Hrabal Bohumil Dobranocki dla Cassiusa

background image

Bohumil Hrabal

DOBRANOCKA DLA CASSIUSA

Poganie wiary nie znając prawdę odkryli...
Chrystus

Dziś jest niedziela, nastawiłem radio Wiedeń, zaczęły się wiadomości w języku francuskim,
otwarłem drzwi i Cassius wtargnął do mnie jak czarny delfin, jak czarny pogrzebowy kucyk,
co to ciągnie bęben... i naraz usłyszałem w wiadomościach:
— Alexandre Dubczek est decede a Prague...
umieram, Cassiusie, opuścił ten świat mój przyjaciel, a ty będziesz dziś czarnym
przewodnikiem konduktu pogrzebowego moich jasnych wspomnień o Saszeńce Dubczeku, o
którym napisałem kiedyś, że ciągiem dwustu ton zostanie za pomocą rakiety Atlas wyniesiony
na orbitę i będzie tam królować aż po dzień dzisiejszy...
Napisałem, Cassiusie, i kiedy mnie pytano, co myślę o wyborze Gorbaczowa, wówczas, w
kwietniu, napisałem do włoskiego „Expressu”, że jego los nie będzie się różnił od losu
Saszeńki Dubczeka... i że Gorbaczow ma takie same oczy, jakie miał Saszeńka Dubczek,
jakie miał Chrystus, kiedy modlił się na Górze Oliwnej:
— Panie, jeśli możesz, odwróć ode mnie ten los...
No i, Cassiusie, już to mamy... Alexandre Dubczek est decede... Denatus. Jak wyrzeźbiono na
grobowcach biskupów i opatów w Regensburgu, w Ratyzbonie, gdzie przyjmowali chrzest
pierwsi książęta czescy..
Jesteś pierwszy, Cassiusie, kto usłyszał tę wiadomość, i te informacje o tym, jaki program
nadawać będzie wiedeńska telewizja, a właściwie radio... Druga symfonia Gustawa Mahlera,
symfonia Auferstehung, którą mam tu na stole, na taśmie magnetofonowej, a symfonia ta nosi
nazwę Tytan...
Wczoraj, Cassiusie, kiedy rozmawialiśmy o tym, jaki film chciałby każdy z nas zobaczyć,
powiedziałem:

Śmierć w Wenecji z Czwartą symfonią Mahlera na ścieżce dźwiękowej...

Tak jakbym, Cassiusie, przeczuwał już to, że w Pradze umiera Saszeńka, Saszeńka, który
szukał mnie raz w „Tygrysie”, a mnie tam nie było.., może gdybym z nim porozmawiał, to
rozmowa ta stałaby się tym motylim skrzydłem, które zmieniłoby cały jego los i Saszeńka
byłby jeszcze wśród nas...
jednakże, Cassiusie, nikt nigdy nie wie, o co prosi... teraz Saszeńka jest denatus, est decede,
polityka była jego Losem i króluje teraz na orbicie chrześcijańskiego i komunistycznego
nieba, piękny chłopak, człowiek, który —kiedy widziałem go na Zamku, gdy owej praskiej
wiosny wręczał mi medal laureata za film, gdzie bohater wylatuje na końcu w powietrze w
imię wyższego celu, za film Pociągi pod specjalnym nadzorem, nie mogę, Cassiusie,
zapomnieć, że kiedy wychodził z wyłożonych tapetą drzwi wraz z prezydentem i innymi
przedstawicielami rządu i partii, oślepił mnie wprost, bo wokół całej postaci Saszeńki

1

background image

Dubczeka... bo cała jego postać tchnęła blaskiem, dokoleńka, dokoła, tak jak aureola otaczała
Ignacego Loyolę...
to pierwszy szlachetny komunista, który króluje we wspomnieniach, a faktycznie także w
chrześcijańskim niebie...
będziesz tu, Cassiusie, ze mną jako gość żałobny, będziesz przewodnikiem moich myśli,
przewodnikiem konduktu pogrzebowego, podczas gdy te tam na dworze, te cztery czarne
kocurki, chłopaki, będą siedzieć na stole niczym grabarze, bo dzisiejsza niedziela jest dniem
żałoby...
A więc, Cassiusie, aniele boży, stróżu mój, strzeż nie tylko mnie, ale i duszyczkę świętego
Saszeńki, a zrządzeniem wyższych mocy, przypadkiem, który ma sens, nawet radio
wiedeńskie będzie nadawać dziś symfonię Auferstehung, symfonię Tytan... jako pierwsze
requiem za tego, który nas, Cassiusie, wyprzedził, który był natus na Słowacji, a denatus w
Pradze... I do tego Na Homolce. Panie, jeżeli możesz, odsuń ode mnie ten kielich... ale Sa-
szeńka był bohaterem i wypił ten kielich do dna...
Umarła nam, Cassiusie, Pipsi, nie mam nikogo, moje dzieci odeszły już w nasieniu, no i
jestem tutaj... a ty przy piecu czyścisz sobie czarne futerko na pogrzebową niedzielę...
Rakietą Atlas wyniesiony został na niebieską orbitę. Auferstehung Symfonie... już za życia
jest z Saszeńki... Tytan... A polityka, Cassiusie, to los.
Ps .
Kersko, 8 listopada 1992 roku, ciepło, pada drobny deszcz. Cassius po raz pierwszy leży ze
mną w łóżku i mruczy. Filharmonia wiedeńska pod batutą Claudia Abbada skończyła o
godzinie 12.45 Drugą symfonię Gustawa Mahlera, Auferstehung, a Pierwsza symfonia nosi
tytuł Tytan.

MAGNA CHARTA 92
Ulotka reklamowa

Motto:
Ivan szczał wczoraj koło parlamentu.
Z dziennika intymnego Egona Bondy’ego (Pl 090, s. 47)

Ivo Vodsed’alek stworzył w swoim życiu, przez całe to swoje barwne życie, pięć książek,
przeżycia i liryczne wzruszenia, gagi i sci-fi, które w jego życiu przeplatają się z sytuacjami
granicznymi Karła Jaspersa, i w ten oto sposób, często bez alegorii i symbolu, autor
uprzejrzyścił nam nasze istnienie. Jego wiersze przypominają dwadzieścia dwie karty tarota,
filozoficznej gry EL GRAN TAROT ESOTERICO, karty liczące sobie wiele tysięcy lat, które
stanowiły źródło natchnienia dla Raimundusa Lullusa w trzynastym wieku, a w wyniku tej
inspiracji powstała jego ARS MAGNA, księga ta z kolei natchnęła Hieronima Boscha i
stworzył plastyczne dzieło późnogotyckiej moralności... jego zaś styl i formy sięgają aż po
paranoicznokrytyczną metodę Salvadora Dali...
A ja ten pentateuch Ivo Vodsed’alka nazywam Magna Charta Libertatis, tych pięć ksiąg to
niegorliwa gorliwość poety, który mógł sobie pozwolić na ten luksus pisania jedynie dla
siebie i swoich przyjaciół. W owych pięćdziesiątych latach Ivo zawarł Sternenfreundschaft ze
swoim przyjacielem Egonem Bondym, który chyba tylko dla niego przełożył Galgenlieder
Christiana Morgensterna, i tak obaj poeci jako point de depart znajdowali natchnienie w dada
i absolutnym humorze Palmstroma oraz von Korfa. Itak oto dwaj prascy poeci, obaj zapaleni
marksiści, a przy tym dzieci z rodzin high snobiety, chodzili ulicami i placami, odwiedzali
restauracje i bary; kawiarnie i skwery centrum Pragi i jej przedmieść, aby swoimi totalnymi

2

background image

wierszami obalać z wolna, lecz nieuchronnie pomniki poetyzmu i przekształcić je w nowy
styl życiowy marksistowskiej cyganerii.
Kochana Kwiecieńko, Ivo Vodsed’alek mógł sobie pozwolić na ten luksus wykształcenia
sięgającego niemal polihistorii, a co więcej — namiętnie jeździł na nartach i na łyżwach, i
pływał, i w ogóle namiętnie oddawał się podróżom i sportom, tak jak praski pisarz Franz
Kafka... i nie miał żadnego powodu, by stać się sygnatariuszem Karty 77... napisał pięć
książek, które tworzą jego Magna Charta 92, Nietzsche sparodiowałby ją zniekształcając
zdania Kanta: Ding an sich selbst in allen Dingen... na: Charta an mich und fur mich in allen
Dingen...
I tak oto Ivo Vodsed’alek, zawsze elegancko ubrany, z kolorowym krawatem i w luksusowych
bucikach, odwiedzał praskie lokale i mieszkania i tam chętnym słuchaczom deklamował
swoje wiersze i dzięki temu przesunął lata pięćdziesiąte aż ku tej swojej egzystencyjnej,
egzystencjonalnej sytuacji, kiedy mógł sobie pozwolić na ten luksus i latać z nieznajomymi w
swoich balonach, boć przecie nie tylko pisanie, ale i latanie jest takie łatwe...
A przy tym nadal podziwiał sowieckie plakaty i filmy, nadal kochał rosyjskich malarzy,
którzy nie ulegli czarowi nowoczesności... a przy tym długie godziny poświęcał na czytanie
Biblii oraz reklamowych i politycznych sloganów, i z powycinanych tak tekstów układał
literackie kolaże, myśląc przy tym o Tertulianie... Credo, quia absurdum est... i rozważał
podczas przechadzek po Pradze, zastanawiał się nad Mikołajem z Kuzy, ile racji jest w jego
Docta ignorantia...
Dlatego Ivo, mieszkając na piątym piętrze przy alei 28 Października, zamawiał taksówkę, by
go zawiozła do gospody „Pod Trzema Białymi Barankami” znajdującej się tuż obok, po
przeciwnej stronie ulicy..
Myślę, że wszystkie te pięć książek, które opublikowała „Praska Imaginacja”, zainteresuje nie
tylko historyków literatury, lecz także dziejów rozwoju ducha ludzkiego epoki, filozofii i
socjologii, zwłaszcza recesji, a jeszcze bardziej happeningu, tak jak Friedrich Nietzsche objął
swoją filozofią wszystkie kategorie nauki i sztuki. Poprzednikiem Iva Vodsed’alka w recesji
był prezes praskich recesjonistów, syn właściciela zakładu pogrzebowego Schonbach, gdzie w
piwnicy stały trumny, a po węgiel chodziło się na parter, a ja mieszkałem na piętrze u de-
tektywa policji obyczajowej, który w wolnych chwilach chętnie czytywał Biblię...
Stowarzyszenie recesjonistów w latach pierwszej republiki wynajęło wóz meblowy w firmie
„Holan” i sześciu siłaczy pod przywództwem studenta Schonbacha wynosiło później i
wnosiło do sieni i podwórek kamienic przy placu Świętego Wacława leciutkie bambusowe
pręty, po trzech, przez całe przedpołudnie, po południu zaś z kolei spoceni wynosili te pręty z
podwórza i ładowali z powrotem do wozu meblowego z firmy „Holan”, po czym, wyczerpani,
siadali na schodkach i ocierali pot z czoła...
Oczywiście, Ivo Vodsed’alkowi wystarczała do recesji taksówka.
Kochana Kwiecieńko... mieszkałem na Libni, przy ulicy Na Krawędzi Wieczności, ta ulica i
mój dom został rozebrany, zburzony... ale pozostał dom numer pięć, „U Husyty”... i
codziennie idąc na autobus przechodzę obok tego domu, gdzie nad wejściem do jakiegoś
sklepu znajduje się na fioletowym szkle żółta reklama:
GOVINDI‚ MIĘDZYNARODOWE TOWARZYSTWO ŚWIADOMOŚCI KRISZNY...
na wystawie prezentowane są książki i taśmy magnetofonowe z Upaniszadami i Sziwą, i
Kriszną... i przychodzą tu młodzi ludzie, siadają przy stołach, piją herbatę i w milczeniu
pochylają się nad otwartymi książkami, tak jak kiedyś dwaj poeci prascy, którzy zawarli
Sternenfreundschaft i poświęcali się także indyjskiemu buddyzmowi zen...
Dziś, kiedy przechodziłem obok „Govindi, międzynarodowe towarzystwo świadomości
Kriszny”, miałem widzenie jak kiedyś Egon Bondy.. kiedy pisał wiersz o tym, jak nad
Kremlem w samolocie leci Stalin w szlafroku w stokrocie...
Choć przed nim dali woalka

3

background image

widzi Vodsed’alka
co czyta Vitezslava Halka.
Łza kręci mu się w oku
i już gotów do skoku...

a ja widziałem Vodsed’alka czytającego w pałacu Kriszny, Govindi, przy mojej dawnej ulicy
Na Krawędzi Wieczności, bo w tym kraju, gdzie przyszedł na świat także Zygmunt Freud,
dzięki pięciu tomom Ivo Vodsed’alka wszystko jest możliwe. Dzięki tekstom Zygmunta
Freuda oraz Ivo Vodsed’alka możemy znaleźć się nawet w królestwie tagtrojmów, w
królestwie interpretacji snów i histerii, dzięki jego psychopatologiom dni powszednich...

Ps
Oczywiście, kochana Kwiecieńko, Marlon Brando and Vladimir Mećiar and Ivo Vodsed’alek
nie muszą podrywać kociaków...

DOBRANOCKA NA BOŻE NARODZENIE

Motto:
J. Svoboda przewodniczący Czechosłowackiego Związku Młodzieży w swoim oświadczeniu:
Jestem głęboko przekonany, że data 25 listopada 1992 roku wejdzie do wspólnej historii
Czechów i Słowaków podobnie jak egzekucja panów czeskich w 1621 roku, utworzenie
wspólnego państwa 28 października 1918, układ monachijski 1938, aprobata układów jał-
tańskich i teherańskich 1948 i agresja wojsk Układu Warszawskiego 21 sierpnia 1968.
„Rude pravo” (ukazało się w nakładzie 338 240 egzemplarzy)

Słuchaj no, Cassjusie, ośle jeden, kiedy pracowałem jako dyżurny ruchu w Kostomłotach kolo
Nymburka miałem wspaniały mundur, wspaniały płaszcz, na lato wspaniałą lustrynową
bluzę... ale co tydzień gubiłem gwizdek, na ktoryrn odgwizdywałem gdy pociąg osobowy
miał odjechać, sygnał WM 9, konduktorzy pociągów na miejsca —i konduktorzy i
kierownicy pociągu unosząc rękę dawali znak, że wszystko jest gotowe.., bon, ale ja co
tydzień ten gwizdek gubiłem lub gdzieś zapodziewałem, i wobec tego WM 9, konduktorzy
pociągów na miejsca, gwizdałem na palcach, tak się tego nauczyłem, że wkrótce ludzie z
Łysej i Nymburka tylko dlatego jeździli przez moją stację...

Spójrz no, Józeczku, zaraz będzie stacja, gdzie pan dyżurny ruchu gwiżdże na

palcach...
no i, Cassiusie, nawet Chmelec, najwyższy pan wszystkich dyżurnych ruchu, przyjechał tam
umyślnie w wagonie służbowym, aby na własne oczy tę hańbę zobaczyć, kupił mi gwizdek, i
dał mi go, i powiedział, że sam dyrektor kolei Żelezny w Gródku Królowej jest
zaniepokojony tym odgwizdywaniem sygnału WM 9 na palcach... Zawiadowcy kupiła
dyrekcja Gródek cały tuzin gwizdków na zapas, ale ja co tydzień gubiłem nadal trzy gwizdki i
podróżni wciąż jeździli przez moją stacyjkę, aby pokazywać dzieciom...

Teraz będzie ta stacyjka...

I tak to było — nie zawsze, ale często gwizdałem na palcach... I słuchaj, Cassiusie, ośle jeden,
teraz z kolei jeżdżą podróżni autobusem przez przystanek „Przy Ławeczce”, a kiedy
wysiadam, wszyscy siedzą przy oknach i własnym oczom nie wierzą, że w tej mojej alejce
numer dwadzieścia cztery czeka na mnie dwanaście kotów wychodzą mi naprzeciw, prowadzi
je Pomarańcz i Czernidło, a ty, Cassiusie, trzymasz się z tyłu, zachowujesz należny dystans, ta
banda czarnych kotów samczyków, i burych kotek i koteczek z żabocikiem i różowymi nos-
kami wychodzi mi hurmą naprzeciw, i przewracają się na grzbiety, i uśmiechają się do mnie z

4

background image

brzuszkami do góry, a ty, Cassiusie, przychodzisz ostatni, wyciągam do ciebie palec, a ty
łaskawie szturchasz go nosem...
I tak jak kiedyś przed laty z powodu tego mojego gwizdania na palcach, jeżdżą teraz ludzie
autobusem, aby zobaczyć tę moją watahę kotek i kotów... Rozsławiła ta moja horda
przystanek autobusowy „Przy Ławeczce” w Kersku, zupełnie tak samo jak kiedy ja w
Kostomłotach gubiłem gwizdki i musiałem sygnał WM 9 odgwizdywać na palcach... i ludzie
stali przy oknach, i patrzyli na mnie, jak obmacuję się i nie mogę gwizdka w żadnej kieszeni
znaleźć... I, kochany Cassiusie, to twoje zachowywanie dystansu, to trzymanie się na uboczu
od tej watahy, uczyniło z ciebie Zaratustrę, bo wiesz, co to jest... dystans, trzymanie
wszystkich innych z dala od siebie...
Siedziałem w foteliku, Cassius na moich kolanach słuchał, mruczał, trzymałem go za łapkę,
wysuwał i chował pazurki, pochyliłem się tak jak dawno temu, kiedy się z Cassiusem
kochaliśmy, i liczyłem mu pazurki, a potem brałem jedna za drugą jego łapki, podnosiłem je i
nie szczędziłem całusów... Pojednaliśmy się i ja opowiadałem mu wprost do uszka tę
najmilszą historyjkę z lat chłopięcych, kiedy przyjaźniłem się z panem Wanieczkiem, który
pracował przy torach, a kiedy na tym naszym Załabiu wracał z pracy, to jak była piękna
pogoda, długo mył ręce, mydlił i rozmarzał się na podwórku i śpiewał nie skąpiąc głosu i
uczucia:

Wiosła są długie, łódka niespora,
Pójdźże, kochanko, już wracać pora...
a potem:
Wokół noc cicha, ta noc majowa...
po czym z kolei:

Panna Stasia z panem Lolkiem
bardzo lubią tańczyć polkę...

I tak z namydlonymi rękoma słodko śpiewał, a ludzie na podwórkach i w ogródkach słuchali,
Józiek miał piękny głos.., później jednak, ni stąd, ni zowąd pan Wanieczek, mój druh i
przyjaciel, a ja tylko na to czekałem, krzyczał nagle:
— Nie jedli, nie pili, tylko pierdolili!
A potem było słychać gniewne zamykanie okien i krzyk:
— Ta świnia Wanieczek! Już wrócił z pracy!
A pan Wanieczek kończył myć ręce, a jego ogromna, stara jak Sybilla ciotka waliła Józia w
plecy i śmiała się, i pan Wanieczek śmiał się, aż łzy płynęły mu z oczu, a ja wstydziłem się za
niego, ale byłem szczęśliwy, że taki z niego dadaista i recesjonista...
Kochany Cassiusie! Pewna mama skarżyła mi się na to śpiewanie i ten recytatyw pana
Wanieczka...
— Proszę pana, proszę wybaczyć, ale ja mam córeczkę, ma pięć lat, nim idzie spać,
nauczyłam ją: „Aniele Boży, stróżu mój, ty zawsze przy mnie stój...”, ale kiedy już już
zasypia, ta moja judytka tak jak ten bydlak pan Wanieczek szepcze: „Nie jedli, nie pili, tylko
pierdolili”. I niech mi pan powie, jak mam wychowywać te swoje dzieci? Sąsiadki też w
sklepiku narzekają, że ich dzieci, które chodzą do szkoły powszechnej, też ni stąd, ni zowąd,
nawet w klasach, wykrzykują: „Nie jedli, nie pili, tylko pierdolili”, a mój mąż śmieje się, aż
brzuch mu się trzęsie, i powiada: „Daj Bóg, aby i u nas tak było... Nie jedli, nie pili, tylko
pierdolili”.
Aha! Mój Cassiusie, w telewizji przed dobranocką i po niej bywają reklamy... a ja ci powiem
o reklamach w moich złotych trzydziestych latach w Nymburku, gdzie pisywałem już wtedy
wierszyki do „Gazety Obywatelskiej” i byłem poetą... Co tydzień w tej „Gazecie

5

background image

Obywatelskiej” firma Hendrych, ulica Palackiego, Koszule i Towary Galanteryjne, miewała
takie choćby reklamy...
Bohumil Hrabal, poeta nymburski, został przejechany przez pociąg na trasie między
Kostomłotami a Kamiennym Zbożem — ale nic mu się nie stało, bo miał na sobie koszulę z
firmy Milan Hendrych, ulica Palackiego, Nymburk.
Kiedy indziej znów:
Poeta Bohumil Hrabal spadł z wieży kościoła dekanalnego pod wezwaniem Świętego Idziego,
ale że miał na sobie koszulę z firmy Milan Hendrych, ulica Palackiego, Nymburk, nie odniósł
żadnych obrażeń...
I jeszcze wiele innych pięknych reklam, a oto najpiękniejsza:
Na dziedzińcu hotelu „Zofiówka” na Załabiu załamała się pod Bohumilem Hrabalem podłoga
wygódki i —mimo iż po szyję w ekskrementach — poeta został wyciągnięty z kloaki czysty,
bo miał na sobie koszulę z firmy Miłan Hendrych, Nymburk, ulica Palackiego...
Ale, Cassiusie, stajesz się już nerwowy, wbijasz mi pazurki w spodnie, wobec tego opowiem
ci tkliwą i poetycką dobranockę tylko dla ciebie. Otóż tak jak z reklamami bywa dziś u nas
także z wyborami. W telewizji w wiadomościach są co tydzień jakieś wybory i ten wyborczy
uraz trwa już drugi rok... Jakież to, Cassiusie, było proste za komunistów, ale wtedy ciebie nie
było jeszcze na świecie... Wszystko było jasne, dziewięćdziesiąt dziewięć procent wybrano
już z góry, ale przedstawienie musiało trwać! Ja po raz ostatni głosowałem u siebie, w
Kersku. W sobotę przed południem przyszedł komisarz wyborczy i:
— Do licha, Bogusiu, gdzie jesteś? i nastawił urnę wyborczą: pudełko po butach oblepione
taśmą ostemplowaną pieczęcią rady narodowej... tekturowe wieczko nacięte nożem stanowiło
tajny otwór do wrzucania kart wyborczych... wsunąłem więc swoją kartę, a on: — Tam do
licha, musimy jeszcze pójść do Wery... dochodzi wpół do pierwszej, a my w Gródeczku
zobowiązaliśmy się, że do pierwszej będzie po wyborach... no i ja, jako członek miejscowej
rady narodowej, poszedłem z nim, z komisarzem wyborczym, który miał kiedyś drogerię, a że
nie wiodło mu się w interesach, został komunistą... i dotarliśmy do parceli między lasami, w
ogrodzie rosły drzewa owocowe i dojrzewały czereśnie, napoleonki, chrupki, i komisarz
niczym mszał niósł pudełko wyborcze po butach, urnę wyborczą... a tam pośrodku ogrodu
była drabina i w koronie napoleonki stała tłusta Wera w krótkich spodenkach i zrywała
owoce, i drabina się kołysała... a my staliśmy na dole, pod koroną obsypaną czereśniami, a w
górze promieniało wielkie piękne dupsko, nic więcej poza tym dupskiem, i zawieszony na
haku u góry drabiny koszyk, i pulchne ręce zrywały z gałęzi i wkładały do koszyka dojrzałe
czereśnie...
— Toż ty, dziewucho — zawołał komisarz wyborczy— jesteś ostatnia... — i wyciągał w górę
pudełko — zejdź niżej i wrzuć tu swój głos...
A z korony przejrzałych czereśni napoleonek rozległ się donośny głos młodej kobiety:
— A idźcież wy do dupy na raki razem z tymi swoimi wyborami! I tak to wszystko gówno
warte!
A komisarz zwinął dłonie w tubę i wołał w górę:
— Cóż to, dziewucho, mówisz? Czemu urągasz i bluźnisz? Demokratyczne wybory, a ty tak?!
Zejdź na dół i weź udział w wyborach, bo nie dostaniesz na Gwiazdkę specjalnego dodatku!
I ja spoglądałem z upodobaniem na to ogromne piękne dupsko na wysokości pięciu metrów
na chwiejącej się drabinie i czułem się tak, jakby mi ktoś smarował piersi sadłem, tak piękny
był też płynący z góry głos młodej kobiety...
— Wsadźcie sobie w dupę ten wasz dodatek specjalny. Przecież niczego nie zmienicie,
mielecie tylko na próżno Jęzorem...
A komisarz zwinął znów dłonie w tubę i wołał w górę:

6

background image

— Co takiego? Nic się nie zmieni? Znów będzie Boże Ciało, w Nymburku, a i komuniści
będą mogli wziąć udział! I nie tylko Boże Ciało, ale będzie też znowu święto Wniebowzięcia
Najświętszej Panny Marii...
A z góry dudnił i wołał głos młodej kobiety, zrywającej nadal czereśnie:
— Austriackie gadanie. Tak jak zawsze. Nic się nie zmieni...
A komisarz wyborczy znów wołał w górę:
— Co? Jeszcze za mało? Nawet ja pójdę i w Boże Ciało poniosę baldachim, i przewodniczący
miejscowej rady narodowej, a trzeci drążek ujmie w swoje ręce ten z bezpieki. No tak —
mówił komisarz i wziął tę urnę wyborczą i zaczął piąć się w górę po drabinie. — Wrzuć tu tę
kartę wyborczą...
A z góry dobiegał zgorszony głos kobiecy:
— Na Boga, dziadu jeden, ja tę kartę wyrzuciłam, ale jak się ta drabina połamie, to cię tam na
dole tak opaskudzę razem z tym wyborczym pudełkiem po butach...
Ale, Cassiusie, uważaj, ośle jeden, komisarz się nie poddał, wspiął się o jeszcze jeden
szczebel wyżej i uniósł to pudełko...
— Obeszczę was! Nie chcę brać udziału w wyborach!
— wołał ostrzegawczo z góry grzmiący głos kobiecy... I komisarz wyborczy powiedział
smutno:
— Co to, to nie! Nie dopuściłabyś do wykonania czynności urzędowych, a to by było jak
zbeszczeszczenie hostu... — rzucił mi pudełko wprost w rozłożone ręce i zszedł z drabiny, a
będąc już na dole, podniósł nabożnie wzrok w górę i powiedział: — Ależ to, doktorze, piękna
dupa, nieprawdaż?!
I tak oto, Cassiusie, skończyły się wybory w Kersku, na leśnej parceli, w ogrodzie. Była to,
Cassiusie, dobranocka dla ciebie i dla mnie. Ja wiem, że mnie słuchałeś... i sprawiło ci to
przyjemność, prawda? Ale teraz muszę ci opowiedzieć o myśliwym, panu Francu... Kochał
on, dopóki żył na tym świecie, księżyc w pełni. I wybrał się z dubeltówką, minął Frankową
Nogawiczkę, przeszedł zagajnik i stał tam i czekał, aż nad leśnym duktem wzejdzie księżyc, z
dubeltówką u nogi... I doczekał się... Nad łąką nad Cezą, tam, na drugim brzegu Łaby,
wzeszedł księżyc
— opowiadał mi pan Franc — a ja stałem jak porażony i patrzyłem, i zachwycałem się, jak
ten księżyc w pełni wyskoczył nad stare dęby, tam gdzie wznoszą się ruiny zameczku, gdzie
Eliszka Przemysłówna i jej dwórki pluskały się i płukały sobie pizdy w srebrnopiennej Łabie,
o czym napisał piękną piosenkę kompozytor wojskowy Fućik... — opowiadał pan Franc,
rozmarzony jak artysta narodowy Franciszek Hrubfn. — I nagłe — ciągnął — leśną drogą
gaju Cegielna nadjechało cicho auto, wyskoczyła z niego kobieta — poznałem ją: to
przewodnicząca rady narodowej z Podiebradów — podbiegła aż do mnie, jak tam stałem,
niewidzialny w mroku, uniosła spódnicę, spuściła majteczki i... obeszczała mi nie tylko
dubeltówkę, ale i rzemień. Po czym przysłoniła znów tę swoją piękną dupcię w pełni,
opuściła spódniczkę i powiedziała: „Mamy to z głowy”. I wskoczyła do samochodu, i po-
jechała z powrotem do gaju Cegielnia, a ja patrzyłem na księżyc w pełni nad letnią siedzibą
czeskiej królowej —opowiadał mi rozmarzony pan Franc.

Ten zamek na drugim brzegu rzeki, Cassiusie, bywał weekendy siedzibą królowej... a

jeszcze i dzisiaj, późnym popołudniem w lecie, niesie się przez rzekę śpiew słowików.. ale
zamek jest dziś ruiną w cieniu potężnych dębów, dębisk... nazywa się Mydłowary, miły
Cassiusie, ten zamek, a tę myśliwską flintę pan Franc dostał od księcia Hoherilohe z
Podiebradów..
A na koniec jeszcze kilka reklam z tych moich złotych lat trzydziestych...
Na Cygance, na Drahelskim przedmieściu, rozgorzała cygańska bójka, a byłem tam i ja, gość
honorowy, i choć mnie pokłuto nożami, nic mi się nie stało, bo miałem na sobie koszulę z
firmy Milan Hendrych, Nymburk, ulica Palackiego...

7

background image

i żebyś wiedział, Cassiusie, wyświetlano wówczas w Nymburku film z Harrym Pielem w roli
głównej, a ten superhit nosił tytuł Niewidzialny... no i zdarzyło się, Cassiusie, że przy pracy
przy żniwach u pana doktora Sedlaczka na Załabiu podczas odbierania snopów wpadłem do
młockami firmy Wichterle i Kowarzik, ale nic mi się nie stało, bo, na szczęście, miałem na
sobie koszulę z firmy Milan Hendrych, Nymburk, ulica Palackiego, zupełnie tak samo jak
wtedy, kiedy przy alei Bolesławskiej spłoszyły się konie i wlokły mnie, poetę Bohumila
Hrabala, aż do Szafarzykowego Młyna, lecz po uwolnieniu mnie stwierdzono, że sprzyjało mi
jak zwykle szczęście, bo miałem na sobie koszulę z firmy Milan Hendrych, Nymburk, ulica
Palackiego...
Oto co ja nazywam reklamą... I to bez namaczania!
I tak oto dzięki wspomnieniom, Cassiusie, żyjemy klawo, żyjemy w dechę. W przededniu
nacjonalizacji na placu wznosiła się już bożonarodzeniowa choinka republiki, a pod nią stał
fortepian, który przynieśliśmy z hotelu „Na Książęcym”, nieopodal fontanny, a ja grałem na
nim, a nymburskie „Bajo trio” śpiewało rozkosznie ostrawską piosenkę o tym, jak...
Oj, pyry są klawe, oj, pyry są w dechę...
I zerwał się wiatr, od wschodu, przez plac przed kościołem, a potem obok restauracji
Fidrmuca wtargnął, wdarł się na nasz plac. „Bajo trio” śpiewało właśnie:

Oj, zdroju głęboki, oj, ty zdroju w lesie, powiedzże, ach, powiedz, co czas nam przyniesie.

a kiedy to wichrzysko zwaliło drzewko republiki, ludzie się rozpierzchli, a pień świerku z
lampionami, które już świeciły gałęziom na drogę, rozpołowił fortepian, klawiatura rozprysła
się aż gdzieś w podcienie, a mnie przywaliły świerkowe konary... i cóż ja ci będę Cassiusie,
mówił, lecz kiedy mnie uwolnili spośród tych niemal śmiercionośnych gałęzi, okazało się, że
nic mi się nie stało, bo miałem na sobie koszulę z firmy Milan Hendrych, Nymburk, ulica
Palackiego... I tak żyję sobie klawo, żyję sobie w dechę...

PS
Nigdy, Cassiusie, nie czułem się tak dobrze.., siedzisz mi na kolanach, a ja ujmuję te twoje
pluszowe łapki jedna za drugą, otwieram ci różowy pyszczek, wargi i nosek masz czarne,
oczy złote z kropką brązowej kawy pośrodku, fałdeczki na karku masz fala za falą w
aksamitnej czerni, jesteś wspaniałym zapaśnikiem, a mnie jest klawo. A ty masz czarne
miękko aksamitne jajeczka, jak wydra, wyderka, wydra. Słuchaj no, Cassiusie, ty mój czarny
ośle, coś ci powiem. Gdybyś był odrobinę ładniejszy, wyglądałbyś jak premier Vladimir
Mećiar. A to już coś znaczy..

Kersko, Świętego Mikołaja 1992 roku
Tekst mający dwa tygodnie montuję posłużywszy się przedtem nożyczkami NON PLUS
ULTRA 18. H Eicken und Sóhne, Solingen‚ Germany. I nic mi się nie stało!

ŚWIĘTO NIEWINIĄTEK

Dziś, Cassiusie, nie będę ci nic opowiadał, dopiero pod wieczór, gdy nadejdzie pora
dobranocek... Bo i ja mam już kłopoty z głową, dlatego jedynie tobie mogę opowiadać
dobranocki — i tak nie bardzo wiesz, o co chodzi... wsłuchujesz się raczej w melodię, w ton
mojego głosu... Bo ja jestem już w sytuacji, że bezskutecznie otwieram inny wieżowiec niż
ten mój, że otrzymuję widokówkę, kładę ją na stole, a potem zamiast okularów biorę tę
widokówkę i starannie czyszczę ją chusteczką, bardzo starannie czyszczę tę widokówkę,
najpierw z prawa, później z lewa, a potem chcę włożyć okulary, ale podnoszę do oczu tę

8

background image

widokówkę, starannie wyczyszczoną, po czym ogarnia mnie przerażenie.., okulary leżą obok
czyściuteńkiej widokówki...
ale, Cassiusie, to tak między nami, mogę to powiedzieć jedynie tobie, bo nie rozumiejąc nic z
tego, co mówię, rozumiesz wszystko...
ale, ale, w czwartek, kiedy kupowałem wam coś do jedzenia, pozwoliłem sobie na luksus,
zamówiłem sobie zupę w „Kotleciku” naprzeciwko Klubu Sportowego Neumanna... na ladzie
stoi już talerz z nalaną kartoflanką, płacę dziesięciokoronowym banknotem, biorę łyżkę,
kosztuje ten ziemniaczany przysmak wraz z bułką sześć koron... ekspedientka wydaje mi
dwie monety dwukoronowe reszty, a ja, głęboko zamyślony, wrzucam te dwie dwukoronówki
do zupy, niosę pełny talerz do wysokiego stołu, tu jada się tylko na stojąco, w głębokim
zamyśleniu mieszam łyżką tę bardzo gorącą kartoflankę i kruszę do niej bułkę, bo to jest już
także mój cygański obiad, i jem zupę, a na dnie pobrzękują te dwie monety... i przerażona
sprzedawczyni nie wytrzymała i podeszła:
—My tu drżymy ze strachu, czy aby nie połknie pan tych dwóch dwukoronówek...
A ja na to:
—Ależ nie, robię to, aby tych drobnych nie pogubić!... i jem, jestem przerażony: co też ja
wyrabiam, Cassiusie, to zupełnie tak jak z tą widokówką i okularami, zaczynam, Cassiusie,
mieć już na dobre kłopoty z głową, ale... już moja mamusia mówiła o mnie, kiedy miałem
siedem lat, że bardzo często bywam zatopiony w marzeniach...
Oczywiście, Cassiusie, muszę ci przed dobranocką opowiedzieć o Franiu Hrubinie, poecie,
który rano wpadał chętnie do Szuterów na flaki, tam gdzie wczoraj pił, i pił, i pił... no i
pewnego razu zamówił sobie te flaki, a że wydały mu się zbyt słabe, nie miały szyku, nie były
w stylu, wyciągnął wobec tego zielony banknot stukoronowy, w zadumie podarł go na
strzępy, wrzucił te postrzępione skrawki do talerza, pięknie to łyżką wymieszał, a potem
zaczął zajadać z apetytem i zachwycał się:

No, teraz to ma odpowiednią moc...

ale, Cassiusie, siedział obok niego wówczas jeszcze biedny poeta Fikar, ze złożonymi rękoma
wpatrywał się w ucztującego Frania Hrubina, poetę, który był dla niego wzorem... i nagle:

Nie mógłbyś mi, Franciszku, pożyczyć sto koron?

A Franio wycierając sobie starannie kąciki ust chusteczką, wskazał pusty zatłuszczony talerz i
powiedział:
— Ześ też, ośle jeden, nie powiedział wcześniej. Ostatnią setkę właśnie zjadłem!
Ale, Cassiusie, mnie już to moje pisarstwo drażni, może to tak trwać do mojej śmierci, ciągle
tylko same dekoracje i protokoły... A ja bym chciał zacząć coś innego, coś, gdzie jest mój i
twój los... A więc w niedzielę, podgrzewałem dla was mleko i nakruszyłem do ogromnego
sagana rogaliki, a kiedy podniosłem wzrok, tam, przy furtce, stał wielgachny człowiek, cały
na biało, miał czarne oczy i czarną brodę, i ważył z pewnością cetnar.

O co chodzi? — pytam.

A on mi powiada, że przyjechał samochodem aż z Turnowa i że czeka tu tylko na mnie.
A ja mówię:

To ładnie, ale ja mam dnę i nerwy w rozsypce... Wobec tego: w telegraficznym

skrócie.
A on, że nie idzie o niego, ale o jego siostrę, która ma nerwy w strzępach, posyła go więc, nie
żeby ze mną chciała, ale że musi ze mną porozmawiać...
A ja znów:
— W czym rzecz? Ale w telegraficznym skrócie!
I ten olbrzym szedł do mnie powoli i zionęło od niego uporem i gniewem, i skargą, a mnie
ogarnął niepokój i mówię:
— Ale o co chodzi. I proszę w telegraficznym skrócie! A on znowu; że jego siostra potrzebuje
adwokata i doradcy i że to mogę być tylko ja.

9

background image

A ja powiadam, że niech sobie znajdzie psychiatrę, że ja już dwa razy leżałem na oddziale
neurologicznym na Bulovce, niech więc i on tam pójdzie...
Ale ten olbrzym, że za rogiem czeka jego samochód i że pojedziemy razem do Turnowa...
A ja mówię:
— Wie pan co? Niech pan idzie do wszystkich diabłów! Ja jestem w takiej samej sytuacji jak
pańska siostra, jak pan twierdzi... I proszę się wynosić, jest pati na moim terenie! No, niech
pan idzie.
I on wycofał się, i stał tam nadal na rogu, a ja, Cassiusie, bałem się, choć nie tak dawno
mówiłem sobie, że jestem już Immanuelem, Dziecięciem Bożym, że już się nie lękam, że nic
mi się już nie może stać.
No i, Cassiusie, nie spałem, już znowu wiał z Austrii ten suchy wiatr, już znowu księżyc
zmierzał do pełni, jeździłem koło południa do was, do Kerska, siedziałeś mi na kolanach, a
kiedy po południu wróciłem do Pragi, poszedłem do „Tygrysa”,a potem do domu i wcześniej
położyłem się do łóżka, wziąłem proszek nasenny... a tu ktoś zadzwonił do drzwi mojego
mieszkanka, wstałem i rozmemłany, w gatkach, bo nawet piżamy nie włożyłem, patrzę na
budzik, wpół do dziesiątej, idę i otwieram, a tam stała kobieta, wyglądała jak piłkarz pan
Kwaśniakk albo jak sowiecka koszykarka, i patrzyła na mnie, i zionęły z niej upór i gniew..
A ja mówię:
— O co chodzi? Proszę popatrzeć, jak ja wyglądam, wstydzę się, ale niech pani wejdzie...
Weszła więc, ale w drzwiach do pokoju, gdzie ja już usiadłem, oparła się o futrynę i na moje
zaproszenie, aby usiadła, powiedziała:
— Pod domem na mnie i na pana czeka taksówka, pojedziemy do Tarnowa...
— Ależ ja — powiadam — nigdzie nie jadę, nie chcę i nie mogę, czy nie wie pani, co się stało
z panem Jerzym Svobodą, kiedy otworzył drzwi?
Ale ta dama, od której zionęło zaciętością i gniewem, mówiła:
— Jak telegraficznie, to telegraficznie... Osiągnęłam szczyt pustki, wyrzucono mnie ze
szkolnictwa, bo rzekomo cierpię na megalomanię.., ja tylko potrzebuję świadka... autorytetu
w znajomości ludzkiej psychiki. I ja wiem, że powinnam się zwrócić do pana, choć się pan
opiera i posłał pan do wszystkich diabłów mojego brata. To moja ostatnia próba... Inaczej to
koniec. Odpowiedzialność spoczywa w pańskich rękach, mam nadzieję, że wie pan, co pan
robi... Jedzie pan ze mną?

Na Boga — powiadam — ja nigdzie nie jadę. Słyszy pani? Ja jestem już w tym swoim

wyrze!
Odwróciła się, w drzwiach na korytarz obróciła jeszcze głowę i zawołała, i to wołanie było
też w jej ogromnych oczach:

Nie pojedzie pan ze mną taksówką?

A ja na to:
— Nigdy, nigdzie...
A ona zatrzasnęła za sobą drzwi i już zjeżdżała windą z piątego piętra na dół, gdzie czekała na
nią ta jej taksówka...
A ja, Cassiusie, który nie chciałem pisać już swojego dziennika, swoich protokołów, swoich
dekoracji, poczułem naraz, że jestem wciągany dokądś, gdzie nie chciałem być... gdzieś tam,
gdzie wydarzenie liryczne nabiera charakteru fatalistycznej fantazji, gdzie zaczyna się punkt
przecięcia wydarzeń, które wymykają mi się z ręki, to, za czym tęsknili tylko wizjonerzy... A
w trzy dni później dostałem w Kersku list, gdzie to, co mi powiedziała ta dama, którą
szkolnictwo oskarża o megalomanię, opowiedziała raz jeszcze drukowanymi literami.., to, co
powiedziała mi na Sokolnikach, podczas gdy na dole czekała na nią tumowska taksówka...
Już mi, Cassiusie, zaczynało być wszystko jedno, już „Pod Złotym Tygrysem” dostałem
pieczeń wieprzową z musztardą i chrzanem, zjadłem wszystko, wypiłem cztery piwa, i znów
byłem zirytowany i wymyślałem swoim przyjaciołom, a potem z zielonym plecakiem marki

10

background image

Jansport wlokłem się ulicą Husa, potem koło Klementinum i ulicą Karpią, i wstąpiłem do
baru... poprosiłem o zapakowanie czterech naleśników, czułem pod palcami, że są twarde, ale
jadąc taksówką na Sokolniki, zjadłem je, i czułem się tak, jakbym jadł cztery zwinięte rulony
papy... a potem wszystko mi się w żołądku pomieszało, ustawiło się na sztorc, te omlety z
papy z konfiturami, po czym zacząłem się dławić, ale wszystko we mnie pozostało i drogi
żółciowe musiały się zdobyć na nadludzki wysiłek... A do tego księżyc był w pełni,
położyłem się i nadal się krztusiłem, okręcałem się w prześcieradło, co minuta budziłem się i
patrzyłem, która godzina... i tak tymi półgodzinkami dowlokłem się aż nad rano, to wszystko
nieczyste w mojej głowie wyznaczyło sobie tej nocy spotkanie, i czułem do siebie pogardę,
wyrzucałem sobie wszystko, czego się kiedykolwiek dopuściłem i czego inni dopuścili się
wobec mnie...
Jutro musisz zacząć nowe życie — mówię sobie. — Pojedziesz na Diablice po pieniądze i
pójdziesz się ostrzyc.
Wiesz, Cassiusie, taki mam zwyczaj: kiedy czuję się podłe, idę na postrzyżyny, ostrzyc się...
A teraz, Cassiusie, uważaj! Rano chciałem przede wszystkim pojechać do Kerska, do was,
koteczki. Siedziałem więc na ławce w poczekalni autobusów na Sokolnikach i czekałem na
swoją „162”, ale z góry od Cieplic i Dresden nadjeżdżał samochód ciężarowy z przyczepą,
firma Schón z Memmingen, który przewoził rzeźne cielęta i owce.., przywykłem już do tej
tragedii, ale dziś w tych deskami zakratowanych poziomych oborach widać było przez szpary
setki patrzących cielęcych oczu... wszystkie te cielęce oczy prosiły o współczucie... ale nikt
nie mógł im pomóc, nawet ja... przecież i w rzeźni, dokąd jadą, terminatorzy przez dwa
miesiące praktyki nastawiają im palce, aby zastąpiły im wymiono, ale potem już i ci
uczniowie rzeźnictwa uważają cielątka i owce za towar...
I przypomniałem sobie, że chcę się ostrzyc, i poszedłem do zakładu fryzjerskiego na
pierwszym piętrze domu towarowego na Sokolnikach... Ale drzwi do razury były zamknięte i
widziałem, jak tam w lustrach migają dziesiątki białych sukienek, białych kitli, białych chała-
tów, białych fartuchów... i dziesiątki ludzkich długowłosych głów...
No i co z tego? — pomyślałem i zapukałem...
J do oszklonych drzwi podeszła dama w białym chałacie, o złotych włosach, w okularach, i
otworzyła mi...
— Chciałbym się ostrzyc — powiedziałem.
A ona:
— Proszę, proszę dalej, witamy pana, jest pan pierwszym klientem. Właśnie dwanaście
uczennic zdaje egzamin z fryzjerstwa męskiego i damskiego... „
A ja w pełnym przestrachu zachwycie patrzyłem, jak poruszają się przede mną piękne
dziewczęta w białych roboczych fartuchach, i poruszały się w dwójnasób, odbite w
ogromnych lustrach, które tworzyły ścianę... jak dzieła Andy Warhola, Roya Lichtensteina...
osiem metrów na dwa metry pięćdziesiąt, widziałem. jeszcze raz tyle pięknych ciałek i
modnie uczesanych włosów i tyle widziałem umalowanych oczu, boć przecież te uczennice
będą zdawać egzamin i muszą być szykowne i apetyczne...
i

pani kierowniczka posadziła mnie .w fotelu...

— A więc, dziewczątka, męskie strzyżenie zaczynamy od tego, że wokół karku okręcamy szal
z krepiny.. porządnie, porządnie... Przypatrujcie się. — I owinęła mi wokół karku suchą
bibułkę niczym szal, przesunęła go w dół, aż na szyję i pod nią aż po grdykę...
A potem jedna dziewczyna po drugiej niczym niebiańskie uczennice owijały mi kark paskiem
karbowanej bibułki. A ja patrzyłem w lustro i już nie otaczały mnie uczennice fryzjerstwa: to
byli moi paziowie, był to chór kościelnych śpiewaków w białych komżach, to higieniczne
piętro na Sokolnikach pełne było niebiańskich dekoracji w bieli i w chromie, i różowych
świetlówek rozpromieniających tę niebieską akademię, podczas której ja siedziałem na fotelu,

11

background image

otoczony jak cesarz swoimi paziami, jak biskup odprawiający mszę w asyście swoich dia-
konów w białych ornatach...

Tak, dziewczątka — mówiła czułym głosikiem pani kierowniczka. — A teraz praca z

nożyczkami i grzebieniem... Uwaga! W grzebieniu nie wolno wyłamać ani jednego ząbka, w
przeciwnym razie wszystkie wypadają... I uwaga! Grzebień trzeba prowadzić przez włosy
powoli... aby nożyczki mogły szczebiotać... szybko... o tak! — I unosiła grzebieniem
osuwające mi się po ciemieniu moje rzadkie siwe włosy, i nożyczki rzeczywiście szczebiotały.
A potem pani kierowniczka odłożyła nożyczki i powiedziała:
— A teraz, dziewczątka, spróbujcie to jedna po drugiej same...
I dziewczęce palce strzygły koło moich uszu, a ja mogłem podnieść wzrok i patrzeć w lustro
na kosmetyczne księżniczki, a pani kierowniczka spytała mnie, nie spuszczając ani na chwilę
oczu z palców swoich uczennic:
— A jaką fryzurę pan sobie życzy?
Ja zaś na to:
— Chcę mieć taką fryzurę, żeby wyglądało to tak, że mam gęste i kędzierzawe włosy!
A przez zespół uczennic, tych moich paziątek, przebiegła fala śmiechu i niebiańskich
ruchów...
...O...O...O...
A ja słyszałem śpiew z Des Knaben Wunderhorn:

Wir geniessen die himmlischen Freuden...
Wir tanzen und springen, Wir hupfen und singen...
I powiedziałem do tańczących uczennic:
— Chciałbym mieć taką fryzurę jak Caius Iulius Caesar!
Instruktorka odrzekła ze śmiechem:
— Będzie, jak pan każe... Dziewczynki, uciszcie się, teraz będziemy się uczyć, jak po
strzyżeniu należy pracować maszynką elektryczną... o tak wkładamy wtyczkę i maszynka
pracuje... A teraz, proszę, patrzcie! I tak wokół uszków, delikatnie i, dziewuszki, do
wygubienia. Do wygubienia, strzyżemy aż do likwidacji... A teraz, skoro pan życzy sobie
mieć fryzurę jak Caesar, nie śmiejcie się, dziewuszki, ten fason istnieje nawet w Paryżu...
fryzura a la Caesar!...
A kiedy ten anielski chór strzygł mnie maszynką, ja myślałem o Jakubie Bóhmem... Der
Mensch kann sich nicht von seine Epoche abscheren... Nie mogę się odciąć nawet od samego
siebie... i spoglądałem dziewczętom w oczy w lustrze i one to widziały, i odwzajemniały „ się,
oddawały mi swoje spojrzenia i oczy, niczym cielątka, które przed chwilą przewoziła firma
Schón z Memmingen...

I w tej chwili (a ja obawiałem się i obawiam nożyczek) żyłem w niebie, w

niebiosach... i słoiczki z wazeliną i per„ fumami, i naczyńka ze środkiem dezynfekcyjnym, a
na każdym stole każda uczennica miała swoją walizeczkę,
swoją składaną kolorową torbę, a w niej swoje grzebienie i nożyczki, i swoje pojemniczki z
pomadami i perfumami... i swoją brzytwę....
I pani instruktorka wzięła jedną z tych brzytew, i uniosła ją teatralnie, i:

Dziewuszki, wystarczy ciach! I tak oto piękna Żydówka przyniosła uciętą głowę

pięknego Holofernesa... Dlatego uwaga! A teraz przystępujemy do ostatniej fazy... wygalania
karku i koło uszków a czasami także i brwi... Najpierw wkładamy brzytwę do środka
dezynfekcyjnego, a-potem rytualnie przystępujemy do wykonania obrządki i.., patrzcie... o
tak, o tak... a teraz będzie jedna po drugiej wygalać tego oto pana z fryzurą A la Caesar...
A ja podniosłem wzrok i widziałem w lustrze te dziewczyny, które spoważniały, w lustrze
widziałem, że nigdy nie wiedziałem tego, co widzę i co -teraz wiem, że niebiosa pełne są
chromu i blasków, i refleksów... i aniołów, które mogą was poderżnąć jak piękna Judyta... A

12

background image

uczennice jedna po drugiej brały drżącą brzytwę i dopełniały mojego uczesania, układu
włosów, których resztki leżały na mojej białej rokietce pod moimi oczyma niczym pakuły...
A kiedy skończyły swoje — pierwsze chyba — fryzjerskie zajęcie, wszystkie odetchnęły
głęboko, teatralnie... ja zaś powtarzałem w myślach ten wers z Des Knaben Wunderhorn:

Wir fuhren... ein liebliches Lammlein zu Tod...

No i ja, który wszedłem do razury jako nędzarz, tu, na Sokolnikach, zrozumiałem, że ta
chwila stała się dla mnie Wiecznością... Potem dziewczęce rączki rozwiązały mi szal z
karbowanej bibułki, zdjęły białą pelerynkę i strzepnęły resztki moich siwych włosów...
Wstałem z obrotowego fotela niczym król, moi paziowie i grono ministrantów w białych
komżach spojrzało na mnie raz leszcze” do lustra, po czym dziewczęta przyjrzały się
rezultatowi swojej pracy na mojej głowie, tej fryzurze A la Caesar... i gratulowały sobie, nie
szczędząc pochwał, i kłaniały się teatralnie, a ja po raz ostatni widziałem tych dwanaście
pięknych par oczu...
— Ile płacę? — spytałem.

A ta śmieszka-żartownisia, wielkooka uczennica, ukłoniła mi się i powiedziała:

Był pan naszym pierwszym gościem, był pan pierwszym klientem, którego

strzygłyśmy podczas egzaminów... Nic pan nie płaci... Obsłużyłyśmy pana za darmo.
I ja zrozumiałem, że wszystko, co istotne na świecie i w świecie musi być za darmo, i znów
spoglądałem teraz w oczy które mnie otaczały kręgiem, tak, w niebie musi być tyle chromu,
refleksów i pięknych anielskich mb-dych kobiet jak na obrazie pana Paula Delvaux, pana
Rene Magritte’a, w niebie musi być mnóstwo dziewczęcych oczu, powabnie owalnych linii
tam, gdzie powabnie owalne linie pięknych ciał być muszą, niebo pełne dziewczęcych
fortepianowych paluszków, fryzur A la carewicz. Bo, Cassiusie, wszystkie boginie u Homera
są cudownie krowiookie, i dlatego są w niebiosach.
Ps
Dziś nad kerską nocą świecił księżyc w pełni, nad ranem zaczęło padać: najpierw deszcz,
później mokry śnieg. Jako że się już od trzech godzin przewracałem z boku na bok, w końcu
— a było już jasno — powstałem z umierania, z martwych. A kiedy wyszedłem pod mokre
brzozy i sosny, wybiegło mi naprzeciw dwanaście kotów i przyniosły mi rozradowane oczy
tańczyły i skakały, i fikały koziołki, cieszyły się, że jestem z nimi, że ich nie opuściłem.
Obdarowywały mnie swoimi oczyma, a ja przyniosłem im i rozdawałem kawałki kurczęcia z
rożna jako nagrodę, że udało mi się skończyć tę pochwałę niewiniątek...
I mówię:
— Za piękne świadectwo piękna książka z „Praskiej Imaginacji”...
I nalewałem im ciepłego mleczka.
I jedynie ty; Cassiusie, który jesteś Tytanem, który stoisz na uboczu, który zachowujesz
odpowiedni dystans, ty przyjdziesz do mnie potem, usiądziesz mi na kolanach, a ja będę ci
opowiadać o tym, jak tu w Kersku powstanie organizacja związkowa grupująca wszystkie
miejscowe koty, a jej hasłem będzie:
ZA MNIEJ MLEKA - WIĘCEJ MYSZY!
I ty, Cassiusie, będziesz przewodniczącym, ty nie potrzebujesz urządzeń podsłuchowych... bo
ty, Cassiusie, słyszysz nawet, jak trawa rośnie, zresztą tak jak i inne koteczki. Te cztery
naleśniki z papy, choć z konfiturami, wciąż jeszcze kruczą mi w brzuchu, tak że mi się ulewa
jak niemowlakom, pochrząkuję cichutko jak warchlaczek nażarty żołędziami wracający do
ciepłego barłogu w towarzystwie swojej matki, dzikiej świni. Pan profesor Śtork wyjaśnił mi,
że to glomus histericus... cierpieli na to także przedstawiciele starożytnych narodów.
— Ja raczej będę miał raka — powiedział mi pan profesor Stork z tym swoim donośnym
śmiechem — ale dzięki swojej naturze dolegliwość tę przechodzę w dobrym zdrowiu.

13

background image

Jest sobota, w przededniu Niedzieli Trzydziesiętnicy.

DOBRANOCKA NA NIEDZIELĘ PIĘĆDZIESIĄTNICY

Motto:
Moi, je sui un peau un histrion...

Charles Aznayour, Ormianin

A ja myślałem sobie niedorzecznie, że kiedy przyjeżdżam autobusem z Pragi do Kerska,
wysiadam „Przy Ławeczce”, że wychodzą mi naprzeciw, tylko mnie, moje koty pod
przywództwem Czernidła lub Pomarancza... Ale... już trzeci dzień jestem w Kersku — i co ja
widzę? Przyjeżdża autobus z Pragi i koty biegną mi naprzeciw do ławeczki, kiedy jednak
stwierdzą, że twarz, która wysiadła, nie należy do mnie, opuszcza je pełne zapału witanie i
zawiedzione wracają pod stół pod moimi oknami.
Dziś, kiedy przyjechał autobus i koty rzuciły się biegiem niczym wcale nie nieroztropne
panny, otwarłem okno i krzyknąłem:
— Ależ, wy osły jedne, ja już od trzech dni jestem w domu!
Wracają więc, a ja muszę dać im mleczka, bo nie chcę pozbawić ich radości witania...
Kiedyś jednak może się zdarzyć, i tego się obawiam, że będę patrzeć z okna, koty pobiegną
do autobusu, który się właśnie zatrzymał... i ja zobaczę, że to ja jestem tym, który przyjechał,
że to ja jestem tym, który patrzy na siebie, jak idę do swojego domku, że to ja jestem tym,
przed którym koty fikają koziołki, i że w końcu to ja jestem tym, który przed furtką nastawi
palec Cassiusowi i on szturchnie mnie nosem, podczas gdy ja patrzę na to z okna...
Ale dlaczego by nie?
Goethe, kiedy jechał karetą do Italii, spotkał samego siebie powracającego karetą z Włoch...
to chyba cudowna histeria, schizofrenia, na którą mogą sobie pozwolić tylko ci, którzy mają
to. szczęście, że zaczynają się im plątać sznury do suszenia bielizny.. I opowiadałem raz tę hi-
storię i ktoś, kto zna anegdoty, powiedział:
— Jedzie w Związku Sowieckim pociąg pospieszny i dwóch podróżnych naprzeciw siebie.
— Nazywam się Iwan Kuzmycz. A pan? . .
A ten drugi, że i on nazywa się Iwan Kuzmycz:
— A dokąd pan jedzie, Iwanie Kuzmyczu?
— Ja, Iwanie Kuzmyczu, jadę z Moskwy do Łeningradu.Apan? .
— Ja, Iwanie Kuzmyćzu, jadę z Leningradu do Moskwy.
I obaj:

No to napijmy się wódki!

Kakaja tiechnika! .
— Też dobrze! — mówię do Zdenka. — Sznury plączą się na całym świecie...
Ale, Cassiusie, teraz coś dla ciebie, bo zaczął się spór o flagę Czechosłowacji. Działo się to
już dość dawno i dlatego ta story jest tak, ale to tak świeża i aktualna... Z panem Duchaćkiem,
moim redaktorem, zrobiliśmy sobie trójkolorową chorągiew... A mianowicie: nalewaliśmy do
sporych kanciastych szklanek, z jakich pijało się żytnią, jak mawiają na Wyżynie
Czeskomorawskiej — siwuchę, a gdzie indziej — czystą. Ale my, jako żeśmy patrioci,
nalewaliśmy wobec tego warstwę wiśniówki, warstwę Curacao Bleu, a na wierzch —
Prościejowską Żytnią. I tak piliśmy tę trójkolorową, i straciliśmy kontrolę, i o zmroku

14

background image

wyjechaliśmy na rowerze do „Gajówki”... no i tu także skłanialiśmy gości, aby i oni pili
trójkolorową, jak przy-stoi patriotom. Ale! Kiedy wracaliśmy, tam, koło mnie, skręciłem w
moją aleję, nim do niej dojechałem, uderzyłem twarzą w betonowy słup i upadłem...
Duchaćek chciał mnie podnieść, ale ja powiedziałem doń czule:
— Niech pan, ośle jeden, myśli o rowerze!
I mój przyjaciel zaprowadził rower na moją parcelę, i położył się na ławeczce... a ja z ręką
przy ustach doraczkowałem do niego... i słyszałem, jak mój przyjaciel leżąc na wznak
powtarzał w rozmarzeniu:
— To było piękne, doktorze! To jest wspaniałe!
a mnie zakręciło się w głowie, a że był maj, miłości czas, na czworakach dopełzłem pod
sosny i brzozy i zwaliłem się w kwitnące konwalie... A kiedy obudziłem się, kiedy
wymacałem językiem, że brak mi sześciu przednich zębów, zacząłem ich szukać, ale moje
palce rozkołysały tylko kwitnące łodyżki konwalii, owionął mnie ich upajający zapach, ale
zębów nie znalazłem, nawet kiedy się już pod nim... zjadły je chyba jeże albo co...
rozedniało... i nie było ich ani na betonowym słupie, ani Oto jak skończyło się, Cassiusie, z tą
trójkolorową, a dziś czytam w gazecie na drugiej stronie... Zaczyna się spór o flagę
Czechosłowacji? Widzisz więc, jak zaczynają się i kończą narodowe emocje... Zachciało mi
się po-„ słać do Moskwy telegram do pana Jelcyna, który wrócił niewiele wskórawszy z Chin,
aby teraz, kiedy ma troszkę czasu, aby przedstawił w superparlamencie ten nasz zasadniczy
problem: jaką flagę ma mieć nie narodzona jeszcze Republika Czeska, a jaką flagę ma mieć
Republika Słowacka?

A dla mnie, Cassiusie, ten epizod z trójkolorową skończył się wspaniale, zrobiono mi

nowe zęby, w różowej masie pan Deditze i jego zespół zmyślnie umieścili białe porcelanowe
ząbki i ja ogromnie lubiłem chwalić się tą sztuczną szczęką, wyjmowałem ją nawet w
restauracji popijając pilzneńskie, tak aby i inni mogli podziwiać, jak bardzo te sztuczne zęby
przypominają konwalie, porcelanowe izolatory na słupach telegraficznych... a nawet,
Cassiusie, trzy razy to sztuczne dzieło sztuki, ten artefakt gubiłem...
Po raz pierwszy znalazłem je w domu... położyłem tę szczękę na perskim dywanie, niewiele
brakowało, bym ją rozdeptał, tak ta różowość z białymi ząbkami spływała się kolorystycznie
z kwiatami wtkanymi w orientalny kobierzec... Po raz drugi, Cassiusie, było już gorzej,
wyrzygałem je pewnie, kiedy wracałem z „Gajówki”... a odbywało się tam przyjęcie i
podawano kanapki, kanapki z łososiem z sałatką ziemniaczaną... a ja, Cassiusie, co za wstyd!,
szukałem ich nazajutrz w rzygowinach wzdłuż alei, rozgarniałem je kijaszkiem... a
wczasowicze, którzy to widzieli, mówili do mnie:
— Wyrzygał pan zęby, co? Mnie się to też zdarzyło w zeszłym roku...
ja jednak tych swoich sztucznych konwalii osadzonych w masie o kolorze łososiowym nie
znalazłem, ani przy tej alei, ani przy innych... A kiedy wróciłem do domu i czytałem
podręcznik O ostatecznych sprawach człowieka ... patrzę, a tu z węgierskiej skrzyni obok
mojego łóżka jaśnieją i śmieją się do mnie te moje sztuczne konwalie... i natychmiast je
włożyłem, i czułem się jak król, który powrócił z wygnania i armia zwróciła mu królestwo, i
to wraz z koroną... I kazałem sobie zrobić jeszcze jedne zęby na zapas, na wypadek, gdybym
te swoje konwalie utracił...
Ale, Cassiusie, to moje samochwalstwo! Pokazywałem je na parceli u sąsiadki, był tam nawet
talerzyk pod garnuszkiem z kawą, położyłem tę swoją szczękę, na prośbę sąsiadki, na tej
podstawce... ale nadbiegł jej jamnik, a że jamniki mają poczucie humoru... biegał po działce i
nosił te moje zęby, a ja za nim, już-już pochylałem się nad jego mordką, z której wystawały te
moje konwalie, co to je zrobił sam pan Deditze, lekarz stomatolog, który odbywał praktykę
dentystyczną w samym Londynie... ale jamnik znów ruszył biegiem, kluczył i śmiał się,
jamniki, Cassiusie, to śmiejące się bestie... a potem prześliznął się między sztachetami i
zanim zdążyłem dojść do furtki, zobaczyłem, jak jamnik rozgryza resztki konwalii... zęby z

15

background image

porcelany leżały porozrzucane pod brzózkami w mchu, pośród konwalii, które już
przekwitły...
A właścicielka jamnika pocieszała mnie:
— Przecież ma pan jeszcze jedną szczękę, na zapas!
A ja na to smutkiem:
— Ale tylko te mi pasowały..
No i widzisz, Cassiusie, a zaczęło się to wszystko od tego, że z redaktorem panem
Duchaćkiem piliśmy trójkolorową, napój złożony z Curacao Bleu, wiśniówki i
Prościejowskiej Zytniej...

Ps
Nagrodę Premio Mondello, resegna Internationale di Cultura. Contemporanea di Palermo,
wręczono mi w dawnej świątyni, w której jest teraz teatr... gdzie każdego wejścia strzegły
podwójne warty karabinierów.. przemawiałem na podium w zielonym swetrze i czarnym
kapeluszu jak syn rabina z Bełżca... podziękowałem i uniosłem ten zielony rękaw i
powiedziałem, że taka zieleń, ta.zieleń w katolickim rytuale jest kolorem nadziei... Na
konferencji prasowej odpowiadałem na przemian dziennikarzom... w końcu przedstawiciel „Il
Messaggiero” spytał: co sobie myślę o tym, jak będzie u nas, kiedy wrócę do domu? A ja na
to: Aby był status quo... aby każdy naród mógł sam określić modus vivendi... a w ogóle to
życzyłbym sobie, aby urzeczywistniło się to, o czym pisał i marzył Mikołaj Kuzański, biskup
z Cues, późny gotyk, a już renesansowy myśliciel... Coincidentia oppositorum...
To, Cassiusie, powiedziałem w hotelu na konferencji prasowej, aby nikt nie pomyślał, żeśmy
głąby z Pragi, i dodałem, że James Joyce zauważył... aby mogło nastąpić pojednanie, musi
naprzód istnieć niezgoda... Nazajutrz, kiedy odlecieliśmy, odbyło się w Palermo spotkanie
mafii, jak doniosły gazety A pan Kosztyrz z Kerska, który dopiero w tym roku skończył
czytać Ojca chrzestnego, powiedział:
— I już w Stanach Zjednoczonych pleni się znów ta magia...
I w akcie protestu jednym kopnięciem nogi rozwalił telewizor, rozdeptał radio i dobrowolnie
zwariował.
Jest sobota, wigilia Niedzieli Pięćdziesiątnicy, te małe koteczki pokasłują jak Damy
Kameliowe, jak Violetty.. A mimo to Pomarańcz i Czernidło wychodzą mi naprzeciw do
każdego autobusu... Bo a nuż przyjadę? Jedynie ty, Cassiusie, masz prawo nie wychodzić mi
naprzeciw, bo przeżyłeś kilka miesięcy na emigracji, tam, na śmietniku, koło stawu w lesie
Na Krawędzi, pośród szczurów i odpadków.
Kochany Cassiusie! W Rzymie mieszkałem w hotelu „Caius Iulius Caesar”. W Palermo w
luksusowej willi na brzegu morza, arystokrata zbudował na wyspie Targa Florio również
wyścigowy tor samochodowy. I produkował sławny słodki likier, marsallę. Żyłem tu sobie
wśród przepychu, zresztą mieszkali tu sławni artyści i politycy Miałem w pokoju oprócz
widoku na morze i architektoniczne ogrody także swoją lodówkę. Piłem wobec tego fińską
wódeńkę, a do tego jeszcze cieszyłem się, że już niebawem będę znów w Kersku z tobą i
koteczkami.

CZESKA RAPSODIA
Bohemian Rbapsody
Motto:
Każdy obywatel może robić to, czego prawo nie zabrania, i nikt nie może być zmuszony do
robienia czegoś, do czego prawo nie zobowiązuje.
Konstytucja Republiki Czeskiej, rozdział pierwszy postanowienia ogólne, artykuł 1

16

background image

Kiedy uczęszczałem do siódmej klasy nymburskiego gimnazjum, chodziłem z browaru przez
Załabie koło zajazdu „Zofiówka”, gdzie trzymano panienki. W Nymburku były wówczas
trzydzieści dwie gospody i zajazdy, i kawiarnie, a w dwudziestu ośmiu gospodach bywały pa-
nienki. Kiedy wracałem ze szkoły, panienki w „Zofiówce” dopiero wstawały.. i kiedy pogoda
dopisywała, szły nad Łabę, ja zaś kłaniałem się im ze słowami:
— Jakże się paniom spało, panienki?
A że panienek bywało tu trzy, czasami zdarzało mi się pozdrawiać każdą z osobna:
— Jakże się pani spało, panienko?
A że panienki mnie lubiły, zapraszałem je w niedzielę przed południem na łódkę, bo całe to
przedpołudnie —aż do obiadu — miały wolne...
Zapomniałem już, Cassiusie, jak się ten pan nazywał, ale na placu Kościelnym miał on tam
sklep z maszynami do szycia, a za nim rozległy ogród ciągnący się aż do murów miejskich... i
to on właśnie raz na jakiś czas oprócz tych maszyn do szycia dostarczał panienki do nymbur-
skich gospód i zajazdów; niekiedy prowadził ich z dworca nawet dziesięć, byleby tylko
gospody z damską obsługą miały świeży towar. No i wówczas goście chodzili z panienkami
do pokoju... i lubiły się kąpać, i — jak powiedziałem — chętnie pływały ze mną łódeczką po
pięknej, czystej i pachnącej Łabie, w której odbijały się wieże kościoła i mury obronne, i
zabudowania Starej Restauracji Rybnej tuż na brzegu rzeki... i ja już wówczas zanotowałem
sobie... że jest to rzeka, w której miasto chodzi na rękach...
Czasami te panienki, kiedy kupiec sprzedający maszyny do szycia je przywoził albo też same
do niego przyjeżdżały.. on był ich menedżerem, handlarzem żywym towarem — kobiecym
ciałem — panienkami, to te panienki mieszkały czasem w jego ogrodzie: miały tam namiot,
maszynkę do gotowania kawy, i czekały tam, aż wezmą je do siebie właściciele gospód i
zajazdów. No i ja, ilekroć je rano w drodze do gimnazjum albo z gimnazjum, ilekroć na
Załabiu spotykałem te panienki z „Zofiówki”, choćby nawet tylko jedną z nich, jak jeszcze
rozczochrana i ze szminką rozmazaną na twarzy szła na przystań, aby się umyć, zawsze
kłaniałem się ze słowami:
Jakże się pani spało, panienko?
Niemałą wagę przywiązywałem do tego: panienko... bo jako uczeń gimnazjum chętnie
chodziłem na Cygankę, do „Tunelu”, gdzie były panienki... za panienkami chodziłem też
czasami aż na Ostrów. Niekiedy miałem zczęście, że nasz szynkarz jeździł gdzieś aż na
Podkarkonosie... a tam był cały hotel pełen panienek... i tam też pewnego razu spędzałem z
naszym szynkarzem noc.... i rano, zanim stamtąd wyjechaliśmy, kiedy zobaczyłem panienkę,
z którą spałem, jeszcze rozczochraną i ze szminką rozmazaną na twarzy, to — jak to miałem
w zwyczaju na Załabiu — spytałem:
— Jakże się pani spało, panienko?
A ten hotel z piętrami pełnymi panienek nazywał się „Haszkow”.

No a jedynym mężczyzną, mój miły Cassiusie, jedynym mężczyzną, który mógł ot tak

sobie, ni stąd, ni zowąd, odwiedzać panienki z „Zofiówki”, był stryjaszek Pepi... Kiedy
skończył opalać beczki w browarnianym zakładzie bednarskim, kiedy wykąpał się (a nie
wycierał się nigdy, bo po prostu nie miał ręcznika), wyruszał po pracy do swoich panienek w
nymburskich gospodach z damską obsługą. Opuszczał browar, w przygodnych ogródkach
zrywał po drodze kwiaty i bez zwłoki wkraczał do „Zofiówki” i mógł podając bukieciki
zwrócić się do trzech panienek:
—No i jakże się paniom spało, panienki?
I panienka Józia, tylko ona jedna miała prawo wziąć stryjaszka Pepi do pokoju, gdzie
uprawiali wszystkie dziecięce gry i zabawy, jakie znali od lat dziecinnych... i z pokoju
rozlegały się radosne pokrzykiwania panienki
Józi... A już najchętniej bawiło się tych dwoje w „baran, baran, baran tryk!”...

17

background image

A potem stryjaszek Pepi odwiedzał kolejno jedna po drugiej gospody z damską obsługą, aby
ofiarować panienkom kwiaty, które po drodze zrywał w mieszczańskich ogródkach. A zresztą
sami obywatele dawali mu kwiaty, aby stryjaszek Pepi w drodze powrotnej mógł „U
Hawyrdów” wręczyć bukiet i zapytać:
— No i jakże się pani spało, panienko?
Miała na imię Własta, była piękna i umiała grać na fortepianie.
A ja, uczeń siódmej klasy gimnazjum, wstydziłem się wtedy, ja z panienkami z „Zofiówki”
mogłem pływać tylko wówczas, kiedy pogoda dopisywała, w piękne niedzielne
przedpołudnie, mogłem z nimi pływać łódką, panienki milczały z zanurzonymi w wodzie
paluszkami, a ja wiosłowałem i wstydziłem się, bo wtedy, Cassiusie, młodzi chłopcy się
jeszcze wstydzili...
A lata, Cassiusie, płynęły, po roku czterdziestym ósmym, mieszkałem już wówczas na Libni,
a tam dobrzmiewały jeszcze stare złote czasy z panienkami...
...widywałem je w „Strassburku” i przy ulicy Słonecznej, widywałem je uwieszone u ramion
żołnierzy, jak to prowadzą je — już nie otwarcie, jawnie, ale potajemnie —do hotelu, tam, na
Szwabkach, do hotelu „Nitra”... ale trwało to już tylko rok, dwa, nie więcej, a potem i ta „Ni-
tra” została skasowana, a więc bez panienek i ich wielbicieli.
W latach pięćdziesiątych chodziłem na piwo do „U Waniszów”, i do „U Horkich”, i do „Na
Starej Poczcie”... a później.., włóczyłem się po gospodach na Wysoczanach i Holeszowicach i
tak dalej... A kiedy szedłem sobie raz ulicą Ronkową, spostrzegłem tam gospodę, w której
jeszcze nie byłem... „U Klouczków”... A że pracowałem w Kladnie na popołudniowych
zmianach, przed południem i rano pisałem... No i wszedłem tam, nigdzie ni żywego ducha,
pokryte pluszem kanapki ustawione naprzeciwko siebie, wyglądało to u tych „Klouczków”
jak w wagonie drugiej albo i pierwszej klasy... zamówiłem sobie kawkę i piwo... i siedziałem
na pluszowej długiej niby to ławeczce i dziwiłem się, że jest tu aż tak pięknie, niemal jak „U
Zeniszków”... i rozłożyłem tam na stole te swoje kartki do skreślania, i to kreślenie, te
operacje na tekście nazywałem cięciem Preislera... nikogo tu nie było, gospodarz kręcił się w
kuchni...
No i siedzę tak i kreślę, aż tu nagle czuję, że ktoś spod mojego fotela unosi się znad podłogi...
i z łokciami rozłożonymi na stoliku czuję, jak ktoś mi rozpina rozporek... i jak mi z portek
wyciąga tego mojego pisia, i wkłada go sobie to ust... odchyliłem się do tyłu, patrzę, a tam
kobieca głowa z rudą czuprynką... i ja ją tam u dołu spytałem, tak jak to miałem w zwyczaju z
„Zofiówki”:
— A jakże się pani spało, panienko?
A ona odpowiedziała przez nos:
— Zaraz ci, kochasiu, obciągnę...
Siedziałem bez ruchu, po raz ostatni zdarzyło mi się to w Młodym Bolesławiu, w gospodzie
„U Czapów”, wówczas mi też panienka obciągała, a ja krzyczałem — nie z przerażenia, ale z
nieopisanej radości, że panienka ciągnie mi druta... tak jak przed południem „U Klouczków”
na Libni, przy ulicy Ronkowej.... I ta panienka, kiedy mi już obciągnęła — odchyliłem się
znad swoich kartek na stoliku i zobaczyłem, że ta panienka chyba tam pod kanapką sypia...
wsunęła się z powrotem jak foka...
Rozejrzałem się, nikogo tu jeszcze nie było i tylko z kuchni dobiegał dźwięk ostrzonego na
osełce noża...
w lokalu panowała cisza, słońce świeciło z drugiej strony ulicy i aksamit na fotelach i
kanapkach lśnił jak plusz w wagonie pierwszej klasy.. A idąc do toalety musiałem uważać,
aby nie nadepnąć panience na rozpostarte na
podłodze palce... nic więcej ponad te rozpostarte palce z polakierowanymi, żółtymi od
nikotyny paznokietkami... A teraz ci, Cassiusie, opowiem, co zdarzyło mi się w tym roku.
Otóż, Cassiusie, siedziałem niemal sam — to chyba istny cud! — „Pod Złotym Tygrysem”; w

18

background image

kąciku pod Małymi Rogami przycupnęła młoda kobieta, śliniła ołówek i spisywała to
wszystko, co powinno być za dziesięć dni na urządzanym tutaj, „Pod Tygrysem”, przyjęciu z
okazji ślubu.
Siedziałem pod Wielkimi Rogami, a że ze stołu spoglądała na mnie szklana solniczka z solą, a
także naczyńko z pieprzem, przypomniałem to sobie: jako żołnierze w Sobiesławiu
chodziliśmy na piwo i zawsze śliniliśmy sobie palce i maczaliśmy w soli, potem w pieprzu, i
nazywaliśmy to wojskową zakąską... no i zlizywaliśmy to dopóty, dopóki nie zniknęła sól, a
po niej też pieprz... bo restaurator, jak tylko nas spostrzegł, wynosił te swoje szklane solniczki
i pieprzniczki...
Oto co sobie, Cassiusie, przypomniałem... tu, „Pod Tygrysem”, i oblizywałem sobie palec
zanurzony w soli i w pieprzu, młoda dama sporządzała spis dań na swoje wesele, goście
wlekli się niespiesznie do toalety, kelner ubrany na zielono jak dudziarz ze Strakonic roznosił
kotlety albo befsztyki w placku ziemniaczanym...
Aż tu nagle, Cassiusie, bęc go! Wpadła tu rozwścieczona stukilogramowa Luśka w okularach
niczym dwa jogurty i zaczęła wrzeszczeć... a ja, żeby ją uspokoić, spytałem:
— Jakże się pani spało, panno Lusiu?
I pospiesznie odpowiedziałem za nią:

Jak widzę, panienko, wstała pani chyba lewą nogą!

Panna Lusia wcisnęła sobie palcem okulary w nasadę nosa...
—Co za bezczelność, Mistrzu! Co za wstyd! A to dopiero piękną republikę stworzyła nam ta
aksamitna rewolucja! Co prawda, to prawda! Kierowniczka chwyciła mnie za ramię i
wyrzuciła od „U Jelinków” tylko dlatego, że zaproponowałam wszystkim gościom w lokalu,
że im za darmo poliżę strąka! Za darmo! To poważne naruszenie Konstytucji... I pan,
Mistrzu... razem napiszemy skargę do Trybunału Konstytucyjnego. A pan ją tam osobiście
zaniesie! Ale to jeszcze nie wszystko! Za tę moją charytatywną propozycję kierowniczka
odmówiła mi kufla piwa! Czyż może być większy akt humanizmu niż zrobienie laski temu,
kto ma na to ochotę? Gazety są tego pełne! W pismach „Dzisiaj” i „Młody Front” zaleca się
młodym ludziom przed ślubem nie tylko fellatio i cunnilinctus oraz różne inne sztuczki, byle
tylko uchronić się przed ciążą, i żeby narzeczeni bawili się swoją płcią... I teraz mnie, dla
której pan Marysko napisał śliczny wiersz:

Santa Luczija, Santa Luczija,
noc w noc przy chuju mi się uwija...

...mnie wyrzucają z lokalu! I odmawiają mi kufla piwa! Gdzie my żyjemy? — wydzierała się
Luśka i biegała tam i z powrotem aż do kontuaru, okulary jej spadły, ona jednak nadal
opowiadała gościom z krzykiem, co się jej przydarzyło „U Jelinków”.
—Ja w nich chlebem, oni we mnie kamieniem! — I runęła obok młodej kobiety, która
sporządzała spis dań na swoje wesele.
A ja powiadam do niej:
— Panno Lusiu, to, że pociągnie im pani druta czy zrobi laskę albo poliże strąka, to, panno
Lusiu, nie stanowi naruszenia Konstytucji, co innego natomiast jest ograniczaniem wolności,
tej wolności ograniczeniem... boć to kierowniczka broniła pani fizycznie wstępu do lokalu pu-
blicznego...
Panna Lusia znowu wcisnęła sobie palcem okulary między gęste brwi i:

Niech pan tylko spojrzy! Kiedy mnie ta kierowniczka wyrzucała z lokalu „U

Jelinków”, naderwała mi ramiączko. Niech pan popatrzy! .
— Panno Lusiu — ja na to — natychmiast napiszemy skargę dotyczącą ograniczania
wolności osobistej...

19

background image

Pannę Lusię tak bardzo to ucieszyło, że zaciśniętą pięścią zaczęła wymierzać ciosy w otwartą
dłoń drugiej ręki... i ciągnęła dalej:

Już ja pokażę tej kierowniczce od „U Jelinków”! Będzie się miała z pyszna! A to

naderwane ramiączko od razu tu zostawię jako corpus delicti... A to by dopiero było, gdyby za
moje wspaniałomyślne propozycje wypraszano mnie z lokalu niczym jakąś kurwę...
A ja, Cassiusie, zatykałem pannie Lusi usta i:
— Wszystko, tylko nie to, panno Lusiu, pani wcale nie jest jakąś tam kurwą, pani jest piękną
panną Lusieńką...
A ona pochyliła się do mnie i mówiła niemal szeptem, że — skłonności do sztuk
plastycznych, tak jak Freddie Mercury, i ona ma także, ten Freddie, który wraz ze śpiewaczką
operową Montserrat Caballe stworzył Bohemian Rhapsody, piece de resistance...
— I mnie, mnie, która jestem artystką plastykiem, mnie będzie jakaś kierowniczka
szykanować... Co to, to nie! Niedoczekanie jej! A to, co potrafią striptizerki Freddiego
Mercury’ego, palić papierosy na wieczorku w Orleanie, palić papierosy włożone do pizdy, to,
Mistrzu, i ja potrafię... I tu, na tym stole, jak goście sobie tego życzyli, zrobiłam im Anatomię
doktora Tulpa... Podwinęłam spódnicę aż po pas, leżałam z cyckami, o tak, na wierzchu... A
goście sypali na mnie tabakę do zażywania, angielski tobbacco nr 9 i Głetscher prise z
olejkiem eukaliptusowym... i potem to, na moim ciele, wąchali i zażywali... i, Mistrzu, jak
powiada modelka Freddiego Mercury’ego... że czuła się podczas tych gołych wieczorków
wprost cudownie... że miała wrażenie, jakby była jakimś przedmiotem artystycznym, dziełem
sztuki... i podczas tego seansu z wąchaniem tabaki na moim nagim ciele ja też miałam takie
wrażenie... tu ma pan mój dowód tożsamości i na dwóch czystych jadłospisach napiszemy
skargę dotyczącą ograniczania wolności osobistej... nie tylko mojej, ale i tych innych do mnie
podobnych... To będzie moja Bohemian Rhapsody, piece de resistance... —powiedziała panna
Lusia i bardzo, ale to bardzo spoważniała. A jej okulary lśniły jak Gwiazda Zaranna, jak
Gwiazda Wieczorna...

PS
Za kilka dni, Cassiusie, będzie sylwester, trzyma tęgi mróz, te moje kotki leżą warstwami w
sianie w plastikowych skrzyniach od jarzyn... a ja boję się, że jeśli mróz nie ustąpi, to znajdę
te kotki już sztywne jak zwierzątka z drewnianych i porcelanowych szopek bożonarodzenio-
wych... zamarzną, niczym żołnierze i konie wmarzną w mokradła i jeziora, jak pisze o
bitwach Malaparte w tym roku czterdziestych drugim. Premier Jelcyn, Cassiusie, pospiesznie
wrócił z Chin, aby u siebie w domu, w Moskwie, zrobić porządek, bo podczas jego nieobec-
ności zebrała się armia i generał Szapocznikow powiedział, iż rzeczą armii jest odnowić
ekonomię i armię. Opowiedzenie ci, Cassiusie, kolejnej dobranocki odkładam na ten Wesoły,
Szczęśliwy Nowy Rok 1993.

DZIEŃ DOBRY, REPUBLIKO CZESKA
Motto: Pokonana Grecja pokonała swojego zwycięzcę...

Miły Cassiusie, Pałac Władysławowski, uroczyste posiedzenie rządu i parlamentu; pan Uhde
kończy pięknie swoje przemówienie:
— Dzień dobry, Republiko Czeska!
A potem pan Wacław Klaus, też pięknie, z kolei zaczął... Zająknął się... a to — według
Zygmunta Freuda —dobry znak.
Po czym: cóż to ja widzę? Pośrodku, obok siebie na fotelach, któż to siedzi, Schulter am
Schulter? Moja piękna pani Bureszowa, po prawicy ma prezydenta Wacława, po lewicy —
pana Dienstbiera... tak jak to napisałem w Idach czerwcowych... pan Kńaźko ma rację, będą

20

background image

potrzebne zabiegi kosmetyczne, niewielkie wprawdzie, i Mećiar może się śmiać jak
proboszcz od świętego Dominika, istny Bing Crosby i pokuśtykałem na cześć mojego konia,
który przegrał, Dienstbiera, mojej ślicznotki, pani Bureszowej, pokuśtykałem nad piękny staw
i pojąłem, że dzięki temu, iż Jurek Dienstbier przegrał wybory przegrali je wraz z prezy-
dentem, właściwie je wygrali... i Sen o Europie i świecie trwać będzie nadal... i stałem nad
leśnym bagnistym stawem, w którym utopiła się piękna pani hrabina wraz ze swoim jeszcze
piękniejszym wierzchowcem...
Między nami, Cassiusie, głosowałem na to Forum Obywatelskie tylko dlatego, że piękna pani
Bureszowa i pan minister Miller stanowiliby piękną prezydencką parę małżeńską... A teraz
widzę ich przynajmniej w telewizji podczas uroczystej proklamacji... Dzień dobry, Republiko
Czeska! I nie mogłem powstrzymać płaczu...
Słuchaj no, Cassiusie, ja ci już plotę piąte przez dziewiąte tyle dni! Ty, kiedy czekasz na mnie
przy schodach, to zawsze jest z tobą ten czarny Szwarcwald, jeden z tych czterech pluszowo
czarnych murzynków... a ty siedzisz obok niego, patrzycie na mnie i ja czytam to w twoich
oczach:
— Niechże pan kiedyś, Mistrzu, zaprosi do siebie tego Szwarcwalda!
Przypomniała mi się żydowska anegdota, jak w Galicji, po szabasie, panował taki zwyczaj, że
bogaty Żyd zapraszał biednego Zyda do domu, na obiad. A więc Chone Reis po mszy wziął ze
sobą biednego Zyda i nagle przy obiedzie spostrzega, że z tym Żydem jest jeszcze jeden Żyd i
zajada, jakby i jego zaproszono. Chone pyta: Co to za jeden, ten Żyd obok ciebie? A biedny
Żyd odparł: Chone Reisie, to mój zięć, jest dopiero od roku żonaty, a więc jest u mnie „na
garnuszku”, auf die Kost..
- A więc, Cassusie – powiadam-niechże ten Szwarcwald przyjdzie z tobą do mnie.
No i weszliście, czarny kotek zatrzymał się przy piecyku i patrzył, ale że był już u mnie „na
garnuszku”, auf die Kost, dostał mleczko w głębokim talerzu, a na zwyczajnym miśnieńskim
spodku pokrojone mięso... A potem Szwarcwald siedział tylko koło drzwi, a ty najpierw usa-
dowiłeś się na stołeczku przy kaflowym piecyku elektrycznym, potem rozwaliłeś się na
trzcinowym fotelu obok pieca, na pluszowym kocyku w kratę, a po godzince podniosłeś się i
podszedłeś cichutko do łóżka, wskoczyłeś tak, by opaść łebkiem na poduszkę, i słodko wy-
ciągnąłeś łapki aż do rozłożonej już pierzyny.. A Szwarcwald, niczym mały niewolnik,
siedział przy drzwiach i patrzył na to twoje Schauspielertum, by później, kiedy będzie leżeć z
pozostałymi kotami na sianie, aby im to wszystko, co widział, opowiedzieć...
Przywiozła mi, Cassiusie, poczta na Sokolniki ciężką paczkę. Ale nie było mnie w domu.
Zostawili mi wobec tego zawiadomienie, że na Diablicach mam do odebrania przesyłkę. A ja
myślałem, że to książki, że to może poczekać, udałem się więc po tę paczkę dopiero po dwu-
nastu dniach... Ale to były artykuły spożywcze, a na paczce znajdowało się ostrzeżenie, że
znajduje się tam także szkło. Chciałem wziąć tę paczkę do „Tygrysa”, ale w końcu
napatoczyła się taksówka i wobec tego zabrałem paczkę do domu. Śmierdziała jałowcówką,
całe dno było przesiąknięte jałowcówką, a kiedy paczkę rozpakowałem, znalazłem tam wśród
kiełbas i skwarek okruchy szkła z półlitrowej butelki z napisem: Jałowcówka... ale
jałowcówki niet! A kiełbasa zaczynała się już psuć i nasączona była jałowcówką... A było tych
wędlin chyba z dwa kilogramy... ale ta pleśń na nich mnie wprost przerażała... Za oknami tego
mojego wieżowca krążą kruki, rosyjskie bażanty, jak je nazywają w Gródeczku, a więc
pokroiłem im te psujące się kiełbaski i balerony na talarki, wsypałem do wiaderka i
wyniosłem to rosyjskim bażantom jako przysmak przed sylwestrem... i rosyjskie bażanty od
razu zabrały się do dzieła... Ale to się jeszcze na Sokolnikach nie zdarzyło! Urżnięte bażanty
rosyjskie utykały na oba skrzydła, chwiały się i wykonywały niewłaściwe ruchy...
Wiesz, Cassiusie, co by to było, gdybym te kiełbaski nasiąknięte jałowcówką przywiózł do
Kerska i dał wam? Wiesz, co by to było, gdyby czternaście kotów potykało się i wykonywało

21

background image

niewłaściwe ruchy jak te rosyjskie bażanty w Sokolnikach?! Aha! Skwarki wziąłem ze sobą
do „Tygrysa” — smakowały jak nigdy!

PS
Cassiusie, mój ty abisyńczyku, murzynku, słyszałem właśnie w telewizji Glenna Millera... A
Moonlight Serenade. A Glenn Miller i Saint-Exupery — obaj jako żołnierze wpadli gdzieś do
morza, wprost w jądro Sonaty Księżycowej Beethovena. Przypomniały mi się wersy z Źdźbeł
trawy, powiem ci, Cassiusie, tylko początek:

I Walt, I Whitman, I Cosmos, I Manhattan son...

tak jakoś to brzmi... Wolę ci zadeklamować coś z mojego Sierioży:

Wieczory miesięczne, zmierzchy lazurowe,
wysoko nosiłem swoją młodą głowę...
A tu już chłód w sercu, już przekwitły oczy,
nie wróci czar zmierzchów i miesięcznych nocy
I nieuchronnie tak, i niepostrzeżenie
i ja zmieniłem się, a i świat się zmienił.

Rassijo, moja ty kraino azjatycka!
Okrutny mróz i nad kerskim lasem błyszczy księżyc jak okruch żółtej butelki po jałowcówce.
Cassiusie, autorzy Małego księcia i Serenady Księżycowej spadli wraz ze swoimi samolotami
do morza Wieczności, Sierioża Jesienin na wiele lat przed nimi w Piotrogrodzie w hotelu
„Angleterre” powiesił się na żyrandolu i pospiesznie zastrzelił... Są teraz wraz z innymi
poetami lirycznymi i tragicznymi na „wikcie i opierunku” u archaniołów w niebiosach...
W telewizji właśnie Filharmonia czeska zaczęła grać Moją ojczyznę. Kiedy skończyłem jej
słuchać, usłyszałem ją właściwie po raz pierwszy, po raz pierwszy pojąłem to, czym Smetana
Moją ojczyznę wypełnił, co w nią włożył...
Dobranoc, Cassiusie, dobranoc. I dzień dobry, Republiko Czeska, dzień, dobry. He he he!
Na dworze straszliwy mróz, a ja modlę się, aby sen Jakuba Demla o Wielkim Białym
Niedźwiedziu pozostał jedynie białym snem.
Happy End!

LOVE STORY

Motto:
Im leichtesten Spiel findet man die ernsteste Wahrheit... Spatbarockphilosoph Leibniz

Cassiusie, moja ty krówko czarna i wydojona, dzięki tobie zjawiła mi się drabina Jakubowa z
Biblii, dzięki tobie stanęło przede mną wydarzenie z chasydzkich legend, bez mała
Dziewięciu bram... jedna z tych legend mówi o gminie chasydzkiej, gdzie wierzący Żydzi
opowiadali sobie o cudach, że ich rabin jest Wunderrabbi, i że co wieczór idzie do lasu, a tam
zwisa z nieba drabina i po tej Jakubowej drabinie rabbi wspina się do nieba. I siedział z
chasydami pewien myślący Żyd, litwak, jak ich w Galicji nazywano, i on do tego stopnia
wątpił w prawdziwość tej legendy, że pod wieczór wybrał się, aby dokonać oculata revisio,
aby przekonać się na własne oczy.. I tam pod lasem, już po zmroku, zobaczył, że rabin wszedł
do tej chałupki, w chałupce pojawiło się światło, litwak potem przez okienko zobaczył, że
leży tam opuszczona chora kobieta, że rabin rozpalił pod kuchnią, potem nastawił wodę na

22

background image

zupę, potem umył chorą od stóp do głów, całe ciało, potem nakarmił ją, po czym pocieszał ją i
długo z nią rozmawiał... I oto co się stało: Kiedy niewierny Tomasz, Żyd, z tych, których
nazywa się litwakami, wrócił do chasydzkiej osady, zapytano go, co widział... A litwak
odpowiedział, że ten ich cudowny rabin rzeczywiście jest Wunderrabbi, że wspiął się po
Jakubowej drabinie jeszcze wyżej niż do nieba, do samego jądra czynnej miłości bliźniego...
Cassiusie, moja ty krówko czarna i wydojona, drabina Jakubowa sięga aż do nieba, jest to
linia pionowa, wertykalna, zmierzająca aż tam, gdzie mieszka żydowski Jahwe, a moja
drabina leży na asfaltowej szosie, która prowadzi z Libni aż do Ławeczki w Kersku, jest to
drabina pozioma, horyzontalna, którą niemal codziennie jeżdżę do was, koteczki, tyle już lat
jeżdżę autobusem, aby was tam pocieszyć, nakarmić, aby z wami, wy moi bliźni, aby z wami
porozmawiać, pogłaskać was oczyma... Kiedy wysiadam z drzwi autobusu, te drzwi są bramą
moich leśnych niebiosów, widzę te dziś miotające się w wichurze pnie brzóz i sosen, słyszę
ten symfoniczny wiatr, jak dmie, i widzę, jak wychodzi mi naprzeciw ten niebieski chór
kotów, jak ten wicher je niemal unosi, jak kładą się na grzbiety i patrzą na mnie w górę
oczyma — naliczyłem ich, Cassiusie, czternaście par, ty jesteś piętnasty, idziesz ostatni, bo
przez cały kwartał byłeś na wygnaniu, na emigracji, tam, na pustkowiu w lesie, na śmietniku,
gdzie jest dom i bagno, które nazywa się Na Krawędzi Wieczności.
Kiedy, Cassiusie, wysiadam z drzwi autobusu, wszystko, co widzę, proch i błoto, kamienie i
porozrzucane papiery i szmaty, wszystko ma dla mnie wartość złota, moja zielono-biała furtka
jest dla mnie bramą do nieba, tu i tam biegają kotki i koty, te psotne i figlarne zwierzątka, jak
uczył mnie srebrnousty mistyk i poeta metafizyczny Thomas Traherne, są dla mnie
poruszającymi się tu i tam klejnotami, i rozpiera je taka radość, że nie biegają, ale unoszą się
nad parcelą i wśród listowia, i to odbiegają, to znów wracają... A ja, jak mi to powiedział
Thomas Traherne, nawet nie chcę wiedzieć, że urodziły się, że kiedyś umrą... Dla mnie,
Cassiusie, te moje koteczki unoszące się tu i tam w powiewach wiatru są oddalającymi się i
przybiegającymi z powrotem paziami w jasnych pończochach, to kelnerzy w bluzach z białej
francuskiej piki roznoszący uroczyste toasty.. a wreszcie jest tu ten, który mnie najbardziej
kocha, Pomarańcz, ten, który jednak nigdy nie pozwolił mi się pogłaskać.
I ja, Cassiusie, jestem porażony, stoję i patrzę, po grecku stan ten określa się miyein... mam
zamknięte oczy, które jednak otwarte są na drugą stronę, tam, gdzie zaczyna się mistyczny
stan bódhi... I ta moja zielono-biała furtka jest końcem mojego świata, i widzę, jak z
niebiosów unosi się w wietrze drabina Jakubowa, po której można wspiąć się aż tam, gdzie
mieszka żydowski Bóg... tam, dokąd co wieczór wspinał się chasydzki Wunderrabbi, tak że
ujrzał to nawet roztropny i niewierny litwak.., teraz, właśnie w tej chwili znajduję się w
Edenie, mieście, które wybudowane jest w raju, gdzieś tam, gdzie łączy się Eufrat i Tygrys,
gdzie biegają i bawią się chłopcy i dziewczęta jak ruchliwe klejnoty.. a ich oczy lśnią i
błyszczą niczym szlifowane szafiry i szmaragdy, i bursztyny.. do których jeżdżę codziennie
autobusem po swojej poziomej drabinie, która asfaltową szosą łączy Libeń i Kersko. Nie
mogę jednak zapomnieć wysiąść „Przy Ławeczce”! A wsiadać tylko na żądanie...

PREMIERA

Motto: Czczczy ttto wwwwina Szszszweda, żżżże jest Ddddduńczykiem?
Libor Fara, plastyk Teatru Za Balustradą

Teraz ci, Cassiusie, coś opowiem. Na premierę Głośnej samotności oprócz premierowych
widzów Teatru Za Balustradą zaproszeni zostali, albo, Cassiusie, sami się zaprosili
towarzysze z wydziału czwartego KC KPCz. Ten czwarty wydział siedział w trzecim rzędzie,
a przewodził mu sam Muller, który przyszedł w towarzystwie swojej małżonki i sześciu
sekretarzy, a dwaj spośród nich nosili takie samo nazwisko: Baranek...

23

background image

No i ta Głośna samotność zaczęła się zgodnie ze scenariuszem, który napisał i reżyserował
Evald Schorm, a już same tylko krążące wieści i plotki sprawiły, że dostał depresji i nawet nie
odbierał telefonów. Obecny był i wprowadzał gości sam dyrektor Vodiczka w ciemno-
czerwonej marynarce z aksamitu obszytej czarną lamówką, a towarzyszył mu jego zastępca,
aktor, pan Preućil w smokingu harmonizującym z jego nienagannymi manierami...
No więc, Cassiusie, na scenie rozwija się Głośna samotność zgodnie ze scenariuszem...
Wyróżniał się pan Mrkvićka, który oświadczył, że utożsamił się z rolą Hańty, że już od prób
przestał być Mrkvićką i stał się Hańtą, Cyganie i Cyganki wcielili się w swoje role
znakomicie, tak samo zresztą jak pan Bedrna jako Szef okazał się numerem jeden, nie
mówiąc już o panach Hermanku i Zednićku! A co dopiero sam tekst, który reżyser pan Evald
Schorm mistrzowsko zmontował, rytmizując pełne tkliwości i czułości zdania z frazami i
sytuacjami iście szarlatańskimi! A ja wolałem trzymać się aksamitnej kotary w drzwiach, na
wszelki wypadek...

A potem, Cassiusie, nastąpił antrakt, który spędziłem na przyjacielskiej rozmowie z

samym kierownikiem wydziału czwartego panem Mullerem, po czym przedstawienie trwało
nadal i widzowie byli zachwyceni, przywykli już do tych szarlatańskich i tkliwych
mimicznych zagrań aktorów Teatru Za Balustradą... no i powiadam ci, Cassiusie, zbliżał się
koniec, kiedy to Hańta pozwała się zgnieść tej prasie, nad którą pracował i którą sam reżyser
Evald Schorm wywyższył, awansował, gigantyczną prasę otwartą ku widowni niczym skylab,
skąd wychodzili wszyscy aktorzy i gdzie zbliżał się też ten nieodwracalny koniec
protagonisty — Hańty..

A ja wolałem trzymać się nadal aksamitnej kotary w drzwiach, a tam w trzecim

rzędzie siedział ten wydział czwarty z kierownikiem Mullerem i jego małżonką... i zbliżało
się zakończenie, którego się obawiałem... Na scenie zjawił się pan Herzmanek, aktor numer
dwa, jako Olbrzym, co ja mówię: wszedł, wtargnął, tak że aż się wystraszyłem i szarpnąłem tę
aksamitną kotarę, i Hermanek jako Olbrzym zaczął ekspresyjnie krzyczeć wprost do tego
trzeciego rzędu:

Przyjaciele, chciałbym wam zadeklamować wiersz, który napisał mój druh!

I stanął na drabinie albo wspiął się na szczudła, wyciągnął nóż i w miarę jak recytował,
nożem tym uderzał rytmicznie w portal...
—Ten wiersz napisał mój druh na zebraniu partyjnym w Wonoklasach... a zaczął te swoje
strofy pisać pijąc piwo „U Hofmanów”, a potem pijąc piwo na Wlachowce!
— krzyczał pan Hermanek, i przy każdym słowie uderzał nożem w portal, tak że drzazgi i
wióry dolatywały aż do trzeciego rzędu na wydział czwarty a ja trzymałem się kurczowo
aksamitnej kotary i słuchałem pełnej ekspresji recytacji pana Herzmanka, który ciągnął dalej:

A potem mój druh zjawił się i pisał nadal wiersze Na Rożku, potem wrócił aż do

Kofrów, teraz to nazywa się Na Cegielni, i pisał tani te wiersze na podstawce pod piwo, aby
przezwyciężyć w sobie ból, że zabrania się młodym poetom pisać... później zaś zjawił się u
Mullerów na Korabiu i tam pisał na podstawkach kolejne wiersze, u Mullerów, którym synka
przywieźli z Garmisch-Partenkirchen w tym czterdziestym i piątym roku jako nieboszczyka,
umarł bowiem jak poeta podczas gry zwanej hokejem... I, mili druhowie! Pochowano go na
cmentarzu Na Korabiu ima na pomniku złamany kij hokejowy, tam gdzie poeta Hlavaćek,
który leży kawałek dalej, bo nastroił swoją lutnię najniżej jak można, i jak Owidiusz dążył do
osiągnięcia tego, co zakazane... I, przyjaciele — krzyczał pan Herzmanek, przypuszczając
naiwnie, że ta jego rola będzie prostą drogą jeśli nie do Teatru Narodowego, to przynajmniej
do Teatru na Winogradach... I nożem nadal dźgał portal, tak że drzazgi i wióry leciały aż do
trzeciego rzędu na czwarty wydział... — I tak oto mój przyjaciel, już przeklęty poeta, zjawił
się „U Hausmanów”, aby wbrew bezprawiom epoki napisać na podstawce kolejny wiersz i
wypić następne piwo... A w końcu zjawił się w „Browarze”, gdzie piwo nalewa pan Daniel,
po czym znów ślinił ołówek „Pod Królem Wacławem” i na papierowej podstawce pisał nową

24

background image

poetycką frazę, w końcu zaś, kiedy druh mój uświadomił sobie, że i tak jego wiersze nie będą
mogły być publikowane, załamał się we łzach szczęścia i tragedii...
I cóż ci, Cassiusie, mam powiedzieć, kolejne uderzenia i kolejne drzazgi dolatywały aż do
trzeciego rzędu i spadały na wydział czwarty i pan Herzmanek — dzięki ekspresji swojej
recytacji — miał już widzów w garści, przerażało ich to, że wydziera się z nożem w ręku...
— A mój przyjaciel nie poprzestał na tym, szedł dalej, zatrzymał się też „U Horkych” i tam
dokończył poemat swojego życia i wyrecytował go piwowarom z „Hangaru”, ci jednak
straszliwie go sprali... — wykrzyknął pan Herzmanek w roli Olbrzyma, który — zgodnie ze
scenariuszem
—ma teraz zeskoczyć, połamać stół i stołową nogą niczym batutą dyrygować i śpiewać czule:

Gdzieżeś ty była, siwa gołąbko?
Siwa gołąbko, gdzieś ty była?

A potem aktor Herzmanek, ogromny jak czarny koszykarz Magic Johnson, ryknął straszliwie
wprost do trzeciego rzędu, adresując swoje orędzie jakby do samego kierownika wydziału
kulturalnego:
— Panowie, jestem oprawcą, pomocnikiem kata! Nikt nie chce słuchać moich wierszy, proszę
mi więc wybaczyć, że gwałtem wymogłem uwagę, bo któż w przeciwnym razie może w tym
kraju mówić to, co chce? A właściwie te wierszyki na podstawkach pod piwo, te frazy, te
wersy ja sam napisałem... A oto mój wiersz w całości:

Po opoce, po krawędzi
dama karo żwawo pędzi
niczym boski Amor
z lirą rozśpiewaną...

Pan Herzmanek ryczał z ogromną ekspresją i na potwierdzenie tego, co mówił, kłuł nadal
nożem obudowę sceny i drzazgi dolatywały aż do trzeciego rzędu na czwarty wydział, który
teraz jakby się ocknął, i przepychał się, wymykał się z trzeciego rzędu, byłe dalej, i pędził do
aksamitnej kotary tak że ledwie zdążyłem ukłonić się i teatralnie rozsunąć tę kurtynkę, bo,
Cassiusie, zur Kunst gehórt ja auch Schmierenkomódiantentum...
A tymczasem wydział czwarty siedział już przy stole w barze Teatru Za Balustradą... i
towarzysz Muller pił już szklanka za szklanką to swoje żernoseckie wino, a jego małżonka
dotrzymywała mu kroku..; Usiadłem obok damy.. a z widowni rozległy się oklaski i
długotrwała wrzawa i owacje dla kłaniających się aktorów... A potem w foyer zjawił się też
blady dyrektor Wodićka i jeszcze bledszy jego zastępca aktor pan Przeucil, pierwszy sekretarz
wydziału czwartego zaproponował im krzesła obok siebie... A mnie natychmiast zaatakowała
pani Mullerowa: — Jak mogliście wystąpić. z takim paszkwilem! I to w czasie, kiedy
obchodzimy Dzień Matki!
— Co ma pani przeciwko temu, proszę pani? — pytam.
—Mało panu jeszcze, że na scenie mówi się o tym, że Hańcie umarła mamusia, a on sam
zszedł do podziemi krematorium, żeby popatrzeć, jak jego kolega miele tam w ręcznym
młynku kości jego mamy — powiedziała pani Miillerowa.
— No cóż — ja na to — od tego są nożyczki... Może pan to — zwróciłem się do pana
Przeućila — wykreślić ze scenariusza... I co jeszcze?
—A potem ta okropność... boję się domyśleć to do końca.., jak otwierają nożem urnę, a że
mamusia lubiła kalarepę, wobec tego posypują w ogródku grządkę kalarepy mamusinym
popiołem... A pan to wystawia w Dniu Matki? Pan, laureat Nagrody Klementa Gottwalda?

25

background image

—Co prawda, to prawda — mówię. — Mnie to miejsce także irytuje... — I znów zwróciłem
się do pana Przeućila:

Możemy to skreślić w imieniu wszystkich mam i mamuś. A co ty, Mirku — to do

Mullera — masz przeciwko tekstowi?
A Miroslav Muller mowi:
— Brak mi tam, Bogusiu, troszkę znajomości rzeczy... Szef się tam użala: „Hańto, przecież ty
mi jeszcze za życia mielesz tego mojego żałosnego pisia”! Tego już dla mnie za wiele.
Przecież gdyby nie było wyrośniętego pięknego pisia, nie byłoby ani papieży, ani pierwszych
sekretarzy...
A ja, Cassiusie, powiadam:

I to, Mirku, możemy wykreślić, tak samo jak całą tę finałową scenę z Olbrzymem

poetą można usunąć, niech się to kończy tym, że Hańta ginie w prasie... Będzie to dra-
matyczny finał, tak jak Antygona, jak Katia Kabanova...
No cóż, w moich tekstach można skreślać ad libitum... mówił mi to już Milan Kundera w
Paryżu... „Słuchaj no, ty możesz być w Pradze, w tych twoich rękopisach można kreślić i
zawsze tam zostanie coś, co zmierza do istoty rzeczy. Ale ja? U mnie wystarczy skreślić dwa
koncepty i już tekst mi się rozpada...”
I Mirek Muller się ucieszył.
— O to, Bogusiu, chodzi, myśmy tu przyszli tylko po to, aby teatrowi dopomóc... my przecież
nie stawiamy stopy na gardle poety, na jego kruchym gardziołku, i nie nasłuchujemy, czy
szczerze rzęzi... Co to, to nie! Wydział czwarty jest po to, by — jak chce Baudelaire — strzec
istoty i kształtu poezji...
A ja powiadam:

Słuchaj no, Mirku, masz rację, nie tak dawno jako gimnazjalista pisałeś wiersze do

szkolnego pisma... a teraz, z ręką na sercu, piszesz już drugą powieść, a ja nie waham się
stwierdzić, że kontynuujesz poetykę Flauberta i Balzaca, i „Playboya”.
I wyobraź sobie, Cassiusie, pierwszy sekretarz wydziału czwartego uśmiechnął się życzliwie i
powiada:

Słuchajcie, towarzysze, partia posłała nas tu nie po to, abyśmy zdjęli z afisza Głośną

samotność, partia nigdy niczego nie zakazuje... tylko wam, pracownikom teatru, delikatnie
sugeruje, abyście się sami zastanowili nad tym,
I jak ma wyglądać socjalistyczna forma i treść dzieła sztuki... Ale, Bogusiu, kto ci radzi, kto
cię namawia, abyś postępował tak nieprzyzwoicie, jak tu postępujesz?
A ja, Cassiusie, na to:
— Mirku, przyjaciele, moją nauczycielką jest historia... Fabius Cunctator, który cofając się
przez słoniami Hannibala w końcu pod Kannami zwyciężył w długiej wojnie z Kartaginą...
I Mirkowi Mullerowi podobała się moja postawa.
— Słuchaj, ty draniu, a więc my jesteśmy tymi słoniami? W porządku, niech przyniosą
jeszcze kilka flaszek żernoseckiego, a wy, towarzyszu dyrektorze — to do Wodiczki —
zaproście i poznajcie mnie z aktorami, zaproście też obsługę techniczną, wzniesiemy toast za
pomyślność dzisiejszej premiery..

I do foyer teatru wszedł prostoduszny aktor pan Bedrna i zawołał to, co powiedział już

na scenie:
— No a teraz zrobimy sobie wszyscy wspólne zdjęcie!

PS
W Kersku, 22 stycznia 1993 roku, dmie wiatr z południa.
Nieopodal Sumatry płonie dwieście tysięcy ton ropy. A Jelcyn powiedział gdzieś w świecie;
„Trzeba trzymać palec nie tylko na cynglu broni atomowej, lecz także na pulsie drugiej ręki”.

26

background image

KOCIA MASKARADA CZYLI SPOWIEDŹ BEZ ROZGRZESZENIA
Motto: Najdłuższa droga okrężna jest najkrótszą drogą do domu...
James Joyce: Ulisses

O

czymże to ja właściwie chciałem pisać? Już sobie przypominam... 0 Kozaku, któremu

podczas wojny domowej zabito rodziców, siekierą zarąbali ich w domu, kiedy to Kozak
zobaczył, podpalił swoją rodzinną chatę, objechał na koniu ten płonący domek, wyrwał sobie
garść włosów i wrzucił je na strzechę w płomieniach, a potem już tylko... być stąd daleko,
dalej, jeszcze dalej!
Ja, Cassiusie, też mam taką naturę, gdybym przyjechał do Kerska i zobaczył, że ktoś mi te
wszystkie moje koty wymordował, to i ja także nie miałbym już po co żyć... i pewnie bym
również tę naszą szopę, gdzie jest siano z tej naszej łączki, tam, niżej, nad Weleńską Strugą,
to bym to siano wraz z szopą podpalił, wyrwałbym sobie z głowy resztki włosów i wrzucił je
do ognia, tak jak to czytałem w Armii konnej Babla o nieszczęsnym dumnym Kozaku...
Ale ja, Cassiusie, jestem barbarzyńcą na inny sposób... Mam pudełko po butach pełne
lekarstw i — zamiast się oszczędzać, by miał kto dać wam jeść i pić — niszczę się, zażywam
lekarstwa, które widzę, najchętniej przyjmuję lekarstwa w postaci proszków, tabletki zielone i
żółte, niebieskie i białe, według koloru, nie dbam o to, co radzą mi lekarze, wprost
przeciwnie: zażywam te proszki pod wrażeniem chwili jak cukierki, ataralgin popijam piwem,
aspirynę również, Nitri-Mack-Retard także i corinfar oraz cerucal tak samo. A potem się
dziwię, że mam odchylenia, kiedy idę przez to swoje mieszkanie na Sokolnikach, że
zapaskudzam sobie łokcie w wygódce w Kersku, że jąkam się i tracę pamięć, i myślę sobie,
że robię coś Bóg jeden wie jak genialnego i jeszcze się tym chwalę, tak jak teraz, przy
pisaniu. A że jestem niespokojny? A że jestem zdezorientowany? Jakżeby inaczej? Przecież
niemało kosztowało mnie pracy, nim udało mi się zgodnie z Arthurem Rimbaudem i
Antoninem Artaudem wprowadzić zmysły w stan czuwania... a że majaczę? Ileż musiałem się
nachlać, zanim zrozumiałem poetykę Edgara Allana Poego? A teraz, Cassiusie, dodaj do tego
tę kombinatorykę pigułek zalewanych piwem. No to cześć! I jakże się tu potem nie dziwić, że
czasem wypluwam z ust monetę dla przewoźnika Charona, jakże się potem nie dziwić, że się
dziwię? Ale! Ja zawsze byłem tak trochę bardziej zdrożny, i to jest problem mojego stylu... Bo
— do kółeczka, do kolusia... I kręci mi się w głowie...
Ale największe utrapienie ma ze mną pan profesor Alouśzek Śztork, lubimy spacerować sobie
kerskimi alejami... I na przykład! Zatrzymujemy się przy stawie w lesie, stawie, nad którym
wznosi się willa jakby stworzona do popełnienia morderstwa, willa, na której ogromne beto-
nowe litery układają się w napis:

NA KRAWĘDZI WIECZNOŚCI.

Idziemy w milczeniu, a ja jak zwykle coś znalazłem, była to fiolka drażetek w kolorze
żółtym, i ja natychmiast, Cassiusie, jako że jestem ostrożny, łyknąłem jedną, a potem jeszcze
jedną...
A pan profesor spytał mnie czule:
—A cóż to pan żre?
A ja mówię:
— To nic, to pigułki, proszę, niech się pan poczęstuje
—i zaproponowałem mu, a on najpierw chwycił się za głowę, po czym wyciągnął palce aż
ponad wierzchołki brzóz i ryknął:
— On opycha się guaralem jak cukierkami! — Po czyni teatralnie ugiął nogi w kolanach i
idąc tak, grzebał paznokciami w liściach zaścielających aleję i w tej chwili wyglądał jak
piękny człowiek kromanioński...

27

background image

I dwaj ludzie, wczasowicze, mijając nas usłyszeli znowu:
— On opycha się guaralem jak cukierkami! — I pan profesor stuknął się w czoło, a potem mi
oznajmił:
— Ci dwaj... to moi pacjenci ze szpitala na placu Karola...
Kiedy indziej znów, Cassiusie, przyjeżdża do Kerska pani Olinka Jung, kiedyś mieli cyrk i
była kochanką Vitezslava Nezvala, a w końcu Jareczka Kladivy... Kiedy w Pradze szliśmy
mostem Czecha, nagle nam zniknęła... Jareczek patrzy w dół, tam nie skoczyła, i nagle
słyszymy glos z góry podnosimy wzrok, a tam, na kolumnie mostu, stoi tam Olinka, robi
gwiazdę i posyła nam całusy jak w cyrku...
— Tu jestem, ty moja papużko!
I ta oto dama, Cassiusie, przyjechała na moją parcelę akurat wtedy, gdy był tu pan profesor
Alouśek Śtork... a ona prosto z mostu:
— Bardzo się cieszę, że jest pan profesorem, jaką kurację, jakie pigułki by mi pan polecił.
Mam nie tylko dolary ale i marki. Jaką kurację by mi pan przepisał, co mam robić, żeby
schudnąć?
A profesor Alouśek Śtork zaśmiał się straszliwie i ryknął:

Nie trzeba tyle żreć!

A nasza alejka nosi numer dwadzieścia cztery, i daleko, aż w alei numer cztery, niemal tuż
obok gospody „Gąjówka”, tam pan inżynier Hubka, który również cierpiał na otyłość, i
właśnie kończył zajadać niemal całą struclę, tak się przestraszył tego głosu, który nadleciał i
poprzez brzozy i sosny:

Nie trzeba tyle żreć!

że, choć był koło swojego domku sam, odtrącił talerz z nie dojedzoną struclą i przerażony
wpatrywał się poprzez korony drzew w błękit nieba...
I tak samo, Cassiusie, jest ze mną i z tymi lekami, nieustannie, dokoła, dokolusia... ja
naprawdę lubię ssać te pigułki jak cukierki... I na niedzielę, Cassusie, prosiłem zawsze o
przepisanie mi guaralu, aby panu profesorowi
Alouszkowi Śtorkowi, kiedy przyjedzie tu sobie odpocząć, sprawić przyjemność. Guarał,
guaral, guaral! Oczywiście, Cassiusie, całkiem szczerze: w ten sposób pewnie tej Nagrody
Nobla w dziedzinie literatury nie dostaniemy!
Cassiusie! W czwartek przyjechałem autobusem, w śniegu i mrozie, przygnębiony,
zamierałem ze strachu na myśl, że znajdę was zamarznięte na kość, tak jak te chińskie
gliniane konie i żołnierzy w kolumnadzie...
I, Cassiusie, do autobusu wyszedł mi naprzeciw nie tylko Pomarańcz, nie tylko Szwarcwald,
ale i wszystkie te pozostałe skarpeteczki i murzyneczki, przez śnieg, i ten suchy zmarznięty
śnieg wprawiał je we wspaniały nastrój, i Pomarańcz tańczył, chodził na tylnych łapkach
przez śnieg, i te murzyneczki i skarpeteczki, wszystko zbliżało się do mnie tańcząc poprzez
suchy iskrzący się śnieg.... Dokoła, dokolusia. Jutro się będzie tańczyć wszędzie! A ja byłem
przerażony swoim brakiem wiary.. Kotki postanowiły chyba dodać mi sił, żebym nie
odchodził z tego świata, w którym żyją o głodzie wśród śniegu tańczące kotki. Gołąbki moje!
Dzieciątka moje, dziękuję wam... a tobie, Pomarańczu, który przeszedłeś już tyle razy
zapalenie płuc, tobie posyłam w powietrzu całusa...
Wiesz, Cassiusie, jak tak jeżdżę cale dziesięciolecia do was, do Kerska, stwierdzam, że ciągłe
znajduję się w tym samym miejscu... Ciągle wstaję i poruszam się chwiejnie w tej swojej
sypialence, kiedy wyciągam w bok ramiona, paznokcie obu rąk mam całe w farbie ze ścian,
wlokę się ciągle w tym samym miejscu do wychodka, ciągle golę się w ten sam sposób i. boję
się spojrzeć na siebie w lustrze, a jeśli już, to zza węgla w lustro w łazience, i ciągle piję tę
samą kawę, i ciągle palę tego samego papierosa, i ciągle wkładam te same gacie, i ciągle
wciągani dżinsy i koszulę, i ciągle, dziesięć lat i dłużej, stwierdzam, że wkładam tę samą
koszulę, tylko w innym kolorze, i kurteczkę, i w ten sam sposób zakładam okulary i ciągle w

28

background image

ten sam sposób szczam do umywalki, i ciągle w ten sam sposób obiecuję komuś przez telefon,
że przyjdę do „Tygrysa”, i ciągle w ten sam sposób wracam, aby przekonać się, czy nie kapie
woda, czy zakręciłem kurek gazu, i wracam raz jeszcze, by to wszystko ponownie skontro-
lować, a potem zamykam za sobą i jadę na dół windą, niewolny od obaw, czy rzeczywiście
pozakręcałem Wszystkie kurki i krany?

I wlokę się na autobus, i wciąż przez tych dziesięć lat jestem w tym samym miejscu, i

dworzec autobusowy jest ten sam, tylko dawniej Na Florencu, a teraz wsiadam na dworcu
autobusowym tam, gdzie przez dwadzieścia lat wchodziłem do mojego domku, Na Krawędzi
Wieczności, a więc do tej względnej wieczności, i znam ulicę Ronkową, i ulicę Vacinową, a
tam, gdzie jest. drogeria, tam była gospoda „U Klouczków”, a dalej jest ta sama gospoda „U
Doudów”, a potem jadę koło tej samej Czeskomorawskiej Kolben Daniek, i codziennie
przejeżdżam koło Harfy, gdzie jest teraz winiarnia „Pod Platanem”, i wciąż tą samą drogą
obok restauracji „Na Podjebradzkiej”, dawniej „Bratysława”, gdzie wciąż jest ten sam
przystanek i niemal ci sami podróżni... a potem te same poruszające się reklamy, aby było je
widać z jadącego auta.., znam je już na pamięć... i te same firmy i ten sam koniec Hloubietina
z gospodą „Na Starej”..., a dalej to samo na Czarnym Moście... po czym ten sam wjazd pod
górę do Poczernic, a teraz te same firmy, Jerzy Prokop, cukiernia, ale już jest skasowana, i ten
sam sklep rzeźniczy — Diviśzkova...
I oto jestem na tej samej drodze już od piątego roku życia, Praga — Nymburk przez
Nehvizdy, jest tu nowy zajazd i sklep masarski, „U Wydrów”, tak się to nazywało. Tu z
panem Vodvarką pięćdziesiąt lat temu budziliśmy starego Wydrę o drugiej godzinie w nocy,
aby postawił na nogi kapelę, i wszyscy, kto tylko chce, niech przyjdą do Wydrów, że pan
Vodvarka płaci za wszystko... a potem grało się tu do rana, pan Vodvarka wykupił cały kramik
wódki i częstował wszystkich, a potem jechało się dalej, do Kolonii i kapela grała Kolonio,
Kolonio... I jechało się do Nymburka, ojca ta wyprawa niemal zabiła, ale Vodvarka, jako że
wygrał w ferbla, śmiał się... ale było to, choć żywe, tylko we wspomnieniu na tej drodze... a
potem znów kilka budynków, jak zawsze, a potem szosa, a potem do Mochowa, a dalej
zakręt... i ciągle to samo, Cassiusie, ciągłe to samo, dokoła, dokolusia, wciąż Cesarska
Kuchnia, a dalej Przerow i ciągle te same przystanki i zakręty, a ja siedzę i jest mi zimno... i te
same skrzyżowania, i ten sam przystanek Sernice, i te same szklarnie... i kierowca autobusu
tym samym głosem pyta:

A będą na pana kotki czekać? Wczoraj naliczyłem ich czternaście...

A ja w ten sam sposób wlokę się kulejąc do drzwi autobusu, i w ten sam sposób wysiadam i
za każdym razem niewiele brakuje, bym upadł... i autobus w ten sam sposób czeka, dopóki
nie przejdę na drugą stronę alei, a ja już przez druciany płotek widzę, jak wychodzi mi
naprzeciw Pomarańcz ze Szwarcwaldem...
A wczoraj po raz pierwszy w tym roku padał śnieg, okrutny mróz, ale wszystkie koty
wybiegają mi z furtki naprzeciw i tańczą, podskakują, fikają koziołki, walczą stojąc na
tylnych łapkach i popisują się, bo już mnie dziś nie oczekiwały.. a ja im dziękuję, kłaniam się
im: — Dziękuję wam, dziękuję wam, dziękuję wam!
I tak oto, Cassiusie, odłożyłem samobójstwo na kiedy indziej, a może na zawsze, dzięki
Pomarańczowi, który, choć chory zatańczył mi najlepiej, jak umiał, był niedołężny, ale
widziałem, że chce mi zrobić przyjemność, że mnie prosi, abym nie zamierzał wyprawiać się
na drugi brzeg rzeki Lete bez Charona... bo stale poruszam się tylko i wyłącznie po okręgu,
dokoła, dokolusia... i kotki wyczuły to i o głodzie w mrozie fikały na śniegu koziołki,
zmagały się ze sobą, i tylko ty, Cassiusie, ty stałeś na samym końcu, ten czarny w tyle, a
kiedy przeszedłem obok tańczących kotów, podniosłeś się, a ja jak zwykle nastawiłem ci
palec i ty jak zwykle trąciłeś go tym swoim wilgotnym czarnym noskiem, zamknąłeś jak
zawsze oczy i opadłeś ciężko na przednie łapki, a potem wraz z resztą kotów ruszyliście za
mną przez śnieg do stołu i ławki, wszystko zasypane było śniegiem, który chrzęścił pod mo-

29

background image

imi lekkimi dżinsowymi pantoflami, a ja otwarłem drzwi i szybko jak zawsze roznieciłem pod
kuchnią ogień, abyście, kotki, dzieciątka moje, miały ciepłe mleczko, najpierw jednak
podzielę i rzucę wam dwa pieczone kurczaki... Zasłużyłyście na nie, bo gdyby was nie było,
nie byłoby także mnie, bo nie mam innego powodu żyć...
PS
Jest sobota 6 lutego 1993 roku, jutro będzie pełnia piękna jak musująca aspiryna, jest,
Cassiusie, miesiąc luty i na Połabie zaczną przylatywać skowronki. Właściwie będą
powracały, także dokoła, dokolusia. A ja wychodzę im naprzeciw. Kroczę obok kościelnego
pola, mijam rzadki zagajnik, który nazywa się W Bejkowcu.,. A potem już i tylko zagony i
Farna Droga, która kończy się kropką iskrzącego się kościółka w Wełence. Nad Farną Drogą i
nad łanami znów będą unosić się skowronki zawieszone na niciach, na uwięzi, w samym
niebie, i tak oto nadejdzie do Kerska wiosna, ja, jakby przepowiadając ją, zeszłym tygodniu
nazrywałem bazi z leszczyn i kotków z iw.

Płonąc płonąc płonąc
O Panie, Tyś wydarł mnie,
o Panie, Tyś wydarł mnie
płonąc.

Starczy ci to, Cassiusie? Napisał to święty Augustyn... a jego mamusią była święta Monika,
zresztą też Murzynka. Starczy ci to? Starczy? — pytam.

INAUGURACJA I MONOLOG WEWNĘTRZNY

PROGRAM INAUGURACJI I CEREMONIAŁ
PRZYSIĘG! PIERWSZEGO PREZYDENTA
REPUBLIKI CZESKIEJ
we wtorek 2 lutego 1993 r.

Motto:
Hamlet, il se promene,
lisant au livre de lui-meme.
Stephane Mallarme

Pan prezydent
Wacław Havel
Zamek
w Pradze
Panie prezydencie Republiki Czeskiej! Dziedzicu tradycji przemysławowskich!
Powiedziałem Panu na Zamku: „Lengster Weg rum ist der kurzeste Weg nach Hause”.
Najdłuższa droga okrężna jest najkrótszą drogą do domu. Tak to ujął Leopold Bloom w
Ulisesie Jamesa Joyce”a. To pan jest tym Ulissesem, który z długotrwałej wojny powrócił do
ojczystej Itaki. Jest Pan w domu i Pańskie pomyłki nie były błędami, ale!... Dzięki temu
wszystkiemu otwarły się przed Panem bramy nowego poznania. Wszystkie koteczki, a jest ich

30

background image

czternaście, cieszyły się, nie wyłączając Cassiusa, który tak jak Pan spędził trzy miesiące na
emigracji. Teraz i on jest już w domu.
Pański
Bohumil Hrabal
Kersko, 3 lutego 1993 roku
Zamarza mi ołówek. A więc raz jeszcze: Pański Bohumil
Hrabal.

12:43
Prezes Rady Ministrów przyjeżdża na Zamek
(Matyaszowa Brama)

12:30
Przewodniczący parlamentu przyjeżdża na
Zamek
(Matyaszowa Brama)
.. .a więc klucze, które mieli minister kultury i pierwszy sekretarz wydziału czwartego i inni
strażnicy skarbu Skowronków, tych kluczy do Skowronków strzegli nadaremno, tak jak
koncesjonowana firma Branald i Pilarz, Adolf i Franek, te Skowronki, moją pierwocinę,
odesłali mi nadaremnie...

Kochasiu, dzisiaj pisze się inaczej, nadeszły inne czasy... — mówił mi wówczas

gniewnie Franek, autor Stryja Bonifacego...

A ja, Cassiusie, z ręką na sercu, w cztery oczy, jestem z tego zadowolony..

I jeszcze, Cassiusie, o czymś zapomniałem. Boć przecie te Skowronki na uwięzi w końcu się
ukazały...

Choćbyście robili, co chcecie — powiedziałem do pierwszego sekretarza — szydło,

Mirku, wyjdzie z worka...
Kiedy w owym roku pięćdziesiątym szóstym przyszedł nowy dyrektor, Skowronki na uwięzi
były już w zapowiedziach, lada chwila miały się ukazać, już-już... A jednak nowy dyrektor
pisarz, z obrzydzeniem przyniósł do redakcji w palcach róg stronicy i ze wstrętem pokazywał
te zapowiedzi... i tak jak ty Mirku, zwrócił się z niechęcią do redaktorów:
— I wy to świństwo zamierzacie wydać?...
I upuścił te zapowiedzi na Ziemię, i skład poszedł do przetopu, a wydrukowane arkusze na
przemiał, do Składnicy Surowców Wtórnych, papier, na Bubnach... i mówię ci, Mirku, w
końcu, kiedy już chciało mi się na te Skowronki rzygać, w owym roku sześćdziesiątym
drugim, ukazały się uroczyście i sławnie, te same Skowronki, które Adolf i Franek, Branald i
Pilarz, od razu odrzucili, i za te same stronice dostałem później także nagrodę wydawnictwa
„Pisarz Czechosłowacki”, i byłem numerem jeden, i byłem czempionem, i ozdobnym
klejnotem... A że, Mirku, chciało mi się rzygać?...

13:00—13:13
Na Zamek przyjeżdżają prezydenci sąsiednich państw
(Matyaszowa Brama)

Prezydenci przyjeżdżają w trzyminutowych interwałach.
Premier wita gości w Sali Wejściowej.
Osoby towarzyszące głowom państw uczestniczą w powitaniu w Sali Tronowej.
Siedziałem na brzegu łowiąc ryby Poza mną jałowa równina. Te urywki niech wesprą mój
pałac w ruinie. Stanie się tak jak pragniesz.
Hieronim szalony

31

background image

Datta. Dayadhvam. Damyata.
śanti, śanti, śanti

Halo, jak się masz, Jarku, co porabiasz, a jak tam żona, a dzieci czy zdrowe? Zapomnij o
wszystkim, co było, jesteś numerem jeden, który przyozdabia obywateli, wy-głosiłeś
przemówienie nad Palachem, i co porabia żona, jak się mają dzieci?
Tę pamiątkową księgę In memoriam Jarosława Kladivy przygotowywaliśmy na dzień
dwudziestego siódmego kwietnia, świąteczny dzień Jarosława 1987, ja tę swoją mowę
pogrzebową, Józef Jira miał tę swoją grafikę, a Oldrich Hamera swoją graficzną epopeję ku
pamięci Barranda i boję się to napisać... ale wypiłem już tyle fińskiej wódeńki, że nie czuję
żadnych oporów... na końcu tego In memoriam znajdował się tekst Jarosława Kladivy jego
Mowa nad trumną Jana Palacha, pan rektor Star3ż prowadził wówczas ten kondukt, a Jarek
wygłosił to przemówienie pożegnalne, którym chcieliśmy zakończyć to In memoriam, i to
przemówienie pożegnalne już się tam znajdowało, ale potem któryś z nas powiedział, że to
postawi pod znakiem zapytania jego możliwości publikowania, wystawiania, i że mogłoby go
uratować wykreślenie tego przemówienia Jarosława Kladivy; że w przeciwnym wypadku
musiałby zrezygnować z udziału w tym In memonam... i wobec tego my — bynajmniej nie
odważni —wykreśliliśmy je, jedynym, który je zostawił, okazał się odważny Oldrzich
Hamera... nie jest to usprawiedliwienie, nie jest to wyjaśnienie, to fakt, że i ja postąpiłem jak
tchórz, i ja zgodziłem się na to, i ja jestem tym, który był tym, który wyjaśniał pierwszemu
sekretarzowi wydziału czwartego, dlaczego tracę zmysły z powodu nie istniejącej groźby.. tak
jak Jareczek Kladiva, który wygłosił przemówienie nad spalonym kontynuatorem Mistrza
Jana Husa, ten mój Kladiva tracił zmysły przez cały ten czas, kiedy pisaliśmy wspólnie mój
życiorys i strukturę oraz literacki portret, moją sylwetkę twórczą...

13:50
Prezydent elekt wraz z małżonką przyjeżdżają na Zamek
(Matyaszowa Brama)
Na schodach stoi straż honorowa.

W Sali Tronowej na prezydenta i jego małżonkę czekają prezes Rady Ministrów i
przewodniczący parlamentu.

14:00
Prezydent elekt z orszakiem wchodzi do Sali
Władysławowskiej
Fanfary z 4 frazy Ósmej symfonii A. Dvorzaka.
87
I cóż ci, Cassiusie, mam powiedzieć... Kiedy przyszedłem do Ottów, na zamówionym stole —
zamiast półmisków — leżały porozrzucane moje teksty Zaczarowanego fletu, teksty pana
Havla na temat szekspirowskiego Hamleta... Słowa, słowa, słowa... jeśli się już, Cassiusie nie
mylę... a wreszcie to najważniejsze.., cały stół, z górą czterdzieści graficznych przesłań
przyjaciela i kolegi Jurka Anderlego... antywojenne przesłania, które wystawiał już za
komunistów, z antywojennymi obrazami olejnymi cykli żołnierzy, austriackich żołnierzy,
którzy zginęli podczas pierwszej wojny światowej, cykli, o których Jurek Anderle powiedział
reporterowi „Kwiatów”, że namalował je po to, aby wyrazić swój sprzeciw wobec agresyw-
nych kręgów imperialistycznych, którym przewodzi rząd w Waszyngtonie...

32

background image

Ale, Bogusiu, to, co tu ukrywać, prawda, ale czy pan wie, jakie miałem z tymi „Kwiatami”
kłopoty? Nie chcieli mnie wpuścić do Stanów Zjednoczonych właśnie za to, co powiedziałem
w wywiadzie dla „Kwiatów”...

14:25
Salę Władyslawowskq opuszcza korpus dyplomatyczny, posłowie i wszyscy goście
Jako pierwszy po orszaku prezydenta na Trzeci Dziedziniec wychodzi korpus dyplomatyczny,
aby wziąć udział w defiladzie wojskowej.
Jako drudzy wychodzą posłowie parlamentu i pozost8li goście, zdążając korytarzami do Sali
Hiszpańskiej.

I tak w kawiarni „Arco”, w Galicji, a może i w Pradze, w dawnej Austrii, siedziało żydowskie
towarzystwo... Pan Diamant zgłasza durch, ale pada na podłogę. Przerażenie. Gracz obok
pana Diamanta chwyta się za serce.
— Czego pan się tak przestraszył, panie Chane Dwoszak?
A Chane powiada:
— A wie pan, jak łatwo ten szlag mógł trafić mnie?
I ten kłopotliwy moment, Chane pochyla się nad martwym, zagląda w karty w palcach
nieboszczyka...
— Co pan robi, panie Chane Dwoszak?
— Chcę tylko popatrzeć, jak nieboszczyk pan Diamant chciał tego durcha zagrać...
Też dobrze, i tak się może zdarzyć. Ale później nasuwa się pytanie: kto pójdzie zawiadomić
małżonkę? Wszyscy wzdragają się, jedynie Chane Dwoszak zgadza się, idzie i puka do drzwi.
Otwiera pani Diamantowa i pan Chane Dwoszak pyta:

Przepraszam, czy tu mieszka wdowa po panu Diamancie ?

Pani jest oburzona.
— Co też pan mówi? Pani Diamantowa — owszem, ale wdowa?
A pan Chane Dwoszak:

Założy się pani?

Też pięknie, ale jest też inna wersja...
Chane Dwoszak puka, pani Diamantowa otwiera, a Chane:

Łaskawa pani, pani małżonek siedzi w kawiarni „Arco” i wróci później do domu...
Pani Diamantowa gniewnie:
— A to łotr! A to łajdak! I na pewno gra w karty!
Chane Dwoszak przytakuje:
— Gra! Gra!
A pani Diamantowa:
— Jeśli gra, to na pewno przegrał, i to sporo przegrał, prawda?
A Chane Dwoszak:
— Przegrał, łaskawa pani, i to sporo...
A pani Diamantowa:
— Ażeby go szlag trafił!
A pan Chane Dwoszak:
— Od pani ust, łaskawa pani, do bożego ucha krótka droga! Właśnie się to stało, leży na
podłodze w kawiarni „Arco”... zdążył tylko przedtem zgłosić durcha...

13:20
Rozmowa premiera z prezydentami
(Sala Brożka)

33

background image

Obecni: premier, prezydenci, przewodniczący parlamentu, minister spraw zagranicznych
Republiki Czeskiej, tłumacze.
Po opuszczeniu przez głowy państw Sali Tronowej towarzyszące im osoby przechodzą
korytarzem do Sali Władysławowskiej.
Kiedyś, w listopadzie pięćdziesiątego pierwszego roku, zaczęły do mojej celi przez szpary nie
przepuszczającego światła okna przylatywać muchy. Policzyłem te muchy, było ich
dwadzieścia siedem.
Musiałem się bardzo starać, aby mi nie pouciekały. Dawniej, kiedy wyprowadzali mnie na
przesłuchanie, szedłem roztrzęsiony i powoli zawiązywałem sobie oczy ręcznikiem. Teraz
starałem się wyjść z celi jak najszybciej, aby drzwi na korytarz pozostawały otwarte jak
najkrócej.
Tak samo postępowałem podczas powrotu z przesłuchania, aby drzwi zamknęły się
natychmiast. I pierwsze moje zadanie: policzyć muchy, by przekonać się, czy któraś mi nie
uciekła. Byłem bardzo szczęśliwy, gdy naliczyłem ich znów dwadzieścia siedem.
Dzieliłem się z przyjaciółkami jedzeniem... kilka kropli to kawy, to znów zupy garść
okruszków chleba. Musiałem leżeć i spać z rękoma na kocu i muchy siadały mi na rękach i na
twarzy i gryzły mnie, i piły krew...
Nie wiem dokładnie, jak długo żyłem z muchami. Odkryłem wówczas jeszcze inne zwierzęta,
pająki. Miałem problem: A jeśli pająk schwyta którąś z much?
Coraz bardziej byłem sam, much było coraz to mniej i mniej, co sprawiało, że byłem bardzo
nieszczęśliwy W końcu zniknęły wszystkie i zostały mi tylko pająki... Jakże opiszę
nieludzkość ludzi i ludzkość much?

do 13:30
Posłowie do parlamentu, ministrowie, korpus dyplomatyczny i goście przychodzą na Zamek

Przybywający idą pieszo przez pierwszy dziedziniec do Matyaszowej Bramy. Idą przez sale
Plecznika i Rothmayera, gdzie przy pomniku T.G.M. pełnią straż dwaj żołnierze. Dalej idzie
się przez korytarze Klinowy i Szeroki, gdzie stoi szpaler Straży Zamkowej, korytarzami w
Skrzydle Południowym obok Kancelarii Wojskowej do Sali Władysławowskiej.

Słuchaj no, Bogusiu, coś ty nabroił z tym Menzlem... z tym Skowronkiem na uwięzi?

Przecież to przepis, jak likwidować komunistów. Pokazaliśmy to sekretarzom powiatowym w
Chociebożu... I wiesz, Bogusiu, co powiedzieli?
— No, co, Mirku, co?
— Ja ci to powiem... krzyczeli.., dawać ich tu, już my to załatwimy z nimi po
komunistycznemu... Kiedy się zejdziemy wszyscy... ten Skowronek na uwięzi jest w sejfie...
trzy klucze, ja mam jeden, drugi ma minister kultury, a trzeci pierwszy sekretarz... to tak,
Bogusiu, jakbyś chciał komuś pokazać koronę królewską, skarby narodowe... trzy klucze
muszą być do kupy... w przeciwnym razie skarbiec się nie otworzy...
— To Skowronki na uwięzi, Mirku, są takie sławne?

13:45
Kończy się rozmowa prezesa Rady Ministrów z prezydentami
Głowy państw w towarzystwie ministra spraw zagranicznych i kierownika protokołu MSZ
opuszczają Salę Władysławowską.
Prezes Rady Ministrów i przewodniczący parlamentu powracają do Sali Tronowej.
Przychodzi kanclerz Zgromadzenia Narodowego.

34

background image

Ze mnie, Cassiusie, byłby chyba kiepski krytyk. Na pytanie redaktora, gdzie nauczył się
swojej subtelnej ironii, Adolf Branald odpowiedział: Od tatusia. Kiedy nie chciał, abym
chodził z pewną dziewczyną, tatuś mi powiedział: Zauważyłeś, że jej mamusia ma czerwony
noseczek? Oto jak mnie tatuś nauczył subtelnej ironii. Ale teraz, Cassiusie, ja się zabawię w
krytyka... To, czy synalka interesowało, że mamusia ma spiczasty czerwony nosek... to na
pewno nie. Młodego mężczyznę interesowało, czy córka ma pizdę do rzeczy, a tę pannę
interesowało — wedle Schopenhauera — czy młody mężczyzna ma chuja nie od parady.

15:15
Składanie życzeń przez prezydium Zgromadzenia Narodowego
Składanie życzeń przez członków rządu
(Sala Spotkań Towarzyskich)

Wokół grających w karty stoją kibice. Niekiedy, wnioskując z tego, jak trzymają

papierosa, jaką mają minę, jak gestykulują, ich faworyci wychodzą tą albo ową kartą. Pan
Diamant, dopóki jeszcze żył, chciał wyjść kierową damą, ale jego kibic po drugiej stronie
stolika klepie się lekko w dziurkę od guzika po lewej stronie swojej marynarki. I pan Diamant
przytakuje i uszczęśliwiony wychodzi w ten kier. I przegrywa. A później, przy kawie, pan
Diamant złości się...
— A toś mi pan świetnie poradził z tą kierową damą... Po co stukał się pan w serce?
Ale jego kibic broni się:
— Meine Name aber ist Caro...
Kiedy indziej pan Diamant zamierza wyjść w karową kartę, jednakże jego kibic pan Caro
wskazuje palcem na siebie... I pan Diamant uszczęśliwiony wychodzi w karowego waleta..., i
przegrywa. Przy kawie złości się...
— Znów mi pan, panie Caro, głupio kibicował...
A pan Caro spokojnie:
— Dobrze panu pokazywałem, powinien pan wyjść w piki. Was macht ein Herz? Pik! Pik!
Oczywiście, zacząłem opowiadać o karciarzach i kibicach, ale chciałem się tylko
przygotować, ta anegdota to tylko tajm aut... czas na odpoczynek w kawiarni „Zur Finke”
albo „Arco”, słowem — w galicyjskiej kawiarni, być może we Lwowie, w Lemberg.

Posiedzenie parlamentu

Przysięga prezydenta republiki

„Przysięgam wierność Republice Czeskiej. Przysięgam, że będę przestrzegać jej Konstytucji i
prawa. Przysięgam na swój honor, że urząd swój będę sprawował w interesie całego narodu i
zgodnie ze swoim sumieniem i wiedzą”.

Ale, Cassiusie, to jeszcze nie koniec tego wszystkiego..
Owa szlachetna pani Pflausch, właścicielka galerii w Westfalii, przyjechała wraz ze swoim
drukarzem i absztyfikantem, w „Zielonym laboratorium” zachwycała się aksamitną
rewolucją, ściskała mnie i gratulowała, jakież to szczęście mnie teraz spotkało, że zgadza się z
tym także prezydent republiki, a przede wszystkim grafik Anderle zgodził się dać do
dyspozycji swoje grafiki, to szczęście, że w jednym tomie ukaże się mój Zaczarowany flet,
Słowa, słowa,
słowa... Havla i czterdzieści grafik Jerzego Anderlego...

14:20

35

background image

Prezydent opuszcza Salę Władysławowską
Fanfary z Libuszy Smetany
Organizacja orszaku podczas opuszczania sali:
1) po lewej prezydent, po prawej — jego małżonka
2) po lewej stronie przewodniczący parlamentu, po prawej — jego małżonka
3) po lewej stronie premier, po prawej — jego małżonka
4) kierownik Kancelarii Prezydenta Republiki
5) głowy państw (kolejność wyznacza okres sprawowania urzędu)
6) naczelnik Kancelarii Wojskowej Prezydenta Republiki
7) prezydium Zgromadzenia
8)rząd

Pan Rachlik przechodząc obok handlu zbożem pana Pollaka powiedział:
— Może mnie pan pocałować w dupę, panie Pollak. ..
I został oskarżony o obrazę honoru... W przeddzień procesu sędzia siedział przy piwie u
Fidrmuców i dumał, dumał... i nagle się rozpromienił... Nazajutrz z upodobaniem wysłuchał
oskarżyciela pana Pollaka i wydał wyrok: uwolnienie od winy.., bo wprawdzie uczyniono nie-
przyzwoitą propozycję, ale bez obowiązku jej spełnienia...

15:00
Składanie życzeń przez prezydentów
(Sala Muzyczna)

15:35
Składanie życzeń przez korpus dyplomatyczny
(Sala Zwierciadlana)

16:15
Składanie życzeń przez gości
(Galeria Rudolfa)

16:35
Prezydent przyjmuje defiladę oddziałów honorowych

(Trumna przedwcześnie zniknęła w mroku, rozsuwane drzwi ze złotymi płytami zamknęły
się, zdążyłem tylko krzyknąć: — Zegnaj, Jarku!)

-No i słuchaj, pewna dama, która nosi nazwisko Pflausch i która ma galerię gdzieś tam

w Westfalii, tam, gdzie w pobliżu znajdują się Luneburskie Wrzosowiska, gdzie przebywali
więźniowie obozów koncentracyjnych i śpiewali:

Wir leben in Mohren. .. wir sind die Soldaten..
die Arbeit ist unendlich..

ta pani Pflausch wpadła na pomysł, że można by urządzić wystawę w jej galerii gdzieś tam
koło Bremy i że tam mogłaby się jeszcze za komunistów odbyć wystawa pana Jerzego
Kolarza i pana Józefa Jiry i że ja miałbym ją zainaugurować... a ja, obawiając się śmierci,
zgodziłem się na to... ale po pisemnej zgodzie uwolnił mnie od tego Józef Jira, który
przyjechał do mnie do Kerska i przerażony, ale z odwagą w oczach pokazał mi list...
.. .Meine liebe Frau Pflausch...

36

background image

i pisał jej tam, że nie może wystawiać razem z emigrantem Jerzym Kolarzem, bo w

przyszłym roku ma mieć wystawę prezentującą cały jego dorobek, wystawę, na jaką czekał
całe życie... w „Manesie”

17:20-17:30
Od Bramy Matyaszowej otwarto korytarz do
katedry Świętego Wita

Członkowie rządu, prezydium Zgromadzenia Narodowego, korpus dyplomatyczny i inni
goście mogą zająć wyznaczone miejsca w Katedrze. Późniejsze przejście nie jest już możliwe.
Wszystkie dziedzińce Zamku Praskiego — z wyjątkiem pierwszego — dostępne są dla
publiczności.

17:50
Prezydent Republiki wygłasza swoje pierwsze
przemówienie do społeczeństwa
(balkon na Dziedzińcu Trzecim)

Dziesiątego kwietnia, w wigilię Dnia Więźniów Politycznych, zmarł Jarosław Kladiva, ten, co
przez cztery lata opierał się Śmierci i dzięki temu przeżył nazistowski obóz koncentracyjny
Dziś, w Wielki Czwartek, w wigilię Wielkiego Piątku, na dwa dni przed Zmartwychwstaniem,
wszystko to, co w profesorze uniwersytetu doktorze filozofii Jarosławie Kladivie śmiertelne,
ofiarowane Zostanie za chwilę płomieniom. Po srogiej zimie — pierwszy wiosenny grom. I
ogniste Wniebowzięcie.

Do Kartaginy przybyłem wówczas
Płonąc płonąc płonąc płonąc
o Panie Tyś wydarł mnie
o Panie Tyś wydarł
płonąc

Po Jarosławie Kladivie zostanie ostatecznie to, co wskrzesza to istotne i sięga gwiazd.
Dlatego poprosił swoją żonę, aby w porę przedłużyła ważność jego karty wędkarskiej, dlatego
polecił, aby kupiła mu rękawice bokserskie.
Wtedy odezwał się grom
DA.
Damyata: łódź odpowiadała
Radośnie dłoni bieglej w żaglach i we wiosłach...

Kladiva, kiedy wyczuł, że zaczyna się wyrąb w jego lesie, wyruszył w długą podróż ku
Morzu Północnemu tylko dlatego, aby pływając wzmocnić mięśnie przed tą ostatnią walką, o
jakiej wie tylko kapłan i święty. I tak oto chłopięcym gestem Jarosław Kladiva przechytrzył
Wieczność i — mimo umierającego ciała — znajdował się poza niebezpieczeństwem.

Wtedy odezwał się grom.
DA.
Dayadhvam: słyszałem, jak klucz
Obrócił się w zamku raz jeden jedyny..

17:58

37

background image

Prezydent wraz z małżonką chylą czoło przed klejnotami koronacyjnymi w kaplicy św.
Wacława, a po nich zaproszone głowy państw, przewodniczący parlamentu i prezes Rady
Ministrów z małżonkami.

A ja, Cassiusie, podczas przerwy Głośnej samotności, w cztery oczy mówię:
— Słuchaj no, Mirku, coś ci powiem... A więc te Skowronki na uwięzi znajdują się pod strażą
sześciu zamków, do których mają klucze jedynie zasłużeni członkowie partii. Znakomicie!
Jak pewnie wiesz, moja żona pracuje w Surowcach Wtórnych... Ja piszę książki, a ona, jako
księgowa, posyła je z kolei za pokwitowaniem do fabryk papieru... A tam jako robotnica
pracuje piękna Cyganeczka, Zuzia, Zuzuleńka... kiedy jest zmęczona, to uśmiecha się tylko i
żali: Nóżynki bolą... i to właśnie ona mówiła mojej żonie, że odwiedziła rodzinę w Bardziejo-
wie, a kiedy po południu robiła sobie trwałą ondulację u fryzjerki, to śmiała się do łez, bo
jedna z klientek opowiadała po słowacku treść filmu Skowronki na uwięzi... Jeszcze mnie
brzucho boli — mówiła Zuzia — tak się, proszę pani, śmialiśmy... a fryzjerki tak się śmiały;
że aż kwiczały i obrzygały sobie śniadaniem dłonie... I masz to tu jak w bajce, Mirku, sześć
kluczy i pod sześciu zamkami strzeżesz Skowronki na uwięzi... A ja widziałem je w leśnej
„Gajówce”, przyjechali tam z Pragi miłośnicy piwa, a było tych gadułów piętnastu... I... pani
kierowniczko, możemy sobie puścić film na wideo? I tak oto nie tylko ja, ale i goście oraz
pani karczmarka zobaczyliśmy te twoje Skowronki pod specjalnym nadzorem...
A ponadto, Cassiusie, w tym subtelnym ironizowaniu pana Branalda kryje się jeszcze i to, że
się w końcu rozeszliśmy. Ale, Cassiusie, jak mogliśmy się z panem Branaldem rozejść, skoro
wcale się nie schodziliśmy? A jeśli, to on hejta tą swoją subtelną ironią, a ja wiśta tą moją
grubiańską szarlatańską ironią, tak jak nauczył mnie nie mój tatuś, ale dosadni ludzie
wszędzie tam, gdzie przebywałem... A więc, Cassiusie, tylko w niewielkim stopniu pokazałem
ci, dlaczego cierpiałem na kompleks niższości... i tak ściągnąłem te swoje Skowronki na
uwięzi, aby wydać je później pod tytułem Perełki na dnie... i żeby te Skowronki na uwięzi nie
leżały odłogiem, napisaliśmy z panem Menzlern scenariusz, on zaś nakręcił film, który
spotkał zaszczyt, że po panach Branaldzie i Pilarzu, ten obraz z kolei zamknięto na sześć
spustów i kluczy niczym klejnoty koronacyjne, które najpierw uwolnili chłopcy z Barrandova,
kiedy w akcie antypartyjnym i antypaństwowym wynieśli je i sprzedawali od Szumawy aż po
Tatry, a które w końcu oswobodziła z krucyfiksem po pogrzebie lub musztardą po obiedzie
aksamitna rewolucja.

18:00
Uroczyste Te Deum
(katedra Świętego Wita)

Już ty to wiesz, Cassiusie, mrozy są takie, że kiedy przyjechałem, wczoraj, i w szopce — bo
nie wyszły mi naprzeciw te cztery dorastające koteczki, moje dziewczynki — znalazłem je
sztywne, zamarznięte w szopce z sianem, leżały tam wyciągnięte jak zabalsamowane koty
egipskich faraonów, jak leżące gliniane konie z chińskimi żołnierzami... Te mrozy, to one
szopkę z sianem przemieniły w trupiarnię, kostnicę...
Poczekam, a gdy ziemia rozmarznie, pochowam te swoje ślicznotki pod czeremchą i
krzakami zdziczałych malin, aby po jakimś czasie korzonki i naczynia włoskowate malin i
czeremchy łapczywie je pożarły, i aby —a musi znów upłynąć trochę czasu — te moje
dziewuszki przemieniły się w kwiaty i zapach czeremchy i malin ku czci Sierioży Jesienina...
Kersko, wtorek, luty, dziewiątego, 1993 roku
Z Pragi 10:05; Kersko, Ławeczka 10:55; nakarmić koty, a ten oto kolaż skończyłem o
godzinie 12:50.
Mój tekst — TO CO POZOSTAŁO po Spowiedzi bez rozgrzeszenia.

38

background image

14:11 wyjeżdżam z Kerska z przystanku na żądanie „Przy Ławeczce”.
15:30 oddaję tekst w restauracji „U Hynków” przy Sztupartskiej.

Płonąc płonąc płonąc płonąc
O Panie, Tyś wydarł mnie.

KRAJOBRAZ W SZACIE ZIMOWEJ

Motto:
Przedstawienie zaczyna się w chwili,
kiedy widzowie opuszczają teatr
Jan Grossman, dyrektor Teatru Za Balustradą

Havle, Havle, vincere scis, sed victoriae uti nescis.
Klausie, Klausie, redde mihi legiones meas.
Quo usque, Mećiarze, abutere patientia nostra, nihil te timor populi, nihil te audacia omnium
bonorum! Quo usque tandem abutere patientia nostra!
Cięcie!
Kochany Cassiusie, jako że mięknie mi mózg, to zamiast kołysanki:

Spij, syneczku, śpij,
czarne oczka zmruż....

deklamuję ci antyczne cytaty, tak jak zachowały się jeszcze w moim rozmiękczonym mózgu.
Cassiusie! Istny koszmar! O Austria! Omnes bellum gerunt, sed tu, Austria, nube! Wszyscy
wokół ciebie prowadzą wojny, a ty, Austria felix, ty się żenisz! Zmieniły się nawet, Cassiusie,
transcendentalne niebiosa! Ten błąd kosmetyczny, ta tradeunion między Czecho-Słowacją ma
dalekosiężne skutki, tak jakbym kazał cię wykastrować! Radio Wiedeń, skąd bierze się w nim
ta bezczelność? Tak pytał premier w programie: „Co przyniósł tydzień?” na pytanie
lewackiego posła... A kiedy będzie referendum? Bez referendum nie możemy przecież żyć
demokratycznie? Wobec tego pan Klaus zapytał tego lewaka: Kto dał panu mandat, by
zadawać takie pytanie? Skąd w panu taka bezczelność?
Tak, Cassiusie, skąd w wiedeńskim radio i w Austrii w ogóle bierze się ta bezczelność, ta
judische chucpe... jetzt folgen Nachrichten aus der Tschechien? Tschechei, Tschechien.... Skąd
się bierze ta chucpa? I to ma być nazwa państwa? To pamflet, to pejoracja... judische chucpe!
Jakie to było, Cassiusie, piękne, Protektorat Bóhmen und Mahren... jak piękne jest
staroaustriackie Kónigreich Bohmen... Bóhme! Już Celtowie przed nami mówili o tej kotlinie,
że zamieszkuje je plemię Bohojemów, i Bóhme... Bohemian, Bohemowie, praska bohema! To
brzmi: Piękna porcelana aus Bóhmen... ale aus Tschechien? Czy, Cassiusie, jesteśmy jakimś
klubem sportowym na przedmieściu Cieplic? Na peryferiach Czeskich Budziejowic? Ja wam,
dranie, pokażę! Die Nachrichten aus Tschechien, aus Prag. Kto wam we Wiedniu dał do tego
mandat, skąd bierze się w was ta bezczelność?
Ciągle jeszcze nie śpisz, Cassiusie, wobec tego zamiast kołysanki zaśpiewam ci:
Die Fahne hoch,
die Reihen dicht geschlossen,
SA marschiert...

39

background image

i to na cześć Bohmen und Mahren, und Schlesien... ale Tschechien? Nigdy Czechia Karlin, to
tak, Czechia na Libni, gospoda, gdzie prowadziliśmy dyskurs z panem Jodasem i jego
przyjaciółmi, którzy bronili wkroczenia i agresji wojsk Układu Warszawskiego na Tschechien
in Bohmen, na Czechosłowacką Republikę Socjalistyczną, co to chce mieć znów referendum.
Cassiusie, z musztardą po obiedzie, z krucyfiksem po kremacji? Po operacji kosmetycznej,
której nie dokonuje ani pani ordynator Peśkova, ani specjalista od operacji kosmetycznej po
poparzeniach, pan ordynator Fara? Nigdy!
I, kochany Cassiusie, pan Mećiar, ten, który z panem Kńaźkiem byli niczym koncesjonowana
firma Wichterle i Kovarzik, jak Laurin i Klement, jak Marks i Engels — tak teraz po
kosmetycznym zabiegu znów ci koncesjonowani chcą jeszcze uchwalić mały i paradny pokój
westfalski, już znowu Initio in partes, panie Mećiarze, niech pan będzie tani na Słowacji
rozsądny, zrobiłem panu przecież reklamę, bo pana lubię... Napisałem dla pana slogan wy-
borczy:
Marlon Brando and Vladimir Mećiar nie muszą podrywać kociaków!
Niechże pan będzie roztropny, kiedy byłem gimnazjalistą, znalazłem się w Turzowce nad
Kysucą, przed kościołem po południu zebrali się i żebrali wszyscy gamonie z okolicy, nie
będziecie przecież półgłówkami z Turzowki, do licha, bądźcie choć odrobinę z siebie dumni,
panowie Milanie Kńaźko i panie Vladimirze Mećiarze... nie sprawicie przecież Pradze takiej
przyjemności i nie będziecie dokonywać Initio in partes... w partii, która otrzymała
siedemdziesiąt procent głosów wyborczych! Do licha, dwaj gamonie z Turzowki nad rzeką
Kysucą, która koło Żyliny wpada do Wagu, a Wag do Dunaju, Dunaj zaś do Morza Czarnego,
gdzie żył ongiś na wygnaniu w delcie Dunaju Publius Ovidius Naso i pisał pełne rozpaczy
listy do Rzymu, aby pozwolono wrócić mu z wygnania do domu... dlaczego? Że napisał:
Dążymy do osiągnięcia zakazanego...
Koncesjonowana firmo Mećiar i Kńaźko, wiecie panowie, co by było najlepsze? Gdybyście
złożyli na mnie skargę... Przed sądem to, co powiedziałem panom tak pochlebczo, dzięki
dziennikarzom, którzy panów bezgranicznie kochają, nabrałoby rozgłosu, a teraz już, Cassiu-
sie, śpij, lulaj... abyś znów nie dostał drgawek, starczy, gdy w rodzinie ja jeden cierpię na
rzucawkę...
Cięcie!
Ale jest popołudnie, Cassiusie, będziemy odprawiać nieszpory. Siedziałem w „Tygrysie” i
Freddy przyprowadził uczennicę Akademii Przemysłu Artystycznego, malutką Cyganeczkę,
która była w o tyle gorszej sytuacji, że była Słowaczką z Chocieborza. I paliła ci ona, jedną
ręką zwijała papierosa i kopciła, a jak nie piła piwa, to opierała główkę o krawędź kufla i
podrzemywała... Panowie mieli problemy, opowiadali, jak podczas miłosnych igraszek
wsadzili do pizdy — jak mówi się ordynarnie: do cisi — telefon ze słuchawką i z całą tą
resztą, z tym teraz plastikowym samozwijającym się przewodem, ciągnęli, ciągnęli, ciągnęli,
ale telefonu nie wyciągnęli... a Cyganeczka, która była w o tyle gorszej sytuacji, że była
Słowaczką, do tego z Chocieborza, wpatrywała się we mnie rozkochanymi oczyma i jedną
rączką skręcała sobie papierosa za papierosem, a kiedy wypiła pilzneńskie, to drzemała na
krawędzi kufla i słodko wzdychała, tak jej było dobrze...
Tylko że!... Panowie musieli wezwać lekarza, bo co z tym telefonem, który zniknął w piździe,
czyli — jak to się brzydko mówi — w narządach rodnych. A więc przyjechała karetka
pogotowia, kolega doktor, i uznał przewód telefoniczny za pępowinę, i określił wydobycie
telefonu z pizdy, z — jak się to ordynarnie mówi: z cipy — jako abrazję, łyżeczkowanie, i
chłopaki musieli zapłacić za ten zabieg lekarski jak za przerwanie ciąży, aby już nigdy więcej
nie mieli ochoty wzywać dla zabawy pogotowia ratunkowego, bo lekarz to też tylko człowiek,
zwłaszcza gdy właśnie siedzi w gospodzie...

40

background image

A Cyganeczka, która, Cassiusie, była Słowaczką, nadal zwijała sobie jedną ręką w bibułkę
pursiczan, tytoń, i szybko dopiła piwo, i oparła głowę na pustym kuflu, i nadal wzdychała, i
patrzyła na mnie skośnie rozkochanymi oczyma, a potem powtórzyła kilkakrotnie:
— Wstydzę się to panu, mistrzu, powiedzieć...
W końcu jednak wyjawiła:
— Przyprowadziłam panu konia...
A ja na to:
— Masz, ci, babo, placek! A to mi dopiero!
I pytam, Cassiusie, Freddy’ego:

Co to ma znaczyć?

A Freddy, urodzony w austriackim Linzu, gdzie znajduje się najdłuższy płac w Europie
Środkowej, półtora kilometra i w dół aż do Dunaju, więc Freddy skinął głową i zaczął też
jedną ręką zwijać pursiczan...
— Tak to już jest — powiada — to nasza uczennica.., na pierwszym roku. A ten koń jest
biały...
Przestraszyłem się...
— Biały, biały... ale gdzie jest?
— Stoi na dworze przed „Tygrysem”...
A ta Słowaczka, która wyglądała jak Cyganeczka, choć była z Chocieborza i na pierwszym
roku Akademii Przemysłu Artystycznego, przytaknęła radośnie...
— Należy do pana...
A ja przeląklem się. .
— Ale gdzie go umieścimy?
A ta Słowaczka w pierwszej wiośnie Akademii Przemysłu Artystycznego klasnęła w dłonie.
— Nie ma sprawy. Przejdzie przez szynk i może być tu z nami, a potem postawimy go w
korytarzu...
A ja bladłem, a panowie sprzeczali się o uiszczenie rachunku za to łyżeczkowanie, nie chcieli
zapłacić za to, że pan doktor fachowo musiał wyciągnąć telefon... z bakelitu z pizdy, z — jak
to się ordynarnie mówi — z cipy...
Sam widzisz, Cassiusie, co się na świecie dzieje, ciesz się, że jesteś tu na zdrowym powietrzu
pełnym marznącej szreni, która pociągnęła wszystkie gałązki i wszystkie konary i wszystkie
pnie, obrysowała je raz jeszcze... białymi konturami... i wystarczyło, że usiadł na nich w słoń-
cu ptak, by zaczął się sypać delikatny i subtelny śnieżny pył i w blasku słońca w tym
sypiącym się zmrożonym śnieżnym pudrze tworzyły się kręgi tęcz, brylantowe refleksy i
blask gwiazdy Syriusza, na którym spalają się z trzaskiem wszystkie minerały i metale, a ta
dolna gwiazda pod Orionem nazywa się, Cassiusie, Syriusz, i to jest
108
moja gwiazda... a ja cię dokształcam dlatego, że niemal przez rok byłem kierownikiem
wydziału kulturalnego komunistycznej partii w Nymburku... Dlatego tak chętnie i tak często
daję ci lekcje, aby zmniejszył się analfabetyzm wśród kotów.
Cięcie!
Szkoda, Cassiusie, że nie ma z nami Sonji Henie, tej Norweżki, która tak to umiała na
łyżwach, że nakręcono z nią jako z mistrzynią świata film Zaśnieźona romanca...
Ta romanca, którą mamy tu w Kersku już piąty dzien... i to za darmo.... Tego białego konia,
którego mi podarowała ta Słowaczka, Cyganka z Chocieborza, ta adeptka pierwszej wiosny
Akademii Przemysłu Artystycznego, a więc tego siwka chciała mi przywieźć aż tu, do
Kerska, i to za darmo, ale ja jej to wyperswadowałem, raz dlatego, że boli mnie noga, a
przede wszystkim — że kotki mogłyby go zagryźć, bo są zazdrosne.

41

background image

Ale! Ty, Cassiusie, ty nawet nie wiesz, w jakiej zaśnieżonej romancy żyjecie w tym

nudnym Kersku.... Od Nehvizd, od gospody i restauracji „U Wydrów”, zaczyna się ta baśń, i
wszystkie drzewa, i w ogóle cała roślinność wraz ze ścieżkami, wszystko zasypane jest
marznącą mżawką, szronem, szrenią, sadzią, co wszystko żywe i martwe obrysowują białymi
kreskami, Uniami falistymi i konturami... A wygląda to tu w polach i na drzewach wzdłuż
drogi i gdziekolwiek, jakby tutaj, koło drzew i krzewów, odbywał się konkurs cukierników,
którzy w mistrzostwach świata cukierni mają tylko jedno zadanie, ubitym śniegiem, ubitą
śmietaną udekorować ten krzak i to drzewo, jakie sobie uczestniczący w tej konkurencji
cukiernik wybierze... a cukierników na konkurs przyszło tylu, ile jest w kerskim rewirze
leśnym drzew i krzaków, współzawodniczący ze sobą dostali nawet rozstawiane drabiny, a do
tego jeszcze takie przesuwane, na kółkach, aby swoimi bakelitowymi rożkami sięgnęli aż do
koron... i tam artystycznymi paluszkami i zgodnie ze swoim gustem pociągnęli bitym
śniegiem i delikatną śmietaną wszystko tak, jak o tym marzył nieżyjący już sekretarz partii
komunistycznej Związku Sowieckiego i premier rządu Nikita Chruszczow, który powiedział...
Cassiusie, obudź się, nie śpij niczym młodziutka maciora, obudź się, koteczki moje, bądźcie
czujne... Najmilszy obraz Chruszczowa macie teraz w lutowym Kersku. Krajobraz w szacie
zimowej..
Cięcie!
I wiesz, Cassiusie, jakież to było piękne! Drogi zlodowaciałe, Glatteis, jak mówią Niemcy z
Sudetów, Eisglatte, jak powiadają ci z Tyrolu, gołoledź, i oto przez tę lodową taflę, przez ten
malutki stadion, tą drogą, tak gładką od mrozu, jakby ją pociągnięto wazeliną, wyobraź sobie,
gdyby z Sernic aż do nas, przed naszą furtkę, nadjechała na łyżwach para taneczna, Sonja
Henie i Nikita Chruszczow, i przed naszą zielono-białą furtką jedynie dla nas wykonaliby
podwójnego axel-paulsena i potrójnego wyrzucanego rittbergera! ... Masz wyobraźnię?
Masz...
A z tego, że moglibyśmy stanąć przed sądem za obrazę honoru koncesjonowanej firmy
Mećiar i Kńaźko, nic sobie nie rób, jako okoliczność łagodzącą wskazałbym, żeś to ty,
Cassiusie, mnie do tych oszczerstw namówił... Aha! Jesteśmy przy Zaśnieżonej romancy, przy
śnie szalonego cukiernika! Jesteśmy tam, gdzie znaleźliśmy się dzięki usunięciu
kosmetycznego błędu w socjalizmie z ludzką twarzą, tam, gdzie nie chcieliśmy być, wrócili-
śmy po tysiącletnich rządach tam, gdzie także nigdy nie byliśmy A przecież delikatna zamieć
śnieżną mżawką przewiewa na wskroś ludzkie twarze i postaci niczym mgła... jak Harry Piel
w filmie Niewidzialny.., ta marznąca mżawka podąża tam, dokąd chce... i pozostawia za sobą
kruchy ślad zwyczajnych muśnięć szronu, sadzi, żałosnych opatrunków i waty i tak oto
Zaśnieżona romanca mija granice narodów budki strażnicze, urzędy celne... i to za darmo.
Ponieważ to, na co teraz narzekamy, to nasza ozdoba, tylko po to muszą mieć ludzie oczy, tak
jak masz je ty..
Cięcie!
A do mnie przez furtkę wspomnień, które, Cassiusie, jak uczy Novalis, są drugą
teraźniejszością, wchodzi z dziennika „Młody Front Dzisiaj” na pierwszej stronie pan Mećiar,
odziany w kombinezon na niepogodę, taki sam, jaki nosi chętnie także Wacław Havel,
uśmiecha się jak Otello z czasów, kiedy był zakochany w Desdemonie, a więc był młody, za
nim tak, jak chodzą cygańskie kobiety, w przyzwoitej odległości, idzie za nim jego sekretarka,
powietrze, które tę parę łączy, jest z filmów Wylera Rzymskie wakacje albo Jak ukraść
Wenus... to moje zdjęcie stulecia.. A ty, Cassiusie, dziwisz się, że ułożyłem slogan:
Marlon Brando i Vladimir Mećiar nie muszą podrywać kociaków!? Ja wiem, bo ja pana,
proszę pana, dokładnie, ale to dokładnie rozumiem, zwłaszcza zaś teraz, kiedy ma pan impuls,
który drażni pana tak jak szlachetnego szwajcarskiego byka trzy dni ciemności i postu przed
korridą...

42

background image

Jeśli Bóg istnieje, to dajmy na to ta dama, która kroczy za panem w przyzwoitej odległości,
jak cygańska żoneczka za swoim mężem, niech pełni przy panu rolę anioła stróża i ma
miotełkę i szufelkę i niech zamiata za panem piórka z pańskich wynędzniałych i żałosnych
skrzydeł, piórka, pierze... stosiny i lotki ze skrzydeł... chcieliśmy wzbić się do lotu... a ja nie
życzę sobie, aby stał się pan aniołem strąconym ze swoich niebiosów, ze swoich
subiektywnych niebiosów, bo — jak mnie uczył mój Immanuel Kant, który ze swojego
rodzinnego Królewca nie oddalił się bardziej niż na trzydzieści kilometrów, mimo to jednak
swoją moralnością wzleciał do nieba... Co podziwiam, to niebo gwiaździste nade mną i prawo
moralne we mnie... Ohne Subjekt kein Objekt. To sobie, Cassiusie, ośle jeden, zapamiętaj!
Panie Vladimirze Mećiarze, gdzie pan powiedział, że chce być pochowany?
A jednak! Cassiusie, co to ja brałem pod uwagę? Już to mam! I to jest istota praskiej
imaginacji, ironia. Jak nazywamy to z panem Karafiatem, to pierdolenie w bramie. Jesteśmy
kaligraficznymi chłopakami. Tak, Cassiusie, mówiliśmy w mojej szkole powszechnej w
Nymburku: kaligraficzni uczniowie. To byli ci uczniowie, którzy chodzili z nami do trzeciej
Masy, ale już szkołę powszechną opuszczali, golili się już, a w piątej klasie siedzieli z tyłu,
grali tam w karty i czekali na przeżycie czegoś niezwykłego, zanim wejdą w prawdziwie
dorosłe życie obywatelskie. Nie umieli nawet porządnie pisać ani czytać, było
im to niepotrzebne... Dzisiejsi chuligani. Jedynki! Przyszli pisarze w Ameryce, tu — przyszli
posłowie z ramienia partii. Wówczas w moich oczach byli to naprawdę kaligraficzni
uczniowie. Na ich cześć i solidaryzując się z nimi w piątej klasie pozbawiłem gałęzi
świąteczną choinkę dla sierocińca, a pani profesorka Albertsowa na cześć kaligraficznych
uczniów poszła do zakładu dla lekko obłąkanych. Z własnej woli i na wszelki wypadek. Panie
Mećiarze, z panem nie było lepiej, ja byłem enfant terrible, zupełnie tak samo jak pan na wsi.
Ty, Cassiusie, z tymi swoimi przedwiosennymi gruczołami nie jesteś teraz w ani trochę
lepszej sytuacji. Mnie to przeraża. Mamy luty a kotki, nie znające kalendarza, mają w
pizdach, w cisiach... jak się mówi ordynarnie, harmonogram, że jeśli chcą mieć w maju
majowe kociątka, muszą właśnie teraz, a nie kiedy indziej, zacząć to, co ludzie brzydko
nazywają... love story.
Cięcie!
Kaligraficzne chłopaki... Hobl, Czudli od Czerwinków odrąbał na pieńku ostatnie paliczki
palców... a ja ryczałem ze śmiechu. Czudla Czerwinków! Hihihi!
Cięcie!
Cięcie. Przyłapałem cię na wiśniach. Nasz tapicer teatru Klubu Sportowego Neumanna,
zadzwoniła do mnie przerażona jego małżonka... Zanosi się na samobójstwo! A więc
pojechałem tam telegraficznie taksówką i pytam:
— Co się dzieje?
A tapicer zwierzył mi się żałośnie, że nie ma po co żyć na świecie, że nie pociąga go już
pizda... czyli wagina, jak brzydko mawiają intelektualiści...
A ja na to:
— Posłuchaj no pan, to niedobrze! Ma pan na świecie Kościół katolicki, aksamitną rewolucję,
ona przyniesie panu pociechę...
Ale on nadal zdejmował żyrandol, że powiesi się tam na krawacie... nie powiesił się jednak,
zapisał się do partii komunistycznej, a to najlepsze lekarstwo na samobójstwo, ja sam też na
to cierpię...
Cięcie!
I ty Cassiusie, wpadłeś w to na mordę, ale na odwrót, bo tobie, i nie tylko tobie, pizda zaczęła
pachnieć, bo Maca, ta pręgowana kotka, postanowiła, że love story zaczyna się teraz, kiedy
krajobraz jest w szacie zimowej, sypie się teraz śnieżek i sadź i Maca zdecydowała, że musi
mieć w maju majowe kocięta, a tam, w willi, jakże ci tego zazdroszczę, chodziłeś za nią po
parceli, nawijany na jej zapach ciągnący się za pizdą, i chodziłeś tak, głuptasie, jakże ci tego

43

background image

zazdroszczę, po parceli.., pierdoliliście się, nie jedliście i nie pili, trzy dni chodziłeś i
popisywałeś się przez kotami, jaki to z ciebie zakochany amant, ona chodziła tu i tam, z
parceli na parcelę,. ciągnęła cię za nią ta niewidzialna woń jej pizdy, co ja bym za to dał,
głuptasie, aby i mnie porwała tak jak ciebie ta love story i tak popisywaliście się przez trzy
dni, ona przed tobą, ty zaś na odległość za nią, tak jak kiedy jeden samochód ciągnie drugi,
trzy dni w tym sypaniu się złotego deszczu marznącej sadzi... pierdolili, nie jedli, nie pili.., to
jest także najwyższy szczyt ludzkiego życia, jedynie dzięki temu mogą być piękne kocięta i
piękni ludzie... Dlatego i sam Goethe wolał pierdolić niż pisać te swoje wierszyki, a jeśli już
— to tylko pochwalne ody ku czci hrabin i mieszczańskich córek, jako podziękowanie za to,
że tak pięknie, tak po ludzku sobie popierdolił...
Cięcie!
Oczywiście, Cassiusie, i ty to wiesz, taki tu ziąb, że i ja upadam na duchu, i gdybym nie miał
przed sobą wizji Złotego Upojenia, to bym popełnił samobójstwo... Ale wy to tam zniesiecie,
ja także, jest tu taki mały archipelag Gułag, śpię w ubraniu, a nad ranem, o godzinie wpół do
trzeciej, wstaję, dokładam drew do ognia... stawy mi się zacinają, jakbym był samochodem,
który sąsiedzi muszą ciągnąć innym samochodem, co jeszcze jedzie. Upadam na duchu, a
jednak! Jeśli wyto wytrzymujecie na dworze, to dlaczego miałbym tego nie wytrzymać ja,
skoro widzę w telewizji, że wytrzymują to też obywatele w Galicji i w Bośni, i gdzie indziej.
Przynajmniej jestem z nimi, Cassiusie, solidarny. I nic a nic nie pomoże, że wypiłem już
flaszeczkę fińskiej wódeńki, nic a nic nie pomoże to, że jesteś zakochany w koteczce, która,
kurewka, jako że jej natura powiedziała, by miała kocięta w maju, musi się pierdolić
najpóźniej na początku lutego. Śpię ubrany, kiedy idę się odlać, to szczam za wcześnie, tak
więc, kiedy się porozpinam, już się znów zapinam, bo już się obeszczałem... Zresztą,
Cassiusie, z ręką na sercu, rycerze kiedy w tych swoich zbrojach ruszali na wyprawę, to na-
wet w te swoje zbroje przez te trzy dni srali, a byli to rycerze, którzy podążali, by uwolnić
miejsca, gdzie urodził się Chrystus, od bezbożników, zupełnie tak samo jak ja na tych
kerskich wywczasach, z soboty na niedzielę, muszę się niekiedy nawet posikać z solidarności
z wami, które jesteście tam, na dworze, skazane na zimny wychów. Aha! Cassiusie, kiedy
byłem młodszy, to było fajnie... Bez tytoniu i bez piczy nic już w domu się nie liczy... a teraz
jestem tu sam i skąd by się tu miała wziąć gorąca picza! A nawet gdyby była, lepiej obudzić
się z zimna i pisać. Pisanie człowieka rozgrzewa, tak jak teraz mnie. Pan doktor Sedlaćzek,
ten, który uczył mnie pracować na roli, teraz się na tym znam, miał on dwa gorącokrwiste
pieski, szorstkowłose foksteriery, i miał pan doktor śpiwór i te psy z nim spały, ciepłota ciała
psa sięga trzydziestu ośmiu stopni, a więc pan doktor leżał niczym między dworna żeberkami
centralnego ogrzewania... a jego małżonka... no cóż, miała ona zimną pizdę, bo była
katoliczką, wobec czego rozgrzewała się modlitwą... Ale, Cassiusie, z ręką na sercu, gdzie się
podziały te gorącokrwiste pieski i gdzie się podziała modlitwa...
Teraz jest niedziela, kwadrans na czwartą, a ja piszę, aby się zagrzać, piję fińską wódeńkę,
wątrobę mam w ruinie, ale kiedy jest zimno, to i ta biedna wątroba cieszy się, Maska w dłonie
i prosi: jeszcze, jeszcze, jeszcze, byleby tylko nie było mi zimno... i stawy odmawiają posłu-
szeństwa, zatrzymują się, ale maszyna do pisania zdoła je rozruszać, pociągnąć, tak jak jeden
samochód, który nie może ruszyć z miejsca, wprowadza w ruch drugi samochód, co to jeszcze
jeździ... I ja tu siedzę, a wy tam na dworze boicie się zakasłać, jak ja podczas Te Deum w ka-
tedrze Świętego Wita, gdy odbywała się koronacja Wacława Havla, gdybym zakasłał w tej
katedralnej głodomorni, to padłbym, zamarznięty, już tam, a nie tu, w Kersku, skoro podczas
tego Te Deum dostałem ischiasu, przeziębiłem się, tak jak to przepowiedziałem Jurkowi
Kolarzowi: ja na to Te Deum pójdę o godzinie 18, ale i to Te Deum w tej trupiarni będzie
zapowiedzią mojej śmierci, będzie to weksel płatny, kiedy będę umierać na rwę, na
reumatyzm niczym zupełnie zwyczajne przeziębnięte ciało i kości...

44

background image

Mam, Cassiusie, cholerne kłopoty z oddychaniem i z kręgosłupem, nawet dzisiaj nad ranem,
w niedzielę... A jednak! Skoro wytrzymujecie to wy, dzieciątka, tam, to dlaczego miałbym nie
wytrzymać ja, kiedy przyłożyłem drew do ognia tu, w pokoju, jeśli nawet chce mi się prze-
wrócić jak siedzącej drewnianej figurce Jezusa Chrystusa, którego imię często wymawiam
nadaremno. Gdyby was, dzieciątka, nie było, to dlaczego miałbym nie popełnić samobójstwa?
Byłoby mi lepiej. A Archipelag Gułag i Wierny Rusłan to lektura, która pozwala mi na ten lu-
ksus, abym przezwyciężył tę noc, kiedy to stygnę dzięki wyobrażeniu sobie pięknego obrazu,
symbolu tego, jak się powinno malować, pan Nikita rozstrzygnął to za mnie i dodał mi sił,
abym żył nadal... Krajobraz w szacie zimowej. Ja wiem, kiedy panu, panie sekretarzu, napalili
i miał pan służącą tak jak wszyscy arystokraci minionego stulecia, którzy pili w cieple
wódeczkę i marzyli o tym, jak pięknie będzie za sto lat, a przy tym mieli w ciepełku
cholerynę wskutek chlania i marzyli o tym, co wieścił mój Nikita Chruszczow... o widoku z
sani, w kożuchu... o Krajobrazie w szacie zimowej... Ten Nikita, ten Nikita porządnie mnie
wkurwia! ... a co dopiero ten osioł, autor Damy kameliowej, który pisał, że teraz, w tym
minionym stuleciu, w roku pięćdziesiątym piątym, użalał się, jakież teraz to życie jest
obrzydliwe, ach, gdybym tak mógł żyć za sto lat... Ty ośle! My teraz także jesteśmy w gównie
po szyję i mówimy z kolei: ach, gdybyśmy tak mogli żyć przed stu łaty... Jak to powiedział
doktor Kurfirst... intelektualistów czuć gównem na sto metrów, niech pan, mistrzu, trzyma się
od nich z daleka.
Cięcie! Cuter! Nożyczki!
No, jutro będzie już lepiej, wysączymy flaszeczkę do dna, podnoszę się, jakoś mi to nie
wychodzi, ale wlokę się, aby dołożyć do pieca, na zakręcie przewróciłem butelkę, teraz ją tu
mam... Koskenkorva Vodka... Helsinki Finland... ale jeśli koty wytrzymają tyle na dworze, to
dlaczego ja miałbym nie wytrzymać sam na sam z wódeczką, mimo iż pan ordynator Żaćzek
ostrzegał: Każda pinta alkoholu to tak samo dla wątroby, jakby ktoś w nią pana kopnął!
Cięcie!
Ale, Cassiusie, lepiej umierać po pijanemu niż na trzeźwo i myśleć o ostatnich sprawach
człowieka... Ty, Cassiusie, będziesz jutro chodzić z kotką, tą flądrą, po parceli, ty jak kto
niemądry już dziś nic nie jesz, bo przestrzegasz hasła natury: Nie jedli, nie pili, tylko pierdoli-
li... nie... Pierdolili, nie jedli, nie pili.., ja zaś będę widział przez okno, jak sypie się sadź z
gałązek zmarzniętych drzew ale ty, moja krowo jordańska, pójdziesz się popisywać tu i tam w
podmuchu kociej pizdeczki jak prowokator, ponieważ dobrze wiesz, że ja już żadnej piczy w
domu nie mam, i dlatego moje zużycie prezerwatyw jest zerowe, a zużycie papieru
toaletowego ogromne... bo choć nie w portki, to mentalnie nie raz, nie dwa razy zafajdałem
się z tego wszystkiego aż po uszy... A jednak!
Cięcie! Cuter! Nożyczki!
Niepodobna się odciąć od epoki. Zesrać się można!

Ps
Ale, Cassiusie, i ty to wiesz i widzisz. W sionce jest stelaż i siaduje tam Militka, ta koteczka z
białym żabocikiem, białymi skarpeteczkami, różowym noskiem, niczym wydobyte gdzieś z
głęboka wspomnienie, które stało się ciałem, ta moja skarpeteczka mojej młodości, z którą
sypiałem w browarze. I nieustannie myje się, bo a nuż ją spostrzegę? I ja też kiedy idę, a ona
spojrzy na mnie zakochanymi oczyma, pochylam się i ona, Cassiusie, całuje mnie w czoło!
Ma koło różowego noska trzy plamki, kropki, impresjonistyczne muśnięcia pędzla w kolorze
brązowym.... a ze czas płynął, to przez te dwa tygodnie, kiedy tak tu siadywała na stelażu w
sionce, zdążyliśmy się w sobie zakochać... Gdybyś, Cassiusie, zaginął, to zastąpiłaby ciebie, a
to już coś znaczy. Ty wciąż jeszcze chodziłeś na cienkiej lince za tą twoją pizdeczką, a ja już
nazwałem kotkę na stelażyku — Militka, a ona już reaguje na to, pochylam się tylko, daję jej
całusa, a ona mnie... i jestem dla niej kędzierzawym i pięknym młodym mężczyzną, i tak oto

45

background image

odmłodniałem, jak się tego uczyłem, że Jungwerden Goethego, to pragnienie starego poety,
by stać się młodym, urzeczywistniło się tu, ja, blisko już osiemdziesięcioletni głupiec,
zakochałem się w koteczce, w Ulryce von Lewetzow... i ona tę miłość odwzajemnia!
Cassiusie, nie żyłem na darmo! Jestem zbawiony, pośród krajobrazu w szacie zimowej, jestem
w stanie satori, bódhi, jestem w stanie sanskar, w stanie miyein, mistycznym widzeniu i
wizjach, jakie miał ten młodziutki mistyk Tomasz Traherne, ten poprzednik Williama
Szekspira, który jak widzę na dworze, na nocnym niebie, ma swój inicjał... W William...
Nie żyłem na darmo. Cassiusie, zresztą i twoje imię to imię z szekspirowskiego dramatu
Otello, Cassius, wenecki arystokrata, który przez pomyłkę dał Desdemonie chusteczkę i
pośrednio przyczynił się do tego, że Otello przez pomyłkę udusił swoją ukochaną
Desdemonę...
Ten nasz krajobraz w szacie zimowej dał się nam we znaki... Weksel na swoją śmierć z
powodu ischiasu i podagry przepowiedziałem sobie na Te Deum w katedrze Świętego Wita i
nie pomogła nawet podwójna wódeczka „Pod Czeskim Lwem” we wtorek drugiego lutego ani
teraz dwunastego lutego ta fińska Koskenkorva Vodka, po której przewracam się nad ranem
jak drewniana figurka frasobliwego Chrystusa, za dwie minuty minie czwarta godzina nad
ranem i na nic mi się zdadzą hasła: Bez tytoniu i bez piczy nic już w domu się nie liczy czy
też: Nie jedli, nie pili, tylko pierdolili.
Cięcie! Cuter! Nożyczki...
Ty, Cassiusie, jesteś w niebie... Jutro już nie będziesz jadł i pił... a ja pójdę na obiad, bo ja już
nie mam dokąd pójść... A jednak! Gdy zostawię otwarte drzwi do sionki, będzie tam na
wysokości moich oczu czekać na mnie czyściuteńka Militka, moja koteczka, w której się
zakochałem...

SZEWSKI PONIEDZIAŁEK

Motto:
Bohumil Hrabal w ankiecie „Kmenu” napisał... aby wszystkie teksty miały więcej odwagi
wstępowania na cienki lód, aby autorzy bali się swojego pisania... I jeśli w pisaniu Hrabala
widać, że pisze z właściwym sobie lękiem, to byłoby cudownie, gdyby tu się to udało już (czy
dopiero) w roku 88. Niestety, nic o tym nie świadczy...
Doc. dr Milan Hubl, CSc. w książce
Drogi do władzy 17.1.1988

I dlatego kocham ten kraj, tę linię koło Mochowa dzielącą Sławnikowców od Przemyślidów,
rodu znanego z umiłowania pokoju, którzy, kiedy wymordowali Sławnikowców pośród mgły
podstępem i zdradą, w końcu wyrżnęli także Wierszowców, prócz jednego, który tak długo
zwlekał z narodzinami, aż wreszcie w Ołomuńcu pozbawił życia króla czeskiego, może
Wacława... Ale doczekał się!
Teraz, kiedy polityka jest znowu w kursie, muszę Złotej Pradze napisać, że w 1158 roku, jak
sądzę, przedstawiciele morawskich stanów przyjechali do Sadskiej, gdzie spotkali się z pokój
miłującymi Przemyślidami, aby zawrzeć na wieczne czasy Statuta ducis Ottonis... ale, jak mi
z gromkim śmiechem opowiadał pan doktor Zumr, Przemyślidzi te Statuty o wiecznej
przyjaźni podpisali sami, a Morawianie zachlali się gdzieś po drodze, zanim do Sadskiej
dotarli... Bo wszystko to zawinili szlachetni Przemyślidzi, a temu, kto by o tym wątpił, czescy
patrioci wcisną zęby do gardła! Gdzie się pcha Machiayelli z tym swoim Il Principe!?
Powinien uczyć się od Przemyślidów! Aha! Są tutaj w okolicy Libice z ruinami zamku, ot,

46

background image

zaledwie tylko kilka cegieł i kamieni. I jest tu wioska Radzim, Radzim był bratem świętego
Wojciecha, który wyjechał głosić słowiańskim Prusom słowo Boże, tam, nad Przerowem,
pośród pól jest krynica, gdzie się po raz ostatni w sławnikowskich włościach Wojciech ugasił
pragnienie, teraz jest tam kapliczka i ta świeża wodeńka także, a potem Wojciech jechał tak
długo, aż wreszcie dojechał do tych słowiańskich pogańskich Prusów i tak długo naprzykrzał
im się z Pismem świętym, że go w końcu zamordowali, posiekali, porozrzucali... membra
disjecta... i tak oto Wojciech zgodnie z prawem został świętym....
Zbieranie do kupy wszystkich części tego posiekanego ciała była to czynność artystyczna,
twórcza, kolaż, asamblaż, jak to się dziś określa. I tak do głowy kawałek po kawałku, nogę za
nogą, rączkę za rączką, kręgosłup był w kilku kawałkach jak cytra, a więc dopiero po pew-
nym czasie udało się złożyć w całości zwłoki i przewieziono je do gwiaździstego Gniezna,
jeden z historyków mówi nawet, że zgłosili się znalazcy kilku cząstek Wojciecha, ale Kościół
kupował zawsze tylko jedną, dzięki której mogła powstać całość...
Ten sposób tworzenia wziąłem sobie jako motto, membra disjecta, kolaż, ale tekstów, o
których myślę, że stworzą całość, zamierzam napisać Złotej Pradze o tym, jak to umiemy
obchodzić uroczyście szewski poniedziałek w „Złotym Tygrysie”, gdzie królował jako
wyszynkowy i kierownik pan Prochazka z cygarem, który decydował, kto dostanie piwo, a
kto nie. Pan Prochazka, już dawno na emeryturze, tak kochał pilzneńskie piwo, że kiedy
odszedł z „Tygrysa”, to jeszcze nalewał piwo w hotelu „Continental”, w „Contim”. Tam w
piwnicy przez tak zwany krótki przewód nalewał piwo do kufli, do szklenic, nalane piwo
stawiał do windy, naciskał guzik i winda dowoziła do lokalu ten płynny chleb, te pajdy
smarowane masłem, jak „Pod Tygrysem” nazywa się pilzneńskie piwo. I tu pewnego razu,
kiedy nacisnął guzik w piwnicy wyszynku w „Contim”, to pod niebo wznosiły się kufle już
po raz ostatni, bo pan Prochazka został już w piwnicy sam, zjeżdżały już na dół tylko puste
kufle i szklenice, bo pan Prochazka nie żył. Tego wszakże nie będzie, aby czeski wyszynkowy
od beczki uciekał! Powalony przez zawał sam w hotelu „Conti”. W piwnicy.
Nadworny fotograf Złotej Pragi, ten, który robi niemal wszystkie zdjęcia do Kalendarza, on
właśnie otrzymał od hotelu „Conti” zamówienie... Kiedy wkroczy milionowy gość, wtedy,
Flocziczku, pokaż, co potrafisz! Sfotografował milionowego gościa hotelu, wręczono mu
zaliczkę, a on zamiast do „Tygrysa” poszedł do „Jelinków”, i tam mu słusznie ukradziono
kurtkę nie tylko z dwoma tysiącami, lecz także z taśmą filmową, gdzie znajdował się ten
milionowy gość hotelu „Continental”... .siedemnaście lat czekał na tego gościa, a kiedy wlazł
już w paszczę lwa, nie tylko przeszła mu koło nosa okazja wyjazdu za granicę, lecz także
szansa czekania kolejnych siedemnaście lat na dwumilionowego gościa... Teraz leczy się
fonoterapią, nieustannie sobie nastawia:

Pragi nie oddamy,
zburzymy ją sami...

I codziennie ma teraz szewski poniedziałek, który my nazywamy niebieskim...
Dziś niebieski poniedziałek wyróżnia się tym, że goście w kąciku cichych współpracowników
Kalendarza są nachlani jak mleczarskie psy, cały jadłospis jest już zakreskowany jak obraz
Vincenta van Gogha Stoppelfelder. Pole, ściernisko, kreska obok kreski, pociągnięcie
pędzlem ukośnie pochylonym, bieżący metr piw za bieżącym metrem, bo szewski
poniedziałek Złotej Pragi to serial młodych ludzi, mężczyzn i kobiet, którzy przeszli już nie
tylko AIDS, lecz także marskość wątroby i śledziony... A ja ich kocham, bo ta Złota Praga
tworzy jabłuszka oranijskich renet, spośród których w każdej niemal gnieździ się robak
melancholii... Tam, po drugiej stronie lokalu, tam siadywał wynędzniały dawny ober kawiarni
„Arco” Willi Svoboda, nie mógł już chodzić, powłóczył nogami, ale zawsze wypomadowany,
z przedziałkiem pośrodku, lekko pochylony do przodu, jakby niósł tę kawkę, którą w latach

47

background image

trzydziestych roznosił praskim Żydom... a to marzenie każdego członka Złotej Pragi! Willi
umarł na chodniku, wracając ze „Złotego Tygrysa” i nie doniósł już śmierci do domu. Ta
nasza Złota Praga. I ten szewski poniedziałek na dodatek!

Wczoraj zjawił się taki jeden, który w imieniu Pragi pracuje gdzieś w Azji... I albo

mucha tse-tse, albo trąd, albo cholera, po prostu z jakąś chorobą, o jakiej marzą członkowie
Złotej Pragi... zamówił kotlet w placku ziemniaczanym... Kelner, pan Tolek, przyniósł i
wirowym ruchem podsunął talerz temu Milonkowi pod brodę, życzył smacznego... no i masz
go! Milonek wśród gromkiego śmiechu usnął, zrzucił talerz ze sparzoną kapustą i dekoracją
jarzyn pod stół, na obrusie pozostał tylko ten kotlet w placku ziemniaczanym... Wobec tego
postawili pod stołem koszyczek z chlebem, a kiedy Milonek się wyspał, unieśli stół za nogi...
i krzyk, i wrzawa, że pan ober Olek powiedział: „W życiu kelnera są takie chwile, że i bydlę
może od tego zwariować...”. I uniósł lekko obrus, a tam leżał szczęsny Milonek, który tylko
po to przyjechał z Afryki, aby usnąć, a teraz żwawo i czujnie strzegł swojej porcji pod stołem,
wycierał z podłogi sos i kapustkę, aby na koniec wytrzeć chlebem talerz... no i znów!...
piętnastu bywalców uniosło aż pod sufit stół i Milonek wysunął się i niczym w lustrze, jak w
grotesce Chaplina, przyczesał dłonią swoje piękne czarne włosy i zabrał się do kotleta w
placku ziemniaczanym na obrusie, i pałaszował szybko, bo a nuż nagle znów uśnie... Być
członkiem Złotej Pragi to ryzykowne powołanie.

A ja w tenże szewski poniedziałek otrzymałem skargę cyrku Berouska, że powołałem

do życia Nadację Bohumila Hrabala w obronie praw zwierząt, że, podczas gdy on jęczał w
kryminale za politykę, jego dwa niedźwiedzie żyły w raju u jego mamusi, wprawdzie w
wielkiej klatce dla królików ale że ta moja nadacja, Nadacja Bohumila, odwiozła
niedźwiedzie do ogrodu w zamku, gdzie niedźwiedziom śpiewała nawet ta piosenkarka, która
śpiewała o aksamitnej rewolucji Przejdę przez rzekę Jordan... i że jeden z niedźwiedzi od tego
zdechł, że wprawdzie to pięknie, że chciałem wypożyczyć w Teatrze Narodowym kostium
niedźwiedzia ze Sprzedanej narzeczonej i zamierzałem, pisze w skardze pan Berousek,
zaprzyjaźnić się w zamkowym zwierzyńcu z tą sierotką, nawet spać z nim chciałem... ale pan
Berousek występuje teraz z pozwem, żebym mu wynagrodził szkodę, oskarża mnie, że powo-
łałem do życia tę nadację, która jest przyczyną śmierci jego niedźwiedzia, z którym wybierał
się na tournee do Rosji i na Ukrainę... I pan Berousek posłał mi tę skargę do „Złotego
Tygrysa”, właśnie w szewski poniedziałek... I metr bieżący piw tu, metr bieżący piw na drugi
koniec stołu! A wszystkiemu winna jest poetka Śtroblova, która—mimo iż jej na to nie
pozwoliłem — założyła Nadację Bohumila Hrabala w obronie zwierząt...
A że to był szewski poniedziałek, rozmawiałem z dwiema damami, które obchodziły tu
imieniny jednej z nich. I zacząłem uprzejmie, żeby im sprawić przyjemność, powiedziałem,
że obie mają piękne krowie oczy, ale tak piękne, że nawet szwajcarskie byki w całą
pewnością by oszalały! ... A damy stawały w pąsach i połykały kotlety w placku
ziemniaczanym z podwójną porcją sparzonej kapusty, tak że wystraszyłem się, że tyle jedzą,
bo trzeba by wezwać weterynarza, który bądź by zalecił wprowadzenie im do brzucha
trokaru, to jest żerdzi czy drąga, jakiego używają nasi rolnicy, kiedy krowa dostanie wzdęcia
od nadmiaru koniczyny, albo też, jak doradzają weterynarze, wytrzeć gębę słomą, a jeśli to
nie pomoże, zabić...
A moje damy piły jedno piwo za drugim, czkały i uśmiechały się...

Ale z pana pochlebca!
A więc pocieszałem je mówiąc, że u Homera wszystkie boginie były wolookie... że

one obie mają oczy jak dwa piękne woły... A jakże!

Ty psie pogański! Ty giaurze! Ty moje serdeńko ukochane! Ty mój skarbie! Ty

kozaku! Ty Moskalu! Kocham cię i nie mogę bez ciebie spać... — pisze caryca Katarzyna
Wielka do Griszeńki Potiomkina...

48

background image

A że był szewski poniedziałek, członkowie Złotej Pragi krzyczeli, bo były już w

drodze próbne wydruki z wielkiego Kalendarza... Koniec opery żebraczej...

Jakaż wrzawa zapanowała znów w kąciku cichych wspólników przyjaciół Złotej

Pragi! A bo ci cisi wspólnicy, ci wrzeszczeli zawsze, byle tylko znaleźć powód. A zresztą,
żaden Kalendarz nie obszedł się bez szewskich poniedziałków... Dziś wrzeszczeli dlatego, że
sama tylko wypowiedź: opera żebracza się kończy, to za mało... mówi właściwie tyle, że
artyści nie potrzebują już żadnego żebraczego wsparcia...
No i znowu:

Olku, metr piw!

A potem:
— Toleczku, metr piw na mój rachunek!

A Wacław przy kurku u beczki, po wczorajszym poszumawskim wieczorku tak

zmordowany, że aż dostał zeza, powiedział żałośnie:
— Od tego, co tu się dzieje, nawet bydlę gotowe zwariować! Jak powiada Haśzek.
Ja zaś, lewicowy intelektualista, ten, który podczas robienia zdjęć do Kalendarza siedziałem
na Starych Zamkowych Schodach w krześle w tej mojej służbowej czapce z czasów, gdy
byłem dyżurnym ruchu, ja, który tam dmuchałem w helikon i wraz z innymi żebrakami skom-
liłem o parę groszy, ja, który rozciągałem harmonię jak żeberka centralnego ogrzewania z
taką siłą, że aż pękła... ja powiadam:
— Słuchajcie no, chłopcy, a gdybyśmy tak, kiedy za chwilę przyniosą ten plakat, ten nasz
Kalendarz i tam... koniec opery żebraczej... gdybyśmy tam, skoczywszy po farby, postawili za
kropką wielki kolorowy znak zapytania, jako że nic nie jest jeszcze w porządku... Srać na
groby, żadnych wieńców... ten znak zapytania byłby tam domalowany tak, jakby to zrobił sam
Andy Warhol... wprost z tuby... i raz czerwony lub niebieski, raz zielony i żółty... zgodnie z
gustem tego, kto by ten Kalendarz kupował?
I znów krzyki, wrzawa i łoskot krzeseł, i uniesione ręce, a damy, które przed chwilą
zwymiotowały parzoną kapustę razem z kotletem w placku ziemniaczanym, usiadły w kąciku
niczym dwie mistyczki i miały łzy w oczach, i czkały.. a jedna z nich powiedziała
rozmarzona:
— Pewnie mnie ktoś wspomina...
I raz jeszcze:
— Oleczku, metr piw na mój rachunek!
A potem:
— Metr piw tu pod okno, Tolu!
I Wacław, wymordowany po poszumawskim wieczorku, żalił się przy kurku:

— Żebyż to już wreszcie była północ. Naprawdę zdarzają się w życiu sytuacje, że i

bydlę dostaje kręćka!

A ja, jako lewicowy intelektualista, ratowałem to wszystko:

Każda choroba, przyjaciele,. to zaniedbane pijaństwo... i metr piw tutaj, żeby

było świeże. Przyjaciele, na zdrowie! Bo zdrowie to punkt przecięcia się wszystkich
złośliwych, chorób!

Ale mi się świetnie pisze! Dziś jest szewski poniedziałek, a w końcu ja mam prawo

pozdrawiania istot, których już zapomniałem albo też widzę je zupełnie inaczej. Bo to, co i
jak tu piszę, to nie jest nawet beletrystyka, to nie jeśt literatura piękna, ponieważ ta moja ma-
szyna do pisania to to samo co Bateau ivre Rimbauda. Moja maszyna do pisania sunie już
bokiem, podczas gdy ja, nawet trzeźwy, zdradzam objawy pijaństwa...

Szewski poniedziałek... Pan Hulata, kierownik i wyszynkarz, nie miał dziś na

szczęście dyżuru, jego fartuch wisiał na gwóździu przy telefonie wyszynku, zawinąłem wobec
tego głowę w ten przesiąknięty piwem fartuch, w mrok, i w ten sposób leczyłem się, jak mnie

49

background image

tego nauczył Jakub Deml, który kiedy dopadł go stres, opatulał swoją głowę mamusinym
fartuchem... To także szewski
poniedziałek. .

A ja, zakutany w fartuch pana Hulaty, mokry jeszcze od piwa, ujrzałem sceny z Austrii

niczym mistyczną wizję.
—Nie hałasujcie, chłopaki — powiadam. — Posłuchajcie, byliśmy na pierwszej wycieczce w
Austrii... dwudziestu pisarzy.. i pan Kolarz i pan Hrabal, i pan Topol, i pan Aszkenazy...
jechaliśmy dokoła Austrii, a kiedy przyjechaliśmy do Heiligenblut, do autobusu podeszła
płacząca dziewczynka z bukiecikiem szarotek w palcach i powiada: to kosztuje dwadzieścia
szylingów.., no i poeci pod wpływem tych gór i skał, gdzie — i tylko tam — rosną szarotki,
strach pomyśleć, poeci kupili ten bukiecik, te kwiatki zrywane zapewne w miejscach
niebezpiecznych dla życia...

A ja, wychowanek Kartezjusza... .Dubito, ergo sum... poszedłem za tą dziewczynką za

mur cmentarny.. a tam tyrolscy chłopcy rozliczyli tę dziewczynkę i podali jej następny
bukiecik tych alpejskich szarotek z niebotycznych stromych urwisk... zaś inni dwaj kosili te
alpejskie szarotki posiane na martwych grobach, a trzeci zręcznie i sprawnie układał je w
następny bukiecik, bo nadjeżdżał właśnie kolejny autobus...
I zwracam się do stołu Złotej Pragi:
— Ja, chłopaki, tak jak ci sprzedawcy bukiecików alpejskich szarotek, tak pracuję i ja... po co
mam wspinać się na wyżyny, ja sobie historyjki kupuję tutaj... Toleczku! Daj no tu metr piw!
Sursum corda!
Jest szewski poniedziałek. To moje pisanie, chłopaki, to okradanie grobów, tego „lania”
nauczył Jacksona Pollocka Max Ernst, a ja z kolei od Jacksona mam to jego action painting...
zamiast farbami z tuby ja to leję wprost z głowy do tej mojej inkrustowanej złotem
szrajbmaszyny.. Jeśli nie będziecie osłami, to ja nauczę pisać każdego. .. to wiejska sztuka
obracać ziemię pługiem, głęboko, pralemieszem, to, co leży na dnie tych naszych głów,
przelewać wprost na biały papier za pośrednictwem taśmy barwiącej i klawiatury... Thalatta
Regression... Sacre du printemps...
W Kersku spadł śnieg i Cassius po raz pierwszy jadł razem ze wszystkimi. Oczywiście, jest
szewski poniedziałek. Niebieski, jak nazywają go u nas. No to niebieściejmy dalej! Po raz
ostatni metr piw! A kiedy tu, jak ja to mówię, już gotowe, wszedł jeszcze pan fotograf Kapłan,
ten, z którym w czerwcu wybieraliśmy się w podróż do Dublina, by przejść szlakiem pana
Leopolda Blooma. Pan Kapłan przyniósł zdjęcia ze świeżo spadłym śniegiem, rozdał je
przyjaciołom, most Karola i Zamek, Złota Praga w zimowej szacie, przepraszał, że ma
chrypkę, ale jutro musi jechać do Polski pod gwiazdy na mazurskie jeziora do swojej żony
Krystyny, że przeprasza, ze nie może przyjść, ale ona pochodzi z ziemiańskiej rodziny i
przywykła do orszaku: jeśli nie idzie z nią dziesięciu, czuje się opuszczona...

A ja kończę pisanie asamblażu, kolażu, tak jak Kościół składał do kupy posiekane

członki, membra disjecta, świętego Sławnikowca, który był i jest ozdobą naszych stron,
Libicy i Radzimia, i Sadskiej, gdzie jednak urodził się też i żył komendant służby
bezpieczeństwa Vlasta Ulrich, którego uczyłem pisać, tak jakby składał raport Ministerstwu
Spraw Wewnętrznych w Pradze, tak żeby to też była literatura.., on jednak zastrzelił się w
piwnicy w Sadskiej, w budynku swojej komendy, bo nie potrafił sobie poradzić z tym, co
nazywa się love story... Człowiek cierpi, bo membra disjecta są niewłaściwie złożone... Tak
jak Antonin Artaud. Ten, który zastrzelił się w „Grandhotelu” w Nantes ku czci Vincenta van
Gogha, by obaj wsiedli do pociągu zmierzającego ku gwiazdom i w ten sposób osiągnęli w
końcu nieskończoność...

PS

50

background image

Kochana Kwiecieńko, kochany Cassiusie! Czy to koniec opery żebraczej? Tak, to koniec
opery żebraczej. Niech wzbija się do lotu i niech żyje kerski rewir leśny! Zimno mi, pierzyna
jest chłodna, śpię ubrany, ale niech wzbijają się do lotu nasze włości Ango! Śpię dziś ubrany,
ale kto zagrzeje moje kotki, kto zagrzeje nieszczęśników tam, gdzie nie ma nawet pieca, tam
gdzie nie ma nawet słów? Śpię ubrany, włożyłem idąc do lóżka dżinsowe pantofle. Ale jak w
tym mrozie jest gdzie indziej na świecie? Opera żebracza nie skończyła się i nie skończy
Kwiecieńko i Cassiusie, módlcie się tak jak. ja za tych innych, tam, gdzie indziej.

Kersko, jest czwarta godzina i kilka minut nad ranem. Jest wtorek, dzień po szewskim
poniedziałku, i jest mi smutno. Boję się, boję...
Kindertoten Lieder von Gustav Mahler. Herbert von Karajan.

KRUK ZAKRAKAŁ: „NiGDY JUŻ”

Obracany rydlem zagon, traktor ciągnie za sobą pług, który obraca czarnoziem, czarną

urodzajną Ziemię, Złoty Łan, orana gleba, lśniąca niczym skrzydło kruka, jedna czarna fala za
drugą, traktor zostawia za sobą czarne morze lśniącej ziemi, raz na prawo, raz na lewo,
przypływ i odpływ czarnoziemu... Krucze skrzydła... Traktor wdziera się w zaśnieżone
jeszcze pole i zostawia za sobą wskrzeszoną pługiem lśniącą urodzajną ziemię. Obracane
karty życia i śmierci, wypytywanie się o los człowieka z pracy pługa, z ziemi do ziemi.
Nieśmiertelne przygotowania pod nieśmiertelny zasiew.
Tak to już dawno, ale jakby zdarzyło się dziś. Wybrałem się do lasku zwanego Ścierwnikiem,
tam gdzie grzebią padlinę, „ale gdzie też czarni Cyganie moich młodych lat wykopywali
łaciate prosięta, które zabiła czerwonka... Szedłem więc po zmarzniętej na kość trawie
zawianej lutowym śniegiem... i stały tu na baczność przemarznięte drzewa, przysypane
szronem, otulone watą i bandażami szreni, w koronach wiązów siedziały nieruchomo stada
kruków, na tle nieba korony obłożone brykietami... Już drugi miesiąc trzymał wówczas
dwudziestostopniowy mróz, a nawet większy. Często dochodził do trzydziestu stopni
Celsjusza... Tupnąłem podeszwą w zmarznięty pień... i z nieba spadały jeden za drugim kruki,
które już dawno zamarzły na śmierć... grudki śląskiego węgla... w białym śniegu sypiącym się
z gałązek i gałęzi, wszędzie dokoła... bryły antracytu, śląskiego węgla, trumienki brykietów...
Kruki.
Tylko raz w życiu widziałem przejechanego kruka. Przed maską samochodów i autobusów, do
ostatniej chwili.., już, już, ale kruk za krukiem wzbija się, rozkłada swoje skrzydła... i te
starcze oczy. Kruki zawsze mają oczy starców... Nie widziałem naprawdę przejechanego
kruka na drodze, na autostradzie.., dożywają aż stu trzydziestu lat... dwuletnie kruki są
stutrzydziestoletnie... Kocham je, bo podczas gdy łabędzie, i podczas gdy przepiórki, i
podczas gdy kwiczoły i podczas gdy dzikie gęsi lecą i wędrują w formacjach, w kluczach,
kruki nie opuszczają się, ale włóczą się po niebie, rozkoszują się tą swoją podróżą dokądś..,
po swojemu, zgodnie z własnym gustem, a kiedy poczują głód, przysiadają na ściernisku i to,
co pozostało po żniwach, to dla nich przysmak... a ich chód to powrót małpy do domu, gdzie
jednak nikt na nią nie czeka, kołyszą się jak kaczki, kiedy tak idą po polu, gdzie zeszłego roku
rosło zboże...
Kruki kochają cmentarze i w koronach drzew wiją sobie gniazda kolczaste jak korona
cierniowa Chrystusa, gęste pałacowe zwierzyńce to gigantyczne krucze żłobki, u barona
Chotka koło Pragi — widziałem to — gnieździ się sto tysięcy kruków,., symfonia ich
macierzyńskich krakań to tak jak skrzypienie pomp, pojękiwanie osi u kół wiejskich wozów...

51

background image

Kiedy rano krucze bejbi spadały z gniazd w koronach drzew pałacu w Weltrusach lub też
myśliwi pana barona zestrzeliwali je na Ziemię, baron Chotek urządzał w swoim pałacu
„kruczą ucztę”, befsztyki z wyłamywanych piersiątek kruczych bejbi... zaprosił nawet, a
zaproszenie przyjęto, i przyjechał sam cesarz pan, Franciszek Józef, aż z Wiednia, przyjechał
też na żółtą polewkę, i pil wino i szampana z porzeczkowych pól barona Chotka... ale przede
wszystkim — krucze befsztyki... Na Połabiu też, kiedy znikają z pól bażanty myśliwi
nazywają kruki rosyjskimi bażantami...
A ja w owym roku dwudziestym dziewiątym na Ścierwisku o mroźnym zmierzchu uderzyłem
podeszwą w pień wiązu i tak jak w pałacowym ogrodzie w lecie spadały krucze bejbi, tak
przed tymi sześćdziesięcioma laty strąciłem podeszwą z gałązek i gałęzi tuziny zamarzniętych
kruków, spadały kręgiem wokół wiązu w śnieg i szron ciężko, jakby spadały ciężkie młoty jak
brykiety jak grudy śląskiego węgla, jak czarne półkilowe ciężarki starych wag dziesiętnych...
niewiele brakowało, aby spotkał mnie los Ajschylosa, któremu wywróżono w Delfach, ze...
zostanie zabity przedmiotem spadającym z góry... ledwie nadążałem z odskakiwaniem...
Zapadł już wieczór, zbliżała się zmarznięta na kość noc.., ta wczorajsza okazała się dla
kruków Kristallnacht... Jakby z wiązu spadały zamarznięte czarne koty jakby, Cassiusie,
spadali twoi zamarznięci bracia, Czernidła, Szwarcwaldy.. którzy wyszli mi dzisiaj
naprzeciwko aż do autobusu, bo już, Cassiusie, stracili nadzieję, że w takie mrozy wrócę do
was do Kerska...
Odkąd jeżdżę autobusem, nie widziałem, Cassiusie, przejechanego kruka... za to tam, na
zakręcie, w przeddzień Wigilii, widziałem na śniegu czarną plamę, bałem się, że kruk uniósł
słoik z konfiturami, słoik z mięsem, wzbił się z nim aż nad betonową aleję między wiezowca-
mi i wypuścił... by później spośród odłamków szkła wydziobać sobie, co nadaje się do
zjedzenia... Kruk potrafi unieść nad betonową uliczkę, co ukradł z balkonu... i znów urządził
sobie ucztę, zajadając ze smakiem, co zostało wśród okruchów,.. a dlaczego by nie?.
Rzeczny orzeł uniósł żółwia morskiego, a on wyśliznął mu się i zabił leżącego nad morzem
Ajschylosa; który uwierzył wróżbie, że zabije go przedmiot spadający z góry a więc jako
Ateńczyk, wierzący obywatel, szukał bezpiecznego miejsca nad morzem... ale Los i morski
orzeł, i żółw który wyśliznął się ze szponów... Los, Cassiusie... obawiam się, że i u nas, na
Sokolnikach, włóczą się nie tylko żebrzące kruki, lecz także i takie, które mogłyby
rozstrzygać o moim życiu... gdyby jeden z nich uniósł pod niebo słoik z ogórkami i zrzucił z
góry na moją głowę, kiedy właśnie wychodzę, aby kupić dla was w Kersku dwa kurczątka z
rożna... bęc go! I znajdą mnie między dwoma pojemnikami na śmieci z głową roztrzaskaną
słoikiem ogórków... i to, Cassiusie, jest całkiem możliwe. I jest to możliwe, bo opowiadam ci
dzisiaj weselszą dobranockę... O krukach, które tak bardzo przypominają rozdartą czarną
rękawicę hokejową, splądrowany żalem żałobny wdowi kapelusik...
Istnieje u nas ogółem szesnaście przekładów Kruka Edgara Allana Poego... Za czasów mojej
młodości chwaliliśmy straszliwie pilzneńskie piwo w „Furmance” i deklamowaliśmy przy
tym wiersze... a przede wszystkim tego Kruka. Poeta i tłumacz Kwiatów zła Svatopluk
Kadlec właśnie wtedy próbował przetłumaczyć Kruka po raz siedemnasty, i wypiliśmy
wszyscy po dwadzieścia piw, by uczcić tę sławną powtarzającą się końcową frazę Kruka i pan
Kadlec wymyślił ten oto wers: I kruk zakrakał: nigdy już... i dopiero potem wybrał się na
wino do Posztów, bo autor nowej wersji Kruka był ostatnim pisarzem, który sypiał ze swoją
żoną, a ona nie cierpiała odoru piwa. Tak więc Svatopluk po tych dwudziestu piwach zawsze
pil jeszcze wino i żona chwaliła go w łóżku: „No widzisz, że można i tak... Bo wino jednak
pachnie...”.
I tak oto, Cassiusie, Kruk znalazł siedemnastego tłumacza... I kruk zakrakał: nigdy już...
Dlaczego ci to mówię? Bo ty jesteś mój kruk, kruczek, nigdy się. nie uśmiechasz, jesteś
zadumany, siedzisz jak mumią, czarna mumijka, a oczy masz zdarte, stare, jak te kruki, które
przysiadają na dawno już zżętych polach, które czyhają na zakrętach dróg, czy spółdzielcze

52

background image

traktory nie rozsypią na zakolu choćby garstki ziarna... I tak to już jest! Zupełnie tak samo na
osiedlach: kruki przysiadają, huśtają się na gałęziach drzew i krzaków koło pojemników na
śmieci, by porwać, co wypadnie... Ach, te kruki, ja, Cassiusie, kocham je tak jak ciebie.
Przesiadują chętnie na kołyszących się gałązkach na Sokolnikach, lubię na nie patrzeć z okna
na piątym piętrze, jak lecą przecinając na ukos ogromną płaszczyznę szyby, one nie lecą,
tylko ot tak sobie, włóczą się po niebie, nie wiadomo dokąd, może już zmierzają do pałacu w
Weltrusach, by przypatrzeć się potężnym dębom i topolom, może zmierzają ciężkim lotem
gdzieś na żer na pola za Pragą, może zataczając łuk wracają na cmentarz żydowski, tam,
gdzie na stojąco pochowani są w ziemi rabini... a przede wszystkim Rabbi Łów... gdzie
praskie kruki mają swoje zloty, swoje zjazdy, swoje posiedzenia i narady.. i gdzie też
gniazdują... w horyzontalnych męczennicach, przypominających cierniową koronę Jezusa
Chrystusa...
Kochany Cassiusie, Vincent van Gogh, na dwa dni przed tym, nim strzelił sobie w brzuch
kulką z rewolweru i niespiesznie umarł, namalował swój ostatni obraz: Nie zżęte pole z
krukami... to smutny obraz... nad przejrzałym polem zboża ciężko i powoli unoszą się kruki,
setki kruków... i w taki oto sposób Vincent namalował swoje pożegnanie z krajobrazem, który
tak ukochał, że zastrzelił się z tej miłości. A ponieważ codziennie przejeżdżam obok stad
kruków czekających na zakrętach drogi na to, co spadnie z traktorów, ponieważ, Cassiusie,
dzień w dzień witam się z krukami koło pojemników na śmieci, które umyślnie otwieram, aby
pożywiły się resztkami, i kruki wiedzą o tym, krakają mi to swoje: I kruk zakrakał: nigdy
już... i tak ten obraz Niezżęte pole z krukami towarzyszy mi już od lat mojej młodości, kiedy
kupowałem sobie nie samych impresjonistów, lecz także kolorowe albumy z reprodukcjami
nie tylko Cezanne’a, ale i Vincenta van Gogha... te kruki latają ciężko nad ziemią i drepcą
kołysząc się po ziemi, latają więc i we mnie, bo kto raz zobaczył ten obraz, to obraz ten, tak
jak cały van Gogh, go użądlił. Dlatego przed trzema laty pojechałem aż do Arles, aż do
Reims, do krainy, która tak jest podobna do obrazów, gdzie już krajobrazy rozwieszone są w
ramach, tak by przechodzień mógł porównać to, co jest na obrazach Vincenta, z tym, co jest w
rzeczywistości... A to, że cię, Cassiusie, ty moje czernidło, kocham, to chyba tylko dlatego, że
od dzieciństwa kochałem kruki i lubię je też dzisiaj i na zawsze, bo... I kruk zakrakał: nigdy
już... A ja mam już niemal osiemdziesiąt lat i wszystko, co robię, robię już po raz ostatni, a
potem już Nigdy już, nigdy już, nigdy już!
Dlatego też kazałem ten nasz rodzinny grobowiec w Gródeczku zbudować a la Moody... Das
Leben nach dem Tode... na wzór tuneli, którymi przelatują ci, którzy pozornie umarli... ale,
Cassiusie, mam album z ilustracjami Hieronima Boscha, i jest w nim reprodukcja obrazu,
który wisi w Wenecji i nosi tytuł: Wizja z zaświatów... olśniewający zielony tunel, którym
przelatują ludzie, którzy kiedyś żyli.., jedni, ci uczciwi, w orszaku aniołów a drudzy, ci źli... i
jedni stoją już na progu zielonego tunelu w ruchu obrotowym, a potem już tylko ten, co stoi
na samej krawędzi gwałtownego światła... I tak oto Bosch i Moody nawiązują do siebie, jakby
wiedzieli, że Edgar Allan Poe napisał Kruka, poemat, który kończy się: I kruk zakrakał: nigdy
już, nigdy już, nigdy już!, bo w końcu wszyscy zostaniemy poprzez zielony tunel wessani w
gwałtowny blask słońca...

A symbolem, jednym z symboli Hieronima Boscha, jest też Kruk, symbol z księgi Ars

Magna Raimundusa Lullusa... symbol Kruka, który w mistyce oznaczał nieufność, dla
czarownic le magicien nourri par le Diable de fausses doctrines. A dla alchemii, Cassiusie, la
nigredo, oznaczał Kruk początkowe wrzenie i ferment, w jakich rodzi się androgyniczny
człowiek, głowa kruka, w połączeniu siarki i rtęci...
Tyle, Cassiusie, znaleźć można w indeksie symboli Hieronima Boscha, a ponieważ z tego
wszystkiego zwariowałem, jedynie ty możesz to wszystko zrozumieć... jesteś bowiem
czarnym kotem, który tak chętnie siaduje na ramieniu kabalarek i wróżek ludzkich losów.. I
kruk zakrakał: nigdy już, nigdy już, nigdy już...

53

background image

Kersko, 7 marca 1993 roku
widzę przez okno, jak po przekątnej nieba ciężko lecą kruki

SACRE DU PRINTEMPS
Szkic przemówienia we Frankrucie
am Palmsonntag um 11 Uhr

Motto:
Przymusowe wysiedlenie to czyn moralnie niegodny.
W. Havel

Spotkaliśmy się tu, w Schirn Kunsthalle aus Anlass des Erscheinens meines neuen Romans
Hochzeiten im Hause... I ja muszę teraz coś na ten temat powiedzieć. Ta moja trylogia
zawdzięcza swój styl i treść pani Tołstojowej i pani Dostojewskiej, które właśnie wydały
biografie swoich małżonków i w książkach tych tak chwalą swoich mężów, że powiedziałem
sobie, iż swoją biografię napiszę przez pryzmat spojrzenia swojej żony, dla której byłem
właściwie Maksem i Morycem, i enfant terrible, a więc powiedziałem sobie, że sam napiszę o
sobie wprawdzie nie paszkwil, ale tak trochę coś w tym rodzaju, tak jak to było, to nasze
małżeństwo, ja jako klejnot i ozdoba naszego współżycia.
I tak oto uczyniłem ze swojej małżonki przyjaciółkę zarówno pani Tołstojowej, jak i pani
Dostojewskiej, dzięki mistyfikacji, w jakiej wyróżniał się także Goethe, który u schyłku życia
cierpiał na rwę, tak samo jak cierpię i ja, a istotą prostaty i podagry szamstrgichtu jest
zgorzkniałość i porywczość, bo nawet Karol Czwarty cierpiał na tę chorobę, która zaczyna
się, kiedy wschodzi pierwsza gwiazda, a kończy się wraz z porannym pianiem kogutów...
A ponieważ jest dziś Palmowa Niedziela, rocznica owego wydarzenia, kiedy Jezus na osiołku
wjechał do Jerozolimy i zebrany lud ścielił mu drogę świeżymi gałązkami... wobec tego
przedstawię Państwu kilka moich metod, jakie stosuję pisząc te swoje teksty... a jest to ironia,
a jest to też owa goetheańska mistyfikacja, i jest to moje upodobanie, wrodzone, w
Schauspielertum, i to jest ta moja judische chucpe, a przede wszystkie jest to moja potrzeba
spowiedzi, katholische Beichte... A ponieważ po Wielkim Czwartku nastąpi Wielki Piątek i
ukrzyżowanie Chrystusa zatrzyma czas... Die Zeit wird gerafft, jak powiada święty
Augustyn... nie mogę też nie pójść w odpowiednim czasie do spowiedzi, wszystkie dzwony
odlecą w Wielką Sobotę do Rzymu, aby u schyłku dnia dzwony te powróciły na wieże
świątyń i katedr, na dzwonnice wiejskich kościołów i kaplic... Wynalazłam dlatego u świętego
Augustyna to miejsce, gdzie i kiedy zatrzymał się czas; przez to umilknięcie dzwonów nawet
czas został jedynie przesunięty w przestrzeń...
A więc jest tu pierwszy rozkaz Boży: Niech stanie się światło... i drugi rozkaz: Czyńcie
pokutę! A ja przyjechałem aż z Pragi, aby w Niedzielę Palmową powiedzieć tu coś, co — być
może — jest istotniejsze niż moje Wesela w domu... A jest to przesłanie z brifingu przed kilku
dniami, pan prezydent i poeta Havel: Przymusowe wysiedlenie to czyn moralnie niegodny...
tak jest zatytułowane to jego kazanie, które wygłosił i w którym też powiedział prawdę nam
wszystkim, samemu sobie i potomnym. Przymusowe wysiedlenie to czyn moralnie
niegodny... i uświadomienie sobie tego jest istotną częścią higieny poczucia godności
społeczeństwa czeskiego... I ja dodaję tu do tego, że i ja sam czynię pokutę... Machet Ihr Bus-
se... czyńmy pokutę za tych wszystkich, którzy będąc niewinni zostali zlikwidowani, setki

54

background image

tysięcy niewinnych dzieci kobiet, i starców i staruszek... a ja dodam jeszcze: setki tysięcy
psów i kotów. I ja czynię tu pokutę za wszystkie te stworzenia, tak jak publicznie na brifingu
powiedział to pisarz Wacław Havel, i w ten sposób oczyścił i poprawił książkę
egzystencjalnego filozofa Karla Jaspersa... Die Schuldfrage, dzieło, które obwinia wszystkich
Niemców za to, czego dokonała Heereswaffe i Eseswaffe tam, dokąd dotarła i wtargnęła...
I ja raz jeszcze powtarzam, że nadejdzie czas, kiedy dzwony odlecą do Rzymu, kiedy nastanie
interregnum, czas, kiedy Chrystus umarł, aby powstać z martwych... Dlatego czyńcie pokutę,
bo die Zeit wird gerafft, obie wskazówki światowego rozwoju, duża i mała, spętane mocnym
sznurem, tak że czas będzie musiał stanąć, i wszystkie dzwony na świecie stracą głos, i śmierć
raz jeszcze umrze, aby mógł nadejść dzień pojednania, Zmartwychwstania, dzień otwartych
drzwi do nieba, dokąd powstały z martwych Chrystus wzniesie się do swojego Ojca i będzie
tam z Nim królować aż do Sądu Ostatecznego..

Jestem tu w Schirn Kunsthalle... kiedy przechodziłem obok Sankt Bartholomeus-Dom, nie
mogłem nie spostrzec, że ktoś przesunął nazwę świątyni na drzwiach do zakrystii tak, że
można tam było odczytać... BAR Tholomeus...

Też dobrze — powiedziałem sobie, ale przed głównym wejściem do katedry

gromadzili się młodzi odświętnie odziani ludzie, na tyczkach nad głowami błyszczała im
aureola z gałązek zielonego mirtu jako symbol Niedziel Palmowych, kiedy Jezus na osiołku
zbliżał się do miasta, które zgotuje mu Kalwarię. ..
I w tej chwili owionął mnie duch malutkiego filozofa Immanuela Kanta z Królewca,
oświeconego autora książeczki Zum ewigen Frieden, przesłania do całej ludzkości. Zum
ewigen Frieden to także sposób, w jaki można przekreślić Die Schuldfrage Karla Jaspersa i
przyznać rację pisarzowi Wacławowi Havlowi z Pragi, który oświadczył publicznie i co
zostało napisane, że przymusowe wysiedlenie to czyn moralnie niegodny, że aprobowanie
przymusowego wysiedlenia oznacza pośrednią aprobatę przymusowego wysiedlania Żydów,
Tatarów, Litwinów i innych narodów z ich stron ojczystych...
Proszę uznać to moje przemówienie jako alegoryczne Wesele w domu, w którym moja
spowiedź jest zarazem początkiem dążeń wszystkich ludzi o dobrym sercu do Rozgrzeszenia.
Do Zum ewigen Frieden.

PS
Immanuel Kant i jego... Dwie rzeczy podziwiam... Gwiaździste niebo nade mną i prawo
moralne we mnie.
A ja dodam do tego, że w prastarych uczonych księgach Immanuel oznacza... Dziecię Boże...
I tak, kiedy próbuję rozważyć do końca to, co Państwu powiedziałem, a co zapewne sami
Państwo wiedzą, wszyscy jesteśmy więc dziećmi Bożymi, wszyscy jesteśmy Immanuelami,
dobrzy, a także ci źli. A jeśli nie, to niech obowiązuje to, co powiedział Christian
Morgenstern... Alles hat sein Ende, auch die Sonnenwende.
Dziękuję, że zechcieli mnie państwo wysłuchać i życzę wszystkim recht guten Appetit. Gdy
wejdą państwo do swoich domów i restauracji, gospod i gospódek... Einen recht guten
Appetit.

HAPPY END

Jest tak jak mówię... i na tym koniec. Nie pozostało mi już na świecie nic innego, jak jeździć
codziennie do Kerska, by karmić tę moją kocią watahę. A reklamy wielkości tych autorstwa
Roya Lichtensteina i Andy’ego Warhola stanowią dla mnie sztafaż, a ponadto i tramwaje

55

background image

mijają mnie reklamami wielkości tramwaju, a także telewizja, którą oglądam, bo nie mogę
chodzić — wszystko to stwarza mi całkiem nowe milieu, a do tego, jak mówię, mam tę swoją
chandrę, taedium vitae, a poza tym cierpię na bóle mózgu i bioder, i kolan, tak że nie mogę się
uskarżać. Mam to, czego chciałem. Jeżdżę autobusem, przedzieram się przez przedmieścia, a
potem aż za Mochowem, kiedy autobus skręci na szosę do Cesarskiej Kuchni, tam jestem już
niemal na łonie naturM wśród pól i potoczków z rosnącymi na brzegach olchami i tarniną, i
czereśniami, i jabłoniami, i gruszami, i śliwami... a wszystko to kwitnie niemal o miesiąc
wcześniej i czuje się tu jedwabny ciepły wiatr z południa, i ja, kiedy już przeczytam „Rude
pravo”, spoglądam na zielone zasiewy i rozwijające się już różki zielonej kartoflanej naci, a
dopiero w tym roku spostrzegłem, że na słupach telegraficznych siedzi tu i ówdzie kania
myszołów, i teraz wiem, że czyhają tu na przejechane zajączki i łasice, i pieski, i kotki,
stamtąd niczym z punktu obserwacyjnego, który trwa w bezruchu, śledzą wzrokiem osłabłe
polne zwierzęta....
A tam na dworze, za oknami autobusu, słyszę napór wichru, wietrzne skomlenie, nasłuchuję,
jak cały autobus się trzęsie, jak pobrzękują nieustannie zniszczone ściany i drzwi, i szyby, jak
przez okienka wdziera się przeciąg i pogłębia moją migrenę, a więc mówię sobie o tym, co
przeczytałem, drugi rozdział Ulissesa pana Joyce’a gdzie Stefan Dedalus,, który wykłada
historię w liceum Deasy’ego, marzy o tym, że właściwie dzieje to arystotelesowski ruch... i
powtarzam za Stefanem Dedalusem... gdyby w Argos Pyrrus nie został zamordowany przez
staruszkę, nie zmasakrowano by Juliusza Cezara, historia więc, mówię sobie, jest i musi być
pewną rzeczywistością możliwości... jako możliwość... mówię sobie w autobusie, dzieje
bowiem biegną tak, jak to się stało, i te fatalne sekundy i minuty, i mgnienia Losu są
rzeczywistością możliwości możliwego... Mówię to sobie, ale autobus wjechał już pod
Semicką Górkę do zagajników i dąbrów, już przygotowuję sobie swój plecaczek University
Chicago i torebkę plastikową z jedzeniem dla kotów, kiedy szofer
zawołał:
—O rany, toż tu, jak mi Bóg miły, leży przejechany kot!

.

A potem wysiadłem na przystanku wprost w wichurę i stąd spojrzałem aż tam na

mostek na weleńskiej strudze, i naprawdę pośrodku drogi leżało coś czarnego... I koty jak
zwykle wyszły mi chwiejnym krokiem naprzeciw, prowadził je Pomarańcz, przy furtce
policzyłem te, co mnie powitały, ale Cassiusa, mojego ulubieńca, tu dziś nie było, tego, który
oczekiwał mnie jako skromny, jako ostatni, dopiero przy furtce koło karłowatych świercz-
ków...
A później pod targanymi wiatrem huczącymi brzozami otwarłem plastikową torbę i rozdałem
kociej watasze salceson z indyka, po czym postawiłem puszki „Tatry”, niesłodzonego mleka, i
dopiero wtedy otwarłem drzwi do tego mojego domku, otworzyłem okno, przez które wnikał
powiew ciepłego wiatru jak letnie przesłanie... ale dzisiaj, po tym okrzyku kierowcy: „O rany,
toż tu, jak mi Bóg miły, leży przejechany kot”, usiadłem pokornie, a potem zapaliłem
papieroska, a później przyrządziłem sobie kawę... i żałowałem, że nie patrzyłem przez przed-
nie oszklone okna autobusu, aby na własne oczy, oculata revisio, przekonać się, czy aby nie
leży tam, nie daj Boże, zmasakrowany Cassius. A przez okno i drzwi widziałem i słyszałem,
jak tam na dworze dudni i grzmi wichura jak na reklamie w wirującej pralce Weisser Riese,
ukośnie niczym śnieg unosiły się przekwitłe płatki okwiatu czeremchy, tej czeremchy, pośród
której korzeni pochowałem w zeszłym roku kotkę zmarłą na zapalenie płuc. A kiedy się tak
po godzince ocknąłem, powiedziałem sobie, że gdyby Pyrrus nie został w Argos
zamordowany przez staruszkę, nie zmasakrowano by w Rzymie Juliusza Cezara... i gdyby
Cassius miał minutę przewagi albo minutę straty, to by tam na mostku przez weleńską strugę
nie leżał zabity kotek i ja nie musiałbym przeżywać straszliwej trwogi, że to, co się tam stało,
stało się mojemu ulubieńcowi, że zdarzyła się tam pewna rzeczywistość możliwości jako
możliwego, mówiłem sobie, absolutnie zgodnie z Arystotelesem...

56

background image

A potem wziąłem pustą plastikową torebkę i wyszedłem, tam, koło przystanku, wytężyłem
wzrok i zobaczyłem tam w dali, że pośrodku drogi leży coś czarnego niczym ogromny
pluszowy bambosz, pluszowy but z cholewką, wobec tego pod wiatr i w gwałtownym słońcu
na-szyłem i widziałem, że znad tego pluszowego niby to bambosza tam na drodze unoszą się
czarne ptaki i spadają znów tam, skąd wzbiły się do lotu... A kiedy już niemal doszedłem aż
tam, do kładki nad weleńską strugą, zobaczyłem, że dwa kruki wznoszą się ciężko, jeden z
czarnymi kocimi łapkami w szponach, drugi zaś kruk ciągnie za sobą po przekątnej resztę
kociego bezkształtnego już ciała... No i doszedłem aż tam, gdzie na jezdni była wielka plama
krwi i odłamki kości, gdzie leżała przede mną rzeczywistość jako możliwość możliwego...
ach, mówię sobie, te fatalne minuty i mgnienia możliwości możliwego...
No i już od kilku dni jeżdżę znowu do Kerska, koty prowadzone przez Pomarańcza wychodzą
mi naprzeciw niczym jedwabny wicher, te ciepłe powiewy nie ustępują, nie ustają, już od dwu
tygodni nie słabną, słońce szaleje, a jego szaleństwo i mnie się udziela, już nawet nie jem, a
jeśli już, to w barze zupkę, po której zbiera mi się na wymioty.. a potem, kiedy rozdam to, co
kupiłem dla kotów, zawsze kawałek mięsa kładę na miśnieńskim talerzyku i stawiam go na
schody, w chłodzie.., bo a nuż przyjdzie Cassius?

A poza tym odwiedziła mnie sąsiadka aż od Sztulików, że na jej parceli w sidła na zające
wpadł czarny kot i pętla go udusiła, czy to aby nie mój Cassius? Ale ja nie miałem dość
odwagi, by popatrzeć na czarnego martwego kota w drucianej pętli.., wolałbym już, aby
Cassiusa spotkał taki los, jak to widziałem w Dreźnie na obrazie Rembrandta... Morski orzeł
porywa Ganimedesa... by Cassiusa porwała ogromna kania...

Ps
I tak oto przyjechałem wczoraj do Kerska autobusem, przez las i okolicę dął wciąż wściekłe
jedwabny wietrzny powiew, znów miałem czerwony plecaczek z uniwersytetu w Chicago i
niebieską plastikową torebkę z salcesonem i konserwami „Tatra” z niesłodzonym mlekiem, i
rogaliki, i jak zawsze wyszły mi naprzeciw te moje koty prowadzone przez Pomarańcza,
przyszły nawet koty z sąsiedztwa, które są u mnie na garnuszku...
Idę pochylony do przodu, a koty niemal unoszą się w tym jedwabnym ciepłym wichrze... I
cóż to ja widzę? Tam na końcu, przy samej furtce w płocie z pomalowanych na zielono i biało
sztachet, tam siedzi Cassius, ma przymknięte oczy i sierść mu się trzepoce i lśni wygładzona
powiewami... podszedłem aż do niego i wysunąłem palec, a on szturchnął opuszek palca
wskazującego, upał w Kersku panuje tak wielki, że czeremcha u sąsiadów już przekwita i
sypią się na nas okwietne płatki...
— Gdzieżeś, ty draniu, był? — pytam i Męczę koło Cassiusa, i obu nas niczym confetti
przysypuje przekwitająca czeremcha...
A potem wszedłem na parcelę i rozdałem kawałki salcesonu z indyka, a kiedy przyniosłem ze
schodka talerzyk z miśnieńskiej porcelany z kawałkiem kurczęcia dla jaśnie pana Cassiusa, on
po raz pierwszy zaczął jeść z garnczka razem z pozostałymi kotami, i wzgardził moimi
względami, a potem z innymi kotami chłeptał mleczko i całą tę kocią sforę przysypywała
przekwitłymi płatkami okwiatu ogromna czeremcha... A potem Cassius pogodził się i wpadł
do mojego domku, i tam rzucił się na rozesłane łóżko, pełne białych confetti futerko wcisnął
w zieloną poduszkę i utkwił we mnie te swoje niemal ludzkie oczy...
Jest tak jak mówię i na tym koniec.

1 maja 1993 roku w Kersku

57


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Hrabal Bohumił Dobranocka dla Cassiusa
Bohumil Hrabal Dobranocki dla Cassiusa (osloskop net)
Bohumil Hrabal Dobranocka dla Cassiusa
Hrabal Bohumil Lekcje tanca dla starszych i zaawansowanych
Hrabal Bohumil Zbyt głośna samotność
Bajka na dobranoc, Dla dzieci, Legendy, bajki
Hrabal Bohumil ?r Świat
Hrabal Bohumil Postrzyzyny
Hrabal Bohumil Love Story
Hrabal Bohumil ?mbini di Praga47
Przedświt - dobranocka dla Elinki [Bastet], Nie wiem o czym, zakładam, że fanficki HP, Przedświt
Sześć zmysłów - dobranocka dla Aevenien [Bastet], Nie wiem o czym, zakładam, że fanficki HP, Sześć z
Hrabal Bohumil ?r Świat
Hrabal Bohumil Pociagi pod specjalnym nadzorem
Betlejemska dobranocka(1), Dla dzieci, Inscenizacje, scenki, scenariusze
Hrabal Bohumil Sprzedam dom, w ktorym juz nie chce mieszkac
Hrabal Bohumil Zbyt głośna samotność
Hrabal Bohumil POSTRZYŻYNY
Hrabal Bohumil Obsługiwałem angielskiego króla

więcej podobnych podstron