MARSDENJOHN
Gorączka
TłumaczenieAnnaGralak
Podziękowania
BardzodziękujęCharlotteiRickowiLindsayom,RachelAngus,MaryEdmonston(„Miss
Ed”),PaulowiKennyemu,CatherineProctoriHelenKent.
DlamojejsiostryLouiseMarsden,zwielkąmiłością1
Letnieburzesąnajgwałtowniejszezewszystkich.Możedlatego,żezazwyczajniktsięich
niespodziewa.Alepotrafiąporządniewstrząsnąćziemią.Zupełniejakbyniebo
gromadziłotęcałąenergię,bypotemjąuwolnićwjednejogromnejeksplozji.Niebodrży.
Deszczniemawsobieniczpieszczotyanidelikatności:lejepotężnymi,ciężkimi
strugami,podktórymiwminutęprzemakaszdosuchejnitki.
Grzmotysątakbliskieigłośne,żeczujeszjewokółsiebie,jakbyosuwałasięziemiaalbo
schodziłalawina.Aczasamipadagrad.
Przedwojnąletnieburzewydawałymisięczymśfajnym.Lubiłamtedźwięki,
gwałtownośćiwymykającąsięspodkontrolidzikość,choćwiedziałam,żeburzaoznacza
kłopoty.Drzewapowalonealbouderzonepiorunem,świeżoostrzyżoneowce
niebezpieczniezmarznięte,wezbranestrumienie.
Czasamiproblemypojawiałysięjużpodczasburzy.Pewnegodniamusiałamwyjśćw
ulewnydeszcz,żebyprzegonićstadkomłodychowieczek,bopowalonedrzewospadłona
ogrodzenie,uwalniającbarany,którebyłycorazbardziejrozochocone.Zaczęłam
przeganiaćowce,aleMillie,naszpies,trochęzabardzosięrozkręciłaigdyjednazowiec
poszławzłąstronę,Milliepogoniłająażdostrumienia.
Strumieńpłynąłzprędkościąmiliona
9
kilometrównagodzinęiprawiewystępowałzkoryta.Wodapoobustronachzaczynałasię
wylewać.Porwałaiowieczkę,iMillie.Obieszaleńczowiosłowałykończynami.
Pobiegłamwzdłużbrzegu,próbującznaleźćmiejsce,gdziemogłabymwskoczyćije
wyciągnąć.
Szczerzemówiąc,myślałam,żeniemadlanichwiększejnadziei.Alekilometrdalejwoda
zniosłajenażwir.Owcawygramoliłasięnabrzegledwieżywa.RównieżMillie
wygramoliłasięnabrzeg,teżledwieżywa.Niewahałasięanichwili.Znowudo-skoczyła
doowcyizagoniłajązpowrotemdostada.
Biednaowca.Sąchwile,kiedybardzomiżaltychzwierząt.
InnymrazemsilnaburzazaskoczyłanasuMackenziech.Popowrociedodomu
zobaczyliśmy,żenaszopiedostrzyżeniaowiecobluzował
siępłatblachy.Łopotałnawietrze,wydającdźwięk,którypamiętamdodziś.Jakbychciał
sięzamęczyćnaśmierć-szaleńczy,rozpaczliwy,gwałtownyhałas.Kiedyweszłamna
drabinę,zobaczyłam,jakblachaodrywasięcentymetrpocentymetrze:solidny,
niezniszczalnymetalrozdzieranyprzezwiatr.Próbaprzybiciazpowrotemtegooszalałego
łomoczącegopłatabudziłastrach.
Tutaj,wmiejscu,którenauczyłamsięnazywaćdomem,letnieburzemajądramatyczny
przebieg.WBibliijestnapisane,żepiekłotomiejsceskwaruiognia.Oficjalnanazwa
naszegonowegodomutowłaśniePiekło—takopisujesięjenamapach-irzeczywiście
latemrobisięwnimgorąco.Kiedyjednakdopadanasburza,Piekłozmieniasięwkrainę
hipotermii,gdziewciągupółgodzinytemperaturapotrafispaśćopiętnaściestopni.
Oczywiściegdybyżyciepotoczyłosiętak,jakmiałosiępotoczyć,niesiedziałabymw
małymnamiociewPiekle,patrząc,jakmateriał
rozdymasięinapina,jakdeszczpastwisięnadtropikiem,niesłuchałabymskrzypienia
kolejnejgałęzi,którałamiesięispada,iniepróbowałabympisaćwtychwarunkach
dalszejczęścikronikinaszychlosów.
10
SiedziałabymwnaszymprzytulnymdomkuwNowejZelandii,zajadałabympizzęiporaz
czwartyczytałaDumęiuprzedzenielubZ
pierwszejręki.Albojeszczelepiej:byłabymzpowrotemwswoimprawdziwymdomu,
sprawdzałakorytadopojeniazwierzątnapastwiskach,łowiłarybywzbiornikualbo
oddzielałaodstadabiednezwierzętaprzeznaczonenasprzedaż.
Nocóż,wnajbliższymczasieniemogęliczyćnażadnąztychrzeczy.
Możliwe,żejużnigdymisięnieprzytrafią.Musiałamsięztympogodzić,alewcalemnie
toniepowstrzymałoodgraniawstarąbezsensownągrę:wgdybanie.
Gdybytylkonaszkrajniezostałnapadnięty.
Gdybyśmynadalmogliżyćtakjakdawniej,oglądająccudzewojnywtelewizji.
Gdybyśmybylilepiejprzygotowaniipoświęcaliwięcejuwagisprawombezpieczeństwa.
Apotem,kiedywkońcuudałonamsięucieczestrefydziałańwojennych-gdybyśmynie
zgodzilisięwrócićiznowuwalczyć,pomagającnowozelandzkimżołnierzomwnieudanej
próbiezaatakowaniabazylotniczej.
Tyleżewzasadzieniemogliśmyodmówićpowrotu-pułkownikFinleywywarłnanas
ogromnąpresję.
Amywywarliśmypresjęnasiebienawzajem.
Tobyłonastępnegdybanie.Podejrzewam,żegdybyśmyniewrócili,mielibyśmypoczucie
winy.Pozatymbardzoliczyliśmynaspotkaniezrodzicami.Szkoda,żeniemieliśmytyle
szczęściacoFi.
Przynajmniejjejudałosięprzezpółgodzinyporozmawiaćzmamąitatą.
NadalbyłamwściekłanapułkownikaFinleya.Miałponasprzysłaćhelikopter.Obiecał
namto.Pozaginięciunowozelandzkichżołnierzywzasadzienasporzucił.Kiedysięz
nimskontaktowaliśmyipoprosiliśmyośmigłowiec,nagleokazało
się,żewszyscysązbytzajęci.Wiedzieliśmy,żegdybyśmybyli
■j?
dwunastomaświetniewyszkolonyminowozelandzkimiżołnierzami,niebyłobyztym
problemu.Alebyliśmytylkosobą,więcproblembył
duży.
Najśmieszniejszejestto,żedziękinaszejprymitywnejtaktyce,bombomdomowejrobotyi
spontanicznemupodejściuzdziałaliśmywięcej,niżmoglibyzdziałaćzawodowiżołnierze.
Wkażdymrazietaknamsięwydawało,awNowejZelandiiwieleosóbochoczonaso
tymzapewniało.Tyleżeteraz,kiedyznowuutknęliśmytutaj,wpułapcesamotnego,
dzikiegoPiekła,najwyraźniejzradościąonaszapomniano.
Gdybytylkozjawiłsięśmigłowiec,któryzabrałbynaswbezpiecznemiejsce.Gdyby
działałnazasadzietaksówki:wystarczywykręcićnumer.Dokądpaństwojadą?Ilubędzie
pasażerów?Najakienazwisko?Kierowcazaraztambędzie,niemaproblemu.
Trudnobyłoniepoddaćsięgoryczy.Czuliśmysiętak,jakbypułkownikFinleynas
porzucił.Przeztydzieńbezprzerwyotymrozmawialiśmy,ażwkońcumieliśmytego
tematupodziurkiwnosieiuzgodniliśmy,żeniebędziemygowięcejporuszać.Tylkow
tensposóbmogliśmysprawić,byodmowapułkownikaprzestałazatruwaćnamżycie.
Dołowaliśmysięmniejwięcejtydzień,apotemzaczęliśmysięniecierpliwić.Najgorszy
byłLee.Odkądsiędowiedziałośmiercirodziców,rwałsiędodziałania.Mówiąco
działaniu,niekonieczniemamnamyślizemstę,chociażzpewnościąchętniebyjej
dokonał.
Myślęjednak,żegdybyśmymieliinnerzeczynagłowie,coinnegodoroboty,mógłbysię
skupićnatym,anienawyrównywaniurachunków.
Lecznicnierobiliśmy.SkleciliśmywPiekletoiowo-przedewszystkimkurnik-alenie
mogliśmyzbudowaćnicwięcej,bobyłobytozbytniebezpieczne.Istniałowielkieryzyko,
żezostaniemyzauważenizpowietrzaalbonawetzeSzwuKrawca,którywznosiłsięnad
namiitworzyłzachodniąścianęnaszejkryjówki.
12
Leeniewydawałsięzainteresowanyczytaniemtychkilkuksiążek,któreprzywieźliśmyz
NowejZelandii,niemiałprzysobieswojejcennejmuzykiiniebyłwnastrojudo
rozmowy.Miałjedynieswojemyśli.Codzienniegodzinamiprzesiadywałsaminawetnie
chciałmipowiedzieć,oczymmyśli.
HomeriKevinwcaleniebylilepsi.Pewnegopopołudniaprzezczterygodzinyrzucali
kamieniamiwpieńdrzewa.Siedzielinabrzegustrumieniaipróbowaliwcelować,dopóki
nieskończyłaimsięamunicja,apotemposzlipozbieraćkamienieizaczęliodnowa.
PrzezcałepopołudnieHomertrafiłsześćrazy,aKevintrzy.Tocałkiemnieźle,bodrzewo
byłooddaloneopięćdziesiątmetrów,aleuważałam,żemoglisięspisaćlepiej.Byłam
przekonana,żejaspisałabymsięlepiej.Alenietomniemartwiło.Martwiłmnieich
nastrój.Wydawalisięzupełniewypompowani,zupełnieobojętni.Omałonie
zaproponowałam,żebyśmyposzliznowuzaatakowaćwroga,bylebytylkojakośich
zmotywować.
Okazałosię,żewcaleniemusiałamtegoproponować.Gdytylkootympomyślałam-no,
wzasadzieniespełnapółgodzinypóźniej-Leenaglesiędomnieodwróciłipowiedział:
-Idęstąd.DoWirraweealbogdziekolwiekindziej.MożedoZatokiSzewca.Anawetdo
Stratton.Niezamierzamspędzićresztywojny,siedzączzałożonymirękamiiczekając,aż
ktośnasuratuje.Chcęzniszczyć,cosiętylkoda.
Nachwilęprzestałamoddychać.Wiedziałam,żeniezdołamgopowstrzymać.Wpewnym
sensiewcaleniechciałamgopowstrzymywać.Alewinnymchciałam.Naprawdęlubiłam
Lee.
Możenawetgokochałam.Niebyłampewna.Czasamizdecydowanieprzypominałoto
miłość.Innymrazemwolałamniemiećznimnicwspólnego.WstosunkudoLeeczułam
pełnągamęemocji,oddzikiejnamiętnościpoobrzydzenie.Pouśrednieniuwychodziło
chybanato,żegolubię.
13
AlemiałamwątpliwościnietylkocodoLee.Niczegoniebyłampewna.Możetopo
prostucechanastolatków:ogólnybrakpewności.
Niebyłampewna,czyistniejeBóg,czyistniejeżyciepośmierci.Niebyłampewna,czy
kiedykolwiekjeszczezobaczęrodziców,czypowinnamsiękochaćzLee,czyodpoczątku
inwazjizachowujemysięwłaściwie,czysłońcewzejdzieoporankuizajdziewieczorem.
Niebyłampewna,czywolęjajkanatwardo,czynamiękko.
JakwięcmogłamocenićLee,któryspokojnieipewnieoznajmił,żezamierzadalej
walczyć?Tego,żepostępujeźle,byłampewnawjeszczemniejszymstopniuniżtego,że
znowuwzejdziesłońce.
Siedzieliśmydośćdaleko,naostatnimpłaskimodcinku,wmiejscu,wktórymszlak
zaczynasięwspinaćnaWomnego-noo.Przezdłuższyczasmilczeliśmy.Wiedziałam,jak
ważnesąjegosłowa.Wiedziałam,żezbliżasiękoniecnaszegokrótkiegoodpoczynku.
Obydwojewiedzieliśmy,żebyćmożezbliżasiękoniecnaszegokrótkiegożycia.
Byćmożeskradałasiędonasśmierć.Booczywiściewiedziałam,żeniemogłabympuścić
Leesamego.
Chybaobydwojeczuliśmy,żeżadneznas,żadenczłoneknaszejpięcioosobowejgrupy,
niepuściłbyLeesamego.Wpewnymsensiepowinnambyłamiećdoniegożal,że
wywierananastaksilnąpresję,żeniepozostawiamianireszcieżadnegowyboru.Jużraz
namtozrobiłiwcalemisiętoniespodobało.Niepodobałomisię,gdyktośnamnie
naciskał,mówiącmi,comamrobić,podejmujączamniedecyzje.Pamiętam,jakwpadłam
wszał,kiedywNowejZelandiiHomeroznajmił,żewracamydoAustralii.Jeślitym
razembyłoinaczej,tochybatylkodlatego,żeczułamrosnącytragizmsytuacji:wojna
weszławdecydującąfazęinaszapomocbyłapotrzebnajaknigdydotąd.Zwyczajnienie
mogliśmysięobijać,urządzającsobiedługieodpoczynkimiędzyakcjami.
14
Kiedyporozmawialiśmyzpozostałymi,okazałosię,żesprawysątrochębardziej
skomplikowane,niżprzypuszczałam.HomeriFizareagowalitak,jaksięspodziewałam-
wzasadzietaksamojakja.
AleKevin…nocóż.Nieprzyszłomidogłowy,żejednoznasmożesięwyłamać.
Boidlaczegomiałobyprzyjść?Gdybymnatowpadła,byćmożemusiałabymuwzględnić
własneobawy.Strach,któryprzeszedłwpanikę,kiedypułkownikFinleyoznajmił,że
chce,byśmywrócilidoAustralii.Lękprzejąłnademnąkontrolę,gdywrogiżołnierzszedł
wmojąstronęulicamiWirrawee.Przeztenlękzmojegogardławyrwał
siękrzyk,wtedykiedyjedynąszansąbyłomilczenie.Wiedziałam,żetamtenkrzykmógł
doprowadzićdopojmaniaalbośmiercidwunastunowozelandzkichpartyzantów.
Dlategonieprzyszłomidogłowy,żeKevinmożeniebyćtakodważnyjakja.Nie
mogłammiećdoniegopretensji,żeczasamitrochętchórzy.
Tosięstało,kiedysiedzieliśmyprzyogniskuijedliśmylunchskładającysięgłówniez
ryżu,jakwiększośćnaszychposiłkówwtamtychdniach.Leezacząłdzielićsięzresztą
swojąwielkądecyzją,aleledwiezdążyłpowiedziećpierwszezdanie,przerwałmuHomer:
—Równiedobrzemoglibyśmystądwyjśćicośzrobić.Siedzenietutajjestbeznadziejne.
Nawetcośmałegobędzielepszeniżto.
„Niebezpieczeństwojestjaknarkotyk-pomyślałam,siedzącipatrzącnaniego.-Aty
jesteśuzależniony,Homer”.
-
Niemamnicprzeciwkorobieniumałychrzeczy-powiedziałaFi.-Mamtylkonadzieję,
żezdołacienatympoprzestać.Alejakośnigdywamtoniewystarcza.Zawszemarzycieo
wielkimwybuchu.
Kevinprzezchwilęmilczał.Potempowiedziałdrżącymgłosem:15
-
Moimzdaniemniepowinniśmyniczegowięcejrobić.Finleytaknasolał…Tobezsensu.
Dlaczegomielibyśmycokolwiekdlaniegorobić?Facetwystawiłnasdowiatru.
Najwyraźniejniktnieumiałnatoodpowiedzieć.Toznaczychybakażdybyumiał,tyleże
niktniechciałsięztymzmierzyć.Niebyliśmywielkimifanamikwiecistych
patriotycznychprzemówień.
Zjakiegośgłupiegopowoduotworzyłamjednakusta.Niemiałamdotegoprawa,aleto
zrobiłam.
-
Kevin,toniemanicwspólnegozpułkownikiemFinleyem.Potymjaknieprzysłałponas
śmigłowca,każdeznasztysiącrazypowiedziało,coonimmyśli.Niewtymrzecz.
Chodziprzedewszystkimoto,żemamymożliwośćjakośpomócizrobićcoś,czegonikt
innyniejestwstaniezrobić.Chybaniemamyinnegowyjścia.
Potempowiedziałamcośgłupiego.Cośniewybaczalnego:
-
Kevin,wiem,żewszyscysięboimy,alepoprostumusimystądwyjśćicośzrobić.
Opewnychsprawachnigdyzesobąnierozmawialiśmyistrachbył
jednąznich.No,możewnocy,kiedyleżeliśmywswoichśpiworachimogliśmybyć
szczerzy,boniewidzieliśmyswoichtwarzy.Aleterazbyłowidno.
KevinzrobiłsięczerwonyinawetsiedzącaobokmnieFilekkosięodsunęła.
-Japrzynajmniejniekrzyczęnawidokżołnierza-powiedziałKevin.
Wstałiposzedł.Siedziałam,płonączewstyduizwściekłości.
Wiedziałam,dlaczegotopowiedział-nawetmimowściekłościwiedziałam,dlaczegoto
zrobił,aleniebyłampewna,czykiedykolwiekzdołammuwybaczyć.Miałam
wystarczającodużyproblemzwybaczeniemsamejsobie.
-
Toniebyłozbytmądre,Ellie-powiedziałHomer.
16
-1
-Oj,dajjejspokój-skarciłagoFi.
Leemilczał.Toteżmniezabolało.Myślałam,żesięzamnąwstawi,zwłaszczaprzeciwko
Kevinowi,zaktórymnieprzepadał.
Właśniedlategoleżałamwnamiocie,słuchałam,jakletniaburzatłuczesiępolesie,
patrzyłamnatarganywiatremnamiotikrzyczałamzestrachu,kiedyjakaśgałązkaspadała
nanylonowytropik.Grzmotyhuczałyiwaliłyzcałejsiły,padałulewnydeszcz,ajanigdy
wżyciunieczułamsiębardziejsamotna.
i-i
i‘Ay
2
NapięciewmoichstosunkachzKevinemsparaliżowałonaswszystkich.Myślałam,żepo
parugodzinachmuminie,jakpowiększościnaszychkłótni,jakletniaburza.AleKevin
niechciałzemnąrozmawiać,abezwzględunato,jakbardzopragnęliśmywyjśćzPiekła,
wtakchłodnejatmosferzejakośniebyliśmywstaniewykonaćżadnegoruchu.
PróbowałamprzeprosićKevina,leczniechciałmniesłuchać.Wtedydoszłamdowniosku,
żetojajestemposzkodowana,cooczywiścienieułatwiłorozwiązaniasprawy,bo
straciłamochotędopodejmowanianastępnychprób.
TrzeciegodniadoakcjiwkroczyłLee,któryniespodziewanieidośćagresywnie
powiedział:
-
Słuchajcie,parędnitemuwspomniałemEllie,żezamierzamstądiść,bezwzględunato,
czyktośpójdziezemną,czynie.Powinienembyłwyruszyćodrazu,kiedytylkoto
powiedziałem.Dlategododiabłazwamiwszystkimi,jasięstądwynoszę.
-
Pójdęztobą-oznajmiłodrazuHomer.
-
Jateż-zgłosiłasięFi.
-
Jateż,jeślimniezechcesz-wtrąciłam.
-
Jasne,żecięzechcę,docholery-powiedziałrozdrażnionyLee.
18
NiktniespojrzałnaKevina,którypróbowałzeskrobaćzpatelniprzypalonyryż.Nie
wiem,zjakiegokorzystałprzepisu,kiedygosmażył,alepotrawawyszłaraczejkiepsko.
Kevinbyłczerwony,choćchybaniezwysiłkuwkładanegowszorowanie.Milczałtak
długo,żewkońcudaliśmyzawygranąiuznaliśmy,żewogóleniezamierzasięodezwać.
Zaczęliśmyrozmawiaćotym,copowinniśmyzabrać.NagleprzerwałnamKevin:
-
Byłobymiło,gdybyścieimnieuwzględniliwswoichplanach-
mruknął.
Spojrzeliśmynasiebie.Tymrazemniemiałamzamiaruzabieraćgłosu.Pozostali
najwyraźniejteżsięniespieszyli.WkońcuFi,naszarozjemczyni,powiedziała:
-
Nowiesz,niebyliśmypewni,czychceszznamiiść.
-
Jasne,żechcę-warknąłKevin.-Co,myśleliście,żezostanętusam?Niejestemtaki
głupi.Widzieliście,cospotkałoChrisa.
Znowuzapadłacisza,apotemwróciliśmydoukładaniaplanu.Odczasudoczasuwtrącał
sięKevin,zazwyczajpoto,byponarzekać.
Dlaodmianyniemieliśmyżadnychkonkretnychzamiarów.Tomisięniepodobało.
Zwykledobrzesięzastanawialiśmynadtym,cozrobić.
Imdłużejtrwaławojna,tymczęściejdziałaliśmyspontanicznie.
Czułamsięprzeztoniepewnie.
Pragnęłamtylkojednego:pójśćwkierunkuHollowayiposzukaćmamy.Pozostaliw
zasadzieniemielinicprzeciwkotemu.PodobnorodziceHomerabyligdzieśniedaleko
Stratton,atamniechcieliśmysięzapuszczać.Tamteterenybyłyzbytrozwinięte,zagęsto
zabudowane.Wydawałysięzbytniebezpieczne.Niemieliśmypojęcia,gdziesąrodzice
Kevina-wszystkowskazywałonato,żetrafilinapółnoc.Wiedzieliśmyjedynie,żejego
mamajestnatereniewystawowym,takjakmójtata.Nieliczyliśmynato,żeudanamsię
tamdostać.ZresztąwnajbliższymczasieniezamierzaliśmysiępokazywaćwWirrawee
aniwZatoceSzewca.Trochętamnarozrabialiśmy.Gdybyśmyposzliokrężnądrogą19
wstronęHolloway-drogązWirraweedoHollowayzamiastnaskrótyprzezgóry-potem
moglibyśmyruszyćdoHollowayalbodoGoonardoo.Goonardooleżałoprzygłównejlinii
kolejowejzpółnocynapołudnie,więcliczyliśmynato,żeudasiętamcośzniszczyć.Oba
miastabyłyduże.
Inatymwzasadziekończyłysięnaszeplany.Przezresztęczasupoprostuzarzucaliśmy
sięnawzajempomysłami.Mnóstwemzdańzaczynającychsięod:„Możemoglibyśmy…”
albo„Agdybyśmytak…”.Zupełniejakzabawawgdybanie,tyleżewodniesieniudo
przyszłości,aniedoprzeszłości.
FichciałasięskontaktowaćzpułkownikiemFinleyemipowiedziećmu,żeopuszczamy
Piekło.Wzasadzieniktsięniesprzeciwiał.Natympolegałnaszproblem.Niktnie
sprzeciwiałsięniczemu,zwyjątkiemKevina,którysprzeciwiałsięwszystkiemu.
Mieliśmyjedyniesilnepoczucie,żetrzebajaknajszybciejwyjśćizrobićcoś
pożytecznego.
Niewiemjakinni,alejazaczęłamtłumićstrachprzedniebezpieczeństwemiśmiercią.
Widokśmiercitakwieluludzi,wtymniektórychmoichprzyjaciół,sprawił,żenabrałam
dziwnegopodejściadowłasnegożycia.Stopniowoprzesuwałamsięwstronęinnegotrybu
myślenia,którynieuwzględniałczęstegomarzeniaoprzyszłości.
Możetosamostałosięzresztąznasidlategoniezaprzątaliśmysobiegłowyukładaniem
planu.
Chybanabrałamprzekonania,żenieprzeżyjęwojny.Wczasiepokojuludzieczęsto
rzucająfrazesamiwstylu„Żyjdniemdzisiejszym”.
Całkiemjakwsporcie:„Rozgrywajjedenmecznaraz”.Podświadomiezaczęliśmydziałać
właśniewtensposób.Przedwojnąnigdytaknieżyłam.Takipomysłwcaledomnienie
przemawiał.Niesprawdziłbysięwrolnictwie.„Żyjtak,jakbyśmiałaumrzećjutro,ale
uprawiajziemię,jakbyśmiałażyćwiecznie”.Zawszesadziłosięibudowałozmyśląo
przyszłości.Niebyłosensuwznosićogrodzenia,którepadniezaparę
20
lat.Podnarożnysłupwykopaliśmydółgłębokinametr,aletacietoniewystarczyło.
-
Lepiejpokopaćstopęgłębiej.Takdlapewności.
-
Chciałeśpowiedzieć:trzydzieścicentymetrów-droczyłamsięznim.
Nigdyniezrezygnowaliśmyzposadzeniadębutylkodlatego,żeosiągnąłbydojrzałość
dopierozapięćdziesiątlat.„Niedożyjęchwili,wktórejzrobisięzniegonaprawdę
dorodnedrzewo”-mawiałtata.Apotemitakgosadził.Oburzałsię,kiedyszkółkidrzew
reklamowałyswojeroślinyjako„szybkorosnące”iobiecywały„ekspresowywzrost”.
Uważałtozaniewłaściwepodejściedożycia.
Terazmusiałamsięzmierzyćzmyślą,żejateżniedożyjęchwili,wktórejtamtedęby
zmieniąsięwdużedrzewa.Wiodłamżycie,któredawniejbyłonamobce,przedktórym
przestrzeganomnieodkołyskiiktóreodradzałamikażdakomórkawmoimciele.Trudno
byłojednaktrzymaćsięrodzicielskichnaukwobliczuśmierciRobyn,CorrieiChrisa.Ich
śmierć,śmierćwszystkichinnychludzi,którąwidziałamalbooktórejsłyszałam,oraz
zaginięciedwunastunowozelandzkichżołnierzypowoli,stopniowomniezmieniały.
Drążyłymniejakstrumieńrów.Jakzanok-cicaowce.Jakrak.«jDlategoopuściłam
Piekłorazemzpozostałymi,przygnębiona,zastanawiającsię,czykiedykolwiekjejeszcze
zobaczę.Ibezżadnegoplanu.Gdybyudałomisięodnaleźćmamę,byłabymszczęśliwa.O
niczymwięcejniemyślałam.Niewiedziałam,czyczegoświęcejdożyję.Alejednocześnie
byłampewna,żemusimywalczyćdalej.Jużdawnominęliśmyetap,naktórym
siedzieliśmyidyskutowaliśmyomoralnejsłusznościwalkiizabijania.Przeszliśmytak
długądrogę,żeniebyłoodwrotu.Musieliśmydotrzećdokońca,bezwzględunato,jaki
mógłsięokazać.Musieliśmywierzyć,żewszystkosięułoży.
Niektóreznaszychdawnychrozmówowalcewydawałymisięteraznaiwne.
21
Wspinaliśmysięcorazwyżej.Burzaprzeszłatuzimpetem.Wtrzechmiejscachszlak
poprzecinałyzwalonedrzewa.Prowadziłamzesobąmałągrę,wyobrażającsobie,żete
drzewatoRo-byn,CorrieiChrisiżejeśliznajdziemynastępne,tobędzieznaczyło,że
któreśznastakżezginie.
✓
WychodzączPiekła,nienapotkaliśmyjużwięcejpowalonychdrzew,alepodrodzena
Wombegonoominęliśmydwa.Przełażącnadichpołamanymigałęziamiipogniecionymi
liśćmi-drzewarosłybardzobliskosiebie-niemogłamprzestaćsięzastanawiać,czy
przypadkiemczegośniesymbolizują.Symbolizowałycośczymożepoprostu
przejmowałamsięgłupotami?Nalekcjachangielskiegoczęstozajmowaliśmysię
symbolami.UtrudnialiśmypracępaniJenkins.„Oj,proszępani-jęczeliśmy.-Niechnam
paniniewmawia,żeautormiał
tonamyśli!Założęsię,żegdybytuterazbył,powiedziałby:»Niemampojęcia,oczym
panimówi,japoprostunapisałemsobieopowiadanie«”.
WZabićdrozdajesttakifragment,wktórymJempowstrzymujeSmykaodzabiciażuka.
PaniJenkinspowiedziała,żetenżuktosymbolTomaRobinsona,alesamaniewiem.Jak
dlamnietobyłotrochęnaciągane.
NaszczycieWombegonoowiałsilny,rześkiwiatr.Przegoniłchmuryizostawiłjasne
niebo.Byłochłodno,aleniezimno.Ostatnioczęstopadałdeszcz,zdarzyłosiękilkaburz.
Pozostawiałyniebotakieczysteibezchmurne.Zmywałykurzipozwalałygwiazdom
świecić.Alechybajeszczenigdyniewidziałamtakczystegoniebajaktamtejnocy.
Szukałamsymboli,więcmożeniebobyłojednymznich?Gwiazdymiałyprzeróżne
kolory.Oczywiścieprzeważniewodcieniachbieli,aleniektórezdomieszkąbłękitu,inne
czerwieni,ajeszczeinneżółcialbozłota.Kilkapłonęłosilnączerwienią.Kiedykilkalat
temuSlaterówodwiedziłaprzyjaciółkazJaponii,powiedziała,żemieszkańcyTokiomają
szczęście,jeśliwidaćze22
dwanaściegwiazd.Niewiem,ilegwiazdwidzieliśmytamtegowieczoru.Miejscaminiebo
byłotakrozjaśnione,żezmieniałosięwlśniącystrumieńświatła.
Napoczątkuradioodbierałocałkiemdobrze.PułkownikFin-leywydawałsiębardziej
odprężony.ChybaNowozelandczykomszłonawojnietrochęlepiej.Niewiem,możepo
prostuzjadłdokładkędeseru.
Możeawansował.Możeucieszyłsięnadźwięknaszychprzyjaznychgłosów.Pewnie
krążyłposwojejkancelariiimówił:„Kurczę,niemogęsiędoczekać,kiedyznowu
odezwąsięmoimłodzikumple.
Tęsknięzanimi.Możepoślęponichhelikopter?”.
Oczywiściemusieliśmyuważaćnasłowa.GdybyliśmyjeszczewNowejZelandii,
pułkownikFinleyporadziłnam,żebyśmy,korzystajączradia,zawszezakładali,żewróg
podsłuchuje.Kazałnammówić„zwięźleipowściągliwie”.ColiUrsulapowtarzalito
samo.
Nigdysięniedowiedziałam,cowłaściwieznaczy„powściągliwie”,alenietrudnobyłosię
domyślić.
MówiłHomer.Właśnieoznajmiłpułkownikowi,żewybieramysięnaterytoriumwroga,
aleniepoto,byposzukać„parszywejdwunastki”-
botakochrzciliśmyzaginionychNowozelandczyków.Wzasadzienieliczyliśmynato,że
jeszczekiedyśichzobaczymy-chybażezasprawąjakiegośszczęśliwegozrządzenia
losu.Byliśmypewni,żejeślinadalżyją,niesąprzetrzymywaniwnajbliższejokolicy.
MożewStratton,alenapewnoniewWir-raweeaniwHolloway.W
najlepszymraziebylijeńcami,oczywiścieumieszczonymiwwięzieniuozaostrzonym
rygorze,anienatereniewystawowymwWirrawee.
NajbliższewięzienieozaostrzonymrygorzebyłowStratton,oczymwszyscydobrze
wiedzieliśmy,choćbardzomożliwe,żejakiśczastemuwypadłozgry.Dostałostraszne
batypodczasconajmniejjednegonalotu,którytamprzeżyliśmy.Nalotymogłyoznaczać
koniecStrattonjakomiejscaprzetrzymywaniagroźnychprzestępców,takichjakmyalbo
żołnierzezNowejZelandii.
23
Nowięcpowiedzieliśmypułkownikowi,żezmierzamywinnymkierunku,bysiaćjak
największezniszczenie.Usłyszawszyto,niewydawałsięjużtakiodprężony.Typowym
dlasiebieoschłymioficjalnymtonemodpowiedział:
-
Cokolwiekzrobicie,waszedziałaniazostanądocenione.Jeśliwodpowiedzinawaszą
działalnośćskierujątamchoćbyjednegożołnierza,będąmielijednegożołnierzamniejdo
walkinakluczowychobszarach.Czymożemycośdlawaszrobić?
Byłotozestronypułkownikadośćnielogicznepytanie,bosiedzącwWellington,miał
mocnoograniczonemożliwości.Homerskorzystał
jednakzszansy:
-
Byłobymiło,gdybyktośnasstądzabrał.
PułkownikFinleyodpowiedziałtakimgłosem,jakbynaprawdęmiał
poczuciewiny:
-
Niezrozumciemnieźle.Wcalewasnieporzuciliśmy.
Wydostaniemywasstamtąd,alewtejchwilitonaprawdęniemożliwe.
Wkażdymrazienieskreślajcienasjeszcze.
Myślę,żetesłowatrochępodniosłynaswszystkichnaduchu.Chwilępóźniejz
połączeniemzaczęłysiędziaćdziwnerzeczy:usłyszeliśmytrzaski,gwizdyiodgłos
przypominającywarkotpiłymotorowej.
Homerpróbowałsiępołączyćjeszczeraz,alegopowstrzymałam.
Nagłautratasygnałuidziwnehałasywtakbezchmurnąnocnapędziłymistracha.
Pomyślałam,żejednaznaszychobawmożebyćuzasadniona:chybaktośpróbowałnas
namierzyć.ZmusiłamHomera,żebywyłączyłradio.Zresztąitakniebyłosensuciągnąć
tejrozmowy.
Dobrzeusłyszećprzyjaznygłosdorosłegoczłowieka-miłyipokrzepiający-alenie
mogliśmymunicwięcejpowiedzieć.Onnamtakże.
Wkrótcepotemruszyliśmywdrogę.Spakowaliśmysię.Leewziął
radio,owijającjefoliąiwkładającdomałejpuszkiprzetrwania,którąnosiłprzypasku.
Obserwowałamgozlekkimuśmiechem.Byłtakizorganizowany,takidokładnyCzasami
mnietym24
denerwował-możedlatego,żesamabyłamzupełnieinnaidobrzeotymwiedziałam.Tym
razemniemogłamsiępowstrzymaćodkomentarza.
-
Przypominaszmidziewczynę,jesteśtakistaranny-
powiedziałam.
Leewzruszyłramionami.Niewydawałsięzasmucony.
-
Możepewnegodniamipodziękujesz-odparłtylko.
Wiedziałam,żemaracjęiżemojesłowabyłyniesamowiciegłupie-nawetjaknamnie-
więcodrazusięprzymknęłam.
SzliśmygęsiegopoSzwieKrawca.Trochęprzesadzam,kiedyonimpiszę.Nie
przypominaostrzażyletki,któremogłobywyrządzićpaskudnąkrzywdę,gdybyktóryśz
chłopakówupadłnanieokrakiem.
Przeważniemożnatamtędyiśćdośćswobodnie,czasaminawetoboksiebie.Jednakw
innychmiejscachjestnaprawdęwąskoitrzebabyćtrochęostrożniejszym.Aleupadeknie
oznaczałbylotutysiącmetrówwdółnazłamaniekarku.Człowiektylkotrochębysię
sturlał.Gdybyniefortunnieupadł,mógłbyzłamaćnogę,aletoprzecieżmożenasspotkać
wszędzie.
Jesttamszlakprzezlatawydeptywanybutamileśnychwędrowników.
Teterenyzawszecieszyłysięwśródnichpopularnością.Bywałytygodnie,wciągu
którychprzeznaszepolaprzechodziłokilkanaścieosób,kierującsiękuSzwowiKrawca.
Kiedyindziej,zwłaszczazimą,przezparęmiesięcyniewidywaliśmynikogo.
Nietylkoludziewydeptalitenszlak.Szłamprzodem,azamnąszedł
Homer,Fi,LeeiKevin,który-coniebyłożadnymzaskoczeniem-
zostałkawałekwtyle.Musiałamjednakzwolnić,bozobaczyłamtłustyzadekwombata,
którychybotliwietoczyłsięnaprzódwewłasnymtempie.Wombatyżyjąwedługswoich
zasad.Kiedybyłammała,przyjechaładomnienaweekendkoleżankazmiasta,Annie
Abrahams.Nigdywcześniejniebyłanafarmie.Pierwszegowieczoru,tużpozachodzie
słońca,wracałyśmy
25
zkurnika,wktórymzamknęłyśmykury-trochępóźniej,niżnależało
-iwtedyAnniezobaczyławombata.Zanimzdążyłamcokolwiekpowiedzieć,podbiegła
doniegoigoprzytuliła.Chybamyślała,żetocośwrodzajumilutkiegomięciutkiego
niedźwiadka.Wombatniewahałsięanichwili.Odwróciłsięizatopiłzębywjejnodze.
Wrzasnęłajakkakaduozmierzchu.Próbowałamodciągnąćwombata,aleokazałosięto
niemożliwe.Sąstraszniesilne.Wołałamtatę,Anniebezprzerwysięwydzierała,awombat
warczałgłośniejniżbuldożerjadącypodgórkę.Przerażające.Niewiedziałam,jakwielką
krzywdęmożewyrządzićAnnie.Myślałam,żerozerwiejejnogęnakawałki.W
końcuprzybiegłtata.Teżbezskuteczniepróbowałodciągnąćwombata,awkońcudałmu
strasznegokopa.Wombatwypuściłnogęiobolałyuciekłwmrok.Niewiedziałam,czy
bardziejprzejmowaćsięzdrowiemwombata,czystanemnogiAnnie.Alenoganie
wyglądałanajgorzej.Choćwidniałnaniejsiniak,zębynieprzecięłyskóry-tochyba
raczejszokistrachsprawiły,żemojakoleżankadarłasięjakopętana.
Dodzisiajniewiem,cosięstałoztamtymwombatem.
Innymrazemwombatzostałuwięzionywmałejłaziencewgłębiszopydostrzyżenia
owiec.Niewiem,jaksiętamdostał,ajużtymbardziejniemampojęciadlaczego.Może
szukałjedzenia.Możechciałskorzystaćztoalety.Wkażdymrazieznalezionogodopiero
rano.Niebyłomnieprzytym,alesłyszałam,żemusiałtamspędzićstraszniedużoczasu.
Noiwidziałamzdemolowanąłazienkę.
Niewiarygodne.Gdybytamwejśćzwielkimmłotemiprzezcałąnocwymachiwaćnimz
całejsiły,niewyrządziłobysięwiększychszkód.
Tobyładrewnianatoaletawyłożonaazbestem,zktóregonieuratował
sięnawetkawałeczek.Napodłodzewalałysiętylkofragmenty.Naścianiepozostałymałe
kawałkiprzybitegwoździamidodrewna.Tyleżewiększośćdesekbyłapołamanai
sterczałyznichdrzazgi.Zupełniejakbywombatprzezcałąnocnawalałwniezgłówki.
Bochybawłaśnietorobił.
26
Kiedyzatemzdałamsobiesprawę,żeidziemyzawielkimtyłkiemwombata,zwolniłam
kroku.Naszlakubyłowąsko,aniespieszyłomisięjeszczedobójki.
-
O,popatrzcie-powiedziałaFizamoimiplecami.-Wom-bat.
Prawda,żeśliczny?
Odrazusięwystraszyłam,żeczekamniepowtórkaprzygodyzAnnieAbrahams.
-
Jasne,śliczny-mruknęłam.-Tylkotrzymajsięodniegozdaleka.
Fiprzystanęłaipatrzyłyśmy,jakwombatkolebiesięnaprzód.
Zbliżaliśmysiędomiejsca,wktórymdrogadlaterenówekzaczynałaprowadzićwdół,w
stronęfarmy,iwombatzacząłodbijaćwlewo.
Pomyślałam,żetodobraokazja,bypokazaćFisztuczkę,którejsamanigdynie
próbowałam,aleoktórejopowiadałmitata.Niemającpojęcia,czysięuda-iniebardzo
wtowierząc-powiedziałamdoFi:
-
Wiesz,żeoneidązaświatłemlatarki?
TakczęstowkręcaliśmyFi,którapadałaofiarątakwielukawałów,żetymrazemnie
chciałamiuwierzyć.
-
Tak,jasne-powiedziałazpowątpiewaniem.
-
Mówięserio.Przysięgam.
Zdjęłamplecakiotworzyłambocznąkieszonkę,żebywyjąćlatarkę.
Zostawiłamplecaknaziemi,przeszłamdziesięćkrokówizapaliłamlatarkę.
Znajdowaliśmysięwśróddrzew,więcniebyłozagrożeniazestronywrogichżołnierzy.
Skierowałamświatłolatarkikuziemitużprzedwombatem,anastępnieprzesunęłamjew
bok.Kumojemuzaskoczeniuwombatodrazuskręciłiposłusznieposzedłzaświatłem.
Oczywiścieniedałamposobiepoznać,żemnietozaskoczyło.
Udawałamspokój,jakbymsiętegospodziewała.
Zaserwowałamwombatowispacerek,poruszająclatarkąnaboki.
Czułamsięjakchoreografka.Pozostaliwybuchnęliśmiechem.
27
-OmójBoże-powtarzałaFiswoimcichutkimgłosikiem,któryczasamibrzmiałtak,
jakbyunosiłsięwoddali.-Toniesamowite.
Wokółnadalbyłomałomiejsca,botużzanamiciągnąłsięSzewKrawca,apobokachrósł
gęstylas.Poruszyłamwięclatarkąjeszczeraz,skłaniającwombata,byruszyłwmoją
stronę.Czułamabsolutnąpewnośćsiebie,totalnąkontrolę.Zamierzałampowolisięcofać
ipatrzeć,jakwombatdomniedrepcze.Wombatnieznałjednakmojegoscenariusza.Bez
żadnegowidocznegopowoduruszył
naprzód,opuszczającplamęświatłanaziemi.Możemniezobaczył-
chociażnaprawdęwątpię.Wombatysprawiająwrażenieprawiecałkiemślepych.
Oczywiściemogąudawać.
Napoczątkumyślałam,żetożart,izaczęłamsiępowolicofać.
Przyspieszyłam,kiedywombatzwiększyłtempo.Potemnagledomniedotarło,żemam
kłopoty.Wyglądałonato,żeruchylatarkistraciływszelkieznaczenie.Wombatzłamał
wszystkiezasady.
Przestałsiętrzymaćzarównoich,jakiświatła.Sytuacjawymknęłasięspodkontroli.
Zapomniałamowłasnejgodnościiwpadłamwpanikę.
Wombatwgalopiemożebyćnaprawdęprzerażający.Tezwierzętawyglądająjak
wypchanepoduchynaczterechmałychnóżkach,alepotrafiąnaprawdęnieźlesię
rozpędzić.Więcijatrochęprzyspieszyłam.Ignorującdzikiśmiechpozostałejczwórki,
obróciłamsię,bymócsięschronićnaścianieSzwuKrawca.
Iprzewróciłamsięowłasnyplecak.
Upadłamjakkłoda.Resztasikałaześmiechu.Muszęprzyznać,żenaprawdęsiębałam.
Myślałam,żezachwilęzostanęrozerwanaprzezdzikiegowombata.Jegopowarkiwania
brzmiałyzdecydowanienieprzyjaźnie.Pozatymwylądowałamnachorymkolanie,ato
zabolało.Przezchwilęmyślałam,żewombatnamniewskoczyiodgryziemigłowę.
Alenie.Odbiłwbokizniknąłwzaroślach.Miałdosyćludzijaknajedenwieczór.
Podniosłamsięzwysiłkiem,bezniczyjej28
pomocy.Wszyscynadalpokładalisięześmiechu.Czasamipotrafiąbyćnaprawdęgłupii
niedojrzali.Otrzepałamsię,założyłamplecakzpowrotemiruszyłamprzedsiebie.Musieli
samizdecydować,czyiśćzamną,czynie.
Najdziwniejszebyłoto,żepotejprzygodzieKevinprzestałsięnamniewkurzać.Częściej
sięśmiał,częściejrozmawiałiwłączałmniedorozmowy.Niewiem,dlaczegouznał,że
znowujestemwporządku,alenajwyraźniejmuprzeszło,więcpomyślałam,żeprawie
wartobyłozaliczyćtobliskiespotkaniezwombatem.Prawie.
RanoKevinznowubyłnaburmuszony.Zatrzymaliśmysiętużprzedpiątąranoitrochę
odpoczęliśmy.Nierozkładaliśmynamiotówanitropików,alerozwinęliśmykarimaty,żeby
sięzdrzemnąć.Spałamchybazgodzinę.Obudziłamsięwsamąporę,byusłyszeć
bzyczeniepierwszejplujkidnia.Kiedyczłowiekusłyszypierwsząplujkę,wie,żenocsię
skończyła.Imdłużejtrwalato,tymwcześniejpojawiająsięplujkiitymwięcejichjest.
Wstałamiwyjęłamkilkaproduktównaśniadanie.Żadnychfrykasów,tylkosuszone
morele,owocoweroll-upyigranolę.Zatrzymaliśmysięokołotrzystametrówod
strumienia.NauczyłamnietegoUrsula:nigdynierozbijajobozunadsamymstrumieniem,
boszumwodysprawi,żenieusłyszysz,jakktośsięskrada.
Kiedyskończyłambawićsięjedzeniemipoprzekładałamkilkarzeczywplecaku-zawsze
starałamsięidealniepoukładaćrzeczywplecaku,stałosiętomoimnaczelnymhobby-
pobudzilisiępozostali.Ranożadneznasniebyłowdobrejformie.OpróczFi.Fi
zaczynałafunkcjonowaćzarazpoprzebudzeniu.Nietakjakterenowydiesel.
Wstawała,apotemnatychmiastporuszałasię,myślałaimówiłaznormalnąprędkością.
DrugiwtymrankingubyłLee,alesporomubrakowałodopoziomuFi.JaiKevin
byliśmynajgorsi.
30
Nowięcchodziłamizrzędziłam,odczasudoczasumamrocząccośdopozostałych,gdy
każdeznasprzygotowywałoswojedziwacznezestawyśniadaniowe.
Niezadaliśmysobietrudu,bypostawićkogośnawarcie,bonadalbyliśmywgęstymlesie,
choćdośćbliskodrogizWirra-weedoHolloway.Kiedymoiprzyjacielejedli,poszłam
jednaknaspacer,żebysprawdzić,czyudamisięzobaczyćcościekawego.Mimoplujek
tobyłprzyjemnyranek.Nadalwyczuwałosiętenświeżychłódtypowydlapoczątkudnia,
zanimsłońcewszystkoosuszyiprzypieczepowietrze,inawetplujkidadzązawygraną,
postanawiającposzukaćcienia.Zafundowałamsobieporządnykrótkispaceriwkońcu
zdołałamsiędobudzić,mimożejedynąinteresującąrzeczą,jakązobaczyłam,byłpstrąg
bijącyświatowyrekordwskokuwzwyż,bypochwycićprzelatującegoowada.Zupełnie
jakRoyCazaly.Rybawzbiłasięmetrnadwodę.No,prawiemetr.
Kiedywróciłam,trafiłamwsamśrodekzaciekłejkłótni.Usłyszałamjązodległościstu
metrów,cobardzomniezmartwiło.Ostatnionauczyliśmysięrozmawiaćdośćcicho.
Szczerzemówiąc,krzykibyłytakgłośne,żezpoczątkuwogólenierozpoznałamgłosów.
Przeszedł
mnieokropnydreszczstrachu,żektośnasznalazł.Gdyzdałamsobiesprawę,żetotylko
moiprzyjaciele,zociąganiemruszyłamwstronęobozu.Właśniezaliczyłammiłyspaceri
niechciałamsięmieszaćwjakieśnieprzyjemności.Słyszałam,jakHomerwrzeszczyna
Kevina:
-
Jezu,Kevin,jesteśżałosny.Niccisięniechce.
-
Lepiejbądźcieciszej-powiedziałam,kiedydonichpodeszłam.-
UsłysząwaswWirrawee.
Leestałpoddrzewem.Nigdyniewidziałam,żebytakbrzydkowyglądał.Splótłręcena
piersiizpaskudnąpogardliwąminąwpatrywałsięwKevina.Fisiedziałanad
strumieniem,trzymającswojąmiseczkęwwodzie,jakbychciałająumyć,tyleżewogóle
nieporuszałarękami.HomeriKevinstalinaprzeciwsiebiejakdwazłepsy,które
spotykająsiępierwszyraz.Gdybymielisierśćnaplecach,byłabypewniezjeżona.Jaksię
nadtymzastanowić,Homermasporowłosównaplecach…
Nie,niepowinnamztegożartować.Sprawabyłazbytpoważna.
-
Wczymproblem?—zapytałam,kiedyniktnieodpowiedziałnamojeostrzeżenie.
-
Kevinaobleciałstrach-stwierdziłLee.-Znowu.
Byłamtrochęzdziwiona.Wyglądałonato,żechłopakimogązarzucaćKevinowi
tchórzostwo,ajanie.
-
Nieobleciałmnieżadencholernystrach-krzyknąłKevin.-
Zrobiłemtylesamocowy,alboiwięcej.Poprostujestemrealistą.
RodziceLeezginęli,aterazonchcetampobiecizabićkażdego,kogonapotka.Noi
dobrze,niechsobieidzie,alemniesięniespieszydosamobójstwa.
-
Kev,niejesteśmytacygłupi-rozzłościłsięHomer.-Prawiezawszeudawałonamsięich
przechytrzyć.
-
Nojasne-odpowiedziałKevin.-NaszaostatniawyprawadoWirraweezakończyłasię
wielkimsukcesem,prawda?Nicniezrobiliśmy,nicnieosiągnęliśmyTopieprzonycud,że
wogóleudałonamsięprzeżyć.
-Jeślichcesz,możeszwracaćdoPiekła-powiedziałLee-alejaniezamierzam.Cokolwiek
napotkamynanaszejdrodze,damysobieradę.
Oczywiściemamnadzieję,żeznajdziemymamęEllie,alepozatymliczęnato,że
napotkamyjakieścele,którebędziemożnazaatakować.
-
O,pieprzonybohater-prychnąłKevin.-Słuchaj,Lee,sytuacjasięzmieniła.Inwazja
zakończyłasięsukcesem.Dokonałasię.Oniwygrali.Nieważne,dokądpójdziemy.
Zobacząnas,dogoniąizłapią.
Apotemzabiją.Rozumiesz?Tojużniemasensu.Jedynymbezpiecznymmiejscem,które
nampozostało,jestPiekło.
32.
-«t.
Wszędzieindziejnaswywęszą.Mówięci,wciągusześciumiesięcyzacznątu
organizowaćgórskiewycieczki,takjakzanaszychczasów,ilepiejsięmódl,żeby
pułkownikFinleyzdążyłwcześniejprzysłaćhelikopter,botonaszajedynanadzieja.
JegosłowazdenerwowałynawetFi.
-
Tojeszczeniekoniec-powiedziała,niepodnoszącgłowy.-
Nadalmyślę,żemożemyzwyciężyć.Nowozelandczycyteżtakuważają.
-
Wątpię,żebykiedykolwiekudałonamsięwszystkoodzyskać-
powiedziałHomer.-Wnajlepszymraziepewnegodnianastąpizawieszeniebroni,
podzieląnaszkrajiczęśćziemodzyskamy.Ztego,comiwyjaśniłpułkownikFinley,im
większyterenbędziemywtedykontrolowaćiimbardziejzepchniemyichdodefensywy,
tymwiększyobszardostaniemypotymwielkimpodziale.
-
PułkownikFinley.Coontamwie!-zawołałKevin.—Poprostumówi,cochcemy
usłyszeć.Bylebytylkonasskłonićdorobieniatego,czegoodnasoczekuje.Takjak
mama,któramówi:„Jedzwarzywa,aurośnieszdużyisilny”.Tonicnieznaczy.
-
Naciebiepodziałało-zauważyłam,wtypowydlasiebietaktownysposóbpróbując
rozładowaćnapięcie.Równiedobrzemogłamsięnieodzywać,boniktniezwracałna
mnieuwagi.
-
Kevin,niemożeszsobiewbićdotejwielkiejgłowy,żeniemamyinnegowyjścia?-
wycedziłLeeprzezzaciśniętezęby.Potemzacisnąłrównieżusta,takżejegowargi
utworzyłyjednąwąskąlinię.
Nigdyniewidziałamgoażtakwściekłego.-Jeślinicniezrobimy,jeślibędziemypo
prostusiedziećiczekaćnatransportdoNowejZelandii,okażemysiężałośni.Gorzejniż
żałośni.Ajeśliniktponasnieprzyleci,będziemymielipozamiatane.Naprawdę
pozamiatane.
Czasaminiemajużdalszychpytań.Czasaminiemaoczymdyskutować.Jeśliwogóle
mamyjakiśwybór,tochybajestprosty:możemyzginąćwwalcealboumrzećjako
33
tchórze.Tokiepskieopcje,zgoda,alejeślinaszasytuacjarzeczywiścietakwygląda,ja
wiem,cowybiorę.
OświadczenieLeetakbardzonamiwstrząsnęło,żezamilkliśmy.
Ubrałwsłowato,cosamaczułamodjakiegośczasu,choćniestanęłamztymtwarząw
twarz.Zwinęliśmykarimatyiwłożyliśmyresztkiśniadaniazpowrotemdoplecaków.
Potemruszyliśmydalej.
Nadalniktsięnieodzywał.Półgodzinywcześniejporanekwydawał
misięprzyjemny,aleterazstraciłswójurok.
Kevinnadalzanamiczłapał.Jeślinawetprzyszłomudogłowy,żebysamotniewrócićdo
Piekła,niemiałodwagiwcielićtychzamiarówwżycie.Przypomniałymisięsłowamojej
trenerkihokeja,paniSanderson,którapowiedziała,żenieśmialigraczenajczęściej
odnosząobrażenia.Zastanawiałamsię,czytozłyznakdlaKevi-na.
Podkreślam,niejestempewna,czypaniSandersonmiałarację,bownaszejdrużynie
najwięcejobrażeńodnosiłaRobyn,którabezwątpieniabyłanasząnajbardziejagresywną
zawodniczką.
WyszliśmynadrogęzWirraweedoHollowayiskręciliśmywprawo.
Taczęśćtrasybyłaosłoniętadrzewamizobustron,więcmogliśmyzłatwościąunikać
pojazdów,dającnurawzarośla,gdytylkousłyszeliśmywarkotsilnika.Wmilczeniu
wlekliśmysiędalej,zagubieniwmyślach.Napoczątkutejwyprawyczułamdreszczyk
podniecenia,aleterazbyłojużgorzej.Chybapodświadomieliczyłamnato,żepójdziemy,
znajdziemymojąmamę,wszyscywpadnąwdzikąradość,apotembędążylidługoi
szczęśliwie.Niezbytdobrzetowszystkoprzemyślałam.
Szłamzespuszczonągłową,patrząc,jakprzykażdymkrokupył
opadaminabuty.Stare,dobre,wiernebuty.GdybyłamwwięzieniuwStratton,strażnicy
zabralimisznurówki,alepowyjściustamtądnadalmiałamtebutynanogach.Teraz,
kilka’miesięcypóźniej,wydawałyjużprawieostatnietchnienie,pozostałoimzaledwie
kilkakilometrówżycia.Wyglądałynaniekochane-coniebyłoprawdą-izaniedbane-co
niąbyło.Kiedyś
34
miałybarwęoliwkowejzieleni,bardzociemnej.Odnosiłosięwrażenie,żejeśliczłowiek
przyjrzyimsięwystarczającouważnie,gdzieśwgłębitejzielenidostrzeżeczerń.Teraz
miałyodcieńjaśniejszej,wyschniętejzieleni.Kolorwypłowiałwskutekciężkiegożywota.
Byłypodrapane,znoszoneizmatowiałe,zwłaszczanaczubkach.Nasameczubki
mogłabymzużyćcałeopakowaniepasty.
Podobniejakwiększośćbutów,mojetakżewymagałysporowysiłkuoporanku,kiedyje
wkładałam,alegdyjużznalazłysięnanogach,stawałysięnajwygodniejsząparą,jaką
kiedykolwieknosiłam.Niebyłyzbytefektowne,alezatobardzosolidne.Niechciałamsię
znimirozstawać.Tworzyłyjednąznielicznychwięzi,którenadalłączyłymniezdomem.
Homer,któryszedłprzedemną,prowadzącnasząpaczkę,naglesięzatrzymał.Omalna
niegoniewpadłam,aleszybkozdałamsobiesprawę,dlaczegostanął.Dotarliśmynaskraj
lasuiprzednamiotwierałysiępolauprawne.Właśniepokonałamczterykilometry,
myślącwyłącznieoswoichbutach.Życiebywazabawne.Przedwojnączasami
jeździliśmyzWirraweedoStrattoniprzezcałąpodróżniczegoniezauważałam.
DojeżdżaliśmydoStratton,ajaniemiałampojęcia,jaksiętamdostaliśmy,wogólenie
pamiętałamdrogi.Terazprzydarzyłomisiętosamowwersjipieszej.
Domyśliłamsię,żejesteśmyjakieśtrzykilometryodHollo-wayWest,którenamapie
tworzyłokropkęoddalonąodsamegoHollowayomniejwięcejpięć,sześćkilometrów.
Przetrząsałamumysł,próbującsobieprzypomnieć,cotamjest.Stacjabenzynowaisklep,
szkoła,którąrządzamknąłtużprzedwybuchemwojny,dwakościołyizczterdzieści
domów.Przynajmniejtaktozapamiętałam.Agdywślizgnęliśmysięwzaroślaizdjęliśmy
plecaki,żebyzrobićprzerwę,okazałosię,żepozostalipamiętająniewielewięcej.
35
Czekałanasjednakdośćłatwatrasa.Staradroga,obecniezaledwieleśnytrakt,biegła
kilkasetmetrówwgłąblasu,równolegledonowejszosy.Wiedziałam,żeprowadziażna
szczyt,apotemchybaciągnęłasiędalej,gdzieśniedalekoMicklemore,kudawnemu
osiedluwojskowemu.Wokolicyniebyłonic,comogłobynaszainteresować,oprócz
dobrychkryjówekiewentualnejokazjiznalezieniakilkuniesplądrowanychchat.
Mieszkałotutrochędziwnychludzi:weteranów,hippisówitych,którzywoleliżyćzdala
odinnych.
Ruszyliśmywięcnajkrótsządrogąkustaremutraktowi.Wiłsięmiędzydrzewamii
przecinałparęstrumieni.Byłatoprzyjaznatrasa,poznaczonakoleinamiipylista.
Poczułamsympatiędoludzi,którywielelattemuwyrylijąwtymsuchymlesie.Lasy
kojarząsięzpięknemprzyrodyiczęstofaktyczniesąpiękne,aletenniebył.Rosłotam
tylkomnóstwomałychiśrednicheukaliptusów,prawieniewidziałamposzycia,ajedynie
zgaszonązieleńizgaszonybrązpozbawionejaśniejszychbarw.Niezauważyłamnawet
ptaków.
Mimotowlesienadalczułamsięjakwdomuibyłotambezpiecznie.
Szliśmypowoli,przedewszystkimzpowoduzmęczenia,alechybarównieżdlatego,że
niemieliśmyżadnegokonkretnegocelu.
Planowaliśmy,żenocąposzpiegujemynafarmach,ażudanamsięznaleźćjeńców,z
którymibędziemożnaporozmawiać.Mieliśmynadzieję,żeudzieląnamjakichś
informacjinatematmoichrodzicówipowiedzącoś,conampodpowie,dokądpójśćico
zrobić.Tymczasembyliśmyotwarcinasugestie.
Dotarliśmydoskrzyżowania,gdziepylistadroga,któraodchodziłaodgłównejtrasy,
spotykałasięznaszymtraktem.Prowadziłanawysypiskośmieci.Byłoonodośćduże-
choćjaknastandardydużegomiastaniewielkie-leczsłużyłozarównoWirrawee,jaki
Holloway.
Jużprzedpołączeniemradmiejskichkorzystałyzniegoobamiasta.
36
Czekałanasjednakdośćłatwatrasa.Staradroga,obecniezaledwieleśnytrakt,biegła
kilkasetmetrówwgłąblasu,równolegledonowejszosy.Wiedziałam,żeprowadziażna
szczyt,apotemchybaciągnęłasiędalej,gdzieśniedalekoMicklemore,kudawnemu
osiedluwojskowemu.Wokolicyniebyłonic,comogłobynaszainteresować,oprócz
dobrychkryjówekiewentualnejokazjiznalezieniakilkuniesplądrowanychchat.
Mieszkałotutrochędziwnychludzi:weteranów,hippisówitych,którzywoleliżyćzdala
odinnych.
Ruszyliśmywięcnajkrótsządrogąkustaremutraktowi.Wiłsięmiędzydrzewamii
przecinałparęstrumieni.Byłatoprzyjaznatrasa,poznaczonakoleinamiipylista.
Poczułamsympatiędoludzi,którywielelattemuwyrylijąwtymsuchymlesie.Lasy
kojarząsięzpięknemprzyrodyiczęstofaktyczniesąpiękne,aletenniebył.Rosłotam
tylkomnóstwomałychiśrednicheukaliptusów,prawieniewidziałamposzycia,ajedynie
zgaszonązieleńizgaszonybrązpozbawionejaśniejszychbarw.Niezauważyłamnawet
ptaków.
Mimotowlesienadalczułamsięjakwdomuibyłotambezpiecznie.
Szliśmypowoli,przedewszystkimzpowoduzmęczenia,alechybarównieżdlatego,że
niemieliśmyżadnegokonkretnegocelu.
Planowaliśmy,żenocąposzpiegujemynafarmach,ażudanamsięznaleźćjeńców,z
którymibędziemożnaporozmawiać.Mieliśmynadzieję,żeudzieląnamjakichś
informacjinatematmoichrodzicówipowiedzącoś,conampodpowie,dokądpójśćico
zrobić.Tymczasembyliśmyotwarcinasugestie.
Dotarliśmydoskrzyżowania,gdziepylistadroga,któraodchodziłaodgłównejtrasy,
spotykałasięznaszymtraktem.Prowadziłanawysypiskośmieci.Byłoonodośćduże-
choćjaknastandardydużegomiastaniewielkie-leczsłużyłozarównoWir-rawee,jaki
Holloway.
Jużprzedpołączeniemradmiejskichkorzystałyzniegoobamiasta.
36
Czekałanasjednakdośćłatwatrasa.Staradroga,obecniezaledwieleśnytrakt,biegła
kilkasetmetrówwgłąblasu,równolegledonowejszosy.Wiedziałam,żeprowadziażna
szczyt,apotemchybaciągnęłasiędalej,gdzieśniedalekoMicklemore,kudawnemu
osiedluwojskowemu.Wokolicyniebyłonic,comogłobynaszainteresować,oprócz
dobrychkryjówekiewentualnejokazjiznalezieniakilkuniesplądrowanychchat.
Mieszkałotutrochędziwnychludzi:weteranów,hippisówitych,którzywoleliżyćzdala
odinnych.
Ruszyliśmywięcnajkrótsządrogąkustaremutraktowi.Wiłsięmiędzydrzewamii
przecinałparęstrumieni.Byłatoprzyjaznatrasa,poznaczonakoleinamiipylista.
Poczułamsympatiędoludzi,którywielelattemuwyrylijąwtymsuchymlesie.Lasy
kojarząsięzpięknemprzyrodyiczęstofaktyczniesąpiękne,aletenniebył.Rosłotam
tylkomnóstwomałychiśrednicheukaliptusów,prawieniewidziałamposzycia,ajedynie
zgaszonązieleńizgaszonybrązpozbawionejaśniejszychbarw.Niezauważyłamnawet
ptaków.
Mimotowlesienadalczułamsięjakwdomuibyłotambezpiecznie.
Szliśmypowoli,przedewszystkimzpowoduzmęczenia,alechybarównieżdlatego,że
niemieliśmyżadnegokonkretnegocelu.
Planowaliśmy,żenocąposzpiegujemynafarmach,ażudanamsięznaleźćjeńców,z
którymibędziemożnaporozmawiać.Mieliśmynadzieję,żeudzieląnamjakichś
informacjinatematmoichrodzicówipowiedzącoś,conampodpowie,dokądpójśćico
zrobić.Tymczasembyliśmyotwarcinasugestie.
Dotarliśmydoskrzyżowania,gdziepylistadroga,któraodchodziłaodgłównejtrasy,
spotykałasięznaszymtraktem.Prowadziłanawysypiskośmieci.Byłoonodośćduże-
choćjaknastandardydużegomiastaniewielkie-leczsłużyłozarównoWir-rawee,jaki
Holloway.
Jużprzedpołączeniemradmiejskichkorzystałyzniegoobamiasta.
36
-1
My,drobnifarmerzy,wzasadzienanieniejeździliśmy,bojakwszyscyrolnicymieliśmy
wysypiskowewłasnymgospodarstwie.NapastwiskuNelliesbyłdół,doktórego
wrzucaliśmyodpady,odkąddziadekkupiłtęziemię.Możnabyłostanąćnakrawędzii
ujrzećcałąhistorięnaszejfarmypodpostaciąwielkiejstertyuswoichstóp.Może
pewnegodniadokopiesiędoniejjakiśarcheologinapiszeksiążkęomojejrodzinie.
Pierwszysamochódrodziców,kremowypikapaliant,nadaltamrdzewiał,podobniejak
roztrzaskanykuchennystółzlaminatu,naktóryrunąłpijanypostrzygaczwszopiedo
strzyżeniaowiec.Byłytampłatyblachyzerwanezdachuprzezburzępiaskowąw1994
roku,dziurawezbiorniki,kilkasamochodówitraktoróworazkawałkimaszyn.Leżałytam
pozostałościpomoichkatastrofalnychwskutkachpróbachpędzeniapiwaimbirowego-
dziesiątkibutelek,któreeksplodowałyodnadmiarugazu-ipompa,któraspłonęła,kiedy
zwłokiutopionejowcydostałysiępodzawórstopowyiuniosłygonadwodę.Owcateż
trafiładodołu,lądującnastarymkomputerze,którypróbowaliśmysprzedaćprzezpółtora
roku.Tatawkońcustracił
cierpliwośćiwyrzuciłgownapadziezłości.
Któregośrokuwczasieprzerwybożonarodzeniowejpróbowałamułożyćpuzzle
przedstawiająceocean.Potrzechtygodniachmiałamdość.Zebrałamtysiąckawałków,
pomaszerowałamnaskrajdołuiwyrzuciłamjeceremonialnymgestem.
Naszdółnaśmiecibyłchybaczymśwrodzajumuzeumrolnictwa.
Tatauważał,żekażdywyrzuconytamprzedmiotmaswojąhistorię.
•N
NawysypiskoWirrawee-Hollowayjeździliśmytylkowtedy,gdymusieliśmysiępozbyć
jakichśsubstancjitoksycznych,naprzykładchemikaliów.Wrzucalijetamdospecjalnego
zbiornika.DlategogdytatamusiałpocośjechaćdoHolloway,czasamiwrzucałnapakę
ładunekodpadów.
37
-Płacimytakiepodatki,żerówniedobrzemożemyztegoskorzystać-
mówił.
Prawiezakażdymrazemmutowarzyszyłaminawetlubiłamtewycieczki.Najbardziej
podobałomisięzadawnychczasów,zanimposprzątanonawysypisku.Stałowtedy
otwarteprzezdwadzieściaczterygodzinynadobęiwszędziewalałysięśmieci.Człowiek
nigdyniewiedział,cotamznajdzie.PotemzaczęłysięproblemyzestronyKomisji
OchronyŚrodowiskaalboczegośwtymrodzaju,więcradamusiałazatrudnićgościa,
którymiałpilnowaćporządku.Noizrobiłosiętrochęnudno.Wysypiskobyłootwarte
tylkopięćdniwciągudwóchtygodni,bodzieliliśmysięDarrylem-czyligościem,który
tampracował-zwysypiskiemwRisdon.Przezpięćdnipracowałnaichwysypisku,a
przeznastępnepięćnanaszym.Odwalałkawałdobrejroboty,codotegoniktniemiał
wątpliwości.Pomiesiącujegopracybutelkiznalazłysięwjednejczęściskładowiska,
papierwdrugiej,awszystkiesamochodyutworzyłyogromnąstertęnapołudniowym
krańcu.Natereniewysypiskazbudowałblaszanąszopę,wktórejtrzymałwszystko,co
mogłomiećjakąśwartość,naprzykładstarelodówki,siedzeniasamochodówikawałki
drewna.Byłbardzozorganizowany.
PewnegodniatatamusiałpojechaćdoHolloway,więcpomyślał,żeprzyokazjiwpadnie
nawysypisko.Chciałwyrzucićtrochępłynuodkażającegodlaowiec,któremudawno
minąłterminważności.Aponieważitakmusiałtamzajechać,zabrałteżstarąkuchenkę.
Załadowaniejejnapakęwymagałogodzinysiłowaniasię,poceniaiprzeklinania.W
końcutrzebabyłoużyćdźwigu.Zjegoimojąpomocąkuchenkatrafiłanapakę.Potem
tatadorzuciłjeszczebeczkipłynuodkażającegoiruszyliśmywdrogę.Wszystkiego
pozbyliśmysięnawysypisku,akiedyodjeżdżaliśmy,tatazapytałDarryla,czymajakiś
starydywan.Mamachciałagorozłożyćwogrodzie,żebyzdusićchwasty.
38
-
NiechpanzajedziewdrodzepowrotnejzHolloway.Wyciągnęcośdlapana.
-
Dobra-powiedziałtata.-Wielkiedzięki.
Dwiegodzinypóźniejwracaliśmyzmiastaiskręciliśmynapółnocnykraniecwysypiska,
byzabraćdywan.Gdypodjechaliśmydobuldożera,zauważyliśmyfacetawpikapie.
-
Hej,kolego-zagadnąłmojegotatę.-Możemógłbyśmipomóc?
-
Jasne-odpowiedziałtata.-Comogędlaciebiezrobić?
-
Tylkopopatrz,coktośwyrzucił.Niedowiary,żeludziepozbywająsiętakichrzeczy.
Idiotówniebrakuje,nonie?
Ioczywiściepoprowadziłtatęprostodonaszejkuchenki.
Tataspiorunowałmniewzrokieminiesposóbbyłoniezrozumiećjegoprzesłania.Teoczy
mówiły:„Powiedzchociażjednosłowo,młodadamo,aprzeznastępnetrzylata
codzienniebędzieszwycinałarzepyzwełny”.
Nowięcstałamipróbującpowstrzymaćsięodśmiechu,patrzyłam,jaktataitenfacet
wysilająsię,pocąiprzeklinają,bywkońcuzaładowaćkuchenkęnapikapa.Muszę
przyznać,żenawetimtrochępomogłam.Facetbyłogromniewdzięcznymojemutacie.
Ciąglepowtarzał,jakietowspaniałeznaleziskoiżektoś,ktowyrzuciłtękuchenkę,musiał
byćstraszniegłupi.Kiedyjużjąprzywiązali,zamknęliklapęifacetodjechał,tata
odwróciłsiędomnieipowiedział:
-
Nieważsiępisnąćotymmamie.Nigdy.
-
Okej,tato-powiedziałam.-Możeszmizaufać.
-
Wtejsprawie?-odparł.-Wątpię.
Nigdyniepotrafiłsięśmiaćztejhistorii,akiedykilkatygodnipóźniejpróbowałamztego
zażartować,uciszyłmnie,zanimzdążyłamdokończyćpierwszezdanie.
Ateraz,rokpóźniej,znówbyłamnawysypisku.Czegobymniedała,byzobaczyćDarryla
przybramie,jakiegośfaceta39
paplającegooswoimwspaniałymznaleziskuimojegotatę,którygotującsięzezłości,
ładujekuchenkęnajegopikapa.
Byłajużprawieporalunchu.Namyślowejściunawysypiskozrobiłomisiętrochę
niedobrze.Oczamiwyobraźniwidziałamstertygnijącegojedzenia,którezawszewalało
siępocałymterenie,otoczonechmuramimuch.Niemogłamjednakpozwolić,by
zapanowałanademnąwyobraźnia:ostatniomusiałamnaniąuważać.
Wyobraźniaipamięćstałysięmoimiwrogami.Przedwojnąsięprzyjaźniłyśmy.Teraz
musiałamjekontrolowaćnawszystkiemożliwesposoby.Wprzeciwnymrazienie
przeżyłabymjużanijednejspokojnejnocy-acodopierospokojnegodnia.
Wysypiskonicsięniezmieniło.Srokiikrukiprzechadzałysięponimkrokiemwłaścicieli.
Zobaczyłamogromnegóryodpadówzepchniętebuldożeremp.w.-przedwojną.Pośród
papieru,plastikuizbutwiałegodrewnależałydziwnesterty,którychniesposóbbyło
zidentyfikować.
Szare,białeibrązowe:zapleśniałestosy,nieprzypominająceniczego,cowidziałosię
wcześniej,icomożnabyłozobaczyćgdzieśindziej.
Weszliśmynawysypiskobezwiększegoentuzjazmu,któregozresztąbrakowałonamod
rana.Niebyliśmypewni,corobićaniczyszukamyczegośkonkretnego.Zaczęłamsię
zastanawiać,pocowogólezaprzątamysobiegłowęwysypiskiem.Bowłaściwiejakito
miałosens?Snuliśmysiębezcelu-samaniewiem,możeliczyliśmynato,żecoś
znajdziemy.Wkońcutakieposzukiwaniabyłyterazpodstawąnaszegostylużycia.Może
jużniedługobędziemywdzięcznizaszansęprzespaniasięwkartonowympudlena
śmietnisku.„Znalazłeśkarton?
Luksus!”
Mimowszystkospędziliśmytamgodzinęidobrzesiębawiliśmy.Niebyłtowprawdzie
Disneyland,aleznaleźliśmykilkaciekawostek.
NawetKevinznowusięrozchmurzył,nachwilę,choćniechciałnamdaćsatysfakcjii
próbowałtoprzednamiukryć.Fiznalazłatrzcinowykoszpełenpopsutychzabawek-
misiów,
40
Humphreyów,małpekitygrysków,wszystkiepolicznychamputacjach-izaczęłasięnimi
rzucaćzHomerem.Jamiłospędziłamczas,czytającstaregazety.Nawierzchubyłyżółtei
brudne,alegdydostałamsiękilkacentymetrówniżej,ichjakośćsiępoprawiła.Byłoto
trochęprzygnębiająceiznowuzatęskniłamzadomem,alepozatymczułamsiędziwnie.
Dawniejprzejmowaliśmysiętakimibzdurami!
Jedenzartykułówwdzialesportowymzaczynałsięodsłów:„Northzapłaciłozatragiczną
kontuzjękolanaBarry’egoMcManusautratąwszelkichszansnaudziałwtegorocznych
finałach”.
„Tragicznakontuzja!-pomyślałam.-Powiemwam,cojesttragiczne.
Tragicznejestto,żeLeestraciłrodziców.Tragicznejestto,żeRobyn,CorrieiChris
zostalipozbawienipięćdziesięciualbosześćdziesięciulatżycia.Tragicznejestto,żejeden
krajnapadanadrugi,grabigoiokupuje.Tojesttragiczne”.
Dałamsobiespokójzgazetamiizaczęłamspacerowaćpowysypisku,kopiącprzedmioty
walającesiępodnogamiiodczasudoczasuprzystając,bysięczemuśprzyjrzeć.Fii
Homerznudzilisięswojązabawąichcielijużiść.StaliprzyblaszanejszopieDar-rylai
wołalinas.Kevinjużprawiedonichdołączył,aLeeopuszczałmałyplaczabaw,który
udałomusięznaleźć,iteżzmierzałwichstronę.Z
westchnieniemodwróciłamsięplecamidostosustarychzdjęćrozrzuconychnaziemii
poszłamzaprzyjaciółmi.
Dotarłamdobarakujakoostatniailedwiezdążyłam.Gęstezaroślaotaczającewysypisko
byłydobrązasłoną,któratłumiłahałasnadrodze.Szłamdoprzyjaciółzszerokim
uśmiechemnatwarzy,zamierzającimopowiedziećokomiksiewjednejzgazet,gdy
zobaczyłam,żetwarzHomeranaglesięwykrzywia,jakbyużądliłagoosa.
-Ellie!Uważaj!-krzyknął.
Niemalwtejsamejsekundzieusłyszałamwarkot.Warkotsilnikówciężarówek
pracującychnaniskichobrotach.Napoczątku41
myślałam,żetotylkojedenpojazd,alepotemzdałamsobiesprawę,żejestichwięcej.
Homeripozostalizniknęliwszopie.Wyglądałototak,jakbywpadlidośrodkajednym
płynnymruchem,niczymcyrkowiklauni.Gdybybyłczasnażarty,mogłabymznich
zażartować.Alestarczyłoczasutylkonastrach.Samawskoczyłamdoszopy.Głupiobyło
siępakowaćwtakąśmiertelnąpułapkę,aleniemieliśmyinnegowyjścia.Szopęotaczała
pustaprzestrzeń.Najbliższąosłonąbyłyzaroślaoddaloneosześćdziesiąt,osiemdziesiąt
metrów.Gdybyśmydonichpobiegli,zostalibyśmyzauważenijużwpołowiedrogi.
Chociażwzasadzieniewiedziałam,czyktośprzypadkiemniezauważyłmojegotyłkai
piętznikającychwmałejblaszanejszopie.
Znajdowałamsiępewniewpoluwidzeniaprzybyszy.Aruchbardzołatwozauważyć.Od
razurzucasięwoczy.Dobiegłamdobarakunajszybciej,jakumiałam.Niewiedziałam
tylko,czywystarczającoszybko.Padłamnaprzyjaciół,przewracającHomeraiFi.Nikt
jednakniemarnowałsłównadyskutowanieotakbłahychproblemach.Gdytylkosię
pozbieraliśmy,zajęliśmypozycje,zktórychmogliśmyobserwować,cosiędzieje.
Ciężarówkiprzejeżdżałyjużobokbaraku-
miałamfuksa.
Zajęłampozycjętużnadpodłogą.Wyglądałamprzezszczelinęwblaszewrogubudynku.
Miałamwystarczającodobrywidok,byzyskaćdośćjasnyobrazsytuacji.Doliczyłamsię
trzechdużychciężarówek,aletrzypierwszeprawdopodobnieminęłybarak,zanim
znalazłamswójpunktobserwacyjny.Zauważyłamdwiedużeśmieciarkiimałą
ciężarówkędoprzewozumebli.Cikolesieprzyjechalizpoważnąmisją.Prawdopodobnie
byłtoichwypadtygodnia.Możliwe,żeprzywieźliśmiecizWirrawee.Jaknamałe
Hollowaywydawałosięichzbytdużo.
Ostatniaciężarówkazatrzymałasiętużprzybaraku,pozamoimpolemwidzenia.
Próbowałamwywnioskować,cosiędzieje,napodstawieodgłosów.Chybaustawilisięw
kolejkę,żeby42
zrzucićśmieci.Homermocnosiędomnieprzysunął.Poczułam,jakjegołokiećwbijami
sięwżebra.Poruszyłamsiętrochę,żebysięodniegouwolnić.
-
Coterazzrobimy?-szepnęłazrozpaczonaFi.
Niktnieodpowiedział.Wszyscybyliśmywtotalnymszoku.Wjednejchwilisię
wygłupialiśmy,nieczującżadnejpresji,bawiącsięnastarymdobrymwysypisku,ajużw
następnejzaglądaliśmyśmierciwoczy.Widziałamjejźrenice.Wcześniejteżocieraliśmy
sięośmierć.
Mimotopoczułam,żetymrazemmożenaprawdębyćponas.Odjakiegośczasu
nawiedzałamnieśmiesznamyśl,żegdynaszłapią(myślałamotymjużwkategoriach
„kiedy”,anie„jeśli”),nastąpitopewniewjakiśgłupi,zwyczajnysposób-bezdramatów
iwielkichscen,niepodczaswysadzaniamostuwpowietrze,braniazakładnikaalbo
atakowaniakonwoju,aleweśniealbowtoalecie.Albogdyskręcimyścieżkągdzieśw
środkulasu,gdziedotądczuliśmysiębezpieczni,iujrzymyprzedsobątysiącżołnierzyz
wycelowanymiwnaskarabinami.
Właśnietosięterazdziało.Sytuacjabyłazupełnieniepozornainaglewpadliśmyw
pułapkę.Kapnęłanamniejakaściecz.TobyłpotHomera.Gorący.Niemogłamnic
poradzić.Zresztąitakniemiałotoznaczenia.WkońcuktośodpowiedziałnapytanieFi.
Odziwo,tymkimśokazałsięKevin.
-
Poprostutuprzeczekamy.
Kiepskaodpowiedź.Gdybydobarakuwszedłjakiśżołnierz,byłobyponas,
doigralibyśmysię.
NiktznasniezareagowałnasłowaKevina.Wyglądałojednaknato,żeprawdziwe
rozstrzygnięcieprzyjdziezzewnątrz.Wmoimpoluwidzeniaukazałsiężołnierz.Szedł
powoli,zwyczajnie,jakbymusięnudziło.Zustzwisałmupapieros.Facetszedłprostona
nas.Odrazubyłowidać,cosiędzieje.Postanowiłzajrzećdoszopy.
43
Gdybyłpięćmetrówoddrzwi,usłyszałamczyjśkrzyk.Mężczyznazatrzymałsięi
spojrzałwstronę,zktórejdobiegłgłos,apotemwzruszyłramionami,zawróciłiposzedłz
powrotemrównieospalejakwcześniej.
Rozległsięwarkotciężarówkijadącejnaniskimbieguipiskliwy,przeszywającysygnał
cofania.Słyszałam,jakcofająpozostałeciężarówki.Chybakolejkaruszyła.Żołnierz,
któryszedłsprawdzićbarak,prawdopodobniedostałrozkaz,byprzesunąćswójpojazd.
Nagleukazałamisiępierwszaciężarówka.Domyśliłamsię,żejużpozbyłasięładunku.Z
piskiemhamulcówichrobotaniemzatrzymałasiędokładnienaprzeciwmojejszczeliny.
Toteżbyłamałaciężarówkadoprzewozumebli,tyleżebardzodługa.
Potemkierowcaruszyłwnasząstronę.Facetzciężarówkidoprzewozumebliwysiadłz
kabiny,przeciągnąłsięiskierowałkrokiwstronęszopyzniecowiększąwerwąniżjego
poprzednik.
Zesztywniałam.Comieliśmyrobić?Niemogliśmygozabić.Pozostaliodrazuruszyliby
zanamiwpogońitylkopogorszylibyśmyswojąsytuację,gdybyzobaczyli,że
uśmierciliśmyimkolegę.Mogliśmyliczyćnajwyżejnato,żeniezastrzeląnasnamiejscu.
GdybynaszabralidoWirrawee,dośćszybkobyodkryli,żetomyzabiliśmyichoficera,
nawetjeślitobyłwypadek.Takjakby.
Agdybywszczęlidochodzenie,moglibynasskojarzyćzwielomainnymipostępkami.
ZdrugiejstronyzabraniedoWirraweebyłonajlepszymscenariuszem,najakimogliśmy
miećnadzieję,bopodrodzemielibyśmyprzynajmniejszansęuciec.
Kierowcanadalszedłprostododrzwi.Niebyłmłodzieniaszkiem-
miałzeczterdzieścilat-inienosiłmunduru.Chybaniesłużyłwwojsku.Nie
potrzebowaliżołnierzydowożeniaśmiecinawysypisko.
44
Zniknąłmizpolawidzenia,bomojaszczelinaniedawaławielkichmożliwości.Czułam
takwielkienapięcie,żeniemogłamoddychać.
Płucaprzeszywałmidziwnyból.Gapiłamsięnadrzwi,czekając,kiedysięotworzą.Ale
sięnieotworzyły.Pochwilifacetwróciłdoswojegopojazdu.Niósłcałenaręczejuty.
Przypomniałamsobiestertęjutowychworkówprzydrzwiachbaraku,któreleżałytampod
osłonądachu.
Facetwdrapałsięnapakę.Byłtamtylkochwilę,apotemwróciłiznowuruszyłwnaszą
stronę.Ponowniepodniósłstertęjutowychworkówizaniósłjedociężarówki.
Tymrazem,kiedykierowcabyłnapace,Leezakradłsiępoddrzwi,przywarłdościanyi
wyjrzałnazewnątrz.Potemszepnął:
-
Hej,wszyscysązajęci,zrzucająładunekręcznie.
Niktsięnieodezwał.Leenajwyraźniejczekałnajakąśreakcję.Gdyżadneznasnicnie
powiedziało,dodał:
-
Chybapowinniśmyspróbowaćsięstądwydostać.Kiedytenfacetjeszczerazpójdziedo
samochodu.
Poczułam,żeHomersięporusza,alemimotonadalmilczał.Jegopotkapałnamniejak
deszcz.
-
Dokądmielibyśmypójść?-zapytałaFi.
-
Podejdziemydociężarówkioddrugiejstrony.Potemmożemyspróbowaćukryćsięwtych
zaroślachprzyogrodzeniu.Alboprzemknąćdotamtychwraków.
-
Ale…-zacząłKevin.
-
Ciii-uciszyłgoHomer.
Facetwracał.Tobyłjegotrzecikurs.Gdytylkoodwróciłsięwstronęciężarówkiz
następnymnaręczemworków,HomerdołączyłdoLeepoddrzwiami.Wyglądałonato,że
podjęlidecyzjęzanaswszystkich.
Tozawszemnierozwścieczało.
Niebyłojednakczasunakłótnie.Ruszyłamzanimidodrzwi.
Czułam,żeFiiKevinidątużzamną.Kiedyfacetwszedłpodrabincenapakę,Lee
otworzyłdrzwi.Jeszczerazszybkospojrzał
45
wlewo.Najwidoczniejmężczyźnipodrugiejstroniewysypiskanadalbylizajęci,bood
razuruszyłdoprzodu.Homerposzedłzanim,nawetsięnierozglądając,couznałamza
dośćzaskakujące.Jaoczywiściesięrozejrzałam.Pospiesznie,alejednak.Niebyłowiele
dooglądania.
Tylkociężarówkazdługąprzyczepązwróconąwstronęgóryśmieciorazparukolesi
zrzucającychzniejodpady.Ktośztyłu-FialboKevin,choćzałożęsię,żeKevin-lekko
mniepopchnął.Poczułamprzypływzłości,aleitymrazemniebyłoczasunaemocje.
Pochyliłamgłowęipobiegłam.
Takjakchłopakiokrążyłamkabinęciężarówki.Znalazłamichpodrugiejstronie,gdzie
opieralisięodługąpakę,próbującniedyszeć.
Obajgapilisięnamniewytrzeszczonymioczami.Byłytakwielkieinieproporcjonalne,że
przypominałyoczypsachi-huahua.Mojepewniewyglądałytaksamo.
NaglezbokupodbieglidomnieFiiKevin.Wszyscyprzylgnęliśmydometalowej
ciężarówkiznadzieją,żeniktnasniewidział,żekierowcanasniesłyszał.Przykucnęłami
zajrzałampodsamochód,próbującsprawdzić,cosiędzieje.Pochwilizobaczyłamstopy
kierowcy.Szedłwzdłużsamochodupodrugiejstronie,apotemoczywiścieodbiłwstronę
szopy.Mieliśmychwilę,byzaplanowaćnastępnyruch.Wstałamiużywającjęzyka
migowego,pokazałamprzyjaciołom,cosiędzieje.
Wodpowiedzitylkosięnamniegapili.Byliprzerażeniinadalwytrzeszczalitewielkie
oczy.
Kiedysięrozejrzałam,zobaczyłamto,coonizauważylijużwcześniej.
Mieliśmypoważnyproblem.Zaroślapodogrodzeniembyłyzbytdaleko.Dzieliłonasod
nichzpięćdziesiątmetrów.Aprzezczterdzieścidziewięćztychpięćdziesięciubylibyśmy
wystawieninawidokresztykierowców.Wrakisamochodów,októrychwspomniał
Lee,byłyniewielelepsze.Równieoddalonejakogrodzenie,tyleżewjeszczebardziej
niebezpiecznymkierunku,niedalekorozładowywanejciężarówki.
46
wlewo.Najwidoczniejmężczyźnipodrugiejstroniewysypiskanadalbylizajęci,bood
razuruszyłdoprzodu.Homerposzedłzanim,nawetsięnierozglądając,couznałamza
dośćzaskakujące.Jaoczywiściesięrozejrzałam.Pospiesznie,alejednak.Niebyłowiele
dooglądania.
Tylkociężarówkazdługąprzyczepązwróconąwstronęgóryśmieciorazparukolesi
zrzucającychzniejodpady.Ktośztyłu-FialboKevin,choćzałożęsię,żeKevin-lekko
mniepopchnął.Poczułamprzypływzłości,aleitymrazemniebyłoczasunaemocje.
Pochyliłamgłowęipobiegłam.
Takjakchłopakiokrążyłamkabinęciężarówki.Znalazłamichpodrugiejstronie,gdzie
opieralisięodługąpakę,próbującniedyszeć.
Obajgapilisięnamniewytrzeszczonymioczami.Byłytakwielkieinieproporcjonalne,że
przypominałyoczypsachi-huahua.Mojepewniewyglądałytaksamo.
NaglezbokupodbieglidomnieFiiKevin.Wszyscyprzylgnęliśmydometalowej
ciężarówkiznadzieją,żeniktnasniewidział,żekierowcanasniesłyszał.Przykucnęłami
zajrzałampodsamochód,próbującsprawdzić,cosiędzieje.Pochwilizobaczyłamstopy
kierowcy.Szedłwzdłużsamochodupodrugiejstronie,apotemoczywiścieodbiłwstronę
szopy.Mieliśmychwilę,byzaplanowaćnastępnyruch.Wstałamiużywającjęzyka
migowego,pokazałamprzyjaciołom,cosiędzieje.
Wodpowiedzitylkosięnamniegapili.Byliprzerażeniinadalwytrzeszczalitewielkie
oczy.
Kiedysięrozejrzałam,zobaczyłamto,coonizauważylijużwcześniej.
Mieliśmypoważnyproblem.Zaroślapodogrodzeniembyłyzbytdaleko.Dzieliłonasod
nichzpięćdziesiątmetrów.Aprzezczterdzieścidziewięćztychpięćdziesięciubylibyśmy
wystawieninawidokresztykierowców.Wrakisamochodów,októrychwspomniał
Lee,byłyniewielelepsze.Równieoddalonejakogrodzenie,tyleżewjeszczebardziej
niebezpiecznymkierunku,niedalekorozładowywanejciężarówki.
46
Pozatymniebyłożadnejosłony.
Usłyszałamkroki,więczanurkowałamijeszczerazspojrzałampodpodwoziem.
Kierowcawracał.Znowuwszedłpodrabince,wnoszącworkinasamochód.Słyszałam,
jakporuszasięwśrodku.Tupotjegobutówodbijałsięechemodaluminiowejpaki.Potem
wyszedłiznowuruszyłwstronęszopy.
Tymrazemniepodniosłamsięipatrzyłamdalej.Zobaczyłam,jakjegostopyidąprostodo
drzwibudynkuiwchodządośrodka.
Wiedziałam,comusieliśmyzrobić.
-
Napakę-syknęłamdopozostałych.
Gapilisięnamniezprzerażeniem.
-
Skończyłładowaćworki-powiedziałam,choćbyłotobardzoryzykowne.Wzasadzienie
wiedziałam,czynaprawdęskończył.Poprostuzakładałam,żetak,skorotymrazem
wszedłdoszopy.-Szybko
-dodałam.
PrzejmującrolęHomera,zmusiłamichdouległości,ruszającjakopierwsza.Przecisnęłam
sięobokchłopakówisprintempodbiegłamdociężarówkiodtyłu.DziękiBogu,klapa
nadalbyłaotwarta.Weszłampodrabince,apotemdośrodka,czując,żektoś-nie
wiedziałamkto-
idzietużzamną.
Wśrodkubyłojakwkościele:ciemnoicicho.Tyleżepachniałostęchliznąibyłogorąco.
Ażprzeszłymnieciarki.Amożetozestrachu?Niewiem.
4
Facetmyślałjakspecjalistaodprzeprowadzek:gromadziłmateriał,któryzamierzał
wykorzystaćdoochronyładunku.Wdwóchprzednichrogachpakiprzywiązałzgrabne
stertykoców,jutowychworkówifilcu.To,cozdobyłdzisiaj,niebyłojeszcze
przywiązane-
rzuciłwszystkonapodłogę.Możechciałtowyprać.Przezwzglądnaprzyszłychklientów
miałamnadzieję,żetak.Niektórekawałkijutybyłydośćbrudne.
Zakopałamsiępodstertąjutowychworków.Byłoichtakdużo,anapacepanowałataka
ciemność,żefacetwcaleniemusiałnastamzauważyć.
Przynajmniejjednobyłopewne:Leepostąpiłwłaściwie,wyciągającnaszbaraku.
Kierowcawszedłdośrodka,więcmusielibyśmygoobezwładnićiuciecalbosiępoddać.
Apoddaniesięnadalniemieściłonamsięwgłowach.Wprawdzieczasamiwręcz
chciałam,żebynaszłapano-żebytowreszciesięskończyło-alegdyprzychodziłocodo
czego,zrobiłabymwszystko,bylebytylkouniknąćniewoli.
Ktośzakopałsiępodfilcemtużobokmnie.Ktoślekki,prawdopodobnieFi.Czułam,żejej
butydotykająmoich.
Byłomigorąco,pociłamsięiwszystkomnieswędziało.Jutoweworkibyłystrasznie
zakurzoneiobawiałamsię,żekichnę48
takjakwskładziepaliwwWirrawee,wnocnaszegonieudanegobenzynowegosabotażu.
Tymrazemmyślałam,żejestemwstaniesiępowstrzymać,alecojeślikichniektośinny?
CzyFimiałaalergięnakurz?Całajejrodzinabyłananiegouczulona.Jejmłodszasiostra
cierpiałanapaskudnąastmę.
Kilkaminutpóźniejrozległsiędźwięk,którymiałprzesądzić0
naszymlosie.Odgłoskroków.Nastąpiłachwilaciszy.
Przypomniałamsobie,jakpewnapaniwNowejZelandiiopowiadałamioswoimsynku,
któremucierpłynogi.Narzekałwtedy:„Mamo,mamlemoniadowenogi”.Nowięcw
tamtejchwilicałabyłamzlemoniady.Mojaskóramusowała.Czułamsiętak,jakbypo
głowiepełzałymiwszy.Potemzprzerażeniempomyślałam,żebyćmożecałytenmateriał
pakunkowyjestzawszony.Toniebyłowykluczone.
Rozległosięskrzypnięcie,potemhukinastąpiłanagłaciemność.
Mężczyznazamknąłpakę.
Znowuzaczęłamoddychać.Swędzeniegłowyustało,więcuznałam,żechybajednaknie
jestemzawszona.
Usiadłam,zrzucajączsiebiejutoweworki.Byłozbytciemno,żebymmogłazobaczyć,co
robiąpozostali,alemojeoczystopniowosięprzyzwyczajały.Zdałamsobiesprawę,że
obokmniejestFi,takjakprzypuszczałam.Onateżsiępodnosiła.
Ciężarówkazatrzęsłasię,gdykierowcasiadałzakierownicą1
zamykałdrzwi,apotempojazdzadygotał,bofacetzapuszczał
silnik.Ruszyliśmydoprzodu,aleprzejechaliśmyzaledwiezpięćdziesiątmetrówi
staliśmypięćminutzpracującymsilnikiem.
Pomyślałam,żeprawdopodobnieczekamynapozostałeciężarówki.
Niktnieodważyłsięmówić.Niebyliśmypewni,jakcienkajestściankadzielącanasod
kierowcy.Ponadwarkotemsilnikarozległsiędźwiękklaksonu.Najwidoczniejbyłto
umówionysygnał,bopochwilikierowcawrzuciłbieg-jegoskrzyniabiegówbyłaraczej
kiepskozsynchronizowana-iruszyliśmywdrogę.
49
Nawiasemmówiąc,wczasiepokojulinielotniczeoferowałylotyniespodzianki,by
zapełnićpustemiejsca.Pasażerprzyjeżdżałnalotniskoidopierowtedydowiadywałsię,
dokądpoleci.Oczywiścierobiłytaktylkodużelotniska,nietowStratton,ajużz
pewnościąnietowWirrawee,alepaństwoMathersowiekilkarazywybralisięwtaką
podróż.
Terazmyteżmieliśmyswójlotniespodziankę.
Mójumysłzmierzałkunajczystszejpanice.Wiedziałam,żemuszęprzedewszystkim
zapanowaćnadwłasnągłową,nadsobą.
Oddychałamgłębokoipróbowałamsięskupić.Trochętotrwało,alewkońcu.poczułam
sięspokojniejszaimogłamnormalniemyśleć.
Przeczołgałamsięnaśrodekpaki.Łapiącpodrodzekażdąkończynę,którąnapotkałam,
zmusiłampozostałych,byteżsiętamprzesunęli.Itakodbyłasięnaszanajdziwniejsza
narada:szeptaliśmydosiebie,ułożeninakształtgwiazdynarozgrzanej,podskakującej
podłodzeciężarówki.
-
Coterazzrobimy?-zapytałaFi.
Byłotojednozjejstandardowychpytań.Niktnieodpowiedział.
JednakwkońcuodezwałsięHomer:
-
Dośćłatwootworzyćtęklapęodwewnątrz.
-
Potrafisztozrobićcicho?-zapytałam.
-
Chybatak.Przyzamykaniuniebyłozbytdużohałasu.
-
Aleniemożemyotworzyćklapypodczasjazdy,bozobacząnaskierowcyciężarówekz
tyłu-powiedziałLee.
NajwidoczniejwpadłnatensampomysłcoHomer-żemoglibyśmywyskoczyćzjadącej
ciężarówki-aleszybkozdałsobiesprawę,żetobezsensu.
-
Pozostajenamtylkoschowaćsięjeszczerazpodworkami,kiedysięzatrzymamy-
szepnęłam-imiećnadzieję,żekierowcaniewejdziedośrodka.
-
Acopotem?-zapytałaFi.
50
-
Przyczaimysię,apotemspróbujemysięwydostać.Możezaczekamydozmroku.
-
Kiedysięchowaliśmy,zauważyłempewnąrzecz—powiedział
Lee.
-Co?
-
Międzytączęściąakabinąkierowcyjestmałyluk.Kiedyusłyszymy,żekierowca
wysiadaiokrążaciężarówkę,możemyprzejśćdoprzodu.
Milczałam.Tobyłaprzydatnainformacja.Raczejniegwarantowałanamprzetrwania-nic
goniegwarantowało-alenaprawdędawaładodatkowąiskierkęnadziei.Awtamtej
chwilibyłamwdzięcznazakażdąiskierkęnadziei,nawettęnajmniejszą.
Ciężarówkajechaładalej.Drogabyładośćprostaiasfaltowa.Tomogłooznaczać
Wirrawee,aleniemiałampewności.RówniedobrzemogliśmysięznajdowaćwRisdon
albowWestStrat-ton.Byłampewnajedynietego,żeniejesteśmynagłównejtrasiedo
Stratton.
Leespojrzałprzezszparęwdrzwiachiwróciłzwiadomością,żewidzizanamico
najmniejjednąciężarówkę.Toostatecznieucięłotematwyskakiwaniapodczasjazdy.A
nawetgdybyśmyjechalisami-
czymielibyśmyodwagęskoczyć?Wątpię.Wnajlepszymraziepięćosóbzłamałoby
dziewięćnóg.Ciężarówkajechaładośćszybko.
-
Lepiejweźmykażdąbroń,którąudanamsięznaleźć-
zaproponowałHomer.-Araczejwszystko,comożnawykorzystaćjakobroń.
-
Okej-powiedziałam.-Aleschowajmyjąmiędzyworkami.Jeślinaszłapią,lepiej
wyglądaćniewinnie.Niemiećwkieszeniachniczego,comoglibynazwaćbronią.
Niewiem,coznaleźlipozostali,alejamiałamniewiele:nożykdoowoców,pudełko
zapałekidośćciężkąlatarkę,którąbyćmożeudałobysięzdzielićkogośpogłowie.
Przełożyłamtęlatarkędobocznejkieszeniplecaka,zapałkidokieszenidżinsów,apotem,
mimotego,copowiedziałampozostałym,wsunęłamnóżzaskarpetkę.
Pomyślałam,żejeślinasnakryją,spróbujęsięgoszybkopozbyć.
Tasytuacjabyłanaprawdętrudnadozniesienia.Mogliśmyspędzićwpodróżydziesięć
minutalbodziesięćgodzin.Mójpęcherzcorazrozpaczliwiejdomagałsięopróżnienia,ale
musiałamsobiewyraźniepowiedzieć,żetoniemożliwe.Wiedziałam,żetotylkoz
nerwów.
Pozwoliłammyślompłynąćswobodnie,jakzawsze.Czasamitobardzodenerwujące.I
niebezpieczne.Pamiętam,jakprowadziłamnowozelandzkichżołnierzykuSzwowi
KrawcaidalejdoPiekła.
Przezpołowędrogimarzyłamnajawie,apotemzdałamsobiesprawę,żeprzezswoją
lekkomyślnośćmogłamsprowadzićnanichwszystkichśmierć.
Kiedyśtatabezprzerwykrzyczałdomniezdrugiegokońcapastwiska:
-Ellie,nadaljesteśwkrainieżywych?
Wtejchwilimarzenienajawieniestwarzałojednakwiększegozagrożenia.Niemogliśmy
zrobićnic,żebysobiepomóc.Niebyłowyjściaztejciemnej,stęchłejceli.Próbowałam
sobiewyobrazić,jakwyglądajątereny,którewłaśniemijamy.Byłkonieclistopada,
szybkozbliżałsięgrudzień,więcnazewnątrzpanowałpewniesporyruch.
Nawadnianiepólszłopełnąparą,dojarkiodprowadzałymlekodozbiornikówisiano
rośliny,którezbierasięlatem,takiejaksojaisłoneczniki.Mykąpalibyśmyterazowcew
płynieodkażającym.
Zastanawiałamsię,czyosadnicyteżrobiątakierzeczy.Zakładałam,żedrzewanadal
rodząowoce,aowceparząsięirodząjagnięta-topozostawałoniezmienne,wojnaczynie
wojna.Nigdynieznudziłomisięobserwowaniejagniątek.Tojedna
52
znajlepszychrzeczywżyciu.Wyglądajątak,jakbybyłyzrobionezwyciorówdofajki,
drepcząwokół,próbującudawać,żemogąuprawiaćgimnastykę,podczasgdymogąco
najwyżejstaćprosto.
Zastanawiałamsięnadnawadnianiempól.P.w.-przedwojną-możnabyłowziąćzrzeki
albozkanałunawadniającegookreślonąilośćwody.Byłaściślereglamentowana,bynie
zabrakłojejludziommieszkającymwdolnymbiegurzekiorazbyniewyschłyzbiorniki.
Każdymiałwodomierzenapompachispecjalnakomisjasprawdzała,czyludziebiorą
tylkotyle,ileimwolno.Jeśliteraznikttegoniekontrolował,zrobiłsięwielkibałagan:
niektórzyzbieraliświetneplony,ainnizmagalisięzsuszą.
Naszegospodarstwobyłodośćdalekoodfarmzsystememnawadniania,ale
gromadziliśmysporodeszczówki.Ostatniawiększasuszabyłaczterylatatemu.
Zazwyczajudawałonamsięzebraćokołopięciusetmilimetrówwodyrocznie.
Jaknarazietensezonwyglądałdobrze.Wokółrosłomnóstwozbóż.
Amybyliśmywiosennymijagniątkami,którebyćmożewłaśniejechałynaprzedwczesną
rzeź.
Naglecośzakłóciłomojemarzenianajawie.Samochódzaczął
zwalniać.Poczułam,jakwłączająsięhamulce,apotemusłyszałamichpisk.Zadziałały
zdecydowanieiciężarówkastanęła.Nadalwarczał
silnik,aleniesłyszałamniczegopozatymdźwiękiem.Zresztąitakznówleżałampod
workami,znadzieją,żepozostalimielinatylerozumu,byzrobićtosamo.
Pochwiliponadbasowymwarkotemsilnikausłyszałamczyjeśgłosy.
Wołałydosiebie.Tobyłarozmowatrzechgłosów,zktórychjedennależałdokobiety.
Trwałaokołominuty,pewnienawetkrócej.Głosybyłytaklekkieiradosne,żechyba
rozmowadotyczyłapogody.
53
Rozległsięzgrzytinagleznówbyliśmywruchu.Nienabraliśmyjednakprędkościtakjak
poopuszczeniuwysypiska.Toczyliśmysiębardzogładkądrogą,owieległadsząniż
poprzednia,leczjednocześnieporuszaliśmysięznaczniewolniej.Zostałampodworkami.
Przejechaliśmymożezkilometr.Potemznowusięzatrzymaliśmy.Silnikzgasł.Zapadła
długa,okropnacisza.Niebyłosłychaćwarkotupozostałychciężarówek.Domoichuszu
docierałojedyniecichepobrzękiwaniestygnącegosilnika.Wydawałosięjakby
spotęgowane,więcpomyślałam,żemożemybyćwjakiejśszopiealbowgarażu.Kilka
minutpóźniejusłyszałamkaszelkierowcy.
Odcharknąłisplunął.Poczułamlekkiemdłości.Niecierpię,kiedyludzietakrobią,nie
znoszętegoodgłosu,niewspominającowidoku.
Potemmężczyznawysiadłzciężarówkiitrzasnąłdrzwiami.
Usłyszałamkroki.Odbijałysięechem,więcznowupomyślałam,żemusimybyćwjakimś
garażu,itowdużym.Brzmiałototak,jakbyfacetszedłpobetonie.Pochwiliusłyszałam
trzaśnięcieinnychdrzwi.
Ityle.Nielicząccykaniasilnika,zapadłazupełnacisza.
Pomyślałam,żenadeszłaporanaszybkiedecyzje.Zrzuciłamzsiebiedrapiące,rozgrzane
workiiszepnęłamnatylecicho,bymoglimnieusłyszećtylkomoiprzyjaciele:
-
Chodźmy,zanimnastuznajdą.
Wiedziałam,żetoryzykowne,alepozostanienamiejscuwydawałosięznaczniebardziej
niebezpieczne.
Niktnieodpowiedział,choćnagłaciszauświadomiłami,żewszyscynarazwstrzymali
oddech,więcraczejusłyszelimojesłowa.
Zrozumiałam,żetojamogębyćosobą,którabędziemusiaławyjśćjakopierwsza.Idącna
oślep,zrękamiuniesionymiprzedtwarzą,ruszyłamwstronęklapy.WtedynagleHomer
znalazłsiętużobokiszepnął:
-
Chybabędziebezpieczniejwyjśćprzezkabinękierowcy.
Zastanowiłamsię.Tak,mógłmiećrację.
54
Kabinazapewniałalepsząosłonę.Gdybyśmyotworzylidużątylnąklapę,przezchwilę
bylibyśmywystawieninawidokkażdego,ktoakuratznalazłbysięwpobliżu.Zato
prześlizgnąwszysiędokabinykierowcy,moglibyśmysięrozejrzeć,zanimktośbynas
zauważył.
Dlategoostrożnieruszyłamwdrugąstronę.TymrazemHomerbyłtużzamną.Pośrodku
przedniejściankiznajdowałysięmałeprzesuwanedrzwiczki.Zjednejstronybyła
szczelina,przezktórąprzenikałoświatło,więcznalazłamprzejściebezproblemu.
Przesunęłamdrzwiczkiwlewoichoćbyłyzapieczoneiciężkojebyłoporuszyć,wkońcu
udałomisięjeotworzyć.Wkabiniebyłodośćciemno,codowodziło,żerzeczywiście
jesteśmywszopiealbowgarażu.
Przecisnęłamsięprzezotwór.Chybaniezostałzrobionyzmyśląoludziach-raczejpoto,
bykierowcamógłotworzyćdrzwiczkiirzucićokiemnato,cosiędziejenapace.Lądując
głowąnaprzednimsiedzeniu,szerokosięuśmiechnęłam,myśląc,jakbardzobędziesię
musiałnamęczyćHomer.Błyskawiczniewyzbywałamsięstrachu,botomiejscemiałow
sobiecoś,comówiło,żejestpuste.Powietrzebyłonieruchome,najcichszedźwięki
odbijałysięechem.
Wkabinieśmierdziałoludźmi:stęchłydympapierosowyiodrobinapotumieszałysięze
zjedzonymwczorajczosnkiem,woniąplastikowegosiedzeniaistarychjutowychworków,
którejechałyztyłu.Zapachniebyłnieprzyjemny,aletworzyłcharakterystyczną
mieszankę,takjaknorawombataalbokrólikaczybudadlapsa.
Pomyślałam,żefacetmusispędzaćwtejkabiniesporoczasu.
Homerprzecisnąłsięzamną,stękająciklnąc.Gdybygdzieśwpobliżuczekałżołnierzz
karabinem,Homerprzełażącyprzezdziurębyłbydlaniegołatwymcelem.Miałam
wrażenie,żezajęłomutozetrzyminuty,chociażprawdopodobnienietrwałoażtakdługo.
55
Nodobra,możezpiętnaściesekund.
Nowięcczailiśmysięwkabinie.Byłotrochępóźnonaostrożność,biorącpoduwagę
hałas,jakiegonarobiliśmy.Araczejjakiegonarobił
Homer.Aleczailiśmysięwmilczeniu,wyglądajączzapółkiideskirozdzielczej.Tuż
przedemnąwisiałytrzymałemaskotki.Wsłabymświetlewidziałamjeniezbytwyraźnie,
aleta,którątrącałamnosem,byłaniebiesko-zielonymptakiemzokropniewybałuszonymi
oczami.
Miałamwrażenie,żeladachwilazacznietrzepotaćskrzydłamiikrakać,bypowiadomić
żołnierzyonaszejobecności.Zapragnęłamgozłapaćiskręcićmutenmizernykark.W
tamtejchwilichybanaprawdędomniedotarło,jakokrutnymczłowiekiemstałamsię
przeztęwojnę.
Lekkopotrząsnęłamgłową,bypozbyćsiętychgłupichmyśli.
-Wyglądawporządku-powiedziałamdoHomera.
-No.
Podczołgałsięicichootworzyłdrzwiodstronypasażera.Toznaczywiem,żeotworzyłje
cicho-choćmojenadwyrężonenerwysprawiły,żebrzmiałotojaktraktorcofającyna
stercieblachy.Jużmiałamotworzyćdrzwipostroniekierowcy,gdyzawahałamsię,
słyszącskrzypnięcietamtych.Pomyślałam,żeniewartorobićwiększegohałasu.
ZamiasttegoruszyłamzaHomerem.Zdążyłjużwyjśćzkabiny,więcszybko
przeczołgałamsięposiedzeniuiwydostałamsiętymisamymidrzwiamicoon.Przy
okazjikątemokazobaczyłamLee,któryprzeciskałsięprzezotwórdokabiny.
StanęliśmyzHomeremnaogromnejbetonowejpodłodze.Byłtonajwiększygarażna
świecie.Dostałamjużodpowiedźnajednozeswoichpytań:wWirraweeniebyłonicaż
takwielkiego,więcnajwidoczniejznajdowaliśmysięgdzieśindziej.Mimotosię
zdziwiłam.Niespędziliśmywciężarówcezbytdużoczasu,anieprzychodziłomido
głowyżadnetakdużemiejsce,któreznajdowałobysięniedalekowysypiska.Mimoto
postanowiłam,żebędęsię
56
martwiłapóźniej.Terazważne-najważniejsze-byłoutrzymaniesięprzyżyciu.Poszłam
zaHomerem,oddalającsięodsamochoduokilkakroków,izrobiłamtocoon:stanęłami
rozejrzałamsię,próbującdojrzećcośwsłabymświetle,próbującznaleźćjakieśwyjście.
Budynekbyłnaprawdęduży.Chybajeszczeniewykończony.Najednymkrańcu
zauważyłamstertędrewna-prawdopodobnienatrawersy.Podścianąpolewejstroniestał
stółroboczy,alepozatymbudynekwydawałsięzupełniepusty.Tobyłnastępnypowód,
dlaktóregouznałamgozaniewykończony:pustkapanującawtakogromnym
pomieszczeniu.Nadalniewiedziałam,cotomożebyć.
Ścianyidachbyłyzblachy.Naprzeciwściany,podktórąstałstół,ciągnęłasiędrugadługa
ściana,którawyglądałanaprzódbudynku.
Przyjrzałamjejsięizdałamsobiesprawę,żetaknaprawdętodługiedrzwi:całaściana
byładrzwiami.Pośrodkutychdrzwiznajdowałysięnastępne,tymrazemnormalnej
wielkości,choćwtakimotoczeniuwydawałysięcałkiemmalutkie.
Domyśliłamsię,żekierowcawyszedłtamtędy.Pobiegłamwtęstronęnajciszej,jak
umiałam,iprzyjrzałamsięuważniej.Wielkiedrzwibyływsegmentachnaszynach,dzięki
czemumożnabyłootworzyćtylkojednączęśćalbowszystkienaraz.Otwarciewszystkich
panelioznaczałootwarcieponadpołowybudynku.Dziwne.Niemiałampojęcia,poco
ktokolwiekmiałbywznosićtakąkonstrukcję.
Przypominałamegawersjęnaszegowarsztatu.Możetojakiśnowysposóbmagazynowania
zboża.Popatrzyłamwstronęnaszejciężarówki.Wydawałasięnaprawdęmaleńka.
Wszyscyjużzniejwyszli.KeviniLeestaliprzydrzwiachkierowcyiocośsiękłócili.Fi
zatrzymałasięwpołowiedrogimiędzymnąaciężarówką,aHomeroglądałmałedrzwi.
Uchyliłje,wyjrzałnazewnątrziszybkozamknął
drzwizpowrotem.Najwidoczniejcośsiętamdziało.Podbiegłamdoniego.
57
Wydawałsięwstrząśnięty.Gapiłsięnamniebezsłowa.Wsłabymświetleniemogłam
miećpewności,alewydawałomisię,żenaprawdęzbladł,cowwypadkuHomeraniejest
takieproste,botoprzecieżGrekitakdalej.
-
Cotamjest?-zapytałam.-Cosięstało?
-
Wiesz,gdziejesteśmy?-zapytał.
-
Nie,jasne,żenie.Dlategopytam.
-
Jesteśmynatymprzeklętymlotnisku.
Gapiłamsięnaniego,równieprzerażonajakon.Potemzrobiłamtosamocowcześniej
Homer:leciutkouchyliłamdrzwiizerknęłamnazewnątrz.
Zobaczyłamtosamocomójprzyjaciel.
Hektarytrawyibetonowepasystartowe.Najednymzpasówrządodrzutowców.
Wszędziewokółbudynkiiplacebudowy.Orazdużadwupiętrowakonstrukcjazcegływ
oddali,zaokrąglonanagórze.
PorazostatniwidziałamlotniskowWirraweenietakdawnotemu.
Zdziwiłamsięwtedy,jakbardzosięzmieniłowtakkrótkimczasie.
Wąskipasdlaprywatnychsamolotówbogatychrolnikówidlamaszyndoopryskiwania
uprawprzekształconowpotężnąbazęwojskową.
Jednokrótkiespojrzenieuświadomiłomi,żelotniskonadaljestwbudowie.Dowodził
tegonowyhangar.Anazewnątrzznajdowałosięmnóstwoinnychdowodów.Byłotam
jeszczewięcejpasówstartowych,jeszczewięcejbudynkówniżpoprzednio.Tolotnisko
byłowiększeniżprzylądekCanaveral.Nieżebymkiedykolwiekwidziałaprzylądek
Canaveral,alejednak.
GapiłamsięnaHomerazprzerażenieminiedowierzaniem.Tobyłomiejsce,które
niedawnochcieliśmyzniszczyć.Miejsce,którechcielizniszczyćNowozelandczycy.
Kiedytoimsięnieudało-aprzynajmniejzakładaliśmy,żeimsięnieudało,bonigdy
więcejichniezobaczyliśmy,podczasgdylotniskowyglądałonanienaruszone-kiedyto
imsięnieudało,spróbowaliśmydziałaćnawłasnąrękę.Inicniezdziałaliśmy.Teraz,gdy
widziałamlotniskoodśrodka,wcalemnietoniezdziwiło.Odwewnątrzwydawałosięo
wielewiększeniżzzewnątrz.
Notak,byliśmywśrodku-codotegoniemiałamżadnychwątpliwości.Wsamym
środeczku.Ioddałabymwszystko,bybyćgdzieśindziej.
5
Gdytowszystkodomniedotarło,trochęspanikowałam.Odrazuwiedziałam,że
znaleźliśmysięwpaskudnejsytuacji.Byliśmywogromnymbudynku,niemieliśmy
żadnejosłony,żadnejkryjówkiiżadnejdrogiucieczki.Byłampewna,żetonajściślej
chronionyobszarwpromieniutysiącakilometrów.Weszliśmydogniazdaos
obejmującegostopięćdziesiąthektarów,ażadneznasniemiałonawetśrodka
owadobójczego.
WNowejZelandiipułkownikFinleywyjaśniłznaczenietegolotniskamnieitylkomnie.
Raczejnieprzesadzał,kiedymówił,żeztejbazywrógkontrolujepółkraju.Gdyby
zostałazniszczona,niebootworzyłobysiędlanowozelandzkichsiłpowietrznych.
Zyskałybypraktycznienieograniczonydostępdosześciudużychmiast.Mogłyby
zbombardowaćconajmniejpięćdziesiątfabryk,adotegomosty,liniekolejowe,Zatokę
SzewcaiwyrzutnięrakietbudowanąniedalekoStratton.Oczywiścieobronawroganie
ograniczałasiędolotniska,aletoonobyłojejpodstawą.PułkownikFinleypowiedziałmi
zzakłębufajkowegodymu:„Ellie,gdybymmiałzbombardowaćtefabrykidzisiaj,
straciłbymczterdzieściprocentludzi.Alegdybylotniskozostałozniszczone,straciłbym
tylkopięć”.
Pamiętam,jakiedziwnewydałomisięwtedyto,żeużywapierwszejosoby,mimożetak
naprawdęwcaleniezamierzał
nigdziepoleciećiniczegobombardować.Amówienieoludzkimżyciuwprocentach
brzmiałostraszniebezwzględnie.
Chciałam,żebyśmyspróbowalizaatakowaćlotnisko,bociąglemyślałamotakichludziach
jakSamiXavier,którzypilotowalinaszśmigłowiec.Wyobrażałamsobieichtwarze.
Widziałam,jakonialboichkoledzysiedząwsamolotachlecącychzbombardowaćjakieś
celeijakzpiskiemdopadająichmyśliwcewroga,któreodpalająpociskipodobnedo
małychczarnychlotekpędzącychkunowozelandzkimsamolotom.Widziałam,jak
samolotynurkująiodbijająwbok,widziałamtwarzemoichprzyjaciół,którzytracą
kontrolęnadodrzutowcamilecącymicorazszybciej,spadającymizniebanaspotkaniez
twardąjakskałaziemią.Widziałamwybuch,gdypiach,kadłub,drzewa,płomienieiciała
ludzieksplodowaływogromnej,śmiertelnej,przeraźliwejkuliognia…
Tak,chciałam,żebyśmyspróbowalirozwalićtolotnisko.
Alewtedysytuacjawyglądałainaczej.Panowaliśmynadnią.Byliśmyniezależni,
przemykaliśmypoWirraweewciemności,chodząctam,gdzienamsiępodobało,robiąc
to,cochcieliśmy.Terazniemieliśmyżadnejkontroli.Jasne,znaleźliśmysięwmiejscu,
którenasinteresowało,aleniemieliśmybroni,planówaniżadnejkryjówki.Tenogromny
hangarniemógłnasdługoochraniać.
Homerszybkoobejrzałwiększośćbudynku,biegnącpowoliwzdłużdługichścian,ateraz
znowustanąłpodmałymidrzwiami.Coparęminutjeuchylałizerkałnazewnątrz.
-Tochybajedynewejście-powiedziałdomnie.-Idobrze.Sąmniejszeszanse,żenas
zaskoczą.Możemycośzaplanowaćtutaj,obserwującich.
Zaimponowałmitym.„Chwilamibywaszcałkiemniezły-
pomyślałam.—Mamywszelkiepowody,bywpaśćwpanikę,atymówiszotaktycei
przetrwaniu.Wieluludzibysiępoddało”.
61
Czułam,żesamajestemjednąztakichosób.AlesiłaHomeramniewzmocniła.Poczułam
siętrochępokrzepiona,trochętwardszaibardziejzdeterminowana.
-
Obserwuj,cosiędzieje-powiedziałam.-Pójdęporesztę.
Pobiegłamdopozostałychiprzekazałamimwieści.
-
Przykromi,żemuszęwamotympowiedzieć,alejesteśmywsamymśrodkulotniskaw
Wirrawee.
Przyjęlitoróżnie.Leelekkozadrżał,alenieodezwałsięanisłowem,Fizasłoniłausta
dłoniąiprzysiadłanastopniuciężarówki,aKevinzaklął,jakbytobyłamojawina.Po
chwilizrozumiałam,żenaprawdęuważamniezawinnątejsytuacji,bopowiedział:
-
Gdybyśnamniekazaławejśćdotejcholernejciężarówki…
Urwałispiorunowałmniespojrzeniem.Fiodwróciłasiędoniegozwściekłością.
-
Jakśmiesz?Doskonalewiesz,żeniemieliśmyinnegowyjścia.
Poprostusięboisz.Noidobrze,bojestczegosiębać,aleniewyżywajsięnaEllie.
Znowuwypłynąłtematstrachu.Stawałsięcorazbardziejpopularny.
Leezignorowałnaswszystkich.Dobrzemuszłoignorowanierzeczy,októrychniechciał
nicwiedzieć.Wtejdyscyplinieprawdopodobniebyłwświatowejczołówce.Już
maszerowałdodrzwi,bydołączyćdoHomera.Pomyślałam,żenajrozsądniejbędzie
zrobićtosamo.
Odbyliśmyszybkąnaradępoddrzwiami.Najpierwpozostalimusielijeuchylićiszybko
spojrzećprzezszczelinę,jakbyniedokońcamiwierzyli,jakbymyśleli,żetosobie
wymyśliłam.Aleichbladetwarzeidrżąceustawyraźniepokazały,żejużmiwierzą.
NawetLeewyglądałtak,jakbysytuacjagoprzerosła.
-
Coterazzrobimy?-zapytałajakzwykleFi.
-*
Miałamprzywidzenia,czymożewsłabymświetlejejwzrokskupiał
sięnamnie?Nie,nieprzywidziałomisię.IniechodziłowyłącznieoFi.Chłopcyteżsię
namniegapili,nawetHomer.Niewiem,kiedytonastąpiło-tenmójawansnastanowisko
osobyzpomysłami,którapotrafinaswyciągnąćztarapatów-alewpewnejchwili
musiałodotegodojśćiterazwszyscyoczekiwali,żebędęsypałapropozycjamina
zawołanie.TakjakbyHomermiałpozytywnąenergię,ajapozytywnepomysły.Tym
razemodpowiedziałamimjednaktępymspojrzeniem.
Wkońcubardzosłabymgłosembąknęłam:
-
Nowiecie,pewniełatwiejstądwyjść,niżsiętudostać.
-
Ciężarówka-powiedziałKevin.-Tonaszajedynanadzieja.
Będziemymusielizaczekaćiznowusięwniejukryć,kiedybędziewyjeżdżała.
-
Niejestemtegotakipewien-odezwałsięLee.-Jeślikierowcaprzyjechałtupo
załadunek,togdziesięschowamy,kiedybędziegownosiłnapakę?
-
Dojegowyjazdumogąupłynąćcałetygodnie-dodałaFi.-
Umarlibyśmytuzgłodu.—Rozejrzałasię,marszczącnos.-Niematunawettoalety.
-
Wkażdymrazieniemożemystądwyjść-powiedziałKevin.-Iniemożemysięprzebrać
wichmundury,takjaksięrobiwfilmach.
Jeśliniewyjedziemywciężarówce,będzieponas.
Naglenaszanaradazostałaprzerwana.Jedynymostrzeżeniembył
dobiegającyzzewnątrzwarkotpołączonyzlekkimwibrowaniembudynku.Spojrzeliśmy
nasiebiezaniepokojeni,apotemzawróciliśmyipędempobiegliśmydociężarówki.
Wskoczyliśmynapakęwsamąporę.Pochwiliusłyszałamszczękotwieranych
metalowychdrzwi,poczymniskiwarkotprzeszedłwgłośnyryk.Homerznowu
obserwowałsytuację,tymrazemprzezszczelinęwdrzwiachciężarówki.
63
-Wjeżdżająnastępneciężarówki-poinformowałnas.-Mnóstwociężarówek.
Nachwilęzrobiłosięnaprawdęgłośno.Szopa-którąpowinnamraczejnazywać
hangarem,bozaczynałamdochodzićdowniosku,żetowłaśniehangar-wzmacniała
warkotsilników,któryodbijałsięechemodścian.Pozatymczułamspaliny:przenikałydo
naszejciężarówkiinachwilęzepsułypowietrze.
Stopniowosytuacjazaczęłasięjednakuspokajać.Silnikipogasły.
Usłyszałamkrokiikilkasłówwykrzyczanychprzyakompaniamencieotwieranychi
zamykanychdrzwi.Ktośprzeszedłoboknaszejciężarówki,wystukującpalcamijakąś
melodięnaboku.Fiskuliłasięobokmniewciemnychczeluściachciężarówki,częściowo
przykrytaworkami,izesztywniała,jakbyprzezjejciałoprzeszedłprądonapięciu240
woltów.Muszęprzyznać,żesamaczułamsiętak,jakbyktośwrzuciłmidowanny
włączonytoster.
Potemprzezminutęniebyłonicsłychać,ażznowurozległsięodgłosprzesuwanych
metalowychdrzwi.
Apóźniejzapadłazupełnacisza.
Wyglądałonato,żeznowuzostaliśmysami.Chyba.Homerdelikatnieuchyliłklapęo
mniejwięcejdziesięćcentymetrów.Potemotrzydzieści.Wkońcu,zadowolony,otworzył
jąnaoścież.Wyszliśmynazewnątrz.
Terazwhangarzestałodwadzieściaciężarówek.Nadalwydawałysięmałewtym
ogromnymbudynku.Miałynajróżniejszekształtyirozmiary,odciężarówekzodkrytą
przyczepąprzezpółciężarówkipofurgonetki.Zauważyłamkilkaprawdziwych
wojskowychpojazdówpomalowanychnazielonoinakolorkhakidlakamuflażuoraz
paręfirmowychciężarówekzWirraweeiStratton.Ciężarówek,któreweszływskład
wojennychupominkówpodarowanychsobiesamymprzeztychkole-si.Zobaczyłamstarą
ciężarówkęzlogoHHAHoldingszboku.
64
HHAHoldingsnależałokiedyśdopaństwaArthurów:byliwłaścicielamiRandomHills,
posiadłościoddalonejmniejwięcejotrzykilometryodgospodarstwaQuinnsówi
sąsiadującejzfarmąRamsayów.
Szybkospojrzeliśmynatepojazdy.Ichobecnośćniewielenampomogła.Tyleże
mogliśmywybieraćzdwudziestuiniebyliśmyskazaninajeden.Czytocokolwiek
zmieniało?Wżadnymznichniebyłodobrejkryjówki.
Naśrodkuhangaru,kiedypozostaliniesłyszeli,Leeszepnąłdomnie:
-
Musimydotegopodejśćodzupełnieinnejstrony.
Widoczniejużpracowałnadjakimśplanem.Intensywniejniżja.Wmoimumyśle
panowałchaos:strasznybałagan.MożeLeezamierzałprzejąćstanowiskospecjalistyod
pomysłów.Zchęciąbymmujeoddała.
-
Comasznamyśli?-zapytałamostrożnie.
-
Musimydostrzecwtymszansę.
Onie,jęknęłamwmyślach.Niecierpię,kiedyludzietakmówią.
„Zmieńswojewadywzalety”.„Niemówmioproblemach,móworozwiązaniach”.„Stań
sięczłowiekiem,którymodważyszsięstać”.
Iain,dowódcaNowozelandczyków,mówiłmniejwięcejwtymstylu.
„Nie,zaczekajchwilę-pomyślałam.-Przesadzasz.Leeniezaczął
jeszczebrzmiećjakkaznodziejazniedzielnegoporannegoprogramuwtelewizji…
Jeszczenie”.
Nadalnieodpowiadałam,akiedyzobaczył,żeniezamierzamsięodezwać,ciągnąłdalej:
-
Jesteśmywniesamowitejsytuacji.Zupełnieprzezprzypadekdostaliśmysiędomiejsca,
którebardzochcezniszczyćpułkownikFinley.Niepowinniśmysięmartwićoto,jakstąd
wyjdziemy.
Powinniśmymyślećotym,jaktuzrobićcośważnego:coś,comożebardzo,bardzo
zmienićlosytejwojny.Rozumieszto,prawdaEllie?
Wiesz,żewłaśnietakpowinniśmypostąpić.
65
Zabawne,nigdywcześnie]niesłyszałam,żebymówiłtakierzeczy.
Zupełniejakbybłagałmnieopoparcie.Zastanawiałamsię,czyprzypadkiemsamniema
wątpliwości-możeniebyłpewien,czywystarczymusiłyiodwagi.Taknaprawdęmówił
osamobójstwie,onaszejśmierci.Odrazutowiedziałam.Niebyłoszans,byktokolwiek
zaatakowałtębazęodśrodkaiprzeżył.NietrzebabyłobyćEinsteinem,żebynatowpaść.
i
Nadalmilczałam,więcmówiłdalej.
-
Niepotrafiłbymspojrzećludziomwoczy,gdybyśmystąducieklijakwystraszonekróliki.
Toznaczyosiągnęliśmyto,czegonieudałosięosiągnąćNowozelandczykom,amyślimy
tylkootym,byuratowaćwłasnąskórę.Wyobraźsobie,jakwrócimydoNowejZelandiii
powiemypułkownikowiFinleyowi:„Notak,dostaliśmysięnalotnisko,alepotem
stchórzyliśmy”.Niechcęsięzachowywaćjakmaławystraszonamyszka.
-
Zdecydujsię-powiedziałam-jesteśmykrólikami,tchórzamiczymyszami?
Odeszłamodniego.Potrzebowałamczasunazastanowienie.Znowuprzechodziłymnie
ciarki.Niełatwostanąćtwarząwtwarzzwłasnąśmiercią.Niekiedyczłowiekczujesię
młody,pełnyżyciaizdrowy.
Niezdążyłamsięjednakpoważniezastanowić,bopodeszładomnieFi.Niewiem,czy
zauważyła,jaksiętrzęsę,wkażdymrazietegonieskomentowała.Zapytałatylkobardzo
cicho-takcicho,żeledwiejąusłyszałam:
-
Domyślamsię,żeLeechcezaatakowaćlotnisko?
Przytaknęłam,obejmującsięrękami.Fiteżzaczęładrżeć.Tymsamymcichymgłosem—
jakbyszeptaładosiebiesamej-
powiedziała:
-
Takwłaśniemyślałam.
Kuswojemuzaskoczeniuodparłam:
-
Moimzdaniemmarację.
Zastanawiałamsię,dlaczegotopowiedziałam.Niemiałampojęcia,żejużpodjęłam
decyzję.Chybanawetjeszczeniezaczęłamjejpodejmować.
—KtopowieKevinowi?-zapytałaFi.
Obiespojrzałyśmynadrugikoniechangaru,gdziemyszkowałKevin.
Otworzyłjakieśmałedrzwiiwszedłprzeznie.Drzwibyłytakniepozorne,żeresztaznas
ichniezauważyła.Wyglądałyjakwejściedomagazynualboczegośwtymrodzaju.
HomeriLeeprowadziligorączkowąrozmowęprzygłównychdrzwiach.Nietrudnobyło
siędomyślić,oczymdyskutują.Fipołożyłamirękęnaramieniu.Nieodezwałasię.Nie
musiała.
Kevinteżsięnieodezwał,kiedymupowiedzieliśmy.Inatympolegał
pierwszyproblem:powiedzieliśmymu,zamiastgozapytać.WNowejZelandii,kiedyjai
FiwróciłyśmyzjogginguiHomernamoznajmił,żewracamydoAustraliiz
nowozelandzkimipartyzantami,zareagowałamwściekłością.Szalałamjakburzapiaskowa
napolupszenicy.Ateraz,zaledwiekilkatygodnipóźniej,robiłamtosamoKevinowi.
PrzyjąłtojednaktrochęinaczejniżjawWellington.Trudnootympisać,trudnoopisaćto
szczerze,alepostanowiłam,żebędęszczeraichybalepiejniezmieniaćterazpodejścia.
NowięcKevinprzeżyłcośwrodzajuzałamania.Andrea,mojazaprzyjaźnionaterapeutka
zNowejZelandii,znalazłabynatofachoweokreślenie.Chybabyłotozałamanie
nerwowe,choćnigdyniewiedziałam,codokładnieoznaczatanazwa.
Rozmowazaczęłasiędobrze,boKevinwróciłdonasdumny.Nawetlekkosię
uśmiechnął.Wszystkozasprawąjegowielkiegoodkrycia.
Małepomieszczenie,któreznalazł,skrywałotoaletęitrochęśrodkówczystości:dwie
dużeszczotki,kilkawiader,tegotypugraty.Bliskośćtoaletybyławspaniałąwiadomością.
Tozabawne,żetakbanalnarzeczmożebyćtakistotna.Radośćnietrwałajednakdługo.
Kevinwyczuł,żecośsięświęci.
67
Gratulowaliśmymuznalezieniatoalety,alewiedział,żeniejesteśmydokońcaszczerzy,
bonaglenamprzerwał.Wbiłwemniewzrokipowiedział:
-
Cośplanujecie.
Spojrzałammuwoczyiodpowiedziałam:
-
Zamierzamyzaatakowaćlotnisko.
Odpoczątkutejwojnykilkarazywidziałamblednącychludzi.NaprzykładtwarzFi,
kiedymoiprzyjacielezostalischwytaniprzezżołnierzynadBaloneyCreek.Twarz
rannegoLeepostrzelonegowudo.Corrie,kiedyzaczęłodoniejdocierać,żenaprawdę
doszłodoinwazji.IoczywiścieHomera,kiedyspojrzałprzezuchylonedrzwihangaru.Te
twarzeprzemykałymiprzezgłowę,gdymyślałamoblednącychludziach.AleKevin
zrobiłsięblady,apotemszary.
Wyglądałjakstarzec.Twarzprawiemusięzapadła.Wcześniej,zanimwojnaprzemieniła
naswszystkichwkompulsywnychniewolnikówdiety,byłraczejpucołowaty.Ateraz
przezchwilęjegogłowabardziejprzypominałaczaszkę.Potemukryłtwarzwdłoniachi
stałzdrżącymiramionami.Niewydawałżadnychdźwięków,dygotałtylko,jakbystał
naobszarzeobjętymtrzęsieniemziemi.
Żadneznasniewiedziało,cozrobić.WkońcuFiwzięłagozaramięipoprowadziłado
ciężarówki,wktórejprzyjechaliśmy.Leżałwniejprzeznastępnedwanaściegodzin.
Chybanawetnieskorzystałztoalety,zktórejodkryciabyłtakidumny.Prawdopodobnie
przezdłuższyczaswogólesięnieruszał.Copółgodzinyktoś-zazwyczajjaalboFi-
szedłdoniegozajrzeć,aleKevinbyłwstanieprzypominającymśpiączkę.Jakwarzywo.
Jaksłonecznikbulwiasty.
Wiem,niepowinnamsobiezniegożartować,alecomogęzrobić?
Sytuacjabyłatakprzerażająca,anaszaprzyszłośćstałapodtakwielkimznakiem
zapytania,żechwilamipozostawałynamtylkożarty.
GdyniezaglądaliśmydoKevinainiekorzystaliśmyznaszejładnejporcelanowejtoalety,
spędzaliśmyczasnanajbardziejgorączkowych,naglącychrozmowach,jakie
kiedykolwiekprowadziliśmy.Wyobrażaliśmysobiemnóstworóżnychsposobów
zaatakowaniasamolotów-dwaznichmogłybysięprawieudać.
Ciąglejednakkurczowotrzymaliśmysięrozpaczliwejnadziei,żeudanamsiętozrobići
ujśćzżyciem.Tobyławersjaoptymistyczna,łapczywa,alechybamyśleliśmy,żejeśli
wystarczającoruszymygłową,udanamsięcośwymyślić.Byliśmyjakludziewiszącynad
przepaścią,którzywiedzą,żejedynąszansąnaratunekjestmocnepodciągnięciesięw
góręznarażeniemstawówbarkowych.
Byliśmygotowinarazićswojemózgi,bylebytylkozdobyćnajmniejsząszansę
przetrwania.
Podczasrozmowystaraliśmysięuważnieobserwowaćto,codziejesięnazewnątrz.
PorobiliśmyznalezionymwciężarówceśrubokrętemPhillipsamaleńkiedziurkiwe
wszystkichścianach,dziękiczemumieliśmywidoknawszystkiestrony.Wciągu
dwunastugodzinprzeszkodzononamtylkotrzyrazy:razjakaśkobietaprzyszławziąćcoś
zciężarówki,potemzjawiłosiędwóchmechaników,byprzezpół
godzinymajstrowaćprzysilniku,azatrzecimrazemwhangarzeukrył
sięjakiśfacet.Niewiem,dlaczegosięchował,pewnieniezrobiłnicstrasznego,alepo
sposobie,wjakiwślizgnąłsiędośrodka,oglądającsięprzezramięzpoczuciemwiny,od
razubyłowidać,żesięprzedkimśukrywa.Możechciałuniknąćnudnejpracy.Wyglądał
całkiemjakja,kiedymigamsięodpróbyszkolnegochóru.
Zakażdymrazem,gdyktośsięzjawiał,chowaliśmysięwtejsamejciężarówce.Nie
wiem,czytobyłdobrypomysł,alebyliśmyskazaninatęgrę:naokropnąrosyjską
ruletkę.
Gdymogliśmysobiepozwolićnaluksusobserwowaniabazy,dowiedzieliśmysiękilku
rzeczy,któremogłysięokazaćprzydatne.
Wyglądałonato,żenalotniskustoipodgołymniebemokołosześćdziesięciusamolotów.
Dwietrzecieznichbyłyolbrzymami,69
prawdopodobniemyśliwcamialbotransportowcami.Resztętworzyłymałemyśliwce
przypominająceosy.Staływtrzechrzędachwzdłużbetonowejpłytypostojowejdługiej
niemalnakilometr.Zaparkowanojedośćbliskosiebieiprzypomniałomisię,jak
pułkownikFinleywspomniał,żeimbardziejrozbudowująlotnisko,tymwięcejjestna
nimsamolotów.
Zabetonowąpłytąpostojowązobaczyłamolbrzymiehangary,któremogłyskrywać
wszystko-odzapasugorzałydlaoficerówponastępnydywizjonsamolotów.Mogłamsię
jednakzałożyć,żeprzynajmniejjedenhangar,aprawdopodobniewięcejniżjeden,
wykorzystywanojakowarsztat,wktórymnaprawianosamoloty.
Gdywylądowałaeskadrasamolotów,czymprędzejwystartowałycysternyzpaliwem,
żebynapełnićbaki.Samolotykołowałykuswoimmiejscompostojowym.Kiedytam
dotarły,cysternyzpaliwemjużczekały.Agdypilociizałogaoddalalisiępopłycie
lotniska,paliwojużpłynęłodoogromnychbaków.
-Trzymajątusamolotywartestomilionówdolców-powiedział
Homer.
Chybazaniżyłichwartość.Moimzdaniemtakiesamolotykosztowałyconajmniejdwa
albotrzymilionyzasztukę.
Gdysięściemniło,poznaliśmynocneprocedury.Podczaslądowaniasamolotuwłączano
oświetleniepasa,którejednakbyłobardzosłabeidziałałotylkoparęminut.Kiedy
samolotdotknąłziemi,światłagasły.
Kiepskasprawadlapilota,któryniepotrafiutrzymaćsamolotuwliniiprostej.
Stopniowozaczęliśmysiędomyślać,coskrywająróżnebudynki,iLeenarysował
schematycznąmapkę.Tomisięniepodobało-czułamparanoicznystrachprzed
pozostawianiemśladównapapierze,bokiedybyłammała,przeczytałamopowiadaniao
szpieguzczasówpierwszejwojnyświatowej,którego
|
70
skazanonaśmierć,znalazłszymapęwszytąwjegoubranie.Aletenjedenrazugryzłamsię
wjęzyk.Czuliśmytakwielkąpresjęitakpotwornąrozpacz,żetrzebabyłozawiesić
normalnezasady.
Rozumiałamto.
Nowięcustaliliśmy,żepolewejmamystołówkęalbokantynę.
Domyśliliśmysiętegopozapachach,odktórychciekłanamślinka,idlategożegdy
zrobiłosięciemniej,mniejwięcejwporzepodwieczorku,wielużołnierzyminęłonasz
hangariposzłowtamtymkierunku.Półgodzinypóźniejwrócili.Gdytamszli,wyglądali
nagłodnych,agdywracali-nadobrzeodżywionych.Jakimścudemmożnatorozpoznać.
Niewiemjak,alemożna.Gdygłódzacząłnamnaprawdędoskwierać,conieco
przekąsiliśmy,korzystającznowozelandzkichzapasów,alezabraliśmyichniewiele,chcąc
zachowaćnaszeskromnezasobywPiekle.Pozatymmuesliniebyłotakapetycznejak
smażonykurczak,któregozapachunosiłsięwokół
hangaru.
Zresztąitakbyłamzbytzdenerwowana,bydużozjeść.Wyglądałonato,żetylkoHomer
maapetyt.Patrzącnajedzenieznikającewjegoustach,zastanawiałamsię,cozrobimy,
kiedyskończąnamsięzapasy.
Poprawejstroniemieliśmydużyazbestowybudynekzzaledwiekilkomalampami.
Najwyraźniejumieszczonojezewzględówbezpieczeństwa,bocałyczassiępaliły.
Myśleliśmy,żetomożebyćjakiśmagazyn.Dalejstaławieżakontrolna-budynekz
zaokrąglonągórą-którąwidzieliśmywyraźnie,bobyławyższaniżpozostałe
zabudowania.
Naprzeciwnasstałdługi,niskidrewnianybudynekzmałymiokienkami.Dośćszybko
doszliśmydowniosku,żetokoszary.
Dudniłatammuzyka,woknachsuszyłysiękoszuleiodczasudoczasumigalipółnadzy
mężczyźni,którzywracalispodprysznicaalbosięprzebierali.
Dalejparkowałysamoloty.
Wmojejgłowiezacząłsiętworzyćplan,więcprzystąpiłamdodzieleniasięnimz
przyjaciółmi.Chybawszyscystaraliśmysiębyćodważni-nieliczącKevina,który
zniknąłwciężarówceiwydawał
sięniezdolnydoruchu.Leebyłnaniegonaprawdęwściekły.W
pewnejchwilipowiedział:
-Zostawmygotutaj.Niechgozłapią.
Byłamprzerażona.Leenieporazpierwszybudziłwemniestrach.Aletymrazem
przynajmniejpotrafiłamzrozumiećjegozłość.Przezpołowęczasubyłomiszkoda
Kevina,aprzezdrugąpołowęmyślałam,żetozwykłytchórz.Toznaczywpewnym
sensiewiedziałam,żemapoważnyproblem-medycznyalbopsychiczny-
alezdrugiejstronybyłamzła,żeopuściłnaswchwili,wktórejnajbardziejgo
potrzebowaliśmy,zostawiającnanaszychbarkachcałąrobotęiryzyko.Oczywiściegdyby
naszłapano,złapanobyrównieżKevina,aletrudnobyłopatrzećnasytuacjęwtensposób.
Wszyscypróbowaliśmyznimporozmawiać,stosowaliśmyróżnetaktyki:współczucie,
wyzwiska,głosrozsądku,zachęty.Testrategiemówiłychybacośonassamych.Fi
współczuła,Leewyzywał,japowoływałamsięnagłosrozsądku,aHomer-kumojemu
zdziwieniu
-zachęcałiwspierał.Żadneztychpodejśćniezdałojednakegzaminu.
Jedyny„postęp”polegałnatym,żezamiastnasignorować,kiedywchodziliśmydo
ciężarówki,Kevinzwijałsięwkłębekizaczynał
płakać.Niewyglądałotonakroknaprzód.
Układaliśmyzatemnaszplan-naszmglistyniby-plan.Mójpomysł
opierałsięnaodrobiniewiedzy,którązdobyłamwdzieciństwie.GdyHomerbyłmłodyi
szalony,czasamistrzelałdoceluzwiatrówki.
Jednakstrzelaniedozwyczajnychcelów,takichjakpuszkiipieńki,zabardzogonudziło.
Dlaurozmaicenianalewałdopuszekbenzynyizamykałjezpowrotem.Muszęprzyznać,
żesamaoddałamjedenstrzał,kiedyHomerwspaniałomyślnie
postanowiłpodzielićsięzemnąjednąpuszką.Tobyłodośćwciągające.Zabawniejszeniż
wynoszenieowczychkupzszopydostrzyżenia.
To,czegosięwtedynauczyliśmy,stałosiępodstawąnaszegoplanu.
Planu,którynadalbyłtylkozbieraninąniedopracowanychpomysłów,gdynagle
zostaliśmyzmuszeni,byruszyćdoakcji.
6
OszóstejranojaiFijużniespałyśmy.Kevinchybaspał,niewiem,wkażdymrazieleżał
skulonywswoimkąciemałejciężarówki.LeeiHomerspaliwyciągnięciniedalekoniego.
Byłtopierwszyodpoczynek,naktórysobiepozwoliliśmy,odkądwylądowaliśmywtym
hangarze.Nieodpoczywalibyśmy,alebyliśmyzdesperowaniistraszniepotrzebowaliśmy
snu.
Spojrzałamnanichjeszczeraz,apotemzamknęłamdrzwiciężarówkiiwróciłamdo
punktuobserwacyjnego.Oficjalnienawarciestałamja,alezmieniałamsięzFi,bożadna
znasniemogłaspać.Zresztąitakpełniliśmygodzinnewarty,bomogliśmysobie
pozwolićnajwyżejnaczterogodzinnąprzerwę.
Bezsenność,któraatakowałamnieiFiakuratwtedy,kiedymiałyśmyszansętrochę
odpocząć,byłatypowymkawałem,któryciąglerobiłanamtawojna.
Jedynąciekawostkąwczasienaszejłączonejwartybyłoto,żeowpół
oszóstejwystartowałomnóstwosamolotów.Powiedziałabym,żebyłoichconajmniej
dwadzieścia.Startowałyfalami-ztego,cowidziałyśmy,potrzynaraz-warczącnad
hangarem.Czułyśmy,jakziemiawibrujenampodstopami.Hałasbyłtakpotworny,że
musiałamzasłonićuszyrękami.
74
<4
Jeślitoniezbudziłochłopaków,tominutęposzóstejzpewnościąjużniespali.Wszystkie
budynkibyłypodłączonedosystemunagłaśniającegoioszóstejzgłośnikówpopłynęła
muzyka,któranajwidoczniejmiałanaceluwyciągnąćwszystkichzłóżekorazwzbudzić
wnichgotowośćdokolejnegopięknegodniaspuszczaniabombnakażdego,ktonie
przypadłimdogustu.Muzykabrzmiałajakośdziwnie,alebyłagłośnaiwojskowa,więc
odrazudawaładozrozumienia,żeniejesteśmynaoboziedlaskautów.
Pochwiliusłyszałyśmytupotnóg.Brzmiałotojakowczytruchtnadrewnianejpodłodze
szopydostrzyżenia.Fipatrzyłajużprzezdziurkę.Doskoczyłamdoswojej.Obokhangaru
przebiegałomnóstwożołnierzy.Samimężczyźni,niektórzybardzomłodzi.Trzymali
karabiny.Kilkasekundpóźniejzniknęli.
HomeriLeedołączylidonaspoddrzwiami.Spojrzeliśmynasiebiezaniepokojeni,
zastanawiającsię,cosiędzieje,copowinniśmyzrobić.
PowiedziałamdoLee:
-
Musimywykorzystaćtenczas.Skorzystaćzokazji.
-
Zgadzamsię-odparł.-Będęichśledził.Zobaczę,cosiędzieje.
-
Wporządku.Jasprawdzękoszary.
-
Ajamagazyn-szybkopodchwyciłHomer,zdającsobiesprawę,żetonaszapierwszai
byćmożeostatnia,szansa.
-
Aja?-zapytałaFi.
-
Zostańtutaj-odpowiedziałamszybko,nawypadekgdybychłopakimiałyjużjakąśgłupią
propozycję.
CzasamiczułamdziwnąpotrzebęchronieniaFi,opiekowaniasięnią.
Zabiłabymnie,gdybysięotymdowiedziała.
Homeruchyliłdrzwitrochębardziejinaszatrójkazaczęłasięwymykaćprzezwąską
szczelinę.
Japoszłamdruga,zaLee.
-
Bądźcieostrożni-powiedziałaFi.
75
Powstrzymałamsięodśmiechuitylkopokiwałamgłową.
Nazewnątrzwiałporywistywiatr.Jaknalatobyłodośćzimno.Dokoszarmiałam
niedaleko,alewiedziałam,żemuszęwykorzystywaćbudynkiicieniedlaosłonynajlepiej,
jaksięda.Pochyliłamsięipopędziłamprzezjezdnię.Czułamsiędziwnie,boniewiedzieć
czemuniemogłamoddychać.Mimotobiegłam,więcchybajednakoddychałam.Poza
tymogarnęłamnieprawdziwaparanoja-byłampewna,żektośgdzieśnapewnomnie
widzi.Niewiedziałam,czytoludziewwieżykontrolnej,whelikopterzewgórzeczy
możejakiśżołnierz,któryzostałwkoszarach,aleczułam,żetymrazemsięniewywinę:
tobyłozbytniebezpieczne,zbytpoważne.Niemogłamliczyćnato,żepobiegamsobiepo
tymogromnymiważnymdlawrogalotnisku,robiąc,comisiępodoba.Czekałamwięcna
krzyk,naostrzegawczenawoływanie,naszczękkarabinuładowanego,odbezpieczanegoi
unoszonegodostrzału.
Wnastępnejchwilibyłamjużwcieniudrzwiibezwątpieniaoddychałam.Terazmiałam
odwrotnyproblem:sapałamzbytgłośno-
takhałaśliwie,żechybakażdy,ktojeszczezostałwbudynku,musiałbystamtądwybieci
sprawdzić,cosiędzieje.Przypominałamrozgrzewającąsiękobzę.MłodsząsiostręFi
podczaskolejnegoatakuastmy.Usiłowałamnadtymzapanować,alemogłamnato
poświęcićzaledwiekilkasekund.Mniejwięcejpodziesięciuznichwyłoniłamsięzcienia
przydrzwiachiweszłamdobaraku.
Przypominałsalęsypialną.Wśrodkubyłotakczystoischludnie!
Wszystkiełóżkastaranniezasłane,każdanarzutawygładzonaiprosta,każdystółikażde
krzesłorówniutkoustawione.Takbardzocuchnęłośrodkiemdezynfekującym,żeaż
szczypałymnieoczy.Oknalśniły.
Niemogłamuwierzyć,żefacecipotrafiąbyćtacyporządni.
Żałowałam,żeHomertegoniewidzi.Takmógłbywyglądaćjegopokój.
76
Szybkosięrozejrzałam.Najmniejszyruchoznaczałbydużekłopoty,musiałabympodjąć
decyzję:uciekaćczyatakować.Takczysiak,byłobyjużpomnie.Niemiałambroni,nie
liczącukrytegowskarpetcenożykadoowoców.Alewpomieszczeniupanowałspokój.
Pobiegłammiędzyłóżkami,szukającczegoś,comogłobynamjakośpomóc.Żadneskarby
nierzucałysięwoczy.Nakońcurzędułóżekotworzyłamdwieszafkijednocześnie,
obiemarękami.Wśrodkubyłorównieschludniejaknazewnątrz.Munduryicywilne
ubrania,staranniezapakowanewfolioweochraniacze,wisiałynawieszakach.
Nagórnejpółceleżałyrzeczyosobiste:zdjęcia,książki,długopisy,papierosyisłodycze-
takżestaranniepoukładane.„Boże,gdybymamamogłatozobaczyć…”-pomyślałam,nie
byłojednakczasunatakierzeczy.Bałamsięsiedziećtamzbytdługo,alezdrugiejstrony
niechciałamwrócićdoprzyjaciółzpustymirękami.
Otwartedrzwiwroguprowadziłydomałejkuchni,więcwślizgnęłamsiętami
otworzyłamlodówkę.Nawetwniejbyłoczystoischludnie,choćbyłapełnasmakołyków.
Marzyliśmyoświeżymjedzeniu,którestałosięobiektemnaszychnajwiększychfantazji,
więcwzięłamtyle,ilemogłamunieść,uważając,byniepozostawićnapółkach
widocznychpustychmiejsc.„Pomyślą,żektóryśzkolegówpodkradaimjedzenie-
kombinowałam.-Wybuchniewielkakłótnia,pozabijająsięnawzajem,amybędziemy
mogliprzejąćkontrolęnadlotniskiem”.
Wzięłamawokado,trochęsera,małegomelona,opakowanierokiettyiinnejzieleninyoraz
coś,cowyglądałojakkotlet,apachniałojakryba.
Potemsięstamtądzabrałam.Bardzosięspieszyłamzpowrotemdohangaru.Nie
wiedziałam,ileczasuupłynie,zanimniedźwiadkiwkrocządodomuzkarabinamii
odkryją,żektośpoczęstowałsięichowsianką.Wiedziałamzato,żejeślimnieprzyłapią,
skończęznaczniegorzejniżZłotowłosa.
77
Wdrodzepowrotnejzauważyłamcośinteresującego,choćdopieropóźniejzdałamsobie
sprawę,cotooznacza.Nadkażdymłóżkiembyłydwawspornikioddaloneodsiebiemniej
więcejometr.Alboimniej-prawdopodobniezosiemdziesiąt,dziewięćdziesiąt
centymetrów.Byłymosiężne,przykręconedościany.Wyglądały,jakbymogłyutrzymać
pewienciężar.
Dotarłamdodrzwi,którymiwcześniejweszłam,iszybkowyjrzałamnazewnątrz.Teren
wydawałsięczysty,więcwymknęłamsięprzezwąskąszparę.Znalazłamsięnaotwartej
przestrzeniprzedkoszaramiiznowubyłamprzerażającobezbronna.Stanowiłam
doskonałyceldlakażdego,ktochciałbydostaćmedal.Spojrzałamwprawo,spojrzałamw
lewo,spojrzałamjeszczerazwprawo.Apotemześlizgnęłamsięzkrawężnika.
Iomałoniezginęłam.
Całetoszkoleniezpodstawówkiobezpiecznymprzechodzeniuprzezjezdnięmogłomnie
kosztowaćżycie.Przywykłamdotego,bypatrzećdwarazywprawo,conormalnie
zdawałoegzamin,aleniewtymwypadku.Żołnierzepobiegliwlewoitowłaśniewlewo
powinnambyłapatrzeć.
Polewej,pięćdziesiątmetrówdalej,zauważyłamdwóchoficerów.
Byłowidać,żetooficerowie.Porannesłońcepołyskiwałonaichzłotychgalonach,alei
beztegoniemiałabymwątpliwości.
Rozpoznałamoficerówposposobie,wjakiszli-jakbycałelotniskonależałodonich.
Czulisięzupełniezadomowieni.Odrazubyłowidać,żeniktnanichnienawrzeszczyza
spóźnieniesięnawartęalbozabrudnebuty.
Wolnoszlidrogą,gawędzącsobiewnajlepsze.Niemielikarabinów,alechoćtrudnobyło
tostwierdzićztejodległości,wkaburachnabiodrachnieślichybapistolety.
Stałamilekkodrżałam.Jeszczemnieniezauważyli.Alenawetpomimodrżenia
wiedziałam,żemuszęcośzrobić.Głosrozsądkupodpowiadałmi:„Musiszsięuspokoić,
myślracjonalnie.To78
twojajedynanadzieja”.Dziękipracyzbydłemwiedziałam,dlaczegooficerowiemnienie
zauważyli:bostałamnieruchomo.Bezruchpotrafiwielezdziałać.Tozadziwiające.Ale
choćjakdotejporyocalił
miskórę,niemogłamnaniegoliczyć,kiedysięzbliżą.Nastolatkastojącawdrzwiach
wojskowegobarakuzgórąjedzeniaskradzionegozichlodówki?Tak,jasne,napewno
przejdąobok,niezwracającnamnieuwagi.
Zaczęłampowoliwycofywaćsiędobudynku.Wcześniejchciałamzamknąćzasobą
drzwi,aleklamkaniezaskoczyła,iteraztodoceniłam.Dziękitemuotworzyłamdrzwi
dośćłatwoicicho.Nadalstałamwcieniuizagłębiłamsięwnimtrochębardziej.
Oficerowiebylizaledwietrzydzieści,trzydzieścipięćmetrówodemnie.W
powietrzuzpiskiemprzemknąłodrzutowiecichoćniespojrzeliwgórę,pomyślałam,że
trochęodwróciłichuwagęidałmiszansę,którejpotrzebowałam.Gdyhałasosiągnął
maksymalnenatężenieiodrzutowiecprzeleciałnadjezdnią,kierującsięnapasdo
lądowania,szybkozniknęłamwsalisypialnejizamknęłamzasobądrzwi.
Nazewnątrznierozległsiężadenostrzegawczykrzyk.Podbiegłamdooknaiwyjrzałam.
Oficerowienadalszli,całkowiciepochłonięcirozmową.Todobrze,tyleżeznowubyłam
wbudynku,wktórymniechciałambyć,wktórymniemogłambyć.Nie,jeśli
zamierzałamprzeżyć.
Azamierzałam.
Podbiegłamdookienztyłu.Wzasadzieniebyłonacopatrzeć:zobaczyłamtylkootwartą
przestrzeń,ogromnepołacielotniska.
Odrzutowiec,któryprzedchwiląwidziałam,sunąłterazpopasie,aspodjegokółunosiły
siękłębydymu.Wiedziałam,żezachwilęskręciiruszynaspotkaniezcysterną.
Znowupodbiegłamdooknazprzodu.Czułamsięjakszczurwpułapceitakteżsię
zachowywałam.Gorączkowomiotałamsięwprzódiwtył,jakschwytanezwierzę,łudząc
się,że79
znajdęwklatcejakąśmałądziurkę,którejwcześniejniezauważyłam.
Tymrazemprzezoknozprzoduzobaczyłamcośjeszczebardziejprzerażającego.
Oficerowieskręcaliwstronębaraku.Bylinakursie,któryzakilkasekundmiałich
doprowadzićdodrzwi.Znowuogarnęłamniepanika-paraliżująca,przeraźliwapanika-i
znowumusiałampodjąćszaleńcząwalkę,byjąuciszyć,zdusić.Oficerowiebylijużtylko
dziesięćmetrówoddrzwi.
Rozejrzałamsięgorączkowo.Poprawejmiałamkuchnię,aleonaniezapewniałazbyt
dobrejosłony.Zlewejbyłopomieszczenie,wktórymprawdopodobnieznajdowałasię
łazienka,alewcześniejniezadałamsobietrudu,bytosprawdzić.Dziękiwszystkim
kilogramom,którezrzuciłamwciągutejwojny,mogłabymsięwcisnąćdoszafki,aletak
małaklatkabyłabyponadmojesiły.Dostałabymklaustrofobii.Gdybymniewniej
znaleźli,niemiałabymżadnychszans.Wyglądałonato,żewpomieszczeniupolewej
naprawdęjestłazienka.Pobiegłamdoniejszybkoicicho,nadalściskającjedzenie.Nie
śmiałamgoterazwyrzucić.
Dołazienkiprowadziłydrzwiwahadłowe,takiejakiewidujesięwrestauracyjnych
kuchniach,igdyjepopchnęłam,usłyszałam,jakzamoimiplecamidwajmężczyźni
otwierajądrzwidobaraku.Ledwiezdążyłam.Małobrakowało.Zauważylimnie?
Musiałamsiędowiedzieć.Odwróciłamsię,przytrzymałamdrzwi,żebyprzestałysię
huśtać,apotemzbliżyłamokodoszpary.
Niewidziałamichiprzezchwilęmojawyobraźniazaczęłaprodukowaćszalone,
przerażająceobrazy,naktórychskradalisięwzdłużbocznychścian,zachodzącmniezobu
stron,gotowiprzypuścićwściekłyataknałazienkę.Wtedymignęłamisylwetkajednegoz
nich.Pochyliłsięiobejrzałrógłóżka,jakbychciał
sprawdzić,czyjeststaranniezaścielone.„Nojasne-pomyślałam.-
Przyszlinakontrolę.Todlategożołnierzetaktuwysprzątali”.Przypomniałamsobie
Mikea,dużegoczarnowłosegoMaorysaalbomieszkańcaWyspSamoa,którytakbardzo
spodobałsięFi.Powiedziałkiedyś,żenajlepszewmisjachjestto,żenietrzebasię
przejmowaćtakimikontrolami.Czasamiprzypominałyżyciewdomuumamy.
Odsunęłamsięoddrzwiiuciekłamnadrugikoniecłazienki.
Zauważyłamtamdrugiedrzwi,teżwahadłowe,któreotworzyłam,prawieniepatrząc,co
jestpodrugiejstronie.Musiałammiećnadzieję,żenikogotamniema.
Znalazłamsięwpomieszczeniu,któreprzypominałodobudówkędogłównejsali
sypialnej.Wyglądałojednakzupełnieinaczej.Byływnimśladyżycia-togrzeczny
sposóbnapowiedzenie,żepanowałwnimstrasznybajzel.Rozmemłanełóżka,wszędzie
porozrzucaneubrania,otwartysłoikmiętóweknapodłodze,aumoichstóptrzyczycztery
stronylistunapisanegonabłękitnychkartkach,którepozłożeniuisklejeniutworzą
kopertę.
Żadenztychszczegółówniebyłistotny.Liczyłosiętylkojedno.Nadłóżkamibyłytakie
samewsporniki,jakiezauważyłamwdrugimpomieszczeniu,tyleżenatychleżały
karabiny.Ciemne,czarne,ciężkieizłowrogie.Czarodziejskieróżdżkiśmierci.Tyleże
miałymagazynkiiwiedziałam,żetomojajedynanadzieja.Niewahałamsię.
Skoczyłamnanajbliższełóżko,złapałamkarabinizdjęłamgozewsporników.
Alewszystkopokolei:najpierwsprawdziłammagazynek.
Byłzaładowanypobrzegi.Wyglądałonato,żewśrodkujestzedwadzieścianaboi.Poraz
pierwszytegorankapoczułamcośwrodzajuzadowolenia.Gdybymzachwilęmiała
umrzeć,przynajmniejniebyłabymbezradna:niestałabymzrozłożonymigołymirękami,
próbujączatrzymaćkule,któreleciałybymnierozerwać.
Zerknęłamprzezszczelinęwdrzwiachłazienki.Narazienicsięnieruszało.Nie
wiedziałam,wktórympomieszczeniupowinnamsięukryć.Żadneniemiałodrugiego
wyjścia,aoknabyłyzamałeizawysokoumieszczone.Jednowydawałosiępewne:nie
byłogdziesięschować.Tylkoczterygołeściany,osiemłóżekiosiemszafek.Niemogłam
wejśćpodłóżko,bokażdemiałopodspodemszufladę.Inawetgdybymzmieniłazdanie
codoschowaniasięwszafce,niezdołałabymwcisnąćtamtakżekarabinu.Alenie
chciałamzmienićzdania.
Podejmowałamogromneryzyko.Możeoficerowieniezamierzaliprzeprowadzićkontroli
wdrugimpomieszczeniu.Najwidoczniejzjakiegośpowoduniezostałowysprzątane.
Możefaceci,którzytuspali,wyruszylinajakąśmisjęalbocośwtymrodzaju.A
oficerowieotymwiedzieli,prawda?Nowięcjedenmógłpowiedziećdodrugiego:
„Niemasensutamzaglądać.TamcipolecielizbombardowaćNowąZelandię”.Gdybytak
zrobili,pozostaniewtympomieszczeniuoznaczałowolność.Alegdybymtamzostała,a
onibyweszli,ktośmusiałbyzginąć.
Ztrzeciejstrony,gdybymweszładołazienkiischowałasięwkabinie
-wjedynymmiejscuwłazience,wktórymmożnabyłosięschować-
moglibyprzejśćobokinawetmnieniezauważyć.Mogliby.Drzwidowszystkichkabin
byłyzamknięte.Zwróciłamnatouwagę.Mogłabymstanąćnasedesie,żebyniktnie
zobaczyłmoichstóppoddrzwiami.
Alerówniedobrzemoglibyotworzyćdrzwikabinyimnieznaleźć,przykucniętąna
sedesieiwytrzeszczającąoczyjakkangurwświetlereflektora.
Niemiałamczasuusiąśćnałóżkuzkartkąidługopisem,byzrobićlistęskładającąsięz
dwóchkolumn:„argumentyza”i„argumentyprzeciw”.Niemiałamczasuprzeprowadzić
uważnejistarannejocenysytuacji.Paręminutprzeznaczyłamjużnazdjęciekarabinui
sprawdzeniemagazynka.Musiałampodjąćdecyzję.
„Ellie-pomyślałamsurowo-cokolwiekpostanowisz,trzymajsiętego.Niemasensusię
zastanawiać,czypostępujeszwłaściwie”.
Innymisłowy,oddecyzji,którąmiałampodjąć,zależałomojeżycie.
Podeszłamdołóżkanakońcusaliirzuciłamjedzenienapodłogęmiędzyłóżkiema
oknem.Potempołożyłamsięobok,trzymającprzysobiekarabin.Ściskałamgoprawą
ręką.Jużgoodbezpieczyłamiupewniłamsię,żewkomorzejestnabój.Wiedziałam,że
jeślimnieznajdą,będęmusiałastrzelać,bysięstądwydostać.Niewidziałaminnych
możliwości.Wokółbyłotakmałoludzi,żemogłosięudać.
Alecopotem?Namyślokomplikacjachzakłułomniewsercu.Nachwilęmocno
zamknęłamoczy,byodegnaćodsiebietemyśli.Niemogłamsobienaniepozwolić.Za
bardzomnierozpraszały.Zdałamsobiesprawę,żetojednaztychchwil,wktórychmuszę
improwizować:ja,którazawszelubiłammiećwszystkopoukładane,ażyciezaplanowane,
iktórejojciecpowtarzał,żeczasprzeznaczonynarekonesansnigdyniejeststracony.
Tymrazemniebyłoczasunarekonesans,niebyłoczasunamyślenieokonsekwencjach-
pozostawałajedynieślepawiara,żejeśliudamisięwyjśćztejakcjibezszwanku,tobyć
możeudamisięwyjśćtakżeznastępnejinastępnej,izkolejnej,itakdalej.Oczywiście
prędzejczypóźniejcośmusiałopójśćnietak.Jakwjednymztychtanichswetrów:raz
zaciągniesznitkępaznokcieminagleprujesięrękaw,ażwkońcucałysweterjestdo
wyrzucenia.Musiałammiećnadzieję,żecośtakiegonastąpiraczejpóźniejniżwcześniej,
możegdyniedalekobędąHomeriLee,którzyzdołająmijakośpomóc.
Naglewstrzymałamoddech,boodniosłamwrażenie,żesłyszęczyjśgłos.Kuswojemu
obezwładniającemuprzerażeniuzdałamsobiesprawę,żeniejesttowytwórmojej
wyobraźni.Najprawdopodobniejsłyszałamoficerów,którzybylijużbardzoblisko.Weszli
dodrugiegopomieszczeniaczynie?Niebyłampewna.Możliwe,żebylicichoinie
usłyszałam,jakotwierająsiędrzwi.Ledwie83
*
doszłamdowniosku,żenie,niesąwtejsalisypialnej,musząbyćwłazience,usłyszałam
głosbardzobliskosiebie.Otak,bylitu,mniejwięcejdwałóżkaodmiejsca,wktórym
leżałam.Zprzerażeniaomalnieoderwałamsięodpodłogi.Wcalebymsięniezdziwiła,
gdybymzaczęłakwitowaćwysokonadłóżkiem,gdziemoglibymisiędobrzeprzyjrzeć.
Mocniejścisnęłamkarabin.Wiedziałam,żejeślisięzbliżą,dojdziedostrzelaniny.Miałam
przewagę,bomogłamichzaskoczyć.
Zyskałabymkilkasekund.Iwciągutychkilkusekundmusiałabymichzabić.
Znowuodezwałsiętensamgłos.Nadalbyłodemnieoddalonyokilkałóżek.Innygłos
odpowiedziałmuzdrugiegokońcasali.
Pomieszczenieniebyłoogromne,alemojeszanseznaczniebyzmalały,gdybympo
zerwaniusięnanogimusiałagozlokalizowaćprzedoddaniemstrzału.Alewtakiej
sytuacjiniemiałabyminnegowyjścia.Byłamjużtaknabuzowana,żeczułam,jakbym
naprawdęmogłasięwznieść:wyobraziłamsobie,żewyskakujęjaknatrampoliniei
zabijamichobu,zanimzdołająchoćbydrgnąć.
Czułammrowieniewcałymciele:znowumiałamlemoniadowenogi.
Wszy.Pamiętam,jakbabciamówiła,żekiedyścierpiałanaprzypadłośćzwaną
potówkami.Zawszeuważałam,żetozabawna,ciekawanazwa,więcłatwoutkwiłamiw
głowie.Terazmiałamtakiepotówki,jakbypłonęłocałemojeciałokłuterozgrzanymi
igiełkami.
Prawiekrzyczałamzezdenerwowania.
Iwtedytosięstało.Naparęsekundwłączyłamautomatycznegopilotaipozwoliłam,by
przejąłnademnącałkowitąkontrolę.Zmieniłamsięwrobota,wterminatora.Chybanigdy
wcześniejniedoświadczyłamniczegopodobnego.Naglepadłnamniecieńiwnastępnej
sekundziezobaczyłamnadsobąjednegozoficerów.Spoglądałnadmojągłową,niewiem
naco-możenajakiśśladnaścianie.Niezauważyłmnie.
Uniosłamkarabin,zanimzdał
sobiesprawę,żektośtujest.Jegoustazaczęłysięotwieraćzprzerażenia,alenanic
więcejniemiałczasu.Niemogłamchybićztakiejodległości.Ułameksekundypóźniej
byłojużpowszystkim.
Miałamjedynieczas,byzauważyć,jakjegowłosypodskoczyływchwili,gdytrafiłago
kula:zamknąłoczy,ajegoczuprynapoleciaławgórę,jakbypotargałjąjakiśnagły
porywistywiatr.Siłakulipchnęłagodotyłu,nakrzesło.Żadenczłowiekniebyłbyw
stanieuderzyćgotakmocnojaktenpocisk.Alejużnaniegoniepatrzyłam.Niechciałam
widziećtegookropieństwa,apozatymmiałaminnyproblem.
Obróciłamsięwlewoijednocześnieuniosłamkarabintrochęwyżej.
Drugioficerrobiłdwierzeczynaraz:biegłdodrzwiirównocześniesięgałpopistolet.
Brońnajwidoczniejutknęławkaburze:szarpałsięzniąjednąręką,adrugąwyciągałw
stronęklamki.Wyjąłpistoletwtejsamejchwili,wktórejpopchnąłdrzwi.Naprogu
obróciłsięwmojąstronę.Chybaliczyłnato,żewłaziencekulagoniedosięgnie.Alenie
miałszans.Niezamierzałamspudłować.Pociągnęłamzaspust.Facetrunąłnadrzwi,
pozostawiającnanichkrwawąsmugę.Usłyszałam,jakjegociałozgłośnymhukiem
uderzaotwardąpodłogęłazienki.
Podczaslądowaniazłamałpewnieparękości,aleniemusiałsiętymprzejmować.To
dziwne,żemożnazłamaćkośćnawetpośmierci.
Choćchybaitakierzeczysięzdarzają.
Wiedziałamjuż,żeniemaodwrotu.Zbiłamdwapierwszekręgleibezwzględunakoszty
musiałamzbićpozostałe.Niewiedziałam,jakpowiemprzyjaciołom,żepodpisałamna
nichwyrokśmierci,alepostanowiłam,żeprzynajmniejzrobięwszystko,cowmojej
mocy,byzwiększyćnaszeszanse.Zaczęłamodzdjęciazewspornikówczterech
następnychkarabinów.
Starałamsięniepatrzećnaciała.Szybkoobejrzałamzwłokiwłazience,byupewnićsię,
żemężczyznanieżyje.Kulatrafiłagowszyję,więcnapewnobyłmartwy.Niebędę
opisywałajego85
wyglądu,aleciałoniebyłojużwjednymkawałku.Drugiegooficeratrafiłamwklatkę
piersiową.Ontakżenieżył.
Niemarnowałamczasu,byprzyjrzećsięzwłokom,iniemarnowałamgonato,by
zastanowićsię,cozrobiłam.Niebyłamjużrobotemaniterminatorem,aleniewróciłam
jeszczedonormalności.Nadalniebyłamsobą.Poprostudalejodwalałamrobotę.
Starałamsiędziałaćwskupieniu,niedopuszczaćdosiebieżadnychbrzydkich,
przerażających,koszmarnychmyśli,któremogłybymiuniemożliwićskuteczne
wykonywaniezadania.Musiałamdalejdziałaćjakautomat,bowprzeciwnymrazienie
byłabymwstanieniczegozrobić.
Złapałamzakostkimężczyznę,któryleżałnapodłodzewsalisypialnej,izaciągnęłamgo
międzydwałóżka,gdzienarzuciłamnaniegokoc.Plamykrwinapodłodzeteż
przykryłamkocami.Wszystkowmglistejnadziei,żeniktnieznajdzietychciałjeszcze
przezjakąśgodzinę,comogłomiećdlanasabsolutniekluczoweznaczenie.W
salisypialnejpanowałtakibałagan,żechybaniktniezwróciłbyuwaginaporozrzucane
koce.
Następnyprzystanekzrobiłamwłazience.Pobiegłamdodrzwi.Idokładniewchwili,gdy
byłamzaledwiedwametryodnich,wahadłowedrzwisięrozchyliły.Tegosięnie
spodziewałam.Niesłyszałam,żebyktokolwiekwchodził.Niemiałamprzysobie
karabinu.Wszystkieleżałynałóżku.Natychmiastprzyszłymidogłowydwiemyśliinie
wiem,którabyłapierwsza.Możeżadna.Możezjawiłysięrównocześnie.Jednabyłataka,
żeżołnierzewrócilidoswojegobarakuizachwilęmniezabiją.Najprawdopodobniej
rozerwąnastrzępy.Drugabyłapodejrzeniem,żeoficerwłaziencewcaleniezginął:ożyłi
zamierzałmnieuśmiercić.Jaksięnazywałtenfilm,wktórymwszyscymyśleli,żefacet
nieżyje,aonnaglezwrzaskiemrzuciłsięnabohateraiwszyscyludziewkiniekrzyknęli
przerażeni?
Niepamiętam.MożewłaśnieTerminator.
Mojatwarzstraszniesięwykrzywiła,alewarękauniosłasięzupełniebezudziałuwoli.
Dziwne.Czułam,żetosiędzieje,aleniebyłamwstanietegozatrzymać.Równocześnie
zaczęłamsięzginaćwpół,jakbymoczekiwała,żekulatrafimniewbrzuch.Tak,byłam
całkowiciepewna,żeloswkońcuprzestałmisprzyjać.
7
*s
TobyłHomer.
Boże,Homer,bywaływmoimżyciuchwile,kiedycieszyłamsięnatwójwidok,itakie,
gdybyłowręczodwrotnie,aletymrazemsprawiłeśmiwielkąradość.
WNowejZelandiirozpoczętostarania,bydaćnammedalealbocośwtymrodzaju.
Okazałosię,żezorganizowanieczegośtakiegotrwazpięćdziesiątlat,musitorozpatrzyć
zszesnaściekomisjiipotrzebachmaryniezależnychświadków.Dlategoniezaprzątaliśmy
sobietymgłowy-chociażnaprawdębymchciała,żebyRobyndostałajakiśdużymedal.
AletamtegorankaHomerteżnaniegozasłużył.
Naprawdęwykazałsięodwagą.
Fizobaczyłaoficerówidącychdokoszar.WhangarzezostalitylkoHomeriKevin.
PobiegłapoHomera,któryakuratsiedziałwłazience.
Gdypodciągającspodnie,pędziłdomałychdrzwihangaru,usłyszał
strzały.Wiedział,żestrzelanowkoszarachiżemusiałamwpaśćwokropnetarapaty.Nie
wahałsięanichwili.Nieuzbrojonyprzebiegł
przezjezdnięiwpadłdosalisypialnej.Gdywpierwszejsaliiwkuchniniczegonie
znalazł,wszedłdołazienki,minąłzwłokiiruszył
wstronędobudówki.Tobyłoodważne.
Oczywiścienieopowiedziałmiotymwtedy.Wtedyliczyłasiękażdasekunda.Nie
mogliśmystaćigadać.Zapytałtylko:88
SSWW’*1,,!
7
t>
TobyłHomer.
Boże,Homer,bywaływmoimżyciuchwile,kiedycieszyłamsięnatwójwidok,itakie,
gdybyłowręczodwrotnie,aletymrazemsprawiłeśmiwielkąradość.
WNowejZelandiirozpoczętostarania,bydaćnammedalealbocośwtymrodzaju.
Okazałosię,żezorganizowanieczegośtakiegotrwazpięćdziesiątlat,musitorozpatrzyć
zszesnaściekomisjiipotrzebachmaryniezależnychświadków.Dlategoniezaprzątaliśmy
sobietymgłowy-chociażnaprawdębymchciała,żebyRobyndostałajakiśdużymedal.
AletamtegorankaHomerteżnaniegozasłużył.
Naprawdęwykazałsięodwagą.
Fizobaczyłaoficerówidącychdokoszar.WhangarzezostalitylkoHomeriKevin.
PobiegłapoHomera,któryakuratsiedziałwłazience.
Gdypodciągającspodnie,pędziłdomałychdrzwihangaru,usłyszał
strzały.Wiedział,żestrzelanowkoszarachiżemusiałamwpaśćwokropnetarapaty.Nie
wahałsięanichwili.Nieuzbrojonyprzebiegł
przezjezdnięiwpadłdosalisypialnej.Gdywpierwszejsaliiwkuchniniczegonie
znalazł,wszedłdołazienki,minąłzwłokiiruszył
wstronędobudówki.Tobyłoodważne.
Oczywiścienieopowiedziałmiotymwtedy.Wtedyliczyłasiękażdasekunda.Nie
mogliśmystaćigadać.Zapytałtylko:88
-
Nicciniejest?
-
Nie-powiedziałam.-Alewciągnijmytutegodrugiego.
Wtensposóbdowiedziałsię,żezabiłamdwóchmężczyzn.
Niezadawałżadnychpytań.Pomógłmitylkozawinąćobieczęścioficerawnarzutęi
zaciągnąćjedomiejsca,wktórymułożyłamjegokolegę.
-
Zaskoczylimnie-mruknęłampodrodze.
Homerpokiwałgłową.Pewniechciałomusięrzygać,takjakmnie.
Użyłamręczników,byzetrzećkrew.Byłotoobrzydliwezadanie,bofacetstraciłjej
bardzodużo,wprzeciwieństwiedotegodrugiego,któryniekrwawiłprawiewogóle.
Mimoobrzydzeniadoszłamdowniosku,żewartousunąćślady.Zajęłomitopięćminut,a
jeślidziękitemuzyskaliśmyichsześć,tosięopłaciło.
-
Myślisz,żektośjeszczetosłyszał?-zapytałamHomera.
Pokręciłgłową.
-
Kiedystrzelałaś,nadlotniskiemprzelatywałodrzutowiec.NawetFiniczegoniesłyszała.
Tobyłydobrewieści,cudowne,choćzdziwiłamsię,żesamanieusłyszałamodrzutowca.
Oto,ilepotrafizdziałaćskupienie.Aleteraz,gdyHomerotymwspomniał,zdałamsobie
sprawę,żelądująkolejneodrzutowce.Wpółminutowychodstępach.Tomogłotrwać
wieki.Itakbymniezauważyła.
Gdyskończyliśmysprzątać,zabraliśmypięćkarabinówijedzenie.Niemusieliśmy
dyskutowaćobroni.Homerwiedział,cotrzebazrobić.
Znowuprzebiegliśmyprzezgłównąsalęsypialną,trzymająckarabiny,głośnodysząci
wiedząc,żetkwimywtymjużposzyję,żebędąpadałykolejnekręgle.Mogliśmyjedynie
spróbowaćpopchnąćjewewłaściwąstronę.Niebyliśmywstaniezepchnąćichzeswojej
drogi,topewne.Najlepsze,nacomogliśmyliczyć,todotrwaniedokońcadnia.
89
Zatrzymaliśmysięprzydrzwiachiwyjrzeliśmynazewnątrz.Nadrodzeniebyłoruchu.
Musieliśmyzaryzykowaćibiecdalej,więcpochyliliśmygłowyisprintempopędziliśmy
dohangaru.Gdywpadliśmydośrodka,nadnaszymigłowamiśmignąłnastępny
odrzutowiec.Leciałtaknisko,żeprawiemogłabymgodotknąć.
Ogromnyhangardziałałjakbarieradźwiękowa,więcwzasadzieniesłyszałamsamolotu,
pókinieznalazłsiębezpośrednionadnami-
wtedyusłyszałamgoażzadobrze.Myślałam,żeurwiemigłowę.
LeeiFijużnanasczekali.
-
Tesamolotywracająchybazjakiejśmisji-powiedziałLee.
Takbrzmiałyjegopierwszesłowa.Nie„Jaksięczujecie?”,„Nicwamsięniestało?”czy
choćby„Gdziesiępodziewaliście?”.Był
skupiony.ZadaniewszystkichpytańprzypadłowudzialeFi,aponieważmusieliśmysię
streszczać,zadałajespojrzeniemoczu.
Mieliśmyczasjedynienanajpilniejszerozmowy.Szybkojąuściskałam,apotem
zwróciłamsiędoLee:
-
Musimydziałaćjużteraz-powiedziałam.-Odrazu.Właśniezastrzeliłamdwóch
oficerów.
Spokojniewziąłkarabin,apotemzajrzałdomagazynka.Przynajmniejwydawałsię
spokojny.ZmusiłamFi,byteżwzięłabroń,choćonazdecydowanieniebyłaspokojna.
NiemogłamprzywyknąćdowidokuFizkarabinem.TotakjakbyHomertrzymałlalkę
Barbie.
HomerzwróciłsiędoLee.
-
Jeślizacznątankować,zanimznajdąciała,będziemymieliszansęconiecozniszczyć…
-
Lepiejbyłobypoczekaćdozmroku-przerwałmuLee.-Alezdrugiejstronylądujecoraz
więcejmaszyn.Jestichmnóstwo.
-
Zresztąpozmrokuteżmoglibynaszłapać-powiedziałHomer.
Chybachciałmnietympodnieśćnaduchu.
-
Gdziesąpozostaliżołnierze?-zapytałam,Wiedziałam,żeLeeposzedłsprawdzić,cosię
dzieje.Chciałamsiędowiedzieć,cozobaczył.
-
Mającośwrodzajuparady.Przygotowująsiędoczegoś.Nadalsąwbazie,maszerują
powoliiśmieszniewymachująkarabinami.
-
Sąpewnisiebie-zauważyłHomer.-Myślą,żesątutajbezpieczni.
-
Aniesą-powiedziałLee.
Osłupiałam.Tobyłyjedneznajdziwniejszychsłów,jakiekiedykolwieksłyszałam.
Rozmowatoczyłasiębardzoszybko,szeptem.Gapiliśmysięprzezdziurkiwblasze,
próbujączobaczyć,cosiędzieje.Adziałosięnaprawdęsporo.Mnóstwosamolotów
wracałodobazy.Widziałamtrzyodrzutowcewruchu:jedenwłaśnielądował,drugi
skręcałnakońcupasastartowegoijechałzpowrotemwnasząstronę,atrzecidobijałdo
płyty,przyktórejparkowaływszystkiesamoloty.Alenajważniejszebyłodlanasto,żeod
razuzaczęłosiętankowanie.
Potrzebowaliśmyzaledwiedziesięciuminut,byzrobićto,comusieliśmyzrobić,alegdyby
żołnierzewrócilidokoszarpoparadzieiznaleźlimartwychoficerów,niedostalibyśmy
nawettylu.
-
Jest-powiedziałnagleLee.
Spojrzałamwkierunku,którywskazał,aleprzezmojądziurkęnicniebyłowidać.Dlatego
przesunęłamsięwjegostronę,żebydałmipopatrzeć.Rzeczywiście,pierwszacysterna
sunęłajużdrogąkuzaparkowanymodrzutowcomniczymwielkistarydinozaur.Zanią
zauważyłamdrugą,którawyjeżdżałazeskładupaliw.Mójżołądekdzikopodskoczył,
jakbywszystkiewnętrznościprzewróciłysiędogórynogami.Jakbynastąpiłotam
trzęsienieziemi.Tecysternybyłynaszymwyrokiemśmierci.Chcieliśmyjezobaczyć,t
ucieleśniałynasząszansęnazniszczenietejbazy,leczjednocześniebyłynaszym
wyrokiemśmierci.Niemożnabyłoodtegouciec.
-Chodźmy-powiedziałHomer.
Naszaczwórkaspojrzałanasiebie.Poco?Niewiem.Chybatylkopoto,bysprawdzić,by
sięupewnić,żejesteśmydotegozdolniigotowi.
Niemiałampojęcia,jakwyglądam,alezpewnymzdziwieniemzauważyłam,żetroje
moichprzyjaciółmaidentyczneminy:wąskie,zaciśnięteusta,bladątwarz,spoconeczoło,
leczspokojneoczy.Teoczypodniosłymnienaduchu.
Pobiegliśmydociężarówek.ZupełniezapomniałamoKevi-nie,choćprzecież
uwzględniliśmygownaszymplanie.Szedłznami,czymusiętopodobało,czynie.To
pewniebrzmibrutalnie,aleniemieliśmyinnegowyjścia.Jakmoglibyśmygotam
zostawić?
Byłobyidealnie,gdybypoprowadziłjednązciężarówek,bopomniebyłnajlepszym
kierowcąspośródnas.AleHomerteżprowadziłnieźleimusiałnamwystarczyć.FiiLee
sporobrakowałododoskonałości.
Byliwręczniebezpieczni.Wzasadziebylitakniebezpieczni,żemożepowinniśmybyli
ichposadzićzakółkiemiwyprawićwdrogę:rozjechalibymnóstwożołnierzy.
Nietrzebabyłodyskutować.JaiFipobiegłyśmydociężarówkidoprzewozumebli,aLee
iHomerdodrugiegowybranegowcześniejpojazdu:dowysokiejciężarówkidowywozu
śmieci,któraważyłazdziesięćalboidwanaścietoniwyglądałabardzosolidnie.
Uruchomiliśmysilniki.Chwila,wktórejprzekręcaliśmykluczykiwstacyjkach,była
straszna,naprawdęprzerażająca.SzybkospojrzałamnaFiiznowu-równieszybko-
odwróciłamwzrok.Wyglądałaupiornie.Jakktośśmiertelniechory.
Notak,przecieżwszyscycierpieliśmynatęsamąśmiertelnąchorobę.
Gdyzapuściłamsilnik,ztyłurozległsiękrzyk.Krzykstrachuprzywodzącynamyśl
dziecko,któresparzyłosięwrękę.
92
Pobrzmiewaławnimhisterycznanuta.Jakjużpowiedziałam,zupełniezapomniałamo
Kevinie.
JeszczerazspojrzałamnaFi.Tymrazemmiałaponurąminę.
-
Japójdę-oświadczyła,wstajączsiedzenia.
Zanimzdążyłasięruszyć,wmałymotworzemiędzykabinąagłównączęściąciężarówki
ukazałsięKevin.WyglądałjeszczegorzejniżFi.
Pewnieniegorzejniżja,aleniepatrzyłamwlustro.Znosazwisałmugil,nieczesałsięod
mniejwięcejpółtoratygodnia,choćwtymczasiemusiałchybabezprzerwyprzeczesywać
włosypalcami,targającjenajbardziej,jaksięda.Miałdzikiespojrzenie.Gapiłsięna
jednąznas,apotemnadrugą,jakbynigdywcześniejnasniewidział.
-
Cosiędzieje?-pisnąłdomnie.-Cowyrobicie?
Niewiedziałam,czywogólepowinnyśmymuodpowiadać,bobałamsięjegoreakcji,ale
Fipowiedziała:
-
Jedziemy,Kev.Atakujemysamoloty.
Całajegotwarznaglesięzmarszczyła.Kiedyśnafizycerobiliśmyeksperyment,wktórym
wysysasiępowietrzezpuszki.Puszkamarszczysięikurczy,zmieniającsięwkompletny
wrak.NowięcwłaśnietakwyglądałKevin.Wyssałyśmyzniegoducha.
Znowuprzeczesałwłosypalcamiizawołał:
-
Ellie,toszaleństwo.Nieróbtego,proszę.Tosamobójstwo!
Alejaitakwrzuciłambieg.CiężarówkaHomerajechałajużwstronęwielkichdrzwi.Gdy
zatrzymałasięprzednimizprzeszywającympiskiemhamulców,Leewyskoczyłzkabiny.
Spojrzałnanas,czekając,ażpodjedziemybliżej,zanimodsłoniprzednamiświat
zewnętrzny.Gdyjużtozrobi,niebędzieodwrotu.Przezpierwsząminutęmożemyjedynie
blefować.Musimymiećnadzieję,żekażdyżołnierz,któryzobaczyciężarówki,założy,że
jesteśmytulegalnie.Jeślinie,jeśliodrazusiędomyślą,żecośknujemy,zmiotąnasz
powierzchniziemi,zanimzdążymypokonaćstometrów.
Skończymyjakpiórkazpoduszkirozerwanej93
)
podczaspoduszkowejbitwy.Wiedziałam,żegdydrzwisięotworzą,zostanienam
zaledwiekilkaminutżycia.Itownajlepszymrazie.
NiemampretensjidoKevina,żetaksięrozkleił.Mnieteżniewielebrakowało.Kevin
posypałsiępsychicznie,azachwilęwszyscymieliśmysięposypaćfizycznie.Mieliśmy
skończyćjaktamtenmartwyoficerwłaziencewkoszarach.Niepotrafiłamprzestać
myślećoRobyniosposobie,wjakizginęła.Wiedziałam,żetokiepskaporana
wspominaniejej,alebyłamprzekonana,żejużwkrótcesięzobaczmy.
Toczyliśmysięnaprzód.Spojrzałamwgórę,byzerknąćnaKevina,alepoterhzdałam
sobiesprawę,żeprzecieżniemawstecznegolusterka.Wciężarówkachdoprzewozu
meblinaniewielebysięzdało.
-
GdzieKevin?-zapytałamFi.
Przezchwilęnieodpowiadała.Chybapróbowałazajrzećdotyłu.
Potemsięodezwała:
-
Trudnopowiedzieć.Wyglądanato,żezakopałsiępodstertąworków.
Byliśmyjużprzydrzwiach.Leedałnamznakizacząłjeotwierać.
-
Tookropne-powiedziałamdoFi,mającnamyślito,corobiłyśmyKevinowi,którego
wiozłyśmynaniemalpewnąśmierć.
-
Tak-przyznała.-Okropne.
Musiałamzałożyć,żewie,oczymmówię,boniebyłoczasutegopotwierdzić,niebyło
czasunaniczwyjątkiemzabijaniaiumierania.
Wrotahangarusięrozsuwały.Byłatojednaztychkonstrukcji,wktórychprzesunięcie
pierwszejczęścipowodujeautomatyczneprzesunięciedrugiej.SzybkospojrzałamnaLee.
Wyglądałspokojnieipięknie.
Zastanawiałamsię,czywidzęgoporazostatni.JegoiHomera.
Drzwiotworzyłysięwystarczającoszeroko,byśmymogliprzejechać.
UsłyszałamgłośnywarkotsilnikaciężarówkiHomera.Dawałzadużogazu,aletrudno
przywyknąćdoobcegosilnikawtakimpośpiechu,zwłaszczagdymasiędoczynieniaz
ciężarówką.Wielkazakurzonaciężarówkazaczęłasiętoczyć.Zauważyłampyłi
pomyślałam,żeśmieszniewyglądawbaziewojskowej,gdziewszystkojesttakie
nieskazitelne.WyjechałamzaHomerem,apotemzatrzymałamsięizaczekałamnaLee.
Zamknąłdrzwi.Nadrugimkońcudrogistałodwóchżołnierzy,alebyliodwróceni
plecami.Leewskoczyłdokabiny,dającnamostatniznak.Dodałamgazuiruszyłamza
Homerem.
Nazewnątrzwszystkowydawałosięjasneiczyste.Jakbymoglądałaprześwietlonyfilm
nadużymekranie.Byłotyleprzestrzeni.Skręciłamwprawo,nadaljadączaHomerem,a
potemzerknęłamwtęstronę,gdziewdalszymciąguparadowaliżołnierze.Przezchwilę
niewierzyłamwłasnymoczom.Aletomusiałabyćprawda.Nakońcudrogizgraja
mężczyznszławnasząstronę.Pomyślałam,żejużnasnakryli,żeruszylidoataku.Potem
zdałamsobiesprawę,żetoniemożliwe.Pewnieskończylimusztręiwracalidokoszarna
kubekherbatyichwilęodpoczynku.Zawcześnie.Tooznaczało,żezatrzy,czteryminuty
znajdąciałaoficerów.Aleniekoniecznie:wcaleniemusieliwejśćdotejsalisypialnej,w
którejpanowałbałagan.Mimowszystkopomyślałam,żenaszeszansegwałtowniemaleją.
Jakbyodsamegopoczątkuniebyłymalutkie.
Homerszybkoskręciłwlewoiruszyłbocznądrogą.Wporządku-
nadaljechaliśmywstronęzaparkowanychodrzutowców.Skręciłamzanimrównie
szybko,alemartwiłamsię,czynienarzuciliśmyzbytdużegotempa.Niepowinniśmy
zwracaćnasiebieuwagi.Musieliśmyzyskaćconajmniejpółtorejminuty,byzająć
pozycjeumożliwiającerozpętaniepiekła,którechcieliśmyrozpętać.
95
Bochcieliśmyrozpętaćpiekło.Piekło,chaos,zniszczenie.
Wiedzieliśmy,żejeślinamsięuda,lotniskozmienisięwmorzeognia.Mieliśmyszansę
zniszczyćwięcejsamolotówwciąguparuminut,niżnowozelandzkiesiłypowietrzne
zniszczyływciąguostatnichsześciumiesięcy.
Jużjewidziałam.Boże,byłoichmnóstwo.Todobrze,alejednocześniesięwystraszyłam.
Bałamsięjużtakdługo,żewzasadzieniepowinnambyłasięprzejmowaćstrachem,alew
tamtejchwilipoczułam,żezachwilępozbędęsięcałejzawartościżołądka,itozobu
stron.Odrzutowcewyglądałyjakszerszenie,amybyliśmyprzynichmrówkami.
Mrówkami,którepostanowiłyprzypuścićataknaszerszenie.
Dziewięćcysternnapełniałobaki,aczterysamolotyczekałynaswojąkolej.Razem
trzynaście.Dlaniektórychpechowaliczba.Wzdłużpłytypostojowejparkowałookoło
czterdziestu,możepięćdziesięciumaszyn.Wszystkosięzgadzało.Wcześniejwidzieliśmy
tylkodziewięćcysternipodejrzewaliśmy,żewięcejichniema.Ichbezpieczeństwo
zależałoodszybkości.Niemoglisobiepozwolić,bysamolotywnieskończonośćtkwiły
napłycielotniskabezpaliwaalbopołączoneruramizcysterną.Wtedybyłynajbardziej
bezbronne.
GdzieśkiedyśusłyszałamotymodpułkownikaFinleyaiIaina.
Ruszyliśmywichstronę.PrzednamisunęławielkaciężarówkaHomera.Nadawałanam
rytm.Gdybynieon,niewiem,jakszybkobymjechała.Pewnierozpędziłabymsiędostu
czterdziestu.
Ciężarówkadowywozuśmieciokazałasięjednaktrochępodobnadoczłowieka,którym
stałsięHomer.Byłasolidna,niezawodnaisilna.
-
Mamnadzieję,żekulezadziałają-powiedziałanagleFi.
-
Comasznamyśli?
-
Nowiesz,to,żeHomerowiudawałosięrozwalaćpuszkinapolu,wcalenieznaczy,że
tutajteżsięuda.
Bil
Bochcieliśmyrozpętaćpiekło.Piekło,chaos,zniszczenie.
Wiedzieliśmy,żejeślinamsięuda,lotniskozmienisięwmorzeognia.Mieliśmyszansę
zniszczyćwięcejsamolotówwciąguparuminut,niżnowozelandzkiesiłypowietrzne
zniszczyływciąguostatnichsześciumiesięcy.
Jużjewidziałam.Boże,byłoichmnóstwo.Todobrze,alejednocześniesięwystraszyłam.
Bałamsięjużtakdługo,żewzasadzieniepowinnambyłasięprzejmowaćstrachem,alew
tamtejchwilipoczułam,żezachwilępozbędęsięcałejzawartościżołądka,itozobu
stron.Odrzutowcewyglądałyjakszerszenie,amybyliśmyprzynichmrówkami.
Mrówkami,którepostanowiłyprzypuścićataknaszerszenie.
Dziewięćcysternnapełniałobaki,aczterysamolotyczekałynaswojąkolej.Razem
trzynaście.Dlaniektórychpechowaliczba.Wzdłużpłytypostojowejparkowałookoło
czterdziestu,możepięćdziesięciumaszyn.Wszystkosięzgadzało.Wcześniejwidzieliśmy
tylkodziewięćcysternipodejrzewaliśmy,żewięcejichniema.Ichbezpieczeństwo
zależałoodszybkości.Niemoglisobiepozwolić,bysamolotywnieskończonośćtkwiły
napłycielotniskabezpaliwaalbopołączoneruramizcysterną.Wtedybyłynajbardziej
bezbronne.
GdzieśkiedyśusłyszałamotymodpułkownikaFinleyaiIaina.
Ruszyliśmywichstronę.PrzednamisunęławielkaciężarówkaHomera.Nadawałanam
rytm.Gdybynieon,niewiem,jakszybkobymjechała.Pewnierozpędziłabymsiędostu
czterdziestu.
Ciężarówkadowywozuśmieciokazałasięjednaktrochępodobnadoczłowieka,którym
stałsięHomer.Byłasolidna,niezawodnaisilna.
-
Mamnadzieję,żekulezadziałają-powiedziałanagleFi.
-
Comasznamyśli?
-
Nowiesz,to,żeHomerowiudawałosięrozwalaćpuszkinapolu,wcalenieznaczy,że
tutajteżsięuda.
96
Jechałamdalej,czującsiętak,jakbymdostaławgłowękantówką.Fimiałarację.To
mogłobyćjakieśspecjalnepaliwo.Acysternymogłybyćspecjalniezabezpieczone.
Homerodbiłwlewo.Takjakuzgodniliśmy.Odnajbliższegoodrzutowcadzieliłonasjuż
tylkoczterystametrów.Naszplanbył
prosty.HomeriLeezajmąsięsamolotamizaparkowanyminajdalej,mytymi
zaparkowanymibliżej.Gdychłopcybędąjechaćdocelu,myzwolnimyiskręcimyw
prawo,byzająćnajlepsząpozycjędoostrzału.
Jakdotejporyszłonamwyśmienicie.Niktsiędonasniezbliżyłinieokazałnam
najmniejszegozainteresowania.Alesytuacjaszybkosięzmieniała.Kilkanastępnych
minutprzypominałoobłęd:szalonywyścig,któregozwycięzcyżyjądalej,aprzegrani
giną.
Pierwszymzwiastunemkłopotówbyłoto,żenagleFichwyciłamniezarękę.Szepnęłami
doucha:
-Jedziejakiśsamochód.
Niewiem,dlaczegomówiłaszeptem.Itakniełatwobyłocokolwiekusłyszećprzezwarkot
diesla.Zerknęłamwstronę,którąpokazała,ioczywiścieokazałosię,żemarację:zielony
dżipzplandekąszybkozmierzałwnasząstronę.Jechałzodległegokrańcalotniska,więc
nadaldzieliłogoodnastrzysta,czterystametrów.Bezwątpieniachodziłomujednako
nas.Wyglądałgroźnie,pędząctakprostownasząstronę.
Myślałamszybko.Musiałamnadaćswojemuumysłowitakąsamąprędkość,zjakąjechał
tensamochód,albojeszczewiększą.Niewiem,dlaczegoczasamimózgpracuje,a
czasamizamierawbezruchu.Chodzinietylkoopoczuciezagrożeniaiadrenalinę.Tamtej
nocywWirrawee,kiedypuściłyminerwy,zagrożeniebyłoogromne,amimotosię
posypałam.Terazznowugroziłonamwielkieniebezpieczeństwo,lecztymrazemmój
mózgdziałał,jaknależy.Naswojeusprawiedliwieniedodam,żetamtozałamaniew
WirraweewydarzyłosięniedługopośmierciRobyniniedługopotym,jakzrobiłamz
chłopakiemzWellingtoncoś,czegonaprawdężałowałam.
Tymrazemsięniezawahałam.Wzięłamszerokizakręt,dośćłagodny,żebyniewyglądał
podejrzanie.Nawettrochęzwolniłam,alejednocześniepowiedziałamdoFi:
-
Złapsięczegoś.
-
AcozKevinem?-zapytała.
Nawetonimniepomyślałam.
-
Powiedz,żebyzrobiłtosamo-poleciłam.
Niebyłoczasunadłuższąrozmowę.Fiodwróciłasięikrzyknęła:
-
Kevin,złapsięczegoś!
Natymetapiebyliśmyzwróceninapółnocnyzachód.Dżipzbliżałsięodzachodu.Kiedy
skręciłyśmy,zwolnił,apotemostroodbiłwlewo,byzajechaćnamdrogę.Możeżołnierze
chcielisięustawićpostroniekierowcy,niewiem.Niespodziewałamsiętego,alebiorąc
poduwagęto,cozamierzałamzrobić,złożyłosięcałkiemdobrze.Chybanadalniebyli
pewni,jaknaspotraktować,niewiedzieli,czyzagrażamyichbezpieczeństwu,czymoże
jesteśmytuzjakiegośważnegopowodu.
Prawdopodobnieniemogliuwierzyć,żektokolwiekzdołałprzełamaćichfantastyczną
obronę.
Znowuzaczęłamprzyspieszać-napoczątkudelikatnie,apotem,kiedyoceniłam,żesąwe
właściwymmiejscu,ostrzej.Gazdodechy.
Staraciężarówkaspisałasięcałkiemnieźle.Pewnieniktjejjeszczenieprosił,byrobiła
cośtakekscytującegoiodważnego.Prawdopodobnieniktjejnieprosił,bypędziłazpełną
prędkością.Wkażdymraziewyrwaładoprzoduzwiększąmocą,niżsięspodziewałam.
Wszystkostałosiętakszybko,żezbiłoztropużołnierzywdżi-pie.
Zobaczyłamichzaskoczoneminy.Krzyczelidokierowcyipróbowaliunieśćkarabinydo
strzału.Kierowcamyślał,żepodjedzieodmojejstrony,alezrobiłnajgorsze,comożna
byłozrobić:rozmyśliłsię.
Uznał,żemusięnieuda-bopewniebysięnie99
udało,trudnopowiedzieć-izahamował,apotemgwałtowniewrzucił
wstecznyipróbowałsięwycofać,skręcającjednocześniegwałtowniewprawo.Tobyła
okropna,głupiadecyzja.Jakjużwspomniałam,czasaminaszumysłpracuje,aczasami
zamierawbezruchu.Niewiem,dlaczegotamtenkierowcawykonałtakkiepskiruch,
dlaczegozrobiłcośtakniemądregowtakważnejchwiliswojegożycia.Inigdysiętego
niedowiem.Firzuciłasięnapodłogę,zasłaniającoczyrękami,ajanaostatniedwa,trzy
metrymocnozacisnęłampowieki.
Tobyłostraszne.Gdywnichuderzyliśmy,nadalwciskałampedał
gazu.Ktośmikiedyśpowiedział,żewtensposóbszkolisiępolicjantów:mają
przyspieszyć,kiedywiedzą,żezachwilęuderząwinnypojazd.Dziękitemuodnoszą
mniejszeobrażenia.Tookropneiniewiem,jaktowszystkoomnieświadczy,bonie
zdjęłamnogizgazuażdoostatniejsekundy.Niezdjęłabymjejwogóle,alejakiśodruch
sprawił,żecofnęłamjąwchwiliuderzenia.Staranowaniekogośzpełnąprędkościąiz
zimnąkrwiąwydawałosięzbytprzerażające.
Mimotowchwilizderzeniajechaliśmydziewięćdziesiątnagodzinę.
Tobyłamasakra.Dżiprozpadłsięnaczęści:jegokawałkileżałyporozrzucanenaasfalcie.
Niektóreoddaloneostometrów.
Największym,jakizauważyłam,byłydrzwi,aioneniebyłyzbytduże,boprzecież
pochodziłyoddżipa.Zobaczyłamteżsilnik.Leżał
naziemi,jakbymechanikwyjąłgowielokrążkiem.
Pozatymwidziałamciała.Wdżipiejechałochybaczterech,pięciużołnierzy,ale
zauważyłamtylkodwóch:jedenleżałzupełnienieruchomo,adrugijakbyprzewracałsięz
bokunabok,jakrybawyjętazwodypięćminuttemu,którejpozostałojużniewieleżycia.
Widziałamteżfragmentyciał.
Oczywiścienieprzeprowadziłamszczegółowychoględzinmiejscawypadku.Moje
spojrzeniabyłytylkoprzelotne,icałyczasbardzoszybkojechaliśmy,zataczającduży
krąg.Musiałamsprawniezawrócić,żebyśmymoglisięustawićnaprzeciwcystern,kiedy
ichrurybędąjeszczepodłączonedoodrzutowców.Wzasadzieniemusiałybyćdonich
podłączone,aletakbyłobynajlepiej.
Wprowadziłamzatemrozchybotanąciężarówkęwzakręt,wiszącnadkierownicąjak
ponurakostucha,mimożewkażdejchwilimogliśmysięwywrócić.Poczułam,jakkołapo
prawejstroniesięunoszą,ipomyślałam:„Itobybyłonatyle.Jużponas”.Niecofnęłam
jednakkierownicynawetomilimetr,bowiedziałam,żemusimytozrobić,wszystkoalbo
nic.Niezwolnimyzażadneskarby.
Wpewnymsensieczułamsięjaknakaruzeli.Robiączakręt,zobaczyłyśmywszystko:całe
miejscewypadku.Ujrzałamwrakdżipa,szerokiepołaciepasówstartowychiogrodzenie
zanimi.Zobaczyłamżołnierzywysypującychsięprzezdrzwijakiegośdużego
niesymetrycznegobudynkuprzywieżykontrolnej.Zobaczyłam,jakciężarówkaHomerai
Leezataczaszerokiłuk,byzająćdobrąpozycję,idostrzegłamrzędysamolotówicystern
zpaliwem.
Totutoczyłasięakcja.Wiedziałam,żeprędzejczypóźniejobudzisięteżresztalotniska-
żołnierzewybiegającyzbudynkuprzywieżybylipierwszymizwielu-alefaceciw
cysternieodrazuzrozumieli,żetospraważycialubśmierci.Dwóchczytrzechpoprostu
uciekło.Niezrobiliśmyjeszczeniczego,comogłobyimbezpośredniozagrozić,alenie
zamierzalizwlekać.Resztawpadławpanikę.Mężczyźnizeskakiwalizeskrzydeł
samolotów,odłączalirury,bieglidokabinciężarówek.Wiedzieli,żecokolwiek
zamierzamy,sąnanaszymcelowniku.Wiedzieli,żemajątylkosekundy,byocalićżycie.
Pojawiłysiędwaproblemy.Popierwsze,gdytelepiącsięnaboki,zataczaliśmyłuk,nie
mieliśmymożliwościwymierzeniadocelu.Fipróbowałasiępodnieśćzpodłogi,aja
wrzeszczałam:x),wstawaj!”,alesiłaodśrodkowabardzojąspowalniapodrugie,
znaleźliśmysięzbytblisko.Niebezpiecznieblisko,Mogliśmyspłonąć.
Gdytylkooddaliliśmysięnawystarczającąodległość,wdepnęłamhamulec.Fiwłaśnie
udałosięusiąść.Terazrzuciłoniądoprzoduiuderzyłagłowąoprzedniąszybę.Itaknie
potrzebowałyśmytejszyby,alemożnabyłopróbowaćsięjejpozbyćwinnysposób.
Kiedyświdziałam,jakpewienrobotnikwnaszymgospodarstwieuderzył
pięściąwprzedniąszybę,bomójtatagozwolnił.Tobyłaszybastaregodatsuna,naszego
polnegogruchota.Aleta,wktórąuderzyłagłowaFi,nawetniepękła.
Gdyszarpnęłamdrążekskrzynibiegów,bywrzucićwsteczny,krzyknęłamdoFijeszcze
raz:„No,dalej!”.Niebyłoczasunaokazywaniewspółczuciazpowoduranygłowy.
Ciężarówkanachwilęstanęła,dygocząc,wstrząśniętatym,cojejzrobiłam,więcFi
zdołaławrócićnasiedzenie.Potwarzypłynęłajejkrew,atwarzmiałabladąjakbanan
obranyzeskórki.
-
Karabiny,karabiny!-krzyknęłamdoniej.
Nadalniemogłamwrzucićwstecznego.Cholera,gdzieonjest?Udałosięzatrzecim
razem.Myślałam,żecałynaszszalonyatakzakończysięwtymmiejscu.Nagledrążekze
zgrzytemtrafiłnaodpowiedniemiejsce.
-
DziękiBogu—mruknęłam.
Znowuwcisnęłamgazdodechy.Zanamirozciągałysięhektarylotniska,więc
przynajmniejniemogliśmywnicuderzyć.Nawetniespojrzałamwbocznelusterka.Jeśli
ztyłubyłnastępnydżip,sammusiałosiebiezadbać.
Ruszyliśmywstecz,kołaobróciłysięwmiejscuiciężarówkagwałtownieszarpnęła,aFi
podskoczyłajakspławikwjeziorku.Nacośnajechaliśmy,prawdopodobnienajakąśczęść
dżipa.Zresztąitakwiedziałam,żeporasięjużzatrzymać.Niemogliśmydłużej
marnowaćczasu.Jeślibyliśmyzabliskoimieliśmysię102
„Wstawaj,wstawaj!”,alesiłaodśrodkowabardzojąspowalniała.Podrugie,znaleźliśmy
sięzbytblisko.Niebezpiecznieblisko.Mogliśmyspłonąć.
Gdytylkooddaliliśmysięnawystarczającąodległość,wdepnęłamhamulec.Fiwłaśnie
udałosięusiąść.Terazrzuciłoniądoprzoduiuderzyłagłowąoprzedniąszybę.Itaknie
potrzebowałyśmytejszyby,alemożnabyłopróbowaćsięjejpozbyćwinnysposób.
Kiedyświdziałam,jakpewienrobotnikwnaszymgospodarstwieuderzył
pięściąwprzedniąszybę,bomójtatagozwolnił.Tobyłaszybastaregodatsuna,naszego
polnegogruchota.Aleta,wktórąuderzyłagłowaFi,nawetniepękła.
Gdyszarpnęłamdrążekskrzynibiegów,bywrzucićwsteczny,krzyknęłamdoFijeszcze
raz:„No,dalej!”Niebyłoczasunaokazywaniewspółczuciazpowoduranygłowy.
Ciężarówkanachwilęstanęła,dygocząc,wstrząśniętatym,cojejzrobiłam,więcFi
zdołaławrócićnasiedzenie.Potwarzypłynęłajejkrew,atwarzmiałabladąjakbanan
obranyzeskórki.
-
Karabiny,karabiny!-krzyknęłamdoniej.
Nadalniemogłamwrzucićwstecznego.Cholera,gdzieonjest?Udałosięzatrzecim
razem.Myślałam,żecałynaszszalonyatakzakończysięwtymmiejscu.Nagledrążekze
zgrzytemtrafiłnaodpowiedniemiejsce.
-
DziękiBogu-mruknęłam.
Znowuwcisnęłamgazdodechy.Zanamirozciągałysięhektarylotniska,więc
przynajmniejniemogliśmywnicuderzyć.Nawetniespojrzałamwbocznelusterka.Jeśli
ztyłubyłnastępnydżip,sammusiałosiebiezadbać.
Ruszyliśmywstecz,kołaobróciłysięwmiejscuiciężarówkagwałtownieszarpnęła,aFi
podskoczyłajakspławikwjeziorku.Nacośnajechaliśmy,prawdopodobnienajakąśczęść
dżipa.Zresztąitakwiedziałam,żeporasięjużzatrzymać.Niemogliśmydłużej
marnowaćczasu.Jeślibyliśmyzabliskoimieliśmysię102
p
ugrillować-trudno.Itakniesposóbbyłostwierdzić,jakąnależałobyzachowaćodległość.
Niemieliśmyzbytwielkiegodoświadczeniawtychsprawach.Alecofanieprzeznastępne
pięćminutteżniewchodziłowgrę.Jeślisiławybuchumiałanaszmieść,musieliśmy
najpierwzniszczyćtyle,ilesięda.
Nowięcznowuwcisnęłamhamulec.Tymrazempamiętałam,żebyostrzecFi,któraw
ostatniejchwiliprzygotowałasięnawstrząs,zapierającsięjednąrękąosiedzenie,adrugą
oszybę.Trzymałakarabinymiędzynogami,skierowanelufamiwsufit,alepodczas
hamowaniaobaprzechyliłysięwmojąstronę.Miałamnadzieję,żenadalsą
zabezpieczone.
Noinadeszławielkachwila.StaranneplanyułożoneprzezpułkownikaFinleya,Iainai
Ursulę-takpieczołowicie,takdawnotemu-nanicsięniezdały.Terazwszystkozależało
odnas,odnaszegoplanuułożonegonaprędce,zzastosowaniemnaszychmózgówi
inicjatywy,orazwymagającegosporoszczęścia.Zabawne:Nowozelandczycychcieli,
byśmybylijedynieichprzewodnikami.
Uznali,żeponieważjesteśmymłodzi,naniewielemożemysięprzydać.Mimożetakdużo
wcześniejzrobiliśmy,uważali,żepoprostumieliśmyszczęście.Możnatobyłopoznaćpo
sposobie,wjakimnanaspatrzyli,ipotym,jakmówili.Jakbywiedzieliowielewięcejniż
my.
Ateraztomybyliśmynalotniskuiprzypuszczaliśmyatak.Miałamtylkonadzieję,że
kiedywojnasięskończy,postawiąnamdużypomnik.
Chwyciłamjedenkarabin,aFiuniosładrugi.Fibyłanajgorszymstrzelcemnapółkuli
południowej,choćterazradziłasobiezbroniąodrobinęlepiejniżprzedwojną.
Sprawdziłam,czykarabinnadaljestzabezpieczony,apotemodwróciłamgoistłukłam
kolbąprzedniąszybę.Obłęd.Szkłosięrozprysło.Spadłnanasdeszczodłamków.Nie
byłojednakczasunaoglądaniezadrapańiran.ObokmnieFipróbowałastłucto,co
zostało
103
zszybypojejstronie.Byłajednakzbytmałoagresywna.Amożezasłaba.Wkażdym
raziezamachnęłamsięjeszczeraz,omałnieroztrzaskującFigłowy,istłukłamcałeszkło,
jakiesiętyłkodało.
Byłyśmygotowe.Miałyśmyprzedsobąpięćcystern.Zprawej,zzahangaru,wyjeżdżały
dwanastępnedżipy.Nieodważyłamsięspojrzećwbocznelusterka.Zanamimogłosię
dziaćdosłowniewszystko.
Żałowałam,żeKevinwypadłzgryiniemożeubezpieczaćtyłów.
Alboprawejstrony.Albolewej.Którejkolwiek.Musiałampodjąćnastępnątrudną
decyzję,jednąznajważniejszychwżyciu.Fikiepskostrzelała,tojasne.Zdrugiejstrony
niemożnabyłospudłować,strzelającdotychcystern.Stałyjakwielkietłustekuryw
jednymładnymrządku,jakgąskiwdrodzenadstaw.Choćżołnierzegorączkowo
próbowaliodłączyćruryiodjechaćcysternami,oszacowałam,żepotrzebująnatojeszcze
zpółminuty.Naszekarabinymogłyopróżnićmagazynkiwznaczniekrótszymczasie.Ale
szybkozbliżałysiędwadżipy.Jużminęłybudynkiiwyjechałynasłońce.Nadalchciałam
przeżyć.Togłupie,wiem,aletakajużjestem.
Byłatylkojednamożliwość.
-
Zajmijsięcysternami-powiedziałamdoFi.
Spojrzałanamnieprzerażona.
-
Och,aleEllie…
-
Poprostuzróbto-wrzasnęłam.
Poprawejrozległsięgłośnyhuk.Ziemiazadrżała.Naglewciężarówkęuderzyłafala
gorącegopowietrza,telepiącniązbokunabok.Zlewejdobiegłymniekrzykiiwrzaski.Z
przodukolejniżołnierzeuciekaliodcystern.Jużprzeczuwali,cosięświęci.HomeriLee
zaatakowali,więcwrógjużwiedział,cozamierzamyzrobić.
Siławybuchuuświadomiłami,żeprawdopodobniejesteśmyzdecydowaniezablisko,ale
byłojużzapóźno,bycokolwieknatoporadzić.Niemiałamteżczasu,byrozejrzećsięw
poszukiwaniuHomeraiLee.Liczyłamnato,żewszystkoznimiwporządku,alenawet
jeślinie,niebyłamwstanieimpomóc.KiedyFi,drżącaipobladła,uniosłakarabin,
przesunęłamsiębardziejwprawoizajęłamwygodnąpozycjęzgłowątużnaddolną
krawędziąoknaizkarabinemopartymopółkę.Dżipynadalpędziływnasząstronęinie
miałamzbytdużoczasu.
Gdytylkozajęłampozycję,rozległsiędrugihukeksplozjipostroniechłopaków.Potem
trzeci,prawienatychmiast.Wyglądałonato,żeskończą,zanimmyzaczniemy.
Wymierzyłam,alemyślamibyłamprzyFi,modlącsię,żebywkońcuzaczęła.
Chybaobiestrzeliłyśmywtejsamejchwili.RozległosięznajomeBUMkarabinów:było
mniejdymuniżprzyinnejbroni,zktórąmiałamdoczynienia,aleodrzutokazałsię
mocniejszy.
Przygotowałamsięnawielkąeksplozję,myśląc,żepodmuchmógłbyprzewrócićnaszą
ciężarówkę.Alenicsięniestało.Jedynąciekawostkąbyłoto,żedżipjadącyzprzodu,
trochęwlewooddrugiego,naglestraciłprzedniąszybę.Rozprysłasięiwypadła.Chyba
mnietoucieszyło,aleniemiałamczasu,żebysięnadtymzastanowić.
SpojrzałamnaFi,żebysprawdzić,cosięstało.
Byłazrozpaczona.
-Spudłowałam-załkała.
Przypominaładziecko,którestłukłokolano.Niemogłamwtouwierzyć.Nikt-
powtarzam:nikt-niemógłspudłowaćztakiejodległości.Podobnoniektórzyludzieniesą
wstanietrafićwstodołę.
FiniepotrafiłabytrafićwEmpireStateBuildingzodległościdwudziestukroków.Nagle
poprawejstroniedoszłodoseriieksplozji,którezdawałysięniemiećkońca.Odniosłam
wrażenie,żesłońcezniknęło.Zrobiłosięciemno.Ciężarówkakołysałasię,jakbyatakował
jąbuldożer.Ażsięobróciliśmy-pojazdważącypięćton!
105
-Strzelajjeszczeraz!-krzyknęłamdoFi.
Spojrzałamdoprzodu-botakbardzonamiobróciło-bysprawdzić,gdziesądżipy.Jeden
leżałprzewróconyiześrodkagramolilisiężołnierze.Drugi,kumojemuprzerażeniu,
zatrzymałsięzaledwiedwadzieściapięćmetrówodnasiwidziałam,jakżołnierzemierzą
donaszkarabinów.Tymgościomnależałosięuznanie.Miałamokołosekundy,byich
załatwić.Musiałamzużyćtrochęnabojów.Głupiobyłobyumieraćzniewykorzystaną
amunicjąwmagazynku.Oddałamkilkaserii,alekątemokazobaczyłam,żeżSłnierzez
przewróconegodżipateżklękają,szykującsiędoostrzału.Wymierzyłamdonichijuż
miałamstrzelać,gdywreszcieFioddaładrugistrzał.Jakbymierzyłazpięćminut.Wcale
bymsięniezdziwiła,bopewniebardzosiędenerwowała,żeznowuspudłuje.
Aleniespudłowała.
Całynaszplanopierałsięnaprostymfakcie:Homerijawnaszejniedojrzałejmłodości
strzelaliśmydopuszekwypełnionychbenzyną,którenatychmiasteksplodowały,
zmieniającsięwkapitalnemałekuleognia.Chybabyłatozasługaiskrytowarzyszącej
przejściukuliprzezmetal.Doszliśmydowniosku,żeskorosposóbdziałałnamałąskalę-
zpuszkami-topowinienzadziałaćtakżenadużą-zcysternami.
Mieliśmyrację.
Izmiótłnaspodmuchpowietrza.Wtejkwestiiteżsięniepomyliłam.
Staliśmyzdecydowaniezbytblisko.
Boże,nigdyniezapomnętamtegouczucia.Jużwiem,przezcoprzechodząofiarytornada.
Potwornyhałas,całkowitautratakontroli,wstrząsy,któremogąpogruchotaćkości.Jak
królikwmordzieteriera,jakskarpetkawsuszarce.Próbowałamtrzymaćlufęskierowaną
kugórze,bykarabinniewystrzeliłiniezabiłFi.Człowiekczujesiętakibezsilny.Jest
bezsilny.PodobniejakpodczaswypadkuterenówkiwWirrawee,tyleżetysiącrazy
106
gorzej.Złapałamsiękierownicy,aleszybkowyszarpnęłomijązrąkiwylądowałamnaFi.
Potrafiłammyślećwyłącznieokarabinach.Nadaltrzymałamswój,nadalmiałlufę
skierowanąwdrugąstronę,alecozkarabinemFi?Trzymago?Znowuzapomniałamo
biednymKevinieztyłu.
Myślę,żefalapowietrzaodrzuciłanasoponadpięćdziesiątmetrów.O
dziwo,nakońcuciężarówkaznówstanęłanaczterechkołach-oilenadaljemiała.
Byliśmyzwrócenibokiemdomasakry,którązgotowałyśmy,tyleżestaliśmyodwrotnie
niżchwilęwcześniej.Niewidziałamzarysucysterny,wktórąstrzeliłaFi.Płomieniebyły
takjaskrawe,żeniemogłamnaniepatrzeć.Zaścianąogniamignęłymiciemneszkielety
samolotów.Całekorpusyspłonęłyipozostałyjedynieczarneżebraprzypominająceramę
samolotuzbalsy.Potemjeszczerazdmuchnąłwiatrisamolotyznowuzniknęły.
Niemaljednocześnienastąpiłydwiekolejneeksplozjewewnątrzognia.Chybabyłyto
sąsiedniecysterny.Amożewybuchły,kiedymykoziołkowaliśmy.Niebyłabymwstanie
tegozauważyć.Możewyleciaływpowietrzejakieśsamoloty.Wybuchywydawałysię
słabszeniżpierwszaeksplozja,alezdrugiejstronybyliśmyjużtrochędalej.Towarzyszyło
imcośwrodzajuzadziwiającychrac:ogromneognistepomarańczowekometynaniebie
wydającedziwnegwiżdżąco-skwierczącedźwięki.Pewnieprzypierwszejeksplozjibyło
taksamo,alesiedzącwkoziołkującejiobracającejsięciężarówce,niczegonie
zauważyłam.
Zostałyjeszczedwiecysterny,którychpłomienieniedosięgły.Stałynadwóchkrańcach
piekła.Czującdzikąradośćwsercu,przystawiłamkarabindoramienia.Oddawna
pałałamżądzązemsty,aterazzamierzałamimzaserwowaćwielkipożar,odpłacićza
wszystko,conamzrobili.Tobyłobardziejniżprymitywne:tobyłopierwotne.
Byłamjaskiniowcem,którywymachujemaczugąnadgłową,nacierającnaszakaleihieny.
107
Wiedziałam,żewystarcządwastrzałyPomyślałam,żelepiejtozałatwićszybko,bogdy
uderzywnaspierwszafalagorącegopowietrza,niezdążęstrzelićporazdrugi.
Tobyłoniewiarygodne.Kiedycysternywybuchały,efektbył
porażający.Pokażdymstrzalepojawiałsięogromnybłysktrwającyconajmniejsekundę,
apotemwystrzelałakolumnaogniawysokanastometrów,kolejnepiekielnekomety
przeszywałystratosferę,apoziemitoczyłasiękulaognia,jakbyktośpodpaliłzeschniętą
roślinękulającąsiępoprerii.Dymubyłoniewiele,alemiałczarnykolor.
Jednaczęśćkuliogniazetknęłasięzresztąpłomieniirozległsięstłumionyhuk.Wtedy
ogieńzacząłpłonąćjeszczemocniejizrobiłosięjeszczegoręcej,choćsekundęwcześniej
powiedziałabym,żetoniemożliwe.
Potemuderzyływnaskolejnefalepowietrza.Ciężarówkaza-kołysałasięwprzódiwtył.
Chybazaczęliśmysiędotegoprzyzwyczajać.
Zastanawiałamsię,czyprzypadkiemniedostanęchorobymorskiej.
Aletymrazemniebyłoażtakźle.
Złebyłoto,żebrakowałonampowietrza.Jakbymniemogławciągnąćtlenudopłuc.Żar
byłtakwielki,nawetztejodległości,żeczułamsiętak,jakbymteżpłonęła.Spojrzałam
naFi,próbującpowiedzieć,żemusimysięstądwynosić.Niezdołałamwydusićsłowa,ale
chybazrozumiała,bopokiwałagłową.
Potemzrobiłacośnaprawdęodważnego.NajpierwHomer,aterazFi.
Nieżartuję,brakpowietrzanaprawdędawałnamsięweznaki.Chybaogieńmusiał
pochłonąćcałytlen,boautentycznieczułam,żezachwilęsięuduszę.Fimiałabardzo
czerwonątwarz,alenagleruszyładotyłuprzezmałedrzwiczki.Chwyciłamjązarękę,
żebyzapytać,cowyrabia,iwtedyzrozumiałam.Kevin!Boże,jakmogłamonim
zapomnieć?Gdyzniknęławciemności,wyprostowałamsięzwysiłkiemispojrzałamw
śladzanią.Niczegoniebyłowidać.
Zawahałamsię,apotemuznałam,żenajrozsądniejbędziezostawićKevinawrękachFii
spróbować
108
«t_
uruchomićciężarówkę.Raczejnieliczyłam,żesięuda,aleitakprzekręciłamkluczykw
stacyjce.Silnikzawarczał,cozrobiłonamniesporewrażenie,aleniedawałonajmniejszej
nadzieinajazdę.Pozatymnawetgdybyciężarówkaodpaliła,oponyizawieszeniemiała
jużpewniezniszczone.
Zostawiłamkluczykiznowusięwyprostowałam.Odwróciłamsię,byjeszczerazspojrzeć
przezotwórwtylnejściance.Nadalniczegoniebyłowidać.Nadeszłapora,byopuścić
pokład.Chciałamotworzyćdrzwipostroniekierowcy,alewidoczniesięzacięły,bonie
mogłamichruszyć.Niezdarniewylazłamprzezokno.Miałamwrażenie,żemojepłuca
płoną,jakbymoddychałaogniem,aniepowietrzem.
Podobnopalenieszkodzi.Powinnambyłaodrazupaśćtrupemnarakapłuc.
Kiedymojestopydotknęłyziemi,poczułamogromnąulgę.
Podbiegłamdotylnejklapy.Gwałtowniełapałampowietrze,leczjednocześniestarałam
siętegonierobić,bogdzieśczytałam,żewstaniepanikizużywasięwięcejtlenu.A
niewielegopozostało.
Podeszłamdodrzwiiszarpnęłamzauchwyt.Niechciałysięotworzyć.Ciężarówkamiała
okropniepoobijanyipogniecionydach.
Teraznaprawdęzaczynałamłkać,myśląc,żenigdyniezdołamstamtądwydostaćFii
Kevina.
Nodobra,przecieżnadalmogliprzejśćprzezotwórdokabiny,tyleżezprzodubyło
niebezpieczniemałotlenuipanowałostrasznegorąco.
Promieniującegorąco-towielkizabójcawpożarachlasów.Pozatymniewiedziałam,czy
udasięruszyćKevi-■na.Jeślinadalbyłwrozsypce,mógłniepalićsiędogimnastyki,
którejwymagałoprzeciskaniesięprzezmałyotwór.
Hukogniabrzmiałtak,jakbypłomieniebyłytużnadnami.KeviniFimusielisięczućjak
wmikrofalówce.Złamałamkilkapaznokci,szarpiączatedrzwi.Ciężarówkazadygotałai
zadrżała,gdykolejnaogromnaeksplozjapolewejstroniezatrzęsłaziemią.Nawet
powietrzezdawałosiędygotać.Drgałojakwbardzo
109
upalnydzień,kiedycisięwydaje,żemiędzytobąatym,nacopatrzysz,stoiszyba,która
zniekształcaobraz.Wokółsłyszałamtrzaskiihuki.Niemogłamzgadnąć,cototakiego,
alepochwilizrozumiałam:poostatniejeksplozjizniebaspadałdeszczrozgrzanychdo
czerwonościkawałkówposzarpanegometalu.
Rozpaczliwiepróbowałammyśleć.Jakmamotworzyćtedrzwi?
Potrzebowałamjakiegośnarzędzia,aleskądmiałamjewziąć?Nagleusłyszałam
łomotaniepodrugiejstroniedrzwi.FialboKevin-alboobydwoje-walilipięściami,
próbującsięwydostać.Wyglądałojednaknato,żemajątylkopięści.Bonapewnonie
brzmiałotojakmłotdwuręczny,którybardziejbyimsięprzydał.Słyszącto,wpadłamw
jeszczewiększąrozpacz.Onitamumierali.Wśrodkumielipewnieznaczniemniejtlenu
niżja,amnieledwiegostarczało.Rzuciłamsięnadrzwi,próbującwyprostowaćpogiętą
blachę.Nieudałomisię.
Wtedyusłyszałamgłos.Dobiegałznadmojejgłowy.Serio,przezchwilęmyślałam,żeto
głosBoga.AtaknaprawdętobyłgłosHomera.Niechcę,bykiedykolwieksiędowiedział,
żepomyliłamgozBogiem.Jużitakmawystarczającowielkieego.Jegogłosrozległ
sięnadmojągłową,bokucałam,próbującotworzyćdrzwioddołu.
-Odsuńsię-powiedział.-Zróbmiejscedlamężczyzny.
Typowe.Mimotosięodsunęłam.Niedlatego,żejestmężczyzną,aledlatego,żemiałcoś,
czegomibrakowało.Łom.Jedenztychpodwiniętychnaobukońcach,mniejwięcej
metrowejdługości,ciężkichigroźnych.Orazbardzoskutecznych.Wystarczyłytrzy
szybkieruchy-uderzyłwramędrzwiwtrzechmiejscach-itrzyszarpnięciazcałejsiły.
Zatrzecimrazemdrzwisięotworzyły.
WśrodkustaliFiiKevin.Wyglądalidośćdziwnieiwydawalisiędośćwystraszeni.Kevin
trząsłsięjakstaruszekpróbującychodzićporazpierwszyodsześciumiesięcy.Słaniając
sięnano
nogach,zeszlipomałymstopniuprostownaszeramiona.Niebyłojednakczasuna
dobroczynność.Gdytylkoichstopystanęłynatwardymgruncie,musielisamiosiebie
zadbać.Chwyciłamplecak-
innychniewidziałam-izawróciłam.Zanamistałaciężarówkachłopaków,czekającna
jałowymbiegu.MiędzyniąanamistałLee,trzymająckarabin.Niepatrzyłnanas.
Rozglądałsięnawszystkiestrony,jegogłowanieustannieobracałasięwprawoiwlewo,
czekającnanieuniknionykontratak.Jedenfacetzjednymkarabinemgotowynachmarę
żołnierzy,którzyzachwilęnadbiegną.
Popędziliśmywstronęciężarówki.Obejrzałamsiętylkorazizobaczyłam,żeKevinradzi
sobiecałkiemdobrze.WzasadziewyprzedziłFiokilkametrów,więcbezwzględunato,
jakciężkiebyłojegozałamanienerwowe,niespowalniałogo,gdychciałuciecprzed
niebezpieczeństwem.
Weszłamdokabinyciężarówki.Normalniewtakiejsytuacjijaktausiadłabymza
kierownicą.AleHomeroswoiłsięjużztąciężarówką.
Poznałsprzęgło.Gdybyzgasłmisilnik,wszyscymoglibyśmyzginąćprzeztenjedengłupi
błąd.
-
Maciekarabiny?-zawołałzamnąHomer.
-
Nie.Onie.Zostawiliśmyjewfurgonetce.
Odwróciłamsię,żebynaniąspojrzeć.Trochępożałowałam,żetozrobiłam.Widokbył
przerażający.Sięgającaniebaścianaogniaciągnęłasięwprawoiwlewo,jakokiem
sięgnąć.Byłacałkiemczerwona-ogromnapłonącakurtyna.Gdzieśmusiałasiękończyć,
aleztego,cowidziałam,płonęłowszystko.Samoloty,cysterny,hangary,szopy,baraki-
wszystkomusiałosięstaćczęściątegoognia,wszystkomiałospłonąć.Byłoprzeraźliwie
gorąco.Czułamsięwyschniętajaksuszonawołowina,którąprzywieźliśmywprowiancie
zNowejZelandii.Naszczęściemiałamkoszulęzdługimrękawem.
Wiedziałam,żepoparzyłamsobietwarz.Mojepłucateżwydawałysiępoparzone,alebyć
możebyłtojedynieskutekbrakutlenu.
iii
Powinniśmybylisiędotegoprzygotowaćjakdopożarulasu,alenieprzyszłonamdo
głowy,żebędzieażtakgorąco.
Zdałamsobiesprawę,żenaszesylwetkinatleogniatodoskonałycel.
Zaciężarówkąwidziałamjedyniepołacietrawyiasfaltowepasystartowelotniska.Po
lewej,gdziestałybudynkiadministracyjne,mignęlimichybabiegnącyludzie,alewokół
byłotyledymuifruwającychkawałków,żemogłamsiępomylić.Wydawałomisię,że
słyszęwyciesyren,alehukogniasprawiał,żeniczegoniemogłambyćpewna.Naszatak
rozegrałsiętakszybko,żeniedaliśmyżołnierzomczasunazareagowanie.Pierwszą
myślą,któraprzychodziładogłowykomuś,ktoznalazłsięwpobliżueksplozji,było
chybaratowaniewłasnejskóry.Dopieropotemsięprzegrupują,zorganizują.
Homerwskoczyłnamiejscekierowcy.Chwyciłkarabinipodałmigo.
Potemznowuwyskoczył,żebypomócwejśćFiiKevinowi.Wtymczasiejapobiegłamdo
drzwizdrugiejstrony.PodrodzeminęłamLee.Nigdyniezapomnę,jakwyglądał.Niedo
wiary.DosłowniejakRambo.Stałpewnie,wrozkroku,trzymająckarabin,miałkamienną
twarziporuszałjedyniegłową,lustrującwzrokiemlotnisko.
Pomyślałamwtedy,żewkażdejchwilimogłabymmupowierzyćswojeżycie,aonnigdy
bymnieniezawiódł.Dotarłamdodrzwipasażeraiwskoczyłamdokabiny.Podrodze
zauważyłamcośdziwnego.Naglenawywrotceukazałsięrząddziurek.Zgrabnyrządek,
jakbyktośgostaranniewymierzył.Otwórkierunkowy.
Dopieropochwilizrozumiałam,cotojest.WtedykrzyknęłamdoHomera,którywłaśnie
wskoczyłnamiejscekierowcy:
-
Strzelajądonas!
-
Dośćdługosięnamyślali-powiedziałspokojnie.
Wrzuciłbiegistarygratszarpnąłdoprzodu.
-
AcozLee?-przeraziłamsię.
Homerwzruszyłramionami.
-Możepójśćpiechotą.
TylkoHomerpotrafiłżartowaćwtakiejchwili.Spojrzałamwbocznelusterkoi
oczywiściezobaczyłamLeenapace,zkarabinemuniesionymdostrzału.Nieczekałam,
żebysprawdzić,czystrzeli.
Zajęłamsiętymsamym:próbąuratowanianamskóry.TeżuniosłamkarabinHomerai
lustrowałamlotnisko,szukająckłopotów,którenapewnosiętamczaiły.
Homerwdepnąłgaz.Tobyłoszaleństwo.Jeślijeszczemnieniewytrzęsło,toterazz
pewnościąmiałamszansęnadrobićbraki.W
jednejsekundzierzuciłomnienaFi,awnastępnejnaokno.AleHomerrobił,cotrzeba:
jechałzygzakiemjakwariat.Oponyciężarówkiprzechodziłynajtrudniejszytest.Bałam
się,żewkażdejchwilimogąpęknąć.Zarzuciłonamimocnowjednąstronę,apotem
naglewdrugą-jeszczemocniej.
Wybojeoczywiściebardzoutrudniałysprawę.Pędziliśmyzmaksymalnąprędkościąpo
trawie.Potemznowugwałtownienamizarzuciło,tymrazemwlewo,ikumojemu
zdumieniunagleznaleźliśmysięnapięknejgładkiejnawierzchni.
Dopieropochwilizrozumiałam,cosięstało.Iwszystkobyłojasne.
Passtartowy.Niewiarygodne.Niewiedziałam,czytodobrypomysł.
Oznaczałbardzoszybkąucieczkęodgorącychpłomieniibyćmożeodkul,leczzdrugiej
strony,jadącpoliniiprostej,stanowiliśmyłatwiejszycel.
WtedyFichwyciłamniezaramię,zatapiającwnimpalcejakszpony.
Pokazałacoś,alewcaleniemusiała,bojateżtozobaczyłam.Zrobiłomisięsłabo.Miałam
wrażenie,żemójżołądeksięzapadł.
Odrzutowiecpodchodziłdolądowania.
Byłjakieśdwadzieściametrównadkońcempasa.Opuściłkołairównocześnieotworzył
klapy,jakkaczkarozpościerającaskrzydłapodczaslądowania.Byłatopiękna,
symetrycznamaszyna,wspanialezrównoważona,oidealnymkształcie.Mimo
113
tomiaławsobiecośnienawistnego:przypominałaraczejosęniżptaka.Zdziwiłamsię,że
lądujenalotnisku,gdzieprawiewszystkiebudynkistojąwpiekielnymogniu,alebyć
możeskończyłojejsiępaliwoiniemiałainnegowyjścia.Wkażdymrazielądowała-co
dotegoniebyłożadnychwątpliwości.
AHomerjechałdalej.
Napoczątkupomyślałam,żeniezauważyłsamolotu.Aletobyłomałoprawdopodobne,
bowszyscydoniegowrzeszczeliśmy.Wystarczyłospojrzećnajegotwarz,bywiedzieć,że
gozauważył.Byłblady,pocił
sięiwbijałwzrokwsamolotjakzahipnotyzowany.„Jedzienaczołówkę”-pomyślałam.
Zupełniejakpodczastychokropnychgierwcykorawamerykańskichfilmach,kiedy
samochodypędząprostonasiebie.Nieznoszęoglądaćtegowtelewizji,atutaj,napasie
startowym,wprawdziwymżyciu,byłonieskończeniegorzej.
Wzbijająckołamimałykłąbdymu,odrzutowiecwylądował.Wpadłwlekkipoślizg,ale
byłatojedynaoznakawahaniazjegostrony.Naglezpiskiempędziłpoasfalcie,prostona
nas.Jakbyzacząłżyćwłasnymżyciem.Iniewiedziałam,czyzmienizdaniewystarczająco
szybko,bynasuchronićodroztrzaskaniasięnakawałki.Zjakąprędkościąbędziegnał,
kiedywnasuderzy?Dwustukilometrów?Trzystu?
Jechaliśmydalej.Samipędziliśmypewnieprawiestówą,wyciskajączestaregodiesla,ile
sięda.Złapałamzaklamkęizerknęłamprzezokno.Niepodobałamisięwizjaskokuz
ciężarówkirozpędzonejdostukilometrównagodzinęiwylądowanianaasfalcie.Alenie
spieszyłomisiędoczołowegozderzeniazrozpędzonymodrzutowcem.Czyzdołam
skoczyć,gdynadejdziekrytycznachwila?
Niewiedziałam,czymamtyleodwagi.
FikrzyczałanaHomera.Krzyczała:„Zatrzymajsię!Zatrzymajsię!”,cojednakniebyło
dobrąradą,bogdybyśmysięzatrzymali,114
samolotitakbynasstaranował.Kevinchybazemdlał.Miałzamknięteoczyilśniącą
twarzpokrytąkropelkamipotu.Oparłsię0
ramięFi,jakbystraciłkontrolęnadciałem.Gdybyjejtamniebyło,osunąłbysięna
podłogę.
AHomer,starydobryHomer,najwidoczniejpostanowiłnaswszystkichzabić.Miał
spojrzenieczłowiekanaprochach.Ściskał
kierownicę,jakbychciałzniejwycisnąćsok.Odchyliłsięjaknajbardziejdotyłuipołożył
naszalinaszeżycie.Ciężarówkanieskręciłanawetocentymetr,aniwprawo,aniwlewo.
Samolotzbliżałsiębardzoszybko.Wjednejchwilibyłwpowietrzunadlotniskiem,aw
następnejpędziłprostonanas.Robiłsięcorazwiększy.Przestałwyglądaćpiękniei
symetrycznie1
wydawałsięjużtylkoprzerażający.Szybykokpituprzypominałyoczyowada.Zdawały
sięgapićakuratnamnie.Trudnobyłosobiewyobrazić,żezanimisiedząludzie.Wiem,że
hamowali,bospodkółwzbijałsiędym.Zastanawiałamsię,czyzauważyli,żeprzy
naszychkołachniemadymu.Znowuzłapałamzaklamkęinaprawdęzaczęłamotwierać
drzwi,żebysięprzygotować.WmyślachbłagałamHomera,żebyprzekręciłkierownicę,
żebyzjechałzpasa.Finiebłagałagowmyślach:krzyczałanacałegardło.Jabyłamnato
zbytdumna.Niezamierzałamkrzyczeć,nawetgdybymmiałaprzeztozginąć.
Zastanawiałamsię,czyLeeniewyskoczyłjużprzypadkiemzwywrotki.Wcalebymsię
niezdziwiła.Odrzutowiecwydawałsięterazowielewiększyodnas.Zdalekabyłdość
mały.Porazpierwszydotarłodomnie,żeHomermożenaprawdęchciećsięznim
zderzyć.
Możetobyłamisjasamobójcza.Możedoszedłdowniosku,żeitakniemamyszansy
przetrwać,anaszeżycietouczciwacenazatakdrogiiśmiercionośnysamolot.
Dzielącanasodległośćzmniejszyłasięprawiedozera.Niebyłoratunku.Zostaliśmy
zmuszenidoodkryciakart.Zachwilęmieliśmysięroztrzaskać.
5
Iwtedysamolottrochęsięwzniósł.Fi,któraprzechyliłasięwstronęHomera,próbując
wyrwaćmukierownicę,głośnokrzyknęła.
Zaczęłamsięmodlić.Przypuszczam,żedobryżołnierzniepowiniensięmodlićoocalenie
wrogiegoodrzutowca,alewłaśnieotosięmodliłam.Pragnęłamtylkotego,byoderwałsię
odziemiiwzbiłwpowietrze.Alenieliczyłam,żesięuda.Odbilizbytpóźno.
Wpatrywałamsięwsamolotwcałkowitymskupieniu.Zobaczyłam,jakdzióbdrży.Zaczął
siępodnosić.Zobaczyłam,jakunosisięjeszczebardziej,inawetdostrzegłamzanim
słońce.
Alebyłozapóźno.Wiedziałam,żejestzapóźno.Mocnozacisnęłamoczy,napięłamtwarz
icałeciało,czekającnauderzenie.
Myślę,żeominąłnasocentymetr.Pilocimusieliwycisnąćzmaszynycałąmoc,jakąbyli
wstanieznaleźć.Niewiem,możetesamolotymająjakieśturbodoładowaniealbocośw
tymrodzaju.Wkażdymrazietocackodałoradę.Gdyzpiskiemprzelatywałonad
naszymigłowami,hałasbyłogłuszający-brzmiałjaktysiącświńzarzynanychdokładnie
wtejsamejchwili.Sprawiałpotwornybólmoimuszom.Nadodatekwpadliśmywcień
aerodynamiczny.Niewiarygodne!Tesamolotymajątakwielkąmoc,żeprawie
pożałowałamniedawnejrozwałki.Byływspanialewykonane,idealniezbudowane.W
pewnymsensiebyłocośzłegowtym,żezgrajanastoletnichchuliganówprzyszłai
zniszczyładziesiątkitakichmaszynrówniełatwo,jakniszczysięgniazdoos.
Cieńaerodynamicznymógłoznaczaćnaszkoniec.Pchnięcinim,sunęliśmypopasie
startowymzszaleńczopracującymsilnikiem,jakbyztyłudmuchnąłwnasolbrzym.
Lżejszypojazdjużbykoziołkował,topewne.Naszczęścieciężarówkadowywozuśmieci
byłataksolidna,żeutrzymałasięnaczterechkołach.Nawetniezboczyłazpasa.
Inagleznaleźliśmysięsamipośrodkulotniska,mniejwięcejkilometrodnajbliższego
ogrodzenia,mniejwięcejkilometrodpłonącychbudynkówisamolotów,mniejwięcej
półtorakilometraodnadalnietkniętejwieżykontrolnej.Poczułamsiębardzosamotna.
Byliśmywidocznijaknadłoni.Inietrzebabyłobyćgeniuszem,bywiedzieć,żenasze
kłopotydopierosięzaczynają.
Kiedywyjechaliśmyzcieniaaerodynamicznegoiprzestałonamirzucać,Homerskręcił.
Wyglądałonato,żewracamynawyboje.Irzeczywiście,pochwilizjechaliśmyzasfaltui
pędzączmaksymalnąprędkością,podskakiwaliśmynatrawie.
Taprzejażdżkateżwymagałamocnychnerwów.Terenbyłbardzonierówny,pełen
króliczychnoridołów,którychniebyłowidaćwwysokiejtrawie.NiktopróczHomera
niemiałpasów,alenawetonichniezapiął.Możechciałpokazać,żejedziemynatym
samymwózku,choćwciągukilkuostatnichminutpoważniezwątpiłamwjegodobre
intencje.Chwytaliśmysięwszystkiego,czegobyłomożna,ichybaobiezFistarałyśmy
sięniekrzyczećnaHomera.Niechciałyśmygodenerwować.Musiałsięskupić.Niełatwo
byłokierowaćwtakichwarunkach.
Kevinzsunąłsięnapodłogęileżałskulonyumoichstóp.Niewiem,czybyłprzytomny,i
niewielemnietoobchodziło,aleprawdopodobniejechałomusięwygodniejniż
komukolwiekznas.
Nietrzęsłonimtakbardzojakmną.AlebyłomiżalLee-oilenadalsiedziałztyłu.Nie
porazpierwszywciągutejwojnyprzydarzyłamusiębolesnainietypowaprzejażdżka.
KiedyśprzewiozłamgowłyszespychaczawWirrawee,potymjakzostałrannywnogę.
Wtedyteżbyłoostro.
118
Leedowiódł,żenadalznamijest.Rozległosięnagłeuderzeniewtylnąszybę,takgłośnei
takbliskiemojegoucha,jakbyktośroztrzaskałokno.Szybkosięodwróciłam.
NajwidoczniejLeerzucał
czymśwszybę,żebyzwrócićnasząuwagę.Terazwychylałsięzzakrawędziwywrotkii
żywogestykulował,pokazującnapasstartowy.
Przezchwilęmyślałam,żepróbujenakłonićHomeradopowrotunaasfalt.Aletobyłobez
sensu.LeedośćdobrzeznałHomeraimiałdoniegozaufanie.Musiałochodzić
0
cośinnego.Ocoś,czegoniezauważyliśmy.Dlategospojrzałamwstronę,wktórą
pokazywał.
Izobaczyłam,żepogońrozpoczęłasięnapoważnie.Popasiestartowympędziłytrzy
dżipy.Ladachwilamiałysięznamizrównać,apotemmogłyskręcićigonićnaspo
trawie.Wiedziałam,żezniosąwybojelepiejniżnaszaciężarówkadowywozuśmieci.Że
dopadnąnaswokamgnieniu.
Chciałamimjakośprzeszkodzić.Musiałam.Problempolegałnatym,żewidziałamje
tylkowtedy,gdypatrzyłamprzezoknopostronieHomera.Niemogłamoddaćstrzałuw
tamtymkierunku.Zauważyłamjetylkodlatego,żejechaliśmypodmałymkątem
względempasastartowego.Leeteżniemógłichpowstrzymać,dysponująctylkojednym
karabinem.Jakmiałamcokolwiekzdziałać,siedzącponiewłaściwejstronie?
Ztyłurozległsięstrzał.Niemogliśmysobiepozwolićnamarnowanieamunicji,alemimo
toLeeudałosięjakośwymierzyć.Niewidziałam,czycokolwiekzniszczył.Dżipy
zaczynałyzjeżdżaćzpasa1
zbliżaćsiędonas.Przypominałypsyosaczającezbuntowanegowołu.
Rozpaczliwechwile,rozpaczliwedziałania.Nadalczułam,żeumrzemy,więcniebyło
sensutchórzyć.Równiedobrzemogliśmyodejśćwwielkimstylu.Aoknoobokmniebyło
jużotwarte.
Zostałamkaskaderką.Niebyłototakwidowiskowejakspacerpodachurozpędzonego
pociąguczywyjścienaskrzydłosamolotu,alejaknamniecałkiemniezłe.
119
-Kiedystądwyjdę,podajmikarabin-powiedziałamdoFiizaczęłamsięprzeciskać
przezokno.
Taczęśćbyłaniezbyttrudna.Problemyzaczęłysięwtedy,gdywysunęłamnazewnątrz
swójśrodekciężkości,czylityłek.Naglepoczułamsiębardzozagrożona,pozbawiona
wszelkiejochrony—
siedziałamnaramieokna,ztwarząwystającąnaddachemkabiny-
więcprzesunęłamsięwstronęszczelinymiędzykabinąawywrotką.
Szczelinabyładośćszeroka.Zdałamsobiesprawę,żemuszęodegraćTarzanaiuwierzyć,
żeudamisięzłapaćbokuciężarówki.Fizniepokojempatrzyłaprzezoknoichyba
powiedziałacośdoHomera,bogdytylkowstrzymałamoddechiprzerzuciłamnogina
drugąstronę,ciężarówkazwolniła.
„Zamordujęgo-pomyślałam.-Jeślitoprzeżyjemy,zamordujęgo”.
Zupełniewybiłmniezrytmu.Złapałammetalowąkrawędźsamymipaznokciamiprawej
dłoni.Paznokciamiiopuszkamipalców.Ziemiaprzesuwałasięwzatrważającymtempie,
więcupadekoznaczałbyśmierć.Wpadłabymmiędzykoła,atoniewyglądałobyzbyt
ładnie.
Śmierćbyłabyszybka,aleniewyglądałabyładnie.Nieodważyłamsięspojrzećwdół.
Wiedziałam,żepodejmętylkojednąpróbę.Starałamsięzebraćcałąodwagę,całąsiłę,
całąenergię.Nigdynieuprawiałamsztukwalki,alewiem,żeniektórzykolesiekruszą
cegły,skupiająccałąsiłęwdłoni.Chciałamskupićcałąsiłęwtymjednymruchu.
Wiedziałam,żejeślibędęzadługozwlekała,energiamnieopuści,więcjakimścudem
pomimoprzerażeniamusiałamsięzmusićdodziałania.
Jednymznajtrudniejszychzadańbyłopowstrzymaniesięodzamknięciaoczu.Byłamtak
przerażona,żechciałamjezamknąć.Natakiluksusniemogłamsobiejednakpozwolić.Z
otwartymi,wręczwytrzeszczonymioczamiwykonałamwielkiskok.
Prawiemisięudało.Wysokośćokazałasięmniejszymproblemem,niżoczekiwałam,i
chybaodprężyłamsięułameksekundyzawcześnie,myśląc,żebeztrududopnęswego.
Alenie120
dostałamsięażnasamągórę.Inajtrudniejbyłoznaleźćdobrypunktzaczepienia.Palceod
razuzaczęłymisięześlizgiwać.Czułam,jakmięśnieprawejrękinapinająsięipuchną
podciężaremcałegociała.
Jasne,wtamtymokresienieważyłamzbytdużo,aleitakzadużo,bymzdołałasiędługo
utrzymaćnakoniuszkachpalców.
Mojeręcedziałałyjakbyosobno,jakurobota.ZnowumiałamtowrażeniezTerminatora.
Prawarękadostałarozkaztrzymania,więctrzymała,leczrównocześniezaczęłasię
zsuwać,milimetrpomilimetrze.Drugarękazaczęłaprzeszukiwaćpowierzchnię
wywrotki,powoliześlizgującsięwdółipróbującwyczućdotykiem,czyjesttamcoś,
czegomożnabysięzłapać.Tobyłodziwne.Wydawałomisię,żewszystkotrwadługo,
jakbymmiałamnóstwoczasunatakiewiszenieimacanie.Czułamsięcałkowiciewylu-
zowana,całkowiciespokojnaizdystansowana-nigdywcześniejczegośtakiegonie
doświadczyłam.
Trwałotojednakzaledwiekilkasekund.Naglewróciłamdorzeczywistości.Głośny
warkotsilnikaciężarówkirozlegałsiętużprzymnie,ogromnekoładudniłynatrawiastej
nawierzchni,nalotniskudoszłodokolejnejpotężnejeksplozji-wszystkietedźwięki
znowuzahuczałymiwuszach.Znowupoczułamuporczywyżarsilnika,którypracował
ponadsiły.Wpadliśmynasporągórkęiomalniespadłam:Homerjużniezwalniał.
Pędziliśmyzprędkością,którąnormalnieuznałabymzaniemożliwą.Chybazataczaliśmy
wielkiekoło,bydostaćsięwpobliżegłównejbramy.PrawdopodobnieHomeruznał,że
możenamsięudaćwyjechać,wykorzystujączamieszaniewywołaneprzezeksplozje.
Koniuszkipalcówmojejprawejdłonidoznawałybóluprzekraczającegowszelkie
wyobrażenie,popadaływjakąśskrajność.
Jużprawieichnieczułam.Wiedziałam,żenadalkurczowosiętrzymają,alewiedziałam
też,żeniesąwstanietrzymaćsiętakdłużej.
121
Amojalewadłońnadalszukała.Iwkońcunacośnatrafiła.Niebyłotonicwielkiego.
Bógmiświadkiem,żeniebyłotonicwielkiego.
Chybacośwrodzajumetalowegobolca.Byłampewnatylkotego,żetocośzmetaluo
nieregularnymkształcie.Wyczułamtwardą,solidnączęść,apotemcośprzypominającego
drut.
Niebyłotocoś,czemuspokojniemożnabypowierzyćżycie.Aleniczegoinnegonie
miałam.Niebyłowystarczającoduże,bymmogłasiętegozłapaćalbozacisnąćnatym
dłoń.Pozostawałomijedyniewykorzystaćtowcharakterzetrampoliny.Czegoś,odczego
możnasięodepchnąć,bywykonaćostatniskoknawywrotkę,ostatniskokkużyciu.Ten
bolecmusiałmiwystarczyć,boniezanosiłosięnato,żedostanęinnąszansę.
Koniuszkipalcówmojejlewejdłonizłapałymałykawałekmetalu.Nanicinnegonie
starczyłomiejsca.Gdyopuszkiprawejdłoniwkońcusiępoddały-nagle,zprzerażającym
inieodwracalnymślizgiem-
złapałambolecjeszczemocniejizaryzykowałam.Tymrazembyłamwyżejniż
poprzednio,aleodpychałamsięodczegośtakdrobnego,żenieliczyłamnawielkiskok.
Czującdziką,bezbrzeżnąradość,poczułam,jakmojarękatrafianagórę.Tozabawne,że
wtakichchwilachjaktaskupiamysięnabieżącejsekundzie.Ladachwilamogliśmy
zostaćzastrzelenialbowyleciećwpowietrze,alejabyłamszczęśliwa,bomyślałam,że
ocaliłamżycie.Wyglądanato,żeniemożnaprzetrwaćbezumiejętnościkoncentracji.W
tejostatniejminuciebyłamskoncentrowanajakcholera,alemojeproblemywcalesięnie
skończyły.
Mocnotrzymającsięlewąręką-iponieważtymrazembyłamjużwyżej-dośćłatwo
podniosłamprawą.Potemwygięłamplecywłukipostawiłamstopynabokuciężarówki.
Wisiałamtakprzezchwilę,apotemopuściłamnogiiwykonałamnastępnywielkiskok,
lądującnabocznejczęściwywrotki.Wdrapałamsięjeszczewyżejizawisłamna
krawędzi.Twardymetalwpijałmi
122
sięwbrzuch.Sapałamidyszałam,aleprzelazłamnadrugąstronę,robiąccośwrodzaju
powolnegoprzewrotuwprzód,ażwkońcuwylądowałamnanogach.
Jednasprawabyłatakpilna,żezajęłamsięniąwpierwszejkolejności.
Odrazusięodwróciłamiwychyliłamzakrawędźwywrotki,sięgającwstronękabiny.Fi
mnieniezawiodła.Wiedziałam,żeniezawiedzie.
Byłajużdopasawychylonazkabinyiwyciągaładomniekarabin.
Złapałagozakolbę,więcjachwyciłamzakonieclufy.Fidoszładowniosku,żejestemod
niejsilniejsza:gdybyspróbowałazłapaćkarabinzalufę,jegociężarokazałbysiępewnie
zawielkiimogłabygoupuścić.Byłabytokatastrofa,naktórąniemogłyśmysobie
pozwolić.
Choćjestemdośćsilna,ciężarkarabinuprawiemnieprzerósł.
Wykorzystałamkażdąodrobinęsiły,jakamipozostała.Poczułam,jakmięśniedrżąmiz
napięcia.Karabinkołysałsięjakmetronom,boFijużgowypuściła,ajapróbowałam
znaleźćenergię,bywciągnąćgonagórę.Podejrzewam,żeprzypominałotowyciąganiez
wodywielkiejryby.Alestopniowo,kawałekpokawałku,dźwignęłamgonagórę.
Miałamtylkonadzieję,żeFiniezapomniałagozabezpieczyć.Odtychwszystkich
wibracjimógłzłatwościąwypalić,rozbryzgującmojewnętrznościpocałymlotnisku.
Dopierogdymiałambrońwrękach,mogłamsięrozejrzeć.
Izobaczyłamcośnaprawdędziwnego.Oczywiściewwywrotcebył
Lee.Zauważyłam,żenawetniezdawałsobiesprawyzmojejwalkioto,bydoniego
dołączyć.Byłdomnieodwróconyplecamiiwyglądał
znadkrawędziwywrotkipoprawejstronie.Oparłkarabinostalowybrzeg.Niewiem,ile
strzałówoddał.Słyszałamtylkojeden.Złapałamkarabinwodpowiednisposóbiruszyłam
wstronęLee.Niebyłołatwoiśćpogwałtowniepodskakującejwywrotce,alewolałamto
niżwspinaczkę,którąmusiałamzaliczyć,bysiętamdostać.
123
DotknęłamramieniaLee.Omalniespadłzwrażenia.Alepowiedział
niewiele:
-
Jużmyślałem,żenigdyniedołączysz.
Niewiem,dlaczegochłopakiuwielbiająodgrywaćroletakichtwardzieli.
Zerknęłamnadkrawędzią.Dżipyrozjechałysiępromieniścieigoniłynaspolotnisku.
-
Wywrotkazabardzopodskakuje-krzyknąłLee.Nazewnątrztrudna.gobyłousłyszeć.-
Niemogędobrzewymierzyć.
Miałrację,aleoznaczałotorównież,żewrógniemożewymierzyćdonas.Odczasudo
czasuwidziałambłyski,więczpewnościądonasstrzelano.Usłyszałamparęgłośnych
brzdęków,prawdopodobnie,gdykuleuderzyływwywrotkę,alenajwyraźniejnie
ponieśliśmyżadnychstrat.Wybraliśmywłaściwąciężarówkę.Gdybyśmyjechalistarą
furgonetkądoprzewozumebli,bylibyśmybardziejpodziurawieniniżdurszlak.
Znowusięschowałam.Naraziepudłowali,alekomuśprzecieżmogłosięposzczęścić.
Moglinietrafićtysiącrazy,alewystarczyłabyjednakula.Niechciałam,bymojeostatnie
słowabrzmiały:„Przecieżnietrafiądonasztakiejodległości…”.
Sprawdziłamzamekiodbezpieczyłamkarabin.Zaczęłonaminaprawdętrząść.
NajwidoczniejHomerdoszedłdowniosku,żeskorojestemjużwwywrotce,może
rozwinąćskrzydła.Pędziliśmyzygzakiem,kreślącszalonewzory.Dawałoponomniezły
wycisk.
Miałamnadzieję,żesobieporadzą.Niesłyszałamjużjednakkolejnychbrzdękówkulo
metal.Potemnaglewyszliśmynaprostą.
Leeklepnąłmniewramię.
-
Niewychylajsięteraz-krzyknął.-Jedzienarozwałkę.
Poczułamukłuciestrachu.WwypadkuHomerajechanienarozwałkęmogłooznaczać
dosłowniewszystko.ZdenerwowanazignorowałamradęLeeiwystawiłamgłowę.
124
Odzachodniegoogrodzenianadaldzieliłnasjakiśkilometr,aleplanHomerawydawałsię
oczywisty.Ciężarówkapędziłazpoczuciemmisji.Piekielnieszybkognaliśmyku
ogrodzeniu.Niemogłamwtouwierzyć.Ogrodzeniewyglądałobardzosolidnie:wysoka
barierazdużymistalowymisłupamiinapiętymdrutem.Alewiedziałam,żeHomer
postępujesłusznie:tobyłanaszajedynaszansa.Inaszczęściejechaliśmywielką
ciężarówką.Jeśliistniałpojazdzdolnyprzebićsięnadrugąstronę,towłaśnieona.
Leespochmurniał.Byliśmyjużstraszniepoobijani,takwielerazyotarliśmysięośmierć.
Niewiedziałam,ilejeszczezdołamyznieść,ilejeszczepozostałonamszczęścia.Znowu
rozległysiębrzdęki,które-
cogorsza-byłycorazgłośniejsze.Możedlatego,żeprzykucnęłam,amożedlatego,że
poścignasdoganiał.MimożeHomerwcisnąłgazdodechy,dżipybyłypewniecoraz
bliżej.Zdałamsobiesprawę,żewtylnejczęściwywrotkizaczynająsiępojawiaćdziury.
Najpierwmałe,potemwiększe.Metalotwierałsiępodgrademkuljakrozkwitającykwiat.
Jednadziurapowstałanamoichoczach.Widocznielepiejbyłoniepatrzeć.Ścisnęłam
karabininerwowosiępodniosłam,bywyjrzećznadtylnejkrawędziwywrotki.
Dżipjadącypośrodkubyłjakieśczterdzieści,pięćdziesiątmetrówzanami.Dwa
pozostałe,jadącepojegoprawejilewejstronie,znajdowałysiętrochędalej.Ale
zaczynałysiędosiebiezbliżać.
Próbowałamwymyślićjakiśsposób,byimzaszkodzićbezmarnowaniaamunicji.
Zauważyłam,żeodpowiedźturlasięunaszychstóp.Beczkizpaliwem!Mogliśmy
powtórzyćnaszniedawnywyczynnamniejsząskalę.
Najbliżejmnieznajdowałsiękanister,któryleżałnabokuizewzględunaswójkształtnie
turlałsięwwywrotce.NiepatrzącnaLee,podałammuswójkarabin.Potempodniosłam
kanister,którywydawał
siępełnymniejwięcejwpołowie,wyrzuciłamgonadtylnąkrawędziąwywrotkiiznowu
chwyciłamkarabin.
25
Porażka.Kanisterrozprysłsięwchwilizderzeniazziemiąijegozawartośćrozlałasięna
wszystkiestrony.Odziwoniewybuchł.Możewśrodkubyławoda,aniebenzyna.Nie
stałamjednakzzałożonymirękamiiniezastanawiałamsięnadtym.ZnowuoddałamLee
swójkarabin,chwyciłamjednązbeczek,którapotoczyłasięwmojąstronę,ijednym
ruchempoderwałamjądogóry.
Kanisternacośsięjednakprzydał.Kierowcaśrodkowegodżi-panajwidoczniejwpadłw
panikę,widząc,jakcośwylatujezwywrotki.
Możeodgadłmojezamiary.Wcalebymsięniezdziwiła.Wkażdymrazienachwilę
wcisnąłhamulec,cowyraźniegospowolniłoidałonamtrochęwięcejczasu.
Beczkaniepękła.Odbiłasięiposzybowałazaskakującowysoko,apotemodbiłasię
jeszczekilkarazy.Leezdążyłjużoddaćdwastrzaływjejstronę,alespudłował.Ja
strzeliłamrazitrafiłamwchwili,gdybeczkędzieliłooddżipazaledwiedziesięćmetrów.
Mamztegopowoduogromnąsatysfakcję.Niejestemnajlepszymstrzelcemnaświecie-o
nie.Aletenstrzałbyłcałkiemładny.Ioddałamgowdoskonałymmomencie.Kierowca
dżipanajwidoczniejodzyskałpewnośćsiebie,bopędziłzpełnąprędkością.Beczka
wybuchłajakbomba:wszędzieposzybowałopłonącepaliwoikawałkimetalu.Kierowca
niemiałszansichominąć.Oczywiściepróbował.
Ktobyniepróbował?Gwałtownieodbiłwbok,skręcającjaknajmocniejwprawo.
Tchórz,pomyślałam,nibyprzypadkiemzapominającodziwnejchwiliwłasnego
tchórzostwa.Bokręcąckierownicą,byuciecjaknajdalejodeksplozji,kierowcadżipa
narażał
pasażeranaogromneniebezpieczeństwo.Teżnarażałamludzinaogromne
niebezpieczeństwo,kiedypuszczałyminerwy,alenietakrozmyślniejakon.
Wkażdymraziedoprowadziłdotego,żedżipzacząłkoziołkować.Itojak!Przeturlałsię
chybazetrzyrazyiwylądowałnadachu,odwróconydonastyłem.Jegokołaobracałysię
jakszalone.
126
Niebyłoczasudłużejsiętemuprzyglądać.NagleLeewrzasnął:
-Chowajsię!
Izdałamsobiesprawę,żezachwilęuderzymywogrodzenie.
Obydwojepadliśmynaziemię.Rozległsięhuk,trzaskikilkabrzdęków,które
przypominałyuderzeniekuliometal,alewrzeczywistościtowarzyszyłypękaniu
przewodówpodwysokimnapięciem.Okropnymetalowypisk.Jedenkabelstrzeliłnam
nadgłowąjakbat.Gdybymnadalstała,uciąłbymigłowę.Nieżartuję.Alechoćnie
odważyłamsięwstać,wiedziałam,żeprzebiliśmysięprzezogrodzenie.
Niewiarygodne:naprawdęudałonamsięwydostaćzlotniska.Inajwyraźniejwszyscy
przeżyliśmy.Towcalenieznaczy,żewyzbyliśmysiępanicznegostrachuprzedśmiercią,
któraprzecieżnadalmogłanasspotkaćwkażdejchwili-cozresztąbyłobardzo
prawdopodobne.Najbardziejniesamowitebyłoto,żespowodowaliśmyogromne
zniszczenia,zadającwrogowiciosy,wktóreledwiemogliśmyuwierzyć,amimotoudało
namsięuciec.
Zasadniczaróżnicapolegałaterazchybanatym,żenachwilędopuściłamdosiebiemyślo
przetrwaniu.Wydawałasięniebezpieczna,mogłazrobićwięcejzłegoniżdobrego,ale
wkradłasiędomojejgłowyitkwiłatamjakkwiatuszekpośrodkuasfaltowegopodwórka.
Kiedytrzaskający,zawodzący,śpiewnydźwiękrozrywanychkabliucichł,prześlizgnęłam
sięnakoniecwywrotkiiwyjrzałamnazewnątrz.Byłototrudne,boHomernadaljechałz
pełnąprędkością.
Aleterazsytuacjawyglądałainaczej,bopędziliśmydrogąoboklotniska,którazaczynała
sięrobićkrętaibiecpodgórę,Wkrótcemiałasięzrobićjeszczebardziejkrętaistroma,bo
wiodłakuwzgórzomnapółnocodWirrawee.
Byłamposiniaczonaipoobijanaodciągłegopodskakiwania,alemusiałamotym
zapomnieć,żebysięskupić.Rozpaczliwiechciałamzobaczyć,cojestzanami.
127
Dwapozostałedżipysiedziałynamnazderzaku.Chybapoopuszczeniulotniskażołnierze
przestalidonasstrzelać,alebylituż-
tuż.Jeśliwcześniejsięniewkurzyli,toterazzpewnościąbyliwściekli.Wścieklii
prawdopodobnietakżewystraszeni.Cojednakwcaleniezmniejszałozagrożenia.
Wystraszonyczłowiekpotrafibyćnaprawdębrutalny.
Uniosłamkarabinistanęłamwrozkroku,byprzyjąćodpowiedniąpozycjędostrzału.W
tymmomencieżołnierzenatylnymsiedzeniupierwszegodżipapodnieślisięiteżunieśli
karabiny,mierzącdomnie.
Zastanawiałamsię,dlaczegoniestrzelajądonascałyczas.Możebrakowałoimamunicji.
Niemielidużoczasunazabraniewiększejilości.Niedaliśmyimszansyna
zorganizowaniesię.Możepoprostupróbowaliodzyskaćrównowagępoostrymzakręcie.
Amożeuznali,żekulenieprzebijąmetalowejwywrotki.
Wkażdymrazieterazzamierzalinadrobićbraki.Przykucnęłam,gdygradkułposypałsię
natyłciężarówki.Wstalizakwitłrządkwiatów.
Byłookropnieniebezpiecznie.Mimotomusieliśmycośzrobić.
Wychyliłamsię,oddałamdwaszybkiestrzaływichprzedniąszybęischowałamsięz
powrotem,nasłuchującodgłosówkraksy,którejsięspodziewałam.
Nic.Tylkowarkotnaszegosilnika,grzmiącedudnieniekażdejnajmniejszejczęściod
tłokówpopasekklinowy,pracującychjakjeszczenigdydotąd.Nawetgdybymwcoś
trafiła,niczegobymnieusłyszała.
Leewyjrzałznadkrawędzi.Pokonywaliśmykolejnąserięzakrętówiwyglądałonato,że
ostrzałznowuustał.Wtoczyłasięnamniejednazbeczekzbenzynąizaczęłamsię
zastanawiać,czypowinnamrzucićnastępną.Wiedziałam,żeniebędzieczasunaoddanie
strzału,alebyćmożerozprysłabysięiwybuchła.Nawetjeślidwiepoprzedniesięnie
rozprysły.
128
WtedyLeecośkrzyknąłiprzywołałmniedosiebiemachnięciemręki.
Szybkoprzesunęłamsięwjegostronę.Wskazałbolecnagórzetylnejklapy.Natychmiast
zrozumiałam,ocomuchodzi.
-Stracimyosłonę-krzyknęłam,aleonwzruszyłramionamiinicnieodpowiedział.Chyba
miałnamyślito,żebędziemysięmartwilipóźniej.
Jateżwzruszyłamramionamiiprzesunęłamsięzpowrotemnadrugąstronę.Zaczęłam
majstrowaćprzybolcu.Gdybyżołnierzezobaczylimojąrękę,moglibysiędomyślić,co
zamierzamy,aleniemieliszanswniątrafić.Zresztąpewnieitakniemoglijejzauważyć.
Leewyjąłjużbolecposwojejstronie.Przeztozwiększyłsięnacisknamojąstronęibyło
mitrudniejwysunąćboleczdziury.Klapaskładałasięzdwóchczęści,amyskupiliśmy
sięnagórnej.Wpionietrzymał
jąjużtylkomójbolecijeszczejeden,pośrodku,któryprzytwierdzał
jądodolnejpołowy.Zadrżałymipalce,kiedyzdałamsobiesprawę,jakniewieleczasu
dzielinasodchwili,wktórejciężkikawałstalizostanieuwolnionyibędziemógł
odfrunąć,dokądtylkozechce.
Chociażnie,towzasadzieniebyłaprawda.Odfrunąłbytam,dokądzabrałbygowiatri
prędkośćnaszejciężarówki.Czyliprostodotyłu.
Leewyjąłbolecposwojejstronie.Aletenpomojejstawiałopór.
Próbowałambyćcierpliwa.Siłowałamsięznimiciągnęłamgo.W
ogóleniechciałsięruszyć.Możestalowaklapawiedziała,cojączeka.
Miałamwrażenie,żeutknęłanadobre.Toczyłamrozpaczliwąwalkę.
Potrzebowałamjedynie,bybolecprzesunąłsięotrzycentymetryitobymiwystarczyło.
Aledolnaczęśćbolcawydawałasięjakaśspuchnięta,jakbybyłazaduża,bysięwysunąć.
Mojepalcepoczerwieniały,byłyobtarteiobolałe.
Potem,znagłympośpiechemilekkimzgrzytem,bolecustąpił.
129
Nadalklęczałamipoczułamsiętrochęgłupio,trzymającgowrękach.
Przezchwilęgórnaczęśćklapytrwałajakbywzawieszeniu.Potemnaglezniknęła.
Zdmuchnęłojąjakkartkępapieru.JaiLeestraciliśmyczęśćosłony.Zczymśwrodzaju
przerażeniazmieszanegozfascynacjączekaliśmy,cosięstanie.
Astałosięcośokropnego.Najwidoczniejniktjadącywdżipieniezauważyłnaszych
małychpalcówmajstrującychprzybolcach.Alboniktsięniminieprzejął.
Gdyżołnierzezobaczylilecącąklapę,zaczęlihamować,aleniebyliwstaniewielezrobić.
Ciężarówkapędziłazestonagodzinęidżipteż.
Stalowaklapaposzybowaławjegokierunkuzpodobnąprędkością.
Górnepołowyfacetówsiedzącychzprzodupoprostusięrozpadły.
Trzebabyzsześćplastikowychworków,bypozbieraćto,wcosięprzemieniły.Kolesiz
tyłuspotkałnielepszylos.Mignęłymidolnepołowydwóchciał,którenadalsiedziałyz
przodu,gdydżipzjechałzdrogiprostonadrzewoiwybuchł.
Nawojniewidujesięokropnerzeczy.JaiLeetylkospojrzeliśmynasiebie.Jeślibyłam
równiebladaiwstrząśniętajakon,mojaskórazrobiłasięcałkiembiała.Pewnienawet
bielszaniżjego,biorącpoduwagęmojąanglosaskąkarnację.Chybaobydwoje
osłupieliśmynawidokczegośtakpotężnegoitotalnego.Tojednaznajbardziej
dramatycznychiprzerażającychscen,jakiekiedykolwiekwidziałam.
Niewiem,dlaczegozrobiłanamnieznaczniewiększewrażenieniżwybuchbeczkiz
paliwemprzedpierwszymdżipem.Możewidzieliśmyjużwieleeksplozji,wporównaniuz
którymikawałstalilecącejnasamochódzdawałsięnieśćzimną,okrutnąśmierć.Śmierć
naskutekwybuchubyłagorąca.
Nadalwidzieliśmydrugiegodżipa.Żołnierzezaczęlidonasstrzelać.
RazemzLeeschowaliśmysięzadolnączęściąklapyinachwilęzamarliśmywbezruchu.
Potemostrożniewyjrzałam.Czytomojawyobraźnia,czymożezostalilekkowtyle?
Wcalebymimsięniedziwiła.
130
Kiedypokonaliśmyparęwąskichzakrętów,nakilkasekundzupełniestraciliśmyichz
oczu.
Wjeżdżaliśmypodgóręiciężarówkazwalniała.Chcączachowaćtakdużąodległość,
kierowcadżipamusiałużywaćhamulcówiprawdopodobnietorobił.
Niewiem,jakLee,alejaczułam,żeniemamjużwzanadrzużadnychfajnychsztuczek.
Droganadalbyłazbytkręta,byśmymogliwykorzystaćbeczkizpaliwem.Wzięłam
karabinipołożyłamsięzadolnączęściąklapy.PochwiliLeezrobiłtosamo.
Zrozumiałam,żeszykujemysiędostrzelaninyiżemusimyzwyciężyć.Imszybciejto
załatwimy,tymlepiej.
Gdyznowupojawiłsiędżip,oddałamtrzystrzały.UsłyszałamteżkarabinLee:wystrzelił
chybadwukrotnie.Tymrazemrównieżcelowałamwprzedniąszybę-bobyła
największyminajlepszymcelem-izobaczyłam,jaksięrozprysła,choćniewiem,od
czyjejkuli:mojejczyLee.Utrataprzedniejszybynajwidoczniejniewielezmieniła.
Kierowcabyłcałyizdrowy,adżipjechałdalej.Został
jednakjeszczebardziejwtyle.Zaczęłomnietomartwić.Wiedziałam,żejeślizwolnii
będziezanamijechałwbezpiecznejodległości,wpadniemywogromnetarapaty.
Dokądkolwiekpojedziemy,cokolwiekzrobimy,będzienasśledził.Kiedysięzatrzymamy
albospróbujemysięukryć;czynawetgdyskończynamsiębenzyna,żołnierzebędątużza
nami.Zwyczajniemusieliśmysięichpozbyć.
Znowusprawdziłammagazynek.Zostałymiczterykule.SpojrzałamnaLeeiuniosłam
brwi,pytając,ilezostałojemu.Uniósłjedenpalec.
Skrzywiłamsię.Tobyłkoszmar.Znowuuniosłamkarabin,przesunęłamsiętrochę,żeby
zająćnajwygodniejsząpozycję,izmrużyłamoczy,patrzącprzezcelownik.
Tymrazemzaczekałam,ażwyjedziemynaprostą.Kiedypojawiłsiędżip,mogłamdobrze
wymierzyć,mimożebyłdośćdaleko.Dopierogdyniewyraźnatwarzkierowcyznalazła
sięwmoim131
poluwidzenia,pociągnęłamzaspust.Usłyszałam,jakLeeprzeklina.
Opuściłamkarabinizrozumiałamdlaczego.Kierowcazacząłjechaćzygzakiem,takjak
Homernalotnisku.Mojakulaminęłagopewnieokilkametrów.
Wciągudwóchnastępnychminutspróbowałamjeszczedwarazy.Niejestempewna,czy
udałomisięcokolwiekzniszczyć,alewidziałam,jakpojednymstrzalecośoderwałosię
oddachu.Drugakulachybatrafiłafacetasiedzącegoztyłu.Gdywkońcuich
zatrzymaliśmy,poczułamniemalrozczarowanie.Obydwojeczekaliśmyzkarabinamiprzy
policzkach,agdydżipnakrótkąchwilęwyrównałtorjazdy,wystrzeliliśmyrazem,prawie
równocześnie.Uzgodniliśmy,żebędziemycelowaćwsilnik,coprzytakiejodległości
dawałonamnajwiększeszanse.Gdywystrzeliliśmy,naglepojawiłasięchmurabiałego
dymu,apotempłomień.Dżipszybkosięzatrzymał,jakbyuderzyłwmur,izobaczyłam,
żeześrodkawyskakujądwajżołnierze.
Potemodwróciłamwzrok.
OpuściłamkarabinispojrzałamnaLee.Nadalbyliśmyżywi!Towydawałosię
niemożliwe.Wystrzelaliśmywszystkienaboje,alenadalżyliśmy.
Chciałamsięodprężyć.Nie,chciałamzupełniesięwyłączyć,paśćwkącie,płakać,
mówić,spaćidostaćhisterii-wszystkonarazalbochociażjedno.Alewiedziałam,że
nadaljesteśmywokropnymniebezpieczeństwie.Radiaitelefonywrogapracowały
pewnienanajwyższychobrotach,jakszalonedzwoniącdowszystkichmężczyzn,kobieti
dzieci,doktórychtylkosiędało.Wjednymcelu.
Żebynaszabić.
Nowięcniebyłożadnegoodpoczynku,żadnejszansynazłapanieoddechu.Przeszłamna
przódprzyczepy,żebysprawdzić,jaksobieradząnasiprzyjacielewkabinie.Ztego,co
udałomisiędojrzeć,radzilisobienieźle.Fiodwróciłasię,spojrzałaprzeztylnąszybęi
zobaczyłamnie.Zaczęłabićbrawo.Zrobiłomisięmiłoizdałamsobiesprawę,żeHomer
iFiwidzieli,jakpozbyliśmysiępościgu.Przynajmniejnajakiśczas.
Homerjechałprzezkolejnetrzyminuty.Łatwobyłozgadnąć,comyśli:żemusimy
odjechaćnabezpiecznąodległośćodostatniegodżipa.Niemogliśmyjednakpojechaćza
daleko,bozdrugiejstronyprawdopodobniezbliżalisięjużżołnierze.Gdybysięzjawili,
bylibyśmyugotowani.Dotądmieliśmyszczęście.No,możenietylkoononamsprzyjało.
Desperacjateżpotrafiwielezdziałać.
miłoizdałamsobiesprawę,żeHomeriFiwidzieli,jakpozbyliśmysiępościgu.
Przynajmniejnajakiśczas.
Homerjechałprzezkolejnetrzyminuty.Łatwobyłozgadnąć,comyśli:żemusimy
odjechaćnabezpiecznąodległośćodostatniegodżipa.Niemogliśmyjednakpojechaćza
daleko,bozdrugiejstronyprawdopodobniezbliżalisięjużżołnierze.Gdybysięzjawili,
bylibyśmyugotowani.Dotądmieliśmyszczęście.No,możenietylkoononamsprzyjało.
Desperacjateżpotrafiwielezdziałać.
10
Zebraliśmysięnawąskim,nieregularnympasietrawynaskrajudrogi.
NawetKevinwysiadłzciężarówki.Jasne,byłwrozsypce,alemiałnatylerozumu,by
dojśćdowniosku,żesiedzeniewciężarówcenicmunieda.Tenpojazddobrzenam
służył.Możepowojnieprzyjadę,odnajdęgoiwstawiędoładnegogarażu,wktórym
będziemógł
wygodniemieszkaćdokońcaswoichdni.Kiedytylkobychciał,karmiłabymgopięknym
gęstymczarnymolejemorazpoiłabenzynąbezołowiowąklasypremiumiwodąmineralną
dochłodnicy.Aleterazmusieliśmysiępożegnać.Homerwprowadziłciężarówkęw
zachwaszczonezarośla,gdzierosłydrzewawysokienamniejwięcejpięćmetrów.Nie
byłatoidealnakryjówka,alemusiaławystarczyć.
Znowuzłapałamswójplecakizarzuciłamgonaplecy.HomeriLeemieliswojeplecaki,
alebagażKevinaiFizostałgdzieśnalotnisku.
Tobyłazławiadomość-nietylkodlanich,aletakżedlaresztyznas,boKeviniFinieśli
ostatniezapasyżywności.
Choćwszyscytrzęśliśmysięzestrachu-zaciśniętezębyszczękałynamtakbardzo,że
prawieniktniemógłmówić-szybkoosiągnęliśmyporozumienie.
—Musimyzostawićciężarówkę.
TakbrzmiałypierwszesłowaHomera.
134
Niktniezaprotestował.
-
Uciekamydolasu?-zapytałaFi.
-
Toraczejniewystarczy-powiedziałam.-Będzienasścigałomnóstwożołnierzy,a
jesteśmywykończeni.Niezdołamyuciecwystarczającoszybko.
-
Wtakimraziecozrobimy?-zapytałLee.
Znowupatrzylinamnie.Nieznosiłam,kiedytorobili.
-
Potrzebnynamhelikopter-powiedziałaFi.
Wcaleminiepomogła.Dalejłamałamsobiegłowę.Nietylkojąłamałam:rozłożyłam
umysłnastoledoklasyfikacjiwełny,przeczesałamgopalcamiisprawdziłamkażdy
supełek.Apotem,kuswojemuzdumieniu,naglewpadłamnapewienpomysł.Niemiałnic
wspólnegozhelikopterami.Wdalekimzakamarkumózguzapchanymmnóstwem
bezużytecznychbzdurnatknęłamsięnapewnądrobną,aleważnąinformację.
Jakjużwspomniałam,desperacjapotrafiwielezdziałać.
-
Rzeka.
Niemusiałammówićnicwięcej.Moiprzyjacielespojrzelinasiebie-
aprzynajmniejFi,LeeiHomer,boKevinstałjakrobot,gapiącsięwziemię-ijużpo
chwilibyliśmywruchu.
ProwadziłaFi.Lekkośćdawałajejprzewagę.ZaniąszedłLee,potemKevin,którego
specjalnieumieściliśmypośrodku,anastępniejaiHomer,któryciężkoczłapałnakońcu.
Padaliśmyznóg.Aleprawieniczegonienieśliśmy.Wplecakachzostałonamniewiele,a
zkarabinówbeznabojówniebyłożadnegopożytku.Dlategomogliśmyprzynajmniej
poruszaćsiętakswobodnie,jaktylkopozwalaływycieńczoneciała.
Zabawnebyłoto-naprawdętakwtedymyślałam-żeniezrobiliśmynic,comogłobynas
wyczerpaćfizycznie.Niewspinaliśmysiępogórach,nieprzepłynęliśmyoceanówaninie
graliśmywfinałachLigiMistrzów.Niebraliśmyudziałuwtrójboju.Wmoimwypadku
wysiłkuwymagałojedynieprzedostaniesięzkabinyna135
wywrotkę.Mimotobyłamtakwykończona,jakbymprzebiegłamaraton.Chybastres,
któryprzeżyliśmy,pozbawiłnaswszystkiego:każdegogramaenergii,każdejkroplisiły,
prawiecałegożycia.
Właśnietaksięczułam:jakbymtowszystkostraciła.
Alemojezmęczonenoginadalsięporuszały.Las,przezktóryszliśmy
-oddalonyodWirraweeozaledwieparękilometrów-byłrzadkiibardzosuchy.Rosłytu
eukaliptusy,przeważnieśredniejwielkości,osrebrzysto-oliwkowychliściach,które
wypuszczająlatem.Paręlatwcześniejszalałtupożariczęśćpninadalmiałaczarnykolor.
Niezauważyłamzbytwielukrzaków.Glebabyłakiepska,usianamałymikamieniami,
pozbawionażyznejziemiobarwieciemnejczekolady.
Wiem,cobymznalazła,gdybymzaczęławniejkopać:kamienieniewielewiększeod
żwiruirdzawy,suchypiach.Tworzyłtwardąnawierzchnię,poktórejjednakdośćdobrze
siębiegło.
Normalniespodziewałabymsięjużhelikopterów.Nietakdawnotemu,kiedyzbliżaliśmy
siędoWirrawee,byposzukaćNowozelandczyków,zjawiłysiębardzoszybko.Aleteraz
tylkosamBógwiedział,cosięmiałostać.Niewiedzieliśmy,jakdużoudałonamsię
zniszczyć,alenapewnosporo.Anijedensamolotniezdołałsięwzbićwpowietrze-tego
byłampewna-aleniewiedziałam,ilemaszynocalało.Możliwe,żeżadna-nielicząc
odrzutowca,zktórympędziliśmynaczołowezderzenie.
Kiedypoprzednimrazemzbliżyliśmysiędolotniska,okazałosię,żenajwidoczniej
zainstalowanotamjakiśsupernowoczesnysystemochrony,którypozwalałwykrywać
obecnośćludzizzadziwiającejodległości.Pewnieprzekonałżołnierzy,żesąbezpieczni.
W
powietrzuNowozelandczycyzRNZAFprzegrywalizkretesemiwycofywalisięzaMorze
Tasmana.Jużichniewidywaliśmy.Dlategonalotniskuniespodziewanosięwiększych
kłopotówzpowietrza.Asystemnaziemnywydawałsiębardzoskuteczny.
Przechytrzyliśmygofuksem.Mogłamsobiewyobrazić
136
rozmowęprzybramiewjazdowejmiędzywartownikamiakierowcamiciężarówek
wracającychzwysypiska.
-
Zatrzymywaliściesięgdzieś?
-Nie.
-
Widzieliściekogoś?
-Nie!
-
Pojechaliścietylkotamizpowrotem?
-Tak.
-
Okej,wtakimraziewjeżdżajcie.
Agdyjużznaleźliśmysięwśrodku,poszłowzasadziełatwo.Możeżołnierzeczulisiętak
pewnie,żewbazieniezaprzątalisobiegłowyśrodkamibezpieczeństwa.Tobyładlamnie
cennalekcja:nigdyniemyśl,żeudałocisiędopiąćwszystkonaostatniguzik,bez
względunato,jakbardzosięstarałeś.Powinnambyłasiętegonauczyćnafarmie.
Razemztatąprzezwiekikładliśmyrurywzdłużrowówwokółdomuiszop,instalującje
tamnastałe,apotempodłączającdonowiusieńkiejpompy.Miałynaschronićprzed
pożarami.Blokujeszrynnypionowe,apotemnapełniaszrowywodą.Testowaliśmy
systemcopółroku.
Zeroproblemów.Potemwybuchłpożar,włączyliśmypompęinicniezadziałało.Później
odkryliśmy,żepodobudowępompydostałysięosy,którezrobiłytamgniazdo.Użyta
przeznieglinaunieruchomiłamaszynę.
Nowięcrozumiałam,dlaczegowartownicynalotniskutakkiepskosięspisali.Miałam
tylkonadzieję,żeniezostanietoodnotowanewpapierach.Ichkarierawojskowabardzo
bynatymucierpiała.
Gdyonichmyślałam,zoddali,odstronylotniska,dobiegłnashuknastępnejeksplozji.
Niewiem,cotobyło.Weszliśmynamałewzniesienie,gdziezdawnejzagrodypozostały
tylkopłatyblachyipozostałościogrodzenia.Dalej,polewejstronie,zauważyłam
ogromnąchmuręszaregodymu.Miałazabawnykształt,137
W
wisiałanadWirraweejakciężkistół,cośwrodzajusztabydymu.Alerozciągałasięna
wielemil.Uśmiechnęliśmysiędosiebie.Nadalniebyłowidaćmściwychhelikopterów,
wściekłychodrzutowcówśmigającychzwarkotem,żadnegoruchunaniebie.Musieliśmy
zadaćogromnestratyichflociepowietrznej,skoroniemoglinawetoderwaćsięodziemi,
bynasposzukać.
Naszezmęczeniezaczęłazalewaćradość.To,cozrobiliśmy,wydawałosięniewiarygodne.
Poczułam,żeidęcorazszybciej,ażwkońcuodniosłamwrażenie,żeidęzaszybko.
Gdybymmiałasilnik,pewniepracowałbynazbytwysokichobrotach.NawetKevin
przyspieszyłkroku.Jakbynasnapędzałsyropmalinowy.Wymieniłamkilkauwagz
Homerem,alemówiliśmycicho,boniebyliśmyjeszczegłębokowlesie.Musieliśmy
jednakpowiedzieć,jakietofantastyczneiwspaniałe,jakwielkiemieliśmyszczęście.
Dlamniebyłotochybanajlepszeźródłoemocji.Przetrwaliśmy!
Właśnietak.Takdługobyłampewna,żezginiemy,anagleodkryłam,żenadalżyję.
Oddychałam!Czułamciężkawyzapacheukaliptusa,gorącopoliczkówipotcieknącyspod
pach,oblizywałamspierzchnięteustasuchym,spuchniętymjęzykiem.Nagleżyciewydało
misięcudowne.Pragnęłamdalejdoświadczaćtychemocji,najdłużej,jaksięda.
Naprawdęniechciałamumierać.Cudcodziennychchwil.Możliwośćpatrzeniananiebo,
uśmiechaniasięnawidokprzedziałkanatyłkubiegnącegoprzedemnąKevinaalbo
zauważenia,żepryszcznamoimprzedramieniupowoliznika-
wszystkieterzeczywydawałysiętakiecenne.Ajeszczebardziejwyjątkowybyłcud
polegającynamożliwościpodejmowaniadecyzji,mierzeniasięzproblemami,szukania
rozwiązań.Nalotniskumyślałam,żeniemadlanasnadziei.Myślałam,żeniema
rozwiązania.Żejedynymwyjściemjestśmierć.Terazzobaczyłam,żedziękinaszej
determinacjizmieniliśmyrzeczywistość.Znaleźliśmyodpowiedzitam,gdziewcześniej
ichniebyło.Obiecałamsobie,żenazawszezapamiętamtęlekcję.
138
Ijużwkrótcemusiałamjąsobieprzypomnieć.Mniejwięcejpodziesięciuminutachbiegu
Homernaglezłapałmnieodtyłuzaramię.
-Ktośidzie-szepnął.
Pochwiliteżtousłyszałam.Niedalekozanami.Pościgniestarałsiębyćcicho.Chyba
uznano,żeszybkośćjestważniejszaodostrożności.
Prawdopodobniewiedzieli,żebędziemysięspieszyćiżenaszgubią,jeślisięniesprężą.
Przeklęłamich.Przeklęłamichwsercuiwmyślach.Niebyłosensumarnowaćcennego
oddechu.Aledoniedawnamiałamnadzieję,żeudanamsiędotrzećdorzekitak,bynas
niezauważyli.Jakimścudemnaswytropili.Możedlatego,żetakatrasawydawałasię
najbardziejlogiczna-podrugiejstroniedrogi,przyktórejzostawiliśmyciężarówkę,nie
byłodrzew-amożeokazalisięwystarczającobystrzy,byzauważyćnasześlady.
Pomyślałamjednak,żenataktwardejziemitomałoprawdopodobne.Raczejnie
zostawialiśmyśladów.Pewnieułatwiliśmyimzadanie,idączgodnieznaturalnym
ułożeniemterenu.Byliśmyzbytzmęczeniiwystraszeni,bypostąpićinaczej.
Próbowałammyślećwbiegu.Niebyłołatwo.Potrafięiśćijednocześnieżućgumę,ale
mamproblemzmyśleniemwbiegu.
Brakowałomidotegotlenu.Przynajmniejsiędowiedziałam,czegopotrzebujemy:czasu.
Wykorzystanierzekizgodnieznaszymplanemwymagałoprzewagiczasowej.W
przeciwnymrazieżołnierzeczekalibynanasnabrzegujużstometrówdalej.
Przyspieszyłam,minęłamdrzewoiwyszłamnaprowadzenie.
Doszłamdowniosku,żemusimypobiecokrężnądrogą,odważniezakładając,żeudanam
sięzwiększyćdystansjeszczeokilkaminut.Iznowuprzyspieszyłam.Zanosiłosięna
wyścigożycie,sprint,idrugiemiejscenapodiumniewchodziłowgrę.
Wmiaręjakzbliżaliśmysiędorzeki,lasgęstniał.Rosłowięcejjeżyniciemnekępy
gęstychzarośli.Zatymwszystkimwidaći39
byłostromybrzeg,cośjakbymałyklif,zaktórymprawdopodobniepłynęławoda.
Gdybyśmynadalpodążalizgodnieznachyleniemterenu,skręcilibyśmywlewo,czyli
zwrócilibyśmysięzpowrotemkuWirrawee.Chybanawetzauważyłamtamwąską
ścieżkę.Wdodatkuzdawałasięodbiegaćodrzeki.
Niewiedziałam,czydziękitemuzyskamywyraźnąprzewagę,alelepszebyłotoniżnic.
Bezwahaniaskręciłamwtamtąstronę,pędzącprzezchwastywciemnezarośla.Pozostali
pobieglizamną.Niemieliinnegowyjścia.Jedenzawszystkich,wszyscyzajednego-
znowudziałaliśmywtensposób,wzasadziejakzwykle.
Musieliśmybiecostrożnie.Jeśliciludzienaprawdęnasśledzili,szybkozauważyliby
połamanegałęzieipogniecionerośliny.
Równocześniemusieliśmysięporuszaćszybko.Więctrzebabyłoiśćnakompromis.
Mieliśmyztrzydzieścisekund,żebyzniknąć.Daliśmynurawciemnezarośla.
Przykucnęłambardzoniskowniewygodnej,pokracznejpozycji,nalekkimwzniesieniu.
Częściowozasłoniłmniezłamanypień,aczęściowopaprocie.Miałamnadzieję,żenie
będęmusiałatamsterczećzbytdługo.
Nieśmiałamsięrozejrzeć.Musiałamwierzyć,żepozostaliteżsądobrzeschowani,
zwłaszczaKevin.Bógjedenwiedział,comożestrzelićdogłowytemufacetowi.
Prawdopodobnieskuliłsiędopozycjipłodowej,takjakja.Czekając,pomyślałamonim.
Przerażałomnie,żeniewiem,cosięznimdzieje,iżektoś,kogotakdługoznałam,
kompletniesięrozsypał.Skorocośtakiegoprzydarzyłosięjemu,mogłosięprzydarzyć
każdemuznas.
Mojemyśliprzerwałtupotnóg.Przesądniewierzyłam,żejeślispojrzęwichstronę,też
zostanęzauważona.Aleniemogłamsiępowstrzymać.“Wyjrzałam.
Byłoichsześciu.Ciężkiemunduryikarabinychybatrochęichspowalniały.Twarze
wyraźnielśniłyodpotu,anakoszulach140
widniałydużemokreplamy:podpachamiinaplecach.Aleraczejzanaminieskręcili.
Prawdopodobniepodążalizgodniezukształtowaniemterenu,takjakwcześniejmy.
Odruchowowbieglinaścieżkęipopędzilidalej.
Gdytylkoucichłodgłosichbutów,wstałam.Niedałamsygnałupozostałym-poprostu
uznałam,żesamizauważą,corobię,ipobiegnązamną.Wyskoczyłamzzaroślii
zaczęłamsięwspinaćnamałeurwisko.
Byłotrudniej,niżprzypuszczałam.Zpierwszymodcinkiemposzłomiłatwo,alepotem
zrobiłosiębardziejstromoigruntzacząłsiękruszyć.
Znowupomyślałam,żezostawiamywyraźnyślad,imiałamnadzieję,żepozostalisą
równieostrożnijakja.AlenadalnajbardziejmartwiłamsięoKevina.Ciąglenaniego
zerkałam.Beznamiętniewspinałsięnaszczytipoparuminutachkumojemuzdumieniu
udałomusięmniewyprzedzić.Nawetnamnieniespojrzał.Poprostugnał
naprzódjakwielkiniedźwiedźgrizzly.
Mimotonaszapiątkadotarłanaszczytmniejwięcejwtymsamymczasie.Ogromniemi
ulżyło,gdyprzeszłamnadrugąstronęgrzbietuiusłyszałam,apotemzobaczyłamto,co-
jakmiałamnadzieję-byłonasząostatniądeskąratunku:szeroką,pięknąrzekęHeron.
Nadaltrwałolato,więcwodapłynęładośćszybkoibyłagłęboka.W
połowiestyczniajejpoziomznaczniesięobniżał,alenastarejrzecemożnabyłopolegać,i
tylkodługasuszapotrafiłająnaprawdęspowolnić.
Staliśmynadprostymodcinkiemnurtu.Byłszerokimniejwięcejnadwadzieściametrów.
Ostatnioniepadało,więcwodawyglądaładośćczysto.Podobnomieszkaływniej
dziobaki,choćporazostatniwidziałamjetamwdzieciństwie.Terazteżżadnegonie
zauważyłam.
Możnabysięspodziewać,żerzekapłynącaprzezWirraweewpadadoZatokiSzewca,ale
zasprawąjakiegośgeograficznego141
J*
wybrykunatury-dokładniejmówiącWzgórzBlackmana-wcalesiętakniedziało.Heron
płynąłażdoStratton,apotemwdół,dojezioraMurchison.Todośćważnarzeka,bowodę
zjezioraMurchisonwykorzystujątamtejszewielkieelektrownie.
Alewtedyotymniemyślałam.Chciałamtylkojaknajszybciejwydostaćsięzokręgu
Wirrawee.Szybkośćidziałaniebyłydlanasnajważniejsze.
-
Trzymajciesięrazem—powiedziałamdoprzyjaciół.-Jeśliktośwpadniewtarapaty,
niechkrzyknie.IuważajcienaKevina.
-
Nicminiejest-mruknął.
Ucieszyłam,się,żewogólecośpowiedział.
Aleledwietousłyszałam,bobyłamjużwdrodze.Niewysiliłamsięnaspektakularny
skokzrozpędu-główniedlatego,żeniejestemwtymzbytdobra.Zresztąchciałamsię
trzymaćbliskobrzegu,botakbyłobezpieczniej.Nowięcszybkoweszłampokolana,
ustawiłamplecakprzedsobą,położyłamsięnawodzieiprzepłynęłamparęmetrów.
Potemskręciłamwprawo,kierującsięwdółrzeki.
Dziwniesiępływawubraniu.Nigdywcześniejtegonierobiłam.W
ZatoceSzewcajaiHomermieliśmynasobielekkieT-shirtyiszorty.
Terazbyłamwpełnymrynsztunku.Wodawypełniłamibuty,potemdżinsy.Pełzłapo
nogach.Wszystkorobiłosięcorazcięższe.Aleprzynajmniejniebyłozazimno.Biegłam
takdługoitakbardzosiębałam,żebyłamrozgrzana,zestresowanailepka,więcwoda
podziałałanamniedobrze.Niechodziłotylkoochłód,leczosposób,wjakizmywałaz
mojegociałabrudipot.Upłynęłodużoczasu,odkądporazostatnisiękąpałam.
Rzekapłynęłazdecydowanie,aleniezbytwartko.Niebyłowniejżadnychwirówani
wodospadów.Heronnienależałdotegorodzajurzek.Tonaprawdęzabawne:przedwojną
Wirraweeniemiałowsobieniczegodzikiego,dramatycznegoaniwidowiskowego.
Byliśmyspokojnączęściąświata.Większośćludzi
142
wnaszymokręgunieprzejmowałasiętym,cosiędziejewinnychzakątkach.Chcielipo
prostumiećspokój,byżyćwłasnymżyciem.
Chcielimócpoślubiaćludzi,wktórychsięzakochali,wychowywaćdzieci,uprawiać
ziemięispocząćnacmentarzuwWirraweepodwysokimiciemnymisosnami,gdziepo
ichgrobachbiegałybyoposy,któretakżeszukałyjedzenia,dobierałysięwparyirodziły
młode.
Takżyliludziewśrednimwiekuicistarsi.Mnienieinteresowałatakaprzyszłość.
ChciałampodróżowaćpoAzji,AfryceiEuropierazemzFi(dawniejrazemzCorrie),a
potemwrócić,pójśćnastudia,zdobyćciekawą,efektownąpracęipoślubićciekawego,
efektownegofaceta-
najlepiejbogatego.Okej,możewwiekuczterdziestulatwróciłabymdoWirrawee,
wykopałabymrodzicówzfarmyiprzejęłają.Wieleargumentówprzemawiałozażyciem
wWirrawee.Alewcalemisiędoniegoniespieszyło.
RzekaHeronbyłatypowadlaWirrawee.Płynęłaspokojnie,nierobiącnicszalonegoani
niespodziewanego.Niebyłowniejkrokodylianialigatorów,ani…Onie!Węże!Pijawki!
Wyciągnęłamszyjęicichozawołałamdopozostałych:
-
Uważajcienawęże.Inapijawki.
-
Wielkiedzięki,Ellie-odpowiedziałaFi.
Tobyłkoniecmojegospokojuiopanowania.Zestrachemzaczęłamsięrozglądaćw
poszukiwaniupijawek.Nauczyłamsięichbać.W
dzieciństwiewogólesięniminieprzejmowałam.Jeśliktóraśsiędomnieprzyssała,
wychodziłamzwodyiprzypalałamjązapałką.Jakopaskudny,sadystycznybachor
czerpałampewnąprzyjemnośćzobserwowaniaskręcającychsię,wijących,
wysychającychciał,którewkońcuodpadałyodskóry.Ciekawe,ktoodkrył,że
przypalanietonajlepszysposóbnapozbyciesiępijawki.Tomusiałbyćnaprawdę
czarującyczłowiek.
Pewnegorazuwyszłamzestawu,wróciłamdodomuiskierowałamsiędoswojego
pokoju,żebyzostawićrzeczy.Potem43
zauważyłamnakorytarzuśladykrwinadywanie.Pomyślałam,żezostawiłjepies,może
sukazcieczką.
—Mamo!-zawołałam.-Byłtuktóryśzpsów?
Przyszła,żebyspojrzeć.
-
Ojej-powiedziała.Potemmisięprzyjrzała.-Comasznanodze?
Oczywiściemiałampijawkę,przyczepionątylkowpołowieiwiszącąnazębiealboczymś
wtymrodzaju.Toprzezniąponodzepłynęłamikrew.Nawettegoniezauważyłam.
AleCorrienauczyłamniebaćsiępijawek.Zakażdymrazem,gdyktóraśsiędomnie
przyssała,mojaprzyjaciółkarobiławielkiezamieszanie-krzyczałaiuciekała-ażpo
jakimśczasiesamazaczęłamsiędenerwowaćnaichwidokiwkońcuwpadałamw
większąpanikęniżCorrie.Dziwne,aleprawdziwe.
PóźniejpanKassar,nasznauczycielprowadzącykółkoteatralne,opowiedziałnampewną
totalnieobrzydliwąprzygodęswojejprzyjaciółkinaFilipinach.Kobietamiała
paroletniegosynka,któryzawszecierpiałnaproblemyzoddychaniem,dokuczałmuból
zatokiprzeziębienia.Byłaznimukilkumiejscowychlekarzy,którzyniewidzieliwtym
niczłego,więcwkońcuzawiozłagodospecjalistywwielkimmieście,któryskierował
małegonaprześwietlenie.Okazałosię,żeprzezcałyczaswnosiedzieckamieszkała
pijawka,tworząccośwrodzajustałegoelementuwystroju,izupływemmiesięcycoraz
bardziejrosła,korzystajączeswojegoosobistegoautomatuznapojami.Obrzydliwa
historia.
Zabawnebyłoto,żenaoboziewósmejklasiedopanaKassa-rateżprzyssałasiępijawka.
Przezchwilępluskałsięnapłyciźnie,wyglądającjakmaływieloryb,agdywyszedłz
wody,zobaczyliśmy,żezplecówzwisamuwielkaciemnoczerwonapijawka.Tańczyliśmy
wokółniego,krzycząc:„Spalimyją!Przynieściebenzynę!Niechpansięnierusza,może
nampanzaufać!”.
Alefacetstchórzyłikazałnamzastosowaćsól.Nudy.
144
**
Kiedywięcpłynęliśmyrzeką,niespokojniesięrozglądałam,obserwującteczęściciała,
którebyłowidać,imacającpozostałe.
Przesuwałamrękąpoodsłoniętymkarku,anawetsięgnęłamdokostek.Zaczęłamsobie
wyobrażać,żepijawkidostająsiępodmojeubranie,iomałominieodbiło,bopotem
czułam,jakpełznąmipodnogawkamidżinsówalbopodkoszulką.
Tomogłabyćcałkiemrelaksującapodróż,alemojagłupiawyobraźniawszystkopopsuła.
Samaobrzydziłamsobiewycieczkę.Taknaprawdęprzemieszczaliśmysięzbytszybko,by
pijawkimogłynasdopaść.
Bonaprawdęmieliśmydobretempo.Niemusieliśmydużopływać,tylkotam,gdziebył
słabyprąd,borzekaskręcałaalbosięrozszerzała.
Przezwiększośćczasuwodaniosłanasspokojnymrytmem.Czasamidotykaliśmydna,
innymrazemrobiłosięwąskoigłęboko,alenawetwtedyniemieliśmypoważniejszych
problemów.TylkojaiHomerbyliśmydobrymipływakami,alepozostałatrójkateżradziła
sobienieźle.
Płynęliśmyszybciej,niżbyśmyszli,aleporuszaliśmysięznaczniewolniejniżsamochód.
Nieżebytomiałojakieśznaczenie.Czułam,żedecydującsięnarzekę,zdobyliśmydużą
przewagę.Tobyłatajemnadroga,którazabierałanasdalekoodlotniska.Byłaszybkai
cichaiwiedziałam,żeprzyodrobinieszczęściaminietrochęczasu,zanimżołnierzeoniej
pomyślą.Możewogólenieprzyjdzieimtodogłowy.
Niedoceniłamich.
Pochwilimiła,ciepłaikojącawodaprzestałabyćmiłaikojąca.Mojeubranieprzemokło,
zrobiłosięjeszczecięższeibardziejniewygodne,awkońcuzaczęłomnieocierać.Mój
plecaknabrałwodyichoćnadalunosiłsięnapowierzchni,musiałamgopodtrzymywać
ręką.Wodaprzestałabyćciepłaiwniektórychmiejscach-nadługich,ciemnych
odcinkachpoddrzewami-zrobiłasiębardzozimna.Chwilamipłynęłamzawzięcie,ale
uderzyłam
45
wparępodwodnychprzeszkódirąbnęłamobolałymkolanem0
jakiśpieńalboskałę,którejwporęniezauważyłam.
Mimotopłynęliśmydalej.Tobyłonajlepszerozwiązanie.Właściwiejedyne.Pokonaliśmy
zpiętnaściekilometrówwciągugodziny,możewięcej.WtedypodpłynęłamdoHomera,
żebypogadać.Araczejbysięnaradzić.
Dotamtejchwiliniktsięnieodzywał,nieliczącmnieimoichsłówowężachipijawkach.
Milczeliśmypoczęścizewzględówbezpieczeństwa,alewwiększymstopniuchyba
dlatego,żenadalbyliśmywstrząśnięcipoakcjinalotnisku.Potrzebowaliśmyczasu,by
zebraćmyśli,byoswoićsięztym,coosiągnęliśmy.Bypogodzićsięzfaktem,żeodtąd
naszeżyciebędziewyglądałoinaczej.Oczywistąróżnicą-wkażdymraziedotyczącą
najbliższejprzyszłości-byłoto,żestaniemysięnajbardziejposzukiwanymiludźmiw
kraju.Wrogamipublicznyminumerjeden,dwa,trzy,cztery,pięć.Trochękiepskodla
Kevina,któryniechciałmiećztymnicwspólnego.
Uznałamjednak,żeporaznowuzacząćrozmawiać.Niemogliśmytakpłynąćw
nieskończoność.Musieliśmycośzaplanować1
pomyśleć.Ciąglemusieliśmymyśleć,jeślichcieliśmydożyćnastępnegodnia,amoże
nawetpojutrza.DlategopodpłynęłamdoHomera.
-
Cowymyśliłeś?-zapytałamgo.
Leniwieprzewróciłsięnabok,żebymnielepiejwidzieć.MoimzdaniemHomerjest
leniwyznatury,więctensposóbpodróżowanianapewnomuodpowiadał.
-
Będziemytakdryfowaliwnieskończoność-odpowiedziałzszerokimuśmiechem.-A
właściwiedokądpłynietarzeka?
-
Nigdynieuważałeśnalekcjach?HeronwpadadojezioraMurchison.
-
PrzepływaprzezStratton?
-
Właśnie.
146
-
Takmyślałem.Wydawałomisię,żenamościewStrattonwidziałemtabliczkęznazwą.
Nastąpiłachwilaciszy,poktórejdodał:
-
Jakmyślisz,jakdalekoodStrattonterazjesteśmy?
-
Niewiem.Pewniezczterdzieścikilometrów.
-
Tak,całkiemmożliwe.Chociażsamniewiem.Wszystkozależyodrzeki,prawda?Jeśli
biegnieprostsządrogąniższosa,możemymiećdoStrattontylkotrzydzieścikilometrów.
Jeślitrochękluczy,możemymiećsześćdziesiąt.
-
Chybapłyniedośćprosto-powiedziałam,próbującsobieprzypomnieć,jaktowyglądana
mapie.
-
Widzisz-ciągnąłHomer-problemwtym,żemusimydopłynąćnajdalej,jaksięda.
Otoczącałyokręgkordonem,któryodetniecholerniedużyteren.Alejeślipopłyniemyza
daleko,znajdziemysięwStratton.WięcwyjdziemyzwodyprzedStrattonczypo
Stratton?
-
AmożewStratton?-dodałam.
-
Notak,otymniepomyślałem.Chybaistniejetakamożliwość.
Wkażdymrazietoostatniemiejsce,któreimprzyjdziedogłowy.
-
Musielibyśmyzachowaćszczególnąostrożność-powiedział
Lee,którypodpłynął,żebysiędonasprzyłączyć.
Zabawniebyłoodbywaćnaradęwojennąwwodzie,płynącrzeką,aledziękitemu
zapomniałamozimnie,obóluiomokrymubraniuocierającymmiskórę.
-
Tak-potwierdziłHomer.-WStrattonjestpełnofabrykitakdalej,więcpewniedobrzeje
chronią.
-
Niewiem,ileztychfabryknadaldziała-powiedziałam.-
Nowozelandczycyprzezchwilęostrojebombardowali.
-
Uratowalinamżycie-zauważyłHomer.
-
Namtak,aleRobynnie-powiedziałam,choćnormalnieniewspominałamotakich
sprawach.Nachwilęzapadłaniezręcznacisza.
i47
-
Jestemgłodny-jęknąłLee,nagleprzerywającmilczenie.
-
Wiem.Jaumieramzgłodu-powiedziałHomer.
Poczułam,żezemnąjestpodobnie,aleniewielemogliśmynatoporadzić.Wyjaśniłosię,
dlaczegojestmitakzimnoiczujętakwielkiezmęczenie.Próbowałamsobie
przypomnieć,kiedyjadłamporazostatni,alemisięnieudało.
-
Więcjak?-zapytałam.-Ilejeszczebędziemytakpłynąć?
-
Długo-odpowiedziałHomer.
-
Tak,myślę,żepowinniśmypokonaćkolejnetrzydzieścialboczterdzieścikilometrów-
powiedziałLee.-Oiletomożliwe.Oilewytrzymamywwodzietyleczasu.
-
MożemywylądowaćwStratton-zauważyłam.
-
Och,niepłyńmydoStratton-jęknęłaFi.Onateżdonaspodpłynęła.-Niecierpiętego
miasta.Będziezbytniebezpiecznie.
-
PodobnogdzieśwStrattonsąmoirodzice-powiedziałHomer.
-
Notak-przyznałaFi.-Zapomniałam.
Nieodezwałamsię,boniewiedziałam,cobyłobydlanasnajlepsze.
Alechybaniktznasniebyłtegopewien,więcpoprostudługopłynęliśmywmilczeniu.
Wkońcu,jaktoczęstobywanawojnie,lospodjąłtędecyzjęzanas.
11
Pokolejnejgodziniewrzececałkowicienasiąkłamwodą.
Pomyślałam,żelepiejwyjśćnabrzeg,zanimzatonęjakwielkaskała.
Nierozmawialiśmyjużwięcejitaciszamniemartwiła.Byliśmyzbytzmęczeni.Nie
twierdzę,żepowinniśmykrzyczeć,śmiaćsięiszaleć,aleprzydałobysięwięcejżycia.
Byłomijużnaprawdęzimno.Tozadziwiające:kiedymaszpustyżołądek,tracisz
mnóstwoenergii,ciepła,wszystkiego.
Minęliśmykilkazabudowańwzniesionychtużnadrzeką-główniedomówletniskowych.
Zauważyłamkilkaszlakówpieszych.Gdypokonaliśmydługi,szerokizakręt,zdałam
sobiesprawę,żezbliżamysiędobrodu.Rzekazrobiłasięszerszaipłytka.Poczułam,że
ocieramsiękolanamiożwir.
“Wstałamiprzeszłamkawałekdalej,brodzącwwodzie.Byłamniewiarygodnie
przemoczona.Wodadosłowniesięzemniewylewała.
Wcześniejmyślałam,żewtejrzeceniemawodospadów,alejedenbył:ja.Ważyłam
pewniezestokilo.Niemogłamsiędoczekać,żebywyjśćzwody,więcsłaniającsięna
nogach,wyszłamnabrzeg.Cozaulga!Opadłamnatrawę.Paręminutpóźniejdołączyli
domniepozostali.
Alegdytylkorozłożyliśmysięwzdłużbrzegu,tużprzydrodze,usłyszeliśmycichywarkot
jakiegośpojazdu.Brzmiałtak,jakbyrozlegałsięokropnieblisko.
149
-Szybko-zawołałHomer.
Wcaleniemusiałnaspoganiać.Ukryliśmysięwśródtego,cozdołaliśmyznaleźć:głównie
wtrawieipiachunabrzegurzeki.Jaznalazłampowalonyeukaliptus,któryrunąłna
drugiedrzewoiutknął
nanim,więcniedokońcależałnaziemi.Schowałamsięzapniemipomyślałam,że
jestemdośćdobrzeukryta.Potemostrożniewyjrzałam,mającnadzieję,żeniezobaczę
niczegobardziejzłowieszczegoniżwiejskipikap.
Niestety,zobaczyłamcośznaczniegorszego.Kolejnegodżipa,kolejnegodużego,
zielonegoowada,któryciąglewłaziłwnaszeżycie.
Jechalinimczterejżołnierze,samimężczyźni.Zatrzymałsiętużnadwodą.
Zrobiłomisięsłabo.Zwyczajnieniepotrafiłamdłużejtegoznieść.
Naiwniewierzyłam,żezatrzymalisię,żebyodpocząć,alenie.Odrazubyłowidać,że
przybylizjakąśspecjalnąmisją.Dwajzajęlipozycjenabrzegurzeki—tamwysiedliz
dżipa—adwajpozostalipowoliprzejechalirzekęwbród.Gdytylkodotarlinadrugą
stronę,wysiedliiznaleźlidobrepozycje,zktórychmogliobserwowaćwodę.
Wpatrywalisięwgóręrzekiztakimskupieniem,żeodrazubyłowiadomo,nacoczekają.
Przygotowalikarabiny.Jakiśgeniuszrozpracowałnaszątrasęucieczki.Teraz
prawdopodobnierozsyłaliżołnierzynastrategicznemiejscawzdłużrzeki.
Spojrzałamnanichzestrachem.Takbardzochciałamichnienawidzić.Kiedysiękogoś
nienawidzi,jestłatwiej.Możnasobiewmówić,żecokolwieksięzrobi,będziewporządku.
Podokuczaszim,poszarpieszsięznimi,zastraszyszich:niemasprawy,przecieżich
nienawidzisz,tozrozumiałe,zasłużylisobie.CzasamiwszkoleFimówiła,żeniema
takiejosoby,którejbynienawidziła.Zawszesięwtedydziwiłam.JaiCorriepotrafiłyśmy
nienawidzić.Robynteż,mimożebyłabardzoreligijna.
150
Zastanawiałamsię,czyterazFinienawidzi-czynienawidzitychżołnierzy.Spojrzałamna
nichjeszczeraz,próbującrozbudzićwsobiegorączkęnienawiści.Dwajpomojejstronie
staliodwrócenidomnieplecami,aledwóchpozostałychwidziałamdośćdobrze.Mogli
byćojcemisynem.Jedenmiałokołoczterdziestki,byłniskimczłowiekiemocierpliwej,
spokojnejtwarzyiciąglepatrzyłnakwiaty,jakbyinteresowałygobardziejniżwoda.
Drugimiałmniejwięcejpiętnaścielat.Chybabyłnacośwkurzony.Częstomarszczył
brwi,awłaściwierzucałwściekłespojrzenia.Miałamwrażenie,żezastrzeliłbykwiat,
gdybytylkomógł.
Alenawetjegoniepotrafiłamznienawidzić.Jasne,byłwzłymhumorze,alewnie
gorszymniżczasamija.WyglądałjakSteve,mójbyłychłopak,kiedykłóciłsięzeswoją
mamą.AlbojakChris,kiedydzwonekwzywającynalekcjerozlegałsięakuratwchwili,
wktórejdocierałnapoczątekkolejkiwstołówce.Anawetjakja,kiedytataobwiniałmnie
zato,żelisdostałsiędokurnika.
Nieczęstomieliśmyokazjęprzyjrzećsięwrogimżołnierzomzbliskaiprzezdłuższyczas.
TylkogdynaszłapanoizamkniętowwięzieniuwStratton.Iimdłużejprzyglądałamsię
terazdwómżołnierzom,tymbardziejprzypominalimiludzi,którychznałam.
Nobojakmożnanienawidzićkogoś,kogonawetsięniepoznało?Tochybanajgłupsze,co
możnazrobić.
Popołudnieminęłodośćdawnotemu.Podejrzewałam,żeodzmrokudzieląnasjakieśtrzy
godziny.Wydajesię,żetrzygodzinytoniewiele,aleniewiedziałam,czyzdołamy
wytrzymaćtakdługownaszychniewygodnychmałychkryjówkach.Wszyscybyliśmy
kompletnieprzemoczeni,wyczerpaniizziębnięci.Prędzejczypóźniejktośmógłkichnąć,
kogośmógłzłapaćskurcz,komuśmogłypuścićnerwy.Czułabymsiężałośnie,gdybypo
tymwszystkim,cozrobiliśmy,schwytałynasczteryzwyczajneżołnierzyki,alebyłoto
całkiemprawdopodobne.
151
Spróbowałamwczućsięwichrole.Wzasadzietobyłobezsensu,alezdrugiejstronynie
miałamniclepszegodoroboty.Dziękitemuczasmijałszybciej.Gdybymbyłanaich
miejscu,pomyślałabym:„Notak,szanse,żeichzłapiemy,sąjakjedendostu.Pewnie
wcaleniepopłynęlirzekąalboniedotarliażtakdaleko,albojużdawnominęlitenpunkt,
albozłapałichjużktośinny…Aleszefkazałnamtusiedziećiobserwowaćrzekę,więc
takzrobimy,bociludziesąbardzoniebezpieczni.Pozatymwpadlibyśmywdużetarapaty,
gdybytędyprzepłynęli,amybyśmyichniezauważyli”.
Dżipstałnastromejpochyłościnadbrzegiem,dośćdalekoodżołnierzy,izaczęłamsię
zastanawiać,czyudałobymisiędoniegoniepostrzeżeniepodejśćiczycokolwiekbynam
todało.Zanimzdążyłabymuruchomićsilnikiwrzucićbieg,podziurawilibymniejaksito.
Dlategodalejleżałambezruchu,spoglądającnadżipaizastanawiającsię,corobić.Było
micorazzimniej.
Naglekątemokazauważyłamjakiśruch.Jeszczeuważniejwpatrywałamsięwsamochód.
Apomniejwięcejdwudziestusekundachmogłabymprzysiąc,żezacząłsięruszać.Kilka
razyzamrugałam,pewna,żetotylkoprzywidzenie.Alenie,dżipnaprawdęsięporuszał.
Pewniezawiódłhamulecręczny!Chociażbyłbytozadziwiającyzbiegokoliczności.Może
wcaleniechodziłoohamulec
-możezadziałałasiłamojegospojrzeniaiumysłu.Możebyłamzłośliwymduchem,
którzyprzesuwaprzedmioty.
Żołnierzepodrugiejstronierzekizobaczylitowcześniejniżichkoledzy,obajwtejsamej
chwili.Rozpaczliwiekrzyczeliimachalirękami,próbujączwrócićuwagędwóch
pozostałych.Aci,gdytylkozauważyli,cosiędzieje,rzucilikarabinyinajszybciej,jak
umieli,pobieglinawzgórze.
Dżipstaczałsięzewzniesienia,szybkonabierającprędkości.
Zdecydowaniesunąłwkierunkurzeki,oddalającsięoddrogi,izbliżał
siędomiejsca,którewyglądałonadośćgłębokie.Nicdziwnego,żeżołnierzestaralisięgo
zatrzymać.Bieglisprintem152
pościeżce,wykrzykującdosiebienawzajempolecenia,aichdwajkoledzypodrugiej
stronieweszlidowody,przyglądającsiętemuzniepokojemiwykrzykującwłasnerady.
Żadenznichniezauważyłtegocoja.SzczupłegociałaLee,którypocichu,ukradkiem,
wynurzyłsięzzarośliizabrałkarabinyporzuconeprzezdwóchżołnierzy.Lee,który
szybkowycofałsięwkrzakiiskierowałlufękarabinuwstronędwóchuzbrojonych
żołnierzy.Lee,któryleżałiczekał,gotówdonichstrzelić,kiedyprzyjdziemuochota.
Apotym,cospotkałojegorodziców,czułam,żeladachwilapociągniezaspust.
Rozpędzonydżipśmignąłobokdwóchżołnierzyponaszejstronierzeki.Obydwajstarali
sięgozatrzymać.Starszybiegłzanimprzezjakieśdziesięćmetrów.Złapałklamkępo
stroniekierowcyiciągnął
zanią,próbujączatrzymaćsamochódwłasnymisiłami,aleniemiał
szans.Jasne,dżipysąlekkie,aletenzabardzosięrozpędził.Wpadłdowodyzgłośnym
pluskiemiszybkosięzatrzymał,odrazutonącwotoczeniumasybąbelków.Wkońcu
byłowidaćtylkoprzedniąszybęigórnączęśćkaroserii.Utknąłwrzecenaamen.
Późniejwydarzyłosięcośfascynującego.Zrozumiałam,żeniejestemduchem,który
potrafiprzesuwaćprzedmioty:toLeepodkradłsięwzaroślachizafundowałdżipowiten
maływypadek.Alepochwilipoczułam,żechybajednakmamjakieśzdolności
paranormalne,bożołnierzezrobilidokładnieto,czegosięspodziewałam.Zaczęlisię
zachowywaćjakbohaterowienapisanejprzezemniesztuki.Jakbyprzeczytaliscenariusz.
Gdybysytuacjaniebyłaażtakpoważna,uznałabym,żetozabawne.
Najpierwpomyślałam:„Napewnoniebędąchcielisięprzyznaćprzedoficerami,że
zrobilicośtakgłupiego,więcspróbująsamiwyciągnąćsamochód”.
Iwłaśnietaksięstało.Dwaj,którzybylipodrugiejstronierzeki,przeszlijąwbród,dużo
krzycząc,wymachującrękamiikłócąc53
się.Zebralisięprzydżipieistali,gapiącsięnaniego.„Rozejrzyjciesięzajakimś
drzewem,chłopaki-pomyślałam.-Towaszajedynanadzieja”.Irzeczywiściezaczęli
pokazywaćnajbliższedużedrzewo.
Odrazubyłowiadomo,comówią:„Moglibyśmyprzywiązaćdotegopnialinęalbo
łańcuchiwyciągnąćsamochódzwody”.
Odczasudoczasunadalspoglądalinarzekę,więcniedokońcazapomnieli,poco
przyjechali.Alenajważniejszymobiektemichzainteresowaniabyłojużcośzupełnie
innego.
„Postanowiązdobyćwciągarkę-pomyślałam.-Dwajznichponiąpójdą,adwajtu
zostaną”.
Mniejwięcejminutępóźniej,pokolejnejkłótni,dwajżołnierze,którzystalipomojej
stronierzeki,zeszlidomiejsca,wktórymporzucilikarabiny.Naglemojeserceprzeszył
ból.Dlaczegoniemogliposzukaćwciągarkibezkarabinów?Terazprzezichgłupią
dbałośćoszczegóły,przezto,żesądobrymi,anieniedbałymiżołnierzami,znowu
znaleźliśmysięwpaskudnejsytuacji.Leebędziemusiał
zastrzelićichwszystkich,zanimzdążąodpowiedziećogniem.Miał
przewagę,bodwajznichbylinieuzbrojeni,alemimotogroziłonamstraszne
niebezpieczeństwo.Nawetgdybypokonałtychczterech,niewiedzieliśmy,ilujeszcze
żołnierzymożebyćtużzawzgórzem.Możeczekałatamcałaarmia.Pozatymmiałamjuż
dośćzabijania.Namyślokolejnymrozlewiekrwiczułamuciskwżołądku,wgardle.Nie
byłamwstanieznowuprzeztoprzechodzić,niedzisiaj,proszę.
Aleniepotrafiłamodwrócićwzroku.Wpatrywałamsięwżołnierzy.
KiedyLeezamierzałsięwynurzyćzkrzakówizacząćstrzelać?No,Lee,lepiejzróbto
teraz,zanimpodejdąjeszczebliżej.Teraz,Lee!Nodalej,pospieszsię,niezostawiajtego
naostatniąchwilę,musiszdziałaćzzaskoczenia,niezepsujtego.Cotywyrabiasz,Lee?
i54
Żołnierzedotarlidomiejsca,wktórymzostawilikarabiny,schylilisię,podnieślijei
wrócilinapagórek.
Zatkałomnie.Byłamwszoku.Leżałamzrozdziawionymiustamiigapiłamsięnanich.
Okej,mamzdolnościparanormalne,aletojużprzesada.Czyżbykręciłasiętujakaś
karabinowawróżka?Czytachłodnacienistapolanabyłamagicznymmiejscem,
zaczarowanymlasem?Niewiedziałam.Nawetniebyłampewna,czyżołnierzemająteraz
karabiny,czynie.MożeLeewogóleichniezabrał.Możebyłamnainnejplanecie.Może
miałamhalucynacje.Prawiesięuszczypnęłam,aleostateczniezrezygnowałam.
Wiedziałam,żepoczułabymtouszczypnięcie,ajużitakbyłamwystarczającoobolałapo
przygodachnalotnisku.
Dwajżołnierzeminęlikolegówiposzlidalej.Weszlinawzgórzeiszli,ażzniknęlimiz
oczu.Najwidoczniejtowłaśnieoniwyciągnęlikrótszezapałki.
Dwajpozostalisterczelinaddżipemidyskutowali.Bylibardzozaniepokojeni.Ich
dowódcamusiałbyćprawdziwymdraniem.Chybabalisięwrócićbezsamochodu.A
możepoprostuniecieszyłaichwizjadługiegospaceruzpowrotemdobazy.
Wszystkietewydarzeniatakbardzomniepochłonęły,żeprzestałammyślećozimnie,
skurczachiniewygodziet~Niemyślałamteżoprzyjaciołach.Dlategoomałoniedostałam
zawału,kiedynagleHomeriLeezaczęlipodskakiwaćwkrzakachimachaćdomnie.
Odbiłoim.Kompletnieimodbiło.Przypomniałymisięreportażesportowe,wktórych
dzieciakistojązadziennikarzemprzeprowadzającymwywiadyipodskakująjakna
sprężynie,machającdomamyiwykrzykującróżnegłupoty.
Miłomipoinformować,żeHomeriLeeniekrzyczeli.Inietrzymalitabliczekznapisami
„Cześć,mamo!”albo„KlubPiłkarskiMolong”.
Alepozatymniepominęliniczego.Skakali,jakbyrozbilinamiotnamrowiskuimrówki
powłaziłyimwspodnie.
55
TobyłogłupiezichstronyAleżołnierzewyglądalinatakpochłoniętychdżipemi
wypatrywaniemnaswrzece,żeniewidzieli,cosiędziejezaichplecami.HomeriLee
moglibysięrozebraćiodstawićnagolasamusicalTheSoundofMusie,atamcidwaj
niczegobyniezauważyli.
Oczywiściemiałotopewiensens.Wzasadzieniewiem,dlaczegoużyłamsłowa
„oczywiście”,bocidwajidiociniepotrzebowaliżadnegopowodu,bycokolwiekrobić.
Aleprzesyłalireszcieznaswiadomość.Potemzdałamsobiesprawę,-żejednaknie
przesyłająwiadomościreszcieznas.Przesyłalijąmnie.Zobaczyłam,żeKeviniFisąjuż
zanimi.Zdążylisięoddalićodzagrożenia.Potejstroniezostałamtylkoja.
Problempolegałnatym,żeodsamegopoczątkubyłamwgorszympołożeniuniżoni.
Wszyscyukrylisięwyżejnadbrzegiemrzeki.
Oznaczałoto,żebyliwstaniedostaćsięnagórę,przejśćprzezgrzbietiuciec.Zemną
byłozupełnieinaczej.Odszczytuwzgórzadzieliłamnietakdużaodległość,żeryzyko
byłopoprostuzbytwielkie.
Czułamsięokropnie,stercząctamjakojedynaznas,samotnie,alewiedziałam,żemuszę
poczekać,ażcośsięzmieni,zanimbędęmogłauciec.Dobrze,żezostałotylkodwóch
żołnierzy,alenadalbyliczujni.
Siedziałamtamprzeznastępnepółgodziny.Homeriresztazrezygnowalizdalszychprób
zwróceniamojejuwagi.Ulżyłomi.
Ostatnionielubiłam,gdyludzierobilicośzbytszalonego.Martwiłamsię.Nawetnie
byłampewna,czywiedzą,gdziesięukrywam.
Wszystkozależałoodtego,czyktośzauważył,jakchowamsięzapowalonymdrzewem.
Wkońcudwajżołnierzewrócilizwciągarką.Byłampodwrażeniem.
Niewiem,jakzdołalijąznaleźćpośrodkupustki,alejakośznaleźli,mimożebyłastarai
poobijana.Wdodatkuwiedzieli,jakjejużywać.
Kiedyzaczęlijąustawiać,oplatającłańcuchemdużystaryeukaliptus,postanowiłam
wykonaćruch.Gdybym
156
sięnatoniezdecydowała,mogłabymniedostaćdrugiejszansy.
Zaczęłampełznąćigramolićsięnagórę.
Najgorszebyłyjeżyny.Zawszemamwrażenie,żerosnąpoto,żebynaskłuć.Mamznimi
napieńku.Nieznoszęich.Zaczepiałamonieubraniem,skórąiwłosami.Aimbardziejsię
naniewściekaszipróbujeszsięwyswobodzić,tymgłębiejzatapiająswojeszpony.Ze
sześćrazypuściłyminerwy,alewcalemitoniepomogło.Oneuwielbiają,kiedy
człowiekowipuszczająnerwy.
Przynajmniejżołnierzebylicałyczaspochłonięcipracą.Zauważyłam
-bokilkarazyspojrzałamwichstronę-żeidzieimcałkiemdobrze.
Zanimzdążyłamdotrzećdogrzbietuwzgórza,wyciągnęlidżipadopołowyzwody.
Mniejwięcejwtedyzdałamsobiesprawę,żemamypoważnyproblem.Przypuszczałam,
żeHomeralboLeezwolniłhamulecręczny,żebydżipstoczyłsiędorzeki.Tobyłow
porządku.Martwiłomniejednakcoinnego:jakzareagujążołnierze,kiedyprzeprowadzą
oględziny.Uznałam,żepowinnampogadaćzHomeremiLee-itoszybko.Gdytylko
przeszłamnadrugąstronęgrzbietu,zaczęłambiec.
ZaledwietrzydzieścialboczterdzieścimetrówdalejzobaczyłamHomeraipozostałych.
Stanęliprzedemną,bardzozadowolenizsiebie.
-
Udałosię-powiedziałHomer.-Chodźmy.
-
Onie-zatrzymałamgo.-Raczejnie.
-
Dlaczego?
Zasekundęobejrządżipaiodkryją,dlaczegostoczyłsięzewzgórza.
Wszyscystaliiwpatrywalisięwemniezezdziwieniem.
-
Notak-odezwałsięLee.Naglezrozumiał.
Niemiałamwątpliwości,żeżołnierzeodkryjąsabotaż.Mójumysł
natychmiastprzeskoczyłdonastępnejmyśli.Ciżołnierzemusieliumrzeć,zanimzdążą
powiedziećinnym,żejesteśmynatymterenie.
Znowuśmierć.Mieliśmyproblem,aostatnio57
wtakichsytuacjachodruchowomyślałam,żenajlepszymrozwiązaniemkażdego
problemujestzabijanie.
Przynajmniejtymrazemtoniejamiałamichzabić.Tegobyłampewna.
-
Ocochodzi?—zapytałaFi.-Dlaczegoniemożemypoprostuuciec?
-
Żołnierzezauważą,żektośzwolniłhamulec-wyjaśniłam.-Idomyśląsię,żetosprawka
któregośznas.
-
Przecieżmógłsięzwolnićprzezprzypadek-powiedziałaFi.
-
Raczejnie.
-
Dlaczego?-upierałasię.
Niemiałamochotywysilaćsięnaodpowiedź,alewkońcupowiedziałam:
-
Topoprostuniemożliwe.Niekiedywukładziehamulcowymjestodpowiednieciśnienie.
Nastąpiłachwilamilczenia,apotemFipowiedziała:
-
Agdybysięzepsułjeszczeraz?
Znowuzapadłacisza,tymrazemdłuższa,inagledomniedotarło,ocojejchodzi.
Słuchałamtylkojednymuchem,próbującznaleźćjakiśsposóbnapowstrzymanie
żołnierzy.Związaćich,wziąćjakozakładników,zastrzelić?Nawetniemieliśmybroni!
Alewtedyzrozumiałam,doczegozmierzaFi.Bezsłowawbiegłamnawzgórze,anasam
szczytpodkradłamsięnaczworaka.Wiedziałam,żemożemniespotkaćpaskudna
niespodzianka,jeślistanętwarząwtwarzzżołnierzem,alemieliśmytakmałoczasu,że
musiałamzaryzykować.Podczołgałamsiękilkaostatnichmetrów,apotemwyjrzałam
znadkrawędzi.
Wyciągnęlidżipazwody.Stałnabrzegu,mokry,ubrudzonyiżałosny.Wśrodkubylidwaj
żołnierze,trzecigmerałprzyantenieztyłu,aczwartyodpinałhakwciągarkiodhaka
holowniczego.„Tomójodpowiednik-pomyślałamzuznaniem,przemądrzale,patrzącna
tegoostatniego.-Odwalałabymnudnąrobotę
158
iodłączałałańcuch,podczasgdypozostalidobrzebysiębawili,oglądającwyłowionego
dżipa”.
Facetmiałjednakkłopot.Próbowałodłączyćłańcuchjednąręką,trzymającwdrugiej
karabinwpogotowiuiciąglesięrozglądając.
Obokniegokoleśbawiłsięanteną.Wysuwałjąichował,wykrzykującpoleceniado
mężczyznynaprzednimsiedzeniu.Wyglądalinabardzoprzejętychizaniepokojonych.
Zachowywalisięzdecydowanieinaczejniżprzedkilkomaminutami.Jakbyktośwrzucił
imzakoszulerozżarzonewęgle.
Powiązałamfakty.Odkryli,żektoścelowozwolniłhamulec.Uznali,żetoniebył
przypadek.Wiedzieli,żejesteśmywpobliżu.Próbowaliwezwaćposiłki.
Alecośnamsprzyjało.Chybamielitylkojednoradio:towdżipie.
Zniszczyłajewoda.Tenfaktdziałałnanasząkorzyść.
Terazwszystkozależałoodichnastępnegoruchu.Czyudaimsięuruchomićradio?Czy
odpalądżipaipopędząpowsparcie?Amożenajpierwzacznąnasszukać?
Wszystkomogłosięsprowadzaćdotego,któryscenariuszoznaczałbydlanich
najmniejszykłopot.Przyznaniesiędotego,żezepchnęliśmyichsamochóddowody,gdy
onistalizzałożonymirękami,byłobydośćżałosne.Alegdybywróciliznami,żywymi
lubmartwymi,niktbysięnieprzejąłmokrymdżipem.
Ciąglerozmawiali,czasaminawetkrzyczeli.Chybadyskutowaliotychsamychsprawach,
októrychmyślałam.Wszyscyczterejciągleniespokojniesięrozglądali.Bylibardzo
świadominaszejobecności.
Ichnastępnymruchembyłapróbaodpaleniasilnika.Niemielipojęcia,jaknależytorobić.
Jaknaludzi,którzypotrafiliobsłużyćwciągarkę,wydawalisięzaskakującobezradni,
kiedyprzyszłouruchomićmokrysilnik.Jedenznichsiedziałnamiejscukierowcyi
przekręcałkluczykwstacyjce,apozostalistaliobok,rozglądającsięzanamiinazmianę
wykrzykującradydlakierowcy.
59
Kiedyzrozumieli,żesamochódniezapali,przeszlidoplanuB.Wtedydostałamswoją
szansę.
PlanBpolegałnaprzeszukaniuterenu.Podejrzewam,żeniepodobałaimsięperspektywa
powrotudobazy,dopókiniezrobiąchociażtego.Ichybamyśleli,żekiedybędąnas
szukać,samochódwyschnie.
Ruszyliwgóręrzeki.Działalimetodycznie.Najwyraźniejzostaliprzeszkoleniwtym
zakresie.Dwajstaliztyłuilustrowaliwzrokiemteren,trzymająckarabinywpogotowiu.
Dwajpozostaliprzedzieralisięprzezkrzaki,rozgarniającgałęziekarabinami.Tata
dostałbyszałunatenwidok.Zawszeutrzymywałnaszestrzelbywidealnymstanie.
Wciągutychwszystkichlatprzeciągnęłamprzezichlufytysiącewyciorów.Wystarczyła
jednadrobinkabruduimusiałamzaczynaćodnowa.
Aleteraz,kiedyżołnierzebylijeszczedośćdaleko,nadeszłapora,bymwykonałaswój
ruch.Wykorzystałamdżipajakoosłonęisprintemzbiegłamdopołowywzgórza,gdzie
rosłapierwszakępakrzaków.Przystanęłamtamidysząc,wyjrzałamspomiędzygałęzi.
Jaknarazieszłomidobrze.Żołnierzenadalprzeszukiwaliteren.
Znowusiępochyliłamiodczekałamchwilę.Potrzebowałamnastępnegozastrzykuenergii,
następnegohaustutlenu.Alekiedypodniosłamgłowę,poczułamuciskwżołądku.
Najmłodszyżołnierz,tenpiętnastolatek,szedłprostonamnie.Gapiłamsięnaniegoz
przerażeniem.Jeszczebardziejprzywarłamdoziemi,jakkolczatka,wijącsię,jakbym
chciaławywiercićdziuręwpiachu.Spojrzenieżołnierzabłądziłopokrzakachjeżyn,ale
kojarzyłomisięzesnopemlaserowegoświatłazmierzającegowmojąstronę.Zachwilę
miałomniedosięgnąć.Żołnierzmniezobaczy.Wytrzeszczyoczy.Otworzyusta.
Krzyknie.Zginę.
Uratowałmnieplusk.Głośny,wyraźnypluskwody.Pośrodkunajwiększegorozlewiska
rozchodziłysiępromieniściewysokie160
fale.Raczejzadużejaknarybę.Zastanawiałamsię,czytoprzypadkiemniedziobak.
Chłopakzmarszczyłbrwi-marszczyłjeprawiebezprzerwy-izwróciłsięwstronęrzeki.
Onijegokoledzybylitakzdenerwowani,żenawetgdybyliśćspadłzdrzewa,
podskoczylibyzestrachu.Zrobiłkrokwstronęwzgórza,alewtedydrugiżołnierz
wykrzyczałkilkaostrych,wściekłychsłów.Chłopakzmarszczyłnos,jakbyktośpuścił
bąka.Mamroczącpodnosem,wróciłdokolegów.
Pomyślałam,żepowinnamjaknajlepiejwykorzystaćtoułaskawienie.
Porazdrugiruszyłambiegiem,trzymającsiętakbliskoziemi,żeżwiromalniepodrapał
mibrzucha.Zamierzałamsięzatrzymaćjeszczeraz,aleostatecznieztego
zrezygnowałam.Ostatniemetrybyłyprzerażające.Jakośudałomisiędotrzećdodżipai
przykucnąćzanimpobezpiecznejstronie.Wyjrzałamzzatylnegoświatłapolewej,żeby
spojrzećnażołnierzy.Trącalikarabinamiwystającekorzeniewierzby.
Bylidalekoodnaszychwcześniejszychkryjówek,więcniemartwiłamsię,że
pozostawiliśmyjakieśobciążająceślady.Prawdopodobniegapilisięnanoręwombata.
Sięgnęłamdodżipaizwolniłamhamulecręczny.„Jesteśgeniuszem,Fi”-pomyślałam.
Powolizaczęłamsięwycofywać.Żołnierzenadalskupialisięnawierzbach.Wmgnieniu
okaznalazłamsięnaszczyciewzgórza.Porazostatniprzeczołgałamsięnadrugąstronęi
znowubyłamwśródprzyjaciół.
Mojewysiłkizostałynagrodzonekilkomaklepnięciamiwramię.AleLeeteżbyłzsiebie
dumny.
-
Spodobałcisięmójrzutkamieniem?-zapytał.
-
Kamieniem?Jakimkamieniem?
Pochwilizrozumiałam.
-
Aha.Myślałam,żetodziobak.Boże,okropnieryzykowałeś.
Postanowiliśmyzostaćizobaczyć,cosięstanie.Sprawabyładlanaszbytważna.Gdyby
cigościeniedalisięnabrać,gdybybylipewni,żejesteśmywpobliżu,musielibyśmy
zmienićcałąstrategię.
161
Jeślijednakudałobynamsięichwykołować,zapewnilibyśmysobiesporoczasui
przestrzeni.Dlategomusieliśmymiećpewność.
Azdobycietejpewnościzajęłonampółgodziny.Wtymczasieżołnierze,pracując
ostrożnieimetodycznie,przeszukalicałyterenażdodrogi.Potemwkońcupostanowili
odpocząć.Ruszylizpowrotemwstronędżipa.
Zanimcokolwieksięwydarzyło,minęłokolejnepięćminut.Przeztenczas
obserwowaliśmysytuacjęznaszegopunktuwidokowego,pocącsięimodląc.Gdybysiła
wolimogłasprawić,żeciżołnierzezrobiąto,czegochcieliśmy,poruszalibysię
trzykrotnieszybciej.Alenajwidoczniejnawetnaszepołączonesiłyniebyływstanie
niczegozmienić.Żołnierzezapalilipapierosy,staliirozmawiali,alenadalbylibardzo
czujniitrzymalikarabinywgotowości.Miałamwrażenie,żetracąentuzjazm.Nieznaleźli
nic,comogłobyichpobudzićdodziałania.
Dopierokiedyjedenznichwyrzuciłniedopałekipodszedłdodżipa,wydarzenianabrały
rozpędu.Usiadłnasiedzeniukierowcyiponowniespróbowałprzekręcićkluczykw
stacyjce.Tymrazemdżipteżniezapalił.Facetsiedziałdalej.Jedenzjegokolegówcoś
zawołał,aletenzakierownicątylkowzruszyłramionami.Przezparęminutsiedziałigapił
sięprzezszybę.
Niewidziałam,jakspoglądanahamulecręczny.Alenagleusłyszałamjegookrzyk
zaskoczenia.Wręczszczęścia.Wyskoczyłzsamochodu,wołającpozostałych.Poczułam,
żeFinerwowościskamniezarękę.
Tobyłodlanasbardzoważne.Zwłaszczadląniej,botoonawpadłanatenpomysł.Po
prostumusiałosięudać.Byliśmyzbytzmęczeni,zbytwykończeni,byrozpoczynać
kolejnądługąrundęuciekaniaiukrywaniasię.Musieliśmyzdobyćtendodatkowyczas.
Cokolwiekpowiedziałtamtenmężczyzna,skłoniłpozostałych,żebyzajrzelidodżipa.
Zaczęlidyskutowaćzwielkimożywieniem.Alejednobyłopewne:ichnastrójsięzmienił.
Byli162
odprężeni,weselsi,śmialisię.Wiedziałam,żewcaleniechcąnasznaleźć-niechcielitego
równiemocno,jakmyniechcieliśmyzostaćznalezieni.Dlanichbyliśmygroźnymi,
uzbrojonymipartyzantami.
Totalnieniebezpiecznymi,totalnieśmiercionośnymi.Zadziwiające.
Alerozumiałam,dlaczegomoglitakmyśleć.Bylitylkoszeregowymiżołnierzami,
przywykłymidopucowaniabutów,maszerowanianaplacudefilad,sprzątaniaw
koszarachprzedkontrolamiipopołudniowegoćwiczeniastrzelaniadocelu.Niktichnie
przygotowałnato,corobiliśmy.Niktichnieprzygotowałnapiekło,którerozpętaliśmyna
lotnisku.
Terazmyśleli,żejużniemusząnasszukać.Mielidżipazpopsutymhamulcem.Toim
odpowiadało.Znowubyliszczęśliwi.
Rozpoczęlikolejnądyskusję.Aleconajmniejdwóchchciałojużwracać.Zapadałzmrok,
więcchybakończylirobotę.Dwajpierwsizaczęlisięprzeprawiaćprzezbródinawoływać
dwóchpozostałych,starszegofacetainastolatka,żebyposzliznimi.Ciniebylizbyt
chętni,alepochwiliruszylizakolegami.Naszapiątkapatrzyłazniepokojem,jakbrną
przezrzekę,rozpryskującwodę.Jużwkrótcewdrapywalisięnaprzeciwległybrzeg.Ale
odetchnęliśmy,dopierogdyminęliszczytizniknęlinamzoczu.Położyliśmysięnaziemi
izaczęliśmysięśmiać.Ulgabyłaogromna,wszechogarniająca.
Przetrwaliśmy,nikogoniekrzywdzącaniniezabijając.Tobyłonaprawdęcoś.
12
Nikomuznasniespieszyłosięzpowrotemdowody.Imciem-niejsięrobiło,tym
bezpieczniejbyłowrzece-zasadzkinaniewielebyimsięzdały,skoroniemoglibynas
zobaczyć-alepopierwszymodcinkubyłonamtakzimnoiźle,żeniepaliliśmysiędo
powtórki.Zamiasttegopostanowiliśmyzajśćjaknajdalejbrzegiem,apotemtrochę
pospać.Codośćzabawne,niktnawetniewspomniałojedzeniu.
Chybaniebyłosensu.Wiedzieliśmy,żenienatkniemysięnazłotełukiMcDonalda,więc
nacobysięzdałynarzekania?Alewiedziałam,żenaszpoziomenergiibardzospadłi
wkrótcebędziemymusielicośzjeść.
Mozolnieszliśmybrzegiem.Byłociężko.Wkilkumiejscachrosływielkiekępyjeżyn,
któreciągnęłysięconajmniejprzezstometrów.
Winnychrobiłosięzbytstromo.Wkońcu,gdyresztaznasprzedzierałasięprzezkolejną
przeszkodę,gdziekępadrzewzmusiłanasdonadłożeniadrogi,Leezsunąłsiędowodyi
popłynął.
Pokonanietegoodcinkazajęłomutrzydzieścisekund,anamdziesięćminut.Kiedy
wyszliśmyzzadrzew,Leeczekałnanaswygodnierozłożonynatrawie.Tonam
wystarczyło.Przynastępnejkępiejeżynwszyscyweszliśmydowody.
Płynęliśmyprzezpółtorejgodziny.Zniknęłosłońceiznowuzrobiłosiępotworniezimno.
Musieliśmywyjśćzwody.Niktznas164
niemiałpojęcia,gdziejesteśmy,aleoddwudziestuminutniewidzieliśmyżadnychśladów
zabudowań,agęstezaroślapoobustronachrzekiprzekonałynas,żejesteśmybezpieczni.
Wygramoliliśmysięzwody.Byliśmytakzziębnięci,zbolaliigłodni,żegdyHomer
wspomniałorozpaleniuogniska,żadneznassięniesprzeciwiło.Spojrzałprzytymprosto
namnie,dośćwojowniczo,jakbyoczekiwał,żezacznęsięburzyć,alejaniemiałamsiły
sięodezwać.Zresztąponamyśle,kiedyrozeszliśmysiępopolaniewposzukiwaniu
drewna,uznałam,żetodobrypomysł.Pozostaniewmokrychubraniachbyłoby
niebezpieczne.Ranomielibyśmynowezmartwienie:kilkaprzypadkówzapaleniapłuc.
NowięcLeesięgnąłdoswojegowodoodpornegoplecakaiwyjął
zapałki.Kiedyśpowiedział,żepewnegodniadocenięjegowodoodpornyplecak,ijak
zwyklemiałrację.
Rozpaliliśmymalutkieogniskoiotoczyliśmyjeciasnymkręgiem,żebyukryćpłomień.
Dorzucaliśmysuchegałązki,żebyniebyłodymu.Spororozmawialiśmy,alecicho,na
wypadekgdybyludziebylibliżej,niżmyśleliśmy.PierwszepytaniezadałamLee:
-
Przyśniłomisięczypodkradłeśkarabinytamtymdwómżołnierzom?
-
Tak,musiałocisięprzyśnić.Nawetichnietknąłem.
Przezchwilęnaprawdęmuwierzyłam,conajlepiejświadczyotym,jakbardzobyłam
zmęczona.
-
Właśnie,żejepodkradłeś!—powiedziałamzoburzeniem.
-
Nodobra,podkradłem.Jaksobiechcesz.
-
Oj,Lee,dajspokój.Powiedzmi,cosięstało.Jaktozrobiłeś?
WkońcuHomersięnademnązlitował.
-
Tobyłaspontanicznaakcja.Wyglądałonato,żemamysporeszansewyjśćztegobez
strzelaniny,aletylkojeśliodłożymykarabinynamiejsce.Nowięczaryzykowaliśmy.
Słysząctakprostewyjaśnienie,poczułamulgę.
165
Rozmawialiśmyolotnisku.Każdeznasopowiadałoswojąwersjęwydarzeń.Mówiliśmy
otym,cozrobiliśmy,gdziepopełniliśmybłędyorazjakietowszystkobyłozaskakującei
niesamowite.Nieszaleliśmyiniekrzyczeliśmy,nieświętowaliśmyzwycięstwa.Poprostu
cichorozmawialiśmy.Wiedziałam,żeprawdopodobniesprawialiśmyprzykrość
Kevinowi,analizująccałąakcjęwjegoobecności,aletrudno.Musieliśmytozrobić.Nie
próbowaliśmyposypywaćjegoransolą,leczostatniewydarzeniabyłytakdoniosłe,tak
emocjonujące,taknagłeiniespodziewane,żeniezdążyliśmyichjeszczeogarnąć.
Tamtegorankazrobiliśmycoś,comogłobyćjednąznajważniejszychakcjitejwojny.
Wiedzieliśmy,żezlotniskawWirraweewrógkontrolowałtysiącekilometrów
kwadratowychziemi.Położyliśmytemukres.Eksplozjeipożarybyłytakpotężnei
wydarzyłysięnatakąskalę,żemogłynawetzniszczyćwszystkiesamoloty.
Gdyrozmawialiśmyodużymhangarze,Leepowiedział:
-
PowinniśmyspróbowaćnawiązaćłącznośćzpułkownikiemFinleyem.
-
Tak,dobrypomysł—podchwyciłHomerznagłymentuzjazmem.
Leeciągnąłdalej:
-
MożewNowejZelandiijeszczeniewiedzą,cosięstało.Amusząsiędowiedzieć,bo
moglibytowykorzystać.Moglibyzbombardowaćwszystko,cotylkozechcą.
-
Napewnojużotymwiedzą-powiedziałaFi.-Byłotyledymu!
PewniedotarłażnadrugąstronęMorzaTasmana.
Chybanajbardziejmartwiłasiętym,żejeśliwłączymyradio,możemyzdradzićswoje
położenie.Nowozelandczycywyjaśnilinam,jakłatwokogośtakiegonamierzyć,i
zaznaczyli,żepowinniśmyużywaćradiatylkowwyjątkowychsytuacjach.Szczerze
mówiąc,wzasadzieteżchciałamporozmawiaćzpułkownikiem,tyleżezzupełnieinnych
powodów.Chciałamznowuusłyszeć
166
jakiśznajomygłosdorosłegoczłowieka,ajeszczebardziejpragnęłam,żebyktoś
powiedział:„Fantastycznie!Dobrzesięspisaliście.Tobyłosuper!”.
Jużdawnoniesłyszałamżadnejpochwałyzustdorosłejosoby.
-Będziemyostrożni—powiedziałamdoFi.
Spojrzałanamnie,jakbychciałapowiedzieć:„Jesteśżałosna”.
Uzgodniliśmy,żenanawiązaniepołączeniaprzeznaczymynajwyżejczteryminuty.Może
sięwydawać,żetoniewiele,alenowozelandzkaarmiapełniładwudziestoczterogodzinne
dyżurynaczęstotliwości,zktórejkorzystaliśmy,więcbyliśmywdośćdobrejsytuacjiinie
groziłynamwiększezakłócenia.
Nadalbyliśmymokrzy.Znaszychubrańunosiłasiępara,aleogniskobyłozamałe,żeby
naswysuszyć.Postanowiliśmypójśćposzukaćmiejsca,zktóregomożnabynadawać.
Mieliśmynadzieję,żespacertrochęnasrozgrzeje.NawetKevintrochęsięrozchmurzyłna
myślorozmowiezNowąZelandią,idośćchętniesiędonasprzyłączył.Zakolejnym
zakolemrzekiwdrapaliśmysięnawzgórze,odczasudoczasucośszepcząc,ale
przeważniebyliśmycichoiskupialiśmysięnawłasnychmyślach.
NagórzeLeewyjąłradio.Byłtakipewny,żenieuległozniszczeniupodczasatakuw
bazie,żenawetgojeszczeniesprawdził.Kiedyjewłączył,bardzosiędenerwowałam.
Gdybybyłopopsute…Nie,nawetniechciałamotymmyśleć.Izolacja,strachisamotność
związanazbrakiemradiabyłybywręczniedozniesienia.Czasamimyślałam,żejedyne,
cotrzymamniejeszczeprzyżyciu,toświadomość,żeniejesteśmysami.PrzezMorze
Tasma-nabiegłaniewidzialnalinia,któraprzypominałanam,żektośjestponaszej
stronie,żewalczytakjakmy,poświęcającsiętejsamejsprawie.
Małeczerwoneświatełkorozbłysłobezproblemu.Jaknarazie,wszystkoszłozgodniez
planem.Leewysunąłantenę.Pstryknął
przełącznikiemizacząłnadawać.Naszehasłobrzmiałotak167
samojakhasłoIainainowozelandzkichkomandosów:Lomu.Leepowiedziałjecztery
albopięćrazy,apotemprzełączyłsięnaodbiór.
Niemusiałdługopowtarzać.Podrugiejserii„łomów”padłaodpowiedź,któraomałogo
nieogłuszyła.Mówiłakobieta.Nierozpoznaliśmyjejgłosu,aleodzewbrzmiałtak,jak
powinien:Zinzan.
Zdajesię,żetobyłynazwiskarugbystów.
-
Pułkownikchcewiedzieć,czybyliścieaktywni.Odbiór-zaczęła.
-
Tak,bardzo.Odbiór-szybkoodpowiedziałLee.
-
Takmyśleliśmy.Dotarłydonaspewneciekawewieści.
DołączyliściedoKeas?Odbiór.
Musiałamsięchwilęzastanowić.Potemsobieprzypomniałam.Keasbyłokryptonimem
Iaina,Ursuliiichgrupy.AleLeejużodpowiadał:
-
Nie,nadaljesteśmysami.Niestetyniemamyonichżadnychwieści.Odbiór.
-
Alezaatakowaliścieichcel?Odbiór.
-
Zgadzasię.Odbiór.
-
Wiecie,ilejednostekuległozniszczeniu?Odbiór.
-
Niezupełnie.Przypuszczamy,żeconajmniejtrzydzieści.
Maksymalniepięćdziesiątalboiwięcej.Możliwe,żezniszczyliśmywszystkie.Odbiór.
-
Takmyśleliśmy.Aleniektórebudynkinadalstojąimusimywiedzieć,cownichjest.
Możecienampomóc?Odbiór.
-
Poznaliśmytylkozabudowaniawpółnocno-zachodniejczęści.
Odbiór.
-
Tak,mówcie.Tonambardzopomoże.Odbiór.
-
Okej.Nowyblaszanyhangar,mniejwięcejstometrównapięćdziesiąt,niedalekolinii
energetycznej,jestpusty,jeślinieliczyćkilkuciężarówek.Naprzeciwkoniegostoi
drewnianybudynekwkształcieliteryL.Tokoszary.Napołudnieodhangarujest168
magazynzczęściamisamolotówitegotypurzeczami.Towszystko,cowiemy.Odbiór.
Nastąpiłachwilaciszy,apotemznowuodezwałsięgłos.
-
Dziękuję.Towspaniale.Martwiłnastenpierwszybudynek.Jakoceniacietrafnośćwaszej
oceny?Odbiór.
-
Co?-Leespojrzałnamnie.
-
Chybapyta,jakbardzojesteśmypewni,żehangarjestpusty-
powiedziałamszybko.
-
A,wporządku-uspokoiłsięLee.Potemodpowiedziałprzezradio:-Mamy
stuprocentowąpewność.Tobyłanaszakryjówka.
Odbiór.
Znowunastąpiłacisza,apotemkobietazapytała:
-
Czystraciliściejakichśludzi?Odbiór.
-
Miło,żewkońcusięzainteresowała-mruknąłHomerzamoimiplecami.
-
Nie,nikogo.Odbiór-powiedziałLee.
-
Maciedlanascośjeszcze?Odbiór.
-
Nie.Odbiór.
Zaczęłamczućcośjakbypustkę.Chciałampochwałizachwytów.
Wyglądałonato,żezawszedostajemyodnichtylkochłodneopanowaniekojarzącesięz
głosemnagranymnasekretarkę.
-
Kończ-powiedziałamdoLee.
Połączenietrwałojużdośćdługo.
Alekobietaodezwałasięponownie.
-
Możeciesięznamipołączyćjutrootejsamejporze?Pułkownikchcezwamipomówić
osobiście.Odbiór.
Wreszciecoś.Widocznienadalbyliśmydośćważni,skoropułkownikFinleychciałnam
poświęcićkilkachwilswojegocennegoczasu.
Powlekliśmysiędonaszegomałegoogniskaidołożyliśmydoognia.
Zdążyliśmyjużpodeschnąć,więcwłaściwieniebyłotokonieczne.
Alepoczuliśmysięlepiej.Nagledopadłomniepotworne169
zmęczenie.Rozmowaprzezradiosprawiła,żezłapałamdoła.Mimotousłyszałam,jak
zgłaszamsięnaochotnikadopełnieniapierwszejwarty.Bardzowspaniałomyślnie.
Wszyscybylimiwdzięczni-isłusznie.Popełzlidoswoichmałychkryjówek,żeby
spróbowaćpospać.Niewiedziałam,czyimsięuda.Ajużzpewnościąniewiedziałam,
czymnieudasięniezasnąć.Czułamsiępotworniepokrzywdzona,boniemogliśmyliczyć
nato,żepogrążonywdepresjiKevinbędziepełniłwartę,więcchoćobiecaliśmygo
obudzić,pocichuuzgodniliśmy,żezostawimygowspokoju.
Możecałonocnysensprawi,żeKevinznowustaniesięnormalny.
Nocbyładlamniejakbypusta.Kevinnajwyraźniejnieprzejąłsiętym,żezostał
pominiętyprzyprzydzielaniuwarty-niewiem,czywogóletozauważył,wkażdymrazie
nicniepowiedział-iniemampojęcia,czykomukolwiekudałosięzasnąć.Jamiałam
wrażenie,żeniezmrużyłamoka.Ranobyliśmytakgłodni,żeburczeniewnaszych
brzuchachbrzmiałoniemalśmiesznie.Dziwne,żeniezwabiłochmarywrogichżołnierzy.
Alemusieliśmysięruszyć.Wiedzieliśmy,żeposzukiwaniapotrwająjeszczedługo.W
zasadziemogłybyćjeszczebardziejintensywneniżdotychczas.Żołnierzezwyczajnie
musielinasznaleźć,dlaswojegowłasnegodobra.Pozwolenie,byśmysiedzieliwlesiei
szykowalinastępnyatak,mogłoichbardzodużokosztować.
Naszaostatniaakcjapozbawiłaichpięćdziesięciualboistumilionówdolców,więcile
stracilibynastępnymrazem?Zpewnościąbyligotowipoświęcićkilkatygodnina
poszukiwania.Wiedziałam,żetakmyślą.
Jużprzedświtemwlekliśmysięprzezlas,usiłującsięniepotykać,byćcicho,nie
przysypiaćizachowaćczujność.
Tamtegorankazobaczyliśmypierwszyhelikopter,alepoleciałnazachód,bardzonisko
nadziemią,iodrazusięodnasoddalił,więcniewiem,czyuczestniczyłw
poszukiwaniach.
170
Wtedybyliśmyjużzpowrotemwwodzie.Toprzestałobyćzabawne,alepozostawało
dobrymsposobemprzemieszczaniasię:szybkim,cichymiodpowiedniodyskretnym.
Martwiłamsię,żecorazbardziejoddalamysięodPiekła,gdziepozostałaresztanaszych
rzeczyigdzieczułamsięstosunkowobezpieczna.Aletrudno.Jakmówiąsłowapiosenki:
„Gdybyżyczeniabyłyrybami,wszyscyzarzucalibyśmysieciwmorzu”.Albo,jak
mawiałamojababciazeStratton:„Gdybyżyczeniabyłykońmi,żebracyjeździliby
konno”.
Wpadłamnapomysł,żepiciedużejilościwodywypełnimójbrzuchizłagodzigłód,ale
niepomogło.Sprawiłotylko,żespuchłamzarównowśrodku,jakinazewnątrz.
Gdybyśmybylibohateramiksiążki,zrobilibyśmypewniecośwstyluleśnegoharcerskiego
survivalu,naprzykładzbudowalibyśmyzmłodychgałązeksidłanakróliki,
wykopalibyśmyjakieśkorzonki,korzystajączpradawnejwiedzyAborygenów,albo
nałapalibyśmypstrągównałaskotki.Nieradziłamsobiewlesieażtakdobrze,choćjako
dzieckokilkarazypróbowałamzbudowaćsidłanakróliki.NigdyniedziałałyPozatym
niemieliśmyczasu,bycałymidniamisiedziećiczekać,ażjakiśwyjątkowogłupikrólik
wpakujesięwnaszesidłapowypiciukilkugłębszychzkumplami.Botylkowtakim
wypadkumógłbywniewpaść.Pijanykrólikbyłbyzresztąjużzamarynowany,więc
łatwiejszydoprzyrządzenia.Oszczędziłbynammnóstwazachodu.
PewnegopopołudniastarszyfacetoimieniuAlf,którypracowałwnaszymgospodarstwie,
złapałdwanaściepstrągówdziękitemu,żełaskotałjepobrzuchu.Niechciałamwto
uwierzyć,aletatawkońcumnieprzekonał.Połówodbyłsięwdośćnietypowych
okolicznościach.Panowałasuszaijedenzestrumienipłynącychprzeznaszeziemie-tak
małoważny,żenawetniemiałnazwy-przestał
płynąćizmieniłsięwkilkamałychsadzawek.Alfzauważył,żewniektórychsadzawkach
sąpstrągi,któreukrywają171
sięjaknajbliżejbrzegu,byschronićsięwcieniu.Nowięcwsadził
rękędowody,wyciąłstarynumerzłaskotkamiipowyjmowałpstrągijednegopodrugim.
Niewiem,jakąrolępełniłołaskotanie.Chybajehipnotyzowało.NafestyniewWirrawee
byłfacetzTasmanii,którydawałpokazzudziałemwężyijaszczurek.Jednązjaszczurek
wystarczyłosześćrazypogłaskaćpobrzuchu,byzapadławgłębokisen.Totalniesię
odprężała.Kładłjąnaziemi,aonależałajakstarypijakprawiedokońcapokazu.
Pewnegorazusięobudziłaizaczęłabiegaćwkółko,więczłapałją,jeszczerazpogłaskałi
stałosiędokładnietosamocowcześniej:natychmiastzapadławśpiączkę.
Oczywiście,mnieteżdarzyłosięzahipnotyzowaćkilkakur-chybakażdedziecko,które
madoczynieniazkurami,prędzejczypóźniejtegopróbuje.Zabawnewidowisko.
Stawiaszkuręnaziemi,opuszczaszjejgłowęirysujeszkreskędziobem,awnastępnej
sekundzieptakodpływa.Możnajeustawićwzagrodzieupo-zowanenaElvisa,udające,że
zrzucająpiórkaalbożezakochałysięnazabójwkogucie.Żadenproblem.
WielelattemumojababciazeStrattonmiałapsa,któregomożnabyłozahipnotyzować.
Trzebabyłozrobićtosamocozkurą.Chodziłwkółkozwysuniętymłbemisterczącym
prostoogonem.Całyczaswzwolnionymtempie.Najśmieszniejszarzecz,jaką
kiedykolwiekwidziałam.Tarzalibyśmysięześmiechu,alekiedyktośgłośnosięśmiał
albohałasował,czarpryskał.Wystarczyłotrzaś-nięciekuchennychdrzwialbowarkot
silnikasamochodu,bygowybudzić.
Pies-wabiłsięCob-nagleodzyskiwałprzytomność.Dojegooczuwracałożycie,
energiczniepotrząsałcałymciałem,apotemsiadałiporządniesiędrapał.Przezcałyczas
wyglądałtrochęgłupawo,jakbywiedział,żezawiódłpsigatunekswoimniewystarczająco
godnymzachowaniem.
Wkońcutatazabroniłnamtorobić.Powiedział,żetakahipnozaszkodzipsu.Pewnego
dniaznalazłCoba,którysamwprawił
172
sięwhipnotycznytransiwzwolnionymtempiekrążyłpopodwórku.
Dlategotatapowiedział,żepowinniśmyprzestać.Cobzaczynałsięuzależniać,niemógł
sięobyćbezswojejdziałkihipnozy.
Bardzodziwne.
Otegorodzajugłupotachrozmyślałam,płynącrzeką.Minęłomitakkilkagodzin.
Rozmyślałamimarzyłamodawnychczasach,oczasachprzedwojną.Nastałchłodniejszy
dzieńitymrazemwwodziebyłocieplej.Nielubiłam,kiedytrzebabyłowstawaći
przechodzićpłytszeodcinki.Wiatrnamojejskórzewydawałsięwtedytakizimny.
Oczywiściekątemokarozglądałamsięwposzukiwaniużołnierzy-
aletylkokątemoka.Mniejwięcejwporzelunchu-araczejwporze,wktórejjedlibyśmy
lunch,gdybyśmygomieli-sytuacjasięzmieniła.
Aleniezasprawążołnierzy.
-Togorszeriteczterdziestogodzinnypostnaceledobroczynne-
poskarżyłasięFi.
-
Mhmm-przytaknęłam.Niemiałamsiłymówić.Aleczęstomyślałamojedzeniu,a
zwłaszczaozapachachgrillowa-nia.Doszłamdowniosku,żewtymmomencie
uznałabymjezanajlepszyzapachnaświecie.Marzyłamolekkoprzypieczonych
kiełbaskach,smażonychcebulkachigórachsałatkiziemniaczanej.
Wnastępnejchwilibyłamjużzupełnieprzytomna.
-
Kryjsię-syknęłamnanią.
Zapóźno.Byliśmyjużzbytdalekonazakręcie,awdodatkunawąskimigłębokim
odcinkurzeki,gdziewodapłynęładośćszybko.Z
przoduzobaczyłamLeewynurzającegosięprzyprawymbrzegu.
Zauważyłniebezpieczeństwoizanurkował.Najwidoczniejzamierzał
sięwydostaćzwody,więctrąciłamFiłokciemiposzłamzajegoprzykładem.Przeklęłam
sięzato,żeniebyłamostrożniejsza.Omalnasniezłapano.Powinnambyłabardziejcenić
swojeżycie.
Problempolegałnatym,żewkońcudotarliśmynaprzedmieściaStratton.Szykowałamsię
natooddłuższegoczasuichoćniechciałamtampłynąć,zulgąprzyjęłamzmianęw
monotonnej74
podróży.Mieliśmyprzedsobądużymostzbetonuistaliszerokinaczterypasyjezdni.
Dobrzegoznałam,mimożejeszczenigdynieoglądałamgoztejstrony.Dalejbyłowidać
szeregwspaniałychdomówwzniesionychnadrzeką.Przypuszczałam,żezostałyjuż
zajęteprzezoficerówwrogiejarmii.WWirraweepozajmo-walinajlepszedomy.
Potejstroniemostustałafabryka,któraprodukowałałożyskakulkowe.Wkażdymrazie
przedwojną.Niewiedziałam,cowytwarzateraz.Byłacelem,któryzradością
zbombardowalibyNowozelandczycy,alenaraziestałanietknięta.Ktośzniejkorzystał,
bozauważyłamparęosób,którestałyirozmawiałyprzyceglanejścianiezprzodu.A
zanimzanurkowałam,zobaczyłamciężarówkęwycofującąobokbudynku.
Dopłynęłamdobrzegunajednymoddechu,cobyłocałkiemniezłymosiągnięciem,choć
wolałabymtegonierobićzbytczęsto.
WynurzyłamsiętużprzedFi.Widziałam,żeHomeriKevinjużsięgramoląnabrzeg,
więcwyglądałonato,żewszyscyjesteśmybezpieczni.Wylazłamiruszyłamzanimi,
przemoczonajakmors.
Lałasięzemniewoda.Kiedywyszłamzrzeki,jejpoziomopadł
chybaopółmetra.
Leżeliśmyrazemwzaroślach,ztrudemłapiącoddech.Byliśmytakzmęczeniigłodni,że
niemieliśmysiłynaniespodzianki,napodejmowanietakogromnegowysiłku.Tobyło
okrutne.
Najwyraźniejnaszapodróżrzekądobiegłakońca-przynajmniejnarazie.Niemieliśmy
innegowyjścia.ByliśmywStratton,czytonamsiępodobało,czynie.Znaleźliśmysię
tamporazdrugiwciągutejwojnyimiałamnadzieję,żebędzielepiejniżpoprzednio,
kiedyotarłamsięośmierć,aRobynprzekroczyłajejcienkągranicę.
Niemieliśmypojęcia,corobić.Rozmawialiśmyściszonymigłosami,leżącitrzęsącsięz
zimna.Jakzwyklemieliśmypechaitrafiłnamsiępierwszyzimnydzieńodwieków.W
zasadzie175
wszyscychcieliśmywrócićdoPiekła-jedynegobezpiecznegomiejsca,jakieznaliśmy—
aleodrazubyłowiadomo,żenarazieniemanatoszans.
Myślałam,żezaczekamydozmrokuipopłyniemydalej,alepozostali,zwłaszczaLeeiFi,
niebardzotegochcieli.FinapoczątkuniechciałaiśćdoStratton,aleterazzupełnie
zmieniłazdanie.Możewmiastachczułasiębezpieczniej.Rzeczywiście,dalszepłynięcie
rzekąbezżadnegoceluiplanuwydawałosiętrochębezmyślne.
WpewnejchwiliwspomniałamomojejbabciiLeezapytał:
-
Możepójdziemydoniej?
-
Chybamoglibyśmy.Aleniewiem,czytomajakiśsens.
-
Jasne,pewnieniema.Aleprzynajmniejznaszteren.Skrótyiróżnekryjówki.Moglibyśmy
sięporuszaćztrochęwiększąpewnością.Lepszetoniżnic.
-
Dalekojeszcze?-zapytałaFi.
-
Jakieśpięćkilometrów.Aletoładnydom,więcmogligozająć.
-
Stoinaprzedmieściach,tak?-upewniłasięFi.-Tamsięraczejniezapuszczają.
Niktwięcejsięnieodezwałinajwidoczniejżadneznasniemiałolepszychpomysłów.W
końcuHomerpodjąłdecyzję.
-
MoimzdaniemwStrattonbędziemybezpieczni-powiedział.—
Przecieżniemogąnasszukaćwcałymmieście,nawetjeślipodejrzewają,żetujesteśmy.
Wyglądałonato,żemojejbabcitrafiąsięodwiedzinywnuczkiijejniesfornych
nastoletnichprzyjaciół.Przedwojnąbabcia,którabyłabardzodystyngowana,uznałabyto
zakoszmarnąperspektywę.Teraz,gdziekolwiekbyła-ioilewciążżyła-niemiałaby
pewnienicprzeciwkotemu.
Wątpiłam,czynadalżyje.Gdywybuchławojna,miałazsiedemdziesiątpięćlat,alebyła
bardzokrucha.Nazywałamjąswoją176
kościstąbabcią.Kiedyjąprzytulałam,wyczuwałamtwardekości.
Oczywiściebyłamiłaifajna-chybawszystkiebabcietakiesą,pewnienakazujeimto
jakieśprawo-alenieznosiłazamieszania,więcjeślimiwciskałapięćdziesiątdolcówna
nowąkoszulę,niewolnomibyłopowiedziećniczegowięcejniżtylko:„Dziękuję,
babciu”.
Tojająściskałamnapowitanie.Godziłasię,aletoniebyłowjejstylu.
WłaściwieniemiałampojęciacodokładniesięstałozmieszkańcamiStratton,kiedy
wybuchławojna.Wniektórychmiastachludziompozwalanopowoliwracaćdodomów,
gdziepotemmieszkalipodścisłymnadzorem,aleponieważStrattonbyłoważnym
ośrodkiemprzemysłowym,usuniętowszystkichcywilów.Próbowałamsobiewyobrazić
babcięwoboziejenieckim,alewtakimmiejscupołożyłabysięchybaiumarła.Jejduma
zabardzobyucierpiała.Nietylkoucierpiała-zostałabyjejodebrana,pobita,stratowana
podkutymibucioramiirozwalonakopniakaminakawałki.
Byćmożewysłalijądoktóregośzgospodarstw-takjakrodzicówHomera-alepewnie
uznali,żejestnatozastara.Możliwe,żemielirację.Alezjejenergiąnigdynicnie
wiadomo.
Niewyruszyliśmyodrazu.Zamiasttegoskupiliśmysięnakwestiijedzenia.Jak
moglibyśmyjezdobyć?Rozmowanietrwaładługo,boniktniemiałżadnegopomysłu.
Siedzieliśmyimówiliśmyonaszychnadziejach,anieopraktycznychaspektachzadania.
„Możeznajdziemysklepy,doktórychbędziemożnasięwłamać”.„Możezostałokilka
domów,którychjeszczeniktniesplądrował”.„Możeudanamsięskontaktowaćzgrupą
więzionychrobotników”.
Bardzoszybkomisiętoznudziło.
-Oj,dajciespokój,marnujemyczas-powiedziałampodwudziestejmałokonkretnej
sugestii.
177
Pierwszapołowadrogidodomumojejbabciokazałasięnudna.Byłytojednezwielu
chwilwczasietejwojny,podczasktórychzgrzytałamzębamiznudów.Leepoczęstował
nasgumądożuciazeswojegowodoodpornegoplecaka,aleniczegowięcejniemiał.
Przeklęłamgowmyślachzato,żeniezabrałwięcejjedzenia.Niebyłamzbyt
sprawiedliwa,boprzecieżsamaniczegoniewzięłam.
Gumadożuciasprawiła,żepoczułamjeszczewiększygłód.Fitwierdziła,żeżucie
zawszetakdziała.Podobnożołądekodbierasygnałyzust,żejedzeniejestwdrodze,ale
nicdoniegoniewpada,więccorazbardziejsiędenerwuje.Tocałkiemmożliwe.W
każdymrazieteoriabrzmiaładobrze.
Mimożedodomubabcimieliśmytylkopięćkilometrów,wybraliśmydrogę,która
ciągnęłasięconajmniejprzezdziesięć.Kiepskojąznałam,więcstarałamsięwybierać
spokojniejszątrasę.OstatecznieobeszliśmycałeprzedmieściaStratton.
Okazałosiętocałkiemsprytne.Mniejwięcejwpołowiedrogizatrzymaliśmysię,żeby
odpocząćwroguwielkiegopustegoparku.
Znowurozmawialiśmyoakcjinalotnisku.Figłośnosięzastanawiała,czynaszatak
cokolwiekzmienił.Wtedy,zupełniejakbypułkownikFinleywybrałtęchwilę,byzrobić
nanaswrażenieidaćFiodpowiedź,otrzymaliśmywymownydowód.Dalekona
wschodzierozległsięniskiwarkot.Przezchwilęniepotrafiliśmyrozpoznać,cototakiego,
apotemLeepowiedział:
-Samoloty.
Zerwaliśmysięnarównenogiiostrożniewystawiliśmynosyzzarośli.Byliśmywdobrym
punkcie,wysokonadStratton,skądroztaczałsięwidoknadzielnicęhandlową.Ijeszcze
zanimzobaczyliśmypierwszysamolot,naprzedmieściachpowschodniejstronienastąpiła
seriawybuchów.Czerwonebłyski,jakbyolbrzymiaparatzacząłpstrykaćzdjęcia,a
następnieznajomechmurywkształciegrzybówbrudnegodymukolorugliny.Pochwili
178
usłyszeliśmybum,bum,bumiwarkotsamolotunabierającegowysokości.Leewskazałw
stronęsłońca.
-Tamsą-powiedział.
Niektórzymówili,żeNowozelandczycyzradościązrzucalinanasbomby.Żeczekalina
toodlat,odkądporazpierwszywygraliśmymistrzostwaBledisloeCup.Notak,tym
razemnaprawdęsprawialitakiewrażenie.Niewiem,iletonspuścilinaStratton,aledali
czadu.
Bombardowanietrwałozdziesięćminut.Atakowalifalami:dwasamolotynarazpędziły
poniebiejakbąki,zrzucałyładunek,apotemzwarkotemodlatywaływdal.Widzieliśmy
spadającebomby.Niewielkieizaokrąglone,ześmigiełkamiztyłujakwkreskówkach,
aleraczejprzypominająceczarnepatyki.Byłoichmnóstwo.Gdyparasamolotówznikała,
uderzałybomby,rozlegałsięogromnyhuk,trzęsłasięziemiaiukazywałasiękolejna
czerwonakulaognia,apotemjejcieńzdymu.
Widziałam,jakzawalasięjedenbudynek.Byłdużyiwyglądałnafabrykę.Murynagle
złożyłysięiosunęłynaziemięjakmdlejącyczłowiek.Tobyłostraszneijednocześnie
fascynujące.
Biorącpoduwagę,żejakiśczastemuNowozelandczycyzupełniezrezygnowalizataków
zpowietrza,tennalotdowodził,żeznowuotworzyliśmydlanichniebonadAustralią.
Spojrzeliśmynasiebiezezdziwieniemiszerokosięuśmiechnęliśmy.OczyHomera
płonęłydumą.Pomyśleć,żeprzyczyniliśmysiędoczegośtakwielkiego!Awszystkoza
sprawąjednejrozmowyprzezradio.Bombanatelefon.
Samolotnatelefon.Nalotnatelefon.Trochętrudnobyłowtouwierzyć.Wkońcu
przyłapałamsięnatym,żeznadziejączekamnachwilę,wktórejsamolotywreszcie
zniknąiniebędęmusiaładłużejotymwszystkimmyśleć.
Kiedynalotfaktyczniesięskończył,bezociąganiaznowuruszyliśmywdrogę.Uznaliśmy,
żetoodpowiednimoment,żebysięprzemieścić.
Niezapowiadałosięnato,bynaulicemiałoszybkowylecwieluludzi.Przezjakiśczas
dobrzenamszło.
79
MimotodotarliśmynaDoncasterCrescentdobrzepozachodziesłońca.Znowu
musieliśmyzwolnićtempo.Dobijałomnietoiwkurzało.Gdytylkodoszliśmydo
obszarówzasiedlonych,okazałosię,żenaulicachpanujesporyruch.Nieażtakijakprzed
wojną,aledośćduży.Wporównaniuztym,doczegobyliśmyprzyzwyczajeni,
przypominałNowyJork.Ludziepędziliulicami,omijającstertygruzuiśmieci.Nie
wydawalisięszczęśliwi.Chybazchęciąwynosilisięwinnemiejsce.Niktsięnie
uśmiechał.Sposób,wjakipospiesznieprzemykaliulicami,miałwsobiecośwręcz
podejrzanego.Niezapuszczaliśmysiędotychczęścimiasta,którezostałymocnolub
niedawnozbombardowane,alekażdaulicawyglądałatak,jakbyzostałajużkiedyś
zniszczona.
Wszystkimipojazdamikierowaliżołnierze,jakbytylkoonimielidotegooficjalneprawo.
Przeważniebyłytociężarówkiiwiększośćznichjechaławkonwojachzłożonychz
sześciualboośmiusamochodów.Raczejniepozostałozbytdużopaliwanarekreacyjne
wycieczki.
DlategodotarciedoWestStrattonzajęłonamcałewieki,akażdemupokonywanemu
metrowitowarzyszyłstrach.Musieliśmydługoczekać,bywchwilispokojumócpokonać
kolejnetrzydzieścialboczterdzieścimetrówdonastępnejosłony.Miałamwrażenie,że
mojagłowazmieniłasięwzraszaczogrodowy,bocałyczasobracałasięwprawoiw
lewo,doprzoduidotyłu.Męczyłomnietofizycznie,alecogorszawykańczało
psychicznie.Ponalocieprzestaliśmysiędosiebieodzywać.Byliśmybardzoskupieni,
naszenerwynapięłysięjakpostronki.
Miałamnadzieję-awręcztegooczekiwałam-żewWestStrattonbędzieinaczej.I
rzeczywiście:WestStrattonbyłozbytdalekooddzielnicyhandlowej,bywzbudzić
zainteresowaniewrogichżołnierzy.
Wyglądałonaopuszczoneiniedziałałtamprąd.
Dopierogdysięzbliżaliśmydodomu,pozwoliłamsobienaluksuspomyśleniaobabci.
Jużwyraźnieczułam,żeniemajej180
wśródżywych.Jejduch,któryprzeztakwielelatwypełniałtendom,wydawałsiępo
prostunieobecny.
Bojednązzadziwiającychcechmojejbabcibyłoto,żejejkrucheciałoskrywałoducha
zdolnegowypełnićswąsiłącałydużystarydom.Przysięgam:możnabyłostanąćw
najdalszymkącienajwyższegopiętra,aitakwyczuwałosięjejobecność.Jakbybabcia
byławewszystkichpokojach,chodziławszystkimikorytarzami,siedziaławkażdym
zakamarku.Myślę,żemamiebardzoulżyło,kiedybabciawyprowadziłasięzfarmydo
Stratton.Niewiem,czyfarmabyławystarczającoduża,bypomieścićjeobie.
Dostaliśmysiędoogroduinapaluszkachweszliśmyposchodkach,zbliżającsiędodrzwi.
Ogródekkwiatowyokropniezarósłiprawiesięucieszyłam,żebabcianiemożetego
zobaczyć.Potemskarciłamsięwmyślachzatęradośćzjejnieobecności.Ajeszcze
późniejwyjaśniłamsobiesamej,żepoprostupróbujępodnieśćsięnaduchupostracie
babci,więcbyłamusprawiedliwiona.
Czasamitakiemyślimniewykańczały.Przeznieżycierobisiębardzoskomplikowane.
Trudnobyłoiśćwerandąiuniknąćskrzypieniadesek.Drewno,zktóregozbudowano
dom,zaczynałosięstarzeć.Codziesięćsekundstawiałamkolejnykrok,modlącsię,bynie
obudzićśpiącegożołnierza.Wyobrażałamsobie,jakwyskakujeprzedemną,gotowydo
strzału.Zaglądałamdookien,aleniczegoniebyłowidać.Panowałazupełnaciemność,
totalnybezruch.
Musiałamzałożyć,żewdomujestpusto.Mogłammiećtylkonadzieję,żegdzieśgłęboko
wspiżarniczekapuszkapieczonejfasolialbosłoikzmarmoladą.Babciadobrzegotowała,
alenigdynieradziłasobiezdżemami.Słynęływcałejrodziniezwyjątkowejtwardości.
Nazywaliśmyjebetonemiczęstożartowaliśmy,mówiąc,żemożnananichpołamaćzęby.
Aleteraz-tak,
181
tak-przyjęłabymsłoikbabcinegobetonuzotwartymiramionami.
Wróciłamdopozostałych,którzyczekałiwnajdalszymzakątkuogrodu.Wsłabymświetle
wydawalisięchudzi,bladziinieszczęśliwi.
Wiedziałam,żewdużejmierzetoskutekbrakuenergiizwiązanegozbrakiemjedzenia,i
obiecałamsobie,żegdytylkodostaniemysiędodomu,załatwięjakąśżywność.Nie
wiedziałamjak,aleczułam,żemuszęcośzrobić.
-Chybajestokej-szepnęłam.-Nikogotamniema.Wejdźmyodtyłu.
Tamtędybędziełatwiej.
Niebyłoprądu,więcnieprzejmowałamsięalarmem.Generatorawaryjnypadłjużpewnie
wielemiesięcytemu.Pomyślałamjednak,żekuchennedrzwibędąsłabszeniżsolidne
ciemnedębowedrzwiwejściowe.Zaprowadziłamprzyjaciółnatyły.Kevincochwila
deptał
mipopiętachimusiałamsięugryźćwjęzyk,żebysięnieodwrócićiniekrzyknąć:„Na
miłośćboską,Kevin,niemógłbyśpatrzeć,jakleziesz?!”.Chybabyłamrówniezmęczona
jakpozostali.
Wogrodziezadomemrosływarzywa.Porazpierwszyuświadomiłamsobie,żew
ubiegłymrokuniektóreznichmogłysięrozsiaćsame.Najakiśczasbyłamgotowa
przerzucićsięnawegetarianizm.Czułamtakigłód,żezjadłabymnawetduszoneliście
eukaliptusa.Zjadłabymkoręzdrzewa,świerszczealbokompost.Byłamtakagłodna,że
zjadłabymnawetpiklezbig
maca.
Prowadzącprzyjaciółwstronękuchennychdrzwi,spojrzałamnaogródekipomyślałam,
żenadalprezentujesięcałkiemnieźle.W
każdymrazielepiejniżtenodfrontu.
Kiedyśwtylnychdrzwiachbyłaszyba.Alezobaczyłam,żetojużprzeszłość.Szybko
zajrzałamprzezprostokątnądziurę,któraponiejzostała,leczzpowoduciemnościnadal
niczegoniewidziałam.Tyleżeprzestałamsięprzejmować.Odrazubyłowidać,182
żedomjestopuszczony.Poruszałamklamkąwgóręiwdół.Czułam,żezamekledwiesię
trzymaiżedrzwiustąpiąpojednymporządnympchnięciu.Oparłamonieramięi
popchnęłam,alenicniewskórałam.
-Mocniej-powiedziałczyjśzniecierpliwionygłoszamoimiplecami.
Niechciałamjednakbyćzbytbrutalna:wdomubabciwydawałosiętoniegrzeczne.
Wtedyktośwcisnąłmidorękijakiśtwardyprzedmiot.
Spojrzałamwdółizobaczyłamkielnię.Kiedyśjejużywałam,pomagająctacie
poprowadzićbetonowąścieżkęwogrodzie.Terazwsunęłamjąwszparęmiędzydrzwiami
afutryną,robiączniejdźwignię.Zniszczenia,którychdokonaliśmywszkolewramach
ćwiczeniaprzedwłamaniemdosupermarketu,nacośsięprzydały.
Usłyszałamtrzaskdrewnaidrzwiustąpiły.
Odrazujeotworzyłamizdenerwowanaweszłamdośrodka.
Dokładniewtejsamejchwiliusłyszałamświst.Cośmignęłoobokmojejdłoni,lecąctak
bliskoiszybko,żepodrodzeuszczypnęłomniewskórę,apotemroztrzaskałosięościanę
obok.Fi,którabyłatużzamną,krzyknęłaiwycofałasię.ChybaprzewróciłaKevina,
którystał
zanią.Przypominałotokostkidomina.Aleskupiłamsięnakuchni.
Nadalsięnieruszałam,nieliczącgwałtownegocofnięciaręki,anawettobyłoczystym
odruchem.Potemodzyskałamzmysłyiwykonałamruch,szybkoprzykucając.
Wsąsiednimpomieszczeniu,czyliwjadalni,rozległsiętupotstópprzypominający
uderzeniagraduoblaszanydach.Pochwilizdrugiegokońcadomudobiegłnasbrzęk
tłuczonegoszkła.
Skuliłamsię,przerażona.Przezchwilęmyślałam,żebabcianadaljestwdomu.Alebyłam
pewna,żenieżyje.Żegnałamsięzniąwmyślachodpółgodziny,próbującprzywyknąć
doświata,wktórymjejniema.
Potempomyślałam,żetomógłbyćduch.Alektóryduchrobiłbyażtylezamieszania?
183
Pomacałampodłogęwokółsiebie.Szybkonatrafiłamnaprzedmiot,któryomalnie
uderzyłmniewrękę.Tobyłpogrzebacz-długiiciężki.
Podniosłamgo,krzywiącsię.Miałamszczęście,żeniepogruchotałmikościręki.Miałam
szczęście,żenietrafiłmniewtwarz.
Napaluszkachruszyłamprzedsiebie.Cośzachrzęściłomipodstopami.Usłyszałam,że
pozostaliidązamną,równieostrożnie.Ichobecnośćdodawałamiotuchy.Żałowałam
tylko,żeniemaświatła.
Wdomubyłopusto.Stwierdziliśmytodopieropodwudziestuminutach,aleprzynajmniej
zyskaliśmypewność,żemamygotylkodlasiebie.Dombyłjednakmocnozniszczony.Z
zewnątrzwydawał
sięnietknięty,alewśrodkupanowałbałagan:potłuczonetalerze,roztrzaskanemeble,
porozrzucaneubraniababci.Wtoaleciebyłopełnotego,cozazwyczajlądujewtoaletach.
Przypominałotobałaganpozostawianyprzezdzieci.Ktośurządziłsobiebiwakwdomu
mojejbabci.
Poruszaniesiępodomuwciemnościprzypominałotorprzeszkód.Z
dziesięćrazyuderzyłamsięwpiszczel.
Wróciliśmydokuchniiopracowaliśmyplandziałania.Podjęliśmydecyzjęopozostaniuw
domu.Chciałamzostać,bymócposprzątaćizabezpieczyćbudynek.Pozostalisię
zgodzili,bobylizbytwykończeni,byszukaćinnegomiejsca.Ktokolwiektamobozował,
bałsięnasbardziejniżmyjego,atobyłopocieszające.
Zgromadziliśmyarsenał,przynoszącwszystko,coudałosięznaleźć:pogrzebacze,laski,
noże.Odkryliśmy,jaknajlepiejzabarykadowaćdrzwi.Gdybyciludziewrócili,musieliby
stoczyćznamiwalkę.
Niezawracaliśmysobiegłowyteoriaminatemattego,cosiędziejewStratton.
Uznaliśmy,żenatoprzyjdziejeszczeczas.WytypowaliśmyFiiKevina,byposzlisię
rozejrzećwogródkuwarzywnym.Lee,Homerijazgłosiliśmysięnaochotnikado184
przeczesaniaciemnych,złowrogichuliczekisprawdzenia,coudasiętamznaleźć.
Mieliśmyzacząćrazem,awraziepotrzebyrozdzielićsięispotkaćwdomuzagodzinę.
Nowięcruszyliśmy.Nadalbyłamgłodna,alepotrzebadziałaniapomogłami
przezwyciężyćskurczeżołądka.Wnocybyłojeszczezimniejniżwdzień,aulice
naprawdęwydawałysięciemneizłowrogie.Szliśmypowoli,trzymającsięmrokuprzy
płotach.Niewiedzieliśmy,gdzierozpocząćposzukiwaniajedzenia.Leezaproponował
włamaniedonastępnegodomu.Towydawałosięniebezpieczneiprawdopodobnie
niewielebynamdało,aleniktniemiałlepszegopomysłu.Postanowiliśmy,żenapoczątek
sprawdzimykilkaulic,ajeślinieznajdziemyniczegoobiecującego,wybierzemyjakiś
domisiędoniegowłamiemy.
-
Mamnadzieję,żeniktinnynieczaisięzpogrzebaczem—
szepnęłam.
Kilkarazywyraźnieczułam,żewokółsąjacyśludzie.Niebardzoufamswoim
instynktom,alekilkakrotnieprzystanęłamidałamsygnał
pozostałym,przekonana,żektośnasśledzi.Wdzielnicy,którawcześniejwydawałasię
zupełniepozbawionażycia,zapanowałacałkieminnaatmosfera.Możeimpóźniejsza
pora,tymwięcejsiętamdziało.Czułamsięnieswojo,jakbytowarzyszyłymijakieś
dziwne,chorezjawy.
Jeślichodziojedzenie,brakowałonamwspaniałychpomysłów.
-
Wiecieco,jedzenienierośnienadrzewach-szepnąłwpewnymmomencieHomer.
Dopieropóźniejzrozumiałam,żepróbowałzażartować.Byłamzbytzmęczona,żeby
załapać,acodopierobysięśmiać.
Minęliśmydużypark,którywyglądałtakzłowieszczo,żepostanowiliśmydoniegonie
wchodzić.
Poniespełnagodzinnychbezowocnychposzukiwaniach-o,jateżwysiliłamsięnażarcik,
któryokazałsięniewielelepszyniżtenHomera-wybraliśmydom,doktóregomieliśmy
sięwłamać.
185
NieróżniłsięodinnychdomówwWestStrattonipewniedlategozwróciłnasząuwagę.
Miałceglanyfornirimałąwerandę,murekzprzodu,garażzbokuiokrągłyogródekpo
drugiejstronie.Nuda,aleładnaisolidna.Napaluszkachpodeszliśmydotylnychdrzwi.
Nawetpoatakupogrzebaczemniezaprzątaliśmysobiegłowyśrodkamibezpieczeństwa.
Tebudynkimiaływsobiecoś,cokrzyczało:
„Jesteśmypuste!”,choćoczywiściewwypadkudomumojejbabciniedokońcasięto
sprawdziło.
Alewtymowszem.Tylnedrzwibyłyzupełniewepchniętedośrodka,adokładniej
mówiącwyważone.Leżałynapodłodzewkuchni.Naichwidokpoczułamsiędziwnie.
Wiedziałamdlaczego.‘Odfrontudomwydawałsiętakisolidny.Takiniezawodny,
bezpieczny,pewny.
Patrzącnaniego,odnosiłosięwrażenie,żeznasięcałąjegohistorięihistorięjego
właścicieli.Pewniebylispokojnymi,odpowiedzialnymiludźmi.Onpracowałwbiurze,
kolekcjonowałwina,jeździłmagnąipasjonowałsięogrodnictwem.Onapracowaław
recepcjiwgabinecielekarskim,robiładobresałatki,słuchałaPaulaSimonaichodziłana
zebraniaradyszkoły.
Apotemidzieszdotylnychdrzwi,znajdujeszjenakuchennejpodłodzeizaczynaszsię
zastanawiać.
Weszliśmydośrodka.Tymrazemteżsięokazało,żeprzednamizajrzałotuzbytwiele
osób.Szafkiiszufladybyłypootwierane,arzeczyporozrzucane,alewyglądałotolepiej
niżumojejbabci.
Przeszukanotylkogłównąsypialnię.Pewniewłaśnietamwiększośćludzichowacenne
przedmioty.
Nieznaleźliśmyjedzenia,tylkokilkaobrzydliwychspleśniałychstertodpadkóww
kuchni.
Poddaliśmysięiwróciliśmydodomumojejbabci.FiiKevinsiedzieliprzystolewkuchni
iwciemnościkroiliziemniaki.Okazałosię,żeznaleźliteżtrochębrokułów,naktóreod
razusięrzuciliśmy.Fiszybkopodsumowałastanogródkawarzywnego.
186
-NapomysłzziemniakamiwpadłKevin-powiedziała,uśmiechającsiędoniegojak
matka,którawłaśnienauczyłaswojedzieckoliczyćdodziesięciu.-Wogródkurosną
tylkomałemłodeziemniaki,aleKevinpowiedział,żejeślipokopiemygłębiej,możemy
znaleźćtrochęzubiegłegosezonuinadalbędąsięnadawałydojedzenia.Otoone:
znaleźliśmyichcałkiemsporo.
WtedywszyscyuśmiechnęliśmysiędoKevina,jakbynauczyłsięliczyćdostu.Nieokazał
takiejradościjakmy,alewykrzywiłusta,coprzyodrobiniedobrejwolimożnabyłouznać
zauśmiech.
Chrupałambrokuły,aFiciągnęładalej:
-
Problemwtym,żewszystkiewarzywasąjeszczemłode.Jestzawcześnienazbiory.Ale
rośnieichtamcałkiemsporo.Dynie,sałataicukinie.Rozejrzymysięrano,kiedybędzie
lepiejwidać.
-
Zamierzaszugotowaćziemniaki?-zapytałHomer.
Domyślałamsię,jakiemazdanienatematdietywarzywnej.
-
Jakuważacie?Moglibyśmyrozpalićwkominkuwjadalniizmienićgowgrill.
Obejrzeliśmygoichybasięnadaje.
-
Powinnobyćbezpiecznie-powiedziałHomer.-Musimytylkouważać,żebyniepokazał
siędym.
-
Azapach?-zapytałam.-Niewiem,jakwy,alejapotrafięwyczućpłonącedrewnona
kilometr.Chybaniechcemy,żebywrócilinasigoście.
-
Jadalniajestpośrodkudomu-powiedziałaFi.-Tomożeograniczyćrozchodzeniesię
zapachu.
Nieprzekonałamnie.
-
Ciludzieniewrócą-powiedziałHomer.-Pocomielibytorobić?Sąsetkidomów,w
którychmogąprzebierać.Pewnieniechcąkłopotów.
Pomyślałam,żemyteżmożemyprzebieraćwsetkachdomów,aleniepowiedziałamtego
nagłos,boznówpoczułamemocjezwiązanezwizytąwdomubabci.
-
Jestcośdojedzeniawspiżarni?-zapytałLee.
187
-Ojej!-zawołałaFi.-Wyobraźsobie,żezupełniezapomnieliśmytamzajrzeć.
Nachwilęsięożywiliśmyipobiegliśmydospiżarni,myśląc,żebyćmożeznajdziemytam
jakiśukrytyskarbwpostaciróżnychsmakołyków.Niestety.Stałotamtylkopółbutelki
octu,nie-otwartysłoikchutneya,półsłoikazwietrzałejkawyipaczkażelatyny.Oraz
szafkazprzyprawami,wktórejwiększośćmałychsłoiczkównadalbyłaprawiepełna,i
rządznajomychbabcinychniebiesko-białychpojemników.Otworzyłamjepokolei:mąka,
zerocukru,półszklankiryżu,odrobinacukrupudru,dośćdużosoliitowszystko.
Przygnębiającyzestaw.
Wkońcuugotowaliśmyziemniaki.Mieliśmytakmałoenergiiitakkiepskihumor,że
postanowiliśmyzaryzykować.FiiLeestanęlinaczatachnaulicy,ajaiHomerzajęliśmy
sięgotowaniem.Niejestempewna,cobyśmyzrobili,gdybyFiiLeeprzybieglizwieścią
ozbliżającymsiępatrolualboobandziedzikichlokatorów.Chybaniebyłabymwstanie
zostawićziemniakówdlakogośinnego.Możeprzegoniłabymintruzówpogrzebaczem.
Ostateczniezjedliśmyposiłek,wdodatkuciepły.Ziemniakiibrokułyzsoląichutneyem
popiliśmykawą.Potemwyszliśmydoogródkazadomemispróbowaliśmysiępołączyćz
NowąZelandią.Zakażdymrazem,kiedyotymmyślałam,ogarniałamnieradość.Tobyła
liniażyciałączącanasznormalnymświatem,zezdrowiempsychicznym,zespokojnym,
palącymfajkępułkownikiemFinleyemwjegowypełnionejksiążkamikancelariiw
Wellington.Pokażdympołączeniuspodziewałamsięczarówicudów.Niejestempewna,
jakichdokładnieanidlaczegowogólemiałamtakieoczekiwania.
Możedlatego,żejużsamamożliwośćpołączeniasięzNowąZelandiąwydawałamisię
cudem.
Nocóż,tymrazemsrodzesięzawiodłam.Przeznaczyliśmynarozmowęsześćminutijak
zwykleprzekroczyliśmynarzuconysobielimit.PodwunastuminutachpróbHomersię
rozłączył.
188
Usłyszeliśmytylkoróżnetrzaski:głośne,ciche,gwiżdżące,pstrykające,szemrzące,
gwałtowne.Możezawiniłapogoda.Możetobyłyzakłóceniaatmosferyczne.Amoże-co
gorsza-ktośkorzystałznaszejczęstotliwości.Byłamzawiedzionaipoczułamulgę,gdy
wchłodnymnocnymniebieznowuzaległacisza.
Homerjakopierwszystanąłnawarcie.Posprzątaliśmywdwóchpokojach.Znaleźliśmyw
bieliźniarcedośćczystychkocówiprześcieradeł,bysobiepościelić.Tobyłanoc
prawdziwegoluksusu.
14
PrzyniosłamFiśniadaniedołóżka:zimneziemniakizchutneyem.
Rzuciłananiejednospojrzenieipowiedziała:
-
Oj,polałaśjechutneyem.
-
Przecieżlubiszchutney.
-
Nie,nielubię.Wczorajgoniejadłam.
NadoleHomeriLeezdążylisięjużrozejrzeć.Przekonaliśmysię,żetoaletaniedziała,ale
odziwokranfunkcjonowałbezzarzutu,więcspłukaliśmytoaletękilkomawiadramiwody
izostawiliśmywiadrowłaziencedlaosoby,którazechceskorzystaćztoalety.
WkońcuKevinznalazłcoś,conajwyraźniejsprawiałomuprzyjemność.Możepomogło
munaszeuznaniezpoprzedniegodnia.
Wkażdymrazieposzedłdoogródkaizacząłkopaćwposzukiwaniuwarzyw.Uzbierał
sporąstertęziemniaków.Niektórebyływpołowiezgniłe,awielejużkiełkowało,ale
częśćwyglądaławporządku.
Pozostałemogliśmyokroić.Wgłębiogródkabyłomnóstwosuchychbiałychpatyków,
wokółktórychkiełkowałynowerośliny.Myślałam,żetosłonecznikibulwiaste,któresą
dośćnudnympożywieniem,leczterazwydawałysięrarytasem.Podpowiedziałam
Kevinowi,żebyjeobejrzał,izostawiłamsprawęwjegorękach.Nigdyniebyłamzapaloną
ogrodniczką,więcwidzącKevinawtakdobrejformie,wolałammunieprzeszkadzać.
190
RazemzFiiHomeremnamówiliśmyLee,żebystanąłnawarcie,asamiweszliśmyna
wzgórzezaWestStratton,żebysprawdzić,cosiędzieje.Przemieszczaniesiępo
przedmieściachwciągudniabyłoniebezpieczne,aleniemogliśmysobiepozwolićna
siedzeniewmiejscuipowolneumieranie.Musieliśmycośzrobić.
WStrattonniebyłotakdobregopunktuwidokowegojakwWirrawee.
Tochybajedynarzecz,którąWirraweemiało,aStrattonnie.Aleuznaliśmy,żeze
wzgórzaudanamsięzobaczyćwystarczającodużo.
Byłooddaloneoddomumojejbabcioponadkilometrimieściłosięjużwinnejdzielnicy.
NazywanojąWinchesterHeights,ajeślitanazwabrzmipretensjonalnie,todoskonale
pasujedozabudowań.Doogromnychnowychdomów,zktórychkażdykolejnyjest
większyiwspanialszyniżpoprzedni.Niematamżadnychciekawychdzikichogrodów
anidziwnychtajemniczychmiejscimałychzabawnychbudynkówgospodarczych.Na
budowętychdomówprzeznaczonomiliardcegiełimiliondachówek,któremoim
zdaniemwwiększościposzłynamarne.
SytuacjawyglądałazupełnieinaczejniżwWestStratton.Wróciłruchzpoprzedniego
dnia.Byłatodobraizarazemzławiadomość.Dobradlatego,żeprzeszłymidreszcze,
którecałyczasczułamwdomubabci:wrażenie,żejestemobserwowanaalbośledzona.
Tutajzagrożeniabyłydobrzewidoczne,oczywiste.Złąwiadomościąbyłoto,żedzielnica
zdecydowaniewyglądałanazamieszkaną.
Najwyraźniejnajeźdźcyniepotrafilisięoprzećtymwspaniałymnowymdomom.Okolica
przypominałaminoweobliczeWirrawee,gdziewdomachjużdawnomieszkałyrodziny.
Nie„nasze”rodziny,alegdybyktośotymniewiedział,napewnobyniezgadł,żetoobcy
ludzie.Nasznurachschłytesameubrania,naulicachstałyzaparkowanetesame
samochody,tesamekwiatyrosływtychsamychzadbanychogrodach.Czułamsiętak,
191
jakbyśmywyszlizmrocznegoświataWestStrattoniznaleźlisięwamerykańskimreality
show.
JaiHomerspojrzeliśmynasiebie,ukrycinadstrumykiem.Byliśmywmałymparkuu
stópwzgórza.
-
Niemasensutamwchodzić-powiedziałHomerbeznamiętnymgłosem.
-
Zgadzamsię.
-
Och,dziękiBogu-ucieszyłasięFi.-Biorącpoduwagęwaszeostatniewyczyny,
myślałam,żebędzieciechcielitamwpaśćiwziąćwszystkichjakozakładników.
-
Hmm,niezłamyśl-powiedziałHomer.
Najostrożniej,jakumieliśmy,wróciliśmydoWestStratton.
Kiedyśbyłytamniemodne,choćprzyjemnestareprzedmieścia.Alewielesięzmieniło.
Znowuzaczęłamsięniespokojnierozglądać.Mojaszyjawyginałasięjaksprężyna
śrubowawsamochodzie.
-
Niemaszwrażenia,żedziejesiętucośdziwnego?-mruknęłamdoFi,kiedy
przykucnęliśmyzaszopąwczyimśogródku.
Nawetmniesamejtakiepytaniewydawałosięgłupie.Byliśmyprzecieżwstrefiedziałań
wojennych,napadniętonanaszkraj.Fiobrzuciłamnietakimspojrzeniem,jakbysama
zamierzałatopowiedzieć.Alekumojejuldzeodparłatylko:
-
Tak,dziwnietu.Czujęsiętak,jakbymwypiłazadużotoniku.
Nigdyniepiłamtoniku,alewyglądałonato,żeobiezauważyłyśmyproblem.
-
Niewiem,oczymmówicie-mruknąłHomer.-Janiczegonieczuję.Opróczgłodu.
Fiijaszerokosiędosiebieuśmiechnęłyśmy.
Wyszliśmyzzaszopyiprzemknęliśmynaskrótywstronędrogiprowadzącejdodomu
mojejbabci.Gdysięnaniejznaleźliśmy,doznałamnajwiększegopoczuciazagrożeniaod
wybuchu192
wojny.Niewiem,dlaczegoodrazusięniezatrzymałam.Chociażnie,wiem:dlategoże
HomeriFiszlidwadzieściametrówprzedemnąibyłojużzapóźno.Mogłamichzawołać,
alenarobiłabymhałasu.
Mogłamsięzatrzymać,aleniechciałamsięodnichoddzielić.
Mogłam…Och,samaniewiem.Problemwtym,żezamiastcośzrobić,potulnieszłam
dalej.Chybataknaprawdęniemiałamwystarczającegozaufaniadoswojejintuicjiinie
chciałamwyjśćnaidiotkęprzedHomerem.
Okolicawyglądałanabezpieczną.Byłatojednaztychwąskichuliczek,zktórychw
dawnychczasachkorzystałpowózzabierającyzawartośćwychodków.Nowoczesny
samochódmiałbykłopotzprzemieszczaniemsię.Uliczkabyłakrótka,alezobustron
otaczałyjąwysokiepłoty.Dziękinimnieobawialiśmysięatakuzboku.Całemoje
napięcieskupiłosięwtejmałejprzestrzeni.
Wpołowiedroginiewytrzymałam.Zawołałamcicho:„Pospieszciesię”,izaczęłambiec.
Fiteżpobiegła,zanimzdążyłamdokończyćzdanie,więcwiedziałam,żeonarównież
wyczułaniebezpieczeństwo.
Alegdytylkoprzyspieszyłyśmy,uliczkaeksplodowała.Przerażającywidok.Jakwtedy,
gdypodnosisięobornikprzyklejonydowełnyiokazujesię,żepodspodemkłębiąsię
czerwie.Jakłajnosroki,któreznienackaspadłocinaramię.Jakwtedy,gdypo
podniesieniupniawidzisz,żepodspodemjestniejedenwąż,leczcałegniazdo,matkaz
młodymi,którewijąsięimiotają.
Wyskoczylizzapłotów.Chybauznaliśmy-przynajmniejpodświadomie-żeuzbrojeni
żołnierzewpełnymrynsztunkuniemoglibywyskoczyćzzawysokichpłotówjak
gimnastycynatrampolinach.Tojedyneusprawiedliwieniedlanaszegowpakowaniasięw
tęgłupiąuliczkę.Niewiedzieliśmyjednak,jakwielesięzmieniłowStratton,wcałym
naszymkraju.Botoniebyliżołnierzewpełnymrynsztunku.Tobyłydzieci.
Dzieciwróżnymwieku.Najmłodszemogłymiećzsześć,siedemlat,alebyłytakkościste
iniedożywione,żetrudnobyło93
zgadnąć.Najstarszeprawdopodobniemiałyzdwanaściealbotrzynaście.Sześcioro
zeskoczyłozpłotów,adwojestanęłonakońcuuliczki,przednami.Wcaleniebyłam
zaskoczona,kiedysięodwróciłamizobaczyłam,żekolejnedzieckoodcięłonamdrogę
ucieczki.
Wszystkiebyłyuzbrojone.Jednomiałonawetłukistrzałę.Dwojetrzymałokarabiny.
Odbezpieczyłoje,gdytylkoichnogidotknęłyziemi.Dziecitrzymałynasnamuszce.
Resztamiałanoże.Myślałam,żeodrazunaszastrzelą.Wyglądałynaprawdęprzerażająco.
Jakszalone.
✓
Niemogłamuwierzyćwto,cosiędzieje.Toniebyliżołnierze.Tonasirodacy,dzieciaki,
zktóryminormalniejeździsięszkolnymautobusem,zktórymiwygłupiasięnamiejskim
basenie.Iwłaśnieonenasterazatakowały.Tobyłozłe,okropnieiodrażającozłe.
Spojrzałamnaniezrozpaczą.Wbiłamwniewzrok.Szukałamczegośznajomego.
Chciałamnapotkaćjednąprzyjaznąparęoczu,doktórychmogłabympowiedzieć:„Cześć,
totylkomy!Pogadajmy.Przeszliśmyprzeztosamocowy.Możemysobiepomóc”.
Niczegotakiegonieznalazłam.Tylkowściekłespojrzeniadzikich,przerażającychoczu.
Jasne,wniektórychznichzauważyłamwięcejstrachuniżwściekłości,alepewnietylko
misięprzywidziało.Zresztąitakniebyłoczasusięnadtymzastanawiać.
Krzyczały,żebyśmypołożylisięnaziemi.HomeriFijużleżeli.Jakiśchłopiecmierzyłdo
mniezkarabinutakagresywnie,takzłowrogo,potrząsającnimtakgwałtownie,jakbyza
chwilęmiałpociągnąćzaspust.Jegopaleczaciskałsięjużnanimstanowczozbytmocno,
więcszybkopadłamnaziemię.„Boże-pomyślałamgłupio-czywłaśnietakibędziemój
koniec?Zastrzeląmnienatejbezimiennejuliczcecisamiludzie,którymchcieliśmy
pomagać?”
Leżałamnabruku.Nigdywżyciuniebyłomibardziejniewygodnie.
Lufakarabinutakmocnouderzyłamniewtyłgłowy,żechybaprzecięłaskórę.Czyjeś
ręcezaczęłymigrzebać194
wkieszeniach.Przypominałymałeszpony.Gotowałamsięzezłości,wściekłanawłasną
bezsilność.
-
Odwróćsię-rozkazałdziewczęcygłos,więcsięodwróciłam.
Dziewczynaprzeszukałakieszeniemojejkoszuli.
Próbowałamcośwymyślić,znaleźćsposóbnazałagodzeniesytuacji.Niebyłołatwo.
Usłyszałam,jakFimówi:„Przestań,tymałykretynie”,aHomer:„Spokój!”Dziwne.
Takiesłowakierowałosiędodzieciakówwszkolnymautobusie,kiedyzaczynałysię
rzucaćkanapkamialborobiłygłupieminydoprzechodniów.Niktniezwracał
sięwtensposóbdoagresywnychłobuzów.
Skupiłamsięnajednejzestarszychdziewczyn.Mogłamiećdziesięć,dwunaścielat.
Wybrałamjąniedlatego,żewydawałasięmilsza,aledlatego,żebyładziewczyną,więc
doszłamdowniosku,żezachowasięrozsądniej.
-
Dlaczegotorobicie?-zapytałam.-Przecieżjesteśmypowaszejstronie.
-
Spierdalaj-powiedziałaiodwróciławzrok.
-
Niemacienicdojedzenia?-zapytałmniejakiśchłopak.
Porazpierwszyktóreśznichprzemówiłogłosem,którymożnabyłouznaćzanormalny.
Chłopakwydawałsiębardzomłody,ajegogłosbrzmiałtakbezradnieinieszczęśliwie,że
zrobiłomisięgotrochężal.
Nadalleżącnabruku,przeczącopokręciłamgłową.
-
Dopierotudotarliśmy-powiedziałam.-Mieszkaliśmywlesie.
Niewiemy,gdziecojest.
Pomyślałam,żejeśliudasięnawiązaćznimirozmowę,będziejakaśnadzieja.Żemoże
zdołamyzałagodzićsytuację.
-
Musiciemiećcośdojedzenia-powiedziaładziewczyna.
Niewidziałam,jakwygląda.Staładośćdalekoztyłu.
-
Nie,przysięgam—powiedziałam.
-
Niejedliśmyodtrzechdni-skłamałHomer.
-
Łamieciemiserce-syknęłatasamadziewczyna.
-
Chceszchusteczkę,bekso?-zapytałinnygłos.
Byłampewna,żewłaśnietakzesobąrozmawiają.Powstrzymywaliwtensposóbmałe
dzieciodpłaczuiokazywaniasłabości.Wkońcuprzetrwali.Jakdługo?Traciłamrachubę
czasu,alechybajakieśdziesięćmiesięcy,najprawdopodobniejbezopiekidorosłych.
Słabośćszybkobyjezgubiła.
-
Całyczasjesteściesami?-zapytałam.-Byłzwamiktośdorosły?
Jakiśchłopieczacząłodpowiadać,mówiąc:„Mieliśmyparę…”,aledziewczynamu
przerwała.Warknęłacoś,cobrzmiałojak„Odwrót”,alemogłooznaczaćcokolwiek.I
naglezniknęli.Możeibyliniedożywieni,aleporuszalisięszybkojakszczury.Wjednej
chwilibylitużobok,potemusłyszeliśmytupot,awnastępnymmomenciepozostałapo
nichtylkopustauliczkaicisza.
Podnieśliśmysię.Fiotarłałzęipociągnęłanosem.Homerwyglądał
nawściekłego.
-
Małegnidy-powiedział.-Wszystkomizabrały.
Wychodzączuliczkiprzeszukaliśmykieszenie,żebysprawdzić,costraciliśmy.Potem
znaleźliśmykryjówkęnapodwórkusplądrowanegobarumlecznego.Dziecizabrały
Homerowicennyscyzoryk.Fiimnieteż.AleHomerzachowywałsiętak,jakbytylkoon
cośstracił.
Zabraływszystko,comiałamwkieszeniach:długopis,dwapa-nadolewfoliowejtorebce,
ostatnitampon,nowozelandzkikompas,zdjęciemoichrodziców,pierścionek,który
dostałamodRo-bynnadwunasteurodzinyiktórynosiłamwkieszeni,botamwydawałmi
siębezpieczny.Nawetmojąchusteczkędonosa.Iconajgorsze:zegarek,którybabcia
podarowałaminagwiazdkę.
Zostaliśmydoszczętnieobrobieniprzezzgrajędziesięciolatków.
Nawszelkiwypadekposzliśmydodomubabciokrężnądrogą.Niewiedzieliśmy,czy
dziecinasnieobserwują.Niechcieliśmy,żebysiędowiedziałyonaszejkryjówce,chociaż
wcalebym196
sięniezdziwiła,gdybyjużznałynaszenazwiska,datyurodzenia,grupykrwiiwynikiw
szkole.Działałyzprzerażającąskutecznością.
Zastanawiałamsię,czytoprzypadkiemnieoneurzędowaływdomumojejbabci,ale
uznałam,żebyłoichnatozbytwiele.
KiedywróciliśmyiopowiedzieliśmyLee,cosięstało,napoczątkunamniedowierzał,a
potemzłapałdoła.
-
Niedowiary-powtarzał.-Potymwszystkim,przezcoprzeszliśmy.Niedowiary.Boże,
coznamibędzie?Nawetjeśliwkońcuwygramytęwojnę,całykrajwylądujewdomu
wariatów.
Siedzieliśmyponuroprzystolewjadalni,skądmieliśmywidoknaulicę.Niktniemiałsiły
spieraćsięzLee.
-
Coteraz?-zapytaławkońcuFi.-Musimyułożyćjakiśplan.Niemożemytusiedzieć
przezpółroku.Mamysporodozrobienia.
Mówiącto,patrzyłaprostonamnie.Ajapotrafiłammyślećtylkootym,jakbardzosię
zmieniliśmy.Itonawielesubtelnychsposobów.
P.w.-przedwojną-Finigdynieprzejęłabyinicjatywy.ZwłaszczawobecnościHomerai
Lee.Zaczekałaby,ażzostaniemysame,apotemomówiłybyśmysprawęnaosobności.To
takadrobnostkaidawniejpewnienawetbymjejniezauważyła,aleterazzauważyłami
zrobiłomisiętrochęsmutno.Zmieniłosiętylerzeczy,żejeszczebardziejkurczowo
trzymałamsiętego,copozostałoniezmienione.
-
Moimzdaniempowinniśmytuzostaćjeszczekilkadni-
powiedziałam.-Jasne,wszyscychcemywrócićdoPiekła,aledopókisytuacjasięnie
uspokoi,lepiejtrzymaćsięzdalekaodWirrawee.
-
Będziemytumieliproblemzjedzeniem-zauważyłLee.
-
Tak,izbezpieczeństwem.
-
Nowłaśnie,zagrażająnamtunietylkożołnierzeidzicylokatorzy,alenawettecholerne
małeszczury.
-
Zdrugiejstrony…-zacząłHomer.
Niedokończyłzdaniaiprzezchwilęniewiedzieliśmy,ocomuchodzi,ażnagle
zrozumiałamipowiedziałam:197
-
A,twoirodzice.
-
Tak.Wiem,żeszansesąjakjedendomiliona…
Codotegomiałrację.
-
Niemusimypodejmowaćdecyzjijużteraz-powiedziałam.-
WieczorempowinniśmyznowuspróbowaćnawiązaćłącznośćzpułkownikiemFinleyem.
Możecośbynampodpowiedział.
-
Jasne,botoŚwiętyMikołaj-prychnąłLee.
-
Amożeakurat.
Miałamnamyślito,żepułkowniknampomoże,alemojesłowazabrzmiałydwuznacznie.
-
StąddoPiekłajestdaleko-zauważyłaFi.
-
Tammamyprzynajmniejjedzenie.
-Oby.
-JakmożnazdobyćjedzeniewStratton?-zastanowiłsięHomer.
-
Warzywazogródkastarcząnamnatydzień.Tożadnerarytasy,aleprzynajmniejnie
umrzemyzgłodu.Aimdłużejtrwalato,tymwięcejwarzywbędziemożnazebrać.
-
Super-powiedziałHomer.
Niebyłstworzonydowegetarianizmu.
-
Tamtedzieciakipewnieniemająpojęcia,żewogródkachrosnąwarzywa-powiedziała
Fi.-Prawdopodobniemyślą,żeprodukujesięjenazapleczusupermarketu.Wokolicyjest
mnóstwoogródków,wktórychmoglibyśmycośznaleźć.
Pomysłbyłdobry,choćwgłosieFiusłyszałamcoś,cokazałomipodejrzewać,że
chciałabyposadzićtamtedzieciakiprzydługimstoleinakarmićjezieleniną.Przerażająca
myśl.
-
PrzecieżnieutknęliśmywcentrumNowegoJorku-
powiedziałam.-Jeślipójdziemywzdłużstrumienia,zagodzinęznajdziemysięwlesie.
-
Tak-przyznałHomer.-Toprawda.Gdybyśmynajakiśczasurządzilitubazę,
moglibyśmycośupolować.Niemamnic198
przeciwkokilkudniomwegetarianizmu,jeśliwiem,żenamecieczekasześćkotletów
jagnięcych.
-
Aższeść?!-zawołałaFi,jakbyzrobiłojejsięsłabo.
-
Tylkożemusimyznaleźćbezpieczniejszysposóbgotowania-
powiedziałam.-Moimzdaniemrozsiewaniezapachuogniawcałejdzielnicyjestbardzo
niebezpieczne.
-
Zwłaszczażewpobliżusątamtedzieciaki-zauważyłaFi.
-
Właśnie.Sąstraszne.Będziemymusielijakośsobieznimiporadzić.
-
Mampomysł-odezwałsięKevin.
Omalnieudławiłamsięjęzykiem.
-
No?-podchwyciliśmyskwapliwie.
Zbytskwapliwie.Przezchwilęmyślałam,żeznowusięwycofa.Alewkońcuwydusił
kilkasłów.
-
Boucher.Hodowlapstrąga.
-
Cotozamiejsce?-zapytałam.
Dośćczęstomijałamtendrogowskaz,alenigdynieskręciłam.Stawbyłoddalonyod
Strattonojakieśosiemkilometrów.
-
Byłamtam-powiedziałaFi.
Szkoda,żesięodezwała,bonagłeożywienieKevinawydawałomisiętakwielkim
wydarzeniem,żewolałam,-bymówiłdalej.AleFiprzejęłapałeczkę.
-
Tosupermiejsce.Majątamdużystawpełenpstrągów,dająciwędkiicałysprzęt,aty
łapiesztyleryb,ilechcesz,apotempatroszyszjewmałejszopie,zabieraszdodomui
zjadasz.Patroszeniejestohydne,aleładniesięuśmiechnęłamdopanaBoucheraizrobiłto
zamnie.
-
Jesteśbeznadziejna,Fi-powiedziałam.
-
Typowakobieta-mruknąłLee.-Wszystkieudajeciefeministki,dopókiniechcecie,żeby
facetwaswczymśwyręczył.Wtedyrobiciemaślaneoczy,mówiciecieniutkimgłosikiem
iwkładaciekrótkiespódniczki.
199
TegotypukomentarzwustachLeebyłtakoklepanyiprzewidywalny,żeżadnaznasnie
wysiliłasięnaodpowiedź.
-
Wkażdymrazietodobrypomysł,Kevin-powiedziałam.-
Gdybynamsięudałozłowićkilkapstrągów,odrazupoczulibyśmysięlepiej.
-
Robisztospecjalnie,Ellie?-zapytałLee.-Bobrzmitostraszniesztucznie.
-
Co?-zdziwiłamsię.
-
No,przecieżwiesz.Tengłosnauczycielkizpodstawówki.„Touroczypomysł,Kevin.
Mądryzciebiechłopczyk”.
Kevinzrobiłtakązadowolonąminę,żemiałamochotęmuprzyłożyć.
Oddawnasięniekłóciliśmy-byliśmyzbytzajęci-alenadrobiliśmytebrakiznawiązką.
Czasamimiałamwrażenie,żeLeeuwielbiasiękłócić.
Poszłamnagórę.Nieplanowałamspać,alekiedypołożyłamsięnałóżku,odpłynęłamjak
wnarkozie.
15
Potejkłótnidochodziłamdosiebieprzezkilkadni.Normalnieniechowamdługourazy.
AlepoczułamsięszczególniezdradzonaprzezLee.Uważałam,żejestmicoświnien.
Szczerzemówiąc,wzasadziemyślałam,żeskorozesobąspaliśmy,tocośznaczy.Okej,
wiem,żedlachłopakówmatomniejszeznaczenieniżdladziewczyn-wkażdymrazietak
twierdząwszyscymoiprzyjaciele-alemimotouważałam,żepowiniensięzachować
inaczej.
Fiteżsięzamnąniewstawiła.Tozabolało.Byłyśmytylkomydwieprzeciwkotrzem
facetom,więcmyślałam,żepowinnyśmydbaćosiebienawzajem.Jastanęłabympojej
stronie,gdybyLee,HomeralboKevinzaczęlijejdokuczać.
Nowięcjakiśczaschodziłamnaburmuszona.Przeważnierobiłamcoś,cobyłodlamnie
bardzoważne.Wzasadzienikomuniezdradziłampozostałychpowodów,dlaktórych
chciałamzostaćwdomubabci.
OczywiścierozsądniebyłosiętamukryćiniepróbowaćjeszczewracaćdoPiekła.
Najważniejszympowodembyłojednakogromnepragnienie,byzająćsięrzeczamibabci,
wysprzątaćjejdom,przywrócićgodoprzyzwoitegostanu.Oznaczałotopozbieranie
wszystkichjejlistówipapierów,któreleżałyporozrzucanepodomu,wsadzenieichdo
małejlodówkisamochodowejizakopaniewogrodzie.Oznaczałotoowinięcie
201
jejnajlepszychubrańwfolię,którąudałomisięznaleźć-bardzopomocneokazałysię
zasłonkidoprysznica-iukrycieichwciemnymschowkupodwerandą.Oznaczałoto
zebranieresztekjejbiżuteriiiozdóbiukrycieichmiędzyzwojamiróżowegomuślinuna
strychu.
Niemogłamukryćrozgoryczenia,patrzącnażałosnystosikbiżuterii.
Mieściłsięwjednejręce.Babciaposiadaławielecennychipięknychprzedmiotów,które
pewnegodniamiałytrafićdomnie.Kiedybyłammała,częstojewyjmowała,wkładałana
mnieiopowiadałamiichhistorie.Byłtamsrebrnynaszyjnikzeszmaragdami,perły,biała
jadeitowabroszka,ciężkazłotabransoleta,conajmniejdwanaściepierścionków.W
jednymznichtkwiłrubinwielkościpestkibrzoskwini.
Terazwszystkieteskarbyskurczyłysiędokilkupopsutychkolczyków,czterech
bransoletek,broszkizporcelanyipustegomedalionu.
Odkurzanie,zamiatanieiporządkowanietegowszystkiegopochłonęłomnóstwoczasui
energii.Byłotakdużodozrobienia,żeniemiałamczasunaodpoczynek,więcwzasadzie
prawieniewidywałamprzyjaciół.Zresztąkiedysięspotykaliśmy,zachowywalisię
podobniejakja:jakbysięwyłączyli.Kevinnaprawdęzrobiłkawałdobrejrobotyw
ogródku:pielił,podlewałinawoził.Fizostałanasząszefowąkuchni,aHomer
zadziwiającodobrzespisywałsięjakojejpomocnik.
Alewszyscyczęstosiedzieliśmywróżnychczęściachdomuigapiliśmysięwpustkę.
NiespodziewanienatykałamsięnaprzykładnaHomeraalbonaFi,którzybezwładnie
siedzieliwfotelachiwyglądalitak,jakbyprzedchwilądostaliwgłowękafarem.Nie
ruszalisięgodzinami.Zemnąbyłotaksamo.Zwijałamsięwkłębekwdużymstarym
foteluzbrązowejskóry,którystałprzysekretarzyku,issałamkciuk,gapiącsięnatapetę.
Pojakimśczasieodkrywałam,żeminęłytrzygodziny,aleniewiedziałam,cosięznimi
stało.Możetrafiływotchłań,
202
wktórejzbierająsięstraconegodziny,doktórejodsyłasięmyśliiuczucianiepasującedo
żadnejkategorii.
Dopieropokilkudniachzdałamsobiesprawęzczegośjeszcze:żeprawieniewidujęLee.
Jaznikałampsychicznie,aleonznikał
fizycznie.Napoczątkumyślałam,żewychodzidoogrodu,idziedoszopyalbowłazina
drzewo.PotemFipowiedziała,żeLeezapuszczasiętrochędalej.Leżałyśmyskulonena
szerokimłóżkuwpokojugościnnym.Byłobardzowcześnie,pewniedopierowpółdo
dziewiątejwieczorem,aletakwłaśniewyglądałonaszeżycie.Długiegodzinywarty,brak
elektrycznościibezsennośćkilkuostatnichtygodni-towszystkozmieniłonasw
grzecznychchłopcówidziewczynki,którzywcześniekładąsięspać.
-
Wiesz,cosiędziejezLee?-zapytałaFi.
-
Nie.Comasznamyśli?
-
Trochęzdziczał.Chybachodzisamotniedomiasta.
-
Naprawdę?Poco?
Zadająctopytanie,poczułamlekkieukłuciestrachu.ZnającLee,niechodziłdomiastapo
to,byzajrzećdobiblioteki.
Nieczekając,ażFiodpowienapytanie,dodałam:
-
Ocomuchodzi?Chybazrobiliśmyjużtyle,żenajakiśczaspowinnomuwystarczyć.
Kiedydasobiespokój?Pewnie,jakgozabiją.
Naglepoczułamtakwielkązłośćigorycz,jakbymponowniepołknęłazawartośćżołądka,
którapodeszładogardła.Taksmakujewojna.
-
Niemożeszmiećdoniegopretensji-powiedziałaFi.-Wyobraź
sobie,żedowiedziałabyśsiętegosamegocoon.Orodzicach.Tozadziwiające,żejeszcze
mucałkiemnieodbiło.
-
Więcuważasz,żetrochęmuodbiło?
-
Och,nie.Poprostu…zawszebyłodrobinęinny.Jasne,towszystko,przezcoprzeszlijego
rodzice,żebysiętudostać,napewnonaniegowpłynęło.Byłobydziwnie,gdybynie
wpłynęło.
203
-
Zawszewydajesiętakiskupiony-powiedziałam.-Dawniejpatrzyłam,jakgrana
skrzypcachwszkolnejorkiestrze.Wyglądał,jakbynicinnegodlaniegonieistniało.
-
Otak.Możnadużopowiedziećoludziachnapodstawieinstrumentu,naktórymgrają,nie
uważasz?
Nigdywcześniejsięnadtymniezastanawiałam.
-
Gitarzyścisąwyluzowani-powiedziałaFi.-Jakhippisialbocośwtymrodzaju.Tacy
niekonwencjonalni.Awszyscypianiścisąperfekcjonistami.
-
Wszyscyperkusiścitodebile.JakMattCohen.Poprostulubił
robićdużohałasu.Awdodatkudziękilekcjomgrynaperkusjidwarazywtygodniumógł
wcześniejwychodzićzeszkoły.
-
Więcjacysąskrzypkowie?
Musiałamsięzastanowić.
-
Chybabardzowrażliwi-powiedziałamwkońcu-ijakbypoważni.KiedyLeegrał,
wydawałsięskupionyijednocześnieoddalonyomilionykilometrów.
-
Nadaljesteśwnimzakochana-powiedziałanagleFi.
Wiedziała,corobi:próbowałamniewybadać,podpuszczałamnie,byłaciekawa,co
powiem.Zamierzałamrzucićjakiśgłupi,zabawnytekst,alesięrozmyśliłam.Zamiasttego
poważniesięzastanowiłam.Niemyślałamotymodwieków,niechciałam,aleteraz
spróbowałamsięzdecydować:kochamgoczynie?Kocham,niekocham.Gdziebyły
stokrotki,kiedyczłowiekichpotrzebował?
Pojednejstroniebyłyjegopiękneoczyiniespiesznyuśmiech,długie,smukłebrązowe
ciało,inteligencjaiuczciwość,siła.Zarównotawewnętrzna,jakizewnętrzna.Podrugiej
stroniebyłoto,żeczasamipotrafiłbyćbardzooziębłyibrutalny.Nawetbardziejniżja,a
podtymwzględemostatnioniedziałosięzemnąnajlepiej.
204
Międzytymwszystkimtkwiłateżtaokropnarzecz,którązrobiłamzAdamemwNowej
Zelandii,którejtakbardzosięwstydziłamiktórazdecydowaniezniechęciłamniedo
chłopaków.
WkażdymraziejaiLeebyliśmyzamłodzinadługoletnizwiązek.
Cośtakiegomogłobysięudaćwdawnychczasach,wpokoleniumoichrodziców.Moja
mamamiaławdniuślubuosiemnaścielat,atatadwadzieściatrzy.Jatakniechciałam.
Najważniejszymczynnikiemjakzawszebyławojna.Czasamimiałamwrażenie,że
wszystkosiędoniejsprowadza.Niemogłamsięskupićnazwiązku,gdyotaczałynas
płomienie,śmierćinienawiść.CzasamiprzezwieledniniemyślałamanioLee,anio
nikiminnym,niemarzyłamożadnymchłopaku,niewyobrażałamsobiesiebiewniczyich
ramionachinieprzejawiałamnajmniejszegozainteresowaniacałowaniemibyciem
całowaną.Przeztęinwazjęmiałamskończyćjakojałowa,zimna,samotnastaruszka.
TerazodwróciłamsiędoFi,przekręcająccałeciałoiznajdującwygodniejsząpozycjędla
głowynapoduszkach.
-
Możenadalgokocham.Niemampojęcia.Wiem,łatwotakpowiedzieć,alenaprawdęnie
mampojęcia.
-
Wiesz,wpewnymsensiejesteśwdobrympołożeniu.Niemaszrywalek.JeśliLeechcesię
zkimśzwiązać,matylkociebie.Ichybanadalcięlubi.
Zignorowałamostatniezdanieiskupiłamsięnapoprzednich.
-
Jesteśjeszczety.
-
Onie,dziękuję.Bardzogolubięiuważamzajednąznajbardziejfantastycznychosób,
jakieznam,alenigdymnienieinteresowałwtakimsensie.
-
MożeLeeiHomerdojdądowniosku,żesągejamiizacznązesobąkręcić.
-
Możeitak.Aletobędzienaszawina.
-
Wielkiedzięki.Więccałyjegolosspoczywawmoichrękach?O
życiuerotycznymniewspominając?
205
-
Myślisz,żesięmasturbują?-zachichotałaFi.
-
Nojasne.Jestempewna,żeparęrazyomalnieprzyłapałamHomeranagorącymuczynku.
ApewnegodniawPiekle,kiedyKevinmyślał,żejesteśmynadstrumieniem,słyszałam
ciekaweodgłosydobiegającezjegonamiotu.
-
Totakieśmieszne.Inaprawdęobrzydliwe.Niewyobrażamichsobiewtakiejsytuacji.
Lekkosięzarumieniłamiwtuliłamtwarzwpoduszkę.CzasamiFizachowywałasiętak,
jakbyprzyszłanaświatstolatzapóźno.
NależaładoXIXwieku.Teżminiewiniątko.Walczyłanawojnie,zabijałaludzi,amimo
toleśnychochlikwiedziałożyciuwięcejniżona.
-
Acoztobą?-zapytałam,żebyzmienićtemat.
AleFiźlemniezrozumiała.Oderwałagłowęodpoduszkiizapytała:
-
Chceszwiedzieć…czytorobię?
-
Nie!Niechcęwiedzieć,czytorobisz,czynie.Pytam,czynadalsięwkimś
podkochujesz?NadalmyśliszoMikeu?
KomandosMikebyłMaorysem-amożepochodziłzSamoa,niebyłampewna-który
przyleciałznamidoAustraliirazemzinnymiNowozelandczykami.
GłowaFiznowuspoczęłanapoduszceijejgłossięzmienił,posmutniał.
-
Nie.Chybajużnigdyichniezobaczymy.
Przeklętawojna.Niebyłomożnaodniejuciec.Próbowałamcośwymyślić,zmienićtemat
porazdrugi,alenicnieprzychodziłomidogłowy.
KumojemuzaskoczeniuFimniewyręczyła.
-
Alewgłębisercakogośkocham-powiedziała.
-
Serio?Kogo?
-
Przecieżwiesz.Tegosamegocozawsze:zawszekochałamtylkojego.
206
-
Homera?MówiszoHomerze?
Nieodpowiedziała,cooczywiściebyłonajlepsząodpowiedzią,jakiejpotrzebowałam.
Położyłamsięiwmyślachpokręciłamgłową.Jednomusiałamprzyznać:Fibyła
nieprzewidywalna.
-
NaprawdędalejpodobacisięHomer?
-
„Mamytylkojednegorabina,aonmatylkojednegosyna”.
FicytowałaSkrzypkanadachu,musical,naktóregopunkcieobiemiałyśmyfiołaprzez
bardzokrótkiczaswósmejklasie.
-
Odbiłoci-powiedziałam.-Chybajesteśjednąztychosób,któremajątalentdo
wybieraniasobienajgorszychchłopakównaświecie.
TakjakSally.Założęsię,żezsześćrazywyjdzieszzamążiweźmieszrozwód.
-
Więcuważasz,żetoniewypali?Myślisz,żemusięniepodobam?
Tongłosumojejprzyjaciółkipowinienbyłmnieostrzec,alejakkretynkamówiłamdalej:
-
Nowiesz,moimzdaniemHomernanikogoniepatrzywtakisposób…Togopoprostuw
ogólenieinteresuje.Pewniektóregośdniasięocknieikogośpoślubi,alenapewnonie
będzietokobieta,którąznaoddawna,tylkoktośzupełnienowy.
Finieodpowiedziała.Ciszatrwałamniejwięcejdwieminuty.Nadalnieczułam,że
powiedziałamcośzłego,ażwkońcuusłyszałamcośjakbykaszelprzeplatanyłkaniem,
którydobiegałzdrugiejstronyłóżka.Wreszciezrozumiałamto,conawetpółgłówek
pojąłbynatychmiast:Fipłakała.
Przeraziłamsię.
-Fi!OBoże,przepraszam,niezdawałamsobiesprawy…Onie,czasaminaprawdę
potrafiębyćgłupia.Och,Fi,naprawdęażtakgolubisz?
Nieodpowiedziała.
-
Fi,niezwracajuwaginato,copowiedziałam.Niewiem,dlaczegoniezrzuciliściemniez
ciężarówkizprzyczepionymdoszyi207
liścikiemdoschroniskadlazwierząt.Fi,pamiętaj,żekiedycośmówię,musiszmyśleć:
„Notak,aletotylkoEllie,dobrze,mogętozignorować”.Powinnaśtrenować.Tonietakie
trudne.Samateżsięnauczyłam.Więckażdymoże.Serio.
-
Alemaszrację,wiem,żemaszrację.Właśniedlategopłaczę.
-
Nie,niemamracji.Tozwykłazazdrość.Takdługokum-plujęsięzHomerem,żenie
potrafięgosobiewyobrazićzkimśinnym.Z
innądziewczyną.Toznaczywcalegoniechcędlasiebie,niewtakimsensie,alezdrugiej
stronyniechcę,żebymiałagoinnadziewczyna.
-
Mówisztaktylkopoto,żebymniepocieszyć.
-
Jasne,żechcęciępocieszyć,aleitakmówięprawdę.Nielubię,kiedyHomerem
interesująsięinnedziewczyny.Myślęwtedy:
„Spadaj,onjestmój”.Nawetwstosunkudociebieczujęcośtakiego.
-
Maszszczęście,takdobrzesiędogadujecie.Czujeciesięzesobątak…swobodnie.Patrząc
nawas,żałuję,żeniemambrata.
-Wieszco,jeślichceszdowodunato,żemojesłowabyłykompletnienieprawdziwe-
zaczynałamzbieraćargumenty-przypomnijsobie,jaksięwtobiezakochałnapoczątku,
kiedybiwakowaliśmywPiekle.
Boże,roztapiałsięjak…O,pamiętasz,jakwłożyłyśmydomikrofalitojajowielkanocne?
Wkońcuudałomisięwydobyćzniejnieśmiałychichot.Pewnegorokumusiałyśmy
pomalowaćmnóstwojajwielkanocnych,więcwkońcuzaczęłyśmysięwygłupiać.Jajo
włożonedomikrofalówkistopiłosięwobrzydliwyczarnyitoksycznypłyn.Wypełniło
kuchniędymemismrodem,któryutrzymywałsięwielegodzin.
PowtórzyłamFiwszystko,copowiedziałoniejHomer,kiedyczcił
ziemię,poktórejstąpała.Otym,jakajestdoskonała,żeniejestdlaniejwystarczająco
dobry,idodałam,żestraszniesięczerwieniłnajejwidok.Ato,czegoniepamiętałam,
zmyśliłam.Czułamsięjakmatkaopowiadającadzieckubajeczkęnadobranoc.
208
-
Szkoda,żejużtakiniejest-westchnęłaFi,kiedyskończyłam.
-
Fi,wierzmi,teuczucianadalwnimsiedzą.Niezniknęły.Nietrzebawiele,byje
wskrzesić.
-
Takmyślisz?
-
Oczywiście.Jesteśtym,czegomutrzeba.Tobyłobynajlepszedlawasobojga.
Czasamiczuję,żemarnujęswójtalent.Powinnamcośsprzedawać.
Zbiłabymfortunę.Szczerzemówiąc,wcaleniebyłamtakapewna,czyHomeriFi
stworzylibyudanąparę-nawetpomijającmojązazdrość-
alezanimFizasnęła,chybaudałomisięjąprzekonać,żemająprzedsobąprzyszłość.
CzterygodzinypóźniejwyszłamzmienićLeenawarcie.PorozmowiezFibyłam
ciekawa,cosięznimdzieje,chciałamsiędowiedzieć,cokombinuje.Aleniczegosięnie
dowiedziałam.Marzyłjedynieośnieibezwzględunato,jakimisłowamizachęcałamgo
dorozmowy,ciągleziewałiwycofywałsięmiędzydrzewa.Wkońcumusiałammudać
spokój.Aleznowuzaczęłamzwracaćnaniegouwagęiprzezparęnastępnychdni
obserwowałamgozzaciekawieniem.Fimiałarację.
Naprawdęznikałnadługiegodziny,apopowrociewydawałsięwykończony.Inietylko
wykończony.Dopierowiekipóźniejzrozumiałam,ocochodzi,leczpowolitodomnie
dotarło.Byłczymśprzejęty.Naprawdęcośkombinował.Byłczujny,prawietryskał
energią,jakcollie,którycałydzieńpilnowałowiec,alemyśli,żezarogiemczeka
następnedużestado.
PostanowiłamzapytaćotoHomera.
-
Jakmyślisz,dokądchodziLee,kiedyznikanacałegodziny?
Homerwydawałsięzaskoczony,aleniezbytzainteresowany
-
Naprawdęczęstogdzieśznika?Tak,chybarzeczywiściemaszrację,chociażzanimotym
wspomniałaś,niczegoniezauważyłem.
Alewiesz,jakijestLee.Ktobyłsamotnikiem,pozostaniesamotnikiem.
209
ByłtokolejnytekstzupełnieniewstyluHomera.Przedwojnąnigdybymczegośtakiego
odniegonieusłyszała.
-
Wiesz,poprostusięmartwię.Jeślirobicoś,comogłobynamzaszkodzić…Chyba
powiniennampowiedzieć,dokądchodzi.
Mówiącto,samasięprzeraziłam:zachowywałamsięjakwłasnamatka.Wojnapotrafi
bardzozmienićpunktwidzenia.
-
Dlaczego?Cotwoimzdaniemkombinuje?
-
Niemampojęcia.Alemaobsesjęnapunkciezemstyzaśmierćrodziców.ZnającLee,
możnapomyśleć,żesięwymykaiwysadzawpowietrzefabryki.
-
Wątpię.Dlaczegosamagootoniezapytasz?
Łatwopowiedzieć.SzczerarozmowazLeeniebyłaniczymłatwym.
MożeHomerkiedyśznimtakrozmawiał,chociażniezauważyłam.W
każdymrazieniełączyłoichto,comnieiLee.Zdecydowanienie.
RozmowazHomeremwcaleminiepomogła.
AlepółtoradniapóźniejLeebyłwzaskakującodobrymhumorze,więcpomyślałam,że
mogęspróbowaćbezpośredniejtaktykiHomera.
Siedzieliśmynaławcewogrodzie,patrząc,jakKevinprzekopujestarąrabatęirozrzuca
kompost.
-
Nowięcgdziesiępodziewasz,kiedystądznikasz?-zapytałamLee.
Najwyraźniejniemiałmizazłetegopytania.Wzruszyłramionamiiodgarnąłwłosyz
oczu.
-
Taksobiełażę.
-
Tutajniedaleko?Amożepomieście?Albopozamiastem.
-
Poprostusobiełażę-powtórzył.
-
Zjakiegośkonkretnegopowodu?
-
Itak,inie.
Czekałam,ażpowiecoświęcej.Zastanawiałamsię,czysięniepomyliłam:możejednak
miałmizazłetęciekawość.Kusiłomnie,żebydrążyćdalej,żebyspytać:„Nieuważasz,
żejaknaraziezrobiliśmywystarczającodużo?Jesteśpewny,żenienarażasz210
nasnaniebezpieczeństwo?”.Aleuznałam,żenieprzyjąłbytegonajlepiej.Zamiasttego
powiedziałam:
-
Więcnadalcośkombinujesz,tak?
-
Dlaczegoniepowiesz,conaprawdęmyślisz?—zapytał.
-
Amożetymipowiesz,skorojesteśtakimekspertemodmojegomózgu?
Spojrzałnamniespokojnie.Jajużgotowałamsięzezłości.Aonbył
chłodnyjakpaczkamiętówek.
-
Myślę,żewściekaszsiędlatego,żechceszwiedzieć,codokładnierobię,ajaniechcęci
powiedzieć.
-
Nicmnienieobchodzi,corobisz-odparłam.-Jakdlamnie,możeszpopłynąćażdo
NowejZelandii.Aleniepowinieneśdziałaćnawłasnąrękę.Toniewporządku.Mógłbyś
nasnarazićnaniebezpieczeństwo.Cobędzie,jeślinaprzykładpewnegodnianiewróciszi
przyjdzienamicięszukać?Niebędziemywiedzieli,gdziezacząć.Ajeśliprzeprowadzisz
jakąśsamotnąakcję,żołnierzecięwyśledząinagleznowubędziemymusieliuciekać,
choćniezapytałeśnasozdanie?Cojeśli…
-
Cojeślito,cojeślitamto…-przerwałmizniecierpliwiony.-
Mogłabyśtakcałydzień.Ajeślisłońcewybuchnie?Wszyscyzginiemy.Wiem,corobię.
Powinnaśdlaodmianyspróbowaćsięzająćwłasnymisprawami.
Zerwałsięzmiejsca,pomaszerowałdoKevina,złapałmotykęizaczął
wściekleatakowaćsuchą,twardąglinęnakońcuogródka.
16
Szliśmycichąbocznąuliczkąotoczonąstarymidomamizcegły.Roktemubyłypewnie
ładneizadbane,aleterazwyglądałynadośćmocnozapuszczone.Jednomniejednak
zaciekawiło:przykucnąwszywcieniuróżanegokrzewuobsypanegomnóstwemmałych
żółtychkwiatków,zobaczyłampełnoowadów!Większychimniejszychpszczół,ważeki
motyli.Os,szerszeniikilkainnych,którychniepotrafiłamzidentyfikować.Kosarze
podrygiwałynagałęzikrzewu.
Byłamprawiepewna,żeroktemuniebyłotutyluowadów.
Pomyślałam,żedobrzesiędzieje.Niemamnicprzeciwkokilkuowadomraznajakiś
czas.Kiedysąwpobliżu,czuję,żeświatniejestjednakważtakkiepskimstanie.Dopiero
gdyilośćowadówurastadoplagi-takiejjakta,któradwalatatemuzaatakowałanasze
pola-
przestajęjelubić.
Leedałmiznakręką,apodrugiejstronieuliczkiHomerteżruszył
naprzód.Fiubezpieczałatyły.ZostawiliśmyKevinawdomubabci.
Wydawałsięzadowolonyzmożliwościpracywogródku,amymusieliśmymiećnadzieję,
żebędzietambezpieczny.Szliśmynawieśwposzukiwaniujagnięcia,któremiało
zaspokoićgłódmięsanękającyHomera.
Byłojeszczedośćwcześnie,więcporuszaliśmysiębardzoostrożnie.
212
Popowrociezamierzaliśmyjeszczerazspróbowaćnawiązaćłącznośćzpułkownikiem
Finleyem.Chcieliśmyzabraćzesobąradio,alepamiętaliśmyotamtychdzieciakach.Nie
mieliśmykarabinów,agdybydzieciznowunasnapadłyiokradły-nocóż,niemogliśmy
sobiepozwolićnautratęradia.
Strachprzedtakimimałymignojkamibyłwkurzający,anawetkrępujący.Alemusieliśmy
traktowaćtozagrożeniepoważnie.Boże,jeszczejak!Trzęsącesiępalcenaspuście
karabinów,odbezpieczonabroń,dzikośćipanikawoczach-byłoczegosiębać.
Tamtedzieciprzypominałymihorror,wktórymistotyzobcejgalaktykiprzejmowały
kontrolęnadludźmi.Albojednąztychhistoriioodurzonychnarkotykaminastolatkach
skaczącychzbalkonówwprzeświadczeniu,żefioletowemałpypełznąimponogach.
Zastanawiałamsię,czytedzieciakiteżbyłynaćpane,aleraczejnie.
Chociażpewnieitakbymniepoznała.Nigdyniewidziałamnikogo,ktobyłbypod
wpływemczegośmocniejszegoniżtrawka.
Dotarłamdonastępnegozakrętu.Mieliśmyprzedsobąkolejnąwąskąuliczkę,podobnądo
tej,wktórejnasnapadnięto.Pozwoliłam,bymojespojrzenieuważniesięponiej
przesunęło.Niewiedziałam,kogoobawiałamsiębardziej:żołnierzyczytamtych
dzieciaków.
Znowuspojrzałamnagłównąuliczkę,alemojąuwagęprzykułocośnaziemi.Spojrzałam
wdół.Zatrzymałamsięiwbiłamwtowzrok.
Potemspojrzałamtrochędalejizobaczyłamcośjeszcze.Cichogwizdnęłam,żebyzwrócić
uwagęHomera.
Kiedychciał,Homerporuszałsięszybkoicicho.Zaskakującejaknatakiegowielkiego
faceta.Możewpoprzednimżyciubył
baletmistrzem.
Chociażraczejnie.
Gdyzobaczyłtocoja,zareagowałidentycznie.Uniósłbrwiispojrzał
namnie,apotemnaglenauliczkę.
213
-
Chodźmy-powiedział.-Któreśznichnasobserwuje.
-
Wporządku-powiedziałam.-Alezamierzamodzyskaćswojerzeczy.
-
Nojasne.Jateż.
Ominęliśmytomiejsceipobiegliśmyzaresztą.Spotkaliśmysiępodwiatągarażowąobok
domunakońcuuliczki.
-
Nacopatrzyliście?-zapytałLee.
-
Nazdjęciemoichrodziców-powiedziałam.
-
Namojąszczęśliwąkrólicząłapkę-powiedziałHomer.
-
Namojąchusteczkędonosa.
-
Narzeczy,któreukradływamtamtedzieciaki?
-
Właśnie.
-
Więcocochodzi?Wyrzuciłyjetam?
Homerpróbowałrozgryźćsytuację.
-
Albospotkałysięwtejuliczce,żebypodzielićłupiwyrzucićśmieci.Chybażeszykująna
naszasadzkę.
-
Wątpię-powiedziałam.-Toniezbytdobremiejscenazasadzkę.
-
Czemutegoniewzięliście?-zapytałaFi.
-
Zauważyłem,żejednoznichnasobserwuje-powiedziałHomerdoLeeiFi.-Chyba
majątugdzieśkryjówkę.Chcęjewytropić.
-
Poco?-zapytałaFi.
Myślałam,żeHomerodpowie:„Bochcęjespraćnakwaśnejabłkoiodzyskaćswoje
rzeczy”,aleonzaskakiwałmnieprzezcałeżycieichybabędzietorobiłażdośmierci.
-
Szkodamitychbiednychmałychgnojków-powiedział.
Fioparłasięościanęwiatyipowachlowaładłonią.
-
Homer—powiedziała-przysięgam,nigdycięniezrozumiem.
Ulżyłomi,żeniejestemwtymodosobniona.
214
-
Więccoproponujesz?-zapytałLee.-Mamypójśćjenawrócić?
Zbawićichdusze?Otworzyćsierocinieciotoczyćjeopieką?
OstatnioLeeczęstobywałagresywny.
-
Nicztychrzeczy-odpowiedziałHomer.Raczejsięniezniechęcił.-Alepomyślałem,że
moglibyśmyspróbowaćimjakośpomóc.
-
Tobrzmitak-wtrąciłasięFi-jakbyśchciałwskoczyćdoklatkizlwamiizaproponować
imnaszewątrobynapodwieczorek.
-
Słuchajcie-powiedziałHomer-amożezrobimycośtakiego:zostawimytamnasze
rzeczyipójdziemypojagnię.Zanimwrócimy,zrobisięciemno.Wtedytrochęsię
rozejrzymy.Jeślipróbująsięnanaszaczaić,dotegoczasunapewnozrezygnują.
Prawdopodobnieukrywająsięgdzieśniedaleko.Poprostuchcęsięrozeznaćwsytuacji.
Jeślisiędowiemy,gdziemieszkają,będziemymoglimiećjenaokuipomyślimy,jakje
trochęoswoić.Wiem,żesąniebezpieczne,aletowynikazezwyczajnejzłości.Musimy
byćostrożni,aleniepowinniśmytakłatwodawaćzawygraną.
Tobyłanajdłuższaprzemowa,jakąHomerwygłosiłodwieków.
Bywałychwile,kiedytrudnogobyłouciszyć,aledawnoodeszłydoprzeszłości.
-
Niepodobamisiępomysłzostawieniajedynegozdjęciamoichrodzicównaziemi-
zaprotestowałam.-Najpierwmyślałam,żejużnigdygoniezobaczę.Niechcęryzykować,
żeznowujestracę.
-
Przecieżniezadadząsobietrudu,żebyjestądzabrać-
przekonywałHomer.-1niebędziepadało.Zdjęciejesttutajbezpieczne,przynajmniej
dzisiaj.
-
Amożetomysięzaczaimy-zaproponowałLee.-Przegonimyjestądraznazawsze.
215
-
Jasne-westchnąłHomer.-Alecośmimówi,samniewiemdlaczego,żepowinniśmyim
daćjeszczejednąszansę.Gdybybyliwśródnichtwoimłodsibraciaisiostry,napewno
chciałbyśimpomóc.
Przypomniałamsobieoczymś,oczymniezbytczęstomyślałam:żekiedyHomermiał
osiemlat,jegomamaurodziłatrzeciegosyna,któryprzeżyłtylkoparędni.
Dlategogopoparłam.Wyruszyliśmyzamiasto,znaleźliśmypastwiskopełneowieci
ubiliśmyśliczne,świeżutkiepółrocznejagnię.
Dawniejubabcizawszebyłomożnaznaleźćostrenoże.
Prawdopodobniepozostałyjejpożyciunafarmie-wszyscyrolnicybardzodbająonoże.
Terazwdomuzostałjedynienożykdoowocówinożestołowe.
Dlategoubójbyłniechlujny.Wyrzuciliśmymnóstwodobrychrzeczy.
ByliśmyzbytzmęczeniiciąglekłóciłamsięzHomerem,jakpowinniśmytozrobić.
Chciałamzakopaćwnętrzności,żebyniedopadłyichlisyidzikiepsy,aleFipowiedziała:
-
Acosięstanie,jeślijezjedzą?
Pomyślałam,żemarację.Byłatokolejnazmiana,którąwprowadziliśmydonaszych
zasad.Tatabymniezabił.
WróciliśmydoStrattonnaprawdępóźno.Uznałam,żedziecięcygangraczejniebędzie
aktywnyotejporze.Chybanadaltrzymałamsięobrazuświata,wktórymdziecichodzą
spaćowpółdodziewiątej.Alegdydotarliśmydoszerokiejaleiniedalekouliczki,wktórej
widzieliśmynaszerzeczy,znowupoczułam,żektośnasobserwuje,śledzi,żemałecienie
nieodstępująnasnakrok.Szłamnakońcuicochwilaoglądałamsięzasiebie.Trzyrazy
zauważyłamjakiśruch,jakbydzikikotuciekłprzedświatłamisamochodu.Wiedziałam,
żedziecimogąnasznówzaatakować,zwłaszczażenapewnowidziałyHomeraniosącego
worekzjagnięciem.Możezauważyłykropelkikrwikapiącejnaścieżkę.Możepoczuły
216
zapachświeżegosurowegomięsa.Wcalebymsięniezdziwiła.Temałedzikusy
prawdopodobniemiaływęchdzikiegokotaalbopsa.
Aleułożyliśmyplan.Popierwszeszliśmyrozproszeni,wodległościmniejwięcej
siedemdziesięciupięciumetrówodsiebie.Toutrudniałozaatakowanienas.Podrugie,
poruszaliśmysięwnieregularnymrytmie,czasamipokonywaliśmypółprzecznicy
biegiem,innymrazembezostrzeżeniaprzechodziliśmynadrugąstronęulicyalboszliśmy
naskrótyprzezczyjeśpodwórka.Mimożewchwilitamtegoatakudzieciwydawałysię
dobrzezorganizowane,przypuszczaliśmy,żepogubiąsięwsytuacji,kiedyniczegonie
możnaprzewidzieć.Zapierwszymrazemułatwiliśmyimzadanie,wchodzącwwąską
uliczkę.Niezamierzaliśmypowtórzyćtegobłędu.
Odbyliśmyszybkąnaradęnaśrodkustadionu.Powiedziałamreszcie,żemoimzdaniem
ktośnasśledzi.Zgodziliśmysię,żenicnatonieporadzimyByliśmybardzoostrożnii
mieliśmynadziejęzostaćobserwatorami,anieobserwowanymi-myśliwymi,anie
zwierzyną.
Niepotrafiłamjednakpozwolić,byzdjęciemoichrodzicównadalleżałonaziemi.
Nadeszłapora,byzapomniećowielkichplanachHomera.Szybkosprawdziliśmy
pobliskiepodwórko,potemHomer,LeeiFiutworzylikordon,ajapozbierałamnasze
rzeczy.Tworzyłymałążałosnąkupkę.
Potemwróciliśmydodomumojejbabci.Dochodziłapółnoc.JaiHomerprzezdziesięć
minutpróbowaliśmynawiązaćłącznośćzNowąZelandią,aLeeznowurozpaliłogieńw
jadalni.Ponownieryzykowaliśmy,alepokusawpostacigrillowanejmłodejjagnięciny
byłatrudnadoodparcia.
Próbanawiązaniałącznościzakończyłasięklapą.Najbardziejprawdopodobnewydawało
sięto,żektośzacząłnaszagłuszać,choćniebyliśmydokońcapewni.
Napchaliśmysiępolędwicąiniedogotowanymiziemniakami.Nie,oczywiście
przesadzam:kiedyczłowiekprzezjakiśczasgłoduje,217
najwidoczniejkurczymusiężołądek,bopotemniemożedużozjeść-
anawetniechce.Dlategozjadłamtyle,ilemogłam,apotemposzłamprzejąćwartęodFi,
żebyonateżmogłasiępożywić.
Kiedydoniejpodeszłam,odrazupowiedziała:
-
Sątutaj.
-
Tedzieciaki?
-Tak.
-
Jesteśpewna?
-
Tak.Ichybawiedzą,żejatutajjestem.Pewniezwabiłjezapachpieczeni.
„Jakmuchy”-pomyślałam.
KiedyFiposzładodomu,usiadłamcichonanajniższejgałęzidrzewapieprzowego,
nasłuchująciwytężającwzrok.Jużwkrótcesięprzekonałam,żeFimiałarację.Wokół
czaiłysięalbobardzodużekoty,albomałejiśredniejwielkościistotyludzkie.Tobyło
dośćdziwne.Czułamsięniepewnie.Zastanawiałamsię,czyniemoglibyśmyichzwabić
zapachemjedzenia.JeśliFimiałaracjęcodoichignorancjiwkwestiiproduktów
spożywczych,pewnietrudnobyłobyimsięoprzećpolędwicyjagnięcej.Moglibyśmyje
zaprosićnagrilla.Wyobraziłamtosobieiponurosięuśmiechnęłam.Tobyłabydziwna
impreza.Trochęinnaniżte,któreurządzaliśmynadrzekąwczasiepokoju.
Elementemnaszejstrategiitrzymaniawartywtakiejsytuacjibył
ciągłyruch,więcpochwilizeszłamzgałęziiruszyłamnapatrol,skradającsięprzez
ogródek.Alenocmijałapowoli.Przeztychmałychgnojkówniemiałamzegarkaiczułam
siętak,jakbyodwielugodzinniktnieprzyszedłmniezmienić.WkońcuzjawiłsięLee,
przecierającoczy.
-
Przepraszam-powiedział.-Mojawina.Padłemzezmęczenia.
Wtedybyłamjużcałkiemrozbudzonaichciałampogadać,aleLeeniebyłwnastroju,
więcsiępoddałamiposzłamnagóręspać.
218
X
Potemoczywiścieodkryłam,żeniemogęzasnąć.Takwyglądaławiększośćmoichnocy.
Znowuzaczęłammyślećotychdzieciachipochwili-nieplanująctegoiwzasadzie
niewielemyśląc-wstałamiznowuzeszłamnadół.
Chyłkiemprzeszłamprzezpłot,mającnadzieję,żeLeemnieniezauważy,apotem
ruszyłamulicą,trzymającsięnajciemniejszychmiejsc.Pociepłymdniunastał
orzeźwiającychłód.Przedmieściawkońcuwydawałysięwolneodbrutalnościżycia.
MożenawetmaliulicznicyzeStrattonbylijużwłóżkach.
Poszłamprawieprostokuuliczce,wktórejznaleźliśmynaszerzeczy.
Nadalbyłotamcicho.Szłambardzoostrożnie.Wpołowieuliczkiskręciłamwlewo.
Przesuwałamsięnapaluszkach.Wcaleniechciałomisięspać.Wszystkiemojezmysły
byływyostrzone,każdaczęśćciałazupełnierozbudzona.
Iprawienatychmiastusłyszałamdźwięk.Przezchwilęmyślałam,żetokotzawodzącyw
tenokropnysposób,któryczasamidocieradonaszychuszu.Potemzdałamsobiesprawę,
żetopłaczącedziecko.
Trwałotojakiśczas.Dzieckomusiałobyćmałe,aleniepłakałotak,jakbyktośjezranił
alboprzestraszył.Jegopłaczbyłjakiśtakizmęczony.Odnosiłosięwrażenie,żedziecko
płaczejużdługo,możeprzezcałąnoc.Przezcałąwojnę.
Próbowałamsprawdzić,skąddobiegatengłos.Wnocyjestztymkłopot,boznacznie
trudniejzlokalizowaćźródłodźwięku.Wdomuczasamimusiałamiśćzaszczekaniem
dzikiegopsa,beczeniemwystraszonegojagnięciaalbowyciemrodzącejkrowy.Nocpłata
wtedyfigle.Tutaj,natakzabudowanymobszarze,byłojeszczetrudniej.
Pochwilidoszłamdowniosku,żepłacznajprawdopodobniejwydobywasięzdługiego
ciemnegobudynku,wktórymkiedyśmusiałabyćstajnia.Znajdowałsięjakieś
pięćdziesiątmetrówdalej,zlewejstrony.Ostrożniezaczęłamiśćwtymkierunku.
219
Zaledwiedwadzieściametrówodstajnipoczułam,jakcośłapiemniezanogę.
Przynajmniejtakiemiałamwrażenie.Zastygłamtylkonachwilę.Sekundępóźniejtuż
przedemnącośrunęło.Jakbyosunęłasięziemia.
Odskoczyłamdotyłu.Rozległsiępotwornytrzask.Stukotzmieszanyzodgłosami
miażdżenia,któreniosłysięechempouliczceprzeznastępnepółgodziny.Pocałych
cholernychprzedmieściach.
Słyszałamtodoskonale.Słyszałamto,kiedyuciekałam,byocalićżycie.Myślałam,żeten
trzaskmniegoni,alenawetbezniegopędziłabymnazłamaniekarku.Ciąglemyślałamo
karabinachtamtychdzieciaków,okarabinachtrzymanychwdrżącychdłoniach,o
szaleństwiewoczach.Niechciałam,bytelufyjeszczerazskierowałysięwmojąstronę.
Pięćprzecznicdalejdałamnuranawerandęmałegobliźniakaiprzykucnęłamza
ceglanymmurkiem.Niesłyszałamodgłosówpościguichoćczekałamprawieczterdzieści
minut,niczegoniezobaczyłam.Siedząctam,zrozumiałamjednak,cosięstało.Te
przebiegłemałebachoryzastawiłypułapkę.Pociągnęłydrut,doktóregoprzymocowały
mnóstworóżnychrzeczy,więckiedymojanoganatrafiłanadrut,zgóryzeszłalawina
garnków,patelniiwszystkiego,coudałoimsięznaleźć.Sprytnie.Pułapkanietylko
ostrzegałaoprzybyciuintruza,lecztakżedawałaszansęucieczki.
Hałastakbardzozaskoczyłbyżołnierzy,żenieodrazuwbieglibydodomu.Wzasadzie
raczejbyuciekli,takjakja.
Byłtosystemwysokiegoryzyka,alecałkiemniegłupi.
Długoszłamzpowrotemdodomubabci,bouciekającprzedhałasem,pobiegłamw
niewłaściwymkierunku.Musiałambyćniesamowicieostrożna.WWestStrattonnie
widywaliśmywielużołnierzy,alejeśliktóryśznichusłyszałtenraban,byliterazbardzo
czujni.
Porozumiewaliśmysięgwizdami.Jakptaki.Wybraliśmydotegopięciodźwiękowygwizd
zBliskichspotkańtrzeciegostopnia,220
kv
którywydałamzsiebie,podchodzącdodomubabci.NawarciestałajużFi,którazdziwiła
się,widząc,jakwychodzęzciemności.
Byłamzmęczona,aleprzezchwilęrozmawiałyśmyipowiedziałamjej,gdziebyłam.
Prawdęmówiąc,byłamspragnionanowychploteczek,porządnejrozmowy.Nadalmiałam
poczuciewinypotym,jakzasmuciłamFi,kiedypowiedziałamioHomerze.Niemiałam
okazjisięzrehabilitować.Ciąglegnaliśmy,bywyprzedzićśmierćokrok.Ichoć
wiedziałam,żeranobędętegożałowała,usadowiłamsięobokFiigadałyśmyoKevinie,o
dawnychczasach,olotniskuiodzieciakach,którenasograbiły.Ostatnioczułamsię
znacznielepiejniżponaszejpierwszejnieudanejpróbiezaatakowaniabazylotniczej.
Niedlatego,żetymrazemnamsięudało,aledlatego,żestałamsiętrochęstarsza,trochę
bardziejpewnasiebie,bardziejopanowana.
Sytuacjawydawałasięjaśniejsza.Niebyłoczasunadobijającekłótnieoto,cozrobić,czy
postępujemysłusznie,czynie.Poprostumusieliśmydziałać,amartwićsięmieliśmy
później.
AleFimyślałainaczej.Kiedyzaczęłyśmyrozmawiać,kuswojemuzaskoczeniuzdałam
sobiesprawę,żeciężkotowszystkoprzeżywa-
gorzejniżkiedykolwiekwcześniej.Mówiącolotnisku,zaczęłapłakać.
-
Tobyłookropne-powiedziała.-Całatakrew.Widziałam,jakjednemuczłowiekowi
odrywanogi.Jegociałotrzęsłosięipodrygiwałojakwjakimśpotwornymtańcu,jego
twarzsięrozmazała,upadłnaziemięiwięcejgoniewidziałam.Apóźniejzobaczyłam
płomienie,którezsykiempędziłypoziemi,jakbykogośgoniły,ażwkońcudopadły
drugiegomężczyznę,zanimzdążyłzrobićtrzykroki…
-
Przestań,przestań-powiedziałam.Wskrzeszaławszystkiewspomnienia,októrychnie
chciałammyśleć.-Przestań.
Nagleopuściłmniedobryhumor.Alemusiałamniąpotrząsnąć,żebysięzamknęła.
Chciałamówićorozwalonychdżipach,221
otym,jakutknęłanapaceciężarówkizKevinem,ooficerze,którynajejoczach
wyciągnąłpistoletistrzeliłsobiewgłowęnawidokzbliżającychsiępłomieni.Janie
chciałamotymwszystkimsłuchać.
Jakośudałomisięprzekonaćsiebie,żetobyłookej,żejesteśmyżołnierzami,którzy
zrobilitodlarodziców,dlapułkownikaFinleya,dlaIainaiUrsuli,aterazFiwciągała
mniezpowrotemdorzeczywistości.
-
Pogadajmyoczymśinnym-błagałam.-Niemożemyotymrozmawiać.Nietutaj.Nie
teraz.Zaczekaj,ażwrócimydoNowejZelandii,alboażskończysięwojna.Pamiętasz,jak
wiekitemuwPiekleHomerpowiedział,żemusimybyćodważni?Nowięctonadal
aktualne.Jeślipozwolimysobiezwariować,będzieponas.Musimywziąćsięwgarść.
Mówiłamtyle,bochciałamprzekonaćnietylkoFi,aletakżesiebie.
Marzyłamotym,byAndrea,mojaterapeutkazNowejZelandii,naglezmaterializowała
sięoboknas,żebymmogłasięwyżalićprzedkimś,ktorozumie.
Fisięuspokoiła,alenicwięcejniepowiedziała.Poprostusiedziałaiwyglądałażałośnie.
-
Niechciałam,żebyścałkiemsięzamknęła-powiedziałam.-
Chcępogadać.Alenieotychwszystkichstrasznychrzeczach.Nieobchodzimnie,o
czym,bylebynieotamtychsprawach.
-
Aha-powiedziała.-Wiem,żepodobnerzeczydziałysięwinnychkrajach,kiedy
dorastałyśmy:TimorWschodni,IrianJaya,Tybet.Przejmowałamsiętym,naprawdę.Ale
jestcałkieminaczej,kiedysamawtymuczestniczysz,kiedytowidzisz.Albokiedyktoś
krzywdziizabijatwojąrodzinęiprzyjaciół.Tamtedzieci.Homermarację,powinniśmy
imjakośpomóc.Takjakpowiedział,moglibybyćnaszymibraćmiisiostrami.
Ucieszyłamsię,żedałamiokazjędozmianytematu.
-
Onecałkiemzdziczały-powiedziałam.-Myślisz,żemożemycośdlanichzrobić?
222
■
g
-
Apocotamposzłaś,skoroniewidziałaśtakiejszansy?
-
Niejestempewna.Poprostuonichmyślałaminiemogłamzasnąć.Możegdybyśmy
wiedzielicoświęcej,moglibyśmyzdecydować,czywartopróbować.
-
Poczułamsięstrasznie,kiedytamtenmałyzapytał,czymamycośdojedzenia-
powiedziałaFi.-Miałamochotęgopodnieśćiprzytulić.
-
Fi,przecieżtedziecinanasnapadły!
-
Wiem.Alewydawałysiętakiezrozpaczone.Myślisz,żenaprawdęumierajązgłodu?
-
Rzeczywiściewyglądałynagłodne.Kiedyjedliśmyjagnię-cinę,pomyślałam,że
moglibyśmyimtrochęoddać.Możepotakimprezenciebynamzaufałyiuwierzyły,że
chcemyimpomóc.Wdomuraznajakiśczasdokarmiałamoposy,aleitakdziałało.
Wiedziały,żeichnieskrzywdzę.
-
Czytoniedziwne,żeNowozelandczycyniecierpiąoposów?-
zapytałaFi.Wkońcutrochęsięuspokoiła.
-
Tak,mnieteżtozaskoczyło,apotemsiędowiedziałam,żewNowejZelandiiichniema.
Zaimportowalije.Takjakmylisyikróliki.
-
Więcdlaczegoniezaniosłaśtymdzieciomtrochęjagnięciny?-
zapytałaFi.-Jachybabymzaniosła.
-
Bosątakszalone,żegdybyśmypodeszlidoichkryjówkiwciągudnia,najpierwby
strzelały,apotemzadawałypytania.Apotym,jakdziśnapędziłamimstracha,niewiem,
czykiedykolwiekpozwoląnamsięzbliżyć.
-
Możeniewiedzą,żetoty.
-
Może.
Naprawdęchciałomisięspać,aleposłałamFidołóżkaiprzejęłamwartę.Byłśrodeklata,
więcporankistawałysiędłuższeibardziejpowolne.Miłobyłopatrzeć,jakszareświatło
stopnioworobisiępomarańczowe,potemróżoweiczerwone.Oświcie223
temperaturabardzospadała,ażwkońcuzaczynałamdygotaćzzimna,alewcalemitonie
przeszkadzało.Wiedziałam,żepóźniej,kiedyzrobisięnaprawdęgorąco,wspomnęten
przenikliwychłódiwtensposóbsięorzeźwię.Gdytylkowzeszłosłońce,powietrze
zaczęłowysychaćipoczułampierwszelekkiełaskotkiciepła.
Zrozumiałam,żechybamusimyspróbowaćpomóctymdzieciom,boinaczejsami
oszalejemy.Możegdybyudałonamsięzrobićcośdobrego,cośpozytywnego,
rozrzedzilibyśmywspomnieniatamtychchwil,tamtychstrasznychchwil,októrych
wspomniałaFi.
17
Czassięzatrzymał.NiemogliśmyuzyskaćłącznościzpułkownikiemFinleyemi
przypuszczaliśmy,żektośzagłuszafaleradiowe.Aponieważniemieliśmyżadnych
pilnychspraw,żadnychpilnychzadań,zapadliśmywcośwrodzajuśpiączki.Andreana
pewnoumiałabywytłumaczyć,dlaczegotaksięstało.Pewnieniebyłatożadnawielka
zagadka.
Doszłamdowniosku,żezatydzieńmoglibyśmypomyślećopowrociedoPiekła.Dotego
czasumusieliśmyczekać.
Sytuacjamiałaswojeplusyiminusy.StanKevinazdecydowaniesiępoprawiał.Nasz
przyjacielczęściejsięodzywał,czasamisięuśmiechał,rzuciłkilkaczerstwychdowcipów,
zktórychśmialiśmysięjakzjakiegośfantastycznegoamerykańskiegosit-comu.
Wyglądałonato,żezatraktowanieKevinazgórydostałosiętylkomnie.Nadallubił
pracowaćwogródkuwarzywnym,adotegozajrzałdokilkusąsiednichogrodówiznalazł
kolekcjęwarzyw,którymudałosięprzetrwać.
Skorzystaliśmyzjegosugestiidotyczącejhodowlipstrąga.Pomysł
okazałsięwspaniały.StawBoucherabyłcholerniedaleko,alewyruszyliśmytamw
przyjemnąciepłąnocigdyjużudałonamsiębezpieczniewymknąćzeStratton,
odprężyliśmysięicieszyliśmyświeżympowietrzempól.
225
OkręgStrattonniezostałtakmocnoskolonizowanyjakokręgWirrawee.Homerprzeżyłw
związkuztymogromnyzawód,bonadalmarzyłotym,żeidącktórąśzdróg,natkniesię
naswoichrodziców.
Niewidzieliśmyjednakżadnychśladówgruproboczych.Problempolegałnatym,że
okręgStrattonobejmujesetkikilometrówkwadratowych,więctaknaprawdęHomerbył
niewielebliżejrodzicówniżwtedy,kiedysiedzieliśmywPiekle.Mógłliczyćconajwyżej
naprzypadkowespotkanie.Wzasadzietylkonaprzypadkowespotkanie.
Jestemprzekonana,żebrakosadnikówwiązałsięzogromnymizniszczeniami,których
doświadczyłoStrattonpodczaslicznychnalotów.Nielicząckilkuostatnichmiesięcy,
kiedynowozelandzkiesiłypowietrznezostałyuziemione,Strattondostawałotęgielanie.
Minęliśmywielezbombardowanychblokównaprzedmieściachinawetpozamiastem
byłyogromnelejepobombach,którenietrafiływcel.
Wpewnejchwiliwrogukolejnegopastwiskazobaczyliśmyciemnąsylwetkę
zestrzelonegosamolotu.Wsłabymświetleksiężycanieumieliśmyrozpoznać,czysamolot
byłich,czynasz,aleitakominęliśmygoszerokimłukiem.Niebyłosensupodchodzić.
Prawdopodobnieniestanowiłzagrożenia,aleniechcieliśmyznowuoglądaćśmiercii
potwornychrzeczy.
WbudynkachotaczającychfarmęBoucherateżbyłociemno,więcpodeszliśmydonich
bardzoostrożnie,poruszającsięzprędkościącentymetranaminutę.Tegorodzajumiejsce
mogłozainteresowaćosadników.Wzasadzienawetniesprawdziliśmy,czyprzypadkiem
ichniema,boniemusieliśmyzaglądaćdogłównegobudynku.FiiKevinodrazu
zaprowadzilinasdoszopy,wktórejtrzymanosprzętwędkarski,iwybraliśmywędki.
Większośćtychdobrychzniknęła,alezostałokilkastarychkijówiżyłek.Kevinprzyniósł
ładnąkolekcję226
dżdżownic,białychlarwiświerszczyzogródkamojejbabci.Mójtatakręciłbynosem-
łowiłnamuchęiuważał,żeinnesposobytooszustwo-aleniebyliśmywnastrojudo
wybrzydzania.
Niewiedziałam,czywstawiezostałyjakieśpstrągianiczybędąbraływśrodkunocy,ale
chybaczułygłód,bopierwszyrzuciłsięnamójhaczykztakąsiłą,żeupuściłamwędkę.
Wciągudwudziestupięciuminutwyciągnęliśmydziesięćrybiśmialiśmysiętakgłośno,
żegdybywdomubylijacyśosadnicy,napewnobynasusłyszeli.
-Tochore-powiedziałHomer,kiedyKevinwyciągnąłdziesiątąrybę.
-Nigdyichwszystkichniezjemy.Iniemamylodówki.Powinniśmydaćsobiespokóji
wrócićnastępnymrazem,skorojużwiemy,żetusą.
Zgodziliśmysię,aleatmosferaitaksięzepsuławwynikukłótnioto,gdzieijak
przyrządzićryby.Jauważałam,żenajbezpieczniejbędzierozpalićogniskonaśrodkupola.
Leemniepoparł,alepozostalichcielitozrobićwdomumojejbabci.JaiLeewygraliśmy,
leczklimattrochęsiadł.
Pstrągibyłypiękne.Przyniosłammnóstwofoliialuminiowej-jedynejrzeczy,któreju
babcibyłomnóstwo-orazsóliprzyprawy,więcnajszybciej,jaksiędało,
zredukowaliśmyogieńdorozżarzonychwęgielkówiupiekliśmyrybywfolii.Mięso
odchodziłoodości,asmakokazałsięostryiwyrazisty.Kiedysięnapcha-liśmy,zostało
jeszczetyle,żemogliśmyzabraćdomiastaprzyzwoityzapas.
Mimokłótnibyłtojedenzlepszychwieczorów.Nawojniedobrociągleustępowałopod
naporemzła,aletakanocjaktadodawałanamsił.Wpowietrzudużosiędziało:
odrzutowceśmigałytamizpowrotem.Niektórenasze,inneich.Wyglądałonato,że
walkajestzdecydowaniebardziejwyrównananiż
227
dotychczas.Alepewnejnocyprzeleciałnadnamicałydywizjonsamolotów.Niewiem,po
czyjejbyłystronie,alebyłoichmnóstwo.
Dużesamolotyleciałydośćwolno,więcchybabyłybombowcami.
Miałamnadzieję,żenależądoNowejZelandii.Przypomniałymisiętamtechwilew
górach,kiedybiwakowaliśmywPiekleiusłyszeliśmypierwsząfalęobcychsamolotów,
niezdającsobiesprawy,żezaczynasięinwazja.Możetobyłapierwszafalasamolotów,
któremiałyodbićnasząziemię.Wiem,żeNowozelandczycystaralisięonowesamoloty
odStanówZjednoczonych.
Strattonniezostałoponowniezbombardowane,pewniedlatego,żeniebyłojużczego
niszczyć.Miastowydawałosięprawiedoszczętniezrujnowane,aidącwzdłużMelaleuca
Drive,gdzierozciągałysięnajważniejszeterenyprzemysłowe,trzebabymiećdużo
szczęścia,żebyznaleźćchociażjednącałącegłę.
Nasza„martwica”,jaknazwałająFi-bochodziliśmyjakogłuszeni,nierobiącnicpoza
spaniem,rozmawianiem,poszukiwaniemjedzeniaichodzeniemnazwiady-trwała
tydzień,apotemjeszczetrochę.Niewidzieliśmyżadnychżołnierzyidbaliśmyoto,bynie
dawaćdzieciakomokazjidoponownegoschwytanianaswpułapkę.Odczasudoczasu
mignęłonamktóreśznich,alekiedymówię
„mignęło”,mamnamyśligłównienocnewrażenie,żeniejesteśmysami,żektośnas
śledzialboobserwuje.Tylkodwarazyudałomisięimprzyjrzeć.
Zapierwszymrazempopołudniuzobaczyłamchłopcawychodzącegoprzezokno
eleganckiegobiałegodomuwpołowiewzgórzawWinchesterHeights.Onteżmnie
zobaczył,aleniemógłsięjużcofnąć,boprawiecałybyłnazewnątrz.Zawahałsięchwilę,
apotemskoczył.Następniezogroduwyszłotrojeinnychdzieciiwszystkieuciekły.
Chybananiegoczekały.Alebiegły,jakbysię228
mniebały,jakbymyślały,żejezastrzelę,borozproszyłysięipędziłyzygzakiem,takjak
czasamimy.
Żadneznichsięnieobejrzało.
Pomyślałam,żewłamywaniesiędodomówwWinchesterHeightstoszaleństwo,bo
wokółzawszekręcilisięjacyśludzie.
Zadrugimrazembyłoodwrotnie-niewychodziłyzbudynku,leczdoniegowchodziły.
ByłtostarybarmlecznyprzyRailwayRoad,któryjużdawnoograbionozewszystkiego.
Aleozmierzchuzobaczyłamcoś,cowyglądałojakwysokichudzie-lecwłażącydo
środka.Kiedysięprzyjrzałam,zobaczyłam,żetochłopaktrzymającynaramionachmałe
dziecko.Tymrazemmnieniewidzieli.
Czekałamchwilę,aleniewyszli,więcpodkradłamsiętrochębliżej,uważającnapułapki.
Cośwsposobie,wjakimweszlidośrodka,kojarzyłosięzpowrotemdodomu:chyba
odprężonykroktamtegochłopaka,nawetmimociężaruniesionegonaplecach.Odczasu
doczasusłyszałamgłosy,wpewnejchwiliśmiech,aznaczniepóźniejnajbardziej
nieznośnydźwięk:niekończącysiępłaczmałegodziecka,któremimobrakukonkretnego
powoduitakniezamierzaucichnąć.
Niewiem,czytobyłotosamodziecko,któresłyszałamwcześniejniedalekostarych
stajni,alebyłampewna,żeznalazłamichnowąkryjówkę.
Wramacheksperymentuspróbowałamimpodrzucićtrochęjedzenia,takjakwcześniej
mówiłamFi.Niezostawiłamgozbytbliskobaru,bojącsię,żespanikują,jeślipokażę,że
wiem,gdziesięukrywają.
Położyłamjedzenieprzynastępnejprzecznicy,naśrodkuchodnika,gdzietrudnobyłogo
niezauważyć.Musiałamjeochronićprzedoposami,więcprzykryłamtożółtym
pojemnikiemTupperwarezbabcinejkuchniidodałamkarteczkęznapisem:„JEDZENIE
-
CZĘSTUJCIESIĘ”.
229
Niebyłotonicwielkiego,tylkoziemniaki,pieczonajagnięcinaitrochęfasolki,którą
ugotowałamnocwcześniejnapółtwar-do.Gdywróciłamtamrano,kumojemuwielkiemu
rozczarowaniuokazałosię,żejedzeniejestnietknięte.Zadrugimrazembyłotaksamo.
Poddałamsięiwszystkozabrałam.Niemogłamzrozumieć,dlaczegodzieciniechcąjeść.
18
Minąłtydzieńiwiększośćnastępnego-łączniedwanaściedni,którespędziliśmywstanie
zawieszenia.Strattonwydawałosiędośćspokojne.Wkońcupewnegodniapopołudniu
Nowozelandczycyzaczęlibombardowanie,alepodrugiejstroniemiasta.Nie
wiedzieliśmy,cobyłoichcelem.
WWestStrattonnadalbyłociemnonocąicichowciągudnia,inaczejniżna
przedmieściachbliższychmiastu.Czasamiulicąprzemknął
jakiśpojazd,aleprawiewogóleniewidywaliśmypieszychpatroli.Taciszapowinnabyła
misiępodobać.Niewiedziećczemuzaczęłamjejjednaknienawidzić.Nienawidzićjeji
baćsię.Naulicachpanował
wielkispokój,awnocywielkaciemność.Tobyłomiastoduchów.
Normalniesłyszysięwtledźwięki,zktórychnawetniezdajemysobiesprawy:szum
ulicy,warkotkosiarek,chichotdzieci,pogawędkisąsiadów,tupotprzechodniów.Ludzie
nawołująsięnawzajem.
Telewizorymruczą,sprzętmuzycznybrzęczy,piszczątelefony.
Nawettakawieśniaczkajakjaznaodgłosyprzedmieść.
Aleterazpanowałatamcisza.Wkażdymrazieprzezwiększośćczasu.
Oczywiścierobiliśmytrochęhałasu-itobyłowporządku.Alepozatymcałe
przedmieściawydawałysięodcięteodświata,zamkniętewszczelnejkapsule.
231
Czasami,wpewnychokolicznościach,nawetlubięsamotność.
Samotnośćiciszę.Aletambyłoinaczej.Taciszawydawałasięcałkiempusta.Jakby
nastąpiłkoniecświata.Oczywiścieniebyłokońcaświata.Skończyłsiętylkonaszświat.
Czasamimyślałam,żetobędzietrwałownieskończoność.Czasamistawałamnaschodach
ztyłudomuinasłuchiwałam,prawiebłagając0
hałas,oznakżycia.
Niewiem,jaktamtedzieciakimogłyznosićtotakdługoinieoszaleć.
Możeoszalały.AmożebyływWestStrattonodniedawna.
Niewidzieliśmyśladuinnychdzikichlokatorów,więcwkońcudoszłamdo-wniosku,że
todzieciobozowaływdomumojejbabciiktóreśznichrzuciłopogrzebaczem.
Zdecydowaniebyłydotegozdolne.Czasamisięwkurzałam,żemusimysiębaćtakich
małychgnojków.Czułamsięurażona,obawiającsięatakuzestronydzieci.
Alekiedyzłośćprzechodziła,robiłomisięrozpaczliwieżaltychdzieciakówibardzosięo
niemartwiłam.Jestempewna,żegdybybyliznimijacyśdorośli,niepozwolilibyimtak
zdziczeć.Bałamsię,myślącotym,najakichludziwyrosną.Czykiedykolwiekprzywykną
donormalnegożycia?Jakzdołająsięnauczyćpokoju,chodzeniadoszkoły,okazywania
przyjaźni.Szczerzemówiąc,większościtego,cowiedziałamożyciu,nauczyłamsięod
rodziców.Nie,niesadzalimnieprzedsobą
1
niedawaliwykładów.Możewniektórychrodzinachtakjest,możemająrodzinnenarady
albocośwtymrodzaju,aletoniebyłownaszymstylu.Uczyłamsię,patrzącisłuchając.
Chłoniesiętozmlekiemmatki,zpierwszejbutelkisokupomarańczowego,zpierwszym
syropemcytrynowymdomowejrobotyrozcieńczonymwodązezbiornika,zpierwszymi
łyczkamipiwa,którymwżartachczęstujeciętata,zpierwszymiłyczkamiwina,którego
pozwalaspróbowaćmama,zkubkamiherbatywypijanymiprzykuchennymstole,gdzie
możeszsięwyluzowaćiopowiedzieć,cociędziśspotkało,usłyszeć,żenazajutrzmusisz
przegonićmałe232
stadozOneTree,zastanowićsię,dlaczegopanaRoddazostawiłażona,dowiedziećsię,że
tatazdobyłprawojazdywwiekusiedemnastulat,potymjakzaprosiłsierżanta
Braithwaiteadopubunabrowarapopracy,orazsprzeczaćsięoto,czyrandapniszczy
chwastylepiejniżsprayseed.
Tegotypurzeczy.Poprostusięichuczysz.
Alejakmiałysięichnauczyćtedzieci?Przecieżniebiegającjakdzikusypoulicach
Stratton,cuchnącmiesiącamiżyciabezopieki,zzasmarkanyminosamiibrudnymi
buziami.Przecieżnieatakującludzi,którzymoglibyćichprzyjaciółmi,którzymogliim
pomóc.
Przecieżniekradnąc.Przecieżnieczując,żeśmierćmożeczyhaćzanastępnymidrzwiami
albopodrugiejstronieulicy.
Zaczęłammyśleć,żeszkodywyrządzonenaszemukrajowi,namsamym,sięgnęłyzbyt
głębokoinigdynieudasięichwpełninaprawić.Zrozumiałam,żenajgorszestratytonie
zbombardowanebudynki,spalonesamochody,wybiteszybywoknach.Nawetnie
zaniedbanegospodarstwa,dziurywogrodzeniachiniezebra-neplony.
Najgorszebyłozniszczeniewgłębinassamych.Takiesłowajakduchiduszanabrałydla
mniewiększegoznaczenia.Czułam,żejestembliższaRobynniżkiedykolwiekwcześniej
-oiletowogólemożliwe.
Onawiedziała,żeistniejąrzeczygorszeniżranyiśmierć.Jeślitwójduchitwojadusza
ulegnąnieodwracalnemuzniszczeniu,cociprzyjdzieztego,żenadalmożeszreagowaćna
bodźce,oddychać,wydalaćispełniaćwszystkieinnefunkcjeistotżywychopisanew
czwartymrozdzialepodręcznikadobiologiidladziewiątejklasy?
Musieliśmyzacząćleczyćniektórerany.Możeniebyliśmywstaniepomócdzieciom,ale
musiałamspróbowaćuniknąćzbytwielkichszkód,któremogłymniezniszczyćpotym,
cosięstało.Potym,cozrobiłamzAdamemwNowejZelandii-albopotym,coonzrobił
mnie.Takiesprawymogłamkontrolowaćipowinnambyłakontrolować.Wprzyszłości
musiałamsiętrochę233
bardziejpostarać.Żałowałam,żeniewiemwięcejoreligiiiKościele.
TakwieleznaczyłydlaRobyn,dawałyjejtylesiły.Zazdrościłamjejtego.
Rozmyślającotymwszystkim,doszłamdowniosku,żeporazacząćokazywaćLeewięcej
troski.Nigdyniepatrzyłamnaniegowtensposób.Amożepowinnam.Słowo„troska”
brzmizabawniewodniesieniudoLee,alechybapodpewnymiwzględamiwłaśnietymsię
terazzajmowaliśmy.Troszczyliśmysięosiebienawzajem.
Chociażniezawszetroszczyliśmysięosiebiesamych.Leezdecydowanieosiebienie
dbałimuszęprzyznać,żejateżczasamisiętrochęzaniedbywałam.
Dlategozaćżęłamsięstaraćopoprawęatmosfery.Włożyłamdowazonówkilkakwiatówi
porozstawiałamjewróżnychpunktachdomu.Zrobiłamnalotnakilkadrzewowocowych
rosnącychwsąsiedztwieiprzygotowałasałatkęowocową.Tegotypurzeczy.W
pewnymsensieczułamsiębardzodziwnie,robiąccośtakiegowśrodkustrefydziałań
wojennych.Alenatejwojnienieobowiązywałyżadnezasady.Ustanawialiśmyjena
bieżąco.Towszystkowydawałosięsurrealistyczne,aletrzebabyłojaknajszybciejsięz
tympogodzić,boinaczejwpadałosięwtarapaty.
Pozatymzaczęłamwięcejmówić,copewniebrzmidziwnie,alepodciężaremproblemów
Kevinaorazpostrachuigwałtownychemocjachzwiązanychzatakiemwbazielotniczej,
wzasadzieprawiezesobąnierozmawialiśmy.Teraz,wstosunkowobezpiecznymdomu
babci,robiliśmytoczęściej,aleitakzbytrzadko.Wcześniejbezprzerwyrozmawiałamz
Fi.Ostatnioczasamiodświeżałyśmytenzwyczaj,aHomerowizdarzałosiępogadaćzLee.
ZaczęlisiębardzoszanowaćZ
Kevinemwzasadzieniktnierozmawiał.
Dlategopróbowałambyćbardziejotwarta.Pamiętam,żekiedyśRobynpowiedziała:
„Mówienieosobiemożebyćprzejawemegoizmualboszlachetności”.Gdyzapytałam,co
toznaczy,234
wyjaśniła:„Jeślinigdyniemówiszosobie,oswoichproblemachitakdalej,jesteś
egoistką,boniedajeszprzyjaciołomszansy,bycipomogli.Ajeśligadaszosobiebez
przerwy,jesteśsamolubnainudna”.
NadalmiałamjednakwpamięcinapaśćLee,którymizarzucił,żetraktujęKevinazgóry.
Powiedział,żemówięjakpanizpodstawówkiczycośwtymrodzaju.Aua.Robynbyła
dobra,alenierobiłaztegowielkiegohalo.Toznaczyniebyładobrazawszeiwszędzie-o
nie-
alekiedybyładlakogośmiła,przychodziłojejtonaturalnie.Mnieniezawszesięto
udawało.Możedlatego,żeniebyłammiłaznatury.
Miałamnadzieję,żejednakniedlatego.
Próbujępowiedzieć,żeniezmieniłamsięwPollyannęaniwuchodźcęzserialuBrady
Bunch.Niełaziłamwkółko,pytającwszystkich:
„Cześć,jaksiędzisiajczujecie,prawda,żeżyciejestpiękne?”.Ażtakagłupianiejestem.
Poprostupróbowałamniemyślećwyłącznieosobie.Ityle.
19
>
Pewnegodnianaglezjawilisiężołnierzenamotorach.Przerazilimnie.Krążyliw
czteroosobowychgrupach,zagrażającnamwsposób,wjakiniemogłynamwcześniej
zagrozićżadnepatrolesamochodoweipiesze.Popierwsze,bylibardzoszybcy:nagle
wyskakiwalinakońcuulicy.Podrugie,bardzosprawniesięprzemieszczali,mogli
wjechaćnapodjazd,przeciąćtrawnikalboogródek.Potrzecie,bylizawodowcami.
PrzejeżdżaliprzezWestStrattoncodwa,trzydniinauczyliśmysięichbać.Naszczęście
płototaczającyogródekzadomembyłwysokiisolidny,więcodstronyulicyalboz
podjazduniktniemógłzobaczyć,żewysprzątaliśmydziałkę.Porządekokazałbysię
naszymwyrokiemśmierci,gdybykiedykolwiekzsiedlizmotorówiweszligłębiej.
EfektypracyKevinawyglądałybardzopodejrzanie.Odrazuzaczęliśmyjezakrywać,
przyrzucającglebęliśćmi,jakbyodmiesięcywiałwiatr,wsadzaliśmyzgniłewarzywaz
powrotemdoziemi,byukryćmłoderośliny,wyciągaliśmytyczkiipozwalaliśmy
pnączomopaśćzpowrotemnaziemię.Pozatymstworzyliśmydomowejrobotysystem
bezpieczeństwa:sznurekciągnącysięoddrzewadooknawkuchni,dziękiktóremuosoba
stojącanawarciemogłazaalarmowaćresztę.Gdyzjawiałsiępatrol,mieliśmytylkopół
minuty,żebysięukryć-tacybyliszybcy.
236
Czułam,żewojnaznowunasdosięga.Postanowiliśmy,żeniebędziemywięcejdzwonić
dopułkownikaFinleya.Próbowaliśmyuzyskaćpołączenieprzezczterynocezrzędu,
potemdwieopuściliśmyipróbowaliśmyprzezdwiekolejne,ażwkońcudaliśmysobie
spokój.Decyzjaozaprzestaniutychpróbnasprzeraziła,alejeszczebardziejprzeraziłyby
nasdalszepróby.Słyszeliśmyjedynietrzaski,dziwnetrzaski,zupełnienieprzypominające
tychnormalnych.
Jakdlamniebrzmiałyzbytelektronicznie.Ogarniałamniejeszczewiększaparanojaniż
zazwyczaj.
Myślę,żemojestaraniaowiększezaangażowanieiotwartośćprzyniosłyjakieśskutki.
Homerstwierdził,żełatwiejsięzemnądogadać.Możewszyscysięstarali.Mimonowych
problemówczęściejżartowaliśmyirozmawialiśmyosprawachnie-związanychzwojną.
SłyszącsłowaHomera,poczułamogromnąulgę.
Alejednosięniezmieniło.Leenadalwymykałsięnocą.Wcalemisiętoniepodobało.
Niepodobałymisięmojeobawyoto,comożesiędziać,coLeemożerobić.Intuicja
podpowiadała,żeLeepakujesięwkłopoty,żezabardzozbliżasiędokrawędzi,ryzykuje
własnymżyciem,amożejeszczeczymś.
Nieznikałconoc,tylkocodrugąalbotrzecią.Czasamiwracał
wyczerpany,czasamimarkotnyispięty,czasamizadowolonyzsiebie.
Alezawszewyczuwałamtęczujność,jakbyukrywałcośważnego.
Bezwzględunato,wjakimnastrojuwracał,chodziłamniespokojna.
Przyśniłomisię,żejestpanterą,którawyskakujespomiędzydrzewiporywamałedzieci,
zarzucającjesobienagrzbiet,apotemucieka.
Kiedysięobudziłamileżałam,wspominająctensen,niemogłamsięzdecydować,czyje
ratował,czymożechciałpożreć.
Taknaprawdębałamsięoczywiścietego,żeprzypuszczasamotneatakinażołnierzy
wroga.Gdzieśwmrocznymzakamarkuduszywyobrażałamsobie,żejestcichymzabójcą,
który237
krążypoulicachibrutalnieatakujeludziodtyłu:niebezpiecznapantera.
Dlategozaczęłamgośledzić.Niejakdetektyw.Chybanieminęsięzprawdą,jeśli
powiem,żewcaleniepróbowałamwściubiaćnosawjegosprawy.Chodziłoraczejoto,o
czymwspomniałam:Leeniemiał
jużrodzicówidlategostarałamsię-niechcętegopowiedzieć,alemuszę-starałamsięgo
chronić.
Poszłamzanimtrzyrazy.Dwiepierwszepróbyzakończyłysięklapą.
Zgubiłamgo:raz,kiedypozwoliłam,żebyzabardzosięoddalił,adrugiraz,kiedymały
konwójciężarówekodciąłmidrogęimusiałamzaczekać,ażprzejedzie.Zanimzniknął,
Leejużniebyło.
Zatrzecimrazemstałosięinaczej.Nocbyłachłodnaibezchmurna,odświeżającapo
długimgorącymdniu.Nicniezapowiadałoburzy,wktórąsiępakowałam.Lekkiwietrzyk
muskałmitwarz,szeptał,tylkożenierozumiałamoczym.Leebyłcieniemwoddali,
ruchemmiędzybudynkami,jakimścudemprzestałbyćczłowiekiem,ajużnapewnonie
byłtąosobą,którątakdobrzepoznałamwciągutegodługiegoroku.Niemiałampojęcia,
dokądidzie.Niczegoniepodejrzewałam.
Poprzedniejnocy,gdynaulicędotarłpierwszywarkotkonwoju,wydawałsięobojętny.
Nawetsięnierozejrzał.Poprostuprzyspieszył
krokuizniknąłwciemnympodwórkunakońcuulicy.Niewiem,dokądposzedłpóźniej,
alegdybytoczyłprywatnąwojnępartyzancką,napewnoprzyjrzałbysięciężarówkom
jadącymwkonwoju.
Alenie.Nieprzyjrzałsię.
Tejnocynieprzejeżdżałżadenkonwój.Szliśmyinnądrogąniżpoprzednio,alesześć
przecznicdalejzrozumiałam,żezmierzamywtymsamymkierunku.NaHallidayRoad,
będącejjednązgłównychdrógwyjazdowychzmiasta,skręciłwprawoiruszyłkupolom.
Pokonaliśmyjużparękilometrówizaczęłamsię238
zastanawiać,ilepotrwatawycieczka.Takczysiak,odrazubyłowidać,żeLeezmierzado
konkretnegocelu.Niechodziłomutylkooto,żebysięprzespacerować.
Pokonaliśmyjeszczedwakilometry.Zaczynałamsięobawiać,żenapłaskimterenie
usłyszymniealbonawetzobaczy,jeślisięobejrzy.Z
drugiejstrony,terazmogłamsobiepozwolićnazwiększenieodległości,dziękiczemubyło
łatwiej.Wystarczyło,żewidzętylkoniewyraźnyzarysjegosylwetki,maleńkąsmugę
człowiekaodbijającąsięwmoichźrenicach.Cojakiśczasrozlegałsiędźwięk,szurnięcie
noginamokrejpochyłościalbochrzęstluźnegożwiru.Miałamnadzieję,żeniewywołuję
żadnychodgłosów,któremógłbyusłyszeć,iżeniktinnyniesłyszyodgłosów
wywoływanychprzezLee.
Kiedywkońcuskręcił,uszydałymipodpowiedź.Usłyszałammiękkiodgłosjegobutów
naasfalcie.Zatrzymałamsięiszybkospojrzałamwgórę.ByłambliżejLee,niż
przypuszczałam,imusiałamznowusięschować,żebymnieniezauważył.Szybko
przeszedłnadrugąstronędrogi,apotemotworzyłbramęiwszedłnapastwisko.
Zamknąłbramęzasobą.Wyglądałonato,żedobrzeznatenteren.Odrazubyłowidać,że
jużtutajbywał.Poco?Gdybygrasowałpozamiastem,atakującizabijając,nie
przychodziłbyprzecieżwtosamomiejsce.Iznaczniebardziejbynasiebieuważał,
częściejbysięrozglądał,cojakiśczasprzystawałbyiczekał.Wydawałsięniebezpiecznie
pewnysiebie.
Prześlizgnęłamsięprzezbramę.Widniałnaniejnapis„Ka-renDowns”,więc
najwidoczniejbyłatoczyjaśposiadłość.Zdziwiłam,się,bowszkolemieliśmykoleżankę
otakimnazwisku.ZawszedawałamibatywkomputerowejwersjiScrabblea.Ta
zbieżnośćnazwisknachwilęodwróciłamojąuwagę,akiedypodniosłamgłowę,
zobaczyłam,żeLeeznowuzniknąłmizpolawidzenia.Tobyłostraszniedobijające.Kilka
sekundwcześniej239
szedłwstronęprześwituwdługimrzędziesosen-naturalnegowiatrochronu-ateraz
zniknąłwciemności.Niewiedziałam,czystoimiędzydrzewami,czymożeskręciłw
prawoalbowlewo.Mógłteżpójśćprostomiędzydrzewamiibyćjużnasąsiednim
pastwisku.
Przystanęłamnachwilę,patrząciczekając.Niezauważyłamżadnegoruchu,więc
podeszłambliżej,wolnoiostrożnie,trzymającsięjaknajbliżejziemi,żebynierzucaćsię
woczy.Cokilkametrówprzystawałam,nadstawiającuszu.Niczegoniesłyszałam-tylko
ciągłyszumliściimruczeniesowicydobiegająceodstronydrogi.
Przykucnęłamjeszczeniżej.Prawiezapomniałam,żeśledzęLee.
Corazbardziejprzypominałotooperacjęprzeciwkowrogowi.
Denerwowałamsiętak,jakbymszpiegowałażołnierzy.Ostatniedziesięćmetrów
dzielącychmnieoddrzewpokonałampraktycznienabrzuchu,czołgającsięwtrawiejak
wążtygrysi.Miałamtylkonadzieję,żenienatrafięgołymirękomanawielkimokrykrowi
placek.
Źdźbłabyłyjużwilgotneodrosy.
Wśróddrzewznowusięzatrzymałamizaczęłamnasłuchiwać.Drogąprzejechał
samochód,bardzoszybko.Wtakiejciszybyłogosłychaćzodległościwielumil.Miał
włączoneświatła,alebyłamzbytdalekooddrogi,abymógłmizagrozić.
Kiedywarkotucichł,wkońcuwstałamiznowunadstawiłamuszu.
Niczegoniebyłosłychać.Gdybygwiazdyumiałyhałasować,ichśpiewnapewnobymnie
ogłuszył,bocałeniebobyłonimirozświetlone.Wniektórychmiejscachniedałobysię
chybawcisnąćnastępnej.Aleoilewiatrniebyłgłosemgwiazd,musiałamzałożyć,że
gwiazdymilczą,boniesłyszałamniczegoopróczzawodzeniawiatru.
Zaczęłamsiędenerwować.Czyżbymprzeszłatakiszmatdroginadarmo?Pocotuw
ogóleprzylazłam?CowyrabiałtencholernyLee?
Toczyłswojąprywatnąwojnę?Niemiałprawa.Czy240
robiłamcośpodstępnegoipaskudnego,zmieniającsięwszpiega?Amożecośważnegoi
zrozumiałego?Wiedziałam,żeFiiCor-rienigdybysiędotegonieposunęły.Codosyć
dziwne,miałamwrażenie,żeRobynbyłabydotegozdolna,żeprzynajmniejona
zrozumiałabymojepowody.
Notak,jakzwyklebyłamzdananawłasnąocenęsytuacji.
Wstałam,bardzoostrożnie,irozejrzałamsię.Wtedykątemokazauważyłamleciutkiruch
ipomyślałam,żetociemnyzaryssylwetkiLeeznikającejzawzniesieniemnasąsiednim
pastwisku.Pochwilijużgoniebyło.Zapomniałamozasadachbezpieczeństwa,
przeskoczyłamprzezpłotipognałamjakszalona.Dośćszybkozdałamsobiesprawę,że
Leeidziepodjazdem,porządnąpylistądrogąprowadzącądojakiegośdomu,wcalenie
zarośniętą.Dobrystannawierzchnipodpowiadał,żedrogajestwciągłymużyciu,co
oczywiściejeszczebardziejmniezaciekawiłoizaniepokoiło.
Alebiegłamdalej,ażwkońcudotarłamnaszczytpagórka.Potempochyliłamsięi
pędziłamdalej.Mojeserceprzyspieszałozkażdymkrokiem,oczylustrowałyciemność,
wspieranejedynieblaskiemgwiazd.
Sąsiedniepastwiskobyłotużobokdomu:bydłowchodziłonanieprzezbramę,a
samochodywjeżdżałynadkrytymkratownicąrowemtużobok.Dalejstałyzabudowania.
Jeśliwidziałosięjednogospodarstwo,totakjakbywidziałosięjewszystkie,amimoto
każdebyłoinne.Wtymstałnowoczesnydomobłożonycegłą,którybardziejpasowałby
doprzedmieść.Wbłękitnejwodziebasenupolewejstronieodbijałysięgwiazdy.Było
tamtrochęzarośli,aleniezauważyłamogrodu.
Dalej,polewejstronie,stałybudynkigospodarcze,silosy,budydlapsówikurniki.
WłaśnietamposzedłLee,terazwidziałamgowyraźniej.Szedłszybkim,pewnym
krokiem,wzdłużpołudniowejścianydużegowarsztatu.Byłdobrzewidocznynatle
srebrnej241
blachy.Szłamrównolegleznim,alewdużejodległości,trzymającsięliniidrzewna
skrajupastwiska.Minąwszywarsztat,Leeruszyłwstronędużegodrewnianegobudynku,
ciemnego,staregoidośćmocnozapuszczonego.
Gdybyłjużwpołowiedrogi,stałosięcoś,cosprawiło,żewszystkiewłoskinamojej
skórzestanęłydęba.Poczułamsiętak,jakbyktośporaziłmojągłowęprądemonapięciu
240woltów.Ustaotworzyłymisiętakszeroko,żeniepotrafiłamichzamknąć.
Najzwyczajniejniewierzyłamwłasnymoczom.
ZestarejstodoływyszłajakaśpostaćiruszyławstronęLee.Spotkalisięwpołowiedrogi
międzystodołąawarsztatem.Dziewczynabyławysoka,miaładługieczarnewłosy
opadającenaplecyiporuszałasięjakwąż,jakbymiałasamemięśnieiżadnejkości.
Spotkalisię.Objęli.
Pocałowali.
Kilkaminutpóźniejodsunęlisięodsiebieiposzliwstronęstodoły.
Nietrzymalisięzaręce,alepozostalibliskosiebie.Krewwmoimcieleznówzaczęła
krążyć.Śledziłamkażdyichruch.Gdywtopilisięwmrokbudynku,dziewczyna
przystanęłairozejrzałasięniespokojnie.Przezchwilęsięwahała,apotemLee,którybył
jużwśrodku,chybazawołałjądosiebie,bonaglesięodwróciła,jakbykomuś
odpowiadała,iweszładociemnegobudynku.
Byłamwszoku.Czułamsiętak,jakbyktośzaszedłmnieodtyłuirąbnąłwgłowękijem
bejsbolowym.Pozatymbyłamwściekła.
Wściekłanawszystko,nawetnato,żeLeeniezadałsobietrudu,bysięrozejrzeć,by
sprawdzićteren.Stałsięzupełnieniedbały.Nawettadziewczynabyłaostrożniejszaniż
on.
Krewznowupłynęłamiwżyłach,aleniemiałampojęcia,corobić.
Czywogólepowinnamcośrobić.Niebyłamwstaniesięruszyć.
Nadalmiałamotwarteusta,alechybaniewpadałoprzezniepowietrze.Stałam
zahipnotyzowanajakkura.
242
Iwłaśnietouratowałomiżycie.Mójbezruchsprawił,żeniezostałamzauważonaprzez
mężczyznzbliżającychsiędostodoły.
Niewiem,cozobaczyłamnajpierw.Jakiśruchkątemoka.Pamiętam,żezmarszczyłam
brwiipowoliodwróciłamgłowę-nagleczując,żezobaczęcoświęcejniżspadającą
gałązkęalbogłodnąsowę.Imiałamrację.Wciągutrzechnastępnychsekundzobaczyłam
czterechmężczyzn.Bardzopowoliiostrożnieprzesuwalisięwstronęstodoły.
Spojrzałamwdrugąstronę,alenaszczęścienikogoniezauważyłam.
Towyglądałonafrontalnyatak.Możestodołaniemiałatylnychdrzwi.
Znowuspojrzałamnatychmężczyzn.Bylicorazbliżej.Raczejnieżołnierze-bardziej
przypominalirolników.Mielifarmerskąbroń:strzelby,aniekarabiny.Alewiedzieli,co
robią.WyglądalinazawodnikówzwyższejliginiżLee.Zwyższejliginiżja.
Przynajmniejnadalmnieniewidzieli.Todlatego,żejeszczesięnieporuszyłam.Alenie
mogłamtakpoprostustaćipatrzeć,jakłapiąLee.Zabijągonamiejscuczymożezabiorą
dowięzieniawStratton?
Tylkonatopytaniemiałamczasitylkoonoprzyszłominaraziedogłowy.Wnastępnej
sekundziepodniosłamlewąnogęizrobiłamkrokwprawo.Całyczasobserwowałam
mężczyzn,bojącsię,żektóryśznichodwrócigłowę.Drżałaminogailedwieodważyłam
sięjąpostawić,przerażonatym,żepodpodeszwąmógłbytrzasnąćkawałekkoryalbo
gałązka.
Aleostateczniejąpostawiłam,apotempodniosłamdrugą.Nadalsiębałam,leczpierwszy
ruchwyrwałmniezodrętwieniaipchnąłdodziałania.Zrobiłamjeszczeosiemkroków,
denerwującsiętaksamojakprzypierwszym.Byłobardzotrudno,bowiedziałam,żenie
mogęiśćzbytwolno-mimożecimężczyźniteżporuszalisiępowoli.
Miałamdopokonaniatrzykrotniewiększąodległośćniżoni.Starałamsiępatrzeć,gdzie
stawiamkolejny
3
krok,dbając,bynienadepnąćnakorę,aletrudnobyłocokolwiekzobaczyćwśróddrzew,
gdzieniedocierałoświatłogwiazd.
Nadalniemiałampojęcia,corobić.Wiedziałam,żejeślipodejdęodtyłuinieznajdętam
żadnychdrzwianiokien,będęzgubiona.
Mogłabymzałomotaćdodrzwi,alewodpowiedziLeewybiegłbypewnienazewnątrz,
prostowręcewroga.Niedałabymradyczteremuzbrojonymmężczyznom.Potrafiłam
myślećtylkootym,żejeśliudałobymisięichzajśćodtyłu,byćmożeodwróciłabymich
uwagę,amożenawetznalazłabymjakąśbroń.Dlategocałyczasszłamwprawo.Gdy
wystarczającozagłębiłamsięwciemności,szybkopobiegłammiędzydrzewami,z
nadzieją,żewezmąmniezalisaalbooposa-oilewogólemnieusłyszą.
Zanimznowuwyszłamspomiędzydrzew,zdążyłamułożyćplan.
Opracowałamtylkopierwszyetap,aleitakzrobiłamogromnypostępwporównaniuz
tym,cowiedziałamwcześniej.Biegnąc,pogrzebałamwkieszeniiupewniłamsię,żemam
zapalniczkę.Takąjednorazówkę.
Nawetniepamiętałam,gdziejąznalazłam.Pewniewdomubabci.
Wcześniejwidziałamtrzydużestogisiana:jedenpodzadaszeniem,aledwapozostałepod
gołymniebem.Najszybciej,jakumiałam,pobiegłamdotegopierwszego.Byłoddalonyod
stodołyostometrów.
JakbardzociludziechcielizabićLee?Takbardzo,żezignorująpłonącestogiswojego
siana?Drżącymirękamiwyjęłamzapalniczkęipotarłammałąrolkę.Przysunęłam
płomieńdosiana.Niebyłammistrzynią,gdychodziłoorozpalanieognisk,alezestogiem
sianaposzłomidoskonale.Zająłsiętakszybko,żeomalniestraciłambrwi.
Niesamowite.Terazmusiałamsięścigaćzpłomieniami,żebypodpalićdwapozostałe
stogi,zanimtamcimężczyźnizauważą,cosiędziejezaichplecami.
244
Podbiegłamdodrugiego.Podpalającgo,zerknęłamnapierwszystóg.
Zauważyłamtylkojedenpłomień,alemiałjużdwametry.Podpaliłamstógipobiegłamdo
trzeciego,tegopodzadaszeniem.Podrodzewpadłamjednaknalepszypomysł.Niecoz
lewejstronystałaciężarówkazaładowanasianem.Zaparkowanojąprzodemdostodołyi
ktośzostawiłopuszczonąszybępostroniekierowcy.Odbiłamwbokipopędziłamw
tamtąstronę.Najciszej,jakumiałam,otworzyłamdrzwi.Wyprężyłamsięido-sięgnęłam
drążkaskrzynibiegów,któryprzesunęłamnaluz,niewciskającsprzęgła.Potem
zwolniłamhamulecręczny
Niezadałamsobietrudu,żebyzamknąćdrzwi.Odrazupobiegłamdotyłu.Niebyłojuż
czasupatrzećnamężczyzn,alezaplecamiusłyszałamcichytrzask,któryoznaczał,że
ogieńszybkosięrozprzestrzenia.
Pagórekzastodołąbyłdośćstromy.Zdałamsobiesprawę,żeciężarówkajestustawiona
niemalidealnie.Mocnojąpopchnęłam.
Czułamsięjakjednaztychmatekznajdującychsiłę,bypodnosićsamochody,pod
którymiutknęłyichdzieci.Leeniebyłmoimdzieckiem,alemożemojasiławzięłasięz
chęciuratowaniawłasnegożycia.Wkażdymrazieciężarówkapotoczyłasięwdół.
Zdziwiłamsię,jakszybkoprzyspieszała.Pobiegłamzanią,żebypodpalićsianonapace.
Przywsparciuruchupowietrzapłomieniebuchnęłyzjeszczewiększąłatwością.Zanim
zdążyłampokonaćpięćdziesiątmetrów,ogieńrozszalałsięnadobre.
Nadalniewidziałammężczyzn,bozasłaniałaichciężarówka,alebyłojużmnóstwo
dowodównato,żezauważyli,cosiędzieje.Rozległysiękrzykiikilkastrzałów.Chyba
mierzyliwkabinęciężarówki,zakładając,żektośjąprowadzi.Jednazkulśmignęłami
nadgłowązeznajomymjużświstemprzywodzącymnamyślpiskliwącykadę.To,żenie
moglitrafićwciężarówkę,kiepsko245
J?
świadczyłoocelnościichstrzałów.Zastanawiałamsię,czyzdołalibytrafićwstodołę.
Biegłamzaciężarówką,któracorazbardziejsięrozpędzała.Imszybciejjechała,tym
bardziejszalałogień.Musiałamsięodsunąć,bopłomieniegrzałymniewtwarz.Jedną
rękązasłoniłamoczyimogłampatrzyćtylkonaziemię.Alemniejwięcejsiedemdziesiąt
pięćmetrówodmiejsca,wktórymwprawiłamciężarówkęwruch,rozpętałosiępiekło.
Płomieniesięgnęłykół.Najbardziejniesamowitywidoknaświecie,choćpewnieniktnie
miałczasugopodziwiać.Rozpędzoneognisko.
Normalniejeślipojazdtoczysięsam,niejedzieprosto.Wiedziałamotymdziękiswoim
wygłupomwland-roverze.Puszczałamkierownicę,żebykarmićzwierzętazręki.Ta
ciężarówkapojechałaprosto,bożlebprowadzącydostodołyutworzyłnaturalnytor
prowadzącyprostododrzwi.Dowiedziałamsięotymdopierowtedy,kiedypoczułamcień
dachu,podniosłamgłowęizobaczyłam,żedobiegłamzatoczącymsięogniskiemażdo
stodoły.Rozpędzonaciężarówkawpadławielkimiotwartymiwrotamiizprzeraźliwym
hukiemuderzyławścianęnaprzeciwko.Tyleżeprawietegoniesłyszałam,bowszystko
zostałozagłuszoneprzezwycieitrzaskipłomieni.Wsuchympowietrzuwewnątrzstodoły
rozpoczęłynoweżycie.
Zdałamsobiesprawę,żemojasylwetkawyraźniemalujesięnatleognia,więcrzuciłam
sięwlewoiturlałamsięwstronędługiegorzędubalizsianem,dopókinieuznałam,że
jużmnieniewidać.Spojrzałamnaciężarówkę.Płomieniedotykałydachubudynku.
Wydawałysiędwukrotniewyższe,niżbyłynazewnątrz.Wstodolebyłopełnosianai
paszydlakoni-tużobokmniepiętrzyłysięjejworkiiciągnąłsięrządkołkównauzdyi
tegotypurzeczy.Poprzezpłomienieusłyszałam,żepodrugiejstroniestodołysąkonie:
dowodziłytegogorączkowefanfaryprychaniairżenia.Wpowietrzuunosiłosięmnóstwo
płonącychkawałkówsłomy-niektóre246
->
znichczerniałyiobumierały,zanimspadłynaziemię,ainnedokońcaczerwieniały
ogniem.Małespiralkidymuwidocznewróżnychpunktachpodłogiuzmysłowiłymi,żeza
chwilęcałybudynekstaniewpłomieniach.
Niemogłamznieśćrżeniakoni.Świadomość,żesamadotegodoprowadziłam,żeumrą
potwornąśmierciąwpłomieniachwznieconychmojąręką,byłaponadmojesiły.
Rozejrzałamsię,rozpaczliwiepragnącsiędonichdostać.Ogieńzciężarówkidotarłjuż
dowrótstodoły.Niktzzewnątrzniemógłwejśćdośrodka.
Spojrzałamwgóręizauważyłamcośwrodzajugaleriibiegnącejwzdłużcałegobudynku.
Polewejmiałamdrabinę.Podbiegłamdoniejiwdrapałamsięnagórętakszybko,żemoje
dłonieledwiedotknęłybokówdrabiny.Nagaleriiodwróciłamsięwprawoipędem
pobiegłampodrewnianejpodłodze.Nagórzebyłoprzeraźliwiegorącoizanimzdążyłam
pokonaćdziesięćmetrów,prawiezabrakłomitchu.Nafizycezawszenampowtarzali,że
ciepłepowietrzeidziedogóry,iotomiałamdowód.Gdyprzebiegałamnadciężarówką,
uderzyłamniefalagorącegopowietrza,któreprzypiekłomidżinsy,włosyitwarz.Jakby
ktośtrzymałogromnąsuszarkędowłosówparęcentymetrówodemnieiwłączyłjąna
najwyższeobroty.
Nadrugimkońcugaleriizprzerażeniemzobaczyłam,żeniemadrabiny.Poniżejtrzy
koniedzikowierzgaływboksach.Trochędalejstałyjeszczedwa,akilkabyłopoza
boksami-zwierzętazbiłysięwoszalałązestrachuinerwoworżącągromadkę.Cofnęłam
siękilkametrów,ażstanęłamnadmałąstertąsiana.Powiedziałam:„Boże,pomóżmi”,co
byłonajkrótsząmodlitwą,jakązdołałamwymyślić,apotemskoczyłam.
Stertasianaokazałasiętakmała,najakąwyglądała,więcdośćmocnouderzyłamw
podłogę.Poczułamszarpiącybólwkolanie.Tokolanozawszemniezawodziło,kiedygo
potrzebowałam.Niebyłojednakczasunaoględzinylekarskie.
247
znichczerniałyiobumierały,zanimspadłynaziemię,ainnedokońcaczerwieniały
ogniem.Małespiralkidymuwidocznewróżnychpunktachpodłogiuzmysłowiłymi,żeza
chwilęcałybudynekstaniewpłomieniach.
Niemogłamznieśćrżeniakoni.Świadomość,żesamadotegodoprowadziłam,żeumrą
potwornąśmierciąwpłomieniachwznieconychmojąręką,byłaponadmojesiły.
Rozejrzałamsię,rozpaczliwiepragnącsiędonichdostać.Ogieńzciężarówkidotarłjuż
dowrótstodoły.Niktzzewnątrzniemógłwejśćdośrodka.
Spojrzałamwgóręizauważyłamcośwrodzajugaleriibiegnącejwzdłużcałegobudynku.
Polewejmiałamdrabinę.Podbiegłamdoniejiwdrapałamsięnagórętakszybko,żemoje
dłonieledwiedotknęłybokówdrabiny.Nagaleriiodwróciłamsięwprawoipędem
pobiegłampodrewnianejpodłodze.Nagórzebyłoprzeraźliwiegorącoizanimzdążyłam
pokonaćdziesięćmetrów,prawiezabrakłomitchu.Nafizycezawszenampowtarzali,że
ciepłepowietrzeidziedogóry,iotomiałamdowód.Gdyprzebiegałamnadciężarówką,
uderzyłamniefalagorącegopowietrza,któreprzypiekłomidżinsy,włosyitwarz.Jakby
ktośtrzymałogromnąsuszarkędowłosówparęcentymetrówodemnieiwłączyłjąna
najwyższeobroty.
Nadrugimkońcugaleriizprzerażeniemzobaczyłam,żeniemadrabiny.Poniżejtrzy
koniedzikowierzgaływboksach.Trochędalejstałyjeszczedwa,akilkabyłopoza
boksami-zwierzętazbiłysięwoszalałązestrachuinerwoworżącągromadkę.Cofnęłam
siękilkametrów,ażstanęłamnadmałąstertąsiana.Powiedziałam:„Boże,pomóżmi”,co
byłonajkrótsząmodlitwą,jakązdołałamwymyślić,apotemskoczyłam.
Stertasianaokazałasiętakmała,najakąwyglądała,więcdośćmocnouderzyłamw
podłogę.Poczułamszarpiącybólwkolanie.Tokolanozawszemniezawodziło,kiedygo
potrzebowałam.Niebyłojednakczasunaoględzinylekarskie.
247
Pokuśtykałamdonajbliższegoboksu.Dużakasztankamiotałasięwwąskiejprzestrzeni,
rzucającsięwprzódiwtył,jakbychciałastratowaćdrzwi,aleniemiaławystarczająco
dużoodwagi.Potrząsałałbem:wbiałkachjejprzerażonychoczuodbijałysięczerwone
płomienie.Pociągnęłambolectrzymającydrzwiiszybkoodskoczyłamnabok.Taklacz
postradałarozumijednojejkopnięciemogłobymniezabić.Wyciągnąwszybolecprzy
następnymboksie,spojrzałamwprawoikuswojemuzdumieniuzobaczyłamLee.Prawie
zapomniałam,żeznalazłamsiętamzjegopowodu.Robiłtosamocoja:uwalniał
uwięzionekonie.Zrozumiałam,wjakisposóbpozostałezwierzętawydostałysięz
boksów.
Spojrzałnamniewtejsamejchwili,wktórejjaspojrzałamnaniego.
Naszeoczynachwilęsięspotkały.Niezareagował.Musiałmniezauważyćjużwcześniej.
Pewnieprzeżyłwtedynajwiększyszokwswoimżyciu.
Uwolniłamostatniegokonia,czarnegoźrebaka,apotemzadałamsobiewielkiepytanie-
największezewszystkich:wjakisposóbsięstądwydostaniemy?Wrotastodołyzostały
całkowicieodcięteprzezogień,ainnegowyjścianiewidziałam.Budynekbyłwielki,lecz
niepozostałonamdużoczasu.Drugastrona,ta,gdzieweszłampodrabinie,stałajużw
płomieniach.Nieupiekliśmysięjeszczeżywcemtylkodlatego,żezjakiegośpowodu
ogieńwolałtamtenkierunek.
Możebyłtamprzeciąg.Aleczułam,żewbardzogorącympowietrzuszybkozaczyna
brakowaćtlenu.Bolałymniepłucaibezwzględunato,ilepowietrzawciągałam,ciągle
byłogozamało.
Spanikowana,spojrzałamnaścianę.Musieliśmyjakośsięstamtądwydostać,najlepiej
zabierajączesobąkonie.Bocznaściana-ta,naktórąpatrzyłam-wyglądaładośćsolidnie.
Ztyłu,gdziezamiastbalibyłydeski,mieliśmywiększeszanse.Międzymnąatąścianą
stał
traktor,szaryfergiezłychązprzodu.
248
Żałowałam,żeniejestwiększy,alemieliśmytylkojego.Wdrapałamsięnadużetylne
kołoiusiadłamnasiedzeniu.Wcisnęłamzapłonisilniksięzakręcił.Alenieodpalił.
Szturchnęłamprzyciskjeszczeraz,pocącsięigłośnoklnączezniecierpliwienia.Itaknikt
niemógłmnieusłyszeć:wokółpanowałjużstrasznyhałas.Traktornadalniechciał
zapalić.
-OBoże,proszę!-zawołałamispróbowałamporaztrzeci.
Silnikwarknął,kaszlnął,prychnął,znieruchomiałnadługąchwilę-awrazznim
znieruchomiałomojeserce-iwkońcuodpalił.Nigdyniesłyszałamrówniesłodkiego
dźwiękujaktamtenwarkot.Drążekskrzynibiegówbyłmiędzymoiminogami.
Wrzuciłamwolnądwójkę,maksymalniezwiększyłamobrotyiruszyłamprostonaścianę.
Tenzłomniemiałklatkizabezpieczającejiwiedziałam,żepodejmujęwielkieryzyko,ale
jakimiałamwybór?Lepszabelkanagłowieniżspłonięcieżywcemwtympiekle.
Smażyłymisiępłucaimiałamwrażenie,żewogóleniedostająjużtlenu.Łychatraktora
uderzyławścianęiwstrząsprzeszedłprzezcałypojazd,apotemprzezmojeciało.
Przezchwilęmyślałam,żesięprzebiliśmy.Ścianawyglądałatak,jakbysięprzemieściła,i
zobaczyłam,żegaleriasiękołysze,jakbyzachwilęmiałarunąć.Zgóryposypałasię
słoma.Przygarbiłamsię,czekając,ażciężkiebelkirunąminagłowę.Alenicsięniestało.
Zaczęłammyśleć,żetraktorjednakniedarady.Łychaitrzymającejąwysięgnikibyły
mocnozniekształcone-inicdziwnego-alewycofałamiprzesunęłamdźwignię,byunieść
trochęłychę.Miałamnadzieję,żetocośda.
Wycofałamnajdalej,jakmogłam,igwałtowniewcisnęłamhamulec.
WtedydotyłuwskoczyłLeeipoklepałmnieporamieniu.Odziwo,trochęmitopomogło.
Znowusięrozpędziłam,jadącjeszczeszybciejniżzapierwszymrazem.Wcześniej,gdy
zbliżyłamsiędościany,musiałamchybaodruchowozwolnić.Powodowałmną
podświadomystrachprzedzderzeniemzrozpędu
249
zczymśtwardym.Tymrazemsięniezawahałam.Uderzyliśmytakmocno,żeLeespadłz
traktora.Usłyszałamcośwrodzajukrzykuiprzezjednąniewybaczalną,strasznąchwilę
myślałam,żetoLee.Aletotylkoblaszanydachodrywałsięodmuru.Ścianaodłączyłasię
odbudynkuugóry,zdalaodnas.Tojużbyłocoś,alewciążzamało.
Zrozpaczonaobejrzałamsięzasiebie.NiechciałamprzejechaćLee,choćpewnienato
zasłużył.Aleonjużczołgałsięwbok.Wiedział,żemuszęuderzyćporaztrzeci.Duże
tylnekołaobróciłysięwmiejscu,kiedyznowuwcisnęłamgazdodechy.Traktorszarpnął
dotyłu.
Tamtokrótkiespojrzeniezasiebieukazałomiprawdziwąscenęzpiekła.Koniejuż
zamilkłyiwcisnęłysięwnajdalszekąty,jakiemogłyznaleźć,omalnieduszącsię
nawzajem.Odsuwałysięodpłomieni,aichrozpaczliweprzerażeniemalowałosięw
każdymdrżącymmięśniu,wkażdejkroplipotunalśniącejsierści,wkażdymłapczywym,
chrapliwymoddechu.Mnieteżbrakowałotchu.
Kaszlałamjakszalona,akaszelprowadziłdookropnegobólu.
Cofając,zasłoniłamustalewąręką,żebyodfiltrowaćdym.
Odjechałamnajdalej,jaksiędało-najdalej,jaksięodważyłam.Potempochyliłamgłowę,
próbującuciecodgorącaidymu,próbującochronićsięprzedbudynkiem,któryzachwilę
miałnamnierunąć,iznowuruszyłamnaprzód.
Wiedziałam,żetoostatniaszansa.Gdybymmusiałaspróbowaćporazczwarty,nie
starczyłobymiczasu.Zginęłabymwtympiecu.Jużterazszansanaocaleniekonibyła
bliskazera.Zabardzosiębały.
Wiedziałam,żetrudnojebędziewygonić.Naszczęściemyślałamonich,anieościanie,z
którąwłaśniesięzderzałam.Inaczejniewiem,czymiałabymodwagęuderzyćtakmocno,
jakuderzyłam.Ścianajakbyzastygła,czekała,możemiałanadzieję,żestaniesięcoś,co
wostatniejchwilijąuratuje.Kołatraktoraobracałysięjakszalone.
Ścianazaczęłasięwychylaćnazewnątrz,
250
poczynającodgóry.Poprzecznebelkiodskoczyłyiwyglądałonato,żezachwilęzaczną
spadaćnaziemię.Podniosłamgłowę.Belkijużsięzapadałyigdyrunęłapierwszaznich,
wydałamzduszonyokrzyk.
Potemwrzasnęłam,mimożewylądowaładwametryodemnie,czemutowarzyszył
potężnygłuchyhuk.Ściananaprzeciwkomniewkońcuustąpiła,wypadającnazewnątrz.
Niesłyszałamhuku,alepoczułamuderzeniepowietrza,którewstrząsnęłotraktorem,
ciskającmiwtwarzburzępyłu.Naszczęścierazemzpowietrzemdośrodkawpadłtlen,
więcwciągnęłamgotrochęwpłuca.Ztyłuusłyszałamjednakbuchnięcieognia,jego
radośćzpowodunowejdostawyamunicji.
Przedniekołatraktoramiałysięjużczegotrzymać.Wpiłysięwziemięitraktorszarpnął
doprzodu.Dźwigniagazunadalbyłaprzesuniętanamaksa,więcruszyłamzkopyta.
Runęłanastępnabelka,aletanieleciałanapłaskjakpoprzednia.Spadając,kołysałasięna
boki.Chybajedenkoniecodłączyłsięwcześniejniżdrugi.Dolnapołowazbliżałasiędo
mojejtwarzy.Półtonylecącegodrewna.
Rzuciłamsięnabok,przerażona,żedostanęsiępodkoła.Belkarunęłanatyłtraktora,aja
rozpłaszczyłamsięnaziemi.Jakimścudemwylądowałamnaczworakach.Podźwignę-łam
sięnanogi.
Tyłtraktorazostałprzygwożdżonyipojazdstałdęba.Silnikpędził,aprzedniekoła
obracałysięjakwściekłe.Dachnademnąlekkosięzapadł,alenierunął.Usłyszałam
dzikierżenieigwałtowniesięodwróciłam.Konie,kłębowiskołbów,nógiogonów,
pędziłyprostonamnie.Znowupadłamnaziemięiskuliłamsięnajbardziej,jakumiałam.
Chybajedenzkonimnieprzeskoczył.Krawędźkopytauderzyłamniewbok,połowa
ciężarukoniaznalazłasięnamnie,adrugapołowanaziemi.Bolesnycios,aletrwałtylko
sekundę.Czułamsiętak,jakbyktośzdzieliłmniewżebrażelaznymprętem.PotemLee
mniezłapałipostawiłnanogi.
251
Pobiegliśmy.Trzymałamsięzabok,zamiejsce,gdziekopnąłmniekoń,ikuśtykałamna
obolałymkolanie.Spojrzeniewtyłukazałomipotwornywidok:koniaprzygwożdżonego
belką,którywiłsięiwierzgał.Potemzhukiemirykiemwiatruspadłonaniegopółdachu.
Wszystkonatychmiastzmieniłosięwścianęogniainiczegowięcejniezobaczyłam.
20
Jeślitamcimężczyźnigasiliogień,musielitorobićodfrontu.Miałobytosens,boprzecież
niewiedzieli,żechcemysięwydostaćtyłem.
Pewniemyśleli,żezginęliśmywpłomieniach.Dopieronawidokspalonegotraktora,który
przebiłścianę,moglibysiędomyślić,cosięstało.
Takwięcsłaniającsięnanogach,uciekliśmywnoc,przeznikogonieścigani.Obydwoje
drżeliśmyidygotaliśmy,jakbytemperaturaspadładopięciustopniponiżejzera.
Przeszliśmyprzezpłot-tylkowtedyLeenachwilęmniepuścił-alepodrapaliśmysięprzy
tymdokrwi.
Okropnymelementemtejwojnybyłoto,żegdyniebezpieczeństwomijało,niebyło
nikogodorosłego,-ktomógłbyowinąćnaswkocipodaćkubekgorącejherbaty.Czekała
nanastylkodalszaciemność,dalszezagrożenia,jeszczewięcejstrachu.
PotemLeewziąłmniepodrękęiszliśmyprzezzaoranepole.Nasąsiednimpastwisku
pasłysięowceiichwidokbardzomnieucieszył,bowiedziałam,żegdzieśwpobliżumusi
byćwoda.Zeszłamponaturalnejpochyłościterenuiwkońcudotarliśmydomałego
zbiornikazestojącązielonąwodą.NiepozwoliłamLeesięnapić,aleopryskaliśmysięnią
itoteżpomogło.
Spojrzałamwstronęfarmyizobaczyłamczterywyraźnesłupyogniaprzypominające
czteryognisterakietystojącewbazie253
igotowedostartu.Widywałamjużwżyciupożary,aletakiegojeszczenigdy.Tamci
facecimusielimiećterazpełneręceroboty.
Zastanawiałamsię,skądsięwzięłyczterysłupyognia.Byłamodpowiedzialnatylkoza
trzy.
Gdyzbliżaliśmysiędodrogi,przechodzącprzezkolejnezaoranepole,przemknęłynią
dwawozystrażackiezeStratton.Niejechałynasygnaleikierowcyniewłączylikogutów,
aleitakpędziłybardzoszybko.
PowrótdoStrattonzająłnamcałąwieczność.Niemogłamuwierzyć,żew.końcusiędo
niegozbliżamy.Zdziesięćrazymyślałam,żetojuż,żenaszadrogadobiegakońca,ale
potempodnosiłamgłowęiokazywałosię,żenadaljesteśmynawsi.Możestawialiśmy
mniejszekrokiniżzwykle,możepoprostuporuszaliśmysięwolniej,możestraciliśmy
rachubęczasualboorientacjęwterenie-samaniewiem.
Wiem,żeprzezostatnieparękilometrówbyłamkompletniezamroczona:nogiiręcemi
zdrętwiały-nielicząckolana,któreprzeszywałdobijającyból-abokpaliłżywym
ogniem.Potwarzypłynęłymiłzy.Pojakimśczasiedałamzawygranąiprzestałamje
ocierać.Leespisałsięnamedal-tylemuszęmuprzyznać.Ciąglemówił,powtarzał,żejuż
niedalekoiżebymsięniepoddawała.
Alekiedyoddaliliśmysięodfarmy,niepozwoliłammusięwięcejdotknąć.
Gdydotarliśmydodomumojejbabci,nawarciestalKevin.Zaczął
mówić:„Gdziesiępodziewaliście,docholery?”,alejednospojrzenienamnie
wystarczyło,bysłowauwięzłymuwgardle.Zeskoczyłzdrzewaipobiegłdodomu.
Zatrzymałamsięioparłszysięościanę,pomyślałam:„Jużdobrze,niczegowięcejnie
muszęrobić.ZachwilębędzietuFi”.PochwiliprzybiegłaFi,wprowadziłamniedo
środkaiwpewnymsensiewszystkobyłowporządku:leżałamnakanapieipozwalałam
sięobmywać,aonipoilimniekroplamiwodyiopatulalimojestopykocami.Homer
254
teżtambył,alejegoniechciałam:chciałamtylkoFi.Ispisałasięfantastycznie.Szybko
wyczuła,czegomitrzeba,iodesłałaHomera,apotemwgłębibabcinychszafekznalazła
kremnaoparzeniaicośnamojeposiniaczoneżebra.Podparłamigłowępoduszkamii
siedziałaprzymnie,trzymającmniezarękę,dopókinieusnęłam.
Aletooczywiścieniewystarczyło.Nazajutrzobudziłamsięzobolałymiżebrami,rwącym
bólemwkolanieorazbokiemtwarzy,którypaliłmnietakmocno,jakbymleżałazablisko
kaloryfera.
Wiedziałamjednak,żejakośztegowszystkiegowyjdę.
Prawdziwybólzagnieździłsięgdzieśwmoimżołądku.Ludziemówiąobóluserca,
złamanymsercuitakdalej,alemojeserceniejestchybaażtakuwrażliwione.Bardziej
żołądek.Samśrodek.Boże,tamtegorankanaprawdędałmisięweznaki.Wydawałomi
się,żeLeezdradziłnaswszystkichnawszelkiemożliwesposoby.Nieznałamżadnych
szczegółów,aleniewydawałymisięwartepoznania.
Związekzdziewczyną,którabyłanaszymwrogiem,związek,któryzagrażałnaszemu
życiu,związek,którybyłwielkimpaskudnymuderzeniemwtwarzwszystkichjego
przyjaciół.
Przeztencałyczastowłaśniemiłośćilojalnośćtrzymałynasrazem.
Trzymałynaspomimodoświadczeń,którerozbiłybywiększośćgrup.
Podejrzewałam,żeniewielegrupdorosłych-no,możejedna-
przetrwałobytakjakmy.Wyglądałonato,żedoroślizabardzoskupiająsięnawłasnym
ego.Oczywiściemyteżmieliśmyswojeego,alegdyzaczynałysiękłopoty,słuchaliśmy
sięnawzajemitraktowaliśmysiępoważnie.Rzadkonasiebiekrzyczeliśmyalbo
mówiliśmy,żebyktośsięzamknął.ALeepokazał,żeodrobinaseksuzjakąśzdzirąjest
dlaniegoważniejszaniżprawieroknajważniejszychdoświadczeńwnaszymżyciu.
Zwłaszczajaczułamsiętak,jakbyLeesplunąłmiwtwarz.Najpierwsplunął,apotem
uderzył.Prawieczułamszczypaniewmiejscu,gdziejegootwartadłońzostawiłaślad.
Chybanigdy255
wżyciunieczułamsięrównieodrzucona.Niewiedziałam,czykiedykolwiekbędęjeszcze
wstaniekomuśzaufać.
Bałamsięczegośjeszcze.Staramsięniebać,alechybanaprawdębardziejprzerażają
mniezagrożeniaemocjonalneniżfizyczne.Leżącnatamtejkanapie,zobolałątwarzą,
rękąinogą,bałamsiętego,żeLeeobwinimniezato,cosięstało.Żepowie:„Widzisz,
niepozwalałaśmisiędotknąć,więcdlategoposzedłemztamtą”.
Czytakbypowiedział?Czyupadłbyażtaknisko?Niczegojużniewiedziałam.Czasami,
kiedypróbowałsiędomniedobierać,ajaniebyłamwnastroju,niebyłamjeszcze
gotowa,czułamsięjakbywinna.
Niezakażdymrazem,aleLeezawszesięwkurzał.Wiem,wszkolenasuczą,że
dziewczynaniepowinnaulegaćpresjizestronychłopaków,aoninieumrą,jeślinie
dostanątego,czegochcą,alewprawdziwymżyciuwcaleniejesttakłatwo.
Zabawnejestto,żewdawnychczasachwcaleniebyłamtakapowściągliwa.Steveraczej
bynienarzekał.Niewiem,cosięzmieniłoanidlaczego.Nojasne,wojna,toonabyła
nasządyżurnąwymówką.
Alemożechodziłoozwyczajnąpróżność.Gdybymmogławziąćdługigorącyprysznici
zdobyćtrochęnowychciuchów,gdybymmogławmasowaćwskórętrochętegobalsamuz
BodyShop,napewnomiałabymlepszezdanieosobie.
Tylkożechodziłojeszczeocośwśrodku.Nieczułamsięzbytatrakcyjnanazewnątrzi
nieczułamsięzbytatrakcyjnawewnątrz.
TamtaokropnaimprezawNowejZelandii:imbardziejsięodniejoddalałam,tymgorsza
misięwydawała.Aprzecieżpowinnobyćodwrotnie.
Bałamsięjeszczejednejrzeczyiwłaśnieodwołującsiędoniej,mogłabymwytłumaczyć
Lee,dlaczegogośledziłam.Niewiem,dlaczegozawszesięobwiniam-chociażw
zasadziewcaleniezrobiłamniczegozłego-alemyślałam,żemojezachowaniemusiało
wyglądaćokropnie.Nieprzyszłomidogłowy,żespotykasię256
zdziewczyną.Niewtrącałamsięwjegożycieuczuciowe.
Próbowałamsięupewnić,żenienarażanasnaniebezpieczeństwo,atakującwrogana
własnąrękę.
Możetobyłobylepsze.
Zobaczyłamgodopieropokilkugodzinach.Wszedłdopokojutakcicho,żenawetgonie
zauważyłam.Nachwilęzamknęłamoczy,akiedyjeotworzyłam,stałtużobokmnie.Dość
długosięsobieprzyglądaliśmy.Wzasadziejestempewna,żeżadneznasniemrugnęło.
-
Dobrzesięczujesz?-zapytał.
Nieodpowiedziałam.
Usiadłnakońcukanapy.Podkurczyłamnogi,zupełnieodruchowo,żebyzrobićmuwięcej
miejsca,alezauważyłtoizgadłam,comyśli:żezrobiłamtospecjalnie.Wstał.Miał
spuszczonągłowę.
Najwyraźniejniewiedział,odczegozacząć,ajaniezamierzałammupomagać.Wpokoju
byłotakciemno,żeniezbytdobrzewidziałamjegotwarz.Wkońcuodchrząknąłi
powiedział:
-
Niechciałem,żebytosięstało.
-
Jakjąpoznałeś?
Słyszałam,żewmoimgłosieniemażadnychemocji.Nierobiłamtegocelowo,ale
wiedziałam,żemojesłowabrzmiąmartwo.
Pochwiliwzruszyłramionami.
-
Przezprzypadek.Uratowałemjejżycie.
Uśmiechnąłsię,alenabardzokrótko,jakbyodrazuzrozumiał,żeniepowiniensię
uśmiechać.
-
Słucham?
-
Uratowałemjejżycie.Byłemnapastwiskuizbierałemgrzyby.
Pamiętasz,żedawniejconocprzynosiłemgrzyby?
Nieodpowiedziałam.
-
Tobyłabardzociepłanoc.Trochęszukałemgrzybów,atrochęsiedziałemirozmyślałem.
Wtedyusłyszałemkrzyk.Takinaserio,któryodrazucimówi,żektośjestwpoważnych
tarapatach.
2-57
Nawetniemyślałemowojnie.Poprostutampobiegłem.Dotarłemnaszczytwzgórzai
zobaczyłemzbiornikzwodą,wktórejktośgwałtowniesięmiotał.Nowięcpodbiegłem
jeszczebliżej.
Miałamwrażenie,żezchęciązakończyłbyswojąopowieśćwtymmomencie,aleja
chciałamusłyszećwięcej.
Pochwili,kiedynadalmilczał,powiedziałam:
-Noi?
Westchnął.
-
Wymknęłasięzdomuiposzłapopływać.Wzbiornikubyłagłęboka,szerszaczęść,gdzie
wodamiałaowieleniższątemperaturę,niżsięspodziewała.Złapałjąskurcz.
-
Niewiedziałam,żejesteśtakimmistrzempływania.
-
No,umiempływać.PoprostunieażtakdobrzejaktyiHomer.
Nakrótkichdystansachradzęsobienieźle.
-
Więcpadłaciwramionaiusłyszałeśdźwiękskrzypiec?
Znowuwzruszyłramionami.
-
Wspomniałemotym,żebyłanaga?
-
Nie,niewspomniałeś.
-
Aha.Nowięcbyła.
Takbardzosiędenerwował,żewinnychokolicznościachwydałbymisięzabawny.Ale
czułamwściekłą,pełnągoryczyzazdrość.Niechciałamdłużejsłuchaćospotkaniuprzy
zbiorniku.Przeszłamdalej.
-
Apotemznowusięzniąspotkałeś?
-Tak.
-
Apotemznowuiznowu?
-
Naprawdęmisięspodobała,Ellie.Wiedziałem,żepostępujęźle,wiedziałem,żeto
niebezpieczne,wiedziałem,żecięzdradzam,nawetjeśliostatnioniebyliśmyzbyt…No
wiesz.Alenieumiałemsiępowstrzymać.Nieumiałemsiępowstrzymaćodwidywania
jej.
-
Acosięstałodzisiaj?Toznaczyubiegłejnocy.
258
-
Pewniewieszwięcejniżja.
-
Sprzedałacię?
-
Niewiem.Cosiętamdziało?Skądsiętamwzięłaś?
Zrozumiałem,żedziejesięcośzłego,dopierokiedyusłyszałemjakiśtrzask.Zapytałem:
„Cotobyło?”,aonapoprostuwybiegłazestodoły.
Wyszedłemzaniąizobaczyłemcholernąpłonącąciężarówkę,którapędziłaprostona
mnie.Potemrozległysięstrzały,więcznowuschowałemsięwśrodku.Ciężarówka
pędziła,ajamyślałem,żegdzieśpopełniłembłąd.Alezrozumiałem,żezachwilęto
miejsceeksplodujejakwulkan.Pomyślałem,żeprzynajmniejuwolniękonie.
-
Kiedymniezobaczyłeś?
-
Gdybiegłaśpotejdrewnianejgalerii.Szczerzemówiąc,napoczątkuprzezchwilę
myślałem,żetoRobyn.Totalniespanikowałem.Potemzauważyłem,żetoty.
Spanikowałemjeszczebardziej.Alemusiałemwypuścićkonie,więcskupiłemsięnanich.
Wiedziałam,cobyłopotem.Wróciłamdopoprzedniegopytania.
-
Więcmyślisz,żecięsprzedała?
Odrazusięprzygarbiłiwcisnąłdłoniepodpachy.Zrozumiałam,żeniechceodpowiadać.
Alejegomilczenieteżbyłoodpowiedzią.Pochwilisięodezwał.
-
Mamnadzieję,żenie.Alerzeczywiścieszybkostamtądprysnęła.
Spojrzałnamnieizdałamsobiesprawę,jakbardzogotoboli.Chybawłaśniewtedy
poczułamnajwiększązazdrośćotędziewczynęiogarnęłamnienajwiększazłość.Lee
zrobiłcośniewiarygodniegłupiego,aleonaniemiałaprawatakgotraktować,niepotym
wszystkim,przezcoprzeszedł.Gdybywtamtejchwiliweszładopokoju,rozerwałabymją
nakawałki.
-
Jakmanaimię?-zapytałam.
-
Reni.
259
-
Nieposzłamzatobąpoto,żebycięszpiegować-powiedziałam.
Wyglądałtak,jakbymuulżyło,jakbysamchciałotozapytać,aleniemiałodwagi.
-
Myślałam,żeprowadziszswojąprywatnąwojnę-dodałam.-
Bałamsię,żeatakujeszichnawłasnąrękę.
Milczał.Chybachciałusłyszećcoświęcej,aletobyłowszystko,comiałammudo
przekazania.
-
Nadalnierozumiem-powiedział.-Przedstodołąbyliżołnierze?
-
Czterechfacetówzbronią.
Pokiwałgłową.
-
Rzeczywiściewydawałasięzdenerwowana-przyznał.-Akiedypotemtakuciekła…-Po
chwilimruknąłpodnosem:-Pewnegodniająznajdę.Dowiemsię,cosięstało.
Teraztojegomogłabymrozszarpać.Czyonnigdysięniczegonienauczy?Jakimścudem
zdołałamsięugryźćwjęzyk.Nawetniewiemdlaczego.Prędzejczypóźniejktośbędzie
musiałmupowiedzieć,żebyprzestałbyćtakimgłupkiem,takimegoistązsamobójczymi
zapędami.
Poprostuniechciałambyćtymkimś.
-
Jakdużojejonaspowiedziałeś?
-
Nicniemówiłem.Założyła,żenależędotychdzieciakówzulicy.Nigdynie
wyprowadziłemjejzbłędu.Niechciałem,żebymnieskojarzyłazucieczkązwięzienia.
AlbozlotniskiemwWir-rawee.
Pomyślałem,żenadszarpnęłobytonasząprzyjaźń.
Starałsięmówićbeztroskimtonem,alejeszczenigdyniewidziałam,żebybyłażtak
nieszczęśliwy,nawetkiedypowiedziałmioswoichrodzicach.
-
Najgorszajesttaniepewność.
Nicniepowiedziałaminiedotknęłamgo.Chybachciał,żebymtozrobiła,alenie
potrafiłam.Niewiedziałam,czykiedykolwiekgojeszczedotknę.
260
i
Epilog
Jestnastylkopięcioro,więcjaktomożliwe,żenaszerelacjetakbardzosię
skomplikowały?HomeriFi,LeeijaorazKevinsolo,odkądodeszłaCorrie.Takpowinno
być.Wpewnymokresietakbyło.
Alewyglądanato,żeżycienigdynietoczysięwedługplanu.
LeżałamnakanapieiwkońcuzaczęłambardziejwspółczućLeeniżsobiesamej.Potem
zmieniłamzdanieidoszłamdowniosku,żeniezasługujenawspółczucie.Tenspórtoczył
sięwemniebezkońca.„Z
jednejstrony-myślałam-wzasadziewtymmomencienaszegożycianiebyliśmy
razem”.
Tobyłdziwnyzwiązek:przezdługieokresytrwałwzawieszeniu,aledlamniezawszebył
obecnygdzieśwtle.
ZdrugiejstronyLeezdradziłcoświęcejniżtylkonaszzwiązek,jakikolwiekbyonbył.
Zdradziłnaswszystkichpodkażdymmożliwymwzględem.Zdradziłnasnawięcej
sposobów,niżumiałamzliczyć.Wkażdejminuciekażdegodniakładliśmynaszaliswoje
życie,bylebytylkowypędzićtychludzizkraju.IcozrobiłLee?
Skumałsięzjednąznich.Kiedyśmyślałam,żeLeemawięcejolejuwgłowieniż
większośćfacetów,alewyglądałonato,żegdyprzychodziłocodoczego,jegomózg
tkwiłwtymsamymmiejscucouresztychłopaków.
262
Naszzwiązekprzeszedłwfazękrępującegomilczenia,unikaniasięizażenowania
odczuwanegowswoimtowarzystwie.Tochybanajgorszyrodzajzwiązkunaświecie.
Jedynarzecz,którejnigdyniebyłamwstanieznieść.Lubięjasnesytuacje.
Mimotrwającegomiędzynaminapięcianigdyniepowiedzieliśmypozostałym,cosię
wydarzyło.Wkońcuprzestalipytać.NiepowiedziałamnawetFi.Wzasadzienajbardziej
upartybyłHomer.
NieudałomusięwycisnąćsłowazLee,więcskupiłsięnamnie.
Pewnegodnia,chcącodwrócićjegouwagę,zapytałam,comyślioFi.
Irzeczywiścieodwróciłamjegouwagę.Urwałwpółzdaniaiwlepił
wemniewzrok.
-
Czemu…Czemupytasz?-wybąkał.-Powiedziałacicoś?-Naglewydałsiępodejrzliwy.-
CzyLeecościpowiedział?Powiedziałcicośomnie?
Słysząctesłowa,wgłębisercapoczułamogromnąradość.Mogłyoznaczaćtylkojedno.
ŻerozmawiałzLeeoFi.Imusiałwspomnieć,żeFimusiępodoba,bowprzeciwnym
razieniezareagowałbywtensposób.Jakimścudemudałomisiępowstrzymaćuśmiech,
aleniebyłołatwo.
-
Nadalcisiępodoba,prawda?-droczyłamsięznim.
Teraztoonprzestałodpowiadaćnapytania.Niemogłamzniegowydusićniczegowięcej,
alebyłamprzekonana,żeFiniepowinnasięjeszczepoddawać.Nadaldarzyłjąsilnym
uczuciem.Tyleżeniepotrafiłamrozgryźć,jakimdokładnie.
Wkońcumójstanfizycznysiępoprawił.Przeniosłamsiędopokojunapiętrzeitam
wracałamdozdrowia.Mojeżebramiałykolorpizzycapricciosaidługomniebolały.
Kolanojakzwyklesprawiałoproblem,alenauczyłamsięztymżyć.Oparzonypoliczek
szczypał,swędziałipokryłogokilkapęcherzy,alewkrótcesięzagoił.
Myślałam,żeskończęztakąbliznąjakFi,alemiałamszczęście.
263
Nienawidziłamleżećbezczynnie.Normalniezawszeszukamczegoś,czymmożnabysię
zająć.Niejestemzbytcierpliwa.Podobałymisiętylkotechwile,kiedyprzychodził
Homer,kładłsięnadrugimłóżkuirozmawialiśmyotym,comoglibyśmyzrobić,co
moglibyśmyzaatakować,jakiecelemoglibyśmyznaleźć.
ByćmożewłaśnieprzezterozmowyHomerodpowiedział
pułkownikowiFinleyowitakanieinaczej.Pewnejnocywyszliśmynapolaoddaloneod
Strattonojakieśtrzykilometry.Byliśmytamwszyscypięcioro,trochędlatego,że
chcieliśmyzdobyćnastępnejagnię,trochępoto,żebysięprzespacerowaćioderwaćod
martwegociężarumiasta.Strattonbywałoprzytłaczające:okropnacisza,strach,
świadomość,żeżyjemynatereniewroga.Spięciamiędzynami.
NaprawdęniepowinniśmybylisiedziećwStrattontakdługo.Jasne,mojeobrażenia
trochęopóźniłynasząwyprowadzkę,alenajwyraźniejniktniemiałsiłyanimotywacji,
żebyrozpocząćdługimarszdoPiekła.Tobyłogłupie,bowStrattonnigdynie
moglibyśmysiępoczućrówniebezpiecznijakwPiekle.Zagrażalinamnawetnasirodacy
-zdziczałedziecibyłytaksamoniebezpiecznejakwróg.Niktznasniewykonał
następnegoruchu,żebyimpomóc.
TamtejnocyHomer,niemówiącnikomu,zabrałradio.
Opracowaliśmynowysystemzdobywaniajagniąt.KiedyHomerijazajmowaliśmysię
ubojem,obdzieraliśmyjagnię,patroszyliśmyjeićwiartowaliśmy,Lee,KeviniFikopali
dółirozpalaliognisko.Gdydrewnosięzwęgliło,zawijaliśmykawałkimięsawmokry
papier.Tosamorobiliśmyzprzyniesionymiwarzywami.Jeśliniemogliśmyznaleźć
innegopapieru,używaliśmystarejgazety,chociażnadawałajedzeniutrochędziwnysmak.
PotemzasypywaliśmydółiwracaliśmydoStratton.Następnejnocyprzychodziliśmyz
powrotemiodkopywaliśmygo.Tensystembył
wspaniały.Niepotrzebowaliśmyżadnychspecjalnych264
v
narzędzi,jedzenienigdyniebyłospaloneitametodaokazałasiębezpieczniejszaniżinne,
którychpróbowaliśmy.Ogieńwdolebył
niewidocznyzoddali,bopłonąłpodpoziomemgruntu,agdyzasypaliśmydół,poognisku
niezostawałnawetślad.Imuchyniemogłysiędobraćdomięsa.
Jedynyproblempojawiłsiępewnegorazu,kiedyniemogliśmyodnaleźćdołu.Musieliśmy
chodzićwkółkoidźgaćziemiępatykami.
Każdeznasbyłopewne,żewie,gdziejestdół,każdemówiłopozostałym,żeszukająw
złymmiejscu.WkońcudółznalazłKevin.
Wtękonkretnąnoczakopaliśmyjedzenieileżeliśmynaziemi,próbującznaleźćsiłęna
powrótdomiasta.IwtedyHomerwyjął
radio.
-
Pomyślałem,żepowinniśmyspróbowaćjeszczeraz-wyjaśnił.-
Mieliśmysporąprzerwę.Poraznowusiępostarać.
Niktnieodpowiedział.Wszyscybyliśmychybazbytzaskoczeni.
Patrzyliśmy,jakwysuwaantenę.PotemHomerrozpocząłrytuał
nawiązywaniapołączenia.
Odpoczątkubyłojasne,żesytuacjasięzmieniła.Niebyłosłychaćgwizdów,brzęczenia
anidziwnychodgłosów,któreodpowiadałynamwcześniej.Rozlegałsiętylkonormalny
szum.Usiedliśmy,corazbardziejzaciekawieni.
Ipokilkuminutachusłyszeliśmyodpowiedź.Kobiecygłoszniezaprzeczalnie
nowozelandzkimakcentemodpowiedziałodzewem
„Lomu”.Kobietawiedziała,kimjesteśmy,atozawszepodnosiłonasnaduchu:nie
zostaliśmyjeszczecałkiemzapomniani.
-
PułkownikFinleyrozkazał,żebymgoobudziłabezwzględunaporę,jeśliudamisięz
wamipołączyć-powiedziała.-Moglibyściesięrozłączyćnapiętnaścieminut,apotem
spróbowaćjeszczeraz?
Odbiór.
Siedzieliśmyiuśmiechaliśmysiędosiebie.Byłomibardzociepło-itonieprzez
oparzonątwarz.Poczuliśmysięważni:pół-kownikFinleykazałsięobudzić,żebyznami
porozmawiać.
265
KiedyHomerpołączyłsięporazdrugi,odezwałsiępułkownik.Miłobyłoznowugo
usłyszeć.Byłabsolutniezachwyconytym,cosięstałowbazielotniczejwWirrawee.Nie
wymieniłjejznazwy-
bezpieczniejbyłotegounikać-alepowiedział,żetojedenznajważniejszychmomentów
tejwojny,żewybraliśmydoskonałymoment,żepopowrociedoNowejZelandii
zostaniemy
„odpowiednionagrodzeni”.Nawetkiedysięzachwycał,mówił
oficjalnymwojskowymtonem.Alecudowniebyłotosłyszeć.
Pomyśleliśmy,żedobrzesięspisaliśmy,choćniebyliśmypewni,cotowszystkooznacza.
Potemznienackapadłaoferta,którejniktznassięniespodziewał.
PułkownikFinleyjakzwyklemówiłchłodnymtonem,któregoniezmieniałnawetwtedy,
kiedysięzczegościeszył.Alenaglezrozumiałam,doczegozmierza.
-
…idziękitemumamytrochęwiększepolemanewruwniektórychkluczowych
dziedzinach,naprzykładwtransporcie.Nawetwtransporciecywilnym,aprzecieżściśle
rzeczbiorąc,nadalpodpadaciepodtękategorię.Odbiór.
ZłapałamHomerazaramięipochyliłamsię,żebyzadaćpułkownikowipytanie:
-
Chcepanpowiedziećto,comyślę,żechcepanpowiedzieć?
Odbiór.
Gapiłamsięnapozostałych.Byłamwszoku.Oniteżsięnamniegapili.Namnieina
Homera.Miałamwrażenie,żenaszemilczenietrwazpółgodziny.Jedynymdźwiękiem
byłszumradia.Pomyślałamorodzicachizrozumiałam,jakpowinnabrzmiećmoja
odpowiedź.
PotemodezwałsięLee,bardzocicho:
-
Nadaljestmnóstwodozrobienia.
Homerpokiwałgłową,jakbytakiejodpowiedzioczekiwał.Kevinporuszyłsię,jakby
chciałcośpowiedzieć,apotemznowuznieruchomiałisiedziałpochylony,patrzącna
Homerajak266
zalęknionedziecko.Fizbliżyłarękędotwarzy.TeżspojrzałanaHomera,apotem
odwróciławzrokkuciemnympolom.
Homerodchrząknąłiprzemówił.Kiedytozrobił,jegosłowazawisływpowietrzu,jakby
ktośjetamwyrył.Jakbyktośwyciąłjewskale.
-Myjużjesteśmywdomu.
Niemajużżadnychzasad
JOHNMARSDEN
JUTRO
JOHHMAISDEN
MamnaimięEllie.Kilkadnitemuwybraliśmysięwsiedemosóbnawyprawędosamego
Piekła.Taknazywasięniedostępnemiejscewgórach.Wycieczkabyłapróbąnaszej
przyjaźni.Niektórychznaspołączyłonawetcoświęcej.
Szczęśliwiwróciliśmydodomu.Aletobytpowrótdopiekła.
Znaleźliśmymartwezwierzęta,anasirodziceiwszyscymieszkańcymiastazniknęli.
Okazałosię,żenaszegoświatajużniema.Zeniemajużżadnychzasad.Ajutromusimy
stworzyćwłasne.
NapodstawieksiążkipowstałfilmTomorrow,WhenTheWarBegan.
Jutro\ofenomen:nietylkonajwiększymłodzieżowybestsellerwhistoriiAustralii,alei
książkaprzekraczającagranicewiekowe.SeriaotrzymałakilkadziesiątnagródwAustralii,
StanachZjednoczonych,SzwecjiiNiemczech.WUSAznalazłasięnaliścienajlepszych
książekdlamłodzieży,awSzwecjinapierwszym-miejscunaliścieksiążekpolecanych
przeznastolatków.
na)»’
WttW.SIIMJtJriOK
JOHNMARSDEN
JUTRO2
WPUŁAPCENOCY
JOHNMARSDEN
JUTRO2
Wpułapcenocy
MamnaimięEllie.Cośwamopowiem.
Tobyłynaszenajlepszewakacje.Alepopowrociezastaliśmycoś,conazawszezmieniło
naszeżycie.Jeszczenigdyniemieliśmytakichkłopotów.
Napoczątkubyłonasośmioro,terazzostałaszóstka.Niewiem,cosiędziejezdwójką
naszychnajlepszychprzyjaciół.Umieramyzestrachuibardzozaoimitęsknimy.Idlatego,
chociażtoniebezpieczne,anaszplanniejestidealny,spróbujemyichodbić,nawetjeśli
niemamypojęcia,coprzyniesiejutro.
Aja?Chybasięzakochałam.Niewiem,czytonajlepszyczasnatakierzeczy.
Jutrozadajekłamprzesądom,jakobybestsellermiałbyćopartąnaschematachbanalną
historią.[…]Totrochęthriller,trochęsensacja-
czytasiędoskonalebezwzględunawiek.Nicdziwnego,żepowieśćJutros\a\asię
bestsellerem”.
AgnieszkaWolny-Hamkało,„GazetaWyborcza”
JOHNMARSDEN
JUTRO3
Wobjęciachchłodu
MamnaimięEllie.Niejestemjużtąsamądziewczyną,któramieszkałazrodzicamiw
Wirrowee.Niktznasniejestjużtakisam.
Boimysię,alejesteśmysilniinietakłatwonaszłamać.Niechcemybyćmartwymi
bohaterami.Wydajemisię,żewobliczuniebezpieczeństwabędziemymusielirobić
rzeczynaprawdęstraszne.
Aleniewiem,jakdalekomożemysięposunąć,żebyocalićnajbliższych.Iczybędęw
staniekochaćkogoś,ktoniezawahałsięzabić?
Choćnadciągachłód,jutromożebyćnaprawdęgorąco.
JOHNMARSDEN
JUTRO4
Przyjacielemroku
Namyślopowrocierobimisięniedobrze.Mamochotękrzyknąć
„Posłuchajciemnie,dodiabła!Mamgdzieśwaszewielkieplany!”.
Chcę,żebyktoś,ktokolwiek,przyznał,żeto,czegoodemnieoczekują,jestwielkie,
olbrzymie,gigantyczne.!niechodziwcaleoto,żetujestnamtakwspaniale.Niejest.
Mamwrażenie,żewszyscyprzestaliśmybyćsobą.Homerchcenamirządzićbardziejniż
kiedykolwiek.FiiKevinwszystkiegosięboją,aLee…niepoznajęgo.
Noizrobiłamcoś,czegodawnaEllienigdybysobieniewybaczyłoJedyne,copomagami
przetrwać,tonadzieja,żetam,namiejscu,znówstaniemysięsobą.