj po to, żeby cię przeprosić, a nie
na bezsensowną dyskusję. Dobranoc. - Jakąś cząstką
siebie marzyła skrycie, by Ryder nie pozwolił jej odejść.
- Przyjmuję przeprosiny. Dobranoc - powiedział
spokojnie. Zeszła z parapetu i szybko ruszyła w stronę
domku.
Nagle za plecami usłyszała miękki głos Rydera:
- Brenno!
- Słucham?
- Mogłaś go zatrzymać.
- Kogo? Craiga? - Brenna nie rozumiała, co Ryder
ma na myśli.
- Zostałby, gdybyś mu się zwierzyła z własnych
kłopotów i opowiedziała o sytuacji, jaka się wytworzyła
w college'u.
- To nie byłoby w porządku - wyjaśniła. - Nie
mogłam przecież użyć uczuciowego szantażu.
- Wiem. Jesteś rzetelnym człowiekiem. Zawsze
wolisz walczyć uczciwie, nawet wtedy, kiedy wiesz, że
przegrasz. Spij dobrze, moja pani. Życzę ci dobrej nocy.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Następnego ranka, we wspólnej skrzynce pocztowej,
Ryder znalazł list adresowany do swej sąsiadki. Poszedł
więc do Brenny. Zastał ją w kuchni. Robiła śniadanie.
- Jest korespondencja do ciebie. - Położył kopertę
i usiadł przy stole. - Herbata gotowa? - zapytał
bezceremonialnie.
O mały włos, a Brenna upuściłaby trzymane w ręku
jajko. Od rana, po bezsennie spędzonej nocy, była
strzępkiem nerwów. Miotały nią sprzeczne uczucia,
wpadała w skrajne nastroje.
- Tak. Możesz sobie nalać - odpowiedziała. Podeszła
do stołu i wzięła kopertę do ręki. Był to list od
Diany Bergen.
- Pisze ktoś z przyjaciół? - spytał Ryder, nalewając
sobie herbatą.
- Koleżanka z college'u. - Brenna rozerwała kopertę
i szybko przebiegła wzrokiem treść listu. - A więc tak
to wszystko się skończy - powiedziała półgłosem.
- Co? - spytał Ryder.
- Profesor Paul Humphrey przyspieszył przejście
na emeryturę. Jutro wieczorem odbędzie się pożegnalne
przyjęcie. Diana pisze, że byłoby dobrze, gdybym się
na nim zjawiła. Ze względów czysto taktycznych.
- Tu Brenna wyraźnie się skrzywiła. - O przyjęciu
Diana nie mogła mnie wcześniej uprzedzić, gdyż nie
ma tutaj telefonu. - Raz jeszcze rzuciła wzrokiem na
list. - Jest niemal pewne, że nowym dyrektorem
instytutu zostanie Damon.
Ryder ostrożnie pił gorącą herbatę.
- No to w jesiennym semestrze nie będziesz mogła
uskarżać się na brak wrażeń. Czy rzeczywiście
zamierzasz wracać do college'u i pracować u Fieldinga?
- Jeszcze nie wiem. O Damona będę martwić się
później. Może go nawet przeproszę za to , co tutaj się
stało. Na razie jednak ważniejszy jest dla mnie profesor
Humphrey. Jeśli nie zjawię się jutro na przyjęciu, to
być może stracę jedyną okazję, żeby się z n im zobaczyć
i odbyć zasadniczą rozmowę.
- Dlaczego, do licha, wcale nie przejmujesz się
Fieldingiem? Sama mówiłaś, że ten facet utrudni ci życie.
- Nie jestem o tym przekonana. Pewnie da mi
spokój, bo mnie lubi . Rozmowa z profesorem jest dla
mnie w tej chwili istotniejsza, mimo że jeszcze nie
wiem, w jaki sposób załatwię tę przykrą sprawę.
- Czy Humphrey może ci zaszkodzić?
- Raczej nie, skoro odchodzi. Ale tak nieetycznego
postępowania nie mogę puścić mu płazem. - Brenna
powzięła decyzję. - Wyjeżdżam po południu . Pójdę
na przyjęcie i porozmawiam z profesorem. Niech się
dzieje, co chce. Bez względu na to , jaki ta konfrontacja
będzie miała wpływ na moją dalszą pracę w college'u.
- A co z Fieldingiem? - spokojnym tonem zapytał
Ryder.
- Popełniłam błąd. Nie powinnam w ogóle prosić
go o pomoc. I na dodatek jeszcze obraziłam go za to ,
że usiłował wbić mi trochę rozumu do głowy. Jutro
wieczorem przeproszę Damona za moje okropne
zachowanie. Zrozumie i wybaczy. Wyjaśnię mu też
całą historię z tobą.
- Całą? Już sobie wyobrażam, jaka to będzie
interesująca opowiastka.
- Przecież nie muszę mówić mu wszystkiego!
- Brenna zrobiła się czerwona.
- Nie jest głupi. O ile dobrze pamiętam, uważa, że
znalazłaś sobie ogiera do wakacyjnych igraszek.
Jak możesz nawet powtarzać coś takiego!
- Oboje dobrze słyszeliśmy, co mówił . Sądzisz, że
ma rację? Czy rzeczywiście zabawiasz się ze mną?
- Jesteś śmieszny. Proszę, tylko mnie nie prowokuj.
Brenna popatrzyła błagalnym wzrokiem na Rydera.
- A co do ostatniej nocy, to...
- Widzę, że wyjaśnienia dotyczące „ostatnich nocy"
weszły ci już w nałóg. - W uśmiechu na twarzy
Rydera Brenna dojrzała nagle serdeczność. Podniósł
się zza stołu, podszedł blisko i ujął w dłonie jej
spłonioną twarz. - Chodzi mi tylko o przyszłość. Nie
będę się wtrącał do twoich spraw z szefem. Jeśli
uważasz, że powinnaś jechać i z nim porozmawiać, to
twoja sprawa. Dobrze cię rozumiem. Mnie interesuje
zupełnie coś innego. Muszę wiedzieć, czy zamierzasz
wrócić tu na resztę wakacji, czy nie.
- Och, sama nie wiem, czy powinnam. Może będzie
lepiej tak właśnie zakończyć naszą znajomość.
- Jeśli nie wrócisz, i tak niczemu kresu nie położysz.
Dobrze wiesz, że po ciebie pojadę. Daj słowo, że
przyjedziesz. Chyba się nie boisz? - Zaczął lekko
wodzić palcem po szyi Brenny.
- Ach! - szepnęła poddając się bezwolnie delikatnej
pieszczocie.
- A więc obiecujesz?
Co mogła odpowiedzieć? T e n mężczyzna miał nad
nią władzę. Taką, jakiej dotychczas nie miał nikt
inny.
- Będzie lepiej, jeśli... - zaczęła niepewnie.
Ryder nie pozwolił Brennie skończyć zdania.
Dotknął wargami jej ust i pocałował ją lekko,
a zarazem tak tkliwie, że nagle poczuła, iż słabnie
w jego ramionach.
Odsunął się po chwili i popatrzył Brennie prosto
w oczy.
- Obiecaj, że wrócisz nad jezioro Tahoe. To mi się
od ciebie należy - rzekł mocnym, lecz łagodnie
brzmiącym głosem.
Nic nie była winna Ryderowi i dobrze o tym
wiedziała. Mimo to jednak, niemal wbrew woli,
odrzekła cicho:
- Dobrze.
Przyciągnął ją mocno do siebie i stwierdził spokojnie:
- Wielka to frajda mieć do czynienia z uczciwą
kobietą, o której wiadomo, że słowa dotrzyma.
W południe Brenna była już w drodze. Prowadziła
samochód napięta i zdenerwowana. Nadal nie wiedziała,
jak się zachowa, gdy stanie twarzą w twarz
z profesorem Humphreyem. Ponadto miała ciągle
przed oczyma obraz żegnającego ją Rydera. Stał na
podjeździe z rękoma w kieszeniach. Lekki wiatr od
jeziora rozwiewał mu włosy, a na twarz o ściągniętych
rysach padały promienie słońca. Brenna zdawała
sobie sprawę z tego, że Ryder dobrze rozumie powód,
dla którego postanowiła wracać dziś do college'u.
Równocześnie jednak wiedziała, że nie zwolni jej
z danego mu słowa i będzie czekał, aż sama wróci
nad jezioro.
Dlaczego mu to obiecałam? wielokrotnie zapytywała
samą siebie podczas długiej i męczącej podróży
w okolice Zatoki San Francisco. Znacznie rozsądniej
i bezpieczniej byłoby skończyć tę znajomość.
Postanowiła przestać o tym myśleć. Teraz sprawa
związana z jej pracą była znacznie ważniejsza. Brenna
nie liczyła na to, że uzyska pełne zadośćuczynienie.
Takich złudzeń nie miała. Chodziło jej tylko o to , by
człowiek, który dopuścił się tak nieetycznego czynu,
dowiedział się, iż ona jest tego świadoma. I ma mu to
za złe. Myliła się sądząc, że Damon stanie po jej
stronie. Są sprawy, które każdy musi załatwić sam
i nikt go w tym wyręczyć nie może.
Dotarła wreszcie na miejsce. Zmęczona długą
podróżą i wyczerpana nerwowo, wcześnie położyła
się spać. Zasnęła od razu. I śniła o mężczyźnie
o srebrzystych oczach.
Następnego dnia starannie wybrała strój na wieczorne
przyjęcie. Powinien dodać jej odwagi. Tym razem
bowiem miała być zdana wyłącznie na samą siebie.
Postanowiła ubrać się elegancko, a zarazem efektownie.
Wybrała klasyczny biały kostium z żółtą, jedwabną
bluzką, ostro kontrastującą z czarnymi włosami, które
upięła w węzeł z tyłu głowy. Na rękę nałożyła
bransoletkę - dwa krążki: żółty i turkusowy.
Tak ubrana, Brenna popatrzyła jeszcze raz w lustro.
Czy wyglądam na spokojną i opanowaną? Czy uda
mi się ukryć przed ludźmi zdenerwowanie i niepokój?
zapytywała samą siebie.
Do klubu, w którym odbywało się przyjęcie,
przyjechała umyślnie z opóźnieniem. Chciała wejść
na salę, gdy większość gości będzie już w środku.
Z parkingu szła równym, miarowym krokiem. W college’u
odbywały się wprawdzie jakieś kursy letnie,
lecz ruch był tu teraz znacznie mniejszy niż podczas
roku akademickiego.
Dzięki licznym wspaniałomyślnym sponsorom i hojnym
wychowankom uczelni, klub był miejscem
wytwornym. Zaprojektowano go w stylu starej angielskiej
biblioteki. Przyjęto tu także dawne zwyczaje.
Gościom podawano sherry i maleńkie kanapki.
Gdy Brenna weszła na salę, powitał ją szum rozmów
wielu gości - profesorów i wykładowców ze wszystkich
wydziałów college'u. Przystanęła w pobliżu drzwi
i zaczęła rozglądać się wokoło. Profesora Humphreya
ujrzała od razu. Stał pośrodku sali w otoczeniu
najznamienitszych gości. Już na pierwszy rzut oka
było widać, że jest on dzisiaj w centrum uwagi. Po
prawej stronie profesora Brenna zobaczyła Damona.
- Jesteś! To świetnie. Cieszę się, że dostałaś mój
list! - zawołała Diana Bergen, podchodząc do Brenny.
Sympatyczna twarz młodej kobiety wyrażała szczere
zadowolenie. Dwa lata starsza niż Brenna, niedawno
dostała nominację na starszego wykładowcę.
- Dziękuję za list, Diano. Miło , że o mnie pomyślałaś.
Brenna wzięła do ręki kieliszek sherry. Pomyślała,
że alkohol dobrze jej zrobi i doda odwagi.
- Uważałam, że powinnaś się pokazać. - Diana
spojrzała w stronę profesora Humphreya i otaczających
go osób. - Wiem, że naszego dyrektora w głębi serca
nikt specjalnie żałować nie będzie, ale przy takich
okazjach trzeba być obecnym. To świadczy o szacunku,
który żywisz do naszych wydziałowych prominentów
- dodała ze śmiechem.
Jeszcze niedawno temu, Brenna nie zwracała w ogóle
uwagi na różne drobne obowiązki i inne powinności
członka społeczności akademickiej. W każdej pracy
trzeba trochę udzielać się towarzysko i Brenna nigdy
przedtem przeciw temu się nie buntowała. Dziś jednak
jej udział w przyjęciu był przyprawiony goryczą.
Wszyscy zebrani rozgrywali tu swoje małe taktyczne
gry, wspomagające wspinanie się po stopniach kariery.
Czy kogokolwiek z tych ludzi zainteresowałoby to , co
jej się przydarzyło? Żałowaliby jej, czy woleliby o całym
incydencie nigdy nie usłyszeć? Brenna nie miała
złudzeń. Oczywiście, wybraliby drugie rozwiązanie.
Gdy się bowiem wie o jakiejś sprawie, trzeba się do
niej jakoś ustosunkować. Z ich punktu widzenia
jedynym sensownym posunięciem będzie opowiedzieć
się po stronie profesora Humphreya. A on z pewnością
zaprzeczy oskarżeniom Brenny...
Nie mam prawa nikogo wplątywać w tę sprawę,
nie po raz pierwszy powtarzała sobie Brenna, obchodząc
powoli salę. Spojrzała w stronę profesora.
Był mężczyzną postawnym i przystojnym, o arystokratycznych
rysach, a bujne siwe włosy nadawały mu
patrycjuszowski wygląd.
Muszę jakoś odciągnąć go na bok, pomyślała
sącząc sherry, której kieliszek ciągle trzymała w ręku.
Gdy tak obserwowała profesora Humphreya, zobaczył
ją Damon Fielding. W jego oczach dojrzała
zarówno zaskoczenie, jak i dezaprobatę. Ruszył szybko
w jej stronę.
- A więc zdecydowałaś się przyjechać - stwierdził
sucho na powitanie. - To dobrze. Najwyższy czas,
żebyś zaczęła dostosowywać się do panujących zwy-
czajów. Profesor Humphrey żegna się dziś z nami
i od jesieni nie będziesz musiała więcej go oglądać.
Nie ma więc żadnego sensu poruszać twej sprawy.
Przyznaję, była przykra, ale z powodu tak drobnego
incydentu nie warto psuć sobie opinii w oczach
dziekana i innych pracowników wydziału. Przyrzekam,
że gdy tylko zajmę miejsce Humphreya, wszystko
ułoży się zupełnie inaczej.
- A więc twój awans jest przesądzony?
- Tak. To już postanowione. Głos profesora miał
decydujące znaczenie. - Damon powiedział to z nie
ukrywaną satysfakcją. - Nie żywię do ciebie żadnych
pretensji o to , co stało się nad jeziorem Tahoe.
- Bardzo ci dziękuję. - Taka wspaniałomyślność
Damona zaskoczyła Brennę. Postanowiła przeprosić
go od razu za postępek Rydera. - Przykro mi , że mój
sąsiad cię uderzył. Nie powinien był tego robić, ale
nie wiedział, kim jesteś. Zobaczył, że się kłócimy.
- Zareagował odruchowo.- Damon uśmiechnął się
wyrozumiale.
- Chyba tak. Przepraszam za to , że cię sprowokowałam.
Nie miał am prawa mówić c i nic przykrego.
- Kim jest ten mężczyzna? - zapytał Damon .
- Moim sąsiadem. - Brenna spojrzała nerwowo
w stronę profesora Humphreya. Stał nadal na środku sali.
- Jest dla ciebie kimś ważnym? Byłem wtedy tak
rozeźlony, że powiedziałem coś, czego mówić ci nie
powinienem.
- Zaprzyjaźniłam się z nim. - Brenna nie mogła
powiedzieć nic więcej o swym stosunku do Rydera,
gdyż nawet nie potrafiła określić, co łączy ją z tym
dziwnym mężczyzną.
- Mówiłaś mu o nas? Wyjaśniłaś, o co się kłóciliśmy?
Wie, kim jestem? - pytał dalej Damon.
- Tak - przyznała Brenna.
- To dobrze. Więc wie, jak stoją sprawy miedzy
nami.
Brenna nabrała głęboko powietrza i zwróciła się do
swego towarzysza:
- Przyjechałam dziś tylko po to , żeby porozmawiać
z profesorem o wiadomej sprawie.
Na twarzy Damona oprócz niezadowolenia zauważyła
także cień niepokoju.
- To bez sensu! - wybuchnął. - Nie możesz tego
zrobić! Chcesz sobie zaszkodzić?
- Nie. Pragnę tylko uzmysłowić profesorowi, jaką
zrobił mi krzywdę. Nie obawiaj się, nie poproszę cię
o poparcie. Sama załatwię całą sprawę. Dyskretnie
i kulturalnie. - Uśmiechnęła się do niego.
- Humphrey nadal może ci bruździć - obstawał
przy swoim Damon.
- Spoza uczelni? Będąc na emeryturze?
- Przecież nie wyrzeknie się spotkań z kolegami.
Tu i tam powie słowo i zantagonizuje ludzi przeciw
tobie - argumentował.
- Trudno. Zaryzykuję. Musi się dowiedzieć, co
myślę o takiej nieuczciwości.
- Ile razy mam ci powtarzać, abyś dała spokój
całej tej historii? Twoja kariera tylko na tym zyska.
- Naprawdę jesteś przekonany, że profesor zechce
mnie zniszczyć?
- Jeśli zaraz nie przestaniesz mówić o tej idiotycznej
sprawie, to dopilnuję osobiście...
- Damonie, co masz na myśli? - Brenna popatrzyła
zdumiona na swego rozmówcę.
- Pamiętaj, zostanę twoim szefem.
- Wiem. Ale co to ma wspólnego z...
- Będę w stanie zrekompensować ci wyrządzoną
krzywdę.
- Zrekompensować? -jak echo powtórzyła Brenna.
- Dyrektor instytutu ma duży wpływ na wiele
spraw dotyczących pracowników college'u, takich jak
awanse, stanowiska, a nawet publikacje. Przekonasz
się, że milczenie się opłaci.
- Zamierzasz mnie przekupić? - z niedowierzaniem
spytała Brenna.
- Narażasz swą przyszłość na szwank. Za bardzo
zależy mi na tobie, żebym na to przystał. Jeśli
zachowasz się dziś rozsądnie, pomogę ci.
- Och, Damonie. Ty naprawdę nic nie rozumiesz.
- Brenna potrząsnęła głową ze smutkiem. Ryder od
razu wiedział, o co jej chodzi. W lot pojął całą sprawę
i zaaprobował zamiary. Dlaczego Damon jest aż tak
ślepy i niczego nie rozumie? Powiedziała głośno:
- Odbędę rozmowę z profesorem i od tego zamiaru
mnie nie odwiedziesz. Jestem ciekawa, ile jeszcze innych
prac zdążył opublikować pod własnym nazwiskiem.
Damon otworzył usta, by zaprotestować, ale w tej
właśnie chwili oboje usłyszeli znajomy, głęboki i ciepło
brzmiący męski głos:
- Tutaj pan jest! - zwrócił się do Damona Paul
Humphrey. - Powinienem od razu wiedzieć, że znajdę
pana w towarzystwie naszej uroczej panny Llewellyn!
Dobry wieczór, Brenno. - Skłonił głowę. - To bardzo
miło z twojej strony, że przyjechałaś na moje pożegnanie.
O ile dobrze pamiętam, spędzasz właśnie urlop
nad jeziorem Tahoe.
Elegancki starszy pan. Człowiek ogólnie ceniony
i poważany. Autorytet naukowy. Brenna nie mogła
pojąć, jak taki człowiek może jeszcze patrzeć jej
prosto w oczy i prawić miłe słówka.
- Dzisiejszej uroczystości nigdy bym nie opuściła,
panie profesorze - odrzekła spokojnie. Takiej okazji
nie mogła zaprzepaścić. Teraz albo nigdy, postanowiła.
Rozmowa będzie musiała odbyć się w obecności
Damona. Trudno. Jeśli zechce, to odejdzie i zostawi
ją z profesorem. - Jest pewna sprawa, o której chcę
z panem porozmawiać.
- Nie musisz się spieszyć. Przecież nie znikam na
zawsze. - Starszy pan uśmiechnął się czarująco.
- Będziesz mnie widywała, moja kochana. Zamierzam
nadal uczestniczyć w życiu naszego college'u. Otrzymam
nawet własny gabinet w gmachu biblioteki. To ,
jak sądzę, przywilej weterana. Na razie jednak
wybieram się na urlop. Jedziemy z żoną do Grecji.
Obiecywałem jej to od dawna i wreszcie dotrzymam
słowa.
- Muszę dziś z panem porozmawiać - powtórzyła
z naciskiem Brenna.
- Ależ proszę, moja droga! Mógłbym się założyć,
że wiem, o czym będzie mowa. - Profesor mrugnął
porozumiewawczo.
Zauważyła rozpaczliwe spojrzenie Damona. Błagał
ją o milczenie. Nic z tego, pomyślała. Zaczynam
mówić. I w tym momencie nagle odniosła wrażenie,
że jest obserwowana. Odwróciła wzrok od swych
rozmówców i zaczęła rozglądać się wokoło. Przy
wejściu na salę ujrzała znajomą sylwetkę Rydera.
Na litość boską, co on tutaj robi? Odpowiedź na to
pytanie narzucała się sama. Nie dowierzał, że wróci
nad jezioro Tahoe! Uważał, że nie dotrzyma danego
mu słowa. Ta myśl wstrząsnęła Brenna.
Ich spojrzenia się skrzyżowały. Ryder skinął lekko
głową kelnerce, która wręczyła mu kieliszek sherry
i nie odrywając wzroku od Brenny ruszył w jej stronę.
Miał na sobie płową kurtkę sportową o ekstrawaganckim
kroju, ciemnobrązowe dopasowane spodnie,
brązową jedwabną koszulę, a do niej krawat w ciapki
złote i brązowe. Specjalnie wyszykował się na tę okazję,
pomyślała Brenna. Z wyglądu niczym jednak nie
przypominał pozostałych gości, ubranych w zwyczajowe
tweedowe marynarki lub ciemne spokojne garnitury.
Brenna nie mogła oderwać oczu od Rydera. Po
chwili znalazł się tuż przy niej i bez słowa stanął za
plecami.
- Słuchaj, moja droga... - zaczął Paul Humphrey.
- Brenno! - upomniał ją Damon.
Całą. siłą woli Brenna zmobilizowała się i zwróciła
do profesora:
- Interesuje mnie pański artykuł o etycznych
aspektach informatyki.
- Wcale mnie to nie dziwi. - Starszy pan pokiwał
ze zrozumieniem głową- Sądzę, że część tego, co
napisałem, przyda się w twojej pracy. Jeśli mnie
pamięć nie myli, zajmujesz się podobnymi zagadnieniami.
- Brenna o mało nie zadławiła się łykiem
alkoholu, który miała właśnie w ustach.
- Posłuchaj... - zaczął Damon.
Brenna przestała na niego zważać. Nie była nic
winna Damonowi, ani do niczego zobowiązana.
Odczuła nagłą ulgę. Zapragnęła być wolna, naprawdę
wolna, by wrócić do Rydera. Jeszcze nigdy w życiu
nie było jej tak lekko jak teraz.
- Jeżeli jednak, moja droga, interesują cię jakieś
szczegóły - ciągnął profesor Humphrey - będzie
lepiej, jeśli od razu zwrócisz się do pana Fieldinga.
Brenna podniosła wzrok. Ryder nadal stał tuż przy
niej. Jego obecność dodawała sił. Słuchała teraz
uważnie dalszych słów profesora.
- Przed napisaniem tego artykułu odbyłem kilka
interesujących rozmów z panem Fieldingiem. Przekazał
mi niezwykle cenne i wnikliwe uwagi. Było ich tak
wiele, że, prawdę powiedziawszy, powinien być formalnym
współautorem tej pracy. Dopilnuję, aby jego
nazwisko znalazło się obok mojego. Nie , niech pan nie
protestuje... - Profesor zwrócił się do Damona Fieldinga.
- Bez zachęty z pana strony i pańskiej pomocy nigdy
bym nie napisał tego artykułu. To nasze wspólne dzieło.
Niektóre z pańskich spostrzeżeń były wręcz znakomite!
Szeroko otwartymi oczyma Brenna popatrzyła na
Damona.
- A więc to ty wniosłeś w napisanie tego artykułu
znaczący wkład? - spytała ironicznie. - Możesz mi
powiedzieć, jaki? Czy partie materiału o etyce humanistycznej
i logice dwudziestego wieku to twoja własna
praca?
Zanim zmieszany Damon zdążył otworzyć usta,
odezwał się profesor:
-Tak. Te fragmenty zawdzięczam panu Fieldingowi.
Poczynił także ciekawe spostrzeżenia na temat arystotelesowego
myślenia.
Brenna tak mocno zacisnęła palce na kieliszku, aż
pobielały jej kostki. Wszystko, co wymienił profesor,
było jej własnym dziełem!
- A komentarze na temat Kanta? - ciągnęła
bezlitośnie.
- Brenno - wyjąkał Damon - zrozum, że ja...
- Zostawiam was teraz samych. Spokojnie sobie
pogadacie - przerwał mu profesor. - Przepraszam
was, moi drodzy, ale mam tu dziś oficjalne obowiązki
do wypełnienia. Muszę uzmysłowić wszystkim, jak
bardzo będzie im brak mojej osoby. - Roześmiał się,
ojcowskim gestem dotknął ramienia Fieldinga, a odchodząc
rzucił zaciekawione spojrzenie w stronę
Rydera.
- Jak mogłeś tak postąpić? - Brenna zwróciła się
do Damona. - Ukradłeś mi pracę, zabrałeś notatki.
A ja , naiwna, opowiadałam ci ciągle, co zamierzam
napisać! Najciekawsze fragmenty sprzedałeś profesorowi.
Na litość boską, dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego?
- Zaraz ci wyjaśnię - zaczął Damon . - Ale ta
sprawa dotyczy tylko nas obojga. - Spojrzał nerwowo
na Rydera. - Co ten człowiek tu robi?
- Jestem z Brenna - odezwał się Ryder po raz
pierwszy. - Mimo że jest dzielna i odważna, nie
będzie sama załatwiała tej cholernej sprawy.
- Cholernej? - powtórzył Damon.
Ryder podniósł kieliszek do ust. Popatrzył uważnie
na Brennę.
- A więc to on tak cię załatwił? - zapytał spokojnie,
wskazując palcem na stojącego obok nich mężczyznę.
- Wszystko na to wskazuje - odparła.
- Chciałem zasłużyć się Humphreyowi, żeby mnie
rekomendował na swego następcę - Damon poruszył
się nerwowo. - Brenno, czy ty naprawdę nie rozumiesz,
że jako dyrektor będę mógł pomóc także tobie?
- Co mam z n im zrobić? - zapytał rzeczowo Ryder.
Damon cofnął się instynktownie.
- Nic - równie spokojnie odrzekła Brenna. - Przyszłam
tu tylko po to, żeby powiedzieć winnemu, co
o nim myślę. I to zrobiłam. Damonie, twoja wspinaczka
po szczeblach kariery zaczyna się niezwykle interesująco.
Zastanawiam się tylko, jakim będziesz
człowiekiem, kiedy dojdziesz do szczytu. Odwróciła
się na pięcie i zwróciła do Rydera: - Chodźmy stąd.
- Jesteś zadowolona? - zapytał.
- Tak. Zabierz mnie stad. Proszę.
- Z największą przyjemnością, moja pani. Z największą
przyjemnością.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Ryder prowadził Brennę do wyjścia, nie zważając
na zaciekawione spojrzenia pozostałych gości. Była
świadoma wrażenia, jakie jej towarzysz wywarł na
znajomych i kolegach z pracy, ale w tej chwili nie
było to dla niej ważne. Myślała o decydującej
rozmowie, którą będzie musiała z nim odbyć.
Gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi klubu,
odwróciła się i spojrzała na niego.
- Dlaczego przyjechałeś tu za mną? - spytała
ostrym tonem. - Przecież mówiłam, że wrócę.
- Świetnie to zapamiętałem - odrzekł łagodnie.
- Ale nie uwierzyłeś! Sądziłeś, że ucieknę? Przecież
dałam słowo! - Brenna zatrzymała się na chodniku
i popatrzyła na Rydera. Oświetlała go uliczna lampa.
- Zjawiłem się tutaj z innego powodu.
- Z jakiego? - spytała zaczepnie.
- Z tego, który podałem Fieldingowi.
- Odbyłeś całą tę długą podróż tylko po to, by być
w pobliżu mnie, w razie gdyby była potrzebna męska
interwencja? - Brenna przypomniał sobie bohatera
„ Akcji Quicksilver", który brudną robotę wykonywał
zawsze sam, by nie narażać Cassandry na niebezpieczeństwo.
Tak Hunt Cameron manifestował swój
antyfeminizm, a zarazem troskę o partnerkę.
- To, że będziesz stawiać czoło facetowi, który
przywłaszczył twoją pracę, wcale nie było dla mnie
zabawne. Wiedziałem, że świetnie sobie poradzisz, ale
nie chciałem zostawiać cię samej. - Mam pełne prawo
troszczyć się o ciebie - stwierdził spokojnie. - Mam
prawo stać u twego boku i wspierać wtedy, kiedy
masz poważne kłopoty.
- Prawo? - Brenna gwałtownie zatrzymała się
w miejscu. Spojrzała na Rydera rozgniewanym wzrokiem.
- Ty masz prawo? Jesteś szowinistycznym
i aroganckim samcem, uzurpującym sobie przywileje,
których nie ma i nigdy nie dostanie. Od chwili
naszego spotkania ciągle czegoś chcesz ode mnie.
Zbyt wiele wymagasz, ale... -urwała, by złapać oddech.
- Ale? - powtórzył, dotykając lekko jej ramienia.
- Ale masz jedną zaletę. Kobieta dokładnie wie,
czego może się po tobie spodziewać - przyznała
szczerze. - Wie ponadto, że gdy znajdzie się w trudnej
sytuacji, wówczas zawsze ją wesprzesz. Dziękuję, że
przyjechałeś i byłeś tu dziś ze mną. - Brenna wspięła
się na palce i pocałowała Rydera.
Odsunęła się szybko i ruszyła w stronę parkingu.
Ryder poszedł za nią do samochodu.
- Będę czekał na ciebie nad jeziorem - powiedział
spokojnie. - Jedź jutro ostrożnie.
- A co z tobą? Wracasz? Teraz? Po nocy? - Spojrzała
na niego zaskoczona.
- Tak. Przyjechałem tu tylko na wszelki wypadek.
Naprawdę, moja pani. - Widząc zaniepokojony wzrok
Brenny, uśmiechnął się do niej ciepło.
- A nie dlatego, że mi nie ufałeś?
- Wiedziałem, że dotrzymasz słowa.
- Masz przed sobą długą drogę - szepnęła.
- Nie szkodzi.
- Możesz przecież zostać.
Potrząsnął głową.
- Będę czekał. Jutro. Teraz wracaj do domu i porządnie
się wyśpij. Należy ci się wypoczynek, miałaś ciężki
wieczór. - Poczekał, aż Brenna zapali silnik. Potem
podszedł do własnego wozu i wsiadł do środka. Kiedy
opuścili parking, każde z nich pojechało swoją drogą.
Mogłam podążać teraz za Ryderem, pomyślałaś
Brenna, widząc we wstecznym lusterku znikające
w dali ferrari. Dlaczego mnie na to nie namawiał
Domyślał się, że chcę mieć teraz trochę czasu dla
siebie, żeby przemyśleć pewne sprawy.
Sporo problemów, które ostatnio trapiły Brennę
rozwiązało się dziś wieczorem za jednym zamachem.
Wiedziała już , co stanie się z jej karierą, i czego chce
od życia. Wiedziała też, że musi pogodzić się z myślą
związania się na stałe z Ryderem. Ale na to wszystko
potrzebny był czas, mimo że elementy życiowej
łamigłówki zaczęły nagle idealnie do siebie pasować.
Kiedy tak się stało? usiłowała sobie przypomnieć
Wtedy, gdy na drugim końcu sali ujrzała Rydera.
Przyjechał, by stanąć u jej boku.
Powrotna jazda ciągnęła się w nieskończoność.
Wreszcie oczom zmęczonej Brenny ukazała się boczna
droga, przy której stały dobrze jej znane domki nad
jeziorem. Dojeżdżając na miejsce czuła się teraz tak,
jakby nie jechała na urlop, lecz wracała z utęsknieniem
do prawdziwego domu.
Zahamowała na podjeździe. Gdy zobaczyła z daleka
Rydera idącego w jej kierunku, zdała sobie sprawę
z tego, jak bardzo jej na nim zależy. Wypadła
z samochodu i zaczęła biec szybko w jego kierunku.
- Kochany! Jakie to szczęście, że jestem już z tobą!
- zawołała rzucając się w jego ramiona.
Bez wysiłku uniósł ją w górę i przytulił do siebie.
- Byłem pewny, że wrócisz - oświadczył buńczucznie
i przypieczętował te słowa władczymi pocałunkami.
Brenna poddała mu się, wiedząc, że odtąd stanowi
wyłączną własność Rydera, ale że sama równocześnie
bierze tego mężczyznę w swe wyłączne posiadanie.
Kiedy oderwał wreszcie usta od warg dziewczyny,
zobaczył w jej oczach pełne uwielbienie.
- Powzięłaś decyzję, Brenno? - zapytał łagodnie,
Zgadzasz się należeć do mnie?
W odpowiedzi głośno się roześmiała.
- Twój sposób wyrażania się jest okropny i wymaga
niezwłocznej korekty. Żyjemy przecież w czasach
równouprawnienia. Wróciłam tutaj tylko i wyłącznie
z jednego, bezsensownego i sentymentalnego powodu.
Bo zakochałam się w tobie. - Powiedziawszy to
Brenna szybko przyłożyła dłoń do warg Rydera.
- Wiem , że dla ciebie te słowa niewiele znaczą. Ale
pewnego dnia udowodnię ci, że jest to idealny sposób
wyrażania twych uczuć w stosunku do mnie - dodała
z czułością w głosie.
Ucałował palce, które Brenna położyła na jego
wargach.
- Nigdy nie twierdziłem, że miłość jest głupia
i sentymentalna. Mówiłem jedynie, że czytelnicy moich
książek pewnie tak uważają. W rozmowach z tobą
unikałem tego słowa przede wszystkim dlatego, że
uznałem cię za racjonalistkę. Przed panią profesor od
filozofii należało roztaczać argumenty logiczne i przemawiać
do jej poczucia prawości i osobistej godności.
A w miłości nie ma logiki.
- Ale za to są w niej prawość i uczciwość.
- Tak. - Ryder wsunął dłonie we włosy Brenny
i wyciągnął z nich grzebienie. - Od pierwszej chwili
pragnąłem cię mieć. Szybko jednak zdałem sobie
sprawę z tego, że moje uczucia w stosunku do ciebie
wykraczają poza fizyczne pożądanie. Jesteś mi potrzebna.
Stałaś się częścią mojej osoby, bardzo ważną
częścią Uczucie, które do ciebie żywię, mam przemożną
ochotę nazwać miłością. Kocham cię.
- Ja ciebie też, Ryderze. Ja też.
Przyciągnął Brennę do siebie. Głaskał jej ramiona
i plecy z tak ogromnym przejęciem, jakby jeszcze nie
wierzył, że całkowicie go zaakceptowała.
- Jesteśmy nad jeziorem Tahoe, od strony Nevady
- szepnął. - A więc? - Uśmiechnęła się, szczęśliwa
w jego silnych ramionach.
- A więc możemy pobrać się jeszcze dzisiaj.
Podniosła wzrok.
- Chcesz, Ryderze?
- Tak. Chcę. Odczuwam bardzo prymitywną potrzebę
przywiązania cię do siebie natychmiast, na
wszelkie możliwe sposoby.
Brenna potrząsnęła głową, a w jej bursztynowych
oczach zapaliły się wesołe ogniki.
- I co mam z tobą zrobić? Jesteś niepoprawny!
- Przestań kpić sobie z tego, że zachowuję się jak
neandertalczyk, i szybko powiedz, że wyjdziesz za
mnie - powiedział Ryder szorstkim głosem, przyciągając
głowę Brenny do swego ramienia.
- Dobrze - odrzekła posłusznie.
- Czy zgadzasz się tylko dlatego, że chcesz ze mnie
wyplenić antyfeminizm?
- Oczywiście, że tak. Jak zgadłeś? Skąd wiesz, że
nigdy nie potrafiłam oprzeć się wyzwaniom?
Poczuła nagle, że ramiona Rydera zadrgały ze
śmiechu. Objęła go za szyję.
- Kocham cię bardzo, Przez cały czas powtarzałam,
że jesteś zupełnie nieodpowiednim mężczyzną. Robiłam
to chyba tylko dlatego, że bałam się uprzytomnić
sobie, jak bardzo jesteś dla mnie stworzony.
- Mimo mojej przeszłości? I braku wykształcenia?
- Twoja przeszłość mnie nie interesuje. Liczy się
tylko to, co przed nami.
- A twoja przyszłość, Brenno? Czy wiesz już , czego
chcesz od życia?
- Na razie wiem, że chcę ciebie. A co do reszty...
potem coś się postanowi. Od kiedy moja pamięć
sięga, zawsze trzymałam się wąskiej i prostej ścieżki
akademickiego życia. Nie jest to zła droga i być może
pewnego dnia jeszcze na nią powrócę. Teraz jednak
potrzebna mi zmiana. Przynajmniej na parę miesięcy.
Wybierzemy się gdzieś, abym mogła obejrzeć kawałek
świata?
- Myślałem już o tym. Pojedziemy, jak tylko napiszę
książkę.
- Ostrzegam, że lubię podróżować wygodnie. Pod
tym względem wcale nie przypominam Craiga.
- Będziemy wszędzie jeździć pierwszą klasą. - Ryder
uśmiechnął się zadowolony. -Prawdę powiedziawszy,
sam nie miałbym już teraz ochoty podróżować
w kiepskich warunkach.
- Dopiero po powrocie postanowimy coś w sprawie
mojej dalszej pracy.
- Skoro więc twoja dalsza przyszłość nie jest jeszcze
do końca ustalona, porozmawiajmy o tym, co nas
może czekać teraz. Chcesz usłyszeć, co zrobimy?
-Tak.
- Najpierw wsadzę cię do samochodu i pojedziemy
wziąć ślub. Potem będzie mały lunch z kawiorem
i szampanem. A kiedy wrócimy, zaniosę cię do sypialni,
gdzie odbędzie się dalszy ciąg uroczystości.
- Uwielbiam, gdy tak decydujesz o wszystkim za
nas oboje - odrzekła śmiejąc się Brenna.
Trzy godziny później Ryder wzniósł toast szampanem.
- Za małą włamywaczkę, która o drugiej w nocy
wdarła się do mojej sypialni.
- Musisz do tego wracać? -mruknęła z dezaprobatą
Brenna.
- Ten toast jest bardzo ważny - zaprotestował
Ryder odstawiając kieliszek i podnosząc się od stołu.
- Właśnie tamtej pamiętnej nocy zacząłem zdawać
sobie sprawę, że to mnie, spokojnemu człowiekowi,
przypadnie w udziale los męża najbardziej awanturniczej
z kobiet. I się nie myliłem. Wkrótce potem
mnie uwiodłaś, kiedy pojechaliśmy do kasyna!
- Wcale tego nie zrobiłam!
- Pierwsza małżeńska sprzeczka?
- Hej, dokąd się wybierasz? - zawołała Brenna
widząc, jak Ryder odchodzi od stołu.
- Idę po koc. Pojedziemy teraz do naszej małej
groty nad jeziorem.
- Obiecywałeś, że zaniesiesz mnie do łóżka.
- Zmieniłem zdanie. Mała włamywaczka potrzebuje
w dzień swego ślubu silniejszych wrażeń.
- Pojedziemy wiec na ryby?
- Niezupełnie.
Kiedy znaleźli się w grocie, Ryder zaczął rozkładać
koc. Zakochanym wzrokiem Brenna obserwowała jego
zwinne ruchy. Gdy wyprostował się i popatrzył na nią,
w jego srebrzystych oczach dojrzała niepewność i wahanie.
- Ryderze - wyszeptała zaniepokojona.
- Kocham cię, lecz teraz, kiedy należysz już do
mnie i się z tym pogodziłaś, poczułem się tak niepewnie,
że aż dostałem dreszczy.
- Uważasz, że żeniąc się popełniłeś błąd?
- Jasne, że nie. Do licha, jak możesz w ogóle mówię
coś podobnego! Trzęsę się teraz jak liść. Z wrażenia.
Nigdy przedtem na niczym nie zależało mi tak, jak
teraz na tobie. Pragnę zostać idealnym mężem i doskonałym
kochankiem. Chcę, żebyś kochała mnie do końca
życia. A jeśli człowiekowi tak bardzo na czymś zależy,
to nic dziwnego, że ze strachu dostaje dreszczy!
- Może dlatego ja sama też czuję się nieswojo.
- Brenna podała Ryderowi nieco drżącą rękę. - Pragnę
być dla ciebie idealną żoną.
Przytulił ją i pocałował.
Stali objęci dopóty, dopóki nie uspokoili rozedrganych
nerwów.
- Kocham cię - powiedziała Brenna.
- Ja też bardzo cię kocham. - Mówiąc te słowa
Ryder opadł na ziemię, pociągając za sobą Brennę.
Rękoma drżącymi tym razem z pożądania zaczął
rozbierać ją pospiesznie i nieporadnie.
- Poczekaj. - Brenna zatrzymała na chwilę jego
dłonie. - Nie mogę nadążyć za tobą. Też muszę cię
przecież rozebrać. - Zaczęła niezdarnie rozpinać
koszulę męża.
Kiedy wreszcie znaleźli się nadzy obok siebie,
Ryder pogładził ją z czułością.
- Tak bardzo cię kocham - wyszeptała w odpowiedzi
na pieszczotę, która wzbudziła w niej nagłe
pożądanie. Odwzajemniła się pocałunkami.
- Moja mała czarodziejko - szeptał Ryder. - Jesteś
jak kwiat, który otwiera się dla mnie.
Zaczęli się kochać. Czuli, że należą do siebie duszą
i ciałem.
Gdy oprzytomnieli, do Brermy dotarły stłumione
słowa Rydera:
- Mam wreszcie żonę! - W jego głosie było słychać
niedowierzanie.
- Od dawna się za nią rozglądałeś? - spytała
śmiejąc się Brenna.
- Nie miałem pojęcia, że coś takiego może być
człowiekowi potrzebne, dopóki nie zakradłaś się do
mnie.
- Wcale się nie zakradałam!
- O mało nie umarłem wtedy ze strachu.
- I ja mam w to wierzyć?
- Od pierwszej nocy bez przerwy się bałem. Że
Fielding mi ciebie zabierze. Że nie wybaczysz mi
mojej przeszłości. I że uciekniesz.
- Nie miałam pojęcia, że może istnieć coś, czego
się obawiasz. Ja sama też byłam w strachu.
- Nic dziwnego. Zbyt wiele kłopotów spadło ci na
głowę. Kryzys w pracy, wyjazd Craiga...
- I ty. Przede wszystkim ty. Stałeś się najtrudniejszym
problemem do rozwiązania.
- Dlatego, że w niczym nie przypominałem typu
mężczyzny, jak i ty zawsze podziwiałaś?
- Nie. Dlatego że byłeś dokładnie takim mężczyzną,
jakiego podziwiałam i o jakim marzyłam, lecz z pozoru
wcale go nie przypominałeś. Nie nosiłeś tweedowej
marynarki ani nie miałeś za sobą co najmniej jednego
roku studiów w Oksfordzie. Nie zdobyłeś żadnego
stopnia naukowego i . . .
- Stop! - Ryder ze śmiechem przerwał Brennie.
— Coś jednak mam. Książki. Przecież, je publikują!
- Fakt. Punkt dla ciebie, aczkolwiek nie tego rodzaju
prace miał wydawać mój przyszły mąż...
- Za to dobrze zarabiam.
- Nie da się ukryć, że piszesz też dobrze!
Ryder przyciągnął Brennę do siebie. Całował ją
długo i czule.
- A więc masz ochotę podróżować i zakosztować
awanturniczego życia? - zapytał.
- Nasze małżeństwo będzie jedną wielką awanturą
- odrzekła śmiejąc się Brenna.
- A propos przyszłości. W ciągu najbliższych tygodni
skończę książkę i zaraz potem wyjedziemy. A teraz
chodź do mnie. - Ryder przyciągnął Brennę i mocno
przytulił. - Muszę wypróbować nową miłosną scenę.
- Myślałam, że opisujesz wyłącznie erotyczne sceny!
- Od dziś to się zmienia. - Dotknął wargami
gorących ust żony.
Brenna wiedziała, że to prawda.
Bo w życiu prywatnym Ryder Sterne, znany pisarz
sznurowatych powieści sensacyjno-przygodowych, był
prawdziwym mistrzem od miłosnych scen.