Tajemnica Shambhali James Redfield

background image

James Redfield

Tajemnica Shambhali

W poszukiwaniu Jedenastego Wtajemniczenia

The Secret of Shambhala

Przekład

Dagmara Chojnacka

background image

Podziękowania

Historia ewolucji ludzkiej świadomości ma wielu bohaterów. Specjalne

podziękowania należą się Larry’emu Dosseyowi za jego pionierską pracę w

zakresie popularyzacji badań nad modlitwą i intencjami; także Marylin Schlitz,

która wciąż dąży do rozwinięcia nowych studiów nad ludzkimi intencjami w

Institute of Noetic Sciences. W sprawach żywienia należy uznać zasługi prac nad

kwasowością i zasadowością prowadzonych przez Theodore’a A. Baroody’ego i

Roberta Younga.

Osobiście muszę podziękować Albertowi Gauldenowi, Johnowi Winthropowi

Austinowi, Johnowi Diamondowi i Claire Zioń, którzy wciąż włączają się do mej

pracy. Przede wszystkim specjalne podziękowania składam Salle Merrill

Redfield, której intuicja i potęga wiary stale przypominają mi o Tajemnicy.

background image

Od autora

Kiedy pisałem Niebiańską przepowiednię i Dziesiąte Wtajemniczenie, byłem

głęboko przekonany, że kultura ludzkości ewoluuje poprzez ciąg wtajemniczeń w

życie i duchowość, wtajemniczeń, które można opisać i udokumentować.

Wszystko, co się wydarzyło od tej pory, jedynie pogłębiło tę wiarę.

Stajemy się w pełni świadomi wyższego duchowego procesu, który kieruje

naszym codziennym życiem. Dzięki temu odchodzimy od materialistycznego

światopoglądu, który redukuje życie do walki o przetrwanie, religię do

kościelnych datków, który podsuwa nam zabawki i rozrywki, by odsunąć od nas

prawdziwy zachwyt nad życiem.

Pragniemy życia pełnego tajemniczych zbiegów okoliczności i nagłych

intuicji, które wskażą nam własną, wyjątkową ścieżkę, popchną do poszukiwań

ciekawych informacji - jakby jakieś przeznaczenie pragnęło się ujawnić. Takie

życie przypomina udział w detektywistycznej powieści, a kolejne znaki prowadzą

nas do odkrywania jednego wtajemniczenia za drugim.

Odkrywamy, że oczekuje nas prawdziwe przeżycie boskości w sobie i jeśli

potrafimy odnaleźć właściwe połączenie, to w naszym życiu pojawia się jeszcze

większa jasność i intuicja. Zaczynamy dostrzegać wizję własnego przeznaczenia,

pewnej misji, którą możemy wypełnić, jeśli tylko nauczymy się przezwyciężać

nawyki, traktować innych z należnym szacunkiem i żyć w zgodzie z własnym

sercem.

Wraz z Dziesiątym Wtajemniczeniem ta wizja objęła także ludzką historię i

kulturę. Na pewnym poziomie wszyscy wiemy, że przybyliśmy do ziemskiego

wymiaru z innego, niebiańskiego miejsca, by wypełnić jeden nadrzędny cel: by

powoli, pokolenie za pokoleniem stworzyć na tej planecie absolutnie duchową

kulturę. I kiedy jeszcze uczymy się pojmować to wspaniałe przesłanie, pojawia

się kolejne, Jedenaste Wtajemniczenie. Nasze myśli i nastawienie sprawiają, że

marzenia się spełniają. Wierzę, że jesteśmy o krok, aby w końcu zrozumieć, że

background image

nasze intencje, modlitwy, myśli, nawet najskrytsze opinie i założenia wpływają

nie tylko na nasz własny życiowy sukces, lecz także na sukces innych ludzi.

Opierając się na własnym doświadczeniu i na tym, co się dzieje wokół,

opisałem w tej książce następny krok w rozwoju naszej świadomości. Jestem

przekonany, iż to wtajemniczenie już się objawia, że wibruje w nocnych

rozmowach o duchowości, że ukryte jest tuż za nienawiścią i lękiem, które wciąż

znaczą nasz czas. Tak jak wcześniej nasza jedyna odpowiedzialność polega na

tym, by żyć zgodnie z tym, co wiemy, a potem tę wiedzę przekazać innym.

Lato 1999

James Redfield

background image

Król Nabuchodonozor popadł w zdumienie i powstał spiesznie.

Zwrócił się do swych doradców, mówiąc:

Czyż nie wrzucilśmy trzech związanych mężów do ognia? (...)

Lecz widzę czterech mężów rozwiązanych,

przechadzających się pośród ognia i nie dzieje im się nic złego;

wygląd czwartego przypomina anioła (...)

Niech będzie błogosławiony Bóg Szadraka, Meszaka i Abed-Nega,

który posłał swego anioła, by uratował swoje sługi.

W Nim pokładali swą ufność (...)

Księga Daniela

(Biblia Tyniecka, S.1037)

background image

Dla Megan i Kelly,

których pokolenie musi się rozwijać świadomie

background image

Pola intencji

Telefon dzwonił, a ja się na niego po prostu patrzyłem. Ostatnią rzeczą,

której teraz potrzebowałem, było kolejne rozproszenie. Próbowałem wypctmąć

dźwięk dzwonka ze świadomości. Spojrzałem przez okno na drzewa i dzikie

kwiaty, starałem się rozpłynąć w jesiennych kolorach lasu otaczającego mój

dom.

Telefon znów zadzwonił, a przed oczyma stanął mi niewyraźny, ale

intensywny obraz osoby, która koniecznie chce ze mną porozmawiać. Szybko

sięgnąłem po słuchawkę.

- Halo.

- To ja, Bill - powiedział znajomy głos. Bill był specjalistą agronomem, który

pomagał mi w ogrodzie. Mieszkał za zakrętem, kilkaset jardów ode mnie.

- Słuchaj, Bill, mogę do ciebie później oddzwonić? Mam ważną sprawę.

- Nie znasz mojej córki Natalie, prawda?

-Przepraszam...?

Bez odpowiedzi.

- Bill?

- Słuchaj - powiedział - moja córka chce z tobą porozmawiać. Myślę, że to

może być ważne. Nie bardzo wiem, skąd, ale ona chyba zna twoje prace. Mówi,

że ma jakieś informacje o miejscu, które cię zainteresuje. Coś położonego na

północy Tybetu? Mówi, że tam ludzie mają jakieś ważne informacje.

- Ile ona ma lat? - spytałem.

Bill zachichotał.

- Ma tylko czternaście, ale ostatnio opowiada dość niezwykłe rzeczy. Miała

nadzieję, że będzie mogła pogadać z tobą dziś po południu, przed meczem piłki

nożnej. Są jakieś szanse?

Już chciałem się wykręcić, ale wcześniejszy obraz zaczął krystalizować się

w moich myślach. Jakbym widział młodą dziewczynę i siebie, rozmawiających

background image

gdzieś w pobliżu źródła, które wytryska niedaleko jej domu.

- Dobrze - powiedziałem. - Może o drugiej?

- Świetnie - odparł Bill.

Idąc na spotkanie, zwróciłem uwagę na budowę nowego domu po drugiej

stronie doliny, na północnym zboczu. To już będzie chyba czterdziesty,

pomyślałem. A wszystko w ciągu ostatnich dwóch lat. Wiedziałem, że zaczęło

być głośno o tej pięknej dolinie w kształcie misy, ale jakoś nie martwiłem się tym,

że miejsce się przeludni, albo że zostaną zniszczone wspaniałe naturalne widoki.

Dolina sąsiadowała z parkiem narodowym, byliśmy dziesięć mil od najbliższego

miasta - zbyt daleko dla większości ludzi. A rodzina, do której należała ziemia i

która teraz sprzedawała wybrane działki pod zabudowę, była zdecydowana, by

utrzymać nieskażony spokój tego miejsca. Każdy dom musiał być niski i ukryty

wśród sosen i drzew gumowca, które znaczyły horyzont.

Bardziej martwiła mnie izolacja moich sąsiadów. Z tego, co wiedziałem, byli

to na ogół indywidualiści, swego rodzaju uciekinierzy od karier w różnych

zawodach, którzy znaleźli sposoby, by móc pracować jako niezależni konsultanci

i podróżować na własnych warunkach. Wolność konieczna, gdy się mieszka tak

daleko, wśród natury.

Wspólną cechą nas wszystkich zdawał się silny idealizm i potrzeba

rozszerzenia granic wykonywanego zawodu o pewną duchową wizję, wszystko w

najlepszych tradycjach Dziesiątego Wtajemniczenia. A jednak niemal wszyscy

mieszkańcy doliny trzymali się na uboczu, zadowalając się skupieniem na swoim

własnym poletku i nie poświęcając większej uwagi społeczności ani potrzebie

zbudowania wspólnej wizji. Było to szczególnie widoczne wśród osób o różnych

orientacjach religijnych. Z jakiegoś powodu dolina przyciągała ludzi

najrozmaitszych wyznań, od katolickich i protestanckich chrześcijan, poprzez

buddystów, wyznawców judaizmu i islamu. I choć nie było między nimi

najmniejszej niechęci, nie było także łączności.

Ten brak poczucia wspólnoty martwił mnie, bo zauważyłem, że niektóre z

naszych dzieci miały podobne problemy jak te mieszkające na przedmieściach:

zbyt wiele czasu spędzanego w samotności, zbyt wiele wideo, zbyt duży nacisk

background image

na wszelkie wzloty i upadki w szkole. Zaczynałem się zastanawiać, czy nie

brakuje w ich życiu rodziny i społeczności, która pomogłaby odsunąć na bok

szkolne problemy i przywrócić wszystkiemu właściwą perspektywę.

Ścieżka przede mną zwęziła się, musiałem teraz przejść pomiędzy dwoma

wielkimi głazami, za którymi wzniesienie opadało ostro w dół jakieś dwieście

stóp. Za nimi usłyszałem pierwsze odgłosy Źródła Phillipsa, nazwanego tak

przez łowców skór, którzy pierwsi założyli tu obóz pod koniec siedemnastego

wieku. Woda spływała w dół po kilku skalnych półkach i zatrzymywała się leniwie

w jeziorku o średnicy dziesięciu stóp, które kiedyś wykopano ludzkimi rękoma.

Kolejne pokolenia zostawiały tu swoje ślady, takie jak drzewa jabłoni czy

przywiezione głazy w celu wzmocnienia brzegów jeziorka. Podszedłem do wody i

nabrałem jej trochę w dłonie. Pochylając się, odsunąłem pływający patyk. Patyk

popłynął dalej, ale pod prąd, prześlizgnął się wzdłuż skalnego brzegu i nagle

zniknął w jakiejś dziurze.

- Jadowity wąż wodny! - powiedziałem na głos, cofając się o krok. Na czole

poczułem krople potu. Wciąż jeszcze czyhały tu niebezpieczeństwa dzikiej

przyrody, choć może nie były tak wielkie jak za czasów starego Phillipsa kilka

wieków temu, gdy można było stanąć nagle oko w oko z wielkim koguarem

broniącym młodych, albo jeszcze gorzej, z grupą dzikich świń o trzycalowych

kłach, którymi mogły rozorać nogę każdemu, kto dość szybko nie wdrapał się na

drzewo. A jeśli był to szczególnie pechowy dzień, to można się było natknąć na

wściekłego Szerokeza albo Seminola, który miał już dość kolejnych osadników

żywiących się na jego terenach łowieckich... i który mógł być przekonany, że

solidny kęs serca białego człowieka raz na zawsze zatrzyma tę europejską

powódź. Nie, w tamtych czasach biali tak samo jak Indianie narażeni byli na

niebezpieczeństwa, które sprawdzały ich spryt i odwagę.

Przed naszym pokoleniem stoją zupełnie inne problemy, które łączą się z

nastawieniem do życia i ciągłą walką między optymizmem a rozpaczą. Dzisiaj

zewsząd dochodzą głosy o zagładzie, pokazuje się zdarzenia, które dowodzą, że

współczesnego zachodniego stylu życia nie da się utrzymać, że klimat się

ociepla, że zapełniają się arsenały terrorystów, lasy umierają, a technologia

background image

wymyka się spod kontroli i tworzy wirtualny świat, który doprowadza nasze dzieci

do szaleństwa i zagraża, że poniesie nas dalej i dalej w bezcelowy surrealizm.

Temu punktowi widzenia oczywiście sprzeciwiają się optymiści, którzy

uważają, że w historii zawsze było pełno głosicieli zagłady, że wszystkie nasze

problemy można rozwiązać za pomocą tej samej technologii, która tworzy

zagrożenia, i że ludzkość dopiero zaczęła osiągać swój twórczy potencjał.

Zatrzymałem się i znów spojrzałem na dolinę. Wiedziałem, że gdzieś tutaj

obecna jest także Niebiańska Wizja. Uznawała ona rozwój technologii, ale tylko

pod warunkiem, że będzie mu towarzyszyło intuicyjne dążenie do świętości i

optymizm oparty na duchowej wizji, w jakim kierunku ma rozwijać się świat.

Jedno było pewne. Jeśli ci, którzy wierzą w moc wizji, mają coś wskórać, to

muszą zacząć już teraz, kiedy jeszcze wszyscy są pod wrażeniem nowego

tysiąclecia. Fakt, że nadeszło, wciąż mnie zadziwiał. Dlaczego akurat my mamy

to szczęście, by żyć nie tylko podczas zmiany wieków, ale i doczekać nadejścia

nowego tysiąclecia? Dlaczego my? Dlaczego to pokolenie? Miałem uczucie, że

głębsze odpowiedzi są wciąż przed nami.

Przez chwilę rozglądałem się wokół źródła, jakbym oczekiwał, że gdzieś tam

powinna być Natalie. Byłem pewien, że taką miałem intuicję. W moich myślach

pokazała się właśnie tu, przy źródle, tylko ja jakby patrzyłem na nią przez jakieś

okno. Wszystko to nie było zbyt jasne.

Kiedy dotarłem do jej domu, wydawało się, że nikogo tam nie ma. Wszedłem

na taras i głośno zapukałem do drzwi. Żadnej odpowiedzi. Potem, kiedy

spojrzałem na lewą stronę domu, coś przyciągnęło moją uwagę. Zobaczyłem

nagłą zmianę światła na łące, jakby słońce skryte za chmurą nagle zza niej

wyszło, oświetlając akurat to miejsce. Ale na niebie nie było chmur. Poszedłem w

kierunku polany i zobaczyłem tam dziewczynkę siedzącą na trawie. Była wysoka,

o ciemnych włosach, miała na sobie niebieski strój do piłki nożnej. Kiedy

podszedłem, wzdrygnęła się zaskoczona.

- Nie chciałem cię wystraszyć - powiedziałem.

Przez chwilę patrzyła w bok z nieśmiałością charakterystyczną dla

nastolatek, więc przykucnąłem, by nasze oczy znalazły się na tym samym

background image

poziomie, i przedstawiłem się. Spojrzała na mnie oczyma o wiele starszymi, niż

tego oczekiwałem.

- Nie żyjemy tu według Wtajemniczeń - powiedziała. Zaskoczyła mnie tym. -

Proszę?

- Wtajemniczenia. Nie praktykujemy ich.

- Co masz na myśli?

Patrzyła na mnie surowo. - Mam na myśli to, że do końca ich nie pojęliśmy.

Musimy dowiedzieć się o wiele więcej.

- Cóż, to nie takie proste...

Zamilkłem. Nie mogłem uwierzyć, że czternastolatka mówi do mnie w ten

sposób. Przez chwilę czułem, jak przepływa przeze mnie fala złości. Wtedy

Natalie się uśmiechnęła - nie był to szeroki uśmiech, zaledwie uniesione kąciki

ust, ale jej twarz stała się pogodna. Rozluźniłem się i usiadłem obok niej.

- Wierzę, że Wtajemniczenia są prawdziwe - powiedziałem - ale nie są łatwe.

To wymaga czasu.

Nie poddawała się, - Są jednak ludzie, którzy według nich żyją.

Patrzyłem na nią przez chwilę. - Gdzie? - spytałem.

- W centralnej Azji. W górach Kunlun. Widziałam to na mapie - w jej głosie

brzmiało podniecenie. - Musisz tam pojechać. To ważne. Coś się zmienia.

Musisz tam jechać natychmiast. Musisz to zobaczyć.

Kiedy to mówiła, jej twarz była dojrzała, pełna autorytetu, jakby miała

czterdzieści lat. Zamrugałem, nie wierząc w to, co widzę.

- Musisz tam pojechać - powtórzyła.

- Natalie - powiedziałem. - Nie jestem pewien, o czym ty mówisz. Co to za

miejsce?

Odwróciła wzrok.

- Powiedziałaś, że widziałaś je na mapie. Czy możesz mi pokazać?

Zignorowała moje pytanie, jakby myślała już o czymś innym. - Która... która

godzina? - spytała powoli, jąkając się.

- Kwadrans po drugiej.

- To ja muszę iść.

background image

- Zaczekaj, Natalie, to miejsce, o którym mówiłaś, ja...

- Muszę się spotkać z moją drużyną. Nie chcę się spóźnić.

Teraz mówiła bardzo szybko, a ja starałem się zatrzymać jej uwagę. - Ale co

z tym miejscem w Azji, czy pamiętasz, gdzie to dokładnie jest?

Kiedy odchodząc, spojrzała na mnie przez ramię, zobaczyłem już tylko

czternastoletnią dziewczynkę zajętą myślami o meczu.

Do domu wróciłem całkiem rozkojarzony. O co w tym wszystkim chodzi?

Wbiłem wzrok w biurko, nie mogąc się skupić. W końcu poszedłem na długi

spacer i popływałem w strumieniu. Zdecydowałem, że rano zadzwonię do Billa i

dotrę do sedna tej zagadki. Położyłem się wcześnie spać.

Około trzeciej nad ranem coś mnie obudziło. W pokoju było ciemno. Jedyne

światło sączyło się spod żaluzji w oknach. Nasłuchiwałem uważnie, ale nie było

nic poza zwykłymi odgłosami nocy: chórem cykad, kumkaniem żab w dole

strumienia, gdzieś z oddali dochodziło szczekanie psa. Pomyślałem, aby wstać i

zaryglować drzwi, czego prawie nigdy nie robiłem. Odrzuciłem jednak ten pomysł

i z zadowoleniem wygodnie rozciągnąłem się na łóżku. Już miałem zapaść w

sen, gdy rzucając na pokój ostatnie spojrzenie, zauważyłem coś dziwnego w

pobliżu okna. Spod żaluzji wypływało o wiele więcej światła niż zwykle.

Usiadłem i spojrzałem jeszcze raz. Zdecydowanie na zewnątrz musiało być

jaśniej. Wciągnąłem spodnie, podszedłem do okna i otworzyłem drewniane

okiennice. Wszystko wydawało się normalne. Skąd pochodziło to światło? Nagle

za sobą usłyszałem delikatne pukniecie. Ktoś był w domu.

- Kto tam? - spytałem, zanim zdążyłem pomyśleć.

Cisza.

Wyszedłem z sypialni do hollu prowadzącego do salonu, po drodze myśląc,

jak dostać się do szafy i wyjąć z niej strzelbę na węże. Wtedy przypomniałem

sobie, że klucz do szafy jest w szufladzie komody przy łóżku. Więc szedłem

dalej.

Nagle czyjaś ręka dotknęła mego ramienia.

- Ciiiiii. To ja, Wil.

background image

Rozpoznałem głos i skinąłem głową. Kiedy jednak sięgnąłem do włącznika

światła, powstrzymał mnie, potem przeszedł przez pokój i wyjrzał przez okno.

Wtedy zdałem sobie sprawę, że coś się w nim zmieniło od czasu, gdy widziałem

go ostatni raz. Poruszał się jakby z mniejszym wdziękiem, a jego ciało wyglądało

zupełnie zwyczajnie, nie było ani trochę tak świetliste jak dawniej.

- Czego szukasz? - spytałem. - Co się dzieje? Wystraszyłeś mnie na śmierć.

Podszedł do mnie bliżej. - Musiałem się z tobą zobaczyć. Wszystko się

zmieniło. Wróciłem tam, gdzie byłem kiedyś.

- Co masz na myśli?

Uśmiechnął się. - Zdaje się, że tak właśnie ma być, ale faktem jest, że już

nie potrafię mentalnie wchodzić do innych wymiarów, tak jak dotąd. Wciąż mogę

do pewnego stopnia podnosić swoją energię, ale jestem teraz na dobre tutaj, w

tym świecie. - Przez chwilę patrzył w bok. - To tak, jakby wszystko, czego

dokonaliśmy, pojmując Dziesiąte Wtajemniczenie, było jedynie przedsmakiem,

wstępem, uchyleniem rąbka tajemnicy, jak to bywa w przypadku doświadczenia

„życia po śmierci”. A teraz się skończyło. Cokolwiek mamy teraz zrobić, musi się

to odbyć tutaj, na Ziemi.

- Ja i tak nie potrafiłem powtórzyć tamtego doświadczenia - stwierdziłem.

Wil spojrzał mi prosto w oczy. - Wiesz, że otrzymaliśmy wiele informacji o

ewolucji ludzkości, o tym, na co zwracać uwagę, o byciu prowadzonym przez

intuicję i zbiegi okoliczności. Zostaliśmy upoważnieni, by utrzymać wizję, my

wszyscy. Tyle, że nie czynimy tego na takim poziomie, na jakim jesteśmy w

stanie. W naszej wiedzy wciąż czegoś brakuje.

Zamilkł na chwilę, potem dodał: - Jeszcze nie jestem pewny dlaczego, ale

musimy pojechać do Azji... gdzieś w pobliże Tybetu. Coś się tam dzieje. Coś, o

czym musimy wiedzieć.

Byłem zaskoczony. Natalie powiedziała to samo.

Wil znów ostrożnie podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz.

- Czemu ciągle patrzysz przez to okno? - spytałem. - I czemu wślizgnąłeś się

do domu? Dlaczego po prostu nie zapukałeś? Co się dzieje?

- Prawdopodobnie nic - odparł. - Chociaż dziś wydawało mi się, że ktoś mnie

background image

śledzi, ale nie mam pewności.

Podszedł znów blisko mnie. - Nie mogę ci teraz wszystkiego wyjaśnić. Sam

nie jestem pewny, co się dzieje. Jednak jest takie miejsce w Azji, które musimy

odnaleźć. Czy możesz się ze mną spotkać szesnastego w hotelu „Himalaje” w

Katmandu?

- Zaczekaj no chwilkę, Wil! Wil, ja tu mam robotę. Muszę...

Spojrzał na mnie z wyrazem, którego nigdy w życiu nie widziałem na niczyjej

twarzy. Była to mieszanina pragnienia przygody i absolutnego zdecydowania. -

W porządku - powiedział. - Jeśli cię tam nie będzie szesnastego, to cię nie

będzie. Ale jeśli przyjedziesz, pamiętaj, bądź maksymalnie czujny. Coś się

wydarzy.

Rzeczywiście dawał mi wybór, ale równocześnie szeroko się uśmiechał.

Odwróciłem wzrok. Ja nie byłem uradowany. Nie chciałem nigdzie jechać.

Następnego ranka zdecydowałem, że nikomu poza Charlene nie powiem o

tym, gdzie jadę. Jedyny problem był w tym, że Charlene miała teraz zlecenie za

granicą i nie mogłem z nią bezpośrednio porozmawiać. Mogłem jej najwyżej

wysłać e-maila.

Podszedłem do komputera i wysłałem wiadomość, jak zwykle zastanawiając

się przy tym nad bezpieczeństwem Internetu.

Przecież hakerzy potrafią wchodzić do najlepiej strzeżonych systemów rządu

i wielkich korporacji. Jak łatwe musi być przejęcie elektronicznego listu...

Zwłaszcza gdy ma się w pamięci, że Internet powstał przy Departamencie

Obrony jako łącze z ich tajnymi grupami badawczymi na wielkich uniwersytetach.

Czy cały Internet jest monitorowany? Odsunąłem od siebie tę myśl, stwierdzając,

że jest głupia. Przecież mój list jest jednym z dziesiątków milionów. Kto by się

nim interesował?

Kiedy już byłem przy komputerze, zamówiłem lot do Katmandu w Nepalu na

szesnastego i pokój w hotelu „Himalaje”. Będę musiał wyjechać za dwa dni,

myślałem, strasznie mało czasu na jakiekolwiek przygotowania. Pokręciłem

głową. Część mnie była oczywiście zafascynowana pomysłem odwiedzenia

background image

Tybetu. Wiedziałem, że to jeden z najpiękniejszych i najbardziej tajemniczych

krajów świata. Ale był to też kraj pod kontrolą chińskiego rządu i wiedziałem

doskonale, że może tam być niebezpiecznie. Postanowiłem, że posunę się tylko

tak daleko, jak będzie to bezpieczne. Koniec z przygodami ponad moje siły i

ładowaniem się w sytuacje, nad którymi nie mam kontroli.

Wil opuścił mój dom tak szybko, jak się pojawił. Nie powiedział mi nic więcej,

a ja miałem w głowie setki pytań. Co wiedział o tym miejscu w pobliżu Tybetu? I

dlaczego dorastająca dziewczynka też mi kazała tam jechać? Wil był bardzo

ostrożny. Dlaczego? Nie zamierzałem wychylać nosa z Katmandu, zanim się

tego nie dowiem.

Kiedy nadszedł dzień wyjazdu, starałem się być bardzo czujny podczas lotu

do Frankfurtu, dalej do New Dehli, a w końcu do Katmandu, ale nie zdarzyło się

nic specjalnego. W hotelu „Himalaje” zameldowałem się pod własnym

nazwiskiem, zostawiłem rzeczy w pokoju i poszedłem się rozejrzeć.

Wylądowałem w hotelowym lobby. Siedziałem tam, oczekując, że w każdej chwili

pojawi się Wil, ale nic się nie wydarzyło. Po godzinie pomyślałem, że pójdę na

basen. Na dworze było dość chłodno, ale słońce jasno świeciło i wiedziałem, że

świeże powietrze pomoże mi przyzwyczaić się do wysokości.

Basen znajdował się pomiędzy ułożonymi w kształcie litery L skrzydłami

hotelu. Wokół niego siedziało więcej łudzi, niż mogłem przypuszczać, choć

prawie nikt ze sobą nie rozmawiał. Kiedy zająłem krzesło przy jednym ze

stolików, zauważyłem, że ludzie siedzący wokół - w większości Azjaci, a wśród

nich kilku Europejczyków - musieli być albo bardzo zestresowani, albo tęsknili za

domem. Marszczyli gniewnie brwi, nieprzyjemnie warczeli na hotelową obsługę,

zamawiając drinki i gazety, za wszelką cenę unikali wzrokowego kontaktu.

Powoli wpłynęło to i na mój nastrój. Proszę, no to jestem, myślałem, skulony

w kolejnym hotelu gdzieś w świecie, bez choćby jednej przyjaznej duszy w

pobliżu. Wziąłem głęboki oddech i przypomniałem sobie o napomnieniu Wiła, by

zachować czujność. Wiedziałem, że chodziło mu o subtelne znaki synchronii, o

owe tajemnicze zbiegi okoliczności, które mogą się pojawić ni stąd, ni zowąd i w

ciągu sekundy zmienić kierunek całego życia.

background image

Dostrzeganie tych tajemniczych znaków i postępowanie zgodnie z nimi było

głównym doświadczeniem duchowym, bezpośrednim dowodem na to, że za

ludzkimi losami kryje się coś głębszego. Problemem była dla mnie zawsze

sporadyczna natura owych zjawisk; przez jakiś czas prowadziły nas wyraźnie, a

potem znikały równie szybko, jak się pojawiły.

Kiedy rozglądałem się wokół, mój wzrok padł na wysokiego mężczyznę o

czarnych włosach, który właśnie pojawił się w drzwiach i szedł jakby prosto ku

mnie. Ubrany był w luźne spodnie i stylowy biały sweter, pod pachą miał zwiniętą

gazetę. Przeszedł wzdłuż rzędu krzeseł i usiadł przy stoliku tuż po mojej prawej

ręce. Rozkładając gazetę, rozejrzał się, skinął mi głową i uśmiechnął się szeroko.

Potem zawołał kelnera i zamówił wodę. Wyglądał na Azjatę, ale mówił czystym

angielskim bez śladu akcentu. Kiedy przyniesiono mu wodę, podpisał rachunek i

zaczął czytać. Było w tym człowieku coś niezwykle atrakcyjnego, ale nie

potrafiłem określić dokładnie co. Po prostu promieniował dobrym

samopoczuciem i energią. Od czasu do czasu przerywał czytanie i rozglądał się

wokół z uśmiechem. W pewnej chwili napotkał wzrok skrzywionego dżentelmena,

który siedział na wprost mnie. Spodziewałem się, że ten smutny natychmiast

odwróci wzrok, ale on odwzajemnił uśmiech czarnowłosego mężczyzny i zaczęli

ze sobą rozmawiać. Wydawało mi się, że po nepalsku. W pewnej chwili nawet

wybuchnęli śmiechem. Jakby przyciągnięci ich rozmową ludzie przy kilku

sąsiednich stolikach przyłączyli się, ktoś rzucił jakiś dowcip, i teraz już całe

towarzystwo śmiało się w najlepsze.

Przyglądałem się tej scenie z dużym zainteresowaniem. Coś się tu dzieje,

myślałem. Nastrój wokół nagle uległ zmianie.

- O mój Boże - czarnowłosy mężczyzna zwrócił się teraz do mnie po

angielsku. - Widział pan to?

Rozejrzałem się. Wszyscy wrócili już do czytania, a on pokazywał mi coś w

swojej gazecie, równocześnie przysuwając swoje krzesło bliżej mojego.

- Podano wyniki kolejnych badań nad mocą modlitwy. To fascynujące -

powiedział.

- A co odkryto? - spytałem.

background image

- Studiowano efekty, jakie przynosi modlitwa za ludzi mających problemy ze

zdrowiem. Udowodniono, że pacjenci, za których ktoś regularnie się modli, mają

mniej komplikacji i szybciej wracają do zdrowia, nawet wtedy, gdy nie wiedzą, że

w ich intencji są odmawiane modlitwy. To niepodważalny dowód na to, że moc

modlitwy jest autentyczna. Odkryto jednak coś jeszcze. Najbardziej „efektywne”

modlitwy nie miały formy prośby, ale stwierdzenia faktu.

- Nie bardzo rozumiem, co ma pan na myśli - powiedziałem.

Patrzył na mnie krystalicznie błękitnymi oczami. - Testy przeprowadzono w

dwóch modlących się grupach. Pierwsza po prostu prosiła Boga, czy też boską

moc o interwencję, o pomoc dla chorej osoby. Druga jedynie stwierdzała z wiarą,

że Bóg pomoże choremu. Rozumie pan różnicę?

- Wciąż nie jestem pewien.

- Modlitwa, która prosi Boga o interwencję, zakłada, że Bóg może to uczynić,

ale tylko wtedy, jeśli przychyli się do naszej prośby. Zakłada tym samym, że nie

mamy żadnej innej roli do odegrania, możemy tylko prosić. Ta druga forma

modlitwy przyjmuje, że Bóg jest gotowy i chętny nam pomóc, ale tak ustanowił

prawa ludzkiej egzystencji, że to, czy prośba zostanie spełniona, w pewnym

stopniu zależy od siły naszej wiary, iż tale się stanie. Tak więc modlitwa powinna

być potwierdzeniem, które wyraża owo przekonanie i wiarę. W opisywanych

badaniach właśnie ten rodzaj modlitwy przynosił najlepsze rezultaty.

Skinąłem głową. Zaczynałem wreszcie pojmować.

Mężczyzna odwrócił na chwilę wzrok, jakby się nad czymś zastanawiał,

potem znów się odezwał. - Wszystkie wielkie modlitwy w Biblii to nie prośby, lecz

afirmacje. Proszę sobie przypomnieć Ojcze Nasz: „święć się wola Twoja jako w

niebie tak i na ziemi. Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj i wybacz

nam nasze winy”. Nie mówi się „proszę, czy moglibyśmy może dostać trochę

jedzenia” i nie mówi się „prosimy, byś nam wybaczył”. Ta modlitwa jedynie

potwierdza, że tak ma się stać, a my wierząc, iż się stanie, sprawiamy to.

Znów zamilkł, jakby oczekiwał mojego pytania. Wciąż się uśmiechał. I ja

musiałem się uśmiechnąć. Jego dobry humor był zaraźliwy.

- Niektórzy naukowcy wysuwają teorie - mówił dalej - że te wyniki sugerują

background image

coś więcej, coś, co ma głębokie znaczenie dla każdego żyjącego człowieka.

Utrzymują, że jeśli to nasze oczekiwania, nasza wiara sprawia, iż modlitwy się

„sprawdzają”, znaczy to, że każdy z nas przez cały czas wysyła w świat energię

swoich modlitw, czy sobie z tego zdaje sprawę, czy nie. Czy widzi pan, jak

bardzo jest to prawdziwe? - Tym razem ciągnął dalej, nie czekając na moją

odpowiedź. - Jeśli modlitwa jest afirmacją opartą na naszych oczekiwaniach, na

naszej wierze, to w takim razie wszystkie nasze oczekiwania mają moc modlitwy.

Tak naprawdę wszyscy się cały czas modlimy o jakąś przyszłość dla siebie i

innych, tyle, że nie jesteśmy tego w pełni świadomi. - Spojrzał na mnie, jakby

właśnie zdetonował bombę. - Wyobraża pan sobie, co to znaczy? W tej chwili

nauka potwierdza myśli najbardziej ezoterycznych mistyków wszystkich religii.

Oni wszyscy twierdzili, iż posiadamy mentalny i duchowy wpływ na to, co się

dzieje w naszym życiu. Pamięta pan ewangeliczną przypowieść o wierze

wielkości ziarnka gorczycy, która potrafi przesunąć góry? A jeśli ta umiejętność

to właśnie sekret prawdziwego życiowego sukcesu, sekret tworzenia prawdziwej

wspólnoty? - Zmrużył oczy, jakby wiedział więcej, niż mógł powiedzieć. -

Wszyscy musimy zrozumieć, jak to działa. Najwyższy czas.

Odwzajemniłem jego uśmiech zaintrygowany tym, co powiedział. Byłem

wciąż zdziwiony zmianą atmosfery wokół basenu. W pewnej chwili instynktownie

spojrzałem w lewo, jak to się czasem dzieje, gdy czujemy, że ktoś na nas patrzy.

Rzeczywiście, ktoś z obsługi basenu wpatrywał się we mnie zza wejściowych

drzwi. Gdy nasze oczy się spotkały, mężczyzna szybko odwrócił wzrok i zaczął

iść chodnikiem prowadzącym do windy.

- Przepraszam pana - usłyszałem głos tuż za sobą. Gdy się obejrzałem,

stwierdziłem, że to inny boy hotelowy. - Czy podać panu coś od picia?

- Nie, dziękuję - odarłem. - Jeszcze nie teraz.

Kiedy poszukałem wzrokiem tego pierwszego człowieka, już go nie było.

Jeszcze przez chwilę obserwowałem teren, a kiedy w końcu spojrzałem w prawo,

gdzie siedział mój czarnowłosy rozmówca, jego też nie było. Wstałem i spytałem

mężczyzny przy sąsiednim stoliku, czy nie widział przypadkiem, w którą stronę

odszedł ten pan w białym swetrze z gazetą. Pokręcił głową i odwrócił wzrok.

background image

Przez resztę popołudnia nie wychodziłem z mojego pokoju. Wydarzenia przy

basenie były niejasne. Kim był człowiek, który opowiadał mi o modlitwie? Czy z

tą informacją związana była jakaś synchronia? 1 dlaczego ten facet z obsługi tak

się na mnie gapił? No i gdzie jest Wil?

O zmierzchu, po długiej drzemce, znów wyszedłem. Zdecydowałem się

pójść do oddalonej o kilka przecznic restauracji, o której wcześniej wspominał

jeden z gości.

- Bardzo blisko. Absolutnie bezpiecznie - zapewnił mnie portier, gdy

spytałem go, jak się tam dostać. - Bez problemu.

Wyszedłem z hotelu, na dworze powoli zapadał zmrok. Wciąż rozglądałem

się za Wiłem. Na ulicy był taki tłum, że musiałem się przepychać. W restauracji

wskazano mi niewielki narożny stolik na wolnym powietrzu, tuż przy wysokim,

żelaznym ogrodzeniu, które oddzielało lokal od ulicy. Jadłem powoli obiad i

czytałem angielską gazetę, zajmując stolik przez ponad godzinę.

W pewnej chwili poczułem się nieswojo. Znów wydało mi się, że ktoś się we

mnie wpatruje, tyle że nikogo nie dostrzegłem. Rozejrzałem się po sąsiednich

stolikach, ale nikt nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi. Wstając, wyjrzałem

przez ogrodzenie na ludzi na ulicy. Nic. Wciąż próbując otrząsnąć się z tego

głupiego uczucia, zapłaciłem rachunek i ruszyłem z powrotem do hotelu.

Kiedy zbliżałem się już do wejścia, kątem oka dostrzegłem sylwetkę

mężczyzny ukrytego za rzędem krzewów o jakieś dwadzieścia stóp ode mnie.

Nasze oczy się spotkały, zrobił krok w moją stronę. Odwróciłem głowę i już

miałem iść dalej, gdy zdałem sobie sprawę, że to ten sam człowiek co wcześniej

przy basenie, tyle że teraz był ubrany w dżinsy i gładką niebieską koszulę. Miał

może trzydzieści lat, lecz bardzo poważne oczy. Ruszyłem przed siebie szybkim

krokiem.

- Proszę pana! - zawołał za mną. Szedłem dalej.

- Proszę - powiedział. - Muszę z panem porozmawiać. Przeszedłem jeszcze

kilka kroków, by znaleźć się w zasięgu wzroku portiera i obsługi hotelu, potem

przystanąłem. - O co chodzi? - spytałem.

background image

Podszedł bliżej, niemal zgiął się w ukłonie. - Jest pan chyba kimś, kogo

miałem tu spotkać. Czy zna pan Wilsona Jamesa?

- Wiła? Oczywiście. Gdzie on jest?

- Nie mógł przyjechać. Poprosił mnie, żebym to ja się z panem spotkał. -

Wyciągnął rękę, którą uścisnąłem z wahaniem, podałem mu swoje imię.

- Ja jestem Yin Doloe - odpowiedział.

- Pracujesz w tym hotelu? - spytałem.

- Nie, przepraszam. Pracuje tu mój znajomy. Pożyczyłem od niego uniform,

żeby się móc rozejrzeć. Chciałem się upewnić, że tu jesteś.

Przyjrzałem mu się bliżej. Instynkt podpowiadał mi, że mówi prawdę. Ale po

co ta cała konspiracja? Dlaczego po prostu nie podszedł do mnie tam, przy

basenie, i nie spytał, jak się nazywam?

- A co zatrzymało Wiła? - spytałem.

- Nie jestem pewien. Poprosił, żebym cię odnalazł i zabrał do Lhasy. Myślę,

że planuje spotkać się z tobą właśnie tam.

Odwróciłem wzrok. Sprawy znów zaczynały wyglądać niewyraźnie.

Spojrzałem na Yina i powiedziałem: - Nie jestem pewien, czy chcę tam jechać.

Dlaczego Wil sam do mnie nie zadzwonił?

- Na pewno miał ważny powód - odparł Yin i podszedł do mnie jeszcze o

krok. - Wil bardzo nalegał, żebym cię do niego przywiózł. On cię potrzebuje. -

Oczy Yina błagały. - Czy możemy wyruszyć jutro?

- Tak - powiedziałem. - Może byś wszedł do hotelu, napijemy się kawy i

pogadamy?

Rozglądał się wokół, jakby się czegoś bał. - Proszę, przyjdę jutro rano, o

ósmej. Wil już załatwił dla ciebie bilet i wizę - uśmiechnął się i pospiesznie

odszedł, zanim zdążyłem zaprotestować.

O 7.55 wyszedłem na ulicę tylko z jednym podróżnym workiem. W hotelu

zgodzono się przechować resztę moich rzeczy. Planowałem wrócić nie dalej jak

za tydzień, jeśli oczywiście nie wydarzy się nic nieprzewidzianego. W takim

wypadku postanowiłem wracać natychmiast.

background image

Punktualnie o ósmej Yin podjechał starą toyotą i ruszyliśmy w stronę

lotniska. Podczas całej drogi Yin był bardzo serdeczny, ale uparcie twierdził, że

nie wie nic więcej o Wilu. Miałem ochotę opowiedzieć mu o tym, co Natalie

mówiła o tajemniczym miejscu w centralnej Azji i o tym, co Wil powiedział tamtej

nocy w moim domu, choćby po to, by zobaczyć jego reakcję. Jednak

postanowiłem tego nie robić. Pomyślałem, że lepiej bacznie obserwować Yina i

poczekać, co się będzie działo na lotnisku.

Okazało się, że rzeczywiście czekał wykupiony na moje nazwisko bilet na lot

do Lhasy. Rozejrzałem się, chcąc wybadać sytuację. Wszystko wyglądało

najnormalniej w świecie. Yin się uśmiechał, był w świetnym nastroju. Niestety,

nie można było tego powiedzieć o kasjerce. Mówiła bardzo słabo po angielsku i

miała mnóstwo pytań. Kiedy kazała mi po raz kolejny pokazać paszport,

strasznie mnie zdenerwowała i coś niegrzecznie odburknąłem. Wtedy przestała

pracować i wpatrywała się we mnie z takim wyrazem twarzy, jakby miała zamiar

w ogóle odmówić mi wydania tego biletu. W tym momencie do akcji wkroczył Yin.

Zaczął coś do niej mówić łagodnym tonem w jej ojczystym nepalskim. Po kilku

minutach kasjerka się rozluźniła. Co prawda nie zaszczyciła mnie już choćby

spojrzeniem, ale z Yinem rozmawiała bardzo miło, nawet się w pewnej chwili

roześmiała. Kilka minut później mieliśmy już bilety i karty pokładowe i

siedzieliśmy w małej kafejce w pobliżu naszego wejścia do samolotu. Wszędzie

czuć było bardzo silny zapach papierosów.

- Masz w sobie wiele gniewu - powiedział Yin. - I nie używasz zbyt dobrze

swojej energii.

Zaskoczył mnie. - O czym ty mówisz?

Spojrzał na mnie bardzo łagodnie. - Mam na myśli to, że nie pomogłeś tej

kobiecie przy kasie w jej złym nastroju.

Natychmiast zrozumiałem, do czego zmierza. W Peru Ósme Wtajemniczenie

opisywało metodę wspomagania innych i podnoszenia ich energii poprzez

skupianie wzroku na ich twarzy w określony sposób.

- Znasz Wtajemniczenia? - spytałem.

Yin skinął głową, wciąż na mnie patrząc. - Tak - potwierdził. - Jest jednak

background image

coś więcej.

- Pamiętanie o tym, by wysyłać energię nie jest takie proste - powiedziałem,

broniąc się.

Yin odezwał się niezwykle delikatnym tonem: - Musisz jednak zdawać sobie

sprawę, że i tak na nią wpływałeś swoją energią, czy to świadomie, czy nie.

Ważne jest to, w jaki sposób ustawiasz swoje... pole... pole... - Yin z trudem

szukał angielskiego słowa. - Pole intencji - powiedział w końcu. - Wiesz, swoje

pole modlitwy.

Spojrzałem na niego zdziwiony. Yin zdawał się opisywać modlitwę w taki

sam sposób, jak robił to ciemnowłosy mężczyzna przy basenie.

- A o czym dokładnie mówisz? - spytałem.

- Czy byłeś kiedyś w pokoju pełnym ludzi, gdzie energia i nastrój były bardzo

niskie, a potem nagle wszedł ktoś i natychmiast i nastrój, i energia się podniosły?

Tylko przez fakt, że ten ktoś wszedł. Pole energetyczne takiej osoby poprzedza

ją i wpływa na wszystkich innych.

- Tak - potwierdziłem. - Wiem, co masz na myśli. Spojrzał na mnie poważnie.

- Jeśli chcesz znaleźć Shambhalę, to musisz się nauczyć właśnie tego.

Świadomie.

- Shambhalę? O czym ty mówisz? - wybuchnąłem.

Twarz Yina pobladła, wyraźnie się speszył. Potrząsnął głową, jakby sam

siebie ganił za to, że się wygadał i ujawnił coś, czego nie powinien.

- Nieważne - powiedział w końcu. - To nie moja sprawa. To Wil musi ci

wszystko wyjaśnić...

Zaczęła się już ustawiać kolejka do wejścia, więc Yin wstał i zabrał swoje

rzeczy. A ja łamałem sobie głowę, starając się sobie przypomnieć, skąd znam to

słowo. W końcu mi się udało. Shambhala to była mityczna wspólnota opisywana

w buddyjskich księgach tybetańskich. Na tych samych legendach opierały się

historie o krainie Shangri-La.

Spojrzałem na Yina. - To miejsce to mit... prawda? - spytałem.

Ale on tylko podał stewardowi swój bilet i poszedł dalej.

background image

Podczas lotu do Lhasy Yin i ja siedzieliśmy w różnych sektorach samolotu,

co dało mi czas na myślenie. Wiedziałem tylko, że Shambhala miała wielkie

znaczenie dla tybetańskich buddystów. Ich starożytne księgi opisywały ją jako

święte miasto zbudowane z diamentów i złota, pełne mnichów, łamów i adeptów

wiedzy, ukryte gdzieś w przepastnych, nie zamieszkanych rejonach północnego

Tybetu czy Chin. Ostatnio jednak większość buddystów mówiła o Shambhali

jedynie w kategoriach symbolicznych, jako o czymś, co reprezentuje pewien

duchowy stan umysłu, a nie rzeczywiste miejsce. z kieszeni na oparciu siedzenia

wyciągnąłem broszurkę o Tybecie, mając nadzieję, że dowiem się czegoś więcej

o jego geografii. Przeczytałem, że graniczący z Chinami od północy, a z

Nepalem od południa Tybet to wielki płaskowyż i tylko niektóre rejony są

położone niżej niż sześć tysięcy stóp nad poziomem morza. Na jego południowej

granicy leżą Himalaje, w tym Mount Everest, na granicy północnej zaś, już po

stronie chińskiej, znajdują się rozległe góry Kunlun. Między nimi są głębokie

doliny, rwące rzeki i setki mil kwadratowych skalistej tundry. Najżyźniejszy i

najgęściej zaludniony musi być wschodni Tybet. Północ i zachód są górzyste i

dzikie, jest tam tylko kilka dróg, wszystkie żwirowe. Wyglądało na to, że do

zachodniego Tybetu prowadzą tylko dwie główne trasy - droga północna

używana głównie przez ciężarówki i droga południowa, która prowadzi wzdłuż

Himalajów, a uczęszczana jest przez pielgrzymów, którzy chcą dotrzeć do

świętych miejsc jak Mount Everest, jezioro Manasarovar, Mount Kailash i jeszcze

dalej, do tajemniczego Kunlunu.

Podniosłem wzrok znad lektury. Lecieliśmy już na wysokości trzydziestu

pięciu tysięcy stóp i zaczynałem odczuwać wyraźną zmianę temperatury i energii

na zewnątrz. Pode mną wyrastały zamarznięte, skaliste szczyty Himalajów,

obramowane przejrzystym błękitem nieba. Przelecieliśmy właśnie nad samym

szczytem Mount Everestu i znaleźliśmy się nad obszarem Tybetu - krainą

śniegu, dachem świata. Ojczyzną ludzi poszukujących duchowej prawdy. Kiedy

patrzyłem na dół na zielone doliny i skaliste niziny otoczone górami, nie mogłem

powstrzymać zachwytu nad pięknem i tajemniczością tej ziemi. Jaka szkoda, że

znajduje się teraz pod brutalną okupacją totalitarnego rządu Chin. Co ja tu w

background image

ogóle robię? - zastanawiałem się. Odwróciłem głowę i odnalazłem wzrokiem

Yina, który siedział cztery rzędy za mną. Niepokoiło mnie, że był taki skryty.

Znów postanowiłem, że będę bardzo ostrożny. Nie wyjadę nigdzie dalej poza

Lhasę, jeśli nie otrzymam pełnych wyjaśnień.

Kiedy wylądowaliśmy w Lhasie, Yin wciąż odmawiał jakiejkolwiek rozmowy o

Shambhali, powtarzając uporczywie, że wkrótce spotkamy się z Wiłem i on mi

wszystko opowie. Wsiedliśmy do taksówki i pojechaliśmy do niewielkiego

hoteliku w pobliżu centrum, gdzie miał na nas czekać Wil. Spostrzegłem, że Yin

mi się przypatruje.

- O co chodzi? - spytałem.

- Tylko sprawdzałem, jak sobie radzisz z wysokością - powiedział. - Lhasa

leży dwanaście tysięcy stóp nad poziomem morza. Przez jakiś czas musisz na

siebie uważać.

Skinąłem głową wdzięczny za jego troskę, ale zwykle łatwo się

przystosowywałem do dużych wysokości. Właśnie miałem to powiedzieć, kiedy

zobaczyłem w oddali olbrzymią, przypominającą fortecę budowlę.

- To jest pałac Potala - powiedział Yin. - Chciałem, żebyś go zobaczył. To był

dom dalajlamy, zanim udał się na wygnanie. Teraz symbolizuje walkę narodu

tybetańskiego z chińską okupacją.

Odwrócił głowę i milczał aż do chwili, gdy taksówka się zatrzymała. Nie

przed samym hotelem, ale jakieś sto stóp dalej, w dole ulicy.

- Wil powinien już tu być - powiedział Yin, otwierając drzwi. - Poczekaj w

samochodzie, a ja pójdę i sprawdzę.

Ale zamiast iść w stronę budynku, zatrzymał się przy taksówce i uważnie

obserwował drzwi hotelu. Dostrzegłem jego wzrok i też spojrzałem w tym

kierunku. Ulica była pełna Tybetańczyków i turystów, ale wszystko wydawało się

w porządku. I wtedy mój wzrok padł na niskiego mężczyznę stojącego za rogiem.

Miał przed sobą jakąś gazetę, ale nie czytał, tylko bacznie przyglądał się okolicy.

Yin spojrzał na samochody zaparkowane na zakręcie po drugiej stronie ulicy.

Jego wzrok zatrzymał się na starym brązowym sedanie, w którym siedziało kilku

mężczyzn w garniturach. Yin powiedział coś szybko do kierowcy taksówki,

background image

wsiadając znów do środka, a ten spojrzał na nas podejrzliwie w lusterku i

podjechał do następnego skrzyżowania. Kiedy przejeżdżaliśmy obok

zaparkowanego sedana, Yin pochylił się nisko, by siedzący w środku nie mogli

go zauważyć.

- O co chodzi? - spytałem.

Yin zignorował moje pytanie i kazał kierowcy skręcić w lewo i wjechać do

centrum.

Chwyciłem go za ramię. - Yin, powiedz mi, co się dzieje. Co to byli za faceci?

- Nie wiem - powiedział - ale Wiła by tam i tak nie było. Jest jeszcze jedno

miejsce, gdzie mógł pójść. Odwróć się i sprawdź, czy nie jesteśmy śledzeni.

Spojrzałem w tył, a Yin dawał taksówkarzowi dalsze wskazówki. Jechało za

nami kilka samochodów, ale w pewnym momencie wszystkie skręciły. Nie

zauważyłem brązowego sedana.

- I co, widzisz coś z tyłu? - spytał Yin, sam się odwracając, by sprawdzić.

- Raczej nie - odparłem.

Miałem go znów zapytać, o co w tym wszystkim chodzi, kiedy zauważyłem,

że ręce mu się trzęsą. Uważnie przyjrzałem się jego twarzy. Była blada i pokryta

kropelkami potu. Zrozumiałem, że jest przerażony. Natychmiast i ja poczułem

zimny dreszcz strachu. Zanim zdążyłem się odezwać, Yin wskazał kierowcy

miejsce, gdzie ma się zatrzymać i dosłownie wypchnął mnie z samochodu razem

z moim podróżnym workiem. Ruszyliśmy szybko niewielką uliczką i skręciliśmy w

wąską alejkę. Przeszliśmy może kilkaset stóp i Yin przywarł do ściany. Ja też.

Bez ruchu wpatrywaliśmy się w ulicę, skąd właśnie przyszliśmy. Żaden z nas nie

powiedział słowa.

Kiedy mogliśmy być prawie pewni, że nikt za nami nie idzie, Yin poprowadził

mnie jeszcze kawałek i zapukał do drzwi jednego z domów. Nikt się nie odezwał,

ale w zupełnej ciszy zamek w drzwiach otworzył się od środka.

- Zaczekaj tu - rzucił Yin. - Zaraz wrócę.

Szybko wszedł do domu i bezszelestnie zamknął drzwi. Kiedy usłyszałem

odgłos przekręcanego zamka, ogarnęła mnie panika. Co teraz? Yin był

przerażony. Czy mnie tu porzucił? Spojrzałem w dół alejki w kierunku hałaśliwej

background image

ulicy. Tego właśnie najbardziej się bałem. Ktoś poszukiwał Yina, a może i Wiła.

Nie miałem pojęcia, w co się znów pakuję! A potem pomyślałem, że może byłoby

lepiej, gdyby Yin zniknął. Wtedy wróciłbym na ulicę i wmieszał się w tłum, a

potem znalazłbym drogę na lotnisko. Mógłbym jedynie wrócić prosto do domu. I

byłbym absolutnie usprawiedliwiony. Nie musiałbym szukać Wiła i wdawać się w

jakąś kolejną awanturę.

Drzwi nagle się otworzyły, Yin wyślizgnął się z nich i zamek znów

przekręcono.

- Wil zostawił wiadomość - powiedział cicho. - Idziemy.

Przeszliśmy jeszcze kawałek, potem przycupnęliśmy między dwoma

pojemnikami na śmieci i Yin otworzył kopertę. Wyjął z niej kawałek kartki.

Patrzyłem, jak czyta. Zdawało mi się, że jego twarz jeszcze bardziej pobladła.

Kiedy skończył, podał mi kartkę.

- Co tam jest? - spytałem, sięgając po nią i w tym momencie rozpoznałem

pismo Wiła:

Yin, jestem przekonany, że zostaniemy wpuszczeni do Shambhali. Ale

muszą iść pierwszy. Jest niezwykle ważne, żebyś przywiózł naszego

amerykańskiego przyjaciela najszybciej, jak tylko możesz. Wiesz, że dakini będą

cię prowadzić.

Wil

Spojrzałem na Yina, który przez chwilę wytrzymał mój wzrok, potem odwrócił

głowę.

- Co to ma znaczyć „wpuszczeni do Shambhali?” On to rozumie dosłownie,

tak? Chyba nie uważa, że to jest realne miejsce?!

Yin wpatrywał się w ziemię. - Oczywiście, że Wil uważa, iż to prawdziwe

miejsce - wyszeptał w końcu.

- A ty? - spytałem.

Odwrócił wzrok z taką miną, jakby na ramionach dźwigał cały świat.

- Tak... tak... - powiedział w końcu - tylko większości ludzi trudno sobie to

miejsce w ogóle wyobrazić, a co dopiero, żeby próbować się tam dostać... Widać

background image

ani ja, ani ty nie możemy... - jego szept zamarł w pół słowa.

- Yin, musisz mi powiedzieć, co się dzieje, rozumiesz? Co robi Wil? Kim są ci

mężczyźni, których widzieliśmy przed hotelem?

Yin patrzył na mnie przez chwilę udręczonym wzrokiem, w końcu niechętnie

powiedział: - Myślę, że to chińscy agenci służb specjalnych.

- Co?!

- Nie wiem, co tu robią. Wygląda na to, że ich uwagę zwróciły te pogłoski o

Shambhali. Wielu tutejszych łamów ma świadomość, że w tym świętym miejscu

zachodzą jakieś zmiany. Dużo się o tym mówi.

- Co się zmienia? Powiedz.

Yin wziął głęboki oddech. - Chciałem, żeby to Wil ci wytłumaczył... ale teraz

to chyba ja muszę spróbować. Musisz zrozumieć, czym jest Shambhala. Ci,

którzy tam mieszkają, to normalni ludzie urodzeni w tym świętym miejscu, ale są

na wyższym stopniu ewolucyjnego rozwoju niż my. Oni pomagają utrzymywać

wizję i energię całego świata.

Pomyślałem w tym momencie o Dziesiątym Wtajemniczeniu. - Czy oni są

pewnego rodzaju przewodnikami duchowymi?

- Nie w takim sensie, jak myślisz - odparł Yin. - Oni nie są jak zmarli

członkowie rodziny czy inne dusze w zaświatach, które pomagają nam z innego

wymiaru. To ludzie, którzy żyją tutaj, na Ziemi. W Shambhali istnieje niezwykła

wspólnota, oni żyją na wyższym stopniu rozwoju. To oni modelują... wymyślają

to, co w pewnym momencie ludzkość osiągnie w rzeczywistości.

- Gdzie jest to miejsce?

- Nie wiem.

- A znasz kogokolwiek, kto je naprawdę widział?

- Też nie. Ale jako chłopiec byłem uczniem wielkiego lamy, który pewnego

dnia ogłosił, że odchodzi do Shambhali i po wielu dniach uroczystości

rzeczywiście odszedł.

- A czy tam dotarł?

- Tego nikt nie wie. Zniknął i nigdy więcej nikt go już nie widział w Tybecie.

- W takim razie nikt nie ma dowodu na to, że miejsce naprawdę istnieje. Nikt

background image

tego nie wie na pewno?

Yin przez chwilę milczał. - Mamy legendy... - wyszeptał w końcu.

- Kto „my”?

Patrzył na mnie wymownie, bez słowa. Zrozumiałem, że obowiązuje go jakiś

nakaz milczenia. - Ja nie mogę ci tego wyjawić - powiedział. - Jedynie przywódca

naszej sekty, lama Rigden, może zdecydować, czy z tobą porozmawia.

- Jakie to legendy?

- Wolno mi powiedzieć ci tylko tyle, że legendy to opowieści pozostawione

przez tych, którzy w przeszłości usiłowali wejść do Shambhali. Legendy mają

setki lat.

Yin zamierzał powiedzieć coś jeszcze, gdy naszą uwagę zwrócił dziwny

dźwięk dobiegający od strony ulicy. Patrzyliśmy uważnie, ale niczego ani nikogo

nie dostrzegliśmy.

- Zaczekaj tu - rzucił Yin.

Znów zapukał do znajomych już drzwi i ponownie zniknął w środku. Tym

razem wrócił bardzo szybko i poprowadził mnie do zaparkowanego z tyłu domu

starego, zardzewiałego dżipa z podartym płóciennym dachem. Otworzył drzwi i

dał mi znak, żebym wsiadł.

- No chodź - ponaglił. - Musimy się spieszyć.

background image

Wezwanie Shambhali

Kiedy Yin wyjeżdżał z Lhasy, siedziałem w milczeniu i zastanawiałem się, co

Wil miał na myśli w swoim liście. Dlaczego zdecydował się jechać sam? I kim byli

owi „dakini”? Już miałem zapytać o to Yina, gdy nagle wojskowy łazik przejechał

skrzyżowanie dosłownie na wprost nas. Aż podskoczyłem na ten widok.

Poczułem, jak po plecach przebiegł mi dreszcz. Co ja wyprawiam? Przed chwilą

widziałem tajnych agentów zaczajonych przed hotelem, w którym miałem się

spotkać z Wiłem. Mogą nas wciąż szukać.

- Zaczekaj, Yin - powiedziałem. - Chcę wracać na lotnisko. To wszystko jest

zbyt niebezpieczne jak na mój gust.

Yin rzucił mi przestraszone spojrzenie. - Ale co z Wiłem? - spytał. - Czytałeś

jego list. On cię potrzebuje.

- No cóż, on jest przyzwyczajony do takich sytuacji. I wcale nie jestem

pewien, czy chciałby, żebym się narażał na takie niebezpieczeństwo.

- I tak już jesteś w niebezpieczeństwie. Musimy się wydostać z Lhasy.

- A gdzie jedziesz? - spytałem.

- Do klasztoru lamy Rigdena, niedaleko Shigatse. Zrobi się późno, zanim

tam dotrzemy.

- A jest tam chociaż telefon?

- Tak - odparł. - Mam nadzieję, że działa.

Skinąłem głową, a Yin skupił się na prowadzeniu.

No dobrze, myślałem. Wcale nie zaszkodzi znaleźć się jak najdalej stąd. A

potem zaplanuję, jak wrócić do domu.

Przez wiele godzin podskakiwaliśmy na strasznie wyboistej drodze,

mijaliśmy ciężarówki i stare samochody. Krajobraz tworzyła mieszanka

paskudnych placów budowy i przepięknych naturalnych widoków. Już po zmroku

Yin wjechał na podwórko niewielkiego betonowego budynku. Ogromny kudłaty

pies, przywiązany do drzwi warsztatu samochodowego, zaczął na nas szczekać

jak opętany.

- Czy to jest siedziba lamy Rigdena? - spytałem.

background image

- Ależ skąd, oczywiście, że nie - powiedział Yin. - Ale znam tu ludzi. Możemy

dostać benzynę i jedzenie. Zaraz wrócę.

Patrzyłem, jak Yin wchodzi po szerokich stopniach i puka do drzwi. Pojawiła

się w nich starsza tybetańska kobieta i natychmiast zamknęła Yina w gorącym

uścisku. Yin wskazał na mnie, uśmiechnął się i coś powiedział. Nie rozumiałem.

Potem skinął na mnie, więc wysiadłem i wszedłem do domu.

Po chwili usłyszeliśmy cichy odgłos hamującego na zewnątrz samochodu.

Yin podskoczył do okna i ostrożnie wyjrzał zza zasłony. Stanąłem tuż za nim. W

mroku mogłem dostrzec czarny, nie oznakowany samochód stojący po drugiej

stronie drogi, jakieś sto jardów od domu.

- Kto to? - spytałem.

- Nie wiem - powiedział Yin. - Idź do samochodu i przynieś nasze rzeczy.

Tylko pospiesz się.

Spojrzałem na niego zdziwiony.

- W porządku - uspokoił mnie. Idź po rzeczy. Szybko.

Wyszedłem w ciemność i podszedłem do naszego dżipa. Starałem się nie

patrzeć na zaparkowany samochód. Sięgnąłem przez otwarte okno, chwyciłem

mój worek i torbę Yina i szybkim krokiem wróciłem do domu. Yin wciąż patrzył

przez okno.

- O rany! - krzyknął nagle. - Jadą tu!

Blask reflektorów oświetlił okno i samochód podjechał niemal pod same

drzwi. Yin błyskawicznie wyrwał mi swój bagaż i pociągnął mnie za sobą do

tylnego wyjścia. Wybiegliśmy w ciemność.

- Tędy, musimy iść tędy - rzucił Yin, biegnąc w górę krętą ścieżką.

Odwróciłem się i spojrzałem na dom. Ku swemu przerażeniu dostrzegłem

agentów w cywilu, którzy już wyszli z samochodu i teraz otaczali budynek. Z

drugiej strony pojawił się następny samochód, którego wcześniej nie widzieliśmy.

Wyskoczyło z niego jeszcze kilku mężczyzn. Zaczęli biec w górę wzniesienia po

naszej prawej stronie. Zrozumiałem, że jeśli nie zmienimy kierunku, to za chwilę

przetną nam drogę.

- Yin, zaczekaj - powiedziałem głośnym szeptem. - Oni nas wyprzedzają.

background image

Zatrzymał się i w ciemności zbliżył swoją twarz do mojej.

- Na lewo - szepnął. - Obejdziemy ich.

Kiedy to mówił, dostrzegłem kolejnych agentów biegnących tam, gdzie Yin

chciał iść. Jeśli pójdziemy w lewo, złapią nas na pewno.

Spojrzałem w górę, na najbardziej niedostępną część wzniesienia. Coś

przykuło mój wzrok: wąziutka ścieżka pnąca się stromo w górę była wyraźnie

oświetlona!

- Nie. Musimy iść prosto do góry - powiedziałem niemal instynktownie i

natychmiast ruszyłem w tym kierunku.

Yin przez chwilę się wahał, ale zaraz mnie dogonił. Wdrapywaliśmy się pod

górę, a agenci z prawej strony byli coraz bliżej. Tuż przed szczytem jeden z nich

pojawił się nagle niemal przed nami. Przywarliśmy do ziemi, kryjąc się za

wielkimi głazami. Wyraźnie widziałem, że przestrzeń wokół nas była wciąż

jaśniejsza niż otaczający nas mrok. Agent stał teraz nie dalej niż trzydzieści stóp

od nas. Zrobił kilka kroków przed siebie i było pewne, że za chwilę nas zobaczy. I

wtedy, gdy prawie doszedł na skraj tej dziwnej poświaty, dosłownie sekundy

przed tym, zanim mógł nas dostrzec, nagle się zatrzymał. Po chwili ruszył i znów

stanął, jakby przyszedł mu do głowy jakiś pomysł. Nie zrobił już ani kroku do

przodu, ale odwrócił się na pięcie i szybko zbiegł w dół zbocza.

Po kilku minutach zapytałem Yina szeptem, czy myśli, że ten agent nas

zobaczył.

- Nie - odpowiedział. - Chyba nie. Ruszamy.

Wspinaliśmy się na wzgórze przez następne dziesięć minut.

Zatrzymaliśmy się w końcu na skalistym występie, by raz jeszcze spojrzeć z

góry na dom. Podjeżdżały następne samochody. Był wśród nich stary policyjny

wóz patrolowy z migającym na dachu czerwonym światłem. Ten widok mnie

przeraził. Teraz nie miałem już żadnych wątpliwości. Ci ludzie nas ścigali.

Yin też nerwowo obserwował dom, ręce znów mu się trzęsły.

- Co oni zrobią z twoimi przyjaciółmi? - spytałem przerażony na myśl, co

mogę usłyszeć w odpowiedzi.

Yin tylko na mnie spojrzał. W oczach miał łzy i wściekłość. Potem bez słowa

background image

ruszył w górę.

Szliśmy jeszcze kilka godzin. Drogę oświetlał nam skąpo księżyc w

pierwszej kwadrze, który od czasu do czasu przesłaniały chmury. Chciałem

wypytać Yina o legendy, o których wcześniej wspominał, ale był wciąż zły i

zamknięty w sobie. Na szczycie kolejnego wzgórza zatrzymał się i oznajmił, że

musimy odpocząć. Usiadłem na ziemi plecami oparty o skałę, a Yin odszedł kilka

kroków dalej i stał w ciemności, odwrócony do mnie tyłem.

- Dlaczego byłeś taki pewien - spytał, nie odwracając się - tam pod domem,

że mamy się wspinać prosto na wzgórze?

Z trudem łapałem oddech. - Coś zobaczyłem... - zacząłem niepewnie. - Ta

ścieżka była jakoś tak... jaśniejsza. Wydało mi się, że to najlepsza droga.

Odwrócił się w końcu, podszedł bliżej i usiadł na ziemi naprzeciw mnie. - Czy

już wcześniej zdarzało ci się widzieć coś podobnego?

Starałem się opanować strach i zdenerwowanie. Serce waliło mi w piersi i

ledwo mogłem mówić. - Tak. Widziałem. Ostatnio nawet kilka razy.

Odwrócił wzrok i znów zamilkł.

- Yin, czy ty wiesz, co się dzieje?

- Legendy by powiedziały, że otrzymujemy pomoc.

- Pomoc? Ale od kogo? Znów odwrócił wzrok.

- Yin, powiedz mi, co wiesz. Nie odezwał się.

- Czy to ci dakini, o których Wił wspominał w liście?

Cisza.

Poczułem, jak wzbiera we mnie gniew. - Yin! Natychmiast mi powiedz, co

wiesz!

Wstał szybko i wbił we mnie wzrok. - O niektórych sprawach nie wolno mi

mówić. Nie rozumiesz tego? Samo wymienianie ich imienia bez należnego

szacunku może sprawić, że oślepniesz albo odbierze ci mowę. To są strażnicy

Shambhali.

Podbiegł do płaskiej skały, rozłożył na niej swoją kurtkę i położył się. Ja też

byłem wykończony, nie mogłem zebrać myśli.

background image

- Musimy się przespać - powiedział Yin. - Proszę cię, jutro dowiesz się

więcej.

Spoglądałem na niego jeszcze przez chwilę, a potem położyłem się pod

skałą, tam, gdzie siedziałem, i natychmiast głęboko zasnąłem.

Obudziły mnie promienie słońca prześwitujące pomiędzy dwoma

ośnieżonymi szczytami widocznymi w oddali. Rozejrzałem się dokoła i

spostrzegłem, że Yina nie ma. Skoczyłem na równe nogi i sprawdziłem w

najbliższej okolicy. Bolało mnie całe ciało. Yina nigdzie nie było.

Cholera, pomyślałem. Nie miałem bladego pojęcia, gdzie jestem. Znów

ogarnął mnie strach. Czekałem jeszcze pół godziny, przyglądając się widocznym

w dole brązowym, skalistym wzgórzom poprzecinanym dolinkami porośniętymi

zieloną trawą. Yin nie wrócił. Znów wstałem i wtedy po raz pierwszy zauważyłem,

że dosłownie o czterysta stóp poniżej wzgórza biegnie kamienista droga.

Chwyciłem swój worek i niemal zbiegłem w dół po skałach. W końcu dotarłem do

drogi i ruszyłem na północ. Z tego, co pamiętałem z mapy, powinien być to

kierunek z powrotem do Lhasy.

Nie uszedłem nawet pół mili, gdy zauważyłem, że jakieś sto kroków za mną

w tym samym kierunku idzie czwórka czy piątka ludzi. Natychmiast zszedłem z

drogi i wdrapałem się na zbocze między skały, tak żeby być niewidocznym, ale

żebym ja mógł ich obserwować, gdy będą mnie mijać. Kiedy podeszli bliżej,

zobaczyłem, że to pewnie rodzina: starszy człowiek, mężczyzna w sile wieku,

kobieta około trzydziestki i dwóch nastoletnich chłopców. Dźwigali duże tobołki, a

młodszy z mężczyzn ciągnął wózek załadowany rzeczami. Wyglądali jak

uchodźcy.

Pomyślałem, żeby do nich podejść i przynajmniej zorientować się, w którą

stronę powinienem iść, ale stwierdziłem, że lepiej tego nie robić. Bałem się, że

później mogą na mnie donieść, tak więc pozwoliłem, żeby przeszli. Odczekałem

jeszcze dwadzieścia minut i ostrożnie ruszyłem za nimi. Przez prawie dwie mile

droga wiła się między skalistymi wzgórzami, aż w końcu w oddali, na szczycie

jednego z nich ujrzałem klasztor. Zszedłem z drogi i poszedłem na skróty,

background image

wdrapując się po zboczu, aż znalazłem się o jakieś dwieście jardów pod

klasztorem. Był zbudowany z piaskowożółtych cegieł, płaski dach pomalowany

był na brązowo. Od głównego budynku odchodziły dwa skrzydła.

Nie dostrzegłem żadnego ruchu i najpierw pomyślałem, że miejsce jest

opustoszałe. Jednak w pewnej chwili drzwi się otworzyły i zobaczyłem mnicha

ubranego w jasnoczerwoną szatę. Obserwowałem, jak zaczął pracować w

ogrodzie położonym na prawo od głównego budynku. Wyglądał nieszkodliwie,

ale wolałem nie ryzykować. Wróciłem na drogę, przeciąłem ją i obszedłem

klasztor szerokim łukiem z drugiej strony. Potem znów wróciłem na drogę.

Zatrzymałem się tylko na chwilę, by zdjąć kurtkę. Słońce stało już wysoko i

zrobiło się ciepło.

Po prawie mili, kiedy droga prowadziła na niewielkie wzniesienie, coś

usłyszałem. Ukryłem się w skałach i nasłuchiwałem. Najpierw myślałem, że to

tylko ptak, ale po chwili rozpoznałem, że ktoś rozmawia. Ale kto?

Bardzo powoli i ostrożnie wdrapałem się wyżej na skały, żeby mieć lepszy

punkt obserwacyjny. Widziałem teraz niewielką dolinę w dole. Serce mi zamarło.

Zobaczyłem skrzyżowanie dróg, przy którym stały zaparkowane trzy wojskowe

dżipy. A przy nich może z tuzin żołnierzy. Rozmawiali i palili papierosy.

Wycofałem się pochylony jak najniżej i wróciłem tą samą drogą aż do miejsca,

gdzie znalazłem schronienie między dwiema skałami.

Ze swojej kryjówki usłyszałem coś jeszcze poza rozmowami przy drogowej

blokadzie. Na początku był to niski dźwięk, który narastał i zmienił się w znajomy

klekotliwy warkot. Helikopter.

Przerażony rzuciłem się biegiem przed siebie wśród skał i kamieni, byle jak

najdalej od drogi. Przeskakując przez niewielki strumyk, poślizgnąłem się na

mokrym kamieniu. Sturlałem się jak worek w dół zbocza, podarłem spodnie i

pokaleczyłem nogę. Podniosłem się jak najszybciej i z trudem utrzymując się na

nogach, biegłem dalej. Szukałem lepszego miejsca na kryjówkę.

Kiedy warkot helikoptera zbliżył się, przywarłem do skałki. Odwróciłem

głowę, by sprawdzić, jak jest daleko. I wtedy ktoś chwycił mnie od tyłu i mocno

pociągnął. Wpadłem do niewielkiej jamy. To był Yin. Leżeliśmy obok siebie bez

background image

ruchu, a wielki helikopter przeleciał tuż nad naszymi głowami.

- To Z-9 - powiedział Yin. Twarz miał zalęknioną, ale widziałem, że jest też

wściekły.

- Dlaczego odszedłeś z miejsca, gdzie spaliśmy? - niemal krzyknął.

- To ty mnie zostawiłeś!

- Nie było mnie dłużej niż godzinę. Powinieneś poczekać.

Moja złość i strach wybuchły równocześnie. - Poczekać?!

Dlaczego mi nie powiedziałeś, że odchodzisz?

Jeszcze nie skończyłem, gdy usłyszałem, że helikopter w oddali zawraca.

- Co teraz zrobimy? - spytałem już spokojniej. - Nie możemy tu przecież

wiecznie leżeć?

- Zawrócimy i pójdziemy do klasztoru. Tam właśnie byłem.

Wstałem ostrożnie i rozejrzałem się co z helikopterem. Na szczęście leciał

teraz dalej na północ. W tym samym momencie moją uwagę zwróciło coś innego.

To był mnich, którego widziałem wcześniej. Szedł w naszym kierunku. Gdy

podszedł bliżej, powiedział coś do Yina po tybetańsku, a potem spojrzał na mnie.

- Proszę, chodź - zwrócił się do mnie po angielsku, chwycił mnie za ramię i

delikatnie pociągnął w kierunku klasztoru.

Kiedy tam dotarliśmy, najpierw przeszliśmy przez boczną bramę na

dziedziniec. Było tam wielu Tybetańczyków z tobołami, wózkami, całym

dobytkiem. Większość wyglądała na bardzo biednych. Potem doszliśmy do

głównego budynku, mnich otworzył ciężkie, drewniane drzwi i poprowadził nas

przez przedsionek, gdzie siedziało jeszcze więcej tubylców. Kiedy

przechodziliśmy, rozpoznałem rodzinę, która minęła mnie wcześniej na drodze.

Patrzyli na mnie przyjaźnie i ciepło.

- Byli tam, żeby cię przyprowadzić do klasztoru - powiedział Yin. - Ale ty zbyt

się bałeś, by to zauważyć i wykorzystać synchronię.

Spojrzał na mnie twardo i znów ruszyliśmy za mnichem, który teraz

wprowadził nas do niewielkiego gabinetu. Były tam półki z książkami, kilka biurek

i młynków modlitewnych. Usiedliśmy wszyscy przy pięknie rzeźbionym,

drewnianym stole. Mnich i Yin wdali się w długą rozmowę po tybetańsku.

background image

- Pozwól, że obejrzę twoją nogę - odezwał się inny mnich, który stanął za

naszymi plecami. Miał przy sobie koszyk wypełniony bandażami i różnej

wielkości buteleczkami. Twarz Yina pojaśniała.

- Wy się znacie? - spytałem Yina.

- Proszę - powiedział mnich, wyciągając do mnie dłoń i składając lekki ukłon.

- Jestem Jampa.

Yin nachylił się do mnie. - Jampa jest z lamą Rigdenem od ponad dziesięciu

lat.

- A kim właściwie jest lama Rigden?

Obaj Yin i Jampa spojrzeli na siebie niepewnie, jakby nie wiedzieli, jak wiele

mogą mi powiedzieć. W końcu odezwał się Yin. - Wspomniałem ci już wcześniej

o legendach. Lama Rigden rozumie te legendy lepiej niż ktokolwiek inny. Jest

jednym z największych ekspertów w sprawach Shambhali.

- Opowiedz mi dokładnie, co się wydarzyło - powiedział Jampa, pochylając

się i nakładając jakąś maść na moją poranioną nogę.

Spojrzałem na Yina, który zachęcał mnie skinieniem głowy.

- Muszę przedstawić wasz przypadek lamie - wyjaśnił Jampa.

Zacząłem mu opowiadać wszystko, co się działo od momentu naszego

przyjazdu do Lhasy. Kiedy skończyłem, Jampa spojrzał na mnie uważnie.

- A zanim przyjechałeś do Tybetu? Co się działo? Opowiedziałem mu więc o

córce mojego sąsiada i o spotkaniu z Wiłem. Jampa i Yin spojrzeli na siebie

wymownie.

- A co myślałeś? - spytał Jampa.

- Myślę, że się po uszy wpakowałem w niezłą kabałę - powiedziałem

szczerze. - Mam zamiar jak najszybciej dostać się na lotnisko.

- Nie, nie to miałem na myśli - Jampa przerwał mi szybko. - Chodziło mi o

dzisiaj rano, kiedy zobaczyłeś, że Yina nie ma. Jak byś opisał stan twego

umysłu...

- To jasne, byłem przerażony. Wiedziałem, że w każdej chwili mogą mnie

dopaść Chińczycy. Starałem się wykombinować, jak wrócić do Lhasy.

Jampa zmarszczył brwi i spojrzał na Yina. - On nic nie wie

background image

0 polach modlitwy - powiedział zdziwiony.

Yin potrząsnął głową i odwrócił wzrok.

- Rozmawialiśmy o tym - wtrąciłem się. - Ale nie rozumiem, co to ma do

rzeczy. Wiesz coś o tych helikopterach? Czy to nas szukają?

Jampa uśmiechnął się tylko i powiedział, żebym się nie martwił, że tu jestem

bezpieczny. Przerwali nam kolejni mnisi, którzy przynieśli zupę, chleb i herbatę.

Kiedy jadłem, umysł mi się trochę przejaśnił i mogłem trzeźwiej spojrzeć na całą

sytuację. Powinienem dowiedzieć się wszystkiego, co się tu dzieje.

1 to natychmiast. Spojrzałem na Jampę twardo, ale on odwzajemnił moje

spojrzenie z niezwykłym ciepłem.

- Wiem, że masz wiele pytań - powiedział. - Pozwól, że wyjaśnię ci tyle, ile

mi wolno. Jesteśmy tu w Tybecie szczególną sektą. Nietypową. Od wielu wieków

wierzymy, że Shambhala jest realnym miejscem na Ziemi. Przechowujemy też

wiedzę ze starych legend. Jest to przekazywana ustnie mądrość stara jak

Kalachakra, która poświęcona jest zespoleniu wszelkiej prawdy... Wielu z

naszych łamów utrzymuje kontakt z Shambhalą poprzez sny. Kilka miesięcy

temu twój przyjaciel Wił zaczął

ukazywać się w snach lamy Rigdena o Shambhali. Krótko po tym Wił

osobiście pojawił się w tym właśnie klasztorze. Lama Rigden zgodził się z nim

rozmawiać i okazało się, że Wil także ma sny o Shambhali.

- Co Wil mu powiedział? - spytałem. - I gdzie teraz jest?

Jampa pokręcił głową. - Obawiam się, że musisz zaczekać, aż się dowiemy,

czy lama Rigden zechce udzielić ci tej informacji osobiście.

Spojrzałem na Yina. Usiłował się uśmiechnąć.

- A co z Chińczykami? - spytałem Jampy. - Co oni mają z tym wspólnego?

Wzruszył ramionami. - Nie wiemy. Może wiedzą coś o tym, co się dzieje. Ale

jest inna ważna sprawa - dodał. - Okazało się, że we wszystkich tych snach

pojawiała się jeszcze jedna osoba. Amerykanin. - Jampa przerwał i delikatnie się

skłonił. - Twój przyjaciel Wil nie był pewien, ale uważał, że to mogłeś być ty.

background image

Wykąpałem się i zmieniłem ubranie w pokoju, który wskazał mi Jampa.

Potem wyszedłem na tylny dziedziniec klasztoru. Kilku mnichów pracowało w

ogrodzie warzywnym, jak gdyby Chińczycy w ogóle nie byli problemem.

Spojrzałem w stronę gór i sprawdziłem niebo. Nigdzie żadnego helikoptera.

- Możemy usiąść na tamtej ławce? - usłyszałem głos za sobą. Odwróciłem

się i ujrzałem idącego w moją stronę Yina.

Skinąłem głową i razem weszliśmy w górę dróżką wzdłuż tarasów, na

których kwitły ozdobne rośliny i rosły warzywa. Doszliśmy do ławki zwróconej w

stronę pięknego buddyjskiego ołtarza. Horyzont za nami wyznaczał szczyt

wielkiej góry, ale przed sobą, na południe, mieliśmy panoramiczny widok

rozciągający się na kilka mil. Widziałem, jak po kamienistych drogach idzie wielu

ludzi, ciągnąc wózki i niosąc tobołki.

- Gdzie jest lama? - spytałem.

- Nie wiem - odparł Yin. - Jeszcze się nie zgodził z tobą spotkać.

- A to dlaczego?

Yin pokręcił głową. - Naprawdę nie wiem. - Myślisz, że on wie, gdzie jest

Wil? Znów zaprzeczył ruchem głowy.

- Myślisz, że Chińczycy jeszcze ciągle nas szukają? - wypytywałem dalej.

Szybko wzruszył ramionami i zapatrzył się w dal. - Przepraszam, że mam

taką niską energię - powiedział w końcu. - Proszę, nie pozwól, żeby to na ciebie

wpłynęło. Chodzi o to, że mój gniew mnie przytłacza. Od 1954 roku Chińczycy

systematycznie niszczą tybetańską kulturę. Spójrz na tych wszystkich ludzi na

drogach. Wielu z nich to rolnicy, którzy muszą się przenosić w inne miejsca z

powodu „ekonomicznych inicjatyw” Chińczyków. Inni to nomadzi, którzy teraz

głodują, bo polityka okupanta zniszczyła ich życie - mówiąc to, Yin zacisnął

dłonie w pięści. - Chińczycy robią to samo, co robił Stalin w Mandżurii,

sprowadzając tysiące imigrantów. W tym wypadku etnicznych Chińczyków

sprowadza się do Tybetu, żeby zmienić równowagę kulturową i wprowadzić

chińskie zwyczaje. Oni żądają, by w naszych szkołach uczono wyłącznie po

chińsku.

- A ci ludzie, których widzieliśmy na dziedzińcu, po co tu przyszli? -

background image

spytałem.

- Lama Rigden i mnisi próbują pomagać ubogim, którzy najgorzej znoszą te

kulturowe zmiany. To dlatego Chińczycy zostawili klasztor w spokoju. Lama

pomaga rozwiązywać problemy, nie podburzając ludzi przeciw nim.

Yin powiedział to w taki sposób, że wyczułem jego żal do lamy o to, że

zgadza się na taką współpracę. Yin natychmiast zaczął się tłumaczyć.

- Nie zrozum mnie źle, nie chciałem sugerować, że lama jest zbyt chętny do

współpracy. Chodzi tylko o to, że to, co robią Chińczycy, jest podłe. - Dłońmi

zwiniętymi w pięści uderzył w kolana. - Na początku wielu ludzi myślało, że

Chińczycy uszanują nasz sposób życia, że będziemy mogli żyć obok narodu

chińskiego, nie tracąc wszystkiego. Ale ten rząd się zawziął, żeby nas zniszczyć.

To zupełnie jasne. Musimy im to utrudnić, jak się da.

- Masz na myśli walkę z nimi? - spytałem. - Yin, wiesz doskonale, że nie

macie szans.

- Wiem, wiem... Tylko nie mogę powstrzymać gniewu, kiedy myślę o tym, co

robią. Pewnego dnia jeźdźcy Shambhali wyruszana nich i zniszczą to diabelskie

nasienie.

- Co?

- To takie proroctwo wśród mojego ludu... - Spojrzał na mnie i pokiwał głową.

- Wiem, że muszę pracować nad swoim gniewem. To niszczy moje pole

modlitwy. - Nagle przerwał, jakby bał się powiedzieć więcej. - Pójdę spytać

Jampę, czy już rozmawiał z lamą. Przepraszam na chwilę - rzucił szybko, skłonił

się lekko i odszedł.

Przez chwilę patrzyłem na tybetański krajobraz, starając się w pełni

zrozumieć spustoszenie, jakie zrobiła tu chińska okupacja. W pewnej chwili

wydało mi się nawet, że znów słyszę helikopter, ale to było zbyt daleko, by mieć

pewność. Wiedziałem, że gniew Yina jest całkowicie usprawiedliwiony i jeszcze

przez jakiś czas rozmyślałem o politycznej sytuacji i losach Tybetu.

Przypomniałem sobie, że dotąd nie zapytałem o telefon. Zastanawiałem się, czy

w ogóle można stąd zamówić rozmowę międzynarodową. Miałem już wstać i

wrócić do środka, ale poczułem się bardzo zmęczony, więc wziąłem kilka

background image

głębokich oddechów i starałem się skupić na pięknie przyrody. Przykryte

śnieżnymi czapami szczyty gór, brązowo-zielone wzgórza były surowe, lecz

malownicze, niebo miało kolor głębokiego błękitu, jedynie na zachodnim

horyzoncie płynęło kilka chmur.

Kiedy spojrzałem w dół, zauważyłem, że kilku mnichów pracujących na

dolnych tarasach z uwagą patrzy w moim kierunku. Obejrzałem się za siebie, by

sprawdzić, czy coś się tam nie dzieje, ale nie dostrzegłem niczego

nadzwyczajnego. Uśmiechnąłem się więc do nich. Po kilku minutach jeden

wszedł po kamiennych schodkach na mój poziom. W ręku niósł koszyk z

narzędziami. Kiedy doszedł do mnie, skłonił się uprzejmie i zaczął spokojnie

wyrywać chwasty z grządki jakieś dwadzieścia stóp po mojej prawej ręce. Kilka

minut później dołączył do niego kolejny mnich, który zaczął tam kopać. Co jakiś

czas odwracali głowy, spoglądali na mnie z zaciekawieniem i skłaniali głowy z

szacunkiem.

Wziąłem jeszcze kilka głębokich oddechów i znów spróbowałem się skupić

na pejzażu. Myślałem o tym, co Yin mówił o polach modlitwy. Obawiał się, że

gniew na Chińczyków obniża jego energię. Co dokładnie miał na myśli?

Zacząłem nagle bardzo wyraźnie odczuwać ciepło i blask promieni słonecznych.

Wypełnił mnie absolutny spokój, jakiego nie czułem od chwili przyjazdu tutaj.

Zamknąłem oczy i wziąłem kolejny głęboki oddech. Wtedy poczułem coś jeszcze

- niezwykły, słodki zapach, jakbym pod nosem miał cały bukiet kwiatów. W

pierwszej chwili pomyślałem, że mnisi ucięli kilka kwitnących roślin i położyli

gdzieś obok mnie. Otworzyłem oczy, ale w pobliżu nie było kwiatów.

Pomyślałem, że to powiew wiatru przyniósł zapach z dalszych klombów, ale nie

czułem najlżejszego nawet wiatru. Za to mnisi odłożyli swoje narzędzia i

wpatrywali się we mnie z na wpół otwartymi ustami, jakby zobaczyli coś

zadziwiającego. Znów obejrzałem się za siebie, starając się odgadnąć, o co im

chodzi. Kiedy mnisi zrozumieli, że przerwali mi medytację, szybko zebrali swoje

rzeczy do koszyków i niemal biegiem ruszyli w dół do klasztoru. Patrzyłem przez

chwilę, jak powiewają ich czerwone szaty, a oni odwracali co chwila głowy, jakby

sprawdzając, czy na nich patrzę.

background image

Kiedy wróciłem do klasztoru, wyczułem dziwną atmosferę. Mnisi krzątali się

wszędzie i poszeptywali między sobą. Przeszedłem przez dziedziniec i udałem

się do swojego pokoju. Zamierzałem znaleźć Jampę i zapytać o telefon. Czułem

się lepiej, ale wciąż wątpiłem w swój zdrowy rozsądek i instynkt

samozachowawczy. Przecież znów pakuję się coraz dalej w kolejną awanturę,

zamiast starać się jak najszybciej wydostać z tego kraju! Kto wie, co Chińczycy

mogą ze mną zrobić, jeśli mnie złapią? Czy wiedzą, kim jestem? Może już być

nawet za późno, żeby wylecieć stąd samolotem. Miałem właśnie wstać i iść

szukać Jampy, kiedy sam wpadł do mojego pokoju.

- Lama zgodził się z tobą rozmawiać! - powiedział podniecony. - To wielki

zaszczyt. Nie martw się, on mówi płynnie po angielsku.

Skinąłem głową. Poczułem lekkie zdenerwowanie. Jampa stal w drzwiach i

patrzył wyczekująco. - Mam cię zaprowadzić. Natychmiast - powiedział.

Wstałem i ruszyłem za Jampą, który prowadził mnie przez kilka wielkich sal

o wysokich sufitach, potem weszliśmy do mniejszego pokoju po drugiej stronie

klasztoru. W środku siedziało pięciu czy sześciu mnichów. W rękach trzymali

modlitewne młynki, na szyjach mieli białe szale. Patrzyli w napięciu, kiedy

podeszliśmy na drugi koniec pokoju. Jampa wskazał, żebym usiadł. Z przeciwnej

strony pokoju pomachał do mnie Yin.

- To pokój powitalny - powiedział Jampa.

Wnętrze wyłożone było drewnem pomalowanym na błękitny kolor. Ściany

zdobiły freski i mandale. Czekaliśmy kilka minut. W końcu wszedł lama. Był

wyższy niż większość mnichów, ale miał na sobie identyczną czerwoną szatę jak

wszyscy. Spojrzał uważnie na każdą z osób po kolei. Potem gestem przywołał do

siebie Jampę. Zetknęli się czołami, lama szepnął coś do ucha Jampy. Jampa

natychmiast się odwrócił i dał znak pozostałym mnichom, by wyszli za nim z

pokoju. Yin też zbierał się do wyjścia, ale jeszcze zdążył skinąć mi

porozumiewawczo głową. Wziąłem to za gest otuchy przed czekającą mnie

rozmową. Kilku mnichów wręczyło mi swoje szale i skłoniło się z szacunkiem.

Kiedy wszyscy wyszli, lama skinął, bym podszedł bliżej. Wskazał mi

background image

maleńkie krzesełko z oparciem po swojej prawicy. Podchodząc, skłoniłem się

lekko.

- Dziękuję za przyjęcie - powiedziałem.

Skinął głową i uśmiechnął się. Przez długą chwilę przyglądał mi się uważnie,

bez słowa.

- Czy mogę zapytać o mojego przyjaciela Wilsona Jamesa? - zacząłem w

końcu. - Gdzie on teraz jest?

- Jakie jest twoje pojmowanie Shambhali? - lama odpowiedział pytaniem na

pytanie.

- Myślę, że zawsze uważałem ją za miejsce mityczne. Fantazję. No, coś

takiego jak Shangri-La.

Przechylił głowę i odparł z przekonaniem. - To prawdziwe miejsce na Ziemi,

które istnieje jako część ludzkiej wspólnoty.

- To dlaczego nikt nigdy nie odkrył, gdzie jest? I dlaczego tyle autorytetów

buddyzmu mówi o Shambhali jedynie jako o sposobie życia, kondycji umysłu?

- Dlatego, że Shambhala reprezentuje pewien sposób bycia i życia. Można

więc o niej mówić w taki właśnie sposób. Ale jest to również rzeczywiste miejsce,

gdzie prawdziwi ludzie osiągnęli ten właśnie poziom współistnienia.

- A pan tam był? - spytałem wprost.

- Nie, jeszcze nie zostałem wezwany.

- To jak pan może być taki pewien?

- Ponieważ wiele razy śniłem o Shambhali jak wielu innych adeptów na

Ziemi. Porównujemy nasze sny, a są one tak podobne, że wiemy, iż musi to być

rzeczywiste, prawdziwe miejsce. Mamy też tajną wiedzę, nasze legendy, które

tłumaczą nasz związek z tą wspólnotą.

- A jaki to związek?

- Mamy zachowywać i przekazywać wiedzę, czekając na czas, gdy

Shambhala ujawni się i stanie się dostępna dla wszystkich.

- Yin powiedział mi, że niektórzy wierzą, iż pewnego dnia nadejdą wojownicy

Shambhali i pokonają Chińczyków.

- Gniew Yina jest dla niego bardzo niebezpieczny.

background image

- A więc nie ma racji?

- On mówi z punku widzenia ludzi, którzy postrzegają zwycięstwo w

kategoriach wojny i fizycznej walki. To, w jaki sposób dokona się ta

przepowiednia, wciąż nie jest wiadome. Najpierw musimy w pełni zrozumieć

Shambhalę. Ale wiemy, że to będzie zupełnie inny rodzaj bitwy.

Ostatnie zdanie zabrzmiało bardzo niejasno, ale lama był tak miły i

wyrozumiały, że czułem jedynie podziw i spokój.

- Wierzymy - mówił dalej lama Rigden - że czas, kiedy tajemnice Shambhali

staną się znane całemu światu, jest już bardzo blisko.

- Lamo, skąd to wiesz?

- Także ze snów. Twój przyjaciel Wił był tutaj, jak już niewątpliwie słyszałeś.

Odczytaliśmy jego przybycie jako niezwykle ważny znak, bo wcześniej o nim

śniliśmy. A on poczuł zapach i usłyszał dźwięk.

Zaskoczyło mnie to. - Jaki zapach?

Lama się uśmiechnął. - Ten sam, który i ty dzisiaj poczułeś. Teraz wszystko

zrozumiałem. To, jak przyglądali mi się mnisi i to, że lama nagle zdecydował się

ze mną rozmawiać.

- Ty też zostałeś wezwany - dodał lama. - Posłanie zapachu to rzecz

niezwykle rzadka. Byłem świadkiem takiego zdarzenia tylko dwa razy w życiu. -

Raz, gdy byłem z moim nauczycielem, a drugi raz, gdy był tu twój przyjaciel Wił.

A teraz to samo wydarzyło się tobie. Nie wiedziałem, czy mam się z tobą

zobaczyć. Mówienie o tych tajemnicach bez poważnego powodu jest bardzo

niebezpieczne. Czy słyszałeś także krzyk?

- Nie - odparłem. - W ogóle nie wiem, o co chodzi.

- To również wezwanie z Shambhali. Po prostu czekaj na wyjątkowy dźwięk.

Kiedy go usłyszysz, sam będziesz wiedział, co to jest.

- Lamo, ale ja nie jestem pewien, czy chcę gdziekolwiek iść. To mi się

wydaje bardzo niebezpieczne. Chińczycy chyba wiedzą, kim jestem. Raczej

chciałbym wrócić do Stanów najszybciej, jak to możliwe. Czy możesz mi

powiedzieć, gdzie znajdę Wiła? Czy jest gdzieś niedaleko?

Lama pokręcił głową. Był bardzo smutny. - Nie, tego nie wiem. Obawiam się,

background image

że Wil postanowił tam iść.

Milczałem. Przez długą chwilę Lama patrzył na mnie uważnie.

- Jest jeszcze coś, o czym musisz wiedzieć - powiedział w końcu. - Ze snów

wynika bardzo jasno, że bez ciebie Wil nie przeżyje tej próby. Żeby jemu się

udało, ty też musisz tam być.

Przeszył mnie lęk. Odwróciłem wzrok. Nie takie wieści chciałem usłyszeć.

- Legendy mówią - ciągnął lama - że w Shambhali każde pokolenie ma swoje

specjalne przeznaczenie, które jest tam powszechnie znane i omawiane. To

samo dotyczy ludzkich kultur poza Shambhalą. Czasami wielką siłę i jasność

można uzyskać, przyglądając się odwadze i przeznaczeniu pokolenia, które było

przed nami.

Nie rozumiałem, o czym on mówi.

- Czy twój ojciec jeszcze żyje? - spytał lama. Zaprzeczyłem ruchem głowy. -

Nie, umarł kilka lat temu.

- A czy był na wielkiej wojnie w latach czterdziestych?

- Tak - odparłem. - Był.

- Czy brał udział w walkach?

- Tak i to przez większość wojny.

- Czy opowiadał ci o swoich najbardziej przerażających przeżyciach?

Jego pytanie przeniosło mnie w przeszłość, w lata mojej młodości.

Przypomniałem sobie rozmowy z ojcem.

- Tak, najbardziej wstrząsnęło nim chyba lądowanie w Normandii w 1944, na

plaży w Omaha.

- A tak - potaknął lama - widziałem wasze amerykańskie filmy o tej bitwie. A

ty widziałeś?

- Tak - odparłem - bardzo mnie poruszyły.

- Mówiły o strachu i o odwadze żołnierzy - ciągnął lama.

- Tak.

- Czy myślisz, że ty mógłbyś dokonać czegoś takiego?

- Nie wiem. Nie pojmuję, jak oni to zrobili.

- Może im było łatwiej, bo to było wyzwanie dla całego pokolenia. Na

background image

pewnym poziomie wszyscy to wyczuwali: ci, którzy się bili, i ci, którzy

produkowali broń, ci, którzy dostarczali żywność. Ratowali świat w czasie

wielkiego zagrożenia. - Przerwał, jakby czekał, że zadam jakieś pytanie, ale ja

tylko na niego patrzyłem. - Wyzwanie twojego pokolenia jest inne - powiedział. -

Wy też musicie ocalić świat, ale musicie to zrobić w inny sposób. Musicie

zrozumieć, że posiadacie w sobie ogromną moc, którą można rozwinąć, o którą

trzeba dbać. To energia, którą zawsze nazywano modlitwą.

- Tak mi mówiono - potwierdziłem. - Ale chyba wciąż nie wiem, jak się nią

posługiwać.

W tym momencie lama uśmiechnął się i wstał, patrząc na mnie z iskierką

rozbawienia w oczach.

- O tak, wiem o tym, wiem. Ale się nauczysz.

Leżałem na posłaniu w swoim pokoju i myślałem o tym, co powiedział mi

lama. Zakończył rozmowę tak nagle, że nie miałem szans zadać mu wszystkich

pytań.

- Teraz idź i odpocznij - powiedział po prostu i dzwoneczkiem wezwał kilku

mnichów. - Porozmawiamy znów jutro.

Później Yin i Jampa kazali mi powtórzyć sobie wszystko, co mówił lama.

Prawda była taka, że rozmowa z nim wzbudziła we mnie więcej wątpliwości, niż

dała odpowiedzi. Wciąż nie wiedziałem, gdzie poszedł Wil, ani co tak naprawdę

oznaczało owo „wezwanie Shambhali”. Wszystko to brzmiało niejasno i

niebezpiecznie.

Yin i Jampa zgodnie odmówili dyskusji o nurtujących mnie pytaniach. Resztę

wieczoru spędziliśmy na jedzeniu i oglądaniu pięknych widoków. Położyliśmy się

wcześnie. Leżałem, wpatrując się w sufit. Nie mogłem zasnąć, w głowie wirowały

mi myśli. Kilka razy odtworzyłem w pamięci wszystko, co się wydarzyło podczas

mojej podróży do Tybetu i w końcu udało mi się zapaść w płytki, niespokojny

sen. Śniło mi się, że biegnę po zatłoczonych uliczkach Lhasy i próbuję się

schronić w jednym z klasztorów. Jednak mnisi przy bramie rzucają mi tylko

spojrzenie i bez słowa zatrzaskują drzwi przed nosem. A żołnierze są tuż za

mną. Biegnę dalej bez tchu po jakichś mrocznych zaułkach i bramach i już

background image

całkowicie tracę nadzieję. I nagle, dobiegając do końca kolejnej uliczki,

spoglądam w prawo i widzę światło podobne do tego, jakie widywałem

wcześniej. Kiedy się tam zbliżam, światło niknie, ale przed sobą mam furtkę.

Żołnierze już wybiegają zza rogu, są tuż za mną, a ja rzucam się do tej furtki i

nagle znajduję się w środku zimowego krajobrazu...

Obudziłem się przerażony. Gdzie ja jestem? Po chwili rozpoznałem pokój,

wstałem i podszedłem do okna. Na wschodzie już się powoli rozwidniało.

Próbowałem strząsnąć z siebie ten sen. Wróciłem do łóżka, ale nie zdołałem

zasnąć, byłem całkowicie rozbudzony.

Włożyłem szybko spodnie, chwyciłem kurtkę i zbiegłem na parter,

przeszedłem przez dziedziniec. Minąłem ogród warzywny i usiadłem na jednej z

ławek z giętego metalu. Kiedy patrzyłem na wschód słońca, usłyszałem za sobą

jakiś dźwięk. Odwróciłem się i zobaczyłem sylwetkę mężczyzny, który szedł w

moją stronę od bram klasztoru. Był to lama Rigden. Wstałem, a on głęboko się

pokłonił.

- Wcześnie wstałeś - powiedział. - Mam nadzieję, że dobrze spałeś?

- Tak - odparłem, patrząc, jak podchodzi do niewielkiego jeziorka i sypie

garść ziaren dla ryb. Woda zawirowała, kiedy rybki podpłynęły do jedzenia.

- A jakie były twoje sny? - spytał, nie patrząc na mnie.

Opowiedziałem mu o pościgu i o tym, jak uratowało mnie światło. Patrzył na

mnie z nieukrywanym zdziwieniem.

- A czy miałeś podobne doświadczenia w normalnym życiu, nie tylko w

snach? - spytał.

- Już kilka razy podczas tej podróży - przyznałem. - Lamo, co się dzieje?

Uśmiechnął się i przysiadł na ławce obok mnie. - Cóż, pomagają ci dakini.

- Nie rozumiem! Kim są dakini? Wil zostawił Yinowi list, w którym wspominał

o dakini, ale ja nigdy wcześniej o nich nie słyszałem.

- To są byty ze świata duchowego. Zwykle pojawiają się jako kobiety, ale

mogą przybrać każdą formę, jaką chcą. Na zachodzie znane są jako anioły, ale

są nawet bardziej tajemnicze, niż większość ludzi może sobie wyobrazić.

Obawiam się, że ich naturę w pełni znają tylko mieszkańcy Shambhali. Legendy

background image

mówią, że dakini poruszają się wraz ze światłem Shambhali.

Zamilkł i spojrzał mi głęboko w oczy. - Zdecydowałeś już, czy odpowiesz na

wezwanie?

- Nawet bym nie wiedział, od czego zacząć...

- Legendy cię poprowadzą. Mówią, że czas, kiedy Shambhala ujawni się

światu, rozpoznamy po tym, iż coraz więcej ludzi zacznie rozumieć, w jaki

sposób żyją jej mieszkańcy, pojmą też prawdę ukrytą w energii modlitwy.

Modlitwa nie jest siłą, która działa tylko wtedy, gdy siądziemy i zdecydujemy się

modlić w jakiejś konkretnej sytuacji. Wtedy modlitwa też działa, oczywiście, ale

działa także kiedy indziej.

- Lamo, czy chodzi ci o stałe pola modlitwy?

- Tak. Wszystko, czego oczekujemy, dobre czy złe, świadome czy

nieświadome, wszystkiemu pomagamy się stać. Nasza modlitwa to energia, czy

też moc, która emanuje z nas we wszystkich kierunkach. U większości ludzi,

którzy rozumują w zwykły sposób, ta energia jest bardzo słaba i sama się znosi.

Ale u innych, którzy zwykle wiele w życiu osiągają, którzy są bardzo twórczy,

odnoszą sukcesy, to pole energii jest silne, choć zwykle jest nieświadome.

Większość takich ludzi ma mocne pole energetyczne dlatego, że dorastali w

warunkach, które nauczyły ich oczekiwać sukcesu i uważać go nawet za coś

całkiem oczywistego. Mieli silne wzorce, które naśladowali. Jednak legendy

mówią, że wkrótce wszyscy pojmą istnienie tej energii i zrozumieją, że

umiejętność jej używania można opanować i rozwinąć. Opowiedziałem ci o tym,

by wytłumaczyć, jak masz odpowiedzieć na wezwanie Shambhali. By odnaleźć

to święte miejsce, musisz systematycznie podnosić swoją energię, aż będziesz

emanował dostateczną twórczą siłą, by móc tam wejść. Legendy opisują, co

należy czynić. Mówią o trzech ważnych krokach. Jest jeszcze czwarty krok, ale

ten w pełni znany jest tylko mieszkańcom Shambhali. To dlatego odnalezienie

Shambhali jest takie trudne. Nawet, jeśli ktoś podniesie i rozwinie swą energię

wedle trzech pierwszych kroków, wciąż będzie potrzebował pomocy, by móc

znaleźć drogę do Shambhali. To dakini muszą otworzyć mu przejście.

- Nazwałeś dakini bytami duchowymi. Czy masz na myśli dusze, które są w

background image

zaświatach i które służą nam za przewodników? - spytałem.

- Nie, dakini to inny rodzaj bytów, które mają strzec ludzi i pomagać im w

duchowym przebudzeniu. One nie są i nigdy nie były istotami ludzkimi.

- Są tym samym co anioły?

Lama się uśmiechnął. - Są tym, czym są. Jedną rzeczywistością. Każda

religia ma dla nich inne imię, tak jak każda religia ma swój sposób na opisywanie

Boga i tego, jak ludzie powinni żyć. Ale w każdej religii doświadczenie Boga, tej

energii miłości, jest dokładnie takie samo. Każda religia ma swoją własną historię

relacji z Bogiem i sposób opowiadania o tym, ale boskie źródło jest tylko jedno.

Tak samo jest z aniołami.

- To ty nie jesteś wyłącznie buddystą?

Lama o mało się nie roześmiał. - Nasza sekta i legendy, których strzeżemy,

mają swoje podłoże w buddyzmie, ale my opowiadamy się za zjednoczeniem, za

syntezą wszystkich religii. Wierzymy, że każda ma swoją prawdę, która powinna

być połączona z pozostałymi. I można to zrobić, nie tracąc podstawowych prawd

i tradycji swojej religii. Ja na przykład mogę się równie dobrze nazwać

chrześcijaninem co żydem czy muzułmaninem. Wierzymy, że ci, którzy żyją w

Shambhali, również pracują nad połączeniem prawd wszystkich religii. Pracują

nad tym w tym samym duchu, w jakim dalajlama dopuszcza do inicjacji

Kalachakry każdego, kto ma szczere serce.

Patrzyłem i słuchałem uważnie, starając się wszystko pojąć.

- Nie próbuj od razu zrozumieć wszystkiego - powiedział lama. - Pamiętaj

tylko, że połączenie wszystkich religijnych prawd jest ważne, jeśli moc energii

modlitwy ma wzrosnąć na tyle, by pokonać niebezpieczeństwa wywoływane

przez tych, którzy się lękają. Pamiętaj też, że dakini są prawdziwe.

- A co sprawia, że nam pomagają? - spytałem.

Lama wziął głęboki oddech, zamyślił się. Wydało mi się, że to pytanie jest

dla niego kłopotliwe.

- Pracowałem całe życie, by zrozumieć ten problem - powiedział w końcu. -■

Ale muszę przyznać, że nadal nie wiem. Myślę, że to wielka tajemnica

Shambhali i nie zostanie zrozumiana, dopóki cała Shambhala nie będzie

background image

zrozumiana.

- Czy uważasz - wtrąciłem - że dakini mi pomagają?

- Tak - odparł z przekonaniem. - I twojemu przyjacielowi Wilowi również.

- A co z Yinem? Co on w tym wszystkim robi?

- Yin poznał twojego przyjaciela tutaj, w klasztorze. Yin także śnił o tobie, ale

w innym kontekście niż ja czy inni lamo-wie. Yin zdobył wykształcenie w Anglii i

zna zachodni sposób życia. Ma być twoim przewodnikiem, choć się przed tym

wzbrania, jak bez wątpienia zauważyłeś. Ale to tylko dlatego, że tak bardzo nie

chce nikogo zawieść. Będzie twoim przewodnikiem i zaprowadzi cię tak daleko,

jak tylko będzie mógł. Znów przerwał i patrzył na mnie wyczekująco.

- A co z chińskim rządem? Z agentami? - spytałem. - Co oni tu robią?

Czemu tak się nami interesują?

Lama spuścił wzrok. - Nie wiem. Wydaje się, że wyczuwają, iż coś się dzieje

z Shambhalą. Zawsze starali się stłumić tybetańską duchowość, ale teraz chyba

odkryli istnienie naszej sekty. Musisz być bardzo ostrożny. Oni się nas bardzo

boją.

Odwróciłem wzrok, wciąż myśląc o Chińczykach.

- Zdecydowałeś się? - spytał w końcu lama.

- Czy pójdę?

Uśmiechnął się wyrozumiale. - Tak.

- Nie wiem. Nie jestem pewien, czy mam odwagę ryzykować, że wszystko

stracę.

Lama tylko patrzył na mnie i kiwał głową.

- Lamo, mówiłeś coś o wyzwaniu dla mojego pokolenia - powiedziałem po

chwili. - Wciąż tego nie rozumiem.

- Druga wojna światowa podobnie jak zimna wojna - zaczął lama - były

wyzwaniami, przed którymi stanęło poprzednie pokolenie. Ogromny postęp

technologii dał narodom do ręki broń do masowego zabijania. W swoim

nacjonalistycznym zapamiętaniu totalitarne siły próbowały podbić demokratyczne

kraje. I to zagrożenie nadal by istniało, gdyby zwykli ludzie nie walczyli i nie ginęli

w obronie wolności, zapewniając światu zwycięstwo demokracji... Jednak twoje

background image

zadanie jest inne niż zadanie twoich rodziców. Misja twojego pokolenia ma

zupełnie inną naturę niż ta, którą miało pokolenie drugiej wojny. Oni walczyli z

tyranią, używając broni i przemocy. Ty musisz walczyć z całym pojęciem wojny i

wrogów. To jednak wymaga takiego samego bohaterstwa. Rozumiesz?

Wydawało się, że to, co zrobili twoi rodzice, było niewykonalne. A jednak

przetrwali. Ty także musisz. Siły totalitaryzmu wcale nie zniknęły; po prostu nie

przejawiają się już w postaci narodów chcących tworzyć imperia. Moce tyranii są

teraz międzynarodowe i działają subtelniej, wykorzystują nasze uzależnienie od

technologii, nasze dążenie i pragnienie wygody, lepszego życia. Ze strachu

usiłują skupić postęp techniczny w rękach nielicznych jednostek tak, by ich

ekonomiczna pozycja była niezachwiana, by mogli kontrolować rozwój świata.

Przeciwstawienie się im za pomocą siły jest niemożliwe. Demokracji trzeba teraz

strzec, wykorzystując następny krok w ewolucji wolności. Musimy używać mocy

naszej wizji i siły oczekiwań, które z nas emanują jako nieprzerwana modlitwa.

To moc silniejsza niż jakakolwiek inna znana ludzkości, musimy ją opanować i

nauczyć się nią posługiwać, zanim będzie za późno. Są znaki, że coś się zmienia

w Shambhali. Ona się otwiera, przesuwa. - Lama wpatrywał się we mnie z

żelazną determinacją. - Musisz odpowiedzieć na wezwanie Shambhali. To

jedyny sposób, by oddać cześć temu, co zrobiło pokolenie twego ojca.

Ta ostatnia uwaga napełniła mnie lękiem.

- Od czego miałbym zacząć? - spytałem.

- Uzupełnić i opanować rozszerzanie swej energii - odparł lama. - To nie

będzie łatwe, bo masz w sobie wiele gniewu i strachu. Ale jeśli będziesz

wytrwały, przejście się ukaże.

- Przejście?

- Tak. Legendy mówią, że istnieje kilka przejść do Shambhali: jedno jest we

wschodnich Himalajach w Indiach, jedno na północnym zachodzie na granicy

Chin, a jedno na dalekiej północy, w Rosji. Znaki poprowadzą cię do właściwego

przejścia. Kiedy wszystko wyda ci się stracone, szukaj pomocy dakini.

Kiedy lama to mówił, z klasztoru wyszedł Yin, niosąc nasze bagaże.

- No dobrze - powiedziałem, czując coraz większy strach. - Spróbuję.

background image

Kiedy to mówiłem, nie mogłem uwierzyć, że te słowa wychodzą z moich ust.

- Nie martw się - powiedział lama Rigden - Yin ci pomoże. Pamiętaj tylko, że

zanim będziesz mógł odnaleźć Shambhalę, musisz najpierw podnieść poziom

energii, która z ciebie emanuje i płynie w świat. Dopóki tego nie zrobisz, nie uda

ci się. Musisz też opanować moc swoich oczekiwań.

Spojrzałem na Yina. Niepewnie się uśmiechał.

- Już czas - powiedział.

background image

Pielęgnowanie energii

Wyszliśmy na zewnątrz. Zobaczyłem starego, brązowego, może

dziesięcioletniego dżipa, zaparkowanego przy drodze. Kiedy podeszliśmy bliżej,

zauważyłem, że były w nim pudła z suchym prowiantem, śpiwory, grube kurtki.

Do bagażnika przytroczonych było kilka zapasowych kanistrów paliwa.

- A skąd się to wszystko wzięło? - spytałem.

Yin mrugnął do mnie. - Przygotowywaliśmy się do tej wyprawy już od dawna.

Z klasztoru lamy Rigdena Yin pojechał kilka mil na północ, a potem skręcił z

szerokiej kamienistej drogi na wąski trakt, niewiele szerszy od ścieżki dla

pieszych. Jechaliśmy kilka mil, nie mówiąc słowa. Prawda była taka, że nie

wiedziałem, co powiedzieć. Zgodziłem się na tę podróż wyłącznie z powodu

tego, co powiedział lama, i tego, co Wił zrobił dla mnie w przeszłości. Jednak

teraz niepokój wywołany tą decyzją zaczynał brać górę. Próbowałem strząsnąć z

siebie strach i skupić się na tym, co mówił lama Rigden. Co miał na myśli

poprzez „opanowanie mocy moich oczekiwań”? Spojrzałem na Yina. Patrzył w

skupieniu na drogę.

- Dokąd jedziemy? - spytałem.

Odpowiedział, nie patrząc na mnie. - To jest skrót do autostrady Przyjaźni.

Musimy pojechać na południowy zachód, do Tingri, niedaleko Mount Everestu.

Podróż zajmie prawie cały dzień. I znajdziemy się na znacznej wysokości.

- Czy ten teren jest bezpieczny?

Yin rzucił mi teraz szybkie spojrzenie. - Będziemy bardzo ostrożni. Musimy

znaleźć pana Hanha.

- A kto to?

- On wie najwięcej o Pierwszym Rozwinięciu energii modlitwy, którego

musisz się nauczyć. Pochodzi z Tajlandii i jest bardzo wykształcony.

- Pokręciłem głową i odwróciłem wzrok. - Nie jestem pewien, czy rozumiem,

o co chodzi w tych „rozwinięciach”. Co to właściwie jest?

- Wiesz, że masz swoje pole energetyczne. Tak? To pole modlitwy, które

przez cały czas z ciebie emanuje.

background image

- No tak.

- I wiesz, że to pole wpływa na świat, na to, co się wydarza? Wiesz, że ono

może być albo małe i słabe, albo rozległe i silne.

- No tak, chyba tak.

- Są bardzo konkretne, precyzyjne metody powiększania i wzmacniania

twojego pola, tak żebyś stał się bardziej twórczy i silniejszy. Legendy mówią, że

w końcu wszyscy ludzie będą wiedzieli, jak to robić. Ale ty musisz się nauczyć

już teraz, jeśli chcesz odnaleźć Shambhalę i pomóc Wilowi.

- A ty umiesz już robić te „rozwinięcia”? - spytałem.

Yin zmarszczył brwi. - Tego nie powiedziałem.

Spojrzałem na niego wymownie. No pięknie! W jaki sposób miałem

opanować coś takiego, skoro nawet Yin miał z tym kłopoty?

Przez wiele godzin jechaliśmy w milczeniu, po drodze pojadając orzechy i

warzywa. Zatrzymaliśmy się tylko raz, żeby zatankować. Dobrze po zmroku

wjechaliśmy do Tingri.

- Tu musimy być bardzo ostrożni - powiedział Yin. - Jesteśmy w pobliżu

klasztoru Rongphu i bazy noclegowej Everestu. Chińczycy obserwują tu turystów

i alpinistów. Zobaczysz tu niesamowite widoki północnej strony Everestu.

Yin skręcił kilka razy i wjechał między stare, drewniane domy. Za nimi stała

prosta chata z glinianych cegieł. Teren wokół domku pana Hanha był pięknie

utrzymany, na wypielęgnowanych klombach i w małych skalnych ogródkach

kwitły kwiaty.

Kiedy podjeżdżaliśmy, przed chatą pojawił się duży mężczyzna w kolorowej,

ręcznie haftowanej szacie. Mógł być po sześćdziesiątce, ale poruszał się jak

osoba znacznie młodsza. Głowę miał ogoloną.

Yin pomachał ręką, gdy mężczyzna mrużąc oczy, próbował rozpoznać, kto

nadjeżdża. Poznał Yina, uśmiechnął się szeroko i podszedł do nas, gdy

wysiadaliśmy z dżipa. Przez chwilę rozmawiali po tybetańsku, potem Yin wskazał

na mnie i powiedział: - To właśnie jest mój amerykański przyjaciel.

Przedstawiłem się Hanhowi, a on skłonił się nieznacznie i uścisnął moją

dłoń.

background image

- Witam. Proszę, wejdźcie.

Kiedy Hanh wrócił do domu, Yin wyjął z dżipa swój plecak. - Weź swój worek

- powiedział.

Wnętrze domku było skromne, ale pełne kolorowych tybetańskich malowideł

i chodników. Weszliśmy do niewielkiego saloniku i stąd mogłem widzieć inne

pomieszczenia. Na lewo była malutka kuchnia i sypialnia, a na prawo pokój, który

wyglądał jak gabinet przyjęć. Na środku stał tam stół do masażu, przy jednej ze

ścian stały szafki z buteleczkami, był też niewielki zlew.

Yin powiedział do Hanha coś po tybetańsku, usłyszałem, że kilkakrotnie

powtórzył moje imię. Hanh pochylił się z uwagą. Rzucił mi uważne spojrzenie i

wziął potężny oddech.

- Jesteś bardzo zalękniony - powiedział Hanh, przypatrując mi się teraz

bardzo dokładnie.

- Żartuje pan? - rzuciłem z kwaśnym uśmiechem.

Hanh roześmiał się z mojego sarkazmu. - Musimy coś z tym zrobić, jeśli

masz wypełnić swoją misję.

Obszedł mnie dookoła, bacznie oglądając moje ciało.

- Mieszkańcy Shambhali - zaczął - żyją w inny sposób niż pozostali ludzie.

Zawsze tak żyli. Przez wieki różnica energii między tymi w Shambhali a zwykłymi

ludźmi była zawsze wielka. Ale w ostatnim czasie reszta ludzkości rozwinęła się i

podniosła swoją świadomość, więc ta różnica się zmniejszyła, ale wciąż jest

duża.

Kiedy Hanh mówił, spojrzałem na Yina. Wydał mi się równie zdenerwowany

jak ja.

Hanh jakby to wyczuł. - Yin jest tak samo pełen lęku jak ty - powiedział. - Ale

on wie, że może poskromić swój strach. Myślę, że ty jeszcze nie zdajesz sobie z

tego sprawy. Musisz zacząć myśleć i działać podobnie jak mieszkańcy

Shambhali. Musisz się najpierw nauczyć pielęgnować, a potem utrzymywać

swoją energię. - Hanh zamilkł na chwilę i znów skupił się na obserwacji mojego

ciała. Uśmiechnął się. - Masz za sobą wiele doświadczeń - powiedział w końcu. -

Powinieneś być silniejszy.

background image

- Może nie pojmuję energii we właściwy sposób? - spytałem.

- Ależ skąd, pojmujesz dobrze - Hanh uśmiechnął się szeroko. - Po prostu

nie chcesz zmienić swojego sposobu życia. Podniecasz się i fascynujesz jakąś

ideą, a potem wolisz dalej żyć nieświadomie, mniej więcej tak, jak żyłeś zawsze.

Ta rozmowa nie przebiegała tak, jakbym sobie tego życzył. Mój strach

zastąpiła teraz narastająca irytacja. Stałem, a Hanh obchodził mnie wkoło

jeszcze kilka razy, wciąż uważnie przypatrując się całemu mojemu ciału.

- Na co pan tak patrzy? - nie wytrzymałem.

- Kiedy oceniam poziom czyjejś energii, zawsze najpierw przyglądam się

postawie - powiedział rzeczowo i spokojnie. - Twoja nie jest taka najgorsza, ale

musiałeś nad tym pracować, prawda?

Ta uwaga była bardzo trafna. Kiedy byłem nastolatkiem, urosłem bardzo

szybko w ciągu jednego roku i w rezultacie strasznie się garbiłem. Zawsze bolały

mnie plecy. Poprawiło mi się dopiero, kiedy zacząłem regularnie co rano

wykonywać kilka podstawowych ćwiczeń jogi.

- Energia wciąż nie płynie zbyt dobrze w górę twojego ciała - zauważył Hanh.

- Może pan to stwierdzić, jedynie na mnie patrząc? - zdziwiłem się.

- I czując cię. Ilość i siłę twojej energii można wyczuć tak samo jak stopień

twojej obecności w pokoju. Z pewnością sam nieraz byłeś świadkiem, że ktoś

wchodzi do pomieszczenia i od razu się czuje, że ma silną obecność, nawet

charyzmę?

- O tak, oczywiście - mówiąc to, natychmiast pomyślałem o mężczyźnie z

hotelu w Katmandu.

- Im więcej ktoś ma energii, tym bardziej inni odczuwają obecność takiej

osoby. Często jest to jednak energia, przez którą popisuje się ego, na początku

wydaje się silna, a potem bardzo szybko się rozprasza. U niektórych osób jest to

prawdziwa i stała energia, która pozostaje niezmienna.

Potaknąłem.

- Na twoją korzyść działa to, że jesteś otwarty - ciągnął dalej Hanh. -

Doświadczyłeś mistycznego otwarcia, nagłego przepływu boskiej energii, coś

takiego zdarzyło ci się w przeszłości, mam rację?

background image

- Tak - potwierdziłem, myśląc o swoim przeżyciu na górskim szczycie w

Peru. Nawet w tej chwili wspomnienie było żywe w mej pamięci. Doszedłem

wtedy do kresu drogi, byłem pewien, że za chwilę zabiją mnie peruwiańscy

żołnierze i wtedy nagle ogarnął mnie nieziemski spokój, a równocześnie euforia,

poczucie lekkości. Wtedy po raz pierwszy doświadczyłem tego, co mistycy

różnych religii nazywają stanem transcendentnym.

- W jaki sposób wypełniała cię wtedy energia? - spytał Hanh. - Jak to się

działo?

- To było jak fala spokoju, cały mój lęk zniknął.

- A jak ta energia się poruszała?

To było zagadnienie, nad którym nigdy się nie zastanawiałem, ale teraz

zacząłem sobie wszystko przypominać. - Wydaje mi się, że ta fala płynęła w górę

mojego kręgosłupa i jakby wychodziła czubkiem głowy... unosiła całe ciało do

góry. Czułem się, jakbym płynął w powietrzu. Tak, jakby jakaś lina ciągnęła mnie

w górę.

Hanh pokiwał głową, potem spojrzał mi w oczy.

- A jak długo to trwało?

- Niedługo - przyznałem. - Ale potem nauczyłem się wdychać w siebie

otaczające mnie piękno, żeby przywołać to uczucie.

- To, czego brakuje w twojej praktyce - powiedział Hanh

- to umiejętność nie tylko „wdychania” energii, ale świadomego

utrzymywania jej na wysokim poziomie. To pierwszy krok, którego musisz się

teraz nauczyć. Musisz sprawić, by energia pełniej w ciebie wpływała. To trzeba

robić w bardzo precyzyjny sposób, biorąc pod uwagę wszystkie inne działania

tak, żeby nie zniszczyć raz nabudowanej energii. - Zamilkł na chwilę.

- Rozumiesz mnie? Całym życiem musisz podtrzymywać wysoką energię.

Musisz być... spójny. - Spojrzał na mnie z chytrym uśmieszkiem. - Musisz żyć

mądrze. No, zjedzmy coś.

Zniknął w kuchni i wrócił z półmiskiem warzyw i miseczką jakiegoś sosu.

Posadził mnie i Yina przy stole i rozdzielił warzywa na trzy miski. Wkrótce stało

się jasne, że jedzenie to część nauki, której mi udzielał.

background image

Zaczęliśmy jeść, a Hanh mówił dalej. - Utrzymywanie wyższej energii w ciele

nie jest możliwe, jeśli ktoś je martwą żywność.

Odwróciłem wzrok i westchnąłem. Jeśli ma to być lekcja zdrowego żywienia,

to może sobie darować.

Moje podejście rozwścieczyło Hanha.

- Czyś ty zwariował? - niemal krzyknął. - Twoje życie może zależeć od tych

informacji, a ty nie robisz najmniejszego wysiłku, żeby się czegoś nauczyć. Co ty

sobie wyobrażasz? Że możesz żyć, jak ci się podoba i dokonywać ważnych

rzeczy?

Zamilkł i spoglądał na mnie z ukosa. Wyczułem, że choć jego gniew był

prawdziwy, to był również częścią całej nauki. Miałem wrażenie, że przekazuje

mi informacje na kilku poziomach. Kiedy na niego spojrzałem, nie potrafiłem się

nie uśmiechnąć. Hanha po prostu nie sposób było nie lubić.

Poklepał mnie po ramieniu i odwzajemnił uśmiech.

- Większość ludzi - zaczął znowu - jest w młodości pełna energii i

entuzjazmu, a potem dochodzą do wieku średniego i zaczynają się powoli

zapadać i zwalniać, ale udają, że tego nie widzą. No bo przecież wszyscy ich

przyjaciele też zwalniają, za to dzieci są aktywne, tak więc spędzają coraz więcej

czasu, siedząc i jedząc to, co im smakuje... I po jakimś czasie zaczynają

narzekać i mieć problemy, na przykład z trawieniem albo ze skórą. Kładą to na

karb wieku, ale pewnego dnia pojawia się poważna choroba, która nie chce

zniknąć. Wtedy zwykle idą do lekarza, który nie zajmuje się ich stresem, tylko

przepisuje lekarstwa. I czasem to pomaga, a czasem nie. A potem, kiedy mijają

kolejne lata, zapadają na jakąś chorobę, która staje się coraz poważniejsza, i

wtedy zdają sobie sprawę, że umierają. Jedynym pocieszeniem jest dla nich to,

że myślą, iż to co im przytrafia się w końcu wszystkim, że to nieuniknione.

Straszne, że taki spadek energii przydarza się nawet ludziom, którzy uważają się

za bardzo „uduchowionych”... - Pochylił się do mnie i rozejrzał wokół, jakby

sprawdzając, czy nikt nie podsłuchuje. - To dotyczy również niektórych bardzo

szanowanych łamów. Chciałem się roześmiać, ale się powstrzymałem.

- Jeśli dążymy do wyższej energii, a równocześnie spożywamy jedzenie,

background image

które nas z tej energii okrada, to nigdzie nie dojdziemy. Musimy brać pod uwagę

wszystkie energie, którym po prostu pozwalamy przeniknąć do naszego pola,

zwłaszcza zjedzenia, i wystrzegać się wszystkiego, co złe, jeśli nasze pole

energetyczne ma być silne. - Przysunął się do mnie jeszcze bliżej. - To bardzo

trudne dla większości ludzi, bo jesteśmy uzależnieni od jedzenia, które zwykle

spożywamy, a ogromna część tych pokarmów to prawdziwe trucizny.

Odwróciłem wzrok.

- Wiem, wiem, że na świecie krąży bardzo wiele sprzecznych informacji na

temat jedzenia - mówił dalej Hanh. - Ale wśród nich jest też prawda. Każdy musi

to sam zbadać, zobaczyć to z szerszej perspektywy. Jesteśmy bytami

duchowymi, które pojawiły się na tym świecie, by podnosić poziom swej energii.

A jednak większość rzeczy, które tu znajdujemy, służy głównie zmysłowym

przyjemnościom i rozrywce, i większość żywi się naszą energią i popycha nas ku

fizycznemu rozkładowi. Jeśli ktoś naprawdę wierzy, że jest bytem

energetycznym, to musi zmniejszyć swój dostęp do tych pokus... Kiedy spojrzysz

wstecz na ewolucję, zobaczysz, że od samego początku musieliśmy próbować

różnego pożywienia metodą prób i błędów, i zrozumieć, które pokarmy są dla

nas dobre, a które nas zabijają. Zjesz tę roślinę, przeżyjesz, zjesz tamtą

umrzesz. W tym momencie ewolucji zrozumieliśmy, co nas fizycznie zabija, ale

dopiero teraz zaczynamy zdawać sobie sprawę, jakie jedzenie może nam

zapewnić długowieczność i wysoki poziom energii, a jakie nas po prostu

„zużywa”.

Przerwał na chwilę, jakby chciał się upewnić, czy go rozumiem.

- W Shambhali to rozumieją. Wiedzą, kim naprawdę jesteśmy jako ludzie.

Wyglądamy, jakbyśmy składali się jedynie z materii, z ciała i krwi, ale w gruncie

rzeczy jesteśmy przecież zbiorem atomów! Czystą energią! Wasza zachodnia

nauka potwierdziła ten fakt. Kiedy spojrzymy na poziom atomów, najpierw

widzimy cząsteczki, a potem, na wyższych poziomach, nawet te cząsteczki

znikają i zostaje czysta energia, która wibruje na pewnych częstotliwościach. I

jeśli z tej perspektywy spojrzymy na to, co jemy, zrozumiemy że to, co wkładamy

do naszego ciała, bezpośrednio wpływa na poziom owych wibracji. Niektóre

background image

pokarmy podwyższają energię i wibracje, a inne zmniejszają. Prawda jest tak

prosta... Wszystkie choroby są skutkiem spadku poziomu wibracji, a kiedy

energia spada do pewnego poziomu, istnieją naturalne siły, które są tak

zaprogramowane, by niszczyć nasze ciała.

Spojrzał na mnie tak, jakby powiedział coś niezwykle głębokiego.

- Masz na myśli, niszczyć fizycznie? - spytałem.

- Oczywiście. Spójrz na to znów z szerszej perspektywy. Kiedy coś umiera,

pies potrącony przez samochód albo człowiek po długiej chorobie, poszczególne

komórki ciała natychmiast tracą swoje wibracje i chemicznie stają się bardzo

kwaśne. Ten poziom zakwaszenia jest z kolei sygnałem dla mikrobów, które

mamy na ziemi, dla wirusów, dla bakterii i grzybów, że nadszedł czas, by

zdekomponować tę materię. To jest ich zadanie w świecie fizycznym, po to

istnieją. By zwrócić fizyczne ciało ziemi. Powiedziałem wcześniej - ciągnął - że

kiedy przez to, co jemy, spada poziom energii w naszych ciałach, to czyni nas

podatnymi na choroby. To działa w ten sposób: kiedy coś jemy, pożywienie

zostaje strawione, przechodzi przez procesy metabolizmu, a w naszym ciele

pozostają odpady. Te odpady mają albo odczyn zasadowy, albo kwaśny, to

zależy od pokarmu. Jeśli jest to odczyn alkaliczny, czyli zasadowy, nasz

organizm bardzo łatwo się ich pozbywa i zużywa przy tym niewiele energii.

Jednak jeśli te odpady są kwaśne, to system krwionośny i limfatyczny ma wielkie

problemy, by je usunąć, zostają więc jako złogi w naszym organizmie, przyjmują

krystaliczne formy o niskiej wibracji, tym samym tworzą blokady i obniżają

poziomy wibracji naszych komórek. Im więcej w ciele takich kwaśnych odpadów,

tym bardziej kwaśne stają się całe tkanki. I zgadnij, co wtedy? - Rzucił mi znów

to swoje dramatyczne spojrzenie. - Pojawia się taki czy inny mikrob i od razu

wyczuwa ten cały kwas i mówi sobie „O! To ciało jest gotowe, żeby je rozłożyć!”

Pojmujesz to? Kiedy jakikolwiek organizm umiera, bardzo szybko materia staje

się wysokokwasowa i zostaje skonsumowana, rozłożona przez mikroby. Jeśli za

życia zaczynamy przypominać taką kwaśną materię, czy też stan śmiertelny, to

stajemy się celem ataku mikrobów. Wszystkie ludzkie choroby to właśnie skutek

takich ataków.

background image

Musiałem przyznać, że to, co mówił Hanh, miało sens. Jakiś czas temu w

Internecie natknąłem się na naukowe materiały o odczynie ph naszego ciała. Co

więcej, jakby intuicyjnie sam o tym wiedziałem.

- Twierdzisz więc, że to, co jemy, bezpośrednio może nas narażać na

choroby? - spytałem.

- Tak, nieodpowiednie jedzenie może obniżyć poziom naszych wibracji do

tego stopnia, że siły natury rozpoczynają proces przywracania naszego ciała

ziemi.

- A co z chorobami, których nie wywołują żadne mikroby?

- Wszystkie choroby tak czy inaczej pojawiają się poprzez działanie

mikrobów. To potwierdzają właśnie wasze, zachodnie badania. Odkryto rozmaite

mikroby, które teraz kojarzy się z zatorami naczyń krwionośnych przy chorobach

wieńcowych, a nawet z tworzeniem złośliwych nowotworów. Ale pamiętaj,

mikroby po prostu robią to, co mają do zrobienia. To dieta może stworzyć

kwasowe środowisko, które jest prawdziwą przyczyną choroby.

Zrobił sobie krótką przerwę, ale po chwili znów się odezwał:

- Pomyśl nad tym. Musisz to w pełni pojąć. My, ludzie, znajdujemy się albo w

stanie zasadowym, alkalicznym, to znaczy mamy wysoką energię, albo jesteśmy

w stanie kwasowym, który daje sygnał żyjącym w nas mikrobom, albo tym w

najbliższym otoczeniu, że jesteśmy gotowi do rozkładu. Choroba to dosłownie

gnicie jakiejś części naszego ciała, bo mikroby dostały sygnał, że jest to już

martwa materia.

Znów spojrzał na mnie, jakby dzielił się ważnym sekretem.

- Przepraszam, że mówię tak bez ogródek. Ale nie mamy zbyt wiele czasu.

Jedzenie, które spożywamy, decyduje o tym, w którym z tych stanów jesteśmy.

Zwykle pokarmy, które pozostawiają najwięcej kwasowych odpadów, są ciężkie,

przegotowane, zmienione chemicznie, słodkie. Na przykład mięsa, słodycze,

mąki, makarony, alkohol, kawa, a nawet słodsze owoce. Pokarmy zasadowe są

zwykle bardziej zielone, świeższe i bardziej „żywe”, jak na przykład świeże

warzywa, jarzyny, sałaty czy rośliny strączkowe, owoce takie jak awokado,

pomidory, grejpfruty, cytryny. To bardzo proste. Jesteśmy energetycznymi bytami

background image

w energetycznym świecie. Wy, tam na Zachodzie, mogliście dorastać, myśląc, że

gotowane czy smażone mięso, albo chemicznie zmienione i przetworzone

jedzenie jest dla was dobre. Ale teraz już wiadomo, że taka żywność tworzy

środowisko powolnego rozkładu, które z czasem zbiera swoje żniwo... Wszystkie

straszne choroby, które prześladują ludzkość: arterioskleroza, wylewy, artretyzm,

AIDS, a zwłaszcza nowotwory istnieją dlatego, że zanieczyszczamy nasze ciała,

co z kolei sygnalizuje mikrobom, że jesteśmy gotowi do rozkładu, dekompozycji,

do śmierci. Zawsze się zastanawiano, dlaczego niektórzy ludzie narażeni na

działanie tych samych mikrobów nie zapadają na takie same choroby co inni.

Różnica polega na innym środowisku wewnątrz ich ciała. Dobra wiadomość jest

taka, że nawet jeśli mamy wysoki odczyn kwasowości w organizmie i zaczynamy

się rozkładać, to można ten proces odwrócić, jeśli poprawimy sposób żywienia,

zmienimy odczyn na zasadowy i tym samym podwyższymy poziom

energetycznych wibracji.

Teraz mówiąc, wymachiwał rękoma, wzrok mu płonął, co chwila mrugał z

przejęcia.

- Jeśli chodzi o zasady utrzymania zdrowego, pełnego energii ciała, to ciągle

tkwimy w średniowieczu! Istoty ludzkie powinny żyć ponad sto pięćdziesiąt lat.

Ale jemy w ten sposób, że natychmiast zaczynamy sami siebie niszczyć.

Gdziekolwiek spojrzysz, widzisz ludzi, którzy na twoich oczach się rozkładają!

Jednak wcale nie musi tak być. - Zatrzymał się, by nabrać powietrza. - W

Shambhali jest zupełnie inaczej.

Po chwili Hanh zaczął przechadzać się wokół mnie, znów z uwagą oglądając

moje ciało.

- No więc teraz już wiesz - zakończył. - Legendy mówią, że ludzie najpierw

poznają prawdziwą naturę pożywienia i nauczą się, co powinni jeść. Potem, jak

mówią legendy, będziemy mogli w pełni się otworzyć na wewnętrzne źródła

energii, które jeszcze bardziej podniosą nasze wibracje. - Znów usiadł na krześle

przy stole i spojrzał na mnie. - Bardzo dobrze znosisz wysokość, na której

jesteśmy, ale mimo to chciałbym, żebyś teraz odpoczął.

- To by było miłe - powiedziałem. - Jestem wykończony.

background image

- Tak - przyznał Yin. - Mieliśmy bardzo długi dzień.

- Upewnij się, żeby oczekiwać snu - powiedział Hanh, prowadząc mnie do

sypialni.

- Oczekiwać snu?

- O tak, masz więcej mocy, niż myślisz.

Roześmiałem się.

Obudziłem się nagle i spojrzałem przez okno. Słońce stało już wysoko na

niebie. Nie miałem snów. Włożyłem buty i poszedłem do saloniku. Hanh i Yin

siedzieli przy stole i rozmawiali.

- Jak spałeś? - spytał Hanh.

- W porządku - odparłem i opadłem na wolne krzesło. - Ale nie miałem snów,

a przynajmniej ich nie pamiętam.

- To dlatego, że masz za mało energii - powiedział Hanh trochę nieobecnym

głosem, bo znów intensywnie wpatrywał się w moje ciało. Zauważyłem, że

skupia się szczególnie na tym, w jaki sposób siedzę.

- Na co teraz patrzysz? - spytałem.

- Czy zawsze w ten sposób wstajesz rano? - odpowiedział pytaniem.

Podniosłem się z krzesła. - O co chodzi?

- Po przebudzeniu trzeba najpierw obudzić swoje ciało i zacząć akceptować

energię, zanim zrobi się cokolwiek innego.

Hanh stanął naprzeciw mnie w szerokim rozkroku z dłońmi na biodrach.

Szybko zsunął stopy razem i uniósł ramiona. Całe jego ciało uniosło się jednym

płynnym ruchem, aż stał na czubkach palców z rękoma wyprostowanymi nad

głową i złączonymi dłońmi.

Zamrugałem. W ruchu jego ciała było coś niezwykłego, ale nie mogłem sobie

uświadomić, co. Wydawało się, jakby unosił się nad ziemią, w ogóle nie

używając mięśni. Trudno mi było skupić na nim wzrok. Kiedy znów odzyskałem

ostrość widzenia, Hanh stał z promiennym, szerokim uśmiechem. I znów jego

ciało wykonało kilka niezwykle płynnych ruchów, jakby szedł, a może płynął w

moim kierunku. Znów zamrugałem.

background image

- Większość ludzi budzi się powoli - powiedział Hanh. - A potem się snują i w

końcu dodają sobie siły filiżanką kawy lub herbaty. Idą do pracy, w której znów

się snują, albo używają tylko niektórych partii swoich mięśni. Wzorce się ustalają,

i tak, jak powiedziałem, na drodze, którą przez nasze ciała płynie energia, tworzą

się blokady. Żeby pobierać całą dostępną energię, musisz się najpierw upewnić,

że twoje ciało jest całkowicie otwarte. Robisz to, poruszając każdym mięśniem,

co rano zaczynając od centrum ciała. Wskazał na punkt tuż poniżej swojego

pępka. - Jeśli skupisz się na ruchu od tego miejsca, to twoje mięśnie będą wolne,

by móc działać na najwyższym poziomie koordynacji. To podstawowa zasada

wszystkich sztuk walki i sztuki tańca. Możesz nawet stworzyć swoje własne

ruchy.

To powiedziawszy, rozpoczął serię ruchów, których nie widziałem wcześniej

nigdy w życiu. Przypominało to układy, jakie można zaobserwować w tai chi.

Hahn wykonywał teraz jakąś bardzo skomplikowaną odmianę tych ruchów.

- Twoje ciało - rzucił - samo będzie wiedziało, jak się poruszać, żeby się

rozluźnić i zlikwidować swoje blokady.

Stanął na jednej nodze, pochylił się do przodu i wykonał zamach rękoma,

jakby gotował się do rzutu piłeczką softballową, tyle że w czasie tego ruchu jedna

z jego dłoni omal nie dotknęła podłogi. A potem wykonał w miejscu szybki obrót

na drugiej nodze. Nie zauważyłem, jak zmienia się jego środek ciężkości, znów

miałem wrażenie, jakby płynął w powietrzu.

Potrząsnąłem głową i próbowałem skupić wzrok, ale on nagle znieruchomiał,

jakby fotograf zatrzymał jego ruch w stop-klatce. Wydawało się to fizycznie

niewykonalne. W następnej chwili znów szedł w moim kierunku.

- Jak ty to robisz? - spytałem.

- Zaczynałem powoli, pamiętałem o podstawowych zasadach. Jeśli twój ruch

zaczyna się od środka ciała, a ty oczekujesz, że energia przez ciebie przepłynie,

to będziesz się poruszać z coraz większą i większą lekkością. Oczywiście, żeby

to opanować, musisz umieć się otwierać na całą boską energię, która w tobie

jest. - Zamilkł i spojrzał na mnie. - Czy dobrze pamiętasz swoje mistyczne

doświadczenie?

background image

Pomyślałem znów o Peru i przeżyciach na górskim szczycie.

- Dość dobrze, tak mi się wydaje.

- To świetnie, wyjdźmy na dwór.

Yin dołączył do nas z uśmiechem. Wyszliśmy za Hanhem do niewielkiego

ogródka, po kilku schodach dotarliśmy na otwartą przestrzeń porośniętą brązową

trawą. Było tu też kilka wielkich, postrzępionych głazów. Skały miały na sobie

niezwykle ciekawy deseń czerwonych i brązowych pasków i plam. Przez dziesięć

minut Hanh prowadził mnie przez kilka ruchów, które sam wykonywał wcześniej,

a potem wskazał mi miejsce, żebym usiadł na ziemi. Sam usiadł po mojej prawej

ręce. Yin przysiadł za nami. Poranne słońce obmywało ciepłym, żółtym światłem

górskie szczyty widoczne w oddali. Uderzyło mnie ich piękno.

- Legendy mówią - zaczął Hanh - że otwieranie się na wyższą energię to

umiejętność, którą w pewnym momencie posiądą wszyscy ludzie. To się zacznie

od wiedzy, że taki poziom świadomości jest możliwy do osiągnięcia. Wtedy

przejdziemy do zrozumienia wszystkich faktów związanych z pielęgnowaniem i

utrzymywaniem wyższych poziomów energii. - Przerwał i spojrzał na mnie. - Ty

już znasz podstawy, ale musisz rozwinąć swoje zmysły. Legendy mówią, że

najpierw trzeba się uspokoić i rozejrzeć wokół siebie. Większość z nas rzadko się

dokładnie przygląda temu, co nas otacza. Otoczenie jest zwykle jedynie tłem dla

tego, co akurat zaprząta nasz umysł. Musimy pamiętać, że wszystko we

wszechświecie żyje, jest pełne duchowej energii i jest częścią Boga. Musimy

świadomie poprosić o połączenie z tym boskim źródłem wewnątrz nas. Jak już

wiesz, oznaką tego, że łączymy się z tą energią, jest poczucie piękna. Zadawaj

sobie zawsze pytanie: Jak pięknie wszystko wygląda? Nieważne, jakie się

wydaje na początku, zawsze możemy ujrzeć więcej piękna, jeśli spróbujemy.

Poziom piękna, które widzimy, jest miarą boskiej energii, którą otrzymujemy.

Hanh dał mi trochę czasu, bym patrzył, naprawdę patrzył na wszystko, co

mnie otacza.

- Kiedy już zaczniemy ustanawiać połączenie - powiedział po chwili - i

doświadczać wewnątrz siebie boskiej energii, wszystko, co dostrzegamy, wydaje

się mieć mocniejszą obecność. Zauważamy wyjątkowe kształty i kolory

background image

poszczególnych rzeczy. Kiedy tak się stanie, możemy wdychać jeszcze więcej

energii. Bo widzisz, w rzeczywistości ta energia pochodzi nie tylko z tego, co nas

otacza, choć oczywiście można wchłaniać ją bezpośrednio z niektórych roślin

czy świętych miejsc. Święta energia pochodzi głównie z połączenia się z tym, co

boskie w nas samych. Wszystko wokół, i to, co stworzyła natura, i to, co stworzył

człowiek, czyli kwiaty, skały, trawa, góry, sztuka, już jest majestatycznie piękne i

obecne w sposób, którego człowiek nie jest w stanie odebrać. Kiedy otwieramy

się na boską energię, jedynie podnosimy swoje wibracje. Dzięki temu podnosimy

też możliwości swojej percepcji, żeby móc ujrzeć świat taki, jaki rzeczywiście

jest. Rozumiesz to? Ludzie już żyją w świecie niebywałej piękności, koloru,

formy. Niebo jest właśnie tutaj. My tylko nie potrafiliśmy jeszcze dostatecznie

otworzyć się na energię, by to zobaczyć.

Słuchałem go zafascynowany. Teraz było to dla mnie jaśniejsze niż

kiedykolwiek wcześniej.

- Skup się na pięknie - polecił Hanh - i zacznij wdychać w siebie energię.

Wziąłem głęboki oddech.

- A teraz, oddychając, zauważ, czy piękno nie staje się wyrazistsze...

Znów spojrzałem na skały i góry i ku mojemu zaskoczeniu dopiero teraz

spostrzegłem, że najwyższy ze szczytów widocznych w oddali to Mount Everest.

Z jakiegoś powodu wcześniej nie rozpoznałem jego kształtu.

- Tak, tak dobrze, patrz na Everest - prowadził mnie Hanh.

Kiedy wpatrywałem się w masyw, zauważyłem też, że pokryte śniegiem

skalne tarasy mają kształt schodów, które prowadzą na szczyt w kształcie

korony. To jeszcze wyostrzyło moją percepcję i w tej chwili najwyższa góra

świata wydała mi się bardzo bliska, była jakby częścią mnie, tak jakbym mógł

wyciągnąć rękę i jej dotknąć.

- Ciągle oddychaj - przypomniał Hanh. - Twoje wibracje i percepcja jeszcze

się podniosą. Wszystko stanie się jasne; błyszczące, jakby rozświetlone od

środka.

Wziąłem kolejny oddech i zacząłem się fizycznie czuć lżejszy. Bez trudu

całkowicie wyprostowałem plecy. To nie do wiary, ale czułem się dokładnie tak,

background image

jak podczas mojego doświadczenia w Peru!

Hanh kiwał głową z aprobatą. - Pamiętaj, twoja umiejętność postrzegania i

odbierania piękna to znak, że wypełnia cię boska energia. Ale są też inne znaki...

Poczujesz się lżejszy. Energia przepłynie przez ciebie i uniesie cię tak, jak sam

powiedziałeś, jakby lina ciągnęła cię do góry... Poczujesz też głębszą mądrość,

wiedzę o tym, kim jesteś i co robisz. Otrzymasz intuicje i sny o tym, co cię czeka

na ścieżce życia. - Zamilkł i spojrzał na moje ciało. Siedziałem prosto bez

najmniejszego wysiłku. - A teraz przejdziemy do części najważniejszej -

powiedział Hanh. - Musisz się nauczyć, jak utrzymywać tę energię, jak sprawić,

by wciąż przez ciebie płynęła. Tutaj musisz użyć mocy swoich oczekiwań, mocy

energii swojej modlitwy.

I znów pojawiło się to słowo „oczekiwanie”. Nigdy wcześniej nie słyszałem,

by używano go w takim kontekście.

- Ale jak mam to zrobić? - spytałem zbity z tropu. Moje ciało straciło energię,

a kształty i kolory wokół pobladły.

Hanh wybuchnął głośnym śmiechem. Kilka razy próbował się powstrzymać,

ale w końcu zatoczył się na trawę i skręcał w nie kontrolowanych spazmach.

Parę razy udało mu się odzyskać powagę, ale kiedy tylko na mnie spojrzał,

natychmiast znów zaczynał się śmiać. Słyszałem też, jak za moimi plecami

chichocze Yin.

W końcu Hanh wziął kilka głębokich oddechów i po chwili się uspokoił.

- Bardzo cię przepraszam - powiedział. - Ale miałeś tak niesamowicie

komiczną minę! Ty naprawdę nie wierzysz, że masz jakąkolwiek moc, prawda?

- Nie o to chodzi - zaprotestowałem. - Nie wiedziałem tylko, co masz na

myśli przez „oczekiwania”.

Hanh wciąż się uśmiechał. - Przecież zawsze masz w sobie jakieś

oczekiwania wobec życia, prawda? No choćby to, iż spodziewasz się, że słońce

wzejdzie. Spodziewasz się, że twoja krew będzie krążyć, tak?

- Oczywiście.

- Cóż, ja tylko proszę, żebyś stał się świadomy swoich oczekiwań. To jedyny

sposób, żeby utrzymać i poszerzyć ten wyższy poziom energii, którego właśnie

background image

doświadczyłeś. Musisz się nauczyć, by oczekiwać tego poziomu w swoim życiu.

Trzeba to robić z premedytacją, świadomie. To jedyny sposób, by osiągnąć

Pierwsze Rozwinięcie energii. Chcesz znowu spróbować?

Odwzajemniłem jego uśmiech i spędziliśmy kilka minut, znów oddychając i

nabudowując energię. Kiedy widziałem już wyższy poziom piękna, do którego

doszedłem wcześniej, dałem Hanhowi znak skinieniem głowy.

- Teraz - powiedział - musisz oczekiwać, że energia, która cię wypełnia, dalej

będzie cię wypełniać i wypływać z ciebie we wszystkich kierunkach. Zwizualizuj

sobie, że tak się dzieje.

Starałem się utrzymać poziom energii tak, jak mówił Hanh.

- A to wypływanie? - spytałem. - Skąd mam wiedzieć, że to się naprawdę

dzieje?

- Sam to poczujesz. Na razie tylko wizualizuj.

Wziąłem kolejny oddech i wyobraziłem sobie, że energia wypełnia mnie, a

potem emanuje we wszystkie strony świata.

- Wciąż nie wiem, czy to się naprawdę dzieje - powtórzyłem. Hanh spojrzał

na mnie z lekką niecierpliwością. - Wiesz, że energia z ciebie wypływa, bo się

utrzymuje, to znaczy kolory i kształty wciąż widzisz wyraźniej, czujesz, jak

energia cię wypełnia, a potem się przelewa i wypływa na zewnątrz.

- Ale jakie to uczucie? - spytałem.

Spojrzałem znów na góry, wyobrażając sobie, że strumień energii emanuje

ze mnie w ich kierunku. Nadal były piękne, ale teraz stały się też niezwykle

pociągające. I wtedy poczułem niesamowity przypływ emocji, przypomniałem

sobie, co dokładnie czułem w Peru.

Hanh pokiwał głową.

- Oczywiście! - powiedziałem. - Oznaką tego, że energia wypływa, jest

uczucie miłości!

Hanh uśmiechnął się szeroko. - Tak, miłość jest uczuciem, które pozostaje z

tobą tak długo, jak energia twojej modlitwy emanuje na świat. Musisz

pozostawać w stanie miłości.

- To raczej idealistyczne podejście dla zwykłego człowieka

background image

- powiedziałem.

Hanh zachichotał. - Ale ja cię nie uczę, jak być zwykłym człowiekiem. Ja ci

mówię, jak być na skraju ewolucyjnego skoku. Ja ci mówię, jak być bohaterem.

Pamiętaj, że musisz oczekiwać, iż boska energia wypełni cię i wypłynie z ciebie

jak z naczynia, które się przelewa. Kiedy stracisz połączenie, przypomnij sobie to

uczucie miłości. Staraj się świadomie przywołać ten stan. - Znów zamrugał

oczami. - Twoje oczekiwania to klucz do tego, czy uda ci się utrzymać to

doświadczenie. Musisz najpierw sobie zwizualizować, że tak się dzieje. Musisz

wierzyć, że będzie ci ono dostępne w każdej sytuacji. To oczekiwanie i

doświadczenie należy pielęgnować i powtarzać każdego dnia.

Skinąłem głową.

- A teraz - powiedział - czy rozumiesz wszystkie kroki, o których mówiłem?

Zanim zdążyłem odpowiedzieć, ciągnął dalej:

- Kluczem do tego jest sposób, w jaki się budzisz rano. To dlatego kazałem

ci iść spać, żebym mógł zobaczyć, jak wstajesz. To trzeba robić świadomie, z

dyscypliną. Budź swoje ciało na przypływ energii w taki sposób, jak ci

pokazałem. Zaczynaj ruch z centrum ciała, natychmiast czuj energię. Oczekuj jej

natychmiast. Poza tym jedz tylko pożywienie, które jest wciąż żywe, a po

niedługim czasie wewnętrzna boska energia z większą łatwością będzie

wypełniać twoją istotę. Codziennie poświęć czas, by nasycić się tą energią. Budź

się ruchem. Pamiętaj o wszystkich oznakach. Wizualizuj, że przepełnia cię

energia, a potem, że wypływa z ciebie na świat. Rób to, a osiągniesz Pierwsze

Rozwinięcie. Będziesz wtedy w stanie nie tylko doświadczać energii od czasu do

czasu, ale pielęgnować ją i utrzymywać na wyższym poziomie.

Skłonił się nisko i nie mówiąc nic więcej, odszedł w kierunku domu. Yin i ja

ruszyliśmy za nim. Kiedy weszliśmy, Hanh już szykował prowiant i układał go w

dużym koszu.

- A co z przejściem? - spytałem.

Spojrzał na mnie uważnie. - Jest wiele przejść.

- Chciałem zapytać, czy wiesz, gdzie możemy znaleźć wejście do

Shambhali?

background image

- Na razie poznałeś jedno Rozwinięcie swojej energii modlitwy. Teraz musisz

się nauczyć, co robić z tą energią, która z ciebie wypływa. A jesteś bardzo

uparty, do tego podatny na strach i gniew. Będziesz musiał się uporać z tymi

emocjami, zanim dostaniesz się w ogóle w pobliże Shambhali.

background image

To mówiąc, Hahn skinął na Yina, wręczył mu koszyk, a potem wyszedł do

drugiego pokoju. świadoma czujność

Podszedłem do dżipa. Czułem się wspaniale. Powietrze było rześkie, a

szczyty górskie widoczne z każdej strony wciąż wydawały się jaśnieć. Obaj

wsiedliśmy do samochodu i Yin ruszył.

- Wiesz, gdzie teraz jechać? - spytałem.

- Wiem, że musimy się kierować na północny zachód Tybetu. Według legend

tam jest najbliższe przejście. Lama Rigden powiedział, że ktoś musi nam je

wskazać. - Yin zamilkł i spojrzał na mnie uważnie. - Już czas, żebym ci

powiedział o moim śnie...

- Tym, o którym wspominał lama Rigden? - spytałem. - O tym śnie, który był

o mnie?

- Tak, w tym śnie razem podróżujemy przez Tybet i szukamy przejścia, ale

nie możemy go znaleźć. Jedziemy bardzo daleko, kręcimy się w kółko, w końcu

się gubimy. Jednak w chwili największego zwątpienia spotykamy kogoś, kto wie,

gdzie powinniśmy pojechać.

- I co dalej?

- Sen się skończył.

- A kim była ta osoba? Czy to był Wil?

- Nie, nie wydaje mi się.

- A jak myślisz, co ten sen oznacza?

- Oznacza, że musimy być bardzo czujni.

Przez kilka chwil jechaliśmy w milczeniu, potem spytałem: - Czy w północno-

zachodnim Tybecie stacjonuje wielu chińskich żołnierzy?

- Zazwyczaj nie - odparł Yin. - Z wyjątkiem granicy i baz wojskowych.

Problemem będzie przejechanie najbliższych trzystu czy czterystu mil, żeby

minąć Mount Kailash i jezioro Manasarovar. Tam jest kilka wojskowych

posterunków.

Cztery godziny jechaliśmy bez przeszkód, trochę po kamienistych drogach,

trochę po ubitych traktach. Bez problemu dotarliśmy do Sagi i wjechaliśmy, jak

background image

powiedział Yin, na południową drogę prowadzącą do zachodniego Tybetu.

Mijaliśmy głównie duże ciężarówki transportowe albo miejscowych

Tybetańczyków w starych samochodach lub na wozach. Na postojach dla

ciężarówek zauważyłem kilku obcokrajowców, autostopowiczów.

Po kolejnej godzinie jazdy Yin skręcił z głównej szosy na drogę, która

wyglądała na trakt dla koni. Dżip podskakiwał i przechylał się w głębokich

koleinach.

- Zwykle na szosie stoi w tym miejscu chiński patrol - wytłumaczył Yin. -

Musimy go objechać.

Wjeżdżaliśmy na spore wzniesienie, a kiedy już byliśmy niemal na szczycie,

Yin zatrzymał samochód i podprowadził mnie na skraj urwiska. Pod nami,

kilkaset stóp w dole mogłem dostrzec dwie duże wojskowe ciężarówki z

chińskimi znakami. Prawie tuzin żołnierzy stało przy drodze.

- Niedobrze - powiedział Yin. - Na tym skrzyżowaniu zazwyczaj stoi tylko

kilku żołnierzy. Być może wciąż nas szukają.

Starałem się nie dopuścić do siebie strachu i utrzymać wysoki poziom

energii. Wydało mi się, że kilku żołnierzy podniosło głowy i spoglądają w naszą

stronę, więc przywarłem nisko do ziemi.

- Coś się dzieje - szepnął Yin.

Kiedy znów spojrzałem na drogę, wojskowi przeszukiwali samochód

terenowy, który właśnie nadjechał. Jasnowłosy mężczyzna w średnim wieku stał

z boku i odpowiadał na ich pytania. W samochodzie była jeszcze jedna osoba.

Ledwo słyszeliśmy, jak blondyn zwracał się do niej w jakimś europejskim języku,

wydawało mi się, że w holenderskim.

- Dlaczego ich zatrzymano? - spytałem Yina.

- Nie wiem. Może nie mają odpowiednich zezwoleń, a może zadali

nieodpowiednie pytanie...

Ociągałem się, żałując, że nie mogę im pomóc.

- Proszę cię - szepnął Yin - musimy jechać.

Wróciliśmy do dżipa i Yin ostrożnie zjechał w dół drugą stroną wzgórza. Tu

wjechaliśmy na kolejny wąski trakt i skręciliśmy w prawo, oddalając się od

background image

skrzyżowania, ale wciąż trzymaliśmy się kierunku na północny zachód.

Przejechaliśmy tą drogą kolejne pięć mil, zanim znów znaleźliśmy się na głównej

drodze i dotarliśmy do Zongba, małego miasteczka, w którym było kilka hoteli i

sklepów. Miasteczko było pełne ludzi. Chodzili, prowadzili jaki i inne zwierzęta,

obok nas przejechało kilka dużych, terenowych samochodów.

- Tutaj jesteśmy tylko kolejnymi pielgrzymami, którzy jadą na Mount Kailash -

powiedział Yin. - W tłumie będziemy mniej widoczni.

Nie byłem jednak spokojny. Rzeczywiście, jakieś pół mili dalej chiński

wojskowy samochód wjechał na drogę tuż za nami. Poczułem kolejne ukłucie

strachu. Yin skręcił w boczną uliczkę, wojskowy łazik wyprzedził nas, pojechał

prosto i zniknął nam z oczu.

- Musisz być silny - powiedział Yin. - Czas, żebyś się nauczył Drugiego

Rozwinięcia.

Przeprowadził mnie kolejny raz przez Pierwsze Rozwinięcie, aż do

momentu, kiedy mogłem już zwizualizować i poczuć energię emanującą ze mnie

na zewnątrz.

- Teraz, kiedy energia z ciebie wypływa, musisz tak ustawić to pole energii,

by wywołało konkretny efekt.

Ta uwaga mnie zafascynowała. - Ustawić pole?

- Tak. Możemy skierować swoje pole energetyczne, by wpływało na świat w

określony sposób. Robimy to, wykorzystując swoje oczekiwania. Już raz to

zrobiłeś, pamiętasz? Hanh uczył cię, byś oczekiwał, że energia będzie z ciebie

emanowała. Teraz musisz „ustawić” swoje pole na inne oczekiwania i zrobić to z

pełną kontrolą i dyscypliną. Inaczej cała twoja energia bardzo szybko może

zostać zniszczona przez strach i złość.

Spojrzał na mnie z takim smutkiem, jakiego jeszcze u niego nie widziałem.

- Co się stało? - spytałem.

- Kiedy byłem mały, widziałem jak chiński żołnierz morduje mojego ojca. Od

tego czasu bardzo się ich boję i z całego serca ich nienawidzę. I muszę ci coś

wyznać, sam jestem w połowie Chińczykiem... To jest dla mnie najgorsze. To

właśnie wspomnienia i poczucie winy niszczą moją energię tak, że zwykle

background image

spodziewam się najgorszego. Przekonasz się, że na tych wyższych poziomach

energetycznych nasze pola modlitwy działają bardzo szybko i sprowadzają

dokładnie to, czego oczekujemy. Jeśli się boimy, sprowadzają to, czego się

boimy. Kiedy nienawidzimy, przynoszą to, co jest powodem nienawiści... Na

szczęście, kiedy wpadniemy w takie negatywne oczekiwania, nasze pola

modlitwy rozpraszają się dość szybko, bo tracimy wtedy połączenie z boskim

źródłem energii i już nie emanuje z nas miłość. Mimo to oczekiwanie pełne lęku

może wciąż mieć wielką moc. To dlatego musisz koniecznie kontrolować swoje

myśli i to, czego się spodziewasz, oraz świadomie ustawiać swoje pole.

Uśmiechnął się w końcu i dodał. - Ponieważ ty nie nienawidzisz chińskiego

wojska tak bardzo jak ja, masz przewagę. Ale i tak jest w tobie wiele strachu i

zdaje mi się, że jesteś też zdolny do wielkiego gniewu... dokładnie jak ja. Może

dlatego jesteśmy razem...

Ruszyliśmy. Patrzyłem wprost na drogę i rozmyślałem o tym, co powiedział

Yin. Nie wierzyłem, że nasze myśli mogą mieć taką moc. Przerwało mi nagłe

szarpnięcie dżipem. Yin zahamował i stanął przed rzędem zakurzonych

budynków.

- Dlaczego stajesz? - spytałem. - Czy w ten sposób nie zwrócimy na siebie

uwagi?

- Tak - odparł. - Ale musimy zaryzykować. Wojsko ma wszędzie szpiegów,

nie mamy jednak wyboru. Nie jest bezpiecznie zapuszczać się do zachodniego

Tybetu tylko jednym samochodem. Nie ma tam gdzie zrobić napraw, gdyby coś

wysiadło. Musimy znaleźć jeszcze kogoś, kto z nami pojedzie.

- A jeśli na nas doniosą?

Yin spojrzał na mnie przerażony. - Tak się nie stanie, jeśli znajdziemy

właściwych ludzi. Uważaj na swoje myśli! Mówiłem ci, że musimy wokół siebie

zbudować właściwe pole. To naprawdę bardzo ważne.

Chciał już wysiadać z samochodu, ale się zawahał. - W tym względzie

musisz sobie radzić lepiej ode mnie, bo inaczej nie mamy szans. Skup się i

ustaw swoje pole na rten brel.

Przez chwilę milczałem. - Rten brel A co to takiego?

background image

- To tybetańskie słowo na określenie synchronii, jedności. Musisz ustawić

swoje pole tak, by sprowadzić właściwe intuicje i zbiegi okoliczności, które nam

pomogą.

Yin spojrzał szybko na budynek i wysiadł z dżipa. Ruchem dłoni pokazał, że

ja mam się nie ruszać.

Czekałem ponad godzinę, obserwując przechodzących Tybetańczyków. Od

czasu do czasu trafiał się ktoś, kto wyglądał na Hindusa albo Europejczyka. W

pewnej chwili wydało mi się nawet, że w oddali dostrzegłem tego Holendra,

którego widzieliśmy zatrzymanego przez patrol na skrzyżowaniu. Wytężyłem

wzrok, ale nie miałem pewności, czy to on.

Gdzie jest Yin? - zastanawiałem się. Tylko tego brakuje, żebyśmy się znów

rozdzielili. Wyobraziłem sobie, że muszę jechać przez to miasto sam, zagubiony,

nie mając pojęcia co dalej. Co bym wtedy zrobił?

W końcu Yin wyszedł na zewnątrz. Zatrzymał się i przez chwilę ostrożnie

rozglądał na boki, zanim podszedł do dżipa.

- Znalazłem dwie osoby, które znam - oznajmił, wdrapując się za kierownicę.

- Myślę, że się nadają. - Starał się mówić z przekonaniem, ale ton głosu zdradzał

jego wątpliwości.

Uruchomił silnik i ruszyliśmy. Pięć minut później minęliśmy niewielką

restaurację skleconą z falistej blachy. Yin zaparkował samochód około dwustu

stóp od tej konstrukcji. Znalazł świetną kryjówkę za kilkoma starymi cysternami.

Byliśmy już teraz na przedmieściach miasteczka i ulica była prawie opustoszała.

Restauracja składała się z jednego pomieszczenia z sześcioma chwiejącymi się

stolikami. Wąski, wyszorowany do czysta bar dzielił nas od części kuchennej, w

której pracowało kilka kobiet. Jedna z nich zauważyła, że siadamy i podeszła do

stolika.

Yin powiedział coś szybko po tybetańsku, zrozumiałem słowo oznaczające

zupę. Kobieta skinęła głową i spojrzała na mnie.

- To samo - powiedziałem do Yina. Zdjąłem kurtkę i powiesiłem na oparciu

krzesła. - A, i jeszcze wodę - dodałem.

background image

Yin przetłumaczył, kobieta uśmiechnęła się i odeszła.

Yin spoważniał. - Czy zrozumiałeś wszystko, o czym mówiłem wcześniej?

Musisz koniecznie ustawić pole, które sprowadzi większą synchronię.

Skinąłem głową. - Dobrze, ale jak się ustawia pole?

- Pierwsza rzecz, którą musisz zrobić, to upewnić się, że zbudowałeś

Pierwsze Rozwinięcie. Bądź pewien, że energia cię wypełnia i emanuje na świat.

Sprawdź wszystkie znaki. Potem ustaw swoje oczekiwanie na to, że ta energia

ma być stała, silna. A teraz musisz zacząć oczekiwać, że twoje pole modlitwy

zadziała tak, że sprowadzi jedynie właściwe myśli i wydarzenia konieczne, by

wypełniło się twoje prawdziwe przeznaczenie. Żeby ustawić wokół siebie takie

pole, musisz się utrzymywać w stanie ciągłej czujności.

- Na co mam być czujny?

- Na synchronię. Musisz utrzymywać się w stanie, w którym cały czas

szukasz następnej wskazówki, informacji, zbiegu okoliczności, który pomoże ci

wypełnić przeznaczenie. Czasem synchronia pojawia się niezależnie od tego, co

robisz, ale możesz sprawić, by pojawiała się o wiele częściej, jeśli ustawisz stałe

pole, wciąż jej oczekując.

Sięgnąłem do tylnej kieszeni spodni po notes. Choć wcześniej tego nie

robiłem, teraz pomyślałem, że powinienem zapisać to, co powiedział Yin. Wtedy

przypomniałem sobie, że zostawiłem notes w samochodzie.

- Jest zamknięty - powiedział Yin, wręczając mi kluczyki. - Nie odchodź

nigdzie dalej.

Poszedłem prosto do dżipa i znalazłem notes. Właśnie miałem wracać, gdy

usłyszałem dźwięk samochodów podjeżdżających pod restaurację. Wycofałem

się z powrotem za cysterny i ostrożnie wyjrzałem. Przed restauracją stały dwie

szare ciężarówki. Wyglądały na chińskie. Wyszło z nich pięciu czy sześciu cywili.

Weszli do środka. Ze swojego miejsca mogłem przez okna obserwować wnętrze.

Cywile ustawili wszystkich, którzy byli w środku wzdłuż ściany i zaczęli ich

przeszukiwać. Starałem się dostrzec Yina, ale nigdzie go nie widziałem. Czyżby

zdążył uciec?

Podjechał kolejny samochód i wysiadł z niego wysoki, szczupły oficer w

background image

wojskowym mundurze. To z pewnością był dowódca. Przy drzwiach zatrzymał

się, zajrzał tylko do środka, ale nie wchodził. Zaczął się bacznie rozglądać po

obu stronach ulicy, jakby coś wyczuwał. Odwrócił się w moją stronę. Szybko

przywarłem za cysterną, serce waliło mi w piersiach. Po chwili zaryzykowałem i

wyjrzałem. Chińczycy wyprowadzali wszystkich na zewnątrz i kazali im wsiadać

do samochodów. Yina między nimi nie było. Jedna z ciężarówek odjechała, a

oficer mówił coś do pozostałych cywili. Kazał im chyba przeszukać ulicę.

Znowu się schowałem i wziąłem głęboki oddech. Wiedziałem, że jeśli tu

zostanę, to tylko kwestia czasu, zanim mnie znajdą. Szukając wyjścia,

zauważyłem wąską alejkę, która prowadziła za cysternami na inną ulicę.

Wskoczyłem do dżipa, wrzuciłem luz i dzięki łagodnemu spadkowi alejki

wjechałem w nią bez uruchamiania silnika. Zaraz za zakrętem skręciłem.

Włączyłem silnik, ale nie miałem pojęcia, gdzie jechać. Chciałem tylko jak

najszybciej znaleźć się jak najdalej od tych Chińczyków.

Minąłem kilka przecznic i skręciłem w lewo w wąską uliczkę, przy której stało

już tylko kilka domów. Jeszcze trochę, a zupełnie wyjadę z miasta. Po jakiejś mili

zjechałem z drogi i zaparkowałem za kilkoma zwalistymi głazami. Każdy był

wielkości sporego domku.

I co teraz? Byłem zupełnie zagubiony, nie miałem bladego pojęcia, gdzie

jechać, co robić. Ogarniała mnie wściekłość i poczucie bezsilności. Yin powinien

mnie przygotować na taką możliwość. Pewnie w mieście ktoś, kogo on zna, mógł

mi pomóc, ale jak miałem kogokolwiek znaleźć? Na głazie na prawo ode mnie

przysiadło stado wron, a potem nagle poderwały się, nadleciały nad dżipa i

zatoczyły kilka kółek, głośno kracząc. Wyjrzałem przez okno. Byłem pewien, że

coś musiało wystraszyć ptaki, ale nikogo nie zauważyłem. Po kilku minutach

wrony wciąż kracząc, odleciały na zachód. Ale jedna została. Usiadła na

kamieniu i patrzyła w moją stronę. To dobrze, pomyślałem.

To może być znak. Może powinienem tu zostać, aż nie zdecyduję, co dalej

robić.

Na tylnym siedzeniu znalazłem suszone owoce i kilka krakersów. Jadłem je

bezmyślnie, popijając wodą z bukłaka. Wiedziałem, że muszę opracować jakiś

background image

plan. Przyszło mi do głowy, żeby pojechać tą drogą dalej na zachód, ale

zrezygnowałem z tego pomysłu. Zaczynał mnie ogarniać wielki strach i chciałem

już tylko tego, na co byłem zdecydowany od początku: zapomnieć o całej tej

awanturze, dostać się z powrotem do Lhasy, a potem na lotnisko. Wiedziałem,

że pamiętam część drogi i zakrętów, ale dużej części musiałbym się domyśleć.

Nie mogłem uwierzyć, że w klasztorze lamy Rigdena, a potem w domu Hanha

nawet nie spróbowałem zapytać o telefon i zadzwonić do kogoś, żeby

przygotować sobie plan odwrotu!

Kiedy tak rozmyślałem, serce mi nagle zamarło. Usłyszałem daleki odgłos

samochodu nadjeżdżającego w moim kierunku. Najpierw chciałem natychmiast

zapalić silnik, wrócić na szosę i szybko uciec, ale zdałem sobie sprawę, że ten

pojazd zbliża się zbyt szybko. Chwyciłem więc w popłochu bukłak z wodą i torbę

zjedzeniem, wyskoczyłem z samochodu, podbiegłem do najdalszego z głazów i

ukryłem się w miejscu, gdzie sam byłem niewidoczny, ale mogłem obserwować

drogę.

Pojazd zwolnił. Kiedy niemal się ze mną zrównał, rozpoznałem terenowy

samochód wcześniej zatrzymany przez drogowy patrol. Kierowcą był jasnowłosy

mężczyzna, którego przesłuchiwali chińscy żołnierze. Obok niego siedziała

kobieta. Zatrzymali samochód i zaczęli rozmawiać. Już chciałem do nich

podejść, ale natychmiast sparaliżował mnie lęk. A jeśli żołnierze powiedzieli im o

nas i kazali dać sobie znać, gdy tylko nas zobaczą? Czy ci ludzie by mnie

wydali?

Kobieta uchyliła drzwi, jakby chciała wysiąść. Wciąż rozmawiali. Czy

zauważyli mojego dżipa? Myśli przelatywały mi przez głowę jak szalone.

Zadecydowałem, że jeśli kobieta podejdzie zbyt blisko, to po prostu poderwę się i

zacznę biec. W ten sposób zobaczą tylko dżipa, nie mnie, a ja zdążę stąd uciec,

zanim nadjadą żołnierze. Z tą myślą raz jeszcze spojrzałem na samochód. Oboje

patrzyli teraz w kierunku głazów, twarze mieli zafrasowane. Spojrzeli na siebie

bez słowa, a potem kobieta zdecydowanym ruchem zatrzasnęła drzwi i szybko

odjechali na zachód. Widziałem, jak wjeżdżają na niewielkie wzgórze i po chwili

zniknęli mi z oczu. Poczułem nagły zawód. A może byli w stanie mi pomóc?

background image

Chciałem już nawet pobiec do dżipa i dogonić ich, ale zrezygnowałem. Lepiej nie

kusić losu. Bardziej roztropnie będzie trzymać się pierwszego planu i znaleźć

drogę powrotną do Lhasy, a potem do domu.

Po półgodzinie wróciłem do dżipa i zapaliłem silnik. Wrona, która wciąż

siedziała na głazie, poderwała się teraz i kracząc głośno, odleciała w kierunku,

gdzie zniknął samochód Holendrów. A ja wybrałem kierunek przeciwny i

pojechałem z powrotem do miasta. Kilka razy skręcałem w małe, boczne uliczki,

mając nadzieję ominąć główną szosę i restaurację. Przejechałem tak kilka mil i

chyba minąłem miasto. Znalazłem się na niewielkim wzgórzu, skąd miałem

szerszy widok na inne drogi.

Zamarłem! Nie tylko w dole, o niecałą milę ode mnie, dwunastu żołnierzy

blokowało drogę, ale cztery wielkie wojskowe ciężarówki i dwa dżipy jechały

prosto w moim kierunku. Błyskawicznie zawróciłem i pojechałem z powrotem,

mając cichą nadzieję, że mnie nie dostrzegli. Stwierdziłem, że powinienem

jechać jak najdalej na zachód, a potem skręcić na południe i dopiero potem na

wschód. Może jest tu na tyle dużo bocznych dróg, że jakoś dojadę nimi do

Lhasy?

Przeciąłem teraz główną szosę i wjechałem w boczną drogę. Kierowałem się

na południe. Jednak po kolejnym zakręcie zdałem sobie sprawę, że kompletnie

się pogubiłem i jadę w złym kierunku. Niechcący znów znalazłem się na głównej

szosie. I zanim zdążyłem się zatrzymać i zawrócić, byłem o jakieś sto jardów od

chińskiego patrolu! Wszędzie było pełno żołnierzy. Zjechałem szybko na

pobocze, zaciągnąłem ręczny hamulec, a potem opuściłem się maksymalnie w

dół na siedzeniu.

No i co teraz? Więzienie? Co oni mi zrobią? Czy myślą, że jestem

szpiegiem? Po chwili stwierdziłem z ulgą, że Chińczycy w ogóle nie zwracają na

mnie uwagi, chociaż dżip był doskonale widoczny. Mijały mnie stare samochody,

wozy, a nawet piesi, a żołnierze zatrzymywali wszystkich po kolei i kazali im się

legitymować, sprawdzali dokumenty, czasem przeszukiwali ludzi i bagaże. A na

mnie nie zwracali uwagi!

Spojrzałem na prawo i dopiero wtedy zobaczyłem, że w panice zatrzymałem

background image

samochód tuż przy podjeździe, który prowadził do niewielkiego murowanego

domu, stojącego kilkaset stóp dalej. Po lewej stronie domu był nieduży trawnik

porośnięty bujną, niestrzyżoną trawą, a za nim biegła już inna ulica.

W tym momencie nadjechała duża ciężarówka, zatrzymała się na poboczu

tuż przede mną i zasłoniła mi widok na patrol. Za chwilę niebieska toyota ostro

zahamowała przed ciężarówką. Potem usłyszałem głośną rozmowę i krzyki po

chińsku. Toyota cofnęła, jakby kierowca chciał zawrócić, ale błyskawicznie

otoczyli ją żołnierze. Nie widziałem, co się dzieje, wciąż słyszałem ostre chińskie

okrzyki, przerywane pełnymi lęku prośbami po angielsku, ale z holenderskim

akcentem.

- Proszę, nie - błagał głos. - Przykro mi. Jestem tylko turystą, tylko turystą. O,

tu mam zezwolenie na jazdę po tej drodze.

Podjechał jeszcze jeden samochód. Serce podskoczyło mi do gardła. To był

ten sam chiński oficer, którego wcześniej widziałem w restauracji. Zsunąłem się

jeszcze niżej, prawie pod kierownicę, żeby mnie nie zauważył, kiedy przechodził

obok.

- Pokaż dokumenty! - wrzasnął do Holendra czystą angielszczyzną.

W tym momencie coś po prawej stronie zwróciło moją uwagę. Delikatnie

wyjrzałem przez okno od strony pasażera. Podjazd przed stojącym w głębi

domem zdawał się skąpany w jasnej poświacie. To było identyczne światło jak

to, które widziałem podczas naszej pieszej ucieczki w góry. Dakini.

Dżip stał pochylony, więc tylko zwolniłem ręczny hamulec, delikatnie

skręciłem w prawo i zjechałem w dół. Wstrzymałem oddech. Minąłem dom,

przejechałem przez trawnik i dostałem się na tylną uliczkę. Natychmiast

skręciłem w lewo, po jakiejś mili znów w lewo. Teraz wyjeżdżałem z miasta tą

samą drogą, którą jechałem już wcześniej. Dziesięć minut później byłem z

powrotem przy wielkich głazach i znów zastanawiałem się, co robić. I wtedy w

dole szosy, w kierunku zachodnim, znowu usłyszałem głośne krakanie wrony.

Tym razem bez namysłu zdecydowałem się ruszyć w tym kierunku, czyli

dokładnie tam, gdzie mogłem jechać od samego początku.

Droga prowadziła dość ostro w górę, skręcała łukiem i dalej prosto

background image

przecinała skalistą równinę. Jechałem tak kilka godzin, aż popołudniowe światło

zaczęło gasnąć. Nigdzie nie było ani samochodów, ani ludzi, prawie żadnych

domów. Pół godziny później zrobiło się zupełnie ciemno. Zacząłem się rozglądać

za miejscem, gdzie mógłbym zjechać na noc. Zauważyłem wąską żwirową drogę

po prawej stronie głównej szosy. Zwolniłem i lepiej się jej przyjrzałem. Tuż przy

skręcie na tę drogę coś leżało. Wyglądało jak porzucone ubranie. Zatrzymałem

dżipa i przez okno poświeciłem latarką. To była kurtka. Moja kurtka! Zostawiłem

ją w restauracji tuż przed tym, zanim przyjechali Chińczycy.

Z uśmiechem zgasiłem latarkę. To Yin musiał ją tutaj zostawić. Wysiadłem z

samochodu, podniosłem kurtkę, a potem z wyłączonymi światłami pojechałem

dalej żwirową dróżką. Droga wiodła lekko w górę prawie pół mili i dochodziła do

niewielkiego domku i obory. Jechałem bardzo ostrożnie. Zza płotu przyglądało mi

się ciekawie kilka kóz. Na ganku domu zauważyłem mężczyznę siedzącego na

stołku. Zatrzymałem dżipa. On wstał. Rozpoznałem sylwetkę. To był Yin.

Wyskoczyłem z wozu i podbiegłem do niego. Zamknął mnie w mocnym uścisku,

szeroko się uśmiechał.

- Cieszę się, że jesteś - powiedział. - Widzisz, mówiłem, że otrzymujesz

pomoc.

- Prawie mnie złapali - odparłem. - Ale jak ty się im wymknąłeś?

Na jego twarz powrócił nerwowy wyraz. - Kobiety w restauracji były bardzo

sprytne. Pierwsze zobaczyły Chińczyków i ukryły mnie... w piecu. Tam na

szczęście nikt nie zajrzał.

- Czy tym kobietom coś grozi? - spytałem.

Spojrzał mi w oczy, ale przez długą chwilę nic nie mówił.

- Nie wiem - szepnął w końcu. - Wielu ludzi płaci wysoką cenę za to, że nam

pomagają.

Odwrócił wzrok i wskazał na samochód. - Pomóż mi przynieść prowiant,

przygotujemy coś do jedzenia.

Yin rozpalił ogień i dopiero wtedy opowiedział, że kiedy Chińczycy już poszli,

wrócił do domu swoich znajomych, a oni podwieźli go do tego starego

gospodarstwa i radzili tu zaczekać, aż nie załatwią drugiego samochodu.

background image

- Wiedziałem, że możesz spanikować, poddać się lękowi i starać się dostać

z powrotem do Lhasy - dodał Yin. - Ale wiedziałem też, że jeśli zdecydujesz się

kontynuować naszą podróż, to w pewnym momencie postanowisz pojechać

znów na północny zachód. To jest jedyna droga w tym kierunku, więc położyłem

przy niej twoją kurtkę, mając nadzieję, że to ty pierwszy ją zauważysz, nie

wojsko.

- To było spore ryzyko - powiedziałem.

Skinął tylko głową i włożył warzywa do grubego, mosiężnego garnka, w

którym było tylko kilka cali wody. Powiesił garnek na metalowym haku nad

ogniem, żeby warzywa doszły na parze.

To, że znów byłem z Yinem, uspokoiło mnie. Kiedy siedzieliśmy przy

palenisku na starych, powyginanych krzesłach, powiedziałem: - Muszę ci się

przyznać, że rzeczywiście chciałem stąd zwiać. Myślałem, że to moja jedyna

szansa na przeżycie.

Opowiedziałem mu dokładnie wszystko, co się wydarzyło, wszystko, z

wyjątkiem tego, że na podjeździe przed domem w miasteczku znów zobaczyłem

światło. Kiedy mówiłem, jak schowałem się za wielkie głazy i nadjechał terenowy

samochód, Yin wyprostował się na krześle.

- Jesteś pewien, że to był ten sam samochód, który widzieliśmy na

skrzyżowaniu przy blokadzie? - spytał z niedowierzaniem.

- Absolutnie, widziałem ich - potwierdziłem.

Yin miał zrozpaczoną minę. - Chcesz powiedzieć, że po raz drugi zobaczyłeś

ludzi, których widzieliśmy wcześniej, i nie porozmawiałeś z nimi?! - Był chyba

autentycznie zły. - Nie pamiętasz, co ci opowiadałem o moim śnie, o tym, że

spotykamy w nim kogoś, kto może nam pomóc odnaleźć przejście do

Shambhali?

- Nie chciałem ryzykować, przecież mogli mnie zadenuncjować -

zaprotestowałem.

- Co?! - Patrzył na mnie przez chwilę z niedowierzaniem, a potem pochylił

się do przodu i ukrył twarz w dłoniach.

- Byłem przerażony - tłumaczyłem. - Nie mogłem uwierzyć, że się sam

background image

wkopałem w taką sytuację. Chciałem się tylko stamtąd wydostać. I przeżyć.

- Posłuchaj mnie teraz bardzo uważnie - powiedział Yin. - Twoje szanse na

wydostanie się z Tybetu są w tej chwili naprawdę marne. Twoją jedyną szansą

na przetrwanie jest dążenie naprzód, a żeby móc to zrobić, musisz po prostu

używać synchronii.

Odwróciłem głowę. Wiedziałem, że prawdopodobnie ma rację.

- Powiedz mi dokładnie, co się stało, kiedy ten samochód podjechał -

powiedział Yin cicho. - Każdą twoją myśl, każdy szczegół.

Powiedziałem mu, że gdy samochód się zatrzymał, poczułem straszny lęk.

Opisałem, że kobieta zachowywała się tak, jakby chciała wysiąść, ale zmieniła

zdanie i odjechali.

Yin pokiwał głową ze smutkiem. - Zniszczyłeś synchronię, niewłaściwie

używając swojego pola modlitwy. Nastawiłeś je na oczekiwania pełne lęku,

spodziewałeś się najgorszego i w ten sposób wszystko zatrzymałeś.

Uciekłem wzrokiem w bok.

- Pomyśl o tym, co się działo - ciągnął dalej Yin - kiedy usłyszałeś, że coś

nadjeżdża. Miałeś do wyboru: albo pomyśleć o tym jako o potencjalnym

zagrożeniu, albo jako o nadchodzącej pomocy. I oczywiście musiałeś wziąć pod

uwagę obie możliwości. Ale kiedy już rozpoznałeś samochód, powinno ci to coś

podpowiedzieć. Już sam fakt, że ten sam pojazd widzieliśmy wcześniej na

skrzyżowaniu, jest bardzo ważny, co więcej, to przecież ci sami ludzie stworzyli

sytuację, która odwróciła wtedy uwagę wojska i pomogła nam uciec. Z tego

punktu widzenia oni już raz ci pomogli i oto nadarzała się okazja, by znów

uzyskać pomoc.

Kiwałem głową. Miał rację. Skopałem to. Yin patrzył chwilę w dal, zatopiony

w myślach. Po chwili znów się odezwał: - Kompletnie straciłeś swoją energię i

pozytywne oczekiwania. Pamiętasz, co ci mówiłem w restauracji? Ustawianie

pola na synchronię to sprawa świadomego kontrolowania swoich myśli,

oczekiwań. Bardzo łatwo dyskutować o synchronii, ale jeśli nie uzyskasz takiego

stanu umysłu, że pole modlitwy będzie ci pomagać, to będziesz tylko od czasu

do czasu dostrzegał przebłyski zbiegów okoliczności. Nic więcej. Oczywiście w

background image

niektórych sytuacjach to zupełnie wystarczy i nawet przez pewien czas te zbiegi

okoliczności mogą cię prowadzić, ale w pewnym momencie zgubisz drogę.

Jedynym sposobem, by zapewnić stały poziom synchronii, jest pozostawać w

stanie, w jakim twoje pole modlitwy powoduje, że synchronia płynie w twoim

kierunku. I to jest stan świadomej czujności.

- Wciąż nie jestem pewien, jak mam osiągnąć taki stan umysłu...

- W każdej chwili trzeba wciąż pamiętać, by być czujnym. Trzeba sobie

wizualizować, że twoja energia jak posłaniec emanuje w świat i przyciąga do

ciebie z powrotem tylko właściwe intuicje, właściwe zdarzenia. Musisz

oczekiwać, że w każdej chwili się wydarzą, objawią. Ustawiamy nasze pola na

synchronię, będąc czujni i otwarci, zawsze spodziewamy się kolejnego

znaczącego spotkania. Za każdym razem, kiedy zapominasz utrzymywać ten

stan pozytywnego oczekiwania, musisz sam się na tym przyłapać i przypomnieć

sobie... Ale im dłużej pozostajesz w takim stanie umysłu, tym bardziej podnosi

się poziom synchronii. I w końcu, jeśli wciąż utrzymujesz wysoką energię, stan

świadomej czujności stanie się twoim naturalnym nastawieniem do życia.

Legendy mówią, że wszystkie Rozwinięcia Energii w pewnym momencie staną

się naszą drugą naturą. Będziemy je ustawiać co rano tak automatycznie, jak

dzisiaj się ubieramy. To jest miejsce, do którego musisz dojść: stan umysłu, w

którym przez cały czas masz pozytywne oczekiwania.

Przerwał i patrzył na mnie dłuższą chwilę.

- Kiedy usłyszałeś nadjeżdżający samochód, natychmiast się wystraszyłeś. Z

tego, co opowiadasz, tych dwoje poczuło, że powinni się zatrzymać przy

kamieniach, choć prawdopodobnie nie mieli pojęcia dlaczego. Ale kiedy

całkowicie poddałeś się strachowi, myśląc, że oni są niebezpieczni, twoje pole

zadziałało na zewnątrz i oni odczuli jego skutki. Twoje pole przeniknęło do ich pól

energetycznych i wtedy prawdopodobnie poczuli, że coś jest nie w porządku, że

coś źle robią, więc szybko odjechali.

To, co mówił Yin, z jednej strony brzmiało nieprawdopodobnie, ale z drugiej

czułem, że to prawda.

- Opowiedz więcej o tym, jak nasze pole wpływa na innych ludzi -

background image

poprosiłem.

Yin potrząsnął głową. - Za bardzo wybiegasz do przodu. Skutki działania

naszego pola na innych to już Trzecie Rozwinięcie. Na razie skup się na tym,

żebyś umiał ustawić swoje pole na synchronię i nie myśleć negatywnie. Masz

tendencję do oczekiwania najgorszego. Pamiętasz, jak szliśmy do lamy Rigdena,

a ja zostawiłem cię samego? Spotkałeś wtedy grupę uchodźców, którzy by cię

zaprowadzili prosto do klasztoru, gdybyś tylko z nimi porozmawiał. Ale ty

oczywiście wymyśliłeś sobie, że oni na pewno na ciebie doniosą. I przegapiłeś

synchronię. Negatywne oczekiwania to już u ciebie prawie nawyk.

Patrzyłem na niego bez słowa. Czułem się zmęczony. Uśmiechnął się i

więcej nie wspominał o moich błędach. Przez większość wieczoru rozmawialiśmy

o Tybecie, wyszliśmy też na zewnątrz, żeby popatrzeć na gwiazdy. Niebo było

czyste, ale w powietrzu czuło się przymrozek. Nad nami błyszczały najjaśniejsze

gwiazdy, jakie w życiu widziałem. Powiedziałem o tym Yinowi.

- Oczywiście, że są wielkie i jasne - potwierdził. - Przecież stoisz na dachu

świata.

Następnego ranka spałem długo, po przebudzeniu wykonałem z Yinem serię

ćwiczeń tai chi. Czekaliśmy z niecierpliwością na znajomych Yina, ale się nie

pojawili. Stwierdziliśmy, że trudno, musimy zaryzykować i mimo wszystko jechać

jednym samochodem. Załadowaliśmy dżipa i wyruszyliśmy równo w samo

południe.

- Coś się musiało stać - powiedział Yin, odwracając się do mnie. Starał się

dzielnie trzymać, ale doskonale widziałem, że jest zmartwiony.

Jechaliśmy znów główną szosą. Gęsta mgła spowijała wszystko wokół i

zasłaniała widok na góry.

- Chińczykom będzie nas trudniej zauważyć - skomentował to Yin.

- To dobrze - potwierdziłem.

Zastanawiałem się, skąd Chińczycy wiedzieli, że zatrzymaliśmy się w tej

małej restauracji w Zongba. Spytałem Yina, co o tym myśli.

- Jestem pewien, że to była moja wina - powiedział od razu. - Mówiłem ci, ile

background image

do nich czuję nienawiści i jak się ich boję. Jestem przekonany, że to moje pole

modlitwy ściągnęło to, o co prosiłem, o czym myślałem.

Popatrzyłem na niego z niesmakiem. Tego było już za wiele.

- Chcesz powiedzieć, że dlatego, że ty się bałeś, twoja energia powędrowała

sobie w świat i przyprowadziła do nas Chińczyków?

- Nie, nie chodzi tylko o strach - odparł Yin zupełnie poważnie. - Wszyscy się

przecież czegoś boimy. Nie to miałem na myśli. Chodziło mi o to, że pozwoliłem,

by mój umysł stworzył z tego strachu wizję tego, co może się stać, co Chińczycy

mogą zrobić. Od tak dawna obserwuję, co wyprawiają w Tybecie, znam

dokładnie ich metody. Wiem, jak zmuszają ludzi do posłuszeństwa przez

zastraszenie. I pozwoliłem sobie w myślach zobaczyć, jak po nas przychodzą. To

była taka krótka wizja, ale nie zrobiłem nic, by ją zrównoważyć czymś

pozytywnym... A powinienem był przyłapać się na tych myślach i wyobrazić

sobie, że Chińczycy nie będą już występować przeciw nam, i potem utrzymać to

oczekiwanie. I nie chodzi o to, że mój strach ich „przyprowadził”, jak

powiedziałeś. W swojej podświadomości utworzyłem bardzo wyraźny obraz,

bardzo konkretne oczekiwanie, że oni wejdą i nas zaaresztują. I to był problem.

Bo jeśli zbyt długo utrzymujesz negatywną wizję, to może się ona zrealizować.

Wciąż byłem sceptycznie nastawiony do takiego myślenia. Czy to może być

prawda? A jednak od dłuższego czasu obserwowałem, że ludziom, którzy bardzo

się boją jakiegoś konkretnego zdarzenia - na przykład obrabowania domu albo

zapadnięcia na jakąś chorobę, albo utraty ukochanej osoby - wydarza się

dokładnie właśnie to. Czy chodzi o to samo zjawisko, które opisywał Yin?

Przypomniałem sobie, jak w Zongba, kiedy Yin poszedł załatwiać drugi

samochód, ja wyobraziłem sobie, co by było, gdyby on nie wrócił. Widziałem

siebie, jak jadę sam, kompletnie zagubiony. I dokładnie tak się stało! Przebiegł

mnie dreszcz. Robiłem te same błędy co Yin.

- Czy to znaczy, że wszystkie złe rzeczy, które nas spotykają, to skutek

naszych własnych myśli? - spytałem.

Yin zmarszczył brwi. - Oczywiście, że nie. Wiele spraw się wydarza zupełnie

naturalnie, jako normalna kolej rzeczy. Żyjemy wśród innych ludzi. Ich

background image

oczekiwania i działania też na nas wpływają. Jednak mamy pewien twórczy

wpływ na rzeczywistość, czy chcemy w to wierzyć, czy nie. Musimy się

przebudzić i zrozumieć, że w kategoriach energii modlitwy oczekiwanie jest

oczekiwaniem niezależnie od tego, czy jego źródłem jest wiara czy strach. W

moim wypadku po prostu nie pilnowałem się dostatecznie. Mówiłem ci już, że

moja nienawiść do Chińczyków to poważny problem.

Odwrócił głowę, nasze oczy się spotkały.

- Pamiętaj też, co ci mówiłem - dodał - że na tych wyższych poziomach

energetycznych skutek działania twojego pola modlitwy jest bardzo szybki. W

zwyczajnym świecie ludzie mają zwykle mieszane uczucia: pozytywne obrazy,

obrazy powodowane strachem i obrazy sukcesu. One się w sumie nawzajem

znoszą i ich efekt jest niewielki. Ale na wyższych poziomach możemy bardzo

szybko wpłynąć na to, co się dzieje, mimo że taka wizja powodowana strachem i

tak w pewnym momencie zniszczy siłę naszego pola. Kluczem jest to, żebyś

zawsze był pewien, iż twój umysł jest skupiony na pozytywnej ścieżce życia, a

nie na jakichś oczekiwaniach pełnych strachu. Dlatego Drugie Rozwinięcie jest

takie ważne. Bo jedno wynika z drugiego: jeśli cały czas będziemy w stanie

świadomej czujności i będziemy oczekiwać kolejnej synchronii, to nasz umysł

będzie nastawiony pozytywnie i nie dopuści do siebie lęku ani wątpliwości.

Rozumiesz, co mam na myśli?

Skinąłem głową, ale nic nie odpowiedziałem.

Yin znów skupił się na prowadzeniu. - Musimy tej siły użyć właśnie teraz.

Bądź tak czujny, jak tylko potrafisz. W tej mgle możemy nie zauważyć wozu tych

Holendrów, a nie wolno nam ich przeoczyć. Jesteś pewien, że kierowali się w tę

stronę?

- Tak - rzuciłem krótko.

- Więc jeśli zatrzymali się na noc tak jak my, to nie mogą być zbyt daleko.

Jechaliśmy wciąż na północny zachód. I choć starałem się, jak mogłem, nie

potrafiłem bez przerwy utrzymywać tego stanu świadomej czujności, który

opisywał Yin. Coś było nie tak... Yin to zauważył i od czasu do czasu spoglądał

na mnie z uwagą. W końcu nie wytrzymał i zapytał wprost:

background image

- Jesteś pewien, że oczekujesz całego procesu synchronii?

- No tak... chyba tak - odparłem. - Tak mi się wydaje.

Lekko zmarszczył brwi i dalej rzucał mi od czasu do czasu badawcze

spojrzenia. Wiedziałem, o co mu chodzi. Najpierw w Peru, a potem w

Apallachach, podczas zdobywania Dziesiątego Wtajemniczenia doświadczyłem

procesu synchronii. Każdy z nas, w każdym momencie życia, ma w sobie

główne, zasadnicze pytanie o swoje życie, coś, do czego zmierza, co pragnie

zgłębić akurat w danej sytuacji. W naszym przypadku pytanie brzmiało: jak

możemy odnaleźć najpierw furgonetkę Holendrów, a potem Wiła i przejście do

Shambhali.

Idealna sytuacja wygląda tak, że kiedy rozpoznamy to główne pytanie,

otrzymamy pomoc, jakąś intuicję co do tego, jak na owo pytanie odpowiedzieć.

Na przykład pojawi się nam wizja, że gdzieś idziemy, że coś robimy albo że

rozmawiamy z kimś nieznajomym. I znów - w idealnej sytuacji - jeśli podążymy

za tą intuicją, to pojawią się zbiegi okoliczności, które z kolei dostarczą nam

informacji dotyczących naszego pytania. I ta synchronia prowadzi nas dalej

właściwą nam drogą... która z kolei wiedzie do kolejnego pytania.

- A co o procesie synchronii mówią legendy? - spytałem.

- Mówią, że ludzkość w końcu zrozumie, iż moc modlitwy może naprawdę

wpłynąć na bieg naszego życia. Używając siły oczekiwań, możemy o wiele

częściej sprowadzać proces synchronii... Musimy jednak przez cały czas

zachowywać czujność, przez cały czas oczekiwać kolejnej intuicji. Czy teraz

świadomie oczekujesz intuicji?

- Niczego się jeszcze nie doczekałem - odparłem.

- Ale czy się jej spodziewasz? - naciskał Yin.

- Sam już nie wiem... Chyba rzeczywiście nie myślałem

0 intuicjach.

Yin skinął głową. - Musisz pamiętać, że to też jest częścią ustawiania

twojego pola modlitwy na synchronię. Musisz być czujny i oczekiwać,

spodziewać się, że objawi się cały proces: pytanie, intuicja i postępowanie

zgodnie z nią, szukanie zbiegów okoliczności. Przypominaj sobie, żeby cały czas

background image

oczekiwać tego wszystkiego, a kiedy to osiągniesz, twoja energia podąży przed

tobą i pomoże sprowadzić cały nurt wydarzeń.

Błysnął krótkim uśmiechem, który chyba miał mnie podnieść na duchu.

Wziąłem kilka głębokich oddechów. Poczułem, jak powraca moja energia.

Nastrój Yina był zaraźliwy. Moja czujność faktycznie się wyostrzyła.

Odwzajemniłem jego uśmiech.

1 po raz pierwszy dostrzegłem, kim Yin jest naprawdę. Czasami był tak

pełen strachu jak ja, jeszcze częściej był aż nazbyt uparty, ale całym sercem

oddany tej misji i tak bardzo, bardzo pragnął, żeby się nam udało. Kiedy o tym

myślałem, zapadłem w rodzaj płytkiej drzemki, czy też transu. Zobaczyłem Yina i

siebie, jak idziemy nocą przez piaszczysto-skaliste wydmy, gdzieś w pobliżu

rzeki. W oddali była jakaś poświata... Tak, to było ognisko, chcieliśmy do niego

dojść. Yin prowadził, a ja byłem szczęśliwy, że za nim idę.

Spojrzałem na Yina. Wpatrywał się we mnie z uwagą. Zrozumiałem, coś się

właśnie stało.

- Myślę, że nareszcie coś mam - powiedziałem. - Myślałem o nas, widziałem,

jak idziemy w kierunku ogniska. Czy to może coś znaczyć?

- To tylko ty możesz wiedzieć.

- Ale nie wiem. I jak mam się dowiedzieć?

- Jeśli twoja wizja była prowadzącą intuicją, to powinna mieć coś wspólnego

z szukaniem tego holenderskiego samochodu. Kto siedział przy ognisku? Jakie

miałeś uczucia?

- Nie wiem, kto tam był. Ale bardzo chcieliśmy dotrzeć do tego ogniska. Czy

tu gdzieś w pobliżu może być piaszczysta okolica?

- Przez następne sto mil są tu tylko skały i piasek - odparł Yin z uśmiechem.

Wzruszyłem ramionami. - A rzeka? Czy jest tu blisko jakaś rzeka?

Oczy Yina pojaśniały. - Tak, tak. Zaraz za następnym miasteczkiem,

Paryang, jakieś sto pięćdziesiąt mil stąd.

Zamilkł, ale szeroko się uśmiechał.

- Musimy być czujni - powtórzył po raz nie wiem który. - To nasz jedyny trop.

background image

Jechaliśmy ostro i już o zachodzie słońca dotarliśmy do Paryang. Minęliśmy

miasto, nie zatrzymując się, i jechaliśmy główną drogą jeszcze około piętnastu

mil. Potem Yin skręcił w boczny trakt. Było już prawie ciemno, ale pół mili przed

nami widać było rzekę.

- Na głównej drodze jest tu posterunek. Musimy go objechać - wyjaśnił Yin.

W miarę jak dojeżdżaliśmy do rzeki, droga zwężała się i stała się straszliwie

wyboista.

- A to co takiego? - spytał Yin, zatrzymując dżipa i cofając go.

Po naszej prawej stronie, między skałami, stał ledwo widoczny,

zaparkowany samochód. Opuściłem szybę, żebyśmy mieli lepszy widok.

- To nie jest ich samochód - powiedział Yin. - To wyraźnie niebieska toyota

Land Cruiser.

Wytężałem wzrok. - Poczekaj - przypomniałem sobie. - To właśnie ją

widziałem przy blokadzie, kiedy się rozdzieliliśmy i o mało mnie nie złapali.

Yin wyłączył światła. Otuliła nas ciemność. - Podjedźmy jeszcze kawałek -

zaproponował, włączając silnik.

Przejechaliśmy po kamienistych wybojach kolejne kilkaset stóp.

- Patrz! - wskazałem na lewo.

Stała tam furgonetka. Nikogo nie było w pobliżu. Już miałem wyskoczyć z

dżipa, kiedy Yin nagle ruszył i zaparkował dopiero o kilkaset jardów dalej w

miejscu niewidocznym z drogi.

- Lepiej ukryć nasz samochód - rzucił, zamykając dżipa. Wróciliśmy do

miejsca, gdzie stała furgonetka i rozglądaliśmy się wokół.

- Ślady stóp prowadzą w tym kierunku - powiedział Yin, wskazując na

południe.

- Chodźmy.

Szedłem za nim pomiędzy wielkimi skałami i piaszczystymi wydmami. Drogę

oświecał nam księżyc w trzeciej kwadrze. Po jakichś dziesięciu minutach marszu

Yin spojrzał na mnie i pociągnął nosem. Ja też to poczułem; zapach dymu.

Szliśmy w ciemnościach kolejne pięćdziesiąt jardów, zanim zobaczyliśmy

ognisko. Siedzieli przy nim przytuleni do siebie mężczyzna i kobieta. To była

background image

para Holendrów, których widziałem w furgonetce. Rzeka płynęła tuż za nimi.

- I co teraz robimy? - szepnąłem.

- Musimy jakoś dać o sobie znać - powiedział Yin. - Lepiej ty to zrób, to mniej

się przestraszą.

- Ale przecież nawet nie wiemy, kim oni są - wciąż się wzbraniałem.

- No dalej, idź i powiedz im, że tu jesteśmy - ponaglał mnie Yin.

Przyjrzałem się im bardziej uważnie. Byli ubrani w spodnie z demobilu i

grube bawełniane bluzy. Wyglądali na zwykłych turystów przemierzających

Tybet.

- Witam! - powiedziałem na cały głos. - Miło was widzieć.

Yin spojrzał na mnie spode łba.

Oboje zerwali się na równe nogi i uważnie wypatrywali, jak wychodzę z

ciemności. Uśmiechając się szeroko, wystartowałem bez ogródek: -

Potrzebujemy waszej pomocy.

Yin wyłonił się tuż za mną, lekko się skłonił i powiedział: - Przepraszamy, że

przeszkadzamy, ale szukamy naszego przyjaciela, Wilsona Jamesa. Mamy

nadzieję, że możecie nam pomóc.

Oboje byli w szoku, chyba nie mogli uwierzyć, że tak po prostu pojawiliśmy

się przed nimi. Kobieta pierwsza musiała zrozumieć, że jesteśmy niegroźni i

zaproponowała nam miejsce przy ognisku.

- Nie znamy Wilsona Jamesa - powiedziała po chwili. - Ale człowiek, z

którym mamy się tu w nocy spotkać, zna go. Słyszałam, jak wymieniał jego imię.

Jej towarzysz potwierdził to skinieniem głowy. Był bardzo zdenerwowany. -

Mam nadzieję, że Jacob nas znajdzie. Jest już wiele godzin spóźniony - dodał.

Miałem mu właśnie powiedzieć, że widzieliśmy drugi samo-chód

zaparkowany niedaleko stąd, kiedy twarz mężczyzny nagle zamarła z

przerażenia. Wzrok miał utkwiony w coś za moimi plecami. Instynktownie się

odwróciłem. Wydmy ożyły odgłosem samochodów, świateł i głosami

pokrzykujących po chińsku. Jechali w naszym kierunku. Mężczyzna skoczył na

równe nogi i błyskawicznie zgasił ogień. Chwycił bagaże i wraz z kobietą pobiegli

w ciemność.

background image

- Ruszaj! - krzyknął do mnie Yin, starając się ich dogonić.

Jednak zniknęli nam z oczu. Yin dał w końcu za wygraną.

Światła za nami zbliżały się niebezpiecznie blisko. Przycupnęliśmy nad samą

rzeką.

- Chyba spróbuję się przedostać do naszego dżipa - szepnął Yin. - Jeśli

mamy szczęście, to go jeszcze nie znaleźli. A ty idź w górę rzeki jakąś milę i

staraj się zwiększyć dystans do tych samochodów. Dojdziesz do starej drogi,

która prowadzi do brzegu rzeki. Nasłuchuj. Stamtąd cię zabiorę.

- Ale dlaczego nie mogę iść z tobą? - spytałem.

- Bo to zbyt niebezpieczne. Jeden człowiek może się przemknąć, ale dwóch

zauważą.

Zgodziłem się, choć niechętnie. Przy blasku księżyca przyświecając sobie

latarką tylko w razie konieczności, zacząłem się przedzierać przez skały i

występy. Wiedziałem, że plan Yina jest szalony, ale to rzeczywiście była nasza

jedyna szansa. Zastanawiałem się, czego mogliśmy się dowiedzieć, gdybyśmy

porozmawiali dłużej z parą Holendrów albo z tym trzecim mężczyzną.

Po dziesięciu minutach wytężonego marszu musiałem się na chwilę

zatrzymać. Byłem zziębnięty i zmęczony.

Przed sobą usłyszałem chrzęst kamyków. Wytężyłem słuch. Ktoś szedł.

Pomyślałem, że to z pewnością Holendrzy. Powoli posuwałem się do przodu w

ciemności, aż niemal zrównałem się z tym dźwiękiem. Dwadzieścia stóp ode

mnie, z boku, dostrzegłem sylwetkę jednej osoby. Mężczyzny. Wiedziałem, że

muszę się odezwać albo za chwilę stracę go z oczu.

- Czy... czy jesteś Holendrem? - wyjąkałem, myśląc, że to może być facet,

na którego czekała tamta para.

- Kto to? - padło pytanie.

- Jestem Amerykaninem. Spotkałem twoich przyjaciół.

Odwrócił się i patrzył na mnie, gdy z trudnością przedzierałem się po skałach

w jego kierunku. Był młody, miał nie więcej niż dwadzieścia pięć lat. I był

przerażony.

- Gdzie widziałeś moich przyjaciół? - zapytał drżącym głosem.

background image

Dopiero kiedy się zbliżyłem, zrozumiałem, jak bardzo się boi. Fala paniki

przebiegła także przez moje ciało, ale starałem się jednak utrzymać energię.

- W dole rzeki - odpowiedziałem. - Powiedzieli, że na ciebie czekają.

- Czy byli tam Chińczycy? - spytał.

- Tak, ale wydaje mi się, że twoim znajomym udało się uciec.

Był coraz bardziej przerażony.

- Powiedzieli mi - rzuciłem szybko - że ty znasz człowieka, którego szukam,

Wilsona Jamesa.

Cofnął się o kilka kroków. - Muszę się stąd wydostać - powiedział i odwrócił

się, chcąc odejść.

- Już cię widziałem - próbowałem dalej - zatrzymał cię patrol w Zongba.

- Tak - potwierdził. - Ty też tam byłeś?

- W samochodzie niedaleko za tobą. Przesłuchiwał cię chiński oficer.

- Zgadza się - odparł, nerwowo rozglądając się na wszystkie strony.

- A co z Wiłem? - spytałem znowu, ze wszystkich sił starając się zachować

spokój. - Wilson James. Czy go znasz? Czy mówił ci cokolwiek o przejściu?

Młody człowiek nie odpowiedział ani słowem. Oczy miał zaślepione

strachem. Odwrócił się na pięcie i pobiegł przez skały w górę rzeki. Biegłem za

nim przez chwilę, ale wkrótce zniknął w ciemnościach. W końcu stanąłem i

spojrzałem w kierunku, gdzie była zaparkowana furgonetka i nasz dżip. Z oddali

widziałem wciąż światła i słyszałem niewyraźne ludzkie głosy.

Zawróciłem i szedłem dalej, zdając sobie doskonale sprawę, że straciłem

wielką szansę. Nie uzyskałem od niego informacji. Próbowałem otrząsnąć się z

tej porażki. Ważniejsze teraz było znalezienie Yina i wydostanie się stąd. W

końcu dotarłem do tej starej drogi i kilka minut później usłyszałem

nadjeżdżającego dżipa.

background image

Zaraźliwa świadomość

Próbowałem jakoś rozprostować ciało w ciasnym dżipie. Byłem kompletnie

wykończony i zastanawiałem się, skąd Yin ma jeszcze siły, żeby prowadzić.

Wiedziałem, że mieliśmy prawdziwe szczęście. Tak, jak przypuszczał Yin,

wojsko nie było zbyt dobrze zorganizowane i nie chciało im się przykładać do

pościgu. Przy furgonetce Holendrów postawili tylko jednego strażnika, a reszta

rozeszła się na wszystkie strony. W ogóle nie zauważyli naszego dżipa. Yin

zdołał zapalić silnik, nie robiąc zbyt wielkiego hałasu i jakoś przejechał między

nimi, odnalazł starą drogę i zabrał mnie znad rzeki. Jechał teraz z wyłączonymi

światłami i z nosem niemal przyklejonym do szyby, starając się w ciemności

zobaczyć drogę. Na chwilę odwrócił się do mnie.

- Ten młody Holender naprawdę nic ci nie powiedział?

- Zgadza się - potwierdziłem. - Był za bardzo przerażony. Po prostu zwiał.

Yin potrząsał głową z dezaprobatą. - To znów moja wina, moja wina.

Gdybym tylko powiedział ci o następnym Rozwinięciu Energii, o Trzecim, miałbyś

większe szanse, żeby wydobyć od niego informacje.

Już otworzyłem usta, by zapytać, o co mu chodzi, ale niecierpliwie machnął

ręką. - Pamiętaj tylko, w jakim punkcie jesteś - powiedział z naciskiem. -

Doświadczyłeś Pierwszego Rozwinięcia: łączysz się z energią i pozwalasz, by

przez ciebie płynęła, wizualizując, że tworzy pole energetyczne, które wypływa z

ciebie i poprzedza cię, gdziekolwiek jesteś. Drugie Rozwinięcie, tak, jak ci

tłumaczyłem, to ustawienie pola w ten sposób, by pomagało spełnić się biegowi

twego życia. Żeby to zrobić, masz być cały czas czujny i tego oczekiwać.

Natomiast Trzecie Rozwinięcie to takie ustawienie pola energetycznego, by

działało na zewnątrz i podnosiło poziom wibracji innych ludzi. Kiedy twoje pole

dosięga innych, oni czują nagły przypływ duchowej energii, jasność, intuicję i

wtedy jest im o wiele łatwiej udzielić ci właściwej informacji.

I znów doskonale wiedziałem, o co mu chodzi. W Peru, pod okiem ojca

Sancheza i Wiła nauczyłem się wysyłać energię innym ludziom. To była nowa

etyczna postawa w stosunku do innych. Teraz Yin wyjaśniał, jak to robić bardziej

background image

skutecznie.

- Wiem, co masz na myśli - powiedziałem. - Nauczono mnie, że na twarzy

każdego człowieka można ujrzeć wyraz jego wyższego, ja”. Jeśli będziemy

zwracać się właśnie do tego wyższego „ja” danej osoby, to nasza energia

pomoże jej wznieść się na wyższy poziom samoświadomości.

- Tak - potwierdził Yin - ale ten efekt można pogłębić, kiedy się wie, jak

rozszerzać swoje pole w sposób, o którym mówią legendy. Trzeba oczekiwać, że

nasze pole wyjdzie przed nas i podniesie wibracje danej osoby na odległość,

nawet zanim będziemy na tyle blisko, żeby w ogóle zobaczyć jej twarz.

Rzuciłem mu pytające spojrzenie.

- Popatrz na to w ten sposób: jeśli naprawdę praktykujesz Pierwsze

Rozwinięcie, to wypełnia cię energia i dzięki temu widzisz świat bardziej zbliżony

do tego, jaki jest naprawdę, to znaczy kolorowy, wibrujący, przepiękny, jak jakiś

magiczny las albo wielobarwna pustynia. A teraz, żeby prawidłowo wykonać

Trzecie Rozwinięcie, musisz sobie świadomie wyobrazić, zwizualizować, że

twoja energia wypływa z ciebie, dosięga innych ludzi i podnosi ich wibracje tak,

że oni także zaczynają widzieć świat taki, jaki jest. I kiedy to się stanie, oni będą

umieli zwolnić, poczuć synchronię. Jeśli odpowiednio się ustawi swoje pole, to o

wiele łatwiej jest zauważyć wyraz wyższego "ja" na twarzach innych ludzi.

Zamilkł i spojrzał na mnie tak, jakby coś zupełnie innego przyszło mu nagle

do głowy.

- Pamiętaj też, że są pułapki, których trzeba unikać, kiedy kogoś „podnosisz”

energetycznie. Każda twarz to zbiór cech, to jak... jak taki kleks atramentowy w

testach psychologicznych, kiedy patrzysz, może ci się skojarzyć w różny sposób.

Możesz w czyjeś twarzy zobaczyć gniew ojca, który cię ranił, albo beztroskę

matki, która o ciebie nie dbała, albo twarz kogoś, kto ci zagrażał. To jest

projekcja z twojej przeszłości, percepcja stworzona przez jakąś traumatyczną

sytuację, która jednak wpływa na to, jakich reakcji oczekujesz od takiej osoby

teraz. I kiedy widzisz kogoś, kto choćby trochę przypomina ci kogoś innego, kto

cię skrzywdził, podświadomie oczekujesz, że ta osoba zachowa się tak samo. To

jest bardzo ważny problem. Trzeba go zrozumieć i ciągle na niego uważać.

background image

Musimy się wznieść ponad oczekiwania, podejrzenia, które podpowiada nam

przeszłość, ponad nasze dotychczasowe doświadczenia. Rozumiesz?

Szybko skinąłem głową. Z niecierpliwością oczekiwałem dalszego ciągu.

- A teraz przypomnij sobie dokładnie, co się wydarzyło w hotelu w

Katmandu. Musimy się temu bliżej przyjrzeć. Czy sam nie mówiłeś, że ten

nieznajomy zmienił nastrój wszystkich ludzi przy basenie, kiedy tylko tam usiadł?

Znów potaknąłem, wracając myślami do tamtej chwili. Było dokładnie tak, jak

mówił Yin. Ten facet przyniósł ze sobą zupełnie nowy nastrój, nawet zanim

jeszcze powiedział choćby słowo.

- Tak się stało - ciągnął Yin - bo jego pole już było ustawione tak, by

przeniknąć pola pozostałych ludzi i dać im dawkę dobrego nastroju. Przypomnij

sobie, co dokładnie wtedy czułeś.

Odwróciłem wzrok, starając się odtworzyć tę chwilę. W końcu powiedziałem:

- Wszyscy wokół przeszli jakby od irytacji i niezadowolenia do stanu umysłu, w

którym byli bardziej otwarci i rozmowni. Trudno to wytłumaczyć...

- To jego energia otworzyła was na poznanie czegoś nowego - powiedział

Yin - zamiast pozostawania w nudzie, otępieniu czy cokolwiek tam jeszcze

czuliście.

Yin rzucił mi krótkie spojrzenie znad kierownicy.

- Ale oczywiście - mówił dalej - mogło być odwrotnie. Gdyby ten nieznajomy

nie był na tyle silny, nie miał tak wysokiej energii, kiedy usiadł nad tym basenem,

mógł zostać pokonany przez niską energię wszystkich pozostałych i ściągnięty

do waszego poziomu. Tak właśnie stało się z tobą, kiedy spotkałeś tego młodego

Holendra. On był przerażony, a jego strach wpłynął na ciebie. Pozwoliłeś, żeby

zwyciężyły jego emocje... Bo widzisz, pola energetyczne nas wszystkich

mieszają się ze sobą, nachodzą na siebie, a zwyciężają najsilniejsze. To

podświadoma dynamika, która charakteryzuje ludzki świat. Nasza energia, nasze

oczekiwania - nieważne, jakie są - ale oddziałują na zewnątrz i wpływają na

nastrój i nastawienie innych ludzi. Poziom ludzkiej świadomości, oczekiwania,

które są z tym związane, to wszystko jest zaraźliwe... Ten fakt wyjaśnia wielką

tajemnicę zachowania tłumu, kiedy porządni ludzie pod wpływem kilku takich,

background image

którzy czują wielki strach albo gniew, mogą się stać uczestnikami linczów,

zamieszek albo popełniać niegodne czyny. To tłumaczy także, dlaczego działa

hipnoza i dlaczego filmy i telewizja mają tak wielki wpływ na ludzi o słabej woli.

Pole modlitwy każdego człowieka nachodzi na pola innych ludzi, tworząc w ten

sposób wszystkie normy, grupy społeczne, nacjonalizmy i nienawiści etniczne.

Yin się uśmiechnął. - Kultura jest zaraźliwa. Wystarczy pojechać do obcego

kraju, by zobaczyć, że ludzie nie tylko inaczej tam myślą, ale też inaczej czują,

mają inne nastroje, nastawienie. To rzeczywistość, którą musimy zrozumieć i nad

nią zapanować. Musimy pamiętać, by świadomie używać Trzeciego Rozwinięcia.

Kiedy na przykład rozmawiasz z ludźmi i czujesz, że zaczynasz przejmować ich

nastrój, że poddajesz się ich oczekiwaniom, musisz świadomie napełnić się

energią i wizualizować jej działanie na zewnątrz aż do chwili, gdy ogólny nastrój

się podniesie. Gdybyś umiał tak postąpić z tym młodym Holendrem, może byś

się dowiedział czegoś o Wilu.

Byłem pod wrażeniem. Wydawało się, że Yin doskonale opanował tę wiedzę.

- Yin - powiedziałem - jesteś uczonym.

Jego uśmiech zgasł.

- Niestety, jest różnica pomiędzy wiedzą o tym, jak to wszystko działa-odparł

smutno-a tym, czy jest się w stanie to zrobić...

Musiałem spać kilka godzin, bo kiedy się obudziłem, słońce już było na

niebie, a dżip stał zaparkowany na płaskim miejscu w oddali od drogi.

Przeciągnąłem się i znów opadłem na siedzenie. Przez kilka minut gapiłem się

na skaliste wzgórza i widoczną w dole szosę. Szedł po niej człowiek prowadzący

konia i przejechał niewielki wóz. Poza tym droga była pusta. Niebo było

krystalicznie czyste, gdzieś z tyłu słyszałem świergot ptaka. Wziąłem oddech.

Napięcie z poprzedniego dnia trochę ustąpiło.

Yin poruszył się powoli, a potem usiadł i spojrzał na mnie z uśmiechem.

Wysiadł z samochodu, przeciągnął się, z tylnego siedzenia wyjął turystyczny

palnik i postawił na nim garnek z wodą na owsiankę i herbatę. Dołączyłem do

niego i tak jak poprzednio starałem się dotrzymać mu kroku w wykonywaniu

układu trudnych ćwiczeń tai chi.

background image

Za sobą usłyszeliśmy odgłos bardzo szybko jadącego samochodu.

Przyczailiśmy się za skałą. Minął nas niebieski Land Cruiser. Rozpoznaliśmy go

równocześnie.

- To ten młody Holender - powiedział Yin, biegnąc do dżipa. Szybko

chwyciłem kuchenkę i wrzuciłem ją do tyłu. Wskoczyłem do wozu, kiedy Yin już

zawracał, by wjechać na drogę.

- Przy tej prędkości trudno go będzie dogonić - jęknął Yin, ruszając pełnym

gazem.

Wjechaliśmy najpierw na niewielkie wzniesienie, potem w dół, w wąską

dolinę. W końcu na moment udało nam się dostrzec ten samochód, jak pędził

kilkaset jardów przed nami.

- Musimy go dosięgnąć naszym polem modlitwy - stwierdził Yin.

Wziąłem głęboki oddech. Wyobraziłem sobie moje pole energetyczne

wypływające na drogę i doganiające Land Cruisera, a potem działające na

młodego mężczyznę. Wyobraziłem sobie, że najpierw zwalnia, a potem się

zatrzymuje. Ale kiedy przesyłałem ten obraz, samochód jeszcze przyspieszył,

zupełnie się od nas oddalając. Nie rozumiałem.

- Co ty najlepszego wyrabiasz?! - wrzasnął Yin.

- Używam mojego pola, żeby go zatrzymać.

- Nie wolno używać energii w ten sposób - powiedział szybko. - To przynosi

odwrotny skutek.

Patrzyłem na niego zbity z tropu.

- A ty co robisz, kiedy ktoś manipulacją chce cię do czegoś zmusić? - spytał

już spokojniej.

- Stawiam opór - odpowiedziałem bez wahania.

- No właśnie. Na poziomie podświadomości ten chłopak czuje, że ktoś chce

mu kazać, co ma robić. Czuje, że jest manipulowany i to mu podpowiada, że

cokolwiek jest z tyłu za nim, nie przyniesie niczego dobrego. To wzbudza w nim

jeszcze większy lęk i dodaje mu motywacji do ucieczki. Jedyne, co wolno nam

zrobić, to wyobrazić sobie, że nasza energia do niego dociera i podnosi poziom

jego wibracji. To mu pozwoli przezwyciężyć strach i wejść w kontakt z intuicjami

background image

jego wyższego ja”, a to z kolei może sprawić, że będzie się nas mniej bał i może

nawet zaryzykuje rozmowę. Tylko tak możemy się posłużyć energią modlitwy. Bo

gdybyśmy zrobili cokolwiek innego, to by zakładało, że wiemy, co jest dla niego

najlepsze, a to wie tylko on sam. A może przecież być tak, że kiedy już nawet

dodamy mu energii, jego wyższa intuicja podpowie mu, żeby nas unikał i uciekał

z tego kraju. Na to też musimy być otwarci. I jedyne, co możemy uczynić, to

pomóc mu podjąć własną decyzję z możliwie najwyższego poziomu energii.

Mijaliśmy szeroki zakręt, niebieski Land Cruiser zupełnie zniknął nam z oczu.

Yin zwolnił. Z prawej strony odchodziła od szosy boczna droga, która wydała mi

się wyjątkowo wyrazista.

- Tędy! - rzuciłem zdecydowanie.

Yin skręcił. Sto jardów dalej, u podnóża niewielkiego wzgórza było szerokie,

ale płytkie rozlewisko rzeki. W środku stał samochód Holendra i buksował w

miejscu, rozpryskując na boki błoto. Ugrzązł. Mężczyzna dostrzegł nas i otworzył

drzwi, gotowy do ucieczki. Ale kiedy mnie rozpoznał, zgasił silnik i wysiadł prosto

w sięgającą kolan wodę. Kiedy podjeżdżaliśmy, Yin spojrzał na mnie znacząco.

Zrozumiałem, że przypomina mi, żebym użył energii. Skinąłem głową.

- Możemy ci pomóc - powiedziałem do młodego człowieka.

Przez chwilę przyglądał się nam podejrzliwie, ale rozluźniał się coraz

bardziej, kiedy wraz z Yinem wysiedliśmy i zaczęliśmy pchać jego samochód,

każąc mu zapalić silnik. Koła przez chwilę kręciły się w miejscu, opryskując nas

błotem, ale w końcu samochód wydostał się z dziury i przejechał na drugą stronę

rzeki. Pojechaliśmy za nim. Młody mężczyzna patrzył na nas przez chwilę, jakby

zastanawiając się, czy jednak nie odjechać, ale wysiadł i podszedł do nas.

Przedstawiliśmy mu się. Powiedział, że ma na imię Jacob.

Kiedy rozmawialiśmy, zacząłem szukać na jego twarzy najgłębszego

wyrazu, jaki mogłem dostrzec. Jacob co chwila potrząsał głową, wciąż

przerażony, wypytywał nas kim jesteśmy i co wiemy o jego znajomych, których

zgubił.

- Nawet nie wiem, po co przyjechałem do Tybetu - powiedział w końcu. -

Zawsze uważałem, że to zbyt niebezpieczne. Ale moi przyjaciele nalegali, żebym

background image

z nimi pojechał. Nie mam pojęcia, dlaczego się zgodziłem. Mój Boże, tam było

pełno chińskich żołnierzy. Skąd mogli wiedzieć, że akurat tam się mamy

spotkać?

- A czy pytałeś o drogę kogoś nieznajomego? - przerwał mu Yin.

Spojrzał na nas zaskoczony. - No tak. Myślicie, że powiedzieli wojsku?

Yin skinął głową bez słowa, a Jacob był chyba coraz bardziej przerażony.

Rozglądał się nerwowo na wszystkie strony.

- Jacob - spytałem spokojnie. - Muszę to wiedzieć. Czy spotkałeś Wilsona

Jamesa?

Ale on jakby nie słyszał. - Skąd wiecie, czy Chińczycy nie są teraz tuż za

nami?

Starałem się spotkać jego wzrok i w końcu udało mi się sprawić, że na mnie

spojrzał. - To bardzo ważne, Jacob. Czy widziałeś Wiła? Wygląda na

Peruwiańczyka, ale mówi z amerykańskim akcentem.

Jacob wciąż był zdezorientowany, - A dlaczego to ważne? Ważne jest, żeby

się stąd wydostać.

Słuchaliśmy cierpliwie, jak Jacob rzuca różne pomysły, gdzie możemy

przeczekać, zanim Chińczycy nie opuszczą tego rejonu, albo jeszcze lepiej, jak

powinniśmy na wariata przejechać Himalaje i uciec do Indii. Kiedy mówił, cały

czas wizualizowałem, że moja energia go dosięga. Szukałem w jego twarzy

oznak spokoju i mądrości, skupiałem się zwłaszcza na oczach. W końcu zaczął

na mnie patrzeć.

- Czemu chcesz odnaleźć tego człowieka? - spytał nagle.

- To mój przyjaciel. Może potrzebować naszej pomocy. To właśnie on

poprosił mnie, żebym przyjechał do Tybetu.

Patrzył na mnie przez chwilę, jakby bardzo starał się skupić.

- Tak - powiedział w końcu. - Spotkałem twojego przyjaciela. W holu hotelu w

Lhasie. Siedzieliśmy naprzeciw siebie i zaczęliśmy rozmawiać o chińskiej

okupacji Tybetu. Od dawna jestem o to wściekły na Chińczyków i wydaje mi się,

że przyjechałem tu głównie po to, żeby coś zrobić, sam nie wiem co, cokolwiek.

Wil powiedział, że widział mnie tego dnia już trzy razy w różnych miejscach w

background image

hotelu, i że to miało coś znaczyć. Nie miałem pojęcia, o czym mówi.

- A czy wspomniał ci coś o miejscu zwanym Shambhala?

- spytałem.

Jacob spojrzał na mnie z nowym zainteresowaniem. - Nie dosłownie. Coś

powiedział przy okazji tego, że Tybet nie będzie wolny do czasu, aż Shambhala

nie zostanie zrozumiana. Coś w tym rodzaju.

- A czy mówił coś o przejściu?

- O przejściu? Nie, nie sądzę. Nie pamiętam dobrze tej rozmowy. Zresztą,

była bardzo krótka.

- A może wspomniał coś o tym, gdzie ma zamiar jechać?

- spytał Yin.

Jacob myślał chwilę w skupieniu. - Zdaje mi się, że wymienił miejsce o

nazwie Dormar, tak... myślę, że to właśnie ta nazwa... i mówił coś jeszcze... a że

są tam ruiny klasztoru.

Spojrzałem na Yina.

- Znam to miejsce - powiedział szybko. - To daleko na północnym zachodzie.

Cztery albo i pięć dni drogi. Będzie ciężko... i zimno.

Sama myśl o tak dalekiej podróży w najdziksze zakątki Tybetu sprawiła, że

moja energia prysnęła w mgnieniu oka.

- Chcesz jechać z nami? - Yin spytał Jacoba.

- O nie, nie. Muszę się stąd jak najszybciej wydostać.

- Jesteś pewien? Akurat teraz Chińczycy są bardzo aktywni.

- Nie, nie mogę - powiedział Jacob, odwracając wzrok.

- Jestem ostatni, tylko ja zostałem, żeby powiadomić nasz rząd i kazać

szukać moich przyjaciół, oczywiście jeśli sam znajdę pomoc.

Yin napisał coś na kartce papieru i wręczył ją Jacobowi.

- Znajdź telefon i zadzwoń pod ten numer - powiedział.

- Podaj moje imię i numer, na który do ciebie można będzie zadzwonić.

Kiedy cię sprawdzą, oddzwonią do ciebie i powiedzą ci, co masz robić.

Yin wytłumaczył jeszcze Jacobowi, jak może najbezpieczniej wrócić do Sagi.

Odprowadziliśmy go do samochodu. Kiedy już wsiadł, odwrócił się jeszcze do

background image

mnie: - Powodzenia... Mam nadzieję, że odnajdziesz swojego przyjaciela.

Skinąłem głową.

- Jeśli go znajdziesz - dodał Jacob - to może się okaże, że właśnie tylko po

to przyjechałem do Tybetu, co ty na to? Żebym mógł pomóc.

Uruchomił silnik, rzucił nam ostatnie spojrzenie i odjechał. Yin i ja wróciliśmy

szybko do dżipa. Kiedy wracaliśmy na główną drogę, zauważyłem, że Yin się

uśmiecha.

- Myślę, że teraz zrozumiałeś Trzecie Rozwinięcie, czy tak? - spytał. -

Pomyśl o wszystkich jego aspektach.

Patrzyłem na niego przez chwilę, zastanawiając się nad tym pytaniem.

Kluczem do tego Rozwinięcia była myśl, że nasze pola energetyczne mogą

dawać siłę innym ludziom, podnosić ich na wyższy poziom świadomości, gdzie

mogą wejść w kontakt ze swymi intuicjami. To, co było w tym wszystkim dla mnie

najbardziej fascynujące i wykraczało poza to, czego się dowiedziałem w Peru, to

idea, że nasze pole niejako wychodzi przed nas, rozprzestrzenia się dokoła i że

można go używać, by podnieść nastrój innych osób, choć wcale z nimi nie

rozmawiamy, nawet nie musimy widzieć ich twarzy! Wystarczy, że w pełni

zwizualizujemy sobie, iż tak się dzieje i że będziemy tego oczekiwać.

Oczywiście trzeba absolutnie zrezygnować z chęci kontrolowania innych, bo

wtedy energia zadziała odwrotnie, o czym sam się najlepiej przekonałem, kiedy

starałem się zmusić Jacoba, by zatrzymał samochód. To wszystko powiedziałem

Yinowi.

- To, co opisałeś, to zaraźliwy aspekt ludzkiego umysłu - odparł. - W pewnym

sensie wszyscy dzielimy umysły. Oczywiście, mamy nad sobą kontrolę i możemy

się z takiego „wspólnego” umysłu wycofać, odciąć się, myśleć niezależnie. Ale

jak ci to już mówiłem wcześniej, przeważający wśród ludzi pogląd na świat

tworzy zwykle gigantyczne pole przekonań i oczekiwań. Kluczem do rozwoju

ludzkości jest to, by była dostateczna liczba osób, które potrafią „nadawać”

wyższe oczekiwania miłości, emitować je do tego wspólnego pola. Taki wysiłek

pozwala nam budować coraz wyższe poziomy energii i inspirować się wzajemnie

do osiągania największych możliwości.

background image

Yin zamilkł na chwilę, rozluźnił się i uśmiechnął do mnie.

- Kultura i społeczność Shambhali - powiedział w końcu - jest zbudowana

wokół takiego właśnie pola.

Nie mogłem nie odwzajemnić jego uśmiechu. Ta podróż zaczynała mieć

sens, choć jeszcze nie potrafiłem ująć tego w słowa.

Dwa kolejne dni minęły gładko. Ani śladu wojska. Wciąż trzymając się

południowej szosy, kierowaliśmy się na północny zachód, przekroczyliśmy

kolejną rzekę w pobliżu szczytu Mayun-La, na wysokim, górskim przesmyku.

Krajobraz był niesamowity - po obu stronach drogi wyrastały pokryte lodem

szczyty gór. Pierwszą noc spędziliśmy w Hor Qu w opuszczonym przydrożnym

domu, o którego istnieniu wiedział wcześniej Yin. Następnego ranka

wyruszyliśmy w kierunku jeziora Mana-sarovar.

Kiedy zbliżaliśmy się do jeziora, Yin powiedział: - Tutaj znów musimy być

bardzo ostrożni. Jezioro i leżąca dalej Mount Kailash to główne cele wypraw ludzi

z całego regionu: z Indii, Nepalu, Chin i oczywiście Tybetu. To miejsce jest

święte, jak żadne inne. Będzie tu wielu pielgrzymów i wiele chińskich patroli.

Kilka mil później Yin zjechał na starą boczną drogę i w ten sposób

objechaliśmy jeden z posterunków. Dojrzałem w oddali jezioro. Spojrzałem na

Yina, a on się uśmiechnął. Widok był nieprawdopodobnie pięlcny: wśród

brązowooliwkowych skał połyskiwała turkusowa perła. Wszystko otoczone

ośnieżonymi górami. Yin wskazał jeden ze szczytów - to był Kailash.

Kiedy podjechaliśmy bliżej jeziora, widziałem wyraźnie grupy pielgrzymów

stojące nad wodą wokół wysokich masztów udekorowanych sztandarami.

- Co to jest? - spytałem Yina.

- Flagi modlitewne - odparł. - Umieszczanie flag symbolizujących modlitwy to

tradycja, którą mamy w Tybecie od stuleci. Flagi zostawia się, by łopotały na

wietrze, a to wysyła zawarte w nich modlitwy prosto do Boga. Modlitewne flagi

daje się także w prezencie.

- Ajakie to modlitwy?

- Modlitwy o to, by wśród całej ludzkości zapanowała miłość.

background image

Milczałem.

- Cóż za ironia, prawda? - spytał Yin. - Cała kultura Tybetu jest zbudowana

wokół życia duchowego. Jesteśmy chyba najbardziej religijnym z narodów. I

zostaliśmy zaatakowani przez najbardziej ateistyczny rząd na Ziemi, przez

władze Chin. To idealny kontrast, który świat powinien dostrzec. Przetrwa i

zwycięży tylko jedna wizja.

Nie rozmawiając więcej, przejechaliśmy przez kolejne niewielkie miasteczko,

a potem dotarliśmy do Darchen, miasta najbliższego Mount Kailash. Tam dwóch

mechaników, których znał Yin, sprawdziło naszego dżipa przed dalszą podróżą.

Rozłożyliśmy się na noc z innymi pielgrzymami tak blisko świętej góry, jak tylko

mogliśmy bez wzbudzania podejrzeń. Nie mogłem oderwać oczu od oblodzonych

szczytów.

- Z tego miejsca Kailash wygląda jak piramida - powiedziałem.

Yin potaknął. - A wiesz, co to oznacza? Że ma moc.

Kiedy słońce spływało za horyzont, obserwowaliśmy niewiarygodny wręcz

widok. Cudowny zachód wypełnił niebo warstwami brzoskwiniowych chmur, a w

tym samym momencie słońce, choć już za horyzontem, wciąż oświetlało szczyt

Kailash, zmieniając jego ośnieżone zbocza w feerię żółci i oranży.

- Od tysięcy lat - powiedział Yin - wszyscy wielcy władcy przemierzali tysiące

mil na koniach lub w lektykach, by podziwiać te właśnie widoki Tybetu. Uważano,

że pierwsze światło poranka i ostatnie światło dnia mają ogromną moc

odmładzania i zsyłania wizji.

Kiwałem tylko głową niezdolny, by oderwać wzrok od tego magicznego

światła. Czułem się pełen siły i niemal spokojny. Rozciągające się u stóp góry

doliny i niskie wzgórza skąpane były w układających się naprzemiennie

warstwach cienia i ja-snobrązowych odblasków, tworząc niesamowity kontrast ze

skąpanymi wciąż w słońcu wysokimi szczytami, które zdawały się świecić od

środka. W swym pięknie ten widok był wręcz nierealny i po raz pierwszy pojąłem,

dlaczego Tybetańczycy są tak uduchowionym narodem. Samo tylko światło tej

ziemi wiodło ich wprost do pełniejszej świadomości.

Wczesnym rankiem następnego dnia znów byliśmy w drodze i po pięciu

background image

godzinach dotarliśmy do przedmieść Ali. Niebo było zachmurzone, temperatura

gwałtownie spadała. Yin wykonał kilka skrętów w niemal nieprzejezdne,

wąziutkie uliczki, by ominąć centrum miasta.

- To jest teraz głównie teren Chińczyków - powiedział. - Są tu bary i kluby ze

striptizem dla wojska. Najlepiej tak przejechać, żeby nikt nas nie zauważył.

Kiedy znów wjechaliśmy na porządną drogę, byliśmy już na północnych

przedmieściach. W pewnej chwili dostrzegłem nowo wybudowany biurowiec,

przed którym stało kilka nowych ciężarówek. Ale w pobliżu nikogo nie było. Yin

zauważył budynek w tym samym momencie i szybko skręcił z drogi w jakiś stary

podjazd. Stanął.

- To zupełnie nowy chiński budynek - powiedział. - Nie wiedziałem, że tu jest.

Patrz uważnie, czy ktokolwiek stamtąd nas obserwuje, kiedy będziemy

przejeżdżać.

W tym momencie zerwał się nagły wiatr i zaczął padać gęsty śnieg, co nam

pomogło. Kiedy jechaliśmy, uważnie obserwowałem budynek i podjazd.

Większość okien była zasłonięta.

- Co tu jest? - spytałem.

- Myślę, że stacja wydobycia ropy, ale kto to wie?

- Co jest z pogodą?

- Wygląda na to, że idzie burza. To może nam pomóc.

- Myślisz, że mogą nas szukać nawet tutaj? - spytałem. Spojrzał na mnie z

głębokim smutkiem, który w mgnieniu oka zmienił się we wściekły gniew.

- To jest miasto, gdzie zamordowano mojego ojca - powiedział tylko.

Potrząsnąłem głową. - To straszne, że musiałeś na to patrzeć...

- To doświadczenie tysięcy Tybetańczyków - rzucił, wpatrując się w drogę

przed sobą.

Aż czułem jego nienawiść.

Po chwili się otrząsnął. - Ważne, by o tym nie myśleć. Musimy unikać takich

obrazów. Zwłaszcza ty. Uprzedzałem cię wcześniej, że ja mogę nie dać rady,

żeby kontrolować swój gniew. Ty musisz być w tej kwestii lepszy ode mnie,

żebyś mógł jechać dalej nawet sam, jeśli będzie trzeba.

background image

- Co?

- Posłuchaj mnie uważnie - powiedział. - Musisz dokładnie zrozumieć swoją

pozycję. Opanowałeś trzy pierwsze rozwinięcia. Jesteś w stanie utrzymywać

ciągły, wysoki poziom energii i tworzyć silne pole, ale tak jak ja wciąż jeszcze

wpadasz w strach lub gniew. Jest jeszcze kilka rzeczy, które mogę ci powiedzieć

o tym, jak ugruntować emitowanie energii.

- Co rozumiesz przez ugruntowanie?

- Musisz lepiej ustabilizować wypływającą z ciebie energię, tak by

emanowała na świat z całą mocą niezależnie od tego, w jakiej jesteś sytuacji.

Kiedy to opanujesz, wszystkie trzy rozwinięcia, które już znasz, staną się dla

ciebie stałym stanem umysłu, sposobem życia.

- Czy to jest już Czwarte Rozwinięcie? - spytałem.

- To tylko początek Czwartego. To, co ci za chwilę powiem, jest ostatnią

informacją, którą jak dotąd mamy o rozwinięciach. Reszta Czwartego

Rozwinięcia jest w pełni znana tylko tym, którzy są w Shambhali. W idealnej

sytuacji rozwinięcia powinny pracować razem w następujący sposób: twoja

energia modlitwy powinna pochodzić z twojego wewnętrznego połączenia z

boskim źródłem i emanować z ciebie, wypływać na zewnątrz i sprowadzać

oczekiwaną przez ciebie synchronię, a także podnosić każdego, kogo dosięgnie,

na poziom jego wyższego,ja”. W ten sposób energia potęguje tajemniczą

ewolucję naszego życia, podnosi naszą świadomość i pozwala wypełniać nasze

indywidualne misje na tej planecie. Niestety, na tej drodze napotykamy wyboje,

wyzwania, które przynoszą ze sobą strach, który z kolei sprowadza zwątpienie i

w ten sposób niszczy nasze pola energetyczne. Co gorsza, strach może

wywołać negatywne obrazy, złe oczekiwania, co z kolei może sprowadzić na nas

dokładnie to, czego się boimy. Teraz musisz się koniecznie nauczyć, jak

kotwiczyć, czyli ugruntować swą wyższą energię, żebyś częściej i dłużej umiał

pozostawać w pozytywnym nurcie. Problem ze strachem - mówił dalej Yin -

polega na tym, że działa bardzo perfidnie i bardzo szybko się w nas wkrada.

Widzisz, lęk zawsze powoduje powstanie obrazu czegoś, czego nie chcemy.

Boimy się porażki, boimy się tego, że zawiedziemy swoją rodzinę, że się

background image

ośmieszymy, że utracimy wolność albo kogoś, kogo kochamy, albo nawet własne

życie. Podstępne jest to, że kiedy zaczynamy czuć taki lęk, bardzo często

zmienia się on w gniew czy złość i wtedy używamy tego gniewu, by zebrać siły i

walczyć przeciw każdemu, kto w naszym pojęciu stanowi zagrożenie. A

kiedykolwiek czujemy strach lub gniew, musimy zdawać sobie sprawę, że te

emocje pochodzą z jednego źródła: z tych aspektów naszego życia, które za

wszelką cenę chcemy utrzymać. Legendy mówią, że skoro strach i gniew

pochodzą z troski o to, że możemy coś utracić, jedynym sposobem, by uniknąć

tych emocji, jest bycie „oderwanym”, obojętnym na wszelkie skutki wydarzeń.

Byliśmy teraz daleko na północ od miasta, a śnieg padał jeszcze mocniej.

Yin wytężał wzrok, by widzieć drogę i tylko od czasu do czasu rzucał mi szybkie

spojrzenia.

- Weź na przykład nasz przypadek - powiedział. - Szukamy Wiła i przejścia

do Shambhali. Legendy by powiedziały, że aby ustawić nasze pola tak, by

oczekiwać odpowiednich intuicji i wydarzeń, które nas poprowadzą, powinniśmy

całkowicie odciąć się od tego, jaki nasze poszukiwanie będzie miało skutek.

Dokładnie to miałem na myśli, kiedy cię ostrzegałem, żebyś nie przywiązywał tak

wielkiej wagi do tego, czy Jacob się zatrzyma czy nie. Idea „oderwania” jest

wielkim przesłaniem Buddy i darem dla ludzkości od wszystkich religii Wschodu.

Tak, znałem to pojęcie, ale w tej chwili miałem kłopoty, by docenić jego

wartość.

- Yin - zaprotestowałem - jak można się zupełnie odciąć? To brzmi dla mnie

jak bajka o wieży z kości słoniowej. To, czy pomożemy Wilowi, może być

przecież sprawą życia lub śmierci. Jak możemy się o to nie martwić?

Yin zjechał na pobocze i stanął. Widoczność była w tej chwili bliska zeru.

- Nie powiedziałem, że nie trzeba się martwić - mówił spokojnie dalej. -

Powiedziałem, by nie być przywiązanym do żadnego z możliwych rozwiązań. To,

co w życiu dostajemy, jest i tak zawsze trochę inne niż to, czego chcemy. Bycie

oderwanym oznacza zrozumienie, że zawsze istnieje jakiś wyższy cel, który

można odnaleźć w każdym wydarzeniu, w każdym rozwiązaniu. Zawsze możemy

znaleźć ukryte dobrodziejstwo, pozytywne znaczenie, na którym można budować

background image

dalej.

Skinąłem głową. Ten koncept znałem już z Peru.

- Rozumiem wartość ogólnego postrzegania świata w ten sposób -

powiedziałem - ale czy nie istnieją jednak pewne granice? A co, jeśli grozi nam

śmierć lub tortury? Bardzo ciężko jest się od czegoś takiego „oderwać” albo

dostrzec w tym ukryte dobrodziejstwo.

Yin spojrzał na mnie twardo. - A co, jeśli owe tortury zawsze są rezultatem

tego, że nie jesteśmy dostatecznie „oderwani” podczas zdarzeń, które prowadzą

do takiej krytycznej sytuacji? Nasze legendy mówią, że kiedy w pełni oduczymy

się przywiązania, nasza energia pozostanie wciąż na tyle silna, by unikać takich

wyjątkowo negatywnych wydarzeń. Jeśli będziemy cały czas silni, jeśli zawsze

będziemy oczekiwać tylko pozytywnych rzeczy, to niezależnie od tego, co już się

wydarzyło, zaczynają dziać się cuda.

Nie mogłem w to uwierzyć. - Chcesz powiedzieć, że każde zło, które nas

spotyka, pochodzi stąd, że nie wykorzystaliśmy jakiejś synchronii, jakiejś

możliwości, by go uniknąć?

Tym razem Yin spojrzał na mnie z uśmiechem. - Tak, dokładnie to

powiedziałem.

- Ależ to straszne. Czy to nie obarcza winą kogoś, kto na przykład jest

śmiertelnie chory? Czy to nie znaczy, że jest chory, bo „nie wykorzystał” okazji,

by znaleźć sposób na swoje uzdrowienie?

- Nie. Nie ma winy. Każdy robi przecież wszystko, co może. Ale to, co ci

powiedziałem, to prawda, którą musimy zaakceptować, jeśli mamy osiągnąć

wyższe poziomy energii modlitwy. Musimy utrzymywać nasze pola na tak

wysokim poziomie, jaki tylko jest możliwy, a żeby to uczynić, musimy zawsze

wierzyć, z całą mocą, że zostaniemy ocaleni. Czasem się zdarzy, że coś nam

umknie - kontynuował. - Ludzka wiedza jest niedoskonała, możemy nawet zginąć

lub zostać poddani torturom z powodu braku właściwych informacji. Ale prawda

jest taka, że gdybyśmy mieli całą wiedzę, którą ludzkość kiedyś w końcu

posiądzie, bylibyśmy zawsze wyprowadzani z groźnych sytuacji. A największą

moc osiągamy, zakładając, że już tak się dzieje. To jest sposób na to, by być

background image

„oderwanym”, a także otwartym i budować silne pole oczekiwań.

To wszystko zaczynało mieć sens. Yin mówił, że musimy założyć, iż proces

synchronii zawsze uchroni nas przed złem, że zawczasu będziemy wiedzieć, jaki

wykonać ruch, bo taka zdolność jest naszym ostatecznym przeznaczeniem. Jeśli

więc uwierzymy w to już teraz, to prędzej czy później stanie się to oczywistością

dla wszystkich ludzi.

- Wszyscy wielcy mistycy - zaczął znów Yin - mówią, że ważne jest działanie

z perspektywy absolutnej wiary. W waszej zachodniej Biblii apostoł Jan opisuje

skutki takiej wiary. Wsadzono go do kotła z wrzącym olejem i nic mu się nie

stało. Inni byli rzucani na pożarcie głodnym lwom, a jednak ocaleli. Czy to mogą

być tylko mity?

- Jak silna musi być nasza wiara, by osiągnąć aż taki poziom obojętności na

zagrożenie? - spytałem.

- Musimy osiągnąć poziom bliski temu, jaki mają mieszkańcy Shambhali -

odparł Yin. - Czy nie widzisz, jak to wszystko doskonale do siebie pasuje? Jeśli

energia naszych oczekiwań jest dostatecznie silna, to oczekujemy synchronii i

równocześnie wysyłamy energię innym, tak by oni także mogli oczekiwać

synchronii. I ogólny poziom energii wciąż się podnosi. A poza tym nie zapominaj,

że są jeszcze dakini...

Szybko odwrócił wzrok wyraźnie przerażony, że znów wymienił imię tych

istot.

- No i co z dakini? - spytałem.

Milczał.

- Yin - naciskałem. - Musisz mi powiedzieć, co miałeś na myśli. Jaką rolę

grają w tym wszystkim dakini?

Westchnął głęboko. - Mówię tylko to, co sam rozumiem. Legendy mówią, że

dakini są w pełni pojmowane tylko przez tych, co są w Shambhali, i że musimy

być bardzo ostrożni. Nie mogę nic więcej powiedzieć.

Patrzyłem na niego ze złością. - No cóż, przekonamy się o tym później,

prawda, kiedy już odnajdziemy Shambhalę? - spytałem z przekąsem.

Spojrzał na mnie z wielkim smutkiem. - Powtarzałem ci już tyle razy, że

background image

miałem zbyt wiele złych doświadczeń z chińskim wojskiem. Moja nienawiść i

gniew niszczą moją energie. I jeśli w jakimkolwiek momencie zauważę, że cię

powstrzymuję, to będę cię musiał opuścić, a ty będziesz musiał iść sam.

Przyglądałem mu się, nie chcąc nawet myśleć o takiej ewentuakiości.

- Pamiętaj - mówił dalej - co ci mówiłem o byciu oderwanym i o tym, że

trzeba ufać, iż zawsze zostaniesz ocalony z każdego niebezpieczeństwa.

Milczał przez chwilę, a potem zapalił silnik i ruszył w padający śnieg.

- Możemy się założyć - powiedział w końcu - że twoja wiara zostanie

poddana próbie.

background image

Przejście

Jechaliśmy na północ jeszcze przez czterdzieści minut, a potem Yin skręcił

w wysłużoną drogę dla ciężarówek i skierował się w stronę wysokiego łańcucha

górskiego oddalonego o jakieś dwadzieścia czy trzydzieści mil. Padał coraz

gęstszy śnieg. Najpierw cicho, a potem coraz głośniej, przez liałas naszego

silnika zaczął się przebijać niski, wibrujący dźwięk.

Kiedy stał się rozpoznawalny, równocześnie spojrzeliśmy na siebie.

- Helikoptery! - krzyknął Yin, natychmiast zrobił ostry skręt, zjechał z traktu i

wjechał między skały. Dżip niebezpiecznie się przechylił. - Wiedziałem. Znają

jakiś sposób, żeby latać nawet przy takiej pogodzie.

- Co znaczy, że wiedziałeś?

W miarę, jak warkot nad nami narastał, wydało mi się, że słyszę dwa silniki.

Jeden krążył dokładnie nad nami.

- To moja wina! - Yin przekrzykiwał hałas. - Musisz uciekać! Natychmiast!

- Co?! - wrzasnąłem. - Zwariowałeś?! Gdzie pójdę?

Teraz łcrzyczał mi prosto do ucha: - Nie zapomnij, bądź ciągle czujny!

Słyszysz? Idź ciągle na północny zachód, do Dormaru! Musisz się dostać do

Kunlunu!

Jednym zwinnym ruchem otworzył drzwi po mojej stronie i wypchnął mnie na

zewnątrz. Wylądowałem na obu nogach, a potem sturlałem się kilka stóp w dół

po śniegu. Usiadłem i próbowałem zlokalizować dżipa, ale on już odjeżdżał, a

zamieć śnieżna utrudniała widok. Przebiegła mnie fala czystego przerażenia.

W tym momencie moją uwagę zwrócił jakiś ructi po prawej strome. Dziesięć

stóp ode mnie poprzez padający śnieg ledwo widziałem sylwetkę mężczyzny. Był

wysoki, ubrany w czarne spodnie ze skóry jaka, w owczą kurtkę i czapę. Stał bez

ruchu i patrzył na mnie, ale jego twarz była częściowo zakryta wełnianą chustą.

Rozpoznałem te oczy. Skąd je znałem? Po kilku sekundach spojrzał w górę, w

kierunku helikoptera, który zatoczył łuk i odleciał.

Nagle z kierunku, w którym odjechał dżip, dobiegły trzy czy cztery wybuchy.

Tak silne, że posypały się na mnie odłamki skał i fala śniegu, a powietrze

background image

wypełniło się duszącym dymem. Wstałem i kuśtykając, próbowałem uciekać, a

kolejne mniejsze eksplozje odbijały się echem wokół mnie. Powietrze pełne było

teraz jakiegoś duszącego gazu. Zaczęło mi się kręcić w głowie.

Usłyszałem muzykę, jeszcze zanim kompletnie oprzytomniałem. Klasyczny

chiński kompozytor, którego już kiedyś słyszałem. Otrząsnąłem się i rozbudziłem.

Stwierdziłem, że jestem w wytwornej sypialni urządzonej w chińskim tradycyjnym

stylu. Usiadłem na rzeźbionym łożu i odrzuciłem jedwabną narzutę. Ubrany

byłem tylko w szpitalną koszulę. Zostałem wykąpany. Pokój miał co najmniej

dwadzieścia stóp na dwadzieścia, a każdą ścianę zdobił inny fresk. Przez szparę

w drzwiach spoglądała na mnie chińska kobieta.

Drzwi otworzyły się szeroko i do pokoju wszedł wyprostowany jak struna

wysoki oficer w pełnym umundurowaniu. Przebiegł mnie dreszcz. To był ten sam,

którego w cywilu widziałem już kilkakrotnie. Serce waliło mi w piersi. Starałem się

podnieść swoją energię, ale widok tego oficera całkiem mnie powalił.

- Dzień dobry - powitał mnie grzecznie. - Jak się pan czuje?

- Zważywszy, że zostałem zagazowany, to całkiem nieźle - odparłem.

Uśmiecłmął się. - To szybko mija i nie ma skutków ubocz-nych, zapewniam

pana.

- Gdzie jestem? - spytałem.

- W Ali. Lekarze pana zbadali, nic panu nie jest. Ale muszę panu zadać kilka

pytań. Dlaczego podróżuje pan w towarzystwie Yina Doloe’a i dokąd jechaliście?

- Chcieliśmy zwiedzić niektóre ze starych klasztorów.

- Dlaczego?

Zdecydowałem nic więcej mu nie mówić. - Bo jestem turystą. Mam wizę.

Dlaczego zostałem napadnięty? Czy amerykańska ambasada wie o tym, że

jestem zatrzymany?

Uśmiechnął się zimno i spojrzał mi głęboko w oczy. - Jestem pułkownik

Chang. Nikt nie wie, że pan tu jest, i jeśli złamał pan nasze prawo, nikt nie może

panu pomóc. A pan Doloe to przestępca, członek nielegalnej religijnej

organizacji, która dopuszcza się oszustwa na terenie Tybetu.

background image

Jakby spełniały się moje najgorsze lęki.

- Nic o tym nie wiem - odparłem. - Chciałbym do kogoś zadzwonić.

- Dlaczego Yin Doloe i inni szukają Shambhali?

- Nie wiem, o czym pan mówi.

Zrobił krok w moim kierunku. - Kim jest Wilson James?

- To mój przyjaciel - powiedziałem.

- Czy on jest w Tybecie?

- Tak myślę, ale go nie widziałem.

Chang spojrzał na mnie z wyraźnym niesmakiem i nie mówiąc nic więcej,

odwrócił się na pięcie i wyszedł z pokoju.

Jest niedobrze, myślałem, bardzo niedobrze. Już miałem wstać z łóżka,

kiedy wróciła pielęgniarka z tuzinem żołnierzy. Jeden z nich pchał przed sobą

urządzenie, które wyglądało jak ogromne żelazne płuco, tyle że było o wiele

większe i stało na wysokich, szerokich nogach. Najwyraźniej tak je

skonstruowano, by można je było nasunąć na kogoś, kto leży w łóżku. Zanim

zdołałem cokolwiek powiedzieć, żołnierze przytrzymali mnie i naprowadzili

machinę nad moje ciało. Pielęgniarka włączyła urządzenie, które wydało cichy

pomruk. Prosto w twarz zaświeciło mi jasne światło. Nawet z zamkniętymi

oczyma czułem, jak to punktowe światło porusza się od prawej do lewej strony

mojej głowy, jak skaner w fotokopiarce. Kiedy tylko maszyna się zatrzymała,

żołnierze zsunęli ją ze mnie i wywieźli z pokoju. Pielęgniarka została jeszcze

chwilę i przyglądała mi się.

- Co... co to było? - wyjąkałem.

- To tylko encefalograf - powiedziała niepewną angiel-szczyznEi, po czym

pochyliła się nad jedną z szuflad komody i wyjęła moje ubranie. Wszystkie rzeczy

zostały wyprane i troskliwie złożone.

- Ale po co to było? - nalegałem.

- Żeby wszystko sprawdzić, żeby się upewnić, że nic panu nie jest.

W tej chwili drzwi znów się otworzyły i wrócił pułkownik Chang. Wziął stojące

pod ścianą krzesło i ustawił je obok mojego łóżka.

- Może powinienem panu uświadomić, jak wygląda sytuacja - powiedział,

background image

siadając na krześle. Wydawał się zmęczony. - W Tybecie jest wiele religijnych

sekt i wielu z ich wyznawców stara się robić wrażenie na reszcie świata, że są

tylko wierzącymi ludźmi, prześladowanymi przez Chińczyków. Sam muszę

przyznać, że nasza wczesna polityka w latach pięćdziesiątych i podczas

rewolucji kulturalnej była dość ostra, ale w ostatnich latach to się radykalnie

zmieniło. Staramy się być tak tolerancyjni, jak tylko można, biorąc pod uwagę

fakt, że oficjalną polityką rządu chińskiego jest ateizm. Te sekty powinny jednak

pamiętać, że zmienił się także Tybet. Mieszka tu teraz wielu Chińczyków, wielu

mieszkało tu od zawsze, i oczywiście wielu nie jest buddystami. Musimy wszyscy

żyć tu razem. Nie ma mowy o tym, by Tybet kiedykolwiek powrócił pod władanie

łamów. Czy rozumie pan, o czym mówię? Świat się zmienił. Nawet gdybyśmy

chcieli dać Tybetowi wolność, to przecież nie byłoby w porządku wobec

mieszkających tu Chińczyków.

Czekał chwilę, aż coś na to odpowiem, a ja rozważałem, czy nie

przypomnieć mu o polityce Chin polegającej na osiedlaniu tu Chińczyków, by

osłabić kulturę Tybetu. Ale zamiast tego powiedziałem: - Myślę, że oni chcą tylko

bez przeszkód wyznawać swoją religię.

- Zezwoliliśmy na to do pewnego stopnia, ale im nie można ufać. Kiedy

myślimy, że wiemy, kto stoi na czele danej grupy, wszystko się zmienia. Myślę,

że udało nam się osiągnąć całkiem dobre stosunki z częścią buddyjskiej religijnej

hierarchii, ale są wciąż tybetańscy separatyści w Indiach, potem ta następna

grupa, do której należy pan Doloe, ta sekta, która wyznaje jakiś tajemniczy ustny

przekaz i rozpowszechnia wszystkie te informacje o Shambhali. To przeszkadza

ludziom spokojnie żyć. W Tybecie jest wiele do zrobienia. Ludzie tu są bardzo

biedni. Trzeba podnieść jakość życia. - Spojrzał na mnie i rzucił mi krótki

uśmiech. - Dlaczego oni tak poważnie traktują tę legendę o Shambhali? Przecież

to infantylne jak bajka dla dzieci.

- Tybetańczycy wierzą, że istnieje inna, bardziej duchowa rzeczywistość

poza naszym fizycznym światem, który możemy widzieć, i że Shambhala, choć

znajduje się tu, na Ziemi, należy do rzeczywistości duchowej. - Nie wierzyłem

własnym uszom, że w ogóle zacząłem z nim tę rozmowę!

background image

- Jak mogą myśleć, że takie miejsce naprawdę istnieje? - pytał z uśmiechem.

- Przeczesaliśmy każdą piędź Tybetu z powietrza za pomocą satelity i niczego

nie znaleźliśmy.

Milczałem.

- Czy wie pan, gdzie to miejsce ma niby być? - naciskał.

- Czy to dlatego pan tu przyjechał?

- Strasznie chciałbym wiedzieć, gdzie to jest - powiedziałem - albo chociaż,

co to jest, ale obawiam się, że niestety nie wiem. Ale też nie chcę się narażać

chińskim władzom.

- Słuchał uważnie, więc mówiłem dalej. - Tak naprawdę, to cholernie się boję

tej sytuacji i najchętniej bym stąd natychmiast wyjechał.

- Ależ nie, my chcemy tylko, żeby pan podzielił się z nami tym, co pan wie -

powiedział. - Jeśli takie miejsce istnieje, jeśli to jakaś ukryta kultura, to chcemy o

niej wiedzieć. Proszę podzielić się z nami swoją wiedzą i pozwolić, że my z kolei

pomożemy panu. Może dojdziemy do jakiegoś kompromisu.

Patrzyłem na niego przez chwilę, a potem powiedziałem wprost: - Chcę się

skontaktować z ambasadą amerykańską, jeśli pan pozwoli.

Starał się ukryć zniecierpliwienie, ale widziałem je wyraźnie w jego oczach.

Wpatrywał się we mnie jeszcze przez chwilę, potem podszedł do drzwi i odwrócił

głowę.

- To nie będzie konieczne. Jest pan wolny.

Kilka minut później szedłem uliczkami Ali, szczelnie zapinając kurtkę. Śnieg

już nie padał, ale było bardzo zimno. Wcześniej zostałem zmuszony do ubrania

się w obecności pielęgniarki, potem wyprowadzono mnie z budynku. Idąc,

sprawdzałem zawartość swoich kieszeni. O dziwo, wszystko było na miejscu:

nóż, portfel, niewielka torebka migdałów.

Czułem się zmęczony, w głowie mi się kręciło. Czy to ze zdenerwowania? A

może jednak był to skutek działania gazu? A może wysokość? Starałem się

otrząsnąć i wziąć w garść.

Ali było nowoczesnym miastem. Ulice były pełne zarówno Tybetańczyków,

background image

jak i Chińczyków. Wszędzie dużo pojazdów. Dobrze utrzymane budynki i sklepy

mogły wprawić w konsternację, jeśli porównało się je z fatalnymi drogami i

warunkami życia, które widzieliśmy, jadąc tutaj. Rozglądałem się wokół, ale na

razie nie dostrzegłem nikogo, kto na oko mógłby mówić po angielsku. Po

przejściu kilku przecznic zacząłem się czuć coraz dziwniej, a w głowie kręciło mi

się mocniej. Musiałem przysiąść na skraju chodnika na starym murku.

Narastający strach zmienił się niemal w panikę. Co mam teraz zrobić? Co się

stało z Yinem? Dlaczego ten chiński pułkownik tak po prostu pozwolił mi odejść?

To wszystko nie trzymało się kupy.

W tym momencie w myślach pojawił się przede mną wyraźny obraz Yina.

Odebrałem to jak upomnienie. Pozwoliłem sobie na zupełny spadek energii.

Strach mnie przytłaczał, a ja zapomniałem, żeby cokolwiek z tym zrobić.

Wziąłem głęboki oddech i spróbowałem podnieść poziom energii.

Kilka minut później poczułem się lepiej. Mój wzrok padł na duży budynek

stojący kilka przecznic dalej. Przy wejściu miał chiński znak, którego nie umiałem

odczytać, ale kiedy skupiłem się na kształcie budynku, miałem wyraźne

wrażenie, że musi to być jakaś noclegownia albo hotel. Poczułem błysk nadziei.

Może będzie tam telefon, a może nawet inni zagraniczni turyści, z którymi

będę się mógł porozumieć albo do nich przyłączyć?

Wstałem i ruszyłem w tym kierunku, wciąż uważnie obserwując ulice. Kilka

minut później byłem już niedaleko tiotelu Słiing Shui, ale poczułem obawę.

Rozejrzałem się ostrożnie wokół. Wyglądało na to, że jednak nikt mnie nie śledzi.

Kiedy byłem już niemal przy drzwiach, usłyszałem hałas. Coś upadło w śnieg.

Rozejrzałem się. Stałem na ulicy dokładnie naprzeciw niewielkiego przejścia

między budynkami. Byłem sam, nie licząc kilku starszych osób idących w

przeciwnym kierunku dość daleko ode mnie. Znów usłyszałem hałas. Dźwięk był

teraz bliżej mnie. Spojrzałem pod nogi i dostrzegłem niewielki kamyk, który

wyleciał z przejścia i wylądował w śniegu. Postąpiłem krok naprzód, by lepiej

zajrzeć w to miejsce. Wszedłem w ciemne przejście. Starałem się przyzwyczaić

oczy do braku światła.

- To ja - powiedział jakiś głos.

background image

Natychmiast rozpoznałem Yina. Wbiegłem głębiej. Stał przytulony do ściany.

- Skąd wiedziałeś, że tu jestem? - spytałem.

- Wcale nie wiedziałem - padła odpowiedź. - Po prostu zgadywałem.

Osunął się wzdłuż ściany i usiadł na ziemi. Zauważyłem, że jego kurtka ma

spalone plecy. Kiedy poruszył ręką, na ramieniu zobaczyłem plamę krwi.

- Jesteś ranny! Co się stało?

- Nie jest tak źle. Zrzucili ładunek wybuchowy i uderzyłem o skały, kiedy

wyrzuciło mnie z dżipa. Ale udało mi się stamtąd odczołgać, zanim wylądowali.

Widziałem, jak cię zabierają i ładują do ciężarówki, która tam podjechała.

Pomyślałem, że jeśli się wydostaniesz, to skierujesz się do największego hotelu.

A co się z tobą działo?

Opowiedziałem mu o przebudzeniu w chińskiej sypialni, o tym, jak pułkownik

mnie przesłuchiwał, a potem wypuścił.

- Dlaczego wypchnąłeś mnie z dżipa? - spytałem na koniec.

- Już ci mówiłem - odparł Yin. - Nie umiem kontrolować swoich oczekiwań

zrodzonych ze strachu. Moja nienawiść do Chińczyków jest zbyt wielka. Tak

silna, że oni są w stanie mnie wyśledzić... - zamilkł na chwilę. - Ale dlaczego cię

wypuścili?

- Nie wiem - odparłem.

Yin poruszył się lekko i natychmiast skrzywił z bólu. - Pewnie dlatego, że

Chang czuje, iż ciebie też będzie umiał wyśledzić.

Potrząsnąłem głową. Czy to mogła być prawda?

- On oczywiście nie ma pojęcia, jak to się dzieje - mówił Yin - ale kiedy

spodziewasz się, że nadejdą żołnierze, twoje oczekiwanie daje mu podświadomy

znak, by udać się tam, gdzie jesteś. On pewnie uważa, że ma taką wyjątkową

moc. - Spojrzał na mnie poważnie. - Musisz się uczyć na moich słabościach.

Musisz zapanować nad swoimi myślami.

Yin patrzył na mnie jeszcze przez chwilę, a potem trzymając się za chore

ramię, wyprowadził mnie tym wąskim przejściem na podwórko między

budynkami. Doszliśmy do domu, który wyglądał na opuszczony.

- Musimy znaleźć dla ciebie lekarza - powiedziałem.

background image

- Nie - odparł zdecydowanie. - Posłuchaj. Nic mi nie będzie. Znam tu ludzi,

którzy mi pomogą. Ale nie będę mógł jechać z tobą do ruin starego klasztoru.

Musisz tam dotrzeć sam.

Odwróciłem wzrok. Czułem, jak puchnie we mnie strach. - Chyba nie dam

rady - powiedziałem cicho.

Yin wyraźnie się przestraszył. - Kontroluj strach! Pamiętaj o filozofii

„oderwania”. Jesteś potrzebny, by pomóc odnaleźć Shambhalę. Musisz jechać

dalej.

Z trudem usiadł. Grymas bólu wykrzywił jego twarz, kiedy próbował się

przysunąć bliżej mnie. - Nie rozumiesz, jak wiele Tybetańczycy wycierpieli? A

jednak czekają na dzień, aż Sham-bhala stanie się znana całemu światu. -

Zmrużył oczy, kiedy odnalazł mój wzrok. - Pomyśl, jak wiele osób pomagało

nam, byśmy dostali się aż tutaj. Wielu z nich ryzykowało dosłownie wszystkim.

Niektórzy są może teraz w więzieniu albo nawet zostali zastrzeleni.

Wyciągnąłem dłoń i podsunąłem mu przed oczy. Silnie drżała. - Popatrz na

mnie - powiedziałem. - Z trudem się mogę ruszać.

Yin przeszył mnie wzrokiem. - A nie wydaje ci się, że twój ojciec też był

przerażony, kiedy desantował się i biegł po plaży we Francji? Że nie był

przerażony tak jak cała reszta? Ale zrobił to! A gdyby tego nie zrobił? I gdyby

wszyscy inni też nic nie zrobili? Wojna mogła być przegrana. Wolność wszystkich

ludzi mogła zostać utracona. My tu, w Tybecie, utraciliśmy naszą wolność, ale to,

co się dzieje w tej chwili dotyczy nie tylko Tybetu. Tu chodzi o coś więcej niż

Tybet, niż ja i ty. Tu chodzi o to, co musi się wydarzyć, by wszystkie poświęcenia

wszystkich pokoleń łudzi nie poszły na marne. Zrozumienie Shambha-li,

nauczenie się, jak używać pól modlitwy właśnie w tym momencie historii to

następny krok w ewolucji ludzkości. To ogromne zadanie dla całego naszego

pokolenia. Jeśli nam się nie uda, to zawiedziemy wszystkich, którzy byli przed

nami.

Yin skrzywił się z bólu i odwrócił wzrok. Jego oczy napełniły się łzami.

- Ja bym pojechał, gdybym mógł - dodał. - Ale myślę, że teraz ty jesteś

naszą jedyną szansą.

background image

Usłyszeliśmy warkot silników i zobaczyliśmy przejeżdżające dwie duże

ciężarówki pełne wojska.

- Nie wiem, gdzie mam iść - powiedziałem.

- Klasztor nie jest aż tak daleko - odparł Yin. - Można tam dotrzeć w ciągu

jednego dnia. Mogę załatwić kogoś, kto cię zawiezie.

- I co miałbym tam robić? Sam wcześniej powiedziałeś, że będę poddany

próbie. Co miałeś na myśli?

- By odnaleźć przejście, będziesz musiał w pełni pozwolić boskiej energii,

aby przez ciebie przepływała, i ustawić swoje pole w ten sposób, jak się uczyłeś.

I pamiętać, że to pole cię poprzedza i ma wpływ na to, co się wydarza. Ale

najważniejsze, kontroluj swój strach i zrodzone z niego obrazy. I bądź

„oderwany”. Wciąż boisz się tego, co nastąpi. Nie chcesz utracić życia.

- Oczywiście, że nie chcę stracić życia! - prawie krzyknąłem. - Mam po co

żyć!

- Tak, tak, wiem - powiedział uspokajająco. - Ale to są bardzo niebezpieczne

myśli. Musisz porzucić wszelkie myśli o porażce. Ja tego nie potrafię, ale myślę,

że ty możesz to zrobić. Musisz być pewien, z całą mocą, że zostaniesz

uratowany, że ci się uda.

Przerwał, żeby sprawdzić, czy zrozumiałem.

- Coś jeszcze? - spytałem.

- Tak - powiedział. - Jeśli wszystko inne zawiedzie, intensywnie myśl o tym,

że Shambhala ci pomaga. Szukaj...

Przerwał, ale wiedziałem już, co miał na myśli.

Następnego ranka siedziałem w szoferce starej ciężarówki z napędem na

cztery koła, wciśnięty między pasterza i jego czteroletniego synka. Yin wiedział

dokładnie, co zrobić. Mimo bólu przeprowadził mnie bezpiecznie tylnymi

podwórkami do starego domu z palonej cegły, gdzie dano nam gorący posiłek i

miejsce do spania. Yin długo w noc rozmawiał z kilkoma mężczyznami. Mogłem

tylko przypuszczać, że byli to członkowie tajnej sekty Yina, ale nie zadawałem

pytań. Wstaliśmy bardzo wcześnie, a kilka minut później stara farmerska

background image

ciężarówka podjechała pod dom i musiałem do niej wsiąść.

Jechaliśmy teraz po pokrytej śniegiem żwirowej drodze, która prowadziła

coraz wyżej w góry. Samochód podskakiwał na wybojach. Mijaliśmy zakręt, skąd

widać było miejsce, w którym pożegnałem się z Yinem. Poprosiłem kierowcę,

żeby zwolnił. Chciałem tam spojrzeć. Ku memu przerażeniu, cały teren w dole

pełen był wojskowych pojazdów i żołnierzy.

- Zaczekaj - powiedziałem kierowcy. - Yin może potrzebować naszej

pomocy. Musimy się zatrzymać.

Stary człowiek potrząsnął głową. - Trzeba jechać! Trzeba jechać!

On i jego synek mówili coś do siebie po tybetańsku, spoglądając na mnie od

czasu do czasu, jak gdyby wiedzieli coś, czego ja nie wiedziałem. Mężczyzna

przyspieszył, szybko minęliśmy przesmyk i teraz zjeżdżaliśmy w dół. w żołądku

poczułem skurcz strachu. Byłem rozdarty - co robić? A jeśli Yin uciekł i teraz

mnie potrzebuje? Z drugiej strony - mówiłem sobie - wiem doskonale, czego

chciałby Yin. Upierałby się, żebym jechał dalej. Starałem się utrzymać energię,

ale w duchu zastanawiałem się również, czy te wszystkie historie o przejściu i o

Shambhali nie okażą się tylko legendą. A nawet, gdyby były prawdą, to dlaczego

właśnie mnie, a nie komuś innemu pozwolono by tam wejść? Dlaczego ja, a nie

ktoś taki jak Jampa, albo lama Rigden? Nic tu nie miało sensu.

Otrząsnąłem się z tych myśli i starałem się trzymać wysoki poziom energii,

wpatrując się w pokryte śniegiem szczyty. Przyglądałem się wszystkiemu

dokładnie, gdy przejeżdżaliśmy przez kilka małych miasteczek. W końcu, po

zjedzeniu zimnej zupy i suszonych pomidorów, zapadłem w długi sen. Kiedy się

obudziłem, było już późne popołudnie, a z nieba padały znów duże płatki śniegu,

wkrótce pokrywając drogę świeżą warstwą bieli. Teren wciąż się wznosił, czułem,

jak powietrze robi się coraz rzadsze. Przed nami rozciągał się kolejny masyw

wysokich szczytów.

To musi być już masyw Kunlunu, pomyślałem, ten, o którym wspominał Yin.

Cały czas nie mogłem do końca uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę. Z

drugiej strony wiedziałem, że tak jest i że jestem teraz sam, stoję twarzą w twarz

z całą ogromną siłą Chińczyków, z ich wojskiem i ateickim sceptycyzmem.

background image

Z tyłu usłyszałem głęboki warkot helikoptera. Serce zaczęło mi mocniej bić,

ale utrzymałem czujność.

Kierowca zdawał się nie zwracać uwagi na to zagrożenie i jechał spokojnie

przez następne trzydzieści minut, potem uśmiechnął się i wskazał przed siebie.

Przez padający wciąż śnieg zobaczyłem ciemniejszy zarys wielkiej kamiennej

budowli stojącej niemal na szczycie jednego z pierwszych zboczy. Kilka ścian z

lewej strony budowli było zawalonych. Za plecami klasztoru wyrastały ogromne

włócznie pokrytych śniegiem skał. Klasztor miał wysokość trzech lub nawet

czterech pięter, mimo że jego dach dawno już przegnił i zapadł się. Uważnie

wypatrywałem jakiegokolwiek śladu ludzi, jakiegoś ruchu. Nie dostrzegłem

niczego. Klasztor zdawał się zupełnie opuszczony i to od bardzo dawna.

U stóp góry, jakieś pięćset stóp pod klasztorem, furgonetka zatrzymała się i

kierowca wskazał na zrujnowaną budowlę. Zawahałem się, patrzyłem na sypiący

ciężko śnieg. Znów wskazał ręką. Jego podniecona twarz ponaglała mnie do

otworzenia drzwi.

Sięgnąłem do tyłu po plecak, który przygotował dla mnie Yin. Wysiadłem i

ruszyłem w górę zbocza. Temperatura cały czas spadała, ale miałem nadzieję,

że w namiocie i w śpiworze nie zamarznę na śmierć. Co jednak z wojskiem?

Patrzyłem, jak furgonetka znika mi z oczu. Nasłuchiwałem przez chwilę, ale

dochodził do mnie tylko świst wiatru.

Rozejrzałem się wokół i znalazłem stare kamienne schody prowadzące do

klasztoru. Zacząłem wspinaczkę. Po przejściu prawie połowy drogi zatrzymałem

się i spojrzałem na południe. Ze swego miejsca widziałem jedynie rozciągające

się wokół białe góry.

Kiedy dotarłem do klasztoru, stwierdziłem, że nie został zbudowany na

odrębnym szczycie, lecz stał na wielkim skalnym tarasie przylegającym do

zbocza za jego tylną ścianą. Ścieżka wiodła wprost do otworu w murze, gdzie

kiedyś były główne drzwi. Ostrożnie wszedłem do środka. Na gołej ziemi leżały

porozrzucane ogromne, gładkie kamienie. Stałem u szczytu długiego korytarza,

który biegł wzdłuż całej budowli.

Idąc tym korytarzem, minąłem kilka pokoi, które znajdowały się po obu

background image

stronach. W końcu doszedłem do większej komnaty, która miała drzwi

wychodzące na tyły klasztoru. Pół tylnej ściany było zawalone, na zewnątrz

leżały ogromne kamienie, niektóre wielkości stołowych blatów. W pobliżu tej

zawalonej ściany kątem oka dostrzegłem jakiś ruch. Zamarłem. Co to mogło

być? Ostrożnie podszedłem do wyrwy w murze i rozejrzałem się na zewnątrz we

wszystkich kierunkach. Od tylnych drzwi do litej skały było może ze sto stóp. W

pobliżu nie było nikogo.

Kiedy tak się rozglądałem, znów kątem oka zarejestrowałem jakiś ruch. Tym

razem dalej, prawie przy samej ścianie góry. Przebiegł mnie dreszcz. Co się tu

dzieje? Co widzę? Pomyślałem, żeby chwycić swój bagaż i uciekać w dół, ale

postanowiłem, że zostanę. Byłem zdecydowanie przerażony, ale o dziwo, moja

energia nadal pozostawała na wysokim poziomie.

Wytężyłem wzrok i podszedłem w kierunku, skąd pochodził ruch. Kiedy tam

dotarłem, niczego nie znalazłem. Skalna ściana poorana była podłużnymi

bruzdami, jedna była nawet tak duża, że wyglądała jak wejście do jaskini. Kiedy

zbadałem ją bliżej, okazało się jednak, że miała tylko kilka stóp głębokości i była

zbyt płytka, by ktoś mógł się w niej ukryć, do tego pełna śniegu. Szukałem wokół

śladów stóp, ale choć śnieg był głęboki, widziałem jedynie własne ślady.

Śnieg padał teraz o wiele mocniej, więc wróciłem do klasztoru i znalazłem

róg komnaty, który wciąż miał nad sobą kawałek dachu i mogłem się tam ukryć

przed śniegiem i wiatrem. Poczułem nagły głód, więc pogryzając marchewki,

wydostałem z bagażu niewielki gazowy palnik i podgrzałem trochę zupy z

suszonych warzyw, którą Yin dla mnie zapakował. Kiedy zupa się grzała, ja

rozmyślałem o swojej sytuacji. Do zmroku została jeszcze tylko godzina, a ja nie

miałem pojęcia, co tu robię. Przeszukałem plecak i nie znalazłem w nim żadnej

latarki. Dlaczego Yin o tym nie pomyślał? Gazu w palniku nie starczy na całą

noc; muszę znaleźć jakieś drewno albo wyschnięte łajno jaka.

Umysł już mi płata figle, myślałem. Co się może wydarzyć, jeśli spędzę tu

noc w całkowitych ciemnościach? A jeśli te stare mury zaczną się walić pod

naporem wiatru? I kiedy tylko o tym pomyślałem, usłyszałem łoskot w oddalonej

części klasztoru. Wróciłem do korytarza i na moich oczach ogromny głaz upadł

background image

na ziemię.

- O Jezu! - powiedziałem na głos. - Muszę stąd uciekać.

Wyłączyłem palnik, szybko pozbierałem resztę rzeczy i tylnym wyjściem

wybiegłem w śnieżną zamieć. Szybko zrozumiałem, że muszę znaleźć kryjówkę,

podbiegłem więc do skalnej ściany z nadzieją, że może wcześniej przeoczyłem

jakąś jaskinię albo jakiś większy nawis, pod którym będę mógł się schronić.

Jednak żadna z bruzd nie była na tyle duża. Wiatr zawodził. W pewnym

momencie wielka śnieżna czapa oderwała się od skały i wylądowała u moich

stóp. Spojrzałem w górę na tony śniegu, które pokrywały zbocze nade mną. A

jeśli tędy zejdzie lawina? W wyobraźni zobaczyłem toczący się w dół śnieg.

I znowu, kiedy tylko o tym pomyślałem, usłyszałem głuchy łoskot nad sobą,

po prawej stronie. Złapałem plecak i zacząłem biec z powrotem w kierunku

klasztoru akurat w momencie, gdy powietrze wypełnił huk silny jak grzmot i o

pięćdziesiąt stóp dalej zwalił się śnieg. Biegłem najszybciej, jak mogłem. W

połowie drogi przerażony upadłem w zaspę. Dlaczego to wszystko się dzieje? I

wraz z tym pytaniem na myśl przyszedł mi Yin. Mówił: „Na tych poziomach

energii skutek twoich oczekiwań jest natychmiastowy. Będziesz poddany próbie”.

Usiadłem. Oczywiście! To właśnie był test. Nie kontrolowałem obrazów

wywołanych strachem. Pobiegłem do klasztoru i zaszyłem się w środku.

Temperatura wciąż spadała i wiedziałem, że muszę zaryzykować i zostać

wewnątrz. Rozkładając znów rzeczy, wyobrażałem sobie, że kamienie spokojnie

stoją na swoim miejscu.

Zadrżałem z zimna. A teraz, myślałem, muszę coś zrobić z tym zimnem.

Wyobraziłem sobie, że siedzę przy ciepłym ognisku. Opał. Tak, muszę znaleźć

jakiś opał.

Wyszedłem rozejrzeć się po reszcie klasztoru. Doszedłem jednak tylko do

połowy korytarza, kiedy stanąłem jak wryty. Poczułem dym. Dym z palonego

drewna. Co teraz? Powoli szedłem dalej, zaglądając do wszystkich pokoi, ale nic

nie znalazłem. Kiedy został mi już tylko jeden pokój, ostrożnie zajrzałem do

środka. W rogu paliło się ognisko i leżał stos drzewa.

Zatrzymałem się i rozejrzałem dokoła. Nikogo nie było. Ten pokój miał

background image

jeszcze jedne drzwi prowadzące na zewnątrz i dość duży kawałek ocalałego

dachu. Poczułem przyjemne ciepło. Kto rozpalił ognisko? Wyszedłem dziurą po

tylnych drzwiach i wyjrzałem na dwór. Żadnych śladów na śniegu. Właśnie się

odwracałem, żeby wrócić do środka, kiedy w cieniu drzwi dostrzegłem wysoką

postać. Starałem się skupić na niej wzrok, ale o dziwo, mogłem ją zobaczyć

jedynie, gdy patrzyłem kątem oka. Zdałem sobie sprawę, że to ten sam

mężczyzna, którego widziałem przez padający śnieg, gdy Yin wypchnął mnie z

dżipa. Znów spróbowałem spojrzeć prosto na niego, ale zniknął. Przeszedł mnie

dreszcz. Nie wierzyłem własnym oczom.

Ostrożnie przeszedłem przez drzwi i rozejrzałem się po obu stronach

korytarza, ale nic nie zobaczyłem. Znów pomyślałem o tym, by uciec z klasztoru i

zbiec na dół, ale wiedziałem, że temperatura spada zbyt gwałtownie i jeśli to

zrobię, to pewnie zamarznę na śmierć. Jedynym wyjściem było przeniesienie

rzeczy i spędzenie nocy przy ognisku. Tak też zrobiłem, w czasie tej

przeprowadzki wciąż nerwowo zaglądając we wszystkie kąty.

Kiedy tylko usiadłem, podmuch wiatru rozwiał płomień i rozsypał wszędzie

popiół. Patrzyłem, jak ogień wije się i przygasa, a potem na nowo się pali.

Wyobraziłem sobie ognisko i ono się zmaterializowało. Nie mogłem jednak

uwierzyć w to, by moje pole energetyczne było aż takie silne. Istniało tylko jedno

wytłumaczenie. Otrzymałem pomoc. Postać, którą zobaczyłem, to dakini.

Choć brzmiało to niesamowicie, jednak to stwierdzenie mnie uspokoiło.

Dorzuciłem drew do ogniska i skończyłem jeść zupę, a potem rozwinąłem

śpiwór. Po chwili już leżałem i zapadałem w głęboki sen.

Kiedy się obudziłem, rozejrzałem się wokół w panice. Ognisko zgasło, na

zewnątrz zaczynało świtać. Śnieg padał tak mocno jak poprzedniej nocy. Coś

mnie obudziło. Ale co? Usłyszałem niski dźwięk nadlatujących w moim kierunku

helikopterów. Podskoczyłem na równe nogi i zebrałem rzeczy. W kilka sekund

helikoptery były tuż nade mną, ich warkot łączył się z jękiem szalejącego wiatru.

Nagle połowa klasztoru zaczęła się trząść i zapadać do środka. Wznosiły się

tumany przesłaniającego widok pyłu. Niemal po omacku dotarłem do tylnego

background image

wyjścia i wybiegłem jak oszalały, porzucając sprzęt. Zamieć wciąż przesłaniała

widok, ale wiedziałem, że jeśli będę biegł dalej w tym kierunku, to znajdę się przy

skalnej ścianie, którą badałem wczoraj.

Nie ustawałem, aż zobaczyłem skalistą skarpę. Była dokładnie naprzeciw

mnie, jakieś pięćdziesiąt stóp, ale wiedziałem, że

II uu-rinni-7rt»AmM w nikłym świetle świtu nie powinna być tak wyraźnie

widoczna. Wyglądało to tak, jakby góra była skąpana w delikatnej bursztynowej

poświacie, zwłaszcza w pobliżu jednej z większych szczelin, tej, którą widziałem

wcześniej. Patrzyłem jeszcze chwilę i zrozumiałem, co to oznacza. Z nową siłą

pobiegłem w kierunku światła, a klasztor zapadał się w gruzy za moimi plecami.

Kiedy dotarłem do skały, helikoptery były chyba dokładnie nade mną. Resztki

murów klasztoru runęły z hukiem, skalna płyta, na której stał, zatrzęsła się, a ze

szczeliny w zboczu góry posypał się śnieg i odkrył większe wejście. To jednak

była jaskinia!

Potykając się, zrobiłem krok do środka i znalazłem się w zupełnej ciemności.

Posuwałem się po omacku, rękoma wyczuwając skały. Dotarłem do tylnej ściany

jaskini i tu znalazłem drugie wyjście. Było niskie, miało mniej niż pięć stóp.

Pochyliłem się i niemal wczołgałem w nie, widząc daleko przed sobą maleńki

promyk światła. Z trudem posuwałem się do przodu.

W pewnej chwili potknąłem się o duży kamień i runąłem jak długi, ocierając

boleśnie łokieć i ramię, ale oddalający się, lecz wciąż słyszalny warkot

helikopterów popychał mnie naprzód. Otrząsnąłem się z bólu i dalej

przesuwałem się w kierunku światła. Po przejściu kilkuset stóp wciąż widziałem

maleńki prześwit, ale wcale się do niego nie zbliżyłem. Szedłem tak

niestrudzenie przez ponad godzinę, wymacując rękami drogę, prowadzony przez

wątłe, odległe światełko. W końcu światło zaczęło się zbliżać i kiedy doszedłem

do niego na odległość może dziesięciu stóp, uderzył mnie nagle powiew ciepłego

powietrza i słodki zapach, który czułem w klasztorze Rigdena. I gdzieś w oddali

usłyszałem głośny, melodyjny ludzki okrzyk, który wibrował w moim ciele,

przynosząc wewnętrzne ciepło i uczucie euforii. Czyżby to był dźwięk, o którym

background image

mówił lama Rigden? Wołanie Shambhali.

Wdrapałem się po kilku ostatnich kamieniach i wystawiłem głowę przez

otwór. Przede mną rozciągał się zupełnie nieprawdopodobny widok. To była

ogromna, kwitnąca dolina, a nad nią kryształowo czyste, błękitne niebo. Dolinę

otaczały monumentalne, pokryte śniegiem górskie szczyty. W jasnych

promieniach słońca wszystko to było urzekająco piękne. Powietrze było rześkie,

ale nie mroźne, a wszędzie wokół rosły zielone rośliny. Przede mną zbocze

wzgórza łagodnie schodziło ku dolinie.

Kiedy wydostałem się z jaskini i zacząłem schodzić w dół, energia tego

miejsca przytłoczyła mnie do tego stopnia, że miałem trudności ze skupieniem

wzroku. W oczach wirowały mi kolory i błyski światła, opadłem na kolana. Nie

kontrolując własnego ciała, zacząłem się staczać po zboczu. Toczyłem się,

toczyłem i toczyłem, niemal w półśnie, tracąc zupełnie poczucie czasu.

background image

Wejście do Shambhali

Czułem, jak ktoś mnie dotyka, jak ludzkie ręce owijają mnie w coś, a potem

gdzieś niosą. Czułem się bezpieczny, a nawet szczęśliwy. Po chwili znów

doszedł mnie ten słodki zapach, ale teraz był wszechobecny, wypełniał moją

świadomość.

- Postaraj się otworzyć oczy - usłyszałem kobiecy głos.

Usiłując skupić wzrok, rozpoznałem sylwetkę bardzo wysokiej kobiety, miała

chyba sześć i pół stopy wzrostu. Przytykała do mojej twarzy czarkę.

- Proszę - powiedziała. - Wypij to.

Otworzyłem usta i skosztowałem ciepłej, smacznej zupy z pomidorów, cebuli

i jakiejś odmiany słodkich brokułów. Nagle zdałem sobie sprawę z tego, że

wyostrzyło mi się poczucie smaku. Mogłem precyzyjnie odróżnić każdy składnik

zupy, każdy posmak. Wypiłem prawie całą czarkę i w ciągu kilku sekund w

głowie mi się przejaśniło i mogłem świadomie się zastanowić, gdzie jestem.

Byłem w domu albo w czymś, co służyło za dom. Było tu ciepło, leżałem na

posłaniu przykrytym zielononiebieską tkaniną. Podłoga była z gładkich,

brązowych, kamiennych kafelków, wszędzie stały rośliny w ceramicznych

doniczkach. A jednak nad sobą miałem niebieskie niebo i kilka zwisających,

dużych gałęzi drzew. Ten dom najwyraźniej nie miał dachu ani zewnętrznych

ścian!

- Powinieneś się teraz poczuć lepiej, ale musisz oddychać - kobieta mówiła

biegłą angielszczyzną.

Patrzyłem na nią jak urzeczony. Wyglądała na Azjatkę, była ubrana w

kolorową, haftowaną, uroczystą tybetańską szatę i miękkie domowe obuwie.

Sądząc po głębi jej spojrzenia i rozwagi w głosie, powinna mieć około

czterdziestu lat, ale jej ciało i ruchy nadawały jej o wiele młodszy wygląd. I choć

to ciało było idealnie proporcjonalne i pięknie ukształtowane, to każda jego część

była wyjątkowo duża.

- Musisz oddychać - powtórzyła. - Wiem, że wiesz, jak to robić, bo inaczej

nie byłoby cię tutaj.

background image

W końcu zrozumiałem, o co jej chodzi i zacząłem wdychać piękno

wszystkiego, co mnie otacza i wyobrażać sobie wypełniającą mnie energię.

- Gdzie jestem? - spytałem po chwili. - Czy to jest Shambhala?

Uśmiechnęła się potwierdzająco i nie mogłem uwierzyć, jak jej twarz jest

piękna. Emanowała z niej lekka poświata.

- Tylko część - powiedziała. - To, co my nazywamy pierścieniami Shambhali.

Dalej na północ są świątynie.

Powiedziała mi, że ma na imię Ani, ja też jej się przedstawiłem.

- Opowiedz, jak się tu dostałeś - poprosiła.

W trochę nieskładny sposób przedstawiłem całą historię, począwszy od

rozmowy z Natalie i Wiłem, wspomniałem o Wtajemniczeniach, opowiedziałem o

podróży do Tybetu, o tym, jak spotkałem Yina i lamę Rigdena i jak usłyszałem o

legendach, a w końcu o tym, jak znalazłem przejście. Wspomniałem jej nawet o

tym dziwnym świetle, które czasem widziałem, a które uważałem za pomoc

dakini.

- A czy wiesz, dlaczego tutaj jesteś? - spytała.

Patrzyłem na nią przez chwilę. - Wiem jedynie, że to Wił poprosił mnie,

żebym tu przyjechał i że znalezienie Shambhali było dla wszystkich bardzo

ważne. Powiedziano mi, że jest tu wiedza, która jest nam koniecznie potrzebna.

Skinęła głową i w zamyśleniu odwróciła wzrok.

- Gdzie się nauczyłaś tak wspaniale mówić po angielsku? - spytałem. Znów

poczułem osłabienie.

Uśmiechnęła się. - Mówimy tu wieloma językami.

- A czy spotkałaś człowieka o nazwisku Wilson James?

- Nie - odparła. - Ale są inne przejścia, które prowadzą do pierścieni. Może

gdzieś tam jest. - Mówiąc to, podeszła do doniczek i przysunęła jedną z roślin

blisko mnie. - Myślę, że powinieneś chwilę odpocząć. Staraj się wchłonąć trochę

energii z tych roślin. Wprowadź w swoje pole intencję, że ich energia cię zasila, a

potem uśnij.

Zamknąłem oczy i wykonując jej polecenia, po chwili odpłynąłem w sen. Po

jakimś czasie obudził mnie syczący dźwięk. Kobieta znów stała naprzeciw mnie.

background image

Usiadła na brzegu posłania.

- Co to za hałas? - spytałem.

- Dochodzi tu z zewnątrz - odparła.

- Przez szkło?

- To nie jest szkło. To pole siłowe, które wygląda jak szkło, ale nie można go

stłuc. W zewnętrznych kulturach jeszcze go nie wynaleziono.

- Jak to jest zrobione? Elektronicznie?

- Po części, ale musimy w tym procesie uczestniczyć mentalnie.

Spojrzałem na krajobraz otaczający dom. Pośród łagodnych pagórków i

zielonych łąk, aż do płaskiej części doliny widziałem podobne „mieszkadła”, które

miały przezroczyste ściany zewnętrzne, tak jak dom Ani. Ale były też domy

zbudowane z drewna w typowym tybetańskim stylu. Wszystkie idealnie

wkomponowane w krajobraz.

- A te domy, o tam, mają inną architekturę?

- Wszystkie są zbudowane za pomocą pola energii - odparła. - My już nie

używamy drewna ani metali. Za pomocą pól tworzymy to, co jest nam potrzebne.

Słuchałem zafascynowany. - A co z całym wewnętrznym wyposażaniem, a

woda, prąd?

- Mamy wodę, ale ona powstaje bezpośrednio z pary w powietrzu, a pola

zasilają wszystko inne, czego potrzebujemy.

Patrzyłem na zewnątrz, wciąż nie mogąc uwierzyć. - Opowiedz mi o tym

miejscu? Ile osób tu mieszka?

- Tysiące. Shambhala jest bardzo duża.

Podniosłem się i postawiłem stopę na ziemi, ale natychmiast zakręciło mi się

w głowie, świat przed oczyma zaczął wirować. Ani sięgnęła za posłanie i podała

mi czarkę z zupą.

- Wypij, a potem znów wdychaj energię roślin - powiedziała.

Posłuchałem i po chwili poczułem się lepiej. W miarę jak wdychałem

powietrze, wszystko wydało mi się jeszcze wyraźniejsze i piękniejsze niż

przedtem, nie wyłączając Ani. Jej twarz stała się jeszcze jaśniejsza, jakby

świeciła od środka, dokładnie tak, jak w przeszłości widywałem to u Wiła.

background image

- Mój Boże - powiedziałem, rozglądając się wokół.

- Tutaj jest o wiele łatwiej podnieść swój poziom energii niż w kulturach

zewnętrznych - zauważyła. - Dlatego, że wszyscy dają energię wszystkim i

ustawiają pole na wyższy poziom rozwoju.

Słowa „wyższy poziom rozwoju” powiedziała z naciskiem, jakby miały

specjalne znaczenie. Nie mogłem oderwać oczu od otoczenia. Każda rzecz - od

roślin w doniczkach, poprzez kamienną podłogę, aż po bujną zieleń na zewnątrz

- wszystko wydawało się jaśnieć od środka.

- To po prostu niewiarygodne - wyjąkałem. - Jakbym był w filmie

fantastycznonaukowym...

Spojrzała na mnie z powagą. - Większość fantastyki naukowej jest prorocza.

To, co widzisz, to po prostu postęp. Jesteśmy ludźmi takimi jak ty i rozwijamy się

w taki sam sposób, w jaki wy w zewnętrznych kulturach w pewnym momencie

będziecie się także rozwijać, jeśli przestaniecie sami siebie sabotować.

W tym momencie do pokoju wszedł młody, może czternastoletni chłopiec.

Skinął mi głową i powiedział: - Pema znów cię wzywa.

Ani odwróciła się do niego. - Tak, słyszałam. Czy możesz przynieść moją

kurtkę i jeszcze jedną dla naszego gościa?

Nie mogłem oderwać oczu od chłopca. Jego zachowanie było o wiele

bardziej dojrzałe, niż na to wyglądał, a poza tym wydał mi się znajomy. Kogoś mi

przypominał, ale nie pamiętałem kogo.

- Czy możesz iść z nami? - spytała Ani, przerywając moje spojrzenie. - Może

być ważne, żebyś to zobaczył.

- Gdzie idziemy?

- Do domu sąsiadów. Tylko coś sprawdzimy. Pema myśli, że kilka dni temu

poczęła dziecko i chce, żebym ją obejrzała.

- Jesteś lekarzem?

- Nie mamy tu właściwie lekarzy, bo już nie ma tu chorób, jakie ty znasz.

Nauczyliśmy się, jak utrzymywać energię ponad poziomem choroby. Ja

pomagam ludziom w sprawdzaniu zdrowia, w rozwijaniu energii i utrzymywaniu

tego stanu.

background image

- Dlaczego powiedziałaś, że to może być dla mnie ważne?

- Dlatego, że akurat w tej chwili tu jesteś. - Spojrzała na mnie, jakbym był

wyjątkowo tępy. - Z pewnością rozumiesz proces synchronii...?

Chłopiec wrócił i zostaliśmy sobie przedstawieni. Miał na imię Tashi. Wręczył

mi jasną kurtkę. Wyglądała dokładnie tak jak zwyczajna kurtka, z wyjątkiem

szwów. Po prostu w ogóle nie miała szwów. Tak, jakby kawałki materiału były do

siebie przytknięte. I ku memu zdziwieniu, choć materiał w dotyku do złudzenia

przypominał bawełnę, kurtka prawie nic nie ważyła.

- Jak one zostały zrobione? - spytałem.

- To też są pola siłowe - powiedziała Ani, po czym ona i Tashi z lekkim

świstem wyszli prosto przez ścianę.

Chciałem zrobić to samo, ale odbiłem się jak od twardego pleksiglasu.

Chłopiec się roześmiał. Z kolejnym świstem Ani wróciła do pokoju. Też się

uśmiechała.

- Przepraszam, powinnam ci powiedzieć, co masz robić. Musisz sobie

wyobrazić, że pole się przed tobą otwiera. Po prostu musisz tego chcieć.

Spojrzałem na nią sceptycznie.

- W myślach zobacz, jak się otwiera i zwyczajnie przejdź.

Zrobiłem, jak kazała, i ruszyłem do przodu. I naprawdę zobaczyłem, że pole

się otwiera. Wyglądało to jak zawirowanie, jak drganie ciepłego powietrza, które

czasem można obserwować nad rozgrzaną słońcem asfaltową drogą. Z takim

samym świstem jak oni przedostałem się na drugą stronę. Ani wyszła tuż za

mną. Pokręciłem głową z niedowierzaniem. Gdzie ja jestem?

Idąc za Tashim, podążaliśmy krętą ścieżką, która stopniowo schodziła w dół

wzgórza. Kiedy się odwróciłem, zauważyłem, że dom Ani jest prawie zupełnie

ukryty wśród drzew, a potem moją uwagę zwróciło coś innego. Obok domu stała

kwadratowa, czarna metalowa skrzynka wielkości dużej walizki.

- Co to jest? - spytałem Ani.

- To nasz zasilacz mocy - powiedziała. - Pomaga nam ogrzewać albo

klimatyzować dom i ustawiać nasze pola.

Byłem zupełnie zbity z tropu. - Co to znaczy, że wam pomaga?

background image

Szła wciąż przede mną, schodziliśmy ze zbocza. Teraz zwolniła tak, żebym

mógł się z nią zrównać.

- Zasilacz mocy przy domu sam z siebie niczego nie tworzy. On tylko

podnosi pole modlitwy, które już znasz, na wyższy poziom, żebyśmy mogli

stwarzać to, co jest nam potrzebne.

Spojrzałem na nią z ukosa.

- Dlaczego wydaje ci się to takie niewiarygodne? - spytała Ani z uśmiechem.

- Mówiłam ci, że to tylko postęp.

- Sam nie wiem - odparłem. - Przez cały czas, kiedy próbowałem odnaleźć

Shambhalę, chyba nie bardzo się zastanawiałem nad tym, jak ona może

wyglądać. Myślę, że wyobrażałem sobie, że spotkam grupę wielkich łamów

pogrążonych w głębokiej medytacji... A to jest cała kultura z własną technologią.

To fantastyczne...

- To nie technologia jest ważna. Istotne jest to, w jaki sposób używamy

technologii, by pomagała rozwijać nasze umysłowe możliwości.

- Co masz na myśli?

- To wszystko nie jest aż tak niesamowite czy obce, jak ci się wydaje. My

jedynie odkryliśmy lekcje, jakich udzieliła historia. Kiedy przyjrzysz się bliżej

historii człowieka, to zobaczysz, że teclmologia zawsze była tylko prekursorem

tego, co można uzyskać jedynie za pomocą ludzkiego umysłu. Tylko pomyśl. W

całej historii ludzie tworzyli technologie, by zwiększyć możliwości swojego

działania i żyć wygodniej. Na początku to były tylko garnki, żeby w nich trzymać

jedzenie, czy narzędzia, by nimi kopać ziemię, potem powstały bardziej

skomplikowane domy i budowle. By te wszystkie rzeczy stworzyć, kopaliśmy

minerały i topiliśmy je, by robić narzędzia, które wcześniej powstały w naszej

wyobraźni. Chcieliśmy szybciej podróżować, więc wynaleźliśmy koło, a potem

rozmaite pojazdy. Chcieliśmy latać, więc zbudowaliśmy samoloty. Chcieliśmy się

szybciej porozumiewać na wielkie odległości, o każdej porze, więc wynaleźliśmy

druty i telegrafy, telefony, radia i telewizję, by widzieć, co się dzieje w innych

miejscach.

Spojrzała na mnie pytająco. - Widzisz już wzór? Ludzie wynaleźli

background image

technologię, bo chcieli dotrzeć do różnych miejsc i połączyć się z innymi ludźmi,

a w sercu wiedzieli, że jest to osiągalne. Technologia była zawsze jedynie

początkiem tego, co potrafimy zrobić sami, o czym wiedzieliśmy, że jest naszym

prawem. Prawdziwa rola technologii polega na tym, że ona buduje w nas wiarę,

że sami potrafimy to wszystko osiągnąć naszą wewnętrzną mocą. Tak więc już

we wczesnej historii Shambhali zaczęliśmy tak rozwijać technologię, by służyła

rozwojowi ludzkiego umysłu. Zrozumieliśmy prawdziwy potencjał naszych pól

modlitwy i zaczęliśmy tak dostosowywać technologię, by wzmacniała te pola. Tu,

w pierścieniach, wciąż używamy tych wzmacniaczy, ale jesteśmy już niemal

gotowi do tego, żeby je wyłączyć i posługiwać się tylko polami modlitwy, by

otrzymywać wszystko, czego potrzebujemy, lub co chcemy robić.

Chciałem zadać jej więcej pytań, ale kiedy wyszliśmy zza zakrętu, po prawej

stronie zobaczyłem szeroki strumień. A inny dźwięk - rwącej, spadającej wody -

odbijał się echem z oddali.

- Co to za dźwięk? - spytałem.

- Tam na górze jest wodospad. Czujesz, że powinieneś go zobaczyć?

Nie bardzo rozumiałem, o co jej chodzi.

- To znaczy, czy mam taką intuicję? - spytałem.

- Oczywiście, że tak - odparła z uśmiechem. - My żyjemy według intuicji.

Taslii zatrzymał się i spoglądał na nas. Ani zwróciła się do niego: - Czy

możesz pójść przodem i powiedzieć Pemie, że zaraz będziemy?

Uśmiechnął się i szybko pobiegł przed siebie.

My wdrapaliśmy się na skaliste zbocze po prawej, zbliżając się do

strumienia. Przeszliśmy między gęstymi krzewami i drzewami, aż znaleźliśmy się

na samym skraju wody. Strumień miał około dwudziestu pięciu stóp szerokości i

rwący nurt. Przez gałęzie widziałem, jak w oddali woda znika za skalnym

progiem. Ani skinęła, bym szedł za nią. Szliśmy wzdłuż strumienia, minęliśmy

kilka większych skał, aż znaleźliśmy się dokładnie nad wodospadem. Woda

spadała pięćdziesiąt stóp w dół do dużego jeziora.

Jakiś ruch przyciągnął mój wzrok, więc podszedłem na sam skraj

wodospadu i spojrzałem w dół. Ku memu zdziwieniu przez bryzgi wody i mgiełkę

background image

unoszącą się nad jeziorem, na jego drugim brzegu zobaczyłem dwoje idących ku

sobie ludzi. Oboje otoczeni byli miękkim, różowobiałym światłem. I choć to

światło nie było zbyt jasne, to było nieprawdopodobnie gęste, zwłaszcza wokół

ich ramion i bioder. Wytężyłem wzrok, by dokładniej zobaczyć sylwetki obojga, i

wtedy zdałem sobie sprawę, że są nadzy.

- A więc po to mnie tu sprowadziłeś? Żebym to zobaczyła? - spytała

rozbawiona Ani.

Aleja nie mogłem oderwać oczu od tego, co się działo. Wiedziałem, że

obserwuję pola energetyczne mężczyzny i kobiety. Kiedy zbliżyli się do siebie,

ich pola się zlały, a oni się objęli. Aż w końcu zobaczyłem formujące się bardzo,

bardzo powoli trzecie światło, w połowie wysokości ciała kobiety. Po kilku

minutach rozłączyli się, a kobieta położyła dłoń na swoim brzuchu. Maleńkie

światełko stawało się coraz jaśniejsze, a oni znów się objęli i teraz chyba

rozmawiali, ale nic nie słyszałem przez huk wodospadu. I nagle obie postacie po

prostu zniknęły.

- Kto to był? - spytałem.

- Nie rozpoznałam ich - powiedziała Ani. - Ale pewnie gdzieś tu mieszkają.

- To... to wyglądało, jakby poczęli dziecko. Myślisz, że tego chcieli?

Ani zachichotała. - Nie jesteś w zewnętrznych kulturach. Oczywiście, że

chcieli począć. Na tych poziomach energii i intuicji sprowadzanie duszy na

Ziemię to bardzo świadomy i rozważny proces.

- Ale w jaki sposób tak po prostu zniknęli?

- Przybyli tu, projektując się mentalnie przez pole podróży. Urządzenie

wzmacniające pozwala nam to robić. Odkryliśmy, że to samo pole

elektromagnetyczne, które na przykład przesyła obraz telewizyjny, może być

użyte, by połączyć przestrzeń jakiegoś oddalonego miejsca z przestrzenią, w

której jesteśmy. Kiedy to robimy, możemy zobaczyć każde miejsce, które

chcemy, albo wejść do niego, używając wzmocnionego pola modlitwy. W

zewnętrznych kulturach naukowcy, którzy wymyślili teorię tuneli

czasoprzestrzennych, pracują tak naprawdę nad takim rozwiązaniem, tylko nie

są jeszcze w pełni świadomi, do czego ich odkrycie może prowadzić.

background image

Słuchałem jej w napięciu, starając się ogarnąć wszystkie te informacje.

- Wydajesz się przytłoczony - powiedziała Ani. Potaknąłem i zdobyłem się na

uśmiech.

- Chodź, zaprowadzę cię do Pemy.

Dom, do którego przyszliśmy, był taki jak dom Ani, z tą różnicą, że przylegał

do zbocza wzgórza i był inaczej umeblowany. Na zewnątrz zauważyłem

identyczną „czarną skrzynkę”. Weszliśmy przez pole siłowe, jak przedtem.

Czekał na nas Tashi i kobieta, która przedstawiła mi się jako Pema.

Pema była jeszcze wyższa od Ani i szczuplejsza. Miała kruczoczarne, długie

włosy. Ubrana była w długą, białą suknię. Uśmiechała się, ale wyczułem, że coś

jest nie tak. Poprosiła Ani o rozmowę na osobności i obie zniknęły w innym

pokoju. Ja i Tashi zostaliśmy w salonie. Już miałem go zapytać, jaki Pema ma

problem, gdy w powietrzu tuż za sobą poczułem jakby prąd elektryczny.

Odwróciłem się i zobaczyłem drgające powietrze jak przy przechodzeniu przez

„ściany”, tyle że tym razem pole otworzyło się na środku pokoju! Zamrugałem,

chcąc zrozumieć, co się dzieje. Przez ten otwór, zupełnie jak przez okno,

zobaczyłem zieloną łąkę. Po chwili przez tę „furtkę” do pokoju wszedł

mężczyzna.

Tashi wstał i przedstawił nas sobie. Mężczyzna miał na imię Dorjee.

Uprzejmie skinął mi głową i spytał, gdzie jest Pema. Tashi wskazał w stronę

sypialni.

- Co to było? - spytałem Tashiego, kiedy Dorjee wyszedł. Patrzył na mnie z

uśmiecham. - Mąż Pemy przybył ze swojej farmy. Czy w zewnętrznych kulturach

nie potraficie tego?

Opowiedziałem mu pokrótce o mitach, przekazach i historiach o joginach,

którzy potrafią się przenosić w odległe miejsca. - Osobiście nigdy czegoś takiego

nie widziałem - dodałem, starając się przyjść do siebie po szoku. - Jak to się

dokładnie robi?

- Wizualizujemy miejsce, do którego chcemy się przenieść, a wzmacniacz

pomaga nam stworzyć okno, przejście do tego miejsca. Tworzy też przejście

background image

powrotne w odwrotnym kierunku. Dlatego widzieliśmy, gdzie on jest, zanim się

jeszcze pojawił.

- Wzmacniacz to ta czarna skrzynka na zewnątrz, tak?

- Zgadza się.

- I wy wszyscy potraficie to robić?

- Tak. A naszym przeznaczeniem jest, by robić to bez wzmacniacza.

Zamilkł i przyglądał mi się przez chwilę, po czym spytał: - Czy możesz mi

opowiedzieć o kulturze, z której przybywasz, tej w zewnętrznym świecie?

Zanim zdążyłem otworzyć usta, z pokoju obok usłyszeliśmy głos, który

stwierdził: - To znowu się wydarzyło.

Tashi i ja spojrzeliśmy na siebie.

Po kilku minutach Ani wyprowadziła Pemę i jej męża z sypialni. Wszyscy

usiedli w salonie razem z nami.

- Byłam pewna, że jestem w ciąży - powiedziała Pema. - Widziałam przecież

energię, natychmiast ją poczułam, a potem, po kilku minutach, zniknęła. To musi

być przez tę przemianę.

Tashi wpatrywał się w nią w skupieniu, widocznie zafascynowany tym, co

ona mówi.

- Jak myślisz, co się stało? - spytałem.

- Intuicja nam mówi - powiedziała Ani - że to jakiś rodzaj równoległej ciąży i

że dziecko odeszło gdzie indziej.

Dorjee i Pema patrzyli na siebie przez długą chwilę.

- Znowu spróbujemy - powiedział Dorjee. - To niemal nigdy nie zdarza się

dwukrotnie w jednej rodzinie.

- Musimy już iść - powiedziała Ani, wstając i obejmując kolejno każde z nich.

Tashi i ja wyszliśmy za nią przez pole siłowe.

Wciąż byłem przytłoczony nowymi wrażeniami. W pewnym sensie tutejsza

kultura wydawała się zwyczajna; pod innymi względami - zupełnie fantastyczna,

nierealna. Starałem się to wszystko uporządkować w myślach, kiedy Ani

prowadziła nas na piękny skalny taras położony jakieś dwanaście jardów dalej.

Widać było z niego całą zieloną dolinę.

background image

- Jak to możliwe, że w tym miejscu Tybetu jest tak ogromny obszar z

umiarkowaną temperaturą? - wyrwało mi się.

Ani znów się uśmiechnęła. - Kontrolujemy temperaturę za pomocą naszych

pól. Dla ludzi, którzy nie mają wystarczająco wysokiej energii, jesteśmy

niewidzialni, tak jak cała Shambhala. Choć legendy mówią, że to się zacznie

zmieniać, kiedy będzie się zbliżała przemiana.

Byłem zaszokowany.

- Wy znacie legendy? - spytałem.

Ani potaknęła. - Oczywiście. To przede wszystkim w Shambhali są

przechowywane, tak zresztą jak wiele innych historycznych przepowiedni. My

pomagamy w przedostaniu się duchowej informacji do zewnętrznych kultur.

Wiedzieliśmy też, że to tylko kwestia czasu, zanim zaczniecie nas odnajdywać.

- Masz na myśli mnie? - spytałem.

- Nie, każdego, kto przychodzi z zewnętrznych kultur. Wiedzieliśmy, że w

miarę, jak rośnie ogólny poziom waszej energii i świadomości, zaczniecie

traktować Shambhalę poważnie, jako coś realnego, i wtedy niektórzy z was będą

w stanie tu przyjść. Tak mówią legendy. Że w czasie przemiany, czy też

„przesunięcia” Shambhali nadejdą ludzie z zewnętrznych kultur. I nie tylko

pojedynczy adepci ze Wschodu, którzy od wieków nas odnajdywali, ale także

ludzie z Zachodu, którzy otrzymają pomoc, by się tu dostać.

- Mówisz, że legendy przepowiadają przemianę, przesunięcie. Co to

oznacza?

- Legendy podają że kiedy zewnętrzne kultury zaczną pojmować wszystkie

kroki rozwijania pola modlitwy, nauczą się, jak się łączyć z boską energią,

napełniać się nią z miłością, jak ustawiać swoje pola, by sprowadzały proces

synchronii i podnosić energię innych ludzi, i jak kotwiczyć swoje pole poprzez

filozofię „oderwania” od doczesnych lęków. Wtedy wszystko inne, co robimy tu, w

Shambhali, stanie się powszechnie znane.

- Czy mówisz o pozostałej części Czwartego Rozwinięcia?

Spojrzała na mnie uważnie. - Oczywiście. W końcu po to właśnie tu

przyszedłeś, prawda?

background image

- Czy możesz mi powiedzieć, co to jest?

Potrząsnęła głową. - Musisz tę wiedzę zdobywać krok po kroku. Najpierw

musisz w pełni zdać sobie sprawę z tego, dokąd podąża ludzkość. Ale pojąć nie

intelektualnie, lecz zobaczyć to i odczuć. Bo Shambhala to model tej przyszłości.

Słuchałem, kiwając głową.

- Już czas, aby świat się dowiedział, do czego są zdolne istoty ludzkie, w

jakim kierunku podąża ewolucja. I kiedy już w pełni to zrozumiesz, będziesz mógł

jeszcze mocniej rozwinąć swoje pole, staniesz się jeszcze silniejszy. - Po chwili

dodała: - Musisz jednak pamiętać, że ja też nie mam pełnej informacji o

Czwartym Rozwinięciu. Będę mogła przeprowadzić cię przez kilka następnych

kroków, ale jest jeszcze wiedza dostępna tylko tym, którzy są w świątyniach.

- Czym są te świątynie? - spytałem.

- Są sercem Shambhali. Mistycznym miejscem, które sobie wyobrażałeś. To

tam dokonuje się prawdziwa praca Shambhali.

- Gdzie one są?

Wskazała na północ, ku drugiej stronie doliny, na dziwną, okrągłą grupę gór

widocznych w oddali.

- Tam, za tymi szczytami - powiedziała.

Kiedy rozmawialiśmy, Tashi milczał, słuchał uważnie każdego naszego

słowa. Ani spojrzała na niego i zmierzwiła mu dłonią włosy.

- Zgodnie z moją intuicją Tashi powinien już być powołany do świątyń... ale

zdaje się, że jego bardziej interesuje życie w twoim świecie.

Obudziłem się nagle cały spocony. Śniło mi się, że idę przez świątynie z

Tashim i kimś jeszcze. Że jestem na skraju zrozumienia całego Czwartego

Rozwinięcia. Idziemy przez labirynt kamiennych budowli, w większości koloru

piaskowego brązu, ale w oddali widzę świątynię, która ma odcień jakby

niebieskawy. Przed nią stoi ktoś ubrany w oficjalny, uroczysty strój tybetański.

Wtedy zaczynam uciekać przed tym wysokim chińskim oficerem, który mnie

przesłuchiwał. On ściga mnie przez labirynt świątyń, które są niszczone,

zmieniają się w gruzy. Nienawidzę go za to, co robi.

background image

Usiadłem i starałem się skupić myśli. Ledwo pamiętałem, jak wróciliśmy do

domu Ani. Teraz byłem w jednej z jej sypialni. Był ranek. Naprzeciw łóżka

siedział Tashi i patrzył na mnie w skupieniu.

Wziąłem głęboki oddech i starałem się uspokoić.

- Co się stało? - spytał Tashi.

- Tylko przerażający sen.

- Czy opowiesz mi o zewnętrznych kulturach?

- A nie możesz tam po prostu przejść przez to okno, tunel czasoprzestrzenny

czy jak wy to nazywacie?

Potrząsnął głową. - Nie, to niemożliwe, nawet w świątyniach. Moja babcia

miała intuicję, że to będzie kiedyś możliwe, ale na razie to się nikomu nie udało

ze względu na różnice w poziomie energii. Ci w świątyniach potrafią widzieć to,

co się dzieje w zewnętrznych kulturach, ale to wszystko.

- Twoja mama chyba wiele wie o zewnętrznym świecie?

- Nasze informacje pochodzą od tych, którzy przebywają w świątyniach. Oni

często tu wracają, zwłaszcza kiedy czują, że ktoś jest gotów, by się do nich

przyłączyć.

- Przyłączyć?

- Prawie każdy tutaj ma nadzieję, że uda mu się zdobyć miejsce w

świątyniach. To największy zaszczyt, a także możliwość, by wpływać na kultury

zewnętrzne.

Kiedy Tashi mówił, jego głos i dojrzałość przypominała kogoś co najmniej

trzydziestoletniego. Mimo że był wysoki, dziwne było tego wszystkiego słuchać,

bo miał twarz czternastolatka.

- A ty? - spytałem. - Ty też chcesz się znaleźć w świątyniach?

Uśmiechnął się i rzucił okiem w stronę drugiego pokoju, jakby nie chciał, by

matka go słyszała. - Nie. Wciąż myślę o tym, by jakoś dostać się do

zewnętrznych kultur. Czy mi o nich opowiesz?

Przez pół godziny opowiedziałem mu tyle, ile zdołałem o tym, jak w tej chwili

wygląda świat: jak żyje większość ludzi, co zwykle jedzą, o walce, by wprowadzić

demokrację na całym świecie, o korumpującym wpływie, jaki pieniądze mają na

background image

rządy, o problemach z zanieczyszczeniem środowiska. Tashi nie był ani

zawiedziony, ani przerażony, wręcz przeciwnie, chłonął to wszystko z

entuzjazmem.

Ani wyczuła zapewne, że toczy się tu jakaś ważna rozmowa, weszła do

sypialni i zatrzymała się. Żadne z nas nie powiedziało słowa, opadłem z

powrotem na poduszki. Spojrzała na mnie z troską.

- Trzeba ci podwyższyć energię - stwierdziła. - Chodź ze mną.

Ubrałem się, poszedłem do salonu, gdzie na mnie czekała i razem

wyszliśmy na tyły domu. Rosły tu wielkie drzewa oddalone od siebie o trzydzieści

stóp. Między nimi była gęsta trawa i tuziny jakichś roślin, które wyglądały jak

ogromne szparagi. Ani poradziła, żebym rozruszał ciało, więc spróbowałem

ćwiczeń, które wykonywałem z Yinem.

- A teraz usiądź tutaj - powiedziała, kiedy skończyłem. -

1 podnieś swoją energię.

Usiadła przy mnie, a ja zacząłem głęboko oddychać i skupiać się na

otaczającym mnie pięknie. Wizualizowałem, jak wypełnia mnie energia. Wlcrótce

kształty i kolory stały się o wiele wyraźniejsze.

Spojrzałem na Ani i dostrzegłem na jej twarzy wyraz głębokiej mądrości.

- Teraz jest lepiej - powiedziała. - Wczoraj, kiedy odwiedzaliśmy Pemę,

jeszcze nie całkiem byłeś tu z nami. Pamiętasz w ogóle, co się działo?

- Pewnie - odparłem. - Chyba większość...

- A pamiętasz, co się stało, kiedy Pema myślała, że zaszła w ciążę?

- Tak.

- W jednej chwili wydawało się, że dziecko już jest, a potem zniknęło.

- Jak myślisz, co się stało? - spytałem.

- Nikt tak naprawdę nie wie. Te zniknięcia zdarzają się już od bardzo dawna.

Właściwie to się zaczęło ode mnie, czternaście lat temu. W tym czasie byłam

pewna, że jestem w ciąży z bliźniakami, dziewczynką i chłopcem. A potem w

jednej chwili jedno z dzieci zniknęło. Urodziłam Tashiego, ale do dziś mam

uczucie, że to drugie gdzieś żyje... Od tamtej pory wielu parom przydarza się

dokładnie to samo. Są absolutnie pewni, że poczęli, a potem stwierdzają, że łono

background image

jest puste. Wszyscy potem szczęśliwie mają inne dzieci, ale nigdy nie

zapominają, co się stało. To zjawisko powtarza się regularnie w całej Shambhali

od czternastu lat. - Przerwała na chwilę, potem mówiła dalej:

- To ma coś wspólnego z przemianą, a może nawet z twoją obecnością tutaj.

Odwróciłem wzrok. - Nic o tym nie wiem.

- A nie masz żadnej intuicji?

Myślałem przez chwilę i wtedy przypomniał mi się dzisiejszy sen. Już miałem

jej o nim powiedzieć, ale sam nie wiedziałem, co oznaczał, więc zdecydowałem

się jednak nic nie mówić.

- Nie, raczej nie mam żadnych intuicji - powiedziałem.

- Tylko bardzo wiele pytań. Skinęła głową i czekała.

- Jak funkcjonuje wasza gospodarka? Co ludzie robią ze swoim czasem?

- Jesteśmy już na poziomie, na którym nie musimy używać pieniędzy -

tłumaczyła Ani. - Poza tym nie budujemy ani niczego nie wytwarzamy jak w

zewnętrznych kulturach. Dziesiątki tysięcy lat temu przybyliśmy z cywilizacji,

które musiały wytwarzać rzeczy potrzebne do życia, tak jak teraz wy. Ale jak już

mówiłam, stopniowo zrozumieliśmy, że prawdziwym przeznaczeniem technologii

jest takie jej wykorzystanie, by rozwijała nasze możliwości umysłowe i duchowe.

Dotknąłem delikatnego rękawa mojej kurtki. - To znaczy, że wszystko, co

macie, jest w gruncie rzeczy polem siłowym?

- Dokładnie tak.

- A co sprawia, że to się nie... rozlatuje.

- Raz stworzone pola trwają tak długo, aż energia nie zostanie zaburzona

przez jakiś negatywny wpływ.

- A jedzenie?

- Jedzenie można otrzymywać dokładnie tak samo, ale stwierdziliśmy, że

najlepiej jest samemu uprawiać rośliny w naturalny sposób. Jadalne rośliny

odpowiadają na naszą energię, a potem zwracają ją nam z powrotem.

Oczywiście, by utrzymać życiowe wibracje, nie musimy dużo jeść. Większość

tych, którzy są w świątyniach, w ogóle nie je.

- A co z zasilaniem? Skąd czerpią moc wasze wzmacniacze?

background image

- Energia jest wszędzie. Dawno temu wymyśliliśmy urządzenie działające na

zasadzie procesu, który ty mógłbyś nazwać zimną fuzją. Ono dało

nieograniczoną energię naszej cywilizacji, uwolniło nas też od zatruwania

środowiska, poza tym umożliwiło zautomatyzowanie produkcji wszystkich dóbr. I

stopniowo cały nasz czas zaczęliśmy poświęcać rozwojowi duchowemu,

percepcji synchronii, odkrywaniu nowych prawd naszego istnienia i

przekazywaniu tych informacji innym.

Kiedy to mówiła, zdałem sobie sprawę, że opisuje przyszłość ludzkości, o

jakiej mówiło Dziewiąte i Dziesiąte Wtajemniczenie.

- W miarę, jak rozwijaliśmy się duchowo, tutaj, w Shambhali - ciągnęła dalej

Ani - zaczęliśmy rozumieć, że celem ludzkości jest stworzenie kultury, która jest

duchowa we wszystkich aspektach. Wtedy też pojęliśmy, że mamy w sobie moc,

która pomoże nam w wykonywaniu wszystkiego. Nauczyliśmy się Rozwinięć

Energii i użyliśmy ich, by jeszcze bardziej udoskonalić technologię, tak by

wspomagała naszą twórczą moc. W tej chwili żyjemy wśród natury, a jedyną

technologią, jaka jeszcze pozostała, są te wzmacniacze, które pomagają nam w

mentalnym tworzeniu wszystkiego, co jest nam potrzebne.

- Czy cała ta ewolucja odbywała się właśnie tutaj, w tym miejscu? -

spytałem.

- Ależ skąd, wcale nie. Shambhala przenosiła się wiele razy.

To stwierdzenie mnie zaszokowało. Chciałem wiedzieć więcej.

- A więc - mówiła Ani - nasze legendy są bardzo stare i pochodzą z wielu

źródeł. Wszystkie mity o Atlantydzie czy hinduskie legendy o Meru wywodzą się

z cywilizacji, które naprawdę istniały w przeszłości, kiedy następowała również

wczesna ewolucja Shambhali. Najtrudniejszym krokiem był moment rozwinięcia

naszej technologii, bo żeby w pełni używać technologii jedynie w celu

duchowego rozwoju, każdy musiał dojść do takiego punktu, w którym duchowe

poznanie jest dla niego ważniejsze od pieniędzy i kontroli nad innymi. To zabiera

trochę czasu, bo ludzie, którzy wciąż zamknięci są w swoim lęku i myślą, że

osobiście muszą manipulować rozwojem ludzkości, bardzo często pragną

używać zdobyczy techniki w negatywny sposób, by uzyskać kontrolę nad innymi.

background image

W wielu wczesnych cywilizacjach kilku takich „kontrolerów” starało się

wykorzystać maszyny wzmacniające energię po to, by śledzić i kontrolować myśli

innych ludzi. Często takie próby kończyły się wojnami i masową zagładą, i

ludzkość musiała zaczynać wszystko od początku. Zewnętrzne kultury stoją

przed tym problemem właśnie teraz. Są tacy, którzy chcą kontrolować wszystkich

przy użyciu kamer, satelitów, implantów elektronicznych i skanerów fal

mózgowych.

- Czy cokolwiek zostało po tych cywilizacjach, o których mówisz? Dlaczego

nie odnaleziono żadnych śladów?

- Zostały pogrzebane przez ruchy płyt tektonicznych i lodowce. A poza tym,

kiedy cywilizacja dochodzi do punktu, w którym dobra materialne są tworzone

mentataie, to jeśli coś pójdzie nie tak i fala negatywnych myśli obniży energię,

wszystkie te dobra po prostu znikają.

Wziąłem oddech i wzruszyłem ramionami. Wszystko, co mówiła, miało sens,

ale równocześnie było trudne do uwierzenia. Co innego hipotetycznie myśleć o

ludzkiej cywilizacji, która rozwija się w duchową kulturę, a co innego znaleźć się

nagle w kulturze, która już ten poziom osiągnęła!

Ani przysunęła się bliżej mnie. - Pamiętaj proszę, że to, do czego doszliśmy,

to naturalna kolej rzeczy, kolejny etap ewolucji. Wyprzedzamy was, to prawda,

ale dzięki temu, do czego my już doszliśmy, wam w zewnętrznych kulturach

będzie o wiele łatwiej.

Przerwała, a mnie udało się uśmiechnąć.

- Twoja energia ma się teraz o wiele lepiej - powiedziała.

- Chyba nigdy w życiu nie czułem się tak przytomnie. Potaknęła. - Tak, jak ci

mówiłam, to poziom energii, który utrzymują wszyscy w Shambhali. On jest

zaraźliwy. Jest tu tak wielu ludzi, którzy wiedzą, w jaki sposób podnosić swoją

energię i wysyłać ją innym, że daje to zwielokrotniony efekt, gdzie każdy pobiera

pole modlitwy od innych i wysyła je dalej. Rozumiesz, jak ono wtedy rośnie?

Wszystkie oczekiwania i pragnienia każdego człowieka należącego do tej kultury

płyną razem i tworzą jedno ogromne pole modlitwy. Ogólny poziom, jaki osiągają

poszczególne kultury, jest prawie wyłącznie zależny od tego, w jakim stopniu

background image

członkowie tej kultury świadomi są po pierwsze, istnienia pól modlitwy, a po

drugie, jak dalece potrafią je rozwijać. Kiedy rozwinięcia są praktykowane,

poziom energii wydatnie się podnosi. Gdyby wszyscy w zewnętrznych kulturach

wiedzieli, jak budować w sobie energię i wysyłać ją na świat, gdyby rozwinięcia

energii potraktowali jako rzecz najważniejszą, mogliby osiągnąć poziom, jaki

mamy tu, w Shambhali, o tak! - mówiąc to, pstryknęła palcami. Po chwili dodała:

- Nad tym właśnie pracujemy w świątyniach. Używamy naszych pól modlitwy, by

podnieść poziom świadomości w kulturach zewnętrznych. Robimy to już od

tysięcy lat.

Uważnie słuchałem jej słów, po czym poprosiłem: - Powiedz mi wszystko, co

wiesz o Czwartym Rozwinięciu.

Zamilkła na dłuższą chwilę, przypatrując mi się bardzo uważnie.

- Wiesz, że musisz postępować krok po kroku - odparła w końcu. -

Otrzymałeś pomoc, ale żeby się tu dostać, musiałeś znać trzy pierwsze

rozwinięcia i część czwartego. Teraz powinieneś się zatrzymać, by w pełni pojąć,

jak dokładnie te rozwinięcia działają. Kiedy jedno z rozwinięć jest opanowane,

energia takiej osoby sięga dalej i staje się silniejsza. Dzieje się tak dlatego, że

kiedy wysyłasz energię w świat, by sprowadzić synchroniczne doświadczenia, a

także podnieść poziom innych ludzi, i kiedy kotwiczysz tę energię wiarą i

oderwaniem od lęku, to pozwalasz, by wypełniał się boski plan, a im bardziej

potrafisz myśleć i działać w harmonii z tym planem, tym większa staje się twoja

siła. Rozumiesz? To jak wbudowany system bezpieczeństwa, jak już bez

wątpienia zauważyłeś. Bóg nie da ci mocy, jeśli nie jesteś w zgodzie z intencjami

wszechświata.

Dotknęła mojego ramienia. - Tak więc teraz powinieneś przede wszystkim

wyjaśnić sobie, zrozumieć, w jakim kierunku ma podążać ludzkość, w jaki sposób

musi się rozwinąć cała ludzka kultura. Już czas, by to nastąpiło. To dlatego ty i

inni w końcu widzicie i rozumiecie Shambhalę. To następny krok Czwartego

Rozwinięcia: prawdziwe zrozumienie przeznaczenia ludzkości. Już wiesz, jak

opanowaliśmy technologię i sprawih-śmy, że służy naszemu wewnętrznemu

rozwojowi duchowemu. To doświadczenie dalej rozwija twoją energię, bo teraz ty

background image

też już możesz ustawić swoje pole modlitwy na takie oczekiwanie. Ważne, byś

rozumiał, jak to działa. Wiesz już, jak wysyłać swoje pole energetyczne przed

siebie, na zewnątrz, wiesz, jak je ustawić, by podwyższyć energię i synchronię u

siebie i innych. Rozwiniesz swoje pole o kolejny stopień, jeśli będziesz

wizualizował nie tylko to, że podwyższasz energię innych, by mieli dostęp do

wyższych intuicji, ale jeśli zrobisz to z przekonaniem, do czego te wszystkie

intuicje, twoje i ich, mają ostatecznie prowadzić, a mianowicie do idealnej

duchowej kultury, takiej, jaką poznałeś w Shambhali. Kiedy to zrobisz, pomożesz

innym odnaleźć role, jakie mają do odegrania w tej ewolucji.

Skinąłem głową, niecierpliwie oczekując dalszych informacji.

- Nie spiesz się - ostrzegła Ani. - Jeszcze nie widziałeś wszystkiego, nie

poznałeś do końca naszego życia tutaj. Nie tylko opanowaliśmy technologię, ale

przede wszystkim przebudowaliśmy cały nasz świat w ten sposób, by skupić się

całkowicie na duchowej ewolucji... na tajemnicach istnienia... na samym procesie

życia.

background image

Proces życiowy

Tuż za domem Ani i Tasłiiego skręciłem w lewą odnogę ścieżki, która

prowadziła niemal milę pod górę między drzewami i skałami. Ani nagle urwała

naszą rozmowę, mówiąc, że musi zrobić pewne przygotowania, o których opowie

mi później. Zdecydowałem się więc iść na samotny spacer.

Kiedy patrzyłem na zielone liście, w głowie kłębiły mi się setki pytań. Ani

powiedziała, że muszę zrozumieć, jak Sham-bliala stworzyła kulturę skupioną na

procesie życia. Co to znaczy?

Kiedy głowiłem się nad tym pytaniem, zobaczyłem idącego w moim kierunku

mężczyznę. Był starszy, mógł mieć około pięćdziesiątki, szedł szybkim,

sprężystym krokiem. Kiedy się zbliżył, jego oczy spoczęły na mnie przez chwilę,

a potem minął mnie bez słowa. Kątem oka dostrzegłem, że raz się odwrócił i na

mnie popatrzył. Poszedłem jeszcze trochę dalej, zły na siebie, że się nie

zatrzymałem i nie porozmawiałem z nim. W końcu zawróciłem i skierowałem się

w jego stronę, mając nadzieję, że go dogonię. Zobaczyłem tylko, jak znika za

kolejnym zakrętem. Kiedy znalazłem się na tym zakręcie, jego już nie było.

Byłem zawiedziony, więc wróciłem do domu i więcej o tym nie myślałem.

Ani powitała mnie „w drzwiach”, wręczając parę dżinsów i koszulę.

- Będzie ci to potrzebne - powiedziała.

- Niech zgadnę... użyłaś swojego pola, by to zrobić?

Skinęła głową. - Zaczynasz nas rozumieć. Usiadłem na krześle i spojrzałem

na nią. Wcale nie czułem, żebym cokolwiek rozumiał.

- Przybył ojciec Tasłiiego - powiedziała.

- Gdzie jest?

- W pokoju, z synem - wskazała w kierunku sypialni.

- Skąd przybył?

- Był przez jakiś czas w świątyniach.

Aż podskoczyłem na krześle. - Czy on dopiero co tu wszedł?

■- Tak, chwilę przed tobą.

- To chyba minąłem się właśnie z nim na ścieżce za domem.

background image

Ani potaknęła. - Myślę, że jest tu, żeby nas przygotować.

- Na co?

- Na przemianę. On uważa, że zbliża się chwila, gdy Shambhala się

przemieści.

Już miałem jej zadać kolejne pytanie, gdy zauważyłem, że patrzy gdzieś w

dal i jest głęboko pogrążona w myślach.

- A więc widziałeś ojca Tashiego na ścieżce? - spytała po chwili.

Potwierdziłem.

- W takim razie wiadomość, jaką przynosi, musi być ważna także dla ciebie.

Musimy być nadzwyczaj świadomi całego procesu, który tu zachodzi.

Patrzyła na mnie wyczekująco.

- Skoro mówisz o procesie... wcześniej wspomniałaś proces życiowy -

powiedziałem. - Czy możesz mi wyjaśnić, co dokładnie mieszkańcy Shambhali

przez to rozumieją?

- Spójrzmy na cały obraz tego, w jaki sposób społeczność może się rozwijać,

kiedy już zacznie podnosić poziom swej energii. Pierwsze, co nastąpi, to ludzie,

którzy tworzą technologie, zaczną tworzyć ją coraz lepszą, bardziej wydajną i

zautomatyzowaną. W ten sposób dobra materialne, jakich potrzebuje ta

społeczność, będą w coraz większym stopniu tworzone przez maszyny, przez

roboty. To już się dzieje niemal w każdej dziedzinie przemysłu w kulturach

zewnętrznych i jest to rozwój pozytywny, mimo że jest wyjątkowo niebezpieczny.

Może bowiem umieścić zbyt wielką siłę i wpływy w rękach kilku jednostek lub

korporacji, chyba że się go zdecentralizuje. Poza tym powoduje utratę miejsc

pracy i wiele osób musi się przystosować i znaleźć inne sposoby zarabiania na

życie. Jednak te zagrożenia łagodzi fakt, że kiedy produkcja dóbr zostaje

zautomatyzowana, cała gospodarka zaczyna się zmieniać w kierunku usług i

dostarczania informacji, a to, że ludzie otrzymują właściwą informację we

właściwym czasie, sprawia, że z konieczności stają się bardziej wyczuleni na

intuicje, bardziej czujni i skupieni na percepcji synchronii. W miarę, jak rośnie

duchowa wiedza, a ludzie stają się bardziej świadomi swych twórczych mocy,

które mogą osiągnąć dzięki polom modlitwy, technologia rozwija się o kolejny

background image

krok. To moment, kiedy w waszym świecie zostaną odkryte wzmacniacze fal

myślowych, tak by ludzie mentalnie mogli tworzyć wszystko, czego potrzebują.

Kiedy to się stanie, cywilizacja będzie mogła się skupić wyłącznie na sprawach

duchowych, na tym, co my nazywamy procesem życiowym. W Shambhali

znajdujemy się właśnie w tym punkcie i do niego dąży cała ludzka kultura. Całe

nasze społeczeństwo jest świadome szerszej rzeczywistości ducha. W pewnym

momencie każda kultura musi zrozumieć, że jesteśmy bytami duchowymi i że

nasze ciała to jedynie atomy wibrujące w specyficzny sposób, a poziom tych

wibracji można podwyższyć w miarę, jak rośnie nasze połączenie z boską

energią i moc modlitwy. My w Shambhali w pełni pojmujemy ten fakt, rozumiemy

też, że przyszliśmy tutaj z czysto duchowego wymiaru po to, by czegoś dokonać.

Przyszliśmy tu z misją, by cały świat doprowadzić do pełnej duchowej

świadomości, pokolenie po pokoleniu, i że musimy to czynić na tyle świadomie,

jak tylko potrafimy. To dlatego w pełni uczestniczymy w procesie życiowym od

samego jego początku, a tak naprawdę, jeszcze przed narodzinami.

Spojrzała na mnie, by sprawdzić, czy rozumiem, a potem mówiła dalej.

- Zawsze istnieje intuicyjny związek pomiędzy matką, ojcem a jeszcze nie

narodzonym dzieckiem.

- Jaki związek? - spytałem.

- Tutaj każdy wie, że dusze zaczynają się kontaktować z przyszłymi

rodzicami jeszcze przed poczęciem - powiedziała z uśmiechem. - Ujawniają

swoją obecność, zwłaszcza matce. To część procesu, który ma zdecydować o

tym, czy przyszli rodzice będą tymi właściwymi.

Spojrzałem na nią z niedowierzaniem.

- To już się również dzieje w zewnętrznych kulturach - powiedziała Ani. -

Tylko że dopiero teraz ludzie zaczynają o tym otwarcie mówić i rozwijać swoje

intuicje. Spytaj kilku matek i posłuchaj, co ci powiedzą. Taka sama intuicja jest

zaangażowana w małżeństwo. W miarę jak ludzie uczą się świadomie szukać

życiowych partnerów, oczywiście podstawową miarą jest uczucie, ale to nie

jedyny czynnik. Intuicyjnie wiemy także, jak nasze życie będzie wyglądało u boku

akurat tej osoby. Bierzemy pod uwagę to, całkiem świadomie czy nie, czy życie z

background image

tą osobą pozwoli nam na dalszy rozwój, na wyjście poza poglądy i przekonania,

w jakich wzrastaliśmy. Czy rozumiesz, do czego zmierzam? Wybór

odpowiedniego życiowego partnera jest bardzo ważny z punktu widzenia

ewolucji. Bo w miarę, jak się rozwijamy duchowo, ludzkim przeznaczeniem jest

dobierać się w pary świadomie, by założyć dom lub związek, który będzie

reprezentował prawdziwszy sposób życia w porównaniu do tego, jaki wiodło

poprzednie pokolenie. Intuicyjnie wiemy, że powinniśmy zbudować życie, które

doda coś do mądrości, jaką zastaliśmy w świecie, na który przyszliśmy.

Rozumiesz? A potem, kiedy przychodzą do nas intuicje o dziecku, które chce się

nam urodzić, zawsze przynoszą pytania: Dlaczego to dziecko chce się urodzić w

naszej rodzinie? Kim zechce zostać, kiedy dorośnie? W jaki sposób poszerzy

rozumienie świata, które w nas znalazło?

- Chwileczkę - przerwałem. - Czy nie powinniśmy być bardzo ostrożni, kiedy

tak zakładamy, że wiemy, kim nasze dziecko chce być? A jeśli się mylimy i

staramy się przymusić dziecko do naszej własnej wizji, która wcale nie musi być

dla niego dobra? Moja mama uważała na przykład, że powinienem zostać

kaznodzieją i się myliła.

- Oczywiście, masz rację, to tylko intuicje. Rzeczywistość może co najwyżej

być zbliżona do tego, co myślimy. Nigdy nie będzie identyczna. Przez całe wieki

aranżowano małżeństwa i zmuszano dzieci, by wykonywały zawody wybrane dla

nich przez rodziców. To było jedynie błędne wykorzystanie prawdziwej intuicji.

Możemy się uczyć na ich błędach. Nie dostajemy ostatecznej wiedzy o naszych

dzieciach, nie wolno nam też sprawować nad nimi całkowitej kontroli. My jedynie

dostajemy intuicje, szerokie obrazy tego, co mogą chcieć uczynić ze swoim

życiem. Założę się, że twoja mama wcale tak bardzo się wobec ciebie nie myliła.

Roześmiałem się. Oczywiście, Ani miała rację.

- Widzisz więc, do czego to wszystko zmierza. Wiemy, że kiedy matka i

ojciec starają się intuicyjnie odgadnąć, w jaki sposób dziecko wykorzysta

mądrość, którą wśród nich znajdzie i rozwinie ją dalej, to z kolei jeszcze nie

narodzona dusza robi to samo i dzięki swej Wizji Narodzin wie, co pragnie

osiągnąć. Potem następuje proces zapłodnienia.

background image

Ani patrzyła na mnie przez chwilę. - Pamiętasz parę, którą widzieliśmy przy

wodospadzie?

- Oczywiście.

- I co o tym myślisz?

- To wydawało się bardzo „celowe”.

- Masz rację, tak właśnie było. Kiedy para decyduje się już spróbować

zapłodnienia i chce sprowadzić na świat duszę, którą intuicyjnie wyczuła, sam

fizyczny akt jest pewnego rodzaju połączeniem ich pól energetycznych, co w

bardzo realny sposób otwiera bramę do nieba i pozwala tej duszy przeniknąć do

naszego wymiaru.

Myślałem o tym, co zobaczyłem przy wodospadzie. Rzeczywiście, energie

tej pary zlały się i widziałem, jak zaczyna rosnąć nowa energia.

- W materialistycznym światopoglądzie zewnętrznych kultur - mówiła dalej

Ani - akt seksualny został zredukowany do czystej biologii, do fizycznej

czynności. Tutaj jednak znamy duchową energię tego, co się wtedy dzieje. Dwie

osoby łączą swoje pola energetyczne w jedno, a dziecko jest efektem tego

połączenia. Wasza nauka woli myśleć o poczęciu jako o przypadkowej

kombinacji genów i rzeczywiście tak to wygląda, jeśli obserwować proces w

laboratoryjnych warunkach, w probówce. Jednak tak naprawdę to geny matki i

ojca łączą się w taki sposób, by powstało dziecko, które jest w jak najlepszej

synchronii z przeznaczeniem całej trójki. Pojmujesz? Dziecko ma swoje

zaplanowane przeznaczenie, które wizualizuje sobie w przedna-rodzeniowej

wizji, a geny łączą się tak, by dać temu dziecku cechy i talenty potrzebne do

zrealizowania tej wizji. Naukowcy w zewnętrznych kulturach wkrótce znajdą

sposób, by to potwierdzić. To dlatego sztuczna manipulacja genami przez

lekarzy i naukowców jest tak niebezpieczna. Pomoc w zwalczeniu choroby to

jedno, ale zmiana genów po to, by zwiększyć talent czy inteligencję tylko dlatego,

że takie są zachcianki czyjegoś ego, może być fatalne. Podobne praktyki

wystarczyły, by doprowadzić do zagłady niektóre wcześniejsze cywilizacje.

Chodzi o to - mówiła dalej - że tutaj, w Shambhali, traktujemy proces rodzicielski

bardzo poważnie. W swej idealnej postaci wygląda to tak, że intuicje rodziców i

background image

dziecka są ze sobą zgodne i dają dziecku najlepsze przygotowanie do tego, by

osiągnęło zamierzony cel swojego życia.

Jej słowa przypomniały mi o problemie znikających w Shambhali poczęć.

- A co się dzieje z poczętymi duszami, które tu, u was, znikają? - spytałem.

Wzruszyła bezradnie ramionami i spojrzała na zamknięte drzwi sypialni

Tashiego. - Nie wiem, ale być może dowiemy się czegoś od ojca Tashiego.

Przyszło mi do głowy kolejne pytanie. - Nie bardzo rozumiem, kto z was idzie

do świątyń, a kto zostaje w pierścieniach?

Roześmiała się. - Tak, to może być trudne. Nasza kultura jest podzielona

między tych, którzy nauczają, i tych, którzy zostają wezwani do świątyń. Ale

wielu z tych, którzy są w świątyniach, co kilka dni wraca tutaj, by utrzymywać

związki, zwłaszcza jeśli mają dzieci. I to może się zmienić w każdej chwili,

wszystko zależy od intuicji. Ci, którzy pracują w świątyniach, mogą wrócić, by

nauczać, ci zaś, którzy dotąd nauczali, mogą iść do świątyń. To wszystko jest

bardzo płynne, zgodne z synchronią.

Przerwała, więc skinieniem głowy poprosiłem, by mówiła dalej.

- Następnym krokiem w procesie życiowym jest pomoc dziecku w

przebudzeniu. Pamiętasz zapewne, że każdy z nas do pewnego stopnia

zapomina o tym, dlaczego przyszedł na Ziemię, o tym, co miał uczynić ze swoim

życiem, tak więc dziecko musi poznać okoliczności i wydarzenia, jakie

towarzyszyły jego narodzinom. Bardzo ważne jest, aby ukazać dziecku kontekst

jego życia, by wiedziało, co się działo przed jego pojawieniem się, i jakie jest w

tym wszystkim jego miejsce. W to wchodzi historia całej rodziny, kilka pokoleń

wstecz. My mamy to nagrane na urządzeniu przypominającym wasze taśmy

wideo, tylko że zapis jest elełctroniczny. Na przykład Taslii mógł zobaczyć, jak

jego przodkowie do siedmiu pokoleń wstecz opowiadają o swoim życiu, o tym, co

chcieliby zmienić, co zrobiliby inaczej. To są niezwykle ważne informacje, jakie

młody człowiek może otrzymać od krewnych. To pomaga młodzieży wyznaczyć

kurs ich własnego życia, kiedy mogą się uczyć na błędach i budować na

mądrości tych, którzy byli przed nimi. Tashi nauczył się wiele od swoich

przodków, choć jego ulubioną krewną jest jego babcia.

background image

Byłem pod wrażeniem. - Nagrywanie krewnych to kapitalny pomysł.

Ciekawe, dlaczego my nie znajdujemy na to czasu...

- Nie robicie tego, bo wy wciąż odkładacie myślenie o śmierci na ostatnią

chwilę, a potem często jest już za późno. Poza tym życie w zewnętrznych

kulturach wciąż jest jeszcze za bardzo skupione na aspekcie materialnym, a nie

na procesie życiowym. Ale z czasem stanie się to łatwiejsze, w miarę jak się

nauczycie podtrzymywać poziom wibracji i rozwijać pola modlitwy. W tej chwili

wciąż jeszcze sprowadzacie życie do przyziemności, zwyczajności, a przecież

jest to niezwykle tajemniczy proces zdobywania wiedzy.

Spojrzała na mnie tak, jakby za tym ostatnim zdaniem kryło się głębsze

znaczenie.

- Ty sam musisz zwalczyć to nastawienie i skupić się na samym procesie

tego, co ci się wydarza. Odnalazłeś Shambhalę w chwili, gdy jest ona gotowa do

zmiany. Przybył ojciec Tashiego, by porozmawiać z nim o jego przyszłości i o

sytuacji w świątyniach. A jednak Tashi nie ma intuicji, że powinien iść do

świątyni. Jest raczej zainteresowany dostaniem się do twojego świata. I w

samym środku tej sytuacji ty się nagle pojawiasz. To wszystko coś oznacza.

Jakby na podkreślenie ostatnich słów Ani oboje usłyszeliśmy dochodzący z

oddali, ledwo słyszalny, huczący dźwięk. Szybko ucichł.

Ani była zaskoczona. - Niczego takiego w życiu nie słyszałam.

Po plecach przeszedł mi dreszcz. - Myślę, że to mógł być helikopter -

powiedziałem.

Już miałem jej opowiedzieć o swoim dzisiejszym śnie, ale zanim zdążyłem

się odezwać, Ani znów zaczęła mówić.

- Musimy się spieszyć - powiedziała. - Musisz dokładnie wiedzieć, kim

jesteśmy, poznać kulturę, którą stworzyliśmy. Mówiłam ci już o tym, jak ważne

jest, by młodzi ludzie zrozumieli dziedzictwo przeszłych pokoleń, które żyły tu

przed nimi. Tu, w zewnętrznych pierścieniach, dzieci stają się świadome tej

historii bardzo wcześnie, w miarę jak budzi się w nich własna duchowość i

zaczynają rozumieć, czego przyszły dokonać.

Ani uniosła palec. - Każdy tutaj wie, że ludzki świat ewoluuje poprzez kolejne

background image

pokolenia. Jedno pokolenie ustala pewien sposób życia i pokonuje swoje

problemy, po nim przychodzi następne, które rozszerza widzenie i rozumienie

świata. Niestety w zewnętrznych kulturach ta ewolucja dopiero od niedawna jest

traktowana poważnie. O wiele częściej zdarza się, że rodzice chcą, by ich dzieci

były dokładnie takie jak oni, żeby widziały świat w ten sam sposób, miały takie

same poglądy. W pewnym sensie takie pragnienie jest naturalne, bo wszyscy

chcemy, żeby nasze dzieci były potwierdzeniem wyborów, jakich sami

dokonaliśmy. Często jednak proces ewolucji prowadzi do konfliktów. Rodzice

krytykują zainteresowania dzieci, dzieci zaś krytykują przestarzałe poglądy i

sposób życia rodziców. I to też jest częścią procesu: dzieci patrzą na rodziców i

myślą „do pewnego stopnia podoba mi się, jak żyją, ale niektóre rzeczy

zrobiłbym inaczej”. Wszystkie dzieci czują, czego brakuje w życiu ich rodziców.

W końcu jest to część całego systemu: wybraliśmy naszych rodziców także po

to, by zdać sobie sprawę z tego, czego brakuje, co trzeba dodać do ludzkiego

rozumienia świata. A zaczynamy od tego, że jesteśmy niezadowoleni z tego, co

znajdujemy w naszym wspólnym życiu z rodzicami. Tyle, że nie musi to wcale

prowadzić do konfliktów. Bo kiedy wiemy, na czym polega proces życiowy,

możemy w nim uczestniczyć świadomie. Rodzice mogą być otwarci na krytyczne

uwagi dzieci i wspierać ich marzenia. Oczywiście, żeby to zrobić, sami rodzice

muszą stać się bardziej elastyczni w swoim myśleniu i rozwijać się wraz ze

swymi dziećmi, a to niekiedy bywa trudne.

Już to słyszałem. Ani robiła wszystko, by jak najlepiej wyjaśnić mi proces

ewolucji. Zadałem jej jeszcze kilka pytań, na które szczegółowo odpowiadała

przez kolejne dziesięć minut. Wytłumaczyła mi, że kiedy już dzieci zrozumieją

historię rodziny, następnym krokiem jest nauczenie ich, jak rozwijać twórcze pole

modlitwy - dokładnie tak, jak ja się tego uczyłem. Potem znajdują swój własny

sposób na uczestniczenie w ewolucji kultury - albo nauczają w zewnętrznych

pierścieniach, albo używają swojego pola modlitwy w świątyniach.

- W pewnym momencie tak samo będzie wyglądało życie również w

kulturach zewnętrznych - dodała Ani. - Niektórzy poświecą się uczeniu dzieci, a

inni będą pracować w różnych instytucjach, które będą prowadziły ludzką kulturę

background image

w kierunku duchowego ideału.

Chciałem ją bardziej szczegółowo wypytać o to, co się dzieje w świątyniach,

kiedy drzwi się otworzyły. Pojawił się Tashi, a za nim jego ojciec.

- Ojciec chce z tobą rozmawiać - powiedział Tashi, patrząc na mnie.

Starszy mężczyzna skłonił się lekko, a Tashi nas sobie przedstawił. Potem

oboje usiedli przy stole. Ojciec Tashiego miał na sobie tradycyjne spodnie z

owczej skóry i kamizelkę tybetańskiego pasterza, tyle że jego ubranie było

nienagannie czyste i jaśniejsze w kolorze. Był dość niski, mocno zbudowany,

patrzył na mnie łagodnymi oczyma z wyrazem chłopięcej ciekawości.

- Wiesz, że Shambhala będzie przechodziła przemianę? - spytał.

Spojrzałem na niego, potem na Ani. - Wiem tylko tyle, co mówią stare

legendy.

- Legendy mówią - odparł ojciec Tashiego - że w dokładnie wyznaczonym

momencie ewolucji Shambhali i zewnętrznych kultur wydarzy się wielka

przemiana. Może się ona dokonać tylko pod warunkiem, że poziom świadomości

w zewnętrznych kulturach osiągnie określony punkt. A kiedy tak się stanie,

Shambhala się przesunie.

- Gdzie przesunie? - spytałem. - Czy to wiadomo?

Uśmiechnął się. - Nikt dokładnie nie wie.

Z jakiegoś powodu jego oświadczenie napełniło mnie dziwnym niepokojem,

poczułem też lekki zawrót głowy. Przez chwilę nie mogłem skupić wzroku, nie

widziałem wyraźnie.

- Wciąż jeszcze nie jest dość silny - skomentowała Ani.

Ojciec Tashiego spojrzał na mnie z uwagą. - Przybyłem tu, bo miałem

intuicję, że Tashi podczas przemiany powinien dołączyć do nas w świątyniach.

Legendy mówią, że będzie to czas wielkich możliwości, ale także wielkiego

niebezpieczeństwa. Na jakiś czas przerwane zostanie to, nad czym pracujemy w

świątyniach. Nie będziemy już mogli tak bardzo pomagać. - Spojrzał teraz na

syna. - To stanie się wtedy, gdy sytuacja w zewnętrznych kulturach osiągnie

punkt krytyczny. W ukrytej historii ludzkości ludzie wiele już razy rozwijali się

duchowo do tego pimktu, a potem gubili drogę i znowu cofali się do niewiedzy.

background image

Błędnie wykorzystywali technologie, zakłócali naturalny bieg ewolucji. Na

przykład teraz w zewnętrznych kulturach niektórzy zaburzają naturalny proces

produkcji żywności i sztucznie manipulują genetyką nasion, by miały

nadzwyczajne właściwości. A czynią to, by opanować i kontrolować rynek.

Dokładnie to samo dzieje się w przemyśle farmaceutycznym, kiedy jakiś znany

ziołowy lek, dostępny wszystkim za darmo, jest genetycznie zmieniany, by lepiej

się sprzedawał. Takie manipulacje mogą mieć fatalne skutki dla zdrowia, bo

zaburzają energetyczny system ciała. To samo dotyczy nasion naświetlanych

promieniowaniem radioaktywnym, dodawania chloru i innych substancji do wody

pitnej, że już nie wspomnę o tak zwanych narkotykach rekreacyjnych.

Równocześnie technologia przekazu osiągnęła punkt, w którym media mogą

mieć niebywały wpływ. Jeśli będą służyły jedynie interesom wielkich koncernów i

skorumpowanych polityków, to mogą wykreować zupełnie wypaczony i

nienaturalny obraz rzeczywistości, a co za tym idzie mogą taką rzeczywistość

stworzyć. W miarę jak koncerny się łączą, by móc kontrolować coraz większą

część technologii i atakować ludzi coraz większą ilością reklam, tworząc za ich

pomocą sztuczne, fałszywe potrzeby, problem będzie narastał. Kluczowe jest

jednak to, jaką władzę i kontrolę mają rządy, nawet w krajach demokratycznych.

Powołując się na konieczność walki z handlarzami narkotyków czy terrorystami,

rządy coraz bardziej i bardziej ingerują w prywatność zwykłych ludzi. Już teraz

coraz mniej jest transakcji gotówkowych, a płatności kartami czy przelewami

można monitorować. Tak samo jak monitorowany jest Internet. Następnym

krokiem będzie wprowadzenie społeczeństwa „bezgotówkowego” całkowicie

kontrolowanego przez centralną władzę. Taki pęd w kierunku bezdusznej,

scentralizowanej władzy w wysoko rozwiniętym technologicznie, niemal

wirtualnym świecie odciętym od naturalnych procesów, gdzie żywność, woda i

sposób życia jest trywializowany, wypaczony, prowadzi do nieszczęścia. Kiedy

zdrowie jest narażane przez kolejny komercyjny proces technologiczny niszczący

żywność, przez nowe choroby i nowe lekarstwa, rezultatem tego będzie

Armagedon. Tak się już zdarzało wielokrotnie w prehistorii ludzkości. I może się

zdarzyć znowu, tylko że tym razem na wiele większą skalę.

background image

Uśmiechnął się do Ani. - Ale tak nie musi się stać. Jesteśmy teraz o jeden

mały krok, który trzeba zrobić w poziomie świadomości, żeby przejść przez punkt

krytyczny. Gdybyśmy tylko mogli w pełni zrozumieć, że jesteśmy istotami

duchowymi w duchowym świecie, wtedy żywność, zdrowie, technologie, media i

rządy - wszystko by pełniło swoją właściwą funkcję w ewolucji i ulepszaniu

świata. Jednak aby tak się stało, rozwinięcie pól modlitwy musi zostać całkowicie

zrozumiane w kulturach zewnętrznych. Ludzie muszą się tam dowiedzieć i

zrozumieć to, co my robimy w świątyniach. Przesunięcie się, transformacja

Shambhali jest częścią tego procesu, ale szansę trzeba wykorzystać.

Teraz spojrzał głęboko w oczy Tashiego. - By tak się stało, twoje pokolenie

musi dołączyć do poprzednich dwóch i stworzyć zintegrowane pole modlitwy,

takie, które będzie zawierało ostateczną jedność wszystkich religii.

Tashi wydawał się zakłopotany. Ojciec przysunął się bliżej niego.

- Na całym świecie pokolenie urodzone w pierwszych dekadach

dwudziestego wieku, które nasz przyjaciel z Zachodu nazwałby pokoleniem

drugiej wojny światowej, posłużyło się technologią i swoją odwagą, by ratować

demokrację i wolność przed zagrożeniem dyktatorów, którzy chcieli stworzyć

imperia. Wygrali, a potencjału technologicznego użyli do dalszej budowy

światowej ekonomii. A potem przybyła na Ziemię kolejna generacja, którą

Amerykanie nazywają pokoleniem wyżu demograficznego. Ich intuicje mówiły, że

skupianie się jedynie na materializmie, na technice, nie jest całkiem w porządku.

Że powstaje zbyt dużo zanieczyszczeń, że zbyt silny jest wpływ wielkich

korporacji na rządy, a ludzie zbyt mocno kontrolowani są przez służby specjalne.

Ten krytycyzm był naturalnym sposobem, w jaki nowe pokolenie rozwijało się i

szło do przodu. Wyrastali w materializmie albo w niektórych krajach w samym

tylko pragnieniu dóbr materialnych i zaczęli na to reagować, głośno wyrażać

swoje zdanie, że życie polega na czymś więcej. Że istnieje także duchowy cel

istnienia, który można prześledzić w historii ludzkości. To właśnie stało za

wszystkim, co się działo na Zachodzie w latach sześćdziesiątych i

siedemdziesiątych: odrzucenie pozycji wyznaczonej przez status materialny,

odkrywanie i rozumienie innych religii, popularność filozofii, wybuch wolnego

background image

myślenia w Ruchu Rozwoju Ludzkiego Potencjału. To był efekt całej serii intuicji i

wtajemniczeń, które wskazywały. że życie to coś więcej niż znany nam

materialistyczny punkt widzenia.

Spojrzał na mnie i lekko mrugnął, jakby wiedział doskonale o wszystkich

moich doświadczeniach z Wtajemniczeniami w Peru.

- Te intuicje pokolenia wyżu były bardzo ważne - mówił dalej - bo zaczęły

umieszczać technologie i dostatek materialny w pewnej perspektywie i

przyczyniły się do zrozumienia, że teclmologia rozwija się po to, by wspierać

kulturę, w której nie musimy już jedynie walczyć o przetrwanie, lecz możemy

także skupić się na rozwoju duchowym.

Zrobił sobie chwilę przerwy. - A teraz, licząc od późnych lat

siedemdziesiątych i przez lata osiemdziesiąte pojawiła się nowa generacja, której

zadaniem jest dalsze rozwinięcie kultury na Ziemi - wymownie spojrzał na

Tashiego. - Ty i twoi rówieśnicy jesteście ostatnimi przedstawicielami tej

generacji. Czy rozumiesz, jaką naukę przynosicie światu?

Kiedy Tashi zastanawiał się nad odpowiedzią, i ja zacząłem rozważać to

pytanie. Synów i córki pokolenia wyżu zwykle opisywano jako generację

odreagowującą idealizm swoich rodziców poprzez o wiele bardziej praktyczne

nastawienie do świata, a przede wszystkim jako generację ponad wszystko

kochającą rozwój technologiczny.

Wszyscy troje popatrzyli na mnie, jakby słyszeli moje myśli. Tashi nawet

kiwał głową na znak, że się ze mną zgadza.

- Czuliśmy, że technologia ma duchowy cel - powiedział.

- Teraz - zaczął znów jego ojciec, patrząc na nas wszystkich - czy widzicie,

jak te wszystkie trzy generacje się dopełniają? Ci, którzy żyli w czasie drugiej

wojny, walczyli przeciw tyranii i udowodnili, że demokracja nie tylko może

kwitnąć w nowoczesnym świecie, lecz także rozwinąć się w wielu krajach i

połączyć światową gospodarkę. Ale właśnie w czasie, gdy gospodarka kwitła,

nadeszło pokolenie wyżu, by powiedzieć, że jednak istnieją problemy, że

zanieczyszczamy naturalne środowisko i gubimy kontakt z naturą, a także z

rzeczywistością duchową, która istnieje, tylko trzeba spojrzeć głębiej, poza

background image

materialną historię. A teraz przyszła kolejna generacja, by znów się skupić na

gospodarce, by przemienić technologie w ten sposób, żeby mogły świadomie

wspomagać nasze umiejętności umysłowe i duchowe tak, jak to stało się tutaj, w

Shambhali, zamiast pozwolić, by technika wpadła w ręce tych, którzy użyją jej

wyłącznie po to, żeby ograniczyć wolność innych ludzi i sprawować nad nimi

kontrolę.

- Tyle, że ta nowa generacja nie jest w pełni świadoma tego, co robi -

wtrąciłem.

- Nie, jeszcze nie całkiem - odparł. - Ale ich samoświadomość i intuicja z

każdym dniem rozwija się coraz bardziej. Musimy ustawić pole modlitwy tak, by

niosło ich we właściwym kierunku. To musi być ogromne i mocne pole, bo młode

pokolenie musi nam pomóc w zjednoczeniu religii... To bardzo ważne, bo zawsze

znajdą się ludzie gotowi manipulować młodymi, by kusić ich do błędnego użycia

technologii lub wykorzystać ich poczucie wyobcowania.

W tym momencie wszyscy usłyszeliśmy niski dźwięk heH-kopterów, jeszcze

niezbyt głośny, gdzieś z oddali.

- Rozpoczyna się przemiana - powiedział spokojnie ojciec Tashiego, patrząc

na syna. - Trzeba się zająć wieloma przygotowaniami. Chciałem ci tylko

przypomnieć, że pokolenie, które reprezentujesz, musi teraz pomóc światu w

przejściu tego zakrętu. Ty osobiście masz do odegrania ważną rolę w

rozszerzaniu na zewnętrzne kultury tego, co robimy w Shambhali. Jednak sam

musisz zadecydować o tym, co powinieneś zrobić.

Chłopak odwrócił głowę. Ojciec podszedł do niego i przez chwilę obejmował

go ramieniem. Potem ucałował Ani i opuścił dom.

Tashi patrzył za nim przez chwilę, po czym samotnie wrócił do swojego

pokoju.

Wyszedłem za Ani do ogrodu za domem. W głowie miałem mnóstwo pytań. -

Dokąd poszedł ojciec Tashiego? - zacząłem.

- Przygotowuje się do przemiany - odpowiedziała Ani, odwzajemniając moje

spojrzenie. - To może nie być łatwe. Na jakiś czas możemy zostać rozdzieleni,

background image

rozproszeni. Wiele osób powraca teraz ze świątyń, by pomóc.

Potrząsnąłem z niedowierzaniem głową. - Co się właściwie może stać?

- Tego nikt nie wie - odparła. - Legendy nie podają szczegółów. Wszystko co

wiemy, to tyle, że nastąpi przemiana.

Ta niepewność znów wpłynęła na obniżenie mojej energii. Usiadłem ciężko

na jednej z ławek. Ani przysiadła obok mnie. - Wiem, co ty masz robić -

powiedziała. - Ty musisz dalej szukać reszty Czwartego Rozwinięcia, a wszystko

inne jakoś samo się rozwiąże.

Skinąłem głową bez przekonania.

- Skup się na tym, czego się tutaj nauczyłeś. Widziałeś, w jaki sposób musi

się rozwinąć i zmienić technologia, zacząłeś już rozumieć, jak nasza kultura

przede wszystkim skupia się na procesie życiowym, na cudzie narodzin i

świadomym rozwoju. Wiesz już, że takie nastawienie jest źródłem największej

inspiracji i daje najwięcej radości. W porównaniu z tym materialistyczne życie w

zewnętrznych kulturach wygląda blado. Jesteśmy istotami duchowymi i nasze

życie musi się toczyć wokół tajemnic rodziny i talentów, i poszukiwania

osobistego przeznaczenia. Wiesz już teraz, jak taka kultura wygląda, jak

człowiek się w niej czuje. Legendy mówią, że jeśli ktoś wie z całą pewnością, w

jaki sposób kultury mogą ewoluować, to niezwykle rozwija się jego pole modlitwy,

ma większą moc. I kiedy teraz będziesz się łączył ze źródłem energii, które jest w

tobie, i będziesz sprawiał, by ta energia emanowała na świat, przyciągając

synchronię i pomagając innym ludziom być w tej synchronii, będziesz to mógł

robić z silniejszym oczekiwaniem, bo już wiesz z całą pewnością, do czego ten

proces prowadzi, co jest na końcu drogi, jeśli będziemy temu procesowi wierni i

będziemy unikać lęku i nienawiści.

Miała rację. Wszystkie Rozwinięcia składały się teraz dla mnie w spójną

całość.

- Ale przecież nie widziałem jeszcze wszystkiego - powiedziałem.

Spojrzała mi głęboko w oczy. - Nie. Teraz musisz starać się pojąć resztę

Czwartego Wtajemniczenia, bo jest jeszcze więcej wiedzy. Twoje pole modlitwy

może się stać jeszcze silniejsze.

background image

W tym momencie znów doszedł do nas warkot helikopterów. Ten dźwięk

napełnił mnie złością. Wydawało się, jakby się zbliżały. Jak to możliwe? Skąd

mogli wiedzieć, gdzie jest Shambłiala?

- Do diabła z nimi - syknąłem przez zęby i zobaczyłem wyraz przerażenia na

twarzy Ani.

- Masz w sobie wiele gniewu - powiedziała.

- No cóż, trudno się nie wściekać, kiedy się wie, co wyrabiają chińskie

wojska.

- Gniew to u ciebie nawyk. Jestem pewna, że ostrzegano cię, jaki przynosi

skutek.

Przypomniało mi się wszystko, co usiłował mi wytłumaczyć Yin. - Tak, wiem,

tylko wciąż nad tym nie panuję.

Widziałem, że jest wyraźnie zaniepokojona. - Musisz nad tym zapanować -

powiedziała po chwili. - Ale nie miej o to do siebie pretensji, bo to tylko wysyła

negatywną modlitwę, która utrzymuje cię w stanie, w jakim jesteś. Z drugiej

strony nie możesz ignorować swojej złości. Musisz być tego problemu świadomy,

pamiętać o nim, być przytomnym i ustawiać swoje pole modlitwy na pozytywne

oczekiwanie, że przełamiesz w sobie ten nawyk.

Wiedziałem doskonale, że to dla mnie nie lada zadanie i będę się musiał

porządnie nad nim napocić.

- Co mam więc robić teraz? - spytałem.

- AjakmyśHsz?

- Mam iść do świątyń?

- A czy taka jest twoja intuicja?

Znów pomyślałem o swoim śnie i tym razem w końcu jej o nim

opowiedziałem. Oczy Ani zrobiły się okrągłe.

- Śniłeś, że idziesz do świątyń z Tashim? - spytała.

- No tak.

- No cóż - odparła surowo - a nie wydaje ci się, że powinieneś mu o tym

powiedzieć?

Podszedłem do pokoju Tasliiego i dotknąłem ściany.

background image

- Wejdź - powiedział i w tym momencie ukazało się przejście.

Tasłii leżał wyciągnięty na łóżku. Natychmiast się podniósł i wskazał krzesło.

Usiadłem naprzeciw niego. Przez chwilę milczał, jakby na ramionach dźwigał

cały świat. W końcu powiedział z westchnieniem:

- Ciągle nie wiem, co powinienem zrobić.

- A jak myślisz?

- No nie wiem, jestem zdezorientowany. Nie mogę myśleć o niczym innym

tylko o tym, jak się dostać do zewnętrznych kultur. Mama mówi, że muszę

znaleźć swoją własną drogę. Szkoda, że nie ma tu mojej babci.

- A gdzie jest twoja babcia?

- Jest gdzieś w świątyniach.

Długo patrzyliśmy na siebie bez słowa, aż w końcu Tashi powiedział: -

Żebym tylko mógł zrozumieć ten sen... Wyprostowałem się na krześle. - Jaki

sen?

- Jestem z jakąś grupą ludzi, innych niż tutaj. Nie widzę ich twarzy, ale wiem,

że wśród nich jest moja siostra... - przerwał na chwilę. - Widzę też jakieś miejsce

nad wodą. Wiem, że w końcu dostałem się do zewnętrznych kultur...

- Ja też miałem sen - powiedziałem. - Byłeś w nim ze mną. Byliśmy w jednej

ze świątyń... takiej niebieskiej... i tam spotkaliśmy jeszcze kogoś...

Przez twarz Tashiego przebiegł cień uśmiechu.

- Co chcesz powiedzieć? - spytał. - Że jednak powinienem iść do świątyń,

zamiast starać się dostać do zewnętrznych kultur?

- Nie - odparłem. - Nie to miałem na myśli. Sam mi powiedziałeś, że wszyscy

uważają, iż przejście do zewnętrznego świata przez świątynie jest niemożliwe. A

jeśli to nieprawda?

Jego twarz się rozjaśniła. - To znaczy, żeby iść do świątyń i właśnie stamtąd

próbować przedostać się do zewnętrznych kultur? Patrzyłem na niego bez słowa.

- Tak, to musi być to - powiedział w końcu, wstając. - Więc może jednak

zostałem wezwany, mimo wszystko.

background image

Energia zła

Kiedy tylko wyszliśmy z sypialni, dźwięk helikopterów się nasilił. Ani ze

schowka wyjęła trzy wyładowane plecaki. Wręczyła je nam, dodając do tego

kurtki. Zauważyłem, że były „normalnie” zrobione, miały szwy, były z materiału.

Już miałem o to zapytać, ale Ani pospiesznie wyprowadziła nas z domu i

skierowała na ścieżkę po lewej stronie.

Kiedy szliśmy, Ani zrównała się z Tashim. Słyszałem, jak mówił jej o swojej

decyzji pójścia do świątyń. Warkot helikopterów zbliżał się coraz bardziej, a

błękitne niebo pokryła teraz gruba warstwa chmur.

W pewnej chwili spytałem Ani, dokąd idziemy.

- Do jaskiń - odparła. - Będzie ci potrzeba trochę czasu na przygotowania.

Schodziliśmy w dół skalistą ścieżką która przecinała gołe zbocze, a

prowadziła na drugą stronę płaskowyżu. Tu Ani skierowała nas do niewielkiego

wąwozu. Przykucnęliśmy, nasłuchując. Helikoptery przez chwilę krążyły nad

skałami, a potem poleciały naszym śladem i w końcu znalazły się nad naszymi

głowami.

Ani była na przerażona.

- Co się dzieje?! - wrzasnąłem.

Nie odpowiedziała, tylko wyszła z wąwozu i skinęła, żebyśmy szli za nią.

Biegliśmy może milę przez płaskowyż aż do kolejnych wzgórz. Tu zatrzymaliśmy

się, czekając. I znów helikoptery krążyły przez chwilę i nadleciały wprost na nas.

Uderzył nas powiew lodowatego powietrza. Niemal zwalił mnie z nóg. W tym

momencie zniknęły wszystkie nasze ubrania. Zostały tylko grube kurtki.

- Myślałam, że tak właśnie może się stać - powiedziała Ani, wyciągając z

plecaków inne rzeczy.

Ja wciąż miałem na sobie buty, ale obuwie Ani i Tashiego zniknęło.

Wręczyła synowi parę skórzanych butów, sama też włożyła podobne. Kiedy

skończyliśmy się ubierać, wdrapaliśmy się na zbocze, znajdując drogę między

skałami. Wyszliśmy na bardziej płaski teren. Zaczął padać gęsty śnieg,

temperatura wyraźnie spadała. Wydawało się przez chwilę, że helikoptery

background image

zgubiły nas.

Spojrzałem na jeszcze przed chwilą zieloną dolinę. Śnieg pokrywał już

niemal wszystko, a rośliny zaczynały więdnąć z zimna.

- To skutek energii tych żołnierzy - powiedziała Ani. - Niszczą pole naszego

środowiska.

Spojrzałem tam, skąd dochodził warkot helikopterów i ponownie poczułem

falę gniewu. Helikoptery natychmiast zawróciły i znów leciały na nas.

- Idziemy! - krzyknęła Ani.

Przysunąłem się bliżej niewielkiego ogniska. Czułem chłód poranka. Szliśmy

jeszcze godzinę, a noc spędziliśmy w małej jaskini. Mimo kilku warstw grubych

ubrań wciąż było mi zimno. Tashi siedział skulony obok mnie, Ani wyglądała na

zamrożony świat. Śnieg padał od wielu godzin.

- Wszystko zniknęło - powiedziała Ani. - Nie ma już nic oprócz lodu.

Przysunąłem się do otworu jaskini i też wyjrzałem. Tam, gdzie była pełna

drzew dolina z tysiącem domów, teraz nie było nic oprócz śniegu i strzępiastych

gór. Tu i ówdzie widziałem jeszcze pochylone pnie drzew, ale nigdzie nie

dostrzegłem choćby plamki koloru. Wszystkie domy po prostu zniknęły, a rzeka,

która płynęła środkiem doliny, zamarzła.

- Temperatura musiała spaść o kilkadziesiąt stopni - zauważyła Ani.

- Co się właściwie stało? - spytałem.

- Kiedy Chińczycy nas znaleźli, ich oczekiwania zimnego klimatu, którego się

tu spodziewali, zaburzyły stworzone przez nas pole, które utrzymywało

umiarkowaną temperaturę. Normalnie siła pól dostarczanych przez tych, którzy

są w świątyniach, powinna być tak duża, by w ogóle nie dopuścić tu Chińczyków,

ale ci ze świątyń wiedzieli, że nadszedł czas przemiany.

- Co? Wpuścili tu Chińczyków specjahiie?

- To był jedyny sposób. Skoro ty i inni, którzy przyszli przed tobą, mieli być

wpuszczeni, nie było możliwości, by powstrzymać żołnierzy. Nie jesteś jeszcze

dość silny, by pozbyć się z umysłu wszystkich negatywnych myśli. I Chińczycy

przyszli tu za tobą.

background image

- To znaczy... że to moja wina? - jęknąłem.

- Ale to w porządku. To część przemiany.

Nie pocieszyła mnie. Wróciłem do ogniska, Ani za mną. Tashi przygotował

zupę z suszonych warzyw.

- Musisz wiedzieć - powiedziała Ani - że mieszkańcom Shambhali nic się nie

stało. Oczekiwaliśmy tego. Wszyscy, którzy tu byli, mają się dobrze. Ze świątyń

przybyło dość osób, by przeprowadzić ich przez okna przestrzenne do nowego,

bezpiecznego miejsca. Legendy dobrze nas przygotowały. - Wskazała dłonią na

dolinę. - Ty musisz się skupić na tym, co robisz. Ty i Tashi musicie się dostać do

świątyń i nie dać się pojmać żołnierzom. To, co Shambhala czyni dla reszty

ludzkości, musi się stać znane.

Umilkła, bo oboje usłyszeliśmy odległy warkot helikoptera. Dźwięk słabł, aż

zupełnie ucichł.

- Musisz być bardziej ostrożny. Myślałam, że wiesz o tym, by nie dopuszczać

do umysłu negatywnych obrazów, a szczególnie myśli pełnych nienawiści czy

pogardy.

Wiedziałem, że Ani ma rację, ale wciąż nie byłem pewien, jak dać sobie z

tym radę.

Spojrzała na mnie twardo. ■- Prędzej czy później będziesz musiał poradzić

sobie z tym gniewem.

Właśnie miałem zadać jej pytanie, kiedy przez wejście do jaskini zobaczyłem

kilka tuzinów ludzi schodzących po oblodzonym zboczu po naszej prawej stronie.

Ani wstała i spojrzała na Tashiego. - Nie mamy już czasu - powiedziała -

Muszę iść. Muszę pomóc tym ludziom znaleźć przejście. Twój ojciec na mnie

czeka.

- Nie możesz iść z nami? - spytał Tashi, przysuwając się do niej bliżej.

Widziałem, że chłopiec ma łzy w oczach. Ani patrzyła na niego, a potem

znów spojrzała na idących zboczem ludzi.

- Nie mogę - odparła, przytulając mocno syna. - Moje miejsce jest tutaj,

muszę pomagać przy przemianie. Ale nie martw się, znajdę cię, gdziekolwiek

będziesz. - Podeszła do wyjścia jaskini i odwróciła się. - Wszystko będzie dobrze

background image

- powiedziała. - Bądźcie jednak ostrożni. Nie utrzymasz wysokiego poziomu

energii, jeśli dasz się ponieść złości. Nie wolno ci mieć wrogów. - Zamilkła,

spojrzała na mnie i powiedziała coś, co słyszałem tak wiele razy podczas tej

podróży. - I pamiętaj - pouczyła mnie z uśmiechem - otrzymujesz pomoc.

Tashi spojrzał przez ramię i uśmiechnął się do mnie. Brnęliśmy przez gęsty

śnieg. Robiło się coraz zimniej, walczyłem, by utrzymać energię. Żeby dostać się

do szczytów, za którymi były świątynie, musieliśmy najpierw zejść ze zbocza, na

którym byliśmy, przeciąć zmrożoną dolinę, potem wspiąć się niemal pionowo na

przeciwległe zbocze. Bez większych przeszkód zeszliśmy już w dół jakieś ćwierć

mili, ale teraz stanęliśmy na brzegu urwiska. Pod nami była ściana o wysokości

prawie pięćdziesięciu stóp.

Tashi znów się odwrócił i spojrzał na mnie. - Musimy się ześlizgnąć. Nie ma

innej drogi.

- To zbyt niebezpieczne - zaprotestowałem. - Tuż pod śniegiem mogą być

ostre skały. Jeśli zaczniemy zjeżdżać, stracimy kontrolę, możemy się poranić...

Moja energia gwałtownie spadała.

Taslii uśmiecłmął się nerwowo. - Nic nie szkodzi - powiedział. - Można się

bać. Tylko utrzymuj wizualizację pozytywnego zakończenia. Tak naprawdę to

strach może nawet sprowadzić dakini bliżej.

- Zaczekaj - powiedziałem. - Nikt mi o tym wcześniej nie wspominał. Co

masz na myśli?

- Czy do tej pory nikt ci niespodziewanie, w cudowny sposób nie pomagał?

- Yin mówił, że to Shambhala mi pomaga.

- I?

- Nie rozumiem związku. Staram się dowiedzieć, co sprawia, że dakini nam

pomagają.

- To wiedzą jedynie ci w świątyniach. Ja wiem tylko, że strach zawsze

przybliża dakini, jeśli mimo lęku potrafimy do pewnego stopnia wciąż utrzymać

wiarę. To nienawiść je odpycha.

Tashi delikatnie pchnął mnie na skraj urwiska i zaczęliśmy zjeżdżać w dół po

background image

miękkim śniegu. Stopą uderzyłem w skałę, co obróciło całe ciało. Zacząłem

szaleńczą jazdę głową w dół. Wiedziałem, że jeśli głową uderzę w skałę, będzie

po mnie. Na szczęście mimo strachu udało mi się utrzymać obraz bezpiecznego

lądowania. Wraz z tą myślą zaczęło mnie ogarniać dziwne uczucie, przepełnił

mnie całkowity spokój. Przerażenie minęło. Po chwili uderzyłem w ziemię na dole

urwiska i powoli potur-lałem się już po płaskim, aż się zatrzymałem. Tashi

uderzył w moje plecy. Leżałem przez chwilę z zamloiiętymi oczyma. Otwierałem

je powoli, przypominając sobie inne groźne chwile w moim życiu, kiedy nagle

ogarniał mnie niewytłumaczalny spokój.

Tashi gramolił się ze śnieżnej zaspy. Uśmiechnąłem się do niego.

- Co? - spytał.

- Ktoś tu był.

Tashi wstał, otrzepał śnieg z ubrania i ruszył przed siebie. - Widzisz, co się

dzieje, kiedy myślisz pozytywnie? Siła, którą na jakiś czas może dać gniew, jest

niczym w porównaniu z tą tajemnicą.

Potaknąłem. Miałem nadzieję, że potrafię o tym pamiętać.

Przez dwie godziny szliśmy w poprzek doliny. Przekroczyliśmy zamarzniętą

rzekę i teraz wchodziliśmy na wzniesienie u podnóża stromych gór. Śnieg padał

coraz mocniej.

Nagle Tashi stanął. - Tam w górze przed nami coś się poruszyło -

powiedział.

Wytężyłem wzrok. - Co to było?

- Wyglądało jak człowiek, chodź.

Wspinaliśmy się dalej. Szczyt góry zdawał się być jakieś dwa tysiące stóp

ponad nami.

- Gdzieś musi być przełęcz. Nie damy rady wspiąć się na sam szczyt.

Usłyszeliśmy przed sobą dźwięk spadających skał i śniegu. Spojrzeliśmy po

sobie i powoli ruszyliśmy w górę, omijając wielkie głazy. Kiedy wyszliśmy zza

ostatniego z nich, zobaczyliśmy mężczyznę, który otrząsał z siebie śnieg.

Wyglądał na wycieńczonego. Jedno kolano miał obwiązane bandażem

przesiąkniętym krwią. Nie wierzyłem własnym oczom. To był Wil.

background image

- W porządku - rzuciłem szybko Tashiemu. - Znam go.

Szybko ruszyłem w jego stronę. Wil usłyszał kroki i rzucił się w bok, gotów

pomimo rannej nogi szybko zbiec wąską ścieżką.

- To ja! - krzyknąłem.

Wil na chwilę stanął, a potem znów upadł w śnieg. Miał na sobie grubą białą

kurtkę i ocieplane spodnie.

- Najwyższy czas - powiedział z uśmiechem. - Spodziewałem się ciebie

wcześniej.

Tashi podbiegł i patrzył na nogę Wiła. Przedstawiłem ich sobie. Tak szybko,

jak mogłem, opowiedziałem Wilowi wszystko, co się ze mną działo: jak

spotkałem Yina, uciekałem przed Chińczykami, jak się uczyłem rozwinięć energii,

a w końcu jak odnalazłem przejście i dotarłem do pierścieni Shambhali.

- Nie wiedziałem, gdzie mam cię szukać. - Teraz wszystko zniszczone. To

przez Chińczyków.

- Wiem - powiedział Wil. - Już się na nich natknąłem.

Wil opowiedział nam o swoich doświadczeniach. Tak jak ja rozwinął własną

energię modlitwy, jak mógł, i został wpuszczony do Sliambliali. Był w innej części

pierścieni, gdzie pewna rodzina przekazywała mu wiedzę o legendach.

- Do świątyń bardzo ciężko się dostać - powiedział na koniec. - Zwłaszcza

teraz, kiedy nadchodzi chińskie wojsko. Musimy być absolutnie pewni, że nie

dopuszczamy do siebie negatywnej modlitwy.

- Pod tym względem nie idzie mi najlepiej - odparłem.

Spojrzał na mnie ostro, zmartwiony. - Przecież po to byłeś z Yinem. Czy on

ci nie pokazał, co się może stać?

-■ Myślę, że wiem, jak unikać ogólnych obrazów wywołanych lękiem. To

moja złość na Chińczyków wciąż mi przeszkadza.

Wil był teraz jeszcze bardziej zaniepokojony i już miał coś powiedzieć, kiedy

usłyszeliśmy zbliżający się warkot helikopterów. Zaczęliśmy wspinać się pod

górę, klucząc pomiędzy skałami i głębokimi zaspami. Śnieg był świeży,

niestabilny. Przez dwadzieścia minut szliśmy, nic nie mówiąc. Wiatr się wzmagał,

śnieg sypał prosto w oczy.

background image

Wil zatrzymał się i opadł na jedno kolano. - Słuchajcie - wyszeptał. - Co to?

- Znowu helikopter - powiedziałem, walcząc z irytacją.

I rzeczywiście helikopter wynurzył się z niskich chmur i leciał wprost na nas.

Lekko utykając, Wil dalej wspinał się po oblodzonym zboczu, ale ja jeszcze

chwilę stałem w miejscu, bo usłyszałem coś poza warkotem helikoptera. To

brzmiało jak pociąg towarowy.

- Uważaj! - krzyknął Wil znad mojej głowy. - To lawina!

Starałem się uskoczyć w bok, ale było za późno. Spadający śnieg całym

ciężarem uderzył mnie w twarz i przewrócił na plecy. Turlałem się i zjeżdżałem w

dół zbocza, czasem byłem całkowicie przykryty lawiną czasem jechałem na

powierzchni spadającej śnieżnej masy. Po czasie, który wydał mi się

wiecznością, w końcu się zatrzymałem. Byłem całkowicie uwięziony, moje ciało

w wykręconej pozycji tkwiło w śniegu. Chciałem wziąć oddech, ale nie było

powietrza. Wiedziałem, że za chwilę umrę.

Nagle ktoś pochwycił moje wyciągnięte ramię i zaczął mnie odkopywać.

Czułem, że więcej osób kopie wokół mnie i w końcu moja głowa była wolna.

Złapałem powietrze, wolną ręką otarłem śnieg z oczu. Spodziewałem się

zobaczyć Wiła. Jednak zamiast niego ujrzałem tuzin chińskich żołnierzy. Jeden z

nich wciąż trzymał moją drugą rękę, a z oddali w moim kierunku nadchodził

pułkownik Chang. Bez słowa pokazał żołnierzom, że mają mnie przenieść do

helikoptera.

Spuszczono sznurową drabinkę, kilku żołnierzy zwinnie wdrapało się na

pokład, zrzucili stamtąd uprząż, w którą mnie zapięto. Pułkownik dał rozkaz i

sprawnie wciągnięto mnie na pokład. Za mną wszedł on i pozostali żołnierze. W

kilka minut już stamtąd odlatywaliśmy.

Stałem, wyglądając przez niewielkie okienko dużego, ocieplanego

wojskowego namiotu. Doliczyłem się co najmniej siedmiu dużych namiotów i

trzech małych, składanych domków, które można łatwo przenieść samolotem. W

środku obozu szumiał generator na ropę, a z lewej strony widziałem kilka

stojących helikopterów. Śnieg przestał padać, ale na ziemi leżała już warstwa

background image

dwunastu czy czternastu cali. Próbowałem dojrzeć, co jest na prawo. Po linii

górskich szczytów i ich odległości poznałem, że przywieźli mnie nie dalej jak do

centrum doliny. Wył nocny wiatr, łopocząc zewnętrznymi połami namiotu.

Kiedy przyjechaliśmy, nakarmiono mnie, zmuszono do wzięcia letniego

prysznica. Dano mi grube wojskowe spodnie i ocieplaną bieliznę. Przynajmniej

było mi ciepło.

Odwróciłem się i spojrzałem na uzbrojonego Chińczyka strzegącego wyjścia

z namiotu. Jego oczy śledziły każdy mój ruch przeszywającym, lodowatym

spojrzeniem, które mroziło mi duszę. Zmęczony usiadłem na jednej z

wojskowych pryczy ustawionych w rogu. Starałem się ogarnąć swoje położenie,

ale w ogóle nie mogłem myśleć. Byłem odrętwiały, przerażony, tak przerażony,

że wiedziałem, iż zupełnie straciłem czujność. Nie potrafiłem zrozumieć,

dlaczego tak się czuję. Takiego ataku paraliżującej paniki chyba dotąd jeszcze

nigdy nie doświadczyłem.

Starałem się wziąć głęboki oddech i podnieść swoją energię, ale też się nie

udało. Goła żarówka wisząca u sufitu namiotu dawała mdłe, mrugające światło,

które tworzyło makabryczne cienie. Nigdzie wokół siebie nie potrafiłem dostrzec

nic pięknego. Poła namiotu odchyliła się, a wartownik stanął na baczność.

Pułkownik Chang wszedł do środka, zdjął grubą kurtkę i skinął żołnierzowi.

Potem skierował się do mnie. Odwróciłem wzrok.

- Musimy porozmawiać - powiedział, przysuwając sobie składane krzesło.

Usiadł jakieś cztery stopy ode mnie. - Muszę dostać odpowiedzi na swoje

pytania. Teraz. - Przez chwilę zimno się we mnie wpatrywał. - Co tu robisz?

Postanowiłem, że będę mówił prawdę na tyle, na ile mogę. - Studiuję

tybetańskie legendy. Już panu mówiłem.

- Nie. Ty szukasz tu Shambhali. Milczałem.

- Czy to tutaj? - spytał. - Czy to w tej dolinie? Żołądek skurczył mi się ze

strachu. Co on zrobi, jeśli mu nie odpowiem?

- A pan tego nie wie? - spytałem.

Uśmiechnął się kwaśno. - Przypuszczam, że ty i reszta twojej nielegalnej

sekty uważa, że to Shambhala. - Wyglądał na zdziwionego, jakby nagle coś mu

background image

się przypomniało. - Zauważyliśmy tu innych ludzi, ale udało im się zgubić nas w

tym śniegu. Gdzie oni są? Dokąd poszli?

- Nie wiem - odparłem. - Nie wiem nawet, gdzie my jesteśmy.

Pochylił się do mnie. - Znaleźliśmy też szczątki roślin, które jeszcze

niedawno kwitły. Jak to możliwe? Jak mogły tu w ogóle rosnąć?

Patrzyłem na niego bez słowa.

Rzucił mi zimny, krótki uśmiech. - Ile naprawdę wiesz o tych legendach

Shambhali?

- Trochę - wyjąkałem.

- A ja wiem bardzo dużo. Masz pojęcie? Do tej pory zdobyłem dostęp do

starożytnych pism i muszę przyznać, że jako mitologia są uroczo frapujące. Sam

pomyśl: idealne społeczeństwo składające się z oświeconych ludzi, którzy są o

wiele bardziej zaawansowani umysłowo niż jakakolwiek inna kultura na tej

planecie. Znam też całą resztę, ten pomysł, że osobniki z Sliambhali w jakiś

sposób posiadają sekretną moc dobra, które przenika do reszty ludzkości i

popycha ją w tym samym kierunku. Fascynujące, prawda? Starożytne mity, które

nawet można docenić, jeśli o to chodzi... gdyby nie były takie niebezpieczne i

zwodnicze dla obywateli Tybetu. Nie wydaje ci się, że gdyby coś takiego

naprawdę istniało, już dawno byśmy to odkryli? Bóg, duch, to wszystko dziecinne

mrzonki. Weź choćby tybetański mit o dakini, pomysł, że to anielskie istoty, które

się z nami kontaktują i mogą nam pomagać.

- A w co pan wierzy? - przerwałem mu, próbując rozładować sytuację.

Wskazał palcem swoją głowę. - Ja wierzę w moc umysłu. To dlatego

powinieneś ze mną rozmawiać, pomóc nam. Najbardziej interesują nas

zagadnienia mocy psychicznych, zwiększony zasięg fal mózgowych i to, jak

mogą one oddziaływać na urządzenia elektroniczne i ludzi na duże odległości.

Ale nie myl tego z duchowością. Siły umysłu to naturalne zjawisko, którego

można dowieść i badać je metodami naukowymi.

Zakończył zdanie gniewnym ruchem ręki, który spowodował kolejny skurcz

strachu w moim żołądku. Wiedziałem, że ten człowiek jest niezwykle

niebezpieczny i całkowicie bezlitosny. Patrzył na mnie, ale moją uwagę zwróciło

background image

coś przy ścianie namiotu za jego plecami, dokładnie po przeciwnej stronie drzwi,

przy których stał strażnik. To miejsce nagle stało się jaśniejsze. Żarówka nad

nami słabiutko drgnęła, więc wziąłem to, co zobaczyłem, za przypływ mocy z

generatora.

Pułkownik wstał i zrobił kilka kroków w moją stronę. Był coraz bardziej zły. -

Myślisz, że uśmiecha mi się podróżowanie aż tutaj, na to pustkowie? Nie

pojmuję, jak ktokolwiek mógł tu w ogóle przeżyć. Ale my nie odejdziemy.

Powiększymy obóz, aż będzie tu dość wojska, by przeczesać całą dolinę.

Ktokolwiek się tu ukrywa, zostanie odnaleziony, a wtedy rozprawimy się z nim

surowo. - Posłał mi wymuszony półuśmiech. - Ale nasi przyjaciele zostaną

równie hojnie nagrodzeni. Rozumiemy się?

I w tym momencie przeszyła mnie kolejna fala strachu, ale tym razem był to

inny strach. To był lęk zmieszany z pogardą. Zaczynałem nienawidzić ogromu

zła, jakie ten człowiek w sobie miał. Spojrzałem znów za niego, na to miejsce,

które wydało mi się jaśniejsze, ale było tam teraz pusto i ciemno. Jasność

zniknęła. Poczułem się całkowicie opuszczony.

- Dlaczego pan to robi? - spytałem. - Tybetańczycy mają prawo do swoich

religijnych wierzeń. Pan chce zniszczyć ich kulturę. Jak pan może to robić? -

Czułem, jak gniew mnie wzmacnia.

Ale mój wybuch tylko dodał mu energii.

- O! Masz nawet własne zdanie - zasyczał. - Ich strata, że są tacy naiwni.

Wydaje ci się, że to, co robimy, jest jakieś wyjątkowe. Twój rząd też pracuje nad

sposobami, by was kontrolować. Na przykład implanty, czipy elektroniczne, które

można umieszczać w ciałach żołnierzy albo osób, które sprawiają kłopoty. A to

nie wszystko - teraz już prawie krzyczał. - Wiadomo już, że kiedy człowiek myśli,

to na zewnątrz promieniuje specyficzny wzór jego fal mózgowych. Wszystkie

rządy pracują nad urządzeniami, które będą umiały zidentyfikować te fale,

zwłaszcza złe myśli skierowane przeciw władzy.

To wyznanie całkowicie mnie zmroziło. Mówił przecież o takim niewłaściwym

wykorzystaniu wzmocnionych fal mózgowych, przed którym ostrzegała mnie Ani,

a które doprowadziło do zagłady wcześniejsze cywilizacje.

background image

- A wiesz, dlaczego te wasze tak zwane demokratyczne rządy to robią? -

ciągnął dalej. - Bo boją się ludzi o wiele bardziej niż my. Nasi obywatele wiedzą,

że rolą władzy jest rządzić. Wiedzą, że pewne wolności muszą być ograniczone.

Wasi ludzie uważają, że mogą sami sobą kierować. Cóż, nawet jeśli to była

prawda w przeszłości, to teraz, w technicznie rozwiniętym świecie, gdzie bomba

wielkości walizki może zniszczyć całe miasto, tak już być nie może. Z taką

wolnością ludzkość nie przetrwa. I społeczeństwa trzeba kontrolować, trzeba

nimi kierować dla ludzkiego dobra. To dlatego ta legenda Shambhali jest tak

niebezpieczna. Opiera się na absolutnym samostanowieniu o swoim losie.

Kiedy mówił, wydawało mi się, że słyszę, jak poły namiotu za mną się

otwierają, ale się nie odwróciłem. Całkowicie skupiłem się na tym, w co ten

człowiek wierzy. Oto wyrażał największą z nowoczesnych tyranii. Im dłużej

mówił, tym bardziej rosła moja odraza do niego.

- Nie rozumie pan jednak - przerwałem mu - że ludzie mogą mieć

wewnętrzną motywację, by tworzyć dobro.

Roześmiał się cynicznie. - Chyba w to nie wierzysz? Nic w historii nie

wskazuje na to, by ludzie byli inni niż tylko samolubni i chciwi.

- Gdyby miał pan własną duchowość, umiałby pan dostrzec dobro - także

podniosłem głos.

- Nie! - warknął, prawie krzycząc. - Duchowość jest problemem. Tak długo,

jak istnieją religie, nie może być jedności między ludźmi. Nie rozumiesz tego?

Każda instytucja religijna to jak nieusuwalna zapora na drodze rozwoju. Każda

religia walczy z innymi. Chrześcijanie spędzają cały czas i tracą pieniądze, chcąc

nawrócić wszystkich na swoją doktrynę. Żydzi chcą pozostać w izolacji w swoim

marzeniu o narodzie wybranym. Muzułmanie myślą, że chodzi o braterstwo i

zbiorową siłę, i świętą nienawiść. A my, tu na Wschodzie, my jesteśmy najgorsi.

My odrzucamy prawdziwy świat na rzecz wymyślonego wewnętrznego życia,

którego nikt nie rozumie. W tym całym chaosie i metafizyce nikt nie może się

skupić na rozwoju, na polepszeniu sytuacji ubogich, na tym, by każde

tybetańskie dziecko dostało wykształcenie. Ale nie martw się - ciągnął. - Już my

dopilnujemy, by rozwiązać ten problem. A wy nam pomogliście. Od chwili, kiedy

background image

Wilson James odwiedził cię w Stanach, śledziliśmy każdy wasz ruch i całej tej

holenderskiej grupy. Wiedziałem, że tu przyjedziesz, że zostaniesz w to

wmieszany.

Musiałem wyglądać na zaskoczonego.

- O tak, wiemy o tobie wszystko - mówił tymczasem pułkownik. - W Ameryce

mamy o wiele większą swobodę działania, niż możesz sobie wyobrazić. Wasze

służby umieją monitorować Internet. A myślisz, że my tego nie potrafimy? Ty i ta

sekta nigdy mnie nie zwiedziecie. Jak myślisz, jak nam się udało wyśledzić cię

przy tej pogodzie? To dzięki mocy umysłu. Mojego umysłu. Samo do mnie

przyszło to, gdzie jesteś. Nawet kiedy się zgubiliśmy w tej dziczy, ja wiedziałem.

Czułem twoją obecność. Na początku mogłem lepiej iść śladem twojego kolegi

Yina. Ale teraz twoim. To nie wszystko. Już nawet nie muszę posługiwać się

swoim instynktem, żeby cię odnaleźć. Mam ze-skanowane twoje fale mózgowe.

Najpierw nie mogłem skojarzyć, o co mu chodzi, ale potem przypomniałem

sobie pobyt w chińskim domu w Ali, gdzie mnie zabrano uśpionego gazem.

Żołnierze nasunęli na mnie wtedy jakąś maszynę. Poczułem nową falę strachu,

ale natychmiast zmieniłem ją w jeszcze głębszy gniew.

- Jesteś szalony! - wrzasnąłem.

- Masz rację, dla ciebie jestem wariatem. Ale to ja jestem przyszłością. - Stał

teraz nade mną z czerwoną twarzą, dosłownie kipiał złością. - Co za duma

niewinność! Powiesz mi wszystko! Rozumiesz! Wszystko!

Wiedziałem, że nie przekazałby mi tych wszystkich informacji, gdyby

planował mnie kiedykolwiek wypuścić, ale w tej chwili było mi wszystko jedno.

Rozmawiałem z potworem i wypełniała mnie nieopanowana wściekłość. Już

miałem wykrzyczeć swoją pogardę, kiedy jakiś głos z drugiej strony namiotu

zawołał: - Nie rób tego! To cię osłabia!

Pułkownik natychmiast się odwrócił, poszedłem za jego wzrokiem. Przy

drzwiach pojawił się jeszcze jeden wartownik, a u jego boku, opierając się o

niewielki stolik, stał Yin. Strażnik popcłmął go na podłogę. Przypadłem do niego,

a pułkownik powiedział coś do strażników i szybko wyszedł. Yin był posiniaczony

i pokaleczony.

background image

- Yin, nic ci nie jest? - spytałem, pomagając mu wstać i przejść do pryczy.

- W porządku - powiedział, pociągając mnie, żebym usiadł obok niego. -

Przyszli po nas, jak tylko odjechałeś. - Jego oczy błyszczały z podniecenia. -

Powiedz, co się działo? Znalazłeś Shambhalę?

Spojrzałem mu w oczy i przytknąłem palec do ust. - Pewnie nas tu posadzili

razem, żeby się dowiedzieć, o czym mówimy - wyszeptałem. - Założę się, że

mają tu założony pod-słuch. Nie powinniśmy mówić.

- Musimy zaryzykować. Chodź tu, bliżej grzejnika, on hałasuje. No powiedz,

co się stało.

Przez następne pół godziny opowiadałem mu wszystko o świecie, jaki

odnalazłem w Shambhali, a potem, najcichszym szeptem, wspomniałem o

świątyniach.

Oczy mu się rozszerzyły. - Więc nie znalazłeś całości Czwartego

Rozwinięcia?

- Jest w świątyniach - szepnąłem.

Opowiedziałem mu też o Tashim i Wilu, i o tym, co Ani mówiła o

konieczności poznania pracy w świątyniach.

- I co jeszcze ci powiedziała? - dopytywał Yin.

- Mówiła, że nie wolno nam mieć wrogów - odparłem.

Yin skrzywił się z bólu. - Ale ty właśnie dokładnie to robisz z pułkownikiem -

powiedział po chwili. - Używałeś swojego gniewu i pogardy, żeby poczuć się

silniejszym. Ja popełniłem te same błędy. Miałeś szczęście, że cię od razu nie

zabił.

Skuliłem się, wiedząc, że nie kontrolowałem swoich emocji.

- Nie pamiętasz już, jak twoje negatywne oczekiwania ode-pcłmęły tę

holenderską parę, a ty straciłeś ważną synchronię? Wtedy bałeś się, że może

zrobią ci coś złego. Oni wyczuli twoje negatywne oczekiwanie i sami zaczęli

myśleć, że zostając w tamtym miejscu, robią coś niedobrego, więc odjechali.

- Tak, tak, pamiętam.

- Każde negatywne założenie czy oczekiwanie - mówił Yin - jakie mamy

wobec innego człowieka, to modlitwa, która emanuje z nas i tworzy taką

background image

rzeczywistość w tej osobie. Pamiętaj, że nasze umysły się łączą, nasze myśli i

oczekiwania emanują na zewnątrz i wpływają na innych, a oni zaczynają myśleć

w taki sam sposób jak my. I to właśnie robiłeś z pułkownikiem. Oczekiwałeś, że

on będzie zły.

- Zaczekaj. Przecież ja go tylko widziałem takiego, jaki jest.

- Naprawdę? A jaką jego część widziałeś? Jego ego czyjego wyższe,

duchowe,Ja”?

Yin miał rację. Przecież uczyłem się tego w Dziesiątym Wtajemniczeniu.

Tak, ale nie umiałem tej wiedzy wykorzystać.

- Kiedy przed nim uciekałem - powiedziałem - on był w stanie mnie śledzić.

Powiedział, że umie to robić swoim umysłem i intuicją.

- A czy ty nie myślałeś o nim? Nie spodziewałeś się, że będzie cię szukał?

- Pewnie tak.

- Nie pamiętasz? Dokładnie tak samo było wcześniej ze mną. A teraz ty

robisz to samo. Twoje oczekiwania tworzyły w umyśle Changa obraz tego, gdzie

jesteś. To była myśl na poziomie ego, ale mogła mu się pojawić, bo ty tego

oczekiwałeś, tak naprawdę to modliłeś się, by cię znalazł. Jeszcze nie

pojmujesz? - mówił dalej Yin. - Przecież tyle razy o tym rozmawialiśmy. Nasze

pole modlitwy bez przerwy oddziałuje na świat, wysyła nasze oczekiwania, a jeśli

one dotyczą drugiej osoby, to skutek jest niemal natychmiastowy. Na szczęście,

jak ci już tłumaczyłem, taka negatywna modlitwa nie jest tak silna jak pozytywna,

bo wtedy od razu odcinasz się od energii wyższego,ja”, ale wciąż może

wywoływać skutki. To jest proces ukryty pod waszą złotą zasadą.

Przez chwilę patrzyłem na niego, nie rozumiejąc, o co mu chodzi. Zabrało mi

dobrą minutę, by skojarzyć, do czego się odnosił: do biblijnego nakazu, by nie

czynić innym tego, czego nie chciałbyś, by inni czynili tobie. Nie bardzo jednak

widziałem związek. Porosiłem, by wytłumaczył.

- Ta reguła brzmi tak - kontynuował Yin - jakby trzeba jej przestrzegać, bo

tworzy dobre społeczeństwo. Zgadza się? W sensie etycznym. Ale prawdą jest

też, że za tą mądrością kryje się prawdziwie duchowa, energetyczna, karmiczna

przyczyna, która sięga o wiele dalej. Należy przestrzegać tej reguły, bo ona

background image

dotyczy cię osobiście, - Zrobił dramatyczną pauzę, potem dodał: - Bardziej

rozwinięta wersja tej zasady powinna brzmieć tak: nie czyń drugiemu, czego nie

chcesz, by czynił on tobie, bo tak, jak traktujesz innych i jak o nich myślisz, oni w

identyczny sposób będą traktować ciebie. Modlitwa, którą wysyłasz wraz ze

swoim uczuciem czy działaniem, wywołuje w nich dokładnie to, czego się

spodziewasz.

Skinąłem głową. Zaczynałem pojmować.

- w przypadku pułkownika, to jeśli zakładasz, że on jest zły, energia twojej

modlitwy emanuje na zewnątrz, działa na jego energię i wydobywa jego

skłonności. Tak więc zaczyna zachowywać się tak, jak ty tego oczekujesz, jest

zły, bezwzględny. A ponieważ on nie ma połączenia z boską energią, więc

energia jego ego jest słaba i podatna na wpływy. Gra rolę, której się po nim

spodziewasz. Pomyśl, jak to wygląda w szerszej skali. Ten efekt obecny jest

wszędzie. Pamiętaj, że my, ludzie, podzielamy swoje poglądy i nastawienia. One

są bardzo zaraźliwe. Kiedy patrzymy na innych i ferujemy sądy, myślimy na

przykład, że ktoś jest gruby albo chudy, jest nieudacznikiem czy źle się ubiera,

albo jest brzydki, w rzeczywistości wysyłamy naszą energię tym ludziom i oni

często zaczynają sami źle myśleć o sobie. Bierzemy udział w czymś, co można

jedynie nazwać energią zła. To zaraza negatywnej modlitwy.

- Co więc powinniśmy robić? - zaprotestowałem. - Czy nie wolno widzieć

rzeczy takimi, jakie są?

- Oczywiście, że powinniśmy widzieć rzeczy takimi, jakie są, ale potem

musimy natychmiast zmienić swoje oczekiwania z tego co jest, na to, co może

być. W przypadku pułkownika powinieneś był zdać sobie sprawę z tego, że

chociaż zachowuje się jak ktoś zły, odcięty całkowicie od duchowości, to jego

wyższe,ja” może w mgnieniu oka ujrzeć światło. I takie musisz mieć oczekiwanie,

bo wtedy naprawdę wysyłasz swoją energię modlitwy, by podnieść jego energię i

świadomość w tym właśnie kierunku. Musisz utrzymywać taką myślową

dyscyplinę zawsze, niezależnie od tego, co widzisz.

Znów zrobił dramatyczną pauzę, do tego się uśmiechał, co było dość

dziwne, biorąc pod uwagę naszą sytuację i siniaki na jego twarzy.

background image

- Bili cię? - spytałem.

- Nie robili nic, czego bym sam od nich nie chciał - powiedział,

przypieczętowując tym swoją naukę. - Czy już rozumiesz, jakie to ważne? -

spytał z powagą. - Nie możesz iść dalej w opanowaniu Rozwinięć Energii, aż

tego nie pojmiesz. Gniew zawsze będzie pokusą. Daje dobre samopoczucie.

Twoje ego myśli wtedy, że stajesz się silniejszy. Ale musisz być od niego

sprytniejszy. Nie osiągniesz najwyższych poziomów twórczej energii tak długo,

aż nie nauczysz się unikać wszelkiej negatywnej modlitwy. Tam na zewnątrz jest

już dostatecznie wiele zła, nie trzeba się do niego świadomie dokładać. I to jest

wielka prawda, która stoi za tybetańską zasadą współczucia.

Odwróciłem wzrok, wiedząc, że to, co mówił Yin, jest prawdą. Znów

poddałem się nawykowi złości. Dlaczego wciąż od nowa to robię?

Yin spojrzał mi w oczy.

- A oto zwieńczenie tej myśli. Korygując jakiś szkodliwy nawyk, w twoim

przypadku gniew i pogardę, konieczne jest, żeby nie wysyłać negatywnej

modlitwy na temat własnych możliwości. Rozumiesz, co mam na myśli? Kiedy

krytykujmy samych siebie, mówiąc na przykład „nie umiem sobie dać rady z tym

problemem”, albo,Już zawsze taki będę”, tak naprawdę modlimy się o to, by się

nie zmienić. Musimy utrzymywać wizję, że znajdziemy wyższą energię i

zwalczymy swoje nawyki. Musimy sami siebie podnieść na wyższy poziom

własną energią modlitwy. - Położył się znów na pryczy. - To jest lekcja, której ja

sam musiałem się nauczyć. Nigdy nie potrafiłem zrozumieć tej wyrozumiałości i

spokoju, z jakim lama Rigden traktował chiński rząd. Oni niszczyli nasz kraj i

chciałem po prostu, żeby zniknęli. Nigdy nie znałem bliżej żadnego żołnierza, by

móc spojrzeć mu w oczy, żeby zobaczyć w Chińczykach ludzi spętanych

systemem tyranii. Kiedy w końcu spojrzałem ponad ich ego, ponad ich

warunkowanie, mogłem nareszcie się nauczyć nie dodawać już do energii zła

swoimi negatywnymi myślami. W końcu mogłem utrzymać wyższą wizję dla nich

i dla siebie samego. Być może dlatego, że mnie się udało, mogę teraz utrzymać

wizję, że tobie też się uda.

background image

Obudziłem się wraz z pierwszymi odgłosami obozu. Ktoś przetaczał beczki

albo duże pojemniki. Wstałem szybko, ubrałem się i spojrzałem w stronę drzwi.

Poprzednich strażników zastąpiło dwóch nowych żołnierzy. Patrzyli na mnie

zaspanym wzrokiem. Podszedłem do okna. Dzień był ciemny, zacłmiurzony,

wiatr wył nieustannie. W jednym z namiotów zauważyłem jakiś ruch. Wyszedł z

niego pułkownik. Kierował się w naszą stronę.

Podszedłem do pryczy, na której spał Yin. Był odwrócony plecami, próbował

dalej spać. Twarz miał spuchniętą, zmrużył oczy, kiedy chciał na mnie spojrzeć.

- Wraca pułkownik - powiedziałem.

- Pomogę na tyle, na ile będę mógł - obiecał. - Ale to ty musisz teraz wysłać

mu zupełnie inne pole modlitwy. To twoja jedyna szansa.

Poły namiotu otwarły się, żołnierze stanęli na baczność. Pułkownik wszedł i

gestem kazał im czekać na zewnątrz. Spojrzał na Yina tylko raz, a potem zbliżył

się do mnie.

Oddychałem głęboko i starałem się rozwinąć swoje pole najbardziej, jak

mogłem. Wizualizowałem, że energia wypływa ze mnie i skupiłem się na tym,

żeby widzieć w nim nie oprawcę, ale zalęknioną duszę.

- Chcę wiedzieć, gdzie są te świątynie - powiedział cichym, złowieszczym

głosem, zdejmując płaszcz.

- Może je pan zobaczyć tylko wtedy, kiedy pana energia będzie dostatecznie

wysoka - wypowiedziałem głośno pierwszą myśl, która przyszła mi do głowy.

Wydawał się zbity z tropu. - O czym ty mówisz?

- Mówił mi pan, że wierzy w moc umysłu. A jeśli jedną z jego możliwości jest

podnoszenie poziomu energii?

- Jakiej energii?

- Powiedział pan, że fale mózgowe są prawdziwe i że można nimi

manipulować za pomocą różnych urządzeń. A co jeśli można nimi także

manipulować od wewnątrz poprzez intencje, można je wzmocnić, podnosząc

poziom swojej energii?

- Ale jak to możliwe? - spytał. - Nic podobnego nie zostało nigdy wykazane

przez naukę.

background image

Nie mogłem uwierzyć. Wydawało się, że zaczął otwierać umysł. Skupiłem się

na wyrazie jego twarzy, który świadczył, że poważnie zastanawia się nad tym, co

powiedziałem.

- To naprawdę jest możliwe - kontynuowałem. - Fale mózgowe, a może jakiś

inny rodzaj fal, które mają większy zasięg, mogą zostać wzmocnione do takiego

poziomu, że można wpływać na to, co się dzieje.

Ożywił się. - Chcesz powiedzieć, że wiesz, jak używać fal mózgowych, by

sprawić, że coś się stanie?

Kiedy to mówił, znów zobaczyłem poświatę za jego plecami, przy tylnej

ścianie namiotu.

- Tak - odpowiedziałem - ale można sprowadzić tylko takie rzeczy, które

zgadzają się z kierunkiem, w jakim ma podążać nasze życie. Inaczej energia w

pewnym momencie zanika.

- W jakim „życie ma podążać”? - spytał, mrużąc oczy.

Obszar z tyłu namiotu stawał się coraz jaśniejszy, nie mogłem się

powstrzymać, by nie spoglądać w tamtą stronę. Odwrócił się i też tam popatrzył.

- Na co tak patrzysz? - zapytał. - Powiedz, co miałeś na myśli, mówiąc że

życie „ma podążać w jakimś kierunku”. Uważam się za człowieka wolnego. Mogę

zrobić ze swoim życiem, co chcę.

- Tak, to oczywiście prawda, ale zawsze jest taki kierunek, który wydaje się

najlepszy, który daje więcej satysfakcji niż inne, bardziej inspiruje, prawda?

Nie wierzyłem własnym oczom, jak bardzo przestrzeń za jego plecami

jaśniała, ale nie ważyłem się patrzeć wprost na nią.

- Nie wiem, o czym mówisz - powiedział.

Był zbity z tropu, ale ja skupiałem się cały czas na tej części jego twarzy,

która wciąż słuchała.

- Jesteśmy wolni - powiedziałem - ale jesteśmy również częścią planu, który

pochodzi z wyższej części nas samych, z którą możemy się połączyć. Nasze

prawdziwe, ja” jest o wiele większe, niż myślimy.

Patrzył na mnie bez słowa. Gdzieś głęboko w świadomości chyba mnie

rozumiał.

background image

Strażnicy stojący na dworze załomotali w poły namiotu. Dopiero wtedy

zdałem sobie sprawę, że wiatr zmienił się w zamieć. Słychać było łoskot

przewracanego w całym obozie sprzętu. Jeden z żołnierzy otworzył namiot i

krzyczał coś głośno po chińsku. Pułkownik pobiegł w jego stronę. Zobaczyłem,

że wichura wyrywa z ziemi kolejne namioty. Pułkownik odwrócił się. spojrzał na

mnie i Yina i wtedy potężny podmuch wiatru uniósł lewą cześć naszego namiotu i

rozdarł ją na pół, przykrywając pułkownika i strażników masztami i płótnem i

powalając ich na ziemię.

We mnie i Yina też uderzył wiatr.

- Yin! - krzyknąłem. - To dakini!

Yin podniósł się z trudem. - To twoja szansa! Uciekaj!

- Chodź - powiedziałem, łapiąc go za ramię. - Przecież możemy iść razem.

Odepchnął mnie. - Ja nie dam rady. Tylko bym cię opóźniał.

- Uda nam się - błagałem.

Krzyczał przez wyjący wiatr. - Zrobiłem, co do mnie należało. Teraz ty

musisz zrobić swoje. Wciąż nie znamy reszty Czwartego Rozwinięcia.

Skinąłem głową, uścisnąłem go szybko, chwyciłem gruby płaszcz

pułkownika i wybiegłem przez dziurę w namiocie w szalejącą zamieć.

background image

Uznając światło

Odbiegłem na północ jakieś sto stóp i dopiero wtedy się zatrzymałem, żeby

spojrzeć w kierunku obozu. Wciąż słyszałem dźwięk rozrzucanego sprzętu

miotanego wiatrem oraz odgłosy krzyków.

Przede mną rozciągała się czysta, niezmącona biel. Z trudem brnąłem w

kierunku gór, gdy nagle usłyszałem za sobą wrzask pułkownika.

- Znajdę cię! - Jego wściekły głos przenosił się ponad wiatrem. - Nie uda ci

się!

Szedłem dalej, najszybciej jak mogłem w tym głębokim śniegu. Pokonanie

stu jardów zabrało mi piętnaście minut. Na szczęście wiatr nie ustawał,

wiedziałem, że minie trochę czasu, zanim Chińczycy będą mogli uruchomić

helikoptery.

Usłyszałem cichy dźwięk. Najpierw pomyślałem, że to wiatr, ale dźwięk

stopniowo narastał. Pochyliłem się. Ktoś wołał moje imię! W końcu zobaczyłem

sylwetkę brnącą przez śnieżną zamieć. To był Wil.

Uścisnęliśmy się. - Boże, jak się cieszę, że cię widzę. Jak mnie znalazłeś?

- Obserwowałem, w którym kierunku odleciał helikopter. I szedłem w tą

stronę tak długo, aż zobaczyłem obóz. Byłem tu całą noc. Gdybym nie miał ze

sobą swojej turystycznej kuchenki, zamarzłbym na śmierć. Starałem się

wykombinować, jak cię stamtąd wydostać. Na szczęście zamieć rozwiązała

problem. Chodź, musimy znów próbować dotrzeć do świątyń.

Zawahałem się.

- O co chodzi? - spytał Wił.

- Tam został Yin - odparłem. - Jest ranny.

Wil myślał przez chwilę, kiedy obaj patrzyliśmy na obóz. - Zorganizują pościg

- powiedział w końcu. - Nie możemy tam wrócić. Będziemy musieli postarać się

pomóc mu później. Jeśli stąd nie uciekniemy i nie znajdziemy świątyń, zanim

zrobi to pułkownik, to wszystko stracone.

- A co się stało z Tashim? - spytałem.

- Rozdzieliła nas lawina. Ale widziałem go potem z daleka, jak samotnie

background image

wspinał się na górę.

Szliśmy dwie godziny, i co dziwne, kiedy tylko oddaliliśmy się od obozu

Chińczyków, wiatr zaczął słabnąć, choć śnieg wciąż mocno padał. W czasie

marszu powtórzyłem Wilowi wszystko, co Yin mówił w namiocie i co się stało

podczas rozmowy z pułkownikiem.

W końcu doszliśmy do tego samego miejsca, gdzie złapała nas lawina.

Obeszliśmy je i wspinaliśmy się coraz wyżej po zboczu. Nie rozmawialiśmy. Wil

prowadził w górę przez kolejne dwie godziny. W końcu zatrzymaliśmy się na

odpoczynek. Usiedliśmy za wielką śnieżną zaspą. Patrzyliśmy na siebie przez

chwilę, obaj ciężko oddychając. Wil uśmiechnął się i zapytał:

- Czy teraz wreszcie rozumiesz, o czym mówił Yin? Milczałem. Choć na

własne oczy widziałem, jak to zadziałało w przypadku pułkownika, wciąż trudno

było mi w to uwierzyć.

- Pozwalałem sobie na negatywną modlitwę - powiedziałem w końcu. -

Dzięki temu pułkownik mógł mnie śledzić.

- Nie możemy iść dalej, aż obaj nie będziemy absolutnie pewni, że umiemy

tego uniknąć - powiedział Wil. - Nasza energia musi być na niezmiennie wysokim

poziomie, jeśli mamy przejść przez pozostałą część Czwartego Rozwinięcia.

Musimy bardzo uważać, by nie wizualizować zła w ludziach, którzy się boją.

Musimy patrzeć na nich realistycznie i zachować ostrożność, ale jeśli

zatrzymamy się na ich zachowaniu albo wyobrazimy sobie, że mają zamiar nas

skrzywdzić, to tylko doda energii ich paranoi i naprawdę może im przyjść do

głowy zrobienie tego, czego się spodziewamy. To dlatego tak bardzo jest ważne.

by nie pozwolić swojemu umysłowi wyobrażać sobie złych rzeczy, które

ewentualnie mogą się nam przytrafić. Bo to modlitwa, która rzeczywiście tworzy

takie wydarzenia.

Kiwałem głową, wiedząc jednak, że w duchu wciąż opieram się tej koncepcji.

Bo jeśli to prawda, to składa na nas wielki ciężar pilnowania każdej swojej myśli.

Powiedziałem Wilowi o swoich obawach.

Niemal się roześmiał. - Oczywiście, że musimy kontrolować każdą myśl. I

trzeba to tak robić, żeby nie pominąć jakiejś ważnej intuicji. Wystarczy więc

background image

pamiętać o świadomej czujności i zawsze wizualizować, że podnosi się nasza

świadomość. Legendy mówią o tym bardzo wyraźnie. By jak najlepiej

utrzymywać rozwinięcia swojej energii modlitwy, nigdy nie wolno używać tej

energii w sposób negatywny. Nie możemy posunąć się dalej, zanim nie

nauczymy się całkowicie unikać tego problemu.

- Ile legend ci opowiedziano? - spytałem.

Odpowiadając na moje pytanie. Wił zaczął opisywać swoje doświadczenia i

przygody bardziej szczegółowo, niż mógł to zrobić kiedykolwiek wcześniej.

- Kiedy się pojawiłem w twoim domu - zaczął - byłem oszołomiony tym, że

moja energia spadła tak nisko w porównaniu do poziomu, jaki miała, kiedy

zdobywaliśmy Dziesiąte Wtajemniczenie. Zacząłem mieć powracające myśli o

Tybecie, aż w końcu znalazłem się w klasztorze lamy Rigdena, gdzie poznałem

Yina i usłyszałem o ich snach. Nie wszystko rozumiałem, ale sam miałem

podobne sny. Wiedziałem, że ty też jesteś tego częścią i masz tutaj coś do

zrobienia. Wtedy właśnie zacząłem studiować legendy i uczyć się Rozwinięć

energii modlitwy. Byłem przygotowany, by spotkać się z tobą w Katmandu, ale

zauważyłem, że Chińczycy mnie śledzą, więc wysłałem po ciebie Yina. Musiałem

wierzyć, że w końcu jakoś się odnajdziemy.

Wil przerwał na chwilę, wyciągnął z plecaka biały podkoszulek i zaczął

zmieniać opatrunek na kolanie. Patrzyłem na nie kończące się białe szczyty,

które wznosiły się za nami. Na chwilę chmury się rozstąpiły i poranne słońce

stworzyło zapierający dech obraz błyszczących wierzchołków gór i cienistych

przełęczy. Ten widok napawał zachwytem i w jakiś dziwny sposób zacząłem się

tutaj czuć jak w domu, jakby jakaś część mojego,Ja” w końcu zrozumiała tę

ziemię.

Kiedy znów spojrzałem na Wiła, wpatrywał się we mnie intensywnie.

- A może - powiedział - powinniśmy powtórzyć sobie wszystko, co legendy

mówią o polu modlitwy? Musimy zrozumieć, jak to wszystko się ze sobą łączy.

Potaknąłem.

- Zaczyna się od tego - mówił dalej Wil - że zdajemy sobie w pełni sprawę z

tego, iż energia naszej modlitwy jest rzeczywista, że emanuje z nas i wpływa na

background image

świat. Kiedy to już pojmiemy, możemy zrozumieć, że to pole, ten efekt, jaki

wywołujemy w świecie, może zostać rozszerzone. I wtedy zaczynamy od

Pierwszego Rozwinięcia. Najpierw musimy polepszyć,jakość” energii, którą

fizycznie pobieramy. Ciężkie i sztucznie przetworzone pokarmy budują w naszym

ciele kwasowe złogi w strukturach komórkowych, co obniża nasze wibracje i w

końcu powoduje choroby. Żywe pokarmy mają natomiast odczyn zasadowy i tym

samym podwyższają nasze wibracje. Im czyściej wibrujemy, tym łatwiej jest się

nam połączyć z subtelnymi energiami, które są nam dostępne. Legendy mówią,

że nauczymy się nieustannie wdychać, pobierać ten wyższy rodzaj energii, gdy

jako wyznacznik potraktujemy podwyższoną wrażliwość na piękno. Im wyższy

jest poziom naszej energii, tym więcej piękna postrzegamy. Możemy się nauczyć

wizualizować, jak ta energia po wypełnieniu nas „przelewa” się na zewnątrz i

emanuje na świat. Znakiem, że tak się naprawdę dzieje, jest z kolei to, że

odczuwamy stan bezwarunkowej miłości. Jesteśmy więc połączeni z

wewnętrznym źródłem energii, jak się tego nauczyliśmy w Peru. Ale teraz wiemy

również, że wizualizując, iż ta energia jest polem, które wykracza poza nasze

ciało, poprzedza nas, gdziekolwiek pójdziemy, możemy ją wciąż utrzymywać na

wysokim poziomie. Drugie Rozwinięcie zaczyna się od tego, że ustawiamy owo

rozszerzone pole modlitwy tak, by wzmocniło działanie synchronii w naszym

życiu. Czynimy to, pozostając wciąż w stanie świadomej czujności i oczekiwania

na kolejną intuicję czy zbieg okoliczności, które skieruje nasze życie we właściwą

stronę. To oczekiwanie pozwala na wysyłanie naszej energii jeszcze dalej i czyni

ją jeszcze silniejszą, bo teraz łączymy swoje intencje z wyższym procesem

rozwoju i ewolucji wpisanym w wszechświat. Trzecie Rozwinięcie wymaga

kolejnego oczekiwania, a mianowicie że nasze pole modlitwy działając na

zewnątrz, podnosi poziom energii innych ludzi, pomaga im połączyć się z boskim

pierwiastkiem w sobie i z intuicjami ich wyższego,ja”. To oczywiście zwiększa

prawdopodobieństwo, że otrzymamy od nich intuicyjne informacje, które pozwolą

nam jeszcze bardziej podnieść poziom naszej synchronii. To jest właśnie etyka

międzyludzka, o której uczyliśmy się w Peru, ale teraz wiemy już, w jaki sposób

używać pola modlitwy, by była silniejsza. Czwarte Rozwinięcie zaczyna się od

background image

tego, że uczymy się, jak ważne jest kotwiczenie i utrzymywanie poziomu

emanacji naszej energii, mimo sytuacji wywołujących gniew czy strach. Żeby to

osiągnąć, musimy zawsze utrzymywać odpowiednie nastawienie, być niejako

oderwanym od skutków zdarzeń, które następują, mimo że oczekujemy, by cały

proces trwał dalej. Musimy zawsze szukać pozytywnego znaczenia i zawsze,

zawsze oczekiwać, że zostaniemy ocaleni bez względu na to, co się akurat

dzieje. Taka postawa pozwala się skupiać na przepływie energii i chroni przed

zatrzymywaniem się na negatywnych obrazach tego, co może się stać, jeśli się

nam nie uda. Mówiąc ogólnie, kiedy zauważymy, że do głowy przychodzi nam

negatywny obraz czy myśl, musimy rozstrzygnąć, czy jest to intuicyjne

ostrzeżenie, a jeśli tak, to musimy podjąć odpowiednie kroki. Zawsze jednak

powinniśmy powracać do oczekiwania, że wyższa synchronia przeprowadzi nas

przez ten problem. To kotwiczy nasze pole, nasz przepływ energii, silnym

oczekiwaniem, które zawsze nazywane było wiarą. Reasumując, w pierwszej

części Czwartego Rozwinięcia chodzi o to, jak przez cały czas utrzymywać silną

energię. Kiedy to opanujemy, możemy iść dalej i jeszcze bardziej tę energię

rozszerzyć. Następny krok Czwartego Rozwinięcia zaczyna się wtedy, gdy

rzeczywiście oczekujemy, iż ludzki świat może się rozwinąć w kierunku ideału

opisanego przez Dziesiąte Wtajemniczenie, a zrealizowanego w Shambhali. By

w tym kierunku wysyłać i umacniać swoją energię, trzeba w to naprawdę mocno

wierzyć. To dlatego zrozumienie Shambhali jest tak ważne. Wiedza o tym, że w

Shambhali osiągnięto ten poziom, wzmacnia naszą wiarę, nasze oczekiwanie, że

reszta ludzkości też może to uczynić. Możemy się spodziewać, że ludzie opanują

technologie i użyją ich w służbie naszego duchowego rozwoju, a potem zaczną

się skupiać na samym procesie życiowym, na prawdziwym celu naszej

obecności tutaj, na tej planecie, a jest nim stworzenie na Ziemi kuhury, która jest

świadoma naszej roli w duchowej ewolucji i uczy tego swoje dzieci. Przerwał i

patrzył na mnie przez chwilę.

- A teraz nadchodzi część najtrudniejsza - powiedział. - By rozwinąć się

jeszcze bardziej, musimy uczynić coś więcej, niż tylko myśleć pozytywnie i

unikać obrazów negatywnych wydarzeń. Musimy także powstrzymać wszelkie

background image

negatywne myśli dotyczące innych ludzi. Jak sam się niedawno przekonałeś,

kiedy strach zmienia się w gniew i zaczynasz myśleć o innych jak najgorzej,

emanuje z ciebie negatywna modlitwa, która może wywołać u tych ludzi właśnie

takie zachowania, jakich się po nich spodziewasz. To dlatego, kiedy nauczyciele

oczekują od swoich uczniów świetnych wyników, zwykle je otrzymują, ale kiedy

oczekują złych, to też staje się prawdą. Większość ludzi wierzy, że niedobrze jest

mówić źle o innych, ale myśleć, owszem, można. Teraz już wiemy, że tak nie

jest, myśli też mają znaczenie.

Kiedy Wil to powiedział, przypomniałem sobie niedawne wypadki strzelaniny

w szkołach w Stanach. Powiedziałem o tym Wilowi.

- Dzieciaki wszędzie na Ziemi mają w tej chwili większą moc niż kiedykolwiek

przedtem - odparł. - Nauczycielom nie wolno ignorować sprzeczek czy

konfliktów, jakie zawsze zdarzały się w szkołach. Kiedy niektóre dzieci

wyszydzają inne, robią z nich kozły ofiarne, to te „ofiary” podatne są na

negatywną modlitwę bardziej niż przedtem. I czasem gwałtownie wybuchają. To

nie dotyczy jedynie dzieci; tak się dzieje w całej ludzkiej kulturze. Jedynie

rozumiejąc skutek wywoływany przez pola modlitwy, możemy ogarnąć to, co się

dzieje. Wszyscy stajemy się stopniowo coraz silniejsi i jeśli nie nauczymy się

kontrolować swoich oczekiwań, możemy niechcący robić innym krzywdę.

Wil przestał mówić i uniósł brew. - I tak chyba doszliśmy do punktu, w którym

teraz jesteśmy - zakończył.

Skinąłem głową. Zdałem sobie sprawę, jak bardzo mi go brakowało.

- A jaki według legend jest kolejny etap? - zapytałem.

- To coś, co mnie osobiście najbardziej fascynuje - odparł. - Legendy mówią,

że nie możemy dalej rozwijać swoich pól, jeśli w pełni nie pojmiemy i nie uznamy

istnienia dakini.

Szybko opowiedziałem mu o wszystkich swoich doświadczeniach z

tajemniczymi postaciami i pojawianiem się światła, które przydarzały mi się od

chwili przyjazdu do Tybetu.

- Miałeś takie przygody już przed Tybetem - stwierdził Wil.

Miał rację. Podczas poszukiwań Dziesiątego Wtajemniczenia pomagały mi

background image

dziwne zjawiska świetlne.

- Zgadza się - potwierdziłem. - Kiedy razem byliśmy w Apallachach.

- W Peru też.

Wytężyłem pamięć, ale nic takiego nie mogłem sobie przypomnieć.

- Sam mi opowiadałeś, jak stałeś na rozstaju dróg i nie wiedziałeś, którą

wybrać - powiedział. - I wtedy jedna z nich wydała ci się jakby rozświetlona,

błyszcząca, i to ją wybrałeś.

- A tak, rzeczywiście - odparłem. Teraz wyraźnie to widziałem. - Myślisz, że

to były dakini?

Wil wstał i zaczął zakładać plecak.

- O tak - odparł. - To te świetlne zjawiska, które nas prowadzą.

Byłem zaszokowany. To by znaczyło, że kiedykolwiek zdarza nam się

widzieć jakieś rozświetlone miejsce, obiekt albo drogę, która wydaje się

jaśniejsza i bardziej pociągająca, albo książkę, która nagle przyciąga naszą

uwagę, to działanie tych istot.

- Co jeszcze legendy mówią o dakini? - spytałem.

- że są takie same w każdej kulturze, w każdej religii, niezależnie od tego,

jak je nazywamy.

Rzuciłem mu pytające spojrzenie.

- Możemy je zwać aniołami - mówił dalej Wil - ale nieważne, czy są nazwane

aniołami czy dakini, są to te same istoty... i dokładnie tak samo działają.

Chciałem mu zadać następne pytanie, ale Wil szybko ruszył pod górę,

szukając przejścia tam, gdzie leżało mniej śniegu. Poszedłem za nim, a do głowy

przychodziły mi tuziny pytań. Nie chciałem kończyć tej rozmowy.

W pewnej chwili Wil odwrócił się przez ramię i spojrzał na mnie. - Legendy

mówią, że te istoty pomagały ludziom od początku świata, i jest o nich mowa w

mistycznych tekstach wszystkich religii. Zgodnie z tym, co mówią legendy, każdy

z nas zacznie je stopniowo postrzegać. Jeśli rzeczywiście uznamy ich istnienie,

to dakini dadzą się lepiej poznać.

Wypowiedział słowo „uznamy” w taki sposób, jakby miało ono specjalne

znaczenie.

background image

- Jak mamy to zrobić? - spytałem, wspinając się na skałkę, która przecinała

drogę.

Wil przystanął, żebym mógł się z nim zrównać. - Według legend musimy w

pełni uznać, że one są obecne. A to jest bardzo trudne zadanie dla naszych

racjonalnych, nowoczesnych umysłów. Co innego myśleć, że dakini, czy też

anioły, to fascynujący temat, a zupełnie co innego spodziewać się, że będą

naprawdę postrzegane w naszym życiu.

- I co w związku z tym mamy robić?

- Być bardzo wyczulonym na każdy najmniejszy błysk jasności.

- A więc jeśli utrzymamy wysoką energię i uznamy dakini, to będziemy

zauważać więcej takich świetlnych zjawisk?

- Masz rację - potwierdził. - Trudno jest przede wszystkim nauczyć się

dostrzegać subtelne, delikatne zmiany w natężeniu światła wokół nas. Ale im

bardziej to ćwiczymy, tym więcej widzimy.

Myślałem o tym, co właśnie powiedział, i jak dotąd wszystko rozumiałem, ale

wciąż miałem pytania. - A co w przypadkach

- spytałem - kiedy dakini czy anioły interweniują, pomagają nam, mimo że

ani się ich nie spodziewamy, ani ich nie „uznajemy”? Bo tak właśnie mnie się

zdarzyło.

Opowiedziałem Wilowi o postaci, która pojawiła się u mego boku, kiedy Yin

wypchnął mnie z dżipa na północ od Ali, a potem znów, kiedy w cudowny sposób

pojawiło się ognisko w ruinach klasztoru, zanim wszedłem do Shambhali.

Wil kiwał głową. - Wygląda na to, że twój anioł stróż się ukazał. Legendy

mówią że każdy z nas ma własnego.

Spojrzałem na niego wymownie.

- A więc to prawda - powiedziałem w końcu. - Każdy z nas ma swojego

anioła stróża.

Tysiąc myśli naraz kołatało mi po głowie. Prawdziwość tych istot nigdy nie

była dla mnie jaśniejsza.

- Co jednak sprawia - pytałem dalej - że czasami nam pomagają, a innym

razem nie?

background image

Wil znów uniósł brew. - To - powiedział - jest tajemnica, którą mamy tutaj

odkryć.

Dochodziliśmy już niemal do szczytu. Za naszymi plecami słońce

przedzierało się przez grubą warstwę chmur. Robiło się cieplej.

- Powiedziano mi - zaczął Wil, zatrzymując się niedaleko szczytu - że

świątynie są po drugiej stronie tego grzbietu. - Milczał przez chwilę, potem dodał:

- To może być najtrudniejsze zadanie.

Jego słowa zabrzmiały groźnie.

- Dlaczego? Co masz na myśli?

- Musimy połączyć wszystkie Rozwinięcia i utrzymywać naszą energię na

najwyższym możliwym poziomie. Legendy mówią że tylko przy odpowiednio

wysokim poziomie energii można zobaczyć świątynie.

Dokładnie w tym momencie usłyszeliśmy w oddali dźwięk helikopterów.

- I nie zapominaj, czego się właśnie nauczyłeś - przypomniał Wil. - Jeśli

zaczniesz myśleć o tym, jakie złe jest chińskie wojsko, jeśli poczujesz gniew albo

odrazę, to natycłuniast musisz skupić swoją uwagę na duszy każdego

indywidualnego żołnierza. Wizualizuj, że twoja energia emanuje z ciebie i

dosięga ich pól energetycznych, że podwyższa poziom ich energii i umożliwia

łączność z wewnętrznym światłem, tak by mogli odkryć swoje wyższe intuicje.

Jeśli zrobisz inaczej, to wyślesz do nich modlitwę, która da im więcej energii do

czynienia zła.

Potaknąłem i spuściłem głowę. Tym razem byłem zdecydowany utrzymać

swoje pozytywne pole.

- A teraz idź dalej, uznaj dakini i oczekuj światła.

Spojrzałem w górę na leżący wprost przed nami szczyt. Wil skinął głową i

ruszył. Kiedy weszliśmy na grzbiet, po drugiej stronie nie zobaczyliśmy niczego,

poza kolejnymi ośnieżonymi górami i dolinami. Dokładnie rozglądaliśmy się po

okolicy.

- Tam! - wrzasnął radośnie Wil, wskazując na lewo.

Wytężyłem wzrok. Coś zdawało się świecić na krawędzi grzbietu. Kiedy

background image

jednak próbowałem skupić na tym wzrok, wszystko, co mogłem dostrzec, to tyle,

że tamten obszar wydawał się jaśniejszy. Ale kiedy znów spojrzałem, tym razem

kątem oka, byłem pewien, że całe to miejsce wydziela światło, drga i błyszczy.

- Idziemy - zakomenderował Wil.

Podał mi rękę, kiedy przedzieraliśmy się przez gęsty śnieg, idąc do miejsca,

które spostrzegł. W miarę, jak podchodziliśmy bliżej, światło się nasilało. Przed

nami wyrastał rząd ogromnych, postrzępionych skalnych wież, które z daleka

wyglądały tak, jakby do siebie przylegały. Kiedy jednak podeszliśmy bliżej,

stwierdziliśmy, że jedna z nich jest lekko odsunięta, co pozostawia wąskie

przejście, którym można się dostać na drugą stronę grzbietu. Kiedy się tam

znaleźliśmy, okazało się, że są tam kamienne schodki, wykute w skale, które

prowadzą w dół góry. Schody także zdawały się jaśnieć i nie było na nich śniegu!

- Dakini pokazują nam, którędy mamy iść - powiedział Wil i zdecydowanie

pociągnął mnie za sobą.

Przecisnęliśmy się przez przesmyk i zaczęliśmy schodzić w dół. Po obu

stronach schodków wznosiły się ogromne, nagie skalne ściany. Przesłaniały

niemal całe światło. Schodziliśmy ponad godzinę, aż ostatnie skały rozstąpiły się

ponad naszymi głowami.

Kilka jardów dalej podłoże się wyrównało, a schody się skończyły. Mieliśmy

przed sobą płaski taras, który otaczał skalną ścianę po lewej stronie.

- Tędy - powiedział Wił i wskazał ręką.

Dwieście jardów przed nami stał klasztor, całkowicie zrujnowany, jakby miał

tysiące lat. W miarę, jak do niego podchodziliśmy, robiło się coraz cieplej, a nad

skałami podnosiła się mgła. Tuż przed klasztorem taras zmieniał się w szeroką

skalną półkę, która wcinała się w zbocze góry. Weszliśmy w ruiny i ostrożnie

szukaliśmy drogi wśród zwalonych ścian i wielkich kamieni, aż w końcu

wyszliśmy po drugiej stronie budowli.

I tu stanęliśmy jak wryci. Skaliste podłoże, po którym szliśmy, zmieniło się w

podłogę z gładkich, precyzyjnie ułożonych kamieni w kolorze jasnego bursztynu.

Spojrzałem na Wiła, ale on patrzył prosto przed siebie. Przed nami stała

nienaruszona, ogromna świątynia wysoka na pięćdziesiąt stóp i dwa razy tak

background image

szeroka. Była koloru rdzawego brązu, tylko w miejscach, gdzie stykały się ze

sobą ogromne kamienie, z których była zbudowana, przeświecała szarość. Z

przodu miała gigantyczne, dwuskrzydłowe drzwi, wysokie na prawie piętnaście

stóp.

We mgle otaczającej świątynię coś się poruszyło. Spojrzałem na Wiła, ale

tylko skinął głową, żebym szedł za nim. Zatrzymaliśmy się jakieś dwadzieścia

jardów od budowli.

- Co to był za ruch? - spytałem.

Wskazał głową przed siebie. Niecałe dziesięć stóp przed nami jakby coś

stało. Wytężyłem wzrok i w końcu byłem w stanie rozróżnić bardzo niewyraźny

zarys ludzkiej sylwetki.

- To musi być jeden z adeptów, którzy mieszkają w świątyniach - powiedział

spokojnie Wił. - Ta osoba wibruje wyżej od nas, to dlatego widzimy tylko

zamazany kształt.

W tym momencie kształt ten zbliżył się do drzwi świątyni i zniknął. Wił

pierwszy ruszył do drzwi. Wyglądały na zrobione z jakiegoś kamienia, ale kiedy

Wił pociągnął za rzeźbioną gałkę, otworzyły się płynnie, jakby nic nie ważyły. w

środku była wielka, okrągła sala. Kamienne schody schodziły tarasowo w dół,

otaczając płaski okrąg na samym jej środku, jakby scenę. W połowie odległości

od tej sceny zobaczyłem kolejną postać, ale tym razem widziałem ją wyraźnie.

Odwróciła się, żebyśmy mogli zobaczyć twarz. To był Tashi. Wil już do niego

szedł. Zanim jednak dotarłem do Tashiego, w powietrzu, tuż ponad środkiem

sali, otworzyło się przestrzenne okno. Obraz w nim powoli nabierał ostrości,

całkowicie skupiając naszą uwagę. Stał się tak jasny, że już nie widzieliśmy

Tashiego, który był po drugiej stronie sali. Był to obraz Ziemi widzianej z

kosmosu.

Scena zmieniała się w krótkich migawkach - zobaczyliśmy jakieś miasto,

gdzieś w Europie, potem wielkie centrum miejskie w Stanach, a w końcu

podobne w Azji. W każdej scenie wyraźnie widać było ludzi idących po

zatłoczonych ulicach, a nawet kilka wnętrz biur i innych miejsc pracy. Kiedy

sceny pokazywały kolejne miasta w różnych zakątkach Ziemi, widoczne było, że

background image

rozmawiający ze sobą czy pracujący ludzie powoli podnoszą poziom swojej

energii.

Oglądaliśmy i słyszeliśmy sytuacje, w których ludzie idąc za swoimi

intuicjami, zmieniali wykonywane zawody, a w rezultacie stawali się silniejsi,

tworzyli nowe, efektywniejsze technologie i sprawniejsze usługi.

Obserwowaliśmy też sceny z ludźmi, którzy wciąż żyją w strachu, opierają się

zmianom i starają się zdobyć oraz zachować kontrolę.

Potem ukazała się sala konferencyjna jakiegoś instytutu badawczego. Grupa

kobiet i mężczyzn prowadziła zajadłą dyskusję. W miarę, jak to oglądaliśmy,

zaczynało być jasne, o co chodzi. Większość z tych ludzi była za połączeniem

się wielkich koncernów komputerowych i komunikacyjnych oraz

międzynarodowej grupy służb specjalnych. Przedstawiciele tych służb tłumaczyli,

że walka z terroryzmem wymaga dostępu do każdego połączenia telefonicznego,

włączając w to komunikację internetową, a w każdym komputerze powinny

zostać zamontowane tajne urządzenia identyfikacyjne tak, aby można było do

nich wejść i monitorować osobiste pliki.

Ale to jeszcze nie było wszystko. Chcieli zwiększenia systemów kontroli.

Kilkoro z tych ludzi zastanawiało się nawet, że jeśli problem wirusów

komputerowych się nasili, to trzeba będzie objąć kontrolą cały Internet, włączając

wszystkie połączone z nim usługi i gospodarkę. Dostęp powinien być

monitorowany dzięki specjalnym numerom identyfikacyjnym, które byłyby

konieczne przy wszelkich transakcjach i handlu elektronicznym.

Ktoś rzucił pomysł, że taki nowy system identyfikacyjny mógłby być

bezpieczny, jeśli opierałby się na skanerach źrenicy oka albo linii papilarnych, a

może nawet na jakimś urządzeniu odczytującym wprost fale mózgowe. Dwie

inne osoby, kobieta i mężczyzna, zaczęli z zapałem agitować przeciwko takim

systemom. Jedno z nich przytoczyło nawet księgę Apokalipsy i wspomniany w

niej znak bestii. Kiedy tak słuchaliśmy i oglądaliśmy to wszystko, zauważyłem, że

widzę też to, co jest za oknem owej sali konferencyjnej. Jakiś samochód

przejeżdżał ulicą. W dali widziałem kaktusy i ciągnącą się po horyzont pustynię.

Spojrzałem na Wiła.

background image

- Ta dyskusja odbywa się dokładnie w tej chwili gdzieś na Ziemi - powiedział.

- Wygląda mi to na południowo-zachodnie Stany.

Tuż za stołem, przy którym siedziała dyskutująca grupa, dostrzegłem coś

jeszcze. Przestrzeń stawała się jakby większa... nie - stawała się jaśniejsza.

- Dakini! - powiedziałem do Wiła.

Obserwowaliśmy, jak rozmowa zaczyna się zmieniać. Tych dwoje, którzy

wytaczali argumenty przeciw nowym systemom kontroli, skupiało teraz większą

uwagę całej grupy. Ich przeciwnicy zaczęli się zastanawiać.

Nagle przerwała nam nagła wibracja, która zatrzęsła ścianami i podłogą

świątyni. Pobiegliśmy z Wiłem w kierunku drugich drzwi, po przeciwnej stronie

sali. W tumanach kurzu i pyłu z trudem widać było drogę. Za sobą słyszeliśmy

odgłos walących się ścian, spadających kamieni. Kiedy byliśmy jakieś trzydzieści

stóp od drzwi, te otwarły się i przeszła przez nie postać, której jednak nie

widzieliśmy wyraźnie.

- To pewnie był Tashi - powiedział Wil, podbiegając do drzwi.

Ledwo zdążyliśmy przez nie wybiec, kiedy kolejny potężny wstrząs wypełnił

powietrze. To stary zrujnowany klasztor, przez który tu przyszliśmy, zapadał się,

tworząc lawinę pyłu i kamieni. A ponad tym wszystkim słychać było warkot

helikopterów.

- Pułkownik chyba znów nas ściga - powiedziałem. - Tym razem mam w

myślach tylko pozytywne obrazy, więc jak on to robi?

Wil spojrzał na mnie zdziwiony, a ja przypomniałem sobie, że przecież sam

Chang mówił mi, iż dysponuje taką techniką, przed którą nigdy nie ucieknę.

Zeskanował mój mózg.

Szybko opowiedziałem o tym Wilowi i zakończyłem propozycją: - Może

powinienem iść w innym kierunku, odciągnąć żołnierzy od świątyń.

- Nie - powiedział Wil. - Ty musisz być tutaj. Będziesz potrzebny. Musimy

tylko trzymać się przed wojskiem i odnaleźć Tashiego.

Biegliśmy kamienną dróżką, minęliśmy kilka kolejnych świątyń, w pewnym

momencie mój wzrok zatrzymał się na drzwiach po lewej stronie.

Wil odwrócił się i to zauważył.

background image

- Dlaczego tak patrzysz na te drzwi? - spytał.

- Sam nie wiem - odparłem. - Zwróciły moją uwagę. Rzucił mi wymowne

spojrzenie.

- No dobra, dobra - powiedziałem. - Lepiej to sprawdźmy. Wbiegliśmy do

środka. Była tu kolejna okrągła sala, tym razem jeszcze większa, mogła mieć

nawet sto stóp średnicy. I znów ponad pustym okręgiem pośrodku unosiło się

okno przestrzenne. Natychmiast zobaczyłem Tashiego, siedział po prawej

stronie o kilka jardów dalej. Skinąłem na Wiła.

- Widzę go - powiedział i ruszył w niemal całkowitej ciemności w kierunku

chłopca.

Tashi odwrócił się i zobaczył nas. Uśmiechnął się z ulgą i ponownie skupił

się na oglądaniu sceny widocznej przez okno. Tym razem widać było typowy

pokój nastolatka: plakaty, piłki, różne gry, porozrzucane ubrania. W kącie nie

pościelone łóżko. na stole nie dojedzona pizza na zamówienie, wciąż w pudełku.

Po drugiej stronie stołu około piętnastoletni chłopak pracował nad czymś, nad

jakimś aparatem, z którego wystawały przewody. Miał na sobie tylko szorty, był

bez koszuli. Twarz miał zagniewaną i zaciętą.

Teraz scena w oknie przestrzennym ukazała inny pokój, gdzie inny

nastolatek, ubrany w bawełnianą bluzę i dżinsy, siedział na łóżku i patrzył na

telefon. Wstał i kilka razy przeszedł po pokoju, a potem znów usiadł. Miałem

wrażenie, że walczy z podjęciem jakiejś decyzji. W końcu chwycił słuchawkę i

wybrał numer.

W tym momencie okno poszerzyło się tak, że mogliśmy widzieć obie sceny

naraz. Ten pierwszy chłopak, bez koszuli, odebrał telefon. Rozmawiali. Ten w

bluzie o coś błagał, przekonywał, a ten pierwszy robił się coraz bardziej zły. W

końcu ten bez koszuli rzucił słuchawką, wrócił do stołu i znów zaczął majstrować

przy swoim urządzeniu. Ten w bluzie narzucił płaszcz i pospiesznie wybiegł z

pokoju. Po kilku minutach chłopak przy stole usłyszał pukanie do drzwi, podszedł

do nich i otworzył. Za drzwiami stał ten, z którym rozmawiał przez telefon.

Gospodarz chciał przed nim zatrzasnąć drzwi, ale tamten zdołał wejść do środka.

Cały czas mówił coś do niego, jakby prosił, i pokazywał na urządzenie na stole.

background image

Drugi chłopak odepclmął go od stołu, wyciągnął z szuflady broń i wymierzył w

gościa. Ten cofhął się o krok, ale nie przestał prosić. Ten z bronią wybucłmął

gniewem, mocno pchnął kolegę na ścianę i przyłożył mu lufę pistoletu do skroni.

W tym momencie w przestrzeni za nimi oboma zauważyłem wyraźną

zmianę. Zaczynało się tam robić coraz jaśniej. Spojrzałem na Tashiego, nasze

oczy przez moment się spotkały, potem obaj wróciliśmy do sceny. Obaj

wiedzieliśmy, że znów jesteśmy świadkami działania dakini.

Teraz jeden z chłopców wciąż o coś błagał, a ten drugi trzymał go

przypartego do ściany. Chłopak z bronią zaczął się powoli rozluźniać. W końcu

rzucił pistolet, puścił kolegę i opadł ciężko na brzeg łóżka. Ten drugi usiadł na

krześle naprzeciw niego.

Teraz mogliśmy już słyszeć szczegóły rozmowy. Stało się jasne, że chłopiec,

który miał broń, bardzo chciał być zaakceptowany przez rówieśników w szkole, a

nie był. Wielu uczniów chodziło na zajęcia pozalekcyjne, należało do drużyn

sportowych, rozwijało swoje zdolności, ale on nie miał dość pewności siebie,

żeby dotrzymać im kroku. Żartowali sobie z niego, nazywali go nieudacznikiem, a

on naprawdę czuł, że jest nikim... Ta sytuacja przepełniła go złością i fałszywym

poczuciem siły. I zdecydował, że się zemści. To urządzenie, nad którym

pracował, to była bomba.

I znów, podobnie jak przedtem, podskoczyliśmy, cała budowla się zatrzęsła.

Rzuciliśmy się do drzwi i ledwo przez nie przebiegliśmy, połowa świątyni zawaliła

się tuż za naszymi plecami.

Tashi dał znak, żeby biec za nim. Zatrzymaliśmy się dopiero po kilkuset

jardach przyjakiejś ścianie.

- Czy widzieliście ludzi w świątyni? - spytał Tashi.

- Tych, którzy wysyłali chłopcom energię modlitwy? Obaj z Wiłem

zaprzeczyliśmy.

- Były ich tam setki - powiedział Tashi. - Pracowali nad problemem gniewu

młodzieży.

- Co dokładnie robili? - spytałem.

Tashi przysunął się bliżej. - Rozszerzali swoją energię, wizualizowali, że

background image

chłopcy, których widzieliście, wznoszą się na poziom wyższych wibracji, by móc

pokonać strach i złość i znaleźć swoje wyższe intuicje do rozwiązania sytuacji.

To energia ze świątyni pomogła jednemu z tych chłopców znaleźć najlepsze,

najbardziej przekonujące słowa. W przypadku tego drugiego dodatkowa energia

modlitwy podniosła go do poziomu tożsamości ponad i poza owo społeczne,ja”

odrzucone przez kolegów. Przestał czuć, że aby być kimś, potrzebuje ich

akceptacji. To złagodziło jego gniew.

- I to samo robiono w tej pierwszej świątyni? - zapytałem.

- Pomagano przeciwstawić się tym, którzy chcieli wszystko kontrolować?

Wil spojrzał na mnie. - Ludzie w świątyniach wysyłają pole modlitwy

skierowane na pomoc wszystkim: w tym wypadku zmniejszało ono poziom lęku

tych, którzy naciskali na zwiększenie systemów kontroli i pomogło tym, którzy się

temu opierali, by znaleźli odwagę sprzeciwienia się nawet tak ogromnej

organizacji.

Tashi potakiwał. - Powinniśmy byli to zobaczyć, bo to są niektóre z

kluczowych sytuacji, które trzeba wygrać, jeśli duchowa ewolucja ma się dalej

toczyć, jeśli mamy przejść przez ten krytyczny punkt w historii.

- A co z dakini? - spytałem. - Co one robiły?

- Także pomagały podnosić poziom energii - powiedział Tashi.

- No tak - nalegałem - ale wciąż nie wiemy, co sprawia, że spieszą z

pomocą. Ci w świątyniach robili coś innego, czego też jeszcze nie znamy.

W tym momencie kolejny hałas wypełnił powietrze i zawaliła się druga

połowa świątyni.

Tashi aż mimowolnie podskoczył i natychmiast ruszył z miejsca.

- Chodźmy - powiedział. - Musimy znaleźć moją babcię.

background image

Tajemnica Shambhali

Przez wiele godzin chodziliśmy po świątyniach, szukając babci Tashiego i

wciąż starając się wyprzedzać chińskie wojska. Obserwowaliśmy pracę w

świątyniach. W każdej z nich przyglądano się jakimś krytycznym sytuacjom w

kulturach zewnętrznych.

Jedna ze świątyń skupiała się na innych problemach związanych z

młodzieżą - z gwałtownym wzrostem przemocy spowodowanej filmami i

brutalnymi grami wideo, które tworzą złudzenie, że w gniewie można popełniać

akty przemocy, a potem je po prostu wymazywać bez żadnych konsekwencji. Ta

fałszywa rzeczywistość leżała u źródeł używania broni w szkołach.

Widzieliśmy, jak każdemu z twórców takich gier wysyłano energię, która

pozwalała im spojrzeć na wszystko z wyższej perspektywy, tak że mogli

przemyśleć, jaki wpływ ich gry mają na dzieci. W tym samym czasie podnoszono

też poziom energii rodziców, by mogli dostrzec, co robią ich dzieci i znaleźć

więcej czasu, by stworzyć im inną rzeczywistość.

W innej świątyni skupiano się nad trwającą aktualnie dyskusją w medycynie

nad podejściem prewencyjnym, alternatywnym

- podejściem, które okazało się skuteczne w walce z wieloma chorobami i w

przedłużaniu życia. Jednak „strażnicy medycyny”, czyli rozmaite organizacje w

różnych krajach, szefowie instytutów badawczych i klinik, agencje rządowe

przyznające ogromne finansowe dotacje, a także koncerny farmaceutyczne

- wszyscy oni wciąż opierali się na osiemnastowiecznym założeniu, że

należy leczyć symptomy choroby, niewiele uwagi poświęcając jej zapobieganiu.

Atakowali więc przeróżne mikroby, uszkodzone geny i komórki nowotworowe - a

i tak większość twierdziła, że te problemy są nieodwracalnym skutkiem procesu

starzenia. Zgodnie z tą tezą ogromna większość dotacji trafiała do wielkich

instytucji badawczych, które szukały „magicznych kul”: leków, które można

opatentować i sprzedawać, a które zabijają mikroby, niszczą złośliwe komórki

albo prze-programowujągeny. Prawie w ogóle nie kierowano pieniędzy na

badania, które odkryłyby, jak wzmocnić system odpornościowy i zapobiec takim

background image

chorobom.

W jednej ze scen obserwowaliśmy ogromną konferencję, na której byli

przedstawiciele wielu dziedzin medycyny. Niektórzy naukowcy dowodzili, że jeśli

kiedykolwiek mamy rozwiązać zagadkę ludzkich chorób, włączając w to

problemy z krążeniem, nowotwory czy przewlekłe choroby, takie jak artretyzm

lub stwardnienie rozsiane, to cała medycyna musi zmienić swoje podejście. Ci

naukowcy tłumaczyli - tak jak Hanh tłumaczył to mnie i Yinowi - że prawdziwą

przyczyną wszelkich chorób jest zanieczyszczanie naturalnego środowiska

ludzkiego organizmu przez pokarm i inne toksyny, które zmieniają ciało ze

zdrowego, pełnego energii, zasadowego stanu młodości w ociężały, pozbawiony

energii stan kwasowy, co z kolei tworzy środowisko, w którym doskonale

rozwijają się mikroby i zaczynają proces dekompozycji. Każde schorzenie -

mówili - jest skutkiem tego powolnego rozkładu naszych komórek przez mikroby,

ale one nie atakują nas bez przyczyny. To pokarmy, które spożywamy, sprzyjają

takiej sytuacji.

Inni uczestnicy konferencji z trudem przyjmowali takie tezy. Uważali, że to

coś bardziej poważnego musi być przyczyną choroby. Bo jakże ludzkie

dolegliwości mogłyby mieć taki prosty powód? Byli związani z „przemysłem

ochrony zdrowia”, gdzie miliony ludzi wydaje miliardy dolarów na kosztowne

lekarstwa i skomplikowane operacje. Wysokiej rangi urzędnicy obecni w sali

obrad musieli mieć pewność, że te wydatki są konieczne. Niektórzy nawet

bardzo mocno popierali propozycję, która w wielu krajach była już bliska

akceptacji, by w ciele każdego człowieka zainstalować czip elektroniczny, na

którym zapisywano by wszelkie informacje o stanie zdrowia. Chodziło o ten sam

patent kontroli i identyfikacji, którego pragnęły również służby specjalne. Byli

oddani temu programowi. Od jego powodzenia zależały ich pozycje i kariery. W

grę wchodziło ich własne życie. A poza tym osobiście uwielbiali to, co jedzą. Jak

mogliby zalecać, żeby ludzie zmieniali dietę w taki sposób, jakiego sami nie

mogli sobie wyobrazić? Nie, nie, nie mogą tego zaakceptować.

Mimo to lekarze i naukowcy optujący za nowym podejściem wciąż dowodzili

swoich racji. Wiedzieli, że ogólny klimat sprzyja zmianie poglądów. Zobaczcie,

background image

jak zniszczono lasy zwrotnikowe po to, by wypasać tam bydło na mięso dla

zachodnich krajów - mówili - dopiero teraz ludzie uświadamiają sobie, co zrobili.

Wykorzystywali także fakt, że pokolenie wyżu demograficznego osiągało właśnie

wiek, w którym zaczynają atakować choroby, a widzieli już, jak medycyna

zawiodła ich rodziców. Szukali nowych rozwiązań. Widzieliśmy, jak konflikt w sali

konferencyjnej powoli słabnie. Ci, którzy namawiali do podejścia alternatywnego,

zdobywali słuchaczy.

W innej świątyni byliśmy świadkami podobnej debaty, ale wśród prawników.

Grupa adwokatów ponaglała, by przedstawiciele ich zawodu zaczęli wymagać od

siebie przestrzegania etyki. Przez lata wielu uczciwych prawników przyglądało

się z boku, jak ich koledzy prokurowali sprawy, namawiali świadków do

ukrywania prawdy, manipulowali dowodami i omoty-wali przysięgłych. Teraz

powstał ruch na rzecz podwyższenia zawodowych standardów. Niektórzy

prawnicy dowodzili, iż trzeba zrozumieć szerszą wizję tego, co robią, że trzeba

zrozumieć prawdziwą rolę prawników: zmniejszanie konfliktów, a nie

wywoływanie ich.

W podobny sposób w innych świątyniach rozpatrywano korupcję polityczną

w różnych krajach. Widzieliśmy sceny, w których urzędnicy państwowi w

Waszyngtonie debatowali za zamkniętymi drzwiami nad tym, czy popierać

reformę finansowania kampanii wyborczych. Dyskutowano, czy partie polityczne

powinny mieć możliwość otrzymywania nieograniczonych darowizn od różnych

grup interesów, a potem wykorzystywania tych pieniędzy na produkcję

politycznych reklam telewizyjnych, które wypaczają prawdę. Taka finansowa

zależność od wielkich korporacji oczywiście zobowiązuje polityków danej partii

do późniejszych „przysług”. I o tym wiedzą wszyscy. Politycy nie zgadzali się z

argumentami reformatorów, iż demokracja nigdy nie osiągnie swego ideahi, jeśli

będzie się opierała na zmanipulowanych telewizyjnych reklamach wyborczych, a

nie na publicznych debatach, podczas których obywatele sami mogą osądzać

prawdomówność, szczerość oraz sprawność kandydata i kierując się intuicją,

oddać na niego głos.

W miarę jak przechodziliśmy do kolejnych świątyń, stało się dla mnie jasne,

background image

że każda z nich skupia się na jakiejś dziedzinie życia. Widzieliśmy, jak wielu

światowych przywódców pełnych lęku, w tym także ci z chińskiego rządu,

otrzymują ze świątyń pomoc, by móc przyłączyć się do globalnej społeczności,

wprowadzić zmiany socjalne i gospodarcze. W każdym przypadku obszar za

plecami obserwowanych przez nas ludzi zaczynał w pewnej chwili jaśnieć, a ci

najbardziej zalęknieni, którzy działali tak, by manipulacją i kontrolą zapewnić

sobie zyski czy władzę, zaczynali być bardziej otwarci na dyskusję.

Kiedy tak przemierzaliśmy labirynt świątyń w poszukiwaniu babci Tashiego,

cały czas powracały do mnie te same pytania. Co tu się tak naprawdę dzieje?

Jaki jest z związek pomiędzy dakini, czy też aniołami, a działaniem Rozwinięć pól

modlitwy? Co wiedzą ci w świątyniach, czego my nie wiemy?

W pewnym momencie staliśmy w takim punkcie, że przed nami świątynie

ciągnęły się całymi kilometrami, jak okiem sięgnąć. Ścieżki rozchodziły się w

każdą stronę, a w tle wciąż słychać było helikoptery. Kiedy tam staliśmy, kolejna

świątynia, jakieś pięćset stóp za nami, legła w gruzach.

- Co się dzieje z ludźmi w świątyniach, kiedy one się zawalają? - spytałem

Tashiego.

Patrzył na tuman pyłu unoszący się ponad ruiną. - Nie martw się, nic im nie

jest. Potrafią się przenosić w inne miejsca i są niewidoczni. Problem jest w tym,

że ich praca wysyłania energii zostaje przerwana.

Spojrzał na nas obu. - Jeśli oni nie będą mogli pomagać, to kto to zrobi?

Wil podszedł do Tashiego. - Musimy się zdecydować, w którą stronę

idziemy. Nie mamy wiele czasu.

- Moja babcia gdzieś tu jest - odparł spokojnie Tashi. - Ojciec mi mówił, że

jest w jednej z centralnych świątyń.

Spojrzałem na ogrom kamiennych budowli. - Ale tu nie ma fizycznego

środka, centrum, przynajmniej ja nie widzę.

- Ojciec nie to miał na myśli - powiedział Tashi. - Chodziło mu o to, że babcia

jest w świątyni, która skupia się na centralnych, kluczowych zagadnieniach

ludzkiej ewolucji. - Mówiąc to, Tashi ogarniał wzrokiem bezmiar świątyń.

background image

- Ty widzisz tutejszych ludzi lepiej od nas - powiedziałem. - Czy nie możesz

kogoś zapytać, gdzie mamy iść?

- Próbowałem już z nimi rozmawiać, ale moja energia jest zbyt słaba. Może

gdybym mógł tu pobyć trochę dłużej...

Tashi nie zdążył dokończyć zdania, bo właśnie runęła kolejna świątynia, tym

razem o wiele bliżej.

- Musimy wyprzedzać energię wojska - przypomniał Wil.

- Zaczekaj chwilkę - powiedział Tashi - chyba coś widzę.

Wciąż patrzył na labirynt świątyń. Ja też je obserwowałem, ale niczego

nowego nie dostrzegłem. Kiedy spojrzałem na Wiła, tylko wzruszył ramionami.

- Gdzie? - spytałem Tashiego.

Ale on już ruszył ścieżką odchodzącą w prawo, kiwnął tylko na nas, byśmy

szli za nim.

Szliśmy szybkim krokiem przez dwadzieścia minut i zatrzymaliśmy się przed

świątynią, której architektura przypominała pozostałe, tyle że ta była znacznie

większa, a ciemnobrązowe kamienie miały lekko błękitny odblask.

Tashi stał bez ruchu i wpatrywał się w wielkie, masywne drzwi.

- Tashi, o co chodzi? - spytał Wil.

Daleko za nami znów usłyszeliśmy liuk i runęła kolejna świątynia.

Tashi odwrócił się do mnie. - Ta świątynia w twoim śnie, ta, w której kogoś

spotykasz... Czy nie mówiłeś, że była niebieska?

Spojrzałem ponownie na budowlę. - Tak. Taka właśnie była!

Wil podszedł do drzwi i popatrzył na nas pytająco. Tashi skinął głową i Wil

pchnął ogromne skrzydło drzwi. Świątynia była pełna ludzi. Oczywiście, tak jak

wcześniej, widziałem zaledwie nikłe zarysy postaci. Jednak tym razem wszyscy

byli w ruchu, otaczali nas, i poczułem się skąpany w uczuciu czystej radości.

Teraz miałem wrażenie, że zgromadzeni zwracają się ku środkowi świątyni. Ja

też skierowałem tam wzrok. Zobaczyłem, jak przedtem, otwierające się okno

przestrzenne. Zaczęliśmy oglądać różne sceny ze środkowego wschodu Stanów,

potem z Watykanu i z Azji. Wszystkie ukazywały rozwijający się dialog pomiędzy

background image

największymi religiami. Oglądaliśmy sytuacje, które pokazywały, jak rośnie

tolerancja. W chrześcijaństwie, zarówno w tradycji katolickiej, jak i protestanckiej

zaczynano rozumieć, że prawdziwe jądro doświadczenia religijnego i w

chrześcijaństwie, i w religiach Wschodu, w judaizmie i w islamie, polega

dokładnie na tym samym. Tyle tylko, że każda religia podkreśla inny aspekt

mistycznego kontaktu z Bogiem.

Religie Wschodu koncentrują się na świadomości, na doświadczeniu światła,

poczuciu jedności ze wszechświatem, uwolnieniu się od pożądań ego i na

szczególnym „oderwaniu”. Islam akcentuje uczucie jedności, które pochodzi ze

wspólnego doświadczania religii i z mocy, jaką daje zbiorowe działanie. Judaizm

podkreśla wagę tradycji opartej na szczególnym związku z Bogiem, który bierze

się z doświadczenia bycia wybranym, i to, że każda żywa istota jest

odpowiedzialna za postęp w ewolucji ludzkiej duchowości.

Chrześcijaństwo kładzie nacisk na ideę, że duch manifestuje się w istotach

ludzkich nie tylko jako stan podwyższonej świadomości bycia częścią Boga, lecz

także jako wyższe,Ja”

- jakbyśmy się stawali rozszerzoną wersją tego, kim jesteśmy, bardziej pełni,

zdolni, wiedzeni wewnętrzną mądrością, która prowadzi nas do działania, tak

jakby poprzez nasze oczy patrzyła ludzka osoba Boga - Chrystus.

W scenie przed sobą widzieliśmy skutki tej nowej tolerancji i jedności. Coraz

więcej wagi przykładano do samego doświadczenia połączenia z Bogiem, a nie

do różnic w ideach. Widoczna była rosnąca wola, by rozwikłać konflikty etniczne i

religijne, osiągnąć lepsze porozumienie pomiędzy przywódcami religijnymi i

nowe zrozumienie tego, jak wielką moc może mieć modlitwa, jeśli wszystkie

religie połączą swoje pola.

Patrząc na to, zrozumiałem w pełni, co lama Rigden i Ani mówili o

połączeniu się religii, że będzie to znak, iż tajemnice Shambhali stają się znane.

W tym momencie scena w oknie przestrzennym uległa zmianie. Widać było teraz

grupę ludzi, którzy rozmawiali i radośnie świętowali narodziny dziecka. Wszyscy

się uśmiechali i podawali sobie noworodka z rąk do rąk. Ludzie ci bardzo się od

siebie różnili, jakby każdy był innej narodowości. Miałem wrażenie, że mają także

background image

różne pochodzenie religijne. Kiedy przyjrzałem się uważniej, rozpoznałem

rodziców dziecka. Wydali mi się znajomi. Wiedziałem, że to nie mogą być oni, ale

twarze tej pary bardzo przypominały Pemę i jej męża. Wytężałem wzrok, bo

miałem uczucie, że to, co w tej chwili widzimy, ma ogromną wagę. O co

chodziło?

Scena znów się zmieniła. Teraz widać było typowy tropikalny rejon

południowo-wschodniej Azji, a może były to Chiny. Tak jak przedtem widok

przeszedł do sceny w domu, gdzie kilka osób, różniących się wyglądem, po kolei

brało na ręce nowo narodzone dziecko i gratulowało rodzicom.

- Nie rozumiesz, co teraz widzimy? - spytał Tashi. - To tam właśnie wędrują

zaginione poczęcia. Przechodzą do różnych rodzin na całym świecie. To musi

być proces channelingu. W jakiś sposób te dzieci najpierw zdobywają wyższą

genetycznie energię Shambhali, a potem przechodzą dalej.

Wił stał zamyślony, po chwili odwrócił się do nas.

- To jest ta przemiana, transformacja - powiedział. - To o tym mówiły

legendy. Shambhala nie przenosi się do jakiegoś jednego miejsca; jej energia

przemieszcza się do wielu różnych miejsc na całym globie.

- Co? - zapytałem.

Tashi spojrzał na mnie z uśmiechem. - Znasz legendę, która mówi, że

pewnego dnia wojownicy Shambhali przybędą ze wschodu i zwyciężą moce zła, i

stworzą idealne społeczeństwo? To nie dzieje się za pomocą mieczy i koni. To

się dzieje dzięki naszym rozwiniętym polom energii, w ten sposób wiedza

Shambhali dociera do świata. I jeśli wszyscy ludzie wszystkich religii, którzy

mocno wierzą w połączenie z boskim źródłem, będą unikać negatywnej modlitwy

i pracować razem, to możemy użyć rozwinięć modlitwy, by przejąć rolę, jaką

teraz odgrywa Sham-bhala.

- Ależ my nie znamy wszystkiego, co oni tu robią - powiedziałem. - Nie

znamy reszty tajemnicy!

W chwili, kiedy to powiedziałem, scena w oknie przestrzennym znów się

zmieniła. Teraz widzieliśmy ogrom ośnieżonych gór i grupę chińskich

helikopterów lecących w naszą stronę. Kiedy helikoptery się zbliżały, kolejne

background image

świątynie waliły się w gruzy, i najpierw przybierały postać starych ruin, a potem

całkowicie zmieniały się w pył. Scena pokazywała teraz na zewnątrz budowlę, w

której byliśmy, po chwili przeniosła się do środka. Zobaczyliśmy samych siebie

stojących w świątyni, a wokół nas były już nie mgliste zarysy postaci, ale

wyraźne obrazy ludzi. Wielu z nich miało na sobie bogate, uroczyste szaty

tybetańskich mnichów, ale wielu było ubranych inaczej. Niektórzy nosili szaty

różnych wschodnich religii, inni byli w tradycyjnych strojach hasydzkich żydów, a

jeszcze inni byli w sutannach i mieli krzyże chrześcijaństwa. Również wielu było

ubranych jak muzułmańscy mułłowie. Co ciekawe, jedna z kobiet przypominała

mi moją sąsiadkę z doliny, gdzie mieszkam. Zatrzymałem na niej dłużej wzrok.

Nagle w moich myślach pojawił się obraz domu. Był bardzo wyraźny: góry

widziane z frontowego okna domu, a potem ten sam widok od strony strumienia.

Pomyślałem o smaku jego wody. Wyobraziłem sobie, że pochylam się nad

strumieniem i piję.

Znów usłyszeliśmy warkot helikopterów, bardzo blisko, i dźwięk rozpadania

się innej świątyni. Tasłii odwrócił się do nas i podszedł na prawo. W

przestrzennym oknie mogliśmy obserwować, co robi. Stał naprzeciw jednej z

tybetańskich mniszek.

- Kto to jest? - spytałem Wiła.

- To pewnie jego babcia - powiedział.

Najwyraźniej rozmawiali ze sobą, ale nie słyszałem słów. W końcu uściskali

się i Tashi pospiesznie wrócił do nas.

Wciąż obserwowałem go w „oknie”, ale kiedy znalazł się z nami, scena

zniknęła. Okno wciąż tam było, ale obraz stał się zamazany, jak w telewizorze

nastawionym na nie istniejący kanał.

Tashi promieniał. - Nie rozumiesz? - spytał. - To jest właśnie świątynia, w

której obserwowano ciebie i Wiła przez cały czas, kiedy próbowaliście odnaleźć

Shambhalę. To ci ludzie używali swoich pól modlitwy, by wam pomóc. Bez nich

nikogo z nas by tu nie było.

Rozejrzałem się i stwierdziłem, że nie mogę już dostrzec nawet zarysów

postaci.

background image

- Gdzie oni poszli!? - wrzasnąłem.

- Musieli odejść - powiedział Tashi, który teraz wpatrywał się w puste okno

unoszące się nad środkiem sali. - Teraz nasza kolej.

W tym momencie potężny huk zatrząsł świątynią i kilka kamieni potoczyło się

ze ścian na zewnątrz.

- To żołnierze - stwierdził Tashi. - Są już tutaj.

Spoglądał w stronę, skąd dochodził warkot helikopterów.

Nagle okno przestrzenne rozjaśniło się i widzieliśmy w nim teraz, jak

Chińczycy wysiadają z helikopterów przed świątynią. Na przodzie szedł

pułkownik Chang i wydawał polecenia. Wyraźnie widać było jego twarz.

- Musimy podnieść jego energię za pomocą naszych pól - powiedział Wil.

Tashi skinął głową i szybko przeprowadził nas przez kolejne Rozwinięcia.

Wizualizowaliśmy, że nasza energia wypełnia nas, potem wypływa na zewnątrz i

dosięga pól chińskich żołnierzy, zwłaszcza Changa, podnosząc ich na poziom

wyższej świadomości i intuicji. Obserwowałem w ołcnie twarz Changa. Zatrzymał

się i spojrzał w górę, jakby czuł energię. Szukałem na jego twarzy wyrazu

wyższego,ja” i dostrzegłem lekką zmianę w jego oczach, a może nawet i

półuśmiech. Rozglądał się po swoich oddziałach.

- Skupcie się na jego twarzy - powiedziałem. - Na jego twarzy.

Kiedy to zrobiliśmy, znów się zatrzymał. Jeden z żołnierzy, najwyraźniej

zastępca, podszedł do niego i zaczął o coś pytać. Przez chwilę Chang ignorował

młodszego oficera, ale powoli podwładnemu udało się pozyskać jego uwagę.

Wskazywał teraz na świątynię, w której byliśmy. Na twarz Changa powrócił

zacięty wyraz. Kazał żołnierzom iść za sobą, a sam ruszył w naszym kierunku.

- Nie działa - powiedziałem.

Wil spojrzał na mnie. - Nie ma tu dakini.

- Musimy już iść! - krzyknął Tashi.

- Ale jak? Gdzie? - spytał Wil.

Tashi odwrócił się do nas. - Musimy przejść przez okno przestrzenne.

Babcia powiedziała, że tak możemy się przedostać do zewnętrznych kultur. Uda

nam się tylko wtedy, jeśli otrzymamy pomoc z tego miejsca, gdzie idziemy, gdy

background image

tam, po drugiej stronie, podniesie się poziom energii.

- Co miała na myśli, mówiąc „pomoc”? - spytałem. - Kto ma pomóc?

Tashi potrząsnął głową. - Nie wiem.

- No cóż, musimy spróbować - krzyknął Wil. - Teraz!

Tashi wyglądał na zdezorientowanego.

- W jaki sposób przechodziliście przez te okna u siebie, w pierścieniach? -

zapytałem.

- Tam mieliśmy wzmacniacze energii - odparł. - Nie jestem pewien, czy

potrafię to zrobić bez nich.

Dotłaiąłem jego ramienia. - Ani mówiła, że wszyscy w pierścieniach są u

progu radzenia sobie bez technologii. Myśl. Jak to zrobić?

Tashi wciąż się wahał. - Nie wiem, naprawdę. To było takie, no,

automatyczne... - zastanawiał się chwilę. - Myślę, że po prostu oczekiwaliśmy, że

to się stanie, i po prostu to się natychmiast działo.

- Zrób tak, Tashi - powiedział Wil, wskazując na okno. - Zrób to teraz.

Widziałem, że Tashi całkowicie się koncentruje. Po chwili spojrzał na mnie. -

Muszę wiedzieć, gdzie chcę się przenieść, żebym mógł to zwizualizować. Gdzie

mamy iść?

- Zaczekaj - powiedziałem. - A ten sen, który miałeś? Czy nie było w nim

wody?

Tashi myślał przez chwilę. - Tak, to było miejsce, z którego wypływała

woda... może to była studnia albo...

- Źródło?! - krzyknąłem. - Źródło z otoczonym kamieniami jeziorkiem?

Wpatrywał się we mnie intensywnie. - Tak myślę.

Spojrzałem na Wiła. - Wiem, gdzie to jest. To źródło na północnym zboczu

doliny, tam gdzie mieszkam. To tam musimy iść.

W tym momencie świątynia znów się gwałtowanie zatrzęsła. Moje myśli

zapełniły obrazy walących się ścian i wybuchy, i musiałem całą siłą woli wyrzucić

je z umysłu, a zamiast tego wyobrazić sobie, że udaje nam się uciec. Czułem się

jak mój ojciec walczący w bitwie, na którą wcale nie chciał iść, ale której nie mógł

uniknąć, bo stawka była zbyt wysoka. Tyle że teraz była to bitwa umysłu.

background image

- Skupcie się! - wrzasnąłem przez huk. - Co robimy?

- Najpierw wizualizujemy, dokąd chcemy iść - powiedział Tashi. - Opisz nam

to miejsce.

Jak najszybciej przekazałem im każdy szczegół: górską ścieżkę, drzewa,

sposób, w jaki płynie woda, kolor liści o tej porze roku. Potem wszyscy

próbowaliśmy pomóc Tashiemu, który koncentrował się na tym obrazie. W

pewnej chwili scena w oknie pokazała dokładnie miejsce, które opisałem.

Wyraźnie widzieliśmy źródło.

- Jest! To jest to! - krzyknąłem uradowany.

Wil zwrócił się do Tashiego. - I co teraz? Twoja babcia mówiła, że

potrzebujemy pomocy.

Przez okno zobaczyliśmy niewyraźnie jakąś postać, wszyscy skupiliśmy się

na tym zamazanym obrazie. Starałem się rozpoznać, kto to jest. To był ktoś

młody, może w wieku Tashiego. W końcu obraz zrobił się wyraźny i poznałem,

kto to.

- To Natalie, córka mojego sąsiada! - krzyknąłem, przypominając sobie moją

pierwszą intuicję o niej. To był obraz tej sceny!

Tashi uśmiecłmął się szeroko. - To moja siostra! Kolejny ogromny fragment

świątyni spadł z liukiem na ziemię.

- Ona nam pomaga! - krzyknął Wil, popychając nas wszystkich w kierunku

okna. - Idziemy!

Z charakterystycznym świstem Tashi wszedł do środka, Wil za nim. Kiedy ja

podchodziłem do przestrzennego okna, zawaliła się tylna ściana budowli, a po

drugiej stronie stał pułkownik Chang. Odwróciłem się, spojrzałem na niego, a

potem wszedłem w okno.

Jego twarz wciąż miała ten zacięty wyraz. Wyciągnął zza pasa

krótkofalówkę.

- Wiem, gdzie idziesz! - krzyknął za mną, a reszta świątyni waliła się w

gruzy. - Wiem!

Kiedy przeszedłem przez okno, moje stopy wylądowały na znajomej ziemi,

background image

na twarzy poczułem ciepłe powietrze. Wróciłem do domu.

Rozejrzałem się wokół. Tashi i Natalie stali razem, patrzyli sobie w oczy i

bardzo szybko rozmawiali. Ich twarze jaśniały, jakby właśnie coś odkryli. Wil stał

obok nich. Był tu też Bill, ojciec Natalie, i kilku innych sąsiadów, w tym ojciec

Brannigan i Sri Devo, i Julie Carmichael, i protestancki pastor. Wszyscy byli

lekko zszokowani.

Pierwszy podszedł do mnie Bill.

- Nie mam pojęcia, skąd się wziąłeś, ale dzięki Bogu, że jesteś.

Wskazałem na duchownych. - Co oni tu robią?

- Natalie kazała im przyjść. Mówiła o legendach i uczyła nas, jak tworzyć

pola modlitwy, takie różne rzeczy. Twierdziła, że to wszystko po prostu jej się

zjawiło. Mówiła, że widzi, co się z tobą dzieje. Poza tym zauważyliśmy, że ktoś

obserwuje twój dom.

Spojrzałem w górę zbocza i już miałem coś powiedzieć, ale Bill był szybszy.

- Natalie powiedziała też coś strasznie dziwnego. Powiedziała, że ma brata. Co

to za dzieciak, z którym teraz rozmawia?

- Później ci wytłumaczę - powiedziałem. - A kto obserwuje mój dom?

Bill nie odpowiedział, bo patrzył, jak Wil i cała reszta idą w naszą stronę.

Wtedy usłyszeliśmy odgłos samochodów. Pod mój dom zajechała niebieska

furgonetka. Wysiadło z niej dwóch ludzi, zauważyli nas i podeszli do skraju

skarpy jakieś sto stóp nad nami.

- To chińskie służby specjalne - powiedział Wil. - Chang ich pewnie

zawiadomił. Musimy stworzyć pole.

Spodziewałem się, że duchowni zapytają, o co chodzi, ale tylko zgodnie

skinęli głowami. Natalie prowadziła nas przez Rozwinięcia. Tashi stał u jej boku.

- Zacznij od energii stwórcy - mówiła. - Poczuj ją w sobie, niech napełni twoje

ciało. Pozwól, by wypłynęła przez czubek twojej głowy i przez twoje oczy. Niech

emanuje na świat jako ciągłe pole modlitwy, aż będziesz widzieć jedynie piękno i

czuć tylko miłość. W stanie podwyższonej czujności oczekuj, że pole to zasili

duchowe pole tych stojących na skarpie ludzi, dając im dostęp do wyższych

intuicji.

background image

Mężczyźni na skarpie patrzyli złowieszczo i zaczęli schodzić ścieżką w

naszą stronę.

Tashi spojrzał na Natalie i skinął głową.

- Teraz - powiedziała - możemy dać moc aniołom.

Spojrzałem na Wiła. - Co?

- Najpierw - ciągnęła Natalie - musisz się upewnić, że twoje pole jest

całkowicie ustawione na to, by wejść w pola tych mężczyzn. Zobacz, jak to się

dzieje. To nie są wrogowie, to są ludzie, dusze, które się boją. Teraz musisz w

pełni uznać anioły i bardzo wyraźnie zwizualizować, że podchodzą do tych

mężczyzn. Teraz, z całą mocą swojego oczekiwania, wizualizuj, że anioły

wzmacniają twoje pole modlitwy. Poproś, aby dodały energii wyższemu „ja” tych

mężczyzn daleko mocniej, niż my jesteśmy w stanie sami to zrobić, aby wzniosły

tych mężczyzn do poziomu świadomości, w którym zło jest niemożliwe.

Wpatrywałem się w tych dwóch na zboczu, szukałem jaśniejszego miejsca,

które wskazywałoby na obecność dakini. Wytężałem wzrok, ale niczego nie

widziałem.

- To nie działa - powiedziałem do Wiła.

- Patrz! - krzyknął cicho. - Tam w górze, na prawo. Teraz powoli dostrzegłem

zbliżające się światło, po chwili zrozumiałem, że otacza ono postać, która idzie w

stronę mężczyzn. Człowiek otoczony światłem miał na sobie... mundur

okręgowego szeryfa.

- Kim jest ten facet? - spytałem Bila. - Wygląda znajomo.

- Poczekaj - rzucił Wil. - To nie jest człowiek.

Z zapartym tchem patrzyłem, jak szeryf rozmawia z tamtymi dwoma. Światło

otoczyło ich i w końcu odwrócili się i zaczęli iść w kierunku swojego samochodu.

I choć szeryf nie ruszył się z miejsca, to światło rozciągnęło się i cały czas ich

otaczało, aż dosięgło także samochodu. Szybko odjechali.

- Rozwinięcia zadziałały - stwierdził Wil.

Nie słuchałem go jednak, wzrok miałem utkwiony w szeryfie, który teraz

odwrócił się twarzą do nas. Był wysoki, miał czarne włosy. Gdzie ja go już

wcześniej widziałem?

background image

Dotarło to do mnie dopiero, gdy znów się odwrócił i odszedł. To był ten sam

człowiek, którego spotkałem nad basenem w hotelu w Katmandu, ten, który

pierwszy opowiedział mi o badaniach nad modlitwą, i ten sam, którego

widywałem chwilami przy kilku innych okazjach, ten, którego Wil nazwał moim

aniołem stróżem.

- One zawsze występują jako ludzie, jeśli jest to konieczne - powiedział

Tashi, który podszedł teraz do mnie razem z Natalie.

- Właśnie ukończyliśmy Czwarte Rozwinięcie - dodał Tashi. - Nareszcie

znamy tajemnicę Shambhali. Teraz możemy zacząć robić to samo, co robiono w

Shambhali. Oni przyglądali się światu, znajdowali kluczowe sytuacje i pomagali

im nie tylko mocą własnych pól modlitwy, lecz także mocą sfer anielskich. Taka

jest rola aniołów, wzmacnianie mocy.

- Nie rozumiem - powiedziałem. - Dlaczego to nie podziałało, kiedy

usiłowaliśmy zatrzymać Changa, tuż przed tym, zanim przeszliśmy przez okno?

- Bo nie znałem ostatniego kroku - przyznał Tashi. - Nie rozumiałem do

końca, co robiono w świątyniach, zanim nie porozmawiałem z Natalie.

Dawaliśmy Changowi energię, co było konieczne, ale nie wiedzieliśmy, że mamy

przywołać anioły, by wzmocniły naszą energię i zainterweniowały. Trzeba zacząć

od pełnego uznania aniołów, ale potem, na tych poziomach energii, musimy

upoważnić je do działania. Musimy to zrobić z pełną świadomością i intencją.

Poprosić je, by przyszły.

Tashi zamilkł i w zamyśleniu spoglądał na horyzont. Na jego twarzy błąkał

się uśmiech.

- O co chodzi, Tashi? - spytałem.

- To Ani i reszta tych z Shambhali - powiedział. - Łączą się z nami. Czuję ich.

- Poprosił wszystkich o uwagę. - Jest jeszcze coś, co możemy zrobić. Możemy

poprosić anioły, by cały czas strzegły tej doliny.

Znów podążaliśmy za Natalie, która prowadziła nas przez proces ustawiania

specjalnego pola, które miało sięgać we wszystkich kierunkach aż po szczyty

porośniętych drzewami grzbietów, obejmować całą dolinę. Następnie prowadziła

nas przez proces „upoważniania”, proszenia aniołów, by nas chroniły.

background image

- Zwizualizujcie anioła, który stoi na każdym z tych szczytów - powiedziała. -

Shambhala zawsze była strzeżona. My też możemy być chronieni.

Przez kilka minut wszyscy skupialiśmy się na górach. Potem Tashi i Natalie

zaczęli z ożywieniem rozmawiać. Przysłuchiwaliśmy się temu. Mówili o innych

dzieciach, które przeszły przez Shambhalę przed narodzeniem, i o tym, że

muszą się obudzić, gdziekolwiek są. Powiedzieli, że dzieci, które teraz

przychodzą na świat, mają większą moc niż kiedykolwiek przedtem. Są większe,

mocniejsze, bardziej inteligentne w zupełnie nowy sposób. Śpiewają, tańczą,

uprawiają więcej sportowych dyscyplin, komponują, piszą. Coraz więcej z nich

rozwija swe talenty w o wiele młodszym wieku, niż to się działo w poprzednich

pokoleniach. Jest tylko jeden problem. Siła ich oczekiwań jest o wiele większa,

jednak nie umieją w pełni kontrolować skutków swoich myśli, ale mogą się

nauczyć, w jaki sposób działają pola modlitwy. A my możemy im pomóc.

Duchowni wraz z Tashim i Natalie skierowali się w stronę domu jej ojca,

Billa. Młodzi wciąż z ożywieniem rozmawiali.

Przez chwilę ogarnęły mnie wątpliwości. Mimo tego wszystkiego, czego się

nauczyłem, wciąż nie mogłem uwierzyć, że ludzie mogą „upoważniać” anioły do

działania.

- Naprawdę myślisz, że możemy wzywać anioły, by pomagały nam i innym?

- spytałem Wiła. - Czy to możliwe, byśmy mieli aż taką moc?

- To nie takie proste - odparł. - Ktoś, kto ma negatywne intencje, nawet nie

ma co próbować. To w ogóle nie działa, jeśli nie jesteśmy w pełni połączeni z

energią stwórcy i nie wysyłamy swojej energii, by pomagała innym. Jeśli w grę

wchodzi choćby najmniejszy cień ego albo gniew, to cała energia znika i anioły

nie mogą odpowiedzieć. Rozumiesz, o czym mówię? Jesteśmy wysłannikami

Boga. Możemy uznawać i utrzymywać wizję boskich zamiarów i jeżeli naprawdę

jesteśmy w zgodzie z jego wolą, to będziemy mieć dość energii modlitwy, by

skierować anioły do działania.

Potaknąłem. Wiedziałem, że ma rację.

- Rozumiesz, co my tu mamy? - spytał. - Wszystkie te informacje, to przecież

Jedenaste Wtajemniczenie. Wiedza o polach modlitwy posuwa ludzką kulturę o

background image

krok naprzód. Kiedy zrozumieliśmy Dziesiąte, że celem naszego istnienia na tej

planecie jest stworzenie idealnej duchowej kultury dzięki urzeczywistnieniu wizji,

wciąż czegoś jeszcze brakowało. Nie wiedziehśmy, w jaki sposób tę wizję

utrzymać. Nie znaliśmy szczegółów, jak używać naszej wiary i oczekiwań na

poziomie energetycznym. Teraz wiemy. Dała nam to rzeczywistość Shambhali,

tajemnica pól modlitwy. Możemy teraz utrzymywać wizję duchowego świata i

działać tak, by przez naszą twórczą energię tę wizję urzeczywistnić. Ludzka

kultura nie rozwinie się dalej, dopóki świadomie nie użyjemy tej mocy w służbie

duchowej ewolucji. Musimy robić to, co czyniono w świątyniach, czyli

metodycznie ustawiać swoje pola modlitwy na wszelkie te kluczowe sytuacje,

które mogą wprowadzić zmiany. Prawdziwa rola mediów, zwłaszcza telewizji,

polega na wskazywaniu głównych problemów. Musimy zauważyć każdą

dyskusję, każdą naukową debatę, każdą walkę, która toczy się pomiędzy

mrokiem i światłem, i poświęcić czas, by użyć swojego pola.

Rozejrzał się wokół. - Możemy to robić w małych społecznościach, w

kościołach, w grupach przyjaciół, na całym świecie. A gdyby tak moc wszystkich

religii połączyć w jedno gigantyczne, jednorodne pole modlitwy? W tej chwili to

pole jest podzielone, a nawet niszczone przez nienawiść i negatywną modlitwę.

Dobrzy ludzie pozwalają, by ich myśli zasilały zło, myśląc, że to nie ma

znaczenia. Ale gdyby to się zmieniło? Gdybyśmy ustawili pole większe, niż świat

to dotąd widział, pole ogarniające całą planetę, by podnieść na wyższy poziom

tych wszystkich, którzy chcą mieć władzę i kontrolę nad innymi? Gdyby grupa

reformatorów w każdej profesji, w każdym zawodzie, umiała to zrobić? Gdyby

świadomość tego pola miała taki ogromny zasięg?

Wil zatrzymał się na chwilę. - I gdybyśmy wszyscy naprawdę wierzyli w

anielskie istoty - ciągnął dalej - i wiedzieli, że mamy naturalne prawo, by je prosić

o interwencję? Nie ma takiej sytuacji, na którą wtedy nie moglibyśmy wpłynąć.

Nowe milenium może wyglądać całkiem inaczej od mijającego. Bylibyśmy

prawdziwymi wojownikami Shambhali wygrywającymi bitwę o to, jak ma

wyglądać przyszłość.

Przestał mówić i spojrzał na mnie poważnie. - To prawdziwe wyzwanie tego

background image

pokolenia. Jeśli nam się nie uda, to wszystkie poświęcenia poprzednich pokoleń

pójdą na marne. Możemy nie przetrwać skutków wyniszczenia środowiska albo

zdradzieckich działań „kontrolerów”. Ważne jest - mówił dalej - by zacząć od

stworzenia „sieci” świadomego myślenia. Od połączenia ze sobą wojowników...

Każda osoba, która wie, powinna się połączyć ze wszystkimi, których zna, a

którzy chcą wiedzieć.

Milczałem. Słowa Wiła sprawiły, że pomyślałem o Yinie i wszystkich ludziach

żyjących pod chińską tyranią. Co się z nim stało? Nie dałbym rady bez jego

pomocy. Powiedziałem Wilowi, o czym myślę.

- Wciąż jeszcze możemy go odnaleźć - odparł. - Pamiętaj, że telewizja to

tylko pierwszy krok w doskonaleniu oka umysłu. Postaraj się odnaleźć obraz

tego, gdzie jest Yin.

Potaknąłem. Starałem się, by zupełnie wyciszyć swój umysł, i myśleć tylko o

Yinie. Zamiast niego pojawiła mi się twarz pułkownika Changa. Wzdrygnąłem

się. Powiedziałem Wilowi, co się stało.

- Przypomnij sobie, jak pułkownik wyglądał tam w górach, kiedy zaczynał się

budzić. Znajdź ten wyraz w obrazie jego twarzy.

Odnalazłem to w umyśle i nagle obraz zmienił się i zobaczyłem Yina w

więziennej celi, otoczonego przez straże.

- Widzę Yina - powiedziałem, rozwijając energię modlitwy i wzywając na

pomoc wyższe sfery, aż obszar wokół Yina stał się jaśniejszy. Wtedy

zwizualizowałem, że światło się rozszerza i obejmuje wszystkich, którzy go

trzymają w więzieniu.

- Ujrzyj anioła u boku Yina - podpowiedział Wil - i u boku pułkownika.

Skinąłem głową. Myślałem o tybetańskiej regule współczucia. Wil uniósł

brew i uśmiechnął się, gdy wciąż skupiałem się na obrazach. Yin będzie

bezpieczny. Tybet w końcu będzie wolny. Tym razem nie miałem wątpliwości.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Redfield James Tajemnica Shambhali
James Redfield Tajemnica Shambhali w poszukiwaniu Jedena…
James Redfield Tajemnica Shambhali 2
Redfield James Tajemnica Shambhali W poszukiwaniu Jedenastego Wtajemniczenia
James Redfield ROZWINIĘCIA ENERGII
An Interview with James Redfield
James Redfield Dziesiąte Wtajemniczenie
James Redfield Rozwiniecie energii
James Redfield Niebia�skie proroctwo
De 11 Innsiktene fra James Redfields bЫker
James Redfield Niebianskie Proroctwo
James Redfield Dziesi�te wtajemniczenie
James Oliver Curwood Tajemnica Johna Keitha
Curwood James TAJEMNICA JOHNA KEITHA
Curwood James Tajemnica Johna Keitha
Curwood, James Oliver Tajemnica Johna Keitha
Tajemnice Los Angeles Ellroy James

więcej podobnych podstron