Melanie Milburne
Londyński spadek
- 1 -
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Ashleigh zorientowała się, że coś jest nie tak, gdy tylko weszła do domu
swoich rodziców w piątkowy wieczór po pracy.
- Mamo? - rozejrzała się za swoim czteroletnim synkiem. - Gdzie jest
Lachlan?
Gwen Forrester mocno splotła dłonie, na jej zwykle pogodnej twarzy
malowało się napięcie.
- Kochanie... Lachlan jest z ojcem na rybach...
- To co się dzieje? Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha.
- Nie wiem, jak ci to powiedzieć... - Gwen ujęła dłonie córki i ścisnęła
lekko.
Serce Ashleigh zabiło niepokojem. Chyba nie chodzi o Jake'a Marriotta?
Nie po tak długim czasie... w końcu minęło cztery i pół roku...
- Mamo, co się stało?
- Ashleigh... on wrócił.
Po plecach Ashleigh przebiegł zimny dreszcz, nogi się pod nią ugięły, a
żołądek skurczył boleśnie.
- Był tu przed chwilą - Gwen patrzyła na nią z troską w dobrych,
niebieskich oczach.
- Jak to? - Ashleigh w końcu odzyskała głos. - Tutaj?
- Nie martw się - Gwen ponownie uścisnęła dłonie córki. - Lachlan
wyszedł z ojcem. Nie widział go.
- A zdjęcia? - Salon w mieszkaniu rodziców był wprost zastawiony
fotografiami ich wnuka. - Och! A zabawki?
- Nie widział niczego. Wpuściłam go tylko do holu, a zresztą zdążyłam
wcześniej już wszystko pochować.
R S
- 2 -
- Całe szczęście. - Ashleigh z ulgą opadła na najbliższe krzesło, usiłując
pozbierać rozbiegane myśli.
Jake wrócił!
Po czterech i pół roku był znowu w Australii. W Sydney.
- Czego chciał?
- Widzieć się z tobą. Wydawał się bardzo zdeterminowany.
Nic się nie zmienił, pomyślała. Jake Marriott zwykł dążyć do celu, nie
licząc się z nikim i z niczym.
- Nie mogę się z nim spotkać. - Zerwała się z krzesła i niespokojnie
przemierzała hol. - W żaden sposób nie mogę.
- Kochanie... - W tonie Gwen brzmiał cień wymówki. - Uważam, że
powinnaś powiedzieć mu o Lachlanie. Ma prawo wiedzieć, że został ojcem.
- Wcale nie! - zaprotestowała Ashleigh gorąco. - On nigdy nie chciał
dziecka. Umowa była jasna. Nie życzył sobie ani dzieci, ani małżeństwa.
- Mimo to powinnaś mu powiedzieć.
- Nie rozumiesz. Gdybym mu powiedziała o ciąży, zmusiłby mnie do
aborcji.
- Wybór zawsze należałby do ciebie - skontrowała Gwen. - Nie mógłby
cię do niczego zmusić.
- Miałam tylko dwadzieścia lat! - Ashleigh była bliska łez. - Mieszkałam
za granicą ze starszym o dziewięć lat facetem, dla którego zrobiłabym wszystko.
Gdyby zażądał, żebym skoczyła z wieży Tower, zrobiłabym to. - Nie potrafiła
powstrzymać łkania. - Tak bardzo go kochałam...
Gwen z westchnieniem objęła córkę, gładząc jej jedwabiste, jasne loki.
- Och, mamo - Załkała dziewczyna - co teraz będzie?
Wrodzony pragmatyzm Gwen wziął górę nad wzruszeniem.
- Spotkasz się z nim, bo tak trzeba. Wspomniał, że niedawno zmarł mu
ojciec, więc pewno przyjechał do Sydney, żeby uporządkować jego sprawy.
R S
- 3 -
Dziwne. Jake powiedział jej kiedyś, że jego rodzice nie żyją. W ogóle
rzadko wspominał dzieciństwo i wykręcał się, kiedy próbowała go wypytywać.
Uznała wtedy, że nie chce o tym mówić, gdyż utrata obojga rodziców w tak
młodym wieku musiała być bardzo bolesna.
Teraz jednak okazało się, że kłamał.
- Gdzie mieszka? - spytała, siadając przy stole z chrupiącym, zbożowym
batonikiem w ręku.
Gwen ze skupieniem napełniła czajniczek herbatą.
- Chwilowo w hotelu, ale ma się przenieść na sąsiednie przedmieście.
Ashleigh popatrzyła na nią przerażona.
- Tak blisko?
- Niestety. Jeżeli rzeczywiście tam zamieszka, nie zdołasz przed nim
ukryć istnienia Lachlana.
Ashleigh nie musiała odpowiadać. Jej mina była aż nadto wymowna.
- Musisz mu powiedzieć. - Matka podała jej filiżankę. - Zresztą mógł się
przecież zmienić.
Ashleigh parsknęła z powątpiewaniem.
- Wątpię. To nie leży w jego naturze.
- Niepotrzebnie się tak upierasz. Już dawno powinnaś była wyjść za mąż.
Nie rozumiem, dlaczego tak męczysz tego biednego Howarda.
Ashleigh przewróciła oczami. Howard Caule oświadczył, że chce
wychowywać Lachlana jak własnego syna, ale ilekroć próbował nakłonić ją do
ustalenia daty ślubu, wzdragała się przed podjęciem ostatecznej decyzji, sama
nie bardzo rozumiejąc dlaczego.
- Kochasz go, prawda?
- Kogo?
- Howarda - odpowiedziała matka, marszcząc lekko brwi. - A kogóż by
innego?
Ashleigh nie bardzo wiedziała, jak określić to, co czuła do Howarda.
R S
- 4 -
Zależało jej na nim. Był świetnym przyjacielem i bardzo jej pomógł,
proponując pracę w jednym ze swoich sklepów z antykami. Ale miłość...? Właś-
ciwie już w nią nie wierzyła. Dużo bezpieczniej żyło się bez wielkich wzlotów,
ale i bez wielkich upadków.
- Howard rozumie, że nie jestem jeszcze gotowa na małżeństwo -
odpowiedziała. - Zresztą, chcę z tym zaczekać, aż Lachlan pójdzie do szkoły.
- Sypiasz z nim?
- Mamo! - Ashleigh zarumieniła się po uszy. Gwen skrzyżowała ramiona
na piersi.
- Znasz Howarda od ponad trzech lat. Jak długo znałaś Jake'a, zanim
poszłaś z nim do łóżka?
Spojrzenie, jakie Ashleigh rzuciła matce, było bardziej wymowne niż
słowa.
- Trzy dni, o ile dobrze pamiętam? - Gwen nie zamierzała zrezygnować z
raz obranej drogi.
- Dostałam dobrą lekcję - bąknęła jej córka.
- Kochanie, ja cię nie oceniam, ale może łatwiej byłoby ci spotkać się z
Jakiem, gdybyś poukładała sprawy z Howardem. Nie chcę, żebyś znów została
zraniona.
- Na to nie pozwolę - w jej głosie brzmiało o wiele więcej pewności
siebie, niż rzeczywiście czuła. - Spotkam się z nim, ale nie mogę mu powiedzieć
o Lachlanie.
- Moim zdaniem Lachlan powinien poznać swojego ojca. Zresztą, jeżeli
Jake zostanie w Sydney, będziesz musiała mu powiedzieć, że ma syna. Wyobraź
sobie, co będzie, jeśli dowie się o tym od kogoś innego.
- Jeżeli się dowie, wpadnie w furię. Na ten temat nigdy nie mogliśmy się
dogadać. - Przygryzła wargę na wspomnienie pełnego goryczy rozstania.
Gwen sięgnęła do kieszeni i podała Ashleigh wizytówkę.
R S
- 5 -
- Zostawił to, żebyś się mogła z nim skontaktować. Na razie mieszka w
hotelu, bo chce wyremontować dom ojca, zanim się tam wprowadzi. Uważam,
że najrozsądniej będzie, jeżeli się spotkacie na gruncie neutralnym.
Ashleigh spojrzała na wizytówkę i podniosła wzrok na matkę.
- Czy zajmiecie się Lachlanem, jeżeli pójdę tam od razu?
Gwen uśmiechem starała się. dodać córce otuchy.
- Tak trzymaj! Załatw to i zacznij w końcu nowe życie.
Pół godziny później pełna wątpliwości Ashleigh stała w holu
luksusowego hotelu. Czy słusznie postąpiła? Nie zadzwoniła na numer
komórkowy, podany na wizytówce, żeby uprzedzić Jake'a o swoich zamiarach.
Niby nie chciała, żeby miał czas przygotować się do jej wizyty, ale tak
naprawdę po prostu stchórzyła.
W rezultacie musiała czekać, bo recepcja nie podawała numeru pokoju
bez wcześniejszej konsultacji z osobą w nim mieszkającą.
Zrezygnowała z wygodnych sof ustawionych w holu i usiadła przy barze
nad szklanką wody mineralnej. Kiedy, tknięta przeczuciem, spojrzała w stronę
szeregu wind, Jake akurat wysiadał z ostatniej z nich.
W ciągu minionych lat nie zmienił się wcale, był tylko jeszcze bardziej
przystojny. Imponujący wzrost nadawał mu niemal arystokratyczny wygląd, a
długie, smukłe nogi zdradzały zainteresowanie sportami wytrzymałościowymi.
Ubranie leżało na nim z leniwym wdziękiem; nigdy nie był miłośnikiem
znanych projektantów, ale cokolwiek na siebie włożył, wyglądał doskonale.
Półdługie, faliste włosy, odrzucone niedbale w tył, nadawały mu rozbrajająco
chłopięcy wygląd.
Nie przypuszczała, że to spotkanie po latach będzie tak bardzo bolesne.
Znała każdy szczegół jego twarzy, każdy zakamarek jego ciała. Ileż to razy
dotykała długiej blizny nad prawą brwią Jake'a, całowała każdy skrawek ciała
tego mężczyzny, a jednak teraz miała wrażenie, że nigdy go tak naprawdę nie
znała.
R S
- 6 -
Po prostu nie pozwolił się poznać.
- Witaj, Ashleigh.
Nie umiała ukryć wrażenia, jakie wywarł na niej jego głęboki głos. Zbyt
długo tęskniła, żeby go usłyszeć.
- Witaj. - Na moment spotkała jego wzrok.
- Świetnie wyglądasz - powiedział. - Chyba trochę przytyłaś?
- Twoje komplementy nadal budzą mieszane uczucia - odpowiedziała
cierpko.
Uniósł brew, uśmiechając się kpiąco.
- A ty nadal jesteś tak samo drażliwa. - Zatrzymał wzrok na jej piersiach. -
Dobrze ci z tym. Zawsze byłaś przeraźliwie chuda.
- Zapewne wskutek stresów spowodowanych życiem z tobą - palnęła,
zanim zdołała się powstrzymać.
Na dłuższą chwilę zapadła pełna napięcia cisza.
Miała ochotę kopnąć się w kostkę za bezsensowne ujawnienie
rozgoryczenia. W milczeniu obserwowała pływające w szklance kostki lodu.
- Być może masz rację - odparł, siadając obok niej i gestem przywołując
barmana.
Obróciła się i popatrzyła na niego. Czy w jego głosie naprawdę zabrzmiał
żal?
Odczekała, aż złożył zamówienie i podano mu drinka.
- Mama powiedziała mi, dlaczego przyjechałeś.
Spojrzał na nią, ale nie odpowiedział. Coś trudnego do określenia
zamigotało w głębi jego czarnych oczu, kiedy sięgnął po szklankę i pociągnął
długi łyk.
Siedział tak blisko, że mogła do dotknąć, ale miała wrażenie, że wyrosła
pomiędzy nimi niewidzialna ściana.
- Dlaczego mi powiedziałeś, że twoi rodzice nie żyją? - zapytała, nie
mogąc już dłużej znieść milczenia.
R S
- 7 -
- Wtedy wydawało mi się to najłatwiejsze.
- Fakt, kłamstwo nigdy nie sprawiało ci kłopotu - odparowała z urazą.
- Może się zdziwisz, ale wcale mi się to nie podobało. Po prostu łatwiej
było skłamać, niż wszystko ci wyjaśniać.
Ze ściśniętym sercem obserwowała, jak bierze następny łyk. Co miało
oznaczać to „wszystko"?
Kilka następnych minut upłynęło w milczeniu.
- Kiedy przyjechałeś? - spytała po chwili.
- Kilka tygodni temu. Chciałem poczekać z otwarciem testamentu do
pogrzebu.
Jego ton sugerował, że nie był pewien intencji zmarłego. Nagle
zapragnęła dotknąć go pocieszającym gestem, ale pomyślała, że w kontekście
ich minionej relacji nie byłoby to mile widziane.
- Dostałeś spadek? - spytała.
Jego uśmiech bardziej przypominał grymas.
- Tak.
Obserwował, jak bawi się słomką, jak niespokojne ruchy jej drobnych
palców zdradzają wewnętrzny niepokój.
Było mu bardzo ciężko traktować ją jak obojętną znajomą. Kiedy był u
niej w domu, miał ochotę czekać do skutku na powrót Ashleigh, ale wyczuł
niechęć starszej pani. Nie był nawet pewien, czy powie córce o jego wizycie.
Nie winiłby jej zresztą, bo najpewniej Ashleigh opowiedziała rodzinie, jak
wrednie i egoistycznie zachowywał się w stosunku do niej, kiedy byli razem.
Ale skoro już tu był, nie mógł się z nią nie spotkać.
Musiał sobie jeszcze raz uświadomić, co tak beztrosko odrzucił, a teraz
ledwo się powstrzymywał, żeby jej nie wziąć w ramiona.
Wyglądała rewelacyjnie. Przybrała na wadze, ale w uroczy sposób, stała
się pełniejsza, bardziej kobieca, niezwykle apetycznie zaokrąglona. Gdyby tylko
nie było dzielącej ich przeszłości...
R S
- 8 -
- Twoja mama nic się nie zmieniła. - Z ogromną ulgą zauważył brak
obrączki na jej palcu. - A jak się ma ojciec?
- Jest już na emeryturze. Ma mnóstwo radości z... eee...
Odwrócił się, zdziwiony jej wahaniem.
- Golfa?
- Tak. Często grywa w golfa. - Skwapliwie złapała linę ratunkową.
- Zawsze lubiłem twojego tatę. - Znów się wpatrzył w swoją pustą
szklankę.
Poruszyło ją ciepło i szczerość jego słów. W drugim roku ich wspólnego
życia jej rodzina przyjechała do Londynu na Boże Narodzenie. Jake bardzo miło
się nimi opiekował i Ashleigh była prawdziwie wzruszona jego staraniami.
Kiedy tylko nie pracował, spędzał czas z jej ojcem, przedkładając te spotkania
nad towarzystwo jej dwóch młodszych sióstr.
- Co słychać u dziewcząt? - spytał po kolejnej chwili milczenia.
- Mia chce być aktorką i ma już na koncie pierwsze małe sukcesy.
Miesiąc temu wystąpiła w musicalu i wszyscy byliśmy z niej ogromnie dumni.
A Ellie... no cóż, znasz Ellie. - Uśmiechnęła się na myśl o swojej najmłodszej,
adoptowanej siostrzyczce. - Jak zwykle stoi bezwzględnie po stronie
najsłabszych. Pracuje na pół etatu w kawiarni, a cały wolny czas poświęca
wolontariatowi w schronisku dla bezdomnych psów.
- A ty? - Spojrzał na nią z zaciekawieniem.
- Ja? - Rzuciła mu przestraszone spojrzenie.
- Tak, ty. Czym się zajmujesz?
- Ja... - Desperacko próbowała udać obojętność. - Niczym specjalnym. -
Obróciła słomkę w palcach. - Pracuję w sklepie z antykami Howarda Caule.
Skinął na barmana i powtórzył zamówienie.
- Słyszałem o nim. - Pociągnął długi łyk z nowej szklaneczki. - Jak ci się
dla niego pracuje?
Nie potrafiła spojrzeć mu w oczy. Czuła, że już zauważył jej nerwowość.
R S
- 9 -
- Jest miły.
Kątem oka zarejestrowała jego ironiczny grymas. Trzeba było wybrać
właściwszy przymiotnik.
- Miły?
- Tak. Jest moim bliskim przyjacielem.
- Sypiasz z nim?
Zarumieniła się już po raz kolejny tego dnia.
- To nie twoja sprawa.
Nie odpowiedział od razu, tylko obserwował ją z nieodgadnionym
wyrazem oczu.
- Bardzo jesteś drażliwa. - Uśmiechnął się lekko.
- Wcale nie - odparowała ostro. - Po prostu nie rozumiem, dlaczego
miałoby cię obchodzić moje życie prywatne.
Zanim odpowiedział, znów upłynęła dłuższa chwila.
- Ashleigh... - Czubkami palców musnął jej policzek, sprowadzając falę
wspomnień o tym, co mieli i utracili.
Odwróciła wzrok od jego uporczywego spojrzenia.
- Zostanę w Sydney przez kilka tygodni i pomyślałem, że moglibyśmy... -
szukał odpowiednich słów - nadrobić stracony czas.
Zagotowała się ze złości.
Doskonale wiedziała, co miał na myśli. Okazjonalny seks dla zabicia
czasu, zanim wyjedzie. Nie wątpiła, że w Londynie czeka na niego jakaś inna
otumaniona idiotka.
- Nie mogę się z tobą widywać.
- Dlaczego?
Teraz ona szukała właściwych słów dla określenia swojej relacji z
Howardem.
- Jest ktoś inny?
- Tak.
R S
- 10 -
- Nie nosisz pierścionka.
- Przez dwa lata z tobą jakoś się bez tego obeszłam - odpowiedziała
ironicznie.
Zdawał sobie sprawę, jak naiwnie byłoby oczekiwać, że po czterech i pół
roku nikt nie zajął jego miejsca, a jednak, w skrytości ducha, miał taką nadzieję.
On sam nie żył przez ten czas w celibacie, ale żadna z kolejnych kochanek nie
znaczyła dla niego tyle co Ashleigh.
- A gdybym ci powiedział, że przemyślałem swoje postępowanie? Że się
zmieniłem?
Wstała, zarumieniona z irytacji, i rzuciła na bar drobne za swoją wodę.
- O cztery i pół roku za późno - burknęła. - Muszę iść. Ktoś na mnie
czeka.
Odwróciła się, żeby odejść, ale chwycił ją za nadgarstek, zmuszając, by
na niego spojrzała.
- Puść mnie. - W jej tonie brakowało zdecydowania i miała o to do siebie
żal.
Wstał, górując nad nią o głowę. Wiedziała, że z nim nie wygra, ale była
zdecydowana walczyć pomimo wszystko.
- Nie mogę się z tobą spotykać - powtórzyła. - Jestem zaręczona i
niedługo wychodzę za mąż za swojego szefa, Howarda Caule.
Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć.
- Jeszcze nie jesteś mężatką - powiedział, puszczając jej dłoń i odstępując
o krok.
Nie była pewna, czy to miała być groźba, czy tylko stwierdzenie faktu, ale
nie czekała, żeby się dowiedzieć. Odwróciła się na pięcie i szybkim krokiem
opuściła bar.
Jake spoglądał za nią, czując nieznośny ucisk w klatce piersiowej.
R S
- 11 -
ROZDZIAŁ DRUGI
Ponowne spotkanie z Jakiem okazało się bardzo bolesne. Słyszeć jego
głos, obserwować smukłe dłonie obejmujące szklankę, widzieć uśmiech, to było
nie do zniesienia. Bolesne okazało się też sprawienie mu bólu, ale co innego
mogła zrobić? Jak miałaby z nim być, ukrywając istnienie Lachlana? Przecież
powiedział jasno; że nie chce dzieci. Nie mogła tak po prostu przedstawić mu
syna.
- Mama! - Lachlan zawisł jej na szyi, kiedy tylko otworzyła drzwi.
- Czemu ty jeszcze nie jesteś w łóżku?
Udawała, że się na niego gniewa, ale najwyraźniej się tym nie przejął, a w
czekoladowobrązowych oczach migotały wesołe chochliki.
- Dziadek obiecał, że będę ci mógł pokazać, co złowiliśmy.
W holu pojawił się jej ojciec.
- Cześć tato, udał się dzień? Starszy pan odpowiedział uśmiechem.
Wspięła się na palce i pocałowała go w nieogolony policzek.
- Dzięki, tato - powiedziała.
Heath Forrester zwrócił się do wnuka.
- Przynieś naszą zdobycz z lodówki, a ja chwilę pogadam z mamą.
- Jak tam Jake? - zapytał, kiedy mały wybiegł z holu.
Westchnęła.
- Czego chciał?
- Wrócić do tego, co było, przynajmniej chwilowo.
Ojciec ściągnął gęste brwi.
- Nic się nie zmienił?
- Ani trochę.
- Nie powiedziałaś mu o Lachlanie?
R S
- 12 -
Nerwowo szukała wyrzutu w jego oczach, ale nie znalazła i była mu za to
wdzięczna.
- Nie. - Przez chwilę wpatrywała się w swoje dłonie. - Nie powiedziałam.
- Dzwonił Howard. - Heath taktownie zmienił temat. - Wspomniał, że
chciałby cię zabrać na kolację. Powiedziałem, że oddzwonisz, ale jeżeli chcesz,
żebym go spławił...
Zmusiła się do uśmiechu i wzięła ojca pod rękę.
- Najpierw obejrzyjmy te ryby - zaproponowała. Z entuzjazmem
przyklasnął jej pomysłowi i ruszyli do kuchni.
W godzinę później Lachlan zasnął, a Ashleigh zeszła na dół, gdzie
natknęła się na swoją młodszą siostrę. Mia właśnie wróciła z warsztatów
aktorskich.
- Czy to prawda? - spytała natychmiast. - Jake naprawdę jest w Sydney?
Ashleigh skinęła głową.
- Tak.
- Powiedziałaś mu o Lachlanie?
- Nie...
- Jak to? Przecież musisz.
- Już to słyszałam od mamy i nie zamierzam wysłuchiwać jeszcze od
ciebie.
Mia uniosła obie dłonie w geście poddania.
- Nie wściekaj się tak od razu, tylko posłuchaj swojego syna. Mówi
wyłącznie o swoim ojcu.
Ashleigh zmarszczyła brwi.
- Co masz na myśli?
Mia popatrzyła na nią znacząco.
- Czytałam mu ostatnio tę bajkę o słoniu, któremu trzeba było wyleczyć
nogę. Lachlan powtarzał w kółko, że gdyby tylko mógł odnaleźć swojego
R S
- 13 -
prawdziwego tatę, on już by tego słonia i w ogóle wszystkich wyleczył.
Wzruszające, ale i bardzo smutne, nie sądzisz?
Ashleigh nerwowo zacisnęła dłonie.
- Nie mogę teraz o tym myśleć.
- Daj spokój, o czym tu myśleć. Jake jest w Sydney i powinien poznać
prawdę. Jak chcesz to przed nim ukryć? Wystarczy, że spojrzy na tego dzieciaka
i sam się zorientuje.
Miała rację. Lachlan rzeczywiście był wierną kopią ojca. Nie mogło być
żadnych wątpliwości, po kim odziedziczył przepastne, ciemne oczy, długie,
smukłe nogi, czarne, niepoddające się działaniu szczotki włosy i zmienne
nastroje...
Słysząc dzwonek przy wejściu, Ashleigh wyszła do holu, zadowolona z
przerwania rozmowy z siostrą.
- Ashleigh - powitał ją ciepło Howard Caule i pocałował lekko w
policzek. - Jak się ma moja dziewczyna?
Na szczęście zdołał uniknąć spotkania z Mią. Ona i Ellie tępiły go
zgodnie od samego początku, im bardziej Ashleigh starała się podkreślić jego
zalety. Sprawiało jej to wielką przykrość, ale była bezradna. W Howardzie
ceniła sobie to, że mogła na nim polegać i że pragnął w życiu mniej więcej tego
samego co ona. Rodzina będzie go musiała w końcu zaakceptować jako jej
życiowego partnera. Najważniejsze, że Lachlan go lubił.
Teraz zamknęła frontowe drzwi, oparła się o nie i popatrzyła Howardowi
w oczy.
- Musimy porozmawiać.
- Chodźmy na kolację - zaproponował i wyciągnął coś z kieszeni. -
Lachlan jeszcze nie śpi? Mam dla niego prezent.
Ashleigh wzięła od niego mały samochodzik i uśmiechnęła się z
wdzięcznością.
R S
- 14 -
- Już śpi, ale położę mu go na nocnej szafce. Dzięki, że jesteś dla niego
taki kochany.
- To dobry dzieciak. Nie mogę się doczekać, kiedy się pobierzemy i będę
dla niego prawdziwym ojcem.
Uśmiechnęła się blado.
- Powiem rodzicom, że wychodzimy.
- Czekam w samochodzie.
Dołączyła do niego wkrótce, przez cały czas zastanawiając się, w jaki
sposób poruszyć temat Jake'a Marriotta.
Wcześniej ledwo coś napomknęła o ojcu Lachlana. Tamtą część życia
wolała zatrzymać tylko dla siebie, bezpiecznie oddzieloną od teraźniejszości.
Nawet nie wymieniła jego imienia. Howard nie naciskał i była mu za to
wdzięczna. Być może czuł, że wspominanie przeszłości sprawiało jej ból.
Tak bardzo różnił się od Jake'a i to nie tylko fizycznie, chociaż i tu
różnice były bardzo wyraźne. Howard miał jasną, piegowatą skórę, charakterys-
tyczną dla rudzielców, średni wzrost i przysadzistą sylwetkę, co stanowiło
wyraźny kontrast z ciemną urodą Jake'a połączoną z imponującym wzrostem i
atletyczną budową.
Howard był nieskomplikowany. Mia i Ellie twierdziły, że jest nudny,
Ashleigh wolała określenie „przewidywalny".
I ta jego przewidywalność jej się podobała.
Dzień po dniu wiedziała, czego może oczekiwać, i lubiła to. Poza tym
Howard był zawsze pogodny i nastawiony pozytywnie do życia.
Gdyby tylko była w nim zakochana.
Prawdziwie zakochana.
Zasługiwał na dużo więcej, niż mogła mu dać, ale doświadczenie z
Jakiem nauczyło ją, że głębokie oddanie drugiej osobie może przynieść cier-
pienie.
- Jesteś taka milcząca - zwrócił się do niej, kiedy stanęli na światłach.
R S
- 15 -
- Przepraszam. - Skrzywiła wargi w nędznej imitacji uśmiechu. - Mam
tyle na głowie...
Poklepał ją po dłoni chłodną ręką, w niczym nieprzypominającą palącego
dotyku Jake'a, który wciąż jeszcze czuła na nadgarstku.
Restauracja, którą wybrał Howard, była bardzo oblegana i pomimo
wcześniejszej rezerwacji i tak czekali jeszcze ponad pół godziny na swój stolik.
Usiedli przy barze. Jakże inaczej, pomyślała smętnie, mógłby wyglądać
ten wieczór w towarzystwie Jake'a. Przede wszystkim nigdy nie zgodziłby się
czekać na zamówione wcześniej miejsca. Zażądałby swego i dostałby to, bez
cienia wątpliwości.
- O czym chciałaś ze mną pomówić? - Głos Howarda wyrwał ją z
zamyślenia.
Wzięła głęboki oddech i spojrzała w bladoniebieskie oczy.
- Spotkałam się dzisiaj z ojcem Lachlana. Spojrzał na nią z niepokojem.
- Chce go zobaczyć?
- Nie rozmawialiśmy o Lachlanie, tylko... o czymś innym - odpowiedziała
wykrętnie.
Howard odstawił szklankę.
- Chcesz powiedzieć, że wciąż o nim nie wie?
- Zdaję sobie sprawę, jak to wygląda, ale w swoim czasie to była dobra
decyzja, a teraz... teraz...
- Co teraz? Chyba trzeba by mu w końcu powiedzieć.
Ashleigh nie mogła się dłużej oszukiwać. Dopiero teraz uświadomiła
sobie, czego pozbawiła Jake'a przez te wszystkie lata. Nie był przy swoim synu
w kluczowych momentach jego życia. Nie widział jego pierwszego uśmiechu,
nie słyszał pierwszych słów. Tego wszystkiego już nikt mu nigdy nie zwróci.
Wtedy uważała, że postępuje słusznie... ale...
- Byłam taka młoda - westchnęła. - Za młoda na to wszystko. Zagubiłam
się i popełniłam błąd.
R S
- 16 -
- Powiedziałaś mu o nas? - zapytał Howard. - Powiedziałaś, że się
pobieramy?
- Tak...
Spojrzał na jej dłoń i zmarszczył czoło.
- Wolałbym, żebyś nosiła pierścionek mojej matki. Jeżeli ci się nie
podoba, dajmy go do przeróbki.
Gdyby tylko mogła z radością spełnić jego prośbę... gdyby mogła polubić
jego matkę...
- Pomyślę o tym - obiecała. - W sumie to tylko symbol, który nic nie
znaczy. - Tych samych słów użył kiedyś Jake.
- Zjedzmy teraz i zapomnijmy o ojcu Lachlana na resztę wieczoru -
powiedział Howard, kiedy kelner wskazał im w końcu ich stolik.
Ashleigh uśmiechnęła się blado, ale nawet późno w nocy, kiedy już leżała
w swoim łóżku, wciąż jeszcze nie potrafiła oderwać myśli od Jake'a.
Nie potrafiła przestać myśleć o tym, co ich połączyło, i o tym, co ich
rozdzieliło. Jake Marriott nie opuszczał jej myśli.
Wkrótce po tym, gdy pojawiła się w pracy następnego ranka, do sklepu
wpadł rozpromieniony Howard.
- Mam wspaniałe nowiny.
- Co takiego? - Zanim nadstawiła policzek do zwyczajowego pocałunku,
odłożyła torebkę i okulary słoneczne na ladę z orzecha. - Niech zgadnę...
wygrałeś na loterii?
Jego bladoniebieskie oczy błyszczały podnieceniem.
- Nie, ale tak się czuję. Przed chwilą rozmawiałem z facetem, który
właśnie odziedziczył istny skład antyków. Chce je nam sprzedać! Uwierzysz?
- Radośnie zatarł dłonie. - Niektóre z tych rzeczy są bezcenne, a on nawet
nie pyta, ile mu zapłacimy.
Ashleigh zmarszczyła brwi.
R S
- 17 -
- To dziwne. Dlaczego miałby tak postępować? Howard wzruszył
ramionami.
- Nie mam pojęcia, ale to mnie postawi na nogi. - Sięgnął na biurko. -
Umówiłem cię z nim na dzisiaj. Tu masz adres.
Zerknęła na wizytówkę i serce podeszło jej do gardła. Jake Marriott.
Podniosła wzrok na uszczęśliwioną twarz Howarda.
- Ja... ja nie mogę z nim rozmawiać. - Nieświadomie zgniotła wizytówkę
w dłoni.
- Co ty robisz! - Howard wyrwał jej zmięty kartonik i starannie go
rozprostował. - To on chciał rozmawiać z tobą. Podobno zna twoją rodzinę.
Spytałem go o kilka szczegółów. Nie wysłałbym cię do kogoś niepewnego, ale
on zna imiona twoich rodziców...
- To dlatego, że jest ojcem Lachlana - wyrzuciła z siebie.
- Jake Marriott jest ojcem Lachlana? - Oczy Howarda rozszerzyły się
zdumieniem.
Skinęła.
- Jake Marriott? - Zakrztusił się z wrażenia.
- Ten dziany architekt, który zaprojektował kilka najsłynniejszych
budynków na świecie? No, nie...
Howard opadł na najbliższe krzesło, ale zaraz zerwał się z powrotem z
wypiekami na bladej twarzy.
- W żadnym razie nie możesz mu powiedzieć o Lachlanie! A
przynajmniej nie teraz. Odwołałby swoją ofertę, a dla mnie to niepowtarzalna
szansa.
- W końcu będę musiała mu powiedzieć... - westchnęła ciężko. - Mia
twierdzi, że Lachlan ciągle pyta o swojego ojca. Pewno słyszał w przedszkolu
opowiadania innych dzieci. Wiedziałam, że tak będzie, ale nie sądziłam, że tak
szybko.
R S
- 18 -
- Pobierzmy się jak najprędzej. - Howard ujął jej obie dłonie w swoje. -
Wtedy Lachlan będzie mógł mnie nazywać ojcem.
Uwolniła się z jego uścisku, nagle niezdolna spojrzeć mu w oczy.
- Nie chcę jeszcze brać ślubu. Nie jestem gotowa.
- A czy kiedyś w ogóle będziesz? - W jego głosie pobrzmiewał cień
goryczy, której nigdy wcześniej nie słyszała.
Odwróciła się do niego z wyrazem niepewności na twarzy.
- To poważna decyzja, a myśmy nawet... no wiesz... - Zarumieniła się z
zakłopotania.
- Mówiłem ci, że nie uznaję seksu przedmałżeńskiego. Wiem, że to
staroświeckie, ale wiara jest dla mnie bardzo ważna i sądzę, że to niewielkie po-
święcenie na drodze lojalności wobec Boga i ciebie.
Ciekawe, swoją drogą, jak oceniłby prawość Howarda Jake. W końcu
kochał się z nią już w trzecim dniu znajomości, a mało brakowało, żeby zrobili
to wcześniej.
Czuła się jak złapana w pułapkę. Im bardziej chciała zapomnieć o
przeszłości, tym bardziej przypominała ją stała obecność synka. Lachlan potrze-
bował ojca, którego nie mogło zastąpić nawet stu Howardów. Miała zresztą
przykład swojej adoptowanej siostry, Ellie. Chociaż dzielnie udawała, że
biologiczni rodzice wcale jej nie obchodzą, Ashleigh wiedziała doskonale, że
wcale tak nie jest. Dziewczyna marzyła, by się dowiedzieć, kim byli i dlaczego
zrzekli się jej zaledwie w kilka dni po urodzeniu. Niezależnie od uczucia, jakim
darzyli ją przybrani rodzice i siostry, Ellie miała na zawsze pozostać zagubioną
duszą.
Wyjęła Howardowi wizytówkę z ręki.
- Dobrze, załatwię z nim tę sprawę. Ale mam wrażenie, że to się na mnie
zemści.
- Myśl o pieniądzach - poradził. - Znajdę się na topie rynku antyków w
Sydney. A teraz muszę zadzwonić do mamy. To spełni jej największe marzenie.
R S
- 19 -
Westchnęła ciężko, biorąc z lady torebkę i okulary słoneczne. Jake miał ją
w ręku i już czuła, jak zaciska chwyt.
Wprawdzie autostrada była zakorkowana, ale i tak Ashleigh dojechała do
Lindfield zbyt szybko, jak na swoje potrzeby. Ulica biegła zgodnie ze
wskazówkami na wizytówce, a przedmieście było typowe dla południowego
wybrzeża. Zadrzewione ogrody osłaniały okazałe domy, a całość mówiła o
spokojnym dostatku.
Podjechała pod wskazany adres. Podjazd był pusty, a zamknięte, wycięte
w półokrągłe ząbki okiennice wyglądały jak opuszczone powieki.
Duży ogród od frontu był lekko zaniedbany, a wciąż zielony trawnik
przetykany słonecznożółtymi główkami mleczów, z których część zawiązała już
puszyste korony nasionek.
Poszła ścieżką w stronę frontowych drzwi, wdychając zapach rozgrzanych
słońcem róż, i nacisnęła pokryty śniedzią, mosiężny dzwonek.
Cisza.
Nie wiedziała, czy powinna czuć ulgę czy niepokój. Zgodnie z
informacjami, które przekazał jej Howard, miała się spotkać z Jakiem o
jedenastej, tymczasem było już dziesięć minut po i ani śladu żywej duszy.
Typowe, pomyślała, odwracając się od drzwi. Jake nigdy nie grzeszył
punktualnością.
Z ciekawości obeszła dom naokoło. Czy Jake tu dorastał? Niewiele mówił
o swoim dzieciństwie, ale wspomniał kiedyś o dużym ogrodzie i wiązie, na
który lubił się wspinać.
Znalazła ten wiąz na tyłach domu. Stanęła w jego cieniu i popatrzyła w
górę, usiłując sobie wyobrazić małego Jake'a, wspinającego się na sam czubek.
- Miałem na tym drzewie domek. - Zza jej pleców dobiegł głęboki głos
dorosłego Jake'a.
Odwróciła się tak szybko, że zakręciło jej się w głowie.
- Przestraszyłeś mnie!
R S
- 20 -
Nie przejął się specjalnie, a minę miał lekko rozbawioną.
- I spóźniłeś się - powiedziała, wychodząc z intymnego cienia, jaki
tworzyły zwisające gałęzie, i stając w słonecznym blasku obok klombu z
różami.
- Wiem - odpowiedział bez cienia skruchy. - Musiałem coś załatwić.
- Może ci się wydaje, że nie mam nic lepszego do roboty, niż czekać na
ciebie godzinami? Dlaczego nie powiedziałeś mi o tej umowie wczoraj?
Jake zerwał z klombu rozkwitłą różę, przytknął ją do nosa i wąchał
łapczywie. Ashleigh nie mogła oderwać od niego wzroku. Po chwili podał jej
różę i teraz ona zagłębiła w niej nos.
- Cieszę się, że przyszłaś - powiedział po chwili milczenia. - Zawsze
chciałem ci pokazać to miejsce.
Spojrzała na niego, zaintrygowana tymi słowami.
Dlaczego dopiero po tak długim czasie zdecydował się odkryć przed nią
to, o co go wcześniej tak często pytała?
- Nienawidziłem go.
Nie to spodziewała się usłyszeć.
Odwrócił się bez słowa i powoli ruszył w stronę domu, a ona podążyła za
nim. Wielu rzeczy jeszcze o nim nie wiedziała, na przykład, dlaczego kiedy
wspominał swoje dzieciństwo, jego twarz zmieniała się w maskę.
Otworzył drzwi i zabrał się do otwierania okien i podnoszenia rolet, żeby
przegonić zapach stęchlizny.
Nie wiedziała, czy powinna proponować mu pomoc. Właściwie była tu
służbowo, ale zachowanie Jake'a wcale nie wskazywało, że traktuje ją w ten
sposób.
- Przepraszam za ten zaduch - powiedział. - Nie byłem tu, odkąd
skończyłem szesnaście lat.
R S
- 21 -
Rozejrzała się po rozświetlonym teraz słonecznym blaskiem pokoju, ale
poza kilkoma niewygodnymi krzesłami, małym stolikiem i tanią półką na
czasopisma, nie zauważyła niczego wartościowego.
- Wiem, co sobie myślisz - odezwał się po chwili niewygodnego
milczenia.
Popatrzyła na niego bez słowa, ale jej wzrok wyrażał niekłamany
sceptycyzm.
- Uważasz, że ściągnąłem cię tu bez powodu, prawda?
Ponownie przebiegła wzrokiem pomieszczenie.
- Nie widzę tu nic wartościowego. O co naprawdę chodzi? Po co mnie tu
ściągnąłeś?
- Chodź.
Weszli do holu, Jake otworzył następne drzwi po lewej stronie i zapalił
światło.
Na widok wnętrza Ashleigh zaniemówiła.
Pokój był wypełniony po sufit najcenniejszymi antykami. Stoliki, krzesła,
sekretarzyki, szezlongi, biblioteczki i serwantki znajdowały się tam w
niezwykłej obfitości, a ich zakurzone półki były zastawione porcelanowymi
figurynkami, których ogromnej wartości nawet nie potrafiła oszacować.
Przypuszczała, że inwentaryzacja całości zajmie długie tygodnie.
Delikatnie dotknęła pierwszego obiektu wykonanego z drewna
cedrowego, przesuwając palcami po rzeźbionych krawędziach.
- Co o tym sądzisz? - spytał Jake. Odwróciła się do niego.
- Wybrałeś nieodpowiednią osobę do oszacowania wartości tych rzeczy.
Lepiej zrobiłby to Howard.
- Chcę ciebie - przerwał jej natychmiast.
Coś w jego tonie wzbudziło w niej przekonanie, że nie chodzi tu tylko o
ocenę wartości antyków.
R S
- 22 -
- Nie mogę ci pomóc. - Nagle zapragnęła znaleźć się jak najdalej od tego
domu i krępującej obecności Jake'a.
Ruszyła w stronę drzwi.
- Proszę. - Chwycił ją za ramię i przytrzymał, zmuszając, żeby spojrzała
mu w oczy. - Nie odchodź.
Rozsądek radził uciekać, ale serce nie pozwoliło.
- Jake... - Jej głos zabrzmiał obco.
Pogłaskał ją po policzku, przesuwając kciukiem po wypukłości warg w
pieszczocie tak ujmująco czułej, że do oczu napłynęły jej łzy. Patrzyła na jego
zbliżające się do jej ust wargi i, wbrew wewnętrznemu nakazowi, nie zrobiła
nic, żeby go powstrzymać. Cała drżąca oczekiwała jego pocałunku po długich
ponad czterech latach rozłąki. Całe jej ciało pragnęło jego dotyku, nogi osłabły i
byłaby upadła, gdyby jej nie objął i nie podtrzymał.
Zalała ją fala gorąca i wspomnień z przeszłości, fala tęsknoty i
pragnienia...
A jednak wyszarpnęła się z jego objęć z siłą, której sama u siebie nie
podejrzewała.
- Nie masz prawa mnie dotykać - syknęła przez zaciśnięte wargi. - Jestem
zaręczona.
Odpowiedział nieustępliwie twardym spojrzeniem.
- Ty sama dajesz mi prawo, patrząc na mnie w ten sposób.
- W jaki sposób? W ogóle na ciebie nie patrzyłam.
Uśmiechnął się kpiąco.
- Ciekawe, jak oceniłby to twój narzeczony.
Oblała się purpurowym rumieńcem wstydu. Czuła się przezroczysta, jej
najskrytsze uczucia były dla niego czytelne jak na dłoni.
Odwróciła się, żeby wyjść, kiedy nagle jej wzrok padł na wiszący na
ścianie obraz.
R S
- 23 -
- Och... - Postąpiła krok w jego stronę z oczami rozszerzonymi
zachwytem i niedowierzaniem. Sprawdziła podpis i odwróciła się.
- Czy ty wiesz, co tu masz? Sam ten obraz jest wart grube tysiące!
Ledwo musnął przedmiot jej zachwytu wzrokiem.
- Możesz go sobie wziąć. I wszystko inne też. W innych pokojach jest
tego dużo więcej.
Oszołomiona, patrzyła na niego bez słowa.
- Co? - wykrztusiła w końcu.
- Słyszałaś - odpowiedział obojętnie. - Daję ci wszystko, co się znajduje w
tym domu.
Wciąż nie mogła uwierzyć swoim uszom.
- Co powiedziałeś?
- Daję ci to wszystko - powtórzył cierpliwie.
- Nie. - Uniosła dłonie obronnym gestem. - Nie przekupisz mnie.
- Nie próbuję cię przekupić. Po prostu daję ci wybór.
- Jak to? - Obserwowała go podejrzliwie.
- Chciałbym się znów z tobą spotykać. Serce waliło jej jak oszalałe.
- Mówiłam ci, że nie mogę. - Nerwowo zaczerpnęła tchu. - Howard i ja...
- Nie skończyła, bo gardło zacisnęło się jej konwulsyjnie.
Znów się uśmiechnął.
- Nie sądzę, żeby Howard Caule zaprotestował przeciwko twojej pracy
przy inwentaryzacji tych rzeczy
- O czym ty mówisz?
- Chcę, żebyś przez następny miesiąc pracowała tutaj.
- Nie mogę! - zaprotestowała.
- W takim razie zadzwonię do innego antykwariusza. Wiem, że każdy z
radością weźmie ode mnie te rzeczy... - zawiesił głos - ...za darmo - dokończył.
Wyciągnął telefon i zaczął wybierać numer.
R S
- 24 -
Ashleigh była w rozterce. Nie mogła pozwolić, by oddał to wszystko za
darmo komuś innemu niż Howard, który tak wiele zrobił dla niej i Lachlana.
- Zaczekaj. Niech się zastanowię. Wsunął telefon do kieszeni.
- Masz pół godziny. Aha, nie zamierzam zaciągnąć cię do łóżka.
Wbrew swoim przewidywaniom nie poczuła ulgi, tylko palący żal po
utracie tego, co ich kiedyś łączyło.
- Nasze rozstanie było takie gorzkie - mówił dalej. - To będzie dla nas
obojga czas na spokojne zakończenie naszego związku.
- Ja tego nie potrzebuję...
- Ale ja potrzebuję - oświadczył spokojnie, nie komentując jej
wypowiedzi.
Otworzyła usta, jednak nie wyszedł z nich żaden dźwięk.
Podszedł do drzwi.
- Zostawiam cię teraz. Masz pół godziny.
Bezmyślnie wpatrywała się w zamknięte za nim drzwi i wsłuchiwała w
zanikające echo kroków.
Miesiąc!
Miała spędzić miesiąc z Jakiem w domu jego dzieciństwa.
Odwróciła się i ogarnęła wzrokiem stosy cennych antyków. Każda rzecz
zawierała w sobie cząstkę jego przeszłości, jej sekrety, zamknięte w czterech
ścianach tego opuszczonego domostwa.
Dlaczego z taką nienawiścią odrzucał to wszystko? Dlaczego nie chciał
zatrzymać choćby części? Wiedziała, że był teraz bogatym człowiekiem, ale
przecież to nie powód, żeby się wyrzekać swojej przeszłości...
Westchnęła, zwracając wzrok ku portretowi na ścianie, i wstrząsnął nią
dreszcz. Smutne oczy wydawały się śledzić każde jej poruszenie.
Sięgnęła do torebki po aparat fotograficzny. Im prędzej zacznie, tym
szybciej praca zostanie wykonana.
R S
- 25 -
Coś w tym domu niepokoiło ją i poruszało do głębi. Im mniej czasu w
nim spędzi, tym lepiej. Zwłaszcza sam na sam z Jakiem...
ROZDZIAŁ TRZECI
Ashleigh zrobiła kilka zdjęć i postanowiła wyjść na chwilę na powietrze.
Usiadła na schodkach i zamyśliła się.
Jake spędził tu dzieciństwo, ale z jakiegoś powodu odniosła wrażenie, że
nie było to miejsce przyjazne dziecku.
Dom był ogromnie zapuszczony, farba zblakła i obłaziła ze ścian, podłogi
skrzypiały przy każdym kroku, jak gdyby chodzenie po ich zmęczonej po-
wierzchni sprawiało im ból. Gruba warstwa kurzu na meblach i zmatowiałe
szyby mówiły o długotrwałym zaniedbaniu. Wszystko wyglądało tak, jakby
dom chciał ukryć sekrety swojego wnętrza przed okiem intruza.
Ashleigh nigdy nie uważała, że jest obdarzona intuicją, ale coś w
panującej tu atmosferze sprawiło, że zwróciła uwagę na pewne detale, które
umknęły jej wcześniej.
Choćby fakt, że Jake nienawidził ciemności.
Dlaczego nigdy wcześniej jej to nie zastanowiło?
Zawsze pierwszy zapalał światło i nie pozwalał zaciągać rolet, nawet w
słoneczne dni, zbyt jasne, by oglądać telewizję lub pracować przy komputerze.
Nie znosił też głośnej muzyki, zwłaszcza klasycznej. Ilekroć zastał ją na
słuchaniu, wyłączał muzykę z niczym nieuzasadnioną furią.
To też powinno było dać jej do myślenia.
Weszła do holu i otworzyła następne drzwi. Punkciki światła
przedostawały się przez zniszczone rolety, nadając pomieszczeniu niesamowity
charakter. Drobinki kurzu, wzniecone ruchem powietrza, unosiły się wokół niej
jak miniaturowe duszki.
R S
- 26 -
Pomimo mroku i kurzu zdołała dostrzec, że pokój stanowi połączenie
gabinetu z biblioteką. Całe dwie ściany, od podłogi do sufitu, zajmowały półki
na książki.
Przeszła po starym dywanie, by rzucić okiem na tytuły.
Najwyraźniej ojciec Jake'a umiał wybierać wartościowe dzieła,
pomyślała, sięgając po pierwsze wydanie poezji Keatsa.
Odłożyła książkę na miejsce i rozejrzała się po pokoju. Solidne cedrowe
biurko było zarzucone papierami, jak gdyby pracująca przy nim osoba została
gwałtownie oderwana od pracy i już nie wróciła, by uporządkować swoje
rzeczy. Ashleigh zerknęła na najbliższy dokument. Była to umowa inwestorska,
opiewająca na sumy przekraczające jej wyobrażenie.
Usłyszała kroki za plecami i w drzwiach pokoju stanął Jake. Czas do
namysłu upłynął.
Odłożyła dokument na biurko. Nagle zaschło jej w ustach.
- Jake... ja... nie wiem, co powiedzieć...
- O czym tu mówić? - Wszedł do pokoju. - Mój ojciec był bardzo
bogatym człowiekiem.
Zmarszczyła czoło, przypominając sobie rozmowę w hotelu.
- Z wczorajszej rozmowy wywnioskowałam, że nic ci nie zostawił w
testamencie.
Teraz to on odwrócił wzrok. Podszedł do biurka i usiadł, krzyżując nogi i
zakładając dłonie za głowę.
- Nic, czego bym rzeczywiście pragnął.
- Ależ... te rzeczy są warte fortunę, nie mówiąc już o samym domu...
- Nie zamierzam pozbywać się domu, tylko jego zawartości.
- Chcesz tu zamieszkać? - Spojrzała na niego zaskoczona.
Wstał, a ona poczuła się przy nim mała i bezbronna.
- Założyłem w Sydney filię swojej firmy. Chciałbym spędzać pół roku w
Anglii, a drugie pół tutaj.
- 27 -
- Ale... podobno nienawidziłeś tego miejsca...
- Tak. Ale zamierzam dokonać przeróbek, które zrobią z niego prawdziwy
dom. Szczerze mówiąc, już się nie mogę doczekać.
Ashleigh wyczuwała, że za jego słowami kryje się podtekst, ale wolała
zanadto nie wypytywać. W Londynie mieszkali w tanim apartamencie z jedną
tylko sypialnią. Co Jake miałby robić z domem, który mógł mieć z dziesięć
sypialni, kilka gabinetów, ogromny salon, duży ogród i kort tenisowy?
- Wydaje się trochę za duży dla mężczyzny, który...
Nagle znalazł się bardzo blisko i słowa zamarły jej na wargach.
- Dla mężczyzny, który... co? - zapytał, nawijając na palec pasmo jej
włosów.
Pod wpływem jego bliskości jej puls gwałtownie przyspieszył.
- Jesteś... zatwardziałym kawalerem - odpowiedziała chropawo. - Żona,
dzieci, zobowiązania wykluczone, pamiętasz?
Uśmiechnął się jednym kącikiem ust.
- Ludzie się zmieniają, wiesz?
Pewno kogoś poznał i postanowił zawiesić na kołku swoje niewzruszone
zasady, pomyślała. Wyobraźnia usłużnie podsunęła jej obraz Jake'a, z oczami
rozświetlonymi miłością, u boku prześlicznej dziewczyny.
Puścił jej włosy, ale nie odsunął się.
Ashleigh spróbowała się cofnąć, ale za plecami miała masywne półki z
książkami i w rezultacie swoich usiłowań znalazła się jeszcze bliżej niego.
O wiele za blisko.
- A... co cię skłoniło do zmiany zdania? - spytała.
Sięgnął po gruby pisak leżący na biurku i zaczął go obracać w palcach,
nie patrząc jej w oczy. Zanim się odezwał, upłynęła dłuższa chwila.
- Po śmierci ojca sporo rozmyślałem o swoim życiu. Chcę w nim zmienić
to, na co wcześniej nie byłem gotowy. - Odłożył pisak i odwrócił się do niej,
R S
- 28 -
uśmiechając się smutno. - Jesteś pierwszą osobą, której o tym mówię... - dodał z
wahaniem.
Ashleigh z całą mocą poczuła ciężar poczucia winy. Jak mogła być tak
podła, by utrzymywać w sekrecie istnienie jego syna?
Nie zasługiwała na jego zaufanie.
- Cztery i pół roku temu jeszcze nie byłem na to gotowy. - Przeczesał
palcami włosy. - Myślę, że na tę zmianę w dużym stopniu wpłynęła śmierć ojca.
- Czy zmieniłeś też zdanie w kwestii małżeństwa?
- Myślałem o tym - odpowiedział wymijająco.
- A... inne sprawy, w których byłeś taki... taki stanowczy? Dzieci,
zwierzęta... no wiesz... - dodała w odpowiedzi na jego pytające spojrzenie.
Usłyszała, jak wciąga powietrze. Odwrócony do okna, wpatrywał się w
rozległy ogród.
- Nie - odpowiedział głuchym, beznamiętnym tonem. - W tej sprawie nie
zmieniłem zdania. Nie chcę mieć dzieci. Nigdy.
Ashleigh odczuła jego słowa jak cios w brzuch. Nie zdawała sobie
sprawy, jak bardzo liczyła na inną odpowiedź, dopóki nie usłyszała tej, której
obawiała się najbardziej.
Nie chciał dzieci.
Nigdy.
Jak więc mogła powiedzieć mu o Lachlanie?
Jake odwrócił się do niej.
- Zastanowiłaś się nad moją propozycją?
- Ja... potrzebuję więcej czasu... - odpowiedziała wymijająco.
- Niestety. - Obrzucił ją twardym spojrzeniem. - Możesz dostać te rzeczy
tylko na moich warunkach. Miesiąc pracy w tym domu od dziewiątej do piątej,
przy moim boku.
Ashleigh, bliska paniki, zacisnęła wilgotne od potu dłonie w pięści.
- Ja... zazwyczaj nie pracuję tak długo. - Unikała jego wzroku.
R S
- 29 -
- O, czyżby? A dlaczego?
- Howard nie chce, żebym pracowała na cały etat...
- A ty się zgadzasz, żeby to on decydował?
- Dzięki temu mam czas na... na inne rzeczy.
- Jakie inne rzeczy?
Sama się zagoniła w ciasny zaułek i teraz wiła się pod jego uważnym
spojrzeniem jak piskorz.
- Chodzę na gimnastykę.
- Na gimnastykę? - Nawet nie próbował udawać, że jej wierzy.
Uniosła podbródek, zdecydowana walczyć o swoje.
- Uważasz, że jestem gruba? Uniósł dłonie w geście poddania.
- Nigdy tego nie powiedziałem. Skrzyżowała ręce na piersi.
- Wczoraj powiedziałeś, że przytyłam.
- Moim zdaniem wyglądasz wspaniale. Z chudej nastolatki zmieniłaś się
w fantastycznie seksowną kobietę.
W matkę twojego syna, chciała dodać, ale wiedziała, że nie może. Czy
kiedykolwiek będzie mu mogła powiedzieć?
- Dziękuję - wymamrotała niechętnie, odwracając wzrok.
Jake westchnął. Już zdążył zapomnieć, jaka była drażliwa na swoim
punkcie. Zawsze miał wrażenie, że jej uczucia leżą nieomal na powierzchni
skóry, w przeciwieństwie do jego, pogrzebanych tak głęboko, że nieomal poza
zasięgiem.
Dawna Ashleigh z pewnością nie była fanką gimnastyki. Co najwyżej
mogła się leniwie przespacerować, zatrzymując się co krok, by powąchać
napotkane po drodze kwiaty. W swoim czasie doprowadzało go to do szału, bo
sam potrzebował zdrowej dawki wysiłku fizycznego dla dobrego samopoczucia.
- Jestem gotów negocjować godziny twojej pracy - rzucił w ciszę.
Podniosła głowę i zobaczył ulgę w niebieskich oczach.
- Może być od dziesiątej do czwartej? - spytała.
R S
- 30 -
Udał, że się zastanawia.
Obserwując, jak się wije pod jego badawczym spojrzeniem, próbował
zrozumieć, skąd się bierze ta jej niepewność. Oczekiwał niechęci, goryczy, ale
nie tej dziwnej nerwowości. Zachowywała się jak królik zagoniony między
charty, umykała wzrokiem i nie wiedziała, co zrobić z rękami.
- Dobrze - powiedział w końcu. - Chcesz, żebym po ciebie rano
wstępował?
- Nie!
Uniósł brązową brew, zdumiony gwałtownością jej reakcji.
Ashleigh opanowała się już i obserwowała swoje zaciśnięte dłonie.
- To... to znaczy... nie ma takiej potrzeby. Zresztą... to nie podobałoby się
Howardowi.
- Mała, grzeczna Ashleigh nawet nie śmie śnić o zrobieniu czegoś, co nie
podobałoby się Howardowi, czy tak? - parsknął pogardliwie.
Zacisnęła wargi, zdecydowana nie zaszczycić jego komentarza
odpowiedzią.
- Do diabła, Ashleigh! - rzucił szorstko. - Czy ty naprawdę nie widzisz,
jak on cię traktuje?
Rozzłościła się nagle.
- Jak śmiesz tak mówić? Przypomnij sobie, jak ty mnie potraktowałeś!
- Na pewno nie w ten sposób. Ja tylko...
- Tylko? Zrujnowałeś mi życie! Zniszczyłeś moją ufność, wyszydziłeś to,
co było dla mnie w życiu ważne. Byłam dla ciebie tylko zabawką...
- To nieprawda.
Zamknęła oczy, żeby się nie rozpłakać, ale zaraz otworzyła je z
powrotem.
- Do diabła z tobą. Powiem ci tylko, że przy Howardzie mogę być sobą.
Ty mi nigdy na to nie pozwoliłeś.
R S
- 31 -
Trudno było mu znieść jej oskarżające spojrzenie. W gruncie rzeczy miała
rację. To, jak ją potraktował w przeszłości, nie mogło być powodem do dumy.
Był nieczuły i zbyt zajęty swoimi sprawami, by obdarzyć ją prawdziwym
zainteresowaniem.
Zawsze uciekał od prawdziwego przywiązania, więc sam nie bardzo
wiedział, jak to się stało, że pozwolił, by z nim zamieszkała. Chyba po prostu
zrobiła na nim ogromne wrażenie.
Wziął ją szorstko, nie kontrolując się, nie przypuszczając, że to był jej
pierwszy raz. Sprawił jej ból, ale nie wypowiedziała ani słowa skargi. Uścisnęła
go tylko mocno i zapewniła, że następnym razem będzie lepiej.
I rzeczywiście było.
Seks z nią okazał się niezapomniany. Oddawała mu się z radosną
namiętnością, zaskakując go wciąż od nowa. Żadna inna kobieta, a było ich
niemało, nie działała na niego w taki sposób. Udało jej się dotknąć w nim
miejsc, niedotykanych jeszcze przez nikogo. Do dziś pielęgnował w sobie wspo-
mnienie jej delikatnych paluszków muskających delikatnie jego zadzierzystą
duszę.
- Ashleigh... - Jego głos brzmiał obco nawet dla niego samego. - Czy nie
moglibyśmy zapomnieć o przeszłości i zacząć jeszcze raz?
Otarła oczy grzbietem dłoni, nie chcąc pokazać, jak bardzo jest
przygnębiona. Jak mogła zapomnieć o przeszłości, skoro miała Lachlana?
- Czego ty właściwie ode mnie chcesz? - zapytała drżącym głosem.
- Ten dom zamieszkują duchy przeszłości. Chcę, żebyś mi pomogła się
ich pozbyć.
Oblizała wysuszone wargi.
- Dlaczego ja?
- Mam swoje powody - odpowiedział, ale jego oczy nie zdradzały
niczego.
R S
- 32 -
Zawahała się przez moment, ale pomimo wszystko nie potrafiła odwrócić
się plecami do jedynego mężczyzny, jakiego kiedykolwiek kochała. Chyba
powinna mu pomóc jakoś sobie to wszystko poukładać.
- Dobrze, ale od razu ustalmy pewne zasady - próbowała mówić
zdecydowanie, ale nie bardzo jej to szło.
- Zasady?
- Tak.
- No to ustalaj. - Jego uśmieszek wyraźnie kpił z tego pomysłu.
- Nie będzie żadnego dotykania.
- W porządku. - Wsunął dłonie w kieszenie spodni.
- To samo dotyczy całowania.
- Jasne.
Ściągnęła łopatki, siląc się na obojętność wobec jego znaczącego
spojrzenia.
- I żadnych takich spojrzeń.
- Jakich spojrzeń? - spytał, nie odwracając od niej wzroku.
- Wiesz doskonale! - Skrzyżowała ręce na piersi. - Rozbierasz mnie
wzrokiem.
- Naprawdę? - Jego oczy miały wyraz niczym niezmąconej niewinności.
- Wiesz, o co chodzi. To musi się skończyć. Uśmiechnął się leniwie.
- Skoro tak mówisz...
- Tak mówię.
- To już wszystko?
Spojrzała na niego wzrokiem srogiej nauczycielki.
- Tak sądzę.
- To może teraz wysłuchasz moich zasad? Postarała się o maksimum
opanowania.
- Skoro tego chcesz...
- Tak.
R S
- 33 -
Na chwilę zapadła pełna wyczekiwania cisza.
Ashleigh nie wiedziała, gdzie skierować wzrok. Z niejasnych przyczyn
miała ochotę na to, czego właśnie zabroniła jemu. Chciała sycić wzrok jego
postacią i dotykać jego ciała, tak jak to robiła w przeszłości.
- Obiecuję nie dotykać cię, nie całować i nie patrzeć na ciebie pod
warunkiem, że ty też się od tego powstrzymasz.
- Bardzo proszę - odpowiedziała spokojnie. - Nie zamierzam niczego
komplikować rozpamiętywaniem przeszłości.
- Dobrze. W takim razie zaczniemy w poniedziałek.
Z jednej z szuflad biurka wyjął klucze.
- To od domu, na wypadek, gdybyś była przede mną. - Upuścił je na jej
otwartą dłoń. - Widzisz? Bez dotykania. - Uśmiechnął się rozbrajająco.
Wrzuciła klucze do torebki i wyprostowała nieistniejącą zmarszczkę na
ubraniu, unikając jego drwiącego wzroku.
- Jak na razie - mruknęła, kierując się do drzwi.
- Ashleigh?
Odwróciła się, zaniepokojona.
- Tak?
Podał jej czerwoną różę, zerwaną wcześniej w ogrodzie, która tak długo
leżała bez wody, że delikatne płatki zaczynały już więdnąć.
- Zapomniałaś ją zabrać.
Zawróciła, ale tak bardzo starała się uniknąć spotkania ich dłoni, że
nadziała się palcem na ostry kolec.
- Au!
Na widok strumyczka jasnej krwi sięgnęła do torby po chusteczkę, ale
zanim ją znalazła, Jake chwycił ją za rękę i podniósł krwawiący palec do ust.
Gwałtownie wciągnęła powietrze, a kiedy poczuła dotyk jego warg,
osłabły jej nogi.
- Obiecałeś... nie dotykać - wymamrotała słabo, ale nie odebrała mu ręki.
R S
- 34 -
Przez chwilę trwali w milczeniu, wpatrzeni w siebie nawzajem.
- Wiem. - Puścił jej dłoń. - Ale chyba wybaczysz mi ten jeden raz?
Nie odpowiedziała, tylko odwróciła się na pięcie i wypadła na zewnątrz,
jakby ją ścigano.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Lachlan wypadł z sali zabaw, żeby ją przywitać.
- Mamuś! Zgadnij, co dziś robiłem!
Ashleigh pocałowała go w czubek ciemnej głowy i przytuliła dłużej niż
zwykle, z czułością wdychając dziecięcy zapach.
- Co takiego robiłeś, skarbie?
Złapał ją za rękę i pociągnął do sali rysunków.
- Namalowałem obrazek - pochwalił się dumnie. - Widzisz? - Wcisnął jej
w dłonie prostokątny karton.
Popatrzyła na patykowate postacie.
- Kto to? - Ukucnęła przy nim.
- Babcia i dziadek.
- A to? - Wskazała inną postać, wykonującą coś w rodzaju tańca.
- Ciocia Mia.
Mogłam zgadnąć, pomyślała. W rodzinie Forresterów to Mia była
fanatyczką fitness. W zasadzie nie przestawała ćwiczyć.
- A tutaj ? - Wskazała postać z jasnymi włosami, z jakimś stworem, który
w zamyśle miał być chyba psem.
Wiedziała, o kogo chodzi, ale nie chciała odbierać małemu przyjemności
opowiadania o swoim dziele.
- To ciocia Ellie i pies, którego uratowała. Ashleigh skupiła wzrok na
ostatniej z namalowanych postaci, stojącej za innymi.
R S
- 35 -
- A to kto? - spytała, niepewna, czy rzeczywiście chce poznać odpowiedź.
- To ty. - W jego głosie pobrzmiewał ledwo wyczuwalny smutek.
Przełknęła łzy wzruszenia.
- Naprawdę?
- Tak. - Był w tej chwili tak podobny do ojca, że wzruszenie znów
chwyciło ją za gardło.
- Dlaczego jestem z tyłu? Westchnął głęboko.
- Tęsknię za tobą, mamuś.
- Och, kochanie. - Objęła go mocno, wtulając twarz w pachnącą
szamponem miękkość jego włosów. - Mama musi pracować, wiesz o tym,
skarbie. - Spojrzała w jego uniesioną do góry twarzyczkę. - Nie lubisz być w
przedszkolu, a potem z babcią i dziadkiem?
Przez chwilę starał się opanować drżenie małej bródki.
- Lubię, ale...
Serce jej drgnęło, gdy zobaczyła na jego twarzy wyraz zagubienia,
identyczny z tym, który pojawiał się czasem na twarzy Jake'a.
- Muszę pracować, kochanie - powtórzyła.
- Babcia i dziadek nie mogą nam wiecznie pomagać.
- A mój tata? - spytał Lachman. - On nie chce nam pomagać?
To z pewnością robota Mii, pomyślała Ashleigh z rozpaczą. Lachlan
nigdy wcześniej nawet słówkiem nie wspomniał swojego ojca.
- On nic nie wie o tobie. - Uznała, że na dłuższą metę prawda będzie
bezpieczniejsza.
- Dlaczego?
Nie chciała spojrzeć mu w oczy.
- Nie mogłam mu powiedzieć.
- Ale dlaczego, mamuś?
Zamknęła oczy i policzyła do pięciu, zanim otworzyła je z powrotem.
- Bo on nigdy nie chciał być tatą.
R S
- 36 -
- Ale ja chcę mieć tatę. - Wpatrywał się w nią wielkimi, orzechowymi
oczami. - Myślisz, że gdybym się z nim spotkał, zmieniłby zdanie?
Uśmiechnęła się przez łzy.
- Jestem tego pewna, kochanie. Ale nie możesz się z nim spotkać.
- Dlaczego?
W odpowiedzi tylko przytuliła go mocniej.
- Mamuś?
- Co, kochanie?
- Ja i tak kocham swojego tatę, nawet jeżeli on nie chce mnie widzieć.
Ashleigh poczuła się tak, jakby ktoś właśnie rozdeptał jej serce.
Howard nie posiadał się z zachwytu, kiedy powiedziała mu o umowie z
Jakiem.
- Naprawdę chce nam dać to wszystko za darmo? - wypytywał z
niedowierzaniem.
Skinęła ponuro.
- Na rynku to będzie warte... - policzył szybko na podstawie
dostarczonych przez nią danych - przynajmniej kilka milionów!
- Wiem. Ale on ich nie chce.
- Kompletnie zwariował. To szaleniec - zawyrokował.
Nie odpowiedziała, a Howard zmarszczył brwi.
- Czy on... chce czegoś w zamian? Poza twoją pracą w tym domu?
- Co masz na myśli? - Miała nadzieję, że jej wzburzenia nie widać na
zewnątrz.
- Niektórzy mężczyźni bywają... bardzo... bezwzględni w sięganiu po to,
czego zapragną. Nikt nie daje niczego tak po prostu za nic.
- Nie chce ze mną sypiać, jeżeli właśnie to cię niepokoi. - Nawet
wypowiedzenie tych słów głośno było dla niej bolesne.
Rudawe brwi Howarda podjechały na czoło.
- Powiedział ci to?
R S
- 37 -
Skinęła milcząco, a Howard westchnął z ulgą.
- Wyświadczasz mi ogromną przysługę. - Uścisnął jej obie dłonie. - To
zabezpieczy naszą przyszłość. Urządzimy wesele w wielkim stylu i już nigdy
nie będziemy się musieli martwić o związanie końca z końcem. Pomyśl tylko! -
Jego twarz jaśniała jak w ekstazie. - Moja matka jest zachwycona. Zaprasza nas
na obiad, żeby to wspólnie uczcić.
Ashleigh miała ochotę przewrócić oczami. Jedyną skazą na jej relacji z
Howardem była osoba jego matki. Choćby nie wiadomo jak się starała, zwy-
czajnie nie potrafiła polubić Marguerite Caule.
- Powinnam spędzać więcej czasu z Lachlanem - powiedziała ostrożnie,
uwalniając dłonie z jego uścisku. - Tęskni za mną.
- Zabierz go ze sobą - poradził Howard. - Mama bardzo się ucieszy.
Mogła to sobie wyobrazić. Pani Caule należała do starej szkoły i uważała,
że dzieci powinny być widziane, ale nie słyszane.
- Może innym razem - odpowiedziała, unikając jego błagalnego
spojrzenia. - Teraz mam za dużo na głowie.
Usłyszała, jak Howard ciężko wzdycha.
- Czy to dla ciebie nie za duże obciążenie? Może jednak to odwołam? Nie
chcę cię do niczego zmuszać.
Ashleigh odwróciła się do niego, poruszona jego troską. Była dla niej taki
dobry i darzył głębokim uczuciem ich oboje.
Tylko dlaczego nie potrafiła go pokochać?
Miał tak wiele do stracenia. Jego firma wciąż balansowała na krawędzi.
Nie mogła odstąpić od umowy z Jakiem, nie krzywdząc Howarda, a tego za nic
nie chciała.
Poza tym w grę wchodziła suma zdecydowanie warta zachodu.
- Nie. - Zrezygnowana zebrała swoje rzeczy.
- Poradzę sobie. Nie martw się o mnie.
W niewesołym nastroju skierowała się do drzwi.
R S
- 38 -
- Wykorzystaj tę szansę. I nie pozwól, by wasza przeszłość wpłynęła
negatywnie na naszą przyszłość - pouczył ją jeszcze Howard.
Nie znalazła odpowiedzi, więc tylko uśmiechnęła się blado i wyszła,
czując, że jej przyszłość będzie zawsze nierozerwalnie związana z Jakiem.
Nawet gdyby jakimś cudem nigdy nie poznał prawdy o Lachlanie.
W poniedziałek rano w ogrodzie ani w domu nie było żywej duszy.
Ashleigh podeszła do frontowych drzwi i na wszelki wypadek najpierw
zadzwoniła. Nikt nie odpowiedział, więc wsunęła klucz do zamka. Tym razem
zapach stęchlizny nie był tak uporczywy, bo Jake zostawił otwarte okno.
Pamiętała, że kiedy byli razem, zawsze nalegał, by sypiać przy otwartym oknie,
nawet gdy na dworze było dojmująco zimno.
Zabrała się do pracy, fotografując i opisując kolejne bezcenne okazy.
Rzeczywiście zgromadzono tu wprost nieprzyzwoitą liczbę wartościowych
przedmiotów.
Po zakończeniu inwentaryzacji w pierwszym pokoju przysiadła na chwilę,
żeby rozprostować zesztywniałe ramiona. Minęła już dwunasta, a Jake'a wciąż
nie było, postanowiła więc zrobić sobie przerwę. Odłożyła aparat i notes i
powędrowała do położonej na tyłach domu kuchni.
Nie chciałaby tu gospodarować. Pomieszczenie było mroczne,
staroświecko urządzone, a wyposażenie tak wiekowe, że wątpiła, by wciąż
nadawało się do użytku.
Podniosła samotną filiżankę, pozostawioną w zlewie zapewne przez ojca
Jake'a. Widniały na niej brązowe plamy, a wyszczerbiony brzeg wydawał się
zupełnie nie na miejscu w domu tak pełnym bogactwa. Przez chwilę trzymała ją
w dłoniach, zastanawiając się nad prawdopodobnymi cechami jej właściciela.
Uświadomiła sobie nagle, że nie widziała żadnych zdjęć rodziców Jake'a
ani nie znała ich imion. Pomyślała o grubym stosie albumów, pracowicie
pielęgnowanych przez jej matkę. Udokumentowano w nich każdy szczegół ich
życia rodzinnego, a poszczególne zdjęcia opatrzono sympatycznym ko-
R S
- 39 -
mentarzem. Znajdowały się tam również lśniące loczki z dziecinnych główek, a
nawet drobne jak perełki mleczaki.
- Przepraszam za spóźnienie - odezwał się Jake zza jej pleców.
Odwróciła się z bijącym mocno sercem.
- Wolałabym, żebyś przestał to robić - rzuciła ze złością.
- Co takiego? - popatrzył na nią zdumiony.
- Zakradać się w ten sposób.
- Wcale się nie zakradałem. Wołałem cię trzy razy, ale nie odpowiadałaś.
Rzeczywiście zamyśliła się i mogła nie usłyszeć. Odstawiła filiżankę i
odwróciła się do niego.
- Skończyłam jeden pokój.
- I?
- Twój ojciec z pewnością wiedział, co robi, gromadząc te rzeczy.
Uśmiechnął się kwaśno.
- Mój ojciec był ekspertem w wielu dziedzinach. Za tą chłodną uwagą
wyczuwała znacznie szerszy przekaz.
- Może chcesz o tym porozmawiać?
- O czym? - Natychmiast się najeżył.
- O twoim dzieciństwie. Odwrócił się, jakby go uderzyła.
- Nie, raczej nie.
Była wprawdzie ciekawa jego przeszłości, ale uznała, że lepiej nie
naciskać. Może nie był jeszcze gotów na zwierzenia.
- Którym pokojem mam się zająć teraz? - zmieniła temat.
- Wszystko mi jedno, którym chcesz. - Obojętnie wzruszył ramionami.
- Gdzie była twoja sypialnia? - spytała, zanim zdążyła się powstrzymać.
Usztywnił się i sposępniał. Nie powinna była pytać.
- Nie chcę, żebyś tam wchodziła. Ten pokój ma zostać zamknięty,
rozumiesz?
- Jeżeli sobie tego życzysz.
R S
- 40 -
Od spojrzenia, jakie jej rzucił, przebiegły ją ciarki. Przeszedł obok niej i
zatrzymał się w drzwiach.
- Gdybyś mnie potrzebowała, będę w ogrodzie. Wyszedł, a drzwi
zamknęły się za nim z hukiem.
Minęła trzecia i Ashleigh postanowiła zrobić sobie przerwę. Była
zmęczona, a od unoszącego się w pokojach kurzu zaczęły łzawić jej oczy.
Wyszła do ogrodu i usiadła na schodach, odruchowo szukając wzrokiem
Jake'a.
Dostrzegła go w odległym kącie, nagi do pasa kopał dół w cieniu
wielkiego wiązu. Obserwowała widoczne pod napiętą skórą mięśnie i kropelki
potu sprawiające, że jego ciało lśniło w ciepłym, wiosennym słońcu.
Przerwał pracę, otarł dłonią spocone czoło i wtedy ją zauważył. Wbił
łopatę w ziemię i ruszył w jej stronę, wycierając dłonie o nogawki dżinsów.
- Ciężko pracujesz - odezwała się. - Może przynieść ci wody?
Potrząsnął głową.
- Przed chwilą napiłem się z kranu.
Chciała wstać, ale potknęła się na sęku i poleciała do przodu.
Złapał ją z łatwością i przytrzymał.
- Wszystko w porządku?
- Tak. - Spróbowała się uwolnić z jego uścisku, chociaż wolałaby
przylgnąć do niego mocniej.
- Możesz mnie już puścić. Odsunął dłonie i cofnął się o krok.
- Pobrudziłem cię - oznajmił bez cienia skruchy.
Rzeczywiście, miała na ramionach ciemne smugi od jego uwalanych
ziemią palców.
- Nie szkodzi, na szczęście zostawiłam żakiet w domu - powiedziała.
Zaraz tego pożałowała, bo jego wzrok zatrzymał się na głębokim rowku
między jej piersiami, którego nie miała przed czterema laty...
R S
- 41 -
- Lepiej wrócę do pracy. - Zakręciła się nerwowo. - Tyle tego
wszystkiego, a ja muszę wyjść o czasie...
- Możesz wyjść wcześniej, jeżeli chcesz. - Rozejrzał się po ogrodzie,
mrużąc oczy od słońca. - Ja też niedługo kończę.
Postawiła stopę na pierwszym schodku.
- Co posadzisz w tym dole? - spytała. Wydawało się, że upłynął wiek,
zanim jej odpowiedział.
- Nie będę niczego sadził.
- To po co kopiesz?
Skrzywił wargi w nędznej imitacji uśmiechu.
- Wspomnienia, Ashleigh, szukam wspomnień.
Obserwowała jego twarz, zastanawiając się, co też się tam może dziać za
tą gładką, nieprzeniknioną fasadą.
Zawsze był mistrzem w ukrywaniu uczuć, w przeszłości frustrowało ją to
i fascynowało jednocześnie. Właściwie najbardziej pociągała ją właśnie ta jego
rezerwa. Znów napłynęła do niej fala wspomnień.
- Łamiesz zasadę numer trzy. - Jego głęboki głos przerwał jej rozważania.
- Miało nie być żadnych spojrzeń, pamiętasz?
Zarumieniona, z trudem wróciła do rzeczywistości i napotkała jego
rozbawiony wzrok.
- Zamyśliłam się po prostu - tłumaczyła zmieszana.
- Ciekawe, co tam się roiło w tej ślicznej, małej główce, że się tak uroczo
zarumieniłaś - mruknął.
- Wcale się nie zarumieniłam. Jest gorąco. Pamiętasz, zawsze mówiłeś... -
przerwała.
Przywoływanie wspomnień mogło się okazać niebezpieczne.
- Co mówiłem?
- Nic. Nie pamiętam. - Unikała jego wzroku.
- To było tak dawno...
R S
- 42 -
- Cztery lata to nie tak dawno.
- Cztery i pół. - W końcu spojrzała mu w oczy.
- Czas szybko leci. Ale lepiej dajmy temu spokój. - Odwróciła się, żeby
wejść do domu.
- Ashleigh...
Był tak blisko, że czuła ciepło wydychanego przez niego powietrza.
Bez dotykania, przypomniała sobie w porę. Zasada numer jeden.
Jej wzrok spoczął na wygięciu jego warg i musiała sobie przypomnieć
zasadę numer dwa. Bez całowania.
- Chciałbym odwiedzić twoją rodzinę. - Jego głos ponownie wyrwał ją z
zamyślenia. - Może wpadnę wieczorem?
- Co? - Zaskoczenie odebrało jej głos. - A po co?
Obserwował uważnie jej rumieniec i drżące nerwowo ręce.
Desperacko walczyła o odzyskanie panowania nad sobą i znalezienie
sensownej wymówki, by uniknąć jego wizyty. W końcu splotła wciąż drżące
dłonie na kolanach, wyprostowała ramiona i odważyła się spojrzeć mu w oczy.
- Nie będzie nas w domu.
- To może jutro?
- To nie jest dobry pomysł - odpowiedziała szybko, zbyt szybko.
Popatrzył na nią sceptycznie.
- Co się stało z rodziną Forresterów? Zawsze lubiliście spędzać czas w
domu.
Skrzywiła się, wyczuwając drwinę w jego głosie.
- Zarówno rodzice, jak i siostry wychodzą regularnie - odpowiedziała
obronnym tonem. - Zresztą ja też wychodzę z Howardem.
- Akurat twoja obecność nie jest mi potrzebna. W to nie wątpiła,
wiedziała natomiast, że jeżeli zauważy choćby ślad obecności dziecka, nie obej-
dzie się bez niewygodnych pytań. A przecież salonik był wprost zastawiony
zdjęciami Lachlana.
R S
- 43 -
- To nie najlepszy pomysł - powtórzyła. - Rodzice są w stosunku do mnie
bardzo lojalni i odkąd zerwaliśmy... sam rozumiesz... mogą już nie być dla
ciebie tacy otwarci.
- Twoja mama była bardzo miła kilka dni temu. Wprawdzie nie zaprosiła
mnie na herbatę, ale zachowała się bardzo życzliwie.
Przyrzekła sobie w duchu, że poważnie o tym z matką porozmawia.
- Zresztą, nie sądzę, żeby to się podobało Howardowi - wysunęła ostatni,
desperacki argument.
Na wzmiankę o jej narzeczonym, uśmiechnął się szyderczo.
- Nie musi o tym wiedzieć - odparł, puszczając do niej oko. - To będzie
nasza mała tajemnica.
Miała już po uszy tajemnic. Wystarczająco wyczerpujące było
utrzymywanie w sekrecie istnienia Lachlana.
- Nie chcę niczego robić za plecami Howarda - powiedziała.
- Grzeczna dziewczynka - zadrwił w odpowiedzi.
Zacisnęła zęby. Chętnie starłaby ten wyraz samozadowolenia z jego
twarzy, z pewnością jednak skończyłoby się to złamaniem wszystkich trzech,
ustalonych wcześniej, zasad.
- W przyszłym tygodniu umówię cię na spotkanie z rodziną na neutralnym
gruncie. Może w restauracji?
Lekko skłonił głowę w geście podziękowania.
- Skoro tak sobie życzysz.
- Owszem.
- Może przyjdziecie oboje z Howardem? - zaproponował.
- Raczej nie. Roześmiał się.
- Dlaczego? Czyżby się obawiał, że przyjdzie mu zapłacić rachunek?
Posłała mu mroźne spojrzenie.
- Howard ciężko pracuje na swoje dochody. Oczywiście nie stać go tak
jak ciebie na wyrzucanie pieniędzy, ale przynajmniej jest szczery i uczciwy.
R S
- 44 -
- Co ty właściwie sugerujesz? Że ja nie jestem? - popatrzył na nią
twardym wzrokiem.
- Skąd mogę wiedzieć? Kiedy mieszkaliśmy w Londynie, nie miałeś
grosza przy duszy.
- Ciężko pracowałem i zwyczajnie mi się poszczęściło. Nie mam na
koncie żadnych szemranych interesów, więc możesz przestać patrzeć na mnie z
takim obrzydzeniem.
- Z biedy do milionów w ciągu niecałych pięciu lat? - Popatrzyła na niego
z niedowierzaniem. - Powinieneś napisać jeden z tych poradników typu „Jak
osiągnąć sukces".
- Nigdy nie żyłem w biedzie.
- Po tym, jak się do ciebie wprowadziłam, już nie - ucięła. - Bardzo miałeś
wygodnie, gosposia i kochanka w jednym.
Nie odpowiedział i Ashleigh zrozumiała, że zapędziła się w kozi róg. Jego
ciemne oczy były bardzo blisko, a ona opierała się już plecami o ścianę. Jego
wysoka sylwetka zagradzała jedyną drogę ucieczki...
R S
- 45 -
ROZDZIAŁ PIĄTY
Wiła się pod jego badawczym spojrzeniem, a serce tłukło się jej
rozpaczliwie, jak u przerażonego ptaka.
- Nawet o tym nie myśl... - spróbowała okazać determinację, ale jej głos
załamał się i przeszedł w bezradny szept.
Jego wargi skrzywiły się ironicznie tylko o centymetry od jej własnych.
- To jeszcze jedna z twoich zabawnych regułek? Nerwowo oblizała wargi.
- Tak. Zasada numer cztery: nigdy nie myśl o mnie w ten sposób.
- Skąd wiesz, w jaki sposób o tobie myślę?
- Wciąż jesteś prawdziwym samcem, co? - spytała z zamierzoną
szorstkością. - A może się zmieniłeś, o czym mnie tak niedawno zapewniałeś?
Milczenie w jego wykonaniu było prawdziwą taktyczną zagrywką.
Zdążyła już zapomnieć, jaki jest w tym dobry.
Wstrzymała oddech, czekając, aż Jake coś powie, ale cisza trwała i trwała
i w końcu stało się to nie do wytrzymania.
- Czy ty nie możesz zrozumieć, że to skończone? - Wybuchnęła. - Mam
dosyć twoich podchodów!
- Byłoby mi dużo łatwiej w to uwierzyć, gdybyś nie wpatrywała się we
mnie tym głodnym wzrokiem - odpowiedział spokojnie po chwili.
- Głodnym? To ty się bez przerwy na mnie gapisz!
Obdarzył ją jednym z tych długich, badawczych spojrzeń, które zdawały
się przenikać ją na wskroś.
- Widzisz? - Uniósł dłonie, jakby czytał w jej myślach. - Nie dotykam cię.
- Nie musisz. Wystarczy... - przerwała, wściekła zarówno na niego, jak i
na siebie.
- Co takiego wystarczy i do czego? - zapytał łagodnie.
W odpowiedzi tylko mocniej zacisnęła wargi.
R S
- 46 -
- Może moja bliskość do tego, żeby cię skusić? - zasugerował lekko.
- Ani trochę - parsknęła, życząc sobie w głębi serca, żeby to była prawda.
- Całe szczęście, że masz zasady, które ci przypominają o twoich
zobowiązaniach wobec drogiego, starego Howarda.
- On wcale nie jest stary! - rzuciła obronnym tonem. - Jest młodszy od
ciebie. Ma trzydzieści lat, a ty trzydzieści trzy.
- Miło, że wciąż pamiętasz.
Do diabła! Znów musiała zbesztać się w myślach.
- Chciałabym wrócić do pracy, jeżeli nie masz nic przeciw temu.
Zszedł schodek niżej i mogła odetchnąć z ulgą. Jake odwrócił się bez
słowa, podążył do ogrodu i podjął kopanie.
Przez chwilę obserwowała jego atletyczną sylwetkę, ale zaraz schroniła
się w bezpiecznym wnętrzu domu.
Po odebraniu Lachlana z przedszkola i powrocie do domu, od razu na
dole, w holu spotkała swojego ojca.
- Cześć tato, musimy porozmawiać - powiedziała, wieszając plecak
Lachlana na drzwiach kuchni.
- Gdzie jest Lachlan? - chciał wiedzieć Heath Forrester.
- Bawi się w ogródku.
Było po niej widać zmęczenie i Heath popatrzył na nią z troską.
- Co się dzieje, córeczko?
- Jake chce się z wami spotkać. Heath uniósł krzaczaste brwi.
- To może być kłopot.
- Chciał was dzisiaj odwiedzić, ale udało mi się wybić mu to z głowy.
Musiałam mu obiecać, że któregoś wieczoru zorganizuję spotkanie w restau-
racji, ale wolałabym nie mieć z tym nic wspólnego. W jego obecności nie
potrafię myśleć logicznie.
- Macie syna i nie możesz uciec od przeszłości.
- Uważasz, że powinnam mu powiedzieć?
R S
- 47 -
Heath zastanawiał się przez moment.
- Jake to niełatwy partner, ale mądry człowiek. Jeżeli tylko dasz mu
szansę, może się okazać wspaniałym ojcem.
- Zawsze twierdził, że nie chce mieć dzieci. Jeszcze wczoraj mi to
powtórzył.
- Być może zmieni zdanie, kiedy pozna Lachlana. Uśmiechnęła się
smutno.
- Ty i mama jesteście niezwykle oddanymi dziadkami, ale Jake
znienawidzi Lachlana za to, że się ośmielił urodzić bez jego pozwolenia.
- Rozumiem twoje obawy, ale nie możesz przez całe życie ukrywać
Lachlana przed jego ojcem. Obaj mają prawo wiedzieć.
- Tak - westchnęła głęboko. - Wiem. Ale potrzebuję więcej czasu. Muszę
się do tego przygotować, nie wspominając o Lachlanie.
- A kto przygotuje Jake'a? - spytał Heath.
- To nie mój problem.
Jej ojciec nie odpowiedział. W milczeniu wyjął z szafki dwie filiżanki,
wrzucił do nich torebeczki herbaty i zalał wrzątkiem.
Obserwowała, jak przezroczysty płyn nasyca się barwą.
- Powiem mu, tato. - Sięgnęła po bliższą filiżankę.
- Wiem, córeczko. Mam tylko nadzieję, że zrobisz to, zanim będzie za
późno.
Barwa herbaty przywodziła na myśl ciemne, przepastne oczy Jake'a.
- Lepiej późno niż wcale - wymamrotała.
- Tak mówią - zgodził się Heath. - Nie wiem tylko, co na to Jake?
Wolała sobie tego nie wyobrażać.
- Jak idzie praca? - spytał Howard następnego ranka.
Podała mu przygotowane notatki, a on przejrzał je szybko.
- Doskonale - pochwalił.
R S
- 48 -
- Zrobiłam sporo zdjęć, ale jeszcze ich nie zgrałam. To duży dom,
wypełniony tymi skarbami po dach. Przypuszczam, że sfotografowanie i
spisanie wszystkiego zajmie mi cały przyszły tydzień.
- Jak ci się pracuje u boku eksprzyjaciela? Nie bardzo umiała spojrzeć mu
w oczy.
- Dobrze... chyba.
- Mam nadzieję... - przerwał, szukając właściwych słów - że niczego nie
próbował...
- Ależ skąd! - zaprzeczyła gorąco. Miał skruszoną minę.
- Przepraszam, tak tylko spytałem. Wiesz, że ci bezgranicznie ufam.
Rozciągnęła wargi w wysilonym uśmiechu.
- Dziękuję.
- Ale jemu nie - mówił dalej, jakby się wcale nie odezwała.
- Widziałeś go tylko raz. To za mało, by wyrobić sobie rozsądną opinię. -
Czuła się dziwnie, zabierając głos w obronie Jake'a, ale irytowało ją, że jej
własny narzeczony wygłasza tak krytyczne uwagi, nie mając ku temu powodu.
- Znam takie typy - odpowiedział Howard. - Nadmiar kasy, nadmiar
możliwości, zbyt mało samokontroli.
- Myślałam, że jesteś zadowolony z tego, co od niego dostałeś?
- Bardzo. Nawet więcej, niż zadowolony, szczerze mówiąc. Kto by nie
był? To jakby się spełnił sen. Zarobię na tym fortunę.
- Jeżeli to w ogóle dojdzie do skutku - wymamrotała ponuro.
- O czym ty mówisz? - Popatrzył na nią zdezorientowany.
- A jeżeli on się wycofa?
- Dlaczego miałby to zrobić? Zawarliśmy umowę. - Spojrzał na nią
podejrzliwie. - Chyba mu nie utrudniasz życia?
Wzruszyła ramionami.
- Niby co mogłabym mu zrobić?
R S
- 49 -
- Masz do niego dużo żalu. Do zeszłego tygodnia ani razu o nim nie
wspomniałaś.
- Nie pytałeś. - Udawała zajętą przeglądaniem papierów na biurku.
- Czułem, że to dla ciebie bolesne.
Złagodziła wyraz twarzy. Howard zawsze liczył się z jej uczuciami. Był
jak starszy brat, którego zawsze chciała mieć. Nieodmiennie troskliwy i tak-
towny.
- Miejmy nadzieję, że się nie wycofa. - Pełna wątpliwości obracała w
palcach długopis. - Ale kto wie, co może zrobić, skoro się dowie o istnieniu
Lachlana? Wydaje się zdecydowany opróżnić dom przed rozpoczęciem remontu
- dodała. - Mam wrażenie, że to dla niego forma rozrachunku z przeszłością.
- Co masz na myśli?
Długopis wypadł jej z palców, a czoło przecięła zmarszczka.
- Właściwie nie mogę go zrozumieć. Czasem myślę, że chciałby mi
opowiedzieć o swoim dzieciństwie. Porozmawiać. Ale potem zamyka się w
sobie, zupełnie jakby się bał dopuścić kogokolwiek zbyt blisko.
- Przechodzi ciężkie chwile po śmierci ojca - powiedział Howard. -
Pamiętam, jak sam się czułem w takiej sytuacji. Rozdarty między potrzebą
mówienia i milczenia. To nie było łatwe.
Przygryzła wargę.
- Mogę się mylić, ale mam wrażenie, że odejście ojca wcale go nie smuci.
- Myślisz, że się nie zgadzali?
- Nie wiem... ale z jakiego innego powodu oddawałby wszystko, co ojciec
mu zostawił?
- Uważam, że powinnaś go wysłuchać, gdyby kiedykolwiek do tego
doszło. Może w ten sposób zobaczyłabyś go w zupełnie nowym świetle?
Uśmiechnęła się blado. Zdecydowanie nie miała ochoty oglądać Jake'a
Marriotta w nowym ani w starym świetle.
R S
- 50 -
- No, dalej - poganiała Ashleigh Mia następnego ranka w osiedlowej
siłowni. - Maszeruj; góra, dół, góra, dół.
Ashleigh miała ochotę zbuntować się przeciwko nadmiernemu wysiłkowi.
Spocona i czerwona na twarzy, obserwowała z zazdrością, jak jej smukła,
wytrenowana siostra wskakuje na ruchomą bieżnię i bez trudu osiąga szybkość,
jaką w wyobrażeniu Ashleigh mogły rozwijać tylko charty.
Ona sama czuła, że w miejscu nóg ma dwa bezwładne kloce.
Mia uśmiechnęła się słodko.
- Naprawdę szkoda, że nie dałaś się wcześniej namówić na gimnastykę.
- Już lepiej mi tego nie przypominaj.
- Dobrze ci to zrobi. - Mia nawet się nie zadyszała. - W kółko pracujesz
albo zajmujesz się Lachlanem i w ogóle nie masz czasu dla siebie. Siłownia jest
świetna na odreagowanie stresów.
Ashleigh popatrzyła wątpiąco na spocone ciała wokół siebie. Jej siostra
musiała coś pomylić. W pomieszczeniu dudniła głośna muzyka, a w telewizji
leciały popularne programy rozrywkowe. Muskularny instruktor, sprawiający
wrażenie pakowanego od dziecka sterydami, jeszcze pogłębiał hałas,
wykrzykując polecenia do brzuchatego mężczyzny w średnim wieku.
Mia wskazała wysokiego przystojniaka, ćwiczącego wyciskanie w
przeciwległym rogu sali.
- Przyjemnie popatrzeć z rana, co?
Ashleigh pomyślała o Jake'u kopiącym ogród poprzedniego dnia.
Wyglądał o niebo lepiej. W sumie jednak widok był całkiem przyjemny.
- Jak długo mam się tu jeszcze męczyć? - zapytała po kolejnych kilku
minutach tortur.
- Pięć minut, a potem poćwiczymy brzuszki. Ashleigh rzuciła jej
podejrzliwe spojrzenie.
- Ile?
R S
- 51 -
- Trzysta dziennie powinno wystarczyć. Nie masz nadwagi, tylko za mało
mięśni.
- Trzysta? - jęknęła Ashleigh.
- Chodź. - Mia zeskoczyła z bieżni. - Kładźmy się i zaczynajmy.
- Raz... dwa... trzy... cztery... pięć...
Kiedy Ashleigh dotarła do domu Jake'a, temperatura sięgała trzydziestu
stopni, a powietrze było aż lepkie od wilgoci. Na zachodzie zbierały się już
ciemne, burzowe chmury.
Samochodu Jake'a nie było, otworzyła więc drzwi i z ulgą zanurzyła się w
chłodnym wnętrzu.
Zabrała się do pracy w mniejszym z dwóch saloników, też gęsto
zastawionym cennymi sprzętami. W niemal nabożnym podziwie przesunęła dło-
nią po serwantce z różanego drewna w stylu regencji. Z pewnością na aukcji
osiągnie niebotyczną cenę, a fakt jej wystawienia doda splendoru firmie
Howarda.
W pomieszczeniu znajdowała się też mahoniowa szafka i wiktoriański
kredens z orzecha.
Pstrykała zdjęcie za zdjęciem, aż zapach starego drewna zakręcił ją w
nosie. Pracując z Howardem, widziała wiele cennych okazów, ale ten zbiór
przekraczał wszelkie najśmielsze oczekiwania. Większość rzeczy była
właściwie bezcenna.
Pozostawało pytanie, po co kolekcjonować coś, czego nie ma się zamiaru
nikomu pokazywać. Wspaniałe skarby ustawiono jeden przy drugim w
zaniedbanym domostwie, praktycznie bez dostępu światła. Jakże smutne
musiało być dzieciństwo w tym domu - mauzoleum.
Nie mogła sobie wyobrazić swojego małego synka w takim miejscu.
Ciekawe, czy jako dziecko Jake zniszczył tu kiedyś coś cennego. Lachlan
niedawno niechcący przewrócił wazę w domu Howarda i Marguerite Caule
skrzyczała go tak ostro, że się popłakał, chociaż waza wcale nie ucierpiała.
R S
- 52 -
Skończyła i wyszła do holu.
Zamknięte drzwi dawnej sypialni Jake'a w jego drugim końcu kusiły
nieodparcie i Ashleigh wolno ruszyła w ich stronę. Przy każdym kroku podłoga
skrzypiała ostrzegawczo. Wprawdzie Jake zabronił jej tam wchodzić, ale nie
byłaby kobietą, gdyby go posłuchała.
Nacisnęła klamkę i drzwi otworzyły się bez szmeru. Przez chwilę tylko
patrzyła, ale w końcu dała krok, a potem następny, zostawiając za sobą
półotwarte drzwi.
Nie było tu tak ciemno jak w innych pomieszczeniach, bo rolet nie
zasunięto całkowicie. W porównaniu z resztą domu, ten pokój był umeblowany
więcej niż skromnie. Nie było tu nic wartościowego, nawet wiszące krzywo na
ścianie lustro było popękane, jakby ktoś uderzył w nie pięścią.
Wąskie, nierówne łóżko wyglądało na niewygodne. Brzydka, brązowa
kapa była miejscami bardzo wytarta. Na poznaczonych dziurami ścianach widać
było ślady po pozrywanych plakatach czy zdjęciach. Ashleigh pomyślała o
domu swojego dzieciństwa, gdzie ściany pokrywały drogie pamiątki.
Przypomniała sobie, jak kiedyś poprosiła Jake'a o zdjęcie z dzieciństwa, ale
powiedział jej wtedy, że żadnego ze sobą nie zabrał. Zaakceptowała tę od-
powiedź i więcej o tym nie myślała. Teraz jednak, w martwej pustce tego
pokoju, zastanawiała się, czy w ogóle ktokolwiek zrobił mu w dzieciństwie
jakieś zdjęcia. Ten dom nie budził skojarzeń z takimi pamiątkami.
Zaczęła ją dręczyć pewna myśl i nie mogła się jej pozbyć. Wręcz
przeciwnie, nabierała coraz większej pewności, że tak właśnie było.
Jake był maltretowany przez swojego ojca.
Wszystkie elementy układanki wskoczyły na swoje miejsce. Nic
dziwnego, że chciał się pozbyć całego swojego dziedzictwa. I nic dziwnego, że
nie chciał mieć dzieci.
Och, Jake! Dlaczego mi nie powiedziałeś?
R S
- 53 -
Wstrząśnięta, spojrzała na przekrzywione lustro. Czy tam, w rogu, to nie
były czasem ślady krwi?
Stojąca pod lustrem komoda przyciągała ją jak magnes i nieomal wbrew
sobie sięgnęła do pierwszej szuflady. Wiedziała, że łamie zakaz Jake'a, ale nie
potrafiła się oprzeć możliwości poznania mrocznych sekretów jego dzieciństwa.
Z trudem wysunęła szufladę i patrzyła na dziwaczne kłębowisko
skarpetek, wśród których chyba nie było ani jednej pary. Był tam też stosik
bielizny, spłowiałej i znoszonej, a także kilka pogniecionych chusteczek do
nosa.
W drugiej szufladzie leżało kilka starych, nieuprasowanych i
nieposkładanych koszulek oraz zniszczony sweter z dziurami na łokciach.
W trzeciej znajdowały się dwie pary zniszczonych, podartych dżinsów.
Uśmiechnęła się lekko. Obie jej siostry kupowały za ciężkie pieniądze podarte
firmowo dżinsy. Taka była teraz moda.
Pchnęła szufladę, żeby ją zamknąć, ale coś się zacięło i nie mogła sobie
poradzić. Pochyliła się i zajrzała w szparę, ale niewiele zdołała zobaczyć.
Wyciągnęła więc szufladę całkowicie, żeby móc ją właściwie ustawić i wtedy na
podłogę wypadła mała paczuszka. Ashleigh umieściła szufladę na miejscu i
schyliła się, by ją podnieść...
R S
- 54 -
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Była to koperta o dobrze wytartych krawędziach. Ashleigh otworzyła ją i
wyciągnęła plik fotografii.
Na pierwszej był mały Jake, wyglądał identycznie jak Lachlan w tym
samym wieku.
- Prosiłem, żebyś tu nie wchodziła. Odwróciła się tak szybko, że upuściła
zdjęcia, które rozsypały się wokół jej stóp.
- Ja... ja...
Usprawiedliwianie się nie miało w tej sytuacji sensu. Obserwowała, jak
Jake zbiera rozsypane zdjęcia, wkłada z powrotem do koperty i odkłada na bok.
- Tu nie ma nic wartościowego.
Oblizała wyschnięte wargi. Miał pełne prawo być zły, bo świadomie
przekroczyła wyznaczone przez niego granice.
- Zawsze byłaś ciekawska jak kotka.
Zrobił krok w jej stronę i stanął, nie dotykając jej, ale na tyle blisko, że
czuła ciepło jego ciała.
- Drzwi nie były zamknięte...
- Postanowiłem ci zaufać, ale widzę, że to nie był dobry pomysł.
Nie umiała zinterpretować wyrazu jego twarzy. Chyba nie był zły, ale
wyczuwała coś nieokreślonego, co kompletnie wytrącało ją z równowagi.
- Chciałam tylko sprawdzić - powiedziała kulawo.
- Nie powinnaś grzebać w moich rzeczach.
- Nie mieszkasz w tym domu od osiemnastu lat. Dziwne, że w ogóle masz
tu jakieś swoje rzeczy.
Rzucił jej zagadkowe spojrzenie.
- Szczerze mówiąc, mnie też to dziwi.
Wyraz jego twarzy nie zachęcał do zadawania pytań.
R S
- 55 -
Nie mogąc znieść jego wzroku, odwróciła głowę i zobaczyła własne
odbicie w pękniętym lustrze. Widziała tam nieznajomą. Jej niebieskie oczy pat-
rzyły dziko, włosy miała potargane, policzki zarumienione, wargi drżące.
Obok siebie widziała Jake'a i drgnęła, kiedy ich oczy spotkały się, a jego
dłonie spoczęły na jej ramionach i wolno powędrowały ku nadgarstkom.
Czy wiedział, jak silnie wciąż na nią działa?
- Dotykasz mnie... - Jej głos był tylko bezradnym szeptem.
- Owszem. - Wciąż patrzył jej w oczy, palcami muskając lekko jej
nadgarstki.
Jej oddech stał się przyspieszony i nierówny.
- Łamiesz zasady, Jake.
- Wiem. - Uśmiechnął się leniwie, nie przestając muskać kciukami jej
nadgarstków. - Zlekceważyłaś moją prośbę i powinnaś ponieść karę.
Nie umiałaby powiedzieć, czy odwróciła się sama, czy też to on ją
odwrócił, w każdym razie nagle nie patrzyła już w jego oczy w lustrze, tylko
bezpośrednio, z tak bliska, że czuła ciepło jego ciała.
Pochylił się i pocałował ją zachłannie i nagle przestała się czuć jak
narzeczona innego mężczyzny. Należała do Jake'a i pragnęła, żeby tak
pozostało.
Jak mogła bez niego żyć?
Poczuła jego mocne dłonie wsuwające się pod skąpy top i nie zrobiła nic,
żeby go powstrzymać. Tak bardzo tęskniła za ich ciepłym dotykiem. Gdzieś w
tle emocjonujących przeżyć przemknęła myśl o Howardzie, ale nie wywołała
oporu, kiedy Jake ostrożnie opuścił ją na swoje wąskie łóżko.
- Tak długo na to czekałem - sapnął. - Śniłem o tym, tęskniłem,
planowałem. Nie byłem w stanie myśleć o niczym innym.
Planowałem? Tym słowem ją zmroził. Uniosła się na łokciu.
- Co to znaczy „planowałem"? - spytała.
Usiłował ułożyć ją z powrotem, ale nie pozwoliła na to.
R S
- 56 -
- Odpowiedz.
- Czy musimy rozmawiać teraz? - spytał sfrustrowany.
- Tak. - Sturlała się z łóżka i szybko poprawiła ubranie.
Westchnął ciężko i też wstał, przeczesując dłonią włosy.
- Bardzo chciałem cię jeszcze zobaczyć. Powiedziałem ci to od razu
pierwszego dnia.
Spojrzała na niego z wyrzutem.
- Następnego dnia powiedziałeś, że nie zamierzasz ze mną spać, nie
pamiętasz?
Jeden kącik ust uniósł mu się do góry.
- Odpowiedziałem tylko na zachęcające sygnały, które mi wysyłałaś od
naszego pierwszego spotkania w hotelowym barze. Możesz przeczyć, ile chcesz,
ale pragniesz mnie tak samo jak ja ciebie.
- Jestem zaręczona - odpowiedziała sztywno. Uśmiechnął się kpiąco.
- Komu chcesz o tym przypomnieć, mnie czy samej sobie?
O mało go nie uderzyła. Ręce ją świerzbiły, żeby zetrzeć z jego
przystojnej twarzy uśmieszek samozadowolenia, w końcu jednak górę wzięła
kindersztuba.
Opuściła zaciśnięte pięści i popatrzyła na niego zimno.
- Jeżeli sądzisz, że tak po prostu wrócimy do tego, co było, bardzo się
mylisz. Wyjedziesz, jak tylko tu skończymy, zresztą, założę się, że gdzieś, ktoś
na ciebie czeka.
- Zawsze miałaś tę obsesję... - Pozornie obojętny skrzyżował ręce na
piersi. - Ale, ale, już wcześniej miałem zapytać, dlaczego nie nosisz pierścionka
zaręczynowego. Czyżby Howard nie mógł się na niego zdobyć?
Mogła tylko próbować nie dać się sprowokować, ale napięcie okazało się
zbyt silne i kiedy otworzyła usta, wskutek wstydu i zakłopotania, wyszedł z nich
tylko zdławiony szloch.
R S
- 57 -
Jake patrzył na nią przez chwilę, wstrząsaną łkaniem, z twarzą ukrytą w
dłoniach i drżącymi ramionami, ale zaraz gwałtownym ruchem przyciągnął ją
do siebie i przytulił.
- Przepraszam. - Ku własnemu zaskoczeniu tak naturalnie wypowiedział
słowo, które do tej chwili nie istniało w jego słowniku.
Nie odpowiedziała, ale przylgnęła do niego mocniej i po chwili poczuł, że
jej łzy przemoczyły mu koszulkę.
Nigdy wcześniej nie widział jej płaczącej i skrycie ją za to podziwiał. Sam
nauczył się już w dzieciństwie, że łzy są dla słabych i bezradnych i postanowił
sobie nigdy, niezależnie od tego, jak go traktowano, nie okazywać słabości i
zawsze kontrolować swoje uczucia. Zaciskał zęby, starał się myśleć o czymś
innym i zazwyczaj udawało mu się dopiąć swego.
Ten jeden jedyny raz, kiedy nie zdołał się opanować, zdarzył się wtedy,
kiedy ojciec poinformował go o oddaniu psa. Miał tylko dziesięć lat, a mała
suczka, mieszaniec foksteriera, była przygarniętą przez niego znajdą. Jej radosne
przywiązanie, wyrażane entuzjastycznym szczekaniem, kiedy wracał ze szkoły,
było jedynym jasnym punktem w jego życiu.
Nikt inny nigdy się tak nie cieszył na jego widok..., no może Ashleigh na
początku ich wspólnego życia. Kiedy wchodził do domu, jej oczy rozbłyskiwały
jak gwiazdy.
Wysunęła się z jego objęć i tarła zaczerwienione oczy grzbietem dłoni.
Sięgnął do pierwszej szuflady i podał jej chusteczkę.
- Nieuprasowana, ale czysta.
- Nie szkodzi. - Odwróciła się i głośno wydmuchała nos.
Obserwował ją w milczeniu. Gdyby tylko mogli zacząć wszystko od
początku...
Chciał się zmienić, chciał być mężczyzną, jakiego potrzebowała,
człowiekiem, na którym mogłaby polegać, fantastycznym ojcem dla dzieci,
których, jak wiedział, pragnęła. Ale czy mógł zagwarantować, że nie okaże się
R S
- 58 -
podobny do swojego ojca? Wszystko mogło być dobrze przez rok czy dwa, albo
nawet dłużej, ale geny muszą się w końcu ujawnić.
Przeglądał statystyki. Jaki ojciec, taki syn. I nie było od tego ucieczki. Nie
mógł ryzykować.
Ashleigh zwinęła mokrą chusteczkę w kulkę i popatrzyła na niego.
- Przepraszam. - Żałośnie przygryzła wargę. - Zazwyczaj się tak nie
zachowuję.
Uśmiechnął się, wcale nie kpiąco, tylko smutno. W ciemnych oczach była
dobroć, a zwykle twardy grymas zastąpił łagodny półuśmiech.
- Wiem - odpowiedział. - Ale są jakieś granice.
- Chyba to ten dom... - Potarła ramiona dłońmi, jakby nagle zrobiło jej się
chłodno. - Jest taki... przygnębiający... i... smutny.
W głębi duszy Jake zdumiał się głębią jej spostrzeżenia. Gdyby wiedziała
o tym domu choć połowę! Ściany mogły zdradzić to i owo, nawet lustro za ich
plecami nosiło ślady jego ostatecznej rozgrywki z ojcem. Właściwie spodziewał
się zobaczyć na nim i na ścianach plamy swojej krwi, najwyraźniej jednak
ojciec postanowił je wyczyścić, chociaż w jednym kącie coś się uchowało.
Zmusił się, by oderwać myśli od przeszłości i sięgnął po kopertę ze
zdjęciami. Usiadł na łóżku i zapraszająco poklepał miejsce obok siebie.
- Chodź tu na chwilę. - Widząc błysk podejrzenia w niebieskich oczach,
uniósł dłonie w górę. - Bez dotykania, obiecuję.
Usiadła obok, z dłońmi złożonymi na kolanach i zaciśniętymi nogami.
Otworzył kopertę w niemal nabożnym skupieniu i niemal wstrzymała
oddech, kiedy wyjął pierwszą fotografię.
Było to zdjęcie, które już widziała. Kopia osiemnastomiesięcznego
Lachlana o ujmującym uśmiechu, zbyt długich kończynach i oliwkowej, jakby
muśniętej słońcem, skórze.
Nie wiedziała, co powiedzieć, więc milczała.
R S
- 59 -
- Miałem jakieś półtora roku. - Odwrócił zdjęcie, żeby przeczytać napis
wykonany ołówkiem na odwrocie.
- Co tam jest napisane? Odwrócił zdjęcie z powrotem.
- Takie tam. Co umiałem zrobić, jakie słowa wypowiedzieć. Mama
musiała to zapisać.
Na myśl o fotkach Lachlana opisanych w podobny sposób, poczuła się
straszliwie winna.
Podał jej następne zdjęcie. Poczuła muśnięcie jego ciepłych palców, ale
nie usunęła dłoni i trzymali fotografię razem.
Zdjęcie przedstawiało małego pieska.
Nie znała się na rasach, ale uznała, że to miks foksteriera. Miał plamki
czerni i brązu nad jednym zawadiackim, bystrym okiem i jeszcze dwie czy trzy
na tułowiu, a długi pyszczek najwyraźniej się uśmiechał.
- To twój psiak?
Skinął i kiedy znów zwrócił wzrok na zdjęcie, raczej wyczuła, niż
usłyszała jego westchnienie.
- Co się z nim stało?
- Z nią - poprawił, nie odrywając wzroku od fotki. W końcu dołączył
zdjęcie do innych i zamknął kopertę.
- Nazwałem ją Łatka. Przybłąkała się do mnie w drodze ze szkoły.
Miałem wtedy jakieś osiem lat.
- Jak długo ją miałeś?
- Rok czy dwa.
- A potem?
Spojrzał jej w oczy, ale zaraz odwrócił wzrok.
- Mój ojciec ją oddał.
Ashleigh ścisnęło w gardle na myśl, co musiał czuć mały chłopiec,
pozbawiony najlepszego przyjaciela.
- Dlaczego? Wzruszył ramionami.
R S
- 60 -
- Pewno zrobiłem coś, co go rozdrażniło.
- Odwiedziłeś ją kiedy?
- Nie. - To jedno słowo zamykało sprawę. Nie było nic więcej do
powiedzenia.
- Mogę zobaczyć resztę zdjęć? - spytała po dłuższym milczeniu.
Wsunął kopertę, do górnej szuflady.
- Może innym razem. Teraz nie będę cię dłużej odrywał od pracy. -
Wyminął ją i otworzył drzwi.
Przeszła szybko obok niego, nie chcąc, żeby zobaczył w jej oczach
rozczarowanie tą krótką odprawą. Dopuścił ją do swojego sanktuarium tylko na
moment, ale to wystarczyło, by jej uczucie do niego zaczęło kruszyć mury
twierdzy, w której usiłowała się zamknąć. Miłość ta była jak krzew dzikiego
wina, który nawet najmocniej przycięty, nigdy nie umiera.
Skryła się w najbliższym pokoju, nie mogąc wytrzymać śledzącego ją
spojrzenia Jake'a. Była to jadalnia z długim stołem zastawionym baterią zaku-
rzonej porcelany.
Zapaliła światło i przez chwilę obserwowała bogato zdobione,
kryształowe żyrandole. Zwieszające się z nich girlandy zakurzonych pajęczyn
stwarzały niemal dickensowską atmosferę. Wkrótce jednak otrząsnęła się z
zapatrzenia i ruszyła w stronę najbliższego okna z zamiarem podciągnięcia
rolety, ale kiedy sięgnęła do sznura z frędzlą, po grzbiecie jej dłoni
przemaszerował szybkim krokiem wielki, pokryty czarnym futrem, pająk.
Ashleigh wydała z siebie naprawdę imponujący wrzask.
W kwestii wściekłych ryków od dzieciństwa dzierżyła w rodzinie palmę
pierwszeństwa.
Jake szarpnął drzwi za jej plecami tak gwałtownie, że delikatna zastawa
stołowa zadzwoniła od wstrząsu.
- Co się stało? - Skonsternowany, szukał wyjaśnienia na jej pobladłej
twarzy.
R S
- 61 -
- Nic - odpowiedziała, zawstydzona. - Tam był pająk
Zmarszczył brwi.
- Nie wiedziałem, że się boisz pająków.
- Nie boję się. - Wytarła grzbiet dłoni o spódniczkę. - Tylko nie lubię, jak
po mnie chodzą.
Skrzywił się na widok jej gestu.
- Gdzie on teraz jest? Mam go wyrzucić?
- Już dawno uciekł. Wystraszył się śmiertelnie mojego wrzasku.
Jego uśmiech był tym razem szeroki i szczery.
- Myślałem, że zobaczyłaś ducha. Nie miałem pojęcia, że ktoś tak drobny
może tak głośno wrzeszczeć.
- Mam wieloletnią praktykę. Mia, Ellie i ja urządzałyśmy zawody we
wrzaskach.
- Biedni wasi rodzice.
- Chyba tak... - roześmiała się głośno. - Raz nawet sąsiad wezwał policję.
Podobno podejrzewał, że kogoś mordują lub torturują. Wyobraź sobie, jaki
zebrałyśmy ochrzan...
Głos jej zamarł, kiedy zobaczyła wyraz jego twarzy. Z rozbawionej
zmieniła się w maskę, jakby coś, co powiedziała, wprawiło go w przygnębienie,
którego nie chciał po sobie pokazać.
- Jake? - spojrzała pytająco, wyciągając rękę, by dotknąć jego ramienia.
Usunął się z jej zasięgu i odwrócił, by podciągnąć roletę. Niebo
zakrywały teraz nieprzyjazne, czarne chmury, więc w pokoju też zrobiło się
mroczno. Zapalone żyrandole praktycznie nie dawały światła, tylko
wywoływały niepokojące cienie. Nagle mrok rozświetliła błyskawica i rozległ
się głuchy pomruk grzmotu.
- Boisz się burzy? - spytał, nie odwracając się do niej.
- Nie... chyba nie. - Odczekała kilka sekund, zanim spytała. - A ty?
R S
- 62 -
Patrzyła, jak się do niej odwraca, zarys jego twarzy oświetlił upiorny
blask kolejnej błyskawicy.
- Bałem się. - Jego głos dochodził jakby z bardzo daleka. - Ale teraz już
nie.
- Jak ci się udało przezwyciężyć strach? - spytała po chwili milczenia.
Wydawało się, że upłynął wiek, zanim odpowiedział. Ashleigh już nie
mogła wytrzymać ciszy napiętej do granic niemożliwości.
- Mój ojciec potrafił nawet to wykorzystać do swoich celów. Głośna burza
doskonale ukrywała jego działania przed uchem sąsiadów. - Popatrzył na nią
wzrokiem bez wyrazu. - Oczywiście nikt nigdy nie wezwał policji. Uważali te
wszystkie trzaski i łomoty za odgłosy burzy.
Ashleigh ogarnęła fala mdłości. Jak on zdołał przeżyć dzieciństwo? Czuła
się prawie zawstydzona posiadaniem tak normalnej i kochającej rodziny. Ona i
jej siostry były pielęgnowane jak cenne cieplarniane kwiaty, a Jake torturowany
fizycznie i psychicznie przez okrutnego sadystę.
- Och, Jake - szepnęła. - Czemu mi nie powiedziałeś?
- To już minęło - odpowiedział po chwili milczenia. - Ojciec nie żyje, a
burze są dla mnie teraz tylko burzami.
Nie umiałaby wyjaśnić, dlaczego akurat teraz spojrzała na bliznę nad jego
prawym okiem. Biała, poszarpana linia przerywała arystokratyczny łuk brwi jak
przecinka przeciwpożarowa poszycie lasu.
- Ta blizna... mówiłeś, że to po bójce. - Nerwowo zaczerpnęła tchu. - Ale
to ci zrobił twój ojciec, prawda?
Uniósł dłoń i przesunął palcami po szramie.
- Tak. Wykorzystał ostatnią szansę. Dwa dni po moich szesnastych
urodzinach. Odszedłem wtedy i przyrzekłem sobie nigdy nie wrócić.
- Dotrzymałeś obietnicy.
- Tak. Już więcej nie widziałem go żywego.
R S
- 63 -
- Gdybyś mi to wszystko powiedział, kiedy... kiedy byliśmy razem,
mogłabym lepiej zrozumieć...
Skrzywił się niechętnie.
- I co by to dało? Czy ty, wychowana w normalnej, kochającej rodzinie,
byłabyś to sobie w stanie wyobrazić? Wiesz, co to znaczy być głodnym? Jak to
jest, bać się wracać do domu? Zastanawiać się, jaka cię dziś czeka kara za
niewinność?
Łzy napłynęły jej do oczu i, żeby się opanować, zagryzła wargę do krwi.
- Nie miałem chwili wytchnienia. Mama zmarła, kiedy miałem trzy lata i
zostałem sam z szaleńcem. Ani jeden dzień nie minął mi bez bicia. Żołądek
ściskał mi się ze strachu, a on obserwował mnie uważnie i odwlekał kolejne
uderzenie dla mocniejszego efektu. - Podszedł do okna i wpatrzył się w ogród.
Po chwili usłyszała, jak wzdycha i obciera twarz dłonią. I z całej duszy
zapragnęła wziąć go w ramiona, ucałować i utulić.
Odwrócił się do niej.
- Przez większą część życia starałem się zrobić wszystko, żeby nie być
podobnym do swojego ojca. Za żadne skarby nie chciałem zostać jego klonem.
Wciąż nie mogła uwierzyć, że naprawdę wysłuchuje spowiedzi, na którą
czekała od tak dawna.
- Zmieniał żony częściej niż koszule - mówił dalej. - Kolejne macochy
wchodziły w moje życie i opuszczały je, gdy tylko się przekonywały, co z niego
za człowiek. Postanowiłem nigdy się nie żenić, na wypadek, gdybym miał być
do niego podobny.
- Maltretował cię... Znów odwrócił się do okna.
- Nie seksualnie - odpowiedział po dłuższej pauzie.
Odetchnęła z ulgą. Przynajmniej tyle.
- Ale wszystko inne tak - dokończył.
Znowu ścisnęło ją w gardle.
- Och, Jake.
R S
- 64 -
Odwrócił się i spojrzał jej w oczy.
- Jesteś pierwszą osobą, której o tym opowiedziałem.
- Naprawdę?... Ja...
Uśmiechnął się smutno.
- Kiedy byliśmy razem, codziennie chciałem ci powiedzieć, ale bałem się,
że pomyślisz, że jestem taki jak on i mnie zostawisz.
- Nie jesteś taki jak on... Nie podjął tematu.
- Muszę wyjechać na kilka dni - powiedział, nie patrząc jej w oczy. - Nie
wrócę przed weekendem.
- W porządku - odparła miękko. - Jak wrócisz, będę ci mogła już coś
powiedzieć na temat wartości tych rzeczy.
- To mnie nie obchodzi. Chcę się ich tylko pozbyć.
Obserwowała, jak wychodzi z pokoju, wprost namacalnie czując jego ból.
R S
- 65 -
ROZDZIAŁ SIÓDMY
- Ale ja nie chcę iść do przedszkola! - jęknął Lachlan już po raz piąty tego
rana.
Cierpliwość Ashleigh była na wyczerpaniu. Ostatnio źle sypiała. Przez
całe noce przeżywała wciąż na okrągło koszmar dzieciństwa Jake'a, a spędzanie
dni w starym domu nie sprzyjało uspokojeniu. Jake miał wrócić w poniedziałek.
Tęskniła za nim bardzo, chociaż zdawała sobie sprawę, że jest nielojalna w
stosunku do Howarda.
- Musisz pójść do przedszkola. - Wetknęła pudełko z kanapkami do
plecaka Lachlana.
- Chcę iść z tobą. - Bródka mu drżała, a ciemne oczy niebezpiecznie
zwilgotniały.
Odłożyła plecak i przykucnęła przed malcem.
- Co się dzieje, skarbie? Czy ktoś ci tam dokucza?
Zaprzeczył ruchem głowy, ale minę miał dalej nadąsaną. Musnęła palcem
jego wygięte w podkówkę wargi i uśmiechnęła się zachęcająco.
- No to powiedz mi, o co chodzi.
Przez chwilę niepewnie przestępował z nogi na nogę.
- Po prostu chcę być z tobą. Ashleigh westchnęła.
- Skarbie, wiesz przecież, że muszę pracować. Nie możemy ciągle
mieszkać z babcią i dziadkiem. Jak tylko pobierzemy się z Howardem... - Te
słowa nagle zabrzmiały jakoś dziwacznie i pożałowała, że nie może ich cofnąć.
- Czy jak się przeprowadzimy do wujka Howarda, będę mógł mieć psa? -
zapytał Lachlan z nadzieją.
Marzył o psie. Na razie nie pozwalała na to alergia jej matki na sierść. Ale
umeblowany rodzinnymi antykami, nieskazitelny dom Howarda też nie będzie
przyjaznym miejscem dla szczeniaka. Oczami wyobraźni widziała już wyraz
R S
- 66 -
przerażenia i obrzydzenia na twarzy Marguerite Caule na widok śladów łapek na
jasnym dywanie lub jednej z licznych wyściełanych sof.
- Zobaczymy - powiedziała, prostując się.
- To znaczy „nie" - odpowiedział z odziedziczoną po ojcu
przenikliwością. - Zawsze to mówisz i nigdy nie znaczy „tak".
Westchnęła, zapięła jego plecak i wzięła go za rękę.
- Chodźmy. I tak jestem już spóźniona.
- Nie idę do przedszkola! - Wyrwał jej dłoń.
- Lachlan, uprzedzam, że nie będę tego tolerować - syknęła. - Muszę iść
do pracy i to teraz zaraz!
- Zabierz mnie ze sobą! - błagał. - Będę grzeczny. Niczego nie dotknę.
Ashleigh skręcała się z frustracji. Akurat dzisiaj! Jej matka wyszła na
kilka godzin w swoich sprawach, ojciec pojechał do miasta na coroczną wizytę
u lekarza, Mia też miała jakieś spotkanie. Ellie, ostatnia deska ratunku, jeszcze
nie wróciła po nocnym dyżurze w schronisku dla psów. Nie było innego
wyjścia.
- Dobrze, ale tylko ten jeden raz. Ale jeżeli narozrabiasz, masz zakaz
oglądania telewizji przez tydzień.
- Dzięki, mamuś! - Lachlan podskoczył, by ją objąć, wciskając jej głowę
w żołądek.
Szybko napisała parę słów wyjaśnienia do matki, która zwykle odbierała
Lachlana z przedszkola, i przyczepiła notkę magnesem do drzwi lodówki.
- Kocham cię, mamuś - powiedział Lachlan.
- Ja ciebie też, skarbie, ale jesteś już za duży, żeby się tak zachowywać.
- Jak?
Wzięła go za rękę i otworzyła drzwi.
- Chodź. Powiem ci po drodze.
Ashleigh mogła być dumna z zachowania Lachlana w domu Jake'a. Bawił
się spokojnie u jej boku i ani razu nie zamarudził. Rozstawił na podłodze swoją
R S
- 67 -
kolekcję samochodów miniaturek i bardzo skrupulatnie parkował je we
wzorkach dywanu.
Wiedziała, że ryzykuje, zabierając go ze sobą, ale widząc niekłamaną
radość na jego małej twarzyczce, uznała, że dobrze zrobiła.
Mały był stanowczo zbyt nerwowy i zbyt kurczowo trzymał się matczynej
spódnicy, za co mogła obwiniać tylko siebie. Miała nadzieję, że jej związek z
Howardem uspokoi go i umocni wewnętrznie, ale podczas gdy dzieciak lubił
Howarda i vice versa, nie miał żadnych szans na zrozumienie u przyszłej babki,
Marguerite Caule, która go onieśmielała, jeżeli nie przerażała, chociaż usilnie
się starał tego nie okazywać.
- Czy mogę wyjść do ogrodu? - Lachlan spakował małe samochodziki do
pudełka, w którym zwykł je przechowywać, i wstał z podłogi.
Świeciło piękne słońce, ogród był ogrodzony, a sąsiedztwo spokojne.
Mali chłopcy zawsze potrzebują ruchu na świeżym powietrzu.
- Tak, ale chcę cię widzieć przez okno.
- Obiecuję - powiedział uroczyście. Ashleigh uśmiechnęła się i
zmierzwiła mu włosy.
- Byłeś bardzo grzeczny przez całe rano i bardzo się cieszę, że tu ze mną
jesteś.
- Kto tu mieszka, mamuś?
- W tej chwili nikt. Ktoś, kto tu mieszkał, odszedł.
- Umarł?
Ashleigh uświadomiła sobie nagle, że zmarły był dziadkiem Lachlana. To
nie fair, że nie mogła mu o tym powiedzieć. Gdyby sprawy ułożyły się inaczej,
mały mógłby go odwiedzać, a być może nawet odziedziczyć niektóre z cennych
przedmiotów.
Jeżeli jednak powie prawdę synkowi, tym samym odkryje ją przed
Jakiem, a na to nie była jeszcze gotowa.
- Mieszkał tu pewien starszy pan.
R S
- 68 -
- Całkiem sam? - Lachlan popatrzył w zachwycie na imponującą
bibliotekę.
- Teraz tak, kiedyś mieszkał tu jeszcze ktoś.
- Kto to był?
- Jego syn.
- A jego mama?
- Ona umarła wcześniej...
Zobaczyła, że Lachlan jest wstrząśnięty i pożałowała przeciągania
rozmowy. Treść nocnych koszmarów jej synka dotyczyła obaw, że coś lub ktoś
zabierze mu także i mamę. Starała się z tym walczyć, ale bez skutku. Za każdym
razem, kiedy wychodziła, Lachlan tak na nią patrzył, jakby nie był pewien, czy
ją jeszcze kiedyś zobaczy.
Pochyliła się i pocałowała go w czubek nosa.
- Idź pozwiedzać ogród, a ja do ciebie przyjdę za pięć minut. Napijemy
się soku i zjemy owoce.
Lachlan uśmiechnął się szeroko, ale z jego oczu nie zniknął wyraz
niepewności.
- Dobrze.
Wzięła go za rękę, zaprowadziła do tylnych drzwi i patrzyła, jak schodzi
po schodkach z kolekcją samochodzików pod pachą. Zauważyła, że podążył
prosto pod stary wiąz. Rzeczywiście dzień był upalny, a tam panował miły
chłód.
Obserwowała, jak rozstawia samochodziki, wybiera jeden i odbywa cross
po wystających korzeniach.
- Przyjdę za pięć minut, skarbie - zawołała do niego.
Zajęty zabawą, nie odpowiedział. Po słonecznym blasku trwało chwilę,
zanim jej oczy przyzwyczaiły się znowu do półmroku biblioteki. Machinalnie
opisywała kolejne przedmioty, nieświadomie pogryzając koniec ołówka, a jej
myśli poszybowały do Jake'a.
R S
- 69 -
Ciekawiło ją, gdzie był i z kim się spotkał. Zastanawiała się, czy jest w
jego życiu inna kobieta. Dopóki go ponownie nie spotkała, prawie jej się
udawało o tym nie myśleć.
- Nad czym tak dumasz? - Pytanie dobiegło od drzwi biblioteki.
Zaskoczona, omal nie połknęła ołówka.
- Co ty tu robisz?
Oderwał się od framugi, o którą się poprzednio opierał i powoli ruszył w
jej stronę.
- Skończyłem swoje sprawy i pomyślałem, że zrobię ci niespodziankę.
- Z pewnością ci się udało - wymamrotała pod nosem, modląc się, by
czasem nie spojrzał w okno.
Zmusiła się do obojętności.
- Którędy wszedłeś? Nic nie słyszałam.
- Od frontu. - Wziął do ręki odłożony przez nią przedmiot.
Wykorzystała tę okazję, by zerknąć w okno i sprawdzić, co porabia
Lachlan. Zaniepokoiła się, bo nie było go pod wiązem. Jake sprawiał wrażenie
zajętego czym innym, więc dyskretnie rozejrzała się raz jeszcze. Tym razem
dostrzegła synka i poczuła ulgę.
Zauważyła, że Jake obserwuje ją uważnie.
- No więc... - Uśmiechnęła się z przymusem. - Jak tam wyjazd?
- Jak zwykle - odpowiedział. - A co ty porabiałaś przez ten czas?
- Ja? - Musiała odkaszlnąć. - Wszystko dobrze. Chodziłam na gimnastykę
i... - Nie mogła skończyć zdania pod jego badawczym spojrzeniem.
Czuła, że Lachlan zaraz po nią przybiegnie i nie wiedziała, co robić. Może
powinna mu powiedzieć, zanim sam zauważy chłopca?
Wyprostowała się i spojrzała mu w oczy.
- Jake... muszę ci coś powiedzieć... - Zaczerpnęła tchu i mówiła dalej: -
Powinnam była to zrobić wcześniej, ale jakoś żaden moment nie wydawał mi się
właściwy i...
R S
- 70 -
- Mamuś! - Wołaniu towarzyszył tupot małych stópek.
Lachlan wpadł do pokoju wprost na długie nogi Jake'a w ciemnych
dżinsach. Ashleigh zobaczyła, jak Jake wyciąga ręce i zatrzymuje go łagodnym,
ale pewnym ruchem, jak Lachlan podnosi głowę i jak się nawzajem obserwują.
- Jake, to jest Lachlan - powiedziała nieswoim głosem - Lachlan, to jest...
Jake.
Lachlan pozbierał się pierwszy.
- To ty jesteś tym chłopcem, który tu mieszkał dawno temu? - zapytał
impulsywnie.
Jake patrzył na malca u swoich kolan przez długą chwilę, zanim dotarło
do niego jego pytanie.
- Tak, to ja - odpowiedział w końcu, z nadzieją, że jego głos nie zdradza,
jak bardzo jest wstrząśnięty.
Ashleigh miała dziecko. Dziecko, którego zawsze pragnęła. Dziecko,
którego on nie chciał jej dać.
Nie mógł na nią spojrzeć. Nie mógł pozwolić, by zobaczyła na jego
twarzy rozczarowanie.
Urodziła dziecko Howarda.
Tak przypuszczał, chociaż malec wcale nie przypominał jej narzeczonego.
Jak na ironię, chłopczyk wyglądał raczej jak on sam. Przez moment zakieł-
kowała w nim jakaś myśl, ale natychmiast ją porzucił, bo była zbyt bolesna.
Dzieciak nie mógł być jego. Pamiętał, że Ashleigh codziennie brała
pigułki i nigdy nie zapomniała o żadnej, a gdyby nawet tak się zdarzyło,
nalegałby na zastosowanie innych zabezpieczeń.
Nie umiał ocenić dokładnego wieku chłopca. W dotychczasowym życiu
unikał wszystkiego, co wiązało się z dziećmi, więc nie miał w tych sprawach
żadnego doświadczenia. Przypuszczał, że mały ma około trzech i pół roku, co
mogło oznaczać, że Ashleigh dość szybko wskoczyła Howardowi do łóżka, ale
czy nie tak samo było z nim?
R S
- 71 -
Perspektywa posiadania dziecka zawsze go przerażała. Właściwie miał na
ten temat paranoję. Nie mógł znieść myśli o przekazywaniu dalej genów, które
musiał odziedziczyć. Nie wybaczyłby sobie, gdyby okazał się dla swojego
dziecka katem, jak jego ojciec.
Wydawało się, że nikt i nic nie zdoła naruszyć tej pewności, ale jedno
spojrzenie na małego synka Ashleigh zachwiało jego przekonaniem. Kobieta,
którą kochał, urodziła dziecko innego mężczyzny, tylko dlatego że on nie
potrafił się uporać ze swoją przeszłością.
Nagle ogarnęły go wątpliwości. A jeżeli nie był podobny do ojca? A może
właśnie na przekór swojemu dzieciństwu potrafiłby dać dziecku to, czego tak
bardzo brakowało jemu samemu? Może właśnie dlatego, że sam tak cierpiał,
potrafiłby je kochać i wspierać w trudnych chwilach?
Przecież inni też przeżywają różne rozterki i ciężko byłoby znaleźć kogoś,
kto nie miałby żadnych zastrzeżeń do swojej przeszłości. Dlaczego więc
odrzucał swoją szansę na szczęście? Już zdążył zrobić sobie wielką krzywdę.
Kiedy przed ponad czterema laty Ashleigh od niego odeszła, nie uczynił nic,
żeby ją powstrzymać. Jakże mocno teraz tego żałował...
- Zamierzałam ci powiedzieć - Ashleigh objęła Lachlana i przyciągnęła go
do siebie.
Mały wpatrywał się w Jake'a z ogromnym napięciem, jak gdyby właśnie
zobaczył kogoś, na kogo od dawna czekał.
- To nie moja sprawa - odparł Jake tonem wypranym z emocji. - Powiem
tylko, że dość szybko znalazłaś sobie kogoś.
Sens jego słów dotarł do niej dopiero po dłuższej chwili.
Nie wiedziała, czy powinna czuć ulgę czy złość. Czyżby naprawdę nie
zauważył uderzającego podobieństwa chłopca do niego?
- To nie jest najlepszy moment na tę rozmowę. - Wzrokiem wskazała
Lachlana wpatrzonego w nich pytająco.
- Masz rację.
R S
- 72 -
Zapadło niezręczne, pełne napięcia milczenie. Ashleigh szukała czegoś,
co mogłaby powiedzieć, żeby rozładować sytuację, ale nic rozsądnego nie
przychodziło jej do głowy.
Chętnie zrzuciłaby winę za to, co się stało, na wszystkich po kolei
członków swojej rodziny po kolei, którzy tego dnia nie mogli zająć się Lach-
lanem.
Wiedziała jednak, że może obwiniać tylko i wyłącznie siebie. Przed
czterema laty powinna była dać Jake'owi wybór.
Jej matka miała rację. Nawet gdyby definitywnie nie chciał dziecka,
ostateczna decyzja należała do niej. Myślała, że odejście od niego było
dowodem siły, ale teraz, z perspektywy czasu zrozumiała, że okazała się
słabeuszem.
Zwracając się do synka, przybrała pogodny wyraz twarzy, daleki od jej
aktualnego stanu ducha.
- Skarbie, może wrócisz do ogrodu, a my przyjdziemy do ciebie za
chwilę?
Lachlan wysunął rączkę z jej dłoni i wymaszerował z biblioteki bez słowa
protestu. Zanim zamknął za sobą drzwi wyjściowe, rzucił im długie spojrzenie
przez ramię.
Tym razem cisza była nie do wytrzymania.
Jake spojrzał jej prosto w oczy.
- Nie jest podobny do Howarda - powiedział.
- Bo nie jest jego synem.
- Zaskakujesz mnie. - Powrócił kpiący uśmieszek. - Nie wiedziałem, że
sypiasz z kim popadnie.
- Miałam dobrego nauczyciela. - Jego uśmiech zamarł, co dało jej drobną
satysfakcję.
- Ile on ma lat? - spytał po następnej chwili napiętej ciszy.
- Czemu pytasz?
R S
- 73 -
Wzruszył ramionami.
- To chyba dość zwyczajne pytanie?
- Sam powiedziałeś, że to nie twoja sprawa.
- Może, ale jednak chciałbym wiedzieć.
- Dlaczego?
Minęła długa chwila, zanim odpowiedział.
- Bo chcę mieć absolutną pewność, że nie jest mój. - Przeczesał palcami
włosy. - Powiedziałabyś mi, gdyby tak było, prawda?
To było dużo więcej, niż mogła znieść.
- Zrób test ojcostwa, to zyskasz pewność.
Przesunął po niej długim, zamyślonym spojrzeniem.
- A ty, masz jakieś wątpliwości?
- Nie - odpowiedziała. - Wiem, kto jest jego ojcem.
Odwrócił się i podszedł do okna.
- To było jedyne, czego nie mogłem ci dać. Wiedziałaś o tym od samego
początku.
- Tak...
- Nie mogłem ryzykować. - Wziął głęboki oddech. - Mój ojciec... - Było
widać, jak się ze sobą zmaga. - Mój ojciec cierpiał na rzadkie, ale bardzo
niszczące zaburzenia osobowości - powiedział ciężko. - Dziedziczne.
- Rozumiem...
Zacisnął powieki, ale dalej widział syna kobiety, którą kochał, bawiącego
się pod drzewem, które było jego schronieniem w dzieciństwie.
- Nie możesz tego zrozumieć. - Odwrócił się i spojrzał jej w oczy. -
Myślisz, że nie chciałbym się od tego uwolnić i zacząć żyć normalnie, zamiast
wiecznie mieć przed oczami tamten koszmar?
- Przepraszam... - Nie mogła znieść jego przepełnionego bólem
spojrzenia.
R S
- 74 -
- Nie mogę ryzykować - powtórzył. - Nie mogę tego przekazać
następnemu pokoleniu. Mój ojciec był nieobliczalnym szaleńcem i gotów
byłbym raczej umrzeć, niż narazić swoje dziecko na to, co sam przeżyłem.
Westchnęła boleśnie. To wszystko było dużo gorsze, niż mogła
przypuszczać, w dodatku wiedziała, że teraz nie może powiedzieć prawdy. To
by go doprowadziło do rozpaczy.
Przeciągnął ręką po włosach i tępo zapatrzył się w okno.
- Nie masz pojęcia, jak bardzo ci zazdrościłem - powiedział po dłuższej
chwili. - Masz tak wspaniałą rodzinę, kochających się rodziców. - Popatrzył na
nią ze smutkiem. - Przykro mi, że nie mogłem ci dać tego, o czym marzyłaś.
Jeżeli to cię pocieszy, to bardzo tego chciałem, bardziej niż czegokolwiek na
świecie.
- Dziękuję ci. - Znów nie umiała spojrzeć mu w oczy.
Roześmiał się niewesoło.
- Nie zapytasz, ile miałem po tobie kochanek? Większość kobiet zrobiłaby
to.
- Nie interesuje mnie to.
- A ty, ilu miałaś kochanków?
- Mówiłam już, to nie twoja sprawa.
- No cóż... - potarł palcami nieogoloną szczękę - należałoby
przypuszczać, że co najmniej dwóch. Ojciec twojego syna, no i oczywiście
stary, dobry Howard.
Wiła się niepewnie pod jego badawczym spojrzeniem. Z całej siły starała
się zapanować nad swoim wzrokiem, żeby czasem nie dostrzegł w nim tego
głodu, o którym mówił wcześniej. Miał zresztą rację, sama wiedziała, że go
pragnie.
- Powiedz mi - zapytał aksamitnym tonem - czy z Howardem jest ci w
łóżku tak samo dobrze jak ze mną?
R S
- 75 -
Nagle zabrakło jej słów, stała tylko przed nim z dłońmi zwiniętymi w
pięści i policzkami zabarwionymi purpurą.
- Jak możesz o to pytać! - Wybuchnęła w końcu.
- Czyżbyś uznała to za obraźliwe? - Uśmiechnął się lekko.
- Całe twoje zachowanie jest obraźliwe! Uważasz, że skoro dajesz nam te
rzeczy, możesz sobie na wszystko pozwalać, ale ja mam już dosyć podobnego
traktowania!
- To pytanie jest całkowicie uzasadnione. Przeżyliśmy ze sobą kilka
pięknych lat, więc chciałbym wiedzieć, czy twój przyszły mąż potrafi stanąć na
wysokości zadania.
Skrzyżowała ręce na piersi.
- W przeciwieństwie do ciebie Howard traktuje mnie z szacunkiem.
- Czy to znaczy, że nie wziął cię nigdy na kuchennym stole, z majtkami
opuszczonymi do kostek? - zapytał z sardonicznym błyskiem w ciemnych
oczach. - Ani na podłodze salonu przy odsuniętych roletach? Albo...
- Przestań! - Skoczyła ku niemu, próbując zatkać mu usta dłonią i
pohamować słowa, które tak bardzo ją zawstydzały. - Przestań!
Złapał ją i poskromił z ogromną łatwością, ścisnął w objęciach i
pocałował szorstko, lekceważąc jej protesty, krzyki, a nawet ciche westchnienie
aprobaty.
Kątem oka zarejestrowała jakiś ruch w holu, ale nie była w stanie wyrwać
się z jego stalowego uścisku.
Nawet jeżeli zobaczy ich Lachlan, to co z tego? Dla nich dwojga nie było
przyszłości, niech więc ten pocałunek trwa i trwa...
Głos, który w końcu dotarł do jej świadomości, nie był głosem jej synka...
R S
- 76 -
ROZDZIAŁ ÓSMY
- Cześć - odezwała się Ellie. - Chciałam ci tylko powiedzieć, że mama nie
zdąży odebrać Lachlana, więc przyszłam ją zastąpić. Pukałam, ale...
Jake puścił Ashleigh i grzecznie pozdrowił gościa.
- Cześć, Ellie. - Musnął wargami jej policzek. - Wyglądasz na bardzo...
dorosłą.
Ashleigh jęknęła w duchu. Jej siostra miała fantastyczną figurę, a
najwięcej uroku przydawał jej fakt, że wydawała się zupełnie nie zdawać sobie z
tego sprawy.
- Hej, Jake - odpowiedziała teraz, spoglądając na niego ciekawie. - Ty
wyglądasz super. - Rozejrzała się po pokoju. - Nie wiedziałam, że interesujesz
się antykami.
- Nic z tych rzeczy. Ashleigh mi pomaga to wszystko posortować.
Ashleigh miała ochotę zapaść się pod ziemię. Z pewnością byłoby to
lepsze, niż znieść porozumiewawcze mrugnięcie młodszej siostry, najwyraźniej
mającej swoje zdanie na temat sceny, której stała się mimowolnym świadkiem.
Jake jednak wcale nie odczuwał skrępowania. Przeciwnie, jego czarne
oczy przyrzekały dokończyć to, co zaczęli, kiedy tylko nadarzy się okazja.
- Doskonały wybór. Ash jest w tym najlepsza - uśmiechnęła się Ellie. - Na
pewno czule się zajmie twoimi drogocennymi skarbami.
Ashleigh rzuciła siostrze piorunujące spojrzenie i w tym momencie w
holu rozległ się tupot małych stópek.
- Ciocia Ellie! - Lachlan rzucił się Ellie na szyję.
- Cześć maluchu! - Objęła go mocno i pocałowała w czubek nosa. - Jak ci
się udało wykręcić od przedszkola, ty mały rozrabiako?
- Chciałem być z mamą - odpowiedział nadspodziewanie poważnie.
Ellie zmierzwiła mu włosy i odwróciła się do siostry.
R S
- 77 -
- Przeczytałam twoją kartkę. Mama spotkała dawną koleżankę, więc
obiecałam ją zastąpić. Ale... - odwróciła się do Jake'a - najpierw powiedz, co
sądzisz o swoim synu, skoro się w końcu spotkaliście.
Ashleigh omal nie zemdlała. Przez kilka długich jak wiek sekund
obserwowała Jake'a, stojącego sztywno obok niej.
- Mojego syna? - odezwał się, oszołomiony. Ashleigh zobaczyła, jak Ellie
przełyka niepewnie, uświadamiając sobie swój błąd.
- M...myślałam, że wiesz... - Rzuciła Ashleigh zrozpaczone spojrzenie, ale
rysy jej starszej siostry zastygły w napięciu. - Jakoś tak wyobraziłam sobie, że
skoro Lachlan jest tutaj, w twoim domu... - popatrywała nerwowo na dwoje
dorosłych - to musiała ci w końcu powiedzieć...
- Mamuś? - w ciszy rozległ się głos Lachlana - mogę pokazać cioci Ellie
garaż dla moich samochodów, który zrobiłem pod drzewem?
Ashleigh drgnęła, wyrwana z ponurych myśli.
- Jasne, kochanie. Zabierz ciocię do ogrodu i pokaż jej wszystko.
- Chodź, ciociu Ellie. - Lachlan pociągnął ciotkę w stronę drzwi. -
Zbudowałem garaż z patyczków, podjazd i prawdziwy tor wyścigowy. Chcesz
zobaczyć?
- Nie mogę się doczekać. - Ellie rzuciła siostrze przepraszające spojrzenie
i wyszła, starannie zamykając za sobą drzwi.
Milczenie trwało i Ashleigh dopiero po chwili odważyła się spojrzeć na
Jake'a.
- Mój syn? - nieomal warknął.
Na widok wyrazu jego twarzy zamknęła oczy.
- Mój syn? - powtórzył tonem, który ją śmiertelnie przeraził. - Ty
wyrachowana, kłamliwa, niegodna zaufania dziwko! Jak mogłaś mi to zrobić?
Ashleigh nie miała nic na swoją obronę. Czuła się zdruzgotana jego
złością, rozbrojona jego bólem.
Odwrócił się od niej gwałtownie, jak gdyby nie chciał, żeby go poniosło.
R S
- 78 -
- Nie mogę uwierzyć, że mi to zrobiłaś - powiedział stłumionym głosem -
wiedząc od pierwszego dnia, że to się nie może zdarzyć. - Odwrócił się, żeby na
nią spojrzeć. - Zrobiłaś to rozmyślnie?
Żeby mnie zmusić do tego, czego unikałem przez całe dotychczasowe
życie?
- Nie zrobiłam tego specjalnie - odpowiedziała.
- W takim razie, co się stało? Przecież brałaś pigułki!
- Wiem... - Przygryzła wargę. - Pamiętasz, jak pojechałeś do Nowego
Jorku? Chorowałam wtedy na żołądek ... nie pomyślałam, że to może mieć
znaczenie...
- Dlaczego mi nie powiedziałaś?
- Jak mogłabym? Przecież natychmiast zmusiłbyś mnie do aborcji! -
Dopiero teraz eksplodowała w niej złość.
Otworzył usta, żeby jej odpowiedzieć, ale nie wyszło z nich ani jedno
słowo.
- Tak stanowczo nie chciałeś dzieci, zwierząt i stałego związku - mówiła
dalej. - Jak miałam ci powiedzieć o niespodziewanej ciąży? Miałam tylko
dwadzieścia lat, żyłam w obcym kraju, bez wsparcia rodziny, do którego byłam
przyzwyczajona od urodzenia, u boku faceta, który nie miał czasu na
sentymenty i prezentował poglądy zupełnie różne od tego, co wpojono mi w
dzieciństwie. Co miałam zrobić w tej sytuacji? Byłam przekonana, że przede
wszystkim będziesz się chciał uwolnić od kłopotu, a ja potrzebowałam czasu,
żeby się nad tym zastanowić.
- Nad czym?
Spojrzała mu w oczy.
- Nie mogłam się pogodzić z... zabiegiem. - Wbiła wzrok w swoje dłonie.
Myślałam o adopcji, ale rozterki Ellie kazały mi zrezygnować. Wiedziałam, że
spędziłabym resztę życia, rozmyślając o losie swojego dziecka.
Zastanawiałabym się, czy jego nowi rodzice kochają go tak mocno jak ja... czy
R S
- 79 -
jest szczęśliwy... wiem, że nie umiałabym sobie z tym poradzić. Dlatego
musiałam urodzić. Nie miałam innego wyboru. - Opuściła wzrok na swoje zaciś-
nięte dłonie. - Wiedziałam, że go nie zechcesz, więc postanowiłam przejść przez
to sama. Nie oczekiwałam, że będzie łatwo, ale moi bliscy zachowali się
wspaniale. Ogromnie go kochają, a ja nie wyobrażam sobie bez niego życia.
Odwrócił się, niepewny, czy chce pokazać Ashleigh jak bardzo jest
przejęty.
Syn!
Jego syn!
Wnuk jego ojca...
Obawa ścisnęła go za serce. Unikał takiej sytuacji przez całe swoje życie i
nagle się w niej znalazł. Bez możliwości ucieczki. Ashleigh urodziła jego
dziecko i teraz on musi to zaakceptować.
- Chcę zrobić test na ustalenie ojcostwa - powiedział.
- Jeżeli tego potrzebujesz, nie będę się sprzeciwiać.
- Tak - odpowiedział, nienawidząc siebie za to. - Przynajmniej będę
wiedział, na czym stoję.
- Niczego od ciebie nie chcę - wtrąciła. - Nigdy nie chciałam. Dlatego ci
nie powiedziałam...
- A w ogóle miałaś zamiar kiedykolwiek to zrobić?
Jego pytanie osiadło w ciszy, jak zawartość wiadra z wodą na ognisku.
Nie umiała spojrzeć mu w oczy, a cała jej sylwetka wyrażała... no
właśnie? Czy to było poczucie winy?
- Odpowiedz, do diabła! Miałaś mi zamiar powiedzieć czy nie?
Podniosła opuszczoną dotąd głowę, w oczach połyskiwały łzy.
- Myślałam o tym tamtego pierwszego wieczoru, w barze... - Przygryzła
wargę. - Ale tak arogancko nalegałeś na ponowne spotkanie, jakbym nie miała
żadnych praw do własnego życia, i uznałam, że to nie najlepszy moment na
zwierzenia.
R S
- 80 -
Usiłował sobie przypomnieć tamtą rozmowę, ale pamiętał tylko, że
sprawiała wrażenie, jakby chciała od niego jak najszybciej uciec i jak bardzo go
to zabolało.
- Proszę, uwierz mi. Naprawdę chciałam ci powiedzieć, ale wydawałeś się
taki niedostępny. A kiedy mi opowiedziałeś o twoim ojcu, pomyślałam, że
prawda bardzo cię zaboli.
- Zaboli? - powtórzył. - Czy ty zdajesz sobie sprawę, jak bardzo mnie już
zraniłaś?
Z najwyższym trudem wytrzymywała jego palący wzrok.
- Wiem, że to się teraz wydaje złe, ale w swoim czasie sprawiało wrażenie
najlepszego rozwiązania. Nie chciałam, żeby niewinne dziecko cierpiało tylko
dlatego, że jego ojciec nie chciał mieć potomstwa.
Myślałam, że zrobię najsłuszniej, wychowując go na porządnego
człowieka...
Jake uderzył otwartą dłonią w najbliższy mebel.
- Czy ty nie możesz zrozumieć? W innej sytuacji powitałbym ojcostwo z
otwartymi ramionami. Gdyby nie te przeklęte geny, z radością miałbym syna,
córkę, a nawet kilkoro. Przez całe dotychczasowe życie starałem się uniknąć
takiej właśnie sytuacji. Chciałem sobie nawet zrobić wazektomię, ale nie
znalazłem chirurga, gotowego okaleczyć zdrowego, bezdzietnego
dwudziestoparolatka.
- Tak mi przykro...
- Czy twój narzeczony wie, że jestem ojcem chłopca?
- Ma na imię Lachlan.
- Wybacz - odpowiedział. - Zostałem tylko poinformowany o jego
istnieniu, ale nie wiem nawet, kiedy się urodził.
- W Wigilię Bożego Narodzenia - odpowiedziała bez wahania.
- Więc kiedy mnie zostawiłaś, byłaś od czterech miesięcy w ciąży? -
spytał z niedowierzaniem.
R S
- 81 -
- Nie mogłeś zauważyć. Byłeś za bardzo zajęty kimś innym. Jak ona
miała na imię? Sigrid?
Na moment odwrócił wzrok.
- Nie zdradziłem cię wtedy.
- Dlaczego miałabym ci wierzyć? Nie zapominaj, że czytałam jej e-maile.
Bardzo się cieszyła na spotkanie, miło spędziła z tobą czas i miała nadzieję że
wasza znajomość potrwa dłużej.
Sfrustrowany, zacisnął powieki.
- Ona nic dla mnie nie znaczy. Absolutnie nic.
- To dla ciebie typowe. Nikt nigdy nic dla ciebie nie znaczy. Nie
pozwoliłbyś na to. Trzymasz wszystkich na dystans. Jakikolwiek związek może
istnieć tylko i wyłącznie na twoich warunkach. Nic nie dajesz, tylko bierzesz.
Byłam idiotką, wiążąc się z tobą.
- Więc dlaczego to zrobiłaś? Westchnęła niemal niedosłyszalnie.
- Nic nie mogłam na to poradzić... Wyprostował się i popatrzył jej prosto
w oczy.
- Daję ci słowo, że nic mnie nie łączyło z Sigrid Flannigan.
- Dlaczego miałabym ci wierzyć?
- Nie musisz mi wierzyć, ale chciałbym, żebyś mnie wysłuchała, zanim
wyciągniesz daleko idące wnioski.
- Pytałam cię o to cztery i pół roku temu, ale wtedy nie chciałeś mi
powiedzieć.
- Wiem. - Przez chwilę oglądał swoje dłonie, ale w końcu zaczął mówić. -
Sigrid jest moją daleką kuzynką. Szukała wtedy jakichś informacji potrzebnych
do stworzenia drzewa genealogicznego rodziny. Nie chciałem się w to
angażować, ale ponieważ interesowały ją problemy zdrowotne członków ro-
dziny, w końcu zgodziłem się na spotkanie. Umówiliśmy się w Paryżu. Miała
tam jakieś obowiązki związane z pracą, a ja chciałem raz na zawsze zamknąć tę
sprawę.
R S
- 82 -
- I?
- Nienawidziłem każdej minuty. Wciąż powtarzała, jak ważne są rodzinne
związki i że chociaż jesteśmy tak dalekimi krewnymi, powinniśmy utrzymywać
kontakt. Tłumaczyła, jakie to ogromne szczęście być jedynym synem Harolda
Percivala Chase'a Marriotta i ostatnim męskim potomkiem tej linii rodziny.
- Dlaczego wtedy nie powiedziałeś prawdy? Dlaczego pozwoliłeś mi
wierzyć w najgorsze?
- Nie chciałem z nikim rozmawiać o swoich korzeniach. Kilka razy mnie
kusiło, żeby ci powiedzieć, ale wydawało mi się, że jeżeli to zrobię, różnice
między nami staną się jeszcze wyraźniejsze. Sigrid przypomniała mi to, o czym
wolałbym nie pamiętać.
- Pozwoliłeś mi myśleć, że była twoją kochanką, chociaż to łamało mi
serce?
Wzruszył ramionami.
- Sama chciałaś w to wierzyć.
Nie posiadała się z oburzenia.
- Jak możesz tak mówić! Rozmyślnie wprowadziłeś mnie w błąd! Nie
patrzyłeś mi w oczy i nie chciałeś ze mną rozmawiać!
- Byłem zwyczajnie zły. Miałem już powyżej uszu opowieści o twojej
cudownej rodzinie i o tym, jak bardzo za nią tęsknisz! Moje jedyne wspomnie-
nia dotyczyły batów, które zbierałem, aż ledwo mogłem ustać na nogach.
Myślisz, że sprawiało mi przyjemność wysłuchiwanie, jak twoi rodzice układali
cię do snu i czytali ci bajki na dobranoc?
Nie wiedziała, co powiedzieć. Nie miała własnych przeżyć, do których
mogłaby odnieść jego doświadczenia. Nikt nigdy nawet na nią nie krzyknął, nie
mówiąc o biciu. Jej rodzice bezustannie okazywali wszystkim trzem córkom
głębokie uczucie. Żadna z nich nie mogła wątpić w ich oddanie. Nie miała
najbledszego pojęcia, jak Jake radził sobie w dzieciństwie bez tej pewności
R S
- 83 -
bycia kochanym, zdany tylko na siebie w obliczu bezrozumnego okrucieństwa i
nieustającego zagrożenia.
- Mogę wam na chwilę przerwać? - odezwała się od drzwi Ellie.
Jake pozbierał się pierwszy i odwrócił do niej z twarzą niezdradzającą
wewnętrznego zamętu.
- Jasne - uśmiechnął się lekko. - Podwieźć cię do miasta? Zaraz będę się
zbierał.
- Dzięki, ale nie. Obiecałam Lachlanowi przejażdżkę autobusem. Już się
nie może doczekać.
- Nie masz jeszcze prawa jazdy?
Uśmiechnęła się zażenowana.
- Oblałam test dziesięć razy, ale nie tracę nadziei.
- A jest jeszcze w Sydney jakiś instruktor skłonny cię uczyć?
Udała obrażoną.
- Oni po prostu nie potrafią nauczyć mnie jeździć bezpiecznie.
- Daj mi znać, jak będziesz wolna. Pouczę cię - zaproponował.
Tym razem uśmiechnęła się szeroko.
- Fantastycznie. Tylko nie mów, że cię nie ostrzegałam. Ash ci opowie.
Sama się poddała po pierwszej lekcji, kiedy walnęłam w tył taksówki.
Ale teraz musimy już iść, jeżeli chcemy złapać najbliższy autobus.
- Jesteś pewna, że nie chcecie jechać ze mną? - zapytał jeszcze raz,
zerkając na małego, spokojnego chłopca u jej boku.
- Chcę jechać autobusem - odpowiedział Lachlan, zanim zdążyła to zrobić
Ellie.
Jake napotkał spojrzenie ciemnych oczu swojego syna i to poruszyło w
nim jakąś nieznaną dotąd strunę.
Już wiedział, że test na ustalenie ojcostwa będzie tylko stratą czasu. Ten
chłopiec był z jego krwi i kości, o tym nie można było wątpić. Nawet włosy
układały mu się tak samo jak u ojca. Dziwił się, jak mógł nie rozpoznać tego od
R S
- 84 -
pierwszej chwili, chyba musiał go rozproszyć szok wywołany odkryciem, że
Ashleigh ma dziecko.
- Nie spiesz się do domu - Ellie zwróciła się do siostry, przerywając ciszę.
- Na pewno macie dużo do obgadania, a ja się nigdzie nie wybieram i z przy-
jemnością zajmę się Lachlanem.
- To nie będzie ko...
- Bardzo miło z twojej strony, Ellie - przerwał jej Jake - Ashleigh i ja
rzeczywiście mamy dużo do obgadania.
Ellie obdarzyła ich olśniewającym uśmiechem.
- W takim razie... Chodź, mały, złapmy ten autobus. Mama i tata muszą
porozmawiać.
- Tata? - Lachlan zatrzymał się jak wrośnięty w ziemię, popatrując
niepewnie na matkę i ciotkę.
Ashleigh posłała siostrze spojrzenie pod tytułem no-i-zobacz-co-narobiłaś
i pochyliła się do synka.
- Skarbie...
- On jest moim tatą? - zapytał szeptem, zerkając na wysoką postać.
Ashleigh przełknęła z trudem.
- Tak... Jake jest twoim tatą.
Mały zmarszczył niespokojnie gładkie czółko.
- Ale mówiłaś, że on mnie nie chce.
- Wiem, ale to było wcześniej. A teraz... - Nie mogła mówić dalej, bo
byłaby się rozpłakała.
- Lachlan... - Jake podszedł do chłopca, wyciągając dłoń. - Bardzo się
cieszę, że mogę cię poznać.
Lachlan wyciągnął małą rączkę i dotknął dłoni Jake'a.
- Będziesz z nami mieszkał? - spytał ciekawie.
R S
- 85 -
Jake nie był pewien, co odpowiedzieć. Nigdy wcześniej nie rozmawiał z
małym dzieckiem. Zresztą jak tu wyjaśniać tak skomplikowane sprawy
zupełnemu malcowi?
- Nie - powiedziała Ashleigh, zanim zdążył się odezwać. - Mówiłam ci,
nie pamiętasz? Jak tylko pójdziesz do szkoły, zamieszkamy z Howardem i panią
Caule.
Ramionka Lachlana obwisły, a dolna warga zaczęła mu drżeć.
- Nie lubię pani Caule. Boję się jej.
- Lachlan - upomniała go surowo. - Ona będzie twoją przyszywaną
babcią, więc nigdy więcej tak o niej nie mów.
Ellie pociągnęła Lachlana do drzwi.
- Czas na nas, mały.
Ashleigh otworzyła usta, żeby ich oboje przywołać, ale pochwyciła
ostrzegawcze spojrzenie Jake'a. Sfrustrowana, westchnęła głośno i rzuciła się
najbliższy fotel, ukrywając twarz w dłoniach.
Jake odczekał, aż usłyszy trzask zamykanych frontowych drzwi.
- Nie możesz wyjść za Howarda Caule.
Podniosła głowę i spojrzała na niego, nie rozumiejąc.
- Słucham?
Odpowiedział jej spojrzeniem pełnym niezłomnej determinacji.
- Nie pozwolę na to.
Zerwała się z fotela, zaciskając pięści.
- Co to znaczy, nie pozwolisz? - Rzuciła mu mordercze spojrzenie. -
Ciekawe, jak chcesz mnie powstrzymać?
Wytrzymał jej wzrok bez mrugnięcia powieką.
- Nie wyjdziesz za Howarda Caule - odpowiedział nieustępliwie. -
Wyjdziesz za mnie. I uprzedzam, że odmowa wykluczona.
R S
- 86 -
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Tylko na niego patrzyła przez kilka długich uderzeń serca.
- Proszę cię, żebyś za mnie wyszła. - W końcu przerwał ciszę.
- Prosisz? - odrzuciła wściekle, kiedy tylko odzyskała mowę. - Wcale nie!
Żądasz czegoś, do czego nie masz prawa!
- Nie mów mi o moich prawach - uciął. - Miałem prawo wiedzieć, że
zostałem ojcem, a ty to przede mną ukryłaś. Masz do wyboru: albo za mnie
wyjdziesz, albo poniesiesz konsekwencje.
Jakie konsekwencje? Ścisnęło ją w dołku. Jake był bogaty, nawet bardzo
bogaty. Jak mogłaby próbować walczyć z kimś takim? Zaangażowałby
najlepszych prawników, żeby odzyskać swojego syna. A gdyby przyznano mu
pełną opiekę nad chłopcem?
- Jak długo, twoim zdaniem, potrwa takie małżeństwo? - spytała, w
nadziei, że jej przerażenie nie jest aż tak bardzo widoczne.
- Tak długo, jak będzie potrzeba - odpowiedział. - Każde dziecko
potrzebuje poczucia bezpieczeństwa, a widzę przecież, że jemu go brakuje i
najwyraźniej bardzo pragnie mieć ojca.
Zaskoczyła ją trafność tej diagnozy, ale jeszcze nie chciała się poddać.
- On nie ma jeszcze czterech lat. Myślę, że za wcześnie określać go jako
znerwicowanego.
Rzucił jej twarde spojrzenie.
- Co mu o mnie powiedziałaś?
Umknęła wzrokiem.
- Prawdę. Że jego ojciec nigdy nie chciał mieć dzieci.
Otworzył usta, żeby ją zgromić, ale zamknął je bez słowa,
przypomniawszy sobie wszystkie rozmowy na temat dzieci, jakie prowadzili w
przeszłości.
R S
- 87 -
Nic dziwnego, że nie powiedziała mu o ciąży.
Rzeczywiście, najpewniej zawiózłby ją do najbliższego gabinetu. Dopiero
widok Lachlana uświadomił mu, że zarodek to coś więcej niż tylko zbitka
komórek.
- Nie mogę zmienić przeszłości - powiedział po chwili milczenia. - Nie
chciałem, żeby tak się stało, ale się stało. Teraz rozumiem, że nie miałaś
wyboru.
Obserwowała rozterkę na jego twarzy i nade wszystko pragnęła móc go
pocieszyć. Ale chociaż przeżyli razem tak wiele i mieli dziecko, wydawało się,
że dzieli ich otchłań.
- Tak mi przykro... nie wiem, co powiedzieć.
- Powiedz „tak", a wszystko się ułoży.
- Jak to sobie wyobrażasz?
- Zaryzykowałbym twierdzenie, że jak się pobierzemy, nasze stosunki
wrócą do tego, co było.
Popatrzyła na niego zdumiona.
- Masz na myśli związek fizyczny?
- Tak - odpowiedział po prostu.
- Chyba zapomniałeś, że mam już narzeczonego. Uśmiechnął się
szyderczo.
- Skoro Howard Caule nie zdołał cię przekonać, żebyś nosiła jego
pierścionek ani żebyś z nim poszła do łóżka, nie mogę go uznać za twojego
narzeczonego.
- Są jeszcze na świecie mężczyźni, którzy potrafią zapanować nad swoimi
instynktami. Howard jest wierzący, a ja to szanuję, chociaż niekoniecznie
podzielam jego poglądy.
- Wierzący? - parsknął pogardliwie. - Potrzebowałby znacznie więcej,
żeby z tobą żyć. Ty jesteś urodzoną kusicielką. Kiedy wszedłem do baru i zo-
baczyłem cię bawiącą się słomką z koktajlu, ledwo nad sobą zapanowałem, żeby
R S
- 88 -
cię nie rzucić na najbliższą płaską powierzchnię i nie wziąć, nie oglądając się na
nic.
Milczała, ale jej puls przyspieszył, a całe ciało pokryło się gęsią skórką.
- Jestem zaręczona. - W końcu odzyskała głos, ale wiedziała, że nie brzmi
przekonująco.
Spojrzała na swoje palce, na których nie było pierścionka, i powtórzyła,
jakby dla przypomnienia sobie samej.
- Jestem zaręczona i wychodzę za Howarda. Podał jej wyciągniętą z
kieszeni komórkę.
- Powiedz mu, że to skończone. Że wychodzisz za mnie.
Spojrzała na telefon, jakby miał wybuchnąć przy najlżejszym dotknięciu.
- Nie mogę tego zrobić!
- Zrób to - poradził zimno - albo ja to zrobię za ciebie.
- Nie możesz!
- Tak sądzisz? Ale mogę się wycofać z umowy. Co ty na to?
Przełknęła nerwowo.
- Znajdzie się wielu chętnych na te rzeczy.
- Wskazał gestem bezcenne dobra.
- Uważasz, że Howard ulegnie takiemu szantażowi?
- Porozmawiaj z nim, to się dowiesz. - Podsunął jej telefon.
Chcąc, nie chcąc, wzięła aparat i wystukała numer.
- Howard?
- Ashleigh! Jak ci minął dzień? - zapytał, ale nie dał jej czasu na
odpowiedź. - Pamiętasz tę zagubioną przesyłkę? Odnalazła się i spadkobiercy
zgodzili się podpisać z nami umowę. Czy to nie wspaniała nowina? Razem z
tym, co dostaniemy od Jake'a Marriotta będziemy najlepsi w mieście!
- Howardzie, posłuchaj, Jake spotkał się z Lachlanem.
R S
- 89 -
- Mama jest zachwycona - entuzjazmował się Howard. - Oboje z ojcem
nigdy nie przypuszczali, że tak daleko zajdę, ale ja przede wszystkim chcę
podziękować tobie, bo bez ciebie...
- Howardzie... - przerwała mu potok wymowy
- Jake wie o Lachlanie.
- Wszystko będzie w gazetach. Imponujące antyki Howarda Caule... -
Wziął głęboki oddech. - Co mówiłaś?
- Jake wie, że Lachlan jest jego synem - odpowiedziała, unikając wzroku
Jake'a. - I chce, żebym za niego wyszła.
Howard milczał przez chwilę.
- Co mu odpowiedziałaś?
- A jak myślisz? Westchnął ciężko.
- Słuchaj, chociaż starałaś się to przede mną ukryć, wiem od dawna, że
mnie nie kochasz.
- Ale ja...
- W porządku - uciął jej protest. - Naprawdę to rozumiem. Wciąż żywisz
uczucie do...
- Więc dlaczego podtrzymywałeś tę iluzję? Dla tej umowy? - spytała
szorstko.
- Jak możesz tak o mnie myśleć? - spytał z urazą. - Z radością oddałbym
te rzeczy, gdybym uważał, że będziesz ze mną szczęśliwa. Ale oboje wiemy, że
nie będziesz, jeżeli nie poukładasz swoich spraw z ojcem Lachlana.
Ściskała telefon, boleśnie świadoma, że Jake słyszy każde słowo jej
narzeczonego.
- Musisz przez to przejść - nalegał Howard. - Jeżeli nie dla dobra
Lachlana to mojego.
- Co masz na myśli? - spytała z sercem bijącym na alarm.
- Jake ma pierwszeństwo. Jest ojcem chłopca i nie mogę stanąć mu na
drodze. To nie byłoby w porządku.
R S
- 90 -
- Ale co z nami? - spytała półgłosem, odwracając się, żeby zyskać choć
złudzenie prywatności.
- Ashleigh - jego głos był zrezygnowany - wiesz dobrze, jak mi na tobie
zależy, ale to uczucie bez wzajemności, co bardzo martwi moją mamę.
Mogliśmy się byli pobrać już dawno, ale nie chciałaś. Rozumiesz, o czym
mówię, prawda?
Nie mogła zaprzeczyć. Rzeczywiście opóźniała tę decyzję, jak mogła,
można powiedzieć, że wprost obawiała się dnia, w którym miałaby na stałe
związać się z Howardem, chociaż z drugiej strony, była mu bardzo wdzięczna za
wszystko, co dla niej zrobił.
- Przepraszam za to wszystko - powiedziała do telefonu. - Nie chciałam
cię zranić. Byłeś taki dobry dla nas obojga.
- Nie martw się - odpowiedział. - Zawsze będziemy przyjaciółmi, zresztą
będziemy się widywać. Pracujesz u mnie, pamiętasz?
Jake podszedł i wyjął jej słuchawkę z ręki.
- Caule, tu Jake Marriott. Po zakończeniu inwentaryzacji Ashleigh
przestaje dla ciebie pracować. Mam co do niej inne plany.
- Rozumiem... no cóż... w takim razie życzę wam wszystkiego
najlepszego, dla was i Lachlana...
- Powinniśmy skończyć w przyszłym tygodniu. Miło było robić z tobą
interesy, Caule.
- Tak... tak, i vice versa, panie Marriott. Do widzenia.
- Co za gnojek - mruknął pod nosem Jake, chowając telefon.
Ashleigh zesztywniała z wściekłości, jej oczy miotały złe błyski.
- To ty jesteś aroganckim gnojkiem! - prychnęła. - Jak śmiesz
rozporządzać moim życiem? Wydaje ci się, że kim u diabła jesteś?
- Skoro pytasz... ojcem twojego syna, a już wkrótce twoim mężem.
- Nie możesz tak po prostu zabronić mi pracować.
- Właśnie to zrobiłem.
R S
- 91 -
- Niby jakie plany możesz mieć dla mnie? - fuknęła wściekle. - Właśnie,
że za ciebie nie wyjdę! Nienawidzę cię!
Przytrzymał mocniej dłoń, którą próbowała mu wyrwać.
- Wcale mnie nie nienawidzisz - powiedział, przyciągając ją bliżej. -
Pragniesz mnie. Dlatego wymyśliłaś te wszystkie śmieszne zasady, bo cię za
bardzo kusiło, żeby pójść ze mną do łóżka. Wiesz, że tak jest, bo zawsze tak
między nami było i żadne z nas nic na to nie poradzi.
- Masz niezdrową obsesję! Ani mi się śni iść z tobą do łóżka!
- Uważasz, że jeżeli będziesz to w kółko powtarzać, to w końcu
przekonasz samą siebie? Nie upieraj się, bo nawet tu i teraz czuję twoje pożąda-
nie. - Przycisnął jej dłoń do swojego serca. - Czujesz? Oba biją w tym samym
rytmie...
Czuła. Czuła rytm jego serca i jego silne uda przy swoich, twarde mięśnie
jego brzucha i mocarną pierś, a kiedy przyciągnął ją do siebie i przesunął
wargami po jej szyi, aż sapnęła i przylgnęła do niego mocno.
Przez cztery i pół roku próbowała o nim zapomnieć, ale najwyraźniej jej
się to nie udało. Pod jego czułym dotykiem wszystkie starannie skrywane
wspomnienia ożyły i nie było już sensu zaprzeczać temu, co do niego czuła.
Był jej wielką miłością i całym światem.
Jej życie zaczęło się w dniu, kiedy go spotkała, a po ich rozstaniu żyła
tylko dlatego, że zabrała ze sobą jego cząstkę.
Dziecko połączyło ich na zawsze i nawet jeżeli chciał się z nią ożenić
tylko z poczucia obowiązku, to i tak go kochała i wiedziała, że tak będzie,
dopóki nie wyda ostatniego tchu.
Jake, tak jak wcześniej w jej obecności, znów poczuł się jak nastolatek, a
nie trzydziestotrzyletni mężczyzna, panujący nad swoim ciałem.
Pod naporem fali pasji i pożądania zniknęły obawy, wątpliwości i żale...
R S
- 92 -
Ashleigh leżała z zamkniętymi oczami, niepewna, czy zdoła znieść jego
badawcze spojrzenie. Teraz, gdy otrzeźwiała, miała do siebie duże pretensje o
to, co się wydarzyło.
Przebiegła wspomnieniem przeszłość. Czy kiedykolwiek mu na niej
naprawdę zależało? Nigdy przecież nie powiedział, że ją kocha. Owszem,
pożądał jej i pragnął, ale nic więcej.
Poczuła ruch i otworzyła oczy. Jake sięgał po swoje ubranie.
- Jak sądzisz, kiedy będzie można wywieźć te rzeczy? - zapytał.
- Kwestia kilku dni - odpowiedziała, równie obojętnie jak on odnosząc się
do tego, co się właśnie wydarzyło. - Mogę dokończyć inwentaryzację w salonie
wystawowym Howarda.
- Doskonale. - Sięgnął po zgniecioną koszulkę. - Chcę jak najszybciej
zacząć remont, żebyśmy się tu mogli wprowadzić zaraz po ślubie.
Jego pewność, że ona podda się gładko wszystkim jego pomysłom, znowu
ją rozzłościła.
- Czy to nie nazbyt dalekosiężne plany? Jeszcze nie powiedziałam, że za
ciebie wyjdę.
Zebrał z podłogi jej rzeczy i cisnął w jej stronę z ostrzegawczym błyskiem
w oku.
- Ubierz się. Wieczorem chcę pomówić z twoją rodziną.
Zeskoczyła z łóżka, nie dbając o swoją nagość.
- No to się zdziwisz! - fuknęła, jak rozzłoszczona kotka. - Uważasz, że
moi rodzice tak łatwo ci ulegną? Ja znam ich lepiej niż ty i nie wyobrażam
sobie, żeby tata miał się zgodzić.
- Jesteś dorosła - powiedział spokojnie. - Nie potrzebujemy niczyjego
pozwolenia, żeby wziąć ślub.
- Nie mogę uwierzyć, że nagle tak ci na tym zależy. Zawsze byłeś
przeciwnikiem małżeństwa. Fakt, że mamy dziecko, nie oznacza, że musimy
koniecznie brać ślub.
R S
- 93 -
Odwróciła się i zaczęła ubierać, dziwnie niezgrabna pod jego badawczym
spojrzeniem. Kiedy się obejrzała, już go nie było...
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Ashleigh opuszczała dom Jake'a miotana sprzecznymi uczuciami.
Wiedziała, że to niedorzeczne, ale w pewnym stopniu była zła, że Howard
o nią nie walczył. Wiedziała, że wynikało to z jego charakteru, a jednak drażniło
ją, że poddał się żądaniom rywala bez cienia protestu. A najbardziej złościło ją,
że Jake był świadkiem ich rozmowy.
Postanowiła nie wracać jeszcze do domu. Skoro Ellie miała się zająć
Lachlanem, odwiedzi plażę nad zatoką, gdzie spędziła większość swojego dzie-
ciństwa.
Zrzuciła buty i wędrowała po piasku, zatrzymując się od czasu do czasu,
żeby popatrzeć na fale, dopóki wiatr nie zrobił się chłodny.
Wracając do domu, spotkała Mię, która wyszła pobiegać.
- Hej! Myślałam, że jesteś w domu i szykujesz się na dzisiejszą
uroczystość.
Ashleigh zmarszczyła brwi.
- Jaką uroczystość?
- No, w związku z twoim ślubem, oczywiście! Jake jest tam teraz.
Przyniósł mnóstwo szampana.
Mama i tata są ogromnie przejęci. Ależ to było romantyczne! Jake
poprosił o spotkanie z tatą. Przecież nikt już nie prosi ojca o rękę córki. Tata
naprawdę był pod wrażeniem, mama się popłakała, a Lachlan cały spuchł z
dumy.
Ashleigh wpatrywała się w nią, niezdolna wykrztusić słowa. Jej rodzina
zgodziła się na wszystko tak po prostu? Nawet jej nie pytając o zdanie?
R S
- 94 -
- Coś nie tak, Ash? - Mia spojrzała na nią uważniej. - Chyba chcesz za
niego wyjść? Howard jest w porządku, ale nie ma nawet w połowie takiej
fantazji. - Zachichotała. - Nie mogę go sobie wyobrazić, jak kocha się na
kuchennym blacie!
- Jesteś czasami strasznie płytka - burknęła Ashleigh, wyminęła ją i
ruszyła do samochodu.
- Hej! - Mia złapała ją za ramię i obróciła twarzą do siebie. - Co się dzieje,
Ash? Zawsze tego chciałaś, no nie? Wyjść za niego i mieć prawdziwą rodzinę.
- On mnie nie kocha, a robi to tylko dlatego, że odkrył prawdę o
Lachlanie.
- Słyszałam o wpadce Ellie. - Mia skrzywiła się lekko. - Ale, zważywszy
na okoliczności, nie przyjął tego źle, prawda? Większość facetów usiłowałaby
się wykręcić, żądaliby badań...
- On też zażądał.
- O... - Mia wyglądała na zaskoczoną. - No cóż, to chyba zrozumiałe. Nie
widzieliście się tak długo... Lachlan mógłby spokojnie być dzieckiem kogoś
innego.
Ashleigh skarciła ją spojrzeniem.
- No... gdybyś była inna, rzecz jasna, ale nie jesteś - wyjaśniła pospiesznie
Mia.
Ciepłym gestem objęła siostrę i ruszyły dalej razem.
- Wiesz, to jest jak spełniony sen. Lachlan ma teraz prawdziwego ojca.
Już widać, jaki jest szczęśliwy. Jeszcze trochę nieśmiały, ale jak się tak w niego
wpatruje tymi wielkimi oczyskami, to się rozklejam.
Ashleigh nie odpowiedziała.
- Jake nawet przyniósł mu prezent, taką wielką koparkę. Powiedział, że
mu się przyda w ogrodzie w Lindfield.
Wszystko zaplanował, pomyślała Ashleigh gorzko, z całkowitym
pominięciem jej. W dodatku wciągnął do tego jej rodzinę.
R S
- 95 -
- Dlaczego się tak marszczysz? - spytała Mia. - Przecież go kochasz,
zawsze tak było.
Zaprzeczanie nie miało sensu.
Ashleigh westchnęła, spoglądając na morze.
- Rzeczywiście, zawsze go kochałam. A kiedy zerwaliśmy i wróciłam do
Australii, nawiązałam tę znajomość z Howardem bardziej z potrzeby bez-
pieczeństwa niż czego innego. Myślałam, że jak się zwiążę z dobrym i
porządnym człowiekiem, z czasem zapomnę o Jake'u.
- O nim się nie da zapomnieć - zauważyła Mia.
- Jakbym sama o tym nie wiedziała... - Ashleigh uśmiechnęła się krzywo.
- Przespałaś się z nim?
Ashleigh zarumieniła się i odwróciła, żeby otworzyć samochód.
Mia wydała tryumfujący okrzyk.
- Wiedziałam! Widać po oczach! Ashleigh rzuciła jej mordercze
spojrzenie.
- Słowo daję, że któregoś dnia cię uduszę! Mia roześmiała się głośno.
- Do zobaczenia w domu. Przebiegnę jeszcze kawałek, bo moje serce, w
przeciwieństwie do twojego, jeszcze się dziś nie napracowało.
Ashleigh, już nic nie mówiąc, wsiadła do samochodu.
Ledwo zdążyła przestąpić próg, wpadł na nią uśmiechnięty Lachlan.
- Zobacz, co dostałem od taty! - podniósł w górę błyszczącą nowością
koparkę.
Uśmiechnęła się i pocałowała go w czubek głowy.
- Mam nadzieję, że ładnie podziękowałeś.
- Bardzo ładnie - odezwał się Jake, wchodząc do holu.
- Muszę... muszę wziąć prysznic - powiedziała szybko, unikając jego
wzroku.
R S
- 96 -
- Poczekaj. - Przytrzymał ją za ramię i odwrócił się do synka, który
obserwował ich szeroko otwartymi oczami. - Lachlan, daj mi pięć minut na
rozmowę z mamą, a potem ci poczytam, tak jak obiecałem.
Lachlan uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Tak jak robią prawdziwi ojcowie?
- Żebyś wiedział.
- A potem mnie otulisz i pozwolisz mi zdmuchnąć światło?
Jake rzucił Ashleigh pytające spojrzenie.
- Tak robimy - wyjaśniła cicho. - Kładę palce na wyłączniku i kiedy on
dmuchnie, gaszę.
- Lepiej zacznij już nabierać powietrza, żeby ci później nie zabrakło -
zwrócił się do chłopca.
Mały wybiegł z holu.
- Miły dzieciak. - Pierwszy odezwał się Jake. Ashleigh tylko przygryzła
wargę.
- Wyszłaś bez słowa - powiedział. - Martwiłem się o ciebie. Gdzie byłaś?
- Chciałam pobyć trochę sama. Poszłam na spacer po plaży.
- Powiedziałem rodzinie o naszych planach.
- Naszych? - Rzuciła mu lodowate spojrzenie. - Chyba twoich.
- Naprawdę nie wiem, o co ci chodzi. Przez wszystkie nasze wspólne lata
marzyłaś o małżeństwie, a teraz nagle nie chcesz o tym słyszeć. Co się z tobą
dzieje?
- Nie żenisz się ze mną z właściwego powodu.
- Czego ty się po mnie spodziewałaś? Przyjeżdżam do Australii pochować
ojca i nagle się dowiaduję, że mam czteroletniego syna z kobietą, która zamierza
wyjść za zupełnie jej obojętnego faceta.
- Jak śmiesz! - parsknęła. - Nie masz pojęcia o moich uczuciach do
Howarda.
- Chcesz powiedzieć, że go kochasz?
R S
- 97 -
- Co za różnica? Tak czy siak zamierzasz mnie zmusić, żebym wyszła za
ciebie.
- Gdyby cię naprawdę kochał, nie wymieniłby cię na stertę używanych
gratów!
- Wcale mnie nie wymienił! Kocha mnie, tylko, w przeciwieństwie do
ciebie, liczy się z moimi uczuciami! To się nazywa zdolność do poświęceń,
gdybyś nie wiedział.
Jake wydał z siebie szydercze parsknięcie.
- To się nazywa bycie dupkiem. Gdyby był prawdziwym facetem,
przyszedłby tutaj i dał mi w zęby.
- Howard potrafi nad sobą zapanować.
- A ja nie, twoim zdaniem?
- Hej - Ellie wsunęła głowę przez drzwi.
- Chcecie szampana?
Jake podziękował i ruszył na górę, żeby poczytać Lachlanowi, Ashleigh
została na dole.
- Jakieś kłopoty? - Ellie podała jej kieliszek. Ashleigh opróżniła go
jednym haustem.
- Brawo! - pochwaliła ją Ellie. - Ależ to fantastyczny facet! Jak ci się
udało go rzucić?
No właśnie, jak? Problem w tym, pomyślała, że nigdy nie zdołała go
naprawdę rzucić. Nie miała zamiaru sprzeciwiać się temu małżeństwu, ale duma
kazała jej się buntować.
- Wezmę prysznic. - Podała siostrze pusty kieliszek.
- Powiedzieć mu, żeby do ciebie przyszedł? - Ellie mrugnęła szelmowsko.
- Lepiej niech idzie do piekła.
- Czy to czasem nie tam byłaś przez te ostatnie lata?
Nie musiała odpowiadać. Jej młodsza siostra znała ją zbyt dobrze.
R S
- 98 -
Delektowała się prysznicem, odwlekając moment, kiedy będzie musiała w
końcu zejść do reszty rodziny, czekającej na nią z szampanem i gratulacjami.
Nie zamierzała podkreślać wagi chwili specjalnym strojem, więc włożyła
starą różową sukienkę na ramiączkach, nieco zbyt obcisłą w biuście. Dość
niedbale przeciągnęła szczotką po wilgotnych włosach, rezygnując z makijażu i
perfum.
Podeszła do drzwi pokoju Lachlana, zamierzając ucałować go na
dobranoc, kiedy usłyszała dobiegający ze środka szmer głosów. Nie pochwalała
podsłuchiwania, ale tym razem...
- Uwielbiam historie o psach - mówił Lachlan. - Zawsze chciałem mieć
szczeniaka, ale babcia ma al...al...
- Alergię? - podpowiedział Jake.
- Tak, chyba tak się to nazywa. Kicha i musi mieć takie coś do
oddychania.
- Miałem kiedyś psa... dawno temu - powiedział Jake. - Nazywała się
Łatka.
- Ale śmieszne imię. - Lachlan zachichotał.
- Tak... chyba tak.
- Jaka była?
Materac skrzypnął, kiedy Jake usiadł na brzegu łóżka.
- Była moim najlepszym przyjacielem.
- Wciąż za nią tęsknisz?
- Czasami... - Materac znów zaskrzypiał, kiedy uwolnił go od swojego
ciężaru. - Pośpij teraz.
- Tato?
Ashleigh wstrzymała oddech.
- Tak? - odpowiedział Jake.
- Czy zmieniłeś zdanie i już chcesz być tatą? Zanim padła odpowiedź,
upłynęła długa chwila.
R S
- 99 -
- Zmieniłem zdanie w wielu sprawach, synku. Teraz śpij, a jutro jeszcze o
tym porozmawiamy.
Zrobił kilka kroków w stronę drzwi.
- Tato?
Odwrócił się i na widok wpatrzonej w niego z uwielbieniem pary
ciemnych oczu, wzruszenie ścisnęło go za gardło.
- Kocham cię, tato.
Jake przełknął, ale nie mógł wydobyć z siebie głosu.
- Zawsze cię kochałem, nawet wtedy, kiedy nie wiedziałem, kim jesteś -
mówił dalej Lachlan. - Zapytaj mamę. Zawsze chciałem mieć tatę. - Nagle
zauważył ją w drzwiach. - Mamuś! Mogę teraz zdmuchnąć lampę?
- Najpierw cię ucałuję na dobranoc. - Przesunęła się obok milczącego
Jake'a, przytuliła synka mocno, a potem pocałowała go w czubek nosa, oba
policzki i każdy z czubków małych paluszków.
Podeszła do drzwi i położyła dłoń na wyłączniku światła, a wtedy Jake
położył na niej swoją.
- Na trzy, synku - powiedział, a jego głos brzmiał jeszcze głębiej niż
zazwyczaj. - Raz... dwa... trzy!
Potężny dmuch i światło zgasło, a Lachlan zachichotał cichutko,
wsuwając się głębiej pod kołdrę.
Ashleigh wysunęła dłoń spod dłoni Jake'a i spojrzała mu w oczy. Zawsze
myślała, że zna wszystkie uczucia, jakie mogą się malować na tej twarzy, ale do
tej pory jeszcze nigdy nie widziała tam łez.
Sięgnął za jej plecami i cichutko zamknął drzwi.
- Chodźmy, wszyscy czekają, żeby nam pogratulować - powiedział i, nie
czekając na nią, ruszył schodami na dół.
Patrzyła na jego wysoką sylwetkę i szerokie bary, tak jej znajome i
jednocześnie tak obce. Tego popołudnia podzielił się z nią swoim ciałem, ale nie
chciał podzielić się sercem.
R S
- 100 -
- Kochanie! - Gwen chwyciła córkę w objęcia. - Gratuluję! Tak bardzo się
cieszymy!
Jej ojciec podszedł i uścisnął ją mocno, a Ashleigh wtuliła głowę w jego
ramię.
- Jake... - Gwen zakrzątnęła się po matczynemu. - Usiądź i napij się
czegoś. Mia, nalej szwagrowi szampana, a może wolisz piwo?
- Proszę szampana - odpowiedział.
- Kiedy ślub? - spytała Ellie.
- Za miesiąc - odparł.
- To niedługo - powiedziała Mia. - Mogę być druhną?
- Ja też - dołączyła się Ellie.
Ashleigh zmusiła się do uśmiechu, ale naprawdę była o krok od wybuchu.
- Czy będzie duże wesele? - chciała wiedzieć Gwen.
- Nie sądzę... zaczęła Ashleigh, ale Jake jej przerwał.
- Jak już brać ślub, to z rozmachem - uśmiechnął się szeroko. - Tym
bardziej, że Ashleigh zawsze chciała być panną młodą, prawda kochanie?
Mogła mieć tylko nadzieję, że to, na co się zdobyła, wyglądało na
uśmiech, bo z wysiłku rozbolały ją szczęki.
- A jak to przyjął Howard? - spytała Ellie. Jake nie dał Ashleigh szansy,
by odpowiedzieć.
- Jak prawdziwy gentleman. Chciał tego, co dla Ashleigh najlepsze i
życzył nam dużo radości.
Ashleigh pokryła zgrzytnięcie zębami szerokim uśmiechem i wychyliła
do dna zawartość kieliszka. Lekko zakręciło jej się w głowie.
- Kiedy będziecie się mogli wprowadzić do domu w Lindfield? - zapytał
Heath.
- Obawiam się, że nie wcześniej niż za miesiąc. Jutro zaczynam remont -
odpowiedział Jake. - Mam nadzieję, że Ashleigh i Lachlan pojadą ze mną. To
będzie nasz pierwszy rodzinny weekend.
R S
- 101 -
Ashleigh chętnie wykręciłaby się innymi planami, ale wiedziała, że nie
zyskałby zrozumienia, więc milczała.
- Myślisz, że Lachlan nie będzie wam przeszkadzał? - Mia mrugnęła
porozumiewawczo.
- Chciałbym z nim spędzać więcej czasu - powiedział Jake. - Robotnicy
wejdą dopiero w poniedziałek, więc będzie zupełnie bezpiecznie. - Odwrócił się
do Ellie: - Zaprosiłem Ashleigh na kolację dziś wieczorem. Czy twoja oferta
opieki nad Lachlanem jest aktualna?
- Jasne! Idźcie i bawcie się dobrze. Możesz ją nawet zabrać na całą noc.
Jutro sobota, więc Lachlan nie idzie do przedszkola.
- Ale ja...
- Nie chciałbym was obciążać - przerwał jej, zanim zdążyła
zaprotestować.
- Drobiazg - dołączyła się Gwen. - Po tak długiej przerwie należy się wam
trochę czasu dla siebie.
- Dzięki - odwrócił się do Ashleigh. - Ile czasu potrzebujesz, żeby się
przygotować?
Następne cztery i pół roku, miała ochotę odpowiedzieć.
- Pięć minut - rzuciła w zamian.
- Jesteś bardzo milcząca - powiedział, kiedy niedługo potem jechali w
stronę miasta.
Obróciła się na siedzeniu, żeby na niego spojrzeć.
- Jak możesz mi to robić?
- Co takiego? - Rzucił jej spojrzenie czystej niewinności.
- Zachowywać się jak napalony narzeczony, który się nie może doczekać,
żeby zostać sam na sam z narzeczoną.
- Ależ ja się nie mogę doczekać, żeby zostać z tobą sam na sam.
R S
- 102 -
- Przecież... - zacięła się na moment - nie możemy tak po prostu
zapomnieć o przeszłości. Naprawdę dziwi mnie, że moja rodzina tego nie
rozumie.
- Odbyłem dziś długą rozmowę z twoim ojcem. Powiedziałem mu, że
zmieniłem zdanie na temat małżeństwa i że chcę być prawdziwym ojcem dla
Lachlana. Obiecałem mu też, że będę się tobą opiekował i cię chronił.
Odwrócona do okna, nawet na niego nie spojrzała.
- Pewno nakłamałeś mu też, że mnie kochasz.
Szelest opon na asfalcie był jedyną odpowiedzią.
W duchu przeklęła samą siebie za tak nieroztropne odkrycie swojej
słabości. Co ona sobie wyobraziła? Skoro nie potrafił tego powiedzieć włas-
nemu synowi, nie powinna oczekiwać, że powie jej.
- Po co miałbym go okłamywać? Twoja rodzina chce tego, co dla ciebie
najlepsze. Wiedzą, że po naszym rozstaniu nie byłaś szczęśliwa, więc teraz są
gotowi zapomnieć o poprzednich zastrzeżeniach i przyjąć mnie do rodziny.
Zresztą - uśmiechnął się figlarnie - twoje siostry wolą mnie od starego, dobrego
Howarda.
- Wolałabym, żebyś nie mówił o nim w ten sposób.
- Wciąż trudno mi uwierzyć, że naprawdę chciałaś za niego wyjść.
- On przynajmniej miał na tyle poczucia przyzwoitości, żeby mnie o to
poprosić.
Na te gorzkie słowa Jake mocniej ścisnął kierownicę i zgrzytnął zębami.
Czego ona oczekiwała? Słodkiej obietnicy wiecznego szczęścia? W każdym
razie, on mógł jej tylko obiecać... no co właściwie?
Próbował się skoncentrować na prowadzeniu, ale nie był w stanie.
Co właściwie mógł jej obiecać?
R S
- 103 -
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Ponieważ Ashleigh postanowiła sobie nie odezwać się do Jake'a ani
słowem przez resztę wieczoru, początkowo wcale nie zauważyła jego milczenia.
Co jakiś czas zerkała na niego, ale ani razu nie odpowiedział jej spojrzeniem,
więc uznała, że nie ma ochoty z nią rozmawiać.
Pomyślała, że zapowiada się długi, sztywny wieczór, ale dlaczego
miałaby próbować załagodzić sytuację? W końcu to on chciał wymusić na niej
małżeństwo, o którym nie mogłoby być mowy, gdyby nie istnienie Lachlana.
Jak miałaby się czuć w tej sytuacji? Nawet nie udawał, że darzy ją
uczuciem. W dodatku zdołał przekonać jej rodzinę, że doskonale się między
nimi układa, zapewne tylko dlatego, że zawsze uważali Howarda za niezbyt
odpowiedniego da niej partnera. Rodzice nie mówili tego głośno, ale Mia i Ellie
nie miały takich skrupułów. Zresztą świadczył o tym wymownie ich zapał przy
spełnianiu zaręczynowego toastu. A jaki sens miało poślubienie mężczyzny,
który nie tylko jej nie kochał, ale wątpił w sens małżeństwa w ogóle?
Hotelowy parkingowy przywitał Jake'a jak starego znajomego. Ashleigh
wysiadła, kiedy jeden z umundurowanych boyów otworzył dla niej drzwi wozu i
stała teraz, czekając na Jake'a, wymieniającego uprzejmości z innym członkiem
personelu.
- Każę zanieść bagaż pani do pańskiego pokoju - powiedział młody
mężczyzna, odbierając klucz od Jake'a.
Parsknęła szyderczo. Jej małą reklamówkę trudno byłoby nazwać
bagażem. Wrzuciła tam tylko kosmetyczkę i najstarszą, najbardziej nietwarzową
koszulę nocną. Jeżeli Jake uważał, że z niecierpliwością oczekuje gorącej nocy
w hotelowym pokoju, to się mylił.
R S
- 104 -
- Zarezerwować panu miejsce w restauracji, czy zamówi pan kolację do
pokoju, panie Marriott? - zapytał recepcjonista, kiedy podeszli do niego odebrać
pocztę Jake'a.
- Do pokoju, bardzo proszę - odpowiedział, nie pytając Ashleigh o zdanie.
Recepcjonista podał mu trzy koperty.
- To na razie wszystko. Czy możemy jeszcze coś dla pana zrobić?
- Tak - Jake uśmiechnął się szeroko. - Bardzo proszę o przysłanie na górę
butelki najlepszego szampana i dwóch kieliszków.
- Bardzo przepraszam, panie Marriott. - Wzrok recepcjonisty powędrował
do Ashleigh stojącej sztywno z boku. - Czy to jakaś specjalna okazja?
- Owszem. Panna Ashleigh Forrester i ja świętujemy nasze zaręczyny -
odpowiedział Jake. - I byłbym wdzięczny, gdybyście się skontaktowali się z
prasą i ogłosili to formalnie w moim imieniu. - Szybko skreślił treść
zawiadomienia i podał kartkę recepcjoniście.
- Oczywiście, panie Marriott. Serdecznie państwu gratuluję w imieniu
naszego personelu. - Z uśmiechem zwrócił się do Ashleigh. - Miło mi panią
poznać, panno Forrester.
Wymamrotała słowa podziękowania i podążyła za Jakiem w stronę wind.
Kiedy tylko znaleźli się poza zasięgiem wzroku recepcjonisty, wyrwała
mu łokieć i rzuciła wściekłe spojrzenie.
Jake przycisnął guzik przywołania i, skrzyżowawszy ramiona na piersi,
oparł się niedbale o ścianę.
Miała ochotę tupać ze złości.
- Wiesz, co sobie wszyscy pomyślą? Że spędzimy tę noc na wściekłym
seksie!
Popatrzył na nią spokojnie.
- Czy to dla ciebie problem? Ze świstem wypuściła powietrze.
R S
- 105 -
- Oczywiście, że tak. Wczoraj o tej porze byłam zaręczona z Howardem
Caule. Co sobie pomyślą nasi znajomi, gdy zobaczą w gazecie twoje oświad-
czenie?
Przyjechała winda, więc przepuścił ją pierwszą, a drzwi zamknęły się z
sykiem.
- Pomyślą, że wygrał lepszy - odpowiedział gładko.
Ashleigh była coraz bardziej zła.
- Dla ciebie to wszystko jest grą, czy tak? Zachowujesz się, jakbym była
wystawiona na aukcję.
- Odwróciła się, żeby nie widzieć błysku wesołości w jego oczach. -
Wcale nie chcę tu z tobą być, nie mówiąc o seksie - powiedziała.
- Wiem, że tak nie myślisz i nie prowokuj mnie, żebym zaraz zaczął ci to
udowadniać.
Jedno znaczące spojrzenie wystarczyło, by poczuła zdradziecki dreszczyk
wzdłuż kręgosłupa, więc z ulgą powitała zatrzymanie windy.
Drzwi rozsunęły się i Ashleigh gwałtownie zaczerpnęła tchu. Nagle
poczuła się słabo, a podłoga zachwiała się jej pod stopami.
- Wszystko w porządku? - Jego pytanie dobiegło z bardzo daleka.
- Ja... chyba... - Zachwiała się i bezradnie przeczesała ręką powietrze w
poszukiwaniu wsparcia.
Jake podtrzymał ją jedną ręką, drugą wsuwając kartę klucz do zamka.
Podparł drzwi ramieniem, wziął ją na ręce i wniósł do środka. Drzwi zamknęły
się za nimi z cichym kliknięciem.
- Będę wymiotować... - Przycisnęła dłonie do ust.
- Łazienka jest tam...
Za późno. Nawet nie zdążyła się od niego odwrócić.
Zdołał uratować kremowy dywan, używając swojej wyciągniętej ze
spodni koszuli, jako śliniaka, kiedy prowadził ją do łazienki.
R S
- 106 -
Bladą jak prześcieradło, posadził na brzegu wanny, zmoczył jeden z
puchatych ręczniczków do rąk i troskliwie obtarł jej twarz.
- Czy nikt ci nigdy nie mówił, żeby nie pić szampana na pusty żołądek?
Kiedy ostatnio jadłaś?
Zanurzyła twarz w przyjemnie chłodnej miękkości.
- Proszę, nie mów o jedzeniu - jęknęła.
- Ile kieliszków wypiłaś u rodziców?
- Nie wiem... dwa... może trzy...
- Moim zdaniem, za dużo.
- Nie pytam cię o zdanie.
- No właśnie, to mi o czymś przypomina. Przepraszam, że cię nie
zapytałem, czy zechcesz za mnie wyjść.
Ledwo go widziała załzawionymi oczami, gardło ją paliło, a żołądek
jeszcze nie przestał się buntować.
- Słusznie byłaś na mnie zła, bo rzeczywiście nie dałem ci wyboru.
Otworzyła usta, ale zaraz je zamknęła, bo jeszcze nie mogła być pewna,
co z tego wyniknie.
- Ashleigh - popatrzył jej głęboko w oczy - czy zechcesz zostać moją
żoną?
Kilka minut później była już pod prysznicem. Siedziała w wannie i
polewała się gorącą wodą pod baczną obserwacją Jake'a. Zamknęła oczy i
skupiła się na utrzymaniu pionu, bo jej ciało wykazywało dziwną skłonność do
zalegnięcia na dnie wanny i zniknięcia w odpływie.
- Wyglądasz nie najlepiej.
- Dzięki. - Otworzyła jedno nabiegłe krwią oko. - To wymarzone słowa
każdej nagiej kobiety.
Uśmiechnął się i sięgnął po białe, kosmate prześcieradło kąpielowe.
Nawet nie próbowała się wycierać, stała tylko jak bezradne dziecko, pozwalając,
by zrobił to za nią.
R S
- 107 -
- Chcesz, żebym ci wysuszył włosy? - zapytał, owijając ją drugim,
suchym ręcznikiem, jak sarongiem. - Mam tu suszarkę, wprawdzie nigdy jej nie
używałem, ale mogę spróbować. Może się okaże, że mam do tego smykałkę?
Przewróciła oczami, ale zaraz tego pożałowała.
- Głowa mnie boli. Położyłabym się na chwilę.
Odsunął brzeg kołdry i umościła się z lubością, zamykając oczy, gdy
tylko dotknęła głową poduszki.
Zastanawiał się przez chwilę, czy nie wezwać lekarza. Potem jednak
przypomniał sobie, że zawsze miała słabą głowę i po jednym drinku praktycznie
lądowała pod stołem.
Pamięć podsuwała mu różne wspomnienia, które początkowo chciał od
siebie odepchnąć, ale nie dał rady. Westchnął i delikatnie musnął grzbietem
dłoni jej aksamitnie miękki policzek. Wymamrotała coś niezrozumiale i skuliła
się jeszcze mocniej, wtulając policzek w poduszkę.
Jake przysunął sobie fotel i usiadł przy łóżku, podpierając głowę dłońmi.
To będzie długa noc.
Ashleigh obudziło w środku nocy burczenie w jej własnym brzuchu.
Czuła się całkiem trzeźwa i bardzo głodna.
- Mówiłaś coś? - Pytanie dobiegło z ciemności po drugiej stronie
wielkiego łoża.
- Nie, to tylko mój żołądek.
Usłyszał, jak sięga do wyłącznika nocnej lampki i zamrugała, kiedy
zapłonęło delikatne światło.
- Co mówi? - zapytał z uśmiechem.
- Jest głodny - odpowiedziała, owijając się brzegiem prześcieradła.
- A na co ma ochotę? - Zeskoczył z łóżka i przeciągnął się. - Zupę z
grzanką, czy też coś tłustego, żeby się pozbyć kaca?
- Nie mam kaca - odpowiedziała sztywno.
R S
- 108 -
Bardziej wyczuła, niż zobaczyła jego uśmiech, kiedy sięgał po słuchawkę
telefonu.
- Jake Marriott z pokoju tysiąc czterysta. Chciałbym zamówić jajka na
bekonie z frytkami... nie, tym razem bez szampana - dodał. - Jeszcze nie
otworzyliśmy poprzedniej butelki.
Odłożył słuchawkę i znów się przeciągnął, demonstrując muskularny
brzuch.
- Musisz to robić? - spytała zirytowana.
- Co takiego? - Popatrzył na nią wzrokiem niewiniątka.
Podciągnęła prześcieradło wyżej.
- Mógłbyś przynajmniej coś na siebie włożyć.
- Przecież już widziałaś mnie nago. Wcześniej zasnąłem w fotelu i trochę
od tego zesztywniałem. Nigdy nie byłaś taka pruderyjna. Mam nadzieję, że
Howard nie wpoił ci żadnych zahamowań.
- Nie mam żadnych zahamowań. - Jak zwykle w chwili zakłopotania
przygryzła wargę. Tylko... - przerwała, niepewna, czy rozsądnie jest mówić
dalej.
- Tylko co? - zapytał.
Spojrzała mu w oczy.
- Dla ciebie wszystko polega na fizyczności.
- A dla ciebie nie? - spytał, nie odwracając wzroku.
- Tak... niby tak, ale... - Zaczęła się bawić rogiem prześcieradła, żałując,
że zaczęła tę rozmowę.
- Nie bardzo rozumiem, co chcesz powiedzieć. Że wciąż mnie kochasz po
tych wszystkich latach?
Przez kilka długich sekund patrzyła na niego w milczeniu.
- Ashleigh?
Rozległo się ciche pukanie do drzwi.
- Obsługa - odezwał się młody męski głos.
R S
- 109 -
Zanim otworzył, wciągnął dżinsy i przeczesał palcami włosy. Ashleigh,
owinięta prześcieradłem po podbródek, obserwowała, jak wręcza napiwek mło-
demu mężczyźnie, który przyniósł tacę z jedzeniem. Dopiero kiedy tamten
wyszedł, odwrócił się do niej.
- Zjedzmy coś, a potem wrócimy do naszej rozmowy.
Oparła się wygodnie o poduszki, a Jake postawił tacę na jej kolanach.
Mrugnął do niej i zaczął jej podkradać frytki.
- Hej, zostaw moje frytki! Zamierzam zjeść je wszystkie!
Roześmiał się i wsunął jej do buzi plasterek bekonu.
- To mi się podoba. - Odłożyła widelec, a on podawał jej kawałek po
kawałku. Było pyszne.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Kiedy obudziła się następnego ranka, Jake, całkowicie ubrany, siedział na
krześle obok łóżka z wyrazem zamyślenia na twarzy.
- Hej. - Uśmiechnął się do niej.
- Hej. - Usiadła, osłaniając nagie piersi prześcieradłem.
- Rozmyślałem trochę, kiedy spałaś - powiedział po chwili milczenia.
Rzuciła mu nieufne spojrzenie i nie odpowiedziała.
- Uświadomiłem sobie, że na początku naszej znajomości zbyt szybko
rozpoczęliśmy współżycie. A teraz powtórzyłem ten błąd. Chciałbym ci udo-
wodnić, że naprawdę traktuję nasze małżeństwo poważnie i chcę, żeby nam się
udało. Dlatego, w ciągu najbliższych czterech tygodni dzielących nas od ślubu,
nie będę cię całował, dotykał ani w żaden sposób prowokował - przerwał, jakby
czekając na jej reakcję.
Kiedy pozostała milcząca, wstał i podszedł do okna, spoglądając na ulicę
w dole.
R S
- 110 -
- Chcę lepiej poznać swojego syna i zacząć budować taką rodzinę, do
jakiej tęskniłem jako dziecko. - Odwrócił się do niej. - Cztery tygodnie to
niedługo, zważywszy na to, że będziemy razem przez całe życie, zgodzisz się ze
mną?
Nie była pewna, co odpowiedzieć. Spędziła cztery i pół roku tęskniąc za
nim, a teraz, kiedy w końcu wrócił, każde pięć minut bez przytulania było dla
niej bolesne. Jak jej się uda przez to przebrnąć?
- Jeżeli tego właśnie chcesz... - Umknęła wzrokiem.
Oderwał się od ramy okiennej, o którą się opierał, i sięgnął po menu.
- Zjedzmy śniadanie i chodźmy stąd. Chcę spędzić ten dzień z Lachlanem.
Pewno się zastanawia, gdzie zniknęliśmy.
Siedziała na schodach i obserwowała Lachlana pomagającego ojcu
wykańczać domek, który budowali na starym wiązie.
Cztery tygodnie dobiegały końca i Jake dotrzymywał obietnicy. Kiedy
byli sami, ani razu jej nie dotknął. W toku gorączkowych przygotowań do ślubu
mieli dla siebie mało czasu i zastanawiała się czasem, czy celowo tak to
urządził, żeby było mu łatwiej. Co do niej, to tęskniła za nim nieprzerwanie, a
teraz, w ostatnim dniu przed ślubem, trudno jej było zapanować nad nerwowym
wyczekiwaniem.
- No i jak ci się tu podoba? - Obaj jej chłopcy, mały i duży, podeszli do
niej, trzymając się za ręce.
Uśmiechnęła się na widok brudnej, ale rozradowanej twarzy synka,
wpatrzonego w ojca jak w obraz. Jej chłopczyk wprost rozkwitał pod ojcowskim
okiem. Chodził za tatą jak cień, jakby się jeszcze obawiał, że mu gdzieś zniknie.
Wiedziała, że niezależnie od tego, jak się poukłada między nimi, dorosłymi,
Lachlan będzie mógł zawsze liczyć na swojego ojca, a ona nigdy nie będzie
próbowała stanąć między nimi.
- Wszystko wygląda wspaniale - powiedziała.
R S
- 111 -
Jake podał jej rękę i pomógł wstać. Poczuła dreszcz podniecenia, kiedy
jego dłoń dotknęła jej palców, a czarne oczy popatrzyły znacząco w jej
niebieskie.
- Jutro o tej porze... - szepnął niemal niesłyszalnie.
W odpowiedzi tylko się uśmiechnęła.
- To jest teraz prawdziwy dom - powiedział Jake.
Podążyła wzrokiem za jego spojrzeniem. Rzeczywiście. Dom został
pomalowany od środka i na zewnątrz, wytarte żaluzje zastąpiono miękkimi za-
słonami, podłogę wypastowano i przykryto barwnymi, kosmatymi chodnikami.
Umeblowanie było wygodne i nowoczesne zarazem, z wyjątkiem małego
biureczka, które należało do matki Jake'a. Resztę antyków usunięto razem z
przestarzałymi urządzeniami kuchennymi, a kuchnia i łazienki też zostały
pięknie odnowione i odpowiednio wyposażone.
Zarówno frontowy, jak i tylny ogród uporządkowano, a większość prac
wykonał sam Jake z nieodłącznym Lachlanem u boku.
- Tak - zgodziła się. - To jest teraz prawdziwy dom.
- Tato, mogę się teraz pobawić samochodzikami? - spytał Lachlan.
- Jasne, synku. - Jake zmierzwił mu włosy. - I bardzo dziękuję za pomoc.
Bez ciebie nie dałbym rady.
Lachlan omal nie pękł z dumy.
- Kocham cię, tato - szeroko rozłożył ręce - o taaak bardzo.
Mocno objął nogi ojca, a Ashleigh napłynęły do oczu łzy wzruszenia.
Jake pochylił się do chłopca.
- Ja też cię kocham, synku. Bardziej, niż umiem wyrazić. Czasami tak
bywa, że brakuje słów.
Lachlan odbiegł, ale Ashleigh wcale tego nie zaważyła. Nigdy wcześniej
nie słyszała, by Jake wypowiadał te magiczne słowa, ani do niej, ani do
Lachlana, chociaż syn powtórzył je wielokrotnie w ciągu tych czterech tygodni.
R S
- 112 -
Jake stanął tuż obok niej, aż poczuła promieniujące z niego ciepło i
uśmiechnął się z żalem.
- Dawno temu obiecałem sobie już nigdy nie wypowiedzieć tych słów.
- Dlaczego? - spytała szeptem. Milczał przez chwilę.
- Pamiętasz, co ci opowiadałem o Łatce? Skinęła głową.
- Naprawdę ją kochałem - wyznał po kolejnej pauzie. - Ale kiedy to do
niej powiedziałem, mój ojciec usłyszał i pozbył się jej.
- Och, Jake. - Mocno przygryzła drżące wargi.
Wyjął coś z kieszeni i podał jej w milczeniu. Patrzyła na zbutwiały pasek
z zabarwionej na czerwono skóry ze srebrną sprzączką, do której przyczepiono
małą metalową plakietkę z wygrawerowanym imieniem „Łatka".
- Wcale jej nie oddał na wieś - powiedział. - Zabił ją i zakopał w ogrodzie.
Znalazłem ją, a raczej to, co z niej zostało, kilka dni temu.
Podniosła na niego wzrok i na widok cierpienia w jego oczach po jej
policzkach wolno spłynęły łzy.
- Jake...
- Ćśś. - Przyłożył palec do jej warg, żeby ją uciszyć. - Pozwól mi
dokończyć, póki jestem w stanie. - Wziął głęboki oddech. - Kocham cię - powie-
dział szybko. - Chyba chciałem ci to powiedzieć od samego początku, ale byłem
zbyt wielkim tchórzem. Zamiast tego tak bardzo cię zraniłem, jednocześnie
rujnując swoje życie i odbierając sobie pierwsze lata życia mojego syna. Czy
zdołasz mi kiedykolwiek wybaczyć, że przysporzyłem ci tyle bólu?
Płakała już całkiem otwarcie i nie mogła przestać.
- Nie mam nic do przebaczania... kocham cię... od tak dawna... ja... ja...
Przygarnął ją do piersi, zanurzając twarz w jej włosach.
- Nie zasługuję na ciebie... ani na Lachlana. Jesteście oboje tacy
wspaniali, boję się, że zmarnuję wam życie...
- Nie! - Ujęła jego głowę w obie dłonie. - Nawet tak nie myśl. Te cztery i
pół roku bez ciebie to były najnieszczęśliwsze chwile w moim życiu. Gdybyś
R S
- 113 -
mnie teraz zostawił, nie przeżyłabym ani dnia. Jesteś wspaniałym człowiekiem.
Wiem to. Serce mi mówi. Nie jesteś ani trochę podobny do ojca. Popatrz, jak
Lachlan cię kocha. Nie wolno ci w siebie wątpić. Ja na pewno w ciebie nie
zwątpię. Wiem, kim jesteś. Po ojcu masz tylko i wyłącznie nazwisko. Jestem o
tym święcie przekonana.
Patrzył na nią ciemnymi oczami, wilgotnymi ze wzruszenia.
- Nie wiedziałem, że miłość może tak bardzo boleć - powiedział. - Kiedy
cię zobaczyłem tamtej nocy w barze, ledwo mogłem oddychać. Byłem pewien,
że to bez trudu zniosę, ale jedno spojrzenie na ciebie wystarczyło, żebym zaczął
wyć z tęsknoty.
- Och, Jake... - Jej oczy też lśniły podejrzanie. - Pomyśl, co z nas za para
wariatów. Przecież ja się czułam zupełnie tak samo. Musiałam się powstrzy-
mywać, żeby cię nie dotknąć, żeby sprawdzić, czy naprawdę wróciłeś po tych
wszystkich latach. Tak bardzo cię kochałam i tak się bałam, że to odgadniesz i
będziesz ze mnie drwił.
Jego oczy pociemniały, a głos nabrzmiał uczuciem.
- Obiecaj, że będziesz mi często mówić o miłości. Nie pamiętam, czy
mama mi to mówiła, bo byłem za mały, ale ty byłaś pierwszą osobą, od której
usłyszałem te dwa magiczne słowa. Nie masz pojęcia, jakie to wspaniałe
uczucie.
- Obiecuję. Delikatnie obtarł jej łzy.
- Kocham cię.
- Wiem... i jeszcze trudno mi uwierzyć.
- Lepiej uwierz, bo będę to powtarzać po dziesięć razy dziennie, za
wszystkie te razy, kiedy powinienem był to powiedzieć w przeszłości.
- Tylko dziesięć? - spytała żartobliwie - a co zrobisz z resztą czasu?
W jego oczach zatańczyły figlarne chochliki.
- Widziałaś nowe kuchenne blaty? Skinęła lekko.
R S
- 114 -
- Właśnie. Dziwiłam się, dlaczego jest ich aż tyle. Czyżbyś nagle nabrał
pasji do gotowania?
Rzucił jej pełne żaru spojrzenie i przyciągnął ją jeszcze bliżej.
- Nie najlepszy ze mnie kucharz, ale jestem pewien, że we dwójkę
wymyślimy jakiś sposób, żeby je wykorzystać. Jak sądzisz?
W odpowiedzi tylko uśmiechnęła się szeroko.
EPILOG
Osiem miesięcy później
Ashleigh znów była w nastroju do wicia gniazdka. Odkąd odkryła, że jest
w ciąży, stale przemeblowywała dom zgodnie ze swoimi zmiennymi kaprysami.
Jake tylko się uśmiechał i nieustająco przestawiał meble według jej
instrukcji.
Wciąż było mu trudno uwierzyć, że jest żonaty, ma syna i małą córeczkę
w drodze. W jego życiu tak wiele się zmieniło i wszystko na lepsze. Przykre
wspomnienia z przeszłości stopniowo bladły, a najlepszym lekiem była miłość
żony i syna.
- Nie... chyba lepiej byłoby postawić to tam - powiedziała teraz. - A jak ty
myślisz?
Musnął wzrokiem jej pełne piersi.
- Mmm, gdybym ci powiedział, co myślę, zarumieniłabyś się po korzenie
włosów.
Uśmiechnęła się jak kotka, która właśnie zjadła kanarka.
- Powiedz, co takiego?
Delikatnie oparł ją o stary sekretarzyk i przyłożył dłoń do brzucha,
próbując wyczuć ruchy dziecka.
R S
- 115 -
- Jesteś najbardziej seksowną mamą, jaką można sobie wyobrazić i gdyby
Ellie i Mia nie miały zaraz przyprowadzić Lachlana...
Osłabły jej nogi i, żeby utrzymać równowagę, oparła się o brzeg
biureczka. Usłyszała chrupnięcie i róg z fragmentem górnej szuflady został jej w
ręku.
- Och, nie!
- Uderzyłaś się? - podtrzymał ją troskliwie.
Potrząsnęła głową i odwróciła się, żeby obejrzeć szkodę.
- Nie, ale... zamilkła i popatrzyła na małą przegródkę, dotąd ukrytą za
ścianką szuflady. W wąskiej przestrzeni leżała pojedyncza koperta.
Wyjęła ją, zerkając na wypisane drobnym, kobiecym pismem nazwisko.
- To chyba list napisany przez twoją mamę - powiedziała - zaadresowany
do kogoś w Nowej Zelandii. Pewno nie zdążyła go wysłać przed śmiercią...
Otworzył kopertę i czytał stronę po stronie. W pokoju słychać było tylko
szelest przewracanych kartek, które od blisko trzydziestu lat nie widziały światła
słonecznego.
- Co pisze? - spytała miękko, widząc, że zwilgotniały mu oczy.
Wziął głęboki oddech.
- Miałaś rację, kochanie. Stuprocentową rację.
- Co takiego? - spytała drżącym głosem. Starał się opanować, ale drżał tak
samo jak ona.
- To jest list do mojego ojca. - Otarł łzy grzbietem dłoni. - Do mojego
prawdziwego ojca.
- To znaczy?
- Harold Marriott był bezpłodny. - Spojrzał na słowa, które właśnie
przeczytał, jakby w obawie, czy zaraz nie znikną. - W młodości chorował na
raka jąder i potem nie mógł mieć dzieci.
- Więc nie jesteś... - Wzruszenie odebrało jej głos.
R S
- 116 -
- Moja mama wyszła za niego w piątym miesiącu ciąży. Nie powiedziała
o mnie mojemu biologicznemu ojcu, bo był już żonaty, ale kiedy już wiedziała,
że umiera, postanowiła do niego napisać... jednak prawdopodobnie pogorszyło
jej się i nigdy listu nie wysłała.
- Och, Jake...
Przytulił ją mocno, z twarzą wtuloną w jej kark.
- Miałaś rację, najmilsza. Nie jestem synem Howarda Marriotta.
Popatrzyła na niego błyszczącymi ze szczęścia oczami.
- Kochałabym cię tak samo, nawet gdybyś był. Cieszę się, że ty się
cieszysz, ale dla mnie to bez różnicy. Kocham cię i będę kochać zawsze,
niezależnie od wszystkiego.
Niezależnie od wszystkiego. Wchłonął te słowa głęboko do serca, gdzie
miłość już uczyniła niejeden cud.
R S