319 Roberts Alison Nierozerwalna wiez

background image

Alison Roberts

Nierozerwalna więź

Tłumaczyła

Małgorzata Hynek

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Przeczucie czegos´ złego przes´ladowało doktor Han-

ne˛ Campbell juz˙ od rana. Jeszcze po kilku godzinach
wyczerpuja˛cej pracy nie potrafiła sie˛ z niego otrza˛sna˛c´.
Lecz teraz przynajmniej juz˙ wiedziała, ska˛d sie˛ wzie˛ło.

– Czuje˛, z˙e sie˛ nie uda.
– Oczywis´cie, z˙e sie˛ uda. – W głosie asystuja˛cego

jej Williama Price’a zabrzmiało zaskoczenie. – Z

˙

ałuje˛,

z˙e sam nie potrafie˛ tak jak ty zakładac´ dzieciom krop-
lo´wek.

Hanna zerkne˛ła na niego znad malen´kiej re˛ki, kto´ra˛

trzymała.

– Will, nie mo´wie˛ o kroplo´wce, lecz o pracy.
– Ach... Zamknie˛to juz˙ przyjmowanie zgłoszen´ na

stanowisko konsultanta, prawda?

– Tak. – Hanna przetarła alkoholem re˛ke˛ Jamiego,

by ja˛ oczys´cic´ i pobudzic´ kra˛z˙enie krwi w małej z˙yle.
– Wczoraj.

To by tłumaczyło, dlaczego to nieprzyjemne uczucie

dzis´ rano sie˛ pojawiło. Zacze˛ło sie˛ oczekiwanie na de-
cyduja˛ca˛ rozmowe˛.

– Wiesz, ile jest zgłoszen´?
– Nie. Za to wiem, z˙e jedno z nich jest od faceta

z Auckland, kto´ry juz˙ jest konsultantem i ma staz˙ o wie-
le dłuz˙szy niz˙ ja. Chce uciec od tamtejszego wys´cigu
szczuro´w i przenies´c´ sie˛ z rodzina˛ do Christchurch.

background image

– Masz przewage˛, bo jestes´ u nas znana. Jak długo

tutaj pracujesz?

– Zacze˛łam szes´c´ lat temu, ale potem miałam roczna˛

przerwe˛.

– Z powodu Olivii?
– Tak. – Hanna wybrała najcien´sza˛z igieł. – Wybacz,

kochanie – szepne˛ła, przekłuwaja˛c sko´re˛ na re˛ce Jamiego.

Jedenastomiesie˛czny chłopiec napia˛ł sie˛, a William

mocniej s´cisna˛ł jego ramie˛, by uniemoz˙liwic´ mu wszel-
kie ruchy.

– Nie ma sie˛ czym martwic´. – Pełen otuchy ton

Williama przeznaczony był i dla dziecka, i dla Hanny.
– Peter uwaz˙a, z˙e jestes´ s´wietna, a jako ordynator be˛dzie
miał znaczny wpływ na decyzje˛ o tym, kto dostanie te˛
prace˛.

– Mam nadzieje˛.
Musi skupic´ sie˛ na kroplo´wce. Ten odwodniony ma-

luch potrzebuje jej natychmiast, a ona nie pozwoli, by
jakis´ uporczywy le˛k przeszkodził jej w działaniu. Po-
winna tez˙ pomo´c Williamowi w utrwaleniu jego umie-
je˛tnos´ci, zamiast omawiac´ swoja˛ lekarska˛ przyszłos´c´.

– Jak okres´liłbys´ stopien´ odwodnienia Jamiego?
– Jego sko´ra jest lekko pokryta plamami – natych-

miast odparł William – ciemia˛czko i oczy sa˛ wyraz´nie
zapadnie˛te, ale jest dos´c´ przytomny. Powiedziałbym
siedem procent.

Hanna przytakne˛ła.
– Jakie zlecisz badania, Will?
– Morfologie˛, poziom sodu i potasu, mocz, krea-

tynine˛.

– Jaki jest najbardziej prawdopodobny powo´d stanu

zapalnego?

4

ALISON ROBERTS

background image

– Rotawirus.
– Jak be˛dziemy go leczyc´?
– Na pocza˛tek roztwo´r soli dwadzies´cia mililitro´w

na kilogram. Potem dziesie˛c´ na kilogram co godzine˛, az˙
do chwili, gdy dostaniemy wyniki badan´. Po´z´niej, w za-
lez˙nos´ci od poziomu sodu, zmienimy dawke˛.

– S

´

wietnie. – Hanna zabezpieczyła przewo´d krop-

lo´wki. Zadowolona, z˙e płyny spływaja˛ prawidłowo, od-
pre˛z˙yła sie˛ i wzie˛ła dziecko w ramiona. – Juz˙ po wszy-
stkim, kochanie – szepne˛ła. – Zrobione. Zaraz oddamy
cie˛ mamie.

– Uwaz˙aj, z˙ebys´ nie zabrała ze soba˛ rotawirusa do

Olivii – powiedział William.

– Przynosiłam zarazki do domu juz˙ wtedy, kiedy ona

była młodsza niz˙ Jamie. Mys´le˛, z˙e teraz obie mamy
fantastyczne systemy immunologiczne. Olivia nigdy
nie choruje.

Kiedy wychodzili z pokoju Jamiego, zadz´wie˛czał

pager.

– Zostawiam cie˛ z tymi pro´bkami, Will. Uwaz˙aj na

wszystko. Jes´li stan chłopca pogorszy sie˛, be˛dziemy
musieli przenies´c´ go na intensywna˛ terapie˛.

Tuz˙ obok w korytarzu był telefon. William pojawił

sie˛ tam, gdy Hanna odebrała swoje wiadomos´ci.

– Nie wygla˛dasz na szcze˛s´liwa˛ – stwierdził. – Co sie˛

dzieje?

– Musze˛ is´c´ na blok operacyjny. Maja˛ tam kobiete˛

w trzydziestym pia˛tym tygodniu cia˛z˙y z odklejonym
łoz˙yskiem. Przygotowuja˛ ja˛ do cesarskiego cie˛cia.

Hanna szybko ruszyła w strone˛ wind na kon´cu kory-

tarza. Moz˙e powodem jej niepokoju było przeczucie, z˙e
stanie przed wyja˛tkowo trudnym przypadkiem? A ona

5

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

jest zdecydowana byc´ najlepsza w okresie poprzedzaja˛-
cym wybranie konsultanta, no i teraz z tego powodu ma
w sobie duz˙o napie˛cia.

– Be˛dzie dobrze – usłyszała słowa Williama, gdy

wsiadała do windy. – Peter be˛dzie z ciebie dumny,
zobaczysz.

Niemal dwie godziny po´z´niej, w szpitalnym bufecie,

Hanna spotkała ordynatora Petera Smileya. Było juz˙ po
lunchu, wie˛c ogromne pomieszczenie było niemal puste.

– Słyszałem o pani dobre rzeczy, doktor Campbell

– powiedział Peter.

Hanna us´miechne˛ła sie˛.
– Musze˛ przyznac´, z˙e podczas tej operacji byłam

dos´c´ zdenerwowana. Nie miałam bladego poje˛cia, jak
długo dziecko było niedotlenione. Czułam, z˙e nawet
jes´li reanimacja sie˛ uda, rodzice niekoniecznie be˛da˛ mi
za to wdzie˛czni. – Hanna zagryzła wargi. – Jakie sa˛
włas´ciwie kryteria przy podejmowaniu decyzji, z˙eby
nie reanimowac´ za wszelka˛ cene˛? Czy zdarzyło ci sie˛,
z˙eby po twojej reanimacji rodzice musieli wychowywac´
cie˛z˙ko upos´ledzone dziecko?

– Co´z˙, tak bywa – odparł Peter – jednak nie ma

reguł. Nawet jes´li noworodek rodzi sie˛ na granicy zdol-
nos´ci do z˙ycia, na przykład mie˛dzy dwudziestym dru-
gim a czwartym tygodniem cia˛z˙y, sprawa nie jest pros-
ta. Musisz wzia˛c´ pod uwage˛ stopien´ zsinienia, obecnos´c´
albo brak te˛tna, wysiłek oddechowy...

Hanna przytakne˛ła.
– Ten akurat dostał zero punkto´w w skali Apgar.

Blady, wiotki, niewyczuwalne te˛tno, brak samodziel-
nego oddechu.

6

ALISON ROBERTS

background image

– Stadium cia˛z˙y?
– Trzydzies´ci pie˛c´ tygodni.
– Co zrobiłas´?
– Z

˙

eby oczys´cic´ go´rne drogi oddechowe, zastoso-

wałam łagodne ssanie. W kon´cu ja˛ zaintubowałam, po-
niewaz˙ wentylacja płuc nic nie dała.

Peter unio´sł brwi. Intubacja noworodka wymaga

znacznych umieje˛tnos´ci. Niezdarne załoz˙enie rurki mo-
z˙e uszkodzic´ go´rne drogi oddechowe, a zbyt energiczne
nadmuchiwanie – płuca.

– Jakies´ problemy?
– Nie. Wentylowałam w tempie trzydzies´ci na mi-

nute˛, ale ona nie chciała sie˛ zaro´z˙owic´. Te˛tno było
poniz˙ej szes´c´dziesie˛ciu na minute˛, wie˛c zacze˛łam ma-
saz˙ serca.

– Potrzebowałas´ adrenaliny?
– Miałam to na uwadze, ale wszystko nagle sie˛ po-

prawiło. – Us´miech Hanny stał sie˛ jas´niejszy. – Po
siedmiu minutach dziecko miało siedem punkto´w. Poja-
wił sie˛ rwa˛cy oddech, bicie serca przekroczyło sto na
minute˛, wzrosło napie˛cie mie˛s´ni, i w kon´cu mała sie˛
zaro´z˙owiła!

Peter znowu sie˛ us´miechna˛ł.
– Miłe uczucie satysfakcji. A potem?
– Po dziesie˛ciu minutach liczba punkto´w wynosiła

dziewie˛c´. Dalej nie byłam na tyle zadowolona z napie˛-
cia mie˛s´ni, z˙eby dac´ dziesia˛tke˛, ale jestem prawie pew-
na, z˙e wszystko be˛dzie dobrze. Jednak tego nie moz˙na
wiedziec´, prawda? – Hanna zmarszczyła brwi. – Niedo-
tlenienie mogło trwac´ wystarczaja˛co długo, z˙eby pozo-
stawic´ trwałe naste˛pstwa.

– Niemowle˛ta moga˛ nadspodziewanie dobrze wyjs´c´

7

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

z takiego kryzysu na samym pocza˛tku z˙ycia. Przez kilka
dni be˛dziemy ja˛ obserwowac´, ale wa˛tpie˛, czy cos´ znaj-
dziemy. Odnosze˛ wraz˙enie, z˙e nadzwyczaj dobrze pora-
dziłas´ sobie z tym przypadkiem. Brawo. – Na twarzy
lekarza pojawiło sie˛ uznanie. – Jestem z ciebie dumny.

– Dzie˛ki. Jes´li jestem dobra w tym, co robie˛, to tobie

nalez˙a˛ sie˛ słowa uznania.

– Praca z toba˛ to przyjemnos´c´. I mam nadzieje˛, z˙e ta

przyjemnos´c´ potrwa jeszcze długi czas.

– Ja tez˙. – Hanna bawiła sie˛ niemal pusta˛ filiz˙anka˛.

– Czekaja˛c na wybo´r konsultanta, zaczne˛ obgryzac´ paz-
nokcie.

– Naprawde˛ chcesz tej pracy, prawda?
– Jasne, Peter.
– Ale to niepełny etat, a ty nie chcesz prywatnej

praktyki?

– Czy to cos´ zmienia? – zapytała niespokojnie. – Na-

prawde˛ brakuje ci wspo´lnika?

– Chyba zaczne˛ kogos´ szukac´. Nie zauwaz˙yłas´, z˙e

nie staje˛ sie˛ coraz młodszy?

Peter dobiegał szes´c´dziesia˛tki.
– Masz za mało zmarszczek, jak powiedziała Olivia

– rzekła Hanna z us´miechem.

– Mam mno´stwo zmarszczek. – Twarz Petera roz-

jas´niła sie˛. – Jak tam Livvy?

– Jest cudowna. Potrafi juz˙ napisac´ swoje imie˛.

Wczoraj narysowała przepie˛kny obrazek i podpisała go.
Mys´le˛, z˙e go oprawie˛.

– Co narysowała?
– Josepha.
– To wasz... osiołek, tak?
– Tak jest.

8

ALISON ROBERTS

background image

– Niełatwo spamie˛tac´ imiona wszystkich waszych

ulubien´co´w. Kaz˙da kura ma jakies´ imie˛, prawda?

– Tak. Kozy i koty tez˙. W przyszłos´ci zamierzamy

wzia˛c´ ro´wniez˙ jakiegos´ szczeniaka.

– Wielkie nieba! I jak ty radzisz sobie z ta˛ cała˛

menaz˙eria˛?

– To nietrudne. A jes´li dostane˛ to stanowisko, be˛de˛

miała troche˛ wie˛cej czasu, wie˛c moz˙e wo´wczas pomys´-
limy o psie.

– To dlatego jestes´ taka uparta?
– Oczywis´cie, z˙e nie. Najwaz˙niejsze, z˙ebym miała

czas dla Livvy. Z pensja˛ konsultanta nawet za niepełny
etat be˛de˛ opłacana tak dobrze jak teraz, co zwykle o-
znacza wie˛cej niz˙ etat. No i mogłabym zostac´ w Christ-
church. Ani Livvy, ani ja nie chcemy opuszczac´ nasze-
go domu. Przez całe lata zamieniałam ten stary dom
w przytulne gniazdko, a poza tym nienawidze˛ prze-
prowadzek.

– A wie˛c oddział tak naprawde˛ sie˛ nie liczy?
– Daj spoko´j, Pete. – Us´miech złagodził karca˛cy

ton Hanny. – Dobrze wiesz, z˙e jestes´ dla mnie kims´
znacznie wie˛cej niz˙ szefem czy nawet kolega˛. Gdyby
nie twoja pomoc, pewno nigdy bym nie wro´ciła po uro-
dzeniu Livvy. Dzie˛ki tobie oddział pediatrii w Christ-
church jest najbardziej cenionym miejscem pracy
w tym kraju. – Westchne˛ła. – I to jest problem. Zanosi
sie˛ na ostra˛ rywalizacje˛ o to stanowisko, prawda?

– Nie martwiłbym sie˛ tym. Rozmawiałem o tobie

z Tomem Berry.

– O? – Tom Berry to jeden z chirurgo´w w szpitalu.

Jest takz˙e w komisji, kto´ra zdecyduje o przyznaniu
stanowiska.

9

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

Hanna z niepokojem zerkne˛ła na Petera, ale on po

prostu sie˛ us´miechna˛ł.

– Mo´wił o tobie bardzo miłe rzeczy. – Spojrzał na

zegarek. – No, czas na mnie. – Podnio´sł sie˛ szybko. – Mu-
sze˛ znikac´. Przepraszam.

– W porza˛dku. – Ida˛c za jego przykładem, Hanna

tez˙ wstała. – Powinnam juz˙ wracac´ na oddział, z˙eby
kogos´ przyja˛c´.

Jej zrezygnowana mina wywołała us´miech na twarzy

Petera.

– Znam tego kogos´?
– Jadine Milton. Chyba jest nasza˛ stała˛ pacjentka˛.
– Znowu bo´l brzucha?
– Tak. Podczas trzech ostatnich pobyto´w wykluczy-

łam wszystkie medyczne przyczyny, jakie przyszły mi
do głowy.

– Choroba Crohna? Zaparcie? Zatrucie ołowiem?

– Peter szedł obok Hanny, kiedy opuszczali bufet.

– Wgłobienie i niedroz˙nos´c´ jelit, zapalenie wyrost-

ka, odmiedniczkowe zapalenie jelit, zapalenie trzustki.

– Cukrzyca?
– Poziom cukru jest w normie. Jestem pewna, z˙e nie

ma z˙adnej organicznej przyczyny. Ostatnim razem zro-
bilis´my nawet endoskopie˛, z˙eby wykluczyc´ wrzo´d tra-
wienny.

– Zespo´ł Münchausena?
– Na to wygla˛da. Albo zespo´ł Münchausena per pro-

cura. Jej matka miała jakies´ problemy.

Peter odwro´cił sie˛, kiedy dotarli do sklepiku w gło´w-

nym korytarzu.

– Tym razem popros´ o pomoc psychologa.
Hanna przytakne˛ła ze znuz˙eniem.

10

ALISON ROBERTS

background image

– Najpierw jednak sama spro´buje˛ porozmawiac´

z matka˛.

Skierowała sie˛ w strone˛ schodo´w i nie zdziwiła sie˛,

z˙e niejasne przeczucie wro´ciło. Zno´w staje przed wyso-
ko ustawiona˛ poprzeczka˛. Ten przypadek zabierze duz˙o
czasu, a na oddziale jest jeszcze wiele spraw, z kto´rymi
musi sie˛ uporac´, zanim skon´czy dyz˙ur.

Niemal ucieszyła sie˛, kiedy pojawiło sie˛ dobrze zna-

ne napie˛cie wynikaja˛ce z konfliktu pomie˛dzy che˛cia˛
powrotu do domu i potrzeba˛ wykonania pracy jak naj-
lepiej. Przyzwyczaiła sie˛ radzic´ sobie z tym i wolała to
od tego nieokres´lonego le˛ku, kto´ry połoz˙ył sie˛ cieniem
na dzisiejszym dniu.

Jadine Milton połoz˙ono w czwo´rce, tuz˙ obok pokoju,

w kto´rym lez˙ał mały Jamie. Kiedy Hanna do niej wesz-
ła, Jadine energicznie potrza˛sała głowa˛.

– Nie chce˛ pic´, mamusiu. Nienawidze˛ wody!
– Woda jest dobra. Pijesz za duz˙o coli. To pewno ma

cos´ wspo´lnego z twoimi bo´lami brzuszka.

– Czes´c´, skarbie. – Hanna us´miechne˛ła sie˛ do swojej

pacjentki. – Miło zno´w cie˛ widziec´.

– Przykro mi. – Matka Jadine, Caroline Briggs, wes-

tchne˛ła. – Jestem taka zaz˙enowana, z˙e zno´w musiałys´-
my tu wro´cic´. Wiem, jak bardzo jestes´cie zaje˛ci i...

– To z˙aden problem – przerwała jej Hanna. – Naj-

waz˙niejsze, z˙eby Jadine wyzdrowiała.

– Jednak była tu juz˙ trzy razy i niczego nie udało sie˛

znalez´c´. Pewno mys´licie, z˙e robimy wiele hałasu o nic.

Na twarzy Jadine Hanna dostrzegła niepoko´j. Miała

nadzieje˛, z˙e jej us´miech doda dziewczynce otuchy. Bez
wzgle˛du na to, jaka jest przyczyna powracaja˛cego bo´lu,

11

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

szes´cioletniego dziecka nie moz˙na obarczac´ wina˛ za
strate˛ czasu i pienie˛dzy.

– Brzuszek zno´w cie˛ boli, Jadine?
Dziewczynka przytakne˛ła.
– To takie samo uczucie, jak ostatnim razem?
Zno´w przytakne˛ła.
– Kiedy to sie˛ zacze˛ło?
– Tak naprawde˛ to nigdy całkiem nie mija – wtra˛ciła

matka. – Wydaje sie˛, z˙e czuje sie˛ lepiej, a po kilku
dniach bo´l wraca. I tak od tygodni.

Hanna skine˛ła głowa˛. Pierwszy raz Jadine pojawiła

sie˛ u nich szes´c´ tygodni temu.

– Czy jest w tym jakis´ rytm?
– Co pani ma na mys´li?
– Czy to jest bardziej prawdopodobne na przykład

w poniedziałek? Albo w weekend?

– Nie wiem. Opus´ciła juz˙ bardzo duz˙a˛ cze˛s´c´ lekcji.
– Jadine, lubisz szkołe˛?
Jadine zno´w przytakne˛ła.
– W czasie przerwy na lunch razem z moja˛ przyja-

cio´łka˛ Georgie bawimy sie˛ Barbie.

To nie jest odpowiedz´, jakiej oczekiwałaby od dziec-

ka, kto´re moz˙e miec´ problemy w szkole. Hanna zer-
kne˛ła na Caroline.

– Czy zauwaz˙yła pani cos´, co odbiega od normy

w czasie jej dnia?

– Na przykład?
– Moz˙e zmiana diety?
– Jedyna prawdziwa zmiana naste˛puje, gdy ona zo-

staje u mojej mamy – westchne˛ła Caroline. – Z jakichs´
powodo´w u babci zawsze zjada warzywa. Nigdy nie
robi tego w domu.

12

ALISON ROBERTS

background image

– Nie lubisz jarzyn, Jadine?
– Lubie˛ jarzyny babci.
– Gotuje˛ je zupełnie tak samo – zaprotestowała

matka.

– Ale one nie smakuja˛ tak samo. I nie robisz puddin-

gu. U babci musze˛ zjadac´ warzywa, bo inaczej nie do-
stane˛ puddingu.

– Nie mam czasu na pudding. Zreszta˛ i tak nie jest

dla ciebie dobry.

– Pudding babci jest dla mnie dobry. Dzie˛ki niemu

brzuszek mnie nie boli.

Hanna nie mys´lała o roli, jaka˛ moz˙e odegrac´ w tej

sprawie inny członek rodziny, teraz jednak uznała, z˙e to
moz˙e byc´ waz˙ne. Zanotowała te˛ uwage˛ w pamie˛ci.

– Przedwczoraj byłys´cie u internisty?
– Odwiedzamy go niemal kaz˙dego dnia. Maja˛ nas

juz˙ dosyc´.

Hanna us´miechne˛ła sie˛ ze wspo´łczuciem.
– Czy Jadine ma apetyt?
– Zje wszystko, co przypomina hamburgera i frytki.

Jednak jej apetyt znika na widok warzyw. – Caroline
znowu westchne˛ła. – Ja naprawde˛ sie˛ staram.

Hanna us´miechne˛ła sie˛, siadaja˛c blisko Jadine.
– Moja mała co´reczka tez˙ lubi frytki. I ma Barbie,

jednak zostawiła ja˛ kiedys´ w korycie i teraz Barbie
cia˛gle siusia.

Jadine zerkne˛ła na Hanne˛.
– Co to jest koryto?
– Wielkie naczynie do wody, takie dla kro´w albo koni.
– Masz krowy?
– Nie. I nie mam konia, za to mam osiołka.
– Jak ma na imie˛?

13

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

– Joseph.
Caroline takz˙e zerkne˛ła na Hanne˛.
– Dlaczego ma pani osła?
– Dla przyjemnos´ci. Zawsze chciałam miec´ osła.
– Dlaczego?
– To urocze zwierze˛ta. Bardzo miłe i przyjazne,

i roztaczaja˛ woko´ł siebie aure˛ spokoju.

– Naprawde˛? – Caroline patrzyła na Hanne˛ bez

przekonania. – Mys´lałam, z˙e one okropnie hałasuja˛.

– Joseph jest bardzo cichy. Z wyja˛tkiem chwil, kie-

dy nas widzi i chce sie˛ przywitac´.

Hanna sie˛gne˛ła po stetoskop. Pogawe˛dka z pacjentka˛

wprowadza miła˛ atmosfere˛, ale czas zabrac´ sie˛ do pracy.

– Moge˛ cie˛ zbadac´, Jadine? Musze˛ sprawdzic´ wszy-

stkie takie rzeczy jak cis´nienie, temperatura, te˛tno, a po-
tem be˛de˛ musiała osłuchac´ two´j brzuszek.

– Znowu be˛de˛ miec´ igły? – Oczy Jadine zaszły

łzami.

Caroline sie˛gne˛ła po chusteczke˛, by otrzec´ twarz

co´rki.

– Musisz byc´ dzielna, Jadie. Doktor Hanna jest tu po

to, z˙ebys´ poczuła sie˛ lepiej.

– Nie potrzebujesz badania krwi – uspokoiła ja˛ Han-

na. – A jes´li potem be˛dzie potrzebne, posmarujemy ci
sko´re˛ kremem, dzie˛ki kto´remu wszystko zdre˛twieje i nie
be˛dzie bolało.

S

´

wiadomie usiłuja˛c nie ulegac´ podejrzeniom o psy-

chosomatyczne przyczyny bo´lu, Hanna przeprowadziła
badanie jeszcze skrupulatniej niz˙ zwykle. Nadal nie
mogła wykluczyc´ zapalenia wyrostka, lecz tak jak po-
przednio nie stwierdziła towarzysza˛cej temu gora˛czki,
wymioto´w ani jadłowstre˛tu.

14

ALISON ROBERTS

background image

– Sa˛ jakies´ problemy z wypro´z˙nianiem? – zapytała.
– Nie – odparła matka Jadine. – Kolor i wszystko

takie jak zwykle. Zawsze sprawdzam.

Hanna ukryła zaskoczenie. Dos´c´ niecodzienne jest,

z˙e szes´cioletnie dziecko nie z˙a˛da odrobiny prywatnos´ci
w toalecie. Jej własna co´rka ma teraz cztery i po´ł roku.
Moz˙e nie zamykac´ drzwi i czasem zapomniec´ o spusz-
czeniu wody, ale do toalety chodzi sama.

– Czy Jadine ostatnio chorowała? Kaszel albo prze-

zie˛bienie?

Infekcja go´rnych dro´g oddechowych moz˙e spowodo-

wac´ zapalenie we˛zło´w chłonnych prowadza˛ce do bo´lu
brzucha, lecz płuca Jadine brzmiały czysto niczym
dzwony, co potwierdzałoby zapewnienie Caroline
o braku jakichkolwiek infekcji.

– W rodzinie nie ma przypadko´w migreny, prawda?
– Juz˙ mnie pani o to pytała. Miewam bo´le głowy,

zwykle kiedy trzeba zapłacic´ rachunki. Jednak nie moz˙-
na nazwac´ tego migrena˛.

Hanna skine˛ła głowa˛.
– No to pobierzemy pro´bke˛ moczu. – Us´miechne˛ła

sie˛ do Jadine. – Pamie˛tasz to, kochanie? Piele˛gniarka
zabierze cie˛ do toalety i nasiusiasz do małego słoiczka.
Dasz rade˛?

Jadine skine˛ła głowa˛.
– Grzeczna dziewczynka. W ten sposo´b upewnimy

sie˛, z˙e nie masz wiruso´w, kto´re powoduja˛ bo´l brzuszka.
– Hannie zas´ da to moz˙liwos´c´ porozmawiania z matka˛
Jadine na osobnos´ci. – Powiedz mi, kiedy be˛dziesz
gotowa po´js´c´ do toalety.

– Chce˛ is´c´ teraz.
– Naprawde˛? Super! – Hanna podniosła sie˛. – Zawo-

15

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

łam Nine˛ i poprosze˛, z˙eby cie˛ przypilnowała. Jest dzis´
twoja˛ piele˛gniarka˛, prawda?

– Nina jest miła i lubi Barbie. – Jadine us´miechne˛ła

sie˛, co tylko upewniło Hanne˛, z˙e nie dzieje sie˛ z nia˛ nic
powaz˙nego.

– No wie˛c toba˛ zaopiekuje sie˛ Nina, a ja zabiore˛

twoja˛ mame˛ na herbate˛. Zgoda?

– Och, cudownie – rzekła Caroline. – Z przyjemnos´-

cia˛ napije˛ sie˛ herbaty.

Kiedy kilka minut po´z´niej usiadły w gabinecie, Caro-

line z niepokojem przygla˛dała sie˛ notatkom Hanny.

– Znalazła pani cos´ powaz˙nego, prawda? Cos´,

o czym nie chciała pani mo´wic´ przy Jadie.

– Nie – zaprzeczyła Hanna. – Mam teraz przerwe˛

i jestem pewna, z˙e pani przerwa tez˙ sie˛ przyda.

Caroline usiadła.
– Ile lat ma pani co´rka?
– Cztery i po´ł.
– Fajny wiek. – Caroline us´miechne˛ła sie˛ przejmu-

ja˛co i zerkne˛ła na Hanne˛. – Juz˙ niedługo po´jdzie do
szkoły – dodała. – I wtedy zacznie pani naprawde˛ tra-
cic´ dziecko.

– Szkoła to waz˙na rzecz – zgodziła sie˛ Hanna –

i obie z niecierpliwos´cia˛ na to czekamy.

– Naprawde˛? – Caroline wygla˛dała na zaskoczona˛.

– Ja przepłakałam kilka dni. Dopiero kiedy zacze˛łam
pomagac´ w szkole, sytuacja zacze˛ła wygla˛dac´ nieco
lepiej.

– Ach tak?
W głowie Hanny rozległ sie˛ ostrzegawczy sygnał.

Jak dalece Caroline Briggs uzalez˙nia swe z˙ycie od co´r-
ki? Czy Jadine nie mo´wiła, z˙e objawy znikaja˛, kie-

16

ALISON ROBERTS

background image

dy zostaje z babcia˛? Jest mało prawdopodobne, z˙e
zdrowieje dzie˛ki jakims´ magicznym składnikom pud-
dingu.

Tak jak zasugerował Peter, musi poszukac´ pomocy

u innych specjalisto´w. Pewno przyda sie˛ tez˙ rozmowa
z babcia˛, jednak teraz ma doskonała˛ okazje˛, by zebrac´
wie˛cej informacji.

– Prosze˛ opowiedziec´ mi o niemowle˛ctwie Jadine.

Czy pani cia˛z˙a i jej narodziny przebiegły dobrze?

– To zalez˙y, co pani rozumie przez słowo ,,dobrze’’.

Cia˛z˙a była wpadka˛, miałam osiemnas´cie lat. Dave, mo´j
chłopak, chciał, z˙ebym ja˛ usune˛ła, jednak było juz˙ za
po´z´no. Zreszta˛ ja i tak tego nie chciałam.

Hanna skine˛ła głowa˛.
– Naprawde˛ pragne˛łam wyjs´c´ za Dave’a. Mys´lałam,

z˙e dziecko scali nas zwia˛zek.

Moz˙e wie˛c cia˛z˙a Caroline tak do kon´ca nie była

wpadka˛, jak to było w jej własnym przypadku? Hanna
nie mogła wyobrazic´ sobie s´lubu z ojcem jej dziecka.
Nigdy wie˛cej go nie zobaczy, ani nie be˛dzie musiała
z nim rozmawiac´.

– W szkole nie szło mi dobrze – cia˛gne˛ła Caroline.

– Rzuciłam ja˛, kiedy miałam pie˛tnas´cie lat. Wiedziałam
jednak, z˙e be˛de˛ dobra˛ matka˛. Tylko o tym marzyłam.
Przez jakis´ czas było dobrze – westchne˛ła – jednak
Dave odszedł, kiedy Jadine miała dwa latka.

– Musiało byc´ pani cie˛z˙ko.
– Tak – odparła gorzko. – Gdyby nie moja mama,

nie przez˙yłabym tego.

– Ma wie˛c pani szcze˛s´cie, z˙e ona jest.
Hanna nie miała rodziny, kto´ra by jej pomogła.

Musiała radzic´ sobie sama. Emocjonalnie, finansowo,

17

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

fizycznie. Nie było łatwo, ale to uczyniło ja˛ silniejsza˛
i z perspektywy czasu cieszyła sie˛, z˙e stało sie˛ tak, a nie
inaczej. Teraz radziła sobie ze wszystkim, co niosło
z˙ycie, i dlatego tak niepokoiło ja˛ to dziwne uczucie, z˙e
stanie sie˛ cos´ strasznego.

Czy s´cia˛gne˛ła jakies´ fatum, mo´wia˛c Williamowi

o fantastycznej odpornos´ci jej co´rki? Albo chwala˛c sie˛,
z˙e Livvy nigdy nie choruje? Przeciez˙ moz˙e zachorowac´,
i to powaz˙nie. To byłaby najgorsza rzecz, jaka mogłaby
sie˛ zdarzyc´. Poczuła pala˛ca˛ potrzebe˛, by zobaczyc´ co´rke˛
i upewnic´ sie˛, z˙e wszystko jest w porza˛dku.

Zerkne˛ła na zegarek. W takim tempie wro´ci do domu

dopiero za pare˛ godzin.

– Niemal wszystko zawdzie˛czam sobie. – Głos Ca-

roline brzmiał teraz defensywnie. – Nigdy nie oddałam
Jadine pod opieke˛ obcym. Robie˛ dla niej wszystko.

Hanna po prostu przytakne˛ła. Nie zamierzała pozwo-

lic´ sobie teraz na poczucie winy wywołane tym, z˙e
powierza dziecko czyjejs´ opiece. Nigdy nie miała wy-
boru. Skupiła uwage˛ na Caroline, podczas gdy ta kon´-
czyła pic´ herbate˛. Dowiedziała sie˛ wystarczaja˛co duz˙o,
by uznac´, z˙e warto sie˛gna˛c´ po psychiatryczna˛ ocene˛
sytuacji w rodzinie dziewczynki.

– Jadine powinna juz˙ byc´ w pokoju. – Hanna pod-

niosła sie˛ na znak, z˙e rozmowa jest skon´czona. – Zo-
stanie z nia˛ pani na noc?

– Nie moge˛.
Hanna nie potrafiła ukryc´ zaskoczenia. Podczas po-

przednich trzech pobyto´w przekonanie Caroline, by
zrobiła sobie choc´ kro´tka˛ przerwe˛ w czuwaniu nad
co´rka˛, przypominało cie˛z˙ka˛ batalie˛.

– Mam... randke˛ – wyznała, kiedy wyszły z gabine-

18

ALISON ROBERTS

background image

tu. – On mieszka w Wellington i rzadko tu zagla˛da.
Wro´ce˛ rano.

– W porza˛dku – odparła Hanna. – Zaopiekujemy sie˛

Jadine.

Z tego wniosek, z˙e Caroline nie skupia uwagi wyła˛-

cznie na co´rce. Zespo´ł Münchausena wcia˛z˙ jest moz˙-
liwy, ale moz˙e nie per procura. Moz˙liwe, z˙e Jadine
pro´buje znalez´c´ sposo´b na radzenie sobie w rywalizacji
o uwage˛ matki.

Kiedy kobiety zbliz˙yły sie˛ do pokoju numer cztery,

Hanna zadała lekkim tonem pytanie, usiłuja˛c w ten
sposo´b nadac´ mu niezobowia˛zuja˛cy charakter:

– Czy Jadine widuje swojego ojca?
– Nie – odparła Caroline gwałtownie. – I chce˛, z˙eby

tak zostało.

Hanna ucieszyła sie˛, gdy zauwaz˙yła, z˙e w jej strone˛

zmierza William. Zaczekał, az˙ Caroline weszła do po-
koju co´rki.

– Mam wyniki Jamiego. So´d dobrze powyz˙ej stu

pie˛c´dziesie˛ciu milimoli na litr, wie˛c ma hipernatremie˛.

– Poprawiłes´ kroplo´wke˛?
William przytakna˛ł.
– Jak on wygla˛da?
– O wiele lepiej.
– To dobrze. – Hanna zerkne˛ła przez otwarte drzwi

na swoje biurko. Szybki telefon do os´rodka opieki nad
dziec´mi mo´głby bardzo poprawic´ jej samopoczucie.
– Cos´ jeszcze, o czym powinnam wiedziec´?

– Nie. Generalnie wszystko w porza˛dku. Pewnie nie-

długo po´jdziesz do domu?

– Mam nadzieje˛. – Była dopiero czwarta po połu-

dniu, ale Hanna zawsze zaczyna o sio´dmej trzydzies´ci,

19

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

moz˙e wie˛c wyjs´c´ przed pia˛ta˛, skoro nic sie˛ nie dzieje.
I moz˙e zabrac´ do domu papierkowa˛ robote˛. Zanim Liv-
vy po´jdzie spac´, spe˛dza˛ razem kilka godzin.

To znaczy takz˙e, z˙e nie musi dzwonic´ do os´rodka.

Wkro´tce sama sie˛ przekona. Pre˛dko zgarne˛ła papiery i,
energicznie zmierzaja˛c do wyjs´cia, upchne˛ła je w tecz-
ce. Wyszła szybko na korytarz i gdy chciała zatrzasna˛c´
za soba˛ drzwi, z rozpe˛du na kogos´ wpadła.

– Ups!
Głos Petera wyraz˙ał wspo´łczucie na widok papiero´w

Hanny, kto´re rozsypały sie˛ po podłodze. Hanna jednak
nawet tego nie zauwaz˙yła. Była zbyt oszołomiona, by
oderwac´ wzrok od me˛z˙czyzny stoja˛cego obok szefa.

– Włas´nie cie˛ szukałem – rados´nie oznajmił Peter.

– Robimy mały obcho´d. Hanno, to jest nasz nowy chi-
rurg konsultant na pediatrii. Jack Douglas.

Nagle Hanna poje˛ła, z˙e jej niepokoja˛ce przeczucie

nie miało nic wspo´lnego ze zgłoszeniem na stanowisko
konsultanta. Ani z z˙adnym trudnym przypadkiem. Ani
tez˙ ze stanem zdrowia jej co´rki.

Miała racje˛, ufaja˛c swojej intuicji. Przeczucie kata-

strofy sprawdziło sie˛. A katastrofa ta stoi dokładnie na
wprost niej. Ogromna katastrofa. A usta tego człowieka
sie˛ ruszaja˛. Głuche dudnienie sło´w wzmocniło uczucie
paraliz˙u, jaki ja˛ ogarna˛ł.

– Czes´c´ – powiedział Jack. – Co za niespodzianka!

20

ALISON ROBERTS

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

To nie jest niespodzianka. W ksia˛z˙kach niespodzian-

ka zawsze wia˛z˙e sie˛ z czyms´ miłym, na przykład nie-
oczekiwana˛ premia˛ albo małym prezentem. Lub tez˙
odkryciem pierwszego z˙onkila, co jej i Livvy wczoraj
sie˛ przydarzyło. A nawet stwierdzeniem, z˙e mały pa-
cjent ma sie˛ znacznie lepiej, niz˙ moz˙na by sie˛ tego
spodziewac´.

Na pewno nie jest niespodzianka˛ spotkanie z me˛z˙-

czyzna˛, kto´rego nie spodziewała sie˛ zobaczyc´ nigdy
wie˛cej. Me˛z˙czyzna˛, kto´ry nie ma poje˛cia o tym, jak
mocno zwia˛zany jest z jej z˙yciem. Me˛z˙czyzna˛, kto´ry
moz˙e stac´ sie˛ przyczyna˛ ogromnych kłopoto´w, jes´li
dowie sie˛ o tych zwia˛zkach. To nie jest niespodzianka.
To szok.

W ułamku sekundy us´wiadomiła sobie, z˙e opanował

ja˛ strach i miała nadzieje˛, z˙e ukryje go za us´miechem.

– Z pewnos´cia˛ to niespodzianka – szepne˛ła. – Jak sie˛

masz, Jack?

– Jestem zaskoczony. – Bra˛zowe oczy przygla˛dały

sie˛ Hannie z lekka˛ nieufnos´cia˛. Czy on czeka na jakies´
oznaki rados´ci? A moz˙e ta niespodzianka jest dla niego
ro´wnie nieprzyjemna jak dla niej? – Mys´lałem, z˙e mie-
szkasz w Auckland – dodał.

W jego oczach czaiło sie˛ pytanie, lecz nie zamierzała

na nie reagowac´. Zreszta˛, co mogłaby powiedziec´? Z

˙

e

background image

odrzuciła oferte˛, bo perspektywa pracy w pobliz˙u niego
była zbyt niepokoja˛ca?

Peter patrzył na nich z us´miechem, kto´ry wskazywał,

z˙e przynajmniej jedna osoba uwaz˙a to spotkanie za miła˛
niespodzianke˛.

– To wy sie˛ znacie – stwierdził niepotrzebnie. –

S

´

wietnie. Jack, Hanna jest jedna˛ z najmilszych oso´b na

oddziale.

– Jestem tego pewien. – W uprzejmym tonie Jacka

pobrzmiewała pows´cia˛gliwos´c´.

– Nie znamy sie˛ az˙ tak dobrze – rzekła Hanna, odry-

waja˛c w kon´cu wzrok od twarzy Jacka.

Nies´wiadomie zarejestrowała wszystkie zmiany, ja-

kie w nim zaszły przez te pie˛c´ lat. Nieliczne szare
pasemka pomie˛dzy ciemnobra˛zowymi włosami, kto´re
sa˛ kro´tsze niz˙ kiedys´. Siateczka zmarszczek w ka˛cikach
jego złudnie ciepłych oczu. Ogo´lna subtelna zmiana,
kto´ra daje wraz˙enie, z˙e Jack Douglas sporo przez˙ył
przez ostatnie lata i z˙e miał tylez˙ samo okazji do rado-
s´ci, co do smutku.

– Znalis´my sie˛ kro´tko. – Hanna skierowała swe sło-

wa ku Peterowi. – Pie˛c´ lat temu ubiegalis´my sie˛ o prace˛
w tym samym szpitalu.

Co miał na mys´li Jack, mo´wia˛c, z˙e sa˛dził, iz˙ ona

pracuje w Auckland? Szpital dziecie˛cy National jest
duz˙y, ale nie az˙ tak, by w cia˛gu pie˛ciu lat nie zauwaz˙yc´
kto´regos´ z pracowniko´w. Podniosła wzrok na Jacka,
ujawniaja˛c jedynie uprzejme zainteresowanie.

– Miałes´ wie˛c dosyc´ Miasta Z

˙

agli?

– Nie wzia˛łem tej pracy w Auckland – odparł Jack.

– Zobowia˛zania rodzinne odwołały mnie do Anglii.

Tak, rodzinne zobowia˛zania... Rodzina, kto´rej sie˛

22

ALISON ROBERTS

background image

wyparł. Z

˙

adnej z˙ony, zapewnił ja˛, gdy go o to zapytała.

Z

˙

adnych dzieci. I uwierzyła mu. Wspomnienie jej łat-

wowiernos´ci s´cisne˛ło jej gardło.

– Tym razem przywiozłes´ ze soba˛ rodzine˛?
– Oczywis´cie.
– Jack ma syna – wyjas´nił Peter. – Ma siedem lat.
– Jak to miło. – Jej us´miech był sztuczny tak jak

głos. Jakby nie wiedziała... – Powinno mu sie˛ tu spo-
dobac´.

– Jest nieco starszy niz˙ Livvy – dorzucił Peter.
– Kim jest Livvy? – zapytał Jack.
– Olivia... jest moja˛ co´rka˛. – Hanna zmusiła sie˛ do

odpowiedzi.

– Ile ma lat?
W jej głowie zadz´wie˛czał alarm. Jes´li odpowie, Jack

pewnie natychmiast odkryje prawde˛. Za kilka miesie˛cy
Olivia skon´czy pie˛c´ lat...

Cisze˛ wypełnił głos Petera:
– To taki mały brzda˛c – oznajmił ciepło. – Wydaje

sie˛, z˙e urodziła sie˛ wczoraj. Kiedy to było? Trzy lata
temu?

Niech bo´g błogosławi mgliste poje˛cie Petera o osobi-

stych sprawach pracowniko´w. Tym razem us´miech Han-
ny był o wiele bardziej beztroski.

– Ma cztery lata – powiedziała. – Tylko cztery – do-

rzuciła dla s´cisłos´ci.

Widziała, jak Jack błyskawicznie cos´ oblicza i zoba-

czyła, z˙e na chwile˛ pojawiło sie˛ w jego rysach cos´, co
moz˙na by wzia˛c´ za bo´l. Ucieszyła sie˛ z uczucia panowa-
nia nad sytuacja˛, jakie jej to dało. Ostatni raz nawiedziło
ja˛, gdy odchodziła od Jacka. Poradziła sobie wtedy
i poradzi teraz.

23

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

Twarz Jacka nabrała ostros´ci, a Hanna łatwo wyob-

raziła sobie, o czym mys´li. O tym, z˙e odeszła od niego
prosto w ramiona innego me˛z˙czyzny. To, co ich ła˛czyło,
nic dla niej nie znaczyło...

Uniosła głowe˛. Dlaczego miałoby ja˛ obchodzic´, co

Jack o niej mys´li? Lepiej z˙eby w to wierzył, niz˙ poznał
prawde˛.

– Przepraszam. – Nadejs´cie Caroline Briggs us´wia-

domiło Hannie, z˙e blokuja˛ korytarz, a poza tym przejs´-
cie tarasuja˛ jej rozsypane dokumenty. – Nie chce˛ pode-
ptac´ czegos´ waz˙nego.

Cze˛s´c´ papiero´w dotyczyła Jadine, a Hanna nie chcia-

ła, by Caroline pomys´lała, z˙e nie chroni prywatnos´ci jej
co´rki.

– Przepraszam, Caroline. Troche˛ zablokowalis´my

przejs´cie – rzekła Hanna, schylaja˛c sie˛ po dokumenty.

– Nie szkodzi. Moge˛ pomo´c?
– Dam sobie rade˛. – Hanna z us´miechem zerkne˛ła na

Caroline. – Wraca pani do domu?

– Wychodze˛ do fryzjera. – Głos Caroline zabrzmiał

nieco defensywnie. – Moz˙e nawet zrobie˛ manikiur. Ja-
dine zasne˛ła, wie˛c czekanie nie ma sensu.

– To dobry pomysł – rzekła Hanna. Sie˛gaja˛c po

kolejny plik dokumento´w, zerkne˛ła na własne paznok-
cie. Kro´tkie i praktyczne, pozbawione jakiegokolwiek
koloru, jak jej palce piers´cionka. Jeden paznokiec´ jest
złamany. Nie moz˙na nie zauwaz˙yc´, z˙e dłon´ Caroline
jest zadbana. – Prosze˛ cieszyc´ sie˛ wieczornym wyj-
s´ciem – dorzuciła. – I nie martwic´ o Jadine. Zadzwoni-
my do pani, jes´li cos´ sie˛ zmieni.

Peter patrzył na oddalaja˛ca˛ sie˛ Caroline.
– To matka naszej stałej pacjentki, prawda?

24

ALISON ROBERTS

background image

Hanna przytakne˛ła. Chwyciła ostatnie kartki i scho-

wała je do teczki. Zerkne˛ła na czekaja˛ca˛ na winde˛ Caro-
line. Jej jasne włosy tez˙ sa˛ zadbane.

Ta mys´l była dla niej tak nietypowa, z˙e Hanna sie˛

zdziwiła. Czy pojawienie sie˛ Jacka wstrza˛sne˛ło nia˛ az˙
tak głe˛boko, by wywołac´ te˛ nieprofesjonalna˛ i krytycz-
na˛ postawe˛? Albo us´wiadomiło jej własny wygla˛d? Czy
Jack widzi zmarszczki, jakie ona dostrzegła ostatnio na
swej twarzy? Przynajmniej nie ma siwych włoso´w, ale
w poro´wnaniu z Caroline jej fryzura jest ro´wnie niecie-
kawa jak paznokcie.

– Sa˛dzisz z˙e ten pobyt w szpitalu jest uzasadniony?

– dobiegł do niej głos Petera.

– Tak, dos´c´ uzasadniony – odparła. – Nie jestem

jednak pewna, czy z´ro´dłem bo´lu jest jakies´ schorze-
nie. Posłucham twojej rady i poprosze˛ o pomoc psy-
chologa.

Jack patrzył na wsiadaja˛ca˛ do windy Caroline,

a w Hannie obudziła sie˛ ciekawos´c´ sprzed lat. Jaka jest
jego z˙ona? Zadbana, z˙adnych złamanych paznokci
i uczniowskiej fryzury z gumka˛ co´rki, z jasnoczerwo-
nym wzorkiem z misio´w. Peter wspomniał jedynie dzie-
cko, o kto´rym juz˙ wiedziała, moz˙e wie˛c Jack i jego z˙ona
nie mieli szcze˛s´cia, by pocza˛c´ co´rke˛. Trudno. Nie ma
mowy, by ros´cił sobie jakies´ prawa do Livvy.

– Pomoc psychologa przeznaczona jest dla dziecka

czy matki? – zainteresował sie˛ Jack, lecz Hanna nie
miała ochoty kontynuowac´ tego dialogu. Echa wczes´-
niejszej rozmowy z Caroline o trudach bycia samotnym
rodzicem nie dawały jej teraz spokoju. Lecz zamiast
dumy ze swych osia˛gnie˛c´, poczuła nieche˛c´.

To z powodu stoja˛cego naprzeciw niej me˛z˙czyzny

25

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

musi walczyc´ o swa˛ prace˛. Walczyc´ o dach nad głowa˛
i pienia˛dze na zapłacenie rachunko´w.

– Ocena nalez˙y do lekarza – odparła. – Przepraszam,

ale odbieram co´rke˛ z os´rodka opieki i nie chce˛ sie˛
spo´z´nic´.

– Korzystasz z os´rodka? – Tym razem pytanie Jacka

zabrzmiało wystarczaja˛co ostro i gwałtownie, by Hanna
zacisne˛ła ze˛by. Cze˛sto bywała naraz˙ona na tego rodzaju
pytania, ale słyszec´ to z ust osoby, kto´ra odpowiada za
wykreowanie tej potrzeby w jej z˙yciu, to zbyt wiele.

– Opro´cz dziecka mam tez˙ prace˛. Pomimo tego, z˙e

jestem kobieta˛, jedno nie wyklucza drugiego.

– Nie chodziło mi o to, z˙e...
– Jestem pewna, z˙e nie o to ci chodziło. I jestem

pewna, z˙e nie masz zamiaru dłuz˙ej mnie zatrzymywac´.
Miłego dnia. – Odwro´ciła sie˛, celowo odbieraja˛c mu
moz˙liwos´c´ dorzucenia czegos´ jeszcze. – Do jutra, Pete.
O

´

sma rano?

– Tak. Miłego wieczoru.
Odeszła. Kaz˙dy krok oddalał ja˛ od Jacka. Jej wieczo´r

juz˙ staje sie˛ lepszy.

Pe˛dziła korytarzem i czuła, jak jej nastro´j sie˛ po-

prawiał. W biegu usiłowała strza˛sna˛c´ z siebie resztki
reakcji po spotkaniu z Jackiem. Nies´miały us´miech, jaki
rozcia˛gna˛ł jej wargi, wypływał z zadowolenia. Jes´li
Jack spro´buje ja˛ s´ledzic´, zgubi sie˛ w mgnieniu oka.

Szkoda, z˙e kilka lat temu sama zgubiła sie˛, pro´buja˛c

znalez´c´ droge˛ w nieznanym ogromnym szpitalu dzie-
cie˛cym w Auckland. Ubrana w elegancki kostium, ner-
wowo s´ciskaja˛c te˛ sama˛ teczke˛ co teraz i tylko odrobine˛
panikuja˛c, szukała miejsca, w kto´rym miała sie˛ odbyc´

26

ALISON ROBERTS

background image

rozmowa kwalifikacyjna, a tablice zawieszone na sufi-
cie wcia˛z˙ mo´wiły jej, z˙e to nie tu.

On stał dokładnie pod taka˛ tablica˛, ubrany w gar-

nitur, pogra˛z˙ony w lekturze jakiegos´ folderu. Było
w nim lekkie napie˛cie, jakby czytał cos´ waz˙nego albo
czekał na kogos´, kto sie˛ spo´z´nia. Emanowała tez˙ z niego
pewnos´c´ siebie. Wygla˛dał na lekarza. Powinien wie-
dziec´, gdzie jest medycyna ogo´lna.

Zbliz˙yła sie˛ wie˛c do niego i odchrza˛kne˛ła.
– Przepraszam, czy mo´głby mi pan pomo´c?
Podnio´sł wzrok. Hanna znalazła sie˛ pod badawczym

spojrzeniem najciemniejszych i najcieplejszych oczu,
jakie kiedykolwiek widziała.

– Z przyjemnos´cia˛. – Us´miechna˛ł sie˛, a ona wiedzia-

ła, z˙e przekonanie, w jakim trwała przez ostatnie lata, z˙e
nie ma me˛z˙czyzn atrakcyjnych, było mylne.

Ta mys´l była kompletnie nieoczekiwana i nadeszła

w nieodpowiednim momencie, co ja˛ rozproszyło. Han-
na oderwała wzrok od jego rozbrajaja˛cego us´miechu
tylko po to, by zno´w dac´ sie˛ złapac´ w sidła jego ciem-
nych oczu. Dostrzegła w nich lekkie rozbawienie.

– Jak moge˛ pani pomo´c?
– Ja... – Zagryzła wargi, s´wiadoma, z˙e wygla˛da na

bezradna˛. Nie dos´c´, z˙e nie potrafi znalez´c´ drogi, to
jeszcze mo´wi bez ładu i składu. Us´miechne˛ła sie˛ i wy-
znała: – Zgubiłam sie˛ nieco.

– Nie dziwi mnie to. To wielki szpital.
Odetchne˛ła z ulga˛. Juz˙ nie czuła sie˛ tak głupio. Jego

ton był pełen zrozumienia. Z

˙

yczliwy. I miał akcent.

Angielski, ale nie z publicznej szkoły. Ta s´piewna into-
nacja dodaje barwy atrakcyjnemu, głe˛bokiemu głosowi.

– Doka˛d pani idzie?

27

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

– Medycyna ogo´lna. Szukam ordynatora. – Auto-

matycznie zerkne˛ła na zegarek. – Za pie˛c´ minut mam
rozmowe˛ w sprawie pracy.

– Naprawde˛? – Jego brwi uniosły sie˛ tak, z˙e niemal

znikne˛ły pod niesfornymi kosmykami włoso´w. – Co to
za praca?

– Młodszy lekarz. Naprawde˛ nie chce˛ sie˛ spo´z´nic´

– odparła. Bez wzgle˛du na to, jak atrakcyjny jest nie-
znajomy, ona nie ma czasu na rozmowe˛. – Wie pan,
sytuacja jest dos´c´ rozpaczliwa. Moz˙e mi pan pomo´c?

– Chciałbym. – W jego głosie brzmiała szczeros´c´.

– Jednak... Obawiam sie˛, z˙e nie moge˛.

– Słucham?
– Trudno to przyznac´, ale... ja tez˙ sie˛ zgubiłem.
– Co? – Wiedziała, z˙e z otwartymi ustami wygla˛da

jak wyrzucona na brzeg ryba, ale nie dbała o to. Straciła
dwie cenne minuty i wcale nie jest bliz˙ej celu.

– Ja tez˙ mam rozmowe˛ w sprawie pracy – wyjas´nił

przepraszaja˛co. – Jako chirurg konsultant. Usiłuje˛ sie˛
zorientowac´, gdzie jestem, patrza˛c na ten plan, ale niech
mnie szlag trafi, jes´li cos´ z tego rozumiem.

Spojrzeli po sobie, a potem zacze˛li sie˛ s´miac´. Gdy

napie˛cie znikne˛ło, oboje pochylili sie˛ nad planem. Re˛ka
nieznajomego dotkne˛ła jej dłoni i Hanna stwierdziła, z˙e
nie ma znaczenia, jes´li spo´z´ni sie˛ minute˛ czy dwie. On
jest jeszcze bardziej spo´z´niony, poniewaz˙ zanim ruszył
na naste˛pne pie˛tro, upewnił sie˛, z˙e Hanna znalazła włas´-
ciwa˛ droge˛.

– Powodzenia – rzekł na koniec. – Przy okazji: jes-

tem Jack. Jack Douglas.

– Hanna Campbell – odparła. – Dzie˛ki. Ja tobie tez˙

z˙ycze˛ powodzenia.

28

ALISON ROBERTS

background image

To spotkanie wywarło na niej spore wraz˙enie. Jack

Douglas był zaro´wno druzgoca˛co przystojny, jak i miły.
Zboczył ze swojego szlaku, by pomo´c Hannie, mimo z˙e
sam potrzebował pomocy. I rozbawił ja˛, kiedy była zde-
nerwowana. Roztaczał przy tym wszystkim czar, kto´ry
został z Hanna˛ na długo po tym, jak Jack znikna˛ł jej
z oczu.

Z niepotrzebna˛ energia˛ trzasne˛ła drzwiami samocho-

du. Rozgrzebywanie starych spraw nie ma sensu. Hanna
była zaskoczona, z˙e jej pamie˛c´ jest tak z˙ywa. Moz˙e
gdyby była przygotowana na ponowne spotkanie z Ja-
ckiem, mogłaby sie˛ jakos´ przed tym bronic´.

Najgorsze jest juz˙ za nia˛. Spotkała Jacka po la-

tach, przyznała, z˙e wygla˛da i mo´wi niemal tak sa-
mo. Ale nie pocia˛ga jej. Ani troche˛. Poczuła ulge˛,
gdy od niego odeszła. To uczucie nadal jej towarzy-
szyło, gdy dwadzies´cia minut po´z´niej zmierzała do
os´rodka opieki nad dziec´mi. W chwili, w kto´rej we-
szła do s´rodka i zobaczyła swoja˛ co´rke˛, postanowiła,
z˙e nie pozwoli, by cokolwiek zagroziło temu, co
zdobyły. Upora sie˛ z obecnos´cia˛ Jacka, po prostu nie
ma wyboru.

– Mamusiu! – Mała twarzyczka rozjas´niła sie˛ i Han-

na rozpostarła ramiona, by chwycic´ Olivie˛. – Zrobiłam
cos´ dla ciebie. Moz˙esz to zjes´c´.

– Cudownie. Umieram z głodu. – Oby to nie była

babka z piasku udekorowana płatkami nagietko´w, kto´ra˛
otrzymała od co´reczki w ubiegłym tygodniu.

– To niegroz´ne. – Shirley Smith, włas´cicielka os´rod-

ka, us´miechne˛ła sie˛ do Hanny. – Popołudnie spe˛dzilis´-
my w kuchni.

29

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

– Mamusiu, mamy ciastka motylki! Zrobiłam dwa.

Jedno dla ciebie i jedno dla mnie.

– Zostawimy je na po´z´niej? Na specjalna˛ uczte˛? –

Hanna us´miechne˛ła sie˛ automatycznie. Czy naprawde˛
dota˛d nie dostrzegła, jak bardzo oczy Olivii przypomi-
naja˛ oczy jej ojca? Moz˙e fakt, z˙e otaczaja˛ je jasne
włosy, sprawia, z˙e poro´wnanie jest mniej oczywiste. To
po prostu Livvy – jej cudowne, kochane i bezcenne
dziecko. Porywczo chwyciła mała˛ w ramiona i pocało-
wała mie˛kkie, puszyste loki. – Dzie˛kuje˛ za ciastko,
skarbie. Kocham cie˛.

– Ja tez˙ cie˛ kocham. – Olivia wyswobodziła sie˛.

– Chodz´my do domu, mamusiu. Chce˛ policzyc´ z˙one-
-kile.

Shirley wyszła z nimi na parking.
– Widziałas´ busik?
– Nie. Przyjechał? – Hanna pobiegła wzrokiem za

us´miechem Shirley. Musiała byc´ bardzo zaabsorbowa-
na, kiedy tu przybyła, skoro nie zauwaz˙yła zaparkowa-
nego w rogu mikrobusu. – Wygla˛da s´wietnie!

– Od przyszłego tygodnia zaczniemy odbierac´ dzie-

ci ze szkoły.

– Ciesze˛ sie˛. – Hanna usadziła Olivie˛ w foteliku

i zapie˛ła pasy. – Bałam sie˛, z˙e kiedy Livvy zacznie
szkołe˛, be˛de˛ musiała poszukac´ innego os´rodka. – Go-
dziny otwarcia były tu idealne, a po czterech latach dla
Olivii był to drugi dom.

– Musze˛ zdecydowac´, dla ilu szko´ł otworzymy te˛

usługe˛. Nie chce˛ przyjmowac´ zbyt wielu dzieci.

Hanna przytakne˛ła. Olivia była jedna˛ z pierwszych

klientek firmy Shirley. Ich liczba wzrosła w cia˛gu mi-
nionych lat, ale nigdy nie było wie˛cej niz˙ dwadzies´cioro

30

ALISON ROBERTS

background image

dzieci jednoczes´nie. Jes´li be˛dzie ich zbyt wiele, atmo-
sfera os´rodka moz˙e sie˛ zmienic´.

– Tylko nie wyrzucaj z listy Maysfield Primary. Liv-

vy jest tam zapisana.

– To najbliz˙sza szkoła, wie˛c be˛dzie pierwsza. I mo-

z˙e na razie to wystarczy. – Shirley schyliła sie˛, by poca-
łowac´ Olivie˛. – Do jutra, kochanie.

Trzymaja˛c na kolanach pudełko z ciastkami, Olivia

gawe˛dziła przez cała˛ droge˛ do domu. Hanna zaparko-
wała samocho´d pod stara˛ stajnia˛, a potem uwolniła
co´rke˛, kto´ra pobiegła prosto do czerwonego buka, na
kto´rym pojawiły sie˛ nowe lis´cie. Kucne˛ła pod drzewem,
a jej triumfalny okrzyk sprawił, z˙e Hanna us´miechne˛ła
sie˛ szeroko. Olivia potrafiła doskonale liczyc´, ale była
zbyt przeje˛ta, z˙eby skupic´ sie˛ i wymienic´ wszystkie
cyfry.

– Raz, dwa, cztery, siedem... dziewie˛c´. Mamusiu,

mamy dziewie˛c´ z˙one-kili!

– Chcesz zerwac´ jednego i zawiez´c´ go jutro Shirley?
– Och, tak. Uwielbiam zrywac´ kwiatki.
– Wiem. – Hanna nie martwiła sie˛ tym, z˙e złote

kwiaty mogłyby znikna˛c´. Jest wiele pa˛ko´w gotowych
rozkwitna˛c´ i zaja˛c´ ich miejsce. I nie ma znaczenia, z˙e
kwiaty sa˛ s´cie˛te bez łodyz˙ek. Przyjemnos´c´ obserwowa-
nia twarzy Olivii, kiedy skupia sie˛ na zrobieniu prezen-
tu, jest zbyt cudowna, by dziewczynce przeszkadzac´.
Czy inne dzieci czerpia˛ tak głe˛boka˛ przyjemnos´c´ z da-
wania? Hanna w to wa˛tpiła. Olivia jest wyja˛tkowa.

– Wło´z˙my je do wody. – Weszły do słonecznej

kuchni.

Dwa koty, jeden całkiem czarny, a drugi biały, cierp-

liwie czekały niedaleko lodo´wki.

31

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

– Witaj, Smoluchu, witaj, S

´

niez˙ynko. – Olivia przy-

tuliła koty po kolei.

Hanna wzie˛ła porzucone z˙onkile i włoz˙yła je do

szklanki z woda˛. Podniosła wzrok i napotkała twarz
Olivii.

– Mamusiu, jestem głodna. Dasz mi herbatnika?
– Niedługo be˛dzie kolacja, skarbie.
– Ale prosze˛...
– Dobrze, ale tylko jednego. Przebiore˛ sie˛, a potem

zjemy.

– Moge˛ zrobic´ kanapke˛ dla Joego?
– Joe nie potrzebuje kanapki, myszko. Robi sie˛ gru-

by. Osiołki moga˛ jes´c´ kanapki tylko w wyja˛tkowych
okazjach.

– Przeciez˙ potem be˛dziemy miały wyja˛tkowy po-

cze˛stunek.

– Aha, niemal zapomniałam o twoich ciasteczkach.

Zatem w porza˛dku. Joe moz˙e dostac´ jedna˛ kanapke˛.

Hanna zdje˛ła buty, zsune˛ła spo´dnice˛ i sie˛gne˛ła po

lez˙a˛ce na ło´z˙ku w jej sypialni dz˙insy. Mie˛kki pulower
zasta˛pił bluzke˛, a potem usiadła na ło´z˙ku, by włoz˙yc´
ciepłe skarpety. To była jej ulubiona pora dnia. Mogła
przestac´ byc´ lekarzem i cieszyc´ sie˛ komfortem bycia
w ukochanym miejscu z osoba˛, z kto´ra˛ najbardziej prag-
nie byc´. Sama rozkosz.

Wełniana spo´dnica przed zawis´nie˛ciem w szafie po-

trzebowała przecia˛gnie˛cia szczotka˛, a Hanna dbała
o swoja˛ garderobe˛. Wiele z jej dobrych jakos´ciowo
ubran´ wystarczało na lata. Przegla˛danie wieszako´w to
tylko przypadkowy gest. Nigdy niczego nie szukała,
poniewaz˙ dobrze wiedziała, co jest w szafie. A dlaczego
na przykład wcia˛z˙ trzyma te˛ biała˛ cygan´ska˛ bluzke˛

32

ALISON ROBERTS

background image

z te˛czowa˛ tasiemka˛ woko´ł szyi? Nigdy juz˙ jej nie włoz˙y
i jest mało prawdopodobne, by stała sie˛ zno´w modna.

Przebrała sie˛ z ulga˛. Uciec od ograniczen´ kostiumu,

wyjs´c´ na spacer, s´wie˛towac´ szcze˛s´liwy koniec stresuja˛-
cego dnia i odkryc´ to ekscytuja˛ce miasto. Jak zwykle
Hanna miała na sobie ulubiona˛ pare˛ dz˙inso´w i ładny
cygan´ski top, kto´ry doskonale pasował do wspaniałej
letniej pogody w Auckland.

Dla Hanny to było nowe miasto i wiedziała, z˙e poko-

cha je, jes´li tylko be˛dzie miała szcze˛s´cie i dostanie tu
prace˛. Fakt, z˙e rozmowa przebiegła tak dobrze, uczynił
moz˙liwos´c´ przeprowadzki naprawde˛ realna˛ i sprawił, z˙e
Hanna poczuła sie˛ o wiele szcze˛s´liwsza, niz˙ była przez
długi czas.

Kawa tez˙ była s´wietna. Gora˛ca mocna kawa z mle-

kiem w kafejce na s´wiez˙ym powietrzu z widokiem na
port. Hanna czuła sie˛ szcze˛s´liwa, siedza˛c samotnie i cie-
sza˛c sie˛ reszta˛ popołudnia. Lecz poczuła sie˛ jeszcze
szcze˛s´liwsza, gdy jej przerwano.

– Przepraszam, czy mogłaby mi pani pomo´c?
Rozes´miała sie˛, zanim odwro´ciła głowe˛ w strone˛

z´ro´dła natychmiast rozpoznanego głosu.

– Szukam filiz˙anki dobrej kawy. Polecasz to miej-

sce?

Kawa była tak dobra, z˙e Hanna zamo´wiła jeszcze

jedna˛. Naprawde˛ nie powinna uwaz˙ac´ za przeznaczenie
faktu, z˙e Jack zatrzymał sie˛ w tym samym motelu. Ba˛dz´
co ba˛dz´ znajdował sie˛ on najbliz˙ej szpitala i był na
szczycie listy polecanych. Zbiegiem okolicznos´ci nie
było takz˙e i to, z˙e tak jak Hannie dobrze mu poszło
spotkanie. Trudno nazwac´ niespodzianka˛ ro´wniez˙ fakt,

33

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

z˙e oboje po raz pierwszy odwiedzili Auckland. Wspo´lne
s´wie˛towanie udanego dnia to zwykła uprzejmos´c´, a spe˛-
dzenie wieczoru na odkrywaniu miasta jest całkiem
logiczne.

– Ba˛dz´ co ba˛dz´ – zauwaz˙ył Jack – nie chcemy sie˛

zgubic´.

Nie powinni tak długo spacerowac´ po mies´cie, skoro

naste˛pnego dnia obije mieli kolejne spotkania. I nie
powinni zwiedzac´ obserwatorium na wzgo´rzu Samo-
tnego Drzewa tuz˙ przed powrotem do motelu. Gdyby
nie odkrywali konstelacji przez wielki teleskop we-
wna˛trz, nie lez˙eliby potem na zielonym pustym wzgo´-
rzu, pro´buja˛c je odnalez´c´ na niebie.

I Jack by jej nie pocałował. A moz˙e to ona pocałowa-

ła jego? Niewaz˙ne. Cos´ ich do siebie tak mocno przycia˛-
gało, z˙e Hanna ledwie zauwaz˙yła, z˙e łamie wiele ze
swoich zasad. Miała włas´nie zacza˛c´ nowe z˙ycie. Wszy-
stko wydawało sie˛ ekscytuja˛ce i zabarwione magia˛,
jakiej nie odczuła nigdy wczes´niej. Czy istnieje lepszy
sposo´b, by zachowac´ to w pamie˛ci, niz˙ poprzez spe˛dze-
nie nocy z najcudowniejszym me˛z˙czyzna˛, jakiego dota˛d
spotkała? Lekkomys´lnos´c´? Tak. Niezapomniana?

O, zdecydowanie tak. Hanna popchne˛ła drzwi szafy

i sprawdziła, z˙e zatrzask sie˛ zamkna˛ł. Nic sie˛ nie da
zmienic´, ale moz˙e zatrzasna˛c´ te niepokoja˛ce wspomnie-
nia w szafie. Po prostu trzeba je przewietrzyc´. Szybkie
trzas´nie˛cie i moga˛ wracac´ tam, ska˛d przyszły. I juz˙
nigdy jej nie przeszkadzac´.

Ro´z˙owe kalosze Olivii błyszczały, łapia˛c ostatnie

promienie słon´ca. Joseph, szary osiołek, był wdzie˛czny
za kawałek chleba. Aksamitne wargi ostroz˙nie wysku-

34

ALISON ROBERTS

background image

bywały to, co podawała im mała ra˛czka. W kon´cu Jo-
seph zamkna˛ł oczy i opus´cił głowe˛. Olivia złoz˙yła na
jego nosie głos´nego całusa.

– Musimy juz˙ is´c´ – rzekła do swojego ulubien´ca.

– Trzeba zobaczyc´, czy jajka pope˛kały.

Kogut Artur przechadzał sie˛ dumnie przed kurnikiem

z Bianca˛, Carla˛ i Elsa˛ u boku. Deirdre od tygodnia
tkwiła w s´rodku i wysiadywała szes´c´ jaj. Zbliz˙yła sie˛,
kiedy Hanna rozsypała gars´c´ ziarna, a jasne loki Olivii
niemal znikne˛ły w gniez´dzie, do kto´rego włoz˙yła gło´w-
ke˛, by lepiej widziec´.

– Nie ma z˙adnych pe˛knie˛c´, mamusiu.
– Mys´le˛, z˙e potrzebuja˛ troche˛ wie˛cej czasu, zanim

sie˛ wyle˛gna˛.

– Moz˙e jutro?
– Moz˙e. – Hanna s´cisne˛ła mała˛ ra˛czke˛, kto´ra w dro-

dze do domu ws´lizne˛ła sie˛ w jej dłon´. – Musimy pomys´-
lec´ o imionach dla kurcza˛t, kiedy sie˛ wyle˛gna˛. Jaka jest
litera po E?

Olivia zastanowiła sie˛. S

´

cia˛gaja˛c swe ro´z˙owe buty,

powtarzała alfabet.

– F – os´wiadczyła w kon´cu.
– S

´

wietnie! Jak wie˛c nazwiemy pierwszego kur-

czaczka? Fiona? Felicity? – Hanna znikne˛ła w spiz˙ar-
ni, by znalez´c´ sos pomidorowy i zrobic´ Olivii jej ulu-
bione danie.

– Fred.
– Hm. Artur nie ucieszy sie˛, jes´li jedno z kurcza˛t

be˛dzie chłopcem.

– Dlaczego?
– Bo koguty lubia˛, kiedy nalez˙a˛ do nich wszystkie

kury.

35

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

– Dlaczego?
– Takie po prostu sa˛. Nie lubia˛ sie˛ dzielic´. Poszukasz

talerzy, kochanie? Kolacja prawie gotowa. Potem be˛-
dziemy miały czas na ka˛piel i bajke˛.

Olivia ze smutkiem pokiwała głowa˛.
– Mamusiu, znowu zapomniałas´.
– O czym, skarbie?
– O ciasteczkach.
Hanna us´miechne˛ła sie˛.
– Nie ma mowy. Nigdy nie zapominam o waz˙nych

sprawach.

Szcze˛s´liwy us´miech Olivii pokazał, z˙e dziewczynka

nie ma poje˛cia, z˙e jej mama nie do kon´ca była szczera.
Zapomniała o ciasteczkach. To wstyd, z˙e nie moz˙e
zapomniec´ o innej rzeczy. Jednak jes´li potrafi udawac´
wystarczaja˛co dobrze, by przekonac´ i uszcze˛s´liwic´ co´r-
ke˛, moz˙e zastosuje te˛ taktyke˛ wobec siebie i uniknie
nieszcze˛s´cia. A co waz˙niejsze, moz˙e, udaja˛c, przekonac´
Jacka Douglasa, z˙e nie wydarzyło sie˛ mie˛dzy nimi nic
waz˙nego.

I nigdy nie wydarzy.

36

ALISON ROBERTS

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

– Rozwaz˙ałas´ odprowadzenie hydrostatyczne?
– To jest włas´ciwe jedynie w cia˛gu pierwszych dwu-

dziestu czterech godzin, i nie moz˙e byc´ s´lado´w zapale-
nia otrzewnej. Temperatura Daniela jest podwyz˙szona,
a w ostatniej pieluszce były s´lady krwi. Nie wzywała-
bym cie˛, gdybym nie uwaz˙ała, z˙e interwencja jest ko-
nieczna.

– Zapewne masz racje˛ – łagodnie odparł Jack – jed-

nak to nie powinno przeszkodzic´ nam w przedyskuto-
waniu mniej inwazyjnych metod, prawda? Jaka˛ ma tem-
perature˛?

– Trzydzies´ci siedem i osiem.
– A wie˛c to niezbyt wysoka gora˛czka. S

´

lady krwi

były oczywiste czy potwierdzone przez badania?

– Badania. – Hanna zmusiła sie˛, by nie przybrac´

obronnego tonu.

– Ile czasu mine˛ło od zauwaz˙enia pierwszych ob-

jawo´w?

– Dwadzies´cia szes´c´ godzin.
– Moz˙na wie˛c rozwaz˙ac´ raczej leczenie zachowaw-

cze niz˙ interwencje˛ chirurgiczna˛, zgadzasz sie˛?

– Nie, nie zgadzam sie˛ – odrzekła chłodno. – Daniel

Chubb trafił tu z klasycznymi objawami wgłobienia.
Chwilami z´le sie˛ czuł, robił sie˛ blady, a potem miał
okres normalnos´ci, po czym wszystko zaczynało sie˛ od

background image

nowa. Niestety, internista widział go podczas normal-
nego okresu. Karetka przywiozła go godzine˛ temu, kie-
dy zacza˛ł wymiotowac´. W prawej go´rnej cze˛s´ci brzucha
ma wyczuwalna˛ mase˛. Potwierdził ja˛ rentgen. USG
wykazało wgłobienie jelita biodrowego do okre˛z˙nicy.
Wolałabym unikna˛c´ dalszej zwłoki w leczeniu. Zapale-
nie otrzewnej u dwuletniego dziecka to powaz˙na kom-
plikacja.

Jack napotkał jej zacie˛te spojrzenie i przyja˛ł je z we-

wne˛trznym westchnieniem. Nie zamierzał protestowac´,
z˙e to dziecko szybko potrzebuje zabiegu. Badania były
włas´ciwe i diagnoza niewa˛tpliwie tez˙ jest włas´ciwa.
Jednak wezwano go na konsultacje˛ chirurgiczna˛ i było-
by miło, gdyby mu pozwolono wyrazic´ swo´j pogla˛d,
zamiast wskazywac´, co ma zrobic´. Tymczasem Hanna
juz˙ zdecydowała, a poniewaz˙ jej opinia w tej sprawie
jest uzasadniona, pro´ba udowodnienia swojej racji przy
jej nieugie˛tej postawie byłaby strata˛ czasu i szkoda˛ dla
ich małego pacjenta.

Jednak jest to irytuja˛ce. Jack rozluz´nił krawat, a dwa-

dzies´cia minut po´z´niej zdja˛ł go, zanim w przebieralni
przy bloku operacyjnym zacza˛ł rozpinac´ koszule˛. Od-
ka˛d dziesie˛c´ dni temu podja˛ł prace˛ w tym szpitalu,
Daniel Chubb był trzecim przypadkiem, jaki odesłała
do niego Hanna. Biora˛c pod uwage˛ ich dawna˛ znajo-
mos´c´, mo´gł sie˛ spodziewac´ jakichs´ problemo´w w na-
wia˛zaniu relacji zawodowych, lecz jego nadzieje, z˙e
sytuacja szybko sie˛ poprawi, najwyraz´niej były płonne.
Włas´ciwie jest jeszcze gorzej, niz˙ zakładał.

Pierwszy przypadek, przepukline˛ pe˛pkowa˛ u szes´-

ciomiesie˛cznego dziecka, dostał dwa dni po dos´c´ napie˛-
tej rozmowie przed gabinetem Hanny. Poranna przed-

38

ALISON ROBERTS

background image

operacyjna wizyta na oddziale była raczej kurtuazja˛ niz˙
potrzeba˛, a kiedy skierowano go do oddziałowej sali
zabaw, nie oczekiwał, z˙e znajdzie swego pacjenta pod
opieka˛ lekarza, a nie rodzica. Sala zabaw była duz˙ym,
dobrze wyposaz˙onym miejscem w po´łnocnym skrzydle
szpitala. Przez ogromne okna z widokiem na park i rze-
ke˛ wpadały promienie słon´ca. Jack nies´wiadomie za-
trzymał sie˛, by chłona˛c´ scene˛, kto´ra˛ zobaczył.

Hanna stała blisko okna, na jednym biodrze trzy-

maja˛c zafascynowane jej głosem dziecko.

– Widzisz kaczuszki, Jason? Popatrz na te˛, kto´ra

nurkuje. Jak robia˛ kaczki, Jason? – Us´miechne˛ła sie˛ do
dziecka. – Kwa, kwa! – Mały Jason odpowiedział jej
szerokim us´miechem, machaja˛c ra˛czkami i gaworza˛c na
znak aprobaty.

Hanna nie zauwaz˙yła stoja˛cego w drzwiach Jacka,

a on sie˛ nie poruszył. Podczas ich pierwszego spotka-
nia stwierdził, z˙e minione lata nie miały negatywnego
wpływu na atrakcyjnos´c´ Hanny, ale nie przyszło mu do
głowy, z˙e w rzeczywistos´ci ten wpływ był wre˛cz pozy-
tywny. Jej wzrost podkres´lał niezmieniona˛ macierzyn´s-
twem smukła˛ figure˛, a blask słon´ca zapla˛tał sie˛ w jej
włosach niczym nitki złota. Uczesanie w kucyk nie jest
szczego´lnie pone˛tne, ale łatwo wyobrazic´ sobie, jakie
byłyby jej włosy, gdyby je rozpus´cic´.

Lekko poszerzana spo´dnica i buty na wysokim ob-

casie nie całkiem pasowały do jego wyobraz˙en´. W jego
wspomnieniach Hanna nosiła dz˙insy i biały top z ład-
nym sznureczkiem, kto´ry az˙ sie˛ prosił o rozwia˛zanie.
Był tak zapraszaja˛cy, z˙e jego dłon´ ws´lizne˛ła sie˛ przez
rozcie˛cie przy szyi, by znalez´c´ jej piersi, kto´re reagowa-
ły na jego dotyk jak jej usta.

39

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

Jack poruszył sie˛, ale nie po to, by wejs´c´ do sali

zabaw. Odwro´cił sie˛ gwałtownie i ruszył do gabinetu.
Zwie˛kszenie przestrzeni pomie˛dzy nimi jest niezbe˛dne,
by ochronic´ go przed wspomnieniami. Był taki pewny,
z˙e niezwykły wpływ Hanny na niego to juz˙ przeszłos´c´.
Ostatecznie usuna˛ł ja˛ ze swego z˙ycia z takim samym
zdecydowaniem, z jakim podja˛ł sie˛ byc´ ojcem dla swo-
jego syna.

Włoz˙ył białe operacyjne buty, a zmierzaja˛c do umy-

walni przy bloku operacyjnym, sie˛gna˛ł po czapeczke˛.
Czasem odległos´c´ pomaga. Jak weekendowa przerwa
przed drugim przypadkiem, nad kto´rym pracował
z Hanna˛. Dosyc´ demonstracyjnie przedstawiała histo-
rie˛ chorego raczej jego pomocnikowi niz˙ jemu, ale to
przydało sie˛ o tyle, z˙e wykluczyło wszelkie reakcje fi-
zyczne.

Jej głos takz˙e nie miał nic wspo´lnego z tym, kto´rym

przemawiała do dziecka. Był chłodny i profesjonalny.

– James trafił tu z epizodem bliskim zespołowi

s´mierci ło´z˙eczkowej, w wieku czterech tygodni. Był
starannie monitorowany, ale kilka tygodni po´z´niej oba-
wy internisty o jego rozwo´j sprawiły, z˙e został ponow-
nie przyje˛ty. Podany bar i endoskopia potwierdziły re-
fluks z˙oła˛dkowo-przełykowy, kto´ry nie reaguje na le-
czenie zachowawcze. Jak widzisz, przyrost wagi w cia˛-
gu dwo´ch ostatnich tygodni jest niewielki.

Jack czytał notatki, podczas gdy jego asystent, Barry

Portman, był zaje˛ty słuchaniem Hanny.

– Jakies´ dodatkowe problemy z oddechem?
– Nie, ale wczoraj miał okres bliski omdlenia z bra-

dykardia˛. – Spojrzała na Jacka wyzywaja˛co. – Przypu-
szczalnie to reakcja nerwu błe˛dnego w wyniku refluksu.

40

ALISON ROBERTS

background image

Sprawdzanie kaz˙dego kroku Hanny nie było konie-

czne, ale Jack był zadowolony, z˙e moga˛ wspo´łdziałac´
przy tej okazji bez prowokowania niepoz˙a˛danej fizycz-
nej reakcji. Im dłuz˙ej dra˛z˙ył szczego´ły, tym wie˛cej
pe˛knie˛c´ widział w zawodowej masce doktor Campbell.
Po prostu nie mogła znies´c´ jego widoku.

Prawde˛ mo´wia˛c, to stało sie˛ zaraz´liwe. Wzajemna

nieche˛c´ pojawiła sie˛ ro´wnie szybko, jak ich pocza˛tkowe
obła˛kane przycia˛ganie. Choc´ duz˙o łatwiej było ulec
niemiłej atmosferze, Jack zdobył sie˛ na ostatni wysiłek,
kiedy tego ranka wezwano go do Daniela Chubba. Lecz
jego starania nie zostały docenione.

Przygotowuja˛c sie˛ do wejs´cia do sali operacyjnej,

Jack starannie szorował dłonie. Jest goto´w wspo´łpraco-
wac´ z Hanna˛ i nie dopus´cic´, by przeszkodziły im w tym
sprawy osobiste, ale Hanna to uniemoz˙liwia. Nie moz˙e
pozwolic´, by nadal tak go traktowała – i zawodowo,
i prywatnie. Nie podobał mu sie˛ jej protekcjonalizm
i nie zamierzał tolerowac´ jej wyniosłos´ci.

On juz˙ najlepiej wie, z˙e doktor Campbell potrafi z´le

ocenic´ sytuacje˛ i wbic´ sobie do głowy swoje wraz˙enie
tak mocno, z˙e uniemoz˙liwia to wszelka˛ dyskusje˛.

Opłukał dłonie i ramiona, a potem sie˛gna˛ł po steryl-

nie czysty re˛cznik. W pobliz˙u stała piele˛gniarka trzy-
maja˛ca gotowe do załoz˙enia re˛kawiczki. Wsuwaja˛c
w nie dłonie, Jack skina˛ł głowa˛, by podzie˛kowac´. Kiedy
piele˛gniarka zawia˛zywała jego fartuch, udało mu sie˛
uspokoic´. Hanna nie moz˙e zniszczyc´ jego skupienia
przed czekaja˛cym go zadaniem.

Dawno temu pogodził sie˛ z jej nieprzyjemnymi ce-

chami. Uwierzył nawet, całkiem szczerze, z˙e miał sporo
szcze˛s´cia, uciekaja˛c od niej. Problem polega na tym, z˙e

41

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

nigdy nie spodziewał sie˛, z˙e be˛dzie z nia˛ pracowac´, a ta
perspektywa jest niepokoja˛ca, poniewaz˙ jej skłonnos´c´
do autorytatywnos´ci moz˙e byc´ niebezpieczna. Na
szcze˛s´cie nie okazało sie˛ to groz´ne w przypadku Danie-
la Chubba.

Niedroz˙nos´c´ jelit była spowodowana uchyłkiem Me-

ckela, dos´c´ powszechna˛ anomalia˛ przewodu pokarmo-
wego. Ta była wystarczaja˛co duz˙a, by wymagac´ wycie˛-
cia, i wystarczaja˛co bliska perforacji, by uzasadnic´ kro-
plo´wke˛ z antybiotykiem, kto´ra˛ Hanna podła˛czyła, za-
nim Daniel opus´cił oddział.

Jack pracował ostroz˙nie ze swoim małym pacjentem,

uz˙ywaja˛c kleszczy, by wyizolowac´ uszkodzona˛ strefe˛.
Jego asystent był gotowy, by przeja˛c´ kleszcze.

– Poła˛cz obie kon´co´wki jelita – poinstruował Jack

– a teraz łagodnie przekre˛c´ kleszcze. Zamierzam poła˛-
czyc´ s´cianki jelita cienkiego szwem Lemberta.

Szył przez chwile˛, po czym spytał:
– Widzisz, co tu robie˛?
– Szew Connella?
– Znakomicie. Chcesz to skon´czyc´?
– Jasne. – Barry zaja˛ł jego miejsce. Jack z zado-

woleniem przygla˛dał sie˛ jego zre˛cznos´ci i dbałos´ci
o szczego´ły.

– S

´

wietnie – stwierdził w kon´cu.

Na bloku operacyjnym zapanowało odpre˛z˙enie. Jack

dopiero zacza˛ł poznawac´ personel, ale zdumiony był
ich bliskos´cia˛. Była to drastyczna ro´z˙nica w poro´wnaniu
z przyje˛ciem go przez jedna˛ z oso´b na pediatrii.

– Jak ci idzie polowanie na nianie˛, Jack? – zapytała

anestezjoloz˙ka imieniem Shona. – Przydała sie˛ na cos´
agencja, kto´ra˛ ci poleciłam?

42

ALISON ROBERTS

background image

– Miałem ci za to podzie˛kowac´. – Przynajmniej ta

kobieta okazała sie˛ pomocna. Chciał spytac´ Hanne˛, kto
opiekuje sie˛ jej co´rka˛, ale ona włas´ciwie zmyła mu
głowe˛. – Zatrudniłem kogos´ od nich, ale nie wiem, czy
sie˛ sprawdzi. Ona jest bardzo młoda, a Ben mo´wi, z˙e
spe˛dza mno´stwo czasu przy telefonie.

– Ile lat ma Ben?
– Siedem. Ta opiekunka, Lisa, ma tylko dziewie˛t-

nas´cie lat i jakies´ dodatkowe zaje˛cia, kto´re nieco kolidu-
ja˛ z godzinami po szkole.

– Hm, to moz˙e byc´ problem.
– Chyba nie. Miałem szcze˛s´cie ze szkoła˛, kto´ra˛ wy-

bralis´my. Os´rodek opieki nad dziec´mi włas´nie zaczyna
usługe˛ zabierania ich po lekcjach, tak wie˛c Ben be˛dzie
chodził tam przez kilka dni w tygodniu, a potem Lisa
zabierze go do domu.

– Pewno trudno byc´ samotnym tata˛ – szepna˛ł Barry.
– To staje sie˛ łatwiejsze, kiedy Ben jest starszy – od-

parł Jack. – I na pewno nie wyobraz˙am sobie bez niego
z˙ycia.

– Nie. – Głos Shony był mie˛kki, kiedy palcami do-

tkne˛ła czoła dziecka, kto´re uwaz˙nie obserwowała. – Ma-
łe dzieci sa˛ bezcenne. – Podniosła wzrok. – Jestes´my
blisko kon´ca?

– Tak. – Jack widział, z˙e Barry zacza˛ł ostatni szew.
– Dobrze. W takim razie zaczne˛ go wybudzac´.
Kilka minut po´z´niej, kiedy s´cia˛gał swo´j fartuch i re˛-

kawiczki, spojrzał na wywoz˙one z bloku operacyjnego
dziecko. Shona ma racje˛, dzieci sa˛ bezcenne. Ben nie
był starszy od Daniela, kiedy pierwszy raz trafił do
szpitala, i gdyby nie to, pewnie nigdy nie dowiedziałby
sie˛, z˙e ma syna.

43

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

Jakz˙e inne byłoby wtedy jego z˙ycie. Nie wahałby sie˛

przyja˛c´ stanowiska, jakie mu oferowano w Auckland.
Ta perspektywa była podniecaja˛ca i nie miało znacze-
nia, z˙e to podniecenie miało wie˛cej zwia˛zku z Hanna˛ niz˙
sama˛ praca˛.

Gdy tylko pogratulowali sobie sukceso´w, zawiro-

wały plany na przyszłos´c´. Potrzebowali kilku tygodni,
by wszystko uporza˛dkowac´, a potem mogliby juz˙ byc´
razem. Nie chcieli rozstawac´ sie˛ na tak długo. Hanna
zacze˛ła pro´bowac´ telefonicznie przesuna˛c´ swo´j lot, by
zyskac´ dodatkowa˛ wspo´lna˛ noc, a Jack wyszedł, by
przynies´c´ cos´ do jedzenia. Kupowanie szampana prze-
dłuz˙yło jego nieobecnos´c´, ale szampan był tego wie-
czoru waz˙ny. Jack zamierzał uczcic´ znalezienie miło-
s´ci swego z˙ycia.

Był oczarowany Hanna˛ od chwili, kiedy oderwał

wzrok od tego głupiego planu szpitala i znalazł sie˛ na
wprost błe˛kitnych oczu, kto´re zdradzały inteligencje˛ ich
włas´cicielki i jej zaz˙enowanie, z˙e musi poprosic´ o po-
moc. S

´

miała sie˛, gdy odkryła, z˙e on jest w takiej samej

sytuacji. Była cudowna. I cia˛gne˛ło ja˛ do niego tak samo,
jak jego do niej.

Los zetkna˛ł ich nie raz, ale dwa razy. Jack nie mo´gł

uwierzyc´ własnemu szcze˛s´ciu, kiedy dostrzegł ja˛ przy
stoliku w kafejce, do kto´rej wsta˛pił pod koniec dnia.
Przeznaczenie chciało, aby byli razem.

Otrza˛sna˛ł sie˛ ze wspomnien´ i poszedł do swego gabi-

netu, by podyktowac´ notatki z operacji Daniela Chubba,
doka˛d jeszcze ja˛ pamie˛ta. Jednak zaje˛ło mu chwile˛,
zanim mo´gł sie˛ skoncentrowac´ na dyktowaniu. Jeszcze
teraz czuł zdumienie, jakiego dos´wiadczył tamtego wie-
czoru, wracaja˛c do pokoju motelowego, niosa˛c tacki

44

ALISON ROBERTS

background image

z chin´szczyzna˛ i butelke˛ drogiego, francuskiego szam-
pana.

Poko´j był pusty. Hanna napisała mu, z˙e jest draniem

i nigdy wie˛cej nie chce go widziec´. Tak to nim wstrza˛s-
ne˛ło, z˙e wcia˛z˙ był osłupiały, gdy odebrał drugi telefon
od swojej byłej tes´ciowej, Cheryl, informuja˛cej go o ist-
nieniu jego syna.

Nigdy nie dowiedział sie˛, co Cheryl powiedziała

Hannie, kiedy ta odebrała pierwszy telefon. Musiało to
byc´ cos´ takiego, z˙e Hanna załoz˙yła, z˙e jest z˙onaty.
Nigdy nie pozwoliła mu tego wyjas´nic´. Kiedy zapukał
do jej drzwi, zda˛z˙yła juz˙ wyjechac´ na lotnisko. Listy,
kto´re kilka tygodni po´z´niej wysłał na jej nowy oddział
w Auckland, wro´ciły nie otwarte.

To nie byłby dobry zwia˛zek. Hanna nie czuła tego

samego co on. Najlepszym dowodem jest fakt, z˙e tak
szybko po ich rozstaniu wyszła za ma˛z˙ i urodziła dziec-
ko. Poza tym ona jest zimna. Kaz˙dy, kto tak bezwzgle˛d-
nie kogos´ odrzuca, musi miec´ twarde serce. Nawet po
tylu latach nie potrafi wykrzesac´ z siebie odrobiny sym-
patii do niego ani tez˙ nie dopuszcza moz˙liwos´ci, z˙e
mogła sie˛ pomylic´ w ocenie sytuacji. Zanim Jack udał
sie˛ na oddział, by sprawdzic´ pooperacyjny stan Daniela
Chubba, wspomnienia rozbudziły jego dawna˛ złos´c´ na
Hanne˛.

Daniel czuł sie˛ dobrze, juz˙ odzyskiwał forme˛, jak to

cze˛sto bywa z dziec´mi. Rodzice z wdzie˛cznos´cia˛ przyje˛-
li zapewnienia, z˙e ten zabieg nie be˛dzie miał długotrwa-
łych skutko´w dla funkcjonowania jelit.

– Zostanie po nim tylko mała blizna. I moz˙e szpital-

na bransoletka Daniela, jes´li ma pani album z pamia˛t-
kami, by ja˛ wkleic´.

45

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

– Mys´lałam, z˙eby cos´ takiego załoz˙yc´. Zrobie˛ to za-

raz po powrocie do domu. Jak długo to potrwa?

– Dzien´ albo dwa. Zajrze˛ do Daniela rano.
Jack zno´w na chwile˛ zatrzymał sie˛ w gabinecie.

Pomys´lał, z˙e powinien cos´ zrobic´ z albumem dla Bena,
o kto´rym cze˛sto mys´lał. W pełnym pamia˛tek pudełku po
butach ma wie˛cej niz˙ tylko szpitalna˛ bransoletke˛. Prob-
lem polega na tym, z˙e sa˛ tam i rzeczy, kto´re łatwiej
schowac´, niz˙ stawic´ im czoło. Skoro sam nie potrafi sie˛
z nimi uporac´, jak be˛dzie mo´gł pomo´c Benowi, kiedy
podros´nie na tyle, by zacza˛c´ zadawac´ trudne pytania?

Opuszczaja˛c oddział, Jack dostrzegł wchodza˛ca˛ do

gabinetu Hanne˛ i wiedział, z˙e nie moz˙e dłuz˙ej z˙yc´, nie
wyjas´niwszy tej sytuacji. Sposo´b, w jaki Hanna potrak-
towała go pie˛c´ lat temu, jest niesprawiedliwy. Dalsze
traktowanie go w ten sposo´b jest złos´liwe.

Zastukał do uchylonych drzwi i wszedł, nie czekaja˛c

na odpowiedz´.

Hanna drgne˛ła. Kiedy trzasne˛ły drzwi, przestraszyła

sie˛, z˙e zamknie˛ta została w przestrzeni, kto´ra jest o wie-
le za mała, kiedy dzieli sie˛ ja˛ z Jackiem. Do diabła,
to jej gabinet. I nie zapraszała tu Jacka. Jej irytacja
musi byc´ oczywista, poniewaz˙ w po´łus´miechu Jacka
brakuje ciepła.

– Mam wraz˙enie, z˙e nie cieszysz sie˛ z mojego wi-

doku.

– Jestem dos´c´ zaje˛ta.
– Nie zabiore˛ ci duz˙o czasu. – Oparł sie˛ o stoja˛ce

naprzeciwko jej biurka krzesło. – Wydaje sie˛, z˙e pro-
wadzisz akcje˛, kto´ra ma pokazac´, z˙e nie cieszy cie˛
praca ze mna˛.

46

ALISON ROBERTS

background image

Hanna jedynie uniosła brwi. Nie zamierza prowadzic´

i zdecydowanie nie prowadzi z˙adnej osobistej akcji.
Utrzymuje jednak dystans i pilnuje, z˙eby kaz˙de zawo-
dowe wspo´łdziałanie było z jej strony bezbłe˛dne.

– Zawodowo nie mam nic przeciwko tobie, Jack. Od

Petera i innych słyszałam wiele dobrego na two´j temat.

– Mo´głbym to samo powiedziec´ o tobie. – Jego

us´miech stał sie˛ bardziej szczery. – Rozumiem tez˙, z˙e
złoz˙yłas´ tu podanie na stanowisko konsultanta.

– Tak. – Hanna oparła sie˛ nagłej pokusie, by od-

wro´cic´ wzrok. Ciemne oczy Jacka sa˛ tak hipnotyzuja˛ce,
jak zapamie˛tała.

– Jest wie˛c wysoce prawdopodobne, z˙e dos´c´ regu-

larnie be˛dziemy sie˛ spotykac´. Jes´li dostaniesz te˛ prace˛.

– Przypuszczam, z˙e tak. – Hanna zmarszczyła brwi,

jakby usiłowała znalez´c´ w jego słowach jaka˛s´ ukryta˛
wiadomos´c´. Zerkne˛ła na niego, pro´buja˛c us´wiadomic´
sobie, czy jej chło´d nie przekroczył dopuszczalnych
granic.

– Nie mam zamiaru przenosic´ sie˛ gdzies´ indziej. –

Jack zawahał sie˛ i zanim zacza˛ł kontynuowac´, dotkna˛ł
je˛zykiem go´rnej wargi. – Cokolwiek wydarzyło sie˛ mie˛-
dzy nami w przeszłos´ci, nie powinno przeszkodzic´
w ułoz˙eniu naszych relacji zawodowych.

Hanna nies´wiadomie powto´rzyła jego gest i zwilz˙yła

usta. Potem chwyciła go´rna˛ warge˛ pomie˛dzy ze˛by wy-
starczaja˛co mocno, by zabolało. Dobry Boz˙e! Nie radzi
sobie ze wspomnieniem dotyku tego me˛z˙czyzny, a teraz
jeszcze dos´wiadcza przypływu czegos´, co moz˙e byc´
jedynie poz˙a˛daniem rozbudzonym przez jeden niewin-
ny gest.

Oderwała wzrok od twarzy Jacka tylko po to, by na

47

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

linii jej wzroku znalazły sie˛ zacis´nie˛te na oparciu krzes-
ła dłonie. Duz˙e re˛ce z długimi palcami chirurga. Dłonie
potrafia˛ce... Znowu drgne˛ła i utkwiła wzrok w biurku
na wprost siebie. Podniosła długopis i spokojnie nim
pstrykne˛ła.

– Jack, cokolwiek sie˛ mie˛dzy nami wydarzyło, to

juz˙ przeszłos´c´. Stara historia. – Jeszcze raz pstrykne˛ła
długopisem. – Dawno zapomniana – dodała pewnym
głosem.

– Mo´głbym powiedziec´ to samo – ponownie stwier-

dził Jack.

Hanna jeszcze raz nacisne˛ła długopis.
– Przepraszam, jes´li odniosłes´ wraz˙enie, z˙e nie cie-

sze˛ sie˛ na two´j widok, ale sa˛dze˛, z˙e wyjez˙dz˙aja˛c z Auck-
land, dos´c´ jasno wyraziłam swoje uczucia.

– Chodzi ci o ten drobiazg, z˙e nigdy nie chciałas´

mnie zobaczyc´ ani ze mna˛ porozmawiac´?

Na chwile˛ zapadła cisza, a potem Hanna parskne˛ła.
– A wie˛c historia nie całkiem zapomniana.
– Niekto´re rzeczy trudno zapomniec´. Albo wyba-

czyc´.

– Nie uje˛łabym tego lepiej. – Spojrzenie Hanny by-

ło jasne, ale Jack nie zamierzał przyznac´ sie˛ do jej
oskarz˙en´.

– Na przykład two´j brak zainteresowania wyjas´nie-

niem, kto´re mogłem ci przedstawic´.

Hanna z niedowierzaniem potrza˛sne˛ła głowa˛. Czy

Jack naprawde˛ mys´li, z˙e jakies´ wyjas´nienie mogło spra-
wic´, z˙e wybaczyłaby mu kłamstwo w sprawie z˙ony
i dziecka? Ona juz˙ wie, jakie by to było wyjas´nienie.
Jest w separacji lub rozwiedziony, tak jak przed nim
Paul. Z

˙

adnych hamulco´w. Niczego, co powstrzymało-

48

ALISON ROBERTS

background image

by go przed ponownym zakochaniem sie˛ czy nawet
z˙yciem z nia˛, planowaniem przyszłos´ci. Albo pozwole-
niem jej, by zbudowała swo´j s´wiat woko´ł niego... az˙ do
chwili, w kto´rej zdecydowałby, z˙e moz˙e juz˙ czas wro´cic´
do poprzedniej partnerki.

– Jack, to by niczego nie zmieniło.
– Nie. Nie sa˛dze˛, z˙eby to cos´ zmieniło. – Jack wy-

trzymał spojrzenie Hanny, a potem odwro´cił wzrok
i cie˛z˙ko westchna˛ł. – Nikomu nie dajesz szans, prawda?

– Tobie dałam wielka˛ szanse˛. Ponownie nie popeł-

nie˛ tego błe˛du.

– Ucieszysz sie˛ wie˛c, bo nie be˛de˛ o to prosił. Nie

lubie˛ ludzi z zamknie˛tym umysłem.

– A ja nie lubie˛ ludzi, kto´rym nie moz˙na ufac´.
Tym razem cisza sie˛ przedłuz˙ała.
– To nie wygla˛da na dobra˛ podstawe˛ do zgodnej

wspo´łpracy, prawda?

– Jestem pewna, z˙e jestes´my wystarczaja˛co doros´li,

z˙eby sobie z tym poradzic´.

– Miejmy nadzieje˛.

Wychodza˛c z gabinetu Hanny, Jack dostał wezwanie

na nagłe wypadki. Powitał je z wdzie˛cznos´cia˛.

Dziecko wypadło przez szklane okno i niekto´re ze

skaleczen´ na brzuchu wymagały interwencji chirurga.
Przynajmniej z tym da sobie rade˛. Bo nie jest pewny,
czy cokolwiek osia˛gna˛ł podczas spotkania z Hanna˛.
Odnio´sł nawet dziwne wraz˙enie, z˙e oczekiwała prze-
prosin, choc´ to jej zachowanie jest nie do przyje˛cia.
W porza˛dku, podczas tych kilku godzin, kto´re razem
spe˛dzili, nie opowiedział jej historii swojego z˙ycia, lecz
takz˙e nie kłamał i był całkowicie szczery, jes´li chodzi

49

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

o to, z˙e jest nia˛ nadal zafascynowany. Nawet jest goto´w
jej wybaczyc´ i zapomniec´. Byle tylko jakos´ wspo´łpra-
cowac´.

Nie jest jedynie goto´w zaakceptowac´ niesprawied-

liwych ocen Hanny dotycza˛cych jego samego. I nie
zamierza przepraszac´.

Do diabła! Nie ma za co jej przepraszac´.

50

ALISON ROBERTS

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Co za tupet!
Hanna dobre pie˛c´ minut wpatrywała sie˛ w drzwi, za

kto´rymi znikna˛ł Jack. Miała wraz˙enie, z˙e on naprawde˛
wierzy, z˙e nieche˛c´ pomie˛dzy nimi to przede wszystkim
jej wina.

W porza˛dku, moz˙e Jack nie zdaje sobie sprawy, jak

głe˛boko dotkne˛ło ja˛ jego oszustwo, ale ona przynaj-
mniej była całkowicie szczera w sprawie swoich uczuc´.
On nie wie tez˙, jak ich spotkanie wpłyne˛ło na jej z˙ycie.
Hanna zaakceptowała fakt, z˙e nie moz˙e winic´ Jacka za
powro´t nieotwartego listu, w kto´rym napisała mu o cia˛-
z˙y, ale ska˛d mogła wiedziec´, z˙e nie przyja˛ł pracy w Au-
ckland?

To nie tak, z˙e ma zamknie˛ty umysł. Wcale nie. Mi-

lion razy zbadała kaz˙da˛ moz˙liwos´c´, kto´ra mogłaby
usprawiedliwic´ Jacka, i takiej nie znalazła. Z

˙

ona, szcze-

go´lnie pozostaja˛ca w separacji, to jedna sprawa. Ale
dziecko to całkiem inna historia. Teraz juz˙ Hanna wie-
działa, jaki rodzaj wie˛zi tworzy dziecko i zaprzeczanie
temu tak gwałtownie znaczy, z˙e albo Jack jest wytraw-
nym kłamca˛, albo, co gorsza, nie czuje z˙adnej wie˛zi ze
swym dzieckiem. A to by znaczyło, z˙e okropnie sie˛ co
do niego pomyliła.

Z drugiej strony jak w ogo´le mo´gł mys´lec´, z˙e moz˙e

wkroczyc´ w jej z˙ycie i oczekiwac´ ciepłego przyje˛cia?

background image

Najwyraz´niej nie miał bladego poje˛cia, z˙e przeprosiny
byłyby na miejscu, a poza tym miał czelnos´c´ sugero-
wac´, z˙e jej wspo´łdziałanie z nim na gruncie zawodo-
wym moz˙e miec´ wpływ na uzyskanie przez nia˛ stanowi-
ska konsultanta. On otrzymał stała˛ posade˛ w jej szpitalu,
a teraz niemal ja˛ ostrzega, by lepiej zaakceptowała go
jako kolege˛, jes´li chce zdobyc´ taka˛ sama˛ pozycje˛.

I moz˙e to zrobi. Była nieuprzejma wobec Jacka. Atak

to najlepsza forma obrony, a ona czuła przytłaczaja˛ca˛
potrzebe˛, by sie˛ bronic´. Odkrycie, jak płytko ukryte sa˛
jej wspomnienia o Jacku, wywołało w niej szok. A poza
tym zacze˛ła nieustannie widziec´ to, co jej co´rka odzie-
dziczyła po ojcu.

Bra˛zowe oczy. Loki. S

´

miech. Potrzeba dawania

i zdolnos´c´ czerpania z tego tak wielkiej przyjemnos´ci
jak obdarowany. Taki był Jack, i dlatego jego zdrada tak
niewiarygodnie ja˛ zraniła.

Mys´l o Olivii wystarczyła, by Hanna sie˛ ruszyła.

Była ledwie czwarta po południu, ale ona załatwiła juz˙
sprawy ze wszystkimi pacjentami. Moz˙e wyjs´c´ wczes´-
niej i spe˛dzic´ czas z co´rka˛. Wykorzysta te chwile, by
przypomniec´ sobie, co jest w jej z˙yciu waz˙ne. Dlaczego
stanowisko konsultanta jest tak istotne dla jej przyszło-
s´ci i dlaczego musi pozwolic´ odejs´c´ przeszłos´ci i praco-
wac´ z Jackiem w sposo´b cywilizowany.

W istocie wiele mu zawdzie˛cza. Gdyby nie on, nie

byłoby Olivii. Dziecko moz˙e utrudnic´ kariere˛, skom-
plikowac´ sprawy finansowe i radykalnie zmienic´ całe
z˙ycie, ale Hanna nie potrafiła wyobrazic´ sobie z˙ycia bez
co´rki. Ma do kochania kogos´, kto jej nie zdradzi, jak to
zrobili wszyscy znacza˛cy me˛z˙czyz´ni w jej z˙yciu.

O wpo´ł do pia˛tej dotarła do os´rodka, co podziałało na

52

ALISON ROBERTS

background image

nia˛jak lekarstwo. Poradzi sobie z Jackiem. Przyzwyczai
sie˛ do niego i zno´w poczuje sie˛ bezpiecznie. Kto´regos´
dnia spojrzy na to jak na przejs´ciowy kłopot. Jeden
z tych, kto´re rozwia˛zały sie˛ same, jak wiele innych,
z kto´rymi musiała sobie radzic´.

Na przykład obawa o opieke˛ nad co´rka˛, kiedy ta

zacznie szkołe˛. Opiekunka Livvy to siedemnastoletnia
co´rka najbliz˙szego sa˛siada Hanny, od kto´rego dzierz˙awi
padok dla Josepha. Emma nie moz˙e zajmowac´ sie˛ Oli-
via˛ w czasie szkoły. Z nowa˛ usługa˛ oferowana˛ przez
os´rodek obawy wyparowały. Moz˙e powierzyc´ opieke˛
nad co´rka˛ Shirley i jej personelowi, wiedza˛c, z˙e Olivia˛
zajma˛ sie˛ ludzie, kto´rym całkowicie ufa.

Inni rodzice najwyraz´niej tez˙ tak mys´la˛. Nowa usłu-

ga działa zaledwie od tygodnia, jednak w os´rodku juz˙
jest dodatkowa szo´stka dzieciako´w. Czworo z nowo
przybyłych to rodzen´stwo dzieci juz˙ korzystaja˛cych
z os´rodka. Pozostała dwo´jka, szes´cioletnia dziewczynka
i siedmioletni chłopiec, wpasowali sie˛ tu tak doskonale,
z˙e trudno juz˙ wyobrazic´ sobie to miejsce bez nich.

Hanna us´miechała sie˛, ida˛c wzdłuz˙ kutego z z˙elaza

płotu oddzielaja˛cego parking od ogrodu. Biora˛c pod
uwage˛ ładna˛ pogode˛, powinna była zgadna˛c´, z˙e Olivia
be˛dzie siedziec´ w swoim ulubionym miejscu, wcis´nie˛ta
mie˛dzy krzewy, z tłustym, zadowolonym kro´likiem na
kolanach. Hanna nie była tez˙ zaskoczona, widza˛c ciem-
nowłosa˛ gło´wke˛ jej towarzysza niemal dotykaja˛ca˛ lo-
ko´w Olivii, kiedy jej nowy przyjaciel pochylił sie˛ i wsu-
na˛ł długie z´dz´bło trawy do pyszczka kro´lika.

Przyjaz´n´ pomie˛dzy dwo´jka˛ dzieci była natychmias-

towa. Olivia podeszła do chłopca, kiedy po raz pierwszy
przyjechał tu ze szkoły. Stał obok Shirley, s´ciskaja˛c

53

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

tornister, kiedy Olivia po prostu zbliz˙yła sie˛ i wzie˛ła
jego dłon´.

– Chodz´ – rozkazała. – Pokaz˙e˛ ci Bugsa. To nasz

kro´lik. Jest okropnie tłusty.

Teraz pewno jest jeszcze grubszy, bo dzieciaki z rado-

s´cia˛przygla˛daja˛sie˛, jak z˙ywnos´c´ znika w jego pyszczku.

– Zaczynam martwic´ sie˛ o Bugsa – powiedziała

Hanna do Shirley. – Niedługo pojawi sie˛ spory problem
z waga˛.

– W przyszłym tygodniu wys´le˛ go na diete˛. – Shirley

us´miechne˛ła sie˛. – Po prostu nie mam serca przeszkadzac´
w procesie tworzenia wie˛zi, w jakim on uczestniczy.

Hanna wyjrzała przez okno. Wie˛kszos´c´ dzieci słu-

chała czytaja˛cej bajke˛ Suzanny. Kilkoro bawiło sie˛ pod
uwaz˙nym okiem Lucy, ale Olivia i jej przyjaciel byli
całkowicie skupieni na kro´liku.

– Sa˛dze˛, z˙e ona nawet nie zauwaz˙yła, z˙e tu jestem.

A we wtorek nie chciała wro´cic´ do domu, wiesz? Chcia-
ła zostac´ i bawic´ sie˛ z Benem.

Shirley skine˛ła głowa˛.
– Jak tylko samocho´d wyjez˙dz˙a zabrac´ dzieci ze

szkoły, ona idzie i siada blisko bramy, czekaja˛c na jego
powro´t. Tych dwoje zapałało do siebie miłos´cia˛ od
pierwszego wejrzenia.

– Czy tak szybka i intensywna przyjaz´n´ jest normalna

u dzieci? Mam wraz˙enie, z˙e przez cały tydzien´ nie słysze˛
nic wie˛cej tylko to, co Ben powiedział albo co Ben zrobił.

– Olivia jest urocza˛ dziewczynka˛. Cos´ ja˛ przycia˛g-

ne˛ło do niego, kiedy tylko na niego spojrzała.

– Jednak on jest sporo starszy od niej. Nie pomys´-

lałabym, z˙e siedmioletni chłopiec moz˙e byc´ zaintereso-
wany zabawa˛ z taka˛ mała˛.

54

ALISON ROBERTS

background image

– Ben jest s´wietnym dzieciakiem. Mys´le˛, z˙e jest

dos´c´ wraz˙liwy. I miły. Olivia sprawiła, z˙e odka˛d tu
trafił, poczuł sie˛ cze˛s´cia˛ tego miejsca i teraz czuje sie˛
waz˙ny, poniewaz˙ ona az˙ sie rwie, z˙eby go zobaczyc´.

– Czy oni bawia˛ sie˛ tez˙ z innymi dziec´mi? – Hanna

zmarszczyła czoło. Co be˛dzie, jes´li rodzice Bena znajda˛
inna˛ opieke˛ i chłopiec zniknie z otoczenia Olivii ro´wnie
nagle, jak sie˛ pojawił? – Ostatnio Livvy nie wspomniała
Jane, Lydii czy Adama. Wczoraj wieczorem nawet nie
chciała obejrzec´ bajki, bo była zbyt zaje˛ta robieniem
kartki dla Bena. Bała sie˛, z˙e moz˙e byc´ chory.

– Nie przychodzi w s´rody albo pia˛tki. Moz˙e nie

wyjas´nilis´my tego wystarczaja˛co dobrze. Pokazała nam
dzis´ rano kartke˛. Włoz˙yła w nia˛ mno´stwo wysiłku,
prawda?

– Chyba zuz˙yła cały zapas kleju – rzekła Hanna

z us´miechem.

Obie kobiety zamilkły, wygla˛daja˛c przez okno. Oli-

via w kon´cu dostrzegła mame˛. Jej twarz rozjas´niła sie˛,
pomachała jej rados´nie, lecz zamiast zerwac´ sie˛ na nogi,
odwro´ciła sie˛ do Bena.

– Włas´ciwie chciałam zamienic´ z toba˛ słowo

w zwia˛zku z Benem Sullivanem.

Cos´ w tonie Shirley sprawiło, z˙e Hanna gwałtownie

sie˛ odwro´ciła.

– Zauwaz˙yłam to dopiero dzis´. Pewno dlatego, z˙e

jest tak ciepło i ma szorty. – Shirley zmarszczyła brwi.
– To pewno nic, ale wydaje sie˛, z˙e on ma dos´c´ duz˙o
siniako´w. Chciałam zapytac´ cie˛ jako fachowca, czy
powinnam to sprawdzic´. Nigdy nie zastanawiałam sie˛
nad tym, co zrobic´ w przypadku zne˛cania sie˛ nad dziec-
kiem, jednak nie moge˛ na to pozwolic´.

55

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

– Nie wycia˛gałabym pochopnych wniosko´w – o-

strzegła Hanna. – Niekto´re dzieci nabijaja˛ sobie siniaki
łatwiej niz˙ inne. – Jednak Hanna sama odrobine˛ zmarsz-
czyła brwi. Czy Ben spe˛dza czas z jej co´rka˛, bo dzieci
w szkole z´le go traktuja˛? Albo jest z´le traktowany w do-
mu? – Czy siniaki sa˛ tylko na nogach?

– Wczes´niej zauwaz˙yłam jakies´ dziwne znaki na jego

ramieniu. Miał podwinie˛te re˛kawy, kiedy razem z Livvy
wodowali statki. Niczego wie˛cej nie dostrzegłam.

– Czy według ciebie jego zachowanie odbiega od

normy?

– Nie. – Tym razem Shirley pewnie pokiwała głowa˛.

– Jest miły. Cichy, ale wydaje sie˛ byc´ absolutnie szcze˛s´-
liwy.

– Znasz jego rodzico´w?
– Nie. Suzanna zrobiła zapisy w szkole. Mamy ko-

pie˛ jego aktu urodzenia, ale dota˛d szkoła nie przesłała
nic wie˛cej. Odbiera go opiekunka. Prawde˛ mo´wia˛c,
włas´nie idzie. To ta, kto´ra niedaleko bramy rozmawia
przez komo´rke˛.

Bajka skon´czyła sie˛ i dzieci ruszyły do innych zaje˛c´.

Ktos´ z rodzico´w chciał porozmawiac´ z Shirley, wie˛c
Hanna poszła do szatni po torbe˛ Olivii, jej niebieska˛
kurtke˛ i mie˛kkiego psiaka, kto´rego zostawiła na pod-
łodze pod wieszakiem. Kiedy wyszła na dwo´r, odkryła,
z˙e Bugs wro´cił do klatki.

– Mamusiu! Czy Ben moz˙e po´js´c´ do nas i sie˛ po-

bawic´?

– Dlaczego by nie, kochanie. Jes´li tylko chce.
– Chce, mamusiu. Moz˙e przyjs´c´ dzisiaj?
– Nie, dzisiaj nie, skarbie.
– Prosze˛...

56

ALISON ROBERTS

background image

– Livvy, tego nie moz˙na zrobic´ tak po prostu. Musi-

my to jakos´ uzgodnic´.

– Ale on nie wierzy, z˙e my mamy osiołka.
– Nie wierzysz, Ben? – Hanna us´miechne˛ła sie˛ do

chłopca.

– Nigdy nie widziałem osiołka – powiedział. – Liv-

vy mo´wi, z˙e mo´głbym sie˛ na nim przejechac´.

– I on chce zobaczyc´ alfabetyczne kury.
– Jestem pewna, z˙e kto´regos´ dnia Ben do ciebie

przyjdzie. – Hanna wcia˛z˙ us´miechała sie˛ do Bena.

Jego akcent sugeruje, z˙e jest w tym kraju nowy. Jak

na swo´j wiek jest mały, ale w jego ciemnych oczach
i burzy loko´w jest cos´ pocia˛gaja˛cego. A potem Ben
us´miechna˛ł sie˛ do niej i zrozumiała, dlaczego Olivia jest
nim oczarowana.

– Dzisiaj? – Olivia cia˛gne˛ła re˛ke˛ Hanny. – Prosze˛,

mamusiu. Ja naprawde˛ bardzo chce˛ zabrac´ z nami
Bena.

Hanna z ulga˛ zauwaz˙yła, z˙e zbliz˙a sie˛ opiekunka

Bena. Nie chciałaby sama odmo´wic´ błaganiom co´rki.

– Chodz´, Ben, musimy sie˛ pospieszyc´. Musze˛ skon´-

czyc´ wypracowanie, a wieczorem wychodze˛.

Twarz Bena s´cia˛gne˛ła sie˛. Po takim dictum opie-

kunki mały chłopiec nie moz˙e poczuc´ sie˛ potrzebny.
Hanna odwro´ciła wzrok od smutnej małej twarzy i to
wtedy zauwaz˙yła s´lady na jego przedramieniu. Moz˙e
Shirley dobrze zrobiła, prosza˛c o opinie˛? Hanna widy-
wała takie s´lady. Wygla˛daja˛ jak siniaki, kto´re pozo-
stawiaja˛ palce dorosłego zbyt mocno s´ciskaja˛ce małe
ramie˛.

– Ben chce po´js´c´ do mnie i sie˛ pobawic´ – Olivia

poinformowała młoda˛ dziewczyne˛.

57

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

– Moge˛, Lisa?
– Nie wiem. – Lisa wygla˛dała na zaskoczona˛.
– Nie be˛dziesz musiała mnie pilnowac´ – zwro´cił

uwage˛ Ben. – I odrobisz swoje zadanie domowe.

Lisa spojrzała na Hanne˛.
– Pani jest jej mama˛?
Hanna przytakne˛ła.
– To wypracowanie... – mrukne˛ła Lisa. – Be˛de˛ miec´

kłopoty, jes´li nie zrobie˛ go na jutro. Godzina albo dwie
bardzo by mi sie˛ przydały.

– Z przyjemnos´cia˛ zabiore˛ do nas Bena – wolno

powiedziała Hanna – pod warunkiem, z˙e jego rodzice
nie maja˛ nic przeciwko temu. – Skoro Olivia jest tak
zaprzyjaz´niona z Benem, ma wymo´wke˛, by spro´bowac´
sie˛ dowiedziec´, czy jest cos´ nie do przyje˛cia w domo-
wym z˙yciu chłopca.

Hanna patrzyła teraz na siniaki na nogach Bena.

Jeden albo dwa wygla˛daja˛ dos´c´ paskudnie. Moz˙e po-
winna cos´ w tej sprawie zrobic´, skoro zwro´cono jej na to
uwage˛. Ben zas´ wydawał sie˛ zadowolony z odłoz˙enia
powrotu do domu.

– Dam ci mo´j adres i numer telefonu – rzekła Hanna

do Lisy, kiedy szły za Benem do szatni. – Jes´li be˛dzie
jakis´ problem z odebraniem Bena, moge˛ go potem od-
wiez´c´. Jestem lekarzem – dorzuciła. – I wszyscy tutaj
znaja˛ mnie od lat, jes´li chcesz sie˛ upewnic´.

– Nie, nie. Jestem pewna, z˙e wszystko jest w porza˛d-

ku. – Lisa pomogła Benowi włoz˙yc´ kurtke˛ i plecak.
– Zostawie˛ wiadomos´c´ jego ojcu, a on odbierze go
w drodze do domu. Chociaz˙ pewno nie be˛dzie to przed
szo´sta˛.

– Z

˙

aden problem, Ben zje z Livvy. – Hanna gryz-

58

ALISON ROBERTS

background image

moliła szczego´ły na skrawku papieru. Shirley pochwy-
ciła jej spojrzenie, kiedy dawała kartke˛ Lisie. – Ben
pojedzie pobawic´ sie˛ do nas – wyjas´niła. – Chce poznac´
Josepha.

Reakcja Shirley była jasna. Nieformalna obserwacja

moz˙e wystarczyc´, by wykluczyc´ lub potwierdzic´ obawy
opiekunki, a kto lepiej dokona tych obserwacji niz˙ pe-
diatra?

Odkrycie, z˙e dzie˛ki towarzystwu Bena czas spe˛dzany

z Olivia˛ jest jeszcze rados´niejszy, stanowiło dla Hanny
swego rodzaju objawienie. Zachwycaja˛ce było słucha-
nie, jak jej co´rka bez przerwy gawe˛dzi, s´mieje sie˛ i dba
o to, by jej gos´c´ bawił sie˛ tak dobrze jak ona. Hanna była
dumna, z˙e Olivia tak szczodrze dzieli sie˛ tym, co kocha.

– To moje kalosze. Sa˛ ro´z˙owe, widzisz?
– Ja nie mam kaloszy – ze smutkiem stwierdził Ben.
– Moz˙esz wzia˛c´ jednego – natychmiast zaoferowała

Olivia. – I oboje moz˙emy podskakiwac´ na jednej nodze.
O tak. – Podskoczyła trzy razy, a potem ze s´miechem
upadła.

– Nie sa˛dze˛, z˙eby Ben chciał ro´z˙owe kalosze – za-

uwaz˙yła Hanna z us´miechem. – A poza tym jego stopy
sa˛ troche˛ wie˛ksze niz˙ twoje.

– Ale zabłoci swoje buty. A wtedy moz˙e miec´ kło-

poty!

– Nie. Jes´li chce˛, moge˛ zabłocic´ buty – wynios´le

poinformował ja˛ Ben. – Tata o to nie dba.

Hanna analizowała to os´wiadczenie w drodze do szo-

py, gdzie miała nadzieje˛ znalez´c´ stare gumowe buty.
Jak dota˛d nic nie wskazywało, z˙e jakas´ reakcja rodzi-
co´w Bena moz˙e budzic´ obawy. Shirley miała racje˛,

59

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

mo´wia˛c o miłym usposobieniu chłopca. Hanna przy-
gla˛dała mu sie˛, gdy witał sie˛ z kotami, kiedy przyjechali
do domu. Jego dotyk był wystarczaja˛co delikatny, by
oba kociaki domagały sie˛ wie˛cej pieszczot.

– Wole˛ Smolucha – zdecydował Ben.
– To S

´

niez˙ynka.

– Wcale nie. On jest czarny.
Hanna musiała wyjas´nic´.
– Livvy miała tylko dwa latka, kiedy wzie˛łys´my

kociaki, i pomieszała imiona. S

´

niez˙ynka to czarny kot,

a Smoluch to biały.

Ben mys´lał o tym przez chwile˛, wcia˛z˙ głaszcza˛c

czarnego kota.

– Wole˛ S

´

niez˙ynke˛ – poprawił sie˛.

Potem pochwycił spojrzenie Hanny i szeroko sie˛

us´miechna˛ł. Odpowiedziała mu tym samym, zdumiona,
z˙e dziecko potrafi docenic´ poczucie humoru. Bardzo
polubiła tego chłopca.

Tak jak koty. Smoluch i S

´

niez˙ynka poszły za nimi az˙

do kurnika, gdzie Olivia pokazała Benowi, ska˛d wzia˛c´
pszenice˛.

– Deirdre wysiaduje jajka, widzisz? – Kiedy Olivia

zobaczyła maszeruja˛ce na wprost nich małe kurcze˛ta, jej
twarz przyoblekł szeroki us´miech. – Ten z przodu to Fred.

– Jak nazywaja˛ sie˛ inne kurczaki?
– Gina, Harriet i Inky.
Ben był pod wraz˙eniem.
– Czy kto´regos´ dnia be˛dziecie miec´ cały alfabet?
– Nie jestem tego pewna. – Hannie udało sie˛ zig-

norowac´ entuzjastyczne potaknie˛cie Olivii. – Dwadzie-
s´cia szes´c´ kur to dos´c´ duz˙o.

– Pozwolimy Benowi przejechac´ sie˛ na Josephie?

60

ALISON ROBERTS

background image

– Olivia wytarła zakurzona˛ dłon´ w nogawke˛ kombi-
nezonu.

– Oczywis´cie, jes´li tylko Ben ma na to ochote˛.
Jez˙eli Hanna miała jakies´ wa˛tpliwos´ci co do tego, jak

bardzo Ben jest miły, znikne˛ły one całkowicie w cia˛gu
naste˛pnej godziny, kiedy prowadziła swojego długo-
uchego ulubien´ca w sadzie. Nie miała z˙adnych obaw,
pozwalaja˛c Benowi na samodzielna˛ ostatnia˛ runde˛.
Chłopiec był z siebie dumny.

– Potrafie˛ jez´dzic´ – powiedział Olivii. – Widziałas´,

jak szybko jechałem?

– I nie spadłes´. – Błe˛kitne oczy Olivii rozbłysły

podziwem.

– Moge˛ raz jeszcze?
– Naste˛pnym razem – obiecała Hanna. – Rozsiodłaj-

my go i dajmy mu odpocza˛c´. Jest prawie szo´sta, pora
wracac´ do domu. Two´j tata moz˙e nas tu nie znalez´c´.
A nie jestes´cie jeszcze głodni?

Gdy zbliz˙ali sie˛ do domu, usłyszeli dzwonek telefo-

nu, ale nie zda˛z˙yli go odebrac´, a potem Hanna zapom-
niała sprawdzic´, czy na sekretarce sa˛ jakies´ wiadomo-
s´ci. Dzieci były głodne, totez˙ Hanna zdecydowała, z˙e
powinny szybko zjes´c´, wie˛c odwro´ciła sie˛ do tostera
i włoz˙yła do niego s´wiez˙y chleb.

– Co połoz˙ymy na grzanki? Ser?
– Robaki! – rados´nie krzykne˛ła Olivia.
Hanna spro´bowała przybrac´ surowa˛ mine˛.
– Spaghetti – poprawiła. – Co bys´ chciał, Ben?
– Poprosze˛ spaghetti. I ser.
– Lepiej umyjcie re˛ce – pouczyła dzieci. – Zjemy

grzanki, a potem be˛dziesz musiał wro´cic´ do domu, Ben.
– Z niepokojem zerkne˛ła na zegarek. Było dobrze po

61

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

szo´stej, ani s´ladu rodzico´w Bena. Dała Lisie adres i nu-
mer telefonu. Dlaczego nie przyszło jej do głowy zrobic´
to samo? A moz˙e Ben zna swo´j adres i numer telefonu?

Tak jednak nie było.
– Nie znam nazwy ulicy. Dopiero sie˛ tu przeprowa-

dzilis´my. Ale to numer czternas´cie, mieszkania trzy.

– Macie telefon?
– Oczywis´cie.
– Znasz numer?
– Sa˛ w nim dwie tro´jki.
– Cos´ wymys´limy. Skon´czcie grzanki, a ja za chwile˛

zrobie˛ czekolade˛. – Hanna ruszyła do korytarza, w kto´-
rym dzieci zostawiły plecaki. Kaz˙dy odpowiedzialny
rodzic dba o to, by na rzeczach dziecka widniało jego
nazwisko i adres.

Oczywis´cie, tu ich nie ma. Hanna wycia˛gne˛ła ksia˛z˙ki

Bena i pudełko na s´niadanie, by sprawdzic´, czy gdzies´
w s´rodku plecaka znajdzie jaka˛s´ informacje˛. Trzymała
wcia˛z˙ pudełko w dłoni, kiedy dz´wie˛k kroko´w na weran-
dzie oznajmił czyjes´ przybycie. Siła pukania do drzwi
była tak niepokoja˛ca, z˙e upus´ciła pudełko.

Me˛z˙czyzna stoja˛cy na werandzie wygla˛dał na ws´cie-

kłego. Hanna z wraz˙enia niemal otworzyła usta.

– Co tu do diabła robisz?
– Chciałbym wiedziec´ – lodowato odrzekł Jack – co

do diabła robi tu mo´j syn?

Ze strachu zaschło jej w gardle, serce zabiło nie-

przytomnie. Jack w jej domu to ogromne niebezpie-
czen´stwo. Co jes´li Jack zobaczy Olivie˛? A jes´li zgadnie,
z˙e jest starsza, niz˙ utrzymuje Hanna? Albo, co gorsza,
jes´li rozpozna jakies´ podobien´stwo genetyczne, kto´re
uniemoz˙liwia ukrycie prawdy?

62

ALISON ROBERTS

background image

Gdyby tylko wiedziała, z˙e to jego syna zabiera po

południu do domu... Dlaczego Ben ma inne nazwisko?
To takie nowe oszustwo, kto´re pochwyciło ja˛ w swe
lepkie macki. Decyzja Hanny, by byc´ uprzejma˛ wobec
Jacka, natychmiast znikne˛ła. Z ledwo dostrzegalnym
wahaniem zebrała siły do walki. Dzieci sa˛ bezpiecznie
ukryte w kuchni na drugim kon´cu korytarza, jednak na
wszelki wypadek zniz˙yła głos.

– Powinienes´ był zabrac´ Bena o szo´stej. Masz poje˛-

cie, kto´ra jest teraz?

– Prawie sio´dma. – Twarz Jacka napie˛ła sie˛. – Skoro

wiedziałas´, z˙e mam odebrac´ Bena, dlaczego nie za-
dzwoniłas´, z˙eby powiedziec´ mi, gdzie on jest? I z kim?

– Nie wiedziałam, z˙e to ty go odbierzesz. Oczekiwa-

łam jego ojca. Pana Sullivana.

– Ja jestem ojcem Bena.
– Gdybym o tym wiedziała, na pewno nie zaprosiła-

bym go do domu.

– Powinnas´ sie˛ cieszyc´, z˙e nie masz na karku policji.
– Przepraszam, co takiego?
– Dotarłem do domu godzine˛ temu i spodziewałem

sie˛ zastac´ tam mojego syna z opiekunka˛. Jednak dom
był pusty i z˙adnych informacji o miejscu ich pobytu.

Hanna stłumiła wspo´łczucie, kto´re tak łatwo w niej

wezbrało. Co by było, gdyby przyjechała do domu i nie
zastała Emmy i Olivii? Natychmiast załoz˙yłaby, z˙e stało
sie˛ cos´ złego. Jednak to nie jej wina, z˙e Jack nie otrzymał
z˙adnej informacji, i nie ma prawa wylewac´ na nia˛złos´ci.

– Lisa obiecała zostawic´ ci wiadomos´c´. Napisałam

jej mo´j adres i numer telefonu.

– Nie zdawałem sobie sprawy z potencjalnego zna-

czenia tego skrawka papieru, zanim nie strawiłem po´ł

63

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

godziny, usiłuja˛c wytropic´ Lise˛. Pro´bowałem dzwonic´
na ten numer, ale bez skutku. W kon´cu skontaktowałem
sie˛ z ta˛ nieodpowiedzialna˛ kobieta˛, kto´ra zajmuje sie˛
os´rodkiem opieki dla dzieci, i dowiedziałem sie˛, gdzie
znajde˛ Bena.

– Shirley nie jest nieodpowiedzialna. – Hanna była

ws´ciekła. – Jest jedna˛ z najbardziej kompetentnych
oso´b, jakie znam.

– Chyba poszukam innej opieki dla Bena. Mys´le˛, z˙e

moje standardy sa˛ nieco wyz˙sze niz˙ pani, doktor Camp-
bell.

– Naprawde˛? – Ton Hanny był zjadliwy. – Nie po-

wiedziałabym.

– Co to znaczy?
– Nie da sie˛ nie zauwaz˙yc´ stanu fizycznego Bena –

rzekła cicho. – Moz˙e powinienes´ nieco poprawic´ swo-
je ,,standardy’’.

Jack otworzył usta i bez słowa je zamkna˛ł.
– Gdyby moja co´rka była tak posiniaczona jak Ben,

mocno bym sie˛ zaniepokoiła – nieuste˛pliwie cia˛gne˛ła
Hanna. – O ile oczywis´cie jest jakies´ rozsa˛dne wyjas´-
nienie.

Widziała wzbieraja˛ca˛ w nim złos´c´.
– Wa˛tpie˛, z˙ebys´ w najmniejszym stopniu była zain-

teresowana jakims´ wyjas´nieniem, totez˙ nie zamierzam
niczego ci wyjas´niac´. To nie twoja sprawa.

– Nie mam ochoty mieszac´ sie˛ w twoje prywatne

z˙ycie. – Hanna usłyszała narastaja˛cy w kuchni hałas.
Jes´li sie˛ postara, moz˙e przyprowadzi tu Bena bez Olivii.
– Ze wzgle˛du na Bena mam nadzieje˛, z˙e rozwia˛z˙esz to,
zanim ktos´ jeszcze uzna to za swoja˛ sprawe˛. Nie jestem
jedyna˛ osoba˛, kto´ra to dostrzegła.

64

ALISON ROBERTS

background image

– Za to na pewno jestes´ jedyna˛, kto´ra wycia˛gne˛ła

wnioski. – Hanna nie sa˛dziła, z˙e tak ciepłe oczy moga˛
patrzec´ z takim chłodem. – Nie moge˛ uwierzyc´, z˙e po-
trafiłem sie˛ w tobie zakochac´.

Cisza, kto´ra zapadła po jego słowach, wystarczyłaby,

aby usłyszec´ przysłowiowe brze˛czenie muchy. Jednak
w ułamku sekundy przerwał ja˛ młody i bardzo przeje˛ty
głos.

– Tata! – Ben i Olivia pe˛dzili korytarzem.
Hanna cofne˛ła sie˛ i szerzej otworzyła drzwi. Jack

złapał syna i otoczył ramieniem jego szczupłe plecy.

– Przepraszam za spo´z´nienie, Ben. Nie miałem po-

je˛cia, gdzie jestes´.

– Tato, jez´dziłem na Josephie. To osioł! I karmilis´-

my alfabetyczne kury, i Livvy ma koty, i S

´

niez˙ynka jest

czarna, a na dworze jest s´wietny z˙ywopłot. Jak przyja-
de˛ naste˛pnym razem, zbudujemy chatke˛.

Jack spojrzał na Hanne˛ tak, by zrozumiała, z˙e nie

be˛dzie naste˛pnego razu.

– Chodz´my, stary. Po drodze zjemy hamburgery,

dobrze?

– Juz˙ jadłem. – Ben wytarł z twarzy resztke˛ sosu

pomidorowego.

Zza no´g Hanny wychyliła sie˛ Olivia.
– Mielis´my robaki – os´wiadczyła s´miertelnie powaz˙-

nie. – W grzankach.

– Gdzie jest twoja torba, Ben? – Jack ledwo zerkna˛ł

na Olivie˛. – Co twoje rzeczy robia˛ na podłodze?

– To nie ja – zaprotestował chłopiec.
– Przepraszam, Ben. Sprawdzałam, czy nie masz

w s´rodku adresu i numeru telefonu.

– W pudełku na s´niadanie? A moz˙e szukałas´ czegos´

65

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

jeszcze? Wybacz, z˙e cie˛ rozczaruje˛, ale Ben nie jest
zaniedbywany. I dobrze sie˛ odz˙ywia.

W oczach Olivii Hanna dostrzegła rosna˛ce zmiesza-

nie. Dziewczynka nie słyszała nieprzyjemnej wymiany
sło´w mie˛dzy dorosłymi, ale zrozumiała, z˙e ojciec Bena
nie jest zadowolony z tej wizyty. Wzie˛ła dłon´ Hanny
i mocno ja˛ trzymała.

– Ben, co powiesz Hannie?
– Dzie˛kuje˛ za wizyte˛ – grzecznie odrzekł chłopiec.
– To była przyjemnos´c´ – ciepło odparła Hanna. –

S

´

wietnie sie˛ bawilis´my, prawda?

– Ja tez˙ – pisne˛ła Olivia. – S

´

wietnie sie˛ bawiłam.

– Odwro´ciła twarz ku Jackowi. – Kocham Bena –
os´wiadczyła. – Jest moim przyjacielem.

Jack jeszcze raz spojrzał na Hanne˛.
– Miły dzieciak – mrukna˛ł. – Ma to po ojcu, prawda?

66

ALISON ROBERTS

background image

ROZDZIAŁ PIA˛TY

Ironia tej zniewagi nie dawała jej spokoju.
Od tamtej chwili mina˛ł ponad tydzien´. Wystarczyło

to, by Hanna us´wiadomiła sobie, jak niekontrolowane
były jej emocje. Strach, z˙e Jack rozpozna swoja˛ co´rke˛,
zbladł, kiedy tamtego wieczoru Ben znikna˛ł z jej domu.
Jack nie zwro´cił uwagi na jej co´rke˛ i jest mało praw-
dopodobne, z˙e ponownie sie˛ do niej zbliz˙y. Teraz zas´
starał sie˛ miec´ jak najmniej do czynienia z Hanna˛.

I to sie˛ jej nie podobało.
Kiedy razem z Barrym mijali ja˛ na korytarzu, jedynie

skina˛ł głowa˛ na znak, z˙e ja˛ zauwaz˙a. Potem oparł sie˛
o parapet okna w biurze recepcjonistki, a ciepły u-
s´miech złagodził surowy wyraz jego twarzy.

– Co słychac´, Annie? Jak ci mina˛ł weekend?
– Jack! – Annie ucieszyła sie˛ na jego widok. – Co za

miły pocza˛tek dnia! A weekend miałam s´wietny. A ty?

– Doskonały. Zabrałem Bena do Orana Park. Maja˛

tam małe lwia˛tka. Podobało mu sie˛.

Hanna wzie˛ła z blatu notatki, kto´rych szukała. Olivii

tez˙ by sie˛ podobała taka wycieczka, szczego´lnie w to-
warzystwie Bena. Jack nie spełnił swych gro´z´b i nie
zrezygnował z opieki Shirley, Olivia zas´ uparcie doma-
gała sie˛ naste˛pnych wizyt Bena. Hanna wiedziała, z˙e tak
sie˛ nie stanie. Ben chyba tez˙ czegos´ sie˛ domys´lał i zaak-
ceptował sytuacje˛ ze spokojem.

background image

– Tata troche˛ sie˛ złos´cił – wyjas´nił Hannie. – Powie-

dział, z˙e nie powinienem był jez´dzic´ bez kasku ochron-
nego.

– Nie pozwoliłabym ci na nic niebezpiecznego, Ben.
– Wiem. – Us´miech Bena był zadziwiaja˛co dojrzały.

– Tata po prostu martwi sie˛ o mnie.

Jack skon´czył pogawe˛dke˛ z Annie, kiedy Hanna od-

nalazła ostatni plik notatek. Gdy miała zamiar odejs´c´,
zatrzymał ja˛.

– Hanna, przepraszam, masz tu karte˛ Stelli Petersen?
– Tak. Włas´nie wybieram sie˛ do niej. Zaczniemy

obcho´d, kiedy przyjdzie Peter.

– Mo´głbym na chwile˛ ja˛ poz˙yczyc´? Stella jest pier-

wsza takz˙e i na mojej lis´cie.

– Oczywis´cie. – Hanna podała mu notatki. – Czy to

znaczy, z˙e zmieniłes´ decyzje˛ dotycza˛ca˛ zabiegu? – spy-
tała przygne˛bionym tonem.

Stella Petersen to trzyletnia dziewczynka, kto´ra˛szes´c´

miesie˛cy temu przywieziono tu z bardzo złos´liwym
guzem układu moczowego. Chemioterapia, zabiegi chi-
rurgiczne i nas´wietlania spowalniaja˛ rozwo´j choroby,
ale jej nie powstrzymuja˛. Hanna nie była zaskoczona,
kiedy zespo´ł onkologiczny zdecydował odwołac´ sie˛ do
umieje˛tnos´ci Jacka.

– Zobacze˛ ja˛, a potem przedyskutuje˛ to z Peterem.

Spodziewam sie˛, z˙e po´z´nym rankiem zrobimy narade˛
rodzinna˛.

Wynika z tego, z˙e Hanna nie jest potrzebna w dys-

kusji. Biora˛c pod uwage˛ jej wkład w leczenie Stelli, to
wykluczenie byłoby niedorzeczne, ale Hanna nie sko-
mentowała sło´w Jacka. Na razie musi kontrolowac´ swe
emocje i czekac´ na moz˙liwos´c´ przeproszenia Jacka. To

68

ALISON ROBERTS

background image

wszystko, co moz˙e zrobic´, by Jack zacza˛ł inaczej ja˛
traktowac´.

Jedyne realne zagroz˙enie, jakie teraz prezentuje

Jack, to moz˙liwos´ci roztrza˛sania jej zachowania z kims´,
kto jest członkiem komisji, kto´ra w przyszłym tygodniu
ma wybrac´ konsultanta. Przypadkowa uwaga moz˙e wy-
starczyc´, by przewaz˙yc´ szale˛. Dlaczego miałby tego nie
wykorzystac´? Ba˛dz´ co ba˛dz´, oskarz˙yła go o fizyczne
zne˛canie sie˛ nad synem, a kaz˙dy, kto widział, jak Jack
zajmuje sie˛ swoimi małymi pacjentami, wie, jak niedo-
rzeczne sa˛ te oskarz˙enia.

Tego ranka, widza˛c Jacka badaja˛cego Stelle˛ Peter-

sen, Hanna była bliska łez. Nawet morfina nie po-
wstrzymała bo´lu, a Jack jakos´ radził sobie z badaniem,
powoduja˛c przy tej okazji jedynie kwilenie dziewczyn-
ki. Kiedy skon´czył z nade˛tym brzuchem, pogłaskał poli-
czek małej i us´miechna˛ł sie˛ do niej. Jakims´ cudem
Stella odwzajemniła us´miech i wtedy Hanna poczuła
w gardle dławia˛cy ucisk.

Narada rodzinna odbyła sie˛ po to, by ustalic´ skład

ekipy wspieraja˛cej rodzico´w małej. Po tej naradzie
Hanna powinna była ruszyc´ na oddział noworodko´w,
ale nie mogła zmusic´ sie˛ do odejs´cia. Kon´cowy wypis
Stelli okazał sie˛ dos´wiadczeniem wykan´czaja˛cym emo-
cjonalnie wszystkich, kto´rzy byli z nia˛ zwia˛zani. Hanna
patrzyła, jak ojciec Stelli ostroz˙nie niesie co´rke˛, a us´cisk
i łzy, jakie dzieliła z matka˛ Stelli, nieco złagodziły jej
rozpacz. Gdy drzwi windy zamkne˛ły sie˛ za rodzina˛
Peterseno´w oraz ich grupa˛ wsparcia, Hanna odwro´ciła
sie˛ i podeszła do okna, by poszukac´ spokoju w zieleni
parku.

Słuchanie Jacka ze smutkiem mo´wia˛cego rodzicom

69

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

Stelli, z˙e jego zespo´ł nic juz˙ nie moz˙e zrobic´, było
jednym z najcie˛z˙szych wydarzen´ tego dnia. Rozja˛trzyło
to rane˛, kto´ra˛ sama sobie zadała. Bo instynktownie
wiedziała, jak s´mieszne były jej oskarz˙enia w chwili,
kiedy wypowiadała te niszcza˛ce słowa, lecz było o wiele
za po´z´no, by spro´bowac´ je cofna˛c´. A solidny mur po-
mie˛dzy nia˛ i Jackiem uniemoz˙liwiał nawet przeprosiny.

Najgorsze w tym wszystkim były jego ciche słowa,

kto´re ja˛ przes´ladowały. Nie obraz´liwa uwaga, z˙e Olivia
odziedziczyła zalety po ojcu, lecz jego zdumienie, z˙e sie˛
w niej zakochał...

Nie był w tym odosobniony. Hanna tez˙ sie˛ zakocha-

ła. Była szcze˛s´liwa i gotowa wierzyc´ w s´wietlana˛ przy-
szłos´c´. Nie wyznali sobie miłos´ci – mieli na to za mało
czasu – ale głe˛bokie uczucie kryło sie˛ w kaz˙dym ich
spojrzeniu, w kaz˙dym dotyku.

Zwłaszcza w dotyku. Nawet po pie˛ciu latach Hanna

dokładnie pamie˛tała dotyk Jacka. Widok Jacka głasz-
cza˛cego policzek Stelli oz˙ywił jej wspomnienia. Z

˙

al po

utracie tego, co na tak kro´tko rozjas´niło ich z˙ycie, wro´-
cił ze zdwojona˛ siła˛.

W s´rode˛ rano nadeszła smutna wiadomos´c´, z˙e Stella

zmarła w ramionach matki. Hanna przez dwa dni c´wiczy-
ła trzymanie na wodzy swych emocji, totez˙ wiedziała, z˙e
nie pozwoli, by ta nowina w jakikolwiek sposo´b zdezor-
ganizowała ten zapowiadaja˛cy sie˛ na nerwowy dzien´.

W szpitalu było wielu pacjento´w, a poniewaz˙ Peter

spe˛dzał poranek w swoim prywatnym gabinecie, mieli
pełne re˛ce roboty. Obowia˛zkiem Hanny było czuwanie
nad całos´cia˛.

– Czy Angus Bradley dalej wymiotuje?

70

ALISON ROBERTS

background image

– Tak.
– Wkro´tce zobaczy go ktos´ z neurologii. – Hanna

połoz˙yła karte˛ chłopca na stosie na wprost Williama.
– Co dziesie˛c´ do pie˛tnastu minut zro´b pełen sprawdzian
neurologiczny i uwaz˙aj na wszelkie oznaki wzrostu
cis´nienia s´ro´dczaszkowego.

Hanna wzie˛ła inny plik notatek. Clare Muir, dzie-

sie˛cioletnia dziewczynka z chronicznym zapaleniem
stawo´w.

– Leki przeciwzapalne bez sterydo´w nie daja˛ wy-

starczaja˛co dobrych rezultato´w. Zamierzam jeszcze raz
poprosic´ o konsultacje˛ reumatologa, z˙eby rozwaz˙yc´ ste-
rydy, zwłaszcza jes´li chodzi o kolana. Nie chcemy, z˙eby
jej sprawnos´c´ jeszcze bardziej sie˛ pogorszyła. – Połoz˙y-
ła notatki dotycza˛ce Clare na swoim własnym stosie.
– Mys´le˛, z˙e to na razie tyle. Trzeba zmienic´ kroplo´wke˛
Stephena. Zajmiesz sie˛ tym?

William przytakna˛ł.
– Musze˛ po´js´c´ na OIOM noworodko´w i obejrzec´

poparzone dziecko, a na połoz˙nictwie kilkoro malucho´w
czeka na badanie. Musimy uporac´ sie˛ z tym, zanim po
południu zaczniemy dyz˙ur w poradni przyszpitalnej.
Miejmy nadzieje˛, z˙e nie wydarzy sie˛ nic nagłego.

Jednak jej nadzieje sie˛ nie spełniły. Hanna spojrzała

na zegarek. Zerkne˛ła na pacjento´w w poczekalni
i z westchnieniem sie˛gne˛ła po telefon.

– Emma? Dzis´ sie˛ spo´z´nie˛. Jest jakas´ szansa, z˙ebys´

odebrała Livvy i została z nia˛?

– Jasne. Jest cos´ do zrobienia w domu?
– Moz˙esz zebrac´ pranie i nakarmic´ kury. Jes´li nie

be˛dzie mnie do wpo´ł do sio´dmej, wyka˛p Livvy i prze-
czytaj jej bajke˛.

71

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

Hanna miała nadzieje˛, z˙e nie wro´ci az˙ tak po´z´no.

Powro´t do domu po zas´nie˛ciu Olivii zakło´ca jej ulubio-
na˛ cze˛s´c´ dnia. Zwłaszcza dzis´, po wiadomos´ci o s´mierci
Stelli, Hanna potrzebowała chwili z własna˛ co´rka˛, jed-
nak nie mogła z˙ałowac´, z˙e jest tak zaje˛ta. Lubiła swoja˛
prace˛ i nie potrafiła unikna˛c´ emocjonalnego zaangaz˙o-
wania z niekto´rymi z małych pacjento´w. Radziła sobie
nawet z zapomnieniem o problemach, jakie miała z no-
wym chirurgiem pediatra˛.

Pechowo przypomniano jej o tym, kiedy skon´czyła

dyz˙ur w poradni i była gotowa po´js´c´ do domu. Miała
zamiar tylko zajrzec´ do swego gabinetu i zabrac´ teczke˛,
kiedy jej uwage˛ przycia˛gne˛ły podniesione głosy docho-
dza˛ce z sa˛siedniego pokoju. Nie była jedynym człon-
kiem personelu wmieszanym w te˛ nieprzyjemna˛ histo-
rie˛. Jack poszedł za nia˛ do jedynki, gdzie zastali kom-
pletnie zagubionego Williama.

Na ło´z˙ku siedziała Jadine Milton i rozpaczliwie pła-

cza˛c, obiema re˛kami s´ciskała brzuch. Za Williamem
stał me˛z˙czyzna, kto´rego Hanna nie znała, a starsza ko-
bieta podniesionym głosem odpowiadała na gwałtowne
oskarz˙enia matki Jadine.

– Caroline, on jest jej ojcem. Ma prawo widywac´

własna˛ co´rke˛.

– I co jeszcze? Gdybym wiedziała, z˙e na to pozwo-

lisz, za z˙adne skarby nie zostawiłabym z toba˛ Jadie. Jak
mogłas´ mi to zrobic´?

– Zrobiłam jedynie to, co jest najlepsze dla Jadine.
– Ona jest takz˙e moim dzieckiem. – Me˛z˙czyzna tez˙

był zły. – Nie masz prawa zabraniac´ mi widywania jej.
Na miłos´c´ boska˛, wyjas´niono ci to w sa˛dzie.

72

ALISON ROBERTS

background image

– Odchodza˛c od nas, straciłes´ swoje prawa – odparła

ostro Caroline. – Nie mys´l sobie, z˙e moz˙esz wro´cic´
i ukras´c´ mi co´rke˛ tylko dlatego, z˙e to ci odpowiada.

– Tobie za to odpowiada podrzucanie jej matce,

kiedy chcesz spe˛dzic´ czas z twoim...

– W porza˛dku, wystarczy. – W spokojnym głosie

zabrzmiał autorytet, kto´ry przerwał kło´tnie˛. – Nie moz˙e-
cie tutaj prowadzic´ tej rozmowy – kontynuował Jack.
– Zakło´cacie prace˛ całego oddziału. – Jego głos stward-
niał. – Jestem tez˙ pewien, z˙e widzicie, do czego doprowa-
dzilis´cie. – Podszedł do ło´z˙ka. – Jestes´ Jadine, prawda?

– Brzuszek mnie boli. – Szloch dziewczynki sie˛

nasilił. Twarz Jadine była blada, lecz jej policzki płone˛-
ły. Hanna nigdy wczes´niej nie widziała jej tak zdener-
wowanej.

– Wszyscy po´jdziecie ze mna˛ – rozkazała rodzinie

Jadine. – Moz˙emy porozmawiac´ o tym w moim ga-
binecie.

– Nigdzie z nim nie po´jde˛ – os´wiadczyła Caroline.

– Nie zostawie˛ mojej co´rki.

– Moz˙e pani zostac´ – oznajmił Jack. – Ja tez˙ zostane˛.

– Wszyscy inni moga˛ po´js´c´ z doktor Campbell. – Od-
wro´cił sie˛ do Jadine i jego głos złagodniał. – W porza˛d-
ku, kochanie. Nikt sie˛ na ciebie nie złos´ci.

Nikt z Jackiem sie˛ nie spierał, zwłaszcza Hanna.

Z ulga˛ zobaczyła, z˙e Caroline opada na krzesło, a pozo-
stała dwo´jka jest gotowa opus´cic´ poko´j. To sprawiło, z˙e
ucieszyła sie˛ z interwencji Jacka.

Godzine˛ po´z´niej Jack złapał ja˛, gdy opuszczała

szpital.

– Gdzie oni sa˛? Babcia i ojciec?
– Porozmawialis´my i poszli do domu.

73

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

– Powiedziałas´ im, z˙e Jadine prawdopodobnie ma

zapalenie wyrostka robaczkowego i potrzebuje zabiegu?

– Jack, ona nie potrzebuje zabiegu. Jest tu pia˛ty raz

na przestrzeni dwo´ch miesie˛cy z powracaja˛cym bo´lem
brzucha. Zbadalis´my ja˛ wszechstronnie i sa˛dze˛, z˙e dzi-
siejsze zdarzenie potwierdza nasza˛ opinie˛, z˙e najwie˛k-
szy wpływ na jej stan ma sytuacja rodzinna.

– Naprawde˛?
Hannie nie podobał sie˛ ten zaskoczony ton. Miała za

soba˛ długi i cie˛z˙ki dzien´ i najmniejszej szansy na to, by
wro´cic´ do domu, zanim Olivia zas´nie, a juz˙ zupełnie nie
znajdowała sił na relacjonowanie wyniko´w wyczerpuja˛-
cych badan´, jakie przeprowadziła zaledwie kilka tygo-
dni temu.

– Jes´li tak cie˛ to interesuje, przeczytaj notatki, Jack,

ale nie prosilis´my o konsultacje˛ chirurgiczna˛ i pewnie
tego nie zrobimy. Zatrzymamy Jadine na obserwacji.

– Juz˙ widziałem jej karte˛ – warkna˛ł Jack. – Ła˛cznie

z twoim ostatnim wpisem. Chyba sa˛dzisz, z˙e to cos´
w rodzaju zespołu Münchausena, prawda?

– Zaburzenia rodzinne – odparła Hanna. – Odka˛d

zostawił ja˛ ma˛z˙, matka pos´wie˛ciła z˙ycie dziecku. Az˙ do
czasu, gdy kilka miesie˛cy temu zacze˛ła inny zwia˛zek.
Objawy Jadine zacze˛ły sie˛ kro´tko po tym.

– I to wszystko? Tak zdecydowałas´? – Jack prychna˛ł

z niedowierzaniem. – Masz bzika na punkcie maltreto-
wania dzieci, prawda? Czy kiedykolwiek zdarzyło ci sie˛
pomylic´?

To doskonała okazja, by go przeprosic´, lecz Hanna

nie potrafiła z niej skorzystac´. Przeproszenie za jej pry-
watne oskarz˙enia byłoby daniem Jackowi licencji na
podawanie w wa˛tpliwos´c´ jej zawodowych opinii i ob-

74

ALISON ROBERTS

background image

ro´ciłoby wniwecz jej wysiłek, by rozwia˛zac´ ten przypa-
dek. On nie chce dyskusji. Chce jeszcze jednej szansy, by
pokazac´, co o niej mys´li, a ona nie ma ochoty wysłuchi-
wac´ zarzuto´w, z˙e ma ,,zamknie˛ty umysł’’ w kwestii
Jadine. Nie, wyczerpuja˛co zbadała cała˛ sprawe˛.

– Omo´wiłam ten przypadek z Peterem i on sie˛ zga-

dza, z˙e Jadine potrzebna jest jeszcze jedna obserwacja.
– Hanna odwro´ciła sie˛. – Włas´ciwie skon´czyłam prace˛
dwie godziny temu, wie˛c jez˙eli nie masz bardziej prze-
konuja˛cych powodo´w, aby mnie zatrzymywac´, ide˛ do
domu.

Kiedy o o´smej dotarła do domu, Olivia juz˙ spała.

Z

˙

ałowała, z˙e nie moz˙e choc´ raz przytulic´ dziecka. Popa-

dła niemal w depresje˛, gdy opiekunka, Emma Finlay,
przekazała jej najnowsza˛ wiadomos´c´:

– Tata ostatecznie postanowił sprzedac´ farme˛ – o-

znajmiła. – Za miesia˛c albo dwa pojawi sie˛ na rynku.

– Och, nie! – Decyzja ta nie zaskoczyła Hanny, ale

pora nie była odpowiednia. Działka Hanny wynosiła
jedynie dwa tysia˛ce metro´w, a dla Josepha dzierz˙awiła
od Finlayo´w prawie po´ł hektara.

– Nie martw sie˛ – rzekła Emma. – Nie wyjade˛ dale-

ko. Przez kilka lat be˛de˛ studiowała na uniwersytecie
i dalej pracowała jako opiekunka.

– Ulz˙yło mi. – Hanna sie˛ us´miechne˛ła. – Pozostaje

miec´ nadzieje˛, z˙e nowy włas´ciciel ucieszy sie˛ z moz˙-
liwos´ci dalszego wynajmowania mi padoku.

– Tata cos´ o tym wspominał. Kiedy wro´ce˛ do domu,

poprosze˛, z˙eby sie˛ z toba˛ skontaktował.

Andrew Finlay zadzwonił dokładnie w połowie jej

kolacji.

75

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

– Jestem na lis´cie oczekuja˛cych na bypassy – przy-

pomniał jej, kiedy wyraziła smutek z powodu zmiany
sa˛siado´w.

– Mys´lisz, z˙e sprzedaz˙ farmy zajmie duz˙o czasu?
– Wystarczaja˛co duz˙o, z˙ebys´my znalez´li jakies´ roz-

wia˛zanie kwestii twojego padoku – uspokajaja˛co od-
rzekł Andrew. – Patrzyłem na teren graniczny. Jes´li
wez´miesz dodatkowe dwa hektary, to zyskasz strumien´
i wszystkie sosny.

– Nie potrzebuje˛ az˙ tyle ziemi – zaprotestowała. –

I wa˛tpie˛, czy mogłabym sobie na nia˛ pozwolic´. Ile bys´
za to chciał?

Andrew wymienił sume˛, kto´ra sprawiła, z˙e zamarło

jej serce.

– Przemys´le˛ to, Andy. Chciałabym powiedziec´ tak,

ale nie jestem pewna, czy dam sobie rade˛. Poczekasz na
odpowiedz´ dwa tygodnie?

– Z

˙

aden problem. Jestes´ zme˛czona. Odpocznij, do-

brze?

Hanna miała szczere che˛ci posłuchac´ miłej rady sa˛-

siada, ale nieoczekiwany telefon o wpo´ł do dwunastej
pozbawił ja˛ tej moz˙liwos´ci.

– William! O tej porze powinienes´ byc´ w domu. Co

sie˛ stało?

– Pro´bowałem dodzwonic´ sie˛ do ciebie kilka godzin

temu, ale było zaje˛te. Jadine Milton włas´nie opus´ciła
blok operacyjny.

– Co?
– Perforacja wyrostka – ponuro stwierdził William.

– Wezwałem Petera i zacze˛lis´my kroplo´wke˛ z anty-
biotykami.

– Ale... wszystko było dokładnie tak samo jak

76

ALISON ROBERTS

background image

przedtem, a wyrostek jest pierwsza˛ rzecza˛, kto´ra˛ zawsze
sprawdzamy. Nie miała podwyz˙szonej temperatury,
prawda?

– Około dziewia˛tej zacze˛ła miec´ bo´le. To wtedy do

ciebie dzwoniłem.

Wtedy, kiedy gawe˛dziła z Andrew Finlayem. Je˛k-

ne˛ła. Nie wszystko było dokładnie tak jak zawsze. Ja-
dine była o wiele bardziej zdenerwowana, ale kto´re dziec-
ko siedziałoby spokojnie, gdyby woko´ł niego toczyła
sie˛ wojna domowa?

– Z

˙

adna z wczes´niejszych wizyt nie pokazała po-

draz˙nionego wyrostka. – Hanna wprost nie mogła w to
uwierzyc´.

– Jack powiedział, z˙e to zapewne zbieg okolicznos´ci.
Hanna az˙ skuliła sie˛ na mys´l o jutrzejszym spotkaniu

z tym człowiekiem.

– To straszne, Will. Jak ona sie˛ teraz czuje?
– Zabieg przebiegł dobrze. Zaproszono mnie, z˙e-

bym patrzył, i dlatego dzwonie˛ dopiero teraz. Usunie˛to
wyrostek i dokładnie oczyszczono miejsce. Słyszałem,
jak Jack mo´wił jej matce, z˙e wszystko be˛dzie dobrze.

– Dzie˛ki Bogu – szepne˛ła Hanna.
William był dos´c´ przygaszony.
– Jack powiedział, z˙e dla mnie to dobra nauczka,

z˙ebym miał otwarty umysł. Nawet jes´li mys´lisz, z˙e to
fałszywy alarm, kaz˙de przyje˛cie do szpitala trzeba za-
cza˛c´ od pocza˛tku. Szczego´lnie w przypadku dzieci.

– Oczywis´cie. – I tak włas´nie Hanna robiła z Jadine.
Az˙ do dzis´.
Jack ma racje˛. Ona zamyka sie˛ na inne moz˙liwos´ci,

a on ma teraz doskonała˛ bron´ przeciwko niej.

I ona na to zasługuje.

77

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

Dziwne, ale naste˛pnego dnia nikt sie˛ z nia˛ nie zga-

dzał.

– Hanna, to nie jest twoja wina. Decyzja o prze-

czekaniu była tak samo moja, jak i twoja – stwierdził
Peter. – Biora˛c pod uwage˛ jej historie˛, to było rozsa˛dne.
Takie rzeczy sie˛ zdarzaja˛.

Jeszcze bardziej zaskoczyło ja˛ to, z˙e Jack nie wyda-

wał sie˛ zainteresowany utarciem jej nosa.

– Caroline była zachwycona, z˙e tym razem napraw-

de˛ cos´ było nie tak. Zaczynała podejrzewac´, z˙e jej
matka oraz co´rka manipulowały nia˛, z˙eby zerwała ze
swoim znajomym. Włas´ciwie ten kryzys dobrze im
wszystkim zrobił. Sa˛dze˛, z˙e dzie˛ki temu znajda˛ wyjs´cie
z sytuacji.

– Wcia˛z˙ nie moge˛ uwierzyc´, z˙e do tego dopus´ciłam.

– Hanna nie potrafiła przyja˛c´ pocieszenia. – Jack, czuje˛
sie˛ okropnie.

– To nie pierwszy raz, prawda?
– Posłuchaj, chciałam cie˛ przeprosic´ za...
– Daj spoko´j – przerwał jej. – To niczego nie zmieni.

Zostawmy wszystko tak, jak jest.

Tak wie˛c nie ma z˙adnej szansy, by go przeprosic´ lub

cos´ wyjas´nic´. Czy to rewanz˙ za to, z˙e tez˙ go tak potrak-
towała? Hanna przełkne˛ła słowa protestu i rozpocze˛ła
kolejny pełen pracy dzien´.

Dzis´ przynajmniej wyszła w pore˛, by odebrac´ Olivie˛.

Kiedy przedzierała sie˛ przez zakorkowane ulice, za-
dzwonił jej telefon. Nie mogła go zignorowac´. Poprosi-
ła, by powiadomiono ja˛, jes´li stan Jadine da jakikolwiek
powo´d do obaw. Zmieniła dz´wignie˛ biego´w, zbliz˙aja˛c
sie˛ do ronda, zwolniła i prowadza˛c jedna˛ re˛ka˛, odebrała
telefon.

78

ALISON ROBERTS

background image

– Hanna Campbell.
– Jestes´ jeszcze w szpitalu?
– Nie. Jestem w drodze po Livvy. – Hanna zmarsz-

czyła brwi. – To ty, Lucy?

– Tak. Livvy tu nie ma. To dlatego do ciebie dzwonie˛.
– Gdzie ona jest?
– Z Shirley. Pojechały do szpitala, na nagłe wy-

padki.

– Co? – Hanna ruszyła i musiała zmienic´ bieg dło-

nia˛, w kto´rej trzymała telefon. Mine˛ła sekunda albo
dwie, zanim zno´w go zbliz˙yła do ucha. – Powiedzia-
łas´: wypadek? – zapytała kro´tko. – Wszystko w po-
rza˛dku?

Głupie pytanie. Gdyby wszystko było w porza˛dku,

Shirley nie pojechałaby do szpitala. Hanna usiłowała
zmienic´ pas, by unikna˛c´ skre˛tu w złym kierunku. Musi
zawro´cic´. Tylko w połowie rejestrowała uspokajaja˛cy
głos Lucy, kiedy wła˛czyła kierunkowskaz i pro´bowała
rejestrowac´ wzrok me˛z˙czyzny, kto´ry musiał troche˛ cof-
na˛c´, by ja˛ przepus´cic´.

– To nie był powaz˙ny wypadek. Nie mys´lelis´my tak

az˙ do chwili, kiedy przyszła opiekunka Bena i zacze˛ła
panikowac´.

– Dlaczego? – Musi wykorzystac´ obie re˛ce, kiedy

przyspiesza, by zmienic´ pas. Me˛z˙czyzna, kto´rego mine˛-
ła, zatra˛bił gniewnie, ale zignorowała go. Wreszcie wra-
ca do szpitala. Podniosła telefon i usłyszała, jak Lucy
szybko mo´wi:

– I ramie˛ naprawde˛ spuchło, a siniaki wygla˛dały...
Zatra˛bił jeszcze jeden samocho´d, a Hanna us´wiado-

miła sobie, z˙e wcia˛z˙ ma wła˛czony kierunkowskaz.

– Lucy, musze˛ kon´czyc´. Wracam do szpitala. Za

79

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

dziesie˛c´ minut powinnam tam dotrzec´. – Wyła˛czyła
kierunkowskaz i zadzwoniła do swojego szefa. – Peter?
Jestes´ zaje˛ty?

– Dla ciebie nigdy. Co sie˛ dzieje?
– Livvy jest na nagłych wypadkach. Nie znam

szczego´ło´w, ale czy mo´głbys´ zejs´c´ tam i sprawdzic´, co
sie˛ stało? Be˛de˛ za kilka minut, ale jes´li trzeba ja˛ przyja˛c´,
zro´b to ty.

– Juz˙ ide˛ – odparł Peter spokojnie. – Nie martw sie˛.

Wszystko be˛dzie dobrze.

Hanna nie była tego taka pewna. Dlaczego Shirley

nie zadzwoniła i nie powiedziała jej o wypadku, kiedy
sie˛ wydarzył? Mogłaby poradzic´, czy trzeba wezwac´
karetke˛. Przede wszystkim byłaby na oddziale, by spot-
kac´ swoje przeraz˙one dziecko.

Olivia nigdy wczes´niej nie była pacjentka˛. Mys´l

o tym, z˙e jest ranna, cos´ ja˛ boli i otaczaja˛ ja˛ obcy, była
okropna. Hanna zostawiła samocho´d na szpitalnym
podjez´dzie. Trzasne˛ła drzwiami i pobiegła w strone˛
wejs´cia.

80

ALISON ROBERTS

background image

ROZDZIAŁ SZO

´

STY

W izbie przyje˛c´ panował zame˛t.
Wiele ło´z˙ek było zasłonie˛tych parawanem, a Hanna

nie wiedziała, kto´re z nich zajmuje jej co´rka. Gdy lekarz
wyszedł z jednego boksu, Hanna zobaczyła lez˙a˛ca˛ tam
kobiete˛. Piele˛gniarka odsune˛ła inna˛ zasłone˛, odsłaniaja˛c
siedza˛cego starszego me˛z˙czyzne˛. Strefa reanimacji
z cie˛z˙kimi przypadkami była zaje˛ta i zacia˛gnie˛to wszys-
tkie zasłony.

Hanna wsune˛ła głowe˛ do pierwszego boksu i zoba-

czyła intubacje˛ kogos´, kto miał atak serca. Oszalały
krewny wcia˛z˙ był obecny i niepoko´j Hanny wzro´sł.
Olivia jest jej jedyna˛ rodzina˛. Cze˛s´cia˛ niej samej, bez
kto´rej nie mogłaby z˙yc´.

Zawahała sie˛. Gdzie ma szukac´? Szybciej byłoby

zapytac´ piele˛gniarke˛, ale Hanna juz˙ tego pro´bowała.

– Olivia Campbell? Nie wydaje mi sie˛, z˙eby tu była.
– Czteroletnia dziewczynka, jasne włosy – tłuma-

czyła Hanna. – Przywieziono ja˛ po wypadku w os´rodku
opieki nad dziec´mi.

Piele˛gniarka ponownie potrza˛sne˛ła głowa˛, a jej uwage˛

zaja˛ł pacjent, kto´ry zacza˛ł wymiotowac´. Hanna rozejrzała
sie˛ z rozpacza˛ i zobaczyła wychodza˛cego z tro´jki Petera.

– Peter! Gdzie ona jest? Jak sie˛ czuje?
– Wszystko w porza˛dku, nic jej sie˛ nie stało. – Jego

us´cisk był ro´wnie uspokajaja˛cy jak ton głosu. – Kobieta,

background image

kto´ra prowadzi os´rodek – Shirley, tak? – powiedziała,
z˙e musiała zabrac´ Livvy, bo była zbyt zdenerwowana,
gdy rozdzielono ja˛ z Benem.

– Ben? – Hanna była zdezorientowana. Co wspo´l-

nego ma z tym Ben?

– On jest synem Jacka Douglasa. Najwyraz´niej jest

w tym samym os´rodku co Olivia. Co za zbieg okolicz-
nos´ci! Nie wiesz, z˙e oni sie˛ przyjaz´nia˛?

– Wiem – przytakne˛ła Hanna niecierpliwie. – Ale co

tu robi Ben?

– Uderzył sie˛. Nic powaz˙nego, ale biora˛c pod uwage˛

jego stan, trzeba byc´ ostroz˙nym.

– Jaki stan?
– On ma chorobe˛ von Willebranda.
Umysł Hanny pracował na wysokich obrotach. Cho-

roba von Willebranda to zaburzenie krwawienia, z po-
wodu braku czynnika VIII podobne do hemofilii, ale
ro´z˙ne z powodu mechanizmu wytwarzaja˛cego i prze-
dłuz˙aja˛cego czas krwawienia. Tak jak w hemofilii, sto-
pien´ zaawansowania choroby jest ro´z˙ny, a Hanna na-
gle przypomniała sobie siniaki na sko´rze Bena. Usłysza-
ła jego pełen zrozumienia ton, kiedy rzeczowo powie-
dział: ,,Tata po prostu sie˛ o mnie martwi’’, i dopiero
teraz wyobraziła sobie zdenerwowanie Jacka, kiedy
Ben jez´dził na Josephie bez kasku.

– A wie˛c stan jest dos´c´ powaz˙ny, tak? – zapytała

cicho.

Peter przytakna˛ł.
– Ma tez˙ komplikacje zwia˛zane z typem IIB choro-

by von Willebranda. Nie moz˙na go leczyc´ dezmopresy-
na˛, kto´ra podnosi poziom czynnika VIII, tak wie˛c przy
kaz˙dym powaz˙niejszym krwawieniu potrzebuje kroplo´-

82

ALISON ROBERTS

background image

wki z czynnikiem VIII. Zatrzymamy go na noc, jes´li
be˛dzie trzeba, powto´rzymy dawke˛, a jutro zrobimy ba-
dania ortopedyczne, z˙eby sprawdzic´, czy łokiec´ nie jest
uszkodzony.

Hanna skine˛ła głowa˛.
– Czy sa˛ z nim rodzice?
Peter zerkna˛ł na nia˛ z zaskoczeniem.
– Matka Bena zmarła kilka lat temu. Jack jest samo-

tny, tak jak ty. Jestem zdumiony, z˙e o tym nie wiesz.
Opowiada o Benie przez cały czas kaz˙demu, kto tylko
chce słuchac´.

– Sa˛dze˛, z˙e nie rozmawiam z nim tak duz˙o – odparła

wymijaja˛co. – W kaz˙dym razie nie o jego z˙yciu oso-
bistym.

W rzeczywistos´ci celowo unikała nawet zwykłych

rozmo´w z kaz˙dym, kto mo´głby powiedziec´ jej cos´ na
temat z˙ony Jacka. Nie chciała niczego wiedziec´. Po
prostu załoz˙yła, z˙e jest pie˛kna, zadbana i potrzebuje
pomocy opiekunki, poniewaz˙ jest zbyt zaje˛ta, spe˛dzaja˛c
czas na dbaniu o to, by byc´ włas´nie pie˛kna˛ i zadbana˛.

To załoz˙enie zawstydziło ja˛. Poczuła tez˙ wstyd z po-

wodu utrzymywania dystansu pomie˛dzy soba˛ a Ja-
ckiem. Łatwo mogła dowiedziec´ sie˛, z˙e jest samotnym
ojcem. Łatwo mogła tez˙ poznac´ przyczyny fizycznego
stanu Bena. Nie zadała sobie nawet trudu, by zapytac´.
Nie była gotowa, by słuchac´.

– Oczywis´cie jest z nim Jack – dodał Peter. – I Livvy

tez˙ tam jest, ale odesłalis´my Shirley. Zabrała do domu
opiekunke˛. Biedna dziewczyna była zdenerwowana.
Sa˛dziła, z˙e to jej wina, z˙e szkoła nie wysłała do os´rodka
wiadomos´ci o stanie zdrowia Bena. Mys´lała, z˙e Shirley
dostała dokumenty, i dlatego nic nie powiedziała. Teraz

83

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

problem jest rozwia˛zany, bo Jack wzia˛ł na siebie od-
powiedzialnos´c´ za brak przepływu informacji. To sie˛
juz˙ nie powto´rzy.

– Ben powinien nosic´ bransoletke˛ ostrzegawcza˛.
Zauwaz˙yłaby, gdyby ja˛ miał. Zrozumiałaby, dlacze-

go wygla˛da jak bite dziecko. I nigdy by nie zarzuciła
jego ojcu, z˙e ktos´ zne˛ca sie˛ nad Benem. Bez problemu
moz˙e sobie wyobrazic´, jak to wpływa na rodzica, kto´ry
boryka sie˛ z powaz˙nym stanem zdrowia dziecka. Nic
dziwnego, z˙e Jack czuje do niej zbyt duz˙a˛ nieche˛c´, by
zadawac´ sobie trud os´wiecenia jej.

Hanna nie była pewna, czy chciałaby teraz zbliz˙yc´

sie˛ do Jacka, ale Peter zapraszaja˛co skina˛ł głowa˛.

– Chodz´ i zobacz.
– Powinnam zabrac´ Livvy. Moz˙esz ja˛ tu przypro-

wadzic´?

Peter z us´miechem potrza˛sna˛ł głowa˛.
– Nawet nie mam zamiaru pro´bowac´. Tak czy siak

musisz ich zobaczyc´. To urocze.

Hanna zrozumiała jego us´miech, gdy weszła do bok-

su. Ben siedział na ło´z˙ku z zimnym okładem i bandaz˙em
na prawym ramieniu. Jack ulokował sie˛ na krzes´le obok
i zajmował sie˛ jakimis´ papierami. Z prawej strony Bena
siedziała Olivia, trzymaja˛c Bena za lewa˛ re˛ke˛, i ona jako
pierwsza zauwaz˙yła nadejs´cie Hanny.

– Czes´c´, mamusiu! Ben jest ranny. – Jej intonacja

sugerowała ogromne cierpienie.

– Wiem, kochanie. Jak sie˛ czujesz, Ben?
– Dobrze – odparł Ben spokojnie. – Troche˛ boli

mnie re˛ka.

– On mnie hus´tał na hus´tawce – wyjas´niła Olivia.

– I Blake tez˙ chciał, i Ben mu powiedział, z˙e musi

84

ALISON ROBERTS

background image

zaczekac´. – W jej głosie brzmiało oburzenie. – I Blake
podszedł, i popchna˛ł Bena, i mielis´my wypadek.

– Och, kochanie! – Hanna celowo unikała wzroku

Jacka.

– Ben, na go´rze przygotowalis´my ci ło´z˙ko – powie-

dział Peter. – Jest tam nawet ło´z˙ko dla taty, jes´li be˛dzie
chciał zostac´ z toba˛ na noc.

– Ja chce˛ zostac´ z Benem na noc – os´wiadczyła Olivia.
Peter zerkna˛ł na Hanne˛, jego usta drgne˛ły.
– Ben jest przyjacielem Olivii – rzekł powaz˙nie.

– Ona go bardzo kocha.

Hanna w kon´cu spojrzała na Jacka. Jego twarz wyra-

z˙ała rezygnacje˛. To, co jest mie˛dzy ich dziec´mi, moz˙e im
sie˛ nie podobac´, lecz wie˛z´ jest zbyt silna, by ja˛ zerwac´.

– Moz˙e Livvy zostanie jeszcze troche˛ – zasugerowa-

ła z wahaniem. – Jack, che˛tnie pojade˛ i przywioze˛
z domu wszystko, czego potrzeba Benowi, jes´li chcesz
z nim zostac´.

– Mam lepszy pomysł – odparł Jack. – Moz˙e ty

i Livvy zostaniecie z Benem? Ja wezme˛ z domu potrze-
bne rzeczy, a w drodze powrotnej kupie˛ hamburgery.

– Super! – ucieszył sie˛ Ben. – Dostane˛ tez˙ frytki

i koktajl?

– Jasne. – Jack rzucił Hannie pytaja˛ce spojrzenie.
– Livvy rzadko je frytki – wyjas´niła. – Do tego musi

byc´ specjalna okazja.

Us´miech Jacka rozszerzył sie˛, gdy napotkał wpat-

rzone w niego oczy Olivii.

– Livvy, ty tez˙ chcesz hamburgera?
Radosne spojrzenie, jakie Ben i Olivia wymienili

mie˛dzy soba˛, wywołało u dorosłych us´miech, a Peter
wre˛cz zachichotał.

85

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

– Zostawiam was. Zadzwon´ do mnie, gdybys´ sie˛

martwił, w przeciwnym razie zajrze˛ rano do Bena.

– Ja tez˙ wychodze˛. – Jack zmierzwił włosy Bena. –

Do zobaczenia wkro´tce, stary. – Zatrzymał sie˛ obok
Hanny. – Mam komo´rke˛ – oznajmił – jednak jestem pe-
wien, z˙e dobrze zaopiekujesz sie˛ naszymi dzieciakami.

– Oczywis´cie.
Hanna patrzyła, jak Ben znika za zasłona˛. Nasze

dzieciaki. Gdyby on tylko wiedział...

Mys´l, kto´ra sie˛ pojawiła, przestraszyła ja˛. On musi

sie˛ dowiedziec´. Od pocza˛tku powinien był wiedziec´.
Zaprzestała staran´, by go o tym poinformowac´, i to nie
jest jedyna niesprawiedliwos´c´, jaka˛ mu wyrza˛dziła, lecz
przynajmniej te˛ jedna˛ moz˙e naprawic´. Nie ma prawa
karac´ Jacka, wykluczaja˛c go z z˙ycia Olivii. Ma prawo
znac´ prawde˛, tak jak Olivia ma prawo wiedziec´, kto jest
jej ojcem. I z˙e jest przyrodnia˛ siostra˛ Bena. Nie było juz˙
problemu, czy powinna powiedziec´ Jackowi prawde˛.
Pytanie brzmi tylko: kiedy.

Wspo´lny posiłek w pokoju Bena na oddziale nie jest

dobrym momentem. Emocje Hanny nieco ostygły, gdy
patrzyła na Jacka i jego syna. Ła˛czy ich bliska wie˛z´, tak
bliska jak ta, kto´ra istnieje pomie˛dzy nia˛ i Olivia˛. Jak
długo jest samotnym ojcem? Co stało sie˛ z matka˛ Bena
i dlaczego Jack zaprzeczył, z˙e ma syna? Hanna moz˙e to
obliczyc´. Ben miał przynajmniej dwa lata, kiedy po-
znała Jacka.

Pytania mnoz˙yły sie˛ i ciekawos´c´ Hanny rosła. Tak

jak obawy. Jak wiadomos´c´ o ojcu Olivii wpłynie na
wie˛z´ pomie˛dzy Jackiem i Benem? Musi znalez´c´ przy-
najmniej cze˛s´c´ odpowiedzi, zanim zrzuci te˛ bombe˛ na

86

ALISON ROBERTS

background image

Jacka. Jej spojrzenie stało sie˛ uwaz˙niejsze, gdy pro´bo-
wała ocenic´, jaka moz˙e byc´ jego reakcja. To jasne, z˙e
przyzwyczaił sie˛ radzic´ sobie jako samotny ojciec, i mi-
łos´c´, jaka˛ darzy syna, jest oczywista.

Czy trudniej jest byc´ samotnym ojcem niz˙ samotna˛

matka˛? Sa˛dzi sie˛, z˙e me˛z˙czyzna powinien zrobic´ karie-
re˛. Poza tym z powodu stanu zdrowia Bena Jack boryka
sie˛ z czyms´ wie˛cej niz˙ wie˛kszos´c´ samotnych rodzico´w.
Przyje˛cie do szpitala nie zaniepokoiło Bena ani jego
ojca. Ben wcia˛z˙ ma na ramieniu bandaz˙, jednak wcina
hamburgera, jakby wszystko było w porza˛dku. Ocenił
oddział, kiedy Hanna go oprowadziła, i najwyraz´niej
szpital zdał egzamin.

– W sali zabaw sa˛ s´wietne rzeczy – powiedział Ja-

ckowi. – I wideo. W tej chwili ogla˛daja˛ ,,Kro´la lwa’’.

– Kocham Simbe˛ – os´wiadczyła Olivia.
Jack us´miechna˛ł sie˛.
– Kochasz wiele rzeczy, prawda, Olivio?
Szcze˛s´liwy us´miech Olivii był ozdobiony sosem po-

midorowym.

– Kocham Bena – potwierdziła. – I kocham Joego,

i Smolucha, i S

´

niez˙ynke˛. – Wzie˛ła głe˛boki oddech. –

I kocham Shirley, i Lucy i Suzanne˛ i Horacego... na-
wet jes´li czasem sie˛ pobrudzi.

– Kim jest Horacy? – Słuchaja˛c listy miłosnej Liv-

vy, Jack miarowo unosił brwi.

– To kozioł – wyjas´niła Hanna.
– I kocham Artura, i Biance˛, i Carle˛, i Deirdre, i Else˛.

– Olivia z namysłem zamilkła na chwile˛. – I kocham
mamusie˛ – dorzuciła na koniec. Odwro´ciła swoje wiel-
kie, bra˛zowe oczy na siedza˛cego obok niej chłopca.
– Ben, a kogo ty kochasz?

87

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

– Tylko tate˛ – powiedział. – I chyba ciebie.
Olivia rozpromieniła sie˛, a potem spojrzała na reszte˛

swojego hamburgera.

– Mamusiu, juz˙ nie moge˛. Jestem przepełna.
– Wie˛c chodz´my do łazienki zmyc´ ci z buzi sos,

kochanie.

– Ja wiem, gdzie to jest. – Ben podnio´sł sie˛ z ło´z˙ka.

– Po´jde˛ z nia˛.

Hanna patrzyła na co´rke˛ poda˛z˙aja˛ca˛ za Benem, ale

dopiero po chwili us´wiadomiła sobie, z˙e została sam na
sam z jego ojcem. Mys´lała o siniakach. O chorobie von
Willebranda. Hemofilia jest przenoszona przez kobiety
i niemal zawsze pojawia sie˛ u me˛z˙czyzn. Choroba von
Willebranda moz˙e byc´ przenoszona przez me˛z˙czyzn
i dziedziczona przez obie płci. Czy Jack przekazał mu te˛
chorobe˛? Czy to, z˙e Olivia tak łatwo nabija sobie sinia-
ki, nie ma nic wspo´lnego z jej jasna˛ sko´ra˛?

Nie ma powodu, by wszczynac´ alarm. Nawet jes´li

Olivia odziedziczyła tendencje˛ do przedłuz˙aja˛cego sie˛
krwawienia, jest ona wystarczaja˛co umiarkowana, by
przestac´ sie˛ niepokoic´. To po prostu cos´, czego na
przyszłos´c´ trzeba byc´ s´wiadomym. Zdecydowanie nie
teraz. Nie teraz, kiedy jakakolwiek wskazo´wka moz˙e
powiedziec´ Jackowi o czyms´, o czym ona na razie nie
chce mo´wic´. Hanna odwro´ciła wzrok od znikaja˛cych
dzieci i napotkała spojrzenie Jacka.

– Oni naprawde˛ sie˛ przyjaz´nia˛, prawda?
Hanna przytakne˛ła.
– Obawiam sie˛, z˙e Livvy kocha dos´c´ gwałtownie.
– Zauwaz˙yłem. Nie przeszkadza ci, z˙e byłas´ ostatnia

na jej lis´cie?

– Ani troche˛. – Hanna us´miechne˛ła sie˛.

88

ALISON ROBERTS

background image

– Lista Bena była dos´c´ kro´tka, prawda? – z troska˛

stwierdził Jack. – Musze˛ zrobic´ cos´ w sprawie zwierza-
ka dla niego. Od czasu wizyty u was bez przerwy mo´wi
o zwierze˛tach.

Nie mogła juz˙ dłuz˙ej milczec´.
– Jack, przykro mi z powodu tego, co powiedziałam

tamtego wieczoru. Nie miałam poje˛cia o stanie zdrowia
Bena.

– Oczywis´cie, z˙e nie miałas´.
– Obawa była uzasadniona, lecz nie wyszła ode

mnie. To Shirley zauwaz˙yła te siniaki.

– Powiedziała mi. Jak i to, z˙e poradziłas´ jej nie

wycia˛gac´ pochopnych wniosko´w. W rzeczywistos´ci
powinno sie˛ ja˛ pochwalic´ za spostrzegawczos´c´. To
moja wina, z˙e nie przekazano jej stosownych infor-
macji.

– Gdyby Ben nosił bransoletke˛...
Jack znowu przytakna˛ł.
– To jedna z wielu rzeczy na lis´cie spraw do załat-

wienia. W zwia˛zku ze zmiana˛ kraju jest ich sporo.

– W kaz˙dym razie naprawde˛ mi przykro.
Jack wzruszył ramionami.
– Nie jestes´ pierwsza˛ osoba˛, kto´ra miała takie pode-

jrzenia. Byłbym zaskoczony, gdybys´ ich nie miała.

Hanna przez chwile˛ milczała. Przynajmniej w kon´cu

uporała sie˛ z przeprosinami, nawet jes´li nie zostały za-
akceptowane z wielka˛ wdzie˛cznos´cia˛.

– Nie miałam poje˛cia, z˙e jestes´ samotnym ojcem.

Kiedy spotkalis´my sie˛ tu pierwszego dnia, zapytałam
cie˛, czy zabrałes´ ze soba˛ rodzine˛, a ty przytakna˛łes´.

– Ben jest moja˛ rodzina˛.
– Zwykle rodzina to wie˛cej niz˙ jeden rodzic.

89

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

– Tylko jez˙eli skłaniasz sie˛ do robienia takiego zało-

z˙enia.

Hanna nie mogła zostawic´ tego przytyku bez komen-

tarza.

– Generalnie wszystkie załoz˙enia, jakie robie˛, opa-

rte sa˛ na dos´wiadczeniu. Nie jestem s´lepo uprzedzona,
Jack.

– Jestes´, jes´li odmawiasz otwarcia oczu.
– Co to znaczy?
– Co´z˙, wez´my nasza˛ rozmowe˛ z dnia, kiedy przyje-

chałem. Wymieniłas´ os´rodek opieki, z kto´rego korzysta
Olivia, a kiedy zapytałem cie˛ o to, załoz˙yłas´, z˙e kryty-
kuje˛ twoje zajmowanie sie˛ kariera˛ i zlecanie obcym o-
pieki nad dzieckiem.

– W twoim głosie była krytyka. – Spojrzała na niego

podejrzliwie. Oczywis´cie załoz˙yła, z˙e i on ja˛ krytykuje.
Przez lata robiło to wiele oso´b.

– Nie. Jes´li juz˙, to pewno byłem zaskoczony. Włas´-

ciwie zachwycony. Nie rzucam sie˛, z˙eby krytykowac´
innych i wiem, z˙e dla wie˛kszos´ci rodzico´w oddanie
dziecka pod opieke˛ to koniecznos´c´, a nie wybo´r. – Wes-
tchna˛ł ze znuz˙eniem. – Gdybym staranniej to przemys´-
lał, pos´wie˛ciłbym wie˛cej czasu na zadomowienie sie˛,
zanim zacza˛łem pracowac´. Tego dnia, kiedy cie˛ spot-
kałem, wcia˛z˙ rozpaczliwie polowałem na opiekunke˛
i marzyłem o jakiejs´ osobistej rekomendacji. Gdybys´
niczego nie zakładała z go´ry, unikne˛łabys´ poczucia, z˙e
cie˛ krytykuje˛. Mogłabys´ tez˙ mi pomo´c, co mogłoby nam
sie˛ przydac´, z˙eby zacza˛c´ jeszcze raz w zmienionych
okolicznos´ciach.

Hanna przełkne˛ła s´line˛. Nie ma sposobu, z˙eby za-

cze˛li raz jeszcze. Nie chciałaby tego. Prawda?

90

ALISON ROBERTS

background image

– Tak czy siak, skon´czyło sie˛ na tym, z˙e trafiłes´ w to

samo miejsce.

– Przypadek, no nie?
– Dlaczego wybralis´cie Maysfield?
– Obejrzelis´my kilka szko´ł. Maysfield jest na skraju

miasta i szkolne boiska granicza˛ z pastwiskami dla
kro´w. Ben dorastał w wielkim mies´cie. Decyzje˛ ułat-
wiła mi jego mina, kiedy zobaczył krowy przygla˛daja˛ce
sie˛ graja˛cym w piłke˛ dzieciakom. Wynaje˛lis´my miesz-
kanie, a szkoła poinformowała mnie o usłudze, jaka˛
rozpocze˛ła Shirley. – Jego spojrzenie sugerowało, z˙e jej
ciekawos´c´ moz˙e byc´ zaraz´liwa. – Dlaczego mieszkasz
tak daleko od miasta? Pos´lubiłas´ wiejskiego lekarza?

Rozes´miała sie˛.
– I kto teraz cos´ zakłada z go´ry?
– To był domysł, a nie załoz˙enie – odparował Jack.
– Nie, to załoz˙enie. Co wie˛cej, dokładnie takie sa-

mo, jakie ja zrobiłam w zwia˛zku z toba˛, choc´ ty masz
znacznie mniej przesłanek.

– Chcesz powiedziec´, z˙e jestes´... samotna˛ matka˛?
– Jestem zaskoczona, z˙e o tym nie wiedziałes´. Ni-

gdy nie pro´bowałam tego ukrywac´. Wszyscy o tym
wiedza˛.

– Unikałem rozmo´w o tobie – przyznał Jack. – Juz˙

raz dałas´ mi bolesna˛ nauczke˛ i nie chciałem, z˙eby ktos´
poznał jej powody. Pewnie wszyscy załoz˙yli, z˙e po
prostu mnie nie lubisz, a mnie bezpieczniej wydawało
sie˛ to tak zostawic´.

– Czasami załoz˙enia sa˛ bezpieczniejsze.
– I w jakims´ stopniu, s´wiadomie albo nie, wszyscy

cos´ zakładamy. – Jack uwaz˙nie spojrzał na nia˛. – A wie˛c
nie udało sie˛? Z ojcem Olivii?

91

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

– Moz˙na to tak uja˛c´.
– Szkoda.
Ich spojrzenia spotkały sie˛.
– Nie zawsze układa sie˛ tak, jak bys´my chcieli.
– Nie. – Oboje doskonale wiedzieli, o czym napraw-

de˛ rozmawiaja˛. – Czasem po prostu trzeba wszystko
pozbierac´ do kupy i spro´bowac´ poradzic´ sobie z tym jak
najlepiej.

Hanna powoli skine˛ła głowa˛.
– Peter mo´wił mi, z˙e twoja z˙ona zmarła kilka lat

temu. Moz˙esz byc´ dumny z Bena. To cudowne dziecko.

Jack us´miechna˛ł sie˛.
– Jest s´wietny, prawda? – Jego us´miech szybko przy-

gasł. – Jego matka nie była moja˛ z˙ona˛, kiedy zmarła.

W powietrzu zawisło wspomnienie jej pierwszego

domysłu na temat Jacka i rozmowa sie˛ urwała. Niewy-
godna˛ cisze˛ przerwał powro´t dzieci i nie było juz˙ sposo-
bu, by podja˛c´ dialog, kto´ry przynio´sł wie˛cej pytan´ niz˙
odpowiedzi. A Hanna bardzo pragne˛ła znac´ te odpowie-
dzi. Mine˛ła juz˙ pora, o kto´rej powinna zabrac´ Olivie˛ do
domu i połoz˙yc´ ja˛ spac´, ale nie chciała odejs´c´ bez
zaproszenia, by kontynuowac´ kontakt, kto´ry zdołali
wreszcie nawia˛zac´.

– Byłoby cudownie, gdyby Ben znowu do nas

wpadł. – Hanna spojrzała na Jacka. – Zapewniam cie˛, z˙e
nie pozwole˛ mu jez´dzic´ bez kasku.

Olivia uparła sie˛, by dac´ Benowi poz˙egnalnego cału-

sa, co wywołało pewne zakłopotanie. Ben wycierał po-
liczek, ale zauwaz˙ył mrugnie˛cie Jacka i us´miechna˛ł sie˛.

– Tato, naprawde˛ chciałbym zno´w pojez´dzic´ na

osiołku. A Livvy i ja chcemy zbudowac´ chatke˛ w z˙ywo-
płocie.

92

ALISON ROBERTS

background image

– Cos´ trzeba be˛dzie z tym zrobic´ – rzucił Jack od

niechcenia. – A teraz, chłopie, spo´jrzmy na twoje ramie˛.

Milcza˛ce zawieszenie broni pomie˛dzy Hanna˛ i Ja-

ckiem szybko stało sie˛ zauwaz˙alne nawet dla postron-
nych oso´b.

– Skoro do kaz˙dego przypadku bo´lu brzucha wzy-

wasz na konsultacje˛ chirurga – zauwaz˙ył William – to
ludzie zaczynaja˛ o was mo´wic´.

– Po prostu nie chce˛, z˙eby powto´rzyła sie˛ historia

Jadine Milton – broniła sie˛ Hanna.

– I chyba Jack nie ma nic przeciwko temu. – Wil-

liam us´miechna˛ł sie˛ szeroko. – Tak wie˛c wezwiesz go
do Larissy?

Hanna zerkne˛ła na zegarek.
– Zobaczymy, jak przetrzyma naste˛pna˛ godzine˛. Te-

raz nie ma jasnos´ci co to tego bo´lu. Moz˙e byc´ wynikiem
infekcji go´rnych dro´g oddechowych, jednak nie moz˙na
wykluczyc´ wyrostka. – Odłoz˙yła karte˛ i skierowała sie˛
ku naste˛pnemu pacjentowi. – Tak czy siak, Jack tu
przyjdzie, kiedy skon´czy operowac´. Chce zobaczyc´ Ja-
dine, zanim wypiszemy ja˛ do domu, wie˛c pogadam
z nim o Larrisie.

Peter był bardziej otwarty.
– Ostatnio przestałas´ zmywac´ głowe˛ Jackowi – za-

uwaz˙ył. – Nawet go niedawno pochwaliłas´. Wiem, z˙e
dos´c´ wolno łapie˛ to, co dzieje sie˛ w z˙yciu ludzi woko´ł
mnie, ale czy jest cos´, o czym powinienem wiedziec´?

– Nic a nic. On jest doskonałym chirurgiem – u-

przejmie stwierdziła Hanna. – Trudno nie byc´ pod wra-
z˙eniem jego pracy. Wiesz, jak trudny był przypadek

93

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

Thea. Bywał tu od lat. Zabieg Jacka moz˙e go wreszcie
wyleczyc´.

– Hm. – Peter nie był przekonany. – Nie ma wie˛c

z˙adnych osobistych powodo´w, dla kto´rych wygla˛dasz
dzis´ tak elegancko?

– Na miłos´c´ boska˛, Peter! Ten kostium ma pare˛ lat.

– Prawie szes´c´, jes´li chodzi o szczego´ły. Czy Jack go
rozpoznał? – Mam dzis´ po południu pierwsze spotkanie
z komisja˛, kto´ra wybierze konsultanta.

– Aha – przytakna˛ł Peter. – Oczywis´cie. Nie martw

sie˛. Jestem pewien, z˙e be˛da˛zachwyceni twoimi osia˛gnie˛-
ciami, tak jak ty jestes´ zachwycona osia˛gnie˛ciami Jacka.

Shirley obserwowała Jacka i Hanne˛, kiedy kto´regos´

ranka oddawali dzieci do os´rodka.

– Chyba jestes´cie w dobrych stosunkach – zauwaz˙y-

ła. – To nie byłby pierwszy przypadek, kiedy dzieci
poła˛czyłyby dwoje samotnych rodzico´w.

– Jack po prostu mi pogratulował – odrzekła Hanna.

– Dostałam stanowisko konsultanta.

– Och, to cudownie! Jestes´ pewnie bardzo zadowo-

lona.

– Owszem. To mnie finansowo zabezpiecza. Moge˛

sobie pozwolic´ na kupno padoku dla Josepha, no i be˛de˛
tez˙ miała wie˛cej czasu dla Livvy.

– Włas´nie. Sa˛dze˛, z˙e tata Bena troche˛ sie˛ martwi

odejs´ciem jego opiekunki. – Shirley westchne˛ła. – Czu-
je˛ sie˛ troche˛ temu winna. Po tym, jak w zeszłym tygo-
dniu Ben trafił do szpitala, uznała, z˙e nie moz˙e ponosic´
za niego odpowiedzialnos´ci. Jack pro´buje sobie radzic´.
W cia˛gu tygodnia pomagamy mu, ale niewiele moz˙emy
zrobic´ w weekendy.

94

ALISON ROBERTS

background image

– Zaproponowałam mu pomoc. – Hanna starała sie˛,

by jej głos zabrzmiał niezobowia˛zuja˛co. – W kon´cu
pracujemy razem, a Ben i Livvy sie˛ przyjaz´nia˛. W moje
wolne dni Ben moz˙e przyjs´c´ do nas.

– Na przykład w te˛ sobote˛, prawda? – Shirley us´mie-

chne˛ła sie˛. – Byłabys´ zdziwiona, ile o tym słyszałys´my.
Livvy jest bardzo przeje˛ta.

Hanna us´miechne˛ła sie˛ szeroko.
– Zamo´wiła słon´ce na ten dzien´, z˙eby mogli bawic´

sie˛ na podwo´rku. Zamierzaja˛ zbudowac´ chatke˛.

Kiedy w sobote˛ o czwartej po południu Jack przyje-

chał po Bena, chatka była praktycznie skon´czona.

– O nie! – Siedza˛ca na schodach werandy Hanna

patrzyła na zbliz˙aja˛cego sie˛ Jacka. – Za wczes´nie przy-
jechałes´.

Jack rozluz´nił krawat.
– Wszystkich gos´ci tak miło witasz?
Hanna rozes´miała sie˛.
– Przepraszam, ale dzieci tak s´wietnie sie˛ bawia˛, no

i obiecałam im piknik z herbata˛ w nowej chatce. Spie-
szysz sie˛?

– Włas´ciwie nie. – Jack usiadł na szczycie schodo´w,

zdja˛ł krawat i rozpia˛ł go´rny guzik koszuli. – Gora˛co,
prawda?

– Jestem ugotowana – przyznała. – I pokłuta – doda-

ła sme˛tnie. – Martwe krzewy sa˛ bardzo kłuja˛ce. – Zer-
kne˛ła na Jacka. – Benowi nic nie jest. Na wszystko
uwaz˙ałam.

– Nie zamierzałem nic mo´wic´ – uspokoił ja˛ Jack.

– Nie trzymam Bena w kokonie ochronnym. To cudow-
ne, z˙e bawi sie˛ jak inni chłopcy. Z tego włas´nie powodu

95

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

przyjechalis´my do Nowej Zelandii. Chciałem mu dac´
przestrzen´ i wolnos´c´, o jakich sam marzyłem, be˛da˛c
dzieckiem.

– Gdzie sie˛ wychowywałes´?
– W Birmingham. Tak jak Ben.
Hanna pro´bowała usuna˛c´ troche˛ brudu z nagich ko-

lan. Zamierzała ogarna˛c´ sie˛ troche˛, zmienic´ stare szorty
i koszulke˛ przed przyjazdem Jacka, ale on chyba nie
zauwaz˙ył jej wygla˛du. Był zbyt zaje˛ty ogla˛daniem
ogrodu, w kto´rym kro´lował wielki orzech włoski. Jo-
seph przewiesił łeb przez brame˛ i cierpliwie czekał, az˙
zauwaz˙a˛ go dzieci. Spokojna˛ cisze˛ zakło´cał niezbyt
odległy dz´wie˛k dziecie˛cych głoso´w i s´miech Olivii.

– Stworzyłas´ tu niezwykłe miejsce – stwierdził Jack

z us´miechem. – Mały kawałek nieba.

Hanna podniosła sie˛.
– Chodz´ zobaczyc´ chatke˛ – zaproponowała. – Moz˙e

sa˛ juz˙ gotowi na przyjmowanie gos´ci.

Dzieci che˛tnie pochwaliły sie˛ chatka˛, lecz wcale nie

były gotowe na rozstanie.

– Nie pilis´my herbaty – tłumaczył Ben.
– Mamusiu, obiecałas´. Mielis´my dostac´ kiełbaski

z grilla i sos pomidorowy, i wszystko.

– Obiecałam – przyznała Hanna i us´miechne˛ła sie˛

do Jacka. – Zjadłbys´ tu kolacje˛? W lodo´wce mam nawet
piwo.

Jack wahał sie˛ tylko przez chwile˛.
– Cos´ ci powiem – zdecydował. – Pojade˛ do domu

przebrac´ sie˛. Po drodze wsta˛pie˛ po butelke˛ wina i steki.
W ten sposo´b dzieciaki moga˛ sie˛ jeszcze pobawic´.

Entuzjazm dzieci zrekompensował jej lekka˛ nieche˛c´,

kto´ra sie˛ w niej odezwała. Kiedy brała prysznic i prze-

96

ALISON ROBERTS

background image

bierała sie˛, przypomniała sobie, z˙e powinna cieszyc´ sie˛
z moz˙liwos´ci porozmawiania z Jackiem. Zawieszenie
broni, kto´re nastało od czasu pobytu Bena w szpitalu,
dało jej podstawe˛, jakiej potrzebowała, by znalez´c´ od-
powiedz´ na nurtuja˛ce ja˛ pytania. Zwłaszcza jedno. Dla-
czego Jack zaprzeczył, z˙e ma dziecko?

Jednak gdy czekała na powro´t Jacka, jej zdenerwo-

wanie rosło. Niewa˛tpliwie dzisiejszego wieczoru be˛dzie
miała okazje˛ zadac´ to pytanie, tylko czy chce poznac´
odpowiedz´?

Zawieszenie broni dało Hannie nie tylko dobre rela-

cje z Jackiem w pracy. Pozwoliło jej pokonac´ rozgory-
czenie i złos´c´, jakie wywołało jego nagłe pojawienie
sie˛. Pozwoliło takz˙e na powro´t mys´li, kto´rej nigdy cał-
kowicie nie mogła odrzucic´, a mianowicie z˙e Jack nie
powiedział jej o dziecku, poniewaz˙ z jakichs´ powodo´w
sam o nim nie wiedział. Jes´li jej podejrzenia sie˛ potwier-
dza˛, be˛dzie musiała stana˛c´ twarza˛ w twarz z niezbyt
miła˛ prawda˛ o sobie samej.

Wiedziała, z˙e musza˛ sobie wszystko wyjas´nic´. Nie

była jednak pewna, czy jest gotowa zmierzyc´ sie˛ z tym
juz˙ dzis´.

97

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

ROZDZIAŁ SIO

´

DMY

Miała sie˛ wkro´tce zmierzyc´ z niejedna˛ prawda˛.
Pierwsza była nieoczekiwana. Wprost obezwładnia-

ja˛ca. I zmieniła wszystko. Hanna włas´nie sie˛gała po
kieliszek, kto´ry napełnił Jack. Ben i Olivia skierowali
sie˛ ku chatce, by zjes´c´ chleb, masło, kiełbaski i sos.

– Zobacz! – Oboje słyszeli zachwycony pisk Olivii.

– Mamy zielone picie z ba˛belkami!

Potem dotarła do nich dojrzała odpowiedz´ Bena:
– Super. Nie wylej tego na chleb, Livvy. Rozmie˛-

knie.

Hanna sie˛gne˛ła po kieliszek, a jej spojrzenie pobieg-

ło ku Jackowi. Oboje us´miechali sie˛, słuchaja˛c zabaw-
nych rozmo´w dzieci.

I nagle czas stana˛ł w miejscu. Palce Hanny obej-

mowały kieliszek, kto´rego Jack nie wypus´cił jeszcze
z dłoni. I z˙adne z nich nie zdawało sobie sprawy z kon-
taktu wzrokowego.

Był wystarczaja˛co głe˛boki, by Hanna us´wiadomiła

sobie, z˙e jej miłos´c´ do Jacka nigdy nie umarła. Była
ukryta pod nieufnos´cia˛, złos´cia˛ i rozgoryczeniem, ale
wcia˛z˙ istniała, a ten moment ja˛ ujawnił. Jej blask był
os´lepiaja˛cy, a odkrycie to wstrza˛sne˛ło Hanna˛ znacznie
bardziej, niz˙ gotowa była przyznac´. Oderwała spojrze-
nie od twarzy Jacka i odsune˛ła dłon´ od jego palco´w.
Z kieliszka wylała sie˛ odrobina wina.

background image

– O, jaka szkoda – rzuciła lekko. – Nie co dzien´ pije˛

tak dobre wino.

Jack nie spuszczał z niej wzroku. Ruszyła sie˛, by

usia˛s´c´ na niskim ceglanym murze okalaja˛cym dziedzi-
niec, a Jack odwro´cił sie˛ w strone˛ grilla.

– Jakie steki lubisz?
– Dobrze wysmaz˙one – oznajmiła. – Nie znosze˛,

kiedy wygla˛daja˛, jakby miały wyskoczyc´ z talerza, kie-
dy wbijam w nie widelec.

Jack rozes´miał sie˛ i napie˛cie mine˛ło. Hanna uznała,

z˙e niczego nie zauwaz˙ył. Nie da sie˛ cofna˛c´ czasu, a jes´li
ona czuje do Jacka to samo co pie˛c´ lat temu, to ma
problem i jakos´ musi sobie z nim poradzic´. Bo Jack
z pewnos´cia˛ nie jest juz˙ w niej zakochany.

Patrza˛c na przewracaja˛cego steki Jacka, upiła spory

łyk wina. Moz˙e juz˙ pora poznac´ prawde˛. Nic, co moz˙e
odkryc´ tego wieczoru, nie wstrza˛s´nie nia˛ bardziej niz˙ to,
co juz˙ odkryła.

– Ramie˛ Bena wygla˛da całkiem dobrze – odwaz˙yła

sie˛ powiedziec´. – Siniaki prawie całkiem zbladły.

Jack przytakna˛ł. Odłoz˙ył szczypce i sie˛gna˛ł po swo´j

kieliszek.

– Z wiekiem jego krzepliwos´c´ krwi sie˛ poprawia.

Moz˙e nawet dojs´c´ do normy. Tak jak u mnie.

– Ty masz chorobe˛ von Willebranda?
– Mam o wiele pospolitsza˛ odmiane˛ niz˙ Ben. Musze˛

uwaz˙ac´ u dentysty albo przy małych zabiegach, ale
moge˛ po prostu uz˙yc´ dezmopresyny w sprayu. Na
szcze˛s´cie nigdy nie miałem powaz˙nego wypadku.

– Ale Ben miał?
– To w ten sposo´b wykryto chorobe˛. Kiedy miał dwa

latka, spadł z betonowych schodo´w. Karetka zabrała go

99

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

do szpitala i na szcze˛s´cie był badany przez zespo´ł, kto´ry
us´wiadomił sobie, z˙e ma do czynienia z czyms´ nieco-
dziennym.

Hanna zebrała sie˛ na odwage˛.
– I to dlatego musieli skontaktowac´ sie˛ z toba˛...

kiedy byłes´ w Auckland?

– Nie. Tamta sprawa była znacznie powaz˙niejsza.

– Zmniejszył płomienie pod grillem. – Prawie gotowe.
Jestes´ głodna?

Hanna ledwo usłyszała to pytanie.
– A wie˛c co to było? Twoja tes´ciowa powiedziała,

z˙e two´j syn cie˛ potrzebuje.

– Jestes´ pewna, z˙e chcesz wiedziec´?
Z trudem przełkne˛ła s´line˛, a potem skine˛ła głowa˛.
Jack usiadł na murku obok niej, zostawiaja˛c wystar-

czaja˛ca˛ przestrzen´, by unikna˛c´ kontaktu fizycznego.
Przez chwile˛ wpatrywał sie˛ w swo´j kieliszek.

– Cheryl od lat nie była moja˛ tes´ciowa˛, kiedy za-

dzwoniła. Podejrzewam, z˙e uz˙yła tego słowa, aby upew-
nic´ sie˛, z˙e do mnie dotrze. – Jack upił troche˛ wina,
a Hanna musiała wytrzymac´ kilka niespokojnych ude-
rzen´ serca, zanim zno´w sie˛ odezwał. – Spotkałem Donne˛
na ostatnim roku medycyny. Miała ledwo dwadzies´cia
lat, kiedy wzie˛lis´my s´lub. Była o wiele za młoda, z˙eby
wiedziec´, czego naprawde˛ chce. Trzy lata po´z´niej rozsta-
lis´my sie˛. Od miesie˛cy miała romans z gliniarzem, kto´ry
nazywał sie˛ Mike Sullivan.

Sullivan. Hanna skine˛ła głowa˛, kiedy us´wiadomiła

sobie, co to znaczy. Nazwisko na akcie urodzenia
Bena.

– W dniu, w kto´rym dostałem papiery rozwodowe,

Donna przyjechała do mnie. Była zdenerwowana. Po-

100

ALISON ROBERTS

background image

wiedziała, z˙e jednak nie chce rozwodu. Chciała mnie.
– Jack drwia˛co prychna˛ł. – Dopiero naste˛pnego ranka
os´wiadczyła, z˙e po prostu chciała sie˛ upewnic´, z˙e nie
be˛dzie za mna˛ te˛sknic´. Wro´ciła do Mike’a i kilka tygo-
dni po´z´niej pobrali sie˛. A potem mieli dziecko. Kto´re-
gos´ dnia spotkałem ja˛ z wo´zkiem. Powiedziała mi, z˙e
Ben ma trzy miesia˛ce. W rzeczywistos´ci miał pie˛c´.
– Jego ton nabrał ostros´ci. – Wiedziała, z˙e moz˙e byc´
moim synem. Skłamała w sprawie jego wieku i dała mi
do zrozumienia, z˙e jest synem Mike’a. Nigdy jej tego
nie wybacze˛.

Hanna jednym haustem wypiła reszte˛ wina. To, co

ona zrobiła, jest jeszcze gorsze, i Jack na pewno nie
pus´ci jej tego płazem. Ona wie, z˙e Olivia jest jego
co´rka˛, i tez˙ kłamała w sprawie jej wieku...

– Gdyby nie ten wypadek, moz˙e nigdy nie poznał-

bym prawdy. Pro´bki krwi wykazały chorobe˛ von Wil-
lebranda. Po´z´niej zbadano innych członko´w rodziny,
ła˛cznie z rodzicami Bena. Mike odkrył, z˙e nie jest je-
go ojcem. Nie ucieszył sie˛ – dodał drwia˛co Jack. – Ich
kło´tnia skon´czyła sie˛, kiedy zepchna˛ł Donne˛ z nieco
wyz˙szych schodo´w niz˙ te, na kto´rych upadł Ben.

Wypił z kieliszka reszte˛ wina.
– Przez jakis´ tydzien´ utrzymywali ja˛ przy z˙yciu. Dla

matki Donny było to wystarczaja˛co długo, aby zdecydo-
wała, z˙e nie zamierza rujnowac´ sobie z˙ycia, wychowu-
ja˛c wnuka, kto´rego nie chce. Wiedziała, z˙e Donna spe˛-
dziła ze mna˛ noc, i szybko dodała dwa do dwo´ch. Tam-
tego wieczoru zadzwoniła do mnie z wiadomos´cia˛, z˙e
aparatura podtrzymuja˛ca z˙ycie została odła˛czona i jes´li
nie chce˛, z˙eby mo´j syn trafił do rodziny zaste˛pczej,
powinienem wro´cic´ i podpisac´ kilka dokumento´w.

101

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

– Och... – je˛kne˛ła Hanna. Jej broda niemal dotykała

piersi, a pusty kieliszek kołysał sie˛ w bezwładnej dłoni.
– A ja jeszcze dołoz˙yłam ci wiadomos´c´, z˙e jestes´ dra-
niem. I z˙e nie chce˛ cie˛ wie˛cej widziec´. I z˙ebys´ wracał do
domu, do z˙ony i dziecka.

– To było zrozumiałe – odrzekł nieoczekiwanie.

– Byłem zdruzgotany, ale kiedy w kon´cu miałem czas,
aby to przemys´lec´, us´wiadomiłem sobie, z˙e to moja
wina. Zapytałas´ mnie, czy mam z˙one˛ albo dzieci, a ja
zaprzeczyłem.

Hanna w milczeniu przytakne˛ła. Lez˙eli pod gwiaz-

dami na wzgo´rzu Samotnego Drzewa. Jack ja˛ pocałował
i wiedziała, z˙e mogłaby sie˛ w nim zakochac´. Musiała
jedynie sprawdzic´, z˙e nie zagroz˙a˛ jej jakies´ demony,
kto´re mogłyby wszystko zepsuc´... tak jak kiedys´.

– Wiedziałem, z˙e jestem zakochany – mie˛kko po-

wiedział Jack. – Wykorzystanie tego momentu, z˙eby
mo´wic´ o byłej z˙onie, wydawało mi sie˛ niemal s´wie˛to-
kradztwem. Nie mogłem tego zrobic´ i nie sa˛dziłem, z˙e
to ma znaczenie. Mys´lałem, z˙e mamy całe z˙ycie, z˙eby
wycia˛gac´ wnioski z błe˛do´w z przeszłos´ci.

Hanna podniosła wzrok, wiedza˛c, z˙e jej twarz wyra-

z˙a bo´l. Błe˛dy Jacka sa˛ niczym w poro´wnaniu z jej
własnymi.

– Pro´bowałem ci to powiedziec´. Pisałem do ciebie

dwa razy. Mys´lałem, z˙e odesłałas´ listy bez otwierania.

– Ja tez˙ o to cie˛ podejrzewałam – zauwaz˙yła ze

smutkiem. – Pisałam do ciebie. Wysyłam listy na chirur-
gie˛ dziecie˛ca˛ w Auckland.

– O czym pisałas´? – spytał Jack.
Moz˙e spodziewa sie˛, z˙e listy były przedłuz˙eniem

okropnej wiadomos´ci, jaka˛ mu zostawiła w motelu...

102

ALISON ROBERTS

background image

Hanna otworzyła usta, by mu odpowiedziec´, by wy-

znac´ prawde˛ mimo s´wiadomos´ci, z˙e zdradziła go tak jak
Donna. Jednak zanim wyrzekła słowo, dzieci wybiegły
z chatki.

– Jestes´my przepełni, mamusiu.
– Co tak okropnie s´mierdzi? – spytał Ben.
Jack je˛kna˛ł.
– Obawiam sie˛, z˙e nasze steki... sa˛ spalone.
– Niewaz˙ne. Włas´ciwie nie jestem juz˙ głodna.
Olivia odstawiła talerze, kto´re ostroz˙nie trzymała

w ra˛czkach. Podniosła do połowy zjedzona˛ kiełbaske˛
i podała ja˛ Jackowi.

– Jest na niej tylko troche˛ zielonego picia – zache˛cała

kusza˛co. – Moz˙esz ja˛ zjes´c´, bo ja jestem przepełna.

– Dzie˛ki, Livvy. – Głos Jacka zabrzmiał dziwnie

szorstko. Us´miech, jakim obdarzył Hanne˛, drz˙ał. –
Jest wyja˛tkowa, prawda?

Hanna zamrugała powiekami, by powstrzymac´ łzy.

A wie˛c mie˛dzy ojcem a co´rka˛ juz˙ nawia˛zała sie˛ wie˛z´.
Jak silna by sie˛ stała, gdyby znali prawde˛? Zagryzła
wargi, by nic nie mo´wic´. Jest tu tez˙ Ben. Przez pie˛c´ lat
był jedynym dzieckiem Jacka. Jak sie˛ poczuje, dziela˛c
ojca z Olivia˛?

Hanna patrzyła na Jacka, kto´ry przytulił Olivie˛, przy-

ja˛wszy jej kawałek kiełbaski. Ben us´miechał sie˛, a Han-
na odwro´ciła głowe˛.

Mogliby byc´ rodzina˛. I to jej wina, z˙e nia˛ nie sa˛.

Twarz Jacka łaskotały kosmyki jasnych loko´w, ale

widział mine˛ Hanny, kiedy sie˛ odwracała, i cos´ w nim
stopniało. W kon´cu poznała prawde˛, a on wzia˛ł od-
powiedzialnos´c´ za to, co sie˛ mie˛dzy nimi wydarzyło.

103

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

Hanna juz˙ go nie nienawidzi. Włas´ciwie miał wraz˙enie,
z˙e ona wcia˛z˙ cos´ do niego czuje. Cos´ silnego. Moz˙e jest
szansa, by mogli zno´w byc´ razem?

Jednak zostało cos´ z tego, co odkryli lata temu. I jest

cos´ nowego – dzieci oraz przyjaz´n´ mie˛dzy nimi. Przy-
wio´zł Bena do Nowej Zelandii, by zacze˛li nowe z˙ycie.
Czy Hanna i Olivia moga˛ stac´ sie˛ jego cze˛s´cia˛? Czy on
tego pragnie?

Tak. Nie ma co do tego wa˛tpliwos´ci. Dostał jeszcze

jedna˛ szanse˛ i jes´li ufac´ jego przeczuciom, Hanna chce,
by ja˛ wykorzystał.

– Jutro mam wolny dzien´ – powiedział. – Jedziemy

z Benem do Akaroi ogla˛dac´ delfiny. Livvy, chcesz
pojechac´ z nami?

– Och, tak! – Małe ramiona silniej zacisne˛ły sie˛

woko´ł szyi Jacka.

– Mamusia tez˙ chce pojechac´? – Jack spojrzał na

Hanne˛, lecz Olivia była pierwsza:

– Tak.
Jack zrobił przepraszaja˛ca˛ mine˛ za to, z˙e najpierw

nie uzgodnił tego z Hanna˛, ale ona sie˛ rozes´miała.

– Che˛tnie pojade˛. Dzie˛ki. Powinno byc´ cudownie.

Wszystko było cudowne. Jazda do Akaroi z Benem

i Olivia˛ s´piewaja˛ca˛ na tylnym siedzeniu. Spacer i wy-
cieczka łodzia˛ do delfino´w. A przede wszystkim słon´ce
po´z´nowiosennego popołudnia, kiedy Jack i Hanna lez˙eli
na małej piaszczystej plaz˙y, podczas gdy Ben i Olivia
pluskali sie˛ w łagodnych falach.

Magiczny dzien´. Rodzinny. Chwila, w kto´rej Jack

wzia˛ł dłon´ Hanny i odwro´cił sie˛ ku niej, uczyniła ten
dzien´ doskonałym. Ciepło promieni słon´ca jest całkiem

104

ALISON ROBERTS

background image

inne niz˙ s´wiatło gwiazd pie˛c´ lat temu, lecz pocałunek
był taki sam. Jednak nie mogli sobie pozwolic´ na nic
wie˛cej. Nie moga˛ zapomniec´, z˙e obok nich sa˛ dzieci.

Jednak w tym pocałunku kryła sie˛ obietnica. I poz˙a˛da-

nie. I s´wiadomos´c´, z˙e to tylko kwestia czasu, kiedy
znajda˛ sposo´b, by znalez´c´ sie˛ sam na sam. Tylko z˙e
bardzo trudno było znalez´c´ wolna˛ chwile˛. Przez ten czas
oboje upewnili sie˛ co do swoich uczuc´, a Hanna starała
sie˛ uporac´ z faktem, z˙e Jack wcia˛z˙ nie zna prawdy
o Olivii. W kon´cu pie˛c´ lat czekał, by ja˛ poznac´, wie˛c
jeszcze pare˛ dni nie zaszkodzi. A poza tym Jack musi
jeszcze cos´ o niej wiedziec´. Musi zrozumiec´, dlaczego
tak zrobiła. Musi dowiedziec´ sie˛ o Paulu.

– Poznałam go, kiedy miałam dwadzies´cia pie˛c´ lat

– powiedziała mu kto´regos´ dnia w czasie kolacji.

W cia˛gu dwo´ch tygodni stało sie˛ miłym zwycza-

jem, z˙e Ben wracał do domu z Hanna˛ i Olivia˛, kiedy
wieczorami Jack pracował. A potem Jack zostawał na
kolacji.

– Był tu kardiologiem – cia˛gne˛ła Hanna. – Zakocha-

łam sie˛ w nim i bylis´my razem. Nie moglis´my sie˛
pobrac´ przed jego rozwodem, ale to mi nie przeszkadza-
ło. Powiedział, z˙e to juz˙ skon´czone. Od lat.

– Ale tak nie było? – Jack przestał jes´c´.
Hanna rozejrzała sie˛, sprawdzaja˛c, czy sa˛ sami. Ben

i Olivia z latarka˛ pobiegli do swej chatki. Były tam teraz
po´łki, na kto´rych wyla˛dowała wie˛kszos´c´ starych ksia˛z˙e-
czek Olivii. To, czego Ben nie potrafił przeczytac´, Oli-
via rados´nie recytowała mu z pamie˛ci.

– Wiedziałam, z˙e od czasu do czasu widuje z˙one˛.

Mieli sprawy prawne, o kto´rych musieli zadecydowac´,
i sprzeczali sie˛ o dom, wie˛c pro´bowali to rozwia˛zac´.

105

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

Nie wiedziałam, z˙e zacza˛ł z nia˛ sypiac´ duz˙o wczes´niej,
zanim mi powiedział, z˙e do niej wraca.

Jack powoli skina˛ł głowa˛.
– I uznałas´, z˙e nigdy wie˛cej nie chcesz miec´ do

czynienia z facetem, kto´ry ma z˙one˛ albo nawet była˛
z˙one˛.

– W rzeczywistos´ci nie chciałam z˙adnego faceta.

– Us´miech Hanny był ponury. – Kiedy byłam nastolat-
ka˛, nieraz widywałam ojca z innymi kobietami. Byłam
nieszcze˛s´liwa, kiedy odchodził, i nigdy nie mogłam
poja˛c´, dlaczego matka pozwala mu wracac´. Mo´wiła, z˙e
bez wzgle˛du na wszystko wcia˛z˙ go kocha. Byłam taka
nieszcze˛s´liwa, kiedy Paul odszedł, z˙e w kon´cu zrozu-
miałam matke˛. Nie zamierzałam popełniac´ jej błe˛do´w,
totez˙ całkowicie zerwałam z Paulem – oznajmiła. – Po-
nad rok spe˛dziłam, wierza˛c, z˙e nie ma mowy, z˙ebym
zno´w pozwoliła sobie na miłos´c´.

– A potem? – Us´miech Jacka był przejmuja˛cy.
– A potem spotkałam ciebie.
– A potem odkryłas´, z˙e nie jestem tak wolny, jak

mo´wiłem. – Milczał przez długa˛ chwile˛. – Musiałas´ byc´
ws´ciekła.

– Byłam zdruzgotana – przyznała. – Nie mogłam

uwierzyc´, z˙e tak sie˛ co do ciebie pomyliłam. To było
o wiele gorsze niz˙ zdrada Paula, poniewaz˙ to, co czułam
do niego, było słaba˛ namiastka˛ tego, co odkryłam z to-
ba˛. Potem powiedziałam sobie, z˙e jestem z˙ałosna. Ba˛dz´
co ba˛dz´ bylis´my razem tylko jedna˛ noc, tyle z˙e tak
trudno było sie˛ z tym pogodzic´.

– Czułem to samo. Nie potrafiłem zapomniec´. Mys´-

lałem, z˙e to przeszłos´c´, ale potem zno´w cie˛ zobaczyłem
i wszystko wro´ciło. A po´z´niej dowiedziałem sie˛, z˙e

106

ALISON ROBERTS

background image

masz co´rke˛, wie˛c załoz˙yłem, z˙e znalazłas´ kogos´, wy-
szłas´ za ma˛z˙. Pomys´lałem, z˙e nie ma sensu na cokol-
wiek liczyc´.

– Załoz˙enia... – szepne˛ła Hanna. – Niebezpieczna

rzecz.

– Ale nie całkiem sie˛ myliłem, prawda? Przeciez˙ był

ktos´ inny.

– Był tylko ojciec Olivii – odrzekła po´łgłosem. –

Nie było go, kiedy dowiedziałam sie˛, z˙e jestem w cia˛-
z˙y, a moje zaufanie do me˛z˙czyzn było tak głe˛boko
nadwere˛z˙one, z˙e postanowiłam radzic´ sobie sama.

Jack przytrzymał jej wzrok, a Hanne˛ ogarne˛ło pro-

mieniuja˛ce z jego oczu zrozumienie i wspo´łczucie. Czy
wybaczy jej słowa, kto´re mu wtedy napisała, a takz˙e to,
z˙e nie wyznała mu prawdy o Olivii?

– Chcesz mi powiedziec´, kto jest ojcem Olivii? –

Jack wcia˛z˙ na nia˛ patrzył. – Nie – dodał mie˛kko. –
Nie sa˛dze˛, z˙ebys´ musiała mi to mo´wic´, prawda?

– Nie. – Hanna westchne˛ła z ulga˛.
On wie. Moz˙e nawet odgadł to juz˙ dawno. To nie

byłaby wielka niespodzianka. Jak mo´głby patrzec´ w bra˛-
zowe oczy, takie same jak jego, i niczego sie˛ nie do-
mys´lac´? Albo zauwaz˙yc´, jak cze˛sto jego s´miech i s´miech
jego co´rki zlewaja˛ sie˛ w jeden dz´wie˛k?

– Doskonale sobie poradziłas´ – pochwalił ja˛ cicho.

– Stworzyłas´ cudowny dom i wychowałas´ wspaniałe
dziecko. – Us´miechna˛ł sie˛. – Mys´lałem, z˙e to troche˛
dziwne, z˙e Ben zaprzyjaz´nił sie˛ z kims´ o wiele mło-
dszym, ale teraz rozumiem, dlaczego tak sie˛ stało.

Hanna przytakne˛ła. Ona takz˙e rozmys´lała o instynk-

townym rozpoznaniu wie˛zi genetycznych.

– Livvy kocha kaz˙dy – mie˛kko dodał Jack.

107

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

Hanna ponownie przytakne˛ła, czekaja˛c, az˙ Jack głos´-

no uzna swoja˛ co´rke˛, ale on po prostu us´miechna˛ł sie˛,
wie˛c odpowiedziała mu tym samym. Moz˙e to wszystko,
czego im teraz trzeba.

Wcia˛z˙ us´miechali sie˛ do siebie, kiedy wro´ciły dzieci.

Hanna nie martwiła sie˛ tym, z˙e Jack jeszcze nie chce
rozmawiac´ o nowo odkrytym ojcostwie. Jest mno´stwo
czasu, by zdecydowac´, jak i kiedy powiedziec´ o tym
dzieciom. Moz˙e on najpierw chce sie˛ przekonac´, czy
naprawde˛ moga˛ stac´ sie˛ rodzina˛, a Hanna nie zamierzała
mu tego zamiaru wyperswadowac´.

Z kaz˙dym mijaja˛cym dniem urok tej perspektywy

wzrastał. Hanna rozkoszował sie˛ tym, z˙e była zno´w
zakochana. Czas spe˛dzany z dala od Jacka tylko wzma-
gał te˛sknote˛ za nim. Kaz˙da rozmowa i spojrzenie doda-
wały temu poz˙a˛daniu mocy, a w niecały tydzien´ po´z´niej
sie˛gne˛ło szczytu.

Tego dnia Jack pracował do po´z´na. Była niemal

jedenasta w nocy, kiedy w kon´cu zapukał do drzwi
Hanny.

– Przepraszam.
– Z

˙

aden problem. Livvy ma w sypialni dodatkowe

ło´z˙ko. Oboje juz˙ zasne˛li.

Jack spojrzał na rozsypane na poduszce włosy syna

i westchna˛ł.

– Nie lubie˛ go budzic´ i zabierac´ do domu – powie-

dział cicho.

– Wie˛c tego nie ro´b – szepne˛ła Hanna.
– Mys´lisz, z˙e moge˛ wro´cic´ po niego rano?
– Nie. – Hanna cofne˛ła sie˛ i wzie˛ła dłon´ Jacka.

– Mys´le˛... z˙e moz˙e bys´ został?

Łatwo było przycia˛gna˛c´ go bliz˙ej. Przyzwyczaili sie˛

108

ALISON ROBERTS

background image

wymieniac´ pocałunki na powitanie i poz˙egnanie, albo
kiedy dzieci ich nie widziały. Ale ten pocałunek był inny.
Hanna pieszczota˛ odpowiedziała na dotyk jego je˛zyka.
Pozwoliła, by Jack wyprowadził ja˛ z pokoju co´rki.

– Jestes´ pewna, z˙e tego chcesz?
– Och tak. Jestem pewna.
Jack chwycił ja˛ w ramiona i zanio´sł do sypialni

w drugim kon´cu korytarza. Opus´cił ja˛ na podłoge˛ obok
ło´z˙ka i zno´w pocałował. Jej sko´ra płone˛ła. Hanna nie
była s´wiadoma niczego poza potrzeba˛ dotykania i bycia
dotykana˛ przez Jacka. Wydawało sie˛, z˙e wiecznos´c´ za-
je˛ło mu rozpie˛cie jej bluzki i zsunie˛cie dz˙inso´w, ale
Hanna nie była w stanie mu pomo´c. Wcia˛z˙ trzymała
głowe˛ Jacka, usiłuja˛c dalej go całowac´, podczas gdy on
starał sie˛ dojrzec´, co robia˛ jego dłonie.

S

´

miał sie˛, pro´buja˛c pozbyc´ sie˛ własnego ubrania.

– Kochanie, potrzebna mi pomoc. – Uja˛ł jej dłonie,

a Hanna odkryła, z˙e odpina jego pasek, zsuwa spodnie...

Instynktownie zniz˙yli głosy. Nie zapalili s´wiatła, za-

mkne˛li drzwi, lecz tej nocy z˙adne z nich nie zasne˛ło
choc´by na minute˛, nawet kiedy lez˙eli przytuleni i upoje-
ni zaspokojeniem. Nie ma czasu na spanie, juz˙ zbyt
wiele go stracili.

– Te˛skniłem za toba˛, Hanno. Nigdy nikogo nie prag-

na˛łem tak jak ciebie.

– Ja tez˙ nie.
– Nie chce˛, z˙eby to sie˛ skon´czyło. Nie tym razem.
– Nie musi sie˛ kon´czyc´.
– Co powiemy dzieciom?
– Nic nie musimy im mo´wic´. Jeszcze nie.
Tak jak jeszcze nie musza˛ im mo´wic´ o ich wie˛zi

genetycznej.

109

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

– Czy Livvy nie zdziwi sie˛, jes´li zostane˛ na s´nia-

daniu?

– Nie, jes´li be˛dziesz ubrany. Pomys´li, z˙e wro´ciłes´ po

Bena. Tak jak on.

Jack us´miechna˛ł sie˛ szelmowsko.
– Ale jeszcze nie chce˛ sie˛ ubierac´.
– Livvy nie obudzi sie˛ przed szo´sta˛.
– Kto´ra jest teraz?
Hanna musiała wydostac´ sie˛ z ramion Jacka, by spo-

jrzec´ na zegarek.

– Jest prawie pia˛ta – stwierdziła z niepokojem.
Jack przycia˛gna˛ł ja˛ do siebie.
– To dobrze – szepna˛ł. – Mamy cała˛ godzine˛.
– O kto´rej powinienes´ byc´ w pracy?
– O sio´dmej trzydzies´ci. Tak samo jak ty.
– Be˛dziemy strasznie zme˛czeni.
– Nie szkodzi. – Usta Jacka zno´w szukały Hanny.

Czuła jego us´miech. – Naste˛pnym razem moz˙e pozwole˛
ci troche˛ pospac´ – szepna˛ł. Chwile˛ po´z´niej przerwał
pocałunek. – Albo... nie.

110

ALISON ROBERTS

background image

ROZDZIAŁ O

´

SMY

Marzenia czasem sie˛ spełniaja˛.
Niczym kaz˙da dobra bas´n´, romans Hanny z Jackiem

kwitł barwnie jak grusze i jabłonie w jej sadzie.

Kto´regos´ popołudnia Hanna sadziła nagietki. Jak

zwykle o tej porze, dzieci piły herbate˛ w zacienionym
wne˛trzu chatki. Hanna dobrze je słyszała.

– Gdzie jest twoja mamusia? – z ciekawos´cia˛ zapy-

tała Olivia.

– Nie mam mamy.
– Dlaczego nie? – Hanna us´miechne˛ła sie˛, słysza˛c

słowa, kto´re z wysiłkiem wydostały sie˛ z ust pełnych
czekoladowych ciastek.

– Umarła. A dlaczego ty nie masz taty?
– Nie potrzebuje˛. – Olivia była zaskoczona. –

Mam mamusie˛.

– Ja lubie˛ miec´ tate˛.
Po tym stwierdzeniu zapadła chwila ciszy. Hanna

wstrzymywała oddech do momentu, gdy Olivia zno´w
sie˛ odezwała.

– Tez˙ bym chciała miec´ tate˛.
Tym razem cisza była nieco dłuz˙sza. A potem Ben

wspaniałomys´lnie stwierdził:

– Mys´le˛, z˙e moge˛ podzielic´ sie˛ moim.
– W porza˛dku. – Olivia sie˛gne˛ła po kolejne ciastko.

– Chcesz dzielic´ mamusie˛?

background image

– Tak... Chyba tak.
– Ona jest najlepsza˛ mamusia˛ na s´wiecie. – Olivie˛

oburzyła niepewnos´c´ Bena.

– No a ja mam najlepszego tate˛.
Tym razem cisza sie˛ przedłuz˙yła. Hanna posadziła

ostatnia˛ ros´line˛ i otrzepała dłonie. Była ciekawa, czy
dzieci zaczna˛ spierac´ sie˛ o zalety rodzico´w, czy raczej
skupia˛ sie˛ na tym, z˙eby ich dzielic´. Jednak najwido-
czniej problem został rozwia˛zany ku obopo´lnej satys-
fakcji.

– Ben, jak chcesz, moz˙esz wzia˛c´ ostatnie ciastko.
– Super.
Hanna zachowała te˛ rozmowe˛ dla siebie. Kusiło ja˛,

by wspomniec´ Jackowi, z˙e dzieci juz˙ połoz˙yły funda-
menty pod ich rodzine˛, ale nie chciała niczego przy-
spieszac´.

Ben został na noc raz, a potem drugi i trzeci w cia˛gu

tego samego tygodnia. Niczego to nie zaburzyło w z˙y-
ciu dzieci.

Jack wcia˛z˙ udawał, z˙e rano przyjez˙dz˙a po syna, cho-

ciaz˙ teraz Hanna i on na zmiane˛ odbierali dzieci z os´rod-
ka. Olivia miała w swoim otoczeniu wie˛cej ludzi do
kochania i z zapałem wła˛czała ich do rytuału porannych
powitan´ i wieczornych poz˙egnan´.

– Kocham cie˛, mamusiu. Kocham cie˛, Ben. Kocham

cie˛, Jack.

Serce Hanny zawsze lekko sie˛ s´ciskało, kiedy co´rka

wyznawała miłos´c´ Jackowi. Ile czasu minie, zanim na-
zwie go tata˛? Zaproszenie musi wyjs´c´ od Jacka, jes´li
jednak Hannie przeszkadzało to, z˙e Jack ten temat ig-
noruje, nie okazywała tego. W kon´cu nie ma presji
czasu, a moz˙e Jack wcia˛z˙ chce sie˛ przekonac´, jak roz-

112

ALISON ROBERTS

background image

winie sie˛ ich zwia˛zek, zanim postanowi wła˛czyc´ w to
dzieci. Hanna była pewna, z˙e wreszcie wszystko dobrze
sie˛ ułoz˙y.

No bo na przykład udało jej sie˛ zmienic´ granice˛ swej

posiadłos´ci. Kto´regos´ sobotniego popołudnia Hanna za-
brała Jacka na spacer po swej nowej ziemi. Ben i Olivia
szli w podskokach obok nich.

– Tak wie˛c strumien´ jest teraz two´j? – Jack zapatrzył

sie˛ w przejrzysta˛ wode˛. – Na pewno sa˛ tu z˙aby.

Hanna przytakne˛ła.
– W zeszłym roku ja i Livvy hodowałys´my kijanki.

Dobrze jest miec´ dla nich jakies´ miejsce, kiedy zaczyna-
ja˛ skakac´.

– Kocham z˙aby. – Olivia podała Hannie bukiet

kwiato´w, kto´re nazbierała. – To dla ciebie, mamusiu.

– Dzie˛kuje˛, kochanie.
– Pomoge˛ Benowi – wyjas´niła Olivia. – Musze˛ miec´

puste re˛ce.

Ben zaja˛ł sie˛ wrzucaniem kamieni do potoku.
– Zbuduje˛ zapore˛ – os´wiadczył z duma˛. – Naprawde˛

wielka˛. Zatrzymam wode˛ i zrobie˛ basen.

– Moz˙e Hanna nie chce zapory w swoim strumieniu

– delikatnie zasugerował Jack.

– Ale to przeciez˙ be˛dzie moja zapora – odrzekł Ben

zaskoczony.

– I moja – stwierdziła solidarnie Olivia. – Be˛dziemy

ja˛ dzielic´.

Hanna rozes´miała sie˛, przypominaja˛c sobie dos´c´

wzruszaja˛ca˛ rozmowe˛ dzieci o dzieleniu rodzico´w.

– Zaczekajmy na gora˛cy dzien´ – powiedziała. – Be˛-

dziemy mogli zbudowac´ zapore˛, nie dbaja˛c o to, czy sie˛
pomoczymy.

113

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

Przechwytuja˛c spojrzenie Jacka, Hanna zapytała sie-

bie w duchu, czy on zdaje sobie sprawe˛ z tego, jak
mocno Ben przywia˛zał sie˛ do tego miejsca. Czy Jack tez˙
zaczyna mys´lec´ o nim jak o domu?

– Chodz´my do naszego lasu! – zawołała z us´mie-

chem. – Nie mamy jeszcze szyszek, a trzeba napełnic´
wielka˛ torbe˛.

Dzieci pobiegły zbierac´ szyszki spod dojrzałych so-

sen, kto´re obecnie tez˙ nalez˙ały do Hanny.

– Be˛de˛ mogła s´cia˛c´ niekto´re z nich na opał – powie-

działa Hanna. – Jednak niezbyt wiele. Chciałabym za-
chowac´ las. – Schyliła sie˛ po kolejna˛ szyszke˛. – Jes´li
wytypuje˛ te do s´cie˛cia, be˛de˛ mogła zrobic´ s´ciez˙ke˛.

– To naprawde˛ wielka inwestycja.
Hanna spojrzała na drzewa.
– Moge˛ zrobic´ s´ciez˙ke˛ wioda˛ca˛ do sadu wzdłuz˙ stru-

mienia, przez ten lasek, potem padok, i do domu.

– To duz˙o pracy jak na ciebie – zauwaz˙ył Jack.
Hanna po prostu sie˛ us´miechne˛ła. Moz˙e nie be˛dzie

sie˛ z tym zmagac´ sama.

– Moge˛ pomo´c w s´cie˛ciu tych drzew.
– Miałam nadzieje˛, z˙e to powiesz.
Jack odstawił torbe˛ z szyszkami do schowka na drew-

no, a Hanna pomogła dzieciom zdja˛c´ buty, zanim wy-
słała je do łazienki. Jack wcia˛z˙ stał blisko schowka,
z namysłem ogla˛daja˛c tyły jej domu.

– To uroczy domek.
– Uwielbiam go – przytakne˛ła. – Nie moge˛ sobie

wyobrazic´, z˙e mogłabym mieszkac´ gdzie indziej.

– Nie jest troche˛ za mały?
Hanna zno´w sie˛ us´miechne˛ła. Be˛dzie, jes´li liczba

mieszkan´co´w sie˛ podwoi.

114

ALISON ROBERTS

background image

– Moz˙esz go powie˛kszyc´ bez niszczenia jego chara-

kteru – zauwaz˙ył Jack.

Hanna spojrzała na bukiet kwiato´w, kto´ry wcia˛z˙ trzy-

mała.

– Lepiej włoz˙e˛ je do wody. Na dworze – stwierdziła

z us´miechem. – Przez kilka dni be˛de˛ po nich s´mierdziała
cebula˛.

Jack przytulił ja˛.
– Uwielbiam cebule˛ – szepna˛ł.
– Mhm... – Hanna poddała sie˛ pocałunkowi. Ko-

cham cie˛, chciała dodac´, lecz jego wargi zamkne˛ły
jej usta.

Potrzeba wypowiedzenia sło´w miłos´ci stała sie˛ teraz

tak głe˛boka, z˙e az˙ bolała, lecz Hanna wcia˛z˙ powstrzy-
mywała sie˛, poniewaz˙ Jack jeszcze ich nie wypowie-
dział. Wiedziała, z˙e to nie powinno miec´ az˙ takiego
znaczenia, ale tez˙ rozumiała, dlaczego jest to dla niej
takie waz˙ne. Pierwsza wyznała miłos´c´ Paulowi. S

´

wia-

domos´c´, z˙e on nigdy nie mo´wił o miłos´ci, zanim ona
tego nie zrobiła, docierała do niej powoli, tak jak s´wia-
domos´c´ jego zdrady.

Jack jej nie zdradzi. Nigdy tego nie zrobił. A Han-

na akceptowała fakt, z˙e potrzebował czasu, by sie˛
przekonac´, z˙e moz˙e jej zaufac´. Miłos´c´ fizyczna, ich
pocałunki – to wszystkie dowody, jakich potrzebowa-
ła ona.

Dzieci moga˛ nie byc´ s´wiadome tego, z˙e ich rodzice

spe˛dzaja˛ razem tak duz˙o czasu, ale wielu pracowniko´w
szpitala doskonale wie, co sie˛ s´wie˛ci.

Jej koledzy wyraz´nie to aprobowali. Nawet William,

kto´ry przywykł wykorzystywac´ przerwe˛ na lunch do
omawiania trudniejszych przypadko´w, zacza˛ł siadac´

115

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

przy innym stoliku. W s´rodku pełnego zaje˛c´ dnia ona
i Jack otrzymywali od kolego´w kilka wspo´lnych minut.
Oboje bardzo sie˛ cieszyli z szansy na rozmowe˛, i nie
przeszkadzało im, z˙e najcze˛s´ciej te rozmowy dotyczyły
dzieci.

– Mam wolny weekend – oznajmił Jack kto´rejs´

s´rody.

– Ja tez˙.
– Zorganizujmy dzieciakom cos´ wyja˛tkowego.
– Dobrze. Gdzie pojedziemy? Podobała im sie˛ Aka-

roa, prawda? Albo moz˙e pojedziemy do parku Orana?
– Brwi Hanny zmarszczyły sie˛ w namys´le. – Lubisz
piesze wycieczki?

– Uwielbiam – przytakna˛ł Jack. – I chciałbym, z˙e-

by Ben zobaczył, jak wspaniała i dzika jest cze˛s´c´ Nowej
Zelandii.

– Moz˙emy wie˛c pojechac´ w strone˛ go´r. Albo do

jednego z parko´w narodowych. Spe˛dzimy cały dzien´
poza domem.

– Cały weekend. – Jack us´miechał sie˛ rados´nie. –

Be˛dzie to prawdziwa przygoda. Cos´, co Ben na zawsze
zapamie˛ta.

Cos´, co wszyscy na zawsze zapamie˛taja˛. Hanna ra-

dos´nie przytakne˛ła.

– Gdzie jedziemy?
– Nie mam poje˛cia. – Hanna s´miała sie˛ z entuzjaz-

mu Jacka, kiedy zauwaz˙yła zmierzaja˛cego do sa˛sied-
niego stolika Williama. – Zapytajmy go. On zna dobre
trasy.

William dokładnie wiedział, gdzie powinni poje-

chac´.

– Jedz´cie na przełe˛cz Artura – poradził im. – Sa˛ tam

116

ALISON ROBERTS

background image

trasy spacerowe, a na szczycie jest schronisko z ło´z˙kami
i ogniskiem, na kto´rym moz˙na gotowac´.

– To byłaby wspaniała przygoda dla dzielnego chło-

pca – odparł Jack powaz˙nie. – Da sie˛ to zrobic´ z małymi
dziec´mi?

– Jasne. Be˛da˛ zachwycone.
– Jak daleko jest do tej chaty?
– Moz˙e po´łtorej godziny. Troszke˛ dłuz˙ej, jes´li be˛-

dziecie sie˛ wlekli z powodu małych no´z˙ek.

Hanne˛ niepokoiła mys´l o no´z˙kach Olivii mierza˛cych

sie˛ z taka˛ przygoda˛, ale Jack powiedział jej, by sie˛ nie
martwiła, kiedy po´z´nym wieczorem omawiali to po-
nownie.

– Jes´li nie da rady, be˛de˛ ja˛ nio´sł.
– Ale be˛dziemy mieli tez˙ s´piwory, z˙ywnos´c´ i tak

dalej.

– Damy rade˛ – zapewnił Jack. – Nie moz˙e sie˛ stac´

nic strasznego. Zawsze moge˛ wro´cic´ po rzeczy, kto´re
be˛dziesz musiała zostawic´, jes´li sie˛ zme˛czysz.

– Musisz wiedziec´, z˙e jestem bardzo sprawna. Mo-

ge˛ nies´c´ tyle co ty.

– Zobaczymy.
– Fakt.
– A wie˛c jedziemy? Zgadzasz sie˛? – W oczach Jacka

błysna˛ł triumf.

– Tak jest.
– Ben be˛dzie zachwycony.
– Livvy tez˙. Chodz´my im powiedziec´.
Dzieci były wniebowzie˛te.
– Be˛dziemy spac´ w go´rach? – Oczy Olivii nigdy nie

były tak okra˛głe. – W s´niegu?

– O tej porze roku nie ma wiele s´niegu, skarbie

117

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

– wyjas´nił Jack z us´miechem. – I jest tam mały domek
do spania. Z klepiskiem, jak w waszej chatce.

Twarz Bena rozjas´niła sie˛.
– I be˛dziemy gotowac´ na ognisku? Tak jak kow-

boje?

– Oczywis´cie. Co chciałbys´ ugotowac´?
– Kiełbaski.
– Uwielbiam kiełbaski! – zawołała Olivia zachwy-

cona.

– Be˛dziemy spac´ na ziemi?
– Tam sa˛ ło´z˙ka – powiedział Jack. – Jednak jes´li

naprawde˛ chcesz, moz˙esz spac´ na ziemi.

– Be˛de˛ spac´ na ziemi razem z Benem – os´wiadczyła

Olivia.

– A ty gdzie be˛dziesz spac´, tato?
– Chyba w ło´z˙ku.
– Ja tez˙. – Hanna z zadowoleniem słuchała tej dys-

kusji.

Olivia wdrapała sie˛ na kolana Jacka.
– Be˛dziesz spac´ z mamusia˛?
Jack przechwycił spojrzenie Hanny. Na jego twarzy

malowało sie˛ błaganie o pomoc, ale ona po prostu
us´miechne˛ła sie˛ szeroko. Niech sam sobie radzi.

– Be˛dziemy spac´ razem – odrzekł Jack z namysłem

– w tym samym małym domku. Tak jak rodzina.

Us´miech Hanny zmie˛kł, gdy ponownie spojrzała

na Jacka. To jest rodzinna sprawa. Moz˙e pierwsza
z wielu.

Peter najwyraz´niej dzielił z Hanna˛ jej wizje˛ przy-

szłej rodziny, kiedy naste˛pnego dnia zajrzał do jej ga-
binetu.

118

ALISON ROBERTS

background image

– Tak sie˛ ciesze˛, Hanno. Wygla˛dasz na szcze˛s´liwa˛.
– Bo jestem szcze˛s´liwa, Pete.
– To takie cudowne. Poła˛czenie dwo´ch rozbitych

rodzin.

– Tak. – Hanna us´miechne˛ła sie˛.
– Be˛dziesz nadal pracowac´, prawda?
– Dlaczego miałabym przestac´?
– Po s´lubie moz˙e zechcecie kogos´ dodac´ do waszej

gromadki.

– Pete, my nie rozmawialis´my o małz˙en´stwie. –

Hanna potrza˛sne˛ła głowa˛. Jak jej szef zareagowałby
na wiadomos´c´, z˙e Jack jeszcze jej nie wyznał, z˙e ja˛ ko-
cha? – I na pewno z˙adne z nas nie mys´li o tym, z˙eby
miec´ wie˛cej dzieci. Juz˙ to przerabiałam, dzie˛ki. I Jack
tez˙. A poza tym byłaby mie˛dzy nimi zbyt duz˙a ro´z˙nica
wieku.

– Och, to na ogo´ł nikomu nie przeszkadza. Przeciez˙

jestes´ jeszcze młoda. Ile włas´ciwie ty masz lat? Trzy-
dzies´ci?

– Trzydzies´ci trzy. – Hanna z us´miechem potrza˛s-

ne˛ła głowa˛. – Jestes´ beznadziejny w pamie˛taniu, ile kto
ma lat.

– Niestety, o swoim wieku nie zapominam. – Peter

zamys´lił sie˛. – Wiesz, nadal chciałbym zaangaz˙owac´ cie˛
w prywatna˛ praktyke˛. Jes´li kiedykolwiek be˛dziesz
chciała oderwac´ sie˛ od szpitalnej pracy, drzwi sa˛ otwar-
te. – Z

˙

artobliwie zmarszczył brwi. – Dwa dni w prywat-

nym gabinecie umoz˙liwiłoby ci wychowanie dziecka,
albo nawet dwo´ch...

– Daj spoko´j, Pete. – Hanna rozes´miała sie˛. – Jestem

całkiem zadowolona z obecnego stanu rzeczy. Nie na-
mo´wisz mnie na wie˛cej dzieci.

119

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

– Warto by spro´bowac´. Moz˙e jeszcze o tym pomy-

s´lisz.

– Nie – odparła. – Musze˛ mys´lec´ o dzieciach in-

nych ludzi. Na go´rze czekaja˛ na badanie co najmniej
cztery noworodki i lepiej be˛dzie, jes´li po´jde˛ sie˛ nimi
zaja˛c´.

Hanna bardzo lubiła przeprowadzac´ ocene˛ stanu no-

worodko´w. Ostatnia˛ pacjentka˛ tego dnia była Emily
Milne. Hanna z przyjemnos´cia˛ patrzyła, jak jej matka,
Stephanie, rozbiera jednodniowego malucha. Jej ruchy
były delikatne, ale pewne.

– To pani pierwsze dziecko?
– W pewnym sensie. – Stephanie wyje˛ła małe stopki

z kombinezonu. – W kaz˙dym razie pierwsze moje i Ro-
gera. Mam jeszcze pie˛cioletniego syna, Sama, z pierw-
szego małz˙en´stwa.

– Jak Sam zareagował na pojawienie sie˛ siostry?
– Jest taki przeje˛ty. – Stephanie us´miechne˛ła sie˛ do

Hanny. – Chociaz˙ nawet nie w połowie tak bardzo jak
Roger. Nie byłam pewna, czy chce˛ jeszcze jedno dziec-
ko, ale tak sie˛ ciesze˛, z˙e mnie namo´wił. Roger kocha
Sama jak własnego syna, ale brakowało mu zame˛tu
z niemowlakiem. Tym razem wszystko zrobimy razem.
Czy mam tez˙ zdja˛c´ koszulke˛?

– Tak. I pieluszke˛.
Mys´li Hanny zacze˛ły galopowac´. Jack stracił cały

,,zame˛t z niemowlakiem’’, z Benem i Olivia˛. Jak by
zareagował na noworodka? Byłby pewnie zachwycony.
Bez trudu wyobraziła sobie, jak Jack zajmuje sie˛ niemo-
wle˛ciem. Dziecko. Ich dziecko. Otrza˛sne˛ła sie˛. To Pete
podsuna˛ł jej ten pomysł...

– Zajmijmy sie˛ toba˛, kochanie. – Hanna skupiła

120

ALISON ROBERTS

background image

uwage˛ na wierca˛cym sie˛ maluchu. – Najpierw cie˛ zwa-
z˙ymy i zmierzymy.

Emily popiskiwała, gdy Hanna notowała kon´cowy

pomiar.

– Wszystko w normie – oznajmiła. – Waz˙y trzy i po´ł

kilo, mierzy pie˛c´dziesia˛t centymetro´w, a obwo´d gło´wki
wynosi trzydzies´ci pie˛c´ centymetro´w.

– Od chwili narodzin straciła sto gram.
– To normalne. Szybko to nadrobi.
Hanna obejrzała jeszcze gło´wke˛, uszy i oczy Emily.

Kiedy dotkne˛ła ust dziewczynki, gło´wka odwro´ciła sie˛
na bok i małe usta ułoz˙yły sie˛ jak do ssania. Hanna cicho
sie˛ zas´miała.

– Mys´le˛, z˙e jest głodna. Zaraz kon´cze˛.
Ostatnim badaniem było sprawdzenie stanu bioder.

Dziecko przestało płakac´, kiedy Hanna poruszała jego
no´z˙kami. Oczy dziewczynki były szeroko otwarte i wyda-
wało sie˛, z˙e patrzy na lekarke˛, czekaja˛c na werdykt. Hanna
us´miechne˛ła sie˛ do małej i połaskotała jej brzuszek.

– Jestes´ doskonała, kochanie – powiedziała.
– Moz˙emy dzis´ wyjs´c´ do domu?
– Oczywis´cie. – Hanna notowała wyniki badania,

podczas gdy Stephanie ubierała dziecko.

– Nie moge˛ sie˛ doczekac´ powrotu do domu – wy-

znała Stephanie. – Nie lubie˛ byc´ z dala od Rogera
i Sama. Teraz jestes´my prawdziwa˛ rodzina˛.

Hanna po prostu us´miechne˛ła sie˛. Ona i Jack nie

potrzebuja˛ jeszcze jednego dziecka, by stworzyc´ praw-
dziwa˛ rodzine˛. Po prostu musza˛ byc´ razem – wszyscy
czworo. Tak jak jutro, kiedy wyrusza˛ na ich wycieczke˛.
To moz˙e byc´ doskonały pocza˛tek, by zacza˛c´ spe˛dzac´
razem jeszcze wie˛cej czasu.

121

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

A nawet razem zamieszkac´.

W sobote˛ o o´smej rano byli juz˙ niemal całkowicie

spakowani. Kaz˙de z dorosłych miało duz˙y plecak ze s´pi-
worami, ubraniami i z˙ywnos´cia˛. Ben wzia˛ł swo´j szkol-
ny plecak, by zapakowac´ lunch, kto´ry przygotowała
Hanna.

Olivia weszła do kuchni z jasnoro´z˙owym plecacz-

kiem, kto´rego klape˛ stanowiła głowa hipopotama.

– Znalazłam mo´j plecak, mamusiu.
– Cudownie, kochanie.
– Zało´z˙ mi go – zaz˙a˛dała Olivia.
– Za chwile˛, skarbie. Musze˛ skon´czyc´ kanapki.
– Ja ci go załoz˙e˛, Livvy. – Jack siedział przy drugim

kon´cu stołu nad filiz˙anka˛ kawy.

– Przypomnij mi, z˙ebym wzie˛ła muffiny – powie-

działa Hanna. – Sa˛ w spiz˙arni.

– A ty przypomnij mi o tej butelce z ba˛belkami,

kto´ra jest w lodo´wce. – Jack zapia˛ł plecak Olivii. –
Przynajmniej nie musimy pamie˛tac´ o korkocia˛gu.

– Och, plastikowe kubki. Sa˛ w szafce nad szuflada˛

ze sztuc´cami.

Jack wstał, by znalez´c´ kubki.
– Mam plecak, mam plecak... – s´piewała Olivia.
– Jest mniejszy od mojego – poinformował ja˛ Ben.
– To dlatego, z˙e ja jestem od ciebie mniejsza.
– Be˛de˛ nio´sł lunch.
Olivia zatrzymała sie˛.
– A co ja moge˛ nies´c´, mamusiu?
– Moz˙e kubki? – Jack wkładał plastikowe naczynia

do plecaka z hipopotamem. – Tak, nie ma tu za duz˙o
miejsca.

122

ALISON ROBERTS

background image

– Kto´regos´ dnia be˛de˛ miec´ duz˙y plecak – zapewniła

Olivia. – Tak jak Ben.

– Owszem – zgodziła sie˛ Hanna. – Kiedy po´jdziesz

do szkoły.

– Be˛de˛ chodzic´ do szkoły Bena, prawda?
– Oczywis´cie, z˙e tak. To juz˙ niedługo.
Hanna zapakowała kanapki. Wkro´tce be˛dzie robic´

kanapki do szkoły dla Olivii. I moz˙e dla Bena.

Jack zapia˛ł klape˛ ro´z˙owego plecaka.
– Gotowe, Liv. Nie zgub ich. Sa˛ bardzo waz˙ne. –

Us´miechna˛ł sie˛ do Hanny, a potem otworzył lodo´wke˛
i wyja˛ł szampana. – Kiedy ona zaczyna szkołe˛?

– W przyszłym miesia˛cu. Szesnastego ma urodziny.
Zauwaz˙yła, z˙e Jack patrzy na nia˛ z dziwnie kamienna˛

mina˛.

– Zapomniałam o czyms´?
– Moz˙na tak powiedziec´.
Hanna zmarszczyła brwi.
– Co takiego? Masz zestaw do pierwszej pomocy,

prawda? Widziałam, jak go pakowałes´. A ja mam mapy,
telefon i... – Mo´wia˛c, nie odrywała oczu od Jacka. On
zas´ włoz˙ył butelke˛ do plecaka i zarzucił go na ramie˛.

– Zaniose˛ to do samochodu.
Cos´ w jego tonie ostrzegło Hanne˛, z˙e to, o czym

zapomniała, jest bardzo waz˙ne. Podniosła drugi plecak
i ruszyła za nim.

– O co chodzi, Jack? O czym zapomniałam?
– Nigdy mi nie mo´wiłas´, kiedy Olivia ma urodzi-

ny. – Jack otworzył bagaz˙nik samochodu i włoz˙ył
plecak.

– Bo nie zapytałes´. – Hanna podała mu drugi plecak,

pro´buja˛c pozbierac´ mys´li.

123

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

– Nie. To ty mi nie powiedziałas´. Ale ja nie pytałem,

kto jest ojcem Olivii.

– Powiedziałes´, z˙e nie musze˛ ci tego mo´wic´, z˙e juz˙

wiesz.

– Nie. Powiedziałem, z˙e nie musze˛ wiedziec´. Bo

wydawało mi sie˛, z˙e on sie˛ dla ciebie nie liczył. – Oczy
Jacka zwe˛ziły sie˛. – Musiałas´ sypiac´ z nim w czasie,
kiedy przyjechałas´ na te˛ rozmowe˛ do Auckland. To ja
wyrzucałem sobie, z˙e nie byłem z toba˛ otwarty w spra-
wie mojej byłej z˙ony, do kto´rej nie zbliz˙yłem sie˛ od lat,
a ty zrobiłas´ sobie weekendowa˛ przerwe˛ w zwia˛zku,
o kto´rym nie raczyłas´ nawet wspomniec´!

– To nieprawda! Nie było nikogo po Paulu. Kiedy

cie˛ spotkałam, nie byłam z me˛z˙czyzna˛ od ponad roku.
Mo´wiłam ci o tym.

– W takim razie cholernie szybko musiałas´ kogos´

znalez´c´.

– Nie. Nikogo nie znalazłam. – Głos Hanny niebez-

piecznie zadrz˙ał. – Ani przed toba˛, ani po tobie.

– Ale przeciez˙ mi mo´wiłas´, z˙e Olivia dopiero skon´-

czyła cztery lata.

Hanna bezradnie potrza˛sne˛ła głowa˛.
– Nie. Powiedziałam, z˙e ma tylko cztery lata. – To

brzmi z˙ałos´nie. Wie ro´wnie dobrze jak i Jack, z˙e go
wprowadziła w bła˛d.

– Hanno, kto jest ojcem Olivii?
– Przeciez˙ wiesz – szepne˛ła. – Odgadłes´ to tego

wieczoru, kiedy o tym rozmawialis´my.

– Jes´li odgadłem, to dlaczego do diabła teraz o to

pytam?!

Hanna milczała. Dzieci, kto´re wybiegły z domu, wy-

czuły napie˛cie mie˛dzy dorosłymi.

124

ALISON ROBERTS

background image

– Jestes´my gotowi! – krzykna˛ł Ben. – Bylis´my w to-

alecie i tak dalej. – Zwolnił, spojrzał na ojca i stracił
pewnos´c´ siebie. – Jedziemy?

Jack kro´tko skina˛ł głowa˛.
– Tak. Wskakujcie do samochodu, zaraz ruszamy.
Spojrzenie Hanny było ro´wnie niespokojne jak Bena.
– Jestes´ pewien, z˙e tego chcesz?
– Proponujesz, z˙ebys´my powiedzieli dzieciom, z˙e

nie moz˙emy jechac´? – Jack odwro´cił głowe˛, a Hanna
automatycznie spojrzała na dwie przeje˛te twarzyczki
przygla˛daja˛ce im sie˛ zza szyby.

– Olivia i ja mogłybys´my zostac´ w domu. Moz˙e

pojedziesz tylko z Benem. Porozmawiamy o tym, kiedy
wro´cicie.

– Mys´le˛, z˙e weekend na szczycie go´ry to bardzo do-

bra okazja, z˙eby porozmawiac´.

Jack zamkna˛ł bagaz˙nik z kontrolowana˛ precyzja˛.

Gdy zbliz˙ył sie˛ do Hanny, zobaczyła, z˙e jego oczy ze
złos´ci stały sie˛ niemal czarne.

– A poza tym... – dodał szorstkim tonem – to be˛dzie

sprzyjaja˛ca okolicznos´c´, bym lepiej poznał swoja˛co´rke˛.

125

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIA˛TY

Jego co´rka. Olivia jest jego co´rka˛.
Palce Jacka zacisne˛ły sie˛ na kierownicy, a jego oczy

jeszcze raz pobiegły do lusterka. Fotelik Olivii był bez-
pos´rednio za nim, a lusterko ustawione tak, z˙e mo´gł bez
trudu ujrzec´ mała˛ twarzyczke˛ o bra˛zowych oczach, oto-
czona˛ złotymi lokami. Stracił rachube˛, ile razy zerkał
w to lusterko podczas godzinnej jazdy.

Bra˛zowe oczy. Takie jak Bena. Takie jak jego. Dla-

czego wczes´niej tego nie zauwaz˙ył? Pokochał to dziec-
ko duz˙o wczes´niej, nim odkrył, z˙e jest cze˛s´cia˛ niego
samego.

– Tato, go´ry sie˛ oddalaja˛. Widze˛, jak sie˛ ruszaja˛.
– To złudzenie optyczne – powiedział Jack. – Na-

prawde˛ sie˛ zbliz˙amy.

– Co to jest udzenie? – pisne˛ła z tyłu Olivia. – Ja

tego nie widze˛.

Ka˛ciki ust Jacka mimowolnie drgne˛ły.
– To taki trik, z˙e twoje oczy płataja˛ figla umysłowi.

To sprawia, z˙e widzisz cos´, co nie jest prawda˛.

– Widzisz to, mamusiu? To udzenie?
– Widze˛ go´ry.
Jack usłyszał nikły s´miech w jej głosie. Gdyby

troche˛ dalej wycia˛gna˛ł głowe˛, dostrzegłby jej twarz,
ale nie miał zamiaru tego robic´. Nie zaprotesto-
wał, kiedy Hanna zaproponowała Benowi podro´z˙ na

background image

przednim siedzeniu. Che˛tnie powitał zwie˛kszenie od-
ległos´ci mie˛dzy nimi. Gdyby nie wia˛zało sie˛ to z roz-
czarowaniem dwojga podekscytowanych dzieci, przy-
stałby na propozycje˛ Hanny, z˙e ona i Olivia zostana˛
w domu.

– Zobacz, Livvy. – Hanna czyniła rozpaczliwe wysi-

łki, by mo´wic´ radosnym głosem. – Na szczytach go´r
wcia˛z˙ jeszcze lez˙y s´nieg. Wygla˛daja˛ jak wielkie lody,
prawda?

– Czy to prawdziwe lody?
– To s´nieg – wyjas´nił Ben. – Ale smakuje jak lody.
– Moge˛ dostac´ troche˛? – zapytała Olivia. – Prooo-

osze˛?

– Musimy zaczekac´ i zobaczyc´, czy be˛dzie s´nieg

tam, doka˛d jedziemy – powiedziała Hanna.

– Be˛dzie – odrzekł Ben pewnym głosem. – Po´jdzie-

my az˙ na szczyt.

– Niezupełnie – ostrzegł Jack. – Po´jdziemy tylko do

schroniska.

– To długa droga, prawda? – zapytała Olivia.
– Dos´c´ długa. – Ton Hanny sugerował, z˙e teraz

z˙adna odległos´c´ nie be˛dzie zbyt duz˙a, lecz Jack jej nie
wspo´łczuł. To on został zraniony.

Do diabła, ona cały czas wiedziała. Wiedziała

o zdradzie Donny i to, z˙e zachowanie swojej byłej z˙ony
uznał za niewybaczalne, a jednak zafundowała mu to
samo.

Historia powtarza sie˛, tylko tym razem jest o wiele

gorzej, bo on nigdy nie kochał Donny tak jak Hanne˛.

Okłamała go. Nie raz, i nie dwa. Kłamała kaz˙dej

minuty, kaz˙dego dnia, a ich wspo´lnie spe˛dzony czas to
nic innego jak pasmo oszustw. Jaka˛ jeszcze niemiła˛

127

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

niespodzianke˛ kryje w zanadrzu? Czy ona po prostu
zabawiła sie˛ z nim, by sprawdzic´, czy nie odrzuciła
czegos´ znacza˛cego? Pie˛c´ lat to duz˙o czasu, jasne, ale
czy miała zamiar mu us´wiadomic´, z˙e zdecydowanie nie
jest wart... Tak jak Donna po tej nocy, w czasie kto´rej
pocze˛li Bena?

Co´z˙, nie da jej tej szansy, poniewaz˙ tym razem to on

wszystko skon´czy. Nie ma mowy, by łudził sie˛, z˙e ła˛czy
ich cos´ wie˛cej niz˙ strata czasu.

Jeszcze raz spojrzał w lusterko. Jego co´rka. To ktos´,

z kogo trzeba byc´ dumnym, prawda? I tak be˛dzie, kiedy
on upora sie˛ ze swoim szokiem i zapanuje nad złos´cia˛,
jaka˛ z˙ywi wobec jej matki. Ta złos´c´ była bliska furii,
poniewaz˙ Jack nigdy nie chciał rozstawac´ sie˛ z Hanna˛.
Na miłos´c´ boska˛, on ja˛ kocha, ale nie ma wyboru.
Przeciez˙ ta kobieta zachowała sie˛ tak samo jak matka
Bena.

Moz˙e lepiej było zrezygnowac´ z tej podro´z˙y. Gdy

dojez˙dz˙ali na miejsce, w samochodzie panowała pełna
napie˛cia cisza. Pobladła twarz Hanny, gdy zapinała
kurtke˛ Olivii i wkładała niebieski kapelusik na blond
loki, była s´cia˛gnie˛ta i nieszcze˛s´liwa. Nie popatrzyła
na Jacka, gdy podawał jej plecak, udaja˛c, z˙e jest zaje˛ta
studiowaniem mapy. Boz˙e, to be˛dzie piekło. Dwa dni
oraz noc w towarzystwie kogos´ tak nieszcze˛s´liwego
jak on!

Pie˛tnas´cie minut po´z´niej uznał, z˙e moz˙e nie be˛dzie

tak z´le. Podczas marszu łatwo było trzymac´ sie˛ kilka
kroko´w za Hanna˛, co wykluczało jaka˛kolwiek koniecz-
nos´c´ rozmowy. Dzieci wybiegły do przodu. Zaje˛te ob-
serwowaniem nowego otoczenia, nie dostrzegały, z˙e ich
rodzice ze soba˛ nie rozmawiaja˛.

128

ALISON ROBERTS

background image

– Tu jest jeszcze jeden długi most, mamusiu. Dalej

idziemy po bagnach.

– Popatrz na tego niebieskiego ptaka – rzekł ze s´mie-

chem Ben. – Ma takie fajne pomaran´czowe stopy.

– On sie˛ nazywa pukeko, Ben – powiedziała mu

Hanna.

– Tam sa˛ tez˙ piskle˛ta. – Stopy Bena znalazły sie˛ nie-

bezpiecznie blisko brzegu kładki. – Widze˛ trzy.

S

´

ciez˙ka zrobiła sie˛ stroma, totez˙ szli powoli, oszcze˛-

dzaja˛c płuca. Po chwili zatrzymali sie˛, by odpocza˛c´
i cos´ wypic´.

– Drzewa sa˛ kudłate – zauwaz˙yła Olivia, pija˛c sok

pomaran´czowy. – Ben, zobacz.

– To taki rodzaj mchu, kto´ry ros´nie na drzewach

i skałach – wyjas´niła Hanna.

Olivia podała Jackowi pusty kubek.
– Prosze˛, wło´z˙ go do mojego plecaka – poinstruowa-

ła go. – Musze˛ nies´c´ wszystkie kubki.

Ruszyli, tym razem nieco wolniej, poniewaz˙ Olivia

była zme˛czona. Hanna wzie˛ła ja˛ za re˛ke˛, by pomo´c
jej pokonac´ zwalone drzewo, i juz˙ nie wypus´ciła ra˛czki
co´rki z dłoni. Ben wyprzedzał ich o kilka kroko´w,
a Jack pozostał z tyłu. Szedł głe˛boko zamys´lony i nie
docierały do niego pojedyncze słowa wypowiadane
z przodu grupy.

Mys´lał o tym, z˙e Hanna mogła powiedziec´ mu o Oli-

vii na długo przedtem, zanim zacze˛li ponownie sie˛
spotykac´. Miała ku temu doskonała˛ okazje˛ tego wie-
czoru, kiedy wyjas´nił jej historie˛ tamtego telefonu,
kiedy otworzył przed nia˛ te˛ cze˛s´c´ siebie, kto´ra˛ Donna
tak boles´nie zraniła. Dlaczego wie˛c nic mu nie powie-
działa?

129

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

Pro´bował przypomniec´ sobie zakon´czenie tamtej

rozmowy. Zapytał ja˛, co napisała w listach, kto´re do
niego wysłała. Zanim zda˛z˙yła mu odpowiedziec´, przy-
biegły do nich dzieci, a on w efekcie musiał zjes´c´ po´ł
kiełbaski zamarynowanej w zielonym napoju. Nie po-
wto´rzył swego pytania i załoz˙ył, z˙e Hanna nie podje˛ła
tego tematu z tych samych powodo´w. Bo list był dal-
szym cia˛giem kartki, kto´ra˛ mu zostawiła. Hanna wolała
mu o tym nie mo´wic´ w obawie, z˙e zniszczyłoby to ich
odnawiaja˛ce sie˛ uczucie i pogrzebało wiare˛ w to, z˙e
maja˛ druga˛ szanse˛.

A jes´li sie˛ myli? Moz˙e napisała ten list, by go prze-

prosic´ lub powiedziec´ mu o cia˛z˙y? Mogło ja˛ osaczyc´
uczucie odrzucenia, tak jak osaczyło jego, gdy jego listy
wro´ciły z piecza˛tka˛ ,,Adresat nieznany’’. Jack podnio´sł
głowe˛.

Nie, nie moz˙e Hanny o to zapytac´, bo włas´nie teraz

trzyma Olivie˛ za re˛ke˛. Zreszta˛ ska˛d be˛dzie wiedział, z˙e
Hanna mo´wi prawde˛? Skłamała juz˙ pierwszego dnia,
gdy spotkali sie˛ ponownie. Słowo ,,tylko’’ dodała po na-
mys´le. Zrobiła to celowo, by go zmylic´.

Była przeraz˙ona, widza˛c go przed swoim gabine-

tem. Ze zdumienia wypus´ciła spod pachy teczke˛, zasy-
puja˛c podłoge˛ korytarza dokumentami. Dała do zro-
zumienia Peterowi, z˙e ich pierwsze spotkanie w Auck-
land nie miało z˙adnego znaczenia, i jego, Jacka, zbyła
byle czym, gdy zapytał ja˛ o opieke˛ nad dziec´mi. Była
ws´ciekła. Ale czy na pewno? Czy to moz˙liwe, z˙e sie˛
bała?

Do owej chwili Jack nie wiedział o istnieniu Olivii,

a Hanna przez pie˛c´ lat budowała swoje z˙ycie woko´ł
co´rki. Co by było, gdyby on przez pare˛ lat wychowywał

130

ALISON ROBERTS

background image

Bena, i nagle pojawiła sie˛ jego matka? Prawdopodobnie
uznałby swo´j zwia˛zek z dzieckiem za zagroz˙ony, totez˙
jego reakcja niemal na pewno byłaby obronna. Ogarna˛ł-
by go paniczny strach, tak jak w dniu, gdy zobaczył, z˙e
jego syna i opiekunki nie ma w domu.

Wiedza˛c to, co wie teraz, wreszcie poja˛ł, dlaczego

Hanna była taka przeraz˙ona, widza˛c go tamtego wie-
czoru w swoim domu. Musiała przeklinac´ sama˛ siebie
za to, z˙e zaprosiła jego syna.

Co za niesamowity przypadek, z˙e Olivia i Ben tak sie˛

zaprzyjaz´nili! A moz˙e nie? W kon´cu sa˛ przyrodnim
rodzen´stwem. Ła˛czy ich cos´, co nie zostanie zerwane,
nawet jes´li Jack juz˙ nigdy wie˛cej nie odezwie sie˛ do
Hanny. Jack jednak nie pragna˛ł zerwania znajomos´ci
z Hanna˛, bo to by znaczyło utrate˛ kontaktu z co´rka˛.

Las zacza˛ł sie˛ przerzedzac´ i wreszcie wyszli na ot-

warta˛ przestrzen´. Zno´w pojawiły sie˛ go´ry i płaskowyz˙
ozdobiony mała˛ samotna˛ konstrukcja˛, kto´ra ma byc´ ich
schronieniem na te˛ noc.

– Tato, schronisko! I zobacz! Co to?
– Wygla˛da jak dziki kozioł.
– Super! – krzykna˛ł Ben.
– Uwielbiam kozy – rados´nie zawołała Olivia.
Jack poczuł na sobie spojrzenie Hanny. Ona wie, z˙e

to jej wina. Czy naprawde˛ wierzyła, z˙e odgadł prawde˛
i nic nie powiedział? Jes´li nawet, to w tak waz˙nej
sprawie nie powinna snuc´ domysło´w, tylko wszystko
mo´wic´ na głos. Hanna ma wielki problem z porozumie-
waniem sie˛, a on nie zamierza tracic´ czasu, by z tym
walczyc´.

– Czy sa˛ tu niedz´wiedzie? – zapytał Ben.
– Nie. W Nowej Zelandii nie ma niedz´wiedzi – od-

131

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

parła Hanna. – Moz˙esz tu spotkac´ jelenie, a kiedy sie˛
s´ciemni, wyjda˛ kro´liki i oposy.

– Tam jest jeden! – Podniecona Olivia az˙ podsko-

czyła.

Hanna us´miechne˛ła sie˛.
– Kochanie, to jest kea. Papuga. Oposy nie sa˛ ptaka-

mi. To futrzaste zwierze˛ta, tak jak koty.

– I niedz´wiedzie? – z nadzieja˛ spytał Ben.
– One sa˛ o wiele mniejsze niz˙ niedz´wiedzie, ale wca-

le nie sa˛ bardziej przyjazne. Potrafia˛ tez˙ niszczyc´. Tak
jak papugi kea.

Jakby chca˛c tego dowies´c´, kea usiadła na lez˙a˛cym na

ziemi plecaku Jacka i zacze˛ła uderzac´ dziobem w za-
mek błyskawiczny.

– A to co! – Jack zamachna˛ł sie˛ na wielkiego ptaka.

– Uciekaj sta˛d!

– Te papugi okras´c´ zaparkowany samocho´d – wyja-

s´niła Hanna. – Na przykład urwac´ wycieraczki. I zabie-
raja˛ wszystko, co sie˛ s´wieci. Nie zostawiajcie na wierz-
chu zegarko´w.

Po raz pierwszy od ponad czterech godzin Jack pod-

nio´sł na nia˛ wzrok, ale sie˛ nie odezwał.

– Nie dam im naszego lunchu – os´wiadczył Ben,

mocno s´ciskaja˛c plecak. – Z

˙

eby nie wiem co.

Kiedy jednak Olivia odkryła, z˙e papugi sa˛ oswojone,

postanowiła oddac´ im połowe˛ swej kanapki.

– Rzuc´ ja˛ na ziemie˛ – poradził jej Jack. – Chyba nie

chcesz, z˙eby te wielkie dzioby poraniły ci paluszki.

– One nie dostana˛ moich paluszko´w! – zapewniła go

Olivia, zacisna˛wszy dłonie w pia˛stki. – Widzisz? Pil-
nuje˛ ich.

– Livvy, zobacz! Czarny motyl! – krzykna˛ł Ben,

132

ALISON ROBERTS

background image

kto´ry skon´czył jes´c´ i powe˛drował w strone˛ wielkich
głazo´w.

– Gdzie? – Olivia zerwała sie˛ na nogi.
– Tam. A tutaj... Hanna, co to jest?
– Chyba jaszczurka. Albo gekon. – Hanna zdołała

zobaczyc´ jedynie koniec ogona. – Moz˙esz go złapac´.

– I zabrac´ do domu? – Tym razem Ben skierował

pytanie do Jacka.

– Moz˙e. – Jack zno´w popatrzył na Hanne˛. – One nie

sa˛ groz´ne, prawda?

– Alez˙ ska˛d. Sa˛ bardzo pospolite. Kiedy byłam dzie-

ckiem, zawsze miałam jedna˛ albo dwie jaszczurki, kto´re
trzymałam w pudełkach po butach.

– Kocham szczurki – os´wiadczyła Olivia.
Hanna parskne˛ła s´miechem, podobnie zareagował

Jack. Napie˛cie mie˛dzy nimi nieco opadło.

– Po´z´niej ich poszukamy – obiecała. – Wyz˙ej w go´-

rach, na kamienistej ziemi, be˛dzie ich o wiele wie˛cej.
Wychodza˛ ze swoich kryjo´wek, kiedy jest słonecznie.

– Chodz´my tam – zaproponował Ben.
– Zaraz – obiecała Hanna. – Chciałabym na chwile˛

usia˛s´c´, skon´czyc´ lunch i wypic´ filiz˙anke˛ herbaty. A no´-
z˙ki Livvy musza˛ troche˛ odpocza˛c´.

Olivia potrza˛sne˛ła głowa˛.
– Nie jestem zme˛czona.
– Co´z˙, ja jestem. – Rzeczywis´cie Hanna czuła sie˛

dos´c´ wyczerpana. Emocjonalny stres jest ro´wnie wy-
czerpuja˛cy, jak wysiłek fizyczny.

– Tato, ty moz˙esz z nami po´js´c´ – stwierdził Ben.
– Moge˛ – zgodził sie˛ Jack – ale nie od razu. Naj-

pierw zrobie˛ herbate˛. Chcesz mi pomo´c rozpalic´ ogien´,
synku?

133

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

– Tak.
– Poszukaj jakis´ małych patyko´w – powiedział Jack.

– Livvy moz˙e ci pomo´c.

Jack znikna˛ł wewna˛trz chatki, a Ben i Olivia biegali

woko´ł, zbieraja˛c chrust. Hanna usiadła oparta o nagrza-
na˛ słon´cem skałe˛ i na chwile˛ zamkne˛ła oczy. Dopadło ja˛
znuz˙enie. Ostatnie godziny spe˛dziła, rozmys´laja˛c zwła-
szcza o rozmowie z Jackiem, gdy powiedział jej, z˙e nie
musi mu mo´wic´, kto jest ojcem Olivii. Całkiem moz˙-
liwe, z˙e chciał jej dac´ do zrozumienia, iz˙ to nie ma
znaczenia.

Dlaczego załoz˙yła, z˙e odgadł prawde˛? Poniewaz˙ tak

było łatwiej? A moz˙e po prostu ona zwykle cos´ zakłada
i potem przekonuje sama˛ siebie, z˙e ma racje˛?

Otworzyła oczy, kiedy ciepło promieni słonecznych

rozluz´niło jej napie˛ta˛ twarz. Jest tak cicho...

Dzieci pewnie sa˛ w s´rodku, pomagaja˛c Jackowi

w przygotowaniu herbaty. Popatrzyła na wspaniały kra-
jobraz. Wielka, otwarta przestrzen´. Wolnos´c´. Dlaczego
wie˛c czuje taka˛ bezbronnos´c´?

I pragnienie.
Podniosła sie˛ i ruszyła do schroniska. Jack najwyraz´-

niej potrzebuje duz˙o czasu na zrobienie herbaty.

Znalazła go przykucnie˛tego przy ognisku, ostroz˙nie

nalewaja˛cego wrza˛ca˛ wode˛ do dwo´ch kubko´w.

– Nie mogłem rozpalic´ – rzekł przepraszaja˛cym to-

nem. – Mam nadzieje˛, z˙e nie umierasz z pragnienia.

– Nic mi nie jest – odparła Hanna. – Co z dziec´mi?
– Nie mam poje˛cia. Wyszły na dwo´r, z˙eby cie˛ po-

szukac´.

– Co? – Hanna spojrzała na Jacka. – Przeciez˙ poma-

gały tobie. Wysłałes´ je na poszukiwanie patyko´w.

134

ALISON ROBERTS

background image

– To było prawie dwadzies´cia minut temu. – Jack

niecierpliwie potrza˛sna˛ł głowa˛. – Ben rwał sie˛ do polo-
wania na jaszczurki. Powiedziałem mu, z˙eby pogadał
z toba˛.

– Co´z˙, nie zrobił tego – powiedziała ostro. – Odka˛d

tu wszedłes´, nie widziałam z˙adnego z dzieci.

– Co? – zapytał głucho.
– Jack, jak mogłes´ to zrobic´? – Przeraz˙enie Hanny

szybko zmieniło sie˛ w złos´c´. – Jak mogłes´ pozwolic´ im
wło´czyc´ sie˛ po dworze? Masz poje˛cie, jak tu moz˙e byc´
niebezpiecznie?!

– Nie pozwoliłem im na robienie czegokolwiek –

odparł chłodno. – Wysłałem je, z˙eby cie˛ poszukały.
Załoz˙yłem, z˙e be˛dziesz na nie uwaz˙ac´.

I on ma czelnos´c´ oskarz˙ac´ ja˛ o to, z˙e cos´ zakłada i ma

zamknie˛ty umysł! Jack wygla˛dał na ws´ciekłego. Potem
jego twarz gwałtownie sie˛ zmieniła.

– Chcesz powiedziec´, z˙e dzieci zagine˛ły?
– Mo´wie˛, z˙e ich nie widziałam. Ani nie słyszałam.

Moga˛ byc´ wsze˛dzie, ale jes´li naprawde˛ zagine˛ły...
– Hanna urwała. Chciała powiedziec´, z˙e to jego wina,
tylko co to da?

Obwinianie Jacka czy nawet jej w niczym nie pomo-

z˙e. Nie ma znaczenia, kto i co załoz˙ył. Liczy sie˛ tylko
to, z˙e dzieci znikne˛ły i moga˛ byc´ w niebezpieczen´stwie.

– O mo´j Boz˙e, Jack... – szepne˛ła. – Jes´li one sie˛

zgubiły... To straszne. Co my zrobimy?

Jack zbliz˙ył sie˛ do niej. To jego wina. Załoz˙ył, z˙e

dzieci po´jda˛ i znajda˛ Hanne˛, jednak one tego nie zrobi-
ły. Hanna ma prawo go obwiniac´, a mimo strachu
o dzieci nie zrobiła tego.

Jego złos´c´ wyparowała. Wycia˛gna˛ł dłon´, a Hanna

135

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

zawahała sie˛ zaledwie ułamek sekundy, zanim podała
mu swoja˛.

– Znajdziemy je – rzekł spokojnie. – Znajdziemy

nasze dzieci i wszystko be˛dzie dobrze.

Trzymaja˛c sie˛ za re˛ce, wyszli ze schroniska i za-

trzymali sie˛, badaja˛c wzrokiem teren az˙ po horyzont.
Hanna czuła na twarzy chło´d s´wiez˙ego go´rskiego po-
wietrza i ciepło dłoni Jacka. Widziała kilka kei, kto´re
zostały z resztkami ich lunchu – energia ptako´w stano-
wiła ostry kontrast z bezruchem woko´ł nich.

Nie dostrzegła z˙adnego przebłysku błe˛kitu, kto´ry

mo´głby byc´ kapeluszem Olivii. Nie słyszała z˙adnego
dz´wie˛ku podnieconego krzyku albo s´miechu. Ani s´ladu
dwo´jki małych dzieci...

Jes´li cos´ stało sie˛ Olivii albo Benowi, nic juz˙ nie

be˛dzie dobrze.

– Ke˛py trawy sa˛ tak wysokie, z˙e moz˙emy ich nie

widziec´, jes´li lez˙a˛ – zauwaz˙ył Jack.

– Livvy nigdy sie˛ nie kładzie poza chwila˛, gdy za-

sypia.

Jack us´miechna˛ł sie˛.
– Wierze˛ ci. Ale Ben bardzo chciał polowac´ na jasz-

czurki. Powiedziałas´, z˙e be˛dzie ich o wiele wie˛cej
w wyz˙szych partiach go´r.

Oboje popatrzyli na skalne zbocze. Było tam mno´st-

wo wielkich skał, zaros´li i ke˛p trawy, ws´ro´d kto´rych
dzieci bez trudu mogłyby znikna˛c´. Za duz˙o tych zaros´li.
Hanna odwro´ciła sie˛ w strone˛ płaskowyz˙u.

– Mogli po´js´c´ z powrotem na szlak w lesie. Benowi

podobał sie˛ potok, kto´ry mijalis´my. Powiedział, z˙e gła-
zy tworza˛ tam niemal zapore˛. Chciał sie˛ zatrzymac´
i wrzucic´ troche˛ kamieni.

136

ALISON ROBERTS

background image

– Naprawde˛? – Jack nie słyszał tej rozmowy, zbyt

zaje˛ty dre˛cza˛cym go cierpieniem.

– Nie wiemy, gdzie mogli po´js´c´. – W głosie Hanny

brzmiała rozpacz. – Dlaczego nie po´jdziesz jedna˛ droga˛,
a ja druga˛?

– Bo nie. – Jack był nieugie˛ty. – Zostaniemy razem.

Nie zamierzam stracic´ cie˛ tak jak dzieciako´w.

Hanna gwałtownie sie˛ odwro´ciła. Czy Jack słyszał,

co włas´nie powiedział? Czy to głe˛bsze znaczenie jest
zamierzone? Złos´c´, kto´ra przez cały dzien´ czaiła sie˛
w jego oczach, gdzies´ znikne˛ła. Teraz jest tam tylko
strach, dokładnie taki sam jak jej. Czy to wyła˛cznie
z powodu dzieci?

– Zostaniemy wie˛c razem – powiedziała mie˛kko. –

Chodz´my.

Ruszyli prosto ku ke˛pom trawy.
– Ben! – krzyczał Jack.
– Livvy! – Głos Hanny nakładał sie˛ na jego krzyk.

– Gdzie jestes´?

Wcia˛z˙ s´wieciło słon´ce, ale cienie wydłuz˙ały sie˛,

a Hanna dostrzegła chmury nad dolina˛. Pro´bowała nie
mys´lec´ o tym, jak szybko moz˙e sie˛ zmienic´ pogoda.
Albo ile s´niegu moz˙e spas´c´ na tej wysokos´ci nawet o tej
porze roku.

– S

´

nieg – powiedziała. – Livvy chciała go spro´-

bowac´.

Jack przytakna˛ł.
– Bo Ben powiedział, z˙e on smakuje jak lody.
Ich głosy zno´w nabrały siły.
– Ben!
– Livvy!
Słyszeli, jak echo powtarza ich wołanie, ale potem

137

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

zno´w zapadała cisza. Stopa Hanny pos´lizne˛ła sie˛ na
krawe˛dzi szlaku, kto´rym szli. Jack szybko ja˛ podtrzy-
mał.

– Nic ci nie jest?
– Wszystko w porza˛dku. – Ku swojej rozpaczy Han-

na nie mogła powstrzymac´ łez. – Nie, nie jest w porza˛d-
ku – wydusiła. – Tak sie˛ boje˛...

– Ja tez˙. – Jack na chwile˛ przycia˛gna˛ł ja˛ do siebie.

– O dwo´jke˛ moich dzieci.

Hanna załkała.
– Ben jest bratem Livvy.
– Przyrodnim.
– Wiem. To szalen´stwo, ale czuje˛, jakby on tez˙ był

cze˛s´cia˛ mnie. Jack, ja... Ja tez˙ go kocham.

Jack przytulił Hanne˛, i przez chwile˛ przyciskał poli-

czek do jej włoso´w.

– A Ben kocha ciebie. Jestes´ niezwykła˛ kobieta˛,

Hanno. Wiesz o tym?

– Tak głupio sie˛ czuje˛. Mogłam to przewidziec´. Juz˙

nigdy wie˛cej niczego nie załoz˙e˛. Nigdy.

– Robimy załoz˙enia tylko dlatego, z˙e komus´ ufamy.

Sobie albo komus´.

– Moz˙e wie˛c nie jestem godna zaufania – zauwaz˙yła

gorzko.

– Moge˛ to samo powiedziec´ o sobie – odparował.

– Ale nie wierze˛ w to. Ani nie wierze˛ w to w zwia˛zku
z toba˛.

– Ja tez˙ nie.
– Dobrze, zacznijmy wie˛c w siebie wierzyc´. To nie

jest two´j bła˛d. Ani mo´j. To sie˛ stało i poradzimy sobie
z tym.

W milczeniu przeszli kilka kroko´w.

138

ALISON ROBERTS

background image

– Nie chciałam powiedziec´, z˙e nie ufam sobie, Jack.

Chciałam powiedziec´, z˙e nie wierze˛, z˙e ty jestes´ niegod-
ny zaufania. Od pocza˛tku powinnam była ci ufac´.

– Miałas´ całkiem dobry powo´d, z˙eby tego nie robic´.
Wiedza o jej ojcu, jak ro´wniez˙ jej ostatnim zwia˛zku,

pomogła Jackowi zrozumiec´, dlaczego Hanna tak gwał-
townie zareagowała na telefon od jego byłej tes´ciowej.
Gdyby tylko mieli wie˛cej czasu i byli wobec siebie bar-
dziej otwarci... Gdyby tylko listy wysłane do szpitala
zostały przeadresowane, a nie odesłane z powrotem do
nadawcy...

Jack zerkna˛ł w bok.
– Ten list, kto´ry napisałas´, dotyczył cia˛z˙y?
– Tak.
– A kiedy przyjechałem do Christchurch, bałas´ sie˛,

z˙e moge˛ skomplikowac´ twoje z˙ycie? Spro´bowac´ ci ode-
brac´ Livvy?

– Tak.
– Czy dlatego nic mi nie mo´wiłas´, nawet kiedy ja

powiedziałem ci wszystko o Benie?

– Nie. – Hanna ze smutkiem potrza˛sne˛ła głowa˛.

– Nie powiedziałam ci, bo wiedziałam, z˙e mnie zniena-
widzisz. Nie chciałam, z˙eby tak sie˛ stało, poniewaz˙
us´wiadomiłam sobie, z˙e...

Serce Jacka zabiło szybciej. Czy Hanna chciała wy-

znac´ to, o czym on teraz mys´li?

– Z

˙

e co? – zapytał mie˛kko.

– Z

˙

e wcia˛z˙ jestem w tobie zakochana – szepne˛ła.

Juz˙ nie ma znaczenia, z˙e to ona pierwsza wyznaje

me˛z˙czyz´nie miłos´c´.

– Mys´lałam, z˙e jes´li spe˛dzimy razem troche˛ czasu,

to zrozumiesz... i mi wybaczysz.

139

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

Jack przygla˛dał sie˛ jej w milczeniu. Ona go kocha.

Naprawde˛ go kocha. Widzi to w jej oczach i słyszy
w głosie.

– A kiedy pro´bowałam ci to wyznac´, stwierdziłes´, z˙e

nie musze˛ mo´wic´ nic wie˛cej. Czasem tak dobrze od-
gadujesz rzeczy, kto´rych nie powiedziałam. Załoz˙yłam
wie˛c po prostu, z˙e odgadłes´ prawde˛ dotycza˛ca˛ Livvy.
I wiesz, z˙e jestes´ jej ojcem. Przepraszam. Tak z´le to
wszystko zrobiłam.

Jack na chwile˛ odwro´cił wzrok, by poszukac´ sło´w,

kto´re wyraziłyby jego uczucia. Wyraziłyby jego mi-
łos´c´.

– Powiedziałem, z˙e nie musisz mi mo´wic´, poniewaz˙

nie było dla mnie waz˙ne, kto jest ojcem Livvy. Wiedzia-
łem, z˙e moge˛ ja˛ kochac´ jak własne dziecko. Po prostu
wiedziałem, jak bardzo... – Spojrzał na Hanne˛. Chciał
w jej oczach zobaczyc´ odpowiedz´ na jego słowa, ale cos´
odwro´ciło jego uwage˛. Odwro´cił głowe˛ w bok. – Co to
było?

– Co?
– Widziałem cos´.
– Co? – Serce Hanny zadrz˙ało.
– Nie jestem pewien. Cos´ niebieskiego.
– Kapelusz Livvy?
– Zostan´ tutaj – rozkazał Jack. – Podejde˛ do tej skały

i zobacze˛, czy stamta˛d lepiej widac´.

Gdy dotarł do krawe˛dzi skały, obluzowane kamienie

poleciały w do´ł. Nagle obie stopy Jacka zes´lizne˛ły sie˛,
a re˛ce pus´ciły skałe˛. W ostatniej chwili pochwycił dłu-
gie z´dz´bła ke˛py trawy, ale był za cie˛z˙ki, by utrzymac´ je
w dłoni. Lawina kamieni, kto´ra zabrała go w do´ł, poto-
czyła sie˛ z przeraz˙aja˛ca˛ pre˛dkos´cia˛.

140

ALISON ROBERTS

background image

– Jack! – Huk spadaja˛cych kamieni niemal zupełnie

zagłuszył okrzyk Hanny. – Jack! – krzykne˛ła ponownie.
– Nic ci nie jest?

Kamienie woko´ł Jacka spadały jeszcze przez kilka

sekund, a potem zapadła złowieszcza cisza.

141

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

ROZDZIAŁ DZIESIA˛TY

Jack jest ranny. Tylko jak powaz˙nie?
Hanna usiadła i zacze˛ła ostroz˙nie zes´lizgiwac´ sie˛

w do´ł.

– Hanno, zostan´ tam. – W głosie Jacka brzmiało

napie˛cie. – Nie pro´buj schodzic´ w do´ł. To jest niebez-
pieczne.

Lecz ona juz˙ była w drodze. Widziała, jak Jack zmusza

sie˛, by usia˛s´c´, a potem jak jego głowa gwałtownie opada.

– Jack, wszystko w porza˛dku?
Odpowiedziało jej milczenie.
– Jack?
– W po...rza˛dku. Tylko... stłukłem kostke˛.
Teraz Hanna dobrze widziała jego twarz. Był blady,

a grymas na twarzy sugerował cos´ powaz˙niejszego niz˙
stłuczenie. Hanna powstrzymała oddech i w tej samej
chwili usłyszała jeszcze cos´.

– Livvy? – Le˛k o dzieci na chwile˛ zepchna˛ł na dalszy

plan strach o Jacka. – Livvy! – krzykne˛ła. – Gdzie jestes´?

Jasnoniebieski kapelusik wyskoczył spomie˛dzy skał

niedaleko Jacka.

– Nie krzycz, mamusiu. – Olivia połoz˙yła palec na

ustach i zniz˙yła głos. – Ben zasna˛ł.

Hanna i Jack spojrzeli po sobie, a potem oboje sie˛

poruszyli. Hanna zes´lizne˛ła sie˛ do miejsca, gdzie sie-
działa dziewczynka, a Jack ruszył do niej na czwora-

background image

kach. Jest mało prawdopodobne, by Ben naprawde˛ za-
sna˛ł. Musi byc´ nieprzytomny, a to znaczy, z˙e jest ranny.
I to cie˛z˙ko.

– Kochanie, nie słyszałas´, jak was wołalis´my? –

Hanna mocno przytuliła Olivie˛. – Dlaczego nie odpo-
wiadałas´?

– Nie mogłam krzyczec´. Nie chciałam obudzic´ Be-

na. Mo´wił, z˙e jest bardzo zme˛czony.

– Gdzie on jest? – Jack nadal poruszał sie˛ na czwora-

kach. Hanna zerkne˛ła na jego przekrzywiona˛ kostke˛
i wiedziała, z˙e owo ,,stłuczenie’’ to w istocie przemiesz-
czenie albo złamanie. Albo jedno i drugie.

Olivia wskazała ke˛pe˛ trawy pod skalnym wyste˛pem.
– Co sie˛ stało? – Gdy przedzierali sie˛ na druga˛ strone˛

wyste˛pu, Hanna mocno trzymała dłon´ Olivii.

– Zobaczylis´my jaszczurke˛ i zes´lizne˛lis´my sie˛ do

niej. Ben wyla˛dował na skale, a ja upadłam na niego.
Bolał go brzuszek, no to odpocze˛lis´my na trawie. Potem
on zwymiotował i powiedział, z˙e jest zme˛czony.

Jack spro´bował oprzec´ sie˛ na zdrowej kostce, ale

opadł z je˛kiem na kolana i tak zes´lizna˛ł sie˛ do syna.

– Ben? – Jack dotkna˛ł jego policzka. – Słyszysz

mnie?

Ben otworzył oczy.
– Czes´c´, tato.
– Co cie˛ boli?
– Tylko brzuch.
– Nie uderzyłes´ sie˛ w głowe˛?
– Nie.
Kiedy Jack odpinał kurtke˛ Bena, Hanna zobaczyła

wielki, rozcia˛gaja˛cy sie˛ od z˙eber do biodra siniak i opu-
chlizne˛ na lewej stronie brzucha chłopca.

143

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

– Au! Tato, to boli.
– Wiem. Przykro mi, stary. – Dotyk Jacka był deli-

katny, ale fachowy.

Hanna przełkne˛ła s´line˛. Taki upadek moz˙e wywołac´

powaz˙ne obraz˙enia wewne˛trzne. A dla kogos´ z zaburze-
niami krwawienia oznacza to zagroz˙enie z˙ycia. Ben juz˙
ma oznaki wstrza˛su. Zno´w zamkna˛ł oczy. Nagle Hanna
cos´ sobie us´wiadomiła.

– Zestaw do pierwszej pomocy – szepne˛ła. Rozpa-

czliwie potrzebuja˛ dla Bena zestawu z czynnikiem VIII.

Jack ponuro kiwna˛ł głowa˛.
– Zostawiłem go w plecaku. W schronisku.
– Przyniose˛. – Hanna zerwała sie˛ na nogi. – Livvy,

zostan´ tutaj. – Mo´wia˛c to, szukała w kieszeni telefonu.
– Po drodze wezwe˛ pomoc.

Wdrapała sie˛ na krawe˛dz´ zbocza i pe˛dem ruszyła do

chatki. O wiele łatwiej było schodzic´ w do´ł, ale musi
bardzo uwaz˙ac´. Jes´li i ona skre˛ci kostke˛, be˛da˛ w powaz˙-
nych tarapatach. Miała nadzieje˛, z˙e w apteczce Jacka
znajdzie bandaz˙e i szyne˛ usztywniaja˛ca˛. On tez˙ potrze-
buje pomocy.

Dwukrotnie pro´bowała dodzwonic´ sie˛ po pomoc,

zanim dotarła do chatki, a potem jeszcze raz.

Nic. Brak zasie˛gu.
Powro´t na wzgo´rze był trudny, ale nie zwalniała.

Wiedziała, z˙e w gre˛ wchodziło z˙ycie Bena i liczyła sie˛
kaz˙da minuta. Nie chciała stracic´ chłopca. Ani jego
ojca.

Zanim złapała oddech i zacze˛ła mo´wic´, niemal przez

minute˛ patrzyła, jak Jack przygotowuje kroplo´wke˛ dla
Bena.

– Komo´rka nie ma tu zasie˛gu.

144

ALISON ROBERTS

background image

Jack kiwna˛ł głowa˛ na znak, z˙e słyszy. Załoz˙ył Beno-

wi opaske˛ i przetarł jego sko´re˛.

– Ostre ukłucie. Przepraszam, Ben.
Ben przytakna˛ł. Był senny, jego twarz nie wyraz˙ała

zainteresowania. Olivia siedziała cichutko obok, pat-
rza˛c na wszystkich z niepokojem.

– Moz˙esz przygotowac´ zastrzyk? – spytał Jack.
Hanna spełniła jego pros´be˛.
– Na parkingu komo´rka działała. Po´jde˛ w do´ł az˙ do

miejsca, gdzie złapie˛ zasie˛g – oznajmiła.

Jack przytakna˛ł.
– Potrzebujemy helikoptera. Mam tylko litr roztwo-

ru soli.

– A co z twoja˛ noga˛? Moge˛ ja˛ usztywnic´?
– Nic mi nie jest – kro´tko odparł Jack.
Ale tak nie było. Hanna dostrzegła kropelki potu

błyszcza˛ce na jego czole. Podczas jej nieobecnos´ci zdja˛ł
but i skarpetke˛, i teraz widziała niepokoja˛ce przebar-
wienie i opuchlizne˛ na jego kostce.

– Jack?
– Tak?
– Ile masz w apteczce czynnika VIII?
– Jeszcze jedna˛ dawke˛.
– Ty tez˙ mocno krwawisz. Ta kostka jest złamana.
– Nic mi nie be˛dzie. – Jack wymownie spojrzał na

Hanne˛, a ona zrozumiała, z˙e nie ma mowy, by wzia˛ł
lekarstwo.

– Mamusiu, co sie˛ stało Benowi? – Głos Olivii drz˙ał.
– Zranił sie˛ w s´rodku brzuszka, kochanie.
– Kiedy sie˛ obudzi, be˛dziemy mogli zno´w poszukac´

jaszczurek?

– Zrobimy to naste˛pnym razem. – Jack z us´mie-

145

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

chem odwro´cił sie˛ do małej. – Kiedy Ben poczuje sie˛
lepiej.

Hanna zerwała sie˛ na nogi.
– Jack, wezwe˛ pomoc moz˙liwie najpre˛dzej. – Spoj-

rzała na co´rke˛. – Wro´ce˛ o wiele szybciej, jes´li zostawie˛
tu Olivie˛.

Hanna nie chciała opuszczac´ ani co´rki, ani nikogo

z tej tro´jki, lecz nie miała wyboru. Odwro´ciła sie˛ i wdra-
pała na krawe˛dz´, a potem zno´w zacze˛ła biec. Była
s´wiadoma tego, z˙e z kaz˙dym krokiem oddala sie˛ od
miejsca, w kto´rym chciała byc´, zwie˛ksza dystans mie˛-
dzy soba˛ a ludz´mi, kto´rych kocha.

Biegła na wpo´ł os´lepiona łzami. Ilekroc´ podnosiła

telefon, musiała potrza˛sna˛c´ głowa˛ i zamrugac´ powieka-
mi. W pewnym momencie na ekranie pojawiła sie˛ mała
kreska zasie˛gu, lecz znikne˛ła, kiedy Hanna pro´bowała
poła˛czyc´ sie˛ z pogotowiem.

Po po´łgodzinie wyczerpuja˛cego biegu telefon wresz-

cie odpowiedział.

– Sa˛ na Bealey Spur, blisko chatki na płaskowyz˙u

– wyjas´niła.

– Czy jest miejsce, z˙eby wyla˛dował helikopter?
– Tak. Pospieszcie sie˛ – dodała. – Ojciec Bena tez˙

krwawi. Nie jest tak cie˛z˙ko ranny jak Ben, ale jego stan
szybko moz˙e sie˛ pogorszyc´.

Po skon´czonej rozmowie usiadła, pokonana przez

emocje. Łzy wro´ciły z obezwładniaja˛ca˛ siła˛. Nie płaka-
ła tak od... odka˛d wro´ciła z Auckland po zerwaniu z Ja-
ckiem. Mys´l o nim wystarczyła, by zerwała sie˛ na ro´wne
nogi i podje˛ła swa˛ z˙mudna˛ wspinaczke˛.

Gdy wybiegła z lasu, nad płaskowyz˙em dostrzegła

metaliczny błysk z˙o´łtego helikoptera. Po chwili znalaz-

146

ALISON ROBERTS

background image

ła sie˛ na miejscu wypadku. Jack lez˙ał na noszach, trzy-
maja˛c w ramionach Bena. Noge˛ miał usztywniona˛. Po-
dano mu s´rodki przeciwbo´lowe i kroplo´wke˛ z płynami.
Po chwili Bena przełoz˙ono na drugie nosze i jemu tez˙
podła˛czono kroplo´wke˛.

– Ekipa ratunkowa jest w drodze – powiedział Han-

nie jeden z sanitariuszy. – Pomoga˛ wam zejs´c´ na do´ł
z bagaz˙ami.

– Jade˛ z Benem – os´wiadczyła Olivia.
– Przykro mi, skarbie, ale nie ma miejsca. Musisz

zostac´ z mamusia˛. – Ratownik pochylił sie˛ nad dziew-
czynka˛. – Nie martw sie˛. Zajmiemy sie˛ Benem i jego
tata˛.

– On jest tez˙ moim tata˛. Ben mo´wił, z˙e sie˛ nim ze

mna˛ podzieli.

Mimo narastaja˛cego hałasu wydawanego przez wir-

niki i silnik helikoptera Jack usłyszał słowa Olivii. Gdy
spojrzał na Hanne˛, ta zauwaz˙yła, z˙e jego ciemne oczy
zwilgotniały.

– Przyjedz´cie do nas jak najszybciej – odezwał sie˛.
– Dobrze. – Kiedy nosze Jacka przenoszono do heli-

koptera i układano obok noszy Bena, Hanna cofne˛ła sie˛,
s´ciskaja˛c dłon´ co´rki. Olivia płakała.

– Chce˛ pojechac´ z Benem – łkała.
– Pojedziemy samochodem – wyjas´niła jej Hanna.

– Zobacz, na szlaku sa˛ ludzie. Pomoga˛ nam nies´c´ baga-
z˙e. Moga˛ tez˙ nies´c´ ciebie.

Helikopter oderwał sie˛ od ziemi, po czym dokonał

zwrotu i ruszył skrajem doliny.

– Chce˛ byc´ z Benem – szlochała Olivia. – I z tata˛.
– Ja tez˙ – odparła Hanna przez s´cis´nie˛te gardło.

– I niedługo juz˙ be˛dziemy z nimi.

147

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

To sie˛ jednak nie udało. Kiedy Hanna dotarła do

szpitala w Christchurch, było juz˙ kompletnie ciemno.

Olivia zasne˛ła, jak tylko znalazły sie˛ w samochodzie.

Gdy Hanna ostroz˙nie podnosiła ja˛ z siedzenia samo-
chodu, na jej twarzy wcia˛z˙ widniały s´lady łez.

Nie zamierzała tracic´ czasu na szukanie Jacka i Bena.

Podeszła prosto do recepcji.

– Jack Douglas – powiedziała. – I Ben. Gdzie oni sa˛?
– Obaj sa˛ w jedynce. – Piele˛gniarka us´miechne˛ła

sie˛. – Hanna i Livvy, tak?

– Ska˛d pani wie?
– Pan Douglas mo´wił, z˙e przyjedziecie. Czeka na was.
– Jak oni sie˛ czuja˛?
– Obaj sa˛ stabilni. Ben obejdzie sie˛ bez zabiegu,

ale zostawimy go na obserwacji, a pan Douglas be˛dzie
operowany. Jednak na nic nie chce sie˛ zgodzic´, doka˛d
pani tu nie ma.

Ben lez˙ał w pokoju wsparty o go´re˛ poduszek. Nadal

był blady i opuchnie˛ty, lecz us´miechna˛ł sie˛, kiedy Han-
na rozsune˛ła zasłony, tula˛c w ramionach s´pia˛ca˛ Olivie˛.

– Juz˙ sa˛, tato!
– Mo´wiłem ci, z˙e to nie potrwa długo. – Jack sie-

dział w fotelu na ko´łkach. Nie us´miechał sie˛, gdy spoj-
rzał na Hanne˛, tylko wycia˛gna˛ł re˛ce. – Livvy jest cie˛z˙ka.
Daj mi ja˛.

– Jestes´ pewny? Co z twoja˛ noga˛?
– Jestem pewny.
Hanna łagodnie przekazała Jackowi swo´j cie˛z˙ar. Oli-

via otworzyła oczy, us´miechne˛ła sie˛ i obje˛ła ramionami
szyje˛ Jacka, wtulaja˛c sie˛ w niego i zno´w zasypiaja˛c.

– Jest wyczerpana. Była taka zdenerwowana, kiedy

ty i Ben odlecielis´cie bez niej. Przez cała˛ droge˛ na

148

ALISON ROBERTS

background image

parking głos´no płakała. Mys´le˛, z˙e ten biedny chłopak,
kto´ry ja˛ nio´sł, miał za swoje – stwierdziła z lekkim
us´miechem. – Ja tez˙ sie˛ me˛czyłam. – Podeszła do Bena
i ucałowała go. – Te˛skniłys´my za toba˛, kochanie – szep-
ne˛ła mie˛kko. – To dobrze, z˙e lepiej wygla˛dasz.

– Nie pamie˛tam podro´z˙y helikopterem – oznajmił

Ben ze smutkiem.

– Szkoda. – Hanna zmierzwiła jego włosy i ucało-

wała go ponownie. – Moz˙e kto´regos´ dnia zabierzemy
cie˛ na wycieczke˛ do bazy helikoptero´w. – Spojrzała na
Jacka. – Za toba˛ tez˙ te˛skniłys´my – rzekła.

Jack po prostu skina˛ł głowa˛.
– Jestes´my rodzina˛, prawda? Cały czas bylis´my ro-

dzina˛, tylko nie potrafilis´my jakos´ sie˛ dogadac´.

– Czułam sie˛ tak okropnie jak Livvy, kiedy nas roz-

dzielono – powiedziała Hanna.

Jack chwycił jej dłon´, po czym oboje odezwali sie˛

niemal w tej samej chwili:

– Kocham cie˛ – rzekł Jack.
– Kocham cie˛ – powiedziała Hanna.
Olivia otworzyła oczy.
– Ja tez˙ cie˛ kocham, mamusiu. – Przeniosła zaspane

oczy na Jacka. – Czy teraz be˛dziesz moim tatusiem?
Moim i Bena?

Jack odwro´cił wzrok i spojrzał na swojego syna.
– Co o tym mys´lisz, stary?
– Super. – Ben ostroz˙nie spojrzał na Hanne˛. – Czy to

znaczy, z˙e ty be˛dziesz moja˛ mama˛?

– Z rados´cia˛ zostane˛ twoja˛ mama˛, Ben. – Słowa

z wielkim trudem przecisne˛ły sie˛ przez jej s´cis´nie˛te
gardło, wie˛c us´miechne˛ła sie˛, by chłopiec jej uwierzył.

– Co wiesz o swoim prawdziwym tatusiu, Livvy?

149

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

– Policzek Jacka pozostawał ukryty w jasnych lokach,
a jego spojrzenie skierowane było na Hanne˛.

– Mamusia mo´wiła, z˙e był wyja˛tkowy – wyznała

Olivia.

– Naprawde˛? – Jack nadal trzymał dłon´ Hanny, a ich

spojrzenie było jak dodatkowy kontakt fizyczny. Han-
na nie mogła odwro´cic´ wzroku. – Co jeszcze mo´wiła,
skarbie?

– Z

˙

e bardzo go kochała, ale on musiał wyjechac´ i był

bardzo smutny, z˙e mnie nie poznał, bo ja tez˙ jestem
wyja˛tkowa.

– Jestes´ wyja˛tkowa – szepna˛ł Jack. – Tak jak twoja

mamusia.

Hanna pro´bowała przełkna˛c´ s´line˛, kiedy poczuła do-

tyk małej dłoni Bena.

– Czy ja tez˙ jestem wyja˛tkowy?
– Jasne. – Hanna juz˙ nie pro´bowała powstrzymy-

wac´ łez.

– Mamusiu, dlaczego jestes´ smutna?
– Nie jestem smutna, kochanie. Jestem bardzo, ale to

bardzo szcze˛s´liwa.

– Dlaczego?
– Poniewaz˙ jestes´my razem – odpowiedział za nia˛

Jack, a Hanna nie była w stanie nic wie˛cej dodac´.

Nie z˙eby nie chciała. Po prostu Jack powiedział

wszystko, co było do powiedzenia. Czy na pewno?
Pytaja˛co zmarszczyła brwi. Nie chciała juz˙ niczego
zakładac´ zbyt pochopnie.

Jack czule pocałował włosy Olivii. Us´miechna˛ł sie˛

do syna, a potem jego czułe spojrzenie pies´ciło Hanne˛.

– Jestes´my rodzina˛ – rzekł mie˛kko. – Prawdziwa˛

rodzina˛.

150

ALISON ROBERTS

background image

– Czy to znaczy, z˙e be˛dziemy mieszkac´ w domu

Hanny? W tym domu z chatka˛ i strumykiem, i kurami?

Tym razem to Jack zmarszczył brwi. On tez˙ nie

chciał juz˙ niczego zakładac´.

Hanna szeroko sie˛ us´miechne˛ła.
– Oczywis´cie – powiedziała. – To be˛dzie tez˙ two´j

dom, Ben. Two´j, mo´j, Livvy i taty.

– Bo jestes´my rodzina˛ – oznajmiła Olivia.
Zza zasłony wyłoniła sie˛ głowa piele˛gniarki.
– Panie Douglas? Czekaja˛ na pana na bloku opera-

cyjnym.

Rozejrzała sie˛ woko´ł. Me˛z˙czyzna w fotelu na ko´ł-

kach jedna˛ re˛ka˛ trzymał mała˛, bardzo zme˛czona˛ dziew-
czynke˛, a druga˛ s´ciskał dłon´ stoja˛cej obok niego kobie-
ty. Ona trzymała ra˛czke˛ lez˙a˛cego na ło´z˙ku chłopca.

– Prosze˛ sie˛ nie obawiac´ – rzekła piele˛gniarka uspo-

kajaja˛cym tonem. – Szybko oddamy pana rodzinie.

Hanna wyje˛ła Olivie˛ z ramion Jacka.
– Zostane˛ z Benem – powiedziała. – Na oddziale

znajdzie sie˛ jeszcze jedno ło´z˙ko dla Livvy.

– Powinnas´ po´js´c´ do domu i sie˛ przespac´.
– Bez ciebie nie wro´ce˛ do domu. Nie tym razem.
Hanna patrzyła, jak Jack znika w korytarzu. Usiadła

na krzes´le obok ło´z˙ka Bena i posadziła co´rke˛ na kola-
nach.

Olivia zamkne˛ła oczy. Oczy Bena takz˙e były za-

mknie˛te. Hanna sama miała zamiar na chwile˛ opus´cic´
powieki i odpocza˛c´, kiedy zza zasłony wyłoniła sie˛
zabandaz˙owana noga.

Dopiero potem wtoczył sie˛ wo´zek z Jackiem.
– Chciałem tylko sprawdzic´, czy usłyszałas´, co po-

wiedziałem – oznajmił Jack. – To, z˙e cie˛ kocham.

151

NIEROZERWALNA WIE˛Z

´

background image

Hanna rados´nie przytakne˛ła.
– A ty słyszałes´, co ja powiedziałam? Z

˙

e cie˛ ko-

cham?

Jack us´miechna˛ł sie˛ szeroko.
– Ja powiedziałem to pierwszy.
Hanna tez˙ sie˛ us´miechne˛ła. W kon´cu jakie to ma

znaczenie? Fakt, z˙e wyznali sobie miłos´c´ jednoczes´nie,
jest niezwykły.

– Dobrze, niech ci be˛dzie – szepne˛ła. – Musze˛ tylko

postarac´ sie˛, z˙ebym naste˛pnym razem ja była pierwsza.

Z korytarza dobiegł ich przygne˛biony głos:
– Panie Douglas, wsze˛dzie pana szukam. Miał pan

po´js´c´ tylko do łazienki.

Hanna rozes´miała sie˛, widza˛c cofaja˛cy sie˛ fotel.
– Hej, Jack! – zawołała mie˛kko.
– Tak?
– Kocham cie˛...

152

ALISON ROBERTS


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
297 DUO Roberts Alison Serdeczna wiez
165 Roberts Alison Prawdziwy tata
383 Roberts Alison Dobrana para
Roberts Alison Długa noc
Roberts Alison Cisza w eterze
459 Roberts Alison Na równych prawach
Roberts Alison Bohater mimo woli 2
300 Roberts Alison Miłość ponad wszystko
363 Roberts Alison Rajska wyspa
Roberts Alison Dobrana para
Roberts Alison Jedyny w swoim rodzaju
Roberts Alison Dobrana para 6
Roberts Alison Zaproszenie 2
260 Roberts Alison Dramatyczny dyżur
374 Roberts Alison Bratnie dusze
378 Roberts Alison Wspólna przyszłość
Roberts Alison Dramatyczny dyżur

więcej podobnych podstron