Widmo nad Innsmouth H P Lovecraft

background image

Widmo nad Innsmouth

I

Zim

ą

z 1927 na 1928 rok przedstawiciele rz

ą

du federalnego

przeprowadzili dziwne i tajemnicze

ś

ledztwo w sprawie pewnych

okoliczno

ś

ci, jakie miały miejsce w starym porcie Innsmouth w

Massachusetts. Po raz pierwszy usłyszano o tym w lutym, kiedy
dokonano całej serii obław i aresztowa

ń

, a nast

ę

pnie spalono i

wysadzono dynamitem — przy zachowaniu odpowiednich

ś

rodków

ostro

ż

no

ś

ci — ogromn

ą

ilo

ść

rozpadaj

ą

cych si

ę

i zjedzonych przez

korniki, najprawdopodobniej opustoszałych domów nad brzegiem morza,
gdzie od dawna nikt nie zagl

ą

dał. Mniej dociekliwi potraktowali to

jako jedn

ą

z wi

ę

kszych akcji w walce z alkoholizmem.

Ci, którzy baczniej

ś

ledzili wszelkie nowiny, dziwili si

ę

tak

olbrzymi

ą

ilo

ś

ci

ą

aresztowanych, tak wielk

ą

sił

ą

zmobilizowan

ą

do

przeprowadzenia tej akcji i tajemnic

ą

, jak

ą

otoczono dalsze losy

wi

ęź

niów. Nie było

ż

adnej rozprawy s

ą

dowej,

ż

adnego sprecyzowanego

oskar

ż

enia; nie widziano te

ż

nikogo ze schwytanych w

ż

adnym z

lokalnych aresztów. Dochodziły jakie

ś

mgliste wie

ś

ci o chorobie i

obozach koncentracyjnych, a potem, o osadzeniu tych wi

ęź

niów w

ż

nych obozach wojskowych, ale nic konkretnego. Innsmouth zostało

prawie całkiem wyludnione i nawet jeszcze teraz niełatwo tam dostrzec

ś

lady budz

ą

cego si

ę

ż

ycia.

Poniewa

ż

spotkało si

ę

to z protestem ró

ż

nych liberalnych organizacji,

po długich i tajemniczych dyskusjach zawieziono niektórych ich
przedstawicieli do kilku obozów i wi

ę

zie

ń

. W konsekwencji

stowarzyszenia te stały si

ę

dziwnie bierne i pow

ś

ci

ą

gliwe.

Dziennikarze zajmowali bardziej zdecydowane stanowisko, ale wszystko
wskazywało na to,

ż

e wi

ę

kszo

ść

z nich w ko

ń

cu zacz

ę

ła współdziała

ć

z

rz

ą

dem. Tylko jedno ilustrowane pismo, zawsze dyskredytowane z powodu

zamieszczania nierzetelnych informacji, wspomniało co

ś

o łodzi

podwodnej, która wystrzeliła torpedy w gł

ą

b rozpadliny morskiej tu

ż

za Diabelsk

ą

Raf

ą

. Fakt ten, o którym przypadkowo usłyszano w

marynarskiej spelunce, zdawał si

ę

raczej mało prawdopodobny, poniewa

ż

ta niska, czarna rafa le

ż

y jakie

ś

półtorej mili od portu Innsmouth.

W całej okolicy i pobliskich miastach bezustannie szeptano na ten
temat, ale nie dzielono si

ę

tymi uwagami z nikim z zewn

ą

trz. Prawie

przez całe stulecie rozprawiano o zamieraj

ą

cym i opustoszałym

Innsmouth i cho

ć

by wymy

ś

lono co

ś

nowego, nie mogłoby to dorówna

ć

temu

koszmarowi, o jakim napomykano i szeptano od lat. Wiele powodów
przyczyniło si

ę

do skryto

ś

ci tutejszych ludzi, tote

ż

nie było sensu

wywiera

ć

na nich presji. Poza tym, tak naprawd

ę

to niewiele

wiedzieli, gdy

ż

rozległe, słone bagniska, puste i bezludne,

odstraszały od Innsmouth okolicznych mieszka

ń

ców, tych od strony

l

ą

du.

Wobec tego ja przełami

ę

ów zakaz mówienia o tej sprawie. Wyniki — a

jestem o tym gł

ę

boko przekonany — s

ą

tak niew

ą

tpliwe,

ż

e napomkni

ę

cie

o tym, co zostało odkryte podczas strasznej obławy w Innsmouth, nie
mo

ż

e przynie

ść

ż

adnej szkody, mo

ż

e tylko wzbudzi

ć

potworn

ą

odraz

ę

. A

to, co zostało odkryte, ró

ż

nie mo

ż

na interpretowa

ć

. Nie mam poj

ę

cia,

jak du

ż

o z tej opowie

ś

ci zostało mi przekazane, ale wiele mam powodów

ku temu, aby gł

ę

biej wnikn

ąć

w t

ę

spraw

ę

. Zetkn

ą

łem si

ę

z ni

ą

znacznie bli

ż

ej, ni

ż

komukolwiek przypadło to w udziale, i wyniosłem

wra

ż

enia, które mog

ą

mnie jeszcze doprowadzi

ć

do nieprzewidzianych

sytuacji.

To wła

ś

nie ja uciekłem w popłochu z Innsmouth we wczesnych godzinach

rannych 16 lipca 1927 roku i to wła

ś

nie moje pro

ś

by, skierowane do

władz o przeprowadzenie

ś

ledztwa i aktywn

ą

działalno

ść

, wyłoniły na

background image

ś

wiatło dzienne wspomniany epizod. Nie miałem nic przeciw temu, by

milcze

ć

, gdy

ż

sprawa była

ś

wie

ż

a i niejasna; teraz jednak, kiedy

nale

ż

y ju

ż

do przeszło

ś

ci, kiedy wygasło zainteresowanie i ciekawo

ść

ludzi, zawładn

ę

ło mn

ą

dziwne pragnienie, aby mówi

ć

o tych strasznych

godzinach w owym widmowym porcie

ś

mierci i blu

ź

nierczej

niesamowito

ś

ci. Samo mówienie o tym pomaga mi odzyska

ć

wiar

ę

w moja

sprawno

ść

umysłow

ą

; upewni

ć

si

ę

,

ż

e nie jestem pierwszym, który uległ

tej zara

ź

liwej, koszmarnej halucynacji. Pomaga mi te

ż

w podj

ę

ciu

decyzji co do pewnego strasznego kroku, jaki mam zrobi

ć

w niedalekiej

przyszło

ś

ci.

Nigdy nawet nie słyszałem o Innsmouth, a

ż

do owego dnia, kiedy

ujrzałem je po raz pierwszy I... jak dot

ą

d... po raz ostatni.

Postanowiłem uczci

ć

moje doj

ś

cie do pełnoletno

ś

ci wycieczk

ą

do Nowej

Anglii — zwiedzanie o charakterze antykwarycznym i genealogicznym —
zaplanowałem jecha

ć

prosto ze starego Newburyport do Arkham, sk

ą

d

wywodziła si

ę

rodzina mojej matki. Nie miałem samochodu, podró

ż

owałem

wi

ę

c poci

ą

giem, trolejbusem i autobusem, staraj

ą

c si

ę

zawsze o jak

najta

ń

szy

ś

rodek lokomocji. W Newburyport poinformowano mnie,

ż

e

najlepiej jecha

ć

do Arkham poci

ą

giem; i dopiero przy kasie biletowej

na stacji, kiedy troch

ę

si

ę

zastanawiałem nad wysok

ą

cen

ą

biletu,

dowiedziałem si

ę

o Innsmouth. Postawny kasjer o bystrym wyrazie

twarzy, którego akcent

ś

wiadczył o tym,

ż

e pochodzi z innych stron,

zdawał si

ę

rozumie

ć

moje oszcz

ę

dno

ś

ciowe zabiegi i zaproponował mi

co

ś

, czego poprzednio

ż

adna z osób, u których si

ę

informowałem, nie

zrobiła.

— Mógłby pan, wydaje mi si

ę

, pojecha

ć

starym autobusem — powiedział z

pewnym wahaniem — tylko

ż

e w tych stronach nikt go nie uznaje. Jedzie

przez Innsmouth — pewnie pan co

ś

o tym słyszał — dlatego ludzie nie

lubi

ą

go. Prowadzi go facet z Innsmouth — Joe Sargent — chyba nie ma

tu w ogóle pasa

ż

erów ani te

ż

w Arkham. Dziwne,

ż

e ten autobus jeszcze

je

ź

dzi. Wydaje mi si

ę

,

ż

e jest tani, ale nigdy nie widuj

ę

w nim

wi

ę

cej ni

ż

dwie, trzy osoby, wył

ą

cznie ludzie z samego Innsmouth.

Odje

ż

d

ż

a z rynku — sprzed drogerii Hammonda — o dziesi

ą

tej rano i o

siódmej wieczorem, o ile si

ę

co

ś

ostatnio nie zmieniło. Wygl

ą

da na

strasznego gruchota, sam nigdy jeszcze nim nie jechałem.

Wtedy to wła

ś

nie po raz pierwszy usłyszałem o Innsmouth. Ka

ż

da

wzmianka o mie

ś

cie, nie zaznaczonym na mapie ani te

ż

nie wspominanym

w ostatnich przewodnikach, wzbudziłaby moje zainteresowanie, a dziwne
aluzje kasjera naprawd

ę

mnie zaciekawiły. Miasto, które mogło rodzi

ć

tak

ą

niech

ęć

okolicznych mieszka

ń

ców, musi by

ć

w jaki

ś

sposób

niezwykłe i warte cho

ć

by zwrócenia na

ń

uwagi turysty. Je

ś

li znajduje

si

ę

po drodze do Arkham, to po prostu wcze

ś

niej wysi

ą

d

ę

. Poprosiłem

kasjera,

ż

eby mi co

ś

opowiedział o tym mie

ś

cie. Zamy

ś

lił si

ę

, po czym

zacz

ą

ł mówi

ć

jakby z poczuciem pewnej wy

ż

szo

ś

ci:

— Innsmouth? No có

ż

, dziwne to miasto, poło

ż

one przy uj

ś

ciu rzeki

Manuxet. Niegdy

ś

było to całkiem du

ż

e miasto, a przed wojna, przed

1812 rokiem, miasto portowe, ale w ci

ą

gu stu lat rozpadło si

ę

. Nie

je

ź

dzi tam teraz kolej... Główna linia nigdy tamt

ę

dy nie prowadziła,

a boczna, z Rowley, została skasowana przed laty.

Jest tam wi

ę

cej pustych domów ni

ż

ludzi, nic si

ę

tam nie robi poza

łowieniem ryb i homarów. A sprzedaj

ą

swoje połowy albo w Arkham, albo

w Ipswich. Niegdy

ś

było tam sporo fabryk, ale nic z nich nie zostało,

jest tylko rafineria złota, pracuj

ą

ca na minimalnych obrotach.

Kiedy

ś

ta rafineria była ogromna, a jej wła

ś

ciciel, stary Marsh, musi

by

ć

bogatszy ni

ż

Krezus. Ale to straszny dziwak, nie rusza si

ę

z

domu. Podobno ma jaka

ś

skórn

ą

chorob

ę

albo te

ż

na stare lata co

ś

go

pokr

ę

ciło i dlatego trzyma si

ę

z dala od ludzi. Jest wnukiem kapitana

Obeda Marsha, zało

ż

yciela rafinerii. Matka jego była cudzoziemk

ą

background image

powiadaj

ą

,

ż

e pochodziła z wysp na Morzu Południowym — dlatego zrobił

si

ę

straszny szum, kiedy pi

ęć

dziesi

ą

t lat temu o

ż

enił si

ę

z jaka

ś

dziewczyn

ą

z Ipswich. Zawsze robi si

ę

taki szum, gdy chodzi o ludzi i

Innsmouth, a w tych okolicach ka

ż

dy, w którego

ż

yłach płynie krew

mieszka

ń

ca Innsmouth, stara si

ę

to ukry

ć

. Jednak dzieci i wnuki

Marsha wygl

ą

daj

ą

tak samo jak wszyscy. Kiedy

ś

mi je pokazano, ale

prawd

ę

mówi

ą

c starszych jego dzieci ju

ż

ostatnio si

ę

tu nie spotyka.

Starego nigdy jeszcze nie widziałem.

Ale dlaczego wszyscy maj

ą

tak

ą

niech

ęć

do Innsmouth? Radz

ę

, młody

człowieku, aby

ś

nie zwa

ż

ał no to, co si

ę

tutaj opowiada. Trudno ludzi

nakłoni

ć

,

ż

eby co

ś

mówili, ale jak ju

ż

raz zaczn

ą

, nie ma ko

ń

ca.

Opowiadaj

ą

ż

ne rzeczy o Innsmouth, najcz

ęś

ciej szeptem, i to od stu

lat, a boj

ą

si

ę

, jak chyba niczego na

ś

wiecie. Niektóre ich opowie

ś

ci

mogłyby pana ubawi

ć

— na przykład o kapitanie Marshu, który wszedł w

układy z diabłem i z samego piekła sprowadzał demony do Innsmouth,
albo o oddawaniu czci samemu szatanowi i składaniu strasznych ofiar w
jakim

ś

miejscu koło portu, na które ludzie si

ę

natkn

ę

li podobno w

1845 roku czy mniej wi

ę

cej w tym czasie — ale ja pochodz

ę

z Paton,

Vermont, i w tego rodzaju historie nie wierz

ę

.

Powinien pan jednak posłucha

ć

, co mówi

ą

ludzie, pami

ę

taj

ą

cy dawne

czasy, o czarnej rafie przybrze

ż

nej — nazywaj

ą

j

ą

Diabelsk

ą

Raf

ą

. Od

dawna sterczy nad powierzchni

ą

wody i prawie nigdy si

ę

nie kryje, a

mimo to trudno by j

ą

nazwa

ć

wysp

ą

. Kr

ąż

y opowie

ść

,

ż

e niekiedy wida

ć

na niej cały legion diabłów — wyleguj

ą

si

ę

tam albo te

ż

wlatuj

ą

do

jakich

ś

pieczar na jej szczycie i wylatuj

ą

. Powierzchnia tej rafy

jest nierówna i wyboista, a rozci

ą

ga si

ę

w morze dobr

ą

mil

ę

. Kiedy

ś

,

jak jeszcze przypływały tu statki, marynarze nakładali kawał drogi,

ż

eby j

ą

tylko omin

ąć

.

Oczywi

ś

cie marynarze nie pochodz

ą

cy z Innsmouth. Mieli oni za złe

kapitanowi Marshowi,

ż

e podobno w nocy cumował przy tej rafie, kiedy

była odpowiednia fala. Chyba rzeczywi

ś

cie tak robił, bo

ukształtowanie tej skały jest ciekawe, no i szukał tam zapewne
piratów, a by

ć

mo

ż

e nawet i znajdował. Mówiło si

ę

jednak o jego

kontaktach z diabłami. W sumie, wydaje mi si

ę

,

ż

e to wła

ś

nie kapitan

przyczynił si

ę

do tak złej reputacji rafy.

Działo si

ę

to jeszcze przed wielk

ą

epidemi

ą

w 1846 roku, kiedy to

wywieziono co najmniej połow

ę

mieszka

ń

ców Innsmouth. Nie stwierdzono,

co to była za choroba, prawdopodobnie przywleczono j

ą

statkiem z

innych krajów, mo

ż

e z Chin albo jeszcze z innych stron. Okropne to

było — zupełne szale

ń

stwo, wyczyniano tam takie rzeczy,

ż

e na pewno

nie wszystkie wie

ś

ci o tamtejszych poczynaniach przedostały si

ę

poza

miasto, które zostało w strasznym stanie. Ci ludzie ju

ż

nigdy nie

wrócili, a teraz nie ma tam wi

ę

cej ni

ż

trzystu albo czterystu

mieszka

ń

ców.

Ale najbardziej istotne jest to,

ż

e ludzie czuj

ą

jakie

ś

uprzedzenie

rasowe — i wcale tego nie pot

ę

piam. Sam te

ż

nie cierpi

ę

ludzi z

Innsmouth i nie mam ochoty nawet wybra

ć

si

ę

do tego miasta. My

ś

l

ę

,

ż

e

si

ę

pan orientuje — cho

ć

po pa

ń

skim akcencie wnioskuj

ę

,

ż

e pochodzi

pan z Zachodu — jak cz

ę

ste kontakty miały nasze statki z Nowej Anglii

z rozmaitymi najdziwniejszymi portami w Afryce, Azji, na południowych
morzach i w ró

ż

nych innych cz

ęś

ciach

ś

wiata i jak dziwnych ludzi

czasami stamt

ą

d przywo

ż

ono. Mo

ż

e słyszał pan o Salemie, który

przywiózł sobie Chink

ę

za

ż

on

ę

, a tak

ż

e o tym,

ż

e w okolicy Cape Cod

wci

ąż

jeszcze

ż

yje cała gromada ludzi pochodz

ą

cych z wysp Fid

ż

i.

Mieszka

ń

cy Innsmouth musz

ą

mie

ć

co

ś

wspólnego z tak

ą

przeszło

ś

ci

ą

. To

miasto było zawsze odci

ę

te od reszty okolicy z powodu otaczaj

ą

cych go

bagien i rzek, nie znamy wi

ę

c wszystkich szczegółów tej sprawy. Jest

jednak oczywiste,

ż

e stary kapitan Marsh przywiózł jakie

ś

dziwne

background image

istoty, kiedy trzy jego statki powracały w latach dwudziestych i
trzydziestych. Nie ulega w

ą

tpliwo

ś

ci,

ż

e nawet teraz jest co

ś

dziwnego w ludziach mieszkaj

ą

cych w Innsmouth... Nie wiem, jak to

wyja

ś

ni

ć

, ale po prostu skóra człowiekowi cierpnie. Przekona si

ę

pan

po Sargencie, je

ż

eli pojedzie pan jego autobusem. Niektórzy maj

ą

dziwaczne, w

ą

skie głowy, płaskie nosy i wyłupiaste oczy, które wydaj

ą

si

ę

nigdy nie zamyka

ć

, a ich skóra te

ż

jest jaka

ś

inna. Chropawa i

pokryta parchami, szyja pomarszczona i pofałdowana. Bardzo wcze

ś

nie

łysiej

ą

. Najgorzej wygl

ą

daj

ą

starzy, cho

ć

szczerze mówi

ą

c nie

zdarzyło mi si

ę

spotka

ć

naprawd

ę

starego człowieka. Chyba umieraj

ą

spojrzawszy w lustro! Zwierz

ę

ta ich nie znosz

ą

, mieli straszne

kłopoty z ko

ń

mi, zanim nastały samochody.

Nikt z tutejszych ludzi ani te

ż

z Arkham czy Ipswich nie chce mie

ć

z

nimi do czynienia, oni sami te

ż

zreszt

ą

stroni

ą

, kiedy przybywaj

ą

do

miasta albo je

ś

li kto

ś

z zewn

ą

trz próbuje łowi

ć

na ich terenach.

Dziwne,

ż

e taka jest obfito

ść

ryb wokół portu w Innsmouth, a prawie

wcale ich nie ma w okolicznych wodach, ale niech pan spróbuje łowi

ć

u

nich, to zobaczy pan jak

ą

robi

ą

nagonk

ę

na człowieka. Kiedy

ś

przyje

ż

d

ż

ali tutaj poci

ą

giem. Chodzili pieszo do Rowley i tam

wsiadali do poci

ą

gu, kiedy skasowano boczn

ą

lini

ę

, ale teraz

przyje

ż

d

ż

aj

ą

autobusem.

Jest w Innsmouth hotel, nazywa si

ę

Gilman House, ale nie wydaje mi

si

ę

, aby był co

ś

wart. Nie radziłbym si

ę

w nim zatrzymywa

ć

. Lepiej

niech pan tutaj przenocuje i pojedzie sobie jutro rano autobusem o
dziesi

ą

tej. Wieczorem o ósmej jest autobus powrotny do Arkham. Kilka

lat temu zatrzymał si

ę

w tym hotelu pewien inspektor z fabryki i miał

jakie

ś

nieprzyjemne prze

ż

ycia. Zdaje si

ę

,

ż

e gromadzi si

ę

tam dziwny

tłum, bo słyszał jakie

ś

rozmowy w innych pokojach — cho

ć

wi

ę

kszo

ść

była podobno pusta — co go strasznie przeraziło. Była to cudzoziemska
mowa, tak mu si

ę

zdawało, ale najgorszy wydał mu si

ę

jeden głos,

który słycha

ć

było tylko od czasu do czasu. Brzmiał bardzo

nienaturalnie — tak jakby si

ę

przelewał — a inspektor nie miał odwagi

si

ę

rozebra

ć

i pój

ść

spa

ć

. Przeczekał do

ś

witu i z samego rana umkn

ą

ł

stamt

ą

d. Rozmowa toczyła si

ę

przez cał

ą

noc.

Człowiek ten — nazywał si

ę

Casey — opowiadał potem,

ż

e mieszka

ń

cy

Innsmouth bez przerwy go obserwowali, wydawało mu si

ę

,

ż

e nie

spuszczali ze

ń

oka ani na chwil

ę

. Stwierdził,

ż

e rafineria Marsha to

dziwne miejsce — stara budowla przy ni

ż

szych wodospadach na rzece

Manuxet. Wszystko, co mówił, zgadzało si

ę

z tym, co ju

ż

przedtem

słyszałem. Ksi

ę

gi handlowe zaniedbane,

ż

adnych rachunków z

przeprowadzonych transakcji. Zawsze otaczano tajemnic

ą

ź

ródło, z

którego pochodzi złoto Marsha oczyszczane w tej rafinerii. Nie
słycha

ć

było,

ż

eby je sprzedawano, ale par

ę

lat temu wywie

ź

li gdzie

ś

ogromn

ą

ilo

ść

sztab złota.

Niegdy

ś

mówiono,

ż

e marynarze i pracownicy rafinerii sprzedaj

ą

po

cichu jakie

ś

nieznane obce klejnoty, no i

ż

e par

ę

razy widziano

kobiety z rodziny Marsha w takich wła

ś

nie klejnotach. Ludzie

powiadali,

ż

e pewien kapitan Obed skupował je w jakim

ś

poga

ń

skim

porcie, zwłaszcza

ż

e zawsze zamawiał całe stosy szklanych paciorków i

ż

nych

ś

wiecidełek, takich samych, jakie zabierali zwykle marynarze

na handel wymienny. Inni znów przypuszczali, i wci

ąż

tak jeszcze

uwa

ż

aj

ą

,

ż

e znalazł ukryte skarby pirackie na Diabelskiej Rafie.

Stary kapitan nie

ż

yje ju

ż

od sze

ść

dziesi

ę

ciu lat i nie pojawił si

ę

na tych wodach ani jeden wi

ę

kszy statek od czasu Wojny Domowej, a

jednak Marshowie wci

ąż

skupuj

ą

ż

ne miejscowe ozdoby — głównie

szklane i gumowe ozdóbki, tak słyszałem. By

ć

mo

ż

e mieszka

ń

cy

Innsmouth lubi

ą

je nosi

ć

— s

ą

chyba tacy sami jak kanibale znad

Południowego Morza albo dzikusy z Gwinei.

Ta zaraza w czterdziestym szóstym roku zniszczyła chyba najlepszych

background image

ludzi w tym mie

ś

cie. W ka

ż

dym razie teraz wszyscy wygl

ą

daj

ą

podejrzanie, a Marshowie i inni bogacze najgorzej. Jak ju

ż

wspomniałem, w całym mie

ś

cie nie ma wi

ę

cej ni

ż

czterysta osób, cho

ć

powiadaj

ą

,

ż

e wszystkie ulice istniej

ą

jak dawniej. Wydaje mi si

ę

,

ż

e

na południu takich jak oni nazywa si

ę

,,biał

ą

hołot

ą

" — rozpustnicy,

szczwane lisy, robi

ą

jakie

ś

potajemne interesy. Łowi

ą

mnóstwo ryb i

homarów i wywo

żą

ci

ęż

arówkami. Niepoj

ę

te, dlaczego akurat tam

gromadz

ą

si

ę

ryby, a nie gdzie indziej.

Nikt nie jest w stanie wy

ś

ledzi

ć

tych ludzi, a dla przedstawicieli

szkolnictwa czy te

ż

urz

ę

dników skarbowych to zupełny koszmar.

Mieszka

ń

cy Innsmouth nie lubi

ą

, aby obcy w

ś

cibiali nos w ich

ż

ycie.

Słyszałem na własne uszy,

ż

e paru przedstawicieli rz

ą

dowych i

handlowców całkiem tam przepadło, kr

ąż

y te

ż

wie

ść

,

ż

e jeden dostał

pomieszania zmysłów i teraz jest w Danvers. Musieli go czym

ś

bardzo

nastraszy

ć

.

Dlatego wła

ś

nie, na pana miejscu, nie wybierałbym si

ę

tam na noc.

Nigdy tam nie byłem i nie mam na to ochoty, ale s

ą

dz

ę

,

ż

e pobyt w tym

mie

ś

cie za dnia nie mo

ż

e panu zaszkodzi

ć

, cho

ć

tutejsi ludzie i tego

b

ę

d

ą

panu odradza

ć

. Je

ż

eli lubi pan zwiedza

ć

i interesuje si

ę

pan

przeszło

ś

ci

ą

, to Innsmouth

ś

wietnie si

ę

do tego nadaje.

Wobec tego sp

ę

dziłem wieczór w bibliotece publicznej w Newburyport,

ż

eby si

ę

dowiedzie

ć

czego

ś

o Innsmouth. Kiedy próbowałem pyta

ć

miejscowych ludzi w sklepach, restauracjach, gara

ż

ach i stra

ż

y

po

ż

arnej, napotykałem na jeszcze wi

ę

ksz

ą

niech

ęć

, ni

ż

si

ę

spodziewałem, cho

ć

przecie

ż

uprzedzał mnie o tym kasjer na stacji

kolejowej; uznałem,

ż

e nie mam czasu na to, aby przełamywa

ć

t

ę

ich

instynktown

ą

pow

ś

ci

ą

gliwo

ść

. Objawiali jak

ąś

dziwn

ą

nieufno

ść

, tak

jakby ka

ż

dy, kto si

ę

interesuje Innsmouth, budził w nich

podejrzliwo

ść

. Zatrzymałem si

ę

w YMCA, a tamtejszy recepcjonista

najwyra

ź

niej nie radził mi wybiera

ć

si

ę

do tego pos

ę

pnego, chyl

ą

cego

si

ę

do upadku miasta; a pracownicy biblioteki podzielali ten pogl

ą

d.

W oczach ludzi wykształconych Innsmouth było po prostu jaskrawym
przykładem zdegenerowanego miasta.

Znajduj

ą

ce si

ę

na półkach bibliotecznych kroniki historyczne,

dotycz

ą

ce okr

ę

gu Essex, nie obja

ś

niały wiele. Wyczytałem,

ż

e miasto

powstało w 1643 roku, przed Rewolucj

ą

słyn

ę

ło z przemysłu okr

ę

towego,

na pocz

ą

tku dziewi

ę

tnastego wieku było wspaniale prosperuj

ą

cym portem

morskim, a potem o

ś

rodkiem przemysłowym wykorzystuj

ą

cym sił

ę

wodn

ą

rzeki Manuxet. Epidemia i zamieszki w 1846 roku były potraktowane
pobie

ż

nie, tak jakby przynosiły ujm

ę

temu okr

ę

gowi.

Niewiele było zapisów odno

ś

nie schyłku tego miasta, cho

ć

znaczenie

ko

ń

cowego rejestru było niedwuznaczne. Po Wojnie Domowej cały

przemysł ograniczył si

ę

do rafinerii Marsha, a handel sztabami złota

stanowił jedyn

ą

pozostało

ść

wielkiego niegdy

ś

o

ś

rodka handlowego, no

i oczywi

ś

cie w dalszym ci

ą

gu zajmowano si

ę

rybołówstwem. Jednak

ż

e i

rybołówstwo z czasem stało si

ę

mniej opłacalne z powodu spadku cen i

konkurencji coraz liczniejszych korporacji, cho

ć

wci

ąż

połowy wokół

Innsmouth były obfite. Cudzoziemcy rzadko si

ę

tu osiedlali, istniało

jednak dyskretnie zamaskowane

ś

wiadectwo,

ż

e próbowało si

ę

tu

osiedli

ć

kilku Polaków i Portugalczyków, ale przep

ę

dzono ich w

szczególnie drastyczny sposób.

Najbardziej jednak interesuj

ą

ca była pobie

ż

na wzmianka na temat

osobliwych klejnotów niejasno zwi

ą

zanych z Innsmouth. W sposób

oczywisty wywarły one wpływ na cał

ą

okolic

ę

, gdy

ż

zaznaczono,

ż

e

niektóre okazy znajduj

ą

si

ę

w Miskatonic University w Arkham i Sali

Wystawowej Stowarzyszenia Historycznego w Newburyport.
Fragmentaryczne opisy tych przedmiotów potraktowane byty sucho i
prozaicznie, ale dla mnie kryły w sobie jak

ąś

niezaprzeczaln

ą

background image

zagadk

ę

. Było w nich co

ś

tak dziwnego i prowokacyjnego,

ż

e nie mogłem

przesta

ć

o nich my

ś

le

ć

i mimo stosunkowo pó

ź

nej pory postanowiłem

obejrze

ć

miejscowy eksponat — podobno du

ż

y, o dziwnych proporcjach,

najwyra

ź

niej przedstawiaj

ą

cy tiar

ę

— o ile, oczywi

ś

cie, oka

ż

e si

ę

to

mo

ż

liwe.

Bibliotekarz dał mi list polecaj

ą

cy do kustosza wystawy, panny Anny

Tilton, mieszkaj

ą

cej w pobli

ż

u, i po krótkim wyja

ś

nieniu ta starsza,

zacna kobieta zgodziła si

ę

wprowadzi

ć

mnie do zamkni

ę

tego ju

ż

budynku, jako

ż

e godzina była jeszcze wzgl

ę

dnie przyzwoita.

Zgromadzona tu kolekcja wygl

ą

dała rzeczywi

ś

cie wspaniale, ale mnie

interesował tylko ten dziwny przedmiot l

ś

ni

ą

cy w rogu szafy

o

ś

wietlonej elektryczn

ą

lamp

ą

. Nie trzeba było specjalnej wra

ż

liwo

ś

ci

na pi

ę

kno, aby to fantastyczne, pełne nieziemskiego splendoru

zjawisko, spoczywaj

ą

ce na purpurowej aksamitnej poduszce, przykuło

mój wzrok. Nawet teraz jeszcze nie potrafi

ę

opisa

ć

tego, co ujrzałem,

cho

ć

miało to wyra

ź

nie kształt tiary, zgodnie z opisem, jaki

przeczytałem. Z przodu była do

ść

wysoka, w obwodzie du

ż

a i dziwnie

nieregularna, jakby przeznaczona dla głowy o osobliwym kształcie
elipsy. Materiał, z którego została wykonana, wskazywał na złoto,
cho

ć

nieziemski połysk mógł równie

ż

ś

wiadczy

ć

o jakim

ś

przedziwnym

stopie z domieszk

ą

równie pi

ę

knego, ale zupełnie nieznanego metalu.

Zachowana była w stanie niemal doskonałym i mo

ż

na by godzinami

studiowa

ć

wprost uderzaj

ą

co niezwykłe i zagadkowe wzory na jej

powierzchni, geometryczne i zwi

ą

zane z morzem — wykute albo odlane w

postaci wypukłej płaskorze

ź

by, a

ś

wiadcz

ą

ce o niewiarygodnym, pełnym

gracji mistrzostwie.

Im dłu

ż

ej si

ę

wpatrywałem, tym bardziej mnie ta rzecz fascynowała, a

do fascynacji doł

ą

czało si

ę

dziwnie niepokoj

ą

ce uczucie, trudne do

okre

ś

lenia czy sklasyfikowania. Pomy

ś

lałem,

ż

e niepokój budzi we mnie

jaka

ś

osobliwo

ść

wykonania tej tiary, pochodz

ą

cej chyba z innego

ś

wiata. Wszystkie dzieła sztuki, jakie dotychczas widziałem,

charakteryzowały si

ę

przynale

ż

no

ś

ci

ą

albo do jakiego

ś

narodu, albo do

jakiej

ś

rasy, albo te

ż

były po prostu nowoczesnym przetworzeniem

znanego kierunku. Ta tiara nie przypominała

ż

adnego ze znanych okazów

sztuki. Najwyra

ź

niej przynale

ż

ała do jakiej

ś

ustalonej techniki

charakteryzuj

ą

cej si

ę

nieprawdopodobn

ą

dojrzało

ś

ci

ą

i perfekcj

ą

, ale

zupełnie obc

ą

zarówno dla sztuki Wschodu, jak i Zachodu, dla sztuki

staro

ż

ytnej, jak i nowoczesnej — nie widziałem jeszcze dot

ą

d niczego

w tym rodzaju ani o niczym podobnym nie słyszałem. Zdawał si

ę

to by

ć

przedmiot pochodz

ą

cy z innej planety.

Wkrótce jednak stwierdziłem,

ż

e mój niepokój miał jeszcze inne

ź

ródło, a były nim obrazkowe i matematyczne wzory na powierzchni

tiary. Wszystkie inne sugerowały jakie

ś

dawne tajemnice i niepoj

ę

te

ę

bie czasu i przestrzeni, za

ś

monotonne, powi

ą

zane z morzem

płaskorze

ź

by były w swej wymowie prawie złowró

ż

bne. Po

ś

ród

płaskorze

ź

b znajdowały si

ę

ba

ś

niowe potwory, odra

ż

aj

ą

ce, groteskowe i

zło

ś

liwe – półryby, pół

ż

aby — które musiały chyba by

ć

powi

ą

zane z

jak

ąś

pseudopami

ę

ci

ą

i zdawały si

ę

przywoływa

ć

dziwne obrazy z

ę

bokich komórek i tkanek, których trwałe funkcjonowanie nale

ż

y do

pierwotnych i straszliwie odległych czasów. Chwilami odnosiłem
wra

ż

enie,

ż

e ka

ż

dy zarys tych blu

ź

nierczych

ż

aboryb przesycony jest

kwintesencj

ą

nieznanego i nieludzkiego zła.

Krótka i prozaiczna historia opowiedziana przez pann

ę

Tilton dziwnie

kontrastowała z ogólnym wra

ż

eniem, jakie sprawiała tiara. W 1873 roku

oddał j

ą

do lombardu na Stale Street za

ś

mieszn

ą

sum

ę

pewien pijany

człowiek z Innsmouth, który wkrótce potem został zabity w jakiej

ś

bójce. Stowarzyszenie nabyło j

ą

wprost od wła

ś

ciciela lombardu i od

razu umieszczona została na wystawie b

ę

d

ą

cej godnym dla niej

miejscem, wraz z informacj

ą

,

ż

e pochodzi prawdopodobnie z Indii

Wschodnich albo Indochin, cho

ć

było to oparte wył

ą

cznie na

background image

przypuszczeniach.

Panna Tilton, porównuj

ą

c wszelkie mo

ż

liwe hipotezy dotycz

ą

ce jej

pochodzenia i obecno

ś

ci w Nowej Anglii, skłonna była wierzy

ć

,

ż

e

stanowiła cz

ęść

łupu pirackiego znalezionego przez kapitana Obeda

Marsha. Pogl

ą

du tego nie podwa

ż

ały bynajmniej bezustanne oferty

Marshów, którzy, z chwil

ą

gdy si

ę

dowiedzieli o jej istnieniu,

natychmiast chcieli j

ą

kupi

ć

proponuj

ą

c wysok

ą

cen

ę

, i po dzi

ś

dzie

ń

powtarzaj

ą

swoj

ą

ofert

ę

mimo zdecydowanej odmowy Stowarzyszenia.

Kiedy wyszli

ś

my z budynku, zacna dama poinformowała mnie,

ż

e historia

pirackiej fortuny Marshów wci

ąż

jeszcze kr

ąż

y w inteligenckich

sferach tego regionu. Je

ś

li za

ś

chodzi o jej własny stosunek do

upiornego Innsmouth — w którym zreszt

ą

jeszcze nigdy nie była — to

czuje odraz

ę

do tej społeczno

ś

ci, która wyzbyła si

ę

wszelkiej

kultury, i zapewniła mnie,

ż

e pogłoski o otaczaniu czci

ą

diabła s

ą

cz

ęś

ciowo usprawiedliwione, bo rozpowszechnił si

ę

tam jaki

ś

tajemniczy kult i pochłon

ą

ł wszystkie ortodoksyjne ko

ś

cioły.

Został nazwany, powiedziała, „Ezoterycznym Porz

ą

dkiem Dagona", i jest

z pewno

ś

ci

ą

wynaturzonym, quasi-poga

ń

skim obrz

ę

dem zapo

ż

yczonym sto

lat temu na Wschodzie, kiedy to łowiska rybne w Innsmouth zacz

ę

ty

zanika

ć

. Trwało

ść

tego kultu w

ś

ród prostych ludzi jest zjawiskiem

naturalnym, jako

ż

e nagle wody przybrze

ż

ne zapełniły si

ę

rybami i

stan ten nadal si

ę

utrzymuje, a wkrótce kult rozprzestrzenił si

ę

w

całym mie

ś

cie, wypieraj

ą

c całkowicie wolnomularstwo, i obrał sobie na

główn

ą

siedzib

ę

star

ą

Maso

ń

sk

ą

Lo

żę

na ulicy New Church Green.

Wszystko to razem stanowiło dla pobo

ż

nej panny Tilton wystarczaj

ą

c

ą

przyczyn

ę

, dla której unikała tego starego miasta, opustoszałego i

ogarni

ę

tego rozkładem; dla mnie stało si

ę

to nowym bod

ź

cem. Moje

architektoniczne i historyczne zainteresowania zostały teraz
wzbogacone o antropologiczne zagadki. Tak byłem podniecony,

ż

e prawie

przez cał

ą

noc nie mogłem zmru

ż

y

ć

oka w moim małym pokoiku w YMCA.

II

Nazajutrz rano, tu

ż

przed godzin

ą

dziesi

ą

t

ą

, stałem z mał

ą

walizk

ą

przed drogeri

ą

Hammonda na Starym Rynku czekaj

ą

c na autobus do

Innsmouth. Kiedy zbli

ż

ał si

ę

czas przyjazdu autobusu, zauwa

ż

yłem,

ż

e

snuj

ą

cy si

ę

tu ludzie szybko gdzie

ś

umykaj

ą

albo przechodz

ą

na drug

ą

stron

ę

placu, koło gospody Ideal Lunch. A wi

ę

c kasjer na stacji

kolejowej nie przesadzał mówi

ą

c o niech

ę

ci miejscowych ludzi do

Innsmouth i jego mieszka

ń

ców. Po chwili pojawił si

ę

na Stale Street

mały rozklekotany wehikuł, ogromnie sfatygowany, brudnoszarego
koloru, zakr

ę

cił i zatrzymał si

ę

tu

ż

koło mnie przy kraw

ęż

niku.

Domy

ś

liłem si

ę

,

ż

e to wła

ś

nie ten autobus, a wkrótce upewniłem si

ę

sprawdziwszy na ledwie czytelnej tablicy na przedniej szybie napis:
Arkham — Innsmouth — Newburyport.

Było w nim tylko trzech pasa

ż

erów — ciemnowłosych, niechlujnych, o

ponurych twarzach, wygl

ą

daj

ą

cych raczej na młodych ludzi — a kiedy

autobus si

ę

zatrzymał, wysiedli niezdarnie i poszli ulic

ą

w

milczeniu, niemal

ż

e ukradkiem. Kierowca tak

ż

e wysiadł i udał si

ę

do

drogerii, by zrobi

ć

tam zakupy. Domy

ś

liłem si

ę

,

ż

e jest to Joe

Sargent, o którym wspominał kasjer; nim jeszcze zdołałem wnikn

ąć

w

jakiekolwiek szczegóły, ogarn

ę

ła mnie nagle awersja do tego

człowieka, niczym wła

ś

ciwie nieuzasadniona. Zrozumiałem niech

ęć

tutejszych ludzi do podró

ż

owania autobusem, którego wła

ś

cicielem i

kierowca jest ten człowiek, albo do odwiedzania miasta, w którym

ż

yje

on i jemu podobni.

Kiedy kierowca wyszedł ze sklepu, przypatrzyłem mu si

ę

uwa

ż

nie,

ż

eby

background image

wykry

ć

ź

ródło owego złego wra

ż

enia, jakie na mnie wywarł. Był

szczupły, przygarbiony, wzrostu około sze

ś

ciu stóp, miał na sobie

obskurne granatowe ubranie, o na głowie mocno zniszczona golfow

ą

czapk

ę

. Miał około trzydziestu pi

ę

ciu lat, ale z powodu gł

ę

bokich

bruzd po bokach szyi wygl

ą

dał na starszego, je

ś

li si

ę

nie patrzyło na

jego ponur

ą

, pozbawiona wyrazu twarz. Miał w

ą

sk

ą

głow

ę

, wyłupiaste

niebieskie oczy, niemal wodniste, które zdawały si

ę

nigdy nie mruga

ć

,

płaski nos, cofni

ę

te czoło i podbródek oraz przedziwnie niezgrabne,

jakby nie wykształcone uszy. Miał du

ż

e, grube wargi i pokryte g

ę

sto

porami zszarzałe policzki, prawie pozbawione zarostu, tylko
gdzieniegdzie wyrastały z nich k

ę

pki rzadkich, jasnych włosów;

miejscami skóra jego była dziwnie chropawa, tak jakby złuszczała si

ę

z powodu jakiej

ś

skórnej choroby. R

ę

ce miał du

ż

e, g

ę

sto usiane

ż

yłami, o dziwnym szaroniebieskim zabarwieniu. Palce jego były

zaskakuj

ą

co krótkie w stosunku do całej budowy ciała i najwyra

ź

niej

podkurczał je,

ż

eby ukry

ć

w ogromnej dłoni. Kiedy tak szedł w stron

ę

autobusu, zauwa

ż

yłem,

ż

e w jaki

ś

szczególny sposób powłóczy nogami i

ż

e ma niespotykanej wielko

ś

ci stopy. Nie mogłem si

ę

nadziwi

ć

,

ż

e

zdołał kupi

ć

buty.

Wszystko było na nim wytłuszczone, a to jeszcze bardziej pot

ę

gowało

moja odraz

ę

. Musiał chyba pracowa

ć

albo bywa

ć

cz

ę

sto w porcie, bo

okropnie cuchn

ą

ł rybami, ale jaka obca krew płyn

ę

ła w jego

ż

yłach,

nie potrafiłem odgadn

ąć

. Nie wygl

ą

dał na Azjat

ę

, Polinezyjczyka,

Lewanty

ń

czyka ani na typ negroidalny, ale rozumiałem, dlaczego ludzie

uwa

ż

ali go za obcego. Ja jednak skłonny byłbym uwa

ż

a

ć

go raczej za

biologicznego degenerata ani

ż

eli obcego.

Kiedy zorientowałem si

ę

,

ż

e b

ę

d

ę

jedynym pasa

ż

erem w tym autobusie,

nie było mi przyjemnie. Nie odpowiadało mi podró

ż

owanie wył

ą

cznie w

towarzystwie tego kierowcy. Nadszedł jednak czas odjazdu, stłumiłem
wi

ę

c niech

ęć

i wsiadłem za tym człowiekiem wr

ę

czywszy mu banknot

jednodolarowy i powiedziawszy jedno tylko słowo „Innsmouth". Spojrzał
na mnie z zaciekawieniem wydaj

ą

c mi w milczeniu czterdzie

ś

ci centów

reszty. Usiadłem po jego stronie, ale daleko, chciałem bowiem podczas
jazdy patrze

ć

na morze.

Wreszcie ów zramolały wehikuł ruszył ze zgrzytem i piskiem i gło

ś

no

turkoc

ą

c mijał stare budynki z cegły na Stale Street w g

ę

stej chmurze

dymu dobywaj

ą

cego si

ę

z rury wydechowej. Zauwa

ż

yłem,

ż

e przechodnie

na ulicy staraj

ą

si

ę

nie patrze

ć

na autobus albo udaj

ą

,

ż

e nie

patrz

ą

. Po chwili skr

ę

cili

ś

my w lewo na High Street, gdzie jezdnia

była ju

ż

gładsza; przemkn

ę

li

ś

my obok dostojnych starych rezydencji

wczesno-republika

ń

skiego okresu i obok jeszcze starszych farm z

okresu kolonialnego, min

ę

li

ś

my Lowel Green i Parker River, po czym

wjechali

ś

my w długi, monotonny pas rozległego nadmorskiego obszaru.

Dzie

ń

był ciepły i słoneczny, jednak

ż

e piaszczysty teren, porosły

turzyc

ą

i karłowatymi drzewami, stawał si

ę

coraz bardziej

opustoszały. Z okna widziałem bł

ę

kitn

ą

wod

ę

i piaszczyste zarysy Plum

Island, a wkrótce zjechali

ś

my prawie na sam brzeg pla

ż

y, gdy

ż

nasza

w

ą

ska droga zboczyła z głównej szosy prowadz

ą

cej do Rowley i Ipswich.

Nie było tu ju

ż

ż

adnych domów, a stan drogi

ś

wiadczył o bardzo

niewielkim ruchu kołowym. Niskie, zniszczone wiatrem i deszczem słupy
telefoniczne miały tylko dwie linie, a co pewien czas przeje

ż

d

ż

ali

ś

my

przez sfatygowane drewniane mostki na małych rzeczkach, które wij

ą

c

si

ę

płyn

ę

ły w gł

ą

b l

ą

du i pot

ę

gowały jeszcze wra

ż

enie pustki tego

terenu.

Gdzieniegdzie wyłaniały si

ę

przed moimi oczami nagie kikuty i

rozpadaj

ą

ce si

ę

resztki fundamentów ponad ruchomymi piaskami,

ś

wiadcz

ą

ce o dawnej tradycji, o jakiej wspomniano w ksi

ąż

ce historii,

któr

ą

czytałem, a mianowicie,

ż

e niegdy

ś

była to

ż

yzna, g

ę

sto

zaludniona kraina. Zmiana nast

ą

piła w okresie epidemii w Innsmouth w

background image

1846 roku, a w

ś

ród mieszka

ń

ców panuje przekonanie,

ż

e ma to zwi

ą

zek z

jakimi

ś

tajemniczymi złymi mocami. Na spustoszenie tego terenu

wpłyn

ą

ł te

ż

bezsensowny wyr

ą

b przybrze

ż

nych lasów, co pozbawiło

ziemi

ę

tak potrzebnej ochrony drzew i dało woln

ą

drog

ę

falom i

piaskom przenoszonym wiatrem.

Posuwaj

ą

c si

ę

dalej stracili

ś

my z oczu Plum Island, a po lewej

stronie roztoczył si

ę

przed nami widok na rozległy Atlantyk. Nasza

w

ą

ska droga zacz

ę

ta si

ę

wspina

ć

stromo, a mnie zacz

ą

ł ogarnia

ć

dziwny

niepokój, kiedy zobaczyłem przed sob

ą

wysok

ą

gra

ń

, na której nasza

wy

ż

łobiona droga si

ę

gała nieba. Wydawało si

ę

,

ż

e autobus b

ę

dzie si

ę

tak wspina

ć

coraz wy

ż

ej, pozostawi za sob

ą

normaln

ą

ziemi

ę

i wzniesie

si

ę

w arkana wy

ż

szych warstw powietrza i tajemniczego nieba. Zapach

morza był teraz prawie złowieszczy, a pochylone mocne plecy
milcz

ą

cego kierowcy i jego w

ą

ska głowa z ka

ż

d

ą

chwil

ą

stawały si

ę

dla

mnie coraz bardziej nienawistne. Kiedy popatrzyłem uwa

ż

niej,

przekonałem si

ę

,

ż

e tył jego głowy jest prawie tak samo pozbawiony

włosów, jak i jego twarz, tylko par

ę

ż

ółtych k

ę

pek wyrasta mu na

szarej, szorstkiej skórze.

I tak wjechali

ś

my na gra

ń

, sk

ą

d roztoczył si

ę

widok na rozległ

ą

dolin

ę

, gdzie rzeka Manuxet ł

ą

czyła si

ę

z morzem na północ od

długiego ła

ń

cucha wzgórz najg

ęś

ciej skupionych w Kingsport Head i

skr

ę

caj

ą

cych w stron

ę

Cape Ann. Na dalekim zamglonym horyzoncie

zdołałem zauwa

ż

y

ć

przyprawiaj

ą

cy o zawrót głowy zarys góry, a na niej

tajemniczy stary dom, o którym kr

ąż

yło tak wiele legend; w tej chwili

cał

ą

moj

ą

uwag

ę

przykuwała bli

ż

sza panorama roztaczaj

ą

ca si

ę

w dole.

Zorientowałem si

ę

,

ż

e przede mn

ą

jest ju

ż

upiorne Innsmouth.

Było to miasto rozległe i g

ę

sto zabudowane, ale ju

ż

z daleka

znamionował je złowieszczy brak

ś

ladów

ż

ycia. Z g

ę

stego skupiska

kominów tylko gdzieniegdzie unosił si

ę

ę

bek dymu, a trzy wysokie

wie

ż

e sterczały na tle morza nagie i nie pomalowane. Jedna z nich na

szczycie si

ę

rozpadała, a tu i ówdzie widniały czarne czelu

ś

cie, w

których niegdy

ś

były pewnie tarcze zegarów. Ogromn

ą

ilo

ść

obwisłych,

spadzistych dachów i spiczastych kalenic najwyra

ź

niej toczyło

robactwo, a kiedy zjechali

ś

my troch

ę

ni

ż

ej, okazało si

ę

,

ż

e wi

ę

kszo

ść

dachów całkiem si

ę

zapadła. Było tam tak

ż

e kilka du

ż

ych kwadratowych

domów w stylu georgia

ń

skim z kopertowymi dachami, kopułami i tarasami

otoczonymi

ż

elazn

ą

balustrad

ą

. Te znajdowały si

ę

z dala od morza i

niektóre zachowały si

ę

jeszcze w całkiem niezłym stanie. Stamt

ą

d

ci

ą

gn

ę

ły si

ę

w stron

ę

l

ą

du nie u

ż

ywane teraz i zarosłem traw

ą

szyny

kolejowe z przechylonymi słupami telegraficznymi, pozbawionymi
drutów, i na pół zatarte

ś

lady starych dróg do Rowley i Ipswich.

Najwi

ę

ksze zniszczenie dało si

ę

zauwa

ż

y

ć

tu

ż

nad morzem, cho

ć

w samym

ś

rodku wypatrzyłem biał

ą

wie

żę

całkiem dobrze zachowanej budowli z

cegieł, która wygadała jak mała fabryka. Przysta

ń

, z dawna zasypana

piaskiem, otoczona była starym, kamiennym falochronem; na nim to
zacz

ą

łem odró

ż

nia

ć

małe figurki siedz

ą

cych rybaków, a na samym ko

ń

cu

fundamenty stoj

ą

cej tu niegdy

ś

latarni morskiej. Od wewn

ą

trz

falochronu utworzył si

ę

piaszczysty cypel, na nim za

ś

spostrzegłem

kilka przysiadłych chat, płaskodenne łodzie i porozrzucane wrzeci

ą

dze

do łowienia homarów. Woda zdawała si

ę

by

ć

ę

boka tylko tam, gdzie

rzeka opływała fabryk

ę

i skr

ę

cała na południe, by poł

ą

czy

ć

si

ę

z

oceanem przy ko

ń

cu falochronu.

Tu i ówdzie sterczały na brzegu ruiny przystani w zupełnym
rozkładzie, który im dalej na południe, tym wi

ę

kszy przybierał

zasi

ę

g. A w gł

ę

bi morza, mimo wysokiego przypływu, dostrzegłem dług

ą

czarn

ą

lini

ę

, nieznacznie unosz

ą

c

ą

si

ę

nad powierzchni

ą

wody, a

kryj

ą

c

ą

w sobie jakie

ś

tajemne zło. Domy

ś

liłem si

ę

,

ż

e musi to by

ć

Diabelska Rafa. Kiedy tak na ni

ą

patrzyłem, doznawałem mieszanych

uczu

ć

; w swej ponuro

ś

ci była odpychaj

ą

ca, a jednocze

ś

nie w jaki

ś

background image

dziwny sposób zdawała si

ę

do siebie przyci

ą

ga

ć

. Zdumiewaj

ą

ce, ale to

drugie odczucie powodowało wi

ę

kszy niepokój.

Nie spotkali

ś

my po drodze ani

ż

ywej duszy, teraz jednak zacz

ę

li

ś

my

mija

ć

opuszczone farmy b

ę

d

ą

ce w ró

ż

nym stadium rozkładu. Potem

zauwa

ż

yłem kilka zamieszkałych domów o potłuczonych szybach

zasłoni

ę

tych ró

ż

nymi szmatami, a za

ś

miecone podwórka pełne były

muszli i

ś

ni

ę

tych ryb. Raz, a mo

ż

e dwa, dostrzegłem apatycznie

wygl

ą

daj

ą

cych ludzi pracuj

ą

cych w pustych ogródkach albo wykopuj

ą

cych

mi

ę

czaki na cuchn

ą

cej rybami pla

ż

y oraz grupki dzieci

przypominaj

ą

cych małpy, które bawiły si

ę

przy obro

ś

ni

ę

tych chwastami

progach domów. Ci ludzie napawali wi

ę

kszym niepokojem ni

ż

wszystkie

ponure domostwa, bo prawie ka

ż

dy spo

ś

ród nich szokował albo wyrazem

twarzy, albo sposobem poruszania si

ę

, co instynktownie budziło we

mnie niech

ęć

, cho

ć

nie potrafiłbym okre

ś

li

ć

przyczyny takiego

stosunku. Przez moment zdawało mi si

ę

,

ż

e charakterystyczna budowa

ich ciała przypomina mi jak

ąś

ilustracj

ę

z ksi

ąż

ki ogl

ą

danej w chwili

przera

ż

enia albo melancholii; ale to pseudo wspomnienie min

ę

ło bardzo

szybko.

W miar

ę

jak autobus zje

ż

d

ż

ał coraz ni

ż

ej, w

ś

ród nienaturalnej ciszy

zacz

ą

ł mnie dochodzi

ć

monotonny szum wodospadu. Po obu stronach drogi

pojawiały si

ę

coraz g

ę

stsze skupiska pochylonych, nie pomalowanych

domów, bardziej przypominaj

ą

cych miejsk

ą

zabudow

ę

. Panorama przed

nami ograniczała si

ę

ju

ż

teraz tylko do ulicznej scenerii, co pewien

czas pojawiały si

ę

ś

lady dawnych chodników wykładanych kostk

ą

lub

cegł

ą

. Oczywi

ś

cie wszystkie domy ziały pustk

ą

, a od czasu do czasu

pojawiały si

ę

wyrwy, w których tylko rozpadaj

ą

ce si

ę

kominy albo na

wpół zawalone piwnice

ś

wiadczyły o tym.

ż

e niegdy

ś

stały tu budynki.

Wsz

ę

dzie natomiast dominował mdły zapach ryb, wprost nie do opisania.

Wkrótce zacz

ę

li

ś

my mija

ć

poprzeczne ulice i skrzy

ż

owania; ulice po

lewej stronie prowadziły ku morzu, były niebrukowane i obskurne,
natomiast biegn

ą

ce w prawo nosiły

ś

lady minionej

ś

wietno

ś

ci. Jak

dot

ą

d jeszcze nie widziałem ani jednego człowieka w tym mie

ś

cie, ale

zacz

ę

ły si

ę

ju

ż

pojawia

ć

pojedyncze oznaki

ż

ycia — gdzieniegdzie

zasłoni

ę

te okna albo stoj

ą

ce na rogu mocno sfatygowane samochody.

Bruk uliczny i chodniki wyłaniały si

ę

coraz wyra

ź

niej, a wi

ę

kszo

ść

domów, cho

ć

była stara — poł

ą

czenie cegły i drzewa z pocz

ą

tku

dziewi

ę

tnastego wieku — nadawała si

ę

jeszcze do zamieszkania. Z

amatorstwa interesowałem si

ę

wszystkim, co stare, i w tym bogactwie

minionej, ale dobrze jeszcze zachowanej przeszło

ś

ci prawie przestałem

reagowa

ć

na obrzydliwy zapach ryb, opu

ś

ciło mnie te

ż

poczucie

zagro

ż

enia i odrazy.

Nie było mi jednak s

ą

dzone dotrze

ć

do celu bez dojmuj

ą

co przykrego

doznania. Autobus podjechał do jakiego

ś

skrzy

ż

owania albo ronda

otoczonego z dwóch stron ko

ś

ciołami, po

ś

rodku którego znajdowały si

ę

błotniste resztki trawnika, przede mn

ą

za

ś

, z prawej strony

skrzy

ż

owania, wyłonił si

ę

ogromny gmach z kolumnami. Niegdy

ś

pomalowany na biało, teraz był szary i obdrapany, a czarnozłote
litery na frontonie tak wyblakły,

ż

e z trudem zdołałem odczyta

ć

napis

„Ezoteryczny Porz

ą

dek Dagona". A wi

ę

c byt to dawny budynek

wolnomularzy, przej

ę

ty teraz przez wyznawców nikczemnego kultu. Kiedy

wyt

ęż

ałem wzrok,

ż

eby odczyta

ć

napis, uwag

ę

moj

ą

zwróciły jakie

ś

ochrypłe tony dzwonu, szybko wi

ę

c odwróciłem si

ę

, by wyjrze

ć

przez

okno, przy którym siedziałem.

D

ź

wi

ę

k dochodził z kamiennego ko

ś

cioła z przysadzista wie

żą

,

pochodz

ą

cego ze znacznie pó

ź

niejszego okresu ni

ż

wi

ę

kszo

ść

okolicznych domów, a zbudowanego w ci

ęż

kim gotyckim stylu z

nieproporcjonalnie wysok

ą

krypt

ą

z okiennicami. Cho

ć

zegar od tej

strony, na któr

ą

patrzyłem, pozbawiony był wskazówek, wiedziałem,

ż

e

te ostre uderzenia dzwonu obwieszczaj

ą

godzin

ę

jedenast

ą

. Nagle

background image

jednak wszelkie poczucie czasu zostało wymazane przez niesłychanie
intensywnie napieraj

ą

cy obraz, który wywołał we mnie paniczny l

ę

k,

nim jeszcze zdołałem poj

ąć

, co oznacza. Drzwi do krypty ko

ś

cioła były

otwarte i ukazywały czarne, kwadratowe wn

ę

trze. Wtem przesun

ę

ła si

ę

tam, albo tak mi si

ę

tylko zdawało, jaka

ś

posta

ć

; w głowie za

ś

witała

mi straszna my

ś

l o zmorze nocnej, co było bulwersuj

ą

ce, bo przecie

ż

pozbawione wszelkiego sensu.

Był to obiekt

ż

ywy — pierwszy poza kierowc

ą

, jaki napotkałem od

chwili, gdy wjechali

ś

my w g

ę

sto zabudowan

ą

cz

ęść

miasta — i gdybym

był w spokojniejszym stanie umysłu, nie wydałoby mi si

ę

to tak

przera

ż

aj

ą

ce. Jak sobie po chwili u

ś

wiadomiłem, musiał to by

ć

niew

ą

tpliwie kapłan; ubrany w jakie

ś

niezwykle szaty, wprowadzone

przez Porz

ą

dek Dagona, który zmodyfikował wszystkie miejscowe

ko

ś

cioły. To, co najprawdopodobniej pod

ś

wiadomie uderzyło mnie ju

ż

w

pierwszej chwili i napełniło takim l

ę

kiem, to była wysoka tiara na

jego głowie; identyczna jak ta, któr

ą

pokazała mi panna Tilton

poprzedniego wieczora. To zapewne ona podziałała na moj

ą

wyobra

ź

ni

ę

i

nadała tak złowieszcze cechy niewyra

ź

nej twarzy i odzianej w dziwne

szaty, powłócz

ą

cej nogami postaci. Wkrótce uznałem,

ż

e nie ma sensu,

aby jakie

ś

rzekome wspomnienie zła wywołało we mnie a

ż

taki wstrz

ą

s.

Czy

ż

nie było to naturalne,

ż

e wyznawcy miejscowego tajemniczego

kultu przej

ę

li w

ś

ród ró

ż

nych symboli to niezwykłe nakrycie głowy,

dobrze znane tutejszej społeczno

ś

ci... mo

ż

e jako trofeum znalezionego

skarbu?

Teraz co pewien czas zacz

ę

li si

ę

pojawia

ć

na ulicy młodzi ludzie o

odra

ż

aj

ą

cym wygl

ą

dzie — pojedynczo albo te

ż

w milcz

ą

cych grupkach po

dwie, trzy osoby. Na parterze poniektórych zniszczonych domów
znajdowały si

ę

małe sklepiki o zamazanych szyldach, tu i ówdzie

dostrzegłem zaparkowane ci

ęż

arówki. Szum wodospadu dobiegał coraz

wyra

ź

niej, wkrótce dostrzegłem do

ść

ę

bokie koryto rzeki, a nad ni

ą

szeroki,

ż

elazny most, wychodz

ą

cy na du

ż

y, kwadratowy plac. Kiedy

przeje

ż

d

ż

ali

ś

my z łoskotem przez most, rozejrzałem si

ę

na wszystkie

strony i dostrzegłem budynki fabryczne na porosłym traw

ą

stromym

brzegu rzeki. Poziom wody był bardzo wysoki, po prawej stronie, w
górze rzeki, znajdowały si

ę

dwa wartkie wodospady i co najmniej jeden

z lewej, w dolnym biegu. Tutaj szum był ogłuszaj

ą

cy. Potoczyli

ś

my si

ę

na zaokr

ą

glony plac na drugim brzegu i podjechali

ś

my z prawej strony

przed wysoki, uwie

ń

czony kopuł

ą

budynek z resztkami

ż

ółtej farby i

pozacieranym napisem „Gilman House".

Z przyjemno

ś

ci

ą

wysiadłem i natychmiast udałem si

ę

do obskurnego

hotelu, aby zostawi

ć

tam walizk

ę

. W hallu był tylko jeden pracownik —

starszy m

ęż

czyzna, nie posiadaj

ą

cy wygl

ą

du „człowieka z Innsmouth" —

któremu postanowiłem nie zadawa

ć

ż

adnych pyta

ń

na interesuj

ą

ce mnie

tematy, pami

ę

tałem,

ż

e w tym wła

ś

nie hotelu działy si

ę

dziwne rzeczy,

wedle relacji kasjera ze stacji kolejowej. Wyszedłem zaraz na plac, z
którego autobus ju

ż

zd

ąż

ył odjecha

ć

, i przygl

ą

dałem si

ę

wszystkiemu

dokładnie i wnikliwie.

Z jednej strony tego placu wyło

ż

onego kocimi łbami ci

ą

gn

ę

ła si

ę

w

prostej linii rzeka; z drugiej znajdowało si

ę

półkole budynków z

cegły o spadzistych dachach, zbudowanych najprawdopodobniej około
tysi

ą

c osiemsetnego roku, sk

ą

d rozchodziło si

ę

promieni

ś

cie kilka

ulic na południowy wschód, południe i południowy zachód. Z rzadka
stoj

ą

ce latarnie były raczej niskie, o słabym

ś

wietle, Rad wi

ę

c

byłem,

ż

e zaplanowałem odjazd przed zmrokiem, mimo

ż

e zapowiadała si

ę

jasna, ksi

ęż

ycowa noc. Wszystkie budynki zachowały si

ę

w dobrym

stanie i miały kilka funkcjonuj

ą

cych sklepów; jeden z nich.

spo

ż

ywczy, byt fili

ą

znanej w całej Nowej Anglii firmy, poza tym

znajdowała si

ę

tam sm

ę

tna restauracja, drogeria i biuro centrali

rybnej; na wschodnim kra

ń

cu, przy samej rzece, mie

ś

ciło si

ę

biuro

jedynego funkcjonuj

ą

cego przemysłu w mie

ś

cie — Towarzystwa

background image

Rafineryjnego Marsha. Na ulicach spotkałem w sumie mo

ż

e dziesi

ę

ciu

przechodniów, poza tym w ró

ż

nych miejscach stało kilka samochodów i

ci

ęż

arówek. Nikt nie potrzebował mnie obja

ś

nia

ć

,

ż

e to jest centrum

Innsmouth. Od wschodniej strony prze

ś

witywał niebieskimi barwami

port, na tle którego wyrastały ruiny trzech, niegdy

ś

pi

ę

knych wie

ż

yc,

w georgia

ń

skim stylu. A w kierunku brzegu, po drugiej stronie rzeki,

wznosiła si

ę

biała wie

ż

a, która, jak wywnioskowałem, stanowiła cz

ęść

rafinerii Marsha.

Trudno byłoby mi powiedzie

ć

, jakimi motywami si

ę

kierowałem, ale na

pierwszy plan wybrałem sklep spo

ż

ywczy, którego personel nie

przypominał miejscowych ludzi, i tam postanowiłem si

ę

czego

ś

dowiedzie

ć

. Zastałem tylko siedemnastoletniego chłopca, pracuj

ą

cego w

charakterze subiekta, i przyjemnie mi si

ę

zrobiło na widok jego

o

ż

ywienia i uprzejmo

ś

ci, które obiecywały pogodn

ą

gotowo

ść

informacji. Okazał si

ę

bardzo rozmowny i wkrótce si

ę

dowiedziałem,

ż

e

nie podoba mu si

ę

to miejsce, ma dosy

ć

ci

ą

głego zapachu ryb i

zagadkowych mieszka

ń

ców tego miasta. Rozmowa z ka

ż

dym przybyszem była

dla niego ulg

ą

. Przyjechał tu z Arkham, zamieszkał u rodziny

pochodz

ą

cej z Ipswich, a wyje

ż

d

ż

ał st

ą

d zawsze, gdy tylko miał wolne.

Rodzina jego niech

ę

tnie akceptowała t

ę

prac

ę

w Innsmouth, ale firma

go tu skierowała i nie chciał straci

ć

posady.

Powiedział,

ż

e nie ma tu

ż

adnej biblioteki ani

ż

adnego biura podró

ż

y,

ale zapewne poradz

ę

sobie sam. Ulica, na której obecnie si

ę

znajduj

ę

,

to Federal Street. Na zachód od niej znajduj

ą

si

ę

stare, elegantsze

ulice — Broad, Washington, Lafayette i Adams — na wschód natomiast
jest nadbrze

ż

na dzielnica slumsów. Tam wła

ś

nie, przy Main Street,

spotkam stare ko

ś

cioły georgia

ń

skie, od dawna ju

ż

nieczynne. Lepiej

tam nie rzuca

ć

si

ę

zanadto w oczy, zwłaszcza na północ od rzeki, bo

ludzie s

ą

nastawieni wrogo i strasznie pos

ę

pni. Zdarzyło si

ę

nie raz,

ż

e obcy przybysz znikał tam na zawsze. Pewne miejsca w tamtej okolicy

s

ą

prawie zakazane, o czym przekonał si

ę

na własnej skórze. Na

przykład nie nale

ż

y przechadza

ć

si

ę

w pobli

ż

u rafinerii Marsha ani

koło czynnych ko

ś

ciołów czy te

ż

gmachu z filarami nale

żą

cego do

Porz

ą

dku Dagona na New Church Green. S

ą

to bardzo dziwne ko

ś

cioły —

wszystkie gwałtownie zdezawuowane przez ich sekty posługuj

ą

ce si

ę

przedziwnym ceremoniałem i równie dziwnym strojem duchowie

ń

stwa. Jest

to heretycka i jaka

ś

tajemnicza wiara, charakteryzuj

ą

ca si

ę

dziwnymi

przejawami cudownych przeobra

ż

e

ń

zmierzaj

ą

cych do nie

ś

miertelno

ś

ci

ciała — w pewnym stopniu — na ziemi. Pastor — dr Wallace z Ashbury
M.E. Ko

ś

cioła w Arkham — surowo przestrzegał tego młodego człowieka

przed uczestniczeniem w obrz

ę

dach któregokolwiek ko

ś

cioła w

Innsmouth.

Je

ś

li chodzi o samych mieszka

ń

ców Innsmouth, to wła

ś

ciwie nie

wiedział, co o nich my

ś

le

ć

. Rzadko i tylko ukradkiem pojawiali si

ę

na

ulicach, niczym zwierz

ę

ta

ż

yj

ą

ce w norach, i nie miał poj

ę

cia, w jaki

sposób sp

ę

dzaj

ą

czas, kiedy nie łowi

ą

ryb, a połowy te

ż

odbywały si

ę

u nich bez

ż

adnego planu. S

ą

dz

ą

c po ilo

ś

ci przemycanego alkoholu,

przez wi

ę

ksz

ą

cz

ęść

dnia le

żą

pewnie w alkoholowym zamroczeniu.

Wszyscy zdaj

ą

si

ę

przynale

ż

e

ć

do jakiej

ś

wspólnoty, rozumiej

ą

si

ę

nawzajem i pogardzaj

ą

reszt

ą

ś

wiata, jak gdyby mieli dost

ę

p do

innych, znacznie wy

ż

szych sfer istnienia. Ich wygl

ą

d — zwłaszcza

tych, którzy maj

ą

nieruchome i nigdy nie zamykaj

ą

ce si

ę

oczy — jest

ju

ż

sam w sobie zaskakuj

ą

cy, a brzmienie ich głosu mocno odra

ż

aj

ą

ce.

Okropne wra

ż

enie robi

ą

ich

ś

piewy w ko

ś

ciołach podczas nocy, a

zwłaszcza w ich główne

ś

wi

ę

ta przypadaj

ą

ce dwa razy do roku, 30

kwietnia i 31 pa

ź

dziernika.

S

ą

miło

ś

nikami wody, pływaj

ą

bardzo cz

ę

sto zarówno w rzece, jak i w

morzu. Powszechne w

ś

ród nich s

ą

wy

ś

cigi pływackie do Diabelskiej Rafy

i ka

ż

dy, kogo tylko spotkamy na ulicy, wydaje si

ę

by

ć

zdolny do tego

wyczerpuj

ą

cego sportu. Je

ś

li si

ę

tak zastanowi

ć

, to wła

ś

ciwie tylko

background image

młodych ludzi dostrzega si

ę

na ulicy, a im starsi, tym ciemniejsz

ą

maj

ą

skór

ę

. Zdarzaj

ą

si

ę

wyj

ą

tki, kiedy nie dostrzega si

ę

odchyle

ń

od

normy, jak na przykład ów starszy ju

ż

pracownik hotelu.

Zastanawiaj

ą

ce, co dzieje si

ę

ze starymi lud

ź

mi, a mo

ż

e „wygl

ą

d

typowy dla Innsmouth" to objawy dziwnej i zdradzieckiej choroby,
które pot

ę

guj

ą

si

ę

w miar

ę

upływaj

ą

cych lat?

Tylko jaka

ś

rzadko spotykana choroba mogła spowodowa

ć

równie wielkie

i zasadnicze zmiany anatomiczne u poszczególnych dorosłych osobników
— zmiany w układzie kostnym, tak podstawowe jak kształt czaszki — ale
znacznie bardziej zaskakuj

ą

ce i wprost niesłychane było pi

ę

tno tej

choroby zaznaczaj

ą

ce si

ę

w ogólnym wygl

ą

dzie. Trudno byłoby wyci

ą

gn

ąć

jakie

ś

konkretne wnioski w tej sprawie, wyja

ś

nił młody sprzedawca, bo

nie sposób pozna

ć

bli

ż

ej tych ludzi, cho

ć

by si

ę

nawet długo w

ś

ród

nich mieszkało.

Był przekonany,

ż

e ludzie o gorszym wygl

ą

dzie ni

ż

ci, których czasem

spotyka si

ę

na ulicach, przebywaj

ą

zamkni

ę

ci w domach. Nieraz słycha

ć

jakie

ś

dziwne odgłosy. Rozpadaj

ą

ce si

ę

nadbrze

ż

ne rudery na północ od

rzeki s

ą

podobno poł

ą

czone ukrytymi lochami stanowi

ą

cymi istne

siedlisko anormalnych zjawisk. Jaka obca krew — je

ż

eli tak jest

istotnie — płynie w

ż

yłach tych ludzi, trudno si

ę

rozezna

ć

. Kiedy

przedstawiciele rz

ą

dowi albo jacy

ś

inni ludzie z zewn

ą

trz przybywaj

ą

do miasta, wtedy starannie ukrywaj

ą

wszystkich, którzy wygl

ą

daj

ą

odra

ż

aj

ą

co.

Nie ma sensu, obja

ś

niał mnie sprzedawca, pyta

ć

tubylców o cokolwiek,

co dotyczy miasta. Jedyny, który byłby tu skory do rozmowy, to
s

ę

dziwy ju

ż

człowiek o normalnym wygl

ą

dzie, mieszkaj

ą

cy w ubogim domu

na północnym skraju miasta. Mo

ż

na go spotka

ć

przy remizie

stra

ż

ackiej, bo ci

ą

gle si

ę

tam snuje. Ten starzec nazywa si

ę

Zadok

Allen, ma dziewi

ęć

dziesi

ą

t sze

ść

lat i jest troch

ę

stukni

ę

ty, a poza

tym to najwi

ę

kszy w mie

ś

cie pijak. Jest dziwny i zagadkowy, ci

ą

gle

ogl

ą

da si

ę

przez rami

ę

, jakby si

ę

czego

ś

obawiał, a kiedy jest

trze

ź

wy, za nic nie mo

ż

na go nakłoni

ć

do rozmowy z obcymi. Nie

potrafi si

ę

jednak oprze

ć

pokusie, je

ś

li kto

ś

mu zaproponuje jego

ulubiona trucizn

ę

, a pijany rozwija opowie

ść

pełn

ą

zdumiewaj

ą

cych

wspomnie

ń

.

A jednak niewiele po

ż

ytecznych wiadomo

ś

ci mo

ż

na od niego uzyska

ć

; we

wszystkich jego opowie

ś

ciach zna

ć

szale

ń

stwo, s

ą

to niepowi

ą

zane

w

ą

tki na temat nieprawdopodobnych cudów i strasznych wydarze

ń

, które

zrodzi

ć

mogła tylko jego nieposkromiona fantazja. Nikt mu nigdy nie

daje wiary, ale mieszka

ń

com Innsmouth nie podoba si

ę

,

ż

e tyle pije i

rozmawia z obcymi: lepiej, aby nie widzieli,

ż

e si

ę

z nim rozmawia.

To od niego najprawdopodobniej wywodz

ą

si

ę

wszystkie najbardziej

niesamowite opowie

ś

ci.

Kilku nietutejszych nieraz donosiło o jakich

ś

strasznych zjawach,

które im si

ę

zdarzyło tu zauwa

ż

y

ć

, ale trudno si

ę

dziwi

ć

,

ż

e

opowie

ś

ci starego Zadoka i widok zniekształconych tubylców wywoływały

takie iluzje. Nikt spo

ś

ród niemiejscowych ludzi nie wychodzi na ulic

ę

wieczorem, bo, jak si

ę

powszechnie uwa

ż

a, byłoby to przejawem braku

rozs

ą

dku. A poza tym wszystkie ulice spowija złowieszczy mrok.

Ilo

ść

ryb jest tu wprost niewiarygodna, ale ludzie maj

ą

z tego coraz

mniejsze korzy

ś

ci. Ponadto ceny spadaj

ą

, a konkurencja ro

ś

nie.

Najlepiej prosperuje oczywi

ś

cie rafineria, której przedstawicielstwo

handlowe mie

ś

ci si

ę

w pobli

ż

u, na placu. Starego Marsha nigdy si

ę

nie

widuje, czasami jednak je

ź

dzi do fabryki w zamkni

ę

tym samochodzie z

zasłoni

ę

tymi oknami.

O wygl

ą

dzie Marsha kr

ążą

najrozmaitsze plotki. Dawniej był to wielki

elegant i podobno jeszcze teraz nosi surdut z epoki edwardia

ń

skiej,

background image

przystosowany do jego dziwnie zdeformowanego ciała. Przedtem jego
synowie prowadzili biuro, ale od pewnego czasu nie pokazuj

ą

si

ę

ju

ż

publicznie i lwi

ą

cz

ęść

pracy przej

ę

ła młodsza generacja. Wygl

ą

d

synów, a tak

ż

e ich sióstr stal si

ę

dziwny, zwłaszcza tych starszych,

i podobno wszyscy jako

ś

zapadaj

ą

na zdrowiu.

Jedna z córek Marsha jest odra

ż

aj

ą

co brzydka, przypomina jakiego

ś

gada, a nosi ogromn

ą

ilo

ść

przedziwnej bi

ż

uterii, podobnie

egzotycznej jak widziana przeze mnie tiara. Młody sprzedawca widział
tiar

ę

kilka razy i słyszał,

ż

e pochodzi z tajemnego łupu albo

pirackiego, albo diabelskiego. Ksi

ęż

a czy te

ż

kapłani — w gruncie

rzeczy nie wiadomo, jak si

ę

ich tutaj zwie — wszyscy nosz

ą

tego

rodzaju ozdob

ę

na głowie, ale niestety niełatwo ich zobaczy

ć

. Innych

egzemplarzy tej tiary młody człowiek nie widział, cho

ć

podobno, wedle

kr

ążą

cych wie

ś

ci, jest ich wiele w Innsmouth.

Marshowie wraz z trzema innymi szlachetnie urodzonymi rodzinami —
Waite'ami, Gilmanami i Eliotami — nie musz

ą

ju

ż

pracowa

ć

. Mieszkaj

ą

w

ogromnych domach na Washington Street i trzymaj

ą

tam podobno w

ukryciu swoich krewnych, którym ze wzgl

ę

dów osobistych nie wolno si

ę

pokazywa

ć

, ale wiadomo

ść

o ich

ś

mierci ogłaszaj

ą

oficjalnie.

Wiele napisów z nazwami ulic zostało zdj

ę

tych, w zwi

ą

zku z czym młody

człowiek naszkicował mi szczegółowy plan najwa

ż

niejszych obiektów w

mie

ś

cie. Stwierdziłem,

ż

e b

ę

dzie mi ogromnie pomocny, i w

ś

ród

serdecznych podzi

ę

kowa

ń

schowałem go do kieszeni. Obskurna

restauracja, któr

ą

po drodze widziałem, nie wydała mi si

ę

zach

ę

caj

ą

ca, wobec tego kupiłem sobie na obiad serowe krakersy i

imbirowe wafle. Postanowiłem obejrze

ć

główne ulice, porozmawia

ć

z

lud

ź

mi przybyłymi do tego miasta, je

ż

eli takich po drodze napotkam, i

wróci

ć

autobusem do Arkham o ósmej wieczorem. Całe miasto było

naznaczone rozkładem i ruin

ą

; nie miałem zainteresowa

ń

socjologicznych, postanowiłem wi

ę

c skupi

ć

si

ę

na zagadnieniach z

zakresu architektury.

I tak rozpocz

ą

łem moj

ą

dokładn

ą

, ale jak

ż

e kłopotliw

ą

w

ę

drówk

ę

po

Innsmouth, w

ą

skimi, do

ść

mrocznymi uliczkami. Min

ą

łem most i

skr

ę

ciłem w stron

ę

szumi

ą

cego wodospadu w dolnym biegu rzeki,

przeszedłem koło rafinerii Marsha, z której, dziwna rzecz, ale nie
dochodziły odgłosy odbywaj

ą

cej si

ę

tam pracy. Stała na kraw

ę

dzi

stromego brzegu rzeki koło mostu, a skrzy

ż

owanie ulic, b

ę

d

ą

ce dawniej

centrum miasta, zostało po Rewolucji zast

ą

pione placem miejskim

istniej

ą

cym do dzisiaj.

Min

ą

wszy w

ą

wóz przy mo

ś

cie na Main Street natkn

ą

łem si

ę

na dzielnic

ę

tak wymarł

ą

,

ż

e przeszył mnie dreszcz przera

ż

enia. Skupisko zapadłych

i rozsypuj

ą

cych si

ę

dachów tworzyło fantastyczn

ą

, poszarpan

ą

lini

ę

horyzontaln

ą

na tle nieba, a ponad ni

ą

wyrastała upiorna,

ś

ci

ę

ta u

góry wie

ż

a starego ko

ś

cioła. W kilku domach na Main Street kto

ś

chyba

mieszkał, ale wi

ę

kszo

ść

była szczelnie zabita deskami. Na bocznych,

pozbawionych chodników ulicach ujrzałem czarne czelu

ś

cie wybitych

okien w pustych ruderach, z których wiele przechyliło si

ę

gro

ź

nie na

osuni

ę

tych fundamentach. Okna te wygl

ą

dały tak upiornie,

ż

e trzeba

było nie lada odwagi, aby i

ść

dalej, w stron

ę

parku. Strach, jaki

budz

ą

opustoszałe domy, pot

ę

guje si

ę

raczej w post

ę

pie geometrycznym

ni

ż

arytmetycznym, jako

ż

e domy mno

żą

si

ę

i tworz

ą

kompletnie

opustoszałe miasto. Na widok niesko

ń

czenie długich ulic

ś

wiec

ą

cych

obł

ę

dn

ą

pustk

ą

i

ś

mierci

ą

i na my

ś

l o ci

ą

gn

ą

cych si

ę

bezkre

ś

nie,

spowitych mrokiem mieszkaniach, które wypełniały tylko paj

ę

czyny i

wspomnienia i nad którymi zawładn

ę

ło teraz robactwo, ogarniał

człowieka l

ę

k i odraza, i chyba nawet najwymy

ś

lniejsza filozofia nie

byłaby w stanie si

ę

im oprze

ć

.

Fish Street była równie opustoszała jak Main Street, ró

ż

niła si

ę

background image

jednak tym,

ż

e zbudowane z cegły i kamienia magazyny zachowały si

ę

w

doskonałym stanie. Water Street była podobna, z t

ą

tylko ró

ż

nic

ą

,

ż

e

w tych miejscach, gdzie znajdowały si

ę

kiedy

ś

zabudowania portowe,

teraz były puste dziury. Nigdzie nie spotkałem

ż

ywej duszy, tylko na

dalekim falochronie siedziało paru rybaków, nie słyszałem te

ż

ż

adnych

odgłosów

ż

ycia poza chlupotem fal w przystani i szumem wodospadu na

rzece Manuxet. To miasto zaczynało mi coraz bardziej działa

ć

na

nerwy, co chwila ogl

ą

dałem si

ę

ukradkiem za siebie przechodz

ą

c przez

rozklekotany most na Water Street. Most na Fish Street, zgodnie z
naszkicowanym planem, był w ruinie.

Na północ od rzeki zna

ć

było

ś

lady n

ę

dznego

ż

ycia — czynne pakownie

ryb na Water Street, tu i ówdzie dymi

ą

ce kominy i połatane dachy,

jakie

ś

nieokre

ś

lone odgłosy, a gdzieniegdzie na ponurych

niebrukowanych uliczkach powłócz

ą

cy nogami ludzie. Mimo to wydało mi

si

ę

tu jeszcze bardziej ponuro ni

ż

w południowej, wymarłej dzielnicy

miasta. Mo

ż

e dlatego,

ż

e ludzie tutaj byli jeszcze bardziej

tajemniczy i nienormalni ni

ż

w centrum miasta; parokrotnie doznałem

jakich

ś

zupełnie fantastycznych skojarze

ń

, których nie potrafiłem

umiejscowi

ć

. Wydawało si

ę

,

ż

e ci ludzie maj

ą

wi

ę

ksza domieszk

ę

obcej

krwi ani

ż

eli mieszka

ń

cy

ś

ródmie

ś

cia — chyba

ż

e wygl

ą

d ,,ludzi z

Innsmouth" miał rzeczywi

ś

cie podło

ż

e chorobowe, a nie był tylko

przejawem obcej krwi: w takim razie w tej dzielnicy choroba była
bardziej zaawansowana ni

ż

gdzie indziej. Szczególnie zaniepokoiły

mnie ledwo słyszalne odgłosy niewiadomego pochodzenia. Powinny
dobywa

ć

si

ę

z zamieszkałych domów, o tymczasem najwyra

ź

niej

dochodziły z domów, których fasady były zabite deskami. Tam rozlegało
si

ę

jakie

ś

skrzypienie, bezładne przemykanie i chrobotanie: mimo woli

pomy

ś

lałem o ukrytych tunelach, o których wspominał młody sprzedawca.

Nagle zacz

ą

łem si

ę

zastanawia

ć

, Jakie brzmienie ma głos tutejszych

mieszka

ń

ców. Do tej pory nie słyszałem jeszcze rozmowy tych ludzi,

ale w ko

ń

cu stwierdziłem,

ż

e nie mam na to najmniejszej ochoty.

Zatrzymałem si

ę

troch

ę

dłu

ż

ej na Main Street i Church Street,

ż

eby

popatrze

ć

na dwa do

ść

ładne, stare, zniszczone ko

ś

cioły i szybko

opu

ś

ciłem t

ę

dzielnic

ę

n

ę

dznych slumsów nad brzegiem rzeki. Nast

ę

pne

kroki powinienem był skierowa

ć

na ulic

ę

New Church Green, ale jako

ś

nie miałem ochoty znale

źć

si

ę

po raz drugi w pobli

ż

u ko

ś

cioła, w

którego krypcie dostrzegłem t

ę

przera

ż

aj

ą

c

ą

posta

ć

ksi

ę

dza czy te

ż

pastora z dziwnym diademem na głowie. Poza tym chłopiec ze
spo

ż

ywczego sklepu przestrzegał mnie,

ż

e w ko

ś

ciołach, a tak

ż

e w

budynku Porz

ą

dku Dagona ludzie obcy nie s

ą

mile widziani.

Wobec tego posuwałem si

ę

w kierunku północnym główn

ą

ulica, po czym

skr

ę

ciłem w gł

ą

b l

ą

du i znalazłem si

ę

w zniszczonej dzielnicy

zamo

ż

nego mieszcza

ń

stwa północnej cz

ęś

ci ulicy Broad, Washington,

Lafayette i Adams, Cho

ć

te wspaniałe stare aleje miały zł

ą

nawierzchni

ę

i były zaniedbane, nie opu

ś

ciło ich jeszcze ocienione

wie

ż

ami dostoje

ń

stwo. Rezydencje jedna za drug

ą

przyci

ą

gały mój

wzrok, wi

ę

kszo

ść

z nich, po

ś

ród pustych dziedzi

ń

ców, była zniszczona

i zabita deskami, ale na ka

ż

dej z tych ulic, w jednej albo dwóch

rezydencjach, wida

ć

było

ś

lady

ż

ycia. Na Washington Street stał rz

ą

d

odremontowanych domów, ze starannie utrzymanymi trawnikami i
ogrodami. Najbardziej okazały — z kwiatowymi tarasami schodz

ą

cymi w

dół a

ż

do Lafayette Street — przynale

ż

ał zapewne do starego Marsha,

chorego wła

ś

ciciela rafinerii.

Wszystkie te ulice zupełnie pozbawione były

ż

ycia, a ju

ż

najbardziej

zdumiewał mnie brak kotów i psów w Innsmouth. Z pewnym te

ż

zdumieniem

i niepokojem zauwa

ż

yłem,

ż

e nawet w najlepiej utrzymanych

rezydencjach wszystkie okna na drugich pi

ę

trach i facjatach były

szczelnie zamkni

ę

te. Ukradkowo

ść

i tajemniczo

ść

władały tym

milcz

ą

cym, wymarłym miastem, a jednocze

ś

nie przez cały czas nie

mogłem si

ę

pozby

ć

uczucia,

ż

e przebiegłe i nigdy nie zamykaj

ą

ce si

ę

background image

oczy

ś

ledz

ą

mnie zewsz

ą

d i czyhaj

ą

.

Dreszcz mn

ą

wstrz

ą

sn

ą

ł, kiedy zegar na wie

ż

y po lewej stronie wybił

godzin

ę

trzecia. Zbyt dobrze pami

ę

tałem ten przysadzisty ko

ś

ciół, z

którego dobiegały te d

ź

wi

ę

ki. Posuwaj

ą

c si

ę

Washington Street w

stron

ę

rzeki znalazłem si

ę

w innej zupełnie cz

ęś

ci dawnej dzielnicy

przemysłowo-handlowej; były tam ruiny fabryki, a tak

ż

e stacji

kolejowej oraz kryty wiadukt kolejowy nad w

ą

wozem znajduj

ą

cym si

ę

po

prawej stronie od miejsca, w którym stałem.

Udałem si

ę

w t

ę

stron

ę

, jednak wiadukt okazał si

ę

niepewny,

zaopatrzony w znak ostrzegawczy, ale podj

ą

łem ryzyko i przeszedłem na

południowy brzeg rzeki, gdzie znowu odnalazłem

ś

lady

ż

ycia.

Tajemnicze, powłócz

ą

ce nogami istoty spogl

ą

dały ukradkiem w moj

ą

stron

ę

, natomiast ludzie o twarzach normalnych patrzyli na mnie zimno

i z ciekawo

ś

ci

ą

. Innsmouth stało si

ę

Ju

ż

nie do zniesienia, udałem

si

ę

wi

ę

c Paine Street w stron

ę

placu w nadziei,

ż

e znajd

ę

tam jaki

ś

pojazd, którym wróc

ę

do Arkham, i nie b

ę

d

ę

ju

ż

czekał na ten

złowieszczy autobus, gdy

ż

jego pora odjazdu wydała mi si

ę

zbyt

odległa.

Wtedy to wła

ś

nie dostrzegłem chyl

ą

c

ą

si

ę

ju

ż

ku ruinie remiz

ę

stra

ż

acka, a w jej pobli

ż

u starego człowieka o czerwonej twarzy,

zmierzwionej brodzie i załzawionych oczach, ubranego w łachmany,
który siedział na ławce i rozmawiał z dwoma stra

ż

akami, wygl

ą

daj

ą

cymi

co prawda normalnie, ale bardzo niechlujnie. Był to niew

ą

tpliwie

Zadok Allen, ten zwariowany, zapijaczony
dziewi

ęć

dziesi

ę

ciosze

ś

cioletni starzec, którego opowie

ś

ci o Innsmouth

i jego tajemniczych losach były tak niewiarygodne i koszmarne.

III

Musiał to chyba sprawi

ć

jaki

ś

przewrotny chochlik albo jakie

ś

sardoniczne przyci

ą

ganie niepoj

ę

tych, tajemniczych sił,

ż

e zmieniłem

plany. Postanowiłem przecie

ż

ograniczy

ć

swoje obserwacje wył

ą

cznie do

architektury i szedłem spiesznie w kierunku placu, aby znale

źć

tam

jaki

ś

ś

rodek lokomocji i wydosta

ć

si

ę

z tego miasta rozkładu i

ś

mierci, ale widok starego Zadoka Allena skierował moje my

ś

li gdzie

indziej i z pewnym wahaniem zwolniłem kroku.

Wiedziałem,

ż

e ten stary człowiek opowiada tylko tajemnicze,

chaotyczne i niewiarygodne legendy, zostałem te

ż

ostrze

ż

ony,

ż

e

tutejsi ludzie nie lubi

ą

, aby z nim rozmawia

ć

,

ż

e jest to nawet

niebezpieczne, ale to,

ż

e ten wiekowy

ś

wiadek zaniku miasta, a

pami

ę

taj

ą

cy jeszcze najdawniejsze lata, kiedy przypływały tu statki i

pracowały fabryki, działał z tak przyci

ą

gaj

ą

c

ą

sił

ą

, mimo du

ż

ej dozy

rozs

ą

dku nie mogłem si

ę

temu oprze

ć

. Przecie

ż

najdziwaczniejsze i

najbardziej niewiarygodne mity s

ą

cz

ę

sto symbolem lub alegori

ą

opieraj

ą

c

ą

si

ę

na prawdzie, a stary Zadok mógł widzie

ć

to wszystko,

co toczyło Innsmouth przez dziewi

ęć

dziesi

ą

t lat. Ciekawo

ść

okazała

si

ę

silniejsza ni

ż

ostro

ż

no

ść

i w młodzie

ń

czym egotyzmie wyobraziłem

sobie,

ż

e dotr

ę

do samego zal

ąż

ka historii dzi

ę

ki bezładnej,

niezwykłej opowie

ś

ci, do jakiej pobudz

ę

go za pomoc

ą

whisky.

Zdawałem sobie spraw

ę

,

ż

e tam go zagadn

ąć

nie mog

ę

, bo stra

ż

acy

natychmiast to zauwa

żą

i zaoponuj

ą

. Postanowiłem wi

ę

c zdoby

ć

pochodz

ą

cy z przemytu alkohol w miejscu wskazanym przez młodego

sprzedawc

ę

ze sklepu spo

ż

ywczego; powiedział,

ż

e mo

ż

na go tam kupi

ć

w

dowolnej ilo

ś

ci. Potem przejd

ę

si

ę

koło remizy i niby przypadkowo

natkn

ę

si

ę

na Zadoka, kiedy ten zacznie swoj

ą

zwykł

ą

włócz

ę

g

ę

.

Wiedziałem przecie

ż

,

ż

e Zadok jest bardzo niespokojny,

ż

e cz

ę

sto

kr

ąż

y przy remizie stra

ż

ackiej przez par

ę

godzin.

background image

Butelk

ę

whisky zdobyłem bez trudu, cho

ć

wcale nie tanio, na tyłach

obskurnego wielobran

ż

owego sklepu tu

ż

koło placu na Eliot Street.

Brudny facet, którego tam zastałem, nosił

ś

lady ,,człowieka z

Innsmouth", ale na swój sposób był uprzejmy; był pewnie
przyzwyczajony do takiego obyczaju obcych przybyszów — kierowców
ci

ęż

arówek, ludzi, którzy kupowali tu złoto, i temu podobnych — od

czasu do czasu pojawiaj

ą

cych si

ę

w mie

ś

cie. Znalazłszy si

ę

z powrotem

na placu stwierdziłem,

ż

e szcz

ęś

cie mi dopisuje, ledwo bowiem

wyszedłem za róg Gilman House, ujrzałem wysok

ą

, chud

ą

, obszarpan

ą

posta

ć

Zadoka Allena. Zgodnie z powzi

ę

tym planem przyci

ą

gn

ą

łem jego

uwag

ę

wymachuj

ą

c dopiero co zakupion

ą

butelk

ą

. Wkrótce przekonałem

si

ę

,

ż

e pod

ąż

a za mn

ą

, ja za

ś

skr

ę

ciłem w Waite Street, w stron

ę

dzielnicy najbardziej ze wszystkich opustoszałej.

Posługuj

ą

c si

ę

planem narysowanym przez chłopca zmierzałem w stron

ę

bezludnego, południowego brzegu rzeki, który ju

ż

przedtem zwiedziłem.

Tylko na odległym falochronie wida

ć

było paru rybaków; a posun

ą

wszy

si

ę

jeszcze dalej na południe, mogłem ju

ż

by

ć

poza zasi

ę

giem ich

wzroku, usi

ąść

wraz z Zadokiem w pustej przystani i przez nikogo nie

obserwowany wypytywa

ć

go przez czas nieokre

ś

lony. Nim zd

ąż

yłem doj

ść

do Main Street, dobiegło mnie z tyłu ciche i

ś

wiszcz

ą

ce wołanie: —

Hej, panie! — Pozwoliłem mu zbli

ż

y

ć

si

ę

do siebie i poci

ą

gn

ąć

par

ę

łyków z butelki.

Kiedy tak szli

ś

my po

ś

ród wszechobecnego spustoszenia i zrujnowanych w

obł

ę

dny sposób domów, nastawiłem uszy, ale stary człowiek nie był

jeszcze skory do rozmowy. Wreszcie pomi

ę

dzy rozpadaj

ą

cymi si

ę

murami

z cegły ujrzałem rozległy pia

ć

poro

ś

ni

ę

ty traw

ą

, a ci

ą

gn

ą

cy si

ę

w

stron

ę

morza, i dług

ą

, mocno zachwaszczon

ą

przysta

ń

. Kamienne słupy

nad wod

ą

, poro

ś

ni

ę

te mchem, obiecywały wygodne miejsce do siedzenia,

a dzi

ę

ki ruinom magazynów, znajduj

ą

cych si

ę

na północy, mogli

ś

my by

ć

niewidoczni. Tutaj, pomy

ś

lałem, b

ę

dzie idealne miejsce na dług

ą

,

sekretn

ą

pogaw

ę

dk

ę

; tak wi

ę

c poprowadziłem mego współtowarzysza

ś

cie

ż

k

ą

w dół i wybrałem dogodne miejsce do siedzenia po

ś

ród

omszałych kamieni. Powietrze, przesi

ą

kni

ę

te

ś

mierci

ą

i spustoszeniem,

było upiorne, a zapach ryb wprost nie do zniesienia; postanowiłem
jednak,

ż

e nic mnie nie mo

ż

e odstraszy

ć

.

Zostało mi około czterech godzin na rozmow

ę

, bowiem autobus do Arkham

odje

ż

d

ż

ał o ósmej. Zacz

ą

łem wi

ę

c dozowa

ć

alkohol staremu pijaczynie,

a sam pochłania

ć

skromny posiłek. Starałem si

ę

tak dozowa

ć

,

ż

eby nie

przeci

ą

gn

ąć

miary, nie chciałem bowiem, aby gadulstwo pod wpływem

upojenia alkoholem przeszło w zamroczenie. Po upływie godziny nie był
ju

ż

tak milcz

ą

cy, ale ku memu rozczarowaniu wci

ąż

jeszcze omijał moje

pytania na temat Innsmouth i tajemnej przeszło

ś

ci tego miasta.

Mamrotał có

ż

o obecnej sytuacji, wykazywał znajomo

ść

licznych gazet,

zdradzał skłonno

ść

do filozofowania w wiejskim, moralizatorskim

stylu.

Pod koniec drugiej godziny zacz

ą

łem mie

ć

w

ą

tpliwo

ś

ci, czy butelka

whisky wystarczy, i zastanawiałem si

ę

, czy nie zostawi

ć

na chwil

ę

Zadoka i nie pój

ść

po nast

ę

pn

ą

. Wtedy wła

ś

nie nadarzyła si

ę

okazja,

której nie były w stanie stworzy

ć

moje pytania; usłyszawszy

charcz

ą

c

ą

, bezładn

ą

mow

ę

starego człowieka pochyliłem si

ę

do przodu i

zacz

ą

łem si

ę

wsłuchiwa

ć

z napi

ę

t

ą

uwag

ą

. Siedziałem tyłem do morza

cuchn

ą

cego rybami, on za

ś

siedział frontem i nagle, ni st

ą

d, ni

zow

ą

d, jego wzrok pow

ę

drował ku nisko poło

ż

onej odległej linii

Diabelskiej Rafy, wyłaniaj

ą

cej si

ę

wyra

ź

nie i wprost fascynuj

ą

co

spo

ś

ród fal. Widok ten najwyra

ź

niej mu si

ę

nie podobał, bo zacz

ą

ł

sypa

ć

przekle

ń

stwami, a nast

ę

pnie szepta

ć

co

ś

tajemniczym głosem i

ukradkowo rozgl

ą

da

ć

si

ę

na wszystkie strony. Pochylił si

ę

ku mnie,

chwycił gwałtownie za poł

ę

płaszcza i zacz

ą

ł robi

ć

uwagi, nie budz

ą

ce

w

ą

tpliwo

ś

ci.

background image

— Tam si

ę

to wszystko zacz

ę

ło... to przekl

ę

te miejsce, gdzie zaczyna

si

ę

ę

boka woda. Brama do piekieł...

ż

adna linia sondy nie si

ę

gnie.

O. kapitan Obed to zrobił... to on znalazł wi

ę

cej, ni

ż

trzeba, ni

ż

było dobre dla niego na wyspach Morza Południowego.

Wtedy wszystkim

ź

le si

ę

działo. Handel upadł, fabryki przestały si

ę

opłaca

ć

... nawet te nowe... a najlepsi z naszych ludzi zgin

ę

li na

statkach korsarskich w wojnie 1812 roku albo zgin

ę

li na brygu

„Elizy" i płaskodennej łodzi „Ranger" — własno

ść

Gilmana. Obed Marsh

miał trzy pływaj

ą

ce statki — brygantyn

ę

„Columby", bryg „Hetty" i

bark

ę

„Królowa Sumatry". On jeden prowadził handel z Indiami

Wschodnimi i na Pacyfiku, cho

ć

barkentyna „Malajska Młoda Panna"

Esdrasa Martina jeszcze w dwudziestym ósmym ryzykowała.

Nie było drugiego takiego jak kapitan Obed — to diabelskie nasienie!
H

ę

h

ę

! Pami

ę

tam ró

ż

ne rzeczy, mówił,

ż

e wszyscy ludzie, co chodz

ą

do

ko

ś

cioła chrze

ś

cija

ń

skiego, s

ą

głupi,

ż

e znosz

ą

trudy i s

ą

pokorni.

Mówił,

ż

e powinni mie

ć

innych bogów, jak ludzie w Indiach, takich

bogów, co daj

ą

du

ż

o ryb za ich ofiary i odpowiadaj

ą

na modlitwy

ludzi.

Matt Eliot, jego pierwszy oficer, te

ż

mówił du

ż

o, tylko

ż

e był

przeciw ludziom, co robili poga

ń

skie rzeczy. Opowiadał o wyspie na

wschód od Othaheite, gdzie s

ą

kamienne ruiny, starsze ni

ż

wszystko na

ś

wiecie, i

ż

e podobne s

ą

na Ponape, na Karolinach, ale z

wyrze

ź

bionymi twarzami, które wygl

ą

daj

ą

jak te wielkie postacie na

Wschodniej Wyspie. Niedaleko była mała wulkaniczna wyspa, gdzie były
inne ruiny — wszystkie tak zniszczone, jakby stały przedtem pod wod

ą

,

i z obrazkami strasznych potworów.

Tak, panie, Matt mówił,

ż

e mieli tam du

ż

o ryb do łapania i

ś

mieszne

bransolety i naramienniki, i pier

ś

cienie na głowie zrobione z

dziwnego złota, pokryte obrazkami potworów takich jak na ruinach na
małej wyspie — co

ś

jakby ryby podobne do

ż

ab albo

ż

aby podobne do

ryb, a wszystkie narysowane w ró

ż

nych pozach, jakby to byli ludzie.

Nikt od nich nie mógł wydoby

ć

, sk

ą

d to wzi

ę

li, a wszystkie inne ludy

dziwiły si

ę

, jak oni potrafi

ą

łowi

ć

tyle ryb, kiedy wsz

ę

dzie jest

mało. Matt te

ż

si

ę

dziwił i kapitan Obed te

ż

. Obed jeszcze zauwa

ż

ył,

ż

e ró

ż

ni młodzi ludzie znikaj

ą

tam co roku na zawsze. Zauwa

ż

ył te

ż

,

ż

e wszyscy tam wydaj

ą

si

ę

dziwni nawet Kanakom.

Udało si

ę

Obedowi wydosta

ć

prawd

ę

od tych pogan. Nie wiem, jak to

zrobił, ale zacz

ą

ł kupowa

ć

od nich te rzeczy jakby ze złota. Pytał,

sk

ą

d je maj

ą

i czy mog

ą

mie

ć

wi

ę

cej, a

ż

w ko

ń

cu dowiedział si

ę

wszystkiego od ich starego wodza — Walakea, tak go nazywali. Nikt,
tylko Obed mógł uwierzy

ć

staremu diabłowi, ale kapitan mógł

odczytywa

ć

tych ludzi, jakby z ksi

ąż

ek. H

ę

h

ę

! Nikt nie wierzy mi

teraz, kiedy mówi

ę

, i pan te

ż

chyba nie wierzy, młody człowieku, cho

ć

jak si

ę

na pana popatrzy, ma pan takie same bystre oczy jak Obed.

Szept starego człowieka jeszcze bardziej przycichł i stał si

ę

tak

złowieszczy,

ż

e a

ż

dreszcz mnie przeszedł, cho

ć

przecie

ż

wiedziałem,

ż

e jego opowie

ść

jest tylko wytworem fantazji pijaka.

— Tak, panie. Obed wiedział,

ż

e s

ą

rzeczy na ziemi, o jakich ludzie

nigdy nie słyszeli i nie uwierzyliby, jakby usłyszeli. Zdaje si

ę

,

ż

e

ci Kanakowie składali w ofierze uda młodych chłopców i dziewczyn
jakim

ś

bogom, co

ż

yj

ą

pod morzem, i dostawali za to od nich wszystko,

o co poprosili. Spotykali si

ę

z nimi na malej wyspie z dziwnymi

ruinami i chyba te okropne obrazki z

ż

abo-rybimi potworami były

odbiciem tych bogów, jakich tam spotykali. Były to chyba takie
stwory, jak syreny, o których opowiadało. Mieli ró

ż

ne miasta na dnie

morza, a ta wyspa stamt

ą

d si

ę

wysun

ę

ła. Podobno były jeszcze jakie

ś

ż

ywe stwory w kamiennych budowlach, jak si

ę

wyspa wyłoniła na

background image

powierzchni

ę

. St

ą

d Kanakowie wiedz

ą

,

ż

e była przedtem na dnie.

Rozmawiali na migi i od razu nawi

ą

zali z nimi interes.

Te istoty lubi

ą

ofiary z ludzi. Ju

ż

bardzo dawno je dostawały, ale

potem straciły kontakt ze

ś

wiatem. Co robi

ą

z tymi ofiarami, tego to

ja nie wiem i chyba Obed te

ż

nie miał odwagi spyta

ć

. Ale odpowiadało

to poganom, bo przyszły na nich ci

ęż

kie czasy i w rozpaczy szli na

wszystko. Oddaj

ą

pewn

ą

ilo

ść

młodych ludzi tym morskim potworom dwa

razy do roku... w maju i na Wszystkich

Ś

wi

ę

tych... regularnie. Te

potwory zgodziły si

ę

da

ć

za to du

ż

o ryb...

ś

ci

ą

gaj

ą

je z całego

morza... i jeszcze jakie

ś

rzeczy ze złota co jaki

ś

czas.

Jak mówi

ę

, ludzie spotykali te potwory na małej wulkanicznej

wyspie... popłyn

ę

li tam na łodziach ze swoimi ofiarami i przywie

ź

li

ż

ne skarby niby ze złota. Z pocz

ą

tku te potwory nigdy nie

przybywały na główn

ą

wysp

ę

, ale potem i tam si

ę

zjawiły. Chyba

chciały si

ę

spotyka

ć

z lud

ź

mi i w wielkie dni zacz

ę

ły si

ę

przył

ą

cza

ć

do

ś

wi

ę

towania — w

Ś

wi

ę

to Majowe i we Wszystkich

Ś

wi

ę

tych. Bo wie

pan, one mog

ą

ż

y

ć

w wodzie i na powietrzu... chyba to si

ę

nazywa

amfibia. Kanakowie powiedzieli,

ż

e ludzie z innych wysp mogliby ich

wyłapa

ć

, jakby si

ę

o nich dowiedzieli, ale oni powiedzieli na to,

ż

e

si

ę

nie boj

ą

, bo oni by mogli zniszczy

ć

wszystkich ludzi, gdyby

chcieli... gdyby zastosowali takie znaki, jak dawne Stare Bóstwa, nie
wiem jakie. Ale nie chc

ą

i chowaj

ą

si

ę

w wodzie, gdy kto

ś

pojawi si

ę

na wyspie.

Je

ś

li chodzi o ł

ą

czenie si

ę

z tymi

ż

abo-rybami, to Kanakowie tego

unikali, ale potem dowiedzieli si

ę

czego

ś

, co nadało temu inny sens.

Wydaje si

ę

,

ż

e ludzie s

ą

jako

ś

pokrewni tym wodnym bestiom, ze

wszystko, co

ż

ywe, pochodzi spod wody i wystarczy tylko troch

ę

co

ś

zmieni

ć

, a mog

ą

tam wróci

ć

. Te potwory powiedziały Kanakom,

ż

e jak

wymiesza

ć

krew, to dzieci z pocz

ą

tku b

ę

d

ą

wygl

ą

da

ć

całkiem jak

ludzie, dopiero pó

ź

niej b

ę

d

ą

si

ę

zmienia

ć

jak one, a

ż

w ko

ń

cu

przenios

ą

si

ę

do wody i przył

ą

cz

ą

do nich tam w dole. A co wa

ż

ne,

młody człowieku, to jak ju

ż

stan

ą

si

ę

ryb

ą

i pójd

ą

w wod

ę

, nigdy nie

umieraj

ą

. Bo te potwory nigdy nie umieraj

ą

, chyba

ż

e je kto

ś

zabije.

I tak, panie, jak Obed poznał tych wyspiarzy, mieli w sobie ju

ż

du

ż

o

krwi tych potworów spod wody. Jak si

ę

starzeli i było to ju

ż

wida

ć

,

siedzieli w ukryciu, dopóki nie poczuli,

ż

e chc

ą

i

ść

do wody. Jedni

zmieniali si

ę

szybciej, a inni nigdy nie zmieniali si

ę

tak,

ż

eby i

ść

do wody, ale przewa

ż

nie si

ę

zmieniali, tak przynajmniej te potwory

mówiły. Ci, co si

ę

rodzili bardziej do nich podobni, zmieniali si

ę

wcze

ś

niej, a ci, co bardziej byli podobni do ludzi, podobno

ż

yli na

wyspie wi

ę

cej ni

ż

siedemdziesi

ą

t lat, chocia

ż

wypuszczali si

ę

ę

boko

w wod

ę

,

ż

eby spróbowa

ć

. Ci, co ju

ż

weszli pod wod

ę

, zwykle przychodz

ą

w odwiedziny, tak

ż

e człowiek mo

ż

e rozmawia

ć

ze swoim

prapraprapradziadem, co opu

ś

cił ziemi

ę

pi

ęć

set albo wi

ę

cej lat temu.

Wszyscy oni ju

ż

nie my

ś

l

ą

wcale o

ś

mierci — chyba

ż

e gin

ą

na łodziach

w wojnie z innymi wyspiarzami albo jako ofiary dla bogów na dnie
morza, albo od uk

ą

szenia w

ęż

a, plagi, albo jakich

ś

nagłych

dolegliwo

ś

ci czy czego

ś

innego, nim zd

ążą

skoczy

ć

w wod

ę

— tylko

czekaj

ą

na zmian

ę

, co wcale nie wydaje im si

ę

straszne. Uwa

ż

ali,

ż

e

to, co b

ę

dzie potem, b

ę

dzie tak samo dobre, jak to, co zostawi

ą

, i

chyba Obed te

ż

tak pomy

ś

lał, jak si

ę

zastanowił nad tym, co Walakea

mu opowiedział. Walakea jako jeden z niewielu nie miał w sobie rybiej
krwi, był z linii królów, którzy si

ę

ł

ą

czyli tylko z rodzinami królów

na innych wyspach.

Walakea pokazał Obedowi ró

ż

ne obrz

ę

dy i

ś

piewy, jakie dokonywali

razem ze stworami z morza, i pokazał mu niektórych ludzi we wsi, jak
zmieniali ludzkie kształty. Tylko

ż

e nigdy nie pokazał tych, co

wyszli prosto z morza. Na koniec dał mu co

ś

, co było zrobione z

background image

ołowiu czy czego

ś

innego, i powiedział,

ż

e to

ś

ci

ą

ga ryby z ka

ż

dego

miejsca w wodzie, gdzie ryby si

ę

gnie

ż

d

żą

. Trzeba to tylko wrzuci

ć

w

wod

ę

i odprawi

ć

odpowiednie modły. Walakea pozwolił,

ż

eby to

rozrzuci

ć

po całym

ś

wiecie, tak

ż

eby ka

ż

dy mógł znale

źć

ryby i łowi

ć

,

jak b

ę

dzie potrzebował.

Matowi to si

ę

nie podobało i mówił,

ż

eby si

ę

Obed trzymał od wyspy z

daleka. Ale Obed si

ę

tam wyrywał, a jak si

ę

okazało,

ż

e te złote

rzeczy s

ą

tanie, uznał,

ż

e opłaca mu si

ę

tym zaj

ąć

, i tak trwało to

przez par

ę

lat, a

ż

tyle nagromadził,

ż

e mógł zało

ż

y

ć

rafineri

ę

w

starym, zniszczonym młynie Waite'a. Nie sprzedawał tego, bo nie
chciał,

ż

eby ludzie go wypytywali. Jego cała załoga dostawała kawałki

złota i mogła je sprzedawa

ć

, tylko wszyscy musieli obieca

ć

,

ż

e b

ę

d

ą

milcze

ć

. Pozwolił te

ż

swoim kobietom stroi

ć

si

ę

w złoto, takie, co

bardziej pasowało do ludzi.

Ale wró

ć

my do trzydziestego ósmego roku — miałem wtedy siedem lat —

kiedy to Obed zobaczył,

ż

e wszyscy ludzie z wyspy wygin

ę

li w

wyprawach morskich. Chyba inni wyspiarze poj

ę

li, co si

ę

dzieje, i

wzi

ę

li wszystko w swoje r

ę

ce. Pewnie znali stare, magiczne znaki, a

tych tylko te stwory wodne si

ę

bały, jak same mówiły. Co tym Kanakom

przypadnie jeszcze, kiedy morze wyrzuci z siebie jak

ąś

wysp

ę

ze

starymi ruinami, jeszcze sprzed potopu. Były to pobo

ż

ne intencje —

nie zostawili nic na wyspie ani na małej wulkanicznej wyspie, tylko
te ruiny, zbyt pot

ęż

ne,

ż

eby je zburzy

ć

. W niektórych miejscach były

rozrzucone małe kamienie — jak zabawki — a na nich co

ś

, co nazywacie

chyba swastyk

ą

. Mo

ż

e to były znaki Starych Bóstw? Wszystko to

wymazali, nie zostało

ś

ladu po złotych rzeczach, a

ż

aden z Kanaków w

okolicy nie pi

ś

nie o tym słowa. Nawet nie powiedz

ą

,

ż

e na wyspie byli

kiedy

ś

jacy

ś

ludzie.

To, oczywi

ś

cie, mocno dotkn

ę

ło Obeda, bo urwał mu si

ę

taki wspaniały

handel. Dotkn

ę

ło całe Innsmouth, bo wtedy, co miał wła

ś

ciciel statku,

miała i załoga. Wi

ę

kszo

ść

ludzi w mie

ś

cie przyj

ę

ła to potulnie jak

owce, ale było im ci

ęż

ko, bo ryb było coraz mniej, a i fabryki

upadały.

Wtedy Obed zacz

ą

ł wyzywa

ć

ludzi,

ż

e s

ą

t

ę

pe barany,

ż

e si

ę

modl

ą

do

chrze

ś

cija

ń

skiego nieba, a ono im wcale nie pomaga. Powiedział, ze

zna ludzi, którzy si

ę

modl

ą

do bogów, co daj

ą

wszystko potrzebne

ludziom, i powiedział,

ż

e jak grupa ludzi przy nim stanie, to mo

ż

e on

wejdzie w kontakt z takimi mocami,

ż

e b

ę

d

ą

mieli du

ż

o ryb i du

ż

o

złota. Ci, co słu

ż

yli na „Królowej Sumatry" i widzieli wysp

ę

,

wiedzieli, o czym on mówi, i niespieszna im było zbli

ż

a

ć

si

ę

do

morskich stworów, ale ci, co o niczym nie wiedzieli, zaciekawili si

ę

,

co Obed mówi, i zacz

ę

li go pyta

ć

, jak mog

ą

przej

ść

na tak

ą

wiar

ę

, co

da im korzy

ś

ci.

W tym momencie stary człowiek przestał mówi

ć

, co

ś

mamrotał i popadł w

pos

ę

pne, pełne l

ę

ku milczenie; coraz to ogl

ą

dał si

ę

nerwowo za

siebie, to znów wpatrywał si

ę

w odległ

ą

czarn

ą

raf

ę

. Zagadn

ą

łem go,

ale nie odpowiedział, zrozumiałem wi

ę

c,

ż

e musz

ę

mu pozwoli

ć

opró

ż

ni

ć

butelk

ę

. Ta obł

ą

ka

ń

cza opowie

ść

zafascynowała mnie, bo zrozumiałem,

ż

e zawarta jest w niej surowa alegoria, oparta na dziwnym wygl

ą

dzie i

zachowaniu ludzi z Innsmouth i wzbogacona twórcz

ą

fantazj

ą

i

egzotyczn

ą

legend

ą

. Ani przez moment nie wierzyłem,

ż

e opowie

ść

ta

mo

ż

e zawiera

ć

w sobie jakie

ś

rzeczywiste, faktyczne elementy;

jednak

ż

e to sprawozdanie nawi

ą

zywało do autentycznego koszmaru,

cho

ć

by dlatego,

ż

e były w nim wzmianki o niezwykłych klejnotach

pokrewnych tej niesamowitej tiarze, jak

ą

widziałem w Newburyport. By

ć

mo

ż

e ozdoby te pochodz

ą

z jakiej

ś

dziwnej wyspy; mo

ż

liwe te

ż

,

ż

e

niesamowita opowie

ść

jest wymysłem nie

ż

yj

ą

cego ju

ż

Obeda, a nie tego

starego pijaka.

background image

Podałem Zadokowi butelk

ę

, wys

ą

czył j

ą

do dna. Wprost zdumiewaj

ą

ce,

ż

e

mógł pochłon

ąć

a

ż

tyle whisky, a jego głos nadal brzmiał piskliwie i

ś

wiszcz

ą

co, a nie ochryple. Oblizał szyjk

ę

butelki i wsun

ą

ł j

ą

do

kieszeni, po czym zacz

ą

ł si

ę

kiwa

ć

i co

ś

szepta

ć

cicho do siebie.

Pochyliłem si

ę

w jego stron

ę

,

ż

eby wyłowi

ć

jakie

ś

nieartykułowane

słowa, a wtedy wydało mi si

ę

,

ż

e pod brudnymi krzaczastymi w

ą

sami

czai si

ę

sardoniczny u

ś

miech. Tak. rzeczywi

ś

cie wypowiadał jakie

ś

słowa, a ja zaczynałem chwyta

ć

ich sens.

— Biedny Matt... on zawsze był przeciwny, próbował przeci

ą

ga

ć

ludzi

na swoj

ą

stron

ę

, długo rozmawiał z pastorami... na pró

ż

no...

wyp

ę

dzili z miasta pastora ko

ś

cioła parafialnego kongregacjonalistów

i metodystów, nigdy ju

ż

wi

ę

cej nie zobaczyłem wielebnego Babcocka,

pastora metodystów... Gniewnego Jehowy — byłem wtedy mały, ale
słyszałem to, co słyszałem, i widziałem to, co widziałem... Dagon i
Ashtoreth... Belial i Belzebub... złoty cielec i bo

ż

ki Canaan, i

Filistyni... babilo

ń

ska szkarada... Mene, mene tekel, upharsin...

Zamilkł znowu, a jego załzawione niebieskie oczy wzbudziły we mnie
obaw

ę

,

ż

e jest ju

ż

jednak bliski całkowitego zamroczenia. Ale kiedy

go delikatnie potrz

ą

sn

ą

łem za rami

ę

, odwrócił si

ę

w moj

ą

stron

ę

z

zaskakuj

ą

co czujno

ś

ci

ą

i znowu wyrzucił z siebie jakie

ś

tajemnicze

słowa.

— Nie wierzysz mi, co? H

ę

, h

ę

, h

ę

... to powiedz mi, młody człowieku,

po co kapitan Obed i jeszcze dwudziestu innych ludzi pływało ciemn

ą

noc

ą

do Diabelskiej Rafy i

ś

piewało tam co

ś

tak gło

ś

no,

ż

e słycha

ć

ich było w mie

ś

cie, kiedy wiał w t

ę

stron

ę

wiatr? No powiedz, wiesz

po co? A dlaczego Obed ci

ą

gle wrzucał co

ś

w t

ę

wod

ę

po drugiej

stronie rafy, gdzie jest tak gł

ę

boko,

ż

e nie dosi

ę

gniesz tam sond

ą

?

Powiedz mi, co on zrobił z t

ą

rzecz

ą

z ołowiu, co mu dał Walakea? Co,

chłopcze? i co oni tam wozili w majowy wieczór, a potem we Wszystkich

Ś

wi

ę

tych? i dlaczego maj

ą

nowych kapłanów — ci sami faceci, co kiedy

ś

byli marynarzami — i nosz

ą

te dziwne szaty, a głowy przykrywaj

ą

tymi

jakby ze złota rzeczami, co je przywiózł Obed, h

ę

?

Załzawione niebieskie oczy stały si

ę

teraz prawie dzikie i szalone, a

brudna biała broda a

ż

si

ę

zje

ż

yła. Stary Zadok musiał zauwa

ż

y

ć

,

ż

e

si

ę

troch

ę

cofn

ą

łem, i zachichotał zło

ś

liwie.

— H

ę

, h

ę

, h

ę

, h

ę

! A wi

ę

c widzisz? Mo

ż

e chciałby

ś

by

ć

wtedy na moim

miejscu, kiedy noc

ą

patrzyłem daleko w morze ze strychu w moim domu?

Mówi

ę

ci, dzieci dobrze słysz

ą

, a ja łowiłem wszystko, co tylko

plotkowali o kapitanie Ob

ę

dzie i tych ludziach na rafie! H

ę

, h

ę

, h

ę

!

A co na to powiesz, jak kiedy

ś

w nocy wzi

ą

łem lornetk

ę

okr

ę

tow

ą

mojego ojca na strych i zobaczyłem raf

ę

pełn

ą

jakich

ś

postaci, co si

ę

szybko opu

ś

ciły w wod

ę

, jak tylko pokazał si

ę

ksi

ęż

yc? Obed i jego

ludzie byli na łodzi, ale te stwory rzuciły si

ę

do gł

ę

bokiej wody i

ju

ż

nie wyszły... Chciałby

ś

by

ć

wyrostkiem, co siedzi sam na strychu

i widzi co

ś

, co nie ma ludzkich kształtów, co?... h

ę

, h

ę

, h

ę

...

Starzec zaczynał wpada

ć

w histeri

ę

, a mnie ogarn

ą

ł dreszcz

przera

ż

enia. Poło

ż

ył mi na ramieniu swoje s

ę

kate szpony, które

zdawały si

ę

dr

ż

e

ć

, bynajmniej nie z rado

ś

ci.

— A jakby

ś

tak kiedy zobaczył załadowan

ą

łód

ź

Obeda za raf

ą

, a

potem... ju

ż

nast

ę

pnego dnia... dowiedział si

ę

,

ż

e jaki

ś

młody

człowiek znikn

ą

ł z domu? Czy widział kto kiedy skór

ę

albo włosy

Hirama Gilmana, co? Albo Nicka Pierce'a, albo Luelly Waite, Adonirama
Southwicka czy Henry Garrisona? H

ę

, h

ę

, h

ę

, h

ę

... Te stwory mówi

ą

ce

na migi r

ę

kami... one miały prawdziwe r

ę

ce...

Obed wtedy znowu stan

ą

ł na nogi. Ludzie widzieli, jak jego trzy córki

zacz

ę

ły nosi

ć

na sobie złoto, a przedtem tego nie widzieli. No i z

background image

komina rafinerii wylatywał dym. Innym te

ż

zacz

ę

ło si

ę

powodzi

ć

. W

przystani było teraz du

ż

o ryb i tylko niebo wie, jakie ładunki wo

ż

ono

teraz statkami do Newburyport, Arkham i Bostonu. Wtedy Obed uruchomił
star

ą

bocznic

ę

kolejow

ą

przez miasto. Rybacy z Kingsport usłyszeli o

połowach i przypłyn

ę

li słupami, ale wszyscy przepadli. Nikt ich ju

ż

nigdy nie zobaczył. Wtedy to nasi ludzie zorganizowali Ezoteryczny
Porz

ą

dek Dagona i kupili budynek Masonów... h

ę

, h

ę

, h

ę

! Matt Eliot

był masonem i załatwiał sprzeda

ż

, ale potem znikn

ą

ł na zawsze.

Pami

ę

taj, ja nie mówi

ę

,

ż

e Obed chciał zrobi

ć

wszystko tak, jak było

na wyspie Kanaków. I chyba z pocz

ą

tku nie chciał,

ż

eby si

ę

miesza

ć

ze

stworami ani chowa

ć

młodych po to,

ż

eby potem zamieniały si

ę

w ryby i

wiecznie

ż

yły. Chciał,

ż

eby mieli złoto, chciał im dobrze płaci

ć

i

wydaje mi si

ę

,

ż

e wszyscy z pocz

ą

tku byli zadowoleni...

Ju

ż

w czterdziestym szóstym miasto przybrało inny wygl

ą

d i my

ś

lało

inaczej. Za du

ż

o ludzi brakowało... za du

ż

o szalonych modłów na

niedzielnych zgromadzeniach... za du

ż

o rozmów o tej rafie. Kiedy

ś

powiedziałem radnemu Mowry, co widziałem ze strychu, i chyba si

ę

troch

ę

przyczyniłem. Której

ś

nocy Obed i jego ludzie popłyn

ę

li do

rafy i usłyszałem strzały. Nazajutrz Obed i trzydziestu dwóch ludzi
byli w wi

ę

zieniu, a ka

ż

dy si

ę

zastanawiał, co si

ę

ś

wi

ę

ci i o co ich

oskar

ż

aj

ą

. Bo

ż

e, gdyby kto

ś

przewidział... w par

ę

tygodni pó

ź

niej,

kiedy nikt nic nie wrzucał do morza...

Zadok zacz

ą

ł objawia

ć

przera

ż

enie i wyczerpanie, pozwoliłem mu wi

ę

c

milcze

ć

przez chwil

ę

, ale coraz to zerkałem z l

ę

kiem na zegarek.

Zacz

ą

ł si

ę

przypływ, słycha

ć

było łoskot fal. Zadowolony byłem z

tego, bo przy wysokiej wodzie mo

ż

e nie b

ę

d

ą

tak cuchn

ę

ły te ryby.

Znowu wyt

ęż

yłem słuch,

ż

eby zrozumie

ć

co

ś

z szeptu Zadoka.

— Ta straszna noc... widziałem je wtedy. Bytem na strychu... całe
hordy... tłumy... na rafie i płyn

ę

ły do przystani, a tak

ż

e do

Manuxet... Bo

ż

e, co si

ę

tej nocy działo na ulicach Innsmouth...

dobijały si

ę

do naszych drzwi, ale ojciec nie otworzył... potem

wyskoczył przez okno w kuchni ze swoim muszkietem, chciał znale

źć

radnego Mowry i dowiedzie

ć

si

ę

, co on mo

ż

e zrobi

ć

. Całe stosy trupów

i umieraj

ą

cych... strzały i krzyki... wrzaski na Old Square i na Town

Square i na New Church Green... wi

ę

zienie otwarte... proklamacja...

zdrada... nazwano to epidemia, jak zjawili si

ę

ludzie i zobaczyli,

ż

e

brakuje połowy naszych mieszka

ń

ców... nikt nie został, tylko ci, co

si

ę

przył

ą

czyli do Obeda i tych stworów... milczenie... ju

ż

nigdy

wi

ę

cej nie zobaczyłem mojego ojca.

Starzec sapał, pot si

ę

z niego lał strugami. Mocno

ś

cisn

ą

ł mnie za

rami

ę

.

— Wszystko si

ę

wyja

ś

niło rano... ale zostały

ś

lady. Obed bierze

wszystko w swoje r

ę

ce i mówi,

ż

e trzeba du

ż

o zmieni

ć

... one b

ę

d

ą

z

nami w czasie zgromadzenia oddawa

ć

cze

ść

bogom i niektóre domy musz

ą

przyj

ąć

ich jak go

ś

ci... chc

ą

si

ę

z nami miesza

ć

jak z Kanakami, a on

nie uwa

ż

a,

ż

e trzeba ich przed tym powstrzymywa

ć

. Zmienił si

ę

Obed...

oszalał na tym punkcie. Mówi,

ż

e one nam sprowadzaj

ą

ryby i skarby i

powinny dosta

ć

to, czego

żą

daj

ą

...

Na zewn

ą

trz nic si

ę

nie miało zmieni

ć

, tylko trzeba nam unika

ć

obcych, o ile chcemy wiedzie

ć

, co jest dla nas dobre. Wszyscy

musieli

ś

my zło

ż

y

ć

przysi

ę

g

ę

Dagona, a potem jeszcze niektórzy drug

ą

i

trzeci

ą

przysi

ę

g

ę

. Te przysi

ę

gi miały nam szczególnie pomóc, da

ć

specjalne nagrody... złoto i inne rzeczy. Nie ma sensu si

ę

sprzeciwia

ć

, bo tam gł

ę

boko s

ą

ich miliony. Raczej nie powstan

ą

przeciw ludziom,

ż

eby ich zniszczy

ć

, ale jak b

ę

d

ą

zmuszone mog

ą

zrobi

ć

du

ż

o. Nie znamy starych zakl

ęć

, aby si

ę

ich pozby

ć

, jak to

zrobili ludzie z Południowego Morza, a Kanakowle nigdy nie zdradz

ą

background image

swoich sekretów.

Trzeba im składa

ć

ofiary i ró

ż

ne ozdoby dzikusów i dawa

ć

schronienie

w mie

ś

cie, jak b

ę

d

ą

chcieli, a wtedy zostawia nas w spokoju. Nie

trzeba dopu

ś

ci

ć

,

ż

eby obcy co

ś

podpatrzyli i opowiedzieli na

zewn

ą

trz. Wszyscy wierni — Porz

ą

dku Dagona — i dzieci nigdy nie umr

ą

,

tylko wróc

ą

do Matki Hydry i Ojca Dagona, od których wszyscy

pochodzimy... la! la! Cthulhu fhtagn! Ph'nglui mglw'nafh Cthulhu
R'lyeh wgah-nagl fhtagn...

Stary Zadok zacz

ą

ł najwyra

ź

niej bredzi

ć

; wstrzymałem oddech. Biedak,

jakie

ż

ż

ałosne halucynacje powodował alkohol, a tak

ż

e nienawi

ść

do

rozkładu, obco

ś

ci i chorób w tym płodnym i skłonnym do wyobra

ź

ni

mózgu! Zacz

ą

ł teraz j

ę

cze

ć

, a łzy spływały po gł

ę

bokich bruzdach

policzków a

ż

na sam

ą

brod

ę

.

— Bo

ż

e, ja to wszystko widziałem, miałem pi

ę

tna

ś

cie lat... Mene,

mene, tekel, upharsin!... ludzi, co znikn

ę

li, i tych, co zostali

zabici... a tych, co opowiadali w Arkham albo Ipswich czy gdzie
indziej nazwali wariatami, jak i ty mnie teraz nazywasz... ale Bo

ż

e,

co ja widziałem... i mnie by zabili ju

ż

dawno za to, co wiem, ale

zło

ż

yłem pierwsza i drug

ą

przysi

ę

g

ę

Dagona, wi

ę

c i one mnie chroni

ą

,

chyba

ż

e ich s

ą

d by dowiódł,

ż

e mówi

ę

o znanych mi rzeczach

ś

wiadomie... ale nie zło

żę

trzeciej przysi

ę

gi... za nic w

ś

wiecie...

A potem znowu w czasie Wojny Domowej, kiedy dzieci urodzone w
czterdziestym szóstym zacz

ę

ły dorasta

ć

... to znaczy niektóre. Bałem

si

ę

... nigdy ju

ż

po tej strasznej nocy nie wygl

ą

dałem, nigdy ju

ż

nie

widziałem

ż

adnego z tych stworów... z bliska. Nigdy... Poszedłem na

wojn

ę

i

ż

ebym miał troch

ę

oleju w głowie, to bym nie wrócił i gdzie

ś

si

ę

osiedlił. Ale moi pisali,

ż

e nie jest

ź

le. Chyba to dlatego,

ż

e

po sze

ść

dziesi

ą

tym trzecim były w mie

ś

cie oddziały rz

ą

dowe. Po wojnie

znowu zrobiło si

ę

ź

le. Ludzi było coraz mniej... fabryki i sklepy

pozamykano... statki nie przypływały i przysta

ń

stan

ę

ła... kolej nie

chodziła... ale one... one nie przestały wpływa

ć

do rzeki i

wypływa

ć

... z tej przekl

ę

tej rafy szatana... i coraz wi

ę

cej okien na

poddaszach zabijano deskami i coraz wi

ę

cej hałasów było w domach,

cho

ć

wydawało si

ę

,

ż

e nikogo tam nie ma...

Ludzie w okolicy mówili o nas ró

ż

ne historie, pewnie słyszałe

ś

ich

du

ż

o, skoro mnie pytasz... historie o tym, co czasem udało im si

ę

zobaczy

ć

... i o tych dziwnych skarbach i klejnotach, co sk

ą

d

ś

si

ę

pojawiaj

ą

i jeszcze nie s

ą

stopione... ale nikt nie wie nic

konkretnego. Nikt w nic nie wierzy. Nazywaj

ą

to złotem z łupu

pirackiego i mówi

ą

,

ż

e ludzie z Innsmouth maj

ą

obc

ą

krew albo s

ą

nienormalni czy co

ś

w tym rodzaju. A ci, co tutaj

ż

yj

ą

, zniech

ę

caj

ą

obcych, jak mog

ą

, nie trzeba by

ć

ciekawym, zwłaszcza noc

ą

. Bestie

niszcz

ą

ludzi — konie nie s

ą

mułami — ale jak si

ę

wynosz

ą

, wtedy jest

w porz

ą

dku.

W czterdziestym szóstym kapitan Obed wzi

ą

ł sobie druga

ż

on

ę

, nikt jej

przedtem w mie

ś

cie nie widział. Niektórzy mówi

ą

,

ż

e nie chciał, ale

został przez nich zmuszony, jak ich zaprosił — miał z ni

ą

troje

dzieci — dwoje znikn

ę

ło wcze

ś

nie, a jedna dziewczyna, niepodobna do

nikogo, uczyła si

ę

w Europie. Obed podst

ę

pem wydał j

ą

za m

ąż

w Arkham

za faceta, co niczego nie podejrzewał. Teraz to ju

ż

nikt nie chce

mie

ć

do czynienia z nikim z Innsmouth. Barnabas Marsh, ten, co teraz

prowadzi rafineri

ę

, jest jego wnukiem po pierwszej

ż

onie, syn

Onesiphorusa, najstarszego syna Obeda, ale jego

ż

ona była jedn

ą

z

nich i nigdy jej si

ę

nigdzie nie widziało.

Teraz Barnabas jest ju

ż

zmieniony. Nie mo

ż

e zamkn

ąć

oczu i ma inny

kształt. Mówi

ą

,

ż

e jeszcze nosi ubranie, ale niedługo pójdzie do

wody. Mo

ż

e ju

ż

nawet próbował... czasami id

ą

w wod

ę

na krótko, zanim

background image

pójd

ą

na dobre. Ju

ż

go nikt nie ogl

ą

dał jakie

ś

dziewi

ęć

albo dziesi

ęć

lat. Nie wiem, co czuje jego biedna

ż

ona... ona jest z Ipswich, nie

zlinczowali Barnabasa, jak si

ę

do niej zalecał pi

ęć

dziesi

ą

t lat temu.

Obed... on umarł w siedemdziesi

ą

tym ósmym i całe nast

ę

pne pokolenie

ju

ż

nie istnieje... dzieci z pierwszej

ż

ony nie

ż

yj

ą

, a reszta... Bóg

jeden wie...

Odgłos przypływu stawał si

ę

coraz silniejszy, mijał płaczliwy nastrój

starca, był coraz bardziej zal

ę

kniony i czujny. Co chwila przerywał

opowie

ść

i ogl

ą

dał si

ę

nerwowo przez rami

ę

w stron

ę

rafy, a cho

ć

wszystko, co mówił, wydało mi si

ę

absurdalne, mimo to i ja zacz

ą

łem

si

ę

czujnie rozgl

ą

da

ć

. Zadok dr

ż

ał teraz i jakby starał si

ę

doda

ć

sobie odwagi mówi

ą

c gło

ś

no:

— Hej, ty, czemu nic nie mówisz? Jak by ci si

ę

podobało

ż

ycie w tym

mie

ś

cie, gdzie wszystko gnije i umiera, a potwory czołgaj

ą

si

ę

,

becz

ą

, szczekaj

ą

i podskakuj

ą

w ciemnych piwnicach i na poddaszach,

wsz

ę

dzie, gdzie si

ę

obrócisz? No co? Podobałoby ci si

ę

, jakby

ś

tak co

noc słyszał wycie w ko

ś

ciołach i w budynku Porz

ą

dku Dagona i jakby

ś

wiedział, co oni tam robi

ą

? I jakby

ś

słuchał tego, co robi

ą

tam na

rafie w maju i we Wszystkich

Ś

wi

ę

tych? My

ś

lisz,

ż

e stary zwariował?

No co, mój panie, powiem ci,

ż

e to jeszcze nie najgorsze.

Zadok teraz ju

ż

naprawd

ę

krzyczał, a szale

ń

stwo w jego glosie

poruszyło mnie bardziej, ni

ż

bym sobie tego

ż

yczył.

— Nie wytrzeszczaj na mnie oczu... mówi

ę

ci,

ż

e Obed Marsh jest w

piekle i musi ju

ż

tam zosta

ć

! H

ę

, h

ę

... w piekle, mówi

ę

ci! Nie mo

ż

e

mnie dopa

ść

... niczego nie zrobiłem ani nic nikomu nie

powiedziałem...

Słuchaj, młody człowieku! Nawet jak nikomu nic nie powiedziałem, to
teraz to zrobi

ę

. Sied

ź

cicho i słuchaj... tego jeszcze nikomu nie

powiedziałem... mówiłem,

ż

e ju

ż

nigdy wi

ę

cej nie podgl

ą

dałem po

tamtej nocy... ale ja widziałem wszystko, tak samo jak wtedy!

Chcesz wiedzie

ć

, co jest takie okropne? Najgorsze jest nie to, co te

rybie diabły zrobiły, ale co zrobi

ą

. Przynosz

ą

ze sob

ą

do miasta

ż

ne rzeczy od lat, ale teraz ju

ż

troch

ę

mniej. Domy na północ od

rzeki mi

ę

dzy morzem i Main Street s

ą

ich pełne — tych diabłów i tego,

co ze sob

ą

przynosz

ą

— a jak ju

ż

b

ę

d

ą

gotowe... mówi

ę

, jak ju

ż

b

ę

d

ą

gotowe... słyszałe

ś

kiedy o shoggoth?

Hej, słyszysz mnie? Mówi

ę

ci, wiem, jakie one s

ą

... widziałem je w

nocy, kiedy... eeh! ihaaa!...

O mało nie zemdlałem usłyszawszy krzyk starca pełen nieludzkiego
strachu. Jego oczy wpatrywały si

ę

w cuchn

ą

ce morze, a twarz stała si

ę

mask

ą

przera

ż

enia godn

ą

tragedii greckiej. Szponiaste palce mocno

wpił mi w rami

ę

, ale nie poruszył si

ę

, kiedy odwróciłem głow

ę

,

ż

eby

spojrze

ć

na to, co on widział.

Niczego jednak nie zauwa

ż

yłem, tylko wi

ę

kszy przypływ i

gwałtowniejsze falowanie w jednym miejscu, niezale

ż

nie od długich,

rozproszonych fal przybrze

ż

nych. Wtem Zadok zacz

ą

ł mnie szarpa

ć

,

odwróciłem si

ę

wi

ę

c w jego stron

ę

, trzepotał w l

ę

ku powiekami i

mamrotał co

ś

niewyra

ź

nie. Po chwili zacz

ą

łem łowi

ć

słowa wypowiadane

dr

żą

cym szeptem:

— Uciekaj st

ą

d uciekaj! Zobaczyły nas... uciekaj, jak ci

ż

ycie miłe!

Nie czekaj... one ju

ż

wiedz

ą

... Uciekaj... pr

ę

dko... z tego miasta

Nast

ę

pna ci

ęż

ka fala uderzyła o kruche mury starej przystani, a szept

starca znowu przerodził si

ę

w nieludzki, mro

żą

cy krew w

ż

yłach krzyk:

background image

— Eeh! Ihaaa!...

Nim zd

ąż

yłem pozbiera

ć

rozbiegane my

ś

li, pu

ś

cił moje rami

ę

i rzucił

si

ę

jak oszalały w stron

ę

ulicy, kieruj

ą

c si

ę

na północ, obok ruin

magazynu.

Raz jeszcze spojrzałem na morze, ale nic tam nie zobaczyłem. A kiedy
znalazłem si

ę

na Water Street, nie było ju

ż

nawet

ś

ladu po Zadoku

Allenie.

IV

Nie jestem w stanie opisa

ć

, jaki ogarn

ą

ł mnie nastrój po tym

wyczerpuj

ą

cym epizodzie... szalonym i

ż

ałosnym, groteskowym i

strasznym. Sprzedawca ze spo

ż

ywczego sklepu przygotował mnie na to, a

jednak rzeczywisto

ść

okazała si

ę

zbyt oszałamiaj

ą

ca, pozostawiła mi

zam

ę

t w głowie. Opowie

ść

wydała mi si

ę

dziecinna, a mimo to

chorobliwy niepokój i strach Zadoka udzielił si

ę

i mnie, ł

ą

cz

ą

c si

ę

z

wcze

ś

niejsz

ą

ju

ż

odraz

ą

do tego miasta i jego wyniszczaj

ą

cej

wszystko, niepoj

ę

tej tajemnicy.

Postanowiłem pó

ź

niej zagł

ę

bi

ć

si

ę

w t

ę

opowie

ść

i wyłowi

ć

jakie

ś

ź

ródło historycznej alegorii, teraz jednak chciałem o tym wszystkim

zapomnie

ć

. Zrobiło si

ę

ju

ż

strasznie pó

ź

no, na moim zegarku była

7.15, a autobus do Arkham odje

ż

d

ż

ał z Town Square o ósmej. Starałem

si

ę

wi

ę

c my

ś

le

ć

raczej o rzeczach praktycznych i oboj

ę

tnych szybko

maszeruj

ą

c przez puste ulice w stron

ę

hotelu, w którym zostawiłem

walizk

ę

i w pobli

ż

u którego był przystanek autobusowy.

Cho

ć

złocisty blask pó

ź

nego popołudnia przydawał starym dachom i

rozpadaj

ą

cym si

ę

kominom uroku mistycznego pi

ę

kna i spokoju, co

chwila rozgl

ą

dałem si

ę

na wszystkie strony. Rad byłem,

ż

e si

ę

wkrótce

wydostan

ę

z tego cuchn

ą

cego i strasznego Innsmouth, a jeszcze

bardziej byłbym rad, gdybym mógł znale

źć

jaki

ś

inny

ś

rodek lokomocji

i nie musiał jecha

ć

z tym ponurym kierowc

ą

Sargentem. A jednak nie

pospieszyłem si

ę

, tak jak zamierzałem, bowiem w cichych zaułkach

pełno było ró

ż

nych ciekawych architektonicznych szczegółów, które

warto było zobaczy

ć

; i wydawało mi si

ę

,

ż

e bez trudu pokonam dalsz

ą

drog

ę

w ci

ą

gu pół godziny.

Spojrzawszy na plan, jaki miałem przy sobie, zdecydowałem si

ę

wraca

ć

inn

ą

drog

ą

, wybrałem wi

ę

c Marsh Street zamiast State Street. Na rogu

Fali Street dostrzegłem grupki szepcz

ą

cych co

ś

ukradkiem ludzi, a

kiedy znalazłem si

ę

na Town Square, okazało si

ę

,

ż

e ju

ż

cały tłum

zebrał si

ę

przy drzwiach Gilman House. Odniosłem wra

ż

enie,

ż

e

wszystkie wyłupiaste i nieruchome oczy wpatruj

ą

si

ę

we mnie, gdy

odbierałem w hotelu walizk

ę

. Marzyłem skrycie, aby nikt z tych

odpychaj

ą

cych ludzi nie okazał si

ę

moim współpasa

ż

erem.

Autobus z trzema pasa

ż

erami przytelepał si

ę

jeszcze przed ósm

ą

, a

stoj

ą

cy na chodniku osobnik o złym spojrzeniu zacz

ą

ł co

ś

szepta

ć

niewyra

ź

nie do kierowcy. Sargent wyj

ą

ł worek z poczt

ą

i plik gazet,

po czym wszedł do hotelu; natomiast pasa

ż

erowie — ci sami ludzie,

których widziałem rano, jak wysiedli w Newburyport — potoczyli si

ę

na

chodnik i gardłowym głosem zacz

ę

li rozmawia

ć

z jakim

ś

włócz

ę

g

ą

, przy

czym na pewno nie był to j

ę

zyk angielski. Wsiadłem do autobusu i

zaj

ą

łem to samo miejsce, co poprzednio, a wkrótce zjawił si

ę

Sargent

mamrocz

ą

c co

ś

swoim chrapliwym głosem w sposób szczególnie

odra

ż

aj

ą

cy.

Okazało si

ę

,

ż

e nie mam szcz

ęś

cia. Co

ś

si

ę

popsuło w silniku, mimo

ż

e

przybył tak punktualnie z Newburyport, i nie b

ę

dzie mógł odby

ć

podró

ż

y do Arkham. Nie było mo

ż

liwo

ś

ci naprawy tego wieczora, nie

background image

było te

ż

ż

adnego innego

ś

rodka lokomocji ani do Arkham, ani do nik

ą

d.

Sargent wyraził

ż

al; niestety, musz

ę

przenocowa

ć

w hotelu. Koszt

b

ę

dzie na pewno niewielki, po prostu nie ma innej rady. Oszołomiony

t

ą

nagł

ą

przeszkod

ą

i przera

ż

ony my

ś

l

ą

,

ż

e mam sp

ę

dzi

ć

noc w tym

zrujnowanym i nieo

ś

wietlonym mie

ś

cie, wysiadłem z autobusu i wszedłem

ponownie do hotelu, gdzie ponury i dziwnie wygl

ą

daj

ą

cy recepcjonista,

pracuj

ą

cy na nocn

ą

zmian

ę

, poinformował mnie,

ż

e mog

ę

zaj

ąć

pokój 428

na przedostatnim pi

ę

trze — du

ż

y, ale bez bie

żą

cej wody — opłata

wynosi jeden dolar.

Cho

ć

słyszałem ju

ż

o tym hotelu w Newburyport, podpisałem si

ę

w

rejestrze i zapłaciłem dolara. Ponury recepcjonista wzi

ą

ł moj

ą

walizk

ę

i poprowadził mnie po trzeszcz

ą

cych schodach na trzecie

pi

ę

tro; wszystkie korytarze, które mijali

ś

my, zdawały si

ę

całkowicie

pozbawione

ż

ycia. Mój pokój, mroczny, o dwóch oknach, umeblowany

raczej prymitywnie, wychodził na pos

ę

pne podwórko, otoczone niskimi,

pustymi domami z cegły; z okien roztaczał si

ę

te

ż

widok na zniszczone

dachy ci

ą

gn

ą

ce si

ę

w kierunku zachodnim, a dalej ju

ż

na bagienny

krajobraz. W ko

ń

cu korytarza znajdowała si

ę

łazienka — niezbyt

przyjemny relikt ze star

ą

, marmurow

ą

umywalk

ą

i cynow

ą

wann

ą

, słab

ą

elektryczn

ą

ż

arówk

ą

i zbutwiało drewnian

ą

boazeri

ą

na

ś

cianach.

Było jeszcze widno, wyszedłem wi

ę

c na Town Square,

ż

eby zje

ść

gdzie

ś

obiad; zewsz

ą

d, jak zauwa

ż

yłem, obserwowali mnie przechodnie o

chorobliwym wygl

ą

dzie. Sklep spo

ż

ywczy był ju

ż

zamkni

ę

ty, musiałem

wi

ę

c wst

ą

pi

ć

do restauracji, od której przedtem stroniłem. Obsługiwał

j

ą

pochylony, w

ą

skogłowy m

ęż

czyzna o nieruchomych oczach oraz

dziewczyna z płaskim nosem i niewiarygodnie du

ż

ymi. szorstkimi

r

ę

kami. Z ulg

ą

stwierdziłem,

ż

e jedzenie, jakie tu podawano,

przyrz

ą

dzone było głównie z puszek i torebek. Zjadłem jarzynow

ą

zup

ę

z krakersami, po czym wróciłem do mego pos

ę

pnego pokoju w Gilman

House, wzi

ą

wszy po drodze z rozklekotanego stojaka przy biurku

recepcjonisty wieczorn

ą

gazet

ę

i jakie

ś

upstrzone muchami czasopismo.

Zapadł zmrok, zapaliłem wi

ę

c jedyn

ą

słab

ą

ż

arówk

ę

nad

ż

elaznym

łó

ż

kiem i zabrałem si

ę

do czytania. Starałem si

ę

czym

ś

zaj

ąć

, bo nie

chciałem rozmy

ś

la

ć

nad wynaturzonymi osobliwo

ś

ciami tego starego,

tajemniczego miasta, b

ę

d

ą

c w jego obr

ę

bie. Szalona opowie

ść

pijanego

Zadoka nie obiecywała przyjemnych snów, za wszelk

ą

cen

ę

chciałem

oddali

ć

od siebie wspomnienie jego dzikich, łzawych oczu.

Nie powinienem te

ż

zbytnio zastanawia

ć

si

ę

nad tym, co inspektor z

fabryki opowiadał kasjerowi w Newburyport o Gilman House i słyszanych
tu noc

ą

odgłosach ani o tej twarzy przystrojonej tiar

ą

we wrotach

krypty mrocznego ko

ś

cioła; twarzy, której okropie

ń

stwa nie byłem w

stanie zrozumie

ć

. Pewnie łatwiej byłoby mi oderwa

ć

si

ę

od tych

niepokoj

ą

cych my

ś

li, gdyby w moim pokoju nie cuchn

ę

ło tak strasznie

st

ę

chlizn

ą

, która na dodatek mieszała si

ę

jeszcze z wszechobecnym

rybim smrodem, a wszystko to razem nie pozwalało, niestety, zapomnie

ć

o

ś

mierci i rozkładzie.

Poza tym zaniepokoił mnie brak zasuwy przy drzwiach. Były po niej

ś

lady, najwyra

ź

niej niedawno została zdj

ę

ta. Pewnie si

ę

popsuła, jak

zreszt

ą

wi

ę

kszo

ść

rzeczy w tym rozlatuj

ą

cym si

ę

budynku. Rozejrzałem

si

ę

nerwowo i odkryłem zasuw

ę

przy szafie, która wydawała mi si

ę

tej

samej wielko

ś

ci, co zasuwa odj

ę

ta od drzwi. Z

ę

by si

ę

cho

ć

troch

ę

wyzwoli

ć

z niepokoju, jaki mn

ą

zawładn

ą

ł, postanowiłem przykr

ę

ci

ć

t

ę

zasuw

ę

do drzwi za pomoc

ą

podr

ę

cznego przyrz

ą

du spełniaj

ą

cego trzy

funkcje, mi

ę

dzy innymi

ś

rubokr

ę

tu, który zawsze nosiłem przy sobie

wraz z kluczem na kółku. Zasuwa doskonale pasowała do drzwi, doznałem
wi

ę

c prawdziwej ulgi,

ż

e mog

ę

si

ę

poło

ż

y

ć

w zamkni

ę

tym pokoju. Nawet

nie dlatego,

ż

e si

ę

czego

ś

obawiałem, ale po prostu w takim otoczeniu

ka

ż

de zabezpieczenie byłoby mile widziane. Podobne zasuwy znajdowały

si

ę

te

ż

na dwojgu bocznych drzwiach prowadz

ą

cych do s

ą

siednich pokoi

i te równie

ż

natychmiast zaryglowałem.

background image

Nie rozebrałem si

ę

, postanowiłem bowiem czyta

ć

, dopóki nie ogarnie

mnie senno

ść

, i wtedy dopiero si

ę

poło

ż

y

ć

, zdj

ą

wszy tylko marynark

ę

,

kołnierzyk i buty. Wyj

ą

łem z walizki latark

ę

i wło

ż

yłem do kieszeni

spodni,

ż

ebym mógł spojrze

ć

na zegarek, je

ż

eli si

ę

w nocy przebudz

ę

.

A jednak wcale nie byłem senny; pochłoni

ę

ty ró

ż

nymi my

ś

lami

stwierdziłem z niepokojem,

ż

e bezwiednie czego

ś

nasłuchuj

ę

... czego

ś

,

co napełnia mnie l

ę

kiem, a czego nie potrafiłbym okre

ś

li

ć

. Opowie

ść

inspektora chyba jednak bardziej podziałała na moj

ą

wyobra

ź

ni

ę

,

ni

ż

bym si

ę

spodziewał. Znowu usiłowałem czyta

ć

, ale bezskutecznie.

Po pewnym czasie wydało mi si

ę

,

ż

e słysz

ę

skrzypienie schodów i kroki

na korytarzach i zacz

ą

łem si

ę

zastanawia

ć

, czy oznacza to,

ż

e

zajmowane s

ą

te

ż

nast

ę

pne pokoje. Nie dochodziły mnie jednak

ż

adne

inne głosy, natomiast uderzyło mnie,

ż

e skrzypienie jest jako

ś

bardzo

ukradkowe. Nie spodobało mi si

ę

to, wi

ę

c postanowiłem wcale si

ę

nie

kła

ść

do łó

ż

ka. Dziwni ludzie mieszkali w tym mie

ś

cie, no i podobno

coraz to kto

ś

st

ą

d znikał. Czy

ż

by to była jedna z tych ober

ż

y, w

których zabija si

ę

podró

ż

nych dla zdobycia ich pieni

ę

dzy? Na pewno

nie robiłem wra

ż

enia człowieka maj

ę

tnego. A mo

ż

e mieszka

ń

cy tego

miasta s

ą

a

ż

tak wrogo nastawieni do ciekawskich turystów? Czy

ż

by

moje jawne zwiedzanie i cz

ę

ste spogl

ą

danie na map

ę

wzbudziło ich

niech

ęć

? U

ś

wiadomiłem sobie,

ż

e musz

ę

by

ć

w strasznym napi

ę

ciu

nerwowym, skoro ledwo słyszalne skrzypienie schodów pobudziło mnie a

ż

do takich rozwa

ż

a

ń

, ale mimo to

ż

ałowałem,

ż

e nie mam przy sobie

jakiej

ś

broni.

Czuj

ą

c zm

ę

czenie, które nie miało nic wspólnego z senno

ś

ci

ą

,

zamkn

ą

łem drzwi od korytarza, wył

ą

czyłem

ś

wiatło i rzuciłem si

ę

na

twarde, niewygodne łó

ż

ko... w marynarce, kołnierzyku, butach, we

wszystkim, co miałem na sobie. W ciemno

ś

ci nawet najsłabszy odgłos

nocy pot

ę

gował si

ę

wielokrotnie i ogarn

ą

ł mnie jeszcze wi

ę

kszy

niepokój.

Ż

ałowałem,

ż

e zgasiłem

ś

wiatło, a jednocze

ś

nie bytem zbyt

zm

ę

czony,

ż

eby podnie

ść

si

ę

z łó

ż

ka i zapali

ć

. Po dłu

ż

szej,

przygn

ę

biaj

ą

cej przerwie dobiegło mnie skrzypienie schodów, a

nast

ę

pnie ciche, wyra

ź

ne odgłosy, zdaj

ą

ce si

ę

by

ć

potwierdzeniem

wszystkich moich obaw. Nie miałem ju

ż

w

ą

tpliwo

ś

ci,

ż

e kto

ś

dobierał

si

ę

do moich drzwi kluczem — ostro

ż

nie, ukradkiem, dla próby.

Przera

ż

enie moje z powodu tak namacalnej grozy było zapewne troch

ę

złagodzone l

ę

kiem, jakiemu ju

ż

wcze

ś

niej uległem. Przez cały czas,

wła

ś

ciwie bez okre

ś

lonej przyczyny, zachowywałem czujno

ść

, co okazało

si

ę

korzystne w tej nowej i naprawd

ę

krytycznej sytuacji, bez wzgl

ę

du

na to, jak si

ę

sprawy dalej potocz

ą

. A jednak przej

ś

cie od przeczucia

grozy do jej urzeczywistnienia było niemałym szokiem i spadło na mnie
jak grom z nieba. Ani przez chwil

ę

nie przypuszczałem, aby to

gmeranie przy moich drzwiach mogło by

ć

tylko omyłk

ą

. Bytem gł

ę

boko

przekonany o złych zamiarach intruza i z kamiennym spokojem czekałem
na jego nast

ę

pne posuni

ę

cie.

Wkrótce ustało to ukradkowe docieranie si

ę

do moich drzwi, usłyszałem

za

ś

,

ż

e kto

ś

otwiera wytrychem przyległy pokój od strony północnej.

Nast

ę

pnie ten kto

ś

zacz

ą

ł próbowa

ć

zamek u drzwi ł

ą

cz

ą

cych si

ę

z moim

pokojem. Zasuwa jednak dobrze trzymała i po chwili usłyszałem
skrzypienie podłogi, kiedy maruder opuszczał pokój. Znowu dobiegło
mnie zgrzytanie zamka, nie budz

ą

ce w

ą

tpliwo

ś

ci,

ż

e tym razem odbywa

si

ę

w pokoju od południa. Znowu próba otwarcia drzwi ł

ą

cz

ą

cych si

ę

z

moim pokojem i skrzypienie podczas wychodzenia. Teraz rozległo si

ę

trzeszczenie podłogi w hallu i na schodach prowadz

ą

cych w dół,

zrozumiałem wi

ę

c,

ż

e maruder zniech

ę

cił si

ę

pozamykanymi drzwiami i

odło

ż

ył dalsze poczynania na lepsze lub gorsze czasy, zale

ż

nie od

tego, co poka

ż

e przyszło

ść

.

Gotowo

ść

do podj

ę

cia działania dowodzi tylko,

ż

e pod

ś

wiadomie czego

ś

background image

si

ę

l

ę

kałem i od paru godzin ju

ż

rozwa

ż

ałem mo

ż

liwo

ść

ucieczki. Od

pierwszego momentu czułem,

ż

e to niewidoczne dla mnie gmeranie przy

drzwiach stanowi niebezpiecze

ń

stwo, któremu nie powinienem stawia

ć

czoła, ale ucieka

ć

jak najszybciej. Pozostawało mi tylko jedno —

wydosta

ć

si

ę

z tego hotelu natychmiast, i to nie frontowymi schodami

i nie przez hall.

Wstałem cicho z łó

ż

ka i zapaliwszy latark

ę

chciałem wł

ą

czy

ć

lamp

ę

nad

łó

ż

kiem,

ż

eby powrzuca

ć

wszystkie swoje rzeczy do walizki. Okazało

si

ę

jednak,

ż

e pr

ą

d został wył

ą

czony. Jakie

ś

tajemnicze, złowieszcze

odgłosy przybrały teraz na sile, ale nie mogłem si

ę

zorientowa

ć

, co

to mo

ż

e by

ć

. Kiedy tak stałem zastanawiaj

ą

c si

ę

i wci

ąż

jeszcze

trzymaj

ą

c r

ę

k

ę

na nieczynnym kontakcie, usłyszałem jakie

ś

skrzypni

ę

cie podłogi o pi

ę

tro ni

ż

ej i wydało mi si

ę

,

ż

e wyra

ź

nie

dochodzi mnie echo rozmowy. Po chwili jednak nie byłem ju

ż

pewien,

czy jest to rzeczywi

ś

cie rozmowa, bo jakie

ś

chropawe poszczekiwanie i

rechotliwe pojedyncze sylaby zupełnie nie przypominały ludzkiej mowy.
Wtedy przypomniałem sobie to wszystko, co inspektor słyszał owej nocy
w tym zat

ę

chłym i zapowietrzonym budynku.

Wsun

ą

wszy do kieszeni latark

ę

, nało

ż

yłem kapelusz i na palcach

podszedłem do okien, aby rozwa

ż

y

ć

mo

ż

liwo

ść

ucieczki. Mimo wyra

ź

nych

zalece

ń

urz

ę

dowych odno

ś

nie bezpiecze

ń

stwa, po tej stronie hotelu nie

było

ż

adnego zej

ś

cia na wypadek po

ż

aru, nie pozostawało mi wi

ę

c nic

innego, jak tylko wyskoczy

ć

z drugiego pi

ę

tra wprost na wybrukowane

podwórko. Z prawej i lewej strony przylegały do hotelu jakie

ś

stare

budynki z cegły, których pochyle dachy zapewniały dogodn

ą

mo

ż

liwo

ść

ucieczki. Aby ich dosi

ę

gn

ąć

, musiałbym si

ę

znale

źć

o dwa pokoje

dalej, w jedn

ą

albo w druga stron

ę

, wi

ę

c zacz

ą

łem intensywniej

rozwa

ż

a

ć

swoje mo

ż

liwo

ś

ci.

Nie mogłem wyj

ść

na korytarz, bo natychmiast posłyszano by moje

kroki, nim bym zdołał otworzy

ć

drzwi do podanego pokoju. Mogłem wi

ę

c

jedynie sforsowa

ć

niezbyt solidne drzwi ł

ą

cz

ą

ce si

ę

z moim pokojem i

wywa

ż

y

ć

je ramieniem juk taranem, gdyby zamki i zasuwy stawiały opór.

Wydało mi si

ę

to mo

ż

liwe do wykonania, jako

ż

e wszystko w tym budynku

si

ę

rozpadało; ale zdawałem sobie spraw

ę

,

ż

e nie zdołam tego zrobi

ć

bezszelestnie. Mogłem jedynie liczy

ć

na to,

ż

e szybko si

ę

z tym

uporam i ze zdołam dobiec do okna, nim wrogie siły otworz

ą

wła

ś

ciwe

drzwi wytrychem. Drzwi na korytarz w moim pokoju zabarykadowałem
biurkiem, staraj

ą

c si

ę

to robi

ć

jak najciszej.

Zdawałem sobie spraw

ę

,

ż

e moje szans

ę

s

ą

niewielkie, i byłem

wła

ś

ciwie przygotowany na kl

ę

sk

ę

. Nawet je

ś

li si

ę

przedostan

ę

na

dach, nie rozwi

ąż

e to jeszcze problemu, bo musz

ę

przecie

ż

znale

źć

si

ę

na ziemi i uciec z miasta. Stan opuszczenia i rujnacji przyległych
budynków działał oczywi

ś

cie na moj

ą

korzy

ść

, a tak

ż

e spora ilo

ść

ś

wietlików na dachach ziej

ą

cych ciemno

ś

ci

ą

.

Wedle mojej mapy najdogodniejsza droga, któr

ą

mógłbym si

ę

wydosta

ć

z

miasta, znajdowała si

ę

od południowej strony, wobec tego zerkn

ą

łem na

drzwi pokoju od południa, ale, niestety, otwierały si

ę

w moj

ą

stron

ę

,

w zwi

ą

zku z czym niełatwo byłoby je sforsowa

ć

, jako

ż

e zasuwa była

zamkni

ę

ta i jeszcze dodatkowy zamek. Zrezygnowałem wi

ę

c z tego

kierunku i ostro

ż

nie przysun

ą

łem do drzwi łó

ż

ko,

ż

eby zablokowa

ć

ewentualny atak z tej strony. Drzwi do pokoju od północy otwierały
si

ę

na zewn

ą

trz i cho

ć

były zaryglowane od drugiej strony,

wiedziałem,

ż

e t

ę

dy musi prowadzi

ć

moja droga. Je

ś

li zdołałbym

dotrze

ć

na dachy na Paine Street i stamt

ą

d spu

ś

ci

ć

si

ę

na ziemi

ę

,

uciekłbym przez podwórko i przyległe albo znajduj

ą

ce si

ę

po drugiej

stronie budynki na Washington albo Bates Street, albo te

ż

wydostałbym

si

ę

na Polne Street i stamt

ą

d chyłkiem na Washington Street. W ka

ż

dym

razie starałbym si

ę

jak najszybciej wydosta

ć

z rejonu Town Square.

Wolałbym unikn

ąć

Paine Street ze wzgl

ę

du na znajduj

ą

c

ą

si

ę

tam remiz

ę

background image

stra

ż

acka, która mo

ż

e by

ć

czynna przez cał

ą

noc.

Tak rozmy

ś

laj

ą

c spojrzałem na plugawe morze rozpadaj

ą

cych si

ę

dachów

o

ś

wietlonych teraz ksi

ęż

ycem ju

ż

wkl

ę

słym po pełni. Na prawo

przecinała panoram

ę

czarna linia wywozu, w którym płyn

ę

ła rzeka,

przylegały do

ń

niczym skorupiaki nieczynne fabryki i stacja kolejowa.

Dalej zardzewiałe szyny kolejowe i droga do Rowley wiodły przez
płaskie, bagniste tereny poznaczone wysepkami bardziej suchej ziemi,
porosłej karłowatymi zagajnikami. Po lewej stronie, bli

ż

ej mnie,

krajobraz był poznaczony strumieniami, a droga do Ipswich l

ś

niła

biało w blasku ksi

ęż

yca. Z tej strony hotelu nie mogłem jednak

dojrze

ć

drogi prowadz

ą

cej na południe, do Arkham, na któr

ą

si

ę

zdecydowałem.

Rozwa

ż

ałem, niepewny, kiedy byłoby najlepiej zaatakowa

ć

drzwi

prowadz

ą

ce w północnym kierunku i w jaki sposób mógłbym to zrobi

ć

jak

najciszej, kiedy ustały te dziwne odgłosy na ni

ż

szym pi

ę

trze, a

rozległo si

ę

ci

ęż

kie st

ą

panie po schodach. Przez małe okienko nad

drzwiami zamigotało

ś

wiatło, o po chwili dobiegło skrzypienie podłogi

na korytarzu. Doszły mnie jakie

ś

d

ź

wi

ę

ki, mo

ż

e to nawet były głosy,

po czym rozległo si

ę

mocne pukanie do moich drzwi.

Przez chwil

ę

wstrzymałem oddech i czekałem. Zdawała si

ę

upływa

ć

wieczno

ść

, a mdl

ą

cy zapach ryb tak si

ę

spot

ę

gował,

ż

e prawie stał si

ę

namacalny. Pukanie powtórzyło si

ę

, tym razem dłu

ż

ej i jeszcze

silniejsze. Był ju

ż

najwy

ż

szy czas, aby przyst

ą

pi

ć

do działania,

najpierw odsun

ą

łem zasuw

ę

drzwi do s

ą

siedniego pokoju i przygotowałem

si

ę

do ataku. Teraz ju

ż

rozlegało si

ę

pot

ęż

ne walenie do moich drzwi,

miałem wi

ę

c nadziej

ę

,

ż

e hałas, jaki ja zrobi

ę

, zostanie przez nich

samych zagłuszony. Zacz

ą

łem napiera

ć

lewym ramieniem z całych sił,

nie czuj

ą

c ani bólu, ani strachu. Drzwi stawiły opór wi

ę

kszy, ni

ż

przewidywałem, ale nie poddałem si

ę

. A tymczasem barabanienie do

moich wej

ś

ciowych drzwi nie ustawało.

Nareszcie pokonałem przeszkod

ę

, ale z takim hukiem, ze w korytarzu na

pewno musieli usłysze

ć

. Teraz ju

ż

i oni zacz

ę

li wywa

ż

a

ć

drzwi, a

jednocze

ś

nie brz

ę

czały złowieszczo klucze tak

ż

e i przy drzwiach od

korytarza przyległych pokoi. Pop

ę

dziłem natychmiast i zamkn

ą

łem

zasuw

ę

od wewn

ą

trz, nim jeszcze zdołali otworzy

ć

zamek. Jednak

ż

e

usłyszałem ju

ż

manewrowanie wytrychem w nast

ę

pnym pokoju, z którego

miałem wyskoczy

ć

przez okno na dach.

Ogarn

ę

ła mnie rozpacz, bo znalazłem si

ę

w pułapce. Mój strach si

ę

gał

ju

ż

prawie zenitu, nadaj

ą

c jakie

ś

niepoj

ę

te znaczenie

ś

ladom kurzu

widocznym w

ś

wietle przebłyskuj

ą

cym przez drzwi, do których kto

ś

si

ę

wła

ś

nie dobierał. Prawie

ż

e w bezwiednym odruchu, mimo poczucia

beznadziejno

ś

ci, ruszyłem do nast

ę

pnych drzwi, by je siła otworzy

ć

zakładaj

ą

c,

ż

e zewn

ę

trzne drzwi tego trzeciego pokoju podobnie jak i

w poprzednim s

ą

zamkni

ę

te — a nast

ę

pnie zamkn

ąć

zasuw

ę

od wewn

ą

trz,

nim jeszcze kto

ś

zdoła przekr

ę

ci

ć

zamek.

Szcz

ęś

cie mi dopisało, bo nie tylko

ż

e nie były zamkni

ę

te, ale nawet

troch

ę

uchylone. W mgnieniu oka znalazłem si

ę

przy drzwiach

wej

ś

ciowych tego pokoju blokuj

ą

c je ramieniem i kolanem, bo kto

ś

na

nie wła

ś

nie napierał. Drzwi si

ę

zatrzasn

ę

ły, a ja w mig przekr

ę

ciłem

zasuw

ę

, która była w całkiem dobrym stanie. Odetchn

ą

łem z ulg

ą

, a

wtedy stwierdziłem,

ż

e przestano dobija

ć

si

ę

do dwojga s

ą

siednich

drzwi, natomiast rozlega si

ę

łoskot przy wewn

ę

trznych drzwiach

zabarykadowanych łó

ż

kiem. A wi

ę

c gromada moich napastników wtargn

ę

ła

do pokoju od południa i rozpocz

ę

ła atak od wewn

ą

trz. Po chwili

wytrych zazgrzytał w nast

ę

pnych drzwiach od strony północnej, co

uprzytomniło mi,

ż

e niebezpiecze

ń

stwo jest ju

ż

bardzo blisko.

Wewn

ę

trzne drzwi do nast

ę

pnego pokoju były otwarte na o

ś

cie

ż

, nie

background image

miałem jednak czasu na zabezpieczenie drzwi na korytarz. Mogłem
jedynie zamkn

ąć

wewn

ę

trzne drzwi na zasuw

ę

, a tak

ż

e wewn

ę

trzne drzwi

z drugiej strony, jedne zabarykadowa

ć

łó

ż

kiem, drugie biurkiem, a

umywalk

ą

zablokowa

ć

drzwi wej

ś

ciowe. Musiałem zawierzy

ć

takim

prowizorycznym barykadom i wydosta

ć

si

ę

przez okno na dach domu przy

Paine Street. W tym dramatycznym momencie strach, jaki mnie ogarn

ą

ł,

nie wypływał z tego,

ż

e nagle straciłem siły, by si

ę

broni

ć

, ale z

tego,

ż

e nikt spo

ś

ród moich napastników nie wydał z siebie jak dot

ą

d

ludzkiego głosu, dochodziło mnie tylko koszmarne dyszenie, kwiczenie
i ciche poszczekiwanie w dziwnych odst

ę

pach czasu.

Przesun

ą

łem meble i pomkn

ą

łem w stron

ę

okna, a wtedy usłyszałem

bezładn

ą

i szale

ń

cz

ą

gonitw

ę

po korytarzu w stron

ę

pokoju na północ

ode mnie, co

ś

wiadczyło o tym,

ż

e zrezygnowano z napa

ś

ci od południa.

Moi oponenci najwyra

ź

niej skoncentrowali siły przy słabych

wewn

ę

trznych drzwiach otwieraj

ą

cych si

ę

wprost na mnie. A na zewn

ą

trz

ksi

ęż

yc igrał na kalenicy domu znajduj

ą

cego si

ę

poni

ż

ej okna.

Stwierdziłem,

ż

e skok b

ę

dzie wielce ryzykowny, bo dach jest bardzo

spadzisty.

Wybrałem okno bli

ż

sze południowej strony, planuj

ą

c wyskoczy

ć

na dach,

a stamt

ą

d w jakie

ś

najdogodniejsze miejsce. Znalazłszy si

ę

ju

ż

w

którym

ś

z tych rozwalaj

ą

cych si

ę

budynków z cegły musz

ę

wzi

ąć

pod

uwag

ę

po

ś

cig. Miałem jednak nadziej

ę

, ze zanurz

ę

si

ę

w jednym z

licznych wokół podwórka i ziej

ą

cych pustk

ą

drzwi i wymkn

ę

si

ę

na

Washington Street, o potem ju

ż

uciekn

ę

z miasta kieruj

ą

c si

ę

na

południe.

Nagle rozległ si

ę

straszny łoskot u drzwi, które zacz

ę

ły puszcza

ć

w

zawiasach. Moi prze

ś

ladowcy posłu

ż

yli si

ę

wida

ć

jakim

ś

ci

ęż

kim

przedmiotem do wywa

ż

ania. Barykada z łó

ż

ka jednak nawet nie drgn

ę

ła,

miałem wi

ę

c jeszcze jedna szans

ę

,

ż

e zd

ążę

wyskoczy

ć

. Z boku okna

wisiały no grubym pr

ę

cie i mosi

ęż

nych kółkach ci

ęż

kie aksamitne

zasłony, był te

ż

wystaj

ą

cy uchwyt do zewn

ę

trznych okiennic. Otworzyła

si

ę

przede mn

ą

mo

ż

liwo

ść

bezpiecznego skoku. Szybko

ś

ci

ą

gn

ą

łem pr

ę

t

ze wszystkim, zaczepiłem dwa kółka z zasłonami na wystaj

ą

cym uchwycie

i sprawdziwszy,

ż

e wytrzymaj

ą

mój ci

ęż

ar, wyskoczyłem z okna i

spu

ś

ciłem si

ę

po zaimprowizowanej mi

ę

kkiej drabinie pozostawiaj

ą

c za

sob

ą

na zawsze te zwyrodniałe, widmowe kontury Gilman House.

Wyl

ą

dowałem bezpiecznie na obluzowanych łupkach spadzistego dachu i

bez po

ś

lizgni

ę

cia dotarłem do czarnego otworu

ś

wietlika. Spojrzałem

na okno, które pozostawiłem za sob

ą

, ale było w nim jeszcze ciemno,

tylko daleko na północy dostrzegłem po

ś

ród rozpadaj

ą

cych si

ę

kominów

złowieszczy odblask

ś

wiatła z budynku Porz

ą

dku Dagona, ko

ś

cioła

baptystów i kongregacjonalistów, na wspomnienie którego dreszcz mnie
przeszywał. Na podwórku było całkiem ciemno, nadarzała si

ę

wi

ę

c

szansa ucieczki, zanim powstanie alarm na du

żą

skal

ę

. Po

ś

wieciłem

latark

ą

w gł

ą

b

ś

wietlika, ale nie było tam

ż

adnych schodków. Nie

wydawał si

ę

jednak zbyt gł

ę

boki, wskoczyłem wi

ę

c do

ś

rodka na

zapylon

ą

podłog

ę

pełn

ą

porozrzucanych pudełek i beczek.

Było to miejsce upiorne, ale nie poddawałem si

ę

ju

ż

takim nastrojom,

tylko ruszyłem z miejsca w stron

ę

schodów, które odkryłem z pomoc

ą

latarki, zerkn

ą

wszy jednocze

ś

nie na zegarek — wskazywał godzin

ę

druga

po północy. Schody zatrzeszczały, ale wydały mi si

ę

stosunkowo mocne.

Pomkn

ą

łem na dół, min

ą

łem pierwsze pi

ę

tro, które przypominało raczej

stodoł

ę

. Panowała tu kompletna pustka, rozlegało si

ę

tylko echo moich

kroków. W jednym ko

ń

cu korytarza na dole dostrzegłem troch

ę

ja

ś

niejszy prostok

ą

t, przez który prowadziło wyj

ś

cie na Paine Street.

Skierowałem si

ę

w druga stron

ę

i znalazłem tam równie

ż

otwarte drzwi;

po pi

ę

ciu kamiennych schodkach wybiegłem na wybrukowane podwórko

poprzerastane traw

ą

.

background image

Ksi

ęż

yc tutaj nie si

ę

gał, ale wyra

ź

nie widziałem przed sob

ą

drog

ę

i

nie musiałem posługiwa

ć

si

ę

latarka. W niektórych oknach Gilman House

paliło si

ę

słabe

ś

wiatło, wydawało mi si

ę

, ze słysz

ę

wewn

ą

trz jakie

ś

bezładne głosy. Posuwaj

ą

c si

ę

ostro

ż

nie w stron

ę

Washington Street

dostrzegłem po drodze kilka otwartych drzwi. Wybrałem najbli

ż

sze w

nadziei,

ż

e zdołam przej

ść

na drug

ą

stron

ę

. Korytarz spowity był

ciemno

ś

ci

ą

, dotarłem jednak do drugiego ko

ń

ca, ale okazało si

ę

,

ż

e

drzwi wychodz

ą

ce na ulic

ę

s

ą

mocno zaryglowane. Postanowiłem wi

ę

c

spróbowa

ć

w nast

ę

pnym budynku, ale na chwil

ę

przystan

ą

łem.

Z otwartych drzwi Gilman House wynurzył si

ę

tłum jakich

ś

postaci — z

chybocz

ą

cymi latarkami i pokrzykuj

ą

cy chrapliwie, ale na pewno nie w

j

ę

zyku angielskim. Poruszali si

ę

niepewnie, najwyra

ź

niej nie

wiedzieli, gdzie mnie szuka

ć

; mimo to skamieniałem z przera

ż

enia. Nie

widziałem ich wyra

ź

nie, ale ich człapanie i szuranie było nad wyraz

odra

ż

aj

ą

ce. Zdołałem Jednak zauwa

ż

y

ć

,

ż

e jedna z tych postaci miała

na sobie dziwaczne szaty, a na głowie, bez

ż

adnych w

ą

tpliwo

ś

ci,

wysok

ą

, dobrze mi znan

ą

tiar

ę

. Rozproszyli si

ę

po całym dziedzi

ń

cu, a

mnie ogarn

ą

ł jeszcze wi

ę

kszy strach. A je

ż

eli nie zdołam si

ę

wydosta

ć

z tego budynku na ulic

ę

? Odór rybi spot

ę

gował si

ę

, obawiałem si

ę

,

ż

e

zemdlej

ę

. Znowu zacz

ą

łem wymacywa

ć

jakie

ś

wyj

ś

cie na ulic

ę

i

napotkałem drzwi, które otworzyły si

ę

do pustego pokoju z zamkni

ę

tymi

okiennicami. Po

ś

wieciwszy latark

ą

stwierdziłem,

ż

e zdołam je

otworzy

ć

, i po chwili wyskoczyłem na zewn

ą

trz, zamkn

ą

wszy okiennice,

by zatrze

ć

za sob

ą

ś

lady.

Znajdowałem si

ę

teraz na Washington Street; nie dostrzegłem

ż

ywej

duszy ani

ż

adnego

ś

wiatła. zagl

ą

dał tu jedynie ksi

ęż

yc. Z kilku

stron, ale z pewnej odległo

ś

ci, dochodziły mnie jednak chropawe

głosy, kroki i jaki

ś

tupot, który w niczym nie przypominał kroków.

Nie miałem czasu do stracenia. Wskazówki kompasu prowadziły w
kierunku, który obrałem, tote

ż

zadowolony byłem,

ż

e wył

ą

czono na

ulicach

ś

wiatło, jak to si

ę

cz

ę

sto podczas ksi

ęż

ycowych nocy w

biedniejszych okr

ę

gach wiejskich zdarza. Dochodziły te

ż

jakie

ś

odgłosy od południa, ale mimo to nie zrezygnowałem z ucieczki w tym
kierunku. Po drodze b

ę

dzie na pewno niemało wej

ść

do pustych domów, w

których znajd

ę

schronienie, je

ś

li tylko dojrz

ę

ś

cigaj

ą

cych mnie

prze

ś

ladowców.

Posuwałem si

ę

szybko, bezszelestnie, wzdłu

ż

zrujnowanych domów. Bez

kapelusza, rozczochrany po uci

ąż

liwej ucieczce, nie mogłem przyci

ą

ga

ć

niczyjej uwagi. Nawet gdybym przypadkowo napotkał jakiego

ś

przechodnia, pewnie by mnie nie zauwa

ż

ył. Na Bates Street skryłem si

ę

w przepa

ś

cistym westybulu, gdy

ż

pojawiły si

ę

przede mn

ą

dwie

powłócz

ą

ce nogami postacie, ale wkrótce szedłem ju

ż

dalej zbli

ż

aj

ą

c

si

ę

do otwartej przestrzeni, gdzie Eliot Street przecinała uko

ś

nie

Washington Street na skrzy

ż

owaniu. Cho

ć

przedtem nie widziałem tego

miejsca, na mojej mapie wygl

ą

dało ono gro

ź

nie, ksi

ęż

yc z pewno

ś

ci

ą

b

ę

dzie miał tam swobodny dost

ę

p. Nie było jednak sensu zbacza

ć

z

drogi, bo musiałbym okr

ąż

a

ć

nara

ż

aj

ą

c si

ę

, by

ć

mo

ż

e, na jeszcze

wi

ę

ksz

ą

widoczno

ść

, a poza tym to by tylko opó

ź

niło moj

ą

ucieczk

ę

.

Postanowiłem wi

ę

c

ś

miało i otwarcie przekroczy

ć

plac na

ś

laduj

ą

c

powłóczysty krok mieszka

ń

ców Innsmouth, w nadziei,

ż

e nikogo, a

przynajmniej nikogo spo

ś

ród moich prze

ś

ladowców, nie spotkam po

drodze.

Nie orientowałem si

ę

, jak szeroki zakres ma po

ś

cig ani te

ż

jaki mu

przy

ś

wieca cel. Miasto zdawało si

ę

by

ć

niezwykle o

ż

ywione, ale byłem

przekonany,

ż

e wie

ść

o mojej ucieczce z Gilman House jeszcze si

ę

daleko nie rozniosła. Wkrótce musz

ę

si

ę

przedosta

ć

z Washington

Street na jaka

ś

inn

ą

ulic

ę

prowadz

ą

c

ą

na południe, gdy

ż

tajemnicza

gromada z hotelu bez w

ą

tpienia posuwa si

ę

za mn

ą

. Zostawiłem na pewno

ś

lady na zakurzonej podłodze w ostatnim budynku, odkryj

ą

wi

ę

c, w jaki

sposób wydostałem si

ę

na t

ę

ulic

ę

.

background image

Tak jak si

ę

spodziewałem, cały plac zalany był ksi

ęż

ycem; po

ś

rodku

dostrzegłem co

ś

w rodzaju skwerku ogrodzonego

ż

elazn

ą

balustrad

ą

. Na

szcz

ęś

cie nikogo w pobli

ż

u nie było, ale od strony Town Square

dochodziło jakie

ś

dziwne buczenie czy te

ż

warkot. South Street była

szeroka i lekko opadała ku morzu, które było st

ą

d widoczne w całej

swej rozci

ą

gło

ś

ci. Miałem nadziej

ę

,

ż

e nikt mnie nie obserwował,

kiedy przechodziłem w pełnym blasku ksi

ęż

yca. Posuwałem si

ę

bez

przeszkód, nie słycha

ć

było, aby kto

ś

mnie szpiegował. Rozejrzawszy

si

ę

, bezwiednie zwolniłem kroku na chwil

ę

i zerkn

ą

łem w stron

ę

morza,

które, roz

ś

wietlone ksi

ęż

ycem, wygl

ą

dało wspaniale. W dali, za

falochronem, rysowała si

ę

niezbyt wyra

ź

nie ciemna linia Diabelskiej

Rafy, która mimo woli przypominała mi straszne opowie

ś

ci, jakie tu

usłyszałem — opowie

ś

ci, w których ta postrz

ę

piona skała stanowiła

prawdziwe wrota do królestwa niepoj

ę

tej grozy i nienormalnych

zjawisk.

Nagle, zupełnie niespodziewanie, dostrzegłem na rafie migotanie

ś

wiatła. Nie myliłem si

ę

, nie było to złudzenie. Ogarn

ą

ł mnie l

ę

k,

niepohamowany i straszny. Wszystkie muskuły napr

ęż

yły si

ę

do

ucieczki, powstrzymała mnie tylko pod

ś

wiadoma ostro

ż

no

ść

i prawie

ż

e

hipnotyczne zafascynowanie. Co gorsza, rozbłysło te

ż

ś

wiatło z

wyniosłej kopuły Gilman House, skierowane na północny wschód, cała
seria analogicznych błysków, o innej cz

ę

stotliwo

ś

ci, które mogły by

ć

tylko sygnałami porozumiewawczymi.

Znowu zdałem sobie spraw

ę

, jak bardzo jestem tutaj na widoku,

ruszyłem wi

ę

c szybszym krokiem pozoruj

ą

c powłóczenie nogami, ale nie

spuszczaj

ą

c oka z tej diabelskiej, złowieszczej rafy, dopóki mogłem

j

ą

widzie

ć

. Nie miałem poj

ę

cia, co to wszystko oznacza, chyba

ż

e

miało zwi

ą

zek z dziwnymi obrz

ę

dami odbywaj

ą

cymi si

ę

na rafie albo te

ż

z jakim

ś

statkiem, który tam przycumował i z którego wyszła grupa

ludzi. Skr

ę

ciłem w lewo obok zapuszczonego trawnika, wci

ąż

jednak

zerkałem w stron

ę

oceanu l

ś

ni

ą

cego w letniej po

ś

wiacie ksi

ęż

yca i

obserwowałem tajemnicze błyski niezrozumiałych dla mnie

ś

wiateł

ostrzegawczych.

Wtedy to wła

ś

nie zawładn

ę

ło mn

ą

chyba najwi

ę

ksze przera

ż

enie,

przestałem nad sob

ą

panowa

ć

i pop

ę

dziłem jak oszalały na południe

obok ziej

ą

cych czerni

ą

drzwi i okien spogl

ą

daj

ą

cych jak rybie oczy na

tej pustynnej, koszmarnej ulicy. Kiedy spojrzałem uwa

ż

niej, okazało

si

ę

,

ż

e morze pomi

ę

dzy raf

ą

i brzegiem bynajmniej nie jest puste.

Wypełniał je g

ę

sty rój jakich

ś

postaci płyn

ą

cych w stron

ę

miasta;

mimo du

ż

ej odległo

ś

ci i b

ą

d

ź

co b

ą

d

ź

zaledwie przelotnego spojrzenia,

zauwa

ż

yłem,

ż

e podskakuj

ą

ce głowy i uderzaj

ą

ce w wod

ę

ramiona s

ą

mi

dziwnie obce, o wynaturzonych kształtach, których nie potrafiłbym
okre

ś

li

ć

ani z cał

ą

ś

wiadomo

ś

ci

ą

do niczego zakwalifikowa

ć

.

Zwolniłem szale

ń

czy p

ę

d, nim jeszcze znalazłem si

ę

przed jakim

ś

budynkiem, poniewa

ż

od lewej strony usłyszałem larum zorganizowanego

po

ś

cigu. Na Federal Street rozległy si

ę

kroki i jakie

ś

gardłowe

głosy, dochodził te

ż

warkot motoru. W jednej chwili mój plan uległ

całkowitej zmianie, bo je

ż

eli droga na południe została zablokowana,

to musz

ę

znale

źć

jaki

ś

inny sposób ucieczki z Innsmouth. Wsun

ą

łem si

ę

w jakie

ś

otwarte drzwi, zadowolony,

ż

e min

ą

łem o

ś

wietlon

ą

ksi

ęż

ycem

otwart

ą

przestrze

ń

, zanim moi prze

ś

ladowcy nadci

ą

gn

ę

li równoległ

ą

ulic

ą

.

Kolejne spostrze

ż

enie było mniej pocieszaj

ą

ce. Po

ś

cig odbywał si

ę

nast

ę

pn

ą

ulic

ą

; co prawda nie pod

ąż

ali za mn

ą

bezpo

ś

rednio i jak

dot

ą

d mnie nie dostrzegli, ale zastosowali konsekwentny plan odci

ę

cia

mi drogi. Mogło to oznacza

ć

, ze na wszystkich drogach wyj

ś

ciowych z

miasta rozstawili patrole, nie wiedzieli bowiem, któr

ą

wybior

ę

. Wobec

tego musz

ę

ucieka

ć

z dala od wszystkich dróg, ale jak to zrobi

ć

,

background image

skoro cały okoliczny teren to bagna poprzecinane licznymi rzekami?
Zm

ą

ciło mi si

ę

w głowie, zarówno od poczucia beznadziejno

ś

ci, jak i

nagłego, spot

ę

gowanego przypływu rybiego smrodu.

Przypomniałem sobie o nieczynnej linii kolejowej do Rowley, która
miała mocne podkłady i zaro

ś

ni

ę

ta była traw

ą

, a prowadziła na

północny zachód od zdewastowanej stacji nad brzegiem w

ą

wozu. w którym

płyn

ę

ła rzeka. Istniała mo

ż

liwo

ść

,

ż

e nie uwzgl

ę

dni

ą

jej w swoim

planie po

ś

cigu, gdy

ż

opustoszały, pozarastany dzik

ą

żą

teren

wydawał si

ę

nie do przebycia i było najmniej prawdopodobne, aby go

wybrał uciekinier. Wyra

ź

nie widziałem ten teren z okna hotelu i

orientowałem si

ę

, gdzie si

ę

znajduje. Znaczna cz

ęść

linii kolejowej

była niestety widoczna z drogi prowadz

ą

cej do Rowley, a tak

ż

e z wy

ż

ej

poło

ż

onych miejsc w samym mie

ś

cie, ale mog

ę

przecie

ż

skry

ć

si

ę

w

ś

ród

zaro

ś

li i czołgaj

ą

c si

ę

wydosta

ć

z tego miasta. W ka

ż

dym b

ą

d

ź

razie

była to dla mnie jedyna szansa ucieczki i nie pozostawało mi nic
innego, jak przyst

ą

pi

ć

do działania natychmiast.

W gł

ę

bi korytarza, w którym znalazłem schronienie, raz jeszcze

przyjrzałem si

ę

mapie przy

ś

wietle latarki. Najpierw nale

ż

ało si

ę

przedosta

ć

do stacji kolejowej, co było nie lada problemem; uznałem,

ż

e najbezpieczniej b

ę

dzie pój

ść

na Babson Street, potem na zachód do

Lafayette, dalej ju

ż

drog

ą

okr

ęż

n

ą

, a nie przecina

ć

placu, tak jak to

zrobiłem przed chwil

ą

. Potem z kolei trzeba si

ę

skierowa

ć

na północ i

zachód kr

ę

t

ą

drog

ą

przez ulice Lafayette, Bates, Adams i Bank — przy

czym ta ostatnia ci

ą

gn

ę

ła si

ę

wzdłu

ż

brzegu rzeki — i tak mo

ż

e zdołam

dotrze

ć

do nieczynnej, prawie ju

ż

w całkowitej ruinie stacji, któr

ą

widziałem z okna. Wybrałem prost

ą

drog

ę

do Babson Street, poniewa

ż

nie miałem ochoty przemierza

ć

otwartej przestrzeni ani te

ż

kierowa

ć

si

ę

na zachód ulic

ą

tak szerok

ą

jak South Street.

Rozejrzawszy si

ę

jeszcze raz uwa

ż

nie, przeszedłem na praw

ą

stron

ę

,

aby dosta

ć

si

ę

do Babson Street przez nikogo nie zauwa

ż

ony. Na

Federal Street wci

ąż

było gwarno, a kiedy si

ę

obejrzałem, wydało mi

si

ę

,

ż

e błysn

ę

ło

ś

wiatło tu

ż

koło budynku, przez który si

ę

przedostałem. Chc

ą

c jak najszybciej wydosta

ć

si

ę

z Washington Street

ruszyłem biegiem w nadziei,

ż

e nikt mnie tu nie dostrze

ż

e. Na

nast

ę

pnym rogu Babson Street ku memu przera

ż

eniu zobaczyłem,

ż

e jeden

z domów jest zamieszkany, o czym

ś

wiadczyły zasłony w oknach, ale w

ż

adnym nie paliło si

ę

ś

wiatło, udało mi si

ę

wi

ę

c przej

ść

obok

spokojnie.

Na Babson Street, krzy

ż

uj

ą

cej si

ę

z Federal Street, prze

ś

ladowcy

mogli mnie łatwo zauwa

ż

y

ć

, posuwałem si

ę

wi

ę

c tu

ż

przy samym murze

pochylonych i nierówno stoj

ą

cych budynków, dwukrotnie zatrzymuj

ą

c si

ę

w pustych drzwiach, gdy wydało mi si

ę

,

ż

e hałas si

ę

wzmaga. Przede

mn

ą

znowu otwierała si

ę

wolna przestrze

ń

o

ś

wietlona ksi

ęż

ycem, ale

nie musiałem jej przemierza

ć

. Kiedy zatrzymałem si

ę

po raz drugi,

zauwa

ż

yłem,

ż

e odgłosy tym razem dochodz

ą

z innego kierunku, i

ujrzałem mkn

ą

cy przez otwart

ą

przestrze

ń

motocykl wprost ku Eliot

Street, krzy

ż

uj

ą

cej si

ę

z Babson i Lafayette.

Kiedy tak patrzyłem dławi

ą

c si

ę

nagłym i silnym powiewem rybiego

smrodu, zobaczyłem gromad

ę

dzikich, skulonych postaci zmierzaj

ą

cych

wielkimi susami i powłócz

ą

cym krokiem w tym samym kierunku; była to

wi

ę

c grupa maj

ą

ca pełni

ć

stra

ż

przy drodze do Ipswich, b

ę

d

ą

cej

przedłu

ż

eniem Eliot Street. Dwie postacie miały na sobie lu

ź

ne szaty,

a na głowach diademy l

ś

ni

ą

ce w po

ś

wiacie ksi

ęż

yca. Chód tych postaci

był tak dziwny,

ż

e a

ż

zimny dreszcz mnie przeszedł, miałem nawet

wra

ż

enie,

ż

e nie id

ą

, a podskakuj

ą

.

Ruszyłem dalej dopiero wtedy, gdy cała ta gromada znikn

ę

ła mi z pola

widzenia. Skr

ę

ciłem w Lafayette i min

ą

łem szybko Eliot Street bacz

ą

c,

czy jacy

ś

spó

ź

nieni prze

ś

ladowcy nie zmierzaj

ą

w tym kierunku. Od

background image

strony Town Square dochodziły rechocz

ą

ce i gwarne głosy, ale na

nikogo si

ę

nie natkn

ą

łem. Najbardziej si

ę

obawiałem przej

ś

cia przez

szerok

ą

i o

ś

wietlon

ą

ksi

ęż

ycem South Street z widokiem na morze,

musiałem jednak podda

ć

si

ę

ci

ęż

kiej próbie. Tutaj mogli mnie łatwo

wy

ś

ledzi

ć

, nawet ci, którzy pilnowali Eliot Street, te

ż

mogli mnie tu

wypatrzy

ć

. Postanowiłem zwolni

ć

tempo i przej

ść

powłócz

ą

c nogami jak

tubylcy.

Kiedy znowu roztoczył si

ę

przede mn

ą

widok na morze — tym razem z

prawej strony — postanowiłem nie patrze

ć

w tym kierunku, ale nie

mogłem si

ę

powstrzyma

ć

i zerkn

ą

łem w bok, nie zapominaj

ą

c o

powłóczeniu nogami. Niestety, nie zobaczyłem statku, a łudziłem si

ę

,

ż

e przypłyn

ą

ł. Zauwa

ż

yłem natomiast mał

ą

łód

ź

wiosłow

ą

płyn

ą

c

ą

do

opuszczonej przystani, a zapełnion

ą

czym

ś

, przykrytym brezentem.

Wio

ś

larze, cho

ć

z daleka niezbyt dokładnie widoczni, wygl

ą

dali jednak

odra

ż

aj

ą

co. Dostrzegłem te

ż

paru pływaków; na dalekiej, czarnej rafie

ś

wieciło teraz słabe, ale jednostajne

ś

wiatełko, ju

ż

nie migaj

ą

ce

ostrzegawczo, o do

ść

dziwnym kolorze, którego nie potrafiłbym

okre

ś

li

ć

. Ponad spadzistymi dachami, na prawo ode mnie jarzyła si

ę

wysoka kopuła Gilman House, poza tym jednak panowała kompletna
ciemno

ść

. Zapach ryb, złagodzony na moment łaskaw

ą

bryz

ą

, znowu

uderzył mnie w nozdrza z cał

ą

sił

ą

.

Nim zd

ąż

yłem przej

ść

ulic

ę

, usłyszałem gwar na Washington Street od

strony północnej. Dotarli wła

ś

nie do otwartej przestrzeni, sk

ą

d

ujrzałem niepokoj

ą

cy obraz morza rozjarzonego ksi

ęż

ycem. Znajdowali

si

ę

ju

ż

całkiem blisko, a widok ich zwierz

ę

co wynaturzonych twarzy i

pochylonych postaci posuwaj

ą

cych si

ę

jakim

ś

nieludzkim krokiem, a

przypominaj

ą

cych gromad

ę

psów, zupełnie mnie przeraził. Jeden z nich

poruszał si

ę

zupełnie jak małpa, dotykaj

ą

c długimi r

ę

koma ziemi;

jaki

ś

inny w lu

ź

nych szatach i z tiar

ą

na głowie — zdawał si

ę

posuwa

ć

skokami. To wła

ś

nie t

ę

gromad

ę

widziałem wtedy na podwórzu Gilman

House, byli najbli

ż

si mego tropu. Poniektórzy patrzyli w moj

ą

stron

ę

,

co mnie napełniło strasznym l

ę

kiem, jeszcze bardziej wi

ę

c zacz

ą

łem

udawa

ć

to ich powłóczenie nogami. Do dzi

ś

nie wiem, czy rzeczywi

ś

cie

mnie wtedy dostrzegli. Je

ż

eli tak było, to moja strategia ich

zmyliła, bo nie zmienili swojego kursu, tylko posuwali si

ę

dalej,

rechotliwie bełkoc

ą

c, a tak obrzydliwie,

ż

e nie mogłem si

ę

w tym

rozezna

ć

.

Znalazłszy si

ę

znów w mroku, zacz

ą

łem biec truchtem obok pochylonych

domów spogl

ą

daj

ą

cych pustymi oknami w ciemn

ą

noc. Przeszedłem na

drug

ą

stron

ę

ulicy, skr

ę

ciłem na najbli

ż

szym rogu w Bates Street,

kryj

ą

c si

ę

w cieniu budynków od południowej strony. Min

ą

łem dwa domy,

w których zna

ć

było

ś

lady

ż

ycia, w jednym paliło si

ę

nawet

ś

wiatło w

górnych oknach, ale nie natkn

ą

łem si

ę

na

ż

adn

ą

przeszkod

ę

. Kiedy

skr

ę

ciłem na Adams Street, poczułem si

ę

troch

ę

bezpieczniej, ale

wkrótce zamarłem, bo tu

ż

przede mn

ą

wytoczył si

ę

z drzwi jaki

ś

człowiek. Zbyt był jednak pijany, aby mógł stanowi

ć

dla mnie

zagro

ż

enie, i tak dotarłem bezpiecznie do magazynów składowych na

Bank Street, b

ę

d

ą

cych w zupełnej ruinie.

Na tej wymarłej ulicy ci

ą

gn

ą

cej si

ę

wzdłu

ż

rzeki wszystko wydawało

si

ę

zastygłe, a szum wodospadów zagłuszał moje kroki. Do stacji

musiałem przebiec jeszcze kawałek drogi, za

ś

mury wielkich magazynów

wygl

ą

dały straszniej ni

ż

mieszkalne domy. Nareszcie ujrzałem przed

sob

ą

star

ą

stacj

ę

z arkadami — a wła

ś

ciwie jej n

ę

dzne resztki — i

ruszyłem prosto w kierunku szyn zaczynaj

ą

cych si

ę

no drugim jej

ko

ń

cu.

Były zardzewiałe, cho

ć

jeszcze w niezłym stanie, podkłady przegniły,

ale nie wszystkie. Po takiej drodze ogromnie trudno było porusza

ć

si

ę

swobodnie, a tym bardziej biec, ale jako

ś

sobie radziłem. Przez

pewien czas szyny prowadziły przez długi, kryty most nad zawrotnej

background image

ę

boko

ś

ci przepa

ś

ci

ą

. Moje dalsze kroki uzale

ż

nione były od stanu

mostu. Je

ż

eli oka

ż

e si

ę

to mo

ż

liwe, przejd

ę

po nim, a je

ś

li b

ę

dzie w

bardzo złym stanie, musz

ę

podj

ąć

ryzyko dalszej w

ę

drówki ulic

ą

i

przedosta

ć

si

ę

przez najbli

ż

szy, nieuszkodzony most przy

autostradzie.

Ten ogromny stary most, długi jak stodoła, ja

ś

niał widmowo w blasku

ksi

ęż

yca i stwierdziłem,

ż

e par

ę

kroków dalej podkłady s

ą

całkiem

solidne. Wszedłem przy

ś

wiecaj

ą

c sobie latark

ą

i omal nie zwaliła mnie

z nóg chmara nietoperzy, która zerwała si

ę

z gło

ś

nym trzepotem. W

połowie drogi znajdowała si

ę

gro

ź

na wyrwa mi

ę

dzy podkładami, na widok

której zawahałem si

ę

, czy zdołam j

ą

pokona

ć

, jednak

ż

e zaryzykowałem,

wykonałem desperacki skok, który na szcz

ęś

cie si

ę

udał.

Z rado

ś

ci

ą

powitałem ksi

ęż

yc, kiedy wreszcie wydostałem si

ę

z tego

makabrycznego tunelu. Stare szyny przecinały River Street na
przeje

ź

dzie kolejowym i natychmiast skr

ę

cały w pole, na którym ju

ż

coraz słabiej czuło si

ę

ten niezno

ś

ny zapach ryb. G

ę

ste poszycie

chwastów i dzikiej ró

ż

y kryło mnie całkowicie, ale ubranie miałem w

strz

ę

pach. Rad jednak byłem,

ż

e si

ę

tutaj znalazłem, bo w razie

pogoni, miałem tu dobre schronienie. Byłem

ś

wiadomy,

ż

e wi

ę

ksza cz

ęść

trasy, któr

ą

przemierzałem, musiała by

ć

widoczna z drogi prowadz

ą

cej

do Rowley.

Wkrótce pojawiły si

ę

bagna, a przez nie wiodła jedna tylko

ś

cie

ż

ka na

niskim, trawiastym nasypie, ale zaro

ś

la nie były tu ju

ż

tak g

ę

ste.

Natkn

ą

łem si

ę

teraz na co

ś

w rodzaju wyspy troch

ę

wy

ż

ej poło

ż

onej,

któr

ą

szyny przecinały w płytkim, otwartym wykopie, zaro

ś

ni

ę

tym

krzakami i je

ż

ynami. Bardzo si

ę

ucieszyłem,

ż

e przynajmniej tutaj

mog

ę

si

ę

skry

ć

, bo wedle tego, co widziałem z okna hotelu, w tym

miejscu szosa do Rowley biegła bardzo blisko. Na ko

ń

cu wykopu szyny

przecinały

ś

cie

ż

k

ę

i zbaczały na bezpieczn

ą

odległo

ść

. Tymczasem

jednak musiałem zachowa

ć

daleko id

ą

c

ą

ostro

ż

no

ść

. Byłem pewien,

ż

e

jak do tej pory szyny kolejowe nie zostały obj

ę

te patrolem.

Nim zanurzyłem si

ę

w wykop kolejowy, obejrzałem si

ę

za siebie, ale

nie dostrzegłem moich prze

ś

ladowców. Stare wie

ż

yce i dachy Innsmouth

wspaniale i nieziemsko l

ś

niły w magicznym

ż

ółtym

ś

wietle ksi

ęż

yca i

mimo woli pomy

ś

lałem, jak pi

ę

knie musiały wygl

ą

da

ć

w dawnych dniach,

nim miasto zostało okryte mrokiem tajemnicy. Ale kiedy spojrzałem w

ą

b l

ą

du, uwag

ę

moj

ą

przykuło co

ś

, co mnie zaniepokoiło, i przez

chwil

ę

zastygłem w bezruchu. Zobaczyłem — a mo

ż

e tylko tak mi si

ę

zdawało — jakby jakie

ś

dziwne falowanie daleko na południu; doszedłem

do wniosku,

ż

e na poziomie drogi do Ipswich wyłania si

ę

z miasta

jaka

ś

ogromna horda. Odległo

ść

była du

ż

a, nie mogłem wi

ę

c nic dojrze

ć

dokładnie, ale nie podobał mi si

ę

wygl

ą

d tej poruszaj

ą

cej si

ę

kolumny. Był to ruch zanadto rozfalowany, a odblask zbyt jaskrawy w
promieniach zachodz

ą

cego ksi

ęż

yca. Odnosiłem wra

ż

enie,

ż

e słysz

ę

te

ż

jakie

ś

odgłosy — mimo

ż

e wiatr wiał w przeciwnym kierunku — odgłosy

zwierz

ę

cego skrobania i wrzasków jeszcze gorszych ni

ż

te, które

niedawno słyszałem. Przez głow

ę

przemkn

ę

ły mi najrozmaitsze domysły,

niezbyt przyjemne. Mimo woli pomy

ś

lałem o tych najprzeró

ż

niejszych

typach ludzkich w Innsmouth, ukrytych podobno w rozpadaj

ą

cych si

ę

ju

ż

starych kanałach przy nadbrze

ż

u. Pomy

ś

lałem te

ż

o grupie pływaków,

których dostrzegłem na morzu. Szacuj

ą

c t

ę

gromad

ę

widoczn

ą

z daleko,

jak równie

ż

wszystkie te, które pokrywały teraz okoliczne drogi,

doszedłem do wniosku,

ż

e liczba

ś

cigaj

ą

cych mnie jest o wiele za du

ż

a

jak na tak wyludnione miasto.

Sk

ą

d wzi

ę

ły si

ę

te wielkie tłumy? Czy

ż

by stare, niezaplombowane

kanały zapełnione były pokr

ę

tnym, nie przynale

żą

cym do

ż

adnej

kategorii i przez nikogo nie podejrzewanym

ż

yciem? A mo

ż

e

rzeczywi

ś

cie jaki

ś

niewidzialny statek przywiózł cały legion

nieznanych przybyszów na t

ę

piekieln

ą

raf

ę

? Kim s

ą

wobec tego?

background image

Dlaczego si

ę

tutaj znale

ź

li? Je

ż

eli taka kolumna obcych przybyszów

grasowała na drodze do Ipswich, to czy patrole na innych drogach te

ż

zostały wzmocnione?

Wszedłem w zaro

ś

la wykopu kolejowego i posuwałem si

ę

powolnym

krokiem, gdy nagle znowu spowił mnie ci

ęż

ki, odra

ż

aj

ą

cy zapach ryb.

Czy

ż

by wiatr zmienił kierunek na wschodni, wiej

ą

cy wprost od morza w

stron

ę

miasta? Pewnie tak, bo teraz usłyszałem jakie

ś

gardłowe

pomruki z tamtej wła

ś

nie strony, dot

ą

d zupełnie cichej. Dochodziły

mnie jeszcze inne odgłosy — co

ś

w rodzaju zbiorowego trzepotania i

tupotu, które pobudzały wyobra

ź

ni

ę

do granic wytrzymało

ś

ci. Nie

mogłem si

ę

pozby

ć

jakich

ś

pozbawionych logiki my

ś

li na temat tej

nieprzyjemnie faluj

ą

cej kolumny na drodze do Ipswich.

Po chwili smród i gwar nasiliły si

ę

jeszcze bardziej, wi

ę

c

zatrzymałem si

ę

dr

żą

c na całym ciele, rad,

ż

e mam kryjówk

ę

w wykopie.

Przypomniałem sobie,

ż

e wła

ś

nie tutaj droga do Rowley podchodzi

bardzo blisko do starej linii kolejowej, tu

ż

przed skrzy

ż

owaniem i

zakr

ę

tem na zachód. Co

ś

si

ę

poruszało wzdłu

ż

tej drogi, poło

ż

yłem si

ę

wi

ę

c płasko, a

ż

przejdzie i zniknie. Wdzi

ę

czny byłem niebiosom,

ż

e te

kreatury nie maj

ą

ze sob

ą

psów do tropienia — pewnie zreszt

ą

byłoby

to niemo

ż

liwe na terenie tak cuchn

ą

cym rybami. Przycupn

ą

wszy po

ś

ród

krzaków w piaszczystym dole czułem si

ę

raczej bezpieczny, cho

ć

wiedziałem,

ż

e moi prze

ś

ladowcy b

ę

d

ą

przechodzi

ć

naprzeciwko mnie w

odległo

ś

ci nie wi

ę

kszej ni

ż

pi

ęć

dziesi

ą

t metrów. Mog

ę

ich zobaczy

ć

,

ale oni mnie nie zauwa

ż

a, chyba ze przez jaki

ś

niefortunny przypadek.

A jednak wzdragałem si

ę

przed ich widokiem. Widziałem przed sob

ą

z

bliska o

ś

wietlony ksi

ęż

ycem teren, przez który b

ę

d

ą

przechodzi

ć

, i

pomy

ś

lałem,

ż

e to miejsce mo

ż

e ulec bezpowrotnemu ska

ż

eniu. S

ą

to,

by

ć

mo

ż

e, najbardziej zwyrodniałe istoty miasta Innsmouth, których

lepiej byłoby nie zachowa

ć

w pami

ę

ci.

Smród stał si

ę

nie do zniesienia, a hałas był nieprzerwanym

harmiderem rechotu, ujadania i poszczekiwania, co wzi

ą

wszy razem

bynajmniej nie przypominało ludzkiej mowy. Czy

ż

by to rzeczywi

ś

cie

były głosy

ś

cigaj

ą

cych mnie prze

ś

ladowców? A mo

ż

e jednak maj

ą

ze sob

ą

psy? Nie udało mi si

ę

zauwa

ż

y

ć

ż

adnych zwierz

ą

t w Innsmouth. Trzepot

i szuranie niemal mnie ogłuszały, uznałem,

ż

e chyba nie zdołam

spojrze

ć

na te zdegenerowane stwory. Postanowiłem przez cały czas

trzyma

ć

oczy zamkni

ę

te, dopóki wszystkie te odgłosy nie oddal

ą

si

ę

na

zachód. Horda znajdowała si

ę

ju

ż

w pobli

ż

u — powietrze przesycone

było ich ostrym warczeniem, a ziemia a

ż

si

ę

trz

ę

sła od kroków

stawianych w niespotykanym rytmie. Dech mi prawie zaparło i cał

ą

sił

ą

woli nie otwierałem oczu.

Nawet teraz nie mog

ę

powiedzie

ć

, czy to, co nast

ą

piło, było straszn

ą

rzeczywisto

ś

ci

ą

, czy te

ż

koszmarn

ą

halucynacj

ą

. Pó

ź

niejsza

działalno

ść

rz

ą

du — na skutek moich pełnych przera

ż

enia pró

ś

b —

potwierdza straszn

ą

prawd

ę

. Ale czy

ż

halucynacja nie mo

ż

e si

ę

zdarzy

ć

pod wpływem hipnotycznego czaru, jaki rzuca to stare, widmowe miasto?
Miejsca takie maj

ą

dziwne wła

ś

ciwo

ś

ci, a spu

ś

cizna obł

ą

ka

ń

czej

legendy mo

ż

e działa

ć

na wyobra

ź

ni

ę

nie tylko jednego człowieka,

zwłaszcza po

ś

ród wymarłych, cuchn

ą

cych ulic, zbutwiałych dachów i

krusz

ą

cych si

ę

wie

ż

yc. Czy

ż

nie jest to mo

ż

liwe,

ż

e

ź

ródło obecnego,

a tak zara

ź

liwego szale

ń

stwa czai si

ę

w gł

ę

biach tego widma, jakie

roztacza si

ę

nad Innsmouth? Któ

ż

mo

ż

e by

ć

pewien rzeczywisto

ś

ci po

wysłuchaniu opowie

ś

ci starego Zadoka Allena? Funkcjonariusze rz

ą

dowi

nie znale

ź

li biednego Zadoka ani nawet

ż

adnego po nim

ś

ladu. Gdzie

ko

ń

czy si

ę

szale

ń

stwo, a zaczyna rzeczywisto

ść

? Czy

ż

nie jest

mo

ż

liwe,

ż

e nawet ten mój ostatni strach i wizje były po prostu

złudzeniem?

Musz

ę

jednak opowiedzie

ć

, co widziałem, jak mi si

ę

zdaje, owej nocy w

background image

blasku szyderczego ksi

ęż

yca na drodze do Rowley, tu

ż

na wprost

siebie, kiedy le

ż

ałem po

ś

ród krzaków dzikiej ró

ż

y, w pustym wykopie

kolejowym. Oczywi

ś

cie nie dotrzymałem postanowienia,

ż

e nie otworz

ę

oczu. Z góry było to skazane na niepowodzenie, bo kto by ule

ż

ał z

zamkni

ę

tymi oczami, kiedy cały legion pochylonych, ujadaj

ą

cych

stworów nieznanego pochodzenia przesuwał si

ę

z rozgło

ś

nym trzepotem

zaledwie w odległo

ś

ci pi

ęć

dziesi

ę

ciu metrów?

Wydawało mi si

ę

,

ż

e jestem przygotowany na najgorsze, i rzeczywi

ś

cie

powinienem by

ć

, zwa

ż

ywszy na to, co ju

ż

przedtem widziałem. Inni moi

prze

ś

ladowcy byli niesamowicie wynaturzeni, nie powinienem wi

ę

c mie

ć

oporów, aby zobaczy

ć

równie

ż

i te postacie, w których nie było nawet

ś

ladu normalno

ś

ci. Nie otworzyłem jednak oczu, dopóki nie rozległ si

ę

ochrypły jazgot na wprost mnie. Zdałem sobie spraw

ę

,

ż

e długi sznur

tych stworów musi by

ć

widoczny w miejscu, gdzie zbocze wykopu ł

ą

czy

si

ę

z drog

ą

przecinaj

ą

c

ą

trakt, wtedy ju

ż

nie potrafiłem si

ę

oprze

ć

pokusie, bez wzgl

ę

du na to, jaka potworno

ść

objawi mi łypi

ą

cy

po

żą

dliwym okiem ksi

ęż

yc.

Był to koniec — koniec wszystkiego, co pozostało mi w

ż

yciu na tej

ziemi, koniec spokoju i wiary w integralno

ść

przyrody z ludzkim

umysłem. Wszystko, co mogłem sobie wyobrazi

ć

— nawet to, co

zawdzi

ę

czam obł

ą

ka

ń

czej opowie

ś

ci Zadoka w sensie dosłownym — nie

dałoby si

ę

porówna

ć

z t

ą

demoniczn

ą

, blu

ź

niercz

ą

wprost

rzeczywisto

ś

ci

ą

, jak

ą

ujrzałem, czy te

ż

wydawało mi si

ę

,

ż

e ujrzałem.

Na razie tylko o tym wspominam, pó

ź

niej musz

ę

opisa

ć

ju

ż

bez osłonek.

Mo

ż

liwe to, aby nasza planeta spłodziła co

ś

takiego i aby ludzkie oko

naprawd

ę

ogl

ą

dało to, co dotychczas znane było tylko rozgor

ą

czkowanej

fantazji i nie maj

ą

cej znaczenia legendzie?

A jednak widziałem ich, ci

ą

gn

ą

cych niezliczonym strumieniem — w

ś

ród

trzepotu, podskoków, rechotania i beczenia — przy widmowym ksi

ęż

ycu w

groteskowej, zło

ś

liwej sarabandzie niesamowitej nocnej mary.

Niektórzy mieli po głowie wysokie tiary z tego nieznanego biało-
złotego metalu... inni jakie

ś

dziwne szaty... a jeden, id

ą

cy na

czele, ubrany był w niesamowity, czarny płaszcz i spodnie w paski,
miał te

ż

filcowy kapelusz zatkni

ę

ty na czym

ś

, co pozbawione było

kształtu, a co miało by

ć

głowa.

Dominował w

ś

ród nich kolor szarozielony, cho

ć

brzuchy mieli białe.

Ich ciała były l

ś

ni

ą

ce i o

ś

lizgłe, na grzbietach mieli łuski. Nie

wydaje si

ę

, aby mogli mie

ć

cokolwiek wspólnego z antropologi

ą

, za

ś

ich głowy przypominały ryby, mieli te

ż

wielkie, wyłupiaste oczy,

wiecznie otwarte. Po bokach szyi widniały ruchome skrzela, a ich
długie szpony poł

ą

czone były błona pławn

ą

. Podskakiwali

nieregularnie, czasem na dwóch ko

ń

czynach, czasem na czterech.

Zadowolony byłem, ze nie maj

ą

ich wi

ę

cej. Ich rechot i ujadanie,

maj

ą

ce spełnia

ć

rol

ę

artykułowanej mowy, robiły o wiele gorsze

wra

ż

enie, ani

ż

eli pozbawione wyrazu twarze.

Cho

ć

były to straszliwe potwory, nie wydawały mi si

ę

obce. Zbyt

dobrze wiedziałem, czym s

ą

... bo czy

ż

pami

ęć

o tej złowieszczej

tiarze w Newburyport nie była jeszcze

ś

wie

ż

a? Kiedy zobaczyłem te

blu

ź

niercze

ż

aboryby, ohydnie ukształtowane —

ż

ywe i straszne —

zrozumiałem, co ten przygarbiony, z tiar

ą

na głowie kapłan w mrocznej

krypcie ko

ś

cioła mi przypominał. Ich liczebno

ść

była nieodgadniona.

Wydawało mi si

ę

,

ż

e s

ą

ich całe tabuny, bo przecie

ż

moje przelotne

spojrzenie mogło obj

ąć

tylko niewielka ich cz

ą

stk

ę

. Po chwili

wszystko znikn

ę

ło mi z oczu, bo, na szcz

ęś

cie, zemdlałem po raz

pierwszy w

ż

yciu.

V

background image

Lekki deszczyk przywrócił mnie do przytomno

ś

ci w zaro

ś

ni

ę

tym g

ą

szczem

wykopie kolejowym. Nastał ju

ż

dzie

ń

i kiedy chwiejnym krokiem

wydostałem si

ę

na drog

ę

, w bagnie nie zna

ć

ju

ż

było

ż

adnych

ś

ladów.

Przyprawiaj

ą

cy o mdło

ś

ci zapach ryb znikn

ą

ł, rozpadaj

ą

ce si

ę

dachy

Innsmouth i pochylone strzeliste wie

ż

e majaczyły szaro

ś

ci

ą

na

południowo-wschodnim widnokr

ę

gu, ale na całym tym pustym

słonobagnistym terenie nie wypatrzyłem

ż

ywej duszy. Mój zegarek

jeszcze chodził; okazało si

ę

,

ż

e min

ę

ło ju

ż

południe. Cała ta

koszmarna rzeczywisto

ść

, z któr

ą

si

ę

zetkn

ą

łem, wydawała mi si

ę

teraz

niejasna, ale czułem,

ż

e u jej podło

ż

a le

ż

y jakie

ś

straszne zło.

Postanowiłem ucieka

ć

od tego nieszcz

ę

snego Innsmouth, uprzednio

jednak sprawdziłem, czy przy tak nadwer

ęż

onych siłach jestem zdolny

do dalszej w

ę

drówki. Cho

ć

byłem słaby, głodny, przera

ż

ony i

oszołomiony, stwierdziłem,

ż

e mog

ę

jednak i

ść

dalej; i tak ruszyłem

błotnist

ą

drog

ą

do Rowley. Nim zapadł wieczór, dotarłem do wsi, w

której mnie nakarmiono, a tak

ż

e godziwie odziano. Zd

ąż

yłem na

wieczorny poci

ą

g do Arkham i nast

ę

pnego dnia odbyłem dług

ą

i powa

ż

na

rozmow

ę

z urz

ę

dnikami pa

ń

stwowymi; potem powtórzyłem wszystko w

Bostonie. Zasadnicze elementy tych rozmów znane s

ą

ogółowi, ja za

ś

,

dla odzyskania równowagi,

ż

yczyłbym sobie, aby ju

ż

nic wi

ę

cej nie

było do powiedzenia. Jakie

ś

szale

ń

stwo chyba mnie ogarnia, a

jednocze

ś

nie jeszcze wi

ę

kszy l

ę

k... mo

ż

e nawet co

ś

jeszcze bardziej

niepoj

ę

tego.

Nietrudno sobie wyobrazi

ć

,

ż

e zrezygnowałem z dalszej wytyczonej

trasy podró

ż

y, A tak bardzo liczyłem na ciekawe doznania widokowe z

dziedziny architektury i dawnej przeszło

ś

ci. Nie miałem te

ż

ju

ż

odwagi ogl

ą

da

ć

tego dziwnego klejnotu, jaki podobno znajdował si

ę

w

Miskatonic University Museum. Urozmaiciłem sobie jednak pobyt w
Arkham zebraniem genealogicznych notatek, które od dawna mnie
interesowały; były to, co prawda, bardzo pobie

ż

ne dane, ale mogły mi

si

ę

przyda

ć

ź

niej, kiedy znajd

ę

czas na ich zestawienie i

skodyfikowanie. Opiekun Stowarzyszenia Historycznego — pan E. Lapman
Peabody — uprzejmie słu

ż

ył mi pomoc

ą

i wyraził niezwykłe

zainteresowanie, kiedy powiedziałem mu,

ż

e jestem wnukiem Elizy Orne

z Arkham, która urodziła si

ę

w 1867 roku i po

ś

lubiła Jamesa

Williamsona z Ohio maj

ą

c lat siedemna

ś

cie.

Mój wuj, a brat mojej matki, był prawdopodobnie w Arkham wiele lat
temu w tej samej sprawie co ja; a rodzina mojej babki była zdaje si

ę

przedmiotem miejscowego zainteresowania. Pan Peabody powiedział,

ż

e

wiele mówiono na temat mał

ż

e

ń

stwa jej ojca, Benjamina Orne, tu

ż

po

Wojnie Domowej, poniewa

ż

zdziwienie budzili przodkowie jego wybranki.

Była podobno sierot

ą

po Marshach z New Hampshire, a kuzynk

ą

Marshów z

Essex Country, ale uczyła si

ę

we Francji i raczej nie znała swojej

rodziny. Prawny opiekun ulokował jej pieni

ą

dze w bosto

ń

skim banku,

które były przeznaczone na jej utrzymanie, a tak

ż

e francuskiej

guwernantki. Nikt w Arkham nie znał nazwiska tego opiekuna, o którym
z czasem

ś

lad zagin

ą

ł, i guwernantka przej

ę

ła jego rol

ę

na zasadzie

polubownej umowy. Francuzka, nie

ż

yj

ą

ca ju

ż

od dawna, milczała na ten

temat, a podobno wiedziała znacznie wi

ę

cej, ni

ż

mówiła.

Najbardziej jednak zdumiewał wszystkich fakt.

ż

e nie mo

ż

na było

umiejscowi

ć

rodziców tej młodej dziewczyny — Enoch i Lydia (z domu

Meserve) Marsh — w

ś

ród znanych rodzin w New Hampshire. Wielu

przypuszczało,

ż

e była córk

ą

którego

ś

z tych gło

ś

nych Marshów, miała

bowiem tak charakterystyczne dla nich oczy. Jeszcze wi

ę

kszym

zaskoczeniem była jej wczesna

ś

mier

ć

przy urodzeniu mojej babki —

która była jej jedynym dzieckiem. Maj

ą

c ju

ż

ustalony, niezbyt

przyjemny stosunek do samego nazwiska Marsh, niech

ę

tnie przyj

ą

łem

wiadomo

ść

,

ż

e przynale

ż

y ono do genealogicznego drzewa moich

przodków. Nie sprawiło mi te

ż

przyjemno

ś

ci, kiedy pan Peabody

napomkn

ą

ł,

ż

e i ja mam oczy Marshów. Ale wdzi

ę

czny mu byłem za

wszystkie informacje, które z pewno

ś

ci

ą

oka

żą

si

ę

dla mnie

background image

po

ż

yteczne. Wzi

ą

łem te

ż

ze sob

ą

swoje notatki, a tak

ż

e wykaz

przepisanych z ksi

ą

g danych odno

ś

nie rodziny Orne'ów.

Prosto z Bostonu pojechałem do domu, do Toledo, a potem sp

ę

dziłem

miesi

ą

c w Maumee,

ż

eby przyj

ść

do siebie po tej strasznej przygodzie.

We wrze

ś

niu pojechałem do Oberlin, na ostatni rok studiów, i a

ż

do

czerwca pochłoni

ę

ty byłem nauk

ą

i ró

ż

nymi innymi sprawami, tylko od

czasu do czasu wizyty przedstawicieli rz

ą

dowych w zwi

ą

zku z kampani

ą

,

rozpocz

ę

t

ą

na skutek mojego zeznania, przypominały mi o tym, co

prze

ż

yłem. Mniej wi

ę

cej w połowie czerwca, a w rok po pobycie w

Innsmouth, sp

ę

dziłem tydzie

ń

u rodziny matki w Cleveland; tam

sprawdziłem moje genealogiczne dane z ró

ż

nymi notatkami,

wiadomo

ś

ciami przekazanymi ustnie i tym, co pozostało w spadku, chc

ą

c

sporz

ą

dzi

ć

dokładniejszy wykres.

Nie było to zadanie przyjemne, gdy

ż

atmosfera w domu Williamsonów

zawsze mnie przytłaczała. Panowało tam jakie

ś

niezdrowe napi

ę

cie i

moja matka nigdy nie zach

ę

cała mnie do odwiedzania jej rodziców,

kiedy jeszcze byłem dzieckiem, natomiast ch

ę

tnie widziała u nas w

Toledo swego ojca. Urodzona w Arkham babka wydawała mi si

ę

dziwna,

prawie

ż

e mnie przera

ż

ała i wcale nie bolałem nad tym, kiedy całkiem

znikn

ę

ła. Miałem wtedy osiem lat i mówiono,

ż

e zrozpaczona uciekła z

domu po samobójstwie mojego wuja Douglasa, a jej najstarszego syna.
Zastrzelił si

ę

po podró

ż

y do New England, tej wła

ś

nie podró

ż

y, o

której wspomniano mi w Stowarzyszeniu Historycznym w Arkham.

Był podobny do babki i te

ż

go nie lubiłem. Mieli jakie

ś

dziwne

spojrzenie, nigdy nie mru

ż

yli oczu i czułem si

ę

w ich obecno

ś

ci

nieswojo. Moja matka i wuj Walter wygadali inaczej. Przypominali
ojca, ale ju

ż

biedny kuzyn Lawrence — syn wuja Waltera — był niemal

wiernym wizerunkiem babki; z powodu złego stanu zdrowia umieszczono
go na stałe w zamkni

ę

tym sanatorium w Canton. Od czterech lat go nie

widziałem, ale wuj wspominał kiedy

ś

,

ż

e stan jego zdrowia i umysłu

jest bardzo niedobry. To zmartwienie stało si

ę

zapewne przyczyn

ą

ś

mierci jego matki przed dwoma laty.

Tylko wi

ę

c dziadek i jego owdowiały syn mieszkali teraz w Cleveland,

ale wspomnienie przeszło

ś

ci ci

ąż

yło nad ich domem. Wci

ąż

nie lubiłem

tego miejsca i starałem si

ę

jak najszybciej przeprowadzi

ć

tam mój

wywiad. Ró

ż

ne dokumenty i to, co zostało przekazane ustnie, w du

ż

ej

mierze uzupełnił jeszcze opowiadaniem dziadek, ale je

ś

li chodzi o

wie

ś

ci na temat Orne'ów, musiałem głównie polega

ć

na wuju Walterze,

który przedstawił mi całe swoje zbiory w postaci notatek, listów,
wycinków, fotografii i miniatur, wszystkiego, co otrzymał w spadku.

Kiedy przegl

ą

dałem listy i zdj

ę

cia, jakie pozostały po Orne'ach,

przeraziłem si

ę

swoimi przodkami. Jak ju

ż

wspomniałem, babka i wuj

Douglas zawsze wywoływali we mnie jaki

ś

niepokój, ale teraz, kiedy

patrzyłem na ich fotografie, budziła si

ę

we mnie odraza, byli jacy

ś

zupełnie inni. Z pocz

ą

tku nie mogłem tego zrozumie

ć

, ale stopniowo

zacz

ą

łem pod

ś

wiadomie porównywa

ć

, cho

ć

za wszelka cen

ę

starałem si

ę

odrzuci

ć

nawet najl

ż

ejsze przypuszczenie. Tak charakterystyczny wyraz

ich twarzy miał teraz dla mnie zupełnie inn

ą

wymow

ę

ni

ż

dawniej, a

gdybym si

ę

ę

biej nad tym zastanowił, na pewno napełniłoby to mnie

panicznym l

ę

kiem.

Najwi

ę

kszego szoku doznałem jednak wtedy, kiedy wuj pokazał mi

bi

ż

uteri

ę

Orne'ów, przechowywano w depozycie w banku. Niektóre rzeczy

były misternie i ciekawie wykonane, lecz w jednej szkatułce
znajdowały si

ę

klejnoty mojej tajemniczej prababki, a wuj nie miał

ochoty jej otwiera

ć

. Powiedział,

ż

e s

ą

dziwaczne i brzydkie i jak si

ę

orientuje, nikt ich nigdy nie nosił, cho

ć

babka lubiła na nie czasem

popatrze

ć

. Wi

ą

zała si

ę

z nimi jaka

ś

legenda,

ż

e przynosz

ą

nieszcz

ęś

cie, a francuska guwernantka prababki powiadała,

ż

e nie

background image

nale

ż

y ich nosi

ć

w Nowej Anglii, bezpiecznie mo

ż

na je tylko zakłada

ć

w Europie.

Odwijaj

ą

c te klejnoty powoli i niech

ę

tnie wuj ostrzegał mnie,

ż

e b

ę

d

ę

zaskoczony ich niespotykanym i odra

ż

aj

ą

cym wygl

ą

dem. Arty

ś

ci i

archeologowie, którzy je widzieli, ocenili wysoko ich mistrzowsk

ą

robot

ę

i niezwykły egzotyzm, ale nie potrafili okre

ś

li

ć

, z jakiego

materiału zostały wykonane, ani te

ż

zakwalifikowa

ć

do jakiejkolwiek

znanej na

ś

wiecie tradycyjnej sztuki. Znajdowały si

ę

tam dwie

bransoletki, tiara i co

ś

w rodzaju broszy, na której wyryta była

płaskorze

ź

ba z motywami tak wymy

ś

lnymi,

ż

e trudno było na nie

patrze

ć

.

Przez cały czas trzymałem na wodzy uczucia, ale twarz zdradziła
narastaj

ą

ce we mnie przera

ż

enie. Wuj zaniepokoił si

ę

moim wygl

ą

dem i

przestał odwija

ć

klejnoty. Na moj

ą

pro

ś

b

ę

w ko

ń

cu jednak odwin

ą

ł je

wszystkie, ale bardzo niech

ę

tnie. Spodziewał si

ę

,

ż

e oka

żę

zdumienie

na widok tiary, nie spodziewał si

ę

jednak mojej reakcji. Ja zreszt

ą

te

ż

nie, bo wydawało mi si

ę

,

ż

e jestem przygotowany na to, co

zobacz

ę

. Ja natomiast, nie powiedziawszy ani słowa, zemdlałem,

podobnie jak rok temu w wykopie kolejowym, ukryty w g

ę

stwinie dzikich

ż

.

Od tego dnia

ż

ycie moje stało si

ę

jedn

ą

wielk

ą

udr

ę

k

ą

, pełn

ą

l

ę

ku i

nieustannych rozwa

ż

a

ń

. Ju

ż

sam nie wiedziałem, ile w tym wszystkim

jest szkaradnej prawdy, a ile szale

ń

stwa. Moja prababka wywodziła si

ę

z Marshów nieznanego pochodzenia, za

ś

pradziadek mieszkał w Arkham...

a czy to Zadok nie powiedział,

ż

e córka Obeda Marsha i jego

ż

ony-

potwora została wydana podst

ę

pnie za m

ąż

za młodego człowieka z

Arkham? i co miała znaczy

ć

uwaga starego pijaka o podobie

ń

stwie moich

oczu do oczu kapitana Obeda? Tak

ż

e w Arkham kustosz Stowarzyszenia

Historycznego powiedział,

ż

e mam oczy Marshów. Czy

ż

by Obed Marsh był

moim prapradziadkiem? Kim wobec tego była... albo czym... moja
praprababka? Mo

ż

e to jednak jest jakie

ś

szale

ń

stwo? Te biało-złote

klejnoty mógł przecie

ż

kupi

ć

ojciec mojej prababki od jakiego

ś

marynarza z Innsmouth. A spojrzenie wytrzeszczonych oczu babki i
wuja, który popełnił samobójstwo, mogło by

ć

tylko moj

ą

fantazj

ą

...

czyst

ą

fantazj

ą

. rozbudzon

ą

pobytem w Innsmouth, który takim mrokiem

spowił moj

ą

wyobra

ź

ni

ę

. Ale dlaczego wuj popełnił samobójstwo

prze

ś

ledziwszy losy naszych przodków w Nowej Anglii?

Przez ponad dwa lata walczyłem z tymi my

ś

lami i nawet z pewnym

powodzeniem. Ojciec załatwił mi posad

ę

w zakładzie ubezpiecze

ń

i

zatopiłem si

ę

w pracy biurowej bez reszty. Jednak

ż

e zim

ą

1930-1931

zacz

ę

ły mnie nawiedza

ć

straszne sny. Z pocz

ą

tku tylko co pewien czas

i niezbyt wyra

ź

nie, ale w miar

ę

mijaj

ą

cych tygodni zacz

ę

ty wyst

ę

powa

ć

coraz cz

ęś

ciej i coraz wyrazi

ś

ciej. Otwierały si

ę

przede mn

ą

ogromne

połacie wody, a ja zdawałem si

ę

w

ę

drowa

ć

po

ś

ród zatopionych,

tytanicznych portyków i labiryntów o pokrytych wodorostami
cyklopowych murach, maj

ą

c za współtowarzyszy jakie

ś

groteskowe ryby.

Potem zacz

ę

ły si

ę

pojawia

ć

inne postacie, a ja budziłem si

ę

zdj

ę

ty

niesamowitym l

ę

kiem. Podczas snu zupełnie si

ę

ich nie obawiałem —

byłem jednym spo

ś

ród nich; miałem ich nieczłowieczy wygl

ą

d,

poruszałem si

ę

w wodzie na ich sposób i zanosiłem modły w ich

ś

wi

ą

tyniach na dnie morza.

Działo si

ę

w tych snach o wiele wi

ę

cej, ni

ż

zdołałem zapami

ę

ta

ć

, ale

byłoby to wystarczaj

ą

ce, aby mnie uzna

ć

za obł

ą

kanego albo geniusza,

gdybym kiedykolwiek o

ś

mielił si

ę

to opisa

ć

. Co

ś

naprawd

ę

strasznego

usiłowało wywrze

ć

na mnie swój wpływ, czułem to, wyrwa

ć

mnie z

normalnego

ż

ycia i wci

ą

gn

ąć

w niepoj

ę

t

ą

otchła

ń

mroku i nieznanego

ś

wiata. Miało to na mnie wr

ę

cz okropny wpływ. Coraz bardziej

podupadałem na zdrowiu, co odbijało si

ę

te

ż

na moim wygl

ą

dzie, a

ż

w

ko

ń

cu zmuszony byłem zrezygnowa

ć

z pracy i

ż

y

ć

spokojnie, w

background image

odosobnieniu, jak inwalida. Na skutek wyczerpania nerwowego chwilami,
jak zauwa

ż

yłem, nie mogłem zamkn

ąć

oczu.

Wtedy gor

ą

czkowo zacz

ą

łem si

ę

przegl

ą

da

ć

w lustrze. Nie jest

przyjemnie obserwowa

ć

zmiany, jakie czyni choroba, ale w moim

przypadku miało to podło

ż

e o wiele bardziej skomplikowane. Zauwa

ż

to tak

ż

e mój ojciec, bo zacz

ą

ł mi si

ę

coraz cz

ęś

ciej przygl

ą

da

ć

z

wyrazem zdumienia i l

ę

ku na twarzy. Co si

ę

ze mn

ą

dzieje? Czy

ż

bym

zaczynał by

ć

podobny do babki i wuja Douglasa?

Której

ś

nocy

ś

niło mi si

ę

,

ż

e spotkałem si

ę

z moj

ą

babk

ą

na dnie

morza. Mieszkała w fosforyzuj

ą

cym pałacu o wielu tarasach, otoczonym

ogrodem jakby zara

ż

onych tr

ą

dem koralowych krzewów i groteskowych

wieloramiennych kryształowych kwiatów. Powitała mnie serdecznie, cho

ć

równie dobrze mógł to by

ć

u

ś

miech ironiczny. Zmieniła si

ę

— jak

wszyscy w wodzie — i oznajmiła mi,

ż

e nigdy nie umarła. Wybrała si

ę

natomiast tam, gdzie syn jej wszystkiego si

ę

dowiedział, a potem

przeniosła si

ę

do

ś

wiata, którego cudami — przeznaczonymi tak

ż

e i dla

niego — wzgardził, zabijaj

ą

c si

ę

z pistoletu. Ten

ś

wiat przeznaczony

jest tak

ż

e i dla mnie — nie zdołam przed nim uciec. Nigdy nie umr

ę

,

zawsze b

ę

d

ę

ż

ył w

ś

ród tych, którzy

ż

yli ju

ż

wtedy, kiedy jeszcze

człowieka nie było na ziemi.

Spotkałem tak

ż

e jej babk

ę

. Od osiemdziesi

ę

ciu tysi

ę

cy lat Pth'thya-

i'yi

ż

yje w Y'ha-nthlei i tam wła

ś

nie udała si

ę

po

ś

mierci Obeda

Marsha. Y'ha-nthlei nie zostało zburzone przez ludzi

ż

yj

ą

cych na

ziemi, cho

ć

strzelali siej

ą

c w morzu

ś

mier

ć

. Zostało uszkodzone, ale

nie uległo zniszczeniu. Jego mieszka

ń

cy s

ą

niezniszczalni, cho

ć

czasem zdarza si

ę

,

ż

e paleogeniczne czary dawno zapomnianych starych

Bóstw obejmuj

ą

nad nimi władz

ę

. Obecnie spoczywaj

ą

, ale którego

ś

dnia, o ile nie zapomn

ą

, znowu powstan

ą

, aby zło

ż

y

ć

danin

ę

Wielkiemu

Cthulhu, jakiej

żą

da. Ich nowe miasto b

ę

dzie wi

ę

ksze ni

ż

Innsmouth.

Zaplanowali,

ż

e si

ę

rozprzestrzeni

ą

, a na razie wybudowali sobie to

miasto przej

ś

ciowo, na drugie musza jeszcze zaczeka

ć

. Za

ś

mier

ć

ludzi

na ziemi, do której si

ę

przyczyniłem, musz

ę

ponie

ść

kar

ę

, ale nie

b

ę

dzie ci

ęż

ka. W tym

ś

nie ujrzałem po raz pierwszy Shoggothy, ale w

tym momencie obudziłem si

ę

z przera

ź

liwym krzykiem. Kiedy spojrzałem

w lustro tego ranka, nie miałem ju

ż

w

ą

tpliwo

ś

ci,

ż

e całkiem

przybrałem wygl

ą

d mieszka

ń

ca Innsmouth.

Dotychczas nie odebrałem sobie

ż

ycia jak wuj Douglas. Kupiłem

pistolet automatyczny i nawet ju

ż

si

ę

przymierzałem, ale nawiedzaj

ą

ce

mnie ostatnio sny powstrzymywały mnie od tego kroku. Moje napi

ę

cie

nerwowe i l

ę

k słabn

ą

powoli, czuj

ę

, jak nieznane gł

ę

bie mórz

przyci

ą

gaj

ą

mnie do siebie, ju

ż

si

ę

ich nie boj

ę

. Słysz

ę

i wykonuj

ę

w

snach dziwne rzeczy, a budz

ę

si

ę

zachwycony, nie w l

ę

ku. Nie wierz

ę

,

abym musiał czeka

ć

na całkowit

ą

przemian

ę

jak inni. Je

ś

libym czekał,

ojciec zamkn

ą

łby mnie pewnie w zakładzie, tak jak zamkni

ę

to biednego

kuzyna. Oszałamiaj

ą

ce, niesłychane i wspaniałe rzeczy oczekuj

ą

mnie

tam, w gł

ę

binach, i wkrótce postaram si

ę

je odnale

źć

. lä — R'lyehl

Cthulhu fhagn! lä lä! Nie, ja si

ę

nie zabij

ę

, nic mnie do tego nie

skłoni!

Zorganizuj

ę

ucieczk

ę

mego kuzyna z tego domu szale

ń

ców w Cantonie i

obaj wybierzemy si

ę

do spowitego cudown

ą

tajemnic

ą

Innsmouth.

Popłyniemy do rafy i zanurzymy si

ę

w czarn

ą

otchła

ń

, dotrzemy do

usianego kolumnami miasta Cyklopów Y'ha-nthlei i w tej siedzibie
Morskich Istot b

ę

dziemy mieszka

ć

w chwale i wspaniało

ś

ciach na wieki.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
H P Lovecraft Widmo nad Innsmouth
H P Lovecraft Widmo nad Innsmouth
Lovecraft H P Widmo nad Innsmouth
H P Lovecraft Widmo nad Innsmouth
H P Lovecraft Widmo nad Innsmouth
Widmo nad Innsmouth
Widmo nad Innsmouth(2)
Arkham [dodatek 4] Widmo Nad Innsmouth instrukcja PL
Howard Phillips Lovecraft Widmo nad Insmouth
Glina z Innsmouth H P Lovecraft & August Derleth
Widmo antify krąży nad Europą, Smoleńsk i Polska, Polska
H P Lovecraft The Shadow Over Innsmouth
Czy nad USA unosi się widmo zbankrutowanej demokracji
opieka nad dawcą pełna wersja
Czynności kontrolno rozpoznawcze w zakresie nadzoru nad przestrzeganiem przepisów

więcej podobnych podstron