Alison Roberts
Serdeczna więź
poczuła ulge˛, a nawet nadzieje˛. Skoro on jest po jej
stronie, ma szanse˛ wygrac´ te˛ batalie˛. – Jes´li pan ja˛
aresztuje, be˛dzie pan musiał ro´wniez˙ aresztowac´ mnie
– cia˛gna˛ł Joe. – A wtedy ekipa ratownictwa medycznego
zostanie pozbawiona specjalisto´w.
Policjant niecierpliwie potrza˛sna˛ł głowa˛.
– Nie zamierzam tracic´ czasu na bezprzedmiotowe
spory – oznajmił ze złos´cia˛. – Gdzie jest szef waszego
zespołu?
– Tutaj – odparł Tony Calder, podchodza˛c do nich
szybkim krokiem. – O co chodzi?
– Waszej pracownicy nie wolno wro´cic´ na miejsce
wypadku. Z
˙
a˛dam, z˙eby ja˛ sta˛d usunie˛to.
Tony spojrzał z zaskoczeniem na Jessice˛, a potem na
stoja˛cego obok niej wysokiego piele˛gniarza. Joe po-
trza˛sna˛ł lekko głowa˛, jakby chca˛c dac´ mu do zro-
zumienia, z˙e on ro´wniez˙ nie ma poje˛cia, o co chodzi.
– Na czym polega problem? – spytał Tony, zwraca-
ja˛c sie˛ do policjanta.
– Podobno jest tu gdzies´ jej dziecko.
Nasta˛piła chwila ciszy. Wszyscy zastanawiali sie˛ nad
sytuacja˛. Od przeszło dwunastu godzin usuwano skutki
najwie˛kszej katastrofy, jaka wydarzyła sie˛ na terenie
Nowej Zelandii. W wyniku wybuchu zawalił sie˛ duz˙y
fragment podmiejskiego centrum handlowego. Spod
gruzo´w wydobyto juz˙ dwadzies´cia osiem s´miertelnych
ofiar i dziesia˛tki rannych. Stan czworga z nich okres´lano
jako krytyczny. Nadal poszukiwano około trzydziestu
oso´b. Było ws´ro´d nich pie˛cioletnie dziecko.
– Czy to prawda, Jessico? – spytał Tony.
Potwierdziła ruchem głowy, ale sie˛ nie poddawała.
4
ALISON ROBERTS
– Jestem w stanie pracowac´ dalej, Tony. Musze˛ tu
zostac´!
– Nie ma mowy – odparł, kre˛ca˛c głowa˛. – Wiem,
jak sie˛ czujesz, ale nie moge˛ wysłac´ cie˛ z powrotem na
pierwsza˛ linie˛. Ta praca jest niebezpieczna nawet dla
tych, kto´rzy nie sa˛ osobis´cie zaangaz˙owani.
– Ale przeciez˙ ja ja˛ wykonywałam. To, z˙e dotarła do
ciebie wiadomos´c´ o moim synku, nie zmienia sytuacji.
– Jak to? – spytał ze zdumieniem Tony. – Wie˛c
wiedzielis´cie o tym od samego pocza˛tku?
– Matka Jessiki była pierwsza˛ ofiara˛, kto´ra˛ wydoby-
lis´my spod gruzo´w podczas pierwszej zmiany – wyjas´nił
Joe.
– Wie˛c wiedziałes´ o tym? – powto´rzył z niedowie-
rzaniem Tony. – Joe, jestes´ piele˛gniarzem. I tak jak ja
zdajesz sobie sprawe˛, z˙e osobiste zaangaz˙owanie moz˙e
odebrac´ kaz˙demu zdolnos´c´ racjonalnej oceny sytuacji.
Moz˙e narazic´ na niebezpieczen´stwo cały zespo´ł. Powi-
nienes´ był natychmiast wyła˛czyc´ ja˛ z akcji.
– Nie wiedziałem o tym od pocza˛tku – bronił sie˛ Joe.
– Nic mi nie powiedziała. I nie miałem poje˛cia, z˙e jej
matka przyprowadziła tu tego chłopca.
W jego głosie pobrzmiewało przygne˛bienie. On
i Jessica od dwunastu godzin pracowali w skrajnie
niebezpiecznych warunkach, wymagaja˛cych doskona-
łego porozumienia i wzajemnego zaufania. A ona, nie
wyznaja˛c mu prawdy, wystawiła jego zaufanie na cie˛z˙ka˛
pro´be˛.
– Nie mo´wiłam o tym nikomu – wymamrotała Jes-
sica, usiłuja˛c wymazac´ z pamie˛ci widok wydobytego
spod gruzo´w ciała matki. Przez˙yty szok podziałał na nia˛
5
ALISON ROBERTS
ote˛piaja˛co, spychaja˛c na drugi plan rozpacz po stracie
bliskiej osoby. Nie czuła w tym momencie bo´lu, choc´
wiedziała, z˙e w wyniku opo´z´nionej reakcji poczuje go
za jakis´ czas. – Wiedziałam, jak zareagujecie, a chcia-
łam za wszelka˛ cene˛ brac´ udział w dalszej akcji.
– Dopiero przed chwila˛ dowiedzielis´my sie˛ o jej
zwia˛zku z jedna˛ z ofiar – wyjas´nił policjant. Jego
mundur dowodził, z˙e słuz˙y on w jednej z jednostek
obrony cywilnej, a biały hełm był oznaka˛ wysokiej
rangi. – Szukaja˛c najbliz˙szych krewnych ofiary, ustalili-
s´my, z˙e jej co´rka pracuje w zespole ratownictwa medy-
cznego. Dotarlis´my do panny McPhail, ale bylis´my
przekonani, z˙e ona nie ma poje˛cia o s´mierci matki.
Potem okazało sie˛, z˙e o niej wie, ale mimo to chce
wro´cic´ do akcji. – Spojrzał na nia˛ z takim niedowierza-
niem, jakby uwaz˙ał ja˛ za pozbawionego uczuc´ potwora.
– Wycia˛gne˛ła pani spod gruzo´w własna˛ matke˛, a mimo
to chce pani wro´cic´?
– Tam jest mo´j syn – wykrztusiła. – Ma pie˛c´ lat...
i moz˙e jeszcze z˙yje.
Znowu zapadła cisza. Jessica zdawała sobie sprawe˛,
z˙e otaczaja˛cy ja˛ me˛z˙czyz´ni rozwaz˙aja˛ wszystkie ar-
gumenty. Miała ochote˛ zamkna˛c´ oczy i skupic´ sie˛ na
przekonaniu, z˙e Ricky nadal jest ws´ro´d z˙ywych. Ale
zamiast tego odwro´ciła głowe˛ i spojrzała w oczy Joego.
Podczas przepracowanych wspo´lnie tygodni miała wra-
z˙enie, z˙e ła˛czy ich cos´ wie˛cej niz˙ poczucie kolez˙en´stwa.
Teraz jednak nie była tego pewna.
Zastanawiała sie˛, czy Joe ma do niej z˙al o to, z˙e
zataiła tak waz˙na˛ informacje˛. Czy domys´la sie˛, z˙e
podczas przerwy po pierwszej zmianie usiadła w pustym
6
ALISON ROBERTS
autobusie ratowniko´w i wyte˛z˙yła wszystkie siły, by
opanowac´ bo´l i le˛k? Czy zechce ja˛ poprzec´? Wyraz jego
twarzy dowodził, z˙e widzi ja˛ teraz w zupełnie nowym
s´wietle. Patrza˛c mu w oczy, usiłowała go przekonac´, z˙e
jest silna i odwaz˙na.
Joe nie mo´gł odwro´cic´ od niej wzroku. Nie dlatego,
z˙e Jessica go pocia˛gała. Miała teraz na sobie bezkształt-
ny, brudny kombinezon, jej włosy ukryte były pod
pomaran´czowym kaskiem, a jej pokryta pyłem twarz
wygla˛dała jak maska. On jednak dostrzegł w jej ciem-
nych oczach determinacje˛, kto´ra wzbudziła jego po-
dziw. Od chwili, w kto´rej dowiedział sie˛, z˙e jest samotna˛
matka˛, przestał wia˛zac´ z nia˛ nadzieje na bliz˙szy zwia˛-
zek, ale nie mo´gł pozostac´ oboje˛tny na jej nieme
błaganie o pomoc. Nie przypuszczał nigdy, z˙e ta niepo-
zorna, nies´miała piele˛gniarka potrafi zdobyc´ sie˛ na tak
imponuja˛ca˛ siłe˛ woli.
Oderwał od niej wzrok i z wysokos´ci swoich niemal
dwo´ch metro´w spojrzał na funkcjonariusza. Postanowił
przekonac´ tego człowieka, z˙e potrafi ocenic´ i opanowac´
sytuacje˛.
– Jess dowiodła juz˙, z˙e jest w stanie kontynuowac´
prace˛ – rzekł z naciskiem. – Przed chwila˛opatrywalis´my
kobiete˛, kto´ra została wycia˛gnie˛ta spod gruzo´w. Miała
wewne˛trzny krwotok i cie˛z˙kie obraz˙enia. Moge˛ pana
zapewnic´, z˙e Jess stane˛ła na wysokos´ci zadania. Szcze-
rze mo´wia˛c, nie dałbym sobie rady bez jej pomocy.
Jessica opus´ciła na chwile˛ wzrok. Niespodziewana po-
chwała oderwała jej uwage˛ od własnych mys´li. Czy Joe
naprawde˛ tak wysoko ocenił jej pomoc? Przeciez˙ mruk-
na˛ł tylko: ,,Dobra robota, Jess. Bardzo ci dzie˛kuje˛’’.
7
ALISON ROBERTS
– Brakuje nam wyszkolonego personelu medycz-
nego – dodał Joe. – Mys´le˛, z˙e Jessica powinna wro´cic´ do
pracy.
– Nie ma mowy – odparł me˛z˙czyzna w białym
kasku, kre˛ca˛c przecza˛co głowa˛.
Tony Calder ro´wniez˙ wydawał sie˛ nieprzekonany.
– To chyba zbyt ryzykowne, Joe... – mrukna˛ł nie-
pewnie.
– Biore˛ na siebie pełna˛ odpowiedzialnos´c´ – oznajmił
Joe. – Jak dobrze wiesz, ja dowodze˛ tym zespołem. Jess
da sobie rade˛. Gdybym dostrzegł jakies´ zagroz˙enie,
natychmiast odes´le˛ ja˛ z miejsca akcji. Pozwo´lmy jej
przynajmniej zostac´ do kon´ca tej zmiany. To da nam
czas na znalezienie zaste˛pstwa.
Zno´w zapadła pełna napie˛cia cisza. Wszyscy zdawali
sobie sprawe˛, z˙e traca˛ czas. Cenny czas.
– Tony... – je˛kne˛ła błagalnie Jessica. – Pozwo´l mi.
Tony zwro´cił sie˛ do me˛z˙czyzny w białym kasku:
– Czy nie powinnis´my uzgodnic´ tego z innymi jed-
nostkami ratowniczymi, Geoff? A takz˙e z osobami,
kto´re dowodza˛ cała˛ akcja˛?
– Oni i tak maja˛ dos´c´ kłopoto´w – odparł Geoff,
kre˛ca˛c głowa˛. – Podobnie jak ja. Zostawiam piłke˛ na
waszym korcie. Załatwcie to we własnym gronie. Mam
nadzieje˛, z˙e be˛dziecie mieli dos´c´ rozsa˛dku, aby podja˛c´
włas´ciwa˛ decyzje˛.
Tony rzucił wymowne spojrzenie w kierunku Joego,
po czym obaj odeszli na bok, by porozmawiac´. Woko´ł
panował potworny hałas, nie musieli wie˛c is´c´ daleko, by
sie˛ upewnic´, z˙e nikt ich nie usłyszy. Spychacze, koparki
i młoty pneumatyczne usuwaja˛ce zwały betonowych
8
ALISON ROBERTS
płyt wydawały z siebie ogłuszaja˛ca˛ kakofonie˛ dz´wie˛-
ko´w. Tony musiał podnies´c´ głos, by je przekrzyczec´.
– Joe? Czy jestes´ pewien, z˙e moz˙esz wzia˛c´ na siebie
te˛ dodatkowa˛ odpowiedzialnos´c´? Czy mys´lisz, z˙e Jess
stanie na wysokos´ci zadania?
– Ona jest doskonała˛ piele˛gniarka˛, Tony! – odkrzyk-
na˛ł Joe. – Pracowałem z nia˛ juz˙ wiele razy.
– Ja nie kwestionuje˛ jej kwalifikacji, ale nie wiem,
czy be˛dzie w stanie funkcjonowac´, szukaja˛c własnego
dziecka.
– Przeciez˙ robi to od pocza˛tku zmiany!
– Ale co be˛dzie, jes´li znajdzie jego zwłoki?
– Pewnie sie˛ załamie – przyznał Joe. – Wtedy
odes´lemy ja˛z pierwszej linii. Ale jes´li chłopczyk z˙yje, to
jej obecnos´c´ moz˙e byc´ pomocna. Ona najlepiej potrafi
z nim poste˛powac´.
– Co ty o nim w ogo´le wiesz?
Joe potrza˛sna˛ł głowa˛.
– Ona rzadko o nim mo´wi – odparł, zdaja˛c sobie
sprawe˛, z˙e nie zadał sobie wiele trudu, by sie˛ czegos´
dowiedziec´.
Istnienie tego dziecka pogrzebało jego nadzieje na
zwia˛zek z Jess. Miał oczywis´cie na mys´li kro´tkotrwały
romans, wiedział bowiem, z˙e po zakon´czeniu szkolenia
Jess ma zamiar wro´cic´ do swego rodzinnego miasta.
– Czy on jest nienormalny?
– O ile wiem, jest w pewnym sensie niepełnospra-
wny.
– Fizycznie?
Joe wzruszył ramionami.
– Mam wraz˙enie, z˙e chodzi raczej o upos´ledzenie
9
ALISON ROBERTS
umysłowe. A moz˙e jakis´ problem psychiczny wpływaja˛-
cy na zachowanie.
– A wie˛c jes´li z˙yje, moz˙e stanowic´ zagroz˙enie dla
siebie i innych – westchna˛ł Tony. – Czy dasz sobie rade˛?
– Z Jessica˛ czy z tym dzieciakiem?
– Z obojgiem, jes´li be˛dzie trzeba.
Joe przypomniał sobie błagalne spojrzenie Jess i roz-
pacz, kto´ra odbijała sie˛ w jej oczach. Potem kiwna˛ł
głowa˛.
– Poradze˛ sobie, Tony. Chce˛, z˙eby została.
– W takim razie bierzmy sie˛ do roboty.
– Wracamy do pracy – oznajmił Joe, podchodza˛c do
członko´w swej grupy operacyjnej. – Z sektora numer
pie˛c´ usunie˛to juz˙ sporo gruzu, mamy wie˛c doste˛p do
cze˛s´ci budynku, kto´rej zdaniem inz˙yniero´w nie grozi
zawalenie. Chodz´my.
Jessica ruszyła za nim, usiłuja˛c odtworzyc´ w pamie˛ci
plan budynku, kto´ry pokazano im na odprawie wste˛pnej.
Nie miała poje˛cia, w kto´rej cze˛s´ci ogromnego centrum
mies´ci sie˛ sektor numer pie˛c´.
– Czy pamie˛tasz, co było na tej mapie, June? – spyta-
ła, zwracaja˛c sie˛ do starszej kobiety, kto´ra szła obok
niej. – Gdzie dokładnie lez˙y ten sektor?
– Chyba w tej cze˛s´ci, do kto´rej wchodzi sie˛ od
Sutherland Street – odparła June. – Albo od Desmond
Street.
Jessica pose˛pnie kiwne˛ła głowa˛. Tak czy owak,
sektor ten oddalony jest znacznie od miejsca, w kto´rym
znaleziono zwłoki jej matki. Była jednak szcze˛s´liwa, z˙e
bierze udział w akcji. Bezczynne oczekiwanie byłoby
10
ALISON ROBERTS
dla niej nie do zniesienia. Nikt z nich nie wiedział, kto´re
cze˛s´ci centrum pozostały nienaruszone. I nikt nie miał
poje˛cia, jak daleko moz˙e przemies´cic´ sie˛ mały, wy-
straszony chłopczyk...
– Czy jestes´ pewna, z˙e chcesz brac´ w tym udział?
Jessica kiwne˛ła głowa˛.
– Ja tez˙ mys´lałabym tak jak ty.
June wycia˛gne˛ła re˛ke˛ i poklepała ja˛ po plecach. Była
najstarszym uczestnikiem kursu ratownictwa medycz-
nego. Pracowała od trzydziestu z go´ra˛ lat w Czerwonym
Krzyz˙u i mimo ukon´czonej pie˛c´dziesia˛tki wyro´z˙niała
sie˛ niezwykła˛ odpornos´cia˛ i determinacja˛. Odchowała
czworo dzieci i doczekała sie˛ wnuko´w. Dobrze rozumia-
ła sytuacje˛ Jess.
Przechodzili obok parkingu, kto´ry został oczyszczo-
ny z prywatnych samochodo´w, by stac´ sie˛ baza˛ dla
pojazdo´w wszystkich słuz˙b specjalnych, jakie zmobili-
zowano na potrzeby akcji. Choc´ dochodziło tu s´wiatło
dzienne, sceneria wydawała sie˛ tak nierealna jak plan
filmowy.
Od kiedy tu sa˛? Jessica straciła juz˙ dawno poczucie
czasu. Straszliwy wybuch, kto´rego epicentrum znaj-
dowało sie˛ w supermarkecie, nasta˛pił około pie˛tnastej
trzydzies´ci w pia˛tek – w chwili, w kto´rej uczestnicy
kursu skon´czyli zaje˛cia i poznawali włas´nie wyniki
egzamino´w. Gdy ogłoszono alarm i wezwano ich na
miejsce wypadku, pocza˛tkowo sa˛dzili, z˙e to tylko c´wi-
czenia maja˛ce stanowic´ ostateczny sprawdzian.
Pia˛tkowe popołudnie. Kiedy doszło do eksplozji
wywołanej podobno awaria˛ gło´wnych przewodo´w ga-
zowych, w centrum handlowym roiło sie˛ od kliento´w.
11
ALISON ROBERTS
Była to katastrofa na mie˛dzynarodowa˛ skale˛, totez˙
liczba ratowniko´w biora˛cych udział w akcji przewyz˙-
szała chyba liczbe˛ oso´b przebywaja˛cych na terenie
centrum w chwili wybuchu. Wszystkich pokrywała
warstwa pyłu, wszyscy mieli na twarzach maski i okula-
ry, wszyscy pracowali bez wytchnienia, choc´ byli juz˙
skrajnie wyczerpani. Od czasu do czasu ich napie˛te do
granic moz˙liwos´ci nerwy dawały o sobie znac´. Do-
chodziło wtedy do ostrej wymiany zdan´.
– Nie zamierzam usuwac´ sta˛d tej cie˛z˙aro´wki! – krzy-
czał włas´nie jeden z wojskowych kierowco´w do kolegi.
– Jak mam do cholery znalez´c´ inne miejsce?
– Musisz odjechac´. Tutaj be˛dzie stał namiot.
– Postaw ten swo´j cholerny namiot gdzie indziej! Ja
nie rusze˛ sie˛ z miejsca!
Jessica zastanawiała sie˛, po co im nowy namiot,
i doszła do wniosku, z˙e ma on zapewne pełnic´ funkcje˛
tymczasowej kostnicy. Zwłoki znalezione na powierz-
chni zostały usunie˛te jeszcze przed przybyciem ich
zespołu. Potem specjalne grupy operacyjne zaje˛ły sie˛
wyszukiwaniem i wycia˛ganiem spod gruzu tych ciał,
kto´re lez˙ały w łatwiej doste˛pnych sektorach. Praw-
dopodobien´stwo odnalezienia z˙ywych ofiar malało z ka-
z˙da˛ chwila˛. Ale przeciez˙ wszystko jest moz˙liwe.
Jessica rozpaczliwie wmawiała sobie, z˙e jej synek
z˙yje. Miała ochote˛ pobiec naprzo´d, wykrzykuja˛c jego
imie˛, ale szybko sie˛ opanowała. Wiedziała, z˙e jes´li
pozwoli sobie na atak histerii, zostanie odesłana z miejs-
ca akcji.
Sama nie wiedziała, ska˛d czerpie siły. Choc´ miała juz˙
niemal trzydzies´ci lat, nigdy nie podejrzewała sie˛ o takie
12
ALISON ROBERTS
rezerwy energii. Zawsze brakowało jej pewnos´ci siebie.
Zawsze umniejszała swe moz˙liwos´ci. Nigdy nie przed-
sie˛brała niczego z własnej inicjatywy, bez zache˛ty ze
strony oso´b, kto´rym ufała. I nigdy nie była na tyle
asertywna, by zrobic´ o własnych siłach cos´, czemu
ktokolwiek był przeciwny.
Ale teraz nie jest zdana na własne siły. Wkładaja˛c
maske˛ przeciwpyłowa˛ i zapalaja˛c przymocowana˛ do
kasku latarke˛, spojrzała na kolego´w. Przywo´dca ich
szes´cioosobowego zespołu,
Tony,
jest
ekspertem
w dziedzinie ratownictwa. Bryan i Gerry, maja˛cy za
soba˛ słuz˙be˛ w straz˙y poz˙arnej, byli – podobnie jak June
– uczestnikami kursu. W skład grupy wchodziła tez˙
dwo´jka wysoko kwalifikowanych piele˛gniarzy – ona
i jej bardziej dos´wiadczony kolega, Joe Barrington.
– Czy wszystko gotowe? – spytał Tony, patrza˛c
kolejno na członko´w swego zespołu. – W takim razie
ruszajmy.
Mine˛li bariery ustawione przez słuz˙by bezpieczen´-
stwa i wkroczyli do stosunkowo mało zniszczonej
cze˛s´ci centrum. Witryny sklepo´w były porozbijane,
a eksponowane na wystawach towary lez˙ały w nieła-
dzie, lecz poza tym wszystko wygla˛dało normalnie.
Jessica kre˛ciła głowa˛, by w s´wietle latarki przycze-
pionej do kasku obejrzec´ teren i ocenic´ rozmiary
szko´d.
Mine˛li szereg sklepo´w i weszli do restauracji. Krzes-
ła były poprzewracane, na stołach stały niedojedzone
posiłki. Widza˛c roztopiona˛ porcje˛ lodo´w, Jessica po-
czuła bolesne ukłucie w sercu. Jej synek przepadał za
słodyczami i cze˛sto o nie prosił. Byc´ moz˙e to włas´nie on
13
ALISON ROBERTS
nie zda˛z˙ył zjes´c´ tej porcji, zafundowanej mu przez
babcie˛...
Dlaczego wybrali sie˛ do centrum tak wczes´nie?
– zachodziła w głowe˛. Miała sie˛ z nimi spotkac´ włas´nie
w tym miejscu, ale dopiero o pia˛tej po południu, po
zakon´czeniu kursu. Czyz˙by Ricky był tak przeje˛ty
perspektywa˛ wyprawy do sklepu z zabawkami, z˙e na-
kłonił babcie˛ do jej przyspieszenia?
Kiedy po ogłoszeniu alarmu dla wszystkich jedno-
stek ratownictwa Jessica wyjez˙dz˙ała z bazy na miejsce
wypadku, nie miała poje˛cia, z˙e katastrofa moz˙e doty-
czyc´ jej rodziny. Nawet gdy zadzwoniła do motelu,
w kto´rym mieszkała jej matka, i dowiedziała sie˛, z˙e nikt
nie odbiera telefonu, zbytnio sie˛ nie przeje˛ła. Mys´lała
raczej o czekaja˛cym ja˛ zadaniu. Lecz gdy wkroczyli na
miejsce akcji, nie miała juz˙ czasu na mys´lenie o rodzi-
nie. Przez˙yła szok dopiero wtedy, kiedy rozpoznała
w jednej z ofiar swoja˛ matke˛.
Kobiete˛, kto´ra wychowała ja˛ bez niczyjej pomocy,
kto´ra dbała o jej potrzeby i chroniła ja˛przed przeciwnos´-
ciami losu. Kobiete˛, kto´ra była przy niej, kiedy historia
jej z˙ycia powto´rzyła sie˛ – mianowicie gdy cie˛z˙arna
Jessica została porzucona przez ojca dziecka.
Jess nigdy w z˙yciu nie zemdlała, ale w tym momencie
była bliska utraty przytomnos´ci. Kiedy ciało matki zostało
usunie˛te z miejsca wypadku, opanowała sie˛ i pozostała na
pierwszej linii, az˙ do chwili, w kto´rej ogłoszono, z˙e w tym
sektorze nie ma juz˙ szans na odnalezienie z˙ywych.
Teraz czuła sie˛ troche˛ lepiej, ale nadal nie miała
poje˛cia, gdzie jest jej syn. Czy w chwili wybuchu szedł
z babcia˛ w kierunku wewne˛trznego parkingu, czy zmie-
14
ALISON ROBERTS
rzał do innych pomieszczen´ centrum? Uwielbiał samo-
chody i lubił im sie˛ przygla˛dac´, istniało wie˛c spore
prawdopodobien´stwo, z˙e przebywał na parkingu. Czy
zda˛z˙ył opus´cic´ to miejsce w cia˛gu dziesie˛ciu sekund
dziela˛cych moment wybuchu od chwili, w kto´rej zapadł
sie˛ dach? Czy znalazł schronienie we wne˛trzu kto´regos´
sklepu? Czy tez˙ wbiegł do tunelu, kto´ry nadal był
całkowicie zasypany?
– Dobrze sie˛ czujesz, Jess? – spytał ida˛cy obok Joe.
– Jasne – odparła, us´miechaja˛c sie˛ do niego z wdzie˛-
cznos´cia˛.
– Uwaz˙aj na siebie, kiedy be˛dziemy is´c´ po gruzach.
Pamie˛taj o tym, z˙eby zawsze miec´ trzy punkty oparcia.
Jessica kiwne˛ła głowa˛. Była tak pochłonie˛ta włas-
nymi mys´lami, z˙e nie zauwaz˙yła sterty gruzo´w od-
gradzaja˛cej teren restauracji od reszty centrum.
– Ustawcie sie˛ w tyraliere˛, zachowuja˛c odległos´c´
metra – polecił Tony. – Mam nadzieje˛, z˙e szybko
pokonamy te˛ przeszkode˛, ale musimy przy okazji prze-
szukac´ teren.
Ruszyli przed siebie, z trudem zachowuja˛c ro´wno-
wage˛. Co jakis´ czas uruchamiali radiotelefony, by pod-
ja˛c´ pro´be˛ porozumienia sie˛ z innymi grupami ratow-
niko´w. W słuchawkach jednak panowała cisza. W kon´cu
nadeszła kolej Jess.
– Tu zespo´ł ratowniczy na go´rze. Czy mnie słyszy-
cie? – Zamilkła, oczekuja˛c odpowiedzi. – Nic nie
słychac´ – oznajmiła, zwracaja˛c sie˛ do szefa grupy.
Zno´w ruszyli w go´re˛ po stercie gruzu. W pewnym
momencie Joe pos´lizna˛ł sie˛ i omal nie upadł. Usłyszeli
brze˛k tłuczonego szkła i stukot metalowego przedmiotu.
15
ALISON ROBERTS
– Wszystko w porza˛dku? – spytała Jessica.
– Tak – mrukna˛ł Joe, odzyskuja˛c ro´wnowage˛.
– A u ciebie?
Kiwne˛ła głowa˛ i ruszyła. Po chwili stane˛li na szczy-
cie gruzowiska. Potem podali swa˛ pozycje˛ naste˛pnej
ekipie, kto´ra miała dokładniej przeszukac´ to miejsce, by
upewnic´ sie˛, z˙e pod sterta˛ rumowiska nie ma ofiar.
Dopiero po´z´niej do akcji wkraczały spychacze, porza˛d-
kuja˛ce stopniowo cały teren.
Spojrzeli w go´re˛, by w s´wietle latarek zbadac´ stan
budynku. Boczne s´ciany rune˛ły w momencie wybuchu,
ale betonowy strop nadal sie˛ trzymał. W kaz˙dej chwili
jednak mo´gł sie˛ zawalic´.
Zeszli w do´ł i znalez´li sie˛ w drugiej cze˛s´ci restauracji.
W tym momencie usłyszeli jakis´ niewyraz´ny odgłos,
przypominaja˛cy je˛k. Jeden z członko´w ekipy zatrzymał
sie˛ gwałtownie i zacza˛ł dokładnie ogla˛dac´ miejsce.
– Ktos´ tu jest! – zawołał, zagla˛daja˛c w gła˛b szerokiej
rozpadliny w podłodze. – Rusza sie˛!
Gdy spojrzeli w do´ł, dostrzegli jaka˛s´ drobna˛ postac´,
kto´ra na dz´wie˛k głosu uniosła głowe˛.
– Ricky! – zawołała Jessica. Podbiegła do krawe˛dzi
rozpadliny, zamierzaja˛c zsuna˛c´ sie˛ po jednej z wygie˛-
tych belek i dotrzec´ za wszelka˛ cene˛ do synka. Ale
w tym momencie Joe chwycił ja˛ za ramie˛. – Pus´c´ mnie!
– zawołała z ws´ciekłos´cia˛.
– Nie ma mowy. Co ty do cholery wyprawiasz?
– Tam jest Ricky... – wyja˛kała drz˙a˛cym głosem.
– Musze˛ po niego zejs´c´...
– Wykluczone – os´wiadczył Tony, chwytaja˛c ja˛ za
drugie ramie˛, po czym spojrzał z wyrzutem na Joego.
16
ALISON ROBERTS
Stało sie˛ włas´nie to, czemu usiłował zapobiec. Jessica
naraz˙a na niebezpieczen´stwo nie tylko siebie, ale takz˙e
innych.
Nagle poczuli drz˙enie betonowej podłogi i usłyszeli
złowieszczy huk wala˛cych sie˛ fragmento´w konstrukcji.
Zaraz potem rozległy sie˛ gwizdki nakazuja˛ce natych-
miastowa˛ ewakuacje˛. Budynek mo´gł w kaz˙dej chwili
zwalic´ sie˛ im na głowy.
– Posłuchaj, Jess – rzekł stanowczo Joe. – Znaj-
dziemy inna˛ droge˛ na ten parking. Tu jest zbyt niebez-
piecznie.
– Nieee! – zawołała z rozpacza˛ Jessica.
Joe jeszcze raz rozejrzał sie˛ woko´ł siebie. Ujrzał
zapadaja˛cy sie˛ strop i nowe pe˛knie˛cia w betonowych
s´cianach. Usłyszał pomruk metalowych belek podtrzy-
muja˛cych konstrukcje˛ gmachu. I zdał sobie sprawe˛, z˙e
cały fragment budynku moz˙e w kaz˙dej chwili runa˛c´. Ale
us´wiadomił sobie ro´wniez˙, z˙e silny i wytrzymały ratow-
nik miałby szanse˛ wynies´c´ w bezpieczne miejsce to
wystraszone małe dziecko.
Potem spojrzał na Jess. I doszedł do wniosku, z˙e nie
ma wyboru.
– Tony, wyprowadz´ sta˛d Jess – polecił dowo´dcy
grupy. – Ja wracam, z˙eby wykonac´ jeszcze jedno zada-
nie.
– Nie ba˛dz´ głupi, Joe. To zbyt niebezpieczne.
Joe jednak odwro´cił sie˛ na pie˛cie i pobiegł w kierun-
ku rozpadliny. Jessica spojrzała na niego i poczuła
przyspieszone bicie serca. Była tak przeraz˙ona, z˙e
z trudem chwytała oddech. Joe stana˛ł nad krawe˛dzia˛
dołu i w tym momencie rozległ sie˛ kolejny głos´ny
17
ALISON ROBERTS
trzask. Cały segment s´ciany runa˛ł w do´ł. Kawałki betonu
z hukiem leciały na podłoge˛. Jessica ujrzała znikaja˛ca˛
w rozpadlinie głowe˛ Joego. Potem Tony wyprowadził ja˛
siła˛ z zagroz˙onego obszaru.
Obejrzała sie˛ przez ramie˛ i ujrzała wielka˛sterte˛ gruzu
w miejscu, w kto´rym przed chwila˛ stali. Nad nia˛ unosiła
sie˛ chmura gryza˛cego pyłu. Przeraz˙eni członkowie in-
nych ekip w popłochu uciekali. Gdy Tony i Jessica
dotarli do ochronnych barier, nalez˙a˛cy do ich zespołu
ratownicy wznies´li okrzyk rados´ci. Ale wszyscy czekali
na pojawienie sie˛ trzeciej osoby, kto´ra – jak wiedzieli
– musiała zostac´ z tyłu.
Wszyscy czekali na Joego.
I dopiero po chwili zdali sobie sprawe˛, z˙e Joe nie
wyłania sie˛ z chmury pyłu.
18
ALISON ROBERTS
ROZDZIAŁ DRUGI
To było czyste szalen´stwo.
Joe sam nie wiedział, co go skłoniło do tego kroku. Po
co wbrew zdrowemu rozsa˛dkowi wracał na zagroz˙ony
teren? Od lat pracował jako ratownik i znał podstawowe
zasady działania w takich sytuacjach. Wiedział, z˙e
najwaz˙niejsze jest bezpieczen´stwo członko´w ekipy.
Ranni lub martwi ratownicy nie sa˛ nikomu potrzebni.
Podja˛ł decyzje˛ pod wpływem impulsu, ale teraz
było juz˙ za po´z´no, by sie˛ wycofac´. Zagla˛daja˛c w gła˛b
rozpadliny, zdawał sobie sprawe˛, z˙e cała konstrukcja
budynku zaczyna sie˛ walic´. Uznał, z˙e moz˙e ocalic´
z˙ycie tylko w jeden sposo´b: zsuwaja˛c sie˛ jak najszyb-
ciej w do´ł. Miał jedynie cien´ nadziei, z˙e strop wy-
trzyma nacisk gruzu i nie runie na jego głowe˛. Totez˙
nie zastanawiaja˛c sie˛ ani chwili dłuz˙ej, zjechał po
pochyłej s´cianie i zeskoczył na teren podziemnego
parkingu.
Stoja˛ce tu samochody były cze˛s´ciowo zmiaz˙dz˙one
przez spadaja˛ce bloki betonu. Joe rozejrzał sie˛ woko´ł
siebie i w tym momencie usłyszał nad głowa˛ kolejny
grzmot, zapowiadaja˛cy zawalenie sie˛ naste˛pnego frag-
mentu stropu. Potem rune˛ły na niego cie˛z˙kie bloki,
cze˛s´ciowo go zasypuja˛c.
A wie˛c tak ma wygla˛dac´ koniec mojego z˙ycia,
pomys´lał z gorycza˛. Co do diabła mnie ope˛tało? Mam
dopiero trzydzies´ci pie˛c´ lat. Za wczes´nie, z˙eby umierac´.
Zaciekawiło go, czy ujrzy przed s´miercia˛ najwaz˙niej-
sze momenty swego z˙ycia. Chwile grozy, kto´re przez˙ył
podczas ryzykownych akcji na pokładzie s´migłowca.
Albo fragmenty wys´cigo´w samochodowych, w kto´rych
brał udział dla rozrywki. Czy wreszcie spotkania z ro´z˙-
nymi kobietami, na kro´tko wpla˛tanymi w jego z˙ycie.
Ale jedyna˛ kobieta˛, kto´rej twarz potrafił sobie przy-
pomniec´, była Jessica. I nagle us´wiadomił sobie, dlacze-
go naraz˙a z˙ycie. Czy jego matka zachowywałaby sie˛ tak
samo, gdyby zagina˛ł ws´ro´d gruzo´w? Nie. Nikt nigdy nie
kochał go az˙ tak bardzo. Jego matka nie pos´wie˛ciłaby
dla niego nawet perspektywy randki z nowym znajo-
mym. Nie wyobraz˙ał sobie, z˙e jakas´ matka moz˙e tak
kochac´ dziecko jak Jessica. W gruncie rzeczy nie znał
dobrze kobiet. Z
˙
adna z nich nie zagrzała dłuz˙ej miejsca
przy jego boku. Wszystkie odchodziły, gdy tylko dowia-
dywały sie˛, z˙e nie interesuje go małz˙en´stwo. Ani potom-
stwo.
Hałas nagle ustał. Ge˛sta chmura pyłu ograniczała
widocznos´c´, ale panowała cisza. Nie słyszał złowiesz-
czych trzasko´w ani je˛ko´w konstrukcji, zapowiadaja˛cych
runie˛cie całego budynku. Zawalił sie˛ tylko jeden frag-
ment betonowej hali. Reszta pozostała nienaruszona.
A on nadal z˙ył. Był uwie˛ziony, ale z˙ył.
Poruszył noga˛ i us´wiadomił sobie, z˙e nie jest złama-
na. Gdyby udało mu sie˛ rozpia˛c´ zamek cie˛z˙kiego buta,
mo´głby wyswobodzic´ stope˛. Zadanie nie było łatwe. Joe
miał niemal metr dziewie˛c´dziesia˛t wzrostu i z˙aden był
z niego akrobata. Po kilku nieudanych pro´bach dosie˛g-
20
ALISON ROBERTS
na˛ł wreszcie grubego sko´rzanego buta. Jego czubek był
zmiaz˙dz˙ony, ale stopa jakims´ cudem ocalała. Rozpia˛ł
zamek i wycia˛gna˛ł noge˛. Stracił przy tym skarpetke˛, ale
był wolny.
Odgarna˛ł gruz i z trudem ukla˛kł. Woko´ł panowała
ciemnos´c´, a nasycone pyłem powietrze utrudniało od-
dychanie. Przez chwile˛ trwał w bezruchu, oceniaja˛c
sytuacje˛. Przez˙ył obsunie˛cie sie˛ stropu, ale jest odcie˛ty.
Nie moz˙e liczyc´ na jaka˛kolwiek pomoc. Ale czy na
pewno? Dotkna˛ł pasa, do kto´rego przypie˛ty był radio-
nadajnik, ale nie znalazł go na miejscu. Pewnie spadł na
ziemie˛ podczas rozpaczliwej ucieczki przed spadaja˛cy-
mi blokami. Joe nie mo´gł liczyc´ na jego odnalezienie, bo
nie miał poje˛cia, z jakiego kierunku nadszedł.
Przypomniał sobie informacje, kto´re usłyszał pod-
czas odprawy. Podziemny parking sie˛ga daleko poza
teren centrum. Przejs´cie dla pieszych kliento´w było
zasypane – tam włas´nie znaleziono zwłoki matki Jess.
To mogłoby tłumaczyc´ cudowne ocalenie chłopca. Byc´
moz˙e pobiegł z powrotem w kierunku parkingu, podczas
gdy reszta przeraz˙onych ludzi rozpaczliwie przedzierała
sie˛ w strone˛ wyjs´cia.
– Ricky! – zawołał. W ciemnym wne˛trzu jego głos
brzmiał dziwnie obco. – Ricky, czy mnie słyszysz?
Cisza. Otaczaja˛ca˛ go czarna˛ przestrzen´ wypełnial
tylko ge˛sty pył.
– Ricky! – zawołał ponownie, tym razem bez wie˛k-
szej nadziei. Nawet normalny chłopiec byłby zbyt prze-
raz˙ony, by odpowiedziec´ na wołanie obcego człowieka.
A przeciez˙ dzieciak Jess nie jest podobno całkiem
normalny.
21
ALISON ROBERTS
Joe nie wiedział, na czym polega jego choroba, bo
w cia˛gu trwania kursu nie rozmawiał z Jess na tematy
osobiste. Choc´ od pocza˛tku odczuwał do niej sympatie˛,
bał sie˛ jak ognia zaangaz˙owania w jej sprawy.
Zdja˛ł kask i namacał przyczepiona˛ do niego latarke˛.
Wszystkie jej elementy były obluzowane. Starannie
dokre˛cił s´ruby i wstrzymuja˛c oddech, nacisna˛ł przycisk.
Potem wydał westchnienie ulgi. Jasny snop s´wiatła
przedarł sie˛ przez otaczaja˛ce go ciemnos´ci.
Gdy włoz˙ył kask na głowe˛, poczuł sie˛ znacznie
bardziej bezpieczny. Moz˙e sie˛ poruszac´ i szukac´ drogi
wyjs´cia. Moz˙e nawet podja˛c´ pro´be˛ odnalezienia zagi-
nionego chłopca.
– Ricky! – zawołał na cały głos. – Gdzie jestes´,
kolego? Moz˙e razem poszukamy wyjs´cia, co?
Nagle usłyszał ciche kaszlnie˛cie.
Podczas dotychczasowej słuz˙by miał wielokrotnie do
czynienia z dziec´mi, wie˛c zorientował sie˛ od razu, z˙e
jest to głos małego chłopca, kto´ry przebywa gdzies´
niedaleko.
– Przysłała mnie po ciebie twoja mama, Ricky – wy-
jas´nił, nie podnosza˛c głosu. – Mam cie˛ sta˛d wyprowa-
dzic´. Ona czeka na nas na dworze.
Pod wpływem nagłego impulsu opadł na czworaki
i zajrzał pod stoja˛ce na parkingu samochody. I nagle
ujrzał drobna˛ twarz wystaja˛ca˛ spod jakiejs´ furgonetki.
Malowało sie˛ na niej paraliz˙uja˛ce przeraz˙enie.
– Wszystko be˛dzie dobrze, Ricky – powiedział ci-
cho. – Nazywam sie˛ Joe. Jestem kolega˛ twojej mamy.
Jego wypowiedz´ nie wywołała z˙adnej reakcji na
twarzy chłopca. Spojrzał na sytuacje˛ z jego punktu
22
ALISON ROBERTS
widzenia. Jak moz˙e reagowac´ małe, przestraszone, byc´
moz˙e ranne dziecko na widok wielkiego, pokrytego
kurzem me˛z˙czyzny w dziwnym stroju i kasku? Zdja˛ł
z twarzy maske˛ i us´miechna˛ł sie˛ szeroko.
– Nie jestem wcale taki groz´ny – dodał cichym
głosem. – Popatrz na mnie.
Ricky nadal milczał. W jego oczach nie odbijało sie˛
z˙adne uczucie.
– Musimy sie˛ sta˛d wydostac´ – cia˛gna˛ł Joe. – Czy
widzisz, co sie˛ tu dzieje? Robi sie˛ niebezpiecznie,
a ja jestem za duz˙y, z˙eby schowac´ sie˛ pod ta˛ furgonetka˛.
Widze˛, z˙e jestes´ bystry. Znalazłes´ sobie dobra˛kryjo´wke˛.
Zacza˛ł sie˛ powoli zbliz˙ac´ do chłopca, tak ostroz˙nie,
jakby miał do czynienia z dzikim zwierze˛ciem. Czuł, z˙e
Ricky nie wyjdzie spod samochodu dobrowolnie, wie˛c
nie chciał go wystraszyc´ jeszcze bardziej. Potem schylił
sie˛ gwałtownie, chwycił małego za ramie˛ i szybko
wycia˛gna˛ł go spod auta.
– Przepraszam cie˛, Ricky, ale musimy sta˛d jak naj-
szybciej wyjs´c´ – mrukna˛ł pojednawczym tonem.
Ku jego zdziwieniu chłopiec nie usiłował sie˛ wyry-
wac´. Nie krzyczał tez˙ ani nie płakał. Joe nie był pewny,
czy mały nie jest ranny, ale w tym momencie nie miał
czasu, by go obejrzec´. Strop zno´w zacza˛ł ostrzegawczo
trzeszczec´, a on nie miał poje˛cia, w kto´ra˛strone˛ uciekac´.
Postanowił wie˛c znalez´c´ jakies´ w miare˛ bezpieczne
schronienie. Furgon, pod kto´rym ukrywał sie˛ Ricky,
wygla˛dał dos´c´ masywnie. Joe nacisna˛ł klamke˛ jego
tylnych drzwi, kto´re na szcze˛s´cie okazały sie˛ otwarte.
Delikatnie posadził chłopca na podłodze skrzyni, a po-
tem usiadł obok i zatrzasna˛ł cie˛z˙kie drzwi. Mały
23
ALISON ROBERTS
natychmiast odsuna˛ł sie˛ od niego, siadaja˛c w ka˛cie.
Potem podcia˛gna˛ł kolana i zacza˛ł kołysac´ sie˛ w przo´d
i w tył, nie spuszczaja˛c wzroku z nieznajomego.
Joe ponownie ocenił sytuacje˛. Samocho´d słuz˙ył do
przewozu mebli i wydawał sie˛ wystarczaja˛co solidny,
by uchronic´ ich przed spadaja˛cymi bryłami betonu.
Nawet gdyby zawalił sie˛ strop, było w nim dos´c´ powiet-
rza, by mogli przez jakis´ czas utrzymac´ sie˛ przy z˙yciu.
Chwilowo sa˛ bezpieczni.
Jessica nie była zdziwiona, z˙e dowodza˛cy akcja˛
oficer wyznaczył specjalnego policjanta, by ja˛ pilno-
wał. Nie miałaby mu nawet za złe, gdyby kazał ja˛
aresztowac´. Jej powro´t na miejsce akcji istotnie nara-
ził z˙ycie innych ratowniko´w. Poza tym Joe nie wro´-
ciłby do zawalonego budynku, gdyby nie jej obec-
nos´c´. Zdawała sobie sprawe˛, z˙e do podje˛cia tej ryzy-
kownej decyzji skłoniło go jej błagalne spojrzenie.
I z˙e byc´ moz˙e be˛dzie miała na sumieniu naste˛pna˛
ofiare˛.
Na razie nic nie było wiadomo. Po drugim wstrza˛sie,
w wyniku kto´rego rune˛ła kolejna cze˛s´c´ betonowej kon-
strukcji, ewakuowano z zagroz˙onego terenu wszystkie
ekipy ratownicze. Obecnie ratownicy czekali na dalsze
instrukcje na ciemnym parkingu lub w pobliskim kos´-
ciele, w kto´rym wydawano ciepłe posiłki i napoje.
Jessica czuła na sobie niez˙yczliwe spojrzenia wielu
oso´b, kto´re najwyraz´niej słyszały o jej zachowaniu.
Zdawała sobie sprawe˛, z˙e naruszyła przyje˛te zasady
poste˛powania i nie mogła opanowac´ wyrzuto´w sumie-
nia. Totez˙ odczuła ulge˛, słysza˛c głos kolez˙anki.
24
ALISON ROBERTS
– Wiem o twojej matce – odezwała sie˛ Kelly, obej-
muja˛c ja˛ serdecznie. – I o tym, z˙e był tam Ricky. Jess,
zamarłam z przeraz˙enia, kiedy ktos´ mi powiedział, z˙e
wro´ciłas´ na ten parking i zostałas´ odcie˛ta. Ciesze˛ sie˛, z˙e
to nieprawda.
– Alez˙ to prawda – wykrztusiła Jessica, pro´buja˛c
opanowac´ drz˙enie głosu. – Ricky tam jest. Na tym
parkingu...
Nie była w stanie mo´wic´ dalej, bo zacze˛ła rozpacz-
liwie szlochac´. W tym momencie do rozmowy wtra˛cił
sie˛ stoja˛cy nieopodal Tony:
– Joe zatrzymał Jess, kiedy chciała tam wracac´
– wyjas´nił. – Wiedział, jakie to niebezpieczne.
– Zatrzymał ja˛ i sam wro´cił po chłopca – wtra˛ciła
June, kłada˛c dłon´ na ramieniu Jess. – Nikt nie był
w stanie go powstrzymac´.
– A potem było juz˙ za po´z´no – dodał ponuro Tony.
– Nasta˛pił kolejny wybuch i runa˛ł strop, odcinaja˛c nas
od tego miejsca. Musielis´my uciekac´. Cudem uratowali-
s´my z˙ycie.
Jessica rozpaczliwie pro´bowała opanowac´ szloch.
Zdała sobie sprawe˛, z˙e ekipa specjalisto´w oceniła juz˙
zapewne skutki drugiego wstrza˛su i z˙e wkro´tce przeko-
naja˛ sie˛, czy sytuacja jest az˙ tak beznadziejna, jak im sie˛
wydaje.
– Musimy tam wro´cic´ – os´wiadczyła, uwalniaja˛c sie˛
z us´cisku Kelly. – Musimy ich znalez´c´.
– Po´jdziemy, kiedy teren zostanie uznany za bez-
pieczny – odparł Tony. – Ale bez ciebie, Jess. Musisz
zrezygnowac´ z dalszego udziału w akcji.
Jessica z determinacja˛ potrza˛sne˛ła głowa˛.
25
ALISON ROBERTS
– To moja wina, z˙e Joe ma kłopoty – powiedziała.
– Musze˛ mu pomo´c.
– Najbardziej nam pomoz˙esz, zajmuja˛c sie˛ teraz
soba˛. Musisz na jakis´ czas sta˛d odejs´c´. Kelly albo June
zaprowadza˛ cie˛ do kos´cioła i be˛da˛ sie˛ toba˛ opiekowac´.
– Nie. Chce˛ tu zostac´! – zawołała Jessica, podej-
muja˛c ostatnia˛ pro´be˛ walki. – Tam jest mo´j syn. Moz˙e
z˙yje...
– Wie˛c zostan´ na zapleczu – zgodził sie˛ Tony – ale
nie pozwole˛ ci wejs´c´ do budynku.
– Ale... – Dalsze słowa uwie˛zły jej w gardle. Tony
ma racje˛. Na jego miejscu posta˛piłaby tak samo.
– Nie martw sie˛, Jess – rzekła serdecznym tonem
Kelly. – Moz˙esz na nas polegac´.
Wiedziała, z˙e dalsze protesty sa˛bezcelowe. Kelly ma
słusznos´c´. Moz˙e polegac´ na kolegach. Lubiła i szanowa-
ła wszystkich uczestniko´w kursu. Kelly, June i piele˛g-
niarka imieniem Wendy stały sie˛ jej bliskimi przyjacio´ł-
kami. Dwaj lekarze, Fletch i Ross, a takz˙e wszyscy
straz˙acy, sa˛ silni i odpowiedzialni. Moga˛ byc´ znacznie
bardziej przydatni podczas akcji niz˙ ona. Z
˙
aden z nich
nie naraziłby niepotrzebnie ani siebie, ani innych.
Pochyliła głowe˛ i poszła z Kelly w kierunku kos´cioła,
w kto´rym odpoczywali ratownicy.
– Joe na pewno znajdzie Ricky’ego – szepne˛ła jej do
ucha Kelly. – I jes´li be˛dzie w stanie wyprowadzic´ go
z budynku, na pewno to zrobi. Jest dos´wiadczonym
piele˛gniarzem, członkiem załogi helikoptera ratowni-
czego. Dawał sobie rade˛ w wielu trudnych sytuacjach.
Przez˙ył nawet katastrofe˛ s´migłowca.
– Nie moge˛ ich stracic´... – wyja˛kała Jessica. – To
26
ALISON ROBERTS
znaczy mamy i Ricky’ego. Szczego´lnie Ricky’ego. On
jest całym moim z˙yciem.
– Wiem. – Kelly obje˛ła ja˛ mocno i przytuliła.
– Czy chcesz, z˙ebys´my skontaktowali sie˛ z kims´
w twoim imieniu, Jess? – spytał Fletch, najwyraz´niej
chca˛c dodac´ jej otuchy. – Mam na mys´li kogos´ z rodziny
albo przyjacio´ł.
– Nie. – Ze smutkiem pokre˛ciła głowa˛. Nie zdawała
sobie dota˛d sprawy, jak mały jest jej s´wiat. – Jedyni
waz˙ni dla mnie ludzie sa˛ tutaj. Mama... i Ricky...
I Joe, pomys´lała. Choc´ wiedziała, z˙e Joe nie od-
wzajemnia jej uczuc´, bardzo go lubiła. Do tego stopnia,
z˙e wydawał jej sie˛ idealnym kandydatem na partnera.
On tez˙ jest dla niej waz˙ny. Zwłaszcza teraz, gdy straciła
matke˛.
Przechodziły włas´nie obok wielkiego namiotu,
w kto´rym zorganizowano tymczasowa˛ kostnice˛.
– Chce˛ tam wejs´c´ – oznajmiła Jessica cichym gło-
sem. – Chce˛ jeszcze raz zobaczyc´ mame˛.
– Czy jestes´ pewna? – spytała sceptycznym tonem
Kelly.
Jessica kiwne˛ła głowa˛, usiłuja˛c powstrzymac´ kolejny
wybuch płaczu.
– Czy moz˙esz po´js´c´ ze mna˛, Kelly?
Pod s´cianami namiotu lez˙ały w szeregu przykryte
przes´cieradłami ciała ofiar. Był to przeraz˙aja˛cy widok.
Dyz˙urny funkcjonariusz wskazał im miejsce, w kto´rym
spoczywały zwłoki matki Jess, a potem osłonił je
przenos´nym parawanem, by zapewnic´ Jess poczucie
prywatnos´ci.
Nie wiedziała, jak długo stała przy ciele matki. Ale
27
ALISON ROBERTS
wychodza˛c z namiotu była pewna, z˙e posta˛piła słusznie.
Pokonała psychologiczna˛ bariere˛, nie pozwalaja˛ca˛ jej
pogodzic´ sie˛ z utrata˛ najbliz˙szej osoby. Moz˙e teraz
rozpocza˛c´ z˙ałobe˛. Nabrała przekonania, z˙e przetrwa te
trudne chwile i be˛dzie mogła z˙yc´ dalej.
– Dzie˛kuje˛ ci – zwro´ciła sie˛ do Kelly, gdy ruszyły do
kos´cioła. – Bez ciebie nie byłabym w stanie tego znies´c´.
– Po to ma sie˛ przyjacio´ł – odparła z us´miechem
Kelly. – Jestem tu, z˙eby ci pomo´c. Tak samo jak Wendy,
Ross, Fletch i June. I Joe – dodała po chwili wahania,
jakby nie be˛da˛c pewna, czy Joe przez˙ył katastrofe˛.
Jessica kiwne˛ła głowa˛ i zdobyła sie˛ na blady
us´miech. Wiedziała dobrze, z˙e w najbliz˙szej przyszłos´ci
be˛dzie potrzebowała wszystkich przyjacio´ł. Nie miała
jednak poje˛cia, czy be˛dzie ws´ro´d nich Joe.
28
ALISON ROBERTS
ROZDZIAŁ TRZECI
Ricky’ego nadal paraliz˙ował strach.
Siedział w pustej furgonetce i wydawał sie˛ bardzo
mały. Gdy Joe spro´bował sie˛ do niego zbliz˙yc´, natych-
miast wcisna˛ł sie˛ w ka˛t i obrzucił go przeraz˙onym
spojrzeniem. Widza˛c jego mine˛, Joe poczuł ukłucie
wspo´łczucia. Przypomniał sobie własne nieszcze˛s´liwe
dziecin´stwo; długi cia˛g ,,wujko´w’’, kto´rzy byli kolej-
nymi przyjacio´łmi jego matki i traktowali go jak niepo-
trzebny balast.
Wyobraził sobie, co czuje ten mały przestraszony
chłopiec, i postanowił rozwiac´ jego obawy. Przykle˛kna˛ł,
by jego wzrost jeszcze bardziej nie przeraz˙ał Ricky’ego,
a potem zdja˛ł maske˛, okulary i re˛kawice. Us´miechna˛ł sie˛
serdecznie i zacza˛ł przemawiac´ łagodnym głosem.
– Nazywam sie˛ Joe. Jestem piele˛gniarzem. To zna-
czy, z˙e opiekuje˛ sie˛ chorymi ludz´mi. Albo rannymi. Ten
samocho´d uchroni nas przed spadaja˛cymi kawałkami
betonu. Na razie jestes´my bezpieczni. Niedługo po nas
przyjda˛. Szuka nas duz˙a grupa ludzi. Słyszysz ten hałas?
To maszyny, kto´re tna˛beton i podnosza˛ cie˛z˙kie belki. Sa˛
tam nawet dz´wigi i spychacze!
Jego dos´wiadczenie nabyte podczas akcji ratowni-
czych, w trakcie kto´rych cze˛sto miewał do czynienia
z dziec´mi, okazało sie˛ przydatne. Chłopiec przestał sie˛
kołysac´, lecz jego twarz, kontrastuja˛ca z czarnymi
włosami i ciemnymi oczami, wydawała sie˛ biała jak
przysłowiowa kreda. Przechylał sie˛ lekko na bok, byc´
moz˙e po to, by chronic´ obolałe z˙ebra. Trzymał sie˛ przez
cały czas za re˛ke˛, kto´ra najwyraz´niej była złamana.
Nadal kaszlał, ale jego oddech wydawał sie˛ bardziej
miarowy i spokojny.
Miał tez˙ zdarta˛ sko´re˛ z kolan i wiele drobnych
zadrapan´ na całym ciele. Joe najbardziej przeja˛ł sie˛
złamaniem.
– Widze˛, z˙e uszkodziłes´ sobie re˛ke˛, kolego. To przy-
kra sprawa. Czy bardzo cie˛ boli?
Chłopiec nadal nie reagował na pytania. Joe nie
wiedział, jak do niego dotrzec´. Dzieci, z kto´rymi miewał
do czynienia, zazwyczaj głos´no płakały lub krzyczały.
– Czy umiesz mo´wic´, Ricky? – spytał łagodnie.
Wiedział, z˙e Ricky jest dzieckiem niepełnospraw-
nym, ale w jego oczach odbijała sie˛ inteligencja. Były
podobne do oczu Jess – miały barwe˛ ciemnej czekolady.
– Nie musisz ze mna˛ rozmawiac´, jes´li nie masz
ochoty. Ale czy nie mo´głbys´ chociaz˙ kiwna˛c´ głowa˛?
Ruch głowy Ricky’ego był ledwo dostrzegalny, ale
Joe poczuł, z˙e zdołał przełamac´ jego le˛k i westchna˛ł
z ulga˛. Teraz był przynajmniej pewien, z˙e chłopiec go
rozumie.
– Doskonale – rzekł z us´miechem. – Czy boli cie˛ re˛ka?
Tym razem ruch głowa˛ był bardziej zdecydowany.
– Czy moz˙esz poruszac´ palcami? O, tak?
Ricky spro´bował powto´rzyc´ jego ruch i skrzywił sie˛
z bo´lu, ale nie je˛kna˛ł ani nie zapłakał. Najwyraz´niej nie
potrafił wydawac´ dz´wie˛ko´w, albo był bardzo dzielny.
30
ALISON ROBERTS
– Ricky, musze˛ jakos´ opatrzyc´ twoja˛ re˛ke˛, z˙eby cie˛
mniej bolała. Czy widzisz ten kawałek tektury? Zrobie˛
z niego małe ło´z˙eczko i włoz˙e˛ do niego two´j łokiec´.
Uznaja˛c milczenie chłopca za znak zgody, otworzył
torbe˛ i wyja˛ł z niej noz˙yczki oraz resztki bandaz˙y. Miał
nadzieje˛, z˙e nerwy i naczynia krwionos´ne nie sa˛ uszko-
dzone. W cia˛gu naste˛pnych dwudziestu minut utwier-
dził sie˛ w przekonaniu, z˙e Ricky jest bardzo dzielny. Joe
starał sie˛ zakładac´ zaimprowizowana˛ szyne˛ w delikatny
sposo´b, ale wiedział, z˙e musi to byc´ dla małego pacjenta
bardzo bolesny zabieg. Mimo to Ricky nie zacza˛ł krzy-
czec´ ani płakac´.
– Czy czujesz, z˙e dotykam twoich palco´w? – spytał,
kiedy skon´czył opatrywac´ re˛ke˛. Chłopiec ponownie
kiwna˛ł głowa˛. – To dobrze. To znaczy, z˙e nie stało sie˛
nic złego.
Joe wiedział, z˙e złamanie jest powaz˙ne i z˙e niezbe˛dna
be˛dzie operacja, ale w tym momencie nic wie˛cej nie
mo´gł zrobic´. Miał nadzieje˛, z˙e stan chłopca nie ulegnie
pogorszeniu.
– Teraz zajmiemy sie˛ twoimi kolanami... – mrukna˛ł,
po czym wyja˛ł z torby jednorazowe opatrunki i spryskał
je płynem antybakteryjnym. – Be˛dzie troche˛ piekło, ale
musimy to zrobic´, z˙eby oczys´cic´ te zadrapania.
Zabieg musiał byc´ bardzo bolesny, bo po policzkach
chłopca zacze˛ły spływac´ łzy. Joe szybko zabezpieczył
opatrunki przylepcem i spojrzał w oczy Ricky’ego.
– Bardzo cie˛ przepraszam, kolego – rzekł cicho.
– Juz˙ po wszystkim. Teraz postarajmy sie˛, z˙eby było
nam wygodniej. Połoz˙ymy sie˛ na tych kocach, zamiast
siedziec´ na twardej podłodze, zgoda?
31
ALISON ROBERTS
Gdy tylko skon´czył układac´ legowisko, jego latarka
nagle zgasła. Nie był tym zaskoczony, ale wiedział
dobrze, z˙e wyczerpała sie˛ ostatnia bateria, jaka˛ miał
przy sobie.
– Zrobiło sie˛ tu troche˛ ciemno – rzekł do chłopca,
a potem wycia˛gna˛ł re˛ke˛ i namacał jego stope˛. – Pomoge˛
ci przenies´c´ sie˛ na te koce i połoz˙e˛ sie˛ obok ciebie, z˙eby
było nam cieplej.
Ricky nie stawiał oporu. Po chwili lez˙eli obok siebie
na zaimprowizowanym legowisku. Joe pogłaskał chłop-
ca po głowie, chca˛c dodac´ mu otuchy, a Ricky przytulił
sie˛ do niego. Joe us´miechna˛ł sie˛ do siebie, bo tez˙
potrzebował otuchy.
– Rozgrzałes´ sie˛? – Połoz˙ył dłon´ na głowie Ri-
cky’ego, by wyczuc´ potakuja˛ce skinienie.
Zapragna˛ł jeszcze raz przecia˛gna˛c´ re˛ka˛ po ge˛stej
czuprynie, chociaz˙ włosy chłopczyka zesztywniały od
pyłu. Joe pomys´lał, z˙e jego pieszczota przypomina
głaskanie psa, zas´ milcza˛cy Ricky tylko patrzy błagal-
nie, niczym przeraz˙ony czworono´g. Joe lubił psy, ale nie
przepadał za dziec´mi, wie˛c to poro´wnanie mu sie˛
spodobało. Dzieciaki hałasuja˛, sa˛ kosztowne i wymaga-
ja˛ odpowiedzialnos´ci, kto´rej Joe nie zamierzał brac´ na
swoje barki. Miał okropne dziecin´stwo i juz˙ dawno
przysia˛gł, z˙e nie przyłoz˙y re˛ki do unieszcze˛s´liwienia
naste˛pnego dziecka. Nawet małz˙en´stwo nie gwarantuje
potomstwu szcze˛s´cia. Widział zbyt wiele zwia˛zko´w,
kto´re sie˛ rozpadły, a dziec´mi zajmowały sie˛ ich matki,
zas´ ojco´w zaste˛powali ojczymowie albo ,,wujkowie’’.
Czy w z˙yciu Ricky’ego juz˙ pojawił sie˛ me˛z˙czyzna,
kto´ry pełnił role˛ ojca? Ta mys´l nie sprawiła Joemu
32
ALISON ROBERTS
przyjemnos´ci. Przeciez˙ Jessica bez trudu moz˙e wzbu-
dzic´ zainteresowanie płci przeciwnej. On natychmiast
zwro´cił na nia˛ uwage˛. Burza kasztanowych loko´w
opadaja˛cych na ramiona, czekoladowe oczy, kto´re
odziedziczył po niej syn, delikatne rysy twarzy, maluja˛-
ca sie˛ na niej inteligencja i nies´miałos´c´. Nosiła dz˙insy
opinaja˛ce uda i proste bluzki, pod kto´rymi rysowały sie˛
jej wydatne piersi. Jest bez wa˛tpienia atrakcyjna˛ dziew-
czyna˛ i natychmiast spro´bowałby ja˛ poderwac´, gdyby
przedstawiaja˛c sie˛ na pocza˛tku kursu, nie wspomniała,
z˙e samotnie wychowuje syna.
W kontaktach z kobietami Joe przestrzegał z˙elaznej
zasady: nigdy nie be˛dzie pełnił roli ,,wujka’’. A tym
bardziej ojca. Włas´nie z tego powodu wiele lat temu
rozpadło sie˛ jego małz˙en´stwo. Lisa była pewna, z˙e
przekona go do zmiany zdania i przez trzy lata po s´lubie
walczyła o to coraz gwałtowniej. Nigdy wie˛cej nie
wpakuje sie˛ w podobna˛ kabałe˛!
Głaskanie po włosach najwyraz´niej uspokoiło Ric-
ky’ego, bo oparł głowe˛ o ramie˛ Joego. Dzieciak powinien
sie˛ przespac´, pomys´lał Joe. Sam miał ochote˛ na drzemke˛,
ale zacza˛ł sie˛ zastanawiac´, na jak długo wystarczy im
powietrza. W furgonetce juz˙ teraz było dos´c´ duszno, ale
nie mo´gł otworzyc´ drzwi, bo na zewna˛trz unosiły sie˛
kłe˛by truja˛cego pyłu. Jes´li zas´nie, zapewne nigdy sie˛ nie
obudzi, totez˙ postanowił walczyc´ z sennos´cia˛.
– Juz˙ powinienem byc´ w domu – zwro´cił sie˛ do
chłopca. – Czeka na mnie go´ra zmywania i wielkie
pranie. A w weekend musze˛ przystrzyc trawnik. Potem
zrobie˛ sobie frajde˛ i spe˛dze˛ cały dzien´ w garaz˙u. Be˛de˛
reperował samocho´d.
33
ALISON ROBERTS
Nieco zmienił pozycje˛, a Ricky mocniej sie˛ do niego
przytulił. Chłopczyk był całkowicie odpre˛z˙ony, totez˙
Joe uznał, z˙e jest to o wiele przyjemniejsze niz˙ trzy-
manie w ramionach przeraz˙onego pacjenta.
– Mo´j wo´z jest najlepszy – stwierdził po chwili
milczenia. – Miałem kiedys´ podrasowana˛ bryke˛, kto´ra˛
szalałem na zawodach, ale pomys´lałem, z˙e przyda mi sie˛
samocho´d do jazdy po mies´cie. Wyja˛tkowy, o kto´rym
marzyłem jako szesnastolatek. – Us´miechna˛ł sie˛ na to
wspomnienie. – Nie wierzyłem własnemu szcze˛s´ciu,
kiedy taki znalazłem. Kabriolet, ford mustang, rocznik
1966. Pokochałem go, choc´ był wrakiem. Od dwo´ch lat
łatam go w wolnych chwilach, juz˙ prawie skon´czyłem.
Jest cudowny – cia˛gna˛ł ciszej. – To moje malen´stwo.
Nikomu do tej pory nie zdradził, jak bardzo kocha
swo´j wo´z, ale przeciez˙ Ricky nikomu o tym nie powie.
– Cze˛s´ci s´cia˛gna˛łem ze Stano´w Zjednoczonych. Za-
płaciłem za nie fortune˛, ale było warto! – Joego tak
bardzo pochłone˛ła opowies´c´ o wymarzonym samocho-
dzie, z˙e niemal zapomniał, gdzie sie˛ znajduja˛. – Nie-
długo zaczne˛ robic´ blacharke˛ i polakieruje˛ karoserie˛.
Musze˛ jeszcze naprawic´ pare˛ drobiazgo´w w silniku
i załatac´ rozkładany dach, a potem zostanie mi wybranie
koloru. Zastanawiam sie˛, czy na karoserii wymalowac´
pasy, a moz˙e je˛zory ognia... – Ostatni pomysł mu sie˛
spodobał. – Gdybym sie˛ zdecydował na płomienie,
musiałbym powaz˙nie rozwaz˙yc´ kwestie˛ koloru karose-
rii. Nie mo´głbym polakierowac´ wozu na czerwono,
prawda? Lepszy byłby ciemnozielony. Albo niebieski.
Jak sa˛dzisz, kolego?
– Niebieski – odparł Ricky.
34
ALISON ROBERTS
Joego az˙ zatkało. Ricky przemo´wił.
– Niezły pomysł. – Starał sie˛ przybrac´ swobodny
ton. – Moz˙e ciemnoniebieski? Widziałem kiedys´ grana-
towego chevy.
– Chevroleta – powiedział Ricky.
– Racja, tak sie˛ je nazywa. – Zaskoczony Joe lekko
sie˛ us´miechna˛ł. – Jakie znasz marki samochodo´w?
– Garbus – zacza˛ł po dłuz˙szej chwili chłopczyk.
– Cadillac – dodał nies´miało po kolejnej pauzie. – Mus-
tang i jaguar. – Z kaz˙dym słowem nabierał pewnos´ci
siebie. – Mama obiecała, z˙e dzis´ kupi mi porsche. Chce˛
miec´ czerwone.
– Kaz˙dy o takim marzy. – Joe us´miechna˛ł sie˛, ale
zaraz spowaz˙niał.
Kto uznał tego chłopca za ,,upos´ledzonego’’? Nie
cierpiał nadawania dzieciom etykietek. Sam przez lata
cierpiał z tego powodu. W domu był uwaz˙any za
,,nieznos´nego’’. W szkole mo´wiono o nim ,,ubogi’’ albo
,,sprawiaja˛cy trudnos´ci wychowawcze’’, a pod koniec
edukacji uzyskał nawet miano ,,zaburzonego’’. Z per-
spektywy czasu stwierdził, z˙e za jego problemy wine˛
ponosiło otoczenie, w kto´rym dorastał, i wiele go
kosztowało, aby sie˛ z niego wyrwac´ i wyjs´c´ na ludzi.
Ogarne˛ła go złos´c´. A moz˙e Ricky tez˙ zawdzie˛cza
swoja˛ etykietke˛ s´rodowisku, w kto´rym sie˛ wychowy-
wał? Czy naprawde˛ jest upos´ledzony? Joe miał nadzieje˛,
z˙e ktos´ jeszcze, poza jego matka˛, be˛dzie walczył o le-
psza˛ przyszłos´c´ chłopca. Jessica wprawdzie nie wy-
gla˛dała na przebojowa˛, ale zaskoczyło go, z jaka˛ de-
terminacja˛ starała sie˛ ocalic´ synka. Na pewno go ko-
chała, ale byc´ moz˙e psycholog błe˛dnie zdiagnozował
35
ALISON ROBERTS
jego intelektualne moz˙liwos´ci? Oczywis´cie nie był spe-
cjalista˛, ale jego zdaniem dziecko, kto´re zna sie˛ na
samochodach, nie moz˙e byc´ niedorozwinie˛te.
– Kiedy byłem w twoim wieku, miałem ulubiony
samochodzik – zacza˛ł snuc´ opowies´c´ Joe. – Wsze˛dzie
go zabierałem. Czasem po lekcjach przekradałem sie˛ do
piaskownicy i godzinami budowałem trasy dla mojego
wozu. Bywało, z˙e długo nie mogli mnie znalez´c´.
Cze˛sto nikt mnie nie szukał, dodał w mys´lach.
Najbliz˙si woleli, z˙eby mały Joe Barrington stał sie˛
praktycznie niewidzialny. Nigdy wczes´niej nie opowia-
dał o swoim dziecin´stwie, poniewaz˙ sa˛dził, z˙e nikogo to
nie zainteresuje.
– Prawdziwe samochody sa˛ o wiele fajniejsze – po-
informował chłopca. – Gdy doros´niesz, be˛dziesz miał
własny wo´z, tak jak ja. Jakim chciałbys´ jez´dzic´?
– Mustangiem – os´wiadczył Ricky. – Takim jak
two´j. – Po czym ziewna˛ł i oparł gło´wke˛ na ramieniu
me˛z˙czyzny.
Pod powieka˛ Joego zakre˛ciła sie˛ łza. Ostatni raz
płakał, gdy był dzieckiem, i nie zamierzał sie˛ teraz
rozklejac´. Chłopczyk po prostu wzoruje sie˛ na nim, wie˛c
dlaczego tak sie˛ tym przeja˛ł? W tej sytuacji to nie ma
wie˛kszego znaczenia. Przeciez˙ ro´wnie dobrze moga˛z tej
opresji nie wyjs´c´ z˙ywi.
– Cos´ ci powiem, kolego – zacza˛ł Joe, pro´buja˛c
odepchna˛c´ od siebie złe mys´li. – Kiedy sie˛ sta˛d wydo-
staniemy, musisz koniecznie mnie odwiedzic´. Pokaz˙e˛ ci
swo´j samocho´d.
– Dobrze – odparł po chwili Ricky, a dalsze słowa
były juz˙ tylko po´łsennym mamrotaniem. – Dzie˛kuje˛, Joe.
36
ALISON ROBERTS
Widoczniej mo´wienie stanowiło dla chłopca duz˙y
wysiłek, dlatego zapadł w sen. A moz˙e rozmowa s´wiad-
czyła, z˙e zaakceptował Joego i poczuł sie˛ bezpiecznie,
wie˛c usna˛ł. W kaz˙dym razie w furgonie zapadła cisza,
a głowa Joego opadała coraz niz˙ej. Ułoz˙ył sie˛ wygodniej
na materacu i nacia˛gna˛ł koc na siebie i Ricky’ego,
i niemal natychmiast zasna˛ł.
Obudził go hałas. Us´wiadomił sobie, z˙e natre˛tne
dz´wie˛ki docierały do jego uszu juz˙ wczes´niej, kiedy
dre˛czyły go koszmary o pogrzebaniu z˙ywcem. Jednak
zme˛czenie było tak silne, z˙e łoskot dopiero teraz prze-
darł sie˛ do jego s´wiadomos´ci. Poruszył sie˛ ostroz˙nie. Ta
drzemka musiała długo trwac´, poniewaz˙ cały zesztyw-
niał. Ricky nadal spał, jego blada twarz przypominała
pozbawiona˛ wyrazu maske˛. Przez ułamek sekundy Joe
pomys´lał z przeraz˙eniem, z˙e byc´ moz˙e to nie jest juz˙ sen.
Delikatnie potrza˛sna˛ł chłopca za ramie˛.
– Ricky! Wszystko w porza˛dku, kolego?
Dziecko poruszyło sie˛, uniosło powieki, potakne˛ło
głowa˛ i znowu zasne˛ło. Joe patrzył, jak klatka piersiowa
chłopca rytmicznie unosi sie˛ i opada, sprawdził jego
puls i odetchna˛ł z ulga˛. Wstał z posłania i po omacku
dotarł do drzwi furgonu. Gdy je uchylił, do jego uszu
dobiegł hałas – to oczyszczano z gruzu przeciwległy ka˛t
parkingu.
Akurat w tym momencie chrze˛st ustał i Joe usłyszał
gwizdek, kto´ry wzywał wszystkich do zachowania ci-
szy. Wyte˛z˙ył wzrok, aby w ciemnos´ciach zorientowac´
sie˛, ska˛d dobiega sygnał. Starał sie˛ opanowac´ rosna˛ce
podniecenie: a wie˛c wyjda˛ sta˛d z˙ywi!
37
ALISON ROBERTS
– Ekipa ratunkowa. Czy ktos´ mnie słyszy? – dobiegł
go wreszcie wyczekiwany okrzyk.
– Tutaj! Tu jestes´my! – wychrypiał Joe, poniewaz˙
nałykał sie˛ pyłu i wczes´niej duz˙o kasłał.
Nic dziwnego, z˙e nikt go nie usłyszał. Nie mo´gł sie˛
doczekac´ kolejnego nawoływania ratowniko´w i zastana-
wiał sie˛, co powinien teraz zrobic´: ruszyc´ w ich strone˛,
czy pozostac´ z Rickym. Postanowił nie opuszczac´ chło-
pca.
– Ekipa ratunkowa! – usłyszał ponownie. – Czy ktos´
mnie słyszy?
– Tak! – Joe włoz˙ył w ten okrzyk cała˛ siłe˛.
I to wystarczyło. Usłyszał kolejny gwizd i pod-
niecone głosy, a w mroku nad pokrytymi kurzem samo-
chodami krzyz˙owały sie˛ s´wiatła latarek. W kon´cu jeden
promien´ trafił na twarz Joego, kto´ry stał w uchylonych
drzwiach furgonu.
– Tam!
Natychmiast otoczyła go grupa ratowniko´w. Rozpo-
znał tylko dwo´ch straz˙ako´w: Owena i Rogera.
– Nie mamy ze soba˛nikogo z personelu medycznego
– odezwał sie˛ przepraszaja˛co szef grupy. – Jak sie˛
czujesz?
– Dobrze. Marze˛ tylko o wodzie i s´wiez˙ym powiet-
rzu. – Joe us´miechna˛ł sie˛ szeroko. – Ricky tez˙ jest
w niezłej formie. Wprawdzie złamał re˛ke˛ i jest odwod-
niony, ale...
Pomys´lał, z˙e chłopca wyrwało ze snu s´wiatło lamp,
kto´re teraz os´wietlały wne˛trze furgonu. Zaspany i prze-
raz˙ony siedział skulony w ka˛cie wozu.
– O, nie! – je˛kna˛ł Joe, zły na siebie, poniewaz˙ nie
38
ALISON ROBERTS
obudził wczes´niej chłopca i nie wyjas´nił mu, co sie˛
dzieje. – Zaczekajcie chwile˛ – zwro´cił sie˛ do ratow-
niko´w i ruszył w strone˛ dziecka. – Wszystko w porza˛d-
ku, kolego – odezwał sie˛ łagodnie. – Oni przyszli nas
uratowac´. Teraz zaprowadze˛ cie˛ do mamy.
Ricky sie˛ nie poruszył, nawet nie mrugna˛ł powie-
ka˛. Znowu ukrył sie˛ we własnym s´wiecie, do kto´rego
nikt nie miał wste˛pu. Joe delikatnie pogłaskał go po
głowie.
– Juz˙ wszystko w porza˛dku – powto´rzył. – Zajme˛ sie˛
toba˛. – Wycia˛gna˛ł ku niemu ramiona, a chłopczyk rzucił
mu sie˛ tak szybko w obje˛cia, z˙e az˙ go zaskoczył. Ukrył
twarz na piersiach Joego i mocno przytulił sie˛ do niego.
– Mamy ze soba˛ nosze, moz˙emy ułoz˙yc´ na nich
chłopca – zaproponował Owen, pomagaja˛c Joemu wyjs´c´
z samochodu.
– Sam go be˛de˛ nio´sł – os´wiadczył Joe. – Biedaczek
jest przeraz˙ony.
Chociaz˙ dla bosego piele˛gniarza droga do wyjs´cia
była daleka i niebezpieczna, Joe stanowczo odrzucał
wszelkie propozycje pomocy. Jakos´ sobie do tej pory we
dwo´ch z Rickym radzili, wie˛c jeszcze troche˛ zniosa˛.
Owen i Roger szli po obu stronach kolegi.
– Dlaczego w tej grupie nie ma piele˛gniarzy? – spy-
tał Joe.
– Był wypadek – wyjas´nił Roger. – Ross spadł ze
znacznej wysokos´ci i chyba ma powaz˙ny uraz kre˛go-
słupa.
– Zaje˛li sie˛ nim Flecher i Kelly – dodał Owen. – Juz˙
chyba wydobyli go z rumowiska i przetransportowali do
karetki. Wendy oczywis´cie została z Rossem.
39
ALISON ROBERTS
– Jasne. – Joe przeja˛ł sie˛ złymi wiadomos´ciami.
– A co z Jessica˛? Wszystko w porza˛dku?
– Po twoim zniknie˛ciu zabroniono jej udziału w ak-
cji. Przez jakis´ czas odpoczywała w kos´ciele, a teraz
wro´ciła w pobliz˙e centrum. Nikt nie potrafił jej po-
wstrzymac´. Od os´miu godzin kra˛z˙y przy gło´wnym
wejs´ciu i czeka na wies´ci.
– Kiedy kieruja˛cy akcja˛ stwierdzili, z˙e moz˙na wejs´c´
na teren podziemnego parkingu, błyskawicznie zorgani-
zowalis´my te˛ grupe˛. – Owen us´miechna˛ł sie˛ szeroko pod
maska˛przeciwpyłowa˛. – S
´
wietnie, co? Wszyscy be˛dzie-
my bohaterami. Nie wiesz, co na ciebie czeka tam na
go´rze, bracie.
Nie mylił sie˛. Kamery ekip telewizyjnych, os´lepiaja˛-
cy blask fleszy aparato´w fotograficznych, oklaski i rado-
sne okrzyki setek ludzi. Joe sta˛pał ostroz˙nie, staraja˛c sie˛
nie utykac´, i mocno przytulał do siebie chłopca. Ig-
noruja˛c wrzawe˛, szukał w tłumie tylko jednej twarzy.
Po chwili ja˛ odnalazł. Widza˛c wyraz oczu Jessiki
poczuł, z˙e warto było cierpiec´ i naraz˙ac´ sie˛ na niebez-
pieczen´stwo. A gdy przekazał dziecko w ramiona matki,
do jego oczu tez˙ napłyne˛ły łzy. Jessica zachowywała sie˛
tak, jakby uratował jej z˙ycie. Nigdy dota˛d nie zdarzyło
mu sie˛ ro´wnie mocno zareagowac´ na cudze wzruszenie,
ale tez˙ po raz pierwszy dokonał tak bohaterskiego
czynu. Jednak wobec otaczaja˛cego ich tłumu starał sie˛
zachowywac´ chłodno i profesjonalnie.
– Wszystko be˛dzie dobrze, Jess – pocieszył ja˛. – Ri-
cky ma wprawdzie złamana˛ re˛ke˛, otarcia i siniaki, jest
tez˙ odwodniony, ale szybko wyzdrowieje. Zabieramy go
do szpitala.
40
ALISON ROBERTS
Zobaczył, z˙e tłum sie˛ rozste˛puje, aby przepus´cic´
jada˛ca˛ wolno karetke˛. Piele˛gniarze chcieli zbadac´ Ri-
cky’ego i Joego.
– Nic mi nie jest – upierał sie˛ Joe. – Mam najwyz˙ej
kilka sin´co´w i nałykałem sie˛ kurzu. Wystarczy prysznic
i cos´ ciepłego do picia.
– Ricky, boli cie˛ ra˛czka? – zapytał chłopca piele˛g-
niarz.
– Mo´j syn nie odzywa sie˛ do obcych – odparła
Jessica, kto´ra usiadła na noszach, nie wypuszczaja˛c
z ramion dziecka.
– Ze mna˛ rozmawiał – rzucił po´łgłosem Joe.
– Naprawde˛? – Popatrzyła na niego zaskoczona.
– Dota˛d nie powiedział ani słowa do z˙adnego me˛z˙-
czyzny.
Joe nie zamierzał sie˛ z nia˛ spierac´. Widział, z˙e
chłopczyk bacznie go obserwuje z bezpiecznego schro-
nienia w ramionach matki. Pus´cił do malca oko, na co
Ricky odpowiedział lekkim us´miechem, przeznaczo-
nym tylko dla Joego.
W cia˛gu naste˛pnych godzin Joe zobaczył zupełnie
inne oblicze chłopca, gdy przeraz˙ony z krzykiem wyry-
wał sie˛ personelowi szpitala. Przeme˛czona Jessica nie
potrafiła sobie z nim poradzic´ i Joe starał sie˛ jej pomoc.
Udało mu sie˛ uzyskac´ informacje o stanie Rossa Turn-
balla, lekarza, kto´ry odnio´sł powaz˙ne obraz˙enia podczas
akcji ratunkowej.
– Rossa zabrali na intensywna˛ terapie˛ – powiedział
Joe do Jess. – Sa˛ z nim Flecher i Wendy. Jutro przeniosa˛
go zapewne na ortopedie˛.
– Wyjdzie z tego?
41
ALISON ROBERTS
– Trudno powiedziec´. Na razie rokowania sa˛ kieps-
kie, ale czeka go operacja.
– Za kilka minut zabieraja˛ Ricky’ego na sale˛ opera-
cyjna˛. – Jessica wygla˛dała na wykon´czona˛. – Musieli go
us´pic´, z˙eby zrobic´ mu przes´wietlenie.
Joe widział, z˙e Jessica z trudem hamuje łzy.
– Wszystko be˛dzie dobrze – zapewnił ja˛ po´łgłosem.
– Ricky szybko wyzdrowieje.
– Wiem – przytakne˛ła i nagle wybuchne˛ła płaczem.
– A ja nawet ci jeszcze nie podzie˛kowałam!
Joe bez wahania wzia˛ł Jessice˛ w ramiona i uspokaja-
ja˛co ja˛ pogłaskał. Zaskoczyło go, z˙e odpowiada mu rola
pocieszyciela. Zwykle szerokim łukiem omijał przeje˛te
matki ofiar wypadko´w. Nie znosił płaczu i nie pro´bował
wczuc´ sie˛ w ich niepoko´j. Ale Jessica jest matka˛
Ricky’ego, chłopca, kto´ry poruszył w jego sercu czuła˛
strune˛. Joe postanowił zostac´ z nia˛, az˙ sytuacja be˛dzie
opanowana.
Jednak na to sie˛ nie zanosiło i kaz˙da kolejna godzina,
kto´ra˛spe˛dzał w szpitalu, pogłe˛biała jego zaangaz˙owanie
w los chłopczyka i jego matki. Siedział z Jessica˛ na
korytarzu pod sala˛ operacyjna˛, gdzie składano re˛ke˛
Ricky’ego i zakładano mu gips.
– On naprawde˛ do mnie mo´wił – zwro´cił sie˛ do
Jessiki. – Rozmawialis´my o samochodach.
– Szaleje na ich punkcie – stwierdziła. – Nie potrafi
nazwac´ koloro´w, nie umie liczyc´, czytac´ ani sie˛ pod-
pisac´, ale wie wszystko o samochodach. Jednak roz-
mawia wyła˛cznie ze mna˛ i z moja˛ mama˛. – Zerkne˛ła na
niego z lekkim us´miechem. – Widocznie jestes´ kims´
wyja˛tkowym.
42
ALISON ROBERTS
– Gadanie! – zbagatelizował jej komplement. – Po
prostu wiele nas ła˛czy. Tez˙ kocham cztery ko´łka.
– Ricky cierpi na autyzm – wyjas´niła ze smutkiem
Jessica. – Lekarze postawili diagnoze˛, gdy miał dwa
latka.
– Włas´ciwie nie wiem, co to oznacza – odparł Joe.
– Czy przypadkiem nie okres´la sie˛ w ten sposo´b całej
gamy zachowan´ antyspołecznych?
– Owszem, ta choroba objawia sie˛ na wiele sposo-
bo´w – przyznała – zas´ jej symptomy moga˛ wyste˛powac´
w ro´z˙nym nasileniu i w najro´z˙niejszych poła˛czeniach.
Ricky potrafi mo´wic´, ale nie chce rozmawiac´ z obcymi.
– Zerkne˛ła na Joego. – A przynajmniej z wie˛kszos´cia˛
ludzi – dodała z westchnieniem. – Ma ro´wniez˙ inne
klasyczne objawy, chociaz˙by natre˛tne powtarzanie
czynnos´ci, bez kon´ca sie˛ kołysze, albo wła˛cza i wyła˛cza
s´wiatło. Czasem układa przedmioty w bezsensowne
kompozycje.
Us´miechne˛ła sie˛ lekko.
– Zwykle robi tak ze swoja˛ kolekcja˛ samochodzi-
ko´w. Bardzo z´le znosi jakiekolwiek zmiany w otoczeniu
i rozkładzie dnia. Nie ma tez˙ mowy, z˙eby bawił sie˛
z innymi dziec´mi albo przystosował do szkoły. Wiele
mnie kosztowało podje˛cie decyzji o przywiezieniu go na
czas mojego kursu do Christchurch. Ku mojemu za-
skoczeniu pobyt tutaj s´wietnie mu zrobił, choc´ niestety,
zakon´czył sie˛ tragicznie.
– Moz˙e cos´ dobrego jednak z tego wyniknie – zasu-
gerował Joe. – Tutaj łatwiej ci be˛dzie skontaktowac´ sie˛
ze specjalistami niz˙ w Silverstream. – Wiedział, z˙e
rodzinna miejscowos´c´ Jessiki jest mała i liczy najwyz˙ej
43
ALISON ROBERTS
pie˛ciuset mieszkan´co´w, a najbliz˙szy specjalista przy-
jmuje w Dunedin, mies´cie odległym o po´łtorej godziny
jazdy. – W cia˛gu najbliz˙szych kilku dni postaraj sie˛ jak
najwie˛cej dowiedziec´. Personel szpitala na pewno che˛t-
nie ci pomoz˙e.
Joe sam sie˛ o tym wkro´tce przekonał podczas wizyt
w szpitalu. Ricky dostał na pediatrii własny poko´j, do
kto´rego wstawiono ło´z˙ko dla Jessiki. Małego pacjenta
otoczono troskliwa˛ opieka˛, a piele˛gniarki i lekarze
s´wietnie sobie radzili z niekomunikatywnym i trudnym
dzieckiem.
Jessica otrzymała wszechstronna˛ pomoc. Skontak-
towano ja˛ z opiekunka˛ społeczna˛, kto´ra sie˛ z nia˛ za-
przyjaz´niła i serdecznie zaje˛ła Rickym. Skierowała go
na badanie do psychologa i pedagoga. Jessica wkro´tce
uwierzyła, z˙e wypadek synka jednak moz˙e doprowadzic´
do polepszenia jego sytuacji, zas´ jej entuzjazm skłonił
Joego do podwojenia wysiłko´w.
Wzia˛ł dwa wolne dni, z˙eby pozbierac´ sie˛ po trauma-
tycznych przez˙yciach na parkingu. Ale w zespole ratow-
niko´w brakowało ra˛k do pracy i juz˙ w s´rode˛ wyznaczono
mu dyz˙ur. Gdy zjawił sie˛ w centrum dowodzenia, by
odebrac´ wo´z przeznaczony dla bazy s´migłowco´w, prze-
konał sie˛, z˙e Kelly tez˙ wro´ciła do pracy.
Ratownicy pełnia˛cy dyz˙ur juz˙ sie˛ stawili w kom-
plecie, choc´ nikt sie˛ jeszcze nie wzia˛ł do codziennych
obowia˛zko´w, a wszyscy przegla˛dali poranne wydanie
gazety. Joe nawet do niej nie zajrzał, poniewaz˙ miał
dos´c´ relacji z tragedii w centrum handlowym. Dziennik
drukował kolejne opowies´ci szcze˛s´liwco´w, kto´rzy wy-
szli cało z opresji, dramatyczne wyznania członko´w
44
ALISON ROBERTS
rodzin ofiar, a takz˙e biez˙a˛ce informacje o stanie zdrowia
powaz˙nie rannych. Coraz wie˛cej miejsca zajmowały
ro´wniez˙ polityczne reperkusje zdarzenia. Obwiniano
Rade˛ Miejska˛ za tolerowanie uchybien´ w przestrzeganiu
prawa budowlanego, odkryto ro´wniez˙ podejrzane po-
wia˛zania mie˛dzy deweloperem a miejscowym posłem
do parlamentu.
Jednak Joe nie zignorował tego numeru gazety. Na
pierwszej stronie znalazła sie˛ fotografia, kto´ra stała sie˛
symbolem tragicznego wypadku. Joego uwieczniono na
fotografii, gdy wynosił Ricky’ego z Westgate Mall.
Przerastał o głowe˛ Rogera i Owena, kto´rzy szli u jego
boku. Na tle jego pote˛z˙nej me˛skiej sylwetki chłopczyk
wydawał sie˛ jeszcze bardziej drobny i kruchy. Joe
zastanawiał sie˛, czy fotograf uchwycił moment, gdy
zauwaz˙ył w tłumie Jessice˛, poniewaz˙ choc´ w oczach
Joego ls´niły łzy, lekko sie˛ us´miechał. Wprawdzie doszło
do tragedii, ale jednak zdarzaja˛ sie˛ cuda, jak choc´by
ocalenie małego upos´ledzonego chłopca.
Joe spodziewał sie˛ publikacji podobnego artykułu,
poniewaz˙ zaro´wno on, jak i Jessica udzielili wywiado´w.
Chociaz˙ postanowił nie przywia˛zywac´ wagi do relacji
prasowych, wkro´tce sie˛ przekonał, z˙e koledzy nie dadza˛
mu spokoju.
– Fantastyczne zdje˛cie – stwierdziła Kelly. – Chyba
nas nabierałes´, opowiadaja˛c, z˙e nie cierpisz dzieci.
– Mylisz sie˛, mo´wił prawde˛. – Callum Jones, partner
Kelly na czas akcji, us´miechna˛ł sie˛ szeroko. – Nigdy
z nim nie pracowałas´. Wtedy usłyszałabys´, jak narzeka,
kiedy musi sie˛ zaja˛c´ ,,nieznos´nymi bachorami’’.
Joe us´wiadomił sobie, z˙e zawsze unikał jak ognia
45
ALISON ROBERTS
małych pacjento´w. Callum sie˛ nie mylił. Zwykle wykre˛-
cał sie˛ od podobnych obowia˛zko´w, a po zakon´czeniu
akcji krytycznie wypowiadał sie˛ na temat dzieci. Wszys-
cy z tego z˙artowali, doskonale zdaja˛c sobie sprawe˛, z˙e Joe
nie cierpi płaczu, pisku i dotyku ra˛k najmłodszych. Ale
przeciez˙ Ricky nie przypominał typowego dzieciaka.
– Ricky jest w porza˛dku – przyznał Joe nieche˛tnie.
Nie chciał zdradzic´ przed kolegami, z˙e ma do niego
słabos´c´. – Jak na dzieciaka – dodał szybko. – Przynaj-
mniej milczy.
– Podobno cierpi na autyzm – stwierdził jeden z pie-
le˛gniarzy czytaja˛cych artykuł.
– Nic dziwnego, z˙e wytrzymałes´ z nim tak długo
w tym furgonie – zaz˙artował drugi. – Wiele was ła˛czy.
– Czy on mo´wi? – spytała zaciekawiona Kelly. – Jess
nieche˛tnie wspomina o jego problemach.
– Oczywis´cie, z˙e mo´wi – rzucił Joe i ruszył w strone˛
aneksu kuchennego. – Kiedy ma na to ochote˛.
Zaja˛ł sie˛ robieniem kawy. Chciał ukryc´ dume˛ z faktu,
z˙e Ricky włas´nie z nim zdecydował sie˛ porozmawiac´,
chociaz˙ nigdy wczes´niej nie nawia˛zywał kontaktu z ob-
cymi. Wczoraj znowu odezwał sie˛ do Joego, kiedy
spotkali sie˛ w szpitalu. Joe przyszedł w odwiedziny do
chłopca i przynio´sł mu w prezencie samochodzik: czer-
wone porsche, kto´re z niemałym trudem wyszukał
w sklepie z zabawkami. Prezent wzbudził zachwyt
Ricky’ego.
– Jego matka jest super – stwierdził Callum.
Włas´nie czytał artykuł na naste˛pnej stronie, zilust-
rowany zdje˛ciem dostarczonym przez Jessice˛, a przed-
stawiaja˛cym ja˛, jej matke˛ i nieco młodszego Ricky’ego.
46
ALISON ROBERTS
Joe zignorował jego uwage˛. Jessica jest atrakcyjna˛
kobieta˛, ale nie zamierzał sie˛ przyznawac´ do zaintereso-
wania, jakie w nim wzbudziła. Nie zmieni swojej s´wie˛tej
zasady trzymania sie˛ z daleka od samotnych matek, wie˛c
uroda Jessiki nie ma tu znaczenia. A on chyba moz˙e
troszczyc´ sie˛ o chłopca z czystej przyjaz´ni?
– Jak sie˛ czuje Jessica? – zapytała Kelly, podcho-
dza˛c do Joego. – Widziałes´ ja˛ wczoraj? Zasiedziałam sie˛
u Rossa.
– Podobno maja˛ dzis´ wypisac´ Ricky’ego ze szpitala
– odparł Joe. – Najpo´z´niej jutro. Ze złamanej re˛ki zeszła
juz˙ opuchlizna, wie˛c mogli mu zmienic´ gips.
– Jutro pojade˛ z Jess na południe. – Kelly zniz˙yła
głos. – W pia˛tek odbe˛dzie sie˛ pogrzeb jej matki. Wzie˛-
łam wolny dzien´.
– Wiem, mo´wiła mi. Prawdziwa z ciebie przyja-
cio´łka.
– Trzeba jej pomo´c. Martwi sie˛ o Ricky’ego.
Joe doskonale o tym wiedział. Wczoraj Jessica mo´wi-
ła wyła˛cznie o tym. Wprawdzie chłopiec z filozoficz-
nym spokojem przyja˛ł informacje˛ o s´mierci babci, ale
zapewne znacznie trudniej be˛dzie mu sie˛ pogodzic´
z sytuacja˛, gdy znajdzie sie˛ w jej domu. Poza tym fatalnie
znio´słby obecnos´c´ wielu ludzi na pogrzebie, a w trakcie
samej ceremonii zachowywałby sie˛ nieznos´nie. Na Jes-
sice˛ czekało w domu wiele przykrych obowia˛zko´w
i mno´stwo spraw do załatwienia, a w tym momencie
opieka nad synem stawała sie˛ cie˛z˙arem ponad siły.
– Jess nie zabiera Ricky’ego – os´wiadczył Joe.
– Naprawde˛? – Kelly popatrzyła na niego zaskoczo-
na. – Przeciez˙ maja˛ go wypisac´ ze szpitala.
47
ALISON ROBERTS
– Ja biore˛ go do siebie. – Joe bez powodzenia starał
sie˛ przyja˛c´ lekki ton. Sam był zaskoczony własnym
poste˛powaniem i długo musiał przekonywac´ Jessice˛, z˙e
podoła zadaniu. Na dodatek Ricky nie znosił podro´z˙y,
wie˛c pokonywanie znacznych odległos´ci w tak kro´tkim
czasie mogłoby mu zaszkodzic´ nie tylko fizycznie, ale
i psychicznie. – Jessica wro´ci tu po pogrzebie – dodał,
tłumacza˛c sie˛ ze swojej nieoczekiwanej propozycji.
– Opiekunka społeczna, kto´ra˛ poznała w szpitalu, prze-
konała ja˛, z˙eby Ricky’ego obejrzeli specjalis´ci. Na pare˛
tygodni po´jdzie do szkoły specjalnej.
– Ach, tak... – rzuciła przecia˛gle Kelly.
Joe pomys´lał z niepokojem, z˙e chyba niedostatecznie
podkres´lił swo´j wyła˛cznie przyjacielski stosunek do
Jessiki.
– Wspaniale. – Kelly starała sie˛ ukryc´ zadowolenie.
– A wie˛c Jessica moz˙e liczyc´ nie tylko na mnie.
Joe zazgrzytał ze˛bami. Chciał jak najszybciej zmie-
nic´ temat rozmowy. Za dwie minuty dopije kawe˛, ruszy
do bazy s´migłowco´w i zajmie sie˛ praca˛. Wolał nie
mys´lec´, co go czeka, gdy przez dwa dni be˛dzie sie˛
zajmował dzieckiem. Juz˙ i tak dostatecznie cze˛sto dre˛-
czyły go wa˛tpliwos´ci, czy dobrze zrobił, proponuja˛c
Jessice pomoc.
Z us´miechem kon´czyła wycinanie zdje˛c´ i artykuło´w
z gazety. Dostała egzemplarz od piele˛gniarki, kto´ra
o szo´stej trzydzies´ci przyszła na poranna˛ zmiane˛. A te-
raz dochodziło wpo´ł do o´smej i powinna obudzic´ Ri-
cky’ego na s´niadanie.
Us´miech nadal gos´cił na jej twarzy, kiedy spojrzała
48
ALISON ROBERTS
na s´pia˛cego synka. Burza potarganych włoso´w roz-
sypała sie˛ po poduszce, a na buzi dziecka malował sie˛
wyraz zadowolenia, obecny wyła˛cznie we s´nie. Jedna
pia˛stka tkwiła zacis´nie˛ta tuz˙ przy twarzy i Jessica dobrze
wiedziała, co w niej sie˛ kryje: mały czerwony samo-
chodzik od Joego.
– Dzie˛kuje˛ ci, Joe – powiedział wtedy Ricky.
Jeszcze dzis´ Jessica cieszyła sie˛ w mys´lach na wspo-
mnienie sło´w synka. Nie wierzyła, z˙e Ricky rozmawiał
z Joem, dopo´ki sama nie dostrzegła wie˛zi, kto´ra sie˛
mie˛dzy nimi narodziła. Moz˙e dlatego zgodziła sie˛ przy-
ja˛c´ wspaniała˛ propozycje˛ opieki nad Rickym? Przeko-
nała ja˛ tez˙ postawa chłopca, kto´ry przypominał Joemu,
z˙e obiecał mu pokazac´ mustanga. Odwaz˙yła sie˛ na
wielkie ryzyko. Jes´li Ricky dostanie jednego ze swych
atako´w, Joe uzna, z˙e nie chce miec´ nic wspo´lnego z jej
synem. Ani tym bardziej z nia˛.
Ale z drugiej strony, moz˙e dzie˛ki tym paru dniom
w z˙yciu Jessiki pojawi sie˛ szansa, o kto´rej nawet nie
s´miała marzyc´.
Nadzieja na zwia˛zek z Joe Barringtonem.
49
ALISON ROBERTS
ROZDZIAŁ CZWARTY
Napis na tablicy informował, z˙e do Silverstream
pozostało jeszcze sto kilometro´w. Kelly postanowiła
prowadzic´ samocho´d, by przyjacio´łka mogła wreszcie
odpocza˛c´.
– Opowiedz mi o Silverstream – poprosiła. – Miło
sie˛ w nim z˙yje?
– To typowe nowozelandzkie miasteczko – odparła
Jessica. – Na gło´wnej ulicy znajduje sie˛ kilka sklepo´w
i pomnik ku czci poległych na wojnie. Wszystkiego
paruset mieszkan´co´w. Wie˛cej pubo´w niz˙ kos´cioło´w. Do
szkoły s´redniej jedzie sie˛ godzine˛ autobusem. Okolica
słynie z hodowli owiec i dobrej druz˙yny rugby. Mamy
os´rodek zdrowia, ale nie dorobilis´my sie˛ szpitala.
– Tam włas´nie pracujesz?
– Tak, jestem dyplomowana˛ piele˛gniarka˛. Ale nasz
lekarz rodzinny, Jim Summer, ostatnio nie daje sobie
rady. Skon´czył siedemdziesia˛t lat i zleca mi coraz
wie˛cej wizyt domowych. To włas´nie Jim podsuna˛ł
mi pomysł zostania piele˛gniarka˛ i zache˛cał do pod-
noszenia kwalifikacji. Dowiedział sie˛ o kursie rato-
wnictwa medycznego i namo´wił mnie, z˙ebym złoz˙yła
podanie. Jakis´ czas temu zrobiłam uprawnienia po-
łoz˙nej, a dwa lata temu ukon´czyłam kurs udzielania
pierwszej pomocy.
– To wspaniale – stwierdziła ciepło Kelly. – Słysza-
łam, z˙e pogotowie ratunkowe organizuje kursy dla
personelu medycznego z odległych wiejskich okre˛go´w.
Jak było na twoim kursie?
– Cudownie – odparła Jessica z us´miechem.
Zdobyła wiedze˛ i otrzymała takz˙e sprze˛t medyczny
niezbe˛dny do udzielenia pierwszej pomocy w razie
powaz˙nych wypadko´w lub nagłych wezwan´ w Silver-
stream i okolicach. Nie rozstawała sie˛ z pagerem,
a w samochodzie miała migaja˛cy na niebiesko syg-
nalizator, kto´ry mogła umies´cic´ na dachu wozu.
– Uwielbiam swoja˛ prace˛, ale powaz˙ne wezwanie
trafia mi sie˛ najwyz˙ej raz w miesia˛cu – przyznała.
– Kilka miesie˛cy temu pacjent dostał przy mnie zawału.
Na szcze˛s´cie udało mi sie˛ utrzymac´ go przy z˙yciu do
momentu, gdy przyleciał s´migłowiec z Dunedin.
– Powinnas´ pracowac´ w pogotowiu. – Kelly spoj-
rzała na przyjacio´łke˛ spod oka. – Moim zdaniem była-
bys´ s´wietna.
– Marze˛ o tym – przyznała Jessica.
– Czemu wie˛c sie˛ nie przekwalifikujesz?
– W Silverstream nie ma pogotowia. Przysyłaja˛ do
nas karetke˛ z Dunedin, a w sytuacjach kryzysowych
przylatuje s´migłowiec. Wspominali o zatrudnieniu wo-
lontariuszy, ale cie˛z˙ko be˛dzie uzyskac´ fundusze na
przeszkolenie che˛tnych i sprze˛t. Ludzie tu nie sa˛ zbyt
zamoz˙ni.
– Dlaczego sie˛ nie przeprowadzisz do wie˛kszego
miasta? – zasugerowała Kelly. – Choc´by do Christ-
church! Pomys´l, jak byłoby wspaniale. Ricky poszedłby
do szkoły specjalnej, a ty pracowałabys´ w pogotowiu.
51
ALISON ROBERTS
– Us´miechne˛ła sie˛ szeroko. – Na dodatek mogłabys´
cze˛s´ciej spotykac´ sie˛ ze mna˛ i Wendy.
– Kto by sie˛ zaja˛ł Rickym? – Jessica pokre˛ciła
smutno głowa˛. – Nic z tego. Moz˙e za kilka lat. Teraz bez
pomocy mamy be˛de˛ miała szcze˛s´cie, jes´li mi sie˛ uda
pracowac´ w przychodni na po´ł etatu. Jim jest bardzo
wyrozumiały.
– Od dawna mieszkasz w Silverstream?
– Od urodzenia. Jim pomo´gł mi przyjs´c´ na s´wiat.
– Jessica sie˛ us´miechne˛ła. – A ja w zeszłym roku
odbierałam poro´d jego wnuczki, i ko´łko sie˛ zamkne˛ło.
– To włas´nie on zaja˛ł sie˛ pogrzebem?
– Jest wspaniały. – Jessica potakne˛ła. – Uwaz˙am go
za przybranego ojca. Prawdziwy oryginał! Mama co
prawda za nim nie przepadała, ale w gruncie rzeczy nie
cierpiała wszystkich me˛z˙czyzn.
– Mieszkałas´ tylko z matka˛? – Kelly popatrzyła
zaintrygowana na przyjacio´łke˛. – Co sie˛ stało z twoim
ojcem?
– Nic o nim nie wiem – przyznała Jessica. – Mama
zawsze sie˛ złos´ciła, kiedy o niego pytałam, wie˛c w kon´-
cu dałam spoko´j. Nawet Jim niczego sie˛ nie dowiedział.
Mama przyjechała do Silverstream w o´smym miesia˛cu
cia˛z˙y. Wysiadła z autobusu bez grosza przy duszy
i natychmiast dostała skurczo´w.
– Mo´j Boz˙e! I co sie˛ stało?
– Przyszłam na s´wiat! – zas´miała sie˛ Jessica.
– Wszyscy mieszkan´cy otoczyli mame˛ opieka˛ i znalez´li
dla niej dom. Utrzymywała nas, pracuja˛c jako krawcowa
i ucza˛c gry na pianinie. Pos´wie˛ciła sie˛ całkowicie
wychowywaniu mnie, i tylko to sie˛ dla niej liczyło.
52
ALISON ROBERTS
– Jessica z trudem hamowała łzy. – Była wspaniała˛
matka˛. Be˛dzie mi jej bardzo brakowało.
– Rozumiem. – Kelly zdje˛ła dłon´ z kierownicy
i poklepała przyjacio´łke˛ w kolano. – Tak mi przykro.
Jessica zdobyła sie˛ na lekkie skinienie głowa˛. Od-
wro´ciła twarz do okna, by ukryc´ łzy i zapanowac´ nad
emocjami. Cierpiała nie tylko z powodu głe˛bokiego
smutku, gne˛biły ja˛ takz˙e wyrzuty sumienia. Matka
czasem przygniatała ja˛ nadmierna˛ opiekun´czos´cia˛. Ile-
kroc´ odwaz˙yła sie˛ wyrwac´ spod jej skrzydeł, kon´czyło
sie˛ to dla Jessiki fatalnie. Jednak matka nieodmiennie
podawała jej pomocna˛ dłon´ i starała sie˛ wyprowadzic´
z˙ycie co´rki na prosta˛.
Do pierwszego nieszcze˛s´cia doszło, gdy Jessica po-
stanowiła spełnic´ swoje marzenie i zostac´ piele˛gniarka˛.
Wyjechała do szkoły, po raz pierwszy znalazła sie˛
w duz˙ym mies´cie, a jej styl z˙ycia z pewnos´cia˛ nie
zyskałby aprobaty matki.
Młoda dziewczyna wdała sie˛ w romans ze znacznie
starszym od niej me˛z˙czyzna˛, kto´ry ukrywał przed nia˛,
z˙e jest z˙onaty. Gdy zaszła w cia˛z˙e˛, groz´bami i szanta-
z˙em przeraził ja˛ do tego stopnia, z˙e przyrzekła nigdy
nie domagac´ sie˛ od niego uznania dziecka i alimen-
to´w. Zgina˛ł w wypadku samochodowym, gdy Ricky
miał szes´c´ miesie˛cy, co Norma przyje˛ła z ponurym
zadowoleniem.
– Zasłuz˙ył sobie na taki koniec – os´wiadczyła.
– Przynajmniej nie be˛dzie sie˛ wtra˛cał do naszego z˙ycia.
Poradzimy sobie same.
Umoz˙liwiła to pomoc Jima Summera. Ricky był
chorowitym wczes´niakiem. Pierwsze lata przez˙ył wyła˛-
53
ALISON ROBERTS
cznie dzie˛ki nieustannej opiece Jessiki i Normy. S
´
wiat
dziewczyny znowu stałby sie˛ przygne˛biaja˛co mały,
gdyby doktor Summer nie troszczył sie˛ o jej przyszłos´c´.
Przekonał ja˛, aby zatrudniła sie˛ jako piele˛gniarka i po-
woli wydłuz˙ał czas, kto´ry spe˛dzała poza domem. Za-
che˛cał ja˛ do wyjazdo´w na kolejne szkolenia, ale to
Jessica postanowiła zakło´cic´ rytm z˙ycia Ricky’ego i wy-
brac´ sie˛ do Christchurch na kurs ratownictwa.
Wo´wczas Ricky po raz pierwszy opus´cił rodzinne
miasteczko, a skutki tej decyzji Jessica na zawsze
zapamie˛ta. Wyprawa zakon´czyła sie˛ tragicznie, ale tym
razem matka nie pomoz˙e jej odbudowac´ dawnej egzys-
tencji. Jessica została sama. Otarła łzy i smutno potrza˛s-
ne˛ła głowa˛.
– Co sie˛ stało? – zapytała delikatnie Kelly. – Chcesz
o tym porozmawiac´?
– Pojechałam na kurs, licza˛c, z˙e zdołam odmienic´
swoje z˙ycie – zacze˛ła cicho Jessica. – Nie sa˛dziłam, z˙e
spotka mnie takie nieszcze˛s´cie.
– Przeciez˙ to nie twoja wina – os´wiadczyła Kelly.
– Owszem, doszło do tragedii, ale nie ponosisz za nia˛
odpowiedzialnos´ci.
– Byc´ moz˙e – przyznała Jessica. – Ale moje z˙ycie
zmieniło sie˛ całkowicie. Nic juz˙ nigdy nie be˛dzie takie
samo.
Jednak domek przy Elizabeth Street wcale sie˛ nie
zmienił, podobnie jak i doktor Summer.
– O nic sie˛ nie martw – os´wiadczył, gdy wypus´cił
Jessice˛ z us´cisku. – Panie z rady parafialnej spisały sie˛
na medal. Załatwiły wszystkie sprawy, kos´cio´ł został
54
ALISON ROBERTS
przybrany kwiatami, a wielebny Barlow po´z´niej zajrzy
do ciebie, z˙eby omo´wic´ przebieg ceremonii. Po pogrze-
bie rada parafialna zaprasza na herbate˛ i ciastka. Jes´li
be˛dziemy mieli szcze˛s´cie, moz˙e be˛da˛paro´wki w cies´cie.
– Bardzo ci dzie˛kuje˛, Jim. Nie wiedziałabym, od
czego zacza˛c´... – rzekła Jessica. – Czy mama... To
znaczy gdzie...?
– Norma jest w domu pogrzebowym starego Johnno
Batesa. W kaz˙dej chwili moz˙esz is´c´ i ja˛ zobaczyc´. – Jim
zas´miał sie˛ złos´liwie. – Mam nadzieje˛, z˙e nie patrzy na
nas z go´ry. Serdecznie nie znosiła tego człowieka,
prawda? Jak go nazywała? Juz˙ wiem. Wiejski se˛p.
Jessica nie zdołała powstrzymac´ us´miechu. Jim nadal
był soba˛ i w kaz˙dej sytuacji walił kawe˛ na ławe˛. Na
szcze˛s´cie był bardzo sympatyczny i nikt sie˛ nie obraz˙ał
na jego złos´liwos´ci.
– Jim, to moja kolez˙anka Kelly Drummond – oznaj-
miła Jessica. – Jest piele˛gniarka˛, pracuje w pogotowiu
i była ze mna˛ na szkoleniu.
– Bardzo mi miło – odparł Jim, wymieniaja˛c z Kelly
serdeczny us´cisk dłoni. – Jessica potrzebuje teraz przy-
jacio´ł. Nasza mies´cina jest tak mała, z˙e nie znalazła tu
ludzi doro´wnuja˛cych jej inteligencja˛ i zdolnos´ciami.
– Och, Jim. – Jessica sie˛ zawstydziła. – Daj spoko´j!
To kochane miasteczko i wymarzone miejsce dla Ri-
cky’ego.
– Co słychac´ u tego łobuziaka? – Na pomarszczonej
twarzy Jima malowała sie˛ troska. – Z kim go zostawiłas´?
– Joe jest wyja˛tkowy, okazał sie˛ prawdziwym przy-
jacielem – zapewniła go Jessica. – A Ricky... z nim
rozmawia.
55
ALISON ROBERTS
– Niemoz˙liwe! – Ton głosu Jima zdradzał, z˙e ta
informacja wywarła na nim wielkie wraz˙enie, jednak
natychmiast us´miechna˛ł sie˛ pod wa˛sem. – Prawdziwy
przyjaciel, mo´wisz? Doskonale.
– Nie chodzi o to, o czym mys´lisz – zaprotestowała
Jessica, ale Jim juz˙ wymieniał porozumiewawcze spoj-
rzenia z Kelly, kto´ra szeroko sie˛ us´miechała.
Doktor Summer wyraz´nie jej sie˛ spodobał.
– Zaraz wychodze˛ – stwierdził Jim. – Wprawdzie
Norma, wyjez˙dz˙aja˛c, zostawiła dom w idealnym stanie,
ale troche˛ tu odkurzylis´my, a Kay zrobiła zakupy.
Zadzwon´cie do mnie, gdybys´cie czegos´ potrzebowały.
– Zatrzymał sie˛ w progu. – Pogrzeb odbe˛dzie sie˛ jutro
o czternastej. Po ceremonii jedziesz natychmiast do
Christchurch?
– Nie, dopiero w sobote˛ po południu. Musze˛ spako-
wac´ rzeczy, przygotowac´ dom i ogro´d do kilkutygo-
dniowej nieobecnos´ci.
– Hm... – Jim wyraz´nie nie s´pieszył sie˛ z wyjs´ciem.
– Gdzie zamieszkasz, kiedy two´j smyk be˛dzie chodził
do szkoły specjalnej? – Popatrzył na nia˛ spod oka.
– Z tym tajemniczym przyjacielem?
– Nie. Idz´ juz˙, Jim! – Jessica machne˛ła re˛ka˛. – Nie
dam ci pretekstu do plotkowania. Jeszcze nie wiem,
gdzie sie˛ zatrzymamy. Zastanowie˛ sie˛ nad tym po
pogrzebie.
Kelly odczekała, az˙ Jim zamknie za soba˛ drzwi
skromnego domku Normy.
– Moz˙emy zamieszkac´ u mojej mamy – oznajmiła. –
Na pewno sie˛ zgodzi.
– Dzie˛kuje˛, Kelly, niedługo dam ci odpowiedz´. Joe
56
ALISON ROBERTS
zaproponował, z˙ebym w sobote˛ przenocowała u niego.
Powiedział, z˙e ma obszerny dom i wszyscy sie˛ zmies´-
cimy.
– Ach, tak. – Us´miech Kelly był ro´wnie wymowny,
jak wyraz twarzy Jima.
Jessica odwro´ciła sie˛, z˙eby ukryc´ rumieniec, ale
Kelly postanowiła dra˛z˙yc´ temat.
– Polubiłas´ Joego, przyznaj sie˛, Jess.
Jessica nies´miało przytakne˛ła.
– Ale obawiam sie˛, z˙e to całkowicie jednostronne
uczucie, wie˛c prosze˛, z nikim nie poruszaj tego tematu,
zwłaszcza z Jimem. Kilka lat temu pro´bował mnie
wyswatac´, z fatalnym skutkiem.
– Naprawde˛? Kogo ci wytrzasna˛ł?
– Młodego przystojnego kawalera, Charlesa, nasze-
go nowego weterynarza. Od dnia jego przyjazdu do
Silverstream, Jim marzył, z˙e staniemy na s´lubnym
kobiercu.
– Nie spodobał ci sie˛?
– Owszem, i to bardzo. Nawet sie˛ zare˛czylis´my.
– I co?
– Zaproponował, z˙e zostawimy Ricky’ego mojej
matce, a sami sie˛ wyniesiemy i be˛dziemy mieli własne
dzieci. Normalne.
– Co za łajdak!
– Ty to powiedziałas´. Ale dlatego wolałabym, z˙ebys´
nikomu nie mo´wiła o Joem.
– Zgoda, chociaz˙ nie sa˛dze˛, z˙eby twoje uczucia były
rzeczywis´cie całkowicie nieodwzajemnione. Bardzo sie˛
zdziwiłam, z˙e Joe zajmie sie˛ Rickym.
– Dlaczego?
57
ALISON ROBERTS
– Słynie z tego... – Kelly urwała, szukaja˛c najbar-
dziej ogle˛dnego zwrotu. – No wie˛c... otwarcie daje do
zrozumienia, z˙e nie przepada za dziec´mi. Jego małz˙en´st-
wo rozpadło sie˛, poniewaz˙ z˙ona marzyła o potomstwie.
– Aha. – Jessica stała przez chwile˛ bez ruchu, zanim
wreszcie pokiwała głowa˛. – Czułam, z˙e o cos´ takiego
chodzi. Kiedy na kursie wspomniałam o synku, zacza˛ł
mnie traktowac´ zupełnie inaczej.
– Nie widzisz, z˙e zrobił dla ciebie wyja˛tek?
– Moz˙e po prostu polubił Ricky’ego – podsune˛ła
Jessica. – Spe˛dzili ze soba˛ kilka godzin w furgonie.
Niewykluczone, z˙e Ricky stał mu sie˛ bliski, poniewaz˙
uratował mu z˙ycie.
– Moz˙liwe. – Kelly us´miechne˛ła sie˛ zache˛caja˛co.
– Ale to niezły pocza˛tek, nie sa˛dzisz?
– Owszem – przyznała Jessica, kto´ra nie liczyła, z˙e
be˛dzie miała szanse˛ na bliz˙szy kontakt z przystojnym
ratownikiem.
Jednak juz˙ wkro´tce Jessice˛ całkowicie pochłone˛ły
przygotowania do pogrzebu matki.
Pod koniec ceremonii w kos´ciele wiele oso´b ciepło
mo´wiło o z˙yciu Normy. Wypowiedz´ Jima Summera
była jak zwykle z˙yczliwa, choc´ do bo´lu szczera.
– Wszyscy doskonale wiemy, z˙e Norma zazdros´nie
strzegła swojej prywatnos´ci. Nikt z nas nigdy sie˛ nie
dowiedział, co ja˛ sprowadziło do Silverstream, ale bez
wa˛tpienia uciekała przed problemami, o kto´rych chciała
zapomniec´. Na szcze˛s´cie nie przybyła sama, a w dzie-
sie˛c´ minut po moim pierwszym spotkaniu z Norma˛
z rados´cia˛ przyja˛łem na s´wiat Jessie. – Mały kos´cio´łek
wypełnił jego s´miech. – Poznalis´my sie˛ w nietypowych
58
ALISON ROBERTS
okolicznos´ciach, ale mys´le˛, z˙e Norma w kon´cu mi
wybaczyła. Całkowicie pos´wie˛ciła sie˛ wychowaniu co´-
rki – cia˛gna˛ł Jim, patrza˛c z us´miechem na Jessice˛.
– Chociaz˙ niekto´rzy z nas uwaz˙ali ja˛za zbyt opiekun´cza˛,
chyba nie wyrza˛dziła Jess krzywdy.
Jessica wbiła wzrok w dłonie. Jej matka była bez
wa˛tpienia nadopiekun´cza, ale ona nie uwaz˙ała tego za
wade˛. Potem kolejna osoba wychwalała wkład Normy
w umuzykalnienie lokalnej społecznos´ci, ale Jessica
tego nie słuchała, pogra˛z˙ona we wspomnieniach.
Miała siedem czy osiem lat, kiedy ubłagała matke˛, by
zgodziła sie˛ na lekcje konnej jazdy. Jej najlepsza przyja-
cio´łka chodziła do szko´łki jez´dzieckiej i Jessica bardzo
chciała spro´bowac´ tego sportu.
– Wcale mi sie˛ to nie podoba, kochanie – odrzekła
nieche˛tnie matka. – Jazda konna bywa niebezpieczna.
Łatwo moz˙na spas´c´ z konia i skre˛cic´ sobie kark. Serce
mi pe˛knie, jes´li reszte˛ z˙ycia spe˛dzisz w wo´zku inwalidz-
kim.
– Mamusiu, daje˛ ci słowo, z˙e nie spadne˛! Prosze˛,
pozwo´l mi spro´bowac´. Błagam!
Norma martwiła sie˛, poniewaz˙ bardzo kochała co´rke˛.
Z tego tez˙ powodu przyszła na lekcje˛ i natychmiast
podbiegła do Jessiki, gdy podczas pierwszej jazdy
straciła ro´wnowage˛ i spadła na ziemie˛.
– Nic ci sie˛ nie stało. Wsia˛dz´ na kucyka i pro´buj dalej
– polecił instruktor.
Inne uczennice, ła˛cznie z przyjacio´łka˛ Jessiki, Amie,
czekały na dalszy cia˛g.
– A moz˙e moja co´rka juz˙ nie chce jez´dzic´? – Norma
postanowiła bronic´ dziecka.
59
ALISON ROBERTS
– Jes´li natychmiast nie wsia˛dzie na konia, straci
pewnos´c´ siebie – tłumaczył instruktor.
Jessica od pocza˛tku nie wierzyła w swoje siły. Dzie-
wczynki nie spuszczały z niej oczu, i nawet kuc sie˛ jej
przypatrywał. Wszyscy uznali, z˙e do niczego sie˛ nie
nadaje.
– Nie chce˛ wie˛cej jez´dzic´. – Z trudem powstrzymała
płacz. – Boli mnie siedzenie.
Matka starała sie˛ podnies´c´ co´rke˛ na duchu, mo´wia˛c,
z˙e za jakis´ czas spro´buje znowu. Ale Jessica wolała nie
ryzykowac´, z˙e zno´w sie˛ wystawi na pos´miewisko. Jej
przyjaz´n´ z Amie szybko sie˛ skon´czyła i Jessica zapisała
sie˛ do szkolnego cho´ru. A w szkole s´redniej nalez˙ała do
ko´łka dramatycznego. Niewaz˙ne, z˙e nigdy nie zagrała
gło´wnej roli. Jej matka zawsze siedziała na widowni,
dumna z osia˛gnie˛c´ co´rki, jakby były to jej własne.
Kelly wysłuchała kro´tkich przemo´wien´. Gdy kon-
dukt ruszył na cmentarz, otoczyła Jessice˛ ramieniem,
a po´z´niej towarzyszyła jej podczas skromnego przyje˛cia
w sali parafialnej. Wiele oso´b nie ukrywało łez, ale
ro´wnie cze˛sto rozbrzmiewał s´miech, gło´wnie dzie˛ki
anegdotom opowiadanym przez Jima Summera. Kelly
widziała, jak wszyscy tu kochaja˛ Jessice˛ i zrozumiała,
czemu Silverstream wydawało sie˛ przyjacio´łce bez-
piecznym schronieniem. Poje˛ła ro´wniez˙, dlaczego wie-
kowy lekarz uwaz˙a, z˙e tutaj Jessica nie zdoła rozwina˛c´
skrzydeł.
– Jak sobie poradzimy w cho´rze kos´cielnym, kiedy
zabrakło Normy? – zastanawiała sie˛ jedna ze staruszek.
– Zajmiesz sie˛ tym, droga Jessico?
– Moz˙liwe. – W głosie dziewczyny słychac´ było
60
ALISON ROBERTS
zme˛czenie. – Ale w tej chwili nie moge˛ niczego obiecy-
wac´.
– Oczywis´cie. – Inna z kobiet poklepała ja˛ po dłoni.
– Dalie mi sie˛ w tym roku wyja˛tkowo udały, zachowa-
łam bulwy dla Normy. Niedługo trzeba be˛dzie je zasa-
dzic´.
– Dzie˛kuje˛, Ethel. Odwiedze˛ cie˛, gdy tylko znajde˛
wolna˛ chwile˛.
– Be˛dzie nam ciebie brakowało – os´wiadczył szorst-
ko siwowłosy me˛z˙czyzna i zwracaja˛c sie˛ do Kelly,
dodał: – Jessica wyleczyła mi wrzody. Bałem sie˛, z˙e
strace˛ stope˛, ale przez kilka tygodni przychodziła zmie-
niac´ opatrunki.
Kelly nie dziwiła sie˛, z˙e gdy juz˙ było po wszystkim,
Jessica odetchne˛ła z ulga˛.
Jim odprowadził je do domku Normy.
– A wie˛c... – powiedział, zacieraja˛c re˛ce, gdy tylko
zamkne˛ły drzwi – pare˛ dni temu schowałem tutaj butel-
ke˛ dz˙inu. Przyda sie˛ nam cos´ mocniejszego, prawda?
Jessica przeprosiła ich na chwile˛, mo´wia˛c, z˙e musi
zatelefonowac´.
– Witaj, Joe. Co słychac´?
– Z Rickym wszystko w porza˛dku. S
´
wietnie sie˛
bawimy. Jak ci mina˛ł dzien´?
– Na pogrzeb przyszło mno´stwo ludzi. Mama miała
tutaj wielu przyjacio´ł.
– Jak sie˛ czujesz? Chyba jestes´ zme˛czona.
– Owszem, i to bardzo – przyznała. – Na nic nie mam
juz˙ sił. Ciesze˛ sie˛, z˙e juz˙ po wszystkim.
– Z
˙
ałuje˛, z˙e nie mogłem z toba˛ pojechac´. – Słowa
Joego brzmiały szczerze.
61
ALISON ROBERTS
Jessica ucieszyła sie˛, z˙e Joe w ogo´le brał pod uwage˛
moz˙liwos´c´ towarzyszenia jej i wspierania w trudnych
chwilach.
– Nigdy nie zdołam ci sie˛ odwdzie˛czyc´ za pomoc.
Dzie˛ki tobie mogłam w spokoju poz˙egnac´ sie˛ z matka˛
i powspominac´ dobre czasy. Chociaz˙ bywało nam cie˛z˙-
ko. Gdyby Ricky przyjechał ze mna˛, musiałabym sie˛
nim bez przerwy opiekowac´. – Pomys´lała, z˙e powinna
zaja˛c´ sie˛ swoja˛ przyszłos´cia˛, zamiast rozpamie˛tywac´
przeszłos´c´. – Jak sobie radzisz?
– Ricky czuje sie˛ s´wietnie – oznajmił Joe. – Re˛ka
nie nastre˛cza mu z˙adnych problemo´w i gips nie prze-
szkadza mu w zabawie. Ale wczoraj mine˛ło troche˛
czasu, zanim odzyskał humor. Przez godzine˛ mnie
ignorował, siedział w ka˛cie i tylko sie˛ kołysał, nuca˛c
cos´ pod nosem.
– Ojej! – Jessica zagryzła wargi.
Ricky wygla˛dał wtedy dziwnie, a inni gapili sie˛ na
niego ze smutkiem i kiwali głowami nad jego osob-
liwym zachowaniem. Jessice˛ ogarne˛ło zaz˙enowanie na
mys´l o reakcji Joego.
– Szybko sie˛ z tego otrza˛sna˛ł, kiedy mu zapro-
ponowałem prace˛ przy aucie. Udało sie˛ nam uruchomic´
reflektory. – W głosie Joego brzmiała duma. – Szkoda,
z˙e nie widziałas´ jego rados´ci, kiedy wreszcie sie˛ za-
paliły.
– Ciesze˛ sie˛. A jak w nocy spał?
– Jak suseł. Zasna˛ł, gdy tylko przyłoz˙ył głowe˛ do
poduszki. – Joe pomina˛ł fakt, z˙e Ricky połoz˙ył sie˛
dopiero o dwudziestej trzeciej, poniewaz˙ naprawa
os´wietlenia w samochodzie długo trwała. Matka, kto´ra
62
ALISON ROBERTS
wymaga, by dziecko szło do ło´z˙ka o dziewie˛tnastej, nie
musi o tym wiedziec´. – Spał do szo´stej. A kiedy sie˛
obudziłem, lez˙ał obok mnie.
– No nie! – zawołała zawstydzona Jessica. – Bardzo
cie˛ przepraszam. Robi to kaz˙dego ranka, ale nie sa˛dzi-
łam, z˙e przyjdzie do kogos´ obcego. – Zaniepokoiła ja˛
mys´l, z˙e synek znalazł sobie nowy obiekt porannych
czułos´ci.
– Wcale mi to nie przeszkadza – rzucił lekko Joe.
– I tak miałem wstawac´. – Nie zamierzał sie˛ przy-
znawac´, z˙e zszokowała go obecnos´c´ dziecka w ło´z˙ku.
Ani to, z˙e lez˙ał bez ruchu, gdy Ricky zwina˛ł sie˛ u jego
boku i smacznie zasna˛ł.
– Ale jednak...
– Wiesz przeciez˙, z˙e juz˙ spał przy mnie – przypo-
mniał jej pogodnie. – Spe˛dzilis´my sporo czasu w tym
meblowozie.
Jessica skinieniem głowy podzie˛kowała Jimowi za
podanie szklaneczki z drinkiem. Zignorowała jego zna-
cza˛cy us´miech, kto´ry s´wiadczył o tym, z˙e Kelly powie-
działa mu, z kim rozmawia.
– Ma apetyt? – zapytała. – Poza domem zwykle nie
chce jes´c´.
– Wsuwa za trzech – zapewnił ja˛ Joe. – Włas´nie
szykujemy kiełbaski na grill. Ricky smaruje chleb mas-
łem.
– Noz˙em?
W słuchawce na chwile˛ zapadło milczenie.
– Trudno to robic´ inaczej, nie sa˛dzisz? – zapytał
w kon´cu łagodnie.
– Ale on cze˛sto robi sobie krzywde˛.
63
ALISON ROBERTS
– Nie dałem mu ostrego noz˙a, Jess – uspokajał ja˛ Joe
i postanowił nie wspominac´, z˙e Ricky wczes´niej pomo´gł
mu siekac´ cebule˛.
Jessica wypiła łyk dz˙inu i pomys´lała, z˙e moz˙e rzeczy-
wis´cie Joe panuje nad sytuacja˛.
– Co dzis´ Ricky robił?
– Rano naprawialis´my mustanga. Potem kosiłem
trawe˛, a kiedy mu sie˛ znudziło pomaganie, poszedł sie˛
bawic´ samochodzikami w piaskownicy.
– Masz piaskownice˛?
– W pewnym sensie – zachichotał. – Pare˛ lat temu,
kiedy planowałem zrobienie podjazdu, przywiez´li mi
cie˛z˙aro´wke˛ piasku. Wyrwalis´my z tej go´ry chwasty
i uznalis´my, z˙e moz˙na zbudowac´ trasy dla samochodo´w.
– Joe nie zamierzał jej zdradzic´, jak s´wietnie sam sie˛
przy tym bawił.
– Fajne zaje˛cie – stwierdziła Jessica.
– Owszem. Chcesz porozmawiac´ z Rickym?
– Nie! Nawet nie pro´buj mu dawac´ słuchawki. Wpa-
da w przeraz˙enie, kiedy słyszy czyjs´ głos i nie widzi
rozmo´wcy.
– Ach tak. – Joe zerkna˛ł na chłopca, kto´ry włas´nie
przestał wydłubywac´ dziure˛ w smarowanej masłem
kromce i pro´bował przepiłowac´ noz˙em noge˛ od stołu,
nuca˛c przy tym pod nosem. – Dobrze, w takim razie do
zobaczenia jutro.
– Ucałuj ode mnie Ricky’ego. – Jessica odłoz˙yła
słuchawke˛ i lekko sie˛ zaczerwieniła, zdawszy sobie
sprawe˛, jak Joe moz˙e odebrac´ zdanie, kto´rym zawsze
kon´czyła rozmowy telefoniczne z matka˛. Nie potrafiła
sobie wyobrazic´, jak ten me˛z˙czyzna całuje jej syna.
64
ALISON ROBERTS
Prawde˛ mo´wia˛c, wolałaby, z˙eby to ja˛ pocałował. Na te˛
mys´l zaczerwieniła sie˛ po cebulki włoso´w.
– Dz˙in z tonikiem s´wietnie ci zrobił – stwierdził
z zadowoleniem Jim, kiedy wro´ciła do kuchni. – Przez
cały dzien´ byłas´ blada jak s´ciana, albo jak mo´j pod-
koszulek.
– Daj spoko´j! – Jessica sie˛ us´miechne˛ła. – Kelly nie
chce słuchac´ o twojej bieliz´nie.
– Naprawde˛? – Kelly dokon´czyła drinka i popatrzyła
na starszego pana. – A moz˙e to ciekawy temat?
– Ucia˛łem sobie z Kelly pogawe˛dke˛ o tobie – stwier-
dził lekarz.
– Ach tak?
– Czeka cie˛ wielka zmiana – stwierdził powaz˙nie
Jim.
– Wiem – westchne˛ła. – Musze˛ polegac´ wyła˛cznie
na sobie. Ricky nie ma nikogo poza mna˛.
– Przeciez˙ ma mnie – przypomniał jej Jim. – I Kay,
choc´ moja z˙ona posune˛ła sie˛ w latach, a ja tez˙ nie jestem
juz˙ młodzieniaszkiem. Kto wie, kiedy be˛de˛ wa˛chac´
kwiatki od spodu?
– Oby jak najpo´z´niej. – Jessice nie podobało sie˛
spojrzenie, jakim Jim ja˛ zmierzył.
– Musze˛ przejs´c´ na emeryture˛ – dodał ostroz˙nie Jim.
– Powtarzasz to od dziesie˛ciu lat.
– Tym razem mo´wie˛ powaz˙nie. Moja pikawka za-
czyna stroic´ fochy.
– Nie wspominałes´, z˙e masz problemy z sercem.
– To nic powaz˙nego – rzucił lekko Jim. – Ale musze˛
zwolnic´ tempo. Dlatego dałem ogłoszenie w prasie
medycznej.
65
ALISON ROBERTS
– Aha. – Do Jessiki powoli docierał sens jego wy-
powiedzi. – Znalazł sie˛ ktos´ zainteresowany posada˛?
– Tak. Młody, zapalony lekarz. Jego z˙ona jest piele˛-
gniarka˛.
– Pewnie be˛da˛ chcieli pracowac´ razem. – Jessica
starała sie˛ nie patrzec´ Jimowi w oczy.
– Niewykluczone. Ale za miesia˛c powinna urodzic´
dziecko, wie˛c troche˛ potrwa, zanim zacznie prace˛
w przychodni.
– A wtedy ja wyla˛duje˛ na bruku.
Pełne troski spojrzenie Jima potwierdziło jej podej-
rzenia.
– Kelly powiedziała mi, z˙e marzysz o pracy w pogo-
towiu – zacza˛ł. – Wspominała tez˙, z˙e w Christchurch
maja˛ wspaniały program szkoleniowy.
– To nie wchodzi w gre˛, musze˛ sie˛ zajmowac´ Ri-
ckym.
– Sama sobie utrudniasz wiele rzeczy – zauwaz˙ył
Jim. – Widzisz tylko problemy, a nie ich rozwia˛zania,
i zamartwiasz sie˛ bez powodu.
– Znam kilka dziewczyn w pogotowiu, kto´re maja˛
małe dzieci – dodała Kelly. – W mies´cie sa˛ naprawde˛
s´wietne przedszkola i s´wietlice.
– Ale Ricky jest inny.
– Oto kolejny powo´d, z˙eby zamieszkac´ w duz˙ym
mies´cie – dodał Jim. – Jaka˛ pomoc uzyskasz w Silver-
stream, z˙eby two´j syn mo´gł sie˛ rozwijac´?
Na twarzy Jessiki malowała sie˛ troska.
– Jes´li kiedykolwiek sie˛ sta˛d wyprowadze˛, zrobie˛ to
wyła˛cznie dla niego.
– Nie rezygnuj z marzen´ – poradził jej Jim.
66
ALISON ROBERTS
– W przyszłos´ci Ricky wcale ci za to nie podzie˛kuje.
A ty tez˙ zasługujesz na odrobine˛ szcze˛s´cia.
– Zastanowie˛ sie˛ – obiecała Jessica. – Zobacze˛, co
przyniosa˛ najbliz˙sze tygodnie. Teraz musze˛ sie˛ skon-
centrowac´ na Rickym, a nie na sobie. Be˛dzie mu trudno,
nigdy jeszcze nie chodził do szkoły.
– Czuje˛ w kos´ciach, z˙e włas´nie tego potrzebuje
– zapewnił ja˛ Jim. – A pewnie i ty zobaczysz nowe
moz˙liwos´ci. Jestes´ silniejsza, niz˙ ci sie˛ wydaje. Musisz
tylko w to uwierzyc´ i wykorzystac´ swo´j potencjał.
Norma odeszła, wie˛c po prostu nie masz wyjs´cia.
– Wiem. – Jessica głe˛boko odetchne˛ła. Jim nie mo´gł
wiedziec´, z˙e juz˙ odkryła z´ro´dło mocy, z kto´rego po-
stanowiła czerpac´ siły.
– Na pewno ci sie˛ uda – zache˛cała ja˛ Kelly. – Jestem
o tym przekonana.
Jessica kiwne˛ła głowa˛, a potem sie˛ us´miechne˛ła. Była
zbyt zme˛czona, by w tym momencie zastanawiac´ sie˛ nad
przyszłos´cia˛. Ale nieco po´z´niej, tuz˙ przed zas´nie˛ciem,
widziała przesuwaja˛ce sie˛ przed oczami cudowne obra-
zy. Szkoła, w kto´rej nauczyciele pomoga˛ Ricky’emu
w pełni sie˛ rozwina˛c´. Ciekawy nowy zawo´d. Zwia˛zek,
kto´ry ma przyszłos´c´...
Poczuła, z˙e przynajmniej jedno z tych marzen´ zdoła
zrealizowac´. Nie, nie tylko jedno. Wszystkie.
67
ALISON ROBERTS
ROZDZIAŁ PIA˛TY
To jest ten dom? Niemoz˙liwe!
Zaniepokojona Jessica cofne˛ła samocho´d, az˙ we
wstecznym lusterku zobaczyła skrzynke˛ pocztowa˛ na
poprzednim domu. Numer trzydzies´ci osiem. Za rogiem
mine˛ła numer dwadzies´cia, wie˛c jechała we włas´ciwym
kierunku. Naste˛pna posesja powinna nosic´ numer czter-
dzies´ci. Dom Joego Barringtona. Co za chlew!
Gdy wjez˙dz˙ała na podjazd, samocho´d podskakiwał
na pope˛kanym betonie, a wysoka trawa szorowała po
podwoziu. Zatrzymała sie˛ obok zardzewiałego wraku,
gdzie klomby zarosły bujnymi chwastami. W kon´cu
popatrzyła na obszerna˛ wille˛, kto´rej od dawna przydało-
by sie˛ odnowienie elewacji.
Okna i drzwi były otwarte, totez˙ Jessica uznała, z˙e
daruje sobie pukanie. I tak utone˛łoby w dudnia˛cym
hałasie rock’n’rolla, kto´ry słychac´ było na ulicy. Zakryła
uszy dłon´mi i weszła do s´rodka.
Brudne naczynia stały na blacie i stole kuchennym,
w ka˛tach lez˙ały stosy ubran´, zas´ podłoge˛ w przestronnym
salonie, z kto´rego dobiegała muzyka, zajmowały dziecin-
ne samochodziki i najro´z˙niejsze s´miecie. Co za bałagan!
Jessica wyszła na dwo´r. Gdyby wiedziała, w jakich
warunkach mieszka Joe, zastanowiłaby sie˛ dwa razy,
zanim pozwoliłaby mu odebrac´ syna ze szpitala!
Za domem dostrzegła kawałek niedawno przycie˛tego
trawnika i zniszczony podjazd prowadza˛cy do duz˙ej
szopy. Stane˛ła w jej drzwiach. Wewna˛trz ujrzała raj
– oczywis´cie w wersji me˛skiej. Nad kanałem stał zapar-
kowany drugi wrak. S
´
ciany zdobił imponuja˛cy zbio´r
narze˛dzi, a podłoge˛ pokrywały cze˛s´ci zamienne, stare
opony, pisma motoryzacyjne i zdumiewaja˛co gruba
warstwa brudu.
Poniewaz˙ muzyka była tu znacznie cichsza, Jessica
zdołała usłyszec´ głosy dobiegaja˛ce z głe˛bi kanału.
– Kolego, podaj mi klucz francuski. Przypomina łepek
ptaka o duz˙ym dziobie i obrotowym kołnierzu woko´ł szyi.
Za samochodem pojawił sie˛ jej synek.
– Mama!
Jessica po raz pierwszy w z˙yciu zobaczyła na twarzy
Ricky’ego wyraz tak ogromnego szcze˛s´cia. Chwyciła
go w ramiona i w okamgnieniu zapomniała o dre˛cza˛cym
ja˛ niepokoju. Jej syn jest bezpieczny i zadowolony.
Tylko to sie˛ liczy.
– Czes´c´, Jess! Juz˙ wro´ciłas´...
Z kanału wynurzył sie˛ Joe odziany w brudny kom-
binezon. Podwinie˛te re˛kawy odsłaniały muskularne ra-
miona, pokryte teraz brudem i potem. Spod rozpie˛tej
bluzy wygla˛dała poros´nie˛ta włosami, opalona sko´ra.
Jego wygla˛d wywarł tak silne wraz˙enie na Jessice, z˙e
miała trudnos´ci ze sformułowaniem odpowiedzi na
entuzjastyczne powitanie.
– Mys´lałam, z˙e urza˛dzilis´cie sobie impreze˛, ale
w domu nikogo nie zastałam.
– Troche˛ głos´no, co? – us´miechna˛ł sie˛ Joe. – Chcieli-
s´my tutaj cos´ usłyszec´. Zaraz przycisze˛.
69
ALISON ROBERTS
– Dobrze. – Jessica postawiła na ziemi Ricky’ego,
kto´ry pro´bował wyrwac´ sie˛ z jej obje˛c´.
– Mamo, popatrz! To samocho´d Joego!
– Widze˛. – Jessica zdobyła sie˛ na ton podziwu. – Jest
wspaniały.
– Wygla˛da fatalnie, ale zaraz wyczyszcze˛ karoserie˛
i wtedy go pomaluje˛. – Joe wytarł dłonie w brudna˛
s´cierke˛. Sprawiał wraz˙enie bardzo dumnego z tego
wraku.
– S
´
wiatła juz˙ sie˛ zapalaja˛ – poinformował matke˛
Ricky.
Jessica pomys´lała, z˙e w jego głosie słyszy taka˛ sama˛
dume˛, jaka pobrzmiewała w słowach Joego.
– Pomogłem je naprawic´ – dodał.
– Oczywis´cie – potwierdził Joe. – A teraz doprowa-
dzimy sie˛ do porza˛dku. Trzeba przygotowac´ grill, z˙eby
dac´ mamie cos´ do jedzenia. Na pewno jest zme˛czona
i głodna.
– Owszem, jestem wykon´czona.
Jessica zastanawiała sie˛, co Joe ma na mys´li, mo´wia˛c
o ,,doprowadzaniu sie˛ do porza˛dku’’. Wchodza˛c za nimi
do domu, jeszcze raz rozejrzała sie˛ po wne˛trzu. Sprza˛ta-
nie tego bałaganu zaje˛łoby jej co najmniej miesia˛c.
Ricky był umorusany ro´wno, choc´ spe˛dził tu zaledwie
dwie doby. Na pewno ani razu sie˛ nie czesał, jego twarz
zdobiły czarne smugi. Gips na re˛ce, jeszcze niedawno
s´niez˙nobiały, był prawie czarny. Na ubraniu pojawiły
sie˛ tłuste plamy i...
Jessica bacznie przyjrzała sie˛ koszulce i szortom
synka.
– Czemu Ricky nosi ubranie na lewa˛strone˛? – spytała.
70
ALISON ROBERTS
– Naprawde˛? – Joe zerkna˛ł na chłopca. – Rzeczywis´-
cie. – Us´miechna˛ł sie˛. – Pewnie dlatego, z˙e tak je włoz˙ył.
– Ricky sam sie˛ ubrał?
– A nie powinien? – spytał Joe zaskoczony.
– On... – Jessice odebrało z wraz˙enia mowe˛.
Oczywis´cie, pie˛ciolatek powinien sam sie˛ ubierac´,
ale jej syn nigdy wczes´niej tego nie pro´bował. Do tej
pory zawsze kategorycznie odmawiał, a wszelkie nale-
gania z jej strony kon´czyły sie˛ awantura˛. Nie ma
znaczenia, z˙e Ricky włoz˙ył ubranko na lewe˛ strone˛.
Sama pro´ba zasługuje na pochwałe˛. Zwłaszcza z˙e zada-
nie to utrudniał mu gips.
Dlaczego ona nie potrafi sie˛ z tego cieszyc´? Joe nie
znał sie˛ na wychowywaniu dzieci. Z pewnos´cia˛ nie ma
poje˛cia, jak poste˛powac´ z Rickym. To niesprawiedliwe,
z˙e osia˛gna˛ł tak wiele wyła˛cznie dzie˛ki swej ignorancji.
Jessica odetchne˛ła z ulga˛, gdy Joe wyła˛czył muzyke˛.
– Masz pianino! – zawołała, wchodza˛c do salonu.
– Poprzedniemu włas´cicielowi domu nie chciało sie˛
go sta˛d wynosic´ i dał mi je w prezencie.
– Szcze˛s´ciarz z ciebie. – Jessica z zachwytem pa-
trzyła na instrument. – To bardzo dobre pianino.
– Naprawde˛? Nie znam sie˛ na tym i nie potrafie˛ grac´.
A ty umiesz?
Przytakne˛ła głowa˛.
– Mama dawała lekcje i zadbała, z˙ebym kontynuo-
wała rodzinna˛ tradycje˛.
– Ricky tez˙ sie˛ uczył?
Jessica spojrzała na synka lez˙a˛cego na spłowiałej
wykładzinie w kwiaty. Jez´dził samochodzikiem po du-
z˙ej ro´z˙y i wydawał dz´wie˛ki towarzysza˛ce hamowaniu.
71
ALISON ROBERTS
– Nie. On nie lubi muzyki. – Zerkne˛ła na odtwa-
rzacz. – Dziwie˛ sie˛, z˙e nie chodził po s´cianach, kiedy
pus´ciłes´ płyte˛.
– Jakiej muzyki uczyła twoja mama?
– Gło´wnie klasycznej.
– A wie˛c wszystko jasne. – Joe sie˛ us´miechna˛ł.
– Rock’n’roll jest zupełnie inny.
– Najwyraz´niej. – Odpowiedziała mu us´miechem.
Polubiła Joego za jego nastawienie do z˙ycia. Niczym
sie˛ nie przejmował. Uwaz˙ał, z˙e wszystko sie˛ jakos´ uło-
z˙y, i zwykle tak włas´nie było. Jessica poste˛powała
zupełnie inaczej: bezustannie zamartwiała sie˛, anali-
zuja˛c kaz˙da˛ sytuacje˛, w nadziei z˙e zdoła przeciwdziałac´
nieszcze˛s´ciu.
– Chyba wyka˛pie˛ Ricky’ego przed kolacja˛. Zbliz˙a
sie˛ jego pora snu – powiedziała.
Powstrzymała sie˛ przed dodaniem, z˙e zapewne od
przybycia tutaj ani razu nie uz˙ył mydła i ciepłej wody.
– Nie ma pos´piechu – odezwał sie˛ Joe. – Pokaz˙e˛ ci
two´j poko´j i przygotuje˛ cos´ do picia. Sia˛dz´ wygodnie,
a ja z Rickym zrobie˛ kolacje˛.
Jessica pomys´lała, z˙e Joe ma chyba zbyt niefrasob-
liwe podejs´cie do z˙ycia. Jej zdaniem opłukanie ra˛czek
Ricky’ego pod kranem w kuchni na pewno nie usune˛ło
z nich brudu. Z przeraz˙eniem patrzyła, jak Joe sadza
chłopca przy kuchennym stole i wre˛cza mu torbe˛ z pie-
czarkami.
– Pokro´j je w plasterki – powiedział. – Wrzucimy je
na grill ze stekami.
– Nie pozwalam mu uz˙ywac´ noz˙y – zauwaz˙yła
Jessica.
72
ALISON ROBERTS
– Moz˙e wzia˛c´ zwykły, stołowy. Wszystkie sa˛ te˛pe,
ale do pokrojenia pieczarek wystarczy.
Joe zerkna˛ł na nia˛ spod oka i postanowił nie wspomi-
nac´, z˙e Ricky znakomicie poradził sobie z cebula˛. Juz˙
wystarczaja˛co dziwnie Jess zareagowała na informacje˛,
z˙e dzieciak sam sie˛ ubrał.
– Szybko dojdzie do wniosku, z˙e moz˙e kroic´ tez˙ inne
rzeczy, i naste˛pnym razem sie˛gnie po ostry no´z˙.
– Nie jest głupi, widzi ro´z˙nice˛. – Joe napił sie˛ piwa
z butelki, kto´ra˛ trzymał w dłoni. – Smakuje ci wino?
– Tak, jest pyszne. – Jessica wypiła kolejny łyk. Nie
miała sił na kło´tnie. Joe nie wie, jak łatwo Ricky robi
sobie krzywde˛. Na dodatek wychodzi ze sko´ry, z˙eby
zaja˛c´ sie˛ jej synem, wie˛c zasługuje na pochwałe˛, a nie na
krytyke˛. – Jeszcze raz dzie˛kuje˛ ci za opieke˛ nad nim.
Chyba s´wietnie sie˛ z toba˛ bawił.
Ricky z zadowolona˛ mina˛ powoli rozcinał pieczarki
na duz˙e, niero´wne kawałki, nieco je przy tym roz-
gniataja˛c.
– Jutro zamierzamy dra˛z˙yc´ tunele w go´rze piasku
– oznajmił Joe. – Ricky znalazł w garaz˙u kawałki
starych plastikowych rur.
– Ach tak. – Jessica przygryzła wargi.
– Nie odpowiada ci to? – Joe włoz˙ył steki do
marynaty, kto´ra˛ włas´nie przygotował. – Masz inne
plany?
– Musze˛ znalez´c´ dla nas jakis´ ka˛t. Ricky w ponie-
działek idzie do szkoły i chciałabym, z˙eby do tego czasu
gdzies´ sie˛ zadomowił.
– Tutaj jest mu dobrze. Dzie˛ki, kolego. – Joe wzia˛ł
od chłopca gars´c´ pieczarek i połoz˙ył je na talerzu.
73
ALISON ROBERTS
– Kelly zaproponowała, z˙ebym zatrzymała sie˛ u niej
i jej matki. Jutro zabiore˛ do nich Ricky’ego.
– One mieszkaja˛ praktycznie za miastem. Czeka cie˛
czterdzies´ci minut jazdy do szkoły, kto´ra znajduje sie˛
tuz˙ za tym rogiem.
– Tak, ale... – Jessica potrza˛sne˛ła głowa˛. – Nie
moz˙emy u ciebie zamieszkac´.
– Czemu nie? – Pytaja˛co unio´sł brwi.
– Ocena jego moz˙liwos´ci potrwa dwa tygodnie, albo
i dłuz˙ej.
– Mam dos´c´ miejsca. – Joe zatoczył woko´ł dłonia˛.
– To duz˙y dom i rzadko w nim bywam. Wezme˛
dodatkowe dyz˙ury w wolne dni, z˙eby zarobic´ na pola-
kierowanie mustanga, wie˛c włas´ciwie nie be˛dziecie
mnie widywac´.
Jessica zastanowiła sie˛. Gdyby zamieszkała tutaj,
zyskałaby szanse˛ na lepsze poznanie Joego. Ricky tez˙
dobrze sie˛ tu czuł, i na dodatek miałby blisko do szkoły.
– To byłoby dla nas cudownie wyjs´cie – odezwała
sie˛ z namysłem – ale chyba nie mamy prawa ci sie˛
narzucac´.
– Czemu?
– Przeszkadzalibys´my ci... gdybys´ na przykład miał
gos´ci. – Jessica spus´ciła wzrok na obracany w palcach
kieliszek.
– Nikogo nie zapraszam. – Us´miech Joego był roz-
brajaja˛cy. – Wstydze˛ sie˛ bałaganu. Kiedy mam ochote˛
na spotkanie, umawiam sie˛ w mies´cie.
– Jestes´ przekonany, z˙e nikt tu nie be˛dzie nocował
w cia˛gu najbliz˙szego tygodnia czy dwo´ch?
– Na pewno. – Joe popatrzył na nia˛ z dziwna˛ mina˛.
74
ALISON ROBERTS
– Aha... Martwisz sie˛, z˙e zaprosze˛ dziewczyne˛ i Ricky
zobaczy cos´, czego twoim zdaniem nie powinien?
– Alez˙ ska˛dz˙e. – Jessica zaczerwieniła sie˛ po cebulki
włoso´w.
– Spokojna głowa. – Joe sie˛gna˛ł po szczypce do
przewracania mie˛sa. – W moim z˙yciu nie ma teraz
nikogo, kto mo´głby tutaj nocowac´.
Ricky podreptał za Joem do stoja˛cego na zewna˛trz
grilla, niczym piesek za swoim panem, ale Jessica
została jeszcze chwile˛ w domu. Bardzo ja˛ ucieszyły jego
zapewnienia. Teraz musi sie˛ tylko zdobyc´ na odwage˛.
Wstała i ruszyła za nimi do ogrodu.
– Joe? – zwro´ciła sie˛ do me˛z˙czyzny, kto´ry w tym
momencie pomagał Ricky’emu sie˛gna˛c´ szczypcami do
steko´w na ruszcie. S
´
wiadomie zignorowała fakt, z˙e jej
syn stoi tak blisko płomienia. – Jes´li na pewno nie
sprawimy ci kłopotu, bardzo che˛tnie przyjme˛ zaprosze-
nie.
– Super. – Joe pomo´gł chłopcu przewro´cic´ mie˛so.
– Zobaczymy, jak nam sie˛ ułoz˙y. Niewykluczone, z˙e do
kon´ca tygodnia zmienisz zdanie.
Nie mine˛ło siedem dni, a zaro´wno Jessica, jak i Joe
zacze˛li sie˛ powaz˙nie zastanawiac´, czy podje˛li włas´ciwa˛
decyzje˛. Jessica pierwszy raz w z˙yciu mieszkała z me˛z˙-
czyzna˛. O mało nie umarła ze wstydu, gdy w poniedział-
kowy ranek weszła do łazienki i natkne˛ła sie˛ na Joego,
kto´ry ownie˛ty re˛cznikiem stał przy umywalce i sie˛ golił.
Zbagatelizował jej gora˛ce przeprosiny.
– To moja wina. Musze˛ pamie˛tac´ o zamykaniu
drzwi. Przyzwyczaiłem sie˛ do samotnos´ci.
75
ALISON ROBERTS
A gdyby przyłapała go, jak wychodzi spod prysz-
nica? Chyba nie tylko wstyd sprawił, z˙e na jej poli-
czkach pojawiły sie˛ ogniste rumien´ce. Od tej pory
Jessica nabrała ostroz˙nos´ci i za kaz˙dym razem upew-
niała sie˛, gdzie jest Joe, zanim skorzystała z łazienki.
Joe miał całodzienne dyz˙ury od wtorku do pia˛tku,
wie˛c Jessica zajmowała sie˛ przygotowywaniem kolacji.
– Nie musisz sama wszystkiego gotowac´ – protes-
tował. – Po powrocie moge˛ zrobic´ cos´ na grillu.
Prawde˛ mo´wia˛c, dziwnie sie˛ czuł, kiedy czekał na
niego gotowy posiłek. Po powrocie z pracy wolał
posiedziec´ chwile˛ przy piwie i odpocza˛c´, zanim za-
czynał mys´lec´ o jedzeniu.
– Pozwo´l mi robic´ chociaz˙ tyle – odparła. – Wydała-
bym fortune˛, gdybym mieszkała z Rickym w motelu
albo płaciła za benzyne˛, dojez˙dz˙aja˛c do szkoły z domu
Kelly.
Joe pogodził sie˛ z losem. Jessica gotowała wspaniale,
a z˙e nie mo´gł teraz niczego znalez´c´ w kuchni, kto´ra na
dodatek stała sie˛ niezwykle czysta...
– Powinnam uprac´ rzeczy Ricky’ego. Masz tez˙ cos´
do prania?
– Nie.
Na mys´l o tym, z˙e Jessica miałaby sortowac´ jego
skarpetki i bielizne˛, poczuł sie˛ nieswojo. Podobne uczu-
cie ogarne˛ło go, gdy przechodził obok pokoju gos´cin-
nego, a Ricky otworzył drzwi akurat w chwili, gdy
Jessica sie˛gała po stanik wisza˛cy na ramie ło´z˙ka. Wie-
dział, z˙e ma pie˛kne piersi, ale to, co zobaczył... Mało
brakowało, a sam by sie˛ zaczerwienił!
Z kaz˙dym upływaja˛cym dniem coraz bardziej draz˙-
76
ALISON ROBERTS
niła go nadmierna troska, jaka˛ Jessica otaczała syna.
Wielokrotnie musiał ugryz´c´ sie˛ w je˛zyk, by nie zwro´cic´
jej uwagi. Martwiła sie˛, kiedy chłopczyk bawił sie˛ sam
i nie lubiła, gdy chodził do garaz˙u, gdzie było tyle
ostrych narze˛dzi. Nie podobało jej sie˛, z˙e Ricky pomaga
Joemu gotowac´, i musiał codziennie zmieniac´ skarpetki!
Podejrzenia Joego, z˙e Jessica swoim poste˛powaniem
pogłe˛bia problemy chłopca, a byc´ moz˙e nawet je wywo-
łała, potwierdziła rozmowa, kto´ra˛ odbyli w pia˛tek wie-
czo´r.
Jessica kładła synka spac´, a Joe otworzył butelke˛
wina.
– Usna˛ł natychmiast – stwierdziła, wro´ciwszy do
kuchni. – Jest tak zme˛czony, z˙e przespałby cała˛ dobe˛.
– Wzie˛ła talerz ze stołu. – Nawet nie tkna˛ł kolacji,
a przepada za mielonym kotletem z ziemniakami.
– Usia˛dz´, Jessico.
– Za chwile˛, tylko opłucze˛ talerze. – Wsune˛ła pierw-
szy pod strumien´ zimnej wody.
– Zostaw je w spokoju – zaprotestował Joe. – Zrobi-
łas´ kolacje˛, wie˛c ja sie˛ zajme˛ myciem. Usia˛dz´ – po-
wto´rzył. – Albo zaczne˛ pic´ sam i popsuje˛ sobie opinie˛.
Jessica zacisne˛ła usta i posłuchała nalegan´ Joego. Jej
zdaniem w tym domu talerze zbyt długo czekały na
umycie. Joe Barrington miał wiele zalet, ale był flej-
tuchem. I nie miał bladego poje˛cia, jak wychowywac´
dzieci. Gdyby postawił na swoim, Ricky spe˛dzałby
długie godziny w garaz˙u, wala˛c gdzie popadnie młot-
kiem albo piłuja˛c kawałki drewna, wybrane do budowy
mostu na torze powstaja˛cym na go´rze piachu. Przeciez˙
dzisiaj Joe pozwolił, z˙eby Ricky sam nalał sobie sok
77
ALISON ROBERTS
pomaran´czowy! Po tym eksperymencie podłoga nadal
sie˛ lepiła, chociaz˙ Jessica juz˙ trzy razy wycierała ja˛
mokra˛ szmata˛.
Przyda jej sie˛ lampka wina. Ma za soba˛ cie˛z˙ki
tydzien´. Przywykła, z˙e ludzie oceniaja˛ jej prace˛ piele˛g-
niarki, ale po raz pierwszy ktos´ krytycznie patrzył, jak
poste˛puje w roli matki. Westchne˛ła cie˛z˙ko.
– Co sie˛ stało? – Joe podał jej kieliszek.
– W szkole poprosili, z˙ebym w przyszłym tygodniu
nie zostawała z Rickym. Mam go przyprowadzac´ za
kwadrans dziewia˛ta i odbierac´ o trzeciej.
– To s´wietnie.
– Wre˛cz przeciwnie! Sam sobie nie poradzi. Boi sie˛
nauczycieli, a zwłaszcza brodatego psychologa!
– Widocznie uwaz˙aja˛, z˙e mu to nie zaszkodzi. – Joe
us´miechna˛ł sie˛ zache˛caja˛co. – A moz˙e, kiedy jestes´cie
razem, Ricky’emu udzielaja˛ sie˛ twoje obawy? – cia˛gna˛ł,
staraja˛c sie˛ byc´ taktowny. – I chca˛ sprawdzic´, czy sam
be˛dzie sie˛ zachowywał inaczej.
Jessica starała sie˛ nie patrzyc´ Joemu w oczy. Jej
najwie˛kszy niepoko´j budziło przekonanie Joego, z˙e
Ricky potrafi byc´ samodzielny. Ale nie chciała rozpo-
czynac´ dyskusji na ten temat. Przeciez˙ mieszkaja˛ pod
jego dachem. Joe doskonale zdaje sobie sprawe˛ z jej
obaw, ale uznał, z˙e powinna wysłuchac´ opinii innych na
temat syna. Najlepiej, jes´li powiedza˛ jej o tym w szkole,
poniewaz˙ jego zdania z pewnos´cia˛ nie potraktuje powa-
z˙nie.
– Opowiedz mi o Rickym – poprosił. – Jego ojciec
był twoim me˛z˙em?
– Nie – spowaz˙niała. – Miał z˙one˛.
78
ALISON ROBERTS
– Ach tak.
– Mylisz sie˛. – Zaczerwieniła sie˛. – Nic o tym nie
wiedziałam. Zapraszano go do konsultowania niekto´-
rych przypadko´w na oddziale psychiatrycznym, na kto´-
rym pracowałam po szkole piele˛gniarskiej.
– Naprawde˛? – Joe unio´sł brwi. – Ile miał lat?
– Nie wiem dokładnie. – Jessica wzruszyła ramiona-
mi. – Na pewno był po czterdziestce.
– A ty ile miałas´ lat?
– Dwadzies´cia trzy. – Zignorowała znacza˛ce spoj-
rzenie Joego. – Kiedy urodził sie˛ Ricky, miałam dwa-
dzies´cia cztery lata. W listopadzie mały skon´czy szes´c´
lat.
– Długo trwał wasz zwia˛zek?
– Skon´czył sie˛, kiedy zaszłam w cia˛z˙e˛ – prychne˛ła
Jessica. – Pare˛ miesie˛cy, go´ra trzy.
– Ojciec utrzymuje kontakty z Rickym?
– Nie z˙yje. Zgina˛ł w wypadku samochodowym,
kiedy Ricky miał po´ł roku. Moja matka twierdziła, z˙e
dostał to, na co zasłuz˙ył.
– A ty co o tym sa˛dzisz?
Twarz Jessiki była pozbawiona uczuc´. Surowa ocena
matki s´wiadczyła o negatywnym stosunku do płci prze-
ciwnej. Zraziła sie˛ do wszystkich me˛z˙czyzn, czy tylko
do kochanka co´rki? A moz˙e Jessica została z´le potrak-
towana?
– Odetchne˛łam z ulga˛, bo juz˙ nigdy sie˛ z nim nie
spotkam, ale nikomu nie z˙ycze˛ podobnego losu.
– Czemu zdecydowałas´ sie˛ urodzic´ dziecko?
Popatrzyła na niego zaskoczona. Po raz pierwszy ktos´
zadał jej tak osobiste pytanie.
79
ALISON ROBERTS
– Moja matka tez˙ została porzucona, gdy była w cia˛-
z˙y – odezwała sie˛ po chwili. – Gdyby postanowiła nie
urodzic´ dziecka, nie byłoby mnie na s´wiecie. Moz˙e jej
decyzja zapadła w moja˛ pods´wiadomos´c´, ale nigdy nie
przyszło mi do głowy, z˙eby posta˛pic´ inaczej.
Joe pokiwał głowa˛. A wie˛c matka Jessiki została
skrzywdzona, wie˛c sta˛d zapewne brała sie˛ jej negatywna
opinia o me˛z˙czyznach, kto´ra˛ pogłe˛biło z˙ycie w izolacji.
– Sama zdecydowałas´ sie˛ na powro´t do Silver-
stream?
– Nie miałam gdzie sie˛ podziac´ – odparła szczerze
Jessica. – Chorowałam w trakcie cia˛z˙y i chciałam,
z˙ebym mama sie˛ mna˛ zaje˛ła. A Ricky urodził sie˛ przed
terminem i miał wiele problemo´w zdrowotnych. Dopie-
ro po czterech miesia˛cach wypus´cili go ze szpitala,
i jeszcze długo chorował.
Joe w zamys´leniu popijał wino. Dwie kobiety, z´le
potraktowane przez me˛z˙czyzn, i chorowite dziecko,
kto´re było całym ich s´wiatem. Z
˙
ycie w małej miejs-
cowos´ci na terenach rolniczych. Wszystko jasne.
– Twoja matka była nadopiekun´cza? – spytał.
– Co? – Natychmiast przypomniała sobie historie˛
upadku z konia, i pod jej powiekami zakre˛ciły sie˛ łzy.
– Moz˙e troche˛... Ale była dobra˛ matka˛ – dodała defen-
sywnym tonem. – Uwaz˙asz, z˙e otaczam Ricky’ego prze-
sadna˛ troska˛?
– Masz pełne prawo byc´ bardzo opiekun´cza – rzekł
ostroz˙nie – ale uwaz˙am, z˙e powinien cze˛s´ciej pro´bowac´
własnych sił. Byc´ moz˙e jego problemy wynikaja˛ z tego,
z˙e jest inteligentnym dzieckiem i czuje sie˛ sfrustrowany.
Nikt wczes´niej nie uznał chłopca za inteligentnego,
80
ALISON ROBERTS
ale czy Joe go nie przecenia? Pokre˛ciła przecza˛co
głowa˛.
– Ricky cia˛gle robi sobie krzywde˛. Przewraca sie˛,
rozcina sobie nogi, dwa razy złamał re˛ke˛, a raz miał
wstrza˛s mo´zgu. Nie radzi sobie z najprostszymi czyn-
nos´ciami. Widziałes´, jak nalewał ten sok?!
– Zapewne w tym przypadku nauka polega tez˙ na
rozlewaniu. Ale wie˛kszos´c´ dzieci robi to w wieku trzech
lat, a nie prawie szes´ciu.
– Mo´wiłes´ przed chwila˛, z˙e jest inteligentny, a teraz
uwaz˙asz go za opo´z´nionego w rozwoju?
Jessica wygla˛dała na oburzona˛ i Joe zastanawiał sie˛,
czy nie posuna˛ł sie˛ za daleko.
– Moim zdaniem uczymy sie˛ na błe˛dach, i dziecku
nalez˙y dac´ szanse˛ ich naprawiania. Przyznasz, z˙e z dru-
ga˛ szklanka˛ poszło znacznie lepiej?
– Podłoga jeszcze sie˛ lepi – mrukne˛ła.
Joe ma racje˛, ale nie podobało jej sie˛ to, co mo´wił.
– Tylko pro´buje˛ wam pomo´c – stwierdził cicho.
– Wcale cie˛ nie krytykuje˛.
– A włas´nie z˙e krytykujesz! Uwaz˙asz, z˙e jestem
nadopiekun´cza i nie spuszczam małego z oka. Zapew-
ne zgadzasz sie˛ z nauczycielami, z˙e Ricky lepiej da
sobie rade˛ beze mnie. – Z przeraz˙eniem stwierdziła,
z˙e zaczyna płakac´. – Nic nie rozumiesz! Tak bardzo
go kocham! Zrobiłabym wszystko, z˙eby mu pomo´c.
– Zaczerpne˛ła głe˛boko powietrza. – Nie rozumiem,
dlaczego przy tobie Ricky zachowuje sie˛ zupełnie ina-
czej. Pro´buje cie˛ we wszystkim nas´ladowac´ i nie od-
ste˛puje na krok. Czuje˛ wtedy, z˙e nie umiem z nim
poste˛powac´.
81
ALISON ROBERTS
Wstała, by Joe nie zauwaz˙ył jej łez. Podeszła do
zlewu i odkre˛ciła kran.
Joe wpatrywał sie˛ w jej plecy. Czyz˙by Jessica była
zazdrosna o to, co go ła˛czy z chłopcem? Nie pro´bował
wkre˛cic´ sie˛ do jego z˙ycia. Stał sie˛ ,,wujkiem’’ przez
przypadek, i na dodatek nic go nie ła˛czy z Jessica˛.
Ona chyba płacze. Przeciez˙ nie chciał jej zranic´.
Miała cie˛z˙kie z˙ycie, a ostatnie tygodnie nalez˙ały do
wyja˛tkowo trudnych. Jes´li rzeczywis´cie jest jej przyja-
cielem, powinien jej pomagac´, a nie krytykowac´.
Podszedł do zlewu i zakre˛cił kran. A potem połoz˙ył
dłonie na jej ramionach i odwro´cił ja˛ do siebie.
– Przepraszam. Nie chciałem ci sprawic´ przykros´ci.
Zaczekaj. – Sie˛gna˛ł po s´ciereczke˛ do naczyn´ i otarł łzy
z jej policzka. – Jestes´ wspaniała˛matka˛. Sam bym chciał
taka˛ miec´. – Kolejna˛ łze˛ otarł palcem. – Włas´nie dlatego
wro´ciłem na parking i pobiegłem pomo´c Ricky’emu.
Pomys´lałem, z˙e dziecko, kto´re ma tak fantastyczna˛
matke˛, zasługuje na ratunek.
– Naprawde˛? – Jessica us´miechne˛ła sie˛ niepewnie
i pocia˛gne˛ła nosem.
– Tak. I wcale cie˛ nie krytykowałem. Ale poniewaz˙
nie znam dobrze twojego syna, nie wiem, z˙e czegos´ nie
potrafi robic´.
– Przy tobie... wydaje sie˛ prawie normalny. – Jessica
zagryzła wargi.
– To chyba dobrze, co? – Joe bezskutecznie starał sie˛
oderwac´ wzrok od jej ust.
– Tak, wre˛cz wspaniale. Pokazałes´ mi, jak wielki ma
potencjał. Jestem ci ogromnie wdzie˛czna.
– Nie ma za co. Nadal jestes´my przyjacio´łmi?
82
ALISON ROBERTS
– Oczywis´cie. – Jessica go obje˛ła.
Dlaczego miałby nie odpowiedziec´ jej tym samym?
Zwykłym, przyjacielskim gestem. Jednak kiedy poczuł
dotyk jej piersi, jego dłonie bezwiednie powe˛drowały
w do´ł jej pleco´w. Wtedy lekko sie˛ odsuna˛ł, by zobaczyc´
jej twarz i pocałowac´ ja˛ w usta. Ona zas´, czuja˛c
dotknie˛cie jego dłoni, na moment wpadła w panike˛.
Przeciez˙ marzyła o tej chwili. Dlaczego wie˛c w jej
głowie dz´wie˛cza˛ przestrogi matki, z˙eby nie ufała z˙ad-
nemu me˛z˙czyz´nie? I czemu nagle przypomniała sobie
pierwszy pocałunek z Chrisem? I z ojcem Ricky’ego?
Joe jest inny, nie szuka w nim nieznanego ojca i nie
be˛dzie pro´bował usuna˛c´ z jej z˙ycia synka. Ale słabo go
znała i chyba dlatego wydał jej sie˛ niebezpieczny.
Odsune˛li sie˛ od siebie i aby ukryc´ zawstydzenie,
natychmiast zabrali sie˛ do sprza˛tania kuchni. Potem
wysa˛czyli reszte˛ wina, prowadza˛c luz´na˛ rozmowe˛,
w kto´rej wymieniali sie˛ wspomnieniami z dziecin´stwa
i zabawnymi anegdotami z pracy. Wreszcie Jessica
z˙yczyła mu dobrej nocy i jak co wieczo´r przebrała sie˛
w pokoju, czekaja˛c, az˙ Joe sie˛ umyje.
Cos´ jednak sie˛ zmieniło. Przebywanie pod jednym
dachem, tak blisko Joego, nabrało innego charakteru.
Pochwały Joego pod jej adresem sprawiły, z˙e nieco
sie˛ odpre˛z˙yła. Potem okazało sie˛, z˙e synkowi bardzo
odpowiada samodzielnos´c´ i s´wietnie sie˛ czuje w szkole
bez matki. Uznała to za kolejny krok ku normalnos´ci.
Przekonała sie˛, z˙e Joe, zache˛caja˛c chłopca do niezalez˙-
nos´ci, jednoczes´nie nad nim czuwa i nie pozwoli, by
spotkała go krzywda. Zaro´wno Jessica, jak i Ricky czuli
sie˛ znacznie swobodniej, gdy nie znajdowali sie˛ pod
83
ALISON ROBERTS
baczna˛ kontrola˛ Normy. Gdy Jessica to sobie us´wiado-
miła, ogarne˛ły ja˛ wyrzuty sumienia, ale szybko sie˛
przyzwyczaiła do wolnos´ci.
Aby wypełnic´ czyms´ godziny, kto´re Ricky spe˛dzał
w szkole, Jessica zacze˛ła pielic´ ogro´d. Zmagania z gi-
gantycznymi chwastami sprawiały jej przyjemnos´c´. Joe
podziwiał jej poste˛py i stwierdził, z˙e z rados´cia˛ wraca do
domu, w kto´rym ktos´ na niego czeka. Ricky zawsze
wypatrywał go przez okno, a z kuchni nieodmiennie
płyne˛ły apetyczne zapachy.
Dyrekcja szkoły zaproponowała, z˙eby Ricky jeszcze
przez tydzien´ chodził na zaje˛cia. Jessica rozkwitła, a Joe
postanowił zrezygnowac´ z nadgodzin, by pomo´c jej
oczys´cic´ ogro´d i wreszcie zbudowac´ z Rickym most na
trasie przez go´re˛ piasku.
Rozluz´niona, zadowolona z z˙ycia Jessica stała sie˛
sympatyczniejsza. Kiedy Joe i Ricky wkroczyli do
domu zadowoleni z gotowego mostu, zastali Jessice˛
przy pianinie.
– Dobrze ci idzie! – Joe był pod wraz˙eniem jej gry.
– Jest troche˛ rozstrojone.
– Dziwie˛ sie˛, z˙e całkiem nie zardzewiało. Zagrasz
cos´ jeszcze?
Jessica rozpocze˛ła kolejny utwo´r, ale Joe pokre˛cił
głowa˛.
– Chodziło mi o cos´ znanego.
Us´miechne˛ła sie˛ do siebie. Nauczyła sie˛ grac´ ze
słuchu i teraz pro´bowała sobie przypomniec´ piosenke˛,
kto´ra rozbrzmiewała w dniu jej przyjazdu. W pamie˛ci
szybko pojawiły sie˛ nuty i zacze˛ła wystukiwac´ melodie˛
,,Rock Around the Clock’’.
84
ALISON ROBERTS
– Super! – Joe wykonał kilka tanecznych kroko´w.
– Ricky, umiesz tan´czyc´?
Malec nigdy tego nie pro´bował. Do tej pory, słucha-
ja˛c muzyki, zawsze siedział skupiony u boku babci. Joe
wycia˛gna˛ł do niego re˛ke˛.
– Chodz´, kolego. Zaraz ci pokaz˙e˛.
Jessica zacze˛ła grac´ od pocza˛tku, patrza˛c przez ra-
mie˛, jak Joe daje synowi pierwsza˛ lekcje˛ rock’n’rolla.
– S
´
wietnie. A teraz wez´ mnie za re˛ke˛, a ja cie˛ obro´ce˛.
Jessice˛ wzruszenie s´cisne˛ło za gardło. Joe pos´wie˛ca
swo´j czas, by nauczyc´ jej syna tan´czyc´. Wbiła wzrok
w klawisze. Dobrze, z˙e umie grac´ ze słuchu, bo przez łzy
nie potrafiłaby odczytac´ nut. Tym razem były to łzy
rados´ci.
Joe Barrington okazał sie˛ cudowny. Nic wie˛c dziw-
nego, z˙e zakochała sie˛ w nim po uszy.
85
ALISON ROBERTS
ROZDZIAŁ SZO
´
STY
Praca w pogotowiu wymaga nadzwyczajnej odpor-
nos´ci.
Czasem bywało tak cie˛z˙ko, z˙e Joe zastanawiał sie˛,
czy wybrał odpowiedni zawo´d. Dzis´ po raz pierwszy
przez˙ywał akcje˛ wyja˛tkowo głe˛boko, chociaz˙ od lat
ogla˛dał zgony, ofiary wypadko´w i ludzkie tragedie.
Złe przeczucia ogarne˛ły go juz˙ w chwili, gdy otrzy-
mali wezwanie do wypadku na samotnej farmie połoz˙o-
nej wysoko w go´rach. Ma˛z˙ spo´z´niał sie˛ na lunch, z˙ona
zacze˛ła go szukac´ i znalazła w zbiorniku na wode˛, przy-
gniecionego przewro´conym motocyklem. Jego głowa
ledwie wystawała nad poziom wody, a nogi uwie˛zły pod
motorem. Był po´łprzytomny i obficie krwawił. W tej
sytuacji na pomoc wysłano s´migłowiec.
Wyla˛dowali bez kłopotu. Woko´ł zebrali sie˛ juz˙ sa˛sie-
dzi, wie˛c Joe wybrał paru do pomocy. Najpierw trzeba
było wydobyc´ rannego z wody. Na miejsce przybyła
lokalna jednostka ochotniczej straz˙y poz˙arnej z od-
powiednim sprze˛tem. Straz˙acy szybko rozcie˛li metalo-
wy pre˛t przygniataja˛cy uda, a Joe z kolegami przysta˛pili
do reanimacji wychłodzonego farmera, kto´ry takz˙e był
w cie˛z˙kim szoku.
Natychmiast podano mu tlen. Murray Peters, partner
Joego, przysta˛pił do tamowania krwi, zas´ Joe załoz˙ył
rannemu wenflon i podał płyn fizjologiczny. Farmer
oddychał swobodnie, wie˛c zapewne nie doznał obraz˙en´
klatki piersiowej. Pilot s´migłowca przy pomocy sa˛sia-
do´w przygotował nosze.
– Trzeba go unieruchomic´ – powiedział Joe. – Na
razie nie moz˙emy wykluczyc´ urazu kre˛gosłupa.
Joe zauwaz˙ył policjanta, kto´ry obejmował zapłakana˛
kobiete˛. Pomys´lał, z˙e to zapewne z˙ona rannego i zacza˛ł
sie˛ zastanawiac´, dlaczego nie czekała przy me˛z˙u na
przylot s´migłowca. Poznał odpowiedz´, gdy podszedł
bliz˙ej.
– Znajdziemy go, Jenny – mo´wił policjant. – Nie
mo´gł daleko odejs´c´. Pewnie pro´bował wro´cic´ do domu
i wtedy sie˛ zgubił.
– Kto? – spytał Joe.
– Ben – odparła s´miertelnie blada kobieta. Wpat-
rywała sie˛ w me˛z˙a, kto´rego Murray układał na noszach.
– O Boz˙e! – wyszeptała. – Czy on...
– Odnio´sł cie˛z˙kie obraz˙enia – przyznał Joe. – Stra-
cił duz˙o krwi i jest wychłodzony, ale cis´nienie krwi
nieco sie˛ podniosło, a to dobry znak. Trzyma sie˛.
Natychmiast wieziemy go do szpitala. Chce pani pole-
ciec´ z nami?
– Tak, ale... – Kobieta zacze˛ła nerwowo sie˛ roz-
gla˛dac´. – Co z Benem?
– To ich czteroletni syn – wyjas´nił policjant. – Jechał
razem z ojcem. Znikna˛ł, włas´nie przeszukujemy teren.
Dwo´ch straz˙ako´w stało po pas w wodzie. Opletli
lina˛ motocykl, a ich koledzy powoli wycia˛gali go
na powierzchnie˛. W tym czasie Joe i Murray przy-
gotowali rannego do transportu. Nagle wychodza˛cy
87
ALISON ROBERTS
z wody straz˙ak dostrzegł niewyraz´ny kształt majacza˛cy
w mule. Chłopczyk został uwie˛ziony pod motorem
i utona˛ł, zanim nadeszła pomoc.
Dwudziestominutowy lot do szpitala nigdy jeszcze
nie wydawał sie˛ Joemu ro´wnie długi. Na szcze˛s´cie
utrzymywanie przy z˙yciu rannego pochłaniało go na
tyle, z˙e nie mys´lał o niczym innym. Sprawnie przekazali
farmera lekarzom i odlecieli do bazy. Na pokładzie
panowała martwa cisza. Murray miał pie˛cioro dzieci
i przeja˛ł sie˛ losem Bena. Zapewne sa˛dził, z˙e jego partner
nie rozumie w pełni tragedii, kto´ra spotkała rodzico´w
chłopca. Mylił sie˛.
Pogra˛z˙ony w mys´lach Joe zastanawiał sie˛, czy Ben
przesiadywał w oknie, czekaja˛c na powro´t ojca? Czy na
jego twarzy pojawiał sie˛ wo´wczas radosny, powitalny
us´miech? Czy pomagał mu w warsztacie? Znajdował
potrzebne narze˛dzia i uczył sie˛ od ojca, jak działaja˛
maszyny? Ricky tak sie˛ włas´nie zachowywał i zachwy-
cony słuchał opowies´ci Joego o wys´cigach samochodo-
wych.
Joe chciał kto´regos´ dnia zabrac´ chłopca na tor i po-
prosic´ jednego z kolego´w, z˙eby go przewio´zł pod-
rasowanym wozem. Wyobraz˙ał sobie, jak w ten sposo´b
uszcze˛s´liwi Ricky’ego. Chociaz˙ malec nie był jego
synem i Joe planował dla niego tylko kro´tka˛ wspo´lna˛
wyprawe˛, poczuł teraz, co to znaczy byc´ ojcem. Wo´w-
czas marzenia nie ograniczaja˛ sie˛ do jednodniowej
wycieczki. Rodzice Bena wyobraz˙ali sobie zapewne, jak
ich syn idzie do szkoły, gra w piłke˛ noz˙na˛, rozpoczyna
studia, przyprowadza do domu s´liczna˛ narzeczona˛ i ob-
darza ich wnukami. Cała˛ przyszłos´c´ w jednej chwili
88
ALISON ROBERTS
zniszczył tragiczny wypadek. Joe nie potrafił sobie
poradzic´ ze swoimi uczuciami.
Zwykle po wyjs´ciu z pracy zapominał, co sie˛ działo
na dyz˙urze. Wracał do domu, wypijał butelke˛ piwa
i zajmował sie˛ remontowaniem mustanga. Dzis´ jest
inaczej. Nie da sie˛ zastosowac´ zwykłych s´rodko´w znie-
czulaja˛cych, poniewaz˙ nie wro´ci do pustego domu.
Jessica be˛dzie czekała z gora˛cym posiłkiem, a Ricky
bawił sie˛ na podłodze w wys´cigi samochodowe, wyda-
ja˛c przeraz´liwe dz´wie˛ki nas´laduja˛ce gwałtowne hamo-
wanie.
Tymczasem gdy dotarł do domu, Ricky nie lez˙ał na
podłodze w salonie ani nie wygla˛dał przez okno. Cze-
kał podniecony przy bramie, wymachuja˛c plikiem kar-
tek.
– Umiem czytac´! Joe, juz˙ umiem!
– Naprawde˛? W takim razie chodzisz do s´wietnej
szkoły, kolego.
– Chodz´. – Ricky niecierpliwił sie˛, gdy Joe zbierał
rzeczy z tylnego siedzenia. – Przeczytam ci moja˛
ksia˛z˙ke˛.
– Daj mu najpierw usia˛s´c´. – Jessica wychyliła sie˛
z kuchni. – I niech spokojnie wypije piwo.
Ale trudno by mu było wypic´ cokolwiek, bo chłop-
czyk usiadł mu na kolanach i na stole przed nimi
umies´cił kartki.
– To auto jest niebieskie – wyrecytował Ricky i prze-
wro´cił strone˛. – To auto jest czerwone!
,,Samochody’’ zostały niero´wno pokolorowane, za-
pewne przez Ricky’ego. Pod kaz˙dym rysunkiem znaj-
dował sie˛ podpis wykonany przez nauczyciela. Joe
89
ALISON ROBERTS
zastanawiał sie˛, jak długo trwała praca, poniewaz˙ plik
był pokaz´ny.
– To auto jest ro´z˙owe! To auto jest z˙o´łte!
Dotarli do ostatniej strony. Znajduja˛cy sie˛ na niej
samocho´d pokrywał dziwaczny, wielobarwny wzo´r.
– To auto Joego! – W głosie Ricky’ego brzmiała
duma.
– Naprawde˛ s´wietnie! – Joe nie zdołał ukryc´ wzru-
szenia. – Ma˛dry z ciebie chłopak.
– Umiem czytac´.
– I rozro´z˙niasz kolory.
Jessica wysłała synka do łazienki, z˙eby umył re˛ce
przed jedzeniem.
– On włas´ciwie nie umie czytac´ – stwierdziła z z˙alem,
ale w jej oczach ls´niła macierzyn´ska duma. – Nie potrafi
rozro´z˙niac´ sło´w i liter, ani wodzic´ za nimi wzrokiem.
– Dla mnie brzmiało to jak czytanie.
– Rozumie, z˙e słowa cos´ znacza˛ – twarz Jessiki
rozjas´nił us´miech – a wie˛c kiedys´ be˛dzie umiał czytac´
i pisac´.
Widza˛c rados´c´ Jessiki, Joe na chwile˛ uwolnił sie˛ od
przytłaczaja˛cych wspomnien´ tragicznego wypadku.
– Wspaniale! – zawołał. – Mo´wiłem ci przeciez˙, z˙e
jest inteligentny.
Po kolacji Ricky powe˛drował do ło´z˙ka ze swoja˛
,,ksia˛z˙ka˛’’ i małym czerwonym porsche, a Joe, jak to
miał ostatnio w zwyczaju, kre˛cił sie˛ po kuchni, zamiast
is´c´ do garaz˙u i popracowac´ pare˛ godzin. Najwyraz´niej
szukał towarzystwa.
– Co mo´wia˛ w szkole o Rickym po dzisiejszym
90
ALISON ROBERTS
osia˛gnie˛ciu? – zapytał Jessice˛, kto´ra włas´nie połoz˙yła
synka spac´.
Jessica zauwaz˙yła, z˙e Joe posprza˛tał po posiłku
i zaparzył kawe˛. Podzie˛kowała mu us´miechem.
– Nauczyciele sa˛ zachwyceni. Nie wiedzielis´my, z˙e
Ricky odro´z˙nia kolory i potrafi je nazywac´. Poza tym
bawił sie˛ z jednym z dzieci. Oczywis´cie, nie była to
prawdziwa zabawa, ale siedzieli w piaskownicy, a Ricky
nie obrzucił kolegi piaskiem ani nie uciekł do ka˛ta.
Nauczyciele uwaz˙aja˛, z˙e potrzebuje wie˛cej czasu, aby
sie˛ przystosowac´ do nowego otoczenia, i dopiero wtedy
zdołaja˛ w pełni ocenic´ jego moz˙liwos´ci.
– To brzmi niez´le. – Joe ucieszył sie˛, z˙e Jessica
i Ricky pozostana˛ z nim dłuz˙ej.
– To jest najlepsza wiadomos´c´, jaka˛ usłyszałam od
s´mierci mamy – przytakne˛ła uszcze˛s´liwiona. – Teraz
wiem, co powinnam zrobic´.
– Co? – Pewnos´c´ brzmia˛ca w jej głosie troche˛ go
zaniepokoiła.
– Zostawie˛ go w tej szkole. Uwaz˙aja˛, z˙e za jakis´ czas
be˛dzie mo´gł podja˛c´ normalna˛ nauke˛. Szkola˛ specjal-
nych asystento´w, kto´rzy sa˛ przydzielani do pomocy
nauczycielom, jes´li w klasie znajduja˛ sie˛ dzieci podobne
do Ricky’ego. W Silverstream nie miałby takich per-
spektyw.
– Zostaniesz na stałe w Christchurch? – Joe nie
sa˛dził, z˙e to w ogo´le moz˙liwe.
– Nie martw sie˛! – zas´miała sie˛. – Nie be˛dziesz nas
musiał usuwac´ siła˛ z domu. W przyszłym tygodniu
zaczne˛ rozgla˛dac´ sie˛ za mieszkaniem. Na pewno znajde˛
cos´, na co be˛dzie mnie stac´.
91
ALISON ROBERTS
– Oczywis´cie. – Wyobraził sobie pusty dom. – Nie
s´piesz sie˛ – poradził. – Potrzebujecie ładnego miejsca
z ogrodem, w kto´rym Ricky mo´głby sie˛ bawic´. Najlepiej
w tej dzielnicy, z˙ebys´cie mieli niedaleko szkoły – dodał
pospiesznie, w razie gdyby Jessica pomys´lała, z˙e zalez˙y
mu na jej bliskos´ci.
– Racja. – Oczy Jessiki nadal ls´niły rados´cia˛. Joe po
raz pierwszy widział ja˛ ro´wnie szcze˛s´liwa˛. – A ja chyba
zajme˛ sie˛ praca˛, o jakiej zawsze marzyłam.
– Czyli?
Jessica spus´ciła wzrok. Otworzyła usta, ale natych-
miast je zamkne˛ła i zerkne˛ła na Joego.
– No powiedz. Mnie moz˙esz sie˛ zwierzyc´.
– Chciałabym po´js´c´ na szkolenie i pracowac´ w pogo-
towiu – przyznała nies´miało. – Marze˛ o jez˙dz˙eniu
karetka˛.
– Naprawde˛? – Nie miał poje˛cia, z˙e Jessica mys´li
o po´js´ciu w jego s´lady.
– Kelly namawia mnie do złoz˙enia podania. Gdyby
Ricky nie potrzebował stałej opieki, mogłabym sie˛ tym
zaja˛c´. Kelly mo´wi, z˙e w mies´cie znajde˛ wiele dobrych
s´wietlic.
– Na pewno.
Poczuł sie˛ dotknie˛ty, z˙e Kelly wczes´niej niz˙ on
poznała marzenia Jessiki i pro´bowała ja˛wspierac´. A zre-
szta˛, czy nie powinien sam sie˛ domys´lic´? Jessica cze˛sto
go wypytywała o jego prace˛. I przeciez˙ mo´głby jej
pomo´c. Gdyby pracowali na ro´z˙nych zmianach, miałby
cztery wolne dni, a kiedy ona by szła na dyz˙ur, on
zaja˛łby sie˛ Rickym. Chwileczke˛! Nie powinien sie˛ az˙
tak angaz˙owac´!
92
ALISON ROBERTS
– Jestes´ przekonana, z˙e marzysz o takiej pracy?
– spytał, marszcza˛c brwi. – Bez trudu dostaniesz posade˛
piele˛gniarki w szpitalu i moz˙e ci sie˛ tam spodobac´.
– O, nie – odparła. – Marze˛ o pracy w pogotowiu od
chwili ukon´czenia kursu pierwszej pomocy.
– To nie zawsze jest ekscytuja˛ce – ostrzegł, mys´la˛c
o dzisiejszej tragedii. – I czasem bywa o wiele trudniej,
niz˙ ci sie˛ wydaje.
Us´miech znikna˛ł z jej twarzy. Nie odrywała wzroku
od Joego.
– Miałes´ cie˛z˙ki dzien´, prawda?
Odwro´cił wzrok zaskoczony. Sa˛dził, z˙e dobrze ukry-
wa swe uczucia.
– Czemu tak uwaz˙asz?
– Miałes´ to wypisane na twarzy, kiedy wro´ciłes´
– odparła cicho. – I zjadłes´ tylko połowe˛ kolacji. – Wy-
cia˛gne˛ła re˛ke˛ i dotkne˛ła jego dłoni. – Czekałam, az˙ Ri-
cky po´jdzie spac´, z˙eby cie˛ o to zapytac´.
– Na pewno chcesz usłyszec´ te˛ historie˛?
– Oczywis´cie. – Us´cisne˛ła jego re˛ke˛. – Jes´li zechcesz
mi ja˛ opowiedziec´...
– Z che˛cia˛.
Zrozumiał teraz, jak wczes´niej jego bo´l pogłe˛biała
s´wiadomos´c´, z˙e nie be˛dzie mo´gł tym dos´wiadczeniem
podzielic´ sie˛ z Jessica˛, z˙e musi sobie z nim poradzic´ sam.
A tymczasem najbardziej pragna˛ł opowiedziec´ wszystko
komus´, kto go wysłucha i zrozumie. Dlatego niczego
przed nia˛nie ukrył, a gdy skon´czył, z oczu obojga płyne˛ły
łzy. A potem wstali i bez słowa tulili sie˛ do siebie.
– Poszukajmy wygodniejszego miejsca do rozmowy
– zaproponowała wreszcie Jessica.
93
ALISON ROBERTS
– Juz˙ sie˛ wygadałem. – Joego ogarna˛ł wstyd, bo
ostatni raz płakał w wieku szes´ciu lat.
– Nie, jeszcze nie. – Jessica uje˛ła go za re˛ke˛. – Lubie˛
słuchac´ innych.
Spojrzał w jej oczy z obawa˛, z˙e ujrzy w nich litos´c´.
A tymczasem ona patrzyła na niego z duma˛, aprobata˛
i miłos´cia˛. Czasem spogla˛dała tak na synka.
– Lubisz, kiedy cie˛ ktos´ dre˛czy? – spro´bował zaz˙ar-
towac´. – Jeszcze cie˛ nie odstraszyłem?
– Musisz sie˛ bardziej postarac´, jes´li masz taki za-
miar.
Oboje wiedzieli, z˙e Joe miał na mys´li prace˛ w pogo-
towiu, ale dwuznacznos´c´ kryja˛ca sie˛ w tej wymianie
zdan´ wytworzyła osobliwe napie˛cie.
W salonie Jessica usiadła na podniszczonej kanapie
naprzeciwko pianina, a Joe nastawił płyte˛ kompaktowa˛
z utworami Beatleso´w.
– S
´
mieszna sprawa – powiedział Joe, siadaja˛c obok
niej. – Wiedziałem, z˙e dzieci zmieniaja˛ ludzi, ale nie
zdawałem sobie sprawy, z˙e az˙ tak. Koncentrowałem sie˛
na negatywnych stronach ojcostwa: braku czasu dla
siebie i wysokich kosztach.
– A teraz?
– Us´wiadomiłem sobie, z˙e dzieci nadaja˛ z˙yciu inny
wymiar, całkowicie zmieniaja˛ perspektywe˛. Nie wiem,
jak to wyrazic´... – Pokre˛cił głowa˛. – Zupełnie, jakby
ła˛czyły cie˛ z innymi ludz´mi. – Spojrzał na Jessice˛.
– A przeciez˙ nie mam dzieci – dodał po´łgłosem. – Mie-
szkanie z toba˛i Rickym wiele zmieniło. Czuje˛ sie˛ innym
człowiekiem.
– Jestes´ wyja˛tkowy – rzekła mie˛kko Jessica. – Nie
94
ALISON ROBERTS
znam nikogo, kto by ci doro´wnywał dobrocia˛ i szlachet-
nos´cia˛. – Us´miechne˛ła sie˛ łagodnie. – Jestes´ najlepszym
przyjacielem, jakiego kiedykolwiek miałam. – Zawaha-
ła sie˛. – I kocham cie˛... Joe.
– Ja tez˙ cie˛ kocham, Jess.
Długo tylko patrzyli sobie w oczy. Jessice˛ ogarne˛ła
szalona rados´c´, a Joego całkowicie zaskoczyły jego
własne słowa. W momencie, gdy je wypowiadał, us´wia-
domił sobie, z˙e to prawda. Jak to sie˛ stało, z˙e złamał
zasady i zakochał sie˛ w Jessice? Ze wszystkich sił starał
sie˛ pozostac´ z nia˛ na stopie przyjacielskiej i koncent-
rowac´ na Rickym, a teraz nadzieje na utrzymanie ich
relacji wyła˛cznie na poziomie platonicznym prysły, gdy
Jessica wycia˛gne˛ła dłon´ i delikatnie dotkne˛ła jego twa-
rzy. Pocałunek był ro´wnie nieunikniony, jak obdarzenie
miłos´cia˛ tej odwaz˙nej, łagodnej i czułej kobiety. A gdy
jej mie˛kkie wargi rozchyliły sie˛, poja˛ł, z˙e kolejny etap
jest ro´wnie nieuchronny. Po raz pierwszy tak mocno
zapragna˛ł kobiety, i nigdy wczes´niej nie zalez˙ało mu tak
bardzo na tym, by kobieta przez˙ywała rozkosz.
– Powiedz mi, jakie pieszczoty lubisz najbardziej?
– spytał, gdy juz˙ lez˙eli w ło´z˙ku.
Jessica znieruchomiała, nagle ogarnie˛ta nies´miałos´cia˛.
– Nie wiem – wyszeptała. – Wszystkie.
Powiedziała prawde˛. Marzyła o jego pieszczotach,
i tylko to sie˛ liczyło. Chciała go pocałowac´, ale zauwa-
z˙yła, z˙e przygla˛da jej sie˛ uwaz˙nie.
– Naprawde˛ nie masz ulubionych? – Joe zrozumiał,
z˙e chociaz˙ została matka˛, w tej dziedzinie jest nowic-
juszka˛. Us´miechna˛ł sie˛ zmysłowo. – W takim razie
postaramy sie˛ je odkryc´. I nie be˛dziemy sie˛ s´pieszyc´.
95
ALISON ROBERTS
Najpierw pocałował ja˛ w usta, potem zacza˛ł pies´cic´
jej uszy i kark. Jessica reagowała instynktownie, daja˛c
mu do zrozumienia, co odczuwa. Gdy dotarł do jej
piersi, ogarne˛ło ja˛ silne podniecenie. Wczes´niej wspo´ł-
z˙yła tylko z ojcem Ricky’ego, kto´remu nie zalez˙ało na
sprawianiu jej przyjemnos´ci. Zamiast tego cia˛gle ja˛
instruował, w jaki sposo´b powinna zadbac´ o jego zado-
wolenie. Z
˙
a˛dał, wymagał i brał. Jessica nie zdawała
sobie sprawy, z˙e seks moz˙e byc´ tak porywaja˛cy.
Poznawała zupełnie inna˛ strone˛ natury Joego. Nie
przypuszczała, z˙e ten pote˛z˙nie zbudowany, silny me˛z˙-
czyzna potrafi nad soba˛ panowac´ i okazywac´ tyle
delikatnos´ci. Az˙ je˛kne˛ła zaskoczona, gdy pocałunki
Joego dotarły do miejsca, kto´rego nikt wczes´niej w taki
sposo´b nie dotykał. Wsune˛ła palce w jego włosy. Prag-
ne˛ła obdarzyc´ go podobna˛ rozkosza˛ jak ta, kto´ra˛ otrzy-
mywała, ale Joe nadal ja˛ pies´cił. Nie wiedziała, do czego
zmierza, poniewaz˙ nigdy wczes´niej nie dos´wiadczyła
orgazmu. Znalazła sie˛ w nieznanej krainie.
– Joe! – szepne˛ła. – Pragne˛ cie˛.
– Juz˙ niedługo...
W kon´cu stało sie˛. Jak przez mgłe˛ słyszała swo´j
krzyk, a potem otworzyła oczy i cała˛ soba˛ przyje˛ła
Joego. Chciała okazac´ mu pełnie˛ swojej miłos´ci.
Po chwili Joe ułoz˙ył sie˛ przy niej i sprawiał wraz˙enie
bardzo szcze˛s´liwego, lecz Jessica była zaniepokojona.
– Zrobiłes´ dla mnie znacznie wie˛cej niz˙ ja dla ciebie
– zauwaz˙yła po´łgłosem. – Na pewno było ci dobrze?
Joe ze s´miechem musna˛ł jej usta.
– Przychodza˛ mi do głowy zupełnie inne okres´lenia.
– Pocałował ja˛ namie˛tnie, jakby w ten sposo´b chciał
96
ALISON ROBERTS
wyrazic´, co ma na mys´li. – To było niesamowite. Ty
jestes´ niesamowita.
– Naste˛pnym razem twoja kolej – obiecała.
– Aha... – Zastanawiał sie˛, jak długo wypada mu
czekac´, nim przejdzie do czynu. – Ricky sie˛ nie obudzi?
– Potrafiłby przespac´ trze˛sienie ziemi.
– Przed chwila˛ poczułem, jak ziemia sie˛ porusza
– rzekł powaz˙nie. – A ty?
Jessica us´miechne˛ła sie˛. Uszcze˛s´liwiło ja˛ nie tylko
kochanie sie˛ z Joem, ale ro´wniez˙ odkrycie, z˙e w ło´z˙ku
moz˙na rozmawiac´ i s´miac´ sie˛, a takz˙e pokonac´ uczucie
samotnos´ci.
– Rano be˛dzie mnie szukał – stwierdziła.
– W takim razie znajde˛ spodnie od piz˙amy – za-
proponował Joe. – Ty dostaniesz go´re˛ – dodał wspania-
łomys´lnie.
– Zgoda.
– Ale chyba jeszcze tego nie potrzebujemy?
– Jeszcze nie. – Us´miechne˛ła sie˛ szeroko. – Dopiero
troche˛ po´z´niej...
97
ALISON ROBERTS
ROZDZIAŁ SIO
´
DMY
– Sprawa wygla˛da powaz˙nie.
– Mam nadzieje˛. – Jessica us´miechne˛ła sie˛ do Kelly
i uniosła kieliszek wina.
– Z
˙
ycze˛ ci szcze˛s´cia, Jess. – Wendy us´miechne˛ła sie˛
znacza˛co, wznosza˛c toast z przyjacio´łkami.
– Moim zdaniem jestes´my s´wiadkami cudu.
– Czemu? – Jessica pytaja˛co uniosła brwi. – Uwa-
z˙asz mnie za brzydule˛?
– Daj spoko´j! – rozes´miała sie˛ Kelly. – Chodzi
o Ricky’ego. Nie moge˛ uwierzyc´, z˙e Joe pełni role˛
nian´ki.
– Rzeczywis´cie, to ciekawe – przytakne˛ła Wendy.
– Powiedział, z˙e powinnam sie˛ spotkac´ z kolez˙an-
kami. Jes´li be˛dziemy cia˛gle siedziec´ razem w domu,
ludzie zaczna˛ plotkowac´.
– Juz˙ zacze˛li – rzekła pogodnie Kelly. – Nie ja jedna
zauwaz˙yłam, z˙e Joe zjawia sie˛ w pracy us´miechnie˛ty od
ucha do ucha. Na dodatek podobno pods´piewuje! Zako-
chał sie˛. To jest ro´wnie oczywiste, jak rozmiar jego buta.
– Ma naprawde˛ duz˙e stopy – przyznała Jessica,
zadowolona, z˙e Joe nie ukrywa przed kolegami uczuc´.
– Ach, tak? – W oczach Wendy zapłone˛ły złos´liwe
iskierki. – Czy to s´wiadczy ro´wniez˙ o rozmiarze innych
cze˛s´ci jego ciała?
– Niewykluczone – zaczerwieniła sie˛ Jessica.
– To chyba oznacza ,,tak’’ – zwro´ciła sie˛ Wendy do
Kelly.
– Oczywis´cie. – Kelly sie˛gne˛ła po butelke˛ wina.
– Czy mamy kolejny powo´d do wzniesienia toastu?
Wybuchne˛ły s´miechem, co wzbudziło zainteresowa-
nie pozostałych gos´ci bistro. Atrakcyjne młode kobiety
siedza˛ce same przy stoliku przycia˛gały spojrzenia in-
nych gos´ci. Zwłaszcza szatynka o kre˛conych włosach
sprawiała wraz˙enie ogromnie szcze˛s´liwej.
– Wypijmy zdrowie Rossa – zaproponowała Kelly.
– Wendy, jak mys´lisz, kiedy on wstanie z ło´z˙ka i przesia˛-
dzie sie˛ na wo´zek inwalidzki?
– Licze˛, z˙e za kilka dni – odparła Wendy. – Operacja
kre˛gosłupa sie˛ powiodła, i włas´nie przygotowuja˛ dla
niego gorset ortopedyczny, w kto´rym be˛dzie mo´gł
siedziec´. Ale martwie˛ sie˛ o niego.
– Dlaczego? – Jessica chciała, z˙eby przyjacio´łki
były tez˙ szcze˛s´liwe, ale one borykały sie˛ z powaz˙nymi
problemami.
– Przez pierwszy tydzien´ czuł sie˛ tak fatalnie, z˙e
nawet nie mys´lał o przyszłos´ci. Na szcze˛s´cie zachował
władze˛ w re˛kach i stopniowo powraca mu czucie w no-
gach.
– To wspaniale – uznała Kelly po chwili milczenia.
– Ma szanse˛ na całkowity powro´t do zdrowia.
– Spodziewał sie˛, z˙e niedługo be˛dzie w pełni spraw-
ny. Ale boi sie˛, z˙e be˛dzie chodził wyła˛cznie o kulach.
– Przeciez˙ od wypadku mine˛ło dopiero kilka tygodni
– stwierdziła Jessica. – Chyba nie oczekuje od lekarzy
cudu?
99
ALISON ROBERTS
– Oczywis´cie, z˙e nie. Czy Kelly wspomniała ci, kto
go odwiedził w ubiegłym tygodniu? – Wendy postano-
wiła zmienic´ temat.
– Nie, a kto?
– Kyle Dickson.
– Z
˙
artujesz? Jak s´miał sie˛ pokazywac´ wam na oczy,
skoro ponosi wine˛ za wypadek Rossa!
– On wcale tak nie uwaz˙a. Zdziwił sie˛, z˙e Ross nie
cieszył sie˛ na jego widok.
– Ross posłał go chyba do diabła?
– Nie, sama to zrobiłam, kiedy wywołał mnie na
korytarz i zaprosił na randke˛.
– Co?! – Jessica była oburzona. – Nie do wiary!
– Bez przesady – stwierdziła Kelly z us´miechem.
– Wszyscy widzieli, z˙e na kursie wpadłas´ mu w oko.
– Proponuje˛ toast. – Wendy sie˛gne˛ła po kieliszek.
– Za samocho´d Kyle’a. Oby sie˛ rozleciał w drobny mak
i jego włas´ciciel nie mo´gł wie˛cej tu przyjechac´.
Wzmianka o podro´z˙y sprawiła, z˙e Kelly pomys´lała
o przyjacio´łce.
– Co zamierzasz zrobic´ ze swoim domem, Jessico?
– zapytała. – Sprzedasz go?
– Tylko go wynajmowałys´my – odparła. – Musze˛
gdzies´ ulokowac´ wszystkie rzeczy. Nie ma sensu płacic´
czynszu, skoro nie wracam do Silverstream.
– W domu Joego na pewno zmieszcza˛ sie˛ twoje
meble. Zdaje sie˛, z˙e jest duz˙y?
– Owszem – przytakne˛ła Jessica – ale Joe mi tego nie
zaproponował, a ja nie chce˛ prosic´. Przynajmniej na
razie. Powinnam w zwia˛zku z tym poszukac´ czegos´ do
wynaje˛cia w Christchurch, ale cia˛gle odkładam to na
100
ALISON ROBERTS
po´z´niej. Musiałam zabrac´ Ricky’ego na zmiane˛ gipsu.
Załoz˙yli mu wodoodporny. Jest jasnoniebieski, a Joe
namalował na nim płomienie.
Kelly i Wendy wymieniły znacza˛ce spojrzenia.
– Wygla˛da na to, z˙e panowie s´wietnie sie˛ dogaduja˛
– stwierdziła Kelly.
– Ile czasu Joe spe˛dza z Rickym? – zapytała Wendy.
– Prawie kaz˙da˛ wolna˛ chwile˛.
– I co robia˛?
– Ricky pomaga mu reperowac´ stary samocho´d. Joe
uczy go tan´czyc´ rock’n’rolla. Poza tym bawia˛ sie˛
w piasku.
– Co? – Kelly i Wendy miały rozbawione miny.
– W ogrodzie jest go´ra piachu – wyjas´niła Jessica.
– Zbudowali tam drogi, tunele i mosty, po kto´rych
jez˙dz˙a˛ samochodzikami. Moim zdaniem Joe uwielbia te˛
zabawe˛ nie mniej niz˙ Ricky.
– Koledzy w pracy nie dadza˛ mu spokoju, kiedy
o tym usłysza˛! – Kelly us´miechne˛ła sie˛ triumfalnie.
– Nic im nie mo´w! Prosze˛! – zaniepokoiła sie˛ Jes-
sica. – Nie chce˛, z˙eby z niego kpili, bo przestanie sie˛
bawic´ z Rickym.
– Wa˛tpie˛ – stwierdziła Wendy. – Moim zdaniem
przyja˛ł role˛ ojca.
– Miła odmiana po tym twoim weterynarzu, co?
– zagadne˛ła Kelly. – Zakochałas´ sie˛ w chodza˛cym ideale.
– Na to wygla˛da – przyznała po´łgłosem Jessica.
– Mys´lisz o s´lubie? – zapytała Wendy.
– Tak. Gdyby jutro poprosił mnie o re˛ke˛, zgodziła-
bym sie˛ bez wahania. W z˙yciu na nikim tak mi nie
zalez˙ało.
101
ALISON ROBERTS
– Os´wiadczy sie˛ – stwierdziła Kelly. – Załoz˙e˛ sie˛, z˙e
na naszym naste˛pnym spotkaniu be˛dziesz sie˛ chwaliła
piers´cionkiem zare˛czynowym.
Jessica tylko sie˛ us´miechne˛ła. Nie chciała kusic´
losu, ale w duchu przyznała Kelly racje˛. Wszystko
układało sie˛ tak dobrze, z˙e była to wyła˛cznie kwestia
czasu.
Zakochani uwielbiaja˛ planowac´ przyszłos´c´. Niewaz˙-
ne, z˙e z pocza˛tku plany Joego i Jessiki były kro´tkoter-
minowe.
– Mam wolna˛ sobote˛. Chciałabys´ sie˛ wybrac´ z Ri-
ckym na tor wys´cigowy i zobaczyc´ w akcji podrasowane
auta?
Jedno spojrzenie na rozpromieniona˛ twarzyczke˛ syna
sprawiło, z˙e Jessica zrezygnowała z własnych plano´w.
– Jasne! – stwierdziła z entuzjazmem. – Masz ocho-
te˛, Ricky?
Innym razem Jessica wpadła na pomysł, jak sprawic´,
z˙eby stara willa przestała przypominac´ kawalerskie
mieszkanie, a wygla˛dała jak prawdziwy dom.
– Te gzymsy pod sufitem sa˛ s´liczne – zauwaz˙yła
– trzeba je tylko oczys´cic´ i pomalowac´.
– To powaz˙na robota. – Joe nie tryskał entuzjazmem.
– Moz˙e zaja˛c´ pare˛ miesie˛cy.
– Ale warto spro´bowac´ – nalegała Jessica. – W salo-
nie moz˙na by usuna˛c´ wykładzine˛ i wycyklinowac´ pod-
łoge˛. Na deskach znacznie lepiej sie˛ tan´czy.
Joe uczył teraz tan´ca ro´wniez˙ Jessice˛, a w domu
rozbrzmiewała głos´na muzyka i s´miech.
– Moz˙e odnowimy takz˙e drzwi? – zaproponowała
102
ALISON ROBERTS
Jessica kilka dni po´z´niej. – Wystarczy pokryc´ je ciemna˛
bejca˛ i be˛da˛ pie˛knie wygla˛dały.
– Chcesz, z˙ebys´my tu harowali latami?
– Warto sie˛ postarac´ – powto´rzyła.
Nie chodziło jej tylko o wyremontowanie domu,
zalez˙ało jej ro´wniez˙ na wspo´lnym działaniu z Joem. Ale
postanowiła zaczekac´, az˙ sam do tego dojrzeje, a tym-
czasem zaje˛ła sie˛ drobiazgami. Gdy pogoda nie po-
zwalała na prace˛ w ogrodzie, połatała zasłony.
– Wygla˛daja˛ jak nowe! – zawołał Joe z uznaniem.
– Wykorzystałam materiał z zakładu. Moja mama
była krawcowa˛. Nauczyła mnie cerowac´, gdy podrosłam
na tyle, z˙eby utrzymac´ w palcach igłe˛.
– Aha. Wiesz, z˙e mo´j mustang to kabriolet? – Joe
popatrzył na nia˛ z nadzieja˛ w oczach. – W rozkładanym
dachu ma pare˛ dziur... A nowy kosztuje fortune˛.
Nie mogła sie˛ oprzec´ jego błagalnemu spojrzeniu.
– Obejrze˛ go – obiecała. – Moz˙e da sie˛ cos´ zrobic´.
– Jestes´ boska – os´wiadczył i pocałował ja˛ namie˛t-
nie. – I masz ciało bogini.
Z rozkosza˛ poddała sie˛ jego pocałunkom.
– Kiedy musisz odebrac´ Ricky’ego ze szkoły?
– Mamy troche˛ czasu.
– Oby padało przez cały tydzien´ – wyszeptał.
Wieczorem jednak sie˛ wypogodziło i z wilgotnej
ziemi łatwiej było wyrywac´ chwasty niz˙ łatac´ dach
mustanga.
Naste˛pnego dnia pracowali w ogrodzie mie˛dzy gara-
z˙em a trzema starymi jabłoniami.
– Tutaj były dawniej grza˛dki – stwierdził Joe, przy-
gla˛daja˛c sie˛ oczyszczonej ziemi.
103
ALISON ROBERTS
– Zobacz, tu jest kawałek muru z cegieł. – Jessica
rozgarne˛ła stopa˛ wysoka˛ trawe˛.
– Racja, oddzielał te˛ cze˛s´c´ od trawnika. Teraz sobie
przypominam. Poprzedni włas´ciciel uprawiał tu pomi-
dory.
– Marze˛ o własnych warzywach. – Oczy Jessiki
zabłysły. – Moz˙e spro´bujemy?
– Jasne. Trzeba tylko wyrwac´ chwasty i zaorac´
ziemie˛. Prosta rzecz!
– I s´wietna gimnastyka. Moglibys´my na s´rodku po-
stawic´ stracha na wro´ble. Ricky’emu by sie˛ spodobał.
– Znajde˛ stare ciuchy, kto´re sie˛ do tego be˛da˛ nada-
wały.
– Naprawde˛? – Jessica starała sie˛ zachowac´ neutral-
ny ton. – Mo´wisz o tej go´rze brudo´w z sypialni?
– Sugerujesz, z˙e jestem flejtuchem? – Joe odłoz˙ył
łopate˛. – Zasłuz˙yłas´ na solidne lanie.
– Nie! – Jessica wiedziała, do czego zmierza Joe.
– Trzeba wypielic´...
Odsune˛ła sie˛ od niego i potkne˛ła o murek. Pisne˛ła
przeraz´liwie, gdy Joe rzucił sie˛ w jej strone˛, a po chwili
lez˙ała w trawie, a on na niej.
– Sa˛ rzeczy waz˙niejsze od pielenia – os´wiadczył
surowym tonem.
Do przerwanych zaje˛c´ wro´cili dopiero po dłuz˙szej
chwili.
A w z˙yciu Joego Barringtona naste˛powały kolejne
zmiany. Nigdy wczes´niej nie mys´lał, by uprawiac´ wa-
rzywa, podobnie jak nie zwracał uwagi na łuszcza˛ca˛ sie˛
farbe˛, zniszczone tapety i dziurawe zasłony. Dzie˛ki
Jessice wszystko wygla˛dało znacznie lepiej i przypomi-
104
ALISON ROBERTS
nało prawdziwy dom. Jednak pewne sprawy budziły
jego niepoko´j. Od czterech dni nawet nie zajrzał do
garaz˙u. A wczes´niej zaplanował, z˙e w tym tygodniu
załoz˙y w aucie nowy tłumik. Tymczasem okazało sie˛, z˙e
spe˛dzanie czasu z Jessica˛ i Rickym sprawia mu znacznie
wie˛ksza˛ przyjemnos´c´ niz˙ dłubanie przy samochodzie.
W pracy tez˙ zachowywał sie˛ inaczej. Po południu,
kiedy udzielali pomocy ofiarom wypadku drogowego,
Murray, partner Joego, az˙ zaniemo´wił ze zdumienia,
gdy Joe z własnej woli zaja˛ł sie˛ dzieckiem. Murray
tymczasem udzielił pomocy matce chłopca. Na szcze˛s´-
cie oboje odnies´li lekkie obraz˙enia i malec, mniej wie˛cej
w wieku Ricky’ego, szybko otrza˛sna˛ł sie˛ z przeraz˙enia.
A gdy wystartowali, całkowicie pochłone˛ły go wraz˙e-
nia, jakich dostarczał lot s´migłowcem. Joe, obserwuja˛c
jego z˙ywiołowe reakcje, postanowił, z˙e kto´regos´ dnia
zabierze na przejaz˙dz˙ke˛ Ricky’ego.
Gdy przekazali pacjento´w lekarzom, okazało sie˛, z˙e
nie maja˛ pilnych wezwan´ i Joe mo´gł odwiedzic´ Neila
Fletchera.
– Wybierasz sie˛ na spotkanie uczestniko´w kursu,
kto´re organizuje Roger? – zapytał Neil.
– Oczywis´cie, a ty?
– Chyba tez˙. Przyda mi sie˛ odrobina rozrywki. – Neil
popatrzył badawczo na Joego. – Wygla˛dasz na zadowo-
lonego, wie˛c to jednak prawda.
– Co?
– O tobie i Jess.
– A gdzie o nas słyszałes´?
Joe był zaskoczony. Z nikim nie rozmawiał o swym
prywatnym z˙yciu.
105
ALISON ROBERTS
– W szpitalu od Wendy. – Neila rozbawiło zmiesza-
nie kolegi. – Wpadłem wczoraj do Rossa, a Wendy
powiedziała cos´, co mnie zaintrygowało.
– I co?
– A wie˛c to powaz˙na sprawa – us´miechna˛ł sie˛ Neil.
– Niewykluczone. – Joe tez˙ nie potrafił ukryc´ rado-
s´ci.
– Gratuluje˛. – Neil spowaz˙niał. – Che˛tnie przyjme˛
zaproszenie.
– Na co?
– Na wieczo´r kawalerski.
– Chwileczke˛! – Joe az˙ sie˛ cofna˛ł. – Nie powto´rze˛
starego błe˛du.
– Dlaczego?
– Raz sie˛ sparzyłem na małz˙en´stwie i to mi wystar-
czy.
– Rozumiem, s´lub nie jest obowia˛zkowy. – Na
twarzy Neila odmalowało sie˛ rozczarowanie. – Szkoda.
Che˛tnie bym poszalał na wieczorze kawalerskim.
– To zorganizuj sobie własny! – zawołał triumfalnie
Joe. – Che˛tnie przyjde˛.
– Uwaz˙aj, bo wpadniesz we własne sidła – odgryzł
sie˛ Neil. – A w dzisiejszych czasach obowia˛zuje ro´wno-
uprawnienie. Me˛z˙czyzna tez˙ moz˙e zmienic´ zdanie.
– Na to bym nie liczył – prychna˛ł Joe.
Nie chciał sie˛ z˙enic´, ale wszyscy znajomi uwaz˙ali, z˙e
powinni sie˛ pobrac´ i Joe uległ presji. Po prostu chciał
zatrzymac´ Lise˛ przy sobie. Niestety, słodkie chwile
szybko sie˛ skon´czyły i dopiero teraz us´wiadomił sobie,
z˙e nigdy nie spe˛dzał z nia˛ tak wspaniale czasu jak
z Jessica˛. W ich małz˙en´stwie nie było miejsca na
106
ALISON ROBERTS
muzyke˛, taniec i s´miech. Czy nawet na pielenie ogro´dka
i zabawe˛ w go´rze piachu.
Im dłuz˙ej sie˛ nad tym zastanawiał, tym bardziej
pragna˛ł zatrzymac´ przy sobie Jessice˛. W drodze do
domu zacza˛ł sie˛ zastanawiac´ nad kolejna˛sprawa˛. Jessica
pod wieloma wzgle˛dami wydawała sie˛ staros´wiecka.
Podobało mu sie˛, z˙e dzie˛ki temu ro´z˙ni sie˛ od pewnych
siebie, natarczywych dziewczyn, z kto´rymi do tej pory
sie˛ spotykał, ale miało to swoje mankamenty. Zapewne
nie be˛dzie czekała w nieskon´czonos´c´ na os´wiadczyny?
Na mys´l, z˙e utraci swoje szcze˛s´cie, Joe wpadł w panike˛.
Gdyby zgodziła sie˛ zostac´ jego z˙ona˛, wiedziałby, z˙e
czeka ich wspaniała przyszłos´c´. Ale jes´li Jessica da mu
kosza?
Co sie˛ z nim dzieje? Nie planował os´wiadczyn, a tu
nagle boi sie˛ usłyszec´ ,,nie’’. Co z jego z˙elazna˛ zasada˛,
z˙e nigdy nie zostanie ,,wujkiem’’ lub ojczymem? Oczy-
wis´cie, jes´li oz˙eni sie˛ z Jessica˛, nie byłby ,,wujkiem’’ dla
Ricky’ego. A gdyby go adoptował, stałby sie˛ tata˛. Uznał
to rozwia˛zanie za doskonałe. Ricky jest wspaniałym
chłopcem... a ro´wnie wiele rados´ci dałyby mu własne
dzieci. Zwłaszcza gdyby nie miały takich problemo´w,
poniewaz˙ rosłyby w kochaja˛cej, pełnej rodzinie.
Sam sie˛ przestraszył tych mys´li, ale nie potrafił
od nich uciec. Z kaz˙da˛ chwila˛ stawały sie˛ coraz bardziej
pocia˛gaja˛ce. Niewykluczone, z˙e za kilka dni Joe przy-
znałby racje˛ Neilowi. Zawsze moz˙e zmienic´ zdanie.
A przed pierwszym s´lubem nie urza˛dził wieczoru ka-
walerskiego.
Ogro´d wymagał jeszcze kilku dni pracy. Trzeba było
107
ALISON ROBERTS
rozkopac´ go´re˛ kompostu, kto´ra˛Joe gromadził przez lata.
Jessica dzielnie mu w tym pomagała, ale kiedy w czwar-
tek po południu zadzwonił telefon, che˛tnie skorzystała
z okazji do przerwy i pobiegła do domu. W słuchawce
rozpoznała głos Jima Summera. Po kilku chwilach
rozmowa zeszła na tematy osobiste.
– Jak ci sie˛ układa z Joem? – zapytał lekarz.
– Doskonale, po prostu idealnie.
– Sprawiasz wraz˙enie naprawde˛ szcze˛s´liwej. Nie
zare˛czyłas´ sie˛ przypadkiem w tajemnicy przede mna˛?
– Nigdy bym sie˛ nie os´mieliła!
– Chcesz za niego wyjs´c´?
– Owszem – potwierdziła.
– A wie˛c jestes´ zakochana?
– Po uszy.
– A Joe podziela twoje uczucia?
Jessice˛ rozbawił ojcowski ton Jima. Najwidoczniej
nie zamierzał zaakceptowac´ ich zwia˛zku, dopo´ki sie˛ nie
przekona, z˙e Joe spełnia jego oczekiwania. Ucieszyła
sie˛, z˙e komus´ jeszcze zalez˙y na jej szcze˛s´ciu.
– Mys´le˛, z˙e tak – odparła. Przypomniała sobie
wyznanie miłos´ci, kto´re usłyszała z ust Joego, i jego
ciepły wzrok. S
´
wiadczyły o uczuciu, kto´re przetrwa
całe z˙ycie, a jednak ro´z˙niło sie˛ od czystej namie˛tnos´ci.
Potrafiła je odro´z˙nic´, poniewaz˙ obdarzał ja˛ jednym
i drugim. – Jestem pewna, z˙e mnie kocha – os´wiadczyła
pewnie.
– A co z Rickym?
– To jest włas´nie najwspanialsze – rzekła uszcze˛s´-
liwiona. – Moz˙na pomys´lec´, z˙e Joe jest ojcem Ri-
cky’ego.
108
ALISON ROBERTS
– Mam nadzieje˛, z˙e nie wyjdziesz za niego wyła˛cz-
nie ze wzgle˛du na synka.
– Alez˙ ska˛d! – Jessica zachichotała. – Wiem, co
robie˛. Jestem juz˙ duz˙a.
– Nie s´piesz sie˛. Nie musicie natychmiast brac´ s´lubu.
– Ale ja bym chciała – odparła. – Zawsze marzyłam
o małz˙en´stwie. A poza tym nie jestem coraz młodsza.
– W kaz˙dym razie daj mi znac´, jes´li cos´ postanowisz.
Co u was słychac´? Poszłas´ na rozmowe˛ do pogotowia?
– Tak, w kaz˙dej chwili moge˛ rozpocza˛c´ szkolenie.
Ale be˛de˛ potrzebowała pomocy w opiece nad Rickym.
– Co Joe o tym sa˛dzi?
– Jeszcze go nie zapytałam, ale mys´le˛, z˙e sie˛ che˛tnie
zgodzi.
– Nie powinnas´ sie˛ z tym s´pieszyc´. – Jim sprawiał
wraz˙enie zadowolonego. – No, chyba nareszcie ci sie˛
ułoz˙yło w z˙yciu. Nawet nie wiesz, jak sie˛ ciesze˛.
– Sama nie potrafie˛ uwierzyc´ własnemu szcze˛s´ciu.
Jes´li wyjde˛ za Joego, Ricky zyska prawdziwego ojca,
a ja be˛de˛ miała szanse˛ na prace˛ w pogotowiu. – Wes-
tchne˛ła z zadowoleniem. – Po prostu idealna sytuacja.
– Tylko zapros´cie mnie na s´lub. – Jim uznał, z˙e moz˙e
jej dac´ swoje błogosławien´stwo.
– Oczywis´cie.
– I jeszcze ostatnia sprawa: co postanowiłas´ w spra-
wie domu? Słyszałem, z˙e ktos´ chciałby go wynaja˛c´.
– A wie˛c musze˛ sie˛ szybko zdecydowac´?
– Tak. Kiedy skontaktujesz sie˛ z pania˛ Jacobs?
– Daj mi kilka dni – odparła. – W najgorszym razie
tydzien´.
109
ALISON ROBERTS
Joe opłukał dłonie pod kranem w kuchni. Przez
ostatnie dwie minuty bezczelnie podsłuchiwał rozmowe˛
telefoniczna˛ Jessiki. A wie˛c... nie jest coraz młodsza
i zawsze marzyła o małz˙en´stwie. Dobrze wie, co robi,
a najwspanialsze jest to, z˙e Joe zachowuje sie˛ jak ojciec
Ricky’ego. Na dodatek zas´ zyskała szanse˛ pracy w po-
gotowiu. Idealna sytuacja, prawda?
Joe wcale tak nie uwaz˙ał. Oczywis´cie nie wierzył, z˙e
Jessica wszystko ukartowała, aby rozwia˛zac´ swoje prob-
lemy. Znał ja˛na tyle dobrze, by nie miec´ wa˛tpliwos´ci, z˙e
szczerze go kocha. Ro´wnie che˛tnie pomo´głby jej
w zmianie pracy. Niepokoił go tylko Ricky. Jak daleko
posunie sie˛ Jessica, aby zwie˛kszyc´ szanse syna?
Przypomniał sobie rozmowe˛ na temat chłopca pod
koniec pierwszego tygodnia pobytu Jessiki w jego
domu. Szczego´lnie zapamie˛tał trzy jej wypowiedzi:
,,Tak bardzo kocham Ricky’ego. Zalez˙y mi wyła˛cznie
na jego dobru. Zrobiłabym wszystko, z˙eby mu pomo´c.’’
Jak daleko posunie sie˛, robia˛c ,,wszystko’’? A jes´li
dobro Ricky’ego nie be˛dzie sie˛ pokrywało z potrzebami
Joego? Czy Jessica zawsze be˛dzie stawiała syna na
pierwszym miejscu? Joe nie chciał byc´ dodatkiem do jej
z˙ycia. Jak ma sie˛ przekonac´, czy pokochała go dla niego
samego, czy tez˙ moz˙e szuka jedynie doskonałego ojca
dla chłopczyka?
Postanowił sie˛ o tym przekonac´, proponuja˛c Jessice
kro´tkie rozstanie z Rickym.
– Wyjedz´my gdzies´ na kilka dni – powiedział. – Zro´b-
my sobie wakacje we dwoje.
– Nie mam z kim zostawic´ syna.
– Popros´ Kelly i jej matke˛, albo Wendy.
110
ALISON ROBERTS
– Nie znaja˛ go.
– Ja tez˙ go ledwie znałem, a che˛tnie zgodziłas´ sie˛,
z˙ebym sie˛ nim zaja˛ł.
– To co innego, Ricky z toba˛rozmawiał i cie˛ polubił.
– Ska˛d wiesz, z˙e nie polubi matki Kelly? Moz˙e
te˛skni za babcia˛ bardziej, niz˙ to okazuje.
– Chodziło ro´wniez˙ o pogrzeb. – Jessica jakby nie
słyszała uwagi Joego. – Wolałam mu oszcze˛dzic´ trud-
nych przez˙yc´. A teraz nie ma waz˙nego powodu, z˙eby
zakło´cac´ jego codziennos´c´, zwłaszcza z˙e tak dobrze
idzie mu w szkole.
Joe poczuł przygne˛bienie, lecz wiedział, z˙e musi raz
na zawsze uzyskac´ odpowiedz´.
– A gdybys´my zabrali Ricky’ego ze soba˛?
Na twarzy Jessiki pokazał sie˛ radosny us´miech.
– Naprawde˛ moglibys´my? Nie be˛dzie ci przeszka-
dzał? – Natychmiast rzuciła mu sie˛ na szyje˛. – Och, Joe,
tak cie˛ kocham!
– Gdzie piers´cionek? – spytała z˙artobliwym tonem
Kelly, ale w jej oczach widac´ było troske˛. – Joe jeszcze
nie zdobył sie˛ na os´wiadczyny?
Jessica smutno pokre˛ciła głowa˛.
– Mys´lałam, z˙e to zrobi – westchne˛ła. – Opowiedzia-
łam mu o rozmowie kwalifikacyjnej w pogotowiu.
Wspominałam ci o tym, Wendy?
– Tak, to wspaniała wiadomos´c´ – odparła przyjacio´ł-
ka. – S
´
wietnie sie˛ nadajesz do tej pracy.
– Zacze˛łam sie˛ zastanawiac´, czy nie powinnam po-
czekac´, poniewaz˙ ostatnio wiele zmieniło sie˛ w z˙yciu
Ricky’ego. Musze˛ znalez´c´ dla niego nowa˛ szkołe˛.
111
ALISON ROBERTS
W szkole specjalnej moga˛ go zatrzymac´ jeszcze tylko
dwa tygodnie. I tak spe˛dził tam wie˛cej czasu niz˙ inne
dzieci. No i jeszcze sprawa domu. Nie wspomniałam
o tym Joemu, ale dzwonił do mnie Jim i musze˛ przenies´c´
swoje rzeczy. – Westchne˛ła. – Joe nie zaproponował,
z˙ebys´my na stałe z nim zamieszkali, ale tez˙ nie sugero-
wał, z˙ebys´my sie˛ wyprowadzili. Nie rozumiem, co sie˛
dzieje.
– A ja wiem – odrzekła Kelly. – Boi sie˛ zaangaz˙o-
wania. Klasyczne objawy. Na dodatek ma za soba˛ nie-
udane małz˙en´stwo. Ale nie martw sie˛. W kon´cu zoba-
czy, z˙e z toba˛ be˛dzie zupełnie inaczej.
– Nie jestem pewna. – Jessica wygla˛dała na przeje˛ta˛.
– Chyba chce sie˛ wycofac´. Tym razem nie zapropono-
wał, z˙e posiedzi z Rickym, kiedy powiedziałam mu
o naszych planach na wieczo´r.
– I co? – Kelly zbagatelizowała niepoko´j przyjacio´-
łki. – Umo´wiłys´my sie˛ na lunch i jemy pyszne taco.
– Dzwonił do ciebie Roger? – spytała Wendy. – Or-
ganizuje w winiarni spotkanie uczestniko´w naszego
kursu.
– Tak, dzwonił – odparła Jessica. – Be˛dzie chyba
fajnie. Joe chce sie˛ wybrac´, a ja tez˙ che˛tnie spotkam sie˛
ze wszystkimi.
– Moz˙e Kyle przyjedzie. – Kelly zerkne˛ła na Wendy,
kto´ra głos´no je˛kne˛ła.
– I bez niego mam dos´c´ problemo´w.
– A włas´nie! – Jessica oderwała sie˛ od własnych
zmartwien´. – Czy policja złapała włamywacza, kto´ry
buszował w twoim mieszkaniu?
– Wcale im na tym nie zalez˙y. Na szcze˛s´cie nie
112
ALISON ROBERTS
zgine˛ło nic cennego. Włas´ciwie nie moge˛ tylko znalez´c´
jednego naszyjnika.
– Na mys´l o tym, z˙e jakis´ typ miałby grzebac´
w moich rzeczach i dotykac´ bielizny, robi mi sie˛
niedobrze – stwierdziła Jessica.
– Choc´ wszystko uprałam, nadal dziwnie sie˛ czuje˛
– przyznała Wendy. – Miałam kilka głuchych telefo-
no´w.
– Tak?
– Pewnie zwyczajne pomyłki. Podnosiłam słuchaw-
ke˛, mo´wiłam ,,halo’’, i po chwili milczenia ktos´ przery-
wał poła˛czenie.
– Cze˛sto sie˛ zdarzały? – Kelly zmarszczyła brwi.
– Tylko dwa razy. – Wendy przesuwała jedzenie po
talerzu. – Chyba jestem przewraz˙liwiona. Przygne˛bia
mnie stan Rossa.
– Musisz sie˛ troche˛ rozerwac´ – stwierdziła Kelly.
– Wybierasz sie˛ na to spotkanie w winiarni?
– Chciałabym. – Wendy odsune˛ła talerz. – Ros-
sowi tez˙ dobrze zrobi znalezienie sie˛ ws´ro´d ludzi.
S
´
wietnie sobie radzi na wo´zku i wkro´tce maja˛ go
wysłac´ do os´rodka rehabilitacyjnego, z˙eby odzyskał
niezalez˙nos´c´.
– Be˛dzie mu trudniej, jes´li przy pierwszej wyprawie
w s´wiat znajdzie sie˛ ws´ro´d oso´b, kto´re były s´wiadkami
jego wypadku.
– Nieprawda, wszyscy otoczymy go serdecznos´cia˛.
Przeciez˙ nie uniknie kontakto´w z innymi. A tymczasem
zamyka sie˛ w sobie i popada w coraz wie˛ksza˛ depresje˛.
Pokło´cilis´my sie˛ o to wczoraj. Gdybym nie pracowała
na ortopedii, juz˙ bym straciła cierpliwos´c´ i przestała sie˛
113
ALISON ROBERTS
nim przejmowac´. – Usta Wendy zadrz˙ały. – A jes´li nasz
zwia˛zek sie˛ rozleci?
Wendy do tej pory zwykle tryskała entuzjazmem,
wie˛c Kelly i Jessica wymieniły zatroskane spojrzenia.
– Nie wolno ci tak mys´lec´! – rzekła Jessica. – Prze-
ciez˙ naprawde˛ sie˛ kochacie i Ross w kon´cu zauwaz˙y
twoja˛ miłos´c´.
– A trudnos´ci jeszcze bardziej was do siebie zbliz˙a˛.
– On twierdzi, z˙e nie mamy przyszłos´ci. I nigdy nie
zgodzi sie˛ na s´lub, gdyby miał pojechac´ do ołtarza na
tym cholernym wo´zku. – W oczach Wendy pojawiły sie˛
łzy, ale szybko sie˛ opanowała. – Nie chce˛ teraz nawet
o tym mys´lec´. Lepiej zaja˛c´ sie˛ planowaniem s´lubu
Jessiki i Joego.
– Chyba sie˛ na to nie zanosi – powiedziała przy-
gne˛biona Jessica.
– Wez´ sprawy we własne re˛ce – poradziła Kelly.
– Jak? Joe miał wiele okazji. Wyznał, z˙e mnie kocha
i nie wyobraz˙a sobie z˙ycia bez mnie. Po prostu nie chce
mi niczego obiecywac´. Moz˙e nawet nie zamierza sie˛ ze
mna˛ oz˙enic´.
– Zgodziłabys´ sie˛ mieszkac´ z nim bez s´lubu?
– Bo ja wiem? – Jessica wzruszyła ramionami.
– Jestem z nim absolutnie szcze˛s´liwa. Ale potrzebuje˛
s´lubu, aby poczuc´ sie˛ bezpieczna. W przeciwnym razie
zawsze be˛de˛ sie˛ martwiła, z˙e nasz zwia˛zek znaczy dla
mnie wie˛cej niz˙ dla niego. Poza tym Ricky tez˙ musi
zyskac´ pewnos´c´, z˙e Joe juz˙ na zawsze pozostanie w jego
z˙yciu.
– S
´
wietnie cie˛ rozumiem – stwierdziła Wendy. –
Gdybys´my z Rossem byli małz˙en´stwem, łatwiej prze-
114
ALISON ROBERTS
trwalibys´my cie˛z˙kie chwile. Nie mo´głby teraz bagateli-
zowac´ naszego zwia˛zku i uwaz˙ac´, z˙e to niewaz˙na
sprawa. Małz˙en´stwo to nie przelewki.
– Poza tym od zawsze marzyłam o uroczystym
s´lubie – przyznała nies´miało Jessica. – O białej sukni,
konfetti i pamia˛tkowych zdje˛ciach.
– W takim razie wszystko zalez˙y od ciebie – rzekła
Kelly z naciskiem. – Przejmij inicjatywe˛ i postaraj sie˛
spełnic´ swoje marzenia.
– Jak?
– Os´wiadcz mu sie˛.
– Nigdy tego nie zrobie˛! – zawołała Jessica.
– Czemu nie? Przeciez˙ tego pragniesz. Moz˙e Joe tez˙.
Jest tylko jeden sposo´b, aby sie˛ przekonac´, chyba z˙e
wolisz czekac´ i sie˛ martwic´.
– A jes´li odmo´wi?
– Raczej sie˛ zgodzi, zwłaszcza jes´li wie, jakie to dla
ciebie waz˙ne.
– Musisz sie˛ przekonac´, co on na ten temat mys´li
– przyznała Wendy. – Ze wzgle˛du na Ricky’ego i siebie
sama˛. Przyznaj, Jess, z˙e cze˛sto martwisz sie˛ bez po-
wodu.
– Teraz mam powo´d: os´wiadczyny. – Jessica lekko
zbladła. – Chyba nie wystarczy mi odwagi.
– Wystarczy, nie ma obawy – zache˛cała ja˛ Kelly.
– Jestes´ silna i musisz uwierzyc´ w siebie.
– I w Joego – dodała Wendy. – Jes´li go kochasz,
potrafisz mu zaufac´. A jez˙eli on kocha ciebie ro´wnie
mocno, jak ty jego, zdoła pozbyc´ sie˛ oporo´w przed
małz˙en´stwem.
– A co, jez˙eli mnie tak bardzo nie kocha?
115
ALISON ROBERTS
– Chyba be˛dzie lepiej, z˙ebys´ sie˛ teraz o tym prze-
konała?
Jessica popatrzyła na przyjacio´łki i głe˛boko ode-
tchne˛ła.
– Macie racje˛. Musze˛ sie˛ dowiedziec´. – Stanowczo
skine˛ła głowa˛. – I zrobie˛ to. Os´wiadcze˛ sie˛ Joemu.
– Kiedy?
– Jak najszybciej – odrzekła zdecydowanym gło-
sem. – Zanim strace˛ odwage˛... Moz˙e nawet zrobie˛ to
dzis´ wieczorem.
116
ALISON ROBERTS
ROZDZIAŁ O
´
SMY
Decyzja została podje˛ta.
Jessica z łatwos´cia˛potrafiłaby znalez´c´ tysia˛c preteks-
to´w, by zmienic´ zdanie, ale postanowiła przełamac´ le˛k.
Uspokoiła sie˛, porza˛dkuja˛c dom i szczego´lnie starannie
przygotowuja˛c posiłek. Upiekła udziec jagnie˛cy z roz-
marynem, zrobiła purée ziemniaczane, a Ricky pomo´gł
jej łuskac´ groszek. Chyba wyczuł, z˙e dzis´ matka oczeku-
je od niego poprawnego zachowania, bo bez protesto´w
umył sie˛ przed snem. Jak zwykle zasna˛ł, nim Jessica
doczytała do kon´ca bajke˛. Joe w tym czasie posprza˛tał
kuchnie˛ i czekał na Jessice˛, aby razem dopili wino
otwarte do kolacji.
Miała nadzieje˛, z˙e smaczny posiłek i dobre wino
wprawia˛ Joego w s´wietny nastro´j i z˙yczliwie przyjmie
propozycje˛, kto´ra˛ zamierzała mu złoz˙yc´. Jednak nie
potrafiła zacza˛c´. Zerkne˛ła na niego nies´miało. Przeciez˙
nie moz˙e zapytac´ go prosto z mostu? Wypiła troche˛ wina
i podniosła na Joego wzrok.
– W cia˛gu najbliz˙szych paru dni musze˛ podja˛c´ waz˙-
ne decyzje – wykrztusiła.
– Naprawde˛? – Us´miechna˛ł sie˛ bez przekonania.
Przez cały wieczo´r panowało mie˛dzy nimi napie˛cie.
Joe doskonale wiedział, co Jessica zamierza zrobic´
i jakie motywy nia˛ kieruja˛, wie˛c dobra kolacja nie
sprawiła mu przyjemnos´ci. Nabrał juz˙ wprawy w ig-
norowaniu aluzji, kto´rych ostatnio Jessica mu nie szcze˛-
dziła. Nie skomentował jej pro´b znalezienia mieszkania
i nowej szkoły dla Ricky’ego. Milczał, gdy zadzwoniła
do pani Jacobs w Silverstream, by poinformowac´ o swo-
ich planach. Wiedział, z˙e w kon´cu postawi sprawe˛
jasno i chciał sie˛ wreszcie dowiedziec´, czego od niego
oczekuje.
– Ktos´ chce wynaja˛c´ mo´j dom w Silverstream – oz-
najmiła. – Musze˛ sie˛ spakowac´ i zabrac´ swoje rzeczy.
– Masz z tym problem?
– Owszem, jes´li nie znajde˛ nowego lokum.
– Przewiez´ je tutaj, na pewno sie˛ zmieszcza˛ – za-
proponował Joe.
– Nie moge˛ tego zrobic´!
– Czemu?
– Bo nie jestes´my... Poniewaz˙ mieszkam tu z Ri-
ckym jedynie tymczasowo – dokon´czyła pos´piesznie.
– A gos´cie nie przywoz˙a˛ ze soba˛ mebli.
– Wiesz dobrze, z˙e jestes´ dla mnie kims´ wie˛cej niz˙
tylko zwykłym gos´ciem.
– Mam nadzieje˛... – Us´miechne˛ła sie˛ zdenerwowa-
na. Sprawa okazała sie˛ znacznie trudniejsza, niz˙ sa˛dziła.
A moz˙e Joe celowo komplikuje jej zadanie? – Problem
w tym, z˙e Ricky bardzo cie˛ polubił. Z kaz˙dym kolejnym
dniem wie˛z´ mie˛dzy wami sie˛ pogłe˛bia. I jes´li przywioze˛
tu nasze meble, uzna, z˙e zostajemy, a przy rozstaniu
serce mu pe˛knie.
– Chcesz go sta˛d zabrac´? – Joe nie odrywał wzroku
od jej twarzy. A wie˛c jak zwykle na pierwszym miejscu
stawia syna.
118
ALISON ROBERTS
– Oczywis´cie, z˙e nie! – Wyraz´nie sie˛ przeje˛ła. – Ko-
cham cie˛, chce˛ byc´ z toba˛, ale...
– Ale co?
– Nigdy nie rozmawialis´my o przyszłos´ci i o na-
szych oczekiwaniach.
– A czego chcesz? – zapytał Joe.
– Byc´ z toba˛. – Zaczerpne˛ła głe˛boko powietrza. –
Nie przypuszczałam, z˙e miłos´c´ moz˙e byc´ ro´wnie pie˛kna
i nie wyobraz˙am sobie, z˙e mogłabym pokochac´ kogos´
innego. Jestes´ wspaniałym człowiekiem. Cenie˛ twoja˛
dobroc´ i poczucie humoru. Umiesz zrobic´ wiele rzeczy,
znakomicie tan´czysz i doskonale sprawdzasz sie˛ w pra-
cy. Podziwiam to, jak zaakceptowałes´ Ricky’ego, cho-
ciaz˙ podobno nie cierpisz dzieci. I... – spus´ciła wzrok –
uwielbiam, kiedy sie˛ ze mna˛ kochasz i sprawiasz, z˙e
jestem szcze˛s´liwa, nawet kiedy mnie nie dotykasz. –
Spojrzała mu prosto w oczy. – Wystarczy mi samo
przebywanie z toba˛. Chce˛ spe˛dzic´ z toba˛ całe z˙ycie.
Chce˛... – Nabrała powietrza. – Joe, oz˙enisz sie˛ ze mna˛?
– Nie odrywała od niego wzroku, chociaz˙ wiele ja˛ to
kosztowało. – Prosze˛ – dodała.
Joe milczał, a Jessice sie˛ wydawało, z˙e mijaja˛ wieki.
– Czemu małz˙en´stwo jest dla ciebie takie waz˙ne?
– spytał w kon´cu. – Dlaczego nie odpowiada ci obecny
układ?
– Nie planowalis´my, z˙e be˛dziemy razem, i dlatego
zawsze be˛de˛ sie˛ tutaj czuła jak gos´c´. Brakuje mi po-
czucia stałos´ci i zaangaz˙owania. Chciałabym wiedziec´,
z˙e naprawde˛ zalez˙y ci na mojej obecnos´ci.
– Niczego innego nie pragne˛.
– Ale nie chodzi tylko o mnie – dodała Jessica,
119
ALISON ROBERTS
niecałkiem zgodnie z prawda˛. – Trzeba tez˙ wzia˛c´ pod
uwage˛ Ricky’ego.
– A wie˛c to tak. – Ton Joego sugerował, z˙e wreszcie
przeszli do sedna sprawy.
Jessica zmarszczyła brwi. W tym momencie przypo-
mniał sie˛ jej Chris, kto´ry wprost zaz˙a˛dał, aby porzuciła
własne dziecko. Joe chyba nie be˛dzie tego od niej
wymagał?
– Ricky stanowi przeszkode˛ dla naszego zwia˛zku?
– zapytała cicho.
Joe milczał, co wywołało w niej niepoko´j.
– Kogo ty naprawde˛ szukasz, Jess? – odezwał sie˛
wreszcie. – Me˛z˙a? A moz˙e raczej ojca dla swojego
syna?
Wpatrywała sie˛ w niego z napie˛ciem. Nie podobał jej
sie˛ chłodny wyraz maluja˛cy sie˛ na jego twarzy. Poczuła,
jakby Joe przewidział przebieg ich rozmowy i juz˙
wczes´niej podja˛ł decyzje˛. Zdumiało ja˛ podejrzenie, z˙e
szukała w nim kogos´ innego niz˙ z˙yciowego partnera.
– Pragne˛ tylko ciebie – wyja˛kała. – Kocham cie˛,
przeciez˙ o tym wiesz.
– A gdybym nie chciał byc´ ojcem Ricky’ego? Nigdy
nie marzyłem o tej roli i nie potrafie˛ jej spełniac´.
– Wystarczy, z˙e be˛dziesz soba˛. – Us´miechne˛ła sie˛
zache˛caja˛co. – Cudownie sie˛ opiekujesz Rickym, a on
cie˛ uwielbia.
– Zakochałas´ sie˛ we mnie od pierwszego wejrzenia,
czy dopiero kiedy sie˛ przekonałas´, z˙e dogaduje˛ sie˛
z twoim synem?
Przypomniała sobie chwile˛, w kto´rej zrozumiała, jak
bardzo go kocha: gdy uczył Ricky’ego tan´czyc´. Jego
120
ALISON ROBERTS
podejs´cie do chłopca było nieodła˛czna˛ cecha˛jego chara-
kteru. I to takz˙e bardzo ja˛ w nim urzekło.
– Ricky zawsze był z nami – odparła. – Jest cze˛s´cia˛
mnie, waz˙nym elementem mojego z˙ycia.
– Nie potrafiłabys´ go zostawic´ nawet na kilka dni,
z˙eby spe˛dzic´ je ze mna˛?
– Ale... – Jessica zrozumiała, z˙e Joe, proponuja˛c
wspo´lny wyjazd, poddał ja˛ pro´bie. Miał wa˛tpliwos´ci
co do kieruja˛cych nia˛ motywo´w, a ona nie zdała eg-
zaminu.
– Kiedy nasz zwia˛zek rzeczywis´cie sie˛ zacza˛ł?
– spytał Joe z westchnieniem. – Powiem ci. W dniu,
w kto´rym Ricky zrobił ksia˛z˙eczke˛ o samochodach. Tak
sie˛ ucieszyłas´ z jego poste˛po´w w szkole, z˙e postanowiłas´
przenies´c´ sie˛ do Christchurch.
Nie, zaprzeczyła w mys´lach. To stało sie˛ w dniu, gdy
utona˛ł mały Ben, a ja˛ poruszyła do głe˛bi rozpacz Joego
i wyznała mu miłos´c´. On tymczasem mo´wił o tym tak,
jakby dała mu swoje ciało w formie zaliczki na poczet
czynszu, skoro zamierza pozostac´ w jego domu na
dłuz˙ej. Sprowadził ich zwia˛zek do wymiany handlowej
i Jessice˛ ogarna˛ł gniew.
– Chciałam poszukac´ mieszkania – rzuciła z gory-
cza˛. – To ty mo´wiłes´, z˙e nie ma pos´piechu.
– Bo nie ma. Twierdze˛ tylko, z˙e z jednego powodu
postanowiłas´ zatrzymac´ sie˛ u mnie, a z innego zdecydo-
wałas´ sie˛ ze mna˛sypiac´. A teraz musisz przenies´c´ gdzies´
meble, wie˛c proponujesz mi s´lub.
– Sugerujesz, z˙e wszystko ukartowałam! I podste˛-
pem skłoniłam cie˛, z˙ebys´ robił rzeczy, na kto´re nie masz
ochoty. Przeciez˙ to ty wymys´liłes´, z˙e zaopiekujesz sie˛
121
ALISON ROBERTS
Rickym. I ty namo´wiłes´ mnie na pozostanie, kiedy
wro´ciłam z pogrzebu.
– Bez najmniejszego trudu zdołałem cie˛ przekonac´
– rzekł po´łgłosem. Wprawdzie sam nie wierzył w to, co
sugerował, ale postanowił ujawnic´ wszystkie swoje
wa˛tpliwos´ci.
– Powiedziałes´, z˙e mnie kochasz. – Jessica była zdu-
miona. – Chodziło ci tylko o seks?
– Nie. – Pokre˛cił przecza˛co głowa˛. – Naprawde˛ cie˛
kocham i na tym polega problem, nie sa˛dzisz?
– Czemu?
– Poniewaz˙ nie jestem pewny, czy podzielasz moje
uczucia. I dlatego nie moge˛ sie˛ z toba˛ oz˙enic´.
– Kocham cie˛ ro´wnie mocno, jak ty mnie.
– Ska˛d mam o tym wiedziec´? Jak miałbym sie˛
przekonac´, z˙e jestes´ ze mna˛, chcesz spe˛dzic´ u mojego
boku reszte˛ z˙ycia?
– Uwierz w moje słowa.
– Ach, słowa. – Jego spojrzenie zmroziło ja˛ do
szpiku kos´ci. – Byc´ moz˙e juz˙ uwierzyłem w cos´ innego,
co mi powiedziałas´.
– W co?
– Kochasz Ricky’ego tak bardzo, z˙e zrobiłabys´
wszystko, z˙eby mu pomo´c. Jak daleko sie˛ posuniesz?
Zakochałabys´ sie˛ w me˛z˙czyz´nie, kto´ry zapowiada sie˛ na
dobrego ojca? I potrafił sie˛ dogadac´ z Rickym, chociaz˙
ten nie ufa obcym?
– Nie zakochałam sie˛ w tobie, poniewaz˙ mo´j syn cie˛
polubił!
– A czułabys´ do mnie to samo, gdyby mnie zniena-
widził? I na mo´j widok robił dzika˛ awanture˛?
122
ALISON ROBERTS
– Wtedy nie mielibys´my okazji bliz˙ej sie˛ poznac´.
Ale stało sie˛ inaczej i pokochałam cie˛. To nie ma nic
wspo´lnego z Rickym.
– Na pewno?
Zapadła wymowna cisza. Oczywis´cie, z˙e wszystko
ła˛czy sie˛ z Rickym. Chłopiec musi byc´ cze˛s´cia˛ ich
zwia˛zku.
– Co jest dla ciebie najwaz˙niejsze, Jess? Bycie ze
mna˛, czy otoczenie syna najlepsza˛ opieka˛?
– Obie sprawy sa˛ ro´wnie waz˙ne.
– A gdyby nasz zwia˛zek mu nie słuz˙ył?
– Jednak słuz˙y.
– Ale gdyby szkodził?
– Wtedy... nie mogłabym z toba˛ z˙yc´. – Jessica
uniosła głowe˛. – Nie zwia˛z˙e˛ sie˛ z me˛z˙czyzna˛, kto´ry
wymaga ode mnie porzucenia syna. Ricky to cze˛s´c´
mojego z˙ycia – dodała dobitnie. – Cze˛s´c´ mnie samej.
– I na tym polega problem.
– Co to znaczy?
– Z
˙
yjesz tylko dla niego. Ricky wymusza na tobie
okres´lone decyzje. Nie jestes´ niezalez˙na, dlatego on tez˙
nie jest samodzielny. Moim zdaniem wie˛kszos´c´ prob-
lemo´w Ricky’ego wynika z tego, z˙e obie z matka˛
wychowałys´cie go tak, a nie inaczej.
– Nie mieszaj do tego mojej matki – ostrzegła
Jessica. – Nie znasz sie˛ na tych sprawach. Ricky cierpi
na autyzm. Specjalis´ci stwierdzili to, gdy miał dwa lata.
– Lekarze czasem stawiaja˛ błe˛dne diagnozy – os´wia-
dczył spokojnie. – Owszem, Ricky nie radzi sobie
w grupie i niekto´re jego reakcje przypominaja˛ zachowa-
nie dzieci autystycznych, ale moim zdaniem jego stan
123
ALISON ROBERTS
moz˙e ulec poprawie i ktos´ za szybko przyczepił mu
etykietke˛. Uwaz˙am, z˙e trzymałys´cie go pod kloszem
i przytłoczyłys´cie go wasza˛ nadmierna˛ opieka˛. Nic
dziwnego, z˙e juz˙ we wczesnym dziecin´stwie nie potrafił
porozumiewac´ sie˛ z innymi. Załoz˙e˛ sie˛, z˙e gdy usłysza-
łys´cie o jego chorobie, jeszcze bardziej go odizolowały-
s´cie od s´wiata.
– Jakim prawem nas krytykujesz? – Teraz naprawde˛
sie˛ zezłos´ciła. – Przeciez˙ nie chcesz miec´ dzieci.
– Owszem, ale widze˛, ile odrobina samodzielnos´ci
dała Ricky’emu i jak wiele osia˛gna˛ł w kro´tkim czasie,
gdy był traktowany normalnie. Na tym chyba polega
rodzicielstwo? Pomo´c dziecku uzyskac´ niezalez˙nos´c´.
Wspierac´ je, kochac´ i chronic´, ale nie trzymac´ na siłe˛
pod kloszem, bo nigdy nie zdoła dorosna˛c´.
– Ska˛d wiesz? Nie jestes´ ojcem.
– Wiem, czego mi brakowało w dziecin´stwie – od-
parł spokojnie. – I czego potrzebuje Ricky. Ty tez˙ chyba
zdajesz sobie z tego sprawe˛ i byc´ moz˙e dlatego zalez˙y ci
na mojej obecnos´ci w jego z˙yciu.
– S
´
wietnie sobie radzilis´my bez ciebie. – Jessica
była zbyt rozgniewana, aby przyznac´ mu racje˛. – I jes´li
be˛dzie trzeba, damy sobie rade˛ bez ciebie.
– Nie musicie – tłumaczył cierpliwie. – Przeciez˙ was
nie wyganiam, tylko nie moge˛ sie˛ z toba˛oz˙enic´. Zmienie˛
zdanie, jes´li sie˛ przekonam, z˙e bardziej zalez˙y ci na
mnie, niz˙ na znalezieniu ojca dla Ricky’ego.
– Jakim cudem, jes´li nie wierzysz w moje zapew-
nienia?
– Nie wiem – odparł. – Moz˙e potrzebuje˛ wie˛cej
czasu.
124
ALISON ROBERTS
– Mys´lisz, z˙e to włas´ciwa decyzja? – spytała z poga-
rda˛ w głosie. – Mam czekac´, kiedy ty be˛dziesz spraw-
dzał, kto´ry z was jest dla mnie waz˙niejszy? – Jessica
z trudem zachowywała spoko´j. – Po prostu mi nie ufasz,
co moim zdaniem oznacza, z˙e mnie nie kochasz. Od
me˛z˙czyzny mojego z˙ycia oczekuje˛ innego rodzaju miło-
s´ci.
– A wie˛c nie zostaniesz ze mna˛?
– Jak sobie teraz wyobraz˙asz nasz zwia˛zek? Przez
ciebie wspo´lne mieszkanie stało sie˛ niemoz˙liwe.
– Stawiasz mi ultimatum, Jess? – spytał z kamienna˛
twarza˛. – S
´
lub albo rozstanie?
– Mys´le˛, z˙e małz˙en´stwo w ogo´le nie wchodzi w gre˛.
– Jessica wstała. – I tak by sie˛ nam nie ułoz˙yło. Jestem
matka˛ Ricky’ego. Nie moz˙esz ode mnie z˙a˛dac´, z˙e stane˛
sie˛ kims´ innym.
– Wcale tego nie oczekuje˛ – warkna˛ł Joe. – Ale nie
zgadzam sie˛ na role˛ pomocnika. Opiekuna dziecka
potrzebnego ci, abys´ zrobiła kariere˛.
– Kariere˛? O co ci chodzi?
– Chcesz pracowac´ w pogotowiu, prawda? Byłoby ci
o wiele łatwiej, gdyby ktos´ zaja˛ł sie˛ synem. A od me˛z˙a
mogłabys´ wymagac´ wie˛cej niz˙ od kochanka.
Niestety, w oskarz˙eniach Joego tkwiło ziarno praw-
dy. Jessica kochałaby go nawet gdyby nie miała dziecka.
Ale wie˛z´ Ricky’ego z Joem stanowiła dodatkowa˛ zalete˛
i sprawiała, z˙e ich zwia˛zek wydawał sie˛ wre˛cz idealny.
Poza tym Jessica rzeczywis´cie chciała pracowac´ w po-
gotowiu i Joe mo´gł jej w tym pomo´c. Szkoda, z˙e jej
wszystkie plany włas´nie legły w gruzach, a zwia˛zek
okazał sie˛ daleki od ideału.
125
ALISON ROBERTS
– Jutro odwioze˛ Ricky’ego do domu – oznajmiła
Jessica drewnianym głosem. Pomys´lała, z˙e musi go sta˛d
zabrac´, nim sytuacja stanie sie˛ nie do zniesienia. – I tak
miałam pojechac´ do Silverstream załatwic´ sprawy. Obo-
je potrzebujemy czasu do zastanowienia.
Wprawdzie Joe kwestionował motywy Jessiki, ale
teraz przestraszył sie˛ nie na z˙arty.
– Nie chce˛, z˙ebys´ odchodziła. Musimy porozmawiac´.
– O czym tu wie˛cej mo´wic´? Mam ci dowies´c´, z˙e nie
biore˛ pod uwage˛ twojego stosunku do Ricky’ego. Prze-
ciez˙ to dla mnie bardzo waz˙ne, z˙e mo´głbys´ stac´ sie˛ jego
ojcem. I nic tego nie zmieni.
Racja, a Joe nigdy sie˛ nie przekona, czy to stanowiło
najistotniejszy element ich relacji. Nie potrafił sie˛ z tym
pogodzic´, ani tez˙ oprzec´ na takiej podstawie małz˙en´st-
wa. Tymczasem Jessice zalez˙ało na s´lubie i nie zamie-
rzała usta˛pic´. Po co´z˙ wie˛c dalej nalegac´, aby została?
Ona ma racje˛. Rozmowa do niczego nie prowadzi.
I Jessica bez słowa opus´ciła kuchnie˛.
Nie zrobił nic złego. Dlaczego wie˛c czuł sie˛ jak
skon´czony łajdak? Moz˙e z powodu upartego milczenia
Jessiki, gdy naste˛pnego dnia pakowała rzeczy? Albo
napadu agresji Ricky’ego, gdy polecono mu, aby zebrał
samochodziki z piaskownicy i podłogi w salonie. Prze-
raz´liwe piski chłopca sprawiły, z˙e Joe zapomniał o wa˛t-
pliwos´ciach, kto´rego dre˛czyły go przez cała˛ noc, i roz-
złos´cił sie˛ na Jessice˛, bo z jej winy wszyscy znalez´li sie˛
w impasie. A wyz˙ył sie˛ na malcu.
– Na litos´c´ boska˛ – warkna˛ł Joe. – Uspoko´j sie˛,
Ricky, i ro´b, co ci kaz˙a˛.
126
ALISON ROBERTS
Chłopiec natychmiast zamilkł i zacza˛ł sie˛ kołysac´, co
było znacznie gorsze od krzyku. Joe przykucna˛ł obok
malca i włoz˙ył kilka samochodziko´w do przyniesionego
przez Jessice˛ pudełka po butach.
– Przepraszam cie˛, kolego – powiedział. – Obiecuje˛,
z˙e niedługo sie˛ spotkamy.
Ricky nawet na niego nie spojrzał i Joemu przypo-
mniało sie˛ ich pierwsze spotkanie. Nic dziwnego, z˙e
ktos´ kiedys´ uznał go za dziecko autystyczne.
Jessica juz˙ wielokrotnie radziła sobie z podobna˛
sytuacja˛. Wzie˛ła synka na re˛ce i umies´ciła w samo-
chodowym foteliku. Przy poz˙egnaniu ledwie spojrzała
na Joego, wzbudzaja˛c w nim jeszcze wie˛ksze poczucie
winny.
W pracy tez˙ nie było lepiej. Gdy Kelly zapytała, czy
wszystko jest w porza˛dku, uciekł, zanim poruszyła
bardziej osobiste sprawy. Do kon´ca dnia pocieszał sie˛,
z˙e w domu przynajmniej sie˛ rozluz´ni i popracuje przy
mustangu, a nie be˛dzie marnował czasu na zmywanie,
sprza˛tanie i głupie zabawy w piaskownicy. Postanowił
urza˛dzic´ sobie impreze˛, po drodze kupił pizze˛ i piwo.
Tymczasem pusty dom wydał mu sie˛ niepokoja˛co
cichy. Mine˛ły trzy dni i stał sie˛ obcy, a na dodatek unosił
sie˛ w nim nieprzyjemny zapach. Joe wycia˛gna˛ł duz˙y,
plastikowy worek na s´mieci i zgarna˛ł z kuchennego
stołu stos pudełek po pizzy. Naste˛pnie wyrzucił go´re˛
puszek po piwie. Postanowił skon´czyc´ na jakis´ czas
z alkoholem, bo z jego winy nie chodził wieczorami do
garaz˙u, tylko przesiadywał w salonie, topia˛c smutki
w piwie.
Zdecydował, z˙e rozpocznie nowy rozdział w z˙yciu.
127
ALISON ROBERTS
Skoncentruje sie˛ na remoncie auta i za pare˛ tygodni
mustang wyjedzie na szose˛. Zaproszenie na przejaz˙dz˙ke˛
be˛dzie s´wietnym pretekstem do spotkania z Rickym.
Gdy po raz trzeci wyszedł z kanału po narze˛dzia, ze
złos´cia˛ stwierdził, z˙e nadal mys´li o chłopcu. Dzieciak
błyskawicznie znalazłby włas´ciwy klucz i praca byłaby
o wiele ciekawsza, poniewaz˙ wyjas´niałby Rickiemu, co
robi.
Nigdy nie te˛sknił za towarzystwem, dlaczego wie˛c
tak z´le znosił teraz samotnos´c´? Nastawił płyte˛, ale
muzyka przypomniała mu lekcje tan´ca z Rickym. A co
gorsza, jego ulubione utwory grane przez Jessice˛ na
pianinie. Czyz˙by wspomnienia pozbawiły go przyjem-
nos´ci słuchania muzyki? Na mys´l o Beatlesach natych-
miast przyszła mu do głowy pierwsza noc z Jessica˛.
W tym momencie złamał postanowienie o ogranicze-
niu picia i znowu pogra˛z˙ył sie˛ w niewesołych mys´lach.
Jes´li be˛dzie chciał załoz˙yc´ rodzine˛, na pewno znajdzie
inna˛ kobiete˛ i be˛dzie miał własne dzieci. Wtedy zyska
pewnos´c´, z˙e został wybrany na me˛z˙a, a nie wyła˛cznie na
ojca. Ale czy na pewno? Przeciez˙ podobno kobiety sa˛
genetycznie uwarunkowane, aby szukac´ najlepszego
ojca. I czy przebywanie z własnym dzieckiem zapewni
mu tyle rados´ci, co czas spe˛dzany z Rickym? Przeciez˙
poza nim nie lubi dzieci.
Te˛sknił za tym łobuziakiem.
Łatwo znalazłby partnerke˛ na jedna˛ noc, ale uznał, z˙e
nie warto zadawac´ sobie tyle trudu dla chwili fizycznej
satysfakcji. Poza tym musiałby cos´ zrobic´ z go´ra˛brudo´w
lez˙a˛ca˛ na podłodze w sypialni. Gdyby zaprosił jaka˛s´
kobiete˛ do siebie, musiałby odkrywac´, co jej sprawia
128
ALISON ROBERTS
przyjemnos´c´ w ło´z˙ku, a na pewno nie reagowałaby na
jego zabiegi z ro´wnie radosnym zapamie˛taniem co
Jessica. Albo ro´wnie che˛tnie zadbała o jego rozkosz.
Zrobił podsumowanie: w jego domu zagos´ciła samo-
tnos´c´, z˙ycie erotyczne juz˙ nigdy nie be˛dzie tak udane.
Stracił serce do pracy nad mustangiem. Pozostała mu
tylko słuz˙ba w pogotowiu, ale nawet emocje wywołane
cie˛z˙kimi warunkami atmosferycznymi czy trudnym pro-
blemem medycznym nie wystarcza˛ mu na długo. Joe
poczuł sie˛ jak w pułapce i wcale mu to nie odpowiadało.
Moz˙e powinien cze˛s´ciej wychodzic´ do ludzi? Czeka go
wkro´tce spotkanie uczestniko´w kursu w winiarni, ale nie
sa˛dził, by Jessica przyjechała do Christchurch tylko na
te˛ impreze˛.
Wyszedł do garaz˙u. Znowu zacze˛ło padac´! Pomys´lał,
z˙e powinien zrobic´ dach w samochodzie, jes´li chce
choc´by wyjechac´ nim z garaz˙u. Be˛dzie musiał kupic´
nowy, poniewaz˙ nie miał poje˛cia, jak naprawic´ stary.
Skulił sie˛, bo deszcz zacinał, i przys´pieszył kroku. Woda
rozmyła drogi usypane w go´rze piachu i sprawiła, z˙e
jeden z tuneli sie˛ zawalił. Z wilgotnego piasku wy-
stawały ko´łka. Jes´li dalej be˛dzie tak padac´, samochodzi-
ki Ricky’ego zardzewieja˛ w cia˛gu paru dni. Moz˙e
powinien je włoz˙yc´ do pudełka i wysłac´ dzieciakowi?
Gdyby Kelly przestała w pracy patrzec´ na niego
z wyrzutem, nie musiałby jej unikac´ i zdobył potrzebne
informacje. Gdyby miał adres Jessiki w Silverstream,
wysłałby samochodziki i doła˛czył kartke˛ z pros´ba˛ o roz-
mowe˛. Moz˙e nawet dopisałby, z˙e za nia˛ te˛skni. Pragna˛ł
jakiegokolwiek kontaktu. Wystarczyłaby nawet rozmo-
wa telefoniczna, by sie˛ przekonac´, czy traci czas, mys´la˛c
129
ALISON ROBERTS
o niej. Byc´ moz˙e Jessica przemys´lała sytuacje˛, zrezyg-
nuje z ultimatum i zdołaja˛ sie˛ porozumiec´.
Włoz˙ył maske˛ przeciwpyłowa˛ i gogle. Dzis´ solidnie
przyłoz˙y sie˛ do czyszczenia karoserii. A jutro, na spot-
kaniu w winiarni, poprosi Kelly o adres Jessiki. Poczta
w cia˛gu dwo´ch dni dostarczy samochodziki Ricky’emu.
Zabrał sie˛ ostro do roboty, staraja˛c sie˛ zapomniec´, z˙e
Jessica miała dwa tygodnie na załatwienie spraw w Sil-
verstream. W tej sytuacji nie moz˙e sobie pozwolic´ na
pesymizm. Musi miec´ nadzieje˛, z˙e nie wyprowadziła sie˛
pos´piesznie w nieznane.
130
ALISON ROBERTS
ROZDZIAŁ DZIEWIA˛TY
Jessica nie chciała tu zostac´.
Juz˙ nie. Znalazła sie˛ w domu matki, w centrum z˙ycia,
kto´re zostawiła za soba˛ i okazało sie˛, z˙e nie potrafi do
niego wro´cic´. Po tygodniach spe˛dzonych w przestron-
nej, choc´ zaniedbanej willi Joego, dusiła sie˛ w niewiel-
kim domku przy Elizabeth Street. A moz˙e to znajomi
starali sie˛ wcisna˛c´ jej egzystencje˛ w dawne ramy?
Liczyła, z˙e z czasem przystosuje sie˛ do z˙ycia tej
małej mies´ciny. Przeciez˙ kiedys´ była tu szcze˛s´liwa,
wszyscy cieszyli sie˛ z jej powrotu i starali sie˛ pomo´c.
Ale ona jakby wyrosła z dawnego s´rodowiska i przestała
do niego pasowac´.
Znajomi, opro´cz doktora Summera, zakładali, z˙e
Jessica jest przygne˛biona, bo nie pogodziła sie˛ jeszcze
ze s´miercia˛ matki. Przeciez˙ Norma z˙elazna˛ re˛ka˛ kiero-
wała kaz˙dym krokiem co´rki, nic wie˛c dziwnego, z˙e teraz
biedaczka wygla˛da na zagubiona˛. Na dodatek sama
musi opiekowac´ sie˛ upos´ledzonym synem. Wszyscy
starali sie˛ okazac´ jej sympatie˛.
Ethel przyniosła pudełko kła˛czy dalii.
– Maja˛ pie˛kne, pełne, ro´z˙owe kwiaty – zache˛cała.
– Norma za nimi przepadała. Mogłabys´ je posadzic´ na
grza˛dce za sznurami na bielizne˛.
– Mys´lałam, z˙eby zrobic´ tam zagony warzywne.
– Tak sa˛dzisz? – Staruszka spojrzała przez okno.
– Ale tam jest bardzo mało miejsca.
Z pewnos´cia˛ mniej niz˙ w ogrodzie Joego, pomys´lała
Jessica.
Wielebny Barlow przyszedł jako jeden z pierwszych.
– Zawsze moz˙esz do mnie zajrzec´ – powiedział.
– Rozumiem, jak ci teraz cie˛z˙ko.
– Naprawde˛? – Jessica liczyła, z˙e Jim nie wspomniał
nikomu o jej zwia˛zku z Joem. Wtedy mieszkan´cy
Silverstream mieliby kolejny temat do plotek i powo´d do
wspo´łczucia.
– Norma była cudowna˛ kobieta˛... na swo´j sposo´b.
Wszystkim nam jej brakuje. – Pastor popatrzył przez
okno na Ricky’ego, kto´ry kre˛cił sie˛ bez celu na malen´-
kim trawniku za domem. – Chyba trudno jest ci samej
dozorowac´ Richarda.
Jessica zmusiła sie˛ do us´miechu. Ricky nie potrzebo-
wał ,,dozorowania’’, tylko poczucia bezpieczen´stwa,
miłos´ci i otoczenia, w kto´rym nauczy sie˛ niezalez˙nos´ci.
Przekonała sie˛ o tym dzie˛ki Joemu. Pastor zatrzymał sie˛
w progu i wymownie popatrzył na stoja˛ce w salonie
pianino.
– Nie znalez´lis´my nikogo na miejsce Normy – stwie-
rdził. – Niestety, poziom cho´ru, pozbawionego akom-
paniatorki, znacznie sie˛ obniz˙ył.
Jessica tez˙ spojrzała na instrument. Pianino matki
było doskonale nastrojone, ale jakos´ nie miała ochoty na
nim grac´.
– Nie wzie˛łabys´ pod uwage˛... – zacza˛ł pastor.
– Nie, przepraszam. – Jessice˛ zaskoczyło, z jaka˛
łatwos´cia˛ przyszła jej odmowa. – W tej chwili nie moge˛
132
ALISON ROBERTS
podja˛c´ sie˛ takiej odpowiedzialnos´ci. I nie mam ochoty
na zajmowanie sie˛ muzyka˛.
– Rozumiem. – Jednak wielebny Barlow nie był
zadowolony z postawy dziewczyny. – Mam nadzieje˛, z˙e
rychło odzyskasz siły. Praca w kos´ciele wiele człowie-
kowi daje. Che˛tnie ci pomoz˙emy, jestes´my mała˛ społe-
cznos´cia˛. I bardzo zz˙yta˛ – dodał surowym tonem.
– I kaz˙dy powinien sie˛ przykładac´, aby była szcze˛s´liwa.
Dyrektorka miejscowej szkoły podstawowej, Joan
Whitlow, okazała sie˛ nieche˛tnie nastawiona do wspo´ł-
pracy.
– Moim zdaniem Ricky powinien podja˛c´ nauke˛
w szkole specjalnej, przeznaczonej dla upos´ledzonych
dzieci – os´wiadczyła. – My nie znamy sie˛ na tym,
prowadzimy zwyczajna˛ podstawo´wke˛.
– W Christchurch miał trafic´ do normalnej szkoły,
a nauczycielowi pomagałby przeszkolony asystent.
– Nie stac´ nas na dodatkowych pracowniko´w
– stwierdziła pani Whitlow. – Fundusze, jakie otrzymu-
jemy od rza˛du, sa˛ z˙ałos´nie małe, a komitet rodzicielski
z trudem zbierze sume˛ potrzebna˛ na ten rok.
– Szkoła nie musiałaby nic za to płacic´ – zapewniła
ja˛ Jessica. – Kuratorium wypłaca specjalna˛ dotacje˛,
obliczona˛ na podstawie indywidualnych potrzeb ucznia,
kto´ra pokrywa pensje˛ asystenta i dodatkowe wyposaz˙e-
nie dla Ricky’ego.
– A niby kogo zatrudnimy? – zapytała dyrektorka.
– Musiałby to byc´ ktos´ sta˛d, a nie znam nikogo, kto
potrafiłby sobie radzic´ z... trudnymi dziec´mi. A ty
znasz?
– Moz˙e sama bym sie˛ tym zaje˛ła... – Jednak Jessica
133
ALISON ROBERTS
czuła, z˙e Ricky nie zdobe˛dzie samodzielnos´ci, jes´li
w klasie be˛dzie przesiadywała jego matka.
– Przeciez˙ wracasz do pracy w przychodni, moja
droga?
– Bardzo bym chciała – odparła Jessica. – Ale trudno
mi znalez´c´ opieke˛ dla Ricky’ego.
– Rozumiem. – Pani Whitlow pokiwała wspo´łczuja˛-
co głowa˛. – Słyszałam o awanturze, kto´ra˛ urza˛dził
w cukierni, kiedy pani Summer zabrała go na lody.
– Jest sfrustrowany. – Jessica broniła syna. – Powi-
nien chodzic´ do szkoły.
– Zastanowie˛ sie˛ nad tym – obiecała wspaniałomys´l-
nie dyrektorka. – Przedstawie˛ jego sprawe˛ na najbliz˙-
szym posiedzeniu zarza˛du szkoły.
– A kiedy ma sie˛ odbyc´?
– Niech sprawdze˛. – Pani Whitlow spojrzała do
kalendarza. – Za kilka tygodni. W tym miesia˛cu urza˛-
dzamy wieczorek powitalny na czes´c´ nowego członka
zarza˛du. – Us´miechne˛ła sie˛ do Jessiki. – Jakie to
szcze˛s´cie, z˙e doktor Stringer obja˛ł praktyke˛ w naszym
mies´cie, prawda? Co´z˙ to za energiczny i oddany pracy
młody człowiek. Nasza przychodnia zmieni sie˛ nie do
poznania.
Jessica wyszła ze szkoły z poczuciem, z˙e znalazła sie˛
w pułapce. Nie ma sensu walczyc´ o przyje˛cie Ricky’ego
do szkoły, w kto´rej nikt nie potrafi mu pomo´c. A ona nie
zdoła znalez´c´ dla siebie miejsca w odmienionej przy-
chodni. Nie zdołała zorganizowac´ opieki nad Rickym
i na dodatek czuła, z˙e nie dogada sie˛ z Alisterem
Stringerem, kto´ry jak na młodego lekarza przystało,
tryskał entuzjazmem i snuł ambitne plany.
134
ALISON ROBERTS
– Całkowicie skomputeryzujemy nasza˛ prace˛ – po-
informował Jessice˛. – Karty pacjento´w, wizyty lekarskie
i skierowania. Chciałbym tez˙ drukowac´ recepty. Potrafi
pani obsługiwac´ komputer?
– Nie. – Z trudem ukryła nieche˛c´ do lekarza. – Skon´-
czyłam szkołe˛ piele˛gniarska˛, a nie kurs dla sekretarek.
– Nie szkodzi, Lizzie sie˛ tym zajmie. Powinna zda˛-
z˙yc´ wszystko zorganizowac´ jeszcze przed porodem.
– Mys´lałam, z˙e pan´ska z˙ona jest piele˛gniarka˛?
– Owszem. – Us´miech lekarza sugerował, z˙e kwali-
fikacje Jessiki mu nie wystarcza˛. – I to bardzo dobra˛, ale
w dzisiejszych czasach wszyscy musza˛ obsługiwac´
komputer, prawda?
Dalej snuł wizje zmian, przy kto´rych umieje˛tnos´ci
Jessiki znalazłyby wie˛ksze zastosowanie.
– Be˛dziemy zapobiegac´, a nie tylko leczyc´ – os´wiad-
czył z duma˛. – Przyjmiemy aktywna˛postawe˛. Zorganizu-
jemy dyz˙ury, na kto´rych be˛dziemy wyjas´niac´, jak schud-
na˛c´ i rzucic´ palenie. Chyba sobie pani z tym poradzi?
– Wkro´tce sie˛ pan przekona, z˙e pacjenci przychodza˛
do przychodni tylko wtedy, kiedy cos´ im dolega.
– Pani zdaniem otyłos´c´ i palenie nie stanowia˛ powa-
z˙nego zagroz˙enia?
– Tego nie powiedziałam.
– Przywiozłem mno´stwo materiało´w, dam je pani do
przejrzenia – os´wiadczył z us´miechem. – Nie musi sie˛
pani s´pieszyc´. Ruszymy dopiero za pare˛ tygodni.
Jessica miała mno´stwo wolnego czasu. Alister prze-
ja˛ł wizyty domowe i poprosił ja˛ o zwrot sygnalizatora
i zestawu do udzielania pierwszej pomocy w nagłych
wpadkach.
135
ALISON ROBERTS
– Jim z racji wieku juz˙ sobie nie radzi w kryzyso-
wych sytuacjach – stwierdził. – Szkoda, z˙eby s´wietnie
wyszkolony lekarz siedział w domu, a ktos´ inny s´pieszył
na wezwanie. A poza tym... – Zno´w sie˛ us´miechna˛ł.
– Che˛tnie sie˛ tym zajme˛. Miło wspominam praktyki
w izbie przyje˛c´. Cze˛sto sie˛ tu zdarzaja˛ wypadki?
– Kilka razy w roku. – Jessica starała sie˛ bez powo-
dzenia ukryc´ rozczarowanie.
– W razie potrzeby na pewno pania˛ wezwe˛ – pocie-
szył ja˛ lekarz. – Przyda sie˛ nam pani wyszkolenie. – Po
czym dodał rozbawiony: – Choc´ nie bardzo widze˛, do
czego wykorzysta pani wiedze˛ nabyta˛ podczas ostat-
niego kursu. Przeciez˙ w Silverstream nie dojdzie do
wybuchu w centrum handlowym.
Pod tym wzgle˛dem doktor Stringer miał racje˛, przeciez˙
w ich mies´cinie było pare˛ sklepo´w na krzyz˙. Skon´czyła
sie˛ dla niej satysfakcja z udzielania pomocy w powaz˙nych
przypadkach. Pozostawały jej jedynie wrzody na stopach
Jocka Menziego i dowcipy Charliego Yatesa, woz´nego
w szkole. Zgodnie z zaleceniami młodego lekarza,
przeprowadziła z woz´nym powaz˙na˛rozmowe˛. Jej propo-
zycja, aby rzucił palenie, najpierw szczerze go rozbawiła,
ale w kon´cu odmo´wił kategorycznie.
– Musi byc´ pani bardziej przekonuja˛ca – zache˛cał ja˛
doktor Stringer. – Prosze˛ dac´ panu Yatesowi ulotki
o wpływie palenia na choroby serca i dro´g oddechowych.
– Charlie ma siedemdziesia˛t szes´c´ lat – tłumaczyła
Jessica. – Zacza˛ł palic´, kiedy jako trzynastolatek przyła˛-
czył sie˛ do postrzygaczy owiec. Nie ma rodziny i braku-
je mu motywacji, aby przeprowadzic´ radykalne zmiany
w z˙yciu.
136
ALISON ROBERTS
– Daje fatalny przykład. Wszystkie dzieci w szkole
patrza˛, jak pali oparty o szope˛ na boisku. Sam to
widziałem pare˛ dni temu!
– Kiedy umrze, wykorzysta go pan jako przykład
tragicznych skutko´w palenia. – Pro´bowała zachowac´
powage˛. – Oby tylko nie doz˙ył dziewie˛c´dziesia˛tki.
– Nie podoba mi sie˛ pani podejs´cie – warkna˛ł lekarz.
– Na szcze˛s´cie nie ma pani stałej umowy o prace˛.
Kay Summer rozes´miała sie˛, gdy Jessica powto´rzyła
jej rozmowe˛ z lekarzem.
– Niech tylko nie pro´buje powstrzymac´ Jima od
popijania dz˙inu – zaz˙artowała. – On czasem naprawde˛
potrzebuje drinka – dodała powaz˙niej. – Ostatnio z´le sie˛
czuje, jest przeme˛czony i serce mu dokucza.
– Nie powinnam was prosic´ o opieke˛ na Rickym. To
dla was za duz˙y wysiłek.
– Z che˛cia˛ ci pomagamy – zapewniła ja˛ Kay, ale
w jej głosie brzmiała troska. – Ricky chyba nie jest tutaj
szcze˛s´liwy. Całe popołudnie siedział na schodkach i tyl-
ko sie˛ kołysał.
– Rzeczywis´cie, jest w kiepskiej formie – westchne˛-
ła Jessica. – Ja tez˙. Te˛sknimy na Joem i szkoła˛ w Christ-
church. Czuje˛, jakbym nie miała przyjacio´ł.
– Masz mnie i Jima – zapewniła ja˛ Kay i dodała
z us´miechem: – Ale grunt to ro´wies´nicy.
– Szkoda, z˙e Jim juz˙ nie pracuje w przychodni
– stwierdziła ze smutkiem Jessica. – Nigdy sie˛ nie
dogadam ze Stringerem. Ani z Lizzie. Zaproponowa-
łam, z˙e jej pomoge˛, przeciez˙ jestem połoz˙na˛, a ona na to,
z˙e ma juz˙ połoz˙nika w Dunedin, kto´ry jej odpowiada.
– A jes´li dziecko przyjdzie na s´wiat przed terminem?
137
ALISON ROBERTS
– Mnie wtedy tu nie be˛dzie – oznajmiła Jessica
i widza˛c zaskoczenie Kay, dodała: – Postanowiłam sta˛d
wyjechac´. Nic tu po mnie, a Ricky potrzebuje lepszej
szkoły.
– Spodziewalis´my sie˛ tego. – Kay pokiwała głowa˛ze
zrozumiem. – Be˛dziemy za toba˛ te˛sknili, ale Jim sie˛
ucieszy, jes´li wro´cisz do Christchurch. Jego zdaniem
pogodzisz sie˛ w kon´cu z Joem.
– Oczywis´cie – potwierdził Jim, wchodza˛c do ku-
chni z Rickym. – Ale nici z tego, jes´li be˛dzie was nadal
dzieliło sto pie˛c´dziesia˛t kilometro´w. Spotkaj sie˛ z nim
– poradził. – Musicie porozmawiac´.
– Moz˙e spro´buje˛. – Jessica us´miechne˛ła sie˛.
– Zostaniecie na kolacji? – spytała Kay z kuchni.
– Ugotowałam gar gulaszu.
– Nie, dzie˛kuje˛ – odrzekła Jessica. Jim wygla˛dał na
zme˛czonego i pomys´lała, z˙e che˛tnie posiedzi sobie
z synem. Podniosła z podłogi pudełko z samochodzika-
mi. – Wykon´czył mnie dzisiejszy dzien´ – tłumaczyła sie˛.
– Marze˛, z˙eby odpocza˛c´ w spokoju. Moz˙e zafunduje˛
sobie długa˛ ka˛piel. Przekonałam sie˛, z˙e najlepsze roz-
wia˛zania przychodza˛ mi do głowy w wannie.
– Doskonały pomysł. – Jim ja˛ obja˛ł serdecznie.
– Tylko wybierz włas´ciwe wyjs´cie. – Delikatnie potar-
gał Ricky’ego. – A ty ba˛dz´ grzeczny, młody człowieku.
Mamusia miała cie˛z˙ki dzien´.
Ricky milczał w drodze do domu. Poczekał, az˙
Jessica zamknie brame˛ i gdy tylko otworzyła drzwi,
wbiegł do s´rodka. Cisna˛ł pudełko na podłoge˛, az˙ samo-
chodziki sie˛ rozsypały, i mijaja˛c w pe˛dzie stolik, zrzucił
na ziemie˛ telefon.
138
ALISON ROBERTS
– Ricky, pozbieraj auta – poleciła Jessica – zanim
wła˛czysz telewizor.
Ale gdy doszła do kon´ca korytarza, odbiornik juz˙ grał
na cały regulator. Podniosła telefon i upewniła sie˛, z˙e
działa. Zobaczyła, z˙e ma jedna˛ wiadomos´c´ nagrana˛ na
automatycznej sekretarce. Postanowiła ja˛ odsłuchac´,
maja˛c nadzieje˛, z˙e pochodzi od Joego. Odczytała godzi-
ne˛ – nagrania dokonano kilka minut po jej wyjs´ciu do
przychodni.
– Dzwoni Dave Stewart. W trybie pilnym organizu-
jemy zespo´ł ratownictwa medycznego i liczymy na
ciebie. Znowu doszło do wybuchu w centrum hand-
lowym. Tym razem wypadek miał miejsce w Dunedin,
czyli niedaleko ciebie. Zbieramy sie˛ w informacji turys-
tycznej w ratuszu. Oby ci sie˛ udało dojechac´. Dotarcie
na miejsce zajmie nam kilka godzin, wie˛c jes´li po-
trzebujesz dodatkowych informacji, dzwon´ na mo´j nu-
mer komo´rkowy.
Jessica nie mogła w to uwierzyc´. Kolejny wybuch
w centrum handlowym? Co sie˛ dzieje? I jakim cudem sie˛
tam dostanie? Nie odwaz˙y sie˛ prosic´ Summero´w o po-
moc, chociaz˙ z pewnos´cia˛ by jej nie odmo´wili. Dave
zadzwonił do niej kilka godzin temu. Moz˙e juz˙ nie jest
potrzebna?
Do jej s´wiadomos´ci przenikne˛ły dz´wie˛ki z telewi-
zora. Nie przypominało to w niczym ulubionego fil-
mu rysunkowego Ricky’ego. Jessica weszła do salo-
nu i zobaczyła, z˙e przerwano program, aby przekazac´
najs´wiez˙sze informacje. Ricky stał bez ruchu pos´rod-
ku pokoju, wpatrzony w ekran. Zaniepokojona usiad-
ła na kanapie.
139
ALISON ROBERTS
Poczuła, jakby czas sie˛ cofna˛ł i przesuwał przed jej
oczami potworne sceny z Westgate Mall. Tłum, karetki
i wozy straz˙y poz˙arnej woko´ł wejs´cia do centrum
handlowego. Dziennikarz wypytywał o cos´ policjanta
dowodza˛cego akcja˛.
– Co pan wie o jego obraz˙eniach?
– Niestety jeszcze nic. Z
˙
yje i staramy sie˛ go wydo-
stac´.
– Dlaczego ratownicy zostali wpuszczeni na teren
budynku, kto´ry nie był całkowicie bezpieczny?
– Nigdy nie da sie˛ tego w pełni ustalic´. Członkowie
zespołu ratownictwa medycznego potrafia˛ oceniac´ za-
groz˙enie, a podczas akcji podejmuja˛ ograniczone ryzy-
ko. Niestety, klatka schodowa okazała sie˛ mniej stabil-
na, niz˙ zakładano.
– Podobno rannym piele˛gniarzem z Christchurch
jest Joe Barlow? – zapytał dziennikarz.
– O nie! – je˛kne˛ła Jessica.
– Nie moge˛ potwierdzic´ tej informacji. Przepraszam.
– Policjant odwro´cił sie˛ w strone˛ tłumu, kto´ry naciskał
na barierki. – Prosze˛ sie˛ natychmiast cofna˛c´!
Kamera pokazała, jak karetka wolno podjez˙dz˙a tyłem
do wejs´cia. Przeraz˙ona Jessica patrzyła na grupe˛ ratow-
niko´w wybiegaja˛cych z budynku. Nies´li nosze, a twarz
rannego zasłonie˛to, aby uniemoz˙liwic´ identyfikacje˛.
Jessica rozpoznała jednak niekto´rych członko´w zespołu.
Byli tam Neil i Kelly. Mieli ponure twarze, a Kelly
w pewnej chwili pochyliła sie˛, by powiedziec´ cos´ do
rannego, gdy nosze wsuwano do karetki. Jessica szukała
w tłumie Joego, kto´ry dzie˛ki wzrostowi dominowałby
nad tłumem. Ale wiedziała, z˙e szuka go na pro´z˙no.
140
ALISON ROBERTS
Zapewne to on lez˙y na noszach, a ona nie wie, czy
odnio´sł cie˛z˙kie obraz˙enia.
– O Boz˙e! – krzykne˛ła.
Nagle zdała sobie sprawe˛, z˙e Ricky stoi obok niej
i ogla˛da te same sceny. Chwyciła pilota i zmieniła
program. Czy synek zrozumiał, co sie˛ stało? Czy domys´-
lił sie˛, z˙e Joe został ranny i zawieziono go do szpitala?
Czy te obrazy przywołały wspomnienia okropnych go-
dzin, kto´re przez˙ył w podziemnym parkingu?
– Juz˙ wszystko dobrze, Ricky – powiedziała spokoj-
nym tonem. – Jestes´ bezpieczny, kochanie.
Chłopiec wbił wzrok w przestrzen´.
– Joe – wykrztusił.
– Joe tez˙ jest bezpieczny – zapewniła go. – Zawioza˛
go do szpitala w Dunedin. To niedaleko. Pojedziemy do
niego jutro w odwiedziny, dobrze? – Ucałowała synka.
– Poogla˛daj film rysunkowy, a ja zobacze˛, co sie˛ da
zrobic´.
Rzuciła sie˛ do telefonu. Komo´rka Dave’a była wyła˛-
czona, co jej nie zdziwiło. Zadzwoniła wie˛c na policje˛,
ale tam nie mogli jej pomo´c. W szpitalu kazano jej
zatelefonowac´ za kilka godzin, kiedy moz˙e stan rannego
sie˛ ustabilizuje.
Nie mogła czekac´. Zadzwoniła do Summero´w i wy-
tłumaczyła im sytuacje˛.
– Bardzo mi głupio zno´w was prosic´, ale czy moge˛
zostawic´ u was Ricky’ego na noc? Chciałabym natych-
miast pojechac´ do Dunedin. – Głos jej sie˛ łamał i była
bliska łez. – Tylko w ten sposo´b dowiem sie˛, co z Joem.
– Oczywis´cie, kochanie – odparła Kay. – Przywiez´
małego do nas.
141
ALISON ROBERTS
Kamien´ spadł jej z serca.
– Ricky! – zawołała. – Wez´ piz˙ame˛, zabieram cie˛ do
cioci Kay.
Spodziewała sie˛, z˙e odpowie jej cisza. Nie liczyła tez˙,
z˙e Ricky pomoz˙e jej spakowac´ swoje rzeczy. Na pewno
nie był zadowolony z kolejnego rozstania z matka˛.
Miała tylko nadzieje˛, z˙e nie zacznie sie˛ złos´cic´, co by
znacznie opo´z´niło jej wyjazd. Wrzuciła do torby szczo-
teczke˛ do ze˛bo´w, re˛cznik, piz˙ame˛ i zabawki, zanim
pobiegła do salonu po synka.
Poko´j był pusty.
– Ricky! – Pognała do kuchni. – Gdzie jestes´?
Tylne drzwi stały otworem, ale w ogro´dku nikogo nie
było.
– Ricky! – W jej głosie zabrzmiała panika, gdy
zobaczyła szeroko otwarta˛ furtke˛. A przeciez˙, wracaja˛c
od Summero´w, dokładnie ja˛ zamkne˛ła.
– Ricky! – Krzyk zamarł jej w gardle.
Ricky nigdy nie wychodził sam z domu. Nigdy nie
uciekał. Az˙ do dzis´.
142
ALISON ROBERTS
ROZDZIAŁ DZIESIA˛TY
Tym razem załatwił sie˛ na amen.
Gdy w Christchurch posypał sie˛ na niego grad betono-
wych odłamko´w, Joe pomys´lał o s´mierci. A teraz historia
sie˛ powto´rzyła – w innym mies´cie, w innym centrum
handlowym. Tylko z˙e teraz wszystko go boli. Nie mo´gł
oddychac´, a wie˛c koniec wydaje sie˛ bliski. Musiał mocno
oberwac´ w głowe˛, skoro tez˙ go boli mimo ochronnego
hełmu, ale nie stracił przytomnos´ci. Doskonale pamie˛tał
upadek. Co´z˙ za z˙enuja˛ca historia: dos´wiadczony ratownik
nie sprawdził, czy klatka schodowa utrzyma jego cie˛z˙ar.
Musi złapac´ oddech! Ma tyle spraw do załatwienia.
Nie poprosił Kelly o adres Jessiki na spotkaniu w winia-
rni, wie˛c dzis´ po kro´tkiej odprawie s´pieszył na lotnisko
z nadzieja˛, z˙e natknie sie˛ na Jessice˛ podczas akcji.
Postanowił szepna˛c´ sło´wko Dave’owi, aby trafili do
tego samego zespołu. Pracowaliby razem, a w czasie
przerwy mogliby porozmawiac´. Zamierzał jej wyznac´,
z˙e zrozumiał swo´j bła˛d i chciał ja˛ prosic´, aby mu
wybaczyła. Nie potrafił z˙yc´ bez Jessiki i jej synka.
Tymczasem na zbio´rce w ratuszu nikt nie potrafił mu
powiedziec´, czy Jessica sie˛ zjawi.
A teraz musi wcia˛gna˛c´ do płuc dos´c´ powietrza, aby
przez˙yc´. Dotkna˛ł re˛ka˛ najbardziej bola˛cego miejsca
w klatce piersiowej – zapewne ma złamane z˙ebra.
Przygotował sie˛ na bo´l i nabrał powietrza. Poczuł, jakby
ktos´ wbił mu no´z˙. Je˛kna˛ł, ale spro´bował jeszcze raz.
Czemu oni sie˛ tak grzebia˛ tam na go´rze? Nie potrafił
powiedziec´, jak długo lez˙y u sto´p schodo´w. Kolejne
oddechy były ro´wnie bolesne, ale przynajmniej pojawił
sie˛ cien´ nadziei, z˙e nie umrze.
Z najwyz˙szym trudem zdołał usia˛s´c´, zrobiło mu sie˛
niedobrze, jednak po chwili mdłos´ci usta˛piły i ucichło
dzwonienie w uszach.
– Joe! Joe! – rozległo sie˛ wołanie nad jego głowa˛.
– Słyszysz mnie?
– Tak. – Jego odpowiedz´ zabrzmiała jak je˛k. S
´
cia˛g-
na˛ł maske˛ i spro´bował jeszcze raz. – Tutaj.
– Jestes´ cały?
– Mniej wie˛cej.
– Moz˙esz sie˛ poruszac´?
– Potrzebuje˛ pomocy! – odkrzykna˛ł z trudem.
Zastanawiał sie˛, w jaki sposo´b do niego dotra˛, skoro
schody sie˛ cze˛s´ciowo zawaliły. Moz˙e droga˛ przeciw-
poz˙arowa˛ w specjalnej klatce schodowej?
– Zostan´ na miejscu. – Rozpoznał głos Neila Fle-
tchera. – Nie ruszaj sie˛. Zaraz dostaniemy liny.
Oparł sie˛ o s´ciane˛ i cierpliwie czekał. W akcji brał
udział cały zespo´ł ratownictwa medycznego. Przymkna˛ł
oczy i przypomniał sobie spotkanie uczestniko´w kursu,
na kto´rym, ku jego rozczarowaniu, Jessica sie˛ nie
zjawiła. Kelly po raz pierwszy naduz˙yła alkoholu i Joe
widział, jak namie˛tnie całuje sie˛ z Fletcherem. Obser-
wuja˛c rodza˛ca˛ sie˛ mie˛dzy nimi miłos´c´, stwierdził, z˙e
popełnił bła˛d, rezygnuja˛c z uczucia, jakie poła˛czyło go
z Jessica˛, i postanowił działac´.
144
ALISON ROBERTS
Moz˙e zmarnował szanse˛? A jes´li Jessica nie przyje-
chała do Dunedin, poniewaz˙ nie chce go widziec´? Ogar-
na˛ł go niepoko´j. Na szcze˛s´cie w tym momencie zjawili
sie˛ ratownicy, podali mu tlen i ułoz˙yli na noszach. Przyja-
ciele starali sie˛ is´c´ blisko niego, a on z przyjemnos´cia˛słu-
chał ich złos´liwos´ci.
– A niech to, Joe, waz˙ysz tone˛! – Wendy dyszała
z wysiłku, gdy znosili go po schodach. – Całe szcze˛s´cie,
z˙e cze˛sto chodze˛ do siłowni.
– A szybko biegasz? – spytała Kelly. – Kyle cie˛
szukał.
– Ska˛d on wie o tej akcji? – zainteresował sie˛ Neil.
– Dave celowo go nie zawiadomił.
– Podobno z telewizji – je˛kne˛ła Wendy. – Mieszka
niedaleko Dunedin, prawda?
– Podobnie jak Jessica, ale do niej Dave zadzwonił.
Ciekawe, czemu nie przyjechała.
– Bo nie trzyma spakowanej torby w sypialni, jak
Kyle – wyjas´niła Kelly.
– Mam nadzieje˛, z˙e nie wiesz nic wie˛cej o jego
sypialni, Kelly – rzekł Neil surowym tonem.
Ich s´miech szybko ucichł i przystane˛li, cie˛z˙ko dy-
sza˛c.
– Joe, moz˙esz oddychac´? – Kelly pochyliła sie˛ nad
rannym.
– Całkiem niez´le.
– Nie ma to jak morfina. – Neil sie˛gna˛ł po słuchawki.
– Sprawdze˛ jeszcze raz, co słychac´ w twoich płucach.
– A po chwili dodał: – No, drogi oddechowe całkowicie
droz˙ne, a jak głowa?
– Znacznie lepiej.
145
ALISON ROBERTS
– Masz lekki wstrza˛s mo´zgu. Za pare˛ dni lepiej sie˛
poczujesz – pocieszył go.
– Wystarczy, z˙e zdejmiecie mi gorset. Jest strasznie
ciasny.
– Nie mamy rozmiaru dla olbrzymo´w – mrukne˛ła
Wendy. – Za bardzo wyrosłes´, Joe.
– Dla ciebie kaz˙dy jest wielki. – Joe przymkna˛ł oczy.
Był pewny, z˙e nie doznał urazu kre˛gosłupa, ale
z powodu wstrza˛su mo´zgu zatrzymaja˛ go w szpitalu na
pare˛ dni. Na szcze˛s´cie przyjaciele dotrzymaja˛ mu towa-
rzystwa.
Pierwszy gos´c´ zjawił sie˛, gdy Joe czekał na badanie
w izbie przyje˛c´. Piele˛gniarka, kto´ra miała mu przynies´c´
herbate˛, wsune˛ła głowe˛ do pomieszczenia.
– Ktos´ chce cie˛ koniecznie zobaczyc´. Przyjmujesz
gos´ci?
– Oczywis´cie. – Pomys´lał, z˙e zapewne Kelly i Neil
skon´czyli włas´nie słuz˙be˛. – Jess! – zawołał i z bo´lu az˙ sie˛
chwycił za klatke˛ piersiowa˛.
– Joe! Jestes´ cały? – Jessica była blada i patrzyła na
niego z przeraz˙eniem.
– Jasne – odparł. – To tylko drobny wstrza˛s mo´zgu
i kilka połamanych z˙eber.
– Mys´lałam, z˙e... – W jej ciemnych oczach zals´niły
łzy. – Och, Joe! Tak sie˛ bałam.
Wycia˛gna˛ł do niej ramiona, nie bacza˛c na bo´l. A wie˛c
kocha go! Tylko to sie˛ liczy.
– Nie przybyłas´ na wezwanie. Czekałem na ciebie.
– Za po´z´no odebrałam wiadomos´c´ Dave’a. Ricky
wła˛czył telewizor i zobaczylis´my ciebie. Wprawdzie
przekre˛cili twoje nazwisko, ale wiedziałam, z˙e chodzi
146
ALISON ROBERTS
o ciebie. – Us´miechała sie˛ przez łzy. – Bogu dzie˛ki,
jestes´ cały.
– Ricky’ego nie wpus´cili na izbe˛ przyje˛c´?
– Nie ma go tutaj. – Jessica wysune˛ła sie˛ z ramion
ukochanego i z trudem zachowała spoko´j.
– A gdzie jest?
– Nie wiem. – Znowu wybuchne˛ła płaczem.
– Uciekł. Nie sa˛dziłam, z˙e rozumie sens relacji telewi-
zyjnej. Ale dotarło do niego, z˙e jestes´ ranny, i naj-
widoczniej pro´buje cie˛ odnalez´c´.
– Czemu tak sa˛dzisz?
– Wsiadł do autobusu jada˛cego do Dunedin. Zauwa-
z˙yła go Julie Smythe, kto´ra pracuje w kawiarni przy
przystanku autobusowym. Widziała, jak wsiadał. Pomy-
s´lała, z˙e ja juz˙ wsiadłam i jedziemy do szpitala na
zmiane˛ gipsu, a mo´j samocho´d sie˛ popsuł.
– Gdzie on teraz jest? W autobusie?
– Odkrylis´my to zbyt po´z´no. Kiedy przeszukałam
okolice domu, zatelefonowałam do Jima i Kay. Zanim
powiadomilis´my policje˛ i sprawdzilis´my w Silverstream,
juz˙ tu dojechał. Policja wpadła na dworzec w dziesie˛c´
minut po przybyciu autobusu. Ktos´ zwro´cił uwage˛ na
Ricky’ego, ale nikt nie wiedział, z˙e trzeba go zatrzymac´.
– I jest sam w Dunedin?
Przytakne˛ła skinieniem głowy.
– Wszyscy go szukaja˛, a policja wys´le wie˛cej patroli,
gdy zakon´cza˛ akcje˛ w centrum. Jim mnie przywio´zł
prosto do szpitala.
Joe pomys´lał z przeraz˙eniem, z˙e mały chłopiec, kto´ry
na dodatek nie odzywa sie˛ do obcych, bła˛ka sie˛ po
mies´cie.
147
ALISON ROBERTS
– Jess, dlaczego go nie szukasz, tylko siedzisz przy
mnie?
– I tak na wiele sie˛ nie przydam.
Z niedowierzaniem pokre˛cił głowa˛. Pamie˛tał, jak
Jessica walczyła, by szukac´ syna w Westgate Mall.
A teraz siedzi przy nim i wcale jej sie˛ nie s´pieszy.
– Dlaczego tu jestes´? – spytał cicho.
– Musiałam sie˛ przekonac´, z˙e wyzdrowiejesz – od-
parła szeptem. – Nie przez˙yłabym, gdyby cos´ ci sie˛
stało.
Dwie waz˙ne dla Jessiki osoby znalazły sie˛ jednoczes´-
nie w niebezpieczen´stwie, ale ona najpierw odszukała
jego. A wie˛c on jest dla niej tak samo waz˙ny jak Ricky.
Poja˛ł, z˙e pokochał Jessice˛ takz˙e za jej miłos´c´ do syna.
A włas´ciwie pokochał do szalen´stwa ich oboje.
– Musimy odnalez´c´ Ricky’ego – os´wiadczył, pro´bu-
ja˛c nieporadnie wstac´, ale osuna˛ł sie˛ na ło´z˙ko z je˛kiem.
– Nigdzie nie po´jdziesz – stwierdziła. – Poszukam
Jima, niech zawiadomi policje˛, z˙e tu jestes´my i czekamy
na wies´ci o Rickym – powiedziała i wyszła.
Teraz był pewny, z˙e Jessica wro´ci, bo go kocha
i wybaczy mu bo´l, jaki jej sprawił. Teraz, kiedy otrzymał
dowo´d jej miłos´ci, zrozumiał, z˙e nigdy go nie po-
trzebował. Trudne przez˙ycia z dziecin´stwa podwaz˙yły
w nim zaufanie do innych, ale juz˙ nigdy sobie na to nie
pozwoli.
Wpatrywał sie˛ w napie˛ciu w zasłone˛, za kto´ra˛ znik-
ne˛ła Jessica. Długo jej nie było. Nie zniesie bezczyn-
nego oczekiwania. Jeszcze raz postanowił wstac´, gdy
usłyszał głos ukochanej.
– Idz´ pierwszy.
148
ALISON ROBERTS
I w szparze mie˛dzy kotarami pojawił sie˛ mały, prze-
raz˙ony chłopiec.
– Witaj, kolego – odezwał sie˛ łagodnie Joe. – Ciesze˛
sie˛, z˙e cie˛ widze˛.
Ricky ani drgna˛ł. Jessica musiała go lekko popchna˛c´,
dopiero wtedy przysuna˛ł sie˛ do ło´z˙ka.
– Sam trafił do szpitala – powiedziała. – Policja
znalazła go na schodach przed wejs´ciem. Nie uwierzyli,
z˙e jestem w izbie przyje˛c´. – Us´miechała sie˛, choc´ wargi
jej drz˙ały. – Szukał ciebie. Chciał sie˛ przekonac´, z˙e
z˙yjesz. Tak jak ja. – Pochyliła sie˛ i ucałowała synka.
– Widzisz? Mo´wiłam, z˙e Joemu nic nie be˛dzie. Połamał
sobie z˙ebra, ale wkro´tce wyzdrowieje. – Wyprostowała
sie˛. – Ricky ma cos´ dla ciebie.
Malec wycia˛gna˛ł do niego zacis´nie˛ta˛ pia˛stke˛.
– Kupiłam to, kiedy poprzednio przyjechalis´my
z Rickym do Dunedin na przes´wietlenie – wyjas´niła
Jessica. – A teraz chce ci dac´ swoja˛ ulubiona˛ zabawke˛.
Zaintrygowany Joe wysuna˛ł dłon´, na kto´rej w chwile˛
po´z´niej znalazł sie˛ samochodzik. Był to mustang.
– Twoje auto – odezwał sie˛ Ricky.
– S
´
liczne – powiedział Joe. – Popatrz, na bokach ma
nawet płomienie. Takie same wymalujemy na moim
wozie.
– Twoje auto – powto´rzył Ricky i spojrzał z us´mie-
chem na me˛z˙czyzne˛.
– Nie. – Joe pokre˛cił głowa˛. – To be˛dzie nasz
wspo´lny samocho´d. Oczywis´cie, jes´li mama sie˛ zgodzi.
– Ponad głowa˛ chłopca spojrzał w oczy Jessiki. – Ale
wspo´lne posiadanie pojazdo´w mechanicznych jest do-
zwolone wyła˛cznie ws´ro´d członko´w rodziny – zastrzegł.
149
ALISON ROBERTS
– Dlatego najpierw musze˛ namo´wic´ twoja˛ mame˛, z˙eby
za mnie wyszła.
– Zgadzasz sie˛, mamo?
Ricky odwro´cił sie˛ w strone˛ matki. Dlaczego Joe
i mama nic nie mo´wia˛, tylko patrza˛ na siebie i tak sie˛
dziwnie us´miechaja˛?
– Powiedz tak – nalegał chłopczyk.
– Tak – odparła cicho i nie odrywaja˛c wzroku do
Joego, powto´rzyła: – Tak!
150
ALISON ROBERTS