Celina Budzyńska
Bohdan Żołątkowski
(1905 – 1941)
W upalny, sierpniowy dzień 1925 roku przed jednym z okienek
warszawskiej poczty stanął wysoki, młody człowiek, podając blankiet depeszy.
Panienka, siedząca w okienku, przeczytała tekst depeszy, zawahała się chwilę, a
później szepnęła: „Ja nie muszę rozumieć tego, co przyjmuję, depeszę nadam,
ale niech pan stąd szybko ucieka...”
Treść depeszy była istotnie niezwykła: Komitet Centralny Związku
Młodzieży Komunistycznej przesyłał wyrazy solidarności i gorące
pozdrowienia skazanym wówczas przez sąd doraźny na karę śmierci
towarzyszom: Hibnerowi, Kniewskiemu i Rutkowskiemu. Panienka z poczty
obietnicę wykonała, depesza dotarła do skazańców. Przechowała się zresztą do
dnia dzisiejszego ' w archiwum znanego działacza rewolucyjnego, obrońcy
więźniów politycznych – Teodora Duracza. Depeszę nadał, narażając się na
kilkuletnie więzienie, Bohdan Żołątkowski '' .
' Tekst depeszy: Towarzyszom Hibnerowi, Kniewskiemu i Rutkowskiemu, bohaterom
walki z prowokacją, nieustraszonym bojownikom o wyzwolenie
proletariatu zasyłamy słowa rewolucyjnej solidarności. Pozostali
w szeregach walkę prowadzić będziemy nadal. Zwyciężymy.
Komitet Warszawski Związku Młodzieży Komunistycznej w P.[olsce]
A. Piasecki. Warszawa, dnia 20 sierpnia 1925 r.
Nazwisko A. Piasecki jest fikcyjne. Procedura pocztowa wymagała podania nazwiska
nadawcy. Obrońca, Teodor Duracz, zdołał odczytać adresatom odpis tej depeszy.
'' Niektóre fragmenty niniejszego szkicu opublikowane zostały w Polityce z dnia
6 maja 1961 r., w artykule Celiny Budzyńskiej pt. „Bohdan Żołątkowski”.
Nieprzypadkowo teraz, kiedy próbuję wyłuskać z pamięci okruchy
wspomnień o Bohdanie, przypomniał mi się ten drobny epizod sprzed wielu lat.
Jeżeli w postępkach danego człowieka ujawniają się jakieś jego cechy osobiste,
to ten właśnie mały przykład świetnie charakteryzuje Bohdana. Ryzykantów
wśród nas wówczas nie brakowało, często „obrywaliśmy” za nadmierne
„chojractwo” i zbędne narażanie się. Nie o sam fakt ryzyka więc chodzi.
Małomówny, zamknięty w sobie Bohdan był człowiekiem o głębokim poczuciu
obowiązku wobec ludzi. Uważał, że stojący nad grobem towarzysze powinni
odczuwać, że serca i myśli przyjaciół są z nimi, że nie są samotni. A jeżeli tak,
to jego obowiązkiem jest, by słowa solidarności dotarły do celi skazańców.
Niełatwo jest pisać o Bohdanie. Trzeba było by pióra dobrego pisarza,
aby wydostać całe bogactwo i złożoność jego natury. Była to postać
niecodzienna, wyróżniająca się nawet wśród bogatego w ciekawych i
niezwykłych ludzi aktywu ZMK i KPP. Nieprzypadkowo chyba w moich
ówczesnych młodzieńczych wrażeniach, a nawet i teraz, gdy o nim myślę,
kojarzy mi się postać Bohdana z Żelabowem ' , z bohaterami „Narodnej Woli”.
Dlatego obawiam się, że w moich wspomnieniach Bohdan wyjdzie za bardzo
„powieściowy”.
' Andriej Żelabow (1850-1881) – rewolucjonista rosyjski, jeden z organizatorów
i przywódców organizacji „Narodna Wola”, organizator zamachów terrorystycznych
na cara; powieszony z innymi uczestnikami zamachu na Aleksandra II.
Urodził się w 1905 roku w Petersburgu. Rodzice jego brali udział w ruchu
rewolucyjnym, należeli do ugrupowania anarchistów-indywidualistów.
Wychowany w środowisku o wysokiej kulturze umysłowej, miał wszelkie dane
ku temu, by stać się uczonym lub artystą. Ale Bohdan wybrał inną drogę. W
czasie rewolucji, wraz ze swym ojcem Ludomirem, jako 15-letni chłopiec
wstąpił do oddziału partyzanckiego, walczącego na Syberii z „białymi”.
Po śmierci ojca, w 1922 roku, wraca do kraju. Jako uczeń szkoły średniej,
wstępuje do Związku Polskiej Młodzieży Socjalistycznej, który skupia
lewicową młodzież szkolną. Ma wówczas 18 lat, ale w środowisku swych
rówieśników wyróżnia się dojrzałością, poziomem intelektualnym,
ukształtowanym już charakterem.
W tym czasie krystalizuje się jego światopogląd i ZPMS – organizacja
chwiejna i ulegająca wpływom oportunistycznym – przestaje mu odpowiadać.
Szuka innej drogi.
Wtedy właśnie poznałam go i to w dość zabawnych okolicznościach.
Stawiałam wówczas pierwsze kroki w ZMK – i jako jedno z pierwszych zadań
otrzymałam polecenie, wraz z kilkoma jeszcze równie „zielonymi” jak ja
dziewczynkami, nawiązania kontaktów wśród młodzieży szkolnej. W ten
sposób trafiłyśmy do ZPMS. Nie będę opisywała wszystkich perypetii z
tworzeniem tej organizacji i jej historią, bo to jest zupełnie odrębny temat.
Wśród różnorodnej młodzieży, z którą tam się zetknęłam, Bohdan od razu
zwrócił moją uwagę. Wydawał mi się zupełnie dorosły, choć różnica wieku była
niewielka, imponował wiedzą i oczytaniem, choć wypowiadał się rzadko i
lakonicznie, a ze względu na powściągliwość i opanowanie był dla nas
osobistością nader tajemniczą. Organizacja grupowała ludzi o różnych
poglądach, ale zapatrywań Bohdana, jego poglądów politycznych nie
mogłyśmy „rozgryźć”. Nasza działalność w ZPMS była krótka, choć burzliwa.
Po kilku miesiącach doszło do ostrego starcia politycznego i trzeba było „wyjść
z trzaskiem” z tej organizacji, tworząc tzw. „secesję”. W kilka tygodni po tej
awanturze spotkałam przypadkowo na Marszałkowskiej Bohdana. Był
słoneczny, letni dzień, tłum ludzi płynął koło nas, a my prowadziliśmy dość
dziwną rozmowę. Wysoki, szczupły Bohdan, patrząc na mnie z góry,
wypytywał, co dzieje się u nas w organizacji, prosił o literaturę, a ja zadzierając
głowę do góry tłumaczyłam mu, że „secesja” przecież jest małą grupą, że
wydaliśmy tylko jedną odezwę, że nie mamy nawet lokalu. Ja swoje, on swoje.
W końcu zgniewało mnie to i mówię: „Co tak kołujesz, powiedz wyraźnie, o co
ci chodzi”. Bohdan pomilczał chwilę, a potem powiada - „jeżeli powiem, że
chcę wstąpić do ZMK – to będzie zbyt wyraźnie?” - „Wcale nie – mówię – w
sam raz”. I tak dogadaliśmy się. Chyba to nie był pierwszy kontakt nawiązany
przez niego z ZMK, ale to nie jest ważne.
Związanie się z działalnością rewolucyjną, z ZMK, a później KPP,
określiło całą jego drogę życiową. Był człowiekiem o wyjątkowej
konsekwencji w myśleniu i działaniu. Umiał wyrzec się wszystkiego, co nie
było pomocne w walce: zrezygnował ze studiów, chociaż miał nieprzeciętne
zdolności i inklinacje naukowe, wyrzekł się muzyki, choć mając 18 lat był już
niemal pianistą-wirtuozem. Uważał, jak wielu zresztą z rewolucyjnej
młodzieży, że w ówczesnych warunkach studia i muzyka nie były potrzebne
rewolucji.
Uczył się i pracował nad sobą stale, ale uczył się tego, co mogło służyć
działaniu rewolucyjnemu. Jego ideowość i poziom umysłowy zjednywały mu
szacunek i autorytet nie tylko wśród towarzyszy, ale we wszystkich
środowiskach, z którymi się stykał. Przy niezwykłej dla jego ówczesnego wieku
dojrzałości, Bohdan miał dużo młodzieńczej brawury, czego przykładem była
chociażby historia z depeszą. W codziennej pracy był dobrym konspiratorem,
ale więzienie go jednak nie ominęło. W marcu 1926 r. zostaje aresztowany po
przemówieniu na masówce w czasie strajku warszawskich metalowców. Był
wówczas członkiem Komitetu Dzielnicowego Ochota. Za wystąpienie na
masówce dostawało się wtedy najwyżej 1½ – 2 lata, Bohdan „zarobił” 4 lata
więzienia i to też z powodu swego charakteru. Uważał, że gdy niedostępne są
inne trybuny i mównice – trybuną komunistów winna stać się ława
oskarżonych.
Na dużych procesach komunistycznych przyjęta była zasada, że ten z
oskarżonych, który nie miał już wiele do stracenia, wygłaszał programowe
przemówienia. Ale ta scena była chyba bez precedensu. W mrocznej, ponurej
sali sądowej, wysoki, szczupły chłopak o pociągłej twarzy, siedząc samotnie na
ławie oskarżonych – rzuca w twarz sędziom i publiczności ostre i logiczne
oskarżenie ustroju. Zapłacił za nie ciężkim więzieniem.
W mokotowskim więzieniu Bohdan siedział w 29 i 30 celi. Były to cele
duże, mieszczące po 30-40 więźniów politycznych. Była w komunie biblioteka,
zawierająca 6 tysięcy tomów, nagromadzonych przez pokolenia więźniów. To
był uniwersytet więzienny w pełnym znaczeniu tego słowa.
W komunie więziennej przejawiły się wszechstronne uzdolnienia
Bohdana. Zwięźle, logicznie i obrazowo wykładał ekonomię polityczną, uczył
współtowarzyszy języków obcych. Ale nie gardził i rozrywką – z zapałem
zorganizował chór i orkiestrę. To nic, że do rangi instrumentów muzycznych
awansowały stołki, miski, butelki, łyżki i inny sprzęt. Orkiestra była doprawdy
wspaniała i pod batutą Bohdana wykonywała nawet trudniejsze utwory. Bohdan
był aktywnym organizatorem i uczestnikiem „szopek” mokotowskich, które już
miały swoje bogate tradycje. Piosenki satyryczne z „szopki” mokotowskiej
przeszły dziś już do historii, znajdowały w nich ostre odbicie wydarzenia
polityczne, dzieje walk frakcyjnych w KPP, nie brak w nich było również
ciętych kpin ze słabostek różnych poważnych działaczy KPP. Trudno dziś
ustalić autorstwo poszczególnych tekstów. W każdym razie w przygotowaniu
„szopek” mokotowskich z lat 1926-1928 Bohdan odgrywał niepoślednią rolę.
W „szopkach” uczestniczył chór, którym „dowodził” Bohdan w stroju Hindusa.
Dlaczego właśnie Hindus? Nie tylko dlatego, że taki strój najłatwiej było
wykonać z paru prześcieradeł, ale i dlatego, że Bohdana nieprzypadkowo
przezwano „Mahatma Gandhi” - w jego chudej postaci i nieruchomej twarzy
było coś, co upodabniało go do fanatyków wschodu.
Z więzienia Bohdan wyszedł w grudniu 1928 r. - rok więzienia
zaoszczędziła mu łaskawie amnestia. Wyszedł w okresie niezmiernie ciężkim
dla partii. Były to lata walk frakcyjnych, rozpraszających siły partii na spory i
starcia wewnętrzne, osłabiające działalność w masach.
Zaraz po wyjściu z więzienia w grudniu 1928 roku, Bohdan wraz z grupą
towarzyszy pisze list do kierownictwa Międzynarodówki Komunistycznej o
sytuacji w partii. W liście tym postulowana jest konieczność konsolidacji partii,
ale nie na gruncie zwycięstwa jednej z grup, a w oparciu o najlepszych ludzi z
obu odłamów. List zawiera również krytyczną ocenę działalności frakcji
poselskiej KPP w Sejmie. Autorzy listu uważali, że frakcja ta zajmuje w wielu
sprawach zbyt krańcowe stanowisko, co odstręcza od partii elementy lewicowe,
które trzeba przyciągać i jednoczyć, zwłaszcza wobec wzrastającej groźby
faszyzmu. Niestety, list nie zachował się w naszych archiwach, wiadomo
jednak, że wówczas dotarł do Kominternu.
Niedługo jednak Bohdan korzystał z wolności. Już w styczniu 1929 r.
został aresztowany ponownie i znów zamknęły się za nim bramy więzienia.
Znowu cela więzienna, studia, wykłady dla współtowarzyszy. Ze zdrowiem
było coraz gorzej i chyba dlatego po roku udaje się rodzinie zwolnić go z
więzienia za kaucją.
Jest rok 1930. Faszyzm występuje wciąż jawniej i brutalniej, co z kolei
pociąga za sobą wzrastający opór klasy robotniczej i radykalizację pewnych kół
inteligencji, młodzieży. Potrzebę jednoczenia, organizowania tych żywiołowych
prądów docenia KPP i KZMP. Bohdanowi powierzają odcinek akademicki,
staje się on „opiekunem” - z ramienia KC KZMP – lewicowego ruchu
studenckiego.
Istniała wówczas organizacja lewicy akademickiej „Życie”. W 1930 roku
„Życie” liczyło stosunkowo niewielu członków, a już w 1932 r. istniały nie
tylko dość liczne koła na politechnice, SGGW i Akademii Sztuk Pięknych, ale
nawet Koła Wydziałowe na Uniwersytecie Warszawskim. Działalność „Życia”
była wielostronna: demonstracja przed Ministerstwem przeciwko podwyżce
czesnego, akcje i demonstracje przeciwko „gettu ławkowemu”, bojkoty i
demonstracje wewnątrz uczelni, np. podczas prelekcji ambasadora japońskiego
w sprawie napaści na Mandżurię. Nie wszystkie demonstracje przechodziły
gładko i bezkrwawo; w czasie 1-majowej demonstracji na szeregi „życiowców”
natarła potężna szarża policji.
W organizacji „Życie” wyrosło pokolenie aktywistów i działaczy
politycznych. Trudno byłoby tu wszystkich wymienić. Może nawet pewną
słabością „Życia” było to, że ambicje swego aktywu kierowało raczej w stronę
działalności politycznej, a nie nauki. No, ale takie to były lata...
W całym rozwoju tej organizacji, w jej działalności, w wychowaniu
aktywu „życiowego” ogromną rolę odegrał Bohdan. Jego wyrazista twarz z
nieodłączną fajką znana była większości „życiowców”.
Dążeniem Bohdana było jednoczenie sił lewicy. Już w 1930 roku „Życie”
podejmuje pierwsze próby wspólnych akcji z ZNMS. Przy ulicy Długiej 19
odbywa się rozmowa z przedstawicielami ZNMS. Z ramienia „Życia” i Sekcji
Akademickiej KC KZMP prowadzi te pertraktacje Bohdan. Kontakty z ZNMS
natrafiają podówczas na opory, zwłaszcza w kierownictwie tej organizacji, ale
rozwijając się i rozszerzając prowadzą do przechodzenia całych grup do
„Życia” i KZMP, jak na przykład całej grupy lwowskiej podczas Kongresu
ZNMS. I znów – wstępne rozmowy z tą grupą prowadził Bohdan.
W tym czasie Bohdan łączył konspiracyjną pracę w partii i KZMP z
szeroką, półlegalną działalnością w środowiskach akademickich i
inteligenckich. Jego temperament polityczny, głębokie przekonanie o słuszności
idei komunizmu, popychały go niekiedy do ryzykownych – w ówczesnych
warunkach – dyskusji publicznych. Kiedyś na przykład, podczas odczytu
pepesowskiego posła, Czapińskiego, w sali „Ateneum” Bohdan podjął ostrą
polemikę z prelegentem.
Chyba nawet najbliżsi przyjaciele nie bardzo zdawali sobie sprawę, ile
wysiłku i samozaparcia kosztowała Bohdana ta wytężona, nerwowa praca.
Partyzanckie życie w lasach syberyjskich pozostawiło mu w spadku ciężką
gruźlicę. Warunki nielegalnej pracy, więzienia, były dla niego stokroć cięższe
niż dla innych. O jego cierpieniach fizycznych mało kto wiedział, ale przecież
w tym właśnie najjaskrawiej przejawiały się dwie cechy jego charakteru –
wysokie wymagania w stosunku do siebie i głęboka kultura osobista, troska o
ludzi z którymi się stykał. Nie liczył się ze swoim zdrowiem, nie chciał dla
siebie żadnej „taryfy ulgowej”, w słotne dni jesienne, w mrozy i zawieje jeździł
do okręgów, bo tego wymagała praca partyjna. A jednocześnie warunki
nielegalnego życia były dla niego szczególnie ciężkie – nie nocował nigdy w
domach, gdzie były dzieci, nie korzystał ze wspólnych naczyń, aby nie narazić
innych.
W 1933 r. partia posyła Bohdana na kursy Kominternu. Ale nie dane mu
było zająć się studiami. Już w pierwszych dniach „wpadł” w ręce komisji
lekarskiej, badającej stan zdrowotny słuchaczy. Lekarze byli zdumieni i
zaskoczeni, jak człowiek w takim stanie mógł pracować. Werdykt lekarski był
nieodwracalny – żadnych studiów, żadnej nauki, leczyć się.
Półtora roku usilnego leczenia postawiło go na nogi, ale nie zlikwidowało
choroby. W czasie jego pobytu w sanatorium, daleko w kraju, urodził mu się
syn – Andrzej. Nie pamiętam już z jakiego powodu Bohdan właśnie w tym
czasie przyjechał do Moskwy. Spotkaliśmy się wtedy przypadkiem i chodząc po
ulicach Moskwy omawialiśmy jakieś wydarzenia polityczne. Nagle Bohdan
przystanął, zamyślił się i powiedział: „Wiesz – syn mi się urodził. Zocha pisze,
że dużo płacze, chyba niepodobny do mnie, bo ja raczej należę do
milczących...”
Po powrocie do kraju Bohdan przechodzi do pracy w Centralnym
Wydziale KPP, zajmującym się pracą wśród inteligencji. Nawiązuje łączność z
różnymi środowiskami lewicowej inteligencji, uczestniczy w organizowaniu
akcji politycznych, publicznych protestów pisarzy i naukowców przeciwko
bezprawiu, terrorowi. Jego ideowa żarliwość i poziom intelektualny zdobywały
mu tu szacunek i uznanie. Przy jego udziale partia zdobywa wówczas wpływy i
kontakty w różnych środowiskach, między innymi wśród pracowników GUS,
skarbowców, w kołach naukowców, literatów.
Jednocześnie Bohdan bardzo aktywnie uczestniczy w organizowaniu
jednolitego frontu, kieruje akcją jednolitofrontową w związkach zawodowych,
z ramienia partii prowadzi rozmowy z przywódcami PPS. Jest odważnym
partnerem, z którym muszą liczyć się wytrawni pepesowscy politycy.
Nie spotkałam go w ostatnich latach życia, rozdzieliły nas tysiące
kilometrów. Mogę sobie tylko wyobrazić, jak ciężkie to były lata dla tego
niezwykle wrażliwego, w ogromnym napięciu emocjonalnym, człowieka.
Tragiczne wieści dochodzące do kraju w 1937 roku, rozwiązanie partii w 1938
roku, sytuacja polityczna w przededniu wojny.
Wrzesień 1939 r. zmusza go do opuszczenia Warszawy, wędruje na
wschód i dociera do Lwowa. Jest już wówczas śmiertelnie chory.
Umarł 7 marca 1941 roku.