Niszczę mit Galicji
Rozmawiał Piotr Buras
2010-12-07,
- Z zachodniej Ukrainy już 130 lat temu uprowadzano młode kobiety do domów publicz-
nych w Bombaju czy Nowym Jorku. Dzisiaj dzieją się rzeczy zaskakująco podobne - mówi
Martin Pollack, który właśnie wydał po niemiecku nową książkę "Cesarz z Ameryki" o
chłopskich emigrantach z XIX-wiecznej Galicji
Fot. Natalia Dobryszycka / AG
Piotr Buras: Paoska pierwsza książka o Galicji ukazała się w 1984 r. Po dwierdwieczu i po
kilku napisanych w tym czasie książkach rozgrywających się głównie w Austrii wraca pan
tam, by opowiedzied historię emigracji galicyjskich chłopów do Ameryki w koocu XIX w.
Problem migracji to jedno z najważniejszych współczesnych wyzwao. Czy dlatego wybrał
się pan ponownie do Galicji i napisał „Cesarza Ameryki” („Kaiser von Amerika”)?
Martin Pollack*: Początkowo chodziło tylko o fascynującą historię, której punktem wyjścia
był toczący się w 1890 r. w Wadowicach głośny proces przeciwko "handlarzom ludźmi". Już
wtedy w ten sposób określano agentów organizujących przerzut emigrantów do Ameryki,
odbywający się z pogwałceniem wszelkich praw. Większośd z tych handlarzy była Żydami. Nie
muszę wyjaśniad, dlaczego opowiadanie o Żydach jako sprawcach było dla mnie szczególnie
trudnym wyzwaniem. Ale najprostsze wyjaśnienie zawiera się w pytaniu o to, kto poza nimi
mógłby się podjąd wtedy takiego zadania. Nie ma to nic wspólnego z jakimiś szczególnymi
cechami żydowskiego narodu. Ich rola wynikała z sytuacji społecznej. Trudno sobie przecież
wyobrazid w niej niepiśmiennych polskich czy ukraioskich chłopów.
Z zeznao składanych w czasie procesu układał się niezwykły obraz galicyjskiej rzeczywistości
tamtego czasu. Świadomośd, że ta historia ma aktualne odniesienia, przyszła później. Handel
"delikatnym mięsem", jak określano wtedy dziewczęta kierowane do prostytucji, bandy
szmuglerów ludzi - skąd my to znamy? Na Ukrainie są miejscowości, z których już 130 lat
temu uprowadzano młode kobiety do domów publicznych w Bombaju czy Nowym Jorku.
Dzisiaj często dzieją się rzeczy zaskakująco podobne. Cała dyskusja o tej książce dotyczy bar-
dziej współczesności niż tamtych historycznych wydarzeo.
W warstwie narracyjnej jest to książka o Galicji kooca XIX w., o ówczesnej nędzy, głodzie i
beznadziei. Już poprzednią książką zyskał pan sobie przydomek burzyciela mitu Galicji. Od-
czarowywanie Galicji jest ciągle potrzebne?
- Jestem przekonany, że tak. Szczególnie w Austrii, ale myślę, że także w Polsce i na Ukrainie.
Mit Galicji jest sztucznie utrzymywany. Nawet w Krakowie - te portrety kajzera w restaura-
cjach, fascynacja filmem "C.K. dezerterzy". W Austrii oczywiście jest to dobrze przyjmowane.
Kto by się nie cieszył, że na bazarach we Lwowie czy w Krakowie kupuje się obrazy z Fran-
ciszkiem Józefem i wiesza w domu? Z drugiej strony: czy można by sobie wyobrazid, że w
Warszawie hołubi się rosyjskiego cara, a w Poznaniu Wilhelma II? Owszem, spotykam się z
zarzutami, że w rzeczywistości w Galicji nie było tak źle, jak to opisuję. Można się o to spie-
rad. Ale "Cesarz Ameryki" jest książką o ciemnych stronach tej mitycznej krainy.
Emigracja kojarzona jest zazwyczaj z nadzieją na lepsze życie. W paoskiej książce symboli-
zuje ją tytułowy „cesarz Ameryki”, którego galicyjscy chłopi spodziewali się spotkad za
oceanem, dobrego pana, który zapewni im wreszcie godziwe życie. Jaka częśd tych setek
tysięcy emigrantów rzeczywiście miała okazję doświadczyd godziwego życia?
- W większości przypadków ten sen się spełnił, nawet ciężki żywot za oceanem był lepszy niż
wegetacja w ojczyźnie. Decyzja o wyjeździe z Galicji okazała się ostatecznie słuszna, zwłasz-
cza jeśli spojrzed na nią z perspektywy drugiej albo trzeciej generacji. Poznałem w USA po-
tomków kilku Słowaków, których historia otwiera moją książkę. To nie są przyprawiające o
zawrót głowy kariery. Ci ludzie nawet po kilku pokoleniach pracują w przemyśle ciężkim, nie
wyszli poza status klasy robotniczej. Inaczej było z Żydami, którzy od drobnego handlarza
przymierającego głodem na Lower East Side w Nowym Jorku często już w drugim pokoleniu
przeskakiwali kilka szczebli społecznej hierarchii.
Ale w książce mniej interesuje mnie Ameryka i losy emigrantów, bardziej zaś rzeczywistośd
galicyjska, która popchnęła ich do decyzji o wyjeździe. O "nędzy galicyjskiej" niby wie każdy,
ale to, co się tam działo, przechodzi wszelkie wyobrażenia. Mnie zaszokował chociażby pro-
ceder zabijania zwierząt, kiedy chłopi nie mieli im co włożyd do żłobu. Z zabijanych wycieo-
czonych koni, owiec czy krów ściągano skóry, padlinę przeznaczano na nawóz. W zimie góry
zamarzniętego mięsa leżały po polach, przyciągając watahy dzikich psów. Wtedy był to pro-
blem, o którym pisały wszystkie gazety.
Ten obraz galicyjskiej rzeczywistości jest do tego stopnia wstrząsający, że aż dziw bierze, że
pamięd o niej tak szybko wyblakła.
- Ma to pewnie związek z tym, że sytuacja w zaborze austriackim była dla Polaków w sumie
lepsza niż w zaborze pruskim czy rosyjskim. Polskośd nie była tak prześladowana, istniała
polityczna autonomia. Ale ten narodowy punkt widzenia przesłonił rzeczywistośd społeczną,
która była tragiczna. Mało pamięta się też o tym, że Ukraiocy czy Żydzi znajdowali się w sto-
sunku do Polaków jeszcze o poziom niżej. Dlatego ciekaw jestem, jak ta książka zostanie
przyjęta w Polsce - pewnie pojawią się też głosy, że w gruncie rzeczy Galicja nie była taka
straszna. Mit Galicji jest przecież nadal żywy.
Na ile to właśnie straszliwa nędza była bodźcem do ucieczki, a na ile zaś propaganda dzia-
łających na usługach linii oceanicznych agencji werbujących klientów do podróży przez
Atlantyk? Ich działalnośd, o czym świadczy wadowicki proces, miała wręcz mafijny charak-
ter. Czy bez tych agentów chłop z galicyjskiej wsi wpadłby na pomysł wyjazdu do Ameryki?
- W Galicji zawsze była tradycja emigracji zarobkowej - do Rosji, do Prus, do Saksonii. Mit
Ameryki jako kraju nieograniczonych możliwości, który w pewnym momencie dotarł i tam,
działał na wyobraźnię. Ale został silnie pobudzony przez agentów, którzy zwietrzyli niezwykle
intratny interes. Za każdego zwerbowanego nieszczęśnika dostawali prowizję, dlatego zależa-
ło im na tym, by do wyjazdu namówid całe rodziny, a nawet wsie. Ale istotną rolę odgrywali
też sami emigranci, którzy często po jakimś czasie wracali i swoimi opowieściami zachęcali
innych. To był taki system push and pull. Ludzie byli wypychani z Galicji przez biedę i przycią-
gani do Ameryki przez swoich ziomków. Wielu po wielokrod kursowało w jedną i drugą stro-
nę. Decydujące było w ostateczności to, że w Ameryce, nawet jeśli warunki życia często nie
różniły się z początku wiele od tych w rodzinnej wsi, można było zarobid gotówkę. W Galicji
było to trudne, tu w koocu XIX w. rządził handel wymienny.
Droga do tego lepszego świata wiodła pod koniec XIX w. przez Oświęcim. Pełnił on, jak pan
pisze, funkcję umschlagplatzu dla tych wszystkich, którzy statkami z Hamburga lub Bremy
chcieli dostad się do Pensylwanii albo Nowego Jorku.
- Ten wątek z Oświęcimiem jest szczególnie interesujący ze względu na późniejszą historię
tego miasta. To niesamowite, że historia tej emigracji rozgrywa się w tych samych miejscach,
co później zbrodnia Holocaustu. To już wtedy był ważny węzeł komunikacyjny, położony bli-
sko granicy z Niemcami. Właśnie w Oświęcimiu lokowały się agencje werbunkowe, to tam
agenci dosłownie walczyli o klientów dla swoich linii przewozowych. Do kupna biletów na
rejs do Ameryki zdezorientowanych chłopów dosłownie zmuszano, żądając oczywiście hor-
rendalnych sum. To był niesamowity interes dla wielkich firm przewozowych, które z Amery-
ki transportowały surowce i bawełnę do Europy, a zamiast na pusto wracad przez Atlantyk, w
skandalicznych warunkach wysyłały tysiące biedaków. By kupid bilet, musieli oni często
sprzedad pół gospodarstwa.
To dlatego w gazetach już wtedy pisano o "handlu ludźmi". Organy paostwa patrzyły często
na ten proceder przez palce. Emigracja nie była zabroniona. W niektórych wypadkach był to
też wentyl, dzięki któremu można było się pozbyd nadwyżkowej ludności. Z Ameryki płynął
też dzięki emigracji strumieo pieniędzy do kraju, zaś ci, którzy wracali, mieli wyższe kwalifika-
cje. Z drugiej strony ucieczka setek tysięcy ludzi odbierała właścicielom ziemskim tanie ręce
do pracy, a armii - mięso armatnie. Ale korupcja w monarchii habsburskiej kwitła na potęgę,
z czego korzystali kryminaliści z agencji werbunkowych.
Dzisiaj sieci organizujące emigrację zarobkową to ważny segment przestępczości zorgani-
zowanej. Obraz stawiających wszystko na jedną kartę galicyjskich uchodźców przypomina
dramaty afrykaoskich migrantów u wybrzeży Hiszpanii. Przez ponad 100 lat tak mało się
zmieniło?
- Zaskoczenie skalą dzisiejszych problemów z migracją wynika trochę z tego, że brakuje nam
perspektywy historycznej. Dzisiejsze wyzwania nie są przecież niczym nowym, raczej stałym
elementem europejskiej rzeczywistości ostatnich 150 lat. Często zamiast o emigracji zarob-
kowej należałoby mówid o uchodźstwie z powodów gospodarczych. Dlatego w podtytule
książki piszę o ucieczce z Galicji, ucieczce przed biedą i głodem.
Różnica w porównaniu z tamtymi czasami jest taka, że każdy, kto wyemigrował wtedy za
pracą, miał prawo ją podjąd. Dzisiaj brak możliwości znalezienia zatrudnienia jest dla migran-
tów i uchodźców, tak samo jak przed ponad stu laty prężnych i ambitnych, czymś strasznie
demotywującym i poniżającym. Jeśli jest jakaś lekcja z przeszłości, to taka, że trzeba przy-
najmniej zastanowid się, w jaki sposób zapobiec ich wściekłości i zwątpieniu. ,
*Martin Pollack (ur. 1944) austriacki pisarz, dziennikarz, tłumacz (przełożył m.in. książki Ry-
szarda Kapuścioskiego). Studiował slawistykę i historię w Wiedniu i Warszawie. Był kore-
spondentem tygodnika "Der Spiegel" w Wiedniu i Warszawie. Jego książki: "Po Galicji", "Oj-
cobójca. Sprawa Filipa Halsmanna", "Śmierd w bunkrze. Opowieśd o moim ojcu" i "Dlaczego
rozstrzelali Stanisławów" wydało w Polsce wyd. Czarne. "Kaiser von Amerika" ukaże się w
nim w przyszłym roku
Źródło: Gazeta Wyborcza