Celmer Michelle Cena namiętności

background image
background image

Michelle Celmer

Cena namiętności

Tłu​ma​cze​nie:

Edy​ta Tom​czyk

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

W cią​gu dwu​dzie​stu trzech lat, dzie​wię​ciu mie​się​cy i szes​na​stu dni Lucy Ba​tes

pod​ję​ła wię​cej błęd​nych de​cy​zji, niż prze​wi​du​je nor​ma. Z po​wo​du im​pul​syw​nej
na​tu​ry, spon​ta​nicz​nej cie​ka​wo​ści – a spo​ra​dycz​nie bra​ku ele​men​tar​ne​go zdro​-
we​go roz​sąd​ku – zna​la​zła się w nie​jed​nej skom​pli​ko​wa​nej sy​tu​acji. Jed​nak jej
obec​ne zmar​twie​nie prze​bi​ło na gło​wę wszyst​kie inne.

Pa​mię​taj: Na​stęp​nym ra​zem, gdy wpad​niesz na ge​nial​ny po​mysł, by odejść od

fa​ce​ta i prze​nieść się na dru​gi ko​niec kra​ju w na​dziei, że ru​szy za tobą w po​goń,
da​ruj so​bie.

Tony nie tyl​ko nie ru​szył za nią w po​goń, ale zna​lazł so​bie nową dziew​czy​nę.

Po pra​wie roku nie​zo​bo​wią​zu​ją​ce​go związ​ku z Lucy – bez za​jąk​nię​cia się na​wet
o ko​lej​nym eta​pie – że​nił się te​raz z oso​bą nie​mal nie​zna​jo​mą. Spo​ty​kał się z nią
rap​tem od dwóch mie​się​cy, na do​da​tek ta nowa nie była z nim w cią​ży.

W prze​ci​wień​stwie do Lucy, któ​ra po​nad​to mo​gła uosa​biać cho​dzą​cy ste​reo​-

typ. Ubo​ga dziew​czy​na, co to za​ko​cha​ła się w bo​ga​tym chło​pa​ku, po czym za​li​-
czy​ła wpad​kę. I choć sy​tu​acja była znacz​nie bar​dziej zło​żo​na, wie​dzia​ła, że każ​-
dy tak wła​śnie ją oce​ni. Na​wet Tony.

– Je​ste​śmy na miej​scu – oznaj​mił tak​sów​karz, za​trzy​mu​jąc się przed po​se​sją.
Lucy wyj​rza​ła przez okno. Re​zy​den​cja Ca​ro​sel​lich, po​ło​żo​na w jed​nej z naj​-

star​szych i naj​bar​dziej pre​sti​żo​wych dziel​nic Chi​ca​go, na​wet w tej oko​li​cy mu​-
sia​ła ro​bić wra​że​nie. Wie​ko​wa i, jak na jej gust, nie​co krzy​kli​wa. Ale bar​dzo
oka​za​ła.

Wzdłuż uli​cy sta​ły za​par​ko​wa​ne luk​su​so​we sa​mo​cho​dy, a w par​ku po dru​giej

stro​nie jezd​ni ba​wi​ły się dzie​ci. Kie​dyś Tony po​wie​dział, że jego dzia​dek, twór​ca
cze​ko​la​dek Ca​ro​sel​li, lu​bił prze​sia​dy​wać w biu​rze, w uko​cha​nym fo​te​lu, i ob​ser​-
wo​wać te ba​wią​ce się dzie​ci. Ma​wiał, że przy​po​mi​na mu to ro​dzin​ny kraj. Miał
na my​śli Wło​chy.

Po​da​ła kie​row​cy resz​tę go​tów​ki, jaką dys​po​no​wa​ła, i wy​do​sta​ła się z tak​sów​ki.

Słoń​ce świe​ci​ło, ale w po​wie​trzu czuć było chłód.

Wy​czy​ści​ła swo​je kon​to oszczęd​no​ścio​we, pła​cąc nie​bo​tycz​ną kwo​tę za bi​let

z Flo​ry​dy do Chi​ca​go i z po​wro​tem na lot w nie​dzie​lę, więc od​tąd musi ko​rzy​stać
z kar​ty kre​dy​to​wej. Je​śli prze​kro​czy li​mit… cóż, coś wy​my​śli. Jak za​wsze.

Ale te​raz nie cho​dzi już tyl​ko o nią. Musi za​cząć my​śleć jak mat​ka – przede

wszyst​kim o dziec​ku.

Po​ło​ży​ła rękę na wy​pu​kłym brzu​chu, wy​czu​ła ude​rze​nie ma​leń​kiej stop​ki –

w ca​łym swo​im ży​ciu nie była tak zdez​o​rien​to​wa​na i prze​ra​żo​na, a jed​no​cze​śnie
szczę​śli​wa. Te​raz zło​ży​ła so​bie obiet​ni​cę, że je​śli tyl​ko zdo​ła roz​wią​zać ten pro​-
blem, ni​g​dy nie zro​bi już ni​cze​go pod wpły​wem im​pul​su.

background image

I tym ra​zem za​mie​rza​ła sło​wa do​trzy​mać.
– Do​sta​niesz od nie​go, co ze​chcesz – po​ucza​ła Lucy mat​ka, gdy rano je​cha​ły na

lot​ni​sko jej gru​cho​tem, któ​ry spra​wiał wra​że​nie, jak​by był ku​pio​ny na zło​mo​wi​-
sku. – Co​kol​wiek ci za​pro​po​nu​je za mil​cze​nie, za​żą​daj dwa razy wię​cej.

Taka wła​śnie była mat​ka, cała ona.
– Nie po​lu​ję na jego pie​nią​dze – od​par​ła Lucy. – Nic od nie​go nie chcę. Uwa​-

żam tyl​ko, że przed ślu​bem po​wi​nien do​wie​dzieć się o dziec​ku.

– Masz za​miar po​psuć mu przy​ję​cie za​rę​czy​no​we?
– Ni​cze​go nie po​psu​ję. Po​roz​ma​wiam z nim przed przy​ję​ciem.
Nie wzię​ła jed​nak pod uwa​gę, że sa​mo​lot się spóź​ni, więc te​raz mia​ła tyl​ko

dwie go​dzi​ny na do​tar​cie do Tony’ego i z po​wro​tem na lot​ni​sko. W tej sy​tu​acji
musi z nim po​roz​ma​wiać pod​czas przy​ję​cia. Jed​nak nie za​mie​rza​ła ro​bić sce​ny.
Przy odro​bi​nie szczę​ścia lu​dzie po​my​ślą, że jest jed​nym z za​pro​szo​nych go​ści.
Przy​ja​ciół​ką na​rze​czo​nej, na przy​kład.

Gdy​by Tony ze​chciał uczest​ni​czyć w ży​ciu dziec​ka, by​ło​by wspa​nia​le. Gdy​by

do​rzu​cił się cza​sem do wy​dat​ków, by​ła​by mu do​zgon​nie wdzięcz​na. Gdy​by nie
chciał mieć nic wspól​ne​go z nią i dziec​kiem, by​ła​by roz​cza​ro​wa​na, ale by zro​zu​-
mia​ła. W koń​cu czy to nie ona na​ci​ska​ła na luź​ny zwią​zek? Zero zo​bo​wią​zań,
zero ocze​ki​wań.

– Na​wet gdy​by nie był za​rę​czo​ny, ni​g​dy by się z tobą nie oże​nił – twier​dzi​ła

mat​ka. – Męż​czyź​ni tacy jak on krę​cą się koło ko​biet ta​kich jak my tyl​ko w jed​-
nym celu.

O praw​dzie tej z lu​bo​ścią przy​po​mi​na​ła cór​ce przy każ​dej nada​rza​ją​cej się

oka​zji. I mia​ła ra​cję. Lucy set​ki razy po​wta​rza​ła so​bie, że Tony jest dla niej za
do​bry, że na​wet je​śli któ​re​goś dnia ze​chce się ustat​ko​wać, zro​bi to z kimś ze
swo​ich krę​gów. I wła​śnie tak po​stą​pił.

A ona może je​dy​nie pod​jąć pró​bę po​sprzą​ta​nia baj​zlu, któ​re​go na​ro​bi​ła. Co

ozna​cza odło​że​nie dumy na bok i za​ak​cep​to​wa​nie po​mo​cy fi​nan​so​wej, je​śli taką
jej za​pro​po​nu​je.

A więc, po​my​śla​ła, pa​trząc na roz​cią​ga​ją​cą się przed nią re​zy​den​cję, te​raz

albo ni​g​dy. Ze ści​śnię​tym ser​cem wkro​czy​ła na we​ran​dę i za​pu​ka​ła do drzwi.
Nogi mia​ła jak z waty, ser​ce jej wa​li​ło, a gdy przez mi​nu​tę lub dwie nikt się nie
po​ja​wił, za​pu​ka​ła po​now​nie. Od​cze​ka​ła chwi​lę, ale na​dal nikt nie re​ago​wał.

Po​czu​ła się nie​co zbi​ta z tro​pu. Czy oso​ba, któ​ra przy​sła​ła mej​la, po​my​li​ła

datę? Go​dzi​nę? A może na​wet miej​sce? I kto przy zdro​wych zmy​słach uwie​rzył​-
by w wia​do​mość przy​sła​ną przez ano​ni​mo​we​go „przy​ja​cie​la”?

Ona uwie​rzy​ła. A te​raz nie ma już od​wro​tu.
Gdy spró​bo​wa​ła prze​krę​cić gał​kę, oka​za​ło się, że drzwi są otwar​te. Te​raz do

li​sty jej wy​kro​czeń moż​na bę​dzie do​dać kra​dzież z wła​ma​niem.

Pchnę​ła lek​ko drzwi i zaj​rza​ła do środ​ka. Ni​ko​go nie do​strze​gła, więc we​szła

do środ​ka. Hol i są​sia​du​ją​cy z nim sa​lon były ele​ganc​ko urzą​dzo​ne, do​pra​co​wa​-
ne w naj​mniej​szych szcze​gó​łach. I sta​now​czo za ci​che. Gdzie, do dia​bła, wszy​scy
się po​dzia​li?

background image

Już mia​ła od​wró​cić się i wyjść, gdy usły​sza​ła nie​wy​raź​ne dźwię​ki mu​zy​ki do​-

bie​ga​ją​ce z głę​bi domu. In​stru​men​ty smycz​ko​we. Czyż​by kwar​tet? Nie mo​gła
roz​po​znać me​lo​dii.

Ru​szy​ła więc tro​pem mu​zy​ki i we​szła do im​po​nu​ją​cej ja​dal​ni utrzy​ma​nej w głę​-

bo​kich od​cie​niach czer​wie​ni i zło​ta, z tak du​żym sto​łem, że zmie​ści​ła​by się przy
nim nie​wiel​ka ar​mia. Mu​zy​ka urwa​ła się na​gle, a ona od​wró​ci​ła się. Na​prze​ciw​-
ko ja​dal​ni znaj​do​wał się ogrom​ny po​kój dzien​ny z ka​mien​nym ko​min​kiem, któ​ry
się​gał su​fi​tu o wy​so​kich skle​pie​niach. Po​mię​dzy rzę​da​mi krze​seł roz​cią​gnię​to je​-
dwab​ny chod​nik…

O mój Boże.
To nie przy​ję​cie za​rę​czy​no​we. To ślub!
Ude​rzy​ło ją, że wszyst​ko jest ta​kie oczy​wi​ste. Tra​dy​cja. Wia​nu​szek we​sel​nych

go​ści sie​dzą​cych na po​kry​tych sa​ty​ną skła​da​nych krze​słach. Pan​na mło​da o dłu​-
giej ele​ganc​kiej szyi i wy​raź​nie za​ry​so​wa​nych ko​ściach po​licz​ko​wych. Jej luź​na
su​kien​ka w od​cie​niu zła​ma​nej bie​li, jed​no​cze​śnie pro​sta i sty​lo​wa, od​sła​nia​ła
nogi. Były tak smu​kłe i dłu​gie, że nie​mal do​rów​ny​wa​ła wzro​stem Tony’emu,
a ten, ma​jąc metr dzie​więć​dzie​siąt, do ni​skich nie na​le​żał. A je​śli cho​dzi
o Tony’ego…

Gdy go zo​ba​czy​ła, ser​ce jej za​mar​ło. W szy​tym na mia​rę gar​ni​tu​rze, z za​cze​-

sa​ny​mi do tyłu wło​sa​mi wy​glą​dał, jak​by zstą​pił z okład​ki GQ – w non​sza​lanc​kiej
wer​sji, w sty​lu „je​stem tak sek​sow​ny, że ubra​nia przy mnie bled​ną”.

I co te​raz? Czy po​win​na przy​siąść na krze​seł​ku i uda​wać, że na​le​ży do gro​na

go​ści, a po​roz​ma​wiać z nim po ce​re​mo​nii? A może od​wró​cić się, wy​biec z po​ko​ju
i za​dzwo​nić póź​niej, jak ra​dzi​ła mat​ka.

– Lucy? – ode​zwał się Tony.
Wy​rwa​na z osłu​pie​nia zda​ła so​bie spra​wę, że Tony pa​trzy pro​sto na nią. Tak

jak pan​na mło​da. Wła​ści​wie to wszy​scy się od​wró​ci​li i utkwi​li w niej spoj​rze​nia.

A niech to. Sta​ła nie​ru​cho​mo, za​sta​na​wia​jąc się, co ro​bić. Zna​la​zła się tu, by

po​roz​ma​wiać z To​nym, a nie psuć jego ce​re​mo​nię ślub​ną. Ale ślub już zo​stał
prze​rwa​ny, więc uciecz​ka nie wcho​dzi w ra​chu​bę. Dla​cze​go za​tem nie prze​pro​-
wa​dzić tego, po co przy​je​cha​ła?

– Prze​pra​szam – po​wie​dzia​ła, jak​by prze​pro​si​ny mo​gły w ta​kiej chwi​li coś

zmie​nić. – Nie chcia​łam prze​szka​dzać.

– A jed​nak tu je​steś – od​parł Tony bez​na​mięt​nie.
– Mu​szę z tobą po​roz​ma​wiać. Na osob​no​ści.
– Te​raz? Wła​śnie się że​nię, je​śli nie za​uwa​ży​łaś.
Tak, za​uwa​ży​ła. Pan​na mło​da ga​pi​ła się to na nie​go, to na nią. Jej twarz zbla​-

dła, wy​glą​da​ła, jak​by mia​ła ze​mdleć. A może za​wsze pa​trzy w ten spo​sób? Je​śli
się za​sta​no​wić, była za​dzi​wia​ją​co po​dob​na do Mor​ti​cii Adams.

– Tony? Kto to jest? – spy​ta​ła, marsz​cząc brwi.
– Nikt waż​ny. – Sło​wa te bar​dzo Lucy za​bo​la​ły. Przy opty​mi​stycz​nym za​ło​że​niu

Tony od​wo​ła je bar​dzo szyb​ko, choć nie​spe​cjal​nie po​mo​że to w za​ist​nia​łej sy​tu​-
acji.

background image

– Co​kol​wiek masz mi do za​ko​mu​ni​ko​wa​nia, mo​żesz po​wie​dzieć tu – wy​ce​dził

Tony. – Przed moją ro​dzi​ną.

To nie jest do​bry po​mysł. Jed​nak roz​po​zna​ła tę sztyw​ną po​sta​wę, to nie​wzru​-

szo​ne spoj​rze​nie. Nie za​mie​rzał ustą​pić. Cóż, je​śli na​praw​dę tego so​bie ży​czy…

Unio​sła gło​wę, wy​pro​sto​wa​ła się, roz​pię​ła kurt​kę i od​sło​ni​ła brzuch, któ​ry wy​-

py​chał jej do​pa​so​wa​ny T-shirt, po czym sku​li​ła się pod wpły​wem chó​ral​ne​go wes​-
tchnie​nia, ja​kie prze​rwa​ło ci​szę i od​bi​ło się echem od wy​ło​żo​nych ak​sa​mi​tem
ścian. Do koń​ca ży​cia nie zdo​ła za​po​mnieć tego od​gło​su ani min obec​nych. Je​śli
Tony chciał wpra​wić w za​kło​po​ta​nie Lucy lub ją upo​ko​rzyć, ob​ró​ci​ło się to prze​-
ciw​ko nie​mu. To pan​na mło​da wy​glą​da​ła na upo​ko​rzo​ną.

– Czy to two​je? – za​py​ta​ła, a Tony spoj​rzał na Lucy py​ta​ją​co. Zmie​rzy​ła go po​-

sęp​nym wzro​kiem i od​rze​kła:

– A jak my​ślisz?
Tony zwró​cił się do na​rze​czo​nej i po​wie​dział:
– Tak mi przy​kro, Ali​ce, ale daj mi chwi​lę, mu​szę po​roz​ma​wiać z moją…

z Lucy.

– Po​dej​rze​wam, że po​trwa to nie​co dłu​żej niż chwi​lę – stwier​dzi​ła Ali​ce głu​cho.

Z dłu​gie​go i nie​co szpo​nia​ste​go pal​ca zsu​nę​ła pier​ścio​nek z bry​lan​tem, oznaj​-
mia​jąc: – A coś mi mówi, że już nie będę go po​trze​bo​wać.

– Ali​ce…
– Kie​dy zgo​dzi​łam się wyjść za cie​bie, nikt nie wspo​mniał, że czę​ścią na​sze​go

ukła​du jest cię​żar​na ko​chan​ka. Prze​rwij​my to, póki czas, do​brze? Za​cho​waj​my
reszt​ki god​no​ści.

Czyż​by ten ślub tyl​ko tyle dla Ali​ce zna​czył? Układ? Wy​glą​da​ła na upo​ko​rzo​ną

i zi​ry​to​wa​ną, ale czy cier​pia​ła? Nie​spe​cjal​nie. Lucy pa​trzy​ła, jak bawi się pier​-
ścion​kiem. Spra​wia​ła wra​że​nie, że ma ocho​tę wy​dra​pać nowo przy​by​łej oczy.
Z ko​lei Tony nie za​mie​rzał Ali​ce nic tłu​ma​czyć, a Lucy od​nio​sła wra​że​nie, że wy​-
rzą​dzi​ła mu przy​słu​gę, choć wąt​pi​ła, że jej za to po​dzię​ku​je. Za​pew​ne ni​g​dy jej
tego nie wy​ba​czy. Ali​ce pró​bo​wa​ła od​dać mu pier​ścio​nek, ale po​trzą​snął gło​wą.

– Za​trzy​maj go w ra​mach prze​pro​sin – po​wie​dział.
Bio​rąc pod uwa​gę roz​mia​ry ka​mie​nia, mu​sia​ły to być co naj​mniej pię​cio​cy​fro​-

we prze​pro​si​ny. W su​mie dzię​ki na​gro​dzie po​cie​sze​nia Ali​ce nie wy​szła na tym
naj​go​rzej.

Ukry​ła w dło​ni pier​ścio​nek, ak​cep​tu​jąc po​raż​kę z dużą dozą wdzię​ku. Lucy na​-

praw​dę jej współ​czu​ła.

– Idę po rze​czy.
Ko​bie​ta w bliż​szym rzę​dzie, mat​ka Tony’ego, któ​rą Lucy zna​ła ze zdjęć, ze​-

rwa​ła się z miej​sca. Mimo dzie​się​cio​cen​ty​me​tro​wych ob​ca​sów le​d​wie się​ga​ła
nie​do​szłej sy​no​wej do ra​mie​nia.

– Ali​ce, po​zwól, że ci po​mo​gę – po​wie​dzia​ła, obej​mu​jąc ją i wy​pro​wa​dza​jąc

z po​miesz​cze​nia. Spoj​rze​nie rzu​co​ne Lucy mó​wi​ło: Tyl​ko po​cze​kaj, jak wpad​-
niesz w moje ręce.

Jesz​cze je​den głu​pi po​stę​pek, któ​re​go może po​ża​ło​wać. Jej re​la​cja z bab​cią

background image

dziec​ka zo​sta​ła za​prze​pasz​czo​na. W świe​cie Lucy ta​kie rze​czy były na po​rząd​ku
dzien​nym, ale człon​ko​wie rodu Ca​ro​sel​lich byli kul​tu​ral​ni i wy​twor​ni, a te​raz już
na wła​sne oczy wi​dzia​ła, że i z cał​kiem in​nej ligi. Mat​ka mia​ła ra​cję.

Z chwi​lą, gdy Ali​ce znik​nę​ła, ci​sza ustą​pi​ła szep​tom. Lucy nie mo​gła usły​szeć

słów, ale mia​ła wy​obraź​nię.

Męż​czy​zna, w któ​rym roz​po​zna​ła ojca Tony’ego, pod​szedł do syna i ujął go za

rękę, by z nim po​roz​ma​wiać. Pod wzglę​dem fi​zycz​nym wszyst​ko ich róż​ni​ło.
Tony był wy​so​ki, szczu​pły i wy​spor​to​wa​ny, na​to​miast oj​ciec – niż​szy i przy​sa​dzi​-
sty. Wy​ją​tek sta​no​wi​ły nosy – któ​re po​dob​nie jak u więk​szo​ści człon​ków rodu –
były iden​tycz​ne. Po kil​ku krót​kich ostrych sło​wach star​szy Ca​ro​sel​li opu​ścił ja​-
dal​nię, uda​jąc się za żoną, przed​tem jed​nak rzu​cił Lucy krót​kie ostre spoj​rze​nie.

Tony pod​szedł do niej z nie​od​gad​nio​ną miną. Wy​glą​dał jed​nak tak do​brze, że

po​czu​ła ucisk w ser​cu. Mia​ła ocho​tę wziąć go w ra​mio​na i ob​jąć ze wszyst​kich
sił.

Nie mo​żesz go mieć. Na po​cząt​ku zna​jo​mo​ści uzna​wa​ła to za za​le​tę – jego

emo​cjo​nal​na nie​do​stęp​ność bar​dzo ją po​cią​ga​ła. Głu​pio wie​rzy​ła, że po​nie​waż
ni​g​dy nie po​zwo​li​ła so​bie na mi​łość, nic jej nie gro​zi. A gdy z cza​sem zda​ła so​bie
spra​wę, co się z nią dzie​je, było już za póź​no. Za​ko​cha​ła się w nim.

Ale gdy​by ja​kimś cu​dem za​mie​rzał wziąć ją w ra​mio​na i wy​znać mi​łość, to był

wła​ści​wy mo​ment. Za​miast tego za​ci​snął pal​ce na jej ręce i ode​zwał się na​pię​-
tym gło​sem:

– Idzie​my.
– Do​kąd?
– Gdzie​kol​wiek – mruk​nął, spo​glą​da​jąc na go​ści, któ​rzy te​raz w ma​łych gru​-

pach ob​ser​wo​wa​li roz​wój ak​cji z cie​ka​wo​ścią. Czyż nie mó​wił jej set​ki razy, jak
bar​dzo wścib​ską ma ro​dzi​nę, jak bar​dzo pra​gnie, by każ​dy pil​no​wał wła​sne​go
nosa? Czy mo​gła wy​brać gor​sze miej​sce?

Gry​mas na twa​rzy Tony’ego był tak sta​now​czy, że mo​gła co naj​wy​żej sta​rać

się na​dą​żyć za jego za​ma​szy​stym kro​kiem, pod​czas gdy on na wpół wy​pro​wa​dził,
a na wpół wy​cią​gnął ją z domu i do​ho​lo​wał do sa​mo​cho​du. Otwo​rzył drzwi od
stro​ny pa​sa​że​ra, po​tem za​jął miej​sce kie​row​cy, ale nie włą​czył sil​ni​ka. Cze​ka​ła
na wy​buch gnie​wu, tym​cza​sem on wy​buch​nął śmie​chem.

Pa​trzy​ła na nie​go, jak​by po​stra​dał zmy​sły, i chy​ba mia​ła ra​cję. Po​ja​wi​ła się ni​-

czym bo​ska in​ter​wen​cja do​kład​nie w chwi​li, gdy wła​śnie miał po​peł​nić naj​więk​-
szy błąd swo​je​go ży​cia. A gdy od​wró​cił się i ją zo​ba​czył, po​my​ślał: Chwa​ła Bogu,
nie mu​szę tego ro​bić.

– Co ci jest? – za​py​ta​ła Lucy, przy czym wy​glą​da​ła tak, jak​by po​waż​nie mar​twi​-

ła się o jego stan umy​sło​wy.

Nie mógł mieć jej tego za złe. Od cza​su, gdy ode​szła, po​dej​mo​wał same nie​-

prze​my​śla​ne, a cza​sem i ir​ra​cjo​nal​ne de​cy​zje. Jak pro​po​zy​cja ukła​du zło​żo​na Ali​-
ce za​le​d​wie po mie​sią​cu zna​jo​mo​ści. Nie byli w so​bie za​ko​cha​ni, ale ona pra​gnę​-
ła dziec​ka, a on po​trze​bo​wał mę​skie​go po​tom​ka. Wo​bec per​spek​ty​wy trzy​dzie​-

background image

sto​mi​lio​no​we​go spad​ku kto wi​nił​by go za to kom​pro​mi​so​we roz​wią​za​nie?

Ale te​raz wie​dział już, jak wiel​ki był​by to błąd. Gdy roz​le​gły się dźwię​ki mar​-

sza we​sel​ne​go i zo​ba​czył nad​cho​dzą​cą na​rze​czo​ną, zdał so​bie spra​wę, że nie
dość, że jej nie ko​cha, to na​wet nie za bar​dzo ją lubi, i cho​ciaż mają to​le​ro​wać
się na​wza​jem tyl​ko przez rok, bę​dzie to o rok za dłu​go.

Kry​zys zo​stał za​że​gna​ny dzię​ki Lucy. Jak to jest, że za​wsze po​ja​wia się, gdy jej

po​trze​bu​je? Sta​no​wi​ła jego głos roz​sąd​ku, gdy za​cho​wy​wał się jak bę​cwał.
A ostat​nio, szcze​gól​nie od​kąd ode​szła, stał się nie​kwe​stio​no​wa​nym kró​lem bę​-
cwa​łów. Po​chy​lił się nad jej brzu​chem.

– Czy dla​te​go ode​szłaś?
Przy​gry​zła war​gę i przy​tak​nę​ła.
– Cze​goś tu nie ro​zu​miem. Dla​cze​go po pro​stu mi nie po​wie​dzia​łaś?
Uni​ka​ła jego wzro​ku, za​ci​ska​jąc pal​ce na ko​la​nach.
– Przy​zna​ję, źle to wszyst​ko ro​ze​gra​łam. Nie je​stem tu dla​te​go, że cze​goś od

cie​bie ocze​ku​ję. Nie przy​je​cha​łam też, żeby uda​rem​nić twój ślub. Zja​wi​łam się
tyl​ko w złym mo​men​cie.

– A więc dla​cze​go przy​je​cha​łaś wła​śnie te​raz?
– Do​szły mnie słu​chy, że się że​nisz i po​my​śla​łam, że po​wi​nie​neś wcze​śniej do​-

wie​dzieć się o dziec​ku. Ale nie mia​łam po​ję​cia, że ślub ma być dzi​siaj. Do​sta​łam
in​for​ma​cję o za​rę​czy​nach.

To by wy​ja​śnia​ło jej zszo​ko​wa​ne spoj​rze​nie, gdy zda​ła so​bie spra​wę, w co

wdep​nę​ła.

– In​for​ma​cję od kogo?
– A czy to na​praw​dę ma zna​cze​nie? Przy​się​gam, chcia​łam tyl​ko z tobą po​roz​-

ma​wiać.

Lucy nie szu​ka​ła kło​po​tów – do dia​bła, nie mia​ła mści​wej na​tu​ry – a jed​nak

z kło​po​ta​mi czę​sto mu​sia​ła się mie​rzyć. I choć miał naj​święt​sze pra​wo, żeby być
na nią zły, to gdy zo​ba​czył, jak sta​ła z usta​mi otwar​ty​mi ze zdzi​wie​nia, in​stynk​-
tow​nie chciał chwy​cić ją w ra​mio​na i przy​tu​lić.

– Więc mów. Dla​cze​go nie po​in​for​mo​wa​łaś mnie wcze​śniej?
– Wiem, że po​win​nam – przy​zna​ła, ba​wiąc się su​wa​kiem kurt​ki – tyl​ko nie

chcia​łam…, że​byś my​ślał, że za​li​czy​łam ce​lo​wo wpad​kę, że​byś czuł się wo​bec
mnie zo​bo​wią​za​ny. Na​wet nie je​stem pew​na, jak do tego do​szło. Prze​cież za​-
wsze bar​dzo uwa​ża​li​śmy.

– Od razu wy​ja​śnij​my so​bie jed​no – ode​zwał się. – Wiem, że nie mo​gła​byś zro​-

bić cze​goś tak pod​łe​go. Znam cię, to po pro​stu nie twój styl. Fa​tal​nie tyl​ko, że mi
nie po​wie​dzia​łaś o dziec​ku.

– Wiem. Nie wi​nię cię, że je​steś zły.
– Nie je​stem zły… tyl​ko za​wie​dzio​ny.
Przy​gry​zła war​gę, łzy za​krę​ci​ły się w jej oczach.
– Na​praw​dę mi przy​kro. Mam wy​rzu​ty su​mie​nia z po​wo​du two​jej na​rze​czo​nej.
– Ali​ce nic nie bę​dzie.
Tony sta​rał się prze​ko​nać sa​me​go sie​bie, że wszy​scy my​li​li się co do niej, bo

background image

w głę​bi du​szy wie​dział, że oka​za​ła​by się okrop​ną żoną, a jesz​cze gor​szą mat​ką.
To rosz​cze​nio​wa ma​te​ria​list​ka, skon​cen​tro​wa​na wy​łącz​nie na so​bie. Go​dzi​na​mi
mo​gła mó​wić o mo​dzie i swo​jej ka​rie​rze mo​del​ki, a on, choć pró​bo​wał uda​wać
za​in​te​re​so​wa​nie, czę​sto wy​łą​czał się i nie słu​chał.

Ale mia​ła też za​le​ty. Była atrak​cyj​na, mia​ła nie​złe po​czu​cie hu​mo​ru, no i seks

był okej, choć ni​g​dy nie two​rzy​li praw​dzi​we​go związ​ku. Nie tak jak w przy​pad​ku
jego i Lucy. Z Ali​ce nic go nie łą​czy​ło. Ona lu​bi​ła te​atr, on wo​lał do​bre fil​my z ro​-
dza​ju „za​bi​li go i uciekł” – im wię​cej ak​cji, tym le​piej. Ona była ko​cia​rą, on –
aler​gi​kiem. Była we​gan​ką, on mi​ło​śni​kiem scha​bo​we​go z ziem​nia​ka​mi. Słu​cha​ła
ne​wa​ge’owe​go hi​pi​sow​skie​go popu, on pusz​czał so​bie kla​sycz​ne​go roc​ka. Im
gło​śniej, tym le​piej. Nie było mniej pa​su​ją​cej do sie​bie pary.

– Ko​chasz ją? – spy​ta​ła Lucy.
– Nasz zwią​zek jest… był skom​pli​ko​wa​ny.
Łu​dził się, że coś się wy​da​rzy, za​nim bę​dzie za póź​no. Na​wet non​no, któ​ry od

lat sta​rał się zmu​sić go do ożen​ku i po​su​nął się do tego, że pró​bo​wał prze​kup​-
stwa, za​pi​su​jąc mu trzy​dzie​ści mi​lio​nów do​la​rów w spad​ku, od​mó​wił po​ja​wie​nia
się na ślu​bie.

– Po​win​naś mieć do mnie tro​chę za​ufa​nia – stwier​dził. – Po​win​naś po​wie​dzieć

mi praw​dę i coś by​śmy wy​my​śli​li.

– Po​peł​ni​łam błąd, ale chcę wszyst​ko na​pra​wić.
Czyż​by? A może po po​wro​cie do domu któ​re​goś dnia za rok lub dwa stwier​dzi,

że znów dała nogę?

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Tony miał tyle py​tań, tyle rze​czy chciał po​wie​dzieć, że nie wie​dział, od cze​go

za​cząć. Pa​mię​tał szok, ja​kie​go do​znał, gdy kil​ka mie​się​cy temu od współ​lo​ka​tor​-
ki do​wie​dział się, że Lucy wró​ci​ła na Flo​ry​dę. Była bar​dzo skry​tą oso​bą i prze​-
waż​nie nie miał po​ję​cia, co dzie​je się w jej gło​wie.

Do​pie​ro te​raz zdał so​bie spra​wę, jak bar​dzo za nią tę​sk​nił, jak bar​dzo ce​nił

ich przy​jaźń. Może dla​te​go jej odej​ście było dla nie​go ta​kim cio​sem. W cią​gu
ostat​nich trzy​dzie​stu lat ro​bił, co mógł, by uni​kać huś​ta​wek emo​cjo​nal​nych.

Ktoś za​pu​kał w szy​bę, a Tony pra​wie do​stał za​wa​łu. Oka​za​ło się, że to ku​zyn

Nick. Chry​ste, mi​nę​ło za​le​d​wie dzie​sięć mi​nut, a już ktoś z ro​dzi​ny mu​siał się
wtrą​cić. Po​dej​rze​wał, że Chri​sti​ne i Ela​na, jego młod​sze sio​stry, ma​cza​ły w tym
pal​ce. Tony opu​ścił szy​bę:

– O co cho​dzi?
Nick po​chy​lił się i za​py​tał:
– Wszyst​ko w po​rząd​ku?
– Lucy, pa​mię​tasz Nic​ka? – spy​tał Tony.
– Cześć, Lucy – przy​wi​tał się Nick, po​sy​ła​jąc jej olśnie​wa​ją​cy uśmiech. – Przyj​-

mij​cie ode mnie, jako pierw​sze​go, gra​tu​la​cje.

Tony za​uwa​żył błysk cie​ka​wo​ści w oczach Nic​ka i już wie​dział, o czym ku​zyn

my​śli. Za​sta​wia się, czy Tony ma jesz​cze szan​sę na trzy​dzie​ści mi​lio​nów do​la​-
rów. On i Rob zre​zy​gno​wa​li ze spad​ku, aby ra​to​wać swo​je mał​żeń​stwa. Ale Tony
nie mu​siał nic ra​to​wać, choć po​wi​nien po​ślu​bić Lucy. Ta​kie były za​sa​dy gry usta​-
lo​ne przez non​na.

– Moja żona też jest w cią​ży – Nick zwró​cił się do Lucy. – Zna​my już datę: dwu​-

dzie​ste​go pierw​sze​go wrze​śnia.

– U mnie po​czą​tek czerw​ca – od​par​ła Lucy, a Tony wi​dział, jak Nick li​czy

w my​ślach. Lek​ki ruch gło​wą i zmarsz​czo​ne czo​ło świad​czy​ły o wy​cią​gnię​ciu
iden​tycz​ne​go wnio​sku: Lucy wie​dzia​ła o dziec​ku, za​nim wy​je​cha​ła.

– My​śla​łem, że to ko​lej​ny nud​ny ślub – stwier​dził Nick z sze​ro​kim uśmie​chem –

ale prze​bi​łeś na​wet ślub sio​stry, kie​dy oj​ciec wdał się w bój​kę z chło​pa​kiem
mamy.

To wy​róż​nie​nie Tony z chę​cią by so​bie da​ro​wał.
– A co z Ali​ce? – spy​tał Tony.
– Car​rie od​wie​zie ją do domu. Aha, mam ci prze​ka​zać, że​byś się wy​niósł, za​-

nim wy​ru​szą.

Car​rie była żoną Roba i naj​lep​szą przy​ja​ciół​ką Ali​ce. To ona ich so​bie przed​-

sta​wi​ła, cze​go pew​nie w tej chwi​li gorz​ko ża​łu​je. Gdy​by mógł wy​ciąć te dwa mie​-
sią​ce ze swo​je​go ży​cia, gdy​by mógł cof​nąć czas, po​je​chał​by za Lucy na Flo​ry​dę,

background image

prze​ko​nał do po​wro​tu i za​opie​ko​wał się nią. Stwo​rzy​li​by ro​dzi​nę, na​wet je​śli nie
w tra​dy​cyj​nym sen​sie. Cóż, mą​dry Włoch po szko​dzie.

– Car​rie chce tak​że wie​dzieć, czy Ali​ce zo​sta​wi​ła u cie​bie ja​kieś rze​czy – do​dał

Nick.

– Nie są​dzę, ale spraw​dzę.
Ali​ce była u nie​go tyl​ko kil​ka razy. Już sam ten fakt świad​czył o tym, że po​mysł

ze ślu​bem był sza​lo​ny.

– Zrób to szyb​ko – od​parł Nick. – Za dwa dni chce wra​cać do No​we​go Jor​ku.
– Na do​bre?
– O ile wiem, to tak.
Tony nie za​mie​rzał wy​pę​dzać jej z Il​li​no​is, ale dzię​ki tej de​cy​zji nie bę​dzie mu​-

siał jej wi​dy​wać.

Fron​to​we drzwi re​zy​den​cji non​na otwo​rzy​ły się i lu​dzie za​czę​li wy​cho​dzić na

we​ran​dę. Na szczę​ście nie było wśród nich Ali​ce. Ani jego sióstr.

– Po​jedź​my do mnie – zwró​cił się Tony do Lucy.
Ski​nę​ła gło​wą, zer​ka​jąc z nie​po​ko​jem na drzwi.
– Po​ga​da​my póź​niej – po​wie​dział do Nic​ka, któ​ry wy​pro​sto​wał się i ge​stem po​-

ka​zał „zdzwoń​my się”.

Ród Ca​ro​sel​lich zna​ny był z dwóch rze​czy: cze​ko​la​dy i skłon​no​ści do plo​tek.

Tony, je​śli miał być szcze​ry, nie tra​wił żad​nej z nich. Chciał wy​do​stać się spod
lupy. Chciał wol​no​ści i ży​cia – pry​wat​ne​go oraz za​wo​do​we​go – we​dług wła​sne​go
po​my​słu. A trzy​dzie​ści mi​lio​nów było do tego prze​pust​ką. Za​pa​lił sil​nik i ru​szył.

– To… dziw​ne – za​uwa​ży​ła Lucy, a on zer​k​nął na nią. Mu​siał sto​czyć z sobą

wal​kę, by nie wziąć jej za rękę, by jej nie do​tknąć. Jed​nak nie był to od​po​wied​ni
mo​ment.

– Co?
– My​śla​łam, że po tym, co zro​bi​łam, two​ja ro​dzi​na mnie znie​na​wi​dzi.
Tym​cza​sem ro​dzi​na Tony’ego nie była szcze​gól​nie cie​pło na​sta​wio​na do Ali​ce.

Wła​ści​wie nikt, z wy​jąt​kiem Roba. Nie da​lej jak wczo​raj usły​szał, jak jego sio​-
stra Ala​na w roz​mo​wie z mat​ką na​zwa​ła Ali​ce strzy​gą.

– Zo​staw​my moją ro​dzi​nę na boku – od​parł. – Mu​si​my po​roz​ma​wiać o dziec​ku.

I o nas.

– Masz ra​cję.
Za​do​wo​lo​ny, że się z nim zga​dza, cią​gnął roz​mo​wę, choć na​dal był w sta​nie

umiar​ko​wa​ne​go szo​ku.

– Czy ty i dziec​ko je​ste​ście zdro​wi?
– Czu​ję się świet​nie, a ono się ru​sza i ko​pie, jak po​win​no.
– Chło​piec?
Cień uśmie​chu prze​mknął po jej twa​rzy.
– Albo dziew​czyn​ka. Cho​ciaż mam sil​ne prze​czu​cie, że to chło​pak.
To by się świet​nie skła​da​ło.
– Gdzie two​ja wa​liz​ka?
– Przy​le​cia​łam bez ba​ga​żu. Nie pla​no​wa​łam dłu​gie​go po​by​tu. Wła​ści​wie… –

background image

Z kie​sze​ni kurt​ki wy​ję​ła te​le​fon i spoj​rza​ła na wy​świe​tlacz. – Nie​dłu​go mu​szę
wra​cać na lot​ni​sko, więc nie mamy wie​le cza​su.

W pierw​szej chwi​li my​ślał, że żar​tu​je. Czy na​praw​dę wie​rzy​ła, że po​zwo​li jej

znów odejść? Może tego nie pla​no​wa​li, ale te​raz czu​je się za nią od​po​wie​dzial​ny,
więc na ra​zie Lucy nie uwol​ni się od nie​go. A je​śli uro​dzi się chło​piec, jego tata
sta​nie się bar​dzo bo​ga​tym czło​wie​kiem. No, o ile jego mama za nie​go wyj​dzie.
Brzmia​ło to lo​gicz​nie, tyl​ko że Lucy, tak jak i on, nie lu​bi​ła związ​ków. Chy​ba na​-
wet bar​dziej od nie​go.

– Masz bi​let? – A gdy przy​tak​nę​ła, za​py​tał: – Mogę zo​ba​czyć?
Z wy​ra​zem zdzi​wie​nia wy​ję​ła zło​żo​ną kart​kę z sa​szet​ki, pra​wie cał​kiem ukry​-

tej pod krą​gło​ścią brzu​cha. Od​kąd ją po​znał, za​wsze no​si​ła rze​czy oso​bi​ste
w sfa​ty​go​wa​nym ple​ca​ku, któ​ry wy​szu​ka​ła w pra​cy, wśród rze​czy po​rzu​co​nych
przez klien​tów, albo w przy​twier​dzo​nej do pasa sa​szet​ce. Ni​g​dy nie wi​dział, by
no​si​ła kon​wen​cjo​nal​ną to​reb​kę. W ogó​le w przy​pad​ku Lucy trud​no uży​wać sło​-
wa „kon​wen​cjo​nal​ny”.

Gdy po​da​ła mu kart​kę, przedarł ją na pół.
– Och, ja​kie to dra​ma​tycz​ne – skwi​to​wa​ła. – Zda​jesz so​bie oczy​wi​ście spra​wę,

że mogę to po​now​nie wy​dru​ko​wać?

Zgniótł pa​pier i rzu​cił go na tyl​ne sie​dze​nie.
– Mo​żesz to na​zwać sym​bo​licz​nym ge​stem.
– A co to ma sym​bo​li​zo​wać.
– Nie wra​casz na Flo​ry​dę.
Za​mru​ga​ła ocza​mi ze zdzi​wie​nia.
– Czyż​by? Gdzie się po​dzie​ję? Moja współ​lo​ka​tor​ka prze​nio​sła się do Ohio.

Poza tym nie mam pra​cy.

– Za​miesz​kasz ze mną. A jak tyl​ko za​ła​twi​my for​mal​no​ści, wyj​dziesz za mnie.
Je​śli tak we​dług Tony’ego wy​glą​da​ją oświad​czy​ny, nic dziw​ne​go, że jest sin​-

glem. Na​wet nie był za​in​te​re​so​wa​ny, czy ona się zga​dza. Wy​dał po​le​ce​nie.

– Dla​cze​go mia​ła​bym to zro​bić? – za​py​ta​ła.
– Ze wzglę​du na do​bro dziec​ka – od​parł.
Zła od​po​wiedź, ko​leś. Nie tyl​ko wy​lał dziec​ko z ką​pie​lą, ale i wa​nien​kę roz​bił

na ka​wał​ki. Cóż, bez owi​ja​nia w ba​weł​nę za​ko​mu​ni​ko​wał, że oże​ni się z nią wy​-
łącz​nie dla do​bra dziec​ka. Dla​cze​go po pro​stu nie poda jej cy​ku​ty?

– To ra​czej mar​ny po​mysł – ode​zwa​ła się, a jego zmarsz​czo​ne brwi mó​wi​ły, że

ma inny po​gląd.

– Wca​le nie – od​parł twar​dym to​nem.
– Je​śli za cie​bie wyj​dę, po​twier​dzę, co wszy​scy my​ślą. Że ce​lo​wo za​szłam

w cią​żę, aby cię zła​pać na dziec​ko.

Tak wła​śnie było w przy​pad​ku mat​ki Lucy. Pod​czas krót​kie​go związ​ku jej wy​-

bra​nek za​po​mniał co praw​da wspo​mnieć o żo​nie i dzie​ciach, po​tem zaś nie za​-
mie​rzał być oj​cem dla swo​jej nie​ślub​nej cór​ki. Prze​sy​łał raz w mie​sią​cu czek, ale
gdy zmarł trzy lata póź​niej, ten ła​twy zysk i na​dzie​je Lucy, że go po​zna, umar​ły
wraz z nim.

background image

– Do​pil​nu​ję, żeby do wszyst​kich do​tar​ło, że nie o to cho​dzi​ło – za​pew​nił Tony.
Gdy​by to było ta​kie pro​ste.
– Lu​dzie wie​rzą w to, w co chcą wie​rzyć. – Jego zmarsz​czo​ne czo​ło mó​wi​ło, że

sta​je się iry​tu​ją​ca. – Nie mogę wyjść za cie​bie.

– A zgo​dzisz się zo​stać ze mną? Przy​naj​mniej do cza​su na​ro​dzin dziec​ka?
– Nie mogę.
Z jego miny od​czy​ta​ła, że uwa​ża ją za upar​tą i może tro​chę miał ra​cję. Ale czy

moż​na ją wi​nić? Spra​wa była pro​sta. Ko​cha​ła Tony’ego, a on tyl​ko czuł się zo​bo​-
wią​za​ny. Wspól​ne miesz​ka​nie by​ło​by bo​le​sne, ale po​ślu​bie​nie go – tor​tu​rą. Ślub
je​dy​nie dla do​bra dziec​ka wy​da​wał się smut​ny i ża​ło​sny. Może gdy​by byli u nie​-
go, wziął​by ją w ra​mio​na i po​wie​dział, że czuł się sa​mot​nie i pod​le, gdy ode​szła.
Oczy​wi​ście, po​dał​by bar​dzo lo​gicz​ny – nie wspo​mi​na​jąc o ro​man​tycz​nym – po​-
wód, że nie po​je​chał za nią. Ale gdy​by bab​cia mia​ła wąsy…

Tony skrę​cił w uli​cę, przy któ​rej miesz​kał, i zna​lazł wol​ne miej​sce koło blo​ku.

Za pierw​szym ra​zem, gdy ją tu przy​wiózł, była lek​ko zszo​ko​wa​na. Wszyst​ko, co
wią​za​ło się z To​nym, biło po oczach bo​gac​twem i kla​są. Jeź​dził luk​su​so​wym au​-
tem, pi​jał naj​lep​szą szkoc​ką, miał sza​fę peł​ną mar​ko​wych ubrań, ale miesz​kał
w ni​ja​kim miesz​ka​niu w rów​nie prze​cięt​nym bu​dyn​ku, przy uli​cy, któ​ra wy​da​wa​-
ła się jed​ną z naj​nud​niej​szych w Chi​ca​go. Ale po co – wy​ja​śnił – miał​by pła​cić
kro​cie na miesz​ka​nie, w któ​rym pra​wie ni​g​dy nie prze​by​wa?

Daw​niej, gdy wcho​dzi​li do bu​dyn​ku, trzy​mał ją za rękę. Czę​sto pod​czas jaz​dy

win​dą do​ty​kał nie tyl​ko jej dło​ni, ale nie tym ra​zem. Po​czu​ła z tego po​wo​du ulgę
i roz​cza​ro​wa​nie.

Po no​ma​dycz​nej prze​szło​ści na​uczy​ła się nie przy​wią​zy​wać do miejsc, ale gdy

Tony otwo​rzył drzwi i we​szła do miesz​ka​nia, po​czu​ła ucisk w gar​dle. Tak wie​le
cu​dow​nych wspo​mnień wią​za​ło się z tym miej​scem. W pew​nym mo​ne​cie za​czę​ła
trak​to​wać je jak dru​gi dom i oszu​ki​wa​ła sie​bie, my​śląc, że może w głę​bi du​szy
on też chce, by dzie​li​ła z nim tę prze​strzeń.

Tony za​mknął drzwi, a gdy do​tknął jej ra​mie​nia, ser​ce w niej za​mar​ło. Jed​nak

tyl​ko po​mógł jej zdjąć kurt​kę, któ​rą rzu​cił po​tem na opar​cie sofy. Po chwi​li wy​lą​-
do​wa​ła na niej jego ma​ry​nar​ka, a na sa​mej gó​rze – kra​wat.

– Chcesz się cze​goś na​pić? Mam sok i die​te​tycz​ną kolę. Mogę też zro​bić her​-

ba​tę.

– Wy​star​czy woda – od​par​ła.
Sto​lik do kawy za​sła​ny był ga​ze​ta​mi, nie​bie​ski je​dwab​ny kra​wat le​żał na opar​-

ciu obi​te​go skó​rą krze​sła. Miesz​ka​nie wy​peł​nia​ły ty​po​wo mę​skie me​ble. Skó​ra,
me​tal, szkło i ni​czym nie​przy​kry​te drew​nia​ne pod​ło​gi. My​śla​ła, że może coś
zmie​ni​ło się przez czte​ry mie​sią​ce, gdy jej tu nie było, ale wszyst​ko wy​glą​da​ło
iden​tycz​nie. Nie do​strze​gła też śla​du żad​nej ko​bie​ty.

– Sia​daj – po​wie​dział, wska​zu​jąc ka​na​pę, co bar​dziej za​brzmia​ło jak roz​kaz niż

su​ge​stia. Była spię​ta, a stan ten po​wo​do​wał, że dziec​ko za​czę​ło wy​ko​ny​wać cyr​-
ko​we akro​ba​cje.

Choć mi​ni​ma​li​stycz​ną kuch​nię od​dzie​la​ła od sa​lo​nu ścia​na, sły​sza​ła, jak Tony

background image

otwie​ra lo​dów​kę. Po se​kun​dzie już był z po​wro​tem, nio​sąc bu​tel​kę wody i piwo.

Usiadł koło niej, a pra​gnie​nie, aby go do​tknąć, było rów​nie sil​ne jak za​wsze.

Ma​rzy​ła, by wziął ją w ra​mio​na, tu​lił i obie​cał, że wszyst​ko bę​dzie do​brze. A po​-
tem ko​chał się z nią tak dłu​go, że ostat​nie czte​ry mie​sią​ce prze​sta​ły​by mieć zna​-
cze​nie.

– Nie po​zwo​lę ci znów wy​je​chać. – To były je​dy​ne sło​wa, ja​kie pa​dły z jego ust.
Po​win​na wie​dzieć, że nie od​pu​ści. Był przy​zwy​cza​jo​ny do tego, że wszyst​ko

dzie​je się zgod​nie z jego wolą.

– Nie do cie​bie na​le​ży de​cy​zja.
– Wiem, do dia​bła – od​parł za​ska​ku​ją​co ostrym to​nem. Ni​g​dy nie pod​no​sił gło​-

su w jej obec​no​ści. – By​cie oj​cem nie za​czy​na się po na​ro​dzi​nach dziec​ka – do​-
dał.

Miał ra​cję. Po​zba​wi​ła go wie​lu do​świad​czeń. Po​zba​wi​ła też sie​bie moż​li​wo​ści

dzie​le​nia tego do​świad​cze​nia z kimś, kto aku​rat nie miał jej w no​sie.

W prze​ci​wień​stwie do mat​ki, któ​ra przez pół​to​ra mie​sią​ca prze​ko​ny​wa​ła ją,

by „po​zby​ła się pro​ble​mu”.

W ostat​nim cza​sie żyła bez pod​sta​wo​wych wy​gód. Ka​na​pa mat​ki była ża​ło​śnie

nie​wy​god​na. Rano prze​waż​nie bu​dził ją sil​ny ból w dole ple​ców albo ze​sztyw​nia​-
ły kark. A cza​sem obie te do​le​gli​wo​ści na​raz. Per​spek​ty​wa łóż​ka i spo​koj​ne​go
wy​po​czyn​ku była ku​szą​ca. Ale jak to od​bi​je się na uczu​ciach?

– Hi​po​te​tycz​nie przy​pu​ść​my, że zgo​dzę się za​miesz​kać tu z tobą – stwier​dzi​ła.

– Mu​szę mieć wła​sną sy​pial​nię.

– Mo​że​my dzie​lić moją.
Jego ręka spo​czę​ła na jej udzie. Nie mu​sia​ła pa​trzeć na nie​go, by wie​dzieć,

jaki ma te​raz wy​raz twa​rzy – tym wzro​kiem zdo​ła ją zmięk​czyć w cią​gu kil​ku se​-
kund. Nie​za​leż​nie od tego, jak bar​dzo było to ku​szą​ce, przez wzgląd na wła​sną
god​ność nie mo​gła wró​cić do po​przed​nie​go ukła​du. Je​śli ma tu zo​stać, mu​szą
usta​lić za​sa​dy. Jed​na z nich to: zero ro​man​sów. Za​bra​ła jego rękę ze swo​je​go
uda.

– My​ślę, że dla do​bra dziec​ka po​wi​nien nas łą​czyć pla​to​nicz​ny zwią​zek. Żeby

się nie po​gu​bić.

– Nie mo​żesz wi​nić fa​ce​ta, że pró​bu​je – od​parł, a ona tym ra​zem spoj​rza​ła na

nie​go, co było ko​lo​sal​ną głu​po​tą. Niech go szlag tra​fi, jego i jego znie​wa​la​ją​cy
uśmiech. Oraz to prze​cią​głe na​mięt​ne spoj​rze​nie. – Mo​żesz za​jąć moją sy​pial​nię
– do​dał. – Będę spać w ga​bi​ne​cie.

Za​nim zdą​ży​ła za​pro​te​sto​wać, jego ko​mór​ka za​czę​ła dzwo​nić. Wy​cią​gnął ją

z kie​sze​ni spodni, zer​k​nął na ekran i za​klął pod no​sem.

– To non​no – po​wie​dział, pod​no​sząc się i kie​ru​jąc w stro​nę kuch​ni. – Mu​szę

ode​brać.

Lucy nie zna​ła dziad​ka Tony’ego, ale wie​le sły​sza​ła na jego te​mat. Dziw​ne, że

nie za​uwa​ży​ła go dziś wśród we​sel​nych go​ści. Roz​mo​wa trwa​ła nie​ca​łą mi​nu​tę.

– Dzwo​ni​ła mama – wy​ja​śnił Tony, cho​wa​jąc te​le​fon do kie​sze​ni. – Sprzą​ta

u dziad​ka. Py​ta​ła, czy wszyst​ko w po​rząd​ku. Chcą, że​by​śmy wpa​dli do nich ju​-

background image

tro.

Ze stra​chu zro​bi​ło jej się sła​bo. Naj​wy​raź​niej było to po niej wi​dać, gdyż Tony

ode​zwał się:

– Nie martw się. Po​wie​dzia​łem, że dam znać, gdy bę​dzie​my go​to​wi.
Ro​zu​miem, że ni​g​dy. Choć z dru​giej stro​ny po co uni​kać tego, co nie​uchron​ne.

Mo​gła tyl​ko wszyst​kich prze​pro​sić i mieć na​dzie​ję, że jej będą współ​czuć.

– Jak naj​szyb​ciej chcę mieć to za sobą – oznaj​mi​ła.
– Nie ma po​śpie​chu.
Na​praw​dę?
– Wy​obraź so​bie, co byś czuł, gdy​by twój syn że​nił się, a ja​kaś ko​bie​ta, któ​rej

nie wi​dzia​łeś na oczy, twier​dzi​ła, że nosi jego dziec​ko. Nie chciał​byś wie​dzieć,
kim jest?

– Mó​wisz, jak​by tyl​ko cie​bie to do​ty​czy​ło, a do tan​ga trze​ba dwoj​ga. Je​stem

tak samo od​po​wie​dzial​ny jak ty.

Moc​no wąt​pi​ła, że jego ro​dzi​na tak to oce​ni.
– Czy z dziad​kiem wszyst​ko w po​rząd​ku? – Zmie​ni​ła te​mat.
– Dla​cze​go py​tasz? – Był jak​by zdzi​wio​ny.
– Nie wi​dzia​łam go na ślu​bie. My​śla​łam, że może nie czu​je się do​brze.
– Nic mu nie jest. To tyl​ko upór.
Nie bar​dzo wie​dzia​ła, co ślub ma z tym wspól​ne​go, ale za​nim za​py​ta​ła, te​le​fon

Tony’ego znów za​dzwo​nił. Po​now​nie zer​k​nął na ekran, wy​mam​ro​tał prze​kleń​-
stwo i od​rzu​cił po​łą​cze​nie. Nie zdą​żył scho​wać te​le​fo​nu do kie​sze​ni, gdy po raz
ko​lej​ny roz​legł się dzwo​nek. I tym ra​zem nie ode​brał, po czym wy​łą​czył dźwięk
i, mam​ro​cząc coś pod no​sem, zwró​cił się do Lucy:

– A więc zo​sta​jesz?
– Po​win​nam chy​ba za​wia​do​mić mat​kę, że nie po​trze​bu​ję trans​por​tu z lot​ni​ska

ani jej ka​na​py – od​par​ła.

Tony zmarsz​czył brwi.
– Ka​za​ła ci spać na ka​na​pie?
– Albo ka​na​pa, albo pod​ło​ga.
Któ​ra wca​le nie była mniej wy​god​na, choć Lucy wzdry​ga​ła się na myśl o tym,

ja​kie okro​pień​stwa mogą znaj​do​wać się we włók​nach sta​re​go wy​tar​te​go dy​wa​-
nu. Przy​ja​cie​le mat​ki – o ile mo​gła ich tak na​zwać – to prze​cież zbie​ra​ni​na nar​-
ko​ma​nów i al​ko​ho​li​ków.

Gdy​by Tony wie​dział, jaki styl ży​cia wio​dła jej mat​ka… Jed​nak pra​wie nic nie

wie​dział o jej ro​dzi​nie – i wo​la​ła, by tak po​zo​sta​ło. Nie miał po​ję​cia o jej kosz​-
mar​nym dzie​ciń​stwie. Wie​dział, że nie zna​ła ojca, ale nie wie​dział dla​cze​go.
A o mat​ce tyl​ko to, że za​wsze się kłó​ci​ły. Nie miał po​ję​cia, że od​kąd Lucy skoń​-
czy​ła osiem lat, mat​ka zo​sta​wia​ła ją samą w domu i czę​sto wra​ca​ła do​pie​ro nad
ra​nem. Że wie​lu „przy​ja​ciół” mat​ki ga​pi​ło się na Lucy z lu​bież​nym uśmie​chem
i wy​po​wia​da​ło spro​śne uwa​gi pod jej ad​re​sem. Mat​ka ma​wia​ła, że Lucy jest
sama so​bie win​na. Że sama się o to pro​si, wy​sy​ła​jąc „sy​gna​ły”. A Lucy jako na​iw​-
na na​sto​lat​ka wie​rzy​ła jej bez za​strze​żeń.

background image

Za​sta​na​wia​ła się, co Tony my​ślał​by o niej, gdy​by znał praw​dę. Gdy​by wie​dział,

z ja​kie​go po​cho​dzi śro​do​wi​ska i ja​kie geny ma ich dziec​ko. A co po​wie​dzia​ła​by
na to jego ro​dzi​na? Tym​cza​sem Tony po​dał jej te​le​fon, mó​wiąc ła​god​nie, ale sta​-
now​czo:

– Nie każę ci spać na ka​na​pie. Dzwoń.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Choć for​mal​nie Tony miał wol​ne z po​wo​du nie​do​szłe​go ślu​bu, na​stęp​ne​go ran​-

ka naj​pierw po​szedł po​ćwi​czyć, a po​tem do biu​ra. Do​sko​na​le wie​dział, że w któ​-
rymś mo​men​cie dnia zo​sta​nie na​gab​nię​ty przez pra​wie każ​de​go człon​ka ro​dzi​ny.
Po nie​ode​bra​nych te​le​fo​nach i ese​me​sach bez od​po​wie​dzi prze​sta​li za​wra​cać
mu gło​wę oko​ło dzie​sią​tej wie​czo​rem. Na​praw​dę ko​chał ro​dzi​nę i wie​dział, że
za​wsze może na nich li​czyć, byli jed​nak tak cho​ler​nie wścib​scy. Wło​ska przy​pa​-
dłość, bez wąt​pie​nia.

W koń​cu zmu​szą go, by sta​wił im czo​ła. Naj​ła​twiej i naj​szyb​ciej by​ło​by zwo​łać

kon​fe​ren​cję pra​so​wą. Al​ter​na​tyw​ny po​mysł wią​zał się z sie​dze​niem w domu
i cze​ka​niem, kie​dy Lucy się obu​dzi. Wczo​raj po zje​dze​niu dań na wy​nos z chiń​-
skiej re​stau​ra​cji po​ło​ży​ła się na chwi​lę, by od​po​cząć, i od tam​tej pory spa​ła.
Przez po​nad dwa​na​ście go​dzin.

Na​dal nie mógł po​jąć, dla​cze​go mat​ka Lucy po​zwo​li​ła spać cię​żar​nej cór​ce na

nie​wy​god​nej ka​na​pie. Ro​dzi​na Lucy była te​ma​tem tabu. Te​raz jed​nak po​zna​nie
jej mat​ki wy​da​wa​ło się nie​unik​nio​ne. Zo​sta​nie prze​cież oj​cem jej wnu​ka lub
wnucz​ki.

Głos se​kre​tar​ki Tony’ego przy​wo​łał go do rze​czy​wi​sto​ści.
– Przy​szli Rob i Nick. Mó​wią, że to pil​ne.
Ski​nął gło​wą. A więc za​czy​na się. Zre​zy​gno​wa​ny spoj​rzał na go​dzi​nę wi​docz​ną

na mo​ni​to​rze kom​pu​te​ra. Dzie​wią​ta pięt​na​ście. Nie cze​ka​li prze​sad​nie dłu​go.

Drzwi otwo​rzy​ły się i ku​zy​ni we​szli do środ​ka. Trud​no uwie​rzyć, że za​le​d​wie

pół roku temu byli bez​dziet​ny​mi ka​wa​le​ra​mi. Te​raz dwóch jest po ślu​bie, a cała
trój​ka ocze​ku​je na przyj​ście na świat dzie​ci. Wszyst​ko z po​wo​du dziad​ka.

– Więc – po​wie​dział Nick, sia​da​jąc na krze​śle na​prze​ciw​ko biur​ka – czy mam

zro​bić miej​sce w ka​len​da​rzu?

– Na co?
– Na twój ko​lej​ny ślub – wy​ja​śnił Rob, któ​ry z za​ło​żo​ny​mi rę​ka​mi sta​nął za

Nic​kiem.

– Tyl​ko się nie zdziw.
Nick wy​glą​dał na zdu​mio​ne​go.
– Nie że​nisz się z nią? Pan cho​dzą​ca od​po​wie​dzial​ność. Za​wsze po​stę​pu​jesz,

jak na​le​ży.

– Wiesz, dla​cze​go wy​je​cha​ła? – za​py​tał Nick. – I dla​cze​go tak dłu​go zwle​ka​ła

z in​for​ma​cją o dziec​ku?

– Je​steś pew​ny, że to two​je? – spy​tał Rob.
– Tak, je​stem pew​ny. A co do po​wo​du, dla któ​re​go wy​je​cha​ła i wró​ci​ła, to spra​-

wa mię​dzy nią i mną.

background image

– Mówi pew​nie, że to był przy​pa​dek – za​uwa​żył Rob.
Bo to był przy​pa​dek. Lucy nie pra​gnę​ła dziec​ka tak jak on, za​ło​że​nia ro​dzi​ny.
– Może to pu​łap​ka?- wtrą​cił swo​je trzy gro​sze Nick.
– Na pew​no nie. Za​mie​rza​ła wczo​raj wra​cać na Flo​ry​dę. Nie mia​ła z sobą na​-

wet ubrań na zmia​nę.

– Może sta​wia​ła, że ją za​trzy​masz.
– Za​trzy​masz? Prak​tycz​ne mu​sia​łem ją bła​gać, żeby za​miesz​ka​ła ze mną. Ale

od​mó​wi​ła wyj​ścia za mnie.

– Nie zgo​dzi​ła się? Nie mogę zro​zu​mieć dla​cze​go.
– Wiem, że to dziw​ne, ale Lucy za​wsze ja​sno sta​wia​ła spra​wę: w grę wcho​dził

wy​łącz​nie luź​ny zwią​zek. Jest nie​zwy​kle nie​za​leż​na, a do tego twar​do stą​pa po
zie​mi.

– To chło​pak? – spy​tał Rob.
– Jesz​cze nie wie​my.
– A je​śli? – wtrą​cił Nick.
– Tak, bio​rę kasę. Dla​cze​go miał​bym tego nie zro​bić? Mu​si​cie zro​zu​mieć róż​-

ni​cę mię​dzy nami. Wy szczę​śli​wie po​ślu​bi​li​ście ko​bie​ty, któ​re ko​cha​cie. Zre​zy​-
gno​wa​li​ście z mi​lio​nów, żeby im to udo​wod​nić.

– Nie ko​chasz Lucy?- za​py​tał Nick.
– Moje uczu​cia nie mają tu zna​cze​nia. Ale wiem, jak się czu​je Lucy, a to ona

roz​da​je w tej chwi​li kar​ty. Więc do cza​su na​ro​dzin bę​dzie​my miesz​kać ra​zem.

– A co po​tem?
– Nie mamy jesz​cze dal​szych pla​nów. Mamy czas.
– Tak my​ślisz? – spy​tał Nick.
– Po Ter​ri le​d​wie wi​dać cią​żę, a już za​pi​sa​ła dziec​ko na li​stę ocze​ku​ją​cych do

przed​szko​la.

– Przed​szko​la? Nie żar​tuj.
– Za na​szych cza​sów było ina​czej – stwier​dził Rob. – Dziś, aby dziec​ko mia​ło

szan​sę na do​bry col​le​ge, musi do​stać się do do​brej pod​sta​wów​ki, a żeby tak się
sta​ło, naj​pierw musi tra​fić do do​bre​go przed​szko​la.

Tony nie miał po​ję​cia, czy po​słał​by swo​je dziec​ko do pry​wat​nej szko​ły. Sam

jako chło​piec od​dał​by wszyst​ko, by cho​dzić do szko​ły pań​stwo​wej, cho​ciaż​by po
to, żeby cie​szyć się choć odro​bi​ną pry​wat​no​ści i ano​ni​mo​wo​ści. Jego nie​szczę​-
ścia i pro​ble​my były po​żyw​ką dla ca​łej ro​dzi​ny.

Nie ma​rzył oczy​wi​ście o tym, by zo​stać chu​li​ga​nem. Jako dru​gi w ko​lej​no​ści

naj​star​szy ku​zyn – Jes​si​ca, sio​stra Nic​ka, była od nie​go o pół​to​ra roku star​sza –
sta​wiał so​bie po​przecz​kę wy​żej niż inni. Jak ma​wiał oj​ciec, An​to​nio se​nior, któ​ry
sam był naj​star​szym z bra​ci, młod​si pa​trzy​li na nie​go z po​dzi​wem i dla​te​go mu​-
siał da​wać do​bry przy​kład. Ta​kie re​gu​ły obo​wią​zy​wa​ły w ro​dzi​nie Ca​ro​sel​lich.
Żad​ne​go po​świę​ce​nia nie uwa​ża​no za zbyt duże.

Pra​ca w ro​dzin​nej fir​mie nie była pierw​szym wy​bo​rem Tony’ego, ale do​sto​so​-

wał się, po​nie​waż tego od nie​go ocze​ki​wa​no. Jed​nak każ​de​go dnia co​raz bar​-
dziej zbli​żał się do czter​dziest​ki. Kie​dy za​cznie wresz​cie żyć we​dług wła​snych

background image

za​sad? Gdy osią​gnie wiek non​na?

– My​ślę, że zo​ba​czy​my z Lucy, co przy​nie​sie ży​cie – zwró​cił się do ku​zy​nów. –

Co by​ło​by o wie​le ła​twiej​sze, gdy​by wszy​scy dali nam spo​kój.

– Wszy​scy chcą do​brze – od​parł na to Nick.
Co nie zmie​nia fak​tu, że przez ro​dzi​nę sy​tu​acja sta​wa​ła się co​raz bar​dziej

stre​su​ją​ca.

– Jest jesz​cze jed​na spra​wa, o któ​rej przy​szli​śmy po​ga​dać – po​wie​dział Rob. –

Mar​twi nas Rose.

W ze​szłym roku Rose Gol​dwyn, cór​ka nie​ży​ją​cej już se​kre​tar​ki non​na, zgło​si​ła

się do nich, szu​ka​jąc pra​cy. Po​nie​waż jej mat​ka Phyl​lis przez po​nad dwa​dzie​ścia
lat pra​co​wa​ła w fir​mie, czu​li się w obo​wiąz​ku ją za​trud​nić. Nie​ste​ty z Rose coś
było nie w po​rząd​ku. Opi​nię tę po​dzie​la​ła więk​szość ro​dzi​ny i jej ko​le​dzy z pra​-
cy.

– Wczo​raj za​cze​pi​ła mnie Me​gan – re​la​cjo​no​wał Rob. Me​gan, młod​sza sio​stra

Roba, wła​śnie ku​pi​ła pierw​szy dom i przy​ję​ła Rose na współ​lo​ka​tor​kę. – Po​wie​-
dzia​ła, że Rose zdra​dza nie​zwy​kłe za​in​te​re​so​wa​nie na​szą ro​dzi​ną. Za​da​je mnó​-
stwo py​tań na te​mat non​na i non​ny.

– Co ją ob​cho​dzi mał​żeń​stwo dziad​ków?
– Jesz​cze dziw​niej​sze było to, że wy​py​ty​wa​ła Meg o sta​re fil​my ro​dzin​ne.
– My z Ter​ri na​kry​li​śmy ją, jak szła od stro​ny ga​bi​ne​tu dziad​ka w dniu na​sze​go

ślu​bu – do​dał Nick. – Utrzy​my​wa​ła, że szu​ka to​a​le​ty i się zgu​bi​ła, ale po​tem
zbie​gła na dół, nie ko​rzy​sta​jąc z ła​zien​ki. Zło​ży​łem to na karb zde​ner​wo​wa​nia,
w koń​cu pierw​szy raz bra​ła udział w ro​dzin​nej gali, co może być przy​tła​cza​ją​ce
dla ko​goś z ze​wnątrz. Ale Ter​ri była prze​ko​na​na, że kła​ma​ła.

– Z ko​lei dwa mie​sią​ce temu Car​rie zła​pa​ła ją na go​rą​cym uczyn​ku, gdy for​so​-

wa​ła za​mek do drzwi ga​bi​ne​tu ojca – do​dał Rob.

– Chy​ba po​wi​nie​neś wspo​mnieć o czymś tak waż​nym jak pró​ba wła​ma​nia do

biu​ra na​czel​ne​go dy​rek​to​ra? – za​uwa​żył cierp​ko Tony.

– Twier​dzi​ła, że po​trze​bo​wa​ła ja​kichś pa​pie​rów, któ​re zo​sta​wi​ła tam dla niej

se​kre​tar​ka ojca. Po​wie​dzia​ła, że bała się kon​se​kwen​cji służ​bo​wych. Po​tem znie​-
nac​ka do​sta​ła te​le​fon, że jed​nak nie musi ich brać. Chcia​łem to zba​dać, ale wła​-
śnie wte​dy oka​za​ło się, że Car​rie jest w cią​ży i cał​kiem wy​le​cia​ło mi to z gło​wy.

– Się ro​zu​mie – od​parł Nick.
– Nie żar​tuj – wy​mam​ro​tał Tony, a Rob za​chi​cho​tał.
– Czy je​ste​śmy pew​ni, że Rose to cór​ka Phyl​lis? – za​py​tał Nick. – Phyl​lis już

nam tego nie​ste​ty nie po​wie. Rose może być oszust​ką, szpie​giem szu​ka​ją​cym ta​-
jem​nic fir​my albo dzien​ni​kar​ką zbie​ra​ją​cą ma​te​ria​ły do de​ma​ska​tor​skiej pu​bli​-
ka​cji.

– De​ma​ska​tor​ska pu​bli​ka​cja o cze​ko​la​dzie? – scep​tycz​nie stwier​dził Tony. –

Dla​cze​go? A może dzie​je się tu coś, o czym nie wiem?

– Je​śli coś jest na rze​czy, nie mam o tym po​ję​cia – od​parł Rob.
– Mo​że​my wszyst​ko opo​wie​dzieć ro​dzi​com – za​pro​po​no​wał Nick.
– Le​piej naj​pierw ją po​ob​ser​wuj​my – od​rzekł Rob. – Nie chcę roz​dmu​chi​wać

background image

spra​wy, je​śli nie zro​bi​ła nic złe​go.

– Two​ja de​cy​zja – pod​su​mo​wał Tony.
– Daj mi dwa ty​go​dnie – po​pro​sił Rob.
Tony miał na​dzie​ję, że Rob zdo​ła coś od​kryć, dzię​ki cze​mu na chwi​lę znaj​dzie

się poza cen​trum za​in​te​re​so​wa​nia. Przy​naj​mniej do​pó​ki nie wy​my​śli, co da​lej.
Lucy w koń​cu za nie​go wyj​dzie, co do tego nie miał wąt​pli​wo​ści. Było to tyl​ko
kwe​stią cza​su.

Za​chę​ca​ją​cy za​pach sma​żo​ne​go bocz​ku spra​wił, że Lucy obu​dzi​ła się z uśmie​-

chem na twa​rzy. Tony przy​go​to​wy​wał dla niej śnia​da​nie, gdy zo​sta​wa​ła u nie​go
na noc. Jej ulu​bio​ny ze​staw zo​sta​wiał na spe​cjal​ne oka​zje jak ta – co zresz​tą
zda​rza​ło się czę​sto w cią​gu kil​ku ty​go​dni przed jej wy​jaz​dem. Aż do te​raz Lucy
ni​g​dy nie za​sta​na​wia​ła się, jak miły był to gest. Nie mo​gła po​wstrzy​mać się
przed my​ślą, że go nie do​ce​nia​ła.

Otwo​rzy​ła oczy i spoj​rza​ła na ze​gar. Za​mru​ga​ła kil​ka razy, my​śląc, że wzrok

spła​tał jej fi​gla. Je​de​na​sta trzy​dzie​ści? Nie​moż​li​we! Spa​ła pra​wie osiem​na​ście
go​dzin. Jej te​le​fon, któ​ry le​żał na sto​li​ku noc​nym, za​bu​czał. Do​sta​ła no​we​go ese​-
me​sa. Prze​krę​ci​ła się i się​gnę​ła po apa​rat. A niech to! Sześć ese​me​sów. Wszyst​-
kie od mat​ki.

Wczo​raj wie​czo​rem wy​bra​ła tchórz​li​we roz​wią​za​nie. Wy​sła​ła mat​ce wia​do​-

mość, że nie po​trze​bu​je trans​por​tu z lot​ni​ska i że zo​sta​je w Chi​ca​go nie​co dłu​-
żej, niż za​mie​rza​ła. „Jak dłu​go i z kim?”, za​py​ta​ła na​tych​miast mat​ka. Ku​si​ło ją,
by od​po​wie​dzieć: „Z pa​nem ni​g​dy-by-się-nie-oże​nił-z-ko​bie​tą-taką-jak-ja, po​ca​łuj
mnie w ty​łek”. Jed​nak po za​sta​no​wie​niu uzna​ła, że prze​lot​ne uczu​cie sa​tys​fak​cji
nie jest tego war​te. Im mniej mat​ka na ra​zie wie, tym le​piej. Od​po​wie​dzia​ła
więc: „U przy​ja​ciół​ki, nie wiem, jak dłu​go, póź​niej ci wy​ja​śnię”.

Te​raz wy​to​czy​ła się z łóż​ka i po​szu​ka​ła wzro​kiem ubrań. Po chwi​li przy​po​-

mnia​ła so​bie, że Tony za​pro​po​no​wał, że je upie​rze. Pew​nie za​po​mniał wy​jąć je
z su​szar​ki. Chwy​ci​ła więc jego fla​ne​lo​wy szla​frok wi​szą​cy, jak za​wsze, na
drzwiach sza​fy od we​wnątrz. Za​pach my​dła i pły​nu po go​le​niu le​ciut​ko draż​nił jej
nos, gdy wkła​da​ła go na bia​ły pod​ko​szu​lek, któ​ry dał jej wczo​raj. O ile pod​ko​szu​-
lek był tak ol​brzy​mi, że się​gał pra​wie do ko​lan, o tyle szla​frok le​d​wo za​kry​wał
brzuch.

Po​nie​waż dziec​ko wy​ko​ny​wa​ło akro​ba​cje na pę​che​rzu, pierw​sze kro​ki skie​ro​-

wa​ła do to​a​le​ty. Tony za​wsze trzy​mał jej ja​skra​wo​ró​żo​wą szczo​tecz​kę do zę​bów
w szu​fla​dzie to​a​let​ki, ale pew​nie daw​no ją wy​rzu​cił. Otwo​rzy​ła szu​fla​dę i wes​-
tchnę​ła, wi​dząc, że leży ona obok pa​sty do zę​bów, jej ulu​bio​nej. Jak mógł o tym
pa​mię​tać?

Umy​ła zęby, pal​ca​mi uło​ży​ła wło​sy. Za​wsze lu​bi​ła krót​kie, ale jej obec​na fry​zu​-

ra à la roz​czo​chra​na chłop​czy​ca była o wie​le prak​tycz​niej​sza, wie​dzia​ła też, że
po​do​ba się Tony’emu. Po​nad​to im mniej bę​dzie zaj​mo​wać się sobą, tym wię​cej
cza​su po​świę​ci dziec​ku.

Wie​dząc o cze​ka​ją​cej ich roz​mo​wie, we​szła do kuch​ni lek​ko zde​ner​wo​wa​na.

background image

Gdy zo​ba​czy​ła, kto stoi przy kuch​ni, za​sty​gła w drzwiach, go​rącz​ko​wo my​śląc,
czy uda​ło​by się jej wró​cić do sy​pial​ni. Jed​nak mat​ka Tony’ego naj​wy​raź​niej mia​ła
oczy z tyłu gło​wy.

– Do​brze spa​łaś? – za​py​ta​ła i, na​dal nie pa​trząc na Lucy, prze​kła​da​ła wi​del​cem

chru​pią​ce ka​wał​ki bocz​ku z pa​tel​ni na pa​pie​ro​wy ręcz​nik. Na ku​chen​nym bla​cie
stał ta​lerz ze zło​tą grzan​ką zro​bio​ną z gru​be​go chru​pią​ce​go wło​skie​go chle​ba.
Iden​tycz​ną, jaką Tony ro​bił dla niej.

– Gdzie Tony? – za​py​ta​ła Lucy. I co u li​cha tu​taj ro​bisz, przy​go​to​wu​jąc dla mnie

śnia​da​nie?

– Wy​szedł – od​par​ła mat​ka Tony’ego. We wsu​wa​nych bu​tach na pła​skim ob​ca​-

sie była mniej wię​cej wzro​stu Lucy, ale na tym po​do​bień​stwa się koń​czy​ły.

– Kie​dy?
– Ja​kieś pół go​dzi​ny temu. – Wy​ło​ży​ła bo​czek na ta​lerz, od​wró​ci​ła się do Lucy

i rzu​ci​ła jej prze​lot​ne spoj​rze​nie. – Mam na​dzie​ję, że je​steś głod​na.

Po​tem po​da​ła ta​lerz Lucy, któ​rej drża​ły ręce. Na​wet je​śli mat​ka Tony’ego to

za​uwa​ży​ła, oka​za​ła się na tyle uprzej​ma, że nie sko​men​to​wa​ła tego gło​śno.

– Sia​daj i jedz póki go​rą​ce.
Lucy po​słusz​nie usia​dła. Wy​glą​da​ło na to, że kosz​ma​ry noc​ne wła​śnie się speł​-

nia​ją. Stoi twa​rzą w twarz z mat​ką męż​czy​zny, któ​re​go dziec​ko nosi, jest z nią
sam na sam, a na do​da​tek w jego T-shir​cie i szla​fro​ku.

– Chy​ba po​win​nam za​dzwo​nić po Tony’ego – rze​kła Lucy, po​pra​wia​jąc szla​frok

na brzu​chu.

– A może by​śmy przez chwi​lę same po​roz​ma​wia​ły? – za​pro​po​no​wa​ła mat​ka

Tony’ego i usia​dła. – Chcia​ła​bym do​wie​dzieć się cze​goś bli​żej o mo​jej przy​szłej
sy​no​wej.

O mój Boże, wy​ja​śnie​nia roz​ba​wią wszyst​kich do łez.
– Opo​wiedz mi o so​bie. Jak po​zna​łaś mo​je​go syna?
– Po​zna​li​śmy się w ba​rze, gdzie pra​co​wa​łam – od​rze​kła i na tym po​prze​sta​ła.
Gdy mat​ka Tony’ego zro​zu​mia​ła, że to było wszyst​ko, co Lucy za​mie​rza​ła po​-

wie​dzieć, za​py​ta​ła:

– Jak dłu​go z sobą cho​dzi​cie?
– Pro​szę pani…
– Mów mi Sa​rah. Albo mamo. Jak wo​lisz.
Mamo. Na pew​no nie jest na to go​to​wa.
– Nie chcia​ła​bym, że​byś źle mnie zro​zu​mia​ła. Ja i Tony nie je​ste​śmy… by​li​śmy

za​wsze tyl​ko przy​ja​ciół​mi. Wiem, że trud​no w to uwie​rzyć, ale nie przy​je​cha​łam,
żeby prze​szko​dzić mu w ślu​bie. Nie wie​dzia​łam na​wet, że tego dnia miał być
ślub. Chcia​łam po​wie​dzieć mu o dziec​ku i wró​cić na Flo​ry​dę.

– A co Tony na to? – spy​ta​ła Sa​rah z roz​ba​wie​niem.
Lucy za​czę​ła wier​cić się na krze​śle.
– Po​wiedz​my, że mu​si​my wie​le kwe​stii wy​pra​co​wać.
– In​ny​mi sło​wy, mam pil​no​wać swo​je​go nosa – pod​su​mo​wa​ła Sa​rah, bar​dziej

uba​wio​na, niż zła.

background image

– Sa​rah, mogę tyl​ko wy​obra​zić so​bie, co o mnie my​ślisz. Ty i cała two​ja ro​dzi​-

na.

– Lucy… mogę tak się do cie​bie zwra​cać?
– O-oczy​wi​ście. Jak naj​bar​dziej.
– Masz na to moje sło​wo, że każ​dy, kto zo​ba​czył two​ją twarz, gdy we​szłaś do

sa​lo​nu, wie​dział, że by​łaś tak samo zszo​ko​wa​na na nasz wi​dok, jak my na twój.
Na​to​miast, wi​dząc re​ak​cję mo​je​go syna, są​dzę, że musi was łą​czyć bar​dzo
skom​pli​ko​wa​ny zwią​zek.

Nie mia​ła o tym po​ję​cia.
– Nie mu​sisz na to od​po​wia​dać – za​pew​ni​ła Sa​rah. – Dla mnie przede wszyst​-

kim li​czy się to, że po​wstrzy​ma​łaś Tony’ego przed po​ślu​bie​niem tej okrop​nej ko​-
bie​ty.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Okrop​na ko​bie​ta? Lucy za​mru​ga​ła ocza​mi.
– Nie lu​bi​łaś Ali​ce?
– Nikt jej nie lu​bił. Je​śli mam być szcze​ra, to chy​ba na​wet Tony za nią nie

prze​pa​dał. Ani ona za nim.

– Co? To dla​cze​go za​mie​rza​li się po​brać?
– Wła​śnie, wszy​scy się nad tym gło​wi​li. Za​kła​da​li​śmy, że jest w cią​ży.
Lucy z wra​że​nia wstrzy​ma​ła od​dech, a żo​łą​dek pod​szedł jej do gar​dła. Nie

przy​szło jej do gło​wy, że Ali​ce też może być w cią​ży. To tłu​ma​czy​ło​by po​śpiesz​ny
ślub. Choć ry​zy​ko, że ko​lej​ne ko​bie​ty Tony’ego przy​pad​ko​wo za​li​czy​ły wpad​kę,
nie wy​da​wa​ło się wy​so​kie.

– Czy to moż​li​we? – za​py​ta​ła Lucy prze​ra​żo​na.
– Kie​dy zo​ba​czy​łam, jak w przed​dzień ślu​bu pije szam​pa​na, po​de​szłam do niej

i za​py​ta​łam. Nie była.

Dzię​ki Bogu.
– Też po​czu​łam ulgę. Spra​wia​ła wra​że​nie po​zba​wio​nej in​stynk​tu ma​cie​rzyń​-

skie​go – stwier​dzi​ła Sa​rah.

– Nie wszy​scy na​da​ją się na ro​dzi​ców – za​uwa​ży​ła Lucy. – Nie​któ​rzy są zbyt​ni​-

mi ego​ista​mi.

– Nie​któ​rzy na pew​no. Ale nie ty, wiem to.
Lucy po​ło​ży​ła rękę na brzu​chu, na jej twa​rzy po​ja​wił się lek​ki uśmiech za​do​-

wo​le​nia.

– To dziec​ko jest dla mnie wszyst​kim.
– Wiesz, czy to chło​piec, czy dziew​czyn​ka?
Po​trzą​snę​ła gło​wą.
– Czu​ję jed​nak, że to chło​pak.
– Kie​dy by​łam w cią​ży z To​nym, wie​dzia​łam, że uro​dzi się chło​piec. Czy po​-

znasz płeć przed na​ro​dzi​na​mi?

– Po​cząt​ko​wo chcia​łam, ale te​raz wolę, żeby to była nie​spo​dzian​ka. Tak dłu​go

cze​ka​łam, więc ko​lej​ne trzy mie​sią​ce nie zro​bią róż​ni​cy.

– Też lu​bię nie​spo​dzian​ki – od​par​ła Sa​rah. – w więk​szo​ści przy​pad​ków.
Czy nie​ślub​ny wnuk rów​nież do nich na​le​ży?
– Czu​ję się nie​co za​kło​po​ta​na.
– Słu​cham?
– Masz wszel​kie po​wo​dy, żeby mnie nie lu​bić lub przy​naj​mniej mi nie ufać,

a je​steś dla mnie miła.

Wy​da​wa​ło się, że jej uwa​ga roz​ba​wi​ła Sa​rah.
– Czy Tony mó​wił ci, że by​łam w czwar​tym mie​sią​cu cią​ży, kie​dy wy​szłam za

background image

mąż?

Lucy za​prze​czy​ła.
– Moi te​ścio​wie przy​je​cha​li do Chi​ca​go pro​sto z Włoch. Byli bar​dzo kon​ser​wa​-

tyw​ni – cią​gnę​ła Sa​rah – i kie​dy oka​za​ło się, że je​stem w cią​ży, byli wście​kli. Nie
tyl​ko od​mó​wi​li sfi​nan​so​wa​nia ślu​bu, ale mój mąż mu​siał ich bła​gać, żeby w ogó​le
wzię​li w nim udział.

– W koń​cu przy​szli?
– Tak, ale pa​trząc wstecz, wła​ści​wie tego ża​łu​ję. Za​cho​wy​wa​li się wo​bec mnie

wro​go, upo​ko​rzy​li mnie przed ro​dzi​ną i przy​ja​ciół​mi. Czu​łam się nie​swo​jo.
Pierw​szy rok mał​żeń​stwa po​wi​nien być naj​szczę​śliw​szym okre​sem w moim ży​-
ciu, tym​cza​sem czu​łam się nie​szczę​śli​wa i sa​mot​na.

– Ale po​tem zmie​ni​ło się na lep​sze, praw​da?
– Mu​sia​ło mi​nąć kil​ka lat. W koń​cu ja i An​ge​li​ca zo​sta​ły​śmy na​wet przy​ja​ciół​-

ka​mi. Oka​za​ło się, że mamy z sobą wie​le wspól​ne​go. Obie uwiel​bia​my go​to​wać,
obie uro​dzi​ły​śmy się we Wło​szech, choć moja ro​dzi​na po​cho​dzi z pół​no​cy.

To wy​ja​śnia​ło ja​sne wło​sy i kar​na​cję. I ozna​cza​ło, że Tony to stu​pro​cen​to​wy

Włoch.

– To smut​ne, że tyle lat stra​ci​ły​śmy na nie​sna​ski. Przy​rze​kłam so​bie, że je​śli

jako mat​ka znaj​dę się w po​dob​nej sy​tu​acji, naj​pierw za​dam so​bie trud, żeby ko​-
goś po​znać, za​nim zaj​mę sta​no​wi​sko. I wła​śnie to te​raz ro​bię.

– Dzię​ku​ję.
Lucy nie na​le​ża​ła do płacz​li​wych osób, ale w tym mo​men​cie oczy pie​kły ją od

łez. Do​brze wie​dzieć, że ma sprzy​mie​rzeń​ca, na​wet je​śli Sa​rah sta​no​wi wy​ją​tek
wśród wro​gów.

– Sko​ro już wszyst​ko wy​ja​śni​ły​śmy – Sa​rah pod​su​nę​ła ta​lerz do Lucy – to jedz!

Je​steś chu​da jak szcza​pa.

– Wiem, że je​stem zbyt szczu​pła – ode​zwa​ła się Lucy, a jej po​licz​ki po​czer​wie​-

nia​ły ze wsty​du. Z po​wo​du dziec​ka sta​ra​ła się zdro​wo od​ży​wiać. Nie​ste​ty je​dze​-
nia, a już szcze​gól​nie tego zdro​we​go, bra​ko​wa​ło w domu mat​ki. Z ko​lei Lucy, nie
ma​jąc pra​cy, nie mia​ła też pie​nię​dzy.

– Nie martw się, za​mie​rzam cię utu​czyć – stwier​dzi​ła Sa​rah. – Tak jak tyl​ko

praw​dzi​wa wło​ska mat​ka po​tra​fi.

Dla od​mia​ny było miło, że ktoś się o nią trosz​czy. Mia​ła też na​dzie​ję, że zo​sta​-

ną przy​ja​ciół​ka​mi, choć to ozna​cza​ło​by zwie​rze​nia, któ​rych nikt z ro​dzi​ny
Tony’ego nie po​wi​nien po​znać. Zresz​tą, pew​nie i tak jej nie za​ak​cep​tu​ją. A na​-
wet go​rzej, mogą nie za​ak​cep​to​wać dziec​ka. A na to nie mo​gła po​zwo​lić. Tak
bar​dzo chcia​ła, by jej dziec​ko mia​ło ko​cha​ją​cą i tro​skli​wą ro​dzi​nę – taką, ja​kiej
ona ni​g​dy nie mia​ła.

Oko​ło dru​giej po po​łu​dniu, gdy Tony je​chał do domu, zo​stał we​zwa​ny przez

dziad​ka. Kie​dy udzie​lał au​dien​cji, na​le​ża​ło grzecz​nie się na niej sta​wić. Tak więc
Tony zna​lazł się w ga​bi​ne​cie dziad​ka, gdzie cze​kał go za​pew​ne su​ro​wy wy​kład.
Co do te​ma​tu – to nie był pe​wien. Mógł on bo​wiem do​ty​czyć naj​roz​ma​it​szych

background image

kwe​stii.

Non​no sie​dział jak zwy​kle w fo​te​lu i pa​trzył na park. Jego ko​ści​ste dło​nie spo​-

czy​wa​ły na ko​la​nach. Prze​cięt​ne​mu ob​ser​wa​to​ro​wi wy​da​wał się nie​groź​ny. Ła​-
god​ny sta​ru​szek z bły​skiem w oku. Tony znał jed​nak praw​dę. Mimo de​li​kat​nej
kon​dy​cji fi​zycz​nej non​no miał umysł ostry ni​czym brzy​twa i trzy​mał ro​dzi​nę że​-
la​zną ręką. Oj​ciec Tony’ego i jego bra​cia chcie​li wie​rzyć, że to oni spra​wu​ją wła​-
dzę, ale była to ilu​zja. To non​no po​cią​gał za sznur​ki. Cza​sa​mi Tony za​sta​wiał się,
jak jego oj​ciec zdo​łał za​cho​wać zdro​we zmy​sły, cho​dząc przez wszyst​kie lata na
pa​sku tego star​ca.

– A więc ślub prze​rwa​ła ja​kaś dziew​czy​na. – Non​no zmie​rzał pro​sto do celu. –

Czy nosi two​je dziec​ko?

– Tak.
– Je​steś pe​wien?
– Wie​rzę Lucy. Jest god​ną za​ufa​nia przy​ja​ciół​ką.
Non​no mru​gnął po​wie​ką.
– Wy​da​je się, że czymś wię​cej.
– Wiem, że może to tak wy​glą​dać…
– Czy to chło​piec?
– Jesz​cze nie wie​my, ale Lucy tak są​dzi.
Non​no z za​du​mą po​ki​wał gło​wą.
– Je​śli ma ra​cję, mo​żesz stać się bar​dzo bo​ga​tym czło​wie​kiem.
– Jest tyl​ko mały pro​blem. Lucy nie chce za mnie wyjść.
Wy​da​wa​ło się, że wia​do​mość roz​ba​wi​ła dziad​ka.
– Czy po​wie​dzia​ła dla​cze​go?
– Nie chce, żeby ro​dzi​na my​śla​ła, że ce​lo​wo za​szła w cią​żę.
– A było tak?
– Nie, do dia​bła. To nie w jej sty​lu.
– Więc kie​dy wszy​scy w ro​dzi​nie po​zna​ją praw​dę, pro​blem znik​nie, praw​da?
– Tak, to po​win​no za​ła​twić spra​wę.
– Ta ko​bie​ta, czy ona cię ko​cha?
Tech​nicz​nie rzecz bio​rąc, dzia​dek ni​g​dy nie po​wie​dział Tony’emu, że musi ko​-

chać mat​kę dziec​ka albo ona jego, aby odzie​dzi​czyć pie​nią​dze. Po​wie​dział tyl​ko,
że mu​szą wziąć ślub.

– Nasz zwią​zek z Lucy jest inny. Je​ste​śmy przy​ja​ciół​mi.
Non​no uniósł brwi po raz ko​lej​ny.
– Czy su​ge​ru​jesz, że to nie​po​ka​la​ne po​czę​cie?
– Oczy​wi​ście, że nie. My tyl​ko…
Tyl​ko co? Za​ba​wia​li​śmy się? O Boże, wła​śnie re​la​cjo​nu​je wła​sne ży​cie sek​su​-

al​ne dzie​więć​dzie​się​cio​dwu​let​nie​mu dziad​ko​wi. Już ni​żej nie moż​na upaść, a je​śli
nie bę​dzie uwa​żał, za​raz za​czną oma​wiać kwe​stię jego mę​sko​ści.

– Znasz zja​wi​sko przy​jaźń plus seks?
– Nie je​stem aż tak sta​ry – od​parł non​no uba​wio​ny i do​dał: – Czy​li jest na tyle

do​bra, żeby z nią sy​piać i mieć dziec​ko, ale nie na tyle, żeby się z nią oże​nić?

background image

– Pro​si​łem, żeby za mnie wy​szła. Nie mogę jej zmu​sić.
– Po​wie​dzia​łeś, że ją ko​chasz?
Któ​re​go ele​men​tu czło​nu w zwro​cie „przy​jaźń plus seks” dzia​dek nie zro​zu​-

miał?

– Za​pew​ni​łem, że tak bę​dzie naj​le​piej dla dziec​ka. Nie wiem, co jesz​cze mogę

zro​bić. – od​parł. Może non​no zgo​dzi się na kom​pro​mis, je​śli Tony obie​ca mu, że
dziec​ko bę​dzie no​si​ło na​zwi​sko Ca​ro​sel​lich. – Na​wet je​śli jej nie po​ślu​bię, dam
dziec​ku moje na​zwi​sko.

Choć wy​ma​ga​ło to wy​sił​ku, non​no po​chy​lił się w jego kie​run​ku, wy​krę​ca​jąc

gło​wę w lewą stro​nę.

– Czy pro​sisz mnie o zmia​nę wa​run​ków umo​wy?
– Miał​byś prze​cież spad​ko​bier​cę, o któ​re​go ci cho​dzi.
– To praw​da… – Od​chy​lił się i za​my​ślił, a Tony na​brał na​dziei. Po​tem jed​nak

dzia​dek po​trzą​snął gło​wą i po​wie​dział: – Nie, nie mogę tego zro​bić.

Mógł, tyl​ko nie chciał.
– To nie by​ło​by w po​rząd​ku. Je​śli chcesz spa​dek, ożeń się z nią. – Ton wska​zy​-

wał, że te​mat jest za​mknię​ty.

– Jak mam to zro​bić? Za​par​ła się i nie ustą​pi.
– Wy​my​ślisz coś, wie​rzę w cie​bie.
Tym ra​zem wia​ra może wca​le nie prze​nieść góry. Lucy była pra​wie tak samo

upar​ta jak non​no.

– Przy​pro​wadź ją do mnie – rzekł dzia​dek. – Po​roz​ma​wiam z nią.
Trud​no o gor​szy po​mysł.
– Nie wy​da​je mi się…
– A mnie tak – skwi​to​wał non​no tak sta​now​czo, że dal​sza dys​ku​sja była bez​-

przed​mio​to​wa. – Przy​pro​wadź ją ju​tro. Spo​ty​ka​my się o trze​ciej w moim ga​bi​ne​-
cie.

To może się bar​dzo źle skoń​czyć.
– Przy​pro​wa​dzę, tyl​ko.... obie​caj, że bę​dziesz dla niej wy​ro​zu​mia​ły. Nie chcę,

że​byś po​trak​to​wał ją jak moją mamę.

Non​no uniósł brwi.
– Wiesz o tym?
– Oczy​wi​ście, że tak. Wiem, że ani ty, ani bab​cia nie za​ak​cep​to​wa​li​ście jej. Nie

ro​zu​mia​łem dla​cze​go. Do dziś za​sta​na​wiam się, dla​cze​go by​li​ście dla niej tak su​-
ro​wi?

Non​no wyj​rzał przez okno.
– Są rze​czy, o któ​rych się nie roz​ma​wia. Dla do​bra ro​dzi​ny.
Cho​dzi na pew​no o do​bro ro​dzi​ny? Co​kol​wiek by to było, Lucy nie bę​dzie za​-

kład​nicz​ką jego gnie​wu.

– Lucy czu​je się za​gu​bio​na, boi się. Nie po​zwo​lę jej za​stra​szyć. Tak​że to​bie.
Do​tąd Tony nie ośmie​lił się pod​nieść gło​su w obec​no​ści dziad​ka. A choć go​tów

był te​raz po​nieść kon​se​kwen​cje, non​no wy​glą​dał na bar​dziej za​in​try​go​wa​ne​go,
niż roz​złosz​czo​ne​go.

background image

– A więc to tak – mruk​nął drwią​cym to​nem, jak​by kpił z tego, że Tony ośmie​lił

się mu prze​ciw​sta​wić.

Tony nie da się za​stra​szyć. Nie ro​zu​miał, dla​cze​go oj​ciec po​zwo​lił na tak złe

trak​to​wa​nie swo​jej żony, ale on nie za​mie​rzał tego zno​sić. To jego obo​wią​zek:
chro​nić Lucy, a nie wrzu​cać ją w pasz​czę lwa. I tak dużo prze​szła.

– Ostat​nią rze​czą, ja​kiej pra​gnę, to oka​zać ci brak sza​cun​ku, ale je​stem te​raz

od​po​wie​dzial​ny za Lucy.

– Na​wet je​śli nie chce za cie​bie wyjść?
– To nie ma zna​cze​nia.
Non​no wła​ści​wie uśmiech​nął się.
– Je​śli tak się spra​wy mają, obie​cu​ję, że po​trak​tu​ję ją z sza​cun​kiem i życz​li​wo​-

ścią.

A niech to! Po​szło zbyt gład​ko. A gdzie ha​czyk?
– W ta​kim ra​zie sta​wia​my się ju​tro o trze​ciej.
– Chcę po​roz​ma​wiać z Lucy na osob​no​ści.
A więc o to cho​dzi.
– Non​no…
– Przy​wieź ją i daj mi go​dzi​nę. A te​raz zo​staw mnie, pro​szę. Mu​szę od​po​cząć.
Tony’emu nie po​do​bał się po​mysł, by Lucy zna​la​zła się sam na sam z dziad​-

kiem, ale gdy ten że​gnał się z go​ściem, roz​mo​wa była za​koń​czo​na.

Gdy w koń​cu zna​lazł wol​ne miej​sce prze​czni​cę od swo​je​go blo​ku, przy​siągł so​-

bie, że jego na​stęp​ne miesz​ka​nie bę​dzie mia​ło pry​wat​ny par​king. Prze​cho​dząc
przez uli​cę, za​uwa​żył przed blo​kiem zna​jo​me​go mer​ce​de​sa. Och, nie! Nie po​-
win​na tego ro​bić. Przy​spie​szył i resz​tę dro​gi po​ko​nał bie​giem, a za​miast cze​kać
na win​dę, wy​brał scho​dy. Gdy wpadł do miesz​ka​nia, nie zo​ba​czył jej od razu, ale
ten za​pach per​fum roz​po​znał​by wszę​dzie.

– Mamo! – krzyk​nął zde​spe​ro​wa​ny.
Mat​ka wy​ło​ni​ła się z kuch​ni z pa​pie​ro​wym ręcz​ni​kiem, w któ​ry wy​cie​ra​ła

ręce. Mia​ła na so​bie luź​ne be​żo​we spodnie i ró​żo​wy swe​ter o war​ko​czo​wym
ście​gu. Z upię​ty​mi do tyłu, pra​wie bia​ły​mi wło​sa​mi wy​glą​da​ła mło​do, choć nie​-
daw​no ob​cho​dzi​ła sześć​dzie​sią​te trze​cie uro​dzi​ny.

– Cześć, ko​cha​nie.
Cześć, ko​cha​nie, a niech cię!
– Na​praw​dę, mamo. – Tony ci​snął kurt​kę na ka​na​pę. – Nie mo​głaś po​cze​kać

kil​ka dni, jak pro​si​łem?

Z wes​tchnie​niem po​wie​si​ła kurt​kę w sza​fie.
– A ty nie mo​głeś ten je​den dzień zo​stać w domu? Gdy oj​ciec za​dzwo​nił i po​-

wie​dział, że po​ja​wi​łeś się w pra​cy, nie mo​głam prze​stać my​śleć, że zo​sta​wi​łeś tę
bied​ną dziew​czy​nę cał​kiem samą. Bez środ​ka trans​por​tu i, jak zga​dłam, bez je​-
dze​nia.

Za​brzmia​ło to jed​no​znacz​nie: gdy​by nie ona, Lucy umar​ła​by z gło​du.
– Gdzie ona jest?

background image

– Bie​rze prysz​nic. Zro​bi​łam jej po​rząd​ne śnia​da​nie.
– Od jak daw​na tu je​steś?
– A co to za róż​ni​ca? Do​brze, że oj​ciec za​dzwo​nił, i do​brze, że na​dal mam

klucz do two​je​go miesz​ka​nia.

Opa​no​wał gniew.
– Czy przy​naj​mniej za​pu​ka​łaś?
– Oczy​wi​ście, ale nikt nie od​po​wie​dział.
Więc po pro​stu we​szła do środ​ka. W jej świe​cie było to naj​zwy​klej​sze za​cho​-

wa​nie.

– Prze​waż​nie zna​czy to, że albo ni​ko​go nie ma w domu, albo, je​śli ktoś tam

jest, nie ży​czy so​bie, aby mu prze​szka​dza​no.

– Szczę​śli​wie się zło​ży​ło, że na​dal spa​ła. Nie obu​dzi​ła się więc w pu​stym

miesz​ka​niu z rów​nie pu​stą lo​dów​ką. Mo​żesz być mi wdzięcz​ny.

Oczy​wi​ście, wie​dział, że chcia​ła do​brze, ale i tak do​pro​wa​dzi​ła go do wście​kło​-

ści. Choć, nie da się ukryć, mia​ła też spo​ro ra​cji. Za​nim wy​szedł, po​wi​nien był
spraw​dzić, czy Lucy ma wszyst​ko, co po​trzeb​ne. Po pro​stu nie przy​wykł do od​-
po​wie​dzial​no​ści za in​nych. Uspo​ko​ił się i po​wie​dział:

– Do​ce​niam, że przy​szłaś, ale te​raz ja przej​mu​ję obo​wiąz​ki.
– To dla mnie coś no​we​go – od​par​ła. – Nie​czę​sto mam oka​zję po​znać two​je

dziew​czy​ny.

– Ona nie jest… Zresz​tą nie​waż​ne.
– Tony, ko​cha​nie. – Po​ło​ży​ła rękę na jego pier​si, po​kle​pa​ła czu​le, a jed​no​cze​-

śnie pa​trzy​ła na nie​go tak, jak​by na​dal był dziec​kiem. – Obie​caj mi, że bę​dziesz
cier​pli​wy. To bar​dzo trud​ny okres. Lucy po​trze​bu​je ogrom​ne​go wspar​cia.

– Dzię​ku​ję za radę. Wiem, że chcesz do​brze, ale na​wet jej nie znasz.
– Ko​cha​nie – od​par​ła mat​ka ze smut​nym uśmie​chem – by​łam taka jak ona.

Wiem, przez co prze​cho​dzi.

Gdy​by się głę​biej za​sta​no​wić, pew​nie mia​ła ra​cję. Dla wła​sne​go do​bra po​wi​-

nien jej wy​słu​chać.

– Więc co mam ro​bić?
– Bądź z nią. Chroń ją. I daj jej czas. Po​trze​bu​je cię, na​wet je​śli boi się to oka​-

zać. I na Boga, za​bierz ją na za​ku​py. Po​ja​wi​ła się bez ni​cze​go. Po​trze​bu​je ca​łej
masy rze​czy.

– Na przy​kład…
– Szam​po​nu, dez​odo​ran​tu, szczot​ki do wło​sów. I tro​chę w mia​rę do​bra​nych

ubrań.

Cał​kiem pro​ste spra​wy, na któ​re po​wi​nien sam wpaść. Do dia​bła, co się z nim

dzie​je? Czy to jej wi​dok i wia​do​mość o dziec​ku wpra​wi​ły go w ten stan roz​ko​ja​-
rze​nia? Za​cho​wał się jak ego​ista.

Wła​śnie dla​te​go uni​kał po​waż​niej​szych związ​ków. Nie był do​bry w te kloc​ki.

Choć układ z Lucy zda​wał się taki… pro​sty. Ona mia​ła swo​je ży​cie, on swo​je,
a cza​sem ich świa​ty się spo​ty​ka​ły. Na​praw​dę świet​ny układ. Wy​da​wa​ło się, że
dla oboj​ga.

background image

A te​raz mat​ka znów przy​bie​gła mu na ra​tu​nek. Zdjął jej dłoń ze swo​jej pier​si

i po​ca​ło​wał ją.

– Obie​cu​ję, mamo, po​sta​ram się. I dzię​ku​ję.
Uśmiech​nę​ła się i po​kle​pa​ła go po po​licz​ku, a on po​czuł się, jak​by miał sześć

lat.

– Grzecz​ny chło​piec.
Oto cały on, za​wsze po​słusz​ny sy​nek. Ale może tym ra​zem nie trze​ba się cze​-

piać. Choć cza​sem do​pro​wa​dza​ła go do sza​leń​stwa, li​czy​ły się in​ten​cje. Ro​bi​ła to
z mi​ło​ści.

– Pój​dę po​roz​ma​wiać z Lucy.
– A ja do domu. Oj​ciec za​po​wie​dział, że za​bie​rze mnie wie​czo​rem do re​stau​ra​-

cji. Za​dzwoń, jak​byś cze​go po​trze​bo​wał.

– Obie​cu​ję.
Gdy drzwi za mat​ką się za​mknę​ły, skie​ro​wał się do sy​pial​ni. Miał na​dzie​ję, że

ta wi​zy​ta nie była dla Lucy zbyt trau​ma​tycz​na. Przy​zwy​cza​jo​ny do jej obec​no​ści,
nie po​my​ślał, że na​ru​sza jej pry​wat​ność, wcho​dząc bez pu​ka​nia.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Choć wła​ści​wie nie wsty​dzi​ła się swo​je​go cia​ła, a Tony wie​le razy wi​dział ją

nagą, bez​wied​nie pró​bo​wa​ła za​sło​nić się rę​ka​mi. Sta​nik i figi przy​kry​wa​ły co
praw​da naj​in​tym​niej​sze par​tie cia​ła, ale i tak czu​ła się ob​na​żo​na. Czy Tony uzna
jej cia​ło za od​py​cha​ją​ce? W tej sy​tu​acji w su​mie nie by​ło​by to złą rze​czą.

– Prze​pra​szam. Po​wi​nie​nem za​pu​kać. Nie my​śla​łem… – Za​milkł, gdy zo​ba​czył

jej brzuch, i otwo​rzył sze​ro​ko oczy. – O rany, ale je​steś duża. – Pod wpły​wem jej
spoj​rze​nia albo nie​co spóź​nio​nej re​flek​sji, szyb​ko do​dał: – To zna​czy twój
brzuch, nie ty cała. Wła​ści​wie moja mama ma ra​cję. Je​steś chu​da. – Za​wa​hał się.
– Choć w atrak​cyj​ny spo​sób.

– Cały Ca​ro​sel​li, jak zwy​kle nie do pod​ro​bie​nia – wtrą​ci​ła, za​nim zdą​żył po​grą​-

żyć się jesz​cze bar​dziej.

Jak przy​sta​ło na wy​kształ​co​ne​go i do​brze wy​cho​wa​ne​go męż​czy​znę, strze​lał

gafy we wła​snym sty​lu. Mimo że cza​sa​mi wy​pro​wa​dzał ją z rów​no​wa​gi, tę jego
nie​po​rad​ność uzna​wa​ła za uro​czą ce​chę. Uśmiech​nął się do niej sze​ro​ko, a pod
nią ugię​ły się nogi.

Cał​kiem na​tu​ral​nie mo​gła go te​raz ob​jąć i po​pchnąć na łóż​ko, tak jak ro​bi​ła to

tyle razy wcze​śniej. Nie, nie wol​no tego zro​bić.

– Czy wła​śnie się po​ru​szy​ło?
Ach, co za efek​tow​na za​mia​na te​ma​tu.
– Gim​na​sty​ku​je się cały dzień. Chy​ba sma​ko​wa​ło mu śnia​da​nie, któ​re zro​bi​ła

two​ja mama.

– Wy​glą​da, jak​by to bo​la​ło – stwier​dził Tony, za​hip​no​ty​zo​wa​ny jej brzu​chem.
– Zwy​kle nie, chy​ba że jego sto​pa lą​du​je na mo​jej klat​ce pier​sio​wej. Nie jest to

zbyt przy​jem​ne. Lubi też le​żeć na pę​che​rzu.

– Mogę do​tknąć? – po​pro​sił.
To nie​do​bry po​mył. Po​win​na się nie zgo​dzić? Prze​cież stra​cił już wy​star​cza​ją​-

co dużo. I to przez nią. Od tej chwi​li chcia​ła, by w peł​ni się za​an​ga​żo​wał.

– Oczy​wi​ście, mo​żesz.
Z dzie​cię​cym dresz​czy​kiem emo​cji w oczach usiadł na brze​gu łóż​ka i zna​lazł

się na wy​so​ko​ści jej brzu​cha, któ​ry za​czę​ła ma​so​wać, pró​bu​jąc wy​czuć ja​kąś
część cia​ła.

– Chy​ba te​raz leży na ple​cach. Cze​kaj… wy​czu​wam go. – Po​ło​ży​ła rękę

Tony’ego na brzu​chu. – Tu przy​ci​śnij.

Le​ciut​ko na​ci​snął dłoń we wska​za​nym miej​scu.
– Tak nic nie po​czu​jesz. Mu​sisz na​praw​dę ma​cać.
Po​pa​trzył na nią, jak​by po​stra​da​ła zmy​sły.
– Nie żar​tu​ję. – Na​kry​ła ręką jego dłoń i przy​ci​snę​ła tak moc​no, aż na​po​tka​li

background image

coś twar​de​go wiel​ko​ści oko​ło dwóch, trzech cen​ty​me​trów. – Czu​jesz?

Prze​szył ją wzro​kiem.
– Czy to dziec​ko?
Uśmiech​nę​ła się i po​wie​dzia​ła:
– Wy​da​je mi się, że noga. Cza​sem trud​no stwier​dzić.
– Fa​scy​nu​ją​ce – od​parł, a po​tem zła​pał jej brzuch obie​ma dłoń​mi i prze​su​wał

po nim kciu​ka​mi.

Oczy​wi​ście nie za​mie​rzał bu​dzić jej zmy​słów, ale spró​buj to wy​tłu​ma​czyć cia​łu.

Wy​glą​da na to, że nie do​strze​ga ono róż​ni​cy. I tak z nad​mia​ru hor​mo​nów Lucy
bu​zo​wa​ła. Gdy​by choć mia​ła na so​bie ubra​nie…

Tym​cza​sem Tony przy​su​nął się bli​żej i na​ci​snął po​licz​kiem jej brzuch, Lucy zaś

wzię​ła głę​bo​ki od​dech. Prze​cież mu​siał do​ty​kać jej w tym miej​scu z ty​siąc razy,
ale do​pie​ro dziś jego za​rost spra​wił, że po​czu​ła, jak​by prze​szył ją prąd. Tak sil​-
ny, że roz​pa​lił jej li​bi​do, a pro​duk​cja hor​mo​nów osią​gnę​ła naj​wyż​szy po​ziom. Gdy
spoj​rzał na nią prze​cią​gle, po​czu​ła, że pod wpły​wem jego ab​sur​dal​nie uro​cze​go
spoj​rze​nia wprost się topi.

– Za moc​no? – spy​tał.
Tak i nie. Nie prze​ry​waj, pro​szę. A je​śli już je​steś tam w dole…
– Twój za​rost – wy​krztu​si​ła.
– Prze​pra​szam. Nie zdą​ży​łem się ogo​lić.
Bro​da ro​sła mu tak szyb​ko, że w cią​gu dnia mu​siał się po​wtór​nie go​lić. Tak

prze​ja​wia​ły się jego wło​skie geny. Lucy była prze​ko​na​na, że z od​po​wied​nio bli​-
skiej od​le​gło​ści da się za​ob​ser​wo​wać pro​ces wzro​stu.

– Mam na​dzie​ję, że mama cię nie zbesz​ta​ła – ode​zwał się z po​licz​kiem na​dal

przy​ci​śnię​tym do jej brzu​cha. Ła​sko​ta​nie bro​dy, cie​pły od​dech i chęć, by pal​ca​mi
prze​je​chać po jego wło​sach, były nie do znie​sie​nia. – Zna​na jest z tego, że od
cza​su do cza​su wy​cho​dzi przed sze​reg.

– Wła​ści​wie od​no​si​ła się do mnie na​praw​dę miło. Pew​nie bar​dziej, niż na to za​-

słu​gi​wa​łam, zwa​żyw​szy oko​licz​no​ści.

– Zro​bi​łaś to, co uzna​łaś na słusz​ne. Nikt nie może mieć do cie​bie pre​ten​sji.
Nie, wy​bra​ła prost​sze roz​wią​za​nie. Ucie​kła. Po​zo​sta​nie na miej​scu ozna​cza​ło

kon​fron​ta​cję ze swo​imi błę​da​mi i po​no​sze​nie kon​se​kwen​cji.

– Dziś roz​ma​wia​łem z moją sio​strą Chris. Do​sta​łem na​zwi​ska i nu​me​ry te​le​fo​-

nów do jej gi​ne​ko​lo​ga i pe​dia​try. Z gi​ne​ko​lo​giem po​zwo​li​łem so​bie umó​wić nas
na ju​tro, na dzie​wią​tą rano.

– Je​stem pod wra​że​niem, że uda​ło ci się we​pchnąć nas już na ju​tro. Chy​ba ktoś

od​wo​łał wi​zy​tę.

– Nie​ko​niecz​nie. – Uśmiech​nął się sze​ro​ko i do​dał: – Po​tra​fię być bar​dzo prze​-

ko​nu​ją​cy.

Na​praw​dę? Co ty nie po​wiesz.
– A po le​ka​rzu za​bie​ram cię do skle​pu. Ku​pi​my wszyst​ko, cze​go po​trze​bu​jesz.

I na​wet nie pró​buj mó​wić, że mi od​dasz. Ja pła​cę.

Tak wła​śnie za​mie​rza​ła po​wie​dzieć. I zwy​kle swo​je sta​no​wi​sko po​par​ła​by

background image

choć​by nie​wiel​ką utarcz​ką słow​ną, ale te​raz była po pro​stu po​twor​nie zmę​czo​-
na. Cóż za miłe uczu​cie po​zwo​lić ko​muś, żeby się o nią za​trosz​czył.

– Od​by​łem dziś in​te​re​su​ją​cą roz​mo​wą z dziad​kiem – ode​zwał się Tony. – Za​-

pro​sił mnie do sie​bie.

– Był na cie​bie wście​kły?
– Chce się z tobą spo​tkać.
Po​czu​ła nie​po​kój, co mu​sia​ło być wi​dać.
– Nie martw się. Wy​mo​głem na nim, żeby za​cho​wy​wał się w cy​wi​li​zo​wa​ny spo​-

sób.

Fakt, że mu​siał taką obiet​ni​cę wy​móc, źle wró​żył. Zresz​tą stop​nie ucy​wi​li​zo​-

wa​nia by​wa​ją róż​ne.

– Prze​pra​szam, że zo​sta​wi​łem cię dziś samą. – Zmie​nił te​mat. – Po​wi​nie​nem

po​cze​kać, aż się obu​dzisz. I dać ci śnia​da​nie.

– Zro​bi​łeś to, co za​wsze, gdy zo​sta​wa​łam u cie​bie na noc. Rano sze​dłeś do

pra​cy, a ja wra​ca​łam do sie​bie. Poza tym spra​wy wy​glą​da​ją te​raz nie​co ina​czej –
do​da​ła.

– Ale nie mu​szą. Dla​cze​go nie mo​że​my wró​cić do punk​tu wyj​ścia?
Po​pa​trzył na nią ta​kim wzro​kiem, że od​ga​dła, o czym my​śli. Je​śli na​dal za​mie​-

rza tak po​stę​po​wać, ona może za​po​mnieć się i co wte​dy? W cią​ży już jest, więc
co gor​sze​go jej się przy​da​rzy? Bar​dziej się w nim za​ko​cha? Utra​ci wię​cej god​no​-
ści? Bę​dzie mieć bar​dziej roz​dar​te ser​ce?

– Je​dy​na róż​ni​ca po​le​ga na tym, że nie wra​cam rano do domu – od​par​ła.
– Czy​li mamy żyć jak współ​lo​ka​to​rzy.
– Wła​śnie.
To dość smut​ne, że po roku zna​jo​mo​ści za​koń​czo​nej cią​żą uda​ło im się osią​-

gnąć sta​tus współ​lo​ka​to​rów. Co, praw​dę mó​wiąc, było kro​kiem wstecz na​wet
w sto​sun​ku do ich przy​jaź​ni z sek​sem w tle.

Lucy sie​dzia​ła na fo​te​lu gi​ne​ko​lo​gicz​nym, przy​trzy​mu​jąc ob​szer​ny pa​pie​ro​wy

szla​frok w ocze​ki​wa​niu na dok​to​ra Han​na​na. Ton​ny usiadł na krze​śle i spraw​-
dzał mej​le w te​le​fo​nie. W prze​ci​wień​stwie do dar​mo​we​go ośrod​ka zdro​wia, do
któ​re​go uczęsz​cza​ła na Flo​ry​dzie, to miej​sce tchnę​ło no​wo​cze​sno​ścią. We​dług
sio​stry Tony’ego wszyst​kie ko​bie​ty z ro​dzi​ny Ca​ro​sel​lich tu się le​czy​ły.

Tony, od​kąd zo​sta​wił Lucy samą wczo​raj rano, dwo​ił się i tro​ił, by oto​czyć ją

na​le​ży​tą opie​ką. Rano przy​niósł jej do łóż​ka śnia​da​nie, po​tem, gdy bra​ła prysz​-
nic, od​świe​żył jej ubra​nia że​laz​kiem pa​ro​wym. A kie​dy mie​li wyjść i oka​za​ło się,
że na dwo​rze mży, nie po​zwo​lił, by sta​ła w desz​czu przed blo​kiem, aż on pod​je​-
dzie. Ope​ra​cja z au​tem po​wtó​rzy​ła się, kie​dy do​tar​li do le​ka​rza – Lucy wy​sia​dła
przed drzwia​mi kli​ni​ki, na​to​miast Tony od​pro​wa​dził sa​mo​chód na par​king.

– Je​stem cie​ka​wa – ode​zwa​ła się Lucy, a Tony pod​niósł wzrok znad te​le​fo​nu.
– Czy​li wszyst​ko po sta​re​mu – sko​men​to​wał jej sło​wa z uśmie​chem.
– Tę​sk​nisz za nią?
Spoj​rzał na nią w osłu​pie​niu.

background image

– Za kim?
Na​praw​dę? Nie po​tra​fił zgad​nąć?
– Za two​ją na​rze​czo​ną Ali​ce.
– A, za nią – po​wie​dział, jak​by zu​peł​nie o niej nie pa​mię​tał. Co z oczu, to z ser​-

ca? Czy rów​nie szyb​ko za​po​mniał o niej, Lucy?

– Czy to praw​da, że spe​cjal​nie jej nie lu​bi​łeś?
– Niech zgad​nę. Usły​sza​łaś to od mo​jej mat​ki.
– Wy​da​je się, że nie bar​dzo lu​bi​ła Ali​ce.
– Nie bądź taka za​do​wo​lo​na.
Kto, ona?
– Na​praw​dę nie je​stem, przy​się​gam.
Jego wzrok mó​wił, że jego zda​niem jest, i to bar​dzo.
– Okej, może trosz​kę. Ale dla​cze​go miał​byś że​nić się z kimś, kogo nie ko​-

chasz…

– To dłu​ga hi​sto​ria – od​parł ze wzro​kiem utkwio​nym w ekra​nie te​le​fo​nu.
O któ​rej nie chciał opo​wia​dać. Z kło​po​tu wy​ba​wił go le​karz, któ​ry w tym mo​-

men​cie otwo​rzył drzwi. Był to star​szy męż​czy​zna o wy​glą​dzie dżen​tel​me​na z si​-
wy​mi wło​sa​mi i miłą apa​ry​cją. Przed​sta​wił się, po​dał im rękę i zwró​cił się do
niej, uży​wa​jąc na​zwi​ska Ca​ro​sel​li.

– Na​zy​wam się Ba​tes – wy​ja​śni​ła. – Ale pro​szę do mnie mó​wić Lucy.
– Świet​nie, Lucy – od​parł i prze​biegł wzro​kiem jej kar​tę zdro​wia, któ​ra –

w prze​ci​wień​stwie do kar​ty z daw​ne​go ośrod​ka – znaj​do​wa​ła się w lap​to​pie.

Co przy​po​mnia​ło jej, że zo​sta​wi​ła no​te​bo​ok na Flo​ry​dzie. Nie było sen​su pro​-

sić mat​kę o po​moc. Pew​nie już zdą​ży​ła go za​sta​wić. Zresz​tą był sta​ry i le​d​wo
dzia​łał. Może Tony po​zwo​li jej od cza​su do cza​su uży​wać kom​pu​te​ra. Po​trze​bo​-
wa​ła do​stę​pu do swo​je​go dzien​ni​ka, gdzie każ​de​go dnia sta​ra​ła się ro​bić wpi​sy.

– Naj​pierw cię zba​da​my, a po​tem po​roz​ma​wia​my w moim ga​bi​ne​cie – oznaj​mił

le​karz.

Ba​dał ją, a przy oka​zji bom​bar​do​wał py​ta​nia​mi. Wie​le z nich za​da​ła już wcze​-

śniej pie​lę​gniar​ka, zu​peł​nie jak​by chcie​li spraw​dzić, czy nie kła​mie. Nud​no​ści
są? Nie​spe​cjal​nie. Wy​so​kie ci​śnie​nie? Ni​g​dy. Co z wi​ta​mi​na​mi przed cią​żą? Tyl​-
ko jako su​ple​ment die​ty. Czy dziec​ko dużo się ru​sza? Ni​czym olim​pij​czyk. Dok​-
tor Han​nan był nie​zwy​kle do​kład​ny.

Tony stał przy wez​gło​wiu fo​te​la i, me​cha​nicz​nie głasz​cząc jej ra​mię, przy​glą​-

dał się za​fa​scy​no​wa​ny i może nie​co prze​ra​żo​ny, jak le​karz wy​ko​nu​je ba​da​nie
we​wnętrz​ne, mie​rzy ob​wód brzu​cha i słu​cha tęt​na dziec​ka. Wresz​cie ba​da​nie
do​bie​gło koń​ca. Dok​tor wstu​kał coś do lap​to​pa i rzekł:

– Pro​szę się ubrać i zaj​rzeć do mo​je​go ga​bi​ne​tu: ostat​nie drzwi po le​wej stro​-

nie, na dole.

– Nie my​śla​łem, że to aż tak… in​wa​zyj​ne ba​da​nie – ode​zwał się Tony po wyj​-

ściu le​ka​rza, od​wra​ca​jąc się, by Lucy mo​gła się ubrać. – Czy mu​sisz przez to
prze​cho​dzić co mie​siąc?

Wło​ży​ła dżin​sy.

background image

– Nie, do tej pory cho​dzi​ło tyl​ko o kon​tro​lę brzu​cha.
Gdy skoń​czy​ła się ubie​rać, ze​szli na dół. Lucy spo​dzie​wa​ła się ty​po​we​go pod​-

su​mo​wa​nia wi​zy​ty, jed​nak zmarszcz​ka na czo​le le​ka​rza świad​czy​ła o tym, że tym
ra​zem nie wszyst​ko było w po​rząd​ku.

– Nie je​stem pe​wien, czy dziec​ko roz​wi​ja się pra​wi​dło​wo – oznaj​mił.
Lucy wstrzy​ma​ła od​dech, a sie​dzą​cy obok niej Tony na​piął bez​wied​nie mię​-

śnie.

– Ale… wszyst​ko było w po​rząd​ku pod​czas ostat​niej wi​zy​ty – od​par​ła Lucy. –

Po​wie​dzia​no mi, że dziec​ko jest małe, ale pew​nie dla​te​go, że ja do ol​brzy​mów
nie na​le​żę.

– Nie cho​dzi o wiel​kość. Nie jest wy​star​cza​ją​co roz​wi​nię​te fi​zycz​nie. My​ślę,

że z po​wo​du nie​do​ży​wie​nia.

– Nie​do​ży​wie​nia? – po​wtó​rzył Tony to​nem, jak​by usły​szał naj​bar​dziej ab​sur​-

dal​ną rzecz w ży​ciu. – Jak to moż​li​we?

Lucy mia​ła ocho​tę za​paść się pod zie​mię. Albo wo​la​ła​by, żeby Tony’ego tu nie

było. Le​karz mu​siał wy​ja​śnić parę rze​czy, tych sa​mych, do któ​rych nie chcia​ła
przy​znać się Tony’emu. Mo​gła​by co praw​da tym ra​zem tro​chę ściem​nić, ale jak
wia​do​mo, jed​no kłam​stwo pro​wa​dzi do dru​gie​go, a to do na​stęp​ne​go. I za​nim​by
się zo​rien​to​wa​ła, po​mi​nę​ła​by coś waż​ne​go i dziec​ko uro​dzi​ło​by się z trze​cim
okiem, pią​tą koń​czy​ną lub czymś jesz​cze gor​szym. Je​śli mają z To​nym dzie​lić się
wy​cho​wa​niem dziec​ka, musi być z nim szcze​ra.

– Z mo​je​go do​świad​cze​nia wy​ni​ka, że dzie​ci Ca​ro​sel​lich ro​dzą się duże – wy​ja​-

śniał le​karz – może mamy więc do czy​nie​nia z za​bu​rze​nia​mi me​ta​bo​licz​ny​mi.

– Ja​kie​go ro​dza​ju? – za​py​tał Tony.
– Wszyst​ko po ko​lei – od​parł i zwró​cił się do Lucy. – Jak się od​ży​wiasz?
– No więc… w nie​spe​cjal​nie wy​szu​ka​ny spo​sób. – Skur​czy​ła się pod wpły​wem

jego wzro​ku. Pew​nie my​śli so​bie: co za bied​na głu​piut​ka dziew​czy​na, zbyt pro​-
sta, żeby znać się na zdro​wym od​ży​wia​niu.

– Je​stem pe​wien, że twój po​przed​ni le​karz wy​ja​śniał, jak waż​na jest zbi​lan​so​-

wa​na die​ta. To nie czas na li​cze​nie ka​lo​rii.

– To ra​czej kwe​stia do​stęp​no​ści – wy​ja​śni​ła, a na​po​tkaw​szy za​kło​po​ta​ny wzrok

le​ka​rza, do​da​ła: – Kie​dy jem, wy​bie​ram na​praw​dę zdro​we rze​czy. Pro​blem
w tym, że przez ostat​nie mie​sią​ce dys​po​no​wa​łam ogra​ni​czo​nym bu​dże​tem.

Za​mil​kła w ocze​ki​wa​niu na gwał​tow​ną re​ak​cję Tony’ego, ale nie wy​dał z sie​bie

żad​ne​go dźwię​ku. Co pew​nie było jesz​cze gor​sze.

– Po​daj, co i jak czę​sto ja​da​łaś – po​pro​sił le​karz.
O mój Boże, za​czy​na się.
– No więc sta​ra​łam się jeść przy​naj​mniej raz dzien​nie. Je​śli ku​po​wa​łam, to tyl​-

ko zdro​we rze​czy, przed​kła​da​jąc ja​kość nad ilość. Ale te​raz za​ku​py nie sta​no​wią
już pro​ble​mu.

– Tak, nie sta​no​wią – za​pew​nił zwięź​le Tony.
Wi​dzia​ła, że jest zły, ale czy mo​gła go wi​nić? Wy​sta​wi​ła na nie​bez​pie​czeń​stwo

ży​cie jego dziec​ka. Sama na sie​bie była zła.

background image

– Pro​szę przyjść ju​tro na ba​da​nie USG – po​le​cił dok​tor Han​nan. – Je​śli z dziec​-

kiem bę​dzie do​brze, to zo​ba​czy​my się za mie​siąc. Ale chciał​bym, że​byś po​szła
do die​te​ty​ka.

Ko​lej​na rzecz, za któ​rą Tony za​pła​ci. Przy​pusz​czal​nie ni​g​dy nie bę​dzie w sta​-

nie mu tego zwró​cić.

Gdy za​pi​sy​wa​li się na USG, Tony mil​czał, nie od​zy​wał się rów​nież, gdy kie​ro​-

wa​li się do wyj​ścia. Nie na​le​żał do osób, któ​re wpra​wi​ły​by ko​goś, w tym i sie​bie,
w za​kło​po​ta​nie, urzą​dza​jąc sce​nę w obec​no​ści in​nych. Cze​kał pew​nie, aż zo​sta​-
ną sami.

– Co za spo​tka​nie. – Lucy usły​sza​ła zna​jo​my głos. Był to Nick z ko​bie​tą, któ​ra

mu​sia​ła być jego żoną. Po​de​szli do nich, trzy​ma​jąc się za ręce.

– Cześć, Lucy, to moja żona, Ter​ri.
Ter​ri uśmiech​nę​ła się za​ska​ku​ją​co miło i nad​spo​dzie​wa​nie moc​no uści​snę​ła

dłoń Lucy. Mia​ła nie​co chło​pię​cą uro​dę. Wy​so​ka i szczu​pła z nie​zwy​kle dłu​gi​mi
no​ga​mi i życz​li​wym wy​ra​zem twa​rzy.

– Jak miło cię po​znać, Lucy. I mó​wię to szcze​rze. Two​je nie​dziel​ne wej​ście było

ide​al​ne. Choć pew​nie, gdy​byś ty nie za​in​ter​we​nio​wa​ła, ktoś inny by to zro​bił.

Za​in​ter​we​nio​wa​ła? Za​brzmia​ło to, jak​by za​mie​rza​ła prze​szko​dzić w ślu​bie.
– To nie tak. Na​wet nie wie​dzia​łam o ślu​bie. Był to czy​sty zbieg oko​licz​no​ści.
Tony po​ru​szył się, czu​ła, że za​czy​na​ją mu pusz​czać ner​wy.
– Przy​je​cha​li​ście na wi​zy​tę? – zwró​cił się do Ter​ri.
– USG – od​rze​kła.
– My mamy ju​tro – do​da​ła Lucy.
– Chce​cie po​znać płeć dziec​ka?
– Nie, lu​bię nie​spo​dzian​ki.
– A ja prze​ciw​nie. Chcę się przy​go​to​wać. Żad​nych neu​tral​nych ubra​nek w zie​-

lo​nym i żół​tym ko​lo​rze.

– Czy dzi​siaj się do​wie​cie?
– Tro​chę jesz​cze za wcze​śnie, ale je​śli bę​dzie​my mie​li szczę​ście, może.
– Ter​ri uwa​ża, że to dziew​czyn​ka – wtrą​cił się Nick – ale ja wiem, że to chło​-

pak.

– Trzy​ma​my kciu​ki – ode​zwał się Tony, do​ty​ka​jąc ra​mie​nia Lucy tyl​ko po to, by

po​cią​gnąć ją w kie​run​ku sa​mo​cho​du.

– Miło było cię po​znać, Lucy – za​wo​ła​ła za nimi Ter​ri, a Lucy po​ma​cha​ła jej na

po​że​gna​nie.

Tony szedł tak szyb​ko i sta​wiał tak duże kro​ki, że z tru​dem za nim na​dą​ża​ła.

Całe szczę​ście, że sa​mo​chód stał bli​sko. Otwo​rzył drzwi od jej stro​ny, ob​szedł
auto i wsiadł, jed​nak nie za​pa​lił sil​ni​ka. Po pro​stu sie​dział spię​ty i prze​su​wał rę​-
ka​mi po kie​row​ni​cy. Nie po​do​ba​ło jej się to.

– To ra​czej kwe​stia do​stęp​no​ści? – prze​mó​wił w koń​cu, od​wra​ca​jąc gło​wę

w jej stro​nę.

– Mu​sia​łam coś po​wie​dzieć…
– Więc two​ja mat​ka nie tyl​ko ka​za​ła ci spać na ka​na​pie – prze​rwał jej – ale

background image

i cię nie kar​mi​ła?

Lucy za​mru​ga​ła ocza​mi. Mat​ka? A co ona ma z tym wspól​ne​go?
– Moja mat​ka jada naj​czę​ściej w mie​ście – wy​ja​śni​ła. W rze​czy​wi​sto​ści je​dze​-

nie w mie​ście ozna​cza​ło orzesz​ki, piwo i pa​pie​ro​sy. One wła​śnie oraz cza​sem
ham​bur​ge​ry sta​no​wi​ły pod​sta​wę jej die​ty. – Nie trzy​ma dużo je​dze​nia w domu,
a ja nie by​łam przy ka​sie, więc…

– Trze​ba było do mnie za​dzwo​nić. – Nie wy​glą​dał na roz​złosz​czo​ne​go. Bar​-

dziej przy​po​mi​na​ło to… le​d​wo po​wstrzy​my​wa​ny wy​buch wście​kło​ści. Wy​da​wa​ło
się, że je​śli za​raz jej z sie​bie nie wy​rzu​ci, to eks​plo​du​je. – Za​jął​bym się tobą.

– Wiem. Źle zro​bi​łam. Mogę tyl​ko po​wie​dzieć, że mi strasz​nie przy​kro. Masz

pra​wo być na mnie wcie​kły.

Od​wró​cił się i spoj​rzał na nią onie​mia​ły.
– My​ślisz, że je​stem na cie​bie wście​kły?
– A niby na kogo? Tak bar​dzo na​mie​sza​łam.
– Lucy, ja je​stem wcie​kły na sie​bie.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Czuł, że robi mu się nie​do​brze. Nie​do​brze do gra​nic wy​trzy​ma​ło​ści. Gdy on

sie​dział w Chi​ca​go, pod​ry​wa​jąc i za​ba​wia​jąc się z Ali​ce, Lucy na dru​gim koń​cu
kra​ju wła​ści​wie gło​do​wa​ła. Dla​cze​go za nią nie po​je​chał? W grun​cie rze​czy wie​-
dział, że mu​sia​ło się coś wy​da​rzyć – nie znik​nę​ła​by prze​cież tak bez sło​wa wy​ja​-
śnie​nia. Z po​wo​du wro​dzo​nej głu​po​ty i de​bil​nej mę​skiej dumy ich dziec​ku mo​gło
za​gra​żać nie​bez​pie​czeń​stwo. Gdy​by coś się sta​ło, ni​g​dy by so​bie tego nie wy​ba​-
czył.

– Dla​cze​go miał​byś być na sie​bie wście​kły? – spy​ta​ła.
Moc​no ude​rzył rę​ka​mi o kie​row​ni​cę.
– Po​wi​nie​nem był się tobą za​jąć.
Mil​cza​ła przez kil​ka se​kund, a po​tem za​uwa​ży​ła:
– My​ślę, że wszyst​ko ro​bi​my na opak.
– Na opak?
– Tak. Czy nie po​win​ni​śmy ra​czej ob​wi​niać się wza​jem​nie? Dla​cze​go każ​de

z nas chce wziąć na sie​bie winę? To… ta​kie dziw​ne.

Lucy ma ra​cję. W jego przy​pad​ku wza​jem​ne ob​wi​nia​nie się pro​wa​dzi​ło do roz​-

pa​du więk​szo​ści związ​ków. No ale jego zwią​zek z Lucy żad​ne​go z po​przed​nich
nie przy​po​mi​nał.

– Chy​ba sami je​ste​śmy dziw​ni.
– Może.
Nie​za​leż​nie od tego, co my​śla​ła, za​wiódł ją. Ale to się nie po​wtó​rzy. Do koń​ca

ży​cia nie za​brak​nie jej już ni​cze​go. Na​wet je​śli nie zgo​dzi się za nie​go wyjść, za​-
wsze bę​dzie się o nią trosz​czył. Bar​dzo pra​gnął wziąć ją w ra​mio​na i przy​tu​lić,
ale wie​dział, że to może być błąd.

– Do​kąd chcia​ła​byś po​je​chać na za​ku​py? – za​py​tał.
– Zwy​kle cho​dzę do se​con​dhan​du przy Mon​tro​se – od​par​ła. – Mają tam ład​ne

rze​czy. Jest mnó​stwo no​wych ubrań, z met​ka​mi, po nie​zwy​kle oka​zyj​nych ce​-
nach.

Po jego tru​pie. Za​miast tego za​brał ją do cen​trum han​dlo​we​go, gdzie jego sio​-

stra i mama lu​bi​ły ro​bić za​ku​py. I do​pie​ro tam zro​zu​miał, jak oszczęd​ną i zdy​scy​-
pli​no​wa​ną oso​bą jest Lucy. Po​szła pro​sto do czę​ści z prze​ce​na​mi, a gdy coś jej
się spodo​ba​ło, wy​my​śla​ła po​wód, dla​cze​go wła​ści​wie da​nej czę​ści gar​de​ro​by nie
po​trze​bu​je. W prze​ci​wień​stwie do Ali​ce, któ​ra nie mia​ła skru​pu​łów w ko​rzy​sta​-
niu z jego kar​ty. Lucy mia​ła kla​sę i god​ność, a dumy wręcz za dużo.

– Nie ma nic złe​go w ład​nych rze​czach – za​pew​nił Lucy po tym, gdy od​mó​wi​ła

kup​na pary oku​la​rów prze​ciw​sło​necz​nych za pięć​dzie​siąt do​la​rów.

– Wiem, ale ja ich nie po​trze​bu​ję.

background image

– Co z tego? Po​do​ba​ją ci się, więc je bierz.
– W moim przy​pad​ku tak to nie dzia​ła.
Ale nie tym ra​zem.
– Do​bra, ku​pu​ję je. Noś je lub nie, jak uwa​żasz.
Wy​jął z jej rąk oku​la​ry i zna​lazł naj​bliż​szą kasę. Za​nim zdo​ła​ła go do​go​nić,

oku​la​ry zo​sta​ły ku​pio​ne.

– Wi​dzisz, nie bo​la​ło – oznaj​mił. – Praw​da?
Lucy stłu​mi​ła uśmiech.
– Chy​ba po pro​stu nie je​stem przy​zwy​cza​jo​na do tego, że ktoś chce zro​bić dla

mnie coś mi​łe​go.

– Więc za​cznij się przy​zwy​cza​jać. I le​piej wy​bierz so​bie ja​kieś ubra​nia albo

zro​bię to za cie​bie. A jak wiesz, na mo​dzie znam się jak kura na pie​przu.

– Szcze​rze, te stro​je nie są za bar​dzo w moim sty​lu – przy​zna​ła. – Sto​sow​ne,

ale po pro​stu nie dla mnie.

Uświa​do​mił so​bie, że Lucy ma ra​cję. Stro​je były gu​stow​ne i ele​ganc​kie, ale od​-

po​wied​nie ra​czej dla ko​bie​ty z kor​po​ra​cji. Chrza​nić sto​sow​ność, za​le​ża​ło mu tyl​-
ko na tym, by czu​ła się kom​for​to​wo.

– To znaj​dzie​my coś w two​im sty​lu.
Krą​żąc po cen​trum, na​tknę​li się na bu​tik dla cię​żar​nych, Bun in the Oven. Gdy

Tony zo​ba​czył wi​try​nę, zro​zu​miał, że tego szu​ka​li. Ubra​nia były mod​ne, szy​te
z mięk​kich ko​bie​cych ma​te​ria​łów. Gdy we​szli do środ​ka, Lucy wy​da​ła stłu​mio​ny
okrzyk za​chwy​tu.

– Ni​g​dy nie wi​dzia​łam tak pięk​nych ubrań. – Do​tknę​ła je​dwab​ne​go rę​ka​wa

bluz​ki w ty​pie chłop​ki, i się​gnę​ła po met​kę z ceną.

– Na​wet o tym nie myśl – oznaj​mił i ści​snął jej dłoń. – Od tej chwi​li nie wol​no ci

pa​trzeć na ceny.

Eks​pe​dient​ka po​wi​ta​ła ich cie​pło, a jej oczy roz​bły​sły z za​do​wo​le​nia, gdy Tony

oznaj​mił, że mu​szą skom​ple​to​wać całą gar​de​ro​bę. Sam nie lu​bił ro​bić za​ku​pów.
Czę​ściej wzy​wał kraw​co​wą, któ​rej mó​wił, cze​go po​trze​bu​je, a rze​czy w ma​gicz​-
ny spo​sób po​ja​wia​ły się ty​dzień lub dwa póź​niej. O wie​le za​baw​niej ku​po​wać
ubra​nia dla ko​goś in​ne​go, pa​trzeć na Lucy ob​ra​ca​ją​cą się przed lu​strem i przy​-
mie​rza​ją​cą jed​ną rzecz za dru​gą.

Na chwi​lę zo​sta​wił ją w do​świad​czo​nych rę​kach sprze​daw​czy​ni, a sam udał się

na eks​plo​ra​cję skle​pu z bi​żu​te​rią. Gdy wró​cił, Lucy na​dal była za​ję​ta przy​mie​-
rza​niem. Go​dzi​nę póź​niej wy​szli z bu​ti​ku z po​kaź​ny​mi tor​ba​mi ubrań po​trzeb​-
nych Lucy do koń​ca cią​ży. Po na​ro​dzi​nach dziec​ka za​mie​rzał ak​cję po​wtó​rzyć.
Miał przy tym na​dzie​ję, że na​stęp​nym ra​zem uda się tego do​ko​nać bez zbęd​nych
dys​ku​sji.

– To naj​mil​sza rzecz, jaka mi się kie​dy​kol​wiek przy​da​rzy​ła – stwier​dzi​ła Lucy.

Jej oczy błysz​cza​ły, a po​licz​ki za​ró​żo​wi​ły się z za​do​wo​le​nia.

– Za​cznij się przy​zwy​cza​jać – od​rzekł.
Za​trzy​ma​ła się przy sto​ją​cej w po​bli​żu ław​ce, gdzie mo​gła po​ło​żyć za​ku​py, po​-

tem ge​stem na​ka​za​ła mu, by po​szedł w jej śla​dy. Gdy za​sko​czo​ny od​sta​wił tor​by,

background image

Lucy ob​ję​ła go i szcze​rze mu po​dzię​ko​wa​ła.

– Cała przy​jem​ność po mo​jej stro​nie – od​parł, przy​cią​ga​jąc ją do sie​bie. –

A mó​wiąc o przy​jem​no​ści…

Za​pach jej wło​sów i skó​ry, od​dech mu​ska​ją​cy jego szy​ję, cie​płe cia​ło do​ty​ka​ją​-

ce jego… to za dużo.

– Lucy – za​czął schryp​nię​tym gło​sem. Chciał wy​pu​ścić ją z ra​mion, ale w tej sa​-

mej chwi​li spoj​rza​ła na nie​go tym swo​im sar​nim spoj​rze​niem i zmie​nił za​miar.

Lucy ci​cho wes​tchnę​ła, gdy do​tknął jej warg, po czym wsu​nę​ła pal​ce w jego

wło​sy na kar​ku. Jej usta były tak mięk​kie i słod​kie, jak pa​mię​tał. Na kil​ka chwil
cał​kiem za​po​mniał o zdro​wym roz​sąd​ku, a ona nie zro​bi​ła nic, by go po​wstrzy​-
mać. Wła​ści​wie to po​głę​bi​ła po​ca​łu​nek. Gdy​by zda​rzy​ło się to w domu, zmie​rza​-
li​by już do sy​pial​ni. Nie​ste​ty, znaj​do​wa​li się w miej​scu pu​blicz​nym… Mu​siał zmo​-
bi​li​zo​wać całą swo​ją wolę, ale w koń​cu od​su​nął się od niej.

– Ojej – ode​zwa​ła się Lucy, z tru​dem ła​piąc od​dech. Cof​nę​ła się o krok, a jej

wzrok wska​zy​wał na to, że jest oszo​ło​mio​na i może tro​szecz​kę zgor​szo​na. –
Chy​ba… eee nie po​wi​nie​neś tego wię​cej ro​bić.

Był prze​ko​na​ny, że po​wi​nien to po​wtó​rzyć przy naj​bliż​szej do​god​nej oka​zji.
– Co po​wiesz na lunch? – za​py​tał.
– Świet​ny po​mysł. Zje​my w ja​kimś ba​rze tu​taj?
– A nie wo​la​ła​byś pójść do ja​kie​goś przy​jem​niej​sze​go miej​sca?
– Żar​tu​jesz, praw​da? – od​par​ła, zbie​ra​jąc po​roz​kła​da​ne tor​by. – Uwiel​biam fa​-

st​fo​ody.

Wzru​szył ra​mio​na​mi. Dla sie​bie za​mó​wił ham​bur​ge​ra z fryt​ka​mi, dla Lucy –

sa​łat​kę Ce​zar z po​dwój​nym kur​cza​kiem i pie​czo​ne​go ziem​nia​ka. Salę wy​peł​nia​li
sta​li klien​ci, zna​leź​li jed​nak wol​ny po​dwój​ny sto​lik przy oknie z wi​do​kiem na
kon​te​ne​ry ze śmie​cia​mi.

– Uro​czy wi​dok, nie ma co – za​uwa​żył, po​le​wa​jąc ke​czu​pem ham​bur​ge​ra.
Lucy po​chła​nia​ła sa​łat​kę.
– Po pro​stu nie patrz w okno.
W ra​mach re​kom​pen​sa​ty po​win​ni pójść do re​stau​ra​cji na ko​la​cję. I może do

kina. Daw​niej czę​sto tak ro​bi​li. Zwy​kle w nie​dziel​ne po​ran​ki, gdy bi​le​ty kosz​to​-
wa​ły po​ło​wę ceny, po​nie​waż Lucy za​wsze pła​ci​ła za sie​bie.

– Co po​wiesz na ko​la​cję na mie​ście i kino wie​czo​rem? – za​py​tał. – Może wy​-

pró​bu​je​my nową wło​ską knajp​kę w cen​trum, po​noć do​brą?

– Wła​ści​wie po tych za​ku​pach pa​dam z nóg. A może chiń​skie da​nie na te​le​fon

i film z DVD w domu?

– Je​steś pew​na?
– Szcze​rze? Będę w szo​ku, je​śli pad​nę póź​niej niż po ósmej.
– To może za​wieźć cię do domu, że​byś od​po​czę​ła przed spo​tka​niem z dziad​-

kiem?

– Och, zu​peł​nie za​po​mnia​łam. Nie są​dzę, że zdo​ła​ła​bym za​snąć.
– Więc pod​rzu​cę cię do dziad​ka, a po​tem zaj​rzę na chwi​lę do praw​ni​ka. Po

pro​stu za​dzwoń, gdy bę​dziesz wol​na.

background image

Pa​trzy​ła na nie​go z dziw​ną miną, trzy​ma​jąc wi​de​lec tuż przy ustach:
– Jak to pod​rzu​cę? Czy chcesz po​wie​dzieć, że nie zo​sta​niesz ze mną?
– Non​no nie chce, że​bym przy​szedł.
– Więc za​mie​rzasz mnie tam zo​sta​wić samą?
– Dasz so​bie radę.
Nie wy​glą​da​ła na prze​ko​na​ną. Prze​sta​ła co praw​da na​le​gać, ale na​gle stra​ci​ła

za​in​te​re​so​wa​nie je​dze​niem.

– Po co je​dziesz do praw​ni​ka?
– Mamy roz​ma​wiać z przed​sta​wi​cie​lem Re​al​tor w Boca Ra​ton.
Wzbu​dzi​ło to jej za​in​te​re​so​wa​nie.
– Chcesz ku​pić ko​lej​ną nie​ru​cho​mość?
– Roz​wa​żam. To by​ła​by szó​sta.
– Fan​ta​stycz​nie.
– Tyl​ko wy​da​je się, że będę mu​siał ogar​nąć wie​le spraw zwią​za​nych z na​ro​dzi​-

na​mi dziec​ka.

– Ale to uwiel​biasz.
Nie my​li​ła się. Nie​ru​cho​mo​ścia​mi za​in​te​re​so​wał się przy​pad​ko​wo. Za czy​jąś

radą zro​bił błęd​ną in​we​sty​cję i, gdy na​stą​pi​ła re​ce​sja, stra​cił po​nad po​ło​wę ma​-
jąt​ku. Od tego cza​su szu​kał nie​ob​cią​żo​nych ry​zy​kiem dłu​go​fa​lo​wych in​we​sty​cji.
Praw​nik za​su​ge​ro​wał mu, by in​we​sto​wał w nie​ru​cho​mo​ści, na przy​kład domy let​-
nie.

Jako dy​rek​tor do spraw pro​duk​cji i sprze​da​ży za​gra​nicz​nej dużo po​dró​żo​wał.

Płyn​nie po​ro​zu​mie​wał się w czte​rech ję​zy​kach, a o dro​gę mógł za​py​tać w ko​lej​-
nych sze​ściu. Po​my​ślał, że przy​jem​nie by​ło​by mieć dom gdzieś za gra​ni​cą, w cie​-
płym kli​ma​cie. Wy​brał Cabo. Szyb​ko oka​za​ło się, że nie ma cza​su, by tam jeź​-
dzić, a na do​da​tek musi po​no​sić kosz​ty utrzy​ma​nia. Naj​pierw uznał, że znów po​-
słu​chał złej rady, ale ktoś mu pod​po​wie​dział, że może prze​cież dom wy​na​jąć.
Świet​ny po​mysł. Wy​na​jem nie tyl​ko po​kry​wał kosz​ty, ale na​wet przy​no​sił do​chód.
Gdy za​tem nada​rzy​ła się oka​zja, za​ry​zy​ko​wał, a po​tem ku​po​wał ko​lej​ne domy.

Do​ma​mi za​rzą​dza​ła wy​na​ję​ta przez nie​go fir​ma, ale chciał ro​bić to sam. Jed​-

nak to było peł​no​eta​to​we za​ję​cie, co ozna​cza​ło odej​ście z Ca​ro​sel​li Cho​co​la​te.
Po​trze​bo​wał też du​żych pie​nię​dzy jako ka​pi​ta​łu, na przy​kład trzy​dzie​stu mi​lio​-
nów od dziad​ka. Był tak bli​sko nich, że pra​wie czuł bank​no​ty mię​dzy pal​ca​mi.
Jed​nak je​śli Lucy się myli i uro​dzi się dziew​czyn​ka…

Ro​dzi​na wie​dzia​ła o nie​ru​cho​mo​ściach, lecz tyl​ko Lucy zna​ła jego aspi​ra​cje za​-

wo​do​we.

Tony nie miał po​ję​cia, co by zro​bił po ukoń​cze​niu col​le​ge’u, gdy​by nie za​czął

pra​co​wać w fir​mie. Gdy​by to od nie​go za​le​ża​ło, spę​dził​by rok lub dwa, po​dró​żu​-
jąc z przy​ja​ciół​mi po Eu​ro​pie, ale oj​ciec się na to nie zgo​dził, a on, jako do​bry
syn, był po​słusz​ny.

Cza​sa​mi za​sta​na​wiał się, jak by po​to​czy​ło się jego ży​cie, gdy​by bar​dziej przy​-

po​mi​nał wuja De​mi​tria. Z tego, co mó​wił oj​ciec, De​mi​trio w mło​do​ści spra​wiał
kło​po​ty. Po jed​nej z wie​lu prze​jaż​dżek po​li​cyj​nym ra​dio​wo​zem do ak​cji wkro​czył

background image

dzia​dek. Dał De​mi​trio​wi wy​bór: ar​mia albo wię​zie​nie plus wy​dzie​dzi​cze​nie.
Dzia​dek wie​rzył w su​ro​we wy​cho​wa​nie.

Woj​sko oka​za​ło się zba​wien​nym roz​wią​za​niem. Po od​by​ciu służ​by De​mi​trio

wy​je​chał do Fran​cji na stu​dia, któ​re ukoń​czył z wy​róż​nie​niem. Po​tem oże​nił się
z ko​le​żan​ką z col​le​ge’u, Ma​de​li​ne, wró​cił do Sta​nów i za​jął na​leż​ne mu miej​sce
w ro​dzin​nej fir​mie, gdzie szyb​ko awan​so​wał. Gdy dzia​dek prze​cho​dził na eme​ry​-
tu​ję, wy​brał go na na​czel​ne​go dy​rek​to​ra ku roz​cza​ro​wa​niu dwóch po​zo​sta​łych
bra​ci.

Tony raz czy dwa za​py​tał wuja, dla​cze​go wró​cił do Ca​ro​sel​li Cho​co​la​te, je​śli

mógł ro​bić co​kol​wiek. Tak jak Tony miał zdol​no​ści ję​zy​ko​we, a sy​tu​acja fi​nan​so​-
wa po​zwa​la​ła mu żyć w do​wol​nym miej​scu na świe​cie. Dla​cze​go tu​taj?

– Zrań mnie, a będę krwa​wić cze​ko​la​dą – od​po​wie​dział mu na to De​mi​trio.
W ży​łach Tony’ego pły​nę​ła jed​nak zwy​kła krew. I nie lu​bił cze​ko​la​dy.

Lucy ni​g​dy by nie przy​pusz​cza​ła, że kie​dyś znów znaj​dzie się na we​ran​dzie re​-

zy​den​cji Ca​ro​sel​lich i za​pu​ka do drzwi. Choć od po​przed​nie​go razu mi​nę​ło za​le​d​-
wie dwa dni, w pew​nym sen​sie wy​da​wa​ło się, jak​by było to w in​nym ży​ciu.

Może i non​no obie​cał, że bę​dzie dla niej miły, ale to nic nie zna​czy​ło. Lu​dzie

tak po​tęż​ni jak Gu​isep​pe Ca​ro​sel​li po​stę​pu​ją we​dług wła​snych za​sad. Po​dej​rze​-
wa​ła, że pla​nu​je prze​kup​stwo, by się jej po​zbyć, tym ra​zem na do​bre. Jezu, za​-
czy​na my​śleć jak wła​sna mat​ka.

Przy​naj​mniej jest ubra​na sto​so​wa​nie do oka​zji. Nie na​wy​kła do ład​nych ubrań,

cały czas prze​sad​nie uwa​ża​ła, by się nie ubru​dzić. Za​da​ła so​bie trud i pod​kre​śli​-
ła kred​ką oczy, usta po​cią​gnę​ła szmin​ką. Drzwi otwo​rzył wie​ko​wy ka​mer​dy​ner,
ubra​ny w uni​form.

– Je​stem Lucy – przed​sta​wi​ła się. – Przy​szłam do pana Ca​ro​sel​le​go.
Z wi​docz​ną trud​no​ścią ski​nął gło​wą i ge​stem za​pro​sił ją do środ​ka.
– Ocze​ku​je pani. Pro​szę za mną.
Spo​tka​nie go w nie​dzie​lę uzna​ła​by za nie​zły ka​wał, choć nie spra​wiał wra​że​nia

oso​by ce​nią​cej żar​ty. Wcho​dzi​ła za nim po scho​dach po​wo​li, czu​jąc się jak ma​rio​-
net​ka ste​ro​wa​na przez na​pię​te ner​wy, nie​po​kój i ura​żo​ną dumę.

Ka​mer​dy​ner otwo​rzył drzwi w koń​cu ko​ry​ta​rza.
– Pan​na Lucy do pana, sir.
Ręką za​pro​sił ją do środ​ka, do ga​bi​ne​tu non​na. Tony po​wie​dział, że obec​nie to

stąd dzia​dek za​rzą​dza swym im​pe​rium. W skó​rza​nym fo​te​lu, z książ​ką le​żą​cą na
chu​dych udach, wy​glą​dał nie​po​zor​nie i kru​cho. Nie​groź​nie. Nie dała się jed​nak
zwieść po​zo​rom. Tony wie​le razy opo​wia​dał, jak bez​względ​ny po​tra​fi być dzia​-
dek. Jak że​la​zną ręką rzą​dzi całą ro​dzi​ną.

– Dzię​ku​ję, Wil​lia​mie – ode​zwał się, da​jąc Lucy znak, by po​de​szła bli​żej, i po​-

pa​trzył na nią znad okrą​głych oku​la​rów. Zlu​stro​wał ją wzro​kiem, a jego brwi
lek​ko unio​sły się, jak​by nie był pe​wien, czy po​do​ba mu się to, co wi​dzi.

– A więc to jest ko​bie​ta, o któ​rej tak wie​le sły​sza​łem.
– Miło mi pana po​znać – od​rze​kła, choć praw​dę mó​wiąc, zbie​ra​ło jej się na wy​-

background image

mio​ty.

– Po​dejdź bli​żej, niech ci się przyj​rzę.
Zbli​ży​ła się, sta​ra​jąc się nie otrzą​snąć, gdy wło​żył jej pra​wą rękę w swo​je dło​-

nie. Jego skó​ra była chłod​na, su​cha i tak prze​zro​czy​sta, że mo​gła do​strzec sia​-
tecz​kę nie​bie​ska​wych ży​łek na wierz​chu ar​tre​tycz​nych, po​kry​tych pla​ma​mi dło​-
ni. Prze​krę​cił jej rękę, obej​rzał z każ​dej stro​ny i był na tyle miły, że nie sko​men​-
to​wał po​ogry​za​nych pa​znok​ci i nie​wy​cię​tych skó​rek. Co te​raz? Kon​tro​la zę​bów?
Uszu?

– Cie​ka​wy pier​ścio​nek – stwier​dził, po​cie​ra​jąc kciu​kiem nie​bie​sko​zie​lo​ny ka​-

mień osa​dzo​ny na srebr​nej ob​rącz​ce o splo​cie war​ko​cza.

– To ro​dzaj tur​ku​sa. Na​le​żał do mo​jej bab​ki, w po​ło​wie wy​wo​dzi​ła się z In​dian

Na​wa​ho.

– Ach, tak – od​parł z roz​tar​gnie​niem, jak​by już to wie​dział, po czym wy​pu​ścił

jej rękę i wska​zał ka​na​pę. – Sia​daj, Lucy. Po​roz​ma​wiaj​my.

Bę​dzie to roz​mo​wa czy prze​słu​cha​nie? Usia​dła z wy​pro​sto​wa​ny​mi ple​ca​mi

i dłoń​mi na ko​la​nach, przy​go​to​wu​jąc się na naj​gor​sze. No i się do​cze​ka​ła.

– Mój wnuk mówi, że nie chcesz za nie​go wyjść.
A niech to! Wali pro​sto z mo​stu, choć nie mo​gła za​prze​czyć, że po​mi​nię​cie

wstęp​nej gad​ki-szmat​ki ma swe za​le​ty.

– Fak​tycz​nie, nie zgo​dzi​łam się. To nie ten ro​dzaj związ​ku.
– Przy​jaźń plus seks, tak Tony to na​zwał.
O mój Boże. Na​praw​dę Tony tak po​wie​dział? Po​licz​ki za​pło​nę​ły jej z za​kło​po​-

ta​nia. Nie wie​dzia​ła, ile jesz​cze zdo​ła znieść.

– Pa​nie Ca​ro​sel​li…
– Uro​dzisz mo​je​go pra​wnu​ka. Mów mi non​no.
Świe​eet​nie. Se​kun​dę wcze​śniej była zdzi​rą, a te​raz ma na​zy​wać go dzia​du​-

niem? W co on po​gry​wa?

– Je​śli zo​sta​łam we​zwa​na, aby mógł mi non​no udo​wod​nić, że nie je​stem od​po​-

wied​nią par​tią dla jego wnu​ka, to może sama roz​wie​ję te wąt​pli​wo​ści, dzię​ki
cze​mu unik​nie​my tej bar​dzo nie​przy​jem​nej dla nas oboj​ga roz​mo​wy. Świet​nie
zda​ję so​bie spra​wę z tego, że nie je​stem od​po​wied​nią par​tią dla Tony’ego.
I wbrew temu, co wszy​scy my​ślą, nie za​szłam w cią​żę ce​lo​wo ani nie zja​wi​łam
się, żeby nie do​pu​ścić do ślu​bu.

– A tak wszy​scy my​ślą?
A niby jak mają my​śleć?
– I dla​te​go ucie​kłaś? – spy​tał.
– Nie ucie​kłam. Wy​je​cha​łam. To nie to samo. Zro​bi​łam to, co uwa​ża​łam, że bę​-

dzie dla Tony’ego naj​lep​sze. Wie​dzia​łam, że nie my​śli o za​ło​że​niu ro​dzi​ny.

– A może ra​czej wy​je​cha​łaś, bo go ko​chasz i mia​łaś na​dzie​ję, że za tobą po​je​-

dzie?

Mimo sta​rań nie uda​ło jej się ukryć za​sko​cze​nia. Nie​za​leż​nie skąd to wie​dział,

spra​wia​ło mu przy​jem​ność, że zbił ją z tro​pu.

– Je​śli chcesz do​wie​dzieć się cze​goś o mi​ło​ści, mu​sisz roz​ma​wiać ze sta​ry​mi

background image

ludź​mi – do​dał jak​by ty​tu​łem wy​ja​śnie​nia. – Oni wie​dzą.

– Mi​łość nie ma tu nic do rze​czy.
– Ach, ci mło​dzi lu​dzie… – Po​trzą​snął gło​wą, mam​ro​cząc coś po wło​sku.
– Je​śli chce non​no ko​goś wi​nić za to, co się sta​ło, to tyl​ko mnie – od​par​ła. –

Tony nie po​no​si żad​nej winy.

– Tony to do​bry chło​pak. Nie znaj​dziesz ko​goś bar​dziej lo​jal​ne​go lub od​da​ne​go

ro​dzi​nie. – Przez dłuż​szą chwi​lę pa​trzył na nią, a po​tem za​py​tał: – Umiesz go​to​-
wać, Lucy?

Co za na​gła zmia​na te​ma​tu. A może to py​ta​nie z ga​tun​ku pod​chwy​tli​wych? Tyl​-

ko wy​traw​na go​spo​dy​ni jest wy​star​cza​ją​co do​bra dla jego wnu​ka.

– Tak so​bie. Czy zro​bie​nie grzan​ki się li​czy?
– Tony uwiel​bia sos do spa​ghet​ti, taki, jaki ro​bi​ła moja żona. Wpad​nij w pią​tek,

na​uczę cię go przy​go​to​wy​wać.

Co? Te​raz za​mie​rza ją uczyć ulu​bio​ne​go da​nia Tony’ego? Tak nie za​cho​wu​je

się czło​wiek, któ​ry sta​ra się ko​goś po​zbyć.

– Oczy​wi​ście, o ile to nie bę​dzie za duży kło​pot.
– Bądź punk​tu​al​nie o pierw​szej.
– Do​brze.
Od​wró​cił się i wyj​rzał przez okno, po​tem wziął głę​bo​ki od​dech i za​mknął oczy,

co Lucy uzna​ła za znak, że roz​mo​wa do​bie​gła koń​ca. Wy​szła ci​cho z ga​bi​ne​tu,
my​śląc, że nie taki dia​beł strasz​ny, jak go ma​lu​ją. Pra​wie z za​do​wo​le​niem my​śla​-
ła o piąt​ku. I tak nie mia​ła nic do ro​bo​ty, a poza tym za​wsze chcia​ła uczyć się go​-
to​wa​nia.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Tony pa​trzył za​fa​scy​no​wa​ny na mo​ni​tor ul​tra​so​no​gra​fu, pod​czas gdy pie​lę​-

gniar​ka prze​su​wa​ła gło​wi​cę po brzu​chu Lucy, wy​sma​ro​wa​nym nie​bie​ska​wym że​-
lem. Wie​dział, że ul​tra​so​no​graf 4D po​ka​zy​wał wie​le szcze​gó​łów, ale nie spo​dzie​-
wał się, że zo​ba​czy, jak dziec​ko ko​pie i ssie pal​ce. A na​wet zie​wa. Co wię​cej,
prze​ko​nał się, że ma nos Ca​ro​sel​lich, uszy Lucy. Bio​rąc pod uwa​gę, że mia​ło
jesz​cze przed sobą dwa i pół mie​sią​ca ży​cia w brzu​chu, wca​le nie spra​wia​ło
wra​że​nia zbyt ma​łe​go.

– Czy chcie​li​by​ście pań​stwo po​znać płeć dziec​ka? – spy​ta​ła w pew​nej chwi​li

pie​lę​gniar​ka.

– Tak – od​parł Tony.
– Ab​so​lut​nie nie – rów​nie szyb​ko za​re​ago​wa​ła Lucy.
Roz​trzą​sa​li tę kwe​stię cały wczo​raj​szy wie​czór i dzi​siej​szy po​ra​nek. Z oczy​wi​-

stych po​wo​dów Tony pra​gnął to wie​dzieć jak naj​szyb​ciej.

– Chcę, żeby to była nie​spo​dzian​ka – wy​ja​śni​ła pie​lę​gniar​ce, a po​tem zwró​ci​ła

się do Tony’ego: – A je​śli ty się do​wiesz, na pew​no wy​pa​plasz.

– Nie po​wiem, sło​wo – od​parł. – Za​ufaj mi.
– Uwa​ga! Je​śli nie chce​cie pań​stwo wie​dzieć, nie pa​trz​cie na ekran – rze​kła

pie​lę​gniar​ka nie​co zde​spe​ro​wa​na. Choć pew​nie nie pierw​szy raz była świad​kiem
sprzecz​ki mię​dzy przy​szły​mi ro​dzi​ca​mi.

– Od​wróć wzrok – roz​ka​za​ła Lucy, pa​trząc na ścia​nę.
– Po​wiem, kie​dy skoń​czę – ode​zwa​ła się pie​lę​gniar​ka.
Tony rzu​cił prze​lot​ne spoj​rze​nie na ekran, ale pierw​sze, co za​uwa​żył, to

zmarsz​czo​ne czo​ło pie​lę​gniar​ki. Czy tyl​ko się kon​cen​tro​wa​ła, czy zo​ba​czy​ła coś
nie​po​ko​ją​ce​go? Spoj​rzał za nią na ekran i…

Gdy mó​wi​ła, że płeć bę​dzie oczy​wi​sta, nie żar​to​wa​ła. Ta​jem​ni​ca zo​sta​ła roz​-

wią​za​na. I na​gle fakt, że miał zo​stać oj​cem, stał się re​al​ny. Po​win​no go to prze​-
ra​żać, tym​cza​sem za​la​ła go fala do​brych emo​cji i spo​ko​ju. Za​wsze po​wta​rzał, że
pew​ne​go dnia bę​dzie chciał mieć dziec​ko, te​raz czuł się na to go​to​wy. Na​gle
mie​sią​ce, ja​kie zo​sta​ły do na​ro​dzin dziec​ka, wy​da​ły mu się wiecz​no​ścią.

– Skoń​czy​łam – po​wie​dzia​ła pie​lę​gniar​ka, po​da​jąc Lucy pa​pie​ro​we ręcz​ni​ki do

wy​tar​cia żelu i wyj​mu​jąc pły​tę CD z kie​sze​ni apa​ra​tu. – Wró​cę za mi​nu​tę.

Tony wziął Lucy za rękę i po​mógł jej usiąść.
– Nie mia​łam po​ję​cia, że wszyst​ko tak wy​raź​nie wi​dać – ode​zwa​ła się.
– Ja też nie. Nos ma zu​peł​nie jak ja.
– A uszy sło​nia po mnie.
Uśmiech​nął się sze​ro​ko i po​tarł pal​ca​mi pła​tek jej le​we​go ucha.
– Mnie two​je sło​nio​we uszy się po​do​ba​ją.

background image

Uśmiech​nę​ła się, a on po​pa​trzył jej w oczy. Spoj​rze​nie, ja​kim się ob​da​rzy​li,

było z ro​dza​ju tych, któ​rych mie​li te​raz po​noć nie wy​mie​niać. Może to dziw​ne,
ale w cią​ży Lucy wy​da​wa​ła mu się rów​nie atrak​cyj​na jak za​wsze, a na​wet jesz​-
cze bar​dziej go po​cią​ga​ła. Za​sta​na​wiał się, jak wy​glą​dał​by te​raz seks. Czy mu​-
siał​by być de​li​kat​niej​szy? W łóż​ku Lucy nie co​fa​ła się przed ni​czym.

– Mam dla cie​bie pre​zent – oznaj​mił i wy​jął ak​sa​mit​ne pu​de​łecz​ko z kie​sze​ni

ma​ry​nar​ki. – Chcia​łem dać ci go póź​niej, ale czu​ję, że te​raz jest wła​ści​wy mo​-
ment.

Dzię​ki cze​mu prze​sta​nie ob​se​syj​nie my​śleć, żeby ją ro​ze​brać. Gdy uj​rza​ła pu​-

deł​ko, jej oczy się roz​sze​rzy​ły.

– Co to?
– No więc naj​pierw zde​cy​do​wa​łem się na bry​lan​ty – wy​znał, prze​kła​da​jąc pu​-

deł​ko z ręki do ręki – ale po​tem po​my​śla​łem so​bie, że je​steś zbyt wy​jąt​ko​wa na
zwy​kłe bry​lan​ty. – Po​dał jej pu​de​łecz​ko. – Kie​dy je zo​ba​czy​łem, od razu wie​dzia​-
łem, że mu​szę ci je po​da​ro​wać.

Otwie​ra​ła je bar​dzo po​wo​li, jak​by spo​dzie​wa​ła się, że coś z nie​go wy​sko​czy.

Gdy uj​rza​ła kol​czy​ki spo​czy​wa​ją​ce na bia​łej sa​ty​nie, wy​szep​ta​ła:

– Tur​ku​sy z ko​pal​ni Ajax, te same, co na moim pier​ścion​ku! Uwiel​biam je!
Z miej​sca je za​ło​ży​ła, a przy jej ciem​nych wło​sach i oczach oraz oliw​ko​wej

skó​rze błę​kit ka​mie​ni na​praw​dę błysz​czał.

– Czy​ste pięk​no – pod​su​mo​wał z sze​ro​kim uśmie​chem, nie ma​jąc na my​śli bi​żu​-

te​rii.

Po raz ko​lej​ny wy​mie​ni​li spoj​rze​nia. Lucy wy​su​nę​ła ko​niu​szek ję​zy​ka, jak​by

an​ty​cy​pu​jąc po​ca​łu​nek. Wte​dy wkro​czy​ła pie​lę​gniar​ka i znisz​czy​ła ten ma​gicz​ny
mo​ment.

– Po​dzię​ku​ję ci póź​niej – po​wie​dzia​ła mięk​ko, a on miał na​dzie​ję, że mia​ła na

my​śli to samo co on.

– Czy mo​że​cie pań​stwo przejść do po​cze​kal​ni?
Jego ser​ce moc​no za​bi​ło, a Lucy zbla​dła.
– Czy coś jest nie tak?
– Dok​tor Han​nan po​trze​bu​je chwi​lę, żeby obej​rzeć skan. Je​śli bę​dzie chciał się

z wami zo​ba​czyć, zo​sta​nie​cie o tym po​in​for​mo​wa​ni.

W po​cze​kal​ni, szczę​śli​wie pu​stej, wy​bra​li miej​sca w rogu. Tony wi​dział, że

Lucy jest zde​ner​wo​wa​na, więc sam się za​czął de​ner​wo​wać.

– Masz wra​że​nie, że dzie​je się coś złe​go? – za​py​ta​ła, a ich krót​kie tête-à-tête

na do​bre wy​le​cia​ło im z gło​wy.

– To pew​nie prze​sad​na ostroż​ność z ich stro​ny, bo dziec​ko jest małe. – Kła​mał.

Wi​dział spoj​rze​nie pie​lę​gniar​ki. Te​raz na​brał prze​ko​na​nia, że do​strze​gła coś
nie​po​ko​ją​ce​go.

– Przy​kro ci, że nie po​zna​li​śmy płci dziec​ka?
– Hm. – Od​chrząk​nął.
Za​mru​ga​ła ocza​mi.
– Co to mia​ło zna​czyć.

background image

– Tyl​ko hm.
– Pod​glą​da​łeś, praw​da?.
– Dla​cze​go miał​bym to zro​bić?
– Nie pró​buj mnie okła​my​wać. Pa​trzy​łeś. Przy​znaj.
Tyl​ko się uśmiech​nął.
– Prze​cież usta​li​li​śmy. Ale nie waż się mi o tym mó​wić.
– A co z ogło​sze​niem w „Tri​bu​ne”?
Jej zde​spe​ro​wa​ne spoj​rze​nie roz​ba​wi​ło go.
– Na​praw​dę nie chcę wie​dzieć.
– Nie pi​snę słów​ka. Ni​ko​mu.
– Obie​cu​jesz?
– Na​wet gdy​byś mnie bła​ga​ła. Nie po​wiem ci. Obie​cu​ję.
Spoj​rza​ła na nie​go prze​cią​gle, przy czym sta​ra​ła się przy​brać su​ro​wą minę,

ale w głę​bi du​cha się śmia​ła.

Drzwi do po​cze​kal​ni otwo​rzy​ły się i na​pię​cie wró​ci​ło.
– Pani Ba​tes, dok​tor za​pra​sza – po​wie​dzia​ła pie​lę​gniar​ka, któ​ra wy​ło​ni​ła się

z ga​bi​ne​tu.

Lucy za​klę​ła ci​cho. Było to prze​kleń​stwo z ga​tun​ku tych cięż​szych. Tony ni​g​dy

nie sły​szał, by mó​wi​ła coś ta​kie​go. Wziął ją za rękę i splótł pal​ce z jej pal​ca​mi,
ona na​to​miast, idąc do ga​bi​ne​tu, przy​tu​li​ła się do nie​go.

– Za​raz do pań​stwa przyj​dzie – do​da​ła pie​lę​gniar​ka, wy​cho​dząc z po​miesz​cze​-

nia i za​my​ka​jąc drzwi.

– Na​wet nie wie​my, czy jest ja​kiś pro​blem.
– Gdy​by wszyst​ko było w po​rząd​ku, nie sie​dzie​li​by​śmy tu​taj – za​uwa​ży​ła po​-

sęp​nie Lucy.

– Nie martw się na za​pas – stwier​dził, choć my​ślał tak samo. Strach, że może

cho​dzić o coś po​waż​ne​go, za​mie​nił jego żo​łą​dek w ka​mień. Nie za​mie​rzał jed​nak
oka​zy​wać zde​ner​wo​wa​nia. Lucy musi wie​dzieć, że za​wsze jest sil​ny.

Sie​dzie​li tak przez pra​wie dwa​dzie​ścia mi​nut i, peł​ni nie​po​ko​ju, pro​wa​dzi​li nie​-

zo​bo​wią​zu​ją​cą roz​mo​wę dla za​bi​cia cza​su, ale nie po to, by po​wie​dzieć coś waż​-
ne​go.

– Prze​pra​szam, że tak dłu​go mu​sie​li​ście cze​kać – po​wie​dział dok​tor Han​nan,

wcho​dząc do ga​bi​ne​tu.

– Czy wszyst​ko jest w po​rząd​ku? – za​py​ta​ła Lucy, pod​czas gdy le​karz mie​rzył

jej ci​śnie​nie.

– Po​pro​szę pie​lę​gniar​kę, żeby po​bra​ła ci krew – po​in​for​mo​wał dok​tor. –

Chciał​bym zro​bić kil​ka do​dat​ko​wych ba​dań. – Po​tem osłu​chał jej ser​ce i płu​ca. –
Do cza​su, kie​dy do​sta​nę wy​ni​ki, uni​kaj dłu​gie​go cho​dze​nia. Chcia​ła​bym, że​byś
jak naj​wię​cej od​po​czy​wa​ła.

– Mam le​żeć w łóż​ku?
– Nie, ale się nie prze​mę​czaj. Je​śli coś ro​bisz dłu​go na sto​ją​co, zrób so​bie co

go​dzi​nę prze​rwę, daj od​po​cząć no​gom przez kil​ka mi​nut.

– Okej – zgo​dzi​ła się, ale Tony wie​dział, co te​raz Lucy my​śli. Nie była przy​zwy​-

background image

cza​jo​na do bez​czyn​no​ści. Bę​dzie to dla niej trud​ne.

– Czy po​win​ni​śmy się mar​twić? – spy​tał, za​sta​na​wia​jąc się, z jak po​waż​nym

pro​ble​mem przyj​dzie im się zmie​rzyć. Co in​ne​go ko​niecz​ność od​po​czyn​ku, a co
in​ne​go ko​lej​ne ba​da​nia. Nie brzmia​ło to do​brze.

– Praw​do​po​dob​nie wszyst​ko jest w po​rząd​ku – za​pew​nił le​karz – chcę tyl​ko

mieć pew​ność, że cze​goś nie prze​oczy​łem. Po​pro​szę, żeby po​spie​szy​li się z wy​ni​-
ka​mi. Ju​tro po​wi​nie​nem je do​stać. Naj​póź​niej w pią​tek.

Cze​kać aż dwa dni? Do tego cza​su osza​le​ją.
– Na pierw​szy rzut oka wszyst​ko jest w naj​lep​szym po​rząd​ku. Wiel​kość dziec​-

ka może być pro​ble​mem, ale wie​rzę, że od​po​wied​nie od​ży​wia​nie spra​wi, że ty
i dziec​ko osią​gnię​cie od​po​wied​nią wagę.

Le​karz uzu​peł​nił no​tat​ki, a po​tem pie​lę​gniar​ka po​bra​ła jej krew do trzech fio​-

lek. Twarz Lucy była bla​da, wy​glą​da​ła, jak​by na​praw​dę mia​ła ane​mię. Po czte​-
rech mie​sią​cach na Flo​ry​dzie po​win​na być prze​cież opa​lo​na? No, chy​ba że za
dużo nie wy​cho​dzi​ła na dwór.

W dro​dze po​wrot​nej głów​nie mil​cza​ła i me​cha​nicz​nie po​cie​ra​ła brzuch. Tony

włą​czył ra​dio dla za​głu​sze​nia uciąż​li​wej ci​szy, przy czym spe​cjal​nie wy​brał sta​-
cję z dud​nią​cym tech​no dan​ce. Chwi​lę póź​niej za​czął się czuć, jak​by ktoś wbił
mu igły w skroń. Lucy po​chy​li​ła się i wy​łą​czy​ła ra​dio.

– Jak po​wie​dział dok​tor, nie trze​ba się mar​twić tak dłu​go, aż znaj​dzie się po​-

wód do zmar​twie​nia.

– Ła​two ci mó​wić.
– Nie – spoj​rzał na nią prze​lot​nie – nie​ła​two. Też się mar​twię.
– Prze​pra​szam – po​wie​dzia​ła. – To nie fair. Oczy​wi​ście, że się mar​twisz.
– Wiesz, co mo​gło​by uła​twić spra​wę.
– Co?
– Gdy​byś wy​szła za mnie.
Rzu​ci​ła mu spoj​rze​nie, któ​re wy​ra​ża​ło sprze​ciw.
– Nie​waż​ne, co by było, ale zmie​rzy​li​by​śmy się z tym ra​zem. Zresz​tą wszyst​ko

bę​dzie do​brze.

– Masz ra​cję – od​rze​kła z uśmie​chem, któ​ry był pra​wie szcze​ry. – Trze​ba my​-

śleć po​zy​tyw​nie.

Cie​szył się, że mu uwie​rzy​ła. Te​raz musi tyl​ko prze​ko​nać o tym sa​me​go sie​bie.

Gdy non​no mó​wił, że na​uczy ją przy​go​to​wy​wać sos, Lucy za​ło​ży​ła, że on bę​-

dzie go​to​wał, a ona pa​trzeć. No cóż, my​li​ła się. Dzia​dek uwa​żał chy​ba wy​ko​ny​-
wa​nie wszyst​kich czyn​no​ści za in​te​gral​ną część pro​ce​su na​uki. Choć na​dal czu​ła
nie​po​kój na myśl o wi​zy​cie w re​zy​den​cji, na pew​no wo​ła​ła to od sie​dze​nia
w domu i za​sta​na​wia​nia się, co dzie​je się z dziec​kiem. Lub z nią. Albo jesz​cze
go​rzej, i z nią, i z dziec​kiem. Tony czuł się po​dob​nie, bo za​miast wró​cić do domu,
po​je​chał do biu​ra, choć przy​się​gał, że do koń​ca ty​go​dnia weź​mie wol​ne.

Tym​cza​sem non​no przy​niósł ze spi​żar​ki i lo​dów​ki po​trzeb​ne skład​ni​ki,

a z szaf​ki wy​jął srebr​ny gar​nek, któ​re​go wy​raź​nie uży​wa​no do go​to​wa​nia na

background image

otwar​tym ogniu. Po​tem usiadł na stoł​ku przy ku​chen​nej wy​spie i za​czął in​stru​-
ować ją krok po kro​ku, co ro​bić, cze​go i ile do​dać. Ani razu nie ka​zał jej użyć
miar​ki.

– Wła​ści​wie to nie ta​kie trud​ne – pod​su​mo​wa​ła, wy​cie​ra​jąc ręce w far​tuch. –

I pach​nie cu​dow​nie.

– Chy​ba masz na​tu​ral​ny ta​lent.
– Go​to​wa​nie jest na​praw​dę za​baw​ne. Jed​nak nie wiem, czy wszyst​ko za​pa​mię​-

tam.

– Nie martw się. Dam ci prze​pis.
– Z in​for​ma​cją, ile cze​go użyć?
– Tak, tak.
– Po​win​nam prze​pi​sać go do dzien​ni​ka, żeby za​wsze mieć pod ręką.
– An​ge​li​ca, moja żona, pro​wa​dzi​ła dzien​nik – od​rzekł. – Wło​ży​łem go do jej

gro​bu. Dzie​ci mia​ły mi to za złe.

– Czy chcia​ły go prze​czy​tać?
– Tak, ale to były jej in​tym​ne my​śli, na​le​ża​ły tyl​ko do niej.
– Ja też pro​wa​dzę dzien​nik, ale on-line, mogą go czy​tać tyl​ko oso​by ma​ją​ce ha​-

sło. – Wska​zał na sto​ją​cy przy nim sto​łek. – Usiądź, pro​szę.

Za​sta​na​wia​ła się, czy Tony po​in​for​mo​wał go, że ma dużo od​po​czy​wać. Po bez​-

czyn​nym sie​dze​niu w domu przez dwa dni, do​brze było wyjść z miesz​ka​nia. Gdy​-
by le​karz ka​zał jej le​żeć, tra​fi​ła​by do psy​chia​try​ka już w pierw​szym ty​go​dniu.

– Od​pocz​nij tro​chę – po​wie​dział non​no – za​nim za​bie​rze​my się za ma​ka​ron.
Na​wet ona po​tra​fi ugo​to​wać ma​ka​ron.
Umy​ła ręce, a po​tem usia​dła obok nie​go.
– Jak na​uczy​łeś się go​to​wać?
– Dzię​ki mo​jej ma​dre. Pra​co​wa​ła jako ku​char​ka w domu bo​ga​tej ro​dzi​ny, w na​-

szej wsi. Wy​ra​bia​ła tak​że cu​kier​ki i sprze​da​wa​ła lo​kal​nym kup​com. Po​ma​ga​łem
jej przy tym.

– Czym zaj​mo​wał się oj​ciec?
– Był kup​cem. Ale zmarł, gdy by​łem bar​dzo mały.
– Miesz​ka​łeś tyl​ko z mat​ką?
– Tak, tyl​ko my dwo​je. By​li​śmy bar​dzo bied​ni. Czę​sto cho​dzi​li​śmy do łóż​ka

głod​ni.

To przy​naj​mniej ich łą​czy​ło.
– Jak ty – stwier​dził. Już wie​dział. – Zo​ba​czy​łem to w two​ich oczach. – do​dał.

Dło​nią przy​krył jej ręce i de​li​kat​nie je po​kle​pał, a gest ten spra​wił, że mia​ła
ocho​tę się roz​pła​kać. – Jako dziec​ko po​ma​ga​łem, ile mo​głem. Gdy pod​ro​słem,
sprze​da​wa​łem sło​dy​cze na uli​cy. Każ​de​go dnia cho​dzi​łem od drzwi do drzwi, aż
wó​zek był pu​sty. Tak po​zna​łem An​ge​li​cę.

– Czy była to mi​łość od pierw​sze​go wra​że​nia?
– W moim przy​pad​ku tak. Ale ona po​cho​dzi​ła z bo​ga​tej ro​dzi​ny i jej ro​dzi​ce nie

chcie​li do​mo​krąż​cy za zię​cia.

– Ucie​kli​ście?

background image

– Chcie​li​śmy, ale jej ro​dzi​ce się do​wie​dzie​li i wy​wieź​li ją do Ame​ry​ki.
Oj, też nie miał lek​ko. Wy​wieźć cór​kę na dru​gi ko​niec świa​ta, żeby się go po​-

zbyć!

– I co zro​bi​łeś?
– Po​je​cha​łem za nią.
– Gdzie? Do Chi​ca​go?
Przy​tak​nął, a wspo​mnie​nia spra​wi​ły, że uśmiech roz​świe​tlił jego twarz mło​-

dzień​czym bla​skiem. Wspo​mnie​nia mają wiel​ką moc.

– Była mi​ło​ścią mo​je​go ży​cia. Moją dru​gą po​ło​wą. Po​ru​szył​bym nie​bo i zie​mię,

żeby z nią żyć.

Wy​glą​da​ło na to, że fak​tycz​nie po​ru​szył.
– Za​czę​li​śmy spo​ty​kać się po kry​jo​mu, ale wkrót​ce jej oj​ciec do​wie​dział się

o nas.

– I co zro​bił?
– Kie​dy zro​zu​miał, że tak ła​two nie od​pusz​czę, wy​mu​sił na mnie zo​bo​wią​za​nie.

Mo​głem do​stać rękę jego cór​ki, je​śli zdo​łam za​pew​nić jej utrzy​ma​nie na od​po​-
wied​nim po​zio​mie. Nie było to ła​twe za​da​nie dla mło​de​go czło​wie​ka sprze​da​ją​-
ce​go cze​ko​lad​ki, za​pew​niam cię. W dniu, w któ​rym otwo​rzy​łem pierw​szy sklep
Ca​ro​sel​li Cho​co​la​te w cen​trum Chi​ca​go, po​no​wi​łem proś​bę. Tym ra​zem na​zwał
mnie głup​cem, prze​po​wia​dał, że mi się nie uda, że ni​cze​go nie osią​gnę i nie będę
wy​star​cza​ją​co do​bry dla jego cór​ki. Rok póź​niej mia​łem już trzy skle​py i znów
go od​wie​dzi​łem.

– I?
– I dał nam swo​je bło​go​sła​wień​stwo.
Lucy opar​ła pod​bró​dek na ręce i wes​tchnę​ła.
– To chy​ba naj​bar​dziej ro​man​tycz​na hi​sto​ria, jaką kie​dy​kol​wiek usły​sza​łam.
Tony opo​wia​dał jej o przy​jeź​dzie dziad​ka do Sta​nów z dwu​dzie​sto​ma do​la​ra​mi

w kie​sze​ni, ale nie zda​wa​ła so​bie spra​wy, jak bar​dzo był bied​ny i jak cięż​ko pra​-
co​wał, by dojść do ma​jąt​ku. Z ja​kie​goś po​wo​du ta myśl spra​wi​ła, że stał się nie​co
mniej prze​ra​ża​ją​cy.

– A wra​ca​jąc do ma​ka​ro​nu – rzekł, za​cie​ra​jąc dło​nie z nie​cier​pli​wo​ści – po​trze​-

bu​je​my mąki i ja​jek.

Mąki i ja​jek? Do cze​go są po​trzeb​ne przy go​to​wa​niu ma​ka​ro​nu?
– W spi​żar​ni na gór​nej pół​ce znaj​dziesz ma​szyn​kę do ma​ka​ro​nu.
Co? Ma​szyn​ka do ma​ka​ro​nu?
– Chcesz po​wie​dzieć, że sami zro​bi​my ma​ka​ron? Tak od zera?
– We​dług prze​pi​su mo​jej mat​ki – od​rzekł i pu​ka​jąc się w skroń, do​dał: – Pa​mię​-

tam co do sło​wa.

No to ła​twa część za​da​nia się skoń​czy​ła, po​my​śla​ła. Jed​nak oka​za​ło się, że ro​-

bie​nie ma​ka​ro​nu nie jest aż tak trud​ne. Non​no po​ka​zał jej, jak zro​bić dziu​rę po​-
środ​ku mąki, do​da​wać płyn​ne skład​ni​ki, a po​tem za​gnia​tać do cza​su, aż po​łą​czą
się w jed​no​li​tą masę. Faj​nie było prze​pusz​czać cia​sto przez wał​ki i pa​trzeć, jak
sta​je się co​raz cień​sze i na​da​je się do cię​cia. Po​cię​ty ma​ka​ron kła​dli na de​sce do

background image

wy​schnię​cia. Gdy skoń​czy​li, Lucy pod​nio​sła się ze stoł​ka, by za​mie​szać sos.
Pach​niał na​praw​dę świet​nie.

– Nie mogę się do​cze​kać, żeby spró​bo​wać. Co praw​da zro​bi​li​śmy tego tyle, że

moż​na by wy​ży​wić całą ar​mię.

– Rze​czy​wi​ście, dziś trze​ba bę​dzie na​kar​mić spo​ro lu​dzi.
Jej ręka za​trzy​ma​ła się w trak​cie mie​sza​nia. Czy do​brze usły​sza​ła?
– Ja​kich lu​dzi?
– Z ro​dzi​ny, oczy​wi​ście.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

– Przy​cho​dzą na ko​la​cję co mie​siąc, w ostat​ni pią​tek.
Fak​tycz​nie tego dnia wy​pa​dał ostat​ni pią​tek. A niech to! Wie​dzia​ła prze​cież,

że Tony jada u dziad​ka raz w mie​sią​cu, ale nie sko​ja​rzy​ła daty. Na​gle prze​sta​ła
być głod​na.

– Mu​szę chwi​lę od​po​cząć – ode​zwał się non​no, nie​co chwiej​nie wsta​jąc ze stoł​-

ka. – Kie​dy się obu​dzę, przy​go​tu​je​my sa​ła​tę.

Ocze​ki​wał więc, że zo​sta​nie, a to ozna​cza​ło spo​tka​nie ca​łej ogrom​nej ro​dzi​ny

Tony’ego na​raz. Dla​cze​go po pro​stu nie wsa​dził jej do klat​ki peł​nej głod​nych wil​-
ków lub ba​se​nu wy​peł​nio​ne​go pi​ra​nia​mi? Tak czy ina​czej zo​sta​nie ro​ze​rwa​na na
ka​wał​ki.

– Chodź ze mną – do​dał non​no, wspie​ra​jąc się na jej ra​mie​niu dla zła​pa​nia

rów​no​wa​gi.

Gdy szli wol​no przez kuch​nię w kie​run​ku win​dy, my​śla​ła o jego ży​ciu. Mo​gła

tyl​ko ma​rzyć o tym, że kie​dyś ją też ktoś tak bar​dzo po​ko​cha, że bę​dzie go​tów
na wszyst​ko.

– Masz ra​cję – przy​zna​ła, a sło​wa same po​pły​nę​ły z ust. – Wy​je​cha​łam, ma​jąc

na​dzie​ję, że Tony po​je​dzie za mną. Ale tego nie zro​bił.

Wy​zna​nie to za​bo​la​ło. Po​dob​nie jak przy​zna​nie się do wła​snej sła​bo​ści. Po raz

pierw​szy w ży​ciu zdo​by​ła się na od​wa​gę, żeby cze​goś pra​gnąć. Cze​goś wiel​kie​-
go. Bez​wa​run​ko​wej mi​ło​ści.

– Nie po​win​nam się w nim za​ko​chi​wać – po​wie​dzia​ła ty​tu​łem wy​ja​śnie​nia. –

Nie są​dzi​łam na​wet, że po​tra​fię ko​goś po​ko​chać. Aż tu na​gle by​łam za​ko​cha​na.
Ale on mo​ich uczuć nie od​wza​jem​nił. Co za iro​nia.

– Czy po​wie​dzia​łaś mu, że go ko​chasz?
– Oczy​wi​ście, że nie. To by​ło​by upo​ka​rza​ją​ce.
Spo​glą​dał na nią za​kło​po​ta​ny.
– Bo za​kła​dasz, że on cię nie ko​cha?
– Wy​da​je się to pew​ne, jak dwa plus dwa.
– Jed​nak czy​ta​nie w czy​ichś my​ślach może pro​wa​dzić na ma​now​ce. Jak Tony

może do​wie​dzieć się, co do nie​go czu​jesz, je​śli mu tego nie po​wiesz?

– Prze​cież Tony sam to po​twier​dził: je​ste​śmy przy​ja​ciół​mi, któ​rzy z sobą sy​pia​-

ją.

– Two​je uczu​cia się zmie​ni​ły. Czy jego nie mo​gły też ulec zmia​nie?
Dla​cze​go tak bar​dzo drą​ży ten te​mat?
– Czy Tony coś ci po​wie​dział?
W jego zmę​czo​nych oczach po​ja​wił się uśmiech.
– Tony mówi mi wie​le rze​czy.

background image

Nie wie​dzia​ła, jak to zro​zu​mieć. Drzwi win​dy otwo​rzy​ły się, a on pu​ścił jej ra​-

mię i wy​szedł. Spo​dzie​wa​ła się, że od​wró​ci się i coś doda, ale ru​szył pro​sto do
swo​je​go po​ko​ju. Co, do dia​bła, pró​bo​wał jej po​wie​dzieć?

Scho​dząc na dół, po​sta​no​wi​ła, że za​dzwo​ni do Tony’ego. Tym​cza​sem we​szła

do kuch​ni i uj​rza​ła męż​czy​znę, któ​ry na​chy​lał się nad garn​kiem z so​sem. Po
chwi​li zda​ła so​bie spra​wę, że to Tony. Trze​ba przy​znać, że miał nie​zwy​kłe wy​-
czu​cie cza​su.

– Hej, wła​śnie mia​łam do cie​bie za​dzwo​nić – ode​zwa​ła się.
Od​wró​cił się, wy​pro​sto​wał i do​pie​ro wte​dy za​uwa​ży​ła, że wło​sy męż​czy​zny

przy​pró​sza si​wi​zna.

– Prze​pra​szam. – Jej po​licz​ki za​czer​wie​ni​ły się z za​kło​po​ta​nia. – My​śla​łam, że

to Tony.

– De​mi​trio – przed​sta​wił się. – Je​stem jego wu​jem.
A więc tak wy​glą​da na​czel​ny dy​rek​tor Ca​ro​sel​li Cho​co​la​te. Spo​dzie​wa​ła się

ko​goś bar​dziej bu​dzą​ce​go re​spekt. W dżin​sach i ko​szul​ce polo spra​wiał wra​że​-
nie zwy​kłe​go czło​wie​ka.

– Ty pew​nie je​steś Lucy.
Po​da​ła mu rękę. To zdu​mie​wa​ją​ce, że on i Tony nie tyl​ko byli do sie​bie łu​dzą​co

po​dob​ni, ale mie​li tak​że ta​kie same gło​sy. Gdy​by słu​cha​ła ich z za​mknię​ty​mi
ocza​mi, mia​ła​by trud​no​ści, by ich roz​po​znać.

– Pew​nie za​sta​na​wiasz się, co tu​taj ro​bię? – spy​ta​ła.
Uśmiech​nął się tym sa​mym in​try​gu​ją​cym, trosz​kę skrzy​wio​nym, ale sze​ro​kim

uśmie​chem, któ​ry wi​dzia​ła u Tony’ego set​ki razy.

– Ubru​dzo​ny po​mi​do​ra​mi far​tuch mówi sam za sie​bie.
– No tak. – Za​po​mnia​ła, że ma go wciąż na so​bie. – Lek​cja go​to​wa​nia.
– Do​my​śli​łem się. Gdzie non​no?
– Po​szedł się zdrzem​nąć.
– Oto mój wkład w ko​la​cję – po​wie​dział De​mi​trio, wska​zu​jąc na sto​ją​cą na sto​-

le tor​bę wy​peł​nio​ną pła​ski​mi bo​chen​ka​mi chle​ba. – Mogę się tro​chę spóź​nić,
więc po​my​śla​łem so​bie, że le​piej je przy​wieźć te​raz.

Uśmiech​nął się w spo​sób tak łu​dzą​co po​dob​ny do Tony’ego, że lek​ko za​drża​ła.

Chy​ba było to po niej wi​dać, bo za​py​tał:

– Czy wszyst​ko w po​rząd​ku?
Ock​nę​ła się. Zda​je się, że ro​bi​ła z sie​bie jesz​cze więk​szą idiot​kę niż zwy​kle.
– Tak, prze​pra​szam. Nie chcia​łam się tak ga​pić. To z po​wo​du po​do​bień​stwa.

Ty i Tony ma​cie na​wet ta​kie same gło​sy.

Jego uśmiech stał się cierp​ki.
– Zu​peł​nie, jak​by​śmy byli z sobą spo​krew​nie​ni.
Mie​li więc tak​że to samo iro​nicz​ne po​czu​cie hu​mo​ru.
– Cześć, Lucy! – ktoś za​wo​łał. Od​wró​ci​li się i uj​rze​li wcho​dzą​cą do kuch​ni mat​-

kę Tony’ego. Uśmiech​nę​ła się do Lucy, ale gdy za​uwa​ży​ła De​mi​tria, za​trzy​ma​ła
się gwał​tow​nie, a uśmiech znik​nął.

– O, cześć, De​mi​trio.

background image

– Cześć, Sa​rah – od​parł spię​tym gło​sem, choć jo​wial​nie ki​wał gło​wą. – Wła​śnie

wy​cho​dzi​łem.

Ups, co za na​pię​cie. Chy​ba ta dwój​ka za sobą nie prze​pa​da.
– Miło było cię po​znać, Lucy – do​dał.
– Cie​bie też. Do zo​ba​cze​nia.
Gdy wy​szedł, Sa​rah od​wró​ci​ła się i znów uśmiech​nę​ła, ale Lucy wi​dzia​ła, że

była po​ru​szo​na nie​ocze​ki​wa​nym spo​tka​niem. Oczy​wi​ście za​sta​na​wia​ła się dla​-
cze​go, choć to na​praw​dę nie był jej in​te​res.

– Chcia​łam upew​nić się, że non​no cię nie wy​koń​czy – rze​kła Sa​rah. – Tony mó​-

wił mi, że le​karz ka​zał ci się nie prze​mę​czać.

– Ach tak? – Czyż nie usta​li​li, że nie po​wie​dzą nic ro​dzi​nie, za​nim nie po​zna​ją

wy​ni​ków ba​dań?

– Praw​dę mó​wiąc, Tony nie wy​ja​wił mi tego sam z sie​bie, ale wczo​raj ja​dłam

lunch z Giną i ona wspo​mnia​ła, że Nick i Ter​ri spo​tka​li was u dok​to​ra Han​na​na.
Wte​dy wy​cią​gnę​łam z nie​go szcze​gó​ły.

– Z Giną?
– Moją szwa​gier​ką, mat​ką Nic​ka. Tech​nicz​nie rzecz bio​rąc, moją byłą szwa​-

gier​ką, od​kąd roz​wio​dła się z Leo, moim szwa​grem. Ale wła​śnie usta​li​li datę ślu​-
bu.

– Po​wtór​nie bio​rą ślub?
Sa​rah wzru​szy​ła ra​mio​na​mi na znak, że też tego nie ro​zu​mie:
– Uwie​rzę, jak zo​ba​czę. Ko​cham Ginę jak wła​sną sio​strę, ale ona za​wsze była

tro​chę… jak by to rzec, eks​cen​trycz​na. Ale kim je​stem, żeby ko​goś oce​niać? No
to tyle na te​mat mo​ich zwa​rio​wa​nych ku​zy​nów. – Pod​su​mo​wa​ła i szyb​ko zmie​ni​ła
te​mat: – Jak się czu​jesz?

– Fi​zycz​nie do​brze.
– Dok​tor Han​nan nie dzwo​nił?
– Jesz​cze nie. Obie​cał, że naj​póź​niej dziś się ode​zwie.
– No cóż, sta​raj się nie mar​twić. Mój in​stynkt mówi, że wszyst​ko bę​dzie do​-

brze. A je​śli cho​dzi o ta​kie rze​czy, to mam szó​sty zmysł.

Lucy mia​ła na​dzie​ję, że Sa​rah się nie myli. Z jej do​świad​cze​nia wy​ni​ka​ło, że,

je​śli coś złe​go mo​gło się wy​da​rzyć, to zwy​kle się wy​da​rza​ło. Ni​g​dy nie była
szcze​gól​nie wie​rzą​ca, ale je​śli Bóg ist​nie​je, mia​ła na​dzie​ję, że tym ra​zem ją
oszczę​dzi.

– Czy za​czę​łaś już przy​go​to​wy​wać li​stę rze​czy, ja​kich bę​dziesz po​trze​bo​wa​ła?

– spy​ta​ła Sa​rah.

– Rze​czy?
– Dla dziec​ka. Trzy mie​sią​ce to niby dużo cza​su, ale, uwierz na sło​wo mat​ce

trój​ki dzie​ci, dni mi​ja​ją nie​zau​wa​że​nie. Do​brze jest się przy​go​to​wać.

– Po​trze​bu​ję masy rze​czy. Może jed​nak po​win​ni​śmy po​cze​kać do roz​mo​wy

z le​ka​rzem, żeby nie​po​trzeb​nie nie wy​da​wać pie​nią​dze na rze​czy, któ​rych się
nie uży​je.

– Och, Lucy – rze​kła Sa​rah, a po​tem zro​bi​ła coś nie​ocze​ki​wa​ne​go: ob​ję​ła ją

background image

i moc​no uści​snę​ła.

Lucy była tak za​sko​czo​na, że nie wie​dzia​ła, jak za​re​ago​wać. Nie pa​mię​ta​ła, by

mat​ka trzy​ma​ła ją w ra​mio​nach w taki spo​sób, a co do​pie​ro ktoś obcy. Z ta​kim
współ​czu​ciem i tro​ską. Z jed​nej stro​ny chcia​ła ode​pchnąć Sa​rah, trzy​mać na dy​-
stans, ale z dru​giej stro​ny mia​ła już do​syć sa​mot​no​ści. Wzię​ła głę​bo​ki od​dech,
przy​tu​li​ła Sa​rah i wy​bu​chła pła​czem. A po​tem nie mo​gła już prze​stać.

– Och, ko​cha​nie, wszyst​ko bę​dzie do​brze – za​pew​ni​ła ją Sa​rah, gła​dząc de​li​-

kat​nie po ple​cach. Jak praw​dzi​wa mama. – Wy​rzuć to z sie​bie.

Lucy wie​dzia​ła, że się kom​pro​mi​tu​je, ale nie mo​gła nic na to po​ra​dzić. Po​cie​-

sza​ła się, że przy​naj​mniej oprócz Sa​rah nikt nie wi​dział, jak się po​sy​pa​ła.

– Coś mnie omi​nę​ło? – do​biegł je ko​bie​cy głos, a sło​wa, któ​re pa​dły, wy​po​wie​-

dzia​ne zo​sta​ły z wy​raź​nym fran​cu​skim ak​cen​tem.

Do dia​bła! Lucy ze​sztyw​nia​ła i otwo​rzy​ła sze​ro​ko oczy. W drzwiach sta​ła wy​-

so​ka dłu​go​no​ga blon​dyn​ka, któ​ra, choć była co naj​mniej w wie​ku Sa​rah, wy​glą​-
da​ła mło​do i sty​lo​wo w kre​mo​wym kasz​mi​ro​wym swe​ter​ku i ob​ci​słych dżin​sach,
z wło​sa​mi upię​ty​mi w ele​ganc​ki ku​cyk. Ale gdy zo​ba​czy​ła łzy na po​licz​kach Lucy,
spo​waż​nia​ła i rzu​ci​ła tor​bę na blat.

– O Boże, kto umarł?

– Tony! Obudź się.
Bu​dząc się, za​mru​gał ocza​mi. Po​cząt​ko​wo, nie wie​dział, co się z nim dzie​je.

Po​tem zro​zu​miał, że na​dal jest w biu​rze i sie​dzi w fo​te​lu.

– Je​dziesz do non​na? – W drzwiach stał wuj De​mi​trio, za oknem za​pa​dał

zmierzch. Jak dłu​go spał?

– Tak, oczy​wi​ście.
– Pod​wie​ziesz sta​re​go wuja? Ciot​ka Ma​de​li​ne wzię​ła mój sa​mo​chód.
– Oczy​wi​ście – od​parł, prze​cie​ra​jąc oczy. – Któ​ra go​dzi​na?
De​mi​trio po​pa​trzył na ze​ga​rek.
– Szó​sta trzy​dzie​ści.
Tony ze​rwał się na rów​ne nogi. Jak przez mgłę przy​po​mi​nał so​bie, że wy​cią​-

gnął się w fo​te​lu i za​mknął oczy. Li​czył, że dwu​dzie​sto​mi​nu​to​wa drzem​ka do​brze
mu zro​bi. Było to dwie i pół go​dzi​ny temu. Lucy go za​bi​je.

– Za​spa​ło się? – za​py​tał De​mi​trio lek​ko roz​ba​wio​ny.
Och, do​brze mu tak żar​to​wać.
– Nie​wie​le sy​piam, od​kąd Lucy wró​ci​ła.
Wuj uśmiech​nął się sze​ro​ko, a Tony zdał so​bie spra​wę, że zo​stał źle zro​zu​mia​-

ny.

– Chcę po​wie​dzieć, że od​da​łem Lucy łóż​ko i sy​piam na roz​kła​da​nej ka​na​pie

w ga​bi​ne​cie, któ​rej wy​go​da nie ustę​pu​je śre​dnio​wiecz​nym na​rzę​dziom tor​tur.

– A więc wy dwo​je nie…?
– Wła​ści​wie nie wiem, co nas łą​czy. – Pod​niósł się z fo​te​la. – Go​to​wy do wyj​-

ścia?

– Oczy​wi​ście. – De​mi​trio wzru​szył ra​mio​na​mi.

background image

Tony po​chwy​cił kurt​kę i wło​żył ją w dro​dze do win​dy.
– Wy​czu​wam, że ci się spie​szy.
– Chcia​łem do​trzeć do non​na jak naj​wcze​śniej, gdy Lucy bę​dzie wszyst​kich po​-

zna​wać. Ona wła​ści​wie nie ma ro​dzi​ny, a wiesz, że na​sza może wpra​wić w prze​-
ra​że​nie.

De​mi​trio wy​buch​nął śmie​chem.
– De​li​kat​nie mó​wiąc.
Wsie​dli do win​dy i zje​cha​li do ga​ra​żu.
– Zje​dzą ją żyw​cem.
– Co to, to nie wiem. Po​zna​łem dziś Lucy, gdy wpa​dłem na chwi​lę do dziad​ka.

Spra​wi​ła na mnie wra​że​nie oso​by, któ​ra umie o sie​bie za​dbać.

– Tak, na pew​no, ale by​ło​by miło, żeby nie mu​sia​ła tego ro​bić.
W mie​ście były kor​ki, więc za​nim do​tar​li na miej​sce, ko​la​cja za​czę​ła się bez

nich, jak za​wsze, punk​tu​al​nie o go​dzi​nie siód​mej. Tak było, od​kąd Tony pa​mię​tał.
Nie spóź​niaj się albo bę​dziesz jadł zim​ne da​nia, o ile w ogó​le zo​sta​nie coś na
sto​le. W ten je​den dzień w mie​sią​cu wszy​scy od​pusz​cza​li so​bie i za​po​mi​na​li
o die​cie.

Zo​ba​czył, że Lucy sie​dzi koło non​na, któ​ry za​wsze zaj​mo​wał miej​sce u szczy​tu

sto​łu. Po jej le​wej stro​nie była mama, a obok niej tata. Wy​glą​da​ło na to, że Lucy
pro​wa​dzi​ła z nimi oży​wio​ną kon​wer​sa​cję.

I śmia​ła się. Ale jej uśmiech wy​glą​dał dziś ina​czej. Dla​cze​go ni​g​dy nie za​uwa​-

żył, że wprost roz​świe​tla jej twarz? Za​pra​gnął jak naj​szyb​ciej zna​leźć się koło
niej i po pro​stu wziąć w ra​mio​na, na​wet je​śli mia​ła na to pa​trzeć cała jego ro​dzi​-
na. Chciał jej tyl​ko do​tknąć. I chciał prze​pro​sić, że oka​zał się cho​ler​nie nie​tak​-
tow​ny.

– Spóź​ni​li​ście się – oznaj​mił non​no, zwra​ca​jąc na nowo przy​by​łych uwa​gę

wszyst​kich bie​siad​ni​ków.

Lucy od​wró​ci​ła się i spoj​rza​ła na nie​go. Spo​dzie​wał się, że na jego wi​dok spo​-

waż​nie​je, ale uśmiech​nę​ła się jesz​cze sze​rzej. Czy to moż​li​we, że się ucie​szy​ła?

– Sia​daj​cie – po​le​cił non​no.
Ciot​ka Ma​de​li​ne za​kle​pa​ła miej​sce dla wuja, więc Tony za​jął je​dy​ne wol​ne

krze​sło koło Nic​ka, któ​ry sie​dział da​le​ko od Lucy, na dru​gim koń​cu sto​łu. Pół​mi​-
ski z je​dze​niem krą​ży​ły, Tony na​peł​niał swój ta​lerz, ale z tru​dem po​wstrzy​my​wał
się, by nie zer​kać na Lucy. Na​brał pew​no​ści, że za​szła w niej ja​kaś trud​na do
okre​śle​nia zmia​na. Jej skó​ra lśni​ła, a oczy błysz​cza​ły. Zu​peł​nie jak​by na​bra​ła ży​-
cia, od​kąd po po​łu​dniu zo​sta​wił ją w domu dziad​ka. A może to w nim się coś
zmie​ni​ło?

– Lucy do​brze wy​glą​da – za​uwa​żył Nick, po​da​jąc Tony’emu du​szo​ną mar​chew​-

kę. – Wszy​scy ją lu​bią i za​sta​na​wia​ją się, dla​cze​go do​pie​ro te​raz ją po​zna​li.

I niech się da​lej za​sta​na​wia​ją, bo to nie ich spra​wa.
– Ile cho​dzi​li​ście z sobą? Rok?
– Pra​wie.
Trud​no to na​zwać cho​dze​niem. Po pro​stu… do​brze się ba​wi​li. A gdy​by Nick

background image

ocze​ki​wał szcze​gó​łów, bar​dzo by się roz​cza​ro​wał. Na szczę​ście jego uwa​gę
zwró​ci​ła mu​cha owo​ców​ka, więc Tony bez pro​ble​mu skie​ro​wał roz​mo​wę na inny
te​mat. Nick uwiel​biał roz​ma​wiać o so​bie i swo​ich spra​wach.

– A jak USG? – za​py​tał Tony. – Czy zna​cie już płeć?
– No tak… z po​wo​du spóź​nie​nia omi​nę​ła cię ta wia​do​mość – od​parł Nick, sze​-

ro​ko się uśmie​cha​jąc.

– Co mnie omi​nę​ło? – do​cie​kał Tony.
– Na​sze dzi​siej​sze oświad​cze​nie. Ter​ri chcia​ła zro​bić to z pom​pą. Z kla​są.
– Jezu, na​praw​dę sta​je się jed​ną z nas, nie są​dzisz?
– Tak, to prze​ra​ża​ją​ce, wiem.
– Wszyst​ko sły​sza​łam – wtrą​ci​ła się Ter​ri, któ​ra sie​dzia​ła dwa krze​sła da​lej

i po​sła​ła swo​je​mu mę​żo​wi prze​cią​głe spoj​rze​nie.

Nick pu​ścił do niej oko, po​słał jej ca​łu​sa, a kar​cą​ce spoj​rze​nie żony zmie​ni​ło

się w uśmiech.

– To dziew​czyn​ka – po​in​for​mo​wa​ła Tony’ego.
– Su​per, gra​tu​la​cje!
– Ter​ri przez mie​siąc mę​czy​ły po​ran​ne nud​no​ści – ode​zwał się Nick – któ​re ni​-

g​dy nie wy​stę​po​wa​ły, co dziw​ne, ran​ka​mi. Ani nic ich nie za​po​wia​da​ło. Na​gle jej
twarz zmie​nia​ła się i je​śli w po​bli​żu nie było ła​zien​ki, mu​sie​li​śmy być bar​dzo
kre​atyw​ni.

Sie​dzą​ca po dru​giej stro​nie sto​łu jego sio​stra Jes​si​ca prze​chy​li​ła się do przo​du.
– Hej, czy mo​że​my przy je​dze​niu mó​wić o czymś in​nym niż po​ran​ne wy​mio​ty?
– Tak, masz ra​cję, prze​pra​sza​my – od​parł Tony, da​jąc Nic​ko​wi kuk​sań​ca

w bok.

– Dzię​ki Bogu, to już się skoń​czy​ło – do​dał Nick. – Pierw​sze trzy mie​sią​ce to

był kosz​mar, je​śli chcesz wie​dzieć.

On nic na ten te​mat nie wie​dział.
– Ten epi​zod aku​rat stra​ci​łem.
– Więc mo​żesz uwa​żać się za szczę​ścia​rza.
Jed​nak Tony za szcze​gól​ne​go szczę​ścia​rza się nie uwa​żał. Na​to​miast czuł, że

po​peł​nił wiel​ki błąd, co naj​wy​raź​niej od​ma​lo​wa​ło się na jego twa​rzy.

Nick odło​żył wi​de​lec.
– Tony, na​praw​dę mi przy​kro. To, co po​wie​dzia​łem, świad​czy o bra​ku wraż​li​-

wo​ści.

– Nie przej​muj się. – Tony wzru​szył ra​mio​na​mi.
– Chcesz mnie za to wal​nąć?
Tony za​śmiał się.
– Nie, wszyst​ko w po​rząd​ku, choć do​ce​niam pro​po​zy​cję.
– Wiesz, ostat​nio je​steś ja​kiś inny – stwier​dził Nick.
– Nie co ty​dzień do​wia​du​jesz się, że two​ja eks jest z tobą w cią​ży.
– Nie o to cho​dzi – od​parł Nick. – To za​czę​ło się ja​kiś czas temu. Na​wet jesz​-

cze przed Ali​ce. Wła​ści​wie dało się za​uwa​żyć mniej wię​cej w cza​sie, gdy Lucy
wy​je​cha​ła.

background image

Kie​dy wy​je​cha​ła, cze​kał, aż wszyst​ko wró​ci do nor​my i bę​dzie tak jak wcze​-

śniej. Jed​nak oka​za​ło się, że Lucy trwa​le zmie​ni​ła jego ży​cie i jego sa​me​go. Nie
zda​wał so​bie z tego spra​wy, do​pó​ki nie znik​nę​ła.

– Przy​pusz​czam, że jej odej​ście moc​niej mnie do​tknę​ło, niż chcia​łem przy​znać.
– Mi​łość to za​baw​na spra​wa. My z Ter​ri przy​jaź​ni​li​śmy się przez pra​wie dwa​-

dzie​ścia lat, za​nim zda​li​śmy so​bie spra​wę, że je​ste​śmy so​bie pi​sa​ni. Gdy​by nie
non​no i jego spa​dek, mo​gli​by​śmy całe ży​cie prze​żyć jako przy​ja​cie​le.

Czy to samo z nim się dzia​ło? Czy wła​śnie za​ko​chi​wał się w Lucy, a może już ją

ko​chał?

Na​gle wy​da​ło mu się, że ko​la​cja cią​gnie się w nie​skoń​czo​ność. Po​tem Lucy po​-

ma​ga​ła sprzą​tać ze sto​łu, co za​ję​ło ko​lej​ne dzie​sięć mi​nut. Póź​niej z ko​lei oj​ciec
i wuj Leo wcią​gnę​li go w roz​mo​wę o pra​cy. Gdy zdo​łał się od nich uwol​nić, zo​ba​-
czył, że Lucy sie​dzi na ka​na​pie w oto​cze​niu dzie​ci. Za​uwa​ży​ła go i po​sła​ła mu
uśmiech. Ru​chem gło​wy dał jej znak, by po​szła za nim, ale wte​dy wła​śnie za​trzy​-
ma​ła ją jego sio​stra Ala​na.

Cu​dow​nie, że wszy​scy po​lu​bi​li Lucy. Może są gło​śni, okrop​ni i wścib​scy, ale na​-

praw​dę mie​li do​bre chę​ci. Był im za to wdzięcz​ny. Ale na te​raz wy​star​czy. Pod​-
szedł do Lucy po​grą​żo​nej w roz​mo​wie z sio​strą.

– Czy mogę po​rwać Lucy?
– Miło, że wpa​dłeś – po​wi​ta​ła go Ala​na. – Gdy​bym była Lucy, też bym za cie​bie

nie wy​szła.

– A wszy​scy dzi​wią się, że nie przy​pro​wa​dzam ni​ko​go na te ko​la​cje – od​gryzł

się, bio​rąc Lucy za rękę.

Za​pro​wa​dził ją na górę do wol​nej sy​pial​ni. Po​tem wziął ją w ra​mio​nach i od​-

wró​cił twa​rzą do sie​bie.

– No, no…
Po​pa​trzy​ła kry​tycz​nie na dół, a po​tem na nie​go.
– Wiem, je​stem ogrom​na.
– Nie, wy​glą​dasz prze​pięk​nie.
– Och, to ta su​kien​ka – od​par​ła i po​gła​dzi​ła je​dwab​ny ma​te​riał na brzu​chu.
Je​śli miał​by być szcze​ry, to na​wet nie za​uwa​żył, co mia​ła na so​bie, ale te​raz,

gdy się przyj​rzał, uznał, że su​kien​ka mu się po​do​ba. Była ni​czym… lu​kier na cie​-
ście. Choć w ju​to​wym wor​ku Lucy też by go po​cią​ga​ła.

– Nie cho​dzi o su​kien​kę, ale o cie​bie. – Za​czer​wie​ni​ła się z za​do​wo​le​nia. – Tak

mi przy​kro. Chcia​łem być przy to​bie, kie​dy wszyst​kich po​zna​wa​łaś.

– Nie ma spra​wy.
Po​krę​cił prze​czą​co gło​wą.
Wła​śnie że jest.
– Na​praw​dę. My​ślę, że do​brze się sta​ło. Do​brze też, że nie wie​dzia​łam o ko​la​-

cji. Ina​czej pew​nie zna​la​zła​bym pre​tekst, żeby nie wziąć w niej udzia​łu.

– Jak to nie wie​dzia​łaś o ko​la​cji? Prze​cież to ostat​ni pią​tek mie​sią​ca.
– Tak, ale wy​le​cia​ło mi z gło​wy. Ostat​nio tyle się dzia​ło.
Co za po​wścią​gli​wość.

background image

– Lucy, jesz​cze raz prze​pra​szam… Po pro​stu ko​la​cje u dziad​ków od​by​wa​ją się

re​gu​lar​nie, od​kąd pa​mię​tam. Na​wet nie do koń​ca bio​rę w nich udział świa​do​mie.
Po pra​cy wsia​dam w sa​mo​chód, a on sam mnie tu przy​wo​zi.

– Daj spo​kój, przy​jem​nie spę​dzi​łam czas. Non​no wca​le nie jest taki strasz​ny.

Zresz​tą nikt z ro​dzi​ny nie jest strasz​ny.

– A cze​go się spo​dzie​wa​łaś?
– No – za​wa​ha​ła się – nie przed​sta​wia​łeś ich w naj​lep​szym świe​tle, więc…
Nie, to nie​moż​li​we. Na​praw​dę tak kry​tycz​nie wy​ra​żał się o ro​dzi​nie?
– A przy oka​zji, kto to jest Car​rie?
– Żona Roba. Dziś jej nie wi​dzia​łem.
– O ile wiem, jest w Los An​ge​les. Wszy​scy py​ta​li się, czy już ją po​zna​łam. Za​-

kła​dam, że nie bez po​wo​du.

Pew​nie, że nie.
– Jest naj​lep​szą przy​ja​ciół​ką Ali​ce.
– Och, już ro​zu​miem – rze​kła i po​pro​si​ła: – Wiem, że do​pie​ro przy​je​cha​łeś, ale

czy mo​gli​by​śmy już wra​cać? Albo choć pod​rzuć mnie do domu. Pa​dam z nóg.

– A mia​łaś od​po​czy​wać.
– I od​po​czy​wa​łam zgod​nie z za​le​ce​niem. My​ślę, że to cze​ka​nie mnie wy​kań​-

cza.

– Ro​zu​miem, że dok​tor się nie ode​zwał.
Po​trzą​snę​ła gło​wą.
– Mia​łam taką na​dzie​ję, ale mało praw​do​po​dob​ne, żeby dzwo​nił w nocy, nie są​-

dzisz?

Mia​ła ra​cję. Mu​szą po​cze​kać do po​nie​dział​ku, a więc ry​su​je się przed nimi

nie​zwy​kle dłu​gi week​end.

Gdy po​sta​no​wi​li wra​cać, była ósma trzy​dzie​ści, a gdy uda​ło im się wsiąść do

sa​mo​cho​du, do​cho​dzi​ła dzie​wią​ta. Lucy nie mia​ła po​ję​cia, że że​gna​nie się może
tyle trwać. Nie pa​mię​ta, kie​dy ostat​nio tyle razy zo​sta​ła uści​ska​na i wy​ca​ło​wa​-
na… Ro​dzi​na Ca​ro​sel​lich była gło​śna i wścib​ska, ale jed​no​cze​śnie cu​dow​na. Pra​-
wie po​czu​ła się jej czę​ścią.

– Więc tak to jest żyć w du​żej ro​dzi​nie – pod​su​mo​wa​ła.
– W zde​cy​do​wa​nie zwa​rio​wa​nej ro​dzi​nie.
– Ale nie za​mie​nił​byś jej na inną.
– No, nie wiem. Mógł​bym po​ne​go​cjo​wać. – Zer​k​nął na nią z uśmie​chem. – Co

pro​po​nu​jesz?

– Uwa​żaj, cze​go so​bie ży​czysz. – Przy​ję​ła​by ich z miej​sca, a z chę​cią od​da​ła​by

ko​muś swo​ją mamę w za​mian.

– Może nie za​mie​nił​bym jej na inną – stwier​dził – ale z przy​jem​no​ścią bym ich

ko​muś wy​po​ży​czył.

Ro​dzi​na z wy​po​ży​czal​ni? Czy to nie lep​sze niż brak ro​dzi​ny?
– Two​ja mama była dla mnie nie​zwy​kle miła i na​praw​dę po​lu​bi​łam wuja De​mi​-

tria.

– Tak, ko​cham wuja Lea, ale z ja​kie​goś po​wo​du De​mi​trio za​wsze był mi bliż​-

background image

szy.

– Je​steś do nie​go nie​zwy​kle po​dob​ny.
– Na​praw​dę?
Czyż​by tego nie za​uwa​żył? Czy męż​czyź​ni ni​g​dy nie prze​glą​da​ją się w lu​strze?
– Czy on i two​ja mama za sobą nie prze​pa​da​ją? Kie​dy we​szła do kuch​ni, po​ja​-

wi​ło się na​pię​cie.

– Sta​re spra​wy, zresz​tą nie wiem. Kil​ka mie​się​cy temu oj​ciec i De​mi​trio po​-

przty​ka​li się, wła​ści​wie do​szło do praw​dzi​wej awan​tu​ry.

– Se​rio?
– Leo mu​siał ich roz​dzie​lać. Chy​ba mia​ło to ja​kiś zwią​zek z tym, że moja mama

cho​dzi​ła kie​dyś z De​mi​triem.

– Kie​dy? – A to cie​ka​we.
– Za​nim za​cią​gnął się do ar​mii. Gdy wy​je​chał, mama za​czę​ła spo​ty​kać się z oj​-

cem.

– To mu​sia​ło być dla two​jej mamy trud​ne. Ona i dwaj bra​cia.
– Może to na​dal bu​dzi złe emo​cje. Praw​dę mó​wiąc, sta​ram się od tego trzy​-

mać z da​le​ka.

Za​nie​mó​wi​ła ze zdu​mie​nia. Naj​wy​raź​niej Tony nie zda​je so​bie spra​wy z tego,

co jej wy​da​wa​ło się oczy​wi​ste. De​mi​trio może być jego oj​cem. Czy dla​te​go
dziad​ko​wie byli z po​cząt​ku wro​go na​sta​wie​ni do Sa​rah? Może to nie​co na​cią​ga​-
ne, ale, pra​cu​jąc jako bar​man​ka, Lucy na​uczy​ła się jed​nej rze​czy: każ​dy ma ja​kiś
se​kret, nie​za​leż​nie od po​cho​dze​nia lub sta​tu​su spo​łecz​ne​go. W tym przy​pad​ku
dość ła​two to od​kryć. To zna​czy: gdy​by Tony na​praw​dę był sy​nem De​mi​tria, ktoś
by to już daw​no od​krył. Pu​ści​ła wo​dze wy​obraź​ni. Po raz ko​lej​ny.

– Skąd to na​głe za​in​te​re​so​wa​nie wu​jem? – za​py​tał Tony, a ona za​sta​na​wia​ła

się, czy po​win​na mu wspo​mnieć o swo​ich po​dej​rze​niach. Do​szła jed​nak do wnio​-
sku, że chy​ba nie. Po co wy​wo​ły​wać wil​ka z lasu?

– Tak tyl​ko py​tam – od​par​ła, a on przy​jął tę wy​mów​kę bez za​strze​żeń. Za​nim

do​je​cha​li do domu, uzna​ła swo​je po​dej​rze​nia za ab​sur​dal​ne. Poza tym to nie jej
spra​wa.

Tony pod​wiózł ją pod bu​dy​nek i po​pro​sił, by nie cze​ka​ła, aż za​par​ku​je.
Gdy usły​sza​ła, że wcho​dzi do miesz​ka​nia, mia​ła już na so​bie pi​ża​mę i sie​dzia​ła

w łóż​ku, szu​ka​jąc w tor​bie te​le​fo​nu. Tony chciał ku​pić jej de​si​gner​ską to​reb​kę,
co oczy​wi​ście wy​śmia​ła. Wy​da​wa​ło jej się zdu​mie​wa​ją​ce, że ktoś przy zdro​wych
zmy​słach jest go​tów pła​cić set​ki do​la​rów za ka​wa​łek skó​ry z kie​sze​nia​mi z po​-
wo​du na​zwi​ska pro​jek​tan​ta. Za tę kwo​tę mo​gła prze​cież żyć przez mie​siąc. Gdy
po​mysł z to​reb​ką nie wy​pa​lił, Tony za​pro​po​no​wał nowy ple​cak – oczy​wi​ście sy​-
gno​wa​ny – ale za nie​go też po​dzię​ko​wa​ła. Jej ple​cak był jesz​cze cał​kiem do​bry,
nie li​cząc kil​ku plam i prze​tar​tych miejsc, a po​nad​to czu​ła się do nie​go przy​wią​-
za​na. Zna​la​zła go wśród rze​czy po​rzu​co​nych przez klien​tów w dzień, kie​dy Tony
po raz pierw​szy przy​szedł do baru.

– A niech to, co za re​kor​do​we tem​po – oznaj​mił Tony, za​glą​da​jąc do sy​pial​ni –

Już w pi​ża​mie?

background image

– To cud, że jesz​cze nie pa​dłam.
– Mogę coś za​brać z sza​fy?
– Bierz – od​po​wie​dzia​ła.
Do​pó​ki nie usta​lą za​sad współ​ży​cia, wspól​nie ko​rzy​sta​li z jego sza​fy. Była

o wie​le za duża jak na nich dwo​je. Tony jako ty​po​wy ka​wa​ler ubra​nia trzy​mał
w ko​szu sto​ją​cym koło su​szar​ki. Wy​grze​by​wał je stam​tąd, od​pra​so​wy​wał – wiel​-
kie szczę​ście, że miał że​laz​ko – i wkła​dał na sie​bie. Lucy zna​la​zła wresz​cie te​le​-
fon i zer​k​nę​ła na ekran:

– O Boże, dzwo​nił!
– Dok​tor? – Tony wy​nu​rzył się z sza​fy.
– Dzie​sięć mi​nut temu. Te​le​fon był w ple​ca​ku. – Jej ser​ce za​czę​ło wa​lić tak

moc​no, że po​czu​ła lek​ki ból gło​wy. – Jaki le​karz dzwo​ni do pa​cjen​ta w pią​tek
o dzie​wią​tej wie​czór?

– Za​pra​co​wa​ny.
– Zo​sta​wił wia​do​mość. Boję się od​słu​chać.
Tony pod​szedł do niej z wy​cią​gnię​tą ręką.
– Daj apa​rat. Ja od​słu​cham.
Wy​stu​ka​ła nu​mer pocz​ty gło​so​wej i po​da​ła mu ko​mór​kę. Tony słu​chał nie dłu​-

żej niż dzie​sięć se​kund.

– Zo​sta​wił nu​mer ko​mór​ki i pro​sił, żeby za​dzwo​nić, kie​dy bę​dzie nam od​po​wia​-

dać. O do​wol​nej po​rze.

No tak, wszyst​ko ja​sne. Tony po​dał jej te​le​fon, usiadł obok niej i oto​czył ra​mie​-

niem.

– To nie ozna​cza złych wia​do​mo​ści.
Włą​czy​ła tryb gło​śno​mó​wią​cy i wy​bra​ła nu​mer. Dok​tor Han​nan ode​brał po

dru​gim sy​gna​le.

– Do​bry wie​czór, Lucy.
– Skąd pan wie​dział, że to ja?
– Wy​świe​tlił mi się nu​mer.
Oczy​wi​ście, jak​że​by ina​czej.
- Wszyst​ko w po​rząd​ku. Z tobą i dziec​kiem – oznaj​mił le​karz.
– Jest pan stu​pro​cen​to​wo pew​ny?
– Tak, Dziec​ko jest małe, ale zdro​we.
Od​czu​ła taką ulgę, że z tru​dem po​wstrzy​ma​ła płacz.
– Czy to ozna​cza, że nie mu​szę już tak bar​dzo uwa​żać na sie​bie?
– Tre​no​wa​nie do ma​ra​to​nu od​pa​da, ale mo​żesz wró​cić do co​dzien​nych za​jęć.

Zo​ba​czy​my się za mie​siąc. W przy​pad​ku pro​ble​mów dzwoń.

– Do​brze. Dzię​ku​ję, dok​to​rze.
– Do​bra​noc, Lucy.
Za​koń​czy​ła po​łą​cze​nie, spoj​rza​ła na Tony’ego i wy​buch​nę​ła pła​czem. Już dru​gi

raz tego dnia. Tony oto​czył ją ra​mie​niem. Przy​tu​li​ła się i zmo​czy​ła mu ko​szu​lę
łza​mi. On tym​cza​sem szep​tał jej sło​wa wspar​cia, za​pew​niał, że wszyst​ko bę​dzie
do​brze. De​spe​rac​ko tego chcia​ła, jed​nak nie mo​gła po​zbyć się złych prze​czuć.

background image

Na szczę​ście ten atak pła​czu na​le​żał do krót​kich i gdy łzy usta​ły, Tony po​dał jej

chu​s​tecz​kę, mó​wiąc:

– Już le​piej?
Po​cią​gnę​ła no​sem i przy​tak​nę​ła.
– Prze​pra​szam. Mu​sia​łam być nie​źle ze​stre​so​wa​na.
Po​ca​ło​wał ją w czo​ło, po​cie​ra​jąc skó​rę za​ro​stem.
– Wszyst​ko bę​dzie okej. Nie mu​sisz już się wię​cej mar​twić.
Trzy​mał jej twarz w rę​kach i pa​trzył jej w oczy, któ​re na pew​no są wil​got​ne

i za​czer​wie​nio​ne, po​my​śla​ła Lucy.

– Wyjdź za mnie – po​pro​sił. – Nie myśl, po pro​stu po​wiedz tak.
Sło​wo na „t” po​ja​wi​ło się na koń​cu ję​zy​ka. Pra​gnę​ła je wy​po​wie​dzieć, ale nie

była w sta​nie. Nie chcia​ła mał​żeń​stwa z roz​sąd​ku.

– Lucy?
Tym ra​zem pa​trzył na nią ja​koś ina​czej i gdy​by nie zna​ła go le​piej, uzna​ła​by, że

jest to spoj​rze​nie oso​by za​ko​cha​nej. Umysł znów pła​ta jej fi​gle. Wi​dzi to, co chce
zo​ba​czyć.

– Wiem, uwa​żasz, że tak bę​dzie naj​le​piej dla dziec​ka…
– Może tak bę​dzie naj​le​piej dla mnie.
No cóż, fak​tycz​nie. Czyż nie dla​te​go na​le​gał? Gdy zdał so​bie spra​wę z tego, co

po​wie​dział, po​trzą​snął gło​wą.

– Nie, nie o to mi cho​dzi​ło. Tak bę​dzie le​piej dla nas. Dla na​szej trój​ki.
Nie do koń​ca go ro​zu​mia​ła.
– Nie mogę.
Sfru​stro​wa​ny wy​pu​ścił gwał​tow​nie po​wie​trze z płuc.
– To zna​czy, że nie wyj​dziesz za mnie?
– Nie mogę, nie wyj​dę. To bez róż​ni​cy.
– Nie zga​dzam się – oznaj​mił, jak​by miał ja​kiś wy​bór.
Po​wiedz, że mnie ko​chasz i nie mo​żesz beze mnie żyć, chcia​ła od​po​wie​dzieć.

Na​wet je​śli to nie​praw​da. Ale pew​nie by się zgo​dzi​ła. A gdy​by tak zro​bi​ła, jej ży​-
cie sta​ło​by się kłam​stwem.

– Osza​le​ję przez cie​bie – pod​jął Tony, do​ty​ka​jąc czo​łem jej gło​wy. – Gdy​byś tyl​-

ko…

– Gdy​bym co? – Zła​ma​ła za​sa​dy? Stra​ci​ła god​ność?
Wy​dał z sie​bie pe​łen fru​stra​cji po​mruk, od​szedł od łóż​ka i za​czął prze​mie​rzać

sy​pial​nię ni​czym dzi​kie zwie​rzę klat​kę. Co go tak roz​wście​czy​ło?

– Po​słu​chaj – po​wie​dzia​ła. – Wiem, że je​steś przy​zwy​cza​jo​ny, że za​wsze do​sta​-

jesz to, co chcesz, ale…

– Żar​ty so​bie ze mnie stro​isz? – Od​wró​cił się w jej stro​nę. – Kie​dy do​sta​łem to,

cze​go chcia​łem?

Nie mia​ła po​ję​cia, co od​po​wie​dzieć, choć od​nio​sła wra​że​nie, że jest to py​ta​nie

re​to​rycz​ne.

– Pra​cu​ję, ro​bię ka​rie​rę, któ​rą gar​dzę, ze wzglę​du na ro​dzi​nę. – Mó​wił co​raz

wyż​szym to​nem. – Za​wsze ro​bi​łem to, cze​go ode mnie ocze​ki​wa​no. I co z tego

background image

mam? Nie mogę na​wet oże​nić się z ko​bie​tą, któ​rą ko​cham. Więc po​wiedz, pro​-
szę, jak to jest, że do​sta​ję to, cze​go chcę?

Prze​sta​ła go słu​chać przy sło​wie „ko​cham”. Sły​sza​ła, że da​lej mówi, wi​dzia​ła

jego po​ru​sza​ją​ce się usta, roz​po​zna​wa​ła dźwię​ki, ale zna​cze​nie jej umy​ka​ło.
Prze​rwa​ła mu w pół sło​wa.

– Co wła​śnie po​wie​dzia​łeś?
Otwo​rzył usta, a po​tem je za​mknął. Zmarsz​czył czo​ło.
– O któ​ry frag​ment cho​dzi?
– Kie​dy po​wie​dzia​łeś, że mnie ko​chasz?
Przy​mknął oczy.
– Prze​pra​szam, wy​mknę​ło mi się. – Jest mu przy​kro? – Nie – cią​gnął. – Pie​-

przyć to. Nie jest mi przy​kro. Pew​nie jesz​cze bar​dziej się ode mnie od​su​niesz,
ale… Lucy, ko​cham cię.

Dla​cze​go z tego po​wo​du mia​ła​by się od nie​go od​su​nąć? Otwo​rzy​ła usta, by

o to za​py​tać, ale nie zdo​ła​ła mu prze​rwać.

– Wiem, że chy​ba to ostat​nia rzecz, jaką chcesz w tej chwi​li usły​szeć – kon​ty​-

nu​ował.

Ostat​nia rzecz? Czyż​by?
– Ale mu​sia​łem to po​wie​dzieć, choć pró​bo​wa​łem z tym wal​czyć. A żeby być już

cał​kiem szcze​ry…

– Tony!
– Co?
– Och, za​mknij się już, pro​szę – rze​kła i za​nim zdo​łał się ode​zwać, po​ca​ło​wa​ła

go.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Lucy nie była pew​na, jak to się sta​ło, że wy​lą​do​wa​li w łóż​ku. Albo jak Tony

zdo​łał ścią​gnąć z nich ubra​nia tak szyb​ko. Do li​cha, po​tra​fił być szyb​ki, gdy mu
za​le​ża​ło. Jego za​pach, smak ust, za​rost na skó​rze – tak bar​dzo zna​jo​me jak
i sam Tony. Jed​nak czu​ła eu​fo​rię i pod​nie​ce​nie, jak​by ro​bi​li to pierw​szy raz. Za​-
mknę​ła oczy i po​czu​ła, że jego war​gi de​li​kat​ne mu​ska​ją jej usta.

– Je​steś taka pięk​na – wy​szep​tał, pa​trząc na nią tak, jak​by miał do czy​nie​nia

z dzie​łem sztu​ki. Po​ca​łun​ka​mi zna​czył jej skó​rę. Były tak zmy​sło​we, że po​czu​ła,
jak pod ich wpły​wem top​nie​je, cała się roz​pły​wa.

– Obie​caj mi, że wło​żysz jesz​cze tę su​kien​kę.
– Jaką? – Dło​nie Lucy prze​su​wa​ły się po jego mu​sku​lar​nych ra​mio​nach.
– Tę, któ​rą mia​łaś dziś na so​bie – wy​ja​śnił, a jed​no​cze​śnie gła​skał jej uda. – Co

za de​li​kat​ny i śli​ski ma​te​riał… – Wy​da​ła z sie​bie zdu​szo​ny okrzyk, gdy wsu​nął
w nią pal​ce i z po​cią​ga​ją​cym uśmie​chem do​dał: – Zu​peł​nie jak ty.

Do​ty​kał jej raz nie​śpiesz​nie i de​li​kat​nie, to znów śmia​ło i na​mięt​nie, roz​pa​la​jąc

w niej wszyst​kie zmy​sły. Po​tem scho​dził co​raz ni​żej, aż do​tarł do wzgór​ka We​ne​-
ry i tam tak​że pie​ścił ją usta​mi. Ogar​nę​ło ją obez​wład​nia​ją​ce po​żą​da​nie. Jego
od​dech na jej skó​rze dzia​łał ni​czym bry​za pod​sy​ca​ją​ca ogień. Da​lej ca​ło​wał ją
i pie​ścił, mru​cząc sło​wa, któ​re zle​wa​ły się i mie​sza​ły, za​tra​ca​jąc sens. Oplo​tła
dło​nie wo​kół jego szyi i przy​cią​gnę​ła go do sie​bie.

Wpa​da​ją​cy przez okno pro​mień księ​ży​ca oświe​tlił go, pod​kre​śla​jąc de​ta​le:

pięk​nie wy​skle​pio​ną pierś, sze​ro​kie ra​mio​na, sil​ne ręce. Splótł pal​ce z jej pal​ca​-
mi, przy​trzy​mu​jąc ręce Lucy w gó​rze. Po​tem wszedł w nią płyn​nym po​wol​nym
ru​chem…

Spoj​rzał na nią z góry za​mglo​nym i nie​wi​dzą​cym wzro​kiem i wy​szep​tał jej

imię. Już samo to spra​wi​ło, że pra​wie osią​gnę​ła or​gazm. Ba​lan​so​wa​ła na gra​ni​cy
tego nie​wy​obra​żal​ne​go sta​nu, a prze​bie​ga​ją​ce przez nią iskry przy​bli​ża​ły ją nie​-
uchron​nie do eks​plo​zji. Tony ca​ło​wał ją na​mięt​nie, a jed​no​cze​śnie draż​nił krót​ki​-
mi pchnię​cia​mi bio​der. Przy​lgnę​ła do nie​go moc​no, wbi​ła pa​znok​cie w jego ra​-
mio​na, wy​gię​ła cia​ło w nie​cier​pli​wym ocze​ki​wa​niu. Ni​g​dy do​tąd tak się nie za​-
tra​ci​ła, nie dała po​rwać po​żą​da​niu. Tony wy​mam​ro​tał coś nie​zro​zu​mia​łe​go, po​-
tem ści​snął jej ręce moc​niej i za​czął wcho​dzić w nią te​raz głę​biej, wy​no​sząc na
cał​kiem nowy po​ziom speł​nie​nia. Sły​sza​ła tyl​ko swój stłu​mio​ny jęk, gdy ogar​nę​ła
ją roz​kosz i wzię​ła w swo​je po​sia​da​nie.

Była nie​wia​ry​god​na i cu​dow​na.
Oby​dwo​je cięż​ko od​dy​cha​li. Lucy nie mia​ła stu​pro​cen​to​wej pew​no​ści, ale seks

w cią​ży wy​da​wał się bar​dziej… na​mięt​ny. Bar​dziej in​ten​syw​ny.

Czy dla​te​go czu​ła się te​raz jesz​cze bar​dziej za​gu​bio​na i nie​pew​na? Tony ją ko​-

background image

cha, chce się z nią oże​nić, a ich dziec​ko jest zdro​we. Jego ro​dzi​na ją po​lu​bi​ła, do
tego ze wza​jem​no​ścią. Wła​śnie za​czy​na mieć wszyst​ko, o czym za​wsze ma​rzy​ła.
Po​win​na try​skać szczę​ściem, więc dla​cze​go czu​je się jak oszust​ka?

Tony bez​wied​nie do​star​czył na to py​ta​nie od​po​wie​dzi. Przy​su​nął się bli​żej i po​-

ło​żył gło​wę na po​dusz​ce.

– Ko​cham cię.
On ją ko​cha? Prze​cież na​wet jej nie zna. Pra​gnę​ła go bar​dzo, ale nie za wszel​-

ką cenę. W każ​dym mo​men​cie jej prze​szłość mo​gła dać znać o so​bie, a wte​dy
Tony po​czu​je się oszu​ka​ny. Po​wi​nien po​znać praw​dę.

Na szczę​ście to nie ta​kie trud​ne. Wy​star​czy opo​wie​dzieć mu wszyst​ko po ko​-

lei. A po​tem, je​śli na​dal bę​dzie jej pra​gnął…

– Nie by​łam z tobą cał​kiem szcze​ra, je​śli cho​dzi o mój wy​jazd na Flo​ry​dę –

ode​zwa​ła się.

Jej ser​ce za​czę​ło bić moc​niej, a ręce – drżeć. No da​lej, Lucy, po pro​stu mu to

po​wiedz.

– Po pierw​sze mia​łam na​dzie​ję, że po​je​dziesz za mną. – Zero re​ak​cji. – Bo…

eee… za​ko​cha​łam się w to​bie i ba​łam się to wy​znać. Wie​dzia​łam, że nie prze​pa​-
dasz za związ​ka​mi i, co może wy​dać się dziw​ne, ja też. Gdy​byś po​je​chał za mną,
zna​czy​ło​by to, że mnie ko​chasz. Dla​te​go nie po​wie​dzia​łam ci też o dziec​ku. Zda​-
wa​łam so​bie spra​wę, że ze​chcesz po​stą​pić ho​no​ro​wo, ale dla mnie ślub z roz​-
sąd​ku nie wcho​dził w ra​chu​bę.

Za​mil​kła na chwi​lę, spo​dzie​wa​jąc się, że Tony ze​chce sko​men​to​wać jej sło​wa,

gdy na​gle usły​sza​ła le​ciut​kie po​chra​py​wa​nie. Och, nie, czyż​by… Pod​nio​sła się
i zo​ba​czy​ła jego twarz. Spał jak ka​mień.

W so​bot​ni po​ra​nek Tony obu​dził się o dzie​sią​tej trzy​dzie​ści, po dłu​gim śnie,

naj​głęb​szym, jaki zda​rzył mu się w tym ty​go​dniu. Su​per. Czy mi​nął za​le​d​wie ty​-
dzień? Tak wie​le się wy​da​rzy​ło, a wczo​raj w nocy na​stą​pił w ich związ​ku prze​-
łom. Naj​trud​niej​sze spra​wy mają już za sobą i mogą te​raz ru​szać na​przód.
W pew​nym sen​sie za​cząć od nowa.

Wło​żył szla​frok i po​szedł po​szu​kać Lucy, ale zna​lazł tyl​ko na swo​im lap​to​pie

na​pi​sa​ną przez nią kart​kę. Ogar​nę​ło go prze​ra​że​nie. Czyż​by ubie​gła noc oka​za​-
ła się ka​ta​stro​fal​nym błę​dem? Tak ją wy​stra​szy​ła, że ucie​kła? Się​gnął po pa​pier
i z nie​po​ko​jem za​czął czy​tać.

Ko​cha​ny Tony, NIE WY​JE​CHA​ŁAM. Od razu wy​ja​śniam, bo pew​nie tak wła​-

śnie po​my​śla​łeś, gdy zo​ba​czy​łeś tę kart​kę.

Po​trzą​snął gło​wą i się uśmiech​nął. Zna​ła go na wy​lot.
Je​stem z Two​ją mamą. Za​dzwo​ni​łam do niej rano, żeby prze​ka​zać wie​ści

o dziec​ku, a ona wy​cią​gnę​ła mnie na za​ku​py. Wczo​raj za​sną​łeś, więc nie mia​-
łam oka​zji, żeby Ci po​wie​dzieć, jak było miło. Wię​cej niż miło.

On też, ale…
Okej, a te​raz na po​waż​nie.

background image

No, te​raz się za​cznie.
Ko​cham Cię. Wiem, że To​bie też wy​da​je się, że mnie ko​chasz, ale tak na​praw​-

dę wca​le mnie nie znasz. Może brzmi to bez​sen​sow​nie, ale za​raz zro​zu​miesz.
Zrób coś dla mnie. Pa​mię​tasz, mó​wi​łam Ci, że pro​wa​dzę dzien​nik?

Oczy​wi​ście, że pa​mię​tał. Za​czę​ła go pro​wa​dzić w ra​mach pro​jek​tu szkol​ne​go,

a po​tem kon​ty​nu​owa​ła. Cza​sa​mi, gdy była u nie​go, sia​da​ła z lap​to​pem i pi​sa​ła.

Ni​g​dy nie są​dzi​łam, że ko​go​kol​wiek o to po​pro​szę, ale chcę, że​byś go prze​-

czy​tał. Mu​szę Cię jed​nak ostrzec, że bę​dzie do dłu​ga lek​tu​ra i że do​wiesz się
wie​lu rze​czy, o któ​rych wo​la​ła​byś nie wie​dzieć. Z góry prze​pra​szam. Jed​nak
MU​SISZ je po​znać. Je​śli po prze​czy​ta​niu CA​ŁO​ŚCI na​dal bę​dziesz chciał mnie
po​ślu​bić (choć cał​ko​wi​cie zro​zu​miem, je​śli zmie​nisz zda​nie), to moja od​po​-
wiedź brzmi „tak” – pra​gnę wyjść za Cie​bie za mąż. W mej​lu wy​sy​łam link do
stro​ny, na​zwę użyt​kow​ni​ka i ha​sło.

Ko​cham Cię, Lucy

Za​sko​czo​ny odło​żył list i przez kil​ka mi​nut stał bez ru​chu, tra​wiąc prze​czy​ta​ne

sło​wa i pa​trząc na za​mknię​ty lap​top. Pra​wie bał się go otwo​rzyć. Mu​sia​ła​by zro​-
bić coś na​praw​dę strasz​ne​go, by prze​stał ją ko​chać. Na pew​no prze​sa​dza​ła…
A je​śli nie? Do​bra, jest tyl​ko je​den spo​sób, żeby się prze​ko​nać.

Zro​bił so​bie ku​bek moc​nej kawy, a po​tem usiadł przy sto​li​ku i otwo​rzył kom​pu​-

ter. Mejl z po​trzeb​ny​mi da​ny​mi do​szedł, a jego oba​wy tak się na​si​li​ły, że lo​gu​jąc
się, miał na​dzie​ję, że ja​kimś szczę​śli​wym tra​fem do​stęp do stro​ny bę​dzie za​blo​-
ko​wa​ny. Jed​nak za​lo​go​wa​nie się po​wio​dło.

Wpi​sy, po​dzie​lo​ne na lata, za​czy​na​ły się, gdy Lucy mia​ła je​de​na​ście lat. Naj​-

now​szy po​wstał o pią​tej czter​dzie​ści rano. Oparł się chę​ci przej​ścia od razu do
ostat​nich za​pi​sków, przy​pusz​czal​nie naj​waż​niej​szych, i za​czął od po​cząt​ku. Not​-
ki z pierw​szych mie​się​cy przed​sta​wia​ły ty​po​we pro​ble​my na​sto​la​tek. Nie mógł
po​zbyć się wra​że​nia, że mar​nu​je czas, a z Lucy wy​ła​zi głę​bo​ko skry​wa​ny po​ciąg
do dra​ma​ty​zo​wa​nia. Z tru​dem do​cią​gnął do koń​ca czę​ści pi​sa​nej w ra​mach
szkol​ne​go pro​jek​tu – a wraz z nią znik​nął też ide​al​ny lu​kro​wa​ny świat, któ​ry opi​-
sy​wa​ła. Ko​lej​ny wpis za​czy​nał się bo​wiem od słów: „Znów eks​mi​sja. Wró​ci​łam ze
szko​ły, a wszyst​kie moje rze​czy znaj​do​wa​ły się w kon​te​ne​rze na śmie​ci”. A po​-
tem za​czę​ła się jaz​da bez trzy​man​ki.

Po prze​czy​ta​niu wpi​sów z na​stęp​nych dwóch ty​go​dni po​czuł ucisk w żo​łąd​ku.

Opis ko​lej​nych dwóch ty​go​dni spra​wił, że ze​bra​ło mu się na wy​mio​ty. Na​sto​lat​ki
zwy​kle no​to​wa​ły w dzien​ni​kach imio​na naj​mod​niej​szych gwiazd popu lub chło​pa​-
ków, z któ​ry​mi chcia​ły​by się ca​ło​wać. Nie, że „chło​pak” mamy pró​bo​wał je ob​-
ma​cy​wać, gdy ona tego nie wi​dzia​ła. Albo o tym, że bu​dzą się w środ​ku nocy
i wi​dzą, że inny „chło​pak” ro​bił im we śnie zdję​cia. Gdy koń​czył lek​tu​rę wpi​sów
z pierw​sze​go roku, po​waż​nie roz​wa​żał wy​na​ję​cie ko​goś od mo​krej ro​bo​ty, by za​-
jął się mat​ką Lucy. Był Wło​chem, po​tra​fił do​trzeć do kogo trze​ba. Mat​ka Lucy
na​le​ża​ła do lu​dzi, któ​rzy ży​wią się cier​pie​niem in​nych, a Tony, któ​ry uczęsz​czał
w col​le​ge’u na za​ję​cia z psy​cho​lo​gii, umiał roz​po​znać ce​chy so​cjo​pa​ty. Nikt ob​-

background image

da​rzo​ny su​mie​niem nie trak​to​wał​by swo​jej cór​ki tak jak mat​ka Lucy. Była wcie​-
lo​nym złem.

Przy​po​mniał so​bie, jak cza​sem skar​żył się Lucy na swo​ją ro​dzi​nę i po​czuł się

znie​sma​czo​ny. Jego dzie​ciń​stwo, całe jego ży​cie, było pie​przo​ną uto​pią w po​rów​-
na​niu z tym, co ona prze​szła. W wie​ku sie​dem​na​stu lat wy​pro​wa​dzi​ła się z domu
i za​miesz​ka​ła ze zna​jo​mym. Ale wkrót​ce zna​jo​my za​czął być zbyt przy​ja​ciel​ski,
a Lucy, nie​sko​ra do po​głę​bia​nia w ten spo​sób ich przy​jaź​ni, zna​la​zła się na bru​-
ku. Przez na​stęp​ne lata żyła z dnia na dzień, czę​sto zmie​nia​jąc ad​re​sy i na​wią​zu​-
jąc prze​lot​ne zna​jo​mo​ści. Gdy coś do​bre​go zda​rza​ło się w jej ży​ciu, inne rze​czy
od razu na​wa​la​ły. Zu​peł​nie jak​by mia​ła złą kar​mę.

Wte​dy po​zna​ła Tony’ego. Choć mi​nął już po​nad rok, wspo​mnie​nie tam​tej nocy,

gdy po raz pierw​szy zo​ba​czył ją za ba​rem, na do​bre wry​ło się w jego pa​mięć. Co
za świe​żość – ta​kie było jego pierw​sze wra​że​nie. Mło​dzień​cza i try​ka​ją​ca ener​-
gią, ład​na i na​tu​ral​na. Nie mógł ode​rwać od niej wzro​ku. Wy​da​wa​ło mu się, że
mię​dzy nimi za​iskrzy​ło, lecz po​cząt​ko​wo za​mie​nia​li z sobą za​le​d​wie kil​ka słów,
gdy wpa​dał do baru. Gdy po raz pierw​szy za​pro​po​no​wał Lucy rand​kę, usły​szał,
że nie uma​wia się z klien​ta​mi.

We​dług dzien​ni​ka wzbu​dził jed​nak jej za​in​te​re​so​wa​nie, mia​ła więc zdu​mie​wa​-

ją​cą umie​jęt​ność ukry​wa​nia uczuć – sam ni​g​dy by się nie do​my​ślił, jak bar​dzo ją
po​cią​gał. Jed​nak w cią​gu na​stęp​nych ty​go​dni stop​nio​wo prze​ła​my​wał jej opór.
Wte​dy też ton jej wpi​sów uległ ra​dy​kal​nej zmia​nie. Zu​peł​nie jak​by oglą​dał film
po​klat​ko​wy o roz​wi​ja​ją​cym się kwie​cie. Lucy po​wo​li za​czy​na​ła się otwie​rać, ufać
mu. Za​ko​chi​wać się w nim.

Ofia​ro​wa​ła mu nie​zwy​kły pre​zent – dzien​nik, któ​ry dał mu do​stęp do jej du​szy.

I mia​ła ra​cję. Od tej pory bę​dzie po​strze​gał ją, a tak​że sie​bie, w zu​peł​nie nowy
spo​sób. Rocz​na te​ra​pia nie mo​gła dać wię​cej niż ta lek​tu​ra. Gra​ni​czy​ło z cu​dem,
że po wszyst​kim, co prze​szła, po cier​pie​niach, kłam​stwach i zła​ma​nych obiet​ni​-
cach, ja​kich do​świad​czy​ła, otwo​rzy​ła się przed nim. I mu za​ufa​ła.

Wtem usły​szał klucz prze​krę​ca​ny w drzwiach i uniósł zmę​czo​ny wzrok znad

kom​pu​te​ra. Lucy. Ku jego uldze bez mat​ki. Gdy go uj​rza​ła, za​trzy​ma​ła się w pół
kro​ku, a na jej twa​rzy po​ja​wił się wy​raz zdzi​wie​nia.

– Je​steś cho​ry?
– Nie, dla​cze​go py​tasz?
– Już szó​sta, a ty na​dal w pi​ża​mie.
To by zna​czy​ło, że prze​sie​dział tak pra​wie sie​dem go​dzin, bez śnia​da​nia oraz

lun​chu.

– Czy​ta​łem.
Za​mru​ga​ła ocza​mi.
– Aha… To do​brze.
– To były ogrom​ne za​ku​py – za​uwa​żył. – Gdzie są te wszyst​kie rze​czy?
– Żad​na z nas nie mia​ła siły, żeby wnieść je na górę. – Zdję​ła kurt​kę. – Two​ja

mama za​pro​si​ła nas na ju​tro na ko​la​cję i przy oka​zji mo​że​my za​brać od niej
część za​ku​pów. Oczy​wi​ście z wy​jąt​kiem rze​czy, któ​re mia​ły być do​star​czo​ne tu​-

background image

taj.

– Do​star​czo​ne?
– Me​ble, któ​re two​ja mama ku​pi​ła – wy​ja​śni​ła Lucy z miną cier​pięt​ni​cy. – Pro​-

te​sto​wa​łam, ale nic nie zdo​ła​ło jej po​wstrzy​mać.

Za​mil​kła i za​czę​ła gryźć dol​ną war​gę, zwró​co​na do nie​go, i wła​ści​wie na nie​go

nie pa​trząc, spy​ta​ła:

– Więc wszyst​ko prze​czy​ta​łeś?
– Wy​star​cza​ją​co dużo. Pra​wie wszyst​ko.
– Nie mam po​ję​cia, gdzie je po​mie​ści​my. Te me​ble. O ile jesz​cze…
– Ja​kie me​ble?
– Dzie​cię​ce. Z klo​no​we​go drze​wa, do​bre i dla chłop​ca, i dla dziew​czyn​ki. A ko​-

ły​ska zmie​nia się w łó​żecz​ko, co jest świet​nym roz​wią​za​niem. Kom​plet z pię​ciu
ele​men​tów.

– Więc to chy​ba roz​strzy​ga spra​wę – oznaj​mił.
– Co roz​strzy​ga?
Tu zro​bił dra​ma​tycz​ną pau​zę dla wzmoc​nie​nia efek​tu i za​wa​żył, że Lucy fak​-

tycz​nie wstrzy​ma​ła od​dech.

– Po​trze​bu​je​my wię​cej prze​strze​ni.
– My to zna​czy ty i dziec​ko?
– My to zna​czy na​sza trój​ka.
– Mamy wy​na​jąć inne miesz​ka​nie?
– To nie​zbyt prak​tycz​ne. – Po​trzą​snął gło​wą.
– Ku​pić miesz​ka​nie?
– Nie. Uwa​żam, że po​trze​bu​je​my domu.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

– Chcesz, że​by​śmy żyli w domu? Wspól​nie?
– Czy nie tak ro​bią lu​dzie po ślu​bie? Mają dzie​ci, ku​pu​ją domy. Żyją dłu​go

i szczę​śli​wie. I tak da​lej.

– Na​dal chcesz się ze mną oże​nić?
– Czy nie tak się robi, gdy się ko​goś ko​cha?
Ogar​nę​ło ją po​czu​cie bez​tro​skiej lek​ko​ści.
– Też cię ko​cham.
Wziął ją w ra​mio​na i przy​tu​lił bar​dzo moc​no.
– Na​praw​dę się ba​łam, że kie​dy prze​czy​tasz dzien​nik, twój sto​su​nek do mnie

zmie​ni się – po​wie​dzia​ła przy​tłu​mio​nym przez jego szla​frok gło​sem.

– Fak​tycz​nie, tak się sta​ło. By​łaś moją naj​lep​szą przy​ja​ciół​ką, moją po​wier​ni​-

cą, ko​bie​tą, któ​rą ko​cham. – Uniósł jej twarz tak, by jej spoj​rzeć w oczy. – Te​raz
je​steś dla mnie wzo​rem.

– Mia​ła​bym być dla ko​goś wzo​rem? – Za​mru​ga​ła.
– Je​steś naj​dziel​niej​szą oso​bą, jaką znam.
– Su​per, ale jed​nak kimś, kogo nie zna​łeś.
– Nie, oka​za​ło się po pro​stu, że je​steś lep​sza, niż mi się wy​da​wa​ło.
– Ale moje po​cho​dze​nie, moja ro​dzi​na…
– Ty i two​ja ro​dzi​na to dwie róż​ne rze​czy. A je​śli o mnie cho​dzi, to uwa​żam, że

po​win​naś za​po​mnieć o tej dzie​jo​wej po​mył​ce, czy​li o swo​jej mat​ce. Wła​ści​wie to
na​le​gam.

– Nie chcia​ła mieć dziec​ka – wy​zna​ła Lucy. – In​te​re​so​wa​ły ją tyl​ko ali​men​ty,

któ​re mo​gła wy​cią​gać. Nie prze​wi​dzia​ła jed​nak, że źró​dło do​cho​dów tak szyb​ko
umrze. – Po​ło​ży​ła rękę na brzu​chu. – Mam go​rą​cą na​dzie​ję, że na​sze dziec​ko nie
odzie​dzi​czy ge​nów z mo​jej stro​ny.

– Lucy, na​sze dziec​ko bę​dzie ta​kie jak ty: in​te​li​gent​ne, sil​ne, dziel​ne, pra​we.

Bę​dzie mia​ło ser​ce ze szcze​re​go zło​ta i zdol​no​ści, któ​re wy​ko​rzy​sta do ro​bie​nia
pięk​nych i za​ska​ku​ją​cych rze​czy.

Jego sło​wa po​zba​wi​ły ją tchu.
– Czy tak wła​śnie mnie po​strze​gasz? Ojej. To chy​ba naj​mil​sza rzecz, jaką kie​-

dy​kol​wiek usły​sza​łam.

– Więc naj​wyż​szy czas, żeby to ktoś do​bit​nie po​wie​dział. Je​steś wy​jąt​ko​wa.
– Ro​bię nędz​ną mar​ga​ri​tę.
– Umiesz słu​chać lu​dzi.
– Lu​bię po​zna​wać ich hi​sto​rie. Nie jest to ja​kiś szcze​gól​ny ta​lent.
– Wiesz, z cze​go zda​łem so​bie spra​wę, czy​ta​jąc twój dzien​nik? Że ty też masz

dużo do opo​wie​dze​nia.

background image

– A co mia​ła​bym opo​wie​dzieć?
– Chcę ci coś za​pro​po​no​wać, co za​pew​ne nie wzbu​dzi two​je​go en​tu​zja​zmu, ale

wy​słu​chaj mnie, pro​szę.

– Okej.
– Uwa​żam, że po​win​naś opu​bli​ko​wać dzien​nik.
– Opu​bli​ko​wać? Nie zda​jesz so​bie pra​wy, ja​kie mia​łam opo​ry, żeby po​ka​zać go

to​bie. Nie wy​obra​żam so​bie, żeby wszy​scy w cy​ber​prze​strze​ni mie​li do nie​go
do​stęp.

– Nie, to zły po​mysł. My​ślę, że po​win​naś go wy​dać w wer​sji książ​ko​wej.
Cof​nę​ła się o krok. On żar​tu​je.
– Wy​słu​chaj mnie. To, przez co prze​szłaś… – Po​trzą​snął gło​wą, jak​by pró​bu​jąc

ode​pchnąć na​tłok ob​ra​zów w gło​wie. – Nie cho​dzi tyl​ko o cie​bie. Mo​gła​byś po​-
móc in​nym lu​dziom.

– W jaki spo​sób?
– Prze​ko​nu​jąc ich, że nie są sami. Wy​ko​rzy​stu​jąc ta​lent, któ​ry wiem, że masz.

Uczu​cia izo​la​cji i sa​mot​no​ści są naj​gor​sze, praw​da? To, że nikt nie jest w sta​nie
cię zro​zu​mieć? Mo​żesz dać lu​dziom na​dzie​ję.

Ni​g​dy tak na to nie pa​trzy​ła.
– Ale… nie je​stem prze​cież pi​sar​ką.
– Wła​śnie, że je​steś. Masz ta​lent. Nie mar​nuj go.
– Od cze​go mia​ła​bym za​cząć?
– Je​den z mo​ich ko​le​gów z col​le​ge’u jest agen​tem li​te​rac​kim. Chciał​bym cię

z nim skon​tak​to​wać.

– Och, sama nie wiem, Tony.
Myśl, że lu​dzie po​zna​li​by jej prze​szłość, szcze​gól​nie ro​dzi​na Tony’ego, prze​ra​-

ża​ła ją. Czy rze​czy​wi​ście tego by chcia​ła? A może jed​nak jej obo​wiąz​kiem jest
po​moc in​nym znaj​du​ją​cym się w po​dob​nej sy​tu​acji? Wresz​cie, zna​jąc jej pe​cha,
czy książ​ka nie oka​że się to​tal​ną kla​pą? Nie wie​dzia​ła, co ro​bić.

– Po​zwól, że się za​sta​no​wię.
– Oczy​wi​ście. Mogę za​dzwo​nić do nie​go w po​nie​dzia​łek i po pro​stu po​ga​dać.

A przy oka​zji, pro​szę, nie miej wy​rzu​tów su​mie​nia z po​wo​du Ali​ce.

A więc fak​tycz​nie dużo prze​czy​tał.
– Nic na to nie po​ra​dzę, żal mi jej.
– Był to zwy​kły układ, nic wię​cej. Nikt na tym nie ucier​piał.
– Nie​za​leż​nie od wszyst​kie​go zo​sta​ła upo​ko​rzo​na. Choć to miłe, że zo​sta​wi​łeś

jej pier​ścio​nek.

– Skór​ka war​ta wy​praw​ki. A je​śli o tym mowa – Tony zmie​nił te​mat – mam coś

dla cie​bie. Daj mi tyl​ko mo​ment.

Wy​koń​czo​na wy​da​rze​nia​mi z tego na ra​zie naj​waż​niej​sze​go ty​go​dnia w jej ży​-

ciu Lucy opa​dła na ka​na​pę, zrzu​ci​ła buty i wy​cią​gnę​ła obo​la​łe nogi na sto​ją​cym
obok sto​li​ku. Tony chy​ba nie zna​lazł tego, cze​go szu​kał, po​nie​waż wró​cił z pu​-
sty​mi rę​ka​mi.

– W prze​ci​wień​stwie do cie​bie nie mam daru po​słu​gi​wa​nia się sło​wa​mi – oznaj​-

background image

mił – więc po​wiem po pro​stu… – A po​tem przy​klęk​nął przed nią, a ona wstrzy​ma​-
ła od​dech.

Trzy​maj się, Lucy. Za chwi​lę sta​nie się to, cze​go pra​gnę​łaś, ale pod żad​nym

po​zo​rem nie waż się roz​ry​czeć.

Z kie​sze​ni szla​fro​ka Tony wy​jął zie​lo​ne ak​sa​mit​ne pu​de​łecz​ko, nie​co po​żół​kłe

ze sta​ro​ści. Otwo​rzył je, a ona wes​tchnę​ła, wi​dząc w środ​ku pier​ścio​nek.
Z ogrom​nym bry​lan​tem o szli​fie prin​cess, któ​ry mi​go​tał w pro​mie​niach słoń​ca
za​glą​da​ją​ce​go przez okno. Ka​mień ota​czał wia​nu​szek ma​lut​kich ru​bi​nów.

– Lucy, spraw, żeby moje ży​cie sta​ło się peł​ne. Wyjdź…
– Tak – prze​rwa​ła mu. – Po sto​kroć tak!
– To jest pier​ścio​nek mo​jej pra​bab​ki – oświad​czył, wsu​wa​jąc go na jej pa​lec. –

Jest w mo​jej ro​dzi​nie od po​nad stu lat.

I on go jej po​wie​rza? Unio​sła dłoń. Bry​lant mi​go​tał, zło​to po​ły​ski​wa​ło. W naj​-

śmiel​szych snach nie wy​obra​ża​ła so​bie, że bę​dzie no​si​ła tak pięk​ny pier​ścio​nek.
Co oczy​wi​ście wzbu​dzi​ło w niej lęk. Co się sta​nie, je​śli go uszko​dzi albo, co gor​-
sza, zgu​bi?

– Do​sta​łem go jako naj​star​szy wnuk.
– I chcesz, że​bym go no​si​ła?
– Prze​cież sam wsu​ną​łem ci go na pa​lec.
Tak, a na do​da​tek miał ide​al​ny roz​miar. Jego pra​bab​ka mu​sia​ła być tak drob​na

jak ona. Zu​peł​nie jak​by cze​kał na nią. Czyż​by znów pusz​cza​ła wo​dze fan​ta​zji.
A je​śli na​wet, co w tym złe​go? Jest szczę​śli​wa po raz pierw​szy w ży​ciu. Po​czu​ła
się, jak​by mo​gła prze​no​sić góry. Na​wet je​śli to sen, to niech cho​ciaż bę​dzie
wspa​nia​ły.

Na​stęp​ne​go dnia pod​czas ko​la​cji prze​ka​za​li no​wi​nę jego ro​dzi​com, a mama

Tony’ego mu​sia​ła, oczy​wi​ście, za​dzwo​nić do jego sióstr. Pięt​na​ście mi​nut póź​niej
wie​dzia​ła o tym cała ro​dzi​na. Do dia​bła, może i cały świat.

Przez pra​wie dwa dni – wy​da​wa​ło się, że bez prze​rwy – od​bie​ra​li te​le​fo​ny,

mej​le i kart​ki z ży​cze​nia​mi. Daw​niej do​pro​wa​dzi​ło​by go to do szew​skiej pa​sji,
ale dzien​nik Lucy spra​wił, że zmie​nił prio​ry​te​ty. Prze​stał wi​nić ro​dzi​nę za to, że
zde​cy​do​wał się na pra​cę w Ca​ro​sel​li Cho​co​la​te, bo to on pod​jął tę de​cy​zję. Był
zbyt le​ni​wy lub tchórz​li​wy, żeby opu​ścić ro​dzin​ne gniaz​do. Ale ten etap ży​cia ma
już za sobą. Te​raz zro​bi to, o czym ma​rzy. Trze​ba tyl​ko po​cze​kać na od​po​wied​ni
mo​ment.

Jed​nak naj​pierw musi za​jąć się tym, by on, Lucy i dziec​ko mie​li gdzie miesz​-

kać. A to ozna​cza zna​le​zie​nie domu. Gdy pod​jął ten te​mat po​now​nie, Lucy za​-
kwe​stio​no​wa​ła po​mysł.

– Nie mo​żesz za​prze​czyć, że po​trze​bu​je​my więk​szej prze​strze​ni – tłu​ma​czył.

Na​wet te​raz, gdy znów dzie​lą sy​pial​nię, bra​ko​wa​ło miej​sca.

– Mo​gli​by​śmy wy​na​jąć więk​sze miesz​ka​nie – za​pro​po​no​wa​ła.
– Dom był​by po​waż​ną in​we​sty​cją.
– Co ozna​cza​ło​by uży​cie pie​nię​dzy, któ​re zbie​ra​łeś, żeby roz​po​cząć wła​sny in​-

te​res.

background image

Czy o to wła​śnie cho​dzi? O pie​nią​dze?
– Lucy, nie martw się o pie​nią​dze.
– Oczy​wi​ście, że się mar​twię! Wiem, jak nie​pew​na jest sy​tu​acja eko​no​micz​na

po re​ce​sji. Nie po​zwo​lę, że​byś wy​dał je na dom, któ​re​go nie po​trze​bu​je​my.

– Wiesz, ile za​ra​biam rocz​nie?
Po​trzą​snę​ła gło​wą i rze​kła:
– Nie mam bla​de​go po​ję​cia, ale jeź​dzisz bmw, więc za​kła​dam, że cał​kiem do​-

brze.

Żył nie​prze​sad​nie roz​rzut​nie, więc nic dziw​ne​go, że nie zda​wa​ła so​bie spra​wy

z tego, o ja​kich oszczęd​no​ściach mowa. Gdy po​wie​dział jej, ile za​ra​bia, mu​siał
przy​znać, że jej mina war​ta była dwa razy tyle.

– Czy po​wie​dzia​łeś mi​lion? – spy​ta​ła, otwie​ra​jąc sze​ro​ko oczy. – Czy​li je​steś

mi​lio​ne​rem?

– Są​dzi​łem, że wiesz. Czy te​raz mo​że​my ku​pić dom?
– Tak, oczy​wi​ście – zgo​dzi​ła się oszo​ło​mio​na.
Jesz​cze tego sa​me​go po​po​łu​dnia Tony za​dzwo​nił do swo​je​go agen​ta z biu​ra

nie​ru​cho​mo​ści. Dwa dni póź​niej do​stał li​stę do​mów do obej​rze​nia. Więk​szość
z nich sta​no​wi​ły pra​wie nowe wil​le.

W so​bo​tę nie zna​leź​li nic. Tony’emu po​do​ba​ło się kil​ka do​mów, ale Lucy twier​-

dzi​ła, że są albo zbyt duże, albo zbyt dro​gie, albo i jed​no, i dru​gie. A i on mu​siał
przy​znać, że więk​szość z nich nie mia​ła od​po​wied​nie​go ogro​du. Wy​da​wa​ło się,
że nie​dzie​la też za​koń​czy się kla​pą, gdy agent otrzy​mał in​for​ma​cję o nowo wy​-
sta​wio​nym na sprze​daż domu.

– Po​trze​bu​je nie​wiel​kie​go re​mon​tu – po​in​for​mo​wał ich. – Znaj​du​je się w cie​ka​-

wej i ro​ku​ją​cej dziel​ni​cy. Je​śli szu​kasz do​brej in​we​sty​cji, to jest to. Wy​sta​wia​ją
go po​ni​żej ceny ryn​ko​wej, więc pew​nie szyb​ko zo​sta​nie sprze​da​ny.

– Nie za​szko​dzi obej​rzeć. – Mają jesz​cze tro​chę cza​su na re​mont, za​nim

dziec​ko przyj​dzie na świat.

Był to sta​ry wik​to​riań​ski bu​dy​nek z pię​cio​ma sy​pial​nia​mi i ogrom​ną we​ran​dą,

róż​nią​cy się od no​wych sztam​po​wych do​mów, któ​re do​tąd wi​dzie​li. Jed​nak sama
kon​struk​cja nie bu​dzi​ła za​ufa​nia.

– Jest ide​al​ny – za​chwy​ci​ła się Lucy.
Ide​al​ny? Czyż​by po​stra​da​ła zmy​sły?
– To kom​plet​na ru​ina.
– Ale mógł​by być taki pięk​ny.
– No do​brze, obej​rzyj​my go w środ​ku.
Mógł tyl​ko wy​obra​żać so​bie, co tam na nich cze​ka, ale wła​ści​wie nie było aż

tak źle. Po​ko​je wy​ma​ga​ły re​no​wa​cji, ale fun​da​men​ty do​brze się trzy​ma​ły. Cena
nie sta​no​wi​ła pro​ble​mu, na​to​miast czas po​trzeb​ny na re​mont – tak.

– Już go ko​cham – wy​zna​ła Lucy, gdy wy​szli z agen​tem na dwór. – To kwin​te​-

sen​cja domu, ja​kie​go za​wsze pra​gnę​łam. I do tego ogrom​ny ogród. Wy​ma​ga tyl​-
ko tro​chę czu​ło​ści. – Dom wy​ma​gał o wie​le wię​cej, ale pod​nie​ce​nie w jej oczach,
ru​mień​ce na po​licz​kach świad​czy​ły, że pod​ję​ła de​cy​zję.

background image

– Re​no​wa​cja może trwać mie​sią​ce – ostrzegł. – Co ozna​cza, że do tego cza​su

bę​dzie​my mu​sie​li zo​stać u mnie, więc bę​dzie nam cia​sno.

– Z chę​cią to znio​sę.
– Więc jaką de​cy​zję po​dej​mu​je​cie? – za​py​tał agent.
Lucy spoj​rza​ła na Tony’ego z bła​ga​niem w oczach. On zwró​cił się do agen​ta

i rzekł:

– Wy​glą​da na to, że ku​pu​je​my.
– Dzię​ku​ję! – Lucy ob​ję​ła go moc​no.
Agent miał bar​dzo za​do​wo​lo​ną minę.
– Wspa​nia​le. Za​pra​szam do biu​ra, żeby przy​go​to​wać ofer​tę.
Za​pro​po​no​wa​li kwo​tę o dzie​sięć pro​cent wyż​szą od wyj​ścio​wej ceny, płat​ną

go​tów​ką. W cią​gu go​dzi​ny wła​ści​ciel przy​stał na ich pro​po​zy​cję i we wto​rek pra​-
ce re​no​wa​cyj​ne ru​szy​ły.

Z oka​zji rów​ne​go mie​sią​ca, jaki upły​nął od po​wro​tu Lucy, Tony za​sko​czył ją mi​-

ni​va​nem wy​po​sa​żo​nym w róż​ne ga​dże​ty: wbu​do​wa​ne sie​dze​nia, wy​so​kiej ja​ko​ści
apa​ra​tu​rę na​gła​śnia​ją​cą z od​twa​rza​czem DVD i sys​tem na​wi​ga​cji. A co naj​waż​-
niej​sze, z do​sko​na​łym wskaź​ni​kiem bez​pie​czeń​stwa.

Był to go​rą​cy okres w ich ży​ciu, tak​że z po​wo​du pla​no​wa​ne​go ślu​bu, ale Tony

czuł, że wszyst​ko ukła​da się w ca​łość. Po​wi​nien wie​dzieć, że jest to tyl​ko spo​kój
przed bu​rzą.

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Ty​dzień po Wiel​ka​no​cy, któ​ra jest sza​lo​nym okre​sem dla pro​du​cen​tów cze​ko​-

la​dy, gdy Tony wresz​cie miał tro​chę spo​ko​ju w pra​cy, do jego ga​bi​ne​tu wpadł jak
bu​rza zzia​ja​ny Rob.

– Bierz kurt​kę i chodź.
Tony zła​pał kurt​kę i ru​szył za Ro​bem w kie​run​ku win​dy.
– Cho​ciaż po​wiedz, do​kąd je​dzie​my? – za​py​tał Tony, gdy zjeż​dża​li do ga​ra​żu.
– Do non​na.
Pod To​nym ugię​ły się ko​la​na.
– Coś się sta​ło z dziad​kiem?
– Nic mu nie jest.
Nick cze​kał na nich w sa​mo​cho​dzie. Rob usiadł z przo​du, Tony z tyłu.
– Czy ktoś mógł​by mi po​wie​dzieć, co jest gra​ne? – ode​zwał się Tony, pod​czas

gdy Nick wy​jeż​dżał na uli​cę.

Rob od​wró​cił się.
– Zda​je się, że mie​li​śmy ra​cję co do Rose. Dziś rano zja​wi​ła się u non​na

i chcia​ła się z nim wi​dzieć. Twier​dzi​ła, że jest przy​ja​ciół​ką ro​dzi​ny.

– Wil​liam jej nie wpu​ścił, praw​da?
– Fakt, nie za​re​ago​wał na dzwo​nek. Ale Rose tam jest i ka​te​go​rycz​nie żąda wi​-

dze​nia z dziad​kiem.

– Cze​kaj, cze​goś tu nie ro​zu​miem – od​parł Tony. – Je​śli Wil​liam jej nie wpu​ścił,

to kto?

Rob zer​k​nął na Nic​ka, a ten kiw​nął gło​wą.
– Sta​ry, to Lucy ją wpu​ści​ła.
Jego na​rze​czo​na, w za​awan​so​wa​nej cią​ży, prze​by​wa pod jed​nym da​chem z wa​-

riat​ką?

– My​śla​łem, że wzią​łeś spra​wy w swo​je ręce – zi​ry​to​wa​ny zwró​cił się do Roba.
– I wzią​łem, ale ni​cze​go nie od​kry​łem. Jest tym, za kogo się po​da​je. Brak jej

tyl​ko pią​tej klep​ki, ot co.

Fan​ta​stycz​nie.
Jaz​da do re​zy​den​cji dziad​ka cią​gnę​ła się jak ni​g​dy. Na pod​jeź​dzie zo​ba​czy​li sa​-

mo​chód wuja De​mi​tria, za​par​ko​wa​ny tuż za sta​rym se​da​nem. Tony wła​ści​wie
spo​dzie​wał się po​li​cyj​nych wo​zów z mi​ga​ją​cy​mi ko​gu​ta​mi. Czyż​by nikt nie za​-
wia​do​mił po​li​cji? Tony pierw​szy wy​sko​czył z auta i wpadł do środ​ka.

Jego oj​ciec i dwaj wu​jo​wie sta​li przy bar​ku i ci​cho z sobą roz​ma​wia​li. Na ka​-

na​pie sie​dzia​ła Lucy, trzy​ma​jąc za rękę Rose. Gdy zo​ba​czy​ła Tony’ego, uśmiech​-
nę​ła się, a jej uśmiech zna​czył: spo​koj​nie, wszyst​ko pod kon​tro​lą. Szep​nę​ła coś
Rose do ucha, a po​tem wsta​ła i ge​stem na​ka​za​ła Tony’emu i jego ku​zy​nom, by za

background image

nią po​szli. Za​pro​wa​dzi​ła ich do ko​ry​ta​rza przy kuch​ni, na tyle da​le​ko, żeby nikt
nie mógł ich usły​szeć.

– Co tu się, do cho​le​ry, dzie​je? – za​py​tał Tony.
– Nic ta​kie​go, upar​ła się tyl​ko po​roz​ma​wiać z dziad​kiem – wy​ja​śni​ła Lucy. –

Nie wie​rzę, że jest nie​bez​piecz​na albo że chce wy​rzą​dzić ko​muś krzyw​dę.

– Po co przy​szła? – spy​tał Nick.
– Wy​da​je jej się, że jest nie​ślub​ną cór​ką non​na.
– To śmiesz​ne – wtrą​cił Rob.
Tony przy​znał mu ra​cję. Zna​czy​ło​by to, że non​no miał ro​mans ze swo​ją se​kre​-

tar​ką, co nie wcho​dzi​ło w ra​chu​bę. Uwiel​biał bab​cię, nie​mal ca​ło​wał zie​mię, po
któ​rej stą​pa​ła. Ni​g​dy by jej nie zdra​dził.

– Jej opo​wieść brzmi bar​dzo prze​ko​nu​ją​co – cią​gnę​ła Lucy – to zna​czy jak na

sza​lo​ną oso​bę. Mnie się wy​da​je, że jest po pro​stu bar​dzo sa​mot​na i za​gu​bio​na,
po​trze​bu​je pro​fe​sjo​nal​nej opie​ki.

– Dla​cze​go Wil​liam nie od​po​wie​dział na dzwo​nek? – za​py​tał Nick.
– Był na gó​rze, w sy​pial​ni dziad​ka. Otwo​rzy​łam drzwi, a ona we​szła jak gdy​by

ni​g​dy nic do środ​ka. Po​wie​dzia​ła, że na​le​ży do ro​dzi​ny, ale była zde​ner​wo​wa​na.
Kil​ka mi​nut trwa​ło, za​nim do​wie​dzia​łam się, jak się na​zy​wa. Po​tem prze​pro​si​łam
ją, po​szłam do ła​zien​ki i za​dzwo​ni​łam do Sa​rah, a ona do two​je​go ojca. Przy​je​-
chał ra​zem z brać​mi i pró​bu​ją z nią roz​ma​wiać, ale ona cze​ka na non​na.

– Więc niech ze mną po​roz​ma​wia.
Od​wró​ci​li się i zo​ba​czy​li non​na, któ​ry nad​cho​dził z Wil​lia​mem, szu​ra​jąc no​ga​-

mi.

– Czy to na pew​no do​bry po​mysł? – za​py​tał Rob. – Jest naj​wy​raź​niej za​bu​rzo​-

na.

Za​miast zwró​cić się o po​moc do jed​ne​go z wnu​ków, dzia​dek ski​nął na Lucy.
– Za​pro​wadź mnie do niej.
Lucy bez sło​wa wzię​ła go pod ramę. Od kie​dy to są tak bli​ski​mi przy​ja​ciół​mi?
Na wi​dok non​na Rose sko​czy​ła na rów​ne nogi i za​żą​da​ła:
– Po​wiedz im praw​dę.
– A jak ta praw​da brzmi, mło​da damo? – za​py​tał non​no i krzy​wiąc się, usiadł

z po​mo​cą Lucy w fo​te​lu sto​ją​cym bli​sko ka​na​py. Tony pod​szedł do Lucy i po​ło​żył
rękę na jej ra​mie​niu. Tak na wszel​ki wy​pa​dek.

– Że je​stem two​ją cór​ką – od​rze​kła Rose drżą​cym gło​sem.
Sy​no​wie dziad​ka po​stą​pi​li krok do przo​du.
– Za​pew​niam cię, że nie je​steś – od​parł non​no.
– Po śmier​ci mat​ki zna​la​złam li​sty. Wiem, co zro​bi​łeś. – Od​wró​ci​ła się do jego

sy​nów. – Wiem wszyst​ko na te​mat wa​szej ro​dzi​ny i ro​dzin​nych se​kre​tów.

Co to ma zna​czyć? Tony już chciał ru​szyć z miej​sca, ale Lucy zła​pa​ła go za ra​-

mię.

– A więc za​prze​czasz, że pi​sa​łeś mi​ło​sne li​sty do mo​jej mat​ki? Za​prze​czasz, że

mia​łeś z nią ro​mans?

Non​no wy​glą​dał na cał​ko​wi​cie nie​wzru​szo​ne​go.

background image

– Ni​cze​mu nie za​prze​czam, ale to nie zna​czy, że je​steś moją cór​ką.
Czy na​praw​dę wła​śnie przy​znał się do ro​man​su? Tony ocze​ki​wał na zbio​ro​wą

re​ak​cję, ale tyl​ko on, jego ku​zy​ni i Lucy wy​glą​da​li na zdzi​wio​nych. Czyż​by ro​dzi​-
ce o wszyst​kim wie​dzie​li?

– Chcę, że​byś zro​bił test na oj​co​stwo – rze​kła Rose.
– To nie bę​dzie ko​niecz​ne – od​rzekł non​no, po​chy​la​jąc się do przo​du. – Je​śli

tak dużo wiesz o mo​jej ro​dzi​nie, jak twier​dzisz, mło​da damo, to nie mu​szę ci mó​-
wić, że pra​wie pięć​dzie​siąt lat temu pod​da​łem się wa​zek​to​mii. Ile masz lat,
Rose?

Rose za​mru​ga​ła ocza​mi zdez​o​rien​to​wa​na. Wy​glą​da​ła na bar​dziej zdru​zgo​ta​ną

niż nie​bez​piecz​ną, ale De​mi​trio, któ​ry wy​raź​nie miał już do​syć, zna​lazł się mię​-
dzy nimi.

– Z pew​no​ścią wiem, że to praw​da i z ła​two​ścią moż​na tego do​wieść na pod​-

sta​wie kar​ty zdro​wia, któ​rą mo​żesz do​stać, zwra​ca​jąc się do na​sze​go praw​ni​ka.
Do tego cza​su na​le​gam, że​byś trzy​ma​ła się z dala od na​szej ro​dzi​ny, w tym i mo​-
jej cór​ki Me​gan. Do​pil​nu​ję, żeby two​je rze​czy zo​sta​ły spa​ko​wa​ne i prze​sła​ne
pod wska​za​ny przez cie​bie ad​res.

Rose uśmiech​nę​ła się z roz​tar​gnie​niem.
– Je​steś bar​dzo pew​ny sie​bie, De​mi​trio, jak na ko​goś, kto ma tyle do ukry​cia. –

Po czym nie​na​tu​ral​nie spo​koj​nym gło​sem zwró​ci​ła się do Roba, Tony’ego i Nic​-
ka. – Nie są​dzi​cie, chło​pa​ki?

De​mi​trio nie za​re​ago​wał na jej sło​wa.
– Wil​lia​mie, czy mo​żesz od​pro​wa​dzić na​sze​go go​ścia do drzwi? A je​śli wró​ci,

pro​szę dzwo​nić na po​li​cję.

Przez kil​ka mi​nut po wyj​ściu Rose pa​no​wa​ła krę​pu​ją​ca ci​sza. Coś było jed​nak

na rze​czy, Tony czuł to.

– A niech to – ode​zwał się w koń​cu Nick. – Mu​sia​ła zjeść do​dat​ko​wą por​cję

sza​le​ju na śnia​da​nie.

– O co jej cho​dzi​ło z tymi se​kre​ta​mi ro​dzin​ny​mi? – Tony spy​tał ojca. – Mamy ja​-

kieś se​kre​ty?

Wszy​scy wy​mie​ni​li spoj​rze​nia, ale nikt się nie ode​zwał. Tony’ego ogar​nę​ło

przy​kre uczu​cie, że wszy​scy z wy​jąt​kiem nie​go wie​dzą, w czym rzecz. Po​dej​rze​-
nie prze​szło w pew​ność, gdy zdał so​bie spra​wę, że nikt nie pa​trzy mu w oczy.

– Ni​ko​go poza mną to nie in​te​re​su​je? – za​py​tał.
– To wa​riat​ka – od​rzekł Nick. – Sta​wiam, że na​wet nie wie​dzia​ła, co mówi.
– Ko​niec te​ma​tu. – Non​no prze​ry​wał dal​szą dys​ku​sję. – Je​stem zmę​czo​ny i mu​-

szę od​po​cząć.

Ski​nął nie na Wil​lia​ma, ale na Lucy, a ona po​de​szła i po​da​ła mu ra​mię.
Tony mógł go za​trzy​mać, na​le​gać, by ktoś wy​ja​śnił mu, o co cho​dzi. Jed​nak nie

zro​bił tego. Nie był pe​wien, czy chce po​znać praw​dę, któ​ra wy​raź​nie do​ty​czy
jego oso​by.

– Czy mam ra​cję, za​kła​da​jąc, że wie​dzie​li​ście o ro​man​sie dziad​ka? – za​miast

tego spy​tał, od​wra​ca​jąc się w stro​nę ojca i wu​jów.

background image

– Wie​dzie​li​śmy – przy​tak​nął oj​ciec – ale nie jest to te​mat, któ​ry po​ru​sza się

przy ko​la​cji. Cóż, nie jest cho​dzą​cym ide​ałem, jak zresz​tą ża​den z nas.

Gdy to mó​wił, pa​trzył na Tony’ego, ale ten od​niósł wra​że​nie, że te sło​wa były

prze​zna​czo​ne dla ko​goś in​ne​go. Nie uwa​żał sie​bie za ide​ał, ale nie miał też ni​-
cze​go do ukry​cia. No, pra​wie ni​cze​go.

– Chy​ba po​win​ni​śmy iść – wtrą​cił się De​mi​trio. – Daj​my dziad​ko​wi od​po​cząć.
Tony i Lucy wy​cho​dzi​li jako ostat​ni. Gdy w koń​cu zo​sta​li sami, Tony ob​jął ją

moc​no i przy​tu​lił.

– Kie​dy Rob po​wie​dział mi, że tu je​steś z Rose, ba​łem się, że może ci się coś

stać…

Wspię​ła się na pal​cach i go po​ca​ło​wa​ła.
– Je​stem tward​sza, niż my​ślisz.

Lucy od​wio​zła Tony’ego do biu​ra, a po​nie​waż wcze​śniej tam nie była, opro​wa​-

dził ją po bu​dyn​ku. Nick po​zwo​lił na​wet, by zwie​dzi​ła gór​ne pię​tro z kuch​nią,
gdzie nad​zo​ro​wał two​rze​nie no​wych pro​duk​tów. Był to ho​nor, któ​re​go nie​wie​lu
do​stą​pi​ło.

Na koń​cu Tony za​pro​wa​dził ją do swe​go kró​le​stwa i przed​sta​wił se​kre​tar​ce.

Choć do​tąd nie spo​tka​ły się oso​bi​ście, w cią​gu ostat​nich kil​ku ty​go​dni roz​ma​wia​-
ły przez te​le​fon wie​le razy, więc przy​wi​ta​ły się jak sta​re przy​ja​ciół​ki. Za​nim
Tony zdo​łał ją stam​tąd za​brać, za​pla​no​wa​ły już wspól​ny lunch, bo Fa​edra chcia​ła
prze​ka​zać Lucy pu​deł​ko z dzie​cię​cy​mi rze​cza​mi, jak​by nie mo​gła dać ich
Tony’emu. Ra​czej więc był to pre​tekst do spo​tka​nia. Tony ni​g​dy nie ro​zu​miał, po
co lu​dzie wy​my​śla​ją wy​mów​ki. Je​śli on chciał iść na lunch, to na nie​go szedł. Wy​-
star​cza​ją​cym po​wo​dem był głód. Naj​wy​raź​niej ko​bie​ty ina​czej to po​strze​ga​ją.

– Och, ale prze​stron​ny – zdu​mia​ła się Lucy, gdy we​szli do jego ga​bi​ne​tu. Po​tem

od​wró​ci​ła się i szel​mow​sko się uśmiech​nę​ła: – A więc ga​bi​net tak​że masz
ogrom​ny?

O nie, spo​glą​da​ła na nie​go w taki spo​sób, jak​by mó​wi​ła, że ma za​mknąć drzwi

na klucz. Za​wsze en​tu​zja​stycz​nie pod​cho​dzi​li do sek​su, ale ostat​nio Lucy była
cią​gle nie​za​spo​ko​jo​na. Zda​rza​ło się, że ko​cha​li się dwa, cza​sa​mi trzy razy dzien​-
nie. Te​raz sta​ła już przy oknie i za​su​wa​ła ro​le​ty i choć ko​cha​li się rano, naj​wy​-
raź​niej przy​go​to​wy​wa​ła się na ko​lej​ny raz.

Za​mknął drzwi na klucz i roz​luź​nił kra​wat. Pa​trzył, jak Lucy ścią​ga su​kien​kę

i rzu​ca na pod​ło​gę. Po​tem przy​szła ko​lej na sta​nik i… mógł​by przy​siąc, że za
każ​dym ra​zem wy​glą​da sek​sow​niej i pięk​niej. Roz​piął ko​szu​lę i już miał ją zdjąć,
gdy go za​trzy​ma​ła.

– Zo​staw – po​le​ci​ła, roz​pi​na​jąc mu roz​po​rek i wkła​da​jąc tam rękę. Po​ca​ło​wa​ła

go, lek​ko sku​biąc w war​gę. Świet​nie wie​dzia​ła, co go krę​ci. – Ja naga, ty w ubra​-
niu. To pod​nie​ca​ją​ce, a na​wet tro​chę nie​przy​zwo​ite.

Szcze​gól​nie jed​na część jego cia​ła zga​dza​ła się z nią cał​ko​wi​cie: ta, któ​ra te​-

raz pul​so​wa​ła w ręce Lucy. Jej co​raz więk​szy brzuch i jego waga zmu​sza​ły ich
do twór​czych po​szu​ki​wań.

background image

– Gdzie? W fo​te​lu, na biur​ku?
Ze zmy​sło​wym uśmie​chem opu​ści​ła mu spodnie, od​wró​ci​ła się do nie​go ty​łem

i opar​ła o biur​ko, a po​tem zer​k​nę​ła na nie​go przez ra​mię.

– A te​raz weź mnie.

Z wy​ra​zem speł​nie​nia na twa​rzy wy​cią​gnę​ła się koło Tony’ego na sto​ją​cej

w ga​bi​ne​cie ka​na​pie. Tony wy​słał se​kre​tar​ce wia​do​mość, że jest za​ję​ty i żeby
prze​ło​ży​ła spo​tka​nia na inny ter​min.

– Nie mam po​ję​cia, dla​cze​go je​steś taki wy​koń​czo​ny – stwier​dzi​ła prze​wrot​-

nie.

– Je​stem zmę​czo​ny – od​parł – bo je​stem sta​ry.
– Co, a ile masz wła​ści​wie lat? Trzy​dzie​ści osiem? Trzy​dzie​ści dzie​więć? Nie

je​steś taki sta​ry.

Spio​ru​no​wał ją wzro​kiem.
– Wiesz, że mam trzy​dzie​ści pięć.
W od​po​wie​dzi uśmiech​nę​ła się sze​ro​ko.
– Trzy​dzie​ści pięć to nie​zbyt dużo. Na​wet two​ich ro​dzi​ców nie uwa​żam za sta​-

rych. Sta​ry to jest non​no.

– A pro​pos, co was łą​czy? Wy​glą​da​cie jak para kum​pli.
Lucy uśmiech​nę​ła się.
– Lu​bię go. Uwiel​biam słu​chać, jak opo​wia​da. Miał tak in​te​re​su​ją​ce ży​cie. By​-

łam w szo​ku, kie​dy do​wie​dzia​łam się o ro​man​sie. Kie​dy po​ma​ga​łam mu dojść do
po​ko​ju, spy​tał, czy je​stem nim roz​cza​ro​wa​na.

– A je​steś?
– Nie zna​jąc szcze​gó​łów? Kim je​stem, żeby go oce​niać! Mo​gło to się zda​rzyć

z mi​lio​na po​wo​dów.

Dziec​ko za​czę​ło się ru​szać, więc wzię​ła dłoń Tony’ego i po​ło​ży​ła na brzu​chu.

W ze​szłym mie​sią​cu brzuch osią​gnął gi​gan​tycz​ne roz​mia​ry, wziąw​szy pod uwa​gę
jej drob​ną syl​wet​kę. Pod​czas wczo​raj​szej wi​zy​ty le​karz oce​nił, że dziec​ko uro​sło
o jed​ną trze​cią od cza​su, gdy była u nie​go po raz pierw​szy.

Przez kil​ka mi​nut Tony mil​czał, a ona czu​ła, że chce coś po​wie​dzieć. Co wię​-

cej, była pew​na, że wie, co.

– Dziś u dziad​ka mia​łem wra​że​nie, że wszy​scy oprócz mnie o czymś wie​dzą –

ode​zwał się w koń​cu. – Wiesz może, o co cho​dzi?

Oczy​wi​ście, mia​ła swo​ją hi​po​te​zę…
– Lucy?
Usia​dła, czu​jąc się na​gle nie​pew​nie.
– To tyl​ko czy​ste spe​ku​la​cje…
Tony uniósł się na łok​ciach. Z prze​ście​ra​dłem owi​nię​tym wo​kół ud i po​ciem​nia​-

ły​mi od za​ro​stu po​licz​ka​mi wy​glą​dał po​cią​ga​ją​co. Być może jest to naj​sek​sow​-
niej​szy pro​ces my​ślo​wy, jaki kie​dy​kol​wiek wi​dzia​ła.

– Do​bra – ode​zwał się. – Da​waj.
– My​ślę, że De​mi​trio może być two​im oj​cem.

background image

Klnąc pod no​sem, opadł z po​wro​tem na ka​na​pę.
– Oba​wia​łem się, że to po​wiesz. Mama cho​dzi​ła z De​mi​triem, więc samo się

na​rzu​ca. Choć ni​g​dy nie do​pusz​cza​łem do sie​bie tej my​śli.

– To by wy​ja​śnia​ło wie​le rze​czy: sto​su​nek dziad​ków do two​jej mamy i two​je

po​do​bień​stwo do De​mi​tria.

– Chciał​bym, oczy​wi​ście, po​znać praw​dę, ale jed​no​cze​śnie się jej boję.
– Mnie na tym nie za​le​ża​ło. No ale w moim przy​pad​ku cho​dzi o cu​dzo​łoż​ni​ka,

któ​ry prze​le​ciał sie​dem​na​sto​lat​kę.

– Chy​ba po​wi​nie​nem po​roz​ma​wiać z mat​ką. – W tym mo​men​cie za​dzwo​ni​ła

jego ko​mór​ka. – To Ri​chard Stark.

Ser​ce Lucy za​bi​ło szyb​ciej. Choć Tony mu​siał wy​ka​zać się nie​zwy​kłym da​rem

prze​ko​ny​wa​nia, w koń​cu zgo​dzi​ła się prze​słać dzien​nik agen​to​wi. Zda​wa​ła so​bie
spra​wę, że szan​se na to, by chciał ją re​pre​zen​to​wać, są bar​dzo ni​kłe, żeby nie
rzec żad​ne. Dzwo​ni pew​nie po to, by po​wie​dzieć im bez ogró​dek, że to gniot.

– Chcesz z nim po​roz​ma​wiać? – za​py​tał Tony.
Nie mia​ła​by po​ję​cia, co od​po​wie​dzieć.
– Mo​żesz naj​pierw do​wie​dzieć się, cze​go chce?
Ode​brał więc po​łą​cze​nie. Po kil​ku mi​nu​tach po​ga​węd​ki spo​waż​niał. Przez na​-

stęp​ną mi​nu​tę lub dwie głów​nie ki​wał gło​wą i mó​wił rze​czy w ro​dza​ju: „tak, ro​-
zu​miem” i „je​śli tak są​dzisz”. Jego wy​raz twa​rzy wy​raź​nie świad​czył o złych no​-
wi​nach. No cóż, trud​no. Z jed​nej stro​ny po​czu​ła ulgę, że cały świat nie uzy​ska
do​stę​pu do jej pry​wat​nych my​śli, z dru​giej – lek​kie roz​cza​ro​wa​nie. Roz​mo​wa
trwa​ła jesz​cze chwi​lę, a po​tem Tony za​koń​czył po​łą​cze​nie.

– Więc – za​czął, od​kła​da​jąc ko​mór​kę na sto​lik – Ri​chard prze​czy​tał twój dzien​-

nik.

– I uwa​ża, że jest do ni​cze​go – prze​rwa​ła, wstrzy​mu​jąc od​dech i cze​ka​jąc na

nie​uchron​ną klę​skę.

– Wprost prze​ciw​nie, zro​bił na nim ogrom​ne wra​że​nie.
– Nie, to nie​moż​li​we. Żar​tu​jesz so​bie ze mnie.
– Po​wie​dział, że jest przej​mu​ją​cy i wzru​sza​ją​cy.
– Bzdu​ra.
– Chce cię re​pre​zen​to​wać. Uwa​ża, co praw​da, że to trud​ny tekst do sprze​da​-

nia, więc żeby nie ro​bić so​bie za du​żych na​dziei. Pro​si, że​byś się nad tym za​sta​-
no​wi​ła i od​dzwo​ni​ła do nie​go.

– O rany – wy​krztu​si​ła. To chy​ba jed​nak ja​kiś wy​ra​fi​no​wa​ny żart albo sen. – To

nie​wia​ry​god​ne!

– A mnie to nie dzi​wi – od​rzekł. – I je​stem pe​wien, że ktoś to kupi.
Po tylu la​tach słu​cha​nia opi​nii mat​ki, że nic ni​g​dy nie osią​gnie, Lucy za​czy​na​ła

wie​rzyć w sie​bie. I oto jest o je​den krok bli​żej do tego, by zo​stać praw​dzi​wą au​-
tor​ką. Z pod​nie​ce​nia za​krę​ci​ło jej się w gło​wie.

– Chcesz, żeby cie​bie re​pre​zen​to​wał?
Je​śli ozna​cza to, że po​ten​cjal​nie po​mo​że in​nym lu​dziom, dla​cze​go nie spró​bo​-

wać? A udo​wod​nie​nie mat​ce, że się my​li​ła, bę​dzie wi​sien​ką na tor​cie.

background image

– Ni​g​dy bym nie przy​pusz​cza​ła, że to mi się przy​da​rzy – wy​zna​ła. – Dzię​ku​ję ci

bar​dzo – do​da​ła, rzu​ca​jąc mu się w ra​mio​na.

– Nic nie zro​bi​łem. Za​wdzię​czasz to wy​łącz​nie so​bie.
– Nie, bez cie​bie ni​g​dy bym nie ze​bra​ła się na od​wa​gę, żeby ko​mu​kol​wiek po​-

ka​zać dzien​nik. Wie​rzysz we mnie, a dzię​ki temu za​czę​łam wie​rzyć w sie​bie.

– Od mo​men​tu, kie​dy cię po​zna​łem, wie​dzia​łem, że je​steś wy​jąt​ko​wa – za​pew​-

nił ją.

Choć to trosz​kę dziw​ne, ale za​czy​na​ła mu wie​rzyć.

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Przez kil​ka dni Tony bił się z my​śla​mi. Czy po​wi​nien po​roz​ma​wiać z mat​ką?

Z oj​cem? Z wu​jem? Je​śli tak dłu​go go oszu​ki​wa​li, dla​cze​go te​raz mie​li​by po​wie​-
dzieć praw​dę? W koń​cu pod​jął de​cy​zję.

Wy​ko​nał krót​ki te​le​fon, a po​tem zna​lazł się przed drzwia​mi domu ro​dzi​ców.

Za​nim zdą​żył za​dzwo​nić, otwo​rzy​ła mu mama.

– Co za nie​spo​dzian​ka? – ucie​szy​ła się z uśmie​chem z ro​dza​ju tych, któ​re nie

obej​mu​ją oczu. – Wchodź, wła​śnie przy​go​to​wa​łam dzba​nek z kawą.

Po​szedł za nią do kuch​ni.
– Za kawę dzię​ku​ję.
Wy​da​wa​ło się, że mat​ka go nie sły​szy.
– Za​raz ci po​dam.
Mio​ta​ła się mię​dzy szaf​ka​mi w po​szu​ki​wa​niu kub​ków, po​tem cu​kru i mle​ka,

choć oby​dwo​je pi​ja​li kawę bez do​dat​ków. Lucy była taka sama, ni​g​dy dłu​go nie
sta​ła w jed​nym miej​scu. Za​wsze w ru​chu, mia​ła tyle rze​czy do zro​bie​nia. Gdy
o tym po​my​śleć, jego mat​ka i Lucy były strasz​nie do sie​bie po​dob​ne.

Mama po​sta​wi​ła przed nim ku​bek z kawą, któ​rej nie chciał, oraz mle​ko i cu​-

kier, któ​rych nie uży​wał. W pew​nym sen​sie to za​baw​ne, jak się de​ner​wu​je,
zwłasz​cza że zda​rza​ło się to nie​zwy​kle rzad​ko. Choć nie​do​brze wró​ży​ło to z ko​-
lei jego spra​wie.

– Pew​nie tata mó​wił ci o in​cy​den​cie u dziad​ka? Rose utrzy​my​wa​ła, że zna ro​-

dzin​ne se​kre​ty.

– Od po​cząt​ku wie​dzia​łam, że coś z nią nie tak – od​par​ła, na​peł​nia​jąc swój ku​-

bek. – Mó​wi​łam two​je​mu ojcu, że jest nie​zrów​no​wa​żo​na.

– To za​baw​ne, że wspo​mnia​łaś o ojcu – wtrą​cił.
Obo​je wie​dzie​li, że coś wisi w po​wie​trzu, więc dla​cze​go od razu nie przejść do

sed​na? Był czło​wie​kiem czy​nu i ta po​ga​węd​ka za​czy​na​ła mu dzia​łać na ner​wy.

– Mamo, chy​ba wiesz, dla​cze​go tu je​stem. Może po pro​stu po​wiedz, co masz

mi do po​wie​dze​nia. Po​myśl, jaka to bę​dzie ulga po tych wszyst​kich la​tach.

Drżą​cą ręką do​tknę​ła ust, a jej oczy wy​peł​ni​ły się łza​mi.
– Czy De​mi​trio jest moim oj​cem?
Za​mknę​ła oczy, jak​by nie mo​gła znieść jego spoj​rze​nia, po​tem ski​nę​ła gło​wą.
– Tak, to twój oj​ciec.
I choć Tony są​dził, że jest na to przy​go​to​wa​ny, oka​za​ło się, że bar​dzo się my​lił.

Gdy​by nie czy​tał dzien​ni​ka Lucy, pew​nie już by go tu nie było. Pie​kło, przez któ​-
re prze​szła, nada​wa​ło ży​ciu wła​ści​wą per​spek​ty​wę. Na​wet je​śli męż​czy​zna, któ​-
ry go wy​cho​wał, nie był jego bio​lo​gicz​nym oj​cem, Tony prze​cież ni​g​dy tego nie
od​czuł. Zo​stał wy​cho​wa​ny przez ro​dzi​ców, któ​rzy go ko​cha​li i trosz​czy​li się

background image

o nie​go.

Usły​szał, że fron​to​we drzwi otwie​ra​ją się, i ser​ce za​czę​ło mu wa​lić. Gdy jego

oj​ciec w to​wa​rzy​stwie wuja we​szli do środ​ka, twarz mat​ki zbla​dła.

– Co wy tu obaj ro​bi​cie?
– Po​pro​si​łem ich, żeby przy​szli – ode​zwał się Tony. Ich sto​ic​ki spo​kój świad​czył

o tym, że po​go​dzi​li się z sy​tu​acją. – Mu​si​my po​roz​ma​wiać.

De​mi​trio i jego mat​ka wy​mie​ni​li spoj​rze​nia i od​wró​ci​li od sie​bie wzrok. Oj​ciec

pa​trzył w pod​ło​gę i krę​cił gło​wą.

– Je​ste​ście mi win​ni praw​dę.
De​mi​trio zmarsz​czył brwi.
– Tyl​ko nie tym to​nem.
Ach, jak przy​wykł do roz​ka​zy​wa​nia. Tony opa​no​wał się, spoj​rzał mu w oczy

i rzekł:

– Nie bę​dziesz mi mó​wił, co mam ro​bić.
– Je​stem two​im oj​cem – od​parł De​mi​trio.
Nie, po​my​ślał Tony, nie je​steś. Jest nim czło​wiek, któ​ry mnie wy​cho​wał. An​to​-

nio Ca​ro​sel​li se​nior. Na​wet je​śli nie uczest​ni​czył w po​czę​ciu.

– Ko​cham cię, uwa​żam za wspa​nia​łe​go czło​wie​ka, ale nie je​steś moim oj​cem.

Ty​tuł ten jest już za​ję​ty.

Po twa​rzy De​mi​tria prze​biegł gry​mas cier​pie​nia.
– Nie są​dzi​łem, że bę​dzie to ta​kie bo​le​sne.
Po​wi​nien był o tym po​my​śleć trzy​dzie​ści pięć lat temu.
– Mia​łem na​dzie​ję, że pew​ne​go dnia na​wią​że​my re​la​cję oj​ciec-syn – wy​znał.
– Może gdy​byś nie cze​kał tak dłu​go…
– Zro​bi​li​śmy, co uwa​ża​li​śmy dla cie​bie za naj​lep​sze – ode​zwał się jego oj​ciec. –

To była trud​na de​cy​zja.

– Czy wie​dzia​łeś, że mama jest w cią​ży, kie​dy wy​jeż​dża​łeś? – za​py​tał Tony De​-

mi​ti​ria.

– Nie. Póź​niej, kie​dy się o tym do​wie​dzia​łem, po​dej​rze​wa​łem, że dziec​ko może

być moje. Ale co mia​łem zro​bić? Two​ja mama po​ślu​bi​ła w mię​dzy​cza​sie mo​je​go
bra​ta. Po​zna​łem praw​dę, kie​dy by​łeś pra​wie na​sto​lat​kiem.

– Je​śli coś po​dej​rze​wa​łeś, to mo​głeś do​cie​kać praw​dy wcze​śniej.
– Ale tego nie zro​bi​łem. I będę tego ża​ło​wać do koń​ca ży​cia.
Oj​ciec sta​nął u boku bra​ta.
– Je​śli mu​sisz ko​goś wi​nić, to wiń mnie. To ja prze​ko​na​łem two​ją mat​kę, żeby

mil​cza​ła. De​mi​trio też chciał, że​byś po​znał praw​dę. Ostat​nio wręcz na​ci​skał. Ale
my nie czu​li​śmy się go​to​wi.

– Czy kie​dy​kol​wiek by​li​by​ście go​to​wi?
– Mu​sisz zro​zu​mieć na​szą sy​tu​ację – wtrą​ci​ła mat​ka. – Chcie​li​śmy tyl​ko two​je​-

go do​bra.

– Okła​mu​jąc mnie? – za​py​tał Tony ze zło​ścią. – Nic nie świad​czy o tym, że choć

tro​chę bra​li​ście pod uwa​gę moje uczu​cia. Wła​ści​wie wy​glą​da na to, że po pro​stu
chro​ni​li​ście wła​sne tył​ki.

background image

– By​li​śmy sa​mo​lub​ni? – za​py​tał re​to​rycz​nie De​mi​trio. – Cał​ko​wi​cie. Ale każ​dy

spo​strze​gaw​czy czło​wiek wi​dział, ja​kim by​łeś na​sto​lat​kiem. Za​wsze trzy​ma​łeś
się nie​co z boku, by​łeś niby obec​ny, ale nie​za​an​ga​żo​wa​ny. Wie​dzia​łem, że po​-
trze​bu​jesz sta​bil​nej ro​dzi​ny. Kie​dy uro​dzi​łeś się, by​łem lek​ko​myśl​ny, nie​doj​rza​ły
i do​pó​ki się nie po​zbie​ra​łem, nie nada​wa​łem się na ojca. Tyl​ko skom​pli​ko​wał​bym
ci ży​cie.

– A po​tem, gdy do​ro​słem?
– Ko​cha​nie – wtrą​ci​ła mama – je​steś do​ro​słym męż​czy​zną i wkrót​ce sam zo​sta​-

niesz oj​cem. Po​sta​raj się po​sta​wić na na​szym miej​scu. Wy​obraź so​bie, że z ja​-
kie​goś po​wo​du ty i Lucy nie scho​dzi​cie się i czter​na​ście lat póź​niej do​wia​du​jesz
się, że masz dziec​ko. Jak byś się za​cho​wał?

Do​bre py​ta​nie.
Kto mu dał zresz​tą pra​wo, by ich są​dzić? Prze​cież pra​wie stra​cił oka​zję do po​-

zna​nia swo​je​go dziec​ka. Gdy Lucy wy​je​cha​ła, oka​zał się tchó​rzem. Ja​kiś głos
w jego gło​wie mó​wił, że pew​nie zwią​za​ła się z kimś in​nym. Kimś lep​szym. Więc
oczy​wi​ście po​stą​pił lo​gicz​nie, zgod​nie z za​sa​dą: nie je​stem gor​szy – i zna​lazł so​-
bie ko​goś. Co oka​za​ło się fa​tal​nym błę​dem.

Jego ro​dzi​ce nie byli ide​al​ni, ale wie​dział, że go ko​cha​ją i miał do nich za​ufa​-

nie.

– Czy dla​te​go ska​ka​li​ście so​bie do gar​deł? – za​py​tał Tony.
– Na​ci​ska​łem na two​ich ro​dzi​ców, żeby po​wie​dzie​li ci praw​dę – od​parł De​mi​-

trio.

– Wie​dzia​łam, że coś się z tobą dzie​je – oznaj​mi​ła Sa​rah. – Mo​żesz to na​zwać

in​tu​icją mat​ki. Nie by​łam pew​na co, ale coś było na rze​czy.

Mu​sia​ło cho​dzić o ten okres, gdy Lucy wy​je​cha​ła, o naj​gor​sze mie​sią​ce w jego

ży​ciu. Co by się sta​ło, gdy​by wła​śnie wte​dy do​wie​dział się, że wuj jest w rze​czy​-
wi​sto​ści jego bio​lo​gicz​nym oj​cem? Wzdry​gnął się na samą myśl.

– Za​bra​łem się do tego w nie​do​bry spo​sób – przy​znał De​mi​trio, ki​wa​jąc gło​wą

w ak​cie skru​chy. – W mo​ich żą​da​niach była aro​gan​cja. Naj​wy​raź​niej się my​li​łem.

– Do ni​cze​go by nie do​szło, gdy​by nie ja – od​rze​kła mama, wy​cie​ra​jąc oczy. –

Od po​cząt​ku po​wi​nie​neś znać praw​dę. Tak mi przy​kro, De​mi​trio.

– Wy​glą​da na to, że mu​si​cie to prze​ga​dać – wy​ce​dził.
– Wy​ba​czysz nam? – za​py​ta​ła mat​ka z tak zroz​pa​czo​ną miną, że mu​siał się

uśmiech​nąć.

– Oczy​wi​ście – od​parł, a na​pię​cie w pier​si ze​lża​ło. Oto​czył ją ra​mio​na​mi i przy​-

tu​lił. Oj​ciec ob​jął ich obo​je. Sto​ją​cy kil​ka me​trów da​lej De​mi​trio wy​glą​dał na
osa​mot​nio​ne​go.

– Chodź do nas. – Tony za​pro​sił De​mi​tria ge​stem.
Ten za​wa​hał się, po​tem pod​szedł bli​żej i oto​czył całą trój​kę ra​mio​na​mi.
Tony uznał, że tym ra​zem weź​mie przy​kład z Lucy i skon​cen​tru​je się na rze​-

czach naj​waż​niej​szych. Resz​ta może po​cze​kać. Te​raz chciał tyl​ko wró​cić do
domu i wziąć z ko​lei w ob​ję​cia ko​bie​tę swo​ich ma​rzeń. Mat​kę jego dziec​ka. Mi​-
łość swo​je​go ży​cia.

background image

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Ślub oka​zał się naj​bar​dziej ma​gicz​ną chwi​lą w ży​ciu Lucy. Ni​g​dy nie bra​ła

udzia​łu w tra​dy​cyj​nej ce​re​mo​nii, co wię​cej, nie spo​dzie​wa​ła się, że kie​dy​kol​wiek
sama wyj​dzie za mąż. Nie mia​ła też bla​de​go po​ję​cia, jak na​le​ży ją przy​go​to​wać.
Na szczę​ście Sa​rah, sio​stry Tony’ego Chris i Ela​na, oraz Jes​si​ca, sio​stra Nic​ka,
z ra​do​ścią do​łą​czy​ły do przy​go​to​wań.

Z po​mo​cą spe​cja​li​sty cał​ko​wi​cie prze​kształ​ci​ły ogród na ty​łach domu ro​dzi​ców

po​ło​żo​ny nad brze​giem je​zio​ra Mi​chi​gan. Ude​ko​ro​wa​ły go sa​ty​no​wy​mi dra​pe​ria​-
mi, de​li​kat​ny​mi ró​żo​wy​mi ró​życz​ka​mi i mi​nia​tu​ro​wy​mi lamp​ka​mi mi​go​czą​cy​mi
bia​łym świa​tłem.

Kie​dy Lucy szła w to​wa​rzy​stwie ro​dzi​ców Tony’ego do oł​ta​rza, czu​ła się tro​-

chę jak Kop​ciu​szek w dro​dze bal. Do tego ten ogrom​ny brzuch: do po​ro​du zo​stał
tyl​ko ty​dzień. Tony cze​kał na nią przy schod​kach al​tan​ki. Ubra​ny w smo​king, wy​-
da​wał się jesz​cze przy​stoj​niej​szy niż zwy​kle.

Sło​wa mał​żeń​skiej przy​się​gi wy​po​wia​da​li przy pro​mie​niach za​cho​dzą​ce​go

słoń​ca i od​gło​sach fal ude​rza​ją​cych o brzeg je​zio​ra. A gdy wy​mie​nia​li ob​rącz​ki
i po​ca​łu​nek, po raz pierw​szy jako mąż i żona, Lucy nie mia​ła wąt​pli​wo​ści, że jej
hi​sto​ria zna​la​zła szczę​śli​we za​koń​cze​nie.

Po ce​re​mo​nii ślub​nej w ogro​dzie od​by​ło się przy​ję​cie wy​da​ne przez ro​dzi​ców

Tony’ego. Za​czę​to od wy​śmie​ni​tej czte​ro​da​nio​wej ko​la​cji, po któ​rej na​stą​pi​ło
uro​czy​ste kro​je​nie tor​tu. Po​tem para mło​da za​tań​czy​ła swój pierw​szy ofi​cjal​ny
ta​niec. Po nim przy​ję​cie za​mie​ni​ło się w spon​ta​nicz​ną im​pre​zę. Al​ko​hol lał się
stru​mie​nia​mi, a di​dżej w słu​chaw​kach na uszach pusz​czał mu​zy​kę ta​necz​ną.
W koń​cu po​ja​wi​li się za​nie​po​ko​je​ni ha​ła​sem są​sie​dzi i zo​sta​li za​pro​sze​ni do
wspól​nej za​ba​wy. Gdy póź​nym wie​czo​rem Lucy po​ma​ga​ła zmę​czo​ne​mu dziad​ko​-
wi dojść do sy​pial​ni, była pew​na, że bawi się u nich już po​ło​wa lu​dzi z są​siedz​-
twa.

Był to cu​dow​ny ślub. Cu​dow​ny dzień.
A chwi​lę póź​niej już taki nie był.
Lucy wra​ca​ła wła​śnie do go​ści, gdy tuż za drzwia​mi sy​pial​ni wpa​dła na Car​rie,

żonę Roba: ład​ną blon​dyn​kę pra​wie tak drob​ną jak Lucy, z uro​czym cią​żo​wym
brzusz​kiem pod ob​ci​słym to​pem. Z wy​jąt​kiem oka​zjo​nal​nych ro​dzin​nych kon​tak​-
tów uni​ka​ły się wza​jem​nie – z po​wo​du Ali​ce.

– Faj​ny ślub – ode​zwa​ła się Car​rie i choć jej głos brzmiał szcze​rze, błysk

w oczach spra​wił, że Lucy ogar​nę​ło na​pię​cie. – O wie​le faj​niej​szy niż ostat​ni –
do​da​ła.

To ab​sur​dal​ne. Czy im się to po​do​ba, czy nie, są te​raz ro​dzi​ną. Nie mo​gły​by

za​ko​pać to​po​ra wo​jen​ne​go?

background image

– Car​rie, wiem, że mnie nie lu​bisz i nie wi​nię cię za to.
– Ja​kie to miłe z two​jej stro​ny – wy​ce​dzi​ła, nie pró​bu​jąc ukryć nie​za​do​wo​le​nia.
– Jest mi na​praw​dę przy​kro z po​wo​du Ali​ce.
– Mó​wisz o tym, jak do​sta​ła ko​sza przed oł​ta​rzem? Nie wy​glą​da​łaś wte​dy na

spe​cjal​nie zmar​twio​ną. Na​to​miast Ali​ce była za​ła​ma​na.

No da​lej, kop le​żą​ce​go. Nie wy​glą​da​ło na to, że roz​mo​wa sta​nie się przy​jem​-

niej​sza. Może dzi​siej​szy wie​czór nie na​stro​ił jej naj​le​piej, a może smut​na praw​-
da brzmia​ła, że ona i Car​rie ni​g​dy nie zo​sta​ną przy​ja​ciół​ka​mi.

– Mu​szę wra​cać na przy​ję​cie – rze​kła Lucy, ma​jąc na​dzie​ję, że uda jej się za​-

koń​czyć roz​mo​wę. Jed​nak gdy chcia​ła odejść, Car​rie za​stą​pi​ła jej dro​gę.

– Czy znasz płeć dziec​ka? – za​py​ta​ła, a wy​raz jej twa​rzy świad​czył o nie​zbyt

szla​chet​nych in​ten​cjach, żeby nie rzec o wy​ra​cho​wa​niu.

O co jej cho​dzi​ło?
– Chcę, żeby to była nie​spo​dzian​ka, ale po pro​stu wiem, że to chło​pak. Czu​ję

to.

– Mogę się za​ło​żyć, że Tony jest z tego po​wo​du bar​dzo szczę​śli​wy.
– Pew​nie. – Któ​ry męż​czy​zna nie był​by szczę​śli​wy, ma​jąc syna? Choć cór​ka

rów​nież by go uszczę​śli​wi​ła.

– Więc ja​kie to uczu​cie cho​dzić z trzy​dzie​sto​ma mi​lio​na​mi w brzu​chu?
Lucy zmarsz​czy​ła brwi i na​bra​ła naj​gor​szych prze​czuć.
– Nie wiem, o czym mó​wisz.
– O umo​wie mię​dzy To​nym a dziad​kiem. Do​sta​nie trzy​dzie​ści mi​lio​nów, je​śli

spło​dzi mę​skie​go po​tom​ka. To był je​dy​ny po​wód jego ślu​bu z Ali​ce. Za​war​li umo​-
wę. Ale po​tem ty się zja​wi​łaś, już w cią​ży. Do​brze się zło​ży​ło, praw​da?

Nie​praw​da. Car​rie na pew​no in​try​gu​je.
– Sko​ro tak mó​wisz…
– Ale wcze​śniej mu​siał wziąć ślub. To była część umo​wy.
Czy​ste kłam​stwo. Car​rie mści się na niej za Ali​ce.
Gdy tym ra​zem chcia​ła odejść, Car​rie ją prze​pu​ści​ła, a po​tem za​wo​ła​ła:
– Mi​łej za​ba​wy!
Cho​le​ra, wła​śnie, że bę​dzie miła. Nie po​zwo​li ze​psuć so​bie naj​szczę​śliw​sze​go

dnia w ży​ciu. Prze​szła przez sa​lon do prze​szklo​nych drzwi pro​wa​dzą​cych do
ogro​du. Gdy po​ło​ży​ła rękę na gał​ce, za​wa​ha​ła się.

Tony cię ko​cha, jest two​im mę​żem, mu​sisz mu ufać. Idź i baw się do​brze, po​-

wta​rza​ła w my​ślach. Jed​nak nie wy​szła do go​ści, a wró​ci​ła do sy​pial​ni. Ze ści​-
śnię​tym ser​cem za​pu​ka​ła ci​cho, ma​jąc jed​no​cze​śnie w głę​bi du​szy na​dzie​ję, że
non​no śpi.

– Kto tam? – za​py​tał.
Otwo​rzy​ła drzwi i zo​ba​czy​ła go sie​dzą​ce​go na brze​gu łóż​ka, jak​by na nią cze​-

kał.

– Mu​szę z tobą po​roz​ma​wiać.
Wy​glą​dał na bar​dzo zmę​czo​ne​go i smut​ne​go.
– Wiem – od​rzekł.

background image

– Sły​sza​łeś moją roz​mo​wę z Car​rie? – Ski​nął gło​wą. – Czy to praw​da?
– Dla​cze​go nie za​py​tasz męża?
Och, nie.
– Po​nie​waż py​tam cie​bie. Czy za​ofe​ro​wa​łeś Tony’emu pie​nią​dze za po​tom​ka

płci mę​skiej?

– Nie chcia​łem, żeby na​zwi​sko Ca​ro​sel​lich znik​nę​ło, a wnu​ko​wie się sta​rze​li.

Uzna​łem, że po​trze​bu​ją za​chę​ty.

Po tych sło​wach ogar​nął ją ból tak wiel​ki, że nie mo​gła od​dy​chać.
– Uwa​ża​łam cię za mo​je​go przy​ja​cie​la. Za dziad​ka, któ​re​go ni​g​dy nie mia​łam.

Jak mo​głeś mi o tym nie po​wie​dzieć?

Uniósł z dumą gło​wę.
– Do​kąd żyję, będę lo​jal​ny wo​bec wnu​ków. Ro​dzi​nę sta​wia się za​wsze na

pierw​szym miej​scu.

– Ja nie mia​łam ro​dzi​ny. My​śla​łam, że te​raz to się zmie​ni​ło. Ale naj​wy​raź​niej

się my​li​łam. – Od​wró​ci​ła się i ru​szy​ła do wyj​ścia.

– Lucy, wróć. – Nie przy​wykł do tego, że lu​dzie wy​cho​dzą od nie​go, kie​dy chcą,

a gdy nie za​trzy​ma​ła się, jego ton z aro​ganc​kie​go i pew​ne​go sie​bie zmie​nił się
w bła​gal​ny: – Lucy, pro​szę. Po​peł​ni​łem błąd.

Za​trzy​ma​ła się tuż za drzwia​mi zroz​pa​czo​na.
– Nie każ Tony’emu pła​cić za moją po​mył​kę. To do​bry chło​pak i lo​jal​ny wnuk.
Od​wró​ci​ła się w jego stro​nę.
– Ale nie bar​dzo lo​jal​ny mąż. – Przy​naj​mniej te​raz wie, dla​cze​go Tony tak bar​-

dzo chciał ją po​ślu​bić i dla​cze​go oświad​czył się po ba​da​niu USG. A wszyst​ko, co
o niej mó​wił… to były kłam​stwa?

– Lucy, on cię ko​cha.
Zna​lazł nie​zwy​kły spo​sób, żeby to oka​zać.
– Cza​sem to nie wy​star​czy.
Za​mknę​ła drzwi i po​szła, choć nie była pew​na, do​kąd zmie​rza. Kon​cen​tro​wa​ła

się na od​dy​cha​niu. Wdech, wy​dech. Wdech, wy​dech. Od​czu​wa​ła ból w każ​dej
czą​st​ce cia​ła. Sta​re rany w ser​cu – ura​za i od​rzu​ce​nie – oży​ły, za​tru​wa​jąc jej
umysł i cały or​ga​nizm. Czu​ła, że roz​pa​da się na ka​wał​ki.

Nie mo​gła znieść wnio​sków, któ​re same się na​su​wa​ły. To dla​te​go Tony chciał

ku​pić dom i nie prze​szka​dza​ło mu, że wyda aż tyle pie​nię​dzy. Wie​dział, że przy​-
pływ go​tów​ki na​stą​pi po na​ro​dzi​nach dziec​ka. Wie​dział, że jest usta​wio​ny. Gra​-
tu​la​cje, mamo, tra​fi​łaś w sed​no. Męż​czyź​ni tacy jak on krę​cą się wo​kół dziew​-
cząt ta​kich jak ona tyl​ko w jed​nym celu. Ostat​ni​mi cza​sy na pew​no do​brze go
ob​słu​gi​wa​ła. Wy​ko​rzy​stał ją, a naj​gor​sze jest to, że nie wie​dzia​ła, czy zda​wał so​-
bie z tego spra​wę.

– Lucy?
Od​wró​ci​ła się, zo​ba​czy​ła Tony’ego i nogi się pod nią ugię​ły. Był tak przy​stoj​ny,

że jego wi​dok spra​wiał ból.

– Wszyst​ko w po​rząd​ku? – spy​tał za​nie​po​ko​jo​ny.
Co za pod​chwy​tli​we py​ta​nie. Nie da Car​rie sa​tys​fak​cji, na​wet je​śli ślub był tyl​-

background image

ko ilu​zją, roz​gryw​ką mię​dzy człon​ka​mi ro​dzi​ny, bo ro​dzi​nę sta​wia się za​wsze na
pierw​szym miej​scu.

Uśmiech​nę​ła się z tru​dem i od​rze​kła:
– Je​stem zmę​czo​na, a na do​da​tek od po​po​łu​dnia bolą mnie ple​cy.
– Też je​stem wy​koń​czo​ny. – Pod​szedł do niej, przy​tu​lił, po​ca​ło​wał w czo​ło.

A ona do​ko​na​ła he​ro​icz​ne​go wy​czy​nu, by trzy​mać ję​zyk za zę​ba​mi, nie rzu​cić się
na nie​go z pię​ścia​mi i nie za​cząć wy​krzy​ki​wać py​tań. Za​mknę​ła oczy i skon​cen​-
tro​wa​ła się na tym, by się nie roz​kle​ić. Ko​cha go i nie​na​wi​dzi jed​no​cze​śnie.

– Przy​ję​cie to​czy się wła​snym to​rem. Nikt nie bę​dzie miał za złe, jak się urwie​-

my – za​uwa​żył.

Dzię​ki Bogu, po​nie​waż nie mia​ła po​ję​cia, jak dłu​go zdo​ła​ła​by jesz​cze wy​trzy​-

mać.

– To co, że​gna​my się i spa​da​my do domu?
Dom. W cią​gu pięt​na​stu mi​nut sło​wo to na​bra​ło no​we​go zna​cze​nia, ale po​sła​ła

mu bla​dy uśmiech i się zgo​dzi​ła.

Krą​ży​li wśród go​ści, po​licz​ki bo​la​ły ją od wy​mu​szo​nych uśmie​chów. Czu​ła się

roz​bi​ta. Trzy​ma​ła się reszt​ką sił, gdy w koń​cu ru​szy​li do sa​mo​cho​du. Jesz​cze tyl​-
ko pięt​na​ście mi​nut i do​trą do domu, gdzie w czte​rech ścia​nach bę​dzie mo​gła do​-
ciec praw​dy. I zde​cy​do​wać, co za​mie​rza zro​bić z resz​tą ży​cia.

Ni​g​dy nie od​czu​wa​ła ta​kie​go smut​ku, nie czu​ła się tak strasz​nie sa​mot​na. Aby

po​zbyć się tę​pe​go bólu w ple​cach, od​wró​ci​ła się w kie​run​ku okna. Otwo​rzy​ła je
i czu​ła te​raz na twa​rzy cie​płe po​wie​trze, któ​re osu​sza​ło łzy na po​licz​kach. To
nie fair. Ale ży​cie ni​g​dy nie jest fair. Przy​naj​mniej dla niej.

Wy​sa​dził ją pod drzwia​mi, a sam po​je​chał za​par​ko​wać. Po chwi​li zła​pa​ła się na

tym, że my​śli o tym, jak miło bę​dzie mieć ga​raż. Na​praw​dę? Co ją te​raz cze​ka?
Roz​wód? Anu​lo​wa​nie ślu​bu?

We​szła do miesz​ka​nia. Świa​tło w kuch​ni pa​li​ło się – za​wsze za​po​mi​na​li je ga​sić

– lam​pa przy ka​na​pie też była za​pa​lo​na. Ro​zej​rza​ła się: jego i jej rze​czy le​ża​ły
wo​kół prze​mie​sza​ne z sobą, jak​by był to dla nich stan na​tu​ral​ny. Moż​na po​czuć
się jak w domu. Ale wszyst​ko oka​za​ło się ilu​zją.

Zna​la​zła swój ple​cak i z pu​deł​kiem chu​s​te​czek pod pa​chą za​mknę​ła się w ła​-

zien​ce, by w koń​cu się wy​pła​kać. Ale oczy​wi​ście łzy nie chcia​ły le​cieć. Może
była zbyt za​ła​ma​na, zbyt odrę​twia​ła. Dała więc so​bie spo​kój, prze​szła do sy​pial​-
ni i nie za​pa​la​jąc świa​tła, opa​dła na łóż​ko. Co da​lej?

Usły​sza​ła, że Tony wszedł. Brzęk klu​czy świad​czył o tym, że rzu​cił je jak zwy​-

kle na stół, gdzie ban​ko​wo le​ża​ła ga​ze​ta lub for​mu​la​rze od kon​tra​hen​tów. Po​-
wta​rzal​ność czyn​no​ści spra​wia​ła, że gdy gi​nę​ły mu po​wiedz​my klu​cze, Lucy zwy​-
kle znaj​do​wa​ła je przed nim. Ru​ty​na.

– Nie śpisz? – za​py​tał Tony, za​glą​da​jąc do sy​pial​ni, gdzie le​ża​ła. Przy​pusz​czal​-

nie wy​glą​da​ła ni​czym wie​lo​ryb wy​rzu​co​ny na brzeg. Czu​ła się strasz​li​wie zmę​-
czo​na, a jed​no​cze​śnie tak, jak​by ni​g​dy nie mia​ła już za​snąć. Tony wy​wró​cił jej
świat do góry no​ga​mi.

– Nie – od​par​ła.

background image

Za​pa​lił sto​ją​cą przy łóż​ku lam​pę.
– Szko​da, że nie mo​że​my po​fi​glo​wać.
– Nie chcesz przed​wcze​sne​go po​ro​du, praw​da?
Po​ru​szy​ła się, pró​bu​jąc zna​leźć wy​god​ną po​zy​cję. Ple​cy bo​la​ły ją nie​mi​ło​sier​-

nie. W cią​ży ob​se​syj​nie uni​ka​ła środ​ków prze​ciw​bó​lo​wych, ale być może tym ra​-
zem bez aspi​ry​ny się nie obej​dzie.

– Wy​glą​dasz na obo​la​łą.
– Oczy​wi​ście, że czu​ję się obo​la​ła – od​burk​nę​ła. – Je​stem w po​ło​wie dzie​wią​te​-

go mie​sią​ca cią​ży, ogrom​na jak słoń, moje nogi przy​po​mi​na​ją ba​lo​ny, a ból w ple​-
cach stał się nie do znie​sie​nia.

Drgnął, jak​by współ​od​czu​wał jej ból.
– Może po​win​naś po​ło​żyć się na boku i owi​nąć wo​kół po​dusz​ki?
Chcia​ła, by prze​stał być taki miły. Wy​da​wał się taki szcze​ry, taki zmar​twio​ny.

Nie mo​gła dłu​żej tego znieść. Mu​sia​ła coś po​wie​dzieć. Tony wy​szedł do ła​zien​ki,
a chwi​lę póź​niej usły​sza​ła, jak myje zęby.

No da​lej, Lucy, bądź dziel​na.
– A więc Rose za​bi​ła wam ćwie​ka tymi se​kre​ta​mi ro​dzin​ny​mi? – za​wo​ła​ła.
W od​po​wie​dzi do​biegł ją nie​zro​zu​mia​ły beł​kot.
– Ale prze​cież każ​dy ma ja​kiś se​kret – oświad​czy​ła. – Na​wet ty.
Wy​su​nął gło​wę z ła​zien​ki i po​słał jej sze​ro​ki uśmiech. Z pa​stą na bro​dzie wy​-

glą​dał tak uro​czo, że mia​ła ocho​tę wal​nąć go pię​ścią.

– Moje ży​cie to otwar​ta księ​ga.
Z wie​lo​ma bra​ku​ją​cy​mi stro​na​mi. Nad​szedł czas, by je za​peł​nić.
– Czyż​by?
Usły​sza​ła od​głos od​kła​da​nej szczo​tecz​ki, wie​dzia​ła, że te​raz Tony wy​cie​ra

bro​dę ręcz​ni​kiem wi​szą​cym koło umy​wal​ki. Od​wie​si go na chy​bił tra​fił, więc
pew​nie lewa stro​na znów znaj​dzie się na wierz​chu. Zna​ła jego przy​zwy​cza​je​nia
jak wła​sną kie​szeń.

– Skon​cen​truj się.
Usiadł na ma​te​ra​cu koło niej i po​gła​skał jej brzuch.
– Lucy, co się dzie​je? Czy coś się wy​da​rzy​ło na przy​ję​ciu? Czy ktoś zro​bił ci

przy​krość?

Nie​spe​cjal​nie, w koń​cu Car​rie tyl​ko wspie​ra swo​ją naj​lep​szą przy​ja​ciół​kę.
– Trzy​dzie​ści mi​lio​nów to na​praw​dę zło​ty in​te​res.
Tony opadł gło​wą na po​dusz​kę i wy​mam​ro​tał pod no​sem prze​kleń​stwo. Wie​-

dział, że to schrza​nił.

– Kto ci po​wie​dział?
– To bez zna​cze​nia.
– Lucy…
– Na​wet nie wiem, co mam po​wie​dzieć.
– Mu​sisz wie​dzieć, że nie cho​dzi​ło o pie​nią​dze. Ni​g​dy o nie nie cho​dzi​ło.
– Mam ci uwie​rzyć na sło​wo?
– No więc – ode​zwał się spo​koj​nie, jak​by te mi​lio​ny były tyl​ko nie​po​ro​zu​mie​-

background image

niem – mia​łem na​dzie​ję, że mi ufasz, ale je​śli po​trze​bu​jesz do​wo​du, mogę ci go
dać.

background image

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

Fakt, by​ło​by do​brze, po​my​śla​ła Lucy.
– Więc go daj.
– Nie mogę, jesz​cze nie te​raz.
– Co to zna​czy? – To była naj​bar​dziej ab​sur​dal​na rzecz, jaką kie​dy​kol​wiek

usły​sza​ła. – Niby dla​cze​go?

– Już mam prze​chla​pa​ne. A moja wina sta​nie się nie do od​ku​pie​nia, je​śli na do​-

da​tek zła​mię obiet​ni​cę.

– Któ​rą zło​ży​łeś dziad​ko​wi – do​koń​czy​ła, a pust​ka w jej ser​cu ro​sła. Po raz ko​-

lej​ny ro​dzi​na ją oszu​ka​ła.

– Nie, nie jemu.
To ją tro​chę zdzi​wi​ło.
– W ta​kim ra​zie komu?
– Nie mogę ci po​wie​dzieć.
– Dla​cze​go?
– Bo zła​mał​bym obiet​ni​cę. Czy to ja​sne?
Co prze​ga​pi​ła? Wo​bec kogo Tony jest tak lo​jal​ny, że go​tów jest na​ra​zić na nie​-

bez​pie​czeń​stwo wła​sne mał​żeń​stwo? I co sta​no​wi​ło​by do​wód, że nie cho​dzi
o pie​nią​dze? Nie mia​ła po​ję​cia, co to mia​ło zna​czyć.

– Mu​sisz po​wie​dzieć coś wię​cej.
– Nie mogę. – Wzru​szył ra​mio​na​mi.
Lucy skon​cen​tro​wa​ła się i spró​bo​wa​ła ja​sno my​śleć. Coś za​świ​ta​ło jej w gło​-

wie, wy​da​ła zdu​szo​ny okrzyk, a po​tem ro​ze​śmia​ła się peł​ną pier​sią.

– O mój Boże, bę​dzie​my mie​li cór​kę!
Uśmiech na twa​rzy Tony’ego mó​wił sam za sie​bie. Dziew​czyn​kę. A on wie​dział

to przez cały czas. Wziął ją w ra​mio​na i moc​no przy​tu​lił. Wy​cią​gnę​ła po​chop​ne
wnio​ski i uniesz​czę​śli​wi​ła sie​bie bez po​wo​du. Po wszyst​kim, co ra​zem prze​szli,
po​win​na mu była ufać.

– Je​stem taką idiot​ką – przy​zna​ła.
– Nie je​steś. Po​wi​nie​nem po​wie​dzieć ci o pie​nią​dzach – od​parł – ale obie​ca​łem

dziad​ko​wi.

– A ro​dzi​nę sta​wia się u was za​wsze na pierw​szym miej​scu… Tak, wiem.
Ujął jej twarz w dło​nie.
– Nie, ty je​steś naj​waż​niej​sza. Ty i dziec​ko – rzekł, po czym zło​żył po​ca​łu​nek

na jej ustach.

– Mo​głeś mi po​wie​dzieć.
– Nie po​pi​sa​łem się, ale nie chcia​łem być du​po​wa​tym fa​ce​tem.
– Ja​kim?

background image

– Ta​kim, któ​ry w głę​bi du​szy wie, że nie za​słu​gu​je na ko​bie​tę, któ​rą ko​cha,

i wy​obra​ża so​bie, że je​śli po​wie jej praw​dę, ta ni​g​dy mu nie wy​ba​czy jego bez​-
den​nej głu​po​ty.

Nie wy​ba​czy? Prze​cież wła​śnie to naj​bar​dziej w nim ko​cha​ła.
Tony uca​ło​wał jej dłoń.
– Lucy, kie​dy wy​je​cha​łaś, nie mo​głem się po​zbie​rać. Pod​ją​łem kil​ka bar​dzo

kiep​skich de​cy​zji, jak na przy​kład ta, żeby nie po​wie​dzieć ci praw​dy od razu. Nie
po​pi​sa​łem się. I pew​nie w przy​szło​ści jesz​cze nie​raz się nie po​pi​szę, bo naj​wy​-
raź​niej taki wła​śnie je​stem. Jest jed​nak coś, co mnie mę​czy – do​dał, zmie​nia​jąc
te​mat. – Skąd wie​dzia​łaś, że bio​rę ślub?

– Przy​ja​ciel. Tak był pod​pi​sa​ny mejl wy​sła​ny z ad​re​su, któ​re​go nie zna​łam.
Tony ro​ze​śmiał się.
– Chcesz po​wie​dzieć, że nie wiesz, kto go wy​słał?
Przy​gry​zła war​gę i po​krę​ci​ła gło​wą.
– Czy​li w su​mie przy​je​cha​łaś na wła​sne ry​zy​ko.
Albo z naj​zwy​klej​szej głu​po​ty. Tak czy ina​czej, wszyst​ko skoń​czy​ło się do​brze.

Ob​ję​ła go moc​no.

– Prze​pra​szam, że ci nie ufa​łam. To się wię​cej nie po​wtó​rzy.
– Są​dzę, że jed​nak tak, bo taka wła​śnie je​steś.
Nie chcia​ła tego przy​znać, ale Tony ma ra​cję. Nie ufa​ła lu​dziom – było to sil​-

niej​sze od niej.

– Przy​kro mi. Sta​ram się.
Do​tknął jej twa​rzy.
– Hej, po​trze​ba cza​su, ale uda nam się. Oboj​gu. Nikt nie mó​wił, że bę​dzie ła​-

two, praw​da? – Fak​tycz​nie. – Od tej chwi​li, je​śli po​ja​wią się pro​ble​my, oma​wia​my
je naj​pierw z sobą.

– Zgo​da – od​rze​kła.
Ple​cy bo​la​ły ją tak bar​dzo, że się wy​gię​ła w łuk.
– Po​łóż się – za​pro​po​no​wał. – Roz​ma​su​ję ci ple​cy.
Prze​wró​ci​ła się na bok i owi​nę​ła wo​kół po​dusz​ki.
– Czy to znów rwa kul​szo​wa? – za​py​tał, de​li​kat​nie ma​su​jąc mię​śnie, któ​re po

mi​nu​cie za​czę​ły się roz​luź​niać.

– To sil​ny tępy ból przy​po​mi​na​ją​cy skurcz.
– A czy ten skurcz po​ja​wia się i zni​ka?
Po​pa​trzy​ła na nie​go przez ra​mię.
– Czy nie to jest ce​chą skur​czu?
– Jak czę​sto masz te skur​cze?
– Nie wiem. Nie za​sta​na​wia​łam się spe​cjal​nie.
– Może trze​ba się za​sta​no​wić.
– To tyl​ko ból ple​ców. Skur​cze po​ro​do​we są ostre i in​ten​syw​ne, no i z przo​du,

a czu​ję tępy ból w dole ple​ców.

– Pa​mię​tam, że ku​zyn​ka Jes​si​ca mó​wi​ła, że ją bo​la​ły wła​śnie ple​cy.
– Jest za wcze​śnie.

background image

– Je​steś w trzy​dzie​stym ósmym ty​go​dniu. To był​by po​ród w ter​mi​nie.
– Tony, to nie są skur​cze po​ro​do​we. Nie je​stem poza tym go​to​wa.
– Nie są​dzę, żeby po​ród od​by​wał się na ży​cze​nie.
O mat​ko, niech so​bie od​pu​ści.
– Mniej ga​da​nia, wię​cej ma​so​wa​nia – prych​nę​ła.
Po​tem uśmiech​nę​ła się i za​mknę​ła oczy. Gdy otwo​rzy​ła je po​now​nie, sy​pial​nia

po​grą​żo​na była w ciem​no​ści, a Tony le​żał owi​nię​ty wo​kół niej, po​grą​żo​ny we
śnie.

Spał jak za​bi​ty. Obu​dził się oko​ło trze​ciej trzy​dzie​ści, a gdy chciał przy​tu​lić się

do Lucy, oka​za​ło się, że miej​sce obok nie​go jest cie​płe, ale pu​ste. Pew​nie po​szła
do ła​zien​ki, po​my​ślał i po​now​nie usnął. Gdy zbu​dził się kil​ka go​dzin póź​niej wraz
z pierw​szy​mi ró​żo​wa​wy​mi pro​mie​nia​mi brza​sku, od​krył, że znów jest sam. Tym
ra​zem miej​sce, gdzie le​ża​ła Lucy, było zim​ne. Jak daw​no wsta​ła? Prze​tarł oczy,
wło​żył dżin​sy i po​szedł jej szu​kać.

Po​pi​ja​ła w kuch​ni her​ba​tę i cho​dzi​ła tam i z po​wro​tem. Wy​glą​da​ła na wy​koń​-

czo​ną.

– Dzień do​bry – przy​wi​tał się, a ona za​trzy​ma​ła się tyl​ko na mo​ment, by go po​-

ca​ło​wać. – Ple​cy na​dal cię bolą?

– Chy​ba osza​le​ję – od​par​ła ze znu​że​niem. – My​ślę, że mo​żesz mieć ra​cję.
– Czy​li skur​cze prze​po​wia​da​ją​ce?
– Tak, albo ka​mie​nie ner​ko​we. Pró​bo​wa​łam mie​rzyć czas, ale raz są co dwie

mi​nu​ty, a raz co pięt​na​ście.

– Od jak daw​na je​steś na no​gach?
– Od kil​ku go​dzin – od​par​ła. Wy​glą​da​ła na zmę​czo​ną i nie​szczę​śli​wą.
– Trze​ba było mnie obu​dzić.
– Nie​wie​le byś po​mógł, a po​trze​bu​jesz snu. Je​śli to skur​cze prze​po​wia​da​ją​ce,

przed nami dłu​gi dzień. Do​brze, że cho​ciaż po​cze​ka​ła, aż wzię​li​śmy ślub.

Przy​naj​mniej może do​trzy​mać jej to​wa​rzy​stwa.
– Chodź tu. Po​chyl się i oprzyj łok​cie na bar​ku.
Za​czął ma​so​wać dol​ny od​ci​nek ple​ców, a ona opa​dła na zim​ny mar​mu​ro​wy

blat. Kon​ty​nu​ował de​li​kat​ny ma​saż, wy​czu​wa​jąc pod pal​ca​mi na​pię​te mię​śnie,
gdy nad​szedł ko​lej​ny skurcz. A po nim po kil​ku mi​nu​tach na​stęp​ny. Rytm ten, jak
wska​zy​wał ze​gar w jego ko​mór​ce, wy​stę​pu​ją​cy co dwa​na​ście do pięt​na​stu mi​-
nut, utrzy​my​wał się przez trzy kwa​dran​se. Le​karz mó​wił im, że po​ród na​stę​pu​je,
gdy skur​cze po​ja​wia​ją się co pięć mi​nut.

– Co mogę dla cie​bie zro​bić? – za​py​tał. Wszyst​ko by dał, żeby ból ustą​pił.

Żeby nie cier​pia​ła.

– Za​dzwoń do szpi​ta​la – od​par​ła, wal​cząc z ko​lej​nym skur​czem i płyt​ko od​dy​-

cha​jąc. – Po​wiedz, że wkrót​ce przy​je​dzie​my.

– To może po​trwać – rzekł.
– Nie są​dzę. Albo pę​cherz na​wa​lił, albo wła​śnie ode​szły mi wody pło​do​we.
Gdy do​tar​li do szpi​ta​la, Lucy mia​ła za​le​d​wie dwu​cen​ty​me​tro​we roz​war​cie. Po

background image

trzech go​dzi​nach spa​ce​rów na od​dzia​le po​ro​do​wym, z To​nym i jego mat​ką do​-
trzy​mu​ją​cą im to​wa​rzy​stwa, roz​war​cie zwięk​szy​ło się o cen​ty​metr. Pie​lę​gniar​ka
zro​bi​ła za​strzyk przy​spie​sza​ją​cy po​ród i czas mię​dzy skur​cza​mi skró​cił się
z sze​ściu do dwóch mi​nut, a we​dług za​pi​su na mo​ni​to​rze sta​ły się one dwu​krot​-
nie sil​niej​sze. Do​tąd Lucy nie chcia​ła znie​czu​le​nia ze​wną​trzo​po​no​we​go ani in​-
nych środ​ków prze​ciw​bó​lo​wych. Trzy skur​cze póź​niej bła​ga​ła o co​kol​wiek.

Na​stą​pił nowy etap. Tony był prze​ję​ty i prze​ra​żo​ny, ale przede wszyst​kim

dum​ny z Lucy. Na​wet gdy​by wcze​śniej nie uznał jej za cho​dzą​cy ide​ał, zro​bił​by
to te​raz. Każ​da ro​dzą​ca za​słu​gu​je na me​dal. Wi​dział, że gdy nad​cho​dzi​ła fala
bólu, Lucy oka​zy​wa​ła że​la​zną wręcz siłę woli.

– Mam na​dzie​ję, że bę​dzie szczę​śli​wa jako je​dy​nacz​ka – wy​dy​sza​ła Lucy, do​-

cho​dząc do sie​bie po szcze​gól​nie sil​nym skur​czu.

– Każ​da nowo upie​czo​na mama tak mówi – od​rze​kła Sa​rah, prze​cie​ra​jąc jej

twarz mo​krą szmat​ką.

Wło​sy Lucy były wil​got​ne od potu i le​pi​ły się do czo​ła. Tony po​ca​ło​wał ją i od​-

gar​nął je do tyłu.

– Świet​nie so​bie ra​dzisz. Je​stem z cie​bie dum​ny.
– Chcę tyl​ko, żeby ból ustał – od​par​ła sła​bym gło​sem.
– Usta​nie – obie​cał. – Wy​trzy​maj jesz​cze tro​chę.
Po ko​lej​nych kil​ku skur​czach na​de​szła pie​lę​gniar​ka, by spraw​dzić po​stęp ak​cji

po​ro​do​wej. Lucy po​pro​si​ła ją o znie​czu​le​nie ze​wną​trzo​po​no​we. Była do​tąd twar​-
da, ale Tony wi​dział, że jest wy​koń​czo​na.

– Zo​bacz​my naj​pierw, co tam się dzie​je. – Pie​lę​gniar​ka zba​da​ła Lucy. – Od​dy​-

chaj głę​bo​ko, ko​cha​nie – po​le​ci​ła.

Lucy za​sto​so​wa​ła się do proś​by, a po​tem za​py​ta​ła:
– Czy mogę do​stać już to znie​czu​le​nie?
– Przy​kro mi, złot​ko, ale masz peł​ne roz​war​cie. Za​raz bę​dziesz ro​dzić.

background image

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

Dziec​ko wa​ży​ło trzy ki​lo​gra​my i dwie​ście gra​mów, i uro​dzi​ło się z gę​sty​mi

czar​ny​mi wło​sa​mi. Mia​ło oczy Lucy, a nos Tony’ego, no i… było chłop​cem.

– Na​dal nie mogę w to uwie​rzyć – ode​zwał się Tony, sie​dząc na bu​ja​nym fo​te​lu

koło łóż​ka i ko​ły​sząc ich syna.

Gdy przy po​ro​dzie le​karz za​wo​łał:
– To chło​pak! – Tony za​pro​te​sto​wał:
– Pod​czas USG wy​raź​nie wi​dzia​łem dziew​czyn​kę! – a le​karz od​parł, że to nie​-

moż​li​we, gdyż mimo obie​go​wej opi​nii płód ludz​ki spon​ta​nicz​nie nie zmie​nia płci.

– Do​brze, że mi nie po​wie​dzia​łeś – rze​kła Lucy – bo nasz syn miał​by spo​ro ró​-

żo​wych ubra​nek.

– Zda​jesz so​bie spra​wę, że je​śli Rob i Nick nie będą mie​li sy​nów, to ten ma​lu​-

szek jako je​dy​ny może za​pew​nić cią​głość na​zwi​sku Ca​ro​sel​lich.

– Tyl​ko je​śli bę​dzie tego chciał – stwier​dzi​ła Lucy. – Nasz syn zo​sta​nie, kim ze​-

chce.

Do mamy Tony’ego do​łą​czył jego tata. Kwia​ty i od​wie​dza​ją​cy za​czę​li na​pły​wać

w re​gu​lar​nych od​stę​pach cza​su, w koń​cu po​kój pę​kał w szwach. Czę​sto​wa​li się
cze​ko​la​do​wy​mi cy​ga​ra​mi, są​czy​li mu​su​ją​cy cydr. Byli gło​śni, wścib​scy i zwa​rio​-
wa​ni, ale ich ko​cha​ła. Włą​czy​li ją do ro​dzin​ne​go krę​gu. Te​raz była jed​ną z nich.

Rob przy​szedł sam i po obej​rze​niu ich syn​ka, któ​ry spał w ra​mio​nach ojca,

przy​siadł na łóż​ku.

– Chciał​bym cię prze​pro​sić w imie​niu żony. Za​cho​wa​ła się okrop​nie.
Tym​cza​sem Lucy wła​śnie za​czy​na​ła my​śleć, że Car​rie wy​świad​czy​ła jej przy​-

słu​gę. Dzię​ki niej zro​zu​mia​ła, że po​win​na ufać Tony’emu.

– Nie mu​sisz prze​pra​szać. Wszyst​ko do​brze się skoń​czy​ło.
– Car​rie czu​je się na​praw​dę pod​le.
– Cóż, wszy​scy po​peł​nia​my błę​dy – od​rze​kła.
Za​po​wia​dał się ko​lej​ny ide​al​ny dzień.
Wte​dy przy​szedł non​no. Choć Lucy mia​ła pra​wo być na nie​go zła, była zbyt

szczę​śli​wa, by ze​psuć ten szcze​gól​ny dzień. Szko​da, że non​no ni​g​dy nie bę​dzie
dla niej kimś wię​cej niż tyl​ko dziad​kiem Tony’ego, ale ja​koś to prze​ży​je. Do​pó​ki
mia​ła Tony’ego i ich syna, nie po​trze​bo​wa​ła ni​ko​go wię​cej.

Stop​nio​wo wszy​scy wy​cho​dzi​li, aż po​zo​sta​li tyl​ko ro​dzi​ce Tony’ego i non​no.
– Chciał​bym za​mie​nić kil​ka słów na osob​no​ści z moim wnu​kiem – ode​zwał się

non​no, ro​dzi​ce Tony'ego sko​rzy​sta​li więc z oka​zji i po​szli coś zjeść. – Mam coś
dla cie​bie – po​wie​dział non​no, zwra​ca​jąc się do Tony’ego.

Tony roz​ło​żył ar​ku​sik pa​pie​ru i otwo​rzył sze​ro​ko oczy.
– O mój Boże, czek na dzie​sięć mi​lio​nów. Nie mogę go przy​jąć. Ab​so​lut​nie nie.

background image

– To two​ja od​pra​wa.
– Od​pra​wa? – Tony za​mru​gał ocza​mi.
– Za lata, któ​re po​świę​ci​łeś Ca​ro​sel​li Cho​co​la​te.
– Chcesz po​wie​dzieć, że je​stem zwol​nio​ny?
– Tak, od dzi​siaj.
– Ale… – Tony za​milkł, po​krę​cił gło​wą i wy​buch​nął śmie​chem. – Skąd wie​dzia​-

łeś, że chcę odejść?

– Taka jest moja rola. Nie bez po​wo​du uwa​żam cię za naj​bar​dziej lo​jal​ne​go

z wnu​ków. Wiem też, co dla cie​bie naj​lep​sze.

– To ty by​łeś tym „przy​ja​cie​lem” – pal​ca​mi po​ka​zał znak cu​dzy​sło​wu – któ​ry

na​pi​sał do Lucy. Ja​koś się o niej do​wie​dzia​łeś. I o dziec​ku. Praw​da? Ty nas po​łą​-
czy​łeś.

– Masz buj​ną wy​obraź​nię, An​to​nio.
– Za​wsze wy​da​wa​ło mi się, że je​stem prak​tycz​nym czło​wie​kiem jak mój dzia​-

dek. Gdy​bym miał kie​dyś prze​ku​pić wnu​ków trzy​dzie​sto​ma mi​lio​na​mi, za​ło​żył​-
bym, że je​śli na​praw​dę się za​ko​cha​ją, nie będą chcie​li pie​nię​dzy.

Ze słów Tony’ego wy​ni​ka​ło, że non​no wszyst​ko za​pla​no​wał, a co wię​cej, ni​g​dy

nie miał za​mia​ru da​wać wnu​kom pie​nię​dzy.

– Ach, mło​dzi… – mruk​nął non​no, po​trzą​sa​jąc gło​wą.
Lucy i Tony wie​dzie​li, że na​wet za ty​siąc lat nie przy​zna się do ni​cze​go. Po

chwi​li oznaj​mił, że czu​je się zmę​czo​ny, więc Tony od​pro​wa​dził go do sa​mo​cho​du.
Gdy wró​cił, przy​tu​lił Lucy i dziec​ko. A Lucy po​my​śla​ła, że tak wy​glą​da praw​dzi​-
we szczę​ście.

– Ni​g​dy nie mo​głem znieść – ode​zwał się Tony – że non​no uzur​po​wał so​bie

pra​wo do tego, aby mó​wić in​nym, jak mają żyć, ale po​patrz, jacy je​ste​śmy szczę​-
śli​wi. Rob i Nick też. Mu​szę przy​znać, że on wie, co dla nas naj​lep​sze. Wiesz, co
jest naj​bar​dziej prze​ra​ża​ją​ce? Dzię​więć​dzie​się​cio​dwu​let​ni sta​rzec wszyst​ko to
za​aran​żo​wał i prze​pro​wa​dził zgod​nie ze swo​imi za​mie​rze​nia​mi.

– Fak​tycz​nie – zgo​dzi​ła się. – Ale chy​ba za​po​mi​nasz o naj​waż​niej​szym.
– O czym?
Uśmiech​nę​ła się i go po​ca​ło​wa​ła.
– O tym, że my też zre​ali​zo​wa​li​śmy wszyst​ko zgod​nie z pla​nem.


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
0826 DUO Celmer Michelle Pod wspólnym dachem
Celmer, Michelle Caroselli Inheritance 01 Im Bett mit dem besten Freund
1063 Celmer Michelle Seks i dyplomacja
Celmer Michelle Książe i sekretarka 02
772 DUO Celmer Michelle Kusicielka
Celmer, Michelle Kings of the Boardroom 04 Lüge oder Liebe
Celmer Michelle W świecie biznesu 04 Płomienne wspomnienia (Harlequin Gorący Romans 953)
Celmer Michelle Gorący Romans 944 Święta jak w bajce
Celmer Michelle House Calls
Celmer Michelle Jezioro wspomnień
Celmer, Michelle Liebe in getrennten Betten
0896 Celmer Michelle Królewskie związki 03 Księżniczka z wyspy
0772 DUO Celmer Michelle Kusicielka
Celmer Michelle Królewskie związki 02 Książę i sekretarka (Gorący Romans 893)
Celmer, Michelle Royal Seductions 07 Wovon eine Prinzessin traeumt
Celmer, Michelle Black Gold Billionaires 01 Mein Monat mit dem Millionaer
Celmer, Michelle Royal Seductions 06 Warum ist der Mann bloss so sexy

więcej podobnych podstron