John William Polidori Wampir

background image

John William Polidori




WAMPIR





przełożyła

Monika Pawlina























background image





W czasie zimowych bali i zabaw w londyńskim towarzystwie mówiło się wiele
o dziwacznym szlachcicu, głównie z powodu jego osobliwego charakteru. O jego
ż

yciu rozpowszechniano najprzeróżniejsze historie. Pośród zrozumiałego przy takich

okazjach nastroju wesołości i swobody, pozostawał on przeważnie powściągliwy,
pozornie niezainteresowany zwyczajowymi przyjemnościami. Jednak spojrzenie jego
szarych, zimnym blaskiem błyszczących oczu, powodował nawet u najodważniejszych
pewne niewytłumaczalne odrętwienie, które tłumiło każdą naturalną wesołość: na
twarzach pojawiało się uczucie niepewności i przejmujący dreszcz grozy przebiegał
zebranych. Ponieważ jednak był to człowiek o miłej powierzchowności
i nienagannych manierach, ten pełen tajemniczości fluid nadawał mu w znudzonym
szlacheckim światku Anglii siłę, która przyciągała jak magnes. Właśnie z powodu
owej osobliwej cechy zapraszany bywał do najlepszych domów.
Tak, radowano się widząc wokół siebie postać, która podsycała wybujałą fantazję.
Szczególnie żeńska część towarzystwa wyróżniała go zainteresowaniem, które
kwitował obojętnością urodzonego dworzanina. Jednak nietrudno było zauważyć, że
jego komplementy w stosunku do tych dam, które rościły sobie prawo do
pierwszeństwa i zaszczytów, czy to z powodu próżności, pychy czy też obycia
w świecie, zawierały wyraźnie ironiczne zabarwienie, podczas gdy wyróżniające się
swą skromnością, cnotą i niewinnością młode dziewczęta obdarzał uprzedzającą
grzecznością i godną uwagi delikatnością

.

Pewnego razu wydarzył się epizod, który omal nie doprowadził do skandalu

i utwierdził ludzi w przekonaniu, że postępowaniu szlachcica przyświeca pewien
ukryty cel. Między zaproszonymi gośćmi znalazła się kiedyś żona pewnego barona,
która jedynie przez swoje małżeństwo uzyskała wstęp do uprzywilejowanych kręgów;
lubiła kierować poglądami i gustami słuchaczy, i nie było nikogo, kto mógłby się z nią
równać w sztuce opowiadania frywolnych dowcipów.
Ponieważ jak dotąd starania jej nie wywołały żadnej zauważalnej reakcji, a tym
bardziej oznak spodziewanej namiętności ze strony tajemniczego przybysza, poczuła
nieodparte pragnienie, aby dotychczas niedostępnego jej mężczyznę opleść siecią
swoich zmysłowych wdzięków, roztaczanych ze zręcznością kurtyzany. Wchodziła
mu w drogę i próbowała wszelkimi sposobami, nawet najbardziej śmiałymi, ściągnąć
na siebie jego uwagę - wszystko nadaremnie. Jej natrętna kokieteria nie osiągała
najmniejszego skutku. Gdy poniosła klęskę, poczęła rozgłaszać najbardziej haniebne
oszczerstwa i zniesławiające plotki o nieuległym szlachcicu.
Mniej więcej tym samym czasie przybył do Londynu młodzieniec o nazwisku
Aubrey. Po rodzicach, którzy zmarli, gdy był jeszcze dzieckiem, odziedziczył wraz
z siostrą ogromny majątek. Rozporządzali nim jak dotąd dwaj opiekunowie,
posiadający pełnomocnictwo, od dawna związani z rodziną. Aubrey otrzymał
doskonałe wychowanie. Wpłynęło ono bardziej na jego wyobraźnię niż na wiedzę;
wzrastał pełen romantycznych uczuć dla wszystkiego, co piękne i szlachetne, i żył
w przekonaniu, iż wszyscy ludzie miłują cnotę. Występek według niego grał rolę

background image

w dramacie świata tylko z powodu efektów scenicznych. Jednym słowem: marzenia
poetów dla niego stanowiły rzeczywistość.
Ponieważ miał miłą aparycję, był bogaty i jeszcze wolny, wstęp do wyższych sfer
stał przed nim otworem, matki zaś ubiegały się o jego łaski myśląc o swoich córkach.
Schlebiały mu swoją niezwykłą uprzejmością, wyrobił więc sobie błędne mniemanie
o własnych talentach i zasługach, podsycano bowiem jego próżność.
Ponieważ wyobraźnia jego skłonna była wszystko co niezwykłe traktować jako
pociągającą obietnicę, a fantazja podsuwała najbardziej niemożliwe pomysły, nie
zdziwiło nikogo, że osobliwe pojawienie się obcego mężczyzny było dla młodzieńca
dużą atrakcją, ściągnęło na siebie jego uwagę i zafascynowało. Całkowitą niemożność
bliższego poznania człowieka, który przeważnie pojawiał się zatopiony w myślach,
obcy i niedostępny, pogłębiało nadto pragnienie zawarcia z nim znajomości ponad
ramami szarej codzienności.
Nie dawało mu to spokoju aż do chwili, kiedy dowiedział się, że lord Ruthven, bo
tak nazywał się ów tajemniczy osobnik, zamierza udać się w podróż pomimo - albo
właściwie dlatego - całkowitej ruiny finansowej. Aubrey’owi udało się nawiązać z nim
znajomość i podczas wspólnych spacerów mógł się przekonać, że ma do czynienia
z osobą, która w swoim życiu dużo widziała i niejednego doświadczyła. Skłoniło go to
do podjęcia natychmiastowej decyzji. Tak dalece wpłynął na swoich opiekunów, że ci
- po niejakim namyśle - wyrazili zgodę, aby wyruszył w podróż po krajach Europy.
Podróż ta przewidziana była jako uwieńczenie lat nauki i okresu dojrzewania, jak to
było w zwyczaju dobrze urodzonych młodzieńców. Jednakowo wielkie były jego
zdumienie i radość, kiedy lord Ruthven, dowiedziawszy się o planach, zaproponował,
aby razem udali się w drogę. Schlebiało mu, iż zwrócił na niego uwagę człowiek,
który sprawiał wrażenie, jakby bardzo niewiele łączyło go z innymi ludźmi. Zgodził
się ochoczo na jego propozycję i w kilka dni później przepłynęli wspólnie kanał La
Manche.
W drodze młodzian znajdował wystarczająco wiele okazji, aby studiować
niezwykłą osobowość swojego towarzysza, którego zachowanie wychodziło
naprzeciw jego upodobaniu do nadawania wszelkim zjawiskom osobliwego znaczenia.
Tak więc obserwował u towarzysza jemu tylko właściwe, zagadkowe postępowanie.
Najbardziej zaskakujące w tym wszystkim była okoliczność, że zdarzały się rzeczy
krańcowo odmienne od tych, których należało się spodziewać po wysłuchaniu
krążących wśród londyńskiej szlachty opinii o charakterze lorda. Towarzysz
młodzieńca okazał się na przykład niezwykle rozrzutny i hojny, lecz jego
dobroczynność spotykała nie tych, którzy niezasłużenie popadali w biedę, lecz
najgorszych łotrów; włóczędzy i inne podejrzane indywidua otrzymywały z jego rąk
więcej niż dość, w ogóle wszelkie podłe instynkty i zachcianki znajdowały u niego
poklask, lubieżnik zaś mógł bardziej liczyć na jego poparcie i więcej zyskać niż
przykładny obywatel. Ironią losu podarki nie przynosiły obdarowywanym
spodziewanych korzyści, lecz pogrążały ich jeszcze bardziej w nieszczęściu, jak gdyby
rzucono na nich klątwę. Zdarzały się wypadki, że ofiarowana jałmużna przyczyniała
się do tego, iż osoby, o których mowa, kończyły nie tylko w głębokiej nędzy, ale
nawet na szafocie.
Najpierw w Brukseli, następnie w Paryżu i innych większych miastach na trasie
ich podróży, lord wyszukiwał z upodobaniem salony światowego towarzystwa. Jego

background image

zainteresowania krążyły wokół gier hazardowych, pomimo że sam nie miał natury
gracza, wręcz przeciwnie; pozornie obojętny, przyglądał się wirującym kulkom ruletki
lub krupierowi rozdającemu karty. Podczas gry i zakładów nie opuszczało go
szczęście, chyba że jego przeciwnikiem był jakiś sprytny oszust, wtedy tracił więcej,
niż wygrywał; tylko jego twarz, gdy przypatrywał się towarzystwu zachowywała
wciąż niezmieniony wyraz. Lecz kiedy spotykał nowicjusza lub mało roztropnego
młodzieńca, wydawało się, że życzenie lorda jest rozkazem dla fortuny. Znikało
pozorne niezaangażowanie, oczy jego błyszczały pożądliwie i było dla niego
prawdziwą przyjemnością, kiedy mógł doprowadzić przeciwnika do ruiny.
Aubrey zamierzał uzmysłowić przyjacielowi zgubne skutki jego postępowania
i zabronić mu rozrywek, które unieszczęśliwiały tak wielu ludzi, choć sam lord nie
czerpał z tego żadnych korzyści. Nie brał bowiem ani grosza z wygranych pieniędzy.
Odkładał je tylko na jakąś nieznaną okoliczność.
Wkrótce udali się do Rzymu i Aubrey stracił na jakiś czas kompana z oczu. Lord
obracał się bowiem w towarzystwie gromadzącym się wokół pewnej włoskiej hrabiny,
podczas gdy Aubrey podziwiał pomniki antycznej kultury. Wykorzystując każdą
chwilę pobytu na doskonalenie wiedzy o zabytkach, studiował pełen zapału i emocji
majestatyczne resztki wiekowych wspaniałości, z których tak wiele pogrążyło się już
w pyle i gruzach. Dni przemijały pospiesznie. Wędrówki do miejsc godnych
zwiedzenia przeplatały się z dniami, w których Aubrey spisywał swe wrażenia. W ten
sposób całkowicie przestała dla niego istnieć teraźniejszość, i sam zatracił się zupełnie
w uroku ich wielkiej historii.
Z odległych wieków zawróciły go do rzeczywistości trzy listy z Anglii. Pierwszy
był od jego siostry, towarzyszącej mu w podróży pełnymi trosk myślami; dwa
następne nadeszły od opiekunów. Nastawali, aby tak szybko, jak to możliwe, odstąpił
od swego towarzysza, ponieważ dopiero teraz okazało się, że jego postępowanie
podczas bytności w Londynie znajdowało się w jaskrawym przeciwieństwie do tego,
co właśnie wyszło na jaw jako skutek jego działalności na szlacheckich dworach.
Powściągliwość i nienaganne prowadzenie się były tylko mydlącym oczy środkiem.
Rzekomy dżentelmen dysponował osobliwą sugestywną mocą i za jej pomocą budził
u tych, którzy mu zaufali, pierwotne instynkty, wywoływał prostackie odczucia
i złowrogie myśli, a to, co dobre w naturze ludzkiej, obracał w zło. Naglące
ostrzeżenia przed przebiegłością i siłą zła, które od lorda pochodziło, ugruntowano
wyliczeniem ongiś godnych szacunku dam, które Ruthven obdarzał uwagą, a które od
czasu jego wyjazdu nie tylko straciły swój zewnętrzny urok, lecz oddawały się
ponadto rozwiązłemu trybowi życia, co doprowadziło już do wielu towarzyskich
skandali. Aubrey został zrazu treścią pism wprawiony w zdumienie, pomimo że
większość z tych informacji uważał za towarzyskie plotki i owoc wybujałej fantazji.
Nie mógł jednak nie dopatrzyć się związku między zarzutami, a własnymi
obserwacjami. Zdecydował się więc opuścić człowieka, którego charakter określały
tak ponure cechy. Szukał jednak pretekstu, aby uwolnić się od Ruthvena
i jednocześnie nie stracić go całkiem z oczu. Tak, nosił się z tajemnym zamiarem, by
obserwować go jeszcze dokładniej niż dotychczas. Dobrą okazją do tego były nie
dające się uniknąć spotkania w towarzystwie. Był to czas rzymskiego karnawału, pora
publicznych szaleństw i prywatnych zabaw. Lord dostarczał sensacji swoim
pojawieniem się, tak na wielkich balach, jak i w ścisłych kręgach szanowanych rodzin.

background image

Kiedy ze zdradzieckim pragnieniem i sobie właściwą sztuką udawania zasadził się
na niedoświadczoną córkę jednego z miejscowych notabli i próbował ją pozyskać
fałszywą uprzejmością, poczuł że nadszedł moment Aubreya, aby przekreślić plany
lorda zmierzające do moralnego zniszczenia dziewczęcia. Bacznie przyglądał się
ostrożnym staraniom Ruthvena i wzrastającemu zaufaniu siedemnastoletniej
signioriny, a kiedy udało się uwodzicielowi dzięki swej sztuce przekonywania uzyskać
zgodę na potajemne spotkanie, odwiedził lorda w jego mieszkaniu. Ruthven przyznał
się z nieukrywaną satysfakcją, że jego zamiarem było wykorzystać dziewczynę, a na
pytanie, czy myśli o ożenku z nią, wybuchnął głośnym śmiechem.
Aubrey opuścił ze wstrętem obłudnego przyjaciela, aby pospieszyć do matki
naiwnej dziewczyny i powiadomić ją o tym, co mogło się zdarzyć, a także
poinformować bliżej na temat uwodziciela i wywołanych przez niego wcześniej
skandalach. Położywszy kres haniebnemu procederowi swego dotychczasowego
towarzysza podróży, nie zważając na groźbę zemsty z jego strony, młodzian
postanowił całkowicie oddalić się i bez zwłoki ruszyć tropem pielęgnowanej w duszy
tęsknoty.
Opuścił Rzym i popłynął statkiem do Grecji. W czasie wędrówki przez półwysep
któregoś pięknego dnia przybył do Aten - miasta złotego wieku kultury starożytnej
Grecji. Wynajął pokój u pewnego Greka, który zamieszkiwał w położonym u stóp
Akropolu starym mieście, pochodzącym jeszcze z czasów tureckich. Pod wrażeniem
słynnych budowli i zabytków starożytności Aubrey zapomniał o rozczarowaniach,
jakich dostarczyła mu niedawna przeszłość i oddał się bez reszty przygodzie wśród
historycznych miejsc, pełnych mitów i dzieł sztuki.
Pod tym samym dachem, co i on, mieszkała córka gospodarza, dziewczyna o tak
niezwykłej urodzie, że mogłaby pozować słynnym malarzom. Lekki krok Janthe
towarzyszył często Aubreyowi w jego wyprawach, a jej pełna gracji postać
przykuwała wzrok, zmierzający akurat odcyfrować ledwo widoczne litery z porośnię-
tego pnączami kamienia lub rozmytej tablicy zapadającego się łuku. Wtedy jego
antykwaryczne zainteresowania popadły w konflikt z uczuciem niewysłowionej
pogody ducha spowodowanej obecnością młodej Greczynki. Zwłaszcza gdy usiłował
pozostałości dawnego świata zachować w rysunkach na przyszłe godziny, dziewczyna
stała przy nim, podziwiając jego prace, i opisywała mu ludowe tańce swojej ojczyzny
albo orszak weselny, zapamiętany jeszcze z lat dziecięcych. Jej fantazja i wyobraźnia
tkwiły głęboko w ludowych wierzeniach i sposobie życia jej rodaków. Opowiadała mu
więc liczne podania i legendy tak sugestywnie, że poruszony do głębi przerywał
zajęcie. Jedna z jej opowieści, w ogóle nierzadko mówiących o upiorach, dotyczyła
wampira, który żył ponoć kiedyś w tej okolicy wśród krewnych i przyjaciół, każdego
roku zaś musiał odnowić swoje siły witalne krwią niewinnej dziewczyny. Gdy
odmalowywała portret krwiopijcy i jego pożądliwość w stosunku do płci pięknej,
ukazywało się przed oczyma Aubreya oblicze jego dawnego towarzysza podróży;
obraz ten mroził mu krew w żyłach. Mimo to próbował uświadomić dziewczynie, że
historie te to tylko wydumane przesądy, które krążą wśród ludu w najróżniejszych
wersjach.
Janthe wymieniła mu jednak nazwiska starych ludzi, którzy odkryli istnienie
okrutnej istoty. Ich dzieci lub krewnych znajdowano nieżywych z krwawymi
znamionami upiora na martwym ciele. Mimo zapewnień Janthe o prawdziwości tej

background image

opowieści Aubrey nie wierzył. Prosiła więc, załamując ręce, aby nie naśmiewał się
z tego, bowiem zauważono, że ci, którzy wątpili w istnienie wampirów, zmuszeni byli
w końcu w dramatycznych okolicznościach uwierzyć w tę straszną prawdę.
Tak przemijały dni i tygodnie, podczas których Janthe i Aubrey zbliżali się coraz
bardziej do siebie, a naturalny wdzięk i prostota greckiej dziewczyny wydawały się
młodemu, wytwornemu Anglikowi coraz bardziej zbliżone do ideału kobiety jego
ż

ycia. Janthe jednak nie uświadamiała sobie miłości kiełkującej w sercu młodzieńca,

pod którego opieką odwiedzała tak wiele ze swych ulubionych miejsc.
Pewnego dnia Aubrey zdecydował się na wyprawę do odległej okolicy, po której
obiecywał sobie wiele archeologicznych odkryć. Kiedy jednak jego gospodarze
usłyszeli nazwę miejsca, prosili go usilnie, aby wrócił przed zapadnięciem zmroku;
dopiero gdy mocno nastawał, odważyli się wyznać, że owa skalista, porośnięta lasem
kraina od zamierzchłych czasów słynie jako miejsce spotkań upiornych wampirów,
które tam właśnie o północy odprawiają swoje bluźniercze orgie. Aubrey powstrzymał
się od ironicznych uwag, cisnących mu się na język, aby nie urazić gospodarzy.
Następnego ranka jeszcze przed wschodem słońca wyruszył konno w wielkim
pośpiechu. Przybywszy na miejsce zatracił się tak silnie w poszukiwaniach, że nie
zauważył zapadającego zmierzchu. Nadciągała burza, dosiadł więc pośpiesznie konia,
aby nadrobić stracony czas. Nawałnica rozpętała się na dobre; wiatr dął, błyskało
i grzmiało z taką siłą, że koń spłoszył się i w dzikim galopie pognał długimi susami ku
zalesionym górskim zboczom. Zmierzch zastąpiła czarna jak smoła noc i po chwili
niemożliwe było posuwanie się naprzód w gęstwinie leśnej. W świetle błysku Aubrey
dostrzegł, że znajduje się nieopodal jaskini, której otwór ledwie odróżniał się od
otoczenia.
To, co zdarzyło się później, przeżył niczym gorączkowy sen. Wszedł do groty
i znalazł w niej plecionki z sitowia i trzciny. Obudziła się w nim nadzieja, że napotka
tu schronienie przed szalejącym żywiołem. Kiedy okrył się już szmatami, posłyszał
nagle przeraźliwy kobiecy krzyk, a po nim skrzeczący śmiech mężczyzny. Przerażony
wyważył przegradzającą korytarz przeszkodę i nagle znalazł się w całkowitych
ciemnościach. Głośno wołał, wyciągając po omacku przed siebie ręce i potykał się
przy tym o wszelkiego rodzaju rupiecie. Nagle przeraźliwy śmiech powtórzył się
a Aubrey został powalony przez tajemniczą siłę na ziemię. Nieznany przeciwnik rzucił
się na niego. Wtedy w mroku zabłysło światło pochodni; poczuł, jak nacisk na jego
piersi zelżał i usłyszał jeszcze tylko trzask łamanych gałęzi i śpiesznie oddalające się,
ciężkie kroki.
Kiedy doszedł do siebie, znajdował się pod opieką leśnych robotników, których
niepogoda także zagnała w tę okolicę. Słysząc hałas, pospieszyli w jego kierunku.
Aubrey powstał, a jego wzrok szukał kobiety, której krzyk jeszcze teraz przeraźliwie
dźwięczał mu w uszach. Jakże wielka przejęła go groza, kiedy rozpoznał na jednym
z brudnych, przykrytych szmatami legowisk ukochaną postać Janthe, w ostatnich
dniach tak mu drogiej. Nie wierzył własnym oczom, jednak przeraźliwe odkrycie
przekonało go o realności pierwszego wrażenia. Policzki i usta dziewczyny były
bezbarwne, ciało zaś zimne. Nagle robotnicy podnieśli krzyk, wskazując na krwawe
ukąszenia: na karku i odsłoniętych piersiach dziewczyny.
- Pomocy, wampir, wampir!

background image

Aubrey nie wiedział, co o tym myśleć. Zapadł ponownie w odrętwienie, musiano
więc także dla niego sporządzić nosze, takie same, jakie przygotowano już, aby
przetransportować zwłoki dziewczyny. Jako jedyny dowód wypadków tej morderczej
nocy zabezpieczono nietypowy sztylet, na którego rękojeści znajdowała się bogato
zdobiona figura żmii, wysadzana szmaragdami. Kiedy żałobny konwój dotarł do bram
miasta, podążyli za nim aż do rodzinnego domu zmarłej w tak nienaturalny sposób
dziewczyny liczni mieszkańcy z sercami przepełnionymi smutkiem.
Wszystkie zabiegi lekarskie nie zdołały nawet po wielu tygodniach wyrwać
Aubreya z duchowego odrętwienia. Większość dnia spędzał pogrążony w całkowitej
apatii, a nocą dręczyły go gwałtowne, gorączkowe majaki. Zarówno w jego dziennych
marzeniach, jak i nocnych snach, pojawiało się wciąż wyobrażenie demonicznego,
męskiego oblicza, które wydawało się być tak bardzo bliskie, a zarazem nieskończenie
odległe. Budzące grozę połączenia niejasnych spostrzeżeń i domysłów, których
znaczenia nie mógł pojąć, wyniszczało jego siły. W gorączce przeklinał sam siebie
jako mordercę i żądnego krwi wampira.
W dniu, w którym choroba Aubreya osiągnęła kryzys, zjawił się nieoczekiwanie
lord Ruthven żądając wstępu do domu żałoby. Prosił, aby zaprowadzono go do
chorego, podając się za jego starego przyjaciela. Kiedy Aubrey ujrzał go, popadł
w stan charakterystyczny dla cierpiących na tężec, z którego otrząsnął się dopiero po
wielu dniach, ku zaskoczeniu swych gospodarzy pozornie wyleczony. Podczas
choroby Aubreya lord opuszczał swoje stanowisko przy jego łożu tylko na kilka
godzin snu. Ozdrowieniec przeświadczony był, iż jego wyleczenie kryje tajemnicę.
Zdawało mu się, że postać dawnego towarzysza podróży, który nad nim się pochylał,
tworzyła cień przekształcający się stopniowo w budzącą przerażenie maskę, zza tej
maski zaś wyłaniała się twarz Ruthvena. Odzyskawszy całkowitą świadomość Aubrey
poczuł nieumotywowaną obcość wobec samego siebie i dopiero po pewnym czasie
zauważył, że to nagłe i nie dające się wytłumaczyć pojawienie się przeklętego
złoczyńcy wcale go nie irytowało. Lord bowiem objawił się w zupełnie nowej postaci:
był skromny i pełen współczucia, starał się dawnemu towarzyszowi ulżyć w cierpieniu
odwracając jego uwagę od ponurych myśli. Wówczas okazało się, że stan zdrowia
Aubreya spowodował wzruszenia, które nie pozwalały mu spoglądać realnie na świat.
Cierpiał na urojenia i fantastyczne przywidzenia. Jego psychika wychodziła poza
rzeczywisty byt. Przez pryzmat rozdwojonej świadomości widział Ruthvena dwojako:
raz takim, jakim się rzeczywiście wydawał, mianowicie jako przyjaciela i niosącego
pomoc towarzysza, innym zaś razem jako złudzenie, majak rozmywający się wśród
szyderczego śmiechu. Uciekł więc w samotność, aby zapobiec przypadkowym
spotkaniom z lordem; wydawało mu się, że słyszy obok siebie lekki krok Janthe.
Często ukazywała mu się jej droga postać; widział piękną, bladą twarzyczkę zaledwie
na wyciągnięcie rąk, ale ogarniał go w takich momentach paniczny strach
i pospiesznie powracał z wędrówek w zaświatach.
Wreszcie zdecydował się opuścić okolicę związaną ze złymi wspomnieniami. Lecz
nie miał w sobie tyle sił, aby udzielić Ruthvenowi kategorycznej odmowy, gdy ten
zaofiarował się być mu przewodnikiem po historycznych i osobliwych miejscach
Peloponezu, których Aubrey jeszcze nie znał.
Tak przemierzyli obaj kraj wzdłuż i wszerz. Lekceważąc ostrzeżenia tubylców,
podróżowali konno z kilkoma towarzyszami, którzy byli dla nich bardziej

background image

przewodnikami aniżeli obrońcami. Znajdowali się w skalistej okolicy na północy
półwyspu, kiedy na jednej z nieuczęszczanych dróg ich mały pochód został otoczony
przez zbójców. Doszło do krótkiej, ale ostrej wymiany ognia, w czasie której lord
Ruthven został śmiertelnie postrzelony w klatkę piersiową. Utarczka zakończyła się
wzięciem do niewoli uczestników wyprawy, warunkiem uwolnienia był wysoki okup.
Aubrey, który wybrał się w podróż z dużą ilością pieniędzy i skrzętnie ukrył je
w bezpiecznym miejscu podczas ostatniego postoju, przystał na wszystkie warunki
zbójców. Pozwolono mu aż do powrotu posłańca, który miał przywieźć żądaną sumę,
stworzyć rannemu przyjacielowi możliwie dogodne warunki w znajdującej się
nieopodal skalnej grocie. Noce były teraz chłodne, powietrze ostre, a kryjówka
nieprzyjemna.
Siły lorda Ruthvena kończyły się szybciej, niż można się było spodziewać, i już po
dwóch dniach był bliski śmierci. Ale jego wygląd i zachowanie nie uległy zmianie:
zdawał się nie zważać ani na ból, ani na otoczenie. Tego wieczoru jednak był mocno
niespokojny i bez przerwy śledził wzrokiem Aubreya.
- Niech pan mi pomoże. To leży w pana mocy - wyszeptał wreszcie.
Aubrey pochylił się nad nim, żeby móc zrozumieć każde z jego słów, które mimo
usilnych starań lord mozolnie wydobywał z siebie, tak że sens ich był niezrozumiały
i zagadkowy.
- Czarna melancholia - nowa siła życia - bełkotał lord w dziwnej ekstazie. Potem
rozpoczął zaklęcia przerywane straszliwie brzmiącym śmiechem. - Aubrey, posłuchaj.
Mgła rozpłynie się, a księżyc wzejdzie w pełni. Wynieś mnie… Wynieś mnie do jego
jasnego światła z tej cuchnącej zgnilizną jamy. Bywaj zdrów… ale nie na zawsze.
Zniszczenie… moja zdobycz… Gość o północy, zrodzony z trupa… mroczna strona
natury…
Ciało umierającego dźwignęło się z posłania:
- Aubrey, wznieś rękę do przysięgi - ślubuj na wszystko, co jest ci drogie, że
w przeciągu jednego roku, z dokładnością co do dnia, nie piśniesz ani słowa o moim
losie, a przede wszystkim przemilczysz moją śmierć, cokolwiek by się zdarzyło.
I niech się tak stanie, przysięgnij!
Aubrey zachowywał się tak, jak gdyby był pod wpływem jakiejś demonicznej
mocy. Zgodził się na wszystko, zaprzysiągł to, czego od niego żądano. Niczym dalekie
echo słyszał własny głos: - Przysięgam! - Po chwili lord Ruthven opadł na posłanie
i zszedł ze świata wśród unoszącego się jak klątwa, głucho dźwięczącego,
diabelskiego śmiechu, którym chyba sam szatan posilił go w chwili śmierci.
Aubrey’owi wszystko wydawało się złym snem. Silne dreszcze przebiegały po
jego ciele, a na czoło wystąpił zimny pot. Przeczuwał coś strasznego, coś co trzymało
go na uwięzi i czemu musiał się poddać. Jakiś złowrogi przymus opanował jego duszę.
Wyniósł zwłoki lorda na zewnątrz i ułożył w miejscu, gdzie padał jasny blask
księżyca. Potem wrócił do jaskini i własne ciężkie jak ołów członki złożył na
słomianym posłaniu; pogrążył się w podobnym do omdlenia śnie, niezdolny
doprowadzić myśli do ładu. Kiedy następnego ranka przebudził się po ciężkiej nocy,
nie odzyskał jeszcze pełnej świadomości. Jakaś siła ciągnęła go ku miejscu, gdzie
zostawił ciało lorda. Dotarł na miejsce, ale było ono puste i choć bardzo dokładnie
szukał, nie znalazł wyjaśnienia zagadkowego zniknięcia ciała towarzysza. Skłoniło to
Aubreya do przypuszczeń, że zbójcy usunęli je, aby nie pozostał żaden ślad ich

background image

zbrodniczego czynu. Nie miał co do tego wątpliwości. W końcu, po zapłaceniu okupu,
opuścił miejsce, które przejmowało go strachem.
Mając dość kraju, do którego przybył z wielkimi planami, a gdzie zamiast
oczekiwanych wzniosłych przeżyć kilkakrotnie doświadczył okropności losu, gdzie
jego skłonne do depresji usposobienie wypalało się w urojeniach, nie mógł bowiem
uwolnić się od zabobonnego strachu, zdecydował się na wyjazd. Wkrótce znalazł się
w Smyrnie. Podczas oczekiwania na statek, który miał go zabrać do Otranto lub
Neapolu, zajęty był porządkowaniem spuścizny po Ruthvenie. Pomiędzy rzeczami
lorda znajdowała się skrzynia zawierająca wszelkie rodzaje broni, wśród nich kilka
ostrych noży i kindżałów. Jakże wielkie było jego przerażenie, kiedy ujrzał pochwę od
sztyletu zdobioną tym samym wzorem co broń, która leżała w jaskini obok
zamordowanej Janthe. Owładnięty strachem wpatrywał się w leżący przed nim
przedmiot, który zdawał się ucieleśniać niewytłumaczalne zagrożenie. Aubrey miał
niejasne przeczucie, że jest narażony na niekończące się prześladowanie. Tylko
z wysiłkiem otrząsnął się z ponurego nastroju, bliskiego gniewowi i wściekłości; miał
wrażenie, jakby opętał go jakiś zły duch. Wobec trwałego zachwiania duchowej
równowagi Aubrey zmuszony był najkrótszą drogą udać się w podróż powrotną do
ojczyzny. Podążając za wewnętrznym głosem dobiegającym spod myśli, postanowił
zatrzymać się w Rzymie, aby zasięgnąć wieści o losie młodej damy, którą Ruthven
w tak niegodziwy sposób chciał uwieść. To czego się dowiedział, pogłębiło jeszcze
jego wewnętrzną udrękę: signiorina jakby zapadła się pod ziemię. Wszystkie
poszukiwania nie dały rezultatów. Jej rodzice żyli w skrajnej nędzy i przygnębieniu,
pozbawieni wszystkiego, co posiadali. To umocniło podejrzenie Aubreya, że wszelkie
powiązania z Ruthvenem prowadziły do zguby. On także został wciągnięty w ich
otchłań.
Zło, które tkwiło u podstaw jego przeżyć sprawiło, że rodzicielski dom był dla
młodzieńca ostatnim schronieniem. Zmusił więc woźnicę do największego pośpiechu,
aż nieprzytomny ze zmęczenia przybył do Calais. Przychylny jego życzeniom wiatr od
lądu przeniósł go szybko ku brzegom Anglii.
Powróciwszy do swoich bliskich, otoczony został czułą opieką i troską, której
udzielała mu z powodu jego opłakanego cielesnego i duchowego stanu siostra, wyrosła
pod nieobecność Aubreya na młodą damę. Znalazł tu trochę spokoju i radości,
tłumiącej moc przeszłości i ciągły strach przed przyszłym niebezpieczeństwem.
Alicja Aubrey należała do najświetniejszych zjawisk pośród płci, co przejawiało
się nie tylko w jej pięknej postaci, ale także w szlachetnym charakterze. Gęste blond
włosy okalały miękkimi falami czoło, a błyszczące oczy odzwierciedlały piękno
duszy. Ruchy jej pełne były czarującego wdzięku. Ukoronowaniem tego szczęśliwego
cudu natury był fakt, że posiadała jasny umysł, a jej dokładność i spostrzegawczość
w zakresie zarządzania dobrami oceniano jako godne najwyższej uwagi. Głównie
Alicji zawdzięczano harmonię domowego współżycia. Uświetniała każdą zabawę
i towarzyskie spotkanie w rodzinnym kręgu. Alicja rozpoczynała właśnie osiemnasty
rok życia, kiedy jej brat powrócił z podróży, i jak dotąd nie została jeszcze oficjalnie
wprowadzona w wielki świat.
Aubrey spędził pierwszy tydzień w ojcowskiej siedzibie całkowicie odsunięty od
ś

wiata, w depresji i smutku, niedostępny dla przyjaciół i uciech życia. Jego skłonność

do rozmyślań i melancholijnych nastrojów doprowadziła do zniechęcenia i lęków,

background image

które kradły mu sen. Niewyjaśniony strach przed przyszłością wywoływał w jego
wyobraźni potworne obrazy, które wymykały się spod kontroli rozumu. Coraz bardziej
opanowywało go uczucie, że stracił orientację w życiu. Ta niepewność pochodziła
z wyobrażeń, które niegdyś istniały dla Aubreya tylko jako przesądy. Jego niezdolny
do podołania jakimkolwiek zadaniom umysł pogrążony był w mocy dawnych,
strasznych przeżyć, które ciężko było wymazać z pamięci. Często zamykał się
w swoim pokoju, gdzie mając pod ręką rozprawy i inne publikacje wypożyczone
z naukowych bibliotek, studiował z zapałem zjawisko wampiryzmu i jego różnorodne
formy. Temat ten podsycany wspomnieniami, wywoływał u Aubreya coraz bardziej
niebezpieczne i okropne skojarzenia. W swoich poszukiwaniach natknął się na
wiadomości, które sięgały dawnych wieków. Już w średniowiecznych kronikach
wspominano o wysysających krew trupach. W osiemnastym wieku niesamowite
zdarzenia spowodowały pokaźną ilość publikacji o upiorach; znalazły się wśród nich
także liczne medyczne i filozoficzne pisma, między innymi kompetentne rozprawy
doktorskie poświęcone wyłącznie wampiryzmowi. W gazetach i luźnych drukach
pojawiły się dotyczące tego zagadnienia urzędowe obwieszczenia. Niemożliwą do
skrupulatnego przejrzenia powódź komentarzy wywołał przypadek, który zdarzył się
w zimie 1731/1732 i wzbudził duże zainteresowanie samego cesarza Karola VI.
W czasie lipskich targów wielkanocnych 1733 roku można było kupić liczne, osobliwe
druki traktujące o pojawieniu się upiorów, więc Aubrey sprawił sobie kilka
egzemplarzy. Lektura utwierdziła go w przekonaniu, że w badaniach nad
wampiryzmem istniały dwa kierunki: pierwszy problem widział w działaniu sił
nieczystych, drugi, racjonalny, starał się wszystkie tajemnicze wydarzenia wyjaśnić
w sposób naturalny. Jednak jego własne niepokoje nie zostały przez to rozwiane.
Tak przeminęły wiosna i lato, podczas których Aubrey nie zażywał jasnych,
słonecznych promieni i nie uczestniczył w przyjemnościach płynących z życia na wsi.
Właśnie rozpoczął się sezon bali; zbliżający się uroczysty wieczór posłużył za
pretekst, aby wprowadzić Alicję jako debiutantkę w świat towarzyskich spotkań.
Aubrey jako najbliższy krewny miał zastąpić ojca dziewczyny i mimo choroby nie
mógł się od tego obowiązku uwolnić. Wspaniale przygotowało rodzeństwo swój
londyński dom na przyjęcie dostojnych gości.
Uroczystość została otwarta z przepychem; były obecne wysoko postawione
osobistości, a damy tworzyły wprost swoimi sukniami i przepysznymi ozdobami
wielobarwny, świąteczny obrazek. Alicja po raz pierwszy w życiu w stroju
wieczorowym, szybko zatraciła swoje początkowe onieśmielenie. Towarzyszące jej
spojrzenia pełne były podziwu, a czar młodzieńczej świeżości przyćmiewał zwykłą
kobiecą elegancję.
Aubrey trzymał się z dala od zgiełku, jego myśli powracały do dnia, kiedy w tym
samym miejscu zawarł brzemienną w skutkach znajomość z Ruthvenem. Zatopiony
we wspomnieniach poczuł nagle niepokój, jakby miało zdarzyć się coś zupełnie
niepojętego. Jego wzrok padł na orszak tańczących, wśród których zdawał się być
samotny i opuszczony. Naraz odkrył w korowodzie par twarz, na której widok
ogarnęło go śmiertelne przerażenie. W okamgnieniu uległ obcej sile. Myślał, że ulega
złudzeniu nadpobudliwych zmysłów. Jednak wątpliwości prysły, kiedy usłyszał zbyt
dobrze znany, szepczący mu do ucha głos: - Pamiętaj o przysiędze!

background image

Nie miał odwagi obejrzeć się, bał się, że zobaczy zjawę. Ukradkiem zerknął przez
ramię i spostrzegł wyraźnie twarz zmarłego przed niespełna rokiem na jego rękach
lorda. Wpatrywał się w nią aż nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Potem uchwycił się
ramienia stojącego w pobliżu przyjaciela i utorował sobie z jego pomocą drogę przez
rozbawioną ciżbę. Wreszcie, wyprowadzony na powietrze, ruszył pędem ku swojemu
powozowi i kazał się pospiesznie zawieźć do domu. Przybity wpadł do swojego
pokoju, usiadł w fotelu i podparł rękoma opadającą z powodu nagłych zawrotów
i silnego bólu głowy. Lecz im bardziej rozmyślał o tym niepojętym zdarzeniu, tym
bardziej bez wyjścia wydawała mu się jego sytuacja. Przysiągł na wszystko, co było
mu święte, że przez okrągły rok nie zdradzi ani słowa o losie dawnego towarzysza
podróży. Uczynił to pod groźbą najstraszliwszych udręk dla siebie i swoich
najbliższych. Nigdy nie brał pod uwagę konsekwencji płynących z przysięgi, którą
złożył na prośbę umierającego. Wszystkie przeżyte wówczas chwile nabrały
podwójnego znaczenia - jawiły się jako realne zdarzenie, a zarazem jako upiorny sen:
niewyjaśniony los rzymskiej signoriny, bogato zdobiona, pasująca do narzędzia mordu
pochwa w bagażu Ruthvena, złożona przez Aubreya przysięga i zniknięcie zwłok
lorda. Czy umarli mogą zmartwychwstać? Momentami Aubrey sądził, że jego
wyobraźnia ożywiła obraz, który tkwił głęboko ukryty w jego duszy.
Poza nieszczęściem, jakie wywołałoby złamanie przysięgi, nie ulegało
wątpliwości, że uznanoby go ostatecznie za chorego fantastę, którego odbiegający od
towarzyskich norm sposób życia i tak dostarczał wielu tematów do rozmów. Każdy,
kto miał wstęp na wszelkie uroczystości tego sezonu, mógł się przekonać nie tylko
o realnym istnieniu, lecz także o rycerskości lorda i jego szlachetnym charakterze; złą
aurę jego wcześniejszej sławy szybko puszczono w zapomnienie. Równocześnie
stosunki finansowe Ruthvena przedstawiały się teraz bardzo korzystnie, dzięki
rzekomo otrzymanemu spadkowi.
Podczas gdy Aubrey dręczony złymi myślami spędzał przeważnie czas samotnie
w swoim pokoju, do którego udzielił wstępu tylko siostrze, odbywały się wśród
londyńskiej szlachty liczne maskarady i bale. Z powodu niedomagania Aubreya
rodzeństwo rzadko brało udział w tego rodzaju zabawach. Kiedy jednak bliska krewna
przysłała zaproszenie na bal kostiumowy i dała do zrozumienia, że wymyśliła dla
Alicji szczególnie piękną rolę, nie można było odmówić. Aubrey zadecydował, że jego
siostra weźmie w tej zabawie udział pod warunkiem, że znajdzie się pod opieką
pewnej uprzejmej i czcigodnej damy, u której bywało tylko doborowe towarzystwo.
Nie musiał żałować tej decyzji, gdyż gospodarze dowiedli swej towarzyskiej rangi
poprzez wykwintne urządzenie balu i zapowiedź sprowadzenia muzyków. Tym razem
Aubrey był bardziej rozluźniony niż zwykle przy takich okazjach, chwilami zdawało
się, że nastrój wesołości rozjaśniał jego poważne oblicze.
Prowadził właśnie ożywioną rozmowę z kilkoma przyjaciółmi, kiedy zwróciło
jego uwagę towarzystwo zgromadzone w sąsiednim pokoju wokół pewnego
dżentelmena, którego opowiadanie głośno oklaskiwano. Aubrey zamierzał znaleźć
sobie miejsce blisko siostry stojącej w pierwszym rzędzie przysłuchujących się
i spośród wszystkich obecnych najgłośniej wyrażającej swoje uznanie. Kiedy zbliżył
się do niej, zauważył, że znajduje się ona w osobliwym podnieceniu. Dopiero teraz
jego wzrok padł na opowiadającego - rozpoznał twarz, która napawała go tak wielkim
obrzydzeniem! Chwycił siostrę za rękę i pośpiesznie pociągnął ją za sobą. Przy

background image

wyjściu zastąpiło mu drogę kilku służących, a kiedy próbował się przecisnąć, tuż za
sobą usłyszał po raz drugi ten tak dobrze znany głos: Pamiętaj o przysiędze! - I tym
razem nie odważył się obrócić głowy, w pośpiechu wraz z siostrą opuścił to miejsce.
Nagłe wyjście rodzeństwa wywołało sensację i dało nowy temat do plotek, że ze
zdrowiem młodego Aubreya znów nie jest dobrze. Ponieważ nie dowierzano jego
słowom, iż Ruthven jest okropnym potworem, przynoszącym nieszczęście wszystkim,
z którymi obcuje, nad którym nawet śmierć utraciła władzę, młodzieniec ulegał
stanom dzikiej wściekłości, to znów całkowitej apatii. Daremnie próbowała wpłynąć
na niego kochająca siostra, aby wyjawił jej przyczynę pełnego lęku, chwiejnego i dla
ś

wiata zagadkowego zachowania. Wydobył z siebie tylko kilka nie mających ze sobą

związku słów, a w jego oczach pokazały się łzy. Dramat doprowadził go do
podobnego obłąkaniu zwątpienia. Nie mógł bowiem ani siłą, ani publicznym
ogłoszeniem prawdy ustrzec otoczenia przed nadchodzącą zgubą. Zaczął wieść
podwójne życie, które dało powód do najgorszych pomówień i przyniosło mu złą
sławę. Aubrey uciekał przed samym sobą, uciekał przed ciszą własnego pokoju
i osamotnieniem, które otaczało go w domu. Przebiegał ulice wzdłuż i wszerz,
w swojej chorej wyobraźni widział się prześladowanym przez widmo Ruthvena.
Zaniedbywał też coraz bardziej swój wygląd zewnętrzny. Początkowo wracał jeszcze
wieczorami do domu, później układał się do snu tam, gdzie dopadło go zmęczenie.
W poszarpanym ubraniu, zarośnięty, z wytrzeszczonymi, błyszczącymi jak w gorączce
oczyma, sam wyglądał jak upiór. Dopełniało ten obraz mocno posunięte wychudzenie
ciała.
Alicja, która uważała za przyczynę jego beznadziejnego stanu jakieś wstrząsające
duchowe przeżycie, jakiś szok, daremnie próbowała pomóc bratu. Wszystko, co mogła
zrobić, to nakazać niezawodnym i lojalnym sługom, aby towarzyszyli mu potajemnie
w bezcelowych wędrówkach brata. Okazało się, że wszystkie przedsięwzięcia były
bezskuteczne, ponieważ Aubrey nie chciał słuchać pocieszających słów, a też
i podstępem nie można go było zmusić do uległości, bo wpadał w szał, kiedy
próbowano zaprowadzić go do domu.
Tak przemijały tygodnie pełne troski; pozostawała nadzieja, że uda się uniknąć
publicznego skandalu, jakim byłoby zamknięcie w zakładzie dla obłąkanych. Ten
stracony już dla wszystkich zmienił nagle swoje zachowanie. W rzeczywistości
obudziło się w nim poczucie winy, że nie może przyjaciół i znajomych ostrzec przed
nieoczekiwanym zagrożeniem. Zaczął znów kontaktować się z ludźmi i starał się, aby
uważano go za uleczonego z choroby.
Jednak już przy pierwszej okazji, jaką było huczne przyjęcie w stolicy, z powodu
swego niepohamowanego lęku i egzaltowanego zachowania zwrócił na siebie
w niekorzystny sposób uwagę publiczności. Czyhające, wypatrujące kogoś spojrzenia
Aubreya były tak przenikliwe, wewnętrzne napięcie tak odczuwalne, że odstępowano
od niego mimo woli. W końcu jego siostra została zmuszona usunąć go z towarzystwa,
które negatywnie na niego wpływało i wywoływało afektację, wyrażającą się
w napadach słabości, obfitych potach i uporczywych drgawkach.
Bezradna Alicja wpadła na pomysł, aby zasięgnąć u dawnych opiekunów rady,
w jaki sposób ochronić brata przed zniewagami i nieprzyjemnościami, które niósł
każdy dzień jego wędrówek. Aby nie skompromitować się ostatecznie, co było
nieuniknioną konsekwencją szaleństwa Aubreya, postanowiono, aby odtąd zamieszkał

background image

na stałe w domu lekarz zapewniający pacjentowi opiekę dniem i nocą i jeśli to tylko
możliwe, na drodze dokładnych studiów tego rodzaju przypadłości powstrzymał
posuwający się obłęd.
Kiedy radzono nad tym, niepokój Aubreya stał się tak wielki, że musiano zamknąć
go ponownie w pokoju i nie spuszczać z oka. Stosując tak ostre środki zaradcze
spodziewano się powstrzymać wpływ otoczenia, zmniejszyć napięcie i przywrócić do
dawnego stanu psyche młodzieńca. Aubrey zdawał się nie dostrzegać tego
wszystkiego, co z nim i wokół niego się działo; zbyt pochłonięty budzącymi strach
myślami spędzał całe dnie w łóżku. Wreszcie pojawiły się stany utraty świadomości,
a po nich połączone z konwulsjami majaki. Mimo ogromnego zmęczenia cierpiący
młodzieniec prowadził w chwilach, gdy ataki ustępowały, dziwne monologi, liczył
dni, jakie pozostały do końca roku i niekiedy, przy określonej liczbie, którą odliczał na
palcach, kąciki jego ust unosiły się w lekkim uśmiechu. Potrafił siedzieć godzinami
zamyślony, przekonany, że jest w stanie przewidzieć fakty dotyczące przyszłości.
Było to tylko niejasne przeczucie, rodzaj wybiegającego naprzód przeświadczenia,
którego mimo usilnych starań nie był początkowo w stanie sprecyzować i ogarnąć
myślą. W końcu oczekiwał z tęsknotą chwil, gdy w sennych majakach mógł
poszukiwać znaków, o których wiedział tylko tyle, że zostały zesłane przez los jako
omen dla niego i jego bliskich. I rzeczywiście, majaki nabierały kształtów tak dalece,
ż

e on sam nie wiedział już, czy to wszystko widział, czy też ktoś kiedyś opowiedział

mu o podobnych wydarzeniach.
Doszło do tego, że w tak tajemniczy sposób uzyskana łączność ze sprawami
przyszłości dostarczyła mu budzących wewnętrzny niepokój wizji: ukazała mu się
siostra będąca w zażyłej bliskości z lordem Ruthvenem. Wspierała się na jego
ramieniu, a jej pełne czułości spojrzenie szukało wzroku lorda. Mówił do niej coś
uwodzicielskim głosem, podkreślał zgodność ich uczuć i myśli i zaznaczał, że jego
ż

ycie, które dotychczas było ciężkie i pełne porażek, tylko dzięki niej odzyskało sens.

Jego komplementy były diabelskimi sztuczkami: oddawał cześć jej wdziękom
w poetyckich słowach wyrafinowanym, uniżonym tonem i zapewniał z udawanym
wzruszeniem, że uważa cechy jej duszy za największą zaletę. Te i inne pochlebne
słowa otwarły mu drogę do serca niedoświadczonego dziewczęcia. Rozkwitła
w miłości do mężczyzny i przyrzekła mu, promienna ze szczęścia, że podda się
z całego serca jego woli.
Wymiana czułości i zapewnień o miłości powtarzała się wciąż w nowych
kształtach, odpowiednio do okoliczności i miejsc; tak było podczas bali i herbatek,
wiejskich zabaw lub spacerów we dwoje. Alicja straciła wkrótce panowanie nad sobą,
stała się niewolnikiem swojego wielbiciela.
Chociaż były to tylko halucynacje, stały się one najdokuczliwszą plagą
okaleczonego ducha Aubreya. Wyobrażenia były tak uporczywe, że niespokojny
i wściekły biegał po pokoju i na myśl o możliwości urzeczywistnienia się swoich wizji
rwał włosy z głowy.
Kiedy jednak czas, w którym obowiązywała złożona Ruthvenowi przysięga,
upływał bez szczególnych wydarzeń i pozostało przeczekać jedynie pięć dni, aby
prysło diabelskie zaklęcie, pacjent odzyskał wiarę w uwolnienie od mąk i wydawało
się, że zaczyna ponownie panować nad swoimi zmysłami.

background image

Był to powód do wspólnych odwiedzin chorego przez siostrę, opiekunów i lekarza.
Zamierzano przygotować go na zbliżającą się rodzinną uroczystość. Oznajmiono
Aubrey’owi, że Alicja podczas jego choroby związała się z pewnym mężczyzną
i uzyskała zgodę opiekunów na ślub, który ze względu na stan zdrowia młodzieńca
został odłożony. Lecz dalsza zwłoka nie była możliwa, ponieważ narzeczony już za
kilka dni jedzie wypełnić misję poselską w Hiszpanii i zamierza zabrać Alicję już jako
swoją żonę. Podano mu pochodzenie i nazwisko szczęśliwca, który czekał
w sąsiednim pokoju na to, aby złożyć Aubrey’owi uszanowanie i swoje starania
o siostrę móc jeszcze raz przedstawić w najgorętszych słowach.
Alicja schwyciła brata za rękę, pocałowała go w oba policzki, a jasne łzy radości
zalśniły w jej oczach. Aubrey był w najwyższym stopniu zdumiony, opamiętał się
jednak szybko. Mówił do niej serdecznie, życząc wszystkiego najlepszego i przytulił
ją czule do siebie. W tym momencie upadł na podłogę mały przedmiot, miniaturka,
którą siostra nosiła na piersiach. Aubrey podniósł ją i nagle stanął jak wryty. Kiedy
odzyskał świadomość, wydał okropny krzyk, jak gdyby został boleśnie zraniony. Zdał
sobie jasno sprawę, że nie ucieknie przed przeznaczeniem. Miniaturka wykonana
przez jednego z najlepszych artystów przedstawiała przeklętego lorda Ruthvena.
Aubrey poznał, że wszystkie wysiłki, aby stłamsić żywe w jego podświadomości
wizje, były próżne. To przekonanie wprawiło go na skutek doznanego szoku w stan
całkowitej apatii, która szybko przemieniła się w istny szał.
- Nigdy, nigdy! - krzyczał przerażającym głosem. - Nigdy nie poślubisz tego
człowieka!
Rzucił portretem o ziemię i rozdeptał go z wściekłością.
Jego zachowanie zdumiało zebranych, uważających wybuch za nawrót choroby.
Aubrey padł swej siostrze do stóp, prosił i zaklinał, aby zaczekała jeszcze tylko kilka
dni, nim stanie na ślubnym kobiercu.
Alicję zaskoczyła niespodziewana reakcja brata, ponieważ sądziła, że wybierając
na męża jego byłego towarzysza, zrobi mu nie tylko radosną niespodziankę, ale także
wprowadzi harmonię i zgodę do rodzinnego domu.
W chwili, kiedy Aubrey owładnięty strachem błagał siostrę, aby postąpiła według
jego woli, otwarły się z hukiem drzwi i przestąpił próg lord Ruthven. Narzeczony
siostry Aubreya z wyrazami najgłębszego żalu z powodu powracającej niedyspozycji,
jak się wyraził, najbliższego na świecie dla Alicji człowieka, schwycił młodzieńca
i przeniósł do nieopodal stojącego łoża. Aubrey usłyszał jeszcze wypowiedzianą
z sykiem formułę przysięgi, potem stracił przytomność i pozostał przez kilka
następnych dni w całkowitym omdleniu, mimo starań sprowadzonych z Londynu
lekarzy.
Alicja nie potrafiła pogodzić troski o brata z obowiązkami przyszłej małżonki. Jej
cichy ślub z lordem Ruthvenem, któremu tymczasem przypadł tytuł starej rodzinnej
linii Earl of Marsden, był skromny; już następnego dnia wyjechali oboje.
Aubrey, którego stan z dnia na dzień pogarszał się, raz jeszcze odzyskał
przytomność; wydawało się to istnym cudem. Dokładnie w tym samym dniu, w
którym przed rokiem zmarł Ruthven, podniósł się w pełni sił z posłania, zażądał
natychmiastowej rozmowy z opiekunami i kiedy dzwony wybiły północ, opowiedział
o wszystkich zdarzeniach, jakie miały miejsce w związku z tajemniczym pojawieniem
się Ruthvena. Nie omieszkał dodać, jak wielkie męki musiał znosić, kiedy otoczenie

background image

uważało go za obłąkanego. Z gasnącymi oczyma nawoływał opiekunów do pośpiechu,
aby zaoszczędzić Alicji okrutnego losu młodej Greczynki. Wampir Ruthven był
krwiopijcą i każdego roku żądał nowej ofiary, aby swoje już dawno oddane śmierci
ż

ycie odnowić w żyjącej postaci. Mówiąc to, Aubrey padł martwy.

Kiedy opiekunowie otrzymali niedoręczone, pośpiesznie przez nich wysłane pismo
do Alicji z wiadomością o śmierci brata i zaleceniem nagłego powrotu, osobiście
wyruszyli w drogę, aby ustalić losy nowożeńców. Lecz ich starania okazały się
bezowocne, zawiodły wszelkie możliwe środki, choć poszukiwania prowadzono
bardzo długo.
Nigdy nie trafiono już na żaden ślad istnienia lorda Ruthvena i jego żony.


































Rautha 2011


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
John Polidori Wampir
John Williams Imperial March Form Star Wars Sheet Music
John Williams SchindlerSListTheme
Lista Schindlera Temat arr John Williams
John Williams Beethoven naszych czasów
Harry Potter III John Williams Double Trouble
John Williams Cavatina (The Deer Hunter)
John Williams Cavatina
(sheet music piano) john williams harry potter & the sor
John Williams Munich
John Williams Indiana Jones Pipe Organ Sheet Music
John Williams Seven Year In Tibet
John Williams Jewish town
John Williams Dracula Dracula Mina s Funeral (full score)
Ringo John William Weaver 01 W lustrze
John Williams
John Williams Duel of the Fates
John Williams Theme From Schindler S List

więcej podobnych podstron