MARGIT SANDEMO
PRZEKL TY SKARB
Z norweskiego prze
a
LUCYNA CHOMICZ-D BROWSKA
POL-NORDICA Publishing Ltd
Otwock 1996
ROZDZIA I
- Po wie mi tutaj i przesta si kr ci ! - W g osie m odego cz owieka zabrzmia o zniecierpliwienie.
- Przecie
wiec , g upcze!
- Cicho b
cie! Jeszcze nas kto us yszy - upomina a jaka dziewczyna.
- Znalaz
co , Emilu? - wtr ci si kolejny g os.
- Zamknij si ! Nic nie wida . wiat o! Bli ej!
Przejmuj cy wiatr zawodzi nielito ciwie. Szumia o w koronach drzew. Dwie dziewczyny obejrza y si za siebie, bo zdawa o im si , e kto szepcze
ostrzegawczo.
Ale to by tylko wiatr.
- S yszeli cie te szmery? - spyta ch opak, który trzyma latarni .
- Przesta ple
bzdury, Bror! Zawsze by
tchórzem!
Jedna z dziewcz t znów odwróci a g ow . Bror mia racj . W lesie pobrzmiewa y niespokojne tony podobne do d wi ków muzyki organowej.
Wydawa o si , e zwiastuj groz i l k, g osz przestrog przed niezg bionym mrokiem ludzkiej duszy. A mo e jedynie próbowa y uprzedzi o
miertelnym niebezpiecze stwie czaj cym si gdzie w g bi lasu?
Boj si , pomy la a dziewczyna. Przera aj mnie nie tylko ciemno ci, nocna sceneria lasu. To co wi cej. Tutaj, gdzie blisko...
- Wracajmy do domu - rzek a bezwiednie.
- Chyba oszala
! - oburzy a si ta druga. - Mamy si wycofa ? Teraz, kiedy jeste my ju tak blisko celu?
Vivian niczego si nie boi, jest taka odwa na, pewna siebie i tego co robi. Chcia abym by podobna do niej.
Spojrza a na ch opca. Ledwie widoczny w bladym wietle latarni, pochylony nisko pracowa zawzi cie. Poczu a ciep o w sercu. Emil...
najprzystojniejszy m
czyzna, jakiego zna. Wprawdzie wszyscy czworo niewiele ró nili si wiekiem, jednak Emil wygl da z nich najdoro lej. Urodziwy
niczym Adonis, o nieust pliwym spojrzeniu, które dodawa o mu powagi. Kocha a Emila ca ym swym m odym niedo wiadczonym sercem.
- Tutaj - szepn .
- Znalaz
co ? - o ywi a si Vivian.
- Tak, co tu jest. By em pewien, e znajdziemy skarb, o którym kr
legendy. Gdzie jest ma a opata?
Rozgl dali si gor czkowo. opatka le
a pod stert usypanej ziemi.
- Za du a! - uzna Emil.
- Mam
- odezwa a si cicho Matylda, szcz
liwa, e mo e w czym pomóc.
- Wspaniale!
Emil chwyci
i zacz grzeba w ziemi.
Powiedzia „wspaniale”, by z niej zadowolony!
Wiatr w lesie zawodzi coraz bardziej przejmuj co. Ko ysa ga ziami drzew, to wzmagaj c si , to cichn c niczym fale na wzburzonym morzu.
Bror obejrza si za siebie.
- Stój spokojnie i wie ! - sykn Emil.
- Zaczyna by nieprzyjemnie - mrukn a Vivian. - pospiesz si , Emilu!
Odwróci si i obrzuci pozosta ych przenikliwym spojrzeniem.
- To jak w ko cu, chcecie by bogaci, czy nie?
Matylda prze kn a lin , Bror dr
na ca ym ciele i z trudem oddycha .
- Oczywi cie, e chcemy - zadecydowa a za wszystkich Vivian. - Tylko e ten zachodni wiatr wyje tak przera liwie...
Naraz Emil odskoczy do ty u, jakby uk si a go mija.
- Co si sta o? - spyta a Matylda.
- E, tam. Nic takiego. Wydaje mi si jednak, e... Vivian, gdzie jest worek?
Dziewczyna przecisn a si do przodu i poda a bratu szmaciany worek.
- Nie wiadomo, co to mo e by - powiedzia Emil. - Na wszelki wypadek nie b
tego dotyka .
- Co ci jest? Zachowujesz si jako dziwnie - próbowa a dociec Vivian.
- Nic. Zdawa o mi si tylko, e to parzy, ale chyba musia em si po prostu o co pok
. O, tak, zawi
emy worek. W domu obejrzymy dok adnie, co
znale li my.
- A mo e tutaj jest co jeszcze? - zastanawia si Bror, najm odszy z czwórki.
- Nie s dz - odrzek Emil. - Maca em dooko a, sama ziemia.
- Obejrzyjmy to od razu! - upiera a si Vivian.
- Nie, najpierw trzeba b dzie dok adnie oczy ci to z gliny. Chod cie ju !
Kiedy oddalali si z miejsca, w którym kopali, id ca jako ostatnia Matylda odnios a wra enie, e w ga ziach drzew nasili y si przepe nione z
ci
szepty.
Po
yli worek na
ku w pokoju Vivian.
- Ciekawe, co to jest? Wygl da niepozornie - zastanawia si Bror.
- To prawda - rzek Emil. - Ale wydaje mi si , e to co niezwyk ego. I bardzo cennego.
- Na pewno. Odwi
!
Ca a czwórka pochyli a si nad workiem. Matylda cofn a si .
- Nie, co to...
- Widzieli cie? - odezwa si Bror. - Ca a glina odpad a.
- Och! - Vivian brak o s ów.
- Jeste my bogaci - stwierdzi Emil.
- Wyjmij to - zaproponowa a Vivian.
Ale Emil odniós si dziwnie niech tnie do jej pomys u.
- Wydaje mi si - powiedzia - e powinni to zobaczy nasi rodzice.
- Jeszcze nie teraz - przerwa a mu gwa townie Vivian.
Brorowi i Matyldzie wydawa o si , e w jej g osie pobrzmiewaj jakie obce tony, jakby agresja po czona z chciwo ci .
- Najpierw wyjmijmy to z tego brudnego worka. Taki skarb musi mie w
ciw opraw . Prze
my go lepiej do mojej czerwonej torebki ze skóry,
opró ni j .
ywiona wysypa a zawarto
mieszka, a kiedy wyci gn a r
po znaleziony skarb, Emil powstrzyma j .
- Nie dotykaj!
Vivian zastyg a na moment.
- Dlaczego?
- Nie wiem. Ale kiedy w lesie chcia em wzi
to do r ki, ogarn o mnie strasznie nieprzyjemne uczucie. Nie mam poj cia, z jakiego powodu.
- Gadanina! Ale skoro nalegasz...
Wsun a znaleziony przedmiot do eleganckiego mieszka.
- O, tak! Teraz schowam to do mojej szafy...
- Nie! - zaprotestowa ostro Emil. - Ja si tym zajm i sam zadecyduj , czy powiadomimy rodziców. Sam tak e postanowi , co z tym zrobimy. Jestem
z was najstarszy!
Nikt nie móg temu zaprzeczy .
Senne koszmary.
zyki ognia, drewniana chata w p omieniach. Oparzenia. Dym.
Jaka kobieta patrzy przenikliwym wzrokiem. Blisko, coraz bli ej.
Ciemno
.
Tortury. Okrucie stwo. Ból, gwa t, przejmuj cy krzyk, z owrogi miech. Te okropne oczy... tak blisko.
Ciemno
.
owa wi zn w krtani. Strach przed mierci w p omieniach. Brak mi powietrza, dusz si . cisk w gardle. Mroczki przed oczami. Pulsowanie w
skroniach. Nie mog z apa tchu.
Te okropne oczy. Blisko.
sty mrok. Coraz ciemniej, coraz g biej...
Ból. miech. D ganie no em. Boli, och, jak boli. Krzycz , wyj z bólu.
Oczy kobiety gdzie znikn y. Ale ta kobieta jest we mnie!
To ja ni jestem!
Nocn cisz we dworze zak ócaj krzyki, dobiegaj ce z coraz to innego pokoju. Wszystkich dr cz koszmary.
ony w ciszy. Dzwony og aszaj dzie
wi ty.
W domu nie ma nikogo, wszyscy poszli do ko cio a.
A jednak...
Kto si skrada, uchyla ostro nie drzwi.
Gdzie? Gdzie to jest?
Niecierpliwe d onie otwieraj szuflady w komodzie, przeszukuj je dok adnie, jedna po drugiej. Podnosz materac.
Oznaki poirytowania.
Mo e w biurku? Albo w szafie na ubrania.
Tam!
Niespokojne, nerwowe d onie poluzowa y paski, zanurzaj si w skórzanej torebce.
Skarb jest mój, tylko mój! Sprzedam, nim ktokolwiek si spostrze e...
Po piesznie oddalaj ce si kroki. Musz to ukry , schowa gdzie g boko!
Szybki niespokojny oddech.
Gard o? Nie mog oddycha , brakuje mi powietrza. Niewidzialne d onie zaciskaj si na mojej szyi, dusz si .
Oczy?
Ciemno
. Dudni ca bolesna ciemno
.
Cisza.
ROZDZIA II
Dzi ten pi kny dwór ju nie istnieje. Nikt nie pozosta w prze licznej okolicy nad brzegiem morza. Wydarzenia, które rozegra y si w XVII wieku, by y
nazbyt okrutne, by przej
nad nimi do porz dku dziennego. A mo e... z o czai si tam nadal? Mo e z tego powodu ludzie unikaj tego miejsca?
Kiedy wznosi si tu wspania y dwór, typowy dla terenów po udniowej Szwecji. Jego nazwa - Hult - pochodzi a od niewielkiego zagajnika w pobli u,
za którym ci gn si nieprzebyty bór. Wokó czworok tnego dziedzi ca sta y drewniane chaty. Mieszkali tam robotnicy dworscy, parobkowie, s
ce,
kucharze i pokojówki. Na rodku podwórza ros o okaza e drzewo, a w jego cieniu znajdowa a si studnia. Przez zwie czon
ukiem bram wje
y
za adowane po brzegi wozy. Dwór t tni
yciem. Ostatni pot
ny w
ciciel, za którego czasów maj tek prze ywa sw
wietno
, nazywa si Nils
Brodersson Huldt.
Potem dwór opustosza , podupad , a budynki uleg y kompletnej ruinie. Nie uprawiane pola zamieni y si w ugór. Z czasem las poch on wszystko.
Oczywi cie nie brakowa o ch tnych, by osiedli si na tym miejscu, gdy trudno o pi kniejszy zak tek. Jednak za ka dym razem, kiedy stawali na tej
ziemi i planowali rozmieszczenie budynków, nachodzi a ich niewyt umaczalna niech
i przestawali wspomina o budowie.
Teraz wszystko przepad o, zapomniane.
Noc.
Kto niepocieszony ali si w mroku.
Z budynku o wietlonego ksi
ycow po wiat dochodzi czyj p acz.
ycha w nim skarg na samotno
, rozgoryczenie z powodu w asnej g upoty.
Nic nie przygn bia cz owieka bardziej jak wiadomo
, e sam ponosi win za zaistnia sytuacj .
Zmarnowane ycie, bez przysz
ci, bez bliskich, którym mo na zaufa .
sknota za tymi, którzy potrzebuj troski i mi
ci, a odjechali daleko.
, e niczego ju nie da si naprawi .
acz p yn wprost z krwawi cego serca. Nie pozostawia nawet cienia nadziei.
Burzliwe czasy nasta y dla Szwecji za panowania króla Karola X Gustawa. Ci
e wojny sprowadzi y na kraj niedostatek i niepokój. Szczególnie
ucierpieli mieszka cy Skanii. Dwór Hult le
w
nie w tej prowincji tu przy granicy ze Smalandi . Król podbi Skani , Blekinge i Hallandi znajduj ce
si pod panowaniem du skim, ale bynajmniej nie zamierza na tym poprzesta . Po zawarciu pokoju w Roskilde w 1658 roku zapragn podporz dkowa
sobie jeszcze Zelandi i kolejno inne prowincje. Wszystko po to, by zapewni Szwecji panowanie w cie ninie Öresund.
Ostatnia wyprawa wojenna zako czy a si wielkim fiaskiem, sprowadzaj c na po udniow cz
kraju jedynie n dz i chaos.
Wielu mieszka ców Skanii, którzy czuli silniejsze zwi zki z Dani , opu ci o rodzinne strony, nie chc c zaakceptowa nowego uk adu politycznego.
Inni, jak na przyk ad snapphanowie, ukryli si w lasach i bezlito nie napadali na wszystkich, nie bacz c, czy to wróg, czy tylko przypadkowy podró ny.
Wi kszo
nierzy Karola X Gustawa przedosta a si przez cie nin i powróci a do domu. We wrogiej Danii pozostali jednak najci
ej ranni. Nasta
dla nich czas upokorze ; wiele lat min o, nim los pozwoli im wróci do rodzinnego kraju.
ród
nierzy królewskiej armii, którzy pozostali w Danii, znalaz si Alvar Svantesson Befver. Pochodzi z bardzo dobrej rodziny, inaczej zreszt
nie otrzyma by szlifów oficerskich. Awansowa do
szybko i mimo m odego wieku by ju kapitanem.
Nielekko by o rannym Szwedom podczas przymusowego pobytu w Danii. Ulokowano ich w stajni jakiej posiad
ci w skrajnie prymitywnych
warunkach. Nie szcz dzono pogardy i drwiny. Na ka dym kroku okazywano im wrogo
. Na miewano si z nich, wykpiwano za to, e wierzyli, i uda im
si podbi mocarstwo du skie.
Alvarowi brakowa o argumentów, by uciszy szyderców, poniek d mieli bowiem racj . Tyle tylko e kierowali z
liwe uwagi pod z ym adresem.
Zas
na nie król Szwecji, a nie jego
nierze.
ycie Alvara nie raz wisia o na w osku. Nie brakowa o bowiem takich, którzy pragn li wzi
odwet za inwazj Szwedów, za „kradzie ” Skanii,
Blekinge, Hallandii i Bohuslandii, Bornholmu i prowincji Trondhjem, a bezbronni, chorzy i s abi
nierze wrogiej armii idealnie nadawali si do roli
koz ów ofiarnych.
Najwi kszym zagro eniem dla rannych je ców by y fatalne warunki sanitarne. Padali jak muchy atakowani przez szalej ce epidemie gro nych
chorób, co du scy stra nicy przyjmowali z olimpijskim spokojem. Kapitanowi Befverowi uda o si jako cudem uchroni przed zara eniem. Mo e
dlatego, e by silnej postury i mia doskonal kondycj . Zdawa sobie jednak spraw , e w ka dej chwili grozi mu atak choroby.
Pewnego dnia do tego ur gaj cego wszelkim zasadom higieny lazaretu brutalnie wepchni to m odego ch opca. Run na klepisko ze zwi zanymi z
ty u r kami. Wydawa o si , e sanitariusze - o ile mo na u
takiego okre lenia - nie chcieli go w ogóle dotyka . Kl li g
no i sprawiali wra enie
przera onych.
Alvar Svantesson Befver by spo ród rannych je ców w najlepszej formie. Zwlók si wi c ze swego pos ania, by pomóc choremu ch opcu, który
wygl da tak m odo, e nie móg jeszcze s
w wojsku.
Kiedy go dotkn , poczu siln niech
. Nie mia poj cia, dlaczego. Co go ostrzega o w duchu: „Trzymaj si z daleka, je li ci ycie mi e”.
Có za idiotyczna reakcja! Przecie to tylko ch opiec, taki m ody, bezbronny i przera ony.
Alvar przemóg si i poluzowa wi zy na dziecinnie szczup ych nadgarstkach przybysza. Sam, ranny w bok, do
d ugo walczy z gor czk , ale teraz
zaczyna ju dochodzi do siebie.
Och, gdyby tylko uda o mu si wydosta z tej cuchn cej stajni b
cej wyl garni chorób! Poczo ga by si do Szwecji, przep yn wp aw przez
cie nin , je li zabrak oby innego rodka transportu, byleby uciec st d jak najdalej.
Stan ch opca okaza si bardzo ci
ki. Alvar obmy mu ub ocon twarz i opatrzy go najlepiej jak potrafi . Tak, ch opiec by powa nie chory. Ale to nie
zewn trzne rany dokucza y mu najbardziej. Rozbieganym wzrokiem rozgl da si nerwowo po stajni, a kiedy jeden z rannych przewróci si na drugi
bok, ch opiec a podskoczy . On si po prostu ba .
Zreszt czy w takich czasach mo e to kogo dziwi ?
Ale... to nie by zwyk y strach. To nie wiat zewn trzny przera
ch opca, lecz co w nim samym.
Alvar pomóg nieszcz
nikowi u
si na swoim n dznym pos aniu. Nie móg przecie zostawi go w takim stanie na klepisku, a innej wolnej
pryczy nie by o.
- Jak si tutaj znalaz
? - spyta . - Nie jeste przecie
nierzem.
- Nigdzie mnie nie chcieli... - wyst ka chory. - Niedobrze si sta o... Wszystko, wszystko nie tak! Wyrzucaj mnie z ka dego miejsca, w którym si
pojawi .
Wcale mnie to nie dziwi, pomy la Alvar. Jest w tym ch opcu co odpychaj cego.
Ale nie rozumiem, co to takiego?
Ch opiec zacz majaczy :
- Musz si spieszy ... Odda ... Zakopa z powrotem... Bo inaczej nie znik... te okropne z e oczy.
os uwi
mu w gardle. By wycie czony. Alvar przygl da si choremu. Mia szlachetne rysy twarzy, co prawda jeszcze bardzo dziecinne. Wyra
si nienagannie. Pos ugiwa si pi knym pó nocnoska skim dialektem. Ubranie, z którego zosta y n dzne achmany, uszyto niegdy z dobrej
jako ciowo tkaniny... Ale mimo to co z ego dzia o si z ch opcem.
Te lady na szyi...? Wygl daj okropnie, jakby go kto dusi .
A czy ubranie nie jest nadpalone?
W co on si wpl ta ? Przecie Du czycy nie mogli by tacy brutalni wobec dziecka.
- Jak si nazywasz? - spyta Alvar.
- Bror Nilsson Huldt - odrzek ch opiec z wysi kiem, jakby bola o go gard o.
W jego oczach zal ni y zy. Wyra nie walczy ze sob , by nie wybuchn
p aczem. Twarz wykrzywi a mu si cierpieniem.
- Dobrze ju , dobrze - uspokaja go Alvar. - Postaraj si nie p aka !
- To tylko... o, nie... jak strasznie mnie boli! Nie nawyk em do tego, by kto okazywa mi yczliwo
. Dzi kuj , dzi kuj !
Zgas . Alvar nie wiedzia , czy zapad w sen, czy straci przytomno
.
Siedzia na kraw dzi pryczy, staraj c si nie zbli
do Brora. Ogarnia a go niezrozumia a odraza, ilekro go dotyka .
Biedny m odzieniec, wygl da na takiego, co nie potrafi skrzywdzi nawet muchy.
A mimo to nikt nie chcia mie z nim do czynienia.
Nawet Alvar, który zwykle do wszystkich odnosi si przyja nie.
Ch opiec stanowi dla niego prawdziw zagadk .
Pod wieczór Bror Nilsson przebudzi si z g
nym krzykiem, jakby dr czy y go jakie koszmary. Alvar siedzia na skraju pos ania, bowiem u yczy
swej pryczy choremu. Rozumia , e ch opcu ni o si co strasznego. Odniós wra enie, e w stajni zapanowa nastrój grozy. Piel gniarze tak e zdawali
si wyczuwa co niepokoj cego. Chorzy poj kiwali g
no, alili si , e chc opu ci to miejsce, wróci do domu.
Dla Alvara Svantessona Befvera by o a nazbyt oczywiste, kto jest przyczyn tej atmosfery.
Nikt nie zamierza podej
do Brora Nilssona, który usiad , wyrwany z koszmarnego snu. Kaszla i d
mi obejmowa obola szyj . Twarz o pi knych
rysach posinia a i spuch a, a pod cienk skór widoczne by y nabrzmia e
y.
Mimo niech ci, jak odczuwa , a tak e panicznego strachu przed dyfterytem i innymi chorobami zaka nymi, kapitan Befver nachyli si , eby
obetrze perlisty pot z czo a ch opca.
odzieniec usi owa mu co powiedzie .
- Tak, s ucham?
Bror Nilsson Huldt osun si na prycz , oddycha ju równiej, d onie niepewnie po
na piersi. Alvar zrozumia , e ch opiec zawiesi co na szyi i
ukry to pod ubraniem. Pomóg mu wi c prze
przez g ow skórzany pasek czerwonej torebki. Alvar nie mia ochoty jej dotyka , wi c po
j na
kocu.
Bror znowu krzykn i próbowa odsun
si jak najdalej.
Po chwili uspokoi si i wyst ka z wysi kiem:
- We to z sob ! Zawie mojej siostrze. To bardzo wa ne. Ona wszystko zrozumie. Jed do mojego domu, do Hult. Jak najpr dzej! Zabierz to, nim
znowu co si stanie. Pospiesz si !
- Gdzie le y Hult?
Mówi z trudem. Po ka dym s owie nast powa a d uga przerwa:
- Pó nocna Skania... blisko lasów Göinge. Musisz zboczy z g ównej drogi przy...
W ko cu Alvar dowiedzia si wszystkiego.
- B
jecha tamt dy do domu, mog wi c ci obieca , e wst pi po drodze - powiedzia , bo wydawa o mu si , e dla chorego ch opca, który
prawdopodobnie mia nik szans wydostania si o w asnych si ach z tego miejsca, by a to sprawa ycia lub mierci.
- Dzi kuj ! Bardzo dzi kuj . To pilne! Kapitanie, w twych r kach jest mier . Wszystko obróci o si przeciwko nam. Powiedz to mojej siostrze!
- Jak ona si nazywa?
Bror Nilsson zaczyna znowu majaczy .
- Przeprowadzili my si ... do Danii. Po tym jak król Karol...
Spróbowa jeszcze raz.
- Ona zosta a. W Hult. Wysz a za m
. Przej li dwór. Ja mia em dosta ten drugi. Tu w Danii. Nasze m odsze rodze stwo... zosta o wyrzucone. A
mo e sami uciekli? Znajd ich! Grozi im niebezpiecze stwo! Mnie tak e i mojej siostrze. Dwór sp on ...
- Jaki dwór?
- W Da... - Bror mówi coraz niewyra niej, z trudem wypowiada pojedyncze s owa. - Ojciec... sp on w rodku. Powiedz jej... to wszys...
os zamar . Jedynie usta porusza y si bezg
nie. Alvar pochyli si nad ch opcem i z tych pó wypowiedzianych s ów wy owi ostrze enie, cho nie
by do ko ca pewien, czy w
ciwie poj chorego: „Tylko pami taj, oboj tnie co by si dzia o, pod adnym pozorem nie otwieraj tego!”
Niech tnie podniós si z pos ania. Nie by zbyt silny, cho o wiele zdrowszy ni ten biedak. Z nich dwóch tylko on móg wykona to zadanie.
ciwie nikt dok adnie nie wiedzia , co dolega Brorowi Nilssonowi. Nikt go nie zbada , ba, nikt nawet nie mia zamiaru do niego podej
. Alvar czu
si za niego odpowiedzialny. Pragn pomóc temu ch opcu, który znów straci przytomno
.
Obejrza go dok adnie. Prócz brzydkich ladów na szyi dostrzeg poparzenia, tak jak si spodziewa . To by si zgadza o z tym, co powiedzia
ch opiec. Ze jego dwór w Danii strawi po ar.
Alvar odwróci Brora i opatrzy rany n dznymi rodkami, jakie mia pod r
. Wiedzia , e wo anie na tak zwanych piel gniarzy nie ma sensu, bo ci
nie przejmowali si takimi drobiazgami jak opieka nad chorymi. Natomiast lekarz wojskowy ani razu nie pojawi si w stajni.
Alvar od
skórzan torebk w najdalszy róg pomieszczenia, by nie przeszkadza a.
Zrobiwszy wszystko, co móg , dla nieszcz snego ch opca, podj decyzj . Nie by wprawdzie jeszcze zdrowy, daleko mu do tego - ale my l o tym, e
mia by zosta w tym ohydnym miejscu cho jeden dzie d
ej, wyda a mu si nie do zniesienia. Bror Nilsson Huldt zleci mu zadanie. Potrzebowa
nie takiego bod ca, by wydoby si z apatii i l ku, jaki pora
go na my l o przedzieraniu si przez wrogi kraj. Zapragn wróci do Szwecji. Niech
si dzieje, co chce!
Nagle ch opak wyci gn do niego r ce.
- Nie powinni my tego robi ! Nigdy! By o nas czworo! Niebezpiecze stwo! miertelne niebezpiecze stwo.
owa znów si urwa y. Alvar przybli
si do ch opca, ale doszed go jedynie szept: „Vanland. Donald. Hult. Oczy”.
- Dobrze, pojad do Hult, do twojego domu - uspokoi go. - Jak nazywa si twoja siostra?
Wydawa o mu si , e chory wymówi jakie trzysylabowe imi , a potem dosz y go jeszcze ciche s owa:
- le wybra a. I ojciec tak e, du o wcze niej. Wszystko posz o z drog . Czy oni tego nie rozumieli? Po piesz si . Pomó jej! Pomó jej zrobi to, co
nale y. Naprawi szkod ! Naprawi ...
Znów opad z si .
Dziwne, ale wygl da o na to, e na ch opca sp yn spokój. Wreszcie zasn . Alvarowi wydawa o si , e to z powodu zrzucenia ci
aru z serca,
opatrzonych ran i ogólnie ze zm czenia.
Teraz jednak Alvar poczu si zagro ony, podenerwowany, pe en niech ci nie skierowanej bynajmniej przeciw ch opakowi.
Poniewa nie móg wzi
Brora z sob , bo musia by go nie
przez ca y czas, a na to nie mia si , uda si w drog sam. Pod os on nocy zdo
wymkn
si przez dziur w cianie tu przy pod odze stajni i uj
spojrzeniom wartowników.
Nadal jednak czu si dziwnie nieprzyjemnie. Przepe nia a go odraza, by podekscytowany, jakby chcia , a nie móg od czego uciec.
ROZDZIA III
Zza ciany dochodzi st umiony szloch. Niczym skarga z otch ani rozpaczy.
Czasem k opoty potrafi z ama cz owieka. Gdy pogasn wszystkie wiat a nadziei, wiat ogarniaj ciemno ci.
Bez przysz
ci. Bez najzwyklejszego przyjaznego s owa.
Bez niczego.
W pokoju sypialnym dworu w Hult na brzegu
ka siedzia a m oda kobieta. Za amuj c d onie, ali a si cichutko. Wiedzia a, e jej twarz spuch a od
aczu i pokry a si czerwonymi plamami, ale nie mog a si uspokoi .
- Nic nie rozumiem - szlocha a. - Dlaczego? Dlaczego? Co ja takiego uczyni am?
Pokój by w
ciwie bardzo adny, jasny, z kwiecistym szlakiem zdobi cym kraw
sufitu. Meble pami ta y czasy dzieci stwa, mama wybiera a je z
tak trosk , by dopasowa do stylu pomieszczenia.
Mama... Jak to by o dawno!
Zazgrzyta zamek w drzwiach. Dziewczyna zastyg a. Wyprostowa a si i nabra a powietrza w p uca jakby w odruchu samoobrony.
W pokoju panowa pó mrok, zas ony by y zaci gni te, a okiennice na zewn trz zamkni te i zabite gwo dziami.
Wszystko po to, by nie da o si zajrze do rodka. Wi zienie.
Pomimo mroku dziewczyna wiedzia a dobrze, kto wchodzi. Nikt inny bowiem jej nie odwiedza .
czyzna, w którym kiedy by a taka zakochana, pochyli si nad ni .
- No i co? Jeste g odna? - zapyta .
Nie by a w stanie mu odpowiedzie , z trudem prze kn a lin . Nie jad a ju od wielu dni i on dobrze o tym wiedzia .
Jego g os, który niegdy tak kocha a, teraz brzmia zimno i bezwzgl dnie.
- Sama jeste sobie winna! - mówi . - Nic nie dostaniesz, póki mi nie powiesz. No, mów! Gdzie to ukry
?
- Nie rozumiem, o co ci chodzi - wyszepta a przera ona i cofn a si przed pochylaj
si nad ni gro
postaci . Jej odruch jeszcze bardziej go
zirytowa .
- O, wiesz doskonale, o czym mówi . By o nas tylko czworo. Nie mieli cie prawa nam tego zabiera .
- Ale , zapewniam ci ...
Uderzy j szpicrut .
w posagu tylko ten podupad y dwór. Skarb móg by mnie uratowa !
„Mnie?” A wi c ju zdecydowa , e wszystko nale y do niego?
Wiedzia a, e to nieprawda, co mówi o dworze. Za czasów jej ojca, Nilsa Broderssona Huldta, prosperowa znakomicie. Ale jej ma onek, Emil, który
sta teraz nad ni rozz oszczony, szybko doprowadzi posiad
do ruiny. Bujne ycie towarzyskie, jakie prowadzi , kosztowa o niema o. Obraca si w
najwy szych kr gach towarzyskich, zaprasza bywalców dworu na wystawne przyj cia, cz sto je dzi do miasta. Wydatki mia nieograniczone.
Dziewczyna pomy la a z gorycz , e od dnia, w którym znale li skarb, spada y na nich same nieszcz
cia.
A mo e k opoty zacz y si ju wcze niej?
Mo e wtedy, kiedy ojciec powtórnie si o eni i pod ich dachem zamieszka a macocha z dwojgiem dzieci. Ona, jej brat Bror i dwoje niewinnych
maluchów, najm odszych z czwórki rodze stwa, zyskali nowych towarzyszy zabaw. W
ciwie maluchy nie nale
y do tego kwartetu, jaki stworzy y
nastolatki, by y za ma e. Ale Bror i ona znale li wspólny j zyk z przybranym rodze stwem... tak jej si przynajmniej wydawa o. Przystojny, troch
arogancki Emil zawojowa serce niedo wiadczonej dziewczyny...
Czy to by pocz tek wszystkich nieszcz
? Nie potrafi a odpowiedzie na to pytanie. Wiedzia a jednak, e skarb, ten niebezpieczny skarb, którego
nigdy nie powinni szuka , zmieni ca kowicie ich egzystencj .
Och, po co go w ogóle szukali? Po co wysz a za m
tak po piesznie? By a przekonana, e ich mi
b dzie trwa a po grób! Zaklina a si , e
nigdy w yciu nie pokocha innego. Ile to dziewcz t tak m odych jak ona wpad o w podobn pu apk ? Jak mog a by taka naiwna?
A teraz prze ywa a wstyd i upokorzenie. Strach o przysz
. Samotno
. Ten, którego kocha a kilka krótkich miesi cy, teraz budzi w niej wstr t.
Najgorsza by a my l o tych, którzy bezpo rednio odczuli konsekwencje jej decyzji: ojciec, brat i dwoje najm odszego rodze stwa. Ju tak d ugo ich
nie widzia a!
- Gdzie s maluchy? - szepn a. Bola j bok od smagni cia szpicrut . - Jak one si miewaj ?
- A sk d ja mam wiedzie ? Zapewne jest im dobrze! yj sobie spokojnie w Danii u twego beznadziejnego ojca i mojej cudownej mamy. Ojciec
pewnie ich rozpuszcza, tego mo esz by pewna. Dzi kowa niebiosom, e mama ma wi cej oleju w g owie. Wie, e dzieci trzeba trzyma krótko.
Dziewczyna w
nie tego obawia a si najbardziej. Pami ta, e serce jej krwawi o, kiedy wszyscy opu cili Hult i przenie li si do Danii. Zosta a sama
ze swym m
em. Ju wtedy, tak krótko po lubie, u wiadomi a sobie, e jej ma
skie szcz
cie nie potrwa d ugo.
Teraz ulotni o si bez ladu.
Alvarowi Svantessonowi Befverowi z trudem uda o si przedosta do Helsingör. Wkrótce mia odp ywa prom na drug stron cie niny.
Nie móg zap aci , ale umówi si z szyprem, e w zamian za miejsce na pok adzie pomo e przy za adunku i przy wy adunku.
Praca by a zbyt forsowna dla os abionego Alvara, ale zacisn z by. Musi wytrzyma !
Wraca! Wraca do Szwecji! eby tylko przedosta si do ojczystego kraju, dalej ju sobie poradzi.
Alvar zdawa sobie spraw , jak le wygl da. Po kilku tygodniach zmagania si z gor czk mia wpadni te g boko oczy i wychudzone policzki.
Ubrany by w podarty mundur. Nie zdawa sobie jednak sprawy, e w kobietach taki widok budzi instynkt opieku czy. By przystojny, z ciemnoblond
czupryn , w której latem odbija y si promienie s
ca. Teraz jednak w osy pokry brud i pot. Twarz mo na by uzna za bardzo poci gaj
, gdyby
okrucie stwa wojny nie zostawi y na niej trwa ych ladów w k cikach ust i w oczach.
Ale nawet mimo fizycznej ruiny by o w tym oficerze co dostojnego i patrzy o si na niego z przyjemno ci . Mo e dlatego, e uda o mu si zachowa
równowag psychiczn i uczciwo
.
Niedaleka droga do Helsingör bardzo go zm czy a. Os abiony chorob musia odpoczywa po ka dym przebytym kilometrze. Przemieszcza si
wy cznie nocami lub w najwi kszym skwarze po udnia, by nie nara
si na spotkanie
nierzy wrogiej armii. Ale prawdziwe niebezpiecze stwo
zagra
o mu z innej strony...
Odnosi nieprzyjemne wra enie, jakby by prze ladowany. Teraz zyska ju pewno
, jaka jest tego przyczyna.
Ruszaj c w drog , zawiesi na szyi skórzany mieszek Brora Nilssona Huldta. Jednak dozna wówczas uczucia takiej odrazy, e cisn torebk i rzuci
si do ucieczki.
Wróci jednak, wszak z
obietnic umieraj cemu ch opcu...
Wetkn mieszek do kieszeni wojskowego p aszcza, by o troch lepiej, w ka dym razie da o si z tym
. Do
dziwnym zbiegiem okoliczno ci
dwukrotnie zapomina zabra p aszcz z miejsc, gdzie zatrzymywa si na odpoczynek. Ale roztargnienie pewnie nale
o przypisa os abieniu po
przebytej chorobie.
Wielokrotnie zm czenie bra o nad nim gór i pok ada si gdzie przy drodze, by si przespa , mimo e pragn jak najszybciej wróci do rodzinnego
kraju. Raz zasn pod d bem niedaleko traktu. By o to tu przed witem. Przy ni o mu si , e jaka stara kobieta o twarzy przesi kni tej z em pochyla
si nad nim i wpatruje we z nienawi ci i pragnieniem mordu. Mia a okropne, przera aj ce oczy!
Alvar obudzi si z krzykiem. Oczywi cie nikogo nie by o w pobli u, wystraszy jedynie jak
zwierzyn , która uciek a daleko w pole. Szyj mia
dziwnie spuchni
, dudni o mu w skroniach, a oczy a wysz y mu na wierzch.
Przez d ug chwil siedzia jak sparali owany, z trudem api c oddech. By przera ony do utraty zmys ów. Ba si zasn
ponownie, wola od razu
ruszy w dalsz drog w jesienny szary poranek. Nad kami unosi a si mg a, ciemne niebo z wolna rozja nia o si , zapowiadaj c nastanie nowego
dnia.
Alvar nie móg zapomnie okropnej twarzy kobiety, która mu si przy ni a. I tych strasznych oczu...
Drgn gwa townie, bo u wiadomi sobie, e znów zapomnia swego p aszcza. Kolejny raz musia si po niego wróci . Czy to przypadek? A mo e co
lub kto celowo usi uje odci gn
go od niego?
Kiedy dotar do portu w Helsingör, zobaczy na nabrze u dwoje dzieci, siedz cych na s upkach cumowniczych. Alvara nie zdziwi ten widok.
ócz ce si dzieciaki stanowi y codzienny obrazek na drogach Skanii i Danii. Bezdomne sieroty nie przykuwa y niczyjej uwagi. Cz sto dzieci czy y
si w gromadki i te grupy
y w asnym yciem, oddzielone od zasklepionych w sobie obywateli z wy szych warstw. Z czasem n dza zmusza a je do
agresji. Stawa y si coraz bardziej bezwzgl dne, k ama y, krad y, stanowi c zagro enie dla spo ecze stwa.
Najm odsze dzieci cierpia y najdotkliwiej. Starsi nie chcieli przyjmowa ich do swego grona, cz sto oni tak e cierpieli niedostatek.
Tak wi c Alvar nie przej si szczególnie t dwójk . Widzia ju tak wiele n dzy, e przywyk do podobnych obrazków. S pewne granice ludzkiej
wra liwo ci. Na widok tylu nieszcz
cz owiek zatraca wspó czucie, instynkt opieku czy. Jest to swoisty mechanizm obronny.
A mimo to by o w tych maluchach co , co przyci gn o uwag Alvara. By mo e wywo
a to my l o nadchodz cej zimie. Sprawia y wra enie takich
samotnych, g odnych, zdumionych nieczu
ci otoczenia. Ch opiec móg mie oko o pi ciu lat. Trzyma opieku czo za r czk m odsz , mo e trzyletni
dziewczynk . Siedzieli ze wzrokiem utkwionym w przeciwleg y brzeg, gdzie znajdowa si Hälsingborg.
Rysy ich twarzy wyda y mu si dziwnie znajome. Ale nie móg sobie u wiadomi , do kogo byli podobni.
Dzieci by y urocze, mimo e n dza w widoczny sposób je dotkn a.
Alvar zamierza usi
na beczce, która sta a ko o nich, podszed wi c i spontanicznie, nim zdo
si zastanowi , zapyta :
- Jeste cie g odni?
Natychmiast po
owa , e w ogóle si odezwa . Co za idiotyczne pytanie!
Odwrócili zm czone, brudne buzie w jego stron .
- Tak - odpowiedzia ch opczyk z nadziej w g osie.
- Ja te - przytakn Alvar. Czu si okropnie, e nie mo e ich niczym pocz stowa . - Czekacie na prom?
- Musimy wraca do Matyldy - odezwa a si dziewczynka. - Ona jest kochana. U niej b dzie nam dobrze.
- Ale nie mo emy przedosta si przez cie nin - doda ch opczyk.
- D ugo ju czekacie?
- Tak. eby pop yn
promem, trzeba mie pieni dze - rzek rozbrajaj co rezolutnie.
Naraz dobieg ich jaki ha as. Nadje
powóz. Turkocz c na bruku, skierowa si w stron portu. Kiedy zatrzyma si przy nabrze u, stangret
pomóg wysi
dystyngowanej damie w
obie. Po krótkiej wymianie zda wpuszczono j na pok ad. Mia a ze sob tyle baga y, e wszyscy musieli
pomaga je wnosi .
Alvar obserwowa t scen ze zdziwieniem i niech ci .
- Niektórzy maj dobrze - mrukn pod nosem. Odwróci si do dzieci, ale ich ju nie by o.
Us ysza rozkaz podniesienia kotwicy. Raz jeszcze rozejrza si wokó . Dzieci chyba opu ci y nabrze e w chwili, gdy on obserwowa zaj cie.
Dr czy y go wyrzuty sumienia, e nie pomóg tym biedactwom. Zm czony i zniech cony wszed na pok ad na samym ko cu.
Prom odbi od brzegu.
I wtedy w
nie Alvar u wiadomi sobie, e imi siostry, które Bror szepta w malignie, brzmia o prawdopodobnie Matylda.
A te dzieciaki by y podobne w
nie do Brora. Te same pi kne, szlachetne rysy, takie same wielkie inteligentne oczy.
„Wszystko jej opowiedz! Nasze m odsze rodze stwo... zosta o wyrzucone. A mo e sami uciekli?”
Bror Nilsson by ci
ko ranny. Czwórka rodze stwa. Najwyra niej jedyn osob , w której spotkana przez Alvara trójka pok ada a nadziej , by a
starsza siostra Matylda. Bror powiedzia , e wysz a za m
. Ale czy nie wspomina przy tym, e „ le wybra a”? Tak jak ojciec. Alvar nie pami ta
dok adnie. W ka dym razie w posagu otrzyma a dwór Hult, natomiast Bror mia odziedziczy inny dwór, w Danii, który w
nie sp on .
A niech to! Powinien zaopiekowa si t dwójk . Przynajmniej tyle móg uczyni dla Brora, no i dla malców.
Usiad na awce w k cie pok adu. Zamy li si . Poczu , e nie powinien si tak forsowa , póki ca kiem nie wydobrzeje. Poza tym ostatniej doby nic nie
jad . To si nigdy nie uda! pomy la , gdy przed oczami zacz mu ta czy horyzont. Skuli si i zasn .
ni o mu si , e zewsz d otaczaj go p omienie. Wi si i wrzeszcza jak op tany, stara si wydosta z piekielnego ognia. Ale z jego ust nie
wydobywa si
aden d wi k. Oczy? Znów zobaczy te ohydne oczy, pa aj ce
dz zemsty.
Mary nawiedza y go jeszcze tylko przez chwil , bo osoba miertelnie zm czona pi snem sprawiedliwych. Kiedy wraca do stanu wiadomo ci, znów
pojawi y si te oczy. Drgn i wtedy zobaczy , e kto patrzy na niego przez czarny woal. Obok siedzia a dama z powozu, no i oczywi cie nigdzie si
nie pali o. Alvar by ca kiem roztrz siony. Zrobi o mu si g upio, e tak si przerazi .
Kobieta podnios a woalk . Okaza o si , e jest to stosunkowo m oda osoba, mo e oko o czterdziestoletnia. Kiedy Alvar spojrza na ni , w jej wzroku
pojawi si b ysk. Nie zdawa sobie sprawy, jak pi knym b kitem l ni jego oczy, kontrastuj c z ubrudzon twarz . Bij ca od niego wo stajni zdawa a
si nie zra
nieznajomej.
Zaraz jednak odwróci a wzrok, jakby urazi jej cze
. Chocia to przecie ona pierwsza...
Alvar rozgniewa si . Wsta i opar szy si o burt , spogl da na pi kne Öresund.
Do diab a! Przecie nawet do g owy by mu nie przysz o j zaczepia . Na taki rodzaj flirtów nie mia najmniejszej ochoty. Ale eby prowokowa
spojrzeniem m
czyzn , a potem udawa zbrukan niewinno
, to oburzaj ce!
Tak naprawd Alvar ledwie trzyma si na nogach. Uchwyci si kurczowo relingu, bo wszystko mu wirowa o przed oczami. W
ciwie dotrze do
portu uda o mu si jedynie si woli. Posuwa si naprzód gnany pragnieniem powrotu do ojczystego kraju. Teraz, kiedy by ju prawie u celu, nast pi o
odpr
enie.
Jeden z marynarzy stan obok niego, spogl daj c na oddalaj cy si l d.
- Ma pan krzep , kapitanie - zagadn . - Ale chyba si pan troch przeforsowa przy za adunku.
- Chyba tak - u miechn si Alvar z wysi kiem.
O mój Bo e, pomy la , czy kto jeszcze jest w stanie rozró ni dystynkcje na tym podartym brudnym mundurze? Przerzucony niedbale wojskowy
aszcz wisia na relingu.
- Daleko ma pan do domu?
- Tak. Pochodz z Uppland. Ale najpierw musz dotrze w jedno miejsce na pó nocy Skanii. Obieca em pewnemu umieraj cemu ch opcu, e
dostarcz co jego siostrze, która tam mieszka. Pan rozumie, sprawa honorowa. Zaraz potem udam si do domu. Marz o tym, by si wyspa i naje
do syta...
Alvar zamierza wspomnie marynarzowi o dzieciach i prosi , by pomóg im przedosta si do Szwecji, ale ten, ycz c mu powodzenia, po piesznie
odszed .
Tak jakby si
le czu w towarzystwie Alvara?
Trudno si dziwi , skoro Alvar sam ze sob nie czu si dobrze.
Nigdy wcze niej kapitan nie by w tak marnym nastroju jak po ucieczce z niewoli. Nigdy te wcze niej nie nawiedzi o go tak przemo ne pragnienie,
by uciec od samego siebie.
Dama przed chwil tak e odesz a na bok. Rozmawia a ze swym stangretem, który równie p yn promem. Mówili zapewne o Alvarze, bo raz po raz
spogl dali w jego stron . Zgadywa na odleg
, e nie wyra aj si o nim pochlebnie.
ciwie rozumia ich. Sam, delikatnie mówi c, czu si podle. Ale wiadomo
, e inni tak e uwa aj , i jest odpychaj cy, bardzo go przygn bi a.
Przeprawa na drug stron cie niny nie trwa a d ugo. Zanim Alvar zszed na l d, uda o mu si zamieni kilka s ów z marynarzem, z którym rozmawia
wcze niej. Marynarz obieca , e je li spotka dwoje ma ych dzieci, we mie je na pok ad i przewiezie do Szwecji. Wiedzia , e wiele dzieci g oduje i e
nasta y dla nich ci
kie czasy. Je li tylko si uda, przewiezie ch opca i dziewczynk do ojczystego kraju.
Alvarowi troch ul
o. Gdyby móg , wróci by zabra rodze stwo, ale jego si y by y na wyczerpaniu i nie mia ju nic, czym móg by zap aci za podró .
Na dam czeka nowy powóz. Stangret podszed do Alvara, który wycie czony przycupn na beczce.
- Moja pani chcia aby zaoferowa miejsce w powozie szwedzkiemu kapitanowi.
Alvar zdumia si .
- Ale to zbyt wielka askawo
! Jestem le ubrany, cuchn stajni , nie...
- Pan kapitan b dzie siedzia oczywi cie na ko le obok mnie.
- A w takim razie serdecznie dzi kuj , zgadzam si .
Stangret Alvarowi nie przypad do gustu. I, zdaje si , niech
by a obopólna. A mimo to wola siedzie na ko le w jego towarzystwie ani eli w rodku
powozu, gdzie musia by przez kilka godzin prowadzi konwersacj z t niesympatyczn , wyfiokowan dam .
W duchu postanowi , e wysi dzie z powozu, jak tylko nadarzy si okazja.
Stangret by Du czykiem i jego chlebodawczyni równie - pozna to po akcencie. Jej liczne baga e oznaczone by y inicja ami N.B.H.
Powóz ruszy . Alvar rzuci ostatnie spojrzenie w stron du skiego wybrze a.
Poczu ulg , e w ko cu wydosta si z kraju, przeciwko któremu walczy na wojnie i w którym potem musia znosi szyderstwa i upokorzenia.
Równocze nie jednak ogarnia a go rozpacz na my l, e zostawi w tym nieprzyjaznym kraju troje rodze stwa: bezradnego Brora i dwoje maluchów,
którym na skutek nieszcz
liwego zbiegu okoliczno ci nie uda o si pomóc. Pewnie bardzo ich rozczarowa , on, doros y. Najpierw spyta idiotycznie, czy
g odne, nie maj c przy sobie nic, czym móg by je pocz stowa . A potem straci dzieci z oczu i nie pomóg im dosta si na prom.
Alvar odczuwa wstyd i by na siebie w ciek y.
Kiedy milczenie sta o si zbyt uci
liwe, stangret zapyta kapitana o jego pobyt w Danii. Pytanie z serii podchwytliwych, jakich Alvar nie cierpia .
czyzn interesowa szczególnie jego pobyt w stajennym lazarecie. Ciekaw by , kogo Alvar tam ostatnio spotka i dok d teraz zamierza si uda .
Szwedzki kapitan odpowiedzia krótko i zwi
le, nic nie ukrywaj c. No, mo e z wyj tkiem historii dwojga ma ych dzieci. W
ciwie sam nie rozumia
dlaczego, ale nie zdradzi si nawet s owem. Mo e my
c o nich odczuwa zbyt wielki ból? A mo e to wo nica by zbyt w cibski?
Do Hälsingborga przybyli pó nym wieczorem. Nie przejechali ca ej trasy, jak zaplanowali, bo zaskoczy y ich ciemno ci. Musieli zatrzyma si na
nocleg.
Alvar przypuszcza , e dama go po egna, tymczasem postara a si o pokój dla niego i zaprosi a na kolacj .
Alvar by w tak kiepskiej formie, e przyj jej propozycj z wdzi czno ci . Wiele miesi cy up yn o, od czasu kiedy jad normalnie, a my l o k pieli w
drewnianej balii oraz o wygodnym
ku wyda a mu si taka n
ca, e nie by w stanie odmówi .
Nie zdawa sobie sprawy, jak z ego dokona wyboru.
ROZDZIA IV
Co si sta o z moim yciem? zastanawia a si Matylda. Mój wspania y Emil... Ksi
z bajki.
Czy rzeczywi cie jestem tak z
on , e musi mnie upokarza i trzyma pod kluczem?
Nie, to nie ja zawini am.
Nie rozumiem, gdzie tkwi b d.
bie powiedzia pewnie, e zachorowa am na jak
miertelnie niebezpieczn chorob . Ciekawe, co wymy li . A zreszt , jakie to ma znaczenie?
Zawsze mi powtarzano, e ludzie, którzy nikogo nigdy nie kochali, zas uguj na wspó czucie. Bo nie ma nic cudowniejszego ni mi
, nawet je li
nie zosta a odwzajemniona.
Ale to nieprawda. W zwi zku dwojga ludzi partner, którego uczucie jest silniejsze, znajduje si na straconej pozycji i nie ma w tym bynajmniej nic
cudownego ani wielkiego.
Upokorzenia, jakich doznaje, potrafi zabi w nim wiar i szacunek dla samego siebie.
Moja mi
umar a. Nie kocham Emila, pomy la a Matylda, ale natychmiast zala a j fala wyrzutów sumienia. Ko ció g osi, e kobieta winna kocha
swego m
a. Kocha ? Winna mu pos usze stwo.
Nigdy nie przypuszcza a, e rana w sercu mo e tak krwawi . Wszystkie jej marzenia o mi
ci leg y w gruzach.
Mi
nie istnieje.
Gdyby mog a zaufa cho jednej osobie! Ale ojciec, wspania y, kochany ojciec nie yje. Zgin w p omieniach podczas po aru dworu w Danii.
Nie potrafi a oprze si my li, e nie zas
na taki koniec. Nie rozpacza aby tak, gdyby to spotka o macoch , matk Emila.
O, nie, wybacz mi, Bo e, nie wolno tak my le . Cho prawd jest, e nie mogli my cierpie macochy, Bror i ja. Dla maluchów tak e by a niedobra.
Ca e szcz
cie, e przeprowadzi a si do Danii. Szkoda tylko, e ojciec nalega , by trójka jego dzieci pojecha a wraz z nimi.
Co si sta o z Brorem? Gdzie s teraz maluchy? Dzi ki Bogu, adne z nich nie zgin o w tym dziwnym po arze, który wybuch podobno w sypialni
ojca. Bror wydosta go z p omieni i wyniós na dwór, ale okaza o si , e jest za pó no.
Wszystkie te informacje Emil przekaza jej z trudem skrywaj c triumf.
Jak d ugo zamierza j tu wi zi ?
Zastyg a w bezruchu. Kto zbli
si do drzwi.
Naturalnie by to jej m
. S dz c po krokach, znów solidnie podpity. Zawsze, gdy si upi , zmusza j do wspó ycia. Jednak do tej pory, o ironio, ani
razu nie sprawdzi si w
ku jako m
czyzna...
Matylda skuli a si , czuj c wstr t na sam my l, e móg by jej teraz dotyka . Brzydzi a si nim tak strasznie, e j sam niejednokrotnie to
przera
o.
Emil wszed do pokoju. By przystojny jak m ody bóg, cho pomimo pó mroku Matylda dostrzeg a, e zmieni si w ostatnim czasie. Twarz mu
nabrzmia a, oczy dziwnie si szkli y. Sylwetka straci a m odzie cz pr
no
. W osy, które zazwyczaj skrywa pod modn peruk , wygl da y tak, jakby
ich od dawna nie czesa . Chodzi w poplamionej kamizelce, zupe nie si tym nie przejmuj c.
Ledwie trzyma si na nogach. Zwali si ci
ko na
ko, omal nie przewracaj c Matyldy siedz cej na brzegu pos ania. Podniós si jednak i
nachyliwszy si nad ni , usi owa uchwyci jej spojrzenie. Poczu a od niego alkohol.
- A jak si dzi miewa moja tak zwana ma onka? - wybe kota . - Nie, nie, lepiej nie odpowiadaj, mam do
twojego zrz dzenia.
Matylda instynktownie cofn a si , cho wiedzia a, e to go rozw cieczy.
Nie pomyli a si , wymierzy jej siarczysty policzek. Na szcz
cie jednak uderzaj c j zatoczy si , wi c zbytnio nie ucierpia a.
- Znów zamierzasz si awanturowa ? - rykn . - znowu nic ci nie pasuje? To ja przychodz tutaj w przyjaznych zamiarach, a ty ci gle jeste
niezadowolona. Czego w
ciwie chcesz?
Matylda nic nie odpowiedzia a.
Jej cichy upór rozdra ni Emila. Chwyci j wi c mocno i powali na
ko. Dziewczyna wiedzia a dobrze, e nie ma sensu broni si przed nim. Ile to
em i musia a ulec. Teraz wi c, miast traci si y w szamotaninie, zachowywa a si biernie, by jak najszybciej by o po wszystkim.
Emil przez to musia stara si w dwójnasób, walczy ze sw s abo ci i kompletnym brakiem zainteresowania z jej strony. Nie mia odwagi spojrze
jej w twarz, zdaj c sobie spraw , e wymalowana jest na niej wielkimi literami niech
i wstr t do niego. I znów mu si nie powiod o. Po raz kolejny.
Nigdy dot d nie odnosi podobnej kl ski w kontaktach z kobietami. A tymczasem jego m sko
zawodzi a za ka dym razem, gdy by w
asn
on !
Nie móg
cierpie takiego upokorzenia. Poderwa si z krzykiem i oskar eniami, e to ona jest wszystkiemu winna. Nie potrafi go rozpali , a poza
tym jest taka brzydka i odpychaj ca, e on cho by nie wiadomo jak si stara , nie jest w stanie wype ni swego ma
skiego obowi zku. Tak,
obowi zku! I to przykrego, bo trudno zmusi si do zbli enia z kobiet tak ma o poci gaj
. Czy trudno si dziwi , e szuka pociechy gdzie indziej?
Nie panuj c nad s owami, rani jej uczucia, by odwróci uwag od faktu, e sam si nie sprawdzi . On, który puszy si , e jest wspania ym
kochankiem, nie potrafi sprosta roli m
a. Co za wstyd!
Nagle jego twarz oblek a si ch odem.
- Oko za oko, z b za z b, sama tego chcia
- szepn gro nie. - Powiedzia em ci, dostaniesz jedzenie i wyjdziesz st d, je li powiesz, co zrobili cie
ze skarbem. Moja sytuacja jest dramatyczna, zbli aj si terminy sp aty d ugów. A chyba nie chcesz, by twój ukochany dom rodzinny poszed pod
otek? - zako czy z sarkastycznym grymasem.
- Emil, ja naprawd nie wiem...
Widzia a zimn i bezwzgl dn twarz. Och, jak e mog a nie dostrzec wcze niej tego ch odu w spojrzeniu. Musia a by kompletnie za lepiona mi
ci .
owa, które wyrzek , dobi y j .
- Oddaj mi skarb, a oszcz dz to twoje smarkate rodze stwo. S w moich r kach. Je li nie udzielisz mi informacji, o które prosz , zlikwiduj najpierw
jedno z nich, powiedzmy Hermana. A je li nadal nie b dziesz mówi , swe m ode ycie zako czy równie Beda.
Matylda zastyg a z przera enia. Nie mia a poj cia, e Emil blefuje.
- Ale ja nic nie wiem! - krzykn a.
jednak ju wyszed , przekr caj c klucz w zamku.
Dziewczyna siedzia a zraniona, upokorzona i przera ona na my l o dzieciach.
- Pomocy! Niech mi kto pomo e! - szepta a bezsilna i kompletnie za amana.
Alvar Befver, mimo e nosi oficerskie szlify, nie jad w towarzystwie askawej damy. Wymy si wprawdzie od stóp do g ów, ale jego mundur nadal
cuchn stajni .
Zreszt z przyjemno ci nie skorzysta z tego przywileju. Dama nie odezwa a si do niego przez ca drog , ale zauwa
ukradkowe spojrzenia,
jakie mu posy
a. O co jej chodzi? Ma ochot na przygod ? A mo e interesowa a si nim z innych przyczyn? Mo e chce mu zleci jakie zadanie?
Przecie bez powodu nie proponowa aby mu podwiezienia i nie zaprosi a na kolacj . Co prawda posi ek spo ywa w kuchni wraz ze stangretami i
, ale mimo wszystko!
A mo e po prostu trafi na przyjazn dusz ?
Westchn , bo jego sytuacja nie przedstawia a si najlepiej. Mia ochot napisa do matki i ojca, da znak, e yje i e wraca do domu, cho mo e
jeszcze up yn
troch czasu, nim dotrze na miejsce. Ale nie sta go by o nawet na papier do pisania, nie wspominaj c ju o pieni dzach na wys anie
listu.
Mówi c otwarcie, nie posiada niczego. Kompletnie niczego, bo nawet postrz pione ubranie, jakie mia na sobie, by o w asno ci wojska.
Od pewnego czasu Alvar ba si zasypia . Zupe nie jak m ody Bror.
Ale w ko cu sen go zmorzy .
ko wydawa o mu si takie mi kkie w porównaniu z niewygodn tward prycz w stajennym lazarecie.
Alvar panicznie obawia si snów, bo od czasu gdy wydosta si z niewoli, ni y mu si wy cznie koszmary. Te straszne oczy... i uczucie, jakby kto
go dusi .
Oboj tnie jak walczy by ze snem, i tak natychmiast nachodzi y go koszmary.
Ale nie by y do siebie podobne.
Teraz te wydawa o mu si , e kto jest w pokoju. To by jeden z tych okropnych snów, które dziej si dok adnie w miejscu, gdzie cz owiek pi. Kto
sta obok jego
ka. Ale to nie by a ta okropna kobieta o k uj cym spojrzeniu. Mimo to Alvar chcia krzykn
i odp dzi nie znan posta , ale cia o nie
ucha o sygna ów wysy anych przez mózg.
aszcz? Co ten kto chce zrobi z jego p aszczem?
Ale oto posta znikn a, a Alvar wbrew wcze niejszym obawom zapad w g boki, spokojny sen.
W rodku nocy obudzi y go krzyki i wo anie o pomoc, a tak e charakterystyczne trzaski.
Po ar!
Alvar poderwa si i szybko za
ubranie. To, co mu si przy ni o, nie mia o odbicia w rzeczywisto ci. Jego wojskowy p aszcz wisia na miejscu.
Nikt go nie zabra .
Ca a gospoda zosta a postawiona na nogi. Na korytarzach i schodach t oczyli si ludzie, przekrzykuj c si nawzajem.
Kiedy Alvar wydosta si na dziedziniec, wydawa o si mu, e po ar szybko zosta opanowany.
Naraz drgn i zastyg jak pora ony.
Na awce le
nieruchomo znajomy stangret. By powa nie poparzony.
- To u niego zacz o si pali - odezwa si jaki m ody ch opak g osem, w którym przebija a nuta sensacji.
Alvar wpatrywa si w nieszcz
nika. Jego odzie prawie doszcz tnie sp on a, ale na szyi mia zawieszony skórzany mieszek Brora Nilssona.
Torebka dos ownie wypali a dziur w piersi stangreta, sama za pozosta a nie uszkodzona.
Alvar pomaca kiesze . By a pusta.
A wi c to tak, pomy la . Oto proste wyt umaczenie mojego snu. Zdaje si , e powoli zaczynam rozumie niektóre sprawy. Na przyk ad dlaczego tak
spokojnie dzi spa em.
Za
si , e stangret bynajmniej nie mia przyjemnych snów. Mo e ni o mu si , e kto go dusi? Nie, my
, e raczej po ar.
I zapewne z e, pa aj ce nienawi ci oczy widrowa y go na wylot...
No nie, przecie nie jestem przes dny! Pojawi a si znajoma dama w zarzuconym w po piechu szlafroku, krzycz c histerycznie. Uwaga wszystkich
gapiów skupi a si na niej. Alvar wykorzysta t krótk chwil i zerwawszy z szyi stangreta skórzany mieszek Brora ilssona, uciek po piesznie.
Bo w jednej chwili zrozumia to, co do tej pory by o dla niejasne.
Dzieci nieprzypadkowo znikn y z nabrze a w chwili, gdy pojawi si powóz. One po prostu ukry y si przed jego pasa erk .
Baga oznaczony inicja ami N.B.H. Je li syn nazywa si Bror Nilsson, to nazwisko ojca brzmia o prawdopodobnie Nils Brorsson, albo, co by o
cz
ciej spotykane, Brodersson. Tak, Nils Brodersson Huldt, ten który zgin podczas po aru dworu. Ojciec Matyldy, Brora i dwojga maluchów.
Mia by Alvar kontynuowa rozwi zywanie tej amig ówki i zgadywa , dlaczego spali si dwór w Danii, dlaczego sp on ojciec tych dzieci, na my l o
których Alvarowi serce si kraja o?
Bezwiednie dotkn kieszeni swego p aszcza.
Bieg na o lep, zastanawiaj c si , czy powinien wraca do Hälsingborga i szuka dzieci, co uczyni by najch tniej, czy te po pieszy do dworu Hult,
który pewnie znajdowa si ju niedaleko, by zd
przed matk Brora?
Nie, ta kobieta nie zas ugiwa a na miano matki, adna matka bowiem nie traktowa aby swych dzieci tak by ze strachu si przed ni ukrywa y. To
musia a by macocha, gdy
adne z dzieci nie by o do niej podobne. Ta trójka, któr spotka na swej drodze, mia a w sobie wrodzon szlachetno
.
Nieznajoma za , cho odziana w eleganckie szaty, wydawa a si wulgarna. Pewna siebie i pi kna, ale pozbawiona serca. I ta kobieta zawojowa a
ciciela dworu!
„Oboje le wybrali”, szepta Bror.
Zarówno siostra Matylda, jak i ojciec dokonali z ego wyboru.
Alvar ju zdecydowa , w któr stron si uda. Bror powiedzia , e czas nagli, Alvar za potrzebowa pomocy Matyldy, by wszystko zrozumie . Gdyby
tylko nie czu si tak okropnie! Jego kondycja psychiczna by a znacznie gorsza od fizycznej, cho i ta pozostawia a wystarczaj co wiele do yczenia.
Ale szcz
cie mu dopisywa o. Nadjecha wóz pocztowy i yczliwy pocztylion pozwoli mu wsi
. Raz jeszcze zamiast zap aty przyj to jego
propozycj pomocy.
Wóz nie jecha a do Hult, ale jego sta a trasa wiod a niedaleko dworu. Alvar mia wi c szans dotrze na miejsce znacznie wcze niej ni
przypuszcza . Wprawdzie wóz pocztowy zatrzymywa si tu i tam, eby wzi
pasa erów, odebra korespondencj , dostarczy listy i paczki, przyj
zamówienia i wiadomo ci dla krewnych i przyjació o chorobach, mierci, urodzeniach, ale Alvar i tak bardzo zyskiwa na czasie.
wiadomi sobie, jak wa
rol odgrywa w yciu cz owieka wóz pocztowy. Nigdy wcze niej o tym nie pomy la .
Czu si fantastycznie, pomagaj c pocztylionowi i pasa erom. Niestety, wielu bra o go za cz owieka krzepkiego, a on, nie chc c nikogo zawie
,
wiga skrzynie i kufry, cho absolutnie nie powinien by tego robi .
Ale czul si potrzebny i to sprawia o mu ogromn rado
.
Wreszcie dotarli na miejsce i pocztylion wskaza mu drog do dworu. Ostatni odcinek pokona pieszo.
ROZDZIA V
Nad morzem, nad lasami i kami nale
cymi do dworu Huk unosi a si g sta mg a. S ycha by o ptasie trele, cho teraz u progu jesieni nie brzmia y
tak pi knie jak w wiosennej porze godów. Alvara doszed klangor urawi, lec cych kluczem na po udnie. W zaro lach s ysza
wiergot mniejszych
ptaków. Niestety, nie zna nazw poszczególnych gatunków. Tyle ich by o: piewaków daj cych swe koncerty w g stym listowiu, w zaro lach,
ogrodach. W tej niezwyk ej chwili zespolenia z natur
owa ogromnie, e nie potrafi ich rozró ni .
, e ptaki milk y, gdy si zbli
. Wprawdzie nie by o w tym nic osobliwego, bo przecie na ogó ptaki reaguj tak na obecno
ludzi, ale tym razem kapitan wyczuwa w tej ciszy mierteln trwog .
Westchn ci
ko. W
ciwie dobrze rozumia te skrzydlate stworzenia. Marzy o tym, by odrzuci jak najdalej od siebie skórzan torebk . Ale
obietnic , no i by ju tak blisko celu podró y.
Alvar zbli
si do dworu od strony lasu. Pocztylion dok adnie wyt umaczy mu, jak i
, wi c nie obawia si , e zab dzi.
Przed nim znajdowa a si niewielka ka, dalej zagajnik, a za nim zabudowania. Dok adnie tak jak wyt umaczy mu pocztylion.
Nagle Alvar kolejny raz poczu przemo
ochot , by pozby si skórzanej torebki Brora. Tym razem tak siln , e z trudem powstrzyma si , by nie
uczyni tego, co nakazywa mu instynkt. Ale przecie musia dotrzyma s owa.
Gdy zbli
si do zagajnika, obla go zimny pot.
Przypomnia sobie, e kiedy zrywa torebk z szyi poparzonego stangreta, by a otwarta. Przystan i si gn po ni do kieszeni, ale nie by w stanie
utrzyma jej w r kach, wi c trzyma j na d ugim pasku jak najdalej od siebie.
Mog o by si zdawa , e to, co by o w rodku, jest ywe albo e ma dusz . Dusz na wskro przesi kni
z em.
A gdyby tak sprawdzi , co kryje skórzany mieszek?
W ostatniej chwili przypomnia y mu si s owa Brora: „Tylko pami taj, oboj tnie co by si dzia o, pod adnym pozorem nie otwieraj torebki!” Chyba nie
mówi tego powa nie. Poza tym na pewno mieszek by ju pusty. Skoro stangret go otworzy , to zapewne zabra zawarto
, cokolwiek by to by o.
Ale nie, torebka zdawa a si wa
tyle samo co przedtem. Ze wzgl dów praktycznych, cho jakby wbrew w asnej woli, wetkn j na powrót do
kieszeni p aszcza. Uczyni to po piesznie, by si nie rozmy li i nie wyrzuci jej jak najdalej od siebie.
Kiedy Alvar dotar do zagajnika, poczu znów gwa towny przyp yw strachu. Sta w g stym lasku mokrym od rosy i mg y.
Dreszcz nieznanego l ku przebieg mu po plecach.
- Jest tu kto ? - zawo
i naraz zrobi o mu si g upio, e mówi na g os.
Nikt nie odpowiedzia . Ale móg by przysi c, e nie by w lesie sam. Czu niemal namacalnie, e kto go obserwuje.
Rozejrza si wokó przera ony.
Sta obok niewielkiego pagórka poro ni tego drzewami i krzewami. Kawa ek dalej znajdowa o si strome zbocze, wi c znalaz si jakby w dolinie.
Podniós oczy i ujrza , e wierzcho ki drzew ko ysz si gro nie.
Sk d ten wiatr? Przecie poranek by taki cichy, mg a unosi a si nad
, nic nie m ci o spokoju.
A mo e to wcale nie wiatr? Co to za szepty s ycha w koronach drzew?
Listowie szumi i dr y, jakby czym przestraszone.
No nie, opanuj si , cz owieku!
Wspi si na pagórek i spojrza za siebie w dó .
Na jednym ze zboczy znajdowa a si dziura, jakby nora wygrzebana przez lisa czy borsuka.
Zamy li si .
Niektórzy ludzie potrafi wyczu obecno
zwierz cia. Mo e on równie zosta obdarzony tak zdolno ci ? Mo e w
nie w pobli u jest jakie
ywe
stworzenie?
Alvar u wiadomi sobie naraz, e stoi nieruchomo jak zamieniony w s up soli. Odetchn g boko, by nabra powietrza w p uca.
Czy to mo liwe, by tak miertelnie przerazi si jakiego zwierza? pomy la . Stoi tu blady ze strachu. Do
tego, musi wzi
si w gar
.
Ale w tej samej chwili poczu , e si dusi. Spuch a mu szyja. Alvar bezwiednie wykona ruch, jakby chcia odsun
czyje d onie. Ale to by o tylko
udzenie. Nasz a go ca kiem idiotyczna my l, e przecie jeszcze nie otworzy torebki!
Dudni o mu w skroniach. Wyra enie: „pociemnia o mu w oczach” nie jest prawdziwe, pomy la jak przez mg . Raczej jest to kolor krwistoczerwony,
przechodz cy w bordo, czerwone kr gi nikn , a zaraz potem pojawiaj si nowe. Grzmot w uszach jest nie do zniesienia, a dla oczu i j zyka jakby
brak o miejsca.
Ostatkiem si rzuci si naprzód i bez ducha wytoczy z zagajnika... Na o lep gna przed siebie, jakby chcia czym pr dzej opu ci to miejsce.
Upad i na czworakach ucieka przez ciernisko, nie bacz c na to, e rani sobie d onie i kolana. Co innego zajmowa o jego umys .
Ju si nie dusi , by wolny.
Wolny... Dziwne. Wolny przed czym?
Tak, teraz ju wiedzia . W czerwonych kr gach, jakie za mi y mu wzrok, ujrza par emanuj cych z em oczu, pe nych nienawi ci i w ciek
ci.
Mój Bo e, co to by o? dziwi si , próbuj c wsta .
Ale oto z mg y, niczym zamek widmo, wy oni si dwór, bardzo pi kny, pobielony, z ciemnymi okiennicami. Alvar obszed zabudowania i skierowa si
w stron g ównej bramy.
Brama by a zamkni ta. Zaskoczy o go to, bowiem o tej porze dwory zwykle t tni y codziennym yciem. Zastuka . Po chwili uchyli o si okienko w
bramie, przez które wyjrza stajenny.
- Szcz
Bo e - pozdrowi go Alvar. - Nazywam si Alvar Svantesson Befver i jestem kapitanem w gwardii króla Karola X Gustawa. Mam
wiadomo
dla panny... przepraszam, pani Matyldy.
W oczach m
czyzny odmalowa o si zdziwienie.
- Do pani Matyldy? Przecie ona jest chora!
- Strasznie mi przykro, ale to bardzo wa ne.
czyzna zdawa si by ca kiem zbity z tropu.
- Zawo am pana - rzek w ko cu.
- Nie zamierzam sta w bramie niczym n dzny pos aniec. - W g osie Alvara zabrzmia a surowo
, jakby karci swego podw adnego.
Przera ony robotnik dworski wpu ci go do rodka.
- Prosz mi wybaczy - rzek . - Zaraz zawo am pana.
Alvar powoli przechadza si po dziedzi cu zagospodarowanym ze smakiem. Na ka dym kroku zna by o kobiec r
. Teraz jednak wygl da o tak,
jakby nikt nie dba o kwiaty, alejki, sadzawk . Wszystko powoli niszcza o. Ale drzewo przed budynkiem mieszkalnym, które wed ug ludowej tradycji
mia o chroni dwór przed nieszcz
ciem, wyros o doprawdy okaza e.
Alvar rozgl da si dooko a i ze zdziwieniem dostrzeg , e okno na jednej ze cian domu, na rogu, jest zabite. Zaciekawi o go to. Salon, kuchnia,
jadalnia... Próbowa rozezna si w lokalizacji, a poniewa orientowa si dobrze, jaki jest tradycyjny rozk ad pomieszcze w du ych szwedzkich
dworach, szybko ustali , e okno nale y do sypialni.
Dziwne!
Ale oto z budynku wyszed bardzo przystojny m
czyzna i zdecydowanym krokiem skierowa si ku Alvarowi.
- Bardzo mi przykro - zacz - ale moja ona nie mo e pana przyj
. Jest powa nie chora. Czy mog w czym pomóc?
- Mam dla niej bardzo wa
wiadomo
od brata.
- Mog jej przekaza .
Alvar otworzy usta, jakby chcia co powiedzie , ale nie odezwa si . Zdecydowa , e wykona do ko ca zadanie, którego si podj . Ten m ody
przystojniak nie przypad mu do gustu. Od biedy mo e zniós by jego arogancj , która na ogó
wiadczy o g upocie. Jednak nie spodoba mu si b ysk
przebieg
ci w jego oczach. Ten m
czyzna by niebezpieczny.
- Niestety - rzek sucho Alvar. - Obieca em Brorowi Nilssonowi Huldtowi, e przeka
wiadomo
osobi cie. Mo e lepiej b dzie, je li wróc tu, gdy
pani wyzdrowieje? Do zobaczenia!
- Prosz poczeka ! - zawo
zarozumia y dziedzic. - Gdzie pan spotka mojego szwagra, Brora Nilssona, kapitanie Befver?
Alvar spojrza na niego badawczo.
- Niestety, nie mog panu powiedzie . Ta wiadomo
jest przeznaczona wy cznie dla uszu pa skiej ony - rzuci i po piesznie wyszed przez
bram .
Zaskoczony m
Matyldy nie potrafi zrewan owa si równie ostr replik . W milczeniu spogl da na odchodz cego Alvara, który przypomnia sobie
owa Brora: „Matylda le wybra a. Ojciec tak e”.
I naraz wszystko sta o si jasne. Kapitan sam domy li si tego, o czym nie wspomnia mu Bror: Matylda wysz a za m
za syna swej macochy.
Jak e ogromne podobie stwo istnia o mi dzy matk a synem!
Dzieci zapewne razem si wychowywa y. Nie, chyba jednak nie. Przecie najm odsza z rodze stwa dziewczynka mia a niespe na trzy lata, a wi c
matka dzieci prawdopodobnie zmar a po przyj ciu jej na wiat, mo e nawet podczas porodu. Potem wdowiec Nils Brodersson Huldt dosta si w szpony
wyfiokowanej damulki, która zaoferowa a Alvarowi miejsce w powozie.
Tak wi c dzieci nie zna y si a tak d ugo. Ale Matylda, z któr Alvarowi nie uda o si spotka , zapewne by a wówczas w takim wieku, kiedy cz owiek
zakochuje si
lepo, wy cznie ze wzgl du na urod . Zreszt jej ojciec uczyni podobnie. Wybrali matk i syna... i oboje, jak twierdzi Bror, le trafili.
Alvar, który zd
pozna i matk , i syna, przyzna mu w duchu racj .
Rozejrza si wokó . Oto znalaz si na pofa dowanej ska skiej ziemi, po
onej malowniczo na wybrze u. Cho odprawiono go z kwitkiem, nie
zamierza rezygnowa z wype nienia powierzonej mu misji. Postanowi dosta si do chorej Matyldy, oboj tnie co mia oby si zdarzy .
ROZDZIA VI
Matylda us ysza a g osy w s siednim pokoju.. ?
O, nie! Te ciowa wróci a z Danii. Jeszcze tylko tego brakowa o.
Te ciowa i macocha w jednej osobie. Oba okre lenia budzi y emocje niezale nie od epoki. O jednej i drugiej kr
y arty, na jedn i drug
pomstowano. Wi kszo
Bogu ducha winnych kobiet, którym przypad a rola te ciowych i macoch, nie zas ugiwa a na tyle niech ci.
Ale matka Emila idealnie odpowiada a panuj cej powszechnie opinii o te ciowych.
Matylda nie chcia a dawa wiary ludzkiemu gadaniu i za jednym zamachem pope ni a dwa b dy.
Jak mog a by taka naiwna? Przecie powinna wiedzie , czego si spodziewa ! Nigdy nie uda o jej si nawi za kontaktu z kobiet , która po mierci
matki zaj a jej miejsce. Przeciwnie, istnia a mi dzy nimi ukryta wrogo
. Nigdy si nie rozumia y, w
ciwie nawet nie próbowa y si zrozumie . Zbyt
wiele je ró ni o. Jak mog a wi c by taka g upia, by wybra sobie t sam osob na te ciow ?
Zza ciany dochodzi y podniesione g osy.
- A co mia am robi ? - mówi a matka Emila. - Gdzie mia am mieszka ? W spalonym dworze? Pytasz mnie, co tu robi ? To tak dbasz o sw matk ?
Zapomnia
ju , komu zawdzi czasz Hult? Przecie to ja przekona am Nilsa, by tu zamieszka z Matyld , a nie Bror. To ja si postara am, by ten
tchórz dziedziczy jedynie dwór w Danii, ongi stanowi cy w asno
mego pierwszego m
a, znacznie mniejszy i o wiele gorszy ni ten. A ty miesz
mnie pyta , co tu robi ?
- Ale nie. Oczywi cie, e jeste tu mile widziana, mamo. Mo esz u nas zamieszka . Jestem jednak troch zdenerwowany, bo mam k opoty z
Matyld ...
- A czegó si spodziewa
? Przecie to uparte dziewuszysko.
- Có , musia em si po wi ci , eby zapewni sobie prawo do dworu.
- No tak, masz racj . Chyba nie uda oby mi si przekona Nilsa, eby przekaza Hult swemu pasierbowi. Co innego, gdy zosta
zi ciem, to
znacznie wzmocni o twoj pozycj .
Matylda us ysza a, jak te ciowa opad a ci
ko na krzes o. Mia a taki osobliwy sposób siadania.
- Nie mog poj
, co tak naprawd si sta o w naszej posiad
ci w Danii - zacz a zrezygnowana. - Po ar wybuch w pokoju Nilsa. Emilu, potrzebuj
pieni dzy...
- Ja nie mam pieni dzy. Interesy tutaj id nie najlepiej...
- Wstydu nie masz, ch opcze. Chyba nie przepu ci
wszystkiego?
- Niestety, ycie na pewnym poziomie kosztuje - burkn Emil ura ony. - Ale mamy przecie skarb. Jest wart wi cej ni oba dwory razem wzi te.
Gdyby tylko uda o mi si nak oni Matyld , by powiedzia a, gdzie go ukry a.
- A sk d Matylda ma wiedzie ? Przecie to Nils go zabra .
- Co?!
- Tak, kiedy wyprowadzali my si do Danii, zapakowali my skarb. Uznali my, e b dzie najlepiej, je li we miemy go z sob . Tamtego feralnego
wieczoru Nils zaniós skórzan torebk do swego pokoju, by dok adnie obejrze klejnot. W tym czasie ja pojecha am z
wizyt mojej dawnej
przyjació ce. Kiedy wraca am, z daleka ujrza am dym, a gdy dotar am do domu... By o ju po wszystkim. Nils nie
, a z dworu pozosta o pogorzelisko.
- A co ze skarbem?
- Znikn ...
- Znikn ? Cholera! Wszystko si sprzysi
o przeciwko mnie.
Emil chyba zastanawia si nad czym , bo na moment zapad a cisza. mierci te cia najwyra niej mniej si przej ni utrat skarbu.
W ko cu rzek :
- A w
nie... Dzi z rana by tu jaki m
czyzna i twierdzi , e ma wiadomo
dla Matyldy od Brora. Nalega , e chce j przekaza osobi cie, wi c
wyrzuci em go za bram .
- Kapitan? - spyta a bezbarwnym g osem matka.
- Chyba tak. Zdaje si , e mia na sobie jaki mundur.
- Ale z ciebie g upiec! - krzykn a. - Przecie on mia skarb! Chcia go odda Matyldzie. Mojemu stangretowi uda o si wykra
torb z klejnotem.
Ale w zaje dzie tak e wybuch po ar, a kapitan zabra skórzan torebk i uda o mu si zbiec.
- A wi c Bror mia skarb. Ten mi czak!
- Tak, przerwa
mi i nie opowiedzia am ci wszystkiego do ko ca. Tego wieczoru kiedy wybuch po ar, w domu razem z Nilsem zosta Bror i te
smarkacze. Martwego ojca znalaz w
nie Bror. Prawdopodobnie ukrad skarb i zbieg . S
ba widzia a, jak ucieka na koniu. Kiedy po ar zosta
ugaszony, przeszuka am pogorzelisko, ale nie znalaz am skórzanego mieszka.
- Przekl ty Bror - sykn Emil. - Z nim zawsze by y same k opoty!
Rozmowa urwa a si , gdy matka i syn wyszli z pokoju.
Matylda siedzia a skulona, zaciskaj c d onie. A wi c Bror by bezpieczny. Ale co z maluchami, z Hermanem i Bed ? Co si z nimi sta o? Czy
przyjechali razem z macoch ?
Roztrz siona z trudem oddycha a. Kto tu by i pyta o ni . Dlaczego, dlaczego nie pozwolono jej porozmawia z tym kapitanem?!
Jeszcze nigdy sytuacja nie wydawa a si jej taka beznadziejna.
Kapitan Alvar Svantesson Befver nie zamierza bynajmniej da za wygran . Wiedzia ju nawet, w jaki sposób przedostanie si do dworu. Z
okolicznych k zwo ono siano. Dwie za adowane fury wjecha y w
nie przez bram na teren posiad
ci.
Kiedy kapitan z ukrycia obserwowa robotników na polu, zauwa
, e nadje
a jaki wóz zaprz
ony w dobrze utrzymanego konia.
Z daleka mo na by o pozna , e powozi nim bogaty ziemianin.
Alvar wyszed na drog , a wtedy wóz si zatrzyma .
- A si serce kraje, gdy cz owiek patrzy, jak tu wszystko marnieje - odezwa si m
czyzna, który najwyra niej mia ochot na pogaw dk . - Po
wyje dzie Nilsa Broderssona zabrak o gospodarza!
- Rzeczywi cie, szkoda takiego pi knego dworu jak Hult - przytakn Alvar w nadziei, e sprowokuje nieznajomego do rozmowy.
- Hult, Hult - rzek ten wyra nie wzburzony. - Przecie ten dwór wcale si tak nie nazywa!
- Jak to? - Alvar spojrza na niego zdziwiony.
- Prawdziwa nazwa brzmi Huld. W
ciciele dobrze o tym wiedz , ale utrzymuj to w tajemnicy.
- Dlaczego?
Nieznajomy wyra nie si uradowa , e ma przed kim zab ysn
.
- No có , dwór jest stary, mo na nawet rzec, prastary. Jego historia tonie w mroku dziejów.
- Wida , e jest pan cz owiekiem wykszta conym - pokiwa g ow Alvar. - Czy móg by pan uczyni mi ten honor i opowiedzie co nieco o tym
miejscu? Nie kryj , e interesuje mnie to z powodów osobistych. Bror Nilsson Huldt by ... jest moim przyjacielem.
- To Bror nie opowiedzia panu historii Huld?
- Nie. Wydaje mi si , e jest tak, jak pan mówi. Unika tego tematu, jakby wywo ywa w nim ponure skojarzenia.
Alvar wymy li t historyjk na poczekaniu, m
czyzna jednak kiwa g ow , jakby w jego s owach znalaz potwierdzenie swych wcze niejszych
przypuszcze .
- Bror to w
ciwie dobry ch opak - powiedzia . -Zreszt ca a rodzina Broderssonów to przyzwoici ludzie. Mam na my li oczywi cie pierwsz
on
Nilsa i ich czworo dzieci.
Nie doda nic wi cej. Alvar sam dopowiedzia sobie, co nieznajomy s dzi o obecnym gospodarzu Hult albo Huld. Jakie znaczenie mog a mie jedna
litera?
- Ród Inglingów... - zacz nieznajomy i zawiesi g os, czekaj c, jakie wra enie wywrze na rozmówcy.
- Aha... - Alvar czu , e musi powiedzie cokolwiek.
Ale nieznajomemu to nie wystarczy o. Wpatrywa si w Alvara w napi ciu, jakby daj c mu szans powi zania oczywistych, w jego mniemaniu,
faktów.
- Dzieje rodu Inglingów si gaj odleg ych czasów - rzek w ko cu, nie kryj c rozczarowania, e Alvar nie dostrzega wyra nego zwi zku pomi dzy
wspomnianym rodem a dworem.
W tym momencie kapitan dozna nag ego ol nienia. Przypomnia sobie strofy sag Snorrego Sturlussona.
- Pami tam. W szkole uczy em si na pami
ca ych wersetów „Sagi o Inglingach”. Za recytacj zebra em wiele pochwa ! - Alvar ucieszy si , e ma
szans zrehabilitowa si troch w oczach swego rozmówcy.
- Prosz , niech pan wsi dzie - zaprosi go m
czyzna. - Zdaje si , e prze
pan ci
ki czas. By pan ranny na wojnie?
- Zgadza si . Dzi ki za zrozumienie dla
nierza - rzek Alvar i wdrapa si na wóz. - Przyda si troch wytchnienia obola ym stopom. Przeszed em
dzi szmat drogi. Prawda, co z tymi Inglingami, niech no ich wymieni . - Zacz wylicza na palcach: - Agne, Alrek, Erik, Ingjald, Alf, Jorund, Ane Stary,
Egil Tunnadolg, Ottar Vendelkraka, Adils...
- Chwileczk ... - Przygodny znajomy powstrzyma go ruchem r ki. - Zaimponowa mi pan, kapitanie, ale ci królowie wywodz si z czasów niezbyt
odleg ych. Tutaj chodzi o najstarsz ga
rodu!
- Ale w takim razie musimy si cofn
w czasie o setki lat!
- Prawdopodobnie protoplast rodu by Yngvi-Freyr, inaczej bóg Frey. Mia syna Fjolnera, ten za Sveigdera, potem nast powa Vanlande, Visbur,
Domalde, Domar, Dyggve i Dag....
Alvar oniemia . Pami ta , co Bror szepta w gor czce. Wprawdzie wówczas wydawa o mu si , e s ysza „Vanland, Donald...” Dlaczego od razu nie
skojarzy sobie tego z „Sag o Inglingach”? Przecie zna j prawie ca na pami
!
- Chyba zaczynam rozumie - wyszepta . - Hulda... - zacz , ale zreflektowa si , e powinien pozwoli nieznajomemu troch pobrylowa . - Jak to
by o z Huld ?
czyzna przyj ten gest z wyra
wdzi czno ci .
- A wi c Hulda by a czarownic , w jej
ach p yn a fi ska krew. Pos
a po ni
ona króla Vanlanda, która tak e pochodzi a z kraju Finów, kiedy jej
ma onek uda si do Uppsali, siedziby królów, i nie wraca stamt d przez dwie zimy. Pragn a si na nim zem ci . Wied ma nas ana przez Huld
op ta a Vanlanda, prawie doprowadzaj c go do ob du. Towarzysze us yszeli jego przera liwy krzyk i pospieszyli mu na pomoc. Omal jednak nie
po amali nóg, gdy wied ma i na nich zes
a czary. Zawrócili wi c, a wtedy ona udusi a Vanlanda.
- Uff - j kn Alvar. Powoli zaczyna y mu si wy ania kontury ca ej historii, jakkolwiek brzmia o to wszystko wielce nieprawdopodobnie.
Droga, któr jechali, prowadzi a a do pi knego wybrze a. Alvar obserwowa ptaki, które urz dzi y tu sobie postój w d ugiej w drówce do ciep ych
krajów. Nadesz a ju jesie . Lasy przyoblek y si gdzieniegdzie w z ot szat , cho nadal ziele stanowi a dominuj
barw .
Bogaty gospodarz z wyra
lubo ci ci gn sw niesamowit opowie
sprzed wieków:
- A potem wynik a sprawa z Visburem, synem Vanlanda. Prowadzi on hulaszcze ycie i uwodzi cudze ony, sk ócaj c ze sob kobiety i ich synów.
Jedn z kochanek obdarowa cennym naszyjnikiem, który niegdy da w prezencie lubnym swojej onie. Synowie upomnieli si o w asno
matki, gdy
Visbur j porzuci . On jednak zwleka ze zwrotem klejnotu. Wówczas synowie zdecydowali si szuka pomocy u Huldy. Ta rzuci a kl tw na ca y ród.
oty naszyjnik mia odt d przynosi nieszcz
cie. Synowie zmówili si , e zabij ojca. Huld mieli po swej stronie. Przepowiedzia a ona, e tak ju
pozostanie na zawsze w rodzie Inglingów: krewni wzajemnie odbiera b
sobie ycie.
- No, a co si sta o z Visburem? - ciekaw by Alvar.
- Synowie podburzyli jego towarzyszy, otoczyli chat , w której spa , i pod
yli ogie .
- Tylko tego brakowa o - mrukn Alvar pod nosem.
- Po nim w adz przej syn Visbura, Domalde. On nie bra udzia u w spisku dwóch braci, ale to w niego uderzy a kl twa Huldy.
- Zapewne i jego losy nie potoczy y si najlepiej?
- Oczywi cie. W czasie jego panowania w Uppsali nadesz y lata nieurodzaju i w ko cu jego w asny lud z
go w ofierze na o tarzu.
Alvar mia ju dosy krwawej historii Inglingów. Zapyta wi c:
- A co to wszystko ma wspólnego z tutejszym dworem?
- No wi c wed ug sag Hulda, która przyby a do Uppsali z dalekiej Finlandii, zosta a za swe us ugi hojnie obdarowana. Ale potem tamtejszy lud skaza
na wygnanie za uprawianie czarów. Uciek a do kraju Sweanów, gdzie zabito j i pogrzebano. Ludzie na dworze jednak udawali, e o niczym nie
wiedz .
Alvar, zwróciwszy oczy ku niewielkiemu pagórkowi, mówi jak w transie:
- Zosta a pochowana w tym dziwnym kopcu na ty ach zabudowa , prawda?
- Eee, mo liwe - troch niepewnie odpowiedzia m
czyzna.
Ale Alvar nie mia co do tego cienia w tpliwo ci. W tym kopcu kto grzeba - i to nie by ani borsuk, ani lis, lecz m odzi ludzie, poszukiwacze skarbów.
Odnale li naszyjnik Huldy, który wied ma wzi a jako zap at za czary. Schowali go w skórzanej torebce.
Alvar przypomnia sobie, e kiedy przechodzi tamt dy, czu wyra nie czyj
obecno
.
Czy to by a sama Hulda?
Zmarszczy czo o. Wydawa o mu si , e zrozumia wszystko, cho nadal niektóre szczegó y by y dla niego niejasne. Jak to si sta o, e ci, którzy
pochowali tu Huld , nie zabrali jej klejnotu? Dlaczego zagrzebali tak bezcenny przedmiot w ziemi?
Przecie ludzka chciwo
i pazerno
tak e przed wiekami nie by a mniejsza. Nikogo by nie zdziwi o, gdyby zabójcy starej wied my ograbili j z
kosztowno ci.
Co si wi c tutaj nie zgadza!
Ale i tak informacje, jakie przekaza mu napotkany m
czyzna, wiele mu wyja ni y. Podzi kowa wi c mu pi knie i po egna si .
ROZDZIA VII
Kiedy robotnicy na polu poszli co zje
, Alvar w lizn si na za adowany prawie do pe na wóz i ukry si w sianie.
ebym tylko nie zasn , pomy la . Tak tu wygodnie, a ja jestem miertelnie zm czony.
e te cz owiek chory móg si w ci gu ostatnich dni zdoby na taki wysi ek!
miechn si z gorycz .
aszcz umie ci jak najdalej od siebie. Zatrzymaj sobie swoje skarby, Huldo, pomy la cierpko. Ja w ka dym razie nie zamierzam ci ich ukra
.
Pomy la tak celowo, by stara wied ma zostawi a go w spokoju.
Cho raczej pow tpiewa , by mog a ona odebra sygna y wysy ane przez jego mózg.
Kosiarze wrócili. Alvarowi w os si je
, kiedy mimowolnie s ucha ich rozmowy. Ch opcy rozprawiali o walorach okolicznych dziewcz t, wdaj c si
przy tym w bardzo intymne szczegó y.
Lata
nierskiego ycia uodporni y wprawdzie Alvara, ale to, co przypadkiem dosz o jego uszu, bardzo go wzburzy o. Poczu , jak wst puje mu na
twarz rumieniec wstydu. adna kobieta nie zas
a sobie na to, by tak o niej mówiono!
Dok adali na wóz coraz wi cej siana. Jeszcze troch , a si udusi. Kurz dosta mu si do nosa i gard a. Strasznie si ba , e za chwil kichnie.
Ale na szcz
cie nic takiego si nie sta o.
uga chwila min a, nim móg wygrzeba si z wozu w stodole, nie zauwa ony przez nikogo.
Uda o si ! Dosta si do dworu.
Co teraz? zastanawia si .
I w
nie wtedy, gdy le
zamkni ty w stodole, nasz y go niebezpieczne my li.
Przecie to czyste szale stwo, bzdury! W
ciwie co stoi na przeszkodzie, bym otworzy torebk i zobaczy , co kryje w rodku. Mam wierzy w
babskie gadanie i g upie przes dy? Dawa wiar histerycznym reakcjom ludzi zacofanych, którzy wmawiaj sobie, e naszyjnik jest przekl ty?
„Niebezpiecze stwo, niebezpiecze stwo”, powtarza Bror w gor czce.
I oto jeszcze jedna niejasno
. Bror powiedzia : „Nas czworo”. Kim by a czwarta osoba?
Le
bezpiecznie w wygodnym zag bieniu tu przy drewnianej cianie stodo y. Mia pewno
, e nie zabraknie mu wie ego powietrza.
Ju poluzowa rzemyk przy skórzanym mieszku, kiedy znów poczu si tak, jakby kto go dusi .
Po piesznie zamkn wi c torebk . Mo e to i przes dy, ale ryzykowa nie mia odwagi.
Ten skarb jest gro ny, nie mia co do tego adnych w tpliwo ci. Zbyt wiele si wydarzy o w zwi zku z nim, by uzna to wy cznie za zbieg
okoliczno ci.
Odsun p aszcz z nieprzyjemn zawarto ci kieszeni jak najdalej i nie zwa aj c na nic, u
si do snu. Jego organizm domaga si odpoczynku.
Je li chce posun
si naprzód w rozwik aniu tej wielce skomplikowanej historii, musi nabra troch si .
Uda o mu si ustali rozk ad pomieszcze w budynku dworu. Niestety, od strony, gdzie le
, nie by o po czenia z domem. B dzie musia wi c
przej
przez dziedziniec, by dotrze do sypialni, w której prawdopodobnie zosta a uwi ziona Matylda. Wchodzi o si tam przez kuchni i przez salon.
Czeka o go nie atwe zadanie.
By jednak zdecydowany je wykona .
Obudzi si , gdy na dworze zaczyna o zmierzcha . G ód znów da o sobie zna . Ale nie mia czasu o tym my le , bo nadesz a pora dzia ania.
Niestety, przespa kilka godzin i straci w zwi zku z tym orientacj , gdzie kto teraz si znajduje. S
by si nie obawia , co wymy li na poczekaniu,
by u pi jej czujno
.
Jedyn osob , której nie chcia spotka , by ten zarozumia y bubek, niezno ny snob, z którym rozmawia rano. Mia by spore trudno ci, by
wyt umaczy mu sw obecno
we dworze.
Wsta i rozprostowa
cierpni te cz onki. Przedosta si do wrót stodo y. Zanim wymkn si na zewn trz, starannie wytrzepa z w osów i z ubrania
a siana.
Wreszcie doprowadzi si do jako takiego porz dku. Na szcz
cie wrota stodo y nie skrzypia y. Wymkn si ostro nie i ukry za wielk studni .
Potem w lizn si do kuchni. Szcz
liwie nie spotka
ywej duszy. By w budynku!
Chyba pa stwo udali si na spoczynek, bowiem tak e salon sta pusty. W wieczornym pó mroku zdo
wszak e zauwa
, e w tym do
du ym
pomieszczeniu niewiele jest miejsc, które nadawa yby si na kryjówk . Móg by si ewentualnie schowa za krzes ami pod oknem. Ale wtedy wida by
go by o z zewn trz...
Dwie pary drzwi. Które z nich wybra ?
By zdezorientowany, brak o mu pewno ci. Je li teraz dokona niew
ciwego wyboru, ca y trud mo e pój
na marne.
Ba si nawet pomy le , co si stanie, je li zostanie zauwa ony w obcym domu.
W powietrzu unosi si ostry zapach perfum.
Wyda mu si znajomy.
Kiedy le
w stodole... U wiadomi sobie, e co go wtedy przebudzi o. A potem przez sen dobieg y go jakie ha asy, obce g osy i wzmo ony ruch
na podwórzu. Stukot ko skich kopyt na brukowanym dziedzi cu, l ejszy, bardziej elegancki ni ci
kie st pni cia koni u ywanych do pracy w polu.
Czy by przyjechali jacy go cie? Albo kto wyjecha ?
A mo e to tylko powozy zosta y odprowadzone do powozowni?
Alvar nie móg sobie przypomnie i rozz
ci si na siebie samego. Co mu jednak mówi o, e to nie Matylda u ywa takich ostrych perfum. Zna ten
zapach, ale sk d?
Tak, dama w powozie! Macocha dzieci, które spotka na przystani.
Czy to ona przyjecha a?
Oj, marny jego los, je li ta okropna kobieta wejdzie do salonu i odkryje tu jego obecno
.
W g stniej cym mroku rozpaczliwie usi owa podj
decyzj , które drzwi wybra . Wtedy us ysza jaki d wi k.
ali si w mroku.
Tak, teraz ju wiedzia , gdzie jest Matylda.
Na palcach podszed do drzwi. Ba si zapuka , nacisn wi c lekko klamk .
By y zamkni te.
Je li prawd jest, e dziewczyna le y ci
ko chora, to przecie nie zamkn a drzwi od rodka. Alvar przesun d oni nad framug . Znalaz klucz!
Teraz tylko ostro nie.
Przekr ci klucz w zamku.
acz ucich .
ROZDZIA VIII
Matylda siedzia a napi ta jak struna. To chyba nie Emil, ale przecie nikt inny tu do niej nie przychodzi.
Drzwi uchyli y si bezg
nie i do rodka w lizn si bezszelestnie jaki m
czyzna.
Co ten Emil znowu wymy li ? Chyba nie wynaj jakiego zbira, eby... odebra jej ycie? Chocia ju nic jej nie zdziwi, je li chodzi o m
a. Jest
chorobliwie
dny w adzy, a przy tym na wskro z y.
A mo e to ten kapitan, który pyta o ni ?
Dobry Bo e, spraw, by to by on!
- Matylda? - us ysza a obcy szept.
Oczy Matyldy przyzwyczajone do ciemno ci spostrzeg y wysokiego m
czyzn w mundurze. Czy nie jest to szwedzki oficer? Trudno oceni , mo e to
tylko jej pobo ne yczenie.
- Kim pan jest? - spyta a, a w jej g osie wyczu mo na by o zarówno strach, jak i nadziej .
- Prosz si nie obawia - szepn i podszed bli ej.
Uderzy j w nozdrza ostry zapach stajni. Odruchowo poderwa a si na równe nogi i cofn a gwa townie.
- Niech si pani nie boi - powtórzy . - Nie jestem z odziejem, nie zrobi pani nic z ego. - Uk oni si lekko i doda : - Nazywam si Alvar Svantesson
Befver, jestem kapitanem w armii szwedzkiej. Przybywam z pos aniem od pani brata.
Dzi ki, dobry Bo e.
- Och, spotka pan Brora? - spyta a gor czkowo. - Jak e on si miewa?
Bezwiednie wykona a kilka kroków w przód i sta a teraz tu obok Alvara.
- Jest pani taka szczup a, niepozorna - rzek ten zdziwiony. - Zupe nie inaczej wyobra
em sobie osob , w której ca e rodze stwo pok ada sw
ufno
.
Jego s owa wprawi y j w zak opotanie, ale od razu wy owi a z nich informacj , której by a tak spragniona.
- A wi c spotka pan tak e Hermana i Bed ? Co z nimi? Czy ona jest dla nich dobra?
- Obawiam si , e wie ci, które przynosz , nie s zbyt pomy lne - rzek z ubolewaniem. - Teraz jednak musimy czym pr dzej st d ucieka .
- Za
buty, a pan niech w tym czasie opowiada. O Bo e, czy rzeczywi cie wydostan si z tego wi zienia?
- Naturalnie.
Stan przy oknie i odwróci si ty em, by Matylda swobodnie przebra a si w ciep odzie i w
a buty.
- Niestety, nie mam szczególnych powodów do dumy - westchn . - By em zmuszony pozostawi Brora w stajennym lazarecie w Danii razem z
wieloma opuszczonymi
nierzami szwedzkimi. Sam ledwo wyliza em si z ran i nie mia em do
si y, by go d wiga taki kawa drogi. By ... bardzo
chory i poparzony.
- Wiem - wyszepta a. - Próbowa wynie
ojca z p on cego budynku. Ale co z dzie mi? Wie pan co o nich?
- Tak. Najwi ksze wyrzuty sumienia odczuwam w
nie z ich powodu. Mog em im pomóc... a nie uczyni em tego.
Opowiedzia o epizodzie, którego by
wiadkiem na przystani w Helsingör. A tak e o tym, e zbyt pó no zorientowa si , i dzieci s rodze stwem
Brora. Potem usi owa naprawi swój b d i poprosi innych ludzi, by pomogli przedosta si maluchom przez cie nin Öresund.
- Ale prosz mi powiedzie , czy one... same uciek y z domu, czy zosta y wyrzucone?
- Bror tego nie wiedzia . Ja te nie. Ale macocha w ogóle si nimi nie interesowa a. Nawet s owem o nich nie wspomnia a.
- Biedne dzieciaki... - Matylda szlocha a bezg
nie.
- Czy pani jest ci
ko chora? - spyta .
- Chora? Wcale nie jestem chora. By am tu... przetrzymywana wbrew w asnej woli. Wola abym nie mówi , przez kogo.
- Tego akurat nietrudno si domy li - rzek Alvar. - Nie rozumiem tylko, z jakiego powodu?
- Chcia , ebym mu powiedzia a, gdzie schowa am skarb. Bo nie powiedzia am panu jeszcze, e kiedy uda o nam si odnale
skarb, który
sprowadzi na nas same nieszcz
cia. Ale ja nie mia am poj cia, gdzie on jest. Dopiero dzi , kiedy przyjecha a moja te ciowa...
- A wi c to ona? Tak mi si w
nie wydawa o, e s ysza em turkot powozu.
- Tak, to ona - powiedzia a Matylda cierpko, zawi zuj c troczki peleryny. - Pods ucha am jej rozmow z Emilem i st d wiem, e Bror uciek ze
skarbem.
- Bror mi go przekaza - o wiadczy Alvar. - Ukry em go w kieszeni p aszcza. Nie mog em nosi torebki na szyi.
- Rozumiem. To dlatego cofn am si , gdy pan wszed . Nie pojmowa am swojej reakcji, wydawa o mi, si , e mo e tak podzia
na mnie zapach
stajni. Nie mam poj cia, dlaczego, ale ten skarb wydaje mi si
miertelnie niebezpieczny. A mo e to tylko urojenie?
- Nie s dz !
- Wydaje mi si , e Bror my la dok adnie o tym samym, co ja w tej chwili. Wiedzia , co powinni my zrobi .
- Zakopa go z powrotem w kopcu, prawda?
- Tak, to jedyne rozwi zanie.
Podesz a do drzwi i po
a r
na klamce, ale jej nie nacisn a.
- Bror wspomina , e by o was czworo. Kim jest ta czwarta osoba? - zainteresowa si Alvar.
- Siostra Emila, Vivian - rzek a Matylda i dreszcz przeszed jej po plecach. - Schowali my skarb do skórzanej torebki, Vivian ukrad a go i ukry a w
swoim pokoju. Nie wiem, czy chcia a go sprzeda , czy po prostu zagarn
dla siebie. Ona nie yje - doda a bezbarwnym g osem. - Bror i ja zostali my
oskar eni, e j udusili my.
Alvar pokiwa g ow ze zrozumieniem. Matyldzie najwyra niej co jeszcze le
o na sercu, ale nie próbowa jej ponagla .
- Jak wygl da ten skarb? - spyta .
- To bardzo stary wisior ze szczerego z ota, niebywale cenny. Emil z matk znale li ju nawet kupca.
- Kiedy go wykopali cie? Czy na d ugo przed wyjazdem rodziców do Danii?
- Tak, Vivian nie od razu ukrad a naszyjnik, dlatego te nikt z nim nie kojarzy jej mierci. Ale tu po moim lubie z Emilem, przed przeprowadzk ojca
i macochy do Danii, w pokoju Vivian robiono gruntowne porz dki. Wtedy w
nie na dnie szafy znaleziono torebk ze skarbem. Prawdopodobnie cisn a
go tam Vivian, przera ona do utraty zmys ów. Ojciec i macocha zabrali skarb do Danii, ale ja o tym nie wiedzia am. Nawet mój m
nie mia o tym
poj cia. Dzi pok ócili si z matk , kto jest w
cicielem naszyjnika. Zdaje si , e w ko cu zgodzili si podzieli po po owie zap at , jak za niego
dostan - doda a Matylda z gorycz .
- Prosz powiedzie , czy pani m
i macocha u wiadamiaj sobie, jak niebezpieczny jest ten naszyjnik?
- Nie, wydaje mi si , e nigdy nie dostrzegali zwi zku mi dzy nim a nieszcz
ciami, jakie si wydarzy y. Po prostu za lepi a ich
dza bogactwa.
- Znakomicie - mrukn Alvar tajemniczo.
- Mo emy ju wychodzi ?
- Tak, ale musimy zachowa ostro no
- ostrzeg Alvar.
- Emil z matk wyjechali do miasta na spotkanie z kupcem.
Kapitan roze mia si i odetchn z ulg .
- A wi c niepotrzebnie tak si skrada em.
- Ostro no
nigdy nie zawadzi. Nie wiem, ile osób spo ród s
by trzyma ich stron .
- Przypuszczam, e nieliczni.
Matylda obrzuci a Alvara uwa nym spojrzeniem i rzek a:
- Doskonale rozumiem, dlaczego Bror powierzy panu nasze tajemnice, kapitanie Befver.
- Dzi kuj . Mo e jednak ustalimy jaki plan dzia ania. Od czego zaczniemy?
- Pójdziemy zakopa skarb w tym samym miejscu, gdzie zosta znaleziony - odpar a bez wahania.
Alvar przypomnia sobie s owa, które Bror szepta w gor czce: „Zanie
na miejsce... zwróci ...”
Wreszcie zrozumia ich sens.
- A potem maluchy! - doda a Matylda.
- W
nie o tym my la em. Poza tym musimy odszuka Brora i udzieli mu pomocy. Oby tylko nie by o za pó no.
- Wierz , e zd
ymy. Tak bardzo go kocham. Wie pan, kapitanie, zauwa
am, e doskonale si rozumiemy, chyba my limy podobnie -
miechn a si z niedowierzaniem, odczuwaj c coraz wi ksz sympati do tego cz owieka. - Prosz poczeka jeszcze chwil . My
, e rozs dnie
dzie zabra ze sob troch gotówki. Nie wiadomo, kiedy tu wróc .
- S usznie. Przez Dani i Skani przejecha em wprawdzie bez grosza przy duszy, ale to bardzo k opotliwe, a przy tym cz owiek doznaje tylu
upokorze . Pragn jednak pani zapewni , e kiedy tylko dotr do Uppland, do mego rodzinnego domu, oddam wszystko, co po yczy em...
Matylda podnios a r
i powiedzia a:
- O tym porozmawiamy pó niej.
Na moment znikn a w drugim pokoju. Alvar pomy la o tej drobnej istocie, która rozp yn a si w mroku. Zna j krótko, ledwie chwil . Od razu
jednak dostrzeg , e jest ulepiona z tej samej szlachetnej gliny, co poznana wcze niej trójka rodze stwa. Jakie to tragiczne, e osoba tak wra liwa
po lubi a takiego aroganckiego bubka. Do ko ca ycia b dzie nieszcz
liwa, zwi zana przysi
ma
sk .
- Mam na szcz
cie swoje kryjówki, o których Emil nie wie - u miechn a si Matylda, wróciwszy z s siedniego pokoju. - Nie chcia abym obmawia
mojego m
a, ale niestety do
szybko zorientowa am si , jakie jest jego nastawienie do pieni dzy.
- Ja równie zd
em si o tym przekona - rzek krótko Alvar.
Kiedy chy kiem przemykali si przez pust kuchni , powiedzia cicho:
- Jedno si w tym wszystkim nie zgadza.
- O, my
, e niejasno ci jest wiele.
- Ale chodzi mi teraz o skarb. Przecie ta niezwykle cenna ozdoba ze z ota pochodzi prawdopodobnie z trzeciego wieku naszej ery. Nale
a do
wied my Huldy, prawda?
- Tak utrzymuj wszystkie legendy zwi zane z nasz okolic .
- Dlaczego co tak cennego zakopano razem ze znienawidzon czarownic ? Przecie równie w tamtych czasach nie brakowa o ludzi chciwych.
- Na pewno! Ale przekonali my si ju , jak miertelnie niebezpieczny jest ten skarb. Dla ówczesnych ludzi zapewne tak e stanowi zagro enie.
Dlatego postanowili si go pozby i zagrzebali w ziemi razem ze zw okami tego paskudnego babsztyla.
Alvar u miechn si rozbawiony okre leniem, jakim si pos
a Matylda. Zastanawia si , ile te mo e mie lat. Ocenia j najwy ej na
dwadzie cia.
- To nie jest zwyk y klejnot, chyba pan to rozumie, kapitanie Befver.
- Dlaczego?
- Je li wierzy sagom, Visbur ofiarowa go swojej onie w prezencie lubnym. Potem Hulda odprawi a nad nim czary. Odt d przekle stwo mia o
dotyka wszystkich wielkich ludzi w rodzie Inglingów i sprawia , e najbli si krewni b
stawali przeciwko sobie i zabijali si wzajemnie. Naszyjnik
przechodzi z r k do r k i wreszcie trafi do kolejnego potomka Inglingów, króla Agne...
- Król Agne uznawany jest za pierwszego historycznego króla Szwecji - wtr ci Alvar.
- Zgadza si . I wie pan, jak okrutn
mierci zgin ten w adca.
- Tak. Zosta uduszony i powieszony na ga zi na swym naszyjniku. Wydarzy o si to na po udniowych przedmie ciach obecnej stolicy, Sztokholmu.
- Znakomicie. Widz , e pan doskonale orientuje si w naszej historii. Jaka to przyjemno
znów rozmawia z cz owiekiem wykszta conym... Ale oto
dochodzimy do sedna sprawy. Po mierci króla Agne wied ma zabra a przekl ty klejnot i uciek a na po udnie. W pogo ruszy za ni t um
rozw cieczonych poddanych. Pragn li ukara Huld za kradzie , a tak e za czarodziejskie praktyki.
- Ale przecie to niemo liwe - zaoponowa Alvar, zapominaj c e musz rozmawia szeptem. - Hulda nie mog a
tak d ugo! Po raz pierwszy
pojawia si w czasach Vanlanda, który panowa pod koniec trzeciego wieku. Potem nadesz a kolej na króla Visbura, Domalda, Domara, Dyggve, Daga,
no i Agne. Nieprawdopodobne, aby prze
a tylu królów.
- Dlaczego nie? - rzek a Matylda z zapa em, szcz
liwa, e wreszcie ma z kim porozmawia . By mo e by a to pierwsza rozmowa z kim
inteligentnym, odk d Bror i ojciec opu cili granice Szwecji. - Prosz mnie pos ucha , kapitanie! Królowie w tamtych czasach nied ugo siedzieli
bezpiecznie na tronie...
- Zgoda.
- A Agne, ostatni z nich, wed ug róde pisanych umar na pocz tku pi tego wieku.
Oboje ca kiem zapomnieli, e powinni si spieszy .
- No w
nie, od ko ca trzeciego do pocz tku pi tego wieku! To oko o dwustu lat! Oczywi cie, e nie jest to mo liwe.
Matylda nie ust powa a.
- Przecie okre lenie dat jest tylko przybli one. Dopuszczalny b d mo e wynie
nawet kilkana cie lat. O pierwszych królach nie zachowa y si
adne wzmianki historyczne, dowiadujemy si o nich jedynie z sag. Nie mam w tpliwo ci, e oni naprawd istnieli, ale przecie nie jest to potwierdzone
w adnych materia ach ród owych. Po drugie, aden z ówczesnych w adców nie panowa d ugo, o tym ju wspominali my, a po trzecie, Hulda by a
czarownic i zna a si na magii.
- O, co do tego nie mam adnych w tpliwo ci!
- Za
my wi c, e kiedy sprowadzi a mier na Vanlanda, by a bardzo m oda. A przecie mog a do
stu dwudziestu lat. Czy mo na to wykluczy ?
- Je li chodzi o czarownice, wszystko jest mo liwe. Mia y swoje sposoby na przed
enie ycia. A ta stara wied ma, która pojawia a si w moich
snach... Widzia a j pani, a propos?
- Tak! Pierwszej nocy po odnalezieniu skarbu wszyscy nili my koszmary. Okropne koszmary. widruj ce oczy, prawda?
- W
nie. I ohydna pomarszczona twarz starej, ba, prastarej kobiety.
- Zgadza si - przytakn a Matylda. - Takiej starej twarzy nie widzia am jeszcze u adnej staruszki.
- No có , poddaj si . To mog a by Hulda. Niewykluczone, e
a tak d ugo, a ten naszyjnik jest zapewne tym samym, na którym zawis król Agne.
- Wszystko wydaje si mie logicznie uzasadnienie. Ten wisior jest przesycony z em, ci
y na nim przekle stwo. W nim ma ród o przemoc i agresja,
która ci gle na nowo si odradza.
- To prawda - przyzna Alvar.
- Ale teraz po pieszmy si ju . Nie mo emy ryzykowa spotkania z Emilem. On nie rozstaje si z broni .
- Ja natomiast nie jestem uzbrojony, a poza tym nie ca kiem jeszcze doszed em do siebie po odniesionych ranach.
Odruchowo poda a mu d
i chy kiem wykradli si z budynku na dziedziniec.
ROZDZIA IX
- Jak dziwnie znowu znale
si na dworzu - szepn a Matylda, ciesz c si w duchu, e trzyma si bezpiecznej d oni Alvara. - Zbyt d ugo
przebywa am w zamkni tym pomieszczeniu. Chod my t dy, przemkniemy si wzd
ciany...
Ile w niej ufno ci, my la Alvar, który przez kilka ostatnich lat wiód twardy
nierski ywot i odzwyczai si od kobiet. Nie podziela bowiem
zainteresowania swych towarzyszy broni dla du skich dziewek.
Matylda, córka Nilsa Broderssona, by a zupe nie inna. Taka kobieta mog a si podoba ! Filigranowa, delikatna jak figurka z porcelany, a mimo to dla
odszego rodze stwa stanowi a oparcie. A przy tym inteligentna i wykszta cona...
Co za pech, e ten obrzydliwy Emil zdo
j nak oni do ma
stwa. To prawdziwa tragedia dla niej... a tak e dla tych, którzy poznali j pó niej.
Uda o im si przedosta przez bram , której nikt nie pilnowa . Nie wiadomo, gdzie podziewa a si s
ba.
- Cicho - szepn Alvar przera ony, gdy ju znale li si na zewn trz.
Zastygli w bezruchu.
Doszed ich turkot kó i w tej samej chwili zza zakr tu g ównej alei prowadz cej do dworu wy oni si powóz.
Wraca nie mogli, bo znale liby si w pu apce. Po jednej stronie drogi ci gn y si pola, po drugiej za do
rzadko poro ni ta d browa.
- Chod my - rzuci Alvar, poci gaj c dziewczyn w stron drzew.
Bieg przed siebie po nierównym pod
u, by znale
kryjówk dla obojga, a Matylda pod
a za nim, kurczowo trzymaj c go za r
.
Ale ju zostali zauwa eni. Powóz si zatrzyma .
- Stójcie albo b
strzela ! - krzykn Emil.
- Nie zd
y za adowa broni - uspokaja Alvar Matyld . - Biegniemy dalej, dasz rad , pani?
- Oczywi cie.
Po chwili us yszeli wystrza , ale znajdowali si ju w bezpiecznej odleg
ci.
Uciekali przez d brow , która przypomina a park, a dostali si do g ównego traktu ci gn cego si wzd
wybrze a.
- Tu nie ma si gdzie schroni ! Musimy przedosta si do tamtego lasu! - zawo
Alvar pokazuj c na zachód.
- S usznie - zgodzi a si Matylda. W jej g osie mimo zm czenia pobrzmiewa zapa . Alvar rozumia , e dla niej jest to jedyna szansa, by wydosta si
na wolno
, i tej okazji chwyci a si jak ton cy brzytwy. Bez chwili wahania.
yszeli, e powóz zawróci i jecha dworsk alej w ich kierunku.
- Nie zd
ymy zakopa z powrotem skarbu w tym samym miejscu, gdzie zosta znaleziony! - wo
a zadyszana Matylda.
- W takim razie poszukamy najpierw maluchów.
- Dobrze.
Powóz ju zakr ca i wje
na g ówny trakt.
- Och, nie uda nam si uciec! - j kn a.
- Ale tak! Jeszcze tylko kawa ek!
Zatrzymali si dopiero wówczas, gdy Alvar uzna , e s dostatecznie daleko. W ustach czu smak krwi, a nogi odmówi y mu pos usze stwa.
Matylda upad a na ziemi kompletnie wyczerpana. Alvar poszed jej ladem.
- W
ciwie nie powinien pan tego robi . Nie jest pan jeszcze ca kiem zdrów, kapitanie! - rzek a Matylda, odczuwaj c wyrzuty sumienia.
- Chyba tak. Ale i dla pani jest to du y wysi ek, tyle czasu sp dzi a pani w zamkni ciu!
miechn a si wymuszenie.
- Rzeczywi cie, kiepscy z nas biegacze.
Przez chwil le eli obok siebie na trawie, wyci gni ci na wznak, usi uj c z apa równy oddech. Po chwili Matylda zapyta a:
- Czy musimy taszczy ze sob ten paskudny skarb?
- By bym szcz
liwy, gdybym móg si go pozby - odpar Alvar po chwili namys u.
- Ja równie . Odnosz bowiem wra enie, e ten klejnot zatruwa powietrze wokó nas.
- Dobrze rozumiem, co pani ma na my li. Mi o, e powiedzia a pani „wokó nas”. Oboje jednak wiemy, e poniewa to ja nios naszyjnik,
nieprzyjemna aura tworzy si wokó mnie.
- Pr dzej czy pó niej skarb wróci tam, gdzie jego miejsce: do grobu Huldy. Tam stanowi najmniejsze zagro enie.
- Oczywi cie.
Zgadzali si we wszystkim. Alvar czu si cudownie w towarzystwie tej filigranowej kobiety.
Nagle uniós si na okciach.
- Cicho.
Matylda tak e usiad a i nas uchiwa a uwa nie.
Po chwili z bardzo bliska doszed ich wyra ny turkot, powóz jednak kierowa si w stron dworu.
Alvar napotka spojrzenie dziewczyny i szepn niespokojnie:
- Okazuje si , e nie oddalili my si zbytnio od traktu, tak jak mi si zdawa o.
- Nie, niedaleko st d jest zakr t.
Alvar rozejrza si wokó .
- Ten g az na górze powinien chyba by widoczny z drogi, prawda?
- Tak, wida go na pewno.
- W takim razie pójd ukry pod nim mieszek ze skarbem. Bez trudu odnajdziemy potem to miejsce.
- Doskonale! - powiedzia a, gdy wróci . - W
ciwie ju odpocz am. Mo emy rusza do Hälsingborga!
Alvar pomóg jej wsta i pod
yli na zachód. Wybierali le ne cie ki, ale nie wchodzili zbyt g boko mi dzy drzewa. Przez ca y czas starali si nie
traci z oczu g ównej drogi, by nie przeoczy , gdyby tamt dy sz y dzieci.
By ju pó ny wieczór. Uznali za ma o prawdopodobne, by mogli je teraz spotka . Zwracali jednak uwag na przeje
aj ce powozy, cho tych nie
mija o ich zbyt wiele, w nadziei, e mo e kto ulitowa si nad malcami i podwióz ich kawa ek.
Szli, póki starczy o im si . Mijali lasy i pola. Przestali si ju obawia , e natkn si na Emila i macoch . Oprócz drzew chroni ich nocny mrok.
Matylda potyka a si coraz cz
ciej, zahacza a o wystaj ce korzenie. Alvar za by g odny i zm czony i z coraz wi kszym trudem stawia kroki.
- Nie wiesz, pani, czy gdzie w pobli u jest jaka gospoda? - zapyta w ko cu.
Dziewczyna stan a, wykorzystuj c nadarzaj cy si pretekst.
- Szczerze mówi c, nie bardzo si orientuj , gdzie jeste my - roze mia a si przepraszaj co. - A co dopiero mówi o zaje dzie.
- Powinni my co zje
, troch wypocz
i przespa si . Czy cokolwiek z tego mamy szans zrealizowa ?
- Zje
mo emy - odezwa a si Matylda ochoczo. - W biegu wzi am z kuchni troch chleba. Nie ma go du o, ale...
- Chleb? O pani, jeste anio em! - zawo
spontanicznie. - Jestem g odny jak wilk!
- Usi
my tam na pagórku - zaproponowa a rozradowana. - Niewykluczone, e wyl dujemy w mrowisku, ale jest mi wszystko jedno, nie jestem w
stanie zrobi ani kroku wi cej.
- To tak jak ja - rzek i poszed jej ladem. - Na tych bezdro ach mog oby jeszcze du o czasu up yn
, nim trafiliby my na jakie zabudowania.
Roz
p aszcz, eby pani nie zmarz a, o ile oczywi cie wytrzyma pani stajenny odór.
- Dzi kuj bardzo, ale mam wystarczaj co grub peleryn . A pan sam potrzebuje ciep ego okrycia, przecie nieca kiem pan zdrów. Uff, zaczynaj
mnie m czy te formy grzeczno ciowe. Czy nie mogliby my mówi sobie po imieniu?
- Z najwi ksz rado ci !
- W
ciwie przyda oby si wypi bruderszaft, ale je li chodzi o mocne trunki, to nabra am do nich obrzydzenia w czasie mojego ma
stwa.
Zrozumia , e Emil pi zbyt wiele alkoholu.
I chocia nie powinien tak my le , ta informacja go ucieszy a.
Alvar znalaz wygodne miejsce pod wysokim drzewem, gdzie oboje usiedli, opar szy si plecami o pie . Matylda starannie rozdzieli a chleb na dwie
cz
ci. Wi kszy kawa ek da a kapitanowi i mia a nadziej , e nie zauwa y tego w ciemno ciach, bo pewnie by zaprotestowa .
- Co za ulga, e pozbyli my si skarbu. Cz owiek czuje si zupe nie inaczej.
- To prawda. Wiesz, Alvarze, to nieprawdopodobne. Siedzimy tu zm czeni bez dachu nad g ow , nara eni na deszcz i wiatr. I cho t skni i
niepokoj si o moje rodze stwo, to jednak dawno nie czu am si taka szcz
liwa, chyba od dnia lubu.
Mia ochot spyta , czy i ten dzie przyniós jej rozczarowanie, ale przecie nie wypada o.
Ukradkiem spogl da na jej d onie, widoczne na tle nieba. By y takie delikatne, naturalne jak u dziecka. W ogóle Matylda by a pozbawiona wszelkiej
sztuczno ci. Ka dy jej ruch i ton g osu by prawdziw przyjemno ci dla oka i ucha.
A Emil tego nie doceni .
ciwie Alvar by mu za to wdzi czny.
- Dawno mi tak nie smakowa posi ek - westchn , kiedy sko czy je
.
Chcia zapyta Matyld o tak wiele spraw, ale uzna , e to mo e poczeka . Byli oboje zbyt zm czeni.
Alvar przygotowa jej legowisko w trawie i sprawdzi , czy dok adnie otuli a si peleryn .
Pó niej sam zawin si w wojskowy p aszcz, sztywny od brudu, i yczy jej dobrej nocy.
- Dobranoc - powiedzia a Matylda. - I dzi kuj .
Zasn a prawie natychmiast, ale Alvar jeszcze przez chwil czuwa . Jego cia o reagowa o na blisko
tej poci gaj cej kobiety.
Niepokój usta dopiero, gdy miertelnie zm czony zapad w sen.
ROZDZIA X
- Do diab a! - kl Emil, kiedy dojechali do Hult. - Do diab a!
- Móg by si zdoby na wi ksz oryginalno
! - powiedzia a matka z przek sem. - Moim zdaniem ucieczka tej g si ma swoje dobre strony.
Nareszcie b dziemy mie dwór dla siebie.
- Nie obchodzi mnie Matylda, lecz skarb, który zabra a ze sob ! Przecie ju umówili my si z kupcem. Co mu teraz powiemy?
- Jutro, jak tylko wstanie wit, ruszymy w pogo za nimi! Ale dla Matyldy drzwi tego domu pozostan odt d zamkni te raz na zawsze. Wspólnie
postaramy si o to, Emilu, by jej noga tu wi cej nie posta a!
W g osie matki pobrzmiewa agresywny ton.
- Nie obawiaj si - rzek . - Mo esz mi zaufa . Niech no tylko ten kapitan, który Bóg raczy wiedzie , sk d si wzi , odda skarb! Potem zabij ich
oboje.
- Bardzo ci prosz , uczy to dyskretnie - upomina a go matka. - Nie by oby nam na r
, gdyby w adze zacz y tu w szy .
- A co z dzieciakami?
- Nie jestem ich matk , nie jestem za nie odpowiedzialna.
- A je li tu przyjd ?
- Nie ma obawy - rzek a sucho. - Wyrzuci am je na zbity pysk. W Danii po go ci cach w óczy si mnóstwo smarkaczy, wi c dwoje wi cej czy mniej,
jaka to ró nica? My
, e nie przetrzymaj zimy.
- No, a Bror?
- Jest umieraj cy. Takie przynajmniej ostatnio dotar y do mnie wie ci. Zreszt to w
nie kapitan powiedzia o tym mojemu stangretowi.
- Doskonale. W takim razie nie powinni my mie k opotów!
- Przyda oby si tylko troch pieni dzy. Musz od wie
swoj garderob .
- Nie licz na razie, mamo, na przesadn ekstrawagancj - powiedzia Emil. - Najpierw musz sp aci d ugi, bo inaczej stracimy dwór.
Matka poderwa a si z miejsca i obrzuci a go wymówkami:
- Jak ty si prowadzi
, kiedy nas tu nie by o? Gdy dzi jechali my przez miasto, s ysza am, e ludzie miej si z nas pogardliwie. Jakby uwa ali
nas za gorszych od siebie. Emilu, sw lekkomy lno ci narazi
na szwank moje dobre imi .
Przerwa jej ze z
ci :
- Doskonale wiesz, mamo, e nigdy nie cieszy
si dobr opini . My
, e powinna by wdzi czna Nilsowi Broderssonowi za to, e o eni si z
tob . Gdyby nie on, znalaz aby si wtedy w Landskronie w wielkich tarapatach.
Wymierzy a mu siarczysty policzek.
- Tutaj otacza mnie szacunek i nie ycz sobie, by kto szarga moje dobre imi !
Emil poblad i wysycza przez zaci ni te z by:
- Dosy wycierpia em w dzieci stwie. W Landskronie nikt nie nazywa mnie inaczej jak synem „oficerskiego materaca”. Vivian mia a charakter
podobny do ciebie. Potrafi a by twarda i z
liwa. Nie przejmowa a si wi c tak bardzo ludzkim gadaniem. Ale te nie s ysza a tyle co ja, ch opak.
Matka patrzy a szeroko otwartymi oczami i z trudem apa a oddech.
- „Oficerski materac”? Na pewno sam to wymy li
!
- Niestety, nie ja - odrzek ch odno. - Spytaj o to kogokolwiek z Landskrony. Zreszt w Hälsingborgu równie jeste znana. Na wspomnienie twego
nazwiska ludzie z trudem powstrzymuj si od miechu.
Zrazu oniemia a, a potem zanios a si przera liwym p aczem. Ciska a poduszkami, t uk a wazony i wszystko, co nawin o si jej pod r
.
- Przekl te plotkary! - wykrzykiwa a.
W ko cu Emil powstrzyma j , chwytaj c brutalnie za nadgarstki.
- Uspokój si ! O co w
ciwie si k ócimy? Teraz, kiedy Vivian nie yje, mamy ju tylko siebie.
Min o troch Czasu, nim matka odzyska a równowag .
- Masz racj - przyzna a w ko cu. - Znajd ten naszyjnik, Emilu. On rozwi
e wszystkie nasze problemy. A wtedy niech sobie te plotkary gadaj , co
im lina na j zyk przyniesie. Zazdro nice!
Emil sta przez chwil , zatopiony w my lach.
- Dajesz wiar tym g upotom, mamo, e nad skarbem ci
y przekle stwo? - spyta z t umionym u miechem.
- Bzdura. Niby dlaczego?
- Mnie równie wydaje si to pozbawione sensu, chocia Matylda powiedzia a...
- Matylda? - Matka Emila wymówi a imi synowej tak, e zabrzmia o niczym smagni cie batem. - Chyba nie zamierzasz s ucha tego, co wymy li a ta
histeryczka.
- Oczywi cie, e nie! Wiem, e to zwyk e przes dy.
- Pewnie, pami tam jej paplanin o tym, e ten skarb sprowadza mier ... na wszystkich. Tymczasem Vivian mia a po prostu atak krupu. A Nils i mój
stangret zwyczajnie zaprószyli ogie . Zostawili zapalon
wiec na nocnym stoliku. Takie wypadki si zdarzaj i nie ma w tym nic nadzwyczajnego.
adne z nich jednak nie wiedzia o o prze yciach Brora i Alvara. Mo e gdyby je znali, inaczej spojrzeliby na spraw . Chocia to wcale nie jest takie
pewne. Ich zach anno
by a tak wielka, e ignorowali wszelkie niebezpiecze stwa, które sta y im na drodze do bogactwa.
- W
ciwie jeszcze nigdy na w asne oczy nie widzia am tego skarbu - odezwa a si matka z pretensj w g osie. - Najpierw Vivian ukry a go w swojej
szafie, a potem, kiedy jechali my do Danii, pozwoli am zaopiekowa si nim Nilsowi.
- A w
nie! Dlaczego go wzi li cie? Nawet nie raczyli cie mnie poinformowa o swych planach. Szuka em go jak g upiec.
- Przecie ten skarb nale y si mnie. To chyba oczywiste. Ty jeste jeszcze dzieckiem.
- Dzieckiem? Nazywasz mnie dzieckiem?
- No, poniek d. Zreszt podró mieli my okropn . Bez przerwy ogl da am si doko a, bo wydawa o mi si , e kto si czai w pobli u.
Emil roze mia si pogardliwie,
- A wi c i ty na stare lata sta
si przes dna.
- Ale sk d - odpowiedzia a ch odno. - Nie powiem, mi y jeste , „na stare lata”! Co do podró y jednak, to wszyscy odnosili takie wra enie. Nawet te
smarkacze, które ku mojemu utrapieniu ci gn li my ze sob ! Ale mo e rzeczywi cie powóz, którym jechali my, nie by najwygodniejszy. W ka dym
razie w drodze towarzyszy nam pod y nastrój.
- A có w tym dziwnego? Dzieciaki w
ciwie nigdy nas nie zaakceptowa y.
- Najgorszy by Bror. Jestem pewna, e to pod jego wp ywem ogarn o nas wszystkich takie przygn bienie. Kiedy zajechali my na miejsce, mia am
tyle pracy z urz dzeniem dworu, e ca kiem zapomnia am o skarbie. Zreszt Nils zamkn go w tej wielkiej barokowej szafie, wiesz której. Tego
wieczoru, kiedy postanowi go obejrze , by am u znajomej... I pu ci z dymem ca y dom, stary dziwak. Zaczyna a mu ju dokucza skleroza. Pewnie
zasn przy zapalonej wiecy.
- No, a potem skarb znikn razem z Brorem. Czy to wtedy wyrzuci
dzieciaki z domu?
- Tak, a có mia am z nimi robi ? Nils nie
, a to przecie on, nie ja, upiera si , by je zabra do Danii. Nast pnego dnia po po arze te smarkacze
grymasi y przy niadaniu. Nie wytrzyma am i pokaza am im drzwi. Podobno po paru godzinach, jak donie li mi s
cy, Bror wróci po nie, ale by o ju
za pó no. Do diab a z ca t trójk !
Emil d ugo milcza , jakby co rozwa
. W ko cu rzek :
- Musimy znale
Matyld i tego bezczelnego kapitana. Odnosz wra enie, e ten drogocenny klejnot przez ca y czas sobie z nas drwi. To irytuj ce!
- Nigdy go nie widzia am. Czy to adny naszyjnik? Jak wygl da?
- Jest pi kny! Masywny, ze szczerego z ota, ze zdobieniami i wart jest fortun .
- Jutro zwo amy s
, wybierzemy tych najbardziej zaufanych i skoro wit ruszymy za zbiegami. Nie s dz , by zdo ali daleko uciec.
Emil zastanawia si , komu spo ród s
cych mo e ufa . Nie naliczy takich wielu. Wi kszo
nadal uwielbia a jego beznadziejn
on .
Bardzo go to rozgniewa o.
ROZDZIA XI
Ch opiec leciutko potrz sn siostrzyczk za rami .
- Wstawaj, Beda! Musimy i
do Matyldy.
Ale dziewczynka nadal le
a na trawie.
- Nie chc ju dalej i
. Bol mnie nogi. Jestem g odna!
Herman, pi cioletni ch opiec, patrzy na ni bezradny. By tak jak siostra zm czony i g odny.
- Musimy i
- powtarza jednak z uporem.
Dziewczynka usiad a. Tar a r czk zap akane oczy.
- To tak daleko. Idziemy i idziemy... Gdzie teraz jeste my?
Ch opiec rozejrza si wokó . Na jego dzieci cych barkach spoczywa a odpowiedzialno
za nich oboje.
- Nie wiem - odpowiedzia zrezygnowany.
Beda znów uderzy a w p acz.
- Chc do domu! Do taty. I do Matyldy, i do Brora, Nie ma ich tu. Nikogo nie ma!
- Znajdziemy ich na pewno.
- Nie! Ca y czas to powtarzasz - krzycza a Beda kopi c brata. - K amiesz!
- Zapytamy o drog , je li tylko trafimy na jaki dwór.
Jednak nikt z napotkanych ludzi nie umia im wskaza , gdzie le y Hult. Dziwne, e nie s yszeli o takiej du ej posiad
ci.
Herman na nowo zacz namawia siostr :
- Mo e spotkamy takiego mi ego pana jak ten, który pozwoli nam wej
na prom. Albo takiego, co rozmawia z nami na przystani.
- Tak, ale wtedy przyjecha a ciocia! - Beda skuli a si .
Nigdy nie nazwali macochy mam . Trzyletnia Beda nawet nie widzia a swojej prawdziwej matki, Herman jednak zachowa blade wspomnienie jej
pieszczot. Mia zaledwie dwa latka, kiedy urodzi a mu si siostrzyczka, a umar a mama.
Dzieci odt d lgn y do Matyldy. Ale i j straci y. Bo ciocia postanowi a, e wyjad z Hult do Danii. Matylda za zosta a w ich rodzinnym dworze razem
ze „wstr tnym Emilem”.
Nie podoba o im si w Danii, najcz
ciej trzyma y si tam Brora.
A teraz straci y wszelkie oparcie. Nie pozosta im nikt. Od wielu dni nic nie jad y, a na domiar z ego chyba zab dzi y.
adne z trojga rodze stwa nie mia o ochoty opuszcza Hult. Zreszt wyczuwali, e macocha równie niech tnie ich ze sob zabiera. Ale jaki wp yw
na decyzje doros ych mog mie dzieci? Matylda wprawdzie bardzo prosi a, by jej rodze stwu pozwolono pozosta w Hult, jednak Emil kategorycznie
si temu sprzeciwi . Ojciec zadecydowa wi c, e pojad z nim. Wstr tny Emil postawi na swoim!
Herman czu pod wiadomie, e ojciec ich zawiód . Ch opiec nie potrafi nazwa swych uczu , ale w g bi swego dzieci cego serca skrywa
al do
ojca, e okaza si taki chwiejny i s aby.
Tata zawsze otacza macoch uwielbieniem. Trzeba przyzna , e by a pi kna. On jednak niemal dos ownie stawa na g owie, by spe ni jej
zachcianki, cz sto przy tym zapominaj c o swych dzieciach.
Ale i tak go kocha y. Bardzo kocha y, chocia potrafi by czasem strasznie surowy. Gniewa si , zw aszcza kiedy macocha poskar
a, e dzieci
zachowywa y si niegrzecznie. Matylda stawa a w ich obronie, a z jej zdaniem ojciec zawsze si liczy . Tego jednak macocha nie mog a znie
.
Wpada a w gniew i wybiega a z pokoju stukaj c obcasami. A ojciec pod
za ni ze s owami: „Wybacz, kochanie, nie chcia em...”
Nie, ycie nie jest proste dla ma ego brzd ca, który raptem sta si najstarszy. Beda pop akiwa a i nie chcia a ruszy si z miejsca. On tak e nie mia
ochoty i
, ale rozumia , e nie mog siedzie bez ko ca na skraju lasu.
Po drodze szcz
cie par razy u miechn o si do nich. Mi y ch opak zabra ich na fur z sianem. Przyjemnie by o troch odpocz
. Ale on jecha
tylko do pobliskiego dworu. Pytali go o Hult, odpowiedzia jednak, e nigdy nie s ysza takiej nazwy. Prosi , by Herman wymieni nazwy s siednich
dworów, ale ch opiec przypomnia sobie tylko jedn : Bäckaskog. S ysza kiedy bowiem, jak Emil si chwali , e ma tam znajomych.
- Bäckaskog - zamy li si parobek. - Tak, to w tamt stron . Trzymajcie si tej drogi. Nigdzie nie zbaczajcie, póki nie spotkacie kogo , kto wam
powie, jak i
dalej.
Ch opak zaproponowa Hermanowi i Bedzie, by skr cili razem z nim do dworu. Gospodyni na pewno przygotuje im co do zjedzenia, mówi . Ale kiedy
pokaza zabudowania na uboczu, dzieci grzecznie odmówi y. Nie mia y odwagi odej
tak daleko od drogi. Podzi kowa y za pomoc i szcz
liwe, e
pod
aj we w
ciwym kierunku, ruszy y dalej.
To jednak by o ju tak dawno. Sz y i sz y, zgodnie z rad parobka ca y czas g ównym traktem. Nikogo jednak po drodze nie spotka y. Herman
zaczyna si l ka , e zab dzili...
owa , e nie pojechali do dworu razem z tym mi ym ch opcem, przynajmniej by co zjedli. Nie przypuszcza jednak, e do Hult jest tak daleko.
dzi , e dotr na miejsce przed zapadni ciem zmroku.
Straszne s noce poza domem. Beda panicznie ba a si ciemno ci, a Herman stara si ukry przed ni , e i on czuje l k. K adli si pod drzewami.
Siostrzyczka skulona w k bek na ogó zasypia a pierwsza, on za d ugo le
z otwartymi oczami, ws uchuj c si w odg osy nocy. Szlocha cichutko,
przera ony i samotny.
Noc szcz
liwie min a, ale co z tego, skoro Beda nie chce wsta .
- Chod , Beda - rzek b agalnie. - Jeszcze kawa eczek. A zobaczymy jakie domy. Obiecuj , e wejdziemy do rodka i poprosimy o jedzenie.
Trzyletnia dziewczynka wsta a, otar a zap akan twarz wierzchem d oni i z trudem ci gn c poranione nogi, pocz apa a za bratem.
ROZDZIA XII
Alvar przewraca si z boku na bok, ale nie móg zasn
. Wyczerpany chorob i trudami podró y organizm potrzebowa snu, jednak teraz Alvar nie
móg nad nim zapanowa . Zapewne z powodu blisko ci m odej, bardzo poci gaj cej kobiety.
W rodku nocy rozpada si drobny deszcz.
Nie mo emy tu zosta , powinni my schroni si pod dachem, pomy la .
Jednak nigdzie wokó nie by o wida
adnych zabudowa .
Musia obudzi Matyld .
Wzdrygn a si przera ona, ale ujrzawszy jego twarz uspokoi a si .
- Pada deszcz - szepn Alvar. - Przesu si bli ej pnia.
- Dobrze - odpowiedzia a Matylda i wsta a, ca kiem ju rozbudzona. - W ogóle nie spa
?
- Nie - odrzek krótko.
Oparli si o pie drzewa, by pod jego koron schroni si przed deszczem. Alvar sprawdzi , czy na dziewczyn nie kapie, potem przyci gn j do
siebie i otoczy ramieniem.
Niechc cy opar a si o jego zraniony bok. Kapitan mimowolnie j kn .
- Och, wybacz - szepn a. - Bardzo ci boli?
- Nie - roze mia si troch bezradnie. - Tyle mam innych zmartwie , e zapominam w ogóle o bólu - próbowa
artowa .
- Czy rana si ju zagoi a?
- Prawie. Troch jeszcze ropieje, ale to nic powa nego.
Westchn a.
- Pewnie ju nie po pimy tej nocy. Mo emy wi c równie dobrze sobie porozmawia . O ile masz si .
- Oczywi cie. Nie jeste g odna?
- Wytrzymam. Emil czasem przez kilka dni nie przynosi mi nic do jedzenia. A je li ju dostawa am, to jedynie kromk chleba i troch wody. Jestem
wi c przyzwyczajona. Bardziej martwi si o moj nog . Obtar am sobie pi
.
- O, to niedobrze. Zwykle tak w
nie jest, e ból odzywa si wtedy, gdy stopy troch odpoczn . Pozwól, e obejrz .
Nadal panowa nocny mrok. Dziewczyna pos usznie ci gn a but.
- Po czoch tak e musisz zdj
- rzek , nie patrz c si w jej stron .
W ciemno ciach nie widzia dok adnie jej stopy. Bardziej wyczuwa palcami p cherz na jej pi cie, ni go dostrzega .
- Nie dasz rady z tym i
. Musz ci za
opatrunek. Masz mo e jak
czyst chusteczk ?
Przeszuka a kieszenie i znalaz a chusteczk do nosa. Pozwoli a Alvarowi podrze j na paski. Takim prowizorycznym banda em owin jej stop .
- Masz takie delikatne, czu e d onie - powiedzia a. - Podoba mi si ich dotyk. Wybacz moj otwarto
, ale wiem, e jeste porz dnym cz owiekiem.
- Dzi kuj , Matyldo. To mi o z twojej strony.
Nie mia napomkn
cho by s owem o wra eniu, jakie wywar a na nim jej delikatna skóra. Stopy s bardzo podniecaj ce, pomy la .
A mo e to tylko jemu si tak wydaje? Po tak d ugim po cie blisko
ka dej kobiety tak by na niego podzia
a.
- O, tak, nic ci nie uwiera? - spyta i mia nadziej , e g os nie zdradzi , jak bardzo jest podekscytowany.
- Nie, nie uwiera. - Matylda poruszy a nog . - Za
mi bardzo staranny opatrunek. Teraz b dzie mi znacznie wygodniej.
Przysun a si bli ej, by ogrza si o jego cia o. Szcz ka a z bami z zimna. Jej w osy askota y go w twarz.
Alvar prze ywa prawdziwe m ki.
Deszcz zacina coraz mocniej.
- Biedne dzieci - westchn a Matylda.
- Tak, ciekawe, gdzie teraz s ? - zastanawia si kapitan. - Martwi si te o Brora.
- Wszystko wydaje mi si teraz takie beznadziejne.
- B dzie lepiej - próbowa j pocieszy , cho w g bi serca podziela jej niepokój.
Przez chwil siedzieli w milczeniu.
- Alvarze - zapyta a naraz. - Jeste
onaty?
- Nie, nie jestem. Przez ca e swoje doros e ycie s
em w wojsku.
Czy by us ysza lekkie westchnienie ulgi? E, pewnie tylko mu si wydawa o.
- To znaczy, e nie masz do wiadczenia... Och, przepraszam!
Nie próbowa dociec, co mia a na my li. Ale domy li si , e chodzi jej o kontakty z p ci pi kn . Mia nadziej , e nie zorientowa a si , jak bardzo
spragniony jest blisko ci kobiety. Bezwiednie odsun si nieco i podci gn wy ej kolana.
- A wi c twoje ma
stwo nie by o... zbyt udane? - odezwa si zachrypni tym g osem.
- Ma
stwo? - za mia a si z gorycz .
- Czy by nie zosta o...?
- Skonsumowane? Nie, nie zosta o. Mój m
si upi i zasn w noc po lubn . A potem zacz mnie w kó ko wypytywa , gdzie schowa am skarb.
Kiedy zapewnia am, e nic nie wiem, wyje
do miasta lub odwiedza wp ywowych przyjació moich rodziców i co wieczór wraca pijany. I nie by w
stanie... rozumiesz. Kilka razy go cie byli u nas i te wieczory wspominam jak koszmar. Bo kiedy Emil wla w siebie zbyt wiele trunków, szydzi ze mnie
no, nie zwa aj c na to, e wszyscy go s ysz . Potem przychodzi do mojej sypialni, ale ja czu am si taka upokorzona, e zamyka am przed nim
drzwi.
- Mia
racj - powiedzia Alvar, oburzony zachowaniem Emila. Przytuli j mocniej, pe en wspó czucia. - Jak d ugo byli cie ma
stwem?
- Kilka miesi cy. W tym czasie Emil zd
popa
w takie d ugi, e musia zastawi dwór. Pod tym wzgl dem wykaza zdumiewaj cy talent.
- Niestety, win za ten stan rzeczy ponosi twój ojciec, który nie odkry w por , e wprowadzi do domu takie kanalie - rzek Alvar. - Po prostu by zbyt
atwowierny. Powinien zauwa
, e jego w asne dzieci cierpi .
- Ja tak e by am g upia. B aga am, by pozwoli mi wyj
za m
za Emila. Zreszt on równie razem z matk nalega na przy pieszenie terminu
lubu. Teraz wiem, e chodzi o im o to, by Emil móg przej
dwór. Wtedy jednak, kiedy mnie adorowa , wydawa mi si taki cudowny. Dostrzega am
wy cznie jego zalety, a on znakomicie gra rol zakochanego. Wszystko zmieni o si po lubie, dos ownie pierwszego wieczoru. Mówi am ju o tym.
Zdradza mnie wielokrotnie z ró nymi kobietami. Ale w tym mo e jest troch mojej winy. Bo po tych wszystkich upokorzeniach znienawidzi am go i nie
chcia am mie z nim nic wspólnego.
Alvar jakby wbrew sobie, bo nie by przekonany do ko ca, czy to prawda, rzek :
- Rozumiem, e m oda dziewczyna mo e zakocha si w Emilu. Jest tak przystojny...
- Nie - przerwa a mu ostro. - Gdybym troch poczeka a, przejrza abym jego gr . Dostrzeg abym, jaki jest naprawd : leniwy, pozbawiony charakteru,
niesta y w uczuciach. A przy tym wyrachowany a do bólu! Nie taki powinien by wed ug mnie m
czyzna. Chcia abym, by cieszy si autorytetem i
autentycznym powa aniem. Nie podoba mi si typ, który krzyczy na ludzi i wydaje mu si , e ma prawo dominowa nad innymi. Pragn abym, by
czyzna by delikatny i czu y, silny, ale pe en respektu wobec mnie, szczup y, o szerokich ramionach, no i eby nosi brod i mia intensywnie b kitne
oczy, promieniuj ce wewn trzn si , w osy koloru ciemnoblond, troch za d ugie i... O mój Bo e, wybacz.. - urwa a, bo u wiadomi a sobie, e opisuje
Alvara. On te zdo
to zauwa
.
- Wiesz, Matyldo, zbyt atwo si zakochujesz - rzuci oschle. - Wystrzegaj si tego. Ile ty w
ciwie masz lat?
- Dziewi tna cie.
- Moja droga... - wymamrota .
- A ty?
- Jestem od ciebie o dziesi
lat starszy.
Dwadzie cia dziewi
lat? my la a. Najpierw wyda o si jej, e to du o, ale ju po chwili uzna a to za bardzo fascynuj ce.
O czym ja w
ciwie my
? skarci a si w duchu.
- Wydaje mi si , e w ma
stwie najwa niejsza jest wierno
- zacz a zdecydowanie, ale nagle zagubi a si w swych wywodach.
Alvar przyszed jej z pomoc .
- Oczywi cie! Emil zawiód okropnie pod tym wzgl dem.
- Tak - stwierdzi a z przekonaniem i roze mia a si . Przypomnia a sobie sw rozpacz i apati , w której si pogr
a po lubie. - Alvarze, wydaje mi
si , e jestem taka niem dra. Przez ostatnich kilka miesi cy ton am we zach, a teraz, kiedy rzeczywi cie mam powód do p aczu... teraz nie jestem w
stanie wycisn
nawet jednej zy.
Odwróci si do niej i pog adzi j palcem po policzku.
- Wiesz, dlaczego? Bo nie jeste ju samotna! Na tym polega ró nica. Nie rozumiesz?
- Ale tak - skin a g ow i popatrzy a mu w oczy. - Alvarze, jeste wspania y!
Poczu wdzi czno
, e nie nazwa a go mi ym.
- atwo jest by dobrym przy tobie - odpowiedzia nie ca kiem zgodnie z prawd , gdy poci ga a go do granic wytrzyma
ci. Nie robi a tego
wiadomie, bowiem Matyldzie obca by a wszelka kokieteria.
Dziewczyna jakby czyta a w jego my lach, bo zapyta a naraz:
- Czy uwa asz, e jestem bezwstydna?
- Bezwstydna? Ty? Jak mo esz tak o sobie my le ?
Westchn a. Deszcz si pi nadal i zaczyna o kapa im na g ow . Na to jednak nic nie mogli poradzi .
- Siedz tu i opowiadam ci o nie spe nionym ma
stwie i Bóg raczy wiedzie o czym jeszcze... Potrafisz sprawi , by cz owiek si przed tob
otworzy .
- Po prostu potrzebny ci by kto , z kim mog aby porozmawia o swoich problemach - rzek skromnie. Ale jej pochwa a by a niczym plaster dla jego
poranionej duszy. Dziewczyna sprawi a, e poczu si niewypowiedzianie szlachetny. W duchu dzi kowa jej za to.
Gdyby jeszcze mog a ukoi t sknot trawi
jego cia o.
Och, wstydzi by si , o czym on w ogóle my li?
Dreszcz przebieg mu po plecach i wyprostowa si , bo krople deszczu wpad y mu za ko nierz.
- Masz racj - zgodzi a si z jego s owami, które zd
ju zapomnie . - Nie mia am z kim porozmawia . Moja mama umar a przed trzema laty i nikt
nie zatroszczy si o to, by mn pokierowa .
- Rozumiem.
- A ty jeste ode mnie du o starszy. Prawie jak ojciec...
- No, troch chyba przesadzi
!
- Nie, nie to mia am na my li. Mówi am o mo liwo ci porozmawiania. S dz ...
Znów si zapl ta a. Alvar usi owa podchwyci jej my l, ale tylko pogorszy spraw .
- Chodzi ci o to, e mo esz rozmawia ze mn jak z ojcem, podczas gdy... Uff, ja te zabrn em w lep uliczk . Mo e pomówiliby my o czym
innym?
- Tak b dzie najlepiej - u miechn a si okropnie zawstydzona. - Co ty sobie o mnie pomy lisz?
- e nam obojgu dobrze jest ze sob i e do siebie pasujemy.
- O, tak - potwierdzi a z przekonaniem.
- Mam by szczery?
- Oczywi cie.
Alvar prze kn
lin . Nie by o to takie proste, ale uzna , e powinien i e potrafi porozmawia o swych rozterkach. By jej to winien.
- Ale prosz ci o jedno. Nie wpadaj w pop och, je li b
zbyt szczery - rzek troch napastliwie. - Nie móg bym ci skrzywdzi , daj ci moje s owo
honoru. Obiecujesz, e spokojnie mnie wys uchasz?
- Obiecuj - powiedzia a zdziwiona, ale i zaciekawiona.
bnienie deszczu zacz o z wolna ust powa i przemieni o si w jednostajny szmer.
- Musisz zrozumie , Matyldo, e nie atwo jest m
czy nie, który przez tyle lat
w celibacie, nagle mie obok siebie m od , delikatn kobiet .
Naprawd musz trzyma si w ryzach, eby nie przytuli ci mocniej, poca owa prawdziwie, poczu w nozdrzach zapach twojej skóry, pozwoli
wargom sun
po wewn trznej stronie twoich d oni, ca owa twoje palce...
Urwa . Uzna , e dziewczyna mo e nie wytrzyma wi kszej dawki tego rodzaju wynurze .
Matylda milcza a, ba a si nawet poruszy . Rzeczywi cie te s owa by y skierowane do niej zbyt bezpo rednio. Serce ko ata o jej w piersi, wargi
dr
y.
- Uwa asz, e swoim wyznaniem zniszczy em co mi dzy nami? - spyta Alvar cicho.
- Nie, nie - zaprzeczy a, nieobecna duchem.
Nic nie zniszczy ! Wr cz przeciwnie, Ale jego s owa wywo
y w niej doprawdy sprzeczne uczucia.
- Czy chcesz, bym si odsun a? - rzek a, z trudem poruszaj c ustami.
- A ty chcesz?
- Ja pyta am pierwsza.
Alvar milcza .
- Nie - odszepn w ko cu.
- Ja te nie - odpowiedzia a dziewczyna równie cicho. - Ale mimo to troch si boj .
- Obieca em, e ci nie dotkn . Wiem, e jeste porz dn kobiet , z tych, które nie ami przysi gi ma
skiej. Potrafi to uszanowa .
- Masz racj . Mimo e to moje ma
stwo okaza o si nic nie warte, to jednak nie chcia abym straci szacunku dla samej siebie.
- Wiem o tym. Ale chyba wolno mi powiedzie , e bardzo ci lubi .
- Oczywi cie. I ja ci lubi , Alvarze, bardzo lubi , ale jeste my tylko przyjació mi.
- Oczywi cie! Poza tym znamy si nieca dob ! Ale wygl da na to, e deszcz przesta pada . Po pisz jeszcze troch ?
Matylda domy li a si , o co mu chodzi. By bardzo zm czony, prawdopodobnie wcale nie zmru
oka.
- Chyba tak - sk ama a.
Jej odpowied uspokoi a go. Nie mia ochoty rusza w dalsz drog w mroku nocy.
- W takim razie po
si pod tamtym drzewem. My
, e tak b dzie najrozs dniej.
W jednej chwili poczu a, jak bardzo s zwi zani. Roze mia a si rado nie, beztrosko.
- My
, e masz racj .
Tym razem Alvar zasn od razu, natomiast Matylda le
a z otwartymi oczami dopóty, dopóki nie ust pi dziwny poci g ku s siedniemu drzewu.
Wtedy równie jej oczy si zamkn y.
ROZDZIA XIII
Alvar i Matylda wstali wcze nie i nie zwlekaj c udali si w drog . Chcieli zyska troch na czasie, nim Emil z matk , którzy nie zaliczali si do
rannych ptaszków, rusz za nimi w po cig.
Chyba nie ma wspanialszej pory dnia od brzasku poranka. Owej jesieni by o szczególnie pi knie. Wilgotna mg a unosi a si nisko nad polami i
zagajnikami. Jest co urzekaj cego, a zarazem tajemniczego w takim krajobrazie. Opary mg y potrafi wyczarowa najbardziej niesamowite obrazy.
by wy ania y si i znika y jak odp ywaj ce statki. W trawie i w misternie utkanych paj czynach l ni y niczym diamenty kropelki rosy.
Krzyki mew i rybitw miesza y si z g osami ptactwa, które zlecia o tu z najró niejszych stron i na podmok ych kach urz dzi o sobie postój w
drówce do ciep ych krajów.
- Bocian - dos ysza a Matylda. - To znaczy, e w pobli u jest dach domostwa, a wi c i ludzie.
- Pod
my za jego klekotem - zdecydowa Alvar. - Mo e uda si nam zdoby troch po ywienia.
Oboje pomy leli o tym samym: Dzieci - je li je znajd - b
na pewno strasznie g odne. Alvar, który orientowa si doskonale, jaka sytuacja panuje
na drogach, w tpi , by kto zaopiekowa si w druj cymi maluchami. Na ogó gospodarze obawiali si zaprasza do domu dzieci w obawie, e w lad
za nimi pojawi si gromada innych zg odnia ych malców.
- Prosz dobrego Ojca w niebie, by pomóg Hermanowi i Bedzie przedosta si przez Öresund - westchn a Matylda.
Alvar nie odpowiedzia . Osobi cie wi cej nadziei pok ada w marynarzu z promu ni we Wszechmog cym Ojcu. Przera enie ogarnia o go na my l, e
Herman i Beda nadal s po du skiej stronie cie niny, gdzie nikt nie przejmowa si losem szwedzkich dzieci.
Wszystko co du skie kojarzy o mu si negatywnie. Wiedzia , e nie powinien my le takimi kategoriami, ale wojna pozostawi a w nim trwa y uraz.
udzi si jedynie nadziej , e czas uleczy rany.
Wzajemna nietolerancja mi dzy lud mi gwa townie wzrasta w czasie wojny i nie znika bynajmniej w dniu podpisania uk adu pokojowego pomi dzy
walcz cymi stronami. Wi kszo
ludzi jeszcze d ugo po tym zachowuje si , jakby mia a klapki na oczach.
Alvar nie potrafi wyzby si uczucia wrogo ci wobec Danii, cho Bogiem a prawd tym razem to jego kraj by agresorem.
Wkrótce natkn li si na kilka ch opskich zagród. Weszli do rodka w nadziei, e uda im si kupi co do jedzenia. Trafili, niestety, do rodziny
sprzyjaj cej Du czykom i szwedzki mundur Alvara nie nastroi ich szczególnie przyja nie. Spraw zakupów Matylda musia a wi c wzi
w swoje r ce.
Alvar tymczasem zaj punkt obserwacyjny przy go ci cu.
Matylda zapyta a gospodyni , czy widzia a, by przechodzi o ostatnio t dy dwoje kilkuletnich dzieci, ale kobieta zaprzeczy a.
Pod
yli wi c dalej, troch spokojniejsi. wiadomo
, e ma si w zasi gu r ki po ywienie, mo e zdzia
cuda.
Id c gaw dzili ze sob , dobrze si czuli w swoim towarzystwie. Matylda odwa
a si nawet opowiedzie troch o okresie, kiedy dorasta a, co na
ogó czyni a niech tnie. By a taka samotna, nie mia a nikogo, z kim mog aby porozmawia , zanim w rodzinie nie pojawili si Emil i Vivian. Mia a
nadziej , e zaprzyja ni si z Vivian, ale, niestety, zbyt mocno ró ni y si charakterami.
- Ale na poszukiwanie skarbów wybrali cie si we czworo?
- Tak. Bror i ja spragnieni byli my silnych wra
. Natomiast Emil i Vivian kierowali si chciwo ci i
dz posiadania. Zrozumia am to zbyt pó no.
- Dopiero gdy wysz
za m
za Emila?
- Tak - przyzna a Matylda sp oszona.
Nawet Alvar, cho z natury by zamkni ty w sobie, opowiedzia troch o swoim dzieci stwie i m odo ci, która zgodnie z wol rodziny up yn a mu w
wojsku.
wiadomi sobie, e dot d nikomu o tym nie wspomina . Ale te w niczyim towarzystwie nie czu si tak swobodnie.
Alvar zerka ukradkiem na dziewczyn i wci
zadawa sobie pytanie: Dlaczego jest m
atk ? Przecie jeste my dla siebie stworzeni!
Zdawa sobie jednak doskonale spraw z tego, e w ich rodowisku nie uznawano rozwodów. Do ko ca ycia zwi zana wi c b dzie z Emilem
em ma
skim.
Przemkn o mu przez my l, e móg by wyzwa Emila na pojedynek.
Ale wyda o mu si to poni ej jego godno ci. Zawsze uwa
pojedynki za nieco komiczne, bo chocia powo ywano si na honor, dum i cze
, to tak
naprawd chodzi o o ura on mi
w asn .
Matylda zatrzyma a si gwa townie i nadstawi a uszu.
- Nadje
a powóz - wyszepta a.
Alvar te us ysza turkot.
Popatrzyli po sobie.
- Mo e uda nam si podjecha kawa ek - rzek z pow tpiewaniem.
- Nie, powóz jest zaprz
ony w par koni i wo nica jedzie bardzo ostro. To mo e by powóz z Hult,
Alvar rozejrza si wokó . Znajdowali si na otwartej przestrzeni, a powóz w ka dej chwili móg wy oni si z lasu. Nie mieli czasu do stracenia.
- Szybko! Do rowu! Schowajmy si za wierzbin ! - zawo
Alvar.
- Miejmy nadziej , e rów nie jest wype niony wod - j kn a Matylda.
Uchwyci a si jego d oni i pobiegli jak szaleni. Wskoczyli do rowu, na szcz
cie woda nie si ga a wysoko i nie zamoczyli nóg. Alvar chwyci mocno
Matyld , by nie zsun a si w dó .
Od strony lasu, niczym pojazd widmo, z oparów mg y wy oni si powóz.
- To nasz - wyszepta a Matylda. - Ale jak oni jad , to szale cy! Na pewno powozi Emil.
- Nie, lejce trzyma stangret. Ale pewnie dosta polecenie, by jecha co ko wyskoczy. - Alvar odwróci si i popatrzy ostro nie nad kraw dzi rowu. -
eby tylko si nie odwrócili, kiedy ju nas min - mrukn .
Matylda rozejrza a si wokó . Rzeczywi cie z drugiej strony byli widoczni jak na d oni.
Dziewczyna co i rusz ze lizgiwa a si w dó po wilgotnej glinie i palce u nóg mia a ju ca kiem przemoczone. Z desperacj wczepi a si r kami w
traw . Czu a si wszak niezr cznie, gdy Alvar podci ga j w gór , bo za ka dym razem unosi y jej si nieprzyzwoicie spódnica i halki. Je li tak dalej
pójdzie, to za chwil zobaczy jej kolana.
Wstyd i ha ba!
- Chyba nie spostrzegli, jak wskakiwali my do rowu - szepn a.
Zadudni o. Powóz przeje
przez pobliski mostek. Matylda schowa a g ow jak stru .
Kiedy ju im nic nie zagra
o, wydostali si z rowu.
Powóz znikn we mgle.
ROZDZIA XIV
Poprzedniego wieczoru ma y Herman dojrza pole, na którym le
a sterta buraków cukrowych.
Ba si przemkn
tam ukradkiem, kiedy by o jasno, mimo e w pobli u nie spostrzeg
adnej zagrody. Rozgl da si , gdzie stoi chata gospodarza,
ale prawdopodobnie by a oddalona od drogi, gdy ch opiec jej nie zauwa
.
Beda ca kiem si za ama a. Przez ca y wieczór zanosi a si szlochem i za nic nie chcia a i
dalej. Herman nie móg zrozumie siostry, przecie on
tak e by g odny i zm czony.
Na rodku pola le
ca y stos buraków cukrowych.
Beda zasn a. Có mia robi ? Po
si obok i czeka , a zapadn ciemno ci.
Ciemno ci, których tak okropnie si ba .
Gdzie w pobli u p yn a rzeka. Herman ogromnie l ka si wodnika, narodowego stracha Skanii. Ch opiec wiedzia , e wodnik czasem przybiera
posta m
czyzny, a czasem konia i e jest bardzo gro ny. Je li zwyk y miertelnik si dzie na grzbiecie takiego konia, ten potrafi znienacka run
w to
i poci gn
nieszcz
nika na dno.
Herman nie chcia si utopi . Poza tym nie móg , przecie musia zaprowadzi m odsz siostr do domu, do Hult. Do Matyldy!
I do wstr tnego Emila, u wiadomi sobie naraz i spos pnia . Wola by, eby ten wstr tny Emil nigdy si nie pojawi . Albo eby kto go porz dnie st uk .
bn go w g ow z ca ej si y.
Herman nie wstaj c zacisn d onie w pi
ci i jak móg najsilniej uderza w powietrze. Wyobrazi sobie, e bije Emila, który zabra im Matyld i Hult.
To miejsce nie nale
o do niego. Nie ma tam nic do roboty!
Ch opiec rozp aka si zrazu ze z
ci, w ko cu jednak ogarn a go ca kowita bezsilno
. Zm czony zasn , pochlipuj c przez sen.
Kiedy Herman otworzy oczy, ujrza niewielkie stado saren, które pas y si w pobli u. Ch opiec prawdopodobnie s ysza je przez sen, a mo e obudzi y
go jakie inne d wi ki, by o bowiem jeszcze bardzo wcze nie i zwykle o tej porze spa .
Nawet w tej okropnej Danii! Kiedy uciekali od okropnej macochy i okropnego...
No nie, ju nikt wi cej nie by okropny.
Beda jeszcze spa a. Prze ywa rozterk , bo nie wiedzia , czy powinien j obudzi , czy te nie. Le
a posinia a od ch odu.
Nie, nie ma si y od nowa wys uchiwa jej p aczu. Znowu si po
, ale teraz trawa wydawa a mu si bardzo zimna. Niedaleko ch opca ma y
paj czek wspi si szybko na utkan mi dzy krzakami paj czyn , na której wisia y nanizane kropelki rosy.
Buraki cukrowe.
Herman zerwa si . Pójdzie i przyniesie je teraz, kiedy wszyscy jeszcze pi .
Sarny sp oszy y si i znikn y w porannej mgle.
Wszed na pole. Ziemia przykleja a mu si do butów. Z trudem podnosi ci
kie nogi. A musia si spieszy . Nie atwo by o jednak porusza si po tej
gliniastej mazi, wilgotnej i czarnej.
Co to, wodnik?
Z l kiem spojrza w stron rzeki.
We mgle zdawa si dostrzega kontury ko skiej sylwetki.
Nie, przecie to tylko zaro la.
Przemie ci si ju tak daleko w g b pola, e straci z oczu „l d”. Je li Beda si teraz zbudzi, przerazi si nie na arty.
Herman prze kn
lin , rozejrza si wokó w poszukiwaniu sterty buraków cukrowych. A je li zab dzi?
Sam, ca kiem sam na ogromnym wiecie. Wsz dzie tylko mg a, z której wy oni si mog trolle albo jakie inne straszyd a. A co zrobi, je li naraz
pojawi si ch op, którego w asno ci jest to pole?
Wreszcie! S buraki!
Herman ruszy biegiem, z trudem podnosz c oblepione b otem i glin nogi.
Ale wielkie! My la , e we mie dwa buraki, ale przecie nie dadz rady ich zje
...
Nie, jednak powinni mie dwa, ka dy swój, nie mog przecie czeka , a drugie si naje. Buraki oczyszczono ju z li ci i korzeni, nie by o ich za co
chwyci . Ch opiec wi c musia wzi
pod pach dwie kule.
Ci
kie, och, jakie strasznie ci
kie.
Usi owa biec, ale natychmiast jeden burak wysun mu si i spad na ziemi . Niedobrze.
Posuwa si wolno, bo co chwila który burak wypada mu z r k. No i ta mg a...
Zatrzyma si , by ustali , gdzie si znajduje.
Gdzie on jest? Nie wida jego ladów!
Czu wzbieraj cy w piersi p acz.
Wreszcie co dojrza ... drzewa, w
ciwie zaro la.
Buraki znów mu upad y.
Wreszcie dotar na skraj pola.
Och, nie! Znalaz si nad rzek !
Któr dy ma teraz i
?
Buraki znów wy lizn y mu si z r k. Herman schyli si po sw zdobycz, ale czu , e ogarnia go panika. Na pewno zaraz podbiegnie do niego
wodnik i zepchnie go w g bin ...
Zlany potem wyprostowa si i poprawi ci
ki adunek pod pachami.
W któr stron powinien pobiec?
Nie ma innego wyj cia, musi zawo
Bed .
Jak rozdzieraj co rozpaczliwie zabrzmia jego krzyk!
Gdzie w pobli u odezwa si zaspany g os siostry.
Dzi ki Bogu.
Po chwili j odnalaz . Buraki toczy y si jeden za drugim w dó zbocza.
- Zobacz, co znalaz em, Beda! Mamy co je
!
By a jeszcze taka zm czona, e jedynie wystawi a r
po swojego buraka.
- Ale on jest ca y w glinie - narzeka a.
- Mo emy przecie wyczy ci je w trawie.
Tak te uczynili.
- Ta skóra jest niesmaczna, Hermanie.
- Tak, ale tam gdzie obci te s li cie, spróbujemy podzieli go na pó .
Beda mia a zbyt delikatne paluszki, Herman znalaz wi c ostry, kanciasty kamie i od upa nim kawa ek buraka.
Dziewczynka ugryz a i skrzywi a si .
- Hermanie, to nie s buraki cukrowe, to rzepa!
Herman nie móg wiedzie , e buraki cukrowe, znane i uprawiane ju w Danii, nie dotar y jeszcze na pó noc do Szwecji.
- Chyba masz racj , Bedo, ale musimy co zje
! Mo emy udawa , e jeste my krowami.
- Muuu - odezwa a si Beda i oboje wybuchn li miechem.
Humory im si poprawi y. Ugry li po kawa ku. Hermanowi rusza y si przednie z by i ch opiec panicznie si ba , e mu wypadn . Gryz wi c
bocznymi, cho efekt nie by równie dobry.
Rzepa okaza a si nie najgorsza, ale trzeba si by o przyzwyczai do jej cierpkawo-s odkiego smaku. Najedli si do syta, po czym z alem zostawili
reszt , bo przecie nie daliby rady d wiga takiego niepor cznego ci
aru.
Ruszyli w drog w pogodnym nastroju. Troch si co prawda posprzeczali, w któr stron nale y pój
, ale w ko cu Beda pos ucha a Hermana.
By o jeszcze wcze nie. Tylko ptaki dotrzymywa y im towarzystwa w w drówce.
ROZDZIA XV
Powóz z oskotem przetoczy si przez mostek niedaleko od miejsca, gdzie schowali si Alvar i Matylda. G sta mg a ukry a wszystko.
- Wydaje mi si , e kiedy wyje
ali my z lasu, co mign o i znik o za grobl - odezwa a si matka Emila. - Wyra nie widzia am, e co si
poruszy o.
- Na pewno lis. Wczesnym rankiem zazwyczaj si tu od nich roi.
- Mo liwe, e masz racj .
Poniewa powóz nie mia okienka z ty u, wi c nawet nie obejrzeli si za siebie. Zreszt zd
yli ju przejecha spory kawa ek i mg a niczym ciana
oddzieli a ich od uciekinierów.
Stangret niczego nie dostrzeg , bo dba jedynie o to, by utrzyma tempo jazdy. Nie zwa
zupe nie na to, e konie s zdro one. Raczej trudno go
by o nazwa przyjacielem zwierz t.
- Niech diabli porw t moj
on ! - wysycza Emil przez zaci ni te z by.
- B
tak mi y i przesta przeklina w obecno ci damy!
- adna mi dama - mrukn pod nosem kwa no. Mia jeszcze wie o w pami ci szyderstwa kolegów z dzieci stwa. Doskonale wiedzia , e jego
matka by a kobiet lekkich obyczajów, która dzi ki swej przebieg
ci zdo
a nak oni do ma
stwa bogatego szlachcica. Trzeba przyzna , e
potrafi a zachowywa si nienagannie w towarzystwie osób z wy szych sfer, jednak pod cienk warstewk og ady kry o si prostactwo. Pami ta
doskonale tych wszystkich oficerów, których przyprowadza a ze sob , kiedy ojca nie by o w domu...
Emil wróci my lami do tera niejszo ci.
- Nie mogli przecie uciec zbyt daleko - odezwa si do matki. - Chyba nie musimy wi c jecha dalej.
- Jeste pewien, e wybrali t drog ?
- Pewien nie jestem, ale wydaje mi si , e to najbardziej prawdopodobne. Je li chc sprzeda naszyjnik, postaraj si dotrze do Hälsingborga. Tam
maj szans uzyska najwy sz cen .
Emil kierowa si w asn logik , nie rozumiej c zupe nie, e Matylda uznaje ca kiem inn hierarchi warto ci i pieni dze nie s dla niej bynajmniej
najwa niejsze.
Przejechali mo e ze dwa kilometry od mostku, gdy Emil nagle wykrzykn :
- Popatrz!
Na brzegu go ci ca siedzia ma y ch opiec, przedstawiaj cy sob obraz totalnej rezygnacji.
- Czy to nie Herman?
- Rzeczywi cie, to on - rzek a matka i zacz a wali pi
ciami w dach powozu, by dos ysza j stangret. - Stój! Zatrzymaj si ! - krzycza a do niego.
- Po co ci ten dzieciak? - achn si Emil. - Smarkacz b dzie tylko przeszkadza , ciesz si , e masz ich z g owy. Powinna by zadowolona, e si
ich pozby
. Popatrz, tam masz Bed , na dodatek. Chyba pi Jed my dalej!
- Kompletnie nie my lisz - zdenerwowa a si matka. - Czy nie rozumiesz, barania g owo, e kapitan i Matylda mogli uciec inn drog , a wówczas te
szczeniaki oka
si nam bardzo przydatne?
Wo nica stan . Ale kiedy dzieci zobaczy y, kto siedzi w powozie, krzykn y przestraszone i pop dzi y w stron
ki byle jak najdalej od drogi.
- Za nimi! Szybko! - krzycza a macocha.
Wo nica i Emil ruszyli w pogo . Herman i Beda wrzeszczeli i p akali z przera enia, ale ich nó ki by y zbyt ma e, by mogli uciec przed doros ymi
czyznami. Nie mieli adnych szans.
Dzieci poczu y, jak zapadaj si w pe
grozy ciemno
.
- A je li nie uda si nam znale
maluchów? - Matyld , która trzymaj c kapitana za r
pod
a poln drog , nasz y chwile zw tpienia.
- Je li ich nie spotkamy, to proponuj , by my nie zawracaj c z drogi spróbowali dotrze do Brora. - Alvar stara si j podtrzyma na duchu.
- Dzi kuj - odetchn a z ulg . - Pomy la am sobie o tym samym. Ale prze laduje mnie nieprzyjemne uczucie, e mamy niewiele czasu.
- Tak - westchn Alvar. - Musisz by przygotowana na wszystko, nawet na to, e przyb dziemy za pó no.
- Licz si z tak ewentualno ci - szepn a przez zy.
Alvar u cisn jej d
. Móg powiedzie , e jest jeszcze iskierka nadziei, i uda im si uratowa Brora, ale nie chcia rozbudza w niej nadmiernych
oczekiwa . Najlepiej by przygotowanym na najgorsze.
Mg a zrzed a, cho jeszcze tu i ówdzie wisia a nisko nad polami. Znale li si w obszarze zupe nie odkrytym, ze wszystkich stron wida ich by o jak na
oni. Wa y chroni ce Skani przed wiatrem od strony Öresund i Ba tyku znajdowa y si w do
sporej odleg
ci od siebie. Tworzy y je wierzbowe
zaro la i drzewa rosn ce naturalnie b
posadzone przez cz owieka. Najg
ciej porasta y one okolice strumyków i rzek, przecinaj cych ska sk
równin . Zagrody ch opskie, po
one w znacznej odleg
ci od siebie, otoczone by y yznymi polami. Do gospodarstw, które znajdowa y si daleko od
drogi, na ogó prowadzi y wierzbowe aleje.
Alvar i Matylda zostawili za sob lasy Göinge i szli drog na zachód w stron Hälsingborga.
Gdyby sytuacja nie by a tak powa na, Matylda zapewne ch on aby ca sob ten cudowny poranek, radowa aby si obecno ci wspania ego
czyzny, który w drowa u jej boku - kapitanem Alvarem Svantessonem Befverem, przyjacielem brata i jej wybawicielem. Alvar mia w sobie
wszystko, co w jej wyobra eniu powinno charakteryzowa prawdziwego m
czyzn .
Wszystko to, czego brak o jej m
owi.
Jeszcze nigdy tak gorzko jak w tej chwili nie
owa a swego po piesznego zam
pój cia.
Naraz stan li jak wryci, patrz c na drog .
- Tym razem nam si nie uda - oceni sytuacj Alvar. - Nie mamy si gdzie schowa .
Powóz powoli jecha prosto na nich.
- Trudno, chwycimy byka za rogi - zgodzi a si Matylda.
Powóz zatrzyma si niedaleko i wyskoczy z niego uzbrojony Emil.
- Stójcie, bo strzelani! - krzykn dok adnie tak samo jak poprzednio.
- Przecie nie ruszamy si , czegó wi cej od nas mo e chcie ? - mrukn pod nosem Alvar.
Matylda, która dobrze zna a Emila, poczu a, e zalewa j fala rozpaczy i bezradno ci.
- Pu
nas, Emilu! - zawo
a. - Nie chcemy ci zrobi nic z ego.
Podszed bli ej i stan w odleg
ci kilkunastu kroków od nich.
- Kapitanie Befver, oskar am pana o uprowadzenie mojej ony...
- Nonsens - prychn Alvar. - Nic takiego nie mia o miejsca. To pan wi zi swoj ma onk przez d ugi czas...
- A có to pana obchodzi? Matylda jest niepoczytalna. Matyldo, prosz tu przyj
! I we ten przedmiot, który skrad nam kapitan Befver. Natychmiast!
Alvar u cisn d
dziewczyny, by doda jej odwagi.
- Wiesz dobrze, Emilu, e ten skarb jest niebezpieczny. Trzeba go zakopa tak, by nikt wi cej go nie odnalaz .
- Niem dra, nie wiesz, ile mo emy za niego dosta ?
- Wiem jedynie, jakie wyrz dza szkody. Nikt bezkarnie nie mo e wzi
klejnotu, nad którym wied ma odprawi a czary. Jej przekle stwo dotkn o
wielu ludzi. Chyba to rozumiesz? Pami tasz, co si sta o z nami?
- G upoty gadasz! To by jedynie zbieg okoliczno ci.
- Nie s dz ! Vivian, twoja rodzona siostra, wyj a skarb z torebki i umar a. To samo sta o si z moim ojcem. I ze stangretem twojej matki. Zarówno
Bror, jak i kapitan zamierzali obejrze zawarto
mieszka i dla obu omal nie sko czy o si to tragicznie. Pami tasz, co ci si
ni o tamtej nocy? Krwawy
tarz, prawda? I bestialskie tortury. A mnie si
ni wielki po ar, Bror omal nie zosta uduszony, a Vivian zad gana sztyletem. I wszyscy widzieli my te
okropne oczy, widruj ce na wylot. Wszyscy oprócz Vivian, bo ona we nie wcieli a si w posta Huldy.
- Bzdury! Zwyk e przes dy! Do tej pory nie mia em mo liwo ci wzi
do r ki tego naszyjnika. Udowodni ci jednak, e nic mi si nie stanie.
- Wydaje mi si , e Matylda ma racj - wtr ci si Alvar. - Bror ostrzega mnie. Pozwól nam odej
! Je li sprzedasz naszyjnik, sprowadzisz
nieszcz
cie na kolejnych niewinnych ludzi.
- Zamknij si , kapitanie! Nie wtr caj si do naszych rodzinnych spraw! - warkn Emil.
W tej samej chwili z powozu dosz o ich przera liwe wo anie: „Matylda!” Urwa o si gwa townie, tak jakby kto zatka wo aj cemu usta.
- To Herman - j kn a dziewczyna, która z wra enia z trudem apa a oddech. - To jego g os.
- Uwa asz, e to dobry, czy z y znak? - spyta Alvar szybko, bo nie mieli czasu na zbyt d ug dyskusj .
- Jedno i drugie. Najwa niejsze, e mój braciszek yje, ale... zdaje si , e wzi li go jako zak adnika. No, a gdzie jest Beda? Bo e, mam nadziej , e
nic si jej nie sta o!
Matylda by a miertelnie przera ona. Wiedzia a, e Emil jest gotów zastrzeli , mo e nie j , ale na pewno kapitana, bez adnych skrupu ów. A maj c
Hermana...
Emil machn r
w stron powozu. Zobaczyli d
w czarnej r kawiczce szarpi
si z drzwiami. Po chwili wysiad a matka Emila z rodze stwem
Matyldy, mocno trzymaj c dzieci za ramiona.
Dzieci! Ukochane maluchy, nie widziane przez Matyld tak d ugo, znalaz y si w niewoli u Emila, macochy i tego wstr tnego stangreta, którego nigdy
Alvar u cisn delikatnie rami dziewczyny, by uspokoi j i doda jej otuchy. A potem zwróci si do Emila:
- Dostaniesz skarb w zamian za dzieci. I pozwolisz Matyldzie odej
!
Emil przyciszonym g osem rozprawia o czym gor czkowo z matk . Potem zwróci si do Matyldy i Alvara i powiedzia :
- Akceptujemy wasze warunki! Dzieciaki w zamian za nasz prawowit w asno
, naszyjnik, który odnalaz em z moj siostr jako pierwszy.
- Siostra nied ugo si nim cieszy a - mrukn Alvar do Matyldy, g
no za doda : - Zdaje si , e Bror i Matylda du o wcze niej ni wy znali histori
tego starego kurhanu i to oni go wam pokazali?
- Tak, ale nie chcieli si do zbli
. To my podj li my dzia anie. Zreszt nie ten jedyny raz.
- I sprowadzili cie nieszcz
cie na wszystkich - odparowa Alvar. - Ale nie tra my czasu na pust gadanin . Pozwólcie dzieciom przyj
do nas.
Jego s owa, cho wcale nie mia takiego zamiaru, zabrzmia y niemal jak cytat z Biblii.
Matylda i Alvar dobrze wiedzieli, e maluchy nie zazna y u macochy nawet odrobiny ciep a. Trudno by o przewidzie , jakie ma wobec nich zamiary.
Ju raz swym post powaniem udowodni a, e wcale jej nie obchodz . Warto by o za przekl ty skarb kupi spokój i dobre samopoczucie dzieci.
Matylda nie by a w stanie uporz dkowa my li, przyt acza a j rozpacz, w g owie mia a kompletny chaos. Nie wiedzia a, co jeszcze mo e si
wydarzy . W tym wszystkim jednak e nie opuszcza a jej troska o Brora.
Biedny Bror! my la a. Nie zd
yli my go uratowa . Umiera gdzie w n dznej stajni. Przysz o nam wybiera pomi dzy jego yciem a
bezpiecze stwem maluchów, wyg odzonych, zzi bni tych, z poranionymi nogami. A ja musz si zgodzi na warunki Emila, bo inaczej on zastrzeli
Alvara...
Nie, nie pozwoli na to, by zgin jej nowy wspania y przyjaciel, który jest dla niej oparciem.
Ockn a si , us yszawszy
osny g os Hermana.
- Matyldo, bol nas nogi.
- Wiem, Hermanie, teraz ju b dzie ci dobrze - zapewni a brata ze zami w oczach.
Wszyscy jej potrzebowali. Jej najbli szym zagra
o niebezpiecze stwo ze strony n dznika o pi knej twarzy. Myd ek, kompletnie wyzuty z wszelkiej
moralno ci, gotowy zastrzeli ka dego, kto stanie mu na drodze do atwego bogactwa.
- Jeszcze tylko jedno! - zawo
Emil. - W zamian za dzieci zrzekniesz si , Matyldo, wszelkich praw do dworu Hult. Ty i twoje rodze stwo.
- Nie wolno mi zrzeka si prawa do Hult w imieniu mojego rodze stwa.
- S niepe noletni.
- Ale ja tego nie mog zrobi !
- Zgód si - szepn Alvar. - Mam dwór, gdzie wszyscy zostaniecie przyj ci z otwartymi r kami. Nie mo emy ryzykowa
ycia dzieci.
I twojego, pomy la a. Bo mnie nic nie grozi, póki Emil wie, e mam skarb.
os zabra a matka Emila.
- Nie planujemy, by ktokolwiek poza mn i Emilem mieszka w Hult.
- Dosy gadania - przerwa jej syn. - Oddajcie nasz w asno
, naszyjnik Huldy, którego nigdy jeszcze dok adnie nie obejrza em.
Naraz Matylda dozna a ol nienia.
- Nie mamy go przy sobie! - krzykn a.
- Co?! Nie próbujcie adnych sztuczek!
- Mówi prawd . Nie chcieli my go bra ze sob na poszukiwanie dzieci i ukryli my w lesie.
cisn a z ca ej si y d
Alvara, prosz c w duchu, by zrozumia jej intencj .
- Zreszt nie ja go ukry am, lecz kapitan Befver - doda a. - Sama nie odnajd tego miejsca.
Liczy a na to, e jej s owa uratuj Alvarowi ycie, przynajmniej na jaki czas. Emil móg bez trudu zastrzeli kapitana, po czym odebra jej i jej
rodze stwu prawo do Hult, jednak w obecnej sytuacji otworzy a si przed nimi mo liwo
ratunku, nawet wi ksza, ni pierwotnie przypuszcza a.
Alvar milcza . Matylda nie mia a pewno ci, czy j w
ciwie zrozumia .
- A wi c, Emilu - rzek a dr
cym z napi cia g osem - dostaniesz naszyjnik, a tak e dwór, ale pod jednym warunkiem.
- O, ciekawe, zaczynasz stawia warunki? - szydzi Emil. - Wydaje ci si , e mo esz sobie na to pozwoli ?
-
dam, by my wszyscy pojechali w kierunku Hälsingborga...
- A co tam po nas?
- O ile dobrze si orientuj , niedaleko st d znajduje si zajazd Röstanga. Ty i twoja matka poczekacie tam na nas, a w zastaw zatrzymacie dzieci. I
niech Bóg si zmi uje nad wami, je li nie zaopiekujecie si nimi jak nale y. Biada wam, je li spadnie im cho w os z g owy! Mam a nadto dowodów,
by cie oboje wyl dowali w wi zieniu.
- Nic nie pojmuj - odezwa a si matka Emila, która nie odznacza a si nadzwyczajn inteligencj .
- Tymczasem my - ci gn a Matylda - we miemy powóz i przeprawimy si na drug stron cie niny, eby przywie
Brora, o ile jeszcze yje. Je li
umar , ca a odpowiedzialno
spadnie na ciebie, matko, bo to ty wyp dzi
go z jego w asnego domu. Obiecujemy, e wrócimy do gospody najpó niej
jutro wieczorem, cho postaramy si by wcze niej. I wtedy wszyscy pojedziemy razem do Hult. Wy dostaniecie naszyjnik i dwór, a my wolno
.
Akceptujecie nasz plan?
- Brawo - szepn Alvar. - Przejrza em dok adnie twoje zamiary.
- Dzi ki, ba am si , e nie domy lisz si , o co mi chodzi.
- Niepotrzebnie! Je li chodzi o Brora, mamy bardzo ma o czasu. Nie zd
yliby my, gdyby przysz o nam wraca do Hult i z powrotem.
- Chwa a Bogu, e mamy ciebie, Alvarze - mrukn a.
Emil gor czkowo dyskutowa z matk . Dzieci pochlipywa y zzi bni te po nocy sp dzonej pod go ym niebem.
W ko cu zapad o postanowienie.
- Przyjmujemy wasze warunki! - zawo
Emil. - Ruszajmy do tej cholernej gospody.
Macha pistoletem i zap dza wszystkich do powozu. Matyldzie przypad o miejsce na ko le obok stangreta, a na jej kolanach usadowi si Herman.
Alvara Emil nie zamierza spuszcza z oka, dlatego kaza mu usi
w powozie. Ani na chwil nie wypuszcza z r k pistoletu. Gdy tylko kapitan wykona
najl ejszy ruch, b yskawicznie przystawia luf do czo a Bedy.
Podró do gospody Röstanga up yn a w ciszy i w ponurym nastroju.
ROZDZIA XVI
Nad cie nin Öresund zapad a noc. Pogodne niebo usiane by o gwiazdami, okr
a tarcza ksi
yca l ni a jasno, niewiele brakowa o do pe ni.
Alvar i Matylda oparci o burt wpatrywali si w srebrn po wiat odbijaj
si w tafli wody.
ciwie powinno by bardzo romantycznie, my la a Matylda. Ale jak e dalekie wyda y jej si takie prze ycia. Przepe nia j strach o Brora. Czy
yje?
Wyruszyli z opó nieniem, gdy musieli czeka na prom, który móg by zabra na pok ad powóz i konie. Na szcz
cie uda o im si po yczy konie z
zajazdu, bowiem ich w asne by y kompletnie wycie czone. Powozi Alvar, na có mieli bra z sob stangreta, któremu nie ufali?
Dziewczyn dr czy niepokój o przysz
. Emil pozwoli jej wprawdzie odej
, ale to wcale nie oznacza o, e zgodzi si na rozwód. Sprawa by a
znacznie bardziej skomplikowana. Mo e up yn
kilka lat, nim naprawd b dzie wolna.
Gdzie tymczasem rzuci j los?
Najwa niejsze, e nie b dzie musia a znosi d
ej towarzystwa Emila. Dla niej to prawdziwe wybawienie.
Tak, uwolni a si od niego, ale zap aci a za to wysok cen - straci a dwór. Jak teraz zdo a utrzyma si wraz z m odszym rodze stwem? Alvar
zaproponowa wspania omy lnie, e odst pi im cz
swego dworu w dalekim Uppland. Ale na razie sam nie mia grosza przy duszy.
Je li odnajd Brora w ród ywych...
Czeka ich piesza wyprawa przez pó Szwecji z dwojgiem ma ych dzieci i miertelnie chorym ch opcem.
Czy ma prawo obarcza Alvara takim ci
arem?
Có jednak mo e uczyni innego? Emil i jego chciwa matka, uzyskawszy prawo w asno ci dworu, uczepi si ka dej najdrobniejszej rzeczy w Hult.
Matylda nie mia a najmniejszych z udze , e nie pozwol jej ani rodze stwu zabra nawet odrobiny jedzenia, nie mówi c o powozie czy pieni dzach.
Znale li si we wrogich obozach, pomi dzy którymi zapanowa a nienawi
.
Nienawi
? Nie, Matyldzie obce by o takie uczucie. To prawda, czu a si zawiedziona, pozbawiona iluzji. Odczuwa a pogard dla niskich instynktów,
jakimi kierowa si Emil i jego matka.
Vivian by a chyba najmniej sympatyczna z tej trójki. Nawet matka i brat nie rozpaczali szczególnie po jej mierci. W ka dym razie, gdy tylko min a
oba, wi cej o niej nie wspomnieli.
Jak krótki jest ywot egoizmu! Je li istnieje jakakolwiek sfera, w której zwyci
a dobro, to zapewne jest to pami
potomnych. Po prostu wspomina
si tylko tych ludzi, którzy za ycia potrafili po wi ca si dla innych.
Alvar i Matylda nie rozmawiali wiele ze sob . Wcze niej omówili wszystko, co mo na by o w tej sytuacji. Rozwa yli trudne po
enie dziewczyny,
zarówno teraz, jak i w przysz
ci. Alvar obieca , e b dzie na ni czeka tak d ugo, a odzyska wolno
- o ile taka chwila nast pi. Zapewni , e zrobi
wszystko, by rodze stwo czu o si dobrze w jego dworze w Uppland, e otoczy opiek m odsze dzieci i nigdy nie zrani Matyldy jako kobiety. Zapewni jej
bezpieczn przysz
.
Ale od Uppland dzieli o ich wiele kilometrów. Jeszcze up ynie sporo dni, nim b
mogli si tam uda . Emil z ca pewno ci b dzie d
do tego,
by za atwi formalne przej cie dworu. Sprowadzi wójta do Hult, by przepisa na siebie wszystkie dokumenty.
Na sam my l o tym, co j czeka o, Matyld ogarnia o przygn bienie i zm czenie. Rozwa yli z Alvarem wszelkie mo liwe rozwi zania i mieli
wiadomo
, e niewiele mog zdzia
. Alvar próbowa postraszy Emila, zagrozi , e z
y skarg wójtowi, je li Emil o mieli si wzi
dzieci jako
zak adników. Ten jednak odrzek ch odno:
- Spróbuj! Tylko spróbuj! Wówczas wójt si dowie, e moja ona z ama a przysi
ma
sk ... Ma o tego, gdyby to zrobi , na zawsze utraciliby cie
wszelkie szanse, by odzyska dzieci. Nawet je li by bym zmuszony wam je odda , to zapewniam was, e nie prze yj roku. Ka dego dnia b dziecie
dr
ze strachu o ich ycie. Taka b dzie moja zemsta.
Alvar odpowiedzia , e Emil i tak ju si zem ci na swej onie, która przecie niczym nie zawini a. Ale Emil za mia si tylko szyderczo.
Kapitan i Matylda czuli si bezradni wobec takiego bezmiaru z a. Ludzie pokroju Emila i jego matki kierowali si w asnymi pokr tnymi regu ami
post powania. Byli ca kowicie nieobliczalni i dlatego stanowili takie zagro enie dla otoczenia.
Alvar, mimo obecno ci Emila, zwróci si do w
ciciela zajazdu z pro
o opiek nad dzie mi, tak by nie sta o im si nic z ego.
Gospodarz, który doskonale zna Emila z jego cz stych biesiad w towarzystwie zamo nych lekkoduchów, skin Alvarowi uspokajaj co g ow . Nie
darzy Emila nadmiern sympati , zbyt cz sto musia go wyrzuca z szynku kompletnie pijanego, zbyt wiele razy dopomina si o zap at za hulanki.
Matk Emila równie widzia nie po raz pierwszy. Pami ta , jak razem z ró nymi m
czyznami i kobietami lekkich obyczajów bra a udzia w
prawdziwych orgiach. Eleganckie stroje, jakie mia a na sobie, nie ukrywa y jej prawdziwego ja.
Tak wi c chwilowo dzieci by y bezpieczne.
Teraz najwa niejszym zadaniem by o odnalezienie Brora.
Alvar po
r
na drobnej d oni Matyldy. Dziewczyna podnios a g ow i popatrzy a mu w oczy. Dostrzeg a w nich ten sam niepokój, bezsilno
i to
samo ciep o, które czu a w sercu.
Naraz zda a sobie spraw , e Alvar jej potrzebuje - jako przyjaciela i jako kobiety.
Poczu a, jak oblewa si rumie cem. Nie mia o u miechn a si do niego. Zapewne spojrzenie wyrazi o jej wewn trzn rozterk , bo Alvar
odwzajemni u miech dziewczyny, a jego twarz rozpromieni a si rado ci .
Nie chcieli sforsowa koni, wi c zatrzymali si na postój w Helsingör. Konie podobnie jak i ludzie potrzebuj snu w nocy. Udali si do gospody. Wci
boko zaniepokojeni losem Brora usiedli przy kominku i popijaj c wino rozmawiali.
Matylda mia a na szcz
cie przy sobie pieni dze, które ukry a przed Emilem, mogli wi c sobie pozwoli na t odrobin luksusu. Alvar bardzo cierpia
w swej m skiej dumie, e nie dysponuje w asnymi funduszami, ale zamierza zwróci wszystko co do grosza. Niech tylko dotr do Uppland.
- Nigdy bym nie przypuszcza , e tak szybko wróc do tego kraju, którego z ca ego serca nienawidz - u miechn si . - Tymczasem min zaledwie
tydzie i znów tu jestem.
Matylda równie si u miechn a. Na wszelki wypadek po yczyli w zaje dzie w Röstanga ubranie dla Alvara. Pragn li przedosta si do Danii
dyskretnie, nie budz c niepotrzebnego zainteresowania, a szwedzki mundur kapitana móg by im w tym przeszkodzi .
- My lisz, e odnajdziesz drog do stajni?
- Mam nadziej - odpowiedzia , patrz c na ni czule. - Musz po prostu odtworzy sobie t tras od ko ca, ale wydaje mi si , e st d ju jest
niedaleko. Powinni my zd
dojecha tam i wróci w ci gu jednego dnia. Je li oczywi cie wstaniemy do
wcze nie.
- Wstaniemy - zapewni a Matylda, której wino zaczyna o uderza do g owy, tak e postrzega a Alvara w z ocistej aureoli, dos ownie i w przeno ni.
Bezwiednie przysun a si bli ej niego.
- My
, e najlepiej b dzie, je li pójdziemy si po
- rzek niech tnie, bo z przyjemno ci siedzia by przy stoliku i patrzy jej w oczy przez ca y
wieczór. Obawia si jednak nast pstw takiego post powania.
- Oczywi cie - przytakn a Matylda i wsta a.
Udali si do swych pokoi, jedynych reprezentacyjnych pomieszcze dla go ci, jakie znajdowa y si w tej gospodzie. Alvar odprowadzi j do drzwi.
- Nie zechcia by wej
do rodka? Mogliby my jeszcze troch porozmawia - zaproponowa a spontanicznie. Jednak w tej samej chwili, kiedy
powiedzia a te s owa, zorientowa a si , jak pope ni a gaf . - Wybacz Alvarze! Zapomnij o tym, co powiedzia am. Zmieni am zdanie. Nie my l o mnie
le.
- Ch tnie wst pi bym do ciebie, by pogaw dzi - rzek kapitan z czu
ci w g osie. - Ale wydaje mi si , e w tej sytuacji by oby to bardzo
nierozs dne.
- Tak, oczywi cie. Masz racj .
Uj jej d
, pochyli si i uca owa . Matylda wstrzyma a oddech. Zdawa o jej si , e w powietrzu zaiskrzy o, a jej d
wysy a impulsy rozchodz ce
si po ca ym ciele. Nie mia a odwagi si poruszy .
Naraz wspi a si na palce i poca owa a go po piesznie w policzek.
- Dzi kuj ci, Alvarze, za wszystko - rzuci a i szybko wesz a do pokoju.
Opar a si plecami o drzwi, dr
c jak li
osiki.
A wi c na tym polega ró nica, pomy la a. Co innego zadurzy si w kim o twarzy tak pi knej, e a s odkiej, co innego za odczuwa g boki,
autentyczny poci g do m
czyzny, którego wprawdzie zna a zaledwie od kilku dni, wi c mo e powinna wyra
si o nim ostro nie, ale z którym mimo
to odczuwa a prawdziw wi
.
Wierz w to uczucie, my la a. Ufam, e Alvar je podziela. Wiem jednak, e nigdy nie b
wolna, a przynajmniej przez najbli szych kilka lat. Zdaj
sobie spraw , e Alvar tak bardzo pragnie by blisko mnie. Jak e by am dziecinna, kiedy zakocha am si w Emilu! Przypominam sobie, e z
przera eniem my la am o nocy po lubnej, nie mia am bowiem poj cia o tym, co si ma wydarzy . Tymczasem nie by o adnej nocy po lubnej i teraz
ciesz si , e tak si sta o.
Alvar naprawd mnie poci ga. Nie mog si temu oprze . Jest to uczucie silne i prawdziwe, szczere, zupe nie inne ni te niedorzeczne wyobra enia,
jakie mia am o sobie i Emilu we wspólnym
ku. Mój Bo e, przecie ja by am wówczas taka przera ona, e o czym takim nie mia am nawet odwagi
pomy le .
Teraz pragn abym uczyni wszystko, by Alvarowi by o przyjemnie. Ofiarowa siebie i przyjmowa pieszczoty jak doros a kobieta.
Ale to si nigdy nie stanie.
W pokoju wisia o stare po
e i krzywe lustro. Matylda uczyni a co , co nigdy przedtem nie przysz oby jej do g owy. Rozebra a si i spojrza a na swe
odbicie, zrazu bardzo niepewnie, odwrócona plecami, potem z lekkim oci ganiem odwa
a si obróci , najpierw troch , potem coraz bardziej...
Oddycha a szybko przera ona, nie maj c odwagi napotka swego spojrzenia. Ale ogl da a si uwa nie i na koniec dosz a do wniosku, e ma
zupe nie niez figur .
Ciekawe, czy Alvarowi tak e si spodoba.
Wiedzia a jedno: nigdy nie chcia a pokaza si nago Emilowi, nawet w czasie nocy po lubnej.
Zmieni a si , sta a si zupe nie innym cz owiekiem.
To Alvar uczyni z niej kobiet , która by a na tyle dojrza a, by przyj
mi
m
czyzny - jego mi
.
Tymczasem on nigdy jej takiej nie zobaczy.
Matylda nie mia a poj cia, e Alvar d ugo jeszcze sta przed jej drzwiami. Jedn r
po
na klamce, a druga gotowa by a zapuka .
By pewien, e dziewczyna wpu ci aby go do rodka. Desperacko jej potrzebowa po tylu miesi cach wstrzemi
liwo ci. Wiedzia , e móg by j
zdoby , cho nie od razu. By a kobiet z zasadami i wiern
on , ale adne z nich nie mia oby do
si y, by pow ci gn
uczucie, które nimi ow adn o.
Na to czuli si zbyt sobie bliscy i zbyt wielkim zaufaniem obdarzali si nawzajem.
Dlatego w
nie to on musia wykaza si charakteru. Oboje nie byli z natury lekkomy lni. Fakt, e jedno z nich zwi za o si
lubem z kim innym,
stanowi przeszkod nie do pokonania.
Jedno nierozwa ne posuni cie z jego strony, lekkie pukanie do drzwi, grozi o nieodwracalnymi skutkami - z amaniem zasad, a to z kolei mog oby
wywo
wieczne poczucie winy w nim, a chyba jeszcze bardziej w niej. Nale
a bowiem do takiego gatunku kobiet.
Czy nie dzia
nazbyt pochopnie, proponuj c rodze stwu, by przenios o si do niego do dworu w Uppland? Bez w tpienia by a to decyzja
nieprzemy lana, szczególnie ze wzgl du na Matyld . Jak e on zniesie tak blisk jej obecno
?
Emil pozwoli jej odej
, sprzeda j za przekl ty skarb. Ale Alvar mu nie ufa , zreszt i tak dziewczyna nie by a wolna.
W dalszym ci gu pozostawa a on Emila. I je li nie zdo aliby si opanowa , uznano by j za kobiet
yj
w grzechu.
Ogarn o go naraz nieprzyjemne uczucie, e Emil uczyni tak z premedytacj , w pe ni wiadom tego, jak niewinn , prostoduszn i uczciw istot jest
jego ona. Wiedzia , e ca kowicie j ubezw asnowolni takim rozwi zaniem. Wola pozwoli jej odej
, ni da jej rozwód, zepchn j w pró ni .
Ich jedyn nadziej by o, e którego dnia Emil sam b dzie potrzebowa rozwodu. Mo e znajdzie kobiet jeszcze bogatsz . W tpliwe jednak, by taka
kobieta go zechcia a. Hulaszcze ycie zaczyna o odciska
lady na jego twarzy, na sylwetce, w sposobie chodzenia, w g osie.
A jego stosunek do pieni dzy móg przerazi i zniech ci ka dego.
Alvar nie widzia wyj cia z tej skomplikowanej sytuacji. Postanowi jednak nie martwi si na zapas, lecz kolejno usuwa przeszkody.
Teraz musieli odnale
Brora. Wszystko inne mo e poczeka .
Alvar poszed do swego pokoju. Tym razem uda o mu si przezwyci
samego siebie.
ROZDZIA XVII
Bror Nilsson Huldt s ysza g osy stra ników jak przez mg .
- Nie, z tego tam ju nic nie b dzie. Damy mu zastrzyk, by skróci jego cierpienia, czy wyrzucimy go na dwór, na zimno?
- Tak, rzeczywi cie jest strasznie s aby, wci
le y, bardziej trup ni
ywy cz owiek, zajmuje tylko miejsce i nasz czas.
Czas? pomy la Bror wpó przytomnie. Nie zauwa
em, by kto mi go po wi ca .
By taki zm czony, wszystko wokó niego i w nim p on o z gor czki. Ubrania i n dzna po ciel by y przepocone, mokre od potu w osy ch odzi y
nieprzyjemnie czo o i kark. Nie przypomina sobie, by dosta co do jedzenia, ale nie odczuwa g odu.
Dusza mu krwawi a. Le
tu ca kiem bez si , nawet nie by w stanie podnie
r ki, by otrze pot z czo a. Oddech mia krótki, przy pieszony.
Gdzie w pod wiadomo ci zachowa wspomnienie, e pozby si tego okropnego ci
aru, czerwonej torby, któr mia zawie
do Hult.
jednak przypomnie sobie, w jaki sposób uda o mu si tego dokona .
W ka dym razie po tym fakcie wszystko wyda o mu si
atwiejsze. Co prawda by chory, jednak znikn d awi cy go strach. Prysn o wra enie
czego wstr tnego, zara liwego, co sprawia o, e sam czu si odpychaj cy, a ludzie na jego widok odwracali si plecami.
ciwie sta o?
Nie pami ta . Nie potrafi sobie przypomnie .
Przyjazny g os? Wiadomo
dla Matyldy?
Nie, wszystko mu gdzie umkn o.
Umieram, pomy la . To o mnie rozmawiaj . miertelny zastrzyk? Wyrzuci na dwór?
Wszystko jedno. Pragn jedynie spokoju.
- Czy jeste pewien, e jedziemy dobr drog ?
Alvar wstrzyma konie i rozejrza si . Ju od d
szej chwili krajobraz by do
jednostajny.
- Nie wiem, powinienem pami ta , ale...
- Nie zapami ta
adnych charakterystycznych punktów?
- Nie. Zreszt nie szed em drog , a poza tym by a noc.
- No, a kiedy ci tu przywie li?
- Wtedy by em nieprzytomny.
Matylda cicho westchn a. Nie chcia a okazywa zniecierpliwienia oraz niepokoju o Brora.
- Ale jak w
ciwie nazywa si ten dwór, do którego nale
y budynki gospodarcze, w których was ulokowano?
- Nie pami tam. Nawet nie wiem, czy kiedykolwiek s ysza em t nazw .
- Ale wydaje ci si , e to gdzie blisko?
- Tak. Moim zdaniem powinni my by na miejscu przynajmniej od godziny. Ale tam, gdzie, jak mi si wydawa o, powinien sta dwór, nie by o go.
Matylda milcza a przera ona.
- Podjed my do tamtego wzgórza - westchn Alvar. On tak e powoli traci pewno
siebie.
Co b dzie, je li zab dzili? O co maj pyta ?
Ale przy wzgórzu odzyska nadziej . Nagle pozna okolic .
Matylda odetchn a z ulg .
Wartownik przy wej ciu do stajni popatrzy na nich wrogo.
Ujrza m od kobiet z wy szych sfer, o zm czonych i pe nych niepokoju oczach, i postawnego m
czyzn , który sprawia wra enie le ubranego.
Wydawa o si , e strój, jaki ma na sobie, nie pasuje do niego, by zbyt skromny jak na jego pozycj . Zlocistobr zowe w osy i czyste b kitne oczy. Gdzie
widzia ju takie oczy?
Alvar ba si panicznie, e stra nik go rozpozna, bo wówczas ich plan leg by w gruzach, nie dostaliby si do rodka. Przeciwnie, na nowo zosta by
wzi ty do niewoli. Nie móg jednak pozwoli Matyldzie wej
samej do stajni Zbyt dobrze zna tych prostackich stra ników.
Na szcz
cie panowa mrok, a poza tym kiedy Alvar tu le
, by brudny i zaniedbany. Teraz wygl da ca kiem inaczej. Jedyne, co mog o go zdradzi ,
to oczy.
Wartownik pilnowa wej cia, nadzór nad chorymi je cami mieli inni stra nicy, których na szcz
cie nie wezwano. Wartownik schowa si pod
dachem, a przybysze szybko skryli si w mroku stajni.
Na spotkanie wyszed im jeden z okrutnych sanitariuszy.
- M ody ch opak? - zdziwi si . - Nie, nie ma tu takiego. Ju nie ma.
- A gdzie jest? - spyta a Matylda. Wcze niej ustalili z kapitanem, e to ona b dzie rozmawia .
- Umar , wi c wynie li my go na zewn trz.
Matylda zachwia a si i pewnie by upad a, gdyby Alvar jej nie przytrzyma .
- Gdzie? - spyta zmienionym g osem, eby nie zosta rozpoznany.
- Po drugiej stronie, przy pó nocnej cianie. Nie mieli my czasu nim si zaj
- doda sanitariusz przepraszaj co, nie spuszczaj c wzroku z
dziewczyny. - Je li chcecie go zabra , to prosz bardzo.
Nie zwlekaj c wyszli ze stajni i obeszli budynek dooko a. Zrozpaczona Matylda uczepi a si d oni Alvara. Jej twarz poblad a z napi cia i strachu.
Przecie mog o chodzi o Brora, ale te i o zupe nie innego ch opca.
Podeszli do sterty gnoju, gdzie rzucony niedbale, na brzuchu, le
Bror.
Matylda j kn a cicho,
nie, ale upiera a si , by podej
ca kiem blisko.
Alvar obróci ch opca.
- Jest ciep y - rzek niskim g osem bez wyrazu. - Rzucili go tu, eby umar . To ich sta e praktyki. Pami tam... Zreszt to teraz bez znaczenia. Biegnij
po powóz. Podjed tu jak najbli ej.
Pos ucha a go i posz a. Tymczasem Alvar bada ch opca.
- Bror? Jeste my tu. Matylda i ja, twój przyjaciel, Alvar.
Lekkie dr enie powiek musia o wystarczy za odpowied .
- Teraz ju wszystko b dzie dobrze, Bror.
W ka dym razie Alvar pragn gor co w to wierzy .
Podjecha powóz.
- On yje! - zawo
Alvar. - Szybko przenie my go do powozu i czym pr dzej st d odje
ajmy! Teraz liczy si czas!
Matylda p aka a, kiedy unie li jej brata i po
yli na pod odze powozu. Alvar kaza jej chwyci lejce i powozi , a on tymczasem mia si zaj
chorym.
Zamierza owin
chorego w co ciep ego i napoi go, bo na pewno organizm mia mocno odwodniony. Przypomnia sobie, jak zmuszano go do picia
tnej, zaka onej wody, kiedy le
ranny w stajni.
Teraz mieli z sob troch mleka...
Do Hult jest tak strasznie daleko. Zreszt i tak nie b
mogli tam d
ej mieszka .
Co zrobi ze miertelnie chorym ch opcem?
Musz uczyni wszystko co w ich mocy.
Kiedy odjechali wystarczaj co daleko, zatrzymali si nad rzek i zaj li Brorem. Zdj li z niego mierdz ce achmany i wymyli go dok adnie, a potem
za
yli wie e ubranie, które po yczyli w zaje dzie, i owin li ch opca w ciep e, mi kkie skóry.
Wydawa o im si , e póki nie b dzie czysty, nie ma szans wyzdrowie .
- Próbowa em napoi go odrobin mleka - rzek Alvar. - Ale to troch niebezpieczne, bo prze yka z trudem. Boj si , e mo e si udusi .
Matylda przytakn a. Na jej twarzy malowa o si napi cie i strach.
- Ale s ysza mnie, kiedy pierwszy raz odezwa em si do niego. Potem jakby co si w nim za ama o.
- Mo e poczu ulg ?
- Mo liwe. Teraz jest nieprzytomny, ale wydaje mi si , e ju nie ma tak bardzo wysokiej temperatury jak na pocz tku.
Przez chwil , kiedy konie posila y si owsem, siedzieli przy chorym. Matylda ukradkiem ociera a zy.
- Bror? - pyta a co chwila, ale nie otrzyma a odpowiedzi.
- Gdyby tylko uda o nam si go nakarmi - westchn Alvar.
- Mo e na razie organizm nie potrzebuje po ywienia? Mo e wa niejsze by o dla niego, by poczu si bezpiecznie?
- Miejmy nadziej , e on jedynie wypoczywa.
- Tak - szepn a Matylda.
- Tak - us yszeli niczym echo z ust ch opca le
cego na pod odze powozu.
Popatrzyli na siebie i u miechn li si . Matylda p aka a i mia a si na przemian, a i Alvarowi oczy podejrzanie b yszcza y.
- Teraz wszystko b dzie dobrze, Bror - powiedzia a dziewczyna ciep o i pog aska a m odszego brata po policzku. - Alvar, twój przyjaciel, zaopiekuje
si nami!
ROZDZIA XVIII
W zaje dzie Röstanga wynaj li powóz i stangreta, który mia odprowadzi wóz z Hult. Dzielili si na dwa wrogie obozy i nie mieli ochoty przebywa
razem. Zreszt i tak brakowa oby miejsca.
Kiedy Matylda wr cza a gospodarzowi zajazdu reszt swych oszcz dno ci, ten szepn cicho do niej i Alvara:
- Ciesz si , e ci dwoje nie s ze mn spokrewnieni. Ale zagl da em do dzieciaków. Nic z ego im si nie dzia o.
Podzi kowali mu i udali si w powrotn drog do domu. Maluchy nadal musia y przebywa z Emilem w charakterze zak adników, na szcz
cie
Matylda zd
a szepn
im, eby si nie ba y, bo wszystko b dzie dobrze.
Ale czy naprawd ?
Nie by a wcale tego taka pewna. Czeka a ich bardzo d uga droga do Uppland, a teraz ju
adne z nich nie mia o pieni dzy.
Jaki status b dzie mia a w Uppland? Nie powinna mieszka pod jednym dachem z Alvarem. Przecie jest m
atk ...
Przysz
jawi a si jej w ciemnych barwach.
I tylko jedno j radowa o: Bror zaczyna wraca do zdrowia. Nawet zjad troch kleiku i pozna m odsze rodze stwo. Nie pozwolono im jednak podej
zbyt blisko, bowiem ci gle nie by o wiadomo, co ch opcu w
ciwie dolega.
Emil i jego matka w ogóle nie przej li si powrotem Brora, ledwie zarejestrowali jego obecno
. Do g owy nie przysz o im spyta , jak si czuje.
Jedynie macocha zastrzeg a sobie, e nie zamierza siedzie w tym samym powozie, co ten „zad umiony”. Kto wie, co z sob przywlók ?
Nikt jednak nie pragn jej towarzystwa, wi c w
ciwie dobrze si sk ada o.
Zmierzcha o, kiedy zbli ali si do Hult. Matylda z daleka dostrzeg a pot
ny g az w lesie i zawo
a do stangreta, by si zatrzyma .
Powozy przystan y i wysz o z nich czworo doros ych.
- Matylda, pójdziesz tam i przyniesiesz skórzan torebk ze skarbem - rozkaza Emil. - A je li wrócisz z pustymi r kami, zabij dzieciaki, i to bez
wahania.
- Przynios - odpowiedzia a Matylda cicho.
Biegn c przez las poczu a nagle, jak strasznie przemarz a. Stopy z zimna a jej zesztywnia y, na pewno twarz mia a sin . Emil bez adnych
racjonalnych powodów kaza jej siedzie przez ca y czas na ko le obok stangreta. Chyba chodzi o mu jedynie o to, by j upokorzy . Nie chcia te
pewnie, by siedzia a obok Alvara. Do samego ko ca usi owa zademonstrowa sw w adz nad on . Na nic si nie zda y pro by Alvara, by móg
siedzie na ko le zamiast Matyldy.
Nie, Matylda wypije do dna to gorzkie piwo, jakiego sama nawarzy a, postanowi Emil.
Ludzie cz sto kieruj sw agresj przeciwko komu , kogo wcze niej skrzywdzili. To rodzaj samoobrony.
Emil wiedzia doskonale, e ona mia a mu wiele do zarzucenia, dlatego w
nie usi owa j z ama .
Skórzana torebka le
a w miejscu, w którym j ukryli. Czegó innego zreszt si spodziewa a? Chwyci a za koniec paska i trzyma a mieszek jak
najdalej od siebie, by nie naruszy z ej aury otaczaj cej przekl ty skarb.
Gdy wróci a, rozgorza a dyskusja, czy Emil powinien od razu dosta skarb. Alvar nie chcia go odda , póki wszyscy nie b
bezpieczni. Podkre la
przy tym, e Matylda musi potwierdzi swym podpisem, i dwór przechodzi na w asno
m
a.
Stan o na tym, e wszyscy pojad do dworu. Alvar trzyma skarb i pilnowa , by nie odda go przedwcze nie. Ani troch nie ufa Emilowi i jego
matce!
Ale czy Emil nie zdawa sobie sprawy, e ma nad nimi przewag ? Móg przecie zastrzeli Alvara! Wygl da o jednak na to, e ten ulizany pi kni
straci wszelki koncept. By rozkojarzony i zachowywa si jak histeryk. Zapewne oszo omi a go rych a perspektywa przej cia poka nej fortuny.
W powozie wraz z pojawieniem si skórzanej torebki wyra nie popsu a si atmosfera. W ka dym zakamarku czai si znajomy dr cz cy niepokój.
Alvar i Matylda doskonale rozumieli ludzi, którzy przed blisko tysi c pi ciuset laty postanowili zakopa drogocenny klejnot wraz ze znienawidzon
czarownic .
I tak dotarli do Hult. ciemni o si , ale jeszcze widzieli swoje twarze.
Czy to ju po raz ostatni ogl dam nasz dwór? my la a Matylda. W
ciwie tyle z ego si tu wydarzy o, e mo e wcale nie b dzie mi tak ci
ko st d
wyje
? B
jednak t skni za tymi wszystkimi mi ymi sercu przedmiotami: mój pi kny sekretarzyk, skrzynka mamy na przybory do szycia, meble,
ród których up yn o moje dzieci stwo, jedyna pami tka po rodzicach.
Mog abym poprosi Emila, by pozwoli mi zatrzyma niektóre z nich, ale w tpliwe, czy dobrowolnie zrezygnuje z czegokolwiek.
A ebra u niego nie b
.
Czy mia am prawo zrzec si w imieniu maluchów ich prawa do maj tku?
Tak, przecie chodzi o o ycie Brora. Mam nadziej , e dzieci zrozumiej to którego dnia.
Oba powozy wjecha y na dziedziniec i wszyscy z wyj tkiem Brora wysiedli.
- I co? - odezwa a si macocha w adczym g osem. - Dostaniemy w ko cu skarb, nasz prawowit w asno
?
- Spokojnie - rzek Alvar. - Najpierw musimy wnie
do domu Brora.
- Nikt nie b dzie wchodzi do mojego domu! Nie ycz sobie nikogo poza Emilem!
- Wcale na to nie liczyli my - odpar Alvar. - Ca a czwórka rodze stwa zamieszka u mnie. Pozostaje tylko kwestia, kto ma najwi ksze prawo do tego
dworu.
- Emil jest ju tu panem, a ja jako ona Nilsa Broderssona dziedzicz przed jego dzie mi.
- Dwór jest zapisany na Matyld . Najpierw ona musi wi c podpisa dokumenty, w których zrzeka si w asno ci.
- Zrobi to. Ale teraz do
gadania! Dawajcie nasz skarb!
Dwór ton w pó mroku. wieci o si w niektórych oknach nale
cych do s
by. Kilku s
cych czeka o w drzwiach, by przyj
troje dzieci, ale
matka Emila powstrzyma a ich.
Matylda by a ju bardzo zm czona i marzy a jedynie o tym, by w spokoju zaj
si Brorem i dwojgiem maluchów. A tymczasem nie mog a nawet
wej
do w asnego domu. Brakowa o jej si , by walczy o swoje prawa.
- Spotkajmy si w pó drogi! - krzykn Alvar. - Dzieci pu
cie do nas natychmiast! I adnych sztuczek.
Matylda wiedzia a, e i Alvar jest miertelnie zm czony. Rana dokucza a mu bardziej, ni chcia to przyzna sam przed sob . Trzyma si wy cznie
dzi ki silnej woli.
Jaka by a mu wdzi czna za jego odwag !
Grupki zbli
y si do siebie. Konie wierzga y i parska y. Ch odny wiatr powia od strony bramy i zata czy wokó dziedzi ca. To ju jesie , pomy la a
Matylda i u wiadomi a sobie, e straci a serce do rodzinnego dworu.
Maluchy podbieg y do niej, a ona otoczy a je ramionami i przytuli a. Kucn a i uspokajaj co co im t umaczy a. Dzieci by y przera one i z l kiem
spogl da y ukradkiem na tych dwoje, którzy przetrzymywali je w charakterze zak adników. Beda wyrazi a si o nich nie adnie, a Matylda, która w g bi
serca zgadza a si z ma , nawet jej nie usi owa a strofowa .
Alvar uniós skórzany mieszek i rzuci go Emilowi. Z ulg pozbywa si tego ci
aru.
Matka i syn pochylili si nad torebk .
- Sprawd , czy nas nie oszukali - upomnia a go gor czkowo matka.
- Nie, nie rób tego - ostrzeg a Matylda. - Id i zakop to z powrotem w kurhanie, dla w asnego dobra.
- Aha! - odezwa si Emil chytrze. - Nie chcesz, ebym sprawdzi , czy czasem nie w
yli cie do torebki kamienia zamiast skarbu? Zaraz si
upewni .
- Nie rób tego, Emilu - prosi a Matylda.
Alvar jest dziwnie milcz cy, pomy la a, rzuci im mieszek bez adnego ostrze enia.
Gdyby mog a czyta w jego my lach, pewnie by si zdumia a.
Emil ledwie zd
poluzowa rzemyki, gdy gwa townie chwyci si za szyj . Zachwia si troch , ale zaraz odzyska równowag .
- Ten cholerny Bror chyba mnie zarazi . Zaczyna mi by niedobrze.
Atak jakby ust pi .
- Tak tu ciemno - parskn Emil. - Chod , mamo, wejdziemy do rodka. S
ba! Zapalcie wiece w pokoju go cinnym. Musz w ko cu obejrze , co
dosta em. Nareszcie zobacz skarb, który sam wygrzeba em z kurhanu.
- Uk
si wówczas w palec, Emilu. Zapomnia
o tym? - przypomnia a Matylda.
- Bzdury! To by tylko jaki korze .
Zachowywa si jak w gor czce.
- Matylda, wejdziesz ze mn do rodka. Dzi jeszcze podpiszemy dokumenty. A wtedy wynocha z mojego domu! Nie chc tu adnych intruzów: was i
tego zarozumia ego kapitana, który panoszy si po cudzym dworze. I pami taj, nie rób g upstw. Wiesz dobrze, e w ka dej chwili mog oskar
ci o
amanie przysi gi ma
skiej.
- Matylda nie z ama a adnej przysi gi - odezwa si Alvar spokojnie. - Wydaje mi si , e to raczej ty powiniene zrobi rachunek sumienia.
Emil zamierza co na to odpowiedzie , jednak uzna , e ma wa niejsze sprawy na g owie.
Byli z matk tak przej ci skarbem, e nie zwrócili uwagi, i wszyscy wchodz za nimi do rodka: Matylda, Alvar i maluchy uczepione kurczowo sukni
siostry, nawet grupka s
cych, w ród których znajdowa si stangret, ucho i oko macochy.
Wyra nie ma upodobanie do stangretów, pomy la a Matylda z odraz . Na ogó wybiera bardzo przystojnych.
Matylda szepn a zaufanej s
cej o chorym bracie. Ta skin a g ow na znak, e rozumie, i wraz z kilkoma innymi wysz a z izby. Po chwili
dziewczyna us ysza a, e powóz opuszcza dziedziniec.
Pokój go cinny by rz si cie o wietlony.
Alvar obj Matyld ramieniem, by doda jej otuchy. Ale to tylko rozw cieczy o Emila. Brutalnie poci gn Matyld w swoj stron , drug r
daj c
znak stangretowi, by przytrzyma Alvara.
- Tak si sk ada, e to jest moja ona - rzuci wynio le. - I b dzie robi , co ja zechc .
Chwyci za dekolt jej sukni, szarpn i rozerwa a do talii. Potem poca owa j wulgarnie.
Alvar odepchn stangreta i jednym ciosem powali Emila.
- Przesta poni
sw
on w obecno ci tych wszystkich ludzi - rzek blady jak ciana. Zdj kurtk i okry ni Matyld .
Macocha wykrzykiwa a co histerycznie o chamskim kapitanie i pospolitych dziwkach, podczas gdy Emil podnosi si z trudem. Z k cika ust sp ywa a
mu stru ka krwi.
- Jeszcze tego po
ujesz, kapitanie Befver! - krzykn z gro
w g osie. - Precz z mego domu! Precz!
- Ten dom jeszcze nie nale y do ciebie - odpowiedzia Alvar. - Jeszcze Matylda nie podpisa a dokumentów. Nie rusz si st d i dopilnuj , by nic si
jej nie sta o. Bo jak wida jest to konieczne.
- Mam ci gdzie , kapitanie - sycza Emil przez zaci ni te z by. - Nie mam czasu zajmowa si twoimi zranionymi uczuciami. Mamo, gdzie jest
torebka?
- Na stole. Szybko, obejrzyjmy skarb!
Emil porwa mieszek i dr
cymi palcami poluzowa rzemienie. Otworzy i wyj ze rodka naszyjnik, okaza y i niezwykle pi kny. Alvar, który sta do
blisko, widzia , jak b ysn o stare z oto. Na naszyjniku wyryto ornamenty. By y prastare, starsze ni li ornamentyka wikingów.
zamieszani w histori klejnotu Huldy.
Kiedy yli? O ile w ogóle kiedy
yli. Razem z Matyld obliczyli, e musia o to by na prze omie trzeciego i czwartego wieku.
Agne, który zosta powieszony na swym w asnym naszyjniku,
nieco pó niej.
Jeden zosta uduszony przez wied
nas an przez Huld . Inny spali si , krew jeszcze innego zala a o tarz ofiarny. Który zabi swoich siedmiu
synów, nie chc c odda w adzy...
Krwawe czasy!
Ozdobne ornamenty wygl daj jak magiczne znaki. Naszyjnik nale
przecie do czarownicy, która wyry a je, pos
ywszy si najskrytszymi
sekretami czarnej magii. Jak silna musia a to by osobowo
, skoro legenda o niej przetrwa a tyle setek lat!
- Przepi kny - szepn a macocha. - Dostaniemy za niego wi cej, le oszacowa
jego warto
!
- Rzeczywi cie! Zerwiemy t umow , któr ju zawarli my. Ja...
Urwa , a dalsze s owa uwi
y mu w gardle. Rzuci naszyjnik, by chwyci si za szyj .
Matylda w okamgnieniu zrozumia a, co mo e si za chwil wydarzy , wi c czym pr dzej wyprowadzi a dzieci na dwór i zostawi a je pod opiek
odziutkiej s
cej. Potem wróci a do pokoju go cinnego.
Wszystko rozegra o si b yskawicznie. Matka Emila krzykn a i rzuci a si , by z apa upadaj cy naszyjnik. Trzyma a go kurczowo, wo aj c do syna:
- Emilu, zwariowa
, nie pozwolisz chyba zabra im skarbu, on jest przecie wart tysi ce... - urwa a. - Emilu, Emilu, co ty robisz?
Wyra nie nie móg z apa powietrza. Twarz mu posinia a i nabrzmia a, zachwia si i upad . Matka pu ci a naszyjnik i upad a na kolana obok syna.
- Emil! Co ci jest? Pomó cie mu!
Alvar dzia
szybko.
- Jedyne co mo e pomóc - powiedzia - to zakopanie klejnotu w ziemi, w grobie Huldy. Gdzie jest torebka?
Si gn po naszyjnik, ale matka Emila by a szybsza i przysun a go do siebie.
- O, nie, nawet nie próbuj! On jest mój!
- Ale...
Krzykn a. Na oczach przera onych zebranych jaka niewidzialna si a unios a j i uderzy a o kant sto u.
- Pu
naszyjnik! - krzykn o kilka osób naraz.
- Nigdy! Jest mój, mój... Oczy! Kto to jest? Patrzy na mnie takimi okropnymi...
Znów poderwa o j w gór i rzuci o o cian . Twarz uderzy a o ram obrazu. Krew ochlapa a tapety. Stangret usi owa przytrzyma sw
chlebodawczyni , ale znów ta sama si a ponownie wyrwa a mu j z r k i popchn a wzd
pokoju, uderzaj c ni o kanciast szaf .
macochy zacisn a si zach annie wokó naszyjnika. Nikt nie mia czasu spojrze na Emila, który le
nieruchomo na pod odze z wyci gni tym
zykiem.
W ko cu macocha upad a.
Krzyk ucich . ciany, stó i szafa zaplamione by y jej krwi .
Zupe nie jak o tarz ofiarny.
wiadkowie zdarzenia stali cicho, pora eni, sparali owani przez strach.
Emil ockn si . Nie podnosi si jednak. Próbowa co powiedzie , ale s owa brzmia y niczym zduszone j ki.
Stangret ukl kn przy nim i spyta :
- Co mówisz, panie?
- Przesz o mi - zdawa si mówi . - Ale co to za czarownica? Te oczy?
Jego pa aj ce nienawi ci spojrzenie napotka o wzrok Matyldy. Widzisz, nie umar em. Wygadywa
bzdury! To by tylko atak choroby gard a. Gdzie
naszyjnik? Jest mój!
- Ma go twoja matka, Emilu. Przykro mi...
Odwróci g ow .
- Nie widz dok adnie. Czy to ona le y na pod odze? Co to za krew? Zabili cie j , podli? Zabili cie?
- Nie. Nikt z nas jej nie ruszy . To sprawa Huldy. Twoja matka kurczowo trzyma w d oni naszyjnik. Boimy si go tkn
.
Usiad z pomoc stangreta. Krzywi c twarz w bólu dotyka szyi.
- Diab y! - sycza . - Zabili cie moj matk i próbujecie zwali win na naszyjnik. Jeste cie szaleni. Wol st d wyj
, nim na mnie podniesiecie r
.
Chcecie zabra naszyjnik, przyznaj si , Matyldo. Ty i twój kochanek.
- Emil, b
rozs dny! Pozwól nam odnie
skarb z powrotem do grobu Huldy. Wrzu go do skórzanej torebki.
- Przesta gada - usi owa krzykn
Emil, ale tylko zacharcza . - Chc st d wyj
. Pomó mi wsta !
Ale zanim poda r
stangretowi, spojrza w stron martwej matki. D
, w której zaciska a klejnot, zwrócona by a ku niemu. Si wygi jej palce i
wydosta naszyjnik.
- Emil, zastanów si - prosi a Matylda.
Machn tylko r
zniecierpliwiony. Wsparty na ramieniu stangreta poku tyka do wyj cia.
- eby nikt z was mi go nie zabra - rzek zachrypni tym g osem ju przy drzwiach - powiesz go sobie na szyi.
I prze
klejnot przez g ow .
- Pi knie, co?
- Dobry Bo e - szepn Alvar i przytrzyma mocno Matyld , która wykona a gwa towny ruch w stron Emila.
Pozostali stali bezradni, wpatruj c si w niego. S
ca, widz c Emila wychodz cego ze stangretem, po piesznie zaci gn a dzieci do s
bówki.
Emil odepchn swego pomocnika.
- Teraz ju sobie sam poradz . Widzicie? Wszystko chcieli cie mi zabra , zabili cie moj matk , ale to ja mam naszyjnik. To ja b
bogaty!
Chwiejnym krokiem przeszed przez dziedziniec w stron powozu, po drodze mijaj c drzewo rosn ce na rodku.
Nigdy wcze niej Matylda nie zwróci a uwagi na to, e ga zie zwisaj tak nisko. Naraz doszed ich przera liwy krzyk, a wiat o z okien o wietli o
makabryczn scen .
Emil zahaczy naszyjnikiem o wystaj cy konar i zawis na nim. Jak to si sta o, nie byli w stanie poj
. Nogami nie móg si gn
pod
a.
Prawdopodobnie ga
unios a si i nim ktokolwiek zd
podbiec, Emil si udusi ...
Wszelkie próby przywrócenia go do ycia spe
y na niczym.
Kiedy wszyscy zaj ci byli Emilem, us yszeli krzyk jednego ze s
cych. Odwrócili si i spostrzegli to samo co on: w oknach pokoju go cinnego
buchn y p omienie, o wietlaj c ca y dwór. Rozleg y si z owieszcze trzaski.
- O, nie! - krzykn a Matylda. - Szybko, ratowa ludzi i zwierz ta!
Wszyscy zapomnieli o martwym Emilu. Gor czkowo gaszono po ar i wynoszono dobytek. Inwentarz zosta wyprowadzony na okoliczne ki.
Do
szybko uda o si opanowa zagro enie, ale matka Emila sp on a w rodku. Pokój go cinny zosta ca kowicie zniszczony.
ba spisa a si nienagannie i z najwi kszym po wi ceniem uratowa a wi kszo
mebli i przedmiotów codziennego u ytku.
Tylko to, co znajdowa o si w najwi kszym pokoju, zosta o bezpowrotnie stracone.
Nikt jednak nie odczuwa z tego powodu alu. Zbyt wiele nieprzyjemnych zdarze mia o tam miejsce.
ROZDZIA XIX
Ustalono, e Alvar zajmie si najtrudniejszym: zdejmie naszyjnik z szyi Emila i zakopie go w grobie Huldy. Szalon propozycj którego z parobków,
by pogrzeba Emila z przekl tym klejnotem, odrzucono z niesmakiem.
Matylda sta a wraz z innymi na dziedzi cu i dr
a na ca ym ciele.
- Naszyjnik musi wróci na swoje miejsce - upiera a si . - Musimy dopilnowa , by z o znalaz o si na powrót g boko w ziemi.
Stary kucharz odezwa si z powag :
- Tak, to jedyne rozs dne wyj cie. I niech mi wolno powiedzie w imieniu wszystkich, e ul
o nam, gdy zobaczyli my ci w dobrym zdrowiu,
panno... pani Matyldo. Ale je li chodzi o przyczyn wszelkiego z a, to nie jestem pewien, czy nie le y tutaj... Wprawdzie nie nale y wyra
si
le o
zmar ych, ale...
Pozostali s
cy kiwn li g owami uroczy cie.
Kiedy oni zaj ci byli rozmow , stangret Emila ukradkiem zdj klejnot z szyi swego zmar ego pana i wsun do torebki, któr w zamieszaniu wyniós z
domu. Zamierza wy lizn
si nie zauwa ony przez bram , wolny i bogaty. Wiedzia , e we dworze nie ma ju czego szuka .
Ale Hulda nie pu ci a mu tego p azem.
Niczym Vanlande z rodu Inglingów, który przed wieloma setkami lat zosta op tany przez nas an przez Huld wied
, tak teraz stangret zosta
powalony w zwie czonej ukiem bramie. Jaka koszmarna zjawa dosiad a go i usi owa a mu po ama wszystkie ko ci.
Nieszcz
nik wy jak oszala y:
- We cie to! We cie to diabelstwo!
Nie móg otworzy d oni, która ciska a kurczowo paski skórzanego mieszka. Alvar wzi od jakiego parobka nó i szybkim ruchem odci rzemienie.
Stangret uniós si , z trudem api c oddech. Matylda po raz pierwszy zachowa a si przytomnie i nie popad a w sentymentalny ton.
- Precz! - krzykn a surowo. - Odejd st d i nigdy nie wracaj!
Wsta niepewnie, opar si o cian , a potem chwiejnym krokiem wyszed za bram i znikn w mroku nocy.
By o ju bardzo pó no, dzieci spa y w pokoju, który nie ucierpia w po arze. Dym i zapach spalenizny zalega y nad domostwem. Wszyscy odczuwali
straszne zm czenie i ci gle nie mogli wyj
z szoku.
- Mo e odpoczniesz? - zaproponowa Alvar. - Wiesz, e mog zrobi to sam.
- Nie, nie zostawi ci sam na sam z wied
. A poza tym nie zdo am zasn
, póki tego nie za atwimy.
Dziewczyna nadal by a wstrz
ni ta, szcz ka a z bami i z trudem wymawia a s owa.
Ale Alvar rozumia , o co jej chodzi. Wzi d ugi dr g i zahaczywszy o resztki rzemieni, uniós torebk z naszyjnikiem.
Nie pozwalaj c nikomu zbli
si do niej, okr
yli zabudowania i wielk gromad , zaopatrzeni w opaty i lampy, ruszyli w stron kurhanu.
Matylda, która sz a obok Alvara, powiedzia a g
no i dobitnie:
- Idziemy, Huldo, zwróci ci twój prastary skarb. Nie mamy z ych zamiarów! Przyrzekamy, e ju nigdy nikt nie naruszy miejsca twego wiecznego
spoczynku!
Wielu obecnych kiwa o z zapa em g owami podczas tej przemowy. Wi kszo
z nich s ysza a kr
ce po okolicy legendy o jakim grobie w
zagajniku. Teraz po raz pierwszy us yszeli z ust Alvara i Matyldy ca histori o Huldzie.
Cz
s
by zosta a w domu, by opiekowa si dzie mi i chorym Brorem. Do spalonego pokoju go cinnego nikt nie odwa
si jednak zbli
.
Matylda, zanim posz a ze wszystkimi, zajrza a do rodze stwa i upewni a si , czy pi .
Teraz ja jestem w
cicielk Hult, pomy la a, ja i moje rodze stwo. Ale nie chc tego dworu i my
, e oni równie .
Dotarli do kurhanu. S
ce z odpowiedniej odleg
ci o wietla y grób, ch opi stan li w gotowo ci z opatami.
Na znak Alvara wykopali g boki dó i wrzucili skórzany mieszek z naszyjnikiem.
Nikt im nie przeszkadza . W koronach drzew co szumia o cicho, ale ten szum nie zwiastowa niczego z ego, nie ostrzega ich jak ostatnio.
Uklepali starannie ziemi . Wszyscy byli zgodni co do tego, e nikt nie powinien si dowiedzie , jak tajemnic kryje to miejsce. Im mniej osób
wiedzie b dzie o grobie Huldy, tym lepiej dla nast pnych pokole .
- Wiesz, Matyldo - odezwa si Alvar, kiedy opuszczali zagajnik. - Czuj wielk ulg . Jakbym si obudzi z koszmarnego snu.
- To tak jak ja. Straci am jednak ochot , by tu mieszka .
- Rozumiem ci . Je li nie masz nic przeciwko temu, zostan z tob par dni i pomog ci. Trzeba urz dzi pogrzeby, wyda polecenia s
bie, poza
tym sprowadzi lekarzy do Brora.
- B
ci wdzi czna - rzek a Matylda lekko rozczarowana, e nawet s owem nie wspomnia o niej.
- A potem, kiedy si z tym uporamy - doda - zapraszam was wszystkich czworo do mojego dworu do Uppland.
Ba am si , e ju tego nie powie, pomy la a Matylda i odetchn a z ulg .
- Bardzo dzi kuj - rzek a. - Z rado ci skorzystamy z zaproszenia. Nawet Bror powiedzia dzi s
cej, e tutaj zrobi o si jako nieprzyjemnie. Z
nimi, czy bez nich.... Wybacz, nie powinnam tak mówi , oni nie yj .
- Wiem, o co ci chodzi - uspokoi j Alvar.
Po jakim czasie ruszyli w drog przez Szwecj .
Dwór sprzedali ch opu, któremu zale
o wy cznie, na ziemi. Budynków nie chcia nawet ogl da . S ysza , e si tam wydarzy y straszne rzeczy.
Matylda i jej rodze stwo mieli wi c pieni dze. Po yczyli troch Alvarowi, by sprawi sobie lepszy strój. Oczywi cie wzbrania si przed przyj ciem
po yczki, ale Matylda postawi a na swoim.
Alvar wraca wi c do domu elegancko ubrany. Wyprawy wojenne Karola X Gustawa zako czy y si , zreszt król umar , a na tron wst pi pi cioletni
król Karol XI. Dobry Bo e, pozwól mi zachowa przyja
Alvara, modli a si Matylda. Tak bardzo go kocham, moja mi
do niego ro nie z ka dym
dniem. On jest cudowny... Có ja kiedy wiedzia am o prawdziwym uczuciu?
Bror wydobrza na tyle, e odwa yli si zabra go w tak d ug podró . Siedzia w powozie i z zainteresowaniem ledzi zmieniaj ce si krajobrazy. Na
szcz
cie tajemnicza choroba, której lekarze nie potrafili nazwa , ust pi a. Matylda mia a na ten temat w asn teori . Jej zdaniem chorob wywo
naszyjnik Huldy, który Bror zbyt d ugo nosi przy sobie.
Osobliwa historia, my la a. To nie by o zwyczajne znalezisko archeologiczne. W gr wchodzi y prawdziwe czary!
Alvar popatrzy na dziewczyn . Ich pierwsze spotkania odbywa y si w ciemno ciach, dopiero podczas wyprawy do Danii ujrza j w wietle
dziennym.
Jest taka pi kna, delikatna, s odka i na pierwszy rzut oka troch bezradna. Ale ta krucha osóbka wykaza a niezwyk si woli w pokonywaniu
trudno ci.
ciwie zakocha si , zanim j ujrza w pe nym wietle. Nikt wi c nie móg mu zarzuci , e urzek a go pi kna buzia. Po prostu byli sobie
przeznaczeni!
Matylda zrozumia a, e Alvar przewidywa niejasno, co si stanie, kiedy Emil i jego matka dostan skarb w swoje r ce. Wybaczy a mu, e nie
próbowa z wi kszym przekonaniem powstrzyma ich przed dotykaniem naszyjnika. Pami ta a przecie , e jej przestrogi jeszcze bardziej podsyci y w
obojgu
dz posiadania klejnotu.
I chocia mo e nie by o to w porz dku, Matylda jednak czu a, e dobrze, i tak w
nie si sta o.
Teraz wszyscy byli wolni.
Alvar kr
my lami wokó tych samych spraw. Kiedy minie
oba Matyldy, b dzie mog a zosta jego on . Nie sk ada a mu wprawdzie adnych
obietnic, by jednak pewien, e nie odrzuci jego o wiadczyn. Zbyt dobrze czuli si ze sob , by ka de z nich mia o sp dzi samotnie reszt
ycia.
Ma y Herman z u miechem popatrzy na Alvara.
- Czy to prawda, e w twoim dworze s psy?
- Zawsze mieli my du o psów - odpowiedzia Alvar. - Szczeniaki te . Kiedy znowu jaka suka b dzie mia a ma e, dostaniecie po jednym, ty i Beda.
- Och, wspaniale - wyrwa o si Hermanowi. - Czy b dzie tylko mój?
- Czy ja te dostan psa? - zapyta Bror.
Alvar odwróci si do niego i zapewni go, e tak.
Blada twarz Brora rozpromieni a si . Cho bardzo zm czony podró
, odczuwa ogromn ulg . By szcz
liwy, e sko czy si koszmar, w którym
od czasu powtórnego o enku ojca. Bror oznacza si chyba najwi ksz wra liwo ci spo ród czwórki rodze stwa.
Herman wsun sw drobn r czk w d
Alvara.
- Zostaniesz z nami, prawda? - zapyta .
- Zawsze b
przy was, Hermanie. Zawsze.
Ch opczyk westchn uszcz
liwiony.
- Na pewno b dzie nam razem dobrze.
- Na pewno, Hermanie.
Dzi ki, Huldo, rzek w duchu Alvar, naraz rozbawiony t groteskow my
. Dzi kuj za wszystko, co dosta em od ciebie.
Za ich powozem toczy y si dwa du e wozy, za adowane po brzegi przedmiotami stanowi cymi w asno
rodze stwa.
Alvar spojrza na pi
Bed i pozosta trójk . Najd
ej zatrzyma wzrok na Matyldzie.
Tak, wkrótce zaczn nowe ycie.
Nawet nie przypuszcza , e Matylda rozmy la a o tym samym co on. Za kilka godzin stan na nocleg w zaje dzie. Ju parokrotnie sp dzali noce w
gospodach, gaw dz c wieczorem przy kieliszku wina. Napi cie mi dzy nimi ros o, ale do tej pory nie z amali zasad przyzwoito ci.
I oto dotarli do nast pnego postoju, Matylda pe na l ku, Alvar za podekscytowany perspektyw wspólnego wieczoru.
Stopniowo bowiem cz owiek przestaje pami ta o normach moralnych i oszo omiony blisko ci kochanego cz owieka daje si porwa uczuciu.
Tych dwoje nie stanowi o w tym wzgl dzie wyj tku.
adne z nich nie chcia o ama zasad, ale z coraz wi kszym trudem trzymali na wodzy swe emocje. Wiedzieli, e balansuj nad przepa ci .
Wypili wino, znu eni ci
kim dniem. Zm czenie sprawi o, e byli bardziej ni zwykle podatni na dzia anie trunku.
Dzieci spa y spokojnie w swym pokoju i zapewne nie przebudz si przed rankiem. Czu y si bezpieczne w towarzystwie ludzi, którym ufa y i których
darzy y sympati . Daleko od niedobrej cioci i wstr tnego Emila.
Maluchy nie u wiadamia y sobie, e tych dwoje nie yje i nic ju im z ich strony nie zagra a. Matylda musia a wi c nieustannie je uspokaja i
zapewnia , e nikt ich nie zabierze.
Dzieci ni y o szczeniakach.
- Gospodarz chyba chce ju zamkn
sal jadaln - rzek Alvar lekko. - Chyba mo emy porozmawia w pokoju.
- Oczywi cie - odpar a z równ swobod . - Przecie to nic takiego... to znaczy...
- Chyba wolno nam z sob rozmawia !
Przytakn a. Jej pokój by adniejszy, wi c posz a przodem i wpu ci a go do rodka. Trzyma a w r ku wiecznik, który uroczy cie postawi a na pó ce
wisz cej na cianie.
Alvar sta tu za ni i gdy si odwróci a, wpad a wprost w jego ramiona.
Sta o si to tak nieoczekiwanie, e Matylda zawstydzona ukry a twarz na jego piersi. R kami obj a go za szyj , by nie pomy la , e go odtr ca.
- Matyldo - odezwa si b agalnie.
- S owa jeszcze bardziej wszystko komplikuj - szepn a, potrz saj c g ow .
Zdawa sobie z tego spraw . Wiedzia , e oboje potrzebuj czu
ci, zrozumienia, poczucia wspólnoty. Nie chcia jednak, by dr czyli si z powodu
wyrzutów sumienia, i grzesz wobec Boga i ami przyj te normy.
ugo tak stali. On wtuli policzek w jej w osy i g aska j po g owie i po plecach. Matylda nie mog a w niesko czono
kry si w jego ramionach.
Podnios a g ow , by zaczerpn
powietrza.
Alvar uj w d onie twarz dziewczyny i zajrza jej g boko w oczy.
Nie ma w tym nic zdro nego, pomy la a Matylda. To mi
dwojga dojrza ych ludzi, którzy nigdy nie do wiadczyli blisko ci drugiego cz owieka.
Wiedzia a, e Alvar potrafi odczyta jej uczucia, tak jak i ona pojmowa a, co on czuje do niej.
Poca owa j po raz pierwszy. Delikatnie przy
wargi do jej ust i d ugo ich nie odrywa .
- Teraz ju pójd - szepn . - Zbyt mocno ci kocham, by ci skrzywdzi . Dlatego musz odej
. Bo je li tego nie uczyni natychmiast, mog ci
sprawi ból.
- Dzi kuj , Alvarze. Gdyby zosta , nie opiera abym si , wiesz o tym, prawda?
- Tak. Czy zechcesz mnie po lubi , kiedy nadejdzie czas?
- Tak, Alvarze. Czy ja w
ciwie zas
am na takie szcz
cie? Powiedz, e tak!
- Oczywi cie. Bardziej ni ktokolwiek inny. My
, e oboje na nie zas
yli my.
- Och, Ojczulku Czasie, po piesz si , przebieraj szybciej swymi starymi nogami.
- Zadm w róg, by zbudzi staruszka. Niech rusza w drog - za mia si Alvar. - Bo Matylda i Alvar d
ej nie wytrzymaj
ycia w cnocie!
na jej czole ojcowski poca unek i po piesznie opu ci izb .
Na wszelki wypadek.
Historia z otego naszyjnika Huldy pojawia si wraz z Visburem, synem Vanlanda. Po mierci króla Agne ginie wszelki s uch o tym klejnocie.
Kl twa Huldy spe ni a si : Wszyscy królowie z rodu Inglingów zgin li straszliw
mierci . Brat walczy przeciwko bratu, ojcowie mordowali synów,
synowie zabijali swych ojców a do wyga ni cia rodu na dalekiej Pó nocy.
Ale gdzie na pó nocno-zachodnim skrawku Skanii tu przy morskim brzegu wznosi si wzgórze niezwyk ej urody. Nikt jednak nie chce tam osi
i
pobudowa domostwa. Gdyby pogrzeba w ziemi, odnalaz oby si stare fundamenty pot
nego dworu, który oko o siedemnastego wieku uleg
zapomnieniu i popad w ruin .
Ale to miejsce pami ta czasy znacznie odleglejsze.
Jest co dziwnego w tym pi knym zak tku. Cz owiek odczuwa dziwny niepokój, gdy si tam znajdzie... Mo e to sprawia szum drzew porastaj cych
zbocze a po morski brzeg?
Je li wejdziecie w g b lasu, w ród zielonych cieni odnajdziecie niewielki kopczyk.
Przypomina grób.
Gdyby które z was nabra o ochoty na poszukiwania archeologiczne, to dobrze wam radz , zaniechajcie tego zamiaru!
Grób skrywa niebezpieczny skarb: przekle stwo Inglingów. Wi c nie kopcie zbyt g boko w ziemi!
Szumi wiatr i opowiada prastar sag o przemocy, krwawych mordach, o wszechpot
nym z u. Ale tak e o samotnej duszy, która nie zazna a
spokoju. Duszy, która zagubi a si w bezdro ach czarnej magii i zosta a za to bole nie ukarana.
Pami tajcie, nie kopcie zbyt g boko!