Jayne Ann Krentz
Czarodziejka
z morskiej
piany
1
ROZDZIAŁ 1
R
óża, przebita igłą, pojawiła się na progu domu Kimberly Sawyer pewnego ranka. Darius
Cavenaugh, mężczyzna o szmaragdowych oczach, zjawił się następnego dnia wieczorem. Oba te
zdarzenia miały zmienić życie Kim.
Początkowo nie widziała w tym nic dziwnego, że ktoś podrzucił jej różę... no, może poza
jednym drobnym szczegółem: nie zostawiono przy niej żadnego liściku. Znalazła ją, kiedy rano
otworzyła drzwi, żeby pójść na plażę. Mile zaskoczona i lekko zaintrygowana - jak to kobieta -
podniosła szkarłatny kwiat i umieściła go w starej butelce po winie. Pomyślała, że będzie się ładnie
prezentował na parapecie, za maszyną do pisania.
Następnego ranka, gdy płatki zaczęły się rozchylać, Kimberly podniosła wzrok znad
klawiatury i dostrzegła cienką stalową igłę, przeszywającą sam środek kwiatu. Przemyślnie wbita w
stulony pąk, miała się odsłonić dopiero wtedy, kiedy róża rozkwitnie.
Wstrząśnięta tak wyrafinowanym aktem okrucieństwa, dokonanym na bezbronnej róży,
Kimberly zamarła ze wzrokiem wbitym w złowieszcze ostrze, czując pełznący po plecach zimny
dreszcz.
A potem pomyślała o Dariusie Cavenaughu.
Przypomniała sobie jego smagłą twarz o ostrych rysach i przenikliwych, szmaragdowych
oczach.
Nie spuszczając wzroku z igły, zaczęła drżącymi rękami szukać wizytówki, którą Darius
Cavenaugh dał jej przed dwoma miesiącami.
A kiedy ją znalazła, sięgnęła po słuchawkę i bez zastanowienia wykręciła numer.
Dopiero wtedy dotarło do niej, że zachowuje się irracjonalnie. Przecież to śmieszne! Ktoś po
prostu zrobił jej głupi kawał, to wszystko. Ale telefon zaczął już dzwonić i nim zdążyła się
rozłączyć, w słuchawce zabrzmiał kobiecy głos:
- Halo?
- Przepraszam... to pomyłka... - wyjąkała, usiłując się wycofać. - Ja... ja wykręciłam nie ten
numer.
- Ten numer jest zastrzeżony - zimno odparła kobieta. - Mogę zapytać, kto go pani dał i kim
pani jest?
2
- Jeszcze raz przepraszam, pomyliłam się. - Kimberly, w panice, rzuciła słuchawkę na
widełki. Ale z niej idiotka! Co za pomysł, żeby dzwonić do Cavenaugha tylko dlatego, że spotkała
ją niezbyt miła przygoda!
W końcu zdołała się jakoś opanować i teraz, patrząc na okaleczoną różę, zaczęła się
zastanawiać, kto spośród nielicznych sąsiadów mógł być autorem tak niesmacznego dowcipu.
Szorstki, opryskliwy pan Wilcox, który mieszkał nieco dalej, przy plaży? Elwira Eden, podstarzała
hipiska, o mentalności ukształtowanej przez ideologię dzieci-kwiatów? Elwira ma wprawdzie
olbrzymi ogród, jednak Kimberly uznała, że to absolutnie niemożliwe, aby tej naiwnej, życzliwej
całemu światu istocie mógł przyjść do głowy równie odrażający pomysł. A stary Wilcox, choć nie
należał do ludzi szczególnie sympatycznych, też by chyba czegoś takiego nie zrobił.
Kimberly poderwała się, rozdrażniona, wsunęła ręce do kieszeni i podeszła do okna, z
którego rozpościerał się rozległy widok na ocean.
Był to wyjątkowo odludny, dziki zakątek wybrzeża północnej Kalifornii. Tłumy turystów z
San Francisco pojawiały się tu dopiero w sezonie. Wczesną wiosną, wzdłuż skalistego wybrzeża na
północ od Fort Bragg rezydowała jedynie garstka stałych mieszkańców.
Kimberly nabrała absolutnej pewności, że żadna z poznanych do tej pory osób nie
zdobyłaby się na coś równie przykrego, jak ten pseudodowcip z różą.
- Chyba coś padło ci na mózg, Kimberly - zganiła samą siebie, nalewając wody do czajnika i
stawiając go na kuchni. - To pewnie robota kogoś o wyjątkowo spaczonym poczuciu humoru.
Znowu przypomniała sobie o Cavenaughu. Kim była kobieta, która odebrała telefon? Może
jakaś krewna albo ktoś z pracowników? Musiał przecież zatrudniać sporo ludzi w swojej winnicy. Z
tego, co wiedziała od samego Dariusa Cavenaugha, w Napa Valley mieszkała z nim jego siostra
Julia z synkiem Scottem oraz ciotka o imieniu Millicent. A może jeszcze ktoś... ?
Na samą myśl o takiej masie ludzi, z którą człowiek, chcąc nie chcąc, jest związany,
Kimberly przeszły ciarki. Na jej prywatnej liście marzeń, planów i zamierzeń otoczenie się
wielopokoleniową rodziną znajdowało się na szarym końcu. Prawdę mówiąc, jakakolwiek rodzina,
bez względu na swą liczebność, wydawała jej się czymś wysoce męczącym, wręcz niepożądanym.
W tym momencie, naturalnym biegiem skojarzeń, przypomniała sobie o brązowej kopercie,
która nadeszła z pocztą poprzedniego dnia, i wciąż leżała na stole w kuchni. To był kolejny list,
noszący zwrotny adres pewnej kancelarii adwokackiej w Los Angeles. Po przeczytaniu pierwszego,
przed paroma miesiącami, Kimberly postanowiła, że nie zajrzy już więcej do ani jednego. Jednak z
jakichś niejasnych przyczyn nie mogła się zdobyć na to, żeby je po prostu wyrzucać do śmieci.
Kiedy woda się zagotowała, Kimberly zaparzyła sobie olbrzymi kubek herbaty. Powinna
znowu zabrać się do pracy. Już i tak poświęciła zbyt wiele uwagi temu głupiemu incydentowi z
3
różą. Bohaterowie jej książki zdawali się przywoływać ją do porządku. Zmarszczyła w skupieniu
brwi i zasiadła do maszyny, żeby dokończyć trzeci rozdział.
Na jakiś czas udało jej się zapomnieć o nieszczęsnej róży. Kiedy jednak po godzinie
podniosła nieobecny wzrok znad klawiatury, przyłapała się na tym, że zamiast głowić się nad
rozwikłaniem karkołomnych zawiłości intrygi, wpatruje się w szkarłatny kwiat.
Igła została umieszczona między płatkami celowo. Nie warto nawet wmawiać sobie, że to
czysty przypadek. Fakt, że róża znalazła się akurat na progu jej domu, również nie był
przypadkowy.
Samotny promień słońca wyłuskał spomiędzy płatków ostrze, które na moment zalśniło
złotym blaskiem. W chwilę później niebo zasnuły nadpływające znad oceanu ołowiane chmury.
Promyk zgasł, ale igła wciąż rzucała stalowe błyski.
Kimberly pomyślała, że właściwie powinna bez skrupułów pozbyć się i kwiatu, i listu od
adwokata. Pytania, które zrodziły się wraz z pojawieniem się na progu jej domu tej dziwnej róży,
natarczywie domagały się odpowiedzi, sprawiając, że nie potrafiła przejść do porządku dziennego
nad całym incydentem.
Przyłapała się na tym, że znowu spogląda w kierunku telefonu. Bez zastanowienia podniosła
słuchawkę i pospiesznie - jakby z obawy, że się jeszcze rozmyśli - wykręciła numer widniejący na
wizytówce.
- To śmieszne - mruknęła, wsłuchując się w cichy sygnał. Wzięła głęboki oddech i szybko
rozłączyła się, zanim ktokolwiek w Napa Valley zdążył odebrać.
Jednak przez całe popołudnie myśli Kimberly nie przestawały krążyć wokół osoby Dariusa
Cavenaugha oraz okaleczonej róży stojącej na parapecie. Parokrotnie przyłapała się na tym, że
sięga po słuchawkę, jakby jakaś dziwna siła nakazywała jej to uczynić. I za każdym razem, z
pogardliwym prychnięciem, odkładała słuchawkę na widełki. Przecież nie wypada dzwonić do
Cavenaugha. Nie z tak błahego powodu.
Około piątej dobrnęła wreszcie do końca trzeciego rozdziału. Tego dnia wyjątkowo trudno
było jej się skoncentrować. Z uczuciem ulgi nakryła maszynę pokrowcem. Tymczasem nad
oceanem zgromadziły się burzowe chmury. Na dworze gwałtownie pociemniało, a silne podmuchy
wiatru zaczęły wściekle atakować mały domek.
Kimberly włączyła kilka dodatkowych lamp, żeby rozjaśnić mrok, po czym rozpaliła ogień
w starym, kamiennym kominku. Awarie prądu podczas burzy zdarzały się dość często, a ona nie
miała najmniejszej ochoty szczękać zębami w ciemnościach.
Gdy rozpalała ogień, a także później, kiedy szykowała w kuchni kolację, z trudem panowała
nad narastającym poirytowaniem.
4
Przywykła od dawna do braku towarzystwa, Kimberly znajdowała zazwyczaj kojącą
przyjemność w samotnie spożywanych posiłkach. Nalała sobie kieliszek merlota z winnicy
Cavenaughow i popijając wino, przygotowała zapiekankę z ziemniaków i półmisek sałaty. Po
kolacji skończy wreszcie to cudownie kiczowate powieścidło, które zaczęła czytać ubiegłego
wieczoru.
Nakryła starannie do stołu, po czym wyjęła z pieca swoją ulubioną zapiekankę z masą
kwaśnej śmietany, tartego sera, czarnych oliwek, mielonych orzechów i pieprzu. Idąc po butelkę
pikantnego sosu, od którego była mile uzależniona, ponownie napełniła kieliszek.
Butelkę wina Merlot Cavenaugh kupiła przed tygodniem, wiedziona jakimś dziwnym
odruchem, gdy tylko pojawiło się ono na półkach sklepiku w najbliższym miasteczku. Była to dość
kosztowna zachcianka, a ona rzadko pozwalała sobie na dodatkowe wydatki, ograniczając się na
ogół do niezbędnych. Pisarze utrzymujący się z tantiem to na ogół koneserzy win sprzedawanych w
wielkich butlach z blaszaną nakrętką. Żeby otworzyć merlota z winnicy Cavenaughow, musiała
przetrząsnąć wszystkie szuflady w poszukiwaniu korkociągu, którego z reguły nie potrzebowała.
Wino okazało się wyśmienite, co zresztą wcale jej nie zdziwiło. Wszystko, do czego wziął się
Darius Cavenaugh, musiało być zrobione dobrze. A nawet więcej niż dobrze - doskonale. Od
początku do końca. Spędziła w towarzystwie Dariusa zaledwie kilka godzin, czas ten jednak
wystarczył, by Kimberly przekonała się, że dążenie do perfekcji to podstawowa cecha charakteru
tego mężczyzny.
Miała nadzieję, że dodatkowe pół kieliszka, które zafundowała sobie tego wieczora, pozwoli
jej pozbyć się napięcia, a jednak się pomyliła.
Właśnie zamierzała wbić widelec w chrupiącą skorupkę smakowicie pachnącej zapiekanki,
gdy światło zamigotało, a zaraz potem zgasło.
- Niech to diabli - mruknęła z westchnieniem. - Chyba jednak nie skończę dziś tego
czytadła.
W oddalonym rogu pokoju trzasnęło płonące polano. Kimberly wzięła talerz, butelkę z
sosem oraz kieliszek i ruszyła w stronę ognia, zdecydowana dokończyć kolację przy kominku.
Kiedy znalazła się w połowie pokoju, usłyszała warkot samochodu na podjeździe. Szum
silnika wzbił się na moment ponad głuche wycie wiatru, a potem umilkł. Ktoś wybrał sobie
wyjątkowo niestosowną porę na wizytę.
Po chwili rozległo się pukanie. Kimberly zdążyła już odstawić talerz i podeszła do drzwi,
żeby wyjrzeć przez wycięte w nich małe okienko. Niestety, ciemność spowiła stojącą na ganku
postać.
- Kto tam? - W głosie Kimberly zabrzmiała obawa.
5
Wprawdzie okolica uchodziła za bezpieczną, poza pewnym zdarzeniem, które miało miejsce
dwa miesiące temu, jednak tego wieczoru Kimberly była podenerwowana i niespokojna. Incydent z
różą wytrącił ją z równowagi bardziej, niż się tego mogła spodziewać. Za drzwiami panowała cisza.
Może ten ktoś nie usłyszał pytania? Kimberly, z duszą na ramieniu, przekręciła klucz i uchyliła
drzwi, zamknięte na łańcuch.
- Kto tam? - zapytała surowym tonem, wyglądając przez szczelinę.
Stojący w ciemnościach mężczyzna odwrócił głowę. Poświata padająca z kominka
wydobyła na moment z mroku twarz wieczornego gościa. Głęboko osadzone oczy, w dzień
szmaragdowozielone, spojrzały przenikliwie na Kimberly.
- To ja, Cavenaugh - odpowiedział.
- Cavenaugh - powtórzyła z ulgą, przypominając sobie ich ostatnie spotkanie. Nagle, z
niepojętej przyczyny, poczuła się wzruszona.
Patrzyła na niespodziewanego gościa, a wiatr świstał i zawodził podobnie jak tamtej nocy
dwa miesiące temu, kiedy to znalazła się w dramatycznej sytuacji, która doprowadziła do ich
spotkania. Po chwili otrząsnęła się i uświadomiła sobie, że Cavenaugh pewnie już przemarzł na
ganku. Otworzyła drzwi z łańcucha i wpuściła go do środka. Gdy wszedł do pokoju tonącego w
ciepłym blasku ognia, cofnęła się i stała, patrząc na niego bez słowa, jakby wciąż dziwiła ją jego
obecność.
- Co za zbieg okoliczności, że zjawia się pan właśnie dzisiaj - odezwała się w końcu,
wskazując mu wygodny fotel przed kominkiem. - Myślałam dziś o panu. Co pan robi w tej okolicy?
Przyjechał pan w sprawie tego zamieszania sprzed dwóch miesięcy? Proszę mi dać swoją kurtkę.
Nie ma prądu, ale rozpaliłam na kominku, więc w domu jest ciepło. Właśnie miałam coś zjeść. Jadł
pan już kolację?
Kiedy Cavenaugh bez słowa podał jej zamszową kurtkę, Kimberly uświadomiła sobie
poniewczasie, że z niewiadomej przyczyny paple jak najęta. Przecież to do niej niepodobne. Zła na
siebie zamilkła i wzięła z jego rąk kurtkę, która zachowała jeszcze w sobie ciepło pochodzące od
silnego, szczupłego ciała Dariusa i ślad jego zapachu. W chwili gdy poczuła ten specyficzny
zapach, Kimberly pojęła, że musiał on jej zapaść głęboko w pamięć.
Co za żenująco intymne odczucia wzbudzał ten prawie jej nie znany mężczyzna! Człowiek,
z którym zetknęła się tylko raz, z okazji owego wydarzenia sprzed dwóch miesięcy.
- Sądzę - powiedział spokojnie Cavenaugh, sadowiąc się w fotelu - że pani o mnie nie tylko
myślała.
Kimberly powiesiła w korytarzyku kurtkę i wróciła do pokoju.
- O czym pan mówi, na Boga? - spytała zaskoczona.
6
- To pani dzwoniła dziś rano, prawda? Kiedy Julia powiedziała mi, że telefonowała jakaś
kobieta, która upierała się, że to pomyłka, odniosłem wrażenie... - Urwał i uśmiechnął się. - A
później telefon znowu zadzwonił, ale ktoś zrezygnował w ostatniej chwili i odłożył słuchawkę,
zanim zdążyłem odebrać. To była pani, prawda?
Jasne brwi Kimberly połączyły się w jedną, długą kreskę. Wolnym krokiem poszła do
kuchni, wyjęła drugi kieliszek i napełniła go winem.
- Skąd pan to wie?
- Domyśliłem się. Mój numer jest zastrzeżony, dlatego rzadko trafiają się pomyłki. A dwa
czy trzy takie przypadki w ciągu jednego dnia to już trochę podejrzane. Jakiś wewnętrzny głos
podpowiedział mi, że to pani. Nie mówiąc już o tym, że nie znam nikogo, kto by się wahał, czy do
mnie zadzwonić, czy nie. - Usta wykrzywił mu lekki grymas. - Ludzie na ogół nie mają
najmniejszych skrupułów i potrafią do mnie wydzwaniać z byle powodu.
- Ale pan do mnie nie zatelefonował, żeby się upewnić, czy to ja - zauważyła spokojnie,
wracając na swoje miejsce przed kominkiem.
Wyciągnął rękę po kieliszek, który mu podała, i uniósł go pod światło. Ciepły blask ognia
rozjaśnił rubinowy płyn. Cavenaugh mierzył go przez chwilę oczami znawcy, a potem upił mały
łyk.
- Świetne wino - powiedział, patrząc na Kimberly ponad szkłem.
- Powinno być świetne. W końcu to Merlot Cavenaugh - zauważyła. - Kosztowało mnie
połowę moich wpływów z tantiem.
- Wiem. - Z uśmiechem obrócił w palcach kieliszek. - Musiała pani wiedzieć, że przyjadę
dziś wieczorem.
Kimberly aż zamrugała ze zdumienia.
- Niby skąd miałam to wiedzieć?
- Z tego samego powodu, z jakiego ja domyśliłem się, że to pani dzwoniła dziś rano. - Nie
spuszczając z niej wzroku, upił kolejny łyk.
- Zbieg okoliczności - zapewniła go sucho. Jego słowa znowu obudziły w niej jakieś
krępujące skojarzenia. Miała tę butelkę w kredensie od kilku dni, obok paru innych. To
rzeczywiście dość dziwne, że otworzyła ją akurat tego wieczora. Chociaż... - No, może to coś
więcej niż czysty przypadek - przyznała. - Rzeczywiście myślałam dziś o panu. Ma pan rację. To ja
dzwoniłam. A co do wina: pana nazwisko wciąż mi chodziło po głowie, więc kiedy wybierałam
alkohol, automatycznie sięgnęłam po butelkę Merlot Cavenaugh.
7
- Automatycznie - powtórzył, kiwając głową. - To przecież klasyczny przykład
oddziaływania na podświadomość. Muszę wspomnieć moim konsultantom od reklamy o tej
technice.
- A czemu pan do mnie nie zadzwonił, żeby sprawdzić, czy to nie ja byłam tą tajemniczą
osobą? - zapytała, po czym sięgnęła po talerz. - Jest pan głodny?
- Owszem, chętnie bym coś zjadł. Jestem prosto z drogi.
- Ma pan ochotę na zapiekankę z ziemniaków i sałatę?
- Czy to jest to? - Uważnym wzrokiem zlustrował zawartość półmiska, niczym jakąś obcą
formę materii. - No cóż, jestem na tyle głodny, że mogę zaryzykować.
Kimberly przyniosła drugi talerz, a potem precyzyjnie podzieliła na dwie części wciąż
gorące ziemniaki.
- No więc? - zapytała.
- Więc co? - Cavenaugh wziął z jej rąk talerz, a potem patrzył zafascynowany, jak obficie
skrapiała sosem swoją porcję.
- Czemu nie zatelefonował pan do mnie, żeby się dowiedzieć, czy to ja dzwoniłam?
- Już od tygodnia planowałem sobie, że tu wstąpię. Kiedy doszedłem do wniosku, że to była
pani, postanowiłem nie odkładać wizyty na weekend i przyjechać jeszcze dziś wieczorem. -
Zdecydowanym ruchem wbił widelec w plasterek ziemniaka. - Co jest w tej potrawie?
- Wszystko, co tylko przyszło mi do głowy.
- Intrygujące.
- To zapiekanka według mojego własnego przepisu - po wiedziała z uśmiechem. - Jedną z
wielu korzyści płynących. z życia w samotności jest to, że można jeść, co się chce i kiedy się chce.
Może trochę sosu?
Po krótkim zastanowieniu Cavenaugh wziął butelkę.
- Czemu nie? Jak już iść, to na całego. Lubi pani swoją samotność, prawda? - zapytał,
patrząc na Kimberly. - Zrozumiałem to już wtedy, dwa miesiące temu, kiedy się poznaliśmy. Jest
pani całkowicie samowystarczalna. Zawsze była pani sama?
Potrząsnęła z uśmiechem głową, jakby jego słowa ją rozbawiły.
- Szczerze mówiąc, nie uważam się za samotnicę. Jestem po prostu niezależna i przywykłam
robić wszystko wedle własnego uznania. W ten sposób zostałam wychowana. Przez wiele lat
byłyśmy z matką tylko we dwie. Panu, otoczonemu zawsze rodziną i zatrudniającemu wielu
pracowników, pewnie wydaje się to dziwne. Z mojego punktu widzenia, tego rodzaju nieustanna
presja jest nie do przyjęcia. Doprowadziłaby mnie w końcu do szału!
- Presja?
8
Skinęła głową.
- Liczna rodzina pociąga za sobą szereg zobowiązań. A w pańskim przypadku w grę
wchodzą też dodatkowe obciążenia, związane z zarządzaniem winnicą. Część jej pracowników z
czasem nabrała pewnie statusu niemal domowników. Mówił mi pan, że winnice Cavenaughow
istnieją od wielu, wielu lat, więc podejrzewam, że związały się z nimi kolejne pokolenia.
Cavenaugh pokiwał głową, a jego zielone oczy uważnie prześlizgnęły się po jej twarzy,
oświetlonej blaskiem płomieni.
- Ma pani rację. Człowiek w mojej sytuacji ma pewne zobowiązania.
- No cóż - powiedziała Kimberly po namyśle - przynajmniej jest pan na samym
wierzchołku, a nie na dole tej piramidy. Jak się już musi żyć wśród takiej masy ludzi, lepiej, jak
sądzę, być tym, który rządzi.
- Owszem, ma to swoje zalety - przyznał chłodno. - Jednak odnoszę wrażenie, że nie
chciałaby się pani ze mną zamienić.
- Za nic w świecie. - Podobna możliwość przyprawiła Kimberly o dreszcz. - Obawiam się,
że za bardzo przywykłam do wolności, jaką daje samotność.
- Może jednak nie miałaby pani nic przeciwko temu, żeby dzielić życie z jakimś innym
samotnikiem?
Kimberly zawahała się.
- Na jakiej podstawie pan tak twierdzi?
- Przeczytałem dwie pierwsze książki z serii o Amy Solitaire. ,Błędne koło” i „Nie
dokończona sprawa”.
Kimberly z uśmiechem pokręciła głową.
- Zaskakuje mnie pan. Nie podejrzewałabym pana o to, że znajdzie pan w nich coś dla
siebie.
- Jako dłużnik autorki odczułem pewnego rodzaju ciekawość, związaną z jej osobą - odparł
z uśmieszkiem Cavenaugh. - A czytanie pani książek w pewnym sensie tę ciekawość zaspokaja.
- No i czego się pan z nich dowiedział? - zapytała, żałując że w ogóle padło między nimi
słowo „dłużnik”. Choć, prawdę mówiąc, tego dnia parokrotnie wspominała jego obietnicę rewanżu.
Myśl ta nie opuszczała jej od chwili, gdy pomiędzy rozchylającymi się płatkami róży ujrzała
połyskującą igłę.
Kimberly doskonale pamiętała słowa, które Darius Cavenaugh wypowiedział dwa miesiące
temu. Powracały do niej przez cały dzień: „Niech mi pani da słowo honoru, że jeżeli kiedykolwiek
będzie pani potrzebowała pomocy, zwróci się pani do mnie, a ja zrobię wszystko, żeby się pani
9
odwdzięczyć. Zrozumiała mnie pani, Kimberly Sawyer? Przyjadę na pewno, choćby na koniec
świata”.
Już wtedy, dwa miesiące temu, jego gorejące spojrzenie powiedziało jej, że Cavenaugh nie
zwykł rzucać słów na wiatr. Jednak przez myśl jej nie przeszło, że będzie kiedykolwiek zmuszona
do niego dzwonić. Co więcej, jakiś wewnętrzny głos ostrzegał ją, że jeśli do niego zatelefonuje,
może się to okazać dla niej niebezpieczne. To właśnie dlatego wciąż odkładała słuchawkę.
- Z książki „Nie dokończona sprawa” dowiedziałem się, że Amy Solitaire jest zdolna do
wielkich namiętności, nawet jeśli ma pełne ręce roboty w związku ze śledztwem w sprawie
pewnego wyższego rangą urzędnika, który popełnił morderstwo. A ponieważ nie uśmierciła pani
pod koniec książki kochanka Amy, Josha Valeriana, rozumiem, że pojawi się on jeszcze w
kolejnym tomie.
Kimberly skończyła swoją porcję zapiekanki i z uśmiechem odsunęła talerz.
- Muszę przyznać, że nawet go polubiłam.
- Amy Solitaire też go lubiła.
- Hm - niezobowiązująco mruknęła Kimberly.
- Czy dlatego, że jest taki podobny do niej samej? To on w końcu zostanie partnerem pani
bohaterki, prawda? Doskonale zgrana para kochanków, zjednoczonych przeciwko całemu światu,
całkowicie niezależnych i samowystarczalnych. Ludzie, którzy nigdy nie dadzą się wciągnąć w
prozaiczne kłopoty życia codziennego.
- Idealny związek, nie uważa pan? - stwierdziła Kimberly wygodnie rozsiadając się w fotelu.
- Moim zdaniem Amy Solitaire i Josh Valerian osiągnęli ten rzadki stopień porozumienia, w którym
słowa nie są im już potrzebne, bo jedno potrafi czytać w myślach drugiego.
- Czy rzeczywiście wierzy pani, że tego rodzaju idealne porozumienie między ludźmi jest
możliwe? - zapytał cicho Cavenaugh.
- A niby czemu nie?
- Między mężczyzną a kobietą istnieją fundamentalne różnice, jeśli nie zdążyła pani dotąd
tego zauważyć. I nie mam na myśli jedynie oczywistych różnic biologicznych. My... my po prostu
myślimy w inny sposób.
Zerknęła na niego, zdumiona pewnością siebie, z jaką wygłaszał swoje sądy.
- Może w prawdziwym życiu to nierealne i człowiek nie powinien się spodziewać tego
rodzaju idealnego porozumienia. Ale cała przyjemność bycia pisarką polega na tym, że w moich
powieściach mogę stworzyć świat fikcji według własnych zapatrywań, oczekiwań i poglądów,
również w odniesieniu do więzi łączącej kobietę i mężczyznę.
Usta Cavenaugha drgnęły w kpiącym uśmiechu.
10
- Oto doskonały przykład na to, dlaczego w życiu nie może być mowy o idealnym
porozumieniu między kobietą a mężczyzną. Kiedy mówi pani „idealne porozumienie”, pierwsza
rzecz, jaka przychodzi mi do głowy, to żeby pójść z panią do łóżka. Żeby widzieć panią nagą i
kompletnie zatraconą w namiętności. Ale nie o to pani chodziło, prawda?
- Nie - odparła, czując, że mimowolnie oblewa się rumieńcem. Zapatrzyła się w ogień. - Nie
o to mi chodziło.
- Pani zdaniem, idealne porozumienie to coś w rodzaju telepatii, prawda? To umiejętność
czytania w myślach drugiej osoby. I jeszcze coś więcej: pełna akceptacja jej poglądów.
- Przyznaję, że jest to model idealny, a nie realistyczny. Jak już powiedziałam, na szczęście
jestem pisarką i mogę stwarzać tak idealne sytuacje.
- Czy nie obawia się pani, że traci pani w życiu coś naprawdę istotnego, zamykając się w
kręgu powieściowej fikcji?
- Wybrałam samotne życie, Cavenaugh, ale to nie oznacza, że spędzam cały mój czas
samotnie lub w towarzystwie moich powieściowych bohaterów - poinformowała go lodowatym
tonem.
- Ale dopóki nie znajdzie pani pokrewnej duszy, nie zdecyduje się pani na trwalszy związek
z mężczyzną, prawda?
Kimberly poczuła, że ma już dość tej absurdalnej konwersacji.
- Myślę, że najwyższa pora zmienić temat. Czemu zawdzięczam pańską wizytę?
- Mało brakowało, a dziś by mnie pani wezwała – powiedział. - A poza tym, chciałem panią
odwiedzić. Tydzień temu doszedłem do wniosku, że nie będę już dłużej odwlekać pewnych spraw.
- Jakich spraw? - W głosie Kimberly zabrzmiała nuta niepokoju.
- Dotyczących ciebie i mnie - odparł po prostu. - Podczas minionych dwóch miesięcy dużo o
tobie myślałem, Kim - mówił dalej, porzucając oficjalną formę i nie spuszczając wzroku z jej
twarzy. Malujące się w jego oczach przesłanie było zupełnie jednoznaczne.
Kimberly patrzyła na niego, na jego kruczoczarne włosy, rozświetlone blaskiem ognia, na
srebrne nitki na skroniach, i nie wiadomo dlaczego przyszedł jej na myśl ocean skąpany w blasku
księżyca. Darius Cavenaugh musiał już dość dawno przekroczyć trzydziestkę, a przeżyte lata
odcisnęły piętno na jego surowych rysach.
Ciało miał szczupłe, zahartowane ciężką pracą w winnicach Cavenaughow. Jednak
atrakcyjna powierzchowność to nie wszystko, co składało się na magnetyzm tego mężczyzny.
Darius sprawiał wrażenie człowieka błyskotliwego, inteligentnego, a ponadto zdolnego do wielkich
namiętności. Nagle zadała sobie pytanie, po co właścicielowi winnic taka nie dająca się
zakwestionować wewnętrzna siła?
11
Biała koszula, dżinsy i znoszone, skórzane buty, które miał na sobie tego wieczora,
bynajmniej nie świadczyły o fortunie, a z pewnością musiał ją posiadać. Natomiast jego prosty strój
w jakiś dziwny sposób oddziaływał na zmysły Kimberly.
- O czym myślisz? - zapytał, gdy zapadła cisza.
- Że nie wyglądasz na producenta win - odparła sucho.
Cavenaugh zmrużył oczy.
- Pewnie dlatego, że nie zawsze nim byłem. Ale to już inna sprawa. Zapomnijmy o
interesach. Dlaczego chciałaś dziś do mnie zadzwonić?
Westchnęła, a jej wzrok mimowolnie powędrował w kierunku parapetu, który tonął teraz w
mroku.
- Właściwie to głupstwo.
- Nie wierzę. Może i masz jakieś dziwne wyobrażenia na temat związku między kobietą a
mężczyzną, ale przecież nie jesteś głupia. Moja rodzina ma wobec ciebie poważny dług
wdzięczności, który ciężko będzie spłacić. A ja gotów jestem zrobić wszystko, żeby te
zobowiązania pomniejszyć.
Kimberly poruszyła się nerwowo w fotelu.
- Wolałabym, żebyś nie mówił w ten sposób. Zważywszy na okoliczności, postąpiłam
racjonalnie. Nic ponadto.
- Uratowałaś życie mojemu siostrzeńcowi. A tak przy okazji, Scott przesyła ci
pozdrowienia. Kiedy mu powiedziałem, że wybieram się do ciebie nad morze, prosił, by ci
powtórzyć, iż chciałby którejś nocy pobawić się jeszcze raz w „ucieczkę”.
Kimberly z westchnieniem wzniosła oczy do nieba.
- Powiedz mu, że następnym razem będzie musiał sam się w to bawić. Ja już nie mam
ochoty na takie przyjemności. Szczerze mówiąc, byłam wtedy śmiertelnie przerażona. - Zbyt
dobrze pamiętała tę noc sprzed dwóch miesięcy. Wyjrzała wtedy przez okno i zobaczyła światło w
domu, oddalonym o kilkaset jardów od jej domku.
Stary, piętrowy budynek, położony na stromym zboczu, był wynajmowany wyłącznie na
lato. Kimberly wydało się intrygujące, że ktoś zamieszkał w nim poza sezonem, a wydarzenia
poprzedzające feralną noc tylko tę ciekawość podsycały. Zobaczyła, jak pod dom zajeżdża
samochód, z którego wysiedli mężczyzna, kobieta i małe, ciemnowłose dziecko. Chłopczyk miał na
sobie jaskrawopomarańczową kurtkę. Cała trójka zniknęła w głębi domu i już się więcej nie
pojawiła. Kimberly uznała to za mocno podejrzane. Po co ktoś wybrał się nad morze, żeby potem
nie wychodzić na dwór przez bite trzy dni? Ludzie, którzy tu przyjeżdżali, chcieli na ogół
spacerować po plaży, szukać muszelek i oczywiście podziwiać piękne widoki.
12
Na trzeci dzień Kimberly postanowiła złożyć sąsiadom wizytę, ale już w progu została dość
niegrzecznie odprawiona przez uderzająco piękną kobietę, która dała jej jasno do zrozumienia, że
nie życzy sobie, by im przeszkadzano. W drodze powrotnej Kimberly przypadkiem spojrzała w
górę i w oknie, na piętrze, zobaczyła twarz chłopczyka, który także na nią patrzył.
W tym samym momencie uświadomiła sobie, że nigdy w życiu nie widziała twarzy tak
kompletnie bez wyrazu - czy to starej, czy młodej. Kiedy tak stała, patrząc na chłopca, ktoś nagle
odciągnął dziecko od okna.
Zaniepokojona, a zarazem zdezorientowana, natychmiast po powrocie do domu odszukała w
książce telefonicznej numer agencji nieruchomości, która zajmowała się sprzedażą i wynajmem
posiadłości na tym terenie. Zadzwoniła i zapytała, czy wynajmowali komuś sąsiedni dom.
Kiedy dowiedziała się, że nie, poinformowała ich, że ktoś w nim zamieszkał, a oni obiecali
skontaktować się z właścicielami i zapytać, czy nie wynajęli domu na własną rękę. Gdy się okazało,
że właściciele wyjechali na Jamajkę i są nieuchwytni, agent zdecydował, że sam przyjedzie
następnego dnia, by sprawdzić, co się dzieje. Najprawdopodobniej ktoś się włamał, żeby
pomieszkać sobie za darmo.
Tego dnia Kimberly niemal bez przerwy obserwowała sąsiedni dom. Wspomnienie pięknej i
opryskliwej kobiety budziło niepokój. Czuła, że powinna zareagować, ale nie bardzo wiedziała, co
właściwie mogłaby zrobić.
Bezradność wywoływała niejasne poczucie zagrożenia, wzmagane dręczącą świadomością
wyrazu pustki malującej się na twarzy dziecka.
O porwaniu Kimberly dowiedziała się dopiero z wieczornych wiadomości. Miało miejsce
trzy dni temu. Rodzina dziecka usiłowała zachować tajemnicę, obawiając się o los chłopca, jednak
media tylko sobie znanymi kanałami dotarły do sensacyjnego wydarzenia.
Kimberly słuchała rysopisu chłopca z narastającym napięciem, „...ciemnowłosy, a kiedy go
po raz ostatni widziano, miał na sobie pomarańczową kurtkę”. Kiedy komunikat dobiegł końca,
Kimberly miała już pewność, że chłopczyk, którego widziała w oknie, to Scott Emery. Jego
zamożny wuj, Darius Cavenaugh, otrzymał właśnie od porywaczy list z żądaniem okupu.
Ubiegłej nocy, podobnie jak tego wieczora, na morzu szalał sztorm. Kimberly próbowała
skontaktować się z lokalną policją, ale okazało się, że telefony nie działały.
W tej sytuacji postanowiła pojechać do najbliższego miasteczka, oddalonego o kilka mil.
Założyła nieprzemakalną kurtkę i kalosze i wyszła na dwór, trzymając w ręku kluczyki.
Machinalnie spojrzała w stronę sąsiedniego domu i zobaczyła, że na piętrze jest ciemno. Pewnie
chłopczyk już spał.
13
Wtedy przyszło jej do głowy, żeby zaryzykować i wspiąć się na dach werandy. Całkiem
niegłupi pomysł. Odgłosy burzy zagłuszą wszelkie ewentualne hałasy, jakie mogłaby spowodować,
wdrapując się po trzeszczących belkach.
Bez trudu wspięła się na dach werandy i podpełzła do okna, w którym ostatnio widziała
dziecko.
Zajrzała do środka i zobaczyła w mroku sylwetkę chłopca. Leżał w łóżku. Był w pokoju
sam.
Kiedy cicho zapukała w szybę, przestraszył się, ale nawet nie pisnął, tylko spojrzał na
ciemny kształt, rysujący się w oknie. Kimberly ponownie zapukała.
Scott Emery podszedł powoli do okna. Zobaczył uśmiechniętą twarz i rozpoznał kobietę,
którą widział już wcześniej tego dnia. Bez wahania podporządkował się jej poleceniom. Wspólnymi
siłami otworzyli stare okno. Ruchy chłopca były powolne i jakieś niezborne. Dopiero gdy okno
zostało szeroko otwarte, Kimberly poczuła dziwny zapach. Pomyślała, że dziecko może być pod
wpływem narkotyków. Zaczęło ją szczypać w nosie od gorzkiego aromatu kadzidła. Wstrzymała
oddech i przeciągnęła chłopca przez parapet. Miał na sobie jedynie cienką piżamkę. Nie było czasu,
żeby szukać pomarańczowej kurtki. Szeptem wydała mu polecenie, po czym w milczeniu zsunęli
się na werandę, a potem pobiegli w stronę zaparkowanego samochodu. Tym razem krnąbrny na
ogół silnik okazał się wyjątkowo uległy i od razu zaskoczył. W ciągu paru minut Kimberly dotarła
na posterunek lokalnej policji.
Podczas jazdy Scott Emery powiedział jej, że został porwany przez parę czarowników.
Kimberly pomyślała, że narkotyczne zioła miały jednak pewien dodatni skutek, łagodząc
emocjonalny wstrząs, jaki przeżywała większość ofiar porywaczy. Chłopczyk nawet nie zdawał
sobie sprawy z tego, ile czasu minęło, odkąd został uprowadzony. Myślał tylko o jednym - żeby jak
najprędzej spotkać się z wujkiem. Potem nastąpiło wielkie zamieszanie, któremu kres położyło
dopiero przybycie Dariusa Cavenaugha. Właściciel winnic w Napa Valley przyjechał odebrać
siostrzeńca.
Jeżeli nawet dziecko odurzano narkotycznymi wyziewami, to otumanienie szybko mijało.
Chłopczyk ożywił się i zaczął paplać o czarownikach, którzy go więzili. Wuj słuchał go bardzo
uważnie. Policja wysłała patrol pod dom, gdzie chłopca przetrzymywano, ale w środku nie było już
nikogo. Nie znaleziono też żadnych śladów, które mogłyby być pomocne w ustaleniu tożsamości
porywaczy. Opowieść Scotta o tym, że był więziony przez czarowników, potraktowano więc jako
wytwór dziecięcej fantazji albo efekt narkotycznych majaków. Jedynie Darius Cavenaugh wydawał
się wierzyć w opowiadanie siostrzeńca.
14
Tamtej nocy Kimberly spędziła kilka godzin z wujem Scotta. Przesłuchania i formalności
zdawały się ciągnąć bez końca. Cavenaugh znosił to wszystko cierpliwie, z powagą, która wiele
mówiła o nim samym. Wtedy właśnie wyczuła tkwiącą w nim siłę, znamionującą człowieka, na
którym można polegać. Darius Cavenaugh należał do ludzi, którzy zawsze wypełniają swoje
obowiązki, bez względu na związane z tym koszty.
- Czemu dziś rano chciałaś do mnie zadzwonić, Kim? - powtórzył Cavenaugh.
Kimberly zaczerpnęła tchu.
- Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale próbowałam się do ciebie dodzwonić, bo ktoś
podrzucił mi różę.
Zapadło milczenie.
- Ktoś podrzucił ci różę? - powtórzył po chwili, jakby chciał się upewnić, czy dobrze ją
zrozumiał.
Kimberly wstała bez słowa i podeszła do okna. Wzięła butelkę z tkwiącą w niej różą i
wróciła do gościa.
- Pamiętasz, co wtedy opowiadał Scott? Mówił, że był więziony przez czarowników -
wyszeptała.
- Pamiętam - potwierdził, oglądając z uwagą igłę, tkwiącą między płatkami.
Kimberly usiadła.
- Czy nie uważasz, że poniosła mnie fantazja? - spytała, splatając nerwowo palce.
Cavenaugh spojrzał jej prosto w oczy.
- Nie. Myślę, że można ten mały podarunek potraktować jako pogróżkę. - Znowu przyjrzał
się róży. - To dlatego dzwoniłaś, prawda? Albo raczej próbowałaś się do mnie dodzwonić.
Przestraszyłaś się.
- Tak. - Co za ulga móc to głośno powiedzieć. Dopiero potem zwróciła uwagę na ton, jakim
zadał jej to pytanie. Rzuciła mu podejrzliwe spojrzenie. - W jakim innym celu miałabym się z tobą
kontaktować?
Darius z dziwnym uśmiechem zapatrzył się w ogień.
- Pomyślałem sobie, że może chciałabyś się ze mną spotkać z tego samego powodu, z
jakiego ja chciałem się z tobą zobaczyć.
Kimberly odniosła nagle wrażenie, że przestrzeń między nimi naładowana jest
elektrycznością i zaraz eksploduje. Oszukując samą siebie, uznała, że to efekt burzowej aury.
- Czemu chciałeś się ze mną zobaczyć?
- Nigdy nie miałem pewności co do tego, na ile poważnie powinienem był potraktować
opowieść Scotta - odparł z namysłem Cavenaugh. - Ale jednego jestem pewien. Tamtej nocy, kiedy
15
przyjechałem po niego do biura szeryfa, poznałem najprawdziwszą czarownicę. Nie mogłem o niej
zapomnieć przez całe dwa miesiące. Powtarzałem sobie jednak, że lepiej będzie poczekać, aż sama
zadzwoni w sprawie długu. Twój telefon trafił na moment, w którym się poddałem i miałem do
ciebie jechać. Idealna synchronizacja, prawda, Kim? Powiedziałbym nawet: telepatia.
16
ROZDZIAŁ 2
W
ciągu ostatnich dwóch miesięcy Cavenaugh wyobrażał sobie najrozmaitsze
okoliczności, w jakich Kimberly Sawyer mogłaby prosić go o pomoc. W większości scenariuszy
chodziło, rzecz jasna, o pieniądze. Przywykł już do tego, że ludzie prosili go głównie o wsparcie
finansowe.
Zresztą nie miałoby to dla niego większego znaczenia, gdyby się okazało, że Kimberly tego
właśnie od niego chce. Na widok jej rozklekotanego chevroleta i zniszczonych mebli pomyślał, że
taka prośba wcale by go nie zdziwiła. A ponieważ szukał jakiegoś pretekstu, który pomógłby mu
zbliżyć się do niej, uznał, że równie dobrze mogą być to i pieniądze.
W ostatecznym rezultacie chodzi przede wszystkim o to, żeby Kimberly Sawyer znowu
zjawiła się w jego życiu i pozostała w nim na tyle długo, by mógł bliżej zbadać przyczyny tej
dziwnej fascynacji, jakiej uległ w jej obecności. Miał trzydzieści osiem lat i wiedział z własnego
doświadczenia, że to zauroczenie powinno minąć wkrótce po powrocie do Napa Valley. Ale tak się
nie stało. Coś w niej urzekło go na tyle mocno, że nie był w stanie o niej zapomnieć i czuł palącą
potrzebę, żeby się znowu z nią zobaczyć.
Nawet mu nie przyszło do głowy, że Kimberly, w ramach rewanżu, może go poprosić o coś
równie prozaicznego jak podtrzymanie na duchu w momencie ewentualnego zagrożenia. A teraz,
kiedy już poruszyli ten temat, Cavenaugh ze zdumieniem stwierdził, że nagle obudził się w nim
silny instynkt opiekuńczy.
Do tej pory przyznawał się sam przed sobą jedynie do tego, że pragnie Kimberly. Nagła
potrzeba roztoczenia nad nią opieki sprawiła, że innymi oczami spojrzał na ich dotychczasową
znajomość i to, co mogłoby ich połączyć w przyszłości. To, co miało być z założenia proste,
nieoczekiwanie się skomplikowało.
W gruncie rzeczy doskonale wiedział, na czym polega pożądanie. Wiedział też, że czysto
fizyczna namiętność szybko się wypala, a oparte na niej związki bywają z reguły nietrwałe. Z
czymś takim umiał sobie radzić. Ponieważ w grę zaczynały wchodzić bardziej skomplikowane
uczucia, poczuł się zagrożony.
Patrząc na Kimberly oświetloną złotą poświatą bijącą od kominka, Cavenaugh zadał sobie
pytanie, co właściwie tak bardzo zafascynowało go w tej kobiecie, która przypominała mu jakąś
czarodziejkę albo wróżkę.
17
Kimberly kojarzyła mu się z bursztynem. Bursztynowego koloru były jej długie loki, które
spinała na karku w luźny kok. To całkiem zrozumiałe, że tej nocy, gdy się poznali, kilka falujących
pasemek wysunęło się z węzła. Ostatecznie Kimberly miała wtedy za sobą burzliwe przeżycia. Ale i
teraz jej fryzurę można by określić mianem artystycznego nieładu. Widocznie taki styl był częścią
jej osobowości. Jedno Cavenaugh wiedział na pewno: miał wielką ochotę wyciągnąć spinki
przytrzymujące bursztynowy węzeł i patrzeć, jak włosy rozsypują się jej na ramionach.
Złotobrązowe czy raczej bursztynowe oczy Kimberly lśniły w blasku ognia palącego się na
kominku. Podczas minionych dwóch miesięcy nieraz wyobrażał sobie te oczy zamglone
namiętnością.
I chociaż Kimberly nie odznaczała się oszałamiającą urodą, bił od niej zniewalający,
przynajmniej dla niego, urok, a spojrzenie znamionowało inteligencję. Pod maską pozornego
spokoju wyczuł żelazną siłę woli, jak również ostrożność, której przyczyny chętnie by poznał,
zwłaszcza że Kimberly nie była już młodą dziewczyną. Oceniał ją na jakieś dwadzieścia siedem,
osiem lat.
Sylwetka Kimberly, w miarę smukła, była przyjemnie zaokrąglona tam, gdzie trzeba. Piersi
jakby stworzone po to, by wypełnić męską dłoń. Cavenaugh widział ich zarys pod grubym,
wełnianym swetrem. A jej pupa, tak ponętna w obcisłych dżinsach, wręcz prosiła się o to, żeby ją
uszczypnąć.
Mimo że wszystko to tworzyło wielce atrakcyjną całość, Cavenaugh nadal nie był w stanie
pojąć, dlaczego tak bardzo pragnął właśnie Kimberly Sawyer. Musiało tu zadziałać coś zupełnie
innego.
- To chyba jakieś czary - mruknął pod nosem.
- Wygłupiłam się - powiedziała szybko Kimberly, chcąc przekonać samą siebie, że
Cavenaugh nie miał na myśli tego dziwnego napięcia, które nagle zrodziło się między nimi. -
Chyba grubo przesadziłam z tą różą. To musiał zrobić ktoś o spaczonym poczuciu humoru.
- A jednak do mnie zadzwoniłaś.
- Prawie zadzwoniłam - poprawiła go z naciskiem. - Zmieniłam zdanie, bo doszłam do
wniosku, że nie powinnam traktować tego tak poważnie.
Cavenaugh spojrzał jej w oczy.
- A jednak tu jestem.
- Dwa miesiące temu wyjaśniłam ci, że nie masz w stosunku do mnie żadnych zobowiązań.
- Myślałem, że w grę mogą wchodzić pieniądze – powiedział po namyśle.
- Co takiego? - Rzuciła mu ostre spojrzenie.
18
- Pomyślałem sobie, że skoro zdecydowałaś się do mnie zgłosić, znalazłaś się w trudnej
sytuacji materialnej.
- Nie potrzebuję twoich pieniędzy! - obruszyła się Kimberly.
- Książki o Amy Solitaire dobrze się sprzedają?
- Dziękuję, wystarczająco.
- Nie jestem tego taki pewien - rzekł, rozglądając się po skromnym wnętrzu. - Mieszkasz na
tym wygwizdowie, gdzie diabeł mówi dobranoc, jeździsz dziesięcioletnim gruchotem, nosisz
dżinsy, które muszą być równie stare jak twój samochód... - Urwał i wzruszył ramionami. - Skąd
mogłem wiedzieć, jaki jest stan twoich finansów?
- Mieszkam tu, bo mi to odpowiada. Pisarze potrzebują izolacji i spokoju, gdybyś o tym też
nie wiedział. Co do samochodu - no cóż, przyznaję, że nie jest to najnowszy model cadillaca, ale
cadillaki nigdy mi się nie podobały. A dżinsy, które mam na sobie, są bardzo wygodne. Pisarze
lubią ubierać się wygodnie - dodała ze zjadliwą słodyczą.
- Martwisz się, prawda? - zapytał nagle Cavenaugh.
- Co za niezwykła domyślność.
- Nie mówiąc już o tym, że się boisz - przypomniał jej. - Czyli wracamy do punktu wyjścia.
- Wyjął różę z butelki i uważnie ją obejrzał. - Pewnie wiesz o tym, że jeszcze nie schwytali
porywaczy, którzy uprowadzili mojego siostrzeńca?
Kimberly poruszyła się nerwowo.
- Miałam nadzieję, że coś się w tej sprawie wyjaśniło.
- Nic. Nie ma żadnych śladów, żadnych poszlak, żadnych świadków prócz ciebie i Scotta,
który nadal się upiera, że był więziony przez czarowników. Nic. - W jego głosie zabrzmiał tłumiony
gniew.
- W gruncie rzeczy to bardzo przygnębiające - skonstatowała Kimberly.
Szmaragdowe oczy oderwały się od róży i Kimberly spostrzegła, jak bardzo bezlitosny
przybrały wyraz. Pomyślała sobie, że nie chciałaby się znaleźć w skórze tych porywaczy, kiedy ich
wreszcie złapią.
- Przygnębiające to zbyt łagodne określenie na to, co odczuwam na samą myśl o tym
wszystkim - powiedział sucho Cavenaugh.
- Świetnie cię rozumiem.
- Prędzej czy później ich znajdą.
- Tych kidnaperów? Mam nadzieję. Ale jeżeli policja nie ma dotychczas nic...
- Moi ludzie też nad tym pracują.
- Twoi ludzie! Co to znaczy, na Boga? - zdumiała się Kimberly.
19
- Nic takiego. - Cavenaugh odstawił butelkę z różą i sięgnął po kieliszek merlota. - W tej
chwili powinniśmy raczej porozmawiać o twoich problemach. Uważam, że nie wolno ryzykować.
Może ktoś chce zemścić się na tobie za to, że wmieszałaś się w tamtą sprawę. Mogli się
dowiedzieć, że to ty pomogłaś Scottowi w ucieczce. Dlatego uważam, że tylko u mnie będziesz
bezpieczna. Spakuj się i przygotuj do drogi. Rano wyjeżdżamy.
Kimberly omal nie udławiła się łykiem wina.
- Wykluczone! Nigdzie nie pojadę. Mam do napisania jeszcze osiem rozdziałów „Wendety”,
a terminy naglą. A poza tym mój dom jest tutaj i nie zamierzam się stąd wyprowadzać. Nie mogę
się tak po prostu spakować i zamieszkać u ciebie, a potem czekać nie wiadomo tak długo, aż złapią
tych porywaczy! Na miłość boską! Ten incydent z różą nie ma żadnego związku z tamtą sprawą.
- Wcale nie jesteś tego taka pewna. Gdyby było inaczej, nie próbowałabyś dzisiaj do mnie
dzwonić. Nawet jeżeli nie wiąże się to z porwaniem, to jednak ewidentnie świadczy o czyichś złych
intencjach. Naprawdę jestem zdania, że najbezpieczniej będzie zabrać cię do Napa Valley.
- Nie - kategorycznym tonem oświadczyła Kimberly. - Twoja propozycja jest bardzo
wielkoduszna, ale...
- Nie chodzi tu o żadną wielkoduszność. Zapomniałaś, że mam wobec ciebie dług? -
przerwał jej szorstko.
- Uznajmy ten dług za niebyły!
- To niemożliwe. Zawsze spłacam moje długi.
- Przecież cię nie prosiłam, żebyś go spłacał - zaprotestowała gwałtownie.
- Niestety, w tej sprawie nie masz już nic do powiedzenia.
- O czym ty mówisz, na Boga? - Kimberly zerwała się na równe nogi i stanęła twarzą w
twarz z Cavenaughem. - Przecież ja cię tu nie zapraszałam! Nikt mi nie będzie mówił, co mam
robić. Jestem już od dawna samodzielna. Takie życie mi odpowiada. Ostatnia rzecz, na jaką mam
ochotę, to wprowadzić się do jakiegoś zatłoczonego domu, takiego jak twój, i siedzieć tam później
w nieskończoność. Po paru dniach dostałabym szału, nie mówiąc już o tym, że z całą pewnością nie
napisałabym ani jednej strony.
Cavenaugh podniósł się z fotela. Blask ognia oświetlił jego surową twarz. Malowała się na
niej zawzięta determinacja. Kimberly podświadomie wyczuła to i zadrżała. Nagle poczuła się
zagrożona. Zaczęła żałować, że w ogóle próbowała dzwonić.
- To bez znaczenia. I tak zjawiłbym się tutaj za dzień czy dwa - odezwał się spokojnie, jakby
czytał w jej myślach.
- Posłuchaj - wycedziła z naciskiem - nie rozumiesz, że twoja propozycja jest mało
praktyczna?
20
- Możesz przecież zabrać swoją maszynę do pisania oraz wszystko, co tylko będzie ci
potrzebne. W moim domu jest dość miejsca dla wszystkich.
- Ale ja nie chcę z tobą jechać.
- To widać. - Cavenaugh wyciągnął rękę i ujął jedno z falujących pasemek, które wysunęło
się z bursztynowego węzła. - Powiedz mi, czy to możliwe, że bardziej boisz się mnie niż kogoś, kto
przysłał ci tę szczególną różę? - zapytał cicho.
Kimberly patrzyła na niego bez słowa, świadoma, że podoba się Dariusowi. Mówiło jej to
pełne zachwytu i tęsknoty spojrzenie, czuły gest, jakim sięgnął do jej włosów.
- Pragniesz mnie, prawda? - zapytała wreszcie, ostrożnie dobierając słowa.
- Czy dlatego się mnie boisz? - Cavenaugh puścił bursztynowy kosmyk i delikatnie musnął
jej szyję.
Zadrżała pod dotykiem jego palców.
- Tak.
- Jesteś dojrzałą, niezależną, świadomą swych potrzeb kobietą. Dlaczego więc moje
pożądanie cię przeraża?
- Podejrzewam, że potrafisz być bardzo nieprzyjemny, kiedy nie możesz dostać tego, czego
chcesz, a mnie nie będziesz miał.
Cavenaugh cofnął rękę, ale Kimberly nadal czuła się zagrożona. Nagle zapragnęła uciec jak
najdalej od tego człowieka. Nigdy dotąd nie doświadczyła tak instynktownego pragnienia ucieczki
jak teraz. A już na pewno nie z powodu mężczyzny.
- A niby czemu nie będę cię miał, Kim? - zapytał podejrzanie słodkim tonem.
- Może to zabrzmi banalnie - zaczęła, starając się zachować spokój, żeby go jeszcze bardziej
nie rozdrażniać - ale ty i ja należymy do dwóch różnych światów. - Odsunęła się i stanęła przed
kominkiem. - Ty jesteś człowiekiem zamożnym, stoisz wysoko w hierarchii społecznej, masz liczne
rodzinne obowiązki. Jesteś związany z winnicą i z ludźmi, którzy tam mieszkają i pracują, tak samo
zresztą jak oni z tobą. Dla człowieka w twojej sytuacji są to wszystko bardzo poważne obciążenia.
Ja natomiast funkcjonuję inaczej. Jestem wolna, a ty nie. Gdyby nawet coś między nami zaszło,
nasz związek byłby z konieczności krótkotrwały i nie przynoszący satysfakcji. Przynajmniej z
mojego punktu widzenia. Taki krótki, namiętny romans bez przyszłości może być tym, co tobie
najbardziej odpowiada. Ja natomiast nie zamierzam odgrywać roli przypadkowej kochanki ani w
twoim życiu, ani w niczyim.
Cavenaugh ruszył w jej stronę. Czuła na sobie jego palący wzrok. Zadrżała, przerażona
własną słabością.
21
- Boisz się mnie, prawda? I masz przy tym czelność mówić o sobie, że jesteś wolna. Chyba
w ogóle nie wiesz, co to znaczy.
Kimberly cofnęła się.
- Proszę cię, trochę się zagalopowałeś.
Zawahał się, a potem wzruszył ramionami.
- Może masz rację. Zostawmy to na razie. Mamy poważniejsze problemy.
- Chodzi ci o różę?
- Nie. Chodzi mi o to, gdzie będę dzisiaj spać. Chyba nie zamierzasz odesłać mnie do domu
w taką noc?
Na dworze wiatr wzmógł się jeszcze, przechodząc w wichurę, a deszcz bębnił wściekle w
szyby, jakby chciał dać Kimberly do zrozumienia, że byłoby z jej strony okrucieństwem, gdyby
teraz wskazała swojemu gościowi drzwi.
Nagle Cavenaugh uśmiechnął się do niej i w tej samej chwili odzyskała poczucie
rzeczywistości.
- W taką pogodę nie wyrzuciłabym za drzwi nawet najgorszego wroga. A ty przecież nie
zaliczasz się do tej kategorii, prawda?
Potrząsnął głową i spojrzał na nią z powagą.
- Dobrze wiesz, że nie jestem twoim wrogiem. A poza tym, jesteśmy w jakiś sposób ze sobą
związani.
- Bo uważasz, iż jesteś mi coś winien dlatego, że pomogłam Scottowi w ucieczce?
- Po trosze dlatego. Ale kto tak naprawdę potrafi powiedzieć, dlaczego mężczyzna i kobieta
są ze sobą związani? W końcu są różne więzi, które łączą ludzi ze sobą - przypomniał jej cicho.
- No... tak. Więzy rodzinne, powiązania zawodowe i tak dalej. Już o tym mówiłam. Między
nami nie wchodzi w rachubę żadna z tych możliwości.
Cavenaugh uniósł brwi, jakby nagle coś go olśniło.
- Szukasz kogoś takiego jak twój bohater książkowy, Josh Valerian, prawda?
Samowystarczalnego, niezależnego samotnika bez żadnych zobowiązań.
Kimberly zamilkła na chwilę, porażona jego przenikliwością, a potem dumnie uniosła
głowę.
- Każda kobieta ma prawo do marzeń.
- A ty marzysz o mężczyźnie, który będzie pragnął i potrzebował tylko ciebie - szorstko
rzucił Cavenaugh.
- Tak. O mężczyźnie, który potrafi mi zagwarantować stuprocentową lojalność -
powiedziała szczerze. - O człowieku, który będzie mógł mi ofiarować tyle samo, co ja jemu. -
22
Kimberly odwróciła wzrok i lekko się uśmiechnęła. - A teraz wróćmy do tego, gdzie będziesz spać
tej nocy.
Cavenaugh sprawiał wrażenie, jakby chciał dalej ciągnąć temat „mężczyzny jej marzeń”, ale
jedno surowe spojrzenie bursztynowych oczu sprawiło, że zaniechał dyskusji. Zacisnął wargi i
skinął głową.
- Jak już zgodnie stwierdziliśmy, nie zaliczam się do twoich wrogów. A ponieważ nie
jestem jeszcze twoim kochankiem...
Kimberly okryła się ciemnym rumieńcem.
- Przyniosę pościel - przerwała mu szybko. - Możesz się przespać na kanapie. Ale najpierw
musisz mi dać słowo honoru, że nie będziesz mnie w środku nocy nachodził w mojej sypialni.
- Twoja gościnność mnie przytłacza.
- Wybacz, ale sam jesteś dość przytłaczający - stwierdziła z kwaśną miną. - A poza tym,
miałam dziś trochę zwariowany dzień.
W zielonych oczach Cavenaugha zapaliły się przekorne iskierki.
- Rozumiem, że zwariowane dni to coś, co zdarza ci się bardzo rzadko.
- Szczerze mówiąc, prawie wcale. To jeszcze jedna zaleta życia w samotności. Moje dni
mijają dokładnie tak, jak to sobie zaplanuję.
- Wydaje mi się, że jesteś trochę rozpuszczona, Kim.
- O, tak, jestem rozpuszczona jak dziadowski bicz - przytaknęła ze śmiechem. - Możesz mi
wierzyć albo nie, ale bardzo sobie cenię ten luksus, że mogę być niezależna. A teraz, wracając do
słowa honoru, dasz mi je czy nie?
- Że nie wedrę się do twojej sypialni? Wolałbym zostać tam zaproszony.
Puściła jego słowa mimo uszu, uznając je za coś w rodzaju obietnicy. W końcu i tak
wiedziała, że nie potrafiłaby go wyrzucić z domu w taką noc. Z całą pewnością Cavenaugh był jej
życzliwy, choć w jej oczach uosabiał jakieś pierwotne zagrożenie.
Wyszła na korytarzyk i ze skrytki na pościel wyjęła kilka koców i dwa prześcieradła.
- Ile chcesz poduszek?
- Jedna mi wystarczy. - Zręcznie schwycił w locie poduszkę, którą mu rzuciła. - A teraz,
Kim, w sprawie twojej jutrzejszej przeprowadzki... - zaczął tonem perswazji.
- Rano będziesz już w drodze do swojej winnicy - przerwała mu ostro - I to sam. Ile koców?
- Jeden - odparł z irytacją. - Kim, miałaś rację, że zdenerwowałaś się tą różą. Podejmiemy
pewne kroki.
- Pozwól, że sama się tym zajmę.
- Przecież dzwoniłaś po to, żeby prosić mnie o pomoc - przypomniał jej z ponurą miną.
23
- Nie, wcale do ciebie nie dzwoniłam. Przez chwilę się nad tym zastanawiałam, to prawda,
ale ostatecznie o nic cię nie poprosiłam. Mam wrażenie, że ciągle o tym zapominasz. Znalazłeś się
tutaj z własnej i nieprzymuszonej woli, bo miałeś ochotę przejechać się na wybrzeże, a nie dlatego,
że błagałam cię o pomoc.
- Niepotrzebnie się unosisz. Myślę, że do rana ci przejdzie, i wtedy zrozumiesz, że mam
rację. - Wsunął ręce do kieszeni i rzucił jej ostrzegawcze spojrzenie.
Ale na Kimberly nie zrobiło to najmniejszego wrażenia. Zbyt długo sama sobie radziła, by
dać się teraz zastraszyć jakiemuś mężczyźnie.
- Taką miną możesz sobie straszyć małego Scotta albo robotników, którzy spóźniają się do
pracy. Na mnie to nie działa.
- Ciekawe, jak Josh Valerian rozwiązałby ten problem? - mruknął pod nosem Cavenaugh,
kiedy Kimberly przeszła obok kuchennego blatu, na którym leżała brązowa koperta z kancelarii
adwokackiej z Los Angeles.
- On by wiedział, kiedy trzeba powiedzieć „stop”.
Zwisający róg koca zaczepił o kopertę i strącił ją na podłogę.
- Rozumiem, że wiedziałby, kiedy przerwać, bo z Amy Solitaire łączy go to specyficzne
porozumienie. - Cavenaugh podszedł, żeby podnieść list.
- Nie musisz się tak złościć. To właśnie dzięki tego rodzaju szczególnej więzi między Amy
a Joshem moje książki będą rozchwytywane.
- Na pewno nie przez mężczyzn - mruknął Darius, czytając adres na odwrocie koperty.
- Przeważającą większość moich czytelników stanowią kobiety - łaskawie zgodziła się z nim
Kimberly. - I mogę ci już teraz zaręczyć, że będą zachwycone tą atmosferą wręcz idealnego
porozumienia, zarówno emocjonalnego, jak i intymnego, które łączy Amy i Josha.
- Jeżeli położysz nacisk na porozumienie intymne, może uda ci się także pozyskać
czytelników rodzaju męskiego - powiedział nie bez ironii Cavenaugh.
- Moich męskich czytelników staram się zainteresować scenami przemocy - pouczyła go
Kim. - Przecież mężczyźni to jedna wielka przemoc. Może w ich oczach jest to substytut
intymności. - Podniosła wzrok znad kanapy, którą właśnie ścieliła, i zobaczyła, że Cavenaugh
trzyma w ręku kopertę. - Co ty wyrabiasz z tym listem?! - oburzyła się.
- Zastanawiam się, czemu go nie otworzyłaś. Ludzie na ogół od razu otwierają koperty od
adwokata.
Kimberly z goryczą zacisnęła usta.
- Ale nie ja. Dostałam już od nich dwa listy i wiem, co jest w środku.
Cavenaugh obrzucił ją uważnym wzrokiem.
24
- Jakieś kłopoty? - zapytał w końcu. Podrzucił kopertę i złapał ją zręcznie w powietrzu. -
Masz jeszcze inne problemy poza tym, że ktoś przysłał ci różę z igłą?
- Nie. To raczej ludzie, którzy wynajęli tych głupich adwokatów, mają problemy. Ale
ponieważ sami je sobie stworzyli, ja nie zamierzam im pomóc w ich rozwiązaniu. - Cofnęła się o
krok i spojrzała na kanapę. - Myślę, że jakoś wytrzymasz przez jedną noc. Kanapa jest trochę
pozapadana, ale to i tak lepiej niż spać na podłodze.
- Czy podłoga to jedyna alternatywa, jaką mi proponujesz?
- Obawiam się, że tak - roześmiała się Kimberly. - A ponieważ ty tu śpisz, pilnuj ognia. Nie
wiem, na jak długo wyłączyli prąd, a nad ranem może być bardzo zimno.
- Dobrze, zajmę się ogniem - zgodził się Cavenaugh, spoglądając na trzymaną w ręku
kopertę. - Czy jesteś pewna, że ten list nie dotyczy czegoś, w czym mógłbym ci pomóc?
- To, co jest w tym liście, nie ma żadnego związku z tobą. Ani ze mną. I tak też im
odpisałam już za pierwszym razem. Możesz spokojnie wyrzucić tę kopertę do śmieci.
Cavenaugh odłożył ją jednak na stół.
- Czasami potrafisz być bardzo uparta.
- Coś mi mówi, że ty potrafisz być równie uparty - odcięła się Kimberly. - Tylko że w
przypadku mężczyzny upór uważany jest na ogół za objaw silnej woli.
- Rano się przekonamy, co jest silniejsze, moja silna wola czy twój kobiecy upór - zaśmiał
się. - Dziękuję za pościelenie łóżka.
- Drobiazg. Niestety, nie mam zapasowej szczoteczki do zębów i żyletki czy czego tam
jeszcze mężczyźni potrzebują, kiedy zostają na noc.
- Nie martw się o to. Mam wszystko w samochodzie.
- Ach, tak. Widzę, że przygotowałeś się na każdą okazję - powiedziała sarkastycznym
tonem.
- Użyjesz tego przeciwko mnie? - Spojrzał na nią z ukosa, uśmiechając się ironicznie.
- Dobranoc, Cavenaugh. Nie zapomnij o ogniu. - Kimberly z dumnie uniesioną głową
przemknęła obok niego do swojej przytulnej sypialni. Nie miała zamiaru wdawać się w
bezsensowną dyskusję dotyczącą tego, gdzie początkowo zamierzał spędzić tę noc.
Minęło pół godziny. W domu panowała głęboka cisza. Kimberly leżała w łóżku pod miękką,
puchową kołdrą i wpatrywała się w sufit. Tak, to zdecydowanie nie był jeden z jej zwykłych i
możliwych do przewidzenia dni. Na domiar złego, sama nie wiedziała, co o tym wszystkim sądzić.
A przecież bez trudu przywykła radzić sobie z takimi problemami na kartach swoich książek.
25
Przewróciła się na bok, poprawiła poduszkę i zaczęła myśleć o mężczyźnie, który spał w
sąsiednim pokoju. To dziwne, że zjawił się u niej tego dnia, mimo iż wcale go nie wzywała.
Widocznie zależało mu, żeby jak najszybciej spłacić dług.
A może po prostu zależało mu na tym, żeby jak najszybciej pójść z nią do łóżka?
Kimberly wbiła wzrok w ciemność. Ze swojego doświadczenia wiedziała, że mężczyznom
rzadko aż tak bardzo na tych rzeczach zależy. Zwłaszcza gdy w grę wchodziły zwyczajne kobiety,
takie jak ona. Zadała sobie w duchu pytanie, co naprawdę skłoniło Cavenaugha, by przebył taki
szmat drogi.
To całkiem zrozumiałe, że Darius Cavenaugh będzie poważnie traktować swoje
zobowiązania. W końcu wychował się w domu, w którym szczególną wagę przywiązywano do
takich pojęć jak obowiązek, lojalność i honor. Hołdowanie tym staroświeckim wartościom miał
wypisane na twarzy. Kimberly przypomniała sobie, jak mały Scott z przejęciem opowiadał jej o
tym, że całe pokolenia Cavenaughow trudniły się wyrobem win. Mówił jej to wszystko, gdy
siedzieli w biurze szeryfa, czekając na przyjazd wuja chłopca. Mimo że jeszcze dziecko, Scott był
już świadom wagi rodzinnych tradycji.
- To właśnie dlatego porwali mnie ci czarownicy - powiedział z dumą. - Bo wiedzieli, że
mój wujek zapłaci za mnie, ile będą chcieli. Wujek Dare nigdy na to nie powoli, żeby zabrał mnie
ktoś obcy.
- Dare? - zapytała Kimberly, zastanawiając się, jak będzie wyglądać wujek, który był już w
drodze po chłopca.
- Naprawdę nazywa się Darius. Ale my wszyscy mówimy na niego Dare.
Z jakichś dziwnych przyczyn Kimberly nie potrafiła zwracać się tak do tego surowego,
władczego mężczyzny, który wkrótce pojawił się u szeryfa. A i potem w myślach nazywała go
zawsze Cavenaugh i nawet dzisiejszy wieczór niczego nie zmienił.
- Czy masz jakiegoś wujka, który by zapłacił bardzo dużo pieniędzy, żebyś wróciła do
domu? - zapytał Scott. Chłopczyk siedział obok niej na krześle i energicznie wymachiwał nogami.
Jeden z ludzi szeryfa owinął go starą, skórzaną kurtką, która chłopca wręcz zachwyciła.
- Nie, obawiam się, że nikt nie dałby złamanego grosza - odpowiedziała bez zastanowienia
Kimberly. Nie spodziewała się, że jej słowa wywrą takie wrażenie.
Scott nagle posmutniał.
- A mama i tata?
- Nie znałam mojego taty - odparła Kimberly. - A mama umarła parę lat temu.
- Nie masz nawet wujka tak jak ja?
26
Kimberly łagodnym tonem zaprzeczyła istnieniu tak użytecznej osoby w jej życiu. Później,
po spotkaniu z Cavenaughem musiała w głębi ducha przyznać, że mało dzieci na tym świecie
mogło poszczycić się wujkiem takim jak Darius Cavenaugh.
Początkowo myślała, że temat okupu został już raz na zawsze zamknięty. Gdy tylko Darius
Cavenaugh przekroczył próg biura, chłopczyk jakby zapomniał o bożym świecie. Popędził do wuja
i objął go za nogi. Cavenaugh podniósł Scotta i przyjrzał mu się badawczo, a jego zielonkawe oczy
były jak kryształy lodu. Kiedy się przekonał, że dziecko jest zdrowe i całe, pozwolił, by chłopiec
zaprowadził go do Kimberly.
Podniecony Scott opowiedział mu, w jaki sposób oboje uciekli.
- Przeszliśmy po dachu werandy, a potem zeskoczyliśmy na ziemię, a ta czarownica nawet o
tym nie wiedziała. Prawda?
- Tak, prawda. - Kimberly uśmiechnęła się do Scotta. - Nie miała o tym pojęcia. Uciekliśmy
jej zupełnie jak Jaś i Małgosia.
- Powiedziałem Kim, że zapłaciłbyś im bardzo dużo pieniędzy, żeby mnie oddali. Zrobiłbyś
tak, wujku, prawda? - Uczepiony ręki Cavenaugha, chłopiec podniósł na niego pytający wzrok.
- Dałbym im wszystko, co mam - zapewnił go Cavenaugh.
Wyraz jego oczu utwierdził Kimberly w przekonaniu, że nie tylko zapłaciłby każdą sumę,
ale i gotów byłby zabić, byle tylko odzyskać Scotta.
- Kim nie ma nikogo, kto by za nią zapłacił, gdyby ją porwali - ciągnął dalej Scott, zanim
Kimberly zdążyła się zorientować, do czego zmierza. - Ale my byśmy zapłacili, prawda, wujku
Dare?
Cavenaugh spojrzał wprost w pełne zażenowania oczy Kimberly i powiedział z pełnym
przekonaniem:
- Zrobilibyśmy wszystko co w naszej mocy dla panny Sawyer. Wystarczy, że o to poprosi.
Później, po długiej rozmowie z policją, Cavenaugh wziął Kimberly na stronę i raz jeszcze
powtórzył swoją obietnicę, a ona mu przyrzekła, że jeśli kiedykolwiek będzie potrzebowała
pomocy, natychmiast do niego zadzwoni. Wtedy, oczywiście, nie podejrzewała, że taka chwila już
wkrótce nadejdzie.
A jednak pierwszą osobą, jaka jej przyszła do głowy, kiedy na widok igły tkwiącej w róży
poczuła lęk, był właśnie Cavenaugh. I oto teraz spał w jej domu.
Jednak w całej tej sprawie pojawiły się pewne nowe elementy. Cavenaugh nie tylko czuł się
w stosunku do niej zobowiązany, ale i jej pragnął. Co do tego nie miała najmniejszych wątpliwości.
27
Kiedy pojawiło się między nimi napięcie zmysłowe, Kimberly uświadomiła sobie, że ma do
czynienia z czymś równie potężnym jak czary. Z drugiej strony świadomość, że Cavenaugh jest
blisko, pomogła jej pokonać lęk. Uspokojona tą myślą, wkrótce usnęła.
Gdy się obudziła parę godzin później, burza nieco osłabła, ale na dworze wciąż dął silny
wiatr.
Kimberly słyszała dochodzące z oddali odgłosy burzy. Chciało jej się pić. Widocznie zjadła
za dużo czarnych oliwek na kolację. Zawieszona między jawą a snem, zaczęła się zastanawiać, czy
uda jej się zasnąć bez wyprawy do kuchni po szklankę wody.
Ale dręczące pragnienie zrobiło w końcu swoje. Na wpół śpiąca odrzuciła kołdrę i boso
podeszła do drzwi sypialni. Po co właściwie zamykała je tej nocy? Nigdy tego nie robiła. Nie było
potrzeby. Mieszkała przecież sama w tym domu.
Wyszła na korytarz i podążyła w stronę kuchni. Z kominka sączył się nikły blask. Wtedy
przypomniała sobie, że wyłączyli prąd.
W domu było zimno. Duży męski podkoszulek, w którym zazwyczaj sypiała, ledwo
przykrywał jej pośladki. Musi pamiętać, żeby sobie kupić ciepłą piżamę. Co prawda, w szafie wisiał
szlafrok, ale nie chciało jej się wyciągać go tylko po to, żeby pójść do kuchni.
Bez trudu trafiła w ciemnościach do szafki i sięgnęła po szklankę. Potem po omacku
podeszła do zlewu i odkręciła kran. Tej nocy nie zasłoniła okna w kuchni i teraz, popijając wodę,
patrzyła półprzytomnym wzrokiem w ciemność. Może uda jej się dotrwać w tym półśnie aż do
powrotu do łóżka.
Kończyła już dopijać wodę, kiedy nagle coś poruszyło się za oknem.
Tam, gdzie zazwyczaj rozciągała się pusta przestrzeń pomiędzy jej domem a morzem,
krążyły jakieś cienie.
Kimberly nagle oprzytomniała.
W tej samej chwili zagrzmiało, a błyskawica na ułamek sekundy oświetliła scenę
rozgrywającą się na dworze. Kimberly spostrzegła czarną postać w długiej szacie, która stała za
oknem i też na nią patrzyła.
Nie zdążyła przyjrzeć się twarzy, bo całą swoją uwagę skupiła na srebrnym sztylecie, który
zakapturzona postać trzymała przed sobą. W nagłym przebłysku świadomości pojęła, że sztylet ten
przeznaczony jest dla niej.
Z ust Kimberly wyrwał się okrzyk przerażenia. W pierwszej chwili trudno jej było uwierzyć,
że to ona tak krzyczy. Szklanka wypadła jej z rąk i rozbiła się w zlewie.
- Kim!
28
To Cavenaugh. Zupełnie o nim zapomniała. Odwróciła się i zobaczyła, jak zrywa się z
kanapy i biegnie w jej stronę.
- Co się dzieje?
- Tam, za oknem... - wyjąkała. - Tam stoi ktoś z nożem.
- Na ziemię!
Rozkaz zabrzmiał w ciszy jak wystrzał. On ma rację, pomyślała Kimberly z trwogą.
Przecież stanowiła wręcz wymarzony cel na tle szyby. Nie była jednak w stanie ruszyć się z
miejsca.
A potem nie było już to potrzebne, bo Cavenaugh zwalił się na nią całym ciężarem i
pociągnął ją za sobą na podłogę, gdzie za zasłoną szafek była bezpieczna i poza zasięgiem wzroku
kogoś, kto czaił się za kuchennym oknem.
29
ROZDZIAŁ 3
N
ie ruszaj się! - powtórzył Cavenaugh, przygniatając Kimberly do ziemi.
- Jak mogłabym się ruszyć, kiedy tak na mnie leżysz? - wysapała, usiłując złapać oddech. -
Musisz chyba ważyć tonę!
Cavenaugh zignorował jej uwagę. Na jego surowej twarzy malował się głęboki niepokój.
- Opowiedz mi dokładnie, co tam widziałaś - polecił szeptem. Uniósł głowę i spojrzał w
rozwarte szeroko ze strachu oczy Kimberly.
- Już ci mówiłam. Jakiś człowiek stał za oknem. Miał na sobie długą szatę z kapturem. Nie
widziałam jego twarzy. Kiedy błysnęło, zobaczyłam nóż. Duży, srebrny sztylet. To było straszne.
Miałam wrażenie, że on chciał, żebym zobaczyła ten sztylet.
- Chciał cię przestraszyć - stwierdził Cavenaugh i uniósł się. - Leż spokojnie. Nie ruszaj się,
póki nie wrócę, rozumiesz? Tutaj, za tymi szafkami, nikt cię nie zobaczy.
- Póki nie wrócisz! - powtórzyła Kimberly z przerażeniem. - Co to ma znaczyć? Gdzie się,
na Boga, wybierasz?!
- Idę się rozejrzeć wokół domu.
- Nie, nie chodź tam! - Kimberly kurczowo chwyciła go za nogę, ale on wyszarpnął się z jej
uścisku. - Przecież to czysta głupota - syknęła, patrząc, jak idzie przez pokój, szukając butów. - Nie
możesz tam iść. Kto wie, co tam się dzieje. Cavenaugh, wracaj!
Ale on nawet nie raczył jej odpowiedzieć. Kiedy schylił się, żeby włożyć buty, blask
żarzącego się w kominku ognia oświetlił jego nagie plecy. W chwilę później był już przy drzwiach i
otwierał je z łańcucha.
- Nie ruszaj się - rozkazał jej po raz kolejny, a potem wymknął się na dwór, ostrożnie
zamykając za sobą drzwi.
- Cavenaugh, zaczekaj! - zawołała, ale już go nie było.
Rozgniewana usiadła na zimnej podłodze i objąwszy kolana, wpatrywała się w drzwi.
Siedziała tak, mając wciąż przed oczyma zakapturzoną postać, która groziła jej sztyletem. Nagle
poczuła, że z zimna drętwieją jej pośladki, i uświadomiła sobie, że jest prawie naga. Już miała
wstać, kiedy nagle przypomniała sobie ostrzeżenie Cavenaugha.
30
Zła, że pozwoliła sobą rządzić, poderwała się i wyjrzała przez okno. Na myśl o tym, że tam,
w ciemnościach, Cavenaugh musi stawić czoło nieznanemu niebezpieczeństwu, a wszystko to przez
nią, poczuła przypływ energii. Postanowiła działać.
Odwróciła się od okna i ruszyła do sypialni. Zanim wyjdzie na dwór, musi się przecież
ubrać.
Była już w połowie drogi, kiedy nagle drzwi otworzyły się i stanął w nich Cavenaugh.
- Czy nic ci się nie stało? Bałam się o ciebie - zwróciła się do niego z niepokojem.
Cavenaugh patrzył na nią z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Miał mokre od deszczu
włosy i ramiona, a dżinsy zsunięte nisko na biodra. Kimberly widziała połyskujące kropelki wilgoci
na jego muskularnym torsie. Pomyślała, że w nikłym świetle żarzących się węgli Cavenaugh
wygląda wręcz groźnie.
- Mówiłem ci, że masz nie ruszać się z miejsca. - Zamknął drzwi na łańcuch i ruszył w jej
stronę.
- Doszłam do wniosku, że to niezdrowo siedzieć na zimnej podłodze - odparła, lekko
poirytowana. Znowu ogarnęło ją to dziwne uczucie zagrożenia, którego powodem nie była wcale
czarna postać za oknem. - Nie odpowiedziałeś na moje pytanie, więc rozumiem, że nic ci się nie
stało.
- Nic, wszystko w porządku. - Cavenaugh stanął przy kanapie i zdjął mokre buty. - Masz
ręcznik? Przemokłem i zmarzłem.
- Oczywiście. - Kimberly sięgnęła do szafki i wyjęła ręcznik. Zrobiła krok w stronę
Cavenaugha, żeby mu go podać, a potem przypomniała sobie, że ubrana jest tylko w kusy
podkoszulek. - Masz - powiedziała, rzucając mu ręcznik. - Idę włożyć coś na siebie. - Szybko
weszła do sypialni. - Widziałeś coś na dworze? - zapytała. Otworzyła szafę i wyjęła czerwony
frotowy szlafrok.
- Nie, nie znalazłem żadnych śladów. Zresztą nic dziwnego. Przy takiej pogodzie.
Głos Cavenaugha dobiegał spod drzwi sypialni. Widocznie poszedł za nią. Zaczęła się
ubierać, ale ciemność nie zapewniała odosobnienia. Kimberly czuła, że mimo mroku doskonale
widać jej gołe nogi i skąpy podkoszulek. A Cavenaugh stał w progu, machinalnie wycierając mokre
włosy na karku i patrzył na nią tak, jakby miał do tego prawo.
- Może rano uda nam się coś znaleźć - powiedziała niepewnie, zastanawiając się, czemu tak
prosta czynność jak założenie szlafroka sprawia jej trudność. Zupełnie jakby jej palce nie
funkcjonowały prawidłowo. A choć przed chwilą szczękała zębami, teraz całe jej ciało było
nienaturalnie gorące.
31
- Wątpię. - Nie ruszał się z miejsca, tylko wciąż mierzył ją rozognionym wzrokiem. - Do
kogo należał ten podkoszulek?
- O co ci chodzi?
- Zastanawiałem się, co to za mężczyzna zostawił ci ten podkoszulek do spania. Czy on tu
zamierza wrócić w najbliższej przyszłości?
Kimberly spłonęła rumieńcem. Mogła tylko mieć nadzieję, że po ciemku tego nie widać.
Wreszcie udało jej się zawiązać pasek w talii.
- Zawsze sypiałam w podkoszulkach. Kupuję od razu po kilka sztuk. Nikt ich tu nie
zostawił. A teraz, jeżeli nie masz nic przeciwko temu, proponuję, żebyśmy wrócili do pokoju i
przedyskutowali obecną sytuację.
Cavenaugh nawet nie ruszył się z miejsca. Kimberly wzięła głęboki oddech i ruszyła do
drzwi, spodziewając się, iż ją przepuści. Ale on nawet nie drgnął, zmuszając ją tym samym by
zatrzymała się tuż przed nim.
- Przepraszam - powiedziała uprzejmie. - Blokujesz mi przejście.
- Dlaczego nie zostałaś w kuchni, tak jak ci kazałem?
- Bo było mi cholernie zimno! - wybuchnęła Kimberly. - A poza tym nie wiedziałam, co się
dzieje na dworze. Bałam się o ciebie, przecież tam czaił się jakiś zakapturzony nożownik.
Cavenaugh nadal patrzył na nią w ciemnościach.
- Przepraszam cię, ale naprawdę mi zawadzasz. - Wyciągnęła rękę i z całej siły spróbowała
go odepchnąć. Sytuacja wymykała jej się spod kontroli, z czego doskonale zdawała sobie sprawę.
Okazało się, że równie dobrze mogłaby pchać granitowy blok. Zbyt późno uzmysłowiła
sobie, że w tym przypadku siłą nic nie zdziała. Zmieszana, szybko cofnęła rękę. Jednak nie na tyle
szybko, by nie zdążył chwycić jej za nadgarstek.
- Chyba sama rozumiesz, że wydarzenia tej nocy definitywnie zamykają wszelką dyskusję
na temat naszych jutrzejszych planów. - Cavenaugh nie ruszył się z miejsca, tylko trzymał jej rękę
w żelaznym uścisku. - Jutro rano zabieram cię do siebie.
Kimberly żachnęła się w duchu. Czuła bijącą od niego siłę, a pewność, z którą
zakomunikował jej decyzję i narzucał swoją wolę, napawała ją lękiem. Narastający bunt był raczej
aktem instynktu niż rozumu. Musiała przyznać, tej nocy rzeczywiście wpadła w panikę. Nie miała
już najmniejszej ochoty zostawać sama w domu po tym, co się wydarzyło. Z drugiej strony,
uległość wobec Dariusa Cavenaugha również niosła ze sobą pewne niebezpieczeństwo.
- Przywykłam sama podejmować decyzje i jak dotąd rzadko się myliłam. Bądź łaskaw o tym
pamiętać - odparła, unosząc wyzywająco podbródek.
32
- Ale od tej chwili będziesz musiała się przyzwyczaić do tego, że ktoś będzie ci w tym
pomagał - powiedział cicho Cavenaugh, przyciągając ją do siebie. - Czuję się odpowiedzialny za
twoje bezpieczeństwo. W końcu mam u ciebie olbrzymi dług wdzięczności i zamierzam go spłacić.
To sprawa honoru.
- Wiem. Należysz do tego typu ludzi, którzy zawsze postępują zgodnie z powszechnymi
oczekiwaniami. Poza tym przywykłeś wszystkimi rządzić. Ale ja wcale od ciebie nie wymagam,
żebyś się mną zajmował. A już na pewno nie mam zamiaru wykonywać twoich poleceń ani słuchać
rozkazów. - Kimberly drżała od stóp do głów, i to nie tylko z oburzenia. Cavenaugh stał zbyt blisko
i wprost ją przytłaczał.
- Nie bój się, Kim - odezwał się stłumionym głosem.
Zmrużyła oczy, zła, że tak łatwo ją rozszyfrował.
- Jeżeli nie chcesz, żebym bała się jeszcze bardziej, to mnie puść - powiedziała lodowatym
tonem.
- Chętnie bym cię puścił, gdyby nie to, że widziałem, jak biegasz po domu w tej kusej
koszulinie - odparł, przyciągając ją jeszcze bliżej. - I gdybym tam, w kuchni, nie czuł pod sobą
twojego niemal nagiego ciała. I gdyby nie to, że musiałem po nocy ganiać jakiegoś faceta z nożem.
- Przytulił ją jeszcze mocniej. - No i wreszcie, gdyby nie to, że od dwóch miesięcy nie przestaje
dręczyć mnie pytanie, jak by to było mieć cię w łóżku...
- Nie! - Jej bezradny protest nie miał znaczenia. Zahipnotyzowana zmysłową atmosferą,
która narastała wokół nich, sama nie wiedziała, kiedy położyła głowę na nagim torsie Cavenaugha.
- Chodź tu, moja słodka czarodziejko - szepnął, pochylając się, by odszukać jej usta. -
Pozwól mi się przekonać, jak potężne są twoje czary.
Ich pocałunek nie był delikatną, nieśmiałą pieszczotą. Usta Dariusa z pasją zawładnęły
wargami Kimberly, domagając się czegoś więcej niż biernego przyzwolenia. Wyzywały do oddania
pocałunku z równym zapamiętaniem. Ręce Cavenaugha podjęły wędrówkę po ciele Kimberly,
pieszcząc i pobudzając. Czuła, jak ogarnia ją fala gorąca. Wcześniej tej nocy uczciwie przyznała się
sama przed sobą, że kontrolowane pożądanie Cavenaugha wywarło na niej pewne wrażenie. Teraz z
trwogą uświadomiła sobie, że jego nie skrywana namiętność zupełnie ją oszołomiła.
Usta Dariusa były gorące i natarczywe, a przy tym niewiarygodnie podniecające. Kiedy
wreszcie oderwały się od jej ust, Kimberly krzyknęła z żalu, ale niemal natychmiast Cavenaugh
obsypał pocałunkami delikatną skórę jej szyi i sięgnął do paska szlafroka.
- Czy wiesz, jak wyglądałaś w tym podkoszulku? - zapytał schrypniętym głosem. - Wiesz,
co czułem, mając cię pod sobą tam, w kuchni?
33
- Nie wiem. Ja czułam wyłącznie lodowatą podłogę – odparła, próbując za ironią skryć
emocje.
- A ja czułem twoje miękkie, aksamitne ciało. Nie było wcale zimne. A teraz jesteś jeszcze
bardziej rozgrzana. Wiedziałem, że tak będzie. Od dwóch miesięcy wiedziałem...
- Zaczekaj - głośno westchnęła, kiedy rozsunął poły szlafroka.
- Po co czekać? Przecież wiem, że chcesz tego samego co ja.
Jego słowa podziałały na Kimberly jak kubeł zimnej wody. Uderzyła go w rękę i
spróbowała się odsunąć.
- Wcale nie jestem pewna, czy tego chcę. Według mnie wszystko dzieje się stanowczo za
szybko. A poza tym, mam za sobą ciężki dzień. Potrzebuję trochę czasu, żeby się nad tym
zastanowić.
- Jeżeli dam ci trochę czasu do namysłu, znajdziesz tysiąc powodów, żeby mi odmówić.
Kimberly odkryła ze zdumieniem, że Cavenaugh potrafi czytać w jej myślach. Nie miała
jednak czasu dłużej się nad tym zastanawiać, bo jego dłoń wślizgnęła się pod jej koszulkę i zaczęła
z wolna sunąć ku piersi.
- Ach, proszę cię... - westchnęła, po czym z zażenowaniem uświadomiła sobie, że jej słowa
są raczej oznaką poddania niż protestu.
Próbowała sobie wytłumaczyć, że jej reakcja na tego mężczyznę to rezultat szoku, który
przeżyła, niezwykłych okoliczności, w jakich się niespodziewanie znalazła, niecodziennych
wydarzeń zakłócających jej spokojny i uregulowany tryb życia. W swoich powieściach sama często
posługiwała się tym chwytem i stawiała swoich bohaterów w takich właśnie sytuacjach.
Ale to zdarzało się tylko w książkach. Przecież naprawdę tak być nie może! A skoro w życiu
jest inaczej, jak to możliwe, że tak intensywnie zareagowała na bliskość Cavenaugha, jego
pocałunki i pieszczoty?
Poczuła, że kręci jej się w głowie, a nogi miękną jej w kolanach.
I wtedy nagle rozbłysły światła. Cavenaugh uniósł głowę. W jego wzroku odmalowała się
irytacja.
- Musiałaś chyba pozapalać w domu wszystkie lampy, zanim wyłączyli prąd - powiedział z
wyrzutem.
- To kolejna zaleta życia w samotności - odparła lekko zdyszana. - Nie ma nikogo, kto by mi
prawił kazania na temat wygórowanych rachunków za prąd. Albo za cokolwiek innego.
Nastrój intymności prysł i oboje doskonale o tym wiedzieli. Cavenaugh wypuścił Kimberly
z objęć, a jego wzrok spoczął na jej zarumienionej twarzy. Zmieszana zaczęła szybko wiązać pasek
szlafroka.
34
Widząc, jak drżą jej palce, zrozumiał, że rzeczywiście jest wyprowadzona z równowagi.
Zawahał się, a potem postanowił dać jej spokój. Bał się, że jeśli posunie się za daleko, rano sprawy
mogą przybrać niekorzystny dla niego obrót.
- Przepraszam, trochę się zagalopowałem. W końcu miałem cię chronić, prawda?
Ku jego zdumieniu, Kimberly cicho odparła:
- Nie mam do ciebie pretensji. To się czasami zdarza.
- Naprawdę? - zapytał, lekko rozbawiony.
- O, tak. W moich książkach często posługuję się tym scenariuszem. Sceny wartkiej akcji
przeplatają się ze scenami... scenami...
- Namiętności.
- No właśnie. Wzmożony poziom adrenaliny i tak dalej. To bardzo przydatne. Nie sądziłam,
że w realnym życiu też tak jest - przyznała z wymuszonym uśmiechem.
- Wszystko potrafisz tak racjonalnie wyjaśnić? - Cavenaugh był wyraźnie zdumiony.
- Tak, to, co zaszło między nami, da się bez trudu wytłumaczyć. Widocznie taka już jest
natura ludzka.
Cavenaugh poczuł nagle nieprzepartą chęć, by rzucić ją na łóżko i kochać się z nią aż do
utraty tchu. Chętnie pokazałby tej przemądrzałej pisarce, na czym polega różnica między jej
książkami a prawdziwym życiem. Z goryczą pomyślał, że ma teraz ważniejsze sprawy na głowie.
Przede wszystkim musi ją przekonać, żeby zgodziła się z nim rano wyjechać. Jeżeli teraz za bardzo
ją zdenerwuje, mogą być z tym kłopoty.
- Przyjmuję do wiadomości twoją ocenę sytuacji – powiedział z kwaśnym uśmiechem. - Nie
pozostaje mi nic innego, jak tylko przeprosić cię za swoje zachowanie. Dziękuję, że okazałaś mi
tyle zrozumienia.
Kimberly spojrzała na niego z ulgą, jakby uniknęła jakiejś groźnej konfrontacji. Ale czy z
nim, czy ze sobą - tego nie wiedziała.
- No cóż, to był dość zwariowany wieczór - stwierdziła z westchnieniem.
- Tak, to prawda - przyznał Cavenaugh. - Zanim położę się do łóżka, pójdę sprawdzić
wszystkie zamki. I zostaw lepiej otwarte drzwi do sypialni.
- Żebyś mógł usłyszeć, jak będą mnie porywać czarownice?
- To wcale nie jest takie śmieszne.
- Wiem - odrzekła, mnąc nerwowo w palcach koniec paska. - Szczerze mówiąc, byłam
śmiertelnie przerażona. Cieszę się, że tu jesteś. Bardzo się z tego cieszę.
Cavenaugh spojrzał na nią uważnie i pomyślał, że Kimberly rzeczywiście powinna
odpocząć. Może rano zobaczy wszystko w innym świetle.
35
- Idź się przespać. Wszystko będzie dobrze. Ten ktoś wie już, że nie jesteś sama.
- Dobranoc - mruknęła.
Spojrzał na nią. Była wyraźnie zdenerwowana, a przy tym wyglądała tak intrygująco z tymi
swoimi rozrzuconymi w nieładzie, bursztynowymi włosami. Nagie stopy, wystające spod
czerwonego szlafroka sprawiały, że wydała mu się czarująco bezbronna. Nagle zapragnął ucałować
jej roztrzęsione palce, które tak nieudolnie usiłowały zawiązać pasek. Zrobiło mu się jej żal.
Westchnął i ruszył w stronę drzwi. A potem coś sobie przypomniał.
- Jeszcze jedno.
- O co chodzi?
- Następnym razem, kiedy wydam ci jakieś polecenie, masz je wykonać - powiedział i w tej
samej chwili pojął, że popełnił błąd. Na twarzy Kim pojawił się uśmiech wyższości.
- Ponieważ nie spodziewam się, żeby taka sytuacja jak dziś zdarzała się zbyt często, nie
widzę problemu. Dobranoc, Cavenaugh.
Uznał, że lepiej będzie, jeśli opuści pokój, zanim znowu wymknie mu się coś, czym
nieopatrznie zirytuje Kimberly. Wyszedł bez słowa i ruszył w głąb korytarzyka, gasząc po drodze
wszystkie światła.
Kiedy znalazł się w saloniku, przystanął przed kominkiem i sięgnął po pogrzebacz,
nasłuchując, jak Kimberly kładzie się do łóżka. Chwilę później zapadła cisza.
W domku paliła się jeszcze jedna lampa - w kuchni. Kiedy poszedł ją wyłączyć, jego wzrok
znowu padł na brązową kopertę leżącą na stole. Wziął ją do ręki i zaczął się zastanawiać, czemu
Kimberly jej nie otworzyła. Może miała jeszcze jakieś inne kłopoty prócz tych, których
przysporzyli jej „czarownicy” Scotta.
Od dawna przyzwyczajony radzić sobie z przeciwnościami, Cavenaugh w okamgnieniu
podjął decyzję. Szybko otworzył kopertę i wyjął z niej list na firmowym blankiecie. Potem, stojąc
na bosaka w kuchni, przeczytał go bez najmniejszych skrupułów. A kiedy skończył, zrozumiał, że
jest jeszcze wiele pytań dotyczących Kimberly Sawyer, na które nie zna odpowiedzi.
Złożył starannie list i wsunął go z powrotem do koperty. Potem zgasił światło w kuchni i
wrócił do saloniku. Stojąc przed kominkiem, zdjął wilgotne spodnie i rozwiesił je na krześle, żeby
wyschły do rana. A w końcu wsunął się pod koc, ułożył na niewygodnej kanapie i wsparty na
łokciu zapatrzył się w migoczące płomienie.
Kimberly Sawyer była fascynującą kobietą. I bardzo tajemniczą. A jego obowiązkiem było
otoczyć ją opieką. Należało jej się to w zamian za to, że ocaliła małego Scotta i udaremniła Bóg
jeden wie jakie zamiary kidnaperów. Jednak nie o poczuciu obowiązku rozmyślał, zanim wreszcie
36
udało mu się zasnąć. Nie szukał też odpowiedzi na pytania wynikłe po samowolnej lekturze listu,
którego Kimberly nie chciała otworzyć.
Tuż przed zaśnięciem myślał o Kimberly. O tym, jak zareagowała, kiedy wziął ją w
ramiona, jak namiętnie oddawała pocałunki. W końcu doszedł do wniosku, że gdyby miał trochę
więcej czasu w nieco bardziej sprzyjających okolicznościach, pewnie udałoby mu się przekonać ją,
żeby się kochali. Wiedział już teraz na pewno, że byłoby im wspaniale. Pokrzepiony tą myślą,
usnął.
N
astępnego ranka Kimberly obudziła się w zdecydowanie ponurym nastroju, z przykrą
świadomością, że nie jest w stanie spędzić kolejnej samotnej nocy w tym domu. Przecież to jasne,
że ktoś umyślnie starał się ją zastraszyć. A tam, w saloniku, spał mężczyzna, który proponował jej
opiekę i gościnę. Ściślej rzecz biorąc, narzucał i nie chciał słyszeć o odmowie. Prawdę mówiąc, w
sytuacji, w której się znalazła, opuszczenie domu i wyjazd do posiadłości Cavenaugha wydawały
się jedynym racjonalnym rozwiązaniem. Nie miała innego wyboru, jak tylko zamieszkać u niego do
czasu, aż coś się wyjaśni.
Nie ma co się oszukiwać, pomyślała zaspana, zwlekając się z łóżka i idąc do łazienki.
Mieszkanie w domu pełnym obcych ludzi na pewno nie będzie ani łatwe, ani przyjemne. A co z
pisaniem? Gonił ją termin i nie mogła odkładać zakończenia powieści, ale odpieranie ataków
jakichś tajemniczych postaci, uzbrojonych w sztylety, to perspektywa równie skutecznie
rozpraszająca twórczą koncentrację. Ciekawe, jak zareagowałaby policja, gdyby im opowiedziała,
co przydarzyło jej się tej nocy. Pewnie uznaliby ją za wariatkę. Dobrze, że Cavenaugh nie
wypytywał jej zbyt szczegółowo o to, co zobaczyła za oknem.
Widok zamkniętych drzwi do łazienki, zza których dobiegał szum wody, trochę ją otrzeźwił.
- Cavenaugh, jesteś tam?
- A kogo się spodziewałaś?
- Przestań - powiedziała ze złością.
Drzwi otworzyły się po chwili i w progu stanął Cavenaugh. Ścierał ręcznikiem z policzków
resztki mydła do golenia. Widać było, że zdążył się już zadomowić i czuje się swobodnie. Może
nawet zbyt swobodnie, pomyślała z irytacją Kimberly. Na widok pełnego dezaprobaty spojrzenia,
jakim obrzuciła wnętrze łazienki, w jego zielonych oczach pojawił się wesoły błysk.
- Cały problem polega na tym, że nie przywykłaś do obecności mężczyzny w domu. Albo w
ogóle obecności drugiej osoby. Nie przejmuj się, jestem doskonale wytresowany. Nie zostawię
mokrego ręcznika na podłodze.
- Skończyłeś? - zapytała, zastanawiając się, czy zostało jeszcze trochę ciepłej wody.
37
- Prawie.
- To dobrze. Możesz zająć się śniadaniem - poinformowała go z triumfalną miną, po czym
wypchnęła z łazienki i sama zajęła jego miejsce. Zanim zamknęła drzwi, zdążyła jeszcze dostrzec
jego ironiczny uśmiech i usłyszeć:
- Jakiś mężczyzna będzie miał pełne ręce roboty, próbując cię nauczyć sztuki kompromisu.
- Tam, gdzie w grę wchodzi resztka wody na ciepły prysznic, nie wierzę w żaden
kompromis. Zrób jajecznicę, Cavenaugh. Lubię, żeby była wysmażona. - Już miała definitywnie
zamknąć drzwi, kiedy coś jej się przypomniało. - A przy okazji, postanowiłam przyjąć twoje
zaproszenie. Na razie na kilka dni.
Cavenaugh uniósł brwi.
- Nie zamierzasz się już o to kłócić?
- Czy twoja propozycja jest nadal aktualna?
- To nigdy nie była propozycja, Kim - wyjaśnił łagodnym tonem. - Nazwałbym to raczej
poleceniem. Nie mogę tu z tobą zostać, ponieważ mam masę obowiązków i spraw do załatwienia.
Ciebie też nie mógłbym zostawić samej. Nie po tym, co się wydarzyło. Dlatego musisz ze mną
pojechać. Nie masz innego wyjścia.
Kimberly przechyliła głowę i zmierzyła go chłodnym spojrzeniem.
- Jeżeli ja mam się nauczyć paru rzeczy dotyczących korzystania ze wspólnej łazienki, to
coś ci powiem: ty musisz nauczyć się dyplomacji.
- Chodzi o to, że powinienem się nauczyć wydawać rozkazy w taki sposób, żeby brzmiały
jak prośby?
Kimberly nie zamierzała wdawać się w żadne dyskusje przed poranną filiżanką kawy i w
odpowiedzi zatrzasnęła mu drzwi przed nosem.
Kiedy pół godziny później weszła do kuchni, ubrana, w czyste dżinsy i beżową bluzkę,
powitał ją miły aromat kawy.
- Nieźle, Cavenaugh, całkiem nieźle. - Spojrzała z aprobatą na jajecznicę, którą właśnie
mieszał na patelni. W piekarniku rumieniły się grzanki.
- Robię, co mogę - mruknął.
Kimberly odpowiedziała mu promiennym uśmiechem.
- Coś mi mówi, że sam zdążyłeś zgłodnieć. Oczywiście nie narzekam. Nawet sobie nie
mogę przypomnieć, kiedy po raz ostatni ktoś robił mi śniadanie. - Otworzyła lodówkę. - Co chcesz
do jajecznicy?
- Cokolwiek, byle nie pikantny sos.
Kimberly spojrzała na niego z politowaniem.
38
- Nie wiesz, co tracisz. Ja uwielbiam jajecznicę na ostro.
Wyjęła z lodówki butelkę pieprzowego sosu i postawiła ją na blacie. Prawdę mówiąc,
obecność Dariusa Cavenaugha zaczynała być całkiem interesująca. Ciekawe, jak by to było gościć
go u siebie w domu przez kilka dni? Kiedy się nachyliła, by wyjąć serwetki, wzrok jej padł nagle na
kopertę od adwokata. Była otwarta. To sprawka Cavenaugha - nie potrafił się pohamować, musiał
wszystko kontrolować!
- Co to ma znaczyć? - zapytała, ostentacyjnie podnosząc otwartą kopertę. Jej dobry humor
wyparował.
- To raczej ja chciałem cię o to zapytać.
- Otworzyłeś list adresowany do mnie!
Cavenaugh nałożył jajecznicę na talerze, wstawił patelnię do zlewu, a potem skinął głową
bez słowa.
Kimberly patrzyła na niego w niemym osłupieniu. Nie wydawał się ani trochę zażenowany.
- Otworzyłeś prywatny list!
- Byłem ciekawy, co jest w środku.
- Byłeś ciekawy! Coś podobnego! Kto dał ci takie prawo, żeby z ciekawości otwierać cudzą
korespondencję? - zaatakowała go z furią.
- Z własnego doświadczenia wiem - zaczął Cavenaugh ze spokojem - że przesyłki od
adwokatów często oznaczają kłopoty. A ponieważ odniosłem wrażenie, że ciebie to nie interesuje,
pozwoliłem sobie otworzyć kopertę i przeczytać pismo.
Kimberly osunęła się na krzesło. Ze wzburzenia zabrakło jej słów.
- Nie przypuszczałam, że stać cię na taką bezczelność - wykrztusiła w końcu.
Cavenaugh spojrzał na nią z ukosa.
- Kto to są ci Marlandowie, Kim?
- Jak można otwierać cudzą korespondencję! To nie do wiary. To wbrew prawu - ciągnęła
oburzona, nie zwracając uwagi na jego pytanie.
- Kim - powtórzył z naciskiem - kto to są ci Marlandowie? Po co wynajęli adwokata, który
miał się z tobą skontaktować? Dlaczego chcą się z tobą spotkać?
- Czy tak samo postępujesz z ludźmi, którzy z tobą mieszkają i dla ciebie pracują? Bo jeżeli
tak, to nie rozumiem, jak udaje ci się utrzymać pracowników. Dla rodziny musisz być nie do
zniesienia.
- Kim - przerwał jej cierpliwie - odpowiedz na moje pytania.
- A muszę?
Cavenaugh zaklął pod nosem.
39
- Musisz, bo jeżeli tego nie zrobisz, sam skontaktuję się z kancelarią adwokacką i dowiem
się, o co chodzi.
- To już jawna groźba i kolejny atak na moją prywatność - odparła z wściekłością.
- Miejże ty zdrowy rozum. Ja staram się tylko dowiedzieć, czy nie wpadłaś w prawdziwe
kłopoty. Może obecność człowieka, którego widziałaś za oknem, wiąże się w jakiś sposób z tamtą
sprawą? Może mylimy się, sądząc, że ma to związek z porwaniem Scotta?
- Mój Boże, nie! - wyrwało się Kimberly. - Zapewniam cię że państwo Marlandowie nigdy
nie umoczyliby swoich wymanikiurowanych rączek w czymś tak wstrętnym jak porwanie.
- Powiedz wreszcie, kim oni są - nalegał Cavenaugh - i czemu tak bardzo chcą się z tobą
skontaktować?
- To rodzice mojego ojca. - Kimberly doszła do wniosku, że nie warto się dłużej kłócić. A
poza tym, czemu właściwie nie miałaby powiedzieć prawdy?
- Twoi dziadkowie? - zdumiał się Cavenaugh.
- Oficjalnie tak - przyznała obojętnie i zaczęła wyciskać sos na talerz. - W moim odczuciu
nie łączy nas nic prócz czysto fizycznego pokrewieństwa. Szczerze mówiąc, nigdy w życiu ich nie
widziałam.
- Sądząc po tym liście, im naprawdę zależy na spotkaniu z tobą.
- Jest już trochę za późno, żeby odgrywać rolę kochających dziadków.
- Powiesz mi, co się stało? - cicho zapytał Cavenaugh.
- Śniadanie to nie jest stosowna pora, żeby ekshumować rodzinne upiory - prychnęła
Kimberly.
- O ile wiem, na coś takiego żadna pora nie jest stosowna. Więc równie dobrze może być i
śniadanie - odparł sucho.
Coś w tonie Cavenaugha zaintrygowało Kimberly. Spojrzała na niego z uwagą. Może
próbuje dać do zrozumienia, że wpadł na trop jej sekretów? Ale ona nie miała zamiaru niczego mu
ułatwiać. Niech najpierw on zdradzi swoje tajemnice. Dlaczego, na przykład, swoją przeszłość
zbywa półsłówkami? Co on takiego powiedział ubiegłej nocy? Że nie zawsze trudnił się wyrobem
win?
- Odpowiedz mi, Kim. - Spokojny głos Cavenaugha przerwał jej rozmyślania.
- To krótka i ponura historia. Z twoim pochodzeniem, pewnie łatwiej przyjdzie ci ich
zrozumieć. Mój ojciec był ich jedynym synem i spadkobiercą. Marlandowie mają liczne
nieruchomości w Pasadenie, a także prowadzą rozległe interesy w całej Kalifornii. To bardzo
szacowna rodzina, dumna ze swojego pochodzenia i niebywale zamożna. Mój ojciec został
wychowany na godnego spadkobiercę nazwiska i fortuny. O ile wiem, był doskonale przygotowany
40
do tej roli. Ukończył najlepsze prywatne szkoły. Miał wszystko, co tylko można kupić za pieniądze.
Aż tu nagle, któregoś dnia, ten wspaniały syn, chluba i nadzieja rodu, popełnił niewybaczalny błąd.
Zakochał się w mojej matce.
- Poczekaj, niech zgadnę - przerwał jej Cavenaugh. - Twoja matka nie była z dość dobrej
rodziny, tak?
- Moja matka była przepracowaną, źle opłacaną pielęgniarką. I do tego nie miała nikogo.
Była sierotą. Poznała ojca, gdy zgłosił się do szpitala na jakiś drobny zabieg. Wiesz, co się mówi o
mężczyznach, którzy zakochują się w swoich pielęgniarkach?
- Nie, nie mam pojęcia.
- Zauroczenie zazwyczaj mija, kiedy mężczyzna wychodzi ze szpitala. W przypadku mojego
ojca tak się nie stało. Czując, że nigdy nie dostanie zgody rodziców na ślub z moją matką, uciekł z
nią którejś upojnej nocy do Las Vegas.
- Z nadzieją, że rodzice, postawieni wobec faktów dokonanych, jakoś się z tym pogodzą,
tak?
- Aha. - Kimberly skinęła głową. - Nie wszystko jednak ułożyło się po jego myśli.
Marlandowie wpadli w szał i zażądali, by natychmiast się rozwiódł. Przypuszczam, że mój ojciec
przez jakiś czas się opierał, ale oni nie przestawali go urabiać, wypominając mu jego zobowiązania
względem rodzinnych tradycji. A na koniec odcięli pieniądze. Wkrótce potem moi rodzice się
rozeszli.
- Czy po twoim urodzeniu coś się zmieniło?
- Absolutnie nic. Nie było żadnych kontaktów z Marlandami.
- Nie nosisz nawet nazwiska ojca?
- Nie. Przyjęłam nazwisko matki.
- Scott mówił mi, że twoja matka umarła parę lat temu. - Głos Cavenaugha zabrzmiał
łagodnie.
- Zginęła w wypadku samochodowym na autostradzie koło Los Angeles - powiedziała
Kimberly głucho.
Przez chwilę przeżuwał w milczeniu grzankę. Kimberly myślała, że ten temat został już
zamknięty, ale on po chwili zapytał:
- Dlaczego Marlandowie chcą się z tobą skontaktować po tylu latach?
Kimberly pozwoliła sobie na złośliwy uśmieszek.
- Ponieważ ich dobrze urodzony syn i spadkobierca, mój ojciec, nie miał już więcej dzieci.
Ożenił się po raz drugi, i to zgodnie z ich oczekiwaniami, ale jego żona okazała się bezpłodna.
Utonął parę lat po śmierci mojej matki. Wiem to z listu od adwokatów. - Mówiąc to, przypomniała
41
sobie dojmujące uczucie żalu, jakiego, ku swemu zdziwieniu, doznała na wieść o śmierci ojca,
którego przecież nigdy nie znała.
- Więc teraz ci Marlandowie nie mają nikogo prócz ciebie, tak?
- Oni mnie nie mają - poprawiła Kimberly. - Nawarzyli sobie piwa dwadzieścia osiem lat
temu i teraz muszą je sami wypić. Wybrali nazwisko i pieniądze, więc niech się nimi teraz udławią.
Nigdy im nie wybaczę tego, jak postąpili z moją matką.
- Ich adwokat sugeruje w liście, że jeśli zgodzisz się spotkać z Marlandami, otrzymasz
poważny zapis w testamencie.
- Nie potrzebuję ich pieniędzy.
- A gdzie poczucie więzi rodzinnej? - zapytał z wyrzutem Cavenaugh. - Przecież jesteś teraz
samotna, podobnie jak twoi dziadkowie.
- Nigdy nie byłam szczególną zwolenniczką pielęgnowania rodzinnych tradycji - sucho
odparła Kimberly. - A już zwłaszcza po tym, jak w imię tych tradycji skrzywdzono moją matkę.
- Czy to dlatego szukasz mężczyzny, który byłby równie jak ty wolny od wszelkich
zobowiązań rodzinnych?
- Piątka za przenikliwość - odparła nie bez ironii. - Jeżeli kiedykolwiek zdecyduję się na
małżeństwo, to tylko z człowiekiem, na którego lojalność będę mogła liczyć w stu procentach. Z
kimś, kogo nie będę musiała dzielić z cieniami jego przodków.
- On, oczywiście, będzie musiał posiadać też tę niezwykłą umiejętność komunikacji
pozawerbalnej, prawda? - dorzucił Cavenaugh.
- To cię bawi? - zapytała z wyrzutem.
- Myślę, że żyjesz w świecie iluzji. Szukasz mężczyzny znikąd, który nie miałby nikogo
prócz ciebie, a na dodatek myślał w taki sam sposób jak ty.
- Jeżeli nawet to iluzja, to dosyć miła - odparła, wzruszając ramionami.
- Mogłabyś polubić również i prawdziwy świat – zasugerował Cavenaugh.
- Nie ma mowy.
- Skąd ta pewność, że nie nadejdzie czas, kiedy zapragniesz mężczyzny z krwi i kości
zamiast papierowego bohatera?
- Może i zapragnę, ale nigdy na stałe - mruknęła Kimberly. - Podaj mi dżem.
- Czy dajesz mi w ten sposób do zrozumienia, że chcesz zmienić temat? - Cavenaugh
wręczył jej słoik dżemu truskawkowego.
- Twoja domyślność mnie zdumiewa. - Obdarzyła go promiennym uśmiechem.
- Mam jeszcze kilka innych umiejętności, ale w tobie jest tyle uprzedzeń do mężczyzn z
mojej sfery, że pewnie nie będziesz chciała się o nich przekonać.
42
- Jeżeli mówisz o twoim wczorajszym przyjeździe...
Cavenaugh niecierpliwie potrząsnął głową.
- Wczoraj nie było mowy o żadnej telepatii. Zestawiłem po prostu kilka faktów i doszedłem
do wniosku, że to ty musiałaś telefonować. A ponieważ i tak wybierałem się w najbliższym czasie
na wybrzeże, żeby się z tobą zobaczyć, postanowiłem zrobić to od razu. Nie, Kim, nie mówię o
żadnych nadnaturalnych umiejętnościach. Mówię o rzeczach bardziej konkretnych. Chciałbym ci na
przykład udowodnić, że potrafię zadowolić cię w łóżku. Daj mi tę szansę.
Kimberly jednym haustem dokończyła kawę i hałaśliwie odstawiła filiżankę.
- Jeżeli sobie wyobrażasz, że pójdę z tobą do łóżka w zamian za opiekę, to możesz od razu
wyjść. Sama sobie poradzę.
- Kiedy zechcę się z tobą przespać, moja ty czarownico, będzie to na moich warunkach, a
nie na twoich - odparł Cavenaugh ze złością. - I mogę cię zapewnić - ciągnął - że moje warunki nie
oznaczają seksu w zamian za opiekę. Nie jesteś jedyną osobą, która ma pewne żelazne zasady
dotyczące układu między dwojgiem ludzi. Za kogo ty mnie masz?! Jeżeli zechcę, mogę być bardzo
hojny, ale nigdy nie będę próbował kupić kobiety - czy to za pieniądze, czy za obietnicę opieki.
Mam nadzieję, że się dobrze rozumiemy.
Kimberly zamyśliła się na chwilę.
- Nie chciałam cię urazić - powiedziała w końcu. I naprawdę tak myślała. Nie miała ochoty
na kłótnię. Cavenaugh zdenerwował ją apodyktycznym tonem i narzucaniem swojej woli.
- Miło mi to słyszeć - rzekł z ironią, sięgając po dzbanek do kawy, po czym dodał: - Może
jednak komunikujemy się na tej samej, metafizycznej fali. A przynajmniej wydaje mi się, że
rozumiesz mnie na tyle dobrze, by wiedzieć, kiedy spuścić z tonu.
43
ROZDZIAŁ 4
I
mponująca, rozległa posiadłość Cavenaughow wraz z otaczającymi ją winnicami mogłaby
posłużyć jako wizytówka Napa Valley. Wśród łagodnych, ciągnących się niemal po horyzont,
porośniętych winoroślą wzgórz skryła się rodowa siedziba wraz z licznymi przyległymi
zabudowaniami. Kimberly siedziała obok Cavenaugha w jego eleganckim jaguarze. Zjechali
właśnie z głównej szosy i mknęli teraz, pośród winnic, zadrzewioną aleją w kierunku domu. W
miarę jak się do niego zbliżali, rosło jej zdenerwowanie.
- Mam wrażenie, jakby nic się tu nie zmieniło od stu lat - odezwała się w końcu, patrząc na
dwa największe budynki, wzniesione w stylu kolonialnym.
- Posiadłość nie jest aż taka stara - roześmiał się Cavenaugh, po czym wyjaśnił: - Mój ojciec
założył tę winnicę i postawił budynki gospodarcze w latach sześćdziesiątych. Jest otwarta dla
zwiedzających przez trzy dni w tygodniu. Budowę domu zakończyłem dopiero dwa lata temu. To
tyle, jeżeli chodzi o niezbyt starożytną historię naszej rodziny.
- Ale twoja rodzina miała winnice w Kalifornii od kilku pokoleń, prawda?
- Różnie to bywało - odparł wymijająco Darius.
- Wszystko wskazuje na to, że teraz znakomicie wam się powodzi - stwierdziła, patrząc na
rozciągające się wokół dorodne winnice.
Cavenaugh uśmiechnął się z satysfakcją.
- O, tak, chyba tak.
Rezydencja Cavenaughow położona była na wzgórzu, nad, budynkiem winiarni. Przed
obcymi chroniły ją kuta brama i niski, kamienny mur.
- Zainstalowałem elektroniczny system alarmowy wzdłuż całego ogrodzenia - wyjaśnił
Darius, otwierając bramę pilotem. - Nikt się tu nie dostanie bez wiedzy Starke'a.
- Kto to jest Starke?
- Mój przyjaciel. Zajmuje się systemami alarmowymi. Musieliśmy je założyć z powodu
turystów. A po przygodzie Scotta zaostrzyliśmy kontrolę. - Cavenaugh zatrzymał wóz na
podjeździe przed domem i spojrzał z powagą na Kimberly. - Na terenie posiadłości będziesz w stu
procentach bezpieczna, ale proszę cię, żebyś nie wychodziła poza to ogrodzenie bez osoby
towarzyszącej. Czy to jasne?
44
Kimberly, nie wysiadając z samochodu, rozejrzała się niepewnie po okolicy, która miała
stać się jej więzieniem, i zaczęła się zastanawiać, w co się właściwie wpakowała. Nie miała przy
tym pewności, jak powinna zareagować na polecenia Cavenaugha. Dlatego z pewną ulgą
spostrzegła, że główne drzwi rezydencji otworzyły się i wybiegł z nich Scott.
- Wujku Dare, wujku Dare, przywiozłeś ją! Wiedziałem, że ją przywieziesz! - W oknie
wozu ukazała się rozradowana twarzyczka chłopca. Popatrzył na wuja, a potem na Kimberly. -
Dzień dobry - powiedział ciszej, jakby onieśmielony. - Czy mnie pamiętasz?
Kimberly uśmiechnęła się.
- Możesz mi nie wierzyć, Scott, ale nigdy cię nie zapomnę!
- Kim zostanie z nami przez jakiś czas - wyjaśnił Cavenaugh. Otworzył drzwi jaguara i
pogładził chłopca po głowie.
- Ale fajnie! Będę mógł jej pokazać moją nową kolejkę! Tak się cieszę, że z nim
przyjechałaś! Mówiłem Dare'owi, żeby bez ciebie nie wracał!
Nie czekając, aż Cavenaugh otworzy jej drzwi, Kimberly sama wysiadła z jaguara. Nagle
jakiś nowy głos przerwał podnieconą paplaninę Scotta. Podniosła wzrok i zobaczyła atrakcyjną,
czarnowłosą kobietę o zielonych oczach Cavenaughów, która szła ku nim od wejścia.
- Julia? - Kimberly nie miała najmniejszych wątpliwości, kto to. Wyciągnęła uprzejmie rękę
do siostry Dariusa.
- Tak bardzo chciałam cię poznać już od chwili, kiedy Dare przywiózł Scotta do domu i
opowiedział nam, co się zdarzyło - zapewniła gorąco Julia. - Jestem pewna, że powiedział ci, jak
bardzo jesteśmy wdzięczni za to, co dla nas zrobiłaś. Jestem taka szczęśliwa, że udało mu się
namówić cię, żebyś nas odwiedziła.
- Bardzo dziękuję - powiedziała niepewnie Kimberly.
Zaczęła się zastanawiać, czy będzie tu równie mile widziana, kiedy wszyscy domownicy
odkryją, że przyjechała na czas nieokreślony. Ale zanim zdążyła powiedzieć coś jeszcze tej ładnej,
młodej kobiecie, która była matką Scotta, na szczycie schodów pojawił się mężczyzna.
- Cześć, Starke. - Cavenaugh skinął głową w jego stronę. - Chciałbym, żebyś poznał
Kimberly Sawyer. Musimy się nią zaopiekować przez jakiś czas.
Mężczyzna zszedł powoli po schodach. Kimberly uśmiechnęła się uprzejmie, choć nie
przyszło jej to łatwo. Starke wyglądał przerażająco. Miał toporne rysy, zaciętą, ponurą twarz, na
której chyba nigdy nie pojawiał się uśmiech, a w jego małych, świdrujących oczkach czaiła się
groźba. Skąd, na Boga, Cavenaugh wytrzasnął takiego typa?
- W samą porę pani tu przyjechała, panno Sawyer - odezwał się chropawym, grubym
głosem, chyląc głowę w ukłonie. - Cavenaugh pani potrzebuje.
45
Zanim Kim zdążyła zareagować na tak zaskakującą uwagę, Starke odwrócił się i ruszył w
stronę domu.
- Nie przejmuj się Starkiem - powiedziała Julia Emery, prowadząc Kimberly po schodach. -
To dziwak, ale zarazem bardzo dobry człowiek.
- A poza tym, kiedy on tu jest, nikomu obcemu nie uda się zbliżyć na krok do Scotta - dodał
Cavenaugh, który szedł za nimi, niosąc walizkę Kimberly.
- No właśnie - odezwała się Julia konfidencjonalnym szeptem. - Biedny Starke wziął sobie
bardzo do serca historię z porwaniem Scotta. Myślę, że czuł się odpowiedzialny. Tymczasem nie
było w tym jego winy. Scott został uprowadzony w drodze ze szkoły. Nieopatrznie pozwoliliśmy
mu pojechać na rowerze. Oczywiście teraz nie ma o tym mowy. Starke sam go odwozi i przywozi.
- Rozumiem - powiedziała Kimberly.
W głębi duszy ucieszyła się, że dziwaczna uwaga Starke'a przeszła bez echa. Na wszelki
wypadek, żeby zmienić temat, zaczęła z zachwytem mówić na temat domu.
- Co za przepiękny dom, Julio! Wygląda jak zabytkowy pałacyk!
- Ale na szczęście wyposażony jest we wszystkie nowoczesne wygody - roześmiała się
Julia. - A przy tym jest w nim mnóstwo miejsca. Zaprowadzę cię na górę, do twojego pokoju.
Został już przygotowany, bo mieliśmy nadzieję, że Dare jednak cię przekona do złożenia nam
wizyty.
Weszły do domu i gdy Julia poprowadziła Kimberly przez rozległy hol ku krętym, szerokim
schodom, z zaplecza wyłoniła się kolejna postać. Kimberly zaczęła się zastanawiać, ile jeszcze osób
mieszka w tym domu. Nagle poczuła się osaczona.
- Kim, to jest pani Lawson - zaprezentowała Julia. - Prowadzi nam dom. Nie wiem, co
byśmy bez niej zrobili. Pani Lawson, to jest Kimberly Sawyer.
Pulchna, starsza kobieta wyciągnęła rękę z przyjaznym uśmiechem, a w jej szarych oczach
zapaliły się wesołe iskierki.
Kimberly przywitała się, a potem weszły z Julią na piętro. Kiedy były już w połowie drogi
do pokoju, który miała zajmować, dwie inne kobiety wyjrzały z zalanego słońcem salonu, wydając
okrzyki radości.
- Ach, to na pewno Kim! - zawołała pierwsza z nich. - Tak się cieszę, że mogłaś przyjechać,
kochanie! Nazywam się Milly Cavenaugh i jestem ciotką Dare'a.
Kimberly uśmiechnęła się do czarującej starszej pani, która szła ku niej, wyciągając ręce.
Ciotka Milly miała zielone oczy Cavenaughow - jak Dare i Julia - a jej czarne niegdyś włosy, upięte
w ciężki kok, przyprószyła siwizna. Wysoka i dobrze zbudowana, miała w sobie wiele
dostojeństwa. W jej wzroku malowało się ożywienie i życzliwa ciekawość. Kimberly wiedziała od
46
Dariusa, że Milly owdowiała wiele lat temu, a od śmierci męża poświęciła się realizacji
najrozmaitszych, często fantastycznych projektów.
Kimberly już od pierwszego wejrzenia poczuła, że polubi starszą panią, podobnie zresztą jak
jej towarzyszkę w purpurowym turbanie i pistacjowo-zielonej sukni. Przez chwilę przyglądała się
kolorowo ubranej kobiecie, zapewne w tym samym wieku co Milly. Obie panie bardzo się różniły.
Ciotka Cavenaugha była osobą niezwykle nobliwą i elegancką, natomiast jej towarzyszka
wyglądała na uroczą, roztrzepaną ekscentryczkę. Doskonały pierwowzór literacki, pomyślała
Kimberly.
- Kim Sawyer, a to Ariel Llewellyn, przyjaciółka mojej ciotki. - Julia szybko dokonała
prezentacji. - Ariel i ciotka Milly są nierozłączne.
- Nonsens - prychnęła Ariel, entuzjastycznie potrząsając ręką Kimberly. - Owszem,
przyjaźnimy się z Milly i lubimy wspólnie spędzać czas, ale z pewnością nie jesteśmy nierozłączne.
Prawda, Milly?
- Tak, to nędzne oszczerstwo - pogodnie przyznała Milly. - Jak długo u nas zostaniesz,
kochanie? - zwróciła się do Kimberly.
- Pewnie kilka dni - odparła Kimberly z zażenowaniem.
Nie miała pojęcia, jak długo będzie w stanie znieść ten ciągły zamęt. Przyzwyczajona do
samotności, już w tej chwili czuła, że zaczyna ją ogarniać panika. Jak Cavenaugh mógł wytrzymać
w takim tłumie? Ale on przecież dorastał w takich warunkach. A poza tym czuł się związany z tymi
ludźmi.
- Czy to już wszyscy? - zapytała z wahaniem Kimberly, kiedy siostra Dariusa pociągnęła ją
w głąb korytarza.
- Chwilowo tak - uspokoiła ją Julia. - Oczywiście w ciągu dnia jest tu jeszcze większy ruch.
Przychodzą pracownicy do Dare'a i dostawcy do pani Lawson. No i koledzy do Scotta. A Milly i
Ariel uwielbiają wydawać herbatki, więc często podejmują gości.
- Jasno z tego wynika, że bywają u was prawdziwe tłumy - stwierdziła Kimberly.
- Ani się obejrzysz, jak się przyzwyczaisz.
- Och - westchnęła tylko Kimberly, kiedy Julia wprowadziła ją do ciepłego, słonecznego
pokoju, z którego roztaczał się piękny widok na winnicę. Przeszła przez pokój i wyjrzała przez
okno.
- Mam nadzieję, że będzie ci się tu dobrze mieszkało - powiedziała Julia. - Dare za chwilę
przyniesie twoją walizkę. Teraz jest zajęty. Rozmawia ze Starkiem w swoim gabinecie.
Dopiero wtedy Kimberly zauważyła, że Cavenaugh nie poszedł za nimi na górę.
47
- Nic nie szkodzi. Przecież nie ma pośpiechu. Muszę jeszcze tylko przynieść z samochodu
moją maszynę do pisania i neseser.
- Nie zaprzątaj sobie tym głowy. Starke się wszystkim zajmie - zapewniła Julia z
uśmiechem. - Wierz mi, że naprawdę cieszymy się z twojego przyjazdu. Nigdy nie zdołamy ci się
odwdzięczyć za to, co dla nas zrobiłaś.
- Błagam, nie mówmy już o tym - zwróciła się do niej Kimberly. - To naprawdę nic
wielkiego.
- Nie zrozumiesz tego, bo nie masz dzieci. Gdyby to twój synek został porwany... - Głos
Julii załamał się. - Nie masz pojęcia, co przeżywałam przez te kilka dni. To był istny koszmar!
Kiedy przyszedł list z żądaniem okupu, kompletnie się załamałam. Do tamtego momentu
wmawiałam sobie, że porywacz to najprawdopodobniej ojciec Scotta. A Tony przecież nie
skrzywdziłby własnego syna. Gdy dostaliśmy ten list, zrozumieliśmy, że to jednak prawdziwe
porwanie.
- Podejrzewałaś ojca Scotta? - zdumiała się Kimberly, do której dopiero po chwili dotarł
sens tej informacji. - Ach, rozumiem. Chodzi o opiekę nad dzieckiem, tak?
- Niezupełnie - odparła Julia cierpkim tonem. - Ostatnią rzeczą, na jakiej Tony'emu zależy,
to obarczać się dzieckiem. Kiedy zaszłam w ciążę, był wściekły. Ale był też wściekły, kiedy stąd
wyjeżdżał.
- Rozwiódł się z tobą?
- Nie z własnej woli. - Julia zacisnęła usta. - Nie miał najmniejszej ochoty rozwodzić się z
fortuną Cavenaughow. Dare wyprowadził go z błędu i poinformował, że to on osobiście wszystko
kontroluje, i tak naprawdę żadna fortuna nie istnieje.
Kimberly słuchała tych poufnych informacji z lekkim zażenowaniem. Nie była wcale
pewna, czy ma ochotę poznać te wszystkie szczegóły dotyczące rodziny Cavenaughow.
- Rozumiem - powiedziała niepewnym tonem, a Julia ciągnęła:
- Mój ojciec ogłosił upadłość trzy lata temu. Wkrótce potem oboje rodzice zginęli w
katastrofie lotniczej, kiedy wracali z Tahoe. Parę miesięcy później zjawił się Dare i uratował nie
tylko winnicę, ale i nas wszystkich.
- A skąd on przyjechał? - zainteresowała się Kimberly. Do tej pory sądziła, że Cavenaugh
zawsze mieszkał w Napa Valley.
- Prowadził własną firmę, spółkę importowo-eksportową z centralą w San Diego. Dużo
podróżował w sprawach służbowych, więc widywaliśmy go bardzo rzadko. A kiedy się znowu
pojawił, był człowiekiem sukcesu. Zgromadził przez te lata kapitał, dzięki któremu udało się
48
odnowić winnice Cavenaughow. Wyprostował też ścieżki mojego życia i po prostu odprawił
Tony'ego.
Kimberly spojrzała na nią z uwagą.
- Kochałaś męża?
- Kiedy wyjeżdżał, byłam więcej niż szczęśliwa, że mogę się go pozbyć - przyznała Julia ze
spokojem. - Wykorzystywał mnie przez całe lata, spodziewając się, że odziedziczy pieniądze po
moim ojcu. A ja przez cały ten czas myślałam, że mu na mnie zależy. Tak perfidnie mną
manipulował. Dopiero Dare go przejrzał. Dare i Starke doskonale znają się na ludziach - dorzuciła
Julia. - Pracują razem od lat i potrafią instynktownie rozpoznać ludzi tego pokroju co Tony Emery.
To było traumatyczne przeżycie, ale cieszę się, że mam to już za sobą.
Kimberly pomyślała o nieobecnym Tonym i zadała sobie pytanie, co tak naprawdę zaszło.
Przyszło jej na myśl, że być może Tony Emery znalazł się w podobnej sytuacji jak przed laty jej
matka. To niewykluczone, że Darius, obecnie głowa rodu, pozbył się tego człowieka, ponieważ
uważał go za nędznego żigolaka, niegodnego przynależeć do czcigodnej rodziny Cavenaughow.
Mimo świadomości, że Cavenaugh potrafi być bezlitosny, instynktownie czuła, że musiały
istnieć jakieś poważne przyczyny, dla których pozbył się szwagra. Darius Cavenaugh nie zrobiłby
czegoś podobnego bez powodu. Nawet Julia wydawała się zadowolona z takiego obrotu spraw.
Pozostała część popołudnia minęła w zamęcie, który był absolutną nowością dla kogoś, kto
jak Kimberly przywykł do życia w samotności. Musiała pójść i obejrzeć wspaniałą kolejkę Scotta,
przedstawiono jej narzeczonego Julii, Marka Taylora, właściciela niewielkiej winnicy w
sąsiedztwie, Milly i Ariel oprowadziły ją po ogrodzie, a na domiar wszystkiego wciąż pojawiały się
jakieś nowe, nie znane jej twarze. Po domu kręcili się też pracownicy Cavenaugha, którzy mieli do
szefa dziesiątki najrozmaitszych spraw.
Dariusa zobaczyła dopiero wieczorem, przy kolacji. Była już wtedy tak zmęczona, że nie
starczyło jej sił nawet na uprzejmą konwersację. Ariel Llewellyn została na kolacji, podobnie jak
Mark Taylor. Mały Scott, niezwykle podniecony, zdominował całe towarzystwo. Kiedy wreszcie
pani Lawson uprzątnęła ze stołu resztki deseru, Kimberly kręciło się w głowie jak od długiej jazdy
na karuzeli. Miała wrażenie, że w tym domu panuje nieustanny ruch i harmider.
Nie mówiąc już o tym, że nie podawano do posiłku pikantnego sosu. Coś okropnego!
Po kolacji, wymawiając się bólem głowy, zamierzała opuścić towarzystwo. Musiała jednak
zaczekać, aż Ariel zaparzy jej ziołową herbatkę, i uważnie wysłuchać instrukcji, jak należy ją pić.
Kiedy wreszcie zamknęła za sobą drzwi, doznała niewysłowionej ulgi. Przyszło jej nawet na
myśl, że w tym momencie wolałaby zobaczyć kilka zakapturzonych postaci ze sztyletami, jeżeli w
zamian mogłaby pobyć przez chwilę sama - no, co najwyżej z butelką ulubionego sosu.
49
Włożyła wygodną trykotową koszulkę i wyciągnęła się na łóżku, popijając ziółka, które
miały uleczyć jej migrenę. Napar miał gorzki, nieprzyjemny smak, ale z jakichś względów czuła się
zobowiązana wypić go do końca. W końcu Ariel tak bardzo chciała jej pomóc. Nagłe pukanie tak
przestraszyło Kim, że omal nie wylała resztek herbaty na pościel.
Nałożyła szlafrok i z westchnieniem podeszła do drzwi, spodziewając się Scotta albo Julii.
Ale, ku jej zdumieniu, w progu stanął Cavenaugh.
- Mam nadzieję, że jakoś przeżyłaś dzisiejszy dzień - powiedział z lekkim uśmiechem.
Nie czekając na zaproszenie, wszedł do pokoju i badawczym wzrokiem obrzucił jej postać.
Kimberly wzięła głęboki oddech i ostrożnie dobierając słowa, powiedziała:
- Posłuchaj, Cavenaugh, nie jestem przyzwyczajona do takich tłumów i takiego zamętu.
- Wiem. Jak myślisz, co czułem, kiedy przyjechałem tu dwa lata temu? Na początku
zdawało mi się, że zwariuję.
Kimberly aż zamrugała oczami ze zdumienia.
- Naprawdę?
- Mogę ci tylko powiedzieć na pociechę, że szybko się przyzwyczaisz.
- To samo twierdzi Julia - przyznała z uśmiechem Kimberly.
- Prawdę mówiąc, nie mogę się już doczekać dnia, w którym Julia wyjdzie za Marka
Taylora i przeprowadzi się do niego, razem ze Scottem - powiedział Cavenaugh. - Na szczęście
ciocia Milly i ta zwariowana Ariel wyjeżdżają dość często i wtedy nie ma ich przez parę dni.
Zapewniam cię, że z radością płacę rachunki za te ich eskapady. - Zawahał się, a potem dodał: -
Będę z tobą szczery aż do bólu. Tak naprawdę nigdy nie ma tu spokoju. Już samo to, że prowadzę
na miejscu interesy, sprawia, że wszystko jest w ciągłym ruchu, jak w młynie.
- Mogę to sobie wyobrazić. - Kimberly odniosła dziwne wrażenie, że Cavenaugh chce jej
powiedzieć coś innego, coś bardzo ważnego, ale była zbyt zmęczona, żeby sobie łamać tym głowę.
Przeszedł przez pokój i jakby od niechcenia sprawdził okiennice.
- Musisz czuć się zmęczona.
- I to bardzo - podkreśliła. - Scott podobno zaplanował mi cały jutrzejszy dzień. Muszę się
do tego przygotować.
Cavenaugh przestał krążyć po pokoju i zatrzymał się przed Kimberly.
- Wiesz chyba, że wszyscy w rodzinie uważają, że my ze sobą sypiamy?
- Co?!
Cavenaugh pokiwał głową.
- Obawiam się, że tak właśnie myślą. Oczywiście poza Scottem, który jeszcze nie
zastanawia się nad takimi sprawami.
50
- Ale., ja... ty... przecież my się ledwo znamy! - wybuchnęła Kimberly. - Jak ktoś może tak
myśleć... - Z oburzenia zabrakło jej słów.
- Cóż, wszyscy wiedzieli, że chciałem się znowu z tobą zobaczyć. Nie robiłem z tego żadnej
tajemnicy. W ostatnich czasach wyjeżdżałem kilkakrotnie w interesach i podejrzewam, że
domownicy wyjazdy te tłumaczyli sobie nieco bardziej romantycznie. A ponieważ wiedzą, że
ubiegłą noc spędziliśmy pod jednym dachem, mają wszelkie prawo podejrzewać, że ze sobą
sypiamy. Uznałem za stosowne uprzedzić cię o tym.
- Ach, dzięki - prychnęła z furią Kimberly. - Czy wiedziałeś, że tak się rzeczy mają, kiedy
po mnie jechałeś?
Cavenaugh nawet nie raczył odpowiedzieć na jej pytanie.
- Nie przejmuj się tak, Kim. Odpocznij sobie. Odpręż się. Czy to aż takie straszne? Przecież
cała rodzina pragnie, żebym się wreszcie ożenił. Co ci przeszkadza, że sobie pomarzą. To całkiem
nieszkodliwe.
- Nieszkodliwe? Zależy dla kogo. Nie chcę wyjść na idiotkę.
Cavenaugh zacisnął usta, a w jego oczach zapłonął gniew.
- Czemu miałabyś wyjść na idiotkę?
- A jak inaczej można określić kobietę, która sypia z bogatym facetem, licząc na to, że on się
z nią w końcu ożeni?
- Przecież ty nie chcesz wyjść za mąż za kogoś takiego jak ja, prawda? - Cavenaugh
podszedł do Kimberly i ujął w dłonie jej twarz, wykrzywioną z irytacji.
- Podobnie jak ty nie chciałbyś się ożenić z kimś takim jak ja - odcięła się Kimberly. - Ale w
tej sytuacji to ja wyjdę na idiotkę, nie ty.
- Bo jesteś kobietą?
- Wątpię, czy płeć ma tu coś do rzeczy. W końcu sam fakt bycia mężczyzną w niczym nie
pomógł byłemu mężowi Julii. To raczej kwestia pieniędzy, władzy i pychy. A ty to wszystko masz,
prawda?
Cavenaugh puścił ją i wsunął ręce do kieszeni.
- Co wiesz o mężu mojej siostry?
- W sumie niewiele. Julia powiedziała mi tylko tyle, że wyrzuciłeś go parę lat temu. -
Kimberly nie miała ochoty rozmawiać na ten temat. W końcu to ich rodzinne sprawy.
- Tony Emery całymi latami oszukiwał moją siostrę. Ani ona, ani Scott w ogóle go nie
obchodzili. Poza tym, oszukiwał także mojego ojca, który z dobrego serca dał mu pracę w
księgowości. Był nędznym oszustem i kiedy się zorientował, że to ja kontroluję rodzinne finanse,
wyjechał bardziej niż chętnie. Wiedział, że nie będę go sponsorować, tak jak mój ojciec.
51
- Rozumiem - powiedziała sucho Kimberly, patrząc w bok, żeby uniknąć jego palącego
wzroku.
- Naprawdę? Wątpię. Pewnie myślisz sobie, że biedny Tony znalazł się w takim samym
położeniu jak twoja matka, kiedy przyszło jej stawić czoło rodzinie męża. Nic bardziej błędnego.
Zapewniłbym Emery'emu pracę i dostatnią przyszłość, gdybym bodaj przez sekundę wierzył, że
zależy mu na Julii i dziecku. Niestety, wiem, że tak nie było.
- Więc się go pozbyłeś.
- Jak ci już mówiłem, łatwo dał się namówić na wyjazd - odparł Cavenaugh. - Kim, nie ma
żadnego podobieństwa między przypadkiem Emery'ego a historią twojej matki.
- Masz rację - przyznała z nienaturalnym ożywieniem. - No cóż, robi się późno. Nawet jeżeli
twoja rodzina podejrzewa, że od czasu do czasu ze sobą sypiamy, to na pewno nie oczekują, że
odbędzie się to pod tym dachem, i to w dzień mojego przyjazdu. Nie musisz tu dłużej siedzieć tylko
dla zachowania pozorów!
- Może o tym nie wiesz, ale czasami potrafisz być bardzo uszczypliwa, moja mała wiedźmo.
- Tylko kiedy czuję się zagrożona.
- Chcesz mi powiedzieć, że teraz czujesz się zagrożona? - zapytał z przejęciem, o które
nigdy by go nie podejrzewała.
- Tak.
- Kim, wszystko będzie dobrze. Jesteś tu bezpieczna. Mogę za to ręczyć.
Powiedział to z takim przekonaniem, że Kimberly skinęła w milczeniu głową. Owszem,
będzie tu bezpieczna, jeżeli chodzi o ludzi ze sztyletami, ale nikt nie potrafi zagwarantować jej
ochrony przed Dariusem Cavenaughem. Oboje o tym wiedzieli. Ich oczy spotkały się w niemym
porozumieniu i Kimberly była gotowa przysiąc, że potrafią czytać nawzajem we własnych myślach.
Wreszcie Cavenaugh pokręcił głową.
- Jeżeli chodzi o nas, niczego nie mogę obiecać, Kim. Mogę ci tylko zapewnić ochronę
przed innymi.
Po tych słowach wyszedł, zamykając za sobą drzwi, zanim Kimberly zdobyła się na jakąś
ciętą odpowiedź.
M
inęły dwa dni. Cavenaugh stał przy oknie w swoim gabinecie. Patrzył, jak Kimberly
wymyka się z domu i zmierza do ogrodu. Dwa czy trzy razy obejrzała się przez ramię, a w słońcu
jej włosy zalśniły jak bursztyn. Wiedział, że chciała się upewnić, czy ktoś za nią nie idzie.
Kiedy znalazła się na drugim końcu ogrodu, otworzyła furtkę i wyszła na zewnątrz.
52
W tym momencie Cavenaugh uświadomił sobie, że Kimberly próbuje uciec. Dwa dni ciągłej
- cóż że życzliwej - kurateli doprowadziły ją wreszcie do ostateczności. Był świadkiem, jak dzielnie
próbowała radzić sobie z przesadną gościnnością Julii, z zaborczością Scotta, który chciał ją mieć
tylko dla siebie, z zaproszeniami ciotki Milly i Ariel na herbatki, połączone z czytaniem z fusów, i
tak dalej, i tak dalej. A jakby tego nie dość, wszyscy pracownicy posiadłości, począwszy od pani
Lawson, a skończywszy na ogrodniku, żywo interesowali się jej osobą, wiedząc, że wyrwała Scotta
z rąk porywaczy.
I wszyscy ci ludzie sądzili, że bez trudu potrafią odgadnąć rolę, którą miała odegrać w życiu
Dariusa Cavenaugha.
Z zaciśniętymi zębami patrzył w ślad za uciekinierką. Kimberly szybkim krokiem zbliżała
się do kamiennego muru, za który nie powinna wychodzić bez eskorty.
Cavenaugh odniósł wrażenie, że tym razem Kimberly zamierza złamać jego nakazy. Tak
bardzo była spragniona ciszy i odosobnienia, że zdecydowała się przekroczyć mur, byle tylko
zapewnić sobie chwilę samotności.
Spoglądając na kartki rękopisu, które wziął z biurka w pokoju Kimberly parę minut
wcześniej, Cavenaugh przemknął wzrokiem po partii całkiem żywego dialogu i równie żywej akcji.
„Wendeta”, kolejna powieść o przygodach Amy Solitaire, okaże się na pewno jeszcze jednym
sukcesem wydawniczym.
Szczerze mówiąc, Cavenaugh nawet polubił Amy. Natomiast Josha Valeriana chętnie
utopiłby w jednej z olbrzymich kadzi, przeznaczonych do fermentacji winogron.
Cholernie ciężko jest konkurować z fikcyjną postacią „tego drugiego”. Zwłaszcza kiedy „ten
drugi” stanowi uosobienie najskrytszych marzeń Kimberly. Właśnie zastanawiał się nad
doskonałym wyczuciem czasu Valeriana, zarówno w sprawach zawodowych, jak i łóżkowych,
kiedy do gabinetu wszedł Starke.
- Ona wyszła z domu, Dare.
- Wiem.
- Mam za nią iść?
- Nie. Ja za nią pójdę i sam ją sprowadzę. Wydaje mi się, że jest w tej chwili trochę
skołowana. - Cavenaugh odwrócił się od okna i spojrzał na przyjaciela. - Nie mam do niej o to
pretensji, bo jestem w stanie zrozumieć, jak się czuje. Masz coś nowego w sprawie tego sztyletu?
Starke pokręcił głową.
- Szkoda, że nie dysponujemy bardziej precyzyjnym opisem. Cała ta sprawa jest dziwna.
Mimo to muszę jeszcze sprawdzić kilka źródeł. W Kalifornii nie ma aż tylu miejsc, gdzie można by
53
się zaopatrzyć w srebrne sztylety ręcznej roboty. Zaczynam odnosić wrażenie, że mamy do
czynienia z jakąś bandą szajbusów.
- Chodzi ci o tych czarowników Scotta?
- Tak. Niestety, policji nie interesuje ten tok rozumowania. Cranston ma swoje własne,
bardziej przyziemne teorie. Chyba będziemy musieli sami pójść tym tropem.
Cavenaugh skinął głową. Obaj ze Starkiem przywykli chodzić własnymi drogami.
- Masz wystarczającą liczbę ludzi, którzy się tym zajmą?
- Trzech. Ale oni są naprawdę dobrzy - zapewnił Starke.
- W porządku. - Cavenaugh rzucił okiem na ogród. - Pójdę teraz po naszego gościa.
Starke przyjrzał mu się uważnie.
- Nie spałeś z nią dziś w nocy?
Cavenaugh zgromił go wzrokiem.
- Masz mieć oko na cały dom, ale to nie znaczy, że musisz jednocześnie być podglądaczem!
- Przepraszam. - Starke uniósł szyderczo brwi.
- Za co? - warknął Cavenaugh.
- Za to, że przekroczyłem linię dzielącą pracodawcę i pracownika - odparł ze spokojem
Starke.
Cavenaugh zaklął i przeczesał palcami włosy.
- Nie wciskaj mi kitu. Dobrze wiesz, że nie jesteś żadnym pracownikiem.
Posępna twarz Starke'a złagodniała.
- Wiem, Dare. Odkąd ją tu przywiozłeś, jesteś napięty jak struna. Rzecz nie w tym, że
wszyscy wokoło są przekonani, iż z nią sypiasz. Twój problem polega na tym, że z nią nie sypiasz.
- Zajmij się lepiej czarownicami i sztyletami, Starke. Ja nie potrzebuję twoich analiz
psychologicznych. - Cavenaugh wrócił do okna i patrzył, jak Kimberly znika mu z pola widzenia.
Za jego plecami Starke wzruszył ramionami.
- Jak sobie życzysz, szefie.
- A niech cię diabli, Starke. Do czego chcesz mnie doprowadzić? Do szału?
- To nie ja. Widziałem cię już parokrotnie w sytuacji, kiedy cię rozsadzało. Zwróć się raczej
do panny Sawyer. Coś mi mówi, że ona ma na to lekarstwo. Idź do niej i spróbuj pozbyć się chociaż
części tego napięcia. A ponieważ wszyscy w tym domu są pewni, że z nią sypiasz, czemu nie
miałbyś tego zrobić?
Cavenaugh spojrzał z furią na przyjaciela.
54
- Twoje teorie dotyczące postępowania z kobietą taką jak Kim wprawiają mnie w
osłupienie. - Złożył kartki „Wendety” i rzucił je na biurko. - Chcesz się dowiedzieć, czego kobiety
naprawdę szukają w mężczyznach? Masz, poczytaj sobie.
- Co to jest? - Starke sięgnął po rękopis i rzucił okiem na gęsto zapisane kartki.
- To fragment książki, nad którą Kim właśnie pracuje. Zwróć szczególną uwagę na osobę
Josha Valeriana.
- Dlaczego? - Starke podniósł wzrok na Cavenaugha.
- Bo to jest ideał Kimberly.
Starke uśmiechnął się jednym ze swoich rzadkich, wilczych uśmiechów.
- Rozumiem, że nie pasujesz do roli Josha Valeriana.
- Valerianowi udało się osiągnąć pełne porozumienie z bohaterką książki - stwierdził ponuro
Cavenaugh. - Zna jej myśli i uczucia. A co więcej, doskonale je rozumie.
- No to co? Co w tym niemożliwego? Zawsze byłeś dobry w rozszyfrowywaniu innych
ludzi. Przecież nawet w tej chwili potrafisz powiedzieć, o czym myśli Kim. Przynajmniej w
przybliżeniu.
- Tak, ale mały z tego pożytek. - Cavenaugh obszedł biurko i sięgnął po zamszową kurtkę.
- A niby dlaczego? - zainteresował się Starke.
- Bo nie zawsze się z nią zgadzam.
- A musisz? - Starke spojrzał na przyjaciela z politowaniem. - Jesteś mężczyzną, a ona jest
kobietą. To nawet niemożliwe, żebyście reagowali w ten sam sposób.
Cavenaugh włożył kurtkę i gorzko się uśmiechnął.
- Wiesz, co ci powiem, Starke. Posiadłeś ten rzadki dar trafiania w sedno. Masz absolutną
rację. Czemu miałbym się zamartwiać, że nie jestem Joshem Valerianem? W końcu Kim jest
dojrzałą kobietą i nie potrzebuje jakiegoś mitycznego partnera. Ona potrzebuje mężczyzny.
- Czyli ciebie.
- Racja. - Cavenaugh urwał, bo coś zaszeleściło mu pod ręką. Sięgnął do kieszeni kurtki i
wyjął brązową kopertę z nadrukiem kancelarii adwokackiej w Los Angeles.
- Valerian nie jest jedyną przeszkodą na mojej drodze - powiedział, wręczając Starke'owi
list. - Dowiedz się czegoś w tej sprawie, dobrze? Będę chciał porozmawiać z jednym z tych
adwokatów.
- Idziesz po Kim? - zapytał Starke, chowając kopertę.
- Pomyślałem sobie, że spróbuję rozładować trochę tego napięcia, o którym mówiłeś -
odparł Cavenaugh, odwracając się w stronę drzwi.
- Będziesz na nią wrzeszczał czy zaciągniesz ją do łóżka?
55
W progu Cavenaugh odwrócił się raz jeszcze.
- Spróbuję jednego i drugiego i zobaczę, która metoda okaże się bardziej skuteczna.
- Pewnie ta druga - stwierdził z powagą Starke.
Cavenaugh zamknął z trzaskiem drzwi i przeciąwszy hol, poszedł w stronę wyjścia do
ogrodu.
56
ROZDZIAŁ 5
B
yła to najzwyklejsza szopa na narzędzia. Stała na uboczu, u podnóża wzgórza
obrośniętego winoroślą, a przy tym niewidoczna z okien głównego budynku, oferowała tak bardzo
upragnione odosobnienie. Kim zauważyła ją, kiedy tylko znalazła się poza murem i natychmiast
skierowała tam swoje kroki. Temperatura tego dnia, zważywszy na porę roku, wyjątkowo sprzyjała
spacerom. Wychodząc z domu, Kimberly miała na sobie jedynie cienki żakiet, który zdjęła po paru
minutach marszu.
Nareszcie sama, pomyślała z bladym uśmiechem. Pchnęła drzwi szopy i zajrzała do środka.
Owego ranka uświadomiła sobie, że jeśli nie wymknie się choć na chwilę z zatłoczonego, gwarnego
domu, gotowa powiedzieć albo zrobić coś, czego będzie potem gorzko żałować.
A przecież, Bóg jej świadkiem, nie chciała ryzykować. Bo choć ciągły ruch w domu
Cavenaugha przyprawiał ją o zawrót głowy, to jednak szczerze polubiła jego gościnnych
mieszkańców, włącznie z ekscentryczną Ariel, która nieustannie wróżyła z fusów, stawiała
horoskopy i parzyła ziołowe herbatki. Ariel wraz z ciotką Milly tworzyły wyjątkowo malowniczy
duet. Ostatnio postanowiły wydać huczne przyjęcie. Zdołały już uzyskać poparcie Julii, ale kiedy
Kimberly dowiedziała się, że zamierzają prosić ją o aktywny udział w przedsięwzięciu, wpadła w
panikę. Czuła, że jest bliska obłędu i musi bodaj na chwilę zostać sama.
Wewnątrz szopy panowało miłe ciepło. Kimberly zostawiła otwarte drzwi i zaczęła oglądać
stare narzędzia i skrzynki. Przez szczeliny w spękanych, drewnianych ścianach wpadały złote
smugi słońca, rozświetlając mroczne wnętrze. Kimberly właśnie oglądała starą skórzaną uprząż,
zastanawiając się, co się stało z koniem, który ją nosił, kiedy nagle doznała niemiłego uczucia, że
nie jest sama.
Przypomniała sobie ostrzeżenie Cavenaugha. Rzeczywiście, nie powinna oddalać się poza
ogrodzony teren. Odwróciła się ku drzwiom. Ciemna, masywna sylwetka w obramowaniu futryny
rysowała się na tle nieba. W pierwszej chwili ogarnęło ją przerażenie. A potem ten ktoś się
poruszył.
- To ty! - Kimberly odetchnęła z ulgą. - Mało nie umarłam ze strachu.
Cavenaugh wciąż stał w progu. Z przerzuconą niedbale przez ramię zamszową kurtką, w
drelichowej koszuli i spodniach mógłby uchodzić za jednego ze swoich robotników, gdyby nie
władcza aura, jaką wokół siebie roztaczał.
57
- Może poćwiczymy teraz komunikację pozawerbalną? - zaproponował z ironią. - No,
spróbuj poczytać w moich myślach, Kim.
Kimberly uśmiechnęła się kwaśno.
- W tej chwili potrafię czytać w twoich myślach jak w otwartej książce. Jesteś wściekły, bo
nie posłuchałam twoich rozkazów i wyszłam poza obręb muru, prawda? Będziesz na mnie
krzyczał?
- Prawdę mówiąc, należy ci się. Ja nie wydaję poleceń ot tak sobie. Dobrze wiesz, że chodzi
mi o twoje bezpieczeństwo.
- Wiem - przyznała z westchnieniem i powiesiła z powrotem uprząż na zardzewiałym haku.
- Musisz być dla mnie bardziej wyrozumiały. Ciężko mi idzie przyjmowanie rozkazów od kogoś,
kto uważa, że zjadł wszystkie rozumy. A teraz, ulżyj sobie i pokrzycz.
Cavenaugh wszedł do szopy, a jego twarz znalazła się w smudze światła. Zielone oczy
spojrzały na nią ze zrozumieniem.
- To i tak nic by nie dało. A poza tym, doskonale wiem, dlaczego mnie nie posłuchałaś. I
wcale nie mam ci tego za złe. Podejrzewam, że przebywanie w moim domu okazało się trochę
ponad twoje siły.
Kimberly uśmiechnęła się zmieszana.
- Twoja rodzina i ci wszyscy ludzie są naprawdę bardzo mili, ale...
- Ale czasami doprowadzają cię do szału.
Spojrzała na niego z wdzięcznością.
- Nie jestem przyzwyczajona do życia w dużej rodzinie.
- W ogóle nie jesteś przyzwyczajona do życia w rodzinie, prawda?
- Chyba tak. Przez wiele lat mieszkałam tylko z mamą, a potem zupełnie sama.
- I to ci odpowiada?
- Tak.
- Masz dużo swobody - stwierdził i zrobił krok w przód, żeby lepiej widzieć jej twarz.
- Tak.
- Myślisz, że nie wiem, jak to jest, kiedy człowiek nie musi się martwić o nikogo prócz
siebie? Gdy nie musi rozwiązywać niczyich problemów? Kiedy może robić, co chce? Kiedy nie
musi być na każde zawołanie? I to wszystkich - począwszy od siostry, a skończywszy na
stukniętych przyjaciółkach starej ciotki?
W tym momencie Kimberly uświadomiła sobie, że nie tylko ona rozpaczliwie pragnie
samotności. Różnica polegała na tym, że ona przebywała w tym domu tymczasowo. Cavenaugh zaś
58
tkwił w kleszczach obowiązków, które dobrowolnie zaakceptował. A jako człowiek honoru nie
mógł się od nich uwolnić.
- Ach, Cavenaugh - szepnęła, gładząc go delikatnie po policzku. - Nie zdawałam sobie
sprawy z tego, jak ci ciężko. - Jej bursztynowe oczy spoglądały na niego z pełnym współczucia
zrozumieniem.
- Kim - westchnął. Kurtka upadła na podłogę. - Ja... - Urwał i owładnięty nagłym
pragnieniem wyciągnął ręce, żeby wziąć Kimberly w objęcia.
Doznała wrażenia, że wchłania ją potężny żywioł. Czuła, jak Cavenaugh tuli ją w
ramionach, jak jego dłonie błądzą niecierpliwie po jej ciele, a usta domagają się pocałunku. W
niemym zaproszeniu rozchyliła wargi. Cavenaugh objął ją w pasie i przyciągnął jeszcze bliżej i
wtedy przekonała się, jak bardzo jej pragnie. Dzielące ich ubrania nie były w stanie tego ukryć.
Nagle obudziło się w niej niemal zwierzęce pożądanie. Przez ostatnie trzy dni wmawiała
sobie, że nie zna tego człowieka na tyle dobrze, żeby myśleć o jakimkolwiek związku. A to, co o
nim wiedziała, wystarczyło, by nabrała pewności, że nie jest to dla niej odpowiedni mężczyzna.
A tymczasem, tego popołudnia, zrozumiała wreszcie, że wcale tak bardzo się nie różnią.
Cavenaugh był uwikłany w splot okoliczności, jakie ona przez całe życie omijała szerokim łukiem,
co jednak wcale nie musiało oznaczać, że nie miał podobnych pragnień. Cavenaugh nigdy nie
będzie całkiem wolny, ale jego wyrzeczenie zasługiwało na najwyższy szacunek.
- No i co, potrafisz teraz czytać w moich myślach, Kim? - zapytał stłumionym głosem,
odrywając usta od jej warg. Jego dłonie wślizgnęły się pod bawełnianą bluzkę Kimberly i odnalazły
klamerkę od stanika, a gdy już ją rozpięły, spoczęły na kształtnych piersiach. - Musisz przecież
wiedzieć, o czym myślę. Pragnę cię, Kim. Pragnę cię od chwili, kiedy cię po raz pierwszy
zobaczyłem. Jesteś mi potrzebna.
- Tak - szepnęła w odpowiedzi na wszystkie jego pytania, te wypowiedziane i te
przemilczane - o, tak, Cavenaugh.
- Kim, chodź do mnie, moja droga, i pozwól się kochać. Tęskniłem za tobą. Nie wiesz
nawet, co to za męka mieć cię pod swoim dachem, ale nie móc wziąć cię do łóżka.
Nagle rozwiały się wszystkie jej wątpliwości. Kimberly zarzuciła mu ręce na szyję i nie
protestowała, kiedy zdjął jej bluzkę. Rozpięty stanik upadł na ziemię. Na widok jej nagich piersi
Cavenaugh głośno westchnął w zachwycie.
- Są takie jędrne i dojrzałe. - Obwiódł kciukami jej twardniejące sutki. - Jak moje
winogrona. Tak bardzo cię pragnę, najdroższa.
59
Kimberly zamknęła oczy i dała się ponieść fali namiętności. Jak przez mgłę dotarło do niej,
że Cavenaugh kładzie ją na ziemię. Rozłożył zamszową kurtkę i delikatnie ułożył na niej Kimberly.
A potem położył się obok niej i zaczął rozpinać suwak jej dżinsów.
- Jesteśmy tu sami - wyszeptał. - Tylko ty i ja. To cudowne. I ty też jesteś cudowna.
Uśmiechnęła się do niego i posłała mu promienne spojrzenie zza półprzymkniętych powiek.
- Nie myślałam, że to może się stać...
- Zdaj się na mnie, Kim. Ja się tobą zaopiekuję. Chcę tylko twojego dobra. Przysięgam. -
Jednym zręcznym ruchem zsunął jej z bioder spodnie razem z majteczkami. W chwilę później była
już naga, a całe jej ciało płonęło.
Drżącymi palcami zaczęła mu rozpinać koszulę, a kiedy go rozbierała, Cavenaugh gestem
posiadacza położył dłoń na jej płaskim brzuchu.
- Trzęsiesz się jak osika - zauważył rozbawiony.
- Wiem.
- Boisz się?
- Czy wyglądam, jakbym była przestraszona?
Cavenaugh nachylił głowę i dotknął ustami nabrzmiałej sutki.
- Wyglądasz pięknie.
- Cavenaugh, nie tylko ja drżę. A może to raczej ty się mnie boisz?
- Pewnie powinienem - mruknął, a jego palce zatrzymały się w złączeniu jej ud. - Każdy
mężczyzna o zdrowych zmysłach bałby się czarownicy - dodał, zafascynowany sposobem, w jaki
jej ciało instynktownie reagowało na jego dotyk.
Kimberly zdjęła mu koszulę, a potem usiłowała zsunąć mu dżinsy. Zniecierpliwiony usiadł,
a kiedy skończył się rozbierać, Kimberly z zachwytem spojrzała na jego nagie ciało, które tak
bardzo jej pragnęło. Cavenaugh przygarnął ją do siebie tak, że stali się niemal jednością.
Podniecenie Dariusa udzieliło się Kimberly. Nigdy czegoś takiego nie przeżywała.
- Pragnę cię - wykrztusiła.
- Czemu mówisz to takim zdumionym tonem? - zapytał, rozsuwając jej uda.
- Bo jestem zdumiona. Nigdy nikogo nie pożądałam w ten sposób - przyznała z ujmującą
szczerością.
- Och, Kim. Moja słodka. Czy jesteś już gotowa?
- Tak, Cavenaugh, tak!
Zagarnął ją pod siebie i wziął w posiadanie. Ich ciała szybko się do siebie dopasowały,
jakby nie po raz pierwszy się kochali. Rozpaleni, podnieceni i spragnieni siebie zgodnie dążyli do
spełnienia.
60
Wreszcie ciało Kimberly wygięło się w łuk. W oczekiwaniu na moment najwyższej
rozkoszy wykrzyknęła głośno jego imię, a Cavenaugh ukrył twarz na jej piersi.
- O Boże, Cavenaugh!
- Teraz, Kim! Teraz!
Zadrżała, wstrząsana spazmem, a on poszedł w ślad za nią, doznając spełnienia z jej
imieniem na ustach.
Kiedy było już po wszystkim, Kimberly popadła w rozkoszne omdlenie. Zapomniała o tym,
że leży na ziemi w raczej mało romantycznym otoczeniu. Myślała tylko o tym, że doświadczyli
przed chwilą intymności w najpełniejszym tego słowa znaczeniu. Może to i ulotne doznanie, ale
kiedy trwało, graniczyło z cudem.
Ta krótka, cudowna chwila, podczas której Darius Cavenaugh przeżywał to samo co ona, na
zawsze odmieniła ich wzajemne relacje.
Wreszcie Cavenaugh ostrożnie wycofał się i opadł na bok, tuląc Kim do siebie. Czuła się
taka szczęśliwa i bezpieczna w jego silnych, męskich ramionach.
- Będziesz później na mnie wściekła? - zapytał, zaglądając jej w twarz.
Pokręciła głową.
- Za to, że się ze mną kochałeś? Nie, Cavenaugh. Było mi tak dobrze.
- Wiedziałem, że tak będzie - powiedział, a jego usta drgnęły w uśmiechu.
- Naprawdę? - Przeciągnęła się leniwie w jego objęciach. - Powinieneś podzielić się ze mną
tą pewnością.
- Przecież próbowałem przy kilku okazjach, ale ty nie chciałaś słuchać.
- Ach, Cavenaugh, skąd miałam wiedzieć? - westchnęła.
Nachylił się i musnął ustami jej wargi.
- Na przyszłość będziesz musiała mi zaufać. Uwierz mi, ja wiem, co jest dla ciebie
najlepsze.
Kimberly uśmiechnęła się zalotnie.
- Nie śmiałabym obarczać cię tak poważnym obowiązkiem. Już i tak masz ich za dużo.
- Tak uważasz?
- Mhm. - Zanurzyła palce w jego przyprószone siwizną włosy. - Przez te parę dni miałam
okazję zaobserwować, jak wszyscy w tym domu zwracają się o pomoc i poradę do ciebie, nawet w
najbardziej błahych i nieistotnych drobiazgach. A ty zawsze ich wysłuchujesz. To cud, że przy tym
wszystkim udaje ci się jeszcze prowadzić interesy.
Cavenaugh odetchnął głęboko.
61
- W pewnym sensie masz rację. Kiedy przyjechałem dwa lata temu, panował tu taki chaos,
że nie miałem innego wyjścia, jak tylko w pełni zaangażować się w to, co zastałem. Wszystko
chyliło się ku upadkowi. Małżeństwo Julii to była parodia. Scott miał problemy emocjonalne, bo
ojciec nie chciał go zaakceptować. Ciotka Milly popadła w depresję po śmierci mojego ojca.
Robotnicy byli przerażeni perspektywą utraty pracy. Wina miały wyjątkowo niską cenę na rynku. A
na domiar złego groziło nam bankructwo.
- Wtedy ty wkroczyłeś i wziąłeś wszystkie obowiązki na swoje barki. Zrobiłeś, co do ciebie
należało, a w rezultacie znalazłeś się w pułapce.
Usta Cavenaugha zacisnęły się w zdecydowaną kreskę.
- To nie całkiem tak, Kim. Zrobiłem to, co uważałem za stosowne.
Kimberly pożałowała swoich nieopatrznie wypowiedzianych słów.
- Przepraszam, źle się wyraziłam. To nieważne, czy obowiązki wybrały ciebie, czy ty
wybrałeś obowiązki. Liczy się tylko to, jak zmieniło się twoje życie. Jak żyłeś przedtem, kiedy
prowadziłeś to przedsiębiorstwo eksportowo-importowe?
- Na pewno miałem więcej swobody - przyznał. - Dużo podróżowałem i było nas tylko
dwóch: Starke i ja. A Starke, mogę cię zapewnić, potrafi o siebie zadbać. - Mówiąc to, głaskał ją
machinalnie po ramieniu.
- Powiedz mi, skąd wziąłeś takie indywiduum jak ten Starke?
- Wpadliśmy na siebie podczas ulicznych zamieszek w stolicy pewnego azjatyckiego
państewka. Przyjechałem do miasta, żeby kupić dywany, a Starke... też chciał ubić jakiś interes.
Obaj znaleźliśmy się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie. W pewnej chwili zrobiło się
gorąco, a kiedy już było po wszystkim, zostaliśmy wspólnikami. Gdy po śmierci ojca
zdecydowałem się przejąć winnice, Starke przyjechał ze mną.
- Rozumiem, że zostaliście bliskimi przyjaciółmi.
- To zależy, co rozumieć przez to określenie. Znam go jak mało kogo, ale jest też wiele
rzeczy, których nigdy się o nim nie dowiem.
- Jak to się stało, że założyłeś własną firmę? - zapytała Kimberly.
- Winnice mnie nie interesowały. Chciałem robić w życiu coś bardziej ekscytującego.
Marzyły mi się przygody, ruch, wyzwanie. Chciałem sam zbudować swoją przyszłość i zdobyć
majątek.
- I udało ci się tego dokonać?
- Tak - przyznał Cavenaugh z tajemniczym uśmiechem.
- Ale kiedy pojawiły się kłopoty, wróciłeś do domu i do obowiązków rodzinnych.
Ciepły błysk, rozświetlający oczy Cavenaugha, nagle zgasł.
62
- W twoich ustach „obowiązki rodzinne” brzmią tak, jakby to było coś potwornego, czego
za wszelką cenę należy unikać.
- Może dlatego, że wiem, jakie wiążą się z tym komplikacje.
Cavenaugh westchnął.
- Kim - odezwał się po namyśle - gdyby, twój ojciec naprawdę kochał twoją matkę, nie
zrezygnowałby z niej, żeby zadowolić swoją rodzinę. I nie przeżyłby reszty życia, udając, że nie
wie o twoim istnieniu. Walczyłby o to, żeby jego rodzice uznali twoją matkę i ciebie... Poczucie
obowiązku i rodzinnych więzi nie ma tu nic do rzeczy. On po prostu był słabym człowiekiem.
Kimberly odniosła wrażenie, jakby w szopie nagle powiało chłodem.
- Zdaje się, że kończy się słoneczne popołudnie - rzuciła lekkim tonem, choć wcale nie było
jej lekko na sercu. - Zaczyna się chmurzyć.
Cavenaugh uniósł się i spojrzał na nią z góry.
- Nie chcesz rozmawiać o swoich dziadkach, prawda?
- Zawsze podziwiałam twoją domyślność.
Ubrał się i pomógł Kimberly wstać, nie spuszczając wzroku z jej biustu, kiedy zapinała
bluzkę.
- Masz w sobie jakąś zdumiewającą moc, czarodziejko. Czuję się jak nowo narodzony.
Jego słowa sprawiły, że wróciło poczucie bliskości. A jednak Kimberly bała się myśleć o
tym, co tak naprawdę czuła. Bo z pewnością coś więcej niż tylko sympatię czy nawet namiętność.
Postanowiła, że później się nad tym zastanowi.
- Chcesz powiedzieć, że okazałam się bardziej skuteczna niż jeden z tych napojów, które
Ariel tak chętnie serwuje? - zapytała z uśmiechem.
- Ty sama jesteś jak ambrozja, Kim, i dobrze o tym wiesz. - Cavenaugh ujął ją za rękę. -
Chodź, moja słodka. Nawet nie wiesz, jak ciężko mi przerywać tę idyllę, ale obawiam się, że pora
wracać do domu. Mam jeszcze tysiąc rzeczy do zrobienia.
- Winiarnia?
- Tak. Muszę przejrzeć plany z działu marketingu i sprawozdanie z księgowości.
- Myślę, że niełatwo przyszło wyprowadzić interesy na prostą. I to w ciągu zaledwie dwóch
lat - odezwała się, gdy wolno ruszyli w drogę powrotną.
- To było wyzwanie - sucho stwierdził Cavenaugh.
Kiedy zbliżyli się do domu, nie puścił ręki Kimberly, tylko jeszcze mocniej ją ścisnął i tak
doszli aż do drzwi. Ich zażyłość nie mogła ujść niczyjej uwagi. I pewnie także wszyscy, którzy ich
teraz widzieli, mogli się bez trudu domyślić, jak ona i Cavenaugh spędzili minioną godzinę.
Kimberly uświadomiła to sobie z pewnym zażenowaniem. Na widok Julii, która kręciła się w holu,
63
zjeżyła się i przybrała obronną pozę, ale Julia sprawiała wrażenie, jakby w ogóle nie obchodziło jej
to, co działo się między jej bratem a jego gościem.
- Ach, dobrze że jesteś, Dare! - wykrzyknęła z ulgą. - Szukałam cię. Ciotka Milly i Ariel
zamierzają zaprosić masę ludzi na to swoje przyjęcie, a ja chciałam się z tobą skonsultować w tej
sprawie.
- Nie zgadzam się na zapraszanie nikogo, kogo ty albo ja nie znamy osobiście. Dobrze o tym
wiesz, Julio. Nie życzę sobie obcych ludzi w tym domu, póki ci porywacze nie zostaną schwytani.
- To samo im powiedziałam. One przygotowują właśnie listę gości. Musisz ją przejrzeć.
Ach, i Scott też ma do ciebie interes. Chce, żebyś mu pomógł dołączyć nowy segment do kolejki. A
ja chciałam cię prosić, żebyś porozmawiał w moim imieniu z tym dilerem samochodowym. Nie
mogę z nim dojść do ładu. Podobno moja reklamacja nie podlega gwarancji. Jestem pewna, że z
tobą będzie rozmawiał inaczej.
- Wujku Dare, wujku Dare! - Podekscytowany Scott wyłonił się nagle zza zakrętu, z
miniaturowym tunelem w dłoni. - Gdzie byłeś? Musisz mi pomóc. Mam straszny kłopot z kolejką.
Zanim Cavenaugh zdążył mu odpowiedzieć, w holu pojawiła się ciotka Milly z nieodłączną
Ariel.
- Mamy już wstępną listę gości, Dare. Julia mówiła, że chciałbyś rzucić na nią okiem.
Trzeba jak najprędzej rozesłać zaproszenia. Przejrzyj to dziś po południu.
Cavenaugh, ociągając się, wziął od ciotki listę.
- Dobrze, ciociu Milly. Chodź tu, Scott, pokaż mi ten tunel. A ty, Julio, daj mi numer dilera,
to...
W tym momencie Kimberly uznała, że tego już za wiele. Od dwóch dni pilnie obserwowała
mieszkańców rezydencji i zdążyła nabrać pewności, że jeśli ktoś wreszcie nie zainterweniuje,
Cavenaugh nigdy nie będzie miał ani chwili dla siebie. Postanowiła położyć temu kres. - Wysunęła
się do przodu i wzięła kartkę z rąk Cavenaugha, odpowiadając spokojnym uśmiechem na jego
zdumione spojrzenie.
- Obawiam się, że Cavenaugh nie ma w tej chwili czasu, żeby się zajmować takimi
sprawami jak lista gości czy samochód. Musi jeszcze przejrzeć sprawozdania i rozliczenia. -
Spojrzała wymownie na zegarek. - Jest środa, trzecia trzydzieści. O tej porze ludzie są w pracy i
myślą o interesach. I Cavenaugh musi robić to samo. Scott, dopiero co wróciłeś ze szkoły. Odłóż
kolejkę i pobaw się teraz czymś innym. A ty, Julio, możesz chyba sama przejrzeć listę gości,
prawda? Znasz przecież tych ludzi. Diler też może poczekać do jutra. Ciociu Milly, jestem pewna,
że nic nie stoi na przeszkodzie, byście z Ariel zaczęły wypisywać zaproszenia. Zaadresujecie je
później, gdy Julia przejrzy listę gości. - Przerwała i rozejrzała się wokoło. Otaczały ją osłupiałe ze
64
zdumienia twarze. - No, to na razie wszystko. Wracaj do pracy, Cavenaugh. Musisz pilnować
swojej winiarni. A reszta domowników świetnie sobie poradzi bez ciebie. Do piątej nikt nie ma
prawa cię niepokoić. A ja - dodała z naciskiem - muszę teraz trochę popisać.
Z wyzywającym uśmiechem czekała na jakiś sprzeciw, ale nikt nawet nie mruknął.
Wszyscy posłusznie się rozeszli. Cavenaugh został sam.
Stał przez chwilę pośrodku opustoszałego holu, wspominając chwile spędzone w ramionach
Kimberly, a potem wolnym krokiem ruszył do gabinetu. Kiedy zamykał za sobą drzwi, doznał
uczucia cichej satysfakcji. Miał przed sobą półtorej godziny niezmąconego spokoju. Przez ten czas
można dużo zrobić. Zwłaszcza gdy ma się świadomość, że nikt już nie będzie zaprzątał ci głowy
jakimiś drobiazgami.
Usiadł za biurkiem, za którym niegdyś urzędował jego ojciec, i zabrał się do pracy.
Po trzech kwadransach usłyszał ciche pukanie do okna. Podniósł wzrok. To był Starke.
Patrzył na niego przez szybę i zamierzał właśnie znowu zapukać. Cavenaugh wstał i otworzył okno.
- Co ty robisz w ogrodzie? Spacerujesz?
Ponury grymas wykrzywił twarz Starke'a.
- Kpisz, stary, czy o drogę pytasz? - Szybko się rozejrzał, jakby chciał sprawdzić, czy nikt
go nie widzi. - Tylko w ten sposób mogłem do ciebie dotrzeć. Nie chciałbym, żeby żywcem obdarła
mnie ze skóry.
- Kim?
- Tak. Wydała kategoryczne polecenie, że do piątej nie wolno ci przeszkadzać. Nikt nie ma
prawa zbliżyć się do twojego gabinetu - no, chyba że w kwestii życia albo śmierci. Co ty właściwie
robisz?
- Pracuję - odparł Cavenaugh z uśmiechem.
Starke'a nagle olśniło.
- Ta sprytna osóbka uznała, że potrzebujesz spokoju, tak? A my nie dajemy ci pracować.
- Jak wiesz, jestem tu szefem - drwiącym tonem przypomniał mu Cavenaugh. - A to znaczy,
że powinienem ustanowić pewne przepisy, dotyczące niepokojenia mnie w godzinach pracy.
- A niech to! Ta dziewczyna zamierza wprowadzić tu pewien dryl. Najwyższy czas. Zawsze
ci mówiłem, że wszystkich rozpuściłeś. Sam nie wiesz, jak i kiedy weszli ci na głowę.
Cavenaugh spojrzał na zegarek.
- Jeszcze nie ma piątej.
Starke uniósł brwi.
65
- Pewnie chciałbyś wiedzieć, czemu ci przeszkadzam. Z dwóch powodów. Po pierwsze,
umówiłem cię na rozmowę telefoniczną z jednym z tych adwokatów z Los Angeles. Na jutro, na
dziesiątą.
- Dzięki. - Na myśl o tym telefonie Cavenaugh uśmiechnął się z zadowoleniem. - A co
jeszcze sprowadza cię pod moje okno?
Niespodziewanie twarz Starke'a rozjaśniła się w uśmiechu.
- Chciałem osobiście sprawdzić skutki.
- Skutki czego?
- Twoich popołudniowych wysiłków, żeby się pozbyć napięcia. Zdaje się, że wszystko się
udało. Świetnie wyglądasz, Dare. Jesteś taki pogodny i odprężony.
Cavenaugh błysnął zębami w uśmiechu.
- Zjeżdżaj, Starke, bo naskarżę na ciebie gdzie trzeba - mówiąc to, zamknął mu okno przed
nosem.
Nie przestając się uśmiechać, Starke posłusznie zniknął w głębi ogrodu.
N
a górze, w swoim pokoju, Kimberly nie przestawała wpatrywać się w czystą kartkę
papieru. Przez ostatnie trzy kwadranse nie udało jej się wystukać ani słowa. Myśli Kim krążyły
wyłącznie wokół mężczyzny, z którym dopiero co spędziła parę tak romantycznych chwil.
Po co się oszukiwać? Siła jego namiętności sprawiła, że wreszcie udało jej się
jednoznacznie określić swoje uczucia. Gdyby nie to, że się kochali, pewnie mogłaby nadal udawać
sama przed sobą, że chodzi jedynie o erotyczną fascynację.
Teraz jednak wiedziała już na pewno, że jest inaczej. Niedawne, tak intymne doświadczenie,
zmusiło ją, by wreszcie spojrzała prawdzie w oczy. Zakochała się w Dariusie Cavenaughu. Właśnie
tak, a nie inaczej. Koniec. Kropka.
Wpatrując się zamglonym wzrokiem w białą kartkę, Kimberly próbowała zebrać myśli.
Dotąd wmawiała sobie, że Cavenaugh nie jest dla niej odpowiednim mężczyzną. A jednak z każdą
chwilą ich porozumienie stawało się coraz doskonalsze. Czasami wręcz odnosiła wrażenie, że
potrafią czytać nawzajem w swoich myślach. A po tym, co zaszło w szopie, stali się sobie jeszcze
bardziej bliscy. Jak to możliwe, że wszystko potoczyło się tak szybko? A jednak fakt pozostawał
faktem. Nagle zrozumiała, że miłość nie ma nic wspólnego z logiką czy rozsądkiem.
Z drżeniem w sercu próbowała wyobrazić sobie swoją przyszłość. Cavenaugh był na zawsze
związany z tym domem i winnicą. Jeżeli zdecyduje się z nim zostać, będzie musiała to
zaakceptować.
66
Po latach unikania wszelkich zobowiązań Kimberly właściwie nie wiedziała, czy potrafiłaby
przystosować się do takiej sytuacji. To prawda, że w tętniącym życiem domu właśnie Darius
podejmował najważniejsze decyzje, mimo to nie ulegało wątpliwości, że znalazł się w pułapce.
Wystarczyło kilka dni, aby się przekonała, że rodzina obarczyła go swoimi sprawami. Kimberly
pomyślała, że jeżeli zdecyduje się związać z Dariusem, będzie musiała wszystko zreorganizować.
Dopiero w tym momencie uświadomiła sobie, jak dalece się zagalopowała. Wprowadzać się
na stałe do tego domu? Co za absurdalny pomysł! Przecież nikt jej czegoś takiego nie proponował.
Zaczęła się zastanawiać, co myślał o niej po tym wszystkim, co między nimi zaszło. Nagle
nabrała pewności, że jej uczucia są odwzajemnione, że dla Dariusa nie będzie to tylko przelotny
romans.
Przecież to poczucie bezpieczeństwa i wzajemnego porozumienia między nią a Dariusem
musiało być prawdziwe. A przy tym tak bardzo przypominało niewidzialne więzy łączące Amy
Solitaire i Josha Valeriana.
Podbudowana tą myślą Kimberly dotknęła klawiszy maszyny i już po chwili pisała kolejny
rozdział „Wendety”.
Tego wieczora do kolacji nikt nie zasiadł z kwaśną miną. Zupełnie jakby wszyscy
domownicy, łącznie ze Starkiem, uznali prawo Kimberly do wprowadzania zmian. Darius, zgodnie
z obietnicą, zniknął po posiłku wraz ze Scottem, żeby pomóc mu budować kolejkę. Julia
powiedziała ciotce, że przejrzała listę zaproszonych i w całości ją akceptuje.
- To cudownie! - ucieszyła się Milly. - Będziemy mogły z Ariel zaadresować koperty jutro
rano. Dziś po południu wypisałyśmy zaproszenia - dodała, patrząc znacząco w stronę Kimberly,
która jakby nigdy nic popijała herbatę przy kominku.
- Czy planujecie duże przyjęcie? - zapytała.
- Dość duże. Za życia mojego brata ciągle odbywały się przyjęcia. Ale odkąd nastał tu Dare,
rzadziej miewamy gości.
- Po śmierci rodziców nikt nie był w nastroju do wydawania przyjęć - cicho wtrąciła Julia. -
A potem ten okropny rozwód. - Uśmiechnęła się do Kimberly. - To trwało dość długo, zanim nasza
rodzina stanęła wreszcie na nogi. Zarówno pod względem emocjonalnym, jak i finansowym. Miałaś
rację, przywołując nas do porządku dziś po południu. Dzięki tobie zdałam sobie sprawę, jak bardzo
wszyscy przywykliśmy polegać na moim bracie. Od dwóch lat Dare musiał odgrywać tyle
najrozmaitszych ról w życiu każdego z nas! Nie wiem, jak mu się to udało. I podziwiam go za to.
- Myślę, że on nie żałuje poświęconego wam czasu. Wie, że było warto - zapewniła ją
Kimberly.
67
- Pewno, że nie żałuje - dorzuciła ciotka Milly. - W końcu jest głową rodziny. Stanowi
łączące nas ogniwo.
Kimberly milczała, ale nie uszło jej uwagi spojrzenie, którym obrzucił ją zza gazety Starke.
Chyba właściwie odczytała jego przesłanie. Zdawało jej się, że w jego oczach malowała się cicha
aprobata.
- Mężczyzna, który ma utrzymać wszystko w ryzach, potrzebuje kobiety, która go zrozumie
i będzie go od czasu do czasu broniła przed nawałem obowiązków - powiedział ni z tego, ni z
owego, po czym znów zagłębił się w lekturze.
Zapadła cisza. Trzy kobiety przy kominku z zażenowaniem spuściły wzrok.
Wreszcie ciotka Milly chrząknęła i zaczęła z innej beczki:
- A przy okazji, Kimberly, Ariel chciałaby ci postawić horoskop. Może jutro, dobrze?
- Chętnie - zgodziła się Kimberly, czując, że nie uda jej się od tego wybronić.
- Ariel świetnie wróży z kart - ciągnęła dalej ciotka Milly. - Potrafiła, na przykład,
przewidzieć, że przyjedziesz tu z Dare'em.
Julia roześmiała się.
- Każdy mógł to przewidzieć. Dobrze wiedzieliśmy, dokąd pojechał i po co. To ja
odebrałam tamtego dnia twój telefon, Kim. Kiedy mu o tym powiedziałam, od razu domyślił się, że
to byłaś ty. Powiedz mi, dlaczego właściwie odłożyłaś wtedy słuchawkę?
- Ogarnęły mnie mieszane uczucia.
- No cóż, cieszę się, że tu jesteś - odezwała się ciotka Milly. - Twoja obecność świetnie
wpływa na Dare'a.
O dziesiątej Kimberly przeprosiła całe towarzystwo, zamierzając iść do swojego pokoju.
Cavenaugh, który już od dawna siedział w salonie i czytał gazetę, uprzejmie odpowiedział
„dobranoc”. Idąc po schodach, czuła na sobie jego wzrok i była przekonana, że wie, o czym Darius
teraz myśli. Pewnie wspomina chwilę namiętności, jaka połączyła ich tego popołudnia. Podobnie
zresztą jak ona.
Po godzinie usłyszała skrzypnięcie drzwi. Ten cichy dźwięk zabrzmiał dla Kim tak, jakby
przeznaczenie przypieczętowało jej los.
Przewróciła się na bok i spojrzała na rysującą się w mroku sylwetkę mężczyzny.
- Wejdź, Cavenaugh - odezwała się szeptem.
Bez słowa zamknął za sobą drzwi, przeszedł przez pokój i stanął przy łóżku. Mimo
ciemności Kimberly wydało się, że jego oczy płoną szmaragdowym blaskiem. Czuła, że jej pragnie,
i sama także go pragnęła.
Wyciągnęła ręce, a on z głuchym jękiem osunął się na łóżko i wziął ją w ramiona.
68
ROZDZIAŁ 6
D
arius Cavenaugh patrzył na sączące się zza firanek blade światło poranka i leniwie
kontemplował przepełniające go uczucie męskiej satysfakcji. Czuł się świetnie. A nawet więcej -
czuł się fantastycznie. Nie mógł sobie przypomnieć, żeby kiedykolwiek w życiu było mu tak
dobrze.
Odnosił wrażenie, jakby do tej pory czegoś mu brakowało. Czegoś niezwykle istotnego, co
wreszcie miał w zasięgu ręki. I byłby głupcem, gdyby po to nie sięgnął. Jednocześnie odkrył w
sobie pewną, dotąd nie uświadomioną cechę - mianowicie zaborczość. Nie wystarczało mu już
grzać się spokojnie przy ogniu, który nazywał się Kimberly. Teraz chciał, żeby bez reszty
pochłonęły go płomienie.
Kimberly poruszyła się. Nagą stopą trąciła go w nogę, a jej biodra przywarły do niego w
nieświadomym zaproszeniu. Cavenaugh zawsze uważał, że nie przystoi dojrzałemu mężczyźnie
budzić się w stanie podniecenia, ale tego ranka właśnie coś takiego mu się przydarzyło. Zupełnie
jakby miał kilkanaście lat. A wszystko to z powodu kobiety tak spokojnie śpiącej u jego boku.
Mając do seksu podejście praktyczne, postanowił nie łamać sobie głowy nad przyczyną, dla
której ta właśnie kobieta miała nad nim taką władzę. Pragnął jej i czuł, że jest mu potrzebna. A
skoro już udało mu się ją posiąść, musiałby być skończonym durniem, żeby z niej teraz
zrezygnować.
Wiedział też, co zrobić, żeby i ona go zapragnęła. Myśl ta sprawiła mu wielką satysfakcję.
W jego ramionach Kimberly była jak płynny bursztyn. W chwilach najwyższego podniecenia lgnęła
do niego, poddając się ulegle najintymniejszym żądaniom ich spragnionych ciał. A on kompletnie
się w niej zatracił w momencie, kiedy miał nad nią największą władzę. Był to paradoks, na
rozpatrywanie którego - jako mężczyzna - nie zamierzał tracić ani sekundy. Tak po prostu było, a
on z radością się na to godził. Cavenaugh, dojrzały i wystarczająco inteligentny, przyznawał, że
taka miłość trafia się człowiekowi najwyżej raz w życiu. I trzeba mieć przy tym masę szczęścia.
Jeżeli należało coś rozważyć, to raczej to, co mogłoby stanowić przeszkodę dla ich związku.
A tam, gdzie w grę wchodziło zagrożenie, Cavenaugh potrafił bez końca analizować i rozważać
wszelkie warianty, byle tylko zneutralizować ten stan. Podjął już pewne kroki, aby uchronić
Kimberly przed narastającymi symptomami osaczenia. I to była ta najważniejsza batalia.
69
Istniały też inne przeszkody, bardziej delikatnej natury, a przez to znacznie trudniejsze do
pokonania. Numerem jeden na tej liście była niechęć Kim do rodziny jako instytucji. Rozumiał,
skąd się brała, lecz nie mógł pozwolić, by doświadczenia z przeszłości zaciążyły na obecnych
wyborach Kimberly. Istniała szansa, by ją przekonać, że dziadkowie nie kierowali się wyłącznie
egoizmem. Może wówczas zaufałaby mężczyźnie lojalnemu wobec rodziny, z którą łączą go więzy
krwi.
No i wreszcie był też ten cholerny Josh Valerian, z którym będzie musiał się zmierzyć.
Kimberly znowu poruszyła się sennie, na co jego ciało natychmiast zareagowało pełną
gotowością. Zatrzepotała rzęsami i otworzyła oczy. Na widok jej zmieszanej miny Cavenaugh
uśmiechnął się z satysfakcją.
- Nie przywykłaś budzić się obok mężczyzny, prawda? - Przewrócił się na bok i mocno ją
przytulił. - Ale przywykniesz. W przyszłości czeka cię jeszcze wiele takich poranków. - Pochylił
głowę i złożył na jej rozgrzanym od snu ramieniu krótki, zaborczy pocałunek.
- Czyżby? - zapytała, rzucając mu wymowne spojrzenie.
- O, zdecydowanie tak. - Położył dłoń na jej piersi, czując, że z każdą minutą rośnie jego
pragnienie. - Zdecydowanie - powtórzył lekko schrypniętym głosem. - A do tego nie zamierzam
dzielić się tobą z tym drugim facetem.
- Z jakim drugim facetem?
- Z tym Valerianem.
- Z Joshem Valerianem?
- Tak. - Wsunął kolano między jej uda i dotknął ustami pociemniałego sutka. - Dużo o nim
myślałem.
- I co? Doszedłeś do jakichś rewelacyjnych wniosków? - zapytała Kimberly.
- Nie, tylko do tych najzupełniej oczywistych. Myślę, że najłatwiej będzie wybić ci jakiegoś
faceta z głowy, przypominając bez przerwy, że inny mężczyzna - czyli ja - posiada twoje ciało. -
Cavenaugh objął ją zaborczym gestem.
- Czy to mają być żarty? - Kimberly spojrzała na niego niepewnym wzrokiem.
Cavenaugh posłał jej zagadkowy uśmiech.
- A jak myślisz?
Oblizała wargi czubkiem języka, starając się odgadnąć, czy mówił serio. Cavenaugh
zauważył to i uznał za dobry znak. Widocznie próbowała się wreszcie skoncentrować na jego
osobie, a nie na jakimś wydumanym ideale mężczyzny.
- Myślę... myślę, że raczej nie żartujesz.
70
W odpowiedzi wniknął w nią powoli, tak by móc spokojnie nacieszyć się rozkosznym
uczuciem zespolenia. Była gorąca i wilgotna, a gardłowy okrzyk, którym go powitała, wzmógł
jeszcze jego podniecenie.
- Masz rację - jęknął, gdy instynktownie uniosła biodra ku górze. - Wcale nie żartowałem.
Widzisz, jak dobrze się ostatnio rozumiemy?
- Czasami potrafisz być obrzydliwie arogancki, Cavenaugh - wydyszała, a jej ciało stawało
się coraz gorętsze i coraz bardziej napięte. Palce Kimberly wpijały mu się w ramiona, a uda oplatały
jego uda.
- Jestem za to prawdziwym mężczyzną. A ty potrzebujesz prawdziwego mężczyzny, a nie
jakiegoś wydumanego amanta, który nigdy nie weźmie cię w ramiona tak jak ja i nie obudzi w tobie
kobiety.
- Nie mów w ten sposób o Joshu!
- Na co ci ten twój Josh? To ja jestem ci teraz potrzebny. Powiedz, że tak - nalegał Darius,
czując zbliżający się szczyt. - Przyznaj, że mnie potrzebujesz!
- Tak, tak! Jesteś mi potrzebny. Teraz. Chcę cię, ach!
Znacznie później Kimberly patrzyła z łóżka, jak Cavenaugh wkłada dżinsy i narzuca
koszulę. Nie chciało mu się nawet zapinać guzików, bo miał tylko przemknąć przez hol do swojego
pokoju.
- Oczywiście nie łudź się, że w tym domu jest choć jedna osoba, która jeszcze nie wie, gdzie
spędziłem tę noc - stwierdził ze śmiechem, podchodząc do łóżka. - Może jednak łatwiej będzie ci
zejść rano na śniadanie, jeśli przynajmniej zachowamy pewne pozory.
- To ładnie z twojej strony - powiedziała, spuszczając wzrok. - Dla mnie, kobiety, ta
sytuacja jest dość krępująca.
- Moja pani, gdyby to o mnie chodziło, już dziś wprowadziłbym się do twojego pokoju,
gwiżdżąc na wszelkie konwenanse. Ale nie jestem człowiekiem gruboskórnym. Zdaję też sobie
sprawę z tego, że mam cię chronić, a nie wykorzystywać. - Nachylił się nad łóżkiem i oparł dłonie o
materac. - Dlatego też będę się starał zachowywać przyzwoicie, póki nie wyjaśnimy sobie paru
spraw. Jeżeli to ci odpowiada, proszę, nie kuś mnie zbytnio.
- Czy to znaczy, że jeżeli w środku nocy przyjdziesz do tego pokoju, to będzie wyłącznie
moja wina? - zapytała sucho Kimberly.
- Tak jest. - Darius pocałował ją w czoło. - Do zobaczenia przy śniadaniu. - Klepnął ją
władczo po pupie, a potem wyprostował się i ruszył do drzwi.
71
Kimberly patrzyła za nim, na poły rozbawiona, na poły oburzona jego męską arogancją.
Tego ranka był w świetnym humorze. A mężczyźni, którym tak dopisuje humor, potrafią okazać się
nieobliczalni. Jednak świadomość, że sama wywołała tę euforię, sprawiła jej wielką satysfakcję.
Poranne wróżenie z kart zamieniło się w publiczny spektakl. Ariel pojawiła się z tej okazji
w nowym, bordowym turbanie oraz kwiecistej sukni w odcieniu zielonego groszku. Nim zdążyła
odpowiednio rozłożyć karty, Julia, pani Lawson i ciotka Milly zebrały się wokół stolika. Kimberly
usiadła w fotelu naprzeciw Ariel i spokojnie czekała.
- Ona jest w tym naprawdę dobra - poinformowała ją Julia konfidencjonalnym szeptem. -
Parę miesięcy temu wywróżyła mi, że zaręczę się z Markiem, no i proszę - wkrótce mamy się
pobrać.
- O tak! - entuzjastycznie przytaknęła ciotka Milly. - Zeszłego lata przewidziała, że
rozchoruję się po kolacji w pewnej restauracyjce w Meksyku. I miała rację.
- Och, ludzie często chorują po zjedzeniu nieznanych potraw. Zwłaszcza za granicą -
powiedziała Kimberly. - A co do Julii i Marka, wystarczy na nich popatrzeć, żeby przewidzieć ich
ślub.
Julia roześmiała się.
- Nie psuj nam zabawy.
- Julia ma rację - oświadczyła Ariel, tasując karty. - Jak zaczniesz za bardzo analizować,
wszystko popsujesz.
- Dobrze już, dobrze - westchnęła Kimberly.
- Czy ktoś już kiedyś wróżył ci z kart? - zapytała Ariel.
- Nie.
- No więc, na wstępie wyjaśnię ci, iż karty prócz tego, że mają indywidualne znaczenie,
tworzą też ze sobą pewne związki. To bardzo złożona sprawa. Każdy z tych kwadratów oznacza
pewien aspekt twojego życia. Ten na przykład –-fortunę. Ten - plany na przyszłość, a tamten -
twoje sprawy sercowe.
- Nie mogę się doczekać, co pokażą mi karty w tym kwadracie - zachichotała Kimberly.
- Jakbyśmy już teraz tego nie wiedziały - wtrąciła pani Lawson znaczącym tonem.
- Gotowa? - zapytała Ariel.
- Gotowa. - Kimberly z rezygnacją skinęła głową.
Ariel spoważniała i zaczęła odkrywać karty. Wydawało się, że jest całkowicie pochłonięta tą
czynnością.
- Wspaniale - mruknęła pod nosem, odkrywając kier w kwadracie oznaczającym fortunę. -
Odniesiesz wielki sukces. Pieniądze przestaną być dla ciebie jakimkolwiek problemem. Następny
72
kwadrat reprezentuje zmiany w twoim życiu. Hmm... To już nie wygląda tak dobrze. Pik oznacza
zmianę na gorsze. Może grozi ci jakieś niebezpieczeństwo? Pomoc nadejdzie ze strony króla kier, w
kwadracie szczęścia.
Wróżenie przeciągało się. Kimberly stwierdziła, że jest to niezwykle długi i skomplikowany
proceder. Ilekroć ukazywała się jakaś karta oznaczająca niepowodzenie, Ariel natychmiast
znajdowała w jej sąsiedztwie inną, zapowiadającą poprawę losu. Karty obiecywały Kimberly dobre
zdrowie, zaspokojone ambicje twórcze, a także pieniądze i podróże.
- Niedawna podróż może spowodować wielkie zmiany w twoim życiu - stwierdziła Ariel,
odkrywając kartę w kwadracie podróży.
Kimberly o mały włos nie powiedziała: „Nie żartuj”, ale w porę podchwyciła spojrzenie
Julii i odkryła, że jej towarzyszki patrzą na nią z uśmiechem.
- A teraz kolej na twoje sprawy sercowe – oświadczyła z namaszczeniem Ariel. - Otaczające
ją kobiety wstrzymały oddech i nadstawiły ucha. Kimberly z zakłopotaniem spuściła wzrok,
zastanawiając się, czy wszyscy w tym domu już wiedzą, jak spędziła tę noc.
Ariel odkryła kolejną kartę - króla trefl.
- Hmm - mruknęła, wpatrując się w nią z uwagą. - Przynajmniej będzie ci wierny.
- I co jeszcze? - nalegała Kimberly. - To już wszystko?
- Niezupełnie. Karta mówi, że choć możesz mu bez reszty zaufać, nie będzie on tak całkiem
bez wad.
- Wiadomo, jak to mężczyzna - westchnęła Julia.
- Prawdę mówiąc - ciągnęła dalej Ariel, odkrywając kolejnego trefla - będzie czasami
straszliwie irytujący.
- Pozwolę sobie powtórzyć za Julią: „Wiadomo, jak to mężczyzna” - zbagatelizowała
przestrogę pani Lawson.
Ariel nachyliła się nad stolikiem i zaczęła odkrywać karty w sąsiedztwie kwadratu
oznaczającego sprawy sercowe.
- Jest jeszcze coś - dodała po namyśle. - Nowe niebezpieczeństwo. Obawiam się, że
poznasz, co to prawdziwy strach, Kim.
- Strach? Ale przed czym?
Ariel nie odpowiedziała, tylko odkryła nową kartę, tym razem karo.
- Ktoś cię oszuka i sprawi ci tym wielki ból.
- Pewnie znowu chodzi o tantiemy od moich wydawców. - Kimberly wzruszyła ramionami.
- Dajmy temu spokój. Powiedz mi lepiej, czego mam się bać.
Ariel wolno pokręciła głową.
73
- Nie bardzo wiem. Widzę ciemność, Kim. Ciemność i srebro.
Kimberly zadrżała. Przed oczyma stanęła jej zakapturzona sylwetka ze srebrnym sztyletem.
- Mężczyzna? - zapytała, czując, że nagle zaschło jej w ustach.
- Może tak, a może nie. - Ariel zmarszczyła brwi i zajęła się kolejną kartą. Wypowiedziała
jeszcze kilka dość niezrozumiałych zdań, a potem wyprostowała się i zgarnęła karty.
- Czy to już koniec? - zapytała ciotka Milly.
- Tak - odparła Ariel.
- No cóż, Kim, widać z tego, że powinnaś się mieć na baczności przed pewnym groźnym,
śniadym mężczyzną o włosach przyprószonych srebrem - podsumowała ze śmiechem Julia.
- Ale nie zapominaj o tym, że mimo wszystko możesz mu zaufać - dorzuciła z naciskiem
ciotka Milly.
- Jestem pewna, że chodzi o kogoś, kogo wszystkie bardzo dobrze znamy - ucieszyła się
pani Lawson.
- Tak, no cóż, to było bardzo interesujące doświadczenie, Ariel - odezwała się Kimberly,
wstając. - A teraz muszę was przeprosić, ale praca czeka. Ten śniady, niebezpieczny typ
przypomina mi negatywnego bohatera mojej ostatniej powieści. Pójdę lepiej sprawdzić, co tam
narozrabiał.
Panie zaczęły się rozchodzić. Julia i pani Lawson wróciły do swoich zajęć. Kimberly była
już jedną nogą za drzwiami, kiedy Ariel zatrzymała ją gestem ręki. W jej oczach malowała się
niezwykła powaga.
- Nie wolno lekceważyć kart, moja droga. To nie jest tylko salonowa zabawa.
Kimberly uśmiechnęła się wyrozumiale.
- Będę o tym pamiętać, Ariel. Dzięki. A przy okazji, jak idą przygotowania do przyjęcia?
- Wspaniale - odparła z entuzjazmem ciotka Milly. - Zaproszenia zostaną rozesłane jeszcze
dzisiaj. Planujemy wydać przyjęcie w tę sobotę wieczorem.
- To chyba dosyć krótki termin?
- Obdzwoniłyśmy wszystkich dziś rano, żeby im o tym powiedzieć. Zaproszenia są już
czystą formalnością - zapewniła Ariel, kładąc rękę na ramieniu Kim. - Karty mówią, że sobota to
szczególnie sprzyjający dzień na tę imprezę. Wracaj do pracy. Ja i Milly zajmiemy się układaniem
menu.
Ciotka Milly pokiwała głową.
- Chcemy, żeby wszystko szło jak w zegarku. To specjalna okazja.
- A co takiego specjalnego jest w tej okazji? - zapytała Kimberly.
Ciotka Milly spojrzała na nią lekko rozbawiona.
74
- Jak to, co? Ty będziesz na tym przyjęciu. A teraz rób, co ci mówi Ariel, i biegnij do siebie,
kochanie.
Kimberly nie trzeba było poganiać. Praca nad „Wendetą” szła jej coraz lepiej.
W
krótce po dziesiątej, w sobotę wieczorem, Darius rozejrzał się po zatłoczonym salonie i
wreszcie podchwycił spojrzenie Kimberly. Uznał, że ma szczęście. Trudno było porozmawiać z nią
bodaj przez chwilę. Od pierwszych chwil przyjęcia Kim znalazła się w centrum uwagi
zaproszonych gości.
Powodem było nie tylko to, że niektórzy znali już jej książki. Cavenaugh szybko się
przekonał, że w grę wchodzi tu coś więcej. Historia porwania Scotta została szczegółowo opisana w
lokalnej prasie, a Julia już tego dopilnowała, żeby ludzie dowiedzieli się, iż to właśnie Kimberly
uratowała jej synka z rąk porywaczy. A na dodatek domownicy traktowali tę bohaterską młodą
kobietę jak członka rodziny.
Nic dziwnego, że wszyscy uznali, iż Kimberly wejdzie wkrótce do rodziny Cavenaughow.
W ciągu minionej godziny do uszu Dariusa nie raz, nie dwa dobiegły szeptane spekulacje na temat
zaręczyn.
Nie zrobił nic, żeby położyć kres tym plotkom, których źródłem były pewnie opowieści
pracowników, po tym jak na początku tygodnia zabrał Kim na wycieczkę do winnicy.
Darius nie wątpił, że Kimberly dobrze wie, co zgromadzeni w salonie goście myślą na jej
temat. Podniosła wzrok, na moment ich spojrzenia się spotkały, w jej oczach błysnął niepokój,
potem upiła łyk wina z winnicy Cavenaughow, po czym znowu podjęła konwersację z grupą
lokalnych biznesmenów. Dariusowi wydawało się, że wszyscy słuchają jej z najwyższym
zainteresowaniem.
Podszedł do bufetu, nalał sobie wina, a potem stanął z boku i przez dłuższą chwilę patrzył
na Kimberly. Pomijając jej lekko spłoszone spojrzenie, wyglądała tego wieczora wspaniale. Poczuł,
że ogarnia go typowo męska duma.
Poprzedniego dnia Kimberly i Julia wybrały się pod opieką Starke'a na zakupy. Wróciły z
turkusowo-żółtą, jedwabną suknią, którą Kimberly miała na sobie tego wieczora. Całości dopełniały
turkusowe, plecione sandałki i cieniutki złoty łańcuszek na szyi. Darius miał ochotę pokryć
rachunek za ewidentnie drogą sukienkę, ale rozsądek podpowiedział mu, by powstrzymał się przed
złożeniem takiej propozycji. Podejrzewał, że Kimberly byłaby wściekła. Szanował jej dumę, nawet
jeżeli czasami doprowadzała go do szału.
Tego wieczora Kim luźno upięła bujne bursztynowe loki. Nagle, aż do bólu, zapragnął
wyciągnąć z nich złote szpilki i poczuć w dłoniach jedwabisty dotyk tych włosów. Z żalem porzucił
75
tę myśl. Uznał, że są sprawy, które musi omówić z Kimberly, zanim znowu będzie się z nią kochać.
Albo tak mu się przynajmniej zdawało.
Napił się wina i znowu dał się ponieść wyobraźni, marząc, jak by to było, gdyby udało mu
się pójść z Kimberly do łóżka po dzisiejszym balu. Wspomnienie spędzonej z nią nocy nie
ułatwiało mu panowania nad pragnieniami, ale zbyt wiele spraw domagało się wyjaśnienia.
Zrozumiał to po rozmowie z adwokatem z Los Angeles.
Zapewne Kimberly sądziła, iż zaprzestał nocnych odwiedzin, ponieważ chciał zachować się
jak dżentelmen i nie narażać jej na plotki. Pozwolił jej tak myśleć, bo wciąż nie wiedział, jak dać jej
do zrozumienia, że w grę wchodzi coś znacznie poważniejszego. Coraz trudniej przychodziło mu
trzymać się od niej z daleka. Obiecywał sobie, że wkrótce wszystko się wyjaśni, a Kimberly
wreszcie uwolni się od swojej przeszłości. Właśnie zaczynał snuć marzenia o przyszłości, kiedy u
jego boku wyrósł Starke.
- Dobrze sobie radzi - stwierdził, nie spuszczając wzroku z Kimberly.
- Zwłaszcza jak na kogoś, kto przywykł do samotności - przyznał Darius.
- Wszyscy jesteśmy w pewnym sensie samotni. - Starke wzruszył ramionami
- Powiedz, stary, czemu po kilku szklaneczkach whisky zaczynasz filozofować?
- Bo whisky nakręca mój intelekt.
- Rozumiem.
- Ona będzie dla ciebie odpowiednia, polubiłem ją.
- W twoich ustach to już coś, Starke. - Darius uśmiechnął się ironicznie. - Wiem, jak
krytycznie podchodzisz do ludzi. A jeżeli chodzi o Kimberly - zgadzam się z tobą.
- Kiedy wobec tego usuniesz z drogi tę drugą przeszkodę i przestaniesz udawać? - zapytał
Starke, nie spuszczając wzroku z Kimberly.
- Umówiłem się z nimi na spotkanie pojutrze.
- Na neutralnym gruncie?
Darius skinął głową.
- W foyer pewnego hotelu w San Francisco.
- Jesteś pewny, że postępujesz właściwie?
- A masz lepszy pomysł? - zapytał Darius z ponurą miną.
- Nie - westchnął Starke.
- Chcę, żeby Kim uwolniła się od swojej przeszłości. A może zrobić to tylko w jeden sposób
- stając z nią oko w oko. A poza tym, ci ludzie nie przestaną jej prześladować, póki jej nie dopadną.
Są absolutnie zdesperowani. Więc jeżeli już ma dojść do spotkania, lepiej, żeby odbyło się na
naszych warunkach.
76
- Chcesz to wszystko załatwić za plecami Kim?
- Ona się nigdy nie zgodzi na spotkanie z dziadkami.
- Nie wiem, czy postępujesz słusznie. To będzie dla niej przykra niespodzianka, a kobiety za
takimi nie przepadają.
- Kim zrozumie, dlaczego to zrobiłem. A kiedy już będzie po wszystkim, przekona się, że
było to jedyne wyjście - zapewnił z przekonaniem Darius.
W przeciwnym rogu sali Kimberly przeprosiła otaczającą ją grupkę i wymknęła się do patia.
Na dworze było zimno, ale po zatłoczonym, przegrzanym salonie chłód wydał jej się miłą odmianą
i przyniósł ulgę.
Znowu poczuła się osaczona. Nie miała wątpliwości, co myśleli ci wszyscy ludzie, kiedy na
nią patrzyli. Widzieli w niej narzeczoną Dariusa Cavenaugha, a nikt z jego rodziny nie kwapił się,
żeby rozwiać ich złudzenia. Nawet sam zainteresowany.
O co mu właściwie chodzi? - myślała Kimberly, krążąc po patiu. Bywały takie chwile, kiedy
potrafiła czytać w myślach Dariusa. Ale były też i momenty, w których stanowił dla niej nie
odkrytą kartę.
Od tamtej spędzonej wspólnie nocy nie pojawił się już, więcej w jej pokoju. Po raz setny
Kimberly zaczęła analizować wymowę tego faktu. Czy bawił się tylko w dżentelmena, czy może
kryło się za tym coś więcej? A może uznał, że fizycznie go nie zadowala?
Zacisnęła palce na żelaznym słupku ogrodzenia i zapatrzyła się w ciemność. Przed nią
rozciągał się mroczny ogród, a za nim kamienny mur, którego nie wolno jej było przekraczać. W
oddali majaczył budynek, w którym znajdowały się kadzie do fermentacji win. Jak sięgnąć okiem,
na łagodnych pagórkach rozpościerały się winnice. Na niebie wisiał blady księżyc. Kimberly
pomyślała, że to wyjątkowo piękna, zasobna i spokojna okolica. I pewnie bardzo odmienna od
miejsc, w których przebywał Darius, zanim wrócił do domu.
- Nie zimno ci tu, Kim?
Na dźwięk głosu Starke'a odwróciła się z uśmiechem.
Polubiła tego ponurego dziwaka, choć czasami ciężko było go rozgryźć.
- Chciałam się trochę przewietrzyć. Zaraz wracam – powiedziała. - Dobrze się bawisz,
Starke?
- Nie lubię takich przyjęć.
- Ja też nie. A Darius?
- Mało o nim wiesz, prawda?
Zdumiona tym pytaniem, Kimberly skinęła głową.
- Czasami wydaje mi się, że go znam, a potem... - Urwała, wzruszając ramionami.
77
- Mam wrażenie, że on czuje to samo w stosunku do ciebie. Taka już jest natura ludzka.
Jego uwaga rozbawiła Kimberly.
- Studiujesz naturę ludzką?
- To jest whisky. - Starke uniósł szklaneczkę. - A whisky pobudza mój intelekt.
Tłumaczyłem to przed chwilą Dariusowi.
- To fascynujące. A jakie masz jeszcze spostrzeżenia na ten temat?
- Chodzi ci o ciebie i o niego? Całkiem oczywiste.
- To znaczy jakie?
- Że jesteście dla siebie stworzeni - wyjaśnił Starke. - Darius cię potrzebuje, Kim.
- Sama nie wiem - odparła cicho. - W jego życiu jest tyle innych spraw. Winiarnia, rodzina, i
tak dalej. Do czego miałabym mu być potrzebna?
- Tylko ty potrafisz utrzymać ich wszystkich w ryzach. Przecież zawładnęli jego życiem. A
ty możesz stworzyć mu odrębny świat, w którym będzie mógł odpocząć z kimś, dla kogo zawsze
będzie na pierwszym miejscu.
Kimberly zamyśliła się na chwilę.
- Może ja też tego chcę - szepnęła. - Chcę mieć kogoś, dla kogo zawsze będę na pierwszym
miejscu.
- Boisz się, że w przypadku Dariusa będzie inaczej?
- Jak mężczyzna w jego położeniu może mi to zapewnić? - zapytała z rezygnacją w głosie.
- Jeszcze go nie znasz, Kim. Daj mu szansę. A poza tym... - Starke zawahał się, a potem
dokończył prosto z mostu: - bądź dla niego bardziej wyrozumiała w momentach, kiedy nie do końca
go rozumiesz. Przecież to tylko mężczyzna.
Kimberly uśmiechnęła się ironicznie.
- Podobnie jak ty. Jesteś pewny, że masz odpowiednie kwalifikacje, żeby objaśnić mi
zachowanie tego gatunku?
Starke pociągnął długi łyk whisky.
- Pewnie nie, ale przynajmniej próbowałem.
- Starasz się być w stosunku do niego lojalny, prawda? - Kimberly obrzuciła Starke'a
ciepłym spojrzeniem.
- Ocalił mi życie. To stare dzieje. Tak się szczęśliwie złożyło, że mogłem mu się
odwdzięczyć. Wszystko to wytworzyło między nami dość specyficzną więź.
- W jaki sposób ocalił ci życie? - zainteresowała się Kimberly.
- To nieważne - mruknął Starke, który widocznie pożałował, że w ogóle poruszył ten temat.
- Miałem pewne kłopoty na Bliskim Wschodzie - dodał niezbyt chętnie. - Chciałem się z kimś
78
skontaktować i znalazłem się w samym centrum rozruchów. Darius też trafił na te same uliczne
zamieszki. Byliśmy jedynymi Amerykanami. Kiedy rozpętało się piekło, znalazłem się w sytuacji
bez wyjścia. Wtedy zadziałał Darius. Znał w sąsiedztwie kogoś, z kim robił interesy. I na tej
podstawie udało mu się wyrwać mnie z rąk oszalałego tłumu. A gdy do nich dotarło, że jego
znajomości nie mają tu nic do rzeczy, byliśmy już daleko. Darius użył swoich kontaktów i załatwił
nam wyjazd z kraju, w przeddzień wybuchu regularnej wojny domowej.
Kimberly zaczerpnęła tchu.
- Nie wiedziałam, że ten interes eksportowo-importowy mógł być taki... niebezpieczny.
- Czasami szedł świetnie - powiedział Starke, podnosząc szklaneczkę. Patrzył w nią przez
kilka sekund, jakby widział coś, czego Kimberly nie mogła dojrzeć. - Darius umie robić interesy.
Kimberly nie była pewna, czy dobrze usłyszała ostatnie słowa.
- A kiedy ty uratowałeś mu życie, Starke? - zapytała ostro.
Nabrała przekonania, że ten człowiek coś przed nią ukrywa. Jego lakoniczny sposób
wyrażania się i wyważony sposób bycia dziwnie kłóciły się z podejrzaną, wręcz odpychającą
powierzchownością.
- W jednej z uliczek Hongkongu wybuchła bójka na noże. Darius próbował walczyć z
trzema facetami, którzy napadli na niego przed hotelem. Byłem z Dariusem akurat umówiony i już
z daleka zobaczyłem, co się święci. A ja umiem posługiwać się nożem - wyjaśnił beznamiętnym
tonem.
- Ach tak. - Kimberly zadrżała.
Starke zmarszczył brwi.
- Obiecaj mi, że nie zdradzisz Dariusowi, że ci o tym powiedziałem. Urwałby mi głowę,
gdyby się dowiedział, że straszyłem cię takimi historiami.
- To dlaczego straszysz mnie takimi historiami?
- Chyba dlatego, żebyś zrozumiała, że Darius to nie tylko winnice Cavenaughow.
- Wiem i bez ciebie - odparła cicho.
Starke spojrzał na nią i rysy mu złagodniały.
- Na pewno wiesz. Gdybyś nie wiedziała, nie pokochałabyś go, prawda?
Kimberly obruszyła się. W końcu jej uczucia to jej prywatna sprawa. Nie miała pojęcia, że
tak dla wszystkich oczywista. Postanowiła zaprotestować, ale zanim zdołała otworzyć usta, Starke
zdjął marynarkę.
- Masz - rzucił szorstko. - Jeżeli zamierzasz pobyć tu jeszcze przez chwilę, lepiej coś na
siebie włóż, bo zmarzniesz - dodał, po czym zrobił w tył zwrot i pomaszerował do salonu.
79
Kimberly w westchnieniem zeszła do ogrodu. Nie miała jeszcze ochoty wracać do domu.
Nie była w stanie znieść myśli, że wszyscy ci ludzie będą się jej znowu przyglądać, spekulując na
temat jej relacji z Dariusem, a być może nawet dojdą do tych samych wniosków co Starke. Nagle
zapragnęła samotności.
Oczywiście nie uda jej się zbyt długo pobyć na dworze. Julia, ciotka Milly, Ariel, pani
Lawson, a nawet Darius czy Starke szybko zauważą jej nieobecność. Na pewno zaczną jej wtedy
szukać. Tylu ludzi troszczy się o nią. Niełatwo do czegoś takiego przywyknąć. Idąc przez ogród,
podniosła w pewnej chwili wzrok. W pokoju Scotta zgasło wreszcie światło. Parę godzin temu
odesłano go do łóżka, choć z początku bardzo protestował. Jego przyszły ojczym, Mark, podjął się
tego niewdzięcznego zadania. Kimberly widziała ciepłe spojrzenie, jakim Julia obrzuciła
narzeczonego, gdy ten wziął chłopczyka za rękę, żeby go zaprowadzić do sypialni.
Kiedy doszła do końca ogrodu, przystanęła i popatrzyła na budynek winiarni za kamiennym
murem. Zamontowane na zewnątrz reflektory oświetlały rozległy dziedziniec, na którym w ciągu
dnia gromadzili się turyści. Tył zabudowań tonął w ciemnościach.
Do tego miejsca wolno jej było dochodzić. Jeszcze kilka kroków i znajdzie się poza niskim,
kamiennym murem. Jeżeli to zrobi, uruchomi system alarmowy, przerywając tym samym świetną
zabawę. Ciotka Milly i Ariel nigdy by jej tego nie wybaczyły.
O ile, oczywiście, Starke jest jeszcze na tyle trzeźwy, żeby zareagować na włączony alarm.
A co do Dariusa - tym razem za taki numer pewnie przełożyłby ją przez kolano i raczej
wlepił parę klapsów, niż kochał się z nią tak jak poprzednio. Raz mógł wybaczyć, ale ponowne
złamanie zakazów na pewno nie uszłoby jej na sucho.
Z kwaśnym uśmiechem odwróciła się i ruszyła wolno w stronę domu.
Nieruchoma zjawa w długiej szacie czekała na nią pośrodku ścieżki.
Na jej widok Kimberly osłupiała. Nie była w stanie się ruszyć ani podnieść alarmu. Dwie
ciemne postacie, zastygłe w bezruchu, patrzyły na siebie przez chwilę, a potem ta zakapturzona
uniosła ręce. W blasku księżyca zalśnił wielki, ozdobny sztylet.
Dopiero wtedy Kimberly udało się wydobyć głos. Nie był to jednak przenikliwy krzyk z
nocnych koszmarów, tylko jakiś cichy, zdławiony jęk, który nie mógł dotrzeć do żadnych uszu.
Zanim zdążyła ponowić próbę, złowieszcza postać ruszyła w jej stronę.
Tym razem Kimberly udało się krzyknąć, ale i tak nie łudziła się, że usłyszy ją ktoś z
uczestników hałaśliwego przyjęcia. Za bardzo była oddalona od domu.
Sztylet znowu błysnął w bladym świetle księżyca. Kimberly nagle otrzeźwiała. Podciągnęła
rozkloszowany dół jedwabnej sukni i popędziła w stronę domu, próbując ominąć zakapturzoną
zjawę, której obecność stanowiła przykry dysonans na tle tak pięknego ogrodu.
80
Złowroga postać przesunęła się i znowu zablokowała Kim przejście. Ten ktoś zaczynał mieć
nad nią przewagę. Teraz już w żaden sposób nie mogła go ominąć, żeby się dostać do domu. Kiedy
znowu ruszył w jej stronę, pozostało jej już tylko jedno - odwróciła się, wypadła z ogrodu i
pomknęła w stronę muru.
W biegu obejrzała się przez ramię i zobaczyła, że ścigająca ją postać ma pewne kłopoty z
długą szatą. Ostrze sztyletu rzucało w mroku srebrne błyski. Kimberly przypomniała sobie wróżbę
Ariel i ogarnęło ją jeszcze większe przerażenie. Kiedy przeskakiwała przez mur, marynarka zsunęła
się jej z ramion i upadła na ziemię.
Teraz mogła już tylko mieć nadzieję, że włączył się sygnał alarmowy, a Starke będzie
jeszcze na tyle trzeźwy, by odpowiednio zareagować.
Kimberly biegła, jakby od tego zależało jej życie, ku jedynemu możliwemu schronieniu,
jakim był budynek winiarni. Jeżeli zdoła do niego dotrzeć przed swoim prześladowcą, może uda jej
się zabarykadować od środka.
Turkusowe sandałki okazały się niezbyt bezpieczne na wysypanej żwirem ścieżce,
prowadzącej przez winnicę. Kim kilka razy potknęła się i omal nie upadła, mimo to biegła dalej, a
ślepy strach popychał ją ku rysującej się w mroku budowli.
Z powodu krępującego ruchy stroju zamaskowana postać pozostała nieco w tyle. W serce
Kimberly zaczęła wstępować otucha. Może jednak pierwsza dotrze do budynku i uda jej się
zadzwonić do rezydencji Cavenaughow z jednego z telefonów, które zauważyła, gdy przed kilkoma
dniami zwiedzała winiarnię.
Ostatkiem sił dopadła bocznego wejścia. Oddech rozsadzał jej płuca. Za plecami słyszała
chrzęst ciężkich kroków na ścieżce. Tylko ludzka istota mogła tak hałasować. Kimberly pocieszyła
się myślą, że nie ściga jej jakieś widmo, bo omal już uwierzyła, iż ma do czynienia ze złowieszczą,
nadprzyrodzoną siłą.
Walcząc o każdy oddech, z sercem łomoczącym z wysiłku i strachu, zatrzymała się przed
wejściem do budynku. Miała chwilową przewagę i wiedziała już, co robić.
Zdjęła turkusowy sandałek i bez wahania wybiła szybę w drzwiach, a potem wsunęła rękę
do środka i otworzyła zasuwkę, jeszcze zanim odłamki szkła upadły na ziemię.
Ostry ból przeszył jej ramię, ale nawet nie zwróciła na to uwagi. Wpadła do środka i
zatrzasnęła za sobą drzwi.
W holu panowały ciemności. Kimberly z konieczności zwolniła kroku. Usłyszała odgłos
otwierających się i zamykających drzwi. Potem znowu zapadła cisza. Kompletne ciemności
musiały stanowić takie samo utrudnienie dla jej prześladowcy, jak i dla niej samej.
81
Ale Kimberly znała już budynek winiarni i wiedziała, gdzie się znajduje. A mężczyzna ze
sztyletem mógł kierować się jedynie odgłosem jej kroków.
Szybko zrzuciła sandałki i na palcach ruszyła ku wielkiej hali, gdzie znajdowały się
olbrzymie kadzie do fermentacji oraz półki z rzędami baryłek, w których dojrzewało wino.
82
ROZDZIAŁ 7
K
imberly pchnęła wahadłowe drzwi prowadzące do olbrzymiej hali. Powitał ją łagodny
szum maszyn i znajomy, cierpki zapach wina. W mroku rysowały się kontury kadzi z nierdzewnej
stali oraz długie rzędy drewnianych regałów z baryłkami. Drogą jakichś dziwnych skojarzeń
pomyślała o dinozaurach drzemiących w ciemności. Na samym końcu hali, przy wąskich
schodkach, paliło się przyćmione światło. Reszta pomieszczenia tonęła w mroku.
Zawahała się. Hala wydała jej się nagle czymś w rodzaju parku jurajskiego, a gigantyczne
maszyny żywymi stworzeniami. Nie, pomyślała w histerii, to nie kadzie są żywe, żywe jest wino w
ich wnętrzu. Czy nie to mówił jej Cavenaugh podczas wycieczki? Fermentacja i dojrzewanie win to
procesy ciągłej ewolucji i zmiany. A kadzie i baryłki są jak olbrzymie ciężarne brzuchy, chroniące
wino podczas dojrzewania.
Zaczęła nasłuchiwać kroków prześladowcy. Weszła w cień i skręciła w lewo. Pod osłoną
kadzi postara się dotrzeć do schodów.
Darius, ratuj! Na miłość boską, pospiesz się! - błagała w duchu, ogarnięta paniką.
W połowie drogi Kimberly bosą stopą wdepnęła w kałużę chłodnego płynu. Zaczerpnęła
tchu, cicho zaklęła, a potem przygryzła wargi. Może jej prześladowca nie usłyszał stłumionego
okrzyku.
Po omacku przemierzała najciemniejszą część hali, za ostatnim rzędem kadzi. Jednostajny
warkot pracujących maszyn zagłuszał odgłos jej kroków, ale też i kroków zakapturzonej postaci.
Pomieszczenie na szczycie schodów wydawało się oddalone o całe mile. Była to probiernia win,
ostatni przystanek dla zwiedzających. Musi tam dotrzeć za wszelką cenę. Tam znajdował się
telefon, a także alarm przeciwpożarowy. Stłucze szklaną szybkę i może w ten sposób przyspieszy
akcję ratunkową.
Każdy, nawet najcichszy dźwięk za jej plecami stawał się nowym źródłem przerażenia. Idąc,
oglądała się wciąż za siebie w oczekiwaniu na cios zadany srebrnym sztyletem.
Stanęła w cieniu ostatniej kadzi i z rozpaczą spojrzała na schody. Żeby do nich dotrzeć,
musi przebiec odcinek otwartej przestrzeni, na dodatek oświetlony blaskiem małej lampki. Nie
miała podstaw, by podejrzewać, że drzwi u szczytu schodów będą zamknięte, ale gdyby tak, to
znajdzie się w pułapce.
83
Cavenaugh, gdzie jesteś? Potrzebuję cię.
Nie było sensu odwlekać tego, co nieuniknione. Swoją jedyną szansę upatrywała w tym, by
dotrzeć do probierni i zabarykadować się w środku, po czym wezwać pomoc. Unosząc dół sukni,
wybiegła zza kadzi i popędziła ku drzwiom na szczycie schodów.
Instynkt samozachowawczy podpowiedział jej, że jest już za późno. Zostało za mało czasu.
Ten ktoś deptał jej niemal po piętach. Widocznie odgadł jej zamiary.
Dłonie Kimberly zacisnęły się na gałce drzwi. Zaczęły nią rozpaczliwie szarpać. Zerknęła
przez ramię i wtedy go zobaczyła.
Mężczyzna w uniesionej jak do ciosu dłoni trzymał sztylet i właśnie dopadał schodów. Za
mało czasu, pomyślała w panice, kiedy drzwi wreszcie ustąpiły. Za mało czasu!
Zatrzasnęła za sobą drzwi, ale jej prześladowca uderzył w nie z taką siłą, że otworzyły się z
hukiem. Blade światło lampki rozjaśniało mrok panujący w niewielkim pomieszczeniu, oświetlając
rzędy kieliszków oraz całą baterię butelek miejscowego wina.
Kimberly bez namysłu sięgnęła po pierwszą z brzegu. Nie była to zbyt dobra ochrona przed
ostrzem sztyletu, ale niczego innego nie miała pod ręką. Złapała butelkę za szyjkę i walnęła nią w
wypolerowany kant barowej lady. Coś takiego widziała na westernach. Może i tutaj okaże się
skuteczne.
Szkło rozprysło się na setki drobnych kawałków. Wino trysnęło na podłogę, mocząc nogi
Kimberly, a ona, zdeterminowana, mocno ścisnęła w ręku szyjkę wyszczerbionej flaszki.
Zakapturzona postać zastygła z uniesionym sztyletem. Już tylko kilka kroków dzieliło
Kimberly od jej prześladowcy. Po raz pierwszy dostrzegła błysk jego oczu spod głęboko
nasuniętego kaptura. Światło lampki odbiło się od stłuczonej butelki, którą trzymała w wyciągniętej
ręce.
- Spróbuj mnie tknąć, a Cavenaugh cię zabije! - krzyknęła.
- Ten twój Cavenaugh może sobie iść w diabły.
Głos był niski i szorstki. Pobrzmiewał w nim akcent wielkomiejskiej ulicy. Z pewnością nie
należał do demonicznego sługi złych mocy. Miała przed sobą jakiegoś chuligana.
- Ty trafisz tam pierwszy. To ci obiecuję.
- Cavenaugh to nie mój problem. Dziś mam się zająć tylko tobą.
Rzucił się w przód ze sztyletem gotowym do ciosu i w ułamku sekundy pokonał dzielącą ich
przestrzeń.
- Darius! - krzyknęła Kimberly, próbując uchylić się od ciosu, poniewczasie uświadamiając
sobie, że chroniąc się za barową ladą, znalazła się w pułapce.
84
Mężczyzna musiał czuć pewien respekt przed wyszczerbioną butelką, bo kiedy Kim
instynktownie go zaatakowała, odskoczył w bok. Przemknęła obok niego. Mężczyzna odwrócił się i
dźgnął sztyletem powietrze. Chwyciła kolejną butelkę, nie wypuszczając z ręki tej wyszczerbionej.
Cisnęła nią w napastnika, który szybko przykucnął. Szkło rozbiło się o ladę, tuż obok jego głowy.
Wino trysnęło na podłogę.
- Ty szmato!
Rzucała teraz butelkę za butelką. Wiele z nich trafiło w cel, ale żaden z rzutów nie okazał
się wystarczająco silny, by obezwładnić przeciwnika.
Rycząc z wściekłości, jej prześladowca rzucił się w przód, by zadać ostateczne pchnięcie.
Kimberly zrobiła w tył zwrot, gdy nagle usłyszała krzyk wściekłości. Zakapturzona postać
poślizgnęła się na zalanej winem posadzce. Rozległ się głuchy łomot i napastnik ciężko zwalił się
na ziemię. Nie namyślając się wiele, złapała następną butelkę i z całej siły wyrżnęła nią w głowę
leżącego.
- Kim! - W drzwiach pojawił się Cavenaugh.
Stojąc nad swoją ofiarą, Kimberly dostrzegła błysk metalu. Darius miał broń. Za nim stał
Starke i właśnie naciskał kontakt.
Darius dopadł do niej dokładnie w chwili, gdy zapłonęły wszystkie światła. Jednym
szarpnięciem odciągnął ją od napastnika. Kiedy chwytał ją za ramię, czuła rozsadzającą go furię.
Następnie przyklęknął nad leżącym mężczyzną i przewrócił go na plecy, żeby zbadać mu tętno.
Starke stał nad nimi i czekał w napięciu na wyrok. On także był uzbrojony. Kimberly pomyślała, że
obaj mężczyźni sprawiali wrażenie, jakby urodzili się z bronią w ręku.
Wreszcie Darius podniósł się i wsunął pistolet za pas smokingowy.
- Zemdlał - stwierdził z pogardą, mierząc Kim bacznym spojrzeniem. - Tak mu przyłożyła,
że stracił przytomność.
- Sądząc po upojnym zapachu, poszło na to z pół skrzynki wina - ocenił Starke po
rozejrzeniu się wokoło. - Wszystko zalane. Ale koszmarny bałagan!
- Nie wiedziałam, że porządek jest w tym przypadku taki ważny - oburzyła się Kimberly.
- Moja pani, w sytuacji jak ta liczy się tylko jedno - kto wciąż stoi o własnych siłach, kiedy
jest już po wszystkim. Mój Boże, kobieto, o mało przez ciebie nie osiwiałem do reszty! Nic ci się
nie stało?
Skinęła głową bez słowa. Nie była w stanie ruszyć się z miejsca. Stała naprzeciw Dariusa,
trzymając w ręku wyszczerbioną flaszkę, aż wreszcie z westchnieniem ulgi wyciągnął ręce.
Wypuściła szkło z omdlałej dłoni i z jękiem padła mu w ramiona.
- Krwawisz! Jeżeli ten łotr...
85
- To naprawdę nic poważnego. Zraniłam się w rękę, kiedy wybijałam szybę. Och, Darius,
myślałam, że nigdy się was nie doczekam - szepnęła, nareszcie bezpieczna w jego objęciach.
- Nie wygląda na to, żebyśmy ci byli aż tak bardzo potrzebni - wtrącił Starke. - Świetnie
sobie poradziłaś. Następnym razem, kiedy będziemy się wybierać na piwo do baru, weźmiemy cię
ze sobą, tak na wszelki wypadek.
- Ona już zawsze będzie tam, gdzie ja - powiedział z naciskiem Darius. - Nie spuszczę jej
więcej z oczu.
- Jakim cudem mnie tu znaleźliście?
- Starke odebrał sygnał, kiedy przeszłaś przez mur. Przeprosiliśmy gości i poszliśmy
sprawdzić tablicę kontrolną. Myśleliśmy, że to jakieś zwierzę uruchomiło alarm. Przy okazji
zauważyliśmy, że zniknęłaś - wyjaśnił Darius. Delikatnie uwolnił się z jej uścisku i odkręcił kran
nad małą umywalką. A potem podsunął jej krwawiącą rękę pod strumień wody.
- Powiedziałem Dare'owi, że po raz ostatni widziałem cię w patiu - odezwał się Starke i
przyklęknął, żeby odsłonić twarz napastnika. Spod kaptura ukazała się twarz młodego, śniadego
mężczyzny.
- Oczywiście żadnemu z nas nie przyszło do głowy, że będziesz na tyle nierozsądna, żeby w
nocy wypuszczać się samotnie poza mur - ciągnął Darius.
- W ogóle nie miałam zamiaru spacerować za tym cholernym murem. Byłam w ogrodzie i
właśnie wracałam do domu, kiedy ten potwór zastąpił mi drogę. Wiedziałam, że nie uda mi się go
ominąć, więc próbowałam przed nim uciec. Miałam nadzieję, że w momencie przekraczania muru
włączę alarm i ktoś przyjdzie mi z pomocą. Auu, to boli.
Ale on nie zwrócił wagi na jej protesty, tylko obwiązał ranę serwetką.
- Pod murem znaleźliśmy marynarkę Starke'a i domyśliliśmy się, że to ty uruchomiłaś alarm,
a nie jakaś sarna czy zając. Niestety, nie wiedzieliśmy, dokąd poszłaś. Dopiero gdy włamałaś się do
winiarni, włączyłaś kolejne urządzenie, które pomogło nam cię zlokalizować. Byliśmy tam
niedługo po tobie. A potem usłyszeliśmy, jak rzucasz butelkami. - Darius kwaśno się uśmiechnął. -
Tak na marginesie, to był mój najlepszy Cabernet Sauvignon. Właściwie powinienem przysłać ci
rachunek.
- No wiesz, jesteś bezczelny!
- Jednak po namyśle doszedłem do wniosku, że wystarczy, jeśli lepsze roczniki zacznę przed
tobą chować. - Darius puścił Kimberly i nachylił się nad nieprzytomnym mężczyzną. Wsunął mu
rękę pod habit i wyciągnął srebrny sztylet.
- Dzwoń na policję, Starke. I spróbuj złapać tego Cranstona, z którym zawsze pracujemy.
- Już się robi. - Starke podszedł do telefonu, podniósł słuchawkę i wykręcił numer.
86
D
obiegała druga w nocy, kiedy Kimberly wreszcie położyła się do łóżka. Po powrocie do
domu została otoczona troskliwą opieką przez Julię, ciotkę Milly i Ariel, a pani Lawson zaparzyła
uspokajającą herbatkę, ściśle według wskazówek Ariel. Nawet wyrwany ze snu Scott zszedł na dół,
żeby zobaczyć, co się dzieje. Darius i Starke rozmawiali z policją, a poruszeni goście zadawali
Kimberly dziesiątki pytań.
- Może będzie z tego materiał na jedną z twoich książek - wtrącił w którymś momencie
Mark Taylor.
- Mark! - ofuknęła go Julia. - To nie jest temat do żartów.
W końcu goście rozeszli się do domów, a policja także odjechała, zabierając mężczyznę w
szatach mnicha. Napastnik odzyskał już przytomność, ale milczał jak zaklęty.
Kimberly nareszcie została sama. Była skrajnie wyczerpana, lecz zbyt roztrzęsiona, by
zasnąć. Przebrała się w podkoszulek i położyła do łóżka. Leżała długo w ciemnościach, wciąż od
nowa rozpamiętując dramatyczne wydarzenia tej nocy. Miała wrażenie, że upłynie wiele czasu,
zanim uda jej się wymazać - z pamięci obraz uniesionej ręki ze sztyletem. Gdy tylko zamykała
oczy, natychmiast pojawiała się koszmarna wizja. Ciałem Kimberly wstrząsnęły dreszcze.
Wiedziała, że to reakcja na przeżyty szok, ale nie potrafiła się opanować.
Leżała na boku, zapatrzona w okno, kiedy nagle drzwi do sypialni cicho się otworzyły i
zaraz potem zamknęły. Tym razem nie czuła strachu przed nocnym gościem.
- Darius?
- Mówiłem, że nie spuszczę cię więcej z oczu.
Słyszała, jak rozbiera się po ciemku i odwróciła głowę w jego stronę. Bursztynowe włosy
rozsypały się na poduszkach. Podciągnęła pod szyję prześcieradło. Darius patrzył na nią, zdejmując
koszulę z plisowanym gorsem.
- Mieliśmy przecież zachować pozory. A co z moją pozycją... gościa... w twoim domu?
Gdzie wzgląd na mój niewieści wstyd? - próbowała mówić żartobliwym tonem, ale przez jej słowa
przebijała prawda, którą Darius powinien w końcu usłyszeć.
- Może byś się trochę posunęła? - odparował, kiedy zdjął ostatnią część garderoby. - O ile
pamiętam, gdy tu poprzednio nocowałem, nie zdążyłem ci powiedzieć, że wolę spać z lewej strony.
Posłusznie przesunęła się na drugą stronę łóżka. Gdy tylko Darius położył się przy niej,
przylgnęła do niego z okrzykiem ulgi, szukając w jego objęciach bezpiecznego azylu.
- Ach, nie masz pojęcia, jak się bałam.
- Wiem, co czułaś, kochanie - szepnął jej do ucha. - Zapewniam cię, że wiem. Mój Boże,
byłaś taka dzielna. - Zaczął ją głaskać po włosach. - Kiedy wszedłem do tej hali, wyglądałaś jak
87
amazonka. Chciałem z miejsca położyć trupem tego typa. Gdybyś go nie znokautowała, pewnie
zastrzeliłbym go jak psa. Doświadczyłaś straszliwego niebezpieczeństwa, Kim. Dlatego nie
zostawię cię samej tej nocy.
- Pewnie miałabym koszmary - wyznała cicho.
- A myślisz, że ja bym ich nie miał? Ta scena w probierni będzie mnie prześladować do
końca życia. - Darius nie przestawał kojąco głaskać włosów Kimberly.
- Nie mogę się uspokoić - wyszeptała drżącym głosem. - Czuję się tak, jakby podłączono
mnie do wysokiego napięcia.
- To reakcja na te traumatyczne przeżycia, kochanie. Potrzeba więcej czasu, żeby twój
system nerwowy mógł się uspokoić.
- Wydaje mi się, że mnie rozumiesz.
- O tak. Świetnie cię rozumiem.
Przypomniała sobie, jak wtargnął do hali z bronią w ręku.
- Przeżyłeś już wcześniej coś takiego, prawda? - zapytała cicho.
- Nie, czegoś takiego dotąd nie przeżyłem - głucho zaprzeczył Darius. - Nigdy nie zdarzyło
mi się wejść do jakiegoś pomieszczenia i zobaczyć, jak moja kobieta walczy z uzbrojonym
psychopatą.
- Trudno właściwie powiedzieć, że „wszedłeś” do probierni. Razem ze Starkiem wdarliście
się tam niczym komandosi.
Darius objął ją jeszcze mocniej. Westchnęła z ulgą, w głębi ducha szczęśliwa, że powiedział
o niej „moja kobieta”.
- Nie rób mi więcej czegoś takiego, Kim - poprosił.
- Możesz mi wierzyć albo nie, ale dzisiejszej nocy nie miałam zamiaru robić ci na złość.
- Nie powinnaś wychodzić sama do ogrodu.
Kimberly uniosła głowę.
- Ależ, mój drogi - zaprotestowała - nikt mi nie mówił, żebym nie wychodziła do patia czy
do ogrodu. Jedyną barierą, którą ustanowiono, był ten mur!
- Teoretycznie masz rację. Praktycznie chodzi o to, żebyś nie oddalała się poza zasięg
mojego wzroku. Zrozumiano?!
Kimberly uśmiechnęła się w ciemnościach.
- Zrozumiano. Nie wiem, czy to naprawdę praktyczne, ale rozumiem.
- A niech cię, Kim. Wcale nie chciałem na ciebie krzyczeć tej nocy.
- Nie? A co? Chciałeś zaczekać do rana?
- Tak. Szczerze mówiąc, miałem zamiar zaczekać do rana. To nie jest właściwa pora.
88
- Czemu nie?
- Bo jesteś w szoku. Mówiłem ci już, że wiem, jak to jest.
- A niby skąd tak dobrze orientujesz się w takich sprawach? - zapytała cicho. - Co to była za
firma eksportowo-importowa, którą prowadziłeś, zanim wróciłeś, żeby przejąć winnice
Cavenaughow?
- Całkowicie legalna i przynosząca niezłe zyski.
Kimberly poczuła, że uśmiechnął się z ustami przy jej włosach.
- Dywany, błyskotki i cacka z całego świata, tak? - zapytała.
- Coś w tym rodzaju - mruknął bez przekonania.
- Nadal masz tę firmę?
- Nie, sprzedałem ją dwa lata temu, po powrocie do domu.
- A nie żałujesz swojej decyzji? - nie ustępowała Kimberly. - Chodzi mi o te podróże,
swobodę i tak dalej.
Cavenaugh zawahał się.
- Nie. Ten etap w moim życiu jest już definitywnie zamknięty. Lubię to, co teraz robię. Daje
mi to masę satysfakcji.
- Wiem, jak to jest odnosić sukcesy w swoim zawodzie. Ja, na przykład, jestem bardzo
szczęśliwa, że piszę i wydaję książki.
Znowu wyczula, że Darius się waha. Wreszcie powiedział cicho:
- Któregoś dnia przestanie ci wystarczać. Teraz wydaje ci się, że masz wszystko, czego ci
trzeba. Ale jesteś zmysłową, wrażliwą kobietą. Nie jesteś stworzona do tego, żeby samotnie iść
przez życie.
- Kiedy ja wcale nie zamierzam iść samotnie przez życie.
Jego dłoń zaczęła niecierpliwie błądzić po biodrze Kimberly.
- Wiem. Szukasz kogoś, kto byłby jak ten twój Josh Valerian - mężczyzna idealny, nie
obarczony rodziną, bez zobowiązań. Ale on nie istnieje poza stronicami twoich książek, Kim. A ty
jesteś zbyt namiętna i autentyczna, żeby się zadowolić jakimś fikcyjnym kochankiem.
Mówił to z takim przejęciem, że Kim nawet nie zaprotestowała, tylko powiedziała:
- Masz rację.
- Co? - Darius zmrużył oczy, a potem przewrócił Kimberly na plecy i przygniótł własnym
ciałem.
- Powiedziałam, że masz rację. - Zarzuciła mu z uśmiechem ręce na szyję. - Kochaj się ze
mną. Jesteś mi bardzo potrzebny.
89
- Ani w połowie tak bardzo jak ty mnie - szepnął i skłonił głowę, żeby dotknąć ustami
miękkiej skóry na jej ramieniu. - O mój Boże! Ani w połowie tak bardzo jak ty mnie - powtórzył. -
Dołożę też wszelkich starań, abyś wreszcie zrozumiała, że pragniesz mnie bardziej niż kogokolwiek
i czegokolwiek na tym świecie!
Podciągnął jej podkoszulek, odsłaniając piersi, które zaczął delikatnie pieścić ustami i
palcami.
Kimberly czuła jego podniecenie, kiedy przycisnął brzuch do jej brzucha. Wziął ją za rękę,
którą obejmowała go za szyję, i poprowadził w dół, ku swojej męskości.
- Masz takie delikatne rączki - szepnął Darius. - Doprowadzasz mnie do szaleństwa,
najdroższa.
Zaczął głaskać wnętrze jej ud, aż poczuł, jak jej ciało wygina się w łuk pod jego dłonią.
Wtedy dotknął źródła jej kobiecości, a Kimberly wydała cichy okrzyk rozkoszy.
Darius uniósł głowę i spojrzał w jej rozpłomienione oczy. Kimberly chwyciła go kurczowo
za ramiona i przyciągnęła ku sobie. Jej paznokcie zostawiły na jego plecach drobne, czerwone
ślady.
- Kochaj mnie! Tak bardzo cię kocham!
- Kim! - Jego głos był nabrzmiały namiętnością.
Połączyli się. Ogłuszona siłą jego pożądania, czuła, jak porywa ją jakiś potężny żywioł.
Tuliła się do Dariusa, jakby chciała go w siebie wchłonąć.
- Powtórz to jeszcze raz, Kim. Powiedz mi, że mnie kochasz.
- Kocham cię. Kocham cię...
A potem nie trzeba już było słów, bo dał jej najwyższy dowód swojej miłości.
Dopiero po długiej chwili Darius ocknął się, a potem przewrócił się na bok, tuląc do siebie
zmęczoną Kimberly.
- Czy to prawda? - zapytał w końcu, zanurzając palce w jej włosy.
- Kocham cię, Cavenaugh.
Mruknął coś niezrozumiale, a potem mocniej ją do siebie przygarnął.
- Zapamiętam to sobie, kochanie - dodał.
- O co ci chodzi?
- Posłuchaj mnie uważnie. Muszę mieć pewność, że wiesz, co mówisz - powiedział po
chwili Darius. - Rozumiesz? Chcę wiedzieć, że jesteś absolutnie pewna swoich uczuć.
- Nie martw się o to. Zrezygnowałam już z Josha Valeriana. Pewnie będzie to dla niego cios,
ale jakoś to przeżyje.
90
- Kochanie, ja nie żartuję. - Darius otoczył dłońmi jej twarz i spojrzał jej w oczy. Minę miał
zaciętą, nieprzeniknioną. - Nie chcę, żeby dzieliły nas jakieś bariery.
Kimberly uśmiechnęła się z czułością.
- Przestań się tym zamartwiać. Wiem, co robię. Przecież na ogół potrafisz tak dobrze czytać
w moich myślach. Czemu nie miałoby ci się to udać tej nocy?
- Sam nie wiem, czemu. - Spojrzał na nią pociemniałym wzrokiem. - Muszę ci coś
powiedzieć. Pojutrze jedziemy do San Francisco. Zostaniemy tam na noc.
- Czy to znaczy, że wreszcie będziemy mieli trochę czasu tylko dla siebie? - ucieszyła się
Kimberly.
- Mamy tam pewną sprawę do załatwienia, ale potem będziemy wolni. - Zawahał się, po
czym ostrożnie zapytał: - Co ty na to?
- Świetny pomysł.
Darius ciężko westchnął.
- Śpij teraz, kochanie. Miałaś okropne przejścia.
Kimberly wtuliła się w niego i wkrótce zapadła w sen. Tuż przed zaśnięciem przypomniała
sobie, że Darius nie powiedział jej, że ją kocha, ale zaraz pocieszyła się, iż pewnie zwleka z tym, aż
będą sami w San Francisco.
O świcie obudziła się w ramionach ukochanego i długo leżała na wpół senna, rozpamiętując
dramatyczne wydarzenia minionej nocy.
- Nie śpisz już, kochanie? - wymruczał Darius wprost w jej włosy.
- Myślałam o czymś.
- U kobiety to nie zawsze dobry znak.
W odpowiedzi Kimberly uszczypnęła go lekko w pośladek.
- Mówię serio, jest coś, o czym nie rozmawialiśmy tej nocy - powiedziała i nagle odniosła
wrażenie, że Darius zamarł na chwilę w jej ramionach.
- O czym nie rozmawialiśmy? - zapytał.
- Ten wasz system alarmowy wokół muru został zainstalowany po to, żeby ktoś obcy nie
mógł wejść na teren posiadłości, prawda?
- Prawda.
- A jedyny sygnał, jaki odebraliście ostatniej nocy, włączył się po tym, jak przeskoczyłam
przez mur i pobiegłam w stronę winiarni.
- Uhm.
91
- A ta zakapturzona postać, która mnie ścigała, znajdowała się na strzeżonym terenie. Kiedy
ją zobaczyłam, była już w ogrodzie, blisko patia. Więc w jaki sposób ten ktoś dostał się tam, nie
uruchamiając alarmu?
- To jest problem, nad którym łamię sobie głowę przez ostatnią godzinę.
- Może wślizgnął się razem z twoimi gośćmi?
- Ale jak? Starke śledził na monitorze przyjazd wszystkich zaproszonych, a Julia osobiście
witała ich przy drzwiach. Po przybyciu ostatniej osoby brama została zamknięta. Starke jest w tych
sprawach bardzo solidny.
Starke. Ten dziwny człowiek, który dzielił z Dariusem jego przeszłość. Kimberly zadrżała,
ale bała się wspomnieć o swoich podejrzeniach. Darius i Starke przeszli wspólnie długą drogę.
Darius na pewno nie byłby jej wdzięczny, gdyby zasiała w jego sercu wątpliwości co do uczciwości
przyjaciela.
A poza tym nie miała żadnych podstaw, żeby wątpić w lojalność Starke'a. Przecież nieraz
dowiódł jej w przeszłości.
- Co masz na myśli, Kim?
- Lojalność - przyznała szczerze.
- To zbyt poważny problem, żeby o nim rozmawiać o piątej rano.
- Owszem.
- Chce ci się spać?
- Nie.
- Chcesz wstać?
- Nie.
- Chcesz mi znowu powiedzieć, że mnie kochasz?
- Wolałabym ci to pokazać.
- Jestem do twoich usług.
- Zawsze uważałam, że to cecha mężczyzn uległych.
- Wiedźma - mruknął stłumionym głosem, pociągając ją na siebie.
W
południe tego samego dnia Starke miał już wstępny raport dotyczący człowieka, który
zaatakował Kimberly ostatniej nocy.
- To są nieoficjalne dane, jak na razie. Cranston dał mi kopię. Facet nazywa się Nick
Garwood, notowany niemal od dzieciństwa. W zeszłym roku przesłuchiwano go dwukrotnie w
sprawie morderstwa w Los Angeles. Policja uważa, że to było zabójstwo na zlecenie. W chwili
obecnej Garwood odmawia dalszych zeznań, ale prędzej czy później przemówi.
92
- Czy wiadomo coś na temat sztyletu? - zapytał Darius ze spokojem, jakby rozmawiali o
interesach. Kimberly zdumiało ich chłodne podejście do tej sprawy. Zupełnie jakby coś takiego nie
było dla nich żadną nowością.
- Jeszcze nie, ale Cranston obiecał się temu przyjrzeć. To nie jest jakiś tani, tuzinkowy nóż.
Rękojeść ma srebrną, ręcznie rzeźbioną. Egzemplarz kolekcjonerski. Nie ten rodzaj noża, jakiego
używa się w ulicznych bójkach albo w zabójstwach na zlecenie. To... - rzucił przepraszające
spojrzenie na Kimberly - to nie jest skuteczny rodzaj broni.
- Miałam szczęście.
- Wszyscy mieliśmy, szczęście - poprawił Darius. - A czy są jakieś koncepcje dotyczące
sposobu, w jaki ten człowiek dostał się na teren posiadłości, nie uruchamiając przy tym alarmu?
Starke spojrzał przez okno.
- Wydaje mi się że mógł tego dokonać tylko jedną drogą - dostał się jakoś pomiędzy gośćmi.
Nie wiem, jak mu się to udało, ale tak musiało być. Przecież tak cholernie uważałem...
Kimberly zobaczyła, jak bardzo Starke to przeżywa i postanowiła interweniować.
- Czy to możliwe, że wpuścił go ktoś z gości?
Darius i Starke odwrócili się i spojrzeli na nią z uwagą.
- Czy zdajesz sobie sprawę z tego, co mówisz, Kim?
- Że stoi za tym ktoś, kogo znacie? Tak, zdaję sobie z tego sprawę. To mi tak jakoś przyszło
do głowy. - Uśmiechnęła się blado. - Może naczytałam się za dużo kryminałów.
- Nie przepraszaj. - Darius potrząsnął głową. - Trzeba będzie wziąć pod uwagę taką
możliwość. Rozważaliśmy ją ze Starkiem przez całe rano. Wszyscy nasi goście to ludzie solidni,
godni zaufania. Dobrze znani członkowie lokalnej społeczności.
To prawda, pomyślała Kimberly. A jak się dobrze zastanowić, jedyne nowe twarze w tym
towarzystwie to Darius i Starke.
- Może policji uda się zmusić Nicka Garwooda do mówienia - powiedziała. - Może to on
jest jedynym sprawcą.
- Nie zapominaj o kobiecie, która przetrzymywała Scotta.
- Rzeczywiście. Jeżeli ona jest przyjaciółką Garwooda, to powinni ją znaleźć bez trudu.
Starke głęboko się zamyślił.
- To wszystko dziwnie nie trzyma się kupy - głośno myślał Darius. - Róża przebita igłą,
srebrny sztylet, szata, którą miał na sobie Garwood. Nic z tego nie pasuje do prostego przypadku
kidnapingu lub próby morderstwa na zlecenie.
- Wiem - mruknął zgnębiony Starke.
- Starke, poproś Cranstona o odbitkę fotografii tego sztyletu.
93
- Dobrze, ale po co?
- Ty i ja sprowadzaliśmy kiedyś różne nietypowe rzeczy, bracie. Musieliśmy je też jakoś
upłynniać. Mamy rozmaite kontakty z ludźmi, którzy się tym zajmują. Trzeba im pokazać zdjęcie
sztyletu.
- Zaraz się tym zajmę. - Starke podniósł się i ruszył do drzwi. W progu przystanął, odwrócił
się i spojrzał na przyjaciela.
- Czy w tej sytuacji nadal wybierasz się jutro z Kim do San Francisco?
Kimberly zdumiała brzmiąca w jego głosie dezaprobata.
- Tak. Wyjeżdżamy po południu. Zaraz po spotkaniu z handlowcami. Masz jakieś obiekcje?
- Czy to naprawdę ma sens?
- Ma - odparł ostro Darius. - Wiem, co robię.
- Zobaczymy się później - rzucił Starke, po czym wyszedł.
Zaskoczona tym nieoczekiwanym dysonansem pomiędzy przyjaciółmi, Kimberly spojrzała
na Dariusa.
- O co wam chodzi?
- Nie wracajmy do tego, Kim. Jak już mówiłem Starke'owi, wiem, co robię.
- Nie twierdzę, że nie wiesz, ale... - Nagle coś ją zaniepokoiło. - Czy Starke ma coś
przeciwko... nam? Czy on może chce cię ostrzec, żebyś się nie angażował?
- Na wypadek gdybyś tego nie zauważyła, już się zaangażowałem. Ale jeżeli poprawi ci to
humor, to wiedz, że owszem, Starke cię zaaprobował. Jak najbardziej. Podobnie zresztą jak
wszyscy w tym domu.
- Och. - Kimberly odetchnęła z ulgą. - Chciałam tylko powiedzieć, że wiem, jak
wymagająca potrafi być rodzina w sytuacji takiej jak ta - zaczęła łagodnie. - Gdyby nie
zaaprobowali...
- Nie - przerwał jej zimno Darius. - Nie wiesz, jak wymagająca potrafi być rodzina w takiej
sytuacji. Możesz to tylko powiedzieć o jednej konkretnej rodzinie. I zdarzyło się to dwadzieścia
osiem lat temu. Ciebie nie było jeszcze wtedy na świecie!
Kimberly wstała, zdumiona i zaskoczona jego kąśliwym tonem. Ostatnio Darius raczej ją
rozpieszczał.
- Czasami zapominam, że potrafisz być taki nieprzyjemny - stwierdziła chłodno i ruszyła do
drzwi. - Zobaczymy się przy kolacji.
- Kim, zaczekaj!
Odwróciła się z ręką na klamce.
- O co chodzi, Cavenaugh? - zapytała znużonym tonem.
94
- Dobrze wiesz, Kim, że jeśli coś robię, robię to z myślą o nas obojgu. Może czasami
rzeczywiście sprawiam wrażenie tyrana, ale ja naprawdę wiem, co jest dla ciebie najlepsze. I
oczywiście dla mnie też - dodał. - Dlaczego miałbym w tej sprawie udawać altruistę?
- W jakiej sprawie? - zainteresowała się Kim.
- Nieważne. Pamiętaj tylko, co powiedziałem. Ach, i jeszcze coś, powiedz pani Lawson,
żeby podała do kolacji butelkę rieslinga.
- Oczywiście - przytaknęła uprzejmie, zamykając za sobą drzwi. A tak przy okazji,
pomyślała, czemu nie miałabym jej powiedzieć, że proszę o butelkę pikantnego sosu. Może mój
status w tym domu jest jeszcze niepewny, ale chyba przysługują mi jakieś prawa!
Darius przyszedł do jej pokoju tej nocy i choć nie robił tego ostentacyjnie, widać też było,
że nie stara się ukryć ich związku przed resztą domowników. Nikomu zresztą w najmniejszym
stopniu nie przeszkadzała ich zażyłość. Prawdę mówiąc, Kimberly odniosła wrażenie, że wszyscy
są z tego bardzo zadowoleni.
Rano Kimberly pomyślała, że Darius kochał się z nią z jakąś nową, szaleńczą energią, jakby
chciał pozostawić swoją pieczęć na jej zmysłach. A przecież powinien już wiedzieć, że udało mu
się całkowicie wyprzeć z jej pamięci wizerunek idealnego kochanka. Pojęła wreszcie, że teraz do
szczęścia wystarcza jej już tylko prawdziwa, ludzka miłość Dariusa Cavenaugha.
95
ROZDZIAŁ 8
P
rzemierzali foyer eleganckiego hotelu przy Union Square. Kimberly czuła, że ogarnia ją
coraz większy niepokój, który pojawił się w momencie, gdy Darius powiedział jej, że wszystko co
robi, robi dla jej dobra. Kiedy ktoś, a zwłaszcza mężczyzna, zaczyna mówić kobiecie, że robi coś
dla jej dobra, inteligentna niewiasta powinna wziąć nogi za pas i uciekać, póki nie jest jeszcze za
późno. Ona jednak ostatnio nie grzeszyła bystrością umysłu. Była za to zakochana. A to wielka
różnica. Prawdę mówiąc, już od wczoraj przeczuwała, że wyprawa do San Francisco to nie tylko
romantyczna eskapada.
Minorowy nastrój Dariusa udzielił się w końcu i Kimberly. Drogę do centrum miasta
przebyli w milczeniu. Coś w jego spojrzeniu nakazywało jej zaniechać jakichkolwiek prób
nawiązania rozmowy.
Kiedy po zameldowaniu się w hotelu poszli na górę, Darius zasugerował, żeby się przebrała
na wieczór. Pełna nadziei, że jednak wszystko między nimi wyjaśni się jeszcze tego wieczoru,
podporządkowała się bez sprzeciwu.
Elegancką czarną sukienkę ze złotą lamówką wokół kołnierzyka i bufek wypatrzyła Julia,
kiedy poprzedniego dnia wybrały się na zakupy. Kimberly założyła do niej czarne sandałki na
wysokich obcasach, a włosy upięła w szykowny kok. Spojrzała w lustro i uznała, że może spokojnie
stawić czoło temu, co przyniesie jej ten wieczór.
Darius za to ubrał się, jej zdaniem, tak, jakby zamierzał wyruszyć na podbój. W ciemnej
wieczorowej marynarce i śnieżnobiałej koszuli wyglądał niebywale atrakcyjnie i męsko, a mimo to
emanował od niego chłód. Odniosła wrażenie, że dystans między nimi z każdą sekundą rośnie.
Nadzieje na obiecujący miłosny wieczór zaczęły się rozwiewać.
Kiedy w foyer powitała ich uśmiechnięta hostessa, Kimberly miała już pewność, że zbliża
się katastrofa. Za plecami usłyszała spokojny głos Dariusa.
- Jesteśmy umówieni z państwem Marland.
Hostessa skinęła uprzejmie głową. Kimberly osłupiała.
- Czy ty to zaaranżowałeś? - wyszeptała, zdjęta trwogą. Spłoszonym wzrokiem spojrzała w
jego zimne, nieprzeniknione oczy. - Czy wiesz, co to znaczy?
- Musiałem tak postąpić. Znam cię już na tyle, by wiedzieć, że nigdy nie wyraziłabyś zgody
na spotkanie z tymi ludźmi - odparł z determinacją w głosie.
96
Kimberly ukryła twarz w dłoniach i potrząsnęła głową.
- Od początku wiedziałam, że jesteś apodyktyczny, że zwykłeś narzucać swoją wolę i
manipulować ludźmi, ale nigdy nie przypuszczałam, że mógłbyś mi zrobić takie straszne świństwo.
Darius zacisnął palce wokół jej nadgarstka.
- Miejmy już to za sobą, Kim. To nie będzie aż takie okropne. Musisz mi tylko zaufać.
Spojrzała na niego pociemniałymi oczyma.
- Ja miałabym ci zaufać? Po tym, co teraz zrobiłeś, już nigdy nie będę w stanie ci zaufać.
- Nie wiesz, co mówisz! - wybuchnął. Grymas wściekłości wykrzywił mu twarz. - Nie walcz
z tym, Kimberly, i nie bój się. Pamiętaj, że jestem z tobą. Nie pozwolę, żeby spotkało cię coś złego.
- A co gorszego może mnie spotkać? - zapytała łamiącym się głosem. - Powiedziałeś mi, że
jedziemy do San Francisco, żeby spędzić trochę czasu tylko we dwoje. A ja głupia tak się na to
cieszyłam. Myślałam, że ten wieczór będzie miał dla nas jakieś szczególne znaczenie. Do tej pory
pozwalałam sobie na marzenia tylko na kartach moich książek. Tym razem ośmieliłam się
pomarzyć na jawie.
- Nie jestem jakąś fikcją, do cholery!
- Ty nie, ale mężczyzna w którym się zakochałam - tak.
- Później o tym porozmawiamy, po spotkaniu z Marlandami, po tym, jak się przekonasz, że
nie warto i nie należy odcinać się od swoich korzeni.
- Cavenaugh... - wyszeptała głucho, kiedy prowadził ją przez zatłoczone foyer.
Było już za późno na odwrót czy ucieczkę, bo oto stanęli przed stolikiem, przy którym
siedzieli starsi eleganccy państwo. Muszą być po siedemdziesiątce, doszła do wniosku Kimberly,
kiedy Wesley Marland wstał i uprzejmie wyciągnął rękę do Dariusa. Podczas gdy wymieniali
grzeczności, starszy pan i jego wytworna małżonka nie odrywali wzroku od swojej wnuczki.
Kimberly spojrzała na Wesleya Marlanda. Miał takie same jak ona bursztynowe oczy. W
młodości musiał być bardzo przystojny, pomyślała, witając go lekkim skinieniem głowy. Darius
podsunął jej krzesło. Usiadła bez słowa, nie zaszczycając go ani jednym spojrzeniem. Tymczasem
on zajął miejsce tuż obok niej, jakby chciał ją przed czymś chronić.
Nie, nie chronić. Jego poza mogła oznaczać wyłącznie zaborczość. Mężczyzna, którego
zamiarem byłoby ją chronić, nigdy nie zrobiłby czegoś takiego, na co pozwolił sobie Darius, nie
pytając jej o zdanie.
- Moja kochana Kim - odezwała się Anne Marland - masz oczy twojego ojca.
- Czysty przypadek - zimno odparła Kimberly. - To wszystko, co po nim odziedziczyłam.
Anne Marley żachnęła się i cofnęła rękę, którą już wyciągała w stronę wnuczki.
- Kim... - zaczął Darius cichym, ostrzegawczym tonem, ale Wesley Marland przerwał mu.
97
- Nie, panie Cavenaugh, ona ma prawo czuć się urażona.
Kimberly dumnie uniosła głowę.
- Wyjaśnijmy sobie jedno. Nie pozwolę, żeby ktoś traktował mnie protekcjonalnie. Jestem
pewna, że Darius Cavenaugh zdążył już państwu powiedzieć, iż zostałam postawiona wobec faktów
dokonanych. Załatwmy, co trzeba, i zakończmy to podniosłe spotkanie.
Zanim ktokolwiek zdążył odpowiedzieć, do stolika podeszła kelnerka, żeby przyjąć
zamówienie. Wszyscy zawahali się, skupieni na innych sprawach, tylko Kimberly przemówiła
zdecydowanym tonem:
- Proszę lampkę wina a la carte, o ile nie pochodzi ono z winnicy Cavenaughow.
- Nie, nie - powiedziała ze zdumieniem kelnerka. - Wino Cavenaughow jest o wiele za
drogie, żeby je serwować w ten sposób.
- Zaczynam to rozumieć.
Marlandowie szybko zamówili po kieliszku, a Darius poprosił o whisky z lodem. Po
odejściu kelnerki Kimberly zwróciła się do dziadków:
- Wróćmy teraz do interesów, żeby mieć to jak najszybciej za sobą. Mogę zapytać, czego
właściwie państwo ode mnie oczekują?
- Kim! - powiedział karcącym tonem Darius. W jego oczach zapaliły się gniewne błyski. -
Państwo Marlandowie chcieli cię tylko poznać, to wszystko. Po co ta agresja? Uspokój się, moja
droga.
- Twój narzeczony ma rację, kochanie - odezwała się z wahaniem Anne Marland. -
Chcieliśmy cię tylko poznać.
Kimberly spojrzała na nią z udanym zaskoczeniem.
- Mój narzeczony? - udała zdziwienie. - O kim pani mówi, na Boga?
Wesley Marland zmarszczył brwi.
- Pan Cavenaugh dał nam do zrozumienia, że zamierza cię poślubić.
- Naprawdę? Pierwsze słyszę. - Kimberly z uśmiechem skinęła kelnerce, która właśnie
przyniosła drinki.
- O małżeństwie zamierzam pomówić z Kimberly po tym spotkaniu - oznajmił Darius.
- To jeszcze jedna niespodzianka, którą mi naszykowałeś, co? Muszę przyznać, że nie
brakuje ci tupetu. - Kimberly pociągnęła łyk wina. Nie było tak dobre jak wino Cavenaughow, ale
tego wieczora smakowało jej bardziej niż najwytworniejsze trunki z jego winnicy. - Hm, niezłe -
mruknęła, unosząc kieliszek pod światło. - Ma taki czysty, autentyczny smak.
- Przestań, Kimberly - powiedział spokojnie Darius. - Zachowujesz się jak dziecko.
98
- Co? - spytała drwiącym tonem. - Czyżby coś poszło nie po twojej myśli? Czy wyobrażałeś
sobie, że po tych wszystkich latach rzucę się w objęcia moich dziadków? Jeżeli tak, musisz się czuć
mocno rozczarowany.
Anne Marland posmutniała, a jej mąż odezwał się ugodowym tonem:
- Doskonale rozumiemy, że nie jest ci łatwo. Tym bardziej, że zostałaś postawiona wobec
faktów dokonanych, jak sama powiedziałaś. Zapewniam cię, że postąpiliśmy tak, mając
świadomość, iż nie chciałaś nas widzieć. Adwokaci powiedzieli nam, że kategorycznie odrzuciłaś
wszelkie propozycje spotkania. Użyliśmy więc podstępu.
- Rzeczywiście - przytaknęła Kimberly.
- Musieliśmy się z tobą zobaczyć, Kim - wyszeptała Anne Marland. - Jesteś teraz
wszystkim, co nam zostało. Tak długo cię szukaliśmy, kochanie. Prawdę mówiąc, przez całe lata.
Zaczęliśmy już dawno temu, ale dowiedzieliśmy się tylko, że twoja matka nie żyje. Nasi adwokaci
w żaden sposób nie mogli na ciebie trafić. Udało się to dopiero w ostatnich latach, kiedy zaczęły się
ukazywać twoje książki. Skontaktowaliśmy się wtedy z twoimi wydawcami i z agentem, ale oni nie
chcieli nam dać twojego adresu, póki nie udowodniliśmy, że jesteśmy twoimi jedynymi krewnymi.
Kimberly spojrzała w twarz kobiety, która niegdyś musiała być bardzo piękna, i pomyślała o
krzywdzie, jaką wyrządziła ta kobieta jej matce.
- Spóźniła się pani o całe dwadzieścia osiem lat.
- Myślisz, że tego nie rozumiemy? - zapytał z goryczą Wesley Marland. - Niestety,
przeszłości nie da się zmienić. Można natomiast wpłynąć na teraźniejszość i przyszłość. -
Zaczerpnął tchu, a potem dodał: - Chcemy, abyś wiedziała, że na mocy testamentu jesteś naszą
jedyną spadkobierczynią.
Kimberly popatrzyła na niego w osłupieniu.
- Mój Boże! - wybuchnęła. - Czy wyobrażacie sobie, że wezmę chociaż centa z waszych
pieniędzy?
Marlandowie popatrzyli po sobie, zaskoczeni jej gwałtowną reakcją. Darius spokojnie
sączył whisky, spoglądając na Kimberly ponad brzegiem szklaneczki.
W końcu głos zabrał Wesley:
- Wybacz mi, moja droga, ale pomyśleliśmy sobie, że... no... że trochę potrwa, zanim twoje
książki przyniosą ci pełną finansową niezależność. Nasze pieniądze mogłyby zapewnić lepszą
przyszłość twoim dzieciom. Wiem, że teraz powoduje tobą duma, ale pomyśl o dzieciach, zanim
odrzucisz naszą propozycję.
- Jakich dzieciach? - uprzejmie zapytała Kimberly.
Anna spojrzała niepewnie na Cavenaugha.
99
- Kiedy pobierzecie się, na pewno będziecie chcieli mieć dzieci.
- Pan Cavenaugh nie tylko nie rozmawiał ze mną o swoich małżeńskich planach, ale i nie
wspomniał o żadnych dzieciach. - Kim uśmiechnęła się promiennie do siedzącego przy sąsiednim
stoliku mężczyzny. - Kolejny przykład kompletnego braku porozumienia.
- Kim. - Darius skarcił ją wzrokiem. - Męczysz wszystkich, a siebie najbardziej. Czemu nie
potrafisz zachować się w tej sytuacji jak mądra, wrażliwa kobieta? Przecież w istocie taka jesteś.
- A czego właściwie spodziewaliście się po tym ważkim spotkaniu? - zapytała Kimberly.
- Szansy, by poznać naszą jedyną wnuczkę - powiedziała cicho Anne. - Po śmierci twojego
ojca uświadomiliśmy sobie, że nie ma już nadziei na... na...
- Na spadkobiercę Marlandów, który zaspokoiłby wasze wygórowane ambicje, tak? - raczej
stwierdziła, niż spytała Kimberly.
- Nie wiesz, jak to było dwadzieścia osiem lat temu - odezwał się cicho Wesley. - Twój
ojciec był młody i niedoświadczony, a my sądziliśmy, że jego zauroczenie twoją matką szybko
minie. I szczerze mówiąc, tak się chyba stało. Koniec końców, John aż tak bardzo się nie opierał.
Kiedy załatwiliśmy mu rozwód, przyjął to z ulgą. Wiem, że nie jest ci miło tego słuchać, ale to
prawda.
- Czy nigdy nie przyszło państwu do głowy, że nie mieliście prawa układać mu życia? -
zapytała z wyrzutem Kimberly.
- Przecież John miał pewne zobowiązania wobec własnej rodziny - powiedziała z
przekonaniem Anne. - Albo tak nam się wtedy wydawało.
Kimberly pokiwała głową.
- Całkowicie państwa rozumiem.
- Naprawdę? - Marlandowie spojrzeli na nią ze zdumieniem.
- Oczywiście, że tak. Obecny tutaj pan Cavenaugh stanowi doskonały przykład na to, jak
rodzina może całkowicie zapanować nad czyimś życiem. Dlatego naprawdę rozumiem, pod jaką
presją znalazł się wtedy mój ojciec. - Nagle napotkała wzrok Dariusa i poczuła, że znika gdzieś cała
nagromadzona w niej agresja. - Wszyscy tu obecni jesteście ofiarami wrodzonego poczucia
odpowiedzialności i lojalności. Kiedy byłam bardzo młoda, wydawało mi się, że straciłam coś
bardzo ważnego, bo zostałam odrzucona przez ojca i dziadków. Teraz widzę, że miałam dużo
szczęścia. Dorastałam bez tej presji, która stała się waszym udziałem. Nauczyłam się
samodzielności i niezależności. Teraz moi dziadkowie nie są mi już do niczego potrzebni. Nikt nie
jest mi potrzebny... - Urwała i pomyślała o Dariusie. To, co mówiła, niestety, przestało być prawdą
w chwili, gdy go pokochała.
Anne wychyliła się w jej stronę.
100
- Kim, moja droga, masz szansę zrobić bardzo dobrą partię - powiedziała z naciskiem. -
Cavenaughowie to stara kalifornijska rodzina. Godząc się z nami, możesz wnieść do tej rodziny coś
naprawdę wartościowego - twoje doskonałe pochodzenie.
Kimberly odstawiła kieliszek. Ręce jej drżały.
- Ach, więc o to chodzi? - Spojrzała zimno na Dariusa. - Chciałeś zapewnić mi odpowiednie
pochodzenie, zanim wprowadzisz mnie do twojej szacownej rodziny, tak?
- Dobrze wiesz, że nie takie były moje intencje! - odparł z mocą Darius, nie kryjąc gniewu.
Kim nagle mu uwierzyła. Uwierzyła im wszystkim. Ze smutnym uśmiechem zamknęła
oczy.
- Wiem - szepnęła. - Wiem. Zrobiłeś to, co według ciebie było dla mnie najlepsze.
- Nie tylko dla ciebie, ale i dla nas wszystkich - powiedział cicho Wesley. - Uwierz mi, Kim.
Ani ja, ani Anne nie chcemy cię już więcej ranić. Wyrządziliśmy ci wielką krzywdę. Teraz chcemy
ci to wynagrodzić. W tej smutnej historii jesteś jedyną niewinną ofiarą.
- Była też moja matka.
Anne wymieniła z mężem spojrzenia, a potem zwróciła się do Kimberly:
- Kochanie, twoja matka, bardzo młoda i zdesperowana, chciała za wszelką cenę zatrzymać
przy sobie Johna.
- Co to ma znaczyć?
- Kim, kiedy zaczęła się procedura rozwodowa, twoja matka umyślnie zaszła w ciążę -
wyjaśnił niechętnie Wesley. - Zresztą, sama przyznała się do tego Johnowi. Miała nadzieję, że
przyjście na świat dziecka pomoże utrzymać jej małżeństwo. Potem już nigdy więcej o niej nie
słyszeliśmy. Prawdę mówiąc, sądziliśmy że... że usunęła ciążę, kiedy zdała sobie sprawę, iż nic na
tym nie zyska.
- Nie zamierzam się z wami spierać. Może i macie rację. Kobietom zdarza się postępować
nierozsądnie, kiedy są zakochane - mówiąc to, Kimberly czuła na sobie badawczy wzrok Dariusa. -
Teraz nie ma sensu wskrzeszać przeszłości, bo i po co? Nic dobrego z tego nie wyniknie. Co było,
minęło. - Uśmiechnęła się z goryczą do Marlandów. - Obawiam się, że będą państwo musieli
komuś innemu ofiarować swoje pieniądze. Możecie przeznaczcie je choćby na cele charytatywne.
Moglibyście, na przykład, założyć fundację dla ubogich, niedocenianych pisarzy.
- Panie Cavenaugh, proszę ją namówić, żeby przyjęła nasz zapis. - Wesley zwrócił się o
pomoc do Dariusa.
- Wszystko mi jedno, co Kim zrobi z waszym zapisem. Przyprowadziłem ją tu dziś, żeby
nawiązała z państwem kontakt. Chciałem, aby sama się przekonała, że jej dziadkowie to nie jakieś
101
potwory i że nie powinna się obawiać rodzin, które przywiązują wagę do takich pojęć jak
obowiązek i lojalność.
- Czy rzeczywiście jesteśmy takimi potworami? - zapytała ze smutkiem Anne. - W swoim
czasie zrobiliśmy tylko to, co wydawało nam się najlepsze. Teraz widzę, że nie mieliśmy racji.
Kimberly potrząsnęła głową i pomyślała, że jej babka drogo zapłaciła za to, że przed laty
wtrąciła się w życie syna.
- Kimże ja jestem, żeby was teraz karać? Przecież straciliście wszystko, na czym wam
zależało, prawda? Syna i spadkobiercę, wnuczkę, którą mogliście rozpieszczać, nadzieję na
kontynuację rodziny. Nie, pani Marland, nie uważam was za potworów. Życzę państwu
wszystkiego najlepszego. I mówię to szczerze. Nie mam już do was żalu, ale nie mogę też zwrócić
wam tego, co odrzuciliście dwadzieścia osiem lat temu.
- Możesz obdarzyć nas prawnukami - zauważył Wesley.
- Chyba nie zabroniłabyś nam kontaktów z twoimi dziećmi? - zapytała z rozpaczą Anne.
- Nie mam dzieci, więc jak na razie nie mogę nimi dysponować - odparła Kimberly.
- Na razie - zimno wtrącił Darius.
Nie zamierzała z nim dyskutować. Czuła się kompletnie wyczerpana. Perspektywa nowej
kłótni odebrała jej resztki sił... A poza tym, nie było o czym mówić, bo wszystko zostało już
powiedziane.
Przy stoliku zapadła cisza. Wszyscy patrzyli na siebie w milczeniu. W końcu Wesley
ostrożnie zapytał:
- Kim, może proszę o zbyt wiele, ale czy ty i Darius mielibyście coś przeciwko temu, żeby
zjeść teraz z nami kolację?
Czy mieliby coś przeciwko temu? Ci dumni, zamożni ludzie u schyłku życia błagają o
możliwość spędzenia paru chwil z własną wnuczką. Dwadzieścia osiem lat temu na pewno nie
przypuszczali, że kiedyś mogłoby dojść do takiej sytuacji. Dwadzieścia osiem lat temu byli pewni,
że za pieniądze można kupić wszystko. Życie dało im bolesną nauczkę. Teraz wiedzą już, że za
żadne pieniądze nie kupią kolacji z wnuczką. Mogą co najwyżej błagać, żeby zechciała ją z nimi
zjeść.
Długo czekali na odpowiedź. Darius nie próbował wymuszać na Kimberly następnego
kroku.
- Dobrze, zjemy z państwem kolację - odezwała się w końcu.
Wdzięczność i ulga w oczach dumnych Marlandów mówiły same za siebie. Natomiast błysk
satysfakcji we wzroku Dariusa zirytował Kimberly.
Co on sobie wyobraża? Za kogo się ma, żeby tak ją traktować?
102
Siedząc obok Kim, Darius wyczuwał, ile kosztuje ją ten pozorny spokój. Ogarnęły go złe
przeczucia. Był taki pewny, że wybrał najlepsze rozwiązanie. Zaufał instynktowi, który jak dotąd
nigdy go nie zawiódł. Teraz zaczął wątpić, czy postąpił słusznie. Przecież nawet Starke ostrzegał
go, że kobiety nie lubią niespodzianek.
Popatrzył na Kimberly, która usiłowała prowadzić z dziadkami zwyczajną rozmowę.
Zachowywała się bardzo uprzejmie, od czasu do czasu udało jej się nawet uśmiechnąć. Na widok
Marlandów, którzy z wdzięcznością przyjmowali każdy bardziej przyjazny gest z jej strony, Darius
poczuł, że ściska mu się serce.
Dopijając drinka, pomyślał, że nie mogli być bardziej wdzięczni niż on sam. Przez chwilę
wydawało mu się, że podłożył ogień pod beczkę prochu. Teraz, mimo iż groźba wybuchu minęła,
nadal czuł, że ma do czynienia z kobietą na skraju nerwowego załamania.
Kiedy wstali, żeby się przenieść do restauracji hotelowej, pomyślał, że Kimberly, tak bardzo
niezależna, przywykła samodzielnie podejmować wszelkie decyzje, bez udziału ludzi, którym na
niej zależało. Nic dziwnego, że tak źle czuła się tego wieczoru. A jednak, jako kobieta inteligentna i
wrażliwa, powinna zrozumieć, że postąpił w jedyny możliwy sposób.
Jedząc mus z łososia, nabrał nadziei, że Kim rozchmurzy się w końcu i pogodzi z istniejącą
sytuacją. Przecież już osiągnięto pewien postęp. Jakby nie było, rozmawiała całkiem uprzejmie,
nawet jeżeli dość sztywno, z ludźmi, których do niedawna nie chciała widzieć na oczy.
Mimo iż próbował pocieszyć się tą myślą, nie opuszczało go przygnębienie. Kiedy wieczór
dobiegł końca, poczuł wielką ulgę.
- Gdyby mieli państwo ochotę odwiedzić nas w winnicy, bardzo zapraszam - powiedział,
żegnając się z Marlandami.
- Dziękujemy - odparła z wdzięcznością Anne. - Z przyjemnością skorzystamy z
zaproszenia. - Spojrzała niepewnie na Kimberly, nie wiedząc, jak ma się pożegnać ze świeżo
odnalezioną wnuczką.
Darius wstrzymał oddech, ale niepotrzebnie się denerwował. Kimberly zawahała się, a
potem nagle pochyliła się i szybko ucałowała babkę w policzek. Anne poklepała ją po ręce, a potem
odwróciła się ze łzami w oczach.
- Sprawiłaś jej wielką radość, Kim - powiedział cicho Wesley. - Dziękujemy ci za
wielkoduszność, którą nam dziś okazałaś.
- Nie mnie dziękujcie - zaprotestowała Kimberly. - Dziękujcie Cavenaughowi. To jego
zasługa.
Marlandowie pokręcili głowami.
103
- On tylko przygotował grunt, ale reszta zależała od ciebie. Dobranoc, Kim. - Odwrócił się i
ujął żonę pod rękę.
Darius patrzył w ślad za nimi, kiedy szli przez foyer do taksówki. Para tak niebywale
dumnych ludzi. Jak wiele musiało ich kosztować przyznanie się do błędu, który popełnili przed tylu
laty?
- No cóż, Cavenaugh, udało ci się. Moje gratulacje. Kiedy wyjeżdżaliśmy do San Francisco,
nie przypuszczałam, że masz dla mnie w zanadrzu taką bombę. - Kimberly wzięła małą,
wieczorową torebkę i obdarzyła go bladym uśmiechem, jaki parokrotnie widział już na jej twarzy
tego wieczora.
- Już po wszystkim, Kim - odparł, biorąc ją pod rękę.
- Świetnie do rozegrałaś.
- Dzięki Bogu. Nie masz pojęcia, jak okropnie się czuję.
Darius poczuł, że jego podświadomość zaczyna rejestrować jakieś ostrzegawcze sygnały.
Mocno chwycił Kimberly za rękę i poprowadził ją do wyjścia. Zaczęło mu się wydawać, że jeżeli
fizycznie jej nie zatrzyma, utraci ją tej nocy.
- Najgorsze masz już za sobą, kochanie. Nawiązałaś kontakt i przekonałaś się, że twoi
dziadkowie, choć może daleko im do doskonałości, nie są przecież despotami pozbawionymi
ludzkich uczuć. Nikt nie każe ci, żebyś ich zaakceptowała bez reszty, ale żeby ich zrozumieć,
musiałaś stanąć z nimi twarzą w twarz.
Nie spodobało mu się niewinne spojrzenie, jakim go obrzuciła.
- Dlaczego?
Darius poczuł narastające napięcie. Widocznie to okaże się trudniejsze, niż przypuszczał.
- Pragnąłem, żebyś uwolniła się od strachu przed... przed pewnym rodzajem związków
rodzinnych. Nie chciałem, żebyś do końca życia używała rodziny ojca jako koronnego argumentu
przeciwko mnie. Chciałem uwolnić cię od przeszłości, Kim. Nie rozumiesz tego?
- Byłam wolna od mojej przeszłości. Nie miałam z nią żadnego kontaktu. Czy kobieta może
być bardziej wolna? - zapytała z nienaturalnym spokojem.
- Akurat! Ona zawsze stała między nami. To z tego powodu od początku się mnie bałaś.
Stworzyłaś postać Amy Solitaire, osoby niezależnej, lecz emocjonalnie nie spełnionej, bo sama
chciałaś być taka. A potem przydzieliłaś jej idealnego partnera, tego Josha Valeriana, mężczyznę
bez żadnych zobowiązań. Czułem, że zanim będę mógł cię zdobyć, muszę najpierw przegonić
upiory twojej przeszłości.
Kimberly zatrzymała się na środku foyer. Jej bursztynowe oczy patrzyły na niego z zimną
niechęcią.
104
- Już mnie zdobyłeś, zapomniałeś o tym? I jakoś żadne upiory ci w tym nie przeszkodziły.
- Jak długo masz zamiar znęcać się nade mną za to, co zrobiłem?
- Nie zamierzam się nad tobą znęcać ani cię karać, Cavenaugh. Nie mam takiej mocy.
Złapał ją za rękę, ale widząc jej minę, zaraz ją puścił. Nie życzył sobie sceny w miejscu
publicznym. Kimberly ruszyła ku windom. Refleksy z kryształowych kandelabrów igrały w jej
bursztynowych włosach. Szła z wysoko uniesioną głową, a z całej jej postaci biła duma, którą
dopiero co obserwował u dwojga innych ludzi. Dogonił Kim w chwili, kiedy miała nacisnąć guzik
windy.
- Odziedziczyłaś po dziadku nie tylko oczy, Kim. Masz także dumę Marlandów. Wyobraź
sobie, co oni czuli tego wieczora.
Reakcja Kimberly kompletnie go zaskoczyła. Spuściła głowę i nie patrząc na niego,
powiedziała:
- Wiem, jakie to musiało być dla nich trudne. Dwadzieścia osiem lat temu nie byliby zdolni
do czegoś takiego. Jak widać, czas wszystko zmienia.
- Wszystko i wszystkich - podkreślił, kiedy bezszelestnie otworzyły się przed nimi drzwi
windy. - Ciebie też to dotyczy.
- Zgłoś się do mnie za dwadzieścia osiem lat. Powiem ci wtedy, czy to prawda.
- Nie mam zamiaru czekać aż dwadzieścia osiem lat na twoje przebaczenie - zirytował się
Darius. - Przemyśl to sobie w wolnej chwili, a zrozumiesz, że nie mogłem postąpić inaczej.
- Jesteś tego pewny? - Kimberly wsiadła do windy, a za nią podążył Darius.
- Wiem, że jesteś przygnębiona, kochanie - powiedział, starając się zachować cierpliwość -
ale do rana ci przejdzie. Jesteś zbyt inteligentna, by nie zdawać sobie sprawy, że to wszystko dla
twojego dobra.
Nie odpowiedziała, tylko zapatrzyła się w błyszczące drzwi kabiny. Milczała, gdy szli
długim korytarzem do jej pokoju. Kiedy stanęli pod drzwiami, Darius miał już pewność, iż czeka go
ciężka przeprawa. Czuł, że zaczyna ogarniać go panika. Nie tak to sobie wyobrażał. Kiedy Kim
wślizgnęła się do środka, zamknął drzwi, a potem oparł się o framugę i popatrzył na nią
zaniepokojonym wzrokiem. Kimberly podeszła do szafy i wyjęła z niej swoją walizkę.
- Co ty wyrabiasz?
- A jak myślisz?
Oderwał się od drzwi i ruszył w jej stronę. Kimberly cofnęła się.
- Na Boga, nie patrz tak na mnie.
- Jeżeli chcesz, żebym tak na ciebie nie patrzyła, przestań mnie straszyć.
- Wcale cię nie straszę. Ale też nie pozwolę ci wyjechać.
105
- Chcesz, żebym została? A po co? - spytała z podejrzanym spokojem.
- Bo twoje miejsce jest przy mnie! - Darius poczuł, że emocje biorą górę. Nagle nabrał
przekonania, że tego wieczora popełnił monstrualne głupstwo. - Twoje miejsce jest przy mnie, Kim.
Jesteś moja i kochasz mnie, zapomniałaś o tym?
- Ach - szepnęła z rozpaczą - oczywiście, że pamiętam. Cała rzecz w tym, że ty mnie nie
kochasz. Dowiodłeś tego dzisiejszego wieczora. A ja sama się oszukiwałam, bo chciałam wierzyć,
że mnie kochasz. Ale ze mnie idiotka. Przecież nie miałam żadnych podstaw, żeby tak myśleć.
Kiedy ci wyznałam, że cię kocham, nie usłyszałam tego samego z two ich ust. Sądziłam, że
dzisiejszego wieczoru zamierzasz mi wyznać miłość. Że po to właśnie przyjechaliśmy do San
Francisco.
- Kim, teraz, kiedy masz już za sobą to stresujące spotkanie z dziadkami, możemy spokojnie
porozmawiać o przyszłości.
- Nie widzę przyszłości z człowiekiem, który mnie nie kocha - odparła zdławionym głosem.
- Daj mi szansę. Nie tak miało być. A niech to diabli! - Darius bezradnym gestem przeczesał
włosy. Cała jego postawa wyrażała gniew i frustrację. Miał ochotę pociągnąć Kimberly na łóżko i
dać jej jasno do zrozumienia, że należy tylko do niego.
- Mężczyzna, który by mnie naprawdę kochał, nigdy nie zrobiłby czegoś takiego, na co ty
się odważyłeś. Nie postawiłby mnie w tak przykrej sytuacji. On by zrozumiał, że mogę sama
oceniać swoją przeszłość. Uszanowałby fakt, że jestem dorosła i mam prawo podejmować decyzje
w swoich sprawach. Rozumiałby moje uczucia w stosunku do dziadków, nawet gdyby uważał, że
powinnam się z nimi spotkać. Oczywiście mógłby spróbować mnie przekonać, ale nigdy nie
zrobiłby nic za moimi plecami, tak jak ty to zrobiłeś.
- Kim, ja chciałem tylko raz na zawsze z tym skończyć, rozumiesz? Chciałem, żebyś
wreszcie poczuła się wolna i mogła mnie kochać. Tak bardzo cię pragnę! Chciałem, żebyś i ty była
pewna swoich uczuć. Nie chcę, żeby nas cokolwiek dzieliło, a przez cały czas miałem wrażenie, że
to właśnie twój konflikt z dziadkami jest główną przeszkodą w naszym związku.
- Ach, i dlatego postanowiłeś wziąć sprawy w swoje ręce, tak? Ten dzisiejszy akt
wyjątkowej, niepojętej arogancji miał mnie przekonać o twoich uczuciach? Mój Boże, a mnie się
zdawało, że potrafisz czytać w moich myślach, że zaczynamy być sobie wyjątkowo bliscy. Że mnie
rozumiesz.
- Kim, przecież ja jestem mężczyzną! - krzyknął Darius, zaciskając pięści w bezsilnej
wściekłości. - A mężczyźni widzą niektóre sprawy inaczej niż kobiety. Czasami popełniamy błędy,
bo nie potrafimy myśleć tak jak wy. Może dziś wieczorem popełniłem błąd. Nie miałem jednak
najmniejszego zamiaru sprawić ci przykrości. Przysięgam! Chciałem tylko, żebyś wreszcie
106
zmierzyła się ze swoją przeszłością. Bo ja tak zwykłem postępować, Kim. Stawiam czoło moim
problemom. Nie udaję, że ich nie ma. Nie tworzę sobie wydumanego świata, który miałby zastąpić
mi rzeczywistość.
- Wydumanego świata! - oburzyła się Kimberly. - Zatem wydaje ci się, że żyję w wymyślnej
przez siebie fikcji?
- A nie jest tak?
Spojrzała na niego tak, jakby widziała go po raz pierwszy w życiu.
- Cavenaugh, przecież ty mnie w ogóle nie znasz.
- Kim, zaczekaj...!
Ale ona odwróciła się i zniknęła w łazience. W chwilę później pojawiła się ze szczoteczką
do zębów i paroma drobiazgami, które schowała do neseserka. Na koniec sięgnęła do szafy, zdjęła z
wieszaka bluzkę, wrzuciła ją do walizeczki i zamknęła wieko.
- Dokąd to się wybierasz?
Darius był tak wstrząśnięty, że bał się jej nawet dotknąć z obawy, iż zachowa się zbyt
gwałtownie. Musiał ją jednak jakoś powstrzymać. Chwycił ją za rękę. Czuł, że zbyt mocno zaciska
palce wokół jej nadgarstka, ale Kimberly nawet nie zaprotestowała.
- Idę poszukać jakiegoś miejsca, gdzie będę mogła przespać tę noc - powiedziała po prostu. -
I to sama.
- Nigdzie nie pójdziesz. Zostaniesz tutaj.
- Nie!
To krótkie „nie” ugodziło go w samo serce. Wolałby, żeby go skrzyczała albo powiedziała
coś w rodzaju „nigdy w świecie, nawet gdybyś był ostatnim mężczyzną na tej ziemi”. Wiedział, że
potrafiłby przetrzymać jej złość. Ale ten lodowaty spokój? Nie miał pojęcia, jak powinien
zachować się w takiej sytuacji. Puścił Kimberly, czując, że jest zupełnie bezradny.
Tymczasem ona ruszyła w stronę drzwi.
- Tego już za wiele. Nie wyjdziesz stąd. Pomyśl o nas obojgu. Nie odtrącaj mnie! - W jego
głosie zabrzmiało ostrzeżenie.
Kimberly musiała to wyczuć, bo przystanęła w progu i odwróciła się, żeby spojrzeć mu w
twarz. Głowę wciąż miała dumnie uniesioną, ale w oczach czaił się lęk.
Dobra robota, pomyślał Darius. Brawo, stary. Udało ci się ją przestraszyć. Postępujesz jak
skończony idiota.
- Jeżeli zamierzasz mi grozić, Cavenaugh, zagrajmy w otwarte karty. Co konkretnie
zamierzasz mi zrobić, jeżeli opuszczę ten pokój?
107
Darius spojrzał na nią przeciągle przez zmrużone powieki. Wycofaj się, powiedział sobie w
duchu, wycofaj się, zanim do reszty wszystko popsujesz. Daj jej trochę czasu.
- Jeżeli jesteś absolutnie pewna, że chcesz stąd wyjść, zamiast zostać ze mną tej nocy -
zaczął z wymuszonym spokojem - zadzwonię do recepcji i poproszę o inny pokój w tym hotelu. -
Nie czekając na odpowiedź, sięgnął po telefon i podniósł słuchawkę
Kimberly patrzyła na niego bez słowa.
Już po paru minutach odprowadzał ją do pokoju na tym samym piętrze. Miał wrażenie, że
Kimberly nie do końca go rozumie. Chyba jednak nie spodziewała się, że bez dalszych protestów
załatwi jej osobne lokum. Kiedy dotarli na miejsce, spojrzał na nią z wyrzutem.
- Nie tak wyobrażałem sobie tę noc, Kim. Dobrze o tym wiesz.
- Ja też myślałam, że będzie inaczej. Jak już słusznie zauważyłeś, żyję w wydumanym
świecie, pełnym marzeń. Ale te marzenia miały się ziścić w życiu, a nie na kartach moich książek.
- A niech cię! - zaklął i nagle porwał ją w objęcia, nie dając najmniejszych szans na opór.
W jego pocałunku nie zaspokojone pragnienie i bezsilna furia stopiły się w jedno.
Zaatakował jej usta z pasją, której nie zamierzał ukrywać. Może będzie spała sama tej nocy, ale
pójdzie do łóżka, czując na wargach smak jego pocałunku.
Kimberly nie broniła się, ale pewnie dlatego, że jej na to nie pozwolił. Nie interesowała go
jej reakcja. Chciał tylko odcisnąć na Kim swoje piętno, które przetrwałoby do rana. Prawdę
mówiąc, chciał, żeby nie mogła zasnąć, żeby myślała o nim tej nocy. Kiedy ją wreszcie puścił,
cofnęła się o krok, dotykając palcami nabrzmiałych ust. Nigdy jeszcze jej bursztynowe oczy nie
były tak szeroko otwarte i tak nieprzeniknione. Patrzyli na siebie przez długą chwilę, aż w końcu
Cavenaugh otrząsnął się z zauroczenia.
- Dobranoc. Śpij dobrze. O ile potrafisz.
Dwie godziny później targany wątpliwościami zrozumiał, że musi natychmiast podjąć
działanie. Nie udało mu się dotąd zasnąć, ale czuł, że jego zdenerwowanie bierze się nie ze
zmęczenia, lecz z przeczucia, że stało się coś strasznego.
Nie był już w stanie dłużej znosić tej niepewności. Wyskoczył z łóżka, włożył spodnie i
buty i pobiegł korytarzem w stronę pokoju Kimberly.
Niestety, spóźnił się. Kimberly już opuściła hotel.
108
ROZDZIAŁ 9
A
le ze mnie idiotka, powtarzała sobie z goryczą Kimberly. Skończona idiotka. Jak mogła
chociaż przez chwilę myśleć, że udało się jej nawiązać bliższą duchową więź z Dariusem
Cavenaughem? Jak mogła być na tyle głupia, żeby dać się zwabić na to spotkanie w San Francisco?
Jak mogła wierzyć, że Cavenaugh choć trochę różni się od innych mężczyzn?
A przede wszystkim, myślała z żalem, zaciskając dłonie na kierownicy wypożyczonego
wozu, jak mogła być taka głupia, żeby decydować się na samotny powrót na wybrzeże o pierwszej
nad ranem. Kiedy ucieka się przed własną głupotą, człowiek instynktownie pragnie schronić się w
domu, a jeżeli ten dom jest oddalony o ponad sto pięćdziesiąt mil, trzeba jechać tak długo, aż dotrze
się do celu.
Pomimo naprawdę parszywej pogody.
W drodze nad morze przyszło Kimberly zmagać się nie tylko z ulewą, ale i z własnym
sumieniem. Świadomość, że kategorycznie nie zgodziła się na wspólne spędzenie nocy nie
wystarczała, żeby ukoić jej stargane nerwy. Czuła, że musi być sama, naprawdę sama. Nie miała
żadnych złudzeń co do tego, jak potoczyłyby się wydarzenia tej nocy, gdyby została w hotelu.
Rano na pewno zastałaby pod drzwiami Dariusa, który czekałby na nią, żeby sprawdzić, czy
przestała się na niego boczyć. I póty by ją nękał, przedstawiając swoje argumenty i krytykując jej
zachowanie, póki nie przyznałaby mu racji. Najbardziej ze wszystkiego irytowała ją myśl, że
okazała się tak łatwowierna i bez cienia podejrzeń dała się zwabić do San Francisco. Powinna
zawierzyć własnej intuicji. Przecież jeszcze nie dojechali, a już wiele drobnych faktów przemawiało
za tym, że ta wycieczka nie będzie romantyczną eskapadą! Choćby to uporczywe milczenie
Dariusa, które tak głupio zlekceważyła.
Kobieta zakochana, skonstatowała ze smutkiem Kimberly, widzi świat taki, jaki chciałaby
widzieć, a nie taki, jaki jest naprawdę.
W jednym tylko Darius miał rację. Jest mężczyzną i nie myśli jak kobieta. A co ważniejsze,
nie myśli tak jak Kim. Może i czasami potrafi czytać w jej myślach, ale to jeszcze nie znaczy, że
przeżywa wszystko tak jak ona i podobnie to ocenia.
Darius Cavenaugh nie jest Joshem Valerianem. Kimberly nawet nie potrafiła zliczyć, ile
razy jej to powtarzał. Może chciał ją w ten sposób ostrzec, że to intymne porozumienie między nimi
ma jednak swoje granice.
109
Tymczasem prawda jest taka, że ani przez moment nie traktowała go jak papierowego
bohatera. Bo Darius Cavenaugh jest zbyt autentyczny, zbyt dynamiczny i zbyt męski, żeby można
go pomylić z Joshem Valerianem.
Wszystko w nim jest wyjątkowe, myślała Kimberly, przebijając się poprzez gęstniejącą
ulewę. Smak jego ust, jego upajający zapach, obezwładniający ciężar jego ciała, kiedy się kochali.
Nigdy nie zapomni jego fascynującej fizyczności.
Najbardziej będzie jej jednak brakowało tych metafizycznych aspektów ich krótkotrwałego
romansu. Bo przecież były takie chwile, kiedy doskonale się rozumieli. Nie zrodziły się wyłącznie
w jej wyobraźni. Na przykład ta noc, podczas której trzymał ją w ramionach i mówił jej, że wie, jak
to jest, kiedy człowiek musi stawić czoło przemocy. Pocieszał ją i próbował uspokoić, a ona miała
pewność, że w pełni rozumiał, co przeżyła.
Były także inne chwile pełnej harmonii. Darius rozumiał jej potrzebę odizolowania się,
szczególnie dojmującą w domu tak pełnym ludzi. Całym sercem poparł też jej próby wprowadzenia
pewnej dyscypliny oraz zmuszenia domowników, by uszanowali godziny jego pracy.
Jak ktoś, kto zgadzał się z nią w tylu sprawach, mógł wyrządzić jej taką krzywdę?
Odpowiedź jest prosta, pomyślała ponuro Kimberly. On sam jej to wyjaśnił. Po pierwsze -
jest mężczyzną, a po drugie - nazywa się Cavenaugh. Jego wrodzona, męska arogancja stanowiła
nieodłączną część jego natury, podobnie jak poczucie odpowiedzialności. Darius instynktownie
poczuwał się do tego, by sprawować nad wszystkimi i wszystkim kontrolę. I ta część jego
osobowości nigdy się nie zmieni.
Skoro zaakceptowała Dariusa jako kochanka, musi także zaakceptować go jako człowieka.
Ta noc była jedną z najcięższych w jej życiu. Spotkanie z dziadkami, których poprzysięgła
sobie nigdy w życiu nie oglądać, okazała się traumatycznym przeżyciem. A potem wszystko
potoczyło się inaczej, niż się tego spodziewała. Okazało się, że nie potrafi nienawidzić Marlandów.
Nie umiała jeszcze sprecyzować swoich uczuć do tej kobiety i tego mężczyzny, którzy
błagali ją, by zechciała spędzić z nimi trochę czasu. Byli to dla niej obcy ludzie. Znała ich jedynie z
opowieści matki oraz z korespondencji od adwokatów próbujących wyjaśnić całą historię. Mimo
spotkania, pod pewnymi względami dziadkowie nadal wydawali się jej mało realni.
Tej nocy przekonała się, jak bardzo byli ludzcy w swoich próbach naprawienia tego, co tak
bezmyślnie odrzucili przed laty. Jak więc mogła ich nienawidzić?
Przygryzła wargi i pomyślała o własnej dumie. Darius miał rację, kiedy twierdził, że
odziedziczyła ją po dziadkach. Miał też rację, gdy zapewniał ją, że niepotrzebnie obawia się
spotkania z nimi. Z tego wniosek, że często miewał rację.
110
Niestety, nie oznaczało to jeszcze, że był dla niej właściwym mężczyzną. Jak również wcale
nie znaczyło, że po tej nocy powinna przestać go kochać. Mimo panującego w jej duszy zamętu,
Kimberly wiedziała, że nadal kocha tego człowieka.
Kiedy zajeżdżała przed swój mały domek na wybrzeżu, gniew i uraza, które wygnały ją z
hotelu w poszukiwaniu samotności, dawno już stopniały. Ich miejsce zajął tępy ból i uczucie
rezygnacji.
Na dworze szalała burza. Niebo raz po raz przecinały błyskawice. Kimberly była już
skrajnie wyczerpana długą jazdą w bardzo trudnych warunkach. Weszła na ganek i zgrabiałymi
palcami usiłowała znaleźć klucze w torebce. Przed wyjazdem przebrała się w dżinsy oraz białą
bluzkę, którą chciała włożyć w drodze powrotnej - do Napa Valley. Nie wzięła za to parasola i
nawet pokonanie krótkiego odcinka między samochodem a gankiem wystarczyło, żeby przemokła
do suchej nitki.
W końcu znalazła klucz i drżącymi palcami wsunęła go do dziurki. Miała uczucie, jakby
ktoś obił ją kijami. Cóż w tym zresztą dziwnego, że czuła się tak kompletnie wykończona? Jest już
czwarta nad ranem, a ona ma za sobą stresujący wieczór, a potem długą jazdę w ciężkich
warunkach. Teraz potrzebuje już tylko kieliszka wina i ciepłego łóżka. Wzięła się w garść,
przekręciła klucz i otworzyła drzwi.
I z miejsca pojęła, że dzisiejszej nocy nie dane jej będzie spokojnie położyć się spać.
Ogarnięta paniką pomyślała, że trafiła w sam środek koszmaru.
Najpierw dostrzegła pentagram, pośrodku którego paliła się świeczka. Ten starożytny,
magiczny symbol narysowano na podłodze w saloniku. W jego centralnym punkcie ustawiono
masywny metalowy świecznik, a płonąca w nim świeczka rzucała wkoło złowieszczy blask.
Chybotliwy płomień był jedynym źródłem światła w całym domu, ale to wystarczyło, by
oświetlić zakapturzoną postać, siedzącą po turecku na drugim krańcu pentagramu.
- Wejdź, Kimberly Sawyer. Czekamy na ciebie.
Wzdrygnęła się. Głos wydał jej się dziwnie znajomy. Zanim zdążyła zareagować, z mroku
wyłoniły się kolejne dwie postacie. Weszły w krąg światła. Miały na sobie długie szaty z kapturami.
Jedna z postaci wyciągnęła rękę. Coś w niej błysnęło. Rewolwer.
- Zamknij drzwi - rozkazał męski głos dobiegający spod głęboko nasuniętego kaptura.
Kimberly instynktownie spróbowała ocenić swoje szanse. Były znikome, wręcz żadne.
Mogą ją zabić, zanim zrobi dwa kroki. Da się uciec przed nożem, ale nie przed kulą.
Zrezygnowana, powoli zamknęła za sobą drzwi, zdumiona ich ciężarem. To osłabłe mięśnie
zaczynały odmawiać posłuszeństwa.
111
- Tej nocy wielka jest moc, o pani - wymruczała druga postać. - To ona przywiodła ją tu
wprost w nasze ręce. - W jej głosie, także jakby znajomym, brzmiały nabożny podziw i lęk.
Kimberly nie mogła się oprzeć wrażeniu, że już kiedyś słyszała ten głos.
- Moc - zaintonowała kobieta, siedząca przy pentagramie - z dnia na dzień staje się
potężniejsza. Czy nie tak wam mówiłam? - Uniosła głowę. Blask świecy wydobył z mroku jej
twarz, ukrytą dotąd w cieniu kaptura. - Dobry wieczór, Kimberly - powiedziała.
Kimberly spojrzała jej w oczy. Wiedziała, że jest w sytuacji bez wyjścia. Pozostała jej
jedynie odziedziczona po przodkach duma. I teraz postanowiła jej użyć.
- Witaj, Ariel - odezwała się z lodowatą ironią. - Widzę, że przerzuciłaś się z herbacianych
listków na coś większego - dodała, zaskoczona uszczypliwym tonem własnej wypowiedzi. Nie znać
w nim było paniki, która ją wręcz paraliżowała. Nagle poczuła przypływ odwagi i kurczowo
uchwyciła się tej drobnej iskierki nadziei.
Ariel Llewellyn uśmiechnęła się, ale wyraz jej twarzy się zmienił. To już nie była ta
przyjazna, roztrzepana ekscentryczka, która w ciągu minionego roku stała się niemal członkiem
rodziny Cavenaughow. W jej oczach pojawił się błysk szaleństwa, a usta rozciągnęły się w
nienaturalnie wzniosłym uśmiechu, jakby właśnie odczytała przyszłość i znalazła w niej coś
budującego.
- Okazałaś się niewiarygodnie głupia, Kimberly Sawyer. Teraz musisz za to zapłacić.
Ciałem Kimberly wstrząsnął dreszcz. Czuła, że Ariel nie żartuje.
- No cóż, wiem, że długa jazda podczas burzy nie jest może najlepszym zajęciem o trzeciej
w nocy, ale co mogę powiedzieć? Znudziłam się w San Francisco i chciałam już wracać.
Ariel pokręciła głową, jakby nie była w stanie pojąć takiej głupoty.
- Durna kobieto! Nawet o tym nie wiesz, ale nie miałaś innego wyjścia. Musiałaś odbyć tę
jazdę. Zostałaś wezwana. To nie jest kwestia twojego wyboru. Błąd popełniłaś już dwa miesiące
temu, kiedy postanowiłaś się wtrącić w nie swoje sprawy.
- Chodzi o tę głupią aferę z porwaniem? - Kimberly przełknęła ślinę. W ustach czuła gorzki
smak strachu. Spojrzała na stojącą kobietę. - To ty przetrzymywałaś Scotta w tym domu przy plaży,
prawda? Tam, skąd go bez najmniejszego trudu wykradłam. - Odwróciła się do Ariel. - Wydaje mi
się, że masz pewne problemy z doborem personelu do twojej grupy. Wiem, że trudno o dobrych
pomagierów, ale ty trafiłaś na wyjątkowych partaczy. Ta idiotka nawet nie usłyszała, kiedy
przyszłam po Scotta. A potem jeszcze ten żałosny kretyn ze sztyletem, który potykał się o swój
kostium, a teraz siedzi za kratkami. No, a ten tutaj z rewolwerem – założę się, że zapomniał go
załadować.
Uzbrojony mężczyzna warknął groźnie i wycelował lufę w jej stronę.
112
- Zapewniam cię, że magazynek jest pełny - powiedziała ze spokojem Ariel. - Radzę ci, nie
zmuszaj go, by użył broni. Mamy w stosunku do ciebie znacznie ciekawsze plany, moja droga.
- To cudownie. No to co robimy? Siadamy na podłodze i wróżymy z kart?
- W dniu, w którym wróżyłam ci z kart, ostrzegałam cię, że powinnaś potraktować to
poważnie. Oczywiście wiedziałam, że mnie nie posłuchasz. Tej nocy dostałaś nauczkę, prawda,
Kimberly?
- Po co ci te kłopoty, Ariel? Mówię o tamtej nocy. Po co dałaś tamtemu niedołędze antyczny
srebrny sztylet, który - zdaniem ekspertów - nie jest groźną bronią. Owszem, jest stylowy, ale, jak
widać, mało skuteczny.
Ariel zacisnęła usta, a jej oczy w blasku świec zdawały się ciskać błyskawice.
- Ważne było, żebyś umarła jak należy. Minęło z górą sto lat, odkąd ostrze tego sztyletu
spłynęło krwią. Ty miałaś zostać jego kolejną ofiarą.
- Bo popsułam wam szyki i uwolniłam chłopca, prawda? - rzuciła lekko Kimberly. - Po co
porwaliście Scotta? Czy to on miał początkowo być waszą ofiarą?
- Ach, nie. Scotta porwaliśmy z pobudek czysto finansowych - zapewniła ją Ariel. -
Potrzebne nam były pieniądze i uznaliśmy, że najłatwiej będzie wyłudzić je od Cavenaugha.
- Chcesz powiedzieć, że ta twoja magiczna moc nie wystarczy, żeby wyczarować coś tak
prozaicznego jak karta kredytowa?
Ariel na moment utraciła sztuczną pewność siebie.
- To moc zadecydowała, że pieniądze powinny pochodzić od Cavenaughow.
- Ale nigdy ich nie dostaliście.
- Nie bój się, dostaniemy je we właściwym czasie - spokojnie zapewniła Ariel. - Będzie tak,
jak mówi moc. Wszystko we właściwym czasie.
Kimberly spojrzała na tonące w cieniu twarze pozostałej dwójki.
- Czy wy też macie tak źle w głowie jak ona? Naprawdę wierzycie w ten stek bzdur? Dobrze
wiecie, że prędzej czy później wszystko się wyda i pójdziecie za kratki. Ten idiota, który chciał
mnie zabić, na pewno już wszystko wyśpiewał policji!
- On nic nie wie - zapewniła ją postać z rewolwerem. - Nie zna ani nazwisk, ani twarzy.
Wszystko zostało szczegółowo zaplanowane. Wiedział tylko jedno - że ma dokonać morderstwa w
ściśle określony sposób, za pomocą sztyletu, bo inaczej mu nie zapłacimy.
- Jesteście szaleni, jeżeli wam się wydaje, że policja nie wydobędzie od niego jakichś
informacji. Choćby ten sztylet - to już poważny ślad.
113
- Tylko wybrańcy wiedzą, jaka jest rola i przeznaczenie tego sztyletu - powiedziała Ariel. -
Jest nas zaledwie kilkoro w każdym pokoleniu i pilnie strzeżemy naszych sekretów. Zapewniam
cię, że policja niczego się nie dowie.
- Skąd masz ten sztylet, Ariel? - Kimberly za wszelką cenę chciała przedłużyć rozmowę, a
zdążyła już zauważyć, że Ariel potrafi bez końca opowiadać o swojej „mocy”. Co do pozostałej
dwójki - ludzie ci byli całkowicie pod jej wpływem.
Ale zanim Ariel zdążyła odpowiedzieć, zadzwonił telefon.
Kimberly drgnęła na dźwięk ostrego sygnału. Mężczyzna z bronią aż podskoczył, a młoda
kobieta wręcz wpadła w panikę.
Kimberly z miejsca domyśliła się, kto dzwoni.
- To Cavenaugh - powiedziała głośno i wyraźnie. - Sprawdza, czy bezpiecznie dotarłam do
domu.
- Nie! - ostro krzyknęła Ariel.
- Oczywiście, że tak - zapewniła ją Kimberly. - Kto prócz niego mógłby tu dzwonić o tej
porze? No, Ariel, wyjmij te twoje karty i sprawdź, czy mówię prawdę.
Telefon nie przestawał dzwonić.
- Problem tkwi w tym - ciągnęła Kimberly - że zanim ty zdążysz rozłożyć karty, Cavenaugh
odłoży słuchawkę i domyśli się, że coś jest nie w porządku. Znając go, wiem, że natychmiast
zadzwoni na policję i każe wysłać kilku ludzi, żeby sprawdzili, co się tu dzieje.
Telefon umilkł, ale po chwili znowu się rozdzwonił. Mężczyzna z rewolwerem był coraz
bardziej zdenerwowany. Spojrzał bezradnie na Ariel.
- Lepiej niech odbierze, o pani.
Ariel uniosła rękę.
- Ja tu decyduję, Emlyn. - Jej oczy, niegdyś pełne życzliwości, spoglądały groźnie na
Kimberly. - Odbierz. I uważaj, co mówisz. Bo jak nie, Emlyn zastrzeli cię bez wahania. Powiedz
Cavenaughowi, że wszystko w porządku. A potem jakoś go spław. Już ty to potrafisz.
Czując na sobie wrogie spojrzenia trzech par oczu, Kimberly podeszła do telefonu. Była
taka pewna, że to Darius, iż nawet się nie zdziwiła, słysząc jego głos.
Zdumiał ją natomiast jego mocno zaniepokojony ton.
- Kim? Wszystko w porządku?
- Tak, w porządku. Miałam ciężką drogę, ale już jestem w domu. Mówiłam ci, że jakoś
sobie poradzę, prawda?
- Nie byłaś tak uprzejma, żeby pożegnać się choć jednym słowem - pożalił się Darius. -
Wymknęłaś się cichaczem z hotelu, nie zostawiając żadnej wiadomości.
114
- Wiesz, jacy są pisarze, najdroższy. Natchnienie nachodzi ich o najdziwniejszych porach.
Musiałam szybko wracać, żeby dokończyć rozdział.
Ariel patrzyła na nią w napięciu.
- Kim, przecież ty wcale tak nie pracujesz. Dobrze wiem, że masz stałe godziny, w których
zwykłaś pisać. A zresztą, o czym my w ogóle mówimy. Nie o to nam poszło. Moim zdaniem,
powinniśmy raczej porozmawiać o tym, co wydarzyło się tej nocy.
Kimberly zaczerpnęła tchu, a potem odezwała się niskim, stłumionym głosem, który trójce
patrzących na nią ludzi musiał się wydać zmysłowym szeptem:
- Dobrze wiesz, że nie mogę się już doczekać. Uwielbiam nasze nocne rozmowy do
poduszki. Pamiętasz, o czym ostatnio mówiliśmy w łóżku?
- Kimberly, bredzisz kompletnie od rzeczy. Ale tak, oczywiście, pamiętam naszą rozmowę.
Mówiłaś mi, że mnie kochasz. Czy chcesz powiedzieć, że to nadal aktualne?
- Chodzi mi raczej o ten drugi temat, kochanie - powiedziała znaczącym tonem. Emlyn
ostrzegawczo uniósł broń. - Pamiętam, jak zapewniałeś mnie, że wszystko rozumiesz. A twoje
zrozumienie wiele dla mnie znaczy w tej chwili.
W słuchawce zapadła cisza. Kimberly niemal czuła, jak Darius głęboko rozważa każde jej
słowo. Kiedy się znowu odezwał, w jego głosie zabrzmiała dziwna, nie znana jej dotąd nuta.
- Kim, tamtej nocy bałaś się, prawda?
- Tak, najdroższy - szepnęła.
- A teraz?
- Tak samo. A nawet jeszcze bardziej.
Cavenaugh cicho zaklął.
- Ile mam czasu?
- Nie wiem, jak wytrzymam bez ciebie do rana - powiedziała Kimberly po chwili
zastanowienia lekko drżącym głosem.
- Ilu ich jest? - zapytał wprost.
Kimberly zawahała się, po czym odparła:
- Zostały mi jeszcze trzy rozdziały. A termin się zbliża. Muszę już iść do łóżka. Jestem
bardzo zmęczona. Uważaj na siebie, kochany. Dam ci znać, jak tylko skończę „Wendetę”. Już się
nie mogę doczekać, kiedy się znowu zobaczymy. - Odłożyła słuchawkę, żeby dłużej nie drażnić
Emlyna.
Towarzysząca mu młoda kobieta odetchnęła z ulgą i spojrzała na Ariel w oczekiwaniu na
dalsze dyrektywy. Ariel rozkazująco skinęła głową.
115
- Zwiąż ją, Zorah, i zamknij na razie w sypialni. A my musimy wszystko przygotować. -
Spojrzała chłodno na Kimberly. - Dobrze, że miałaś chociaż tyle oleju w głowie, żeby nie mieszać
w to wszystko Dariusa. Przecież go kochasz i na pewno nie chciałabyś, żeby spotkało go coś złego.
Emlyn, idź pomóc Zorah, a potem tu wróć. Mamy jeszcze masę roboty.
„Przecież go kochasz”... Słowa te dźwięczały w głowie Kimberly, kiedy krzyżowała ręce za
plecami i bez oporu pozwalała je związać. Emlyn stał obok, trzymając ją przez cały czas na muszce.
„Przecież go kochasz”... Ta stara wiedźma miała rację, pomyślała Kimberly, kiedy Zorah i
Emlyn wyszli z pokoju. A może Ariel rzeczywiście miała jakąś moc? Napięła mięśnie, żeby
wypróbować więzy, bo jej prześladowcy zostawili ją ze związanymi rękami na łóżku.
„Przecież go kochasz”... Nie ma sensu temu zaprzeczać, mówiła sobie Kimberly, wpatrując
się w ścianę obok łóżka. W tak tragicznym położeniu mogła się zdobyć na szczerość wobec samej
siebie. Kochała Dariusa Cavenaugha. A może uciekając z hotelu tej nocy, uciekała przed prawdą?
Wiedziała, że udało jej się przekazać Dariusowi, iż coś jest nie w porządku. Nie potrafiła
jednak przewidzieć, jaki będzie jego następny krok. Prawdopodobnie wciąż był w San Francisco.
Jedyne, co mógł zrobić, to zawiadomić policję i poprosić, żeby sprawdzili, co się dzieje w pewnym
małym domku.
Jej los spoczywał w jego rękach. I nikomu innemu nie potrafiłaby zawierzyć własnego
życia.
S
iedem mil od domku Kimberly w przydrożnym całodobowym sklepie Darius odwiesił
słuchawkę, po czym wrócił do samochodu. Był już teraz pewny, że dręczący go niepokój miał inne
źródło niż tylko kłótnia kochanków. Wyjechał z hotelu godzinę po Kimberly, ale udało mu się
nadrobić trochę czasu. Teraz od jej domu dzieliło go już tylko pół godziny.
Wsiadł do wozu, zatrzasnął drzwi i zaczął rozważać różne warianty wyjścia z tej sytuacji.
Kim dała mu do zrozumienia, że w domku prócz niej były jeszcze trzy osoby. Nie miał zbyt wiele
czasu, ale z doświadczenia wiedział, że w sytuacjach takich jak ta zawsze było go za mało. Musi się
jak najlepiej przygotować, zanim wkroczy do akcji. Sięgnął pod fotel i wyjął kilka przedmiotów.
Nóż wsunął do buta, a płaskie, metalowe pudełeczko schował z tyłu za pasek spodni. A potem
przekręcił kluczyk w stacyjce i wyjechał na zalaną deszczem szosę.
Uwzględniając złe warunki jazdy, potrzebował jeszcze około pół godziny, żeby dotrzeć do
domku Kimberly. Jeśli się postara, może wystarczy mu dwadzieścia minut. W ten sposób będzie
tam znacznie prędzej, niż gdyby próbował namówić lokalną policję do interwencji.
116
P
owoli, ostrożnie, po cichu, Kimberly przesuwała się w poprzek łóżka, próbując zbliżyć się
do stojącej u wezgłowia lampy z ciężką, szklaną podstawą. Nagle otworzyły się drzwi i w progu
stanęła kobieta imieniem Zorah. Przed sobą trzymała mały piecyk do grilla.
- Nie wzywałam obsługi - prychnęła drwiąco Kimberly, mimo iż była teraz naprawdę
przerażona.
- Nie szydź z tego, czego nie rozumiesz - poinformowała ją z wyższością Zorah. Postawiła
piecyk na podłodze i uklękła przed nim. - Już wkrótce będziesz musiała za to zapłacić. Twoje życie
zostanie złożone w ofierze siłom ciemności, Kimberly Sawyer.
Kimberly z niepokojem patrzyła, jak kobieta podpala węgle na dnie piecyka.
- Posłuchaj mnie, Zorah, nie wydaje ci się, że dosyć już tej zabawy? Nie lepiej się wycofać,
zanim was złapią? Wiesz dobrze, że prędzej czy później Ariel wpadnie, bo jest na tyle głupia, że nie
potrafi zacierać za sobą śladów. A po moim zniknięciu Cavenaugh poruszy niebo i ziemię, żeby
dojść prawdy.
- Darius Cavenaugh jest nikim wobec mojej pani – powiedziała z głębokim przekonaniem
Zorah. - Ona może wszystko. Za nią stoi moc.
- Jaka moc? Jak dotąd Ariel spartaczyła wszystko, za co się wzięła. Nie udało jej się porwać
Scotta. Nie zdołała też pozbyć się mnie. Więc skąd ta pewność, że tym razem jej się uda?
Zorah spojrzała na nią gniewnym wzrokiem.
- Przecież to jej moc sprowadziła cię tu tej nocy, prawda?
- Niezupełnie. Myślę, że dzisiejsza noc to jeden wielki ciąg przypadków, na których ona
usiłuje zbić kapitał. Czy naprawdę powiedziała wam, że to jej moc mnie tu dziś sprowadziła?
- Powiedziała, że musimy przyjść do twojego domu, aby dowiedzieć się, co mamy z tobą
zrobić. Twoje fluidy są najsilniejsze tutaj, gdzie mieszkasz, a moc także działa najskuteczniej w
takich miejscach.
- Ale czy ona rzeczywiście wam obiecała, że ja się tu pojawię? - nie ustępowała Kimberly. -
Czy tylko powiedziała, że zrobicie małe hokus-pokus, a potem się zobaczy, co dalej?
Zorah wyjęła mały woreczek i wysypała trochę jakiegoś proszku na rozżarzone węgle, a
potem wstała.
- Tracisz tylko czas, próbując wzbudzić we mnie wątpliwości. Ja wierzę w moc mojej pani i
wiem, że któregoś dnia ta moc zostanie mi przekazana w spadku. Ariel mi to przyrzekła.
Zorah odwróciła się i wyszła z pokoju, starannie zamykając za sobą drzwi. Kimberly leżała
na łóżku, wpatrując się w rozpalone węgle. Po chwili w pokoju zaczął się rozchodzić jakiś dziwny
zapach.
117
Kimberly ostrożnie wciągnęła powietrze do płuc. Od słodko-cierpkiego zapachu zakręciło
jej się w głowie. Może miał to być jakiś szczególny rytuał? Przewróciła się na bok i znowu zaczęła
przesuwać się ruchem robaczkowym w stronę lampy.
Wreszcie dotarła do krawędzi łóżka. Patrząc na lampę, zaczęła się zastanawiać, jak rozbić
szklaną podstawę, nie robiąc przy tym zbyt wiele hałasu. Chwilę później opadły ją wątpliwości.
Wzięła głęboki oddech i poczuła, że ogarnia ją jakaś dziwna błogość. Pomyślała, że może nie warto
aż tak się trudzić.
O ileż łatwiej byłoby zamknąć oczy i odpocząć, choćby przez kilka minut. Może po krótkiej
drzemce wpadnie jej do głowy pomysł, jak stłuc tę nieszczęsną lampę.
A właściwie czemu tak bardzo zależy jej na tym, żeby zniszczyć piękną lampę? O ile mogła
sobie przypomnieć, chodziło o to, żeby użyć kawałka ostrego szkła do przecięcia więzów. Teraz
jednak pomysł ten wydał jej się absolutnie nierealny.
Dym z kadzidła powoli wypełniał cały pokój, rozchodząc się po kątach i rozlewając siną
chmurką nad łóżkiem. Kimberly znowu zrobiła głęboki wdech i nagle uświadomiła sobie, że od lat
nie czuła się tak odprężona.
Miała za sobą bardzo ciężką noc. Najpierw to spotkanie z dziadkami, potem kłótnia z
Dariusem, a wreszcie nocna jazda w tak niesprzyjających warunkach. Czy nie ma prawa teraz
odpocząć? Rozluźnić się? Odetchnąć?
Za oknami błysnęło. Nad oceanem przetoczył się grzmot. Zimne światło na moment oślepiło
Kimberly. Miała coś zrobić. Coś bardzo trudnego. Szkło. To miało jakiś związek ze szkłem.
Jak przez mgłę przypomniała sobie, że już kiedyś użyła rozbitego szkła. Broniła się wtedy
przed jakimś człowiekiem w długiej szacie. Człowiek ten miał sztylet... Szkło... Potrzebny jej był
ostry kawałek szkła.
Czy to nie śmieszne? Po co komu kawałek szkła? Kimberly wychyliła się poza krawędź
łóżka i wbiła wzrok w migoczące węgle. Co za piękny widok. A jaki zapach! Szkoda, że nie ma tu
Dariusa. Mogliby wspólnie rozkoszować się tym aromatem.
Tylko że Darius siedział sobie teraz bezpieczny w San Francisco. Ale czy aby na pewno? Jej
przymglony umysł usiłował rozstrzygnąć ten dylemat. To raczej niepodobne do Dariusa
Cavenaugha. On nie siedziałby z założonymi rękami, gdy ona jest w niebezpieczeństwie. Był
człowiekiem honoru, który wie, co to odpowiedzialność. A za nią również czuł się odpowiedzialny.
Był przecież jej kochankiem. I poczuwał się do opieki nad nią. Jak więc mógłby siedzieć
bezczynnie w hotelowym pokoju? Kiedy się zorientował, że coś jej grozi, na pewno ruszył jej na
pomoc. Darius Cavenaugh nie mógłby postąpić inaczej.
118
Niebezpieczeństwo. Gdzie ono się przyczaiło? Jak trudno zebrać myśli... A przecież jeśli
ktoś jest w niebezpieczeństwie, powinien się na tym skupić. Tylko dlaczego to aż takie trudne?
Odkąd zaczęła wdychać ten miły zapach, coraz trudniej przychodziło jej pamiętać o tym, że
w sąsiednim pokoju siedzi ta wariatka Ariel i odprawia swoje czary. Coraz trudniej przychodziło
uwierzyć, że to ona, Kimberly, miała odegrać główną rolę w tym dramacie.
Ariel... Ariel i dym... Ariel dobrze znała się na ziołach. Ciągle parzyła wszystkim te swoje
ziołowe herbatki. A pewne zioła mają specyficzne działanie, kiedy się je podgrzewa. Kimberly
przypomniała sobie o paczuszce, z której Zorah nasypała coś na węgle.
Kolejna błyskawica z gniewnym hukiem rozdarła ciemność, jakby chcąc zwrócić na siebie
uwagę. Kimberly na moment posłuchała jej i skierowała wzrok ku oknom. Wkrótce nadejdzie świt,
ale z powodu burzy niebo jeszcze nieprędko się rozjaśni.
Zioła rozsypane na węglach... Darius przebijający się przez burzę, żeby do niej dotrzeć...
Wiedźmy i sztylety... Niemal bezwładnym ciałem Kimberly wstrząsnął lekki dreszcz. To wszystko
przez ten dym, pomyślała, kręcąc się na łóżku. Ten dym jest niebezpieczny.
Musi wymyślić coś, na czym mogłaby się skupić. Przed oczyma zaczęły jej się przesuwać
obrazy - Darius kochający się z nią, Darius trzymający ją w objęciach, Darius mówiący, że ją
rozumie, Darius zmuszający ją do spotkania z dziadkami, Darius przy telefonie. Jak on szybko
wyczuł, że grozi jej niebezpieczeństwo. Naprawdę potrafił czytać w jej myślach, choć czasami
swoją arogancją doprowadzał ją do szału. A ona kochała go, bez względu na wszystko.
Nagle z przeraźliwą jasnością uświadomiła sobie, że to on był przyczyną, dla której
usiłowała stłuc lampę. Powinna chociaż spróbować. On na pewno tego po niej oczekuje. Ale ten
dym jest tak paraliżujący... Kimberly podjęła ostatni rozpaczliwy wysiłek. Przewróciła się na bok i
uderzyła ramieniem w róg nocnego stolika.
Huk spadającej lampy zlał się w jedno z odgłosem otwieranych drzwi. Teraz, kiedy pękła
żarówka, jedynym źródłem światła były żarzące się w piecyku węgle. W ciemnościach, które tak
nagle zapadły, rozległy się czyjeś kroki.
- Co jej zrobiliście, dranie?
To głos Dariusa, pomyślała sennie Kimberly. Ach, Darius, wiedziałam, że mnie tu
znajdziesz. Tylko czemu zajęło ci to aż tyle czasu?
Światło z korytarza wpadło przez otwarte drzwi do sypialni. Kimberly zobaczyła, że Darius
nie był sam. Za nim stał Emlyn.
- O Boże! Ciebie też złapali - wyszeptała ze smutkiem. - Tak mi przykro, Cavenaugh.
Myślę, że tej nocy popełniłam błąd.
- Zatruliście ją tym cholernym dymem. - Jak przez mgłę słyszała głos Dariusa.
119
- Jakoś wytrzyma do jutra. Musieliśmy jej coś dać, żeby ją uciszyć. Bo z nią zawsze są
jakieś kłopoty. To już taki trudny typ. Ciekawe, dlaczego rozbiła tę lampę? A zresztą, skoro woli
leżeć tu po ciemku, to jej sprawa. Kładź się na łóżko, Cavenaugh. Zorah, zwiąż mu ręce i nogi.
- Myślisz, że to rozsądne zostawiać ich tu razem? - zapytała Zorah.
- Zapach kadzidła szybko ich uspokoi. A poza tym, gdzie moglibyśmy go zamknąć? Ariel
nie życzy sobie, żeby ktoś podglądał rytualne przygotowania.
Kimberly poczuła, jak materac się ugina. To Darius położył się obok niej i bez sprzeciwu
dał sobie związać ręce i nogi w kostkach. W chwilę później Emlyn i Zorah wyszli z pokoju,
zostawiając Kimberly oraz jej towarzysza w przesiąkniętej cierpkim zapachem ciemności.
- Kim, dobrze się czujesz?
- Tak, tylko ten dym... - wymamrotała sennie.
- Wiem. - Darius usiadł za jej plecami - Obudź się, kochanie. Jeśli mi pomożesz, wszystko
pójdzie prędzej. Bo inaczej ten dym mnie zaczadzi.
- Jak mam ci pomóc?
- W lewym bucie mam nóż. Obróć się tak, żebyś mogła go wyjąć.
Kimberly ostatkiem sił spróbowała się skoncentrować. Wymacała nogi Dariusa i w końcu
natrafiła na skórzaną cholewkę. Poruszyła palcami, które były jak z drewna.
- Czemu dałeś się złapać? - wyszeptała z rozpaczą. - Nie chciałam, żeby cię złapali.
- Musiałem im na to pozwolić. Nie wiedziałem, gdzie cię trzymają i co ci zrobili, a tylko w
ten sposób mogłem się dowiedzieć. Więc przyjechałem tu i jakby nigdy nic zadzwoniłem do drzwi.
- Ale musiałeś się zdziwić, kiedy zobaczyłeś Ariel. - Z jakiegoś powodu Kimberly nagle
wydało się to bardzo śmieszne. Zachichotała. Palce ześlizgnęły jej się z cholewki.
Darius zaklął.
- Kiedy pomyślę, że przez ostatni rok to babsko jadło i mieszkało w moim domu... Kim,
uspokój się - rozkazał ostro.
- Przepraszam - wymamrotała. - Wcale nie chciałam się śmiać. Ale to mnie tak strasznie
rozśmieszyło.
- Wyjmij nóż!
Jego stanowczy głos przebił się przez spowijającą ją mgłę. Kimberly na moment odzyskała
jasność umysłu. Wsunęła palce do buta i wymacała ukryty nóż.
- Dobrze, kochanie, dobrze - pochwalił ją Darius. - Złap go tak mocno, jak potrafisz. I
uważaj. Jest bardzo ostry.
- Nie jestem dzieckiem. Wiem, co to ostry nóż - obruszyła się Kimberly, ale posłusznie
chwyciła rękojeść. Obok niej Darius obrócił się i zaczął ocierać więzy o ostrze.
120
Kimberly nagle przypomniała sobie, że chciała mu coś powiedzieć.
- Posłuchaj, chodzi mi o błąd, który popełniłam tej nocy.
- Oboje popełniliśmy sporo błędów. Później o tym porozmawiamy. Kim, skup się. Trzymaj
mocniej nóż!
- Ciągle mi mówisz, co mam robić - powiedziała z westchnieniem, ale instynktownie
podporządkowała się jego rozkazom i mocniej zacisnęła palce na rękojeści noża.
- Zdążysz się do tego przyzwyczaić.
W chwilę później sznur pękł i Darius się od niej odsunął. Usłyszała jego kaszel, a potem
zobaczyła, że zdejmuje poszewkę z jednej z poduszek. Trzymając materiał przy ustach, szybko
przeciął więzy krępujące mu kostki. Ukląkł na łóżku i otworzył okno.
Strumień świeżego, wilgotnego powietrza wdarł się do pokoju i dotlenił mózg Kimberly,
rozwiewając otulającą go mgłę. Gdzieś ulotniła się nienaturalna wesołość, a jej miejsce zajął
paniczny strach. Darius ostrożnie przecinał więzy krępujące Kimberly.
- Co teraz? - szepnęła, dławiąc się świeżym powietrzem i wciąż czując lekkie zawroty
głowy.
- Teraz się stąd zmywamy.
Darius popchnął ją w stronę okna i w tej samej chwili otworzyły się drzwi.
- O pani, oni uciekają! - wrzasnęła Zorah.
121
ROZDZIAŁ 10
I
dziemy, Kim! - zawołał Darius. - Ona nie jest uzbrojona. Pospiesz się!
Kimberly rozpaczliwie usiłowała wdrapać się na parapet, ale nogi miała jak z waty. Trujący
dym nie tylko pozbawił lotności jej umysł, ale i wyzuł z sił ciało.
- O pani! - wrzeszczała Zorah. - Oni uciekają!
- Chodź, Kimberly! Rusz się! - Darius usiłował wywindować ją na okno, ona jednak nie
była w stanie wykonać jego polecenia. Każdy ruch zdawał się wymagać niewiarygodnego wysiłku.
- Nie potrafię, nie mogę..
- A niech cię, Kim! - Darius próbował siłą wypchnąć ją przez okno.
- Tym razem nie uda wam się ujść mocy! - rozległ się nagle wściekły krzyk Ariel z
korytarza. - Ofiara musi zostać spełniona!
Sekundę później poparł ją Emlyn:
- Zatrzymaj się, Cavenaugh. Bo jak nie, to zastrzelę tę kobietę!
- Którą? - zapytał Darius znudzonym tonem. - Bo w tej chwili mam kłopoty ze wszystkimi
trzema.
Mówiąc to, puścił jednak Kimberly, zszedł z łóżka i stanął na wprost Emlyna.
Odurzający dym wciąż snuł się po pokoju. Nieco rozrzedzony, gdyż okno pozostało otwarte,
ale nadal czuć było cierpki zapach kadzidła.
Kimberly siedziała na łóżku i patrzyła na grupkę w korytarzu. Czuła, że cała drży.
- Chcecie mnie zastrzelić? Nie wystarczy wam ta wasza moc? A może macie z nią jakieś
kłopoty? - zachichotała. - Czy to nie jest najgłupszy wykręt, jaki słyszałeś, Darius? - mruknęła
sennie.
- Tak - przyznał Cavenaugh ze wzrokiem wbitym w rewolwer Emlyna. - Bardzo nędzny
wykręt. Kim, nie ruszaj się z miejsca.
- Wyszydziłaś moc o jeden raz za dużo! - wrzasnęła Ariel, wznosząc ręce do góry. Szerokie
rękawy opadły w dół, odsłaniając masę dziwacznych bransoletek.
- O pani... - zaczął Emlyn - może powinniśmy odłożyć to na później?
- Dajmy tej dziwce nauczkę! - przerwała z furią Zorah. - O pani, wezwij moc! Niech ją
pochłonie ciemność! Niech pozna na własnej skórze potęgę mocy!
Cholera, pomyślał Cavenaugh, a potem, patrząc na Emlyna, powiedział:
122
- Zdaje mi się, że wszystko wymknęło wam się spod kontroli. Może jednak powinniście
wypowiedzieć służbę? Obawiam się, że jeśli ta wasza pani obiecała wam jakieś pieniądze, to
możecie się z nimi pożegnać.
Emlyn spojrzał na Cavenaugha, a potem na Ariel, która wciąż stała z uniesionymi rękami.
Miała zamknięte oczy i groteskowo skupioną twarz. Nagle zaczęła śpiewnie recytować:
- Niech moc, która mieszka w głębi ciemności, wyjdzie, by odpowiedzieć na wezwanie tej
nędznej istoty z krainy światła. Niech ten, który mieszka na krańcach wszechświata i w środku
ziemi, powstanie, by zniszczyć to nieroztropne stworzenie...
Zorah, jak zafascynowana, wpatrywała się w śpiewającą Ariel.
- Darius... - zaczęła Kimberly, ale zaraz ugryzła się w język.
Ta kobieta to po prostu wariatka. Wydawała się groźna wyłącznie dlatego, że wszyscy
wokół byli zaczadzeni dymem. Teraz jedyną osobą, która miała władzę, był ten facet z bronią.
Zrobił, co prawda, bardzo nieszczęśliwą minę, ale to jeszcze nie znaczyło, że stał się przez to choć
trochę mniej niebezpieczny.
- O pani - zaczął znowu Emlyn - myślę, że lepiej to odłożyć na inną okazję.
- Zamknij się! - syknęła Zorah.
Głos Ariel stawał się coraz potężniejszy.
- Kto mnie słyszy, niech mnie wysłucha, niech tu przyjdzie, jak nakazuje starożytny zakon.
Niech będzie z nami moc! - wołała Ariel.
- Usłysz ją! - zawtórowała Zorah. W oczach jej zapłonął fanatyczny ogień. - Jako jej prawa
ręka, ja także wzywam moc!
Kimberly zadrżała. Może z zimna, a może z powodu śpiewu Ariel. Wciąż jednak siedziała
na łóżku, tak jak jej kazał Darius.
- Zorah - odezwał się Emlyn, wyraźnie zaniepokojony - dobrze ci radzę, każ jej przestać.
Teraz trzeba się raczej zająć tą parą. Powiedz jej, że później przyjdzie pora na czary.
Zorah odwróciła się z furią i spojrzała na niego rozognionym wzrokiem.
- Milcz! Jesteś tylko zwykłym śmiertelnikiem. Nigdy nie zrozumiesz mocy, której służysz.
Zostaw moją panią w spokoju!
Jakby nie słysząc ich kłótni, Ariel ciągnęła dalej:
- Pradawne magiczne siły, ja, Ariel, wzywam was z głębi ciemności, z najdalszych
zakątków próżni, wyjdźcie i ukażcie się...
Darius spojrzał ukradkiem na Kimberly. Siedziała spokojnie na łóżku i sprawiała wrażenie
na wpół zahipnotyzowanej monotonnym śpiewem Ariel. Całe szczęście, pomyślał. Nie chciał, żeby
mu przeszkodziła w następnym kroku.
123
- Czas nadszedł! - wykrzyknęła w ekstazie Ariel. - Duchy przestworzy, wypełnijcie ten dom.
Sprowadźcie ogień, ciemność i zniszczenie...
- Zorah - warknął Emlyn - mam już tego dość! Babie pomieszało się w głowie. Każ jej
przestać!
- Ty też zapłacisz za brak szacunku i nieposłuszeństwo - obiecała mu Zorah. - Tylko ja i
moja pani zostaniemy przy życiu!
- Teraz! - krzyczała Ariel. - Teraz! Niech to się stanie teraz!
- Teraz! - zawtórowała w uniesieniu Zorah, wyrzucając ręce w górę.
W tym momencie Emlyn stracił cierpliwość. Wychylił się i szarpnął Ariel za rękę.
- Zamknij się, głupie babsko!
- Nie dotykaj jej! - zawyła Zorah. - Nie czujesz, że napływa moc!
A niech sobie napływa, pomyślał Darius i zobaczył, że cała uwaga Emlyna skupiła się na
Ariel i Zorah. Podobna okazja może się już nie nadarzyć.
Szybkim ruchem sięgnął za pasek od spodni i wyciągnął małe, metalowe pudełeczko, które
ukrył tam jeszcze w samochodzie.
- Nadszedł już czas! - wykrzyknęła Ariel.
- Niech się stanie moc! - wtórowała Zorah, próbując odsunąć na bok Emlyna.
- Macie, czego chciałyście, moje panie - mruknął Darius. Położył pudełeczko na podłodze i
popchnął je w kierunku stojącej trójki.
W chwilę później pokój zalała fala oślepiającego światła. Wszyscy z krzykiem zakryli oczy.
Darius przezornie zdążył zrobić to wcześniej. Policzył do pięciu i odsłonił twarz.
Światło nie było już tak ostre, ale zawarta w pudełeczku chemiczna substancja nie przestała
świecić. Nie patrząc na pudełko, Darius w kilku krokach pokonał odległość dzielącą go od
oszołomionej trójki.
Dopadł Emlyna, który wypuścił z rąk rewolwer i wrzeszczał jak opętany. Obok stała Zorah i
także przeraźliwie krzyczała.
- Moje oczy! Moje oczy! - wył Emlyn. - Ratunku! Nic nie widzę!
Ariel zastygła bez ruchu, z rękoma wyciągniętymi przed siebie w obronnym geście.
Chwilowo oślepiona, wpatrywała się nie widzącymi oczyma w coś, co - jak sądziła - sama
rozpętała.
Kimberly nadal siedziała nieruchomo na łóżku, z twarzą w dłoniach.
- Cavenaugh!
- Jestem tu, Kim. Wszystko w porządku. Za chwilę odzyskasz wzrok.
124
- O mój Boże, co to było? - Kimberly opuściła ręce i zwróciła twarz w stronę, z której
dochodził jego głos.
Darius spojrzał na swoją odważną czarodziejkę.
- Nie bój się, kochanie. W pełni kontroluję sytuację. Mam pistolet Emlyna.
- Nic nie widzę! - Kimberly zamrugała oczami
- To reakcja na ostre światło. Zaraz ci przejdzie.
Darius chwycił Emlyna i zaczął krępować mu ręce za plecami, używając do tego sznura,
którym ten przewiązał się w pasie. Jako następną związał oszołomioną Ariel. Właśnie wziął się za
Zorah, kiedy Kimberly wstała i zrobiła kilka chwiejnych kroków.
- To ci się udało - powiedziała, mrugając oczami. Wciąż sprawiała wrażenie lekko
oszołomionej. - Moje gratulacje! Nie widziałam, że masz taką niesamowitą moc.
Darius roześmiał się i skończył wiązać Zorah.
- Dużo się nauczyłem, kiedy prowadziłem moją firmę eksportowo-importową.
- Ach tak. Zdaje mi się, że już raz cię o to pytałam, ale nie dostałam odpowiedzi. Mogę
wiedzieć, co tak naprawdę importowałeś?
- Później ci powiem. Jak tam twój wzrok?
Potrząsnęła głową i podniosła na niego oczy.
- Chyba już w porządku. O Boże, co to takiego było?
- Chemiczna substancja, która wchodzi w reakcję z tlenem. Po rozbiciu pudełka następuje
wybuch, któremu towarzyszy oślepiający błysk.
- Coś jakby mała bomba? - zapytała Kimberly z przerażeniem. - Mogłabym wykorzystać ten
pomysł w mojej książce.
- Nie mam nic przeciwko temu. A jak się czujesz, kochanie?
- Dziwnie.
- To widać. Przynieś wody z łazienki i zalej węgle. Ten dym nam wszystkim szkodzi.
Kimberly spojrzała na piecyk i posłusznie skinęła głową. Poszła do łazienki i po chwili
wróciła ze szklanką wody, którą zalała gorące węgle. Rozległ się głośny syk. Buchnęła para.
- Teraz musimy wezwać policję.
Kimberly ruszyła w stronę drzwi. Kiedy mijała Ariel, przystanęła na chwilę. Oczy starszej
kobiety wypełniły łzy.
- Popatrz, ona płacze.
- A niech sobie płacze. Chodź, trzeba zadzwonić.
125
J
akie to smutne - mówiła kilka godzin później Kimberly, wyjmując z kredensu butelkę
rieslinga z winnicy Cavenaughów. - Ciotka Milly będzie zdruzgotana, kiedy się dowie, że Ariel ją
oszukiwała.
Darius sięgnął po korkociąg. Otworzył butelkę i zaczął rozlewać wino do kieliszków.
- Mnie też jest dość głupio. Jak to możliwe, że nikt z nas nie zorientował się, co za ziółko z
tej Ariel? - Zaklął pod nosem i pociągnął długi łyk wina. - Czuję się jak ostatni głupiec.
Kimberly spojrzała na niego zza długich rzęs. Nareszcie byli sami. Po długich
wyjaśnieniach i przesłuchaniach policja zabrała Ariel i jej towarzyszy.
- Wiem, jak się czujesz - powiedziała miękko, podnosząc w górę kieliszek. - Ale tak
naprawdę nikt się na niej nie poznał.
Darius spojrzał na Kim zgnębionym wzrokiem.
- Pokpiłem sprawę. Przecież to ja miałem zadbać o bezpieczeństwo twoje i mojej rodziny.
- Bzdura - zaprzeczyła Kimberly, stawiając przed nim talerz z serem i pieczywem. - Przecież
nas uratowałeś. Jestem ci za to bardzo wdzięczna. - Podeszła do foteli ustawionych przy kominku. -
Wiesz, co miało mnie spotkać tej nocy? Miałam być pierwszą gwiazdą ceremonii ofiarnej,
odprawianej przez Ariel. To wątpliwy zaszczyt być królikiem doświadczalnym czarownicy. -
Otrząsnęła się, a potem z westchnieniem ulgi usiadła w fotelu.
Darius dorzucił drew do ognia i stał przez chwilę, wpatrując się w płomienie.
- Na pewno dobrze się czujesz?
- Co? Ach, chodzi ci o to, czy nie odczuwam jakichś skutków działania tych ziół, którymi
zaczadziła mnie Ariel? Wszystko w porządku, naprawdę. Umysł mam trzeźwy jak zawsze.
- Nie wiem, czy to dobra wiadomość.
- Mój biedny Cavenaugh - westchnęła Kimberly. - Miałeś ostatnio bardzo ciężkie przeżycia,
prawda? A wszystko przeze mnie.
- Nie tylko ja miałem dziś kłopoty z kobietami. Muszę przyznać, że w pewnym sensie
współczuję Emlynowi.
- Komu? Emlynowi?!
- On tylko udawał, że wierzy w te wszystkie czary. Tak naprawdę wziął udział w porwaniu
Scotta, bo sądził, że plan Ariel się powiedzie. A kiedy nic z tego nie wyszło, dał sobie wmówić, że
ona ma jeszcze inny pomysł. Myślę, że doświadczył ciężkiego szoku, kiedy się przekonał, że ma do
czynienia z wariatką.
- Ciekawe, gdzie on i Zorah poznali Ariel.
- Policja też chciałaby to wiedzieć. Obiecali mnie zawiadomić, jak tylko wycisną całą
prawdę z tej trójki. Pierwsze, co będą musieli ustalić, to prawdziwe nazwiska Emlyna i Zorah.
126
- Te ich pseudonimy brzmią na mój gust zbyt teatralnie - powiedziała Kimberly. -
Chciałabym też wiedzieć, jak doszło do tego, że Ariel i ciotka Milly tak się zaprzyjaźniły.
- Poznały się w klubie dla pań. Pamiętam, jak ciotka Milly zachwycała się Ariel i
opowiadała mi o jej wręcz „magicznej” wiedzy zielarskiej.
- Ariel rzeczywiście zna się na ziołach jak nikt. Podejrzewam, że przestudiowała wszystkie
księgi na ten temat. Ona naprawdę wierzy, że otrzymała magiczną moc i została wybrana
strażniczką wiedzy tajemnej. Będę musiała opisać ją w swojej książce...
- Tylko nie angażuj się osobiście w jakieś czary - ostrzegł Darius z groźną miną.
W odpowiedzi Kimberly ziewnęła, ledwo zasłaniając usta.
- O Boże, jestem śmiertelnie zmęczona. Ty pewnie też.
- Tak. To była jednak zwariowana noc. Nawet jak na kogoś takiego jak ja - westchnął.
Kimberly uśmiechnęła się, a potem spojrzała na niego z powagą w oczach.
- Na szczęście już po wszystkim. Spełniłeś swoją obietnicę, a nawet więcej. Byłeś mi coś
winny i spłaciłeś swój dług. Chcę, żebyś o tym wiedział. Teraz nie masz w stosunku do mnie
żadnych zobowiązań. Jesteśmy skwitowani - mówiąc to, chciała dać mu do zrozumienia, że może
czuć się wolny. - Spełniłeś obietnicę - powtórzyła raz jeszcze.
- Obietnicę, że będę o ciebie dbać? Kim, o tym właśnie chciałbym z tobą porozmawiać. -
Darius podszedł do fotela i rozsiadł się w nim wygodnie.
Kimberly patrzyła na niego w skupieniu. Lubiła go obserwować. Miał w ruchach tyle
męskiej gracji. Nawet kiedy zasiadał w fotelu.
- O czym tu mówić? - zapytała sztucznie beztroskim tonem. - Było, minęło. A ty
wywiązałeś się z obietnicy. Ocaliłeś mi życie. I to praktycznie bez mojej pomocy – dodała z
westchnieniem.
- O nie, ty też masz w tym swój udział.
Kimberly wypiła łyk wina.
- Dzięki, że przybyłeś mi na pomoc - powiedziała, nie patrząc mu w oczy.
- Przecież ci przyrzekłem, że otoczę cię opieką. I to w każdej formie - odparł.
- Ale dlaczego?
- Dlaczego? - zdumiał się Darius. - Z wielu powodów. Po pierwsze dlatego, że uratowałaś
Scotta, a po drugie, bo jesteś moją...
- Nie o to mi chodzi. Chciałam zapytać, czemu przyjechałeś za mną z San Francisco.
- Ach, o to ci chodzi. - Darius zawahał się. - Także z wielu powodów. Zeszłej nocy nie
mogłem zasnąć. Prawdę mówiąc, w ogóle nie spałem. Gdzieś tak około drugiej nad ranem zacząłem
się niepokoić.
127
- Znowu telepatia? - roześmiała się Kimberly.
- To nie była telepatia, tylko rozterki człowieka, który doszedł do wniosku, że postąpił źle.
Kimberly spojrzała na niego podejrzliwym wzrokiem.
- Masz na myśli sposób, w jaki zaaranżowałeś spotkanie z moimi dziadkami?
- Źle to wymyśliłem, Kim. Przyznaję się bez bicia. I nie mam nic na swoje
usprawiedliwienie. Może tylko moje dobre chęci i przekonanie, że postępuję właściwie.
Myślałem... myślałem, że kiedy otrząśniesz się z szoku i spojrzysz na to z właściwej perspektywy,
sama dojdziesz do wniosku, że miałem rację. Teraz widzę, że nie powinienem podejmować decyzji
za ciebie.
- Czy to było dla ciebie takie ważne, żebym się spotkała z dziadkami? - zapytała cicho
Kimberly.
- Tak - odparł Darius. - Wydawało mi się, że oni są ostatnią przeszkodą na naszej drodze.
- Naprawdę tak cię to męczyło, że twoja partnerka seksualna miała blokadę psychiczną tam,
gdzie w grę wchodziły stare, dostojne rodziny?
Darius patrzył na nią tak długo, aż wreszcie oderwała wzrok od ognia i spojrzała mu w
twarz. Jego szmaragdowe oczy lśniły gorączkowym blaskiem.
- Nie obchodziło mnie to, co myśli moja aktualna partnerka na temat rodziny. Interesowało
mnie wyłącznie to, co myśli o tym moja przyszła żona.
- Twoja przyszła żona!
- Proszę cię o rękę, Kimberly. Od dawna nosiłem się z tym zamiarem, ale chciałem to zrobić
po twoim spotkaniu z dziadkami.
Kimberly westchnęła niepewnie i mocno ścisnęła w palcach kieliszek. Patrzyła teraz na
Dariusa szeroko otwartymi oczami.
- Masz przesadne poczucie obowiązku. Nie musisz posuwać się aż tak daleko.
- Wiem, że małżeństwo raczej cię nie interesuje - odparł Darius łagodnym tonem. - Przez
całe lata świetnie sobie radziłaś bez tego, co ludzie zwykli nazywać rodziną. Nie spodziewam się,
żebyś po tym wymuszonym spotkaniu z dziadkami zmieniła nagle zdanie. Zwłaszcza że w grę
wchodzi małżeństwo z aroganckim, apodyktycznym mężczyzną, który czuje się głową rodziny.
Wiem, że jeśli dasz nam szansę, będzie nam dobrze pod wieloma względami, nie tylko w łóżku.
Wiem również, że nie mogę instalować dożywotniej kochanki w swoim domu. Mogę, co prawda,
udawać, że jesteś moim gościem, ale to tylko chwilowe rozwiązanie, bo wkrótce wszyscy zaczęliby
się dopytywać, kiedy mam zamiar się z tobą ożenić. A pierwszym domagającym się wyjaśnień
byłby twój dziadek.
- Nie obchodzi mnie, co sobie pomyślą moi dziadkowie.
128
- Chyba jednak trochę cię obchodzi. - Zapadła cisza. - Kiedyś powiedziałaś mi, że mnie
kochasz. Wiem, że po tym, jak zmusiłem cię do spotkania z dziadkami, mogłaś nabrać wątpliwości.
- Rozważałam to - przyznała Kimberly.
Przypomniała sobie, że będąc pod wpływem kadzidła próbowała powiedzieć Dariusowi, że
popełniła błąd. On jednak miał wtedy inne sprawy na głowie. Dlatego nie zdążyła mu wyznać, że
kocha go pomimo tego, co zaszło w San Francisco. A zresztą, może i dobrze się stało. Przecież tak
naprawdę nadal nie wiedziała, co czuje do niej Darius.
Stwierdził wprawdzie, że chce się z nią ożenić, ale to wcale jeszcze nie musi oznaczać, że ją
kocha. Owszem, pociągała go, a także czuł się zobowiązany. A może również uznał, że jako dobra
organizatorka pomoże mu zapanować nad tą jego rozpuszczoną rodziną. Co takiego powiedział
Starke? Że Darius potrzebuje energicznej kobiety, która od czasu do czasu broniłaby go przed jego
własnym poczuciem obowiązku.
- Gdy tak tu sobie siedzimy, przychodzi mi na myśl wieczór, kiedy to przyjechałem po
ciebie, po twoich głuchych telefonach - odezwał się Darius. - Byłaś wtedy równie spłoszona i
nieufna jak teraz.
On ma rację, pomyślała Kimberly. Tym razem także jest nieufna. Tyle że z zupełnie innych
powodów. Już samo to, że zakochała się w Dariusie Cavenaughu, było niebezpieczne. Stała się
przez to wrażliwa jak nigdy dotąd. I jak nigdy dotąd pragnęła zajrzeć w głąb jego duszy. Chciała
wiedzieć, o czym myśli, co czuje. Kiedy wreszcie się w niej zakocha? I czy to w ogóle kiedyś
nastąpi? Być może jego uczucia pozostaną na zawsze kombinacją poczucia obowiązku,
odpowiedzialności i czysto fizycznej fascynacji.
- Sądzę - zaczęła z wahaniem, ostrożnie dobierając słowa - że musimy mieć więcej czasu.
Ku jej zdumieniu Darius skinął głową i podniósł kieliszek do ust.
- Zgadzam się z tobą. Potrzebujemy czasu, żebyś mogła mnie lepiej poznać i zrozumiała, że
możesz mi ufać. Niestety, czas to coś, czego nigdy nie mam w nadmiarze, i nie zawsze mogę nim
dysponować tak, jakbym chciał. Mieszkałaś u mnie w domu przez kilka dni. Wiesz, jak to wygląda.
Zawsze ktoś albo coś domaga się uwagi. Trudno mi będzie wyrwać się na weekend, żeby móc się z
tobą zobaczyć. A poza tym, nie chcę ograniczać naszych kontaktów tylko do weekendów.
- Życie wypełnione obowiązkami - powiedziała Kimberly bardziej do siebie niż do niego.
- Takie życie wybrałem, Kim. A może raczej to ono mnie wybrało. Nie wiem, i nie ma to
żadnego znaczenia. Takie jest życie. I ja taki jestem. - Jego głos brzmiał szorstko, a zielone oczy
spoglądały na nią badawczo.
- I chcesz, żebym dzieliła z tobą to życie?
129
- Myślę, że możesz być w tym wszystkim szczęśliwa, jeżeli tylko zechcesz spróbować.
Wiem, że będzie to dla ciebie odmiana i będziesz musiała się przystosować. Udowodniłaś już, że
potrafisz sobie poradzić ze wszystkim i ze wszystkimi. To ty zapanowałaś nad chaosem w moim
domu, a nie on nad tobą. Nagle okazało się, że wszyscy potrafią się zorganizować. Kiedy Julia i
Scott się wyprowadzą, będę miał mniej obowiązków, a ty więcej spokoju potrzebnego do pracy. To
mogę ci obiecać. Może żądam zbyt wiele, ale kobieta, która jest na tyle odważna, żeby szydzić z
czarownicy, a także by stawić czoło uzbrojonemu napastnikowi, znajdzie w sobie dość odwagi, by
zaryzykować zmianę stylu życia.
- Myślę, że...
Darius uniósł rękę, nakazując jej milczenie.
- Pozwól mi dokończyć, Kim. Jak już mówiłem, rozumiem, że potrzebujesz więcej czasu, i
zamierzam ci go dać.
- Ale jak? Sam mówiłeś, że nie możesz zainstalować mnie w swoim domu jako dożywotniej
kochanki - przypomniała mu, lekko zirytowana tym określeniem.
- Proszę cię o rękę. W zamian za to dam ci tyle czasu, ile tylko zechcesz.
Przez chwilę patrzyła na niego w milczeniu, jakby nie dotarło do niej znaczenie jego słów.
Aż wreszcie ją olśniło.
- Ach, rozumiem - powiedziała z zażenowaniem. - Czy... czy to znaczy, że po ślubie
będziemy mieli osobne sypialnie?
Darius napił się wina. Kimberly odniosła wrażenie, że zbierał się w sobie.
- Oczywiście, że tak. W ten sposób oszczędziłbym ci niepotrzebnych stresów - powiedział
po chwili. - Doskonale wiem, że dla ciebie seks jest czymś więcej niż... czystą przyjemnością.
- Przyjemnością? - powtórzyła słabym głosem, zastanawiając się, jak w ogóle można
określić pójście do łóżka z Dariusem Cavenaughem słowem tak banalnym jak „przyjemność”.
- Czy dla ciebie to znaczy tylko tyle?
- Nie! - Darius ścisnął w ręku kieliszek tak mocno, że aż zbielały mu palce. - Dobrze wiesz,
że nie tylko. A teraz pozwól mi dokończyć!
Kimberly uniosła w milczeniu brwi. Było jasne, że Darius tracił panowanie nad sobą.
Zaczęła się zastanawiać, dlaczego. Może miało to coś wspólnego z tym, że przez ostatnią dobę nie
zmrużył oka.
- Jak już próbowałem ci powiedzieć - ciągnął - zdaję sobie sprawę, że kiedy idziesz ze mną
do łóżka, dajesz mi... dużą część siebie. Mówiąc szczerze, oddajesz mi się całkowicie i bez reszty. -
Spojrzał jej wyzywająco w oczy, jakby chciał ją sprowokować, by mu zaprzeczyła, ale Kimberly
nadal w milczeniu popijała wino. Wobec tego mówił dalej: - Czuję, że gdybym prosił cię, żebyś ze
130
mną sypiała, byłoby to dla ciebie dodatkowym stresem w okresie, gdy będziesz próbowała urządzić
się w moim domu jako żona. Gdybyśmy ze sobą sypiali, mogłabyś czuć się zbyt zobowiązana w
sytuacji, kiedy nie jesteś jeszcze całkiem pewna, czy zechcesz zostać ze mną na zawsze.
- A nie wydaje ci się, że już samo istnienie świadectwa ślubu będzie stanowiło dla mnie
wystarczającą presję? - zapytała Kim podejrzanie uprzejmym tonem. - Chcesz mi powiedzieć, że
jeżeli uznam, iż małżeństwo z tobą mi nie odpowiada, będę mogła tak po prostu odejść? Że będzie
mi wolno to zrobić, bo ze sobą nie sypiamy?
- Nie przekręcaj moich słów, Kim! - Darius odstawił z hałasem kieliszek.
- Wcale ich nie przekręcam. Próbuję tylko zrozumieć ich znaczenie!
Cavenaugh zerwał się na równe nogi i stanął przed kominkiem.
- Moim zdaniem, nie można wyrazić się jaśniej - powiedział, mierząc ją rozognionym
wzrokiem. - Proszę cię o rękę. Przykro mi, jeżeli robię to nie tak, jak trzeba, ale robię to po raz
pierwszy w życiu.
- Masz prawie czterdzieści lat i jeszcze nigdy nie prosiłeś żadnej kobiety o rękę? - zapytała z
niedowierzaniem Kimberly.
- Do czasu przejęcia winnic nie byłem szczególnie zainteresowany małżeństwem. W moim
życiu brakowało miejsca dla stałej partnerki. A potem ratowanie majątku pochłonęło cały mój czas.
- A teraz doszedłeś do wniosku, że pora się ustatkować, tak? Przecież ciąży na tobie
dodatkowy obowiązek zapewnienia rodzinie spadkobiercy i dziedzica. Wszyscy tego po tobie
oczekują. Będziesz potrzebował żony z odpowiednim pochodzeniem, bo tego wymaga twoja
pozycja i twój wizerunek. A ja, oczywiście, mam już teraz odpowiednie pochodzenie. Dzięki tobie,
bo to ty odnalazłeś moich dziadków.
Darius spojrzał na nią, mrużąc groźnie oczy.
- Ostrzegałem cię, żebyś nie przekręcała moich słów, Kim.
- Ja tylko próbuję wyjaśnić wszystkie szczegóły - powiedziała, czując że ogarnia ją złość. -
Wiem już, co ty będziesz z tego miał, nie wiem za to, co ja będę z tego miała.
- Potrzebujesz męża! - krzyknął wzburzony Cavenaugh. - Czyli mnie!
- Doprawdy?
Podszedł do niej, a w jego wzroku malowała się determinacja. Nachylił się nad Kimberly,
chwycił ją za rękę i pociągnął tak, by wstała. Patrząc na niego, pojęła, że posunęła się za daleko.
- Zaczekaj...!
Objął ją w talii i mocno przytulił.
- Ty mała wiedźmo - mruknął - nigdy nie wiesz, kiedy przestać. Czy wyobrażałaś sobie, że
będziesz tak siedzieć i bez końca mnie prowokować?
131
Zanim zdążyła odpowiedzieć, usta Dariusa opadły na jej usta. Stała uwięziona w jego
ramionach, a on wyładowywał na niej całą swoją frustrację. Determinacja, z jaką ją całował, była
bardziej wymowna niż słowa. Kimberly zrozumiała, że Darius jest u kresu sił.
Najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że instynkt nakazywał Kimberly raczej poddać
się, niż opierać. Gdy zapragnął zakosztować jej ust, rozchyliła je posłusznie i przylgnęła do niego
całym ciałem. Darius podniósł ręce i ujął w dłonie jej twarz. Jęknął głucho, owładnięty pożądaniem.
Pragnął Kimberly, a ona o tym wiedziała z pewnością, która nie potrzebuje słów.
Całowali się długo i zachłannie. Wreszcie z piersi Kimberly wyrwał się cichy jęk.
- Posiadłaś szczególny talent doprowadzania mnie do szaleństwa - wyszeptał z ustami w
zagłębieniu jej szyi.
- Posłuchaj - zaczęła go błagać resztką sił - to, co robimy jest niebezpieczne. Żadne z nas nie
jest w tej chwili w stanie prowadzić sensownej dyskusji na temat naszej przyszłości. Przykro mi,
jeżeli cię sprowokowałam. Prawda jest taka, że nam obojgu potrzebny jest teraz odpoczynek i... i
trochę czasu do namysłu. Jesteśmy kompletnie wyczerpani. Ostatnia doba obfitowała w
dramatyczne przeżycia.
- Próbowałem rozsądnej rozmowy - zaoponował Darius, rozpinając jednocześnie jej bluzkę.
- Próbowałem też stworzyć ci sytuację, w której nie czułabyś się zagrożona. Ale ty postanowiłaś iść
w zaparte.
- To nieprawda!
- Owszem, prawda. Znam jeden sposób na to, żebyś przestała ze mną walczyć. Jak już
wcześniej mówiłem, kiedy jesteś w moich ramionach, przestajesz stawiać mi opór. Wobec tego
będę się z tobą kochać tak długo, póki nie powiesz „tak”. Aż będziesz rozpalona i bezwolna. Moja i
tylko moja. - Darius wsunął ręce pod rozsunięte poły jej bluzki.
- Czy tego właśnie mogę się spodziewać, jeśli przyjmę twoje oświadczyny? Czy jeżeli
wyjdę za ciebie za mąż, z miejsca zapomnisz o tym, że obiecałeś dać mi trochę czasu i zaczniesz
egzekwować swoje prawa małżeńskie?
Zapadła cisza. Kimberly uświadomiła sobie, że czeka, wstrzymując oddech. Darius uniósł
głowę i spojrzał na nią posępnym, zagadkowym wzrokiem.
- Potrafisz nieźle balansować na linie, moja pani. - Opuścił ręce, cofnął się o krok i stanął
przy kominku. - Idź lepiej do łóżka, Kim - mówił dalej z nienaturalnym spokojem. - Ja prześpię się
tutaj, na kanapie. Wiem, gdzie trzymasz pościel.
Kimberly drżała ze zmęczenia i z podniecenia. Czuła, że Darius jest bliski wybuchu, ale
ostatkiem sił stara się opanować. Zadała sobie pytanie, co to za uczucia usiłował w sobie stłumić i
nagle zrobiło jej się go żal. Gorąco zapragnęła go pocieszyć. Zaraz jednak odezwał się w niej
132
instynkt samoobrony. Darius potrafił ją zranić jak nikt na świecie. A ona wciąż nie była pewna, co
tak naprawdę do niej czuje.
Stał teraz zwrócony do niej tyłem. Patrząc na jego plecy, pomyślała, że żądał od niej, by
wzięła na siebie całe ryzyko. Choć może to nie do końca prawda. Jego uczucia do niej nie były z
pewnością powierzchowne. Podpowiadała jej to intuicja. I choć tak naprawdę nie potrafiła czytać w
jego myślach, wiedziała, że jego intencje są jak najszczersze. Jako mąż Darius będzie silny,
odpowiedzialny, godny zaufania i honorowy.
A ona przecież go kocha.
- Cavenaugh - wyszeptała - zostanę twoją żoną.
Odwrócił się i przeszył ją przenikliwym wzrokiem, ale nie ruszył się z miejsca. Kimberly
czuła, jak narasta między nimi jakieś dziwne napięcie.
- Jesteś tego pewna, Kimberly? Jeżeli nie, to lepiej się zastanów, bo rano nie pozwolę ci już
zmienić zdania.
Kimberly pokręciła głową.
- Nie bój się, nie zmienię zdania.
Darius wziął głęboki oddech, a potem lekko skinął głową.
- Zrobię wszystko, żebyś była szczęśliwa, Kim.
Mimo zdenerwowania, Kim uśmiechnęła się.
- Wiem, a ja dołożę wszelkich starań, żeby być dla ciebie dobrą żoną.
Stali przez chwilę w milczeniu, rozważając złożone sobie nawzajem obietnice. W pewnym
momencie Kimberly odwróciła się i wolnym krokiem ruszyła do sypialni.
- Dobranoc - powiedziała. Nic innego nie przyszło jej do głowy. Czuła, że Darius nie
zamierza za nią pójść.
- Dobranoc, Kim.
Była już przed drzwiami sypialni, kiedy znowu się odezwał.
- Kim?
Podniosła głowę. Czyżby zmienił zdanie i chce spędzić z nią tę noc? Jeżeli tak, to będzie
mile widziany. Bo ona powita go całym sercem.
- Myślę, że powinnaś zaprosić dziadków na ślub.
Kimberly zacisnęła usta i wzniosła oczy do nieba.
- Nigdy nie wiesz, kiedy powiedzieć „stop”, Cavenaugh - stwierdziła, po czym z hukiem
zatrzasnęła za sobą drzwi.
133
ROZDZIAŁ 11
S
tarke zrezygnował z lampki weselnego szampana i przez cały wieczór raczył się whisky.
Wreszcie Kimberly uznała, że wypił już dość, żeby wprawić się w nastrój filozoficzny. W pewnej
chwili, gdy na moment została sama, postanowiła z nim porozmawiać.
Zebrała fałdy ślubnej sukni i z kieliszkiem szampana w ręku przecięła zatłoczony salon.
- Dobrze się bawisz? - zapytała z uśmiechem.
Surową twarz Starke'a rozjaśnił szczery uśmiech.
- Możesz mi wierzyć albo nie, ale w całym moim życiu jest to dopiero drugie wesele na
którym się bawię.
- A czyje było to pierwsze?
- Moje własne.
- Ach, tak. - Kimberly zawahała się niepewna, czy wypada dalej go wypytywać. - Prawdę
mówiąc, trudno mi sobie wyobrazić ciebie w roli małżonka.
- Mnie też było dość trudno. Byłem wtedy bardzo młody. Miałem dziewiętnaście lat, a moja
dziewczyna powiedziała mi, że jest w ciąży. - Starke wzruszył masywnymi ramionami. - Więc
zrobiłem to, co uważałem za swój obowiązek.
- No i co, była w ciąży? - odważyła się zapytać Kimberly.
- Nie. A potem, już jako moja żona szybko doszła do wniosku, że małżeństwo to nie jest to,
o co jej chodziło. Zwłaszcza gdy ma się dziewiętnaście lat i jest się bez grosza. Pół roku później
rozwiedliśmy się za obopólną zgodą.
- Rozumiem.
Starke spojrzał na nią podejrzliwie.
- Ejże, tylko nie próbuj doszukiwać się tu jakichś analogii. Jeżeli spodziewasz się dziecka,
Darius będzie zachwycony!
Kimberly poczuła, że rumieniec oblewa jej policzki. Szybko przeniosła wzrok ze Starke'a na
grupkę mężczyzn stojących w przeciwnym rogu salonu. Darius, niezwykle elegancki w smokingu i
stosownej doń koszuli, był duszą rozbawionego towarzystwa.
Co chwila musiała sobie przypominać, że jest już jego ślubną żoną. Związaną z nim
przysięgą oraz złotą obrączką. Wciąż jednak nie była pewna jego uczuć i myśli. Te wątpliwości
szczególnie dręczyły ją tego właśnie dnia.
134
Nic zresztą dziwnego, że czuła się tak niepewnie. Przez ostatnie sześć tygodni widywali się
raczej rzadko. Kimberly mieszkała w domku nad morzem i kończyła „Wendetę”, a Darius
odwiedzał ją tylko w weekendy. Kiedy zostawał na noc, sypiał w salonie na kanapie. A parę razy
przy tej okazji pocałował ją na dobranoc pod drzwiami sypialni.
Kimberly nie do końca rozumiała jego wstrzemięźliwość, a także pełen szacunku dystans, z
jakim ją traktował. Musiało to mieć coś wspólnego z jego postanowieniem, by nie wywierać na nią
presji. Wciąż jednak zadawała sobie pytanie, czy Darius zamierza spędzić ich poślubną noc sam, w
swojej własnej sypialni. Trudno stwierdzić, dokąd doprowadzi go jego poczucie obowiązku i
odpowiedzialność.
- Kim? - W głosie Starke'a zabrzmiała nuta niepokoju. - Nie miej takiej smutnej miny.
Zobaczysz, że Darius będzie zachwycony.
- Czym? - Kimberly oderwała wzrok od ostro zarysowanego profilu męża.
- Tym, że będziesz miała dziecko.
- Miło mi to słyszeć - powiedziała sztucznie rozradowanym tonem. - Ale tak się akurat
składa, że nie jestem w ciąży.
- Och, jaka szkoda. Darius powinien mieć kupę dzieciaków.
- Żeby odziedziczyły po nim nazwisko Cavenaugh? - sucho zapytała Kimberly.
- Nie. Dlatego, że byłby fantastycznym ojcem.
Kimberly znowu spojrzała na męża.
- Tak uważasz?
- Tak. A twoi dziadkowie też nie mieliby nic przeciwko prawnukom. Popatrz, jak dobrze się
dziś bawią. - Starke spojrzał z zadowoleniem na Wesleya Marlanda i jego żonę, którzy stali na
drugim końcu salonu, pogrążeni w ożywionej rozmowie z ciotką Milly oraz grupką jej przyjaciół.
Starke miał rację. Starsi państwo byli zachwyceni ślubem i rozczulająco wdzięczni za zaproszenie.
No i to prawda, że marzyli o prawnukach.
- To Darius kazał mi ich zaprosić - wyznała Kim po kolejnym łyku szampana. - Albo raczej
gorąco mnie namawiał, żebym ich zaprosiła.
- Darius zawsze lubi, jak wszystko jest zapięte na ostatni guzik - powiedział Starke. - Taki
już jest. A jak układają się twoje stosunki z Marlandami?
- Można powiedzieć, że charakteryzuje je ostrożna uprzejmość - przyznała szczerze
Kimberly.
- Spójrz na to z innej strony - doradził jej Starke. - Niektórzy ludzie nie utrzymują nawet
takich stosunków z rodziną.
- Chyba masz rację.
135
- Naprawdę ich nienawidzisz?
Kimberly zastanowiła się nad tym przez ułamek sekundy, a potem zaprzeczyła ruchem
głowy.
- Nie. - I rzeczywiście. Wciąż nie potrafiła powiedzieć, co czuje do dziadków, ale jedno
wiedziała na pewno: nie żywiła do nich nienawiści. Może po prostu była do tego stopnia zakochana
w Dariusie, że nie zostały jej już żadne uczucia, które mogłaby zmarnować na coś równie
bezużytecznego jak nienawiść.
- Mówiłem temu idiocie, mojemu przyjacielowi, że nie powinien zmuszać cię do spotkania z
tymi ludźmi - poinformował ją Starke, sącząc whisky. - Może jednak to on miał rację. Może to był
najlepszy sposób na rozwiązanie waszych problemów. W końcu z doświadczenia wiem, że Dariusa
rzadko zawodzi intuicja.
- No, jeżeli jeszcze raz zrobi mi taką niespodziankę, uduszę go gołymi rękami.
- Zapewniam cię, że przez dłuższy czas będzie się bał zaryzykować - pocieszył ją Starke. -
Od sześciu tygodni obchodzi się z tobą jak z jajkiem.
Kimberly przygryzła wargę. Starke miał rację, a co gorsza, wcale nie była pewna, czy nadal
życzy sobie, by Darius traktował ją w ten sposób. Postanowiła zmienić temat.
- Wygląda na to, że ciotka Milly doszła w końcu do siebie po tej strasznej aferze z Ariel.
Bałam się, że będzie się obwiniać o to, że nie poznała się na swojej przyjaciółce.
- Darius by jej na to nie pozwolił - rzekł z goryczą Starke. - On po prostu wziął na siebie
całą winę.
- O tak, to chodząca odpowiedzialność - westchnęła Kimberly.
- Ma to we krwi - dodał Starke. - To u niego zupełnie naturalne. Tacy już są niektórzy
mężczyźni.
Kimberly rzuciła mu ironiczne spojrzenie.
- Naprawdę?
- Tak. Ale wszystko ma swoją cenę.
- Nie rozumiem.
Starke zawahał się, jakby szukał stosownych słów, by wyrazić swoje myśli.
- Mężczyźni, którzy nie boją się odpowiedzialności, bywają też zazwyczaj... jakby tu
powiedzieć... asertywni.
- Asertywni? - powtórzyła Kimberly, przesadnie akcentując każdą sylabę. - Chciałeś chyba
powiedzieć aroganccy i bezczelni. To apodyktyczni, zarozumiali samcy, którzy po trupach dążą do
tego, żeby sobie wszystkich podporządkować.
Starke z zadowoleniem pokiwał głową.
136
- Tak, coś w tym rodzaju.
- Nie mówmy o asertywności. Powiedz mi lepiej, czego dowiedzieliście się o tym sztylecie.
Starke wzruszył ramionami.
- Darius miał rację. Kilku naszych dawnych partnerów rozpoznało ten sztylet. Wzór
pochodzi sprzed paru stuleci. Podobnych sztyletów używała swego czasu w Europie sekta, której
członkowie nazywali siebie czarownikami.
- A w jaki sposób sztylet dostał się w ręce Ariel? - spytała Kimberly.
- Ten konkretny egzemplarz to tylko dość wierna kopia. Ariel znalazła wzór w jednej ze
swoich ksiąg okultystycznych i zaniosła do człowieka, który zrobił jej taki sztylet. Myślę, że uda
nam się znaleźć tego faceta. W końcu nie ma tu zbyt wielu takich specjalistów.
- Czy policja dowiedziała się, w jaki sposób Zorah i Emlyn zetknęli się z Ariel?
- Zorah naprawdę nazywa się Charlotte Martin, a prawdziwe nazwisko Emlyna brzmi
Joseph Williams.
Kimberly skrzywiła się.
- Mało kabalistyczne nazwiska. Myślę, że to Ariel wymyśliła im te nowe imiona.
- Ariel poznała ich, kiedy poszukiwała dostawców ziół do swoich eksperymentów. Charlotte
miała sklep zielarski i chłopaka, właśnie Josepha. Biedna Charlotte naprawdę wierzyła, że Ariel
posiada magiczną moc i że jej tę moc przekaże. Joseph był w tym wszystkim znacznie bardziej
praktyczny. Zawsze interesowało go tylko jedno - jak szybko zrobić pieniądze. Dlatego z miejsca
przystał na udział w porwaniu Scotta. Kiedy plan spalił na panewce, nadal trzymał się Ariel, bo
myślał, że tak czy owak uda się wyciągnąć trochę pieniędzy od Dariusa. Gdy Ariel doszła do
wniosku, że trzeba cię usunąć, bo mogłabyś zidentyfikować Charlotte, także zgodził się wziąć w
tym udział. W końcu tylko ty widziałaś twarz Charlotte i rozmawiałaś z nią w tym domu, gdzie
przetrzymywali Scotta.
Kimberly wzdrygnęła się.
- To dlatego wynajęli jakiegoś typa, żeby wykonał za nich brudną robotę. To pewnie Ariel
wpuściła go tamtej nocy na teren posiadłości.
Starke skinął głową.
- Na szczęście Ariel uparła się, że wszystko musi się odbyć z zachowaniem należytego
ceremoniału. Powiedziała najemnikowi, że nie zapłaci, jeżeli ten nie ubierze się w habit i nie
weźmie sztyletu. Podobno facet do tej pory narzeka, że to mu poważnie utrudniło zadanie.
- Pewnie dlatego udało mi się ujść z życiem tamtej nocy. - Kimberly smętnie pokiwała
głową. - Przecież to istna parodia.
- Opiszesz to w swojej książce?
137
- Na pewno.
- Podobają mi się twoje książki - stwierdził z powagą Starke. - Te twoje historie są bardzo
ciekawe, tylko Josh Valerian to jakiś dziwak.
- Co masz do Josha Valeriana? - obruszyła się Kimberly.
- To nie jest autentyczna postać - odparł po namyśle Starke. - To znaczy nie ma w tym nic
dziwnego, że świetnie rozumie bohaterkę powieści. Dziwi mnie co innego - facet zawsze czuje to
samo co ona i widzi wszystko w tym samym świetle. To nie jest normalne.
- Tak uważasz? - zdumiała się Kimberly.
- Tak. Przecież Valerian miał być idealnym mężczyzną. A mężczyźni patrzą na świat inaczej
niż kobiety. Doprowadzał Dariusa do szaleństwa, bo jak prawdziwy mężczyzna może wygrać z
postacią fikcyjną?
- Mimo to jakoś mu się udało - mruknęła Kimberly.
- Czy Darius o tym wie?
Kimberly spojrzała na niego zagadkowym wzrokiem.
- Myślę, że tak - powiedziała z powagą.
- To czemu traktuje cię z takim przesadnym szacunkiem?
- Zauważyłeś?
- Kto by nie zauważył.
- No właśnie, pewnie wszyscy to widzą - westchnęła Kimberly i żeby zmienić temat,
postanowiła zadać Starke'owi kilka pytań, które dręczyły ją od dłuższego czasu. Jednym
spojrzeniem oceniła ilość wypitej przez niego whisky, po czym przeszła do ataku. - Zastanawiałam
się nad czymś - zaczęła sztucznie beztroskim tonem.
- Hm?
- Czym handlowaliście z Cavenaughem, kiedy jeszcze miał tę swoją firmę?
Starke zamrugał oczami jak sowa.
- Różnymi rzeczami.
- Jakimi?
- Takie tam śmieci. Ozdóbki, bibeloty, biżuteria, taki złom z całego świata. Darius brał
wszystko, co mu się spodobało, i co, jego zdaniem, łatwo dało się sprzedać.
- Starke, mam dziwne wrażenie, że nie jesteś ze mną do końca szczery.
- Uff, zdaje mi się, że Darius cię szuka...
- Starke... - Kimberly poddała się. - Przynieś mi jeszcze jedną lampkę szampana.
- Popatrz, co za szczęśliwy zbieg okoliczności - ucieszył się nagle Starke. - Darius tu idzie i
niesie dwie lampki szampana.
138
Zielone oczy Cavenaugha zalśniły intensywnym blaskiem, jak zwykle na widok Kimberly.
Mimo to, kiedy się odezwał, jego ton był uprzejmie obojętny.
- Jeszcze trochę szampana, Kim?
Odpowiedziała mu równie chłodnym uśmiechem, odstawiła pusty kieliszek i wzięła z jego
rąk pełny.
- Chyba czytasz w moich myślach.
- Robię, co mogę. Starke, przed chwilą natknąłem się na Ginny Adams. Szukała cię.
Kimberly ze zdumieniem spostrzegła, że obojętny zazwyczaj Starke lekko się zmieszał.
Przesunął rękę wzdłuż kołnierzyka, a potem poprawił krawat.
- Naprawdę? - Skinął Kimberly głową i mruknął: - Przepraszam na chwilę.
Kimberly patrzyła za nim, jak przepycha się przez tłum ku atrakcyjnej pani pod
czterdziestkę, stojącej przy drzwiach.
- Czy to jest Ginny Adams? - zapytała.
- Tak. Będzie z nich dobrana para. Ginny potrzebuje kogoś solidnego i odpowiedzialnego.
Mąż porzucił ją rok temu.
- Ach tak? Nigdy bym nie podejrzewała Starke'a o jakiekolwiek romantyczne zapędy.
- Nie było cię tu przez ostatnie półtora miesiąca, więc nie wiesz, co się wydarzyło. A jak
tam twoja książka? Skończyłaś już „Wendetę”?
- Nie, ale szybko posuwam się do przodu.
Kimberly przełknęła szampana. Czuła się dziwne skrępowana w towarzystwie męża.
Ostatnio większość ich rozmów wyglądała bardzo podobnie - rozmawiali ze sobą uprzejmie, lecz
obojętnie. Kimberly pocieszała się, że kiedy się pobiorą, wszystko wróci do normy. Teraz jednak w
jej duszy zaczęło kiełkować podejrzenie, że sama siebie oszukiwała.
- Coś jest nie tak, Kim?
- Prawdę mówiąc, mógłbyś odpowiedzieć mi na pewne pytanie - zaczęła, patrząc mu śmiało
w oczy.
- Pewnie na to, na które Starke nie chciał odpowiedzieć? Rozumiem teraz, dlaczego miał
taką dziwną minę, kiedy tu podszedłem.
- Ja tylko chciałabym się wreszcie dowiedzieć, czym naprawdę handlowaliście. Przecież to
proste pytanie. I nie mów mi, że to był złom.
Darius zmierzył ją uważnym wzrokiem.
- Duża część tak.
- Ale przecież nie wszystko.
Zawahał się, a potem wzruszył ramionami.
139
- Od czasu do czasu zawieraliśmy i inne transakcje. Byliśmy w tej korzystnej sytuacji, że
często udawało nam się zdobyć pożyteczne informacje dla pewnych agencji rządowych. Czy to
zadowala twoją ciekawość, właściwą autorkom sensacyjnych powieści?
- Noo, tak, ale powiedz mi...
Nie dał jej dokończyć, tylko uśmiechnął się z wyższością.
- To by było na tyle, Kim. Więcej ze mnie nie wyciągniesz na ten temat. Mam też nadzieję,
że nie natknę się na nic podobnego w twoich książkach. Chyba się dobrze rozumiemy? - powiedział
surowo, ale na widok jej zawiedzionej miny dodał już łagodniejszym tonem: - Przepraszam cię,
Kim, ale naprawdę nie mogę o tym rozmawiać.
- Jeszcze jeden obowiązek, który wziąłeś na swoje barki? - zapytała z ironią.
Jego łagodność nagle gdzieś się ulotniła.
- Nazywaj to sobie, jak chcesz. Czy to, że milczę w tej sprawie, ma także zostać użyte
przeciwko mnie? Jak wszystko inne?
- Oczywiście, że nie - obruszyła się Kimberly. - Jestem pewna, że obiecałeś zachować w
tajemnicy twoje poprzednie zajęcie. Wcale nie chcę, żebyś złamał dane słowo.
Darius Cavenaugh nigdy by tego nie zrobił, pomyślała. Będzie się trzymał swoich
zobowiązań do końca życia. Wypiła łyk szampana i pomyślała o swojej niepewnej przyszłości.
Nagle ogarnęła ją panika. A jeśli popełniła błąd? Co będzie, jeżeli sprawy między nimi ułożą się
źle? A jeżeli to się okaże jedną wielką katastrofą?
- Musisz być bardzo zmęczona - powiedział Darius. Wzrok mu złagodniał. - Miałaś bardzo
ciężki dzień.
- Jakoś przeżyję - mruknęła.
- Nie byłbym tego taki pewien.
Czy dobrze go usłyszała? Był to pierwszy bardziej ludzki odruch na tle uprzejmej
obojętności z jaką traktował ją przez ostatnie półtora miesiąca.
- Przepraszam, nie dosłyszałam, co powiedziałeś.
- Nic, nic - zapewnił pospiesznie, biorąc ją pod rękę. - Chodźmy teraz porozmawiać z
twoimi dziadkami. Myślę, że chcieliby się tobą pochwalić.
- Są zachwyceni, że zrobiłam taką dobrą partię - stwierdziła sucho Kimberly.
- Bardziej zachwyceni niż ty.
W jego słowach wyczuła ukrytą ironię. Do tej pory Darius trzymał swój temperament na
wodzy, teraz Kimberly nabrała podejrzeń, że z jej mężem dzieje się coś złego. Nie mogła sobie
jednak wyobrazić, co go tak rozjuszyło.
140
Myślała o tym nadal dwie godziny później, kiedy wreszcie znalazła się we własnej sypialni.
Ostatni goście wyszli, a domownicy rozeszli się do swoich pokoi.
Nie tak wyobrażała sobie noc poślubną. Była sama i nabrała pewności, że Darius nie
zamierza do niej przyjść. Odprowadził ją na górę, pocałował pod drzwiami na dobranoc, po czym
udał się do siebie.
Z oczyma pełnymi łez, zgnębiona i zmęczona, Kimberly usiadła na brzegu łóżka i zaczęła
się zastanawiać, co dalej.
Czuła się zlekceważona i gorzko zawiedziona. Nie było mowy o podróży poślubnej czy
choćby krótkim pobycie w domku nad morzem.
To jakiś obłęd, powiedziała sobie. Zakochana po uszy we własnym mężu, zaledwie kilka
godzin po ślubie siedzi w sypialni sama jak palec! Czyżby Darius zamierzał do końca życia
przestrzegać obietnicy złożonej w dniu, w którym poprosił ją o rękę? Że da jej tyle czasu, ile tylko
zechce, by go bliżej poznała.
W głębi duszy Kimberly miała nadzieję, że Darius nie będzie zbyt rygorystycznie
przestrzegać tej obietnicy. Zwłaszcza że wcale jej na tym nie zależało. Jak on mógł w ogóle
przypuszczać, że można się lepiej poznać, jeśli się wznosi między sobą barierę?
Pomyślała, że dałaby wszystko za odrobinę zdolności telepatycznych, które pomogłyby jej
odgadnąć, co dzieje się w głowie Dariusa Cavenaugha.
Wstała i zaczęła powoli rozpinać haftki sukni ślubnej. Potem ostrożnie powiesiła ją w
garderobie i wyjęła elegancką koszulę nocną, którą kupiła specjalnie na noc poślubną.
Zgaszonym wzrokiem spojrzała na przyozdobiony koronkami atłas, a potem z
westchnieniem rzuciła koszulę na łóżko. Po co marnować tak drogi strój? Równie dobrze może
włożyć jedną ze swoich starych trykotowych koszulek. On i tak nie przyjdzie, żeby spędzić z nią tę
noc, więc nie ma nawet komu zaprezentować się w tym wytwornym negliżu.
Stanęła boso przed lustrem i rozczesała włosy, a potem krytycznie przyjrzała się swojej
sylwetce w starym podkoszulku. Nigdy nie wątpiła, że łączy ją z Dariusem szczególnie silna więź
fizyczna. Czuła, że on jej pragnie albo przynajmniej, że jej pragnął. Spojrzała na przebijające przez
trykot piersi i niepewnie oblizała wargi. Co będzie, jeżeli nawet to się skończyło?
Nie, pomyślała, to niemożliwe. W ciągu ostatnich sześciu tygodni nieraz przecież widziała
w jego szmaragdowych oczach z trudem skrywaną namiętność. I była pewna, że musiał się
hamować, kiedy brał ją w ramiona, żeby pocałować ją na dobranoc.
Po raz ostatni przeciągnęła szczotką po włosach i rzuciła ją na toaletkę. Widocznie Darius
nadal zamierza trzymać się swojego postanowienia, żeby dać jej „więcej czasu”. To jedyne, co
141
tłumaczyło jego dziwne zachowanie. Tylko czego w zamian się po niej spodziewa? Co ona ma
robić w tym czasie? Czekać cierpliwie, aż da jej znak?
Nagle doszła do wniosku, że sprawy zaszły za daleko. Jest przecież mężatką zakochaną w
swoim mężu. Może i mąż jej nie kocha, ale na pewno jej pragnie i potrzebuje. A to już bardzo dużo.
Wiele małżeństw nie może się pochwalić nawet takim rodzajem więzi.
Bez zastanowienia odwróciła się i wyjęła z szafy stary frotowy szlafrok. Narzuciła go na
plecy i pomknęła wzdłuż korytarza. Wokół panowała cisza. Dom tonął w ciemnościach. Spojrzała
na drzwi sypialni, którą zajmował Darius, ale nie dostrzegła smugi światła pod progiem. Widocznie
poszedł już spać.
Pokonanie odległości między własną sypialnią a sypialnią męża kosztowało Kim niemal tyle
nerwów, co podjęcie walki z osobnikiem uzbrojonym w sztylet. Kiedy stanęła pod drzwiami,
podniosła rękę, żeby zapukać, a potem zmieniła zdanie. Wzięła głęboki oddech i nacisnęła klamkę.
Klamka ustąpiła i drzwi bezszelestnie się otworzyły. Kimberly stała przez chwilę w progu,
próbując oswoić wzrok z ciemnością. Nie byłaby zauważyła Dariusa, gdyby nie to, że się nagle
poruszył. Siedział w fotelu pod oknem, wyciągnąwszy przed siebie nogi. Obok na stoliczku stała
butelka. Kimberly spostrzegła go w chwili, gdy po nią sięgał.
- Darius?
- Masz do tego szczególny talent, Kim - odezwał się schrypniętym głosem.
- Talent? Do czego? - wyszeptała, zamykając za sobą drzwi.
- Do tego, żeby pakować się w tarapaty, oczywiście. Zwłaszcza nocą. Bo przecież większość
przygód spotkała cię w nocy, prawda? - Z przesadną ostrożnością nalał sobie brandy.
- Upiłeś się?
- Jeszcze nie, ale już niewiele mi brakuje. Nie poganiaj mnie. Ja robię, co mogę, żeby cię nie
popędzać, więc bądź tak uprzejma i wyświadcz mi tę samą grzeczność.
Jego postać tonęła w mroku. Widziała tylko zarys ramienia, kiedy nalewał sobie kolejną
szklaneczkę brandy i podnosił ją do ust. Nagle zauważyła, że ramię męża jest obnażone. Siedział na
fotelu, mając na sobie tylko spodnie.
- Więc to dlatego przez ostatnie sześć tygodni nie wykazywałeś najmniejszego
zainteresowania moją osobą? Bo nie chciałeś mnie popędzać? - zapytała cichym, drżącym głosem.
Serce biło jej szybko i głośno. Ogarnął ją jakiś dziwny lęk.
- Co to znaczy, że nie wykazywałem najmniejszego zainteresowania twoją osobą? Przecież
się z tobą ożeniłem, prawda? Mężczyzna raczej nie żeni się z kobietą, o ile się nią nie interesuje
choćby w małym stopniu.
142
Kimberly żachnęła się na tę zgryźliwość. Jeśli wcześniej tego wieczora Darius był w
nastroju wojowniczym, to teraz jakby się poddał.
- To bardzo pocieszająca odpowiedź - mruknęła.
- Wracaj do siebie, Kim - powiedział cicho.
- Ale dlaczego?
- Bo jeżeli jeszcze trochę tu posiedzisz, w ogóle do siebie nie wrócisz. Czy to dla ciebie dość
jasne?
Kimberly odsunęła się od drzwi i ciasno owinęła się szlafrokiem.
- Jestem twoją żoną. Nie przyszło ci do głowy, że może wcale nie mam ochoty iść sama do
łóżka. Ja... ja mam prawo być tu z tobą.
- Nie mów mi o prawach!
- No to porozmawiajmy o tym, dlaczego boisz się mnie poganiać - odcięła się, głęboko
dotknięta. - I do czego nie chcesz mnie popędzać? Do łóżka? Nie będę się opierać. Chyba zdążyłeś
już to zauważyć?!
Darius odstawił z hałasem szklaneczkę brandy, a potem lekko podniósł się z fotela. Nagi od
pasa w górę, z twarzą o ostrych, surowych rysach, był przeciwnikiem, jakiego strach spotkać po
ciemku. Kimberly poczuła, że opuszcza ją odwaga.
Wyciągnęła rękę w błagalnym geście.
- Powiedz mi, proszę, jak długo jeszcze mamy sypiać osobno?
- Aż mi na tyle zaufasz, by móc mnie znowu pokochać - odparł z pasją. - Nie chcę cię
widzieć w moim łóżku, póki nie będziesz mogła powiedzieć, że kochasz mnie tak jak przed tym
nieszczęsnym spotkaniem z twoimi dziadkami.
Kimberly spojrzała na niego z wyrzutem.
- Coś mi się zdaje, że ostatnio kiepsko ci idzie czytanie w moich myślach - stwierdziła w
końcu słabym głosem. - Ręce jej drżały. Żeby to ukryć, mocno ścisnęła węzeł paska.
- Czytanie w twoich myślach zawsze było dość ryzykownym zajęciem. Może dlatego, że
jesteś w swoim rozumowaniu niekonsekwentna. Po prostu rozumujesz na sposób kobiecy - dodał
oskarżycielskim tonem.
- Czyżby? Chcesz mi powiedzieć, że twój sposób rozumowania jest bardziej zrozumiały?
Posłuchaj mnie uważnie. Od wielu tygodni nie byłam w stanie pojąć, co dzieje się w tej twojej...
męskiej głowie. Chciałabym na przykład wiedzieć, dlaczego się ze mną ożeniłeś?
- Bo cię kocham! - wybuchnął. - Gdyby tak nie było, nie żeniłbym się z tobą. Bo i po co.
143
- Jak to, po co? Dla seksu, dla towarzystwa, żeby mieć kogoś, kto uwolni cię od
przesadnego poczucia odpowiedzialności, ponieważ czułeś się wobec mnie zobowiązany. Jest tyle
rozmaitych przyczyn.
- Ożeniłem się z tobą, bo cię kocham, Kim.
Kimberly zaczerpnęła tchu.
- Ja też wyszłam za ciebie, bo cię kocham. Więc dlaczego spędzamy naszą noc poślubną w
osobnych pokojach? - wyszeptała z bólem.
Cavenaugh drgnął, a potem w ułamku sekundy pokonał dzielącą ich przestrzeń i chwycił ją
w ramiona. Uniósł ją w górę i rzucił na łóżko. A zaraz potem sam leżał na niej, wgniatając ją w
materac.
- Kim, jesteś pewna? Jesteś tego absolutnie pewna? A ja tak się bałem, że wszystko
popsułem.
Objęła go za szyję i spojrzała na niego z bezgraniczną miłością.
- Nigdy nie przestałam cię kochać. Byłam na ciebie zła i czułam się dotknięta. A poza tym
sądziłam, że mnie nie kochasz, skoro wyciąłeś mi taki numer. Mimo to nigdy nie przestałem cię
kochać.
- Zrobiłem to, bo wydawało mi się, że tak będzie dla wszystkich najlepiej. Tylko dlatego.
Chciałem cię uwolnić od przeszłości, żebyś mogła mnie kochać bez żadnych zahamowań. Bo chcę
cię mieć całą. I tylko dla siebie.
- Rozumiem cię, kochany.
- Naprawdę? - Wpatrywał się w nią z natężeniem.
Kimberly posłała mu wyrozumiały uśmiech.
- Nie powiedziałam, że to popieram, tylko że rozumiem. A to duża różnica.
- Wytłumacz mi! - zażądał, po czym niepomny na to zaczął ją całować z dziką pasją. Kiedy
poczuł, że Kim zaczyna oddawać mu pocałunek, uniósł głowę.
- Wiem, że nie jestem taki, jak byś chciała, bo inaczej wyobrażałaś sobie ideał mężczyzny.
Ale tak strasznie cię kocham, najdroższa. I wiem, że moja miłość pomoże nam pokonać wszelkie
przeszkody. Przysięgam ci na wszystko, kochanie.
- Chcesz powiedzieć, że pomoże nam wtedy, kiedy będziesz miał kłopoty z rozumieniem
mojego „niekonsekwentnego” sposobu rozumowania, tak? - zapytała, głaszcząc go czule po twarzy.
- Muszę ci wyznać, że zamierzam trochę przerobić postać Josha Valeriana.
- Naprawdę?
- Uhm. Chcę, żeby był bardziej podobny do ciebie, czyli może nie tak bardzo zrozumiały dla
głównej bohaterki, za to zdecydowanie bardziej interesujący.
144
- Uwielbiam twój sposób rozumowania - powiedział z przekonaniem Darius. Nachylił się i
musnął ustami płatek jej ucha.
- W tej chwili w ogóle ciężko mi skupić myśli - wyznała, gładząc go po plecach.
- Tym się nie martw. Ja będę myślał za nas oboje. - Darius uniósł się lekko i rozwiązał pasek
jej szlafroka. - Jesteś tak piekielnie pociągająca w tym starym podkoszulku.
- Byłabym jeszcze bardziej pociągająca w mojej nowej koszuli nocnej. Gdy zdałam sobie
sprawę, że nie przyjdziesz do mnie tej nocy ani też nie zamierzasz mnie zaprosić do siebie,
stwierdziłam, że nie ma sensu niszczyć takiej drogiej koszuli - powiedziała ze smutkiem.
- Więc włożyłaś stary podkoszulek i szlafrok i przybiegłaś tu, żeby stawić mi czoło, tak? -
zapytał, podciągając do góry brzeg jej podkoszulka. - Dzięki Bogu, że zdecydowałaś się przyjść.
Odchodziłem od zmysłów, powtarzając sobie, że muszę uzbroić się w cierpliwość. Prawdę mówiąc,
przez ostatnie sześć tygodni odchodziłem od zmysłów. Plułem sobie w brodę, że byłem takim idiotą
i dałem ci tyle czasu, żebyś mnie znowu pokochała.
- A ja odchodziłam od zmysłów, bo wydawało mi się, że nigdy mnie nie pokochasz. Ach,
Cavenaugh, ale z nas para doborowych durniów.
- Wcale tak nie uważam. Mieliśmy tylko pewne kłopoty z porozumieniem się. Zapewniam
cię, że to już się więcej nie zdarzy.
- Myślisz, że nie?
- No cóż, będziemy zawsze musieli brać pod uwagę to, że jesteś kobietą...
- A ty mężczyzną.
- Tak. Oczywiście będą pewne drobne problemy. - Darius stracił nagle cierpliwość i
szybkim ruchem ściągnął jej przez głowę podkoszulek. - Ale myślę, że po to właśnie wynaleziono
miłość - stwierdził z głębokim przekonaniem.
- Myślisz, że miłość wynaleziono po to, żeby mężczyznom łatwiej było porozumiewać się z
kobietami? To niezwykle ciekawa teoria antropologiczna. - Spojrzała na niego promiennym
wzrokiem, czując bijące od niego ciepło. - - Więc naprawdę mnie kochasz? - Mocno objęła go za
szyję.
- Bardziej niż kogokolwiek na tym świecie - odezwał się ze śmiertelną powagą. - Nigdy w to
nie wątp, Kim. Przyjdzie taki czas, że będę miał ręce pełne roboty, a głowę zajętą rozlicznymi
problemami, ale moje serce zawsze będzie przepełnione miłością do ciebie, ukochana. Czy mnie
dobrze rozumiesz?
- Tak, doskonale cię rozumiem. Przyjdzie taki czas, że mój niekonsekwentny umysł będzie
zajęty wymyślaniem nowych wątków i postaci, ale zawsze będę cię kochała.
145
- To dobrze. - Darius szybkim ruchem rozpiął spodnie i zrzucił je na podłogę. Potem wsunął
się pod kołdrę.
Kiedy wziął Kim w ramiona, przylgnęła do niego przepełniona głęboką miłością.
- Kocham cię.
- Na pewno nie kochasz mnie bardziej niż ja ciebie. Zawsze miałem uczucie, że jesteś moja.
Już od pierwszego razu, kiedy się kochaliśmy. Ale dzisiaj wreszcie dotarłaś do celu. Nareszcie
jesteś w moim łóżku, tu, gdzie zawsze było twoje miejsce.
Zaczął ją pieścić w uniesieniu, a jego palce zręcznie wyszukiwały tajemne miejsca jej ciała,
aż wreszcie poczuł, że Kimberly pręży się i drży pod dotykiem jego palców. Kiedy dotarł do
najczulszego punktu, jęknęła z rozkoszy.
A potem, bardzo powoli, zaczął okrywać jej ciało drobnymi pocałunkami - od ponętnych
wzgórków jej piersi po ciemny wzgórek w złączeniu ud. Kimberly usiłowała zaprotestować, ale on
nie zwracał na to najmniejszej uwagi. Delikatnym, lecz zdecydowanym ruchem rozchylił jej uda i
złożył między nimi najintymniejszy z pocałunków.
Z ust Kimberly wyrwał się cichy okrzyk. Uniosła biodra, gdy przeszył ją dreszcz rozkoszy,
- Darius!
- Moja ty słodka wiedźmo. Bursztynowa czarodziejko. - Jego usta znowu powędrowały w
górę jej ciała. Jęknął głucho, bo dłoń Kimberly natrafiła na jego pobudzoną męskość.
- Kochaj mnie, kochaj mnie!
- Zawsze będę cię kochać, najdroższa!
Zabrzmiało to jak przysięga i Kimberly czuła w głębi duszy, że Darius jej dotrzyma. Był
takim właśnie człowiekiem. Człowiekiem, któremu może ufać do końca życia.
Kiedy w nią wszedł, przylgnęła do niego z całym oddaniem. Nad stęsknioną parą
kochanków noc rozpostarła swoje czary, a jej zaklęcia były słodkie jak miód. Kimberly i Darius
poddali się im z radością, zjednoczeni w namiętnym porozumieniu, które nie potrzebuje słów.
146