EMMA DARCY
Tańcząca
z demonami
Harlequin
Toronto • Nowy Jork • Londyn
Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg
Istambuł • Madryt • Mediolan • Paryż
Praga • Sydney • Sztokholm • Tokio • Warszawa
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kochanie się z Davidem Hartleyem to jakby taniec z de-
monami, największe na świecie cudowne szaleństwo. Nie-
ważne, co będzie potem, mniejsza z tym, jakie będą kon-
sekwencje. Dzika namiętność, pożądanie - temu naprawdę
nie można było się oprzeć.
Chyba nie istniały w życiu Caitlin Ross takie sprawy,
które nie wiązałyby się w żaden sposób z jej cudownym
bożkiem, Davidem Hartleyem. A jeśli nawet były, to tylko
niewielkie i mało ważne. Od czterech miesięcy miała tę
pewność, że ziemia obraca się wokół Davida, jej szefa
i kochanka.
Cztery miesiące temu została mianowana jego osobistą
asystentką. Dodatkowo doszło do tego, i to zupełnie nie-
spodziewanie, stanowisko jego osobistej kochanki. Caitlin
nie powiedziała „nie" po prostu dlatego, że nie dał jej na
to czasu. Została zagarnięta w ten sam sposób, z taką samą
pewnością siebie, z jaką zawsze traktował wszystkie spra-
wy związane z firmą, której był właścicielem.
To było fascynujące.
Parę minut po tym, gdy skończył się dzisiejszy szalony
taniec z Davidem, pierwszy raz od czterech miesięcy, nie-
spodziewanie ogarnął ją bunt.
Doszła nagle do wniosku, że ta znajomość do nicze-
go nie prowadzi, ponieważ nie widać przed nimi żadnej
wspólnej przyszłości. Nie chodziło już nawet o to, że Cait-
lin, jak prawie każda dziewczyna, nosiła w głębi duszy
6 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
marzenia o ślubie, białym welonie i gromadce dzieci. Cait-
lin stwierdziła, że David nie traktuje jej tak, jakby tego
chciała. Każda gorąca, namiętna noc kończyła się nieod-
miennie tym, że dokładnie o szóstej czterdzieści pięć wy-
chodził od niej. Potem o dziewiątej rano spotykali się
w biurze, gdzie zimno i stanowczo wymagał od niej, by
rzetelnie wypełniała wszystkie biurowe obowiązki. Odkry-
ła dwie różne cechy osobowości Davida. Nie dość, że
w pracy traktował ją zupełnie inaczej niż wtedy, gdy nocą
przychodził do jej domu, to na dodatek miał swoje nie-
złomne zasady, które zaczynały ją irytować.
Choćby to wychodzenie od niej zawsze dokładnie o tej
samej porze. Poza tym traktował bardzo surowo pewne
sprawy... Na przykład, gdyby dowiedział się, że jakaś pani
i jakiś pan, zatrudnieni w jego firmie, spoufalają się ze sobą
nadmiernie, powiedzmy: mają się ku sobie albo już kochają
się i robią ze sobą „tego rodzaju rzeczy", skończyłoby się
to niewątpliwie dla jednego z nich utratą pracy. Uważał,
że takie układy powodują w pracy bałagan i zamieszanie.
Twardo trzymał się tej swojej żelaznej zasady, o ile, oczy-
wiście, nie dotyczyło to jego samego.
Caitlin wiedziała, jak bardzo ważna jest dla niego firma.
Uważała też, że David potrzebuje dziewczyny takiej „na
poważnie", z którą mógłby porozmawiać o interesach, po-
trafiącej go zrozumieć. Kogoś, kto znałby się na sprawach
zawodowych prawie tak dobrze jak on. Zdawała sobie
sprawę, że właśnie ona nadawałaby się do tego najlepiej.
Poza tym, mimo że ani razu nie przedstawił jej w towarzy-
stwie jako swojej dziewczyny, mimo że traktował ją trochę
jak panienkę na przychodne, jak pogotowie seksualne, była
pewna, że żadna inna dziewczyna nie jest mu tak bliska
jak ona. Umiała docenić tę łączącą ich intymność. Ale dziś
właśnie doszła do wniosku, że nigdy nie była z nim aż tak
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 7
blisko, jak by tego chciała. Do tego brakowało jeszcze
bardzo wiele. Czasami wyobrażała sobie, że świat Davida
składał się z kilku wysp, pomiędzy którymi nie było żad-
nych mostów. O dokładnie ustalonych godzinach David
opuszczał jedną wyspę i od razu pojawiał się na innej jako
zupełnie inny człowiek. O szóstej czterdzieści pięć opusz-
czał jej mieszkanie i siłą rzeczy przestawał być namiętnym,
rozpalonym kochankiem. Caitlin już się wtedy zupełnie nie
liczyła. Jechał do siebie do domu, na inną wyspę, której
nie znała. Jeszcze się nie zdarzyło, by zaprosił ją do siebie.
To też było irytujące. A potem w pracy, jak zupełnie obcy
człowiek, nieprzenikniony szef, lodowatym głosem wyda-
wał jej służbowe polecenia...
Była ciekawa, czy dzisiaj zachowa się podobnie. Chciała
coś zmienić, ale nie miała pojęcia, co powinna zrobić. To
ją przygnębiało, doprowadzało do rozpaczy. Nie potrafiła
zrozumieć, dlaczego mógł pożądać jej z tak ogromną siłą
namiętności i zaraz potem odcinać się od wszystkiego, co
mogło ich łączyć. Odchodzić na inną wyspę, niedostępną
dla niej. To ją wzburzało do głębi. Przecież wiedziała, co
czuł do niej w tym ich szalonym tańcu.
Słyszała, jak zakręcił prysznic; Wszedł do pokoju. Jak
zawsze, odświeżony i elegancki. Zawsze wyglądał jak na-
leży. Jego proste włosy były zaczesane do tyłu, mokre
i wygładzone, oliwkowa skóra nasycona balsamem. Był
przystojny, męski i wspaniały. Miał ciemne oczy o niebie-
skawym, kobaltowym odcieniu, czarne włosy, dość duży
nos. Spoglądał na świat zdecydowanie, władczo, jak czło-
wiek przyzwyczajony do tego, że narzuca innym swoją
wolę. Był dobrym przywódcą, świetnym szefem.
Akurat tego dnia Caitlin uświadomiła sobie, że ma już
dość takiego traktowania. I nie chodziło tu o jakieś jej pla-
ny matrymonialne. Było jeszcze mnóstwo innych spraw.
8 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
Na przykład nie doceniał jej należycie. Chciała, by wresz-
cie przyznał, iż w sprawach zawodowych jest doskonała,
czasami nawet lepsza od niego, że mu bardzo imponuje...
Caitlin z dziką pasją życzyła sobie, żeby mogła mieć jakiś
wpływ na jego myślenie. Byłoby fantastycznie, gdyby
mogła pokierować jego pracą, a nie odwrotnie, jak to do
tej pory bywało. W końcu dlaczego miałoby to być niemo-
żliwe?
Sięgnął po koszulę, którą zostawił na jej toaletce po-
przedniego wieczoru. Zmarszczył brwi.
- Nie zrobiłaś kawy? - zdziwił się.
Normalnie, każdego ranka, kiedy był u niej, dokładnie
o tej porze, na stoliku stała filiżanka kawy. Czekała na
niego, świeżo zaparzona, z jedną łyżeczką cukru. Nigdy nie
zostawał, żeby zjeść z nią śniadanie. Stwarzał pozory, jak-
by nigdy nie jadał śniadań. To też stanowiło jedną z jego
niezłomnych zasad.
Była szósta trzydzieści. Musiał wyjść przed szóstą czter-
dzieści pięć. Tego rytuału nigdy nie zmieniał. Caitlin miała
już tego dość.
- Nie miałam nastroju - odpowiedziała na jego pytanie
o kawę. To była prawda. I równocześnie wyraz buntu.
Zacisnął usta, skrzywił się lekko. Zauważył jej zły hu-
mor. Caitlin zastanawiała się, czy to mogłoby wpłynąć na
Davida, by zmienił dziś swoje plany. Ciekawe, czy teraz
zacznie sam sobie robić kawę i przez to wyjdzie później
o pięć lub dziesięć minut? Niechby choć raz opóźnił swoje
wyjście. Jeśli nie mogła być jego dziewczyną na zawsze,
to przynajmniej choć odrobinę dłużej niż do szóstej czter-
dzieści pięć.
Przyglądała mu się uważnie, ciekawa, jak David zare-
aguje na tę drobną zmianę.
Ubierał się powoli, wciągnął rękawy, zapiął guziki.
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 9
Caitlin próbowała opanować nerwowe skurcze żołądka.
Poprzednio robiła już wszystko, co było w jej mocy, by
przedłużyć ten ich szalony taniec tak długo, jak tylko mo-
gła. Starała się, ile sił, by nie zrobić żadnego fałszywego
kroku, by nie złamać jego przeróżnych żelaznych zasad.
By pieścić go tak, jak on tego pragnął, by być atrakcyjną
dokładnie w taki sposób, jak on to sobie wyobrażał. Wie-
działa, iż tak trzeba, bo to się opłaca, że utrzymanie przy
sobie tak wspaniałego kochanka warte jest każdego wysił-
ku. David cieszył się ogromnym powodzeniem wśród ko-
biet i jako partner był niezwykle atrakcyjny.
Tak, zawsze uważała, że wspólne gorące noce warte są
każdego wysiłku z jej strony, każdego poświęcenia. Ale
teraz doszła do wniosku, iż to jej nie wystarcza, że to się
w końcu musi zmienić.
Wiedziała, iż ryzykuje, że może go stracić, jeśli będzie
próbowała cokolwiek zmienić w tych jego obrzydliwych
zasadach. Po czterech miesiącach doszła do wniosku, że
trudno, najwyżej przegra, ale tak dalej być nie może. Pła-
ciła za to zbyt wysoką cenę. Przestawała być sobą. Stała
się kimś bez osobowości, robotem, czekającym na polece-
nia swojego pana. Takim pogotowiem seksualnym, które
tylko czeka na jego wezwanie. Jej uczucia zupełnie tu się
nie liczyły.
Oczywiście, dłużej tak być nie może. Trzeba zniszczyć
stare zasady, by można było zbudować coś nowego, na
przykład wspólną przyszłość opartą na wzajemnym sza-
cunku. Przemiana stała się nieunikniona.
David spojrzał raz jeszcze na stoliczek, na którym tym
razem zabrakło kawy. Zmarszczył brwi.
- Czy jesteś chora?
Starał się znaleźć jakieś wytłumaczenie, które by paso-
wało do jego schematu myślenia.
10 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
- Nigdy nie czułam się lepiej - odpowiedziała.
Niech sam się nad tym zastanowi.
Przeciągnęła się na łóżku, rzuciła mu namiętne spojrze-
nie, zatrzepotała kilka razy długimi, czarnymi rzęsami. Po-
łożyła się na brzuchu. Uniosła głowę, przesunęła się, lekko
eksponując obnażone piersi. Jej zielone oczy patrzyły pro-
wokująco.
Uśmiechnął się, widziała, jak jego spojrzenie prześlizg-
nęło się po jej nagich piersiach.
Była ładna, wiedziała o tym. Mały, kształtny biust, bar-
dzo wąska talia i dość szerokie, krągłe, ponętne biodra.
Leniwie wyprostowała się, rozmarzona, wabiąc go ku
sobie, znowu się przeciągnęła.
Zauważyła błysk uznania w jego oczach. To jednak nie
miało wiele wspólnego z namiętnym pożądaniem. Staran-
nie obciągnął koszulę. Nie wahał się ani przez chwilę.
Szykował się do wyjścia. Nigdy, przenigdy nie zastanawiał
się, co ona czuła, czego pragnęła. Ani razu nie zapytał, czy
chce kończyć seks dokładnie o szóstej trzydzieści, czy mo-
że parę minut później lub wcześniej. Jego żelazne zasady
były tu najważniejsze.
Caitlin poczuła się głęboko urażona jego zdolnościami
do jednoczesnego kochania i nagłego odchodzenia na inną
wyspę.
Położyła się tak, by maksymalnie wabić go swoim cia-
łem. Jeszcze raz posłała mu namiętne spojrzenie.
- Nie chcę, żebyś szedł - rzekła cicho, ale stanowczo.
David ze zgrozą wzniósł oczy ku niebu. Pomyślała
z lekką ironią, że i tak nie mógł spojrzeć wyżej niż na sufit,
i była coraz bardziej pewna, iż ma rację.
Z powagą popatrzył na zegarek i schylił się, by podnieść
z podłogi spodnie.
- Mam dzisiaj wiele trudnych spraw do załatwienia.
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 11
Sama wprowadzałaś do komputerowego kalendarza termi-
ny spotkań - przypomniał jej. - Zrobi się straszny bałagan,
jeśli nie będę ściśle stosował się do swoich własnych
planów.
Posłała mu powłóczyste spojrzenie, pełne czarnej roz-
paczy. To zawsze działało prowokująco, rozbudzało jego
męskość, powodowało napięcie dobrze rozwiniętych mięś-
ni ud. Tylko czy o tej porze,tego rodzaju spojrzenie miało
jeszcze swoją moc?
On wyglądał seksownie. Niemożliwe, żeby nie miał
ochoty na więcej, pomyślała. Postanowiła sprawdzić, czy
jest kimś ważnym w jego życiu, czy spełni jej prośbę.
- Proszę cię, Davidzie, nie zostawiaj mnie teraz samej.
Zobaczysz, że nie będziesz tego żałował. Potrafię cię
uszczęśliwić.
Jeszcze raz uwodzicielsko naprężyła ciało.
Wyglądało na to, że nie jest zachwycony rozwojem
wydarzeń.
- Proszę, Davidzie, zostań ze mną.
Doskonale zdawała sobie sprawę, że wkroczyła na bar-
dzo śliski teren. Prawdopodobnie popełniła błąd, żądając
od niego, by nie odchodził. Ale to było silniejsze od niej.
Nie podejrzewała nawet, że przez cztery miesiące tyle na-
gromadziło się w niej żalu. W desperackim usiłowaniu
zainteresowania go własną osobą, potrząsnęła głową, aż
pukiel jej długich włosów ułożył się pomiędzy piersiami.
Kiedyś bardzo mu się to podobało.
Zmierzył ją wzrokiem.
- Więc mówisz, że nie dałem ci satysfakcji.
Zaczerwieniła się, niezdolna zaprzeczyć, że zachwycił
ją, że to było cudowne. Zdawał sobie z tego sprawę. Jednak
w szerszym rozumieniu, w sensie nie tylko fizycznym,
czuła, że to ona ma rację. On jej nie zaspokoił.
12 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
- Chciałabym, żebyśmy spędzali razem więcej czasu
- powiedziała.
Żywiła nadzieję, że teraz on coś zaproponuje, żeby po-
czuła się usatysfakcjonowana.
- Spędziliśmy razem całą noc - rzekł sucho. - Jak dłu-
giej nocy byś chciała?
Zaczął wkładać spodnie.
Wiedziała, że noc oznacza dla niego to samo, co seks.
On nic nie rozumiał. Naprawdę trudno było się z nim do-
gadać.
- Chciałam poważnie z tobą porozmawiać.
- Za dwie godziny spotkamy się w biurze. - Znowu
spojrzał na zegarek. - Czy to nie jest dla ciebie wystarcza-
jąco poważne?
- Nie o to chodzi.
Czuła się dotknięta jego brakiem zainteresowania. Zda-
wała sobie sprawę, że właśnie teraz przegrywa, że strzela
w tym meczu samobójcze bramki, ale zbyt zdenerwowała
się jego egoizmem, żeby mogła się z tego wycofać.
- Chciałabyś jeszcze?
- Tak.
- Ile razy?
- Raz wystarczy. Ale teraz, zanim wyjdziesz.
Znowu nerwowo spojrzał na zegarek.
Bunt został ogłoszony. Wypowiedziała słowa, których
nie mogła już cofnąć. Rubikon został przekroczony. Caitlin
czekała z zainteresowaniem, co z tego wyniknie.
Ciemne, kobaltowe oczy patrzyły na nią badawczo. Nad
czymś się zastanawiał.
David nigdy nie łączył biznesu ze sprawami prywatny-
mi. To była jedna z jego żelaznych zasad. W biurze on był
szefem, a ona jego asystentką. Nigdy nie zrobił ani nie
powiedział niczego, co mogłoby wzbudzić czyjeś domysły
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 13
i podejrzenia. Nikt absolutnie nie orientował się, iż byli
kochankami i że razem spędzali noce. To była ich osobista
sprawa. Coś, czego nie zamierzał ujawniać.
Niektórych spraw, związanych z jego dziwną egzysten-
cją na kilku wyspach, nie potrafiła zrozumieć.
Pracowali w tych samych godzinach. Jeżeli ona była
wolna, to i on też. Nie widziała żadnego powodu, żeby
musiał teraz tak wcześnie wychodzić.
- Czy nie możemy wziąć jednego dnia urlopu i spędzić
go razem? - błagała.
Wzruszył ramionami.
- Zrobiłbyś wreszcie coś spontanicznego, zamiast
sztywno trzymać się swoich zasad. To by mi sprawiło dużą
przyjemność.
- Mówisz jak uczennica, która chciałaby iść na wagary.
- Już dawno jestem dorosła i pracuję w poważnej fir-
mie - przypomniała mu.
Zdegradował ją do roli uczennicy.
- Odwołaj swoje dzisiejsze spotkania handlowe - pro-
siła. - Zobaczysz, że tego nie pożałujesz.
- Nie mogę.
- Chodź znowu do łóżka, pieść mnie i całuj - kusiła.
Spojrzał na nią gniewnie, tym razem jak na rozkapry-
szone dziecko.
Wsunął koszulę do spodni. Zapiął rozporek. Zaczął
wciągać skarpetki.
Pociągnęła nosem.
- To są wczorajsze skarpetki. Musisz je zmienić
w domu.
Kiedyś zaproponowała, żeby zostawiał u niej zapasową
bieliznę, wtedy mogliby jeść razem śniadania. Ona goto-
wałaby mu to, co najbardziej lubi, i biegała rano do sklepu
po świeże bułeczki.
14 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
Odpowiedział wówczas lodowatym głosem, że nie
śmiałby jej robić kłopotu swoją brudną bielizną. Jedyne,
na co zgodził się już wcześniej, to szczoteczka do zębów
i maszynka do golenia. Śniadania go nie interesują, woli
jeść w domu i jej nie fatygować.
Widać było, że boi się angażować w coś więcej. To jej
się nie podobało. To ją raniło i robiło z niej tymczasową
panienkę na wezwanie.
Desperacko próbowała coś zrobić, by znaczyć dla niego
więcej niż wszystkie kobiety, które miał wcześniej.
- Dlaczego nigdy nie zapraszasz mnie do siebie do
domu? - zapytała. Wiedziała już, że i tak wszystko straco-
ne i postanowiła brnąć dalej.
- Wygodniej jest, jeśli ja przychodzę do ciebie. Dla
twojego dobra - wyjaśnił.
Włożył skarpetki. Poszedł do przedpokoju po obuwie.
Wsunął stopy do butów i zaczaj zawiązywać sznurowadła.
Dla jej dobra! Coś podobnego! To jedynie zręczny wy-
bieg, pozwalający trzymać ją z dala od jego domu. Przez
to nie mogła uczestniczyć w jego prywatnych sprawach,
dzielić z nim życia.
Caitlin wiedziała, że mieszkał na Lane Cove, niedaleko
budynku firmy na Chatswood, w ekskluzywnej północnej
dzielnicy. Jej własne mieszkanko znajdowało się dosyć
blisko, jednakże nie aż tak bardzo, żeby stwarzać okazję
do niepotrzebnych plotek.
Miała pełną świadomość tego, że jej kochanek urządził
się bardzo wygodnie. I jeżeli postanowi zakończyć ich
związek w jednej krótkiej chwili, nie będzie to dla niego
żadnym problemem, Nie będzie musiał odbierać od niej
żadnych przedmiotów, ani narażać się na awantury z jej
strony, że nie dopełnił wobec niej jakichś tam zobowiązań.
Nigdy nic jej nie obiecywał. Nie musiał poczuwać się
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 15
wobec niej do kłopotliwej odpowiedzialności. Zechce z nią
zerwać, to po prostu wyjdzie od niej o szóstej czterdzieści
pięć po raz ostatni i już nigdy nie wróci. Nie będzie musiał
się tłumaczyć.
Wstał, poszedł do drugiego pokoju, z szafy wyjął ma-
rynarkę, włożył ją. Potem wziął leżący na fotelu krawat.
Wrócił do sypialni. Przejrzał się w lustrze, wygładził ko-
szulę, poprawił marynarkę.
Jego spojrzenie prześlizgnęło się po jej zgrabnej figurze.
Caitlin nadal całkiem naga leżała na łóżku.
- Mam nadzieję, że wystarczy ci energii, żeby dotrzeć
na dziewiątą do pracy - powiedział. - Myślę, że nie ze-
chcesz wykorzystywać sytuacji.
Miał surowy, bezwzględny wyraz twarzy.
To było ostrzeżenie. Łagodnie sformułowane, perfe-
kcyjnie zredagowane. Caitlin nie miała jednak żadnych
wątpliwości.
Protekcyjnemu tonowi głosu i chłodnemu opanowaniu
towarzyszyły migoczące w jego oczach błyski wściekłości
i oburzenia.
Dlaczego nie była nikim innym w jego życiu, jak tylko
bardzo użyteczną sekretarką i panienką do seksu? Taka
sytuacja nagle wydała jej się doszczętnym znieważeniem,
obelgą, której nie zamierzała darować. Musiała dotąd chy-
ba nie mieć ani krzty ambicji!
- Masz wrażliwość hipopotama - mruknęła bardziej do
siebie niż do niego.
- Zrobię to dla ciebie i puszczę w niepamięć tę nieprzy-
jemną uwagę - mruknął.
- Jak to szlachetnie z twojej strony.
Targała nią przemożna chęć sprawdzenia, ile naprawdę
dla niego znaczy. Wiedziała, że jeśli nawet jego serce było
dla niej zimne, trudno to powiedzieć o sprawach czysto
16 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
fizycznych. Jej ciało na pewno robiło na nim wrażenie. Ale
dosyć tego. Musiała wreszcie znaczyć dla niego coś więcej,
owszem, ciało było ważne, ale było tylko ciałem.
Wyskoczyła z łóżka z gracją, która przykuła jego uwa-
gę. Uniosła ręce, chwilę trwała w tej pozycji, następnie
odrzuciła do tyłu głowę, odgarnęła włosy. Wyprostowała
się, eksponując kształtne piersi, odwróciła twarz ku niemu
i posłała jedno z tych powłóczystych spojrzeń, które kie-
dyś wywierały na nim takie wrażenie.
Kręcąc biodrami, powoli, jak w tańcu, skierowała się ku
niemu ze zmysłowym uśmiechem na ustach.
Nie mógł oczu od niej oderwać. Tak, przez cztery mie-
siące zdążyła dobrze poznać, co podniecało go najbardziej.
Chwycił głęboki oddech, napiął mięśnie, zacisnął dło-
nie. Widać było, iż walczy ze sobą, że jest w rozterce,
głęboko nieszczęśliwy. Pożądał jej, to było pewne. Jedno-
cześnie zaś musiał z uporem maniaka trzymać się swego
rozkładu dnia. Nie pozwolił, żeby cokolwiek mogło temu
przeszkodzić. Jego twarz przybrała wyraz zdecydowania,
ale iskierek namiętności, które płonęły w jego oczach, nie
potrafił wygasić. Stał jak wrośnięty w ziemię. Nie podszedł
do niej ani też nie zbierał się do wyjścia. Po prostu stał.
- Nie chcesz już nigdy więcej kochać się ze mną? - za-
pytała. - Dzisiaj był ostatni raz, prawda?
- Nie! - niemal krzyknął.
- No to zostań ze mną, pieść mnie.
- Będę głupi, jeśli zostanę.
- Będziesz głupi, jeśli pójdziesz.
- Dzisiaj przyjeżdża delegacja z Europy.
Wiedziała, że to zupełnie nie ma sensu, ale nie potrafiła
już zawrócić z raz obranej drogi.
- Przełóż to spotkanie na jutro.
Gniewnie zacisnął usta.
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 17
Ruszyła w jego stronę, grając, starą jak świat, rolę na-
miętnej kusicielki. Nigdy przedtem nie robiła takich rzeczy,
teraz jednak nie mogła opanować wewnętrznej potrzeby,
żeby zachowywać się właśnie w ten sposób.
W miłości i na wojnie wszystkie metody są dobre, o ile
prowadzą do celu.
Jak dotąd, to David był tym, który w każdej sytuacji
przejmował inicjatywę, z bezczelnością, która ciągle jesz-
cze jej imponowała. Miał prymitywny instynkt myśliwego,
nie uznającego żadnych niepowodzeń. Jeżeli jeden sposób
zawodził, sięgał natychmiast po następny, aż osiągał to,
czego pragnął.
Zastanowiła się, czy nie powinna zachowywać się po-
dobnie. Jeżeli on tak sobie z nią poczynał, to może ona
powinna tak samo?
Podeszła do niego jeszcze bliżej, kołysząc biodrami,
zarzuciła mu ręce na ramiona i poczęła masować jego
mięśnie, raz po raz naciskając na włókna.
- Potrzebny ci relaks - powiedziała niskim,gardłowym
głosem.
- Muszę już iść - upierał się.
Wspięła się na palce, przesuwając nagimi piersiami po
jego koszuli.
- O co ci chodzi? - zapytał.
- Chciałabym znowu ci zaufać.
Stojąc nadal na palcach, delikatnie wsunęła mu czubek
języka pomiędzy wargi. Przysunęła się jeszcze bliżej, pro-
wokująco naprężając ciało.
Słyszała, jak gwałtowny stał się jego oddech. Poczuła,
jak poruszył się jego język w odpowiedzi na pieszczotę.
Jego dłonie zacisnęły się zachłannie na jej biodrach, pod-
trzymując ją w pozycji na palcach.
Wtargnęła głębiej w jego usta, z gorączkowym pragnie-
18 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
niem pobudzenia go jeszcze bardziej. Przycisnęła do niego
brzuch i lekko rozchylone uda, zdecydowana zrobić wszy-
stko, co mogłoby rozbudzić w nim pożądanie. Jej rozpa-
lone ciało domagało się od niego całkowitego zaanga-
żowania.
Głuchy jęk wydobył się z jego gardła. Przesunął dłoń
z biodra na pośladek Caitlin, przyciskając jej delikatne ło-
no do sztywnego wybrzuszenia w swoich spodniach. Po-
czuła, że krew szybciej płynie w jej żyłach, szemrząc pieśń
tryumfu. W końcu jednak zapomniał o swoich obrzydli-
wych, niezłomnych zasadach.
- Weź mnie - szepnęła.
Czuła, jak jego klatka piersiowa unosi się w gwałtow-
nym rytmicznym oddechu.
- Weź mnie, Davidzie.
Zbliżyła dłonie do jego koszuli. Palce zręcznie i szybko
zabrały się do rozpinania guzików.
Nagle wciągnął brzuch, mrucząc przy tym jakieś prze-
kleństwo. Potem gwałtownie oderwał jej ręce od swojej
koszuli, dobrze, że chociaż guziki ocalały. Brutalnie ode-
pchnął ją od siebie. Aż krzyknęła, rozżalona tą nagłą prze-
mianą. Zwycięstwo wydawało się już tak bliskie.
Patrzył na nią z wściekłością.
- Co cię napadło, dziewczyno?
- Przecież sam wiesz o tym, że mnie pożądasz. Nie
wypieraj się! - krzyknęła.
- Kusisz mnie jak diablica.
- Czy nie tego właśnie chcą mężczyźni od kobiet,
których nie zamierzają poślubić?
- Nigdy nie obiecywałem ani nawet nie wspomniałem
o tym, że mogłabyś być moją narzeczoną - przypomniał.
- No, właśnie, sam widzisz - rzekła posępnie.
Świat się walił i czuła, jak umiera w niej dusza.
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 19
- Sprowokowałaś mnie do tego - westchnął. - Napra-
wdę nie wiem, co za diabeł dziś w ciebie wstąpił. Co ty
wyprawiasz, dziewczyno? Nie jest to odpowiednia pora na
kłótnie.
Znowu nerwowo spojrzał na zegarek.
- A kiedy, według ciebie, będzie na to stosowna pora?
- Może nigdy - odparł niechętnie.
- Mnie też tak się wydaje - rzekła.
Przegrała. Głos jej drżał z żalu i rozpaczy. Odrzucił ją.
Nigdy nie była dla niego kimś ważnym. Przegrała.
- Nie będzie mnie tutaj dziś wieczorem - powiedziała.
- Możesz się nie fatygować.
Gdyby kiedykolwiek chociaż troche ją lubił, rozumiał-
by, co ona teraz czuje. Wiedziałby, iż taka sytuacja może
być dla niej nie do zniesienia i że w końcu musiała się
zbuntować. Prawda polegała na tym, że nigdy nie zastana-
wiał się nad tym, co ona czuje, o czym marzy, jaka jest
naprawdę.
Zmarszczył czoło.
- I bardzo dobrze, bo nie zamierzam tutaj przychodzić!
- wybuchnął.
Nie rozumiał, co się tu wydarzyło. Ale wygrał. Nie ugiął
się choćby na milimetr.
- Tak jak ty nie interesujesz się moim życiem, tak samo
mnie zupełnie nie obchodzi twoje - powiedziała. - Możesz
teraz mnie posiąść albo wyjść. Wybieraj. To twoja ostatnia
szansa. Jeśli wyjdziesz, nie wiem, czy jeszcze kiedykol-
wiek znajdę dla ciebie trochę czasu.
Cynicznie wykrzywił usta.
- Targujemy się, moja droga? - W jego oczach błysnęła
pogarda.
- To coś w rodzaju przeszeregowania priorytetów - po-
wiedziała.
20 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
Zastanowił się. Prawie widziała, jak szybko myśli, wy-
bierając różne możliwości reakcji i nie wie, która w danej
chwili będzie najlepsza.
- Porozmawiamy o tym później - powiedział i skiero-
wał się w stronę wyjścia.
- Nie musisz przygotowywać dla mnie kawy - zażar-
towała. - Poradzę sobie sama.
Była niemal pewna, że patrzy na nią z pożądaniem. Cała
ta sytuacja musiała sprawiać mu jakieś fizyczne cierpienie.
Caitlin nie pobiegła za nim, gdy wychodził z jej sypial-
ni, choć przez chwilę bliska była tego, by wyskoczyć za
nim nago, jak stała, na klatkę schodową i błagać, żeby
wrócił. Usłyszała, jak drzwi otworzyły się i zamknęły. Wy-
szedł.
Zupełnie się nią nie interesował. Nawet nie zapytał,
dlaczego dziś wieczorem nie będzie miała dla niego czasu.
Nigdy nie troszczył się o to, co ona robi, kiedy nie jest
z nim. Aż dreszcz ją przeszedł, kiedy to sobie uświadomiła.
Ten dreszcz pobudził ją do jakiegoś działania. Wyjęła
z szafy szlafrok, włożyła go, mocno zacisnęła pasek. Po-
szła do kuchni. Włączyła ekspres do kawy, nalała wody.
Czuła ogarniającą ją wściekłość, gorycz niespełnienia. Tak
bardzo pragnęła teraz cofnąć czas do szóstej trzydzieści,
zrobić kawę nie tylko dla siebie, ale i dla Davida. Postawić
filiżankę na toaletce, żeby czekała, aż on wyjdzie spod
prysznica.
Ale David nie zasługiwał na to. Nie był wart, żeby
cokolwiek robiła dla niego.
Wzrok jej padł na wiszący na ścianie, pod zegarem,
kalendarz. Dzisiejsza data była obwiedziona czerwonym
kółeczkiem. Czternastego lutego, walentynki. Dzień,
w którym zakochani składają sobie życzenia, wymieniają
prezenty, wyznają sobie miłość. W jej rodzinie był to za-
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 21
wsze bardzo ważny dzień, rocznica ślubu jej rodziców,
w tym roku dokładnie trzydziesta.
Pomyślała, że dla niej ten dzień będzie straszny jak
piekło, ponieważ obudziła śpiące demony. Poczuła, jak
ogarnia ją fala mdłości, a żołądek podchodzi do gardła.
Podbiegła do kalendarza, z pasją wydarła tę nieszczęsną
kartkę. Przez dobrą chwilę darła ją na drobniusieńkie ka
wałeczki. Potem wrzuciła do kosza na śmiecie. Tak właśnie
chciała rozerwać na strzępy Davida, pragnęła tego gorąco.
- Spojrzała na zegarek. Za półtorej godziny przeistoczy się
w zimną, dystyngowaną asystentkę swojego szefa i umieści
sobie na piersi szyld: „Tylko do użytku służbowego". I od tej
pory David będzie dostawał od niej tylko to.
ROZDZIAŁ DRUGI
Caitlin wysiadła z autobusu w Chatswood za pięć dzie-
wiąta. Zwykle przyjeżdżała do pracy piętnaście minut
wcześniej. Dzisiaj jednak potrzebowała więcej czasu, żeby
przygotować się do wyjścia.
Poranek był ładny. Wszystko lśniło po deszczu. Gdyby
nadal szalała burza, Caitlin być może wytrwałaby w czar-
nej rozpaczy. Intensywny błękit nieba zdawał się mówić,
że rozwiały się chmury nie tylko nad ziemią, ale przede
wszystkim nad jej przyszłością.
Zrobiła wysiłek, by wyglądać dzisiaj elegancko w każ-
dym szczególe. Nic nie mógł jej zarzucić.
David płacił jej wysoką pensję. Wymagał od niej, by
prezentowała się gustownie i stylowo. Była zbyt ambitna,
by dać mu jakiekolwiek podstawy do krytyki, szczególnie,
jeżeli chodziło o pracę. Również duma nie pozwoliła jej
pokazać, jak bardzo czuje się zraniona. Doprowadził ją do
głębokiej rozpaczy, nie musi jednak o tym wiedzieć.
W rezultacie wyglądała tego dnia tak wytwornie, że
przyciągała spojrzenia mężczyzn, gdy przechodziła przez
jezdnię, kierując się w stronę biura.
Kasztanowate włosy, świeżo umyte, ułożyła w kaskadę
połyskujących fal, wydawałoby się, z wplecionymi promy-
kami słońca. Twarz Caitlin była owalna, w kształcie serca,
miała nieduży zgrabny nosek, szerokie, namiętne usta, dłu-
gie, lekko podwinięte rzęsy, głęboko osadzone oczy.
Caitlin zawsze robiła sobie delikatny, subtelny makijaż.
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 23
Lekkie muśnięcie cieni i kreska przy powiekach, bardzo
drogi puder dla nadania skórze niezwykłej gładkości. Kon-
tur ust perfekcyjnie podkreślony kredką i wypełniony brzo-
skwiniowym blaskiem.
Ubrana była w elegancką białą bluzkę z długimi koron-
kowymi rękawami, a także z koronkowymi wstawkami,
biegnącymi wzdłuż ciała. Długa, z rzędem małych guzicz-
ków, kremowa spódnica w delikatne ciemniejsze trochę
paseczki podkreślała jej wąską talię. Całości dopełniały
świetne gatunkowo rajstopy, a sportowe eleganckie panto-
fle harmonizowały z przewieszoną przez ramię skórzaną
torbą.
Wyglądała tak dobrze, jak David Hartley mógłby sobie
tego życzyć.
Weszła do budynku firmy. Na dole w obszernym holu
znajdował się salon wystawowy. David prezentował tu
swoje meble, eleganckie, o wysokim standardzie. Od ra-
zu podszedł do niej kierownik działu handlowego, Paul
Jordan.
- Dzień dobry, panno Ross - powiedział uprzejmie.
Przystojny mężczyzna, niewiele po czterdziestce. Jak na
jej gust, zawsze odrobinę zbyt wylewny, przesadnie grze-
czny. Prawdopodobnie była to uprzejmość bezosobowa,
zawodowa, wynikająca niejako z jego funkcji. David za-
trudniał handlowców najwyższej klasy.
- Wszystkiego najlepszego z okazji walentynek. Życzę
miłości, szczęścia i wielu uroczych wielbicieli. Nasza fir-
ma życzy pani wielu adoratorów wieczorową porą.
Ta nadmierna uprzejmość Jordana zawsze ją trochę iry-
towała. Niewątpliwie to dziwne trochę pozdrowienie zastę-
powało dzisiaj rutynowe: „życzę miłego dnia". Pomyślała,
że na przyszły rok powinien wymyślić jakieś bardziej sen-
sowne życzenia.
24 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
- Dziękuję - odpowiedziała i pośpieszyła do windy.
Szybkim krokiem przeszła przez salon wystawowy,
który zajmował większą część powierzchni parteru.
Jenny Ashton, recepcjonistka i telefonistka, ujrzawszy
ją, wychyliła się zza swojego biurka. Ta ładna blondynka
z uroczym uśmiechem rozjaśniającym jej twarz, była
o dwa lata młodsza od Caitlin.
- Witaj, Jenny - pozdrowiła ją krótko Caitlin. Tego
poranka nie miała czasu ani chęci na biurowe plotki. - Czy
twój chłopak pamiętał dzisiaj o tobie? - zapytała, nacis-
kając guziczek windy i starając się wyglądać miło i życz-
liwie.
- Tak, dał mi dziś rano...
Podjechała winda. Caitlin zmusiła się, by uśmiechnąć
się do Jenny i z ulgą weszła do kabiny.
Cały czas zastanawiała się, jak powinna postąpić z Da-
videm. On nigdy nie da jej tego, czego pragnęła. Byłoby
dla niej koszmarną udręką, gdyby znowu miała stać się dla
niego jedynie asystentką. Zimne, oficjalne, służbowe ukła-
dy nie mogły jej już wystarczyć po tym, czego zaznała. Nie
powinna jednak pozwolić, żeby nadal traktował ją jedynie
jak kogoś, kto służy do zaspokajania jego zachcianek.
Problem polegał na tym, że prawdopodobnie jej życie
miało być poświęcone dawaniu mu szczęścia. Może nawet
za dużo powiedziane, raczej zaspokojeniu jego kaprysów.
Gdy jednak pomyślała o tym, że już nigdy nie doświadczy
tej dzikiej pasji, która była ich udziałem, ogarnęło ją uczu-
cie przeraźliwej pustki. Dobrze płatna praca asystentki pre-
zesa też nie czekała na nią za każdym rogiem. Gdzie znaj-
dzie pracę równie ciekawą i zarazem dobrze płatną?
David był dobrym szefem. Emanował takim rodzajem
zaraźliwej energii, która wszystkie, nawet najbardziej przy-
ziemne obowiązki czyniła ważnymi i ekscytującymi. Po-
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
2 5
dziwiała go, szanowała jego stosunek do pracy. Gdzie ona
znajdzie równie niezwykłego szefa?
Ogarnęły ją wątpliwości. Czy nie podjęła pochopnej
decyzji? Tak, w tym związku to ona musiałaby się całko-
wicie poświęcić dla niego, jej uczucia nigdy by się nie
liczyły. Czyż jednak całkowite przekreślenie siebie, to nie
nazbyt wielka ofiara? Czy właśnie na tym polega tak zwana
ofiarna miłość? Jeśli tak, to jest to bardzo trudne...
Zestresowana tego rodzaju rozmyślaniem, emocjonalnie
rozdarta, Caitlin wyszła z windy, otworzyła, korzystając
z automatycznego pilota, drzwi swojego pokoju. Spojrzała
na zegarek. Wskazywał dokładnie godzinę dziewiątą. Cho-
dził na pewno dobrze, co do minuty.
Weszła i zamarła ze zdumienia. Pokój przesiąknięty był
dziwnym, słodkim, upajającym zapachem. Ujrzała ogrom-
ny, wspaniały bukiet róż, stojący na jej biurku. Dwadzie-
ścia jeden pąsowych, aksamitnych pąków, które niebawem
miały rozwinąć się w bujne kwiaty. Oszałamiająco piękne,
fantastyczne, cudowne...
Przyjemne ciepło ogarnęło jej ciało. Czerwone róże
oznaczały miłość. Oznaczały wieczność.
Nie miała wątpliwości. Musiały być od Davida. Zrozu
miał niewłaściwość swego postępowania. Nie chce jej stra
cić. Zależy mu na niej. Może się wreszcie w niej zakochał?
Chociaż... mógł zamówić te róże już wczoraj. To mogło
być powodem, dla którego nie chciał zmieniać swoich
planów na ten dzień. Chciał jej zrobić niespodziankę.
Caitlin podeszła do bukietu ostrożnie, powoli, jak luna-
tyk. Umysł jej nadal rozważał najprzeróżniejsze możliwo-
ści. Do bukietu załączony był koszyczek z drobnymi upo-
minkami w kolorowych, błyszczących papierkach, a do
jednej z róż przywiązana była walentynkowa pocztówka,
a na niej mały, tłuściutki kupidynek wypuszczał złotą strza-
26 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
łę w kierunku serca. Obok wazonu leżało czerwone, saty-
nowe serduszko, obszyte koronką i ozdobione perłami.
Palce Caitlin drżały, gdy odwiązywała od łodygi karte-
czkę. Serce waliło jak oszalałe. Co napisał? Na pewno coś
intymnego, uroczego i bardzo ważnego. Coś, co wskazy-
wałoby na jego prawdziwe uczucie do niej.
Nadzieja prysnęła jak bańka mydlana. Na kartce widniały
trzy wydrukowane wyrazy: ,3ądź moją Walentynką". I tylko
tyle. Bez podpisu. Nawet bez jej imienia. Ale przecież istniały
te piękne róże! Sucha treść karteczki musiała mieć jakąś
przyczynę. Te róże były zbyt piękne i... drogie!
To wyjaśniało więcej, niż mogła się spodziewać. Uczu-
cie szczęścia przepełniło jej serce i rozproszyło niezado-
wolenie. To dużo więcej, niż w ogóle mogła od niego ocze-
kiwać. Znała go. Nigdy nie popadał w sentymentalizm
i nigdy nie przykładał najmniejszej wagi do żadnych świąt,
imienin, urodzin czy rocznic.
Zdała sobie sprawę, że zarówno Jenny, jak i Jordan mu-
sieli widzieć dostawcę tych róż. Jenny zapewne wskazała
mu drogę do jej biura. Czy oni zauważyli, że jej cichy
wielbiciel nawet nie napisał imienia adresatki na pocztów-
ce? Gdyby cokolwiek napisał, pracownicy mogliby zacząć
podejrzewać, że istnieje jakiś związek pomiędzy nią a Da-
videm. Z pewnością nie mógł sobie pozwolić na pisanie
odręczne, łatwo ujawniające właściciela tego charakteru
pisma. Nie trzeba być grafologiem, żeby poznać charakter
pisma swojego szefa. Pracownicy zobaczyliby, że złamał
swoje niezłomne zasady niemieszania spraw służbowych
z prywatnymi. Dlatego nic nie napisał...
Ale ona przecież wiedziała. Rozumiała, że jest jedyną
osobą, dla której przeznaczono tę wiadomość: Nasz zwią-
zek to sprawa prywatna i muszę mieć pewność, że moje
życie intymne zostanie nadal zachowane w tajemnicy.
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 27
Caitlin wciągnęła głęboko do płuc ten wspaniały, aro-
matyczny zapach, który bił od bukietu i z westchnieniem
szczęścia usiadła na moment przy biurku, gapiąc się na
róże. Po chwili wstała, powiesiła torbę na wieszaku, wyjęła
z szuflady notes i długopis i skierowała się w stronę drzwi
prowadzących do gabinetu szefa.
To było zdumiewające. Pięć minut wcześniej nie miała
ani odwagi, ani najmniejszej ochoty zbliżać się do tych
drzwi. Kiedy tu weszła, każdy mięsień w jej ciele był tak
napięty, że aż lekko drżał. Teraz mogła stawić czoło Davi-
dowi, który dla niej aż tak bardzo musiał ugiąć swój cha-
rakter. On zrozumiał. To był punkt zwrotny, świadczący
o tym, że i jej uczucia będą teraz brane pod uwagę.
Otworzyła dzielące ich drzwi i weszła pewnym
krokiem.
David podniósł na nią oczy znad papierów leżących na
biurku. Miał surowy wyraz twarzy, zaciśnięte szczęki, wy-
glądał jak ktoś szykujący się do walki. Wściekły, nieufny
i wojowniczy.
- Spóźniłaś się - rzekł oskarżycielsko.
Caitlin przesłała mu uwodzicielski uśmiech. Na jej twa-
rzy widniało szczęście.
- Rozmyślałam o tobie - szepnęła.
David spojrzał na nią zaskoczony. Nigdy nie miał pew-
ności, jak ona się zachowa. Działała w sposób trudny do
przewidzenia. Nigdy nie wiedział, jaką obierze drogę po-
stępowania. Co gorsza, rozbijała wszystkie jego plany,
zmuszając go do dostosowywania się do jej pomysłów.
Dla Caitlin jego zmieszanie stanowiło wystarczający
dowód, że jest dla niego kimś ważnym. Lubiła zmuszać go
do zastanowienia się. Jednakże teraz czas nie był ku temu
stosowny, ale przecież zupełnie nie spodziewała się, że
z samego rana obdarzy ją tak pięknymi różami i to w Dniu
28 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
Zakochanych! To było po prostu wyznanie miłości! Nie
mogła udać, że nie zauważyła tych róż! Oczywiście, że ich
stosunki prywatne z pewnością wymagały dyskrecji. Nie-
mądre by było, gdyby publicznie okazywał swoje uczucia
do niej. Niemniej ona musi mu dać znać, co czuje, jak
bardzo jest mu wdzięczna. Nie trzeba mówić bezpośrednio,
wystarczy spojrzeć znacząco, powiedzieć mu coś miłego...
- Nie chciałabym ci teraz przeszkadzać, Davidzie
- rzekła z zalotnym uśmiechem. - Ale sprawiasz mi tyle
uroczych niespodzianek...
- Ty także - odparł cokolwiek niepewnie.
Przesłała mu jeszcze jeden promienny uśmiech. Pode-
szła bliżej i usiadła na stojącym koło jego biurka fotelu.
Siadała tu zwykle na początku dnia, kiedy informował ją
o swoich planach służbowych i o tym, co należy do jej
obowiązków.
Przez moment przyglądała mu się uważnie. David, na
wet z tak surowym, twardym wyrazem twarzy, jak teraz,
był zabójczo przystojny. Wyjątkowo dobrze mu było
w garniturze koloru indygo, ten odcień niebieskiego był
teraz szczególnie modny w świecie biznesu. Z kolorem
garnituru świetnie harmonizował wytworny jedwabny kra-
wat w czerwono-granatowe i srebrne paseczki, starannie
zawiązany na białej koszuli.
- Jak zawsze gotowa jestem na twoje rozkazy - sze-
pnęła.
Przyglądał jej się dłużej niż potrzeba. Coś mu nie paso-
wało, chyba nie rozumieli się za dobrze w tej chwili.
- Za niecałą godzinę przybywa delegacja niemiecka
-powiedział.
- Oczywiście, pamiętam o delegacji - mrugnęła w je-
go stronę długimi, ciemnymi rzęsami. - Przepraszam za
dzisiejszy poranek.
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 29
Dała mu do zrozumienia, że myśli jej jeszcze nie po-
wróciły do spraw służbowych.
- Ja też przepraszam... Niemcy rozpaczliwie potrzebu-
ją licencji na produkcję. Próbują jednak obniżyć cenę i wy-
szukują usterki w naszym patencie...
Pomyślała o bukiecie róż.
- Wiem, że nasz związek jest ważny dla ciebie - iskier-
ki szczęścia tańczyły w jej oczach.
Jak dobrze, że potrafił zrozumieć i przeprosić ją za to,
że doprowadził dziś rano do nieprzyjemnej wymiany zdań.
Zmarszczył brwi. Przyglądał jej się badawczo.
- Czy możesz się skoncentrować na tym, co mówię?
- Oczywiście. Na każdym słowie. I na tych nie wypo-
wiedzianych także - uśmiechnęła się, by pokazać, że nie
czuje do niego ani trochę żalu.
Jego twarz wyrażała ostrzeżenie. Zaczął mówić takim
tonem, jakby dyktował, sprawdzając prędkość, z jaką pisze
na maszynie:
- Poproś do mnie Paula Jordana. Powiedz mu o kontra-
kcie z Sutherlandem. Za pół godziny zaczynamy. Sprawdź,
czy pamięta o spotkaniu. Chcę, żebyś ty też była obecna
i robiła notatki. Wezwę cię telefonicznie.
- Już się robi, szefie - rzekła, odkładając długopis.
Chwilami wydawał się lekko ogłupiały.
Wstała i ochoczo podbiegła do drzwi. Czuła się lekka
i szczęśliwa, jakby frunęła ponad ziemią.
- Poczekaj.
Odwróciła się. Patrzyła wyczekująco, z błyskiem rado-
ści w oczach. O cokolwiek David teraz ją poprosi, wykona
to najlepiej, jak tylko potrafi. Będzie najlepszą asystentką
w świecie i będzie z niej dumny, gdy staną razem przed
niemiecką delegacją.
David borykał się z jakimś problemem. Widziała, że
30 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
jakieś myśli nie dają mu spokoju. Emanowało od niego
napięcie, jakaś nerwowość.
Patrzył jej w oczy uważnie, jakby próbując odczytać jej
zamiary.
- Chciałem powiedzieć... - przerwał, jakby nie mogąc
znaleźć słów. - Bardzo mi przykro, ale...
- Rozumiem - uśmiechnęła się Caitlin. To oczywiste,
że chodziło mu o to, co działo się dziś rano. - Mnie również
jest bardzo przykro.
- Co takiego? - zdziwił się.
- Przykro mi, bo przecież... chciałeś powiedzieć...
- zawahała się.
Zastanawiał się przez moment. Po chwili miał taki wy-
raz twarzy, jakby nagle coś mu ulżyło.
- No dobrze, dopóki sprawy służbowe będą traktowane
odpowiednio...
- Oczywiście, wszystko będzie zrobione na medal.
ROZDZIAŁ TRZECI
Caitlin przygotowała wszystko, co potrzeba, w sali ob-
rad. Postawiła na stole wysokie, ozdobne szklanki. Ciaste-
czka, soki w kartonach, napoje gazowane. Ustawiła fotele,
przysunęła bliżej sztuczną trzykrotkę, która dekorowała
pokój. Cały czas myślała o tym, że musi to zrobić jak
najszybciej, żeby jeszcze zdążyła wezwać na górę Paula
Jordana.
Poszła do kuchni przygotować kawę. Wyjęła z szafki
elegancką, angielską porcelanę. Mleczko do kawy, cukier.
Wróciła do swojego gabinetu. Wszystko gotowe. Jesz-
cze tylko Paul Jordan i niemiecka delegacja może sobie
przychodzić.
Wszedł posłaniec z koszykiem prezentów udekorowa-
nym czerwonymi kokardkami, na które naszyto perły. Ko-
lejne upominki z okazji walentynek. Pudełko w kształcie
serca, ozdobione koronką, wewnątrz szwajcarskie czeko-
ladki. Mały pluszowy niedźwiadek. Pomyślała, że mógłby
to być konik, a nie miś. Przypomniało jej się jednak, że
jakoś nie miała nigdy okazji opowiedzieć Davidowi o swo-
im kochanym kucu, którego miała na własność i do którego
zawsze przychodziła do stajni, kiedy czuła się smutna lub
samotna. Kuca dostała od ojca na urodziny, kiedy skończy-
ła jedenaście lat.
W koszyku z prezentami znajdowały się jeszcze kosme-
tyki, renomowanej firmy. Szczególne wrażenie wywierały
niezwykle kosztowne wody kolońskie Estee Lauder.
32 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
Niepotrzebnie gniewała się rano na Davida. Przecież
musiał zamówić dla niej te prezenty, dopilnować, by do-
starczono je na czas. Właśnie dlatego nie mógł zostać z nią
dłużej.
Zadzwoniła Jenny, że niemiecka delegacja właśnie przy-
była. Caitlin szybko poinformowała o tym Davida. Potem
poszła do windy, zjechała na dół, przywitała się z gośćmi
i wprowadziła ich do sali obrad. David czekał na nich przy
drzwiach i uśmiechnął się do niej.
Wróciła do swojego gabinetu. To był naprawdę uroczy
poranek. Czuła się bezgranicznie szczęśliwa.
Podeszła do telefonu, żeby wezwać na górę Paula Jor-
dana.
Wyciągnęła rękę w stronę słuchawki, a wtedy telefon
zadzwonił.
- Caitlin?
To głos matki.
- Dzień dobry, mamo! Wszystkiego najlepszego z oka-
zji rocznicy ślubu! - zawołała. - O której przyjęcie? Czy
chcesz może, żeby ci w czymś pomóc?
Usłyszała coś jakby łkanie.
- Mamo, czy coś się stało?
Znowu płacz.
- Mamo, proszę, szybko powiedz mi, co się stało?
- Nie będzie przyjęcia.
Caitlin poczuła, że serce podeszło jej do gardła.
- Dlaczego? Dlaczego nie będzie?
- Twój ojciec... - głos matki załamał się. Rozpłakała
się na dobre.
Caitlin od razu wyobraziła sobie wszystko, co mogło
stać się najgorszego. Ojciec miał kłopoty z sercem...
- Mów! Powiedz wszystko.
- On... on...
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 33
- Co on? No, co on? - Caitlin niecierpliwie domagała
się wyjaśnień.
- On mnie porzucił.
Caitlin opuściła głowę. To wszystko zupełnie nie miało
sensu.
- Co to znaczy, że cię porzucił?
- To znaczy dokładnie to, co powiedziałam! - krzyk-
nęła matka. - Uważa, że wszystko, co nas łączyło, to było
zwykłe nieporozumienie. I nie chce więcej mieć ze mną
nic wspólnego.
- On nie mógł tego zrobić - odrzekła Caitlin z najwię-
kszym współczuciem w głosie, na jakie mogła się zdobyć.
- Trzydzieści lat dbałam o niego - płakała matka.
- Nie potrafię żyć bez niego! Nigdy mu nie wybaczę!
Nienawidzę go! Nic mnie nie obchodzi, że on jest twoim
ojcem! Nienawidzę go!
- Przecież musi być jakiś powód - zauważyła Caitlin.
- Może powinnam z nim porozmawiać?
- Nie możesz tego zrobić!
- Dlaczego?
- Bo nie wiem, dokąd on pojechał. Wszystko zostawił,
nawet pieniędzy nie wziął z konta... Po prostu uciekł!
- Nie mógł pojechać daleko nie zabrawszy pieniędzy
- pocieszała matkę, jak umiała.
- Na pewno ma jakieś oszczędności, o których nie wie-
działam. Ty go nie znasz. Ty nie wiesz, co to za człowiek...
- Mamo, daj mi się nad tym zastanowić - przerwała.
Uświadomiła sobie nagle, że ta rozmowa zajęła jej zbyt
dużo czasu i nie zdążyła złapać Paula Jordana.
- Zadzwonię do ciebie później, dobrze, mamo?
- Nie ma potrzeby, Caitlin. Sama się zajmę swoimi
sprawami. Męczyłam się z nim przez trzydzieści lat, i za
to mi tak właśnie podziękował. Nie będzie przyjęcia dzi-
34 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
siaj. I nic nie musisz robić. Nikt nic nie musi robić. Wszy-
stko przepadło. Muszę teraz sama zadbać o własne życie
i on mnie już nic nie obchodzi.
Caitlin nie miała zielonego pojęcia, że w małżeństwie
jej rodziców coś się źle działo. Kiedy ostatni raz była
w domu, ojciec narzekał na jakieś nowe pomysły matki,
ale nic nie wskazywało na to, żeby mogło zdarzyć się coś
poważnego. Po trzydziestu latach zgodnego współżycia to
wydawało się zupełnie niemożliwe.
- Mamo, mamo...
- Wszystko przepadło - płakała matka. - Już nic mi nie
zostało... i będzie o nas mówić całe miasto. Co ludzie
pomyślą, jak dowiedzą się, że przyjęcie zostało odwołane?
Caitlin wiedziała, że opinia sąsiadów i przyjaciół to dla
matki sprawa pierwszej wagi.
- Może się jeszcze ułoży - powiedziała najbardziej
optymistycznym tonem, na jaki ją było stać. - Nie załamuj
się, mamo. Znajdę tatkę, porozmawiam z nim i zaraz do
ciebie zadzwonię.
Musiała dać matce nadzieję.
Teraz zastanowiła się poważnie, dokąd mógł pojechać
ojciec. Prawdopodobnie nie miał zbyt wielu możliwości.
Trzeba koniecznie coś zrobić. Przede wszystkim znaleźć
go i poważnie porozmawiać.
Drzwi otworzyły się gwałtownie. Wpadł David Hartley.
Widać było, że jest wściekły.
Przeraziła się. Czas minął. Zrobiło się już za późno, by
dzwonić po Paula Jordana.
Dawid spojrzał na nią z wściekłością. I na bukiet róż.
- Co się, do licha, z tobą dzieje?
Wstała z krzesła i spuściła głowę. Czuła się winna.
- Czy wiesz, że delegacja zainteresowana jest również
rozmowami z Crawleyem? - zapytał wściekłym tonem.
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 35
To brzmiało groźnie. Crawley był najpoważniejszym
przeciwnikiem Davida, firmą konkurencyjną, nie zawsze
działającą fair play. Nielegalnie wykorzystywał patenty
Davida, które przedstawiał jako swoje. W najbliższej przy-
szłości czekała ich sprawa sądowa przeciwko Crawleyowi,
właśnie o kradzież patentów. Przeciwnik był przebiegły,
nie liczył się zupełnie z niczym. Na pewno należało na
niego uważać.
- Przepraszam...
- Przez dziesięć minut próbowałem się z tobą skonta-
ktować, Bez przerwy zajęte! Zrobiłaś ze mnie idiotę
w oczach tych ludzi!
Czuł się zlekceważony, wystrychnięty na dudka. Tak, to
wyszło nie tak, jak powinno. Zdawała sobie z tego sprawę.
- Dzwoniła moja mama... Ma poważny problem i nie
mogłam jej przerwać - próbowała wyjaśnić, ale wiedziała,
że to brzmi bez sensu.
Spojrzał na nią z niedowierzaniem. Rozumiała to. Ni-
gdy dotąd coś takiego jej się nie zdarzyło. Zawsze mógł
liczyć na jej służbową subordynację.
- Gdzie jest Paul Jordan? - zapytał.
Zaczęła gorączkowo zastanawiać się nad jakąś sensow-
ną odpowiedzią.
Popatrzył na jej zaróżowione policzki, potem przeniósł
wzrok na róże i koszyki z prezentami.
- Czy to matka przysłała ci te róże? - zapytał.
- Nie, przecież one.... są od ciebie... - wyjąkała, spe-
szona.
Spojrzał na nią, jakby zupełnie oszalała.
- Nie rozumiem, o czym mówisz. Nic takiego nie za-
mawiałem. Nie w głowie mi róże. Mam teraz doprowadzić
do podpisania poważnego kontraktu. Co się z tobą dzieje?
- Jeśli nie ty przysłałeś mi te róże, to kto? - zapytała
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
i nagle poczuła, że kręci jej się w głowie, a ziemia osuwa
się spod nóg.
- Zapytaj swoją matkę albo kogo chcesz, ale nie mnie
- odparł cierpkim głosem. - Czy mogłabyś teraz zająć się
tym, co do ciebie należy?
Uczucia zmieszania i niedowierzania powoli zmienia-
ły się we wściekłość. On jej wcale nie słuchał! Nic nie
pojął! Wydawał rozkazy, myśląc tylko o sobie. Jej świat
się wali, a jego to nic nie obchodzi. Nie pamiętał o wa-
lentynkach. A więc tak mało dla niego znaczy? Nie ku-
pił jej róż ani upominków. Tego dnia, kiedy wszyscy
panowie myśleli o prezencie dla swojej wybranki, on za-
chowywał się jak tyran. Sadysta i despota. Traktował ją
jak pogotowie seksualne, jak panienkę na zamówienie.
Gdyby choć trochę była dla niego ważna, pamiętałby
o Dniu Zakochanych.
- Dobrze. Zaraz wszystkim się zajmę. Sądzę, że już nie
mamy o czym rozmawiać. Wracaj do gości.
- Zadzwoń natychmiast po Paula Jordana - przypo-
mniał. - On jest mi bardzo potrzebny.
Patrzyła, jak odwrócił się do niej plecami i wyszedł.
Zimny, twardy i bezwzględny. Taki był zawsze dla swo-
ich przeciwników, na przykład dla Crawleya. Takiego znali
go również jego partnerzy handlowi, jak właśnie inżynier
Schmidt z niemieckiej delegacji.
Teraz i dla niej był taki. Jak kostki lodu, które rano
przygotowywała do napojów gazowanych.
Z ciężkim sercem sięgnęła po słuchawkę. W gabinecie
kierownika działu handlowego nikt nie odbierał telefonu.
Czekała jeszcze parę minut, po czym zadzwoniła do rece-
pcji, aby zapytać Jenny Ashton o Paula Jordana.
- Nie ma go w biurze - uprzejmie poinformowała ją
Jenny. - Wyszedł na pół godzinki do szkoły handlowej,
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 37
spotkać się z kimś tam, w sprawie jakiegoś ważnego kon-
traktu.
Caitlin odłożyła słuchawkę i aż jęknęła. Ten szczęśliwy
poranek zmienił się w coś upiornego. Sprawy służbowe,
życie prywatne, wszystko legło w gruzach.
Nic już nie wróci minionych dobrych dni. Pomyślała,
że zanim odejdzie, musi coś zrobić, żeby David ją zapa-
miętał. Na zawsze.
Wyszukała w segregatorze dane dotyczące zawartego
niedawno kontraktu z Sutherlandem. Przyjrzała im się
uważnie.
Już nigdy więcej nie będzie mu uległa.
David nie będzie tu rządził. Nie przy niej.
Paul Jordan nie będzie robił głupich uwag o jej licznych
adoratorach. I nawet jeśli chciał sobie wyjść z biura, nie
zawiadomiwszy o tym swojego szefa, to niech sobie idzie,
gdzie chce.
Sama potrafi poradzić sobie z niemiecką delegacją. Ani
David, ani też Paul Jordan nie byli jej do tego potrzebni.
I już nigdy więcej nie będą nią komenderować.
ROZDZIAŁ CZWARTY
David oczywiście usiadł na honorowym miejscu przy
stole w saloniku. Czterech mężczyzn z niemieckiej dele-
gacji siedziało koło niego, dwóch po lewej, dwóch po
prawej stronie. Przewodniczący delegacji, inżynier
Schmidt, zajął miejsce po przeciwnej stronie stołu, naprze-
ciw Davida. Przeglądał właśnie jakieś papiery, gdy weszła
Caitlin. Uwaga czterech mężczyzn skierowała się na nią.
Szef rzucił jej groźne spojrzenie. Schmidt zirytował się,
że przerwała mu w połowie zdania. Twarze pozostałych
panów wyrażały uprzejme zainteresowanie ładną dziew-
czyną. Poza tym wszyscy spojrzeli pytająco - co ma ozna-
czać to nie zapowiedziane wejście?
Wyglądali na biznesmenów znających się na rzeczy.
Żaden jednak nie miał tego uroku, co David. W tym pokoju
on był osobą dominującą. Znała jego silną osobowość,
doświadczała jej przecież przez całe cztery miesiące. Ta
myśl znowu wzbudziła w niej bunt. Dość tego. Nigdy już
nie będzie tłamsił jej swoją osobowością.
Poczuła przypływ weny. Tak, teraz ona przejmie tu ini-
cjatywę. To ona zagra główną rolę. Teraz ona będzie dy-
ktować mu, co ma robić. Być może nigdy nie była dla niego
kimś ważnym, ale teraz to on jej już nie zapomni. Ani tego,
co teraz zrobi. Miała ochotę dopiec mu do żywego. Nie aż
tak oczywiście, by nie podpisano tego kontraktu, ale tak,
żeby nie zapomniał, co ona potrafi, jeśli chce. To ona
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 39
wpłynie na niemiecką delegację, by wreszcie osiągnąć cel.
A David nie będzie miał tu nic do gadania.
Podeszła sprężystym krokiem do stołu, rzucając Davi-
dowi wymowne spojrzenie.
- Panie Hartley, w naszym biurze panuje dziś taki stra-
szny zgiełk, mamy tyle pracy... - powiedziała, nie okazu-
jąc żadnego zakłopotania.
- Wiem o tym - uciął. Głos jego przypominał pomruk,
jaki można słyszeć przed trzęsieniem ziemi czy też przed
wybuchem wulkanu.
- Panie prezesie, miło mi zakomunikować panu, że na-
deszło właśnie zatwierdzenie kontraktu z Sutherlandem.
Zaakceptował wszystkie nasze warunki.
- To dobrze - próbował zmrozić ją spojrzeniem.
- Zupełnie nie wiem, jak nam się uda dostarczyć na
rynek tak ogromną partię towaru - zwierzyła się.
- Panno Ross... proszę się kontrolować.
- Piętnaście tysięcy kompletów - szepnęła z rozpaczą
w głosie.
Zarówno ona, jak i David wiedzieli, że znacznie zawy-
żyła tę liczbę. Nigdy w życiu nie udało im się podpisać aż
tak dobrego kontraktu. Delegacja niemiecka natomiast mu-
siała przyjąć jej słowa za prawdziwe.
- Panno Ross, tego rodzaju informacje są ściśle tajne,
proszę uważać, co pani mówi - szybko powiedział David
i jeszcze szybciej zapytał: - Gdzie jest Jordan?
- Wyszedł. Niestety, nie mógł poczekać. Spieszył się
na spotkanie do szkoły handlowej - westchnęła głęboko.
- Ten człowiek jest jak maszyna. Sprzedaje, sprzedaje
i świata nie widzi poza pracą.
- Nie wiedziałem, że planował wyjście... - Szef wyda-
wał się wyprowadzony z równowagi. - Powinien był
przyjść tutaj.
40 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
- Zupełnie nie miałam czasu, żeby pana o tym zawia-
domić - wyjaśniła Caitlin z pewnym zniecierpliwieniem.
- Jak pan się już zorientował, wszystkie linie telefoniczne
naszej firmy były przez cały ranek zajęte. Pracujemy nad
tym drugim kontraktem... Wie pan, o czym mówię... Nie
będę teraz wdawać się w szczegóły, bo to też jest ściśle
tajne. Nie damy rady wykonać wszystkich zamówień.
Zainteresowanie naszą firmą jest ostatnio stanowczo nad-
mierne. Żeby temu sprostać, potrzebujemy nowych linii
telefonicznych...
- O co pani chodzi, panno Ross? - David tracił cier-
pliwość.
- Ma pan za mało pracowników. Koniecznie trzeba za-
trudnić jeszcze kilka osób. A teraz muszę pana prosić, bym
mogła zaraz wyjść. Jest pilna sprawa do załatwienia na
mieście.
Spojrzał na nią groźnie.
- Panno Ross, mam tutaj gości z Niemiec. Pani zaraz
będzie mi bardzo potrzebna. Nie mogę dać pani pozwolenia
na wyjście z biura.
Posłała Davidowi spojrzenie zranionej ptaszyny. Popra-
wiła włosy.
- Szefie! - Chwyciła głęboki wdech.
Przeszła dookoła stołu i stanęła tuż przed Davidem.
Oparła ręce na biodrach.
- Mam ważną sprawę do załatwienia. Muszę wyjść.
- Panno Ross, będę potrzebował pani tutaj.
Do tej pory wszystko szło po jej myśli. To było fascy-
nujące. Wszyscy patrzyli wyłącznie na nią, David przestał
być najważniejszą osobą na sali. Miała nadzieję, że zawy-
żone dane dotyczące kontraktu z Sutherlandem przedsta-
wiła głośno i wyraźnie.
- Już mówiłam, że zatrudnia pan za mało pracowników.
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 41
Skierowała się do drzwi.
David zerwał się z fotela.
- Panno Ross!
Miała wielką ochotę powiedzieć: - Proszę zostać, szefie.
Szkoda pańskiego gadania i szkoda mojego czasu. Praca
stanowi najwyższą wartość, więc proszę się na niej skon-
centrować. Jak to ustaliliśmy dzisiaj rano. - Ale nie powie-
działa tego. Jeszcze raz poprawiła włosy i odwróciła się,
by odmaszerować.
Istniała jedna, ostatnia rzecz, jaką mogła zrobić. I wre-
szcie skończyć tę farsę. Odeszła jakieś trzy kroki, po czym
odwróciła się i skierowała wzrok na szefa niemieckiej de-
legacji, inżyniera Schmidta. Był on potężnie zbudowanym
mężczyzną, o inteligentnym, a może tylko przebiegłym
wyrazie szarych oczu i o twarzy pokerzysty, nie odzwier-
ciedlającej żadnych uczuć.
- Nie ma żadnych usterek w naszych wyrobach - po-
wiedziała do niego z czarującym uśmiechem. - Szukając
dziury w całym, tylko marnuje pan swój cenny czas. Pan
Hartley jest zbyt uprzejmy, żeby panu o tym powiedzieć.
Poza tym nasza konkurencja dysponuje głównie patentami
skradzionymi naszej firmie, więc nie ma sensu, żeby za-
wracał pan sobie głowę rozmawianiem z nimi, zamiast
z nami.
Nie była pewna, co może z tego wyniknąć.
Jeszcze raz uroczo uśmiechnęła się do inżyniera
Schmidta, jakby przepraszając, że teraz już naprawdę musi
wyjść z pokoju obrad.
Pięć par oczu spoglądało za nią i nikt nie miał dość
odwagi, by przerwać milczenie.
Wygrana albo przegrana. Caitlin nie przejmowała się już
tym więcej. Miała nadzieję, iż w ten niekonwencjonalny
sposób pomogła Davidowi i że będzie umiał z tego sko-
42 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
rzystać. Tak czy owak, taniec z demonami należał już do
przeszłości. Zamknęła za sobą drzwi świadoma, że zakoń-
czył się w jej życiu jakiś mimo wszystko szczęśliwy okres.
Teraz musiała wyjść z biura jak najszybciej. Na nic nie
czekać. Wiedziała, że już nigdy w życiu nie zobaczy Da-
vida. Trudno. Tak trzeba.
Miała łzy w oczach. Podeszła do swojego biurka. Tak
się ucieszyła z tych prezentów. Dlaczego to nie David jest
jej świętym Walentym? Nie miała pojęcia, kto tak demon-
stracyjnie okazywał jej swoje zainteresowanie. Przy Davi-
dzie i tak nie miałby żadnych szans. Szkoda człowieka,
tracił pieniądze na róże dla niej i na prezenty, a i tak nic
na tym nie mógł zyskać... Tylko skąd ten mężczyzna miał
wiedzieć, że ona i David... A może to była zwykła pomył-
ka? Prezenty mogły być przeznaczone dla kogoś innego.
Przecież na załączonej pocztówce nie ma żadnego nazwi-
ska. Ani nadawcy, ani odbiorcy. Nie wiadomo, kto komu
chciał zrobić prezent. Być może jakaś inna kobieta martwi
się, że nic nie dostała.
Caitlin usiadła, włączyła komputer, wybrała program
zawierający wzory listów służbowych. Westchnęła i szyb-
ko zaczęła pisać wymówienie. Nie będzie już tu pracować.
Nigdy więcej nie zobaczy Davida. Trudno. Zostawi pismo
na swoim biurku i po prostu wyjdzie.
Matka niewątpliwie potrzebowała jej. Ktoś musiał od-
szukać ojca. Dla jej rodziny dzień świętego Walentego był
w tym roku wyjątkowo pechowy. Caitlin miała nadzieję,
że uda jej się lepiej załatwić sprawy rodziców niż swoje
własne. W końcu rodzice już od trzydziestu lat byli mał-
żeństwem, podczas gdy ona dopiero przez cztery miesiące
robiła za panienkę gotową na każde skinienie Davida uczy-
nić wszystko, co zechciał. To była różnica.
Napisała ostatnie zdanie. Jeszcze raz spojrzała uważnie
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 43
na monitor i z satysfakcją pokiwała głową. Włączyła dru-
karkę laserową. Zaraz pismo będzie gotowe.
Kiedy już wstawała od komputera, usłyszała, że ktoś
otwiera drzwi gabinetu. Spojrzała i serce zabiło jej gwał-
townie. To był David. Nie miała najmniejszej ochoty na
jeszcze jedną nieprzyjemną rozmowę. Szybko sięgnęła po
wydrukowane już wymówienie. Złożyła podpis na doku-
mencie. Teraz trzeba będzie jak najszybciej stąd wyjść.
- Caitlin?
- Dlaczego nie zajmujesz się teraz gośćmi? To niegrze-
cznie z twojej strony.
- Zrobiliśmy sobie dwudziestominutową przerwę
- wyjaśnił.
Wiedziała, że nie planował żadnej przerwy. Czyżby od-
stąpił od swego pedantycznego rozkładu dnia? Niemożli-
we. Jak to się stało?
Podszedł do niej blisko, potem jeszcze bliżej.
- Caitlin, byłaś naprawdę wspaniała.
Próbuje być miły, pomyślała. Za późno. Postanowiła
być twarda.
Zadzwonił telefon. Odebrał David.
- Do ciebie - powiedział po chwili.
Caitlin wzięła słuchawkę, podając mu jednocześnie pis-
mo ze swoją rezygnacją. Nie opuścił wzroku, by to prze-
czytać. Patrzył badawczo, starał się zrozumieć, co ona za-
mierza. Zignorowała go.
- Halo. Tu Caitlin Ross.
- Caitlin...
Rozpoznała głos ojca. To od razu przykuło jej uwagę.
Ojciec sprawiał wrażenie zdenerwowanego. Cóż takiego
się stało, że zdecydował się po trzydziestu latach małżeń-
stwa opuścić matkę? Co się mogło wydarzyć?
- Och, tato... - nie wiedziała, co powiedzieć.
44 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
- Przykro mi, Caitlin, mam dla ciebie złe wieści.
- Powiedz - rzekła bardzo łagodnie. Musi wysłuchać
obu stron, żeby potem jakoś temu zaradzić, żeby im pomóc.
Im i sobie.
- To Dobbin, córeczko. Został bardzo ciężko zraniony.
- Och, nie! - krzyknęła.
Jej kochany kucyk. Zawsze w smutnych chwilach po-
trafił zastąpić jej ludzi. Przyjaciel od dzieciństwa.
- Jak to się stało? - zapytała.
- Ostatniej nocy - wyjaśnił ojciec złamanym głosem.
- Przestraszył się burzy i wpadł w panikę. Skaleczył się
o drut ogrodzenia.
- Czy on...?
- Przykro mi, Caitlin... - ojciec wiedział, ile znaczył
dla niej ten stary kucyk. - Trzeba było oszczędzić mu
cierpienia. Musiałem go dobić.
Nie potrafiła zdławić łkania. Wszystko w niej krzyczało
o bezsensowności życia. Wszystko się zawaliło, sprawy,
które znaczyły dla niej tak wiele... Zawiodły nadzieje, że
David ją pokocha. Nie mogła pojechać i wypłakać się
w sierść ukochanego kuca. Zawsze chodziła do stajni, kie-
dy było jej źle, rozmawiała z nim, gdy doskwierała jej
samotność. A teraz, kiedy jest jej tak bardzo potrzebny, nie
ma go. I małżeństwo rodziców, które uważała za rzecz
niezniszczalną, trwałą na wieki, rozpada się właśnie teraz,
kiedy ona potrzebuje ich obojga. Łzy płynęły jej z oczu.
Nie mogła nawet być przy kucu, gdy umierał. Powinna
była wziąć jego głowę na kolana, pogłaskać, powiedzieć:
„żegnaj, stary przyjacielu".
Łzy uformowały się w duże krople i popłynęły po poli-
czkach obfitym strumieniem. Ukryła twarz w dłoniach.
Najokropniejszy, upiorny dzień jej życia. Dzień święte-
go Walentego!
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 45
- Caitlin? - pytał ojciec. - Jesteś tam?
Słyszała ból w jego głosie i zdenerwowanie.
- Caitlin? - dołączył głos stojącego obok niej Davida.
- Caitlin?
Otrząsnęła się. Musiała kontrolować siebie i całą sytu-
ację. Jeszcze parę rzeczy trzeba było zrobić.
- Tatku, powiedz mi, gdzie jesteś teraz - poprosiła, tłu-
miąc płacz. - Muszę... porozmawiać z tobą... spotkać się.
Po omacku szukała długopisu i jakiejś kartki, żeby za-
pisać adres, który zaraz poda ojciec.
David wcisnął jej do ręki swoje złote pióro, położył
przed nią notes.
- Zatrzymałem się w motelu... Ale nie czuj się tak,
jakbyś wracała do domu...
- Wiem, tatku. Motel to nie dom. Który to motel, tatku?
- „The Last Retreat". W Yarramalong. Jedziesz auto-
stradą na Wyong, potem...
Po paru nieudanych próbach udało się Caitlin wreszcie
otworzyć załzawione oczy i zapisać adres.
Odłożyła pióro, wyrwała kartkę z notesu i schowała do
torebki. Przewiesiła torbę przez ramię i zmusiła się, żeby
wstać.
- Co się stało, Caitlin? Nie płacz, proszę.
Spojrzała na niego zaskoczona. Nigdy przedtem nie sły-
szała, żeby zwracał się do niej równie ciepło i serdecznie.
Pragnęła takich słów. Rozpaczliwie potrzebowała pocie-
szenia. I miłości. Wiedziała jednak, że David nie potrafi jej
dać miłości, jakiej teraz potrzebowała. Nie, tego rodzaju
miłości on nie mógł jej dać. Trochę to było śmieszne, że
wzruszył się jej łzami. Być może częściej powinna płakać.
- Pozwól mi teraz wyjść, Davidzie.
- Caitlin, chcę ci pomóc. Powiedz mi, co się stało. Być
może potrafię na coś ci się przydać.
46
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
- Już jest za późno.
- Nigdy nie jest za późno.
Nie miał racji. Jej kuc nie żył. Nic już nie dało się na to
poradzić. Nie powie o tym Davidowi, pomyślała. Uznałby,
że jest sentymentalna i głupia, żeby płakać tylko dlatego,
że zdechł jakiś stary koń. David nie pozwalał sobie na
żadne sentymenty. Caitlin miała rozliczne na to dowody.
- Nigdy nie troszczyłeś się o to, co czuję - powiedziała
oskarżycielskim tonem. - Dlatego też nie sądzę, żeby mo-
gły obchodzić cię problemy moich rodziców.
- Nie zdawałem sobie sprawy...
- Interesują cię tylko dwie rzeczy: seks i sprawy zawo
dowe. Nie wiem, co z tego stawiasz na pierwszym miejscu.
Podejrzewam, że swój biznes.
- Wszystko, co ciebie dotyczy, również to, co czujesz,
jest dla mnie bardzo ważne...
- Nie! Nie! Przestań kłamać.
Bolesna prawda o jego uczuciach do niej była jej znana
nazbyt dobrze.
- Owszem, troszczysz się o mnie, ale tylko w tym celu,
żebym dobrze zaspokajała twoje potrzeby. W biurze i
w łóżku! Dbasz o mnie, jak się kochamy, bo zależy ci,
żebym była rozgrzana i lepiej zadbała o ciebie. Poza tym
nic cię nie obchodzi. To jest egoizm. Używasz mnie tylko
do spełniania swoich seksualnych zachcianek...
Zaczerwienił się. Czyżby czuł się winien?
- To nieprawda. Jesteś dla mnie ważniejsza niż... - Za-
wahał się.
- Niż twój pedantyczny rozkład dnia? - dokończyła za
niego.
Zaczerwienił się jeszcze bardziej. Przeniknęło jej przez
myśl, że ma taką minę, jakby go coś zabolało.
- Miałem powody ku temu...
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 47
- Nie wątpię ani przez chwilę. Zawsze wszystko robisz
z jakiegoś powodu.
Odsunęła się od niego gwałtownie, poprawiła swoją
torebkę, przewieszoną przez ramię.
- Wychodzę - oznajmiła stanowczo.
- Ty naprawdę rezygnujesz z pracy? - zapytał.
- Oczywiście, że tak.
- Powiedz mi chociaż, dlaczego.
- Bo jesteś bez serca, bez wrażliwości. Myślisz tylko
o sobie, a mnie używasz tylko do zaspokajania swoich po-
trzeb. Nie jestem żadnym pogotowiem seksualnym. Jestem
człowiekiem.
- Jeśli chcesz wziąć kilka dni urlopu... - zaczął.
- Nie ma potrzeby. Nie zamierzam wracać do pracy.
- Powiedz, co mogę zrobić - nalegał.
Wydawało się, że wciąż wierzy, iż jego moc, jego czar
nie pozwolą jej odejść.
- Nic. Miałeś szansę dziś rano.
Czuła, iż David nie koncentruje się w pełni na tej roz-
mowie, że jego myśli uparcie wracają do czekającej na
niego niemieckiej delegacji.
- Biegnij do swoich gości. Oni są dla ciebie najważ-
niejsi.
- Caitlin!
Próbowała nie zwracać uwagi na wzruszenie i żal, które
słyszała w jego głosie. Ruszyła w stronę windy. David nie
odstępował jej ani na krok.
- Jesteś najlepszą asystentką, jaką kiedykolwiek
miałem.
- Dziękuję.
- Nie poradzę sobie bez ciebie.
- Przesada.
- Podwyższę ci pensję.
48 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
- Nie jestem przekupna.
- Czy nie ma sposobu, żebyś została?
- Za późno.
- I co, do licha, mam teraz zrobić?
- Zajmij się swoimi sprawami zawodowymi, Davidzie.
Jesteś w tym dużo lepszy niż w kontaktach między-
ludzkich.
Podeszła do drzwi windy i nacisnęła guziczek.
- Będzie mi ciebie brakowało - powiedział.
Nic nie odrzekła na to. Jej też będzie go bardzo brako-
wało. Ale on nie musi o tym wiedzieć.
Nadjechała winda. Drzwi się otworzyły.
- Caitlin, od kogo dostałaś prezenty i kwiaty? - zdążył
jeszcze zapytać.
Wsiadła, odwracając wzrok od mężczyzny, którego ko-
chała.
- Nie wiem, od kogo dostałam te prezenty, Davidzie.
Ale powinnam była dostać je od ciebie - powiedziała ze
smutkiem.
Drzwi powoli zamknęły się. Winda ruszyła.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Resztką sił udało jej się wysiąść z windy, przejść przez
hol, uśmiechnąć się do Jenny i wyjść przed budynek.
Na pobliskim postoju stało kilka taksówek, podeszła do
pierwszej z nich, wsiadła i wkrótce była już w domu.
Zrzuciła z siebie eleganckie służbowe ubranie. To, co
Davidowi wydawało się eleganckie i modne, dla jej ojca
było jedynie cudacznym przebraniem. Według ojca moda
to stek nonsensów, a on sam uważał się za człowieka kon-
serwatywnego, mocno stojącego na ziemi.
Włożyła podkoszulek, dżinsy i stare adidasy, mocno już
zużyte, aczkolwiek dobrej firmy. Poszła do łazienki, zmyła
makijaż, i tak już zniszczony łzami. Przejrzała się w lustrze
i zobaczyła, że niestety nie wygląda najlepiej.
Zgarnęła z łazienki kilka kosmetyków, wrzuciła do tor-
by. Poszła do pokoju, wzięła wszystko, co jej zdaniem
mogło się przydać w ciągu następnego tygodnia. Nie miała
pewności, czy uda jej się doprowadzić do ponownego ze-
jścia się rodziców, ale w takiej sytuacji mogłaby po wizycie
u ojca parę dni spędzić u matki. To Michelle zawsze uwa-
żano za mamusiną córeczkę, a w tym śmiesznym domo-
wym podziale ona należała do taty. Miała jednak wątpli-
wości, czy Michelle poświęci się, by przez pewien czas
mieszkać z matką. Niewątpliwie, jeżeli ponowne zbliżenie
tych dwojga było możliwe, to właśnie do Caitlin należała
rola katalizatora.
50 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
Wzięła torebkę, spakowała walizkę. Zamknęła mieszka-
nie i skierowała się w stronę parkingu.
Caitlin kochała swój mały samochodzik, pierwszy po-
jazd całkowicie należący do niej. David śmiał się, że zna
lepsze modele niż mazda 121, ale nie pozwoliła, by to
zepsuło jej radość. Nie chodziło przecież o żaden snobizm.
Po prostu cieszyła się, że ma swój własny samochód.
Gdy teraz szła wzdłuż bloku, przemknęło jej przez myśl,
że utrata pracy u Davida spowoduje drastyczną zmianę jej
warunków materialnych i na pewno obniży pozycję społe-
czną. Jo właśnie dzięki wysokiej pensji otrzymywanej re-
gularnie od Davida mogła przeprowadzić się ze wspólnego
małego mieszkanka, wynajmowanego razem z koleżanka-
mi, do samodzielnej kawalerki w dobrej dzielnicy. Jeszcze
nie wszystkie raty za samochód zostały spłacone. Jeśli nie
znajdzie szybko nowej pracy, porównywalnej z tą ostatnią,
straci auto i mieszkanie.
Przyszłość nie zapowiadała się różowo.
Caitlin jednak szybko zwalczyła ogarniającą ją falę de-
presji. Powiedziała sobie, że zareagowała prawidłowo. Nie
będzie sprzedawać swojej godności i za żadne pieniądze
nie powinna wyprzeć się siebie. Jeżeli musi stracić samo-
chód, to trudno. I tak będzie to mniej bolesne niż śmierć
Dobbin.
Mieszkanie wspólnie z koleżankami nie powinno być
straszne, to miłe dziewczyny, ucieszą się, że chce do nich
wrócić.
Nie ma co się bać o jutro, kiedy i tak na dzisiaj nazbie-
rało się wystarczająco kłopotów.
A samochód nie był aż tak niezbędny. Do pracy jeździła
przecież autobusem, szczególnie w godzinach szczytu
przemieszczała się znacznie szybciej. Potrzebowała samo-
chodu głównie na weekendy.
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 51
Tak, samochód nie był konieczny. Teraz jednak wsiadła
do swojej mazdy z poczuciem komfortu i ulgą, że jeszcze
może to zrobić.
Pomyślała o życiu rodziców. Wszystko zmieniło się dra-
matycznie dwa lata temu. Pośrednik handlu nieruchomo-
ściami zaoferował rodzicom wysoką kwotę za ich farmę.
Potrzebna mu była ta ziemia pod budowę domków jedno-
rodzinnych.
Wysoka suma oferowana za farmę w Mardi zmąciła zu-
pełnie matce umysł. Wierciła mężowi dziurę w brzuchu,
dokuczała, naprzykrzała się, aż wreszcie zgodził się na
sprzedaż posiadłości.
Kupili uroczy, nieduży domek z cegły w pobliskim mia-
steczku, na tej samej ulicy, na której mieszkała Michelle
z trojgiem dzieci. Matczyne marzenia zostały spełnione
z nadmiarem. Ale ojciec...
Ojciec zgodził się tylko dla świętego spokoju. Nienawi-
dził wszelkich kłótni. Tęsknił jednak rozpaczliwie za farmą
i nie umiał się pogodzić z nową rzeczywistością. Nudził
się w małym domku, czuł, że się dusi, i zupełnie nie wie-
dział, co z sobą zrobić. Tłumiony przez dwa lata żal do
matki musiał w końcu eksplodować i to dało się zro-
zumieć.
Zostały mu z dawnej farmy tylko konie i oczywiście
Dobbin. Stajnia i pastwisko były jednakże daleko położone
od ceglanego domku i nie mógł przez cały czas mieć ba-
czenia na stadninę.
Matka Caitlin sądziła, że to mu powinno wystarczyć.
Przeszli oboje na emeryturę i teraz właśnie był czas, by
cieszyć się pieniędzmi za farmę, zanim nadejdzie starość.
To sprawiało wrażenie sensownego argumentu. Jednakże
ojciec odszedł od matki. I to właśnie dzisiaj.
Caitlin zjechała w Wyong z autostrady i przejeżdżała
52 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
właśnie drogą prowadzącą przez Mardi. Poczuła ogarnia-
jące ją przygnębienie, gdy zobaczyła ziemię, na której spę-
dziła tak szczęśliwe dzieciństwo, podzieloną na działki
budowlane.
Życie to nieustanne pasmo przemian, powiedziała sobie.
Jednak niektóre zmiany ranią bardzo głęboko. Na poziomie
podstawowych wartości.
Zastanowiła się, czy David będzie za nią tęsknił. Czy
w ogóle w jakiś sposób odczuje jej brak? I natychmiast
skarciła siebie za te spekulacje. To już przeszłość, zamknię-
ty rozdział, do którego nie warto powracać. Dla Davida
życie koncentrowało się na jego własnych sprawach, a po-
za tym ona była kobietą wczorajszego dnia. Z pewnością
szybko znajdzie następną na jej miejsce.
Trzeba go wykreślić z myśli i z serca. Na zawsze.
Znak drogowy wskazywał, że do motelu „The Last Re-
treat" zostały jeszcze dwa kilometry..
Potem zobaczyła szyld, informujący o atrakcjach, z ja-
kich mogą korzystać goście hotelowi. Były to przede wszy-
stkim jazda konna i golf. Podjechała na parking. Od razu
dostrzegła starego, zniszczonego dżipa, należącego do jej
ojca. Zaparkowała mazdę tuż obok.
Zdecydowanie przekroczyła próg gospody i od razu
skierowała się do pokoju, w którym spodziewała się spot-
kać ojca. Pukała długo z całej siły, zanim otworzył jej
drzwi. Wyglądał okropnie, w straszliwie wymiętej, przepo-
conej koszuli. Może spał w tym samym ubraniu, w którym
chodził? Może nie wziął nic innego na zmianę? Nie ogo-
lony. Nie uczesany. Doszła do wniosku, że wychodząc
z domu, na pewno nie myślał o takich drobiazgach, jak
grzebień albo szczoteczka do zębów. Ojciec nigdy nie przy-
wiązywał wagi do takich rzeczy.
Caitlin od razu rzuciła mu się w objęcia, ściskając go
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 53
serdecznie. A potem oparła głowę na jego ramieniu i roz-
płakała się.
Pogłaskał ją po włosach, zupełnie jakby była jeszcze
małą dziewczynką.
- Wszystko będzie dobrze, będzie dobrze - powtórzył.
- Chciałabym, żeby tak było.
- Tragedia z Dobbin na pewno by się nie wydarzyła,
gdybyśmy nie sprzedali farmy - wybuchnął. - Nie mo-
głem mieć baczenia na konie i przez to całe nieszczęście.
- To nie twoja wina, tatku.
- Nie wiem. Niepotrzebnie zgodziłem się na to, co wy-
myśliła matka. Bylibyśmy szczęśliwi po dziś dzień.
Caitlin westchnęła głęboko. To był problem, który na-
leżało wreszcie ojcu uświadomić.
- Tatku, kupiliście za te pieniądze bardzo wiele rzeczy,
o których ludzie marzą. Pracowaliście oboje ciężko przez
całe życie. To ma swoje dobre strony, że nie musicie teraz
troszczyć się o pieniądze.
- Tak, dla paru dolarów zgodziliśmy się zaprzedać dia-
błu nasze dusze - mruknął ojciec. - To była najbar-
dziej urodzajna gleba w całej okolicy. Znałem każde
źdźbło trawy, każdy kamyk, grudkę ziemi. Wszystko po-
szło na marne.
- Nie chciałeś tego sprzedawać, prawda, tatku?
- Nie chciałem, Caitlin. Bóg mi świadkiem, że nie
chciałem. Jesteś dobrą dziewczynką... jedynym jasnym
promykiem w moim życiu.
Pomyślała, że nie może teraz poddawać się wzruszeniu.
Należało zapobiec kryzysowi jak najszybciej, by nie trzeba
było odwoływać imprezy, planowanej na dziewiętnastą
trzydzieści.
- Mama dzwoniła do mnie, tatku.
Skrzywił się.
54 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
- Wyobrażam sobie, co mówiła.
- Była zdenerwowana.
Usiadł na łóżku. Opuścił głowę.
- Nie chciałem wracać do domu po tym, jak musiałem
zastrzelić Dobbin. Twoja matka chciałaby o wszystkim de-
cydować. Ale patrzy tylko na siebie. Najważniejsze jest dla
niej to, czego ona potrzebuje, nie dba o to, co czują inni.
Caitlin spojrzała na ojca ze zrozumieniem. David też nie
dbał o jej uczucia. Liczyły się tylko jego potrzeby.
Usiadła na krześle przy ojcu.
- Opowiedz mi o tym - poprosiła.
Potrząsnął przecząco głową, ale zaraz potem wybuchnął
potokiem słów:
- Matka zrzędziła, marudziła, nie dawała mi spokoju...
Tu nastąpiła długa lista żalów. W sumie wszystko spro-
wadzało się do jednej rzeczy. Ojciec nie mógł dopasować
się do nowego sposobu życia, który narzuciła mu matka.
A także nie mógł przeboleć sprzedanej farmy.
- Zadzwoniłem do niej - kończył opowieść. - Zadzwo-
niłem i powiedziałem, że mam dla niej złe wieści.
- Owszem, to były dla niej złe wieści - zapewniła go
Caitlin. - Matka od tej pory nie przestaje płakać.
- Niech ma za swoje - mruknął niepewnie.
- Tatku, nie można cofnąć czasu. Wszyscy musimy się
dostosować. Ty, mama, ja. Każde z nas.
- Twoja matka wybrała swoją drogę, a ja mam swoją.
Nie musimy iść razem przez życie. Trzydziesta rocznica
zmusza człowieka do pewnych przemyśleń.
Caitlin zaczęła się obawiać, że jej pokojowa misja nie
ma większych szans powodzenia. Ojcowska filozofia, do-
tycząca wyboru nowej drogi z okazji trzydziestolecia ślu-
bu, mogła stanowić poważny problem.
Przez lata ubolewał nad tym, że w społeczeństwie rośnie
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 55
liczba rozwodów, szczególnie wśród młodszej generacji.
Uważał, że człowiek powinien osiągnąć odpowiednią doj-
rzałość, nim podejmie ważną, życiową decyzję, zanim bę-
dzie potrafił naprawdę z pełną świadomością wybrać swoją
drogę. Z tego, jego zdaniem, wynikało, że trzydziesta ro-
cznica ślubu, to najlepszy czas ku temu, by małżonkowie
mogli podsumować swoje życie i raz jeszcze zastanowić
się nad swoim wyborem.
Młodzi ludzie, powiadał, nie są przystosowani do poko-
nywania trudności.
Patrząc na stanowczą, upartą twarz ojca, zdążyła zwąt-
pić, czy jakiekolwiek argumenty zdołają zmienić jego de-
cyzję.
Ktoś zapukał do drzwi. Ojciec poszedł, żeby otworzyć.
Pewno ktoś z personelu, pomyślała Caitlin. Zastanowiła się
szybko, co dalej robić. Być może należy zmienić metodę
działania. David zawsze, gdy napotykał przed sobą mur,
próbował od innej strony.
Możliwe, że ojciec potrzebował czasu do namysłu, choć
to by znacznie komplikowało sprawę. Może należało jed-
nak odwołać imprezę? Dla matki byłoby to szokiem i nie-
łatwo potem pozbierałaby się. Ale przecież ojciec kochał...
jeśli już nie mamę, to na pewno Michelle i troje wnucząt.
Kiedyś wreszcie zapragnie je zobaczyć i przedtem będzie
musiał pogodzić się z żoną.
Ojciec otworzył drzwi i rozmawiał z kimś na korytarzu.
Spojrzała na zegarek. Dochodziła druga trzydzieści. Pomy-
ślała, że najwyższy czas, by zdecydować, czy przyjęcie
powinno być odwołane, czy nie. Chyba że matka podjęła
już jakieś kroki w tym kierunku. Tak, koniecznie należało
jak najszybciej się z nią skontaktować.
- Czy mam przyjemność z panem Rossem?
Serce załomotało jej gwałtownie. Ten głos... o mięk-
56 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
kim, głębokim brzmieniu.... Co jednak robił właściciel
tego głosu w motelu „The Last Retreat", pod drzwiami
pokoju zajmowanego przez jej ojca?
- Tak - powiedział ojciec.
- Moje nazwisko David Hartley.
To naprawdę on, pomyślała zdumiona.
- Jestem szefem, właścicielem firmy, w której pracuje
pańska córka...
Zacisnęła zęby. O, nie! Już nie!
- Jej byłym szefem - poprawił się.
No, właśnie, pomyślała.
- I dobrym przyjacielem.
Ciekawe od kiedy, zdenerwowała się.
- Wiem, że Caitlin miała ostatnio kłopoty. Chciałbym
jej pomóc.
Brzmienie głosu i sposób bycia Davida wywierały
na ludziach duże wrażenie. Zdawała sobie sprawę, że
już za chwilę ojciec ulegnie silnej osobowości jej byłego
szefa.
- To bardzo miło z pana strony.
Tak, miała rację. Tatko już teraz znajdował się pod wpły-
wem Davida. Pomyślała, że przynajmniej ona musi zacho-
wać odporność. Urok osobisty tego człowieka nie ma dla
niej już żadnego znaczenia.
Będę zimna jak lód, postanowiła.
W umyśle Caitlin aż kipiało od domysłów. Dlaczego
David nie jest teraz z niemiecką delegacją? Co się tam
wydarzyło? I w ogóle po co ją ścigał?
Próbowała naprędce obmyślić jakiś plan działania. Wie-
działa jedno: David powinien jak najszybciej stąd zniknąć.
Niepotrzebnie tylko budził nadzieję. Nadzieję? Ale... na
co? Nie, stanowczo nie miała najmniejszej ochoty, żeby tu
był, kiedy ona teraz powinna zająć się problemami rodzi-
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 57
ców, a dopiero potem swoimi. Niestety, obu spraw naraz
nie da się załatwić.
- Przykro mi, że powoduję tyle zamieszania, panie
Hartley - powiedział ojciec. - Moją intencją było działanie
optymalne... Po prostu chciałem jak najlepiej.
Caitlin zdenerwowała się jeszcze bardziej. Ojciec zupeł-
nie nie miał pojęcia, o czym mówił David, a David nie miał
pojęcia, o czym mówił ojciec! Jej szef nigdy nie był do-
kładnie wprowadzony w jej rodzinne problemy, a ojciec
nic nie wiedział o jej układach z Davidem.
- Najważniejsze, żeby być razem - stwierdził David.
- Razem dążyć do wspólnego szczęścia. Myślę, że kłótnie
są czymś zgoła niepotrzebnym, należy dążyć do wzajemne-
go zrozumienia. Uważam, że obrażanie się, czy tym bar-
dziej separacja, prowadzą donikąd.
- To wszystko, o czym pan mówi, może być dobre dla
pana - rzekł ojciec. - Natomiast nie wiem, czy te teorie
mogłyby pasować do mojej sytuacji.
- Panie Ross, w życiu każdego człowieka zdarzają
się nieporozumienia z najbliższymi osobami. Należy prze-
analizować sytuację, określić jednoznacznie przyczyny
i skutki...
Powiedziane to było bardzo stanowczo. I potem zapadło
milczenie. Ojciec był niewątpliwie pod silnym wpływem
tego, co usłyszał. Caitlin zastanawiała się, czy tatko myślał,
że jej szef porzucił pracę i pogonił do „The Last Retreat",
żeby mu wytłumaczyć, iż powinien wrócić do żony. Nie-
wątpliwie rzucane przez Davida slogany przyjął do sie-
bie. W każdym razie fakt, że każdy z nich mówił o zupeł-
nie innej sprawie, nie przeszkadzał im w dojściu do po-
rozumienia.
- Nie wiem, nie mam pewności - rzekł ojciec z waha-
niem. - Muszę zobaczyć, co powie na to Caitlin.
58 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
- Ona jest tutaj, prawda? Czy będę mógł z nią po-
mówić?
- Nie wcześniej, niż ja ustalę z nią pewne sprawy.
Ojciec wszedł do pokoju.
- Caitlin, pan Hartley przyjechał tutaj aż z Sydney, że-
by powiedzieć mi, że powinienem wrócić do twojej matki.
Co ty na to?
Caitlin miała chęć zmieść Davida z powierzchni ziemi
i zyskać na tym chwilę spokoju. Zdała sobie jednak szybko
sprawę, że ona, jako córka, nie stanowiła dla ojca żadnego
autorytetu. Natomiast zauważyła, iż ojciec zaczyna się li-
czyć ze zdaniem jej szefa. Na pewno należało potraktować
wizytę Davida jako zrządzenie Opatrzności. W tej chwili
najważniejsze było, żeby matka i ojciec szybko się pogo-
dzili, a ze względu na planowaną dziś wieczorem imprezę
czas grał tu istotną rolę. Należało wykorzystać wszystko,
co tylko możliwe, żeby jak najszybciej osiągnąć ten cel.
Pojawienie się Davida dawało pewną szansę.
- Myślę, że on ma rację, tatku - powiedziała z namy-
słem. - To by było najlepszym wyjściem z sytuacji.
Widziała, jak ojciec bije się z myślami. Poprzednio wy-
dawał się być absolutnie zdecydowany nie wracać do mat-
ki. Zdawała sobie sprawę, że ona sama nic tu nie wskóra.
Na szczęście był David. To była ostatnia szansa.
Problem był w tym, że już sam pomysł powrotu do
matki wydawał się trudny do zrealizowania. Ojciec lubił
spokój, wolał milczeć, niż wdawać się w kłótnie, teraz też
na pewno wolał uciec, niż stawić czoło trudnej sytuacji.
Dobrze, że już trochę zaczynał się zastanawiać nad tym,
czy lepiej mu będzie z matką, czy samemu. Trzeba było
jeszcze coś zrobić, żeby Eileen Ross przyjęła spokojnie
jego powrót. Wyjaśnić matce, przekonać ją, a to nie była
miła perspektywa.
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
59
- Mogłabym przedtem z mamą porozmawiać - zapro
ponowała Caitlin. - Przygotowałabym teren i wtedy było
by ci łatwiej.
- Zastanawiam się, czy mimo wszystko pan Hartley nie
ma racji - powiedział powoli ojciec. - Chyba powinienem
wrócić do twojej matki.
- Najlepiej byłoby, gdybyś zrobił to jak najszybciej. Na
pewno nie odwołała jeszcze przyjęcia. Sądzę, że będzie jej
zależało na tym, żebyście pogodzili się, zanim przyjdą
pierwsi goście. Wiesz, jak ważne jest dla niej, co ludzie
powiedzą.
Caitlin nerwowo zacisnęła palce, z nadzieją, że impreza
jeszcze nie została odwołana.
Na twarzy ojca znowu pojawił się bunt.
- Na pewno nie będę jej przepraszać.
David, nie proszony, wszedł do pokoju.
- Nie podzielam pana opinii W tej sprawie - wtrącił
z powagą. - Przemyślałem to sobie dokładnie i uważam,
że moje zachowanie nie było w porządku i postanowiłem
przeprosić za to Caitlin.
Caitlin zamarła ze zdumienia.
- To na pewno nie pana wina - rzekł ojciec, któremu
coś zaczynało nie pasować.
- Uważam, że jeśli zależy mi na tym, żeby być razem
z kimś, kto jest dla mnie ważny, nie powinienem ulegać
fałszywej ambicji. Dlatego chciałem przeprosić Caitlin.
Caitlin pomyślała, że nic już z tego nie rozumie. David
porzucił swój biznes i przyjechał tu za nią, aby ją przepro-
sić? Miał bardzo lotny umysł i już na pewno zorientował
się, przynajmniej z grubsza, że chodzi tu o jej problemy
rodzinne. A więc wszystko wskazywało na to, że porzuci-
wszy najważniejsze dla siebie sprawy zawodowe, przyje-
chał tu za nią, aby ją przeprosić i jednocześnie próbuje
60 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
pomóc w jej rodzinnych kłopotach. Czyżby to, co powie-
działa mu rano, tak bardzo nim wstrząsnęło? I co? Wziął
to sobie do serca? Z pewnością nie w takim stopniu, w ja-
kim by sobie życzyła, ale... Poczuła, że znowu ma nadzieję
na biały welon i gromadkę dzieci, i natychmiast ostro się
skarciła za takie głupie myśli.
Z drugiej strony przecież, nawet jeżeli David domyślił
się, o czym mówił ojciec, to tak naprawdę nie ma o niczym
zielonego pojęcia i zbyt długo trzeba by mu teraz wszystko
wyjaśniać.
- No tak... ale zaraz może być kłótnia. Wiem, że jak
tylko pokażę się żonie na oczy, ona od razu zrobi awanturę.
Bardziej podoba mi się pomysł Caitlin, że porozmawia
z matką i przygotuje teren.
- Jeśli pan pozwoli, chciałbym teraz ja porozmawiać
z Caitlin - rzekł David zdecydowanym tonem.
- To bardzo przyzwoicie z pana strony, iż próbuje pan
nam pomóc. Cieszę się niezmiernie, że moja córka pracuje
w pana firmie.
- Tatku, ja już tam wcale nie pracuję i nie czuję zbytniej
sympatii do tego pana - musiała wtrącić Caitlin.
- Mieliśmy takie... drobne nieporozumienie. To wszy-
stko moja wina. Przemyślałem wszystko, co mi zarzucała
i zdecydowałem się wprowadzić pewne zmiany.
Ten to potrafi gadać, pomyślała Caitlin. Jeszcze gotów
tak urobić ojca, że będzie po jego stronie.
- Dobrze, macie rację - stwierdził ojciec. - Zgoda bu-
duje, niezgoda rujnuje.
- Tatku, ja mu nie wierzę. Za późno na przeprosiny.
- Proszę bardzo, porozmawiajcie sobie spokojnie. Ja
pójdę na mały spacer, nie będę wam przeszkadzał.
Caitlin spróbowała raz jeszcze powściągnąć swoje emo-
cje. Jeżeli David zdecydował się na jakieś perfidne gier-
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
6 1
ki, to zgoda, może być w drużynie i wykorzystać to wszy-
stko do swoich celów. Pogodzenie rodziców było teraz
najważniejsze. Proszę bardzo, szefie. Gramy. Szanse po
obu stronach.
- To my z Davidem pojedziemy teraz do Wyong przy-
gotować teren - zdecydowała. -I po prostu damy ci znać,
kiedy będziesz mógł przyjechać.
Pocałowała ojca w nie golony od kilku dni policzek.
- Trzymaj się, tatku - powiedziała.
Rzuciła Davidowi ostrzegawcze spojrzenie, żeby nie
uważał, że się poddała, ani też nie pozwolił sobie na żadną
poufałość. Poszedł za nią do wyjścia.
- Co się stało z Niemcami? - zapytała.
- Użyłem twojego sposobu - zaśmiał się. - Powiedzia-
łem, że jestem dzisiaj bardzo zajęty i niestety nie będę miał
dla nich czasu. I żeby zwrócili się do mnie, jak już się
wreszcie zdecydują.
- Skąd wiedziałeś, dokąd pojechałam?
- Widziałem, jak zapisywałaś adres.
Zastanowiła się, czy powinna wprowadzać go dokładnie
w swoje rodzinne sprawy, czy też może to nie jest ko-
nieczne.
- Po co tu przyjechałeś? - zapytała ostro.
- Kiedy wyszłaś z biura, poczułem pustkę i... poczu-
łem, że życie bez ciebie straciłoby sens.
Pomyślała, że ona też czuje podobnie. Życie bez tej
szalonej, ognistej namiętności stanie się co najmniej
bezsensowne. Ale zaraz potem przypomniała sobie, iż
ten cudowny taniec z demonami prowadził donikąd,
nie dawał żadnej nadziei na coś więcej. Należało z tym
skończyć.
- Czy domyśliłeś się, o czym mówił mój ojciec? - za-
pytała. - Czy w ogóle wiesz, w czym obiecałeś mi pomoc?
62 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
- To oczywiste, kryzys rodzinny, sytuacja, w której
można jeszcze zapobiec tragedii.
- I na pewno chcesz mi pomóc?
- Tak.
- Nie obiecuję ci niczego w zamian. Prawdopodobnie
myślisz, że uda ci się wykorzystać sytuację. W szczegól-
ności nie obiecuję seksu.
- Nie przyszło mi do głowy, żeby wykorzystywać do
własnych celów twoje kłopoty.
- Kłamczuch.
- Nawet mi to przez myśl nie przeszło. Mówiłaś, że są
dla ciebie inne, wyższe wartości. Doszedłem do wniosku,
że masz słuszność.
Caitlin nie mogła tak po prostu mu uwierzyć. To byłoby
zbyt piękne.
- Sporządź mi listę tych wszystkich wyższych
wartości - zażądała z miną pełną powątpiewania. - Długą
listę.
- Dobrze, nagram to wszystko na dyktafon i kiedy już
wrócisz do pracy, będziesz mogła sobie z niego przepisać
- powiedział.
Tere fere kuku, zakpiła w myśli, teraz będzie szukał
różnych chytrych sposobów, żebym wróciła do pracy.
Choć, swoją drogą, dobrze, że mu na tym zależy.
- Nic z tego - stwierdziła. - Złożyłam wymówienie
i wiem, co robię.
Jemu nadal wszystko przychodziło zbyt łatwo.
- Daj mi szansę - poprosił.
- Miałeś szansę rano. Prosiłam cię kilka razy.
- Caitlin, nie mogłem.
- Zauważyłam to, Davidzie.
- Postaram się naprawić swój błąd.
- Jak?
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 63
- Jutro pójdziemy razem i wybierzemy coś ładnego dla
ciebie na walentynki.
- Jak pewnie się orientujesz, walentynki są dzisiaj, a nie
jutro.
- Przepraszam, było tyle zamieszania z niemiecką de-
legacją.
Baju baju będziesz w raju, pomyślała.
- A co mi kupisz? - zapytała z uśmiechem.
- Wszystko, czego zapragniesz.
No tak, miała rację. Jeszcze nie przemyślał tej sprawy
do końca. To oznaczało, że zapomniał o walentynkach
i zupełnie nie zastanawiał się nad prezentem dla niej.
- O czym w tej chwili najbardziej marzysz, Caitlin?
- zapytał.
- O koniu. Chciałabym znowu mieć własnego konia -
- powiedziała, zanim zdążyła pomyśleć.
- Bardziej marzysz o koniu niż o mnie?
- Możesz sobie tak myśleć.
- Dobrze, będziesz miała konia.
- Nie chcę. Dziękuję, ale nie trzeba.
- Dlaczego nie?
- Ponieważ pierwszą rzeczą, jakiej będziesz potem za
to chciał, będzie to, żebym wskoczyła ci do łóżka.
- Nie, tak nie będzie.
Zdawała sobie sprawę, że bardzo się starał, żeby ją odzy-
skać. Bardziej, niż mogłaby przypuszczać. Zastanowiła się.
- Davidzie, jak długo wytrzymasz bez seksu? - zapy-
tała z poważnym wyrazem twarzy.
- Jakiś tam czas na pewno - mruknął bez przekonania.
- Rok.
- Caitlin! Rok to strasznie długo.
Widziała, jak bardzo był przerażony.
- Pół roku? Miesiąc?
64 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
- No, nie wiem... Spróbuję - rzekł z wahaniem.
- Tydzień?
- Dobrze, dam ci tydzień. Przez ten czas nie będę na-
legać. Narzucę sobie silną wolę, dyscyplinę, rozumiesz.
Caitlin pomyślała, jak bardzo jest teraz inny. Musiał
naprawdę poważnie zastanowić się nad tym, co mówiła. To
mogło znaczyć, że jest dla niego ważna. Nie traktował jej
już jak pogotowia seksualnego, jak przelotnej znajomości.
A więc już nie chodziło tylko o zaspokojenie jego potrzeb?
Poczuła, że wstępuje w nią otucha.
Doszli na parking. Jej malutka mazda wyglądała jak
dziecinna zabawka przy potężnym, ekskluzywnym ferrari.
Pomyślała, iż to za bardzo nasuwa skojarzenie, że i ona
jest jak dziecko przy potężnym, dorosłym, przystojnym
Davidzie. I teraz, być może, on zechce manipulować nią
jak dzieckiem. Niedoczekanie jego!
Wyjęła z torebki kluczyki.
David wyjął z portfela swoje kluczyki.
- Podwiozę cię - powiedział. - Potem wrócimy po twój
samochód.
- Nie, dziękuję. To postawiłoby mnie wobec jeszcze
jednego zobowiązania względem ciebie. Jeśli chcesz, wsia-
daj do mojego samochodu. Albo rób jak uważasz. - Zaczę-
ła otwierać drzwi mazdy.
Wahał się. Widziała, jak bardzo był napięty, jak uważał
na każdy swój ruch. Miała pełną świadomość, co on teraz
czuje. Nienawidził bycia pod jakąkolwiek kontrolą. To ni-
szczyło jego niezależność.
- Czy odwieziesz mnie z powrotem, gdy już zobaczy-
my, jak się rzeczy mają? - zapytał.
Głos jego brzmiał gładko, ale Caitlin za dobrze go znała,
żeby się na to nabrać.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Po raz pierwszy Caitlin miała problem ze swoim małym
autkiem. David usiadł koło niej i nagle poczuła, że jest jej
okropnie ciasno. Poza tym krępowała ją jego obecność.
Trudno było jej skoncentrować się na prowadzeniu samo-
chodu, gdy on znajdował się tak blisko. Jego obecność tuż
obok budziła pożądanie, przywoływała cudowne wspo-
mnienia. Patrzyła z uwagą na szosę, starając się, ile sił,
skoncentrować na prowadzeniu i nie myśleć o mężczyźnie
siedzącym obok.
- Dobrze byłoby, gdybyś zechciała wtajemniczyć mnie
w swoje problemy rodzinne - zaproponował David.
- Nie wiem, czy nie lepiej, żebyś raczej nic nie wie-
dział. Masz ogromny wpływ na ojca. Może dalej powinni-
śmy postępować w ten sposób.
- Wolałbym jednak, żebyś wprowadziła mnie w te spra-
wy - nalegał.
- W spontanicznym działaniu osiągasz perfekcję.
Westchnął.
Caitlin zastanowiła się nad czekającym ją zadaniem.
Matkę koniecznie należało spacyfikować, zanim ojciec
wróci do domu, a przede wszystkim, zanim zaczną się
schodzić pierwsi goście. David, oprócz ogólnego zarysu
sprawy, w ogóle nie wiedział, co się wydarzyło. Łatwo
mógł zrobić fałszywy krok.
Po namyśle, opowiedziała mu krótko, o co chodzi.
66 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
- Tego ranka ojciec odszedł od matki. Małżeństwo zna-
lazło się w krytycznym punkcie. Dzisiaj przypada ich ro-
cznica ślubu. Trzydziesta. Ja i moja siostra miałyśmy zor-
ganizować z tej okazji przyjęcie. - Spojrzała na niego
z lekką ironią. - Problem polega na tym, żeby znowu byli
razem. Przynajmniej na ten jeden wieczór.
Ciemnoniebieskie oczy płonęły takim pożądaniem, że
przez pewien czas nie mogła oderwać od niego wzroku.
Potem przypomniała sobie, iż miała koncentrować się na
prowadzeniu samochodu.
- Tylko na dziś wieczór - powtórzył.
Caitlin resztką woli odwróciła wzrok od niego. Próbo-
wała prowadzić spokojnie i rozważnie.
- Dlaczego twój ojciec odszedł?
- Lepiej zapytaj jego.
David znowu westchnął.
Pomyślała, że mimo wszystko należy mu się jeszcze
jakieś wyjaśnienie.
- Jestem pewna, iż oni się kochają - dodała. - Chodzi
o to, że oboje czegoś innego chcą od życia.
- Rozumiem - powiedział. - Ważne są marzenia.
Wyglądało na to, że już ma jakiś pomysł.
- Ludzie mają wiele różnorakich potrzeb - stwierdziła.
- Nie zawsze seks jest najważniejszy.
- Nie myślałem teraz o seksie. Raczej o samotności.
- Nie znasz się na tym. Nigdy w życiu nie zaznałeś
samotności.
- Skąd możesz o tym wiedzieć?
Pomyślała, że to zupełnie oczywiste. Davidowi wszy-
stko przychodziło zbyt łatwo i zawsze miał w życiu to,
czego zapragnął.
- I kiedy to byłeś samotny? - zapytała z niedowie-
rzaniem.
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
6 7
- Cieszę się, że o to pytasz. Do tej pory nie interesowa-
łaś się tym, co czuję - rzekł z przekąsem.
Tak, miał rację. Nigdy bezpośrednio nie pytała go o ta-
kie rzeczy. Pragnęła go poznać, bała się jednak, iż pomyśli,
że mu się narzuca. Albo że wkracza w jakąś zakazaną strefę
prywatności.
Zawsze oblegany przez kobiety, przystojny, silny, bogaty,
dostawał, co zechciał. Racja, nigdy nie pytała go, co on czuje.
- Przepraszam - powiedziała głęboko zaniepokojona
własnymi myślami. - Chciałabym wiedzieć, kiedy byłeś
samotny.
- Przez większość mojego życia.
To nią wstrząsnęło. Wyglądało na to, że mówił szczerze.
Spojrzała na niego z niedowierzaniem.
- Patrz na szosę.
- Przepraszam.
- Biuro jest bez ciebie przeraźliwie puste. I smutne.
Wróć, Caitlin. Można kochać, można nienawidzić, najtrud-
niej nauczyć się obojętności.
- To prawda - zgodziła się.
- I co z tego wybierasz?
- Obojętność. Szybko się uczę.
Wreszcie dojechali. Caitlin zatrzymała samochód.
- To tutaj - wskazała na piętrowy domek z czerwonej
cegły.
- Ładne miejsce - zauważył David.
- Ojciec tak nie myśli - powiedziała. - Tęskni za swoją
farmą.
- Wchodzę z tobą - zaproponował David.
Caitlin ogarnęły nagle wątpliwości co do planu działa-
nia. Znała swoją matkę. W złości bywała straszna, jak
smok zionący ogniem. To będzie pierwsze spotkanie Da-
vida z jej matką. Oby go tylko nie zniechęciło.
68 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
- Może będzie lepiej, jeśli wejdę sama.
- Obiecałem twojemu ojcu, że do końca będę z tobą.
Nie pamiętała, żeby w ogóle przyrzekał coś takiego.
- Dobrze - zgodziła się z wahaniem. - Ale ja będę
mówić.
- Oczywiście, przecież to twoja matka.
Podeszli ścieżką do drzwi. Caitlin nacisnęła dzwonek,
żeby ostrzec matkę, że ma gości, a zaraz potem otworzyła
drzwi kluczem.
- Mamo, to ja, Caitlin! - zawołała, wprowadzając Da-
vida do przedpokoju.
Mały stoliczek przy wejściu udekorowany był pięknymi
czerwonymi różami. Sznur drobnych kolorowych światełek
zdobił cały przedpokój. Ponad kwiatami, przyszpilone do
ściany wisiały dwa czerwone serca obszyte koronką, ozdo-
bione falbaną i perłami. Była to typowa walentynkowa deko-
racja, przypominająca jednocześnie o trzydziestej rocznicy
ślubu. To oznaczało, że przyjęcie nie zostało odwołane.
Michelle jeszcze nie było, matka urzędowała w kuchni.
Siekała marchew, z satysfakcją zatapiając ostrze noża
w niewinne warzywo.
- Dobrze, że wreszcie przyszłaś, Caitlin. Jakim sposo-
bem zajęło ci to aż tyle czasu?
Dopiero teraz spostrzegła Davida.
- Jak możesz sprowadzać kogoś obcego do naszego
domu właśnie teraz? - zapytała z oburzeniem. - Jesteś zu-
pełnie pozbawiona wrażliwości. I na pewno zaraz mi po-
wiesz, że bierzesz stronę ojca.
- Sądzę, że jeszcze nie znasz Davida, mamo. David Hart-
ley. Wiesz pewnie, iż to... mój szef i obiecał mi pomóc.
Tłumaczenie właśnie w tej chwili, że on już nie jest jej
szefem, chyba zupełnie nie miało sensu.
- Jak on może pomóc? - wybuchła matka. - Nikt i nic
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 69
nie może pomóc! Ojciec ukrywa się nie wiadomo gdzie.
Ale ja go znajdę.
- Rozmawiałam z ojcem rano. Wszystko...
- Gdzie on jest?
Matka jeszcze energiczniej zatopiła ostrze w marchew.
- Niedaleko stąd.
- No tak, nie masz zamiaru powiedzieć. To konspiracja.
- Mamo, ja próbuję to wyjaśnić, zrozumieć, co się stało.
Caitlin podeszła do matki.
- Nawet się jeszcze nie przywitałyśmy.
- Uważaj na nóż - ostrzegł David.
Eileen Ross przeszyła go wzrokiem.
Caitlin próbowała wślizgnąć się w objęcia matki.
- Mamo, my wszyscy cię kochamy. Tatko też...
Głębokie westchnienie.
- Nie przypominaj mi o tym, Caitlin. Twój ojciec jest
fajtłapą. Trzydzieści lat poświęcałam się dla niego i on mi
teraz w taki sposób za to dziękuje.
- Tatko nie chciał, żeby to tak wyszło.
- Oczywiście, że chciał.
- Jeśli nie będziesz się gniewać na niego, on tu zaraz
przyjedzie i znowu będzie wszystko w porządku.
- Nie, nie będzie w porządku! - krzyknęła matka.
- Proszę cię, mamo, nie denerwuj się.
W końcu zdołała jedynie doprowadzić do tego, że matka
zaprzestała siekania kolejnego kilograma marchwi i wszy-
scy troje siedli przy stole w kuchni. Zaczęła się nerwowa
rozmowa, niestety bez żadnego efektu.
Siedziała skuliwszy ramiona i coraz mniej wierzyła, że
jej rodzice jeszcze kiedyś będą razem.
- Musimy działać - mruknął David.
Dobre sobie, pomyślała. Działać. Ale jak?
- Uważam, że powinniśmy już wyjść - powiedział David.
70 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
- Przecież dopiero co przyszliście - zdziwiła się pani
Ross. - Dlaczego mielibyście wychodzić już teraz?
- Ponieważ, jak do tej pory, tylko marnujemy nasz czas.
Przybrał zniecierpliwiony wyraz twarzy.
Wstał z krzesła, obszedł stół dookoła. Zbliżył się do
Caitlin i wziął ją za rękę. Była zbyt zdenerwowana, zbyt
zmęczona, by zaprotestować, kiedy przycisnął jej dłoń do
swojej klatki piersiowej.
- Zrobiłaś wszystko, co mogłaś - zapewnił ją. - Nikt nie
dałby rady więcej osiągnąć. Jestem naprawdę pełen podziwu
dla ciebie.
Eileen Ross spojrzała na niego ze zdumieniem.
- Co to wszystko znaczy?
- To proste. Ja i Caitlin od czterech miesięcy jesteśmy
kochankami. Czy ona tego pani nie mówiła?
Czy on zwariował? Caitlin miała wrażenie, że za chwilę
zemdleje.
- O, mój Boże! - zawołała matka, załamując ręce.
- Jeżeli twoi rodzice chcą się rozwieść, to przede wszy-
stkim ich problem - zwrócił się do Caitlin. - To ich sprawa
i nic tu po nas. Zmarnowaliśmy już cały dzień, wracajmy
do Sydney, nie traćmy już więcej czasu. Przynajmniej nocy
nie zmarnujemy...
- Caitlin, powiedz, że to nieprawda! - krzyknęła
matka.
- Oczywiście, że on to wszystko wymyślił - wyszep-
tała słabym głosem.
- Wychowałam cię na porządną i dobrą dziewczynę!
- Czy ona jest porządna, tego nie wiem, ale dobra to
ona jest na pewno. Och, bardzo dobra. Nie mam powodów,
żeby narzekać, proszę pani. Jest naprawdę fantastyczna.
- Caitlin! - zdenerwowała się matka. - To skandal! Co
ludzie powiedzą? Jak mogłaś mi zrobić coś takiego?
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 71
- Próbowałam... z tym skończyć.
- Na szczęście zbyt późno rozpoczęła te próby. Seks
jest jak nałóg, wie pani, jak się w to wciągnie, to potem
żadne próby, żeby z tym skończyć, nie na wiele się zdają.
Matka podniosła się od stołu.
- Caitlin, ten pan nie żartuje?
- Nie, mamo.
Miała wrażenie, że znowu cały świat się wali i ziemia
osuwa jej się spod nóg. O co chodzi teraz Davidowi?
- Sprowadź ojca do domu! - zawołała matka. - Niech
szybko wraca. I niech coś zrobi. Niech zajmie się tą sprawą.
To jego obowiązek, w końcu przecież jesteś jego córką.
Zwróciła się do Davida.
- Jak mój mąż dowie się o tym, to on już z panem
porozmawia. Będzie pan miał poważne kłopoty.
- Jestem tego pewien.
- Wykorzystywał pan swoje stanowisko służbowe,
sprowadzając moją córkę na złą drogę. Będzie pan musiał
gęsto tłumaczyć się przed moim mężem.
Caitlin zrozumiała wreszcie, na czym polegał podstęp
Davida. Poczuła, że robi jej się słabo.
- Nie udawaj głupiej, Caitlin - zdenerwowała się matka.
- Wiesz przecież, gdzie znaleźć twojego ojca. Pojedź tam
i powiedz, że kazałam mu natychmiast wracać do domu. Ma
tu przyjechać i zająć się tobą. Mój Boże, co ludzie powiedzą!
- Tak, Caitlin - zgodził się David. - Pojedziesz teraz
po ojca, a ja tutaj zostanę i dokładnie opowiem twojej ma-
mie o naszej znajomości. Wszystko wytłumaczę. Na pew-
no ją to zainteresuje.
Caitlin zdążyła już trochę ochłonąć z przerażenia i po-
czuła, że ogarnia ją wściekłość.
- Nie ma mowy - stwierdziła. - To ty pojedziesz i przy-
wieziesz tu ojca. Musisz obiecać, że zrobisz to dla mnie.
72 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
Wyjęła z kieszeni kluczyki do mazdy i włożyła mu do
otwartej dłoni.
- To niebezpieczne - jęknął. - Czy naprawdę chcesz,
żebym prowadził twój samochód?
- Auto cię nie zabije. Ale za ojca nie ręczę.
- Może lepiej będzie, jeśli udzielisz mi paru rad.
- Oczywiście. Z prawdziwą przyjemnością.
Wyszła za nim do samochodu.
- Jak śmiałeś wywlekać na światło dzienne nasze pry-
watne sprawy? - krzyknęła, kiedy już byli sami. - Uwa-
żasz, że wszyscy muszą o tym wiedzieć?
- Tylko twoi rodzice.
- To gorzej, niż gdyby miała się o tym dowiedzieć cała
reszta świata.
- Ale osiągnęliśmy nasz cel. Ojciec wraca do domu.
Matka nie tylko nie protestuje, ale wręcz prosi go o to.
- Tyle że potem ja będę za to płacić.
- Ktoś będzie musiał za to zapłacić.
- Ale dlaczego akurat ja?
- Ponieważ jesteś wrażliwa, empatyczna i troszczysz
się o innych. Ponieważ drzemią w tobie całe pokłady mi-
łości... Bo chcesz, żeby twoi rodzice byli szczęśliwi.
- I to musi się odbywać akurat w ten sposób? -jęknęła.
- To nie jest takie złe rozwiązanie. Zobaczysz, krew raz
jeszcze okaże się gęstsza od wody. Poza tym prosiłaś prze-
cież, żebym działał spontanicznie.
Zanim wymyśliła stosowną odpowiedź, zamknął jej usta
gwałtownym, namiętnym pocałunkiem.
Widziała w jego oczach pożądanie, zachłanną namiętność.
- Najlepiej działać spontanicznie - mruknął. A potem
powiedział już poważnie: - Nie martw się, Caitlin. Wrócę
z twoim ojcem. Zobaczysz, wszystko będzie dobrze.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Co oni robią tak długo?
Caitlin próbowała zwalczyć ogarniającą ją panikę. I już
zaczynała się bać, że jej ulegnie, pozwoli ponieść się ner-
wom. Godziny mijały, pierwsi goście mieli wkrótce przy-
być, a ojca i Davida jak nie było, tak nie było.
Do tej pory panowała nad sytuacją. Wiedziała, z grubsza
rzecz biorąc, czego może się spodziewać po ojcu, liczyła
na to, że matka pokrzyczy trochę na niego, i ta chwila
będzie wymagała od niej szczególnej koncentracji, ale po-
tem powinni się pogodzić. Miała nadzieję, że sytuacja dość
szybko się unormuje, choć, oczywiście, wymagałoby to
obecności ojca. Z pewnym optymizmem zadzwoniła do
Michelle, żeby jej powiedzieć, iż wszystko układa się po-
myślnie.
Udało jej się namówić matkę na pójście do fryzjera.
W ten sposób zyskała trochę na czasie.
Przygotowała sałatkę z owoców tropikalnych i dużą ta-
cę koreczków. Prawie wszystko było już gotowe, pozostało
tylko ugotowanie warzyw i podgrzanie pieczeni i można
już było zasiadać do stołu. Tyle że ta impreza nie bardzo
w ogóle miała sens, jeżeli matka i ojciec nie zdążą się
przedtem pogodzić.
Caitlin była pewna, że David i ojciec dotrą tutaj, zanim
matka zdąży wrócić od fryzjera. Niestety, matka przyszła
wcześniej. Caitlin, nie pokazując po sobie ani cienia nie-
74 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
pokoju, powiedziała matce, że najwyższy czas przebrać się,
bo już niedługo przyjdą goście.
Czuła, że aż brzuch ją boli ze zdenerwowania. Dlaczego
ich jeszcze tutaj nie ma? Przecież mogło im się coś stać.
Wypadek samochodowy czy coś w tym rodzaju.
Michelle przyniosła ugotowaną przez siebie zupę z dy-
ni, sałatki w plastykowych pojemnikach, wędzonego łoso-
sia. Uśmiechała się przy tym miło, co jeszcze bardziej
zdenerwowało Caitlin i wzmogło jej podejrzliwość. Mi-
chelle była wysoka, szczupła, poruszała się miękko i zwin-
nie jak kot. Caitlin lubiła te zwierzęta, ale określenie
„wredny jak kot" jakoś pasowało do jej starszej siostry.
Bladoniebieskie oczy i krótko ostrzyżone włosy, tak jasne,
jakby wyprane w bielince, w wypadku jej siostry wcale nie
dawały obrazu niewinnego aniołka, tylko kogoś bardzo
ugrzecznionego i niestety równie zakłamanego.
Mięso było już w piecyku, warzywa przygotowane
w garnkach i na patelniach. Wszystko mogło się zacząć.
Michelle rozłożyła obrusy i nakryła do stołu.
Nagle Caitlin pomyślała, że powinna zadzwonić do
motelu, może ojciec jeszcze tam jest? A jeżeli David
nie dojechał do „The Last Retreat", to co to mogło ozna-
czać? Rozbił się na autostradzie? Jej kochanym malutkim
samochodem? Poczuła, że jeszcze bardziej rozbolał ją
brzuch.
- Gdzie jest ojciec? - zapytała Michelle bez większego
zainteresowania.
- Zajęty - odparła krótko i zdecydowanie, chcąc poło-
żyć kres jakimkolwiek następnym pytaniom.
- Spodziewam się, że nie wróci na czas - domyśliła się
starsza siostra. - Zostawi mamę samą i będzie straszny
wstyd przed ludźmi.
- Już o to się nie martw.
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 75
- Nigdy nie wiadomo, co mu może przyjść do głowy.
Dobrze, że w finansach matka trzyma rękę na pulsie.
- Przestań głupio gadać - zdenerwowała się Caitlin.
- Zobaczysz, że wyjdzie na moje. I jak ja potem spojrzę
ludziom w oczy?
Caitlin poczuła, że już dłużej nie wytrzyma. Mruknęła
coś, iż musi się przebrać i pobiegła na górę. Musiała sko-
rzystać z telefonu. Pomyślała, że wypadki na drogach zda-
rzają się tak często, iż to zupełnie prawdopodobne, że i im
przytrafiło się coś złego.
Oczyma wyobraźni widziała już obu mężczyzn leżących
bez życia na szosie. Nieżywi. Tak samo, jak jej ukochana
Dobbin. Zadrżała na tę myśl.
Podeszła do telefonu. To wszystko wymagało szczegól-
nej ostrożności. Michelle albo matka mogły w każdej
chwili podnieść słuchawkę drugiego aparatu na dole i pod-
słuchać całą rozmowę. Nerwowo wykręciła numer. Połą-
czenie uzyskała niemal natychmiast, ale jedyne, czego się
dowiedziała, to to, że ojciec oddał klucze do pokoju i opu-
ścił motel.
Zastanawiała się, czy nie zadzwonić do dwóch najbliż-
szych szpitali. Doszła jednak do wniosku, że nie warto
ryzykować. Michelle uwielbiała podsłuchiwanie rozmów
telefonicznych i donoszenie o wszystkim matce. Coś takie-
go mogłoby wszystko zepsuć.
Trzeba było uzbroić się w cierpliwość i czekać. Poza
tym David mówił, że wróci. Pamiętała, z jakim uporem
trzymał się on zwykle swoich planów. Kiedy nawet aż
płonął z namiętności i pożądania, to i tak, jeśli miał w pla-
nie, że wyjdzie od niej o szóstej trzydzieści, nie pozwolił
sobie na żadną taryfę ulgową. Zaplanował i tak musi być.
Teraz to jego rygorystyczne przestrzeganie zasad mogło
na coś się przydać.
76 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
Wślizgnęła się do swojego pokoju. Oczywiście nie mia-
ła w co się ubrać. Wszystkie ciuchy, które przygotowała
sobie na tę imprezę, znajdowały się w kraciastej torbie
w bagażniku, w jej malutkim samochodzie, uprowadzo-
nym nie wiadomo gdzie przez Davida.
Caitlin nerwowo rzuciła się do szafy, pełnej starych
ubrań, takich „na po domu", które czasami wkładała, przy-
jeżdżając do rodziców. To wszystko było trochę już podni-
szczone i zupełnie niemodne. Aż westchnęła z zazdrości
na myśl o ciemnoniebieskiej sukni z głębokim dekoltem,
którą miała na sobie Michelle. Ale trudno, nie suknia zdobi
człowieka. Wydobyła więc z szafy długą, czarną spódnicę,
granatową bluzkę z bufiastymi rękawami, cienkie rajstopy
i brązowe sandałki. Na makijaż zabrakło już czasu, poza
tym i tak wszystkie jej kosmetyki zostały w samochodzie.
Znalazła w łazience intensywnie czerwoną szminkę i lekko
pociągnęła nią usta.
Pośpieszyła z powrotem do kuchni, gdzie matka właśnie
instruowała Michelle, że marchew do potrawki należy do-
dać trochę później, bo... Caitlin nie dowiedziała się dla-
czego, bo matka ujrzawszy ją, od razu zmieniła temat.
- Gdzie byłaś tak długo? - zawołała.
- Bolał mnie brzuch - mruknęła.
- Nerwy - zawyrokowała matka. - I nic dziwnego po
tych wszystkich kłopotach, które na siebie ściągnęłaś.
- Jakie kłopoty? - od razu zainteresowała się Michelle.
- Nie twoja sprawa - stwierdziła Caitlin. - Gdzie jest
twój mąż, Michelle? Miał przygotować drinki.
- Trevor zaraz przyjdzie. Czeka na opiekunkę do dzieci.
Trevor wszedł w tej samej chwili, jak na zawołanie. Był
doradcą prawnym, cieszącym się w tych stronach dużym
autorytetem. Zawsze zdawał sobie sprawę z rangi społecz-
nej tego zawodu.
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 77
Szybko wkroczył do kuchni, by z szacunkiem uścisnąć
dłoń teściowej.
Eileen od razu zaprosiła go do salonu.
Caitlin wzięła do ręki talerzyk z oliwkami i słone orze-
szki i pośpieszyła za nimi. Już tylko dwadzieścia minut
dzieliło ich od planowanego rozpoczęcia imprezy. Miała
nadzieję, że David nie wziął sobie zanadto do serca tego,
co mówiła o wyższości spontanicznego działania nad ści-
słym trzymaniem się wcześniejszych postanowień.
Trevor podszedł do baru. Zgodnie z tradycją rodzinną
do zadań męża Michelle należało serwowanie alkoholu.
Przygotowywał drinki, nalewał wino do kieliszków.
Ubrany był w czarny garnitur, nieskazitelnie białą ko-
szulę i to tego szary krawat w czerwone prążki.
Caitlin postawiła na stole talerzyk z oliwkami. Do nie-
dużej, kryształowej miseczki wsypała słone orzeszki.
I wtedy usłyszała podjeżdżający pod dom samochód, pra-
cujący silnik dużej mocy...
- Ferrari Davida! - krzyknęła z zachwytem i ulgą.
- Kto to jest David? - zapytał Trevor.
- Niestety, niedługo dowiesz się tego - powiedziała
złowieszczo matka.
- Ktoś bardzo bogaty, skoro jeździ ferrari.
- Gorzej - Eileen z troską pokiwała głową. - Gorzej.
Bogaty i zupełnie zdeprawowany.
- Jakie ferrari? - zapytała Michelle, wnosząc do salonu
koreczki i krakersy.
- Tatko przyjechał! - zawołała tryumfalnie Caitlin.
- Mówiłam, że przyjedzie! Już tutaj są!
Matka zesztywniała. W salonie zapanowało milczenie.
Usłyszały kroki na ganku, cichy szmer głosów.
- Tatku, jesteśmy w salonie! - zawołała Caitlin, chcąc
uniknąć kłopotliwej sytuacji.
78 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
Czuła, że serce podchodzi jej do gardła.
Kroki... szmer głosów... drzwi się otworzyły.
Caitlin zamarła z wrażenia, wprost nie mogła uwierzyć
własnym oczom. Ojciec i David, obaj w... wizytowych
garniturach, bardzo eleganccy. Ojciec miał krótko przycię-
te włosy, czyste paznokcie, wyprostowaną sylwetkę i ra-
miona ściągnięte do tyłu. Pełen godności, jakiejś szlachet-
ności.. . Można powiedzieć, zupełnie nie ten sam człowiek.
W jedym ręku trzymał wspaniały bukiet czerwonych
róż, a właściwie jeszcze nie całkiem dojrzałych, delikat-
nych pączków. Do bukietu dołączona była tradycyjna wa-
lentynkowa karteczka. W drugim ręku niósł koszyk z pre-
zentami.
Wszedł, zatrzymał się na chwilę w progu, po czym po-
słał matce powłóczyste, roznamiętnione spojrzenie, niby
Romeo pod balkonem Julii.
- Kocham cię, Eileen - powiedział głębokim basem,
w którym dało się słyszeć wzruszenie.
- Henry... - wyjąkała oszołomiona matka.
Niepewnie postąpił dwa kroki w jej stronę.
- Nigdy w życiu nie kochałem nikogo oprócz ciebie,
Eileen. Ty jesteś gwiazdą mojego życia.
- Och, Henry...
Caitlin zauważyła, że matce lekko trzęsą się ręce. Od-
mieniony ojciec wywarł na niej silne wrażenie, wytrącił ją
z równowagi. I to chyba ośmieliło Henry'ego Rossa. Pod-
szedł już całkiem blisko do swojej żony.
- Pięknie wyglądasz, Eileen. Masz jeszcze więcej uro-
ku niż w dniu ślubu.
- Nigdy nie widziałam cię tak przystojnego, Henry
- rzekła matka jakimś zmienionym głosem. Zdziwiona,
przestraszona, niepewna, jak wrażliwa nastolatka przy
pierwszym spotkaniu z ukochanym.
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 79
Ojciec postawił przed nią koszyk z prezentami, położył
rękę na sercu i nagle zaczął śpiewać:
- Kocham oczu twych czar... Zawsze będę przy tobie.
Ostatnie słowa zaśpiewał przeciągle i z uczuciem. Ma-
tka przygryzła wargę. W jej oczach pojawiły się łzy.
Być może ten patos był trochę śmieszny, ale Caitlin
wiedziała, iż ojciec naprawdę tak myśli o żonie, że rzeczy-
wiście kochają całym sercem. I jeżeli nawet wyrażał swoje
uczucia z pewną przesadą, to przecież najważniejsze, iż
było to szczere i że wywierało na matce tak silne wrażenie.
Henry głęboko wciągnął powietrze do płuc.
- Chciałem wytłumaczyć, Eileen, dlaczego tak nagle
zniknąłem z domu - powiedział. - Miałem drobne kłopoty
z sercem. Zdenerwowałem się tym, że musiałem zastrzelić
Dobbin... I nie chciałem cię alarmować...
- Powinieneś był natychmiast pójść do szpitala!
- krzyknęła matka.
- Proszę, wybacz mi, Eileen. Wiesz, jak bardzo nie
lubię szpitali. To miejsca, w których umierają ludzie.
- Ile ja mam przez ciebie kłopotu. Przecież wiesz, że...
- Nie gniewaj się, kochanie. Odpocząłem trochę i od
razu poczułem się lepiej. Prosiłem Caitlin, żeby nic ci nie
mówiła, bo bałem się, że będziesz się denerwować.
David musiał bardzo umiejętnie nim pokierować, pomy-
ślała Caitlin. To wszystko, co mówił ojciec, w większości
nie mijało się z prawdą. Ale sposób przedstawienia sprawy,
ta pokora a zarazem elegancja, to zupełnie nie pasowało
do ojca, musiało być wyreżyserowane przez Davida.
- Nie powinieneś ukrywać się przede mną, Henry.
- Kocham cię, Eileen.
- Wiem o tym, Henry.
- Zobacz, co kupiłem dla ciebie.
Sięgnął po koszyk z prezentami.
80 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
- Wszystkie pieniądze, które mi dałaś, wydałem właś-
nie na to.
To też mogło być prawdą, pomyślała Caitlin.
Matka coś burknęła o wyrzucaniu pieniędzy w błoto.
- Kupiłem to dla ciebie, bo po trzydziestu latach mał-
żeństwa jesteś w moim sercu nadal piękna i droga jak pan-
na młoda.
- Och, Henry! - rozłożyła ręce i rzuciła mu się w ra-
miona.
Ściskaniu i całowaniu nie było końca. Eileen Ross była
tak wzruszona, że nawet przez chwilę nie bała się, iż mo-
głaby jej się rozmazać szminka.
Caitlin była pod wrażeniem. Nie o to chodziło, że David
umiejętnie zaaranżował całą scenę. To były autentyczne
uczucia. Rodzice kochali się, Bóg był w niebie i wszystko
na świecie układało się jak należy. Mimo wszystkich prze-
ciwieństw, matka i ojciec darzyli się wzajemnie prawdzi-
wym uczuciem.
Popatrzyła na Davida. Uśmiechał się z satysfakcją. Po-
chwycił jej spojrzenie. Teraz miał minę taką, jakby chciał
powiedzieć: „A co? Nie mówiłem? Potrafiłem pomóc".
Uśmiechnęła się z wdzięcznością.
I to okazało się błędem.
David natychmiast przejął inicjatywę, wstał z krzesła
i ruszył w jej kierunku.
Wybaczyła mu wiele za to, że pomógł matce i ojcu, ale
przecież miała świadomość, iż dla Davida znaczyło to zu-
pełnie coś innego niż dla niej. On chciał ją sobie tym kupić,
żeby mu znowu wskoczyła do łóżka. Pomyślała, że nie ma
mowy. Przedtem należało ustalić nowe zasady ich związku.
Nie tylko seks. Nie tylko w nocy. To wszystko musiało być
inne. Problem polegał na tym, że nie wiedziała, czy David
na pewno pomógł jej jedynie po to, by osiągnąć swój
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 81
egoistyczny cel, czy może jednak przemyślał wszystko to,
co powiedziała mu dziś rano. Może naprawdę porządnie
się nad tym zastanowił.
Zerknęła znowu na rodziców. Pomyślała, że prawdziwa
miłość potrafi przezwyciężyć każdy kryzys.
- Eileen! - Ojciec podniósł głowę, wyprostował się.
- Wcale nie miałem zamiaru...
W tym momencie Caitlin zaczęła kaszleć, najgłośniej,
jak tylko potrafiła. Musiała powstrzymać ojca przed do
kończeniem tego zdania. Znała go zbyt dobrze i doskonale
wiedziała, co zamierzał powiedzieć. Znowu twarz jego
przybrała wyraz buntu. Mógł w jednej chwili zepsuć do-
słownie wszystko. Trzeba go było przed tym powstrzymać.
Kaszel spełnił swoją rolę. Udało się.
- Nie mam zamiaru powiedzieć nic innego, oprócz te-
go, że jesteś wspaniała, Eileen - dokończył niezgrabnie.
- Ale chciałbym zdjąć ci z szyi ten złoty łańcuszek, po-
nieważ. ..
Sięgnął do koszyka z prezentami.
- Eileen, na naszą trzydziestą rocznicę ślubu...
- Perły! Kupiłeś mi perły! Henry, kocham cię!
Szczery zachwyt w głosie matki i znowu uśmiechnięta
twarz ojca oznaczały, że krytyczny moment już przeminął.
Caitlin odetchnęła z ulgą.
David podszedł do niej i objął ją w talii.
- Zobacz, jacy są szczęśliwi - powiedział jej do ucha.
Poczuła na twarzy jego gorący, namiętny oddech.
- Jesteś piękna - szepnął.
Musnął ustami jej ucho. Kopnęła go w kostkę, żeby
wiedział, że za dużo sobie pozwala.
Poszedł na drobne ustępstwo. Cofnął ręce z jej talii.
- Już wiem. Nie lubisz komplementów.
I Caitlin miała teraz dylemat. David, za to, co zrobił,
82 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
zasługiwał na nagrodę. Problem polegał na tym, że to, co
ona chciała mu dać, a to, co on chciał dostać, to były dwie
różne rzeczy.
- Lubię komplementy, Davidzie. Oczywiście, jeżeli nie
muszę za nie płacić. I dopóki mam wrażenie, że są szczere.
Ale dziękuję ci z całego serca za to, co zrobiłeś dzisiaj dla
mojej rodziny.
- Myślałem tylko o tobie, Caitlin. Zrobiłem to wyłącz-
nie dla ciebie - powiedział i posłał jej gorące spojrzenie,
takie, któremu trudno się oprzeć.
- Dlaczego? - zapytała.
- Chciałem, żebyś została ze mną - rzekł po prostu.
Poczuła lekkie niezadowolenie z jego odpowiedzi.
Chciała usłyszeć coś więcej. Chociaż, musiała przyznać
w duchu, to już dawało pewną nadzieję.
Spojrzała na rodziców. Ojciec zapinał matce naszyjnik
z pereł. Trzydzieści lat, pomyślała. To okropnie długo. Czy
mogłaby wytrzymać z Davidem aż trzydzieści lat?
Chciał, żeby z nim została. Ale czy na zawsze? Może
na przykład tylko na tydzień? Do szóstej czterdzieści pięć
rano. I w jakim celu?
ROZDZIAŁ ÓSMY
Caitlin nie mogła być bardziej zadowolona z przebiegu
przyjęcia.
Matka zdawała się unosić na obłoku szczęścia, ponad
szarością codziennego życia, pławić się z rozkoszą w kom-
plementach męża. Obnosiła dumnie perły, które dostała od
ojca, wszystkim gościom raz po raz pokazywała naszyjnik
i kolczyki, przyjmowała gratulacje, życzenia.
Ojciec, odkrywszy na nowo swoją moc, zabiegał
o względy żony z taką galanterią, że goście spoglądali na
nich z nie skrywaną zazdrością.
David przyniósł niespodziewanie skrzynkę szampana
i nalewał z kolejnych butelek. Ta przyjemna i nieoczeki-
wana ekstrawagancja dodała jeszcze blasku całej uroczy-
stości. David pomyślał dokładnie o wszystkim. Caitlin czu-
ła, że zrobił to dla niej i zaczynała z coraz większym opty-
mizmem patrzyć w przyszłość.
Trevor, początkowo przytłoczony myślą o kosztującym
pokaźny majątek ferrari, teraz wychodził z siebie, dwoił się
i troił, żeby zaprzyjaźnić się z posiadaczem tak drogiego sa-
mochodu. Przedtem, pełniąc na przyjęciach u teściów rolę
barmana, zastanawiał się często, czy to mu przystoi, czy
człowiek z jego pozycją społeczną... Dręczyły go tego typu
obawy. Kiedy jednak zobaczył, że David w zupełnie natural-
ny sposób serwuje gościom drinki, poczuł prawdziwą dumę.
Jedyną osobą, która nie potrafiła czuć się szczęśliwa,
była Michelle.
84 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
- Co matka wyprawia? Zachowuje się zupełnie jak na-
stolatka. W jej wieku to zupełna głupota.
Michelle od początku raczyła Caitlin tego rodzaju uwa-
gami.
- Co się ojcu stało, to zupełnie nie w jego stylu. On
chyba traktuje matkę jak umysłowo chorą.
Cudze szczęście nie mogło zyskać aprobaty Michelle.
Caitlin patrzyła z niechęcią na starszą siostrę, która nie
potrafiła opanować zazdrości.
- Czy to jest dla ciebie jakiś problem, Michelle? Nie
podoba ci się, że się pogodzili?
- Oczywiście, że jestem zadowolona. Myślę po prostu,
że to jest... śmieszne. Z pewnością stoicie za tym, ty i ten
David.
- Och, nie miałabym nic przeciwko temu, gdyby tak
było - mruknęła Caitlin.
Musiały przerwać rozmowę. Dwadzieścia osiem osób
zasiadło przy długim stole. David i Trevor nalewali szam-
pana. Michelle zajęła się podawaniem zupy dyniowej.
Spełniwszy obowiązek, Michelle powróciła do natarcia.
- Kim jest ten David Hartley? - zapytała, kierując na
Caitlin swój koci wzrok.
- Przecież wiesz.
Caitlin nie miała najmniejszej ochoty informować sio-
stry o wydarzeniach tego dnia, a w szczególności o tym,
że właśnie dzisiaj złożyła wymówienie.
- Kim on jest? - dopytywała się Michelle.
- Znasz odpowiedź.
- Czy on jest bardzo bogaty? - nie wytrzymała starsza
siostra.
- Nie mam pojęcia. Dlaczego go o to nie zapytasz
sama?
- Ile mogło kosztować jego ferrari?
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 85
- Pięć milionów dolarów i siedemnaście centów
- Caitlin zaczęła się śmiać.
- To może doprowadzić go do bankructwa - powie-
działa poważnie Michelle. - Ludzie, którzy wydają pienią-
dze na luksusowe samochody i skrzynie szampana, często
źle kończą.
Ale zazdrosna, pomyślała Caitlin. Właściwie nigdy,
w żadnej ważnej sprawie, Caitlin nie potrafiła dogadać się
ze swoją starszą siostrą. Za bardzo się różniły. Michelle
zawsze starała się być bliżej matki, która trzymała kasę.
Kiedy poznali się z Trevorem, Caitlin od razu wiedziała,
że skończy się to ślubem. Prawnik zarabiał wystarczająco
dużo, żeby mógł zostać przyjęty. Caitlin zwykle próbowała
odpędzać tego rodzaju myśli o siostrze, pojawiały się one
jednak dziwnie często.
Sprzątnięto talerze po zupie. Matka podgrzewała jarzy-
ny na potrawkę. Pieczeń była jeszcze zupełnie zimna. Mi-
chelle wstawiła mięso do piecyka. Trevor wytrwale nape-
niał kieliszki. Caitlin zastanawiała się, czy nie trzeba będzie
zamówić taksówek, żeby po przyjęciu odwieźć gości do
domu. Alkoholu podano stanowczo zbyt dużo. Za to atmo-
sfera panowała fantastyczna. Puszczano wiele melodii
z młodości rodziców.
David wydawał się nie mieć nic przeciwko temu, że jest
teraz z jej rodziną, że rozwiązuje ich problemy. Uśmiechał
się do Caitlin i wyglądał naprawdę na zadowolonego.
Uszczęśliwił ją. To fakt. Nie mogła się powstrzymać
i przesłała mu uśmiech, zanim wróciła do kuchni.
Jak tylko skończy się uroczystość, będzie mogła wresz-
cie zapytać Davida o jego rodzinę. Jego wyznanie, że czuł
się samotny przez większość swego życia, zdawało się
wskazywać na długotrwały brak bliskich osób. Może to
właśnie było przyczyną jego powściągliwości w zwierze-
86 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
niach i może dlatego tak twardo dążył do sukcesów w bi-
znesie. To mogło mu rekompensować niepowodzenia
w osobistej sferze życia.
Teraz, gdy już tak dobrze poznał jej rodzinę, miała wre-
szcie pretekst, żeby zapytać o jego sprawy prywatne. To
mogło nie tylko zaspokoić jej ciekawość, ale wyjaśnić
różne rzeczy, które przesłaniały ich wspólną przyszłość.
Czuła miłe ciepło wokół serca.
Opróżniła zmywarkę z naczyń po zupie. Czystą porce-
lanę przeniosła do suszarki. Przygotowała talerze na nóżki
cielęce. Ustawiła je na stole kuchennym.
Ich znajomość mogła pójść znacznie dalej niż kiedykol-
wiek marzyła.
Michelle przyszykowała sos do podgrzania.
- Co to matka mówiła o jakimś twoim konspirowaniu
razem z ojcem? - Starsza siostra nadal uparcie wściubiała
nos w nie swoje sprawy.
Caitlin doszła do wniosku, że ma już tego dość. Pomy-
ślała, iż warto dać tej ciekawskiej coś na żer, bo inaczej
w życiu się nie odczepi.
- Och, po prostu mama się dowiedziała, że ja i David
od czterech miesięcy żyjemy ze sobą.
Michelle aż otworzyła usta ze zdumienia. Albo z prze-
rażenia, że Trevor nie jest aż tak bogaty jak David.
- To nieprawda - jęknęła z niedowierzaniem.
- Oczywiście, że tak. I co więcej... - Caitlin pomy-
ślała, że jeżeli ona już taka jest, to niech skiśnie z zaz-
drości. - Wyobraź sobie, iż on to robi naprawdę perfek-
cyjnie.
Caitlin pomyślała, że ten drobny żart ze starszej siostry
nie powinien jej zaszkodzić. Niech ma za swoje.
Nagle poczuła, że ktoś za nią stoi.
- Och, najdroższa! - rozległ się głos Davida.
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 87
Caitlin zamarła bez ruchu, doszczętnie ogłuszona. On
musiał słyszeć to, co powiedziała do Michelle!
Rozległ się brzęk tłuczonego talerza, który wypadł z jej
rąk na podłogę. Gorące wargi wpiły się w jej ramię.
- Kochajmy się już teraz! - zawołał. - Tak bardzo cię
pragnę! Podniecasz mnie nieprzytomnie!
- Wielkie nieba! - wykrzyknęła przerażona Michelle.
- Trevor! Trevor! Chodź tu szybko! Zawołaj mamę! I ojca!
Zboczeniec w kuchni! Ratunku!
- Udało się - powiedział z dumą David. - Ukryjmy się
w spiżami. Szybko!
Zanim Caitlin zdołała zebrać myśli, została już wciąg-
nięta do małego, mrocznego pokoiku, przylegającego do
kuchni.
- Zamknij drzwi - wyszeptał tryumfalnie.
- I co teraz chcesz zro...
Zamknął jej usta pocałunkiem. Wykorzystał okazję.
Jej hańba została dokonana. Michelle nie mogłaby te-
go zrozumieć. Poczuła, jak jego bliskość rozpala jej cia-
ło. Całował ją namiętnie, czuła gorący dotyk jego warg.
Zabrakło jej tchu, pochłonęła ją zmysłowość tak intensyw-
na, że wszystko inne straciło sens. I nie miała ochoty z tym
walczyć. Przez cztery miesiące uprawiali seks i jeden
poranek nieporozumień nie mógł zniszczyć tego, co uwa-
żali za cudowny nałóg. Jego ciało pobudzało w niej nie-
odpartą potrzebę bycia z nim razem, przywiązywało na
zawsze.
Naprężyła mięśnie, przywarła do niego. Czuła palący
ogień, przenikający cienką odzież, uciszający pusty ból,
który od rana bezskutecznie próbowała zignorować. Z dzi-
ką zachłannością przyjmowała jego pocałunki.
Słusznie czy nie, ale rozkoszowała się wspólnym pra-
gnieniem, nierozważnie porzucając wszystkie zasady, które
88 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
sobie narzuciła rano. Oparła ręce na jego szyi, palcami
prześlizgnęła się przez włosy, przyciągnęła go ku sobie.
Pieścił ją z dziką, nienasyconą zmysłowością. Oddawała
pocałunek za pocałunek z oszalałą pasją.
- Caitlin, Caitlin - powtarzał w rytm oddechu. Jakby
śpiewał pieśń miłości wyrytą w jego duszy.
Tonęła, zapadała się w to słodkie wirowanie, uległa sile
natury, która pożera pojedyncze istnienia, by stopić je
w jedno. Reszta świata zatonęła w ciemności.
Kochała mrok. Gorące, namiętne noce z Davidem za-
wsze kompensowały jej chłodne, jasne dni. Zawsze marzy-
ła, że noc nigdy się nie skończy.
Otworzyła na chwilę oczy, z trudem podnosząc powieki.
Nigdzie nie było światła. Tylko ciemność pulsująca pożą-
daniem. Znowu zamknęła oczy. Tak być powinno, prze-
mknęło jej przez myśl. Niechaj pogasną światła, niechaj
trwa przez wieki ta upojna noc.
Dźwięk zbliżających się głosów wdarł się brutalnie do
ich świadomości. Spowodował, że David podniósł głowę
i zaczął nasłuchiwać.
- To nie bezpieczniki - powiedział jeden głos.
- Może jakaś awaria w elektrowni? - mówił drugi.
- To na pewno twoja sprawka, Davidzie - szepnęła.
- Lepiej zadzwoń do elektrowni, żeby ktoś tu przyszedł
jak najszybciej - mówił ktoś w kuchni.
Caitlin spojrzała pytająco na Davida, chociaż nie wi-
działa jego twarzy w panujących ciemnościach.
- Jak to zrobiłeś? - zapytała.
- Ja? - Jego głos był lekko zachrypnięty z emocji,
ale... niewinny.
Ponad wszystkimi głosami dochodzącymi poprzez za-
mknięte drzwi spiżami górował jak dzwon donośny głos
matki:
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 89
- Wszystko na nic! Wszystko zmarnowane! Jak ja teraz
podgrzeję jarzyny?
Mięso i jarzyny dało się uratować. Znowu David temu
zaradził. Spostrzegł, że awaria elektryczności dotyczy je-
dynie domu, w którym mieszkali rodzice Caitlin. Zarzą-
dził, by Caitlin, Trevor i Michelle poszli do sąsiadów z pa-
telniami i garnkami, z prośbą o skorzystanie z kuchni.
I tak też zrobiono.
Wytłumaczył gościom, by nie ulegali panice i spokojnie
poczekali przy stole, aż sprawa się wyjaśni. Znalazł świece
w jednej z kuchennych szafek. Zapalił. Nalał gościom
szampana. Wzniósł toast za szczęśliwe pożycie małżeńskie
państwa Ross.
W międzyczasie przybył elektryk. Stwierdził, że zbyt
dużo rzeczy było włączonych naraz i nastąpiło nadmierne
obciążenie transformatora. Wszedł na słup, wymienił zain-
stalowaną tam skrzynkę i problem został rozwiązany.
Tatko zaintonował: „Gdy światła nam rozbłysną zno-
wu...", a goście przyłączyli się do tej starej pieśni.
Sąsiedzi przynieśli podgrzane jarzyny i też zostali za-
proszeni do stołu. Drobne opóźnienie zaostrzyło wszy-
stkim apetyt. Caitlin i Michelle podawały do stołu. Goście
jedli ze smakiem.
Michelle, zazdrosna o to, że to nie ona pogodziła rodzi-
ców, opowiedziała Trevorowi, Eileen i Henry'emu o tym,
co robiła Caitlin w spiżarni, kiedy zgasło światło.
Matka aż kipiała z oburzenia. Jak oni mogli?
Trevor też tak pomyślał. Niewątpliwie tak skandalicz-
ne zachowanie nie licuje z godnością rodziny. Trevor uwa-
żał, że David należy do tych mężczyzn, którzy osiągają,
co chcą, kosztem innych. Bez wątpienia był zazdrosny,
że w czasie kryzysu rodzinnego on sam spełniał tylko fun-
90 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
kcje użytkowe, podczas gdy David okazał się prawdziwą
gwiazdą.
Podano ciasto i kawę. Ojciec wstał od stołu i podszedł
do Caitlin.
- Chciałbym z tobą porozmawiać, jeśli można - po-
wiedział.
- Oczywiście, tatku. A o czym?
- O Davidzie Hartleyu.
Serce jej drgnęło.
- Czy to konieczne?
- Twoja matka prosiła, żebym to z tobą załatwił.
- Dobrze, lepiej, jeśli będziemy mieli to za sobą.
- Trevor powiedział, żebym ostro potraktował tę sprawę.
- To nie jego biznes - mruknęła.
- Michelle też się tego domagała. Powtórzyli to kilka
razy.
- Och, tatku - westchnęła z rezygnacją.
- Rozumiem, że nie mamy wyboru.
- Nie mamy wyboru - powtórzyła.
- Może lepiej, jeśli nikt nie będzie nam w tym prze-
szkadzał. Chciałbym zaprosić cię do mojego gabinetu, jeśli
można.
- Oczywiście, tatku.
Gabinetem nazywał pokój pełen pamiątek, miejsce, do
którego uciekał, by wspominać przeszłość. Na ścianach
wisiały fotografie jego najlepszych koni, które nieraz zwy-
ciężały na pokazach. Czołowe miejsce zajmowała purpu-
rowa rozeta, nagroda przyznana najlepszemu koniowi rasy
Galloway.
Caitlin wskazała wzrokiem na zdjęcia.
- Rozumiem, jak bardzo musi ci tego brakować - rzekła
ze współczuciem.
- Tak - westchnął. - Matka miała jednak rację, że
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 91
sprzedała farmę. Lekarze twierdzili, iż powinienem się osz-
czędzać. I kiedy rano źle się poczułem...
- Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś? - zdenerwowa-
ła się.
- Wiesz, jak to jest - mówił dalej. - Matka próbuje
zainteresować mnie innymi rzeczami dla mojego dobra.
Byłem upartym, starym głupcem, że nie chciałem z nią
współpracować. Twoja matka jest wspaniałą kobietą, ko-
chanie. Zawsze wie wszystko najlepiej.
- Tak, tatku - zgodziła się. Nie chciała mącić ich szczę-
ścia, spierając się teraz o to, czy można decydować za
innego człowieka dla jego dobra.
Ojciec lekko odchrząknął.
- Może... nie zawsze... Ale często.
Popatrzył na nią badawczo.
- Czy kochasz Davida, Caitlin?
- Poniekąd - odparła, uśmiechając się ponuro.
- Rozumiem - pokiwał głową. - Nie przejmuj się tym,
co mówią inni. Słuchaj głosu serca.
- Staram się, tatku.
- Chcę, żebyś była szczęśliwa.
- Wiem o tym.
- O jednej rzeczy musisz pamiętać, Caitlin. Być zawsze
w zgodzie z sobą.
Ojciec raz jeszcze okazał się wspaniały. Nie zawiodła
się. Podeszła i zarzuciła mu ręce na szyję.
- Dlaczego ludzie są tacy?
- Nie wiem, Caitlin.
- I nic nie mogę zrobić...
- Możesz.
- Co takiego, tatku?
- Przebacz im. Oni nie wiedzą, co czynią.
Roześmiała się.
92 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
- Dziękuję, że potraktowałeś mnie tak surowo - poca-
łowała go w policzek.
- Niech Bóg wam błogosławi, Caitlin. Życzę wam dużo
szczęścia - powiedział.
Potem ojciec zszedł na dół do matki, a Caitlin siedziała
jeszcze przez chwilę, przygryzając wargi i próbując zetrzeć
z twarzy uśmiech i wzruszenie. Ojciec był naprawdę wspa-
niały.
Zbiegając ze schodów, wpadła wprost na Davida.
- Czy coś się stało? - zapytał jakimś nieprzyjemnym
tonem.
- Nie. Dlaczego?
Caitlin szybko otarła łzy wzruszenia. David wyglądał
śmiertelnie poważnie, coś go zirytowało, rozwścieczyło.
Czyżby Michelle znowu coś namieszała za jej plecami?
Serce zabiło jej na alarm. To nie był już ten namiętny
kochanek, tylko ktoś bardzo nieprzyjemny, wrogo do niej
nastawiony. Musiało się wydarzyć coś bardzo poważnego.
- O co chodzi, Davidzie?
Nadal kochała tego mężczyznę. Istniały pewne sprawy
między nimi, które wymagały wyjaśnienia, uregulowania,
zanim będzie całkowicie usatysfakcjonowana tym związ-
kiem. Ale nie miała wątpliwości, że David Hartley jest
mężczyzną jej życia, na dobre i na złe. Co się stało?
Widziała lodowate błyski w ciemnoniebieskich oczach.
- Mam pełną świadomość, Caitlin, że nie zaproszono
mnie na tę uroczystość - wysyczał ze złością. - Intruz,
który okazał się być użyteczny. Zbyt pomocny, by go od-
prawić z pogardą. Dopiero później, jak już przestał być
potrzebny...
Caitlin czuła, że serce jeszcze szybciej bije na alarm.
Czyżby matka coś mu powiedziała?
- Davidzie, ja ciebie nie odtrąciłam! - krzyknęła.
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 93
Na pewno pocałunek w spiżarni był wystarczającym
tego dowodem.
- Zrobiłaś to dziś rano. I zgadnij, jak myślisz, kto przy-
był tu na przyjęcie?
- Nie wiem.
- On przyszedł tutaj, Caitlin. Do domu twoich rodzi-
ców. Jest tutaj i czeka na ciebie.
- Nie wiem, o kim mówisz, Davidzie.
- Pozwól mi odświeżyć twoją pamięć, Caitlin. Czło-
wiek, który skradł moje patenty. Ten, który za pomocą
oszustwa stał się moim najgroźniejszym rywalem. Ten,
który zaprosił do siebie niemiecką delegację, zanim zdą-
żyła przybyć do mnie.
Spojrzała na niego z zaskoczeniem, usiłując zrozumieć,
o co mu chodzi.
- Powiedz mi, Caitlin, do cholery, co robi Michael
Crawley na trzydziestej rocznicy ślubu twoich rodziców?
Crawley jest tutaj? Nie miała o tym pojęcia. W ogóle
nie przyszło jej do głowy, że Crawley może znać jej rodzi-
ców. Nigdy nie zamieniła z tym mężczyzną ani słowa.
Widziała go tylko raz w życiu, kiedy towarzyszyła Davi-
dowi w sądzie, na wstępnej rozprawie o kradzież patentów.
Podobnie jak David, Crawley niedawno przekroczył
trzydziestkę. Caitlin zapamiętała go jako człowieka śliskie-
go jak wąż, bez cienia moralności. Był przystojnym męż-
czyzną i niewątpliwie całkowicie zdawał sobie z tego spra-
wę. Jego ciemne oczy wnikliwie obserwowały otoczenie
i rozbłyskały dumą na każdy przejaw uznania dla jego
urody czy też sprytu.
- No i co na to powiesz? - David domagał się od niej
jakichś wyjaśnień.
Poczuła, że nie wie, co mu powiedzieć i zupełnie nie
rozumie, co tu się wydarzyło. Zanim przyszło jej na myśl
94 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
jakiekolwiek sensowne zdanie, które mogłaby teraz powie-
dzieć, usłyszała za sobą:
- Ach, Caitlin, kochanie! Wreszcie cię znalazłem!
I Caitlin spostrzegła, że faktycznie, w domu jej rodzi-
ców zjawił się Michael Crawley. Po prostu wyszedł z sa-
lonu do przedpokoju, w którym stała z Davidem. Nie wa-
hając się ani chwili, podszedł do niej z taką poufałością,
jakby łączyło ich całe mnóstwo wspólnych sekretów.
- Wszystko udało się perfekcyjnie - rzekł z lubieżnym
uśmiechem. - Całe popołudnie spędziłem z niemiecką de-
legacją. Uprzejme wyrazy podziękowania, panienko.
- Ty draniu! - wyrwało się Davidowi.
Caitlin nigdy nie widziała Davida aż tak zdenerwo-
wanego.
Crawley zaśmiał się.
- Panie Hartley, nigdy nie umiał pan przegrywać z god-
nością.
Zbliżył się do Caitlin nazbyt poufale i pociągnął nosem,
jakby ją wąchał.
- Nie używasz tych perfum, które ci kupiłem - rzekł
z wyrzutem. - Przecież wiesz, że wybrałem najlepsze.
Caitlin kompletnie oniemiała z wrażenia. Trochę już za-
czynała rozumieć, co się dzieje, zupełnie jednak nie mogła
w to uwierzyć.
- Kupię ci jutro jeszcze inne perfumy. Coś, co na pewno
polubisz - zaśmiał się rubasznie. - Jenny powiedziała, że
nie wzięłaś do domu tych róż, które dostałaś ode mnie.
Dlaczego, kochanie?
Jenny? Jenny Ashton? Czyżby ona była w to wmiesza-
na? W to... to... Caitlin nie mogła znaleźć odpowiedniego
określenia.
- Caitlin? - zapytał David podejrzliwie.
Patrzyła na niego zupełnie oszołomiona. Fakty, które
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 95
podawał, nie budziły wątpliwości. Musiała, koniecznie
musiała powiedzieć coś teraz Davidowi. Wyjaśnić... Ale
co? Jedyne, o czym potrafiła myśleć, to, że była niewinna.
- Dam ci dobrą radę, chłopcze - powiedział Crawley
protekcjonalnym tonem. - Pojedź teraz do domu. Nie upie-
raj się przy dziewczynie, która już od dawna nie należy do
ciebie.
- Czy to prawda, Caitlin?
- Nie! - krzyknęła, wreszcie odzyskując głos. - Davi-
dzie, przysięgam, że to nieprawda!
Crawley skarcił ją wzrokiem.
- Dlaczego sama mu tego nie powiesz, że przestał cię
interesować? Cóż takiego ci obiecywał? Więcej pieniędzy?
- Głos Crawleya stwardniał. - Nie graj na dwa fronty,
panienko. Hartley już teraz o wszystkim się dowiedział
i nie masz u niego żadnych szans. On ci nie wybaczy tej
drobnej nielojalności. Musisz być teraz ze mną.
- Jemu zależy na tym, żeby nas poróżnić! - krzyknęła.
- Nie słuchaj go, Davidzie.
- Próbowałaś odciągnąć mnie od spotkania z niemiecką
delegacją - rzekł David lodowatym głosem.
- Nie myślałam wtedy o nich, tylko o nas!
- Sądzę, że interesowałaś się wyłącznie sobą.
Ciarki przeszły jej po plecach. Straciła Davida. Despe-
racko próbowała coś jeszcze uratować.
- Davidzie, nie odchodź! Nie pozwól, żeby on zepsuł
to, co nas łączy!
Zimna maska wpełzła na jego twarz.
- Nic nas nie łączy.
Wyjął z kieszeni spodni kluczyki do jej samochodu.
Rzucił na stoliczek z walentynkową dekoracją.
- Poproś Crawleya, żeby podrzucił cię do Yarramalong
- rzekł szyderczo.
96 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
Tylko kilka kroków dzieliło go od drzwi. I odszedł,
zanim Caitlin zdołała znaleźć odpowiednie słowa.
To był impuls, żeby pobiec za nim. Poderwała się do
drzwi, nacisnęła klamkę... i nagle zawahała się. Nie miała
żadnych szans.
David już teraz nie słuchał jej, zamknął przed nią serce.
Nie mogła mu oferować żadnych słów, niczego, co mogło-
by zmienić ten stan rzeczy. Odepchnąłby ją, nawet gdyby
zarzuciła mu ręce na szyję i siłą przytrzymała, wczepiła
paznokcie w jego skórę i w ten sposób próbowała go za-
trzymać. Nie było już żadnego ratunku. Dziś rano świat
zaczął się walić, a teraz już leżał w gruzach.
Usłyszała dźwięk uruchomionego silnika ferrari. David
odjechał.
Oparła głowę o framugę. Zmagała się z ogarniającą ją
falą słabości. Bolał ją żołądek, czuła miękkość w kolanach,
jakby się miała za chwilę osunąć na podłogę. Crawley stał
za nią, bacznie ją obserwując. Niewątpliwie rozkoszował
się tym, jak skutecznie sprawdził się jego scenariusz. Ona
i David zagrali, tak jak im kazał, wyznaczone przez niego
role. Patrzył na nią z tryumfalnym wyrazem twarzy, z bły-
skiem dumy w ciemnych oczach.
Wyprostowała się. Na pewno nie zamierzała mdleć w obe-
cności tego człowieka. Najnędzniejszego z rodzaju ludzkie-
go. Być może dałoby się wyciągnąć od niego jakieś szczegóły,
które pomogłyby jej potem w zdemaskowaniu tych kłamstw.
Mogłaby przedstawić je Davidowi jako dowód i uwierzyłby,
że jest niewinna. I wszystko dałoby się naprawić; Trzeba
przemóc falę słabości, porozmawiać z nim tak chytrze, żeby
powiedział coś więcej. Skąd znał tyle faktów? Co jeszcze
planował przeciwko Davidowi? Na pewno nie mogła sobie
pozwolić teraz na żadne zemdlenie. On by się tylko cieszył,
że udało mu się sprawić jej ból.
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 97
Odwróciła się tak, by zagrodzić mu drzwi. Obserwował
ją z tryumfalnym uśmieszkiem na twarzy. Caitlin na ogół
czuła wstręt do przemocy fizycznej, ale ogarnęła ją taka
nienawiść do Crawleya, że mało brakowało, a dałaby mu
w twarz.
Prawie natychmiast zdała sobie sprawę, że Crawley był-
by zadowolony z takiego obrotu rzeczy. Ciemne oczy wy-
patrywały wrażenia, jakie na niej wywarł. Cieszyłby się,
że doprowadził przeciwnika do takiej wściekłości, że ten
aż stracił panowanie nad sobą. Caitlin od razu postanowiła,
że nie da mu powodu do zadowolenia.
- Dlaczego pan to zrobił? - zapytała. - Jaki miał pan
w tym cel?
Zaśmiał się.
- Niszczenie Hartleya sprawia mi szczególną satysfa-
kcję. A teraz tak zdołałem mu dokopać, że naprawdę dum-
ny jestem z siebie - uśmiechnął się z tryumfem. - Czuję
się, jakbym znalazł żyłę złota.
- Ma pan dziwne wyobrażenie o żyle złota — mruknęła.
- Nie aż tak bardzo. W każdym razie moja inwestycja
w walentynki opłaciła się. To, co wydałem, zwróciło mi się
z nawiązką. Nagle się okazało, że ktoś inny przysyła ci kwiaty
i prezenty. David musiał dziś rano szaleć z zazdrości. Z pew-
nością nie mógł należycie skoncentrować się na rozmowach
z delegacją niemiecką. Ależ musiał być wściekły!
Chytre oczka Crawleya aż błyszczały z uciechy.
- Bzdura - stwierdziła chłodno. - Wcale się tym nie
przejął.
Wyglądało na to, że Crawley jej nie uwierzył. Wycelo-
wał w nią wskazujący palec.
- Nie rób ze mnie głupka, moja droga. Nie składałaś
wymówienia zupełnie bez powodu. Wiem o tobie więcej,
niż ci się wydaje.
98 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
- Skąd pan wie, że składałam wymówienie?
- Przede mną nic się nie ukryje.
- Jak się panu udało dostać do domu moich rodziców?
- Och, to było dziecinnie łatwe, wprost szkoda
słów. Spotkałem seksowną blondynkę, która zaprosiła
mnie od razu, jak tylko powiedziałem, że przychodzę do
ciebie.
Michelle. Prawdopodobnie cały czas stała gdzieś tutaj
koło schodów, żeby zobaczyć, co wyniknie z rozmowy
Caitlin z ojcem. I Crawley, wchodząc do domu jej rodzi-
ców, od razu natknął się na szpiegującą Michelle. I starsza
siostra niemal bez wahania wpuściła go do środka. Na
pewno świadomie, przynajmniej częściowo, chciała dać
Caitlin nauczkę, by nie zawracała głowy aż dwóm panom
jednocześnie.
- Teraz, kiedy pan już się zabawił, bardzo proszę opuścić
dom moich rodziców - powiedziała Caitlin, szeroko otwie-
rając przed nim drzwi. - Nie jest pan tutaj mile widziany.
- Dlaczego nie przyjdziesz teraz do mnie do pracy?
- zaśmiał się protekcjonalnie. - Pomyśl, jak wiele mogli-
byśmy razem dokonać.
Caitlin znowu poczuła gwałtowną chęć, żeby uderzyć
go w twarz albo zrobić coś jeszcze gorszego. Stłumiła jed-
nak impuls. To byłoby błędem. Crawley uznałby to za swój
sukces, wszak pragnął ją zdenerwować aż tak bardzo, by
przestała kontrolować swoje zachowanie.
Pomyślała, że znacznie lepiej byłoby rozpracować słabe
strony Michaela Crawleya. Jakie on mógł mieć słabe stro-
ny? Może przepełniające go zarozumialstwo?
- Bardzo zręcznie pan to rozegrał.
- Rzeczywiście, jestem dumny z siebie.
Caitlin czuła, że żołądek podchodzi jej do gardła.
- Jakim cudem udało się panu dowiedzieć o mnie i
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 99
o Davidzie, skoro przecież nikt o tym nie wie? - zapytała,
próbując połechtać jego dumę.
- Owszem, do tej pory udało się wam uniknąć rozgłosu.
- A może to tylko blef?
To poruszyło jego ambicję.
- Oczywiście, że nie blef ani nie przypadek.
- Zatem jak pan na to wpadł?
- Po prostu śledziłem was oboje.
Tak proste, tak oczywiste. Każdy mógł na to wpaść.
- Nie wierzę, żeby mógł pan w ten sposób poznać do-
kładnie nasze życie.
- Proszę sprawdzić.
- I zna pan dokładnie zwyczaje Davida?
Jeszcze szerszy uśmiech rozjaśnił jego oblicze.
- Oczywiście.
- O której wyszedł David dziś rano z mojego mieszkania?
- Szósta czterdzieści pięć. Zawsze wychodził o tej porze.
Caitlin pomyślała, że wiedział, i to za każdym razem,
kiedy byli ze sobą, i mimo zdenerwowania poczuła rozba-
wienie. Zachichotała. Potem szybko próbowała coś powie-
dzieć, żeby słowami zatuszować swoją nie kontrolowaną
reakcję.
- I co zawsze robi David, kiedy wychodzi ode mnie?
- zapytała. Sama nie miała o tym pojęcia, ale co jej szko-
dziło sprawdzić wszystkie informacje tego szpiega?
Michael Crawley wybuchnął ochrypłym śmiechem.
- Jak to co? Je śniadanko ze swoją mamusią!
Rechotał, aż łzy pojawiły się w jego oczach. Potem
opanował się, przeważyła chęć, by pochwalić się swoim
tryumfem.
- Rozumiesz, Caitlin, rozpracowałem go psychologicz-
nie. Wykorzystam odpowiednio tę wiedzę o śniadankach
z mamusią. Zniszczę go doszczętnie.
1 0 0 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
Caitlin poczuła, że zaraz oszaleje.
- Pan jest sadystą! - krzyknęła.
- Rzeczywiście, jestem sadystą. W dodatku inteli-
gentnym. Matka Davida będzie głównym atutem w moich
planach.
Drgnęła i wskazała ręką na otwarte drzwi.
- Do widzenia panu.
Stanął w progu i czekał, wlepiając w nią oczy.
- Przemyśl to wszystko, Caitlin. Zadzwoń do mnie, jak
będziesz szukała pracy. David jest dla ciebie stracony. Nie
ma już do ciebie źdźbła zaufania. Nie będzie chciał cię
widzieć. A ja zapłacę więcej niż on. Plus słodka nagroda,
żebyś nie czuła się pokrzywdzona.
- Myślę, że się nie rozumiemy - powiedziała ostro.
- Dobranoc panu.
Nie czekał już, żeby mu to powtórzyła.
Wyszła na zewnątrz, patrząc, jak nikną w oddali światła
jego samochodu. Potem zwymiotowała na grządkę. Prze-
płukała usta wodą z węża ogrodowego. Trzeba było wracać
do gości. To nie było łatwe. Drgał w niej każdy mięsień.
Zamknęła drzwi za sobą i oparła się o nie. Michael
Crawley był tak obrzydliwy, że nadal zbierało jej się na
wymioty. Potrzebowała jakiegoś antidotum na tę truciznę.
Nic takiego jednak na razie nie mogła znaleźć. Crawley
operował faktami i to było bardzo trudne do podważenia.
I miał rację. Zaufanie, jakim darzył ją David, zostało bez-
powrotnie zniszczone. Caitlin pomyślała, że nie ma już
powrotu do Davida, nie ma sposobu, żeby mogła znowu
być razem z nim. To już koniec.
Powiodła wzrokiem po ścianach, znowu ta walentynko-
wa dekoracja, sznur świateł, dwa czerwone serca. Łzy po-
jawiły się jej w oczach. Ależ udało jej się w tym roku to
święto!
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 1 0 1
Powoli, docierały do jej uszu dźwięki płynącej z salonu
muzyki. Poznała melodię, to była stara piosenka z filmu
„Duch". Tak, najwyższy czas wracać do gości. Otarła łzy
i próbowała ułożyć usta w coś w rodzaju uśmiechu.
Słowa piosenki mówiły o miłości, o szczęściu. To było
takie piękne, wyrażające tak niezgłębioną tęsknotę... Po-
myślała, że już nigdy nie będzie w jej życiu miłości. To,
co się tak cudownie zaczęło, ten ogień namiętności nigdy
już nie rozpali się pełnym blaskiem. Nie będą mieli okazji,
żeby się lepiej poznać. I on nigdy już się nie dowie, że byli
stworzeni dla siebie... Coś fantastycznie wspaniałego zo-
stało zniszczone przez diabła w ludzkiej skórze, przez tego
obrzydliwego Michaela Crawleya.
Słyszała przez drzwi, jak głos ojca dołączył do piosen-
karza.
Wolnym krokiem pokonała odległość dzielącą ją od sa-
lonu. Poprzez łzy widziała, jak rodzice tańczą razem, przy-
tuleni do siebie. Patrzą sobie w oczy, jakby na świecie nie
istniał nikt inny oprócz nich. Matka także zaczęła śpiewać.
Patrzyła na nich, wirujących na parkiecie. Tacy byli
cudowni, trzydzieści lat razem i ciągle tak bardzo zakocha-
ni. I Caitlin przysięgła sobie, że zrobi, co tylko będzie
możliwe, żeby David znowu jej wierzył. Musi odzyskać
jego zaufanie. I jego miłość.
Potrzebowała go.
Kochała go.
A on? On przecież był samotny przez większość swego
życia... Sam jej to wyznał.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Przyszła do biura już o ósmej rano. Jeszcze nie było
sprzątnięte. Dwie sprzątaczki dopiero kończyły swoją pra-
cę. Caitlin od razu jednej z nich sprezentowała te nie-
szczęsne róże od Crawleya, a drugiej koszyk z upominka-
mi. Wyjęła z torebki odświeżacz powietrza i szybko unice-
stwiła zapach róż. Potem poszła do łazienki i bardzo sta-
rannie umyła ręce, które mimo wszystko musiały dotykać
kwiatów i koszyka.
W ten sposób znikły z pokoju wszelkie ślady po pod-
stępnym draniu Crawleyu.
Jej wymówienie leżało nadal na biurku, tak jak je zo-
stawiła poprzedniego dnia. Znalazła również na faksie wia-
domość od delegacji niemieckiej, prawdopodobnie ozna-
czającą pogrzebanie jeszcze jednej nadziei. Nic jednak nie
mogła na to poradzić. Poszła do toalety - nigdy w życiu
nie czuła się aż tak bardzo zdenerwowana, jak dziś.
Jeszcze raz przejrzała się w lustrze, zastanawiając się,
czy jest stosownie ubrana. Może powinna była włożyć tę
zieloną sukienkę, która kiedyś tak bardzo podobała się
Davidowi. Jeżeli jednak pamiętał, że ją pochwalił, potra-
ktowałby to jako wyrachowanie. Zastanawiała się nad tym
przed wyjściem do pracy i w końcu zdecydowała się na
czerwoną garsonkę. To był mocny kolor, a tego poranka
szczególnie potrzebowała siły. Niestety, czerwony kolor
podkreślał bladość jej twarzy i sińce pod oczami, oczywi-
sty znak nerwów i niewyspania.
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
1 0 3
Nie miała wiele czasu na spanie, jednakże nawet w cią-
gu tych paru godzin nie zmrużyła oka i wydawało jej się,
że ta noc ciągnie się w nieskończoność.
Caitlin powiedziała rodzicom, Michelle i Trevorowi,
że David po prostu nie mógł dłużej zostać, bo musiał już
wracać i mogli sobie interpretować tę informację, jak tyl-
ko chcieli. Gdy impreza zbliżała się już do końca, któryś
z gości chętnie i życzliwie podwiózł ją do Yarramalong
i wkrótce znowu dysponowała swoim malutkim samo-
chodem.
Wracając do Sydney, pomyślała z ulgą, iż przyjęcie
skończone i że już do nikogo nie musi się uśmiechać. Czuła
się okropnie zmęczona. Poszła spać bardzo późno i nie
miała wiele czasu na sen, nawet gdyby udało jej się trochę
zdrzemnąć, gdyż postanowiła, że przyjdzie do pracy dużo
wcześniej niż szef.
Całą noc zastanawiała się, czy David, wychodząc z do-
mu jej rodziców, rzeczywiście nie miał żadnych wątpliwo-
ści, co do prawdomówności Crawleya. Próbowała też
dojść, o co chodziło temu draniowi, gdy mówił o matce
Davida. W jaki sposób mógł wykorzystać fakt, że David
codziennie rano jadał śniadanie razem z matką? Nawet
gdyby z tego wynikało, że David jest maminsynkiem czy
nawet fajtłapą, to i tak jej szef nie był człowiekiem, który
przejmowałby się takimi pomówieniami. O co mogło cho-
dzić Crawleyowi?
I jeszcze pozostawała kwestia, dlaczego David był tak
konsekwentnie uparty w ścisłym trzymaniu się rozkładu
dnia. Przecież mimo wszystko śniadanie z matką nie było
aż tak ważne, żeby nie mógł tego odwołać.
Dlaczego nigdy nie zaprosił jej do siebie do domu? Co
tam ukrywał? Czyżby drugą kochankę? Tamta byłaby jego
domową panią, a ona służbową? Ciekawa organizacja ha-
104 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
105
remu. Nie, na pewno nie chodziło o nic tak podłego. Ale
dlaczego jej nie zapraszał? Co on tam ukrywał? Trzymał
jakiegoś potworka w tym swoim domu?
Tak wiele pytań cisnęło się jej na usta. Niestety, na razie
musiały poczekać.
O ósmej dwadzieścia dwie otworzyła biuro, zamknięte
przedtem na klucz. Wiedziała, że punktualnie o ósmej trzy-
dzieści pojawi się w pracy David.
Pierwsze, co prawdopodobnie zrobi jej szef, to spraw-
dzi, czy nie nadeszły faksem jakieś nowe informacje. Czyli
najpierw wejdzie do jej gabinetu. Caitlin obserwowała
z napięciem mijające minuty. Ciągle jeszcze nie miała
szczegółowego planu, jak postąpić. Zastanawiała się gorą-
czkowo, czy powinna siedzieć przy biurku, czy raczej stać,
czy tak wyglądać, jakby normalnie przyszła do pracy, czy
może wręcz przeciwnie.
Ósma trzydzieści. Stanęła przy biurku obok swojego
krzesła, po lewej stronie miała komputer, z tyłu faks. Stała
twarzą do drzwi.
Usłyszała kroki Davida. Nerwowo ścisnęła oparcie
krzesła, wbijając paznokcie w obicie. Czuła, jak szybko
bije jej serce, jak gwałtownie pulsuje tętnica na skroni, jak
spazmatycznie kurczy się żołądek.
David nie wpadł do biura ze zwykłą sobie energią. Za-
czął otwierać drzwi do jej gabinetu powoli, jakby natrafił
na jakąś przeszkodę. Może chodziło o niemiłe wspomnie-
nie o kobiecie, która jeszcze wczoraj tu pracowała i tak
strasznie zawiodła jego zaufanie.
Wreszcie wszedł. Wyglądał mizernie, jakiś grymas na
twarzy, oczy świadczące o braku snu.
Zamarł, gdy ją zobaczył. Nerwowo napiął mięśnie.
Twarz jego przybrała twardy wyraz, oczy błysnęły wście-
kłością.
- Co tutaj robisz?
- Nie akceptuję pochopnych sądów. - Głos jej zadrżał,
chociaż milion razy przedtem powtarzała sobie tę kwestię.
- Wyjdź stąd - powiedział. - Już tutaj nie pracujesz.
To dało przeciwny efekt. Adrenalina, której nadmiar
pojawił się w jej żyłach, dała jej dodatkową moc. Mózg
zaczął pracować jeszcze wydajniej niż zazwyczaj. Spojrza-
ła na niego wyzywająco, uzbrojona we własną niewinność.
- Czyżbyś zapomniała, że wczoraj złożyłaś wymówie-
nie, które zostało przyjęte? - zapytał jadowicie.
- Tak, złożyłam wymówienie na piśmie i, jak wiesz,
•zostawiłam je na moim biurku... dla jakiegoś nieproszone-
go gościa, żeby mógł się zapoznać z jego treścią.
Chwyciła głęboki oddech i mówiła dalej:
- Ja nie informowałam Michaela Crawleya, że zrezyg-
nowałam z pracy. Ty też mu o tym nie mówiłeś. A przecież
wczorajsza akcja Crawleya opierała się na informacji, że
już u ciebie nie pracuję.
- Czyżby? - mruknął.
- Nie zamierzam donosić na żadnego z twoich pracow-
ników - rozgniewała się. - Ale ktoś z nich szpieguje na
rzecz Crawleya.
- Dlaczego miałbym sądzić, że jest to ktoś inny, a nie
właśnie ty?
- Ponieważ jestem tutaj, Davidzie. Przy tobie. I jeśli
mnie wyrzucisz, Crawley zwycięży. Osiągnie to, co zapla-
nował. On właśnie tego chciał, przysyłając mi róże i pre-
zenty. Poza tym zamierzał wywołać jak największe zamie-
szanie przed spotkaniem z Niemcami.
Skrzywił się.
- Nikt z pracowników nie wie, że byliśmy kochankami.
Crawley mógł uzyskać tę informację tylko od ciebie.
- Otóż, mylisz się. Crawley szpiegował cię. Przyznał
1 0 6 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
się do tego wczoraj wieczorem, kiedy już pojechałeś. Po-
wiedział mi, które noce spędziłeś u mnie w mieszkaniu
i dokładną godzinę, o której wychodziłeś.
- Skąd mam wiedzieć, że nie uzyskał tych informacji
właśnie od ciebie?
- Nigdy mi nie mówiłeś, co robisz po wyjściu ode mnie,
Davidzie - powiedziała, pragnąc przykuć jego uwagę.
- Oczywiście jechałem do domu - stwierdził ironicznie.
- Tak. Jechałeś do domu na śniadanie ze swoją mamą...
i to każdego ranka, to wiem od Crawleya. I on zamierza
wykorzystać twoją mamę przeciwko tobie. Powiedział, że
to jego najlepsza broń, choć oczywiście nie mam pojęcia,
o co mu chodziło.
Zmarszczył brwi, po czym zamarł bez ruchu. Pomyślała,
że wygląda jak skamieniały albo jakby go ktoś uderzył.
Oczy miał teraz zupełnie bez wyrazu, zatopione w coś, co
pochłonęło całą jego świadomość.
Caitlin poczuła, że ona też ma wszystkie nerwy napięte do
granic wytrzymałości. Co spowodowało w nim taką reakcję?
Co to za tajemnica związana z jego matką? Co to za broń,
którą wymierzył przeciwko niemu Michael Crawley?
Widziała, jak dłonie Davida zacisnęły się w pięści. Jak
potem próbował wrócić do normy, wyluzować się. Znowu
włączył swoją samokontrolę. Jego oczy znowu patrzyły na
nią. Było to teraz wnikliwe, badawcze spojrzenie. Chciał
poznać wszystkie szczegóły.
- Czy mówił, w jaki sposób zamierza wykorzystać mo-
ją matkę? - Jego głos był pozornie spokojny, pozbawiony
wszelkich emocji.
- Nie. Tego mi nie mówił - odpowiedziała spokojnie.
- Śmiał się, że planuje rozpracować cię psychologicznie
i kluczem do tego jest właśnie twoja matka. Mówił, że to
jego główny atut przeciwko tobie. Napawał się rozkoszą,
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 107
że wreszcie może cię zniszczyć. On mnie przeraża... Ten
człowiek jest sadystą.
Na twarzy Davida pojawił się wyraz ogromnego bólu.
Nigdy przedtem nie dał jej poznać żadnych swoich słabo-
ści. Potrząsnął głową, jakby nie dowierzał, jakby nie chciał
przyjąć tego do wiadomości.
- Dziękuję, że mimo wszystko przyszłaś - powiedział
zmienionym głosem. - Bóg świadkiem, iż wczorajszym
zachowaniem nie zasłużyłem sobie na to.
- Zasłużyłeś. Nie zapomniałam, jak bardzo pomogłeś
mi wczoraj.
I kocham cię, dodała w myśli. Być może to nieme wy-
znanie miłości przesłały mu jej oczy. Wiedziała, co myślał.
Wczoraj prosił, żeby z nim została, a gdy przyszła pora
próby, nie zaufał jej. Popełnił karygodny błąd. Z wielu
powodów lepiej by było, gdyby zechciał ją wtedy wysłu-
chać. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
- Czy wszystko dobrze się skończyło wczoraj wieczo-
rem? - zapytał.
- Bardzo dobrze... - Uśmiechnęła się na wspomnienie
matki i ojca tańczących razem. - Zrobiłeś dobrą robotę.
Tak, to było wspaniałe, on sprawił, że mogła widzieć
swoich rodziców złączonych w tańcu, wspólnie nucących
piosenkę o miłości.
- Dostałem nauczkę - powiedział trochę do niej, a tro-
chę do siebie. - To ja powinienem był kupić ci te róże.
Przyglądał jej się, tym razem nie z pożądaniem, tylko
tak, jakby poznawał ją od nowa. A gdy opuścił wzrok,
twarz jego znowu wyrażała wewnętrzną udrękę.
- Sądzę, że zbyt wiele oczekiwałam po naszej znajo-
mości - rzekła, wskazując wzrokiem leżące na biurku wy-
mówienie.
Pomyślała sobie, że niepotrzebnie dała mu poznać swoje
108 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
uczucia, że tylko się wygłupiła. Przecież cały czas, mimo
regularnych stosunków seksualnych, trzymał ją na dystans.
Była dla niego tylko dobrą współpracownicą i dobrą ko-
chanką. Nikim więcej. Nigdy nawet nie zaprosił jej do
siebie do domu. Nigdy nie myślał poważnie o wspólnej
przyszłości. Nigdy jej takiej wspólnej przyszłości nie obie-
cywał. Nie miał wobec niej żadnych zobowiązań, więc
bezsensem było mieć do niego jakiekolwiek pretensje.
- Tu nie ma twojej winy, Davidzie - dodała. - Po pro-
stu chciałam zbyt wiele.
- Nie zdawałem sobie sprawy... - powiedział cicho.
- Przepraszam cię.
Nie kochał jej. Dlaczego marzyła o tym, co nie mogło
się spełnić? Obawiała się spojrzeć na niego, żeby w jego
oczach nie wyczytać potwierdzenia swoich najgorszych
domysłów. Popatrzyła na leżące na biurku pismo.
- Może ta rezygnacja z pracy to naprawdę najlepsze
wyjście z sytuacji - stwierdziła, dając mu możliwość
szczerego wyrażenia uczuć. - Nie powinnam ci się narzu-
cać. To tylko przeszkadza w pracy... w wielu sytuacjach,
na przykład wczoraj z delegacją niemiecką.
Cisza. Długa cisza. Dopiero po chwili odezwał się:
- Zauważyłem... wczoraj wieczorem... - słowa
z wyraźnym trudem przechodziły mu przez gardło.
Caitlin wstrzymała oddech. Tylko nie pozwól mi odejść,
powtarzała w myśli.
- Caitlin... daj mi... nam... jeszcze jedną szansę - po-
prosił, starannie dobierając słowa.
Odetchnęła z ulgą. Rozluźniła napięte mięśnie, ale mu-
siał upłynąć pewien czas, zanim mogła zebrać się na od-
wagę, podnieść głowę i spojrzeć mu w oczy.
- Potrzebne mi twoje zaufanie, Davidzie.
Chciała od razu zapytać o jego matkę, czuła jednak, że
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 109
nie jest to odpowiedni moment na tego rodzaju pytania. To
było dla niego coś bardzo bolesnego i choć na razie nie
mogła mu pomóc, czekała, aż David zdobędzie się na od-
wagę i wszystko jej wyjaśni. Nie ma miłości bez zaufania.
- Przepraszam. Już nigdy więcej nie zawiedziesz się na
mnie.
- To dobrze.
Pragnęła, by podszedł do niej, objął ją, przytulił, cało-
wał. Niestety, znajdowali się w biurze. A on miał swoje
żelazne zasady.
Złam je, nie przejmuj się niczym, błagała go w myślach.
Pamiętała jednak, jakie konsekwencje miała podobna pro-
śba wczoraj rano i już więcej nie chciała ryzykować.
Jednak nadal nie zgadzała się na seks z Davidem. Tamten
rodzaj znajomości zakończył się wczoraj rano i nie miała
ochoty do tego wracać. Nie chciała, by znowu o szóstej czter-
dzieści pięć odchodził od niej, przeistaczając się w chłodnego
biznesmena. I nie uważała za słuszne, żeby nadal ukrywali
swój związek, jak jacyś złodzieje. To należało zmienić.
Zmusiła się, resztką sił, by skoncentrować się na spra-
wach służbowych.
- Przyszedł faks od Niemców. Lepiej będzie, jeśli to
przeczytasz.
Podeszła do faksu i oderwała zadrukowaną kartkę.
To też było trudną próbą dla Davida. Inżynier Schmidt
informował, iż spędził wczorajsze popołudnie na rozmo-
wach z Michaelem Crawleyem. Nie wypowiadał się jedno-
znacznie na temat zrezygnowania ze współpracy z firmą
Hartleya. Było jednak oczywiste, że oczekiwał, iż David
będzie teraz zabiegał o jego względy, płaszczył się przed
nim, obniżał ceny.
Z niepokojem obserwowała Davida. Czy bardzo rozzło-
ści go treść tego pisma?
1 1 0 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
Ale on ze spokojem odłożył kartkę i podszedł do niej.
Tak blisko, jak tego pragnęła. Objął ją w talii.
Rzuciła mu ostrzegawcze spojrzenie.
- Caitlin - jęknął.
Łagodnie przesunął dłonią po jej policzku, rozkoszując
się delikatnością i ciepłem skóry. Pogładził jej włosy. I na-
gle wpił usta w jej wargi z taką pasją, z taką namiętnością,
że zaskoczona nie zdążyła zaprotestować.
Złamał swoją główną żelazną zasadę. Nie wiedziała,
jaka jest tego przyczyna i nie troszczyła się o to. Czuła
prawdziwą ulgę, że koszmar samotności już ma za sobą.
Nie wahała się, nie opierała mu się. On już nie złościł się
na nią, ona mu wszystko wybaczyła, zaufanie wzajemne
zostało odbudowane. Znowu było wszystko dobrze. Zafa-
scynowani sobą, zachwyceni, jeszcze raz obudzili do sza-
lonego tańca śpiące demony.
A jednak jakiś uparty wewnętrzny głos próbował ją
ostrzec. Nie chciała go słuchać, ale pojawiał się coraz na-
trętniej w jej myślach.
Odsunęła się od Davida.
- Nie - powiedziała. - Nie rób tego.
Spojrzał na nią zmieszany. Zaskoczony. Pragnął jej.
Pożądanie zawładnęło nim tak silnie, że nie dbał o to,
iż ktoś wejdzie do gabinetu, że może ich zobaczyć. Te-
raz ona dbała o takie sprawy. Nie chciała już nigdy wię-
cej być dla niego panienką na zawołanie. To musiało się
zmienić.
- Davidzie - rzekła stanowczo. - Jestem tutaj twoją
asystentką. Nikim więcej.
- Przepraszam - powiedział.
Wyglądało na to, że sam się sobie dziwi, iż mógł się
zapomnieć aż do tego stopnia. Nadal jednak ją obejmował.
Nie cofnął rąk. Jakby zupełnie był mu obojętny ten nie-
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
1 1 1
przyjemny faks, który nadszedł od Niemców. Jakby zupeł-
nie nie przejmował się swoją firmą.
- To bardzo niedobra wiadomość - przypomniała mu.
Spojrzała wymownie na pismo, które tak niefrasobliwie
odłożył na biurko.
- Caitlin, nie przejmujmy się takim drobiazgiem. Nie
obchodzi mnie współpraca z kimś, kto pertraktuje z Craw-
leyem. Szkoda naszych nerwów na takie rzeczy.
- Ale... Davidzie... myślałam...
Przygryzła dolną wargę. Tak, on tu jest szefem i on tu
podejmuje decyzje. Ona nie ma nic do gadania.
Spojrzał na nią uważnie.
- Caitlin, wiem, że ten faks sprawił ci przykrość, ale
kontrakt z Niemcami nie jest tego wart, żebyś musiała się
tak bardzo martwić. Jak będziesz pisała odpowiedź dla
nich, napisz im, że nie mamy ochoty zadawać się z firmą,
która jednocześnie pertraktuje z Crawleyem. Niech wybio-
rą: my albo on. Wkrótce czeka nas sprawa sądowa prze-
ciwko temu złodziejowi, udowodni im się, że patenty
Crawleya są kradzione i będą mieli się z pyszna. Nie prze-
jmuj się i odpisz im, co chcesz.
Aż serce jej podskoczyło z radości. Jaki on potrafił być
miły!
- Teraz będę musiał wyjść - dodał. - Pojadę do domu
i porozmawiam z matką. Muszę ją przygotować na pewne
sprawy.
Z jakiegoś powodu jego matka była teraz najważniejsza.
Próbowała to zrozumieć. Ale tak bardzo nie chciała, żeby
już odchodził. Jej poczucie bezpieczeństwa było tak kru-
che, że po prostu nie miała siły być znowu, choć przez
chwilę, bez niego.
- Może będzie szybciej, jeśli zadzwonisz do mamy
- powiedziała.
1 1 2 TAŃCZĄCA Z DEMON AMI
Pokiwał przecząco głową. Był smutny, zbolały. Ta dziw-
na, tajemnicza sprawa z jego matką raniła go do głębi.
- Nie da się tego załatwić przez telefon - powiedział
z żalem w głosie.
- Dobrze, w takim razie zajmę się tutaj wszystkim
- niechętnie wyraziła zgodę.
Patrzył na nią tak ciepło, tak życzliwie, jak nigdy dotąd.
- Twój ojciec świata poza tobą nie widzi - powiedział
niespodziewanie. - To bardzo ciekawy i mądry człowiek.
Chciał być dla niej dobry, serdeczny. Nie zdążyła się
jeszcze do tego przyzwyczaić.
Zaczął szykować się do wyjścia. Nie miał już takich
powolnych, ociężałych ruchów, jak rano, gdy wchodził do
jej gabinetu. Pomyślała, że wróciło mu życie, jak tylko
pojął, iż ona nadal jest przy nim. Na pewno była dla niego
kimś ważnym. Po prostu musiał teraz pojechać do swojej
matki. Trudno.
Podszedł już do drzwi, oparł rękę na klamce. Niespo-
dziewanie odwrócił się i spojrzał na nią uważnie.
- Jakiego chcesz konia, Caitlin? - zapytał.
- Nie myślałam jeszcze o tym - odparła zaskoczona.
- To się zastanów - powiedział i dodał: - Wrócę tak
szybko, jak tylko będzie to możliwe.
Wyszedł i Caitlin znowu ogarnęły wątpliwości. Marzyła
o nim, o wspólnej przyszłości, kochała go. Ale jeżeli on
sądzi, że kupi jej konia, a w zamian dostanie jej ciało i du-
szę, to grubo się myli. Ona na pewno nie jest dziewczyną
na sprzedaż. Po chwili jednak doszła do wniosku, że po-
winna się zgodzić na podarowanie jej konia. Dlaczego nie?
Przecież go na to stać, a do dziś nie dał jej żadnego pre-
zentu. Tak bardzo chciała dostać konia, który zastąpiłby jej
ukochaną Dobbin. Jeżeli w ogóle istniało jakieś zwierzę
chociaż trochę tak doskonałe, jak jej kuc.
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 113
Uśmiechnęła się na myśl o tym, jak bardzo David był
teraz dla niej serdeczny. Pamiętała jednak, że najważniej-
sze wciąż jeszcze było przed nią. I od tego na pewno za-
leżało bardzo wiele. Musi ją wreszcie przedstawić swojej
matce.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Przygotowanie odpowiedzi dla niemieckiej delegacji
zajęło jej trochę czasu. Starała się tak ją sformułować, żeby
zostawić im furtkę, gdyby chcieli powrócić do negocjacji
z Davidem, a jednocześnie jasno postawić sprawę, że jeśli
nadal będą chcieli mieć coś wspólnego z Crawleyem, to
oni będą ponosić konsekwencje.
Poczuła się zadowolona, gdy pismo było już gotowe.
Miała nadzieję, że kluczowe słowo „konsekwencje" zmusi
ich, by jeszcze raz porządnie przemyśleli sprawę. Niena-
widziła myśli, że Crawleyowi mogłoby coś wyjść z tego
podstępnego knucia. Ten człowiek nie miał żadnej moral-
ności. Był zdolny dosłownie do wszystkiego.
Przesłała faks Niemcom. Gdy wkładała pismo do segre-
gatora, wpadł jej do głowy pewien pomysł. Szybko pode-
szła do telefonu i połączyła się z Jenny.
- Dzień dobry, mówi Caitlin.
- Och, Caitlin - zdziwiła się Jenny. - Nie widziałam,
jak dzisiaj przyszłaś do pracy... Tak, słucham - dodała
szybko nerwowym głosem.
Caitlin poczuła się nieswojo. Tak bardzo chciała, żeby
właśnie Jenny okazała się niewinna.
- Powiedz mi, Jenny, kto wczoraj wchodził do mojego
gabinetu po moim wyjściu?
- Pan Hartley - padła gładka odpowiedź.
- Skąd wiesz?
- Dzwonił do mnie z twojego pokoju. Coś tam zała-
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 1 1 5
twiał razem z niemiecką delegacją. Wiem o tym, bo wy-
świetlił mi się na wyjściu właśnie twój numer.
- Kto jeszcze?
- Nikt.
- Jenny, jeśli nie wiesz o nikim innym, kto wchodziłby
w tym czasie do mojego pokoju, to może lepiej będzie,
jeżeli przyjdziesz teraz do mnie na górę.
Chwila ciszy.
- Była jeszcze jedna osoba -przyznała wreszcie Jenny.
- Kto? Powiedz.
- Ja... chciałam jeszcze raz spojrzeć na te róże. Widzia-
łam rano, jak je przynoszono i... chciałam popatrzeć na
nie. Były dużo ładniejsze niż te, które ja dostałam od mo-
jego chłopca i trochę ci pozazdrościłam. Przepraszam,
Caitlin. Przysięgam, że nie dotknęłam niczego. Nic nie
ruszałam, naprawdę.
Nie musiała ruszać, pomyślała Caitlin. Wystarczyło, że
rzuciła okiem na leżące na biurku wymówienie. I w ten
sposób informacja o tym poszła dalej, docierając aż do
Crawleya.
- Och, Jenny...
- Przysięgam, że nic nie ruszałam. Przysięgam.
- Czy nikt więcej nie wchodził do mojego gabinetu?
- Na pewno nie. Paul Jordan wrócił dopiero parę minut
przed zamknięciem biura. Opowiedział mi o bardzo korzy-
stnym kontrakcie, który właśnie próbuje załatwić. I zaraz
potem poszedł do domu. Inni sprzedawcy i kierownik pro-
dukcji również na pewno tam nie wchodzili, bo przecież
musieliby przejść koło mnie i na pewno bym zauważyła.
- Dziękuję, Jenny.
- Czy wszystko w porządku?
Caitlin zawahała się. Być może Jenny nie była człowie-
kiem Crawleya. Być może po prostu popełniła niedyskre-
1 1 6 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
cję, opowiadając komuś, co zobaczyła na jej biurku. Mogła
zrobić to zupełnie nieświadomie.
A ten ktoś wykorzystał to. Ale tego typu niedyskrecje
również nie powinny mieć miejsca.
- Niestety, nie - powiedziała ze smutkiem i odłożyła
słuchawkę.
Potem nadeszła poczta. Caitlin przejrzała koresponden-
cję, pewne informacje wprowadziła do komputerowego
kalendarza. Wpięła listy do segregatorów. Potem jeszcze
kilka koniecznych służbowych telefonów. Przyjęła jakieś
informacje, umówiła jakieś spotkania.
Tak się tym wszystkim zajęła, że nie zauważyła upły-
wającego czasu. Cały czas jednak zastanawiała się nad
Jenny. Czy ta przemiła recepcjonistka przekazywała infor-
macje Crawleyowi, czy był to tylko przykry zbieg okoli-
czności?
David wrócił do biura z twardym, surowym wyrazem
twarzy. Znała to stanowcze, nieubłagane spojrzenie. Kiedy
David podejmował jakieś działanie z taką właśnie miną,
znaczyło to, że wie dokładnie, jaką iść drogą i nic na świe-
cie nie było w stanie zmienić jego zamiarów.
- Jest kilka rzeczy do zrobienia - powiedział. - Potem
będę zupełnie wolny.
- Jest jedna rzecz, którą musisz załatwić przedtem
- rzekła Caitlin.
Zawahał się na chwilę.
- Co takiego?
Opowiedziała mu o rozmowie z Jenny. David słuchał
uważnie. Powtórzyła mu dokładnie każde słowo, jakie pa-
dło w tej rozmowie.
- To potwierdza moje podejrzenia - powiedział, kiedy
skończyła. - Teraz dokładnie wiem, co robić.
Nie mogła stłumić niepokoju. Nie znała dobrze Jenny,
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
117
jednak naprawdę przez te cztery miesiące zdążyła polubić
młodą recepcjonistkę. Gdyby uwierzyła, że to ona właśnie
szpiegowała na rzecz Crawleya, mogłoby to zburzyć jej
całą wiarę w ludzi.
- Co robimy?
- Połącz mnie z księgowym. Z Andersonem.
David dość długo dyskutował z głównym księgowym.
- Proszę przygotować sprawozdanie na jutro rano - po-
wiedział wreszcie. - Jeżeli chce pan nadal pracować w mo-
jej firmie, niestety, będzie pan musiał to zrobić. Przewiduję
pewne zmiany na stanowiskach kierowniczych i muszę
dysponować danymi liczbowymi.
Odłożył słuchawkę.
- I co teraz?
- Przyszła kolej na rozmowę z Jenny. Czy mogłabyś
zadzwonić do niej i poprosić, żeby przyszła do mojego
gabinetu?
Spełniła jego polecenie, nadal czując się bardzo nieswo-
jo i serdecznie współczując młodej recepcjonistce. Nieste-
ty, pewne rzeczy nie mogły uchodzić bezkarnie.
- Sądzę, że powinniśmy załatwić to bardzo delikatnie
- powiedział David.
My powinniśmy? - zdziwiła się. David zawsze w spra-
wach biznesu wypowiadał się w pierwszej osobie. Nigdy
nie robił wyjątku od tej reguły. Dopiero dzisiaj... Pierwszy
raz zespolił siebie z nią. My? Jakby byli wspólnikami.
Jakby mieli jakiś wspólny cel. I tu od razu Caitlin poczuła,
jak ogarniają ją wątpliwości. Dobrze im razem. I w łóżku,
i w biurze. Ale na jak długo? Na zawsze czy na czas okre-
ślony? Na dobre i na złe. I ten biały welon znowu wplątał
się w jej myśli.
Niestety, nie było czasu na przemyślenie tych spraw.
Usłyszeli, jak drzwi windy otwierają się i zatrzaskują.
1 1 8 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
- Jenny, prosimy tutaj! - powiedział głośno David.
- Jesteśmy w gabinecie Caitlin, proszę wejść.
Jenny wyglądała na zdenerwowaną, ale nie było w niej
żadnej pokory, raczej bunt i agresja. Caitlin pomyślała ze
współczuciem, że takie nastawienie na pewno nie pomaga,
gdy ma się do czynienia z kimś takim, jak David Hartley.
- Proszę usiąść.
Jenny usiadła. Nonszalancko założyła ręce na klatce
piersiowej, ale nie mogła ukryć swoich oczu, które śledziły
każdy ruch Davida z przestraszoną czujnością.
- Musi być pani bardzo zdenerwowana - powiedział
cicho.
- Ani trochę.
David udał, że nie słyszy niegrzecznego tonu, jakim
odpowiedziała mu Jenny.
- Z zasady nie uznaję bliskich, intymnych związków
pomiędzy moimi pracownikami. Chcę uniknąć przykrości
i zamieszania w biurze, do czego nieuchronnie dochodzi,
kiedy taki związek się kończy - powiedział.
Twarz Jenny pokryła się purpurą.
- Nie jestem związana z nikim w biurze - powiedziała
stanowczo.
- Załóżmy na razie, że nie - odparł, nadal nie zwracając
uwagi na jej sposób mówienia. - To musiało być bardzo
żenujące dla pani i dla innych, kiedy się okazało, że nagle
ja sam złamałem własne zasady. Rzecz jasna, mam na
myśli... mój związek z Caitlin.
Caitlin zamarła z wrażenia. Po co on wywlekał teraz
swoje prywatne sprawy? Do czego ma prowadzić ta pu-
bliczna spowiedź? Zrobił ostatnio tyle dziwnych rzeczy, że
poczuła, iż prędzej oszaleje, niż nadąży za jego myśleniem.
- To było przecież oczywiste dla każdego - rzekła Jen-
ny opryskliwie.
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 1 1 9
- Jestem tego pewien. I właśnie dlatego tak krępujące.
- Nie aż tak bardzo. Tego można się spodziewać po
mężczyźnie. Jedno mówi, a drugie robi.
Bo to i prawda, pomyślała Caitlin. Wiele razy jej samej
zdarzało się dochodzić do podobnego wniosku.
- Jednak nasz związek był innego rodzaju - stwierdził
David.
- Każdy sądzi, że jego związek jest inny.
- To prawda - rzekł David bardzo łagodnie. -I wy też
uważaliście, że jesteście wyjątkową parą?
- Co to znaczy? - zdenerwowała się Jenny.
- Ja wiem, że jest pani związana z jednym z moich
pracowników.
To zaskoczyło Caitlin. Kto to mógł być? Ktoś z działu
sprzedaży?
- Przykro mi, ale pani przyjaciel nie ma najmniejszego
zamiaru żenić się z panią - powiedział David z pozorną
troską. - Jeżeli nawet obiecywał to pani.
- Skąd pan o tym wie? - krzyknęła Jenny.
- Ponieważ on już jest żonaty.
- Nieprawda!
- Czy dzwoni pani czasami do niego do domu?
- Nie, oczywiście, że nie. On ma bardzo chorą matkę,
która musi mieć spokój.
- I taki podał pani powód?
- To jest prawdziwy powód.
- Przykro mi, ale nie. Jako szef mam obowiązek, oczy-
wiście tylko do pewnego stopnia, interesować się sprawami
prywatnymi moich pracowników, znać ich przeszłość, am-
bicje, zainteresowania. Czasami komuś trzeba pomóc. To
ma ogromny wpływ na pracę.
Wstał i podszedł do Jenny.
- Paul Jordan ma żonę i troje dzieci. On panią oszukuje.
120 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
Caitlin zaczęła w myśli gorączkowo analizować wyda-
rzenia poprzedniego dnia. Nigdy nie lubiła Paula Jordana.
On musiał wiedzieć o czekającym na nią prezencie walen-
tynkowym. W przeciwnym razie nie robiłby takich głupich
uwag podczas składania życzeń. Jenny też wiedziała. Pod-
świadomie oboje zdradzili się już w czasie składania jej
życzeń.
- Wczoraj, kiedy weszłaś do mojego gabinetu, żeby
obejrzeć róże, widziałaś wymówienie, które zostało na mo-
im biurku? - zapytała.
- Tak... Dlaczego?... Dlaczego?...
Jenny rozpłakała się.
Caitlin musiała zadać jeszcze kilka pytań.
- I kiedy Paul Jordan pod koniec dnia wrócił do biura,
powiedziałaś mu o tym?
Jenny potwierdziła skinieniem głowy, zbyt zdenerwo-
wana, żeby mówić.
Caitlin spojrzała pytająco na Davida.
- To musiało być właśnie tak - mruknął.
Jenny, nie czekając na zakończenie tej rozmowy, zerwa-
ła się nagle z fotela i wybiegła z pokoju. Caitlin podeszła
do drzwi i zobaczyła, że zapłakana dziewczyna skryła się
w toalecie. Trudno było jej pomóc. Jenny nie pierwsza i nie
ostatnia zakochała się tak niemądrze.
Mnie to również mogło się przytrafić, pomyślała Caitlin.
Na szczęście David nie miał żony ani trojga dzieci. Jed-
nak ona też nie znała jego życia prywatnego, przez czte-
ry miesiące polegała głównie na domysłach. Ufała mu.
Żal jej było teraz Jenny, ale w niczym nie mogła jej pomóc.
- Jak ukarzesz Jenny? - zapytała.
Myślała z podziwem o delikatności, z jaką załatwił tę
sprawę. Jeszcze raz ogromnie jej zaimponował.
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 1 2 1
- Chyba nic jej nie zrobię. Została już wystarczająco
ukarana.
- I co teraz robimy?
- Bierzemy się za Paula Jordana - powiedział twardo.
Wiedziała, że w tym wypadku będzie całkowicie bez-
względny.
Zaprosili na górę kierownika działu handlowego. Roz-
mowa była krótka. Paul Jordan musiał pożegnać się
z pracą.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
- Dlaczego nie możesz się zdecydować? - zapytał David.
Jeździli już dość długo autostradą, a potem krętymi dro-
gami, więc wykazywał coraz więcej oznak zniecierpliwie-
nia. Znała go dobrze pod tym względem, lubił załatwiać
wszystko szybko i łatwo. Tak, stanowczo zbyt lekko mu
wszystko przychodziło.
- To niemożliwe znaleźć w jednej chwili tak wspania-
łego konia, żeby potrafił zastąpić mi moją Dobbin - odpo-
wiedziała logicznie.
- Dwa dni zajęło nam oglądanie kucy - wypominał jej
David. - Potem konie rasy Galloway, prawie cały dzień,
potem araby.
- Miałam moją Dobbin przez trzynaście lat - przypo-
mniała mu Caitlin, jakby to był decydujący argument.
- Czy sądzisz, że kiedyś wreszcie znajdziemy odpo-
wiedniego następcę Dobbin?
- Nie wiem i nie mam pojęcia, jak długo to może po-
trwać - powiedziała spokojnie.
- To się robi coraz trudniejsze - mruknął David.
Caitlin domyślała się, co ma na myśli. Nie chodziło
dokładnie o to, że nudzą go te objazdy stadnin. Rzecz
w tym, że jego cierpliwość była doprowadzona już do gra-
nic wytrzymałości. Jego zestresowanie wzrastało z dnia na
dzień. I nie chodziło o szukanie konia, tylko raczej o tę
wstrzemięźliwość seksualną, którą jej przyrzekł. Tyle czasu
razem z nią, przy jednoczesnym trzymaniu pożądania na
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 123
wodzy, powodowało, że męczył się jak potępieniec. Ostatni
raz kochali się sześć dni temu, rano, w dniu świętego Wa-
lentego, i potem nic. Sześć długich dni postu i męczarni
nie do zniesienia. Właśnie owo płomienne pożądanie za-
wsze było tym, co łączyło ich najsilniej. Przecież przedtem
nie istniało między nimi nic innego oprócz seksu.
Dla Caitlin te dni wstrzemięźliwości też okazały się
nadzwyczaj trudne. Resztką sił robiła wszystko, by nie
poznał po niej, jak bardzo tęskni za płomienną namiętno-
ścią ich spotkań. Przez te kilka dni dużo rozmawiali, co
pomagało jakoś odsunąć na dalszy plan potrzeby fizyczne.
Te rozmowy pozwoliły im lepiej się poznać, spowodowały,
że teraz na pewno łączyło ich już coś więcej niż seks. Dały
jej pełniejszy, bogatszy obraz Davida.
Dowiedziała się, że był jedynakiem. Po kilku poronie-
niach jego matka, na prośbę męża, zrezygnowała z dal-
szych prób dania Davidowi rodzeństwa. Ojciec nie mógł
znieść bólu i cierpienia, jakie przeżywała jego żona.
Prowadził własną firmę meblową, wyrób i sprzedaż. Pro-
dukował meble wysokiej jakości, co wymagało dużych na-
kładów inwestycyjnych. Przy zalewie rynku tanimi, masowo
produkowanymi meblami, firma ta właściwie nie miała racji
bytu i w czasie kiedy David rozpoczynał studia inżynierskie,
znajdowała się na granicy bankructwa. David planował wdro-
żenie wielu pomysłów racjonalizatorskich, modernizację pro-
dukcji. Opatentował kilka istotnych wynalazków. Ojciec za-
inwestował duże pieniądze w nowoczesne maszyny, ale za-
nim to wszystko zaczęło wreszcie przynosić odpowiednie
profity, zginął w wypadku przy pracy.
David wyprowadził firmę z kryzysu. Czuł się za nią
odpowiedzialny i nie chodziło tylko o to, że w jakiś sposób
był to winien swojemu ojcu, w ten sposób przejawiał troskę
o matkę. Opowiadał Caitlin o trudnościach, jakie napoty-
1 2 4 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
kał przy wyprowadzaniu firmy z krytycznej sytuacji, i
o tym, jak ciężką pracą osiągnął wreszcie sukces.
Im więcej o nim wiedziała, tym bardziej stawał jej się
bliski. Zachwycała ją ta bliskość duchowa i czuła, jak bar-
dzo ubogi wydawałby jej się teraz taki związek, w którym
łączyłby ich znowu tylko seks. Podobała jej się ta wyprawa
po konia, to już był konkret, coś namacalnego, co wspólnie
przeżywali.
Nadal stanowiło dla niej zagadkę, dlaczego nigdy nie
zaprosił jej do siebie do domu, dlaczego nie mogła poznać
jego matki. W tej sprawie jeszcze nic się nie zmieniło.
Ta wstrzemięźliwość seksualna to był, niestety, jej po-
mysł. Usilnie nalegała na to parę dni temu. To jej wina, że
oboje teraz tak się męczą. David z pewnością pociesza się
myślą, że jak tylko ona przestanie być tak uparta, to ich
poprzednie życie wróci do normy. Obawiała się, że myśląc
w ten sposób, miał rację, bo ona rzeczywiście długo tej
wstrzemięźliwości nie wytrzyma. Pragnęła być całowana,
pieszczona, kochana. Pamiętała pocałunki Davida, a szcze-
gólnie te ostatnie, w feralny poranek czternastego lutego.
Ale to przecież prowadziło donikąd. Przed czymś takim nie
było przyszłości. Mimo wszystko coraz bardziej żałowała
swojej decyzji. Marzyła o zakończeniu tej próby. Nie mo-
gła oprzeć się pożądaniu, jakie wzbudzała w niej bliskość
jego ciała, gorący blask oczu.
- O czym teraz myślisz, Caitlin?
- Musisz widzieć w życiu inne wartości oprócz seksu
- powiedziała. - Tyle mi obiecywałeś. I co? Nie umiesz
teraz dotrzymać swoich przyrzeczeń.
- To prawda - przyznał. - Musisz być jednak świado-
ma tego, jak silne reakcje wywołujesz w moim ciele. To
biologia, rozumiesz? Moje ciało, płonąc z pożądania,
zmienia się w popiół.
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 125
- Zobacz, gdzie dojechaliśmy - powiedziała, żeby od-
wrócić jego myśli od ich rozpalonych ciał.
David przyhamował. Skręcili w boczną drogę.
- Featherstone. Stadnina koni rasy Clydesdale - prze-
czytał David napis na drogowskazie.
- Musimy zobaczyć, może właśnie tutaj znajdziemy
odpowiedniego konia.
- Czy już ci mówiłem, jak ładnie wyglądasz? - zapytał.
- Dzisiaj już jedenaście razy - mruknęła.
- Może gdybyś włożyła coś mniej seksownego, nie
czułbym się tak rozdrażniony, dręczony i prowokowany.
Oboje ubrani byli w zwykłe dżinsy bez żadnych ozdób.
Caitlin miała na sobie bawełnianą bluzkę z wyhaftowanym
wieśniakiem, który doił krowę. Może to było trochę śmie-
szne, trochę modne, ale na pewno nie seksowne.
- Przecież jestem bardzo skromnie ubrana. Czy chcesz,
żebym wyglądała jak straszydło?
- Nie wiem, czy ta powściągliwość w ogóle ma jakiś
sens - mruknął.
To brzmiało jak echo jej własnych wątpliwości.
- To właśnie mi odpowiada - odparła chłodno.
- Ale mnie nie! - wybuchnął.
Caitlin westchnęła. Może to rzeczywiście nie miało żad-
nego sensu?
David szybko opanował się i był niezwykle uprzejmy,
kiedy pan Featherstone, właściciel stadniny, przyszedł
przywitać się z nimi. Wyjaśnili, że są zainteresowani zaku-
pem konia rasy Clydesdale i pan Featherstone poprowadził
ich do boksów, w których stały klacze i ogiery.
Caitlin zawsze podziwiała konie rasy Clydesdale. Wy-
wodziły się one z tych ciężkich koni, które dawniej dźwi-
gały uzbrojonych rycerzy. Chętnie używano ich w bitwach.
To była najcięższa i najsilniejsza grupa koni, które przez
126 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
wiele lat zastępowały traktor i maszyny rolnicze, wlokły
ciężkie ładunki i ciągnęły powozy.
W czasie obchodów Dnia Farmera, na królewskim po-
kazie w Sydney, na którym ojciec zawsze wystawiał swoje
konie rasy Galloway, na czele wielkiej parady szły co roku
właśnie clydesdale. Ogromne możliwości tych koni musia-
ły wzbudzać zachwyt.
Caitlin jeszcze nigdy nie przyglądała się z bliska tym ko-
niom. Teraz czuła się zafascynowana ich ogromem, potęgą.
- To jest Danny Boy - pan Featherstone wskazał na
jednego z koni. - Ma zaledwie dwa lata i już był champio-
nem na ostatnim pokazie.
Koń był piękny. Gniady z białą łatką na brzuchu. Stał
przed nimi majestatyczny, wysoki. Caitlin wiedziała, że bę-
dzie jeszcze większy, bo będzie rósł jeszcze przez trzy lata.
Wspaniała, gęsta i długa grzywa, zgrabne pęciny, białe
lotki poniżej kolan.
Caitlin poczuła, że zakochała się od pierwszego wejrzenia.
Pan Featherstone skierował się do następnych boksów.
Caitlin nie poszła za nim. David został przy niej. Stano-
wczo zmęczyły go już te poszukiwania.
- Najwspanialszy wytwór inżynierii genetycznej - za-
żartował. - Jeżeli pomnożyć masę konia przez współczyn-
nik postępu biologicznego...
- Przestań kpić sobie. On jest fantastyczny - szepnęła
Caitlin.
- Właśnie ten? - Nic go chyba nie mogło bardziej za-
skoczyć.
Pogłaskała konia po pysku. Stał posłusznie. Wyglądało
na to, że pieszczota sprawia mu przyjemność.
- Zaakceptował mnie - szepnęła.
- I co chcesz potem z nim zrobić? - zainteresował się
David, naprawdę zaciekawiony.
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 127
- Nie wiem.
- Chcesz na nim jeździć?
Potrząsnęła głową.
- Nie, mam lęk przestrzeni.
Podszedł do nich pan Featherstone.
- Danny Boy nie jest na sprzedaż - powiedział.
- Czyżby? - zdziwił się uprzejmie David.
- Niestety, proszę państwa - rzekł właściciel konia,
pewnie tak samo uparty, jak konie tej rasy.
- Dobrze, zobaczymy, czy potrafię złamać tego faceta
- szepnął David do Caitlin.
Ciarki przeszły jej po plecach. David prawdopodobnie
nie miał zielonego pojęcia, jak bardzo hodowcy koni przy-
wiązują się do swoich championów. Jej ojciec nigdy nie
sprzedałby Pride of Scotland, championa ze swojej stadni-
ny. Czerwona Rozeta, najwyższa nagroda, którą kiedyś
dostał za tego konia, znaczyła dla niego więcej niż każde
pieniądze.
- Ale on powiedział, że nie jest to koń na sprzedaż
-przypomniała.
Nie chciała być świadkiem rozmowy Davida z właści-
cielem stadniny. Na pewno dojdzie do kłótni między nimi.
Z drugiej strony jednak czuła się boleśnie rozczarowana.
Ten koń naprawdę jej się podobał.
David odszedł. Wrócił po godzinnej dyskusji z panem
Featherstone. Jego oczy pałały dumą. Dokonał zakupu.
- Dostałaś, czego chciałaś, Caitlin - powiedział, gdy
wsiadali do ferrari. - Zapłaciłem tylko dwa razy więcej niż
ten koń jest wart.
Wygórowana cena zdawała się wcale mu nie przeszka-
dzać. Czyżby aż tak bardzo miał ochotę na seks?
- Nigdy w życiu nie byłam tak zdenerwowana, czeka-
jąc na twój powrót - wyznała zgodnie z prawdą. -I żal mi
1 2 8 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
było tego konia. Wydaje mi się, że wyglądał na bardzo
zmęczonego. Właściciel stanowczo wymagał od niego zbyt
wiele. Traktował go zbyt ambicjonalnie.
- A o mnie to nawet nie pomyślisz, jak bardzo ja jestem
zmęczony - westchnął David.
Jego ciemne, kobaltowe oczy spoglądały na nią z tryum-
fem i radością. Prawdopodobnie zadowolony był z tego,
że wreszcie koniec mozolnych poszukiwań. Ale przede
wszystkim chodziło mu o nią. I chociaż nieustannie za-
pewniał ją, że konia kupuje dla niej całkowicie bezintere-
sownie, to ona i tak miała pewne podejrzenia.
Pomyślała, że przez ostatnie dni osiągnęła bardzo dużo,
nawet jeśli teraz myślał, że kupując jej konia, zasłużył
sobie na to, żeby wskoczyła mu do łóżka. Zachowywał się
wobec niej o niebo lepiej niż w pamiętny walentynkowy
poranek. Dużo się nauczył, a także bardzo zmienił się na
korzyść.
- Teraz musimy kupić mu dom - rzekł z satysfakcją.
- Nie myślę, żebym miała siłę przejść przez to znowu
- mruknęła słabym głosem.
David skręcił na północ, na drogę do Wyong. Stwierdził,
że kupno kawałka ziemi w tej okolicy z pewnością będzie
dobrą inwestycją. Tym bardziej, jeśli zagroda dla konia
znajdowałaby się gdzieś w pobliżu domu jej rodziców.
Ojciec na pewno chętnie doglądałby wszystkiego, a co naj-
ważniejsze, Caitlin i David nie mieliby problemu z dojaz-
dem z Sydney. Było to tak blisko, że, na upartego, mogliby
przyjeżdżać tutaj nawet codziennie.
Caitlin pomyślała nagle, że ziemia w tej okolicy wcale
nie była tania. Czyżby David był zdecydowany absolutnie
na wszystko? Chciał coś może przez to udowodnić? Pra-
gnął ją kupić za wszelką cenę? Czuła się coraz bardziej
zdenerwowana. Może jednak nie był to taki zły pomysł?
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
1 2 9
Spostrzegła, iż są już w Yarramalong, że jadą drogą pro-
wadzącą do „The Last Retreat". To dawało pewną szansę
na uśmierzenie jej wewnętrznego niepokoju.
- Zatrzymajmy się w tym motelu - zaproponowała nie-
oczekiwanie.
- Po co? - zdziwił się.
- Chciałabym, żebyś zamówił dla nas pokój.
David odwrócił się do niej i spojrzał uważnie w oczy.
Ferrari zaczęło powoli skręcać na pobocze. Jeszcze chwila,
a spowoduje wypadek, przestraszyła się Caitlin.
- Uważaj, jak prowadzisz! - krzyknęła. - Za chwilę
wjedziemy do rowu.
Delikatnym ruchem poprawił kierownicę.
- Caitlin - powiedział łagodnie. - Koń nie był żadną
łapówką. Niczego nie musisz dla mnie robić. Nie chcę
żadnej zapłaty.
- Wierzę ci.
Ferrari lekko zwolniło. Skręcili w stronę parkingu.
- Jeszcze raz przepraszam cię za Crawleya - powiedział.
- To nie ma teraz znaczenia - mruknęła.
Zatrzymał samochód na parkingu.
- Dla mnie to jest ważne. Opuściłem cię w trudnej sy-
tuacji, zachowałem się obrzydliwie. To spowodowało, że
jeszcze raz musiałem zastanowić się nad sobą. I obraz,
który ujrzałem, nie spodobał mi się.
- Nawet nie pomyślałam o tym - uśmiechnęła się - że
Crawley wiedział wtedy dokładnie, iż byliśmy tutaj razem.
Zupełnie nie przyszło mi do głowy, że ktoś taki może nas
śledzić i podglądać.
- Jeszcze raz przepraszam za Crawleya - powtórzył.
-I pamiętaj, że nie musisz mi płacić. Przeżywam katusze,
nie mogąc cię posiąść, ale jeśli trzeba, wytrzymam, żebyś
nie sądziła, iż chodzi mi tylko o to.
1 3 0 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
Oczywiście, pragnął jej nadal, znała gładkość jego mo-
wy. Takie gadanie mogło być dobrym sposobem, żeby raz
jeszcze dostał to, czego chciał. Dlaczego jednak porzucił
w tej chwili swój biznes? Dlaczego poświęcał jej teraz tyle
czasu?
Delikatnie dotknął jej policzka. Lekkim ruchem obrócił
jej twarz w swoim kierunku, tak żeby mogli spojrzeć sobie
w oczy. Widziała w jego wzroku ogień pożądania, a zara-
zem niepokój.
- Cały czas próbuję naprawić moje błędy, Caitlin.
- Pieniędzmi nie wszystko załatwisz - powiedziała
chłodno, a jednocześnie czuła, iż już dłużej nie może uda-
wać takiej twardej i opanowanej, że za chwilę zapomni
o całym świecie, oddając się jedynie namiętności.
- Masz rację. Pieniądze nie mają znaczenia - powie-
dział. - Chciałem jedynie pokazać ci, że ja nie tylko biorę,
ale również potrafię dawać. Dostaniesz ode mnie wszystko,
czego tylko zapragniesz.
Poczuła, że napływają jej łzy do oczu. Ze szczęścia, ze
wzruszenia...
- Idź, Davidzie, i zamów ten pokój - powiedziała.
Spojrzał na nią z wahaniem.
- Czy jesteś tego pewna, Caitlin? Przecież ty płaczesz.
Skinęła głową.
- Nadmiar emocji. Dla mnie też jest to trudne. Idź już,
Davidzie. Poczekam tutaj na ciebie.
Pochylił się i delikatnie pocałował jej usta. Czuła jego
napięcie, resztką sił tłumione pożądanie.
- Zaraz wrócę - powiedział i odszedł.
Caitlin otarła łzy. David nie obiecał jej wszystkiego,
czego pragnęła. Pomyślała, że jeszcze nie pora nalegać na
coś więcej. W miłości trudno się targować, pewne sprawy
muszą dojrzeć, poczekać. Coś, co nie przychodziło łatwo,
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 1 3 1
na pewno miało swoją wartość. A na razie... potrzebowali
siebie nawzajem.
Wysiadła z samochodu, nie mogąc się doczekać, aż on
wróci. Dostrzegła wreszcie, jak kroczył w jej stronę, silny,
męski, energiczny, związany z nią tym cudownym ogniem
pożądania. Ruszyła ku niemu. Spotkali się, gwałtownie
otoczył ją ramionami, z gorączkowym pragnieniem posia-
dania.
- Pokój numer trzy - powiedział. W zaciśniętej dłoni
trzymał kluczyk.
Nic nie odrzekła. Poczuła, iż serce jej bije z dziką pręd-
kością. Jego bliskość rozpalała ją aż do bólu. Pragnęła go
teraz, natychmiast.
- To nic, że chcesz mnie kupić - szepnęła. - To jest
silniejsze ode mnie.
- Mężczyzna kupuje kobietę, kiedy chce ją potem zosta-
wić bez żadnych wyrzutów sumienia. Nic takiego nigdy nie
zdarzyło się między nami, Caitlin, i na pewno się nie zdarzy.
Pocałowała go w szyję. Czuła szybki, gwałtowny rytm
jego pulsu i gorący oddech.
- Czy mógłbyś jeszcze kilka razy powtórzyć mi te miłe
rzeczy?
- Maniaczka - mruknął.
Doszli do drzwi pokoju numer trzy. Stłumiła wszystkie
myśli, chłodne kalkulacje, niepotrzebne niepokoje. To nie
było teraz potrzebne. David jej pragnął. I ona jego. I tylko
to się liczyło. Mogli znowu wkroczyć w świat dzikiej, pło-
miennej namiętności.
Włożył klucz do zamka.
Caitlin nie wahała się. Przekroczyła próg, by od razu
dać się pochłonąć temu innemu światu.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Teraz już wiedziała, iż mu na niej zależy, że jest dla
niego czymś więcej niż tylko pogotowiem seksualnym. To
już nie chodziło tylko o ten piękny taniec z demonami,
przeplatany pustką. Teraz czuła, że naprawdę jest dla niego
kimś bliskim, a nie tylko panienką na chwilę, jak było do
tej pory. Mogła dać się zawładnąć rozkoszy, zapomnieć
o wszystkim, miała spokój, poczucie bezpieczeństwa, iż to
nie zniknie za moment, że nareszcie stała się dla niego kimś
ważnym. Jakby wsiadała z nim do statku kosmicznego
i ufała, że nie porzuci jej wśród gwiazd. I popłynie z nim
w nieskończoność. Do innego wymiaru.
Pomimo że przedtem tak bardzo nie mógł się doczekać,
teraz David nie śpieszył się. Powoli, zdawałoby się spokoj-
nie, smakował jej ciało, jakby odkrywał je na nowo. Deli-
katnie zsuwał ubranie, by pieścić i kochać każdy kawałe-
czek ciała, wyłaniający się spod tkaniny.
Caitlin czuła się niemal zahipnotyzowana, zauroczona
tym, co robił i zamiast pomóc mu rozebrać się, stała przez
pewien czas niemal bez ruchu, jedynie szybko oddychając.
Potem, zupełnie naga, drżącymi rękoma próbowała rozpi-
nać guziki jego koszuli. A wtedy chwycił ją w ramiona
i zaniósł na łóżko.
- Chcę zobaczyć, jak leżysz i na mnie czekasz. Nie ma
bardziej ekscytującego widoku na świecie.
Dla niej też nie było pyszniejszego widoku, niż patrze-
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 133
nie na Davida, jak zdejmuje swoje ubrania, jak wyłania się
jego ciało, napięte z pożądania, wspaniale męskie.
- Czy pamiętasz, jak pierwszy raz przyszłaś do mojego
biura na rozmowę kwalifikacyjną? - zapytał.
- Tak, bardzo dobrze to pamiętam.
To było jakby wejście w pole magnetyczne, pod wielkie
drzewo w czasie burzy czy coś w tym rodzaju. Nigdy
przedtem nie zaznała niczego takiego. Pomyślała wtedy, że
David jest najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego kiedy-
kolwiek spotkała. Parę dni przedtem czytała jakąś książkę
o niezwykłych zjawiskach i pomyślała wtedy, że w taki
dzień mogą obudzić się śpiące demony i wówczas zdarzy
się coś zupełnie niezwykłego.
- Nigdy przedtem nie odczuwałem czegoś takiego
- powiedział. - Jakby jakieś zjawisko elektromagnetyczne.
Miałem dziwne wrażenie, że włosy jeżą mi się na głowie,
ale to sprawiało mi przyjemność. Kiedy wziąłem cię za
rękę, wydawało mi się, że mam gorączkę. Zastanawiałem
się nawet, czy naprawdę nie jestem chory. Wiedziałem, że
muszę cię zdobyć, Caitlin. To było silniejsze od poczucia
zdrowego rozsądku.
Zatem on odczuwał coś podobnego, też trochę jakby
zjawisko elektryczne, jakby razem stali w czasie burzy pod
drzewem sięgającym do gwiazd.
- Czy nadal czujesz coś podobnego? - zapytała.
- Tak. I to jest nie do wytrzymania, żeby nie być blisko
ciebie.
Proste stwierdzenie faktu, wyznanie słowami tego uczu-
cia, tej namiętności, którą płonęły jego oczy, trafiło do jej
serca, rozpalając je jeszcze gorętszym ogniem.
Gdy zdjął już z siebie wszystko, wolno podszedł do
łóżka, na którym leżała. Natychmiast objęła go i przyciąg-
nęła ku sobie. Czuła, jak gorące jest jego ciało, jak bardzo
1 3 4 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
pulsuje pożądaniem. Gładziła je delikatnie, rozkoszując się
dotykiem naprężonych mięśni i napiętej na kościach skóry.
- Ja też, Davidzie, kiedy jestem bez ciebie, czuję się,
jakbym znalazła się w próżni - szepnęła, pokrywając drob-
nymi, gorącymi pocałunkami jego szyję, a potem linię ko-
ści policzkowych.
- Caitlin! - krzyknął z rozkoszy.
Jego ręce ześlizgnęły się w dół, wzdłuż jej pleców. Trzy-
mał ją mocno w uścisku. Przysunął się do niej jeszcze
bliżej, niemal miażdżąc swym potężnym torsem jej deli-
katne piersi, krępując jej ruchy.
- Puść mnie -jęknęła. - Pozwól mi pieścić ciebie, ja
też chcę cię kochać.
Po kilku gwałtownych, płytkich oddechach rozluźnił
uścisk. Pragnęła sprawić mu rozkosz, zachwycić go, poka-
zać, jak bardzo go kocha. Krew w jej tętnicach śpiewała
pieśń namiętności, ciało rozpalała gorączka. Czuła, jak
David silnie reaguje na kontakt fizyczny, na dotyk. Jak
miękko falowała jego skóra, napinając się i rozluźniając,
jak drgały jego mięśnie w odpowiedzi na intymność jej
pieszczot.
Wplótł palce w jej włosy, targał je, głaskał. Potem na-
prężył grzbiet, napiął mięśnie... Krzyknęła, pragnąc go
jednocześnie, pragnąc jeszcze i jeszcze...
Stali się jednym ciałem, jedną duszą. I kiedy po godzinie
leżeli obok siebie, szczęśliwi i przytuleni, pomyślała,
że tym razem było to przeżycie inne, dużo bogatsze niż
przedtem.
- Czy musimy już wracać do Sydney? - zapytała cicho,
opierając głowę o jego obojczyk.
Marzyła, żeby ta cudowna chwila trwała zawsze. Wie-
działa jednak, że David może nie mieć tyle czasu, żeby
zostać z nią tu jeszcze dłużej.
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 135
Nie odpowiedział od razu. Przez pewien czas machinal-
nie tarmosił jej włosy. Zastanawiał się nad czymś. Potem
przysunął się bliżej i musnął policzkiem czubek jej głowy.
- Nie - mruknął. - Możemy zostać i robić wszystko,
co chcemy.
Spędzili całą noc w „The Last Retreat". Następnego
dnia zjedli razem śniadanie i David zabrał ją na wielkie
zakupy. Po kilku dniach szukania dla niej konia, potrzebo-
wali nowych, czystych ubrań.
Caitlin była tak szczęśliwa, że cały czas się śmiała. To
okazało się zaraźliwe. Nigdy przedtem nie widziała Davida
tak bardzo pogodnego, zrelaksowanego, rozluźnionego.
Śmiał się razem z nią i to były cudowne chwile.
Odbyli żartobliwą rozmowę, zastanawiając się nad miej-
scem, w którym zamieszka Danny Boy. Planowali razem,
co powinno się tam znajdować, dorzucając coraz to nowe
pomysły. Chodziło nie tylko o pastwisko z urodzajną gle-
bą. Musiało być jeszcze małe jeziorko albo rzeczka w po-
bliżu. Lasek, żeby koń mógł się schronić w cieniu drzew
przed upalnym dniem. Solidne ogrodzenie. I przede wszy-
stkim należało zadbać, żeby nie czuł się samotny. To pro-
wadziło do dyskusji na temat klaczy. David okazał się
niezwykle elokwentny, gdy chodziło o potrzeby seksualne
ogiera.
Caitlin doceniała oczywiście osiągnięcia współczesnej
genetyki, uważała jednak, że Danny Boy sam powinien
wybrać sobie partnerkę, kierując się instynktem. Postano-
wiła przewieźć go do stadniny, gdzie będzie bardzo dużo
klaczy, i wypuścić go tam, żeby mógł sobie wybrać. Doszli
do wniosku, że oprócz stajni i pomieszczeń gospodar-
czych, w miejscu, w którym żyć będzie Danny Boy powi-
nien być również prawdziwy dom, żeby mógł tam zamie-
szkać doświadczony zarządca. Należało zatrudnić kogoś
1 3 6 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
takiego. Zarówno ojciec Caitlin, jak i oni sami, nie mogli
przebywać tam na stałe. Mieli za dużo innych obowiązków.
I tak, śmiejąc się i planując jednocześnie tak ważne
sprawy jak mieszkanie dla konia, przesunęli powrót do
Sydney na bliżej nieokreślony termin. David zastanawiał
się nad tym, czy klacze mają kobiecy wyraz twarzy.
Pragnienie nabycia prawdziwej posiadłości ziemskiej
stawało się coraz silniejsze.
Wyruszyli na kolejne poszukiwania, tym razem zakoń-
czone dość szybko. Marzenie ziściło się. Znaleźli w końcu
miejsce, jak to ocenili, absolutnie doskonałe. Był na tym
terenie duży dom i jeszcze dodatkowo mała stróżówka,
doskonale nadająca się do zamieszkania. Przemknęło jej
przez myśl, że w tym domu mogliby zamieszkać oni oboje,
a stróżówka byłaby dla zarządcy. David nie wahał się ani
trochę, mimo bardzo wysokiej ceny. -
- Idealne! - powiedział. - Wymarzone miejsce do od-
poczynku.
I nie mogła powstrzymać myśli, że chodziło mu raczej
nie o konie, tylko o ich wspólną przyszłość.
Potem wrócili do „The Last Retreat" i kochali się zno-
wu. I znowu było to bezgraniczne szczęście, a potem uczu-
cie smutku, że trzeba wracać. W Sydney czekało na nich
wiele ważnych spraw. Przede wszystkim firma Davida, nie
mógł jej zostawić na zbyt długo. Zatrudniał oczywiście
doskonałych fachowców na stanowiskach kierowniczych,
ale mimo wszystko trzeba było mieć na nich oko.
Poza tym czekała ich jeszcze sprawa sądowa przeciw
Crawleyowi, oskarżonemu o kradzież patentów. Tego też
należało dopilnować.
I jeszcze to, że David nie mógł, z jakichś tajemniczych
powodów, zostawiać swojej matki tak długo samej.
Dzwonił do matki, aby zawiadomić ją, że wróci parę dni
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 137
później. Ciągle jednak nie rozmawiał o niej z Caitlin. To
była luka w ich zażyłości, którą Caitlin desperacko pragnę-
ła wypełnić. On poznał jej rodzinę w bardzo niezwykłych
okolicznościach, można powiedzieć, że poznał jej rodzi-
ców od najgorszej strony. Mimo to odnosił się do jej ojca
z przyjaźnią i szacunkiem. Teraz kolej, żeby ona poznała
jego matkę.
Caitlin, ponownie uszczęśliwiona przez Da\ida, leżała
z głową na jego klatce piersiowej, z policzkiem na wyso-
kości jego serca. Myślała sobie, że to musi być prawdą, iż
on ją kocha. Nie zrobiłby tego wszystkiego, gdyby było
inaczej.
- Caitlin?
- Mhm?
- Jest jedna sprawa, o której muszę ci powiedzieć...
Nie wiem, jak zareagujesz.
Słyszała w jego głosie silne wzruszenie. To musiało być
coś ważnego. Leżała nadal, pozornie zachowując spokój,
ale cała zamieniła się w słuch. Chciała z tego, co powie,
uchwycić coś więcej niż proste znaczenie słów.
Przez chwilę panowało milczenie. Czuła bicie własnego
serca. Instynkt podpowiadał jej, że chodziło o coś, od cze-
go mogła zależeć ich wspólna przyszłość.
- To nawet trudno powiedzieć. Tu chodzi o coś, co...
Czekała na jego dalsze słowa. Czuła, iż nigdy przedtem
z nikim o tym nie rozmawiał, że, można powiedzieć, musi
się nauczyć mówić o tym. Słowa z trudem przechodziły
mu przez gardło, kolczaste jak łupinki kasztanów. Wyczu-
wała w jego głosie ból, smutek, niepewność.
- Moja matka była piękna, tak bardzo, jak ty te-
raz, Caitlin - powiedział cicho, głosem pełnym smutku
i zadumy.
Wstrzymała oddech, świadoma, że chodzi o sprawy bo-
1 3 8 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
lesne dla niego... Broń Crawleya skierowana przeciwko
niemu...
- Miała gęste, ciemne włosy. Nosiła je rozpuszczone, dłu-
gie do ramion. Miała gładką skórę i piękne, czarne rzęsy...
Caitlin zmarszczyła czoło. Dlaczego używa czasu prze-
szłego?
- Ojciec nigdy nie spojrzał na inną kobietę. Kochał ją
nad życie. Ona też świata poza nim nie widziała. Czasami
byli razem tak blisko, że czułem, iż im przeszkadzam, że
wolą być sami...
Samotny przez większość życia, pomyślała.
- To musiała być wspaniała para - powiedziała głośno.
- Tak... Byli bardzo szczęśliwi. Wszystko robili
razem....
Musnął ustami jej włosy. O co chodziło?
- Potem pewnego dnia w firmie mojego ojca wybuchł
pożar...
Ten wypadek przy pracy, w którym zginął jego ojciec?
Poczuła, że drży. Śmierć w płomieniach...
- Ojciec próbował uratować nowe projekty techniczne.
Moje patenty, a przecież mogłem narysować je ponow-
nie. .. Ta myśl jest przerażająca...
Ból w jego głosie wzmógł się jeszcze. Rozumiała tę stra-
szną świadomość, że w jakiś sposób można było uniknąć tej
tragedii. Nie odezwała się. Nie miała skutecznego lekarstwa
na tę ranę. Nie potrafiła ukoić tego bólu.
- To był wybuch - mówił David. - Zajęły się puszki z la-
kierem, jak to później stwierdzono. Ojciec nie miał żadnych
szans. Ale matka próbowała dostać się do niego i mu pomóc.
Po prostu skoczyła w płomienie. Sądzę, że działała odrucho-
wo i w ogóle nie zastanowiła się, co robi. Nie mogła wytrzy-
mać myśli, że go straci. I za chwilę sama stanęła w ogniu.
Znowu przerwał. Jeszcze raz zapanowała cisza.
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 139
Caitlin zrozumiała nagle, dlaczego o urodzie matki
wypowiadał się w czasie przeszłym. To dlatego nigdy nie
zapraszał jej do siebie do domu. Z powodu matki.
- Ją... zdołano uratować - mówił. - Jeden z pracowni-
ków odważnie skoczył na pomoc. Wyniósł ją z płomieni...
Ale to jest dla niej piekło na ziemi, Caitlin. Człowiek nie
powinien przechodzić przez coś takiego. Ta jej poparzona
skóra...
- Żałuję, że nie poznaliśmy się wcześniej - powiedziała
impulsywnie. - Samotny w tej męczarni... - urwała nagle.
David tak na nią spojrzał, że zrozumiała, iż palnęła coś
głupiego. O co chodziło?
- Miałem wtedy kogoś, Caitlin - powiedział z waha-
niem. - Mieliśmy się pobrać zaraz po skończeniu studiów.
Ona przyszła kiedyś ze mną... odwiedzić moją mamę i...
odskoczyła z przerażeniem, jak ją zobaczyła. Nie wytrzy-
mała tego. Uznała, że przyszłość ze mną i z moją matką...
Nigdy nie zdołała przezwyciężyć wstrętu. Małżeństwo ze
mną przestało ją interesować.
- To nie była prawdziwa miłość - powiedziała stanow-
czo. - Ja bym wytrzymała i zawsze byłabym przy tobie
i przy twojej matce.
Błysk nadziei pojawił się w jego oczach, ale bardzo
szybko zgasł.
- Łatwiej to deklarować niż wytrzymać - powiedział
David lekko zachrypniętym głosem. - Mama nigdy nie
wychodzi z domu. Zresztą uważam, że ma rację. Skoro
ludzie uciekają na jej widok...
- Jakkolwiek wygląda teraz twoja mama, nigdy nie
odwróciłabym się od kogoś z rodziny, kogo spotkało nie-
szczęście - stwierdziła Caitlin. - Nawet od Michelle.
Spojrzał na nią czujnie, pomyślała, że próbuje uwierzyć.
Nie, stanowczo nie darzył jej aż takim zaufaniem.
140 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
- Ona musi się czuć straszliwie samotna - powiedziała
z łagodnym współczuciem.
- Owszem, jest całkowicie odizolowana od ludzi.
Oprócz mnie z nikim się nie widuje.
Caitlin zrozumiała teraz, dlaczego rytualne śniadanka
z matką były dla niego tak ważne. To dlatego tak stanow-
czo trzymał się określonego porządku dnia.
- Powinieneś był mi powiedzieć - szepnęła z wyrzutem.
Skrzywił się lekko.
- Nie tak łatwo o tym mówić.
- Czy pozwolisz mi spotkać się z twoją mamą?
Spojrzał na nią śmiertelnie poważny, z udręką
w oczach.
- Sądzę, że stanowiłoby to dla niej ciężką próbę. A i dla
ciebie pewnie też. Powinnaś przedtem głęboko się zasta-
nowić.
- Wiem, że muszę się z nią spotkać i żadne zastanawia-
nie się nie jest tu potrzebne - rzekła poważnie. - Jeżeli
mam być częścią twojego życia, Davidzie, nie możesz
odsuwać mnie od swojej mamy.
- Caitlin... nie wiem.
- Ale ja wiem. Nie osądzaj mnie pochopnie, Davidzie
- poprosiła. - Daj mi szansę pokazać, że nie rzucam słów
na wiatr.
Pochylił głowę.
- Może się zdarzyć, że zupełnie niechcący zranisz ją,
sprawisz jej przykrość. Pamiętaj, iż Crawley chciał wyko-
rzystać jej zeszpecenie, żeby nas zniszczyć. Proszę cię,
miej to na względzie. To nie gra sportowa, w której musisz
się sprawdzić. To coś przeraźliwie realnego.
Delikatnie położyła wskazujący palec na jego ustach.
- Zaufaj mi, Davidzie - rzekła łagodnie. - Obiecuję, że
cię nie zawiodę.
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 1 4 1
- Porozmawiam z nią. Spróbuję ją jakoś na to przygo-
tować.
- Myślę, że już dzisiaj powinniśmy wrócić do Sydney.
Pogładził ją po policzku. Czuła, jak pulsuje krew w opu-
szkach jego palców.
- Boję się tego, Caitlin - powiedział.
- Wszystko będzie dobrze - szepnęła.
Teraz już poznała mroczne zakamarki jego duszy, jego
bolesną tajemnicę. Wiedziała, przez jakie przeszedł cier-
pienia. To sprawiło, że pokochała go jeszcze bardziej.
Zostało jej jeszcze najtrudniejsze zadanie. Musi trafić
do serca pani Hartley. Od tego zależała cała jej przyszłość.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Termin spotkania z matką Davida wyznaczyli za ty-
dzień. Caitlin miała więc wystarczająco dużo czasu na
przemyślenie, jak powinna się zachować. Nie prosiła Da-
vida o radę ani też on sam nie narzucał jej się z własnymi
pomysłami. Widziała, jak bardzo denerwował się tym spot-
kaniem. Jednak w żaden sposób nie mogła mu pomóc.
Trzeba było czekać.
W ciągu tego tygodnia zdarzyło się wiele innych rzeczy
absorbujących ich uwagę. Musieli poświęcić prawie cały
dzień, by nowego kierownika działu sprzedaży wprowa-
dzić w czekające go obowiązki. Przyjęli też nową recepcjo-
nistkę. Jenny Ashton zrezygnowała z pracy. To zresztą nie
zaskoczyło ich tak bardzo, jak faks, który przysłał do nich
inżynier Schmidt.
David odebrał pismo, po czym od razu pokazał je
Caitlin.
Panie Hartley, w odpowiedzi na pański faks z dnia...
uprzejmie informujemy, że możliwość współpracy z panem
będzie dla nas przyjemnością i zaszczytem. W całości
akceptujemy proponowane przez pana warunki. Prosimy
o przesłanie nam do podpisu kontraktu.
Z poważaniem - inż. Schmidt
I w postscriptum:
Wyrazy podziwu i ukłony dla panny Ross. Jesteśmy
świadomi lekkiej przesady, z jaką panna Ross przedstawiła
nam dane dotyczące kontraktu z Sutherłandem. Jednak jej
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 143
urok i niekonwencjonalne metody, jakimi posługuje się ona
w biznesie, wywarły na nas silne wrażenie. Gdyby panna
Ross kiedykolwiek znalazła się bez pracy, każdy z członków
naszej delegacji z radością znajdzie dla niej miejsce u sie-
bie w zespole.
W oczach Davida błysnęła ironia.
- Innymi słowy: oni kochają ciebie, mnie darzą niechę-
cią, ale w sumie potrzebują nas obojga. Nie dali się nabrać
na sztuczki Crawleya.
Michael Crawley nie czuł się chyba zbyt pewnie, bo już
po pierwszym dniu sprawy sądowej o kradzież patentów
Davida, zniknął bez śladu. Niedługo potem okazało się, że
przebywa za granicą i prawdopodobnie lęk przed więzie-
niem uniemożliwia mu szybki powrót do kraju. Pozostawił
ogromne długi i wiele nie zrealizowanych obietnic. Zosta-
wił również Paula Jordana bez pracy.
Caitlin w głębi duszy odczuła ogromną ulgę, że ten
człowiek na zawsze zniknął z ich życia. Był jak bomba
zegarowa, która wcześniej czy później mogłaby wybuch-
nąć. Żaden sąd, myślała, nie jest w stanie uchronić ofiary
przed prześladowcą.
Matka Davida mogła w każdej chwili stać się ofiarą
ludzkiej ciekawości i braku kultury. Caitlin rozumiała, co
skłoniło tę kobietę do kompletnego odizolowania się od
ludzi. Niektórzy z nich naprawdę potrafili być okrutni.
Chyba tylko ich własna ślepota mogłaby uniemożliwić im
niemiłe reakcje na cudzą szpetotę.
Caitlin postanowiła sama tak się zachować, jakby była
ślepa, jakby zupełnie nie widziała oszpeconej twarzy matki
Davida. Wpadła też na pomysł, żeby kupić jego matce
prezent. Będzie to coś, co powinno osłodzić jej samotność.
Rozumiała ją doskonale, ponieważ ciągle pamiętała chwile
144 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
własnej samotności, o której wiedziała tylko ona i jej uko-
chany kuc...
Noc poprzedzającą wizytę Caitlin w domu Davida spę-
dzili osobno. Zdawała sobie sprawę, że powinien być jak
najdłużej z matką, aby przygotować ją na to spotkanie.
Caitlin uświadomiła sobie, że przebieg tej wizyty będzie
punktem zwrotnym w jej znajomości z Davidem. Od tego
zależała cała jej przyszłość.
Ubrała się w czarną spódnicę i kremową bluzkę. Zrobiła
sobie bardzo dyskretny makijaż. Uznała, że zbytnie pod-
kreślanie własnej urody byłoby niewątpliwie nietaktem
w tej sytuacji.
Przewiesiła torbę przez ramię. Do drugiej ręki wzięła
koszyk, w którym spał słodko zwinięty w kłębuszek ma-
lutki szczeniak. Prezent dla jego matki.
Wyszła z domu kilka minut wcześniej niż powinna. Pro-
wadziła samochód ze wzmożoną uwagą. Gdyby cokolwiek
wydarzyło się po drodze, co opóźniłoby jej przybycie, mo-
głoby okazać się to niewybaczalne.
Przybyła na miejsce pięć minut wcześniej. Posiedziała
jeszcze chwilę w samochodzie, nerwowo spoglądając na
zegarek. Potem wysiadła z samochodu i powoli podeszła
do drzwi.
David pojawił się niemal natychmiast, jak tylko nacis-
nęła na dzwonek. Próbowała wyglądać swobodnie, ale czu-
ła, że żołądek podchodzi jej do gardła ze strachu. Twarz
Davida świadczyła o tym, iż nie wszystko jest w porząd-
ku. Nie odwzajemnił jej uśmiechu. Popatrzył pytająco na
koszyk.
- Przyniosłam prezent dla twojej matki - wyjaśniła
Caitlin.
Smutno kiwnął głową, jakby chciał powiedzieć, że to
i tak nic nie pomoże.
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 145
- Wejdź, Caitlin - szepnął.
Wprowadził ją do salonu. Jego matka stała przy oknie,
ostentacyjnie odwrócona do nich plecami. Włosy miała tak
ułożone, że zakrywały kark. Ręce trzymała założone na
piersi, zaciśnięte, jakby miały uchronić ją przed złem.
- Mamo, Caitlin jest tutaj - cichym głosem zaanonso-
wał David.
Żadnej odpowiedzi, tylko jeszcze mocniej skuliła ra-
miona.
- Pani Hartley, tak bardzo cieszyłam się na to spotkanie
- powiedziała łagodnie Caitlin.
- Mówiłam mojemu synowi, że życzę mu szczęścia
z panią - odezwała się kobieta. - Nie zamierzam stać wam
na drodze. Pragnę dla was wszystkiego najlepszego.
- Nie wątpię - mruknęła Caitlin.
- Moja osoba mogłaby jedynie sprawić wam kłopot
- stwierdziła stanowczo jego matka. - Najlepsze, co mo-
żecie zrobić, to żyć razem w taki sposób, jakbym ja nie
istniała.
- To nieprawda, pani Hartley. Ani dla mnie, ani tym
bardziej dla Davida nie mogłoby to oznaczać niczego do-
brego.
- Jestem pewna, że pani ma dobre intencje, panno Ross.
I nie chciałabym być wam zawalidrogą. Ani wam, ani też
dzieciom, które będziecie mieli.
A więc jego matka nie odrzuca jej, pomyślała Caitlin.
Godzi się na to, by David związał się z nią, miał z nią
dzieci. Jego matka odrzuciła siebie.
- Pani Hartley - szepnęła Caitlin błagalnie. - Bardzo
panią proszę, to zupełnie niepotrzebne poświęcenie. Pro-
szę, chociaż spróbujmy przedtem się poznać, zanim pani
podejmie jakąkolwiek decyzję. David tak bardzo panią
kocha.
146 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
- Byłam mu kulą u nogi przez tak wiele lat. Wystarczy.
Powinnam była umrzeć razem z jego ojcem. Żałuję, że tak
się nie stało.
- Mamo, proszę - powiedział David. To brzmiało jak
krzyk rozpaczy, wołanie o pomoc. - Mamo, nie jesteś miła
dla Caitlin. Proszę... daj nam szansę. - Podszedł do matki.
Delikatnie obrócił jej twarz ku sobie. - Proszę, mamo.
Potrząsnęła głową z takim poczuciem beznadziejności,
że Caitlin poczuła napływające jej do oczu łzy.
David wziął matkę w ramiona.
- Dobrze wiesz, że nie zostawię cię. I nie proś mnie, bo
to nie ma żadnego sensu.
Rzucił Caitlin zrozpaczone spojrzenie. Wiedziała, iż
nigdy by się na to nie zgodził, żeby zapomnieć o istnieniu
matki. Że takie rozwiązanie oznaczałoby klęskę dla nich
obojga, a również dla tej kobiety. Stanowczo trzeba było
temu jakoś zaradzić.
Podeszła do stojącego na podłodze koszyka, który przy-
niosła. Delikatnie podniosła pokrywkę. Malutki szczeniak
nadal spał zwinięty w kłębuszek. Wzięła go na ręce, igno-
rując ostrzegawcze spojrzenie Davida. To moja ostatnia
szansa, pomyślała.
- Pani Hartley, przykro mi, iż tak przebiega nasze spot-
kanie. .. Wiem, jak trudno ufać ludziom, kiedy już nie-
raz się na nich zawiodło... Myślę, że musi pani doskwie-
rać samotność, ja też kiedyś czułam się samotna i potra-
fię to zrozumieć. Dlatego przyniosłam... prezent dla pani,
żeby...
Głos jej się załamał. Tu przyszedł z pomocą David, od-
suwając się od matki, żeby Caitlin mogła podejść ze swoim
szczeniakiem.
- Bardzo proszę... zobaczyć go... Proszę wziąć go na
ręce i pogłaskać.
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 147
- Co to jest? - zapytała kobieta z wahaniem.
- Szczeniak, jedwabisty terier australijski. Ma zaledwie
sześć tygodni. Jeszcze nie ma imienia i myślę, że zechce
pani jakoś go nazwać. - Caitlin spojrzała na szczeniaka
i uśmiechnęła się do niego. - On uwielbia pieszczoty i zro-
bi wszystko, żeby go głaskać i kochać.
Kobieta nieśmiało wyciągnęła rękę w stronę pie-
ska. Bystre oczka szczeniaka penetrowały nowe otocze-
nie, następnie piesek trącił nosem palec kobiety i zaczął
lizać.
- Och! - zawołała zdumiona.
- Bardzo proszę go wziąć. Przyniosłam go dla pani. Ja
zawsze, kiedy czułam się samotna, rozmawiałam z moim
kucem. Ale pomyślałam, że dla pani lepiej będzie mieć psa,
bo z kucem jest dużo kłopotu i nie można trzymać go
w domu.
Chwila wahania... i nagle matka Davida szybko wy-
ciągnęła obie ręce po psa, ciągle oczywiście nie odwracając
twarzy w stronę Caitlin. Szczeniak zapiszczał, a ona moc-
no, przytuliła go do piersi.
Piesek poczuł jednak, że znacznie bezpieczniejszy bę-
dzie wyżej, gdzieś pomiędzy szyją a ramieniem matki Da-
vida, i pośpiesznie wspiął się na upatrzone miejsce. Lizał
skórę, drapał pazurkami, tulił się.
Caitlin patrzyła na wiercącego się szczeniaka z uśmie-
chem i w pewnej chwili kobieta przechyliła głowę na lewe
ramię i nagle odwróciła do niej twarz.
Caitlin wytrzymała tę konfrontację i nawet na moment
nie spuściła wzroku.
Matka Davida przez chwilę milczała, zaskoczona bra-
kiem jakiejkolwiek reakcji ze strony Caitlin.
- To... bardzo miło z twojej strony, że... zrobiłaś mi
taki prezent... - powiedziała w końcu.
148 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
- Ja kocham zwierzęta - odparła Caitlin. - Czy David
opowiadał pani o tym, jak kupowaliśmy konia?
- Nie.
- W takim razie koniecznie musimy opowiedzieć.
Pani Hartley spojrzała pytająco na syna, nadal zasko-
czona naturalnością Caitlin i brakiem jakiejkolwiek reakcji
na widok jej twarzy.
- Chętnie ci opowiem, mamo... Caitlin miała swojego
kochanego kuca, który został zraniony tak bardzo, że trzeba
było go dobić. - Mówiąc to, wziął Caitlin za rękę i lekko
uścisnął. - Kupiliśmy dla niej innego konia, rasy Clydesdale.
- On się nazywa Danny Boy. To dwuletni ogier...
- wtrąciła Caitlin.
Ten temat był tak bliski jej sercu, że zupełnie w tej
chwili nie zastanawiała się, jak wygląda matka Davida.
Z entuzjazmem w głosie zaczęła opowiadać o tym, jak
długo nie mogła natrafić na konia, który potrafiłby jej
zastąpić ukochanego kuca, i o tym, jaki wspaniały jest
Danny Boy. Podkreśliła, jak bardzo David pomógł jej, jak
targował się z właścicielem konia... David oczywiście na-
tychmiast zaprzeczył, mówiąc, iż jego pomoc nie była aż
tak wielka, że po prostu robił to, co do niego należało.
Potem opowiedział, jak wybierali dom dla Danny'ego
Boya.
Matka Davida stała pomiędzy nimi, głaskała baraszku-
jącego na jej szyi szczeniaka. I chyba nie mogła uwierzyć,
iż tak nagle nadeszło szczęście, że dane jej było tak gwał-
townie powrócić do życia. I już nie uciekała od nich, nie
odwracała twarzy.
Caitlin, patrząc na panią Hartley, zastanawiała się, dla-
czego nikt dotąd nie pomyślał o zrobieniu jej operacji pla-
stycznej. Czyżby w jej przypadku taka operacja nie wcho-
dziła w grę? Dlaczego? Przecież stać było Davida na opła-
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 149
cenie nawet najdroższej operacji. Postanowiła, że jak naj-
szybciej dowie się, jakie są możliwości chirurgii kosmety-
cznej w przypadku pani Hartley. Pomyślała jednak, że gdy-
by nawet w ten sposób nic się nie dało zrobić, to przecież
nie wygląda aż tak strasznie, jak sugerował David. No, tak,
ale on znał swoją matkę z czasów, kiedy była prawdziwą
pięknością i kontrast między dawną jej twarzą a obecną
robił na nim duże wrażenie.
- Chodź do nas, mamo, usiądź, proszę - powiedział
David. - Caitlin powie ci teraz, jak należy karmić tego
szczeniaka. - Przysunął matce fotel.
Caitlin otworzyła szeroko swój koszyk, żeby pokazać
jego zawartość.
- Kupiłam dla niego psie sucharki, tu są witaminy, a tu
miseczka, w której dawałam mu rozcieńczone mleko... On
bardzo lubi jeść to samo, co jego właściciel. Gdy jadłam
kurczaka na obiad, on chciał to samo, na talerzu, jak czło-
wiek - zaśmiała się. - Siedział przy mnie i piszczał błagal-
nie, żebym potraktowała go po ludzku.
Pani Hartley spojrzała na syna.
- David, proszę, czy mógłbyś podać nam kawę?
- Oczywiście, mamo.
Zostały same. Pani Hartley delikatnie postawiła szcze-
niaka na podłodze. Caitlin miała nadzieję, że chyba nie
oznaczało to, iż prezent został odrzucony.
- Musisz bardzo kochać mojego syna - powiedziała
kobieta.
- Tak.
- Bardzo mi przykro... Tak bałam się tego spotkania...
- Wiem... - zaczęła Caitlin, ale szybko zmieniła temat.
- Najwspanialsze jest to, że te cudownie jedwabiste teriery
dopominają się o pieszczoty... Potrafią być naprawdę
wspaniałymi przyjaciółmi.
150 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
- Chciała pani, żebym miała towarzystwo?
- Tylko na ten czas, kiedy mnie ani Davida nie będzie
przy pani.
Pani Hartley uśmiechnęła się.
- Jest pani wyjątkową dziewczyną. David miał całko-
witą rację co do tego. Przykro mi, iż nie wierzyłam włas-
nemu synowi.
- Dziękuję, że pani mnie zaakceptowała - powiedziała
Caitlin. - To znaczy dla mnie znacznie więcej, niż potrafię
powiedzieć.
- Moja droga... - Kobieta spojrzała na szczeniaczka,
który baraszkował przy jej nogach, obgryzając kapcie.
- Taki malutki... - rozczuliła się.
Do czasu, kiedy wrócił David, niosąc kawę, zdążyły
serdecznie się polubić. Stanął obok nich i ze szczęśli-
wą miną na twarzy słuchał, jak żywo rozmawiają i śmie-
ją się ze szczeniaka. David też cały czas uśmiechał się,
bo czuł, że po raz pierwszy w życiu jest tak naprawdę
szczęśliwy.
Kiedy matka wstała i poszła do kuchni, żeby dać pies-
kowi mleka, David podszedł do Caitlin, wziął ją w ramiona
i pocałował z tak wielką czułością, jak nigdy dotąd.
- Jesteś jak czarodziejka, jak dobra wróżka - powie-
dział głosem lekko zachrypniętym ze wzruszenia.
- A co z tymi dziećmi, które mamy mieć? Pamiętasz,
co mówiła twoja mama?
- Tak... właśnie...
- Davidzie, przecież ja nawet nie wiem, czy mnie ko-
chasz. Nigdy mi tego nie mówiłeś.
- Caitlin, szaleję z miłości do ciebie.
- Ciekawe, jak długo to potrwa - droczyła się z nim.
- Caitlin! - krzyknął. - To jest prawdziwa miłość i
z całą pewnością nie może to być nic innego. Kocham cię
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 1 5 1
na zawsze, jesteśmy jednym ciałem i jedną duszą i... nigdy
nie zapomnę tego, co zrobiłaś dla mojej matki.
Pocałował ją znowu, by jeszcze lepiej wyrazić to, co
czuł. Caitlin już nigdy więcej nie pomyślała, że to tymcza-
sowa znajomość bez żadnej przyszłości. On naprawdę ją
kochał.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Następnego dnia po tym, jak Caitlin poznała matkę Da-
vida, zadzwoniła do niej jej własna matka. Caitlin siedziała
akurat razem z Davidem i omawiali plany małżeńskie.
Kiedy usłyszała głos swojej matki, pomyślała z zadowole-
niem, że będzie miała dla rodziców dobre wieści. Matka
jednakże od razu zaczęła mówić o własnych sprawach.
- Caitlin, znowu mam problem z twoim ojcem.
- Co takiego zrobił? - uśmiechnęła się Caitlin.
- Wyszedł z domu, mając w kieszeni zaledwie dwana-
ście centów, spotkał zupełnie przypadkowo znajomego
sprzedawcę samochodów i wrócił do domu, wyobraź so-
bie, nowiutkim ferrari!
Caitlin roześmiała się.
- Córko, tu nie ma nic do śmiechu. Ferrari to bardzo drogi
samochód i bardzo szybki, a ojciec i tak jeździ zawsze wolno
jak ślimak. On nigdy nie przekracza sześćdziesięciu kilome-
trów na godzinę. Po co mu taki dobry samochód? Michelle
mówi, że to śmieszne. Trevorowi też się to nie podoba.
- Mamo, dżip ojca ma już ponad dwadzieścia lat i to
bardzo niebezpieczne, że jeździ takim starym samocho-
dem. A co tatko o tym mówi?
- Jest uparty jak osioł. Powiedział, że trzeba jeszcze
kupić drugie ferrari dla mnie, bo to najlepszy samochód,
a poza tym uważa, iż w ferrari będzie mi do twarzy.
- I co w tym złego, mamo? Tatko ładnie to powiedział.
- Tak myślisz? - zapytała matka z nadzieją w głosie.
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 153
- Oczywiście, będziecie wyglądali naprawdę fantasty
cznie przyjeżdżając ferrari na wesele.
- Jakie wesele?
- Moje. Doszliśmy z Davidem do wniosku, że warto
się pobrać.
- Kiedy?
- Za sześć miesięcy.
- Za ile? - krzyknął David. - Myślałem najwyżej
o dwóch miesiącach.
- Cierpliwości - upomniała go Caitlin, zasłaniając ręką słu-
chawkę. - Musisz mieć pewność, że nie popełniasz głupstwa...
Ale wcale nie o to chodziło. Po prostu Caitlin planowa-
ła, iż przez ten czas zdoła na tyle zaskarbić sobie przyjaźń
i zaufanie pani Hartley, że namówi ją na operację plasty-
czną. Miała nadzieję, iż po operacji matka Davida zgodzi
się, aby przedstawić ją rodzicom Caitlin i w ten sposób
chociaż trochę poszerzy się świat tej kobiety. Jednak tego
nie można było załatwić w ciągu kilku dni czy też paru
tygodni, ale pół roku wydawało się sensownym terminem.
- Dobrze - westchnęła w słuchawce matka. - Począt-
kowo miałam do Davida wiele zastrzeżeń... No cóż, trzeba
przyznać, że jest przystojny, a poza tym twój ojciec ceni
go bardzo wysoko. Może nie jest tak zepsuty, jak mi się
wydawało? Mam nadzieję, że będziecie szczęśliwi, Caitlin.
Tak szczęśliwi jak ja i twój ojciec.
- Dziękuję, mamo. Uważam, iż dwa ferrari na weselu
to cudowny pomysł.
- Tak, chyba będę musiała przyznać w tym wypadku
rację twojemu ojcu, nawet jeśli to zirytuje Michelle i Tre-
vora. Nie wiem, czy się orientujesz, ale Michelle znowu
jest w ciąży. I znosi to jak zwykle źle.
- Przekaż im moje gratulacje. Zadzwonię do nich, jak
tylko znajdę na to trochę czasu.
1 5 4 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI
- Boję się, że nie będzie mogła pomagać ci w przygo-
towaniu wesela.
- Och, co za pech - jęknęła Caitlin. - Tak się jednak
złożyło, że nie planujemy hucznego przyjęcia.
- Nie planujemy? - wtrącił zaskoczony David.
- Wyobraź sobie, kochanie, że nie planujemy.
Ze względu na jego matkę, która nawet po udanej ope-
racji na pewno nie będzie jeszcze przygotowana do kon-
frontacji z tłumem ludzi, przyjęcie w niedużym gronie wy-
dawało jej się bardziej odpowiednie.
- Mam nadzieję, że potrafisz odpowiednio zachować
się przy ołtarzu - zaniepokoiła się matka.
- Oczywiście, mamo.
- Kiedy złożycie nam wizytę z Davidem?
- Jak tylko zamienię moje mieszkanie na większe i jak
założymy sobie telefon. To nie takie proste i może potrwać
parę dni - śmiała się Caitlin.
- Rozumiem - odparła matka. - Z tym rzeczywiście
może być trochę kłopotu...
Caitlin, gdy już odłożyła słuchawkę, znowu usiadła koło
Davida, przytuliła się i dalej planowali, co należy zrobić,
co kupić...
- Kupię ci szmaragdy, szafiry i diamenty. - David sta-
nowczo był zdania, że musi dać jej coś więcej niż jeden
zwykły pierścionek zaręczynowy. - Szmaragdy pasują do
koloru twoich oczu, szafiry symbolizują twoją ognistą na-
miętność, a diamenty oznaczają wieczność.
Roześmiała się.
- Moja matka powiedziała, że z pewnością nie jesteś
tak bardzo zepsuty, jak wydawało jej się na początku.
- Niemiecka delegacja również zmieniła o mnie zdanie
na moją korzyść. - Odwzajemnił uśmiech.
Caitlin objęła go za szyję i przyciągnęła ku sobie.
TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 155
- Czy wiesz, że o kochaniu się z tobą zawsze myślałam
jak o tańcu z demonami? - zapytała. - Znalazłam kiedyś
w jakiejś książce określenie „obudzić śpiące demony" i za-
wsze myślałam, że ty je we mnie obudziłeś, i stąd moja
szaleńcza namiętność do ciebie...
- Och, Caitlin, może spróbujemy teraz zaraz zatańczyć
z tymi twoimi demonami?
I zatańczyli.
Jakiś czas później Caitlin zapytała:
- Czy nie musisz już iść do pracy? Wydaje mi się, że
planowałeś coś ważnego na dzisiaj.
- Nic ważnego, teraz chcę być z tobą. Mam dosyć
sztywnych planów i żelaznych zasad. Pragnę działać spon-
tanicznie i cieszyć się życiem.
- Och, kochanie, czy mogę ci w tym pomóc?
- Z całą pewnością...
- Ale ja pytam poważnie, kochanie.
- Ja też mówię poważnie. Możemy robić wszystko, na
co nam przyjdzie ochota.
- Pójdziemy do kina?
- Tak. I do teatru.
- I będziemy czytać książki?
- Tak. I... kochać się po południu.
- I... planować wesele?
- Tak. I... kupimy psa.
Caitlin uśmiechnęła się. Tyle ich teraz łączyło. Godziny,
dni, lata samotności mieli już za sobą. David okazał się
wspaniałym partnerem. Przetańczy z nim całe życie.