Celina Budzyńska Ignacy Tom ''Janusz'' (1902 1937)

background image

Celina Budzyńska

Ignacy Tom

„Janusz”

(1902 – 1937)

W materiałach i dokumentach IV Konferencji KPP z 1925 roku

zachowała się odręcznie wypełniona ankieta:

Janusz ur. 1902 r. w Szwajcarii, narodowość polska, wykształcenie

średnie, 1 rok uniwersytetu. W 1918 r. był członkiem grupy
młodzieżowej przy PPS-Lewicy, do KPRP należy od momentu
powstania, od 1922 r. jest jednocześnie członkiem ZMK. 3-krotnie
aresztowany siedział 2 lata, z pierwszej sprawy uniewinniony, drugi raz
zbiegł. Obecnie jest sekretarzem KC ZMK w P(olsce). W kraju przebywa
nielegalnie. W konferencji uczestniczy jako delegat Związku Młodzieży
Komunistycznej w Polsce ' .

'

Ankieta uczestnika IV Konferencji KPP, Archiwum Zakładu Historii Partii.

Tyle suchy dokument, notatka biograficzna – a człowiek...? Jak

trudno po tylu latach odtworzyć obraz człowieka, wówczas, gdy burze
dziejowe zmiotły niemal wszystkie ślady, gdy zachowało się zaledwie
parę artykułów w nielegalnej prasie, krótkie sprawozdanie z działalności
ZMK – przez niego pisane, no i oczywiście „urzędowe” relacje w
archiwach policyjnych. Tak niewielu pozostało wśród żyjących ludzi,
którzy z nim razem pracowali, a pamięć zachowała jakieś strzępy
wspomnień, mało ważne scenki i fakty, z których – jak ze szczątków
cennej porcelany – trudno skleić całość i pokazać sylwetkę żywego
człowieka, działacza, serdecznego przyjaciela.

Był to koniec 1924 lub początek 1925 roku. Brudny, rozdeptany

śnieg leżał na ulicach Warszawy, chlupał pod nogami, przedostając się
przez dziury w butach. Pracowałam wówczas w „technice centralnej”
ZMK i bieganina z „podpunktu” na „lokal”, z redakcji do drukarni kojarzy
mi się w pamięci z wiecznie mokrymi nogami, z ciągłym pośpiechem, z
przemierzanymi w nieskończoność ulicami warszawskiego proletariatu i
żydowskiej biedoty. Wola, Powązki, Muranów, Powiśle – były to
dzielnice, gdzie najczęściej mieściły się konspiracyjne lokale „starych”,

background image

jak w gwarze codziennej nazywaliśmy kapepowców i nasze,
młodzieżowe „meliny”. Mimo konspiracyjnych warunków spotykało się
wówczas mnóstwo ludzi, znało się wielu aktywistów i sympatyków.
Lokali konspiracyjnych , tak niezbędnych w nielegalnej pracy, było mało,
zwłaszcza na brak lokali cierpiała młodzież i – dosłownie – deptaliśmy
sobie po piętach. Często jedno i to samo mieszkanie służyło „starym”
dla celów konspiracyjnych, a w sekrecie przed „starymi” korzystała z
niego młodzież. Cóż, uczyliśmy się dopiero konspiracji...

W tym właśnie czasie,w jakimś małym mieszkanku odrapanej

kamienicy na Nowolipiu, wykorzystywanym wówczas przez Sekretariat
KC ZMK, spotkałam nowego, nieznajomego człowieka. Był to właśnie
„Janusz”, który widocznie wtedy właśnie objął funkcję sekretarza KC.
Może dlatego zapamiętałam tak dobrze to pierwsze spotkanie, że
„Janusz” zewnętrznie bardzo się odcinał od otoczenia, od pewnego typu
działacza młodzieżowego, który dominował wówczas w naszym
środowisku. Częściowo z braku środków materialnych, głównie chyba
jednak z pogardy dla „atrybutów ginącego świata”, nie przywiązywaliśmy
większej wagi do wyglądu zewnętrznego. Zwłaszcza młodzież
inteligencka uważała niemal za punkt honoru chodzenie w rozchełstanej
koszuli i w nie oczyszczonych butach.

„Janusz” nie maskował niczym swojej „inteligenckości”,

powiedziałabym nawet, że trochę ją jak gdyby podkreślał. W dobrze
leżącym ubraniu, z zawiązaną na kokardę wstążką, zamiast krawatu –
wyglądał raczej na poetę, niż na rewolucyjnego działacza. Na tle
ubogiego mieszkanka uderzyła mnie wówczas jego uroda – jasna,
pociągła twarz, kasztanowate, lekko wijące się włosy i żywe błękitne
oczy. Przemknęła nawet przez głowę myśl - „skąd się wziął tutaj ten
paniczyk”. Ale już po chwili rzeczowe pytania i krótkie instrukcje, które
od niego otrzymałam, rozwiały pierwsze wrażenie. Nie wiedziałam
wówczas jeszcze, kim jest ten „nowy”, poczułam jednak
doświadczonego praktyka, działacza.

Pracowałam później z „Januszem” dość długo, widywałam go

niemal codziennie i przestało mnie dziwić to, że w najgorszych
warunkach, po nocach spędzonych w dusznych, ciasnych izbach
„Janusz” wyglądał zawsze „jak z igły”, nawet kanty na spodniach
posłusznie wytrzymywały tarapaty nielegalnego żywota. Później dopiero
przekonałam się, że ta dbałość o wygląd zewnętrzny nie była tylko
nawykiem, wyniesionym z domu rodzinnego, ale zasadą dobrego
konspiratora, który uważał, że człowiek, żyjący w nielegalnych
warunkach powinien jak najbardziej przystosować się do otaczającego
świata i nie wyglądać na to, czym jest w istocie.

background image

O warunkach, w których wyrósł, wiem bardzo niewiele, chociaż z

siostrą jego – Renią – uczyłam się w jednej szkole. Wiem, że pochodził
z rodziny inteligenckiej, chyba postępowej, związanej w jakimś stopniu z
ruchem rewolucyjnym, prawdopodobnie z PPS-Lewicą. Ojciec jego był
nauczycielem, „Janusz” urodził się w Zurychu, w Szwajcarii, gdzie ojciec
jego przebywał widocznie na studiach. Sądzę, że atmosfera panująca w
domu rodzinnym wpłynęła na tak wczesne związanie się młodego
chłopca z ruchem rewolucyjnym. „Janusz” mając 16 lat należał do grupy
młodzieżowej PPS-Lewicy, a już po kilku miesiącach – od chwili
zjednoczenia ruchu robotniczego – był członkiem KPRP. Od
siedemnastego roku życia „Janusz” był funkcjonariuszem partyjnym. To
znaczy – bez żadnej przenośni – obrał sobie zawód rewolucjonisty, od
wczesnej młodości i na całe życie.

Kiedy go poznałam miał 23 lata i doświadczenie prawie 7 lat

rewolucyjnej działalności.

Nie lubił mówić o sobie. O tym, na przykład, że w 1921 roku był

uczestnikiem kursu dla działaczy kulturalnych, zorganizowanego przez
Międzynarodówkę Komunistyczną – dowiedziałam się dopiero teraz,
wertując ankiety ze zjazdów KPP. Był działaczem partyjnym zanim
powstało ZMK, a kiedy zaszła potrzeba, aktywnie uczestniczył w
organizowaniu Związku Młodzieży Komunistycznej.

W 1921 r. zostaje pierwszy raz aresztowany w lokalu Uniwersytetu

Ludowego przy ul. Oboźnej 4, gdzie koncentrowało się wówczas życie
kulturalne warszawskiej lewicy, gdzie grupowała się rewolucyjna
młodzież. Po trzech tygodniach „z braku dowodów winy” zwolniono go,
śledztwo zostało umorzone.

Meldunek policji z 27.VIII.1922 r. podaje, że (…) w związku z

ujawnieniem wojskówki ZMK i składu literatury komunistycznej przy ul.
Konopackiej – został aresztowany Ignacy Tom.
Faktycznie jednak areszt
nastąpił nieco wcześniej, bo 15 maja w mieszkaniu nieco starszego
towarzysza Salomona Garfinkla. Była to głośna w tych latach tzw.
sprawa Teoplitza. Pod zarzutem działalności komunistycznej w wojsku
aresztowani zostali Leon Teoplitz, Antoni Piwowarczyk, Jan Pomorski,
Julia Heflich, Ignacy Tom oraz kilku żołnierzy-szeregowców.

Sprawa była poważna, ale „Janusz” miał widocznie szczęście i

zdolności konspiratorskie. Bo znowu policja mimo wielkich starań – nie
mogła znaleźć dowodów jego antypaństwowej działalności. Wprawdzie
w akcie oskarżenia zarzuca mu się przynależność do ZMK, ale sąd z
braku dowodów uniewinnia Ignacego Toma i jeszcze czterech spośród
jedenastu oskarżonych w tym procesie.

background image

I znowu „Janusz” znajduje się na wolności, wraca do pracy w

organizacji młodzieżowej, która po I Zjeździe, w marcu 1922 roku,
zaczyna się umacniać, organizując szereg masowych akcji.

1 maj 1923 roku dowodzi znacznego wzrostu liczebności i

wpływów ZMK. Ale wkrótce po święcie majowym zaczyna się fala
represji i aresztów, które objęły cały kraj.

Widocznie maj był dla „Janusza” pechowym miesiącem, bo

13.V.1923 roku następuje wielka wsypa. W lokalu Związku Zawodowego
Służby Domowej przy ulicy Długiej 61 w Warszawie aresztowano
wszystkich uczestników Krajowej Konferencji ZMK. Wśród 21
aresztowanych znalazł się również Ignacy Tom. Teraz już bramy
więzienia mokotowskiego zamknęły się za nim na dłużej. W aktach
więziennych zachowała się decyzja o aresztowaniu i nakaz z dnia
16.V.1923 roku osadzenia w więzieniu (…) Ignacego Toma, s. Alfreda i
Emilii, studenta prawa, oskarżonego z paragrafu 103 kodeksu karnego.

Więzienie było uniwersytetem młodych działaczy komunistycznych.

W „Mokotowie” siedziało wówczas wielu wybitnych komunistów-
praktyków i teoretyków, jak np. Alfred Lampe, Juliusz Rydygier, Henryk
Lauer (Ernest Brand), Adam Landy, Szczepan Rybacki, Mojżesz
Nowogródzki, Jakub Cyterszpiler i wielu innych.

Uczyli się wszyscy, ale najwięcej korzystała z tego młodzież.

Komuna więzienna miała własną, nielegalną bibliotekę, w celach
odbywały się wykłady, dyskusje. Wśród więźniów ujawniały się talenty,
zmiłowania. Szczególnie obfitowała wówczas Komuna Mokotowska w
talenty matematyczne. Wybitnym matematykiem był Henryk Lauer-
Brand, który zresztą wkrótce opuścił Mokotów – wysłany w ramach
wymiany więźniów politycznych – do ZSRR. Wiedzę matematyczną
popularyzował wśród więźniów starosta Komuny Juliusz Rydygier, który
zamienił ofiarowywaną mu katedrę matematyki w Sorbonie na żywot
nielegalnego rewolucjonisty. Pod jego kierownictwem młody robotnik
Jan Szczęśniak - „Kaśka”, który ukończył zaledwie kilka klas
„powszechniaka”, opanował arkana wyższej matematyki i niemalże
prześcignął mistrza. Ale wszystkie rekordy pobił Julian Ortwein, który
najzawilsze równania matematyczne rozwiązywał w pamięci, nie notując
ani jednej cyfry.

„Janusz” był widocznie dziedzicznie obciążony tzw. „dobrym

piórem”, ale chyba dopiero w więzieniu ujawniły się jego talenty
poetyckie, które zresztą nie budziły widocznie zachwytu towarzyszy, bo
w żartobliwej piosence szopki mokotowskiej, śpiewano:

background image

(…) W ciupie pisywał rzecz oczywista,
Bo to najtęższy u nas stylista,
Elegie rzewne, poezje śpiewne,
tra – la – la – la – la
A gdy przeczytał swoje utwory
każdy towarzysz poczuł się chory (…) '

'

Autor piosenki – Józef Koen.

Piosenka była długa i złośliwa, dowcipu i humoru nie brakowało

wówczas, co w niczym zresztą nie psuło wzajemnych stosunków.

Ale nauka, poezja, humor więzienny ani na chwilę nie przytłumiały

ostrej tęsknoty do wolności, do pracy. Wykorzystywano wszystkie
możliwości dla kontaktów ze światem zewnętrznym, z partią. Pewnego
dnia, strażnik więzienny, rewidując rzeczy, zwracane rodzinie przez
więźnia – Ignacego Toma – znalazł 6 „grypsów” ' , ukrytych wewnątrz
butelki. Była tam pisana przez „Janusza” informacja o walce więźniów
przeciwko szykanom władz, analiza składu komuny więziennej, wiersz,
a raczej fragment poematu o Leninie. Za te grypsy Ignaś pozbawiony
został widzeń z rodziną. Urwała się jeszcze jedna nitka, łącząca
młodego więźnia ze światem zewnętrznym. Ale w tym samym czasie
rodzina z ogromnym wysiłkiem i uporem stara się wydostać go z
więzienia. Ojciec wydeptuje progi urzędów, uzyskując w końcu
zwolnienie na konsylium lekarskie. Dzięki opinii profesora Kazimierza
Dłuskiego, szwagra Marii Curie-Skłodowskiej, który orzekł, że młodemu
więźniowi grozi ciężka choroba płuc, sędzia zezwolił na wniesienie
kaucji przez rodzinę – i „Janusz” po 1 1/2 rocznym pobycie w więzieniu
mokotowskim wydostaje się na wolność.

'

„Gryps” - list nielegalnie wysyłany z więzienia lub odwrotnie. Grypsy pisano

drobniuteńkim maczkiem na bibułkach, szmatkach, skrawkach papieru.

Kiedy w kilka miesięcy później odbywa się proces uczestników

konferencji przy ulicy Długiej, „Janusz” na sprawę się nie stawia. Za
zbiegłym oskarżonym Ignacym Tomem
sąd rozsyła listy gończe.

„Janusz” pełni wówczas funkcję sekretarza KC ZMK, jest już

„nielegalnikiem” w pełnym znaczeniu tego słowa. Mniej więcej od tego
czasu datuje się moja z nim znajomość.

Trudny żywot zawodowego rewolucjonisty „Janusz” znosił

doskonale. Prosty, bardzo bezpośredni i ujmujący w obejściu, zdobywał
sobie szybko sympatię wśród bardzo różnorodnych ludzi, z którymi się
stykał. Lubiły go sterane życiem matki towarzyszy, u których nocował,
starały się podkarmiać go kapuśniakiem czy grochówką, ale „Janusz”

background image

unikał tego, nie chciał obciążać i tak skromnego budżetu robotniczych
rodzin. Przez jakiś czas mieszkał przy biednej rodzinie żydowskiego
kamasznika, przy ulicy Smoczej. Śmiał się, że początkowo, jak przynosił
sobie kawałek kiełbasy na kolację, to gospodyni mieszkania, zwana
przez nas „ciotką” Taubą, wyganiała go na schody, żeby jej „chałupy nie
strefnił”, a później córki jej razem z nim tę kiełbasę jadły i „ciotka” Tauba
cierpliwie to znosiła.

Kiedy w nocy rozlegały się na podwórzu ciężkie kroki i podejrzany

szczęk – co zdarzało się dosyć często, bo to ogromne domisko o trzech
podwórzach i labiryncie schodów, korytarzy i zakamarków – było
przytuliskiem złodziei i paserów - „ciotka” Tauba cicho budziła „Janusza”,
szepcząc: „Masz coś? Daj lepiej mnie, ja schowam...” A przecież „ciotka”
Tauba była niepiśmienną, starą Żydówką w peruce, która bała się
„polityki” i bardzo bolała nad tym, że jej dzieci zajmują się takimi
„paskudnymi” sprawami. Ale „Janusza” lubiła...

Ponieważ „Janusz” był nie tylko sekretarzem KC, ale i człowiekiem

„piszącym”, często przesiadywał całymi dniami zamknięty w jakimś
mieszkaniu, pisząc odezwy, artykuły do Towarzysza, czy sprawozdania.
Przynosiłam mu wówczas żywność – bułki, wędlinę, a czasem, chcąc
mu sprawić przyjemność kupowałam za parę groszy torebkę
gotowanego bobu, który ogromnie lubił. Wracałam zazwyczaj z tych
odwiedzin, niosąc w kieszeni gotowy artykuł lub odezwę, które trzeba
było szybko przekazać do drukarni.

W tym nielegalnym życiu jedno tylko ciążyło „Januszowi” -

konieczność konspiracji przed własną rodziną. Przywiązany był bardzo
do rodziny, ale szczególnie kochał ojca, niepokoił się stanem jego
zdrowia. Dlatego właśnie konspirował się przed nią, utrzymując ich w
przekonaniu, że wyemigrował z kraju. Zachowała mi się w pamięci taka
scenka. Szliśmy razem z „Januszem” ulicą Złotą w słoneczny, letni,
dzień, „Janusz” coś mi z ożywieniem opowiadał, nagle zamilkł i szybko
przebiegł na drugą stronę ulicy. Kiedy po chwili dogoniłam go, zdziwiła
mnie jego zmieniona twarz. „Co się stało? Szpicla zobaczyłeś, czy co?” -
zapytałam. „Janusz” milczał przez chwilę, a potem powiedział cicho.
„Nie – tam szedł naprzeciwko mój „stary”. Dobrze, że ma krótki wzrok,
nie chciałbym go martwić”.

W późniejszym okresie siostra jego, Renia, dostąpiła

wtajemniczenia. Od niej przynosiłam „Januszowi” wiadomości o ojcu, o
rodzinnych troskach i radościach.

Wśród działaczy ZMK panowały wówczas serdeczne,

przyjacielskie stosunki, nie naruszone jeszcze późniejszymi konfliktami,
wynikającymi z walk frakcyjnych. W stosunkach wzajemnych panowała

background image

pełna demokracja. Jeżeli już coś budziło respekt, to nie ranga, a staż w
pracy nielegalnej, a zwłaszcza staż więzienny. Ale stąd właśnie rodził się
pewien dystans w stosunkach między nami - „techniczkami” i
łączniczkami z najmłodszego wówczas pokolenia ZMK, a niektórymi
„kacykami” (członkami Komitetu Centralnego). Z „Januszem” łączyła nas
po prostu przyjaźń, bez żadnego dystansu, co bynajmniej nie
pomniejszało naszego uznania i szacunku. To wynikało z jego
charakteru. „Januszowi” obca była wszelka sztywność, nie miał żadnych
inklinacji do wywyższania się, był niezwykle serdeczny i troskliwy w
stosunku do towarzyszy. Te cechy zachował przez całe swoje krótkie
życie.

Przypominają mi się takie drobne przykłady jego troskliwości.

Razem ze mną w „technice centralnej” pracowała „Zocha” (Natalia
Kowner) – młoda towarzyszka z Łodzi. Żyłyśmy obie „manną niebieską”.
„Zocha” zerwała wtedy z domem, a ja rzuciłam korepetycje, bo praca w
„technice” zabierała cały czas. Oczywiście o swoich trudnościach nie
mówiłyśmy nikomu. Ale „Janusz” miał dobre oko... Miejscem naszych
konspiracyjnych spotkań były najczęściej małe, zatłoczone kawiarenki
na Muranowie, gdzie przy szklance herbaty załatwiało się różne sprawy.
„Janusz” nagle zmienił „geografię” spotkań i zaczął się umawiać w
wędliniarniach Frydmana, gdzie można było zjeść gorące parówki z
kapustą. Tłumaczył tę zmianę względami konspiracyjnymi. Byłyśmy
zachwycone tą innowacją, gorące parówki, za które, oczywiście, płacił
„Janusz”, to było zupełnie co innego, niż mdła, letnia herbata. Dopiero
znacznie później „Janusz” się wygadał, że nie chodziło o żadne
„względy konspiracyjne”, a po prostu o dokarmienie głodomorów.

Pewnego razu podczas jakiegoś kolejnego spotkania”Janusz”

wyjął z portfelu pieniądze i powiedział, że Sekretariat przyznał „Zośce” i
mnie po pół „funkcjonarki” ' . Byłyśmy bardzo młode, pracę w „technice”
uważałyśmy za wielki zaszczyt i propozycję przyjęcia nawet
najdrobniejszej sumy za tę zaszczytną pracę przyjęłyśmy ze szczerym
oburzeniem. Na próżno „Janusz” usiłował wybić nam z głowy te
„pensjonarskie fochy”. Wzruszył ramionami, schował pieniądze do
portfela, po chwili jednak wyjął z drugiej kieszeni kilka papierków i
zapytał: „A jak wam dam ze swoich – to weźmiecie?” Wzięłyśmy, nie
zastanawiając się wiele – choć wiedziałyśmy dobrze, że jemu też często
nie starczało pieniędzy na skromne wydatki.

'

Funkcjonariusze partyjni czy młodzieżowi otrzymywali bardzo skromną

kwotę na utrzymanie.

background image

Z „Zochą” kojarzy mi się takie wspomnienie z nieco

wcześniejszego okresu, kiedy ona dopiero przyjechała z Łodzi i nie
znała jeszcze towarzyszy z centralnego aktywu.

Natalia Kowner

Kiedyś tak wypadło, że „Zocha” musiała iść zamiast mnie na

umówione spotkanie z „Januszem”. Nieraz już musiałyśmy poznawać
nieznajomych towarzyszy tylko według opisu – miałyśmy więc niezłą
praktykę. Wyprawiłam „Zochę” - opisawszy jej jak najdokładniej wygląd
„Janusza” - widocznie użyłam przy tym przymiotnika „przystojny”.
„Zocha” czekała godzinę, „Janusza” nie spotkała, wróciła zła i
zdenerwowana. Istotnie były powody do niepokoju – bo może być
„wsypa” - a w każdym razie utrata kontaktu, który tak trudno później

background image

nawiązać. Szukaj igły w stogu siana, a nielegalnika w ludnej
Warszawie... Biegam więc, szukam i jestem szczęśliwa, kiedy wreszcie
„Janusz” - zdrów i cały - „myje mi głowę” za niesubordynację. Z kolei ja
„myję głowę” „Zośce”, a ta jeszcze oburza się na mnie, że to niby ja
jestem wszystkiemu winna.

„Dlaczego ja – dziwię się – kręciłaś się koło niego godzinę, a ja ci

go tak dokładnie opisałam. Sama jesteś niedorajda...”

„Zocha” protestuje.
„Bo ty mówiłaś, że przystojny, a on jest przecież ładny, ale nie

przystojny – bo przystojny – to musi być wysoki...”

I rzeczywiście - „Janusz” był średniego wzrostu, ale mnie jakoś

słowo „przystojny” nie kojarzyło się ze wzrostem. Widocznie miałyśmy
różne pojęcie o przystojności. Później już byłam bardzo ostrożna przy
używaniu przymiotników.

„Janusz” często wyjeżdżał. Nie było go przez pewien czas latem

1925 roku, znikł również z Warszawy jesienią. Nikomu – rzecz prosta –
nie przyszłoby na myśl zapytać, dokąd wyjeżdża. Później dopiero
wyjazdy te zaczynały kojarzyć się w naszej świadomości ze
sprawozdaniami ze zjazdów, konferencji. Właśnie w listopadzie 1925 r.
„Janusz” był delegatem na IV Konferencji KPP.

Było to po krótkim okresie ultra-lewicowego kierownictwa w KPP ' .

' Kierownictwo ultralewicowe w KPP. - W 1925 roku do kierownictwa KPP
weszli przedstawiciele ultralewicowego kierunku partii z „Domskim”
(Henrykiem Steinem) na czele. Kierunek ten cechowało niedocenienie
sojuszu robotniczo-chłopskiego i kwestii narodowej, co wiązało się z
negowaniem celowości wysuwania przez partię haseł demokratycznych.

Przebieg konferencji był bardzo burzliwy. Chodziło przecież o

sprawy dla partii najważniejsze, o prawidłową ocenę sytuacji, o więź
partii z masami, o przezwyciężenie sekciarskich błędów, które w tym
czasie przejawiały się w całym ruchu robotniczym, a w KPP
doprowadziły niemal do kryzysu wewnętrznego. Nic dziwnego, że
dyskusja na Konferencji była zaciekła.

Dostało się tam i „Januszowi” jako przedstawicielowi ZMK.

Wprawdzie w referacie sprawozdawczym KC KPP zostało podkreślone,
że błędy popełnione przez ZMK były konsekwencją lewackiego kierunku
w linii politycznej KPP. Krytykowano jednak ostro kierownictwo ZMK za
zastępowanie szerokiej pracy propagandowej wśród młodzieży,
pochopnie organizowanymi akcjami, które często spalały na panewce.

Kierownictwo ZMK wyciągnęło wnioski z tej krytyki. Już kilka

miesięcy później „Janusz” pisał w artykule „Najbliższe zadania ZMK”
(Nowy Przegląd 1926 r., nr 3.) o poważnych zmianach, jakie zaszły w

background image

działalności ZMK po IV Konferencji, o rozszerzeniu wpływów wśród
młodzieży, udziale ZMK w organizowaniu strajków ekonomicznych.
Główne zadania – pisał „Janusz” w imieniu kierownictwa ZMK – to
wzmożenie pracy wśród młodzieży wielkoprzemysłowej, praca w
sekcjach młodzieżowych zw[iązków] zawodowych, walka o jednolity
front młodzieży.
Nawiązując do uchwały TUR w sprawie walki z
militaryzmem - „Janusz” apeluje do nich: „Walczmy razem”. Nie były to
wówczas hasła łatwo przyjmowane przez młodzież komunistyczną,
wśród której dominowała nienawiść do ugodowców i niewiara w
możliwość wspólnej walki.

Nie pamiętam dokładnie, kto zastępował „Janusza” w czasie jego

nieobecności, natomiast utkwił mi w pamięci dzień jego powrotu. Był to
zimowy, mroźny wieczór. Zmęczona, zziębnięta po całodziennej
wędrówce zadzwoniłam do mieszkania przy ulicy Wilczej, które
stanowiło wówczas „bazę” Sekretariatu KC. Otworzył mi drzwi
nieznajomy młody człowiek o wyglądzie lalusia – przedziałek, wąsik,
krawacik. Odruchowo cofnęłam się, sądząc, że to tajniak, i że lepiej
umykać póki czas, gdy po znajomym uśmiechu i błękitnych oczach
poznałam „Janusza”. Metamorfoza była tak udana, że dość długo nie
mogłam się przyzwyczaić do jego nowej „skóry” i wciąż zdawało mi się,
że to ktoś obcy. Cóż - „Janusz” był przecież dobrym konspiratorem...

Związek się rozrastał, powstawały nowe okręgi, pracy było coraz

więcej. W tym czasie, a może nieco wcześniej, „Janusz” pisze niewielką
broszurę, poświęconą trzechleciu ZMK. Była to pierwsza próba
przedstawienia krótkiej wówczas jeszcze, ale burzliwej i trudnej historii
narodzin i rozwoju młodzieżowego ruchu komunistycznego w Polsce,
pokazania, jak z małych rozproszonych grupek młodzieży
komunistycznej tworzą się zalążki organizacji, jak mimo terroru policji i
własnych błędów – związek umacniał się i rozwijał. O dynamice
nielicznej wówczas organizacji świadczą przeprowadzone w tych latach
akcje masowe: obchody 1-majowe, kampania antymilitarystyczna w
1923 r. i wiele innych.

Mimo zdolności konspiratorskich „Janusza”, dalsze jego

przebywanie w kraju stawało się coraz trudniejsze. W 1926 roku
„Janusz” wyjeżdża za granicę, tym razem na dłużej. Pełni wówczas
funkcję przedstawiciela ZMK przy Komunistycznej Międzynarodówce
Młodzieży, uczestniczy w rozszerzonej Egzekutywie III
Międzynarodówki. Wkrótce potem zostaje skierowany na studia do
Leninowskiej Szkoły przy Kominternie.

Moskwa żyła w tych trudnych latach napiętym życiem. Warunki

materialne były bardzo ciężkie, kraj z trudem wydobywał się z

background image

powojennego chaosu i zniszczeń. Życie polityczne toczyło się burzliwie
– ścierały się różne kierunki, poglądy. W tych warunkach niełatwo było
intensywnie uczyć się, wykorzystując jedyną może w życiu okazję. Mimo
wytężonej pracy „Janusz” ani na chwilę nie zapomniał o kraju, pisał
nadal do nielegalnej prasy krajowej, zbierał korespondencje z życia
Związku Radzieckiego. Pisywał również artykuły do prasy radzieckiej o
sytuacji w Polsce.

W Moskwie znalazła się wówczas, na emigracji, spora grupa

młodzieży ZMK, większość z nich uczyła się w Komunistycznym
Uniwersytecie Mniejszości Narodowych Zachodu. Warunki, w których
żyliśmy, były więcej niż skromne. Stołówka ledwo zaspokajała głód,
stypendium starczało na najtańsze papierosy i to nie dłużej, niż na
tydzień. Tak uczyły się wówczas masy młodzieży radzieckiej. „Janusz”
był w nieco lepszych warunkach, zazwyczaj miał jakiś grosz w kieszeni z
honorariów za artykuły. Starał się nas podkarmiać, „fundował” bilety do
kina, czy teatru. Dzięki niemu widziałam wówczas sporo sztuk, które
dziś przeszły już do historii, na przykład „Krzyczcie Chiny” w teatrze
Meyerholda, sztuki Bil-Biełocerkowskiego i inne.

Ale to były krótkie chwile odprężenia. Atmosfera polityczna w tych

latach była bardzo napięta. Walka z opozycją w Związku Radzieckim,
walka frakcyjna w KPP, między tzw. „mniejszością” i „większością” ' - to
były sprawy, pochłaniające nas całkowicie.

' Walki frakcyjne w KPP - „większość” i „mniejszość” - nazwy 2 grup KPP,
które zarysowały się po przewrocie majowym Piłsudskiego w roku 1926.
W składzie plenum KC KPP, wybranego na IV Konferencji KPP w grudniu
1925 r. jedna z tych grup posiadała większość, druga – mniejszość i stąd
powstały nazwy obu grup. Na czele „większości” stali A. Warski, Wera
Kostrzewa, E. Próchniak, E. Stefański, E. Brand, W. Krajewski i inni,
na czele „mniejszości” - J. Leński, F. Fiedler, H. Henrykowski, J. Paszyn,
A. Lampe, J. Brun i inni. Bezpośrednim powodem rozbicia były różnice
w ocenie przewrotu majowego, główną jednak przyczyną były rozbieżności
w sprawach taktyki KPP.

Na tle różnic politycznych toczyły się zaciekłe spory, rwały się

więzy wieloletniej przyjaźni. W naszej młodzieżowej grupie przeważali
„mniejszościowcy”, ale jednak różnic w poglądach na poszczególne
sprawy było mnóstwo. Właściwy młodzieży brak tolerancji utrudniał
rzeczową dyskusję i wzajemne zrozumienie. Zresztą wśród starszych
towarzyszy wcale nie było lepiej, walka poglądów przybierała bodaj
jeszcze ostrzejszy charakter. Chyba wtedy już rodziły się zalążki tej
ciężkiej choroby, która w późniejszym okresie tak tragicznie zaciążyła na
ruchu rewolucyjnym – choroby nieufności wzajemnej, nieuzasadnionej
podejrzliwości. „Janusza” dyskusje te pochłaniały tak samo jak

background image

wszystkich, aktywnie uczestniczył w walce frakcyjnej, ale w tych
trudnych latach wyróżniał się jakimś większym umiarem, co w
panującym wówczas klimacie frakcyjnego zacietrzewienia,
niejednokrotnie mu wypominano.

W 1928 roku „Janusz” wraca do kraju. Znowu wpada w wir

nielegalnej pracy, jest wówczas kierownikiem Sekretariatu KC ZMK.
Organizacja rozrosła się w ciągu tych lat; wyrósł nowy aktyw, część
„starej gwardii” znalazła się „za kratami”, niektórzy musieli emigrować z
kraju. Sytuacja ekonomiczna i polityczna stawała się coraz trudniejsza,
trzeba było dostosowywać zadania i metody pracy do nowych
warunków. „Janusz” szybko wciągnął się do pracy, ale wkrótce, bo już
12 grudnia 1928 r., zamyka się znów za nim brama więzienia
mokotowskiego. Trudno dociec dziś, czy areszt ten spowodowany był
przez przypadek czy prowokację, ale „Janusz” jeszcze raz okazał się
dobrym konspiratorem. Mimo usilnych starań policji nie udało się
znaleźć żadnych dowodów jego działalności. Wyciągnięto więc z lamusa
zakurzone akta procesu z 1925 r. i wznowiono sprawę na mocy starej
decyzji sądu o rozesłaniu listów gończych za zbiegłym Ignacym Tomem.
W dniu 28.II.1929 r. sąd okręgowy w Warszawie skazał go za
przynależność do ZMK w 1925 r. na 2 lata ciężkiego więzienia z
zaliczeniem aresztu zapobiegawczego.
Do odsiedzenia pozostało więc
tylko kilka miesięcy. Już we wrześniu „Janusz” jest na wolności, znowu
obejmuje kierownictwo Sekretariatu KC. Z więzienia wyszedł w bardzo
gorącym dla organizacji okresie. Zdążył jeszcze wyjechać jako
przedstawiciel ZMK na Plenum Komunistycznej Międzynarodówki
Młodzieży, a po powrocie zająć się przygotowaniem II Zjazdu ZMK.

Trudno dziś sobie wyobrazić, ile trudności i niebezpieczeństwa

wiązało się wówczas z przygotowaniem Zjazdu. Dokonanie analizy
sytuacji politycznej i ekonomicznej, opracowanie sprawozdania,
projektów uchwał, wymagało oczywiście ogromnego wysiłku. Były
jednak i trudności innego rodzaju, wynikające stąd, że związek działał w
podziemiu.

Znalezienie miejsca możliwie bezpiecznego, gdzie można byłoby

spokojnie obradować, zapewnienie każdemu delegatowi dotarcia do
celu, zorganizowanie drogi przez „zieloną granicę” - wszystko to było
związane z ogromnymi trudnościami i niebezpieczeństwem. Pomogli
młodzi komuniści niemieccy. Zjazd odbył się w lutym 1930 r. w
Niemczech, w górskiej miejscowości, niedaleko miasta Zittau. Miejscem
obrad Zjazdu było schronisko turystyczne.

Zjazd ten odegrał poważną rolę w rozwoju organizacji, nakreślił

kierunek działalności, wskazał na konieczność dostosowania metod

background image

pracy do potrzeb i zainteresowań młodzieży. Założenia te znalazły wyraz
w zmianie nazwy organizacji. „Związek Młodzieży Komunistycznej”
został przemianowany w „Komunistyczny Związek Młodzieży Polski”.
Zmiana nazwy odzwierciedlała zmianę stosunku do zmiany
członkostwa, podkreślano w ten sposób, że członek związku nie musi
być dojrzałym już komunistą, że organizacja winna stać się szkołą
komunizmu i w swych szeregach wychowywać młodzież. Konieczność
zmiany nazwy organizacji uzasadniał na Zjeździe „Janusz”.

II Zjazd był jak gdyby klamrą, zamykającą działalność „Janusza” w

ruchu młodzieżowym, działalność, która rozpoczęła się wraz z
narodzinami ZMK i trwała aż do pełnego rozkwitu organizacji. Wkrótce
po Zjeździe „Janusz” na polecenie partii, przekazuje kierownictwo
Sekretariatu w ręce Włodzimierza Zawadzkiego - „Jasnego” i przechodzi
do pracy partyjnej: o tym okresie jego życia wiem bardzo niewiele.
Jednak dla pełnego obrazu trzeba przedstawić choćby w wielkim skrócie
dalsze koleje losu „Janusza”.

Z materiałów policyjnych wynika, że w marcu 1931 r. aresztowano

w Warszawie kierownictwo Wydziału Zawodowego KPP. Wśród
aresztowanych był również „Janusz”. Widocznie jednak policja nie
znalazła zbyt wiele materiału obciążającego, rozesłano bowiem do
wszystkich komend powiatowych następujące pismo okólne:

Zawiadamia się o zatrzymaniu w Warszawie w dn. 5.III.1931 r. pod

zarzutem udziału w rozszerzonym Plenum Wydziału Zawodowego KC
KPP następujące osoby:

Leśkiewicz Adam, Tom Ignacy, Górski Władysław, Eiger Maria,

Puchała Jan, Aniołkowski Wincenty, Szkudlarek Antoni, Wuzenfeld
Mojżesz, Dąbrowski Stanisław.

Przesyła się odbitki fotograficzne – celem nadesłania informacji o

działalności w/w.

I znowu w aktach więzienia mokotowskiego pojawia się lakoniczna

notatka o przedłużeniu aresztu zapobiegawczego i zatrzymaniu w
więzieniu Ignacego Toma. A więc znów przymusowy odpoczynek i
dobrze znane mury mokotowskiego więzienia. Są to już lata rządów
sanacyjnych. Warunki więzienne są nieporównanie gorsze niż dawniej,
więźniowie polityczni toczą nieustanną walkę przeciwko szykanom
władz.

Po kilku latach „Janusz” znowu przedostaje się do Związku

Radzieckiego. Jest to już okres drugiej pięciolatki. Minęły lata zaciekłych
walk frakcyjnych, ludzie pochłonięci są konstruktywną pracą, socjalizm

background image

buduje się z ogromnym wysiłkiem, ale efekty już są widoczne, zmienia
się oblicze kraju, zmienia się Moskwa. „Janusz” z dziecinnym
zachwytem ogląda pierwszą linię metro, nowe fabryki, nowe gmachy.
Jest pełen optymizmu, chociaż ciąży mu oderwanie od kraju. Pracuje
początkowo jako kierownik działu polskiego w wydawnictwie partyjnym
WKP(b). Nie zmienił się zupełnie w ciągu tych lat, zachował młodzieńczy
wygląd, prostotę i bezpośredniość.

Współpracownicy lubią go; cenią za skromność, takt i

doświadczenie. Ale po kilku miesiącach Dział Polski w wydawnictwie
zostaje zlikwidowany, a „Janusza” skierowano do Kijowa, na stanowisko
redaktora gazety polskiej Sierp. Zaczyna się najcięższy okres w jego
życiu.

Nadchodził tragiczny 1935 rok, atmosfera stawała się coraz

bardziej napięta. Zabójstwo Kirowa spotęgowało narastającą już od
dłuższego czasu falę nieufności, podejrzeń. Ciężko było „Januszowi”
żyć w tej atmosferze, jego wrażliwa, szczera natura nie mogła pogodzić
się z mroźnym klimatem tych lat. Lubił ludzi, wierzył im, nieufność,
podejrzliwość nie leżały w jego charakterze. Chodził struty, zgaszony,
czuł, że dzieje się coś niedobrego, obcego samej istocie idei
komunizmu; coś nieuchwytnego, czemu trudno się przeciwstawić.

Nastrój przygnębienia rozproszył VII Kongres Kominternu. Głęboka

marksistowska analiza sytuacji międzynarodowej, prawdziwie
humanistyczne wnioski, zmierzające do skupienia wszystkich
postępowych sił świata w walce przeciwko faszyzmowi – obudziły
nadzieję, że skończy się okres sekciarstwa, zasklepienia, niewiary w
ludzi.

Ale wkrótce po pełnych otuchy dniach VII Kongresu nastąpiły

areszty wśród przebywających w Kijowie polskich działaczy
młodzieżowych. Pierwszym był Bronisław Berman - „Stasiak”, jeden z
założycieli ZMK. Następną ofiarą był Józek Konecki, wieloletni
współtowarzysz walki, kompan w celi więzienia mokotowskiego. Józek –
wątły, ułomny, o niewyczerpanej energii, płomiennych oczach i ciętym
„nie wyparzonym” języku... „Janusz” głęboko przeżył ten cios, nie
należał do tych, którzy do faktów starali się dobrać argumenty. Nie
wierzył w winę Józka i czuł, że na tym się nie skończy. Po kilku dniach –
w sierpniu 1935 roku – nastąpiły w Kijowie dalsze areszty. Kiedy
„Janusza” zabierano z domu, jego młoda żona – Krysia – nawet się z
nim nie pożegnała, bo jak powiedziała: „nie chcę mieć nic wspólnego z
wrogiem narodu”. Nie – to nie było tchórzostwo ani dwulicowość...
Dzielna, pełna zapału Krysia, która pod sercem nosiła dziecko tego

background image

„wroga narodu”, na pewno szczerze wierzyła w nieomylność organów
władzy. I na tym chyba polegał największy tragizm tych lat...

Pamiętam taką znamienną rozmowę z bliskim „Janusza” i moim

przyjacielem – Antkiem B. Byliśmy oboje wstrząśnięci wiadomością o
kijowskich aresztach, ale Antek po chwili zaczął zastanawiać się nad
pochodzeniem „Janusza” i w powiązaniach rodzinnych szukać
uzasadnień rzekomej jego winy. Powiedziałam mu wówczas, że wolę
wierzyć w omyłki organów władzy, niż w to, że ludzie, którzy całym
życiem swoim zasłużyli na zaufanie – mieliby okazać się zdrajcami.
Może później, w dalekim, Sołowieckim obozie, Antek przypomniał sobie
gorzkie słowa, które wyrwały mi się w tej bolesnej rozmowie: „nie wiem
kto z nas będzie następny, ale oby twoi przyjaciele, w podobnej jak my
dziś sytuacji, nie powiedzieli: jacy my byliśmy naiwni – przecież Antek
miał brata endeka – jasne, że to był zamaskowany wróg...” Biedny
Antek. Nie wybaczył mi chyba tych słów, aż do chwili, kiedy zamknęła
się za nim brama więzienna.

W 1936 roku wpadła mi przypadkiem w ręce pocztówka,

porzucona na jakimś biurku w redakcji Trybuny Radzieckiej. W
adresowanej bezimiennie do redakcji kartce „Janusz” pytał o żonę, o to,
czy dziecko się urodziło, czy żyje... Napisałam kilka słów, starannie
wypisałam adres składający się z tajemniczych wówczas dla mnie
cyferek skrzynki pocztowej gdzieś na Dalekim Wschodzie. Może to była
ostatnia wiadomość „ze świata”, jaką otrzymał... Według
niesprawdzonych wiadomości „Janusz” pracował w kopalni miedzi na
półwyspie Kołymskim i tam w 1937 czy 1938 roku zmogła go gruźlica.
Miał wówczas 35 lat, z których przeszło połowę oddał walce o lepsze
jutro polskiej klasy robotniczej.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Aleksander Szurek Mieczysław Domański 'Dubois' (1902 1937)
Celina Budzyńska Bohdan Żołątkowski (1905 1941)
Kraszewski Józef Ignacy SZKICE HISTORYCZNE I OBYCZAJOWE TOM 3
Kraszewski Józef Ignacy STARY SŁUGA tom 1 2
Kraszewski Józef Ignacy GAWĘDY O LITERATURZE I SZTUCE TOM 1
Kraszewski Józef Ignacy NOWE STUDJA LITERACKIE TOM 1
Kajtek i Koko w kosmosie Tom 2 Twierdza tyrana Christa Janusz
Janusz Meissner Żądło Genowefy (Tom II) L Jak Lucy
hatala,januszyk grupa 2a prez 1
Prawa sukcesu tom 1 2

więcej podobnych podstron