Michelle Celmer
Cena namiętności
Tłumaczenie:
Edyta Tomczyk
ROZDZIAŁ PIERWSZY
W ciągu dwudziestu trzech lat, dziewięciu miesięcy i szesnastu dni Lucy Bates
podjęła więcej błędnych decyzji, niż przewiduje norma. Z powodu impulsywnej
natury, spontanicznej ciekawości – a sporadycznie braku elementarnego zdro-
wego rozsądku – znalazła się w niejednej skomplikowanej sytuacji. Jednak jej
obecne zmartwienie przebiło na głowę wszystkie inne.
Pamiętaj: Następnym razem, gdy wpadniesz na genialny pomysł, by odejść od
faceta i przenieść się na drugi koniec kraju w nadziei, że ruszy za tobą w pogoń,
daruj sobie.
Tony nie tylko nie ruszył za nią w pogoń, ale znalazł sobie nową dziewczynę.
Po prawie roku niezobowiązującego związku z Lucy – bez zająknięcia się nawet
o kolejnym etapie – żenił się teraz z osobą niemal nieznajomą. Spotykał się z nią
raptem od dwóch miesięcy, na dodatek ta nowa nie była z nim w ciąży.
W przeciwieństwie do Lucy, która ponadto mogła uosabiać chodzący stereo-
typ. Uboga dziewczyna, co to zakochała się w bogatym chłopaku, po czym zali-
czyła wpadkę. I choć sytuacja była znacznie bardziej złożona, wiedziała, że każ-
dy tak właśnie ją oceni. Nawet Tony.
– Jesteśmy na miejscu – oznajmił taksówkarz, zatrzymując się przed posesją.
Lucy wyjrzała przez okno. Rezydencja Carosellich, położona w jednej z naj-
starszych i najbardziej prestiżowych dzielnic Chicago, nawet w tej okolicy mu-
siała robić wrażenie. Wiekowa i, jak na jej gust, nieco krzykliwa. Ale bardzo
okazała.
Wzdłuż ulicy stały zaparkowane luksusowe samochody, a w parku po drugiej
stronie jezdni bawiły się dzieci. Kiedyś Tony powiedział, że jego dziadek, twórca
czekoladek Caroselli, lubił przesiadywać w biurze, w ukochanym fotelu, i obser-
wować te bawiące się dzieci. Mawiał, że przypomina mu to rodzinny kraj. Miał
na myśli Włochy.
Podała kierowcy resztę gotówki, jaką dysponowała, i wydostała się z taksówki.
Słońce świeciło, ale w powietrzu czuć było chłód.
Wyczyściła swoje konto oszczędnościowe, płacąc niebotyczną kwotę za bilet
z Florydy do Chicago i z powrotem na lot w niedzielę, więc odtąd musi korzystać
z karty kredytowej. Jeśli przekroczy limit… cóż, coś wymyśli. Jak zawsze.
Ale teraz nie chodzi już tylko o nią. Musi zacząć myśleć jak matka – przede
wszystkim o dziecku.
Położyła rękę na wypukłym brzuchu, wyczuła uderzenie maleńkiej stopki –
w całym swoim życiu nie była tak zdezorientowana i przerażona, a jednocześnie
szczęśliwa. Teraz złożyła sobie obietnicę, że jeśli tylko zdoła rozwiązać ten pro-
blem, nigdy nie zrobi już niczego pod wpływem impulsu.
I tym razem zamierzała słowa dotrzymać.
– Dostaniesz od niego, co zechcesz – pouczała Lucy matka, gdy rano jechały na
lotnisko jej gruchotem, który sprawiał wrażenie, jakby był kupiony na złomowi-
sku. – Cokolwiek ci zaproponuje za milczenie, zażądaj dwa razy więcej.
Taka właśnie była matka, cała ona.
– Nie poluję na jego pieniądze – odparła Lucy. – Nic od niego nie chcę. Uwa-
żam tylko, że przed ślubem powinien dowiedzieć się o dziecku.
– Masz zamiar popsuć mu przyjęcie zaręczynowe?
– Niczego nie popsuję. Porozmawiam z nim przed przyjęciem.
Nie wzięła jednak pod uwagę, że samolot się spóźni, więc teraz miała tylko
dwie godziny na dotarcie do Tony’ego i z powrotem na lotnisko. W tej sytuacji
musi z nim porozmawiać podczas przyjęcia. Jednak nie zamierzała robić sceny.
Przy odrobinie szczęścia ludzie pomyślą, że jest jednym z zaproszonych gości.
Przyjaciółką narzeczonej, na przykład.
Gdyby Tony zechciał uczestniczyć w życiu dziecka, byłoby wspaniale. Gdyby
dorzucił się czasem do wydatków, byłaby mu dozgonnie wdzięczna. Gdyby nie
chciał mieć nic wspólnego z nią i dzieckiem, byłaby rozczarowana, ale by zrozu-
miała. W końcu czy to nie ona naciskała na luźny związek? Zero zobowiązań,
zero oczekiwań.
– Nawet gdyby nie był zaręczony, nigdy by się z tobą nie ożenił – twierdziła
matka. – Mężczyźni tacy jak on kręcą się koło kobiet takich jak my tylko w jed-
nym celu.
O prawdzie tej z lubością przypominała córce przy każdej nadarzającej się
okazji. I miała rację. Lucy setki razy powtarzała sobie, że Tony jest dla niej za
dobry, że nawet jeśli któregoś dnia zechce się ustatkować, zrobi to z kimś ze
swoich kręgów. I właśnie tak postąpił.
A ona może jedynie podjąć próbę posprzątania bajzlu, którego narobiła. Co
oznacza odłożenie dumy na bok i zaakceptowanie pomocy finansowej, jeśli taką
jej zaproponuje.
A więc, pomyślała, patrząc na rozciągającą się przed nią rezydencję, teraz
albo nigdy. Ze ściśniętym sercem wkroczyła na werandę i zapukała do drzwi.
Nogi miała jak z waty, serce jej waliło, a gdy przez minutę lub dwie nikt się nie
pojawił, zapukała ponownie. Odczekała chwilę, ale nadal nikt nie reagował.
Poczuła się nieco zbita z tropu. Czy osoba, która przysłała mejla, pomyliła
datę? Godzinę? A może nawet miejsce? I kto przy zdrowych zmysłach uwierzył-
by w wiadomość przysłaną przez anonimowego „przyjaciela”?
Ona uwierzyła. A teraz nie ma już odwrotu.
Gdy spróbowała przekręcić gałkę, okazało się, że drzwi są otwarte. Teraz do
listy jej wykroczeń można będzie dodać kradzież z włamaniem.
Pchnęła lekko drzwi i zajrzała do środka. Nikogo nie dostrzegła, więc weszła
do środka. Hol i sąsiadujący z nim salon były elegancko urządzone, dopracowa-
ne w najmniejszych szczegółach. I stanowczo za ciche. Gdzie, do diabła, wszyscy
się podziali?
Już miała odwrócić się i wyjść, gdy usłyszała niewyraźne dźwięki muzyki do-
biegające z głębi domu. Instrumenty smyczkowe. Czyżby kwartet? Nie mogła
rozpoznać melodii.
Ruszyła więc tropem muzyki i weszła do imponującej jadalni utrzymanej w głę-
bokich odcieniach czerwieni i złota, z tak dużym stołem, że zmieściłaby się przy
nim niewielka armia. Muzyka urwała się nagle, a ona odwróciła się. Naprzeciw-
ko jadalni znajdował się ogromny pokój dzienny z kamiennym kominkiem, który
sięgał sufitu o wysokich sklepieniach. Pomiędzy rzędami krzeseł rozciągnięto je-
dwabny chodnik…
O mój Boże.
To nie przyjęcie zaręczynowe. To ślub!
Uderzyło ją, że wszystko jest takie oczywiste. Tradycja. Wianuszek weselnych
gości siedzących na pokrytych satyną składanych krzesłach. Panna młoda o dłu-
giej eleganckiej szyi i wyraźnie zarysowanych kościach policzkowych. Jej luźna
sukienka w odcieniu złamanej bieli, jednocześnie prosta i stylowa, odsłaniała
nogi. Były tak smukłe i długie, że niemal dorównywała wzrostem Tony’emu,
a ten, mając metr dziewięćdziesiąt, do niskich nie należał. A jeśli chodzi
o Tony’ego…
Gdy go zobaczyła, serce jej zamarło. W szytym na miarę garniturze, z zacze-
sanymi do tyłu włosami wyglądał, jakby zstąpił z okładki GQ – w nonszalanckiej
wersji, w stylu „jestem tak seksowny, że ubrania przy mnie bledną”.
I co teraz? Czy powinna przysiąść na krzesełku i udawać, że należy do grona
gości, a porozmawiać z nim po ceremonii? A może odwrócić się, wybiec z pokoju
i zadzwonić później, jak radziła matka.
– Lucy? – odezwał się Tony.
Wyrwana z osłupienia zdała sobie sprawę, że Tony patrzy prosto na nią. Tak
jak panna młoda. Właściwie to wszyscy się odwrócili i utkwili w niej spojrzenia.
A niech to. Stała nieruchomo, zastanawiając się, co robić. Znalazła się tu, by
porozmawiać z Tonym, a nie psuć jego ceremonię ślubną. Ale ślub już został
przerwany, więc ucieczka nie wchodzi w rachubę. Dlaczego zatem nie przepro-
wadzić tego, po co przyjechała?
– Przepraszam – powiedziała, jakby przeprosiny mogły w takiej chwili coś
zmienić. – Nie chciałam przeszkadzać.
– A jednak tu jesteś – odparł Tony beznamiętnie.
– Muszę z tobą porozmawiać. Na osobności.
– Teraz? Właśnie się żenię, jeśli nie zauważyłaś.
Tak, zauważyła. Panna młoda gapiła się to na niego, to na nią. Jej twarz zbla-
dła, wyglądała, jakby miała zemdleć. A może zawsze patrzy w ten sposób? Jeśli
się zastanowić, była zadziwiająco podobna do Morticii Adams.
– Tony? Kto to jest? – spytała, marszcząc brwi.
– Nikt ważny. – Słowa te bardzo Lucy zabolały. Przy optymistycznym założeniu
Tony odwoła je bardzo szybko, choć niespecjalnie pomoże to w zaistniałej sytu-
acji.
– Cokolwiek masz mi do zakomunikowania, możesz powiedzieć tu – wycedził
Tony. – Przed moją rodziną.
To nie jest dobry pomysł. Jednak rozpoznała tę sztywną postawę, to niewzru-
szone spojrzenie. Nie zamierzał ustąpić. Cóż, jeśli naprawdę tego sobie życzy…
Uniosła głowę, wyprostowała się, rozpięła kurtkę i odsłoniła brzuch, który wy-
pychał jej dopasowany T-shirt, po czym skuliła się pod wpływem chóralnego wes-
tchnienia, jakie przerwało ciszę i odbiło się echem od wyłożonych aksamitem
ścian. Do końca życia nie zdoła zapomnieć tego odgłosu ani min obecnych. Jeśli
Tony chciał wprawić w zakłopotanie Lucy lub ją upokorzyć, obróciło się to prze-
ciwko niemu. To panna młoda wyglądała na upokorzoną.
– Czy to twoje? – zapytała, a Tony spojrzał na Lucy pytająco. Zmierzyła go po-
sępnym wzrokiem i odrzekła:
– A jak myślisz?
Tony zwrócił się do narzeczonej i powiedział:
– Tak mi przykro, Alice, ale daj mi chwilę, muszę porozmawiać z moją…
z Lucy.
– Podejrzewam, że potrwa to nieco dłużej niż chwilę – stwierdziła Alice głucho.
Z długiego i nieco szponiastego palca zsunęła pierścionek z brylantem, oznaj-
miając: – A coś mi mówi, że już nie będę go potrzebować.
– Alice…
– Kiedy zgodziłam się wyjść za ciebie, nikt nie wspomniał, że częścią naszego
układu jest ciężarna kochanka. Przerwijmy to, póki czas, dobrze? Zachowajmy
resztki godności.
Czyżby ten ślub tylko tyle dla Alice znaczył? Układ? Wyglądała na upokorzoną
i zirytowaną, ale czy cierpiała? Niespecjalnie. Lucy patrzyła, jak bawi się pier-
ścionkiem. Sprawiała wrażenie, że ma ochotę wydrapać nowo przybyłej oczy.
Z kolei Tony nie zamierzał Alice nic tłumaczyć, a Lucy odniosła wrażenie, że wy-
rządziła mu przysługę, choć wątpiła, że jej za to podziękuje. Zapewne nigdy jej
tego nie wybaczy. Alice próbowała oddać mu pierścionek, ale potrząsnął głową.
– Zatrzymaj go w ramach przeprosin – powiedział.
Biorąc pod uwagę rozmiary kamienia, musiały to być co najmniej pięciocyfro-
we przeprosiny. W sumie dzięki nagrodzie pocieszenia Alice nie wyszła na tym
najgorzej.
Ukryła w dłoni pierścionek, akceptując porażkę z dużą dozą wdzięku. Lucy na-
prawdę jej współczuła.
– Idę po rzeczy.
Kobieta w bliższym rzędzie, matka Tony’ego, którą Lucy znała ze zdjęć, ze-
rwała się z miejsca. Mimo dziesięciocentymetrowych obcasów ledwie sięgała
niedoszłej synowej do ramienia.
– Alice, pozwól, że ci pomogę – powiedziała, obejmując ją i wyprowadzając
z pomieszczenia. Spojrzenie rzucone Lucy mówiło: Tylko poczekaj, jak wpad-
niesz w moje ręce.
Jeszcze jeden głupi postępek, którego może pożałować. Jej relacja z babcią
dziecka została zaprzepaszczona. W świecie Lucy takie rzeczy były na porządku
dziennym, ale członkowie rodu Carosellich byli kulturalni i wytworni, a teraz już
na własne oczy widziała, że i z całkiem innej ligi. Matka miała rację.
Z chwilą, gdy Alice zniknęła, cisza ustąpiła szeptom. Lucy nie mogła usłyszeć
słów, ale miała wyobraźnię.
Mężczyzna, w którym rozpoznała ojca Tony’ego, podszedł do syna i ujął go za
rękę, by z nim porozmawiać. Pod względem fizycznym wszystko ich różniło.
Tony był wysoki, szczupły i wysportowany, natomiast ojciec – niższy i przysadzi-
sty. Wyjątek stanowiły nosy – które podobnie jak u większości członków rodu –
były identyczne. Po kilku krótkich ostrych słowach starszy Caroselli opuścił ja-
dalnię, udając się za żoną, przedtem jednak rzucił Lucy krótkie ostre spojrzenie.
Tony podszedł do niej z nieodgadnioną miną. Wyglądał jednak tak dobrze, że
poczuła ucisk w sercu. Miała ochotę wziąć go w ramiona i objąć ze wszystkich
sił.
Nie możesz go mieć. Na początku znajomości uznawała to za zaletę – jego
emocjonalna niedostępność bardzo ją pociągała. Głupio wierzyła, że ponieważ
nigdy nie pozwoliła sobie na miłość, nic jej nie grozi. A gdy z czasem zdała sobie
sprawę, co się z nią dzieje, było już za późno. Zakochała się w nim.
Ale gdyby jakimś cudem zamierzał wziąć ją w ramiona i wyznać miłość, to był
właściwy moment. Zamiast tego zacisnął palce na jej ręce i odezwał się napię-
tym głosem:
– Idziemy.
– Dokąd?
– Gdziekolwiek – mruknął, spoglądając na gości, którzy teraz w małych gru-
pach obserwowali rozwój akcji z ciekawością. Czyż nie mówił jej setki razy, jak
bardzo wścibską ma rodzinę, jak bardzo pragnie, by każdy pilnował własnego
nosa? Czy mogła wybrać gorsze miejsce?
Grymas na twarzy Tony’ego był tak stanowczy, że mogła co najwyżej starać
się nadążyć za jego zamaszystym krokiem, podczas gdy on na wpół wyprowadził,
a na wpół wyciągnął ją z domu i doholował do samochodu. Otworzył drzwi od
strony pasażera, potem zajął miejsce kierowcy, ale nie włączył silnika. Czekała
na wybuch gniewu, tymczasem on wybuchnął śmiechem.
Patrzyła na niego, jakby postradał zmysły, i chyba miała rację. Pojawiła się ni-
czym boska interwencja dokładnie w chwili, gdy właśnie miał popełnić najwięk-
szy błąd swojego życia. A gdy odwrócił się i ją zobaczył, pomyślał: Chwała Bogu,
nie muszę tego robić.
– Co ci jest? – zapytała Lucy, przy czym wyglądała tak, jakby poważnie martwi-
ła się o jego stan umysłowy.
Nie mógł mieć jej tego za złe. Od czasu, gdy odeszła, podejmował same nie-
przemyślane, a czasem i irracjonalne decyzje. Jak propozycja układu złożona Ali-
ce zaledwie po miesiącu znajomości. Nie byli w sobie zakochani, ale ona pragnę-
ła dziecka, a on potrzebował męskiego potomka. Wobec perspektywy trzydzie-
stomilionowego spadku kto winiłby go za to kompromisowe rozwiązanie?
Ale teraz wiedział już, jak wielki byłby to błąd. Gdy rozległy się dźwięki mar-
sza weselnego i zobaczył nadchodzącą narzeczoną, zdał sobie sprawę, że nie
dość, że jej nie kocha, to nawet nie za bardzo ją lubi, i chociaż mają tolerować
się nawzajem tylko przez rok, będzie to o rok za długo.
Kryzys został zażegnany dzięki Lucy. Jak to jest, że zawsze pojawia się, gdy jej
potrzebuje? Stanowiła jego głos rozsądku, gdy zachowywał się jak bęcwał.
A ostatnio, szczególnie odkąd odeszła, stał się niekwestionowanym królem bę-
cwałów. Pochylił się nad jej brzuchem.
– Czy dlatego odeszłaś?
Przygryzła wargę i przytaknęła.
– Czegoś tu nie rozumiem. Dlaczego po prostu mi nie powiedziałaś?
Unikała jego wzroku, zaciskając palce na kolanach.
– Przyznaję, źle to wszystko rozegrałam. Nie jestem tu dlatego, że czegoś od
ciebie oczekuję. Nie przyjechałam też, żeby udaremnić twój ślub. Zjawiłam się
tylko w złym momencie.
– A więc dlaczego przyjechałaś właśnie teraz?
– Doszły mnie słuchy, że się żenisz i pomyślałam, że powinieneś wcześniej do-
wiedzieć się o dziecku. Ale nie miałam pojęcia, że ślub ma być dzisiaj. Dostałam
informację o zaręczynach.
To by wyjaśniało jej zszokowane spojrzenie, gdy zdała sobie sprawę, w co
wdepnęła.
– Informację od kogo?
– A czy to naprawdę ma znaczenie? Przysięgam, chciałam tylko z tobą poroz-
mawiać.
Lucy nie szukała kłopotów – do diabła, nie miała mściwej natury – a jednak
z kłopotami często musiała się mierzyć. I choć miał najświętsze prawo, żeby być
na nią zły, to gdy zobaczył, jak stała z ustami otwartymi ze zdziwienia, instynk-
townie chciał chwycić ją w ramiona i przytulić.
– Więc mów. Dlaczego nie poinformowałaś mnie wcześniej?
– Wiem, że powinnam – przyznała, bawiąc się suwakiem kurtki – tylko nie
chciałam…, żebyś myślał, że zaliczyłam celowo wpadkę, żebyś czuł się wobec
mnie zobowiązany. Nawet nie jestem pewna, jak do tego doszło. Przecież za-
wsze bardzo uważaliśmy.
– Od razu wyjaśnijmy sobie jedno – odezwał się. – Wiem, że nie mogłabyś zro-
bić czegoś tak podłego. Znam cię, to po prostu nie twój styl. Fatalnie tylko, że mi
nie powiedziałaś o dziecku.
– Wiem. Nie winię cię, że jesteś zły.
– Nie jestem zły… tylko zawiedziony.
Przygryzła wargę, łzy zakręciły się w jej oczach.
– Naprawdę mi przykro. Mam wyrzuty sumienia z powodu twojej narzeczonej.
– Alice nic nie będzie.
Tony starał się przekonać samego siebie, że wszyscy mylili się co do niej, bo
w głębi duszy wiedział, że okazałaby się okropną żoną, a jeszcze gorszą matką.
To roszczeniowa materialistka, skoncentrowana wyłącznie na sobie. Godzinami
mogła mówić o modzie i swojej karierze modelki, a on, choć próbował udawać
zainteresowanie, często wyłączał się i nie słuchał.
Ale miała też zalety. Była atrakcyjna, miała niezłe poczucie humoru, no i seks
był okej, choć nigdy nie tworzyli prawdziwego związku. Nie tak jak w przypadku
jego i Lucy. Z Alice nic go nie łączyło. Ona lubiła teatr, on wolał dobre filmy z ro-
dzaju „zabili go i uciekł” – im więcej akcji, tym lepiej. Ona była kociarą, on –
alergikiem. Była weganką, on miłośnikiem schabowego z ziemniakami. Słuchała
newage’owego hipisowskiego popu, on puszczał sobie klasycznego rocka. Im
głośniej, tym lepiej. Nie było mniej pasującej do siebie pary.
– Kochasz ją? – spytała Lucy.
– Nasz związek jest… był skomplikowany.
Łudził się, że coś się wydarzy, zanim będzie za późno. Nawet nonno, który od
lat starał się zmusić go do ożenku i posunął się do tego, że próbował przekup-
stwa, zapisując mu trzydzieści milionów dolarów w spadku, odmówił pojawienia
się na ślubie.
– Powinnaś mieć do mnie trochę zaufania – stwierdził. – Powinnaś powiedzieć
mi prawdę i coś byśmy wymyślili.
– Popełniłam błąd, ale chcę wszystko naprawić.
Czyżby? A może po powrocie do domu któregoś dnia za rok lub dwa stwierdzi,
że znów dała nogę?
ROZDZIAŁ DRUGI
Tony miał tyle pytań, tyle rzeczy chciał powiedzieć, że nie wiedział, od czego
zacząć. Pamiętał szok, jakiego doznał, gdy kilka miesięcy temu od współlokator-
ki dowiedział się, że Lucy wróciła na Florydę. Była bardzo skrytą osobą i prze-
ważnie nie miał pojęcia, co dzieje się w jej głowie.
Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak bardzo za nią tęsknił, jak bardzo cenił
ich przyjaźń. Może dlatego jej odejście było dla niego takim ciosem. W ciągu
ostatnich trzydziestu lat robił, co mógł, by unikać huśtawek emocjonalnych.
Ktoś zapukał w szybę, a Tony prawie dostał zawału. Okazało się, że to kuzyn
Nick. Chryste, minęło zaledwie dziesięć minut, a już ktoś z rodziny musiał się
wtrącić. Podejrzewał, że Christine i Elana, jego młodsze siostry, maczały w tym
palce. Tony opuścił szybę:
– O co chodzi?
Nick pochylił się i zapytał:
– Wszystko w porządku?
– Lucy, pamiętasz Nicka? – spytał Tony.
– Cześć, Lucy – przywitał się Nick, posyłając jej olśniewający uśmiech. – Przyj-
mijcie ode mnie, jako pierwszego, gratulacje.
Tony zauważył błysk ciekawości w oczach Nicka i już wiedział, o czym kuzyn
myśli. Zastawia się, czy Tony ma jeszcze szansę na trzydzieści milionów dola-
rów. On i Rob zrezygnowali ze spadku, aby ratować swoje małżeństwa. Ale Tony
nie musiał nic ratować, choć powinien poślubić Lucy. Takie były zasady gry usta-
lone przez nonna.
– Moja żona też jest w ciąży – Nick zwrócił się do Lucy. – Znamy już datę: dwu-
dziestego pierwszego września.
– U mnie początek czerwca – odparła Lucy, a Tony widział, jak Nick liczy
w myślach. Lekki ruch głową i zmarszczone czoło świadczyły o wyciągnięciu
identycznego wniosku: Lucy wiedziała o dziecku, zanim wyjechała.
– Myślałem, że to kolejny nudny ślub – stwierdził Nick z szerokim uśmiechem –
ale przebiłeś nawet ślub siostry, kiedy ojciec wdał się w bójkę z chłopakiem
mamy.
To wyróżnienie Tony z chęcią by sobie darował.
– A co z Alice? – spytał Tony.
– Carrie odwiezie ją do domu. Aha, mam ci przekazać, żebyś się wyniósł, za-
nim wyruszą.
Carrie była żoną Roba i najlepszą przyjaciółką Alice. To ona ich sobie przed-
stawiła, czego pewnie w tej chwili gorzko żałuje. Gdyby mógł wyciąć te dwa mie-
siące ze swojego życia, gdyby mógł cofnąć czas, pojechałby za Lucy na Florydę,
przekonał do powrotu i zaopiekował się nią. Stworzyliby rodzinę, nawet jeśli nie
w tradycyjnym sensie. Cóż, mądry Włoch po szkodzie.
– Carrie chce także wiedzieć, czy Alice zostawiła u ciebie jakieś rzeczy – dodał
Nick.
– Nie sądzę, ale sprawdzę.
Alice była u niego tylko kilka razy. Już sam ten fakt świadczył o tym, że pomysł
ze ślubem był szalony.
– Zrób to szybko – odparł Nick. – Za dwa dni chce wracać do Nowego Jorku.
– Na dobre?
– O ile wiem, to tak.
Tony nie zamierzał wypędzać jej z Illinois, ale dzięki tej decyzji nie będzie mu-
siał jej widywać.
Frontowe drzwi rezydencji nonna otworzyły się i ludzie zaczęli wychodzić na
werandę. Na szczęście nie było wśród nich Alice. Ani jego sióstr.
– Pojedźmy do mnie – zwrócił się Tony do Lucy.
Skinęła głową, zerkając z niepokojem na drzwi.
– Pogadamy później – powiedział do Nicka, który wyprostował się i gestem po-
kazał „zdzwońmy się”.
Ród Carosellich znany był z dwóch rzeczy: czekolady i skłonności do plotek.
Tony, jeśli miał być szczery, nie trawił żadnej z nich. Chciał wydostać się spod
lupy. Chciał wolności i życia – prywatnego oraz zawodowego – według własnego
pomysłu. A trzydzieści milionów było do tego przepustką. Zapalił silnik i ruszył.
– To… dziwne – zauważyła Lucy, a on zerknął na nią. Musiał stoczyć z sobą
walkę, by nie wziąć jej za rękę, by jej nie dotknąć. Jednak nie był to odpowiedni
moment.
– Co?
– Myślałam, że po tym, co zrobiłam, twoja rodzina mnie znienawidzi.
Tymczasem rodzina Tony’ego nie była szczególnie ciepło nastawiona do Alice.
Właściwie nikt, z wyjątkiem Roba. Nie dalej jak wczoraj usłyszał, jak jego sio-
stra Alana w rozmowie z matką nazwała Alice strzygą.
– Zostawmy moją rodzinę na boku – odparł. – Musimy porozmawiać o dziecku.
I o nas.
– Masz rację.
Zadowolony, że się z nim zgadza, ciągnął rozmowę, choć nadal był w stanie
umiarkowanego szoku.
– Czy ty i dziecko jesteście zdrowi?
– Czuję się świetnie, a ono się rusza i kopie, jak powinno.
– Chłopiec?
Cień uśmiechu przemknął po jej twarzy.
– Albo dziewczynka. Chociaż mam silne przeczucie, że to chłopak.
To by się świetnie składało.
– Gdzie twoja walizka?
– Przyleciałam bez bagażu. Nie planowałam długiego pobytu. Właściwie… –
Z kieszeni kurtki wyjęła telefon i spojrzała na wyświetlacz. – Niedługo muszę
wracać na lotnisko, więc nie mamy wiele czasu.
W pierwszej chwili myślał, że żartuje. Czy naprawdę wierzyła, że pozwoli jej
znów odejść? Może tego nie planowali, ale teraz czuje się za nią odpowiedzialny,
więc na razie Lucy nie uwolni się od niego. A jeśli urodzi się chłopiec, jego tata
stanie się bardzo bogatym człowiekiem. No, o ile jego mama za niego wyjdzie.
Brzmiało to logicznie, tylko że Lucy, tak jak i on, nie lubiła związków. Chyba na-
wet bardziej od niego.
– Masz bilet? – A gdy przytaknęła, zapytał: – Mogę zobaczyć?
Z wyrazem zdziwienia wyjęła złożoną kartkę z saszetki, prawie całkiem ukry-
tej pod krągłością brzucha. Odkąd ją poznał, zawsze nosiła rzeczy osobiste
w sfatygowanym plecaku, który wyszukała w pracy, wśród rzeczy porzuconych
przez klientów, albo w przytwierdzonej do pasa saszetce. Nigdy nie widział, by
nosiła konwencjonalną torebkę. W ogóle w przypadku Lucy trudno używać sło-
wa „konwencjonalny”.
Gdy podała mu kartkę, przedarł ją na pół.
– Och, jakie to dramatyczne – skwitowała. – Zdajesz sobie oczywiście sprawę,
że mogę to ponownie wydrukować?
Zgniótł papier i rzucił go na tylne siedzenie.
– Możesz to nazwać symbolicznym gestem.
– A co to ma symbolizować.
– Nie wracasz na Florydę.
Zamrugała oczami ze zdziwienia.
– Czyżby? Gdzie się podzieję? Moja współlokatorka przeniosła się do Ohio.
Poza tym nie mam pracy.
– Zamieszkasz ze mną. A jak tylko załatwimy formalności, wyjdziesz za mnie.
Jeśli tak według Tony’ego wyglądają oświadczyny, nic dziwnego, że jest sin-
glem. Nawet nie był zainteresowany, czy ona się zgadza. Wydał polecenie.
– Dlaczego miałabym to zrobić? – zapytała.
– Ze względu na dobro dziecka – odparł.
Zła odpowiedź, koleś. Nie tylko wylał dziecko z kąpielą, ale i wanienkę rozbił
na kawałki. Cóż, bez owijania w bawełnę zakomunikował, że ożeni się z nią wy-
łącznie dla dobra dziecka. Dlaczego po prostu nie poda jej cykuty?
– To raczej marny pomysł – odezwała się, a jego zmarszczone brwi mówiły, że
ma inny pogląd.
– Wcale nie – odparł twardym tonem.
– Jeśli za ciebie wyjdę, potwierdzę, co wszyscy myślą. Że celowo zaszłam
w ciążę, aby cię złapać na dziecko.
Tak właśnie było w przypadku matki Lucy. Podczas krótkiego związku jej wy-
branek zapomniał co prawda wspomnieć o żonie i dzieciach, potem zaś nie za-
mierzał być ojcem dla swojej nieślubnej córki. Przesyłał raz w miesiącu czek, ale
gdy zmarł trzy lata później, ten łatwy zysk i nadzieje Lucy, że go pozna, umarły
wraz z nim.
– Dopilnuję, żeby do wszystkich dotarło, że nie o to chodziło – zapewnił Tony.
Gdyby to było takie proste.
– Ludzie wierzą w to, w co chcą wierzyć. – Jego zmarszczone czoło mówiło, że
staje się irytująca. – Nie mogę wyjść za ciebie.
– A zgodzisz się zostać ze mną? Przynajmniej do czasu narodzin dziecka?
– Nie mogę.
Z jego miny odczytała, że uważa ją za upartą i może trochę miał rację. Ale czy
można ją winić? Sprawa była prosta. Kochała Tony’ego, a on tylko czuł się zobo-
wiązany. Wspólne mieszkanie byłoby bolesne, ale poślubienie go – torturą. Ślub
jedynie dla dobra dziecka wydawał się smutny i żałosny. Może gdyby byli u nie-
go, wziąłby ją w ramiona i powiedział, że czuł się samotnie i podle, gdy odeszła.
Oczywiście, podałby bardzo logiczny – nie wspominając o romantycznym – po-
wód, że nie pojechał za nią. Ale gdyby babcia miała wąsy…
Tony skręcił w ulicę, przy której mieszkał, i znalazł wolne miejsce koło bloku.
Za pierwszym razem, gdy ją tu przywiózł, była lekko zszokowana. Wszystko, co
wiązało się z Tonym, biło po oczach bogactwem i klasą. Jeździł luksusowym au-
tem, pijał najlepszą szkocką, miał szafę pełną markowych ubrań, ale mieszkał
w nijakim mieszkaniu w równie przeciętnym budynku, przy ulicy, która wydawa-
ła się jedną z najnudniejszych w Chicago. Ale po co – wyjaśnił – miałby płacić
krocie na mieszkanie, w którym prawie nigdy nie przebywa?
Dawniej, gdy wchodzili do budynku, trzymał ją za rękę. Często podczas jazdy
windą dotykał nie tylko jej dłoni, ale nie tym razem. Poczuła z tego powodu ulgę
i rozczarowanie.
Po nomadycznej przeszłości nauczyła się nie przywiązywać do miejsc, ale gdy
Tony otworzył drzwi i weszła do mieszkania, poczuła ucisk w gardle. Tak wiele
cudownych wspomnień wiązało się z tym miejscem. W pewnym monecie zaczęła
traktować je jak drugi dom i oszukiwała siebie, myśląc, że może w głębi duszy
on też chce, by dzieliła z nim tę przestrzeń.
Tony zamknął drzwi, a gdy dotknął jej ramienia, serce w niej zamarło. Jednak
tylko pomógł jej zdjąć kurtkę, którą rzucił potem na oparcie sofy. Po chwili wylą-
dowała na niej jego marynarka, a na samej górze – krawat.
– Chcesz się czegoś napić? Mam sok i dietetyczną kolę. Mogę też zrobić her-
batę.
– Wystarczy woda – odparła.
Stolik do kawy zasłany był gazetami, niebieski jedwabny krawat leżał na opar-
ciu obitego skórą krzesła. Mieszkanie wypełniały typowo męskie meble. Skóra,
metal, szkło i niczym nieprzykryte drewniane podłogi. Myślała, że może coś
zmieniło się przez cztery miesiące, gdy jej tu nie było, ale wszystko wyglądało
identycznie. Nie dostrzegła też śladu żadnej kobiety.
– Siadaj – powiedział, wskazując kanapę, co bardziej zabrzmiało jak rozkaz niż
sugestia. Była spięta, a stan ten powodował, że dziecko zaczęło wykonywać cyr-
kowe akrobacje.
Choć minimalistyczną kuchnię oddzielała od salonu ściana, słyszała, jak Tony
otwiera lodówkę. Po sekundzie już był z powrotem, niosąc butelkę wody i piwo.
Usiadł koło niej, a pragnienie, aby go dotknąć, było równie silne jak zawsze.
Marzyła, by wziął ją w ramiona, tulił i obiecał, że wszystko będzie dobrze. A po-
tem kochał się z nią tak długo, że ostatnie cztery miesiące przestałyby mieć zna-
czenie.
– Nie pozwolę ci znów wyjechać. – To były jedyne słowa, jakie padły z jego ust.
Powinna wiedzieć, że nie odpuści. Był przyzwyczajony do tego, że wszystko
dzieje się zgodnie z jego wolą.
– Nie do ciebie należy decyzja.
– Wiem, do diabła – odparł zaskakująco ostrym tonem. Nigdy nie podnosił gło-
su w jej obecności. – Bycie ojcem nie zaczyna się po narodzinach dziecka – do-
dał.
Miał rację. Pozbawiła go wielu doświadczeń. Pozbawiła też siebie możliwości
dzielenia tego doświadczenia z kimś, kto akurat nie miał jej w nosie.
W przeciwieństwie do matki, która przez półtora miesiąca przekonywała ją,
by „pozbyła się problemu”.
W ostatnim czasie żyła bez podstawowych wygód. Kanapa matki była żałośnie
niewygodna. Rano przeważnie budził ją silny ból w dole pleców albo zesztywnia-
ły kark. A czasem obie te dolegliwości naraz. Perspektywa łóżka i spokojnego
wypoczynku była kusząca. Ale jak to odbije się na uczuciach?
– Hipotetycznie przypuśćmy, że zgodzę się zamieszkać tu z tobą – stwierdziła.
– Muszę mieć własną sypialnię.
– Możemy dzielić moją.
Jego ręka spoczęła na jej udzie. Nie musiała patrzeć na niego, by wiedzieć,
jaki ma teraz wyraz twarzy – tym wzrokiem zdoła ją zmiękczyć w ciągu kilku se-
kund. Niezależnie od tego, jak bardzo było to kuszące, przez wzgląd na własną
godność nie mogła wrócić do poprzedniego układu. Jeśli ma tu zostać, muszą
ustalić zasady. Jedna z nich to: zero romansów. Zabrała jego rękę ze swojego
uda.
– Myślę, że dla dobra dziecka powinien nas łączyć platoniczny związek. Żeby
się nie pogubić.
– Nie możesz winić faceta, że próbuje – odparł, a ona tym razem spojrzała na
niego, co było kolosalną głupotą. Niech go szlag trafi, jego i jego zniewalający
uśmiech. Oraz to przeciągłe namiętne spojrzenie. – Możesz zająć moją sypialnię
– dodał. – Będę spać w gabinecie.
Zanim zdążyła zaprotestować, jego komórka zaczęła dzwonić. Wyciągnął ją
z kieszeni spodni, zerknął na ekran i zaklął pod nosem.
– To nonno – powiedział, podnosząc się i kierując w stronę kuchni. – Muszę
odebrać.
Lucy nie znała dziadka Tony’ego, ale wiele słyszała na jego temat. Dziwne, że
nie zauważyła go dziś wśród weselnych gości. Rozmowa trwała niecałą minutę.
– Dzwoniła mama – wyjaśnił Tony, chowając telefon do kieszeni. – Sprząta
u dziadka. Pytała, czy wszystko w porządku. Chcą, żebyśmy wpadli do nich ju-
tro.
Ze strachu zrobiło jej się słabo. Najwyraźniej było to po niej widać, gdyż Tony
odezwał się:
– Nie martw się. Powiedziałem, że dam znać, gdy będziemy gotowi.
Rozumiem, że nigdy. Choć z drugiej strony po co unikać tego, co nieuchronne.
Mogła tylko wszystkich przeprosić i mieć nadzieję, że jej będą współczuć.
– Jak najszybciej chcę mieć to za sobą – oznajmiła.
– Nie ma pośpiechu.
Naprawdę?
– Wyobraź sobie, co byś czuł, gdyby twój syn żenił się, a jakaś kobieta, której
nie widziałeś na oczy, twierdziła, że nosi jego dziecko. Nie chciałbyś wiedzieć,
kim jest?
– Mówisz, jakby tylko ciebie to dotyczyło, a do tanga trzeba dwojga. Jestem
tak samo odpowiedzialny jak ty.
Mocno wątpiła, że jego rodzina tak to oceni.
– Czy z dziadkiem wszystko w porządku? – Zmieniła temat.
– Dlaczego pytasz? – Był jakby zdziwiony.
– Nie widziałam go na ślubie. Myślałam, że może nie czuje się dobrze.
– Nic mu nie jest. To tylko upór.
Nie bardzo wiedziała, co ślub ma z tym wspólnego, ale zanim zapytała, telefon
Tony’ego znów zadzwonił. Ponownie zerknął na ekran, wymamrotał przekleń-
stwo i odrzucił połączenie. Nie zdążył schować telefonu do kieszeni, gdy po raz
kolejny rozległ się dzwonek. I tym razem nie odebrał, po czym wyłączył dźwięk
i, mamrocząc coś pod nosem, zwrócił się do Lucy:
– A więc zostajesz?
– Powinnam chyba zawiadomić matkę, że nie potrzebuję transportu z lotniska
ani jej kanapy – odparła.
Tony zmarszczył brwi.
– Kazała ci spać na kanapie?
– Albo kanapa, albo podłoga.
Która wcale nie była mniej wygodna, choć Lucy wzdrygała się na myśl o tym,
jakie okropieństwa mogą znajdować się we włóknach starego wytartego dywa-
nu. Przyjaciele matki – o ile mogła ich tak nazwać – to przecież zbieranina nar-
komanów i alkoholików.
Gdyby Tony wiedział, jaki styl życia wiodła jej matka… Jednak prawie nic nie
wiedział o jej rodzinie – i wolała, by tak pozostało. Nie miał pojęcia o jej kosz-
marnym dzieciństwie. Wiedział, że nie znała ojca, ale nie wiedział dlaczego.
A o matce tylko to, że zawsze się kłóciły. Nie miał pojęcia, że odkąd Lucy skoń-
czyła osiem lat, matka zostawiała ją samą w domu i często wracała dopiero nad
ranem. Że wielu „przyjaciół” matki gapiło się na Lucy z lubieżnym uśmiechem
i wypowiadało sprośne uwagi pod jej adresem. Matka mawiała, że Lucy jest
sama sobie winna. Że sama się o to prosi, wysyłając „sygnały”. A Lucy jako naiw-
na nastolatka wierzyła jej bez zastrzeżeń.
Zastanawiała się, co Tony myślałby o niej, gdyby znał prawdę. Gdyby wiedział,
z jakiego pochodzi środowiska i jakie geny ma ich dziecko. A co powiedziałaby
na to jego rodzina? Tymczasem Tony podał jej telefon, mówiąc łagodnie, ale sta-
nowczo:
– Nie każę ci spać na kanapie. Dzwoń.
ROZDZIAŁ TRZECI
Choć formalnie Tony miał wolne z powodu niedoszłego ślubu, następnego ran-
ka najpierw poszedł poćwiczyć, a potem do biura. Doskonale wiedział, że w któ-
rymś momencie dnia zostanie nagabnięty przez prawie każdego członka rodziny.
Po nieodebranych telefonach i esemesach bez odpowiedzi przestali zawracać
mu głowę około dziesiątej wieczorem. Naprawdę kochał rodzinę i wiedział, że
zawsze może na nich liczyć, byli jednak tak cholernie wścibscy. Włoska przypa-
dłość, bez wątpienia.
W końcu zmuszą go, by stawił im czoła. Najłatwiej i najszybciej byłoby zwołać
konferencję prasową. Alternatywny pomysł wiązał się z siedzeniem w domu
i czekaniem, kiedy Lucy się obudzi. Wczoraj po zjedzeniu dań na wynos z chiń-
skiej restauracji położyła się na chwilę, by odpocząć, i od tamtej pory spała.
Przez ponad dwanaście godzin.
Nadal nie mógł pojąć, dlaczego matka Lucy pozwoliła spać ciężarnej córce na
niewygodnej kanapie. Rodzina Lucy była tematem tabu. Teraz jednak poznanie
jej matki wydawało się nieuniknione. Zostanie przecież ojcem jej wnuka lub
wnuczki.
Głos sekretarki Tony’ego przywołał go do rzeczywistości.
– Przyszli Rob i Nick. Mówią, że to pilne.
Skinął głową. A więc zaczyna się. Zrezygnowany spojrzał na godzinę widoczną
na monitorze komputera. Dziewiąta piętnaście. Nie czekali przesadnie długo.
Drzwi otworzyły się i kuzyni weszli do środka. Trudno uwierzyć, że zaledwie
pół roku temu byli bezdzietnymi kawalerami. Teraz dwóch jest po ślubie, a cała
trójka oczekuje na przyjście na świat dzieci. Wszystko z powodu dziadka.
– Więc – powiedział Nick, siadając na krześle naprzeciwko biurka – czy mam
zrobić miejsce w kalendarzu?
– Na co?
– Na twój kolejny ślub – wyjaśnił Rob, który z założonymi rękami stanął za
Nickiem.
– Tylko się nie zdziw.
Nick wyglądał na zdumionego.
– Nie żenisz się z nią? Pan chodząca odpowiedzialność. Zawsze postępujesz,
jak należy.
– Wiesz, dlaczego wyjechała? – zapytał Nick. – I dlaczego tak długo zwlekała
z informacją o dziecku?
– Jesteś pewny, że to twoje? – spytał Rob.
– Tak, jestem pewny. A co do powodu, dla którego wyjechała i wróciła, to spra-
wa między nią i mną.
– Mówi pewnie, że to był przypadek – zauważył Rob.
Bo to był przypadek. Lucy nie pragnęła dziecka tak jak on, założenia rodziny.
– Może to pułapka?- wtrącił swoje trzy grosze Nick.
– Na pewno nie. Zamierzała wczoraj wracać na Florydę. Nie miała z sobą na-
wet ubrań na zmianę.
– Może stawiała, że ją zatrzymasz.
– Zatrzymasz? Praktyczne musiałem ją błagać, żeby zamieszkała ze mną. Ale
odmówiła wyjścia za mnie.
– Nie zgodziła się? Nie mogę zrozumieć dlaczego.
– Wiem, że to dziwne, ale Lucy zawsze jasno stawiała sprawę: w grę wchodził
wyłącznie luźny związek. Jest niezwykle niezależna, a do tego twardo stąpa po
ziemi.
– To chłopak? – spytał Rob.
– Jeszcze nie wiemy.
– A jeśli? – wtrącił Nick.
– Tak, biorę kasę. Dlaczego miałbym tego nie zrobić? Musicie zrozumieć róż-
nicę między nami. Wy szczęśliwie poślubiliście kobiety, które kochacie. Zrezy-
gnowaliście z milionów, żeby im to udowodnić.
– Nie kochasz Lucy?- zapytał Nick.
– Moje uczucia nie mają tu znaczenia. Ale wiem, jak się czuje Lucy, a to ona
rozdaje w tej chwili karty. Więc do czasu narodzin będziemy mieszkać razem.
– A co potem?
– Nie mamy jeszcze dalszych planów. Mamy czas.
– Tak myślisz? – spytał Nick.
– Po Terri ledwie widać ciążę, a już zapisała dziecko na listę oczekujących do
przedszkola.
– Przedszkola? Nie żartuj.
– Za naszych czasów było inaczej – stwierdził Rob. – Dziś, aby dziecko miało
szansę na dobry college, musi dostać się do dobrej podstawówki, a żeby tak się
stało, najpierw musi trafić do dobrego przedszkola.
Tony nie miał pojęcia, czy posłałby swoje dziecko do prywatnej szkoły. Sam
jako chłopiec oddałby wszystko, by chodzić do szkoły państwowej, chociażby po
to, żeby cieszyć się choć odrobiną prywatności i anonimowości. Jego nieszczę-
ścia i problemy były pożywką dla całej rodziny.
Nie marzył oczywiście o tym, by zostać chuliganem. Jako drugi w kolejności
najstarszy kuzyn – Jessica, siostra Nicka, była od niego o półtora roku starsza –
stawiał sobie poprzeczkę wyżej niż inni. Jak mawiał ojciec, Antonio senior, który
sam był najstarszym z braci, młodsi patrzyli na niego z podziwem i dlatego mu-
siał dawać dobry przykład. Takie reguły obowiązywały w rodzinie Carosellich.
Żadnego poświęcenia nie uważano za zbyt duże.
Praca w rodzinnej firmie nie była pierwszym wyborem Tony’ego, ale dostoso-
wał się, ponieważ tego od niego oczekiwano. Jednak każdego dnia coraz bar-
dziej zbliżał się do czterdziestki. Kiedy zacznie wreszcie żyć według własnych
zasad? Gdy osiągnie wiek nonna?
– Myślę, że zobaczymy z Lucy, co przyniesie życie – zwrócił się do kuzynów. –
Co byłoby o wiele łatwiejsze, gdyby wszyscy dali nam spokój.
– Wszyscy chcą dobrze – odparł na to Nick.
Co nie zmienia faktu, że przez rodzinę sytuacja stawała się coraz bardziej
stresująca.
– Jest jeszcze jedna sprawa, o której przyszliśmy pogadać – powiedział Rob. –
Martwi nas Rose.
W zeszłym roku Rose Goldwyn, córka nieżyjącej już sekretarki nonna, zgłosiła
się do nich, szukając pracy. Ponieważ jej matka Phyllis przez ponad dwadzieścia
lat pracowała w firmie, czuli się w obowiązku ją zatrudnić. Niestety z Rose coś
było nie w porządku. Opinię tę podzielała większość rodziny i jej koledzy z pra-
cy.
– Wczoraj zaczepiła mnie Megan – relacjonował Rob. Megan, młodsza siostra
Roba, właśnie kupiła pierwszy dom i przyjęła Rose na współlokatorkę. – Powie-
działa, że Rose zdradza niezwykłe zainteresowanie naszą rodziną. Zadaje mnó-
stwo pytań na temat nonna i nonny.
– Co ją obchodzi małżeństwo dziadków?
– Jeszcze dziwniejsze było to, że wypytywała Meg o stare filmy rodzinne.
– My z Terri nakryliśmy ją, jak szła od strony gabinetu dziadka w dniu naszego
ślubu – dodał Nick. – Utrzymywała, że szuka toalety i się zgubiła, ale potem
zbiegła na dół, nie korzystając z łazienki. Złożyłem to na karb zdenerwowania,
w końcu pierwszy raz brała udział w rodzinnej gali, co może być przytłaczające
dla kogoś z zewnątrz. Ale Terri była przekonana, że kłamała.
– Z kolei dwa miesiące temu Carrie złapała ją na gorącym uczynku, gdy forso-
wała zamek do drzwi gabinetu ojca – dodał Rob.
– Chyba powinieneś wspomnieć o czymś tak ważnym jak próba włamania do
biura naczelnego dyrektora? – zauważył cierpko Tony.
– Twierdziła, że potrzebowała jakichś papierów, które zostawiła tam dla niej
sekretarka ojca. Powiedziała, że bała się konsekwencji służbowych. Potem znie-
nacka dostała telefon, że jednak nie musi ich brać. Chciałem to zbadać, ale wła-
śnie wtedy okazało się, że Carrie jest w ciąży i całkiem wyleciało mi to z głowy.
– Się rozumie – odparł Nick.
– Nie żartuj – wymamrotał Tony, a Rob zachichotał.
– Czy jesteśmy pewni, że Rose to córka Phyllis? – zapytał Nick. – Phyllis już
nam tego niestety nie powie. Rose może być oszustką, szpiegiem szukającym ta-
jemnic firmy albo dziennikarką zbierającą materiały do demaskatorskiej publi-
kacji.
– Demaskatorska publikacja o czekoladzie? – sceptycznie stwierdził Tony. –
Dlaczego? A może dzieje się tu coś, o czym nie wiem?
– Jeśli coś jest na rzeczy, nie mam o tym pojęcia – odparł Rob.
– Możemy wszystko opowiedzieć rodzicom – zaproponował Nick.
– Lepiej najpierw ją poobserwujmy – odrzekł Rob. – Nie chcę rozdmuchiwać
sprawy, jeśli nie zrobiła nic złego.
– Twoja decyzja – podsumował Tony.
– Daj mi dwa tygodnie – poprosił Rob.
Tony miał nadzieję, że Rob zdoła coś odkryć, dzięki czemu na chwilę znajdzie
się poza centrum zainteresowania. Przynajmniej dopóki nie wymyśli, co dalej.
Lucy w końcu za niego wyjdzie, co do tego nie miał wątpliwości. Było to tylko
kwestią czasu.
Zachęcający zapach smażonego boczku sprawił, że Lucy obudziła się z uśmie-
chem na twarzy. Tony przygotowywał dla niej śniadanie, gdy zostawała u niego
na noc. Jej ulubiony zestaw zostawiał na specjalne okazje jak ta – co zresztą
zdarzało się często w ciągu kilku tygodni przed jej wyjazdem. Aż do teraz Lucy
nigdy nie zastanawiała się, jak miły był to gest. Nie mogła powstrzymać się
przed myślą, że go nie doceniała.
Otworzyła oczy i spojrzała na zegar. Zamrugała kilka razy, myśląc, że wzrok
spłatał jej figla. Jedenasta trzydzieści? Niemożliwe! Spała prawie osiemnaście
godzin. Jej telefon, który leżał na stoliku nocnym, zabuczał. Dostała nowego ese-
mesa. Przekręciła się i sięgnęła po aparat. A niech to! Sześć esemesów. Wszyst-
kie od matki.
Wczoraj wieczorem wybrała tchórzliwe rozwiązanie. Wysłała matce wiado-
mość, że nie potrzebuje transportu z lotniska i że zostaje w Chicago nieco dłu-
żej, niż zamierzała. „Jak długo i z kim?”, zapytała natychmiast matka. Kusiło ją,
by odpowiedzieć: „Z panem nigdy-by-się-nie-ożenił-z-kobietą-taką-jak-ja, pocałuj
mnie w tyłek”. Jednak po zastanowieniu uznała, że przelotne uczucie satysfakcji
nie jest tego warte. Im mniej matka na razie wie, tym lepiej. Odpowiedziała
więc: „U przyjaciółki, nie wiem, jak długo, później ci wyjaśnię”.
Teraz wytoczyła się z łóżka i poszukała wzrokiem ubrań. Po chwili przypo-
mniała sobie, że Tony zaproponował, że je upierze. Pewnie zapomniał wyjąć je
z suszarki. Chwyciła więc jego flanelowy szlafrok wiszący, jak zawsze, na
drzwiach szafy od wewnątrz. Zapach mydła i płynu po goleniu leciutko drażnił jej
nos, gdy wkładała go na biały podkoszulek, który dał jej wczoraj. O ile podkoszu-
lek był tak olbrzymi, że sięgał prawie do kolan, o tyle szlafrok ledwo zakrywał
brzuch.
Ponieważ dziecko wykonywało akrobacje na pęcherzu, pierwsze kroki skiero-
wała do toalety. Tony zawsze trzymał jej jaskraworóżową szczoteczkę do zębów
w szufladzie toaletki, ale pewnie dawno ją wyrzucił. Otworzyła szufladę i wes-
tchnęła, widząc, że leży ona obok pasty do zębów, jej ulubionej. Jak mógł o tym
pamiętać?
Umyła zęby, palcami ułożyła włosy. Zawsze lubiła krótkie, ale jej obecna fryzu-
ra à la rozczochrana chłopczyca była o wiele praktyczniejsza, wiedziała też, że
podoba się Tony’emu. Ponadto im mniej będzie zajmować się sobą, tym więcej
czasu poświęci dziecku.
Wiedząc o czekającej ich rozmowie, weszła do kuchni lekko zdenerwowana.
Gdy zobaczyła, kto stoi przy kuchni, zastygła w drzwiach, gorączkowo myśląc,
czy udałoby się jej wrócić do sypialni. Jednak matka Tony’ego najwyraźniej miała
oczy z tyłu głowy.
– Dobrze spałaś? – zapytała i, nadal nie patrząc na Lucy, przekładała widelcem
chrupiące kawałki boczku z patelni na papierowy ręcznik. Na kuchennym blacie
stał talerz ze złotą grzanką zrobioną z grubego chrupiącego włoskiego chleba.
Identyczną, jaką Tony robił dla niej.
– Gdzie Tony? – zapytała Lucy. I co u licha tutaj robisz, przygotowując dla mnie
śniadanie?
– Wyszedł – odparła matka Tony’ego. We wsuwanych butach na płaskim obca-
sie była mniej więcej wzrostu Lucy, ale na tym podobieństwa się kończyły.
– Kiedy?
– Jakieś pół godziny temu. – Wyłożyła boczek na talerz, odwróciła się do Lucy
i rzuciła jej przelotne spojrzenie. – Mam nadzieję, że jesteś głodna.
Potem podała talerz Lucy, której drżały ręce. Nawet jeśli matka Tony’ego to
zauważyła, okazała się na tyle uprzejma, że nie skomentowała tego głośno.
– Siadaj i jedz póki gorące.
Lucy posłusznie usiadła. Wyglądało na to, że koszmary nocne właśnie się speł-
niają. Stoi twarzą w twarz z matką mężczyzny, którego dziecko nosi, jest z nią
sam na sam, a na dodatek w jego T-shircie i szlafroku.
– Chyba powinnam zadzwonić po Tony’ego – rzekła Lucy, poprawiając szlafrok
na brzuchu.
– A może byśmy przez chwilę same porozmawiały? – zaproponowała matka
Tony’ego i usiadła. – Chciałabym dowiedzieć się czegoś bliżej o mojej przyszłej
synowej.
O mój Boże, wyjaśnienia rozbawią wszystkich do łez.
– Opowiedz mi o sobie. Jak poznałaś mojego syna?
– Poznaliśmy się w barze, gdzie pracowałam – odrzekła i na tym poprzestała.
Gdy matka Tony’ego zrozumiała, że to było wszystko, co Lucy zamierzała po-
wiedzieć, zapytała:
– Jak długo z sobą chodzicie?
– Proszę pani…
– Mów mi Sarah. Albo mamo. Jak wolisz.
Mamo. Na pewno nie jest na to gotowa.
– Nie chciałabym, żebyś źle mnie zrozumiała. Ja i Tony nie jesteśmy… byliśmy
zawsze tylko przyjaciółmi. Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale nie przyjechałam,
żeby przeszkodzić mu w ślubie. Nie wiedziałam nawet, że tego dnia miał być
ślub. Chciałam powiedzieć mu o dziecku i wrócić na Florydę.
– A co Tony na to? – spytała Sarah z rozbawieniem.
Lucy zaczęła wiercić się na krześle.
– Powiedzmy, że musimy wiele kwestii wypracować.
– Innymi słowy, mam pilnować swojego nosa – podsumowała Sarah, bardziej
ubawiona, niż zła.
– Sarah, mogę tylko wyobrazić sobie, co o mnie myślisz. Ty i cała twoja rodzi-
na.
– Lucy… mogę tak się do ciebie zwracać?
– O-oczywiście. Jak najbardziej.
– Masz na to moje słowo, że każdy, kto zobaczył twoją twarz, gdy weszłaś do
salonu, wiedział, że byłaś tak samo zszokowana na nasz widok, jak my na twój.
Natomiast, widząc reakcję mojego syna, sądzę, że musi was łączyć bardzo
skomplikowany związek.
Nie miała o tym pojęcia.
– Nie musisz na to odpowiadać – zapewniła Sarah. – Dla mnie przede wszyst-
kim liczy się to, że powstrzymałaś Tony’ego przed poślubieniem tej okropnej ko-
biety.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Okropna kobieta? Lucy zamrugała oczami.
– Nie lubiłaś Alice?
– Nikt jej nie lubił. Jeśli mam być szczera, to chyba nawet Tony za nią nie
przepadał. Ani ona za nim.
– Co? To dlaczego zamierzali się pobrać?
– Właśnie, wszyscy się nad tym głowili. Zakładaliśmy, że jest w ciąży.
Lucy z wrażenia wstrzymała oddech, a żołądek podszedł jej do gardła. Nie
przyszło jej do głowy, że Alice też może być w ciąży. To tłumaczyłoby pośpieszny
ślub. Choć ryzyko, że kolejne kobiety Tony’ego przypadkowo zaliczyły wpadkę,
nie wydawało się wysokie.
– Czy to możliwe? – zapytała Lucy przerażona.
– Kiedy zobaczyłam, jak w przeddzień ślubu pije szampana, podeszłam do niej
i zapytałam. Nie była.
Dzięki Bogu.
– Też poczułam ulgę. Sprawiała wrażenie pozbawionej instynktu macierzyń-
skiego – stwierdziła Sarah.
– Nie wszyscy nadają się na rodziców – zauważyła Lucy. – Niektórzy są zbytni-
mi egoistami.
– Niektórzy na pewno. Ale nie ty, wiem to.
Lucy położyła rękę na brzuchu, na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech zado-
wolenia.
– To dziecko jest dla mnie wszystkim.
– Wiesz, czy to chłopiec, czy dziewczynka?
Potrząsnęła głową.
– Czuję jednak, że to chłopak.
– Kiedy byłam w ciąży z Tonym, wiedziałam, że urodzi się chłopiec. Czy po-
znasz płeć przed narodzinami?
– Początkowo chciałam, ale teraz wolę, żeby to była niespodzianka. Tak długo
czekałam, więc kolejne trzy miesiące nie zrobią różnicy.
– Też lubię niespodzianki – odparła Sarah. – w większości przypadków.
Czy nieślubny wnuk również do nich należy?
– Czuję się nieco zakłopotana.
– Słucham?
– Masz wszelkie powody, żeby mnie nie lubić lub przynajmniej mi nie ufać,
a jesteś dla mnie miła.
Wydawało się, że jej uwaga rozbawiła Sarah.
– Czy Tony mówił ci, że byłam w czwartym miesiącu ciąży, kiedy wyszłam za
mąż?
Lucy zaprzeczyła.
– Moi teściowie przyjechali do Chicago prosto z Włoch. Byli bardzo konserwa-
tywni – ciągnęła Sarah – i kiedy okazało się, że jestem w ciąży, byli wściekli. Nie
tylko odmówili sfinansowania ślubu, ale mój mąż musiał ich błagać, żeby w ogóle
wzięli w nim udział.
– W końcu przyszli?
– Tak, ale patrząc wstecz, właściwie tego żałuję. Zachowywali się wobec mnie
wrogo, upokorzyli mnie przed rodziną i przyjaciółmi. Czułam się nieswojo.
Pierwszy rok małżeństwa powinien być najszczęśliwszym okresem w moim ży-
ciu, tymczasem czułam się nieszczęśliwa i samotna.
– Ale potem zmieniło się na lepsze, prawda?
– Musiało minąć kilka lat. W końcu ja i Angelica zostałyśmy nawet przyjaciół-
kami. Okazało się, że mamy z sobą wiele wspólnego. Obie uwielbiamy gotować,
obie urodziłyśmy się we Włoszech, choć moja rodzina pochodzi z północy.
To wyjaśniało jasne włosy i karnację. I oznaczało, że Tony to stuprocentowy
Włoch.
– To smutne, że tyle lat straciłyśmy na niesnaski. Przyrzekłam sobie, że jeśli
jako matka znajdę się w podobnej sytuacji, najpierw zadam sobie trud, żeby ko-
goś poznać, zanim zajmę stanowisko. I właśnie to teraz robię.
– Dziękuję.
Lucy nie należała do płaczliwych osób, ale w tym momencie oczy piekły ją od
łez. Dobrze wiedzieć, że ma sprzymierzeńca, nawet jeśli Sarah stanowi wyjątek
wśród wrogów.
– Skoro już wszystko wyjaśniłyśmy – Sarah podsunęła talerz do Lucy – to jedz!
Jesteś chuda jak szczapa.
– Wiem, że jestem zbyt szczupła – odezwała się Lucy, a jej policzki poczerwie-
niały ze wstydu. Z powodu dziecka starała się zdrowo odżywiać. Niestety jedze-
nia, a już szczególnie tego zdrowego, brakowało w domu matki. Z kolei Lucy, nie
mając pracy, nie miała też pieniędzy.
– Nie martw się, zamierzam cię utuczyć – stwierdziła Sarah. – Tak jak tylko
prawdziwa włoska matka potrafi.
Dla odmiany było miło, że ktoś się o nią troszczy. Miała też nadzieję, że zosta-
ną przyjaciółkami, choć to oznaczałoby zwierzenia, których nikt z rodziny
Tony’ego nie powinien poznać. Zresztą, pewnie i tak jej nie zaakceptują. A na-
wet gorzej, mogą nie zaakceptować dziecka. A na to nie mogła pozwolić. Tak
bardzo chciała, by jej dziecko miało kochającą i troskliwą rodzinę – taką, jakiej
ona nigdy nie miała.
Około drugiej po południu, gdy Tony jechał do domu, został wezwany przez
dziadka. Kiedy udzielał audiencji, należało grzecznie się na niej stawić. Tak więc
Tony znalazł się w gabinecie dziadka, gdzie czekał go zapewne surowy wykład.
Co do tematu – to nie był pewien. Mógł on bowiem dotyczyć najrozmaitszych
kwestii.
Nonno siedział jak zwykle w fotelu i patrzył na park. Jego kościste dłonie spo-
czywały na kolanach. Przeciętnemu obserwatorowi wydawał się niegroźny. Ła-
godny staruszek z błyskiem w oku. Tony znał jednak prawdę. Mimo delikatnej
kondycji fizycznej nonno miał umysł ostry niczym brzytwa i trzymał rodzinę że-
lazną ręką. Ojciec Tony’ego i jego bracia chcieli wierzyć, że to oni sprawują wła-
dzę, ale była to iluzja. To nonno pociągał za sznurki. Czasami Tony zastawiał się,
jak jego ojciec zdołał zachować zdrowe zmysły, chodząc przez wszystkie lata na
pasku tego starca.
– A więc ślub przerwała jakaś dziewczyna. – Nonno zmierzał prosto do celu. –
Czy nosi twoje dziecko?
– Tak.
– Jesteś pewien?
– Wierzę Lucy. Jest godną zaufania przyjaciółką.
Nonno mrugnął powieką.
– Wydaje się, że czymś więcej.
– Wiem, że może to tak wyglądać…
– Czy to chłopiec?
– Jeszcze nie wiemy, ale Lucy tak sądzi.
Nonno z zadumą pokiwał głową.
– Jeśli ma rację, możesz stać się bardzo bogatym człowiekiem.
– Jest tylko mały problem. Lucy nie chce za mnie wyjść.
Wydawało się, że wiadomość rozbawiła dziadka.
– Czy powiedziała dlaczego?
– Nie chce, żeby rodzina myślała, że celowo zaszła w ciążę.
– A było tak?
– Nie, do diabła. To nie w jej stylu.
– Więc kiedy wszyscy w rodzinie poznają prawdę, problem zniknie, prawda?
– Tak, to powinno załatwić sprawę.
– Ta kobieta, czy ona cię kocha?
Technicznie rzecz biorąc, dziadek nigdy nie powiedział Tony’emu, że musi ko-
chać matkę dziecka albo ona jego, aby odziedziczyć pieniądze. Powiedział tylko,
że muszą wziąć ślub.
– Nasz związek z Lucy jest inny. Jesteśmy przyjaciółmi.
Nonno uniósł brwi po raz kolejny.
– Czy sugerujesz, że to niepokalane poczęcie?
– Oczywiście, że nie. My tylko…
Tylko co? Zabawialiśmy się? O Boże, właśnie relacjonuje własne życie seksu-
alne dziewięćdziesięciodwuletniemu dziadkowi. Już niżej nie można upaść, a jeśli
nie będzie uważał, zaraz zaczną omawiać kwestię jego męskości.
– Znasz zjawisko przyjaźń plus seks?
– Nie jestem aż tak stary – odparł nonno ubawiony i dodał: – Czyli jest na tyle
dobra, żeby z nią sypiać i mieć dziecko, ale nie na tyle, żeby się z nią ożenić?
– Prosiłem, żeby za mnie wyszła. Nie mogę jej zmusić.
– Powiedziałeś, że ją kochasz?
Którego elementu członu w zwrocie „przyjaźń plus seks” dziadek nie zrozu-
miał?
– Zapewniłem, że tak będzie najlepiej dla dziecka. Nie wiem, co jeszcze mogę
zrobić. – odparł. Może nonno zgodzi się na kompromis, jeśli Tony obieca mu, że
dziecko będzie nosiło nazwisko Carosellich. – Nawet jeśli jej nie poślubię, dam
dziecku moje nazwisko.
Choć wymagało to wysiłku, nonno pochylił się w jego kierunku, wykręcając
głowę w lewą stronę.
– Czy prosisz mnie o zmianę warunków umowy?
– Miałbyś przecież spadkobiercę, o którego ci chodzi.
– To prawda… – Odchylił się i zamyślił, a Tony nabrał nadziei. Potem jednak
dziadek potrząsnął głową i powiedział: – Nie, nie mogę tego zrobić.
Mógł, tylko nie chciał.
– To nie byłoby w porządku. Jeśli chcesz spadek, ożeń się z nią. – Ton wskazy-
wał, że temat jest zamknięty.
– Jak mam to zrobić? Zaparła się i nie ustąpi.
– Wymyślisz coś, wierzę w ciebie.
Tym razem wiara może wcale nie przenieść góry. Lucy była prawie tak samo
uparta jak nonno.
– Przyprowadź ją do mnie – rzekł dziadek. – Porozmawiam z nią.
Trudno o gorszy pomysł.
– Nie wydaje mi się…
– A mnie tak – skwitował nonno tak stanowczo, że dalsza dyskusja była bez-
przedmiotowa. – Przyprowadź ją jutro. Spotykamy się o trzeciej w moim gabine-
cie.
To może się bardzo źle skończyć.
– Przyprowadzę, tylko.... obiecaj, że będziesz dla niej wyrozumiały. Nie chcę,
żebyś potraktował ją jak moją mamę.
Nonno uniósł brwi.
– Wiesz o tym?
– Oczywiście, że tak. Wiem, że ani ty, ani babcia nie zaakceptowaliście jej. Nie
rozumiałem dlaczego. Do dziś zastanawiam się, dlaczego byliście dla niej tak su-
rowi?
Nonno wyjrzał przez okno.
– Są rzeczy, o których się nie rozmawia. Dla dobra rodziny.
Chodzi na pewno o dobro rodziny? Cokolwiek by to było, Lucy nie będzie za-
kładniczką jego gniewu.
– Lucy czuje się zagubiona, boi się. Nie pozwolę jej zastraszyć. Także tobie.
Dotąd Tony nie ośmielił się podnieść głosu w obecności dziadka. A choć gotów
był teraz ponieść konsekwencje, nonno wyglądał na bardziej zaintrygowanego,
niż rozzłoszczonego.
– A więc to tak – mruknął drwiącym tonem, jakby kpił z tego, że Tony ośmielił
się mu przeciwstawić.
Tony nie da się zastraszyć. Nie rozumiał, dlaczego ojciec pozwolił na tak złe
traktowanie swojej żony, ale on nie zamierzał tego znosić. To jego obowiązek:
chronić Lucy, a nie wrzucać ją w paszczę lwa. I tak dużo przeszła.
– Ostatnią rzeczą, jakiej pragnę, to okazać ci brak szacunku, ale jestem teraz
odpowiedzialny za Lucy.
– Nawet jeśli nie chce za ciebie wyjść?
– To nie ma znaczenia.
Nonno właściwie uśmiechnął się.
– Jeśli tak się sprawy mają, obiecuję, że potraktuję ją z szacunkiem i życzliwo-
ścią.
A niech to! Poszło zbyt gładko. A gdzie haczyk?
– W takim razie stawiamy się jutro o trzeciej.
– Chcę porozmawiać z Lucy na osobności.
A więc o to chodzi.
– Nonno…
– Przywieź ją i daj mi godzinę. A teraz zostaw mnie, proszę. Muszę odpocząć.
Tony’emu nie podobał się pomysł, by Lucy znalazła się sam na sam z dziad-
kiem, ale gdy ten żegnał się z gościem, rozmowa była zakończona.
Gdy w końcu znalazł wolne miejsce przecznicę od swojego bloku, przysiągł so-
bie, że jego następne mieszkanie będzie miało prywatny parking. Przechodząc
przez ulicę, zauważył przed blokiem znajomego mercedesa. Och, nie! Nie po-
winna tego robić. Przyspieszył i resztę drogi pokonał biegiem, a zamiast czekać
na windę, wybrał schody. Gdy wpadł do mieszkania, nie zobaczył jej od razu, ale
ten zapach perfum rozpoznałby wszędzie.
– Mamo! – krzyknął zdesperowany.
Matka wyłoniła się z kuchni z papierowym ręcznikiem, w który wycierała
ręce. Miała na sobie luźne beżowe spodnie i różowy sweter o warkoczowym
ściegu. Z upiętymi do tyłu, prawie białymi włosami wyglądała młodo, choć nie-
dawno obchodziła sześćdziesiąte trzecie urodziny.
– Cześć, kochanie.
Cześć, kochanie, a niech cię!
– Naprawdę, mamo. – Tony cisnął kurtkę na kanapę. – Nie mogłaś poczekać
kilka dni, jak prosiłem?
Z westchnieniem powiesiła kurtkę w szafie.
– A ty nie mogłeś ten jeden dzień zostać w domu? Gdy ojciec zadzwonił i po-
wiedział, że pojawiłeś się w pracy, nie mogłam przestać myśleć, że zostawiłeś tę
biedną dziewczynę całkiem samą. Bez środka transportu i, jak zgadłam, bez je-
dzenia.
Zabrzmiało to jednoznacznie: gdyby nie ona, Lucy umarłaby z głodu.
– Gdzie ona jest?
– Bierze prysznic. Zrobiłam jej porządne śniadanie.
– Od jak dawna tu jesteś?
– A co to za różnica? Dobrze, że ojciec zadzwonił, i dobrze, że nadal mam
klucz do twojego mieszkania.
Opanował gniew.
– Czy przynajmniej zapukałaś?
– Oczywiście, ale nikt nie odpowiedział.
Więc po prostu weszła do środka. W jej świecie było to najzwyklejsze zacho-
wanie.
– Przeważnie znaczy to, że albo nikogo nie ma w domu, albo, jeśli ktoś tam
jest, nie życzy sobie, aby mu przeszkadzano.
– Szczęśliwie się złożyło, że nadal spała. Nie obudziła się więc w pustym
mieszkaniu z równie pustą lodówką. Możesz być mi wdzięczny.
Oczywiście, wiedział, że chciała dobrze, ale i tak doprowadziła go do wściekło-
ści. Choć, nie da się ukryć, miała też sporo racji. Zanim wyszedł, powinien był
sprawdzić, czy Lucy ma wszystko, co potrzebne. Po prostu nie przywykł do od-
powiedzialności za innych. Uspokoił się i powiedział:
– Doceniam, że przyszłaś, ale teraz ja przejmuję obowiązki.
– To dla mnie coś nowego – odparła. – Nieczęsto mam okazję poznać twoje
dziewczyny.
– Ona nie jest… Zresztą nieważne.
– Tony, kochanie. – Położyła rękę na jego piersi, poklepała czule, a jednocze-
śnie patrzyła na niego tak, jakby nadal był dzieckiem. – Obiecaj mi, że będziesz
cierpliwy. To bardzo trudny okres. Lucy potrzebuje ogromnego wsparcia.
– Dziękuję za radę. Wiem, że chcesz dobrze, ale nawet jej nie znasz.
– Kochanie – odparła matka ze smutnym uśmiechem – byłam taka jak ona.
Wiem, przez co przechodzi.
Gdyby się głębiej zastanowić, pewnie miała rację. Dla własnego dobra powi-
nien jej wysłuchać.
– Więc co mam robić?
– Bądź z nią. Chroń ją. I daj jej czas. Potrzebuje cię, nawet jeśli boi się to oka-
zać. I na Boga, zabierz ją na zakupy. Pojawiła się bez niczego. Potrzebuje całej
masy rzeczy.
– Na przykład…
– Szamponu, dezodorantu, szczotki do włosów. I trochę w miarę dobranych
ubrań.
Całkiem proste sprawy, na które powinien sam wpaść. Do diabła, co się z nim
dzieje? Czy to jej widok i wiadomość o dziecku wprawiły go w ten stan rozkoja-
rzenia? Zachował się jak egoista.
Właśnie dlatego unikał poważniejszych związków. Nie był dobry w te klocki.
Choć układ z Lucy zdawał się taki… prosty. Ona miała swoje życie, on swoje,
a czasem ich światy się spotykały. Naprawdę świetny układ. Wydawało się, że
dla obojga.
A teraz matka znów przybiegła mu na ratunek. Zdjął jej dłoń ze swojej piersi
i pocałował ją.
– Obiecuję, mamo, postaram się. I dziękuję.
Uśmiechnęła się i poklepała go po policzku, a on poczuł się, jakby miał sześć
lat.
– Grzeczny chłopiec.
Oto cały on, zawsze posłuszny synek. Ale może tym razem nie trzeba się cze-
piać. Choć czasem doprowadzała go do szaleństwa, liczyły się intencje. Robiła to
z miłości.
– Pójdę porozmawiać z Lucy.
– A ja do domu. Ojciec zapowiedział, że zabierze mnie wieczorem do restaura-
cji. Zadzwoń, jakbyś czego potrzebował.
– Obiecuję.
Gdy drzwi za matką się zamknęły, skierował się do sypialni. Miał nadzieję, że
ta wizyta nie była dla Lucy zbyt traumatyczna. Przyzwyczajony do jej obecności,
nie pomyślał, że narusza jej prywatność, wchodząc bez pukania.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Choć właściwie nie wstydziła się swojego ciała, a Tony wiele razy widział ją
nagą, bezwiednie próbowała zasłonić się rękami. Stanik i figi przykrywały co
prawda najintymniejsze partie ciała, ale i tak czuła się obnażona. Czy Tony uzna
jej ciało za odpychające? W tej sytuacji w sumie nie byłoby to złą rzeczą.
– Przepraszam. Powinienem zapukać. Nie myślałem… – Zamilkł, gdy zobaczył
jej brzuch, i otworzył szeroko oczy. – O rany, ale jesteś duża. – Pod wpływem jej
spojrzenia albo nieco spóźnionej refleksji, szybko dodał: – To znaczy twój
brzuch, nie ty cała. Właściwie moja mama ma rację. Jesteś chuda. – Zawahał się.
– Choć w atrakcyjny sposób.
– Cały Caroselli, jak zwykle nie do podrobienia – wtrąciła, zanim zdążył pogrą-
żyć się jeszcze bardziej.
Jak przystało na wykształconego i dobrze wychowanego mężczyznę, strzelał
gafy we własnym stylu. Mimo że czasami wyprowadzał ją z równowagi, tę jego
nieporadność uznawała za uroczą cechę. Uśmiechnął się do niej szeroko, a pod
nią ugięły się nogi.
Całkiem naturalnie mogła go teraz objąć i popchnąć na łóżko, tak jak robiła to
tyle razy wcześniej. Nie, nie wolno tego zrobić.
– Czy właśnie się poruszyło?
Ach, co za efektowna zamiana tematu.
– Gimnastykuje się cały dzień. Chyba smakowało mu śniadanie, które zrobiła
twoja mama.
– Wygląda, jakby to bolało – stwierdził Tony, zahipnotyzowany jej brzuchem.
– Zwykle nie, chyba że jego stopa ląduje na mojej klatce piersiowej. Nie jest to
zbyt przyjemne. Lubi też leżeć na pęcherzu.
– Mogę dotknąć? – poprosił.
To niedobry pomył. Powinna się nie zgodzić? Przecież stracił już wystarczają-
co dużo. I to przez nią. Od tej chwili chciała, by w pełni się zaangażował.
– Oczywiście, możesz.
Z dziecięcym dreszczykiem emocji w oczach usiadł na brzegu łóżka i znalazł
się na wysokości jej brzucha, który zaczęła masować, próbując wyczuć jakąś
część ciała.
– Chyba teraz leży na plecach. Czekaj… wyczuwam go. – Położyła rękę
Tony’ego na brzuchu. – Tu przyciśnij.
Leciutko nacisnął dłoń we wskazanym miejscu.
– Tak nic nie poczujesz. Musisz naprawdę macać.
Popatrzył na nią, jakby postradała zmysły.
– Nie żartuję. – Nakryła ręką jego dłoń i przycisnęła tak mocno, aż napotkali
coś twardego wielkości około dwóch, trzech centymetrów. – Czujesz?
Przeszył ją wzrokiem.
– Czy to dziecko?
Uśmiechnęła się i powiedziała:
– Wydaje mi się, że noga. Czasem trudno stwierdzić.
– Fascynujące – odparł, a potem złapał jej brzuch obiema dłońmi i przesuwał
po nim kciukami.
Oczywiście nie zamierzał budzić jej zmysłów, ale spróbuj to wytłumaczyć ciału.
Wygląda na to, że nie dostrzega ono różnicy. I tak z nadmiaru hormonów Lucy
buzowała. Gdyby choć miała na sobie ubranie…
Tymczasem Tony przysunął się bliżej i nacisnął policzkiem jej brzuch, Lucy zaś
wzięła głęboki oddech. Przecież musiał dotykać jej w tym miejscu z tysiąc razy,
ale dopiero dziś jego zarost sprawił, że poczuła, jakby przeszył ją prąd. Tak sil-
ny, że rozpalił jej libido, a produkcja hormonów osiągnęła najwyższy poziom. Gdy
spojrzał na nią przeciągle, poczuła, że pod wpływem jego absurdalnie uroczego
spojrzenia wprost się topi.
– Za mocno? – spytał.
Tak i nie. Nie przerywaj, proszę. A jeśli już jesteś tam w dole…
– Twój zarost – wykrztusiła.
– Przepraszam. Nie zdążyłem się ogolić.
Broda rosła mu tak szybko, że w ciągu dnia musiał się powtórnie golić. Tak
przejawiały się jego włoskie geny. Lucy była przekonana, że z odpowiednio bli-
skiej odległości da się zaobserwować proces wzrostu.
– Mam nadzieję, że mama cię nie zbeształa – odezwał się z policzkiem nadal
przyciśniętym do jej brzucha. Łaskotanie brody, ciepły oddech i chęć, by palcami
przejechać po jego włosach, były nie do zniesienia. – Znana jest z tego, że od
czasu do czasu wychodzi przed szereg.
– Właściwie odnosiła się do mnie naprawdę miło. Pewnie bardziej, niż na to za-
sługiwałam, zważywszy okoliczności.
– Zrobiłaś to, co uznałaś na słuszne. Nikt nie może mieć do ciebie pretensji.
Nie, wybrała prostsze rozwiązanie. Uciekła. Pozostanie na miejscu oznaczało
konfrontację ze swoimi błędami i ponoszenie konsekwencji.
– Dziś rozmawiałem z moją siostrą Chris. Dostałem nazwiska i numery telefo-
nów do jej ginekologa i pediatry. Z ginekologiem pozwoliłem sobie umówić nas
na jutro, na dziewiątą rano.
– Jestem pod wrażeniem, że udało ci się wepchnąć nas już na jutro. Chyba ktoś
odwołał wizytę.
– Niekoniecznie. – Uśmiechnął się szeroko i dodał: – Potrafię być bardzo prze-
konujący.
Naprawdę? Co ty nie powiesz.
– A po lekarzu zabieram cię do sklepu. Kupimy wszystko, czego potrzebujesz.
I nawet nie próbuj mówić, że mi oddasz. Ja płacę.
Tak właśnie zamierzała powiedzieć. I zwykle swoje stanowisko poparłaby
choćby niewielką utarczką słowną, ale teraz była po prostu potwornie zmęczo-
na. Cóż za miłe uczucie pozwolić komuś, żeby się o nią zatroszczył.
– Odbyłem dziś interesującą rozmową z dziadkiem – odezwał się Tony. – Za-
prosił mnie do siebie.
– Był na ciebie wściekły?
– Chce się z tobą spotkać.
Poczuła niepokój, co musiało być widać.
– Nie martw się. Wymogłem na nim, żeby zachowywał się w cywilizowany spo-
sób.
Fakt, że musiał taką obietnicę wymóc, źle wróżył. Zresztą stopnie ucywilizo-
wania bywają różne.
– Przepraszam, że zostawiłem cię dziś samą. – Zmienił temat. – Powinienem
poczekać, aż się obudzisz. I dać ci śniadanie.
– Zrobiłeś to, co zawsze, gdy zostawałam u ciebie na noc. Rano szedłeś do
pracy, a ja wracałam do siebie. Poza tym sprawy wyglądają teraz nieco inaczej –
dodała.
– Ale nie muszą. Dlaczego nie możemy wrócić do punktu wyjścia?
Popatrzył na nią takim wzrokiem, że odgadła, o czym myśli. Jeśli nadal zamie-
rza tak postępować, ona może zapomnieć się i co wtedy? W ciąży już jest, więc
co gorszego jej się przydarzy? Bardziej się w nim zakocha? Utraci więcej godno-
ści? Będzie mieć bardziej rozdarte serce?
– Jedyna różnica polega na tym, że nie wracam rano do domu – odparła.
– Czyli mamy żyć jak współlokatorzy.
– Właśnie.
To dość smutne, że po roku znajomości zakończonej ciążą udało im się osią-
gnąć status współlokatorów. Co, prawdę mówiąc, było krokiem wstecz nawet
w stosunku do ich przyjaźni z seksem w tle.
Lucy siedziała na fotelu ginekologicznym, przytrzymując obszerny papierowy
szlafrok w oczekiwaniu na doktora Hannana. Tonny usiadł na krześle i spraw-
dzał mejle w telefonie. W przeciwieństwie do darmowego ośrodka zdrowia, do
którego uczęszczała na Florydzie, to miejsce tchnęło nowoczesnością. Według
siostry Tony’ego wszystkie kobiety z rodziny Carosellich tu się leczyły.
Tony, odkąd zostawił Lucy samą wczoraj rano, dwoił się i troił, by otoczyć ją
należytą opieką. Rano przyniósł jej do łóżka śniadanie, potem, gdy brała prysz-
nic, odświeżył jej ubrania żelazkiem parowym. A kiedy mieli wyjść i okazało się,
że na dworze mży, nie pozwolił, by stała w deszczu przed blokiem, aż on podje-
dzie. Operacja z autem powtórzyła się, kiedy dotarli do lekarza – Lucy wysiadła
przed drzwiami kliniki, natomiast Tony odprowadził samochód na parking.
– Jestem ciekawa – odezwała się Lucy, a Tony podniósł wzrok znad telefonu.
– Czyli wszystko po staremu – skomentował jej słowa z uśmiechem.
– Tęsknisz za nią?
Spojrzał na nią w osłupieniu.
– Za kim?
Naprawdę? Nie potrafił zgadnąć?
– Za twoją narzeczoną Alice.
– A, za nią – powiedział, jakby zupełnie o niej nie pamiętał. Co z oczu, to z ser-
ca? Czy równie szybko zapomniał o niej, Lucy?
– Czy to prawda, że specjalnie jej nie lubiłeś?
– Niech zgadnę. Usłyszałaś to od mojej matki.
– Wydaje się, że nie bardzo lubiła Alice.
– Nie bądź taka zadowolona.
Kto, ona?
– Naprawdę nie jestem, przysięgam.
Jego wzrok mówił, że jego zdaniem jest, i to bardzo.
– Okej, może troszkę. Ale dlaczego miałbyś żenić się z kimś, kogo nie ko-
chasz…
– To długa historia – odparł ze wzrokiem utkwionym w ekranie telefonu.
O której nie chciał opowiadać. Z kłopotu wybawił go lekarz, który w tym mo-
mencie otworzył drzwi. Był to starszy mężczyzna o wyglądzie dżentelmena z si-
wymi włosami i miłą aparycją. Przedstawił się, podał im rękę i zwrócił się do
niej, używając nazwiska Caroselli.
– Nazywam się Bates – wyjaśniła. – Ale proszę do mnie mówić Lucy.
– Świetnie, Lucy – odparł i przebiegł wzrokiem jej kartę zdrowia, która –
w przeciwieństwie do karty z dawnego ośrodka – znajdowała się w laptopie.
Co przypomniało jej, że zostawiła notebook na Florydzie. Nie było sensu pro-
sić matkę o pomoc. Pewnie już zdążyła go zastawić. Zresztą był stary i ledwo
działał. Może Tony pozwoli jej od czasu do czasu używać komputera. Potrzebo-
wała dostępu do swojego dziennika, gdzie każdego dnia starała się robić wpisy.
– Najpierw cię zbadamy, a potem porozmawiamy w moim gabinecie – oznajmił
lekarz.
Badał ją, a przy okazji bombardował pytaniami. Wiele z nich zadała już wcze-
śniej pielęgniarka, zupełnie jakby chcieli sprawdzić, czy nie kłamie. Nudności
są? Niespecjalnie. Wysokie ciśnienie? Nigdy. Co z witaminami przed ciążą? Tyl-
ko jako suplement diety. Czy dziecko dużo się rusza? Niczym olimpijczyk. Dok-
tor Hannan był niezwykle dokładny.
Tony stał przy wezgłowiu fotela i, mechanicznie głaszcząc jej ramię, przyglą-
dał się zafascynowany i może nieco przerażony, jak lekarz wykonuje badanie
wewnętrzne, mierzy obwód brzucha i słucha tętna dziecka. Wreszcie badanie
dobiegło końca. Doktor wstukał coś do laptopa i rzekł:
– Proszę się ubrać i zajrzeć do mojego gabinetu: ostatnie drzwi po lewej stro-
nie, na dole.
– Nie myślałem, że to aż tak… inwazyjne badanie – odezwał się Tony po wyj-
ściu lekarza, odwracając się, by Lucy mogła się ubrać. – Czy musisz przez to
przechodzić co miesiąc?
Włożyła dżinsy.
– Nie, do tej pory chodziło tylko o kontrolę brzucha.
Gdy skończyła się ubierać, zeszli na dół. Lucy spodziewała się typowego pod-
sumowania wizyty, jednak zmarszczka na czole lekarza świadczyła o tym, że tym
razem nie wszystko było w porządku.
– Nie jestem pewien, czy dziecko rozwija się prawidłowo – oznajmił.
Lucy wstrzymała oddech, a siedzący obok niej Tony napiął bezwiednie mię-
śnie.
– Ale… wszystko było w porządku podczas ostatniej wizyty – odparła Lucy. –
Powiedziano mi, że dziecko jest małe, ale pewnie dlatego, że ja do olbrzymów
nie należę.
– Nie chodzi o wielkość. Nie jest wystarczająco rozwinięte fizycznie. Myślę,
że z powodu niedożywienia.
– Niedożywienia? – powtórzył Tony tonem, jakby usłyszał najbardziej absur-
dalną rzecz w życiu. – Jak to możliwe?
Lucy miała ochotę zapaść się pod ziemię. Albo wolałaby, żeby Tony’ego tu nie
było. Lekarz musiał wyjaśnić parę rzeczy, tych samych, do których nie chciała
przyznać się Tony’emu. Mogłaby co prawda tym razem trochę ściemnić, ale jak
wiadomo, jedno kłamstwo prowadzi do drugiego, a to do następnego. I zanimby
się zorientowała, pominęłaby coś ważnego i dziecko urodziłoby się z trzecim
okiem, piątą kończyną lub czymś jeszcze gorszym. Jeśli mają z Tonym dzielić się
wychowaniem dziecka, musi być z nim szczera.
– Z mojego doświadczenia wynika, że dzieci Carosellich rodzą się duże – wyja-
śniał lekarz – może mamy więc do czynienia z zaburzeniami metabolicznymi.
– Jakiego rodzaju? – zapytał Tony.
– Wszystko po kolei – odparł i zwrócił się do Lucy. – Jak się odżywiasz?
– No więc… w niespecjalnie wyszukany sposób. – Skurczyła się pod wpływem
jego wzroku. Pewnie myśli sobie: co za biedna głupiutka dziewczyna, zbyt pro-
sta, żeby znać się na zdrowym odżywianiu.
– Jestem pewien, że twój poprzedni lekarz wyjaśniał, jak ważna jest zbilanso-
wana dieta. To nie czas na liczenie kalorii.
– To raczej kwestia dostępności – wyjaśniła, a napotkawszy zakłopotany wzrok
lekarza, dodała: – Kiedy jem, wybieram naprawdę zdrowe rzeczy. Problem
w tym, że przez ostatnie miesiące dysponowałam ograniczonym budżetem.
Zamilkła w oczekiwaniu na gwałtowną reakcję Tony’ego, ale nie wydał z siebie
żadnego dźwięku. Co pewnie było jeszcze gorsze.
– Podaj, co i jak często jadałaś – poprosił lekarz.
O mój Boże, zaczyna się.
– No więc starałam się jeść przynajmniej raz dziennie. Jeśli kupowałam, to tyl-
ko zdrowe rzeczy, przedkładając jakość nad ilość. Ale teraz zakupy nie stanowią
już problemu.
– Tak, nie stanowią – zapewnił zwięźle Tony.
Widziała, że jest zły, ale czy mogła go winić? Wystawiła na niebezpieczeństwo
życie jego dziecka. Sama na siebie była zła.
– Proszę przyjść jutro na badanie USG – polecił doktor Hannan. – Jeśli z dziec-
kiem będzie dobrze, to zobaczymy się za miesiąc. Ale chciałbym, żebyś poszła
do dietetyka.
Kolejna rzecz, za którą Tony zapłaci. Przypuszczalnie nigdy nie będzie w sta-
nie mu tego zwrócić.
Gdy zapisywali się na USG, Tony milczał, nie odzywał się również, gdy kiero-
wali się do wyjścia. Nie należał do osób, które wprawiłyby kogoś, w tym i siebie,
w zakłopotanie, urządzając scenę w obecności innych. Czekał pewnie, aż zosta-
ną sami.
– Co za spotkanie. – Lucy usłyszała znajomy głos. Był to Nick z kobietą, która
musiała być jego żoną. Podeszli do nich, trzymając się za ręce.
– Cześć, Lucy, to moja żona, Terri.
Terri uśmiechnęła się zaskakująco miło i nadspodziewanie mocno uścisnęła
dłoń Lucy. Miała nieco chłopięcą urodę. Wysoka i szczupła z niezwykle długimi
nogami i życzliwym wyrazem twarzy.
– Jak miło cię poznać, Lucy. I mówię to szczerze. Twoje niedzielne wejście było
idealne. Choć pewnie, gdybyś ty nie zainterweniowała, ktoś inny by to zrobił.
Zainterweniowała? Zabrzmiało to, jakby zamierzała przeszkodzić w ślubie.
– To nie tak. Nawet nie wiedziałam o ślubie. Był to czysty zbieg okoliczności.
Tony poruszył się, czuła, że zaczynają mu puszczać nerwy.
– Przyjechaliście na wizytę? – zwrócił się do Terri.
– USG – odrzekła.
– My mamy jutro – dodała Lucy.
– Chcecie poznać płeć dziecka?
– Nie, lubię niespodzianki.
– A ja przeciwnie. Chcę się przygotować. Żadnych neutralnych ubranek w zie-
lonym i żółtym kolorze.
– Czy dzisiaj się dowiecie?
– Trochę jeszcze za wcześnie, ale jeśli będziemy mieli szczęście, może.
– Terri uważa, że to dziewczynka – wtrącił się Nick – ale ja wiem, że to chło-
pak.
– Trzymamy kciuki – odezwał się Tony, dotykając ramienia Lucy tylko po to, by
pociągnąć ją w kierunku samochodu.
– Miło było cię poznać, Lucy – zawołała za nimi Terri, a Lucy pomachała jej na
pożegnanie.
Tony szedł tak szybko i stawiał tak duże kroki, że z trudem za nim nadążała.
Całe szczęście, że samochód stał blisko. Otworzył drzwi od jej strony, obszedł
auto i wsiadł, jednak nie zapalił silnika. Po prostu siedział spięty i przesuwał rę-
kami po kierownicy. Nie podobało jej się to.
– To raczej kwestia dostępności? – przemówił w końcu, odwracając głowę
w jej stronę.
– Musiałam coś powiedzieć…
– Więc twoja matka nie tylko kazała ci spać na kanapie – przerwał jej – ale
i cię nie karmiła?
Lucy zamrugała oczami. Matka? A co ona ma z tym wspólnego?
– Moja matka jada najczęściej w mieście – wyjaśniła. W rzeczywistości jedze-
nie w mieście oznaczało orzeszki, piwo i papierosy. One właśnie oraz czasem
hamburgery stanowiły podstawę jej diety. – Nie trzyma dużo jedzenia w domu,
a ja nie byłam przy kasie, więc…
– Trzeba było do mnie zadzwonić. – Nie wyglądał na rozzłoszczonego. Bar-
dziej przypominało to… ledwo powstrzymywany wybuch wściekłości. Wydawało
się, że jeśli zaraz jej z siebie nie wyrzuci, to eksploduje. – Zająłbym się tobą.
– Wiem. Źle zrobiłam. Mogę tylko powiedzieć, że mi strasznie przykro. Masz
prawo być na mnie wciekły.
Odwrócił się i spojrzał na nią oniemiały.
– Myślisz, że jestem na ciebie wściekły?
– A niby na kogo? Tak bardzo namieszałam.
– Lucy, ja jestem wciekły na siebie.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Czuł, że robi mu się niedobrze. Niedobrze do granic wytrzymałości. Gdy on
siedział w Chicago, podrywając i zabawiając się z Alice, Lucy na drugim końcu
kraju właściwie głodowała. Dlaczego za nią nie pojechał? W gruncie rzeczy wie-
dział, że musiało się coś wydarzyć – nie zniknęłaby przecież tak bez słowa wyja-
śnienia. Z powodu wrodzonej głupoty i debilnej męskiej dumy ich dziecku mogło
zagrażać niebezpieczeństwo. Gdyby coś się stało, nigdy by sobie tego nie wyba-
czył.
– Dlaczego miałbyś być na siebie wściekły? – spytała.
Mocno uderzył rękami o kierownicę.
– Powinienem był się tobą zająć.
Milczała przez kilka sekund, a potem zauważyła:
– Myślę, że wszystko robimy na opak.
– Na opak?
– Tak. Czy nie powinniśmy raczej obwiniać się wzajemnie? Dlaczego każde
z nas chce wziąć na siebie winę? To… takie dziwne.
Lucy ma rację. W jego przypadku wzajemne obwinianie się prowadziło do roz-
padu większości związków. No ale jego związek z Lucy żadnego z poprzednich
nie przypominał.
– Chyba sami jesteśmy dziwni.
– Może.
Niezależnie od tego, co myślała, zawiódł ją. Ale to się nie powtórzy. Do końca
życia nie zabraknie jej już niczego. Nawet jeśli nie zgodzi się za niego wyjść, za-
wsze będzie się o nią troszczył. Bardzo pragnął wziąć ją w ramiona i przytulić,
ale wiedział, że to może być błąd.
– Dokąd chciałabyś pojechać na zakupy? – zapytał.
– Zwykle chodzę do secondhandu przy Montrose – odparła. – Mają tam ładne
rzeczy. Jest mnóstwo nowych ubrań, z metkami, po niezwykle okazyjnych ce-
nach.
Po jego trupie. Zamiast tego zabrał ją do centrum handlowego, gdzie jego sio-
stra i mama lubiły robić zakupy. I dopiero tam zrozumiał, jak oszczędną i zdyscy-
plinowaną osobą jest Lucy. Poszła prosto do części z przecenami, a gdy coś jej
się spodobało, wymyślała powód, dlaczego właściwie danej części garderoby nie
potrzebuje. W przeciwieństwie do Alice, która nie miała skrupułów w korzysta-
niu z jego karty. Lucy miała klasę i godność, a dumy wręcz za dużo.
– Nie ma nic złego w ładnych rzeczach – zapewnił Lucy po tym, gdy odmówiła
kupna pary okularów przeciwsłonecznych za pięćdziesiąt dolarów.
– Wiem, ale ja ich nie potrzebuję.
– Co z tego? Podobają ci się, więc je bierz.
– W moim przypadku tak to nie działa.
Ale nie tym razem.
– Dobra, kupuję je. Noś je lub nie, jak uważasz.
Wyjął z jej rąk okulary i znalazł najbliższą kasę. Zanim zdołała go dogonić,
okulary zostały kupione.
– Widzisz, nie bolało – oznajmił. – Prawda?
Lucy stłumiła uśmiech.
– Chyba po prostu nie jestem przyzwyczajona do tego, że ktoś chce zrobić dla
mnie coś miłego.
– Więc zacznij się przyzwyczajać. I lepiej wybierz sobie jakieś ubrania albo
zrobię to za ciebie. A jak wiesz, na modzie znam się jak kura na pieprzu.
– Szczerze, te stroje nie są za bardzo w moim stylu – przyznała. – Stosowne,
ale po prostu nie dla mnie.
Uświadomił sobie, że Lucy ma rację. Stroje były gustowne i eleganckie, ale od-
powiednie raczej dla kobiety z korporacji. Chrzanić stosowność, zależało mu tyl-
ko na tym, by czuła się komfortowo.
– To znajdziemy coś w twoim stylu.
Krążąc po centrum, natknęli się na butik dla ciężarnych, Bun in the Oven. Gdy
Tony zobaczył witrynę, zrozumiał, że tego szukali. Ubrania były modne, szyte
z miękkich kobiecych materiałów. Gdy weszli do środka, Lucy wydała stłumiony
okrzyk zachwytu.
– Nigdy nie widziałam tak pięknych ubrań. – Dotknęła jedwabnego rękawa
bluzki w typie chłopki, i sięgnęła po metkę z ceną.
– Nawet o tym nie myśl – oznajmił i ścisnął jej dłoń. – Od tej chwili nie wolno ci
patrzeć na ceny.
Ekspedientka powitała ich ciepło, a jej oczy rozbłysły z zadowolenia, gdy Tony
oznajmił, że muszą skompletować całą garderobę. Sam nie lubił robić zakupów.
Częściej wzywał krawcową, której mówił, czego potrzebuje, a rzeczy w magicz-
ny sposób pojawiały się tydzień lub dwa później. O wiele zabawniej kupować
ubrania dla kogoś innego, patrzeć na Lucy obracającą się przed lustrem i przy-
mierzającą jedną rzecz za drugą.
Na chwilę zostawił ją w doświadczonych rękach sprzedawczyni, a sam udał się
na eksplorację sklepu z biżuterią. Gdy wrócił, Lucy nadal była zajęta przymie-
rzaniem. Godzinę później wyszli z butiku z pokaźnymi torbami ubrań potrzeb-
nych Lucy do końca ciąży. Po narodzinach dziecka zamierzał akcję powtórzyć.
Miał przy tym nadzieję, że następnym razem uda się tego dokonać bez zbędnych
dyskusji.
– To najmilsza rzecz, jaka mi się kiedykolwiek przydarzyła – stwierdziła Lucy.
Jej oczy błyszczały, a policzki zaróżowiły się z zadowolenia.
– Zacznij się przyzwyczajać – odrzekł.
Zatrzymała się przy stojącej w pobliżu ławce, gdzie mogła położyć zakupy, po-
tem gestem nakazała mu, by poszedł w jej ślady. Gdy zaskoczony odstawił torby,
Lucy objęła go i szczerze mu podziękowała.
– Cała przyjemność po mojej stronie – odparł, przyciągając ją do siebie. –
A mówiąc o przyjemności…
Zapach jej włosów i skóry, oddech muskający jego szyję, ciepłe ciało dotykają-
ce jego… to za dużo.
– Lucy – zaczął schrypniętym głosem. Chciał wypuścić ją z ramion, ale w tej sa-
mej chwili spojrzała na niego tym swoim sarnim spojrzeniem i zmienił zamiar.
Lucy cicho westchnęła, gdy dotknął jej warg, po czym wsunęła palce w jego
włosy na karku. Jej usta były tak miękkie i słodkie, jak pamiętał. Na kilka chwil
całkiem zapomniał o zdrowym rozsądku, a ona nie zrobiła nic, by go powstrzy-
mać. Właściwie to pogłębiła pocałunek. Gdyby zdarzyło się to w domu, zmierza-
liby już do sypialni. Niestety, znajdowali się w miejscu publicznym… Musiał zmo-
bilizować całą swoją wolę, ale w końcu odsunął się od niej.
– Ojej – odezwała się Lucy, z trudem łapiąc oddech. Cofnęła się o krok, a jej
wzrok wskazywał na to, że jest oszołomiona i może troszeczkę zgorszona. –
Chyba… eee nie powinieneś tego więcej robić.
Był przekonany, że powinien to powtórzyć przy najbliższej dogodnej okazji.
– Co powiesz na lunch? – zapytał.
– Świetny pomysł. Zjemy w jakimś barze tutaj?
– A nie wolałabyś pójść do jakiegoś przyjemniejszego miejsca?
– Żartujesz, prawda? – odparła, zbierając porozkładane torby. – Uwielbiam fa-
stfoody.
Wzruszył ramionami. Dla siebie zamówił hamburgera z frytkami, dla Lucy –
sałatkę Cezar z podwójnym kurczakiem i pieczonego ziemniaka. Salę wypełniali
stali klienci, znaleźli jednak wolny podwójny stolik przy oknie z widokiem na
kontenery ze śmieciami.
– Uroczy widok, nie ma co – zauważył, polewając keczupem hamburgera.
Lucy pochłaniała sałatkę.
– Po prostu nie patrz w okno.
W ramach rekompensaty powinni pójść do restauracji na kolację. I może do
kina. Dawniej często tak robili. Zwykle w niedzielne poranki, gdy bilety koszto-
wały połowę ceny, ponieważ Lucy zawsze płaciła za siebie.
– Co powiesz na kolację na mieście i kino wieczorem? – zapytał. – Może wy-
próbujemy nową włoską knajpkę w centrum, ponoć dobrą?
– Właściwie po tych zakupach padam z nóg. A może chińskie danie na telefon
i film z DVD w domu?
– Jesteś pewna?
– Szczerze? Będę w szoku, jeśli padnę później niż po ósmej.
– To może zawieźć cię do domu, żebyś odpoczęła przed spotkaniem z dziad-
kiem?
– Och, zupełnie zapomniałam. Nie sądzę, że zdołałabym zasnąć.
– Więc podrzucę cię do dziadka, a potem zajrzę na chwilę do prawnika. Po
prostu zadzwoń, gdy będziesz wolna.
Patrzyła na niego z dziwną miną, trzymając widelec tuż przy ustach:
– Jak to podrzucę? Czy chcesz powiedzieć, że nie zostaniesz ze mną?
– Nonno nie chce, żebym przyszedł.
– Więc zamierzasz mnie tam zostawić samą?
– Dasz sobie radę.
Nie wyglądała na przekonaną. Przestała co prawda nalegać, ale nagle straciła
zainteresowanie jedzeniem.
– Po co jedziesz do prawnika?
– Mamy rozmawiać z przedstawicielem Realtor w Boca Raton.
Wzbudziło to jej zainteresowanie.
– Chcesz kupić kolejną nieruchomość?
– Rozważam. To byłaby szósta.
– Fantastycznie.
– Tylko wydaje się, że będę musiał ogarnąć wiele spraw związanych z narodzi-
nami dziecka.
– Ale to uwielbiasz.
Nie myliła się. Nieruchomościami zainteresował się przypadkowo. Za czyjąś
radą zrobił błędną inwestycję i, gdy nastąpiła recesja, stracił ponad połowę ma-
jątku. Od tego czasu szukał nieobciążonych ryzykiem długofalowych inwestycji.
Prawnik zasugerował mu, by inwestował w nieruchomości, na przykład domy let-
nie.
Jako dyrektor do spraw produkcji i sprzedaży zagranicznej dużo podróżował.
Płynnie porozumiewał się w czterech językach, a o drogę mógł zapytać w kolej-
nych sześciu. Pomyślał, że przyjemnie byłoby mieć dom gdzieś za granicą, w cie-
płym klimacie. Wybrał Cabo. Szybko okazało się, że nie ma czasu, by tam jeź-
dzić, a na dodatek musi ponosić koszty utrzymania. Najpierw uznał, że znów po-
słuchał złej rady, ale ktoś mu podpowiedział, że może przecież dom wynająć.
Świetny pomysł. Wynajem nie tylko pokrywał koszty, ale nawet przynosił dochód.
Gdy zatem nadarzyła się okazja, zaryzykował, a potem kupował kolejne domy.
Domami zarządzała wynajęta przez niego firma, ale chciał robić to sam. Jed-
nak to było pełnoetatowe zajęcie, co oznaczało odejście z Caroselli Chocolate.
Potrzebował też dużych pieniędzy jako kapitału, na przykład trzydziestu milio-
nów od dziadka. Był tak blisko nich, że prawie czuł banknoty między palcami.
Jednak jeśli Lucy się myli i urodzi się dziewczynka…
Rodzina wiedziała o nieruchomościach, lecz tylko Lucy znała jego aspiracje za-
wodowe.
Tony nie miał pojęcia, co by zrobił po ukończeniu college’u, gdyby nie zaczął
pracować w firmie. Gdyby to od niego zależało, spędziłby rok lub dwa, podróżu-
jąc z przyjaciółmi po Europie, ale ojciec się na to nie zgodził, a on, jako dobry
syn, był posłuszny.
Czasami zastanawiał się, jak by potoczyło się jego życie, gdyby bardziej przy-
pominał wuja Demitria. Z tego, co mówił ojciec, Demitrio w młodości sprawiał
kłopoty. Po jednej z wielu przejażdżek policyjnym radiowozem do akcji wkroczył
dziadek. Dał Demitriowi wybór: armia albo więzienie plus wydziedziczenie.
Dziadek wierzył w surowe wychowanie.
Wojsko okazało się zbawiennym rozwiązaniem. Po odbyciu służby Demitrio
wyjechał do Francji na studia, które ukończył z wyróżnieniem. Potem ożenił się
z koleżanką z college’u, Madeline, wrócił do Stanów i zajął należne mu miejsce
w rodzinnej firmie, gdzie szybko awansował. Gdy dziadek przechodził na emery-
tuję, wybrał go na naczelnego dyrektora ku rozczarowaniu dwóch pozostałych
braci.
Tony raz czy dwa zapytał wuja, dlaczego wrócił do Caroselli Chocolate, jeśli
mógł robić cokolwiek. Tak jak Tony miał zdolności językowe, a sytuacja finanso-
wa pozwalała mu żyć w dowolnym miejscu na świecie. Dlaczego tutaj?
– Zrań mnie, a będę krwawić czekoladą – odpowiedział mu na to Demitrio.
W żyłach Tony’ego płynęła jednak zwykła krew. I nie lubił czekolady.
Lucy nigdy by nie przypuszczała, że kiedyś znów znajdzie się na werandzie re-
zydencji Carosellich i zapuka do drzwi. Choć od poprzedniego razu minęło zaled-
wie dwa dni, w pewnym sensie wydawało się, jakby było to w innym życiu.
Może i nonno obiecał, że będzie dla niej miły, ale to nic nie znaczyło. Ludzie
tak potężni jak Guiseppe Caroselli postępują według własnych zasad. Podejrze-
wała, że planuje przekupstwo, by się jej pozbyć, tym razem na dobre. Jezu, za-
czyna myśleć jak własna matka.
Przynajmniej jest ubrana stosowanie do okazji. Nie nawykła do ładnych ubrań,
cały czas przesadnie uważała, by się nie ubrudzić. Zadała sobie trud i podkreśli-
ła kredką oczy, usta pociągnęła szminką. Drzwi otworzył wiekowy kamerdyner,
ubrany w uniform.
– Jestem Lucy – przedstawiła się. – Przyszłam do pana Carosellego.
Z widoczną trudnością skinął głową i gestem zaprosił ją do środka.
– Oczekuje pani. Proszę za mną.
Spotkanie go w niedzielę uznałaby za niezły kawał, choć nie sprawiał wrażenia
osoby ceniącej żarty. Wchodziła za nim po schodach powoli, czując się jak mario-
netka sterowana przez napięte nerwy, niepokój i urażoną dumę.
Kamerdyner otworzył drzwi w końcu korytarza.
– Panna Lucy do pana, sir.
Ręką zaprosił ją do środka, do gabinetu nonna. Tony powiedział, że obecnie to
stąd dziadek zarządza swym imperium. W skórzanym fotelu, z książką leżącą na
chudych udach, wyglądał niepozornie i krucho. Niegroźnie. Nie dała się jednak
zwieść pozorom. Tony wiele razy opowiadał, jak bezwzględny potrafi być dzia-
dek. Jak żelazną ręką rządzi całą rodziną.
– Dziękuję, Williamie – odezwał się, dając Lucy znak, by podeszła bliżej, i po-
patrzył na nią znad okrągłych okularów. Zlustrował ją wzrokiem, a jego brwi
lekko uniosły się, jakby nie był pewien, czy podoba mu się to, co widzi.
– A więc to jest kobieta, o której tak wiele słyszałem.
– Miło mi pana poznać – odrzekła, choć prawdę mówiąc, zbierało jej się na wy-
mioty.
– Podejdź bliżej, niech ci się przyjrzę.
Zbliżyła się, starając się nie otrząsnąć, gdy włożył jej prawą rękę w swoje dło-
nie. Jego skóra była chłodna, sucha i tak przezroczysta, że mogła dostrzec sia-
teczkę niebieskawych żyłek na wierzchu artretycznych, pokrytych plamami dło-
ni. Przekręcił jej rękę, obejrzał z każdej strony i był na tyle miły, że nie skomen-
tował poogryzanych paznokci i niewyciętych skórek. Co teraz? Kontrola zębów?
Uszu?
– Ciekawy pierścionek – stwierdził, pocierając kciukiem niebieskozielony ka-
mień osadzony na srebrnej obrączce o splocie warkocza.
– To rodzaj turkusa. Należał do mojej babki, w połowie wywodziła się z Indian
Nawaho.
– Ach, tak – odparł z roztargnieniem, jakby już to wiedział, po czym wypuścił
jej rękę i wskazał kanapę. – Siadaj, Lucy. Porozmawiajmy.
Będzie to rozmowa czy przesłuchanie? Usiadła z wyprostowanymi plecami
i dłońmi na kolanach, przygotowując się na najgorsze. No i się doczekała.
– Mój wnuk mówi, że nie chcesz za niego wyjść.
A niech to! Wali prosto z mostu, choć nie mogła zaprzeczyć, że pominięcie
wstępnej gadki-szmatki ma swe zalety.
– Faktycznie, nie zgodziłam się. To nie ten rodzaj związku.
– Przyjaźń plus seks, tak Tony to nazwał.
O mój Boże. Naprawdę Tony tak powiedział? Policzki zapłonęły jej z zakłopo-
tania. Nie wiedziała, ile jeszcze zdoła znieść.
– Panie Caroselli…
– Urodzisz mojego prawnuka. Mów mi nonno.
Świeeetnie. Sekundę wcześniej była zdzirą, a teraz ma nazywać go dziadu-
niem? W co on pogrywa?
– Jeśli zostałam wezwana, aby mógł mi nonno udowodnić, że nie jestem odpo-
wiednią partią dla jego wnuka, to może sama rozwieję te wątpliwości, dzięki
czemu unikniemy tej bardzo nieprzyjemnej dla nas obojga rozmowy. Świetnie
zdaję sobie sprawę z tego, że nie jestem odpowiednią partią dla Tony’ego.
I wbrew temu, co wszyscy myślą, nie zaszłam w ciążę celowo ani nie zjawiłam
się, żeby nie dopuścić do ślubu.
– A tak wszyscy myślą?
A niby jak mają myśleć?
– I dlatego uciekłaś? – spytał.
– Nie uciekłam. Wyjechałam. To nie to samo. Zrobiłam to, co uważałam, że bę-
dzie dla Tony’ego najlepsze. Wiedziałam, że nie myśli o założeniu rodziny.
– A może raczej wyjechałaś, bo go kochasz i miałaś nadzieję, że za tobą poje-
dzie?
Mimo starań nie udało jej się ukryć zaskoczenia. Niezależnie skąd to wiedział,
sprawiało mu przyjemność, że zbił ją z tropu.
– Jeśli chcesz dowiedzieć się czegoś o miłości, musisz rozmawiać ze starymi
ludźmi – dodał jakby tytułem wyjaśnienia. – Oni wiedzą.
– Miłość nie ma tu nic do rzeczy.
– Ach, ci młodzi ludzie… – Potrząsnął głową, mamrocząc coś po włosku.
– Jeśli chce nonno kogoś winić za to, co się stało, to tylko mnie – odparła. –
Tony nie ponosi żadnej winy.
– Tony to dobry chłopak. Nie znajdziesz kogoś bardziej lojalnego lub oddanego
rodzinie. – Przez dłuższą chwilę patrzył na nią, a potem zapytał: – Umiesz goto-
wać, Lucy?
Co za nagła zmiana tematu. A może to pytanie z gatunku podchwytliwych? Tyl-
ko wytrawna gospodyni jest wystarczająco dobra dla jego wnuka.
– Tak sobie. Czy zrobienie grzanki się liczy?
– Tony uwielbia sos do spaghetti, taki, jaki robiła moja żona. Wpadnij w piątek,
nauczę cię go przygotowywać.
Co? Teraz zamierza ją uczyć ulubionego dania Tony’ego? Tak nie zachowuje
się człowiek, który stara się kogoś pozbyć.
– Oczywiście, o ile to nie będzie za duży kłopot.
– Bądź punktualnie o pierwszej.
– Dobrze.
Odwrócił się i wyjrzał przez okno, potem wziął głęboki oddech i zamknął oczy,
co Lucy uznała za znak, że rozmowa dobiegła końca. Wyszła cicho z gabinetu,
myśląc, że nie taki diabeł straszny, jak go malują. Prawie z zadowoleniem myśla-
ła o piątku. I tak nie miała nic do roboty, a poza tym zawsze chciała uczyć się go-
towania.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Tony patrzył zafascynowany na monitor ultrasonografu, podczas gdy pielę-
gniarka przesuwała głowicę po brzuchu Lucy, wysmarowanym niebieskawym że-
lem. Wiedział, że ultrasonograf 4D pokazywał wiele szczegółów, ale nie spodzie-
wał się, że zobaczy, jak dziecko kopie i ssie palce. A nawet ziewa. Co więcej,
przekonał się, że ma nos Carosellich, uszy Lucy. Biorąc pod uwagę, że miało
jeszcze przed sobą dwa i pół miesiąca życia w brzuchu, wcale nie sprawiało
wrażenia zbyt małego.
– Czy chcielibyście państwo poznać płeć dziecka? – spytała w pewnej chwili
pielęgniarka.
– Tak – odparł Tony.
– Absolutnie nie – równie szybko zareagowała Lucy.
Roztrząsali tę kwestię cały wczorajszy wieczór i dzisiejszy poranek. Z oczywi-
stych powodów Tony pragnął to wiedzieć jak najszybciej.
– Chcę, żeby to była niespodzianka – wyjaśniła pielęgniarce, a potem zwróciła
się do Tony’ego: – A jeśli ty się dowiesz, na pewno wypaplasz.
– Nie powiem, słowo – odparł. – Zaufaj mi.
– Uwaga! Jeśli nie chcecie państwo wiedzieć, nie patrzcie na ekran – rzekła
pielęgniarka nieco zdesperowana. Choć pewnie nie pierwszy raz była świadkiem
sprzeczki między przyszłymi rodzicami.
– Odwróć wzrok – rozkazała Lucy, patrząc na ścianę.
– Powiem, kiedy skończę – odezwała się pielęgniarka.
Tony rzucił przelotne spojrzenie na ekran, ale pierwsze, co zauważył, to
zmarszczone czoło pielęgniarki. Czy tylko się koncentrowała, czy zobaczyła coś
niepokojącego? Spojrzał za nią na ekran i…
Gdy mówiła, że płeć będzie oczywista, nie żartowała. Tajemnica została roz-
wiązana. I nagle fakt, że miał zostać ojcem, stał się realny. Powinno go to prze-
rażać, tymczasem zalała go fala dobrych emocji i spokoju. Zawsze powtarzał, że
pewnego dnia będzie chciał mieć dziecko, teraz czuł się na to gotowy. Nagle
miesiące, jakie zostały do narodzin dziecka, wydały mu się wiecznością.
– Skończyłam – powiedziała pielęgniarka, podając Lucy papierowe ręczniki do
wytarcia żelu i wyjmując płytę CD z kieszeni aparatu. – Wrócę za minutę.
Tony wziął Lucy za rękę i pomógł jej usiąść.
– Nie miałam pojęcia, że wszystko tak wyraźnie widać – odezwała się.
– Ja też nie. Nos ma zupełnie jak ja.
– A uszy słonia po mnie.
Uśmiechnął się szeroko i potarł palcami płatek jej lewego ucha.
– Mnie twoje słoniowe uszy się podobają.
Uśmiechnęła się, a on popatrzył jej w oczy. Spojrzenie, jakim się obdarzyli,
było z rodzaju tych, których mieli teraz ponoć nie wymieniać. Może to dziwne,
ale w ciąży Lucy wydawała mu się równie atrakcyjna jak zawsze, a nawet jesz-
cze bardziej go pociągała. Zastanawiał się, jak wyglądałby teraz seks. Czy mu-
siałby być delikatniejszy? W łóżku Lucy nie cofała się przed niczym.
– Mam dla ciebie prezent – oznajmił i wyjął aksamitne pudełeczko z kieszeni
marynarki. – Chciałem dać ci go później, ale czuję, że teraz jest właściwy mo-
ment.
Dzięki czemu przestanie obsesyjnie myśleć, żeby ją rozebrać. Gdy ujrzała pu-
dełko, jej oczy się rozszerzyły.
– Co to?
– No więc najpierw zdecydowałem się na brylanty – wyznał, przekładając pu-
dełko z ręki do ręki – ale potem pomyślałem sobie, że jesteś zbyt wyjątkowa na
zwykłe brylanty. – Podał jej pudełeczko. – Kiedy je zobaczyłem, od razu wiedzia-
łem, że muszę ci je podarować.
Otwierała je bardzo powoli, jakby spodziewała się, że coś z niego wyskoczy.
Gdy ujrzała kolczyki spoczywające na białej satynie, wyszeptała:
– Turkusy z kopalni Ajax, te same, co na moim pierścionku! Uwielbiam je!
Z miejsca je założyła, a przy jej ciemnych włosach i oczach oraz oliwkowej
skórze błękit kamieni naprawdę błyszczał.
– Czyste piękno – podsumował z szerokim uśmiechem, nie mając na myśli biżu-
terii.
Po raz kolejny wymienili spojrzenia. Lucy wysunęła koniuszek języka, jakby
antycypując pocałunek. Wtedy wkroczyła pielęgniarka i zniszczyła ten magiczny
moment.
– Podziękuję ci później – powiedziała miękko, a on miał nadzieję, że miała na
myśli to samo co on.
– Czy możecie państwo przejść do poczekalni?
Jego serce mocno zabiło, a Lucy zbladła.
– Czy coś jest nie tak?
– Doktor Hannan potrzebuje chwilę, żeby obejrzeć skan. Jeśli będzie chciał się
z wami zobaczyć, zostaniecie o tym poinformowani.
W poczekalni, szczęśliwie pustej, wybrali miejsca w rogu. Tony widział, że
Lucy jest zdenerwowana, więc sam się zaczął denerwować.
– Masz wrażenie, że dzieje się coś złego? – zapytała, a ich krótkie tête-à-tête
na dobre wyleciało im z głowy.
– To pewnie przesadna ostrożność z ich strony, bo dziecko jest małe. – Kłamał.
Widział spojrzenie pielęgniarki. Teraz nabrał przekonania, że dostrzegła coś
niepokojącego.
– Przykro ci, że nie poznaliśmy płci dziecka?
– Hm. – Odchrząknął.
Zamrugała oczami.
– Co to miało znaczyć.
– Tylko hm.
– Podglądałeś, prawda?.
– Dlaczego miałbym to zrobić?
– Nie próbuj mnie okłamywać. Patrzyłeś. Przyznaj.
Tylko się uśmiechnął.
– Przecież ustaliliśmy. Ale nie waż się mi o tym mówić.
– A co z ogłoszeniem w „Tribune”?
Jej zdesperowane spojrzenie rozbawiło go.
– Naprawdę nie chcę wiedzieć.
– Nie pisnę słówka. Nikomu.
– Obiecujesz?
– Nawet gdybyś mnie błagała. Nie powiem ci. Obiecuję.
Spojrzała na niego przeciągle, przy czym starała się przybrać surową minę,
ale w głębi ducha się śmiała.
Drzwi do poczekalni otworzyły się i napięcie wróciło.
– Pani Bates, doktor zaprasza – powiedziała pielęgniarka, która wyłoniła się
z gabinetu.
Lucy zaklęła cicho. Było to przekleństwo z gatunku tych cięższych. Tony nigdy
nie słyszał, by mówiła coś takiego. Wziął ją za rękę i splótł palce z jej palcami,
ona natomiast, idąc do gabinetu, przytuliła się do niego.
– Zaraz do państwa przyjdzie – dodała pielęgniarka, wychodząc z pomieszcze-
nia i zamykając drzwi.
– Nawet nie wiemy, czy jest jakiś problem.
– Gdyby wszystko było w porządku, nie siedzielibyśmy tutaj – zauważyła po-
sępnie Lucy.
– Nie martw się na zapas – stwierdził, choć myślał tak samo. Strach, że może
chodzić o coś poważnego, zamienił jego żołądek w kamień. Nie zamierzał jednak
okazywać zdenerwowania. Lucy musi wiedzieć, że zawsze jest silny.
Siedzieli tak przez prawie dwadzieścia minut i, pełni niepokoju, prowadzili nie-
zobowiązującą rozmowę dla zabicia czasu, ale nie po to, by powiedzieć coś waż-
nego.
– Przepraszam, że tak długo musieliście czekać – powiedział doktor Hannan,
wchodząc do gabinetu.
– Czy wszystko jest w porządku? – zapytała Lucy, podczas gdy lekarz mierzył
jej ciśnienie.
– Poproszę pielęgniarkę, żeby pobrała ci krew – poinformował doktor. –
Chciałbym zrobić kilka dodatkowych badań. – Potem osłuchał jej serce i płuca. –
Do czasu, kiedy dostanę wyniki, unikaj długiego chodzenia. Chciałabym, żebyś
jak najwięcej odpoczywała.
– Mam leżeć w łóżku?
– Nie, ale się nie przemęczaj. Jeśli coś robisz długo na stojąco, zrób sobie co
godzinę przerwę, daj odpocząć nogom przez kilka minut.
– Okej – zgodziła się, ale Tony wiedział, co teraz Lucy myśli. Nie była przyzwy-
czajona do bezczynności. Będzie to dla niej trudne.
– Czy powinniśmy się martwić? – spytał, zastanawiając się, z jak poważnym
problemem przyjdzie im się zmierzyć. Co innego konieczność odpoczynku, a co
innego kolejne badania. Nie brzmiało to dobrze.
– Prawdopodobnie wszystko jest w porządku – zapewnił lekarz – chcę tylko
mieć pewność, że czegoś nie przeoczyłem. Poproszę, żeby pospieszyli się z wyni-
kami. Jutro powinienem je dostać. Najpóźniej w piątek.
Czekać aż dwa dni? Do tego czasu oszaleją.
– Na pierwszy rzut oka wszystko jest w najlepszym porządku. Wielkość dziec-
ka może być problemem, ale wierzę, że odpowiednie odżywianie sprawi, że ty
i dziecko osiągnięcie odpowiednią wagę.
Lekarz uzupełnił notatki, a potem pielęgniarka pobrała jej krew do trzech fio-
lek. Twarz Lucy była blada, wyglądała, jakby naprawdę miała anemię. Po czte-
rech miesiącach na Florydzie powinna być przecież opalona? No, chyba że za
dużo nie wychodziła na dwór.
W drodze powrotnej głównie milczała i mechanicznie pocierała brzuch. Tony
włączył radio dla zagłuszenia uciążliwej ciszy, przy czym specjalnie wybrał sta-
cję z dudniącym techno dance. Chwilę później zaczął się czuć, jakby ktoś wbił
mu igły w skroń. Lucy pochyliła się i wyłączyła radio.
– Jak powiedział doktor, nie trzeba się martwić tak długo, aż znajdzie się po-
wód do zmartwienia.
– Łatwo ci mówić.
– Nie – spojrzał na nią przelotnie – niełatwo. Też się martwię.
– Przepraszam – powiedziała. – To nie fair. Oczywiście, że się martwisz.
– Wiesz, co mogłoby ułatwić sprawę.
– Co?
– Gdybyś wyszła za mnie.
Rzuciła mu spojrzenie, które wyrażało sprzeciw.
– Nieważne, co by było, ale zmierzylibyśmy się z tym razem. Zresztą wszystko
będzie dobrze.
– Masz rację – odrzekła z uśmiechem, który był prawie szczery. – Trzeba my-
śleć pozytywnie.
Cieszył się, że mu uwierzyła. Teraz musi tylko przekonać o tym samego siebie.
Gdy nonno mówił, że nauczy ją przygotowywać sos, Lucy założyła, że on bę-
dzie gotował, a ona patrzeć. No cóż, myliła się. Dziadek uważał chyba wykony-
wanie wszystkich czynności za integralną część procesu nauki. Choć nadal czuła
niepokój na myśl o wizycie w rezydencji, na pewno wołała to od siedzenia
w domu i zastanawiania się, co dzieje się z dzieckiem. Lub z nią. Albo jeszcze
gorzej, i z nią, i z dzieckiem. Tony czuł się podobnie, bo zamiast wrócić do domu,
pojechał do biura, choć przysięgał, że do końca tygodnia weźmie wolne.
Tymczasem nonno przyniósł ze spiżarki i lodówki potrzebne składniki,
a z szafki wyjął srebrny garnek, którego wyraźnie używano do gotowania na
otwartym ogniu. Potem usiadł na stołku przy kuchennej wyspie i zaczął instru-
ować ją krok po kroku, co robić, czego i ile dodać. Ani razu nie kazał jej użyć
miarki.
– Właściwie to nie takie trudne – podsumowała, wycierając ręce w fartuch. –
I pachnie cudownie.
– Chyba masz naturalny talent.
– Gotowanie jest naprawdę zabawne. Jednak nie wiem, czy wszystko zapamię-
tam.
– Nie martw się. Dam ci przepis.
– Z informacją, ile czego użyć?
– Tak, tak.
– Powinnam przepisać go do dziennika, żeby zawsze mieć pod ręką.
– Angelica, moja żona, prowadziła dziennik – odrzekł. – Włożyłem go do jej
grobu. Dzieci miały mi to za złe.
– Czy chciały go przeczytać?
– Tak, ale to były jej intymne myśli, należały tylko do niej.
– Ja też prowadzę dziennik, ale on-line, mogą go czytać tylko osoby mające ha-
sło. – Wskazał na stojący przy nim stołek. – Usiądź, proszę.
Zastanawiała się, czy Tony poinformował go, że ma dużo odpoczywać. Po bez-
czynnym siedzeniu w domu przez dwa dni, dobrze było wyjść z mieszkania. Gdy-
by lekarz kazał jej leżeć, trafiłaby do psychiatryka już w pierwszym tygodniu.
– Odpocznij trochę – powiedział nonno – zanim zabierzemy się za makaron.
Nawet ona potrafi ugotować makaron.
Umyła ręce, a potem usiadła obok niego.
– Jak nauczyłeś się gotować?
– Dzięki mojej madre. Pracowała jako kucharka w domu bogatej rodziny, w na-
szej wsi. Wyrabiała także cukierki i sprzedawała lokalnym kupcom. Pomagałem
jej przy tym.
– Czym zajmował się ojciec?
– Był kupcem. Ale zmarł, gdy byłem bardzo mały.
– Mieszkałeś tylko z matką?
– Tak, tylko my dwoje. Byliśmy bardzo biedni. Często chodziliśmy do łóżka
głodni.
To przynajmniej ich łączyło.
– Jak ty – stwierdził. Już wiedział. – Zobaczyłem to w twoich oczach. – dodał.
Dłonią przykrył jej ręce i delikatnie je poklepał, a gest ten sprawił, że miała
ochotę się rozpłakać. – Jako dziecko pomagałem, ile mogłem. Gdy podrosłem,
sprzedawałem słodycze na ulicy. Każdego dnia chodziłem od drzwi do drzwi, aż
wózek był pusty. Tak poznałem Angelicę.
– Czy była to miłość od pierwszego wrażenia?
– W moim przypadku tak. Ale ona pochodziła z bogatej rodziny i jej rodzice nie
chcieli domokrążcy za zięcia.
– Uciekliście?
– Chcieliśmy, ale jej rodzice się dowiedzieli i wywieźli ją do Ameryki.
Oj, też nie miał lekko. Wywieźć córkę na drugi koniec świata, żeby się go po-
zbyć!
– I co zrobiłeś?
– Pojechałem za nią.
– Gdzie? Do Chicago?
Przytaknął, a wspomnienia sprawiły, że uśmiech rozświetlił jego twarz mło-
dzieńczym blaskiem. Wspomnienia mają wielką moc.
– Była miłością mojego życia. Moją drugą połową. Poruszyłbym niebo i ziemię,
żeby z nią żyć.
Wyglądało na to, że faktycznie poruszył.
– Zaczęliśmy spotykać się po kryjomu, ale wkrótce jej ojciec dowiedział się
o nas.
– I co zrobił?
– Kiedy zrozumiał, że tak łatwo nie odpuszczę, wymusił na mnie zobowiązanie.
Mogłem dostać rękę jego córki, jeśli zdołam zapewnić jej utrzymanie na odpo-
wiednim poziomie. Nie było to łatwe zadanie dla młodego człowieka sprzedają-
cego czekoladki, zapewniam cię. W dniu, w którym otworzyłem pierwszy sklep
Caroselli Chocolate w centrum Chicago, ponowiłem prośbę. Tym razem nazwał
mnie głupcem, przepowiadał, że mi się nie uda, że niczego nie osiągnę i nie będę
wystarczająco dobry dla jego córki. Rok później miałem już trzy sklepy i znów
go odwiedziłem.
– I?
– I dał nam swoje błogosławieństwo.
Lucy oparła podbródek na ręce i westchnęła.
– To chyba najbardziej romantyczna historia, jaką kiedykolwiek usłyszałam.
Tony opowiadał jej o przyjeździe dziadka do Stanów z dwudziestoma dolarami
w kieszeni, ale nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo był biedny i jak ciężko pra-
cował, by dojść do majątku. Z jakiegoś powodu ta myśl sprawiła, że stał się nieco
mniej przerażający.
– A wracając do makaronu – rzekł, zacierając dłonie z niecierpliwości – potrze-
bujemy mąki i jajek.
Mąki i jajek? Do czego są potrzebne przy gotowaniu makaronu?
– W spiżarni na górnej półce znajdziesz maszynkę do makaronu.
Co? Maszynka do makaronu?
– Chcesz powiedzieć, że sami zrobimy makaron? Tak od zera?
– Według przepisu mojej matki – odrzekł i pukając się w skroń, dodał: – Pamię-
tam co do słowa.
No to łatwa część zadania się skończyła, pomyślała. Jednak okazało się, że ro-
bienie makaronu nie jest aż tak trudne. Nonno pokazał jej, jak zrobić dziurę po-
środku mąki, dodawać płynne składniki, a potem zagniatać do czasu, aż połączą
się w jednolitą masę. Fajnie było przepuszczać ciasto przez wałki i patrzeć, jak
staje się coraz cieńsze i nadaje się do cięcia. Pocięty makaron kładli na desce do
wyschnięcia. Gdy skończyli, Lucy podniosła się ze stołka, by zamieszać sos.
Pachniał naprawdę świetnie.
– Nie mogę się doczekać, żeby spróbować. Co prawda zrobiliśmy tego tyle, że
można by wyżywić całą armię.
– Rzeczywiście, dziś trzeba będzie nakarmić sporo ludzi.
Jej ręka zatrzymała się w trakcie mieszania. Czy dobrze usłyszała?
– Jakich ludzi?
– Z rodziny, oczywiście.
ROZDZIAŁ ÓSMY
– Przychodzą na kolację co miesiąc, w ostatni piątek.
Faktycznie tego dnia wypadał ostatni piątek. A niech to! Wiedziała przecież,
że Tony jada u dziadka raz w miesiącu, ale nie skojarzyła daty. Nagle przestała
być głodna.
– Muszę chwilę odpocząć – odezwał się nonno, nieco chwiejnie wstając ze stoł-
ka. – Kiedy się obudzę, przygotujemy sałatę.
Oczekiwał więc, że zostanie, a to oznaczało spotkanie całej ogromnej rodziny
Tony’ego naraz. Dlaczego po prostu nie wsadził jej do klatki pełnej głodnych wil-
ków lub basenu wypełnionego piraniami? Tak czy inaczej zostanie rozerwana na
kawałki.
– Chodź ze mną – dodał nonno, wspierając się na jej ramieniu dla złapania
równowagi.
Gdy szli wolno przez kuchnię w kierunku windy, myślała o jego życiu. Mogła
tylko marzyć o tym, że kiedyś ją też ktoś tak bardzo pokocha, że będzie gotów
na wszystko.
– Masz rację – przyznała, a słowa same popłynęły z ust. – Wyjechałam, mając
nadzieję, że Tony pojedzie za mną. Ale tego nie zrobił.
Wyznanie to zabolało. Podobnie jak przyznanie się do własnej słabości. Po raz
pierwszy w życiu zdobyła się na odwagę, żeby czegoś pragnąć. Czegoś wielkie-
go. Bezwarunkowej miłości.
– Nie powinnam się w nim zakochiwać – powiedziała tytułem wyjaśnienia. –
Nie sądziłam nawet, że potrafię kogoś pokochać. Aż tu nagle byłam zakochana.
Ale on moich uczuć nie odwzajemnił. Co za ironia.
– Czy powiedziałaś mu, że go kochasz?
– Oczywiście, że nie. To byłoby upokarzające.
Spoglądał na nią zakłopotany.
– Bo zakładasz, że on cię nie kocha?
– Wydaje się to pewne, jak dwa plus dwa.
– Jednak czytanie w czyichś myślach może prowadzić na manowce. Jak Tony
może dowiedzieć się, co do niego czujesz, jeśli mu tego nie powiesz?
– Przecież Tony sam to potwierdził: jesteśmy przyjaciółmi, którzy z sobą sypia-
ją.
– Twoje uczucia się zmieniły. Czy jego nie mogły też ulec zmianie?
Dlaczego tak bardzo drąży ten temat?
– Czy Tony coś ci powiedział?
W jego zmęczonych oczach pojawił się uśmiech.
– Tony mówi mi wiele rzeczy.
Nie wiedziała, jak to zrozumieć. Drzwi windy otworzyły się, a on puścił jej ra-
mię i wyszedł. Spodziewała się, że odwróci się i coś doda, ale ruszył prosto do
swojego pokoju. Co, do diabła, próbował jej powiedzieć?
Schodząc na dół, postanowiła, że zadzwoni do Tony’ego. Tymczasem weszła
do kuchni i ujrzała mężczyznę, który nachylał się nad garnkiem z sosem. Po
chwili zdała sobie sprawę, że to Tony. Trzeba przyznać, że miał niezwykłe wy-
czucie czasu.
– Hej, właśnie miałam do ciebie zadzwonić – odezwała się.
Odwrócił się, wyprostował i dopiero wtedy zauważyła, że włosy mężczyzny
przyprósza siwizna.
– Przepraszam. – Jej policzki zaczerwieniły się z zakłopotania. – Myślałam, że
to Tony.
– Demitrio – przedstawił się. – Jestem jego wujem.
A więc tak wygląda naczelny dyrektor Caroselli Chocolate. Spodziewała się
kogoś bardziej budzącego respekt. W dżinsach i koszulce polo sprawiał wraże-
nie zwykłego człowieka.
– Ty pewnie jesteś Lucy.
Podała mu rękę. To zdumiewające, że on i Tony nie tylko byli do siebie łudząco
podobni, ale mieli także takie same głosy. Gdyby słuchała ich z zamkniętymi
oczami, miałaby trudności, by ich rozpoznać.
– Pewnie zastanawiasz się, co tutaj robię? – spytała.
Uśmiechnął się tym samym intrygującym, troszkę skrzywionym, ale szerokim
uśmiechem, który widziała u Tony’ego setki razy.
– Ubrudzony pomidorami fartuch mówi sam za siebie.
– No tak. – Zapomniała, że ma go wciąż na sobie. – Lekcja gotowania.
– Domyśliłem się. Gdzie nonno?
– Poszedł się zdrzemnąć.
– Oto mój wkład w kolację – powiedział Demitrio, wskazując na stojącą na sto-
le torbę wypełnioną płaskimi bochenkami chleba. – Mogę się trochę spóźnić,
więc pomyślałem sobie, że lepiej je przywieźć teraz.
Uśmiechnął się w sposób tak łudząco podobny do Tony’ego, że lekko zadrżała.
Chyba było to po niej widać, bo zapytał:
– Czy wszystko w porządku?
Ocknęła się. Zdaje się, że robiła z siebie jeszcze większą idiotkę niż zwykle.
– Tak, przepraszam. Nie chciałam się tak gapić. To z powodu podobieństwa.
Ty i Tony macie nawet takie same głosy.
Jego uśmiech stał się cierpki.
– Zupełnie, jakbyśmy byli z sobą spokrewnieni.
Mieli więc także to samo ironiczne poczucie humoru.
– Cześć, Lucy! – ktoś zawołał. Odwrócili się i ujrzeli wchodzącą do kuchni mat-
kę Tony’ego. Uśmiechnęła się do Lucy, ale gdy zauważyła Demitria, zatrzymała
się gwałtownie, a uśmiech zniknął.
– O, cześć, Demitrio.
– Cześć, Sarah – odparł spiętym głosem, choć jowialnie kiwał głową. – Właśnie
wychodziłem.
Ups, co za napięcie. Chyba ta dwójka za sobą nie przepada.
– Miło było cię poznać, Lucy – dodał.
– Ciebie też. Do zobaczenia.
Gdy wyszedł, Sarah odwróciła się i znów uśmiechnęła, ale Lucy widziała, że
była poruszona nieoczekiwanym spotkaniem. Oczywiście zastanawiała się dla-
czego, choć to naprawdę nie był jej interes.
– Chciałam upewnić się, że nonno cię nie wykończy – rzekła Sarah. – Tony mó-
wił mi, że lekarz kazał ci się nie przemęczać.
– Ach tak? – Czyż nie ustalili, że nie powiedzą nic rodzinie, zanim nie poznają
wyników badań?
– Prawdę mówiąc, Tony nie wyjawił mi tego sam z siebie, ale wczoraj jadłam
lunch z Giną i ona wspomniała, że Nick i Terri spotkali was u doktora Hannana.
Wtedy wyciągnęłam z niego szczegóły.
– Z Giną?
– Moją szwagierką, matką Nicka. Technicznie rzecz biorąc, moją byłą szwa-
gierką, odkąd rozwiodła się z Leo, moim szwagrem. Ale właśnie ustalili datę ślu-
bu.
– Powtórnie biorą ślub?
Sarah wzruszyła ramionami na znak, że też tego nie rozumie:
– Uwierzę, jak zobaczę. Kocham Ginę jak własną siostrę, ale ona zawsze była
trochę… jak by to rzec, ekscentryczna. Ale kim jestem, żeby kogoś oceniać? No
to tyle na temat moich zwariowanych kuzynów. – Podsumowała i szybko zmieniła
temat: – Jak się czujesz?
– Fizycznie dobrze.
– Doktor Hannan nie dzwonił?
– Jeszcze nie. Obiecał, że najpóźniej dziś się odezwie.
– No cóż, staraj się nie martwić. Mój instynkt mówi, że wszystko będzie do-
brze. A jeśli chodzi o takie rzeczy, to mam szósty zmysł.
Lucy miała nadzieję, że Sarah się nie myli. Z jej doświadczenia wynikało, że,
jeśli coś złego mogło się wydarzyć, to zwykle się wydarzało. Nigdy nie była
szczególnie wierząca, ale jeśli Bóg istnieje, miała nadzieję, że tym razem ją
oszczędzi.
– Czy zaczęłaś już przygotowywać listę rzeczy, jakich będziesz potrzebowała?
– spytała Sarah.
– Rzeczy?
– Dla dziecka. Trzy miesiące to niby dużo czasu, ale, uwierz na słowo matce
trójki dzieci, dni mijają niezauważenie. Dobrze jest się przygotować.
– Potrzebuję masy rzeczy. Może jednak powinniśmy poczekać do rozmowy
z lekarzem, żeby niepotrzebnie nie wydawać pieniądze na rzeczy, których się
nie użyje.
– Och, Lucy – rzekła Sarah, a potem zrobiła coś nieoczekiwanego: objęła ją
i mocno uścisnęła.
Lucy była tak zaskoczona, że nie wiedziała, jak zareagować. Nie pamiętała, by
matka trzymała ją w ramionach w taki sposób, a co dopiero ktoś obcy. Z takim
współczuciem i troską. Z jednej strony chciała odepchnąć Sarah, trzymać na dy-
stans, ale z drugiej strony miała już dosyć samotności. Wzięła głęboki oddech,
przytuliła Sarah i wybuchła płaczem. A potem nie mogła już przestać.
– Och, kochanie, wszystko będzie dobrze – zapewniła ją Sarah, gładząc deli-
katnie po plecach. Jak prawdziwa mama. – Wyrzuć to z siebie.
Lucy wiedziała, że się kompromituje, ale nie mogła nic na to poradzić. Pocie-
szała się, że przynajmniej oprócz Sarah nikt nie widział, jak się posypała.
– Coś mnie ominęło? – dobiegł je kobiecy głos, a słowa, które padły, wypowie-
dziane zostały z wyraźnym francuskim akcentem.
Do diabła! Lucy zesztywniała i otworzyła szeroko oczy. W drzwiach stała wy-
soka długonoga blondynka, która, choć była co najmniej w wieku Sarah, wyglą-
dała młodo i stylowo w kremowym kaszmirowym sweterku i obcisłych dżinsach,
z włosami upiętymi w elegancki kucyk. Ale gdy zobaczyła łzy na policzkach Lucy,
spoważniała i rzuciła torbę na blat.
– O Boże, kto umarł?
– Tony! Obudź się.
Budząc się, zamrugał oczami. Początkowo, nie wiedział, co się z nim dzieje.
Potem zrozumiał, że nadal jest w biurze i siedzi w fotelu.
– Jedziesz do nonna? – W drzwiach stał wuj Demitrio, za oknem zapadał
zmierzch. Jak długo spał?
– Tak, oczywiście.
– Podwieziesz starego wuja? Ciotka Madeline wzięła mój samochód.
– Oczywiście – odparł, przecierając oczy. – Która godzina?
Demitrio popatrzył na zegarek.
– Szósta trzydzieści.
Tony zerwał się na równe nogi. Jak przez mgłę przypominał sobie, że wycią-
gnął się w fotelu i zamknął oczy. Liczył, że dwudziestominutowa drzemka dobrze
mu zrobi. Było to dwie i pół godziny temu. Lucy go zabije.
– Zaspało się? – zapytał Demitrio lekko rozbawiony.
Och, dobrze mu tak żartować.
– Niewiele sypiam, odkąd Lucy wróciła.
Wuj uśmiechnął się szeroko, a Tony zdał sobie sprawę, że został źle zrozumia-
ny.
– Chcę powiedzieć, że oddałem Lucy łóżko i sypiam na rozkładanej kanapie
w gabinecie, której wygoda nie ustępuje średniowiecznym narzędziom tortur.
– A więc wy dwoje nie…?
– Właściwie nie wiem, co nas łączy. – Podniósł się z fotela. – Gotowy do wyj-
ścia?
– Oczywiście. – Demitrio wzruszył ramionami.
Tony pochwycił kurtkę i włożył ją w drodze do windy.
– Wyczuwam, że ci się spieszy.
– Chciałem dotrzeć do nonna jak najwcześniej, gdy Lucy będzie wszystkich po-
znawać. Ona właściwie nie ma rodziny, a wiesz, że nasza może wprawić w prze-
rażenie.
Demitrio wybuchnął śmiechem.
– Delikatnie mówiąc.
Wsiedli do windy i zjechali do garażu.
– Zjedzą ją żywcem.
– Co to, to nie wiem. Poznałem dziś Lucy, gdy wpadłem na chwilę do dziadka.
Sprawiła na mnie wrażenie osoby, która umie o siebie zadbać.
– Tak, na pewno, ale byłoby miło, żeby nie musiała tego robić.
W mieście były korki, więc zanim dotarli na miejsce, kolacja zaczęła się bez
nich, jak zawsze, punktualnie o godzinie siódmej. Tak było, odkąd Tony pamiętał.
Nie spóźniaj się albo będziesz jadł zimne dania, o ile w ogóle zostanie coś na
stole. W ten jeden dzień w miesiącu wszyscy odpuszczali sobie i zapominali
o diecie.
Zobaczył, że Lucy siedzi koło nonna, który zawsze zajmował miejsce u szczytu
stołu. Po jej lewej stronie była mama, a obok niej tata. Wyglądało na to, że Lucy
prowadziła z nimi ożywioną konwersację.
I śmiała się. Ale jej uśmiech wyglądał dziś inaczej. Dlaczego nigdy nie zauwa-
żył, że wprost rozświetla jej twarz? Zapragnął jak najszybciej znaleźć się koło
niej i po prostu wziąć w ramiona, nawet jeśli miała na to patrzeć cała jego rodzi-
na. Chciał jej tylko dotknąć. I chciał przeprosić, że okazał się cholernie nietak-
towny.
– Spóźniliście się – oznajmił nonno, zwracając na nowo przybyłych uwagę
wszystkich biesiadników.
Lucy odwróciła się i spojrzała na niego. Spodziewał się, że na jego widok spo-
ważnieje, ale uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Czy to możliwe, że się ucieszyła?
– Siadajcie – polecił nonno.
Ciotka Madeline zaklepała miejsce dla wuja, więc Tony zajął jedyne wolne
krzesło koło Nicka, który siedział daleko od Lucy, na drugim końcu stołu. Półmi-
ski z jedzeniem krążyły, Tony napełniał swój talerz, ale z trudem powstrzymywał
się, by nie zerkać na Lucy. Nabrał pewności, że zaszła w niej jakaś trudna do
określenia zmiana. Jej skóra lśniła, a oczy błyszczały. Zupełnie jakby nabrała ży-
cia, odkąd po południu zostawił ją w domu dziadka. A może to w nim się coś
zmieniło?
– Lucy dobrze wygląda – zauważył Nick, podając Tony’emu duszoną marchew-
kę. – Wszyscy ją lubią i zastanawiają się, dlaczego dopiero teraz ją poznali.
I niech się dalej zastanawiają, bo to nie ich sprawa.
– Ile chodziliście z sobą? Rok?
– Prawie.
Trudno to nazwać chodzeniem. Po prostu… dobrze się bawili. A gdyby Nick
oczekiwał szczegółów, bardzo by się rozczarował. Na szczęście jego uwagę
zwróciła mucha owocówka, więc Tony bez problemu skierował rozmowę na inny
temat. Nick uwielbiał rozmawiać o sobie i swoich sprawach.
– A jak USG? – zapytał Tony. – Czy znacie już płeć?
– No tak… z powodu spóźnienia ominęła cię ta wiadomość – odparł Nick, sze-
roko się uśmiechając.
– Co mnie ominęło? – dociekał Tony.
– Nasze dzisiejsze oświadczenie. Terri chciała zrobić to z pompą. Z klasą.
– Jezu, naprawdę staje się jedną z nas, nie sądzisz?
– Tak, to przerażające, wiem.
– Wszystko słyszałam – wtrąciła się Terri, która siedziała dwa krzesła dalej
i posłała swojemu mężowi przeciągłe spojrzenie.
Nick puścił do niej oko, posłał jej całusa, a karcące spojrzenie żony zmieniło
się w uśmiech.
– To dziewczynka – poinformowała Tony’ego.
– Super, gratulacje!
– Terri przez miesiąc męczyły poranne nudności – odezwał się Nick – które ni-
gdy nie występowały, co dziwne, rankami. Ani nic ich nie zapowiadało. Nagle jej
twarz zmieniała się i jeśli w pobliżu nie było łazienki, musieliśmy być bardzo
kreatywni.
Siedząca po drugiej stronie stołu jego siostra Jessica przechyliła się do przodu.
– Hej, czy możemy przy jedzeniu mówić o czymś innym niż poranne wymioty?
– Tak, masz rację, przepraszamy – odparł Tony, dając Nickowi kuksańca
w bok.
– Dzięki Bogu, to już się skończyło – dodał Nick. – Pierwsze trzy miesiące to
był koszmar, jeśli chcesz wiedzieć.
On nic na ten temat nie wiedział.
– Ten epizod akurat straciłem.
– Więc możesz uważać się za szczęściarza.
Jednak Tony za szczególnego szczęściarza się nie uważał. Natomiast czuł, że
popełnił wielki błąd, co najwyraźniej odmalowało się na jego twarzy.
Nick odłożył widelec.
– Tony, naprawdę mi przykro. To, co powiedziałem, świadczy o braku wrażli-
wości.
– Nie przejmuj się. – Tony wzruszył ramionami.
– Chcesz mnie za to walnąć?
Tony zaśmiał się.
– Nie, wszystko w porządku, choć doceniam propozycję.
– Wiesz, ostatnio jesteś jakiś inny – stwierdził Nick.
– Nie co tydzień dowiadujesz się, że twoja eks jest z tobą w ciąży.
– Nie o to chodzi – odparł Nick. – To zaczęło się jakiś czas temu. Nawet jesz-
cze przed Alice. Właściwie dało się zauważyć mniej więcej w czasie, gdy Lucy
wyjechała.
Kiedy wyjechała, czekał, aż wszystko wróci do normy i będzie tak jak wcze-
śniej. Jednak okazało się, że Lucy trwale zmieniła jego życie i jego samego. Nie
zdawał sobie z tego sprawy, dopóki nie zniknęła.
– Przypuszczam, że jej odejście mocniej mnie dotknęło, niż chciałem przyznać.
– Miłość to zabawna sprawa. My z Terri przyjaźniliśmy się przez prawie dwa-
dzieścia lat, zanim zdaliśmy sobie sprawę, że jesteśmy sobie pisani. Gdyby nie
nonno i jego spadek, moglibyśmy całe życie przeżyć jako przyjaciele.
Czy to samo z nim się działo? Czy właśnie zakochiwał się w Lucy, a może już ją
kochał?
Nagle wydało mu się, że kolacja ciągnie się w nieskończoność. Potem Lucy po-
magała sprzątać ze stołu, co zajęło kolejne dziesięć minut. Później z kolei ojciec
i wuj Leo wciągnęli go w rozmowę o pracy. Gdy zdołał się od nich uwolnić, zoba-
czył, że Lucy siedzi na kanapie w otoczeniu dzieci. Zauważyła go i posłała mu
uśmiech. Ruchem głowy dał jej znak, by poszła za nim, ale wtedy właśnie zatrzy-
mała ją jego siostra Alana.
Cudownie, że wszyscy polubili Lucy. Może są głośni, okropni i wścibscy, ale na-
prawdę mieli dobre chęci. Był im za to wdzięczny. Ale na teraz wystarczy. Pod-
szedł do Lucy pogrążonej w rozmowie z siostrą.
– Czy mogę porwać Lucy?
– Miło, że wpadłeś – powitała go Alana. – Gdybym była Lucy, też bym za ciebie
nie wyszła.
– A wszyscy dziwią się, że nie przyprowadzam nikogo na te kolacje – odgryzł
się, biorąc Lucy za rękę.
Zaprowadził ją na górę do wolnej sypialni. Potem wziął ją w ramionach i od-
wrócił twarzą do siebie.
– No, no…
Popatrzyła krytycznie na dół, a potem na niego.
– Wiem, jestem ogromna.
– Nie, wyglądasz przepięknie.
– Och, to ta sukienka – odparła i pogładziła jedwabny materiał na brzuchu.
Jeśli miałby być szczery, to nawet nie zauważył, co miała na sobie, ale teraz,
gdy się przyjrzał, uznał, że sukienka mu się podoba. Była niczym… lukier na cie-
ście. Choć w jutowym worku Lucy też by go pociągała.
– Nie chodzi o sukienkę, ale o ciebie. – Zaczerwieniła się z zadowolenia. – Tak
mi przykro. Chciałem być przy tobie, kiedy wszystkich poznawałaś.
– Nie ma sprawy.
Pokręcił przecząco głową.
Właśnie że jest.
– Naprawdę. Myślę, że dobrze się stało. Dobrze też, że nie wiedziałam o kola-
cji. Inaczej pewnie znalazłabym pretekst, żeby nie wziąć w niej udziału.
– Jak to nie wiedziałaś o kolacji? Przecież to ostatni piątek miesiąca.
– Tak, ale wyleciało mi z głowy. Ostatnio tyle się działo.
Co za powściągliwość.
– Lucy, jeszcze raz przepraszam… Po prostu kolacje u dziadków odbywają się
regularnie, odkąd pamiętam. Nawet nie do końca biorę w nich udział świadomie.
Po pracy wsiadam w samochód, a on sam mnie tu przywozi.
– Daj spokój, przyjemnie spędziłam czas. Nonno wcale nie jest taki straszny.
Zresztą nikt z rodziny nie jest straszny.
– A czego się spodziewałaś?
– No – zawahała się – nie przedstawiałeś ich w najlepszym świetle, więc…
Nie, to niemożliwe. Naprawdę tak krytycznie wyrażał się o rodzinie?
– A przy okazji, kto to jest Carrie?
– Żona Roba. Dziś jej nie widziałem.
– O ile wiem, jest w Los Angeles. Wszyscy pytali się, czy już ją poznałam. Za-
kładam, że nie bez powodu.
Pewnie, że nie.
– Jest najlepszą przyjaciółką Alice.
– Och, już rozumiem – rzekła i poprosiła: – Wiem, że dopiero przyjechałeś, ale
czy moglibyśmy już wracać? Albo choć podrzuć mnie do domu. Padam z nóg.
– A miałaś odpoczywać.
– I odpoczywałam zgodnie z zaleceniem. Myślę, że to czekanie mnie wykań-
cza.
– Rozumiem, że doktor się nie odezwał.
Potrząsnęła głową.
– Miałam taką nadzieję, ale mało prawdopodobne, żeby dzwonił w nocy, nie są-
dzisz?
Miała rację. Muszą poczekać do poniedziałku, a więc rysuje się przed nimi
niezwykle długi weekend.
Gdy postanowili wracać, była ósma trzydzieści, a gdy udało im się wsiąść do
samochodu, dochodziła dziewiąta. Lucy nie miała pojęcia, że żegnanie się może
tyle trwać. Nie pamięta, kiedy ostatnio tyle razy została uściskana i wycałowa-
na… Rodzina Carosellich była głośna i wścibska, ale jednocześnie cudowna. Pra-
wie poczuła się jej częścią.
– Więc tak to jest żyć w dużej rodzinie – podsumowała.
– W zdecydowanie zwariowanej rodzinie.
– Ale nie zamieniłbyś jej na inną.
– No, nie wiem. Mógłbym ponegocjować. – Zerknął na nią z uśmiechem. – Co
proponujesz?
– Uważaj, czego sobie życzysz. – Przyjęłaby ich z miejsca, a z chęcią oddałaby
komuś swoją mamę w zamian.
– Może nie zamieniłbym jej na inną – stwierdził – ale z przyjemnością bym ich
komuś wypożyczył.
Rodzina z wypożyczalni? Czy to nie lepsze niż brak rodziny?
– Twoja mama była dla mnie niezwykle miła i naprawdę polubiłam wuja Demi-
tria.
– Tak, kocham wuja Lea, ale z jakiegoś powodu Demitrio zawsze był mi bliż-
szy.
– Jesteś do niego niezwykle podobny.
– Naprawdę?
Czyżby tego nie zauważył? Czy mężczyźni nigdy nie przeglądają się w lustrze?
– Czy on i twoja mama za sobą nie przepadają? Kiedy weszła do kuchni, poja-
wiło się napięcie.
– Stare sprawy, zresztą nie wiem. Kilka miesięcy temu ojciec i Demitrio po-
prztykali się, właściwie doszło do prawdziwej awantury.
– Serio?
– Leo musiał ich rozdzielać. Chyba miało to jakiś związek z tym, że moja mama
chodziła kiedyś z Demitriem.
– Kiedy? – A to ciekawe.
– Zanim zaciągnął się do armii. Gdy wyjechał, mama zaczęła spotykać się z oj-
cem.
– To musiało być dla twojej mamy trudne. Ona i dwaj bracia.
– Może to nadal budzi złe emocje. Prawdę mówiąc, staram się od tego trzy-
mać z daleka.
Zaniemówiła ze zdumienia. Najwyraźniej Tony nie zdaje sobie sprawy z tego,
co jej wydawało się oczywiste. Demitrio może być jego ojcem. Czy dlatego
dziadkowie byli z początku wrogo nastawieni do Sarah? Może to nieco naciąga-
ne, ale, pracując jako barmanka, Lucy nauczyła się jednej rzeczy: każdy ma jakiś
sekret, niezależnie od pochodzenia lub statusu społecznego. W tym przypadku
dość łatwo to odkryć. To znaczy: gdyby Tony naprawdę był synem Demitria, ktoś
by to już dawno odkrył. Puściła wodze wyobraźni. Po raz kolejny.
– Skąd to nagłe zainteresowanie wujem? – zapytał Tony, a ona zastanawiała
się, czy powinna mu wspomnieć o swoich podejrzeniach. Doszła jednak do wnio-
sku, że chyba nie. Po co wywoływać wilka z lasu?
– Tak tylko pytam – odparła, a on przyjął tę wymówkę bez zastrzeżeń. Zanim
dojechali do domu, uznała swoje podejrzenia za absurdalne. Poza tym to nie jej
sprawa.
Tony podwiózł ją pod budynek i poprosił, by nie czekała, aż zaparkuje.
Gdy usłyszała, że wchodzi do mieszkania, miała już na sobie piżamę i siedziała
w łóżku, szukając w torbie telefonu. Tony chciał kupić jej designerską torebkę,
co oczywiście wyśmiała. Wydawało jej się zdumiewające, że ktoś przy zdrowych
zmysłach jest gotów płacić setki dolarów za kawałek skóry z kieszeniami z po-
wodu nazwiska projektanta. Za tę kwotę mogła przecież żyć przez miesiąc. Gdy
pomysł z torebką nie wypalił, Tony zaproponował nowy plecak – oczywiście sy-
gnowany – ale za niego też podziękowała. Jej plecak był jeszcze całkiem dobry,
nie licząc kilku plam i przetartych miejsc, a ponadto czuła się do niego przywią-
zana. Znalazła go wśród rzeczy porzuconych przez klientów w dzień, kiedy Tony
po raz pierwszy przyszedł do baru.
– A niech to, co za rekordowe tempo – oznajmił Tony, zaglądając do sypialni –
Już w piżamie?
– To cud, że jeszcze nie padłam.
– Mogę coś zabrać z szafy?
– Bierz – odpowiedziała.
Dopóki nie ustalą zasad współżycia, wspólnie korzystali z jego szafy. Była
o wiele za duża jak na nich dwoje. Tony jako typowy kawaler ubrania trzymał
w koszu stojącym koło suszarki. Wygrzebywał je stamtąd, odprasowywał – wiel-
kie szczęście, że miał żelazko – i wkładał na siebie. Lucy znalazła wreszcie tele-
fon i zerknęła na ekran:
– O Boże, dzwonił!
– Doktor? – Tony wynurzył się z szafy.
– Dziesięć minut temu. Telefon był w plecaku. – Jej serce zaczęło walić tak
mocno, że poczuła lekki ból głowy. – Jaki lekarz dzwoni do pacjenta w piątek
o dziewiątej wieczór?
– Zapracowany.
– Zostawił wiadomość. Boję się odsłuchać.
Tony podszedł do niej z wyciągniętą ręką.
– Daj aparat. Ja odsłucham.
Wystukała numer poczty głosowej i podała mu komórkę. Tony słuchał nie dłu-
żej niż dziesięć sekund.
– Zostawił numer komórki i prosił, żeby zadzwonić, kiedy będzie nam odpowia-
dać. O dowolnej porze.
No tak, wszystko jasne. Tony podał jej telefon, usiadł obok niej i otoczył ramie-
niem.
– To nie oznacza złych wiadomości.
Włączyła tryb głośnomówiący i wybrała numer. Doktor Hannan odebrał po
drugim sygnale.
– Dobry wieczór, Lucy.
– Skąd pan wiedział, że to ja?
– Wyświetlił mi się numer.
Oczywiście, jakżeby inaczej.
- Wszystko w porządku. Z tobą i dzieckiem – oznajmił lekarz.
– Jest pan stuprocentowo pewny?
– Tak, Dziecko jest małe, ale zdrowe.
Odczuła taką ulgę, że z trudem powstrzymała płacz.
– Czy to oznacza, że nie muszę już tak bardzo uważać na siebie?
– Trenowanie do maratonu odpada, ale możesz wrócić do codziennych zajęć.
Zobaczymy się za miesiąc. W przypadku problemów dzwoń.
– Dobrze. Dziękuję, doktorze.
– Dobranoc, Lucy.
Zakończyła połączenie, spojrzała na Tony’ego i wybuchnęła płaczem. Już drugi
raz tego dnia. Tony otoczył ją ramieniem. Przytuliła się i zmoczyła mu koszulę
łzami. On tymczasem szeptał jej słowa wsparcia, zapewniał, że wszystko będzie
dobrze. Desperacko tego chciała, jednak nie mogła pozbyć się złych przeczuć.
Na szczęście ten atak płaczu należał do krótkich i gdy łzy ustały, Tony podał jej
chusteczkę, mówiąc:
– Już lepiej?
Pociągnęła nosem i przytaknęła.
– Przepraszam. Musiałam być nieźle zestresowana.
Pocałował ją w czoło, pocierając skórę zarostem.
– Wszystko będzie okej. Nie musisz już się więcej martwić.
Trzymał jej twarz w rękach i patrzył jej w oczy, które na pewno są wilgotne
i zaczerwienione, pomyślała Lucy.
– Wyjdź za mnie – poprosił. – Nie myśl, po prostu powiedz tak.
Słowo na „t” pojawiło się na końcu języka. Pragnęła je wypowiedzieć, ale nie
była w stanie. Nie chciała małżeństwa z rozsądku.
– Lucy?
Tym razem patrzył na nią jakoś inaczej i gdyby nie znała go lepiej, uznałaby, że
jest to spojrzenie osoby zakochanej. Umysł znów płata jej figle. Widzi to, co chce
zobaczyć.
– Wiem, uważasz, że tak będzie najlepiej dla dziecka…
– Może tak będzie najlepiej dla mnie.
No cóż, faktycznie. Czyż nie dlatego nalegał? Gdy zdał sobie sprawę z tego, co
powiedział, potrząsnął głową.
– Nie, nie o to mi chodziło. Tak będzie lepiej dla nas. Dla naszej trójki.
Nie do końca go rozumiała.
– Nie mogę.
Sfrustrowany wypuścił gwałtownie powietrze z płuc.
– To znaczy, że nie wyjdziesz za mnie?
– Nie mogę, nie wyjdę. To bez różnicy.
– Nie zgadzam się – oznajmił, jakby miał jakiś wybór.
Powiedz, że mnie kochasz i nie możesz beze mnie żyć, chciała odpowiedzieć.
Nawet jeśli to nieprawda. Ale pewnie by się zgodziła. A gdyby tak zrobiła, jej ży-
cie stałoby się kłamstwem.
– Oszaleję przez ciebie – podjął Tony, dotykając czołem jej głowy. – Gdybyś tyl-
ko…
– Gdybym co? – Złamała zasady? Straciła godność?
Wydał z siebie pełen frustracji pomruk, odszedł od łóżka i zaczął przemierzać
sypialnię niczym dzikie zwierzę klatkę. Co go tak rozwścieczyło?
– Posłuchaj – powiedziała. – Wiem, że jesteś przyzwyczajony, że zawsze dosta-
jesz to, co chcesz, ale…
– Żarty sobie ze mnie stroisz? – Odwrócił się w jej stronę. – Kiedy dostałem to,
czego chciałem?
Nie miała pojęcia, co odpowiedzieć, choć odniosła wrażenie, że jest to pytanie
retoryczne.
– Pracuję, robię karierę, którą gardzę, ze względu na rodzinę. – Mówił coraz
wyższym tonem. – Zawsze robiłem to, czego ode mnie oczekiwano. I co z tego
mam? Nie mogę nawet ożenić się z kobietą, którą kocham. Więc powiedz, pro-
szę, jak to jest, że dostaję to, czego chcę?
Przestała go słuchać przy słowie „kocham”. Słyszała, że dalej mówi, widziała
jego poruszające się usta, rozpoznawała dźwięki, ale znaczenie jej umykało.
Przerwała mu w pół słowa.
– Co właśnie powiedziałeś?
Otworzył usta, a potem je zamknął. Zmarszczył czoło.
– O który fragment chodzi?
– Kiedy powiedziałeś, że mnie kochasz?
Przymknął oczy.
– Przepraszam, wymknęło mi się. – Jest mu przykro? – Nie – ciągnął. – Pie-
przyć to. Nie jest mi przykro. Pewnie jeszcze bardziej się ode mnie odsuniesz,
ale… Lucy, kocham cię.
Dlaczego z tego powodu miałaby się od niego odsunąć? Otworzyła usta, by
o to zapytać, ale nie zdołała mu przerwać.
– Wiem, że chyba to ostatnia rzecz, jaką chcesz w tej chwili usłyszeć – konty-
nuował.
Ostatnia rzecz? Czyżby?
– Ale musiałem to powiedzieć, choć próbowałem z tym walczyć. A żeby być już
całkiem szczery…
– Tony!
– Co?
– Och, zamknij się już, proszę – rzekła i zanim zdołał się odezwać, pocałowała
go.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Lucy nie była pewna, jak to się stało, że wylądowali w łóżku. Albo jak Tony
zdołał ściągnąć z nich ubrania tak szybko. Do licha, potrafił być szybki, gdy mu
zależało. Jego zapach, smak ust, zarost na skórze – tak bardzo znajome jak
i sam Tony. Jednak czuła euforię i podniecenie, jakby robili to pierwszy raz. Za-
mknęła oczy i poczuła, że jego wargi delikatne muskają jej usta.
– Jesteś taka piękna – wyszeptał, patrząc na nią tak, jakby miał do czynienia
z dziełem sztuki. Pocałunkami znaczył jej skórę. Były tak zmysłowe, że poczuła,
jak pod ich wpływem topnieje, cała się rozpływa.
– Obiecaj mi, że włożysz jeszcze tę sukienkę.
– Jaką? – Dłonie Lucy przesuwały się po jego muskularnych ramionach.
– Tę, którą miałaś dziś na sobie – wyjaśnił, a jednocześnie głaskał jej uda. – Co
za delikatny i śliski materiał… – Wydała z siebie zduszony okrzyk, gdy wsunął
w nią palce i z pociągającym uśmiechem dodał: – Zupełnie jak ty.
Dotykał jej raz nieśpiesznie i delikatnie, to znów śmiało i namiętnie, rozpalając
w niej wszystkie zmysły. Potem schodził coraz niżej, aż dotarł do wzgórka Wene-
ry i tam także pieścił ją ustami. Ogarnęło ją obezwładniające pożądanie. Jego
oddech na jej skórze działał niczym bryza podsycająca ogień. Dalej całował ją
i pieścił, mrucząc słowa, które zlewały się i mieszały, zatracając sens. Oplotła
dłonie wokół jego szyi i przyciągnęła go do siebie.
Wpadający przez okno promień księżyca oświetlił go, podkreślając detale:
pięknie wysklepioną pierś, szerokie ramiona, silne ręce. Splótł palce z jej palca-
mi, przytrzymując ręce Lucy w górze. Potem wszedł w nią płynnym powolnym
ruchem…
Spojrzał na nią z góry zamglonym i niewidzącym wzrokiem i wyszeptał jej
imię. Już samo to sprawiło, że prawie osiągnęła orgazm. Balansowała na granicy
tego niewyobrażalnego stanu, a przebiegające przez nią iskry przybliżały ją nie-
uchronnie do eksplozji. Tony całował ją namiętnie, a jednocześnie drażnił krótki-
mi pchnięciami bioder. Przylgnęła do niego mocno, wbiła paznokcie w jego ra-
miona, wygięła ciało w niecierpliwym oczekiwaniu. Nigdy dotąd tak się nie za-
traciła, nie dała porwać pożądaniu. Tony wymamrotał coś niezrozumiałego, po-
tem ścisnął jej ręce mocniej i zaczął wchodzić w nią teraz głębiej, wynosząc na
całkiem nowy poziom spełnienia. Słyszała tylko swój stłumiony jęk, gdy ogarnęła
ją rozkosz i wzięła w swoje posiadanie.
Była niewiarygodna i cudowna.
Obydwoje ciężko oddychali. Lucy nie miała stuprocentowej pewności, ale seks
w ciąży wydawał się bardziej… namiętny. Bardziej intensywny.
Czy dlatego czuła się teraz jeszcze bardziej zagubiona i niepewna? Tony ją ko-
cha, chce się z nią ożenić, a ich dziecko jest zdrowe. Jego rodzina ją polubiła, do
tego ze wzajemnością. Właśnie zaczyna mieć wszystko, o czym zawsze marzyła.
Powinna tryskać szczęściem, więc dlaczego czuje się jak oszustka?
Tony bezwiednie dostarczył na to pytanie odpowiedzi. Przysunął się bliżej i po-
łożył głowę na poduszce.
– Kocham cię.
On ją kocha? Przecież nawet jej nie zna. Pragnęła go bardzo, ale nie za wszel-
ką cenę. W każdym momencie jej przeszłość mogła dać znać o sobie, a wtedy
Tony poczuje się oszukany. Powinien poznać prawdę.
Na szczęście to nie takie trudne. Wystarczy opowiedzieć mu wszystko po ko-
lei. A potem, jeśli nadal będzie jej pragnął…
– Nie byłam z tobą całkiem szczera, jeśli chodzi o mój wyjazd na Florydę –
odezwała się.
Jej serce zaczęło bić mocniej, a ręce – drżeć. No dalej, Lucy, po prostu mu to
powiedz.
– Po pierwsze miałam nadzieję, że pojedziesz za mną. – Zero reakcji. – Bo…
eee… zakochałam się w tobie i bałam się to wyznać. Wiedziałam, że nie przepa-
dasz za związkami i, co może wydać się dziwne, ja też. Gdybyś pojechał za mną,
znaczyłoby to, że mnie kochasz. Dlatego nie powiedziałam ci też o dziecku. Zda-
wałam sobie sprawę, że zechcesz postąpić honorowo, ale dla mnie ślub z roz-
sądku nie wchodził w rachubę.
Zamilkła na chwilę, spodziewając się, że Tony zechce skomentować jej słowa,
gdy nagle usłyszała leciutkie pochrapywanie. Och, nie, czyżby… Podniosła się
i zobaczyła jego twarz. Spał jak kamień.
W sobotni poranek Tony obudził się o dziesiątej trzydzieści, po długim śnie,
najgłębszym, jaki zdarzył mu się w tym tygodniu. Super. Czy minął zaledwie ty-
dzień? Tak wiele się wydarzyło, a wczoraj w nocy nastąpił w ich związku prze-
łom. Najtrudniejsze sprawy mają już za sobą i mogą teraz ruszać naprzód.
W pewnym sensie zacząć od nowa.
Włożył szlafrok i poszedł poszukać Lucy, ale znalazł tylko na swoim laptopie
napisaną przez nią kartkę. Ogarnęło go przerażenie. Czyżby ubiegła noc okaza-
ła się katastrofalnym błędem? Tak ją wystraszyła, że uciekła? Sięgnął po papier
i z niepokojem zaczął czytać.
Kochany Tony, NIE WYJECHAŁAM. Od razu wyjaśniam, bo pewnie tak wła-
śnie pomyślałeś, gdy zobaczyłeś tę kartkę.
Potrząsnął głową i się uśmiechnął. Znała go na wylot.
Jestem z Twoją mamą. Zadzwoniłam do niej rano, żeby przekazać wieści
o dziecku, a ona wyciągnęła mnie na zakupy. Wczoraj zasnąłeś, więc nie mia-
łam okazji, żeby Ci powiedzieć, jak było miło. Więcej niż miło.
On też, ale…
Okej, a teraz na poważnie.
No, teraz się zacznie.
Kocham Cię. Wiem, że Tobie też wydaje się, że mnie kochasz, ale tak napraw-
dę wcale mnie nie znasz. Może brzmi to bezsensownie, ale zaraz zrozumiesz.
Zrób coś dla mnie. Pamiętasz, mówiłam Ci, że prowadzę dziennik?
Oczywiście, że pamiętał. Zaczęła go prowadzić w ramach projektu szkolnego,
a potem kontynuowała. Czasami, gdy była u niego, siadała z laptopem i pisała.
Nigdy nie sądziłam, że kogokolwiek o to poproszę, ale chcę, żebyś go prze-
czytał. Muszę Cię jednak ostrzec, że będzie do długa lektura i że dowiesz się
wielu rzeczy, o których wolałabyś nie wiedzieć. Z góry przepraszam. Jednak
MUSISZ je poznać. Jeśli po przeczytaniu CAŁOŚCI nadal będziesz chciał mnie
poślubić (choć całkowicie zrozumiem, jeśli zmienisz zdanie), to moja odpo-
wiedź brzmi „tak” – pragnę wyjść za Ciebie za mąż. W mejlu wysyłam link do
strony, nazwę użytkownika i hasło.
Kocham Cię, Lucy
Zaskoczony odłożył list i przez kilka minut stał bez ruchu, trawiąc przeczytane
słowa i patrząc na zamknięty laptop. Prawie bał się go otworzyć. Musiałaby zro-
bić coś naprawdę strasznego, by przestał ją kochać. Na pewno przesadzała…
A jeśli nie? Dobra, jest tylko jeden sposób, żeby się przekonać.
Zrobił sobie kubek mocnej kawy, a potem usiadł przy stoliku i otworzył kompu-
ter. Mejl z potrzebnymi danymi doszedł, a jego obawy tak się nasiliły, że logując
się, miał nadzieję, że jakimś szczęśliwym trafem dostęp do strony będzie zablo-
kowany. Jednak zalogowanie się powiodło.
Wpisy, podzielone na lata, zaczynały się, gdy Lucy miała jedenaście lat. Naj-
nowszy powstał o piątej czterdzieści rano. Oparł się chęci przejścia od razu do
ostatnich zapisków, przypuszczalnie najważniejszych, i zaczął od początku. Not-
ki z pierwszych miesięcy przedstawiały typowe problemy nastolatek. Nie mógł
pozbyć się wrażenia, że marnuje czas, a z Lucy wyłazi głęboko skrywany pociąg
do dramatyzowania. Z trudem dociągnął do końca części pisanej w ramach
szkolnego projektu – a wraz z nią zniknął też idealny lukrowany świat, który opi-
sywała. Kolejny wpis zaczynał się bowiem od słów: „Znów eksmisja. Wróciłam ze
szkoły, a wszystkie moje rzeczy znajdowały się w kontenerze na śmieci”. A po-
tem zaczęła się jazda bez trzymanki.
Po przeczytaniu wpisów z następnych dwóch tygodni poczuł ucisk w żołądku.
Opis kolejnych dwóch tygodni sprawił, że zebrało mu się na wymioty. Nastolatki
zwykle notowały w dziennikach imiona najmodniejszych gwiazd popu lub chłopa-
ków, z którymi chciałyby się całować. Nie, że „chłopak” mamy próbował je ob-
macywać, gdy ona tego nie widziała. Albo o tym, że budzą się w środku nocy
i widzą, że inny „chłopak” robił im we śnie zdjęcia. Gdy kończył lekturę wpisów
z pierwszego roku, poważnie rozważał wynajęcie kogoś od mokrej roboty, by za-
jął się matką Lucy. Był Włochem, potrafił dotrzeć do kogo trzeba. Matka Lucy
należała do ludzi, którzy żywią się cierpieniem innych, a Tony, który uczęszczał
w college’u na zajęcia z psychologii, umiał rozpoznać cechy socjopaty. Nikt ob-
darzony sumieniem nie traktowałby swojej córki tak jak matka Lucy. Była wcie-
lonym złem.
Przypomniał sobie, jak czasem skarżył się Lucy na swoją rodzinę i poczuł się
zniesmaczony. Jego dzieciństwo, całe jego życie, było pieprzoną utopią w porów-
naniu z tym, co ona przeszła. W wieku siedemnastu lat wyprowadziła się z domu
i zamieszkała ze znajomym. Ale wkrótce znajomy zaczął być zbyt przyjacielski,
a Lucy, nieskora do pogłębiania w ten sposób ich przyjaźni, znalazła się na bru-
ku. Przez następne lata żyła z dnia na dzień, często zmieniając adresy i nawiązu-
jąc przelotne znajomości. Gdy coś dobrego zdarzało się w jej życiu, inne rzeczy
od razu nawalały. Zupełnie jakby miała złą karmę.
Wtedy poznała Tony’ego. Choć minął już ponad rok, wspomnienie tamtej nocy,
gdy po raz pierwszy zobaczył ją za barem, na dobre wryło się w jego pamięć. Co
za świeżość – takie było jego pierwsze wrażenie. Młodzieńcza i trykająca ener-
gią, ładna i naturalna. Nie mógł oderwać od niej wzroku. Wydawało mu się, że
między nimi zaiskrzyło, lecz początkowo zamieniali z sobą zaledwie kilka słów,
gdy wpadał do baru. Gdy po raz pierwszy zaproponował Lucy randkę, usłyszał,
że nie umawia się z klientami.
Według dziennika wzbudził jednak jej zainteresowanie, miała więc zdumiewa-
jącą umiejętność ukrywania uczuć – sam nigdy by się nie domyślił, jak bardzo ją
pociągał. Jednak w ciągu następnych tygodni stopniowo przełamywał jej opór.
Wtedy też ton jej wpisów uległ radykalnej zmianie. Zupełnie jakby oglądał film
poklatkowy o rozwijającym się kwiecie. Lucy powoli zaczynała się otwierać, ufać
mu. Zakochiwać się w nim.
Ofiarowała mu niezwykły prezent – dziennik, który dał mu dostęp do jej duszy.
I miała rację. Od tej pory będzie postrzegał ją, a także siebie, w zupełnie nowy
sposób. Roczna terapia nie mogła dać więcej niż ta lektura. Graniczyło z cudem,
że po wszystkim, co przeszła, po cierpieniach, kłamstwach i złamanych obietni-
cach, jakich doświadczyła, otworzyła się przed nim. I mu zaufała.
Wtem usłyszał klucz przekręcany w drzwiach i uniósł zmęczony wzrok znad
komputera. Lucy. Ku jego uldze bez matki. Gdy go ujrzała, zatrzymała się w pół
kroku, a na jej twarzy pojawił się wyraz zdziwienia.
– Jesteś chory?
– Nie, dlaczego pytasz?
– Już szósta, a ty nadal w piżamie.
To by znaczyło, że przesiedział tak prawie siedem godzin, bez śniadania oraz
lunchu.
– Czytałem.
Zamrugała oczami.
– Aha… To dobrze.
– To były ogromne zakupy – zauważył. – Gdzie są te wszystkie rzeczy?
– Żadna z nas nie miała siły, żeby wnieść je na górę. – Zdjęła kurtkę. – Twoja
mama zaprosiła nas na jutro na kolację i przy okazji możemy zabrać od niej
część zakupów. Oczywiście z wyjątkiem rzeczy, które miały być dostarczone tu-
taj.
– Dostarczone?
– Meble, które twoja mama kupiła – wyjaśniła Lucy z miną cierpiętnicy. – Pro-
testowałam, ale nic nie zdołało jej powstrzymać.
Zamilkła i zaczęła gryźć dolną wargę, zwrócona do niego, i właściwie na niego
nie patrząc, spytała:
– Więc wszystko przeczytałeś?
– Wystarczająco dużo. Prawie wszystko.
– Nie mam pojęcia, gdzie je pomieścimy. Te meble. O ile jeszcze…
– Jakie meble?
– Dziecięce. Z klonowego drzewa, dobre i dla chłopca, i dla dziewczynki. A ko-
łyska zmienia się w łóżeczko, co jest świetnym rozwiązaniem. Komplet z pięciu
elementów.
– Więc to chyba rozstrzyga sprawę – oznajmił.
– Co rozstrzyga?
Tu zrobił dramatyczną pauzę dla wzmocnienia efektu i zaważył, że Lucy fak-
tycznie wstrzymała oddech.
– Potrzebujemy więcej przestrzeni.
– My to znaczy ty i dziecko?
– My to znaczy nasza trójka.
– Mamy wynająć inne mieszkanie?
– To niezbyt praktyczne. – Potrząsnął głową.
– Kupić mieszkanie?
– Nie. Uważam, że potrzebujemy domu.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
– Chcesz, żebyśmy żyli w domu? Wspólnie?
– Czy nie tak robią ludzie po ślubie? Mają dzieci, kupują domy. Żyją długo
i szczęśliwie. I tak dalej.
– Nadal chcesz się ze mną ożenić?
– Czy nie tak się robi, gdy się kogoś kocha?
Ogarnęło ją poczucie beztroskiej lekkości.
– Też cię kocham.
Wziął ją w ramiona i przytulił bardzo mocno.
– Naprawdę się bałam, że kiedy przeczytasz dziennik, twój stosunek do mnie
zmieni się – powiedziała przytłumionym przez jego szlafrok głosem.
– Faktycznie, tak się stało. Byłaś moją najlepszą przyjaciółką, moją powierni-
cą, kobietą, którą kocham. – Uniósł jej twarz tak, by jej spojrzeć w oczy. – Teraz
jesteś dla mnie wzorem.
– Miałabym być dla kogoś wzorem? – Zamrugała.
– Jesteś najdzielniejszą osobą, jaką znam.
– Super, ale jednak kimś, kogo nie znałeś.
– Nie, okazało się po prostu, że jesteś lepsza, niż mi się wydawało.
– Ale moje pochodzenie, moja rodzina…
– Ty i twoja rodzina to dwie różne rzeczy. A jeśli o mnie chodzi, to uważam, że
powinnaś zapomnieć o tej dziejowej pomyłce, czyli o swojej matce. Właściwie to
nalegam.
– Nie chciała mieć dziecka – wyznała Lucy. – Interesowały ją tylko alimenty,
które mogła wyciągać. Nie przewidziała jednak, że źródło dochodów tak szybko
umrze. – Położyła rękę na brzuchu. – Mam gorącą nadzieję, że nasze dziecko nie
odziedziczy genów z mojej strony.
– Lucy, nasze dziecko będzie takie jak ty: inteligentne, silne, dzielne, prawe.
Będzie miało serce ze szczerego złota i zdolności, które wykorzysta do robienia
pięknych i zaskakujących rzeczy.
Jego słowa pozbawiły ją tchu.
– Czy tak właśnie mnie postrzegasz? Ojej. To chyba najmilsza rzecz, jaką kie-
dykolwiek usłyszałam.
– Więc najwyższy czas, żeby to ktoś dobitnie powiedział. Jesteś wyjątkowa.
– Robię nędzną margaritę.
– Umiesz słuchać ludzi.
– Lubię poznawać ich historie. Nie jest to jakiś szczególny talent.
– Wiesz, z czego zdałem sobie sprawę, czytając twój dziennik? Że ty też masz
dużo do opowiedzenia.
– A co miałabym opowiedzieć?
– Chcę ci coś zaproponować, co zapewne nie wzbudzi twojego entuzjazmu, ale
wysłuchaj mnie, proszę.
– Okej.
– Uważam, że powinnaś opublikować dziennik.
– Opublikować? Nie zdajesz sobie prawy, jakie miałam opory, żeby pokazać go
tobie. Nie wyobrażam sobie, żeby wszyscy w cyberprzestrzeni mieli do niego
dostęp.
– Nie, to zły pomysł. Myślę, że powinnaś go wydać w wersji książkowej.
Cofnęła się o krok. On żartuje.
– Wysłuchaj mnie. To, przez co przeszłaś… – Potrząsnął głową, jakby próbując
odepchnąć natłok obrazów w głowie. – Nie chodzi tylko o ciebie. Mogłabyś po-
móc innym ludziom.
– W jaki sposób?
– Przekonując ich, że nie są sami. Wykorzystując talent, który wiem, że masz.
Uczucia izolacji i samotności są najgorsze, prawda? To, że nikt nie jest w stanie
cię zrozumieć? Możesz dać ludziom nadzieję.
Nigdy tak na to nie patrzyła.
– Ale… nie jestem przecież pisarką.
– Właśnie, że jesteś. Masz talent. Nie marnuj go.
– Od czego miałabym zacząć?
– Jeden z moich kolegów z college’u jest agentem literackim. Chciałbym cię
z nim skontaktować.
– Och, sama nie wiem, Tony.
Myśl, że ludzie poznaliby jej przeszłość, szczególnie rodzina Tony’ego, przera-
żała ją. Czy rzeczywiście tego by chciała? A może jednak jej obowiązkiem jest
pomoc innym znajdującym się w podobnej sytuacji? Wreszcie, znając jej pecha,
czy książka nie okaże się totalną klapą? Nie wiedziała, co robić.
– Pozwól, że się zastanowię.
– Oczywiście. Mogę zadzwonić do niego w poniedziałek i po prostu pogadać.
A przy okazji, proszę, nie miej wyrzutów sumienia z powodu Alice.
A więc faktycznie dużo przeczytał.
– Nic na to nie poradzę, żal mi jej.
– Był to zwykły układ, nic więcej. Nikt na tym nie ucierpiał.
– Niezależnie od wszystkiego została upokorzona. Choć to miłe, że zostawiłeś
jej pierścionek.
– Skórka warta wyprawki. A jeśli o tym mowa – Tony zmienił temat – mam coś
dla ciebie. Daj mi tylko moment.
Wykończona wydarzeniami z tego na razie najważniejszego tygodnia w jej ży-
ciu Lucy opadła na kanapę, zrzuciła buty i wyciągnęła obolałe nogi na stojącym
obok stoliku. Tony chyba nie znalazł tego, czego szukał, ponieważ wrócił z pu-
stymi rękami.
– W przeciwieństwie do ciebie nie mam daru posługiwania się słowami – oznaj-
mił – więc powiem po prostu… – A potem przyklęknął przed nią, a ona wstrzyma-
ła oddech.
Trzymaj się, Lucy. Za chwilę stanie się to, czego pragnęłaś, ale pod żadnym
pozorem nie waż się rozryczeć.
Z kieszeni szlafroka Tony wyjął zielone aksamitne pudełeczko, nieco pożółkłe
ze starości. Otworzył je, a ona westchnęła, widząc w środku pierścionek.
Z ogromnym brylantem o szlifie princess, który migotał w promieniach słońca
zaglądającego przez okno. Kamień otaczał wianuszek malutkich rubinów.
– Lucy, spraw, żeby moje życie stało się pełne. Wyjdź…
– Tak – przerwała mu. – Po stokroć tak!
– To jest pierścionek mojej prababki – oświadczył, wsuwając go na jej palec. –
Jest w mojej rodzinie od ponad stu lat.
I on go jej powierza? Uniosła dłoń. Brylant migotał, złoto połyskiwało. W naj-
śmielszych snach nie wyobrażała sobie, że będzie nosiła tak piękny pierścionek.
Co oczywiście wzbudziło w niej lęk. Co się stanie, jeśli go uszkodzi albo, co gor-
sza, zgubi?
– Dostałem go jako najstarszy wnuk.
– I chcesz, żebym go nosiła?
– Przecież sam wsunąłem ci go na palec.
Tak, a na dodatek miał idealny rozmiar. Jego prababka musiała być tak drobna
jak ona. Zupełnie jakby czekał na nią. Czyżby znów puszczała wodze fantazji.
A jeśli nawet, co w tym złego? Jest szczęśliwa po raz pierwszy w życiu. Poczuła
się, jakby mogła przenosić góry. Nawet jeśli to sen, to niech chociaż będzie
wspaniały.
Następnego dnia podczas kolacji przekazali nowinę jego rodzicom, a mama
Tony’ego musiała, oczywiście, zadzwonić do jego sióstr. Piętnaście minut później
wiedziała o tym cała rodzina. Do diabła, może i cały świat.
Przez prawie dwa dni – wydawało się, że bez przerwy – odbierali telefony,
mejle i kartki z życzeniami. Dawniej doprowadziłoby go to do szewskiej pasji,
ale dziennik Lucy sprawił, że zmienił priorytety. Przestał winić rodzinę za to, że
zdecydował się na pracę w Caroselli Chocolate, bo to on podjął tę decyzję. Był
zbyt leniwy lub tchórzliwy, żeby opuścić rodzinne gniazdo. Ale ten etap życia ma
już za sobą. Teraz zrobi to, o czym marzy. Trzeba tylko poczekać na odpowiedni
moment.
Jednak najpierw musi zająć się tym, by on, Lucy i dziecko mieli gdzie miesz-
kać. A to oznacza znalezienie domu. Gdy podjął ten temat ponownie, Lucy za-
kwestionowała pomysł.
– Nie możesz zaprzeczyć, że potrzebujemy większej przestrzeni – tłumaczył.
Nawet teraz, gdy znów dzielą sypialnię, brakowało miejsca.
– Moglibyśmy wynająć większe mieszkanie – zaproponowała.
– Dom byłby poważną inwestycją.
– Co oznaczałoby użycie pieniędzy, które zbierałeś, żeby rozpocząć własny in-
teres.
Czy o to właśnie chodzi? O pieniądze?
– Lucy, nie martw się o pieniądze.
– Oczywiście, że się martwię! Wiem, jak niepewna jest sytuacja ekonomiczna
po recesji. Nie pozwolę, żebyś wydał je na dom, którego nie potrzebujemy.
– Wiesz, ile zarabiam rocznie?
Potrząsnęła głową i rzekła:
– Nie mam bladego pojęcia, ale jeździsz bmw, więc zakładam, że całkiem do-
brze.
Żył nieprzesadnie rozrzutnie, więc nic dziwnego, że nie zdawała sobie sprawy
z tego, o jakich oszczędnościach mowa. Gdy powiedział jej, ile zarabia, musiał
przyznać, że jej mina warta była dwa razy tyle.
– Czy powiedziałeś milion? – spytała, otwierając szeroko oczy. – Czyli jesteś
milionerem?
– Sądziłem, że wiesz. Czy teraz możemy kupić dom?
– Tak, oczywiście – zgodziła się oszołomiona.
Jeszcze tego samego popołudnia Tony zadzwonił do swojego agenta z biura
nieruchomości. Dwa dni później dostał listę domów do obejrzenia. Większość
z nich stanowiły prawie nowe wille.
W sobotę nie znaleźli nic. Tony’emu podobało się kilka domów, ale Lucy twier-
dziła, że są albo zbyt duże, albo zbyt drogie, albo i jedno, i drugie. A i on musiał
przyznać, że większość z nich nie miała odpowiedniego ogrodu. Wydawało się,
że niedziela też zakończy się klapą, gdy agent otrzymał informację o nowo wy-
stawionym na sprzedaż domu.
– Potrzebuje niewielkiego remontu – poinformował ich. – Znajduje się w cieka-
wej i rokującej dzielnicy. Jeśli szukasz dobrej inwestycji, to jest to. Wystawiają
go poniżej ceny rynkowej, więc pewnie szybko zostanie sprzedany.
– Nie zaszkodzi obejrzeć. – Mają jeszcze trochę czasu na remont, zanim
dziecko przyjdzie na świat.
Był to stary wiktoriański budynek z pięcioma sypialniami i ogromną werandą,
różniący się od nowych sztampowych domów, które dotąd widzieli. Jednak sama
konstrukcja nie budziła zaufania.
– Jest idealny – zachwyciła się Lucy.
Idealny? Czyżby postradała zmysły?
– To kompletna ruina.
– Ale mógłby być taki piękny.
– No dobrze, obejrzyjmy go w środku.
Mógł tylko wyobrażać sobie, co tam na nich czeka, ale właściwie nie było aż
tak źle. Pokoje wymagały renowacji, ale fundamenty dobrze się trzymały. Cena
nie stanowiła problemu, natomiast czas potrzebny na remont – tak.
– Już go kocham – wyznała Lucy, gdy wyszli z agentem na dwór. – To kwinte-
sencja domu, jakiego zawsze pragnęłam. I do tego ogromny ogród. Wymaga tyl-
ko trochę czułości. – Dom wymagał o wiele więcej, ale podniecenie w jej oczach,
rumieńce na policzkach świadczyły, że podjęła decyzję.
– Renowacja może trwać miesiące – ostrzegł. – Co oznacza, że do tego czasu
będziemy musieli zostać u mnie, więc będzie nam ciasno.
– Z chęcią to zniosę.
– Więc jaką decyzję podejmujecie? – zapytał agent.
Lucy spojrzała na Tony’ego z błaganiem w oczach. On zwrócił się do agenta
i rzekł:
– Wygląda na to, że kupujemy.
– Dziękuję! – Lucy objęła go mocno.
Agent miał bardzo zadowoloną minę.
– Wspaniale. Zapraszam do biura, żeby przygotować ofertę.
Zaproponowali kwotę o dziesięć procent wyższą od wyjściowej ceny, płatną
gotówką. W ciągu godziny właściciel przystał na ich propozycję i we wtorek pra-
ce renowacyjne ruszyły.
Z okazji równego miesiąca, jaki upłynął od powrotu Lucy, Tony zaskoczył ją mi-
nivanem wyposażonym w różne gadżety: wbudowane siedzenia, wysokiej jakości
aparaturę nagłaśniającą z odtwarzaczem DVD i system nawigacji. A co najważ-
niejsze, z doskonałym wskaźnikiem bezpieczeństwa.
Był to gorący okres w ich życiu, także z powodu planowanego ślubu, ale Tony
czuł, że wszystko układa się w całość. Powinien wiedzieć, że jest to tylko spokój
przed burzą.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Tydzień po Wielkanocy, która jest szalonym okresem dla producentów czeko-
lady, gdy Tony wreszcie miał trochę spokoju w pracy, do jego gabinetu wpadł jak
burza zziajany Rob.
– Bierz kurtkę i chodź.
Tony złapał kurtkę i ruszył za Robem w kierunku windy.
– Chociaż powiedz, dokąd jedziemy? – zapytał Tony, gdy zjeżdżali do garażu.
– Do nonna.
Pod Tonym ugięły się kolana.
– Coś się stało z dziadkiem?
– Nic mu nie jest.
Nick czekał na nich w samochodzie. Rob usiadł z przodu, Tony z tyłu.
– Czy ktoś mógłby mi powiedzieć, co jest grane? – odezwał się Tony, podczas
gdy Nick wyjeżdżał na ulicę.
Rob odwrócił się.
– Zdaje się, że mieliśmy rację co do Rose. Dziś rano zjawiła się u nonna
i chciała się z nim widzieć. Twierdziła, że jest przyjaciółką rodziny.
– William jej nie wpuścił, prawda?
– Fakt, nie zareagował na dzwonek. Ale Rose tam jest i kategorycznie żąda wi-
dzenia z dziadkiem.
– Czekaj, czegoś tu nie rozumiem – odparł Tony. – Jeśli William jej nie wpuścił,
to kto?
Rob zerknął na Nicka, a ten kiwnął głową.
– Stary, to Lucy ją wpuściła.
Jego narzeczona, w zaawansowanej ciąży, przebywa pod jednym dachem z wa-
riatką?
– Myślałem, że wziąłeś sprawy w swoje ręce – zirytowany zwrócił się do Roba.
– I wziąłem, ale niczego nie odkryłem. Jest tym, za kogo się podaje. Brak jej
tylko piątej klepki, ot co.
Fantastycznie.
Jazda do rezydencji dziadka ciągnęła się jak nigdy. Na podjeździe zobaczyli sa-
mochód wuja Demitria, zaparkowany tuż za starym sedanem. Tony właściwie
spodziewał się policyjnych wozów z migającymi kogutami. Czyżby nikt nie za-
wiadomił policji? Tony pierwszy wyskoczył z auta i wpadł do środka.
Jego ojciec i dwaj wujowie stali przy barku i cicho z sobą rozmawiali. Na ka-
napie siedziała Lucy, trzymając za rękę Rose. Gdy zobaczyła Tony’ego, uśmiech-
nęła się, a jej uśmiech znaczył: spokojnie, wszystko pod kontrolą. Szepnęła coś
Rose do ucha, a potem wstała i gestem nakazała Tony’emu i jego kuzynom, by za
nią poszli. Zaprowadziła ich do korytarza przy kuchni, na tyle daleko, żeby nikt
nie mógł ich usłyszeć.
– Co tu się, do cholery, dzieje? – zapytał Tony.
– Nic takiego, uparła się tylko porozmawiać z dziadkiem – wyjaśniła Lucy. –
Nie wierzę, że jest niebezpieczna albo że chce wyrządzić komuś krzywdę.
– Po co przyszła? – spytał Nick.
– Wydaje jej się, że jest nieślubną córką nonna.
– To śmieszne – wtrącił Rob.
Tony przyznał mu rację. Znaczyłoby to, że nonno miał romans ze swoją sekre-
tarką, co nie wchodziło w rachubę. Uwielbiał babcię, niemal całował ziemię, po
której stąpała. Nigdy by jej nie zdradził.
– Jej opowieść brzmi bardzo przekonująco – ciągnęła Lucy – to znaczy jak na
szaloną osobę. Mnie się wydaje, że jest po prostu bardzo samotna i zagubiona,
potrzebuje profesjonalnej opieki.
– Dlaczego William nie odpowiedział na dzwonek? – zapytał Nick.
– Był na górze, w sypialni dziadka. Otworzyłam drzwi, a ona weszła jak gdyby
nigdy nic do środka. Powiedziała, że należy do rodziny, ale była zdenerwowana.
Kilka minut trwało, zanim dowiedziałam się, jak się nazywa. Potem przeprosiłam
ją, poszłam do łazienki i zadzwoniłam do Sarah, a ona do twojego ojca. Przyje-
chał razem z braćmi i próbują z nią rozmawiać, ale ona czeka na nonna.
– Więc niech ze mną porozmawia.
Odwrócili się i zobaczyli nonna, który nadchodził z Williamem, szurając noga-
mi.
– Czy to na pewno dobry pomysł? – zapytał Rob. – Jest najwyraźniej zaburzo-
na.
Zamiast zwrócić się o pomoc do jednego z wnuków, dziadek skinął na Lucy.
– Zaprowadź mnie do niej.
Lucy bez słowa wzięła go pod ramę. Od kiedy to są tak bliskimi przyjaciółmi?
Na widok nonna Rose skoczyła na równe nogi i zażądała:
– Powiedz im prawdę.
– A jak ta prawda brzmi, młoda damo? – zapytał nonno i krzywiąc się, usiadł
z pomocą Lucy w fotelu stojącym blisko kanapy. Tony podszedł do Lucy i położył
rękę na jej ramieniu. Tak na wszelki wypadek.
– Że jestem twoją córką – odrzekła Rose drżącym głosem.
Synowie dziadka postąpili krok do przodu.
– Zapewniam cię, że nie jesteś – odparł nonno.
– Po śmierci matki znalazłam listy. Wiem, co zrobiłeś. – Odwróciła się do jego
synów. – Wiem wszystko na temat waszej rodziny i rodzinnych sekretów.
Co to ma znaczyć? Tony już chciał ruszyć z miejsca, ale Lucy złapała go za ra-
mię.
– A więc zaprzeczasz, że pisałeś miłosne listy do mojej matki? Zaprzeczasz, że
miałeś z nią romans?
Nonno wyglądał na całkowicie niewzruszonego.
– Niczemu nie zaprzeczam, ale to nie znaczy, że jesteś moją córką.
Czy naprawdę właśnie przyznał się do romansu? Tony oczekiwał na zbiorową
reakcję, ale tylko on, jego kuzyni i Lucy wyglądali na zdziwionych. Czyżby rodzi-
ce o wszystkim wiedzieli?
– Chcę, żebyś zrobił test na ojcostwo – rzekła Rose.
– To nie będzie konieczne – odrzekł nonno, pochylając się do przodu. – Jeśli
tak dużo wiesz o mojej rodzinie, jak twierdzisz, młoda damo, to nie muszę ci mó-
wić, że prawie pięćdziesiąt lat temu poddałem się wazektomii. Ile masz lat,
Rose?
Rose zamrugała oczami zdezorientowana. Wyglądała na bardziej zdruzgotaną
niż niebezpieczną, ale Demitrio, który wyraźnie miał już dosyć, znalazł się mię-
dzy nimi.
– Z pewnością wiem, że to prawda i z łatwością można tego dowieść na pod-
stawie karty zdrowia, którą możesz dostać, zwracając się do naszego prawnika.
Do tego czasu nalegam, żebyś trzymała się z dala od naszej rodziny, w tym i mo-
jej córki Megan. Dopilnuję, żeby twoje rzeczy zostały spakowane i przesłane
pod wskazany przez ciebie adres.
Rose uśmiechnęła się z roztargnieniem.
– Jesteś bardzo pewny siebie, Demitrio, jak na kogoś, kto ma tyle do ukrycia. –
Po czym nienaturalnie spokojnym głosem zwróciła się do Roba, Tony’ego i Nic-
ka. – Nie sądzicie, chłopaki?
Demitrio nie zareagował na jej słowa.
– Williamie, czy możesz odprowadzić naszego gościa do drzwi? A jeśli wróci,
proszę dzwonić na policję.
Przez kilka minut po wyjściu Rose panowała krępująca cisza. Coś było jednak
na rzeczy, Tony czuł to.
– A niech to – odezwał się w końcu Nick. – Musiała zjeść dodatkową porcję
szaleju na śniadanie.
– O co jej chodziło z tymi sekretami rodzinnymi? – Tony spytał ojca. – Mamy ja-
kieś sekrety?
Wszyscy wymienili spojrzenia, ale nikt się nie odezwał. Tony’ego ogarnęło
przykre uczucie, że wszyscy z wyjątkiem niego wiedzą, w czym rzecz. Podejrze-
nie przeszło w pewność, gdy zdał sobie sprawę, że nikt nie patrzy mu w oczy.
– Nikogo poza mną to nie interesuje? – zapytał.
– To wariatka – odrzekł Nick. – Stawiam, że nawet nie wiedziała, co mówi.
– Koniec tematu. – Nonno przerywał dalszą dyskusję. – Jestem zmęczony i mu-
szę odpocząć.
Skinął nie na Williama, ale na Lucy, a ona podeszła i podała mu ramię.
Tony mógł go zatrzymać, nalegać, by ktoś wyjaśnił mu, o co chodzi. Jednak nie
zrobił tego. Nie był pewien, czy chce poznać prawdę, która wyraźnie dotyczy
jego osoby.
– Czy mam rację, zakładając, że wiedzieliście o romansie dziadka? – zamiast
tego spytał, odwracając się w stronę ojca i wujów.
– Wiedzieliśmy – przytaknął ojciec – ale nie jest to temat, który porusza się
przy kolacji. Cóż, nie jest chodzącym ideałem, jak zresztą żaden z nas.
Gdy to mówił, patrzył na Tony’ego, ale ten odniósł wrażenie, że te słowa były
przeznaczone dla kogoś innego. Nie uważał siebie za ideał, ale nie miał też ni-
czego do ukrycia. No, prawie niczego.
– Chyba powinniśmy iść – wtrącił się Demitrio. – Dajmy dziadkowi odpocząć.
Tony i Lucy wychodzili jako ostatni. Gdy w końcu zostali sami, Tony objął ją
mocno i przytulił.
– Kiedy Rob powiedział mi, że tu jesteś z Rose, bałem się, że może ci się coś
stać…
Wspięła się na palcach i go pocałowała.
– Jestem twardsza, niż myślisz.
Lucy odwiozła Tony’ego do biura, a ponieważ wcześniej tam nie była, oprowa-
dził ją po budynku. Nick pozwolił nawet, by zwiedziła górne piętro z kuchnią,
gdzie nadzorował tworzenie nowych produktów. Był to honor, którego niewielu
dostąpiło.
Na końcu Tony zaprowadził ją do swego królestwa i przedstawił sekretarce.
Choć dotąd nie spotkały się osobiście, w ciągu ostatnich kilku tygodni rozmawia-
ły przez telefon wiele razy, więc przywitały się jak stare przyjaciółki. Zanim
Tony zdołał ją stamtąd zabrać, zaplanowały już wspólny lunch, bo Faedra chciała
przekazać Lucy pudełko z dziecięcymi rzeczami, jakby nie mogła dać ich
Tony’emu. Raczej więc był to pretekst do spotkania. Tony nigdy nie rozumiał, po
co ludzie wymyślają wymówki. Jeśli on chciał iść na lunch, to na niego szedł. Wy-
starczającym powodem był głód. Najwyraźniej kobiety inaczej to postrzegają.
– Och, ale przestronny – zdumiała się Lucy, gdy weszli do jego gabinetu. Potem
odwróciła się i szelmowsko się uśmiechnęła: – A więc gabinet także masz
ogromny?
O nie, spoglądała na niego w taki sposób, jakby mówiła, że ma zamknąć drzwi
na klucz. Zawsze entuzjastycznie podchodzili do seksu, ale ostatnio Lucy była
ciągle niezaspokojona. Zdarzało się, że kochali się dwa, czasami trzy razy dzien-
nie. Teraz stała już przy oknie i zasuwała rolety i choć kochali się rano, najwy-
raźniej przygotowywała się na kolejny raz.
Zamknął drzwi na klucz i rozluźnił krawat. Patrzył, jak Lucy ściąga sukienkę
i rzuca na podłogę. Potem przyszła kolej na stanik i… mógłby przysiąc, że za
każdym razem wygląda seksowniej i piękniej. Rozpiął koszulę i już miał ją zdjąć,
gdy go zatrzymała.
– Zostaw – poleciła, rozpinając mu rozporek i wkładając tam rękę. Pocałowała
go, lekko skubiąc w wargę. Świetnie wiedziała, co go kręci. – Ja naga, ty w ubra-
niu. To podniecające, a nawet trochę nieprzyzwoite.
Szczególnie jedna część jego ciała zgadzała się z nią całkowicie: ta, która te-
raz pulsowała w ręce Lucy. Jej coraz większy brzuch i jego waga zmuszały ich
do twórczych poszukiwań.
– Gdzie? W fotelu, na biurku?
Ze zmysłowym uśmiechem opuściła mu spodnie, odwróciła się do niego tyłem
i oparła o biurko, a potem zerknęła na niego przez ramię.
– A teraz weź mnie.
Z wyrazem spełnienia na twarzy wyciągnęła się koło Tony’ego na stojącej
w gabinecie kanapie. Tony wysłał sekretarce wiadomość, że jest zajęty i żeby
przełożyła spotkania na inny termin.
– Nie mam pojęcia, dlaczego jesteś taki wykończony – stwierdziła przewrot-
nie.
– Jestem zmęczony – odparł – bo jestem stary.
– Co, a ile masz właściwie lat? Trzydzieści osiem? Trzydzieści dziewięć? Nie
jesteś taki stary.
Spiorunował ją wzrokiem.
– Wiesz, że mam trzydzieści pięć.
W odpowiedzi uśmiechnęła się szeroko.
– Trzydzieści pięć to niezbyt dużo. Nawet twoich rodziców nie uważam za sta-
rych. Stary to jest nonno.
– A propos, co was łączy? Wyglądacie jak para kumpli.
Lucy uśmiechnęła się.
– Lubię go. Uwielbiam słuchać, jak opowiada. Miał tak interesujące życie. By-
łam w szoku, kiedy dowiedziałam się o romansie. Kiedy pomagałam mu dojść do
pokoju, spytał, czy jestem nim rozczarowana.
– A jesteś?
– Nie znając szczegółów? Kim jestem, żeby go oceniać! Mogło to się zdarzyć
z miliona powodów.
Dziecko zaczęło się ruszać, więc wzięła dłoń Tony’ego i położyła na brzuchu.
W zeszłym miesiącu brzuch osiągnął gigantyczne rozmiary, wziąwszy pod uwagę
jej drobną sylwetkę. Podczas wczorajszej wizyty lekarz ocenił, że dziecko urosło
o jedną trzecią od czasu, gdy była u niego po raz pierwszy.
Przez kilka minut Tony milczał, a ona czuła, że chce coś powiedzieć. Co wię-
cej, była pewna, że wie, co.
– Dziś u dziadka miałem wrażenie, że wszyscy oprócz mnie o czymś wiedzą –
odezwał się w końcu. – Wiesz może, o co chodzi?
Oczywiście, miała swoją hipotezę…
– Lucy?
Usiadła, czując się nagle niepewnie.
– To tylko czyste spekulacje…
Tony uniósł się na łokciach. Z prześcieradłem owiniętym wokół ud i pociemnia-
łymi od zarostu policzkami wyglądał pociągająco. Być może jest to najseksow-
niejszy proces myślowy, jaki kiedykolwiek widziała.
– Dobra – odezwał się. – Dawaj.
– Myślę, że Demitrio może być twoim ojcem.
Klnąc pod nosem, opadł z powrotem na kanapę.
– Obawiałem się, że to powiesz. Mama chodziła z Demitriem, więc samo się
narzuca. Choć nigdy nie dopuszczałem do siebie tej myśli.
– To by wyjaśniało wiele rzeczy: stosunek dziadków do twojej mamy i twoje
podobieństwo do Demitria.
– Chciałbym, oczywiście, poznać prawdę, ale jednocześnie się jej boję.
– Mnie na tym nie zależało. No ale w moim przypadku chodzi o cudzołożnika,
który przeleciał siedemnastolatkę.
– Chyba powinienem porozmawiać z matką. – W tym momencie zadzwoniła
jego komórka. – To Richard Stark.
Serce Lucy zabiło szybciej. Choć Tony musiał wykazać się niezwykłym darem
przekonywania, w końcu zgodziła się przesłać dziennik agentowi. Zdawała sobie
sprawę, że szanse na to, by chciał ją reprezentować, są bardzo nikłe, żeby nie
rzec żadne. Dzwoni pewnie po to, by powiedzieć im bez ogródek, że to gniot.
– Chcesz z nim porozmawiać? – zapytał Tony.
Nie miałaby pojęcia, co odpowiedzieć.
– Możesz najpierw dowiedzieć się, czego chce?
Odebrał więc połączenie. Po kilku minutach pogawędki spoważniał. Przez na-
stępną minutę lub dwie głównie kiwał głową i mówił rzeczy w rodzaju: „tak, ro-
zumiem” i „jeśli tak sądzisz”. Jego wyraz twarzy wyraźnie świadczył o złych no-
winach. No cóż, trudno. Z jednej strony poczuła ulgę, że cały świat nie uzyska
dostępu do jej prywatnych myśli, z drugiej – lekkie rozczarowanie. Rozmowa
trwała jeszcze chwilę, a potem Tony zakończył połączenie.
– Więc – zaczął, odkładając komórkę na stolik – Richard przeczytał twój dzien-
nik.
– I uważa, że jest do niczego – przerwała, wstrzymując oddech i czekając na
nieuchronną klęskę.
– Wprost przeciwnie, zrobił na nim ogromne wrażenie.
– Nie, to niemożliwe. Żartujesz sobie ze mnie.
– Powiedział, że jest przejmujący i wzruszający.
– Bzdura.
– Chce cię reprezentować. Uważa, co prawda, że to trudny tekst do sprzeda-
nia, więc żeby nie robić sobie za dużych nadziei. Prosi, żebyś się nad tym zasta-
nowiła i oddzwoniła do niego.
– O rany – wykrztusiła. To chyba jednak jakiś wyrafinowany żart albo sen. – To
niewiarygodne!
– A mnie to nie dziwi – odrzekł. – I jestem pewien, że ktoś to kupi.
Po tylu latach słuchania opinii matki, że nic nigdy nie osiągnie, Lucy zaczynała
wierzyć w siebie. I oto jest o jeden krok bliżej do tego, by zostać prawdziwą au-
torką. Z podniecenia zakręciło jej się w głowie.
– Chcesz, żeby ciebie reprezentował?
Jeśli oznacza to, że potencjalnie pomoże innym ludziom, dlaczego nie spróbo-
wać? A udowodnienie matce, że się myliła, będzie wisienką na torcie.
– Nigdy bym nie przypuszczała, że to mi się przydarzy – wyznała. – Dziękuję ci
bardzo – dodała, rzucając mu się w ramiona.
– Nic nie zrobiłem. Zawdzięczasz to wyłącznie sobie.
– Nie, bez ciebie nigdy bym nie zebrała się na odwagę, żeby komukolwiek po-
kazać dziennik. Wierzysz we mnie, a dzięki temu zaczęłam wierzyć w siebie.
– Od momentu, kiedy cię poznałem, wiedziałem, że jesteś wyjątkowa – zapew-
nił ją.
Choć to troszkę dziwne, ale zaczynała mu wierzyć.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Przez kilka dni Tony bił się z myślami. Czy powinien porozmawiać z matką?
Z ojcem? Z wujem? Jeśli tak długo go oszukiwali, dlaczego teraz mieliby powie-
dzieć prawdę? W końcu podjął decyzję.
Wykonał krótki telefon, a potem znalazł się przed drzwiami domu rodziców.
Zanim zdążył zadzwonić, otworzyła mu mama.
– Co za niespodzianka? – ucieszyła się z uśmiechem z rodzaju tych, które nie
obejmują oczu. – Wchodź, właśnie przygotowałam dzbanek z kawą.
Poszedł za nią do kuchni.
– Za kawę dziękuję.
Wydawało się, że matka go nie słyszy.
– Zaraz ci podam.
Miotała się między szafkami w poszukiwaniu kubków, potem cukru i mleka,
choć obydwoje pijali kawę bez dodatków. Lucy była taka sama, nigdy długo nie
stała w jednym miejscu. Zawsze w ruchu, miała tyle rzeczy do zrobienia. Gdy
o tym pomyśleć, jego matka i Lucy były strasznie do siebie podobne.
Mama postawiła przed nim kubek z kawą, której nie chciał, oraz mleko i cu-
kier, których nie używał. W pewnym sensie to zabawne, jak się denerwuje,
zwłaszcza że zdarzało się to niezwykle rzadko. Choć niedobrze wróżyło to z ko-
lei jego sprawie.
– Pewnie tata mówił ci o incydencie u dziadka? Rose utrzymywała, że zna ro-
dzinne sekrety.
– Od początku wiedziałam, że coś z nią nie tak – odparła, napełniając swój ku-
bek. – Mówiłam twojemu ojcu, że jest niezrównoważona.
– To zabawne, że wspomniałaś o ojcu – wtrącił.
Oboje wiedzieli, że coś wisi w powietrzu, więc dlaczego od razu nie przejść do
sedna? Był człowiekiem czynu i ta pogawędka zaczynała mu działać na nerwy.
– Mamo, chyba wiesz, dlaczego tu jestem. Może po prostu powiedz, co masz
mi do powiedzenia. Pomyśl, jaka to będzie ulga po tych wszystkich latach.
Drżącą ręką dotknęła ust, a jej oczy wypełniły się łzami.
– Czy Demitrio jest moim ojcem?
Zamknęła oczy, jakby nie mogła znieść jego spojrzenia, potem skinęła głową.
– Tak, to twój ojciec.
I choć Tony sądził, że jest na to przygotowany, okazało się, że bardzo się mylił.
Gdyby nie czytał dziennika Lucy, pewnie już by go tu nie było. Piekło, przez któ-
re przeszła, nadawało życiu właściwą perspektywę. Nawet jeśli mężczyzna, któ-
ry go wychował, nie był jego biologicznym ojcem, Tony przecież nigdy tego nie
odczuł. Został wychowany przez rodziców, którzy go kochali i troszczyli się
o niego.
Usłyszał, że frontowe drzwi otwierają się, i serce zaczęło mu walić. Gdy jego
ojciec w towarzystwie wuja weszli do środka, twarz matki zbladła.
– Co wy tu obaj robicie?
– Poprosiłem ich, żeby przyszli – odezwał się Tony. Ich stoicki spokój świadczył
o tym, że pogodzili się z sytuacją. – Musimy porozmawiać.
Demitrio i jego matka wymienili spojrzenia i odwrócili od siebie wzrok. Ojciec
patrzył w podłogę i kręcił głową.
– Jesteście mi winni prawdę.
Demitrio zmarszczył brwi.
– Tylko nie tym tonem.
Ach, jak przywykł do rozkazywania. Tony opanował się, spojrzał mu w oczy
i rzekł:
– Nie będziesz mi mówił, co mam robić.
– Jestem twoim ojcem – odparł Demitrio.
Nie, pomyślał Tony, nie jesteś. Jest nim człowiek, który mnie wychował. Anto-
nio Caroselli senior. Nawet jeśli nie uczestniczył w poczęciu.
– Kocham cię, uważam za wspaniałego człowieka, ale nie jesteś moim ojcem.
Tytuł ten jest już zajęty.
Po twarzy Demitria przebiegł grymas cierpienia.
– Nie sądziłem, że będzie to takie bolesne.
Powinien był o tym pomyśleć trzydzieści pięć lat temu.
– Miałem nadzieję, że pewnego dnia nawiążemy relację ojciec-syn – wyznał.
– Może gdybyś nie czekał tak długo…
– Zrobiliśmy, co uważaliśmy dla ciebie za najlepsze – odezwał się jego ojciec. –
To była trudna decyzja.
– Czy wiedziałeś, że mama jest w ciąży, kiedy wyjeżdżałeś? – zapytał Tony De-
mitiria.
– Nie. Później, kiedy się o tym dowiedziałem, podejrzewałem, że dziecko może
być moje. Ale co miałem zrobić? Twoja mama poślubiła w międzyczasie mojego
brata. Poznałem prawdę, kiedy byłeś prawie nastolatkiem.
– Jeśli coś podejrzewałeś, to mogłeś dociekać prawdy wcześniej.
– Ale tego nie zrobiłem. I będę tego żałować do końca życia.
Ojciec stanął u boku brata.
– Jeśli musisz kogoś winić, to wiń mnie. To ja przekonałem twoją matkę, żeby
milczała. Demitrio też chciał, żebyś poznał prawdę. Ostatnio wręcz naciskał. Ale
my nie czuliśmy się gotowi.
– Czy kiedykolwiek bylibyście gotowi?
– Musisz zrozumieć naszą sytuację – wtrąciła matka. – Chcieliśmy tylko twoje-
go dobra.
– Okłamując mnie? – zapytał Tony ze złością. – Nic nie świadczy o tym, że choć
trochę braliście pod uwagę moje uczucia. Właściwie wygląda na to, że po prostu
chroniliście własne tyłki.
– Byliśmy samolubni? – zapytał retorycznie Demitrio. – Całkowicie. Ale każdy
spostrzegawczy człowiek widział, jakim byłeś nastolatkiem. Zawsze trzymałeś
się nieco z boku, byłeś niby obecny, ale niezaangażowany. Wiedziałem, że po-
trzebujesz stabilnej rodziny. Kiedy urodziłeś się, byłem lekkomyślny, niedojrzały
i dopóki się nie pozbierałem, nie nadawałem się na ojca. Tylko skomplikowałbym
ci życie.
– A potem, gdy dorosłem?
– Kochanie – wtrąciła mama – jesteś dorosłym mężczyzną i wkrótce sam zosta-
niesz ojcem. Postaraj się postawić na naszym miejscu. Wyobraź sobie, że z ja-
kiegoś powodu ty i Lucy nie schodzicie się i czternaście lat później dowiadujesz
się, że masz dziecko. Jak byś się zachował?
Dobre pytanie.
Kto mu dał zresztą prawo, by ich sądzić? Przecież prawie stracił okazję do po-
znania swojego dziecka. Gdy Lucy wyjechała, okazał się tchórzem. Jakiś głos
w jego głowie mówił, że pewnie związała się z kimś innym. Kimś lepszym. Więc
oczywiście postąpił logicznie, zgodnie z zasadą: nie jestem gorszy – i znalazł so-
bie kogoś. Co okazało się fatalnym błędem.
Jego rodzice nie byli idealni, ale wiedział, że go kochają i miał do nich zaufa-
nie.
– Czy dlatego skakaliście sobie do gardeł? – zapytał Tony.
– Naciskałem na twoich rodziców, żeby powiedzieli ci prawdę – odparł Demi-
trio.
– Wiedziałam, że coś się z tobą dzieje – oznajmiła Sarah. – Możesz to nazwać
intuicją matki. Nie byłam pewna co, ale coś było na rzeczy.
Musiało chodzić o ten okres, gdy Lucy wyjechała, o najgorsze miesiące w jego
życiu. Co by się stało, gdyby właśnie wtedy dowiedział się, że wuj jest w rzeczy-
wistości jego biologicznym ojcem? Wzdrygnął się na samą myśl.
– Zabrałem się do tego w niedobry sposób – przyznał Demitrio, kiwając głową
w akcie skruchy. – W moich żądaniach była arogancja. Najwyraźniej się myliłem.
– Do niczego by nie doszło, gdyby nie ja – odrzekła mama, wycierając oczy. –
Od początku powinieneś znać prawdę. Tak mi przykro, Demitrio.
– Wygląda na to, że musicie to przegadać – wycedził.
– Wybaczysz nam? – zapytała matka z tak zrozpaczoną miną, że musiał się
uśmiechnąć.
– Oczywiście – odparł, a napięcie w piersi zelżało. Otoczył ją ramionami i przy-
tulił. Ojciec objął ich oboje. Stojący kilka metrów dalej Demitrio wyglądał na
osamotnionego.
– Chodź do nas. – Tony zaprosił Demitria gestem.
Ten zawahał się, potem podszedł bliżej i otoczył całą trójkę ramionami.
Tony uznał, że tym razem weźmie przykład z Lucy i skoncentruje się na rze-
czach najważniejszych. Reszta może poczekać. Teraz chciał tylko wrócić do
domu i wziąć z kolei w objęcia kobietę swoich marzeń. Matkę jego dziecka. Mi-
łość swojego życia.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Ślub okazał się najbardziej magiczną chwilą w życiu Lucy. Nigdy nie brała
udziału w tradycyjnej ceremonii, co więcej, nie spodziewała się, że kiedykolwiek
sama wyjdzie za mąż. Nie miała też bladego pojęcia, jak należy ją przygotować.
Na szczęście Sarah, siostry Tony’ego Chris i Elana, oraz Jessica, siostra Nicka,
z radością dołączyły do przygotowań.
Z pomocą specjalisty całkowicie przekształciły ogród na tyłach domu rodziców
położony nad brzegiem jeziora Michigan. Udekorowały go satynowymi draperia-
mi, delikatnymi różowymi różyczkami i miniaturowymi lampkami migoczącymi
białym światłem.
Kiedy Lucy szła w towarzystwie rodziców Tony’ego do ołtarza, czuła się tro-
chę jak Kopciuszek w drodze bal. Do tego ten ogromny brzuch: do porodu został
tylko tydzień. Tony czekał na nią przy schodkach altanki. Ubrany w smoking, wy-
dawał się jeszcze przystojniejszy niż zwykle.
Słowa małżeńskiej przysięgi wypowiadali przy promieniach zachodzącego
słońca i odgłosach fal uderzających o brzeg jeziora. A gdy wymieniali obrączki
i pocałunek, po raz pierwszy jako mąż i żona, Lucy nie miała wątpliwości, że jej
historia znalazła szczęśliwe zakończenie.
Po ceremonii ślubnej w ogrodzie odbyło się przyjęcie wydane przez rodziców
Tony’ego. Zaczęto od wyśmienitej czterodaniowej kolacji, po której nastąpiło
uroczyste krojenie tortu. Potem para młoda zatańczyła swój pierwszy oficjalny
taniec. Po nim przyjęcie zamieniło się w spontaniczną imprezę. Alkohol lał się
strumieniami, a didżej w słuchawkach na uszach puszczał muzykę taneczną.
W końcu pojawili się zaniepokojeni hałasem sąsiedzi i zostali zaproszeni do
wspólnej zabawy. Gdy późnym wieczorem Lucy pomagała zmęczonemu dziadko-
wi dojść do sypialni, była pewna, że bawi się u nich już połowa ludzi z sąsiedz-
twa.
Był to cudowny ślub. Cudowny dzień.
A chwilę później już taki nie był.
Lucy wracała właśnie do gości, gdy tuż za drzwiami sypialni wpadła na Carrie,
żonę Roba: ładną blondynkę prawie tak drobną jak Lucy, z uroczym ciążowym
brzuszkiem pod obcisłym topem. Z wyjątkiem okazjonalnych rodzinnych kontak-
tów unikały się wzajemnie – z powodu Alice.
– Fajny ślub – odezwała się Carrie i choć jej głos brzmiał szczerze, błysk
w oczach sprawił, że Lucy ogarnęło napięcie. – O wiele fajniejszy niż ostatni –
dodała.
To absurdalne. Czy im się to podoba, czy nie, są teraz rodziną. Nie mogłyby
zakopać topora wojennego?
– Carrie, wiem, że mnie nie lubisz i nie winię cię za to.
– Jakie to miłe z twojej strony – wycedziła, nie próbując ukryć niezadowolenia.
– Jest mi naprawdę przykro z powodu Alice.
– Mówisz o tym, jak dostała kosza przed ołtarzem? Nie wyglądałaś wtedy na
specjalnie zmartwioną. Natomiast Alice była załamana.
No dalej, kop leżącego. Nie wyglądało na to, że rozmowa stanie się przyjem-
niejsza. Może dzisiejszy wieczór nie nastroił jej najlepiej, a może smutna praw-
da brzmiała, że ona i Carrie nigdy nie zostaną przyjaciółkami.
– Muszę wracać na przyjęcie – rzekła Lucy, mając nadzieję, że uda jej się za-
kończyć rozmowę. Jednak gdy chciała odejść, Carrie zastąpiła jej drogę.
– Czy znasz płeć dziecka? – zapytała, a wyraz jej twarzy świadczył o niezbyt
szlachetnych intencjach, żeby nie rzec o wyrachowaniu.
O co jej chodziło?
– Chcę, żeby to była niespodzianka, ale po prostu wiem, że to chłopak. Czuję
to.
– Mogę się założyć, że Tony jest z tego powodu bardzo szczęśliwy.
– Pewnie. – Który mężczyzna nie byłby szczęśliwy, mając syna? Choć córka
również by go uszczęśliwiła.
– Więc jakie to uczucie chodzić z trzydziestoma milionami w brzuchu?
Lucy zmarszczyła brwi i nabrała najgorszych przeczuć.
– Nie wiem, o czym mówisz.
– O umowie między Tonym a dziadkiem. Dostanie trzydzieści milionów, jeśli
spłodzi męskiego potomka. To był jedyny powód jego ślubu z Alice. Zawarli umo-
wę. Ale potem ty się zjawiłaś, już w ciąży. Dobrze się złożyło, prawda?
Nieprawda. Carrie na pewno intryguje.
– Skoro tak mówisz…
– Ale wcześniej musiał wziąć ślub. To była część umowy.
Czyste kłamstwo. Carrie mści się na niej za Alice.
Gdy tym razem chciała odejść, Carrie ją przepuściła, a potem zawołała:
– Miłej zabawy!
Cholera, właśnie, że będzie miła. Nie pozwoli zepsuć sobie najszczęśliwszego
dnia w życiu. Przeszła przez salon do przeszklonych drzwi prowadzących do
ogrodu. Gdy położyła rękę na gałce, zawahała się.
Tony cię kocha, jest twoim mężem, musisz mu ufać. Idź i baw się dobrze, po-
wtarzała w myślach. Jednak nie wyszła do gości, a wróciła do sypialni. Ze ści-
śniętym sercem zapukała cicho, mając jednocześnie w głębi duszy nadzieję, że
nonno śpi.
– Kto tam? – zapytał.
Otworzyła drzwi i zobaczyła go siedzącego na brzegu łóżka, jakby na nią cze-
kał.
– Muszę z tobą porozmawiać.
Wyglądał na bardzo zmęczonego i smutnego.
– Wiem – odrzekł.
– Słyszałeś moją rozmowę z Carrie? – Skinął głową. – Czy to prawda?
– Dlaczego nie zapytasz męża?
Och, nie.
– Ponieważ pytam ciebie. Czy zaoferowałeś Tony’emu pieniądze za potomka
płci męskiej?
– Nie chciałem, żeby nazwisko Carosellich zniknęło, a wnukowie się starzeli.
Uznałem, że potrzebują zachęty.
Po tych słowach ogarnął ją ból tak wielki, że nie mogła oddychać.
– Uważałam cię za mojego przyjaciela. Za dziadka, którego nigdy nie miałam.
Jak mogłeś mi o tym nie powiedzieć?
Uniósł z dumą głowę.
– Dokąd żyję, będę lojalny wobec wnuków. Rodzinę stawia się zawsze na
pierwszym miejscu.
– Ja nie miałam rodziny. Myślałam, że teraz to się zmieniło. Ale najwyraźniej
się myliłam. – Odwróciła się i ruszyła do wyjścia.
– Lucy, wróć. – Nie przywykł do tego, że ludzie wychodzą od niego, kiedy chcą,
a gdy nie zatrzymała się, jego ton z aroganckiego i pewnego siebie zmienił się
w błagalny: – Lucy, proszę. Popełniłem błąd.
Zatrzymała się tuż za drzwiami zrozpaczona.
– Nie każ Tony’emu płacić za moją pomyłkę. To dobry chłopak i lojalny wnuk.
Odwróciła się w jego stronę.
– Ale nie bardzo lojalny mąż. – Przynajmniej teraz wie, dlaczego Tony tak bar-
dzo chciał ją poślubić i dlaczego oświadczył się po badaniu USG. A wszystko, co
o niej mówił… to były kłamstwa?
– Lucy, on cię kocha.
Znalazł niezwykły sposób, żeby to okazać.
– Czasem to nie wystarczy.
Zamknęła drzwi i poszła, choć nie była pewna, dokąd zmierza. Koncentrowała
się na oddychaniu. Wdech, wydech. Wdech, wydech. Odczuwała ból w każdej
cząstce ciała. Stare rany w sercu – uraza i odrzucenie – ożyły, zatruwając jej
umysł i cały organizm. Czuła, że rozpada się na kawałki.
Nie mogła znieść wniosków, które same się nasuwały. To dlatego Tony chciał
kupić dom i nie przeszkadzało mu, że wyda aż tyle pieniędzy. Wiedział, że przy-
pływ gotówki nastąpi po narodzinach dziecka. Wiedział, że jest ustawiony. Gra-
tulacje, mamo, trafiłaś w sedno. Mężczyźni tacy jak on kręcą się wokół dziew-
cząt takich jak ona tylko w jednym celu. Ostatnimi czasy na pewno dobrze go
obsługiwała. Wykorzystał ją, a najgorsze jest to, że nie wiedziała, czy zdawał so-
bie z tego sprawę.
– Lucy?
Odwróciła się, zobaczyła Tony’ego i nogi się pod nią ugięły. Był tak przystojny,
że jego widok sprawiał ból.
– Wszystko w porządku? – spytał zaniepokojony.
Co za podchwytliwe pytanie. Nie da Carrie satysfakcji, nawet jeśli ślub był tyl-
ko iluzją, rozgrywką między członkami rodziny, bo rodzinę stawia się zawsze na
pierwszym miejscu.
Uśmiechnęła się z trudem i odrzekła:
– Jestem zmęczona, a na dodatek od popołudnia bolą mnie plecy.
– Też jestem wykończony. – Podszedł do niej, przytulił, pocałował w czoło.
A ona dokonała heroicznego wyczynu, by trzymać język za zębami, nie rzucić się
na niego z pięściami i nie zacząć wykrzykiwać pytań. Zamknęła oczy i skoncen-
trowała się na tym, by się nie rozkleić. Kocha go i nienawidzi jednocześnie.
– Przyjęcie toczy się własnym torem. Nikt nie będzie miał za złe, jak się urwie-
my – zauważył.
Dzięki Bogu, ponieważ nie miała pojęcia, jak długo zdołałaby jeszcze wytrzy-
mać.
– To co, żegnamy się i spadamy do domu?
Dom. W ciągu piętnastu minut słowo to nabrało nowego znaczenia, ale posłała
mu blady uśmiech i się zgodziła.
Krążyli wśród gości, policzki bolały ją od wymuszonych uśmiechów. Czuła się
rozbita. Trzymała się resztką sił, gdy w końcu ruszyli do samochodu. Jeszcze tyl-
ko piętnaście minut i dotrą do domu, gdzie w czterech ścianach będzie mogła do-
ciec prawdy. I zdecydować, co zamierza zrobić z resztą życia.
Nigdy nie odczuwała takiego smutku, nie czuła się tak strasznie samotna. Aby
pozbyć się tępego bólu w plecach, odwróciła się w kierunku okna. Otworzyła je
i czuła teraz na twarzy ciepłe powietrze, które osuszało łzy na policzkach. To
nie fair. Ale życie nigdy nie jest fair. Przynajmniej dla niej.
Wysadził ją pod drzwiami, a sam pojechał zaparkować. Po chwili złapała się na
tym, że myśli o tym, jak miło będzie mieć garaż. Naprawdę? Co ją teraz czeka?
Rozwód? Anulowanie ślubu?
Weszła do mieszkania. Światło w kuchni paliło się – zawsze zapominali je gasić
– lampa przy kanapie też była zapalona. Rozejrzała się: jego i jej rzeczy leżały
wokół przemieszane z sobą, jakby był to dla nich stan naturalny. Można poczuć
się jak w domu. Ale wszystko okazało się iluzją.
Znalazła swój plecak i z pudełkiem chusteczek pod pachą zamknęła się w ła-
zience, by w końcu się wypłakać. Ale oczywiście łzy nie chciały lecieć. Może
była zbyt załamana, zbyt odrętwiała. Dała więc sobie spokój, przeszła do sypial-
ni i nie zapalając światła, opadła na łóżko. Co dalej?
Usłyszała, że Tony wszedł. Brzęk kluczy świadczył o tym, że rzucił je jak zwy-
kle na stół, gdzie bankowo leżała gazeta lub formularze od kontrahentów. Po-
wtarzalność czynności sprawiała, że gdy ginęły mu powiedzmy klucze, Lucy zwy-
kle znajdowała je przed nim. Rutyna.
– Nie śpisz? – zapytał Tony, zaglądając do sypialni, gdzie leżała. Przypuszczal-
nie wyglądała niczym wieloryb wyrzucony na brzeg. Czuła się straszliwie zmę-
czona, a jednocześnie tak, jakby nigdy nie miała już zasnąć. Tony wywrócił jej
świat do góry nogami.
– Nie – odparła.
Zapalił stojącą przy łóżku lampę.
– Szkoda, że nie możemy pofiglować.
– Nie chcesz przedwczesnego porodu, prawda?
Poruszyła się, próbując znaleźć wygodną pozycję. Plecy bolały ją niemiłosier-
nie. W ciąży obsesyjnie unikała środków przeciwbólowych, ale być może tym ra-
zem bez aspiryny się nie obejdzie.
– Wyglądasz na obolałą.
– Oczywiście, że czuję się obolała – odburknęła. – Jestem w połowie dziewiąte-
go miesiąca ciąży, ogromna jak słoń, moje nogi przypominają balony, a ból w ple-
cach stał się nie do zniesienia.
Drgnął, jakby współodczuwał jej ból.
– Może powinnaś położyć się na boku i owinąć wokół poduszki?
Chciała, by przestał być taki miły. Wydawał się taki szczery, taki zmartwiony.
Nie mogła dłużej tego znieść. Musiała coś powiedzieć. Tony wyszedł do łazienki,
a chwilę później usłyszała, jak myje zęby.
No dalej, Lucy, bądź dzielna.
– A więc Rose zabiła wam ćwieka tymi sekretami rodzinnymi? – zawołała.
W odpowiedzi dobiegł ją niezrozumiały bełkot.
– Ale przecież każdy ma jakiś sekret – oświadczyła. – Nawet ty.
Wysunął głowę z łazienki i posłał jej szeroki uśmiech. Z pastą na brodzie wy-
glądał tak uroczo, że miała ochotę walnąć go pięścią.
– Moje życie to otwarta księga.
Z wieloma brakującymi stronami. Nadszedł czas, by je zapełnić.
– Czyżby?
Usłyszała odgłos odkładanej szczoteczki, wiedziała, że teraz Tony wyciera
brodę ręcznikiem wiszącym koło umywalki. Odwiesi go na chybił trafił, więc
pewnie lewa strona znów znajdzie się na wierzchu. Znała jego przyzwyczajenia
jak własną kieszeń.
– Skoncentruj się.
Usiadł na materacu koło niej i pogłaskał jej brzuch.
– Lucy, co się dzieje? Czy coś się wydarzyło na przyjęciu? Czy ktoś zrobił ci
przykrość?
Niespecjalnie, w końcu Carrie tylko wspiera swoją najlepszą przyjaciółkę.
– Trzydzieści milionów to naprawdę złoty interes.
Tony opadł głową na poduszkę i wymamrotał pod nosem przekleństwo. Wie-
dział, że to schrzanił.
– Kto ci powiedział?
– To bez znaczenia.
– Lucy…
– Nawet nie wiem, co mam powiedzieć.
– Musisz wiedzieć, że nie chodziło o pieniądze. Nigdy o nie nie chodziło.
– Mam ci uwierzyć na słowo?
– No więc – odezwał się spokojnie, jakby te miliony były tylko nieporozumie-
niem – miałem nadzieję, że mi ufasz, ale jeśli potrzebujesz dowodu, mogę ci go
dać.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Fakt, byłoby dobrze, pomyślała Lucy.
– Więc go daj.
– Nie mogę, jeszcze nie teraz.
– Co to znaczy? – To była najbardziej absurdalna rzecz, jaką kiedykolwiek
usłyszała. – Niby dlaczego?
– Już mam przechlapane. A moja wina stanie się nie do odkupienia, jeśli na do-
datek złamię obietnicę.
– Którą złożyłeś dziadkowi – dokończyła, a pustka w jej sercu rosła. Po raz ko-
lejny rodzina ją oszukała.
– Nie, nie jemu.
To ją trochę zdziwiło.
– W takim razie komu?
– Nie mogę ci powiedzieć.
– Dlaczego?
– Bo złamałbym obietnicę. Czy to jasne?
Co przegapiła? Wobec kogo Tony jest tak lojalny, że gotów jest narazić na nie-
bezpieczeństwo własne małżeństwo? I co stanowiłoby dowód, że nie chodzi
o pieniądze? Nie miała pojęcia, co to miało znaczyć.
– Musisz powiedzieć coś więcej.
– Nie mogę. – Wzruszył ramionami.
Lucy skoncentrowała się i spróbowała jasno myśleć. Coś zaświtało jej w gło-
wie, wydała zduszony okrzyk, a potem roześmiała się pełną piersią.
– O mój Boże, będziemy mieli córkę!
Uśmiech na twarzy Tony’ego mówił sam za siebie. Dziewczynkę. A on wiedział
to przez cały czas. Wziął ją w ramiona i mocno przytulił. Wyciągnęła pochopne
wnioski i unieszczęśliwiła siebie bez powodu. Po wszystkim, co razem przeszli,
powinna mu była ufać.
– Jestem taką idiotką – przyznała.
– Nie jesteś. Powinienem powiedzieć ci o pieniądzach – odparł – ale obiecałem
dziadkowi.
– A rodzinę stawia się u was zawsze na pierwszym miejscu… Tak, wiem.
Ujął jej twarz w dłonie.
– Nie, ty jesteś najważniejsza. Ty i dziecko – rzekł, po czym złożył pocałunek
na jej ustach.
– Mogłeś mi powiedzieć.
– Nie popisałem się, ale nie chciałem być dupowatym facetem.
– Jakim?
– Takim, który w głębi duszy wie, że nie zasługuje na kobietę, którą kocha,
i wyobraża sobie, że jeśli powie jej prawdę, ta nigdy mu nie wybaczy jego bez-
dennej głupoty.
Nie wybaczy? Przecież właśnie to najbardziej w nim kochała.
Tony ucałował jej dłoń.
– Lucy, kiedy wyjechałaś, nie mogłem się pozbierać. Podjąłem kilka bardzo
kiepskich decyzji, jak na przykład ta, żeby nie powiedzieć ci prawdy od razu. Nie
popisałem się. I pewnie w przyszłości jeszcze nieraz się nie popiszę, bo najwy-
raźniej taki właśnie jestem. Jest jednak coś, co mnie męczy – dodał, zmieniając
temat. – Skąd wiedziałaś, że biorę ślub?
– Przyjaciel. Tak był podpisany mejl wysłany z adresu, którego nie znałam.
Tony roześmiał się.
– Chcesz powiedzieć, że nie wiesz, kto go wysłał?
Przygryzła wargę i pokręciła głową.
– Czyli w sumie przyjechałaś na własne ryzyko.
Albo z najzwyklejszej głupoty. Tak czy inaczej, wszystko skończyło się dobrze.
Objęła go mocno.
– Przepraszam, że ci nie ufałam. To się więcej nie powtórzy.
– Sądzę, że jednak tak, bo taka właśnie jesteś.
Nie chciała tego przyznać, ale Tony ma rację. Nie ufała ludziom – było to sil-
niejsze od niej.
– Przykro mi. Staram się.
Dotknął jej twarzy.
– Hej, potrzeba czasu, ale uda nam się. Obojgu. Nikt nie mówił, że będzie ła-
two, prawda? – Faktycznie. – Od tej chwili, jeśli pojawią się problemy, omawiamy
je najpierw z sobą.
– Zgoda – odrzekła.
Plecy bolały ją tak bardzo, że się wygięła w łuk.
– Połóż się – zaproponował. – Rozmasuję ci plecy.
Przewróciła się na bok i owinęła wokół poduszki.
– Czy to znów rwa kulszowa? – zapytał, delikatnie masując mięśnie, które po
minucie zaczęły się rozluźniać.
– To silny tępy ból przypominający skurcz.
– A czy ten skurcz pojawia się i znika?
Popatrzyła na niego przez ramię.
– Czy nie to jest cechą skurczu?
– Jak często masz te skurcze?
– Nie wiem. Nie zastanawiałam się specjalnie.
– Może trzeba się zastanowić.
– To tylko ból pleców. Skurcze porodowe są ostre i intensywne, no i z przodu,
a czuję tępy ból w dole pleców.
– Pamiętam, że kuzynka Jessica mówiła, że ją bolały właśnie plecy.
– Jest za wcześnie.
– Jesteś w trzydziestym ósmym tygodniu. To byłby poród w terminie.
– Tony, to nie są skurcze porodowe. Nie jestem poza tym gotowa.
– Nie sądzę, żeby poród odbywał się na życzenie.
O matko, niech sobie odpuści.
– Mniej gadania, więcej masowania – prychnęła.
Potem uśmiechnęła się i zamknęła oczy. Gdy otworzyła je ponownie, sypialnia
pogrążona była w ciemności, a Tony leżał owinięty wokół niej, pogrążony we
śnie.
Spał jak zabity. Obudził się około trzeciej trzydzieści, a gdy chciał przytulić się
do Lucy, okazało się, że miejsce obok niego jest ciepłe, ale puste. Pewnie poszła
do łazienki, pomyślał i ponownie usnął. Gdy zbudził się kilka godzin później wraz
z pierwszymi różowawymi promieniami brzasku, odkrył, że znów jest sam. Tym
razem miejsce, gdzie leżała Lucy, było zimne. Jak dawno wstała? Przetarł oczy,
włożył dżinsy i poszedł jej szukać.
Popijała w kuchni herbatę i chodziła tam i z powrotem. Wyglądała na wykoń-
czoną.
– Dzień dobry – przywitał się, a ona zatrzymała się tylko na moment, by go po-
całować. – Plecy nadal cię bolą?
– Chyba oszaleję – odparła ze znużeniem. – Myślę, że możesz mieć rację.
– Czyli skurcze przepowiadające?
– Tak, albo kamienie nerkowe. Próbowałam mierzyć czas, ale raz są co dwie
minuty, a raz co piętnaście.
– Od jak dawna jesteś na nogach?
– Od kilku godzin – odparła. Wyglądała na zmęczoną i nieszczęśliwą.
– Trzeba było mnie obudzić.
– Niewiele byś pomógł, a potrzebujesz snu. Jeśli to skurcze przepowiadające,
przed nami długi dzień. Dobrze, że chociaż poczekała, aż wzięliśmy ślub.
Przynajmniej może dotrzymać jej towarzystwa.
– Chodź tu. Pochyl się i oprzyj łokcie na barku.
Zaczął masować dolny odcinek pleców, a ona opadła na zimny marmurowy
blat. Kontynuował delikatny masaż, wyczuwając pod palcami napięte mięśnie,
gdy nadszedł kolejny skurcz. A po nim po kilku minutach następny. Rytm ten, jak
wskazywał zegar w jego komórce, występujący co dwanaście do piętnastu mi-
nut, utrzymywał się przez trzy kwadranse. Lekarz mówił im, że poród następuje,
gdy skurcze pojawiają się co pięć minut.
– Co mogę dla ciebie zrobić? – zapytał. Wszystko by dał, żeby ból ustąpił.
Żeby nie cierpiała.
– Zadzwoń do szpitala – odparła, walcząc z kolejnym skurczem i płytko oddy-
chając. – Powiedz, że wkrótce przyjedziemy.
– To może potrwać – rzekł.
– Nie sądzę. Albo pęcherz nawalił, albo właśnie odeszły mi wody płodowe.
Gdy dotarli do szpitala, Lucy miała zaledwie dwucentymetrowe rozwarcie. Po
trzech godzinach spacerów na oddziale porodowym, z Tonym i jego matką do-
trzymującą im towarzystwa, rozwarcie zwiększyło się o centymetr. Pielęgniarka
zrobiła zastrzyk przyspieszający poród i czas między skurczami skrócił się
z sześciu do dwóch minut, a według zapisu na monitorze stały się one dwukrot-
nie silniejsze. Dotąd Lucy nie chciała znieczulenia zewnątrzoponowego ani in-
nych środków przeciwbólowych. Trzy skurcze później błagała o cokolwiek.
Nastąpił nowy etap. Tony był przejęty i przerażony, ale przede wszystkim
dumny z Lucy. Nawet gdyby wcześniej nie uznał jej za chodzący ideał, zrobiłby
to teraz. Każda rodząca zasługuje na medal. Widział, że gdy nadchodziła fala
bólu, Lucy okazywała żelazną wręcz siłę woli.
– Mam nadzieję, że będzie szczęśliwa jako jedynaczka – wydyszała Lucy, do-
chodząc do siebie po szczególnie silnym skurczu.
– Każda nowo upieczona mama tak mówi – odrzekła Sarah, przecierając jej
twarz mokrą szmatką.
Włosy Lucy były wilgotne od potu i lepiły się do czoła. Tony pocałował ją i od-
garnął je do tyłu.
– Świetnie sobie radzisz. Jestem z ciebie dumny.
– Chcę tylko, żeby ból ustał – odparła słabym głosem.
– Ustanie – obiecał. – Wytrzymaj jeszcze trochę.
Po kolejnych kilku skurczach nadeszła pielęgniarka, by sprawdzić postęp akcji
porodowej. Lucy poprosiła ją o znieczulenie zewnątrzoponowe. Była dotąd twar-
da, ale Tony widział, że jest wykończona.
– Zobaczmy najpierw, co tam się dzieje. – Pielęgniarka zbadała Lucy. – Oddy-
chaj głęboko, kochanie – poleciła.
Lucy zastosowała się do prośby, a potem zapytała:
– Czy mogę dostać już to znieczulenie?
– Przykro mi, złotko, ale masz pełne rozwarcie. Zaraz będziesz rodzić.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Dziecko ważyło trzy kilogramy i dwieście gramów, i urodziło się z gęstymi
czarnymi włosami. Miało oczy Lucy, a nos Tony’ego, no i… było chłopcem.
– Nadal nie mogę w to uwierzyć – odezwał się Tony, siedząc na bujanym fotelu
koło łóżka i kołysząc ich syna.
Gdy przy porodzie lekarz zawołał:
– To chłopak! – Tony zaprotestował:
– Podczas USG wyraźnie widziałem dziewczynkę! – a lekarz odparł, że to nie-
możliwe, gdyż mimo obiegowej opinii płód ludzki spontanicznie nie zmienia płci.
– Dobrze, że mi nie powiedziałeś – rzekła Lucy – bo nasz syn miałby sporo ró-
żowych ubranek.
– Zdajesz sobie sprawę, że jeśli Rob i Nick nie będą mieli synów, to ten malu-
szek jako jedyny może zapewnić ciągłość nazwisku Carosellich.
– Tylko jeśli będzie tego chciał – stwierdziła Lucy. – Nasz syn zostanie, kim ze-
chce.
Do mamy Tony’ego dołączył jego tata. Kwiaty i odwiedzający zaczęli napływać
w regularnych odstępach czasu, w końcu pokój pękał w szwach. Częstowali się
czekoladowymi cygarami, sączyli musujący cydr. Byli głośni, wścibscy i zwario-
wani, ale ich kochała. Włączyli ją do rodzinnego kręgu. Teraz była jedną z nich.
Rob przyszedł sam i po obejrzeniu ich synka, który spał w ramionach ojca,
przysiadł na łóżku.
– Chciałbym cię przeprosić w imieniu żony. Zachowała się okropnie.
Tymczasem Lucy właśnie zaczynała myśleć, że Carrie wyświadczyła jej przy-
sługę. Dzięki niej zrozumiała, że powinna ufać Tony’emu.
– Nie musisz przepraszać. Wszystko dobrze się skończyło.
– Carrie czuje się naprawdę podle.
– Cóż, wszyscy popełniamy błędy – odrzekła.
Zapowiadał się kolejny idealny dzień.
Wtedy przyszedł nonno. Choć Lucy miała prawo być na niego zła, była zbyt
szczęśliwa, by zepsuć ten szczególny dzień. Szkoda, że nonno nigdy nie będzie
dla niej kimś więcej niż tylko dziadkiem Tony’ego, ale jakoś to przeżyje. Dopóki
miała Tony’ego i ich syna, nie potrzebowała nikogo więcej.
Stopniowo wszyscy wychodzili, aż pozostali tylko rodzice Tony’ego i nonno.
– Chciałbym zamienić kilka słów na osobności z moim wnukiem – odezwał się
nonno, rodzice Tony'ego skorzystali więc z okazji i poszli coś zjeść. – Mam coś
dla ciebie – powiedział nonno, zwracając się do Tony’ego.
Tony rozłożył arkusik papieru i otworzył szeroko oczy.
– O mój Boże, czek na dziesięć milionów. Nie mogę go przyjąć. Absolutnie nie.
– To twoja odprawa.
– Odprawa? – Tony zamrugał oczami.
– Za lata, które poświęciłeś Caroselli Chocolate.
– Chcesz powiedzieć, że jestem zwolniony?
– Tak, od dzisiaj.
– Ale… – Tony zamilkł, pokręcił głową i wybuchnął śmiechem. – Skąd wiedzia-
łeś, że chcę odejść?
– Taka jest moja rola. Nie bez powodu uważam cię za najbardziej lojalnego
z wnuków. Wiem też, co dla ciebie najlepsze.
– To ty byłeś tym „przyjacielem” – palcami pokazał znak cudzysłowu – który
napisał do Lucy. Jakoś się o niej dowiedziałeś. I o dziecku. Prawda? Ty nas połą-
czyłeś.
– Masz bujną wyobraźnię, Antonio.
– Zawsze wydawało mi się, że jestem praktycznym człowiekiem jak mój dzia-
dek. Gdybym miał kiedyś przekupić wnuków trzydziestoma milionami, założył-
bym, że jeśli naprawdę się zakochają, nie będą chcieli pieniędzy.
Ze słów Tony’ego wynikało, że nonno wszystko zaplanował, a co więcej, nigdy
nie miał zamiaru dawać wnukom pieniędzy.
– Ach, młodzi… – mruknął nonno, potrząsając głową.
Lucy i Tony wiedzieli, że nawet za tysiąc lat nie przyzna się do niczego. Po
chwili oznajmił, że czuje się zmęczony, więc Tony odprowadził go do samochodu.
Gdy wrócił, przytulił Lucy i dziecko. A Lucy pomyślała, że tak wygląda prawdzi-
we szczęście.
– Nigdy nie mogłem znieść – odezwał się Tony – że nonno uzurpował sobie
prawo do tego, aby mówić innym, jak mają żyć, ale popatrz, jacy jesteśmy szczę-
śliwi. Rob i Nick też. Muszę przyznać, że on wie, co dla nas najlepsze. Wiesz, co
jest najbardziej przerażające? Dzięwięćdziesięciodwuletni starzec wszystko to
zaaranżował i przeprowadził zgodnie ze swoimi zamierzeniami.
– Faktycznie – zgodziła się. – Ale chyba zapominasz o najważniejszym.
– O czym?
Uśmiechnęła się i go pocałowała.
– O tym, że my też zrealizowaliśmy wszystko zgodnie z planem.