CECILY VON ZIEGESAR
WIEM, ŻE MNIE KOCHACIE
Plotkara 2
Przekład Alicja Marcinkowska
Tytuł oryginału YOU KNOW YOU LOVE ME
Jestem twoją Wenus, jestem twoim ogniem.
Na twoje żądanie.
Bananarama Wenus
tematy ◄ wstecz dalej ► wyślij pytanie odpowiedź
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie
ucierpieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie!
Witajcie w Nowym Jorku, na Manhattanie, w jego najelegantszej części - Upper East Side, gdzie moi
przyjaciele i ja mieszkamy w olbrzymich, bajecznych apartamentach i chodzimy do ekskluzywnych
prywatnych szkół. Może i nie jesteśmy najmilszymi ludźmi na świecie, ale nadrabiamy to urodą i gu-
stem. Nadchodzi zima. To ulubiony sezon całego miasta i mój też. Chłopcy przesiadują w Central Par-
ku, gdzie grają w pitkę, czy też robią cokolwiek innego, co tylko chłopcy mogą robić o tej porze roku, a
w ich włosach i swetrach pełno jest suchych liści. I te ich zaróżowione policzki... jak się temu oprzeć?
Już czas wyciągnąć karty kredytowe i uderzyć do Bendel's i Barneysa po nowe odjazdowe buty, sek-
sowne rajstopy kabaretki, krótkie wełniane spódniczki i cudowne kaszmirowe sweterki. O tej porze
roku miasto jest bardziej błyszczące i my chcemy błyszczeć razem z nim!
Niestety, to również czas pisania podań do college'u. Wszyscy pochodzimy z takich rodzin i chodzimy
do takich szkół, gdzie nieubieganie się o przyjęcie do jednego z najlepszych college'ów nie wchodzi w
grę. A już totalnym obciachem byłoby, gdyby cię do żadnego nie przyjęli. Żyjemy pod presją, ale ja się
nie daję. To nasz ostatni rok w szkole średniej i musimy sobie maksymalnie poużywać, a jednocześnie
dostać się do wybranego college'u. W naszych żyłach płynie najlepsza krew na Wschodnim Wybrzeżu
i jestem pewna, że wykombinujemy, jak to rozegrać, żeby jednocześnie i mieć ciastko, i je zjeść. Jak
zawsze. Znam kilka dziewczyn, które też nie poddają się presji...
Na celowniku
B razem z ojcem wybiera okulary słoneczne u Gucciego na Piątej Alei. Jej ojciec nie mógł się zdecy-
dować, czy kupić te z różowymi, czy niebieskimi szkłami, więc kupił obie pary. Wow! On naprawdę jest
gejem! N z kumplami w Barnes & Noble na skrzyżowaniu Osiemdziesiątej Szóstej z Lexington spraw-
dza w Nieoficjalnym przewodniku po college'ach, gdzie najlepiej się imprezuje. S siedzi u kosmetyczki
w salonie Avedy w centrum. D rozmarzonym wzrokiem przygląda się łyżwiarzom w Centrum Rockefel-
plotkara.net jest tłumaczeniem nazwy autentycznej strony internetowej:
red.).
lera i bazgrze w notatniku. Bez wątpienia poemat o S - ale powiało romantyzmem! A B woskuje sobie
linię bikini w Salonie J. Sisters. Przygotowuje się na...
CZY B JEST NAPRAWDĘ GOTOWA NA KOLEJNY KROK?
Nawija o tym od końca wakacji, kiedy razem z N wrócili do miasta. Ciągle razem. Ale potem pojawiła
się S i N zaczął zerkać w jej stronę, więc B postanowiła go ukarać i kazała mu czekać. Ale teraz S ma
D, a N obiecał, że będzie wierny B. Już czas. A poza tym, żadna z nas przecież nie chce iść do colle-
ge'u jako dziewica. Będę trzymać rękę na pulsie.
Wiem, że mnie kochacie
plotkara
i mieć ciastko, i zjeść ciastko
- Za Blair, mojego misiaczka - powiedział pan Harold Waldorf, unosząc kieliszek z
szampanem, żeby stuknąć nim o kieliszek Blair. - Nadal jesteś moją małą dziewczynką, nawet
jeśli nosisz skórzane spodnie, a z twojego chłopaka jest kawał chłopa. - Idealnie opalony oj-
ciec Blair posłał uśmiech Nate'owi Archibaldowi, który siedział obok niej przy stoliku. Pan
Waldorf wybrał na ich specjalną kolację Le Giraffe, bo restauracja była mała, przytulna i
modna, jedzenie bajeczne, a wszyscy kelnerzy mówili z wyjątkowo seksownym francuskim
akcentem.
Blair Waldorf sięgnęła ręką pod obrus i ścisnęła kolano Nate'a. Blask świec sprawiał,
że czuła się napalona. Gdyby tylko tata wiedział, co planujemy na potem, myślała upojona.
Stuknęła się kieliszkiem z ojcem i upiła potężny łyk szampana.
- Dzięki, tato. Dzięki, że przejechałeś taki kawał drogi, tylko po to, żeby się ze mną
zobaczyć.
Pan Waldorf odstawił kieliszek i osuszył usta serwetką. Jego paznokcie błyszczały -
miał perfekcyjny manikiur.
- Och, kochanie, wcale nie przyjechałem tu dla ciebie. Przyjechałem, żeby się poka-
zać. - Przechylił głowę i wydął usta jak model pozujący do zdjęcia. - Czyż nie wyglądam fan-
tastycznie?
Blair wbiła paznokcie w nogę Nate'a. Musiała przyznać, że ojciec rzeczywiście wyglą-
da fantastycznie. Zrzucił prawie dziesięć kilogramów, był opalony, miał cudowne ciuchy od
francuskich projektantów i ogólnie wyglądał na szczęśliwego. Ale Blair i tak była zadowolo-
na, że zostawił swojego chłopaka w ich winnicy we Francji. Nie była jeszcze gotowa, by
przyglądać się, jak jej ojciec publicznie okazuje uczucie innemu facetowi, niezależnie od
tego, jak świetnie wyglądał.
Wzięła do ręki menu.
- Możemy zamówić?
- Dla mnie stek - oświadczył Nate. Nie zamierzał robić ze swojego zamówienia wiel-
kiej sprawy. Chciał po prostu mieć wreszcie tę kolację z głowy. Nie żeby miał coś przeciwko
siedzeniu w restauracji z nowym wcieleniem ojca Blair; właściwie to była całkiem niezła za-
bawa - zrobił się taki gejowaty. Ale Nate nie mógł się doczekać, kiedy pójdą do Blair, która w
końcu zamierzała dać za wygraną. Najwyższy czas.
- Dla mnie też - powiedziała Blair i zamknęła menu, nawet nie zaglądając do środka. -
Stek. - I tak nie zamierzała się opychać, nie dzisiaj. Nate przysiągł jej, że na dobre skończył z
Sereną van der Woodsen, jej koleżanką z klasy i byłą najlepszą przyjaciółką. Był gotów po-
święcić Blair całą swoją uwagę. Miała gdzieś, co zje na kolację, stek, małże czy móżdżek -
dzisiaj wreszcie straci cnotę!
- To ja też - powiedział jej ojciec. - Trois steak an poivre - oświadczył kelnerowi ide-
alną francuszczyzną. - I nazwisko twojego fryzjera. Masz cudowną fryzurę.
Blair spaliła cegłę. Porwała z koszyczka na stole kawałek chleba i zagryzła na nim
zęby. Głos ojca i jego maniery kompletnie się zmieniły od czasu ich ostatniego spotkania
przed dziewięcioma miesiącami. Wtedy był poważanym konserwatywnym prawnikiem w
garniturze, nie budził żadnych skojarzeń. A teraz na pierwszy rzut oka widać, że jest gejem -
wyskubane brwi, lawendowa koszula i dobrane do niej skarpety. I to jest jej ojciec.
W zeszłym roku cale miasto mówiło o ujawnieniu się jej ojca i późniejszym rozwo-
dzie rodziców. Teraz wszyscy przeszli już nad tym do porządku dziennego i pan Waldorf
mógł spokojnie prezentować wszem wobec swoją przystojną twarz. Ale to wcale nie znaczy,
że inni goście Le Giraffe nie zwracali na niego uwagi.
- Widziałeś jego skarpetki? - szepnęła podstarzała dziedziczka do znudzonego męża. -
Szaro - różowe w romby.
- Nie wydaje ci się, że przesadził z żelem? Myśli, że jest Bradem Pittem, czy co? - za-
pytał swoją żonę znany prawnik.
- Ma lepszą figurę od swojej byłej żony, mówię wam - zauważył jeden z kelnerów.
Rzeczywiście, to było bardzo zabawne. Dla wszystkich z wyjątkiem Blair. Jasne,
chciała, żeby ojciec był szczęśliwy, a skoro jest gejem, w porządku. Ale czy musiał się z tym
tak obnosić?
Spojrzała przez okno na latarnie uliczne. Z kominów luksusowych domów przy Sześć-
dziesiątej Piątej unosiły się kłęby dymu.
W końcu przyniesiono sałatki;
- To jak, nadał wybierasz się w przyszłym roku do Yale? - zapytał pan Waldorf, na-
dziewając na widelec cykorię. - Właśnie tam pcha cię serce, Blair? Do mojej starej uczelni?
Blair odłożyła widelec i wyprostowała się na krześle, spoglądając swoimi niebieskimi
oczami wprost na ojca.
- A gdzie indziej miałabym pójść? - powiedziała, jakby uniwersytet w Yale był jedyną
uczelnią na świecie.
Nie rozumiała, dlaczego ludzie składają podania do sześciu, siedmiu uczelni, niektó-
rych tak beznadziejnych, że mówiło się na nie „koło ratunkowe”. Ona była jedną z najlep-
szych uczennic ostatniej klasy prywatnej szkoły dla dziewcząt Constance Billard, elitarnej
żeńskiej szkoły z obowiązkowymi mundurkami, na Dziewięćdziesiątej Trzeciej. Wszystkie
absolwentki Constance podejmowały studia na dobrych uczelniach - Ale Blair nigdy nie po-
przestawała na tym, co po prostu dobre. Musiała mieć wszystko najlepsze, nie zgadzała się na
żadne kompromisy. A według niej najlepszy college to Yale.
Ojciec roześmiał się.
- Czyli wszystkie inne uczelnie jak Harvard czy Cornell powinny przesłać ci listowne
przeprosiny, że w ogóle zawracają ci głowę, prosząc o dołączenie do grona ich studentów?
Blair wzruszyła ramionami i zaczęła oglądać paznokcie - miała świeżo zrobiony mani-
kiur.
- Po prostu chcę iść do Yale, to wszystko.
Nate nie cierpiał szampana. Tak naprawdę to miał ochotę na piwo, choć zawsze się
krępował zamawiać piwo w takim miejscu jak Le Giraffe. Zawsze robili z tego wielką sprawę
i przynosili ci oszronioną szklankę, do której nalewali potem heinekena, jakby był absolutnie
wyjątkowym trunkiem, a nie zwykłym browarem, jaki możesz dostać na meczu koszykówki.
- A ty, Nate? - zapytał pan Waldorf. - Gdzie składasz podanie?
Blair była już i tak porządnie zdenerwowana perspektywą utraty dziewictwa, gadka o
studiach jeszcze pogarszała sprawę. Odsunęła krzesło i podniosła się, żeby pójść do toalety.
Wiedziała, że to obrzydliwe i powinna z tym skończyć, ale kiedy się denerwowała, musiała
puścić pawia. To był jej jedyny zły nawyk.
Właściwie to nie do końca prawda, ale o tym później.
- Nate idzie do Yale razem ze mną - powiedziała i przemaszerowała pewnie przez re-
staurację.
Nate odprowadził ją wzrokiem. Proste brązowe włosy miała rozpuszczone na nagie
plecy. Wyglądała bardzo sexy w nowym topie z czarnego jedwabiu i obcisłych skórzanych
spodniach opinających biodra. Wyglądała jakby już to robiła wiele razy.
Skórzane spodnie zwykle sprawiają takie wrażenie.
- Więc i ty będziesz studiować w Yale? - zapytał pan Waldorf, kiedy Blair odeszła.
Nate spojrzał spod zmarszczonych brwi na swój kieliszek z szampanem. Naprawdę
bardzo mu się chciało piwa. I naprawdę nie sądził, żeby udało mu się dostać do Yale. Nie mo-
żesz się rano upalić, a potem napisać test z matematyki, i jeszcze oczekiwać, że cię przyjmą
do Yale - po prostu się nie da. A ostatnio właśnie tak wyglądało jego życie. Przypalał, i to
sporo.
- Chciałbym dostać się do Yale. Ale zdaje się, że Blair będzie zawiedziona. Mam za
słabe stopnie.
Pan Waldorf puścił do niego oczko.
- Tak miedzy nami, Blair chyba trochę za surowo ocenia pozostałe uczelnie. Nikt nie
mówi, że musisz koniecznie iść do Yale. Jest mnóstwo innych szkół.
Nate pokiwał głową.
- Właśnie. Brown wydaje się całkiem niezły. Mam tam rozmowę w przyszły weekend.
Chociaż to też pewnie będzie porażka. Dostałem tróję z ostatniego testu z matematyki i nie
chodzę na żadne zajęcia dla zaawansowanych - przyznał. - Blair i tak nie uważa Browna za
prawdziwą szkołę. No wie pan, bo mają mniejsze wymagania i lak dalej.
- Blair stawia sobie poprzeczkę niemożliwie wysoko - powiedział pan Waldorf, popi-
jając drobnymi łyczkami szampana; jego mały palec był wyprostowany. - Ma to po mnie.
Nate rzucił okiem na innych gości restauracji. Zastanawiał się, czy biorą go i pana
Waldorfa za parę. Żeby zadać kłam ewentualnym spekulacjom, podciągnął rękawy swojego
kaszmirowego zielonego swetra i odchrząknął w bardzo męski sposób. Blair dała mu ten swe-
ter w zeszłym roku i ostatnio ciągle go nosił, by upewnić ją, że nie zamierza jej opuścić ani
zdradzić, ani w ogóle jej zmartwić. - Sam nie wiem - powiedział, sięgając do koszyka na pie-
czywo po bułkę i łamiąc ją gwałtownie na pół. - Byłoby świetnie wziąć sobie rok wolnego i
żeglować razem z moim tatą albo robić coś w tym stylu.
Nate nie rozumiał, dlaczego w wieku siedemnastu lat trzeba zaplanować sobie całe ży-
cie. Będzie jeszcze mnóstwo czasu na dalszą naukę po rocznej czy nawet dwuletniej przerwie
na żeglowanie po Morzu Karaibskim czy narciarskie szaleństwa w Chile. Ale wszyscy jego
koledzy z męskiej szkoły Świętego Judy planowali iść prosto do college'u, a zaraz potem zro-
bić magistra. A według Nate'a było to jak wyrzeczenie się życia, nie zastanowiwszy się na-
wet, co tak naprawdę chciałoby się robić. On na przykład uwielbiał plusk chłodnych fal
Atlantyku rozbijających się o dziób jego łodzi. Uwielbiał gorące promienie słońca na plecach,
kiedy wciągał żagle. Uwielbiał, kiedy słońce, zasnuwając się zielenią, topi się w oceanie.
Zdawał sobie sprawę z istnienia wielu takich przyjemności i chciał doświadczyć wszystkich.
O ile tylko nie będzie się to wiązało ze zbyt wielkim wysiłkiem. Nie lubił się przemę-
czać.
- No cóż, Blair nie będzie zadowolona, jak się dowie, że zamierzasz sobie zrobić dłuż-
sze wakacje. - Pan Waldorf zachichotał. - Zakłada, że razem pójdziecie do Yale, a potem się
pobierzecie i zawsze będziecie szczęśliwi.
Nate nie spuszczał wzroku z Blair, kiedy z wysoko uniesioną głową wracała do stoli-
ka. Pozostali goście w restauracji też się jej przyglądali. Nie była najlepiej ubraną, najszczu-
plejszą czy najwyższą dziewczyną na sali, ale bił od niej jakiś blask, silniejszy niż od pozosta-
łych. I Blair o tym wiedziała.
Na siół wjechały steki i Blair rzuciła się na swój, popijając go szampanem i dopycha-
jąc górą purée. Przyglądała się seksownemu pulsowaniu skroni Nate'a, kiedy przeżuwał. Nie
mogła się doczekać, kiedy stąd wyjdą. Nie mogła się doczekać, kiedy wreszcie zrobi to z
chłopakiem, z którym planowała spędzić resztę życia. Lepiej już być nie mogło.
Nate nie mógł nie zauważyć, jak mocno Blair ściska swój nóż. Pokroiła mięso na duże
kawałki i rozszarpywała je gwałtownie. Zastanawiał się, czy równie ostra będzie w łóżku.
Dużo się wcześniej zabawiali, ale to on zawsze był bardziej agresywny. Blair przeważnie tyl-
ko leżała, mrucząc jak bohaterki filmów, kiedy on obdarzał ją pieszczotami. Ale dzisiaj spra-
wiała wrażenie zniecierpliwionej i wygłodzonej.
Oczywiście, że była wygłodzona. Przed chwilą się wyrzygała.
- W Yale nie serwują takiego jedzenia, misiaczku - rzekł pan Waldorf do córki. - Bę-
dziesz wcinała pizzę i taco z całą resztą akademika.
Blair zmarszczyła nos. Nigdy wcześniej nie jadła taco.
- Nie ma mowy - powiedziała. - Tak czy inaczej, nie będziemy mieszkać z Nate'em w
akademiku. Będziemy mieć własne mieszkanie. - Pogłaskała kostkę Nate'a czubkiem buta. -
Nauczę się gotować.
Pan Waldorf spojrzał na Nate'a spod uniesionych brwi.
- Szczęściarz z ciebie - zażartował.
Nate wyszczerzył zęby w uśmiechu i zlizał purée z widelca. Nie zamierzał mówić te-
raz Blair, że jej słodkie małe marzenie o wspólnym mieszkaniu w New Haven jest jeszcze
bardziej absurdalne od myśli, że mogłaby jeść taco. Nie chciał powiedzieć niczego, co mogło-
by ją zdenerwować.
- Przymknij się, tato - powiedziała Blair.
Talerze już były puste. Zniecierpliwiona Blair obracała na palcu pierścionek z rubi-
nem. Pokręciła głową, że nie chce kawy ani deseru, i wstała, żeby jeszcze raz udać się do
damskiej toalety. Dwa razy w ciągu jednego posiłku to przegięcie, nawet jak na nią, ale była
tak zdenerwowana, że nie mogła się powstrzymać.
Chwała Bogu, że w Le Giraffe były miłe, intymne toalety.
Kiedy wróciła, z kuchni wyłonił się cały personel. Szef kuchni trzymał tort udekoro-
wany migoczącymi świeczkami. Było ich osiemnaście, wliczając w to jedną dodatkową, na
szczęście.
O Boże.
Blair podeszła do stolika ciężkim krokiem w swoich kozaczkach na obcasie ze spicza-
stymi nosami i usiadła. Posłała ojcu wściekłe spojrzenie. Dlaczego musiał narobić tyle zamie-
szania? Jej urodziny były dopiero za trzy tygodnie. Osuszyła jednym łykiem kolejny kieliszek
szampana.
Kelnerzy i kucharze otoczyli stolik. A potem zaczęli śpiewać Happy birthday.
Blair chwyciła rękę Nate'a i mocno ją ścisnęła.
- Zrób coś, żeby przestali - szepnęła.
Ale Nate siedział bez ruchu, szczerząc się jak ostatni dupek. Właściwie podobało mu
się, kiedy Blair była czymś zakłopotana. Nieczęsto się jej to zdarzało.
Ojciec wykazał więcej zrozumienia. Kiedy zobaczył, jak bardzo Blair jest nieszczęśli-
wa, przyspieszył tempo i szybko zakończył piosenkę. Personel uprzejmie zaklaskał, a potem
wszyscy wrócili do swoich obowiązków.
- Wiem, że jest jeszcze trochę czasu - powiedział przepraszająco pan Waldorf. - Ale
już jutro muszę wracać, a siedemnaste urodziny to poważna sprawa. Nie sądziłem, że bę-
dziesz miała coś przeciwko.
Coś przeciwko? Nikt czegoś takiego nie lubi. Nikt!
Blair bez słowa zdmuchnęła świeczki i przyjrzała się tortowi. Był kunsztownie udeko-
rowany marcepanowymi butami na wysokich obcasach, wędrującymi cukrową Piątą Aleją,
obok cukierkowego modelu jej ulubionego sklepu Henri Bendeta. Coś przepięknego.
- A to dla mojej małej fetyszystki... - Ojciec, cały rozpromieniony, wyciągnął spod
stołu zapakowany prezent.
Blair potrząsnęła pudelkiem, z wprawą eksperta rozpoznając głuchy, dudniący dźwięk,
jaki wydaje para nowych butów. Rozdarła papier. M
ANOLO
B
LAHNIK
- było wydrukowane zło-
tymi literami na wieku pudełka. Blair wstrzymała oddech i zdjęła pokrywę. W środku znajdo-
wała się para przepięknie wykonanych skórzanych sandałków na uroczych, małych obcasi-
kach.
Très fabulous.
- Kupiłem je w Paryżu - powiedział pan Waldorf. - Wypuścili zaledwie kilkaset par.
Założę się, że nikt inny nie ma takich w Nowym Jorku.
- Fantastyczne! - westchnęła Blair.
Podniosła się i przeszła na drugą stronę stolika, żeby uściskać ojca. Tymi butami cał-
kowicie wynagrodził jej publiczne upokorzenie. Były niewiarygodnie cudowne i wiedziała
już, co włoży później na upojną noc z Nate'em. 'tylko te sandałki. Nic więcej.
Dzięki, tato!
do czego tak naprawdę służą schody metropolitan museum of art
- Usiądźmy z tylu - powiedziała Serena van der Woodsen, prowadząc Daniela Humph-
reya do Serendipity 3 na Sześćdziesiątej Wschodniej. Ciasną, staromodną knajpkę, w której
serwowano hamburgery i lody, wypełniali rodzice ucztujący z dziećmi, kiedy nianie miały
wolne. Piskliwie wrzeszczały maluchy na cukrowym haju, a zmęczone kelnerki biegały tam i
z powrotem, taszcząc olbrzymie szklane miski z lodami, mrożoną czekoladę i superdługie hot
dogi.
Dan zamierzał zabrać Serenę w jakieś bardziej romantyczne miejsce, ciche i słabo
oświetlone. Gdzieś, gdzie mogliby trzymać się za ręce, rozmawiać i lepiej poznać. Gdzieś,
gdzie nie rozpraszaliby ich wściekli rodzice, wydzierający się na małych chłopców o zwodni-
czym wyglądzie aniołków w nudnych koszulach i spodniach od Brooks Brothers. Ale Serena
chciała przyjść właśnie tutaj.
Może naprawdę miała ochotę na lody, a może jej oczekiwania co do tego wieczoru nie
były aż tak duże ani romantyczne jak jego.
- Czy to nie cudowne? - wykrzyknęła entuzjastycznie. - Razem z moim bratem Eri-
kiem przychodziliśmy tu raz w tygodniu na miętowy deser lodowy. - Otworzyła menu. - Nic
się nie zmieniło. Super.
Dan uśmiechnął się i odgarnął z oczu swoje rzadkie brązowe włosy. Prawda była taka,
że zupełnie go nie obchodziło, gdzie jest, dopóki jest z nią.
Był z West Side, a Serena ze wschodniej części miasta. Mieszkał z ojcem, samozwań-
czym intelektualistą i wydawcą mało znanych poetów z kręgu bitników, oraz z młodszą sio-
strą, Jenny, która chodziła do dziewiątej klasy w Constance Billard - w tej samej szkole uczy-
ła się Serena. Mieszkali w zrujnowanym mieszkaniu, które nie było remontowane od lat czter-
dziestych ubiegłego wieku. Jedyną osobą, która w ogóle tam sprzątała, był ich olbrzymi kot
Marks, prawdziwy ekspert w zabijaniu i pożeraniu karaluchów. Serena natomiast mieszkała
ze swoimi bogatymi rodzicami, członkami zarządów wszystkich większych instytucji w mie-
ście, w ogromnym apartamencie na ostatnim piętrze; apartament został urządzony przez sław-
nego dekoratora i rozciągał się z niego widok na Metropolitan Museum of Art oraz Central
Park. Serena miała pokojówkę i kucharkę, którą mogła poprosić o upieczenie ciasta lub cap-
puccino, kiedy tylko przyszła jej na to ochota.
Więc co robiła z Danem?
Natknęli się na siebie parę tygodni temu na castingu do filmu reżyserowanego przez
Vanessę Abrams, przyjaciółkę Dana i szkolną koleżankę Sereny. Serena nie dostała roli i Dan
prawie stracił nadzieję, że jeszcze kiedykolwiek ją zobaczy, ale spotkali się ponownie w barze
na Brooklynie. Od tamtej pory dzwonili do siebie i choć widzieli się jeszcze parę razy, to była
ich pierwsza prawdziwa randka.
Serena wróciła do miasta w zeszłym miesiącu, po tym jak ją wyrzucili ze szkoły z in-
ternatem. Na początku była podekscytowana powrotem do Nowego Jorku, ale wkrótce prze-
konała się, że Blair Waldorf postanowiła się z nią więcej nie zadawać, tak samo jak reszta
dawnych przyjaciół. Serena nadal nie wiedziała, co takiego strasznego zrobiła. Zgadza się, w
zasadzie nie utrzymywała z nikim kontaktu, i owszem, może za bardzo chwaliła się tym, jak
dobrze bawiła się w minione wakacje w Europie. Tak dobrze, że nie pojawiła się na początku
roku w Hanover Academy w New Hampshire i właśnie przez to wyleciała.
W jej dawnej szkole Constance Billard byli bardziej wyrozumiali. To znaczy - szkoła
jako instytucja była bardziej wyrozumiała, bo na pewno nie jej koleżanki. Serenie nie pozo-
stała w Nowym Jorku ani jedna przyjazna dusza, więc była zachwycona Danem. Poza tym
poznawanie kogoś tak innego od siebie było superzabawą.
Dan miał ochotę uszczypnąć się za każdym razem, kiedy patrzył w ciemnoniebieskie
oczy Sereny. Był w niej zakochany, od kiedy ujrzał ją po raz pierwszy na imprezie w dziewią-
tej klasie, i miał nadzieję, że teraz, dwa i pół roku później, ona też się w nim zakocha.
- Weźmy największe desery z całego menu - powiedziała Serena. - Potem możemy się
zamienić, żeby się nam nie znudziło.
Zamówiła potrójny deser lodowy o smaku mięty z dodatkowym sosem toffi, a Dan
wziął lody kawowo - bananowe. Mógłby zjeść wszystko, co tylko zawierało w sobie kawę.
Albo tytoń.
- To coś dobrego? - zapytała Serena, wskazując wystającą z kieszeni płaszcza Dana
książkę.
Dan miał przy sobie Przy drzwiach zamkniętych Jeana Paula Sartre'a, egzystencjalną
opowieść o czyśćcu.
- Tak. Z jednej strony to całkiem zabawne, a z drugiej przygnębiające - odparł Dan. -
Ale zdaje się, że jest w tym dużo prawdy.
- A o czym to jest?
- O piekle.
Serena roześmiała się.
- Wow! Zawsze czytasz takie książki?
Dan wyłowił kostkę lodu ze swojej szklanki z wodą i włożył do ust.
- Znaczy jakie?
- No na przykład o piekle - powiedziała Serena.
- Nie, nie zawsze. - Właśnie skończył czytać Cierpienia młodego Wertera, co było o
miłości. I piekle.
Lubił myśleć o sobie jako udręczonej duszy. Uwielbiał powieści, sztuki i wiersze, któ-
re ukazywały tragiczną absurdalność życia. To idealnie zgrywało się z kawą i papierosami.
- Mam problem, jeśli chodzi o czytanie - wyznała Serena.
Pojawiły się ich desery. Ledwie widzieli siebie nawzajem przez góry lodów. Serena
zanurzyła w misce specjalną długą łyżkę i wycięła ogromny, doskonały kawałek. Dan za-
chwycał się jej szczupłym przegubem, naprężonymi mięśniami ręki, złocistym połyskiem jej
jasnych włosów. Zamierzała właśnie pochłonąć nieprzyzwoicie wielki deser lodowy, ale dla
niego była boginią.
- To znaczy, oczywiście potrafię czytać - ciągnęła Serena. - Mam tylko problem ze
skupieniem uwagi. Moje myśli błądzą i nagle zaczynam się zastanawiać, co będę robić wie-
czorem. Albo co muszę kupić w drogerii. Albo myślę o czymś zabawnym, co zdarzyło mi się
przed rokiem i tak dalej. - Przełknęła lody i spojrzała w wyrozumiałe brązowe oczy Dana. -
Po prostu nie mogę się skupić - powiedziała ze smutkiem.
To właśnie Danowi najbardziej podobało się w Serenie. Potrafiła być jednocześnie
smutna i szczęśliwa. Była jak samotny, roześmiany anioł, unoszący się nad powierzchnią zie-
mi, zachwycony, że może latać, a jednocześnie cierpiący na samotność. Przy Serenie wszyst-
kie zwyczajne rzeczy stawały się czymś niezwykłym.
Dan drżącymi rękami odciął łyżeczką czubek swoich oblanych czekoladą bananowych
lodów i przełknął w milczeniu Chciał powiedzieć, że będzie jej czytać. Że zrobiłby dla niej
wszystko. Kawowe lody roztopiły się, przelewając nad brzegiem pucharka. Dan usiłował
uspokoić serce, żeby nie wyskoczyło z piersi.
- W zeszłym roku mieliśmy w Riverside świetnego nauczyciela angielskiego - rzekł,
odzyskując równowagę. - Mówił, że najlepszym sposobem na zapamiętanie tego, co się czyta,
jest czytanie po kawałku. Delektowanie się słowami.
Serena uwielbiała sposób mówienia Dana. Uśmiechnęła się i oblizała usta.
- Delektowanie się słowami - powtórzyła, unosząc kąciki ust.
Dan przełknął kolejną łyżkę bananowego deseru i sięgnął po wodę. Boże, ale była
piękna.
- Hm, zdaje się, że jesteś wzorowym, piątkowym uczniem i pewnie już złożyłeś poda-
nie o wcześniejsze przyjęcie do Harvardu, co? - Serena, wyjęła ze swojego deseru złamaną la-
skę cukierka i zaczęła go ssać.
- Nic z tych rzeczy - odparł Dan. - Pojęcia nie mam, co będzie. To znaczy, wiem na
pewno, że chcę pójść na jakąś uczelnię, gdzie mają dobry program dla przyszłych pisarzy, ale
jeszcze nie wiem gdzie. Nasz doradca dał mi długaśną listę uczelni: i mam wszystkie katalogi,
ale nadal nie wiem, co robić.
- Ja też. Pewnie wkrótce wybiorę się do Brown - powiedziała mu Serena. - Mój brat
tam studiuje. Chcesz się przejechać?
Dan zanurkował w głębinę jej oczu, usiłując zorientować się, czy Serena żywi do nie-
go tak samo namiętne uczucia, jak on do niej. Czy kiedy powiedziała: „Chcesz się
przejechać?”, miała na myśli: „Spędźmy razem weekend, trzymając się za ręce, patrząc sobie
głęboko w oczy i całując bez końca”? A może znaczyło to: „Jedźmy razem, bo zawsze fajniej
jest z kimś znajomym”? Tak czy inaczej, nie mógł odmówić. Nie dbał o to, czy chodzi o
Brown, Loserville czy miejski college. Serena zapytała go, czy chce jechać, i odpowiedź
brzmiała „tak”. Pojechałby z nią wszędzie.
- Brown - powiedział Dan, jakby się ciągle nad tym zastanawiał - - Powinni mieć
świetny program dla pisarzy.
Serena pokiwała głową, przeczesując palcami swoje długie jasne włosy.
- Więc jedź ze mną.
Pojedzie. Oczywiście, że pojedzie. Dan wzruszył ramionami.
- Pogadam o tym z moim ojcem.
Starał się, żeby zabrzmiało to niedbale. Nie chciał, by Serena wiedziała, że w środku
cały podskakuje jak uradowany szczeniak. Bał się, że może ją przestraszyć.
- Okay, gotów? No to zamiana - powiedziała Serena, podsuwając mu swoją miskę.
Zamienili się miskami i spróbowali swoich deserów. Kiedy ich kubki smakowe zareje-
strowały nowe smaki, skrzywili się i wystawili języki. Lody miętowe i kawowe po prostu nie
pasowały do siebie. Dan miał nadzieję, że nie jest to żaden znak.
Serena zabrała z powrotem swoją miskę i na nowo zaatakowała lody. Dan zjadł jesz-
cze trochę, a potem odłożył łyżkę.
- Uff! - westchnął, odchylając się do tyłu na krześle i trzymając się za brzuch. - Wy-
grałaś.
Serena też odłożyła łyżkę, choć zjadła dopiero połowę porcji i odpięła górny guzik
dżinsów.
- Chyba jest remis. - Zachichotała.
- Chcesz pójść na spacer? - odważył się zapytać Dan, zaciskając swoje drżące palce u
rąk i nóg tak mocno, że aż mu zsiniały.
- Chętnie - odparła Serena.
Na Sześćdziesiątej było bardzo cicho jak na piątkowy wieczór. Kierowali się na za-
chód, w stronę Central Parku. Na Madison zatrzymali się przed Barneysem i zapatrzyli w
okno wystawowe. W środku, w dziale z kosmetykami nadal kręciło się za kontuarami parę
osób, przygotowując się na wzmożony ruch w sobotni poranek.
- Nie wiem, co bym zrobiła bez Barneysa. - Serena westchnęła, jakby ten dom handlo-
wy ocalił jej życie.
Dan był w Środku tego sławnego domu towarowego tylko raz. Puścił wodze wyobraź-
ni i kupił na kartę kredytową ojca smoking od bardzo drogiego projektanta, fantazjując o tym,
że właśnie w tym smokingu tańczy z Sereną na wspaniałym przyjęciu. Ale potem przemówiła
rzeczywistość. Nie cierpiał wytwornych przyjęć i jeszcze do niedawna myślał, że Serena nie
zamieni z nim nawet dwóch słów. No i zwrócił smoking.
Teraz uśmiechnął się na to wspomnienie. Serena zamieniła z nim zdecydowanie wię-
cej niż dwa słowa. Zaproponowała mu wspólny weekend. Może zakochają się w sobie. Może
nawet skończy się tak, że pójdą do tego samego college'u i spędzą razem resztę życia.
Spokojnie, Dan. Znowu odzywa się twoja bujna wyobraźnia.
Na Piątej Alei, obok parku, odbili w górę i przeszli obok Hotelu Pierre, gdzie w dzie-
siątej klasie oboje byli na szkolnym balu. Dan pamiętał, jak przyglądał się Serenie i żałował,
że jej nie zna - Serena siedziała roześmiana przy stole z przyjaciółmi, ubrana w zieloną su-
kienkę bez ramiączek, a jej włosy migotały. Już wtedy był w niej zakochany.
Minęli gabinet ortodonty Sereny i Frick, starą rezydencję, w której teraz znajdowało
się muzeum. Dan miał ochotę włamać się do środka i całować Serenę na jednym z pięknych
starych łóżek. Chciał, by tam razem zamieszkali, niczym uchodźcy w raju.
Szli dalej Piątą Aleją, mijając apartamentowiec prey Siedemdziesiątej Drugiej, w któ-
rym mieszkała Blair Waldorf. Serena znała Blair od pierwszej klasy i setki razy była u Wal-
dorfów, ale teraz nie była już tam mile widziana.
Nie mogła udawać, że nie ponosi za ten stan żadnej winy. Wiedziała, co najbardziej
ubodło Blair. Nie chodziło tylko o to, że Serena odcięła się od ich nowojorskiej paczki, czy
balowała w Europie, kiedy rozwodzili się rodzice Blair. Tak naprawdę kres ich przyjaźni po-
łożył fakt, że Serena spała z Nate'em tamtego lata, tuż przed wyjazdem do nowej szkoły.
Było to zaledwie dwa lata temu, a miała wrażenie, jakby przydarzyło się to jakiejś in-
nej dziewczynie w zupełnie innym życiu. Z Blair i Nate'em zawsze się przyjaźnili. Miała na-
dzieję, że Blair potraktuje całe zdarzenie jako jedną z tych szalonych rzeczy, jakie zachodzą
miedzy przyjaciółmi i jej wybaczy. To był czysty przypadek. A poza tym Blair nadal miała
Nate'a. Tyle że dowiedziała się o wszystkim dopiero ostatnio i nie zamierzała odpuścić.
Serena pogrzebała w torebce, wyciągnęła papierosa i włożyła do ust. Zatrzymała się i
pstryknęła zapalniczką. Dan patrzył, jak Serena zaciąga się, a następnie wypuszcza w chłodne
powietrze chmurę szarego dymu. Owinęła się swoim znoszonym brązowym płaszczem Bur-
berry.
- Może usiądziemy na chwilę przed Met - zaproponowała. - Chodź.
Wzięła Dana za rękę i szybko pokonali dziesięć przecznic dzielących ich od Metropo-
litan Museum of Art. Zaciągnęła go do połowy schodów i usiadła. Mieszkała w apartamen-
towcu po drugiej stronie ulicy. Jej rodzice wyszli na jakąś imprezę charytatywną czy też
otwarcie wystawy i ciemne okna świeciły pustkami.
Puściła rękę Dana, który zaczął się zastanawiać, czy zrobił coś nie tak. Nie potrafił od-
gadnąć jej myśli, co doprowadzało go do szaleństwa.
- Razem z Blair i Nate'em przesiadywaliśmy na tych schodach całymi godzinami, na-
wijając o wszystkim i o niczym - powiedziała tęsknie Serena. - Czasami nawet, kiedy mieli-
śmy iść na jakieś przyjęcie, Blair i ja stroiłyśmy się, robiłyśmy makijaż i tak dalej, a potem
pojawiał się Nate z butelką czegoś mocniejszego, kupowaliśmy fajki i po prostu olewaliśmy
przyjęcie, bo lepiej było posiedzieć tutaj. - Jej oczy zalśniły łzami.
- Czasami żałuję... - głos jej się załamał. W zasadzie sama nie wiedziała, czego do-
kładnie żałuje, ale była już zmęczona tym podłym samopoczuciem z powodu Blair i Nate'a. -
Przepraszam - pociągnęła nosem, spoglądając w dół na swoje buty. - Mam nadzieję, że cię nie
zanudzam.
- No co ty - powiedział Dan.
Chciał znowu wziąć ją za rękę, ale schowała dłoń w kieszeni. Dotknął więc jej łokcia.
Odwróciła się do niego. To była jego szansa. Bardzo chciał powiedzieć jej coś pięknego i
przepojonego namiętnością, ale nie potrafił. Spiesząc się, by nie sparaliżowały go nerwy, na-
chylił się i pocałował ją delikatnie w usta. Ziemia zatrzęsła się w posadach. Całe szczęście, że
siedział. Kiedy się odsunął, oczy Sereny błyszczały.
Otarła nos wierzchem dłoni i uśmiechnęła się do niego. Następnie uniosła brodę i też
go pocałowała. Było to lekkie muśnięcie dolnej wargi, a potem Serena pochyliła głowę i opar-
ła o jego ramię. Dan zamknął oczy, żeby się opanować.
O Boże! Ciekawe, co myśli, zastanawiał się gorączkowo. Dlaczego nic nie mówi?
- Gdzie wy, westsidersi, spędzacie wolny czas? - zapytała Serena. - Macie tam jakieś
miejsce jak to?
- W zasadzie nie. - Objął ją ramieniem. Nie miał teraz ochoty na rozmowę. Chciał
wziąć ją za rękę, skoczyć z klifu do rozświetlonego przez księżyc morza i leżąc na plecach,
unosić się z nią na falach. Chciał ją jeszcze raz pocałować. I jeszcze raz. I jeszcze. - Czasami,
w ciągu dnia, chodzę na przystań. A nocami po prostu szwendamy się po ulicach.
- Przystań - powtórzyła Serena. - Zabierzesz mnie tam?
Dan pokiwał głową. Zabrałby ją wszędzie.
Czekał, aż Serena uniesie głowę, żeby mogli się znowu pocałować. Ale Serena cały
czas tuliła się do jego ramienia, wdychając papierosowy zapach płaszcza Dana, co działało
kojąco na jej nerwy.
Siedzieli tak jeszcze przez chwilę. Dan był jednocześnie zbyt zdenerwowany, szczęśli-
wy i oszołomiony, żeby nawet zapalić papierosa. Miał nadzieję, że tak zasną, a potem obudzą
się w różowym świetle poranka, ciągle spleceni ramionami.
Kilka minut później Serena się odsunęła.
- Lepiej już pójdę, bo jeszcze tu zasnę. - Wstała, nachyliła się i pocałowała Dana w
policzek. Zadrżał, kiedy jej włosy otarły się o jego ucho. - Zobaczymy się niedługo, okay?
Dan skinął głową. Naprawdę musiała już iść? Bał się, by przypadkiem nie wymknęły
się słowa, które cały wieczór cisnęły się mu na usta. - Kocham cię. Wciąż się obawiał, że
mógłby ją wystraszyć.
Patrzył, jak Serena z rozwianymi włosami przebiega przez ulicę. Portier przytrzymał
jej drzwi. Zniknęła w środku.
Serena jechała na górę windą, pobrzękując kluczami w kieszeni płaszcza. Parę tygodni
temu siedziałaby w piątkowy wieczór w domu, jedynie w towarzystwie telewizora, i użalała
nad sobą. Miała szczęście, że zaprzyjaźniła się z Danem.
Dan siedział na schodach Met jeszcze jakiś czas, aż na ostatnim piętrze budynku po
drugiej stronie ulicy zapaliły się światła. Wyobrażał sobie, jak Serena zdejmuje w holu buty, a
płaszcz rzuca na krzesło, zostawiając pokojówce do odniesienia. Potem pewnie przebierze się
w długą białą koszulę nocną z jedwabiu i usiądzie przed lustrem w pozłacanej ramie, szczot-
kując swoje długie jasne włosy jak bajkowa księżniczka. Dotknął palcem dolnej wargi. Na-
prawdę ją pocałował? Tyle razy całował ją w snach i teraz trudno mu było uwierzyć, że to
wydarzyło się naprawdę.
Podniósł się, potarł oczy i wyciągnął ręce wysoko nad głowę. Czuł się świetnie. Za-
bawne - znienacka stał się jednym z tych facetów, których zwykle nienawidził, kiedy czytał o
nich w książkach. Był najszczęśliwszym facetem na świecie.
drugie podejście
- Nie rozumiem, dlaczego musisz jechać do Brown w ten sam weekend, kiedy ja jadę
do Yale! - krzyknęła do Nate'a Blair z łazienki.
Nate leżał na jej łóżku, szurając paskiem Blair po narzucie, bawiąc się w ten sposób z
Kitty Minky, błękitną rosyjską kotką. Światło było zgaszone, paliły się świece, z odtwarzacza
leciała Macy Gray, a Nate był bez koszuli.
- Nate, dlaczego?! - powtórzyła niecierpliwie Blair. Zaczęła się rozbierać, zrzucając
ubrania na stertę na podłodze łazienki. Planowała, że w ten weekend pojadą razem do New
Hampshire. Mogliby wypożyczyć samochód i zatrzymać się w jakimś romantycznym hotelu,
zupełnie jakby byli w podróży poślubnej.
- Właśnie na ten weekend wyznaczyli mi w Brown rozmowę - odezwał się w końcu
Nate. - Przykro mi. - Wyszarpnął pasek spomiędzy łap Kitty Minky i strzelił nim w powietrzu
nad jej głową, aż przestraszona pognała do szaty. Potem przekręcił się na wznak i czekał,
wpatrując się w sufit.
Ostatnim razem, kiedy już mieli uprawiać seks, Nate wygadał się, że robił to z Sereną
tamtego lata, przed jej wyjazdem. Po prostu uważał, że Blair powinna się najpierw dowie-
dzieć, że: A) nie jest to jego pierwszy raz, B) robił to z jej byłą najlepszą przyjaciółką. Oczy-
wiście kiedy się przyznał, Blair nie chciała już tego zrobić. Była wściekła.
Na szczęście już miał to za sobą. Tak jakby.
Blair skończyła zapinać swoje nowe buty i spryskała się perfumami. Zamknęła oczy i
policzyła do trzech. W ciągu tych trzech sekund w jej głowie wyświetlił się krótki film - wy-
obrażała sobie niesamowitą noc, którą za chwilę przeżyją z Nate'em. Byli kochankami z dzie-
ciństwa, przeznaczonymi sobie nawzajem. Oddawali się sobie całkowicie. Otworzyła oczy i
jeszcze raz przejechała szczotką po włosach, przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze.
Wyglądała na pewną siebie i gotową. Wyglądała na dziewczynę, która zawsze dostaje, czego
chce. Była dziewczyną, która pójdzie do Yale i poślubi ukochanego chłopaka. Gdyby tylko
nie miała tak dużych dziurek od nosa, a za to większe piersi... ale nieważne.
Pchnęła drzwi od łazienki.
Nate spojrzał na nią i ze zdziwieniem zorientował się, że jest już podniecony. Może to
przez ten szampan albo stek. Zamknął oczy, po czym ponownie je otworzył. Nie, Blair na-
prawdę wyglądała zajebiście. Chwycił ją za rękę i pociągnął na siebie. Zaczęli się całować;
ich usta i języki grały w tę samą grę, która trwała już od dwóch lat. Ale tym razem ich gra nie
miała przypominać czterogodzinnej rozgrywki w monopol, kiedy już wszyscy gracze mają
dość i odchodzą od stolika. Ta gra dokądś zmierzała i nie zamierzali przestać, dopóki nie wy-
kupią wszystkiego, co tylko wpadnie im w ręce.
Blair zamknęła oczy i wyobrażała sobie, że jest Audrey Hepburn w Miłość po połu-
dniu. Uwielbiała stare filmy, zwłaszcza te z Audrey Hepburn. W tych filmach nigdy nie poka-
zywali, jak bohaterowie uprawiają seks. Sceny miłosne były zawsze bardzo romantyczne i w
dobrym guście - mnóstwo długich, przepełnionych uczuciem pocałunków, cudowne ciuchy,
fryzury super. Blair starała się leżeć z wyciągniętymi rękami i szyją, żeby czuć się wyższą,
szczuplejszą i bardziej zmysłową w ramionach Nate'a.
Nate niechcący wbił jej w żebra łokieć.
- Aj! - jęknęła, odsuwając się. Nie chciała, żeby to zabrzmiało, jakby się bała, ale się
bała, trochę. Audrey Hepburn nigdy nie dostała po żebrach od Cary'ego Grama, nawet przez
przypadek. Traktował ją delikatnie jak porcelanową lalkę.
- Przepraszam - wymamrotał Nate. Sięgnął po poduszkę i wsunął ją pod Blair, tak że
leżała teraz na niej wygodnie. Uniosła głowę i zarzuciła sobie seksownie włosy na twarz, a
potem ugryzła Nate'a w ramię, zostawiając na jego skórze siad w kształcie białego „o”.
- Proszę, tak to się kończy, jak mnie krzywdzisz - powiedziała, wachlując rzęsami.
- Obiecuję, że będę ostrożny - rzekł poważnie Nate, przesuwając rękę po jej biodrze, a
potem wzdłuż nogi.
Blair wzięła głęboki oddech, próbując się zrelaksować. Nie było jak w scenach miło-
snych z jej ulubionych starych filmów. Nie myślała, że to będzie takie realne i niezręczne.
Nic nigdy nie wygląda równie dobrze jak w filmach, co nie znaczy, że nie jest przy-
jemne.
Nate pocałował ją miękko, a ona położyła mu rękę na karku. Odważnie sięgnęła drugą
ręką w dół, usiłując rozpiąć jego skórzany pasek od spodni.
- Zaciął się - powiedziała, szarpiąc za metalową sprzączkę. Paliły ją policzki, z czego
nie była zadowolona. Nigdy wcześniej nie miała tak nieskoordynowanych ruchów.
- Ja to zrobię - zaproponował Nate. Szybko rozpiął pasek.
Blair spojrzała na stary obraz przedstawiający jej babkę jako młodą dziewczynę trzy-
mającą koszyk z różanymi płatkami. Nagle poczuła się kompletnie obnażona.
Odwróciła się do Nate'a i patrzyła, jak ściąga spodnie, wierzgając nogami. Przód jego
bokserek w biało - czerwone paski sterczał jak namiot.
I wtedy otworzyły się drzwi wejściowe, po czym zamknięto je z trzaskiem.
- Jest tam kto? - zawołała matka Blair.
Blair i Nate zamarli. Matka Blair i Cyrus, jej nowy facet, wyszli do opery. Nie powin-
ni wracać jeszcze przez parę godzin.
- Blair, kochanie? Jesteś tam? Mamy z Cyrusem ekscytujące wieści!
- Blair?! - donośny głos Cyrusa odbił się echem od ścian.
Blair odepchnęła Nate'a i podciągnęła kołdrę pod szyję.
- Co robimy? - szepnął Nate, Wsunął dłoń pod kołdrę i dotknął brzucha Blair.
Błąd. Nigdy nie dotykaj brzucha dziewczyny, dopóki cię o to nie poprosi. Inaczej po-
czuje się gruba.
Blair ze wzdrygnięciem odsunęła się od niego i opuściła nogi na podłogę.
- Blair?! - Głos jej matki dobiegał tuż zza drzwi sypialni. - Mogę na chwilę wejść? To
ważne -
O rany!
- Chwila! - krzyknęła Blair. Rzuciła się do szafy po spodnie od dresu. - Ubieraj się -
syknęła do Nate'a. Zrzuciła ze stóp sandałki, pospiesznie naciągnęła spodnie i starą bluzę ojca
z logo Yale. Nate z powrotem włożył spodnie i zapiął pasek. Drugie podejście zaliczone.
- Gotowy? - szepnęła Blair.
Zawiedziony Nate pokiwał w odpowiedzi głową.
Blair otworzyła drzwi sypialni i zobaczyła swoją matkę czekającą w holu. Eleanor
Waldorf rozpromieniła się na widok córki; na policzkach miała wypieki, po części od czerwo-
nego wina, po części z podniecenia.
- Zauważyłaś, że coś się zmieniło? - zapylała, poruszając w powietrzu palcami lewej
dłoni. Na jej serdecznym palcu błyszczał olbrzymi złoty pierścionek z brylantem. Wyglądał
jak tradycyjny pierścionek zaręczynowy, tyle że był jakieś cztery razy większy. Śmiechu war-
te.
Blair stała jak skamieniała w drzwiach sypialni i wpatrywała się w pierścionek. Czuła
na uchu oddech Nate'a, który stał za nią. Żadne z nich nie powiedziało ani słowa.
- Cyrus poprosił mnie o rękę! - wykrzyknęła matka Blair. - Czy to nie cudowne?
Blair przyglądała się jej z niedowierzaniem.
Cyrus Rose łysiał i miał szczeciniaste wąsiki. Nosił złotą bransoletkę i ohydne dwu-
rzędowe garnitury w prążki. Jej matka spotkała go minionej wiosny w dziale z kosmetykami
Saksa. Szukał perfum dla swojej matki i Eleanor zaoferowała mu pomoc. Blair pamiętała
jeszcze ten dzień i te perfumy.
- Dałam mu nawet swój numer - powiedziała jej matka po powrocie do domu, chicho-
cząc. Blair miała ochotę puścić pawia. Ku obrzydzeniu i konsternacji Blair Cyrus rzeczywi-
ście zadzwoni! i potem dzwonił już ciągle. A teraz zamierzali wziąć ślub.
W tym momencie na końcu korytarza pojawił się Cyrus Rose.
- I co o tym myślisz, Blair? - zapytał, puszczając do niej oko. Miał na sobie niebieski
dwurzędowy garnitur i błyszczące czarne buty. Był czerwony na twarzy, miał wytrzeszczone
oczy jak napompowana żaba i wielki brzuchol. Zatarł grube dłonie, za którymi znajdowały się
włochate nadgarstki ozdobione tandetną złotą biżuterią.
Będzie miała ojczyma. Zebrało się jej na wymioty. I to by było na tyle, jeśli chodzi o
utratę dziewictwa z ukochanym chłopcem. Film zwany jej życiem stawał się coraz bardziej
absurdalny i tragiczny.
Zacisnęła usta i sztywno musnęła policzek matki.
- Moje gratulacje, mamo - powiedziała.
- Grzeczna dziewczynka - zagrzmiał Cyrus.
- Gratuluję, pani Waldorf - rzekł Nate, drepcząc obok Blair Czuł się niezręcznie,
uczestnicząc w tak intymnej sytuacji rodzinnej. Czy Blair nie mogła po prostu kazać matce
zaczekać i porozmawiać z nią rano?
Pani Waldorf ściskała go bez końca.
- Czy to nie cudowne? - powtarzała. Nate nie był tego taki pewny.
Blair westchnęła z rezygnacją i podreptała boso korytarzem, żeby pogratulować Cyru-
sowi. Śmierdział serem pleśniowym i potem. Na czubku nosa rosły mu włosy. I to on miał
być jej ojczymem. Ciągle nie mogła w to uwierzyć.
- Tak się cieszę, Cyrusie - powiedziała sztywno. Wspięła się na palce i przyłożyła
swój gładki, chłodny policzek w pobliże jego gorących, zarośniętych ust.
- Jesteśmy najszczęśliwszymi ludźmi na świecie! - Cyrus dal jej odrażająco mokrego
całusa w policzek.
Blair wcale nie czuła się szczęśliwa.
Eleanor uwolniła w końcu Nate'a.
- Nie zamierzamy czekać - oznajmiła. - Weźmiemy ślub w sobotę po Święcie Dzięk-
czynienia. To już za trzy tygodnie!
Blair zamurowało. Sobota po Święcie Dziękczynienia? Ale wtedy są jej urodziny. Jej
siedemnaste urodziny.
- Wesele wyprawimy w hotelu St. Claire. I chcę mieć dużo druhen. Moje siostry i two-
je przyjaciółki. Oczywiście ty będziesz starszą druhną. Pomożesz mi wszystko zaplanować.
Będziemy się świetnie bawić, Blair - paplała jej matka jednym tchem. - Po prostu kocham ślu-
by!
- W porządku - odparła Blair głosem zupełnie wypranym z emocji. - Mam powiedzieć
tacie?
Eleanor na chwilę zamilkła.
- No właśnie, jak tam ojciec? - zapytała, ciągle rozpromieniona. Nic nie mogło ostu-
dzić jej radości.
- Świetnie. - Blair wzruszyła ramionami. - Dostałam od niego buty. I tort.
- Tort? - zapytał z wielkim zainteresowaniem Cyrus.
Co za wieprz, pomyślała Blair. Dobrze chociaż, że ojciec wyprawił jej wcześniejsze
urodziny, bo nie zapowiadało się, że w jej właściwe urodziny będzie dobra zabawa.
- Przepraszam, że nie przynieśliśmy nic do domu, ale zupełnie zapomniałam.
Eleanor przejechała dłonią po ustach.
- Cóż. i tak nie mogłabym nawet spróbować. Panna młoda musi uważać na figurę! -
Spojrzała na Cyrusa i zachichotała.
- Mamo... - odezwała się Blair.
- Tak, skarbie?
- Nie masz nic przeciwko, że pójdziemy z Nate'em do mnie pooglądać telewizję?
- Oczywiście, że nie. Idźcie - odparła jej matka, uśmiechając się porozumiewawczo do
Nate'a.
Cyrus puścił do nich oczko.
- Dobrej nocki, Blair. Na razie, Nate.
- Dobranoc, panie Rose - powiedział Nate i wrócił za Blair do jej sypialni.
W chwili kiedy zamknął za sobą drzwi, Blair rzuciła się twarzą w dół na łóżko, zakry-
wając głowę rękami.
- Nie przesadzaj, Blair. - Nate usiadł na skraju łóżka i gładził ją po stopie. - Cyrus jest
w porządku. Mogło być gorzej, nie? Mógłby być totalnym dupkiem.
- On jest totalnym dupkiem - mruknęła Blair. - Nienawidzę go. - Nagle zapragnęła,
żeby Nate po prostu wyszedł, zostawiając ją, by mogła w spokoju cierpieć.
Nate położył się obok i zaczął bawić się jej włosami.
- A czy ja jestem totalnym dupkiem? - zapytał. - Nie.
- Nienawidzisz mnie?
- Nie - odpowiedziała Blair w narzutę.
- Chodź do mnie. - Nate pociągnął ją za rękę. Wsunął ręce pod jej bluzę z nadzieją, że
powrócą do tego, na czym skończyli. Pocałował ją w szyję.
Blair zamknęła oczy, próbując się odprężyć. Mogła to zrobić. Mogła pójść na całość,
uprawiać seks i mieć milion orgazmów, nawet jeśli jej matka i Cyrus byli w sąsiednim poko-
ju. Mogła...
Wcale nie. Chciała, żeby jej pierwszy raz był doskonały, a zrobiło się zupełnie do kitu.
Jej matka i Cyrus pewnie właśnie zabawiali się w sypialni. Na samą myśl o tym czuła się. jak-
by obłaziły ją wszy czy coś takiego.
Wszystko było nie tak. Zupełnie do bani. Jej życie było kompletną katastrofą.
Odsunęła się od Nate'a i ukryła twarz w poduszce.
- Przykro mi. To nie był odpowiedni czas na cielesne rozkosze. Czuła się jak Joanna
d'Arc grana przez Ingrid Bergman w pierwszej ekranizacji - piękna, nietknięta męczennica.
Nate zaczął na nowo bawić się jej włosami i głaskać po plecach. Miał nadzieję, że
Blair zmieni zdanie, ale z uporem trzymała twarz wbitą w poduszkę. Zastanawiał się, czy w
ogóle zamierzała to z nim zrobić.
Podniósł się po kilku minutach. Zrobiło się już późno, był znudzony i zmęczony.
- Muszę iść do domu - powiedział.
Blair udała, że go nie słyszy. Była zbyt przejęta dramatyzmem swojej nieszczęsnej sy-
tuacji.
- Zadzwoń do mnie - powiedział Nate.
I wyszedł.
S postanawia się nie łamać
W sobotni poranek obudził Serenę głos matki.
- Mogę wejść?
- O co chodzi? - zapytała Serena, siadając na łóżku. Ciągle nie mogła się przyzwycza-
ić, że znowu mieszka z rodzicami. Było to dość upierdliwe.
Drzwi lekko się uchyliły.
- Mam ci coś do powiedzenia - oznajmiła matka.
Serena w zasadzie nie miała za złe matce, że ją obudziła; nie chciała tylko, by myślała,
że może wpadać do jej pokoju nieproszona, kiedy tylko przyjdzie jej na to ochota.
- Słucham - rzuciła, sprawiając wrażenie bardziej rozdrażnionej, niż była w rzeczywi-
stości.
Pani van der Woodsen weszła do pokoju i usiadła w nogach łóżka. Miała na sobie gra-
natowy jedwabny szlafrok od Oscara dc la Renta i granatowe kapcie. Jej falujące, rozświetlo-
ne pasemkami jasne włosy były zebrane w luźny kok na czubku głowy, a blada cera miała
perłowy połysk, efekt stosowania od wielu lat kremu La Mer. Pachniała Chanel No. 5.
Serena podciągnęła kolana pod brodę i przykryła nogi kołdrą.
- Co się dzieje? - zapytała.
- Przed chwilą dzwoniła do mnie Eleanor Waldorf. A z czym? Zgadnij!
Serena przewróciła oczami; jej matka przechodziła samą siebie, by wytworzyć napię-
cie.
- No co jest?
- Wychodzi za mąż.
- Za tego Cyrusa?
- Naturalnie. A niby za kogo? - odparła jej matka, strzepując wyimaginowane pyłki ze
szlafroka.
Serena zmarszczyła brwi, zastanawiając się, jak Blair przyjęła te nowiny. Zapewne
bez zbytniego zadowolenia. Choć Blair nie była ostatnio dla niej zbyt miła, Serena ciągle
przejmowała się swoją starą przyjaciółką.
- Niezwykłe jest to - ciągnęła pani van der Woodsen - że zamierzają to zrobić ot tak. -
Pstryknęła swoimi ozdobionymi pierścionkami palcami.
- Co masz na myśli?
- Świąteczny weekend - szepnęła jej matka, unosząc brwi, by podkreślić niezwykłość
tej sytuacji. - Sobota po Święcie Dziękczynienia. Na tę sobotę wyznaczona jest data ślubu. I
Eleanor chce, żebyś była jej druhną. Blair na pewno zapozna cię ze wszystkimi szczegółami.
Jest starszą druhną.
Pani Waldorf wstała i zaczęła ustawiać porozwalane na komodzie Sereny buteleczki z
perfumami, małe pudełeczka z biżuterią od Tiffany'ego i tubki z fluidem Stila.
- Co za pomysł! - jęknęła Serena, zamykając oczy. Sobota po Świecie Dziękczynienia.
To już za trzy tygodnie.
Serena zdała sobie sprawę, że właśnie wtedy Blair ma urodziny. Biedna Blair. Uwiel-
biała swoje urodziny. To był jej dzień. Ale najwyraźniej nie w tym roku.
I co ją czeka jako druhnę, kiedy Blair ma być starszą druhną? Czy specjalnie załatwi
jej sukienkę, która w ogóle nie będzie na nią pasować? A może dosypie jej czegoś do szampa-
na? Każe jej przemaszerować nawą w parze z Chuckiem Bassem, najbardziej oślizłym typem
z kręgu ich znajomych? To wszystko było zbyt straszne, żeby nawet o tym myśleć.
Matka ponownie usiadła na łóżku i zaczęła bawić się włosami Sereny.
- Coś nie tak, skarbie? - zapytała zmartwiona. - Myślałam, że zachwyci cię perspekty-
wa bycia druhną.
Serena otworzyła oczy.
- Boli mnie głowa, to wszystko - westchnęła, owijając się kołdrą. - Chyba jeszcze tro-
chę sobie polezę i pooglądam telewizję, dobrze?
Matka poklepała ją po nodze.
- W porządku. Przyślę ci Deidre z kawą i jakimś sokiem. Zdaje się, że kupiła też crois-
santy.
- Dzięki, mamo.
Pani van der Woodsen podniosła się i podeszła do drzwi. W progu zatrzymała się i od-
wróciła, posyłając córce promienny uśmiech.
- Jesienne śluby są zawsze urocze. To wszystko jest ekscytujące.
- Tak - powiedziała Serena, napuszając poduszkę. - Będzie świetnie.
Kiedy matka wyszła, Serena przekręciła się na drugi bok i patrzyła przez chwilę za
okno, obserwując, jak ptaki zrywają się z wierzchołków drzew otaczających Met. Potem się-
gnęła po telefon i wcisnęła guzik, pod którym miała zakodowany numer Erika w Brown. Za-
wsze kiedy potrzebowała duchowego wsparciu, dzwoniła do brata. Drugą ręką włączyła pilo-
tem telewizor. Na Nickelodeon leciało akurat SpongeBob SquarePants. Wpatrywała się w
ekran niewidzącym wzrokiem, słuchając w słuchawce sygnału; trzy dzwonki, cztery.
Po szóstym dzwonku Erik wreszcie odebrał.
- Tak?
- Hej - powiedziała Serena. - Co porabiasz?
- Właściwie to jeszcze śpię. - Głośno zakaszlał. - O cholera.
Serena uśmiechnęła się szeroko.
- Sorki. Ciężka noc, co?
Tylko jęknął w odpowiedzi.
- Dzwonię do ciebie, bo właśnie się dowiedziałam, że matka Blair wychodzi za mąż za
tego faceta, Cyrusa. Nie wydaje mi się, żeby znali się dość długo, ale to szczegół. W każdym
razie mam być druhną, a Blair jest starszą druhną, co znaczy... W zasadzie sama nie wiem, co
to znaczy. Ale jestem pewna, że sprawa będzie śmierdzieć.
Czekała przez chwilę na odpowiedź. Nie doczekawszy się powiedziała:
- Zdaje się, że jesteś za bardzo skacowany, żeby teraz o tym gadać, co?
- Tak jakby - odparł Erik.
- Okay, nie ma sprawy. Zadzwonię później. - Była zawiedziona. - A w ogóle to myśla-
łam o tym, żeby cię odwiedzić Może w przyszły weekend?
- W porządku. - Erik ziewnął.
- Okay, na razie. - Rozłączyła się.
Wypełzła spod kołdry, wstała z łóżka i poszła, powłócząc nogami, do łazienki, gdzie
przyjrzała się uważnie swojemu odbiciu w lustrze. Szare bokserki wisiały na jej tyłku, koszu-
lo z Panem Bąbelkiem była przekręcona i opadała jej z ramienia. Na jednym policzku widnia-
ła zaschnięta smużka śliny.
Oczywiście ciągle wyglądała jak gorąca laska.
- Grubas - powiedziała Serena do swojego odbicia. Sięgnęła po szczoteczkę i zaczęła
powoli myć zęby, myśląc o Eriki Choć balował nawet więcej od niej, udało mu się utrzymać
w szkole z internatem i dostać do Brown. Erik był dobrym synem, a Serena złą córką. To ta-
kie niesprawiedliwe.
Zmarszczyła z determinacją brwi, szorując zawzięcie zęby trzonowe.
I co z tego, że wyleciała ze szkoły z internatem, miała marne stopnie, a jedynym do-
datkowym zajęciem było nakręcenie tego zwariowanego filmiku na Festiwal Filmowy uczen-
nic ostatniej klasy Constance Billard? Pokaże wszystkim, że nie jest taka beznadziejna, jak
myślą - dostanie się do dobrego college'u, jak na przykład Brown, i zostanie kimś.
Nie żeby już teraz nie była kimś wyjątkowym. Zapadała wszystkim w pamięć. Wszy-
scy uwielbiali jej nienawidzić. Nie musiała robić nic, żeby błyszczeć - sama z siebie błyszcza-
ła mocniej niż cała reszta.
Splunęła pastą do umywalki.
Tak, z całą pewnością pojedzie w przyszły weekend do Brown, nawet jeśli szanse na
odniesienie sukcesu nie były zbyt duże. Może jej się poszczęści. Zwykle miała fart.
szczęściarz i nieszczęśnica
- Dziwoląg - szepnęła Jenny Humphrey do swojego odbicia.
Stała przed lustrem, wstrzymując oddech i mocno wypinając brzuch do przodu. Ale i
tak nie sterczał tak bardzo jak jej cycki - olbrzymie, zwłaszcza jak na dziewczynę z dziewiątej
klasy. Jej różowa koszula nocna sprawiała wrażenie trójkątnego namiotu, który opadał z pier-
si do kolan, przykrywając wystający brzuch i krótkie nogi. Rozrosła się do przodu, zamiast
urosnąć w górę, jak Serena van der Woodsen z ostatniej klasy Constance Billard, którą Jenny
wprost uwielbiała. Przez te wielkie cycki Jenny nie miała nadziei, że kiedykolwiek będzie
wyglądać choć w części tak dobrze jak Serena. Były zmorą jej życia.
Wypuściła powietrze i ściągnęła koszulę, żeby przymierzyć nowy czarny top, który
kupiła wczoraj po szkole w Urban Outfitters. Szamocząc się, przeciągnęła go przez ramiona i
naciągnęła w dół, na piersi. Spojrzała w lustro. Nie miała już dwóch wielkich cycków - jej
piersi zlały się w bezkształtną masę monstrualnej wielkości. Wyglądała jak zdeformowana.
Założyła swoje ciemnobrązowe kręcone włosy za uszy i zdegustowana odwróciła się
od lustra. Wciągnęła stare szkolne spodnie od dresu i poszła do kuchni, by napić się herbaty.
Jej starszy brat, Dan, właśnie wyłonił się ze swojego pokoju. Zawsze rano wyglądał przeraża-
jąco, ze swoimi potarganymi włosami i przekrwionymi oczami. Ale dzisiaj jego oczy były
duże i błyszczące, jakby przez całą noc był na nogach, pojąc się kawą.
- No i...? - zapytała Jenny, kiedy oboje weszli do kuchni.
Patrzyła, jak Dan wsypuje do kubka rozpuszczalną kawę i zalewają gorącą wodą z
kranu. Nie był zbyt wymagający, jeśli chodzi o kawę. W milczeniu stał przy zlewie, miesza-
jąc w kubku łyżeczką i przyglądając się wirującej brązowej pianie.
- Wiem, że wczorajszy wieczór spędziłeś z Sereną - powiedziała zniecierpliwiona Jen-
ny, splatając ręce na piersi. - I jak było? Pewnie niesamowicie? W co była ubrana? Co robili-
ście? Co mówiła?
Dan upił łyk. Jenny zawsze strasznie się ekscytowała wszystkim, co miało związek z
Sereną. Uwielbiał się z nią drażnić.
- No, powiedz coś. Co robiliście? - nalegała Jenny.
Wzruszył ramionami.
- Byliśmy na lodach.
Jenny położyła dłonie na biodrach.
- Wow! Co za gorąca randka.
Dan tylko się uśmiechnął. Miał gdzieś, czy przez niego siostra dostanie świra; nie za-
mierzał wyjawić jej nic więcej. To było zbyt cenne, zwłaszcza kwestia z całowaniem. Napisał
już nawet wiersz na ten temat, żeby móc się tym bez końca rozkoszować. Zatytułował go Sło-
dycz.
- Ale co jeszcze robiliście? Co Serena mówiła? - szturchnęła go Jenny.
Dolał do kubka gorącej wody.
- Nie wiem... - zaczął. I wtedy zadzwonił telefon.
Oboje zerwali się, żeby odebrać. Dan był szybszy.
- Cześć, Dan, tu Serena.
Przycisnął słuchawkę mocno do ucha, wyszedł z kuchni i usiadł na oknie w małym
pokoju. Przez zakurzoną szybę widział dzieciaki szalejące na rolkach w Riverside Parku i ja-
sne, jesienne słońce połyskujące w oddali na wodzie Hudsonu. Wziął głęboki, uspokajający
oddech.
- Cześć - powiedział.
- Słuchaj, to dość dziwna prośba, ale mam być druhną na tym głośnym ślubie za trzy
tygodnie i zastanawiałam się, czy nie poszedłbyś ze mną, no wiesz, jako moja osoba towarzy-
sząca.
- Jasne - odparł Dan, zanim zdążyła powiedzieć coś więcej.
- To wesele matki Blair Waldorf - ciągnęła Serena. - No wiesz, tej dziewczyny, z którą
się kiedyś przyjaźniłam.
- Jasne - powtórzył Dan. Wyglądało na to, że Serena nie tylko chce, żeby z nią po-
szedł, ale co więcej, potrzebuje jego moralnego wsparcia. Poczuł się nagle ważny i zebrał się
na odwagę. Zniżył głos do ledwie słyszalnego szeptu, na wypadek gdyby Jenny podsłuchiwa-
ła go z drugiego pokoju. - I naprawdę chętnie pojadę też z tobą do Brown, jeśli chcesz.
- Jasne. - Serena na moment umilkła. - Hm, chyba wyjadę w następny piątek po szko-
le. W piątki mamy skrócone zajęcia. A ty?
Zabrzmiało to trochę, jakby Serena zapomniała już, że proponowała mu wspólny wy-
jazd. Ale Dan uznał, że widocznie się przesłyszał.
- W piątki kończę o drugiej - odpowiedział.
- Okay, więc moglibyśmy się spotkać na Grand Central. Zamierzam podjechać pocią-
giem do Ridgefield, gdzie mamy wiejską rezydencję, skąd bym wzięła samochód zarządcy -
powiedziała.
- Brzmi nieźle.
- Będzie super. - W głosie Sereny słychać było większy entuzjazm. - I dzięki, że zgo-
dziłeś się pójść ze mną na to wesele. Kto wie, może będzie dobra zabawa?
- Mam nadzieję. - Dan nie widział możliwości, by w jej towarzystwie mógł się nudzić.
Ale będzie musiał wykombinować coś przyzwoitego do ubrania. Powinien był zatrzymać ten
smoking z Barneysa.
- Hm, będę kończyć. Pokojówka wrzeszczy, żebym przyszła na śniadanie - powiedzia-
ła Serena. - Zadzwonię jeszcze do ciebie, żeby pogadać o przyszłym weekendzie, okay?
- Dobra.
- To cześć.
- Cześć. - Dan odłożył słuchawkę, zanim z jego ust wyrwało się jeszcze coś. Kocham
cię.
- To była ona, prawda? - zapytała Jenny, kiedy wrócił do kuchni.
Wzruszył ramionami.
- Co mówiła?
- Nic.
- Tak, jasne. Słyszałam, jak szeptaliście - wytknęła mu Jenny.
Dan wyciągnął bajgla z papierowej torby i przyjrzał się mu uważnie. Był spleśniały.
Też mi niespodzianka. Ich ojciec nie był bynajmniej najlepszą gosposią na świecie. Jak miał
pamiętać o zakupach w spożywczym czy przejechaniu mopem po podłodze, kiedy był zajęty
pisaniem esejów wyjaśniających, dlaczego jeden z poetów, o którym nikt nie słyszał, miał być
kolejnym Allenem Ginsbergiem. Dan i Jenny przeważnie żywili się chińskim żarciem na wy-
nos.
Dan wyrzucił torbę z zapleśniałymi bajglami i znalazł w kredensie nową paczkę chip-
sów ziemniaczanych. Rozdarł torebkę i wepchnął do ust garść chipsów. Lepsze to niż nic.
- Musisz być takim irytującym dupkiem? - zapytała Jenny. - Wiem, że to była Serena.
Dlaczego mi po prostu nie po wiesz, co mówiła?
- Chciała, żebym poszedł z nią na jakiś ślub. Matka tej Blair wychodzi za mąż i Serena
będzie druhną. Chce, żebym jej towarzyszył.
- Idziesz na ślub pani Waldorf? - Jenny aż się zachłysnęła. - Gdzie to będzie?
- Nie wiem, nie pytałem - wzruszył ramionami.
Jenny zjeżyła się.
- Nie mogę w to uwierzyć. Cały czas razem z ojcem byliście zapiekłymi wrogami tych
wszystkich wytwornych dziewczyn, z którymi chodzę do szkoły, i ich bogatych rodzin. A te-
raz ty umawiasz się z ich królową i jesteś zapraszany na niesamowite śluby. To niesprawiedli-
we!
Dan wepchnął do ust kolejną garść chipsów.
- Przykro mi - wymamrotał.
- Mam tylko nadzieję, że nie zapomniałeś, kto ci uświadomił, że masz szanse u Sereny
- powiedziała wzburzona Jenny Cisnęła gniewnie zużytą torebkę herbaty ekspresowej do zle-
wu. - Zdajesz sobie sprawę, że o tym ślubie będą pisać w prasie, może nawet w „Vogue”? Nie
mogę uwierzyć, że tam idziesz.
Ledwie jej słuchał. Wyobrażał sobie, jak jedzie z Sereną pociągiem, trzymając ją za
ręce i tonąc w ciemnej głębi jej oczu.
- Mówiła coś o jutrze? - zapytała Jenny.
Dan spojrzał na nią pustym wzrokiem.
- Serena, Vanessa i ja mamy się spotkać jutro w barze chłopaka Vanessy w Williams-
burgu, żeby obejrzeć film, który pomogłyśmy zrobić Serenie na nasz szkolny festiwal filmo-
wy. Upewnić się, że wszystko jest zapięte na ostatni guzik.
Kolejne puste spojrzenie.
- Myślałam, że może cię zaprosiła.
Zero reakcji.
Jenny westchnęła, doprowadzona do rozpaczy. Zdała sobie sprawę, że Dan jest kom-
pletnie chory z miłości. Nie zdoła wyciągnąć od niego żadnych informacji. Co za beznadzieja.
Nawet nie zapytał, dlaczego w sobotni ranek chodzi po domu w czarnym topie. Nagłe poczuła
się przeraźliwie samotna. Zawsze mogła liczyć na towarzystwo brata, ale teraz doprowadzał
ją do szału.
Koniecznie musiała poszukać sobie nowych przyjaciół.
tematy ◄ wstecz dalej ► wyślij pytanie odpowiedź
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucier-
pieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie
!
ŚLUB ROKU
O tej porze roku zwykle jest dość nudno i aż do sezonu świątecznych przyjęć nie dzieje się nic szcze-
gólnego. Ale matka B zapewniła nam wszystkim temat do plotek. No bo jak długo zna się ze swoim
nowym facetem? Dwa, trzy miesiące? Gdybym to ja zamierzała spędzić z kimś resztę życia, czy cho-
ciażby weekend, chciałabym poznać tę osobę lepiej. W każdym razie słyszałam, że prawdziwy z niego
tandeciarz, więc naprawdę warto będzie zobaczyć ten ślub na własne oczy. Ale jak B zamierza się do-
brze bawić, mając S na głowie? Czuję, że szykuje się niezła afera. Może być ostro. Jejku! Nie mogę
się doczekać!
Wasze e - maile
P:
Cześć P,
Nie wiem, czy już o tym wiesz, ale B będzie miała nowego braciszka. Chodzę z nim do tej
samej klasy, ale on tu niezbyt pasuje. Ale jest całkiem milutki.;)
Bronx Kat
O:
Cześć. BronxKat,
Mogę tylko powiedzieć, że ta cała sprawa ze ślubem robi się coraz ciekawsza!
P
: Cześć P,
słyszałam, że ojciec b przekazał yale jakiś milion dolarów, więc nie będzie się musiała zbyt-
nio starać, żeby ją przyjęli, a tak poza tym, założę się, że n i b nie wylądują w przyszłym
roku w tym samym college'u. jak myślisz?
mól książkowy
O:
Cześć, mól,
Na razie powstrzymam się od robienia zakładów. B jest bardziej nieprzewidywalna, niż się
wydaje...
P
A SKORO JUŻ O COLLEGE'U MOWA...
Nadszedł czas, kiedy wszystkie powinnyśmy odchodzić od zmysłów, przeglądać zdjęcia w katalogach
uczelni, wyobrażać sobie, jak rozmawiamy z przystojniakami na zielonych trawnikach przed wielkimi,
porośniętymi bluszczem ceglanymi budynkami. Nadszedł czas, żeby zastanowić się nad wszystkimi
zawalonymi testami i pracami społecznymi, jakie olałyśmy, i kopnąć się w tytek za swoje lenistwo i głu-
potę. Nadszedł czas, kiedy kujony starają się o wcześniejsze przyjęcie, przez co my, normalni ludzie,
czujemy się jak śmieci. Ale ja się nie dam zdołować. Oto mój przepis na opanowanie stresu w ostat-
niej klasie liceum: zmieszaj jednego przystojniaka z nową parą cudownych skórzanych kozaczków,
nowym kaszmirowym sweterkiem, całonocną imprezą i kilkoma drinkami. Potem długi poranek w łóżku
i gorąca czekolada. Zaczniecie wypełniać swoje podania do college'u, kiedy będziecie odstresowane, i
gotowe. Widzicie? Nie ma się czym przejmować.
Na celowniku
N gra w tenisa ze swoim ojcem w Asphalt Green. B siedzi w kinie na Osiemdziesiątej Szóstej na ja-
kimś filmie akcji ze swoim młodszym bratem. Pewnie woli oglądać, jak faceci strzelają do siebie z pło-
nących helikopterów niż siedzieć w domu z mamą i dyskutować o sukniach, tortach oraz dostawcach.
S kupuje perfumy w Barneysie. Mówię wam, ta dziewczyna jest tam praktycznie codziennie. D ba-
zgrze w swoim notatniku na przystani obok Siedemdziesiątej Dziewiątej. Pewnie kolejny wiersz miło-
sny o S. J zwraca czarny top w Urban Outfitters.
Wkrótce napiszę więcej!
Wiem, że mnie kochacie
plotkara
B jest gotowa na wszystko, żeby tylko n jej znowu zapragnął
- Chodź, kochanie, zjesz naleśnika! - zawołała pani Waldorf w głąb korytarza. - Kaza-
łam Myrtle, żeby były cienkie, tak jak lubisz.
Blair otworzyła drzwi sypialni i wystawiła głowę.
- Chwileczkę, ubieram się.
- Nie musisz, skarbie. Cyrus i ja jeszcze jesteśmy w pidżamach - powiedziała żywo
matka Blair. Rozwiązała pasek swojego zielonego jedwabnego szlafroka. Cyrus miał taki
sam. Kupili je wczoraj u Saksa, po przymiarce obrączek ślubnych u Cartiera. Potem poszli do
mrocznego, przytulnego baru King Cole w hotelu St. Regis na szampana. Cyrus nawet zażar-
tował, że mogliby wynająć sobie pokój. To było takie romantyczne.
Obrzydliwość.
- Poczekajcie chwilę - powtórzyła uparcie Blair i matka wycofała się do jadalni. Blair
usiadła na skraju łóżka, przyglądając się swojemu odbiciu we wbudowanym w szafę lustrze.
Właśnie okłamała matkę. Nie spała już od dawna i była kompletnie ubrana. Miała na sobie
dżinsy, czarny golf i buty. Nawet pomalowała paznokcie na ciemnobrązowy kolor, zgodnie ze
swoim nastrojem.
Lustereczko, powiedz przecie, kto jest najuczciwszy w świecie?
Na pewno nie Blair - w każdym razie nie dzisiaj.
Przez całą sobotę była wkurzona. Poszła spać wkurzona i obudziła się w niedzielny
poranek tak samo wkurzona. W zasadzie wyglądało na to, że będzie permanentnie wkurzona
przez resztę życia. Nate nie próbował się z nią skontaktować od piątku. Ciągle była dziewicą.
Jej matka wychodziła za mąż za ostatniego idiotę. I tak się jakoś złożyło, że data ślubu pokry-
wała się z jej urodzinami, najważniejszymi w życiu.
O tak, jej życic to kompletna katastrofa.
Ale skoro już chyba się nie mogło nic pogorszyć, a ona była głodna, wstała i poszła
zjeść te naleśniki z matką i Cyrusem.
- Oto i ona - zagrzmiał Cyrus. Poklepał siedzenie obok siebie. - Chodź, siadaj.
Posłusznie usiadła. Przeniosła widelcem kilka naleśników z półmiska na swój talerz.
- Nie bierz tego z dziurą w środku - powiedział jej jedenastoletni brat Tyler. - Jest mój.
- Tyler był ubrany w koszulkę z Led Zeppelin, a na głowie miał zawiązaną czerwoną banda-
nę. Chciał zostać dziennikarzem muzycznym specjalizującym się w rock and rollu i wzorował
się na Cameronie Crowe, reżyserze filmowym, który w wieku zaledwie piętnastu lat był w
trasie z Led Zeppelin. Tyler posiadał olbrzymią kolekcję płyt winylowych i trzymał pod łóż-
kiem zabytkową fifkę, w której można było na przykład przypalać trawkę. Nie żeby kiedykol-
wiek z niej korzystał. Blair martwiła się, że Tyler wyrasta na dziwaka, który będzie miał pro-
blemy ze znalezieniem sobie przyjaciół. Ale jej rodzice uważali to wszystko za urocze, dopó-
ki wychodził codziennie rano do szkoły Świętego Jerzego w garniturku od Brooks Brothers
jak grzeczny chłopiec i miał otwartą drogę do dobrej szkoły z internatem.
W świecie Blair i jej przyjaciół wszyscy rodzice byli tacy sami - dopóki ich dzieci cze-
goś naprawdę nie spieprzyły, przynosząc im wstyd, mogły bez najmniejszego problemu robić,
na co tylko przyszła im ochota. Właśnie ten błąd popełniła Serena. Przegięła i dała się przyła-
pać, a coś takiego było nie do przyjęcia. Powinna była bardziej uważać.
Blair polała naleśniki syropem klonowym i zwinęła je jak burrito, tak jak lubiła.
Matka oderwała grono z kiści winogron w misce i włożyła Cyrusowi do ust. Mruczał
radośnie, kiedy je przeżuwał i w końcu przełknął. Potem wysunął usta jak ryba, prosząc o
więcej. Pani Waldorf zachichotała i dała mu kolejne grono. Blair turlała swoje zwinięte nale-
śniki w syropie, ignorując to niesmaczne przedstawienie.
- Cały poranek rozmawiałam przez telefon z facetem z St. Claire - powiedziała do niej
matka. - Jest bardzo ekstrawagancki i strasznie trzęsie się nad wystrojem. Naprawdę komicz-
ny człowiek.
- Ekstrawagancki? Chodzi ci o to, że jest gejem? Nie ma nic złego w słowie „gej”,
mamo.
- Tak, no cóż... - matka jąkała się niezręcznie. Nie chciała używać słowa „gej”. Była
żoną takiego... - To zbyt upokarzające.
- Zastanawiamy się, czy nie zarezerwować kilku apartamentów w hotelu - powiedział
Cyrus. - W jednym mogłybyście, dziewczyny, przebierać się i czesać. Kto wie, może niektó-
rzy goście będą tak wstawieni, że będą chcieli się zdrzemnąć, żeby jakoś dotrwać do rana. -
Roześmiał się, puszczając oczko do matki Blair.
Apartamenty?
Nagle Blair wpadła, na genialny pomysł. Razem z Nate'em! mogliby mieć swój apar-
tament! Czy istnieje bardziej idealne miejsce i okoliczności na utratę dziewictwa niż siedem-
naste urodziny w apartamencie hotelu St. Claire?
Odłożyła widelec, otarła delikatnie kąciki ust serwetką i uśmiechnęła się słodko do
matki.
- A możecie zarezerwować apartament dla mnie i moich przyjaciół? - zapytała.
- Oczywiście. To świetny pomysł.
- Dzięki, mamo - powiedziała Blair, uśmiechając się do swojej filiżanki z kawą. Nie
mogła się doczekać, kiedy powie o tym Nate'owi.
- Jest tyle do zrobienia - westchnęła z obawą jej matka. Nawet podczas snu układam
listy spraw do załatwienia.
Cyrus ujął jej dłoń i pocałował. Na palcu Eleanor błysnął brylant.
- Nie martw się, króliczku - powiedział Cyrus, jakby zwracał się do dwulatki.
Blair wzięła do ręki ociekający syropem zrolowany naleśnik i wsadziła do ust.
- Naturalnie chcę, żebyś się we wszystko angażowała, Blair - powiedziała jej matka. -
Masz taki dobry gust.
Blair wzruszyła ramionami, żując z wypchanymi policzkami.
- I nie możemy się już doczekać, kiedy poznacie Aarona - dodała Eleanor.
Blair przestała ruszać szczęką.
- Jakiego Aarona? - zapytała z pełnymi ustami.
- Mojego syna - powiedział Cyrus. - Chyba wiedziałaś, że mam syna, prawda?
Potrząsnęła głową. Nie wiedziała nic o Cyrusie. Był dla niej przypadkowo spotkanym
facetem, który właśnie poprosił jej matkę o rękę. Im mniej o nim wiedziała, tym lepiej.
- Jest w ostatniej klasie w Bronxdale Prep. Bystry chłopak. Przeskoczy! dziesiątą kla-
sę. Ma dopiero szesnaście lat, a już kończy szkołę i idzie do college'u! - oznajmił z dumą Cy-
rus.
- Robi wrażenie, prawda? - dodała Eleanor. - A poza tym prawdziwy z niego przystoj-
niak.
Blair sięgnęła po kolejny naleśnik z półmiska. Miała gdzieś opowieści Cyrusa i matki
o jakimś dziwaku, który pewnie nosi w kieszeni paralizator i dla zabawy przeskakuje z klasy
do klasy. Mogła sobie wyobrazić Aarona: chudsza, pryszczata wersja Cyrusa z przetłuszczo-
nymi włosami, aparatem korekcyjnym na zębach i w beznadziejnych ciuchach. Oczko w gło-
wie tatusia.
- Ej, to moje! - krzyknął Tyler, uderzając nożem w widelec Blair. - Oddawaj.
Blair dopiero teraz zauważyła, że naleśnik miał pośrodku dziurę wielkości palca.
- Sorry - powiedziała i podsunęła swój talerz Tylerowi pod nos. - Masz.
- To jak, zostaniesz dziś w domu, żeby mi pomóc? - zapytała jej matka. - Mam całą
górę katalogów i magazynów ślubnych do przejrzenia.
Blair nagle odsunęła krzesło i wstała. Chyba nie mógł już istnieć gorszy sposób na
spędzenie dnia.
- Przykro mi, ale już wcześniej miałam coś zaplanowanego.
Skłamała, choć była przekonana, że jak tylko skończy rozmowę z Nate'em, rzeczywi-
ście będzie miała plany na dzisiaj. Mogli obejrzeć jakiś film, pójść na spacer do parku, posie-
dzieć trochę u niego, porozmawiać o ich nocy w St. Claire...
Akurat!
- Sorki, ale umówiłem się w parku z Anthonym i chłopakami, żeby pograć w piłkę -
powiedział Nate. - Mówiłem ci o tym wczoraj.
- Wcale nie. Wczoraj mówiłeś, że musisz spędzić trochę czasu ze swoim ojcem. Po-
wiedziałeś, że może dzisiaj coś porobimy - narzekała Blair. - Już w ogóle cię nie widuję.
- No cóż, ale ja właśnie idę do parku - odparł Nate. - Przykro mi.
- Ale ja chciałam ci coś powiedzieć. - Blair starała się, by zabrzmiało to tajemniczo.
- Co takiego?
- Naprawdę wolałabym powiedzieć ci o tym osobiście.
- Daj spokój, Blair - zniecierpliwił się Nate. - Muszę iść.
- Okay. Niech ci będzie. Chciałam ci powiedzieć, że moja matka i Cyrus wynajmują
na wesele pokoje w St. Claire. A ponieważ to będzie akurat w moje urodziny i tak dalej, po-
myślałam, że może to byłby idealny czas dla nas, żeby... no wiesz... zrobić to.
Nate milczał.
- Nate? - zapytała Blair.
- Tak?
- No i co o tym myślisz?
- Sam nie wiem - odparł. - Brzmi niezłe. Słuchaj, muszę już kończyć, okay?
Blair przycisnęła słuchawkę kurczowo do ucha.
- Nate, czy ty mnie jeszcze kochasz?
- Zadzwonię do ciebie później, dobra? Cześć.
Odłożyła słuchawkę i zapatrzyła się na perski dywan na podłodze sypialni. Naleśniki
przemieszczały się nieswojo w jej żołądku. Ale nie miała nawet czasu, żeby pomyśleć o we-
tknięciu sobie palców do gardła - musiała opracować jakiś plan działania.
Dzisiaj już nie zobaczy się z Nate'em i prawdopodobnie nie spotkają się w tygodniu,
nie z jej setką zajęć ponadprogramowych i jego treningami. W przyszły weekend ona poje-
dzie do Yale, a on do Brown. Nie mogła pozwolić, by Nate był przez cały tydzień na nią zły
za to, że go odtrąciła w piątkowy wieczór; sama też nie zamierzała się zamartwiać, że on jest
na nią wściekły. Musiała coś zrobić.
Gdyby tylko mogli przeżyć romantyczną kłótnię, jak para z filmów. Najpierw by
wrzeszczeli, raniąc się wzajemnie, aż ona by zaczęła płakać. Chwyciłaby torebkę, potem
płaszcz, szamocząc się ze zdenerwowania z guzikami. A potem, kiedy roztrzęsiona otwierała-
by drzwi, by na zawsze zniknąć z jego życia, podszedłby do niej, objął ramionami i mocno
przytulił. Odwróciłaby się do niego, spoglądając przez chwilę badawczo w jego oczy, a potem
całowaliby się namiętnie. Na koniec błagałby ją, żeby została, a później by się kochali.
Prawdziwe życie było takie nudne, ale Blair wiedziała, jak podgrzać atmosferę.
Wyobraziła sobie, jak idzie do Nate'a w długim czarnym płaszczu, w jedwabnym szalu
na głowie i olbrzymich ciemnych okularach od Chanel, przesłaniających jej twarz. Zostawia
mu specjalny podarunek i znika w nocnych ciemnościach. A kiedy on rozpakuje prezent, po-
czuje jej perfumy i za nią zatęskni.
Zupełnie zapominając, żeby włożyć palce do gardła, Blair podniosła się i chwyciła to-
rebkę, gotowa zaatakować Barneysa.
Ale co kupić chłopakowi, żeby przypomniał sobie, że cię kocha i pragnie bardziej niż
kiedykolwiek przedtem?
Hm. Trudna sprawa...
na gorącym uczynku
- Po co do mnie znowu dzwonisz? - zapytał zrzędliwie Erik.
- Ciebie też milo słyszeć - zażartowała Serena. - Dzwonię, by ci powiedzieć, że w
przyszły weekend na sto procent będę w Brown. Mam umówioną rozmowę na dwunastą w
sobotę.
- Okay. Zwykle balujemy w nocy z soboty na niedzielę. Mam nadzieję, że ci to nie
przeszkadza.
- Chyba żartujesz - roześmiała się Serena. - Super. Aha, pewnie przyjedzie ze mną je-
den znajomy.
- Jaki znajomy? - zapytał Erik.
- Ten Dan, z którym ostatnio się trochę spotykam. Polubisz go, mogę się założyć.
- Świetnie. Słuchaj, w zasadzie nie mam teraz czasu. Muszę kończyć.
Serena zdała sobie sprawę, że najprawdopodobniej brat nie jest teraz sam. Zawsze
miał przynajmniej ze trzy dziewczyny równocześnie, z którymi na zmianę sypiał.
- Ale z ciebie ogier. No dobra. Do zobaczenia wkrótce. Rozłączyła się i podeszła do
szafy, żeby znaleźć coś do ubrania.
W środku były te same nudne ciuchy co zawsze. Ale w przyszłym roku idzie do colle-
ge'u. Może nawet dostanie się do Brown? Chyba zasługiwała na to, żeby kupić sobie coś no-
wego?
Wciągnęła znoszone dżinsy Diesla i czarny kaszmirowy sweter, szykując się na wyj-
ście do jej ulubionego miejsca na całym świecie - do Barneysa.
W sklepie tłoczyli się już mieszkańcy Upper East Side, którzy nie mogli się oprzeć, by
tam nie wstąpić. Jasno oświetlony gwarny parter, gdzie znajdowały się szklane gabloty wy-
pełnione biżuterią, cudownymi rękawiczkami i jedynymi w swoim rodzaju torebkami, lady
zastawione luksusowymi kosmetykami - wszystko to sprawiało, że każdy dzień wydawał się
Gwiazdką. Na stoisku Creed Serena podziwiała piękne szklane buteleczki z perfumami z ta-
kim samym zachwytem, jaki widać na twarzy małego dziecka w sklepie z zabawkami. Skiero-
wała się do stoiska Kiehla, gdzie skusił ją słoik głęboko oczyszczającej, naturalnej maseczki
do twarzy z gliny. Oczywiście miała już tyle kosmetyków, że wystarczyłoby jej na kolejnych
dziesięć lat, ale uwielbiała wypróbowywać ciągle nowe. To pewien rodzaj uzależnienia.
Ale nic w tym złego. Są o wiele gorsze nałogi.
Już miała zapytać sprzedawcę, czy maseczka nadaje się do cery suchej, kiedy zoba-
czyła znajomą postać zmierzającą prosto do działu dla mężczyzn.
Była to Blair Waldorf. Serena odstawiła słoiczek z maseczką i poszła za nią.
Blair nie była pewna, czy znajdzie to, czego szuka, bo sama nie wiedziała, czego wła-
ściwie szuka. Nate'owi nie zaimponują kolejny sweter czy eleganckie skórzane rękawiczki.
Musiała dla niego znaleźć coś niepowtarzalnego. Sexy, ale nie wulgarnego. Coś absolutnie
super, co uświadomi Nate'owi, że ciągle ją kocha i pragnie jej. Ruszyła prosto do działu z bie-
lizną.
Najpierw natknęła się na stół zawalony kolorowymi bawełnianymi bokserkami. Dalej,
na wieszakach, wisiały supermiękkie, puchate szlafroki kąpielowe i flanelowe bluzy od pidża-
my; półki były zapełnione pudelkami z klasycznymi białymi slipami i stringami. Nic z tego
się nie nadawało. A potem Blair zauważyła wieszak z szarymi, kaszmirowymi, ściąganymi w
pasie spodniami od pidżamy.
Zdjęła jedną parę z wieszaka. M
ADE
IN
E
NGLAND
, głosiła metka. C
ENA
: $360.00. Były
swobodne, ale jednocześnie wyszukane. Eleganckie, a do tego tak miękkie i delikatne, że na
mysi o tym, jak ocierają się o skórę Nate'a, Blair poczuła przypływ macierzyńskich uczuć.
Zgniotła spodnie w dłoniach i przycisnęła do policzka. Zapach świetnego kaszmiru wypełnił
jej nozdrza i Blair zamknęła oczy, wyobrażając sobie Nate'a tylko w tych spodniach, z jego
obnażoną, doskonałą klatą, jak nalewa im po kieliszku szampana w ich apartamencie hotelu
St. Claire.
Zdecydowanie były sexy. Musiała je mieć - co do tego nie było żadnych wątpliwości.
Serena udawała, że jest niezwykle zainteresowana puchatym, czerwonym szlafrokiem
kąpielowym Ralpha Laurena w rozmiarze XL. Szlafrok był dość duży, żeby zasłonić ją przed
wzrokiem Blair, ale jednocześnie zawieszony na takiej wysokości, że spokojnie mogła ją ob-
serwować. Zastanawiała się, czy Blair kupuje coś dla Nate'a. Najprawdopodobniej. Szczę-
ściarz! Te spodnie od pidżamy, którym się przyglądała, były wprost cudowne.
W dawnych dobrych czasach Blair poprosiłaby Serenę o pomoc w wyborze prezentu
dla Nate'a. Ale to już była przeszłość.
- Szuka pani czegoś na prezent? - zapytał sprzedawca, zbliżając się do Sereny. Istny
paker; był łysy i opalony, a jego garnitur wyglądał, jakby miał za chwilę eksplodować.
- Nie, ja... - Serena urwała. Nie chciała, żeby facet zaczął ciągać ją po sklepie, pokazu-
jąc jej różne rzeczy; byłoby to zbyt ryzykowne. - Tak. Dla brata. Przyda mu się nowy szlafrok
kąpielowy.
- To jego rozmiar? - zapytał sprzedawca, wskazując szlafrok, na który właśnie patrzy-
ła.
- Tak, będzie idealny - powiedziała Serena. - Biorę go. - Podążyła wzrokiem za Blair,
która szła do kasy ze swoimi spodniami od pidżamy. - Mogę dać panu kartę tutaj? - zapytała
sprzedawcę, odwracając się do niego, by zatrzepotać długimi rzęsami.
- Tak, oczywiście - odpowiedział, ściągając szlafrok z wieszaka i biorąc od niej kartę.
- Zaraz wracam.
- To prezent - powiedziała Blair sprzedawcy za ladą, podając mu swoją kartę. Ale
choć widniało na niej jej imię i nazwisko, karta nie była tak naprawdę jej. Była to karta do ra-
chunku matki. Rodzice nie dawali jej kieszonkowego, tylko pozwalali kupować wszystko, w
granicach rozsądku. Spodnie od pidżamy dla Nate'a za blisko czterysta dolców, kiedy do
świąt było jeszcze daleko, w zasadzie nie mieściły się w kategorii „w granicach rozsądku”,
ale już ona znajdzie jakiś sposób na przekonanie matki, że ten zakup był absolutnie niezbęd-
ny.
- Przykro mi, proszę pani - powiedział sprzedawca - ale pani karta kredytowa została
unieważniona. - Oddał jej kartę. - Może ma pani jakąś inną?
- Unieważniona? - powtórzyła Blair z wypiekami na twarzy. Coś takiego jej się jesz-
cze nie zdarzyło. - Jest pan pewien?
- Absolutnie. Może chce pani skorzystać z telefonu, żeby zadzwonić do swojego ban-
ku?
- Nie, dziękuję - powiedziała Blair. - Wrócę innym razem.
Schowała kartę do portfela, wzięła spodnie od pidżamy i odwróciła się, zmierzając z
powrotem do wieszaka, z którego je zdjęła. Przelewający się przez ręce kaszmir był tak mięk-
ki... Nie mogła opuścić bez nich sklepu. A tak w ogóle, co jest grane? Przecież pieniądze tak
po prostu nie wyparowały z konta matki. Jednak nie mogła teraz do niej zadzwonić, żeby o to
zapytać, skoro wychodząc z domu, skłamała, że idzie z Nate'em do kina.
Już miała odwiesić spodnie, kiedy zauważyła, że sprzedawca zdążył już usunąć z nich
zabezpieczający plastikowy identyfikator. Zauważyła też, że zostało jeszcze mnóstwo szarych
kaszmirowych dołów od pidżamy. Czy naprawdę będą mieli coś przeciwko, jeśli je sobie po
prostu... weźmie? Przecież chciała za nie zapłacić. Poza tym zostawiła tu już tyle pieniędzy,
że zasłużyła na drobny upominek.
Serena czekała, aż wróci napakowany sprzedawca ze szlafrokiem kąpielowym, które-
go wcale nie miała zamiaru kupować, i potwierdzeniem zapłaty. Patrzyła, jak Blair zaczęła
odwieszać spodnie od pidżamy, z czego nagle zrezygnowała.
- Potrzebny jest mi pani podpis na paragonie - powiedział Serenie sprzedawca. Od-
wróciła się, a on jej podał dużą czarną torbę firmową sklepu, w której znajdował się starannie
zapakowany w czarne pudełko szlafrok.
- Dzięki. - Serena wzięła wydruk, uklękła na podłodze i podpisała się, podkładając pod
kwitek pudełko ze szlafrokiem. Widziała, jak przykucnięta pomiędzy wieszakami z flanelo-
wymi bluzami od pidżamy Blair upycha pospiesznie do torebki kaszmirowe spodnie.
Nie mogła uwierzyć własnym oczom. Właśnie była świadkiem kradzieży!
- Dziękuję panu bardzo. Podniosła się, wcisnęła wydruk sprzedawcy do ręki, chwyciła
swoją torbę i skierowała się do wyjścia. Chociaż nie zrobiła nic złego, widok kradnącej Blair
sprawił, że się tak czuła. Wreszcie znalazła się na ulicy. Skręciła w Madison i ruszyła szyb-
kim krokiem. Torba z zakupami obijała się rytmicznie o jej nogę. Poszła do Barneysa, bo
chciała kupić sobie coś fajnego, a wracała z olbrzymim męskim szlafrokiem kąpielowym. I po
co śledziła Blair? A tak w ogóle co, u diabła, wyprawiała Blair? Dlaczego kradła? Przecież
nie była w ciężkiej sytuacji materialnej ani nic takiego.
Tak czy inaczej, sekret Blair był bezpieczny. Serena nie miała komu o tym powie-
dzieć.
Blair wyszła z Barneysa i z walącym sercem skręciła w Madison. Nie włączył się ża-
den alarm i wyglądało na to, że nikt za nią nie idzie. Udało się! Naturalnie wiedziała, że kra-
dzież jest złem, zwłaszcza jeśli ma się kupę pieniędzy na zakupy, ale i tak czuła się podjarana,
bo zrobiła coś kompletnie sprzecznego Z prawem. Było tak, jakby dostała w filmie rolę fem-
me fatale zamiast prostej, przewidywalnej dziewczyny z sąsiedztwa. A poza tym to jednora-
zowy wyczyn. Nie zamierzała zamienić się w nałogową złodziejkę sklepową.
A potem zobaczyła coś, co sprawiło, że stanęła jak wryta. Z końca przecznicy połyski-
wały w słońcu długie jasne włosy Sereny van der Woodsen, która czekała na zmianę światła.
Z ramienia zwisała jej duża czarna torba firmowa Barneys. I tuż zanim weszła na pasy, od-
wróciła się, spoglądając prosto na Blair.
Blair spuściła głowę, udając, że patrzy na swojego roleksa. Cholera!, pomyślała. Wi-
działa mnie? Widziała, jak kradnę spodnie od pidżamy?
Otworzyła torebkę i zaczęła w niej grzebać, szukając papierosów. Kiedy uniosła
wzrok, sylwetka Sereny, która już minęła skrzyżowanie, rozpływała się w oddali.
A nawet jak mnie widziała, co z tego?, uspokajała się Blair. Zapaliła papierosa trzęsą-
cymi się palcami. Serena mogła wypaplać, komu tylko chciała, że widziała, jak Blair Waldorf
kradła u Barneysa, a i lak nikt by jej nie uwierzył.
Idąc dalej, włożyła rękę do torebki, gładząc palcami miękkie kaszmirowe spodnie. Nie
mogła się doczekać, kiedy Naleje włoży i zrozumie, co do niego czuje i będzie ją kochał bar-
dziej niż dotąd. I nic, co mogłaby powiedzieć Serena, nie będzie miało znaczenia.
Nie tak szybko. Obdarowywanie kogoś kradzionymi rzeczami nie wróży dobrze.
Wszystko może obrócić się przeciwko tobie w najbardziej niespodziewany sposób.
zbiórka na brooklynie
- Co ty tu robisz? - zapytała Vanessa Abrams Dana, kiedy razem z Jenny pojawił się w
The Five and Dime.
- Chciałem zobaczyć, jak wyszedł film Sereny - rzekł niedbale.
Taaak, jasne, pomyślała Vanessa. A mnie się zdaje, że raczej przyszedłeś ślinić się na
widok jej kościstego tyłka.
- Sereny jeszcze nie ma - powiedziała, kiedy zaczęli się rozglądać po knajpie. Mgliście
oświetlony bar był prawie pusty, jedynie przy stoliku z tyłu siedziało dwóch dwudziestokilku-
letnich gości, którzy czytali niedzielnego „Timesa” i palili papierosy.
- Ale jest już wpół do drugiej. - Jenny spojrzała na zegarek. - Mieliśmy się spotkać o
pierwszej.
Vanessa wzruszyła ramionami.
- No wiecie, jaka ona jest.
To była prawda, rzeczywiście wiedzieli. Serena zawsze się spóźniała. Nie żeby Dan i
Jenny mieli jej to za złe. Zaszczytem była dla nich sama jej obecność. Ale Vanessę doprowa-
dzało to do szału.
Podszedł Clark i przeczesał palcami krótko ostrzyżone czarne włosy Vanessy.
- Chcecie się czegoś napić? - zapytał.
Vanessa uśmiechnęła się szeroko do niego. Uwielbiała, kiedy Clark dotykał ją na
oczach Dana. Należało się mu. Clark był barmanem w The Five and Dime, barze znajdującym
się w dole ulicy, przy której Vanessa mieszkała razem ze swoją starszą siostrą. Ruby. Miał
dwadzieścia dwa lata, czerwone baczki i przepiękne szare oczy. Poza tym był jedynym face-
tem, przy którym nie czuła się dziwaczna czy jak ostatni pasztet. Przez cały czas myślała, że
Clark leci na Ruby, jej cudowną starszą siostrę, która nosiła skórzane spodnie i dawała czadu
na basie w zespole grającym w tym barze. Ale okazało się, że Clark od początku był zaintere-
sowany Vanessą.
- Jesteś inna niż wszyscy - powiedział jej. - Podoba mi się to.
Vanessa faktycznie była inna. Zwłaszcza na tle jej szkolnych koleżanek z Constance
Billard. One mieszkały z bogatymi rodzicami w apartamentach przy Piątej Alei. Vanessa
mieszkała w małym mieszkanku nad hiszpańską winiarnią w Williamsburgu na Brooklynie.
Wychowywała się w Vermont, a kiedy skończyła piętnaście lat, tak długo prosiła i urabiała
swoich rodziców artystów, aż ulegli i pozwolili jej zamieszkać w Nowym Jorku razem z
Ruby. Jedynym warunkiem było, że odbierze porządne wykształcenie w sztywniackiej szkole
Constance Billard. Szkolne koleżanki Vanessy właściwie nie wiedziały, co o niej myśleć.
Podczas gdy one robiły sobie pasemka i spędzały czas na zakupach, Vanessa goliła głowę ma-
szynką i polowała na dżinsy oraz koszulki bez firmowych naszywek, wyłącznie czarne i total-
nie niekobiece.
Poznała Dana, kiedy oboje zostali uwięzieni na klatce schodowej podczas głupiego
przyjęcia w dziesiątej klasie, i od tamtej pory byli przyjaciółmi. W ciągu minionego roku spę-
dzili razem mnóstwo czasu i Vanessa się w nim zabujała. Ale dla Dana istniała tylko jedna
dziewczyna: Serena van der Woodsen.
Vanessa miała szczęście, że spotkała Clarka i próbowała dać sobie spokój z Danem,
ale to nie było takie łatwe. Za każdym razem, kiedy widziała jego bladą twarz i trzęsące się,
prawie ptasie dłonie, odczuwała zawroty głowy. Dan naturalnie nie miał o niczym pojęcia.
Był po prostu dla niej miły albo zupełnie ją ignorował, kiedy w pobliżu znajdowała się Sere-
na, co wcale nie ułatwiało sprawy.
Siostra Dana, Jenny, pracowała z Vanessą przy tworzeniu „Rancora”, szkolnego ma-
gazynu o sztuce, którego naczelną była Vanessa. Jenny naprawdę świetnie radziła sobie z ka-
ligrafią, a poza tym była niezłym fotografem - miała do tego talent. Jenny i Vanessa pomagały
też razem Serenie przy filmie. Poprosiła je o to, a nikt nie potrafił odmówić Serenie. Ale Jen-
ny nie miała żadnego powodu, żeby przyjaźnić się z Vanessą. Vanessa - dziwak totalnie na
bakier z modą, nie była dziewczyną, którą Jenny mogłaby podziwiać.
- Mogę prosić kawę po irlandzku? - zapytał Dan. To był jego ulubiony napój, bo głów-
nie składał się z kawy.
- Jasne - odparł Clark.
- A ja colę - powiedziała Jenny. Nie przepadała za alkoholem, z wyjątkiem szampana.
- To będziemy oglądać ten film Sereny czy nie? - Dan obrócił się na stołku przy barze.
- Musimy zaczekać na Serenę, głąbie - przypomniała mu Jenny.
Vanessa wzruszyła ramionami.
- Ja już i tak mam tych filmów po dziurki w nosie. Od trzech tygodni nie robiłam nic
innego.
Vanessa każdej nocy siedziała do późna, pracując nad swoim filmem na ich szkolny
festiwal filmowy. Ten sam film zamierzała dołączyć do podania na nowojorski uniwersytet.
Marzyła, żeby w przyszłym roku dostać się na uniwerek w Nowym Jorku i specjalizować się
w filmie. Chciała zostać sławnym reżyserem, zrobić coś na miarę takich kultowych dziel jak
Zagadka nieśmiertelności czy Ghost Dog, droga samuraja, ale ostatnie dokonania odniosły
lekką porażkę.
Jej film był adaptacją jednej sceny z Wojny i pokoju Tołstoja. Główną rolę męską od-
twarzał Dan, a partnerowała mu Marjorie, dziewczyna z dziesiątej klasy, która wiecznie żuła
gumę i nie miała za grosz talentu aktorskiego. Vanessa postanowiła zaangażować Marjorie,
choć Serena była wprost stworzona do tej roli; po prostu nie mogła znieść, jak podczas próby
Dan robi do Sereny maślane oczy. Co za fatalny błąd. To była scena miłosna, a pomiędzy Da-
nem i Marjorie nie było ani odrobiny iskrzenia. Vanessie zbierało się na śmiech, kiedy na to
patrzyła, ale przeważnie była bliska płaczu. Totalna beznadzieja. Miała nadzieję, że jury festi-
walu filmowego skupi się na jakości zdjęć, a pominie dialogi i grę aktorską, które były zupeł-
nie do bani.
Z kolei z projektu Sereny wyszła najbardziej artystyczna w swojej prostocie filmowa
perełka, z jaką Vanessa miała kiedykolwiek do czynienia. Ledwie mogła na ten film patrzeć.
A najbardziej wkurzające było to, że stało się tak zupełnie przez przypadek. Serena nie miała
zielonego pojęcia, co robi, ale jakimś cudem wyszedł z tego fascynujący film. Czysty geniusz.
Naturalnie ten film był tak dobry głównie dlatego, że większość ujęć nakręciła Vanessa. Nie
mogła uwierzyć, że pomogła Serenie zrobić taki gorący kawałek, nie czerpiąc z tego żadnych
profitów.
Dan spoglądał na zegarek już pięćdziesiąty raz w ciągu ostatniej minuty. Był tak pod-
jarany, że praktycznie sikał po nogach.
- Jezu! Może po prostu do niej zadzwonisz? - burknęła niecierpliwie Vanessa. Za-
zdrość wyzwalała w niej najgorsze instynkty.
Dan już dawno temu zapisał sobie w komórce numer Sereny. Wyciągnął telefon z kie-
szeni płaszcza i zsunął się ze stoika; chodził tam i z powrotem, czekając, aż Serena podniesie
słuchawkę. W końcu włączyła się automatyczna sekretarka.
- Cześć, tu Dan. Czekamy na ciebie na Brooklynie. Gdzie jesteś? Zadzwoń do mnie,
jak tylko będziesz mogła. No dobra. Na razie. - Starał się, żeby jego głos brzmiał nonszalanc-
ko, ale to było nie do wykonania. Gdzie ona się podziewała?
Wrócił do baru i wdrapał się na stołek. Naprzeciw niego stała parująca kawa po ir-
landzku, udekorowana górą bitej śmietany. Cudownie pachniała.
- Nie było jej w domu - powiedział, podmuchał na kawę i upił gigantycznego łyka.
Serena wjeżdżała właśnie windą do swojego apartamentu, kiedy uświadomiła sobie,
jaki numer wycięła. W windzie jechała z nią starsza kobieta w futrze z norek, ściskając doda-
tek towarzyski niedzielnego „Timesa”. Była niedziela. Serena powinna być na Brooklynie,
analizować z Vanessą i Jenny ostatnie poprawki do jej filmu. I powinna tam być już od godzi-
ny.
- Cholera - mruknęła pod nosem.
Kobieta w norkach przed wyjściem z windy posłała jej piorunujące spojrzenie. Za cza-
sów jej młodości młode dziewczęta mieszkające przy Piątej Alei nie ubierały się w dżinsy ani
nie przeklinały publicznie. Chodziły na bale kotylionowe, nosiły rękawiczki i perły.
Serena też mogła bawić się w rękawiczki i perły, ale po prostu wolała dżinsy.
- Cholera - mruknęła ponownie, rzucając klucze na stolik w przedpokoju.
Ruszyła pospiesznie do swojego pokoju, gdzie błyskała lampka automatycznej sekre-
tarki. Odsłuchała wiadomość.
- Cholera - powiedziała po raz trzeci. Nie spodziewała się, że Dan też tam będzie. A że
nie miała numeru na komórkę ani do Dana, ani do Jenny, tylko ich domowy numer, nie mogła
zadzwonić.
Przybita, zdała sobie sprawę, dlaczego wyleciało jej to z głowy. Nie chciała jeszcze
raz oglądać swojego filmu, zwłaszcza w obecności innych. To był jej pierwszy film i miała co
do niego pewne wątpliwości, choć Vanessa uważała, że jest super.
Nie był to typowy film. Był to w zasadzie film o robieniu filmu, kiedy nie masz żad-
nych aktorów i nie znasz się na sprzęcie. Jak dokument w środku dokumentu. Serena świetnie
się bawiła przy jego realizacji; nie była tylko pewna, czy film będzie miał jakikolwiek sens
dla tych, którzy jej nie znali. Ale Vanessa była taka tym podjarana, że Serena poszła na całość
i zgłosiła swój film na ich szkolny festiwal filmowy. Nagrodą za pierwsze miejsce była wy-
cieczka na festiwal w Cannes w maju, ufundowana przez ojca Isabel Coates, sławnego aktora.
Serena była już w Cannes, i to wiele razy, więc nie obchodziła jej ta nagroda. Ale by-
łoby super wygrać, zwłaszcza że zarówno Blair, jak i Vanessa zgłosiły swoje filmy, a obie
chodziły na zajęcia z filmu dla zaawansowanych, podczas gdy ona nie miała w tej dziedzinie
żadnego doświadczenia.
Znalazła na biurku listę swoich klasowych koleżanek z Constance Billard i wybrała
domowy numer Vanessy Abrams.
- Cześć, tu Serena - powiedziała, kiedy włączyła się automatyczna sekretarka. - Kom-
pletnie zapomniałam, że byłyśmy na dzisiaj umówione. Przepraszam. Ale ze mnie ofiara. To
co, widzimy się jutro w szkole, okay? Na razie.
Potem wybrała domowy numer Dana.
- Słucham? - odezwał się szorstki głos.
- Pan Humphrey? - zapytała. W odróżnieniu od Sereny i większości jej znajomych
Dan nie miał swojej prywatnej linii telefonicznej.
- Owszem, a o co chodzi?
- Czy jest może Dan? - zapytała. - Mówi jego przyjaciółka, Serena.
- Ta ze złotymi ramionami i malinowymi ustami? Ta ze skrzydłami zamiast dłoni?
- Słucham? - spytała, kompletnie zaskoczona. Ojciec Dana był szurnięty, czy co?
- Dan pisze o tobie wiersze - wyjaśnił pan Humphrey. - Zostawił na stole swój notat-
nik.
- Aha. Może mu pan przekazać, że dzwoniłam?
- Naturalnie. Jestem pewien, że będzie zachwycony.
- Dziękuję. Do widzenia. - Odłożyła słuchawkę i zaczęła obgryzać paznokieć kciuka;
weszło jej to w nawyk w zeszłym roku w szkole z internatem. Myśl, że Dan pisze o niej wier-
sze, sprawiła, że była jeszcze bardziej zdenerwowana niż przed chwilą, kiedy dowiedziała się,
że Dan zamierza oglądać jej film. Czyżby Dan był nią zainteresowany bardziej, niż myślała?
O tak. Był.
- Nie sądzę, żeby przyszła. - Jenny ziewnęła. - Pewnie zeszłej nocy była do późna na
jakiejś imprezie. - Lubiła myśleć o Serenie jako o królowej nocy, która całymi godzinami są-
czy szampana i tańczy na stołach.
I jeszcze jakiś czas temu byłaby to prawda.
- Ale ja i tak chciałbym zobaczyć jej film - powiedział Dan, odgarniając z oczu
zmierzwione włosy i uśmiechając się przebiegle do Vanessy. - Może byśmy go obejrzeli u
ciebie?
Vanessa wzruszyła ramionami.
- Ja raczej dziękuję. Widziałam już ten film ze czterysta razy. - Naprawdę chodziło o
to, że nie zniosłaby, gdyby musiała siedzieć obok Dana i patrzeć, jak ślini się na widok Sere-
ny niczym zakochany szczeniak. To było ponad jej siły.
- Uważam, że nie powinieneś oglądać tego filmu bez zgody Sereny - powiedziała Da-
nowi Jenny. - Skąd wiesz, że chciał laby, żebyś go w ogóle oglądał?
- Na pewno nie będzie miała nic przeciwko - stwierdza Dan.
Vanessa nie mogła strawić obsesyjnej wręcz niecierpliwość błyszczącej w jego
oczach. Dala mu swoje klucze od mieszkania.
- Ja posiedzę tu z Clarkiem, a wy idźcie obejrzeć ten film. Jest w magnetowidzie w po-
koju Ruby. Spokojnie, Ruby wyjechała na weekend.
Jenny pokręciła głową.
- Nie chcę go oglądać bez Sereny - upierała się.
Dan wziął klucze i wstał. Był zawiedziony, że Serena nie pojawiła się osobiście, ale
nie ma mowy, żeby przepuścił taką okazję.
- Okay. Sam go obejrzę.
Jenny obróciła się na stoiku barowym, popijając colę i odprowadzając wzrokiem brata.
- Ej, macie może w tym roku historię Ameryki z Peterson? - Vanessa zapytała Jenny,
próbując nawiązać rozmowę. - Ludzie ciągle gadają głupoty, że jest ostatnią ćpunką, ale kiedy
mieliśmy raz zebranie uczniów i nauczycieli, powiedziała mi o swojej chorobie. Właśnie dla-
tego trzęsą się jej ręce. Super, że mi o tym powiedziała. Jest niesamowita.
Jenny nadal obracała się na swoim stołku.
- Historię Ameryki będziemy mieć dopiero w przyszłymi roku - powiedziała chłodno.
Nie wiedziała, dlaczego nagle Vanessa zrobiła się dla niej taka miła.
Vanessa spodziewała się cieplejszej reakcji.
- A, pewnie macie teraz historię Europy? Sorry, nie pamiętam już niczego z dziewiątej
klasy - powiedziała.
- Tak. Beznadzieja. - Jenny zeskoczyła ze stoika i zaczęła szamotać się z guzikami
swojej kurtki Diesla. - Chyba złapię jakąś taksówkę do domu. Do zobaczenia.
- Cześć - powiedziała Vanessa.
Starała się być miła i co z tego? Chciałaby móc raz na zawsze wyrzucić Dana i jego
paskudną siostrzyczkę ze swojego życia. Żeby oderwać od nich swoje myśli, zapatrzyła się na
wypięty tyłek Clarka, który uzupełniał lodówkę butelkowym piwem.
- Hej, facet! - krzyknęła do niego. - Czuję się samotna.
Clark spojrzał przez ramię i przesłał jej całusa.
Dzięki Bogu, mam Clarka, pomyślała. Gdyby tylko był bardziej...
Gdyby tylko był Danem.
J gra w piłkę z dużymi chłopcami
- Może mnie pan tułaj wysadzić? - zapytała Jenny.
Taksówkarz zdecydował się wjechać w Roosevelta po zjechaniu z mostu w Williams-
burgu i próbował teraz przedostać się na drugą stronę, na West Side od Siedemdziesiątej
Dziewiątej, ale wszystko było tak zakorkowane, że od dziesięciu minut stali na tych samych
światłach. Jenny patrzyła, jak wskazania taksometru ciągle idą w górę, choć oni stoją w miej-
scu. Taksówka kosztowała ją już tyle, że mogłaby kupić sobie za tę kasę trzy błyszczyki
MAC. W końcu stwierdziła, że dłużej tego nie wytrzyma. Był piękny jesienny dzień. Mogła
się przejść.
Zapłaciła taksówkarzowi, wyskoczyła na chodnik na skrzyżowaniu Siedemdziesiątej
Dziewiątej z Madison i ruszyła w stronę Central Parku. Słońce świeciło nisko na niebie i Jen-
ny mrużyła oczy. idąc szybkim krokiem przez piątą Aleję. Wreszcie znalazła się w parku.
Ścieżki były przysypane suchymi liść. mi, a w powietrzu unosił się zapach palonego drewna i
hot dogów z wózków ulicznych sprzedawców. Szła, rozkopując liście, ręce miała wbite w
kieszenie kurtki, a wzrok spuszczony na swoje błękitne pumy. Rozmyślała o Danie. Czy zda-
wał sobie sprawę, jaki jest beznadziejny? Było zupełnie tak, jakby kompletnie zatracił własną
osobowość i każdą minutę swojego życia poświęcał na wielbienie Sereny. Wiedziała, że pisze
łzawe wierszydła o Serenie, bo go na tym przyłapała.
Kiedy zatnę się przy goleniu, myślę o twoich zębach na moich ustach
i ból staje się rozkoszą.
Udało jej się przeczytać te wersy, zanim Dan zabrał notatnik. To więcej niż żałosne.
Użyteczne było to, że skoro Dan spotykał się z Sereną, Jenny mogła jakby nigdy nic
podejść do Sereny w szkole i po prostu zacząć z nią rozmawiać, choć Serena była najfajniej-
szą laską w Nowym Jorku, a Jenny tylko zwykłą dziewiątoklasistką. Ale jeśli Serena odkryje,
jakim beznadziejnym przypadkiem jest chory z miłości Dan, ucieknie z krzykiem. A jeśli Se-
rena będzie miała tak dość Dana, że nigdy więcej nie będzie chciała rozmawiać także z nią, to
co wtedy? Jeszcze trochę i Dan wszystko zepsuje.
Szła parkiem, nie zwracając uwagi na to, dokąd się kieruje. W końcu znalazła się na
skraju Owczej Łąki i weszła na trawę.
Jakieś sto metrów dalej paru chłopaków grało w piłkę nożną. Nie mogła oderwać od
nich oczu, zwłaszcza od jednego. Jego włosy świeciły w słońcu miodowozłotym blaskiem,
kiedy zwinnie przeprowadził piłkę obok kumpli i posłał ją do prowizorycznej bramki z ich
swetrów i plecaków. Był opalony, a na widok jego umięśnionych nagich ramion serce w Jen-
ny zadrżało.
Nagle piłka wystrzeliła w powietrze, a po wylądowaniu potoczyła się do jej stóp.
Jenny wpatrywała się w nią z wypiekami na twarzy.
- No dalej, kopnij! - krzyknął jeden z chłopaków.
Uniosła wzrok. To był ten złotowłosy chłopiec, który stał zaledwie dziesięć metrów od
niej z rękami na biodrach. Jego zielone oczy błyszczały. Policzki miał zaczerwienione, czoło
zroszone potem. Miała ochotę go posmakować. Nigdy wcześniej nie widziała takiego przy-
stojniaka ani nie doświadczała podobnych uczuć jak teraz.
Oderwała od niego wzrok i skoncentrowała się na piłce, przygryzając wargę w skupie-
niu, kiedy zrobiła zamach nogą, a następnie kopnęła piłkę z całej siły.
Ale zamiast polecieć w stronę chłopaków, piłka wystrzeliła pionowo w górę, nad jej
głowę. Jenny zatkała dłonią usta. Była potwornie zażenowana.
- Mam ją! - krzyknął złotowłosy chłopiec.
Podbiegł do Jenny. Piłka spadła z nieba i odebrał ją na główkę, posyłając z powrotem
do kumpli; mięśnie na jego karku napięły się w cudowny sposób. Zatrzymał się i odwrócił do
Jenny.
- Dzięki - powiedział zziajany. Stał tak blisko, że Jenny czuła jego zapach. Wyciągnął
rękę. - Jestem Nate.
Jenny wpatrywała się przez chwilę w jego dłoń, a potem ją ujęła..
- Jennifer - przedstawiła się. Jennifer brzmiało o wiele doroślej i bardziej wyrafinowa-
nie niż Jenny. Postanowiła, że od tej chwili będzie Jennifer.
- Chcesz z nami pograć? - zapytał Nate, kiedy wymieniali uścisk dłoni. Miała tak słod-
ką twarz i tak bardzo starała się dobrze kopnąć piłkę... Cóż, nie mógł się temu oprzeć.
- Hm... - mruknęła Jenny z namysłem. Wtedy Nate zauważył jej piersi. O ludzie, były
naprawdę wielkie. Nie mógł pozwolić, żeby odeszła, zanim Jeremy i reszta chłopaków będą
mogli rzucić na nią okiem.
Faceci. Wszyscy są tacy sami.
- Chodź - powiedział. - Jesteśmy porządnymi gościami. Słowo.
Jenny zerknęła na pozostałych trzech chłopaków, upewniając się, że nie ma wśród
nich Chucka Bassa. Parę tygodni temu wypiła odrobinę za dużo szampana na eleganckim
przyjęciu i pozwoliła Chuckowi Bassowi zaciągnąć się do damskiej toalety. Wprawdzie tylko
ją pocałował, ale zrobiłby o wiele więcej, gdyby nie przybyli jej na ratunek Dan z Sereną.
Chuck nawet nie zapytał jej o imię. Co za dupek.
Ale Chucka tu nie było.
Wzruszyła ramionami.
- Okay - powiedziała.
Nie mogła uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Słyszała o Nacie na przyjęciach i ze
szkolnych plotek; była pewna, że to musi być ten Nate. Był największym przystojniakiem na
całym Upper East Side i właśnie jej zaproponował, żeby spędzili razem trochę czasu! Było
tak, jakby wyszła z drugiej strony szafy i znalazła się w świecie spełnianych marzeń, zosta-
wiając daleko za sobą żałosnego, opętanego miłością brata i jego głupią poezję.
Nate poprowadził Jenny do swoich kumpli, którzy przerwali grę i siedzieli na trawie,
popijając niebieską gatoradę.
- Chłopaki, to jest Jennifer - rzekł z błogim uśmiechem na twarzy. - Jennifer, to są Je-
remy, Charlie i Anthony.
Jenny uśmiechnęła się do chłopaków, a oni uśmiechnęli się do jej biustu.
- Miło cię poznać, Jennifer - powiedział Jeremy Scott Tomkinson z uznaniem. Był
mały i chudy, spodnie khaki miał pobrudzone trawą, ale w świetnej fryzurze z długimi bacz-
kami i gęstą grzywą wyglądał jak angielski gwiazdor rocka.
- Chodź, siadaj z nami - Anthony Avuldsen miał jasne włosy i urocze piegi na nosie, a
ręce umięśnione nawet bardziej od Nate'a, ale Jenny i tak wolała Nate'a.
- Właśnie mieliśmy przypalić co nieco - odezwał się Charlie Dern, wymachując małą
fajką. Na głowie miał istną burzę brązowych, niesfornych włosów i był strasznie wysoki. Kie-
dy siedział ze skrzyżowanymi nogami, kolana miał prawie przy uszach. Trzymał na brzuchu
małą plastikową torebkę pełną trawki.
- Nie masz nic przeciwko, Jennifer? - zapytał Nate.
Wzruszyła ramionami, usiłując sprawiać nonszalanckie wrażenie, choć była lekko
zdenerwowana. Jeszcze nigdy nie przypalała.
- Jasne, że nie - powiedziała.
Razem z Nate'em usiedli na trawie obok chłopaków. Charlie podpalił fajkę, zaciągnął
się głęboko i podał ją Nate'owi.
Jenny przyglądała się, w jaki sposób Nate trzyma fajkę. Miała ochotę spróbować, ale
nie chciała, by się zorientowali, że to jej pierwszy raz.
Nate miał nadęte od dymu policzki, kiedy podał fajkę Jenny. Ujęła ją w lewą rękę i
podniosła do ust, tak jak on przed chwilą. Nate podpalił jej główkę fajki, pstrykając kilka razy
zapalniczką, zanim zaskoczyło. A potem Jenny się zaciągnęła. Czuła, jak dym wypełnia jej
płuca, ale nie była pewna, co dalej.
- Masz. - Podała fajkę Anthony'emu, rozpaczliwie próbując zatrzymać dym.
- Niezłe - zauważył Charlie, kręcąc głową z podziwem.
Jenny łzawiły oczy.
- Dzięki - powiedziała, wypuszczając kącikami ust odrobinę dymu.
- Jezu, ale mocny ten materiał. - Nate potrząsnął swoją złotą głową.
- Wow! - potaknęła Jenny. W końcu wypuściła resztę dymu. Czuła się niesamowicie
dobrze.
Fajka zatoczyła kółko i znowu do niej wróciła. Tym razem Jenny podpaliła ją sama,
powielając sposób, w jaki robili to chłopcy, starając się, by wypadło to swobodnie. I znowu
trzymała dym w płucach, dopóki mogła wytrzymać bez kaszlu. Miała wrażenie, że gałki
oczne zaraz jej eksplodują.
- To mi coś przypomina - powiedziała, podając fajkę do Anthony'ego. - Nie pamiętam
co, ale coś na pewno.
- Taaak - zgodził się Jeremy.
- Mnie to przypomina lato - rzekł Anthony.
- Nie, to nie to. - Jenny zamknęła oczy. Ojciec wysłał ją w wakacje na hippisowsko -
artystyczny obóz w góry Adirondack. Musiała pisać wierszą o środowisku, śpiewać pieśni po-
kojowe po hiszpańsku i chińsku oraz tkać koce dla bezdomnych. Cały obóz śmierdział sikami
i masłem orzechowym. - Moje wakacje były do bani. To, o czym myślę, jest przyjemne, jak
Halloween, kiedy się jest małym dzieckiem.
- Właśnie. - Nate leżał na wznak i przyglądał się pomarańczowym liściom trzęsącym
się na drzewach nad ich głowami. - Jest dokładnie jak w Halloween.
Jenny leżała obok. Normalnie nigdy by nie zrobiła czegoś takiego, bo kiedy leżała, jej
cycki rozlewały się na boki i wybrzuszały ubranie, tak że wyglądała, jakby była zdeformowa-
na. Ale ten jeden raz nie przejmowała się swoimi cyckami. Było przyjemnie po prostu leżeć
obok niego, oddychać tym samym powietrzem.
- Kiedy byłam mała, zamykałam oczy i myślałam, że nikt mnie nie widzi, skoro i ja
nie widzę nikogo - powiedziała, zasłaniając ręką oczy.
- Ja też. - Nate był całkiem odprężony, jak pies, który po długim biegu drzemie przed
kominkiem. Ta Jennifer jest naprawdę miła i nie ma wobec niego żadnych oczekiwań; czuł
się z nią cudownie.
Gdyby tylko Blair wiedziała, jak łatwo go uszczęśliwić.
- Kiedy jest się młodszym, wszystko wydaje się takie proste, nie? - Jenny język się
rozwiązał i nie mogła się powstrzymać od mówienia. - A im jesteś starszy, wszystko staje się
bardziej skomplikowane.
- Właśnie - potwierdził Nate. - Tak jest z college'em. Nagle musimy sobie zaplanować,
co będziemy robić przez resztę życia, i próbować zaimponować ludziom, jacy to my jesteśmy
mądrzy i we wszystko zaangażowani. O co mi chodzi? Czy nasi rodzice mają po osiem lekcji
dziennie, grają w szkolnej drużynie, redagują gazetę i uczą nieprzystosowane dzieci, w dodat-
ku dzień w dzień? Nie.
- To szaleństwo - przyznała Jenny. Miała jeszcze mnóstwo czasu, żeby poczuć presję
związaną z dostaniem się do college'u, ale potrafiła wczuć się w czyjąś sytuację. - To znaczy,
mój ojciec przez cały dzień tylko czyta i słucha radia. Jakim cudem my musimy mieć tyle na
głowie?
- Nie wiem - westchnął Nate ze zmęczeniem. Sięgnął po dłoń Jenny i oplótł jej palce
swoimi.
Jenny czuła, że zaraz się roztopi; jej ciało od strony Nate'a było gorące i całe buzowa-
ło. Odnosiła wrażenie, że ich dłonie stopiły się w jedność. Przez cale swoje życie nie czuła się
tak wspaniale.
- Ej, a może chcesz pójść do mnie, żeby coś przekąsić? zapytał Nate, pocierając kciu-
kiem jej kostki u ręki.
Jenny skinęła głową. Wiedziała, że nie musi nic mówić. Nat i tak ją słyszał.
Nie do wiary, jak szybko może się zmienić cale życie. Skąd mogła wiedzieć, kiedy
rano się obudziła, że właśnie dzisiaj się zakocha?
obsesja D
Na początku Dan czuł się trochę jak perwer, skoro miał samotnie oglądać film Sereny
w mieszkaniu Vanessy i Ruby. Ale kiedy tylko wziął sobie szklankę coli z ich starej brązowej
lodówki, usadowił na skraju niezasłanego materaca Ruby i wcisnął P
LAY
, zapomniał o wszel-
kim skrępowaniu.
Kamera zrobiła najazd na błyszczące czerwone usta Sereny.
- Witajcie w moim świecie - powiedziała ze śmiechem. Potem jej usta zaczęły iść, a
raczej to Serena zaczęła iść. Kamera cały czas była skupiona na jej ustach, zmieniało się tylko
tło. - Przywołuję taksówkę - mówiła Serena. - Ciągle jeżdżę taksówkami. Idzie na to mnóstwo
kasy.
Obok zatrzymał się samochód i usta wsiadły na tylne siedzenie.
- Jedziemy teraz do centrum. Do Jeffreya. To wspaniały dom handlowy. Jeszcze nie
wiem, czego szukam, ale jestem pewna, że to znajdę.
Kamera pozostała na jej ustach, które milczały przez całą drogę. W tle grała muzyka.
Coś francuskiego z lat sześćdziesiątych. Może Serge Gainsbourg. Za zamazanymi oknami
taksówki migały przelotnie scenki z nowojorskich ulic.
Dan ściska! kurczowo swoją szklankę z colą. Prawdziwą mordęgą było widzieć same
usta Sereny. Czuł się tak, jakby miał zaraz zemdleć.
- No i jesteśmy - powiedziały w końcu usta Sereny. Kamera wysiadła za czerwonymi
ustami z taksówki, podążyła za nimi przez wielkie szklane wejście do rozświetlonego białego
sklepu. - Patrzcie na te bajeczne ubrania - zamruczały usta. Były odrobinę uchylone, kiedy
Serena lustrowała zawartość sklepu. - Jestem w niebie.
Dan trzęsącymi się dłońmi grzebał w kieszeni spodni w poszukiwaniu papierosa. Za-
palił jednego, potem drugiego, kiedy kamera zwiedzała sklep razem z ustami Sereny, które
zatrzymały się, żeby najpierw pocałować małą brązową torebkę ze zdjęciem psa, a potem
przeciągnąć wyszywanymi cekinami rękawiczkami z angory po obiektywie kamery. W końcu
usta znalazły sukienkę, której po prostu nie mogły się oprzeć.
- Jest idealnie czerwona - mówiły z zachwytem. - Ostatnio mam fazę na czerwony.
Okay. Zaraz ją przymierzę.
Dan zapalił trzeciego papierosa.
Kamera przemieściła się za ustami Sereny do przymierzalni.
- Ale tu zimno - powiedziała Serena. - Mam nadzieję, że nie będzie za mała. Nie cier-
pię, kiedy coś jest na mnie za małe. - Jej włosy, nagie ramiona, szyja, ucho, wszystko to było
widoczne przez ułamek sekundy w lustrze, ale nieostro. Dan ledwie mógł na to patrzeć.
A potem...
- No i proszę! - wykrzyknęły usta. Kamera powoli odjechała do tyłu, ukazując Serenę
w całości, paradującą w cudownej czerwonej sukience. Była boso, paznokcie u stóp miała po-
malowane na czerwono. - Niesamowita, prawda? - Serena klasnęła w ręce i obróciła się, a su-
kienka zawirowała wokół jej kolan. Znowu rozbrzmiała francuska piosenka i nastąpiło za-
ciemnienie.
Dan opadł na materac. Czuł się jak naćpany. Chciał być teraz z Sereną. Te usta! Chciał
je całować bez końca.
Wyciągnął z kieszeni płaszcza komórkę i wszedł w książkę, żeby wybrać numer.
- Halo? - Serena podniosła słuchawkę już po pierwszym dzwonku.
- Tu Dan - powiedział łamiącym się głosem. Ledwie mógł oddychać.
- Cześć. Słuchaj, strasznie przepraszam, że zapomniałam o spotkaniu z wami. Vanessa
pewnie była nieźle wkurzona, co?
Dan zamknął oczy.
- Właśnie obejrzałem twój film - powiedział. Sięgnął po pilota i wcisnął przewijanie.
Serena na moment zamilkła. Była zakłopotana.
- Och... I co myślisz?
Wziął głęboki oddech.
- Myślę... - Czy mógł to powiedzieć? Mógł? Wszystko zawierało się w dwóch sło-
wach. Mógł je teraz powiedzieć i mieć to za sobą. Mógł.
Nie, nie mógł.
- Jest niesamowity - powiedział w zamian. Stchórzył w ostatniej chwili.
- Poważnie?
- Uhm.
- A co myśli o nim twoja siostra? Widziała wcześniej tylko niektóre kawałki. Było
tego o wiele więcej, ale w końcu razem z Vanessą okroiłyśmy to tak, że został tylko motyw z
ustami.
- Jenny nie chciała oglądać bez ciebie. Jestem tu sam. Vanessa dała mi klucze. - Czuł
się dziwnie, przyznając się do tego, ale nie chciał kłamać.
- Och... - Serena przypomniała sobie, jak dowiedziała się, że Dan pisze o niej wiersze.
A teraz oglądał w samotności jej film u Vanessy? Nie chciała popadać w paranoję, ale w tej
sytuacji...
- Nie mogę się już doczekać przyszłego weekendu - rzekł Dan, siadając. - Myślisz, że
mógłbym spróbować umówić się na rozmo...?
- Świetnie - przerwała mu Serena. - Czyli widzimy się w piątek, tak? Grand Central,
piętnasta.
- Okay. - I to już wszystko? Już po rozmowie?
- Cześć. - Rozłączyła się. Nie chciała przeciągać tej rozmowy, na wypadek gdyby Dan
miał powiedzieć coś tak poważnego, z czym nie mogłaby sobie poradzić. I tak już wszystko
zaszło dalej, niż się spodziewała.
- Cześć - powiedział Dan. Jeszcze raz wcisnął P
LAY
na pilocie. W głowie ciągle mu się
kotłowało i nie był w stanie jasno myśleć, zupełnie jakby ten film rzucił na niego urok. Nic
się nie stanie, jeśli obejrzy go jeszcze raz, prawda?
Hm... Czujecie obsesję? I nie mówimy tu bynajmniej o perfumach.
łagodne żeglowanie
- Nigdy nie byłam w takim wielkim domu - powiedziała Jenny. Dom był dwupiętro-
wy, w oknach stały pomalowane na zielono skrzynki z pelargoniami, a z dachu spuszczał się
kaskadami bluszcz. Drzwi zabezpieczał skomplikowany system alarmów i zamków, a kamery
filmowały wszystko od frontu i tyłu.
Nate wzruszył ramionami, wprowadzając kod, by wyłączyć alarm.
- Jest zupełnie tak samo, jakby się mieszkało w apartamencie - powiedział. - Tyle że
są schody.
- Taaak... Chyba tak. - Nie chciała dać po sobie poznać, jak bardzo jest oczarowana.
Nate wprowadził ją do środka. Podłoga w holu była z czerwonego marmuru. W rogu
stał ogromny kamienny lew. Ktoś włożył ma na głowę futrzany kapelusz. Pod schodami znaj-
dował się ogromny salon. Na wszystkich ścianach wisiały oryginalne dzieła znanych mi-
strzów. Jenny sądziła, że udało się jej rozpoznać niektóre z nich. Renoir. Sargent. Picasso.
- Moi rodzice interesują się sztuką - rzekł Nate, kiedy zauważył, jak Jenny się przyglą-
da obrazom. A potem zauważył coś jeszcze. Na stoliku pod ścianą stał jakiś pakunek. Na bile-
ciku widniało jego imię. Nate podszedł i rozdarł kopertę.
Z przodu bileciku było wydrukowane klasyczną czcionką nagłówkową Tiffany'ego:
BLAIR PAIGE WALDORF. Jego treść głosiła: Dla Nate'a. Wiesz, że Cię kocham. Blair.
- Co to? - zapylała Jenny. - Masz może urodziny czy co?
- Nie. - Nate wepchnął bilecik z powrotem do koperty, podniósł pudełko i schował na
dno szafy. Nie był nawet ciekaw, co znajduje się w środku. Pewnie jakiś sweter albo woda
kolońska. Blair zawsze dawała mu prezenty bez powodu, tylko żeby przykuć jego uwagę.
Czasami bywała taka wymagająca.
- To co byś zjadła? - zapytał, prowadząc Jenny korytarzem do kuchni. - Nasza kuchar-
ka piecze niesamowite ciasteczka czekoladowe. Założę się, że zostało ich jeszcze trochę.
- Kucharka? - powtórzyła Jenny, idąc za nim. - Naturalnie, macie kucharkę.
Nate znalazł puszkę z ciastkami na olbrzymim marmurowymi blacie. Wsadził sobie
czekoladowe ciasteczko do ust.
- Moja mama nie jest zbyt dobra w kuchni.
Pomysł, by jego matka, francuska księżniczka, miała zrobić tosta, był świetnym dow-
cipem. Żywiła się w restauracjach albo na przyjęciach obsługiwanych przez firmy cateringo-
we. Rzadko kiedy nawet pojawiała się w kuchni.
- Spróbuj. - Podał Jenny ciastko.
- Dzięki. - Jenny była zbyt podekscytowana, by jeść. Istniało ryzyko, że ciastko rozpu-
ści się w jej spoconej dłoni.
- Chodźmy na górę - zaproponował Nate. - Tędy będzie najszybciej.
Jenny wstrzymała oddech. Nigdy wcześniej nie była sam na sam z chłopakiem u niego
w domu i było to trochę przerażające, Ale bardzo chciała ufać Nate'owi. Był zupełnie inny od
tego okropnego Chucka Bassa, który próbował ją wykorzystać na przyjęciu. Chuck na począt-
ku wydawał się nawet całkiem kręcący, ale nawet nie zapytał, jak miała na imię. Nate był
miły. Wyglądało na to, że naprawdę jest zainteresowany tym, by ją bliżej poznać. A Jenny
była naprawdę zainteresowana tym, by mu na to pozwolić.
Poprowadził ją przez boczne drzwi, a potem wąskimi schodami na górę. Jenny naczy-
tała się dość książek Jane Austen i Henry'ego Jamesa, by się domyślić, że szli schodami dla
służby. Na drugim piętrze Nate otworzył drzwi i wyszli na szeroki korytarz oświetlony świa-
tłem wpadającym z góry przez świetliki. Minęli olejny portret małego chłopca w marynar-
skim ubranku, który trzymał drewnianą łódkę. Jenny odgadła, że to był Nate.
Nate otworzył następne drzwi.
- To mój pokój.
Jenny weszła za nim do środka - Pomijając zabytkowe łóżko w kształcie sań i super-
nowoczesne, naprawdę odjazdowe biurko z megacienkim laptopem, jego pokój wyglądał cał-
kiem normalnie. Łóżko było przykryte flanelową narzutą w zielono - czarną kratę, po podło-
dze walały się porozrzucane płyty DVD, w rogu stał chwiejny stos hantli, z szafy wypadały
buty, a na ścianach wisiały klasyczne plakaty z Beatlesami.
- Fajny pokój. - Jenny usiadła nerwowo na brzegu łóżka. Obok na nocnym stoliku za-
uważyła model łodzi. - Żeglujesz?
- Tak. Razem z ojcem budujemy łodzie. W Maine. - Podał model Jenny. - W tej chwili
pracujemy nad tą. To łódź wycieczkowa, więc ma cięższy kadłub niż łodzie wyścigowe, które
budowaliśmy, dotąd. Najpierw popłyniemy nią na Karaiby. A potem może nawet do Europy.
- Naprawdę? - Jenny przyglądała się uważnie modelowi. Nie mogła sobie wyobrazić,
jak można przepłynąć przez Atlantyk czymś tak małym i delikatnym. - A jest tam toaleta?
Nate uśmiechnął się.
- Jasne. Tutaj. - Wetknął mały palec do kabiny. Znajdowały się tam malutkie, owalne
drzwi z napisem WC. - Widzisz?
Jenny pokiwała z fascynacją głową.
- Chciałabym nauczyć się żeglować.
Nate usiadł obok niej.
- Może pojedź ze mną do Maine. Nauczyłbym cię - rzeki cicho.
Jenny odwróciła się do niego, wpatrując się badawczo swoimi dużymi brązowymi
oczami w jego szmaragdowe.
- Mam dopiero czternaście lat.
Nate uniósł rękę i dotknął jej kręconych brązowych włosów, przeczesując je delikatnie
palcami. A potem cofnął dłoń.
- Wiem - powiedział. - Nic nie szkodzi.
tematy ◄ wstecz dalej ► wyślij pytanie odpowiedź
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucier-
pieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie
!
WSZYSCY TO ROBIĄ!
Nawet ja mam na koncie zwinięcie kitkata ze stoiska z gazetami na rogu w piątej klasie. Zrobiłam to,
bo taki był zakład, ale nadal dręczą mnie podszyte wyrzutami sumienia nocne koszmary. Nie przyła-
piecie mnie na kradzieży torebek z Prady czy bielizny od Armaniego. Ale niektóre dziewczyny nie
mogą się powstrzymać.
Winonę Ryder przyskrzyniono, kiedy kradła jakieś ciuszki z butiku w Los Angeles. Przysięgała, że po
prostu przygotowuje się do nowej roli. Taaak, jasne. A teraz B. Była tak dobra, że nie dała się przyła-
pać. Oczywiście przy kradzieży też trzeba się kierować dobrym gustem. Kradzież, powiedzmy, taśmy
izolacyjnej z Ace Hardware czy papieru toaletowego z CVS byłaby swego rodzaju ujmą. Co innego
kaszmirowe spodnie od pidżamy. To się dopiero nazywa pokazaniem klasy. Jednocześnie sugeruje
poważne skłonności psychotyczne. Jeszcze trochę, a B będzie kradła jaguary i mercedesy!
Na celowniku
B zanosi prezent dla N do jego domu, a że go wtedy nie ma, zostawia paczkę pokojówce. D wychodzi
z mieszkania V na Brooklynie i idzie pieszo prawie całą drogę do siebie na Upper West Side. To się
nazywa spacer. Pewnie musiał się trochę ochłodzić. S gryzie paznokcie i czyta Przy drzwiach za-
mkniętych w The Corner Bookstore na skrzyżowaniu Dziewięćdziesiątej Trzeciej z Madison.
Zapewne robi to, żeby móc lepiej zrozumieć D. Mała J opuszcza dom N z olbrzymim uśmiechem. Mi-
łość to wspaniała sprawa. Ale ostrożnie J - bananowy chłopiec nie jest najodpowiedniejszym typem do
zakochania się.
Dla tych, którzy nie są w temacie... Bananowy chłopiec [rzeczownik], elitarna wersja zwykłego ćpunka.
Nosi kaszmirowe swetry. Lubi przypalać trawkę - bardzo. Nie przepada za zobowiązaniami. Ale może
N nas zaskoczy.
Wasze e - maile
P:
Hej P,
Co sądzisz na temat starszych chłopaków umawiających się z młodszymi dziewczynami?
Żmijka
O:
Cześć, Żmijka,
Wszystko zależy od różnicy wieku i okoliczności. Na przykład, jeśli jesteś na ostatnim roku
college'u i umawiasz się z kimś z drugiej klasy szkoły średniej, powiedziałabym, że cierpicie
na syndrom Woody'ego Allena (sprawa z Soon Yi Previn). Ale jeśli osoba z ostatniej klasy
ogólniaka chodzi ze studentem pierwszego roku, wszystko jest w porządku. Lekkim przecią-
ganiem struny jest natomiast, kiedy kręcą ze sobą uczniowie pierwszej i ostatniej klasy
szkoły średniej. A wszystko i tak układa się lepiej, kiedy to dziewczyna jest młodsza, głów-
nie dlatego, że dojrzewamy o wiele szybciej - pod wszelkimi względami.
P
P:
Cześć, Plotkara,
Jestem prawie pewna, że widziałam, jak B kradnie butelkę szamponu Aveda w Zitomer. A
przecież nie cierpi na brak pieniędzy. Jeśli ma jakichś prawdziwych przyjaciół, powinni zor-
ganizować jej pomoc.
Szpiegula
O:
Cześć, Szpiegula,
Dzięki za radę. Ale naprawdę nie wydaje mi się, żeby to byt teraz największy problem B.
Widziałaś już tego gościa, który ma być jej ojczymem?
P
FESTIWAL FILMOWY UCZENNIC OSTATNIEJ KLASY SZKOŁY CONSTANCE BILLARD
Swój udział zgłosiły V, B i S. V zaprezentuje swoją krótkometrażówkę na bazie Wojny i pokoju; B po-
każe przeróbkę pierwszych dziesięciu minut Śniadania u Tiffany'ego; a S pojawi się ze swoim... dzie-
łem. Rywalizacja jest ostra. Zarówno V, jak i B myślą, że mają wygraną w kieszeni. S uważa, że nie
ma żadnych szans. Przyjmuję zakłady!
Wiem, że mnie kochacie
plotkara
B i V nie mogą się doczekać końca szkoły
- Gdzie to będzie?
- Ilu będzie gości?
- Ile będzie miała druhen?
- W co się ubierzesz?
- Z ilu pięter będzie się składał tort?
- Zaprosili twojego ojca?
Blair wstrzymała oddech. Czekała w kolejce w szkolnej stołówce razem z Kati i Isa-
bel. Ale nie była nawet głodna, już nie. Kati zaczęła to całe wkurzające przesłuchanie, wspo-
minając, że widziała naprawdę odjazdową suknię ślubną w „Vogue” z lat sześćdziesiątych.
Suknia była cała wyszyta malutkimi kryształkowymi stokrotkami, miała białą, aksamitną la-
mówkę i wielką białą, również aksamitną kokardę z tyłu. Potem Isabel zapytała Blair, czy jej
matka zamierza włożyć tradycyjną białą suknię ślubną, czy może coś innego, i teraz Blair
była otoczona podnieconymi dziewczynami, które zarzucały ją gradem pytań na temat wesela
matki. Co gorsza, nie tylko koleżanki z ostatniej klasy uważały, że mają prawo poznać
wszystkie szczegóły. Becky Dormand i jej irytujące kumpele z dziewiątej klasy praktycznie
ciągnęły Blair za czarny kaszmirowy sweter, łykając żarłocznie każdy kąsek weselnych no-
win. W pobliżu kręciło się też kilka innych dziewięcioklasistek w nadziei na usłyszenie cze-
goś, czym mogłyby się potem przechwalać przed znajomymi.
- To przecież nic wielkiego - powiedziała niecierpliwie Blair. - Była już wcześniej mę-
żatką.
- Kto będzie druhnami? - zapytała Becky Dormand.
- Ja, Kati, Isabel... - Blair przesunęła swoją tacę po blacie i wzięła jogurt kawowy. -
Serena i moje ciotki - dodała szybko.
Na półce na wysokości jej oczu leżały na małych białych talerzykach kuszące, oblane
karmelem czekoladowe ciasteczka z orzechami. Wzięła jedno, przyjrzała się, czy nie ma ja-
kichś ukrytych defektów i położyła na tacę. Nawet jeśli zdecyduje się je zjeść, potem zawsze
może je zwymiotować.
Nie było to wiele, ale przynajmniej miała choć taką kontrolę nad swoim życiem.
- Serena? - powtórzyła Becky ze zdumieniem. - Naprawdę?
- Tak - odparła wściekle Blair. - Naprawdę.
Gdyby nie była przewodniczącą szkolnej Rady Pomocy Społecznej, szefową Klubu
Francuskiego oraz przewodniczącą wszystkich liczących się młodzieżowych komitetów w
mieście, kazałaby się Becky odpieprzyć - Ale musiała dbać o swoją reputację; była wzorem
do naśladowania.
Wrzuciła na talerz kilka liści szpinaku i polała je dressingiem z pleśniowego sera. Na-
stępnie podniosła tacę i ruszyła w stronę stolików. Dziewczyny z klas od pierwszej do ósmej
już zjadły, więc jadalnia była wypełniona uczennicami szkoły średniej, które plotkowały o so-
bie nawzajem, dziobiąc jedzenie.
- Słyszałam, że Blair robi sobie liposukcję przed weselem matki, żeby dobrze wyjść na
zdjęciach w „Vogue” - poinformowała przyjaciółki dziewiątoklasistka.
- Myślałam, że już miała - zażartowała inna. - Dlatego zawsze nosi czarne rajstopy.
Żeby ukryć blizny.
- Słyszałam, że Nate ją zdradza, ale Blair z nim nie zerwie, dopóki nie zrobią im
wspólnych zdjęć na weselu - wtrąciła się Becky Dormand. - Czy to nie typowe?
Serena van der Woodsen siedziała samotnie przy stoliku zajmowanym zwykle przez
Blair i czytała książkę. Upięła swoje jasne włosy w kok i miała na sobie czarny sweter z de-
koltem w szpic, który włożyła na gołe ciało. Siedziała ze skrzyżowanymi nogami, a jej krót-
ka, bordowa spódniczka sprawiała całkiem szykowne wrażenie. Serena wyglądała jak model-
ka Burberry czy Miu Miu.
Właściwie to wyglądała lepiej niż modelka, bo nie starała się dobrze wyglądać - taka
po prostu była.
Blair odwróciła się i ruszyła do stolików pod oknami. To, że jej matka poprosiła Sere-
nę, by była jej druhną, nie oznaczało jeszcze, że Blair musi się do niej odzywać.
Kiedy były młodsze, razem się kąpały. Co weekend zostawały u siebie nawzajem na
noc; uczyły się wtedy całować na poduszkach, wydzwaniały dla jaj do ich nawiedzonej na-
uczycielki biologii z siódmej klasy i całe noce chichotały. Serena wspierała Blair, kiedy ta do-
stała okres pod koniec ósmej klasy i była przerażona tamponami. Razem też upiły się po raz
pierwszy. I obie kochały Nate'a jak brata. Tak było na początku -
Ale Serena wyjechała dwa lata temu do szkoły z internatem i wszystkie wakacje balo-
wała w Europie, jedynie od czasu do czasu przysyłając Blair jakieś pocztówki. Było to szcze-
gólnie bolesne, kiedy ojciec Blair ogłosił, że jest gejem, i jej matka wystąpiła o rozwód. Blair
nie miała nikogo, komu mogłaby się wtedy zwierzyć.
No i jeszcze pozostawała jedna drobnostka - Serena i Nate ze sobą spali, podczas gdy
Blair jeszcze z nim tego nie zrobiła.
Więc kiedy Serena wróciła do miasta, Blair postanowiła odpłacić jej za to, że tak ją
swego czasu olała, i zażądała od reszty wspólnych znajomych, by też ją ignorowali. Dzięki
niej Serena została towarzyskim wyrzutkiem.
Blair usiadła i zaczęła gniewnie dziobać swoją sałatkę. Gdy wyszła wczoraj z Barney-
sa, siedziała przez chwilę na parkowej ławce, czekając, aż Serena zniknie jej z oczu. A kiedy
w końcu wróciła do domu, matka poinformowała ją, że właśnie zamknęła rachunek i otworzy-
ła nowe wspólne konto z Cyrusem. Nowa karta kredytowa Blair powinna się zjawić za dzień
lub dwa. To wyjaśniało, czemu nie mogła zapłacić kartą. Dzięki za info, mamo.
Blair znalazła w swojej szafie fajne pudełko, do którego zapakowała spodnie od pidża-
my. Owinęła wszystko ślicznym srebrnym papierem, przewiązała czarną wstążką, a potem za-
niosła do domu Nate'a. Ale Nate nie zadzwonił do niej wczoraj wieczorem z podziękowa-
niem. O co mu właściwie chodziło?
Kati i Isabel usadowiły się naprzeciw Blair.
- Dlaczego po prostu nie powiesz mamie, że nie chcesz, żeby Serena była druhną? -
Isabel próbowała przemówić Blair do rozsądku. Zebrała swoje gęste brązowe włosy w węzeł
na czubku głowy i upiła łyk chudego mleka. - Jestem pewna, że by cię posłuchała.
- Normalnie powiedz mamie, że ty i Serena już się nie przyjaźnicie - dodała Kati. Wy-
ciągnęła z herbaty swoje jasne kręcone włosy. Jej włosy zawsze wszędzie wpadały.
Blair spojrzała ukradkiem na Serenę. Matka już rozmawiała z panią van der Woodsen;
Serena wiedziała, że ma być druhną. I choć to było niezwykle kuszące, nie mogła poprosić
matki, żeby odwołała zaproszenie. To byłoby w złym stylu. Blair nie chciała ryzykować, da-
jąc Serenie jakikolwiek powód do niezadowolenia, na wypadek gdyby Serena widziała, jak
kradnie te spodnie z Barneysa. Serena mogłaby ją obsmarować na całym Upper East Side.
- Już za późno - powiedziała Blair, wzruszając ramionami. - Ale w sumie aż lak bar-
dzo mnie to nie rusza. Po prostu przejdzie z nami przez kościół w takiej samej sukience, nic
wielkiego. Przecież nie będziemy musiały się razem bawić ani nic takiego.
Nie była to do końca prawda. Jej matka planowała coś w rodzaju uroczystego lunchu i
dnia piękności dla wszystkich druhen, ale Blair udawała, że to się nie dzieje naprawdę.
- Jakie będziemy mieć sukienki? Wybrałyście już coś z mamą? - zapytała Kati, nad-
gryzając ciastko. - Proszę, powiedz, że nie będziemy musiały ubierać się w nic obcisłego.
Obiecałam sobie, że zrzucę do Bożego Narodzenia jakieś pięć kilo. a tylko popatrz, jak opy-
cham się tym głupim ciastkiem!
Blair przewróciła oczami i zamieszała jogurt.
- A czy to ma jakieś znaczenie, co włożymy?
Isabel i Kati spojrzały na nią. Nie wierzyły własnym uszom. Oczywiście, że to miało
znaczenie!
Kiedy dziewczyna taka jak Blair mówi podobne brednie, wiesz, że coś jest nie tak.
Blair zjadła łyżeczkę jogurtu, nie zwracając na nie uwagi. Co się im wszystkim stało?
Nie mogliby po prostu przestać ględzić o tym ślubie i zostawić ją w spokoju?
- Nie jestem głodna. - Wstała nagle. - Pójdę wysłać jakieś maile albo co.
Kati wskazała nietknięte ciastko na jej tacy.
- Będziesz je jadła? - zapytała.
Blair pokręciła głową.
Kati przeniosła ciastko na tacę Isabel.
- Możemy się podzielić - powiedziała.
Isabel skrzywiła się i oddała ciastko Kati.
- Jak masz na nie ochotę, to jedz.
Blair zabrała swoją tacę i pospiesznie się oddaliła. Nie mogła się doczekać cholernego
końca szkoły.
Jenny zauważyła Serenę w tej samej chwili, kiedy weszła do jadalni z filiżanką herba-
ty i bananem. Serena siedziała sama i coś czytała. Jenny ruszyła w jej stronę.
- Mogę się przy siąść? - zapytała.
- Jasne - odparła Serena, zamykając książkę. Czytała Cierpienia młodego Wertera Go-
ethego. Jenny nic to nie mówiło.
Serena zauważyła, że Jenny przygląda się książce.
- Twój brat mi ją polecił. Kompletnie nie rozumiem, jak może czytać takie badziewie.
Okropna nuda. - Właściwie to Dan wcale lej książki nie polecał, wspomniał tylko, że ją czy-
tał. Było to o gościu, który miał totalną obsesję na punkcie jednej dziewczyny. Mógł myśleć i
pisać tylko o niej. Było to dość przerażające.
Jenny roześmiała się.
- Powinnaś zobaczyć jego wiersze.
Serena zmarszczyła brwi. Żałowała, że faktycznie nie może zobaczyć wierszy, które
pisał Dan, skoro wyszło na to, że część jest najprawdopodobniej o niej.
- Obiecasz, że nie wygadasz, jeśli nie dokończę tego? - Zamknęła książkę.
- Będę milczeć jak grób - przyrzekła Jenny. - O ile nie powiesz mu, że uważam jego
wiersze za strasznie nudne.
- Masz moje słowo - powiedziała Serena.
Jenny spojrzała ukradkiem pod stolik. Jak zwykle Serena miała na sobie bordową pli-
sowaną spódnicę wełnianą z domieszką poliestru, strój nieoficjalnie zarezerwowany dla fraje-
rek z siódmej klasy. Tyle że wyglądała w niej zachwycająco. Jak zawsze.
- Wiesz, jesteś chyba jedyną dziewczyną z ostatniej klasy, która nosi bordową spódni-
cę od mundurka - zauważyła Jenny.
Serena wzruszyła ramionami.
- Uważam, że jest super. Granatowy się szybko nudzi, a noszenie szarego sprawia, że
nie możesz więcej patrzeć na ten kolor. A ja lubię szary.
Jenny chodziła w szarym mundurku.
- Chyba masz rację - przytaknęła. - Mam szare spodniej których nigdy nie wkładam.
Może to dlatego. - Odchrząknęła. Tak naprawdę to chciała porozmawiać z Sereną na temat
Nate'a.
- Przepraszam, że wczoraj nawaliłam - powiedziała Serena. - Kompletnie zapomnia-
łam, że miałam się spotkać z tobą i Vanessą.
- Nie ma sprawy - zaczęła mówić Jenny - bo potem przeżyłam niesamowite...
- Cześć, dziewczyny! - Vanessa Abrams stanęła przy ich stoliku. Miała na sobie czar-
ne rajstopy, które maskowały jej masywne kolana. - Co słychać?
- Hej. Sorry za wczoraj - odezwała się Serena.
Vanessa wzruszyła ramionami.
- W porządku. I tak mam już dosyć oglądania w kółko tych filmów. - A zwłaszcza
twojego, pomyślała gorzko. Jest piekielnie dobry.
Serena skinęła głową.
- Siadaj.
Jenny posłała Vanessie wściekle spojrzenie. Chciała mieć Serene tylko dla siebie.
- Dzięki, ale nie mogę - powiedziała Vanessa. - Hm, Jenny, musimy wywołać zdjęcia
reportażu do kolejnego wydania? „Rancora”. Jest tego ze dwadzieścia rolek, a w tej chwili nie
ma absolutnie nikogo w ciemni. Mogłabyś mi pomóc?
Jenny spojrzała na Serenę, która wzruszyła ramionami i wstała.
- Ja i tak muszę się zbierać. Mam spotkanie w sprawie college'u z panią Glos. Zapo-
wiada się kupa zabawy.
- Przed chwilą u niej byłam - stwierdziła Vanessa. - Uważaj, znowu leci jej krew z
nosa.
Pani Glos miała żółtą cerę i częste krwotoki z nosa. Wszystkie dziewczyny były prze-
konane, że cierpi na jakąś okropną chorobę zakaźną. Jeśli dała ci jakiś prospekt czy pożyczyła
katalog reklamowy college'u, powinnaś czytać w rękawiczkach. Albo przynajmniej umyć po
wszystkim ręce w gorącej wodzie.
- Super - zachichotała Serena. - No dobra, zobaczymy się później.
Vanessa usiadła, czekając, aż Jenny dokończy swojego banana.
Jenny zjadła ostatni kawałek i zawinęła skórkę w papierową serwetkę.
- Gotowa? - zapytała Vanessa.
Jenny wzruszyła ramionami.
- Właściwie to nie mogę. Muszę wydrukować na następną lekcję referat z historii. Sor-
ry. - Podniosła się.
Vanessa zmarszczyła brwi.
- Rozumiem. Ale daj znać, kiedy będziesz miała trochę czasu. Naprawdę potrzebuję
pomocy.
- Okay - rzuciła beztrosko Jenny. - Odezwę się. A, czy mogłabyś od tej pory mówić do
mnie Jennifer zamiast Jenny? Bardzo mi na tym zależy.
- W porządku. Jennifer.
- Dzięki.
- Jenny ruszyła pospiesznie do pracowni komputerowej. Może Nate przysłał jej maila!
Vanessa patrzyła, jak Jenny idzie do wyjścia, zastanawiając się, jakim cudem zamieni-
ła się w taką wyniosłą zdzirę. Myślała, że zadając się z Jenny, będzie się czuła, jakby była bli-
żej Dana, ale to ją tylko wkurzało. Jenny była taka sama jak pozostałe sześćset dziwacznych
uczennic w Constance - płytka i zarozumiała.
Vanessa też już się nie mogła doczekać końca szkoły.
amor omnia vincit
GADU - GADU
Od: Bwaldorf@constancebillard.edu
Do: Narchibald@constancebillard.edu
Bwaldorf: hej natie
Bwaldorf: zaraz tu oszaleję, wszyscy chcą gadać tylko o tym ślubie, jakby mnie to coś obchodziło.
Bwaldorf: nate? wiem, że wisisz na necie, spotkasz się ze mną dzisiaj po francuskim klubie?
Bwaldorf: znalazłeś prezent, który ci wczoraj zostawiłam?
Bwaldorf: nate????
Bwaldorf: okay.
GADU - GADU
Od: Narchibald@constancebillard.edu
Do:Jhumphrev@constancebillard.edu
Narchibald: Hej Jennifer.
Jhumohrev: hej
Narchibald: chcesz się ze mną spotkać po szkole w parku?
Jhumphrev: hm, ok. co będziemy robić?
Narchibald: nie wiem. a co byś chciała?
Jhumohrev: nie wiem. twoi kumple też tam będą?
Narchibald: nie, tylko ja. nadal chcesz przyjść?
Jhumphrey: jasne, możemy się nawet spotkać przed twoją szkolą, jeśli chcesz.
Narchibald: spotkajmy się przed Met.
Jhumphrey: okay, na ra.
Jenny wylogowała się, czując się wspaniale. Ciągle była w dziewiątej klasie, ale miała
na imię Jennifer, a po szkole spotykała się z Nate'em, największym przystojniakiem z ostat-
niej klasy w całym mieście. Będzie musiała olać Vanesse i „Rancora”, ale absolutnie warto.
Gdyby była Danem, napisałaby miłosny wiersz o tym, jaki cudowny jest Nate i jak zawiłe są
koleje przeznaczenia, które połączyło dwoje ludzi niemających ze sobą nic wspólnego, i że
jest im pisany tragiczny koniec. Ale Jenny była raczej optymistką i poprzestała na misternym
wykaligrafowaniu Fani Jennifer Archibald z tyłu swojej szarej podkładki pod myszkę.
Nie śmiać się. Tak właśnie robią dziewczyny z dziewiątej klasy, kiedy się zakochają.
Po drugiej stronie miasta, w Riverside Prep brat Jenny Dan wysyłał właśnie mailem
Serenie swój najnowszy wiersz miłosny zatytułowany Kiedy umarłem po raz ostatni.
Twoja lina otula moją szyję, skaczę.
Twoje usta całują mnie, kiedy opadam, i opadam spokojnie...
- Chodź, dziwaku! - zawołał jego kumpel, Zeke Freedman, z drzwi pracowni. - Spóź-
nimy się na łacinę.
Arno ergo sum, pomyślał Dan. Kocham, więc jestem.
- Jestem zajęty - powiedział. Wklepał adres Sereny w Constance.
- Cóż, po prostu nie chcę zostać potem za karę po lekcjach - rzucił Zeke. - Pograsz
później w kosza w parku?
- Okay - odparł z roztargnieniem Dan. - Zobaczymy się w parku.
- Zaczął na szybko pisać maila, żeby wysłać go razem z załącznikiem.
Droga Sereno,
nadchodzący weekend zapowiada się cudowniej
Na sobotę mam umówiona rozmowę i dostanę od ojca forsę
ekstra. Nie mogę się już doczekać.
Załączyłem wiersz, który napisałem dziś rano.
Mam nadzieję, że Ci się spodoba.
Będę na boisku do koszykówki niedaleko Łąki, gdybyś chcia-
ła spędzić ze mną trochę czasu po szkole.
Uściski,
Dan
Amor omnia vincit! . Miłość wszystko zwycięży.
z D jest coraz gorzej
Jenny stała przed budynkiem Met, starając się nie zwracać uwagi na faceta leżącego za
nią na schodach. Miał rozpięte i spodnie i była prawie pewna, że jego penis jest na wierzchu.
Człowiek przyzwyczaja się do pewnych widoków, kiedy mieszka w mieście, ale i tak
budzi to odrazę.
Jenny bardzo chciała się stamtąd odsunąć, ale właśnie tu umówiła się z Nate'em i nie
chciała ryzykować, że się rozminą.
- Spadaj! - krzyknął facet w rozpiętych spodniach do jakiegoś turysty.
Uliczny sprzedawca hot dogów stojący nieopodal na chodniku rozmawiał przez ko-
mórkę. Jenny podeszła bliżej, by słyszeć treść rozmowy; miała nadzieję, że dzwoni na policję.
Ale wyglądało na to, że rozmawia ze swoją matką czy kimś takim, bo w kółko powtarzał tyl-
ko jedno słowo: „dobrze”.
Ktoś dotknął jej ramienia.
- Cześć, Jennifer.
Odwróciła się.
- Cześć. - Uśmiechnęła się do Nate'a. Skrępowana uniosła ręce do twarzy i założyła za
uszy swoje niesforne brązowe loki. - Cieszę się, że jesteś. Ten gość mnie stresuje.
- No - powiedział Nate. Objął ją ramieniem. - Chodź, zmywamy się stąd.
Pod wpływem jego dotyku cała krew napłynęła Jenny do mózgu. - Okay - zachłysnęła
się, opierając się o Nate'a. - Chodźmy.
Nate obejmował ją przez całą drogę do parku; zmierzali na Owczą Łąkę. Znaleźli
miłe, nasłonecznione miejsce i usiedli na trawie, twarzami do siebie, ze skrzyżowanymi noga-
mi, a ich kolana się stykały. Było to takie przyjemne, że Jenny zastanawiała się, czy przypad-
kiem nie śni. Ze wszystkich dziewczyn w całym mieście Nate lubił właśnie ją. To było nie-
wiarygodne.
- Zaraz przyjdą moi kumple. Mam nadzieję, że nie będzie ci to przeszkadzać - powie-
dział, wyciągając z kieszeni woreczek z trawką.
- Jasne, że nie. - Wzruszyła ramionami, choć była zawiedziona.
Nate wyciągnął z torebki garstkę zielska i wysypał na bibułkę, którą następnie wpraw-
nie zwinął w małego grubego skręta, po czym polizał papier, żeby go skleić.
Zaproponował Jenny, żeby przypaliła, ale odmówiła.
- Mnie jest tak dobrze. - Wiedziała, że mogło to zabrzmieć nie całkiem przekonująco,
ale siedząc tak blisko Nate'a, faktycznie czuła się jak na lekkim haju. Nie chciała kompletnie
stracić głowy.
- Super. - Nate wrzucił skręta do torebki i wepchnął ją z powrotem do kieszeni płasz-
cza.
Jenny odetchnęła z ulgą. Chciała poznawać bliżej Nate'a kiedy był sobą, a nie totalnie
upalony.
- To jak, jeździsz w weekendy do różnych college'ów? - zapytała. - Wiesz już, gdzie
chciałbyś się dostać?
- Tak - odparł Nate, marszcząc brwi. - Ale też zastanawiam się, czy nie zrobić sobie
wolnego na jakiś rok czy dwa, żeby żeglować z ojcem. Może nawet mógłbym wystartować w
Pucharze Ameryki.
- Wow! - Jenny była pod wrażeniem. - Brzmi super.
- A może zrobię sobie trzyletnią przerwę? Wtedy moglibyśmy do college'u pójść ra-
zem. - Nate wziął ją za rękę. Miała takie malutkie paluszki.
Oczy Jenny napotkały spojrzenie Nate'a i przez chwilę uśmiechali się do siebie. Nate
oparł głowę o jej ramię. Pachniała jak świeże pranie. Nie mógł się nadziwić, jak swobodnie
się przy niej czuje. Przed spotkaniem z Blair zwykle musiał przypalić albo wychylić kilka
drinków, żeby jakoś znieść jej wieczne planowanie i gadanie na temat przyszłości. Z Jennifer
nie musiał być na haju ani pod gazem.
O Boże! - pomyślała Jenny. Zaraz mnie pocałuje.
Zamknęła oczy. Cała aż drżała z podniecenia. Nate pachniał sosnowymi igłami, a jego
głowa była taka ciepła.
- Jennifer - zamruczał sennie. Uniósł głowę i potrząsnął swoimi miodowozłotymi wło-
sami. - Dobrze mi z tobą. - Wzrokiem błądził po jej twarzy, zatrzymując się w końcu na
ustach.
Jenny zachichotała. Nie było wątpliwości - zaraz ją pocałuje.
- Cześć, Archibald! - ktoś krzyknął. - Zostaw trochę dla nas!
Wow! Naprawdę świetne wyczucie czasu.
Anthony, Jeremy i Charlie zmierzali do nich przez trawę. Jeremy niósł piłkę do nogi.
Nate szybko wstał, odsuwając się od Jenny.
- Hej - przywitał ich swobodnie. - A więc jesteście.
- Cześć, chłopaki - powiedziała Jenny, podnosząc się powoli i strzepując ze swojego
mundurka zabłąkane źdźbła trawy. Wie była zachwycona, że przyszli.
- To co, skręcisz nam dużego, smakowitego jointa? - zapytał Anthony na widok plasti-
kowej torebki wystającej z kieszeni Nate'a.
- Stary, ja już jestem upalony jak smok - skłamał Nate. Wyciągnął woreczek z kieszeni
i rzucił Anthony'emu. - Jeden jest już skręcony.
- Dzięki. - Anthony opadł na trawę i zabrał się do rzeczy. - Cholera, tego mi było trze-
ba - mruknął. - Doradca truł mi przez ostatnią godzinę o college'u.
- Nie przypominaj mi o nim - żachnął się Jeremy.
Jenny obgryzała paznokcie; czuła się nieco pominięta. Spojrzała na Nate'a, ale on po-
rwał piłkę z rąk Jeremy'ego i z przejęciem dryblował ją między nogami.
- To jeszcze nic. Mój ojciec ględzi mi na temat college'u już od ósmej klasy - rzekł
Charlie. - Już rozmawiał z dziekanem na wydziale prawa w Yale, zupełnie jakby chciał ich
uprzedzić, że się tam pojawię. Mógłby trochę wyhamować, nie?
- Ale w ten weekend jedziemy do Brown, prawda? - zapytał Jeremy.
Brown. Jenny nadstawiła uszu. Właśnie tam wybierali się w nadchodzący weekend
Dan i Serena.
- Jasne - przytaknął Nate.
Podał piłkę do Jenny, a ona kopnęła ją lekko z powrotem do niego i uśmiechnęła się.
Chciała, by wiedział, że naprawdę nie ma nic przeciwko towarzystwu jego kumpli ani ciągłej
gadaninie o college'u, kiedy ona była dopiero w dziewiątej klasie. Cieszyła ją myśl, że tak na-
prawdę Nate wcale nie jest upalony jak smok i że powiedział jej o swych wątpliwościach,
czyby nie zrobić sobie wolnego przed pójściem do college'u. Wiedziała o nim więcej niż jego
najlepsi kumple!
- No dobra - powiedział Nate. - Gramy.
Jenny żałowała tylko, że Nate spasował, kiedy pojawili się inni chłopcy i ostatecznie
jej nie pocałował.
Dan siedział na ławce, czekając na Zeke'a i Serenę. W każdym razie Zeke miał być na
pewno. A w razie gdyby pojawiła się Serena, Dan każe Zeke'owi iść do diabla i zostawić ich
samych.
Właśnie od tego są przyjaciele.
Wetknął sobie camela do ust. Dłonie mu się trzęsły. Od lunchu zdążył wypić sześć fi-
liżanek kawy, a poza tym był zdenerwowany na myśl o ponownym spotkaniu z Sereną,
zwłaszcza jeśli przeczytała jego wiersz. Wyjął z kieszeni notatnik i przyglądał się niewidzą-
cym wzrokiem kilku ostatnim wersom. W każdej chwili Serena mogła przybiec, zarzucić mu
ręce na szyję, całując do utraty tchu i płacząc, że była taka bezduszna, nie pojawiając się w
niedzielę, i powtarzając bez końca, jak bardzo podobał się jej jego wiersz. I że go kocha.
Albo i nie.
Zaciągnął się zbyt gwałtownie, prawie wypluwając płuco, a potem przypalił kolejnego
papierosa od tego, którego właśnie kończył. Zamierzał palić jednego za drugim, dopóki Sere-
na się nie pojawi. Może będzie już martwy, kiedy w końcu przyjdzie, ale przynajmniej będą
razem.
Wydychając dym, zapatrzył się na trawę. Niska dziewczyna z wielkimi cyckami i krę-
conymi brązowymi włosami grała w nogę z czterema chłopakami, których znał trochę z wi-
dzenia. To była jego siostra Jenny. Od kiedy to przesiadywała w parku z tymi nudnymi, nadę-
tymi dupkami z Upper East Side? Ciekawe, czy był wśród nich Chuck, ten zboczeniec? Za-
niepokojony Dan już miał się podnieść, ale zrezygnował. Wyglądało na to, że Jenny dobrze
się bawi, a poza tym nie widział nigdzie Chucka. Mógł zachować się jak upierdliwy starszy
brat i pójść tam, żeby popsuć im całą zabawę, albo po prostu siedzieć na tyłku, pozwalając
Jenny na chwilę radości. Z miejsca, w którym siedział, mógł mieć na nią oko, no a tak w ogó-
le. Jenny powinna poznawać nowych ludzi, zwłaszcza teraz, kiedy on spotykał się z Sereną i
miał dla niej mniej czasu.
No, tak jakby spotykał się z Sereną. O ile się pojawiała.
- Hej, muszę już iść do domu - powiedziała Jenny, podając piłkę do Nate'a.
- Okay. Wkrótce się do ciebie odezwę. - Przyciągnął ją do siebie i pocałował w poli-
czek.
Niemal się przewróciła.
- Cześć! - pisnęła, machając do trzech pozostałych chłopaków. Potem odwróciła się i
odeszła szybko w stronę Central Park West, żeby nie posikać się w majtki. Nie mogła się już
doczekać, kiedy znowu spotkają się z Nate'em. Sam na sam.
- Stary, a co Blair na tę twoją nową łalunię? - zapytał Nate'a Anthony, kiedy Jenny
zniknęła. Podpalił nowego skręta, wziął macha i podał Jeremy'emu.
- To nie jest żadna moja lalunia, człowieku - powiedział Nate. - To po prostu fajna
dziewczyna, którą przypadkiem spotkałem. - Wzruszył ramionami. - Lubię ją.
- Ja też ją lubię. - Jeremy podał skręta Nate'owi. - Ale Blair nie będzie zachwycona,
jak się dowie, że spędzasz wolny czas z laską z dziewiątej klasy zamiast z nią. Mam rację?
Nate wziął jointa i zaciągnął się głęboko.
- Nie musi się o niczym dowiedzieć - burknął, starając się zatrzymać w płucach dym, a
potem go wypuścił. - Stary, przecież nie zamierzam rzucić Blair dla Jennifer. To nic poważ-
nego.
- Jasne - zgodził się Charlie, przejmując skręta.
Nate przyglądał się żarowi na końcu jointa. Był świadomi że nie powiedział prawdy.
To było coś poważnego. Nie wiedział tylko, co z tym zrobić.
Człowiek musi być wyjątkowo ostrożny, mając do czynienia z taką dziewczyną jak
Blair. Wiedział, na co ją stać, i niezbyt mu się to podobało.
- Sorry za spóźnienie, dupku - powiedział Zeke, odbijając piłkę do kosza o głowę
Dana. - Chodź, idziemy grać.
Dan uniósł głowę znad notatnika. Właśnie zaczął pisać kolejny wiersz, zatytułowany
Złamane stopy.
Drzazgi, przebite opony, odłamki szkła.
Przeznaczenie dzierży swój topór niesprawiedliwości.
Upadek.
Wiersz mówił o pragnieniu bycia w pewnym miejscu z pewną osobą i niemożliwości
dotarcia do celu. Serena najwyraźniej utknęła gdzieś, wbrew swej woli, usychając z tęsknoty
za Danem, marząc o tym, aby być z nim. Może była gdzieś w metrze, uwięziona pomiędzy
stacjami. A on utkwił w parku z Zeke'em.
- Cześć - powiedział Dan, chowając notatnik do torby i podnosząc się. - Miło, że wpa-
dłeś.
- Pieprz się. Miałem korki z matmy, przecież wiesz - odparł Zeke, kozłując piłkę.
Szli w stronę boiska do kosza.
- Taaak, no cóż, powinieneś bardziej się przykładać do matmy - rzekł Dan. - Wtedy
nie potrzebowałbyś korków.
- A ty powinieneś się wypieprzyć, bo jesteś beznadziejny.
- Co to miało znaczyć? - Dan rzucił torbę przy siatce otaczającej boisko i ściągnął
płaszcz.
Zeke tańczył wokół z piłką. Miał lekką nadwagę i szerokie biodra jak dziewczyna, ale
był najlepszym koszykarzem w Riverside Prep. Nie do wiary.
- Ostatnio jesteś ciągle zajęty i wiecznie nie w humorze - powiedział. - Coraz trudniej
z tobą wytrzymać.
Dan wzruszył ramionami i rzucił się do przodu, żeby odebrać mu piłkę.
- Co mogę powiedzieć? Mam dziewczynę. - Odskoczył do Bu, kozłując przez boisko.
Nie popisał się, piłka minęła kosz o jakieś trzydzieści centymetrów.
- Nieźle, frajerze. - Zeke podbiegi, przejmując odbitą piłkę. - Dziewczynę? - zapytał,
kozłując w miejscu. Widać było, jak mu drga brzuch pod białą koszulką. - Mówisz o Vanes-
sie?
Dan potrząsnął głową.
- Ma na imię Serena. Nie znasz jej. W ten weekend razem jedziemy na rozmowę w
college'u.
- Wow! - Zeke odwrócił się, żeby popędzić z piłką do drugiego kosza. Nie wyglądało
na to, żeby był pod wielkim wrażeniem.
Dan patrzył, jak jego przyjaciel idealnie zdobywa kosza z wyskoku. Stał nieruchomo,
kiedy Zeke przykozłował piłkę z powrotem.
- Czyli to coś poważnego, tak? - zapytał, rzucając do Dana.
Dan złapał piłkę, dalej nie ruszając się z miejsca. Nic był pewien, co odpowiedzieć.
Dla niego z pewnością to było coś poważnego. Ale czy Serena w tej chwili mówiła swoim
przyjaciołom o Danie, jej nowym chłopaku? Czy fantazjowała o ich wspólnym weekendzie?
Niezupełnie.
Dokładnie w tym samym czasie Serena siedziała u dentysty, bo miała ubytek do za-
plombowania. Była głodna i lekko wkurzona, że będzie musiała poczekać, aż przejdzie jej
znieczulenie, by mogła coś zjeść.
Niezbyt to poetyckie.
Przeczytała już wiersz Dana i nic wiedziała, co ma z tym zrobić. Była przyzwyczajona
do zainteresowania ze strony chłopaków, ale nie w takim wydaniu. Dan przeistaczał się po-
woli w nawiedzonego wielbiciela i naprawdę zaczynało ją to niepokoić.
B zyskuje nowego braciszka
- Na jakie pytania się przygotowałaś? - zapytała pani Glos. Było środowe popołudnie i
pani Glos dawała Blair wskazówki odnośnie jej sobotniej rozmowy w Yale. - Musisz ich
przekonać, że interesujesz się sprawami ważnymi dla Yale, a nie że ubiegasz się o przyjęcie
tam tylko ze względu na reputację uczelni, bo jesteś dzieckiem jednego z jej absolwentów.
Blair pokiwała niecierpliwie głową. Co ta Glos sobie myślała? Że jest jakąś kretynką
czy co?
Pani Glos rozprostowała nogi i dotknęła opatrunku na kostce. Tułów miała krępy i
kanciasty jak u faceta, ale - zdaniem Blair - nadspodziewanie zgrabne nogi jak na pięćdziesię-
cioletniego doradcę do spraw college'u.
- Zamierzam ich zapytać, czy istnieje możliwość wyjazdu do Francji na pierwszym
roku. Zapytam też o zaplecze sportowe i warunki mieszkaniowe. Dowiem się, jakie trzeba
spełniać wymogi, żeby móc się udzielać w samorządzie studenckim. A, i zapytam ich jeszcze
o perspektywy pracy - powiedziała Blair. Nagrała sobie to wszystko na dyktafon.
- Grzeczna dziewczynka. Udowodnisz dzięki temu, że nie tylko dobrze się uczysz, ale
również masz szerokie zainteresowania i chętnie udzielasz się społecznie. - Pani Glos za-
mknęła akta Blair i wsunęła z powrotem do szuflady biurka. - Poradzisz sobie śpiewająco. -
Jesteś więcej niż gotowa.
Blair podniosła się. Doskonale wiedziała, że jest gotowa. Przygotowywała się do tego
przez całe życie.
- Dziękuję, pani Glos. - Sięgnęła po gałkę od drzwi. - Jeśli dobrze pójdzie, mogę ubie-
gać się o wcześniejsze przyjęcie i zapomnieć o rozglądaniu się za innymi uczelniami,
prawda?
- Cóż, nie zaszkodziłoby przyjrzeć się jeszcze jakimś innym college'om, może byś
znalazła nawet coś, co by ci bardziej odpowiadało - powiedziała pani Glos, przykładając do
nosa chusteczkę higieniczną. - Ale nie widzę powodu, dla którego nie mieliby cię przyjąć w
Yale.
- Świetnie. - Blair uśmiechnęła się i wyszła. Była z siebie zadowolona.
Kiedy wróciła do domu, od razu zauważyła, że jest jakoś inaczej. Cały hol był zasta-
wiony walizkami i pudłami. Na wielkim telewizorze w bibliotece leciało na cały regulator
TRL. Słyszała też drapanie psich pazurów o drewnianą podłogę, a na gałce od drzwi zobaczy-
ła wiszącą smycz.
Weszła do środka i rzuciła plecak na podłogę w holu. Przywitał ją ogromny bokser,
który podbiegł do niej truchtem i szturchnął głową w krok.
- Hej powiedziała, odpychając psi nos. - Odpieprz się. - Zerknęła w głąb długiego ko-
rytarza. - Mamo!
Z sypialni matki wyszedł Cyrus Rose ubrany w swój ulubiony jedwabny czerwony
szlafrok od Versacego i bambusowe sandały. Wyglądał na niezwykle zrelaksowanego.
- Witaj, Blair! - ryknął; podszedł, szurając nogami, i wziął ją w niedźwiedzi uścisk. -
Twoja matka jest w wannie. Już oficjalnie się wprowadziłem. Aaron i Mookie również!
- Mookie? - zapytała Blair, odsuwając się do tyłu .Nie chciała być zbył blisko Cyrusa,
kiedy najprawdopodobniej nie miał pod szlafrokiem żadnej bielizny.
- Pies Aarona! Niezły z niego łobuziak. Cha, cha! Łobuziak Mookie. - Cyrus pstryknął
swoimi grubymi, ozdobionymi złotem palcami. - Mamy Aarona przeważnie nie ma, a on nie
chce ciągle siedzieć sam w wielkim domu w Scarsdale, mając tylko Mookiego do towarzy-
stwa, więc postanowił zamieszkać z nami. Jak mówi twoja mama, im więcej, tym weselej!
Blair stała jak zamurowana, nie wierząc własnym uszom. Mookie podszedł do niej od
tyłu i zaczął obwąchiwać jej tyłek.
- Mookie, nie wolno! - powiedział Cyrus ze śmiechem. - Chodź tu, piesku. Chodź, po-
możesz mi poznać Blair z Aaronem. Idziemy. - Chwycił psa za obrożę i zaprowadził go do bi-
blioteki.
Blair zdawała sobie sprawę, że w zasadzie powinna za nim pójść, ale nie ruszyła się z
miejsca; nadal była w szoku.
Chwilę później zza drzwi biblioteki wyłoniła się głowa w krótkich brązowych dre-
dach. Głowa należała do chłopaka w wieku Blair, miał duże brązowe oczy, bladą cerę i czer-
wone, uniesione w kącikach usta.
- Cześć - powiedział. - Jestem Aaron. - Ruszył w stronę Blair, głośno tupiąc swoimi
ciężkimi butami, żeby wymienić z nią uścisk dłoni. Na jego rozdartym T - shircie widniał wy-
blakły wizerunek Boba Marleya. Workowate spodnie miał nisko opuszczone, tak że wystawa-
ły mu znad nich bokserki, co oczywiście nie umknęło uwagi Blair.
Fuj?
Blair dotknęła jego ręki niemal samymi koniuszkami palców i odsunęła się.
- Czyli będziemy teraz współlokatorami - powiedział Aaron, ciągle z uśmiechem.
Naprawdę. Fuj.
- Mam nadzieję, że nie będziesz miała mi tego za złe, ale musiałem zamknąć kota w
twojej sypialni, bo trochę mu odbiło z powodu Mookiego. Strasznie napuszył ogon. - Roze-
śmiał się, potrząsając dredami.
Blair posłała mu piorunujące spojrzenie.
- Muszę odrobić lekcje - powiedziała i ruszyła do swojego pokoju, zatrzaskując drzwi
przed samym nosem Aarona.
Kiedy już była sama, chwyciła kotkę i rzuciła się na łóżko. Kitty Minky wbiła się pa-
zurami w jej sweter.
- Już w porządku, skarbie - mruczała Blair, przyciskając kotkę do piersi. Zacisnęła
mocno oczy i schowała głowę w jej miękkim futrze, życząc sobie, żeby cały świat szlag trafił.
Przez dłuższy czas leżała nieruchomo, nie otwierając oczu. Może jeśli zostanie w tej
pozycji odpowiednio długo, wszyscy o niej zapomną i nie będzie musiała być dłużej Blair
Waldorf . i wieść swojego coraz bardziej beznadziejnego życia. Mogłaby stać się kimś innym,
ale nadal studiować w Yale. W końcu po wielu latach nieustających poszukiwań Nate by ją
odnalazł. Byłoby jak na starym, czarno - białym filmie, kiedy bohaterka doznaje amnezji i za-
czyna nowe życie, a nawet zakochuje się w nowym facecie, ale mężczyzna, którego kochała
wcześniej, nie daje za wygraną i wytrwale jej szuka, i znajduje, i się oświadcza, choć ona na-
wet nie pamięta jego imienia. Ale kiedy on daje jej swój stary szal, przesiąknięty zapachem
dawnych czasów, ona sobie wszystko przypomina, zgadza się wyjść za niego i od tej pory już
są zawsze szczęśliwi.
Napisy końcowe przewinęły się w jej głowie przy łagodnej melodii granej na skrzyp-
cach.
Kiedy wszystko inne zawodziło, Blair zawsze mogła przenosić się myślami w świat
filmów. Ale lepiej będzie, jeśli nie przyzna się do tego przed komisją rekrutacyjną w Yale.
Mogliby uznać ją za psycholkę.
W końcu uwolniła Kitty Minky z objęć i usiadła. Chwyciła pilota i wcisnęła P
LAY
. Za-
warczał magnetowid i po chwili zaczęła się w kółko odtwarzać pierwsza scena Śniadania u
Tiffany'ego - Audrey Hepburn, ciągle wystrojona po nocy spędzonej poza domem, jadła o
świcie croissanty naprzeciw Tiffany'ego. To był jej film, który zgłosiła na ich szkolny festi-
wal filmowy. Audrey je croissanty przy temacie muzycznym z Ucznia czarnoksiężnika i po-
dziwia brylanty na wystawie Tiffany'ego. I jeszcze raz, przy starej piosence Duran Duran -
Girls on Film. A potem był Rocket - boy Liz Phair i jeszcze parę innych piosenek. Za każdym
razem Blair dostrzegała w tej scenie coś nowego i nigdy nie miała dość. Miała nadzieję, że
jury festiwalu, który odbywał się w przyszły poniedziałek, będzie odbierać to podobnie do
niej.
Rozległo się pukanie do drzwi i Blair przewróciła się na drugi bok, żeby zobaczyć, kto
ma czelność jej przeszkadzać. To był Aaron. Mookie prześliznął się między jego nogami i
wpadł do pokoju. Kitty Minky popędziła z wrzaskiem do szafy.
- Mookie, nie! - warknął Aaron, chwytając psa za obrożę. - Sorry - powiedział, spoglą-
dając przepraszająco na Blair. Wyciągnął psa za drzwi i pacnął go po zadku. - Niedobry pies!
Blair, z brodą opartą na dłoniach, przyglądała się Aaronowi, z każdą sekundą nienawi-
dząc go coraz bardziej.
- Masz ochotę na piwo? - zaproponował.
Nie odpowiedziała. Nie cierpiała piwa.
Aaron spojrzał na ekran.
- O, dokopałaś się do tego starego gniota.
Blair wyłączyła telewizor. Nie pozwoli, żeby Aaron obrażał jej film. Już i tak wyrzą-
dził dość szkód.
- Wiem, że musisz czuć się dziwnie, że się tak nagle wprowadziliśmy i z powodu tego
całego ślubu, i w ogóle - rzekł Aaron. - Ale pomyślałem sobie, że gdybyś chciała pogadać
albo co, byłoby super.
Blair cały czas przyglądała mu się chłodno, marząc o tym, żeby w końcu dal jej spo-
kój.
Aaron odchrząknął.
- Właśnie spędziłem trochę czasu z Tylerem, telewizja, piwko i tak dalej. To znaczy,
ja piłem piwo, on tylko colę. W każdym razie wydaje się, że on nie ma żadnych wątków co do
tej całej sytuacji. Fajny z niego dzieciak.
Blair zamrugała ze zdziwienia. Czy temu dupkowi się wydaje, że prowadzą rozmowę?
- Okay - powiedział Aaron. - Słuchaj, później wychodzimy wszyscy na kolację. Je-
stem jaroszem, więc idziemy do wegetariańskiej restauracji. Mam nadzieję, że nie masz nic
przeciwko. - Cofnął się, czekając przez chwilę na jakąś odpowiedź. Nie doczekawszy się,
uśmiechnął się z rezygnacją i zamknął drzwi.
Blair przycisnęła do brzucha poduszkę. Oczywiście, że był jaroszem. To takie typowe.
Żałowała, że nie ma pod ręką surowego mięsa, by mu cisnąć w twarz.
No co? Czy wszyscy oczekiwali, że zgotuje gorące powitanie swojemu nowemu przy-
szywanemu bratu, tylko dlatego że teraz mieszkał z nimi, popijał piwko, jakby był panem
domu, i zadawał się Tylerem niczym starszy, troskliwy braciszek? Pseudohippis jeden. No
cóż, mogli wsadzić sobie ten pomysł w swoje tłuste dupska.
W każdym razie wyjeżdżała na ten weekend i wkrótce będzie już w Yale. Na zawsze
uwolni się od tej szopki. Może gdyby powiedziała Nate'owi, co się stało, zrobiłoby się mu jej
żal i mimo wszystko pojechałby z nią do New Haven?
Sięgnęła po telefon przy łóżku.
- Co jest? - Nate odebrał po piątym sygnale. Był upalony.
- Cześć, to ja - powiedziała Blair odrobinę drżącym głosem. Nagłe zaczęło się jej zbie-
rać na płacz.
- Cześć.
Blair przekręciła się na plecy i zapatrzyła na sufit. Kitty Minky wyjrzała z szafy; jej
oczy płonęły na żółto.
- Hm, zastanawiałam się, czy przypadkiem nie zmieniłeś zdania i nie chciałbyś poje-
chać ze mną do Yale... - głos jej się załamał. Zaraz chyba naprawdę się popłacze.
- Nie, chłopaki strasznie się napalili na naszą małą wycieczkę - odparł Nate.
- Rozumiem - powiedziała Blair. - Po prostu... ta cała sprawa ze ślubem... a teraz jesz-
cze... - urwała. Po jej policzkach pociekły łzy.
- Ej, płaczesz? - zapytał Nate.
Z oczu Blair popłynęła kolejna fala łez. Nate wydawał się laki odległy. Była zbyt zde-
nerwowana, żeby mu teraz wszystko tłumaczyć. Nawet nie podziękował jej za prezent. Co
jest, do cholery?
- Muszę kończyć - pociągnęła nosem. - Zadzwoń do mnie jutro, okay? •
- Dobra - powiedział Nate, ale Blair mogła się założyć, że nie zadzwoni. Pewnie nie
będzie nawet pamiętał, że rozmawiali. Był za bardzo upalony.
- Cześć.
Rozłączyła się. Rzuciła telefon na łóżko i przejechała paznokciami po narzucie. Kitty
Minky wyszła ostrożnie z szafy i wskoczyła na łóżko.
- Wszystko w porządku, skarbie - powiedziała Blair, głaszcząc kotkę po głowie. Unio-
sła ją i położyła sobie na brzuchu. - Już dobrze.
Kitty Minky zamknęła oczy i ułożyła się wygodnie w ciepłych fałdach swetra, mru-
cząc z zadowoleniem. Blair żałowała, że ona nie ma nikogo, przy kim czułaby się tak dobrze.
Myślała, że tym kimś będzie Nate, ale okazał się tak samo zawodny i beznadziejny jak
wszystko inne w jej zafajdanym życiu.
tematy ◄ wstecz dalej ► wyślij pytanie odpowiedź
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucier-
pieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie
!
SPRAWY RODZINNE
Wiem, że nienawiść to bardzo mocne słowo i tak dalej, ale wszystko w porządku: jesteśmy nastolatka-
mi. To zupełnie normalne, że czasami nienawidzimy swoich rodziców. Wolno nam również nienawi-
dzić rodzeństwa, starszego czy młodszego, które nas wkurza, a zwłaszcza tak zwanego przyszywane-
go rodzeństwa, z którym nie jesteśmy nijak spokrewnieni i o które nie prosiliśmy.
Ale jeśli okazuje się, że ten niechciany, przyszywany brat jest całkiem milutki, i z tego co wiem, jest też
niezłym gitarzystą i jednym z najsłodszych chłopców na całym świecie, to chyba można by okazać tro-
chę dobrej woli. Niewinny flirt ze swoim przyszłym przyszywanym bratem nie jest niczym zakazanym
czy niezdrowym. To całkiem sympatyczne zajęcie, a jakie wygodne, jeśli się mieszka pod tym samym
dachem! Tak sobie tylko myślę, bo nie wygląda na to, żeby Blair brała taką opcję pod uwagę.
Wasze e - maile
P:
Cześć, Plotkara,
Słyszałam, że B jest totalną kleptomanką. Podobno w przedszkolu ukradła innej dziewczyn-
ce gumki z Barbie, ołówki i inne gadżety. I że nie można jej zaprosić na noc, bo wyniesie
twoje ciuchy. Słyszałam też, że zwinęła zegarek z Tiffany'ego.
Podglądaczka
O:
Cześć, Podglądaczko,
B nosi tego samego rolexa od dziesiątej klasy, więc akurat to nie musi być prawda. Ale
dzięki za info.
P
P:
hej, plotkara,
jestem pewna, że widziałam N, jak rozmawiał z taką jedną dziewięcioklasistką z Constance
przed gapem na 86 ulicy.
sowa99
O
: Cześć, sowa99,
No i? To żadna nowość. Musisz się lepiej postarać.
P
Na celowniku
N kupuje superwielki zestaw rodzinny trawki w swojej zaufanej pizzerii na rogu Osiemdziesiątej i Madi-
son. Pewnie przygotowuje się do weekendowej wyprawy. B i jej nowa, powiększona rodzina spędzają
radośnie czas na zakupach u Saksa, kompletując ślubny ekwipunek. Tak właściwie to B spędziła
większość czasu w damskiej przebieralni, dąsając się. S znowu krąży po dziale z kosmetykami w Bar-
neysie, gryząc paznokcie. D przylepiony do ławki w Riverside Parku pali jednego papierosa za drugim.
J gryzmoli imię N we wszystkich sekretnych miejscach w całym mieście swoim cudownym charakte-
rem pisma. Moja podkładka pod mysz była cała zamazana.
CO JEST NIEZBĘDNE ODWIEDZAJĄCYM COLLEGE
Samochód.
Przyjaciele. Najlepiej tacy, dla których nie jest to sprawa życia lub śmierci i nie będą sprawiać proble-
mów, jeśli postanowicie olać wyprawę do college'u, siedząc w zamian w motelowym pokoju, oglądając
telewizję i grając w pijackie gry.
Ciuchy, w których spokojnie można się przespać i nie będzie potem szkoda ich porzucić w motelo-
wych pokojach, które z pewnością zdemoluje się po drodze.
Eleganckie łaszki na rozmowę. Ale nie mogą być zbyt wyszukane, bo inaczej wasz rozmówca może
popaść w kompleks niższości. Większość z nich nie widzi różnicy pomiędzy Barneysem i siecią Wal -
Mart.
Małe co nieco (piwo puszkowe, oblane czekoladą donuty Entenmanna, pringles itp.).
Wiem, że mnie kochacie
plotkara
B ma dosyć
- Nie sądzisz, że jest za bardzo w stylu Little Bo Peep? - zapytała matka Blair. Obróci-
ła się na specjalnym podeście w dziale ślubnym Saksa przy Piątej Alei; dół białej sukni z sa-
tyny i koronki rozłożył się półkoliście wokół jej stóp.
Blair potrząsnęła głową. Widok matki odpicowanej w nadętą białą suknię ślubną z
głębokim dekoltem sprawiał, że zbierało się jej na pawia, ale im szybciej będą to miały za
sobą, tym lepiej. Musiała się przygotować do jutrzejszej rozmowy w Yale.
- Wygląda całkiem ładnie - skłamała.
- Trochę się wstydzę wystąpić w bieli - zadumała się pani Waldorf. - Już miałam swo-
je białe wesele. Może kazać im pofarbować? Mogłaby cudownie wyglądać w kolorze złoci-
stego beżu lub jasnoliliowym.
- Nie widzę nic złego w bieli. - Blair miała wrażenie, że sprawa z farbowaniem tylko
wszystko wydłuży. Na stylizowanej na zabytkową kanapce czuła się niewyraźnie.
- Zawsze można pofarbować już po uszyciu - powiedziała sprzedawczyni. - Możemy
zabrać się do dzieła? - Nawet ona zaczynała się już niecierpliwić. Zaliczyły siedem sukni i
trzy kostiumy. Jeśli pani Waldorf chciała, by sukienka była gotowa zaledwie w dwa tygodnie,
powinna trochę przyspieszyć tempo.
Matka Blair przestała się obracać i przyjrzała się uważnie swojemu odbiciu w dużym
lustrze.
- Myślę, że ta mi pasuje najlepiej ze wszystkich, które mierzyłam. Jak uważasz, Blair?
Blair pokiwała entuzjastycznie głową.
- Dokładnie. Jesteś w niej taka chuda i delikatna.
Chcesz się dostać do serca dziewczyny, powiedz jej, że wygląda na kruchą i delikatną.
Pani Waldorf uśmiechnęła się zachwycona.
- W takim razie w porządku - zdecydowała. - Zaczynajmy.
Sprzedawczyni zaczęła robić zakładki i upinać suknię szpilkami, mierzyła to i tamto,
zapisując pomiary na kartce papieru. Blair spojrzała na zegarek. Było już wpół do czwartej.
Zapowiadało się, że ta cholerna przymiarka będzie ciągnąć się w nieskończoność. Co za nuda.
- Znalazłaś coś dla druhen? Spodobało ci się coś? - zapytała matka.
- Jeszcze nie - mruknęła Blair, choć nawet nie rozejrzała się po sklepie. Matka chciała,
by Blair znalazła jakąś wystrzałową kieckę, którą by zamówiły dla wszystkich druhen. Blair
uwielbiała zakupy, ale trudno było się jej ekscytować wyborem tej konkretnej sukienki. Nie-
nawidziła nosić tych samych ciuchów co inni. W końcu spędziła większość życia w choler-
nym mundurku szkolnym.
- Widziałam boską sukienkę w Barneysie. Chloé, tak się chyba nazywała ta projektant-
ka. Jedwabna, w kolorze czekolady, wyszywana koralikami i na wąskich ramiączkach. Długa,
ukośnie zakończona. Bardzo wyrafinowana. Będzie wyglądać oszałamiająco na Serenie, z jej
szczupłymi nogami i jasną karnacją. Ale obawiam się, że ciebie mogłaby troszeczkę... pogru-
biać.
Blair spojrzała z wściekłością na odbicie matki w lustrze, nie mówiąc ani słowa. Czyż-
by sugerowała, że jestem gruba?! Grubsza od Sereny?!
Wstała, podniosła swój plecak.
- Idę do domu, mamo - powiedziała gniewnie. - Nie mam już więcej czasu na pogadu-
chy o ciuchach. Na wypadek gdybyś zapomniała, jutro mam rozmowę wstępną w Yale, która
dla mnie jest jakby trochę ważniejsza.
Matka obróciła się zamaszyście, aż sprzedawczyni upuściła poduszeczkę z igłami.
- Właśnie sobie przypomniałam! - wykrzyknęła pani Waldorf, zupełnie nie zauważa-
jąc urażonej nuty w głosie Blair. - Kiedy Cyrus dowiedział się o twoim planowanym wyjeź-
dzie do New Haven, doznał olśnienia.
O nie!
Olśnienie w przypadku Cyrusa - to brzmiało złowieszczo. Blair nadstawiła uszu, przy-
gotowując się na najgorsze.
- Już wszystko postanowione, Aaron pojedzie z tobą! On też chce się przyjrzeć Yale i
ma samochód w garażu na Lexington - wyjaśniała pospiesznie jej matka. - Czyż wszystko nie
składa się idealnie?
Blair znowu zaczęło zbierać się na płacz. Nie! - chciała krzyknąć. Nic nie jest idealnie.
Wszystko jest do bani! Ale nie zamierzała stracić panowania nad sobą w dziale ślubnym Sak-
sa. Byłoby to doprawdy żałosne.
- Zobaczymy się później - rzuciła szorstko, odwracając się do wyjścia.
Jej matka zmarszczyła brwi. Biedna Blair! - pomyślała. Musi się bardzo stresować tą
rozmową w Yale.
Blair przeszła dwadzieścia dwie przecznice do domu, walcząc ze łzami oburzenia. Za-
stanawiała się, czy nie wyprowadzić się do hotelu Pierre; chciała zniknąć, a to byłby pierwszy
etap. Mogłaby zadzwonić do ojca i zapytać, czy może zamieszkać razem z nim i jego chłopa-
kiem w ich winnicy we Francji. Mogłaby nauczyć się wygniatać winogrona, czy cokolwiek
tam robili.
Ale musiała dokończyć ostatni rok nauki w Constance. Musiała wreszcie zrobić to z
Nate'em. I musiała dostać się do Yale.
Trzeba jakoś to przetrwać.
Kiedy weszła do mieszkania, Mookie przypędził korytarzem i rzucił się na nią, liżąc ją
po twarzy i entuzjastycznie wywijając tyłkiem. Blair upuściła plecak i usiadła na podłodze,
pozwalając psu, by ją stratował; po jej policzkach ciekły łzy. Oddech Mookiego śmierdział
jak pierdy.
Blair sięgnęła dna.
Aaron wyszedł z biblioteki.
- Hej, co się dzieje? Mookie, nie wolno! - krzyknął, odciągając psa. - Nie powinnaś
mu pozwalać na coś takiego. Jeszcze się w tobie zakocha, a wtedy zacznie bzykać twoją nogę.
Blair stłumiła szloch i otarła nos wierzchem dłoni.
- To co, jesteś gotowa ruszyć jutro na Yale? - zapytał Aaron, wyciągając rękę, by po-
móc się jej podnieść z podłogi.
Blair zignorowała jego gest. Musiała się napić.
- Nie mogę się już doczekać, żeby się stąd wyrwać - wymamrotała ponuro.
- Jak chcesz, możemy wyjechać zaraz. Wtedy nie będziemy musieli zrywać się z sa-
mego rana, żeby zdążyć na tę twoją rozmowę - rzekł Aaron. Założył swoje dredy za uszy.
Blair nie widziała nigdy wcześniej, żeby ktoś tak robił.
- Zaraz? - Blair podniosła się chwiejnie, korzystając z pomocy Aarona. Nie tak to so-
bie zaplanowała. Ale dlaczego nie, do diabła? Będą musieli zatrzymać się w jakimś hotelu.
Będą mieli do swojej dyspozycji samochód. Będą mogli pojechać gdziekolwiek. Wszystko
było lepsze od sterczenia tutaj.
Postanowiła choć raz zrobić coś spontanicznie.
- Okay - zgodziła się, pociągając nosem. - Muszę się tylko spakować.
- Super. Ja też. Hej, Tyler! - zawołał Aaron. Tyler wyłonił się z biblioteki w samych
skarpetach. Był ubrany w jedną z koszulek Aarona z cyklu ZALEGALIZOWAĆ KONOPIE i
miał twarz umazaną czekoladą. - Przykro mi stary, nie mogę z tobą obejrzeć do końca Reak-
tywacji - powiedział mu Aaron. - Wyjeżdżamy z Blair.
- Spoko - odparł Tyler. - Kontynuacje są do bani.
Blair przepchnęła się obok brata i popędziła do swojego pokoju, żeby się przygoto-
wać. Serce jej waliło. Może i nie cierpiała Aarona, ale bardzo chciała się stąd wyrwać. Byle
tylko nie odgrywał troskliwego braciszka ani nie odstawiał innego badziewia.
rendez - vous na grand central station
Kiedy Serena pojawiła się w barze na górze Grand Central Station, Dan już tam sie-
dział; palił papierosa i popijał dżin z tonikiem. Wyglądał na zdenerwowanego.
- Cześć - rzuciła zadyszana Serena.
Zawsze była zadyszana, bo zawsze się spóźniała. Dan lubił sobie wyobrażać, że zstę-
puje z niebios, żeby dostać się na umówione miejsce. To była daleka droga.
- Nasza kucharka dała mi jakieś kanapki, na wypadek gdybyśmy zgłodnieli - powie-
działa.
Jej kucharka! Cóż, była bajkową księżniczką - oczywiście, że miała kucharkę.
Dan zagrzechotał lodem w szklance. Serena miała na sobie błękitny sweter, przez co
jej oczy były jeszcze większe i bardziej niebieskie niż zawsze.
- Mam wino - powiedział Dan. - Możemy sobie urządzić piknik.
Serena wśliznęła się na stołek barowy obok niego. Barman postawił przed nią na ser-
wetce kir royale, musujący drink w kolorze lawendy.
- Uwielbiam ten bar - powiedziała, unosząc kieliszek. Barman sam wiedział, na co ma
ochotę. Super!
Dan poczęstował ją papierosem, sobie też wsuną! do ust, i podpalił im obojgu. Poczuł
się jak prawdziwy dżentelmen.
Serena wypuściła dym w kierunku zdobionego sufitu dworca.
- Chyba najbardziej uwielbiam w podróżach dworce, lotniska i taksówki. To takie...
sexy.
Dan zaciągnął się papierosem.
- Taaak - powiedział, choć się z nią zupełnie nie zgadzał. On nie mógł się doczekać,
kiedy już będą na miejscu. A kiedy zostaną wreszcie sami, zamierzał...
Tak?
Nie był pewien, co się wydarzy, ale był przekonany, że na coś się zanosi.
- Polubisz mojego brata Erika - powiedziała Serena, sącząc drinka. - Lubi sobie pofilo-
zofować. Ale też niezły z niego imprezowicz.
Dan pokiwał głową i odgarnął swoje brązowe loki. Zupełnie zapomniał o Eriku. O ile
szczęście dopisze, Erik będzie balował ze swoimi kumplami z akademika podczas ich wizyty.
Dzięki temu on będzie miał Serenę tylko dla siebie.
Tablice odjazdów i przyjazdów błyskały i turkotały, kiedy pojawiały się na nich nowe
informacje. Na dworcu panował weekendowy tłok. Ludzie pędzili do pociągów albo kręcili
się po hali, czekając na znajomych.
Serena zerknęła na tablicę odjazdów.
- Zostało nam piętnaście minut. - Jeszcze po jednym papierosku na drogę i powinni-
śmy się zbierać.
Dan wyciągnął kolejne dwa papierosy i okręcił się na stołku, żeby podać jej ogień.
- Czytałam twój wiersz - powiedziała Serena. Musiała kiedyś poruszyć ten temat, a te-
raz był równie dobry moment jak każdy inny. Wiersz był niezły, tylko ciągle miała mieszane
uczucia.
Dan zamarł.
Kątem oka zauważył czterech skądś mu znajomych chłopaków wchodzących na dwo-
rzec od strony Vanderbilt Avenue. Jeden z nich zatrzymał się i zapatrzył na Serene.
Nate był upalony, ale nie miał halucynacji. Serena van der Woodsen siedziała na gó-
rze, w dworcowym barze. Miała na sobie białe, rozszerzane ku dołowi sztruksy, jasnoniebie-
ski sweter z dekoltem w szpic i jej ulubione, brązowe buty z zamszu. Przez ten sweter jej oczy
wydawały mu się jeszcze głębsze i ciemniejsze niż zawsze.
Blair wymusiła na nim przyrzeczenie, że zapomni o Serenie, ale Nate nie był pewien,
czy mu się to uda. Unikał jej, bo zwykłe na widok Sereny bolało go serce.
Ale nie tym razem. Tym razem było jakoś inaczej. Kiedy na nią patrzył, widział jedy-
nie dawną piękną przyjaciółkę.
- Hej, znam tych chłopaków! - Serena zeskoczyła ze stołka. Zostawiła palącego się pa-
pierosa przy barze i ruszyła do Nate'a.
- Zaczekaj! - wykrzyknął Dan. Nie powiedziała mu, co myśli o jego wierszu.
Patrzył, jak Serena podchodzi do chłopaka, który się jej przyglądał, i całuje go w poli-
czek. Nagle Dan uświadomił sobie, skąd kojarzy tych chłopaków. To z nimi jego siostra grała
wtedy w parku w piłkę.
- Cześć, chłopcy! - Serena uśmiechała się swoim niepowtarzalnym uśmiechem. - Do-
kąd się wybieracie?
To było dla niej typowe; po prostu podeszła, dała Nate'owi buziaka i powiedziała
„cześć”, jakby zupełnie nie zauważyła, że Nate ignorował ją od czasu jej powrotu do Nowego
Jorku w zeszłym miesiącu.
Nie chowała długo urazy. Nie tak jak niektórzy ludzie, których znamy.
- Jedziemy do Brown - powiedział Anthony. - Ale najpierw musimy zabrać samochód
matki Jeremy'ego z New Canaan.
Serenie zaświeciły się oczy.
- Poważnie? My też tam jedziemy! Mój brat studiuje w Brown i zatrzymamy się u nie-
go. Chcecie jechać z nami?
Nate zmarszczył brwi. Wycieczka do Brown razem z Sereną nie spodobałaby się Blair
- wykraczało to poza zbiór jej zasad stworzonych na jego samotny wyjazd. Ale kto powie-
dział, że on musi przestrzegać jakichś zasad?
- Jasne - rzekł Jeremy. - Chyba zapowiada się imprezka.
- Super - powiedziała Serena. - Pewnie też będziecie mogli zostać u mojego brata. -
Odwróciła się i pomachała do bladego, niechlujnego chłopaka zgarbionego nad barem. - Hej,
Dan, chodź tu.
Dan podniósł się i podszedł do nich. Serena zauważyła, że trochę posmutniał.
- Chłopaki, to jest Dan. Dan, to Nate, Charlie, Jeremy i Anthony. Jadą z nami do
Brown.
Serena uśmiechnęła się promiennie do Dana, który próbował zrewanżować się jej rów-
nież uśmiechem; naprawdę starał się, ale to było trudne. Dlaczego nie wsiedli wcześniej do
pociągu? Mogliby popijać wino i jeść kanapki Sereny pogrążeni w błogostanie, a teraz czeka-
ła ich podróż z czterema zepsutymi chłopakami ze Świętego Judy, którzy totalnie zmonopoli-
zują Serenę. Nie będzie żadnego szeptania w całonocnych barach i trzymania się za ręce pod
stolikiem. Nie będą spać razem na podłodze u jej brata. To nie był już romantyczny weekend
za miastem, tylko zwykła wycieczka do college'u, impreza bez znaczenia.
Buuu!
Dan jeszcze nigdy nie był tak zawiedziony.
- Super - powiedział. Żałował, że nie jest teraz w swoim, pokoju, pisząc o tym, jaki
mógłby być ten weekend.
- No, zbieramy się, jak mamy zdążyć na ten pociąg - rzekł Charlie.
Serena wzięła Dana pod rękę i pociągnęła go za sobą w dół schodów.
- Chodź! - krzyknęła, biegnąc.
Potykając się, ruszył za nią. Nie miał wyjścia.
Nate szedł za nimi; było mu trochę smutno. Żałował, że nie zabrał kogoś ze sobą, i nie
myślał bynajmniej o Blair.
best western a motel 6
- Może powinniśmy po drodze zahaczyć o Middletown. Przyjrzeć się Wesleyan - za-
proponował Aaron. Uderzy! pięścią w samochodową zapalniczkę i otworzył szyberdach sa-
aba.
Właśnie wjechali na I - 95 w Connecticut, Blair cały czas milczała, kiedy Aaron usiło-
wał wydostać się z miasta. Z głośników leciała jakaś radosna, hippisowska muzyczka reggae.
„Chcesz dodać smaku swojemu życiu...”
Blair nigdy wcześniej nic takiego nie słyszała. Ściągnęła buty i już w samych skarpet-
kach położyła stopy na deskę rozdzielczą.
- Nie ubiegam się o przyjęcie nigdzie indziej poza Yale - powiedziała. - Ale możemy
wstąpić do Wesleyan, jeśli chcesz.
Aaron wyciągnął papierosa z zabawnego pudełka i podpalił go. Skinął głową na Blair.
- Skąd wiesz, że się na pewno dostaniesz?
Wzruszyła ramionami.
- Planowałam to jeszcze, kiedy byłam mała. To trawka?
- O nie - rzekł Aaron z szerokim uśmiechem. - Ziołowe. Chcesz spróbować?
Blair skrzywiła się i wyciągnęła z torebki paczkę merit ultra lights.
- Wolę te.
- To cię kiedyś zabije - stwierdził Aaron. Wjechał na Środkowy pas i zaciągnął się głę-
boko. - Te są w stu procentach naturalne.
Blair patrzyła z wściekłością za okno. Naprawdę nie miała ochoty słuchać o cudow-
nych właściwościach specjalnych papierosów Aarona.
- Dzięki, ale nie skorzystam. - Miała nadzieję, że położy kres ich rozmowie.
- Próbuję się zorientować, czy dużo imprezujesz - powiedział Aaron. - Coś mi mówi,
że kiedy rozpuścisz włosy, możesz ostro zaszaleć.
Wciąż patrzyła za okno. Właściwie to miał rację, ale miała zupełnie gdzieś, co o niej
myślał. Niech sobie myśli, co chce. r Raczej nie. - Zaciągnęła się papierosem.
- Masz chłopaka?
- Tak.
- Ale on nie chce iść do Yale?
- Nie. To znaczy, chce - poprawiła się Blair - tylko w ten weekend jedzie z kumplami
do Brown.
- Rozumiem. - Aaron pokiwał głową.
Sposób, w jaki to powiedział, potwornie rozwścieczył Blair. Było zupełnie tak, jakby
czytał w myślach i wiedział, że praktycznie błagała Nate'a na kolanach, żeby pojechał z nią
do New Haven, ale on odmówił.
Niech szlag trafi Aarona. Przez niego czuła się jak śmieć.
- Słuchaj, naprawdę nic ci do tego - warknęła. - Po prostu tam jedźmy, okay?
Aaron potrząsnął głową i wskazał pudełko z ziołowymi papierosami, które odłożył na
tablicę rozdzielczą.
- Na pewno nie chcesz? Trochę byś się dzięki nim uspokoiła.
Pokręciła głową.
- Okay. - Zjechał na lewy pas i przyspieszył do stu czterdziestu.
Blair spojrzała na jego dłoń na dźwigni biegów. Paznokieć od kciuka miał zasiniony,
fioletowo - czarny, i nosił srebrny pierścionek w kształcie węża. Gdyby nie był jej przyszłym
bratem, można by to uznać za całkiem sexy.
Ale był.
Dan był zbyt przygnębiony, żeby nawet myśleć o upaleniu się razem z kumplami Na-
te'a na tylnym siedzeniu. Przez całą podróż pociągiem do Ridgefield Serena, Nate i jego kum-
ple gadali o rzeczach, o których Dan nie miał pojęcia. Barach, o których nigdy nie słyszał, czy
różnych miejscach, w których nigdy nie żeglował ani nie grał w tenisa. W minione wakacje
pracował dorywczo w księgarni na Broadwayu i w delikatesach. W księgarni dostawał gratis
książki, a w delikatesach mógł pić tyle kawy, ile tylko chciał. Było świetnie. Ale nie podzielił
się tym z nimi. Z całą pewnością nie było to nic olśniewającego.
Wiedział, że Serena nie kreuje się na snobkę. Nie była taka. Nie musiała się wspinać
po kolejnych stopniach drabiny społecznej - urodziła się na samym jej szczycie. Przygnębiało
go tylko to, że nie chciała być z nim sama, tak jak on chciał być z nią. Gdyby było inaczej, nie
zamieniłaby ich miłego, kameralnego weekendu w rozbujaną imprezkę.
- Kto chce?! - krzyknęła Serena z siedzenia obok kierowcy. Odwróciła się i pokazała
chłopakom sześciopak piwa.
- Ja! - wrzasnęli wszyscy czterej, łącznie z Nate'em, który prowadził.
- Nic z tego, Nate - powiedziała Serena. - Musisz zaczekać, aż się zatrzymamy.
- Daj spokój - rzucił Nate. - Byłem naćpany, kiedy zdawałem prawko.
- Przykro mi - odparła Serena, podając piwo Charliemu. - Sam chciałeś byś kierowcą,
tatuśku. Teraz musisz ponieść konsekwencje.
Anthony roześmiał się i kopnął w oparcie fotela Nate'a.
- Tatuśku, daleko jeszcze?
- Zamknąć się tam z tyłu! - krzyknął szorstko Nate. - Bo będę musiał się zatrzymać i
przetrzepać ci tyłek.
Tylne siedzenie wybuchnęło śmiechem.
Dan siedział zgarbiony przy oknie, patrząc na przelatujące poboczem billboardy przy I
- 95, dysząc nienawiścią do Nate'a i jego kumpli. Najpierw ukradli mu siostrę, a teraz dziew-
czynę. Jakby nie mieli jeszcze wszystkiego, o czym tylko można zamarzyć, cholera, w dodat-
ku podanego na srebrnej tacy. Wiedział, że nie jest sprawiedliwy, ale miał to gdzieś. Był wku-
rzony.
Sięgnął do kieszeni po camela; dłonie bardzo mu drżały.
Jedno było pewne. Nie wyruszył w tę podróż na darmo. Jutro będzie musiał zaliczyć tę
cholerną rozmowę w Brown.
Aaron zauważył drogowskaz na Motel 6 jakieś trzydzieści kilometrów przed New Ha-
ven i skręcił na zjeździe.
- Co robisz? - zapytała Blair. - Jeszcze nie jesteśmy na miejscu.
- Tak, ale to Motel 6. Jesteśmy wystarczająco blisko - odparł Aaron, jakby to wszystko
wyjaśniało.
- A co jest takiego cudownego w tym motelu?
- Jest czysto. Tanio. Mają kablówkę. I automaty, które się kołyszą.
- Myślałam, że zatrzymamy się w jakimś miłym pensjonacie z obsługą do pokoju - po-
wiedziała Blair. Nigdy wcześniej nie była w motelu.
- Zaufaj mi - rzekł Aaron, zatrzymując się przed recepcją.
Blair siedziała ponuro w samochodzie, kiedy Aaron poszedł ich zameldować. Starał
się zachowywać zwyczajnie i udawał, że wcale nie jest zepsutym, bogatym dzieciakiem. To
było takie irytujące. Nie czuła się najlepiej, podjeżdżając pod motel czerwonym saabem z
chłopakiem w dredach. Parking był kiepsko oświetlony, a we wszystkich oknach motelu były
zaciągnięte zasłony. Wyglądało to jak miejsce, w którym ludzie znikają, uciekając od dawne-
go życia.
Aaron wrócił z jednym kluczem.
- Mieli tylko jeden pokój wolny. Ale jest tam duże łóżko. Nie masz nic przeciwko?
Na pewno się spodziewał, że będzie zszokowana i zażąda własnego pokoju.
- W porządku - powiedziała. Mogła to znieść.
Aaron wsiadł do samochodu i wyjechał z piskiem z parkingu, wracając na główną dro-
gę.
- A teraz gdzie jedziemy? - zapytała Blair. Nie cierpiała jego sposobu bycia. Robił, na
co tylko miał ochotę, nigdy nie licząc się z jej zdaniem.
- Jest jeszcze jedna fajna sprawa z siecią Moteli 6. Zawsze są przy nich tanie delikate-
sy. - Aaron skręcił na parking przed Shop'n'Save i wyciągnął z portfela kartę kredytową Sho-
p'n'Save swojej matki. - Chodź, przepuścimy trochę kasy.
Blair przewróciła oczami.
Przynajmniej wiedział, jak korzystać z karty.
Nate wytrwale prowadził, aż w końcu poczuł, że dłużej tego nie wytrzyma. Od dwóch
i pół godziny jego kumple zaśmiewali się na tylnym siedzeniu, a on musiał napić się piwa.
- Zjeżdżam - powiedział. - Wdziałem reklamę Best Western. Są w porządku, nie?
- Razem z rodziną zatrzymaliśmy się w apartamencie Best Western, kiedy odwozili-
śmy moją siostrę na obóz - powiedział Dan. - Fajnie było.
- Mają apartamenty? - zapytał Jeremy. - Myślałem, że Best Westerns to motele.
- Była obsługa do pokoju. - Dan jakby się bronił. - I pełna lodówka drinków.
- No to koniecznie musimy wziąć apartament - stwierdził Charlie.
Dan zamknął oczy i modlił się, żeby akurat w tym motelu sieci Best Western nie było
żadnych apartamentów. Ciągle istniała nadzieja, że on i Serena wylądują sami w jednym po-
koju. Mogło być jeszcze lepiej, niż myślał.
Łóżko w Motelu 6 było zawalone przekąskami. Chrupki Ahoy, fritosy, ziemniaczane
prażynki, bezmleczny pudding czekoladowy, szwajcarski ser, donuty, krakersy Ritz, no i
oczywiście piwo w puszkach.
- Założę się, że na TNT leci coś dobrego - powiedział Aaron, opadając na łóżko.
Otworzył z trzaskiem piwo i sięgnął po pudełko swoich specjalnych papierosów.
Blair napuszyła poduszkę i oparła się o zagłówek, podciągając zgrabnie kolana pod
brodę. Nigdy wcześniej nie robiła czegoś takiego - nie jadła śmieciowego żarcia, nie piła piwa
i nie oglądała kiepskich programów w telewizji w motelowym pokoju z chłopakiem, którego
ledwie znała. Było to coś... innego.
- Wezmę jedno - mruknęła cicho.
Aaron, nie odrywając oczu od telewizora, podał jej piwo. Błysnął srebrny pierścionek
w kształcie węża.
- A nie mówiłem? Szklana Pułapka 2. Super.
- I jeszcze bym zapaliła - powiedziała Blair.
Aaron odwrócił się, unosząc w uśmiechu kącik ust.
- Działają naprawdę odprężająco - uprzedził.
- Okay - mruknęła Blair spokojnie.
Przez kitka ostatnich dni żyła w ciągłym stresie. Dlaczego nie miałaby się zrelakso-
wać?
Aaron rzucił jej papierosa i podał pudełeczko zapałek.
- Tylko uważaj, nie zaciągaj się za szybko, bo spalisz sobie płuca.
Blair przewróciła zirytowana oczami. Umiała palić. Irytował ją też napis z tyłu koszul-
ki Aarona: WŁADZA DLA LUDZI. Uważał, że jest taki świetny, superliberalny i uświadomio-
ny politycznie. Zapaliła zapałkę i podniosła do papierosa. Po prostu szybka fajka, parę łyków
piwa, może donut i zaraz potem pójdzie do łóżka.
Jutro musiała stawić czoło swojej przyszłości.
W apartamencie w Best Western znajdowały się dwa podwójne łóżka i rozkładana ka-
napa. Na ścianach wisiały obrazy przedstawiające sceny polowania, a przez wielkie okno roz-
ciągał się widok na lokalne centrum rozrywki, zamknięte na zimę. Diabelski młyn na tle
ciemnego nieba przypominał opasły szkielet. Dan nie mógł oderwać od niego wzroku.
Nate i jego kumple zamówili parę rodzajów pizzy i skrzynkę piwa, a teraz przewracali
się po łóżkach, walcząc o pilota. Jeremy chciał oglądać pornosy na dodatkowo płatnym kana-
le, Nate stary włoski western na Bravo. Charlie natomiast chciał zgasić wszystkie Światła, po-
otwierać okna i puścić płytę Radiohead.
Serena brała prysznic. Dan czuł zapach pary wydobywającej się pod drzwiami od ła-
zienki. Pachniało lawendą i woskiem. [Serena śpiewała: Voulez - vous couchez avec moi ce
soir?
Tak, Dan chciał z nią dzisiaj spać. Potwornie chciał. Ale nie wyglądało na to, żeby
jego pragnienie miało się spełnić.
- Ej, chłopaki, nie wysmarujcie mi łóżka pepperoni - ostrzegła Serena, otwierając
drzwi łazienki; była owinięta dużym białym ręcznikiem hotelowym.
- A które jest twoje? - zapytał Anthony, głośno bekając.
- Jeszcze nie wybrałam - odparła Serena. - Ale jak będziecie bekać i pierdzieć na tym,
pewnie będę spać na drugim.
Przeszła przez pokój do swojej torby, skąd wyciągnęła szarą bluzę i flanelowe kracia-
ste bokserki.
Wszyscy chłopcy bez wyjątku się jej przyglądali. Trudna było tego nie robić.
- I nie zjedzcie całej pizzy - powiedziała Serena, wracając do łazienki, żeby się prze-
brać. - Umieram z głodu.
Dan zapalił papierosa; ręce trzęsły mu się jeszcze bardziej niż zawsze. Podniósł się ze
swojego fotela pod oknem, porwał piwo z łóżka i usiadł na kanapie. Nie miał nic lepszego do
roboty. Równie dobrze mógł się upić.
Serena wróciła z łazienki w bluzie i bokserkach. Z piwem i kawałkiem pizzy usiadła
na kanapie obok Dana. Miała szczęście, że pojechali z nimi chłopcy. Wiersz, który przesłał jej
Dan, był o miłości, śmierci i o tym, że tylko ona, Serena, trzyma go przy życiu. Bardzo lubiła
Dana, ale naprawdę powinien wyluzować.
- No to za college - powiedziała, uderzając pizza, o puszkę Dana. - Prawda, że byłoby
fajnie, gdybyśmy wszyscy dostali się do Brown?
Dan pokiwał głową, dopił piwo i wstał po następne. Tak rzeczywiście, byłoby fajnie,
pomyślał.
Cudownie.
Blair leżała w łóżku na wznak, trzymając krakersa nad lewym okiem, a prawym zezo-
wała na sufit. Do górnego światła wędrował mały pajączek.
- Ohyda. Na suficie jest pająk - powiedziała Aaronowi. Wypiła trzy piwa i zjadła czte-
ry donuty. A na deser krakersa spryskanego cheddarem w sprayu.
- Wiesz, o czym zapomnieliśmy? - zapytał Aaron, skopując z łóżka puste puszki po pi-
wie i wrzucając do ust garść fritosów.
- O wodzie? - Blair wchłonęła tyle cukru, soli i tłuszczu, że teraz umierała z pragnie-
nia.
Te trzy ziołowe papierosy, które wypaliła, bynajmniej nie pomogły.
- Nie - odparł Aaron. - O czymś słodkim.
- Okay - zgodziła się. Kitkat mógłby im dobrze zrobić
Wyszli na paluszkach z pokoju i skierowali się do automatu. Blair wybuchnęła śmie-
chem, kiedy zobaczyła dywan w korytarzu. Był brązowy w czerwone zwoje. Kto urządzał ten
motel?
Aaron stał przed automatem ze zmarszczonymi brwiami.
- Nie mogę się zdecydować - powiedział.
Blair stanęła obok niego. Do wyboru mieli kitkaty. twiksy, snickersy i almond joys.
To była trudna decyzja.
- Ile mamy drobnych? - zapytała poważnie.
Aaron wyciągnął dłoń. Mieli dokładnie na dwa i pół batona. Albo na dwa batony i ja-
kieś gumy.
Blair znowu wybuchnęła śmiechem.
- Mam same szóstki z matmy, a nie potrafię nawet wybrać cholernego batona!
Aaron wrzucił trzy ćwierćdolarówki do otworu. A potem chwycił Blair za rękę.
- Zamknij oczy i wybieraj.
Poprowadził jej dłoń do automatu, aż jej palce zaczęły ślizgać się po przyciskach. Bla-
ir wcisnęła jeden guzik i usłyszała, jak coś wpadło do kieszeni na dole automatu. Pochyliła
się, żeby to podnieść.
- Poczekaj! - zawołał Aaron, odciągając ją do tylu. - Zróbmy to jeszcze raz, a potem
zobaczymy, co mamy. - Wrzucił do otworu kolejne trzy monety.
Blair próbowała sobie przypomnieć, gdzie znajdował się guzik przypisany kitkatowi,
ale bezskutecznie. Wcisnęła kolejny przycisk i znowu coś wyleciało u dołu automatu. Blair
otworzyła oczy i pospiesznie sięgnęła po ich łup. Almond joy i paczka Lifesavers.
- Lifesavers? O nie! - wykrzyknęła.
- O tak! - powiedział Aaron, wyrwał jej z ręki batona i uciekł korytarzem.
- Czekaj, to moje! - wrzasnęła i pognała za nim, ślizgając się w skarpetach po cienkim
dywanie. Było dopiero parę minut po drugiej w nocy. Do jej rozmowy wstępnej zostało nieca-
łe dziewięć godzin i choć Blair nie chciała tego przyznać, właściwie nieźle się bawiła.
Pal licho Yale.
Dan leżał na kanapie, obok niego cicho pochrapywał Charlie. Po drugiej stronie poko-
ju, na jednym z podwójnych łóżek, spala Serena z Anthonym, a może to był Nate? Otwarte
usta przyciskała do poduszki i Dan widział jej przednie zęby połyskujące w świetle księżyca.
Na zewnątrz z ciemności wyłaniali się diabelski młyn niczym olbrzymie oko, które ich obser-
wowało. Dan odwrócił się twarzą do ściany. Chciał wstać i napisać wiersz, ale nie wziął swo-
jego notatnika. Myślał, że będzie zbyt zajęty przeżywaniem upojnych chwil z Serena, by ze-
chcieć napisać w ten weekend coś poważnego. Właśnie zaczynał się przekonywać, że nic nig-
dy nie przebiega zgodnie z oczekiwaniem.
Życie jest do bani, a potem się umiera. Może właśnie to Sartre starał się przekazać w
swojej sztuce Przy drzwiach zamkniętych.
Dan zrzucił z siebie przykrycie i podniósł się. W drodze do łazienki, gdzie zmierzał po
szklankę wody, musiał minąć łóżko, na którym spali Serena z Nate'em. To był z całą pewno-
ścią Nate - teraz to zobaczył. A na poduszce pomiędzy nimi znajdowały się ich dłonie... cia-
sno ze sobą splecione.
Trzymają się za ręce podczas snu.
Dan wziął długopis ze stolika przy łóżku i zamknął się w łazience.
Kiedy odczuwasz niepohamowaną potrzebę napisania chwytającego za serce poematu
o absurdalności ludzkiej egzystencji, może być w ostateczności i papier toaletowy.
Blair zdawała sobie sprawę, że śpi w dziwny sposób. Pod nosem miała paczkę chru-
pek i wciąż była w staniku, ale postanowiła zrobić coś z tym rano. W żołądku miała ciepłe
uczucie sytości i naprawdę powinna zmusić się do wymiotów, jeśli chciała się dalej mieścić w
swoje ulubione skórzane spodnie, ale to leż mogło poczekać do rana. Przy niej leżał Aaron,
który śmiał się przez sen i klaskał w ręce, jakby przywoływał swojego psa. Woofie? Tak ten
pies się nazywa? Blair nie mogła sobie przypomnieć. Nie mogła sobie nawet przypomnieć,
dlaczego tu jest, w obcym pokoju motelowym obok chłopaka z dredami. Ale było miło zasnąć
w zapachu czekoladowych chrupek i sosnowym dymie jego stuprocentowo naturalnych pa-
pierosów. To przywoływało jej na myśl Nate'a.
Hm.... Wygląda na to, że ktoś wreszcie rozpuści! swoje włosy. Wygląda na to, że ktoś
również zapomniał zamówić w recepcji budzenie na telefon.
tematy ◄ wstecz dalej ► wyślij pytanie odpowiedź
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucier-
pieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie
!
ZAPOMNIENI
Gdzie, u licha, się wszyscy podziali? Powinnam się czuć jak totalna ofiara, że zostałam w ten week-
end w mieście. Rajd po college'ach zaliczyłam już latem - okay, więc jestem ofiarą. W każdym razie,
wiem sporo o tym, które uczelnie są świetne, a które do bani, a tego czego nie wiem, mogę się dowie-
dzieć z katalogów. Teraz mogłabym pojechać na wizytę do college'u tylko po to, żeby wkręcić się na
jakąś imprezkę, i jeśli mam być szczera, myślę, że nigdzie indziej ludzie nie balują tyle co my w na-
szym dobrym starym Nowym Jorku.
Tak czy siak, wszyscy mogli sobie wyjechać z miasta, ale cały czas jesteśmy w kontakcie. Przejrzyjcie
sobie maile, jakie dostaję.
Wasze e - maile
P:
cze plotkara.
pracuję w motelu 6 pod miastem pomarańczy w connecticut. no więc zatrzymuje się cudny
chłopiec w tym cudnym czerwonym saabie na nowojorskich numerach, nie? naturalnie mu-
szę zobaczyć, kto z nim jest. dziewczyna wygląda na niezłą zdzirę i jest zupełnie nie w jego
typie, tak czy siak kończę pracę i jadę do domu, ale wiem, że na pewno balowali w swoim
pokoju, chyba przez całą noc, bo w całym holu śmierdzi jakimś dziwnym dymem, kiedy wy-
chodziłam, samochód stal z włączonymi światłami, mam nadzieję, że je wyłączyli, bo ina-
czej będą mieli dzisiaj zdechły akumulator.
kiera3
O
: cześć, kiera3.
Ups, wygląda na to, że B ma ciężki poranek.
P
P:
Hej Plotkara,
Też wyruszyłam w piątek do Yale i zatrzymałam się w Motelu 6. Okay. Wiem, że B i jej
przyszywany brat są prawie rodziną i tak dalej. Ale przysięgam, widziałam jak migdalili się
na parkingu. Czy to nie obrzydliwe?
MsPink
O:
Cześć, MsPink,
Nie chcę ci wierzyć, bo owszem, to obrzydliwe.
P
P:
Cześć Plotkara,
Słyszałam, że gliny zrobiły nalot na Best Western gdzieś w Massachusetts i popsuły jakimś
dzieciakom imprezkę. Wygląda na to, że wszyscy zamieszani spędzili noc w więzieniu. Po-
myślałam, że chciałabyś wiedzieć.
Ważka
O:
Cześć, Ważka,
Nie wiem, czy nasi przyjaciele są na tyle głupi, by dać się zgarnąć glinom. Mam nadzieję,
że nie!
P
Na celowniku
Pozostańmy przy mieście, okay? J snuje się z nieszczęśliwą miną po Central Parku w piątek po szko-
le. Pewnie rozpaczliwie tęskni, za N. V dopieszcza swój film. W ten weekend urządza pokaz przedpre-
mierowyw Five and Dime. Odważna jest, moim zdaniem. D kupuje nowe golarki w drogerii na Czter-
dziestej Drugiej przed udaniem się na dworzec Grand Central w piątek. Pewnie chce być świeżutki i
idealnie ogolony dla S. A kupuje śmieszną kartkę z serii Hallmark w piątek, w drodze po samochód.
Ciekawe dla kogo? To tyle na razie. Jestem pewna, że będzie więcej, kiedy wszyscy wrócą do miasta.
Trzymajcie rękę na pulsie.
Wiem, że mnie kochacie
plotkara
następny poranek
Słońce wpadło przez okno, przypuszczając szturm na paczkę chrupek na tyle mocny,
by je rozpuścić. Blair poczuła lepki zapach roztopionej czekolady i obudziła się. Przekręciła
się, wpadając na Aarona, a potem przekręciła się na drugą stronę, miażdżąc napoczętą paczkę
fritosów.
- Cholera - mruknęła pod nosem. Podniosła zegarek do oczu. O jedenastej miała roz-
mowę w Yale. Była już dziesiąta, a ona leżała z twarzą w paczce fritosów w zapuszczonym
motelu w jakiejś dziurze w Connecticut. - Do diabla! - wrzasnęła, zrywając się z łóżka. -
Aaron! Wstawaj natychmiast!
Trudno byłoby nie zauważyć paniki w jej głosie.
- Która jest? - wymamrotał Aaron. Usiadł, potrząsając sennie głową.
- Trzy po dziesiątej! - zaskrzeczała Blair, grzebiąc w swojej torbie. Nie zadała sobie
nawet trudu, by powiesić na wieszaku ubrania, więc spódnica, w której miała udać się na roz-
mowę, była cała pomięta. Co się z nią działo? Czyż nie był to najważniejszy dzień w jej ży-
ciu?
- Nie przejmuj się - powiedział Aaron.
Nie powinien był otwierać buzi.
- Zamknij się! - wrzasnęła Blair, rzucając w niego czarnym mokasynem od Gucciego.
- To wszystko twoja wina!
Aaron sięgnął ręką pod przykrycie, żeby podrapać się po tyłku.
- Niby co?
- Po prostu zamknij się - powiedziała Blair. Zwinęła swoje ubrania, poszła ciężkim
krokiem do łazienki i zatrzasnęła za sobą drzwi.
- Pójdę zobaczyć w recepcji, czy dają tu kawę! - zawołał do niej Aaron. - Wymelduję
nas i poczekam na ciebie przy samochodzie.
Zwiesił nogi na podłogę i wciągnął dżinsy. Potem podniósł się i przyjrzał swojemu od-
biciu w lustrze. Jeden z dredów stał mu pionowo na samym czubku głowy, a koszulkę miał
umazaną czekoladą. Wzruszył ramionami. To nie on miał dziś rozmowę. Włożył kurtkę i
chwycił klucze od pokoju. Nie ma mowy, żeby Blair obwiniała go za spieprzenie jej życia.
Zawiezie ją tam na czas.
Blair szorowała się z furią pod prysznicem, powtarzając w myślach przygotowane od-
powiedzi na czekające ją pytania.
Dlaczego Yale...? Bo to najlepsza szkoła. Nie idę do college'u po to, żeby się bawić.
Chcę mieć najlepszych wykładowców, najlepszy wybór oferowanych kursów i najlepsze wa-
runki. Nie chcę po prostu przetrwać jakoś kolejnych czterech lat. Chcę, by ciągle stawiano
przede mną nowe wyzwania.
Powiedz mi coś o sobie. Jakiego typu jesteś osobą...? Jestem bardzo zorganizowana
(chichot). Moi znajomi uważają, że jestem przesadnie dokładna. Jestem ambitna. Nie mogę
znieść myśli, że mogłabym być w jakiejś dziedzinie po prostu przeciętna. Jestem stanowcza.
Zawsze staram się dać z siebie wszystko. Zdaje się, że jestem też odrobinę uparta. Dużo
udzielam się towarzysko. Organizuję przyjęcia i imprezy charytatywne. Staram się być na
bieżąco z wydarzeniami politycznymi, ale muszę przyznać, że mając tyle lektur szkolnych,
nie czytam codziennie gazet. Kocham zwierzęta. Staram się być troskliwą córką i siostrą, i
sprawiać mojej rodzinie przyjemne niespodzianki.
Kto jest dla ciebie wzorem do naśladowania...? Są dwie takie osoby. Jacqueline
Kennedy Onasis i Audrey Hepburn. Obie były niezwykłymi, silnymi, szanowanymi, piękny-
mi kobietami. Pełnymi gracji.
Blair zakręciła kurek i chwyciła ręcznik. Nie zdążę już umyć włosów. Miała nadzieję,
że nie zalatują dymem. Przyjrzała się uważnie swojej twarzy w lustrze. Miała podpuchnięte
oczy, a nad lewą brwią wyskoczył jej mały różowy pryszcz. Spryskała twarz tonikiem ogór-
kowym i wklepała pod oczy krem La Mer. W każdym razie i tak do Yale nie będą jej przyj-
mować na podstawie wyglądu. Wciągnęła jasnoniebieską, zapinaną na guziki bluzkę od Ca-
lvina Kleina, plisowaną, czarną spódniczkę DKNY i czarne rajstopy. Potem zaczesała włosy
do tyłu, w luźny koński ogon. No. Wyglądała na dziewczynę, która lubi przesiadywać w księ-
garniach, zaczytując się w poezji. Wyglądała na osobę inteligentną i poważną.
Grzebała chwilę w kosmetyczce, szukając puderniczki. Rozprowadziła jasny róż po
policzkach, na grzbiecie nosa i czole. Potem przejechała bezbarwnym błyszczykiem po
ustach. Bardziej już nie mogła być przygotowana.
Ignorując nerwowe sensacje, które odczuwała w przeładowanym żołądku, upchnęła
swoje rzeczy do torby, wsunęła na stopy skórzane mokasyny od Gucciego, włożyła czarny
wełniany płaszcz i wyszła z pokoju. Była zorganizowana, ambitna, stanowcza, uświadomiona
politycznie... Zeszła ze schodów i otworzyła drzwi na parking. Maska saaba była uniesiona.
Aaron nachylał się nad silnikiem, przymocowując jakąś klamrę do akumulatora. Blair zatrzy-
mała się i zassała powietrze. Co, u diabła, stało się z tym cholernym samochodem?
Aaron odwrócił się i spojrzał na nią.
- Akumulator zdechł - powiedział. - Pewnie zostawiliśmy zapalone światła na całą
noc.
- Zostawiliśmy? - Blair upuściła torbę i tupnęła ze złością nogą. - No i co ja mam teraz
zrobić?
- Kierowniczka motelu podłączy swój akumulator do naszego, żeby silnik zaskoczył -
powiedział Aaron, zakładając dredy za uszy. - Jest okay.
- Wybacz, ale wcale nie jest okay. Powinniśmy już tam być!!! - wrzasnęła Blair, choć
Aaron stał tuż przed nią.
Tleniona blondynka po czterdziestce zatrzymała się obok saaba starym brązowym sub-
urbanem. Wyskoczyła z wozu, zostawiając zapalony silnik.
- Zróbmy to szybko - powiedziała do Aarona. - Nie lubię wychodzić, kiedy telefon się
urywa. - Uniosła maskę swojego samochodu.
Blair ponownie spojrzała na swój zegarek. Była dziesiąta trzydzieści.
- Jak daleko jest do Yale? - zapytała.
- Chodzi o uniwersytet? Ze czterdzieści kilometrów - powiedziała kobieta. - Mój syn
tam studiuje. Dojazd zajmuje mu jakieś dwadzieścia minut.
Blair zmarszczyła brwi. Nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że dzieci ludzi pokroju
osób zarządzających motelami mogły dostać się do Yale.
- Ile zajmie odpalenie tego samochodu?
Aaron podał kobiecie klamerki od przewodów rozruchowych. Roześmiał się.
- Hm, może wystarczy pięć minut, ale równie dobrze mogą minąć ze dwie godziny -
powiedział, puszczając oczko do kierowniczki motelu.
Blair założyła ręce na piersi.
- Nie mamy dwóch godzin!
Aaron otworzył drzwi saaba i zapalił silnik, wciskając parę razy pedał gazu, żeby się
upewnić, że silnik jest dość rozgrzany i mogą jechać. Nie wyłączając silnika, skinął na Blair,
żeby wsiadała.
- Masz szczęście. - Jeszcze raz puścił oczko do kierowniczki motelu. Kobieta zgasiła
swój samochód, a Aaron wyciągnął kable, zamknął maskę saaba i wsiadł za kierownicę. Wy-
ciągnął z kurtki kopertę i podał ją Blair.
Rozdarła kopertę. W środku była śmieszna kartka z serii Hallmark z wizerunkiem ma-
łej dziewczynki. DLA MOJEJ SIOSTRA głosił napis. Z OKAZJI JEJ WYJĄTKOWEGO
DNIA.
- Gotowa? - zapytał Aaron.
Blair zamknęła kartkę.
- Jedź już, proszę - zarządziła. Dotknęła pryszcza na czole. Zdawało się, że rósł gwał-
townie z każdą mijającą minutą.
Co jest twoją największą silą...? Nigdy się nie poddaję.
A największą słabością...? Jestem odrobinę niecierpliwa. Ale tylko odrobinę.
Tak, jasne.
J zdobywa się na uprzejmość
- Może wyjdziesz sobie pobiegać albo co? - zasugerował Rufus Humphrey córce w so-
botni poranek. Drapał się po kępce siwych, szorstkich włosów wystających zza dekoltu pożół-
kłego podkoszulka. - Twoja matka była biegaczką.
Jenny skrzywiła się. Nie cierpiała rozmów o swojej matce.
- Mama biegała tylko ze swoim osobistym trenerem. Sypiali ze sobą, pamiętasz?
Ojciec wzruszył ramionami.
- Chodzi mi tylko o to, że wyglądasz na znudzoną. - Chcesz pójść ze mną do kina?
- Nie. - Jenny popijała małymi łyczkami herbatę. - Wolę zostać w domu i pooglądać
telewizję.
- W porządku, tylko oglądaj coś pouczającego. No wiesz, jak Ulica Sezamkowa. - Oj-
ciec pacnął ją po czubku głowy sobotnim „Timesem” i poszedł do łazienki.
Jenny została przy kuchennym stole, wpatrując się w kubek. Marks, ich zapasiony kot,
wskoczył na stół i zaczął obwąchiwać jej ucho.
- Nudzę się - powiedziała mu Jenny. - Ty też?
Marks usiadł i polizał swój wielki brzuch - Potem zeskoczył ze stołu i poszedł do swo-
jej miski z kocią karmą.
Zaczął jeść bez większego entuzjazmu.
Jenny podniosła się i otworzyła lodówkę. Stała przez chwilę, przyglądając się jej za-
wartości. Szwajcarski ser. Grejpfrut. Skwaśniałe mleko. Pudełko płatków kukurydzianych,
schowane do lodówki przed karaluchami. Samotny muffin.
Zadzwonił telefon.
Jenny nie ruszyła się. I tak wiedziała, że to nie do niej. Nate, Dan, Serena - wszyscy
wyjechali.
Telefon dzwonił i dzwonił, i dzwonił.
- Jenny, do cholery! - wrzasnął ojciec z łazienki.
Zatrzasnęła drzwi lodówki i podniosła słuchawkę.
- Słucham? - powiedziała.
- Cześć, Jennifer, tu Vanessa.
- Cześć.
- Jest Dan?
- Nie. Dan wyjechał na ten weekend z Sereną do Brown. Nie powiedział ci?
- Nie.
- To dziwne.
- Taaak. Ale ostatnio prawie wcale ze sobą nie rozmawiamy - przyznała Vanessa.
- Och. - Jenny wróciła do lodówki i znowu ją otworzyła. Szwajcarski ser. Mogłaby go
stopić i polać nim muffina.
- Okay, no cóż, skoro go nie ma, to nie ma - powiedziała Vanessa. Słychać było, że
jest naprawdę zawiedziona. Zawiedziona i zraniona.
Cala farsa Vanessy z jej cudownym starszym chłopakiem ani na moment nie zamydli-
ła oczu Jenny. Vanessa była śmiertelnie zakochana w Danie. Gdyby Dan jej powiedział, że
ożeni się z nią, jeśli zapuści włosy, zacznie nosić żywe kolory i będzie się gimnastykować,
Vanessa by to zrobiła. W zasadzie Jenny jej współczuła.
Odstawiła ser z powrotem na półkę. Postanowiła być miła.
- Słuchaj, chcę ci zadać pytanie, ale może ci się wydać dziwne. Chciałabyś coś dzisiaj
porobić? Ze mną?
Nastąpiła krótka chwila ciszy. Vanessa wahała się.
- Jasne - powiedziała. - W południe robię pokaz mojego filmu w Five and Dime. Mo-
głabyś przyjść, a potem byśmy coś porobiły razem.
Jenny zamknęła drzwiczki i oparła się o lodówkę. Vanessa nie była jej ulubienicą, ale
co innego mogłaby robić, skoro Nate wyjechał?
- Okay. To do zobaczenia w barze.
Kto wie? Może ona i Vanessa mogłyby nawet zostać przyjaciółkami.
jak zrobić wrażenie no rozmowie wstępnej
- Dziękuję, że zaczekałaś - powiedział mężczyzna mający przeprowadzić z Blair roz-
mowę kwalifikacyjną, wchodząc do zimnej, niebieskiej poczekalni biura rekrutacyjnego Yale.
Blair siedziała sztywno na skraju potężnego fotela od ponad piętnastu minut. Aaron
prawie stuknął parę osób, żeby tylko dojechać na czas, a potem musiała czekać. Teraz nerwy
miała w kompletnej rozsypce.
- Witam! - szepnęła, zrywając się na równe nogi. Wyciągnęła rękę. - Nazywam się
Blair Waldorf.
Wysoki opalony mężczyzna z siwiejącymi skroniami i błyszczącymi zielonymi ocza-
mi ujął jej dłoń i potrząsnął.
- Miło mi cię poznać. Jestem Jason. - Odwrócił się i poprowadził Blair do swojego ga-
binetu. Blair zauważyła, że miał trochę zbyt opięte spodnie na tyłku. - Proszę, siadaj - powie-
dział, krzyżując nogi i wskazując obity niebieskim aksamitem fotel naprzeciwko siebie.
Przypominał Blair jej ojca.
Usiadła i założyła nogę na nogę. Bardzo chciało jej się sikać. Na spódniczce miała ko-
cią sierść, czego wcześniej nie zauważyła.
- No to opowiedz mi o sobie - powiedział Jason, uśmiechając się do niej swoimi sym-
patycznymi zielonymi oczami. Zielonymi jak u Nate'a.
- Hm - zaczęła Blair. Nie mogła sobie przypomnieć, czy na to pytanie miała przygoto-
waną odpowiedź. Wydawało się to takie ogólnikowe. Opowiedz mi o sobie. Od czego
zacząć?
Bez końca obracała na palcu pierścionek z rubinem. Naprawdę bardzo chciało się jej
sikać.
Wzięła głęboki oddech i zaczęła mówić.
- Jestem z Nowego Jorku. Mam młodszego brata. Moi rodzice się rozwiedli. Miesz-
kam z mamą, która wkrótce ponownie wychodzi za mąż, a mój tata mieszka we Francji. Jest
gejem. Uwielbia chodzić na zakupy. Mam kota, a mój nowy przyszywany brat Aaron psa.
Mój kot nienawidzi tego psa, więc nie wiem, jak to wszystko się ułoży. - Urwała, by zaczerp-
nąć powietrza i uniosła wzrok. Zdała sobie sprawę, że przez cały czas, kiedy mówiła, przyglą-
dała się czarnym sznurowanym butom Jasona. To było niedopuszczalne. Powinna nawiązać
kontakt wzrokowy. Powinna wywrzeć na nim wrażenie.
- Rozumiem - rzekł uprzejmie Jason. Zapisał coś w notatniku.
- Co piszesz? - zapytała Blair, nachylając się, żeby zobaczyć.
Dobry Boże, to z całą pewnością była kolejna niedopuszczalna akcja.
- Robię drobne notatki - powiedział Jason, zasłaniając swoje uwagi dłonią. - Więc po-
wiedz mi, dlaczego jesteś zainteresowana akurat Yale?
Na to pytanie była przygotowana.
- Chcę tego, co najlepsze. Jestem najlepsza i zasługuję na to, co najlepsze - powiedzia-
ła pewnie Blair. Zmarszczyła brwi. Nie zabrzmiało to dobrze. Co się z nią działo? - Mój tata
studiował w Yale - dodała pospiesznie. - Wtedy nie był jeszcze gejem.
- Doprawdy? - Jason zmarszczył brwi i coś zanotował.
Blair ziewnęła dyskretnie w zwiniętą dłoń. Była potwornie zmęczona i piekielnie uci-
skały ją buty. Rozprostowała nogi, oparła łokcie o kolana i zsunęła ze stóp pięty butów. Tak
było lepiej.
Tylko że teraz wyglądała, jakby siedziała na sedesie.
Kiedy Jason pisał, błyskały jego złote, ozdobione monogramem spinki do mankietów.
Jej ojciec też miał takie spinki, kiedy tamtego wieczoru zabrał ją na urodzinową kolację.
Tamtego wieczoru, kiedy moce piekielne wydostały się na wolność.
- Możesz mi opowiedzieć o ulubionej książce, jaką ostatnio czytałaś? - zapytał Jason,
unosząc wzrok.
Blair wpatrywała się w niego, szukając w pamięci tytułu jakiejś książki, jakiejkolwiek,
ale nie mogła sobie przypomnieć absolutnie żadnej.
Kubuś Puchatek? Biblia? Słownik... na litość boską, to naprawdę nie takie trudne.
I nagle coś zaskoczyło w mózgu Blair. A może raczej jej mózg kompletnie się wyłą-
czył i coś innego przejęło jego obowiązki.
Nie jest to zalecane w czasie rozmów wstępnych do college'u.
- Nie mogłam zbyt wiele czytać w ciągu paru ostatnich miesięcy - wyznała Blair drżą-
cymi ustami. Zamknęła oczy, jakby odczuwała ból. - Wszystko jest nie lak.
To był jej powrót - była główną bohaterką tragicznego filmu zwanego jej życiem. Wy-
obraziła siebie, jak patrzy w morze, stojąc na wyludnionej plaży, ubrana w modny czarny
trencz. Deszcz i słona woda smagały jej twarz, mieszając się ze łzami.
- Ukradłam spodnie od pidżamy - ciągnęła dramatycznie Blair. - Dla mojego chłopaka.
Nie mam pojęcia, co mnie do tego popchnęło, ale myślę, że to jakiś znak, nie uważasz? - Zer-
knęła na Jasona. - Nate nawet mi nie podziękował.
- Nate?
Jason poruszył się niezręcznie w swoim fotelu. Blair wyciągnęła chusteczkę higienicz-
ną z pudełka na jego biurku i głośno wydmuchała nos.
- Myślałam, żeby z tym wszystkim skończyć. Mówię poważnie, naprawdę to rozważa-
łam. Ale staram się być dzielna) i dalej to ciągnąć.
Jason przesiał pisać. Za oknem przebiegł chłopak w bluzie z logo Yale.
- A co ze sportami? Interesujesz się sportem?
Blair wzruszyła ramionami.
- Gram w tenisa. Ale w tej chwili interesuje mnie jedynie to, by zacząć wszystko od
początku. Zacząć nowe życie. - Całkiem zsunęła but z prawej stopy, którą założyła na lewe
kolano i zaczęła masować sobie palce. - To wszystko jest takie trudne - dodała ze znużeniem
w głosie.
Jason założył nasadkę na swój długopis i schował go do kieszeni koszuli. - Hm... masz
może do mnie jakieś pytania?
Blair przestała rozcierać palce i postawiła stopę z powrotem na podłogę. Przesunęła
się z fotelem do przodu i wyciągnęła; rękę, by dotknąć kolana Jasona.
- Jeśli obiecasz mi, że zostanę przyjęta wcześniej, obiecuje, że będę najlepszym stu-
dentem, jaki kiedykolwiek studiował w Yale - powiedziała żarliwie. - Możesz mi to obiecać,
Jason?
O mój Boże! Żegnaj Yale, witaj miejscowy college'u!
Jason poszperał po omacku w kieszeni, wyciągnął długopis i dopisał coś w swoim no-
tatniku, podkreślając podwójną linią.
Zgadnijmy, co napisał. Błazenada?
- Zobaczę, co da się zrobić. - Podniósł się i ponownie wyciągnął rękę. - Dziękuję. -
Potrząsnął dłonią Blair. - Powodzenia.
Blair wcisnęła pięty z powrotem w buty i uśmiechnęła się do niego ujmująco.
- Do zobaczenia przyszłą jesienią - powiedziała.
A potem wspięła się na palce i pocałowała go w policzek.
Jakby jeszcze nie zdążyła zrobić wystarczającego wrażenia.
zgadnijcie, kto dostanie się do brown
- Myślałam, że będę bardziej zdenerwowana - powiedziała Serena, tupiąc nogami w
kupie suchych liści przed Corliss Bracken House, małym ceglanym budynkiem, w którym
mieściło się biuro przyjęć Uniwersytetu Brown.
Obudziła się w łóżku hotelowym, trzymając Nate'a za rękę. Kiedy otworzył oczy
chwilę później, uśmiechnęli się do siebie i Serena wiedziała, że wszystko między nimi będzie
dobrze. Ciągle jeszcze mieli na głowie Blair i nigdy już nie będą ze sobą tak blisko jak kiedyś,
ale z oczu Nate'a zniknęła podejrzliwość, tak samo jak tęsknota. Serena była po prostu jego
starą przyjaciółką. Była bezpieczna.
- Ja też nie jestem zdenerwowany - stwierdził Nate. - No bo jaki jest najgorszy scena-
riusz? Że mnie nie przyjmą? I co z tego?
- Właśnie - przyznał Dan, choć był naprawdę zestresowany. Czuł, że przesadził z ko-
feiną - był cały spocony i roztrzęsiony. Tego ranka przesiedział dwie godziny w holu Best
Western, czytając gazetę i pijąc jedną kawę za drugą, kiedy reszta dopiero zbierała się z be-
tów. Zaciągnął się ostatni raz camelem, po czym cisnął peta w krzaki. - Gotowi, żeby wejść?
- Przedtem powiedzmy sobie nawzajem coś optymistycznego - zaproponowała Serena,
owijając się płaszczem.
- Albo i nie. - Nate dal jej lekkiego kuksańca w ramię.
- Aj - zachichotała Serena, oddając mu. - Młotek!
Dan skrzywił się ze wzrokiem wbitym w swoje buty. Wkurzało go, jak ci dwoje czuli
się ze sobą swobodnie. Serena odwróciła się i pocałowała Dana w policzek.
- Powodzenia - szepnęła.
Jakby nie był jeszcze dość zdenerwowany.
A potem odwróciła się i pocałowała również Nate'a.
- Połamania nóg - powiedział Nate, otwierając drzwi.
Rozmowę z Sereną przeprowadzał starszy mężczyzna o przeszywającym spojrzeniu
niebieskich oczu i z krzaczastą siwą brodą. Nie zadał sobie nawet trudu, żeby się przedstawić.
Po prostu usiadł i zarzucił ją gradem pytań.
- Zostałaś wyrzucona ze szkoły z internatem. - Bębnił palcami o swoje solidne dębowe
biurko, zerkając w jej akta. Podniósł wzrok i zdjął okulary. - Jak to się stało?
Serena uśmiechnęła się uprzejmie. Czy koniecznie musiał zacząć od tak drażliwego te-
matu?
- Po prostu nie wróciłam na czas na rozpoczęcie roku szkolnego. - Rozprostowała
swoje doskonałe nogi, po czym ponownie je skrzyżowała, mając nadzieję, że nie błysnęła za
bardzo udami. Miała barowo krótką spódniczkę.
Surowo zmarszczył siwe brwi.
- Można powiedzieć, że trochę wydłużyłam sobie wakacje - wyjaśniała dalej. - Nie
spodobało się im to. - Wsadziła kciuk do ust, żeby wgryźć się w paznokieć, ale zaraz go wyję-
ła. Poradzi sobie.
- Rozumiem. A gdzie byłaś? Utknęłaś na jakiejś wyspie na Pacyfiku? Pracowałaś dla
Korpusu Pokoju? - burknął. - Budowałaś latryny w Salwadorze? Czy co?
Potrząsnęła głową. Nagle poczuła, że jej potwornie wstyd.
- Byłam na południu Francji - pisnęła.
- Aha. Jesteś dobra z francuskiego? - Ponownie założył okulary i zerknął w dokumen-
tacje Sereny. - We wszystkich prywatnych szkołach dla dziewcząt w Nowym Jorku zaczyna-
cie naukę francuskiego jeszcze w przedszkolu, tak?
- W trzeciej klasie - powiedziała Serena, zakładając włosy za uszy. Nie da się zastra-
szyć temu faciowi.
- Czyli po tym, jak we Francji kazali ci spakować manatki, przyjęła cię stara szkoła? -
zauważył. - To miło z ich strony.
- Tak - przyznała Serena. Wolałaby, żeby nie zabrzmiało to aż tak potulnie.
Spojrzał na nią.
- I teraz już się pilnujesz?
Staram się - odpowiedziała Serena z najbardziej ujmującym uśmiechem.
Kobieta przeprowadzająca rozmowę kwalifikacyjną z Nate'em miała na imię Brigid.
W zeszłym roku skończyła Brown, a że bardzo pokochała tę uczelnię, dostała pracę w komisji
rekrutacyjnej. Za dodatkową kasę wieczorami telefonowała, zabiegając o darowizny od by-
łych studentów. Była bardzo żywiołowa.
- No to opowiedz mi o swoich zainteresowaniach - powiedziała z pogodnym uśmie-
chem, a w policzkach zrobiły się jej dołeczki. Miała bardzo krótkie jasne włosy i budowę
gimnastyczki. Przysiadła na skraju swojego biurka, twarzą do Nate'a. W dłoni trzymała mały
biały notatnik.
Nate kręcił się na niewygodnym drewnianym krześle naprzeciw niej. Nie przygotowy-
wał się do tej rozmowy, bo nie był nawet pewien, czy w ogóle chce iść od college'u zaraz po
szkole. Będzie musiał improwizować.
- Chyba najbardziej interesuje mnie żeglarstwo - zaczął. - Razem z tatą budujemy ło-
dzie w Maine. A latem biorę udział w wyścigach. Chciałbym znaleźć się w załodze startującej
w Pucharze Ameryki. To mój cel.
Zastanawiał się, czy nie wyszedł na jakiegoś żałosnego, zbzikowanego na punkcie ża-
glówek pojeboja, ale Brigid pokiwała entuzjastycznie głową.
- Jestem pod wrażeniem.
Wzruszył ramionami.
- Zdaje się, że więcej czasu poświęcam na żeglowanie niż na naukę - przyznał.
- Cóż, jeśli coś naprawdę cię pasjonuje, nie zwracasz uwagi na wysiłek. Ciężka praca
staje się wspaniałą zabawą. - Brigid uśmiechnęła się promiennie i zapisała coś w notatniku.
Zupełnie, jakby właśnie potwierdził jedną z jej ulubionych życiowych zasad.
Nate potarł kolana i nachylił się do przodu.
- Chcę tylko powiedzieć, że moje stopnie pewnie są za słabe na Brown.
Brigid odrzuciła głowę do tyłu i roześmiała się, prawie spadając z biurka. Nate wycią-
gnął rękę, żeby ją przytrzymać.
- Dzięki - powiedziała, prostując się. - Słuchaj, kompletnie zawaliłam w szkole śred-
niej biologię, a mimo to dostałam się tutaj. Wiem, to może być zaskakujące, ale nam w
Brown chodzi o coś więcej niż stopnie. Interesują nas ludzie, a nie roboty z samymi szóstka-
mi.
Nate miał wrażenie, jakby dosłownie przyznał się, że nie jest zainteresowany dosta-
niem się do Brown, a ona robiła wszystko, by nabrał ochoty spróbować.
- Macie tu jakąś załogę żeglarską? - zapytał.
Brigid pokiwała energicznie głową.
- Najlepszą!
- A więc dużo czytasz - zauważyła wychudzona Marion, która przeprowadzała rozmo-
wę wstępną z Danem. Siedziała przycupnięta na skraju swojego krzesła i robiła jakieś notatki
na fiszce; patykowate nogi oplotła tak, że przypominały precel. - No dobrze, wymień dwie
książki i powiedz, dlaczego jedna podoba ci się bardziej od drugiej.
Dan odchrząknął i przełknął ślinę. Czuł, że język ma tak wysuszony i kruchy, iż w
każdej chwili może się odłamać i wypaść na podłogę. Zastanawiał się, jak radzi sobie Serena.
Miał nadzieję, że wszystko u niej dobrze.
- Cierpienia młodego Wertera Goethego - rzekł w końcu. - I Hamlet Szekspira.
- Dobrze. - Marion zapisała jakąś uwagę. - Kontynuuj.
- Wiem, że miał wyjść na dzielnego księcia i żołnierza, ale ja uważam, że Hamlet jest
żałosny - powiedział Dan. Marion uniosła brwi. - Bardziej mogę się identyfikować z Werte-
rem - ciągnął. - Jest poetą. Życie toczy się w jego głowie, ale wydaje się, jakby był... jakby
był zakochany w całym świecie. Nie może się powstrzymać, żeby o tym nie pisać.
- Naprawdę uważasz, że Werter jest mniej żałosny od Hamleta? - zapytała Marion.
- Tak - odparł Dan; czuł się już pewniej. - Wiem, że Hamlet miał dużo na głowie. Jego
ojciec został zamordowany, ukochana dziewczyna traci rozum, przyjaciele go zdradzają, jego
własna matka i ojczym chcą jego śmierci.
Marion pokiwała głową, klikając długopisem.
- Zgadza się. A jedynym problemem Wertera jest jego miłość do Lotty, która tak na-
prawdę nie odwzajemnia jego uczucia i jest już zaręczona. Ma na jej tle prawdziwą obsesję.
Powinien zacząć żyć własnym życiem.
Dan zassał powietrze. Marion dotarła do samego sedna. Widział to teraz jak na dłoni.
On był Werterem, a Serena to Lotta. Nie była w nim zakochana. Była już zajęta - w końcu wi-
dział, jak trzyma się z Nate'em za ręce.
A on, Dan... powinien zacząć żyć własnym życiem.
Objął głowę dłońmi; cały się trząsł. Obawiał się, że zaraz może się rozpłakać.
- Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem swobody, z jaką dyskutujesz o literaturze
- stwierdziła Marion, robiąc więcej notatek.
Dan nie uniósł wzroku. Teraz już wszystko było jasne. Serena go nie kochała.
Marion jeszcze kilka razy kliknęła swoim długopisem.
- Daniel?
Rozmówca Sereny pociągnął się za brodę i spojrzał na nią zmrużonymi oczami.
- Czytałaś ostatnio jakieś dobre książki? - zapytał.
Serena wyprostowała się, intensywnie myśląc. Chciała wywrzeć na nim wrażenie. -
Przy zamkniętych drzwiach, Jean Paul Sartre - powiedziała niepewnie, przypominając sobie
książkę polecaną jej przez Dana, którą ledwie zaczęła i oddała.
- To nie książka, tylko sztuka - odparł brodacz. - Pełna niezadowolonych w piekle.
- Uważam, że to było zabawne - utrzymywała Serena, przypominając sobie, jak Dan
mówił, że go to rozśmieszyło. - Piekło to inni ludzie i to wszystko - zażartowała. Nic więcej
nie zapamiętała z książki.
- Tak, można tak powiedzieć. Cóż, może po prostu jesteś ode mnie bystrzejsza - po-
wiedział brodacz, choć było jasne, że w to nie wierzy. - Czytałaś to po francusku?
- Mais bien sur! - wykrzyknęła Serena, kłamiąc jak z nut.
Facet zmarszczył brwi i coś zanotował.
Serena naciągnęła spódniczkę na kolana. Czuła, że nie idzie zbyt dobrze, ale nie była
pewna dlaczego. Odnosiła wrażenie, że jej rozmówca nie zamierza nawet dać jej szansy, jak-
by miał coś przeciwko niej, zanim jeszcze przekroczyła próg jego gabinetu. Może właśnie
opuściła go żona, która była Francuzką albo miała jasne włosy jak ona. A może właśnie umarł
jego pies.
- Czym jeszcze się zajmujesz? - zapytał ogólnikowo. Nie zabrzmiało to wcale, jakby
był tym naprawdę zainteresowany.
Serena przechyliła głowę.
- Nakręciłam film - powiedziała. - To coś w rodzaju eksperymentu. Nigdy wcześniej
nie zrobiłam żadnego filmu.
- Próbujesz nowych rzeczy, podoba mi się to - powiedział brodacz. Wydawało się, że
przez chwilę spojrzał na nią przychylniejszym wzrokiem. - O czym jest ten film?
Serena siedziała na dłoniach, by powstrzymać się od obgryzania paznokci. Jak miała
opisać swój film, żeby on to zrozumiał? Nawet ona go do końca nie łapała, choć sama go zro-
biła. Wzięła głęboki oddech.
- No cóż, kamera śledzi każdy mój krok, cały czas pozostaje w zbliżeniu. Najpierw
podąża za mną przez centrum do taksówki. A potem jestem w tym cudownym sklepie na
Czternastej ulicy i tam sobie chodzę, opisując różne rzeczy. A później przymierzam sukienkę.
Facet znowu zmarszczył brwi i Serena zdała sobie sprawę, że zabrzmiało to, jakby
była kompletną idiotką. Spuściła wzrok na swoje czarne buty, stukając obcasami jak Dorotka,
która próbowała przenieść się z powrotem z krainy Oz do Kansas.
- Można powiedzieć, że to kino artystyczne - dodała słabo. - Musiałby pan to zoba-
czyć, żeby zrozumieć, o co mi chodzi.
- Pewnie tak - odparł facet, niezbyt starając się ukryć pogardę. - Masz może jakieś py-
tania do mnie?
Serena usiłowała znaleźć coś takiego, co by zatarło wcześniejsze, niezbyt dobre wra-
żenie. „Okaż im swoje zainteresowanie” - zawsze mówiła pani Glos.
Wpatrywała się w podłogę, a ze zdenerwowania pojawiły się jej na powiekach maleń-
kie kropelki potu. Co by zrobił jej brat w tej sytuacji? Zawsze udawało mu się wykaraskać z
tarapatów. Pieprzyć ich - to było jego ulubione powiedzonko.
Właśnie, pomyślała Serena.
Bardzo się starała. Jeśli ten facio nie chciał z jakiegoś powodu dać jej szansy, to go
pieprzyć. Nie musiała wcale iść do Brown. Owszem, Erik tam studiował, ale ona mogła wy-
myślić dla siebie coś innego i rodzinka będzie musiała po prostu to zaakceptować. Jak powie-
dział Nate, przyjechali tu tylko na rozmowę, więc co z tego, jeśli się nie dostanie? Mogła pró-
bować gdzie indziej.
Uniosła wzrok.
- Jakie tu macie jedzenie? - zapytała, doskonale zdając sobie sprawę z beznadziejności
swojego pytania.
- Prawdopodobnie nawet się nie umywa do tego, które jadłaś na południu Francji - od-
parł brodacz z drwiącym uśmieszkiem. - Coś jeszcze?
- Nie - powiedziała Serena, podnosząc się, by wymienić uścisk dłoni. Jak dla niej ta
rozmowa była już skończona. - Dziękuję. - Jeszcze raz posłała mu swój najlepszy uśmiech, po
czym wyszła z wysoko uniesioną głową.
Tym razem nie dopisało jej szczęście, ale nadal była niesamowita, jeśli chodzi o za-
chowanie spokoju.
- No dobrze, opowiedz mi o czymś, co ostatnio czytałeś - powiedziała Brigid. - O ja-
kiejś książce albo artykule. O czymś, co cię zainteresowało.
Nate zastanawiał się. Nie przepadał za czytaniem. Tak naprawdę to ledwie udawało
mu się przebrnąć przez książki, które musieli czytać na angielski. Z pewnością nie czytał dla
przyjemności. Ale wspomniała o artykule... Musi się coś znaleźć.
I przypomniał sobie. Razem z kumplami znaleźli artykuł o trawce w pigułce. Czyste
THC. Żadnych chemikaliów, żadnych paprochów, koniec ze zwijaniem. Oczywiście tabletka
ta była tworzona z myślą o chorych, ale Nate'owi i jego kumplom co innego chodziło po gło-
wie.
- Czytałem w „Timesie”, że robią tabletkę, która zawiera czyste THC. Ma być poda-
wana pacjentom chorym na raka i AIDS, żeby łatwiej im było znieść ból. Ale to bardzo kon-
trowersyjne. Wszyscy chyba się boją, że tabletka może trafić na ulice. To naprawdę ciekawe.
- Fascynujące - powiedziała Brigid. - THC? Co oznacza ten skrót?
- Tetrahydrocannabinol - powiedział Nate bez zająknięcia.
Brigid pochyliła się z przejęciem do przodu, ponownie ryzykując upadek z biurka.
- Tabletka, o której mówisz, została stworzona w laboratorium przez genialnych na-
ukowców, żeby trafić do chorych za pośrednictwem dobrze wyszkolonych lekarzy. A mimo
to może stać się katalizatorem do rozwoju nowej ery w świecie narkotyków i przestępstwa.
- Właśnie - Nate pokiwał głową.
- Wiesz, mamy w Brown obóz koncentracyjny zwany wydziałem nauk ścisłych i tech-
nologii, który jest na bieżąco z tego rodzaju nowinkami - powiedziała Brigid. - Powinieneś się
tym zainteresować.
- Okay. - Nate znowu odnosił wrażenie, że Brigid nie da mu spokoju, dopóki nie po-
stanowi spróbować szczęścia w Brown. Była jego przepustką.
- A może ty masz jakieś pytania do mnie? - zapytała Brigid.
A co tam, pomyślał Nate. Co mi zrobi, idę na całość.
- No więc, nawet jeśli nie mam najlepszych stopni, czy mimo to mógłbym ubiegać się
o wcześniejsze przyjęcie?
Blair by go zabiła, że kompletnie olał Yale, ale Nate uświadomił sobie, że już go nie
obchodzi, co myśli Blair. Naprawdę by się odstresował, gdyby mógł złożyć podanie tylko na
jedną uczelnię, zostać przyjęty, a potem zdecydować, czy podjąć studia. Gdyby dostał się do
Brown, mógłby przypłynąć z Maine łodzią, którą zbudowali z ojcem, i trzymać ją gdzieś nie-
daleko szkoły. Byłoby super. Wziął głęboki oddech, napinając mięśnie łydek. Cholera, czuł
się świetnie.
- Koniecznie złóż wcześniej podanie - zachwyciła się Brigid. - To dowiedzie twojego
zaangażowania. Uwielbiamy to.
- Super - powiedział Nate. - Zrobię tak.
Nie mógł się doczekać, kiedy opowie Jennifer o tym, jak świetnie jest w Brown.
- Sam też piszesz, prawda. Daniel? - zapytała łagodnie Marion.
Dan odsunął z oczu dłonie i oszołomiony rozejrzał się po gabinecie. Marion miała na
regale mnóstwo książek o mężczyznach, kobietach i związkach. Mógł ją sobie wyobrazić, jak
siedzi w swoim gabinecie zwinięta w fotelu i, popijając bulion, czyta Mężczyźni są z Marsa,
kobiety z Wenus.
Może powinien poprosić ją o pożyczenie tej książki.
- Co piszesz? - ciągnęła go za język Marion.
- Głównie wiersze. - Wzruszył z przygnębieniem ramionami.
Pokiwała głową.
- Jakie?
Dan spuścił wzrok na swoje wytarte zamszowe buty. Jego szyja i policzki oblały się
żarem.
- Miłosne - wymamrotał. O Boże! Nie mógł uwierzyć, że wysłał ten wiersz Serenie.
Pewnie myślała, że jest beznadziejnym dziwadłem.
- Rozumiem. - Marion parę razy kliknęła długopisem, czekając, aż Dan rozwinie te-
mat.
Ale on siedział bez słowa, patrząc przez okno na płomienne jesienne liście ozdabiające
miasteczko uniwersyteckie. Wyobraził sobie, jak razem z Sereną przechadzają się ręka w rękę
po trawnikach, dyskutując o książkach, sztukach i poezji. Widział oczami wyobraźni, jak ro-
bią razem pranie w suterenie ich akademika, siedząc na klapie pralki, kiedy ich ubrania wirują
bez końca.
Teraz nie mógł sobie przypomnieć, dlaczego w ogóle chciał iść do Brown. Wszystko
wydawało się zupełnie bezcelowe.
- Przepraszam - powiedział, wstając. - Muszę iść.
Marion rozplotła nogi.
- Dobrze się czujesz? - zapytała z niepokojem.
Dan potarł oczy i ruszył do drzwi.
- Muszę zaczerpnąć świeżego powietrza. - Otwierając drzwi, uniósł rękę. - Dziękuję.
Na zewnątrz zapalił papierosa i spojrzał na Van Wickle Gates, oficjalne wejście na te-
ren Uniwersytetu Browna. Czytał w katalogu, że brama ta jest używana dwa razy do roku. Jej
skrzydła otwierają się do środka, kiedy nowi studenci zaczynają uroczyście pierwszy rok, i na
zewnątrz, by wypuścić absolwentów po ceremonii zakończenia.
Wyobraził sobie siebie i Serenę, jak maszerują przez bramę w odświętnych togach.
Wyobrażał już sobie tyle różnych rzeczy, że nie byłby zdziwiony, gdyby sama Serena
okazała się wytworem jego wyobraźni.
Ale nie.
- Hej, Dan, wynosimy się stąd! - zawołała Serena z samochodu. - Mój brat szykuje
beczkę piwa.
Dan zgasił papierosa. Cudownie, stary - pomyślał z sarkazmem. Doprawdy, nie mógł
się doczekać, żeby napić się piwa i pozbijać bąki z ledwo znanymi kolesiami w college'u, do
którego się nie dostanie, bo właśnie przeszedł załamanie nerwowe na rozmowie kwalifikacyj-
nej. Miał wielką ochotę powiedzieć Serenie i całemu towarzystwu, że pójdzie złapać autobus
do domu.
Ale kiedy się odwrócił, zobaczył złote włosy Sereny rozświetlone słońcem, jej blade
palce połyskujące na kierownicy, jej uśmiech. Nie zapomniał dzięki temu o swoich proble-
mach, ale wystarczyło, by podszedł i wsiadł do samochodu.
Przynajmniej miał nowy materiał do swojej przygnębiającej poezji.
wojna i pokój
Jenny była zadowolona, że przyszła na pokaz filmu Vanessy w Five and Dime, bo na
widowni oprócz Clarka znajdowała się jeszcze tylko jedna osoba. Ale Vanessie chyba to nie
przeszkadzało.
- Siadaj - powiedziała, kiedy Jenny weszła. - Właśnie zaczynamy. - Przeszła na tyły
sali i przyciemniła światło. Telewizor nad barem migotał na niebiesko.
- Zaczekaj - rzucił Clark zza kontuaru. - Muszę się odlać.
W barze unosił się stęchły zapach papierosów i rozlanego piwa. Przy kontuarze sie-
działa samotnie dziewczyna w niebieskich skórzanych spodniach i odważnej czarnej koszul-
ce. Na bicepsie miała wytatuowaną małpę. Jenny usiadła obok niej.
- Cześć. - Dziewczyna wyciągnęła do niej dłoń całą w srebrnej biżuterii. - Jestem
Ruby, starsza siostra Vanessy.
- Jennifer - powiedziała Jenny. - Ładny masz tatuaż, Ruby.
- Dzięki. Będę piła colę. Też chcesz?
Jenny kiwnęła głową i Ruby machnęła swoim świetnym czarnym kokiem, odwracając
się do drzwi łazienki.
- Hej, facet, przynieś nam colę! - krzyknęła.
Z łazienki wyłonił się Clark.
- Do usług! - odkrzyknął.
- Lubię, kiedy zarabia na swoje pieniądze - zażartowała Ruby.
Vanessa klapnęła obok Jenny i kopnęła zniecierpliwiona nogi swojego stołka.
- Będziemy w końcu oglądać czy nie?
Ostatnio znowu ogoliła głowę. Wyglądało to jajowato i bardzo dziwnie. Jenny zasta-
nawiała się, czy powinna powiedzieć coś w stylu „Fajna fryzura”, ale stwierdziła, że za-
brzmiałoby to nieszczerze.
Clark napełnił colą dwie szklanki i przesunął je po barze. Wcisnął P
LAY
W
odtwarza-
czu, wyszedł zza kontuaru i objął Vanessę w pasie.
- A teraz nasza cudowna prezentacja - zapowiedział jak konferansjer.
Vanessa skrzywiła się.
- Po prostu oglądaj - burknęła.
Jenny nie odrywała wzroku od telewizora. Kamera tańczyła Dwudziestą Trzecią, po-
dążając za Marjorie Jaffe, uczennicą dziesiątej klasy z Constance, która kierowała się do Ma-
dison Square Parku. Miała kręcone rude włosy i zielony szal z metką Kelly.
Kelly w kolorze zieleni - coś znakomitego, jeśli ma się to na sobie dla jaj. Ale wyglą-
dało na to, że Marjorie traktuje to bardzo poważnie.
Przeszła przez ulicę do parku. Przystanęła, a kamera skoncentrowała się na jej twarzy.
Marjorie leniwie żuła gumę, wypatrując kogoś. W kąciku ust wyskoczył jej pryszczyk, który
zapomniała zamaskować korektorem. Wyglądało to dość obrzydliwie.
W końcu chyba znalazła obiekt swoich poszukiwań. Kamera podążała cały czas za
nią, kiedy Marjorie pospieszyła do parkowej ławki. Na ławce Dan leżał na wznak, z odrzuco-
ną jedną ręką, dotykając palcami ziemi. Miał pomięte ubranie i rozwiązane buty. Na jego
piersi leżała szklana fajka, a we włosach miał śmieci. Kamera zawisła nad jego nieruchomym
ciałem. Słońce chyliło się ku zachodowi i policzki Dana błyszczały pomarańczowym różem.
Jenny upiła łyk coli. Jej brat naprawdę przekonująco wcielił się w rolę ćpuna.
Marjorie uklękła obok Dana i ujęła jego dłoń.
Dan się nie poruszył. A potem powoli otworzył oczy.
- Spałeś? - zapytała Marjorie, przyglądając się jego twarzy. Parę razy mlasnęła gumą i
otarła nos wierzchem dłoni.
- Nie, od długiego czasu przyglądałem się tobie - powiedział Dan cicho. - Wyczułem,
że tu jesteś. Nikt oprócz ciebie nie daje mi takiego poczucia błogiego spokoju... co za lek-
kość! Mam ochotę płakać z radości.
Jenny wiedziała, że film jest adaptacją jednej sceny z Wojny i pokoju Tołstoja. Było
trochę dziwnie słyszeć brata mówiącego jak ktoś z dziewiętnastego wieku, a z drugiej strony
było to całkiem fajne.
Marjorie zaczęła sznurować Danowi buty, ciągle międląc swoją gumę. Nie wyglądało
wcale na to, że stara się wczuć w swoją rolę. Po prostu tam była. Jenny nie potrafiła stwier-
dzić, czy ten zabieg jest celowy.
Zanim jeszcze dokończyła wiązać mu buty, Dan usiadł i złapał ją za nadgarstki. Fajka
stoczyła się na ziemię i roztrzaskała.
- Nataszo, tak bardzo cię kocham! Bardziej niż kogokolwiek innego na świecie! - za-
chłysnął się, próbując się wyprostować, a potem z powrotem opadł na ławkę, jakby w bólu.
- Spokojnie, żołnierzu - powiedziała Marjorie. - Bo dostaniesz zakrzepicy.
Ruby wybuchnęła śmiechem.
- Ta dziewczyna jest niesamowita! - zawołała.
Cicho! - Vanessa spiorunowała ją wzrokiem.
Jenny wpatrywała się w ekran. Dan chciał podnieść fifkę, ale zostały po niej tylko
odłamki szkła.
- Ostrożnie! - Marjorie pogrzebała w kieszeni i wyciągnęła listek gumy. - Masz. - Po-
dała gumę Danowi. - Supermocna.
Dan wziął gumę i położył ją sobie na piersi, jakby był zbyt wyczerpany, żeby odwinąć
ją z papierka i włożyć do ust. Zamknął oczy i Marjorie ponownie wzięła go za rękę. Kamera
powoli przechodziła w ujecie panoramiczne, omiatając parkowe trawniki. Zatrzymała się
chwilę na gołębiu, który dziobał na ziemi zużytą prezerwatywę, a potem pomknęła Dwudzie-
stą Trzecią na zachód, nad Hudson, obserwując chowające się za horyzont słońce. Ekran za-
snuł się czernią.
Vanessa wstała i zapaliła światło.
- A co się stało w końcu z tym gołębiem i prezerwatywą? - zapytał Clark. Wszedł za
bar i wyciągnął z lodówki butelkę corony. - Podać coś komuś?
- To wyraz moich emocji - wyjaśniła Vanessa. - Nie musi mieć jakiegoś głębokiego
sensu.
- Jak dla mnie to było komiczne. - Ruby przechyliła szklankę i wessała się w kostkę
lodu. - Jeszcze coli, proszę - powiedziała do Clarka.
- To wcale nie miało być śmieszne - stwierdziła gniewnie Vanessa. - Książę Andrzej
jest umierający. Natasza już go więcej nie zobaczy.
Jenny widziała, że Vanessa za wszelką cenę stara się nie spuszczać z tonu.
- Uważam, że zdjęcia są świetne - powiedziała. - Zwłaszcza końcowe ujęcia.
Vanessa spojrzała na nią z wdzięcznością.
- Dzięki. Ale zaraz, nie widziałaś filmu Sereny, prawda? Jest naprawdę dobry.
- No tak - odparła Jenny. - Ty odwaliłaś cale filmowanie?
Taaak. - Vanessa wzruszyła ramionami.
- A tak poważnie, twój film jest niezły, ale ja wolę Planetę małp - zażartowała Ruby.
Vanessa przewróciła oczami. Jej siostra bywała czasem taka niedojrzała.
- Bo jesteś debilką - odparowała.
- Podobało mi się - rzekł Clark. Upił łyk piwa. - Choć nie załapałem do końca, o co
chodziło.
- Tam nie ma nic do załapywania - powiedziała Vanessa, doprowadzona do rozpaczy.
Jenny nie miała ochoty siedzieć z nimi i słuchać, jak się kłócą. Przyjechała do Wil-
liamsburga, żeby się rozerwać, a nie katować.
- Hej, chcesz pójść coś zjeść? - zapytała Vanessę.
Vanessa porwała ze stołka przy barze swój płaszcz i wciągnęła na siebie.
- Jasne. Idziemy.
Poszły do arabskiej knajpki i zamówiły humus z gorącą czekoladą.
- Powiedz, Jennifer, jak to możliwe, że z takimi zderzakami nie masz ze siedmiu chło-
paków? - zapytała Vanessa, wskazując klatkę piersiową Jenny.
Jenny była tak zażenowana, że nawet nie zwróciła uwagi, jak bardzo pytanie Vanessy
było niegrzeczne.
- Cóż... w zasadzie... mam chłopaka.
- Tak?
- Tak. Tak jakby. - Jenny poczerwieniała, przypominając sobie, że w parku Nate nie-
mal ją pocałował. Obiecał, że zadzwoni do niej, jak tylko wróci z Brown. Pociła się na samą
myśl o tym.
Kelnerka przyniosła im gorącą czekoladę.
Vanessa przysunęła się bliżej z krzesłem i zaczęła dmuchać w kubek.
- No to opowiedz mi o nim.
- Ma na imię Nate i jest w ostatniej klasie u Świętego Judy. Trochę przypala, ale jest
naprawdę miły i zupełnie bezpretensjonalny, no wiesz, jak na chłopaka, który mieszka w cha-
cie za jakiś miliard dolców.
Vanessa pokiwała głową.
- Uhm. - Najwyraźniej był to chłopak, na jakiego ona nie zwróciłaby najmniejszej
uwagi. - No i co, chodzicie na randki? Nie jest trochę... no wiesz, za stary?
Jenny tylko się uśmiechnęła.
- Jemu to nie przeszkadza. On... on mnie lubi. - Dmuchnęła uszczęśliwiona w kubek i
gorąca para owionęła jej policzki.
Vanessa zamierzała zapytać, czy Jenny okazała jakoś Nate'owi, że chętnie by się z nim
przespała. To by wyjaśniało, dlaczego ją tak bardzo lubi.
- Nawet się jeszcze nie całowaliśmy ani nic - ciągnęła Jenny, zanim Vanessa zdążyła
zapytać. - I dlatego tym bardziej go lubię. Nie jest oślizgły, wiesz? Nawet nie gapił się na mój
biust.
- Wow! - Vanessa była pod wrażeniem.
- W każdym razie - dodała Jenny, popijając czekoladę - wyjechał na ten weekend do
Brown. Ciekawe, czy wpadnie tam na Dana.
- Może. - Vanessa wzruszyła ramionami, starając się sprawiać wrażenie, że jej to nie
obchodzi. Miała już dość, że za każdym razem, kiedy tylko ktoś wspomni o Danie, dostawała
gęsiej skórki.
Kelnerka przyniosła humus; Vanessa zatopiła w nim pitę.
Jenny wiedziała, że Vanessa nadal ma fioła na punkcie Dana - jej film był tego dowo-
dem. Ale Dan był teraz z Sereną. A skoro Dan był z Sereną, Jenny miała do niej nieograni-
czony dostęp, tak jak zawsze tego chciała, prawda?
Zanurzyła w humusie mały paluszek, podniosła do ust i zaczęła ssać w zamyśleniu.
Dan - czy był z Sereną, czy nie - jest takim samym ponurakiem. Kiedy zastanowiła się nad
tym głębiej, uświadomiła sobie, że wcale nie potrzebuje, żeby ci dwoje ze sobą chodzili, by
kumplować się z Sereną. W końcu pomogła jej przy filmie. Mogła z nią rozmawiać, kiedy tyl-
ko chciała. Nie była już tylko młodszą siostrą Dana. Była Jennifer, była sobą i miała super-
chłopaka, który wkrótce kończył szkołę.
Podniosła wzrok i uśmiechnęła się do Vanessy. Może mogłaby jej pomóc.
- Wiesz, Serena próbowała przeczytać jedną z ulubionych książek Dana - powiedziała.
- I kompletnie jej się nie podobała. Nawet nie zdołała jej dokończyć.
- No i...? - Vanessa zmarszczyła brwi.
Jenny wzruszyła ramionami. - Po prostu nie wydaje mi się, żeby do siebie pasowali, to
wszystko.
- I to mówi dziewczyna, która była gotowa lizać Serenie stopy, gdyby tylko ją o to po-
prosiła?
Jenny otworzyła usta, żeby powiedzieć coś w swojej obronie, a potem je zamknęła. To
była prawda. Łaziła za Sereną jak zakochany szczeniak. Ale koniec z tym. Teraz nazywała się
Jennifer.
- Myślę tylko, że jeśli nadaj czujesz coś do Dana, powinnaś coś z tym zrobić, i tyle.
Mogłabyś się zdziwić.
- Akurat! - Vanessa chwyciła trójkątną pitę i rozdarła ją gniewnie na pół.
- A właśnie że tak.
Vanessa nie lubiła być przez nikogo pouczana, zwłaszcza przez jakąś smarkulę. Ale
Jenny wydawała się szczera, a jeśli także ona miała być szczera z samą sobą, musiała przy-
znać, że faktycznie ciągle zależy jej na Danie.
Przejechała dłonią po swojej prawie łysej głowie i spojrzała Jenny prosto w oczy.
- Tak myślisz? - zapytała.
Jenny przechyliła głowę. Vanessa była całkiem ładnie zbudowana. Z odrobiną szminki
mogłaby właściwie uchodzić za dziewczynę. Poza tym nie była nawet w połowie tak twarda i
dziwna, jak udawała.
- Może byś musiała odrobinę zapuścić włosy. Już jesteście przyjaciółmi. Teraz musi-
cie tylko przejść na następny poziom.
Dajcie dziewczynie chłopaka, a od razu stanie się ekspertem od związków.
B kompletnie puszczają nerwy
- Jak poszło? - zapytał Aaron, kiedy Blair wróciła po rozmowie. Siedział na masce sa-
aba, brzdąkając na gitarze i paląc kolejnego ziołowego papierosa. Czuł się w Yale jak w
domu.
- Chyba dobrze - powiedziała niepewnie Blair. Rzeczywistość jeszcze do niej nie do-
tarła. Otworzyła drzwi, usiadła w fotelu i ściągnęła buty. - Czuję, że zrobił mi się pęcherz.
Cholerne buty.
Aaron też wsiadł do samochodu.
- O co cię pytali?
- No wiesz, dlaczego akurat Yale i takie tam - mruknęła ogólnikowo Blair. Cała ta roz-
mowa stała się dla niej tylko mglistym wspomnieniem. Była zadowolona, że już po wszyst-
kim.
- Czyli nic nadzwyczajnego - stwierdził Aaron. - Na pewno świetnie ci poszło.
- Taaak. - Blair odwróciła się i sięgnęła po swoją torbę. Na tylnym siedzeniu leżały
Opowiadania wybrane Edgara Allana Poe.
Blair przypomniała sobie jedno z pytań: „Możesz mi opowiedzieć o ulubionej książce,
jaką ostatnio czytałaś?”
O nie!
Nagle cały koszmar powrócił.
Zaczęła się wiercić, drżąc.
- Cholera - szepnęła.
- Co?
- Zawaliłam sprawę. Kompletnie wszystko spieprzyłam.
- Co masz na myśli?
Blair potarła pryszcza nad brwią.
- Zapytał mnie, czy ostatnio przeczytałam jakąś dobrą książkę. I wiesz, co powiedzia-
łam?
Aaron potrząsnął głową.
- Co?
- Powiedziałam mu, że niczego nie czytałam, bo moje życie to kanał. Przyznałam się
do kradzieży w sklepie. Powiedziałam mu, że miałam ochotę ze sobą skończyć.
Aaron tylko się jej przyglądał szeroko otwartymi oczami.
Blair spojrzała za szybę, na piękne miasteczko uniwersyteckie. Chciała studiować w
Yale od czasu, kiedy po raz pierwszy przyjechała z ojcem na mecz futbolowy Yale z Harvar-
dem w jakiś weekend dla absolwentów; miała wtedy sześć lat. Yale to było jej przeznaczenie.
Tak dużo pracowała. Dlaczego nie wychodziła już na żadne imprezy w tygodniu? Bo cały
czas się uczyła. Była tak pewna, że się dostanie, a w ciągu kilku krótkich chwil wszystko za-
waliła. Jak po tym wszystkim spojrzy ludziom w twarz?
Aaron położył rękę na jej ramieniu.
- A tak jest? To znaczy, chcesz ze sobą skończyć?
- Nie. - Pierś jej falowała, kiedy po policzkach popłynęły łzy wściekłości. - Chociaż
pewnie powinnam po tej rozmowie.
- Naprawdę kradłaś w sklepie?
- Zamknij się! - burknęła, zrzucając z ramienia jego dłoń. - To wszystko twoja wina.
Trzymałeś mnie do późna na nogach. Powinnam przyjechać rano pociągiem, tak jak planowa-
łam.
- Ej, to nie ja kazałem ci gadać bzdury - zwrócił jej uwagę. - Mimo wszystko nie
przejmowałbym się tym. Rozmowa wstępna to jeszcze nie wszystko, zaledwie jakaś jedna
piąta całego procesu. Ciągle masz szanse. A nawet jeśli się nie dostaniesz, jest jeszcze z mi-
lion innych dobrych szkól, do których możesz pójść.
Blair usiłowała sobie przypomnieć, jak przebiegła reszta rozmowy. Może to drobne
potknięcie nie miało aż takiego znaczenia.
A potem przypomniała sobie, co zrobiła na samym końcu.
- O Boże! - Walnęła głową o zagłówek.
Aaron włożył kluczyk do stacyjki i zapalił silnik.
- No co?
- Pocałowałam go.
- Kogo?
- Tego faceta, z którym miałam rozmowę. Pocałowałam go w policzek przed wyj-
ściem. - Dolna warga jej drżała, po twarzy potoczyło się więcej łez. - To była kompletna bła-
zenada.
- Wow! - Aaron był pod wrażeniem. - Pocałowałaś faceta na rozmowie kwalifikacyj-
nej? Założę się, że ty pierwsza coś takiego zrobiłaś.
Nie odpowiedziała. Odwróciła się do okna, skuliła ramiona i żałośnie płakała. Co teraz
powie ojcu? Co powie Nate'owi? Tyle mu truła, że nie myśli poważnie o Yale, a sama zamie-
niła swoją rozmowę wstępną w farsę.
- Wiesz co? - powiedział Aaron, wycofując samochód z parkingu. - Myślę, że powin-
niśmy stąd spadać, zanim zadzwonią po gliny, nie? - Uśmiechnął się, podniósł z podłogi brud-
ną serwetkę z Dunkin' Donuts i podał ją Blair, żeby wydmuchała nos.
Blair pozwoliła, by serwetka z powrotem opadła na podłogę. Nie mogła zrozumieć,
jak się w to wpakowała. Podróżowała brudnym samochodem z przesadnie optymistycznym
wegetarianinem z dredami, który wkrótce miał zostać jej przyrodnim bratem. Siedziała do
późna w nocy, opychając się śmieciowym jedzeniem i żłopiąc piwo. Wymiękła na rozmowie
wstępnej i pocałowała obcego faceta, całkowicie przekreślając swoją przyszłość. Tego typu
rzeczy nie przydarzały się jej. Dotyczyły frajerów z problemami. Aktorów, którzy przycho-
dzili ciągle na castingi, ale nigdy nie dostali głównej roli. Ludzi, którzy mieli kiepskie włosy,
problemy z cerą, koszmarne ubrania i brak ogłady towarzyskiej. Blair ponownie dotknęła
pryszcza na czole. O Boże! W co ona się zamienia?
- Chcesz pojechać na jakieś śniadanie? - zapytał Aaron, wjeżdżając na główną drogę
przez New Haven.
Blair zatopiła się w swoim fotelu. Nie mogłaby niczego przełknąć. Nigdy więcej.
- Po prostu zawieź mnie do domu - powiedziała ze wstrętem.
Aaron puścił płytę Boba Marleya i skierował się na autostradę. Blair tymczasem wy-
glądała za okno, usiłując znaleźć jakieś powody do życia.
W poniedziałek był ich szkolny festiwal filmowy. Jeśli wygra, będzie mogła dodać do
swojej listy kolejne osiągnięcie i, być może, w Yale przymkną oko na sprawę jej niefortunnej
rozmowy wstępnej. Może wybaczą jej to dziwaczne zachowanie, bo w końcu była artystką. A
jeśli mimo to nie dostanie się do Yale, mogłaby zacząć kreować się na artystkę pełną gębą,
zacząć ubierać się wyłącznie na czarno jak ta dziwaczka Vanessa i ubiegać się o przyjęcie na
Uniwersytet Nowojorski albo Pratt. A jeśli nie wygra? Będzie miała jeszcze jedną pozycję do
dodania na listę powodów, dlaczego jej życie jest w totalnej rozsypce.
Jakby nie było jeszcze dość, na przyszły weekend jej matka zaplanowała dzień pięk-
ności i uroczysty lunch z druhnami. A ona, Blair, będzie musiała być miła i tryskać entuzja-
zmem. Może nawet będzie musiała rozmawiać z Sereną. Hura, hura!
A w sobotę za dwa tygodnie będzie w końcu ten wielki dzień - wesele. I jej urodziny.
Dzień, w którym miała wreszcie stracić dziewictwo z Nate'em. Zacisnęła oczy, próbując przy-
wołać obraz, który sobie wcześniej wymarzyła - Nate otwiera butelkę szampana w ich hotelo-
wym apartamencie, ubrany w seksowne kaszmirowe spodnie od pidżamy. Ale jej głowę wy-
pełniła zupełnie inna wizja. Wyobraziła sobie, jak pies Aarona biegnie do niej truchtem z ja-
kimś listem w zaślinionej paszczy. List jest na papierze firmowym Yale, a jego treść brzmi:
„Droga pani Waldorf, z żalem informujemy, że pani podanie o przyjęcie do Yale zostało od-
rzucone. Dziękujemy, że pani próbowała, życzymy udanego życia. Z poważaniem. Komisja
Rekrutacyjna Uniwersytetu Yale”.
Blair otworzyła oczy. Nie! - powiedziała sobie stanowczo. Nie jest frajerką. Niezależ-
nie od wszystkiego dostanie się do Yale. Pójdą tam razem z Nate'em. Zamieszkają razem i
będą to robić, kiedy tylko będą chcieli. To było życie, które sobie wymarzyła, i tak właśnie
będzie.
Odwróciła się do Aarona.
- Zaraz po powrocie zadzwonię do mojego ojca i poproszę, żeby przekazał Yale jakąś
darowiznę - powiedziała z determinacją. Właściwie nie było to żadne przekupstwo, prawda?
Coś takiego jest przecież na porządku dziennym! A poza tym nie była złą uczennicą ani nic
takiego.
Ale na pewno facet, z którym miała rozmowę wstępną, nie zapomni tak szybko tego
pocałunku. Jej ojciec będzie musiał zrobić naprawdę dużą darowiznę.
tematy ◄ wstecz dalej ► wyślij pytanie odpowiedź
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucier-
pieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie
!
KTO JEST Z KIM?
Czy D już kompletnie odpuścił sobie S? Czy S zwodzi D celowo, czy nie jest niczego świadoma, na
ten swój cudowny sposób? A czy N faktycznie traktuje J poważnie? To znaczy, czy naprawdę zamie-
rza porzucić B, kiedy ta jest w potrzebie? Dla dziewczyny z dziewiątej klasy?? Możecie obstawiać.
TO BYŁO NIEUNIKNIONE
Władze Uniwersytetu Yale właśnie poinformowały o przekazaniu uniwersytetowi Winnicy Waldorfa; do
programu zajęć został dopisany nowy przedmiot: zarządzanie winnicą. Studenci mają produkować
własne wino, które będzie sprzedawane przez lokalnych kupców, z nazwą uniwersytetu na etykiecie.
Co semestr grupa studentów będzie mieszkać i pracować w nowej winnicy uniwersyteckiej na połu-
dniu Francji, doskonaląc się w sztuce wyrobu wina, degustując francuskie potrawy i szkoląc język.
Będą mówili po francusku jak rodowici Francuzi. Winnica rozkwitnie tego lata dzięki hojności przewidu-
jącego rodzica.
Wygląda na to, że tatuś wyzbywa się majątku, ale B i tak będzie musiała zaczekać do kwietnia, zanim
dowie się, czy została przyjęta, tak jak reszta nas. To napięcie mnie zabija!
Wasze e - maile
P:
Cześć P,
Słyszałam parę rzeczy o wszystkich filmach biorących udział w szkolnym festiwalu filmo-
wym (też chodzę do Constance). Uważam, że powinna wygrać B. Poważnie. Wiem, że jej
film może wydawać się trochę monotonny, ale mają w nim być wykorzystane te superefekty
jak z klipów na MTV, Chodzę z nią na zajęcia z filmu i jest najlepsza z montażu, więc założę
się, że wyszło całkiem fajnie. S nie wie nawet, jak włączyć kamerę, a filmy V są zawsze ta-
kie pretensjonalne. To tyle.
Deszczowy Dzień
O:
Cześć, DeszczowyDzień,
Myślałam, że film B będzie tam trochę nie na miejscu, ale chcę ci wierzyć na słowo.
Wszystko zależy od decyzji sędziów w poniedziałek. A przegrani zawsze okazują swoje
rozgoryczenie na różne oburzające sposoby. Nie mogę się doczekać!
P
Na celowniku
J i V robią zakupy w Domsey w Williamsburgu. V nawet kupuje klasyczną małą czarną. Musi jej na-
prawdę zależeć na D. B i A wpadają na jej matkę, jego ojca i organizatora ich wesela w drodze do ich
mieszkania na Siedemdziesiątej Drugiej ulicy. B nie wyglądała na szczęśliwą. D, S, N i ich kumple wy-
sypują się z Grand Central w niedzielne popołudnie. Cała szóstka wygląda na skacowanych, ale to
żadna nowość.
I JESZCZE JEDNO
Przed nami Święto Dziękczynienia, więc czas podziękować za to, co mamy. No więc... dziękuję za te
świetne skórzane spodnie w Intermix i cudowny skórzany płaszczyk, który dorwałam w Scoop. Dzięku-
ję też za wszystkich chłopców, których znam, i tych, których jeszcze nie poznałam, i za to, że z wie-
kiem robią się coraz fajniejsi. I dziękuję wam wszystkim, że ciągle odstawiacie jakieś numery, dzięki
czemu mam zawsze o czym plotkować.
Więcej wkrótce.
Wiem, że mnie kochacie
plotkara
a zwyciężczynią jest...
Pani McLean, dyrektorka szkoły Constance Billard, wydala rozporządzenie, że uczen-
nice ze starszych klas będą zwolnione z dwóch ostatnich lekcji w poniedziałek, by uczestni-
czyć w festiwalu filmowym. Dziewczyny z klas od siódmej do dwunastej wypełniły audyto-
rium. Nad podestem zwisał z sufitu olbrzymi biały ekran. Uczestniczki konkursu siedziały w
pierwszym rzędzie, wśród nich Blair, Vanessa i Serena. Arthur Coates, sławny aktor, ojciec
Isabel, stał na podeście, szykując się do wygłoszenia mowy i przedstawienia filmów.
Serena siedziała na końcu rzędu, pod oknem, przyglądając się elegancko ubranym
przechodniom paradującym po Dziewięćdziesiątej Trzeciej. Paznokcie miała już kompletnie
obgryzione i nierówne, a w zaciągniętych czarnych rajstopach wielkie oczko od kostki aż do
uda.
I tak wyglądała świetnie. Jak zawsze.
Ale nerwy ją zżerały. Film to jej jedyny projekt w ramach zajęć dodatkowych. Wygra-
na była w jej wypadku jedynym sposobem na udowodnienie władzom uczelni, że jest kimś
więcej niż tylko dziewczyną, którą wyrzucono z francuskiej szkoły, bo nie raczyła wrócić na
czas po wakacjach i olała pierwsze tygodnie nauki, czy dziewczyną z kiepskimi stopniami.
Nie była kompletną nieudacznicą. Była kreatywna. Miała duże możliwości. Miała dobry gust.
A jeśli nie będą potrafili tego dostrzec, to pieprzyć ich... Racja?
Vanessa też była zdenerwowana, choć nie dawała nic po sobie poznać. Siedziała bez-
władnie na swoim krześle, ryjąc iksy na wierzchu swojego czarnego segregatora i spoglądając
z wściekłością nad czubkami swoich martensów na drewnianą podłogę audytorium. Miała
gdzieś, że Ruby i Clark nie rozumieli jej filmu. Jenny powiedziała, że jej się podobało. I na-
wet jeśli cała historia nie wyszła tak, jak chciała, a pomiędzy Danem i Marjorie nie było zu-
pełnie iskrzenia, zdjęcia były doskonałe. Jeszcze zanim nawet zaczęła robić ten film, liczyła
na wygraną. To by przesądziło sprawę jej wcześniejszego przyjęcia na Uniwersytet Nowojor-
ski.
Blair odczuwała sensacje żołądkowe z wielu różnych powodów. Dzwoniła do Nate'a,
wysyłała mu e - maile, próbowała go złapać na Gadu - Gadu, od kiedy tylko wróciła do mia-
sta w sobotę po południu, a on nie odpowiadał. Zeszłego wieczoru chciała przypuścić szturm
na jego dom, żeby się przekonać, o co chodzi, ale matka zaciągnęła ją na degustację do hotelu
St. Claire, żeby pomogła wybrać menu na jej wesele. Tak jakby Blair coś obchodziło, czy qu-
enelle nie jest za bardzo rybiaste, a sos do sałatki zbyt tłusty. W końcu stanęło na czterech da-
niach i musiała przysłuchiwać się niedorzecznej dyskusji jej matki z organizatorem wesela,
czy aranżacje kwiatowe powinny być wysokie, czy raczej niskie - kwiaty na długich łodygach
czy krótko przycięte. Wysokie oznaczały, że ludzie będą mieli problem, żeby coś nad nimi
zobaczyć. Niskie za to nie były aż tak imponujące. W końcu postanowili pójść na kompromis,
tak jakby nie było to najbardziej oczywiste rozwiązanie na świecie.
Kiedy wróciła do domu, na sekretarce była wiadomość od ojca, który pytał, jak poszła
jego misiaczkowi rozmowa wstępna w Yale. Blair nie oddzwoniła. Wspomnienie tej bezna-
dziejnej rozmowy prześladowało ją jak cuchnący cień i nie chciała o tym z nikim rozmawiać.
Rozmowa na ten temat byłaby jak przyznanie się do porażki, a ona nie czuła się jeszcze na to
gotowa. W zamian wysłała ojcu radosnego e - maila o tym, jak bardzo facet, który przeprowa-
dzał z nią rozmowę, był zafascynowany winem i że od łat starał się dodać zarządzanie winni-
cą do listy zajęć. Nie wspomniała nic o faktycznym przebiegu rozmowy; napisała tylko, że ja-
kaś darowizna zabezpieczy jej, już dość pewne” miejsce w Yale. Tymi paroma zdaniami spra-
wiła, że jej ojciec zapragnął ponad wszystko podarować Uniwersytetowi Yale całą swoją po-
siadłość. Blair była mistrzynią perswazji.
A dzisiejszy konkurs filmowy był dla niej kolejną szansą na odmianę jej losu.
Coś musiało się zmienić. Po prostu musiało.
- Witam wszystkich serdecznie - powiedział pan Coates, błyskając swoim notorycznie
olśniewającym uśmiechem. Jako nastolatek grał w serialu telewizyjnym, po dwudziestce zdo-
byli platynowy album i nagrał pełno seksownych klipów. Teraz był gwiazdą i grał w rekla-
mach Pepsi. - Mam dzisiaj przyjemność przedstawić kolejne pokolenie nowych talentów
przemysłu filmowego.
Potem zrobił krótki wywód na temat historii kobiet w filmie. Marylin Monroe. Audrey
Hepburn. Elizabeth Taylor. Meryl Streep. Nicole Kidman. Julia Stiles.
Potem zapowiedział pierwszy film - Sereny. Światła zostały przyciemnione i rozpo-
częła się projekcja.
Serena czuła nerwowe łaskotanie w żołądku, kiedy patrzyła na swój film, który oglą-
dała już chyba po raz setny. Mimo to film trzymał w napięciu. Co więcej, w zasadzie zaczęła
być z niego dumna.
- Hm. Chyba można użyć słowa „dziwne”? - szepnęła Becky Dormand do swojego od-
działu dziewiątoklasistek.
- O mój Boże. Ale dziwkarsko wygląda w tej sukience, nie? - szepnęła Rain Hoffstet-
ter do Laury Salmon w ostatnim rzędzie, gdzie siedziały najstarsze dziewczyny.
- I dokładnie widać było jej goły cycek w lustrze przebieralni - odszepnęła Laura.
Kiedy ekran zasnuł się czernią i zapaliły się światła, widownia zaczęła bić brawa. Nie
był to jakiś dziki, niepohamowany, histeryczny aplauz, ale całkiem solidne oklaski. Ktoś za-
gwizdał i Serena wyciągnęła szyję, żeby go zlokalizować. To był pan Beckham, który uczył
filmu. A ona nawet nie chodziła na jego zajęcia.
- Słyszałam, że nawet nie zrobiła tego filmu sama - szepnęła Kati Farkas do Isabel Co-
ates. - Zapłaciła sławnemu reżyserowi, żeby go za nią nakręcił.
Isabel pokiwała głową.
- No, chyba chodzi o Wesa Andersona - powiedziała.
Następnie pan Coates zapowiedział dwa kolejne filmy. Pierwszy był zapisem rozmo-
wy Carmen Fortier z jej dziewięćdziesięcioczteroletnią babcią, która toczyła się głównie wo-
kół korzyści wynikających z oglądania Ulicy Sezamkowej i raczej nie miała zbyt wielkiego
sensu. Kolejny film był o tym, jak Nicki Button jeździ po swojej wiejskiej posiadłości w
Rumson w New Jersey; nudne jak flaki z olejem, zwłaszcza kiedy wyliczała imiona wszyst-
kich wypchanych zwierząt, jakie uzbierały się im przez lata. Świrek. Larry. Szczekacz. Ralf.
Chrum - pieprzony - Chrum.
No kogo to, u diabła, obchodziło?
Dziewczyny klaskały uprzejmie, a potem pan Coates zapowiedział film Vanessy.
Gdy na wielkim ekranie pojawiła się Marjorie ze swoją porośniętą rudymi lokami gło-
wą, Vanessa zaczęła nerwowo chichotać. Rzadko się śmiała czy nawet uśmiechała publicznie,
ale Marjorie była tak śmieszna, że nie mogła się powstrzymać. Cała aż się trzęsła ze śmiechu i
musiała odwrócić wzrok. Siedząca obok niej Blair Waldorf skrzyżowała nogi w ten swój su-
kowaty sposób i posłała Vanessie nieprzyjemne spojrzenie. Potem kamera przesunęła się
pieszczotliwie nad leżącym Danem i Vanessa przestała się śmiać. Boże, był taki piękny.
Kiedy film dobiegł końca, na sali przez chwilę panowała cisza. Potem zaczęła klaskać
Jenny, a zawtórowała jej reszta dziewiątoklasistek. Pan Beckham głośno zagwizdał i sala wy-
buchła brawami.
- Super, Marjorie! - zawołały dziewczyny z dziesiątej klasy.
- Ten motyw z prezerwatywą był naprawdę obrzydliwy - szepnęła Kati do Isabel na
końcu sali.
- Co to w ogóle było? - zapytała Laura.
- Ta dziewczyna jest naprawdę pomylona - stwierdziła Rain.
W końcu nadeszła kolej Blair.
Blair przyciskała swojego palmpilota kurczowo do piersi, kiedy Audrey Hepburn na
okrągło jadła swojego croissanta. Z tyłu audytorium jej przyjaciółki tańczyły w rytm muzyki,
a kiedy film się skończył, zaczęły głośno klaskać.
- To było super - powiedziała Isabel do Kati. - Prawda?
- Absolutnie - zgodziła się Kati.
- Niezłe - szepnęła Becky Dormand do swoich przyjaciółek. - Zwłaszcza że nie miała
na to zbyt dużo czasu, bo jest zajęta wypełnianiem formularzy z prośbą o przyjęcie do wszyst-
kich uczelni na Wschodnim Wybrzeżu.
- Słyszałam, że nawet jak dostanie się do Yale, będzie musiała przełożyć rozpoczęcie
studiów o rok, by poddać się w tym czasie intensywnej terapii - dodała jakaś inna dziewiąto-
klasistka.
- Pewnie chodzi ci o tę sprawę z jej nowym bratem? Słyszałam, że sypiają ze sobą, od
kiedy tylko się wprowadził - powiedziała Becky.
- Obrzydliwość! - wykrzyknęły pozostałe dziewczyny.
Wreszcie Arthur Coates wstał. W dłoni trzymał białą kopertę.
- Wiecie, że tak naprawdę nie ma tu ani zwycięzców, ani przegranych - zaczął.
Blair przełknęła nerwowo ślinę. Tak, tak, tak. No, otwieraj tę pieprzoną kopertę.
- A zwyciężczynią jest...
Chwila ciężkiego napięcia.
- Serena van der Woodsen!
Kompletna cisza.
Potem wstała Vanessa i zagwizdała przeciągle, jak nauczyła ją siostra. Wolałaby sama
wygrać, ale film Sereny był dobry i pieprzyć to - czuła dumę, że się do tego przyczyniła. Kie-
dy Jenny zobaczyła Vanessę, również wstała i zaczęła głośno klaskać. Potem podniósł się pan
Beckham i krzyknął: „Brawo”, a wtedy do aplauzu przyłączyła się reszta szkoły.
Serena podeszła do podestu oszołomiona szczęściem i odebrała nagrodę - dwa bilety
do Cannes na wiosenny festiwal filmowy; nagroda obejmowała również trzy noce w pięcio-
gwiazdkowym hotelu. Wahała się, zakładając za uszy swoje błyszczące jasne włosy, w końcu
nachyliła się do mikrofonu.
- Chciałabym, żeby przyszły tu jeszcze dwie dziewczyny - powiedziała. - Vanessa
Abrams i Jennifer Humphrey. Nie poradziłabym sobie bez ich pomocy.
Vanessa pokazała Jenny język przez audytorium, a potem podeszła do podium i stanę-
ła obok Sereny. Było nie było, to ona wszystko filmowała. Zasługiwała na jakieś uznanie, bo
dzięki niej ten film w ogóle wypalił.
Serena uścisnęła dłoń Vanessy i wręczyła jej bilet na samolot.
- Dzięki - szepnęła. - Chcę, żebyś to wzięła.
Jenny przedarta się podniecona po kolanach swoich koleżanek z klasy i podeszła do
Sereny i Vanessy. Serena pocałowała ją w policzek i wcisnęła jej do ręki drugi bilet.
- Jesteś niesamowita - powiedziała.
Jenny spiekła raka. Nigdy wcześniej nie stała przed całą salą.
To się nie dzieje naprawdę, myślała Blair. Siedziała sztywno, zamknęła oczy. To się
jej tylko śniło. Była dopiero trzecia nad ranem. Poniedziałek się jeszcze nie zaczął. Minie parę
godzin, zanim wejdzie dumnie na podest w swoim liliowym sweterku, żeby odebrać nagrodę
od pana Coatesa.
Otworzyła oczy. Serena nadal uśmiechała się promiennie do widowni. To było takie
irytujące.
A Blair nadal grała w najbardziej przygnębiającym filmie, jaki kiedykolwiek powstał.
Filmie, który był jej życiem.
udręczony romantyk nie jest w stanie odmówić
- Wygrałam! - wykrzyknęła Serena.
Dan kopnął rozbitą butelkę po West End Avenue i przycisnął komórkę do ucha.
- Co takiego? - zapytał, starając się nie okazać zainteresowania.
- Festiwal filmowy - wyrzuciła jednym tchem. – Podobało im się! Nie mogę uwierzyć.
Vanessa nawet powiedziała, że mogłabym pomyśleć o jakiejś szkole artystycznej. Mogłabym
zostać filmowcem!
- Świetnie. - Dan nie potrafił wymyślić bardziej stosownej odpowiedzi. Za każdym ra-
zem, kiedy słyszał głos Sereny, czy tylko o niej myślał, czuł się jakby był na torturach.
- W każdym razie chciałam tylko, żebyś wiedział, skoro widziałeś ten film i w ogóle -
powiedziała Serena.
Cisza.
- Dan?
- Tak?
- Tylko upewniam się, że dalej tam jesteś. Tak czy owak - nawijała dalej - w ten week-
end będę musiała zaliczyć takie tam pierdoły związane z przygotowaniem do ślubu, więc
pewnie nie będziemy mogli się spotkać. Ale nadal idziesz ze mną na to wesele, prawda?
Dan potrząsnął głową. Odmów jej, nakazywał mu rozum.
- Obiecałeś - przypomniała mu Serena.
- Jasne - powiedział. Jego serce za każdym razem wygrywało.
- Super! - wykrzyczała Serena. - Okay, zadzwonię później. Cześć.
Rozłączyła się. Dan usiadł na dolnym stopniu schodów czyjegoś domu i drżącą dłonią
zapalił papierosa. Może przesadzał? Czy to możliwe, że wszystko źle zrozumiał? Może Sere-
nie zależało, przynajmniej trochę?
To już było coś, czym można się było łudzić.
I coś, czym można się było bez końca zadręczać.
J po prostu lepiej smakuje
- I co, podobało ci się w Brown? - zapytała Jenny Nate'a. Siedzieli przy stawie z łód-
kami w Central Parku, patrząc, jak mali chłopcy puszczają swoje łódeczki między leniwymi
kaczkami i unoszącymi się na powierzchni wody liśćmi. Nate trzymał ją za rękę i było tak
przyjemnie, że Jenny nie dbała o to, czy rozmawiają, czy też nie.
- Uhm - mruknął Nate. - To znaczy, ciągle muszę dobrze zaliczyć ten semestr, napisać
esej i tak dalej. Ale naprawdę nie myślałem o tym, żeby od razu w przyszłym roku iść do col-
lege'u, wiesz? A teraz jestem tym nawet podjarany. - Uniósł dłoń Jenny do swojej twarzy i
przyglądał się jej malutkim paluszkom.
- Co robisz? - zachichotała.
- Nie wiem. Ale cieszę się, że cię widzę - uśmiechnął się do niej. - Jennifer, myślałem
o tobie przez cały weekend, a teraz jesteś tu ze mną.
- Ja też o tobie myślałam - powiedziała z nieśmiałym uśmiechem. Znowu zastanawiała
się, czy Nate ją pocałuje.
- Chodziło mi coś niegrzecznego po głowie, kiedy byliśmy w parku - ciągnął Nate. -
No wiesz, kiedy przyszli moi kumple.
Jenny pokiwała głową. Tak?
- Chciałem wtedy coś zrobić - powiedział Nate. - Powinienem był pójść na całość i po
prostu to zrobić.
Tak, tak!
Nate przyciągnął ją do siebie. Oboje mieli otwarte oczy i uśmiechali się w trakcie po-
całunku.
Jenny całowała się z dwoma chłopakami jednego razu na przyjęciu, kiedy grali w bu-
telkę, ale całowanie się z Nate'em! było najwspanialszym wydarzeniem w jej całym życiu.
Czuła, że zaraz wybuchnie ze szczęścia.
Nate był zaskoczony, jak dobrze całowała. Było o wiele lepiej, niż kiedy całował się z
Blair. Jennifer po prostu smakowała lepiej. Jak donut albo waniliowy shake.
Odsunął się, ciągle patrząc na jej zaczerwienioną ze szczęścia twarz.
Jennifer nie wiedziała nic o Blair, a Blair nie wiedziała nie o Jennifer. Ignorował tele-
fony Blair i zasadniczo udawał, że w ogóle nie istnieje, ale jak długo mógł coś takiego cią-
gnąć? Wcześniej czy później będzie musiał coś powiedzieć.
Nie był tylko pewien co.
pedikiur w kwaśnym mleku
Po drobnych zakupach u Chanel na parterze Eleanor Waldorf i jej druhny wjechały
windą na górę centrum odnowy o szumnej nazwie Frederic Fekkai Beauté de Provence przy
Pięćdziesiątej Siódmej ulicy. Blair, jej matka, Kati, Isabel, Serena i ciotka Blair Zo Zo przy-
były tam, by poddać się zabiegom pielęgnacyjnym stóp i dłoni w mleku i miodzie, zaliczyć
maseczki błotne i, naturalnie, pogadać o weselu. Później wybierały się na lunch do Daniela,
ulubionej restauracji Eleanor Waldorf. Tam miała się z nimi spotkać druga ciotka Blair, Fran,
omijając pedikiur, bo nie cierpiała, kiedy ktoś dotykał jej stóp.
Salon piękności przypominał zatłoczoną restaurację, tyle że nie pachniało tu jedze-
niem, ale szamponem i żelem Frederica Fekkai. Był duży i jasny, pracownicy biegali tam i z
powrotem, obsługując kobiety w beżowych, przypominających szpitalne szlafrokach, które
chroniły ubrania. Wszystkie kobiety miały takie same platynowe i czerwonawe pasemka we
włosach. Był to charakterystyczny kolor dla Upper East Side.
- Ciao, mes cheries! - zawołał Pierre, miody chudy Japończyk, który pracował w re-
cepcji. - Trzy z was pójdą teraz na pedikiur, a pozostałe na oczyszczanie twarzy. Proszę bar-
dzo za mną, za mną!
Blair nie wiedziała zupełnie, jak to się stało, ale za chwilę już siedziała pomiędzy Se-
reną i swoją matką, mocząc dłonie i stopy w miskach pełnych ciepłego mleka z miodem, a
Kati, Isabel i jej ciotka miały nakładane maseczki w innej części salonu.
- Prawda, że przyjemnie? - zagruchała matka Blair, zapadając się w swój fotel.
- Moje mleko Śmierdzi - stwierdziła Blair. Żałowała, że nie postanowiła spotkać się z
pozostałymi w restauracji, tak jak to zrobiła ciotka Fran.
- Ostatnio robiłam pedikiur w wakacje - powiedziała Serena. - Moje stopy są w tak
okropnym stanie, że nie zdziwiłabym się, gdyby przez nie skwaśniało mleko.
Ja też bym się nie zdziwiła, pomyślała złośliwie Blair.
- Co robimy z paznokciami? - zapytała manikiurzystka jej matkę, rozmasowując jej
palce.
- Chcę, żeby były zaokrąglone, ale nie spiczaste - odparła Eleanor.
- A ja chcę kwadratowe - powiedziała Serena swojej manikiurzystce.
- Ja też - powiedziała Blair, choć z trudem przeszło jej przez gardło stwierdzenie, że
chce czegoś takiego samego jak Serena.
Manikiurzystka Blair poklepała ją żartobliwie po nadgarstku.
- Jesteś taka spięta. Rozluźnij się. To ty jesteś panną młodą?
Blair spojrzała na nią pustym wzrokiem.
- Nie, to ja - odpowiedziała wesoło jej matka. - To mój drugi raz - szepnęła, mrugając
irytująco do manikiurzystki.
Blair poczuła, że jej mięśnie napinają się jeszcze bardziej. Niby jakim cudem miałaby
się rozluźnić?
- Widziałam w Barneysie cudowne kaszmirowe spodnie od pidżamy - paplała dalej jej
matka. - Pomyślałam, że może kupię Cyrusowi parę w prezencie ślubnym. - Zwróciła się do
Blair. - Myślisz, że chodziłby w nich?
Serena zerknęła nerwowo na Blair, zastanawiając się, czy powinna coś powiedzieć.
Teraz miała szansę ją przytemperować i odpłacić za to, że była taką zdzirą. Mogłaby powie-
dzieć coś w stylu: „Blair, czy to nie ciebie widziałam, jak w zeszłym tygodniu kupowałaś w
Barneysie takie spodnie?” Ale Blair robiła się coraz bardziej czerwona na twarzy i Serena nie
miała serca, by cokolwiek powiedzieć. A może raczej miała za dużo serca. Blair już i tak się
nie popisała tą sprawą z kradzieżą, Serena nie chciała pogrążać jej jeszcze bardziej.
- Nie wiem, mamo - powiedziała żałośnie Blair. Swędział ją kark. Może ma alergię i
będzie musiała iść do szpitala?
Manikiurzystki skończyły masować ich dłonie i przeniosły się na niskie stołeczki,
żeby natrzeć im stopy i kostki olejkiem lawendowym.
- Nie mówiłaś mi jeszcze, jak poszło ci w Yale - stwierdziła matka Blair z błogo za-
mkniętymi oczami.
Blair wierzgnęła nogą; na podłodze utworzyła się kałuża mleka.
- Ostrożnie - poprosiła manikiurzystka.
- Przepraszam - powiedziała Blair. - Było w porządku, mamo, naprawdę super.
Serena westchnęła.
- Ja też byłam w zeszły weekend na rozmowie. W Brown. Było okropnie. Wydaje mi
się, że facet, który ją ze mną przeprowadzał, miał akurat zły dzień. Zachowywał się jak pa-
lant.
Brown? Serena była w zeszły weekend w Brown? W głowie Blair włączyły się syreny
alarmowe, dzwonki, gwizdki, a wszystko wyło przeraźliwie głośno.
- Jestem przekonana, że poszło ci lepiej, niż myślisz, skarbie - zapewniła Serenę pani
Waldorf. - Te rozmowy wstępne są naprawdę okropne. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego wy-
wierają na was tak dużą presję.
Blair wychlapała na podłogę kolejną mleczną kałużę. Nie mogła usiedzieć spokojnie.
Chciała, by manikiurzystka odczepiła się od jej nogi.
- Kiedy miałaś tę rozmowę? - zapylała Serenę.
- W sobotę - odparła Serena. Nie była pewna, czy powinna wspomnieć, że był tam i
Nate. Miała przeczucie, że raczej nie.
- O której godzinie? - pytała dalej Blair.
- O dwunastej.
Niech to jasny szlag!
- Nate też miał rozmowę w Brown - rzuciła wyzwanie Blair. - Też był umówiony na
sobotę o dwunastej.
Serena wzięła głęboki oddech.
- Tak, wiem, Widziałam go.
Blair naprężyła ze złości stopę. Co u licha? Manikiurzystka pacnęła ją w nogę.
- Spokojnie - powiedziała.
- Nate nie zadzwonił do mnie od czasu powrotu - warknęła Blair. Zmrużonymi oczami
wpatrywała się w profil Sereny.
Serena wzruszyła ramionami.
- Nate i ja w zasadzie już ze sobą nie rozmawiamy.
Z pewnością nie zamierzała wspomnieć o tym, że spała z Nate'em na jednym łóżku w
pokoju hotelowym i obudzili się ze splecionymi dłońmi. Ani że upili się beczkowym piwem
na imprezie u Erika i rzygali w krzakach za jego domem. Jednak nie rozmawiali ze sobą po
powrocie do miasta - to akurat była prawda.
- A tak w ogóle, gdzie podziewa się Nate? - ziewnęła matka Blair. Masaż stóp działał
na nią usypiająco. - Nie widziałam go od wieków.
- Ja też - syknęła Blair. Była pewna, że ma to coś wspólnego z Sereną. - Ciekawe dla-
czego.
Serena wiedziała, że Blair czeka na jakieś wyznanie z jej strony. Zamknęła oczy.
- Nie patrz na mnie - powiedziała i w tej samej chwili tego pożałowała. Wyszło tak,
jakby niemal sama się o to prosiła.
Blair podniosła się gwałtownie, rozlewając mleko z miseczek na dłonie na podłogę i
prawie przewracając wanienkę na stopy.
- Ojej! - pisnęła manikiurzystka, ześlizgując się ze stołka i lądując tyłkiem w kałuży
mleka.
- Blair, co ty wyprawiasz?! - krzyknęła matka Blair.
- Przepraszam - wydusiła z siebie Blair. Do oczu cisnęły się jej gorące łzy wściekłości.
- Nie mogę już tu dłużej wysiedzieć. Idę do domu. - Spojrzała w dół na manikiurzystkę. -
Przepraszam za ten bałagan. - I wyszła ciężkim krokiem z salonu, ślizgając się na mokrej ka-
felkowej podłodze.
- O co jej chodziło? - matka Blair zapytała Serenę. Martwiła się o córkę, ale nie zamie-
rzała biec za Blair i zrezygnować tym samym z przyjemności rozpieszczania przez manikiu-
rzystkę.
Serena potrząsnęła głową. Nie miała nic wspólnego z problemami Blair i Nate'em,
choć oczywiście zżerała ją ciekawość. No i też trochę martwiła się o dawną przyjaciółkę, nie-
zależnie od tego, jak Blair była dla niej ostatnio paskudna. Chyba przechodziła drobne zała-
manie nerwowe.
- Pewnie denerwuje się tym weselem - powiedziała Serena, choć była pewna, że spra-
wa ze ślubem była jedynie kroplą w morzu problemów Blair. - Wiesz, jaka ona jest.
Matka Blair pokiwała głową.
tematy ◄ wstecz dalej ► wyślij pytanie odpowiedź
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucier-
pieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie
!
NIKT NIE ZROBIŁBY TEGO LEPIEJ
W związku z jej dramatycznym wyjściem, B ominęły zabiegi pielęgnacyjne twarzy Frederica Fekkai, a
szkoda, bo drobne upiększenie zawsze robi człowiekowi lepiej. Ominęło ją również to, jak K i I upijały
się białym winem w restauracji Daniel, zapewniając jej matkę, że B i N jeszcze nie skonsumowali swo-
jego związku. Przegapiła krzyżowy ogień pytań, w który wzięły Serenę ciotki odnośnie jej planów zwią-
zanych ze studiami, i straciła olbrzymi czekoladowy suflet. Miejmy nadzieję, że nie przegapi wesela -
wszyscy i tak się będą świetnie bawić bez niej, ale to ona dostarczy całemu wydarzeniu dramaturgii.
Wasze e - maile
P:
Słyszałam, że S spała ze wszystkimi jurorami festiwalu filmowego, więc to chyba nic dziw-
nego, że wygrała.
sisi
O:
Hej, sisi,
Spała ze wszystkimi? Nawet z dziewczynami?
P
P:
cze plotkara,
jak leci? chcę ci tylko powiedzieć, że chociaż nigdy się nie spotkaliśmy, myślę, że jesteś su-
perlaską. tak przy okazji, jestem chłopakiem, chciałem ci też powiedzieć, że byłem w środę
po szkole w parku i widziałem J i N. jej trudno nie zauważyć, to znaczy jej górnej połowy,
wyglądali na bardzo zadowolonych ze spotkania, jeśli wiesz, co mam na myśli. Goodie
O:
Cześć, goodie,
Hm, dzięki za komplement. I wielkie dzięki za sensacyjną wiadomość. Wygląda na to, że N i
J spotykają się codziennie po szkole. Biedna B.
P
Na celowniku
B krąży ulicami pomiędzy domami S i N, próbując przyłapać ich na gorącym uczynku. J i N siedzą w
bibliotece publicznej na Dziewięćdziesiątej Szóstej i się uczą. Jak miło! N najwyraźniej jest zdecydo-
wany dostać się do Brown i do... serca J. S stoi w swoim oknie, ubrana w brązową sukienkę od Chloe
- matka B kupiła te sukienki wszystkim swoim druhnom. Wiem, że powinna mieć najlepszą figurę na
Piątej Alei, ale słyszałam, że wygląda odrobinę biodrzaście. Pewnie za dużo śmieciowego żarcia na
Rhode Island, co? N odbiera swój ślubny smoking od Zellera. A B widziano na meczu hokeja w Madi-
son Square Garden razem z jej starym i nowym bratem. Pewnie nawet mecz hokeja jest lepszy od
przesiadywania z przyszłą panną młodą i rozentuzjazmowanymi przyjaciółkami druhnami. Choć trudno
w to uwierzyć.
Do wielkiego dnia został już niecały tydzień. Życzę wam cudownego święta Dziękczynienia, tylko nie
obżerajcie się za bardzo, bo nie zmieścicie się w swoje weselne ciuszki!
Wiem, że mnie kochacie
plotkara
superfaceci i seksowne druhny
- W tej sukience wyglądam, jakbym miała w udach silikonowe implanty - narzekała
Kati, szturchając swoje nogi, kiedy przyglądała się swojemu odbiciu w lustrze.
- A jak mi poszarza cerę - jęknęła Isabel. Trochę kremu Lubriderm rozprowadziła po
ramionach. - Powinnam była kupić ten brązowy podkład w Sephorze - dodała, wydymając
wargi.
Blair stoczyła się z łóżka w apartamencie hotelu St. Claire i chwyciła swoją sukienkę -
długą, brązową i lśniącą, z maciupkimi perłowymi koralikami, których rządek biegł ukośnie
przez górę sukienki. Dwa delikatne, również wyszywane ramiączka. przytrzymywały górę jak
naszyjnik.
Zrzuciła z siebie biały hotelowy szlafrok i wciągnęła sukienkę przez głowę. Materiał
przylgnął do jej ciała, ale wcale nie czuła, by ją opinał - czuła się świetnie. Blair przyjrzała się
swojemu odbiciu w lustrze. W tej sukience wcale nie miała szerokich bioder. Wyglądała wy-
strzałowo. Wczoraj zaliczyła woskowanie, depilowanie, peelling, saunę i nawilżanie od cebu-
lek włosów aż po paznokcie u stóp w salonie piękności Aveda na Spring Street. We włosach
miała nowe złocisto - beżowe pasemka, a wizażysta matki pokrył całe jej ciało połyskującym,
pachnącym pudrem. Blair napuszyła włosy, które właśnie zostały ułożone przez stylistę mat-
ki. Nie obchodziło jej, że Isabel i Kati nie są zadowolone ze swoich sukienek. Nate nie będzie
mógł dzisiaj oderwać od niej rąk. Co więcej, sukienka idealnie pasowała do sandałów, które
dostała od ojca na urodziny. Wyciągnęła buty z torby i zaczęła je zapinać. Była zadowolona,
że może pozostać wierna ojcu nawet na weselu matki.
- Wiem, że mnie pragniesz - powiedziała do swojego odbicia, udając, że rozmawia z
Nate'em. Wyglądała nieziemsko i zdecydowanie była gotowa, żeby to zrobić.
- Wszystko załatwione - powiedziała Serena, wyłaniając się z łazienki w chmurze
słodkich perfum. Również i na niej sukienka wyglądała świetnie, ale Blair starała się nie pa-
trzeć. Spisała się na medal, ignorując Serenę przez całe popołudnie, kiedy je malowano i cze-
sano. Nie widziała żadnego powodu, żeby teraz zacząć zwracać na nią uwagę.
Rozległo się pukanie do drzwi.
- Hej, to ja - powiedział Aaron. - Jesteście gotowe?
Blair otworzyła drzwi. Na korytarzu stali Aaron i Tyler, obaj w smokingach. Aaron
krótko przyciął swoje dredy, więc teraz sterczały mu na wszystkie strony. Wyglądał jak
gwiazda rocka na rozdaniu nagród Grammy. A Tyler, z grzecznym przedziałkiem na włosach
i wzorowo zawiązaną muszką, ten jeden raz, wyglądał jak idealny młody dżentelman. Musiała
przyznać, że obaj wyglądali uroczo.
- Wow! - wykrzyknął Aaron. - Zajebista sukienka.
Tyler pokiwał twierdząco głową.
- Naprawdę świetnie wyglądasz, Blair.
Zmarszczyła brwi, rozkoszując się ich zainteresowaniem.
- Nie sądzicie, że mnie pogrubia?
Prawdziwa królowa dramatu.
- Daj spokój, Blair. - Aaron potrząsnął głową. - Wiesz, że wyglądasz jak ostra sztuka.
- Naprawdę tak myślisz? Blair wykrzywiła twarz w grymasie.
- Taaak. Mookie też tak uważa. Powiedział mi. Musiałem go zostawić w domu, bo na
pewno chciałby pojeździć sobie na twojej nodze, widząc cię w tej sukience.
- Odpieprz się - warknęła Blair, rozkoszując się każdą minutą. Odwróciła się do Kati,
Isabel i Sereny. - Chodźcie. Miejmy to za sobą.
Kiedy dziewczyny wychodziły z pokoju, Blair rzuciła okiem na olbrzymie łóżko.
Okay, kilka następnych godzin to będzie prawdziwe piekło. I owszem, nie miała zielonego
pojęcia, gdzie pójdzie w przyszłym roku na studia. Ale dzisiaj były jej urodziny i tej nocy
straci dziewictwo z Nate'em właśnie w tym łóżku.
- Czy ty, Cyrusie Solomonie Rose, bierzesz Eleanor Wheaton Waldorf za prawowitą
małżonkę, żeby ją kochać i jej służyć, w zdrowiu i chorobie, dopóki śmierć was nie rozdzieli?
- zapytał unitariański duchowny z ołtarza małego kościoła wszystkich wyznań Stanów Zjed-
noczonych.
- Tak.
- A czy ty, Eleanor Wheaton Waldorf, bierzesz Cyrusa Solomona Rose'a za prawowi-
tego małżonka, żeby go kochać i mu służyć, w zdrowiu i chorobie, dopóki was śmierć nie roz-
dzieli?
- O, tak.
Misty Bass przesunęła się na niewygodnej drewnianej ławce.
- Wytłumacz mi raz jeszcze, dlaczego tak szybko zdecydowali się na ten ślub - szep-
nęła do Titi Coates.
Pani Coates przybliżyła się do przyjaciółki i spojrzała na nią wymownie zza błękitnej
woalki opadającej z jej olśniewającego toczka z pawimi piórami.
- Słyszałam, że wyczyściła się z pieniędzy. To było dla nic jedyne wyjście, żeby nie
popaść w długi.
Pani Archibald nie mogła się powstrzymać, musiała się wtrącić.
- Słyszałam, że zakochała się w jego letniej posiadłości w Hamptons - powiedziała,
nachylając się do uszu Misty i Titi. - Chciała od niego odkupić, ale nie zgodził się sprzedać.
Wiec wymyśliła inny sposób, żeby dostać ją w swoje ręce.
- Jak myślicie, długo to małżeństwo potrwa? - zapytała Misty z powątpiewaniem.
Titi uśmiechnęła się zjadliwie.
- A jak długo mogłabyś żyć z czymś takim?
Przyglądały się Cyrusowi Rose'owi w szarym, prążkowanym garniturze, kremowej
koszuli, krawacie i kamizelce. Był jeszcze bardziej czerwony na twarzy niż zwykle. Miał przy
sobie złoty zegarek kieszonkowy, a na butach białe skórzane getry. Getry? Co on sobie my-
ślał, że to bal kostiumowy? Eleanor wyglądała promiennie, mimo swojej śmiesznej ciemnoró-
żowej sukienki od Little Bo Peep. Jej niebieskie oczy błyszczały od łez szczęścia, a szyja,
nadgarstki i uszy od rodowych brylantów.
Ale co ważniejsze, druhny i ich partnerzy...
Blair ściskała kurczowo swój bukiet lilii, nie spuszczając oczu z Nate'a, nie zważając
na to, co się wokół niej dzieje. Kilka dni temu Nate w końcu przysłał jej niezbyt jasnego e -
maila, w którym pisał, jak mu przykro, że nie widzieli się przez jakiś czas, ale musiał poje-
chać do Maine, by spędzić z rodziną Święto Dziękczynienia. Blair natychmiast odpisała, pi-
sząc, jak bardzo jest zdenerwowana i podniecona czekającą ich nocą. Nate nie odpowiedział,
więc mogła tylko mieć nadzieję, że wszystko się rozwiąże, kiedy znowu się spotkają.
O ile w drogę nie wejdzie im ta zdzira Serena.
Blair starała się go przyłapać, jak przypatruje się Serenie pożądliwie, ale Nate twardo
obserwował ceremonię, a jego zielone oczy migotały w rozświetlonym świecami kościele.
Postanowiła choć raz być optymistką.
Może myliła się co do nich. Pal licho Serenę - Nate był podniecony na myśl o tej nocy
tak samo jak i ona. Niby dlaczego wyglądał tak dobrze? Dosłownie emanował seksem.
Tak jak ona.
Sukienka przylegała do jej ciała jak kondom i Blair nic miała na sobie absolutnie nic
więcej, oprócz elastycznych, zakończonych u góry koronką pończoch.
No i jej urodzinowych butów, oczywiście.
Blair była gotowa, Seksmaszyna z bukietem.
Więc dlaczego Nate nawet na nią nie spojrzał?
Nate obserwował przebieg ceremonii, udając zainteresowanie, żeby uniknąć kontaktu
wzrokowego z Blair. Zauważył, że wyglądała niezwykle atrakcyjnie, ale to go tylko zmartwi-
ło - jak miał sobie z tym wszystkim poradzić? W kieszeni miał ulubiona pióro Jennifer, które
mu dała przed jego wyjazdem na Święto Dziękczynienia, żeby o niej pamiętał. Nie mógł jej
przyprowadzić na ślub z oczywistych powodów. Ale obiecał, że spotka się z nią później w ho-
telowym barze, żeby mogła go zobaczyć! w smokingu. Obiecał jej również, że powstrzyma
się od spalenia dużego skręta przed uroczystością. Teraz tego żałował. Będzie musiał stawić
czoło Blair zupełnie na trzeźwo. Wepchnął rękę do kieszeni i ścisnął pióro. Na samą myśl o
tym był roztrzęsiony.
Serena też była roztrzęsiona, choć patrząc na nią, nikomu by to nawet nie przyszło do
głowy. Za każdym razem, kiedy profesjonaliści przyłożyli swoją rękę do jej makijażu czy fry-
zury, efekt był zniewalający. Jej złote włosy błyszczały, skóra promieniowała, policzki były
zaróżowione, a brązowa sukienka opinała jej ciało, akcentując wąskie biodra, krzywiznę ple-
ców i długie, cudowne nogi.
Ale w środku Serena była w lekkiej rozsypce.
Po pierwsze i najważniejsze, martwiła się o Dana. Zachowywał się dziwnie.
Nie mogła się z nim spotkać przed ślubem, ale rozmawiała z nim zeszłego wieczoru.
Tak jakby. To ona cały czas mówiła. Dan tylko pochrząkiwał i w końcu powiedział, że zoba-
czą się na uroczystości. Serena nie wiedziała, co się z nim dzieje, ale z całą pewnością coś się
działo.
Martwiła się również o Blair, chociaż Blair przez cały dzień ją ignorowała. Dziewczy-
ny stały obok siebie i Serena dosłownie czuła, jak od Blair bije napięcie; w powietrzu niemal
fruwały ładunki elektrostatyczne.
Z drugiej strony przejścia brat Sereny, Erik, puścił do niej oczko. Wyglądał w smokin-
gu jak książę. Męski odpowiednik Sereny: złote włosy, niebieskie oczy, wysoki z piegowatym
nosem i uroczymi dołeczkami w policzkach. Kiedy Serena opowiedziała mu o rozmowie w
Brown, Erik, tak jak się można było tego spodziewać, skwitował to dwoma słowami: „Pie-
przyć ich”.
Nie była to może najbardziej optymistyczna porada, jakiej jej kiedykolwiek udzielono,
ale Serena szanowała propagowaną przez brata filozofię beztroski: w jego przypadku świetnie
się sprawdzała. Poza tym i tak teraz zastanawiała się poważnie nad jakąś szkołą artystyczną.
Odwróciła głowę, próbując wypatrzyć Dana, ale nie dostrzegła nigdzie jego brązo-
wych, rozczochranych włosów między tłumem olśniewających kapeluszy i natapirowanych
fryzur. Zastanawiała się, czy w ogóle raczył się pojawić.
Dan siedział bezwładnie w ławce na końcu; dłonie pociły mu się jak szalone, a on sta-
rał się nie słuchać krążących wokół niego uszczypliwych plotek.
- Jest jeszcze bardziej tandetnie, niż się spodziewałam - szepnęła jakaś kobieta.
- Co, u licha, ona ma na sobie? - odszepnęła jej sąsiadka.
- A co powiesz o nim? - szydziła pierwsza.
- I te sukienki druhen. Czysta pornografia!
Dan nie miał pojęcia, o czym one mówią. Dla niego wszyscy wyglądali olśniewająco,
zwłaszcza Serena. Próbował doprowadzić się do porządku, ale jego zdarte czarne mokasyny
w ogóle tu nie pasowały, a koszula nie była nawet dobrze wyprasowana. Nigdy wcześniej nie
czuł się bardziej nie na miejscu niż teraz.
Ale Serena chciała, żeby przyszedł, więc był. Jagnię gotowe na rzeź.
- Teraz pan młody może pocałować pannę młodą - oświadczył duchowny.
Cyrus chwycił Eleanor w pasie. Blair przycisnęła swój bukiet do brzucha, żeby nie pu-
ścić pawia.
Nie był to długi pocałunek, ale każde publiczne okazywanie sobie uczuć przez ludzi w
wieku twoich starych wystarczy, żeby ci się zebrało na haftowanie.
Cyrus roztrzaskał owinięty w serwetkę kieliszek od wina, a mężczyzna przy pianinie
zagrał pierwsze akordy marsza weselnego.
W końcu byli małżeństwem!
Goście weselni podążyli za młodą parą wzdłuż przejścia, a potem wyszli z kościoła.
Już na zewnątrz, na chodniku Pierwszej Alei, Blair podeszła na paluszkach od tyłu do
Nate'a i jej oddech owionął jego ucho.
- Tęskniłam za tobą - zamruczała.
Nate obrócił się na pięcie i zmusił do uśmiechu.
- Cześć. Moje gratulacje, Blair - powiedział, całując ją w policzek.
Zmarszczyła brwi.
- Czego ty mi gratulujesz? To jest chyba najgorszy dzień w moim życiu. - Przysunęła
się do niego. - No, chyba że coś z tym zrobisz.
- Co masz na myśli? - Nate nadal się uśmiechał.
- To, że nie mam na sobie bielizny. - Wypaliła prosto z mostu. Była zbyt wyczerpana,
żeby bawić się w słowne gierki.
- Aha. - Nate przestał się uśmiechać. Wbił ręce w kieszenie, gładząc palcami pióro
Jenny.
- Nawet nie złożyłeś mi jeszcze życzeń urodzinowych. - Blair wydęła wargi. Poklepała
kieszenie Nate'a. - Prezentu też dla mnie nie masz.
Dłoń Nate'a zacisnęła się na piórze, chowając je przed nią.
- Może poprosisz tamtego gościa, żeby zrobił nam zdjęcie? - zaproponował zdespero-
wany.
Fotoreporter z „Vogue'a” pracowicie pstrykał romantyczne fotki Cyrusa i Eleanor z
tyłu ich bentleya. Blair podeszła do niego i pociągnęła za rękaw.
- Zrobi mi pan zdjęcie z moim chłopakiem? - zapytała go radośnie.
Ale kiedy się odwróciła, Nate'a już nie było.
Serena, zgodnie z obietnicą, czekała na ulicy, aż Dan wyłoni się z kościoła. Podszedł
do niej ze zwieszoną głową, szurając nogami.
- Sorry za to wszystko - powiedziała Serena, ściskając go lekko. - Mam nadzieję, że
nie było to dla ciebie zbyt dziwaczne.
- Było w porządku. - Dan wsunął ręce do kieszeni swojego smokingu.
- No cóż, dla mnie to było dziwne. A ja znam tych ludzi.
Wydawała się szczerze wdzięczna, że tam był, i postanowił odrobinę wyluzować.
- Świetnie wyglądasz - rzekł.
Serena uśmiechnęła się.
- Ty też. Chodź. - Pociągnęła Dana za sobą do czekającej limuzyny, wepchnęła go na
tylne siedzenie. - Jedźmy się upić.
Mieli cały samochód dla siebie. Danowi strasznie podobał się zapach skórzanych obić.
Siedział blisko Sereny. Ich nogi się stykały.
- Dzięki, że ze mną przyszedłeś - powiedziała Serena.
Dan odwrócił głowę i spojrzeli sobie w oczy. Samochód już miał oderwać się od kra-
wężnika. Serena miała wrażenie, że Dan zamierza powiedzieć coś głębokiego.
Wtedy otworzyły się drzwiczki i Nate wetknął głowę do środka.
- Cześć - rzucił zadyszany. - Mogę się z wami zabrać? - Nie było mowy, żeby utknął
sam na sam z Blair w samochodzie.
Zza jego pleców wyłonił się Erik.
- A ja? - zapytał. Rzucił na siedzenie butelkę brzoskwiniowego schnappsa. - Przynio-
słem piciu.
Serena przesunęła się szybko, żeby zrobić miejsce.
- Im więcej, tym weselej! - wykrzyknęła rozradowana.
Dan nie odezwał się ani słowem. Zapalił papierosa.
przyjęcie weselne to średnia impreza
- Musisz być podekscytowana.
- Gratulacje, skarbie!
Blair nie przewidziała w scenariuszu na ten wieczór przyjmowania gratulacji, a jej
matka i Cyrus uparli się, by jak najbardziej przeciągnąć ten koszmar. Twarz ją bolała od
uśmiechania się i miała już dość ludzi, którzy ją całowali, tak samo jak zapewniania ich, że
jest bardzo szczęśliwa ze względu na mamę. Dobre sobie. Co gorsza, musiała pozować do
zdjęcia z ustami przyciśniętymi do tłustego czerwonego policzka Cyrusa. Obrzydliwość.
- Naprawdę można z nią zabalować - usłyszała, jak mówi komuś Aaron. Stał obok niej
i powtarzał wszystkim, jak bardzo się cieszy, że ma taką fajną nową siostrę. Blair wiedziała,
że mówi to z ironią. Miała ochotę go walnąć.
Wszystkiego najlepszego, Blair, pomyślała gorzko. Jak tylko skończy się ta komedia z
przyjmowaniem gratulacji, znajdzie Nate'a i przeprowadzi z nim poważną rozmowę. Czy on
nie widział, jak bardzo go teraz potrzebowała? Niczego nie rozumiał?
- Przynajmniej zrobili to jak należy - szepnęła Misty Bass do męża, kiedy przeszli
obok bohaterów wieczoru i ich rodzin, wchodząc do eleganckiej sali balowej hotelu St. Cla-
ire, gdzie odbywało się przyjęcie weselne. Sala mieniła się srebrem; były białe obrusy, krysz-
tały, świece. W rogu siedziała harfistka, brzdąkając dyskretnie. Kelnerzy w białych marynar-
kach roznosili wysokie kieliszki ze złotym szampanem i odprowadzali gości do wyznaczo-
nych stolików.
Gdyby Blair zaangażowała się w sprawę rozlokowania gości przy stolach, wszystko
mogłoby wyglądać odrobinę inaczej, a tak Serena, Dan, Nate i Erik siedzieli przy jednym sto-
liku (Serena między Nate'em i Danem). Naprzeciw nich znalazł się Chuck Bass, najmniej ulu-
biona osoba Sereny i Dana w całej okolicy. Przylizał do tyłu swoje ciemne włosy na żel. Te-
raz jeszcze bardziej niż wcześniej wyglądał na fiuta.
(Fiut [rzeczownik], gruboskórny, arogancki, irytujący palant. Zwykle, ale nie zawsze,
niski i łysy. Myśli, że jest najbardziej męskim facetem na sali).
Chuck był nieprzyzwoicie przystojny, prosto jak z reklamy płynu po goleniu. Fiutem
był z charakteru.
Siedział między Kati i Isabel, które ciągle wierciły się w swoich przyciasnych sukien-
kach.
Dan zaczął przypatrywać się rządkowi srebrnych sztućców.
- To nie takie trudne - powiedział ironicznie Chuck. Wskazał łyżkę od zupy. - Po pro-
stu zacznij od brzegu, a dalej pójdzie samo.
- Dzięki - mruknął Dan ponuro. Wytarł swoje wilgotne dłonie w spodnie od smokingu.
Nie powinien był tu przychodzić.
Kelnerzy przynieśli pierwsze danie. Zupę krem z dyni, dla uczczenia Święta Dzięk-
czynienia, i wielki kosz ciepłych bułek.
- Naprawdę, już się pogubiłem - ciągnął Chuck, narzucając zebranym przy stole swój
parszywy sposób bycia. Wycelował nożem od pieczywa w Serenę. - Jesteś z nim? - zapytał,
machając nożem w stronę Nate'a. - Czy z nim? - wskazał nożem Dana.
Erik roześmiał się.
- Tak właściwie - rzekł sarkastycznie - są we trójkę. Nate od zawsze leciał na Dana.
Serena ich sobie przedstawiła.
Serena zamieszała swoją zupę i przepraszająco zerknęła na Dana.
- Jestem z Danem - powiedziała. - A on pewnie mnie teraz nienawidzi.
Dan wzruszył ramionami.
- Wcale nie.
Ale zastanawiał się, jak brzmi prawdziwa odpowiedź na pytanie Chucka. Jesteś z nim?
To jak, była? Była?
W końcu wszyscy goście złożyli gratulacje i Blair wraz ze swoją nową, powiększoną
rodziną udała się do głównego stołu. Siedziała pomiędzy Aaronem i Tylerem, praktycznie
plecy w plecy z Nate'em. Nie mogła w to uwierzyć. Serena i Nate siedzieli obok siebie przy
sąsiednim stole, a ona była skazana na swoją rodzinę. Koszmar!
Odchyliła się do tyłu na swoim krześle i szepnęła Nate'owi do ucha:
- Możemy porozmawiać? Po przemówieniach?
Nate pokiwał niepewnie głową. Spojrzał na zegarek. Niedługo pojawi się Jennifer. Ist-
niała możliwość, że uda mu się uniknąć rozmowy z Blair.
Zadowolona, Blair jednym haustem wypiła kieliszek szampana. Jeśli ma w końcu stra-
cić dziewictwo z Nate'em, chciała być rozluźniona.
- Spokojnie, księżniczko - ostrzegł Aaron. - Nie chciałbym, żebyś mnie obrzygała.
- Dlaczego nie? - Uniosła kieliszek, żeby kelner go napełnił. - Mogłoby ci to dobrze
zrobić.
Cyrus mamrotał pod nosem, czytając zapiski ze stosu fiszek; ćwiczył swoją przemo-
wę.
- Nie denerwuj się, kochanie. - Eleanor poklepała go po ramieniu. - Po prostu bądź
sobą.
Blair przewróciła oczami i wychyliła kolejny kieliszek szampana. To była najgorsza
rada, jaką kiedykolwiek słyszała.
Kelnerzy zabrali talerze po zupie i rozlali więcej szampana. Cyrus Rose pocił się jak
świnia. Uniósł widelec i brzdęknął nim o swój kieliszek. Blair nie mogła wytrzymać już ani
chwili dłużej. Przepłukała szampanem usta, odwróciła się na krześle i pociągnęła za rękaw
marynarki Nate'a.
- Chodźmy już teraz - wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Nate odwrócił się i spojrzał na nią.
- Ludzie, bardzo was proszę o chwilę uwagi! - Cyrus nadal uderzał widelcem w kieli-
szek.
- Chodź! - zarządziła Blair.
Nate spojrzał na zegarek. Jennifer miała zjawić się za kilka minut. Nie ma mowy, żeby
kazał jej czekać, bo sam będzie się gdzieś szwendał z Blair, pozwalając, by wypłakiwała się
na jego ramieniu.
- Ale Cyrus właśnie wygłasza mowę - powiedział.
Blair wbiła mu paznokcie w ramię.
- No właśnie. Chodźmy.
Nate potrząsnął głową. Wziął głęboki oddech, potem wypuścił powietrze.
- Uspokój się - powiedział do Blair i odwrócił się.
Blair wpatrywała się w tył głowy Nate'a z niedowierzaniem. Nie była pewna, czy do-
brze go usłyszała. Swędział ją nagi tyłek, o który ocierała się sukienka. To się nie dzieje na-
prawdę, przekonywała siebie. Nate wcale nie zachował się jak dupek i jej nie obraził. To
wszystko działo się w jej głowie.
Cyrus odchrząknął.
- Blair! - syknęła jej matka z drugiej strony stołu.
Aaron chwycił ją za rękę i odwrócił twarzą do ich stolika.
- Nie bądź niegrzeczna - powiedział.
Na sali zapadła cisza; wszyscy czekali na przemówienie Cyrusa.
- Dziękuję wam za przybycie - zaczął. - I dziękuję, że zmieniliście swoje świąteczne
plany, żeby być tu z nami. - A potem zaczął wygłaszać tę samą żałosną przemowę, którą Blair
słyszała już od tygodnia; Cyrus ćwiczył ją, chodząc tam i z powrotem po korytarzu ich aparta-
mentu przy Siedemdziesiątej Drugiej, w kaszmirowych spodniach od pidżamy, takich sa-
mych, jakie ukradła dla Nate'a.
Siedziała bez ruchu, patrząc, jak bąbelki szampana unoszą się z dołu kieliszka ku gó-
rze. Głowa chyba jej zaraz eksploduje.
tematy ◄ wstecz dalej ► wyślij pytanie odpowiedź
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucier-
pieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie!
ŚLUBNE OGŁOSZENIE „NEW YORK TIMESA”
Eleanor Wheaton Waldorf, dama z towarzystwa Upper East Side, i Cyrus Solomon Rose, inwestor bu-
dowlany, wstąpili dziś w związek małżeński, w atmosferze skandalu, plotek i intryg. Poznali się u Sak-
sa ubiegłej wiosny i od tamtej pory prawie się nie rozstawali. Kiedy się spotkali, ona cierpiała na brak
pewności siebie, bo pierwszy mąż porzucił ją dla innego mężczyzny. Ale dzięki Cyrusowi o wszystkim
zapomniała. Cyrus zakochał się w jej uśmiechu, nowej, odchudzonej sylwetce oraz olbrzymim aparta-
mencie przy Piątej Alei, i nie zamierzał już ich wypuścić z rąk. Nie mógł się również doczekać, żeby
opuścić swoją obłąkaną na punkcie operacji plastycznych żonę. Eleanor zakochała się w radosnym
usposobieniu Cyrusa, jego seksownej fizjonomii Świętego Mikołaja i niesamowitym domu na plaży w
Bridgehampton.
Czyż nie są dla siebie stworzeni?
Panna młoda jest córką bogatego inwestora Tylera Augusta Waldorfa, już nieżyjącego, i damy z towa-
rzystwa, Mirabel Antoinette Kattrel Waldorf, również nieżyjącej - Ma dwoje dzieci; córka, Blair Cornelia
Waldorf ma siedemnaście lat, a syn, Tyler Hugh Waldorf jedenaście. Pan młody jest synem Jeremiaha
Leslie Rose'a, byłego rabina synagogi w Scarsdale, już nieżyjącego, i Lynne Dinah Bank, emerytowa-
nej dekoratorki wnętrz, która mieszka w Meksyku. Jego syn, Aaron Elihue Rose, ma siedemnaście lat.
Po absurdalnie krótkim okresie narzeczeństwa tych dwoje zawarto dziś związek małżeński. Młodzi
zdecydowali się na ślub w kościele wszystkich wyznań Stanów Zjednoczonych, ponieważ on jest ży-
dem, a ona protestantką i żadne z nich nie chciało zmieniać wyznania. Obecnie trwa przyjęcie wesel-
ne w luksusowym hotelu St. Claire przy Sześćdziesiątej Pierwszej Wschodniej. W menu znalazła się
potrawa o nazwie quenelle, czyli rybi mus, i jest wielce prawdopodobne, że jeśli popije się ją zbyt dużą
ilością szampana, można się poważnie rozchorować. Młoda para spędzi miesiąc miodowy na jachcie
na Morzu Karaibskim; przez ten miesiąc ich dzieci zostaną w domu, pozostawione same sobie.
Hm, zapowiada się interesująco!
Panna młoda przyjęła nazwisko nowego męża, tak samo jak jej syn Tyler. Jej córka Blair pozostaje
niezdecydowana, „Nie ma mowy” - brzmiała jej odpowiedź, kiedy ostatnio ją o to zapytano. Poprzednie
małżeństwa obojga młodych zakończyły się rozwodem. Swego czasu towarzyszyła temu atmosfera
skandalu, ale wznieśmy za nich potrójny toast - ruszyli naprzód!
Wracam na przyjęcie!
Wiem, że mnie kochacie
plotkara
cheek to cheek
- Mam nadzieję, że czeka na nas w holu - powiedziała zdenerwowana Jenny.
- Nie martw się - uspokajała ją Vanessa. - Znajdziemy go.
Przeszły przez obrotowe drzwi hotelu St. Claire i zaczęły się rozglądać po okazałym
holu. Obie miały na sobie małe czarne w stylu lat sześćdziesiątych, które kupiły po dziesięć
dolców w Domsey w Williamsburgu. Sukienka Jenny była obszyta gagatowymi koralikami, a
Vanessy miała aksamitne wstawki w spódnicy.
Vanessa miała na sobie również czarne kabaretki, po raz pierwszy w życiu.
Obie wyglądały bardzo retro i niezmiernie słodko.
- Tam jest! - zapiszczała Jenny, rzucając się w stronę Nate'a, który siedział sztywno na
krześle w rogu, popijając szampana.
- To dobrze - powiedziała Vanessa, nagle czując się kompletnie nie na miejscu. Co
miała ze sobą zrobić, kiedy Jenny i jej bogaty chłopaczek będą się obmacywać? - Zobaczymy
się przy barze.
Utrzymywała, że przyszła tylko po to, by wspierać moralnie Jenny, ale naturalnie mia-
ła swoje ukryte powody. Istniała szansa, że natknie się na Dana, kiedy na przykład będzie
szedł do toalety. A wtedy nie będzie miała więcej poczucia zmarnowanego czasu, że wbiła się
w sukienkę.
- Cześć, Jennifer - powiedział Nate, całując Jenny w policzek. Wziął ją za rękę.
- Cześć - powiedziała Jenny z błyszczącymi z podniecenia oczami. Chłonęła wzro-
kiem lśniące sznurowane buty Nate'a, jego elegancki smoking, jego pofalowane złotobrązowe
włosy, jego migoczące zielone oczy. - Wyglądasz... naprawdę świetnie.
Nate uśmiechnął się.
- Dzięki. Ty też.
- To co chciałbyś robić?
- Posiedźmy tu trochę, dobra?
- Okay - powiedziała Jenny.
Nate poprowadził ją do małej sofy w cichym kącie niedaleko baru.
- Chyba napiję się tylko wody mineralnej. - Jenny krzyżowała nogi i na powrót je roz-
prostowywała; była zdenerwowana. - Czuję się jakoś dziwnie.
- Jasne - odparł Nate. Kiedy pojawił się kelner, złożył zamówienie; - Dwie wody.
Wow. Naprawdę był reformowalny.
Ponownie ujął dłoń Jenny i położył ją sobie na kolana. Jenny zachichotała. Czuła się
nieswojo, będąc z Nate'em w hotelowym barze, zamiast w parku czy u niego w domu. Miała
wrażenie, że wszyscy hotelowi goście się im przyglądają.
- Nie denerwuj się - szepnął Nate. Uniósł jej małą dłoń i czule pocałował.
- Staram się. - Zamknęła oczy, wzięła głęboki oddech i oparła głowę o ramię Nate'a.
Łatwo się było rozluźnić, kiedy była z Nate'em. Czuła się przy nim bezpieczna. Otworzyła
oczy i zobaczyła, że Nate się do niej uśmiecha swoimi błyszczącymi, zielonymi oczami.
- Mam przeczucie, że będę miał przez to kłopoty - powiedział, jakby na to czekał.
- Jak to? - Jenny zmarszczyła brwi.
- Nie wiem. - Nie miał zamiaru wyjaśniać Jenny, że za ścianą znajduje się jego dziew-
czyna, Blair, prawdopodobnie uzbrojona i niebezpieczna. - Po prostu mam takie przeczucie.
Jenny ujęła jego dłoń i uścisnęła.
- Nie martw się - uspokajała go. - Nie robimy nic złego.
- Więc - powiedziała matka Blair, kiedy Cyrus skończył wygłaszać mowę, a na stół
wjechały quenelle i organiczna sałata. - Rozmawialiśmy z Cyrusem i Trierem o naszym na-
zwisku.
- A co z nim? - zapytała Blair. Szturchnęła quenelle widelcem. - Co to ma być?
- Nie pamiętasz? - zdziwiła się jej matka. - Zdecydowałyśmy się na to podczas degu-
stacji.
Blair spróbowała odrobinę.
- Smakuje jak kocie żarcie. - Odsunęła talerz i ujęła swój kieliszek z szampanem.
- No więc - ciągnęła jej matka - Tyler zgodził się przyjąć nazwisko Rose. Ja już to zro-
biłam. Zostałaś tylko ty.
Blair kopnęła nogę od swojego krzesła. Nie pierwszy raz poruszali ten temat.
- Zmieniasz nazwisko? - zapytała brata z niedowierzaniem.
Tyler pokiwał głową.
- Tak postanowiłem. Tyler Rose. Brzmi super, nie? Jakbym był DJ - em.
- Dokładnie - przyznał Aaron. Zniżył głos. - Przy deklach Tyler Rose, specjalnie dla
was na żywo, prosto z Siedemdziesiątej Drugiej ulicy.
- Zamknij się - mruknęła Blair. Jakby jej drugie imię nie było wystarczająco bezna-
dziejne, teraz jeszcze usiłowali uszczęśliwić ją jeszcze bardziej beznadziejnym nazwiskiem?
Blair Cornelia Rose? Niech się wypchają. - Już ci mówiłam. Nie zmienię nazwiska.
Matka zrobiła zawiedzioną minę.
- Och, byłoby miło, gdybyśmy wszyscy nosili jedno nazwisko. Jak prawdziwa rodzi-
na.
- Nie - upierała się Blair.
Cyrus uśmiechnął się do niej życzliwie.
- Znaczyłoby to bardzo dużo dla mnie i dla twojej matki, gdybyś to przynajmniej jesz-
cze sobie przemyślała.
Blair zacisnęła usta, żeby powstrzymać się od krzyku. Której części słowa „nie” nie
zrozumieli? Odwróciła się do tyłu, by spojrzeć na Nate'a, ale jego krzesło było... puste. Dla-
czego jej życie jest jak jeden wielki kanał?
Rybia papka podeszła jej do gardła, zmieszana z musującymi litrami szampana, które
w siebie wlała. Blair zatkała usta ręką i uciekła od stolika.
Serena i Erik ze swojej rybiej papki robili rzeźby. Quenelle było zbyt obrzydliwe do
jedzenia, a ponieważ zespół nie zaczął jeszcze grać, nie mieli nic innego do roboty. Erik za-
garnął talerz Nate'a i ustawili jedna na drugiej trzy ciapiaste rzeźby w kształcie ryb, łącząc je
w całość dwiema koktajlowymi słomkami. Erik znał się na rzeczy - w końcu studiował w
Brown architekturę.
A Danowi quenelle smakowało. Jadł powoli, zbierając się na odwagę.
- Hej, możemy chwilę pogadać? - zapytał w końcu Serenę, kładąc dłoń na stół obok jej
talerza, żeby zwrócić na siebie uwagę.
- Jasne.
- Nie zwracajcie na mnie uwagi - powiedział Erik, umacniając stos quenelle kulkami
masła. - Mam robotę.
- Co jest? - zapytała Serena. Założyła włosy za uszy i nachyliła się do Dana, całkowi-
cie się na nim koncentrując.
Dan spojrzał w jej niebieskie oczy, usiłując znaleźć to, czego szukał. Coś, co by go
przekonało, że był głupkiem, tak się zamartwiając. Że Serena kocha go równie mocno, jak on
ją. Ale nie widział nic, oprócz błękitu.
- Chciałem tylko powiedzieć, że nie miałem zamiaru... nie chciałem... kiedy wysłałem
ci tamten wiersz, myślałem... - Dan nie był już pewien, co próbował powiedzieć. Zabrzmiało
to tak, jakby przepraszał, a wcale nie było mu przykro. Nie było mu przykro z żadnego innego
powodu oprócz tego, że oczy Sereny były niebieskie i nic więcej.
- A, nie przejmuj się tym. - Serena upiła łyk szampana i zaczęła zabawiać się brzegiem
obrusa. - Po prostu trochę za bardzo się wczułeś, to wszystko - dodała.
Za bardzo się wczułeś? - zastanawiał się Dan. Co to miało znaczyć?
I nagle zaczęła grać orkiestra jazzowa.
- Och, uwielbiam tę piosenkę! - wykrzyknęła Serena. Grali Cheek to cheek. Przepadała
za banalnymi piosenkami.
- Panie i panowie, państwo młodzi! - ogłosił lider zespołu. Cyrus i Eleanor Rose pod-
nieśli się i powoli przeszli tanecznym krokiem na parkiet, kiwając na swoich gości, żeby się
przyłączyli.
Chuck chwycił Kati i Isabel za ręce, i zaczął z nimi wirować; jego dłonie od razu ze-
śliznęły się z ich pleców na tyłki.
- Chcesz zatańczyć? - zapytała Dana Serena. Podniosła się i wyciągnęła do niego rękę.
Dan spojrzał na nią zranionym wzrokiem; rzeczywiście, za bardzo się wczuwał.
- Nie, dzięki. - Wstał, kierując się do wyjścia. - Chyba pójdę zapalić.
Serena wiedziała, ze jest zmartwiony, ale co mogła zrobić? Wyglądało na to, że nieza-
leżnie od tego, co powie czy zrobi, Dan zawsze znajdzie jakiś powód, żeby się umartwiać.
Taki już był. Dzięki temu miał o czym pisać.
Ona zaś była beztroska i wolała lekko podchodzić do życia, tak jak jej brat. Wychyliła
kieliszek szampana i chwyciła Erika za rękę, żeby oderwać go od babraniny w jedzeniu.
- Czy dziewczyna nie może się już zabawić? - zapytała go, chichocząc z lekką despe-
racją.
Erik podniósł się.
- Ta dziewczyna z pewnością może - powiedział, biorąc siostrę w ramiona, po czym
odchylił ją widowiskowo do tyłu.
I to była prawda. Serena zawsze znalazła jakiś sposób, żeby się zabawić. Po prostu
noc była ciągle młoda...
amor omnia vincit - miłość wszystko zwycięży
-
Widziałeś mojego brata? - zapytała Jenny Nate'a. - Dobrze się bawi?
Nate otworzył pstryknięciem swoją srebrną zapalniczkę Zippo i przypalił papierosa.
- W zasadzie to nie zwróciłem uwagi - przyznał.
- Na pewno tak. - Jenny rozejrzała się po dekadenckim wystroju hotelu. Niby jak mo-
gło być inaczej?
Nate wypuścił obłok dymu w sufit. Jenny upiła łyk swojej wody.
- A ty dobrze się bawisz? - zapytała.
Nate oparł głowę o jej nagie ramię. Pachniała pudrem dla dzieci i odżywką do włosów
Finesse.
- O wiele lepiej bawię się teraz, kiedy jestem tutaj - powiedział.
- Naprawdę? - Jenny nadal nie mieściło się w głowie, że Nate w ogóle ją polubił. A te-
raz jeszcze jej mówi, że woli siedzieć z nią tutaj niż tańczyć na jednym z największych przy-
jęć weselnych roku?
Nate przechylił głowę i zaczął całować jej szyję, a potem, kierując się po linii szczęki,
dotarł do jej ust. Jenny zacisnęli powieki i oddała mu pocałunek. Czuła się jak księżniczka z
bajki i nie chciała się nigdy obudzić.
Dan wśliznął się na stołek przy końcu hotelowego baru i zamówił podwójną szkocką z
lodem. Drżącymi rękami wyciągnął z kieszeni płaszcza camela i zapalił. Łzy potoczyły się na
zwisającego z jego ust bezwładnie papierosa, zgiętego i przemoczonego. Dan chwycił z baru
długopis i narysował na serwetce wielkie czarne X. Na nic więcej nie było go stać.
Wszystkie te dramatyczne wiersze o miłości, które napisał, miały zapobiec prawdzi-
wej tragedii, odpędzić nawet myśl, że Serena go nie kocha. Ale taka była prawda. Serena go
nie kochała.
Zaskakujące, że nie płakał po niej aż tak bardzo - bardziej dotknęło go to, co powie-
działa.
Za bardzo się wczuwał. Jest frajerem, który odstrasza ludzi, bo nikt nie potrafi zrozu-
mieć jego wrażliwości.
Pierś mu drżała od tłumionego szlochu i opadł na bar, opierając czoło o brzeg szklan-
ki. Nagle, kątem oka dostrzegł znajomą szopę brązowych kręconych włosów, wielki biust,
drobne ciało.
To była jego siostra.
A obok niej, z rękami krążącymi po jej wielkim biuście i drobnym ciele, siedział ten
bogaty dupek, Nate.
Dan nie był w nastroju, żeby przyglądać się spokojnie, jak jego młodsza siostra jest
molestowana przez zaćpanego bananowego chłoptasia z haszem zamiast mózgu. Wychylił
swoją szkocką i wstał.
Gdy Blair już wyrzygała swoją porcję quenelle, wyszła przed hotel, żeby zapalić pa-
pierosa i zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. Nie trwało to długo. Ponieważ był listopad i
przemarzła na wylot, wróciła zaraz do środka, kierując się do damskiej toalety, żeby trochę
się ogarnąć.
Kiedy tylko przepłucze usta, przygładzi włosy, nałoży na wargi nową warstwę szmin-
ki MAC Spice i spryska się perfumami, pójdzie poszukać Nate'a i zabierze go na górę, do ich
apartamentu. Miała już dość tego wszystkiego. To były jej urodziny i chciała je przeżyć po
swojemu.
Ale kiedy w drodze do toalety przechodziła obok baru, stanęła jak wryta. W rogu Na-
thaniel Archibald - jej Nate - całował małą dziewiątoklasistkę.
Muzyka przeszła w crescendo, a potem zamarła. Główna bohaterka zadrżała; oczy
miała okrągłe jak spodki.
Czuła się tak. jakby została postrzelona w brzuch. Nate sprawiał wrażenie całkowicie
rozluźnionego i szczęśliwego. On i ta dziewczyna - jak ona ma na imię, Ginny? Judy? - trzy-
mali się za ręce. Uśmiechali się do siebie i coś słodko mamrotali. Wyglądali na zakochanych.
Tego z całą pewnością nie było w scenariuszu.
I kiedy tak na nich patrzyła z fascynacją i przerażeniem, uświadomiła sobie coś strasz-
nego. Nigdy wcześniej nie przeżyła większego zawodu. Było to gorsze nawet od myśli, że nie
dostanie się do Yale.
Nate nie był jej mężczyzną, głównym bohaterem jej filmu. Nie padnie do jej stóp, nie
będzie kochać jej i tylko jej. To aktor drugoplanowy, frajer, który zniknie z ekranu przed fina-
łową sceną. A skoro tak było, to ona go nie chciała.
Blair odwróciła się z oczami zasnutymi łzami rozczarowania i po raz trzeci skierowała
się do damskiej toalety. Musiała zapalić, ale chciała to zrobić w jakimś ciepłym, ustronnym
miejscu.
- Zabieraj łapska od mojej siostry - warknął Dan, wymachując swoim tlącym się ca-
melem w stronę Nate'a.
- Przestań - poprosiła Jenny. - Wszystko w porządku.
- Nic nie jest w porządku! - Dan uśmiechnął się szyderczo do swojej młodszej siostry.
- Nic nie wiesz.
Nate ścisnął nogę Jenny, żeby dodać jej otuchy, i wstał. Poklepał delikatnie Dana po
ramieniu.
- Spoko, stary. Jesteśmy przyjaciółmi. Wiesz przecież.
Dan potrząsnął głową. Po jego twarzy ciekły gniewne łzy kapiąc na marmurową pod-
łogę.
- Nie dotykaj mnie.
- O co ci chodzi? - zapytała Jenny, podnosząc się. - Upiłeś się?
- Chodź, Jenny. - Dan złapał ją za rękę. - Idziemy do domu.
Jenny wyrwała się.
- Nie! - krzyknęła.
- Ej, stary - powiedział Nate. - Może ty pójdziesz do domu. Dopilnuję, żeby Jennifer
bezpiecznie wróciła.
- Taaak, nie wątpię - odparował Dan. Znowu sięgnął po rękę Jenny.
- Hej, Dan! - dobiegł od baru sarkastyczny dziewczęcy głos. - A może pójdziesz napi-
sać o tym wiersz? Powinieneś trochę ochłonąć.
Dan, Jenny i Nate unieśli wzrok. To była Vanessa, która przysiadła na stołku barowym
w swojej czarnej sukience. Usta miała pomalowane ciemnoczerwoną szminką. W brązowych
oczach widać było rozbawienie. Głowę miała wygoloną jak żołnierz, a skórę tak bladą, że aż
świeciła. Wyglądała bajecznie.
Przynajmniej dla Dana.
Najbardziej zdumiewające były jej oczy. Dlaczego nigdy wcześniej tego nie zauwa-
żył? Nie były po prostu brązowe, tak jak Sereny niebieskie. Mówiły do niego. Mówiły słowa,
które chciał słyszeć.
- Cześć - powiedziała Vanessa tylko do Dana.
- Cześć. Co tu robisz?
Zsunęła się ze swojego stoika, podeszła, objęła Dana ramieniem i pocałowała w poli-
czek.
- Stawiam ci drinka. Chodź.
jak zwykle B siedzi w toalecie, ale tym razem jest tam takie S
Kiedy skończyła się piosenka Cheek to cheek, zespół zagrał Putting on the Ritz. Sere-
na i Erik udawali Ginger Rogers i Freda Astaire'a, robiąc przedstawienie w swoim rogu par-
kietu. Serena wesoło wymachiwała rękami, starając się zachować beztroskę, być duszą impre-
zy. Ale nie mogła przestać myśleć o zbolałej minie Dana.
A potem napatoczył się Chuck.
- Mogę? - zapytał, przesuwając swoją łapę z sygnetem po talii Sereny i spychając na
bok Erika.
Serena nie mogła znaleźć lepszego powodu, żeby przestać tańczyć.
- Nie ma mowy - powiedziała.
Zeszła z parkietu i porwała z krzesła swoją torebkę. Może powinna złapać Dana w ba-
rze i pocieszyć go jakoś przy papierosie.
Ale kiedy poszła do baru, zobaczyła, że Dan się już pocieszył... za sprawą Vanessy.
Obejmowała go ramieniem i choć nadal była łysa, a na nogach miała martensy, jej twarz była
łagodniejsza i słodsza niż kiedykolwiek wcześniej. Było tak, bo Vanessa patrzyła na Dana,
Dan patrzy! na nią i byli w sobie zakochani!
Serena poszła dalej, prosto do damskiej toalety. Nadal miała ochotę zapalić, ale nie
chciała psuć im romantycznej chwili.
Blair przysiadła na umywalce na końcu toalety, paląc jednego papierosa za drugim.
Słyszała, że ktoś wszedł, ale nie odwróciła głowy. Zbyt pochłaniało ją rozpatrywanie własne-
go nieszczęścia.
Istniała duża szansa, że nie dostanie się do Yale, mimo oburzająco hojnej darowizny
jej ojca. Nawet nie nosiła już tego samego nazwiska co reszta jej rodziny. Ciągle była dziewi-
cą. Nate jej nie kochał. Było tak, jakby stała się kimś zupełnie innym, nawet się o to nie stara-
jąc. Jakby wpadła pod samochód, doznała amnezji i żyła dalej, nawet nie zdając sobie sprawy,
że przeżyła jakiś wypadek.
Z nosa ciekło jej na sukienkę. Nie wiedziała już nawet, czy płacze, czy po prostu kapie
jej z nosa. Czuła się jak sparaliżowana.
- Hej, Blair, wszystko w porządku? - zapytała nieśmiało Serena. Blair nie miała
wprawdzie kłów, ale i tak potrafiła być groźna.
Blair spojrzała przez ramię i pokiwała głową. Kosmyki włosów przylepiły się do jej
mokrych policzków, tusz się rozmazał.
Serena podeszła do niej ze zwitkiem papierowych ręczników.
- Mam w torebce przybory do makijażu, jeśli czegoś potrzebujesz.
- Dzięki - powiedziała Blair, biorąc ręczniki. Wydmuchała nos, aż jej ramiona zadrża-
ły z wysiłku. Była wyczerpana.
- Wszystko w porządku? - powtórzyła pytanie Serena.
Blair uniosła wzrok i zobaczyła w jej oczach szczerą troskę. Niewiarygodne, ale praw-
dziwe. A Blair zachowywała się wobec niej tak podle!
- Nie - przyznała. - Nie jest w porządku. - Jej pierś zafalowała, kiedy wyrwał się z niej
szloch. - Moje życie to kanał.
Jedno z wyszywanych ramiączek sukienki Blair zsunęło się w dół. Serena delikatnie je
poprawiła.
- Widziałam, jak kradłaś w Barneysie spodnie od pidżamy.
Blair spojrzała na nią ze zdumieniem.
- Ale nikomu nie powiedziałaś, prawda?
- Słowo.
Blair westchnęła i spojrzała na swoje śliczne buty.
- Nie wiem, dlaczego to zrobiłam. - Dolna warga jej drżała. - Nawet mi nie podzięko-
wał.
Serena wzruszyła ramionami.
- Pieprzyć to. - Znalazła w torebce szczotkę oraz paczkę papierosów. Wyjęła dwa pa-
pierosy, jednego podała Blair. - To twoje urodziny - powiedziała.
Blair skinęła głową i wzięła papierosa. Zaciągała się nim niepewnie, po twarzy ciekły
jej łzy. A potem głośno czknęła.
Wyglądała żałośnie. Serena starała się z całych sil powstrzymać śmiech, starając się
nie wypaść z roli. Przygryzła usta mocno, żeby się pohamować. Po jej policzkach popłynęły
łzy.
Blair spojrzała na Serenę z wściekłością. Ale kiedy otworzyła usta, żeby powiedzieć
jej coś nieprzyjemnego, znowu głośno czknęła. Rzuciła przekleństwo i zachichotała.
A kiedy już zaczęła, nie mogła przestać. Serena też. Cudownie było się tak śmiać! Po
ich twarzach spływała mascara, z nosów kapało na podłogę, a wszystko to sprawiało, że śmia-
ły się jeszcze bardziej.
Kiedy w końcu się uspokoiły, Serena zaczęła szczotkować Blair włosy.
- No to wszystkiego najlepszego z okazji urodzin - powiedziała z papierosem między
zębami, patrząc na Blair w lustrze. - Powiedz, jak będzie bolało.
Blair zamknęła oczy i opuściła ramiona. Ten jeden raz nie myślała o swojej rozmowie
wstępnej w Yale, utracie dziewictwa z Nate'em czy popieprzonej rodzince. Nie była gwiazdą
żadnego filmu. Rozkoszowała się delikatnymi pociągnięciami szczotki po włosach.
- Nie boli - powiedziała dawnej przyjaciółce. - Jest okay.
kto opuszcza przyjęcie, a kto się wkręca
- Nie sądzę, żeby Vanessa zamierzała wyjść ze mną - szepnęła Jenny do Nate'a, wska-
zując głową Vanessę i Dana, którzy z pochylonymi głowami siedzieli razem przy barze.
- A kto powiedział, że wychodzisz? - zapytał Nate.
Jenny wygładziła sukienkę na udach. Całowali się przez chwilę z Nate'em i jej się za-
darła.
- A nie chcesz wrócić na przyjęcie? No wiesz, jesteś drużbą, powinieneś tam być.
Nate przechylił szklankę i zmiażdżył zębami kostkę lodu. Już go nie obchodziło, czy
ktoś widział ich razem. Łącznie z Blair. Chciał, żeby wszyscy zobaczyli.
- Wracam, ale zabieram cię ze sobą.
- Nie ma mowy! - Jenny była jednocześnie przerażona i podekscytowana. - Nie mogę!
Ale naturalnie aż się paliła, żeby pójść na to przyjęcie. Mogła nawet znaleźć się na
zdjęciu w „Vogue'u”!
- Chodź. - Nate podniósł się i wyciągnął do niej rękę. - Zatańczmy.
Dan upił duży łyk szkockiej i odstawił szklankę na bar. Vanessa stała tuż obok w swo-
ich seksownych kabaretkach.
- Założę się, że pewnie uważasz mnie za kompletnego frajera, mam rację? - zapytał,
odwracając się, by spojrzeć w roześmiane oczy Vanessy. Znowu się zastanawiał, jak mógł ich
wcześniej nie zauważyć.
- No cóż, jesteś frajerem - powiedziała Vanessa, zakładając nogę na nogę jak dama.
Wzięła garść orzeszków z miseczki na barze i wrzuciła sobie do ust.
- Ale i tak mnie kochasz, racja? - Wpatrywał się w nią uważnie.
Vanessa strzepnęła na podłogę baru jakiś pyłek ze swoich kabaretek. Nie mogła uwie-
rzyć, że właśnie flirtuje z Danem. Nawet jeszcze nie zerwała z Clarkiem! Ale było całkiem
fajnie zabawić się w dziwkę.
Nachyliła się i pocałowała Dana w jego drżące wargi.
- Racja - powiedziała z buzią pełną orzeszków.
- Mieliśmy dziś z Nate'em uprawiać tu seks - powiedziała Blair, opadając na łóżko w
hotelowym apartamencie i ściągając buty. Mięśnie nóg miała zupełnie luźne z wyczerpania.
Serena postanowiła, że nie będzie przeciągać struny, pytając, co poszło nie tak. Zdjęła
sukienkę przez głowę i cisnęła ją na fotel w rogu. W samych skąpych majteczkach z białej sa-
tyny poszła do łazienki i włożyła biały puchaty szlafrok. Przyniosła szlafrok również dla Bla-
ir.
Blair wzięła szlafrok i wyswobodziła się z sukienki.
- Nie patrz - uprzedziła. - Nie mam na sobie bielizny.
Serena roześmiała się i utkwiła wzrok w suficie.
- Nie mów. Na woskowaniu też byłaś, racja?
Blair uśmiechnęła się. Serena znała ją aż za dobrze.
- Tak - przyznała. - Co za strata. - Zrzuciła sukienkę na podłogę. - A teraz dostałam od
tego cholerstwa wysypki.
Serena poszła włączyć telewizor.
- Ciekawe, czy mają tu kanał Playboya. Mogłybyśmy pooglądać pornosy i zamówić
piwo do pokoju - zażartowała. Przyniosła do łóżka pilota i usiadła.
- Daj mi to. - Blair wyrwała Serenie pilota z ręki. - To moje urodziny. - Skoro nie bę-
dzie uprawiać seksu, może przynajmniej popatrzy na American Movie Classics. Na tym kana-
le zawsze puszczali filmy z Audrey Hepburn. - Obejrzymy film, a potem pójdziemy do jakie-
goś klubu, co?
- Dobra. - Serena układała poduszki na kupę, żeby się o nie oprzeć. - A możemy za-
mówić pizzę? Umieram z głodu.
Blair przesunęła się do końca łóżka, tak że siedziała tuż obok Sereny. Skakała po ka-
nałach, aż w końcu znalazła AMC. Właśnie zaczęło się Śniadanie u Tiffany'ego. Usadowiła
się wygodnie, opierając głowę o poduszki, ledwie parę centymetrów od Sereny, a kosmyki jej
brązowych włosów zmieszały się z jasnymi lokami Sereny.
Dziewczyny patrzyły, jak Audrey Hepburn przemyka po swoim mieszkaniu i flirtuje z
nowym sąsiadem. Śpiewały na głos razem z nią piosenkę Moon River na schodach pożaro-
wych i liczyły, ile miała zwariowanych kapeluszy.
Audrey Hepburn była szczupła, pewna siebie i zawsze wiedziała, co powiedzieć. Nosi-
ła niesamowite ciuchy i była przepiękna. Dokładnie taka chciała być Blair.
Westchnęła ciężko.
- Nie jestem wcale podobna do Audrey, co?
Serena uśmiechnęła się, nie odrywając oczu od ekranu.
- Jesteś bardzo podobna - powiedziała.
A Blair postanowiła uwierzyć, że powiedziała to szczerze.
tematy ◄ wstecz dalej ► wyślij pytanie odpowiedź
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucier-
pieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie
!
Na celowniku
Późny sobotni wieczór: D i V wychodzą z hotelu St. Claire, trzymając się za ręce. Zaraz, czy ona przy-
padkiem nie ma już chłopaka? J i N jeżdżą po Central Parku dorożką. Mato oryginalne, ale słodkie. B i
S imprezują w Patchouli w śródmieściu, tańcząc do upadłego w swoich jednakowych sukienkach. Nie-
dziela: S odzyskuje paczkę z domu N. Później S i B idą do działu męskiego w Barneysie i podrzucają
kaszmirowe spodnie od pidżamy z powrotem na wieszak. Normalnie dobre samarytanki!
Wasze e - maile
P:
Cześć. Plotkara,
Po pierwsze, potrafisz dokopać. Po drugie, nie martw się o B. Jej matka i ojczym wyjeżdża-
ją na miesiąc w podróż poślubną, więc wszyscy będziemy u niej na maksa imprezować.
Wiem, bo też tam mieszkam.;)
PodwójneA
O:
Cześć, PodwójneA,
Kto powiedział, że się martwię? Do zobaczenia na imprezce!
P
Pytania i odpowiedzi
Kiedy wszyscy zmieniają swoich chłopaków i dziewczyny jak rękawiczki, trudno przewidzieć, co się
dalej wydarzy!
Czy B i S pozostaną w przyjaźni?
Czy B i N zostaną „tylko przyjaciółmi”?
Czy B znajdzie prawdziwą miłość? I czy w końcu straci cnotę?
Czy V rzuci swojego chłopaka, żeby być z D?
Czy D będzie szczęśliwy? I czy przestanie pisać wiersze?
Czy N i J zostaną razem?
Czy S spotka kogoś, kto będzie potrafił przykuć jej uwagę na dłużej niż pięć minut?
Czy ja kiedykolwiek przestanę o nich wszystkich plotkować?
Nie ma mowy.
Do następnego razu.
Wiem, że mnie kochacie
plotkara