Nora Roberts Spokojna przystań

background image

7

Prolog

Phillip Quinn umar³ w wieku trzynastu lat. Zwa¿ywszy na fakt, i¿ przepraco-

wany i Ÿle op³acany personel oddzia³u reanimacji baltimorskiego Szpitala Miej-

skiego odratowa³ go w niespe³na dziewiêædziesi¹t sekund, niezbyt d³ugo znajdo-

wa³ siê w stanie œmierci klinicznej.

Dla niego by³o to jednak a¿ nadto d³ugo.

Krótko mówi¹c, zabi³y go dwie kule, wystrzelone z taniej spluwy, wycelowa-

nej z kradzionej toyoty celica. Palec na spuœcie nale¿a³ do bliskiego kumpla – na

tyle bliskiego, na ile jest to mo¿liwe w odniesieniu do trzynastoletnego z³odzie-

jaszka grasuj¹cego w ciemnych zau³kach Baltimore.

Kule o w³os ominê³y serce.

To m³ode i silne serce, chocia¿ boleœnie doœwiadczone, nadal bi³o, kiedy tak

le¿a³ w cuchn¹cym rynsztoku na rogu Fayette i Paca i wykrwawia³ siê na zu¿yte

kondomy i pot³uczone fiolki.

Bola³o ohydnie, jakby ostre, roz¿arzone sople lodu rozrywa³y mu klatkê pier-

siow¹. A zarazem ból by³ tak wredny, i¿ trzyma³ go w szponach, nie pozwalaj¹c

na luksus omdlenia. Le¿a³ przytomny i œwiadomy, s³ysza³ krzyki innych ofiar czy

te¿ œwiadków zajœcia, zgrzyt hamulców, pracuj¹ce na wysokich obrotach silniki

aut, a tak¿e w³asny charcz¹cy i szybki oddech.

W³aœnie up³ynni³ trochê sprzêtu elektronicznego, który ukrad³ na drugim piê-

trze po³o¿onego nieopodal magazynu. W kieszeni mia³ dwieœcie piêædziesi¹t do-

larów i zamierza³ zdobyæ porcjê heroiny, by przetrwaæ jakoœ noc. Poniewa¿ do-

piero wyszed³ z poprawczaka, gdzie spêdzi³ dziewiêædziesi¹t dni za inne w³amanie

i kradzie¿, które nie posz³y tak g³adko, nie by³ w kursie.

A teraz okaza³o siê jeszcze, ¿e nie ma fartu.

PóŸniej przypomnia³ sobie, o czym myœla³: „Cholera, ale boli!” Na niczym

innym nie móg³ siê skoncentrowaæ. Oberwa³ przypadkowo. Wiedzia³ o tym. Kule

nie by³y przeznaczone dla niego osobiœcie. W ci¹gu tych trzech mro¿¹cych krew

w ¿y³ach sekund przed strza³em zd¹¿y³ jeszcze dojrzeæ barwy gangu. To by³ jego

background image

8

gang, podczas gdy on usi³owa³ zbli¿yæ siê do innej grupy w³ócz¹cej siê po ulicach

i zau³kach miasta.

Gdyby trzyma³ ze swoimi, nie by³oby go teraz na tym rogu. Nie le¿a³by roz-

ci¹gniêty jak d³ugi, brocz¹c krwi¹ i wpatruj¹c siê w ohydny œciek.

Zamigota³y œwiat³a: niebieskie, czerwone, bia³e. Patrzy³ têpo w rynsztok,

w którym by³o teraz wyraŸniej widaæ najprzeró¿niejsze obrzydliwoœci. Wycie syren

zmiesza³o siê z krzykami ludzi. Gliny. Choæ by³ zamroczony bólem, instynkt na-

kazywa³ mu wiaæ. Widzia³ oczyma duszy, jak siê podrywa – m³ody, zwinny, zna-

j¹cy teren – i rozp³ywa w ciemnoœciach. Na sam¹ myœl o podobnym wysi³ku ob-

la³ siê zimnym potem.

Poczu³ na ramieniu czyj¹œ rêkê, obmacuj¹ce go palce, które zatrzyma³y siê na

szyi i bada³y jego ledwo wyczuwalny puls.

– Jeszcze oddycha. Zawo³ajcie sanitariuszy.

Ktoœ przewróci³ go na plecy. Ból by³ nie do opisania, ale nie móg³ wydobyæ

krzyku. Zobaczy³ pochylaj¹ce siê nad sob¹ twarze, twardy wzrok gliny, surowe

spojrzenie sanitariusza. Czerwone, niebieskie i bia³e œwiat³a razi³y go w oczy. Ktoœ

zaniós³ siê wysokim, rozdzieraj¹cym szlochem.

Trzymaj siê, dzieciaku.

Dlaczego ma siê trzymaæ? Tak bardzo go bola³o. Nigdy st¹d nie ucieknie, tak

jak to sobie obiecywa³. Resztka ¿ycia, która siê w nim tli³a, sp³ywa³a krwi¹ do

rynsztoka. Wszystko, co dzia³o siê przedtem, by³o jedn¹ wielk¹ ohyd¹. Wszyst-

ko, co prze¿ywa³ teraz, by³o tylko bólem.

Po co mu to, do jasnej cholery?

Zamroczy³o go na chwilê, pokona³ go ból, a œwiat sta³ siê czarny i cuchn¹co

czerwony. Gdzieœ z zewn¹trz do jego œwiadomoœci dochodzi³ ryk syren, czu³ ucisk

na piersi, pêd karetki.

A potem znowu by³y œwiat³a, oœlepiaj¹ce œwiat³a, które dociera³y do niego

przez zamkniête powieki. I unosi³ siê w powietrzu, podczas gdy zewsz¹d s³ychaæ

by³o podniesione g³osy.

– Rany postrza³owe w klatkê piersiow¹. Ciœnienie 80 na 50, spadaj¹ce, puls

s³abo wyczuwalny, przyspieszony. Nierówny. renice w porz¹dku.

Zbadaæ grupê krwi i przygotowaæ do transfuzji. Potrzebne s¹ zdjêcia.

Jakby podrzuci³o go coœ do góry. By³o mu wszystko jedno. Nawet cuchn¹ca

czerwieñ zrobi³a siê szara. Jakaœ rura wciska³a mu siê do gard³a. Nawet nie próbo-

wa³ jej wypluæ. Prawie nic nie czu³, i chwa³a Bogu.

– Ciœnienie spada. Tracimy go.

„Od dawna jestem stracony” – pomyœla³.

Popatrzy³ na nich bez zbytniego zainteresowania; grupka ubranych na zielo-

no ludzi w ma³ym pomieszczeniu, w którym na stole le¿y wysoki, jasnow³osy

ch³opiec. Wszêdzie pe³no krwi. Jego krwi, uœwiadomi³ sobie. To on le¿y na tym

stole z otwart¹ klatk¹ piersiow¹. Popatrzy³ na siebie z odrobin¹ wspó³czucia. Ból

znikn¹³. Uczucie ulgi sprawi³o, ¿e omal siê nie uœmiechn¹³.

Poszybowa³ wy¿ej. Scena, któr¹ widzia³ w dole, tonê³a w per³owej poœwia-

cie, a dochodz¹ce stamt¹d dŸwiêki by³y st³umione jak echo.

background image

9

Poczu³ nieludzki ból. Nag³y szok sprawi³, ¿e poderwa³o nim na stole i wessa-

³o z powrotem do cia³a. Chcia³ siê z niego wyrwaæ, ale bezskutecznie. Znowu by³

wewn¹trz, znowu czu³, znowu by³ do niczego.

A potem przeniós³ siê w stan narkotycznego zaæmienia. Ktoœ chrapa³. Po-

mieszczenie by³o ciemne, a ³ó¿ko w¹skie i twarde. Przez zat³uszczon¹ palcami

szybê wpada³a smuga œwiat³a. Maszyny wydawa³y krótkie, wysokie dŸwiêki i mo-

notonnie sycz¹c wt³acza³y powietrze. ¯eby unikn¹æ tych dŸwiêków, znowu za-

pad³ siê w nicoœæ.

Przez dwa dni traci³ i odzyskiwa³ przytomnoœæ. Mia³ szczêœcie. Tak mu w³a-

œnie powiedzieli. £adna pielêgniarka o zmêczonych oczach i siwiej¹cy lekarz o w¹-

skich wargach. By³ nie przygotowany na tê wiadomoœæ, zbyt s³aby, by unieœæ

g³owê, teraz, kiedy co dwie godziny, regularnie jak w zegarku, dopada³ go ohyd-

ny ból.

Gdy do pokoju wesz³o dwóch gliniarzy, by³ przytomny, a ból czai³ siê pod

kilkoma warstwami morfiny. Od razu rozpozna³ gliny po sposobie poruszania siê,

butach, wzroku. Nie potrzebowali mu machaæ przed nosem swoimi kartami iden-

tyfikacyjnymi.

– Dostanê papierosa? – Pyta³ o to ka¿dego, kto siê pojawi³. Rozpaczliwie

potrzebowa³ nikotyny, choæ, szczerze mówi¹c, w¹tpi³, czy da³by radê siê zaci¹-

gn¹æ.

– Za m³ody jesteœ na papierosy. – Pierwszy glina uœmiechn¹³ siê jak dobrotli-

wy wujaszek i stan¹³ obok ³ó¿ka. „To dobry glina” – przemknê³o mu przez g³owê.

– Jestem starszy z ka¿d¹ minut¹.

– Masz szczêœcie, ¿e ¿yjesz. – Drugi glina z surowym wyrazem twarzy wyj¹³

notes.

„Z³y glina” – uzna³ Phillip. Rozbawi³o go to.

– W³aœnie próbuj¹ mnie o tym przekonaæ. O co tu chodzi, do jasnej cholery?

– To ty nam powiedz. – Z³y glina zabra³ siê do notowania jego s³ów.

– Postrzelili mnie dranie.

– A co robi³eœ na ulicy?

– Chyba szed³em do domu. – Wiedzia³ ju¿, jak to rozegraæ, zamkn¹³ oczy. –

Nie pamiêtam dok³adnie. By³em … w kinie. – Widzia³, ¿e Z³y Glina nie da siê na

to nabraæ?

– Na czym by³eœ? Z kim?

– Naprawdê nie wiem. Wszystko mi siê pochrzani³o. Szed³em, a po chwili

le¿a³em twarz¹ do ziemi.

– Powiedz, co pamiêtasz. – Dobry Glina po³o¿y³ mu na ramieniu rêkê. –

Spokojnie. Zastanów siê.

– To sta³o siê nagle. Us³ysza³em strza³y … to na pewno by³y strza³y. Ktoœ

krzycza³. Poczu³em, jakby mi coœ rozerwa³o klatkê piersiow¹. – Przynajmniej

w tym wypadku nie mija³ siê z prawd¹.

– Widzia³eœ jakiœ samochód? Widzia³eœ, kto strzela³?

Pytanie! Mia³ to jak wyryte w mózgu.

– Widzia³em chyba samochód … jakiœ ciemny kolor.

background image

10

– Nale¿ysz do grupy P³omieni.

Phillip przeniós³ wzrok na Z³ego Glinê.

– W³óczê siê w nimi czasami.

– Trzy cia³a, które zebraliœmy z ulicy, nale¿a³y do cz³onków Szczepu. Nie

uda³o im siê tak jak tobie. P³omienie i Szczep mieli ze sob¹ na pieñku.

–S³ysza³em o tym.

– Oberwa³eœ dwie kule, Phil. – Dobry Glina przybra³ zatroskany wyraz twa-

rzy. – Dwa centymetry, a by³byœ martwy. Nie zd¹¿y³byœ nawet dosiêgn¹æ bruku.

Wygl¹dasz na bystrego ch³opaka i powinieneœ wiedzieæ, ¿e poczuwanie siê do

lojalnoœci wobec gnojków by³oby zwyk³ym frajerstwem.

– Nic nie widzia³em. – Nie chodzi³o o lojalnoœæ. Chodzi³o o prze¿ycie. By-

³oby po nim, gdyby sypn¹³.

– Mia³eœ w portfelu dwieœcie dolarów.

Phillip wzruszy³ ramionami i ten ruch przywo³a³ falê bólu.

– Tak? No to mo¿e bêdê móg³ zap³aciæ rachunek za pobyt w tutejszym Hilto-

nie.

– Tylko siê nie zgrywaj, cwaniaku! – Z³y Glina pochyli³ siê nad ³ó¿kiem. –

Nie ma dnia, ¿ebym nie musia³ siê chrzaniæ z takimi jak ty. Gdyby nie ta technika,

ju¿ od dwudziestu godzin nie by³oby ciê na tym œwiecie. Wyrzyga³byœ ca³¹ krew

do rynsztoka.

Phillip nawet nie drgn¹³.

– Nie wystarczy, ¿e oberwa³em?

– Sk¹d wzi¹³eœ pieni¹dze?

– Nie pamiêtam.

– Wybra³eœ siê do tej dzielnicy, ¿eby kupiæ narkotyki.

– ZnaleŸliœcie coœ przy mnie?

– A jeœli tak? Nadal nie pamiêtasz?

– Przyda³yby siê teraz.

– Wyluzuj siê trochê. – Dobry Glina zaszura³ nogami. – Pos³uchaj, synku,

powiedz, co wiesz, a my pójdziemy ci na rêkê. Znasz przecie¿ regu³y gry.

– Nie mo¿ecie nic wiêcej dla mnie zrobiæ. Przecie¿ gdybym widzia³, ¿e coœ

siê œwiêci, nie by³oby mnie tam.

Nag³y ha³as w holu zwróci³ uwagê glin. Phillip na wszelki wypadek zamkn¹³

oczy. Rozpozna³ podniesiony, rozwœcieczony g³os.

„Tylko tego brakowa³o” – pomyœla³. A kiedy wtargnê³a do pokoju, otworzy³

oczy.

Zauwa¿y³, ¿e ubra³a siê jak na wizytê. Uczesa³a i przyliza³a lakierem ¿ó³tawe

w³osy, wymalowa³a siê. Gdyby nie warstwa makija¿u, mog³aby nawet uchodziæ

za ³adn¹ kobietê, ale nie w tej masce! Mia³a niez³¹ figurê … w koñcu by³ to jej

warsztat pracy. Striptizerki dorabiaj¹ce prostytucj¹ musz¹ mieæ to i owo. Ubrana

w opiête d¿insy i w sk¹py trykot pru³a prosto na niego, stukaj¹c siedmiocentyme-

trowymi obcasami.

– Do jasnej cholery! I kto niby ma za to p³aciæ? Skaranie boskie!

– Czeœæ, mamo, ja te¿ siê cieszê, ¿e ciê widzê.

background image

11

– Nie b¹dŸ bezczelny! Przez ciebie gliny nachodz¹ mnie w domu. Rzygaæ siê

chce! – Rzuci³a okiem na mê¿czyzn stoj¹cych po bokach ³ó¿ka. Podobnie jak syn,

rozpozna³a w nich gliny. – Tym razem wara od domu! Nie ¿yczê sobie, ¿eby gliny

i ci z opieki spo³ecznej wisieli mi ci¹gle na karku.

Wyszarpnê³a siê pielêgniarce, która próbowa³a przytrzymaæ j¹ za ramiê, i po-

chyli³a siê nad ³ó¿kiem.

– Dlaczego po prostu nie umar³eœ, do diab³a?

– Nie wiem – odpar³ spokojnie Phillip. – Próbowa³em.

– Nigdy nie by³o z ciebie ¿adnego po¿ytku. – Syknê³a na Dobrego Glinê,

który odci¹gn¹³ j¹ od ³ó¿ka. – Same k³opoty. Nawet nie zbli¿aj siê do domu! –

wrzasnê³a, kiedy j¹ wyci¹gano z pokoju. – Nie mamy z sob¹ nic wspólnego!

Phillip s³ysza³, jak przeklina i wrzeszczy, ¿e chce go wykreœliæ ze swego ¿y-

cia. Potem spojrza³ na Z³ego Glinê.

– Nie nastraszycie mnie. Prze¿y³em ju¿ wszystko, co najgorsze.

Dwa dni póŸniej w pokoju pojawili siê obcy ludzie. Mê¿czyzna by³ olbrzy-

mi, a niebieskie oczy rozjaœnia³y jego szerok¹ twarz. Kobieta mia³a wœciekle rude

w³osy, wymykaj¹ce siê z zawi¹zanego na prêdce wêz³a na karku, oraz masê pie-

gów na twarzy. Zdjê³a kartê choroby wisz¹c¹ na ³ó¿ku, przyjrza³a siê jej uwa¿nie.

– Jak siê masz, Phillip. Jestem doktor Stella Quinn. A to mój m¹¿, Ray.

– I co z tego?

Ray przysun¹³ krzes³o. Usiad³ ko³o ³ó¿ka i przez chwilê przygl¹da³ siê Philli-

powi.

– NieŸle siê wpakowa³eœ! Chcesz siê z tego wydostaæ?

background image

12

background image

13

1

P

hillip rozluŸni³ wêze³ à la Windsor w krawacie od Fendiego. Czeka³a go

d³uga droga z Baltimore na Wschodnie Wybrze¿e Marylandu. Na to konto

zaprogramowa³ sobie odtwarzacz CD. Na pocz¹tek coœ ³agodnego – tro-

chê Toma Petty’ego i The Heartbreakers.

Zgodnie z zapowiedzi¹, na szosie w czwartkowy wieczór panowa³ du¿y ruch.

Sytuacjê pogarsza³ zacinaj¹cy deszcz i gapie, którzy zwalniali jazdê, wpatruj¹c

siê jak sroka w gnat w rozbite na odcinku Baltimore Beltway trzy samochody.

By³ w parszywym nastroju i nawet namiêtne frazy Stonesów z ich najlepsze-

go okresu nie podnios³y go na duchu.

Wióz³ ze sob¹ robotê; podczas weekendu bêdzie musia³ znaleŸæ czas dla produ-

centa opon Myerstone. Klient chce, ¿eby mu przygotowaæ now¹, superchwytliw¹ kam-

pani¹ reklamow¹. „Wysokiej klasy ogumienie to radoœæ dla kierowcy”! – pomyœla³

Phillip, bêbni¹c palcami w kierownicê do rytmu szalej¹cej gitary Keitha Richardsa.

Bzdura. Czy mo¿na wykrzesaæ radosny nastrój w taki deszcz, w godzinach

szczytu? Kto wtedy zaprz¹ta sobie g³owê oponami?

Jednak on musi przekonaæ potencjalnego nabywcê, ¿e jazda na oponach fir-

my Myerstone uczyni go szczêœliwszym, bezpieczniejszym i seksowniejszym. To

by³a jego praca i zna³ siê na tym.

Na tyle, by prowadziæ cztery najwa¿niejsze zlecenia reklamowe, nadzorowaæ

prace nad szeœcioma mniejszymi i nigdy nie okazywaæ po sobie rozdra¿nienia

w eleganckich kuluarach Innowacji. Œwietnie prosperuj¹ca agencja reklamowa

wymaga od swoich pracowników stylu, operatywnoœci i kreatywnoœci.

Nie p³ac¹ mu za to, by patrzeæ jak siê wœcieka.

Co innego, kiedy jest sam!

Wiedzia³, ¿e od miesiêcy pracuje ponad miarê, wrêcz haruje. Wystarczy³o

jedno okrutne zrz¹dzenie losu, by Phillip Quinn z nostalgi¹ wspomina³ swoj¹ dobr¹

passê i beztroskie, atrakcyjne ¿ycie miejskie.

Œmieræ ojca pó³ roku temu wszystko zmieni³a. Ca³e ¿ycie, w które przed sie-

demnastu laty Ray i Stella Quinnowie wprowadzili ³ad i porz¹dek. Zjawili siê

background image

14

w tym ponurym szpitalu, daj¹c mu szansê wyboru. Przysta³ na to; wiedzia³, ¿e nie

pozosta³o mu nic innego.

Powrót na ulicê po tym, gdy kule rozerwa³y mu klatkê piersiow¹, nie poci¹ga³ go

ju¿ tak, jak dawniej. Mieszkanie razem z matk¹ nie wchodzi³o w grê, nawet gdyby

zmieni³a zdanie i pozwoli³a mu wróciæ do ciasnego mieszkania w jednym z baltimor-

skich osiedli. Opieka spo³eczna bacznie obserwowa³a sytuacjê. Nie mia³ cienia w¹t-

pliwoœci, ¿e gdy tylko dojdzie do siebie, ca³y ten system weŸmie na nim odwet.

Nie zamierza³ wracaæ do matki, a ju¿ na pewno nie do rynsztoka. Podj¹³ ju¿

decyzjê, potrzebowa³ tylko trochê czasu, ¿eby j¹ zrealizowaæ.

Na razie ¿y³ w otoczce paru œwietnych narkotyków, których nie musia³ kupo-

waæ ani kraœæ. Wiedzia³ jednak, ¿e ten stan rzeczy nie mo¿e trwaæ wiecznie.

Otêpiony demerolem jeszcze raz uwa¿nie przyjrza³ siê Quinnom i zakwalifi-

kowa³ ich do kategorii zbzikowanych zbawców œwiata. Nie mia³ nic przeciwko

temu. Je¿eli chc¹ siê bawiæ w dobrych samarytan i daæ mu schronienie do czasu,

a¿ siê na dobre pozbiera, tym lepiej dla niego.

Powiedzieli, ¿e maj¹ dom na Wschodnim Wybrze¿u, co dla ch³opaka ze slam-

sów wielkiego miasta by³o istnym koñcem œwiata. Pomyœla³ jednak, ¿e nie zaszko-

dzi mu chwilowa zmiana otoczenia. Maj¹ dwóch synów w jego wieku. Postanowi³

nie zaprz¹taæ sobie g³owy par¹ dzikusów, których wychowuj¹ ci zbawcy œwiata.

Powiedzieli mu, ¿e przestrzegaj¹ pewnych zasad, i ¿e jedn¹ z g³ównych jest

edukacja. Mia³ w nosie szko³ê. Decyduj¹c siê na wyjazd, z góry odrzuca³ tak¹

ewentualnoϾ.

¯adnych narkotyków. Stanowczy ton Stelli zmusi³ go do tego, by spojrzeæ na ni¹

uwa¿niej. Przybra³ najniewinniejszy wyraz twarzy i odpowiada³ grzecznie „oczywi-

œcie, proszê pani”. Nie mia³ w¹tpliwoœci, ¿e gdy bêdzie potrzebowa³ dzia³ki, wydosta-

nie j¹ choæby spod ziemi, nawet na takim zadupiu, jak to miasteczko nad zatok¹.

A wtedy Stella pochyli³a siê na jego ³ó¿kiem, przyjrza³a mu siê wnikliwie

i uœmiechnê³a.

Wygl¹dasz jak anio³ek, ale to nie znaczy, ¿e nie jesteœ z³odziejem, rozrabiak¹

i k³amc¹. Pomo¿emy ci, jeœli bêdzie ci na tym zale¿a³o. Ale niech ci siê nie wyda-

je, ¿e trafi³eœ na frajerów.

Ray rozeœmia³ siê gromko. Poklepa³ ich oboje po ramieniu.

Przychodzili tu jeszcze parê razy w ci¹gu dwóch nastêpnych tygodni. Phillip

rozmawia³ z nimi i z pracownic¹ opieki spo³ecznej, któr¹ by³o o wiele ³atwiej

oszukiwaæ ni¿ Quinnów.

W koñcu zabrali go ze szpitala do domu, do ³adnego bia³ego domu nad wod¹.

Pozna³ ich synów, rozejrza³ siê po okolicy. Kiedy dowiedzia³ siê, ¿e tamci ch³op-

cy, Cameron i Ethan, znaleŸli siê tu w podobny sposób jak on, nie mia³ ju¿ w¹tpli-

woœci, ¿e to ludzie szurniêci.

Postanowi³ siê przyczaiæ i wykorzystaæ stosown¹ chwilê. Jak na lekarza i pro-

fesora college’u nie zgromadzili zbyt wiele nadaj¹cych siê do ukradzenia dóbr.

Na wszelki wypadek przyjrza³ siê jednak wszystkiemu dok³adnie.

Zamiast okraœæ Quinnów, pokocha³ ich. Przybra³ ich nazwisko i spêdzi³ dzie-

siêæ lat w domu nad wod¹.

background image

15

Kiedy umar³a Stella, razem z ni¹ odesz³a czêœæ jego œwiata. By³a jedn¹ z tych

matek, w których istnienie nigdy przedtem nie wierzy³. Opanowana, silna, kocha-

j¹ca, rozumiej¹ca wszystko. Op³akiwa³ j¹, tê swoj¹ pierwsz¹ prawdziw¹ stratê

w ¿yciu. ¯eby zapomnieæ o bólu, pogr¹¿y³ siê w intensywnej pracy. Skoñczy³ col-

lege, nabywa³ og³ady i umacnia³ swoj¹ pozycjê w Innowacjach.

Mierzy³ jeszcze wy¿ej.

Objêcie stanowiska w Innowacjach w Baltimore by³o jego ma³ym, osobistym

triumfem. Powraca³ do miasta swojej niedoli, lecz by³ to powrót w dobrym stylu.

Nikomu nie przychodzi³o do g³owy, ¿e ten ubrany w szyty na miarê garnitur mê¿-

czyzna by³ kiedyœ drobnym z³odziejaszkiem, ¿e czasami handlowa³ narkotykami,

a nawet para³ siê prostytucj¹.

Wszystko, co osi¹gn¹³ w ci¹gu ostatnich siedemnastu lat, rozpoczê³o siê w mo-

mencie, w którym Ray i Stella Quinn weszli do szpitalnej sali.

A potem, w niejasnych okolicznoœciach umar³ nagle Ray. Cz³owiek, którego

Phillip kocha³ tak gor¹co, jak tylko syn mo¿e kochaæ ojca; straci³ ¿ycie na ma³o

uczêszczanej, prostej szosie, w bia³y dzieñ, wje¿d¿aj¹c na pe³nym gazie na s³up

telegraficzny.

I znowu znalaz³ siê w szpitalnej sali. Tym razem le¿a³ w niej Wielki Quinn.

By³ po³amany i pod³¹czony do aparatury reanimacyjnej. Phillip i jego bracia przy-

rzekli ojcu, ¿e zaopiekuj¹ siê przyb³êd¹, kolejnym zagubionym ch³opcem.

Ale ten ch³opiec mia³ swoje tajemnice i patrzy³ na ludzi oczami Raya.

Na nabrze¿u i w okolicach miasteczka St Christopher mówi³o siê o cudzo³óstwie,

samobójstwie, o skandalu. Plotkowano tak ju¿ od pó³ roku, ale nie posuniêto siê o krok

w ustaleniu prawdy. Kim jest Seth De Lauter i kim by³ dla Raymonda Quinna?

Jeszcze jednym przyb³êd¹? Jeszcze jednym podrostkiem, wyci¹gniêtym z ot-

ch³ani ubóstwa, zaniedbania i przemocy, rozpaczliwie potrzebuj¹cym pomocnej

d³oni? Czy te¿ kimœ wiêcej? Quinnem z urodzenia, a nie tylko z przypadku?

Co do jednego Phillip nie mia³ w¹tpliwoœci: dziesiêcioletni Seth by³ jego

bratem w takim samym stopniu jak Cam i Ethan. Ka¿dy z nich zosta³ wyrwany

z koszmarnego snu i otrzyma³ szansê zmiany ¿ycia.

Teraz jednak zabrak³o Raya i Stelli, by pozostawiæ ch³opcu wolny wybór.

Jakaœ cz¹stka Phillipa, wzdryga³a siê na myœl, ¿e Seth móg³by byæ rodzonym

synem Raya, poczêtym w grzechu i porzuconym w hañbie. Oznacza³oby to zdradê

wszystkiego, czego uczyli go Quinnowie, wszystkiego, co pokazali mu na przyk³a-

dzie w³asnego ¿ycia.

Nienawidzi³ siebie za te myœli, za to ukradkowe przygl¹danie siê ch³opcu, jego

oczom, analizowanie zwi¹zku miêdzy istnieniem Setha a œmierci¹ Raya Quinna.

Ilekroæ te paskudne myœli pojawia³y siê w jego g³owie, natychmiast wspo-

mnia³ Gloriê DeLauter. Matka Setha oskar¿y³a profesora Raymonda Quinna o sek-

sualne molestowanie. Utrzymywa³a, i¿ zdarzy³o siê to przed laty, gdy studiowa³a

na uniwersytecie. Jednak¿e nie zachowa³ siê ¿aden œlad jej obecnoœci na uczelni.

Ta sama kobieta sprzeda³a Rayowi swojego dziesiêcioletniego syna jak pacz-

kê miêsa. Tê sam¹ kobietê, co do tego Phillip nie mia³ w¹tpliwoœci, odwiedzi³

Ray w Baltimore, nim ruszy³ do domu – po w³asn¹ œmieræ.

background image

16

Za³atwi³a swoje i zniknê³a. Kobiety pokroju Glorii maj¹ wprawê w ulatnianiu siê

w bezszmerowy sposób. To by³o kilka tygodni przed przys³aniem Quinnom listu z jak¿e

ma³o subtelnym szanta¿em. Jeœli chcecie zatrzymaæ dzieciaka, ¿¹dam wiêcej. Phillip

zacisn¹³ szczêki wspominaj¹c, jak Seth zblad³ ze strachu, gdy siê o tym dowiedzia³.

Ta kobieta nie mo¿e dostaæ ch³opaka w swoje rêce. Przekona siê jeszcze, ¿e

bracia Quinn s¹ twardszymi przeciwnikami ni¿ ten stary cz³owiek o miêkkim sercu.

Zreszt¹ nie tylko bracia Quinn, pomyœla³, zje¿d¿aj¹c na lokaln¹ drogê prowa-

dz¹c¹ do domu. Mijaj¹c w szybkim tempie pola zielonego groszku, soi i prze-

wy¿szaj¹cej cz³owieka kukurydzy, myœla³ o rodzinie. Teraz, gdy Cam i Ethan

po¿enili siê, Seth ma jeszcze dwie gotowe walczyæ o niego kobiety.

Po¿enili siê! Jakie to zabawne. I kto by pomyœla³? Cam ochajtn¹³ siê z sek-

sown¹ pracownic¹ opieki spo³ecznej, zaœ Ethan o¿eni³ siê z Grace, kobiet¹ o s³od-

kich oczach. I natychmiast zosta³ ojcem rozkosznej Aubrey o buzi anio³ka.

No có¿, niech im bêdzie! Trzeba przyznaæ, ¿e Anna Spinelli i Grace Monroe

idealnie pasuj¹ do jego braci. Co zreszt¹ sprawia, ¿e mieliby wiêksze szanse gdy-

by dosz³o do rozprawy o powierzenie im sta³ej opieki nad Sethem. Zaœ ma³¿eñ-

stwo s³u¿y im znakomicie. Nawet jeœli na dŸwiêk tego s³owa zgrzytaj¹ zêbami.

Phillip wola³ kawalerskie ¿ycie. Tylko ¿e w ci¹gu ostatnich paru miesiêcy niewiele

z jego zalet korzysta³. Weekendy spêdzane w St Chris up³ywa³y na sprawdzaniu wypra-

cowañ Sheta, pracy przy ³odzi w œwie¿o powsta³ej firmie Boats By Quinn, prowadzeniu

jej ksi¹g, robieniu zakupów. Nawet nie zauwa¿y³, kiedy to wszystko na niego spad³o.

Obieca³ ojcu na ³o¿u œmierci, ¿e zaopiekuje siê Sethem. Razem z braæmi za-

warli umowê, ¿e wróc¹ na wybrze¿e i wspólnie roztocz¹ opiekê nad ch³opcem

i podziel¹ siê wszystkimi obowi¹zkami. Dla Phillipa taka umowa oznacza³a dzie-

lenie czasu miêdzy Baltimore i St Chris, a tak¿e przekonanie siê do nowego brata,

który czêsto stwarza³ niema³e k³opoty.

Wszystko to graniczy³o z balansowaniem na linie. Przy wychowywaniu dzie-

siêciolatka trudno by³o unikn¹æ napiêæ i potkniêæ.

Rozkrêcanie firmy od podstaw wi¹za³o siê z ca³¹ mas¹ drobnych, ale jak¿e

mêcz¹cych formalnoœci i z ciê¿k¹ harówk¹. Niemniej jednak jakoœ to sz³o, choæ

bracia mieli œmieszne pretensje, ¿e za ma³o poœwiêca im czasu.

Jeszcze nie tak dawno spêdza³ weekendy w towarzystwie wielu atrakcyjnych,

interesuj¹cych kobiet – kolacja w jakimœ nowym, modnym miejscu, wieczór w tea-

trze lub na koncercie, a przy sprzyjaj¹cej okazji spokojne, niedzielne œniadanie

po³¹czone z lunchem w ³ó¿ku.

„Jeszcze do tego wrócꠖ obiecywa³ sobie Phillip. – Gdy wszystko siê u³o¿y,

wrócê do dawnego ¿ycia. Ale, jak powiedzia³ ojciec, na razie, przez jakiœ czas…”

Skrêci³ na podjazd. Przesta³o padaæ, a na liœciach i trawie osiad³a leciutka war-

stwa wilgoci. Powoli zapada³ zmierzch. Œwiat³o w oknie salonu wita³o miêkk¹, ko-

j¹c¹ poœwiat¹. Zachowa³o siê jeszcze trochê letnich kwiatów wypielêgnowanych

przez Annê. S³ysza³ ju¿ ujadanie szczeniaka – choæ, prawdê mówi¹c, dziewiêcio-

miesiêczny G³upek wyrós³ na wielkie psisko i trudno go by³o uwa¿aæ za szczeniaka.

Przypomnia³ sobie, ¿e wieczorne gotowanie wypada³o dzisiaj na Annê. Chwa³a

Bogu! Znaczy³o to, ¿e u Quinnów pojawi siê na stole prawdziwe jedzenie. Z roz-

background image

17

kosz¹ pomyœla³ o szklaneczce dobrego wina. Dojrza³ G³upka, który znikn¹³ za

rogiem domu w pogoni za obœlinion¹ ¿ó³t¹ pi³k¹ tenisow¹.

Na widok wysiadaj¹cego z auta Phillipa pies przerwa³ na chwilê swoj¹ zaba-

wê i zacz¹³ groŸnie ujadaæ.

– Idiota – powiedzia³ Phillip, wyjmuj¹c teczkê z d¿ipa.

Na dŸwiêk znanego g³osu szczekanie zamieni³o siê w dzik¹ radoœæ. G³upek zacz¹³

skakaæ na Phillipa, który os³ania³ siê teczk¹ przed jego mokrymi, zab³oconymi ³apami.

– Nie skacz. S³yszysz, co mówiê? Siad!

G³upek chwilê siê waha³, a w koñcu usiad³ i poda³ ³apê. Wywali³ jêzor, ³ypa³

oczami.

– Dobry pies. – Phillip potrz¹sn¹³ jego ³apê i pog³aska³ jedwabiste uszy G³upka.

– Czeœæ. – Na dziedziñcu przed domem pojawi³ siê Seth. Od tarzania siê

z psem mia³ brudne d¿insy, a spod przekrzywionej baseballowej czapeczki ster-

cza³y proste jak s³oma blond w³osy. „Uœmiecha siê ³atwiej ni¿ kilka miesiêcy temu –

odnotowa³ w myœli Phillip – ale ma szparê w zêbach”.

– Czeœæ. – Phillip pstrykn¹³ palcem w daszek czapki. – Zgubi³eœ coœ?

– Co?

Phillip stukn¹³ palcem w swój równy, nieskazitelnie bia³y z¹b.

– A, tak. – Wzruszaj¹c ramionami w typowy dla Quinnów sposób, Seth wy-

szczerzy³ zêby w uœmiechu, wtykaj¹c jêzyk w puste miejsce po zêbie. Twarz mia³

pe³niejsz¹ ni¿ pó³ roku temu, a wzrok bardziej spokojny. – Rusza³ siê. Musia³em

siê z nim po¿egnaæ dwa dni temu. Kurewsko krwawi³o!

Phillip nie zareagowa³ na to przekleñstwo. Postanowi³, ¿e do pewnych spraw

nie bêdzie siê wtr¹ca³.

– Dosta³eœ coœ za utracony z¹b?

– Nie narzekam.

– No, no, jeœli nie wycisn¹³eœ stówy od Cama, nie jesteœ moim bratem!

– Dosta³em dwie stówy. Jedn¹ od Cama, a drug¹ od Ethana.

Zaœmiewaj¹c siê, Phillip po³o¿y³ d³oñ na ramieniu Setha i obaj ruszyli w stronê

domu.

– Skoro tak, to ode mnie ju¿ nic nie dostaniesz, bracie. Przykro mi bardzo.

A co tam w szkole w pierwszym tygodniu po wakacjach?

– Nudy – odpowiedzia³ Seth. W duchu musia³ jednak przyznaæ, ¿e by³o wspa-

niale. Tak¹ masê nowych rzeczy kupili razem z Ann¹. Ostre o³ówki, nowiutkie

zeszyty, pióra. Nie chcia³ jednak pude³ka na lunch, jakiego u¿ywaj¹ w serialu

Archiwum X. W œrednich klasach z takimi pude³kami chodz¹ tylko maminsynki.

Mia³ klawe ubrania i sportowe buty. A co najwa¿niejsze, po raz pierwszy w ¿y-

ciu mieszka³ w tym samym domu, chodzi³ do tej samej szko³y, by³ z tymi samymi

ludŸmi, których zostawi³ w czerwcu.

– Odrobi³eœ lekcje? – zapyta³ Phillip, unosz¹c brwi i otwieraj¹c frontowe drzwi.

Seth pokiwa³ g³ow¹.

– Cz³owieku, czy ty naprawdê nie masz innych zmartwieñ?

– Dzieciaku, prace domowe to mój ¿ywio³.– W œlad za nimi do œrodka wpad³

G³upek. By³ tak rozentuzjazmowany, ¿e omal nie przewróci³ Phillipa. – Móg³byœ

2 – Spokojna przystañ

background image

18

siê bardziej przy³o¿yæ i popracowaæ nad tym psem, do cholery! – Jednak zapach

czerwonego sosu Anny, rozchodz¹cy siê w powietrzu niczym ambrozja, dzia³a³

tak koj¹co, ¿e Phillip natychmiast zmieni³ ton. – O Bo¿e, co za rozkosz! – jêkn¹³.

– Manicotti – poinformowa³ go Seth.

– Tak? Mam butelkê chianti, któr¹ specjalnie schowa³em na tak¹ okazjê. –

Odrzuci³ teczkê. – WeŸmiemy siê za ksi¹¿ki po kolacji.

Zasta³ bratow¹ w kuchni w trakcie faszerowania naleœników serem. Podwi-

nê³a rêkawy nieskazitelnie bia³ej bluzki, któr¹ wk³ada³a do biura. Na granatowej

spódniczce mia³a bia³y rzeŸniczy fartuch. Zdjê³a szpilki i go³¹ stop¹ wystukiwa³a

rytm arii, któr¹ nuci³a. Carmen, rozpozna³ Phillip. Wspania³e czarne loki mia³a

jeszcze upiête do góry.

Robi¹c oko do Setha, Phillip zaszed³ j¹ z ty³u, obj¹³ w pasie i cmokn¹³ g³oœno

w sam czubek g³owy.

– Ucieknij ze mn¹. Zmienimy imiona. Ty zostaniesz Zofi¹, a ja Carlem. Po-

zwól siê porwaæ do raju, gdzie bêdziesz mog³a gotowaæ dla mnie, wy³¹cznie dla

mnie. ¯aden z tych wieœniaków nie docenia ciê tak jak ja.

– Zaraz siê spakujê, Carlo, pozwól tylko, ¿e dokoñczê te naleœniki. – Odwróci³a

g³owê, œmiej¹c siê czarnymi, œródziemnomorskimi oczami. – Kolacja za pó³ godziny.

– Otworzê wino.

– Nie ma tu czegoœ do zjedzenia? – zapyta³ Seth.

– W lodówce s¹ przek¹ski – odpar³a Anna. – WeŸ sobie sam.

– Tylko warzywa i inne takie œwiñstwa – jêkn¹³ Seth, siêgaj¹c po pó³misek. –

Gdzie jest Cam?

– Powinien byæ w drodze do domu. Postanowili z Ethanem popracowaæ jesz-

cze godzinê przy ³odzi. Pierwsze dzie³o Quinnów zosta³o ukoñczone. Jutro przy-

je¿d¿a po nie klient. Robota skoñczona, Phillipie, rozumiesz? – Uœmiechnê³a siê

promiennie, pêczniej¹c z dumy. – Stoi w doku, gotowa do wyjœcia na pe³ne mo-

rze, i jest wspania³a!

Poczu³ siê lekko rozczarowany. Szkoda, ¿e nie móg³ byæ tutaj tego ostatniego dnia.

– A zatem trzeba to uczciæ szampanem.

Anna odczyta³a nalepkê na butelce i a¿ unios³a brwi.

– Folonari, Ruffino?

Wysoko ceni³ wyrafinowany gust Anny i jej upodobanie do dobrych gatun-

ków win.

– Rocznik siedemdziesi¹ty pi¹ty – powiedzia³ z uœmiechem.

– Wybornie! Moje gratulacje, panie Quinn, z okazji pierwszej ³odzi.

– Nie moja w tym zas³uga. Zajmowa³em siê tylko detalami i by³em zwyk³ym

wyrobnikiem.

– Oczywiœcie, ¿e jest w tym twoja zas³uga. Detale s¹ równie wa¿ne, i ani

Cam, ani Ethan nie zrobiliby tego z tak¹ … finezj¹, jak ty.

– Zdaje siê, ¿e okreœlali to jako … obijanie siê?

– Nie zwracaj na nich uwagi. Powinieneœ byæ dumny z tego, co zdzia³aliœcie

w ostatnich miesi¹cach. Nie tylko w firmie, lecz tak¿e dla rodziny. Ka¿dy z was po-

œwiêci³ coœ bardzo wa¿nego dla Setha. I ka¿dy otrzyma³ coœ bardzo wa¿nego w zamian.

background image

19

– Nigdy nie przypuszcza³em, ¿e dzieciak mo¿e tak absorbowaæ. – Gdy Anna

pola³a faszerowane naleœniki sosem, Phillip wyj¹³ z kredensu kieliszki do wina. –

Wci¹¿ jeszcze miewam takie chwile, kiedy ta ca³a impreza wkurza mnie jak cholera.

– Nic bardziej naturalnego, Phillipie.

– Mo¿e, ale fakt pozostaje faktem. – Wzruszy³ ramionami nala³ dwa kieliszki.

– Najczêœciej jednak patrzê na niego i stwierdzam, ¿e jest ca³kiem fajny, jak na

ma³ego braciszka.

Anna utar³a ser i posypa³a nim potrawê. K¹tem oka zerknê³a na Phillipa, któ-

ry podniós³ swój kieliszek wina, oceniaj¹c jego bukiet. Przyjemnie by³o na niego

popatrzeæ. Pod wzglêdem fizycznym uosabia³ mêsk¹ doskona³oœæ. Br¹zowe w³o-

sy, gêste i mocne, z³ociste oczy. Owalna, zamyœlona twarz. Zmys³owa, a zarazem

niewinna. Wysoka, proporcjonalna sylwetka, jakby stworzona do w³oskich garni-

turów. Odk¹d go jednak ujrza³a rozebranego do pasa, w sp³owia³ych d¿insach,

wiedzia³a, ¿e jego delikatnoœæ to tylko pozory.

Pomyœla³a, ¿e to wyrafinowany erudyta, naprawdê interesuj¹cy mê¿czyzna.

Wsunê³a potrawê do piecyka, nastêpnie odwróci³a siê i siêgnê³a po wino.

Uœmiechaj¹c siê, tr¹ci³a siê z nim kieliszkiem.

– Ty te¿ jesteœ ca³kiem fajny, Phillipie, jak na du¿ego brata.

Kiedy siê wspiê³a na palce, ¿eby poca³owaæ go w policzek, nadszed³ Cam.

– Wara od mojej ¿ony!

Phillip uœmiechn¹³ siê i obj¹³ Annê.

– To ona tego chcia³a. Lubi mnie.

– Ale mnie bardziej. – ¯eby to udowodniæ, Cam z³apa³ za wi¹zanie fartucha,

zakrêci³ Ann¹ wko³o, porwa³ w ramiona i poca³owa³ namiêtnie. Uœmiechn¹³ siê

i po kumpelsku klepn¹³ j¹ w pupê. – Prawda, s³odziutka?

Jeszcze krêci³o siê jej w g³owie.

– Niewykluczone. – Odetchnê³a g³êboko. – Bior¹c pod uwagê ca³okszta³t…

– Wywinê³a mu siê z jego ramion. – Ale jesteœ utyt³any.

– Wpad³em tylko po piwo i idê pod prysznic. – Wysoki i szczup³y, ciemny

i groŸny, da³ nurka do lodówki.– ZnajdŸ sobie w³asn¹ kobietê.

– Czy mam na to czas? – zapyta³ ponurym g³osem Phillip.

Po kolacji i uci¹¿liwej godzinie spêdzonej nad æwiczeniami z dzielenia, nad

bitwami Wojny o Niepodleg³oœæ i s³owniczkiem na poziomie szóstej klasy Phil-

lip zamkn¹³ siê w swoim pokoju z laptopem i dokumentami.

By³ to ten sam pokój, który otrzyma³, gdy Ray i Stella Quinn przywieŸli go do

domu. Obecnie œciany mia³y pastelowo zielony kolor. Gdzieœ w okolicy szesna-

stych urodzin coœ mu strzeli³o do g³owy i pomalowa³ je jaskrawoczerwon¹ farb¹.

Bóg raczy wiedzieæ dlaczego. Pamiêta, jak matka – albowiem Stella sta³a siê do

tego czasu jego matk¹ – rzuci³a tylko na to okiem i stwierdzi³a, ¿e mo¿na dostaæ od

tego rozstroju ¿o³¹dka.

On uwa¿a³, ¿e tak bêdzie seksownie, jednak trzy miesi¹ce póŸniej pomalowa³

je na bia³o, wieszaj¹c tu i ówdzie bia³o-czarne fotografie w czarnych ramkach.

background image

20

Zawsze poszukiwa³ jakiejœ specyficznej atmosfery. Do tej stonowanej zieleni

powróci³ na krótko przed przeprowadzk¹ do Baltimore.

Tylko jego rodzice zawsze wiedzieli, co robi¹.

Dali mu ten pokój, w swoim domu. Przez pierwsze trzy miesi¹ce trwa³a wal-

ka o to, czyje bêdzie na wierzchu. Szmuglowa³ narkotyki, wdawa³ siê w bójki,

krad³ alkohol i o œwicie wraca³ pijany do domu.

Teraz by³o dla niego jasne, ¿e poddawa³ ich próbie, prowokowa³, ¿eby go

wykopali. ¯eby go odrzucili. No, dalej, spróbujcie sobie ze mn¹ poradziæ!

A jednak uda³o im siê. Nie tylko sobie z nim poradzili, ale uformowali go.

„Zastanawiam siê, Phillipie, dlaczego tak ci zale¿y na tym, ¿eby marnowaæ

umys³ i cia³o – powiedzia³ ojciec. – Dlaczego robisz wszystko, ¿eby daæ wygraæ

tym sukinsynom”.

Phillip, któremu wywraca³y siê flaki, a pêka³a g³owa z przepicia i z nadu¿y-

cia narkotyków, mia³ to wszystko gdzieœ.

Ray, mówi¹c, ¿e dobra przeja¿d¿ka odœwie¿y mu mózg, wzi¹³ go ze sob¹ na

³ódŸ. Skacowany do nieprzytomnoœci, czuj¹c siê jak zbity pies, Phillip przechyli³

siê za burtê i zwróci³ resztki trucizny, któr¹ siê naszprycowa³ ubieg³ej nocy.

W³aœnie skoñczy³ czternaœcie lat.

Ray zarzuci³ kotwicê w w¹skim przesmyku. Przytrzyma³ g³owê Phillipa, otar³

mu twarz, a potem poda³ mu puszkê imbirowego piwa.

– Siadaj.

Phillip zwali³ siê raczej ni¿ usiad³. Dr¿a³y mu rêce, przy pierwszym ³yku po-

czu³ szarpniêcie w ¿o³¹dku. Ray usiad³ naprzeciw niego. Wielkie d³onie opar³ na

kolanach, a lekka bryza rozwiewa³a jego srebrzyste w³osy. I te oczy. Patrzy³ mu

w twarz tymi swoimi lœni¹cymi niebieskimi oczami i zastanawia³ siê.

– Mia³eœ parê miesiêcy, ¿eby siê dostosowaæ. Stella powiada, ¿e pod wzglê-

dem fizycznym doszed³eœ do siebie. Jesteœ dostatecznie silny i zdrowy, ale ¿eby

utrzymaæ kondycjê, musisz zmieniæ tryb ¿ycia.

Wyd¹³ wargi i przez chwilê milcza³. W wysokiej trawie sta³a czapla, nieru-

choma jak na obrazie. Powietrze by³o czyste, czu³o siê ju¿ lekki ch³ód zbli¿aj¹cej

siê jesieni, ponad ogo³oconymi z liœci drzewami rozpoœciera³o siê intensywnie

b³êkitne niebo. Wiatr targa³ trawami i muska³ grzywy fal.

Phillip by³ ociê¿a³y, blady i patrzy³ têpym wzrokiem.

– Istniej¹ ró¿ne metody, Phil – powiedzia³ Ray z naciskiem. – Mo¿emy ci nie

popuszczaæ, trzymaæ ciê krótko i nie spuszczaæ z oka ani na chwilê.

Chwyci³ wêdkê i machinalnie za³o¿y³ przynêtê.

– Albo mo¿emy te¿ uznaæ, ¿e eksperyment siê nie uda³ i ¿e wracasz do tamte-

go œwiata.

Phillip poczu³ skurcz w ¿o³¹dku, prze³kn¹³ œlinê, by nie pokazaæ po sobie

strachu.

– Nie potrzebujê was. Nie potrzebujê nikogo.

– Sam w to nie wierzysz – powiedzia³ ³agodnie Ray i zarzuci³ wêdkê. Na

wodzie utworzy³y siê niekoñcz¹ce siê pomarszczone krêgi. – Wrócisz tam i ju¿

nigdy z tego nie wyjdziesz. Spêdzisz parê lat na ulicy, a potem to ju¿ nie bêdzie

background image

21

poprawczak. Skoñczysz w celi, razem ze z³ymi facetami, takimi, którzy zagustuj¹

w tej twojej ³adnej buzi. Dorwie ciê jakiœ wielki drab, z ³apami jak bochny, zaci¹-

gnie któregoœ dnia pod prysznic i zrobi z ciebie swoj¹ pannê m³od¹.

Phillip rozpaczliwie pragn¹³ papierosa. Poci³ siê jak potêpieniec.

– Jeszcze potrafiê o siebie zadbaæ.

– Synu, zrobi¹ z ciebie szmatê, wiesz o tym przecie¿. Potrafisz siê stawiaæ,

ale s¹ sprawy, przed którymi nie uciekniesz. Dot¹d twoje ¿ycie uk³ada³o siê par-

szywie. Nie ponosisz za to odpowiedzialnoœci. Jesteœ jednak odpowiedzialny za

swoj¹ przysz³oœæ.

Ponownie zamilk³. Kolanami œcisn¹³ wêdkê i siêgn¹³ po zimn¹ puszkê pepsi.

Nie spiesz¹c siê otworzy³ j¹ i zacz¹³ piæ duszkiem.

– Wydawa³o siê nam, ¿e jest coœ w tobie – ci¹gn¹³. – Nadal tak uwa¿amy – doda³,

patrz¹c na Phillipa. – Ale póki sam tego nie dostrze¿esz, nie ruszymy z miejsca.

– Sk¹d taka troska? – nieudolnie broni³ siê Phillip.

– Trudno to teraz powiedzieæ. Mo¿e nie jesteœ tego wart. Mo¿e s¹dzone ci

jest skoñczyæ na ulicy, kraœæ i sprzedawaæ siê za marny grosz.

Od trzech miesiêcy mia³ porz¹dne ³ó¿ko, regularne posi³ki i ksi¹¿ki – jedna

z jego ukrytych namiêtnoœci – do swojej dyspozycji. Kiedy pomyœla³ o utraceniu

tego wszystkiego, zrobi³o mu siê znowu niedobrze, ale wzruszy³ tylko ramionami.

– Prze¿yjê.

– Skoro nie masz wiêkszych ambicji, twoja sprawa. Tutaj mo¿esz mieæ dom,

rodzinê. Mo¿esz normalnie ¿yæ i wykorzystaæ to jakoœ w przysz³oœci. Ale mo¿esz

równie¿ kontynuowaæ obran¹ przez siebie drogê.

Ray wykona³ gwa³towny ruch, tak szybki, ¿e Phillip zas³oni³ siê przed cio-

sem, zaciskaj¹c piêœci. Lecz Ray podci¹gn¹³ jedynie koszulê Phillipa, by ods³oniæ

œwie¿e blizny na jego piersi.

– Mo¿esz wróciæ do tego – powiedzia³ spokojnie.

Phillip spojrza³ Rayowi w oczy. Dojrza³ w nich wspó³czucie i wiarê. Móg³

przejrzeæ siê w nich jak w zwierciadle, zobaczyæ siebie wykrwawiaj¹cego siê

w rynsztoku, na ulicy, gdzie ¿ycie by³o mniej warte ni¿ dzia³ka narkotyku.

Chory, zmêczony i przera¿ony zanurzy³ twarz w d³oniach.

– I o co chodzi?

– Chodzi o ciebie, synu. – Ray przeci¹gn¹³ d³oni¹ po w³osach ch³opca. –

O ciebie.

Sprawy nie zmieni³y siê z dnia na dzieñ, ale od tego wieczoru coœ drgnê³o. Dziêki

rodzicom zacz¹³ w siebie wierzyæ. Postawi³ sobie za punkt honoru osi¹ganie dobrych

wyników w szkole, postawi³ na naukê, na przeobra¿enie siê w Phillipa Quinna.

Chyba wykona³ dobr¹ robotê. Postara³ siê nabraæ og³ady. Robi³ teraz karierê,

mia³ dobrze wyposa¿ony apartament ze wspania³ym widokiem na Inner Harbor

i ca³¹ szafê ubrañ.

Jakby zatoczy³ ko³o, wracaj¹c do swojego dawnego pokoju z zielonymi œcia-

nami i solidnymi meblami, z oknami wychodz¹cymi na drzewa i na moczary.

Tylko, ¿e tym razem chodzi³o o Setha.

background image

22

2

P

hillip sta³ na dziobie ³odzi, której na chrzcie miano nadaæ pretensjonalne

imiê Neptun’s Lady. ¯eby zrealizowaæ projekt i zbudowaæ prawdziwy slup,

poœwiêci³ na to cztery tysi¹ce roboczogodzin. Za to teraz, w ¿ó³tych pro-

mieniach wrzeœniowego s³oñca, móg³ podziwiaæ jej po³yskuj¹cy tekowy pok³ad.

Precyzja wykonania cieszy³a oczy.

Kajuta pod pok³adem by³a majstersztykiem stolarki – g³ówny powód dumy

Cama. Zosta³a wykonana z dobrze dopasowanych listewek. Podobnie jak koje

dla czworga ludzi.

Solidna i piêkna ³ódŸ. Z pe³nym gracji op³ywowym kad³ubem i b³yszcz¹cym

pok³adem. Pomys³ Ethana, by ³¹czyæ deski na zak³adkê, kosztowa³ wiele dodat-

kowych godzin pracy, ale dziêki temu powsta³o prawdziwe cacko.

Ten ortopeda z Dystryktu Kolumbia zap³aci ³adn¹ sumkê za ka¿dy jej centy-

metr.

– No i co? – Ethan, z rêkami w kieszeniach wyblak³ych d¿insów, mru¿¹c oczy

przed s³oñcem, rzuci³ retoryczne pytanie.

Phillip przeci¹gn¹³ rêk¹ po g³adkiej jak at³as burcie, któr¹ godzinami polero-

wa³ w pocie czo³a.

– Zas³u¿y³a na mniej banaln¹ nazwê.

– W³aœciciel ma wiêcej pieniêdzy ni¿ wyobraŸni. Jak ta ³ódŸ piêknie idzie na

wiatr. – Ethan uœmiechn¹³ siê. – Kiedyœmy j¹ testowali z Camem, nie chcia³ wra-

caæ do portu. A i mnie na tym nie zale¿a³o.

Phillip potar³ kciukiem podbródek.

– Mam w Baltimore kumpla, który maluje. Ilekroæ coœ sprzeda, klnie w ¿ywy

kamieñ. Nie znosi pozbywaæ siê p³ócien. Dopiero teraz rozumiem, co wtedy czuje.

– To nasze pierwsze dzie³o.

– Ale nie ostatnie. – Phillip nie pos¹dza³ siê o taki sentymentalizm. Budowa

³odzi nie by³a jego pomys³em. Zosta³ w to wci¹gniêty przez braci. Ostrzega³ ich,

¿e to wariactwo, skazywanie siê na murowan¹ wpadkê.

background image

23

Po czym oczywiœcie ruszy³ do akcji, za³atwi³ wynajêcie budynku, uprawnie-

nia, zamówi³ niezbêdny sprzêt. Podczas prac przy budowie zdar³ do krwi paznok-

cie, naderwa³ miêœnie od dŸwigania desek. I bynajmniej nie cierpia³ w milczeniu.

Musia³ jednak przyznaæ, ¿e namacalny dowód d³ugich miesiêcy pracy, ko³y-

sz¹cy siê z wdziêkiem pod jego stopami, by³ wart tego wszystkiego.

A teraz mieli zaczynaæ znów od pocz¹tku.

– Przygotowaliœcie ju¿ coœ z Camem do nastêpnego projektu?

– Chcemy skoñczyæ kad³ub do koñca paŸdziernika. – Ethan wyj¹³ chustkê do

nosa i starannie wytar³ œlady palców Phillipa na burcie. – Jeœli mamy siê trzymaæ

tego morderczego grafiku, jaki narzuci³eœ. Ale na razie trzeba siê jeszcze trochê

przy³o¿yæ do tej tutaj.

– Do tej? – Mru¿¹c oczy, Phillip zsun¹³ z nosa drogie i modne okulary s³o-

neczne w stylu lat piêædziesi¹tych. – Przecie¿ powiedzia³eœ, ¿e jest ju¿ gotowa.

Mia³em w³aœnie iœæ do domu i sporz¹dziæ dla niej ostatnie dokumenty.

– Jeszcze tylko jeden ma³y drobiazg. Musimy poczekaæ na Cama.

– Jaki znowu ma³y drobiazg? – Zniecierpliwiony Phillip spojrza³ na zegarek.

– Klient bêdzie tu lada moment.

– To nie potrwa d³ugo. – Ethan wskaza³ g³ow¹ drzwi budynku. – Oto i Cam.

– Jest stanowczo za dobra dla tego ciemniaka – zawo³a³ od progu Cam, trzy-

maj¹c pod pach¹ wiertarkê. – Za³adujmy ¿ony i dzieciaki i sami pop³yñmy na

Bimini, dobrze wam radzê.

– Z chwil¹ wrêczenia czeku ³ódŸ przechodzi na w³asnoœæ tego faceta. – Gdy

Phillip to mówi³, Cam jednym susem wskoczy³ na pok³ad. – A na Bimini nie ma-

cie czego szukaæ.

– Po prostu jest zazdrosny, ¿e chcemy tam pop³yn¹æ ze swymi ¿onami – po-

wiedzia³ Cam do Ethana. – WeŸ to. – Wepchn¹³ Phillipowi wiertarkê do rêki.

– Po cholerê mi to dajesz?

– Dokoñcz dzie³a. – Cam, uœmiechaj¹c siê od ucha do ucha, wyj¹³ z tylnej

kieszeni plakietkê. – Ostatni fragment zachowaliœmy dla ciebie.

– Taak? – Phillip uj¹³ plakietkê i przyjrza³ siê jej w promieniach s³oñca. Mie-

ni³a siê cudownie.

– Razem zaczêliœmy budowê – podsumowa³ Ethan. – Pójdzie na sterburtê.

Phillip wzi¹³ œruby, które wrêczy³ mu Cam, i pochyli³ siê nad zaznaczonymi

na burcie punktami.

– Musimy to uczciæ. – Wiertarka zawy³a w jego rêkach. – Myœla³em o butel-

ce Dom Perignan – powiedzia³, przekrzykuj¹c ha³as. – Doszed³em jednak do wnio-

sku, ¿e dla was szkoda tak dobrego szampana. Zamrozi³em wiêc trzy butelki Harpsa.

Pomyœla³, ¿e pogodz¹ siê z tym, poniewa¿ przygotowa³ na popo³udnie ma³¹

niespodziankê.

By³o prawie po³udnie, kiedy klient skoñczy³ piaæ z zachwytu nad ka¿dym

centymetrem swojej nowej ³odzi. Zanim mu j¹ za³adowali na jego przyczepê,

oddelegowali Ethana, ¿eby zafundowa³ facetowi próbn¹ przeja¿d¿kê z najbar-

background image

24

dziej karko³omnymi ewolucjami. Phillip, obserwuj¹c z doku ¿ó³te ¿agle– zgodnie

z ¿yczeniem klienta –patrzy³ jak chwytaj¹ wiatr.

Ethan mia³ racjê, pomyœla³. Ta ³ódŸ ma szwung.

Slup pomkn¹³ w stronê nabrze¿a, zrobi³ zwrot jak marzenie. Wyobrazi³ sobie

turystów, zatrzymuj¹cych siê i pokazuj¹cych sobie nawzajem ³adn¹ ³ódŸ. Pomy-

œla³, ¿e nie ma lepszej reklamy ni¿ towar wysokiej klasy.

– Za³o¿ê siê, ¿e gdy sam pop³ynie, osi¹dzie na mieliŸnie – odezwa³ siê za

jego plecami Cam.

– Z pewnoœci¹. Ale i tak bêdzie mia³ frajdê. – Poklepa³ Cama po ramieniu. –

Idê wypisaæ mu rachunek.

Wynajêty przez nich i przerobiony na stoczniê stary ceglany budynek nie

odznacza³ siê bynajmniej urod¹. Wiêksz¹ jego czêœæ zajmowa³a hala z podwie-

szonymi do krokwi œwietlówkami. Ma³e okna sprawia³y wra¿enie, jakby stale po-

kryte by³y kurzem.

Wszystkie narzêdzia, materia³y, farba epoksydowa i pokost, znajdowa³y siê w za-

siêgu rêki. Teraz na wysokiej platformie sta³ nagi szkielet kad³uba sportowej ³odzi,

przeznaczonej do amatorskiego uprawiania rybo³óstwa – ich drugie zamówienie.

Wewnêtrzne œciany budynku by³y poobt³ukiwane i obdrapane. Strome ¿eliw-

ne schody wiod³y do ciasnego, pozbawionego okien pomieszczenia na górze, któ-

re s³u¿y³o Phillipowi za biuro.

Urz¹dzi³ je z drobiazgow¹ skrupulatnoœci¹. Metalowe biurko, przypominaj¹-

ce eksponat z pchlego targu, by³o doprowadzone do po³ysku. Na blacie sta³ rocz-

ny kalendarz z odwracanymi kartkami, jego stary laptop, a tak¿e telefon z auto-

matyczn¹ sekretark¹ i pleksiglasowy pojemnik na pióra i o³ówki.

W tej ciasnocie znalaz³o siê jeszcze miejsce na dwuczêœciow¹ szafkê na do-

kumenty, ma³¹ kopiarkê i faks.

Usiad³ za biurkiem i w³¹czy³ komputer. Jego uwagê przyci¹gnê³o migaj¹ce

œwiate³ko przy telefonie. Odegra³ informacjê, ale by³y to tylko dwa g³uche po³¹-

czenia. Skasowa³ je.

Po chwili mia³ ju¿ na ekranie program, który opracowa³ na u¿ytek firmy.

Uœmiechn¹³ siê na widok logo ich Boats By Quinn.

Mo¿e i s¹ niefrasobliwymi amatorami, pomyœla³, wystukuj¹c dane potrzebne

do sprzeda¿y, ale to wcale nie oznacza, ¿e maj¹ siê zadowoliæ byle czym. Zawsze

zwraca³ uwagê na szatê graficzn¹. Samo tworzenie druków, blankietów firmowych,

pokwitowañ, rachunków by³y raczej prost¹ czynnoœci¹. Ale musia³y mieæ klasê.

W³aœnie w³¹czy³ drukarkê, kiedy zadzwoni³ telefon.

– Boats By Quinn.

Po drugiej stronie przez chwilê nikt siê nie odzywa³.

– Przepraszam, pomyli³am numer. – G³os by³ niewyraŸny i nale¿a³ do kobie-

ty, która szybko siê wy³¹czy³a.

– Nie ma sprawy, s³odziutka – powiedzia³ Phillip do g³uchej s³uchawki, po

czym wyj¹³ z drukarki gotowy rachunek.

background image

25

– Szczêœliwy cz³owiek – stwierdzi³ Cam, gdy w godzinê póŸniej patrzyli, jak

ich klient odje¿d¿a ze slupem na przyczepie.

– To my powinniœmy siê cieszyæ. – Phillip wyj¹³ z kieszeni czek. – Uwzglêd-

ni³em materia³, robociznê, koszty w³asne, dostawy… – No có¿, dostaliœmy wy-

starczaj¹co du¿o, ¿eby przyst¹piæ do nastêpnej budowy.

– Pohamuj swój entuzjazm – mrukn¹³ Cam. – W koñcu to tylko piêciocyfro-

wy czek. Lepiej napijmy siê piwa.

– Zyski nale¿y od razu inwestowaæ – ostrzeg³ Phillip, kiedy ruszyli do domu.

– Wraz z nadejœciem ch³odów ca³y nasz wielki maj¹tek uleci kominem. – Popa-

trzy³ na wysoki sufit. – I to dos³ownie. A w przysz³ym tygodniu musimy zap³aciæ

podatek kwartalny.

Cam otworzy³ butelkê i popchn¹³ j¹ w stronê brata.

– Zamknij siê, Phil.

– Niemniej jednak – ci¹gn¹³ nie zra¿ony Phillip – jest to wspania³a chwila

w dziejach Quinnów. – Podniós³ swoj¹ butelkê i stukn¹³ siê z Ethanem i Camem.

– Za naszego doktora od chorych stóp, pierwszego z licznych szczêœliwych klien-

tów. Niech g³adko i z powodzeniem ¿egluje wœród odcisków i zrogowaceñ.

– Niech namawia wszystkich przyjació³, ¿eby dzwonili do Boats By Quinn –

doda³ Cam.

– Niech p³ynie do Annapolis i trzyma siê z dala od mojej czêœci Zatoki –

dokoñczy³ Ethan.

– Kto skoczy po lunch? – dopytywa³ siê Cam. – Konam z g³odu.

– Grace przygotowa³a kanapki – odpar³ Ethan.

– Chwa³a jej za to.

– Mo¿e coœ jeszcze dojdzie do tego lunchu – powiedzia³ Phillip, s³ysz¹c dŸwiêk

opon na ¿wirowym podjeŸdzie. – W³aœnie na to czeka³em.

Wyszed³ na zewn¹trz i ucieszy³ siê na widok baga¿ówki.

Kierowca wychyli³ g³owê przez okno, ¿uj¹c gumê.

– Quinn?

– Zgadza siê.

– Coœ ty znowu kupi³?– Cam zmarszczy³ czo³o na widok furgonetki, zastana-

wiaj¹c siê, ile te¿ forsy ubêdzie z ich nowiutkiego czeku.

– Coœ, co nam siê bardzo przyda. Ale chodŸcie tu pomóc.

– Bardzo s³usznie– burkn¹³ kierowca, gramol¹c siê z kabiny. – £adowaliœmy

j¹ we trzech. To drañstwo wa¿y chyba z tysi¹c kilo.

Rozsun¹³ tylne drzwi. To coœ le¿a³o na stela¿u w miêkkiej otulinie. By³o d³u-

gie na co najmniej trzy metry, szerokie na dwa metry i mia³o z osiem centyme-

trów gruboœci. Proste litery, wyryte w starannie obrobionym drewnie dêbowym,

tworzy³y napis BOATS BY QUINN. Precyzyjnie wyrzeŸbiony w drewnie jacht

na pe³nych ¿aglach zdobi³ górny naro¿nik. Zaœ w dolnym widnia³y imiona Came-

rona, Ethana, Phillipa i Setha Quinnów.

– Cholernie dobry szyld – wydusi³ z siebie Ethan, gdy odzyska³ wreszcie mowê.

– Jeœli chodzi o ten jacht, pos³u¿y³em siê jednym ze szkiców Setha. Jest taki

sam jak na naszym logo na firmowych papierach. Resztê zrobi³ komputer.

background image

26

– To fantastyczne. – Cam po³o¿y³ d³oñ na ramieniu Phillipa. – Tego nam

w³aœnie brakowa³o. Chryste, dzieciak oszaleje, kiedy to zobaczy.

– Figurujemy w kolejnoœci, w jakiej tu przybyliœmy. Nie trzyma³em siê alfa-

betu ani wieku. Chcia³em, ¿eby wszystko by³o jasne i proste. – Cofn¹³ siê parê

kroków, z rêkami w kieszeni, nieœwiadomie naœladuj¹c pozê braci. – Pomyœla-

³em, ¿e bêdzie pasowa³ do budynku i do tego, co w nim robimy.

– Jest œwietny – przytakn¹³ Ethan. – Jak siê nale¿y.

Kierowca przesun¹³ pod policzkiem gumê.

– No co, chcecie podziwiaæ tak do rana, czy mo¿e jednak wyjmiemy to ciê¿-

kie drañstwo z baga¿ówki?

Pomyœla³a, ¿e nieŸle siê prezentuj¹. Trzech przystojnych facetów, poch³oniê-

tych fizyczn¹ prac¹ w ciep³e wrzeœniowe popo³udnie. I ten budynek pasuje do

nich. Surowy, z wyblak³ej starej ceg³y, wokó³ zaniedbany teren – wiêcej chwa-

stów ni¿ trawy.

Ka¿dy z nich wygl¹da inaczej. Jeden z mê¿czyzn jest ciemny, ma tak d³ugie

w³osy, ¿e mo¿e je wi¹zaæ w koñski ogonek. Jego wyblak³e, szare d¿insy, musia³y

byæ kiedyœ czarne. Ma w sobie coœ europejskiego. Uzna³a, ¿e to musi byæ Came-

ron Quinn, ten, który wyrobi³ sobie nazwisko na torach wyœcigowych.

Drugi ma na nogach zdarte robocze buty. Spod niebieskiej czapeczki base-

ballowej wystaj¹ mu rozjaœnione od s³oñca w³osy. Porusza siê zwinnie i bez wy-

si³ku dŸwign¹³ swój róg szyldu. To musi byæ Ethan Quinn, wodniak.

To znaczy, ¿e trzecim mê¿czyzn¹ jest Phillip Quinn, szef dzia³u reklamy jed-

nej z czo³owych firm reklamowych w Baltimore. Drogie, modne okulary prze-

ciws³oneczne i d¿insy. Br¹zowe w³osy, z których chyba musi byæ zadowolony

fryzjer. Wysoki, wysportowany.

Pod wzglêdem fizycznym nie s¹ do siebie podobni – wiedzia³a zreszt¹, ¿e

³¹czy ich nazwisko, a nie wiêzy krwi. Niemniej jednak coœ wskazywa³o na to, ¿e

s¹ braæmi.

Zamierza³a po prostu ich min¹æ, rzuciæ szybko okiem na budynek, w którym

za³o¿yli swoj¹ firmê i dokonaæ oceny. Wiedzia³a, ¿e zastanie przynajmniej jedne-

go z nich, poniewa¿ odebra³ telefon, nie spodziewa³a siê jednak, ¿e ujrzy ich na

zewn¹trz w komplecie, i ¿e od razu bêdzie mia³a okazjê do przeprowadzenia swoich

badañ.

Nale¿a³a do kobiet, które umiej¹ korzystaæ z nieprzewidzianych okazji.

Odetchnê³a g³êboko. To wszystko nie jest takie proste. A jednak ma nad nimi

przewagê. Zna ich, gdy tymczasem oni nic o niej nie wiedz¹.

Przecinaj¹c ulicê, uzna³a, ¿e jej zachowanie jest jak najbardziej typowe. Space-

ruj¹ca kobieta, która spostrzeg³a trzech mê¿czyzn mocuj¹cych imponuj¹cy nowy

szyld, ma prawo okazaæ zainteresowanie. Zw³aszcza turystka, za któr¹ siê podawa-

³a. Poza tym samotna kobieta mo¿e poflirtowaæ z tak atrakcyjnymi mê¿czyznami.

Kiedy znalaz³a siê przed budynkiem, stanê³a nieruchomo. Zanosi³o siê na

trudn¹ i niebezpieczn¹ pracê. Szyld zosta³ umocowany do czarnych grubych ³añ-

background image

27

cuchów i okrêcony lin¹. Ten od reklamy sta³ na dachu i dyrygowa³, a jego bracia

ci¹gnêli. Pada³y s³owa zachêty, przekleñstwa i wskazówki.

Nie da siê ukryæ, ¿e taka praca dobrze wp³ywa na miêœnie.

– Teraz z twojej strony, Cam. Jeszcze ze dwa centymetry. A niech to szlag

trafi. – Phillip potkn¹³ siê i omal nie spad³ z dachu. A¿ wstrzyma³a oddech z wra-

¿enia.

Utrzyma³ jednak równowagê, pochwyci³ ³añcuch. Widzia³a, jak usi³uje za-

czepiæ ciê¿kie ogniwo do grubego haka, dostrzeg³a te¿, ¿e porusza ustami, lecz

nie dos³ysza³a, co mówi.

– Zaczepi³em. Teraz tylko nie huœtaj – zawo³a³, staj¹c na nogi, by przejœæ na

drugi koniec dachu. S³oñce pada³o na jego w³osy, rozœwietla³o jego skórê. Przy³a-

pa³a siê na tym, ¿e wlepia w niego oczy. Pomyœla³a, ¿e ma przed sob¹ pierwszo-

rzêdny okaz nieskazitelnej mêskiej urody.

A potem znowu le¿a³ na brzuchu i balansowa³ na krawêdzi dachu, chwytaj¹c

³añcuch, ci¹gn¹c go w górê. I kln¹c przy tym siarczyœcie. Kiedy ponownie wsta³,

mia³ z przodu rozdart¹ koszulê. Pewnie musia³a siê zaczepiæ o coœ na dachu.

– Dopiero co kupi³em tê szmatê.

– By³a naprawdê przeœliczna, jak wszystko, co masz – zawo³a³ z do³u Cam.

– Poca³uj mnie gdzieœ – odpar³ Phillip i œci¹gn¹³ koszulê, by wytrzeæ ni¹ pot

z twarzy.

Pomyœla³a, ¿e jest ca³kiem niczego sobie. Pewnie nie mo¿e siê opêdziæ od

kobiet.

Wepchn¹³ do tylnej kieszeni zniszczon¹ koszulê i zacz¹³ schodziæ po drabi-

nie. I wtedy j¹ dostrzeg³. Nie widzia³a z tej odleg³oœci jego oczu, lecz mog³aby

przysi¹c, ¿e na ni¹ patrzy – to nag³e zawahanie siê, przechylenie g³owy. Dostrze-

ga kobietê, przygl¹da siê jej, ocenia, podejmuje decyzjê.

Wyda³a mu siê ca³kiem niez³a. Mia³ nadziejê, ¿e przyjrzy siê jej z bliska.

– Mamy towarzystwo – mrukn¹³ Phillip, a Cam spojrza³ przez ramiê.

– Bardzo ³adna.

– Jest tutaj od dziesiêciu minut. – Ethan otar³ rêce o spodnie. – Obserwuje

przedstawienie.

Phillip zszed³ z drabiny, odwróci³ siê i uœmiechn¹³.

– No wiêc – zawo³a³ do niej – jak to wygl¹da?

Pomyœla³a, ¿e przedstawienie siê zaczyna. Podesz³a bli¿ej.

– Robi wra¿enie. Mam nadziejê, ¿e nie przeszkadza wam widownia. Nie

mog³am siê oprzeæ.

– Ani trochê. To wielki dzieñ dla Quinnów. – Wyci¹gn¹³ rêkê. – Jestem Phillip.

– A ja Sybill. Budujecie ³odzie?

– Tak jest napisane na szyldzie.

– Fascynuj¹ce. W³aœnie tu przyjecha³am. Nie spodziewa³am siê, ¿e natknê siê

na budowniczych ³odzi. Jakiego rodzaju jednostki budujecie?

– Prawdziwe statki.

– Naprawdê? – Z uœmiechem zwróci³a siê w kierunku jego braci. – A to pañ-

scy wspólnicy?

background image

28

– Jestem Cam. – Przedstawi³ siê jeden z nich. – A to mój brat Ethan.

– Mi³o was poznaæ. Cameron – odczyta³a, spogl¹daj¹c na szyld, – Ethan,

Phillip. – Czu³a szybkie bicie serca, ale zachowa³a uprzejmy uœmiech. – A gdzie

Seth?

– W szkole – odpowiedzia³ Phillip.

– W college’u?

– W podstawówce. Ma dziesiêæ lat.

– Rozumiem. – Dostrzeg³a blizny na jego piersi. Stare i po³yskuj¹ce, bardzo

blisko serca. – Wasz szyld robi wra¿enie. Boats By Quinn. Z radoœci¹ zajrza³a-

bym któregoœ dnia, ¿eby zobaczyæ pana i pañskich braci przy pracy.

– Zapraszamy. W ka¿dej chwili. Na d³ugo przyjecha³a pani do St Chris?

– To zale¿y. Mi³o mi by³o was poznaæ. – Postanowi³a siê wycofaæ. Zasch³o

jej w gardle, serce bi³o nierówno. – Powodzenia w pracy.

– Proszê wpaœæ jutro – zawo³a³ Phillip, kiedy siê oddala³a. – Zastanie pani

wszystkich czterech Quinnów naraz.

Rzuci³a spojrzenie przez ramiê, w nadziei, ¿e nie wyra¿a nic poza weso³ym

zainteresowaniem.

– Mo¿e przyjdê.

„Seth – pomyœla³a, pilnuj¹c siê teraz, by nie okazaæ najmniejszej emocji. –

Oto uchylono przed ni¹ furtkê, dziêki czemu ju¿ jutro bêdzie mog³a zobaczyæ

Setha”.

– Muszê przyznaæ, ¿e ta kobieta potrafi siê porusza栖 rzek³ Cam.

– Tak, to prawda. – Phillip wetkn¹³ rêce w kieszenie spodni i tak¿e napawa³

siê jej widokiem. Szczup³e biodra i smuk³e nogi w powiewnych spodniach w ko-

lorze kukurydzy, obcis³a cytrynowa bluzeczka podkreœlaj¹ca taliê. Lœni¹ce w³osy

opadaj¹ce na ramiona.

Twarz równie¿ mia³a atrakcyjn¹. Klasycznie owaln¹, o brzoskwiniowej ce-

rze, z ruchliwymi, kszta³tnymi wargami delikatnie muœniêtymi ró¿em. Ciemne,

seksowne brwi o ³adnym wykroju. Nie dostrzeg³ tylko oczu, które przys³oni³a

modnymi okularami przeciws³onecznymi w drucianej oprawie. Mog¹ byæ ciem-

ne, pasuj¹ce do w³osów, albo te¿ jasne dla pe³nego kontrastu. Korzystnym uzu-

pe³nieniem ca³oœci by³ jej miêkki, kontraltowy g³os.

– D³ugo zamierzacie tak sterczeæ i gapiæ siê w babski ty³ek? – zniecierpliwi³

siê Ethan.

– Tak jakbyœ sam nie zerka³! – warkn¹³ Cam.

– Zerkn¹³em raz i wystarczy. Nie macie nic lepszego do roboty?

– Jeszcze chwileczkê – mrukn¹³ Phillip, uœmiechaj¹c siê do siebie, kiedy skrê-

ci³a za róg i zniknê³a. – Sybill. Mam nadziejê, ¿e pobêdzie jeszcze trochê

w St Chris.

Nie wiedzia³a jak d³ugo zostanie. Sama dysponowa³a swoim czasem. Mog³a

pracowaæ w dowolnym miejscu i chwilowo wybra³a to nadmorskie miasteczko na

Wschodnim Wybrze¿u w po³udniowej czêœci stanu Maryland. Prawie ca³e ¿ycie

background image

29

spêdzi³a w du¿ych miastach, bo taka by³a wola jej rodziców, a póŸniej poniewa¿

sama tak chcia³a.

Nowy Jork, Boston, Chicago, Londyn, Mediolan. Lubi³a miejski krajobraz

i rozumia³a mieszkañców miast. Albowiem doktor Sybill Griffin zrobi³a karierê

badaj¹c ¿ycie wielkich aglomeracji. Po drodze zrobi³a dyplomy z antropologii,

socjologii i psychologii. Cztery lata na Harvardzie, asystentura w Oksfordzie,

wreszcie doktorat w Instytucie Smithoniañskim.

Odnios³a sukces na niwie akademickiej, a teraz, pó³ roku przed trzydziestymi

urodzinami, mog³a pisaæ na wybrane przez siebie tematy. W³aœnie o tym zawsze

marzy³a.

Jej pierwsza ksi¹¿ka, Krajobraz miejski, zosta³a dobrze przyjêta, spotka³a siê

z uznaniem krytyki, ale nie przynios³a du¿ego dochodu. Za to jej druga ksi¹¿ka,

Bliscy nieznajomi, znalaz³a siê na krajowej liœcie bestsellerów, porywaj¹c j¹ w wir

autorskich objazdów, odczytów, telewizyjnych talk show. Teraz, kiedy kana³ PBS

przygotowywa³ cykl dokumentalnych filmów opartych na jej obserwacjach i teo-

rii miejskiego ¿ycia i obyczajów, by³a nie tylko zabezpieczona materialnie, ale

ca³kiem niezale¿na.

Tym razem mia³a zamiar napisaæ o tradycjach i mechanizmach rz¹dz¹cych

ma³ymi miasteczkami. Pocz¹tkowo traktowa³a to jedynie jako pretekst, by odbyæ

podró¿ do St Christopher i zaj¹æ siê w³asn¹ spraw¹.

PóŸniej uzna³a jednak, ¿e mo¿e to byæ ca³kiem interesuj¹ca praca. Przecie¿

jest doœwiadczonym obserwatorem i potrafi wyci¹gaæ wnioski.

Spaceruj¹c po niedu¿ym ³adnym apartamencie hotelowym, stwierdzi³a, ¿e

praca zapewni jej spokój ducha.

Dziêki sprzyjaj¹cym okolicznoœciom dotar³a od razu do obiektu swych zain-

teresowañ.

Wysz³a na niewielk¹ p³ytê, któr¹ hotel nazywa³ dumnie tarasem. Mia³a st¹d

wspania³y widok na zatokê Chesapeake, mog³a st¹d tak¿e obserwowaæ interesu-

j¹ce migawki z ¿ycia nabrze¿a. Widzia³a kutry przybijaj¹ce do portu i wy³adowu-

j¹ce pojemniki b³êkitnych krabów, z których s³ynê³a okolica. Widzia³a zbieraczy

krabów przy pracy, kr¹¿¹ce mewy, przelot bia³ych czapli, ale nie mia³a jeszcze

okazji, by siê pow³óczyæ i pozagl¹daæ do ma³ych sklepików.

Nie przyjecha³a do St Chris kupowaæ pami¹tek.

Mo¿e powinna przyci¹gn¹æ stó³ do okna i tutaj pracowaæ? Kiedy wiatr wieje

prosto od morza, docieraj¹ do niej strzêpy rozmów, s³yszy miejscowy dialekt,

œpiewniejszy ni¿ jêzyk ulic Nowego Jorku, gdzie mieszka³a w ostatnich latach.

Mo¿e powinna posiedzieæ w któreœ s³oneczne popo³udnie na jednej z ma³ych

¿eliwnych ³awek, których jest pe³no na nabrze¿u, i poobserwowaæ ten œwiatek,

ukszta³towany przez wodê, ryby i ludzki wysi³ek.

Przyjrzeæ siê, jak ta ma³a wspólnota utrzymuj¹ca siê z morza i turystów, od-

dzia³uje na siebie wzajemnie. Jakie s¹ jej tradycje, nawyki i wzorce. Sposoby

ubierania siê, poruszania, mówienia. Rzadko siê zdarza, ¿eby ludzie uœwiadamia-

li sobie, do jakiego stopnia okreœlone miejsce wp³ywa na ich zachowanie.

Regu³y. Obowi¹zuj¹ wszêdzie. Wierzy³a w nie bezgranicznie.

background image

30

A jakimi regu³ami kieruj¹ siê w ¿yciu Quinnowie? Jaki rodzaj spoiwa skonso-

lidowa³ ich rodzinê? Oczywiœcie mog¹ mieæ swoje w³asne kodeksy, w³asne sposo-

by porozumiewania siê, w³asn¹ hierarchiê wartoœci, w³asny standard nagród i kar.

A jak to wszystko ma siê do Setha?

Przekonanie siê o tym w dyskretny sposób by³o jej g³ównym zadaniem.

Quinnowie nie powinni wiedzieæ, kim jest, podejrzewaæ j¹ o pokrewieñstwo.

Dla obu stron bêdzie lepiej, jeœli pozostanie to tajemnic¹. Mogliby przecie¿ pró-

bowaæ udaremniæ jej kontakt z Sethem. Ch³opiec przebywa ju¿ z nimi od miesiê-

cy. Nie wiadomo, co mu naopowiadali i jak¹ historiê mog¹ wymyœliæ w razie po-

trzeby.

Musi poobserwowaæ i wszystko zbadaæ. Dopiero wtedy bêdzie mog³a wkro-

czyæ do akcji. Nie nale¿y obci¹¿aæ siê win¹ ani siê spieszyæ.

Jak œmiesznie ³atwo uda³o siê jej poznaæ Quinnów. Wystarczy³o tylko po-

dejœæ do tego wielkiego ceglanego budynku i zainteresowaæ siê ich prac¹.

Na przystawkê weŸmie Phillipa Quinna. Zaprezentowa³ ca³y wachlarz zacho-

wañ charakterystycznych dla wczesnej fazy zainteresowania. Nietrudno bêdzie to

wykorzystaæ. Poniewa¿ spêdzi w St Christ tylko kilka dni, nie ma obawy, ¿eby

zdawkowy flirt przybra³ powa¿niejsz¹ formê.

Musi na w³asne oczy zobaczyæ, gdzie i jak mieszka Seth, kto siê nim opiekuje.

Czy jest szczêœliwy?

Gloria powiedzia³a, ¿e ukradli jej syna. ¯e u¿yli swych wp³ywów i pieniêdzy,

¿eby go uprowadziæ.

Ale Gloria jest k³amczuch¹. Sybill zacisnê³a powieki, usi³uj¹c zachowaæ spo-

kój, obiektywizm. Tak, Gloria jest k³amczuch¹, ale jest tak¿e matk¹ Setha.

Podesz³a do biurka i otworzy³a albumik, z którego wyjê³a fotografiê. Uœmie-

cha³ siê z niej ch³opczyk o jasnych jak s³oma w³osach i bystrych niebieskich oczach.

Uœmiecha³ siê do niej. Sama zrobi³a to zdjêcie za pierwszym i jedynym razem,

kiedy widzia³a Setha.

Musia³ mieæ wtedy cztery lata. Phillip powiedzia³, ¿e teraz ma dziesiêæ, a od

czasu, kiedy Gloria pojawi³a siê w jej nowojorskim mieszkaniu, ci¹gn¹c za sob¹

Setha, up³ynê³o szeœæ lat.

Oczywiœcie by³a zrozpaczona. Sp³ukana, wœciek³a, zabeczana. Nie by³o wy-

boru, musia³a j¹ przyj¹æ, nie mog³a zrobiæ œwiñstwa dziecku, które wpatrywa³o

siê w ni¹ wielkimi, przestraszonymi oczami. Nigdy nie mia³a do czynienia z dzieæ-

mi. Mo¿e w³aœnie dlatego tak szybko i tak bardzo pokocha³a Setha.

A kiedy trzy tygodnie póŸniej wróci³a do domu i nie zasta³a ich – odeszli

z ca³¹ gotówk¹, jak¹ mia³a w domu, z jej bi¿uteri¹ i cenn¹ kolekcj¹ chiñskiej por-

celany– by³a zdruzgotana.

Powtarza³a sobie teraz, ¿e nale¿a³o siê tego spodziewaæ. Typowe zachowanie

Glorii. Wierzy³a jednak – chcia³a wierzyæ – ¿e w koñcu siê z ni¹ skontaktuj¹,

poniewa¿ dziecko to jednak powa¿na sprawa. ¯e bêdzie mog³a pomóc.

Tym razem bêdzie ostro¿niejsza, nie da siê ponieœæ emocjom. Wiedzia³a, ¿e

w opowieœci Glorii zawarte by³o jakieœ ziarno prawdy. Niemniej jednak, zanim

podejmie jakieœ kroki, musi sobie wyrobiæ w³asn¹ opiniê.

background image

31

Przedtem jednak chcia³a zobaczyæ swojego siostrzeñca.

Usiad³a przy laptopie i zaczê³a spisywaæ swoje pierwsze uwagi:

„Wydaje siê, ¿e braci Quinn ³¹czy typowo mêski wzorzec relacji. Na podsta-

wie pierwszej obserwacji mogê wnioskowaæ, ¿e stanowi¹ zgrany zespó³ roboczy.

Trzeba bêdzie dodatkowych badañ, by okreœliæ, jak¹ rolê ka¿dy z nich spe³nia

w tym partnerskim biznesie, a tak¿e w uk³adach rodzinnych.

Zarówno Cameron i Ethan Quinn s¹ œwie¿o upieczonymi ma³¿onkami. Trze-

ba siê koniecznie spotkaæ z ich ¿onami, ¿eby zrozumieæ mechanizmy panuj¹ce

w tej rodzinie. Logicznie rzecz bior¹c, jedna z nich powinna im matkowaæ. Po-

niewa¿ Anna Spinelli Quinn, ¿ona Camerona, pracuje na pe³nym etacie, zapewne

rolê tê pe³ni Grace Monroe. Jako ¿e nie nale¿y generalizowaæ podobnych stwier-

dzeñ, trzeba je bêdzie zweryfikowaæ przeprowadzaj¹c odrêbne obserwacje.

Uwa¿am za wymowny fakt, i¿ na szyldzie Quinnów, który zosta³ dzisiaj za-

wieszony, figuruje imiê Setha, tak¿e jako Quinna. Nie potrafiê powiedzieæ, czy

pominiêcie jego prawdziwego nazwiska ma przynieœæ korzyœæ im czy jemu.

Ch³opiec na pewno zdaje sobie sprawê z faktu, ¿e Quinnowie staraj¹ siê o przy-

znanie im opieki prawnej nad nim. Nie potrafiê na razie stwierdziæ czy otrzyma³

któryœ z listów napisanych do niego przez Gloriê, czy te¿ Quinnowie ukryli je

przed nim. Chocia¿ wspó³czujê jej, bo znalaz³a siê w trudnej sytuacji i desperac-

ko pragnie odzyskaæ ch³opca, uwa¿am, ¿e bêdzie lepiej dla dobra sprawy, jeœli

pozostanie nieœwiadoma mojej obecnoœci tutaj. Gdy tylko udokumentujê wyniki

moich badañ, skontaktujê siê z ni¹. Dla rozprawy, która mo¿e odbêdzie siê w przy-

sz³oœci, cenniejsze bêd¹ potwierdzone fakty, ni¿ zwyk³e emocje.

Mam nadziejê, ¿e adwokat, którego zaanga¿owa³a Gloria, skontaktuje siê

wkrótce z Quinnami i nada sprawie w³aœciwy bieg.

Jeœli chodzi o mnie, mam nadziejê, ¿e spotkam siê jutro z Sethem i wyrobiê

sobie jakiœ pogl¹d na sytuacjê. Warto by siê dowiedzieæ, co ch³opiec wie na temat

swojego pochodzenia. Poniewa¿ o ca³ej sprawie zosta³am poinformowana nie-

dawno, nie znam jeszcze wszystkich faktów.

Wkrótce siê przekonamy, czy ma³e miasteczka rzeczywiœcie s¹ takie plotkar-

skie. Dopóki nie zostanê zdemaskowana, zamierzam zebraæ jak najwiêcej infor-

macji na temat profesora Raymonda Quinna”.

background image

32

3

T

ypowym punktem zbornym towarzyskich spotkañ i dzielenia siê nowinkami

– czy to bêdzie niedu¿e miasteczko, czy wielkie miasto – jest miejscowy bar.

A jeœli s¹ w nim mosiê¿ne ozdoby i doniczki z paprociami, orzeszki ziem-

ne i cynowe popielniczki, jeœli przygrywa radosna muzyka country lub chwytaj¹-

cy za serce rock, mo¿na byæ pewnym, ¿e da siê tu zebraæ potrzebne informacje.

Bar Snidleysa w St Christopher pasowa³ do tego jak ula³. Wystrój z ciemnego

drewna, wyblak³e plakaty z ³odziami. Ha³aœliwa muzyka p³yn¹ca z g³oœników usta-

wionych po bokach niewielkiego podium, na którym czterech m³odzieñców szarpa-

³o co si³ struny gitar i wali³o w bêbny. Nie brakowa³o im entuzjazmu, ale niewiele

mieli talentu.

Trzech mê¿czyzn przy barze ogl¹da³o mecz baseballowy na ma³ym ekranie

telewizora podwieszonego na tylnej œcianie baru. Wydawali siê zadowolenie ob-

serwuj¹c ten cichy balet rzucaj¹cych i wybijaj¹cych zawodników, pij¹c piwo i po-

jadaj¹c garœciami precle.

Na parkiecie panowa³ t³ok. Znajdowa³y siê na nim tylko cztery pary, ale z braku

miejsca tañcz¹cy ci¹gle tr¹cali siê ³okciami i zderzali biodrami.

Kelnerki przystrojone by³y w idiotyczne, zaspokajaj¹ce mêsk¹ fantazjê stroiki,

na które sk³ada³y siê krótkie czarne spódniczki, kuse, obcis³e bluzeczki z dekol-

tem w kszta³cie litery V na plecach, siatkowe poñczochy o oczkach jak w sieci

rybackiej i buty na obcasach jak sztylety.

Wsunê³a siê za rozchwierutany stolik, byle dalej od rycz¹cych g³oœników.

Nie przeszkadza³ jej dym i ha³as, lepka pod³oga i podryguj¹cy stolik. Najwa¿-

niejsze, ¿e wybrane przez ni¹ miejsce stanowi³o dobry punkt obserwacyjny.

Musia³a za wszelk¹ cenê wyrwaæ siê na kilka godzin z hotelowego pokoju.

Teraz, kiedy usadowi³a siê twarz¹ do sali, zamówi sobie kieliszek wina i odda siê

obserwowaniu tubylców. Podesz³a do niej kelnerka – niska brunetka o godnym

pozazdroszczenia biuœcie i weso³ym uœmiechu.

– Dzieñ dobry. Co mogê podaæ?

– Kieliszek chardonnaya i trochê lodu.

background image

33

– Ju¿ siê robi. – Postawi³a na stole czarn¹ plastikow¹ miseczkê z preclami

i skierowa³a siê w stronê baru, by z³o¿yæ zamówienie.

Sybill zastanawia³a siê, czy nie jest to przypadkiem ¿ona Ethana. Grace Quinn,

wed³ug jej informacji, pracowa³a w tym barze. Nie zauwa¿y³a jednak obr¹czki na

palcu niskiej brunetki, a przecie¿ œwie¿o upieczona mê¿atka powinna j¹ raczej nosiæ.

A ta druga kelnerka? By³a to mocno zbudowana, zaaferowana blondynka. Na

swój sposób atrakcyjna. Ale i na niej nie widaæ by³o ¿adnych oznak mówi¹cych

o œwie¿ym zam¹¿pójœciu, zaœ sposób, w jaki nachyla³a siê nad stolikiem docenia-

j¹cego jej wdziêki klienta, by daæ mu pe³ny wgl¹d w wyciêcie swych pe³nych

piersi, dowodzi³ czegoœ wrêcz przeciwnego.

Sybill z kwaœn¹ min¹ skubnê³a precel. Jeœli to ma byæ Grace Quinn, nale¿y j¹

bezzw³ocznie skreœliæ z roli matki.

Poniewa¿ trzej mê¿czyŸni przy telewizorze zaczêli wrzeszczeæ, wznosz¹c

radosne okrzyki na czeœæ kogoœ o imieniu Eddie, Sybill stwierdzi³a, ¿e coœ musia-

³o siê wydarzyæ na boisku.

Z przyzwyczajenia wyjê³a notatnik i zaczê³a spisywaæ swoje obserwacje.

Tak¹ j¹ ujrza³ Phillip, gdy wszed³ do œrodka. Uœmiecha³a siê do siebie, gdy

coœ zapisywa³a. Pomyœla³, ¿e wygl¹da na bardzo opanowan¹ i odizolowan¹. Jak-

by tkwi³a za cienk¹ szyb¹ z widokiem w jedn¹ stronê.

Œci¹gniête do ty³u w³osy, uczesane w koñski ogon, pozostawia³y jej twarz bez

oprawy. Z jej uszu zwisa³y z³ote klipsy usiane jednobarwnymi kamieniami. Obser-

wowa³, jak odk³ada pióro, by œci¹gn¹æ z siebie jasno¿ó³ty zamszowy ¿akiet.

Przyszed³ tutaj, poniewa¿ w domu nie móg³ sobie znaleŸæ miejsca. Stwier-

dzi³ teraz, ¿e w³aœnie jej mu brakowa³o.

– Sybill, jeœli mnie wzrok nie myli. – Kiedy podnios³a wzrok, dostrzeg³ w nim

krótki b³ysk zaskoczenia. Zauwa¿y³, ¿e ma jasne oczy, czyste jak woda jeziora.

– Zgadza siê. – Zamknê³a notes i uœmiechnê³a siê. – Phillip, ten od Boats By Quinn.

– Jest pani sama?

– Tak … chyba ¿e pan siê przysi¹dzie.

– Z najwiêksz¹ przyjemnoœci¹. – Wzi¹³ krzes³o, zerkaj¹c w kierunku jej no-

tatnika. – Nie przeszkadzam?

– Sk¹d¿e. – Uœmiechnê³a siê do kelnerki, która przynios³a jej wino.

– Czeœæ Phil, chcesz piwa z beczki? – zapyta³a kelnerka.

– Marsha, czy¿byœ czyta³a w moich myœlach?

„Marsha – pomyœla³a Sybill. – To eliminuje ¿waw¹ brunetkê”.

– Nie czêsto s³yszy siê tak¹ muzykê.

– Tutejsza muzyka zawsze by³a do niczego. – Uœmiechn¹³ siê rozbawiony. –

To ju¿ nale¿y do tradycji.

– A wiêc za tradycjê. – Podnios³a kieliszek, upi³a ³yczek, po czym siêgnê³a po lód.

– Jak pani ocenia to wino?

– No có¿, jest … niezbyt smaczne. – Wypi³a jeszcze ³yk. – Po prostu jest do

niczego.

– To równie¿ nale¿y do chlubnej tradycji tego lokalu. Maj¹ za to doskona³e

piwo z beczki.

3 – Spokojna przystañ

background image

34

– Nie omieszkam zapamiêtaæ. Skoro tak dobrze zna pan miejscowe tradycje,

nale¿y przypuszczaæ, ¿e spêdzi³ pan tu jakiœ czas.

– Tak. – Obserwowa³ j¹ przez zmru¿one powieki, jakby czegoœ szuka³ w pa-

miêci. – Znam pani¹.

Poczu³a, jak serce podchodzi jej nagle do gard³a. By zyskaæ na czasie, pod-

nios³a znowu kieliszek.

– Nie s¹dzꠖ powiedzia³a opanowanym g³osem.

– A jednak znam pani¹. Pani twarz coœ mi przypomina. Nie zorientowa³em

siê wczeœniej, poniewa¿ by³a pani w okularach. – Wyci¹gn¹³ rêkê, uj¹³ jej pod-

bródek i przechyli³ na bok jej g³owê. – Szczególnie teraz jest to widoczne.

Opuszki jego palców by³y odrobinê za szorstkie, a gest zbyt poufa³y i sta-

nowczy. Teraz ju¿ wiedzia³a, ¿e ma przed sob¹ mê¿czyznê przyzwyczajonego do

dotykania kobiet. Tylko, ¿e ona nie by³a z tym oswojona.

W obronnym odruchu unios³a brwi.

– Mo¿na by to uznaæ za zaczepkê, niezbyt zreszt¹ oryginaln¹.

– Nie uciekam siê do zaczepek – powiedzia³ pó³g³osem, wpatruj¹c siê w jej

twarz. – Poza szczególnie oryginalnymi. Mam pamiêæ do twarzy i ju¿ gdzieœ pa-

ni¹ widzia³em. Te jasne inteligentne oczy, lekko ironiczny uœmiech. Sybill … –

Nagle uœmiechn¹³ siê z ulg¹. – Griffin. Doktor Sybill Griffin. Bliscy nieznajomi.

Odetchnê³a. Jeszcze nie przywyk³a do tego, ¿e j¹ rozpoznawano. A wiêc nie

chodzi³o tu o jej zwi¹zek z Sethem DeLauterem.

– NieŸle – powiedzia³a. – A skoro tak, to czy przeczyta³ pan moj¹ ksi¹¿kê,

czy tylko zobaczy³ pan moje zdjêcie na zakurzonej ok³adce?

– Przeczyta³em. Jest fascynuj¹ca. Prawdê mówi¹c, zainteresowa³em siê ni¹ do

tego stopnia, ¿e kupi³em te¿ i pierwsz¹ pani ksi¹¿kê. Tyle, ¿e jeszcze jej nie prze-

czyta³em.

– Pochlebia mi pan.

– Dobrze pani pisze. Dziêkujê, Marsha – doda³, kiedy kelnerka postawi³a

przed nim piwo.

– Wo³aj, gdybyœ czegoœ potrzebowa³. – Marsha mrugnê³a okiem. – Krzycz

g³oœno, bo orkiestra postanowi³a dziœ daæ z siebie wszystko.

¯eby ³atwiej by³o rozmawiaæ, przysun¹³ bli¿ej krzes³o i pochyli³ siê ku Sy-

bill. Poczu³ jej subtelny zapach.

– Proszê mi powiedzieæ, pani doktor, co sprowadza tak s³awn¹ mieszkankê

wielkiego miasta do niepozornej nadmorskiej mieœciny, takiej jak St Chris?

– Prowadzê badania. Nad wzorcami zachowañ i … tradycjami – doda³a, uno-

sz¹c kieliszek. – Za ma³e miasteczka i wiejskie spo³ecznoœci.

– A wiêc kompletna zmiana kierunku.

– Badania socjologiczne i kulturowe nie powinny siê ograniczaæ do du¿ych miast.

– Robi pani notatki?

– Trochê. Miejscowa tawerna. Stali bywalcy. Trzech kibiców przy telewizorze,

nie zwracaj¹cych uwagi na brak dŸwiêku, ani te¿ na to, co dzieje siê wokó³ nich. Mogli

pozostaæ w domu, w wygodnych fotelach, woleli jednak wspólnie uczestniczyæ w tym

wydarzeniu. Dziêki temu maj¹ towarzyszy, z którymi mog¹ siê sprzeczaæ lub zgadzaæ.

background image

35

S³ucha³ jej z przyjemnoœci¹, gdy¿ mówi³a to tak, jakby prowadzi³a wyk³ad dla

studentów.

– Dru¿yna Orioles ma tu wielu fanów.

– Mecz jest tylko bodŸcem. Wzorzec postêpowania nie zmieni siê ani na jotê,

bez wzglêdu na to czy bêdzie to futbol, czy koszykówka. – Wzruszy³a ramionami. –

Typowy osobnik p³ci mêskiej czerpie ze sportu wiêcej radoœci, gdy ogl¹da go w to-

warzystwie co najmniej jednego podobnie myœl¹cego towarzysza tej samej p³ci.

Wystarczy spojrzeæ na reklamy! Skierowane s¹ przede wszystkim do mêskiego od-

biorcy. Na przyk³ad piwo – powiedzia³a, tr¹caj¹c palcem kieliszek. – Na ekranie

czêsto pokazuje siê grupê atrakcyjnych mê¿czyzn, dziel¹cych pewne wspólne do-

œwiadczenie. Cz³owiek kupuje tê markê piwa, poniewa¿ zosta³ tak zaprogramowa-

ny i wierzy, ¿e umocni to jego pozycjê w grupie równych mu ludzi.

Poniewa¿ uœmiecha³ siê szeroko, unios³a wysoko brwi.

– Pan siê ze mn¹ nie zgadza?

– Nic podobnego! Pracujê w reklamie, a to, co pani mówi, trafia w samo sedno.

– W reklamie? – Stara³a siê nie mieæ poczucia winy z powodu udawanego

zdziwienia. – Nie s¹dzi³am, ¿e mo¿e byæ potrzebna w tej mieœcinie.

– Pracujê w Baltimore. Przyje¿d¿am tutaj obecnie na weekendy. Taka ro-

dzinna sprawa. D³uga historia.

– Mo¿e mog³abym j¹ us³yszeæ.

– PóŸniej. – W tych niemal przezroczystych niebieskich oczach obramowa-

nych d³ugimi, czarnymi jak atrament rzêsami by³o coœ, co go fascynowa³o. – Co

pani jeszcze dostrzeg³a?

– No có¿ … – stwierdzi³a, ¿e nieŸle to robi. Po mistrzowsku. Potrafi patrzeæ

na kobietê, jak gdyby stanowi³a w danej chwili najcenniejsz¹, najwa¿niejsz¹ rzecz

na œwiecie. – Widzi pan tê drug¹ kelnerkê?

Phillip rozejrza³ siê wokó³, dojrza³ frywolne rozciêcie spódnicy, rozchylaj¹-

ce siê, gdy dziewczyna podchodzi³a do baru.

– Trudno jej nie zauwa¿yæ.

– Tak. Zaspokaja pewne prymitywne i typowo mêskie potrzeby fantazjowa-

nia. Ale chodzi mi o jej osobowoœæ, nie o stronê fizyczn¹.

– Rozumiem. No i co pani widzi?

– Pracuje sprawnie, ale liczy minuty do zamkniêcia lokalu. Wie jak zdobyæ

wiêksze napiwki i odpowiednio siê zachowuje. Kompletnie ignoruje stolik, przy

którym siedz¹ uczniowie college’u. Nie dorzuc¹ wiele do rachunku. Podobn¹ tech-

nikê zarobienia na ¿ycie stosuje doœwiadczona i cyniczna kelnerka w nowojorskim

barze.

– To Linda Brewster – rzek³ Phillip. – Niedawno siê rozwiod³a, rozgl¹da siê

za nowym, bardziej udanym mê¿em. Jej rodzina ma pizzeriê, kelneruje ju¿ od lat

i nie leci a¿ tak bardzo na napiwki. Zatañczy pani?

– Co takiego? – A wiêc to nie jest Grace. – Nie dos³ysza³am.

– Orkiestra gra znacznie spokojniej. Zatañczy pani ze mn¹?

– Chêtnie. – Pozwoli³a mu wzi¹æ siê za rêkê i poprowadziæ miêdzy stolikami na

parkiet.

background image

36

– Zdaje siê, ¿e to mia³a byæ melodia z ok³adki p³yty „Angie” – powiedzia³

pó³g³osem Phillip.

– Gdyby Mick i jego ch³opaki us³yszeli, co z ni¹ wyprawiaj¹, bez zmru¿enia

oka po³o¿yliby trupem ca³¹ orkiestrê.

– Lubi pani Stonesów?

– Dlaczego mia³abym nie lubiæ? – Poniewa¿ nie pozostawa³o im nic innego,

jak ko³ysaæ siê w miejscu w t³umie, odchyli³a g³owê i popatrzy³a na niego. Bli-

skoœæ jego twarzy i to, ¿e go dotyka³a, nie sprawia³o jej przykroœci. – Prosty rock

and roll, ¿adnych zbêdnych ozdóbek, ¿adnego kantu. Sam seks.

– Lubi pani seks?

Nie mog³a opanowaæ œmiechu.

– Dlaczego mia³abym nie lubiæ? A poniewa¿ przejrza³am pañsk¹ intencjê,

odpowiem, ¿e nie planujê go na dzisiejszy wieczór.

– Zawsze istnieje jutro.

– Z pewnoœci¹. – Zastanowi³a siê, czy go nie poca³owaæ albo pozwoliæ, ¿eby

on j¹ poca³owa³. Potraktowaæ to jako rozrywkowy aspekt eksperymentu. Zamiast

tego odwróci³a g³owê, by ukryæ rumieniec na twarzy. By³ zdecydowanie zbyt atrak-

cyjny. Taki impulsywny, nierozwa¿ny odruch móg³by siê okazaæ zbyt ryzykowny.

– Chcia³bym pani¹ zaprosiæ jutro na kolacjê. – Wprawnym ruchem przesun¹³

d³oñ wzd³u¿ jej krêgos³upa, najpierw do góry, nastêpnie w stronê talii. – Znam

bardzo przyjemny lokal. Z fantastycznym widokiem na zatokê, najlepszymi owo-

cami morza na wybrze¿u. Bêdziemy mogli sobie spokojnie porozmawiaæ, a pani

opowie mi historiê swojego ¿ycia.

Musn¹³ wargami jej ucho, co przyprawi³o j¹ o nag³e dr¿enie, które poczu³a

a¿ w stopach. Nale¿a³o byæ przygotowan¹ na to, ¿e cz³owiek o jego wygl¹dzie

zna siê dobrze na seksualnych gierkach.

– Zastanowiê siê nad tym – powiedzia³a pó³g³osem i, by nie zostaæ mu d³u¿-

n¹, musnê³a koniuszkami palców ty³ jego szyi. – Dam panu znaæ.

Kiedy skoñczy³a siê grana melodia i orkiestra huknê³a na ca³y regulator po-

wiedzia³a:

– Muszê ju¿ iœæ.

– Co? – Pochyli³ siê ku niej, by lepiej s³yszeæ.

– Muszê ju¿ iœæ. Dziêkujê za taniec.

– Odprowadzê pani¹.

Kiedy wrócili do stolika, zebra³a swoje rzeczy, a on siêgn¹³ po pieni¹dze. Na

dworze odetchnê³a ch³odnym powietrzem i rozeœmia³a siê.

– Uff, ale doœwiadczenie! Dziêkujê za pomoc.

– Jestem do dyspozycji. Jeszcze jest zupe³nie wczesna pora – doda³, ujmuj¹c

jej rêkê.

– Dla mnie jest póŸno. – Wyjê³a samochodowe kluczyki.

– Proszê przyjœæ jutro do naszej stoczni. Oprowadzê pani¹.

– Chêtnie. Dobranoc, Phillipie.

– Dobranoc, Sybill. – Bez chwili wahania podniós³ jej rêkê i z³o¿y³ na niej

poca³unek. – Cieszê siê, ¿e trafi³a pani do St Chris.

background image

37

– Ja równie¿.

Wsiad³a do samochodu, koncentruj¹c siê z ulg¹ na w³¹czaniu œwiate³, zwalnia-

niu hamulca rêcznego, uruchamianiu silnika. Nie mia³a w tym wprawy, przez ca³e

¿ycie korzystaj¹c z publicznych œrodków transportu i us³ug znajomych kierowców.

Skupi³a siê na wrzuceniu wstecznego biegu, na ruszeniu i wyjechaniu na dro-

gê. Postanowi³a nie myœleæ o tym poca³unku, który z³o¿y³ na jej d³oni.

Nie mog³a siê jednak oprzeæ, by nie obejrzeæ go w lusterku wstecznym.

Phillip doszed³ do wniosku, ¿e nie ma sensu wracaæ do baru. Myœla³ o niej

jad¹c do domu, o jej ³adnie zarysowanych i uniesionych ³ukach brwiowych, kiedy

wypowiada³a swoj¹ opiniê. Myœla³ o tym subtelnym i intymnym zapachu perfum,

który informowa³ mê¿czyznê, ¿e gdy siê zbli¿y na tyle blisko, by poczuæ jego

powiew, byæ mo¿e uzyska szansê na bli¿sze poznanie.

Uzna³, ¿e jest idealn¹ kobiet¹, dla której warto poœwiêciæ trochê czasu. Jest

piêkna i bystra, kulturalna i wyrafinowana.

I na tyle seksowna, by poczu³ po¿¹danie.

Lubi³ kobiety i brakowa³o mu rozmów z nimi. Nie znaczy to, ¿e nie lubi³ rozma-

wiaæ z Ann¹ czy Grace. Ale, mówi¹c szczerze, to nie by³o to samo, co rozmowa z ko-

biet¹, przy której mo¿na równie¿ pofantazjowaæ na temat pójœcia z ni¹ do ³ó¿ka.

Ostatnio silnie odczuwa³ brak tej szczególnej aury mêsko–damskich zwi¹z-

ków. Na nic nie mia³ czasu po dziesiêcio- lub dwunastogodzinnym dniu pracy.

Odk¹d w rodzinie pojawi³ siê Seth, jego urozmaicony niegdyœ kalendarz spotkañ

i imprez towarzyskich przedstawia³ siê nader ubogo.

Ca³y tydzieñ roboczy poœwiêca³ swoim zleceniodawcom i konsultacjom

z adwokatem. Walka z towarzystwem ubezpieczeniowym o wyp³acenie odszko-

dowañ za œmieræ ojca przybra³a na sile. Decyzja w sprawie przyznania opieki nad

Sethem mia³a zapaœæ w ci¹gu dziewiêædziesiêciu dni. Wymaga³o to dostarczenia,

przejrzenia i napisania góry papierów i wykonania setek telefonów. Bo przecie¿

to on by³ tym „specjalist¹” od szczegó³ów!

Weekendy up³ywa³y na obowi¹zkach domowych, prowadzeniu biznesu i na

wykañczaniu wszystkiego, co nazbiera³o siê w ci¹gu tygodnia.

W tej sytuacji pozostawa³o mu niewiele czasu na mi³e kolacyjki z atrakcyjnymi

kobietami, a pójœcie z kobiet¹ do ³ó¿ka w³aœciwie w ogóle nie wchodzi³o w rachubê.

Uwa¿a³, ¿e st¹d w³aœnie jego nerwowoœæ i humory. Kiedy mê¿czyzna skazany jest

na przymusow¹ wstrzemiêŸliwoœæ p³ciow¹, ma prawo byæ odrobinê przewra¿liwiony.

Gdy zahamowa³ na podjeŸdzie, dom, z wyj¹tkiem snopu œwiat³a przy wej-

œciu, by³ pogr¹¿ony w ciemnoœci. A przecie¿ dopiero jest pó³noc. Gdzie te czasy,

kiedy z braæmi wychodzili na podryw? Co prawda musieli z Camem wyci¹gaæ

Ethana, ale potem dotrzymywa³ im kroku do koñca.

Niewiele by³o pi¹tkowych nocy, które bracia Quinn spêdzili na spaniu.

Teraz Cam jest na górze i przymila siê do swojej ¿ony, a Ethan zamkn¹³ siê

w domku Grace.

Szczêœliwe skurczybyki!

Wiedz¹c, ¿e nie zaœnie, wysiad³ z samochodu i poszed³ za dom, gdzie linia

lasu spotyka siê z lini¹ wody.

background image

38

Okr¹g³y jak pi³ka ksiê¿yc odbywa³ swój nocny rajd po niebie. Rozsiewa³ bia-

³e œwiat³o na ciemnej tafli wody i w gêstym listowiu.

Donoœnie gra³y cykady, a niestrudzona sowa pohukiwa³a jêkliwie z g³êbi lasu.

Mo¿e wola³ dŸwiêki du¿ego miasta, odg³osy ulicy st³umione przez szyby, ale

to miejsce zawsze go poci¹ga³o. Pomimo braku tempa, teatru, muzeów i t³umów

ludzi potrafi³ doceniæ tutejsz¹ ciszê spokój.

Nie mia³ cienia w¹tpliwoœci, ¿e gdyby nie to miejsce, wyl¹dowa³by z powro-

tem w rynsztoku. I zgin¹³by tam niechybnie.

– Zawsze chcia³eœ czegoœ wiêcej.

Przeszy³ go dreszcz, od wnêtrza po czubki palców. Z miejsca, gdzie sta³,

wpatruj¹c siê w œwiat³o ksiê¿yca przeœwituj¹ce zza drzew, widzia³ teraz swojego

ojca. Ojca, którego pochowa³ pó³ roku temu.

– Wypi³em tylko jedno piwo – us³ysza³ swój g³os.

– Nie jesteœ pijany, synu. – Ray post¹pi³ do przodu, a œwiat³o ksiê¿yca deli-

katnie dr¿a³o na jego fantastycznej grzywie srebrnych w³osów i w lœni¹cych nie-

bieskich oczach, w których skrzy³a siê weso³oœæ. – Masz do wyboru – albo za-

czniesz oddychaæ, albo zemdlejesz.

Jednak¿e choæ Phillip odetchn¹³ przeci¹gle, w uszach nie przesta³o mu dzwoniæ.

– Zamierzam usi¹œæ. – Uczyni³ to powoli, jak zgrzybia³y staruszek, moszcz¹c siê bez

poœpiechu na trawie. – Nie wierzê w duchy – powiedzia³ w kierunku wody – ani w rein-

karnacjê, ¿ycie po ¿yciu, nawiedzenia, ani w ¿adn¹ inn¹ formê tego rodzaju zjawisk.

– Zawsze by³eœ najwiêkszym pragmatykiem w rodzinie. Musia³eœ wszystko uj-

rzeæ na w³asne oczy, dotkn¹æ, pow¹chaæ, dopiero wtedy by³eœ w stanie uwierzyæ.

Ray usiad³ obok niego, westchn¹³ z zadowoleniem i wyci¹gn¹³ przed siebie odziane

w wystrzêpione d¿insy d³ugie nogi. Na stopach mia³ znoszone rybackie buty, które

Phillip blisko szeœæ miesiêcy temu osobiœcie w³o¿y³ do pud³a dla Armii Zbawienia.

– No i co – odezwa³ siê weso³o Ray – widzisz mnie, prawda?

– Nie. Mam zaæmienie umys³u, najprawdopodobniej spowodowane wstrze-

miêŸliwoœci¹ p³ciow¹ i przepracowaniem.

– Nie bêdê siê z tob¹ sprzecza³. Zbyt piêkna jest ta noc.

– Jeszcze tego nie zamkn¹³em – powiedzia³ do siebie Phillip. – Jestem wci¹¿

wœciek³y na to w jaki sposób on umar³, tym bardziej, ¿e pozosta³o tyle pytañ bez

odpowiedzi. Typowa projekcja uczuæ.

– Wiedzia³em, ¿e bêdziesz najbardziej upartym os³em z was trzech. Na wszyst-

ko musisz mieæ odpowiedŸ. Wiem równie¿, ¿e masz wiele pytañ. I wiem, ¿e jesteœ

wœciek³y. Masz do tego prawo. Musia³eœ zmieniæ tryb ¿ycia i przej¹æ cudze obo-

wi¹zki. Jednak zrobi³eœ to i jestem ci wdziêczny.

– Nie mam teraz czasu na terapiê. Mam prze³adowany kalendarz.

Ray zaniós³ siê œmiechem.

– Ch³opcze, nie jesteœ pijany, ani nie zwariowa³eœ. Po prostu jesteœ uparty.

Rusz mózgiem, Phillipie, i rozwa¿ inn¹ mo¿liwoœæ.

Phillip odwróci³ g³owê. To by³a twarz jego ojca, szeroka, pokryta zmarszcz-

kami mimicznymi, pe³na humoru. Te lœni¹ce niebieskie oczy by³y roztañczone,

srebrne w³osy rozwichrzone w nocnym powietrzu.

background image

39

– To niemo¿liwe.

– Kiedy z twoj¹ matk¹ przygarnêliœmy ciebie i twoich braci, niektórzy ludzie

tak¿e mówili, ¿e to niemo¿liwe, ¿e nie potrafimy stworzyæ rodziny, ¿e nam siê nie

uda. I pomylili siê. Gdybyœmy ich pos³uchali, gdybyœmy siê kierowali logik¹, ¿a-

den z was nie by³by tutaj. Ale przeznaczenie i logika maj¹ siê do siebie jak piêœæ

do nosa. I byliœcie nam s¹dzeni.

– W porz¹dku. – Phillip wyrwa³ rêkê z kieszeni, lecz natychmiast cofn¹³ j¹ prze-

ra¿ony. – Jak mia³bym to zrobiæ? Jak mia³bym ciê dotkn¹æ, skoro jesteœ duchem?

– Poniewa¿ musisz to zrobiæ – powiedzia³ Ray i klepn¹³ Phillipa po ramieniu.

– Jestem tutaj, jeszcze przez chwilê.

– Ale po co? – zapyta³ Phillip, czuj¹c, ¿e braknie mu tchu.

– Poniewa¿ nie dokoñczy³em czegoœ. Pozostawi³em tê sprawê na barkach

twoich i twoich braci. Przepraszam, Phillipie.

Phillip stara³ siê przekonaæ siebie, ¿e to przewidzenie. Prawdopodobnie pierw-

sze objawy za³amania nerwowego. Czu³ ciep³e i wilgotne powietrze na twarzy.

Cykady nadal gra³y, nadal pohukiwa³a sowa.

– Usi³uj¹ w nas wmówiæ, ¿e to by³o samobójstwo – wycedzi³. – Towarzystwo

ubezpieczeniowe kwestionuje prawo do odszkodowania.

– Mam nadziejê, ¿e nie wierzysz w te bzdurê. By³em nieostro¿ny, roztargniony.

Mia³em wypadek. – G³os Raya sta³ siê teraz ostry, zniecierpliwiony, zirytowany.

Phillip zna³ ten g³os. – Nie poszed³bym na ³atwiznê. Musia³em myœleæ o ch³opcu.

– Czy Seth jest twoim synem?

– Odpowiem ci tylko, ¿e nale¿y do mnie.

Phillip poczu³ uk³ucie w sercu odwróci³ siê i znowu zacz¹³ siê wpatrywaæ

w wodê.

– Mama jeszcze ¿y³a, kiedy zosta³ poczêty.

– Wiem o tym. Zawsze by³em wierny twojej matce.

– Wiêc w jaki sposób …

– Musisz go zaakceptowaæ, dla jego dobra. Wiem, ¿e dbasz o niego. Robisz

dla niego, co mo¿esz. Musisz zrobiæ jeszcze tylko jeden krok. Musisz go zaak-

ceptowaæ. On potrzebuje ciebie, was wszystkich.

– Nic z³ego go nie spotka – powiedzia³ ponurym g³osem Phillip. – Zajmiemy

siê tym.

– On odmieni twoje ¿ycie, jeœli mu tylko na to pozwolisz.

Phillip zaœmia³ siê krótko.

– Ju¿ to zrobi³.

– To jeszcze nie koniec. Dziêki niemu u³o¿ysz swoje ¿ycie. Nie zamykaj siê

na takie mo¿liwoœci. Nie przejmuj siê za bardzo t¹ ma³¹ wizyt¹. – Ray poklepa³

go po przyjacielsko po kolanie. – Porozmawiaj z braæmi.

– No nie, jeszcze tego brakowa³o, ¿ebym im opowiedzia³, jak to sobie sie-

dzia³em w œrodku nocy i rozmawia³em z … – Obejrza³ siê, ujrza³ tylko œwiat³o

ksiê¿yca na drzewach. Z nikim – dokoñczy³ i znu¿ony wyci¹gn¹³ siê na trawie, by

patrzeæ w ksiê¿yc. – Bo¿e, muszê koniecznie wzi¹æ urlop.

background image

40

4

„Nie wolno mi okazywaæ niepokoju – powtarza³a sobie Sybill. – Ani pojawiæ

siê tam za wczeœnie. Wszystko powinno wygl¹daæ jak najbardziej naturalnie. Mu-

szê byæ odprê¿ona”.

Postanowi³a nie braæ samochodu. Bêdzie lepiej, je¿eli przyjdzie sobie spa-

cerkiem od strony nabrze¿a. A jeœli po³¹czy wizytê w ich stoczni z popo³udnio-

wymi zakupami, bêdzie to wygl¹da³o jeszcze lepiej.

¯eby siê uspokoiæ, posz³a pospacerowaæ po nabrze¿u. £adny letni sobotni

poranek przyci¹gn¹³ turystów. Przepychali siê, zagl¹daj¹c do ma³ych sklepików,

zatrzymywali siê, ¿eby popatrzeæ na ¿aglówki i ³odzie motorowe na zatoce. Nikt

siê nie spieszy³ ani zd¹¿a³ w jakimœ okreœlonym celu.

Ju¿ sam ten fakt wyda³ siê jej interesuj¹cym kontrastem z sobotami w du¿ym

mieœcie, gdzie ludzie pêdzili z miejsca na miejsce.

Trzeba siê bêdzie nad tym zastanowiæ i przeanalizowaæ to, a mo¿e nawet

pokusiæ siê o stworzenie ca³ej teorii w nowej ksi¹¿ce. Poniewa¿ problem wyda³

siê jej nader interesuj¹cy, wyjê³a z torebki miniaturowy magnetofon i nagra³a kil-

ka spostrze¿eñ i obserwacji.

Ludzie wygl¹dali na zrelaksowanych, nie uganiali siê za rozrywkami. Tempo

¿ycia narzucali przyjaŸni, cierpliwi tubylcy.

Sklepiki nie uprawia³y tego, co okreœli³a mianem zgie³kliwego biznesu, a kupcy

nie mieli tego niespokojnego, zaaferowanego wzroku, charakterystycznego dla sprze-

dawców magazynów, w których panuje t³ok i w których nale¿y pilnie strzec portfeli.

Kupi³a kilka kartek pocztowych dla przyjació³ i znajomych w Nowym Jorku,

po czym, bardziej z nawyku ni¿ z potrzeby, wyszuka³a ksi¹¿kê o historii tego re-

gionu. Pomyœla³a, ¿e przyda siê jej do badañ.

Wesz³a do du¿ego sklepu Crawforda i zafundowa³a sobie lody w waflowym

ro¿ku. Bêdzie mia³a czym zaj¹æ rêce w drodze do Boats By Quinn.

Dotarcie na obrze¿e miasteczka nie zajê³o wiele czasu. Obliczy³a, ¿e ca³a

linia nabrze¿a wynosi jakieœ pó³tora kilometra.

background image

41

Zamieszkana okolica ci¹gnê³a siê na zachód od wody. W¹skie uliczki o schlud-

nych domkach i maleñkich trawnikach. Niskie ¿ywop³oty sprzyjaj¹ce zarówno

ploteczkom na tylnym dziedziñcu, jak i wyznaczaj¹ce granice posesji. Roz³o¿y-

ste, pokryte liœæmi drzewa zachowa³y jeszcze g³êbok¹, intensywn¹ letni¹ zieleñ.

Jaki¿ to bêdzie piêkny widok, kiedy z nastaniem jesieni zmieni¹ siê kolory!

Dzieci bawi³y siê na podwórkach b¹dŸ zje¿d¿a³y na rowerach po stromych chodni-

kach. Ujrza³a kilkunastoletniego ch³opca, który, ze s³uchawkami na uszach, z namasz-

czeniem woskowa³ starego chevroleta, podœpiewuj¹c cicho do melodii z walkmena.

D³ugonogi kundel o k³apiastych uszach pogna³ wzd³u¿ p³otu, który mija³a,

zanosz¹c siê niskim, chrapliwym szczekaniem. A kiedy siê wspi¹³ na szczyt p³o-

tu, zabi³o jej serce. Przyspieszy³a kroku.

Nie bardzo zna³a siê na psach.

Obok hangaru, na brukowanym parkingu, sta³ d¿ip Phillipa w towarzystwie

wiekowej pó³ciê¿arówki. Drzwi i liczne okna budynku by³y otwarte. Dobiega³

stamt¹d warkot pi³ i muzyka beatowa Johna Foggerty’ego.

„W porz¹dku – pomyœla³a – trzymaj siê, Sybill”. Po³knê³a resztkê wafla i na-

bra³a du¿o powietrza w p³uca. Teraz albo nigdy.

Wesz³a do œrodka i na chwilê zapomnia³a o celu swojej wizyty. Pomieszcze-

nie by³o ogromne, zapylone i oœwietlone jak scena, na któr¹ pada snop reflekto-

rów. Quinnowie pracowali w pocie czo³a: Ethan i Cam dopasowywali wygiêt¹

deskê do czegoœ, co, jak siê domyœli³a, by³o zal¹¿kiem kad³uba. Phillip ci¹³ drew-

no wielk¹ i groŸnie wygl¹daj¹c¹ mechaniczn¹ pi³¹.

Nie widaæ by³o Setha.

Przez chwilê zastanawia³a siê, czy nie wymkn¹æ siê st¹d niepostrze¿enie. Skoro

nie ma jej siostrzeñca, mo¿e lepiej prze³o¿yæ wizytê na inny termin, gdy bêdzie

pewna, ¿e go zastanie.

Mo¿e spêdza dzieñ z przyjació³mi. Czy ma jakichœ przyjació³? A mo¿e zosta³

w domu. Czy traktuje go jak swój dom?

Zanim siê zdecydowa³a, umilk³a pi³a. Tylko John Foggerty zawodzi³ piosen-

kê o ciemnookim, przystojnym mê¿czyŸnie. Phillip cofn¹³ siê o kilka kroków, zdj¹³

ochronne okulary i odwróci³ siê. Wtedy j¹ zobaczy³.

Przywita³ j¹ tak szczerym i promiennym uœmiechem, ¿e obudzi³o to w Sybil

poczucie winy.

– Zdaje siê, ¿e przeszkadzam. – Musia³a mówiæ g³oœno, ¿eby przekrzyczeæ

muzykê.

– Ale¿ sk¹d! – Wycieraj¹c rêce o d¿insy, Phillip skierowa³ siê w jej stronê. –

Znudzi³o mi siê ogl¹danie tych facetów przez ca³y dzieñ. Stanowi pani wielkie

urozmaicenie.

– Postanowi³am zabawiæ siê w turystkê. – Potrz¹snê³a torb¹ z zakupami. –

Pomyœla³am, ¿e skorzystam z propozycji zwiedzenia firmy.

– Liczy³em na to.

– Wiêc … – Celowo przenios³a wzrok na kad³ub ³odzi. To bezpieczniejsze,

ni¿ wpatrywanie siê w jego br¹zowe oczy– To jest ³ódŸ?

– Kad³ub. – Wzi¹³ j¹ za rêkê, poci¹gn¹³ do przodu. – To bêdzie sportowy kuter.

background image

42

– Nie rozumiem?

– Jedna z takich luksusowych ³odzi, na których mê¿czyŸni lubi¹ wyp³ywaæ

w morze, by ³owiæ marliny i popijaæ piwo.

– Czeœæ, Sybill. – Cam wyszczerzy³ zêby w uœmiechu. – Chcesz popracowaæ?

Spojrza³a na narzêdzia, na ich ostre kanty, na ciê¿kie dechy.

– Nie s¹dzê. – Uœmiechnê³a siê do Ethana. – Tylko wy siê na tym znacie.

– My dwaj. – Cam wskaza³ palcem na siebie i na Ethana. – Phillipa trzymamy

tutaj dla rozrywki.

– Nisko mnie ceni¹.

Rozeœmia³a siê i zaczê³a obchodziæ kad³ub. Nie mia³a pojêcia o budowie ³odzi.

– Domyœlam siê, ¿e stoi dnem do góry.

– Niez³e oko. –Uœmiechn¹³ siê. – Po obudowaniu go deskami, odwrócimy go

i weŸmiemy siê za pok³ad.

– Czy wasi rodzice te¿ budowali ³odzie?

– Nie, matka by³a lekarzem. A ojciec wyk³adowc¹ w college’u. Lecz wyra-

staliœmy wœród ³odzi.

Us³ysza³a w jego g³osie autentyczne uczucie i nie do koñca odreagowany

smutek. Zamierza³a zapytaæ go jeszcze o parê szczegó³ów na temat jego rodzi-

ców, ale nie zdoby³a siê na to.

– Nigdy nie p³ywa³am ³odzi¹.

– Nigdy?

– Podejrzewam, ¿e jest jeszcze na œwiecie wiele milionów ludzi, którzy nie p³ywali.

– A chcia³aby pani?

– Kto wie? Mo¿e. Napawam siê widokiem ³odzi z okna hotelu. – Po dok³ad-

nym obejrzeniu, kad³ub wyda³ siê jej ³amig³ówk¹, któr¹ chcia³a poznaæ. – Sk¹d

wiecie, od jakiego miejsca nale¿y rozpocz¹æ budowê? Domyœlam siê, ¿e macie

jakiœ szkic, projekty, szablony, czy jak to tam nazywacie.

– Ethan przygotowuje ogólny zarys, Cam coœ tam dorabia, przerabia, a Seth

utrwala to na papierze.

– Seth? – Zacisnê³a palce na rzemyku torebki. – Czy siê nie przes³ysza³am?

Zdaje siê, ¿e Seth chodzi do podstawówki.

– Zgadza siê. Dzieciak ma prawdziwy talent do rysunku. Proszê tylko spojrzeæ.

W jego g³osie us³ysza³a dumê i na chwilê straci³a pewnoœæ siebie. Podesz³a

z Phillipem do œciany, na której wisia³y rysunki ³odzi oprawione w ramki z surowe-

go drewna. By³y bardzo dobre. Szkice o³ówkiem, wykonane starannie, z talentem.

– To narysowa³ taki ma³y ch³opiec?

– Tak. Prawda, ¿e œwietne? To jest ten, który w³aœnie skoñczyliœmy. – Postu-

ka³ rêk¹ w szk³o ramy. – A nad tym teraz pracujemy.

– Bardzo utalentowany ch³opak – powiedzia³a pó³g³osem przez zaciœniête

gard³o. – Ma doskonale opanowan¹ perspektywê.

– Pani te¿ rysuje?

– Troszeczkê, od czasu do czasu. Mam takie hobby. – Graj¹c dalej swoj¹

rolê, obdarowa³a Phillipa promiennym, niewymuszonym uœmiechem. – A gdzie

obecnie przebywa ów artysta?

background image

43

– Jest …

Urwa³, bo w³aœnie do budynku wpad³y dwa psy. Mniejszy z nich pêdzi³ pro-

sto na ni¹ i Sybill cofnê³a siê odruchowo o kilka kroków. A¿ jêknê³a z przera¿e-

nia. Phillip szybko wyci¹gn¹³ rêkê i powstrzyma³ psa ostr¹ komend¹.

– Stój, ty idioto. ¯adnego skakania.

Jednak pies zd¹¿y³ ju¿ skoczyæ i oprzeæ ³apy pod samym biustem Sybill. Za-

toczy³a siê lekko. Widzia³a wielkie, ostre, obna¿one zêby, które potraktowa³a jako

objaw wœciek³oœci, a nie niewinny psi uœmiech.

– Mi³y pies – wyb¹ka³a wreszcie. – Dobry pies.

– Kompletny idiota. – Phillip poci¹gn¹³ G³upka za obro¿ê. – ¯adnych manier.

Siadaj. Przepraszam – powiedzia³ do Sybill, kiedy pies pos³usznie klapn¹³ na

pod³ogê i poda³ ³apê. – To jest G³upek.

– Jest bardzo … ¿ywio³owy.

– Bêdzie tak siedzia³, dopóki nie uœciœnie mu pani ³apy.

– Ach tak, rozumiem. – Ostro¿nie ujê³a psi¹ ³apê w dwa palce.

– Nie ugryzie. Czy boi siê pani psów?

– Ja … mo¿e trochê … du¿ych, obcych psów.

– A wiêc ju¿ nie jest obcy. Ten drugi to Simon. Rêczê, ¿e jest o wiele lepiej

wychowany. – Podrapa³ Simona za uchem, podczas gdy pies siedzia³ spokojnie

i przygl¹da³ siê Sybill. – To pies Ethana. A ten idiota nale¿y do Setha.

– Rozumiem. – A wiêc Seth ma psa. Tylko o tym mog³a myœleæ, gdy tymcza-

sem G³upek znowu poda³ jej ³apê, zerkaj¹c na ni¹ z uwielbieniem. – Niezbyt do-

brze znam siê na psach.

– To s¹ retriewery znad zatoki Chesapeake. Jeœli chodzi o G³upka, nie jeste-

œmy pewni jego koligacji. Seth, zabierz swojego psa, póki nie obœlini³ pani butów.

Natychmiast unios³a g³owê i ujrza³a w drzwiach ch³opca. S³oñce œwieci³o z ty³u

i jego twarz pozostawa³a w cieniu. Widzia³a tylko sylwetkê wysokiego, szczup³e-

go ch³opca, w baseballowej czarno-pomarañczowej czapeczce na g³owie dŸwiga-

j¹cego wielk¹ br¹zow¹ torbê.

– A¿ tak bardzo siê nie œlini. Hej, G³upek!

Psy poderwa³y siê na ³apy i jak szalone pogna³y do ch³opca. Seth przedar³ siê

miêdzy nimi, postawi³ torbê na prowizorycznym stole z dykty, umieszczonej miê-

dzy dwiema mechanicznymi pi³ami.

– ¯e te¿ to zawsze ja muszê przynosiæ lunch. Zupe³nie nie rozumiem dlacze-

go – jêkn¹³.

– Poniewa¿ jesteœmy od ciebie wiêksi – odpar³ Cam i zanurzy³ g³owê w tor-

bie. – Dosta³eœ dla mnie sandwicza z wêdlin¹?

– Tak.

– Gdzie reszta pieniêdzy?

Seth wyj¹³ z torby litrow¹ butelkê pepsi, otworzy³ j¹ i napi³ siê. Wyszczerzy³

zêby w uœmiechu.

– Jaka reszta?

– Pos³uchaj, ty ma³y kanciarzu, jesteœ mi winien co najmniej dwa dolce.

– Nie wiem, o czym mówisz. Chyba jak zwykle zapomnia³eœ o kosztach dostawy.

background image

44

Cam próbowa³ go dorwaæ, lecz Seth wymkn¹³ siê zrêcznie, rycz¹c ze œmiechu.

– Oto i mi³oœæ braterska – powiedzia³ z ca³ym spokojem Phillip. – Dlatego

wydzielam dzieciakowi pieni¹dze co do grosza. Inaczej nie ujrza³bym ani centa

reszty. Zje pani lunch?

– Nie, ja … – Nie mog³a oderwaæ oczu od Setha. Rozmawia³ teraz z Etha-

nem, gestykuluj¹c woln¹ rêk¹, podczas gdy rozbawiony pies skaka³ wokó³ niego.

– Ju¿ coœ zjad³am. Nie krêpujcie siê mn¹.

– Wiêc mo¿e siê pani czegoœ napije. Dosta³eœ moj¹ wodê, Seth?

– Tak. Taka woda to tylko strata pieniêdzy. A jaki t³um by³ u Crawforda.

A wiêc byæ mo¿e, otarli siê o siebie w sklepie. Mog³a te¿ min¹æ go na ulicy,

nie wiedz¹c o tym.

Seth przeniós³ wzrok z Phillipa na Sybill, przyjrza³ siê jej z umiarkowanym

zainteresowaniem.

– Kupuje pani ³ódŸ?

– Nie. – Nie pozna³ jej. Nic dziwnego. Kiedy widzieli siê ten jedyny raz, by³

zupe³nie malutki. – Rozgl¹dam siê tylko.

– W dechê. – Wróci³ do torby, wyj¹³ swojego sandwicza.

– Aha … – Musia³a z nim porozmawiaæ. O czymkolwiek. – W³aœnie Phillip

pokaza³ mi twoje rysunki. S¹ fantastyczne.

– Niez³e. – Wzruszy³ ramionami, ale chyba dostrzeg³a s³aby rumieniec rado-

œci na jego policzkach. – Zrobi³bym lepiej, ale jak zwykle poganiali mnie.

Podesz³a do niego. Teraz widzia³a go z bliska. Ma niebieskie oczy, ale by³ to

g³êbszy, ciemniejszy b³êkit ni¿ u jej siostry. Tak¿e jego blond w³osy by³y ciemniej-

sze ni¿ na fotografii ma³ego ch³opczyka, któr¹ nosi³a przy sobie. W wieku czterech

lat mia³ bardzo jasne blond w³osy, które teraz zmieni³y barwê i wyprostowa³y siê.

– I chcesz siê tym zajmowaæ? Chcesz byæ artyst¹?

– Mo¿e, ale g³ównie dla rozrywki. – Odgryz³ wielki kawa³ek sandwicza. –

Budujemy ³odzie.

Ma niezbyt czyste rêce, i wcale nie lepsz¹ buziê. Domyœli³a siê, ¿e takie sub-

telnoœci, jak mycie siê przed posi³kiem, schodz¹ na dalszy plan w domu prowa-

dzonym przez mê¿czyzn.

– Mo¿e w przysz³oœci zajmiesz siê projektowaniem?

– Seth, to jest pani doktor Sybill Griffin. – Phillip poda³ Sybill plastikowy

kubek gazowanej wody z lodem. – Pisze ksi¹¿ki.

– Opowiadania?

– Niezupe³nie – odpar³a. – Spisujê w³asne obserwacje. Dlatego w³aœnie tu jestem.

Wytar³ usta wierzchem d³oni. D³oni wylizanej uprzednio przez G³upka, co ze

zgroz¹ odnotowa³a w myœlach Sybill.

– To bêdzie ksi¹¿ka o ³odziach? – zapyta³.

– Nie, o ludziach ¿yj¹cych w niedu¿ych miasteczkach, a œciœlej mówi¹c o lu-

dziach, którzy ¿yj¹ w ma³ych nadmorskich miasteczkach. Jak ci siê tutaj podoba?

– Niczego sobie. ¯ycie w du¿ym mieœcie jest ohydne. – Z³apa³ butelkê pepsi

napi³ siê znowu. – Ludzie, którzy tam mieszkaj¹, to durnie. – Uœmiechn¹³ siê od

ucha do ucha. – Na przyk³ad Phil.

background image

45

– A ty jesteœ wieœniakiem, Seth. Martwiê siê o ciebie.

Seth parsn¹³ œmiechem i znowu wbi³ zêby w sandwicza.

– Idê na przystañ. Mamy tam parê kaczek, które musz¹ skruszeæ.

Wypad³ jak strza³a, a psy pogna³y za nim.

– Seth ma bardzo jasno sprecyzowane pogl¹dy – powiedzia³ z powa¿n¹ min¹ Phillip.

– Przypuszczam, ¿e dziesiêciolatek postrzega œwiat wy³¹cznie w barwach bia³o-czarnych.

– Nie interesuj¹ go miejskie doœwiadczenia. – Stwierdzi³a, ¿e przesta³a siê

denerwowaæ. – Czy bywa z panem w Baltimore?

– Nie. Przez jakiœ czas mieszka³ tam ze swoj¹ matk¹. – Posêpny ton jego

g³osu sprawi³, ¿e Sybill unios³a brwi. – To czêœæ historii, o której wspomina³em.

– O ile pamiêtam, powiedzia³am, ¿e chêtnie j¹ us³yszê.

– Wiêc proszê zjeœæ ze mn¹ kolacjê wieczorem. Bêdziemy mieli okazjê do

wymiany naszych ¿yciowych historii.

Spojrza³a w kierunku drzwi, przez które wybieg³ Seth. Czu³ siê tu bardzo

zadomowiony. Musi z nim spêdziæ wiêcej czasu. Poobserwowaæ go. Dosz³a te¿

do wniosku, ¿e warto us³yszeæ, co Quinnowie maj¹ do powiedzenia na temat ca³ej

tej sytuacji. Dlaczego wiêc nie zacz¹æ od Phillipa?

– Zgoda.

– Wpadnê po pani¹ o siódmej.

Pokrêci³a g³ow¹. Wydaje siê, ¿e nie jest groŸny, ale wola³a jednak nie kusiæ losu.

– Nie, spotkajmy siê na miejscu. Gdzie jest ta restauracja?

– Zapiszê pani adres. Zacznijmy zwiedzanie od mojego biura.

Samo zwiedzanie nie trwa³o d³ugo. Poza wielk¹ hal¹ by³o tu jeszcze biuro,

ma³a ³azienka i ciemne, dosyæ obskurne pomieszczenie s³u¿¹ce za magazyn.

Ethan cierpliwie wyjaœni³ jej metodê montowania desek na zak³adkê, mówi³ o li-

nii zanurzenia ³odzi, jej nawisach. Pomyœla³a, ¿e by³by z niego doskona³y nauczyciel,

poniewa¿ potrafi³ jasno siê wyra¿aæ i chêtnie udziela³ odpowiedzi na pytania.

By³a autentycznie zafascynowana tym, jak mê¿czyŸni przygotowywali drewno,

poddawali deski dzia³aniu pary, a¿ osi¹ga³y po¿¹dany kszta³t. Cam zademonstrowa³

jej sposób obróbki kantów, dziêki czemu ³¹czenia stawa³y siê równe i g³adkie.

Obserwuj¹c Cama i Setha musia³a przyznaæ, ¿e istnieje miêdzy nimi wyraŸna

wiêŸ. Gdyby o niczym nie wiedzia³a i znalaz³a siê tu przypadkowo, wziê³aby ich

za braci, a mo¿e za ojca i syna. Wszystko zale¿y od nastawienia.

Zreflektowa³a siê, ¿e i oni pokazuj¹ siê z najlepszej strony.

O tym, jacy s¹ naprawdê, przekona siê, kiedy siê z ni¹ oswoj¹.

Kiedy opuœci³a budynek, Cam gwizdn¹³ cicho i przeci¹gle. Spojrza³ znacz¹-

co na Phillipa.

– Bardzo ³adna, brachu. Naprawdê bardzo ³adna.

Phillip rozp³yn¹³ siê w uœmiechu, po czym podniós³ do ust butelkê wody.

– Nie mo¿na narzekaæ.

background image

46

– Myœlisz, ¿e posiedzi tu na tyle d³ugo, by …

– Jeœli los zechce…

Seth pod³o¿y³ pod pi³ê deskê i prychn¹³ zniecierpliwiony.

– To znaczy, ¿e chcesz siê do niej dobieraæ? Czy wy o niczym innym nie

potraficie ju¿ myœleæ?

– O tym, ¿eby ci przylaæ? – Phillip zerwa³ Sethowi czapkê i trzepn¹³ ni¹ ch³op-

ca po g³owie. – Jasne, a niby o czym jeszcze?

– Tylko byœcie siê ¿enili – powiedzia³ zdegustowany Seth, próbuj¹c odzyskaæ

swoj¹ czapkê.

– Nie zamierzam siê z ni¹ ¿eniæ, chcê tylko zjeœæ z ni¹ kolacjê i mi³o spêdziæ czas.

– A potem j¹ przelecieæ – dokoñczy³ Seth.

– Chryste! Nauczy³ siê tego od ciebie – powiedzia³ Phillip do Cama.

– Ju¿ z tym przyjecha³. – Cam obj¹³ Setha za szyjê. – Prawda, dzieciaku?

Seth nie wpada³ ju¿ w panikê, gdy go dotykano. Uœmiechn¹³ siê i zrêcznie siê

wywin¹³.

– Dobrze, ¿e chocia¿ ja potrafiê myœleæ o czymœ innym, nie tylko o dziew-

czynach. Ale z was têpaki.

– Têpaki? – Phillip w³o¿y³ Sethowi czapkê na g³owê i zatar³ rêce. – Wrzuæmy

tê p³otkê do wody.

– Nie mo¿na od³o¿yæ tego na póŸniej? – zapyta³ Ethan, podczas gdy Seth dar³

siê dziko na znak protestu. – Mam sam budowaæ tê ³ódŸ?

– Niech bêdzie póŸniej. – Phillip pochyli³ siê do Setha. – Nawet nie bêdziesz

wiedzia³ kiedy to nast¹pi.

– Ju¿ dr¿ê ze strachu.

„Widzia³am dzisiaj Setha”.

Siedz¹c przy laptopie, Sybill przygryz³a doln¹ wargê, po czym skasowa³a

napisane zdanie.

„Nawi¹za³am dzisiaj kontakt z dan¹ osob¹”.

Tak jest lepiej. Jeœli ma zachowaæ obiektywizm, lepiej myœleæ o Sethcie jak

o obcej osobie.

„Nie dosz³o do rozpoznania z drugiej strony. Zgodnie zreszt¹ z przewidywa-

niami. Wydaje siê zdrowy. Ma mi³¹ powierzchownoœæ, jest szczup³y, lecz silny.

Gloria zawsze by³a chuda, wiêc s¹dzê, ¿e odziedziczy³ po niej budowê cia³a. Ma

blond w³osy, jak ona – to znaczy, gdy j¹ widzia³am ostatni raz.

Nie by³ skrêpowany moj¹ obecnoœci¹. Wiem, ¿e niektóre dzieci staj¹ siê nie-

œmia³e wœród obcych. Jego to chyba nie dotyczy.

Kiedy przysz³am, nie by³o go w warsztacie, ale zjawi³ siê wkrótce potem.

Wys³ano go do sklepu po lunch. Zdo³a³am siê zorientowaæ, ¿e czêsto za³atwia

sprawunki. Mo¿na to t³umaczyæ w dwojaki sposób. Po pierwsze, ¿e Quinnowie

korzystaj¹ z sytuacji i wys³uguj¹ siê nim. Albo te¿, ¿e wszczepiaj¹ w niego po-

czucie obowi¹zku i odpowiedzialnoœci.

Mo¿liwe, ¿e prawda le¿y poœrodku.

background image

47

Ma psa. Pewnie jest to rzecz naturalna w przypadku ch³opca mieszkaj¹cego

poza miastem.

Ma tak¿e talent do rysunku. By³am tym nieco zaskoczona. Sama potrafiê ry-

sowaæ, podobnie jak moja matka. Jednak Gloria nie przejawia³a ¿adnych zdolno-

œci ani zainteresowania sztuk¹. Na bazie tego wspólnego zainteresowania mo¿na

bêdzie nawi¹zaæ bli¿szy kontakt z ch³opcem. ¯eby podj¹æ w³aœciw¹ decyzjê, na-

le¿y spêdziæ z nim trochê czasu sam na sam.

Wed³ug mnie obiekt czuje siê dobrze z Quinnami. Wydaje siê byæ zadowolony

i bezpieczny. Dostrzega siê w nim jednak pewn¹ szorstkoœæ, pewien brak og³ady. Kilka-

krotnie s³ysza³am, jak klnie. Quinnowie najczêœciej nie zwracaj¹ uwagi na to, co mówi.

Nie wymagano od niego, by umy³ rêce przed jedzeniem, a tak¿e ¿aden

z Quinnów nie upomnia³ go, ¿eby nie mówi³ z pe³nymi ustami i nie karmi³ psów

kawa³kami swojego lunchu. Jego maniery nie s¹ w ¿adnej mierze odra¿aj¹ce, da-

leko im jednak do poprawnoœci.

Wspomnia³, ¿e woli mieszkaæ na wsi ni¿ w du¿ym mieœcie. W rzeczywistoœci

gardzi miejskim ¿yciem. Zgodzi³am siê przyj¹æ zaproszenie Phillipa Quinna na

kolacjê. Chcê go nak³oniæ, by opowiedzia³ o okolicznoœciach, w jakich Seth zna-

laz³ siê u Quinnów.

Porównanie tych faktów z tymi, które poda³a mi Gloria, pomo¿e mi lepiej

zrozumieæ i oceniæ sytuacjê.

Kolejnym krokiem bêdzie otrzymanie zaproszenia do domu Quinnów. Intere-

suje mnie otoczenie, w jakim ch³opiec mieszka, pragnê zobaczyæ ich razem na wspól-

nej p³aszczyŸnie. I poznaæ kobiety, które tworz¹ czêœæ tej przybranej rodziny.

Nie chcê siê kontaktowaæ z opiek¹ spo³eczn¹, ani ujawniæ mojej to¿samoœci

przed zebraniem ca³ego materia³u”.

Sybill, stukaj¹c palcami w biurko, przeczyta³a pobie¿nie poczynione uwagi.

Niestety jest ich zbyt ma³o. S¹dzi³a, ¿e przygotowa³a siê na to pierwsze spotkanie,

tymczasem okaza³o siê, ¿e jest inaczej.

Widok Setha sprawi³, ¿e zasch³o jej w gardle i zrobi³o siê smutno. Ten ch³o-

piec by³ jej siostrzeñcem, jej rodzin¹. A stali siê sobie ca³kiem obcy. I czy nie ma

w tym jej winy? Czy kiedykolwiek naprawdê stara³a siê go poznaæ, sprawiæ, ¿eby

zaistnia³ w jej ¿yciu?

To prawda, ¿e nie mia³a pojêcia, gdzie on przebywa, ale te¿ nie zada³a sobie

trudu, ¿eby go znaleŸæ, podobnie zreszt¹ jak siostrê.

Dawniej, gdy Gloria kontaktowa³a siê z ni¹ kilka razy w sprawie pieniêdzy –

zawsze chodzi³o o pieni¹dze – pyta³a o Setha. Poprzestawa³a jednak na stwier-

dzeniu Glorii, ¿e dziecko ma siê dobrze. Czy kiedykolwiek powiedzia³a, ¿e chce

go zobaczyæ, porozmawiaæ z nim?

Czy nie wola³a po prostu telegraficznie przesy³aæ pieni¹dze?

Kiedy jednak raz otworzy³a przed nim swój dom i serce, zabrano go jej. Bar-

dzo cierpia³a z tego powodu.

Tym razem nie dopuœci do tego, ¿eby tak mocno zaanga¿owaæ siê emocjonal-

nie. Przecie¿ nie jest to jej dziecko. Je¿eli Gloria ponownie przejmie nad nim

opiekê, ch³opiec znowu zniknie z jej ¿ycia.

background image

48

A na razie zrobi wszystko, co w jej mocy, ¿eby nie sta³a mu siê krzywda.

Dopiero potem zajmie siê w³asnym ¿yciem i prac¹.

Otworzy³a nowy dokument, by kontynuowaæ notatki do ksi¹¿ki. Zanim jed-

nak zaczê³a pracowaæ, zadzwoni³ telefon.

– Doktor Griffin. S³ucham.

– Sybill, zada³am sobie wiele trudu, ¿eby ciê wytropiæ.

– Mama. – Sybill westchnê³a przymykaj¹c oczy. – Jak siê masz?

– Mo¿e najpierw powiedz, co ty najlepszego wyprawiasz?

– Zbieram materia³ do nowej ksi¹¿ki. Co s³ychaæ u ciebie? Jak ojciec?

– Bardzo ciê proszê, przestañ siê zgrywaæ. S¹dzi³am, i¿ uzgodni³yœmy raz na

zawsze, ¿e bêdziesz siê trzyma³a z daleka od tej ponurej, godnej po¿a³owania afery.

– Nie. – Jak zwykle, ilekroæ zmuszana by³a do konfrontacji z rodzin¹, poczu³a

skurcz ¿o³¹dka. – Uzgodni³yœmy, i¿ wola³abyœ, ¿ebym trzyma³a siê od niej z daleka.

To nie to samo. Zdecydowa³am siê na inne rozwi¹zanie. Widzia³am Setha.

– Nie interesuje mnie Gloria ani jej syn.

– A mnie tak. Przykro mi, ¿e ró¿nimy siê co do tego.

– Twoja siostra wybra³a w³asn¹ drogê ¿ycia, na której rozminê³yœmy siê w de-

finitywny sposób. Nie dam siê w to wci¹gn¹æ.

– Nie zamierzam ciê w to wci¹gaæ. – Zrezygnowana Sybill siêgnê³a do toreb-

ki i znalaz³a w niej pude³eczko z aspiryn¹. – Nikt nie wie, kim jestem. A jeœli

nawet zostanê skojarzona z doktorem i pani¹ Walterow¹ Griffin, powi¹zanie was

z Glori¹ i Sethem DeLauterem jest prawie niemo¿liwe.

– Mylisz siê. Ktoœ, komu bêdzie na tym zale¿a³o, bez trudu doszuka siê po-

krewieñstwa. Nic nie wskórasz stercz¹c tam i wtr¹caj¹c siê do tej sprawy. Chcê,

¿ebyœ stamt¹d wyjecha³a. Wracaj do Nowego Jorku albo przyje¿d¿aj tutaj, do

Pary¿a. Mo¿e pos³uchasz siê ojca, je¿eli ja ciebie nie przekona³am.

Sybill popi³a aspirynê wod¹, a nastêpnie wyjê³a pigu³kê neutralizuj¹c¹ kwas.

– Mimo wszystko zamierzam siê temu przyjrzeæ.

Zapad³a d³uga cisza. Sybill zamknê³a oczy i czeka³a.

– Zawsze by³aœ moj¹ najwiêksz¹ radoœci¹. Nie spodziewa³am siê po tobie

takiej zdrady. Bardzo ¿a³ujê, ¿e ci o tym powiedzia³am, gdybym ciê pos¹dza³a

o tak¹ niegodziwoœæ, nigdy bym tego nie zrobi³a.

– To jest dziesiêcioletni ch³opiec, mamo. Twój wnuk.

– Jest dla mnie nikim, tak samo jak dla ciebie. A jeœli nie zrezygnujesz, Glo-

ria ka¿e ci drogo zap³aciæ za to, co nazywasz dobroci¹.

– Poradzê sobie z Glori¹.

Teraz rozleg³ siê œmiech, krótki i ostry jak szk³o.

– Zawsze tak uwa¿a³aœ. I zawsze siê myli³aœ. Proszê ciê, nie dzwoñ do mnie

ani do ojca w tej sprawie. Odezwij siê, kiedy oprzytomniejesz.

– Mamo … – Rozmowa skoñczona. Sybill skrzywi³a siê z bólu. Barbara Grif-

fin by³a mistrzyni¹ w wypowiadaniu ostatniego s³owa. Sybill ostro¿nie odwiesi³a

s³uchawkê. Bardzo powoli po³knê³a pigu³kê neutralizuj¹c¹ kwas.

Nastêpnie zdecydowanym krokiem podesz³a do komputera i pogr¹¿y³a siê w pracy.

background image

49

5

P

oniewa¿ Sybill by³a zawsze punktualna, w przeciwieñstwie do prawie

wszystkich znanych jej ludzi na œwiecie, zdumia³a siê, widz¹c Phillipa,

siedz¹cego przy zarezerwowanym na kolacjê stoliku.

Wsta³, ¿eby j¹ przywitaæ, uœmiechn¹³ siê zabójczo i wrêczy³ jej ¿ó³t¹ ró¿ê –

jedno i drugie oczarowa³o j¹ i wzbudzi³o jej podejrzenie.

– Dziêkujê.

– To dla mnie prawdziwa przyjemnoœæ. Wygl¹da pani cudownie.

Po telefonie od matki czu³a siê przybita i winna. Próbuj¹c zapomnieæ o tym,

poœwiêci³a sporo czasu i wysi³ku swojemu wygl¹dowi.

Prosta czarna suknia z prostok¹tnym karczkiem i d³ugimi, obcis³ymi rêkawa-

mi, nale¿a³a do jej ulubionych kreacji. Pojedynczy sznur pere³ otrzyma³a w spad-

ku po babci ze strony ojca. Upiê³a w³osy w zgrabny wêze³, a do ca³oœci doda³a

okr¹g³e kolczyki z szafirami, kupione przed laty w Londynie.

Wiedzia³a, ¿e jest to rodzaj kobiecej zbroi, która dodaje odwagi i si³y.

Potrzebowa³a jednego i drugiego.

– Jeszcze raz dziêkujê. – Wœliznê³a siê do wnêki, usiad³a naprzeciwko niego

i pow¹cha³a ró¿ê.

– Znam na pamiêæ kartê tutejszych win – powiedzia³ Phillip. – Zda siê pani na

mnie?

– W sprawie wina, jak najbardziej.

– Doskonale. – Rozejrza³ siê w poszukiwaniu kelnera. – WeŸmiemy butelkê

numer 103.

Po³o¿y³a ró¿ê obok oprawionej w skórê karty dañ.

– To znaczy?

– Poczciwe Puilly Fuisse. Zapamiêta³em u Snidleya, ¿e lubi pani bia³e. S¹dzê, ¿e

bêdzie to znaczny krok naprzód w porównaniu z tym, co zaserwowano pani wtedy.

– Nie mam wielkich wymagañ.

Przechyli³ g³owê i uj¹³ jej rêkê.

4 – Spokojna przystañ

background image

50

– Coœ siê sta³o?

– Nie. – Uœmiechnê³a siê niemrawo. – Có¿ mia³oby siê staæ? Wszystko jak na

reklamie. – Odwróci³a g³owê w stronê okna, sk¹d rozpoœciera³ siê widok na zato-

kê, ciemnob³êkitn¹ i zmieniaj¹c¹ siê cudownie w zachodz¹cym na ró¿owo s³oñ-

cu. – £adna oprawa na dzisiejszy wieczór.

Patrz¹c jej w oczy pomyœla³, ¿e coœ tutaj nie gra. Odruchowo przysun¹³ siê,

uj¹³ d³oni¹ jej podbródek i leciutko poca³owa³ j¹ w usta.

Nie cofnê³a siê. Poca³unek by³ niespieszny, delikatny, fachowy. I bardzo ko-

j¹cy. Kiedy siê cofn¹³, zapyta³a:

– A to z jakiego powodu?

– Sprawia pani wra¿enie osoby, która potrzebuje tego.

– Jeszcze raz dziêkujê.

– Zawsze do us³ug. Prawdê mówi¹c … – Tym razem poca³unek by³ odrobinê

g³êbszy i odrobinê d³u¿szy.

Rozchyli³a wargi, nim zd¹¿y³a sobie uœwiadomiæ, i¿ tego pragnie. Wstrzyma-

³a oddech, poczu³a przyspieszone bicie serca, gdy zaprasza³ jej jêzyk do wspólne-

go, powolnego, uwodzicielskiego tañca.

Mia³a splecione i mocno zaciœniête palce, zaczyna³a odczuwaæ lekki zawrót

g³owy, kiedy poca³unek zel¿a³.

– A to z jakiego powodu? – zapyta³a st³umionym g³osem.

– Tym razem ja tego potrzebowa³em.

Musn¹³ wargami jej usta, raz i drugi, nim dotar³a do niej spóŸniona myœl, ¿e

chcia³aby po³o¿yæ rêkê na jego piersi, przyci¹gn¹æ go do siebie.

A jednak go odepchnê³a. Przypomnia³a sobie, ¿e przecie¿ ma siê nim tylko

pos³u¿yæ. Umiejêtnie nim pokierowaæ.

– Uwa¿am, ¿e by³a to zaostrzaj¹ca apetyt przek¹ska. Teraz powinniœmy za-

mówiæ coœ konkretnego.

– Proszê powiedzieæ, co siê sta³o. – Uœwiadomi³ sobie, i¿ naprawdê chce siê

dowiedzieæ. Chce jej pomóc, usun¹æ cienie spod jej niewiarygodnie jasnych oczu

i sprawiæ, ¿eby siê uœmiechnê³y.

Nie oczekiwa³, ¿e zasmakuje w niej tak szybko.

– Nic takiego.

– Przecie¿ widzê. A nic nie dzia³a bardziej koj¹co ni¿ otwarcie siê przed bli-

skim nieznajomym.

– Ma pan racjê. – Wziê³a do r¹k kartê. – Jednak wiêkszoœci bliskich niezna-

jomych nie interesuj¹ cudze nieistotne problemy.

– Mnie interesuj¹ pani problemy.

Uœmiechnê³a siê przenosz¹c wzrok z zak¹sek na jego twarz.

– Pan czuje do mnie sympatiê. To nie to samo.

– Uwa¿am, ¿e spe³niam oba warunki.

Uj¹³ jej rêkê, nie wypuœci³ jej, kiedy do sto³u podano wino, gdy pokazano mu

etykietkê do zaaprobowania. Czeka³, przygl¹daj¹c siê jej uwa¿nie, na co zwróci³a

uwagê. Kiedy nalano mu do spróbowania wina, wypi³ parê kropli, ale nie spuœci³

z niej wzroku.

background image

51

– Wyborne. Spodoba siê pani – powiedzia³ pó³g³osem, gdy nape³niono ich

kieliszki.

– Ma pan racjê – powiedzia³a po wypiciu ma³ego ³yczka. – Bardzo mi smakuje.

– Czy pomóc pañstwu w wyborze potraw? – zapyta³ us³u¿nie kelner. Kiedy

wylicza³ dania, trzymali siê za rêce i wpatrywali siê w siebie.

Sybill uzna³a, i¿ dociera do niej co trzecie s³owo i ¿e wcale jej to nie prze-

szkadza. Mia³ najbardziej nieprawdopodobne oczy, jakie widzia³a w ¿yciu. Jak

stare z³oto, jak coœ, co zapamiêta³a z w³oskiego malarstwa.

– Wezmê sa³atkê z sosem winegret i rybê z grilla.

Nie przestaj¹c na ni¹ patrzeæ, uœmiechaj¹c siê lekko, siêgn¹³ po jej d³oñ i po-

ca³owa³ od wewnêtrznej strony.

– Dla mnie to samo. I proszê siê nie spieszyæ. Czujê do pani ogromn¹ sympatiê

– powiedzia³ do Sybill, gdy kelner ju¿ odszed³. – Proszê opowiedzieæ mi o sobie.

– Zgoda. – Ostatecznie, co jej to szkodzi? Skoro wczeœniej czy póŸniej bêd¹

mieli ze sob¹ do czynienia na zupe³nie innej p³aszczyŸnie, mo¿e i lepiej, jeœli siê

zawczasu poznaj¹. – Jestem dobr¹ córk¹. – Tak j¹ to ubawi³o, ¿e uœmiechnê³a siê

lekko. – Pos³uszn¹, darz¹c¹ rodziców szacunkiem, dobrze wychowan¹, grzeczn¹,

zdoln¹ do nauki i mog¹c¹ poszczyciæ siê sukcesem zawodowym.

– To straszne obci¹¿enie.

– Tak, czasami tak. Oczywiœcie zdajê sobie sprawê, ¿e na obecnym etapie nie

muszê zaspokajaæ oczekiwañ rodziców

– Ale – powiedzia³ Phillip, œciskaj¹c jej palce – zaspokaja je pani. Wszyscy

to robimy.

– Pan te¿?

Pomyœla³ o wieczorze nad wod¹ przy œwietle ksiê¿yca. I o rozmowie z nie¿y-

j¹cym ojcem.

– I to zupe³nie niedawno. Sam w to nie mogê uwierzyæ. W moim przypadku

rodzice nie urodzili mnie, ale dali mi ¿ycie. To ¿ycie. Skoro jednak s³yszê, ¿e jest

pani dobr¹ córk¹, czy¿by istnia³a z³a?

– Moja siostra zawsze by³a trudna. Dla rodziców by³a jednym wielkim roz-

czarowaniem. A im bardziej ich rozczarowywa³a, tym wiêcej oczekiwali ode mnie.

– Musia³a byæ pani doskona³a.

– Nie mog³am temu sprostaæ, choæ bardzo siê stara³am.

– Doskona³oœæ jest nudna – stwierdzi³ Phillip. – I onieœmielaj¹ca. Po co sta-

raæ siê byæ innym? No wiêc, co siê sta³o? – zapyta³.

– Naprawdê nic powa¿nego. Po prostu matka jest na mnie z³a. Gdybym siê

podda³a i post¹pi³a zgodnie z jej wol¹ … no có¿, kiedy nie mogê. Po prostu nie

mogê.

– I dlatego czuje siê pani winna, smutna i zmartwiona.

– I bojê siê, ¿e miêdzy nami nigdy nie bêdzie ju¿ tak jak poprzednio.

– Czy¿by a¿ tak by³o Ÿle?

– Na to wygl¹da – powiedzia³a cicho Sybill. – Jestem im wdziêczna za wszyst-

ko, za mo¿liwoœci, jakie otworzyli przede mn¹, za wychowanie mnie, za wykszta³-

cenie. Podró¿owaliœmy trochê, zobaczy³am kawa³ œwiata, pozna³am ró¿ne kultu-

background image

52

ry, kiedy jeszcze by³am dzieckiem. To by³ bardzo wa¿ny wk³ad do mojej przy-

sz³ej pracy.

Wychowanie, wykszta³cenie i podró¿e. Phillip pomyœla³, ¿e ani razu nie wspo-

mnia³a o mi³oœci, uczuciu, beztroskiej zabawie. Zastanawia³ siê, czy zdaje sobie

sprawê, ¿e opisa³a raczej szko³ê, ni¿ rodzinê.

– Gdzie pani mieszka³a w dzieciñstwie?

– Tu i ówdzie. Nowy Jork, Boston, Chicago, Pary¿, Mediolan, Londyn. Oj-

ciec mia³ wyk³ady i konsultacje. Jest psychiatr¹. Obecnie rodzice mieszkaj¹ w Pa-

ry¿u. To zawsze by³o ulubione miasto mojej matki.

– Poczucie winy na odleg³oœæ.

Rozœmieszy³ j¹.

– Tak. – Usiad³a wygodnie, kiedy podano im sa³atki. Mo¿e to dziwne, ale

czu³a siê odrobinê lepiej. Poczu³a siê te¿ mniej zak³amana, opowiadaj¹c mu tro-

chê o sobie. – A pan wychowa³ siê tutaj?

– Przyjecha³em tu, kiedy mia³em trzynaœcie lat, gdy Quinnowie zostali moimi

rodzicami.

– Zostali?

– Och, to czêœæ d³ugiej historii. – Przygl¹da³ siê jej uwa¿nie znad kieliszka.

Zwykle, kiedy ods³ania³ ten fragment swojego ¿ycia przed kobiet¹, opowiada³

starannie zredagowan¹ wersjê. Nie k³ama³, ale pomija³ niemal ca³kowicie swoje

¿ycie sprzed okresu Quinnów.

To dziwne, ale kusi³o go, ¿eby opowiedzieæ Sybill ca³¹ ohydn¹, niczym nie

upiêkszon¹ prawdê. Zawaha³ siê, po czym zdecydowa³ siê na wersjê poœredni¹.

– Wychowywa³em siê w Baltimore, po z³ej stronie ¿ycia. Wpad³em w tarapa-

ty, ca³kiem powa¿ne tarapaty. Mia³em trzynaœcie lat i stacza³em siê. Quinnowie

dali mi szansê, ¿eby to zmieniæ. Wziêli mnie do siebie, przywieŸli do St Chris.

Stali siê moj¹ rodzin¹.

– Adoptowali pana. – Mia³a w swych dokumentach tê informacjê. Nie zna³a

jednak przyczyny.

– Tak. Mieli ju¿ Cama i Ethana, zrobili wiêc miejsce dla jeszcze jednego. Na

pocz¹tku nie u³atwia³em im ¿ycia, ale nie dawali za wygran¹. Nigdy nie cofnêli

siê przed ¿adnymi trudnoœciami.

Pomyœla³ o ojcu, po³amanym i umieraj¹cym na ³ó¿ku szpitalnym. Nawet wtedy

Ray troszczy³ siê o swoich synów, o Setha. O rodzinê.

– Kiedy po raz pierwszy was zobaczy³am – rzek³a Sybill – od razu wiedzia-

³am, ¿e jesteœcie braæmi. I nie chodzi o fizyczne podobieñstwo, ale o coœ mniej

uchwytnego. Widaæ na waszym przyk³adzie, w jaki sposób œrodowisko odciska

piêtno na dziedzicznoœci.

– Jest to raczej przyk³ad na to, co dwoje wspania³ych i zdeterminowanych

ludzi mo¿e uczyniæ dla trzech zagubionych ch³opców.

Wypi³a ³yk wina.

– A Seth?

– Zagubiony ch³opiec numer cztery. Staramy siê robiæ dla niego to, co robili-

by nasi rodzice, o co nas prosi³ nasz ojciec. Moja matka umar³a wiele lat temu.

background image

53

Nie bardzo wiedzieliœmy, co z sob¹ robiæ. By³a niesamowit¹ kobiet¹. Kiedy mie-

liœmy j¹ obok siebie, nie docenialiœmy jej, jak nale¿y.

– S¹dzê, ¿e pan siê myli – odpar³a poruszona tonem jego g³osu. – Jestem

pewna, ¿e czu³a siê bardzo kochana.

– Oby tak by³o. Chcia³bym, ¿eby tak by³o. Kiedy od nas odesz³a, Cam wyniós³

siê do Europy. Œciga³ siê na ³odziach, samochodach. By³ w tym naprawdê œwiet-

ny. Ethan zosta³ na miejscu. Kupi³ sobie w³asny dom, ale jego ¿ycie jest œciœle

zwi¹zane z zatok¹. A ja wróci³em do Baltimore. Jako dawny mieszczuch – doda³

i uœmiechn¹³ siê pod nosem.

– Inner Harbor, Camden Yards.

– W³aœnie. Przyje¿d¿a³em tutaj od czasu do czasu. W œwiêta, na okoliczno-

œciowe weekendy. Ale to ju¿ nie jest to samo.

Zaintrygowana przechyli³a g³owê.

– A chcia³by pan, ¿eby by³o? – Pamiêta³a swoje z trudem maskowane pod-

niecenie, kiedy jecha³a do college’u. Dysponowaæ w³asn¹ osob¹, wyrwaæ siê spod

nieustannej opieki! To by³a wolnoœæ!

– Nie, ale zdarza³o siê i nadal siê zdarza, ¿e têskniê za tym. Czy pani nigdy

nie wraca³a myœlami do jakiegoœ wspania³ego okresu w ¿yciu? Ma siê szesnaœcie

lat, nowiutkie prawo jazdy w kieszeni i ca³y œwiat do swojej dyspozycji.

Rozeœmia³a siê, ale pokrêci³a przecz¹co g³ow¹. Nie mia³a prawa jazdy w wieku

szesnastu lat. Mieszkali wówczas w Londynie, o ile dobrze pamiêta. Mieli szofe-

ra w liberii, który wozi³ j¹ tam, gdzie jej pozwalano – chyba, ¿e udawa³o siê jej

wymkn¹æ i pojechaæ metrem. Taki by³ ten jej bunt.

– Szesnastoletnich ch³opców – powiedzia³a, kiedy sprz¹tniêto sa³atki i poda-

no zak¹ski – ³¹cz¹ znacznie silniejsze emocjonalne zwi¹zki z samochodami ni¿

dzieje siê to w przypadku szesnastoletnich dziewczynek.

– Ch³opcu jest ³atwiej poderwaæ dziewczynê, jeœli ma cztery kó³ka.

– Nie podejrzewam, ¿eby pan mia³ jakieœ trudnoœci w tej materii, z samocho-

dem czy bez.

– £atwiej siê pieœciæ na tylnym siedzeniu, kiedy siê je posiada.

– Z tym argumentem mogê siê zgodziæ. A teraz pan wróci³, podobnie jak pañ-

scy bracia.

– Tak. Mój ojciec mia³ Setha, który pojawi³ siê w bli¿ej nie wyjaœnionych

okolicznoœciach. Matka Setha … co ja bêdê mówi³, pobêdzie pani tu trochê i sa-

ma pani us³yszy.

– Tak? – Sybill zanurzy³a zêby w rybie, maj¹c nadziejê, ¿e jakoœ j¹ prze³-

knie.

– Ojciec wyk³ada³ literaturê angielsk¹ na uniwersytecie, w stanowym kampu-

sie na Wschodnim Wybrze¿u. Nieca³y rok temu odwiedzi³a go pewna kobieta.

Nie znamy szczegó³ów, ale wszystko wskazuje na to, ¿e spotkanie nie by³o przy-

jemne. Posz³a do dziekana, oskar¿y³a ojca o molestowanie seksualne.

Sybill upuœci³a widelec na talerz. Natychmiast go podnios³a, staraj¹c siê za-

chowaæ maksymaln¹ obojêtnoœæ.

– To chyba by³o trudne prze¿ycie dla was wszystkich.

background image

54

– Trudne? To nie jest w³aœciwe okreœlenie. Utrzymywa³a, ¿e gdy przed laty

by³a jego studentk¹, domaga³ siê od niej œwiadczeñ seksualnych w zamian za stop-

nie, zastrasza³ j¹, mia³ z ni¹ romans.

„Nie, nie prze³knê tego” – stwierdzi³a Sybill, œciskaj¹c tak mocno widelec, ¿e

rozbola³y j¹ palce.

– Mia³a romans z pañskim ojcem?

– Nie, tylko tak twierdzi³a. Jeszcze ¿y³a wówczas moja matka – powiedzia³

na wpó³ do siebie. – W ka¿dym razie ta dziewczyna nie figurowa³a nawet na

liœcie studentów. Ojciec wyk³ada³ na tym kampusie przez ponad dwadzieœcia

piêæ lat i cieszy³ siê nieskaziteln¹ opini¹. A ona postawi³a sobie za cel znisz-

czyæ go. Jak wiadomo oszczerstwo zatacza szerokie krêgi, pozostawia smro-

dek.

„To wszystko mo¿e okazaæ siê prawd¹ – pomyœla³a zgnêbiona Sybill. – Zna-

ne metody Glorii. Oskar¿yæ kogoœ, wyrz¹dziæ mu krzywdê, a potem uciec. Na

razie jednak muszê graæ swoj¹ rolê, ¿eby wyjaœniæ pewne sprawy”.

– Dlaczego to zrobi³a?

– Dla pieniêdzy.

– Nie rozumiem.

– Mój ojciec da³ jej pieni¹dze, du¿o pieniêdzy. Za Setha. Ona jest matk¹

Setha.

– Chce pan powiedzieæ, ¿e ona … sprzeda³a syna? – Nawet Gloria nie by³aby

zdolna do czegoœ tak przera¿aj¹cego. – Trudno w to uwierzyæ.

– Nie wszystkie matki posiadaj¹ instynkt macierzyñski. – Wzruszy³ ramiona-

mi. – Ojciec wypisa³ czek na wiele tysiêcy na nazwisko Glorii DeLauter, po czym

wyjecha³ na kilka dni. Wróci³ z Sethem.

Bez s³owa chwyci³a szklankê z wod¹, ¿eby och³on¹æ. „Przyjecha³ i zabra³

Setha – szlocha³a w s³uchawkê Gloria. – Zabrali Setha. Musisz mi pomóc”.

– Tak mi przykro – powiedzia³a pó³g³osem, zdaj¹c sobie sprawê z nieade-

kwatnoœci tych s³ów.

– Dotrwa³ do przyjazdu Cama z Europy. Poprosi³ nas, ¿ebyœmy siê zajêli

Sethem. Robimy wszystko, ¿eby dotrzymaæ danej mu obietnicy. Nie twierdzê, ¿e

odby³o siê bez zgrzytów – doda³, uœmiechaj¹c siê lekko. – Ale nigdy nie by³o

nudno. Wróci³em tutaj, rozkrêciliœmy biznes z ³odziami. Nie jest tak Ÿle. Cam

zdoby³ dziêki temu ¿onê – doda³ rozpromieniaj¹c siê. – Anna prowadzi sprawê

Setha z ramienia opieki spo³ecznej.

– Naprawdê? Znaj¹ siê wiêc od niedawna.

– Uwa¿am, ¿e gdy coœ ma siê udaæ, to siê udaje. Czas nie gra roli.

Zawsze by³a przekonana, ¿e jest inaczej. Dobre ma³¿eñstwo wymaga plano-

wania, poœwiêcenia, a tak¿e gruntownej i solidnej wiedzy o partnerze, zgodnoœci

charakterów, okreœlenia osobistych celów.

– Oto i ca³a historia. „Ile jest w tym prawdy?” – pomyœla³a z ciê¿kim ser-

cem. – Co zosta³o przeinaczone? Czy mam uwierzyæ, ¿e moja siostra sprzeda³a

w³asnego syna?

Dosz³a do wniosku, ¿e prawda tkwi gdzieœ poœrodku. Przewa¿nie tak bywa.

background image

55

Z pewnoœci¹ Phillip nie zna ca³ej prawdy. Nie posiada klucza do tego, co

³¹czy³o Gloriê z Raymondem Quinnem. A jeœli siê doda ten jeden fakt do reszty,

w jakim kierunku potocz¹ siê sprawy?

– Najwa¿niejsze – doda³ Phillip – ¿e jakoœ to idzie. Dzieciak jest szczêœliwy.

Jeszcze parê miesiêcy i sfinalizuje siê sprawa powierzenia nam sta³ej opieki. A po-

zycja starszego brata ma swoje zalety. Przynajmniej mogê siê na kimœ wy¿ywaæ.

Nale¿y siê zastanowiæ. Od³o¿yæ na bok emocje i zastanowiæ siê.

– A jak on to odbiera? – zapyta³a.

– To jest doskona³y uk³ad. Mo¿e pyskowaæ na mnie do Cama i do Ethana,

a mnie skar¿yæ siê na nich obu. Potrafi to rozgrywaæ. Seth jest niewiarygodnie

bystry. Kiedy ojciec zapisywa³ go do tutejszej szko³y, musia³ przejœæ test. To by³a

dla niego pestka! A jego œwiadectwo za ostatni rok? Same najwy¿sze oceny.

– Naprawdê? – Mimo woli uœmiechnê³a siê. – Jesteœcie z niego dumni?

– Pewnie. To w³aœnie ja pilnujê, ¿eby odrabia³ zadania domowe. A tak nie

cierpia³em u³amków. Teraz, kiedy opowiedzia³em swoj¹ d³ug¹ historiê, mo¿e do-

wiem siê, co pani s¹dzi o St Chris.

– Na razie siê przygl¹dam.

– Czy to oznacza, ¿e zatrzyma siê pani tutaj na d³u¿ej?

– Tak. Przez jakiœ czas.

– Nie mo¿na nale¿ycie oceniæ nadmorskiego miasteczka, jeœli siê nie spêdzi

trochê czasu na wodzie. Mo¿e po¿eglowalibyœmy jutro?

– Nie wraca pan do Baltimore?

– Wracam w poniedzia³ek.

Zawaha³a siê, ale przecie¿ przyjecha³a tutaj w okreœlonym celu. Jeœli ma do-

trzeæ do prawdy, nie mo¿e siê teraz wycofaæ.

– Chêtnie. Tylko proszê nie liczyæ na moje umiejêtnoœci ¿eglarskie.

– Przekonamy siê. Podjadê po pani¹. Miêdzy dziesi¹t¹ a wpó³ do jedenastej?

– Doskonale. S¹dzê, ¿e wszyscy ¿eglujecie.

– W³¹cznie z psami. – Rozeœmia³ siê na widok jej przera¿onej miny. – Nie

weŸmiemy ich ze sob¹.

– Nie bojê siê psów. Po prostu nie jestem do nich przyzwyczajona.

– Nie mia³a pani nigdy szczeniaka?

– Nigdy.

– Kota?

– Nigdy.

– Z³otej rybki?

Zaœmia³a siê, potrz¹snê³a g³ow¹.

– Nigdy. Doœæ czêsto przeprowadzaliœmy siê. W szkole w Bostonie mia³am

kole¿ankê, której suka urodzi³a szczeniaki. By³y rozkoszne. – Przypomnia³a so-

bie, jak bardzo pragnê³a mieæ jedno z tych szczeni¹t.

Oczywiœcie, to nie wchodzi³o w grê. Antyczne meble, wa¿ni goœcie, obo-

wi¹zki towarzyskie. Matka powiedzia³a, ¿e to wykluczone i uciê³a wszelk¹ dys-

kusjê.

– Teraz z kolei sama czêsto siê przemieszczam. To by nie zda³o egzaminu.

background image

56

– Gdzie pani najlepiej siê czuje? – zapyta³.

– £atwo siê przystosowujê. Tam gdzie mnie zaniesie, tam jest mi dobrze,

dopóki nie znajdê siê gdzie indziej.

– A wiêc teraz to jest St Chris.

– Wszystko na to wskazuje. – Spojrza³a przez okno na wschodz¹cy, po³ysku-

j¹cy na wodzie ksiê¿yc. – Wszystko tutaj odbywa siê powoli, ale to nie jest sta-

gnacja. Wyczuwam zmienne nastroje, podobnie jak zmienna jest pogoda. Ju¿ po

kilku dniach potrafiê odró¿niæ tubylców od turystów. I wodniaków od pozosta-

³ych.

– W jaki sposób?

– W jaki sposób? – Wracaj¹c jakby z daleka, ponownie spojrza³a na niego.

– Jak odró¿nia pani jednych od drugich?

– Na podstawie elementarnych obserwacji. Wystarczy, ¿e wyjrzê przez okno.

Turyœci chodz¹ parami, ca³ymi rodzinami, rzadko zdarza siê samotna osoba. Prze-

chadzaj¹ siê albo kupuj¹ pami¹tki. Wynajmuj¹ ³odzie. Pomagaj¹ sobie nawzajem

w ramach grupy. Znajduj¹ siê przecie¿ poza w³asnym œrodowiskiem. Wiêkszoœæ

ma kamery, mapy, lornetki. Wiêkszoœæ tubylców znajduje siê tu z konkretnego

powodu. Pracuj¹, robi¹ zakupy. Mog¹ przystan¹æ i przywitaæ siê z s¹siadem. A po

skoñczonej rozmowie ka¿dy rusza w swoj¹ stronê.

– Dlaczego obserwuje ich pani przez okno?

– Nie rozumiem pytania.

– Dlaczego pani nie pójdzie na nabrze¿e?

– By³am. Na ogó³ lepsze rezultaty osi¹ga siê pozostaj¹c na uboczu.

– S¹dzi³em, ¿e bêd¹c w œrodku mo¿na sobie wyrobiæ bardziej konkretn¹ opi-

niê. – Podniós³ wzrok, gdy pojawi³ siê kelner i nala³ im resztkê wina, a nastêpnie

zaproponowa³ deser.

– Proszê tylko kawê – zdecydowa³a Sybill. – Bez kofeiny.

– To samo. – Phillip pochyli³ siê w jej stronê. – W swojej ksi¹¿ce pisze pani

o izolacji jako o technice przetrwania. Pos³u¿y³a siê pani przyk³adem kogoœ le¿¹-

cego na chodniku. Opisa³a pani ludzi, którzy udaj¹, ¿e tego nie widz¹, omijaj¹

le¿¹cego. Niektórzy chwilê wahaj¹ siê, po czym uciekaj¹ w poœpiechu.

– Unikanie k³opotów. Rozszczepienie osobowoœci.

– W³aœnie. Ale mo¿e siê znaleŸæ osoba, która siê zatrzyma i bêdzie chcia³a

pomóc. Gdy ktoœ prze³amie izolacjê, inni równie¿ zaczn¹ siê zatrzymywaæ.

– Gdy ktoœ prze³amie izolacjê, innym bêdzie ju¿ ³atwiej przy³¹czyæ siê, mo¿e

nawet odczuwaj¹ tak¹ potrzebê. Najtrudniejszy jest pierwszy krok. Bada³am to

zjawisko w Nowym Jorku, Londynie i Budapeszcie, i wszêdzie z takim samym

rezultatem. Inn¹ konsekwencj¹ techniki przetrwania w du¿ym mieœcie jest unika-

nie kontaktu wzrokowego na ulicy, usuwanie z naszego pola widzenia ludzi bez-

domnych.

– Na czym polega ró¿nica miêdzy t¹ pierwsz¹ osob¹, która zatrzyma siê,

¿eby pomóc, a ca³¹ reszt¹?

– Jej instynkt przetrwania nie jest a¿ tak wyostrzony, jak wspó³czucie. Albo

te¿ ³atwiej uruchamia siê jej spontaniczna reakcja.

background image

57

– Tak, chyba o to chodzi. To s¹ zaanga¿owani ludzie.

– A poniewa¿ ja tylko obserwujê, uwa¿a pan, ¿e reszta mnie nie obchodzi.

– Nie wiem. S¹dzê jednak, ¿e przygl¹danie siê z dystansu nie daje tyle, co

doœwiadczanie tego z bliska.

– Zajmujê siê obserwowaniem i otrzymujê coœ w zamian, proszê mi wierzyæ.

Nie zwracaj¹c uwagi na kelnera, który z namaszczeniem ustawia³ przed nimi

kawê, Phillip przysun¹³ siê do Sybill.

– Jest pani naukowcem. Przeprowadza pani doœwiadczenia. Dlaczego nie

spróbuje pani wprowadziæ tego w czyn? Ze mn¹.

Spuœci³a oczy, popatrzy³a na ich splecione palce. Poczu³a mi³e ciep³o rozcho-

dz¹ce siê powoli po ca³ym ciele

– Szalenie oryginalny sposób sugerowania, ¿ebym siê z panem przespa³a.

– Nie to mia³em na myœli, choæ nie jest to z³y pomys³. – Uœmiechn¹³ siê do

niej od ucha do ucha. – Chcia³em zaproponowaæ, ¿eby po wypiciu kawy odbyæ

ma³y spacer po nabrze¿u. Jeœli jednak woli pani siê ze mn¹ przespaæ, mo¿emy

pójœæ do pani.

Kiedy ich g³owy spotka³y siê, kiedy przywar³ do jej warg, nie zrobi³a uniku.

Jego usta by³y ch³odne. A ona, o dziwo, zapragnê³a jego ¿aru, by rozpaliæ siê

i sp³on¹æ – zaspokojenie tej potrzeby mog³oby zag³uszyæ mêcz¹ce j¹ napiêcie,

niepokój i zw¹tpienia.

Poniewa¿ jednak mia³a za sob¹ lata treningu niepob³a¿ania sobie, po³o¿y³a

delikatnie rêkê na jego piersi, by zakoñczyæ poca³unek i oddaliæ pokusê.

– Uwa¿am, ¿e spacer bêdzie stosowniejszy.

– A zatem chodŸmy na spacer.

Chcia³ wiêcej. Wychodzi³ z za³o¿enia, ¿e wystarczy poznaæ parê jej smacz-

ków, by wznieciæ w sobie pragnienie. Nie spodziewa³ siê jednak, ¿e bêdzie to a¿

tak gwa³towne, tak nagl¹ce pragnienie. Jej reakcja by³a taka ch³odna i kontrolo-

wana. Zastanawia³ siê, jakby to by³o, gdyby tak przebiæ siê przez jej intelekt,

warstwa po warstwie, i odkryæ pod spodem kobietê. Dobraæ siê do jej nagich

emocji i instynktu.

Omal siê nie rozeœmia³ ze swoich myœli. Rzeczywiœcie siê zagalopowa³. Dy-

stansuj¹c siê od jego zalotów, doktor Sybill Griffin byæ mo¿e nie zamierza³a nic

wiêcej mu daæ.

Sta³a siê wyzwaniem, któremu na d³u¿sz¹ metê trudno bêdzie siê oprzeæ.

– Teraz rozumiem, sk¹d bierze siê popularnoœæ Snidleya. – Uœmiechnê³a siê

do niego ze znajomoœci¹ rzeczy. – Jest zaledwie wpó³ do dziesi¹tej, a wszystko

ju¿ jest pozamykane, zaœ ³odzie przycumowane do brzegu. Przechadza siê jesz-

cze parê osób, lecz wiêkszoœæ ju¿ pouk³ada³a siê do snu.

– W lecie mamy tutaj trochê wiêkszy ruch. Nie za du¿y, ale jednak. Och³odzi-

³o siê, nie jest pani zimno?

– Nie. Cudowny jest ten wiaterek. – Przystanê³a, ¿eby popatrzeæ na ko³ysz¹-

ce siê maszty ³odzi. – Te¿ tu trzymacie ³odzie?

background image

58

– Mamy przystañ przy domu. Tutaj cumuje tylko ³ajba Ethana.

– Gdzie?

– To jedyna taka ³ódŸ w St Chris, a na ca³ej zatoce jest ich oko³o dwudziestu.

To ta – wskaza³ ruchem g³owy.

Dla jej niewprawnego oka wszystkie ³odzie by³y do siebie podobne. Ró¿ni³y

siê tylko rozmiarem i kolorem.

– Co to znaczy?

– To p³askodenne bezpok³adowe ³odzie ¿aglowe do ³owienia krabów. – Mó-

wi¹c, przyci¹gn¹³ j¹ bli¿ej do siebie. – Ich budowa jest w miarê ³atwa i niezbyt

kosztowna.

– I s³u¿¹ do ³owienia krabów?

– Nie, do po³owu krabów wiêkszoœæ rybaków u¿ywa motorowych kutrów.

Takie ³odzie s³u¿¹ do po³owu ostryg. Na pocz¹tku XIX wieku w stanie Maryland

wysz³a ustawa zezwalaj¹c¹ ³owiæ ostrygi jedynie ³odziom ¿aglowych.

– W ramach ochrony œrodowiska?

– No w³aœnie. P³askodenki wci¹¿ dobrze s³u¿¹. Ale jest ich niedu¿o. Podob-

nie jak niedu¿o jest ostryg.

– A pañski brat jeszcze je ³owi?

– Tak. To ciê¿ka praca.

– Zna siê pan na niej?

– Spêdzi³em na tej ³odzi niema³o czasu. – Zatrzyma³ siê obok ³ajby Ethana,

obj¹³ Sybill w pasie. – Na po³owy wyp³ywa siê w lutym, kiedy wiatr przeszywa na

wylot, a zimowy sztorm miota ³odzi¹ na wszystkie strony. Z dwojga z³ego wolê

ju¿ Baltimore.

£ódŸ Ethana wygl¹da³a na star¹ i prymitywn¹, jakby z innej epoki.

– Wiêc dlaczego zamiast szaleæ w Baltimore wola³ pan walczyæ z zimowymi

sztormami?

– Próbowa³em wypêdziæ z siebie diab³a.

– Rozumiem, ¿e nie proponuje mi pan tej ³odzi na jutrzejsz¹ przeja¿d¿kê?

– Nie, mam zadban¹, prawdziw¹ ¿aglówk¹. Czy pani p³ywa?

Unios³a brwi.

– Czy¿by to by³a aluzja do pañskich ¿eglarskich umiejêtnoœci?

– Nie, ale woda nie jest tak zimna, by nie mo¿na siê by³o w niej wyk¹paæ.

– Nie zabra³am kostiumu k¹pielowego.

– A jaki pani nosi rozmiar?

Rozeœmia³a siê.

– S¹dzê, ¿e wystarczy mi samo ¿aglowanie. Mam jeszcze trochê roboty, któr¹

muszê dzisiaj skoñczyæ. To by³ bardzo mi³y wieczór.

– Odprowadzê pani¹ do hotelu.

– Nie trzeba. Hotel jest tu¿ za rogiem.

– Mimo wszystko.

Nie sprzeciwi³a siê. Nie chcia³a, ¿eby j¹ odprowadza³ pod same drzwi, a tym

bardziej przymawia³ siê o z³o¿enie wizyty w jej apartamencie. Czu³a jednak, ¿e

ma nad nim przewagê i w pe³ni panuje nad trudn¹, niezrêczn¹ sytuacj¹. Pomyœla-

background image

59

³a, ¿e pora jest wczesna i ¿e jeszcze zd¹¿y zrewidowaæ swoje myœli i odczucia

przed jutrzejszym spotkaniem.

A poniewa¿ ³ódŸ przycumowana by³a przy ich domu, istnia³a szansa, ¿e zo-

baczy siê tak¿e z Sethem.

– Bêdê tutaj rano – powiedzia³a, zatrzymuj¹c siê kilka kroków przed wej-

œciem do hotelowego holu. – O dziesi¹tej?

– Œwietnie.

– Czy mam coœ wzi¹æ? Poza pigu³kami przeciw chorobie morskiej.

Skwitowa³ jej uwagê uœmiechem.

– Ju¿ ja siê tym zajmê. ¯yczê dobrej nocy.

– Nawzajem.

By³a przygotowana, ¿e j¹ poca³uje na dobranoc. Jego wargi by³y delikatne,

nienatarczywe. Odprê¿y³a siê, po czym zaczê³a siê wycofywaæ.

Wtedy zdecydowanym ruchem uj¹³ jej kark, przechyli³ g³owê i przez jedn¹

oszo³amiaj¹c¹ chwilê ca³owa³ j¹ namiêtnie, bez opamiêtania, prowokuj¹co. Chwy-

ci³a siê kurczowo jego marynarki, gdy nogi ugiê³y siê pod ni¹. Nie by³a w stanie

myœleæ, czu³a jedynie przyspieszony puls i zawrót w g³owie.

Trwa³o to zaledwie parê sekund, a uderzy³o do g³owy i rozgrza³o jak brandy.

Kiedy popatrzy³a na niego, ujrza³ o¿ywienie w jej wzroku.

Stwierdzi³, ¿e jej reakcja nie by³a tym razem ch³odna, kontrolowana i zdy-

stansowana. Zrzuci³a jedn¹ warstwê ochronn¹.

– Do zobaczenia jutro rano.

– Dobranoc. – Odwróci³a siê i na odchodne przes³a³a mu uœmiech.

Musia³a przyznaæ, ¿e siê przeliczy³a. Id¹c do windy próbowa³a zapanowaæ

nad oddechem. Wcale nie jest taki g³adki, uprzejmy i nieszkodliwy, jakby siê zda-

wa³o na pierwszy rzut oka.

Uœwiadomi³a sobie, ¿e pod tym atrakcyjnym opakowaniem tkwi coœ znacznie

bardziej pierwotnego i niebezpiecznego.

Stwierdzi³a, ¿e jest stanowczo zbyt zniewalaj¹cy.

background image

60

6

P

hillip zrobi³ zwrot, przecinaj¹c prawie pust¹ zatokê, pêdz¹c w stronê na-

brze¿a. Dawno ju¿ nie ¿eglowa³ w pojedynkê, lecz nie zapomnia³ tamtych

wra¿eñ. Bo czy¿ mo¿na zapomnieæ o radoœci przebywania na wodzie

w wietrzny niedzielny poranek, kiedy przygrzewa s³oñce, a woda jest niebieska,

zaœ w powietrzu s³ychaæ figlarne przekrzykiwanie siê mew?

By³ to jego pierwszy pe³ny wolny dzieñ od ponad dwóch miesiêcy i zamie-

rza³ go jak najlepiej wykorzystaæ.

Najbardziej obiecuj¹ce zapowiada³y siê chwile na wodzie w towarzystwie

intryguj¹cej doktor Griffin.

Spojrza³ na hotel, próbuj¹c odgadn¹æ, które okno mo¿e do niej nale¿eæ. Z te-

go, co mu mówi³a, wychodzi³o na zatokê. Mia³a z niego widok na pulsuj¹ce w do-

le ¿ycie, a jednoczeœnie dystans dla swoich badañ.

Wtedy j¹ ujrza³. Sta³a na balkonie, mia³a zebrane do ty³u lœni¹ce, br¹zowe

w³osy, tworz¹ce aureolê w promieniach s³oñca, a jej twarz by³a niewidoczna z tej

odleg³oœci.

Pomyœla³, ¿e z bliska wcale nie jest taka wynios³a. Ten jêk, gdy j¹ ca³owa³, to

dr¿enie cia³a œwiadczy³o o instynktownych, naturalnych reakcjach.

Jej oczy, ten przejrzysty jak woda b³êkit, nie by³y ch³odne ani oddalone, kie-

dy w nie zajrza³ odejmuj¹c wargi z jej ust. Nie, by³y nawet lekko zamglone, lekko

skonsternowane. I ze wszech miar intryguj¹ce.

Nie potrafi³ do koñca pozbyæ siê jej smaku, czu³ go w sobie w drodze po-

wrotnej do domu, czu³ w nocy, a tak¿e teraz, widz¹c j¹ ponownie. Wiedz¹c, ¿e

stoi i patrzy na niego.

Da³ jej znak rêk¹, ¿e j¹ widzi. Po czym skoncentrowa³ uwagê na wejœciu do

przystani.

Ze zdumieniem ujrza³ na pomoœcie Setha.

– A ty co tutaj robisz?

Seth wprawnym ruchem zarzuci³ cumê na pacho³ek.

background image

61

– Jak zwykle spe³niam rolê ch³opca na posy³ki. Wys³ali mnie z warsztatu.

Zachcia³o im siê dro¿d¿ówek.

– Ach tak? – Phillip zeskoczy³ zrêcznie na pomost. – Chc¹ mieæ mia¿d¿ycê?

– Prawdziwi mê¿czyŸni nie jedz¹ kory na œniadanie – naigrawa³ siê Seth. –

Jak na przyk³ad ty.

– Ale kiedy ty bêdziesz dychawicznym starcem, ja zachowam si³ê i zdrowie.

– Mo¿liwe, ale za to bêdê zabawniejszy.

Phillip œci¹gn¹³ Sethowi czapeczkê i trzepn¹³ go ni¹ lekko w g³owê.

– To zale¿y, szczeniaku, od twojej definicji zabawy.

– Twoja polega na podrywaniu miastowych dziewczyn.

– To tylko jedna z definicji. Inna polega na siedzeniu ci na karku i pilnowaniu,

¿ebyœ odrabia³ lekcje. Przeczyta³eœ Johnny Tremaine, ¿eby napisaæ wypracowanie?

– Tak, tak. Cz³owieku, czy ty nigdy nie odpoczywasz?

– A niby jak mam to zrobiæ, skoro zabierasz mi tyle czasu? I co s¹dzisz o tej

ksi¹¿ce?

– Niez³a. – Seth wzruszy³ ramionami, w typowy dla Quinnów sposób.

– Wieczorem zabierzemy siê do pisania.

– Najbardziej lubiê niedzielny wieczór – mrukn¹³ Seth. – Bo to oznacza, ¿e

znikniesz na cztery dni.

– Daj spokój, przecie¿ sam wiesz najlepiej, jak za mn¹ têsknisz.

– Gówno prawda!

– Liczysz godziny do mojego powrotu.

– Jeszcze czego! – zaœmia³ siê Seth.

Id¹c w ich stronê, Sybilla s³ysza³a jego radosny œmiech. Poczu³a siê niepew-

nie. Co ona w³aœciwie tutaj robi? Czego siê spodziewa?

Ale czy ma odejœæ, zanim dowie siê prawdy?

– Dzieñ dobry.

Na dŸwiêk jej g³osu Phillip odwróci³ siê, opuœci³ gardê i Seth wyr¿n¹³ go

³okciem w brzuch. Phillip chrz¹kn¹³, za³o¿y³ Sethowi nelsona i roz³o¿y³ go na

obie ³opatki.

– Do³o¿ê ci póŸniej – powiedzia³ teatralnym g³osem. – Bez œwiadków.

– Jeszcze siê oka¿e, kto tu komu do³o¿y. – Zaró¿owiony z radoœci Seth wci-

sn¹³ na g³owê czapeczkê. – Ktoœ z nas musi jutro pracowaæ.

– A ktoœ nie musi.

– Myœla³am, ¿e z nami pop³yniesz – odezwa³a siê Sybill do Setha. – Nie

chcia³byœ?

– Jestem tu tylko niewolnikiem. – Seth rzuci³ têskne spojrzenie na ³ódŸ, po czym

wzruszy³ ramionami. – Budujemy kad³ub. Poza tym ten czaruœ na pewno j¹ wywróci.

– M¹drala. – Phillip machn¹³ rêk¹, ale Seth umkn¹³ zaœmiewaj¹c siê.

– Mam nadziejê, ¿e ona umie p³ywaæ! – krzykn¹³ jeszcze i popêdzi³ przed siebie.

Phillip znowu spojrza³ na Sybill, która przygryza³a doln¹ wargê.

– Nie wywalê jej.

– No có¿ … – Przyjrza³a siê ³odzi. Sprawia³a wra¿enie strasznie ma³ej i kru-

chej. – Umiem p³ywaæ, s¹dzê wiêc, ¿e nie bêdzie z tym problemu.

background image

62

– Chryste, ten bachor wyrasta nagle jak spod ziemi i do reszty psuje mi opi-

niê. ¯eglujê d³u¿ej ni¿ on chodzi po œwiecie.

– Proszê siê na niego nie gniewaæ.

– Nie dos³ysza³em …

– Proszê siê na niego nie gniewaæ. Jestem pewna, ¿e tylko z panem ¿artowa³.

Nie chcia³ byæ niegrzeczny.

Phillip przygl¹da³ siê jej w milczeniu. Poblad³a, nerwowo obraca³a w pal-

cach z³oty ³añcuszek, który mia³a na szyi.

– Nie jestem na niego z³y. Po prostu wyg³upialiœmy siê. Proszê siê uspokoiæ.

Robienie sobie psikusów to nasz mêski, mo¿e niezbyt m¹dry sposób okazywania

uczucia.

– Ach tak. Od razu widaæ, ¿e nie mia³am braci.

– Ju¿ oni by siê postarali stworzyæ pani piek³o na ziemi. – Pochyli³ siê, mu-

sn¹³ wargami jej usta. – Taka jest tradycja.

Wszed³ na ³ódŸ, wyci¹gn¹³ rêkê. Po chwili wahania poda³a mu swoj¹.

– Witam na pok³adzie.

£ódŸ zako³ysa³a siê pod jej stopami. Robi³a, co mog³a, ¿eby nie zwracaæ na

to uwagi.

– Dziêkujê. Przewidzia³ pan dla mnie jak¹œ rolê?

– Na razie proszê usi¹œæ, odprê¿yæ siê i radowaæ ¿yciem.

– S¹dzê, ¿e z tym dam sobie jakoœ radê.

Przynajmniej mia³a tak¹ nadziejê. Usiad³a na jednej z ³aweczek, uchwyci³a

siê jej mocno palcami, podczas gdy on odszed³, by zdj¹æ cumy. Pociesza³a siê, ¿e

wszystko bêdzie dobrze.

Czy¿ nie widzia³a jak wp³ywa³ do portu? Sprawia³ wra¿enie doœwiadczonego

¿eglarza. I trochê zarozumia³ego, s¹dz¹c po sposobie, w jaki mierzy³ wzrokiem

hotel, dopóki nie dostrzeg³ jej na balkonie.

W tym, jak ¿eglowa³ ku s³oñcu, rozbryzgiwa³ wodê i szuka³ jej wzroku by³o

jakieœ romantyczne szaleñstwo. A potem ten krótki uœmiech i kolejna fala. Jeœli

jej puls bi³ nawet trochê mocniej, by³a to zrozumia³a, zupe³nie ludzka reakcja.

Wygl¹da jak z obrazka! Sp³owia³e d¿insy, wsuniêty do nich œwie¿y podko-

szulek, równie oœlepiaj¹co bia³y jak ¿agle, z³ociste w³osy i opalone, ³adnie umiê-

œnione ramiona. Której kobiecie, maj¹cej w perspektywie spêdzenie kilku godzin

sam na sam z takim mê¿czyzn¹ jak Phillip Quinn, nie zabi³oby mocniej serce?

Niemniej jednak obieca³a sobie, ¿e nie bêdzie przywi¹zywa³a uwagi do jego

szczególnych talentów, które zademonstrowa³ wczoraj wieczorem.

Teraz, przy opuszczonych ¿aglach, wyp³ywa³ ostro¿nie z portu na silniku,

którego cichy warkot sprawi³, i¿ poczu³a siê bezpieczniej. Nie ró¿ni³ siê wiele od

samochodu. Tyle, ¿e ten pojazd porusza³ siê po wodzie.

Poza tym nie byli tak naprawdê sami. Na widok œlizgaj¹cych siê i œmigaj¹-

cych ³odzi rozluŸni³a zaciœniête kurczowo na ³awce d³onie. Zobaczy³a ch³opca,

pewnie rówieœnika Setha, jak wsiada³ do niedu¿ej ³ódki z trójk¹tnym czerwo-

nym ¿aglem. Skoro p³ywaj¹ nawet dzieci, dlaczego ona nie mia³aby daæ sobie

rady?

background image

63

– Stawiam ¿agle.

Odwróci³a g³owê, uœmiechnê³a siê nieobecnym wzrokiem do Phillipa.

– S³ucham!

– Proszê popatrzeæ.

Sta³ przy maszcie i ci¹gn¹³ liny. ¯agle, z³apa³y wiatr, wype³ni³y siê nim. Zno-

wu serce zaczê³o jej biæ mocno, a palce przywar³y do ³awki.

O nie! Nie mia³o to nic wspólnego z samochodem! By³o groŸne, ale i piêkne.

£ódŸ wydawa³a jej siê potê¿na, wprost oszo³amiaj¹ca.

Prawie tak samo jak mê¿czyzna, który by³ jej kapitanem.

– Jak to œlicznie wygl¹da z do³u. – Chocia¿ zaciska³a palce na ³awce, uœmiech-

nê³a siê do Phillipa. – Zawsze podziwiam ¿agle, ilekroæ patrzê na nie z okna, ale

z tej perspektywy s¹ jeszcze bardziej fascynuj¹ce.

– Niech siê wiêc pani odprê¿y – rzek³ Phillip, ujmuj¹c ster.

– Jeszcze nie mogê, ale to przejdzie. – Zwróci³a twarz w kierunku wiatru.

Szarpa³ i targa³ jej w³osami, próbuj¹c je wyrwaæ spod opaski. – Dok¹d p³yniemy?

– W bli¿ej nieokreœlonym kierunku.

– Rzadko mi siê to zdarza.

„Nie uœmiecha³a siê jeszcze do mnie w ten sposób” – pomyœla³ Phillip. Bez

namys³u, spontanicznie. Czy zdawa³a sobie sprawê, do jakiego stopnia ten niewy-

muszony uœmiech zmienia jej piêkn¹, ale ch³odn¹ twarz, czyni¹c j¹ ³agodniejsz¹,

bardziej przystêpn¹. Pragn¹c jej dotkn¹æ, wyci¹gn¹³ rêkê.

– Proszê tu podejœæ.

Jej uœmiech zgas³.

– Mam wstaæ?

– Tak. Dzisiaj nie ma fali. Nie ko³ysze ³odzi¹.

– Mam wstaæ? – powtórzy³a, k³ad¹c nacisk na ka¿de s³owo. – I mam tam

podejœæ. Na drugi koniec ³odzi.

– To tylko dwa kroki. – Nie móg³ powstrzymaæ œmiechu. – Chyba nie zamie-

rza pani do koñca pozostaæ biernym widzem, prawda?

– Na razie tak. – Zrobi³a wielkie oczy, kiedy odszed³ od steru. – Nie, nie chcê.

– St³umi³a krzyk, kiedy z uœmiechem z³apa³ j¹ za rêkê. Nie zd¹¿y³a siê zaprzeæ,

kiedy poderwa³ j¹ na nogi. Trac¹c równowagê, wpad³a na niego i zastyg³a z prze-

ra¿enia, przyjmuj¹c równoczeœnie pozycjê obronn¹.

– Nie mog³em tego lepiej zaplanowaæ – powiedzia³ pó³g³osem, trzymaj¹c j¹

w objêciach i cofaj¹c siê wraz z ni¹ do steru. – Lubiê mieæ pani¹ blisko i czuæ

pani zapach. A¿ chcia³oby siê tam zanurzyæ … – Musn¹³ wargami jej szyjê.

– Proszê przestaæ. I proszê uwa¿aæ.

– Och, trochê zaufania! – Z³apa³ j¹ zêbami za koniuszek ucha i przygryz³ je

lekko. – Uwa¿am.

– Na ³ódŸ! Proszê uwa¿aæ na ³ódŸ!

– Ju¿ siê robi. – Zamiast tego obj¹³ j¹ w pasie ramieniem. – Proszê siê rozej-

rzeæ, spojrzeæ przed dziób ³odzi, w stronê portu. A na lewo s¹ bagna. Zobaczy

pani bia³e czaple i dziko ¿yj¹cego indyka.

– Gdzie?

background image

64

– Czasami trzeba pop³yn¹æ w g³¹b, ¿eby je napotkaæ. Ale mo¿na je te¿ wypa-

trzeæ st¹d – czaple stoj¹ce niczym rzeŸby w wysokiej trawie i podrywaj¹ce siê do

lotu, indyki podskakuj¹ce miêdzy drzewami.

Mia³a ochotê to zobaczyæ.

– W przysz³ym miesi¹cu czeka nas przelot gêsi. Dla nich ten teren niewiele

siê ró¿ni od rezerwatu Everglades.

Nadal wali³o jej serce, stara³a siê wiêc oddychaæ wolno, spokojnie.

– Dlaczego?

– Ze wzglêdu na moczary. S¹ zbyt oddalone od pla¿y, ¿eby mog³y zaintereso-

waæ inwestorów. W przewa¿aj¹cej mierze s¹ to dziewicze tereny. To jeden z atu-

tów zatoki. Dla wodniaków te tereny s¹ lepsze ni¿ norweskie fiordy.

– Dlaczego?

– Po pierwsze, ze wzglêdu na mielizny. Na mieliznach s³oñce od¿ywia mor-

ski plankton. Po drugie, ze wzglêdu na moczary. Podnosz¹ p³ywy przy ujœciach

rzek. – Poca³owa³ j¹ lekko w czubek g³owy. – Widzê, ¿e jest ju¿ pani zrelakso-

wana.

Z pewnym zdumieniem stwierdzi³a, ¿e wci¹ga³o j¹ to, co mówi³.

– A wiêc podszed³ pan do tego naukowo.

– Odwróci³em pani uwagê, zagada³em pani nerwy.

– Tak, i to poskutkowa³o. – Dziwne, ¿e tak szybko domyœli³ siê, za który

sznurek poci¹gn¹æ! – A widok naprawdê jest piêkny. Tak du¿o tu zieleni. – Przy-

gl¹da³a siê wielkim, liœciastym drzewom, które mijali, ton¹cym w pó³mroku ba-

gnom. Minêli wysokie s³upy z ogromnymi gniazdami. – Co to za ptaki?

– Bia³e czaple. Mo¿na p³yn¹æ prosto na nie, gdy siedz¹ w gnieŸdzie, i nawet

nie drgn¹, tylko patrz¹ na cz³owieka.

– Instynkt przetrwania – powiedzia³a pó³g³osem. Chcia³aby zobaczyæ tak¹

czaplê, siedz¹c¹ jak kura na grzêdzie w tym okr¹g³ym gnieŸdzie, maj¹c¹ sobie za

nic ludzi.

– Widzi pani te pomarañczowe boje? To pojemniki na kraby. A tego rybaka

zarzucaj¹cego przynêtê? Ten facet w ³ódce z przyczepnym silnikiem pewnie chce

z³apaæ wargacza na niedzielny obiad.

– Bardzo ruchliwe miejsce – stwierdzi³a. – Nie przypuszcza³am, ¿e tyle tu

¿ycia.

– Na wodzie i pod ni¹.

Wybra³ ¿agiel. £ódŸ przechyli³a siê i pomknê³a wzd³u¿ gêstych drzew. Za

nimi ukaza³a siê przystañ, a dalej na zboczu, znajdowa³ siê trawnik i klomby kwia-

tów, które powoli zaczyna³y traciæ swoj¹ letni¹ œwie¿oœæ. Dom by³ prosty, bia³y,

z niebieskimi wykoñczeniami. Na przestronnej werandzie sta³ bujany fotel, a o-

bok niego w wazonie chryzantemy w ró¿nych odcieniach br¹zu.

Z otwartych okien dobiega³y delikatne dŸwiêki muzyki. Sybill po krótkim

wahaniu stwierdzi³a, ¿e to Chopin.

– Jak tu uroczo. – Przechyli³a na bok g³owê, przesunê³a siê odrobinê, by jak

najd³u¿ej móc spogl¹daæ na dom. – Brakuje tu jeszcze psa, dwójki dzieci bawi¹-

cych siê pi³k¹ i huœtawki na drzewie.

background image

65

– Byliœmy za doroœli na huœtawki, ale zawsze mieliœmy psa. To jest nasz dom

– powiedzia³, g³adz¹c odruchowo jej d³ugie w³osy.

– Wasz dom? – Natê¿y³a wzrok, chc¹c jak najwiêcej zobaczyæ. Miejsce,

w którym mieszka Seth.

– Czêsto gramy w pi³kê, albo urz¹dzamy zapasy. Wrócimy tu póŸniej i pozna

pani resztê rodziny.

– Z wielk¹ przyjemnoœci¹.

Mia³ upatrzone miejsce. Spokojna zatoczka z cicho szemrz¹c¹ wod¹, ukryta

w cieniu drzew, by³a idealnym miejscem na romantyczny lunch. Rzuci³ kotwicê

w miejscu, gdzie po³yskiwa³y wilgotne kwitn¹ce zostery, a jesienne niebo two-

rzy³o jednolite niebieskie sklepienie.

Phillip otworzy³ wielk¹ turystyczn¹ lodówkê i wyj¹³ z niej butelkê wina.

– Same niespodzianki – zawo³a³a.

– Mam nadzieje, ¿e mi³e.

– Bardzo mi³e. – Unios³a brwi na widok etykietki. – Coraz milsze.

– Doszed³em do wniosku, ¿e nale¿y pani do kobiet, które doceni¹ ³agodne,

wytrawne sancerre.

– Jest pan bardzo domyœlny.

– W rzeczy samej. – Z wiklinowego kosza wyj¹³ dwa kieliszki i nape³ni³ je

winem. – Za mi³e niespodzianki – powiedzia³, stukaj¹c siê z ni¹ kieliszkiem.

– To jeszcze nie koniec?

Uj¹³ jej d³oñ, poca³owa³ palce.

– To dopiero pocz¹tek. – Odstawi³ kieliszek, rozwin¹³ bia³¹ serwetê i po³o¿y³

j¹ na pok³adzie. – Nakryto do sto³u.

– Och! – Zas³oni³a oczy od s³oñca i uœmiechnê³a siê do niego. – Jak¹ mamy

specjalnoϾ dnia?

– Na pocz¹tek, dla zaostrzenia apetytu, trochê ca³kiem niez³ego pasztetu. –

Otworzy³ niedu¿y pojemnik oraz kamionkowe pude³ko z pszennymi krakersami.

Posmarowa³ jeden i w³o¿y³ go jej do ust.

– Hmm. – Kiwnê³a g³ow¹ na znak aprobaty. – Pyszne.

– Nastêpnie bêdzie sa³atka krabowa à la Quinn.

– To brzmi intryguj¹co. Przygotowa³ j¹ pan w³asnorêcznie?

– A jak¿e! – uœmiechn¹³ siê szeroko. – Jestem cholernie dobrym kucharzem.

– Mê¿czyzna, który gotuje, zna siê na winach, ceni sobie dobr¹ atmosferê

i nosi d¿insy. – Ugryz³a nastêpny kês. Znowu by³a odprê¿ona, sk³onna do ¿artów.

– Wydaje siê byæ pan niez³¹ parti¹, panie Quinn.

– W rzeczy samej, pani doktor.

– A ile razy zdarzy³o siê panu przywoziæ tu kobiety na … sa³atkê krabow¹

à

 la Quinn?

– Prawdê mówi¹c, ostatnio by³em tutaj w czasie studiów z kole¿ank¹ z dru-

giego roku. Menu by³o nastêpuj¹ce: przyzwoite chablis, zimne krewetki i Ma-

rianne Teasdale.

5 – Spokojna przystañ

background image

66

– Zdaje siê, ¿e powinno mi to pochlebiaæ.

– Nie wiem. Marianne mia³a na mnie chrapkê. – Ponownie b³ysn¹³ tym zabój-

czym uœmiechem. – Poniewa¿ jednak by³em zbyt krótkowzroczny, porzuci³em j¹

dla przygotowuj¹cej siê na studia medyczne dziewczyny, która seksownie seple-

ni³a i mia³a wielkie br¹zowe oczy.

– Czy ta Marianne prze¿y³a to jakoœ?

– Poœlubi³a hydraulika z Princess Anne i urodzi³a mu dwójkê dzieci. Jednak,

jak mo¿na siê domyœlaæ, ci¹gle wzdycha do mnie.

Œmiej¹c siê, Sybill posmarowa³a mu krakersa.

– Lubiê ciê.

– Ja tak¿e ciê lubiê. Choæ nie seplenisz.

– Jesteœ bardzo sprytny – powiedzia³a st³umionym g³osem.

– Jesteœ œliczna.

– Dziêkujê. Chcia³abym powiedzieæ – ci¹gnê³a, unikaj¹c jego wzroku – ¿e

jesteœ bardzo atrakcyjnym mê¿czyzn¹, ¿e bardzo mi³o spêdzam z tob¹ czas, ale

nie zamierzam daæ siê uwieœæ.

– Znasz powiedzonko o dobrych intencjach?

– Zamierzam wytrwaæ przy swoim. I choæ naprawdê doceniam twoje towa-

rzystwo, wiedz, ¿e znam taki typ mê¿czyzn. Niegdyœ nazwano by ciê nicponiem.

– To wcale nie zabrzmia³o jak obelga.

– Bo i nie mia³o tak zabrzmieæ. Nicponie mog¹ byæ czaruj¹cy, choæ bardzo

rzadko zachowuj¹ siê powa¿nie.

– Muszê zaprotestowaæ. W pewnych sprawach jestem bardzo powa¿ny.

– Spróbujmy tego. – Siêgnê³a do torby i wyjê³a nastêpny pojemnik. – By³eœ

¿onaty?

– Nie.

– Zarêczony? – zapyta³a, otwieraj¹c piêknie przybran¹ sa³atkê krabow¹.

– Nie.

– Mieszka³eœ z jak¹œ kobiet¹ przez pó³ roku albo d³u¿ej?

Wzruszy³ ramieniem, siêgn¹³ po talerze do koszyka i poda³ jej jasnoniebie-

sk¹ lnian¹ serwetkê.

– Nie.

– A zatem nasuwa siê wniosek, ¿e w kontaktach z kobietami nie zachowujesz

siê jak cz³owiek powa¿ny.

– Mo¿emy równie dobrze wysnuæ wniosek, ¿e jeszcze nie spotka³em kobiety,

z któr¹ chcia³bym mieæ powa¿ny zwi¹zek.

– Mo¿emy. Chocia¿ … – Gdy nak³ada³ sa³atkê na talerze, uwa¿nie mu siê

przyjrza³a, mru¿¹c oczy. – Ile masz lat, trzydzieœci?

– I jeden. – Na ka¿dym talerzu po³o¿y³ grub¹ kromkê chrupi¹cego bia³ego

chleba.

– Trzydzieœci jeden. Na ogó³, w naszej strefie kulturowej, mê¿czyzna w tym

wieku ma za sob¹ co najmniej jeden powa¿ny, d³ugotrwa³y, monogamiczny zwi¹-

zek.

– Widaæ nie jestem typowy. Oliwki?

background image

67

– Tak, proszê. Nietypowoœæ nie zawsze œwiadczy o braku umiejêtnoœci do

przystosowania siê. Ka¿dy potrafi siê przystosowaæ, nawet ci, którzy uwa¿aj¹ siê

za buntowników, uznaj¹ pewne regu³y i standardy.

Urzeczony ni¹, przechyli³ g³owê.

– Czy¿by, doktor Griffin?

– Jak najbardziej. Cz³onkowie gangu, kontroluj¹cy jakiœ obszar miasta, maj¹

okreœlone regu³y, zasady. Swoje barwy – doda³a, wybieraj¹c oliwkê z talerza. –

W ten sposób nie ró¿ni¹ siê a¿ tak znacznie od cz³onków rady miejskiej.

– Szkoda, ¿e ciê tam wtedy nie by³o – mrukn¹³ pod nosem Phillip.

– S³ucham?

– Nic takiego. A co powiesz na temat … notorycznych zabójców?

– Naœladuj¹ wzorce. – Od³ama³a du¿y kawa³ek chleba. – FBI prowadzi na ich

temat badania, gromadzi materia³y, kataloguje ich, opracowuje charakterystyki.

Oczywiœcie spo³eczeñstwo nie traktuje ich w kategoriach standardu, jednak¿e,

w najœciœlejszym tego s³owa znaczeniu, nie s¹ niczym innym.

Stwierdzi³, ¿e trafi³a w sedno sprawy. I by³ ni¹ jeszcze bardziej zafascynowany.

– To znaczy, ¿e ty, jako obserwator, wartoœciujesz ludzi na podstawie zasad,

regu³ i wzorców, jakich przestrzegaj¹?

– Plus minus. Ludzi nie trudno jest zrozumieæ, jeœli siê im bacznie przygl¹da-

my.

– A co z tymi niespodziankami?

Uœmiechnê³a siê. Wiêkszoœci laików, z którymi obcowa³a, nie interesowa³a

jej praca.

– Bierzemy je pod uwagê. Zawsze jest jakiœ margines na b³¹d, na dokonanie

korekty. Fantastyczna sa³atka. – Siêgnê³a po kolejny kês. – I w³aœnie mi³¹ niespo-

dziank¹ jest fakt, ¿e zada³eœ sobie tyle trudu, ¿eby j¹ przygotowaæ.

– Czy nie zauwa¿y³aœ, ¿e ludzie zwykle pragn¹ zadaæ sobie trochê trudu dla

kogoœ, o kogo siê troszcz¹? – Widz¹c jej zdumione, pytaj¹ce spojrzenie, doda³: –

Dobrze, ju¿ dobrze, to tylko taka dygresja.

– Prawie mnie nie znasz. – Podnios³a kieliszek typowo obronnym gestem. –

Istnieje ró¿nica miêdzy sympati¹ do kogoœ, a troszczeniem siê o niego. To drugie

wymaga wiêcej czasu.

– Widaæ, któreœ z nas posuwa siê szybciej. – Jej zak³opotanie sprawi³o mu

przyjemnoœæ. Pomyœla³, ¿e nadarza siê rzadka okazja. – I to raczej ja.

– Zd¹¿y³am to zauwa¿yæ. Niemniej …

– Lubiê, kiedy siê œmiejesz. Lubiê, kiedy dr¿ysz jak ciê ca³ujê. Lubiê twój

g³os, przybieraj¹cy dydaktyczny ton, kiedy rozwijasz swoj¹ teoriê.

Przy tym ostatnim stwierdzeniu zachmurzy³a siê.

– Nie zamierzam ciê pouczaæ.

– Robisz to w uroczy sposób – wyszepta³, muskaj¹c wargami jej skroñ. –

Lubiê te¿ patrzeæ w twoje oczy w chwili, w której wprawiam ciê w zak³opotanie.

Dlatego te¿ uwa¿am, ¿e wkroczy³em w etap, kiedy mogê siê troszczyæ o ciebie.

SprawdŸmy wiêc twoje wczeœniejsze hipotezy na w³asny temat i przekonajmy

siê, dok¹d to nas zaprowadzi. By³aœ zamê¿na?

background image

68

Jego usta kr¹¿y³y tu¿ pod jej uchem, utrudniaj¹c trzeŸwe myœlenie.

– Nie, nie ma o czym mówiæ.

Odchyli³ siê do ty³u, zmru¿y³ oczy.

– Co to znaczy?

– To by³ impuls, b³¹d w ocenie. Trwa³o to mniej ni¿ pó³ roku. Nie liczy siê.

– By³aœ zamê¿na?

– Jedynie formalnie. To nie by³o … – Odwróci³a g³owê i natrafi³a na jego

usta. Czeka³y na ni¹, ponagla³y.

By³o to jak zanurzenie siê w roziskrzon¹, jedwabist¹ wodê.

– To siê nie liczy³o – zd¹¿y³a jeszcze powiedzieæ, kiedy jego wargi zaczê³y

œmia³o wêdrowaæ po jej szyi.

– W porz¹dku.

Jeœli j¹ zaskoczy³, odwzajemni³a mu tym samym. Jej nag³e i ca³kowite pod-

danie siê wydoby³o na powierzchniê kipi¹ce w nim i domagaj¹ce siê ujœcia pra-

gnienie. Musia³ j¹ dotykaæ, przytrzymywaæ jej d³onie, ujmowaæ te piêkne wypu-

k³oœci przez cieniutk¹ bawe³nian¹ bluzkê.

Musia³ j¹ smakowaæ coraz g³êbiej, w miarê jak mrucza³a z rozkoszy. Kiedy

to robi³, objê³a go ramionami, wsunê³a d³onie w jego w³osy, odwróci³a siê, by

bardziej przylgn¹æ do niego.

Poczu³, ¿e ich serca bij¹ w tym samym rytmie.

Kiedy poci¹gn¹³ za guziki jej bluzki, zamiast rozkoszy poczu³a strach.

– Nie. – Dr¿¹cymi palcami powstrzyma³a jego rêkê. – Za szybko. – Zacisnê³a

powieki, musia³a zapanowaæ nad sob¹, oprzytomnieæ, odzyskaæ stanowczoœæ. –

Przepraszam, ale nie jestem taka szybka. Nie mogê.

Nie³atwo by³o st³umiæ pragnienie, gdy mia³ j¹ pod sob¹, jeszcze tak¹ podatn¹

i chêtn¹. Napiêtymi palcami uj¹³ podbródek Sybill i przysun¹³ jej twarz do swo-

jej. Musia³ jednak ust¹piæ.

– W porz¹dku. Nie ma poœpiechu. – Potar³ kciukiem jej górn¹ wargê. – Opo-

wiedz mi o tym, który siê nie liczy.

Czu³a nat³ok myœli. Nie mog³a ich pozbieraæ, kiedy tak na ni¹ patrzy³ tymi

br¹zowymi oczami.

– Co?

– O swoim mê¿u.

– Ach tak. – Odwróci³a wzrok, g³êboko oddychaj¹c.

– Co robisz?

– Stosujê technikê relaksacyjn¹.

Uœmiechn¹³ siê.

– I to pomaga?

– Po jakimœ czasie.

– Œwietnie. – Zmieni³ pozycje. Le¿eli, stykaj¹c siê biodrami. Dopasowa³ swój

oddech do niej. – A wiêc ten facet, za którego formalnie wysz³aœ za m¹¿ …

– To by³o w college’u, w Harvardzie. Studiowa³ chemiê. Mieliœmy zaledwie

po dwadzieœcia lat i na krótko potraciliœmy g³owy.

– Ma³¿eñstwo w poœpiechu i w tajemnicy.

background image

69

– Tak. Nawet nie mieszkaliœmy razem, poniewa¿ zostaliœmy zakwaterowani

w ró¿nych budynkach. Jak widzisz, nie by³o to prawdziwe ma³¿eñstwo. Up³ynê³o

kilka tygodni, zanim powiadomiliœmy nasze rodziny, a potem, dosz³o do kilku

przykrych scen.

– Dlaczego?

– Poniewa¿ … – Otwieraj¹c oczy, zamruga³a powiekami. Oœlepi³o j¹ s³oñce.

– Nie pasowaliœmy do siebie, nie mieliœmy wspólnych planów. Byliœmy zbyt m³o-

dzi. Rozwód odby³ siê bardzo spokojnie i szybko, w sposób cywilizowany.

– Kocha³aœ go?

– Mia³am dwadzieœcia lat. W tym wieku mi³oœæ jest nieskomplikowana.

– Mówisz tak, jakbyœ by³a w zaawansowanym wieku. Ile masz lat? Dwadzie-

œcia siedem, dwadzieœcia osiem?

– Dwadzieœcia dziewiêæ i trochê. – Wziê³a g³êboki oddech. Zadowolona i o-

panowana odwróci³a siê, ¿eby na niego spojrzeæ. – Nie myœla³am o Robie od lat.

By³ bardzo mi³ym ch³opcem. Mam nadziejê, ¿e jest szczêœliwy.

– Tak jak ty?

– Oczywiœcie.

Pokiwa³ g³ow¹, lecz jej odpowiedŸ wyda³a mu siê dziwnie smutna.

– Muszê zatem powiedzieæ, doktor Griffin, ¿e nie traktujesz powa¿nie zwi¹z-

ków z mê¿czyznami.

Otworzy³a usta, ¿eby zaprotestowaæ, ale nic nie powiedzia³a. Odruchowo siê-

gnê³a po butelkê wina, nala³a do pe³na kieliszki.

– Mo¿e masz racjê. Trzeba to bêdzie przemyœleæ.

background image

70

7

S

eth nie zamierza³ przeganiaæ Aubrey. Teraz, po œlubie Ethana i Grace, by³a

prawie jego kuzynk¹. Czu³ siê bardziej doros³y w roli wuja. Poza tym nie

przeszkadza³a mu, zadowala³a siê bieganiem dooko³a podwórka, a ilekroæ

rzuci³ pi³kê lub patyk któremuœ z psów, zanosi³a siê œmiechem. Nikt nie móg³by

siê temu oprzeæ.

By³a œliczna z tymi z³otymi loczkami i wielkimi zielonymi oczami, które pa-

trzy³y z zachwytem na wszystko, co robi³. Zajmowanie siê ni¹ przez jedn¹ czy

dwie godziny w niedzielê nie by³o wcale katorg¹.

Nie zapomina³, ¿e jeszcze przed rokiem nie mia³ tego wszystkiego. Wielkiego po-

dwórka opadaj¹cego ku wodzie, drzew, na które mo¿na siê wspinaæ i badaæ ich zaka-

marki, psów, z którymi mo¿na siê mocowaæ, ani ma³ej dziewczynki wpatrzonej w niego

jakby by³ Foxem Mulderem, Power Rangersami i Supermenem w jednej osobie.

Dawniej mieszka³ w ponurym pomieszczeniu trzy kondygnacje nad ulic¹, gdzie

wszystko mia³o swoj¹ cenê. Seks, narkotyki, broñ, cierpienie.

Nikt, kto wszed³ do tych ponurych pokoi, nie opuszcza³ ich po zmroku.

Nikt nie dba³ o to, czy jest czysty i nakarmiony, nikt te¿ nie przejmowa³ siê

jego chorobami ani skaleczeniami. Tam nigdy nie czu³ siê jak bohater. By³ zwy-

k³ym przedmiotem i przekona³ siê szybko, ¿e przedmioty staj¹ siê czêsto obiek-

tem przeœladowañ.

Gloria nie stroni³a od ¿adnej z ofert tego gorzkiego karnawa³u, uczestniczy³a

w nim bez koñca. Sprowadza³a æpunów i ró¿ne ciemne typy, sprzedaj¹c siê ka¿-

demu za cenê nastêpnej dzia³ki.

Jeszcze rok temu Seth nie wierzy³, ¿e jego ¿ycie mo¿e siê kiedykolwiek

odmieniæ. Wtedy pojawi³ siê Ray i zabra³ go do domu nad wod¹. Ray pokaza³

mu inny œwiat i obieca³, ¿e nigdy nie wróci do tamtego dawnego.

Choæ Ray umar³, dotrzyma³ obietnicy. I dziêki temu Seth móg³ teraz przeby-

waæ na wielkim podwórzu, na którego skraju pluska³a woda, i rzucaæ psom pi³ki

i patyki, podczas gdy szkrab o buzi anio³ka œmia³ siê do rozpuku.

background image

71

– Seth, ja te¿. Ja te¿! – Aubrey podskakiwa³a na mocnych nó¿kach, wyci¹ga-

j¹c r¹czki po pogryzion¹ psimi zêbami pi³kê.

– W porz¹dku, mo¿esz rzuciæ.

Uœmiechn¹³ siê od ucha do ucha, kiedy z³o¿y³a buziê w ciup, koncentruj¹c siê

i robi¹c szeroki zamach. Pi³ka upad³a kilka centymetrów od jej jaskrawoczerwo-

nych tenisówek. Simon z³apa³ pi³kê w zêby, przyprawiaj¹c ma³¹ o radosny pisk,

po czym grzecznie odniós³ j¹ na miejsce.

– Dobry piesek. – Aubrey poklepa³a Simona po pysku. G³upek, chc¹c zwró-

ciæ na siebie uwagê, podbieg³ w podskokach i przewróci³ ma³¹ na pupê. Uœciska-

³a go mocno. – Teraz ty rzucisz – powiedzia³a Sethowi.

Seth pos³usznie wykona³ polecenie. Pi³ka poszybowa³a w górê. Œmia³ siê, patrz¹c na

psy, które pogna³y za ni¹, zderzaj¹c siê ze sob¹ jak dwaj pêdz¹cy po boisku futboliœci.

Wpad³y w zaroœla, p³osz¹c ptaki, które poderwa³y siê do nieba z przeraŸliwym jazgotem.

W tej chwili, maj¹c obok siebie podskakuj¹c¹, chichocz¹c¹ Aubrey i szcze-

kaj¹ce psy, owiany rzeœkim wrzeœniowym powietrzem, Seth czu³ siê w pe³ni szczê-

œliwy. Czêœæ jego œwiadomoœci skoncentrowa³a siê na tym uczuciu, uchwyci³ siê

go, by je zatrzymaæ. Na wodê pada³y jaskrawe promienie s³oñca, s³ychaæ by³o

rytmiczne dŸwiêki muzyki Otisa Reddinga, dobiegaj¹ce przez okno kuchenne,

¿a³osny pisk ptaków i mocny, s³ony zapach zatoki.

By³ w domu.

Wtedy jego uwagê przyci¹gn¹³ warkot motoru. Kiedy siê odwróci³, zobaczy³

podp³ywaj¹c¹ do przystani ¿aglówkê. Zza steru Phillip podniós³ na powitanie

rêkê. Seth spojrza³ na stoj¹c¹ obok niego kobietê i poczu³ dziwne ³askotanie na

karku. Zdecydowanym ruchem wzi¹³ Aubrey za rêkê.

– Pamiêtaj, wolno ci dojœæ tylko do po³owy pomostu.

Spojrza³a na niego z uwielbieniem.

– W porz¹dku, pamiêtam. Mama mówi, ¿ebym nigdy nie podchodzi³a sama

do wody.

– No w³aœnie. – Poszed³ z ni¹ na pomost i czeka³, a¿ Phillip dobije do brzegu.

To by³a ta kobieta, która niezdarnie rzuci³a mu cumê. Sybill, czy jakoœ tam. Przez

moment, kiedy napotka³ jej wzrok, poczu³ znowu na karku to dziwne ³askotanie.

Potem na przystañ wpad³y psy.

– Czeœæ, anio³eczku. – Phillip pomóg³ Sybill wysi¹œæ na l¹d, po czym mru-

gn¹³ okiem do Aubrey.

– WeŸ mnie na rêce – poprosi³a.

– No pewnie. – Podrzuci³ j¹ w górê i cmokn¹³ w policzek. – Kiedy nareszcie

wyroœniesz i wyjdziesz za mnie za m¹¿?

– Jutro!

– Stale to mówisz. To jest Sybill. Sybill, poznaj Aubrey, najlepsz¹ z moich

dziewczyn.

– Ona jest ³adna – stwierdzi³a Aubrey i pokaza³a w uœmiechu do³eczki.

– Dziêkujê. Ty równie¿. – odpowiedzia³a Sybill, a kiedy obskoczy³y j¹ psy,

cofnê³a siê przestraszona. Phillip b³yskawicznie wyci¹gn¹³ rêkê i zd¹¿y³ j¹ z³a-

paæ, nim wpad³a do wody.

background image

72

– Spokój! Seth, zawo³aj psy. Sybill nie czuje siê przy nich zbyt pewnie.

– Nie zrobi¹ nic z³ego – powiedzia³ Seth, pokrêci³ g³ow¹ z dezaprobat¹. Wzi¹³

jednak oba psy za obro¿e i przytrzyma³, ¿eby mog³a spokojnie przejœæ.

– Wszyscy w domu? – zapyta³ Phillip.

– Nakrywaj¹ do obiadu. Grace przynios³a ciasto czekoladowe. Cam namówi³

Anny ¿eby zrobi³a lasagnie.

– Lasagnie mojej bratowej to istne dzie³o sztuki – powiedzia³ Phillip.

– Mówi¹c o sztuce, chcia³am ci jeszcze raz powiedzieæ, Seth, ¿e bardzo po-

dobaj¹ mi siê twoje rysunki ³odzi.

Wzruszy³ ramionami, a nastêpnie schyli³ siê, podniós³ dwa patyki i rzuci³ je

psom, by odwróciæ ich uwagê.

– Czasami sobie rysujê.

– Ja tak¿e. – Wiedzia³a, ¿e to niem¹dre, ale gdy Seth spojrza³ na ni¹ taksuj¹-

cym wzrokiem, zaczerwieni³a siê. – Zdarza mi siê rysowaæ w wolnych chwilach.

Odprê¿am siê przy tym i sprawia mi to satysfakcjê.

– No myœlê!

– Mo¿e poka¿esz mi kiedyœ wiêcej swoich prac.?

– Czemu nie? – Pchn¹³ drzwi kuchenne i ruszy³ prosto do lodówki. Widaæ

by³o, ¿e czuje siê tutaj jak u siebie w domu.

Sybill szybko rzuci³a okiem na pomieszczenie, rejestruj¹c wra¿enia. Na czymœ,

co przypomina³o staroœwieck¹ kuchniê, sta³ gotuj¹cy siê na wolnym ogniu gar-

nek. Dobywa³ siê z niego niesamowicie aromatyczny zapach. Na parapecie okien-

nym nad zlewem ustawiono gliniane garnuszki. Ros³y w nich bujnie œwie¿e zio³a.

Blaty by³y czyste, choæ nieco podniszczone. Na koñcu jednego z nich, pod

œciennym telefonem, piêtrzy³a siê sterta gazet. Wisia³ tam tak¿e pêk kluczy. W g³ê-

bokiej misie poœrodku sto³u b³yszcza³y czerwone i zielone jab³ka. Obok krzes³a,

pod którym ktoœ zostawi³ buty, sta³ opró¿niony do po³owy kubek kawy.

– Sêdzia kalosz! Przecie¿ widaæ, ¿e ten rzut by³ za wysoki!

Na dŸwiêk rozwœcieczonego mêskiego g³osu w s¹siednim pokoju Sybill unio-

s³a brwi. Phillip ograniczy³ siê do uœmiechu i podrzuci³ wy¿ej Aubrey.

– Mecz baseballowy. Cam bardzo prze¿ywa tegoroczne mistrzostwa.

– Mecz! Ca³kiem o nim zapomnia³em. – Seth trzasn¹³ drzwiami lodówki i wy-

pad³ z kuchni. – Jaki wynik, która czêœæ, kto prowadzi?

– Trzy do dwóch dla A’s, druga po³owa szóstej czêœci, bêdzie uderzaæ Men-

des. Dwa auty, jest na drugiej bazie. A teraz siadaj i zamknij siê.

– Ma do tego bardzo osobisty stosunek – doda³ Phillip, po czym zsadzi³ na

pod³ogê Aubrey, kiedy zaczê³a siê wierciæ.

– Baseball czêsto przekszta³ca siê w osobisty pojedynek kibiców z dru¿yn¹

przeciwnika. Zw³aszcza podczas jesiennych mistrzostw – doda³a kiwaj¹c ze zro-

zumieniem g³ow¹.

– Lubisz baseball?

– Oczywiœcie. – To fascynuj¹ce widowisko mêskiej gry zespo³owej, walki!

Szybkoœæ, spryt, finezja, a wszystko to skoncentrowane wokó³ rzucaj¹cego pi³kê

i zbijaj¹cego j¹.

background image

73

– Bêdziemy musieli siê wybraæ na mecz na Camden Yards – postanowi³. –

Z przyjemnoœci¹ pos³ucham, co powiesz o przebiegu gry. Podaæ ci coœ?

– Nie, dziêkujê. – Z salonu dobiega³y kolejne okrzyki, pada³y kolejne prze-

kleñstwa. – Uwa¿am natomiast, ¿e by³oby niebezpiecznie ruszaæ siê st¹d, kiedy

dru¿yna twojego brata ma szansê zdobyæ punkt.

– Jesteœ spostrzegawcza. – Wyci¹gn¹³ rêkê i dotkn¹³ jej policzka. – Zostañmy

wiêc tu i …

– A teraz wal do przodu, Cal! – wrzasn¹³ z salonu Cam. – Ale to genialny

skurczybyk!

– Gówno. – Rozleg³ siê g³os Setha. – Kolejny chrzaniony kalifornijski skrzy-

d³owy, który nie przedar³ siê przez Ripkonów.

Phillip jêkn¹³.

– Mo¿e jednak wyjdŸmy i pospacerujmy, ¿eby przeczekaæ ten mecz.

– Seth, ju¿ nieraz rozmawialiœmy na temat dopuszczalnego w tym domu s³ow-

nictwa.

– To Anna – szepn¹³ Phillip. – Zesz³a na dó³, by zaprowadziæ porz¹dek.

– Cameron, móg³byœ siê zachowywaæ trochê powa¿niej.

– To jest baseball, s³odziutka.

– Albo trzymajcie jêzyk za zêbami, albo koniec z ogl¹daniem.

– Anna jest bardzo surowa – rzek³ Phillip. – Terroryzuje nas wszystkich.

– Czy¿by? – Zaintrygowana Sybill zerknê³a w stronê salonu.

Us³ysza³a inny g³os, cichy, ³agodny, a potem zdecydowana odpowiedŸ Aubrey:

– Nie, mamo, proszê. Ja chcê do Setha.

– Ona mi nie przeszkadza, Grace. Mo¿e ze mn¹ zostaæ.

Naturalny ton g³osu Setha da³ Sybill wiele do myœlenia.

– To niezwyk³e, by ch³opiec w wieku Setha wykazywa³ tyle cierpliwoœci wo-

bec ma³ego dziecka.

Phillip wzruszy³ ramionami i podszed³ do pieca, by nalaæ œwie¿o zaparzonej

kawy.

– Pasuj¹ do siebie jak ula³. Aubrey go uwielbia.

Odwróci³ siê, uœmiechaj¹c siê do dwóch kobiet, które wesz³y do kuchni.

– Oto te kobiety, które moi bracia sprz¹tnêli mi sprzed nosa. Anna, Grace,

doktor Sybill Griffin.

– Chodzi³o mu tylko o nasze gotowanie – powiedzia³a ze œmiechem Anna

i wyci¹gnê³a rêkê. – Mi³o mi ciê poznaæ. Czyta³am twoje ksi¹¿ki. S¹ znakomite.

Zaskoczona zarówno tym stwierdzeniem, jak i olœniewaj¹c¹, wrêcz nieprzy-

zwoit¹ urod¹ Anny Spinelli Quinn, Sybill poczu³a siê doœæ niezrêcznie.

– Dziêkujê. I doceniam, ¿e nie macie nic przeciwko temu najœciu w niedziel-

ny wieczór.

– ¯adne najœcie. Jesteœmy zachwycone.

Zaciekawiona Anna pomyœla³a, ¿e w ci¹gu siedmiu miesiêcy, odk¹d zna Phil-

lipa, by³a to pierwsza kobieta, któr¹ przyprowadzi³ na niedzieln¹ kolacjê.

– Phillip, idŸ poogl¹daæ baseball. – Machnê³a rêk¹ w stronê salonu. – Grace,

Sybill i ja bêdziemy mog³y lepiej siê poznaæ.

background image

74

– Widzisz, jaka jest apodyktyczna – ostrzeg³ Sybill. – Wo³aj, gdybyœ potrze-

bowa³a pomocy, a przybiegnê na ratunek. – Nie zd¹¿y³a umkn¹æ, kiedy wycisn¹³

na jej wargach mocny poca³unek. Po czym zostawi³ je same.

Anna uœmiechnê³a siê promiennie.

– Napijmy siê wina.

Grace wysunê³a krzes³o.

– Phillip mówi³, ¿e zamierzasz pobyæ jakiœ czas w St Chris i ¿e piszesz ksi¹¿kê

o naszym miasteczku.

– Coœ w tym rodzaju. – Sybill wziê³a g³êboki oddech. Przecie¿ nie ma co siê

obawiaæ tej ciemnookiej brunetki i ³agodnej œlicznej blondynki. – Przymierzam

siê do pracy o kulturze i tradycjach, a tak¿e o krajobrazie spo³ecznym miasteczek

i wiejskich wspólnot.

– Mamy tu jedno i drugie.

– No w³aœnie. Pobraliœcie siê niedawno z Ethanem?

Grace rozpromieni³a siê, a jej wzrok powêdrowa³ ku z³otej obr¹czce na palcu.

– W ubieg³ym miesi¹cu.

– I oboje pochodzicie st¹d?

– Ja urodzi³am siê tutaj. A Ethan mia³ mniej wiêcej dwanaœcie lat, kiedy siê

tutaj sprowadzi³.

– Ty te¿ st¹d pochodzisz? – zapyta³a Annê, czuj¹c siê najlepiej w roli osoby

ankietuj¹cej.

– Nie. Jestem w Pittsburgha. Przenios³am siê do Dystryktu Kolumbia, zawê-

drowa³am do Princess Ann. Pracujê w Biurze Opieki Spo³ecznej, zajmujê siê spra-

wami rodzinnymi. To jeden z powodów, dla których interesujê siê twoimi ksi¹¿-

kami. – Postawi³a przed Sybill kieliszek ciemnoczerwonego wina.

– Ach tak, prowadzisz sprawê Setha. Phillip mówi³ mi coœ o tym.

– Tak – ci¹gnê³a Anna i odwróci³a siê, by zdj¹æ z haka fartuch. – Podoba³o ci

siê ¿eglowanie?

A zatem rozmowa z obcymi na temat Setha nie wchodzi w rachubê. Nie

pozostaje nic innego, jak pogodziæ siê z tym faktem, przynajmniej na obecnym

etapie.

– Bardzo. Bardziej ni¿ przypuszcza³am. Nie mogê uwierzyæ, ¿e prze¿y³am

tyle lat i nigdy tego nie spróbowa³am.

– Moje pierwsze doœwiadczenie ¿eglarskie mia³o miejsce zaledwie kilka mie-

siêcy temu. – Anna postawi³a na kuchni ogromny garnek wody do zagotowania. –

Natomiast Grace zajmujê siê tym od urodzenia.

– Pracujesz w St Christopher?

– Tak, sprz¹tam mieszkania.

– W³¹cznie z tym tutaj. Chwa³a Bogu! – wtr¹ci³a Anna. – Nieraz mówi³am

Grace, ¿e powinna za³o¿yæ w³asn¹ spó³kê. – Grace rozeœmia³a siê, lecz Anna

potrz¹snê³a g³ow¹. – Mówiê to ca³kiem powa¿nie. Mog³abyœ obj¹æ swymi us³u-

gami biura i sklepy. Gdybyœ przyuczy³a dwie lub trzy osoby, wiadomoœæ roznio-

s³aby siê lotem b³yskawicy.

– Masz wiêkszy rozmach ni¿ ja. Nie umiem prowadziæ interesu.

background image

75

– Za³o¿ê siê, ¿e potrafisz. Twoja rodzina od pokoleñ ma firmê z krabami.

– Firmê z krabami? – wtr¹ci³a siê Sybill.

– Po³ów, paczkowanie, wysy³ka drog¹ morsk¹. Je¿eli jad³aœ tutaj kraba, jest

ma³o prawdopodobne, by nie pochodzi³ z firmy mojego ojca. Za to ja nigdy nie

mia³am ¿y³ki do interesów.

– Co wcale nie znaczy, ¿e nie poradzi³abyœ sobie z w³asnym biznesem. –

Anna wyjê³a z lodówki kawa³ek mozarelli i zaczê³a j¹ trzeæ. – W okolicy jest wiele

osób, które z poca³owaniem rêki zap³ac¹ za dobre, solidne i godne zaufania us³u-

gi domowe. Tej odrobiny wolnego czasu, który spêdzaj¹ w domu, wola³yby nie

poœwiêcaæ na sprz¹tanie, gotowanie czy pranie. Nast¹pi³a zmiana tradycyjnych

ról. Czy zgadzasz siê ze mn¹, Sybill? Kobieta nie mo¿e spêdzaæ ka¿dej wolnej

sekundy w kuchni.

– No có¿, zgodzi³abym siê, ale … popatrz tylko na siebie.

Anna znieruchomia³a, zmru¿y³a oczy, nastêpnie odrzuci³a do ty³u g³owê i wy-

buchnê³a œmiechem. Wygl¹da jak kobieta, która powinna raczej tañczyæ wokó³

ogniska przy dŸwiêkach skrzypiec, ni¿ potulnie trzeæ ser w pe³nej zapachów kuchni.

– Masz absolutn¹ racjê. – Zanosz¹c siê œmiechem, Anna potrz¹snê³a g³ow¹. –

No w³aœnie, wystarczy spojrzeæ na siebie. Podczas gdy mój mê¿czyzna wyleguje

siê przed telewizorem, g³uchy i œlepy na wszystko, poza meczem. A to jest czêsty

niedzielny obrazek w tym domu. Nie szkodzi. Uwielbiam gotowaæ.

– Naprawdê?

Podejrzliwy i pe³en niedowierzania g³os Sybill sprawi³, ¿e Anna ponownie

wybuchnê³a œmiechem.

– Naprawdê. Sprawia mi to satysfakcjê, pod warunkiem, ¿e nie muszê pê-

dziæ do domu i wrzucaæ do garnka, co popadnie. Dlatego wypracowaliœmy so-

bie pewn¹ metodê. W poniedzia³ki jemy resztki tego, co ugotowa³am w nie-

dzielê. We wtorki zdani jesteœmy na to, co ugotuje Cam. W œrody idziemy do

restauracji, w czwartki ja gotujê, w pi¹tki Phillip, a w soboty chwytamy, co mamy

pod rêk¹. Jest to bardzo dopracowany system … pod warunkiem, ¿e nic go nie

zak³óci.

– Anna zamierza zatrudniaæ Setha jako szefa kuchni w pi¹tki.

– W jego wieku?

Anna odrzuci³a do ty³u w³osy.

– Za parê tygodni koñczy jedenaœcie lat. W tym wieku umia³am ju¿ zrobiæ

zabójczy czerwony sos. Czas i wysi³ek poœwiêcone na nauczenie go tego, i na

przekonanie go, ¿e przyrz¹dzenie posi³ku nie przynosi ujmy mê¿czyŸnie, op³ac¹

siê w koñcowym efekcie. A poza tym – doda³a, wsypuj¹c szeroki, p³aski makaron

do wrz¹tku – jeœli u¿yjê argumentu, ¿e w tej dziedzinie mo¿e pobiæ Cama, bêdzie

wzorowym uczniem.

– Nie zgadzaj¹ siê ze sob¹?

– Wrêcz przeciwnie! Seth zrobi³by wszystko, ¿eby tylko wywrzeæ wra¿enie na

swoim du¿ym bracie. Co oczywiœcie w praktyce oznacza, ¿e ustawicznie siê k³óc¹

i przepychaj¹ ze sob¹. – Znowu siê uœmiechnê³a. – Wygl¹da na to, ¿e nie masz braci.

– Nie, nie mam.

background image

76

– A siostry? – zapyta³a Grace, zastanawiaj¹c siê, sk¹d ten nag³y ch³ód w o-

czach Sybill.

– Jedn¹.

– Zawsze pragnê³am mieæ siostrê. –Grace uœmiechnê³a siê do Anny. – I do-

czeka³am siê.

– Obie z Grace by³yœmy jedynaczkami. – Anna pog³aska³a Grace po ramie-

niu. Ten naturalny, czu³y gest poruszy³ Sybill. Poczu³a zazdroœæ. – Odk¹d trafi³y-

œmy na Quinnów, szybko nadrabiamy braki spowodowane wychowaniem w ma-

³ych rodzinach. A twoja siostra mieszka w Nowym Jorku?

– Nie. –Sybill poczu³a skurcz w ¿o³¹dku. – Nie jesteœmy sobie a¿ tak bardzo

bliskie. Przepraszam na chwilê. – Odsunê³a siê od sto³u. – Czy mogê skorzystaæ

z ³azienki?

– Oczywiœcie, na koñcu korytarza, pierwsze drzwi po lewej. – Anna odczeka-

³a, a¿ Sybill wyjdzie, po czym zwróci³a siê do Grace. – Nie wiem jeszcze co o niej

myœleæ.

– Jest jakby trochê … skrêpowana.

Anna wzruszy³a ramionami.

– No có¿, poczekamy.

W niedu¿ym pomieszczeniu przylegaj¹cym do korytarza Sybill ochlapa³a

twarz wod¹. By³o jej gor¹co, czu³a siê zdenerwowana. Nie rozumia³a tej rodziny.

S¹ ha³aœliwi, nieokrzesani, stanowi¹ zlepek ludzi o ró¿nej przesz³oœci i pocho-

dzeniu. A jednak wydaj¹ siê szczêœliwi, swobodni we wzajemnych kontaktach,

oddani sobie i bardzo czuli.

Kiedy osusza³a twarz, wklepuj¹c wodê palcami, napotka³a swój wzrok w lu-

strze. Jej rodzina nie by³a nigdy ha³aœliwa ani nieokrzesana. Z wyj¹tkiem tych

nieprzyjemnych chwil, kiedy Gloria stawa³a siê nieznoœna i przekracza³a dopusz-

czalne granice. Teraz jednak nie potrafi³aby z czystym sumieniem powiedzieæ,

czy kiedykolwiek byli szczêœliwi, czy byli naturalni i bezpoœredni we wzajem-

nych relacjach. A co do uczucia, na pewno nie stawiano go na pierwszym miej-

scu, podobnie jak innych spontanicznych reakcji.

Po prostu nikt w jej rodzinie nie nale¿y do ludzi uczuciowych. Zawsze by³a

raczej mózgowcem, zarówno z natury, jak i z potrzeby obrony przed nieoczeki-

wanymi wybuchami Glorii. Wiedzia³a, ¿e zdanie siê na intelekt czyni ¿ycie ³a-

twiejszym. Wierzy³a w to bezgranicznie.

Tymczasem emocje wziê³y nad ni¹ górê. Czu³a siê jak k³amca, jak szpieg,

z³odziej. Przypomnienie sobie, i¿ wszystko to robi dla dobra dziecka, pomog³o

jej trochê. Powiedzenie sobie, ¿e jest to jej w³asny siostrzeniec, ¿e ma prawo

znajdowaæ siê tutaj, wyrobiæ sobie w³asn¹ opiniê, przynios³o jej ulgê.

Najwa¿niejszy jest obiektywizm, powiedzia³a do siebie, przyciskaj¹c palca-

mi skronie, by z³agodziæ dokuczliwy ból. Dopóki nie zgromadzi wszystkich fak-

tów, wszystkich danych i nie wyrobi sobie w³asnej opinii, nie mo¿e sobie pozwo-

liæ na ¿adne emocje.

Wysz³a uspokojona, przesz³a kilka kroków korytarzem w kierunku og³usza-

j¹cego wrzasku. Na pod³odze, u stóp Cama, ujrza³a le¿¹cego Setha, gard³uj¹cego

background image

77

na sêdziego. Cam wymachiwa³ piwem i sprzecza³ siê z Phillipem na temat nie-

s³usznej jego zdaniem decyzji. Ethan spokojnie obserwowa³ mecz, trzymaj¹c na

kolanach Aubrey, œpi¹c¹ pomimo panuj¹cego harmidru.

Pokój by³ przytulny, choæ nieco zaniedbany. W rogu sta³ fortepian. Na jego

politurowanej pokrywie sta³a waza z cyniami, pe³no te¿ by³o amatorskich zdjêæ

w ramkach. Przy rêce Setha sta³a opró¿niona do po³owy misa z chipsami. Na dy-

wanie wala³y siê okruchy, buty, niedzielna gazeta oraz brudny, mocno poszarpany

kawa³ek liny.

Zrobi³o siê ciemno, ale nikt siê nie pofatygowa³, ¿eby zapaliæ œwiat³o.

Zaczê³a siê wycofywaæ, kiedy Phillip podniós³ wzrok. Uœmiechn¹³ siê do niej.

Wyci¹gn¹³ rêkê. Wesz³a wiêc, nie opiera³a siê, gdy j¹ poci¹gn¹³ i posadzi³ na

oparciu swojego fotela.

– Druga po³owa dziewi¹tej czêœci – szepn¹³. – Prowadzimy jednym punktem.

– Ale przypieprza temu gnojkowi! – Seth powiedzia³ to zni¿onym g³osem,

który a¿ kipia³ radoœci¹. Nawet nie drgn¹³, kiedy Cam klepn¹³ go w g³owê jego

w³asn¹ baseballow¹ czapeczk¹. – Hurra! Za³atwi³ go! – Poderwa³ siê do góry

i wykona³ zwyciêski taniec. – Jesteœmy pierwsi! O rany, konam z g³odu. – Pogna³

do kuchni i ju¿ po chwili s³ychaæ by³o, jak ¿ebrze o jedzenie.

– Wygrana pobudza apetyt – stwierdzi³ Phillip, ca³uj¹c Sybill w rêkê. – Dale-

ko do obiadu?

– Anna czeka tylko na koniec meczu.

– ChodŸmy wiêc sprawdziæ, czy zrobi³a przek¹ski.

Zaci¹gn¹³ j¹ do kuchni, gdzie po chwili zrobi³ siê t³ok. Aubrey opar³a g³ówkê

na ramieniu Ethana i mruga³a zaspanymi oczami jak sowa. Seth napcha³ do ust

ró¿noœci ze starannie przygotowanej tacy i komentowa³ szczegó³y meczu.

Wszyscy mówili i jedli równoczeœnie. Phillip w³o¿y³ Sybill do rêki kolejny

kieliszek wina, ale natychmiast zagoniono go do krojenia chleba.

Pokroi³ w³oski chleb na grube pajdy, posmarowa³ je mas³em i posypa³ czosn-

kiem.

– Czy tu jest zawsze tak? – szepnê³a mu do ucha.

– Nie. – Wzi¹³ swój kieliszek wina i tr¹ci³ siê z ni¹. – Czasami bywa g³oœno

i panuje ba³agan.

Gdy dowióz³ j¹ do hotelu, dudni³o jej w g³owie. Tak wiele mia³a do przetrawie-

nia. Spostrze¿enia, dŸwiêki, typy ludzi, wra¿enia. O wiele lepiej radzi³a sobie z za-

wi³ymi ceremoniami przyjêæ wagi pañstwowej ni¿ z niedzieln¹ kolacjê u Quinnów.

Trzeba czasu, ¿eby to wszystko przeanalizowaæ. Gdy tylko bêdzie w stanie

zapisaæ swoje myœli, swoje obserwacje, uporz¹dkuje je, podda je drobiazgowej

analizie i zacznie wyci¹gaæ wstêpne wnioski.

– Zmêczona?

Westchnê³a.

– Trochê. Co to by³ za dzieñ! Fascynuj¹cy! No i œwietnie siê bawi³am – doda-

³a, gdy zaparkowa³ przed samym wejœciem do holu.

background image

78

– Cieszê siê. Mo¿e wiêc zechcesz powtórzyæ w przysz³oœci eksperyment. –

Obszed³ samochód i kiedy wysiada³a poda³ jej rêkê.

– Nie fatyguj siê. Znam drogê.

– A jednak ciê odprowadzê.

– Nie zaproszê ciê do œrodka.

– Zamierzam ciê odprowadziæ do drzwi, Sybill.

Ust¹pi³a. Gdy otworzy³y siê drzwi windy, weszli razem do œrodka.

– Jedziesz wiêc rano do Baltimore? – Wcisnê³a przycisk swojego piêtra.

– Dzisiaj wieczorem. Kiedy w domu wszystko gra, wracam w niedzielê póŸ-

nym wieczorem. Nie ma wtedy du¿ego ruchu, a dziêki temu mogê wczeœniej wy-

startowaæ w poniedzia³ek.

– To je¿d¿enie tam i z powrotem, godzenie tak ró¿nych obowi¹zków, musi

byæ bardzo uci¹¿liwe.

– Nie wszystko bywa ³atwe. Ale gra warta jest zachodu. Nie szczêdzê czasu

ani wysi³ku, gdy coœ sprawia mi przyjemnoœæ.

– No có¿ … – Odchrz¹knê³a i wysiad³a z windy równoczeœnie z otwarciem

siê drzwi. – Doceniam czas i wysi³ek, które w³o¿y³eœ w dzisiejszy dzieñ.

– Wracam w czwartek wieczorem. Chcê siê z tob¹ zobaczyæ.

Wyjê³a z torebki magnetyczn¹ kartê do drzwi.

– Nie potrafiê jeszcze powiedzieæ, co bêdê robi³a w koñcu tygodnia.

Uj¹³ jej twarz, przytrzyma³ i przykry³ ustami jej wargi.

– Chcê siê z tob¹ zobaczyæ – wyszepta³.

Zawsze potrafi³a siê kontrolowaæ, dystansowaæ siê od wszelkich prób uwo-

dzenia jej, opieraæ siê podszeptom fizycznego poci¹gu. Lecz z nim by³o inaczej.

Czu³a, i¿ za ka¿dym razem posuwa siê odrobinê dalej.

– Nie czujê siê na to gotowa – us³ysza³a swój g³os.

– Podobnie jak ja. – Przyci¹gn¹³ j¹ jeszcze bli¿ej, obj¹³ j¹ jeszcze mocniej

i ca³owa³ z jeszcze wiêksz¹ desperacj¹. – Pragnê ciê. – Mia³ naprê¿one palce, gdy

zanurzy³ je w jej w³osach. – Mo¿e to i lepiej, ¿e bêdziemy mieli kilka dni na

przemyœlenie tego, co wkrótce nast¹pi.

Spojrza³a na niego dr¿¹ca, spragniona i jakby trochê przera¿ona tym, co dzieje

siê w niej w œrodku.

– Tak, myœlê, ¿e tak bêdzie lepiej. – Odwróci³a siê. Musia³a u¿yæ obu r¹k, by

trafiæ kart¹ w otwór. – JedŸ ostro¿nie. – Wesz³a do œrodka, zamknê³a szybko drzwi,

po czym opar³a siê o nie, stoj¹c tak, dopóki siê nie upewni³a, ¿e serce nie wysko-

czy jej z piersi.

To czyste wariactwo, ¿eby tak szybko siê zaanga¿owaæ. By³a na tyle ze sob¹

szczera, mia³a na tyle naukowe podejœcie, by nie wyci¹gaæ wniosków z fa³szy-

wych danych, by przyznaæ, ¿e to, co siê z ni¹ dzieje w zwi¹zku z Phillipem Quin-

nem, nie ma nic wspólnego z Sethem.

Trzeba z tym skoñczyæ. Zamknê³a oczy. Wci¹¿ czu³a na wargach wibruj¹cy

ucisk jego ust. I obawia³a siê, ¿e na tym jednak nie skoñczy siê.

background image

79

8

Z

astanawia³a siê, czy postêpuje zgodnie z prawem. Krêc¹c siê w pobli¿u szko-

³y w St Christopher czu³a siê jak kryminalistka, choæ przekonywa³a sie-

bie, ¿e nie robi nic z³ego.

Po prostu przechadza siê w ogólnie dostêpnym miejscu w samo popo³udnie.

Nie skrada siê, ¿eby podejœæ Setha, nie planuje te¿ porwania go. Chce tylko z nim

porozmawiaæ, pobyæ z nim sam na sam przez chwilkê.

Odk³ada³a to do po³owy tygodnia. W poniedzia³ek i wtorek uwa¿nie obser-

wowa³a jego zwyczaje i rozk³ad zajêæ. Wiedzia³a, ¿e autobusy podje¿d¿aj¹ zwy-

kle pod szko³ê kilka minut przed otwarciem drzwi, i ¿e wkrótce potem dzieci

wysypuj¹ siê na zewn¹trz.

Najpierw najm³odsze klasy, nastêpnie œrednie, a na koñcu uczniowie gimnazjum.

Ju¿ samo to stanowi pouczaj¹c¹ lekcj¹ na temat rozwoju dzieci. Ma³e figurki

i œwie¿e okr¹g³e buzie najm³odszych, nastêpnie bardziej wyci¹gniête, trochê nie-

zgrabne postacie tych, którzy wchodz¹ w okres dojrzewania. I wreszcie zadzi-

wiaj¹co doroœli, wyró¿niaj¹cy siê ju¿ indywidualnymi cechami m³odzi ludzie

w wieku gimnazjalnym.

Ciekawe studium. Od dyndaj¹cych sznurowade³ i szczerbatych uœmiechów,

poprzez ulizane fryzury i bombiaste kurtki, po workowate d¿insy i lœni¹ce, sp³y-

waj¹ce na ramiona w³osy.

Dzieci nigdy nie stanowi³y czêœci sk³adowej jej ¿ycia. Nie interesowa³a siê

nimi. Wyrasta³a w œwiecie doros³ych, oczekiwano od niej, ¿e siê zaaklimatyzuje,

dostosuje. Nie by³o w jej ¿yciu wielkich ¿ó³tych szkolnych autobusów, dzikich

buntowniczych okrzyków po wybiegniêciu ze szko³y na wolnoœæ, ani ¿adnego

wystawania na parkingu z jakimœ podejrzanym ch³opcem w skórzanej kurtce.

To wszystko stanowi³o dla niej nowe odkrycie. Takie po³¹czenie dramatu

i komedii wyda³o siê jej równie zabawne, co pouczaj¹ce.

Kiedy Seth wypad³ ze szko³y, poszturchuj¹c siê z ciemnow³osym ch³opcem,

który wygl¹da³ na jego najlepszego kumpla, od razu poczu³a przyspieszone bicie

background image

80

serca. Ledwo przekroczy³ próg szko³y, wyci¹gn¹³ z kieszeni czapeczkê basebal-

low¹ i wcisn¹³ j¹ na g³owê. Rytua³ symbolizuj¹cy zmianê regu³. Drugi ch³opiec

zanurzy³ rêkê w kieszeni i wy³owi³ z niej gumê balonow¹, któr¹ natychmiast wsa-

dzi³ w usta.

Narastaj¹cy wrzask sprawi³, i¿ nie s³ysza³a ich rozmowy.

Odwrócili siê plecami do autobusów i powêdrowali chodnikiem. Po chwili dogo-

ni³ ich mniejszy ch³opiec. Jak zauwa¿y³a Sybill, mia³ im wiele do powiedzenia.

Odczeka³a chwilê, po czym, jak gdyby nigdy nic, ruszy³a za nimi.

– Ten sprawdzian z geografii to pestka. Nawet ba³wan by sobie poradzi³. –

Seth poprawi³ sobie plecak na ramionach.

Drugi ch³opiec wydmucha³ imponuj¹cych rozmiarów ró¿owy balon, przy-

trzyma³ go wargami, po czym wessa³ do œrodka.

– Nie rozumiem tylko, po jak¹ cholerê muszê znaæ wszystkie nazwy stanów

i ich stolic. Nie wybieram siê przecie¿ do Pó³nocnej Dakoty.

– Witaj, Seth – powiedzia³a.

Zatrzyma³ siê. Obserwowa³a, jak przestawia tok swojego myœlenia i skupia

siê na niej.

РO, czeϾ.

– Chyba na dzisiaj koniec ze szko³¹. Idziesz do domu?

– Do warsztatu. – Znowu poczu³ to lekkie ³askotanie na karku. Zdenerwowa-

³o go to. – Mamy pracê.

– Idziemy wiêc w tê sam¹ stronê. – Uœmiechnê³a siê do pozosta³ych ch³op-

ców. – Czeœæ, jestem Sybill.

– A ja Danny – odpar³ drugi ch³opiec. – A to jest Will.

– Mi³o mi.

– Na lunch by³a zupa jarzynowa – obwieœci³ z powag¹ Will. – I Lisa Har-

bough wszystko zwymiotowa³a. Pan Jim musia³ to wycieraæ. A potem przyjecha-

³a jej mama, ¿eby j¹ zabraæ, i nie mieliœmy czasu, ¿eby zapisaæ s³ówka. – Przeka-

zuj¹c tê informacjê tañczy³ i podskakiwa³ wokó³ Sybill, po czym uœmiechn¹³ siê

do niej promiennie.

– Mam nadziejê, ¿e Lisa poczuje siê wkrótce lepiej.

– Kiedyœ, kiedy sam zwymiotowa³em, musia³em zostaæ w domu i przez ca³y

dzieñ ogl¹daæ telewizjê. My z Dannym mieszkamy tutaj, przy Heron Lane. A pani?

– Jestem tylko przejazdem.

– Wujek John i ciocia Margie przeprowadzili siê do Po³udniowej Karoliny

i pojechaliœmy ich odwiedziæ. Maj¹ dwa psy i ma³e dziecko, Mike’a. Masz psy

i dzieci?

– Nie … nie mam.

– Mo¿esz je mieæ – poinformowa³ j¹. – PójdŸ do schroniska dla zwierz¹t

i weŸ psa … tak jak myœmy to zrobili. I mo¿esz wyjœæ za m¹¿ i zrobiæ dziecko,

¿eby zamieszka³o w twoim brzuchu. To nic trudnego.

– Chryste, Will – zawo³a³ Seth.

– No i co! Kiedy dorosnê, bêdê mia³ psy i ma³e dzieci. Tyle, ile zechcê. – B³y-

sn¹³ ponownie tym stuwatowym uœmiechem, po czym pomkn¹³ przed siebie. – Pa!

background image

81

– Ale siê m¹drzy – obruszy³ siê Danny z pogardliw¹ wy¿szoœci¹ starszego

brata. – Do zobaczenia, Seth. – I pogna³ za Willem.

– Will wcale nie jest przem¹drza³y – oœwiadczy³ Seth. – To jeszcze po prostu

dzieciak i musi siê wygadaæ, ale jest strasznie fajny.

– Na pewno da siê go lubiæ. – Poprawi³a torbê na ramieniu i uœmiechnê³a siê

do niego. – Nie bêdziesz mia³ nic przeciwko temu, ¿e przejdê siê z tob¹?

– Nie ma sprawy.

– Wydawa³o mi siê, ¿e rozmawialiœcie o sprawdzianie z geografii.

– Tak, pisaliœmy dzisiaj. £atwizna.

– Lubisz szko³ê?

– Ujdzie. – Wzruszy³ ramionami. – Nie mam wyjœcia.

– Mnie uczenie siê nowych rzeczy zawsze sprawia³o przyjemnoœæ. Zaœmia³a

siê lekko. – Pewnie by³am kujonem.

Seth przechyli³ g³owê i przyjrza³ siê jej mru¿¹c oczy. Przypomnia³ sobie, ¿e

Phillip nazwa³ j¹ œwietn¹ babk¹. Chyba mia³ racjê. Ma ³adne oczy, których jasny

kolor ostro kontrastuje z ciemnymi rzêsami. Nie ma tak ciemnych w³osów, jak

Anna, ani tak jasnych, jak Grace. S¹ naturalnie lœni¹ce, a sposób, w jaki zaczesuje

je do ty³u, dobrze uwydatnia jej twarz.

Mo¿e warto by³oby j¹ kiedyœ narysowaæ.

– Nie wygl¹dasz na kujona – oznajmi³ Seth, gdy Sybill, za¿enowana jego

d³ugim i intensywnym przygl¹daniem siê, poczu³a, ¿e siê czerwieni. – Raczej na

mola ksi¹¿kowego.

– Tak? – Nie by³a pewna, czy zosta³a w³aœnie zaszufladkowana jako mól

ksi¹¿kowy, wola³a wiêc o to nie pytaæ. – Czego najbardziej lubisz siê uczyæ?

– Nie wiem. Na ogó³ wszystko to bzdury. – Wolê, jednak czytaæ o ludziach

ni¿ o rzeczach.

– Zawsze lubi³am studiowaæ ludzi. – Przystanê³a i ruchem rêki wskaza³a na

ma³y dwukondygnacjowy szary budynek z dobrze utrzymanym ogródkiem od fron-

tu. – Wed³ug mojej teorii powinna tu mieszkaæ m³oda rodzina. Zarówno m¹¿ i ¿o-

na pracuj¹ poza domem, maj¹ dziecko w wieku przedszkolnym, prawdopodobnie

ch³opca. Istnieje du¿e prawdopodobieñstwo, ¿e znali siê od wielu lat i ¿e pobrali

siê nieca³e siedem lat temu.

– Jak do tego dosz³aœ?

– Jest po³owa dnia, a w domu nie ma nikogo. ¯adnych samochodów na pod-

jeŸdzie, wygl¹da te¿ na to, ¿e w œrodku jest pusto. Ale widaæ rower na trzech

kó³kach i trochê zabawek – samochodzików. Dom, choæ nie nowy, jest dobrze

utrzymany. ¯eby kupiæ dom i za³o¿yæ rodzinê, wiêkszoœæ m³odych par musi dzi-

siaj pracowaæ zawodowo. Mieszkaj¹ w ma³ych wspólnotach. M³odzi ludzie rzad-

ko osiedlaj¹ siê w ma³ych miasteczkach, chyba, ¿e stamt¹d pochodz¹. A zatem

moja teoria jest nastêpuj¹ca: ci m³odzi mieszkali tutaj, znali siê od dawna, a w koñ-

cu siê pobrali. Jest wielce prawdopodobne, ¿e pierwsze dziecko mieli w pierw-

szych trzech latach ma³¿eñstwa, a zabawki wskazuj¹, ¿e mo¿e mieæ ono trzy do

piêciu lat.

– Ca³kiem nieŸle – stwierdzi³ po chwili Seth.

6 – Spokojna przystañ

background image

82

Choæ by³o to niem¹dre, poczu³a siê jednak dumna z faktu, ¿e mo¿e uda siê jej

unikn¹æ etykiety mola ksi¹¿kowego.

– Ale chcia³abym siê dowiedzieæ o nich jeszcze wiêcej…

Wci¹gnê³o go to.

– Na przyk³ad co?

– Dlaczego wybrali akurat ten dom. Jakie s¹ ich cele? Jaki uk³ad panuje w ich

zwi¹zku. Kto trzyma kasê – co jest równoznaczne z predyspozycjami do sprawo-

wania w³adzy – i dlaczego? Studiuj¹c ludzi, poznajesz wzorce.

– Jakie to ma znaczenie?

– Nie rozumiem?

– Kogo to obchodzi?

Zastanowi³a siê.

– Dziêki zrozumieniu wzorców, obrazu spo³ecznego w szerokim znaczeniu

tego s³owa, mo¿na przewidzieæ takie lub inne zachowania ludzi.

– A jeœli to siê nie sprawdza?

„Bystry ch³opiec” – pomyœla³a, czuj¹c kolejny raz przyp³yw autentycznej

dumy.

– Ka¿dy odpowiada jakimœ wzorcom. Licz¹ siê takie czynniki jak œrodowisko,

uwarunkowania genetyczne, edukacja, pochodzenie, korzenie religijne i kulturowe.

– Dobrze ci za to p³ac¹?

– Tak s¹dzê.

– Dziwne.

A wiêc niestety, status mola ksi¹¿kowego zosta³ jej definitywnie przypisany.

– Kiedy to naprawdê mo¿e byæ ciekawe.

Szuka³a w poœpiechu przyk³adu, którym by mog³a podreperowaæ swój wize-

runek w jego oczach.

– Przeprowadzi³am kiedyœ taki eksperyment … w wielu miastach. Umówi-

³am siê z facetem, ¿e bêdzie sta³ na ulicy i wpatrywa³ siê w jakiœ budynek.

– Nic poza tym?

– W³aœnie. Sta³ tam i wpatrywa³ siê, os³aniaj¹c oczy przed s³oñcem. Po chwi-

li ktoœ przystan¹³ obok niego i zacz¹³ siê wpatrywaæ w ten sam budynek. A potem

nastêpny i jeszcze nastêpny, a¿ zebra³ siê t³um ludzi wpatruj¹cych siê w ten sam

budynek. Up³ynê³o sporo czasu, zanim ktoœ wreszcie zapyta³, o co chodzi i cze-

mu siê tak przygl¹daj¹. Tak naprawdê nikt nie chcia³ byæ pierwszy, poniewa¿

oznacza³oby to przyznanie siê, i¿ nie widzi tego, co widz¹ inni. Chcemy byæ tacy

jak inni, chcemy wiedzieæ i widzieæ, a tak¿e rozumieæ to, co wie, widzi i rozumie

osoba stoj¹ca obok nas.

– Za³o¿ê siê, ¿e niektórzy myœleli, ¿e ktoœ chce siê rzuciæ z okna.

– Bardzo mo¿liwe. Ka¿da z tych osób sta³a tam oko³o dwóch minut. Doœæ

d³ugo jak na wpatrywanie siê w zwyczajny budynek.

– Ca³kiem nieŸle. Choæ nadal wydaje mi siê to dziwaczne.

Dochodzili ju¿ do miejsca, w którym bêdzie musia³ skrêciæ, by dojœæ do warsz-

tatu. Myœli jej bieg³y szybko i, co by³o u niej rzadkoœci¹, znalaz³y b³yskawiczny

oddŸwiêk w reakcji.

background image

83

– Jak s¹dzisz, co by by³o, gdybyœ przeprowadzi³ taki sam eksperyment

w St Christopher?

– Nie wiem. To samo?

– W¹tpiê. – Uœmiechnê³a siê do niego konspiracyjnie. – Nie chcia³byœ spró-

bowaæ?

– Mo¿e.

– A twoi bracia nie bêd¹ siê niepokoiæ, je¿eli trochê siê spóŸnisz? Mo¿e po-

wiedzia³byœ im, ¿e jesteœ tutaj ze mn¹?

– Nie, Cam nie trzyma mnie na smyczy. Daje mi trochê luzu.

Nie wiedzia³a, co s¹dziæ na temat tak rozluŸnionej dyscypliny, lecz w danej

chwili by³a szczêœliwa, ¿e mo¿e z tego skorzystaæ.

– A wiêc spróbujmy. Kupiê ci lody.

– Za³atwione.

Ruszyli w przeciwnym kierunku ni¿ warsztat.

– Mo¿esz wybraæ miejsce – zaczê³a. – I musisz staæ. Na ogó³ ludzie nie

zwracaj¹ uwagi na kogoœ, kto siedzi. Uwa¿aj¹, ¿e taka osoba œni na jawie lub

odpoczywa.

– Rozumiem.

– Efekty s¹ znacznie lepsze, gdy patrzysz z zadart¹ g³ow¹. Pozwolisz, ¿e to

nagram?

Z zainteresowaniem spojrza³ na luksusow¹, miniaturow¹ kamerê wideo, któ-

r¹ wyjê³a z torby.

– Nagrywaj. Nosisz to stale ze sob¹?

– Kiedy pracujê, tak. A tak¿e notatnik i dyktafon, a tak¿e dodatkowe baterie

i taœmy oraz zapasowe o³ówki. No i telefon komórkowy. Lubiê byæ dobrze przy-

gotowana. W dniu, w którym wyprodukuj¹ na tyle ma³y komputer, ¿e zmieœci siê

w torebce, stanê pierwsza w kolejce.

– Phil tak¿e przepada za elektronik¹.

– Wyposa¿enie mieszczucha. Wariujemy, ¿eby nie straciæ ani jednej minuty.

Po czym, oczywiœcie, brak nam czasu, poniewa¿ dzieñ mamy wype³niony po brzegi.

– Mo¿esz to po prostu wy³¹czyæ.

– To prawda. – Niby proste stwierdzenie, a jakie g³êbokie!

Na nabrze¿u panowa³ niewielki ruch. Dojrza³a kuter wy³adowuj¹cy dzienny

po³ów, a tak¿e jak¹œ rodzinê, która korzystaj¹c z ³adnej pogody zajada³a siê ol-

brzymimi porcjami lodów z owocami i bit¹ œmietan¹ przy jednym z ma³ych stoli-

ków wystawionych na zewn¹trz. Dwóch starszych mê¿czyzn o twarzach koloru

ciemnego orzecha, popstrzonych du¿¹ iloœci¹ piegów, przysiad³o na metalowej

³awce, rozk³adaj¹c miêdzy sob¹ szachownicê. Wygl¹da³o na to, ¿e ¿aden z nich

nie zamierza pierwszy wykonaæ ruchu. Na progu jednego ze sklepów uciê³y sobie

pogawêdkê trzy kobiety, ale tylko jedna z nich trzyma³a torbê z zakupami.

– Stanê tam. – Seth wskaza³ w tamtym kierunku. – I bêdê patrzy³ na hotel.

– Dobry wybór. – Odszed³, a Sybill zosta³a na miejscu. Dla dobra ekspery-

mentu konieczne jest zachowanie nale¿ytego dystansu. Unios³a kamerê, nastawi-

³a ostroœæ na Setha. Odwróci³ siê jeden raz, uœmiechaj¹c siê po ³obuzersku.

background image

84

A kiedy zobaczy³a jego twarz w wizjerze, ogarnê³y j¹ emocje, na które nie

by³a przygotowana. By³ taki przystojny, taki bystry. Taki szczêœliwy. Walczy³a ze

sob¹. Czy nie powinna cofn¹æ siê znad niebezpiecznej krawêdzi, na której siê

znalaz³a?

Mo¿na spakowaæ siê, wyjechaæ i nigdy go wiêcej nie zobaczyæ. Seth nie do-

wie s¹ kim s¹ dla siebie. Gdyby nawet mog³a cokolwiek wnieœæ w jego ¿ycie, nie

bêdzie za tym têskni³. By³a dla niego nikim.

Bo te¿ nigdy nie próbowa³a siê do niego zbli¿yæ.

Teraz bêdzie inaczej. Nie zrobi mu krzywdy, zbli¿aj¹c siê do niego, spêdza-

j¹c z nim trochê czasu, zapoznaj¹c siê z jego sytuacj¹.

W³¹czy³a magnetofon, uruchomi³a kamerê. Seth sta³ w wybranym przez sie-

bie miejscu z zadart¹ g³ow¹. Stwierdzi³a, ¿e ma bardziej wyrazisty profil ni¿ Glo-

ria. Mo¿e kszta³t twarzy odziedziczy³ po ojcu?

Pod wzglêdem budowy cia³a tak¿e niezbyt przypomina³ Gloriê. Ju¿ bardziej

by³ podobny do niej i do ich matki.

Natomiast z pewnym zdumieniem zauwa¿y³a, ¿e Seth porusza siê w sposób

typowy dla Quinnów. Przej¹³ ju¿ pewne cechy przybranej rodziny.

Pomyœla³a o tym z niechêci¹ i zmusi³a siê do skoncentrowania ca³ej uwagi na

eksperymencie.

Minê³a ledwie minuta, a ju¿ pierwsza osoba zatrzyma³a siê obok Setha. Roz-

pozna³a potê¿n¹ kobietê z siwymi pasemkami w³osów, która obs³ugiwa³a za kon-

tuarem u Crawforda. Wszyscy nazywali j¹ Mam¹. Zgodnie z przewidywaniami,

spojrza³a najpierw na Setha, nastêpnie zadar³a g³owê i pod¹¿y³a za jego wzro-

kiem. Nie trwa³o to jednak d³ugo; opuœci³a g³owê i poklepa³a Setha po ramieniu.

– Na co tak patrzysz, ch³opcze?

– Na nic.

Powiedzia³ to tak cicho, ¿e Sybill musia³a podejœæ bli¿ej, ¿eby zarejestrowaæ

jego g³os na taœmie.

– Nie szkoda ci czasu, ¿eby tak staæ i przygl¹daæ siê czemuœ, czego nie ma?

Jeszcze pomyœl¹, ¿e zwariowa³eœ. Powinieneœ byæ w warsztacie.

– Zaraz tam idê.

– Czeœæ, Mamo, czeœæ, Seth. – W obiektywie pojawi³a siê ³adna m³oda kobie-

ta o ciemnych w³osach, która równie¿ spojrza³a na hotel. – Sta³o siê coœ na górze?

Niczego nie widzê.

– Bo i te¿ nic tam nie ma – poinformowa³a j¹ Mama. – Po prostu ch³opak stoi

i gapi siê w górê. Jak tam twoja mama, Julie?

– Nie za bardzo. Boli j¹ gard³o i trochê kaszle.

– Najlepszy jest na to rosó³ z kury, gor¹ca herbata i miód.

– Grace przynios³a rano trochê roso³u.

– Dopilnuj, ¿eby zjad³a. Witaj, Jim.

– Dzieñ dobry. – Przycz³apa³ niski, krêpy mê¿czyzna w bia³ych kaloszach

i przyjaŸnie poklepa³ Setha po g³owie. – Na co siê tak gapisz, ch³opcze?

– Chryste, czy ju¿ nie mo¿na nawet sobie popatrzeæ? – Seth odwróci³ twarz

do kamery, rozœmieszaj¹c Sybill, swoj¹ min¹.

background image

85

– Postój tak jeszcze, a obsi¹d¹ ciê mewy. – Jim mrugn¹³ do niego. – Kapitan

ju¿ czeka na ciebie – doda³, maj¹c na myœli Ethana. – Bêdzie chcia³ wiedzieæ,

dlaczego spóŸniasz siê do warsztatu.

– Idê ju¿, idê. Te¿ mi nadgorliwiec! – Podszed³ do Sybill. – Nikt siê nie da³

nabraæ.

– Poniewa¿ wszyscy ciê znaj¹. – Wy³¹czy³a kamerê. – Nast¹pi³a zmiana

wzorca.

– Myœla³aœ, ¿e co siê wydarzy?

– Zak³ada³am, ¿e na terenie, na którym istniej¹ bliskie powi¹zania, gdzie obiekt

jest znany, ktoœ siê zatrzyma. Najpierw popatrzy, a potem zada pytanie. Nikt nie

ryzykuje utraty swojej godnoœci, kiedy pyta znajom¹ osobê … w dodatku m³od¹.

Zmarszczy³ czo³o i spojrza³ w kierunku wci¹¿ rajcuj¹cych kobiet.

– A wiêc zas³u¿y³em na wyp³atê.

– Jak najbardziej, zas³u¿y³eœ te¿ chyba na rozdzia³ w mojej ksi¹¿ce.

– Bomba. Wezmê lody w waflu. I muszê zasuwaæ do warsztatu, zanim Cam

i Ethan wezm¹ mnie w obroty.

– W razie czego wyt³umaczê ciebie. To moja wina, ¿e siê spóŸnisz.

– Nie, nic mi nie zrobi¹. Poza tym powiem im, ¿e to by³o w ramach nauki,

dobrze? – Kiedy uœmiechn¹³ siê do niej, z trudem opar³a siê nieoczekiwanej po-

trzebie wyœciskania go.

– Otó¿ to. – Zaryzykowa³a i po³o¿y³a rêkê na jego ramieniu. Odnios³a wra¿e-

nie, ¿e siê napi¹³ i mimowolnie opuœci³a d³oñ. – Poza tym zawsze mo¿emy do

nich zadzwoniæ z mojej komórki.

– Tak? Bomba! Mogê?

– Jasne, czemu nie?

Dwadzieœcia minut póŸniej Sybill siedzia³a za biurkiem, biegaj¹c szybko pal-

cami po klawiaturze komputera.

„Poniewa¿ spêdzi³am z nim prawie godzinê, mogê stwierdziæ, ¿e jest on wy-

j¹tkowo bystry. Z informacji Phillipa wynika, ¿e ch³opiec regularnie osi¹ga naj-

wy¿sze noty, co jest godne podziwu. Z przyjemnoœci¹ odkry³am jego badawcz¹

¿y³kê. Choæ ma z³e maniery, nie sprawia to przykroœci. Wydaje siê byæ znacznie

bardziej otwarty na ludzi ni¿ jego matka i ja w jego wieku. Mam tu na myœli jego

zupe³nie naturalne stosunki z obcymi, pozbawione sztucznej uprzejmoœci, na któ-

r¹ k³adziono taki nacisk w moim wychowaniu. Czêœæ jego zachowania mo¿na

przypisaæ wp³ywowi Quinnów. Jak ju¿ poprzednio zanotowa³am, s¹ naturalnymi,

zwyk³ymi ludŸmi.

Na podstawie obserwacji dzieci oraz doros³ych, z którymi mia³ dzisiaj do

czynienia, nale¿y wnioskowaæ, ¿e jest na ogó³ lubiany i akceptowany. Nie mogê

oczywiœcie na tak wczesnym etapie stwierdziæ, czy przebywanie tutaj jest dla

niego najlepszym wyjœciem, czy nie.

Nie mo¿na tak po prostu ignorowaæ praw Glorii, nie mia³am jednak jeszcze

okazji poznaæ pragnieñ ch³opca odnoœnie jego matki.

background image

86

Wola³abym, ¿eby siê do mnie przyzwyczai³, ¿eby nie czu³ siê przy mnie skrê-

powany, kiedy mu powiem o naszym pokrewieñstwie.

Muszê mieæ wiêcej czasu na…”

Przerwa³a, kiedy zadzwoni³ telefon, i, przebiegaj¹c wzrokiem pospiesznie

zrobione notatki, podnios³a s³uchawkê.

– Doktor Griffin.

– Halo, doktor Griffin. Zdaje siê, ¿e przeszkadzam ci w pracy?

Pozna³a jego g³os, us³ysza³a pobrzmiewaj¹c¹ w nim radoœæ i z poczuciem winy

zamknê³a dokument.

– Nie szkodzi, mogê siê oderwaæ na parê minut. Co s³ychaæ w Baltimore?

– Du¿o roboty. Mam w³aœnie przed sob¹ obraz ³adnej m³odej pary, rozp³ywa-

j¹cej siê w uœmiechach w trakcie wsadzania równie rozeœmianego ma³ego szkra-

ba do œrednich rozmiarów sedana. Has³o: „Opony firmy Myerstone w trosce o wa-

sz¹ rodzinê!”

– Manipulacja … klient ma uwierzyæ, ¿e kupione w innej firmie opony nie

zapewni¹ mu bezpieczeñstwa.

– Tak. To dzia³a. Przygotowujemy te¿ inny obraz. Olœniewaj¹cy czerwony

kabriolet, d³uga, wij¹ca siê droga i seksowna blondynka za kierownic¹. „Opony

Myerstone. Zawsze dojedziesz na miejsce!”

– Sprytne.

– Klienci to lubi¹, poniewa¿ zdejmuje to z nich odpowiedzialnoœæ. Co s³y-

chaæ w St Chris?

– Wszystko w porz¹dku. – Przygryz³a wargê. – Przed chwil¹ wpad³am na

Setha. Namówi³am go, ¿eby mi pomóg³ w eksperymencie. Wypad³o nieŸle.

– Tak. A ile mu zap³aci³aœ?

– Zafundowa³em podwójn¹ porcjê lodów.

– Tanio siê wykupi³aœ. Dzieciak jest operatywny. Co z jutrzejsz¹ kolacj¹

i szampanem dla uczczenia naszego obopólnego sukcesu?

– Kto tu mówi o operatywnoœci?

– Myœla³em o tobie przez ca³y tydzieñ.

– Przez trzy dni – poprawi³a go. Wziê³a o³ówek i zaczê³a bezmyœlnie ryso-

waæ w notatniku.

– I noce. Gdy tylko skoñczê to zlecenie, natychmiast siê wyrwê. Móg³bym po

ciebie podjechaæ o siódmej.

– Nie bardzo wiem, dok¹d zmierzamy, Phillipie.

– I ja nie wiem. A musisz to wiedzieæ?

Zrozumia³a, i¿ ¿adne z nich nie ma na myœli restauracji.

– To jest mniej krêpuj¹ca metoda.

– Porozmawiamy wiêc o tym i mo¿e wspólnie uda siê nam pokonaæ to skrê-

powanie. A wiêc o siódmej.

Zauwa¿y³a, i¿ nieœwiadomie naszkicowa³a jego twarz. „Z³y znak – pomyœla-

³a. – Bardzo niebezpieczny znak”.

– Zgoda. – Najlepiej wzi¹æ byka za rogi. – Do zobaczenia jutro.

– Mo¿esz mi wyœwiadczyæ przys³ugê?

background image

87

– To zale¿y.

– Pomyœl o mnie wieczorem.

Pomyœla³a, ¿e chyba nie ma wyboru.

– Dobranoc.

W swoim gabinecie na czternastym piêtrze ponad ulicami Baltimore Phillip

odsun¹³ siê od czarnego, lœni¹cego biurka, zignorowa³ piskliwy sygna³ kompute-

ra, oznajmiaj¹cy o nadejœciu s³u¿bowej wiadomoœci, i zbli¿y³ siê do szerokiego

okna.

Uwielbia³ patrzeæ st¹d na miasto, na odnowione domy, na port, na przepycha-

j¹ce siê samochody i ludzi poni¿ej. Tylko ¿e w tej chwili pogr¹¿ony by³ w my-

œlach. Po prostu nie przestawa³ myœleæ o Sybill.

Zaw³adnê³a jego umys³em. Jeszcze nigdy nie doœwiadczy³ czegoœ podobne-

go: nieustanny nap³yw myœli skoncentrowanych na jej osobie. Jednoczeœnie stwier-

dza³, ¿e jej osoba nie przeszkadza mu w wykonywaniu codziennych czynnoœci.

Pracowa³, jad³, mia³ pe³no pomys³ów, z dawnym skutkiem za³atwia³ klientów.

Wcale nie by³ przekonany, czy ma siê cieszyæ, ¿e jakaœ kobieta zaprz¹tnê³a

tak bardzo jego uwagê … zw³aszcza ¿e robi³a niewiele, by go zachêciæ.

Mo¿e potraktowaæ ten lekki dystans, jaki stara³a siê narzuciæ Sybill, jako

wyzwanie. Doszed³ do wniosku, ¿e jakoœ sobie z tym poradzi. Po prostu jeszcze

jedna z intryguj¹cych gier tocz¹cych siê miêdzy kobietami a mê¿czyznami.

Obawia³ siê jednak, ¿e wydarzy³o siê coœ na p³aszczyŸnie, której nie zna³.

A jeœli siê nie myli, Sybill równie¿ czu³a siê tu niezbyt pewnie.

– Zupe³nie jak ty – us³ysza³ za sob¹ g³os Raya.

– O Jezu! – Nie odwróci³ siê, tylko zamkn¹³ oczy.

– Masz tu cholernie wytworne biuro. Poprzygl¹da³em siê trochê, zanim wsze-

d³em do ciebie. – Ray rozgl¹da³ siê po pokoju, wyd¹³ wargi na widok oprawione-

go w czarn¹ ramê obrazu z rzuconymi z rozmachem czerwonymi i niebieskimi

plamami. – Niez³y – stwierdzi³. – Pobudza do myœlenia. Chyba dlatego umieœci-

³eœ go w swoim gabinecie.

– Nikt mnie nie przekona, ¿e mój zmar³y ojciec zjawi³ siê tu, by krytykowaæ

dzie³a sztuki.

– No bo, prawdê mówi¹c, przyszed³em tu w innym celu. – Zatrzyma³ siê jed-

nak w rogu przy wykonanej w metalu rzeŸbie. – To tak¿e mi siê podoba. Zawsze

mia³eœ znakomity gust. Sztuka, jedzenie, kobiety. – Uœmiechn¹³ siê radoœnie, gdy

Phillip odwróci³ siê do niego. – Na przyk³ad ta kobieta, o której nie przestajesz

myœleæ. Du¿a klasa.

– Coœ mi siê nale¿y od ¿ycia.

– Zgadzam siê z tob¹. Od miesiêcy jesteœ zapracowany. To bardzo interesuj¹-

ca kobieta, Phillipie. Bardziej ni¿ s¹dzisz. Mam nadziejê, ¿e w odpowiednim cza-

sie wys³uchasz jej, naprawdê jej wys³uchasz.

– O czym ty mówisz? – Zniecierpliwiony, machn¹³ rêk¹. – Przecie¿ i tak nie

ma ciebie tutaj?

background image

88

– Mam nadziejê, ¿e oboje przestaniecie analizowaæ swoje postêpowanie i za-

akceptujecie to, co jest. – Ray wzruszy³ ramionami i wsun¹³ rêce do kieszeni kurt-

ki. – Ale musisz postêpowaæ zgodnie z w³asnym sumieniem. Bêdzie ci trudno.

A wkrótce nawet jeszcze trudniej. Chcê ci powiedzieæ, ¿e mo¿esz jej ufaæ. Gdy

tylko minie krytyczny moment, Phillipie, zaufaj sobie i jej.

Znowu dreszcz przebieg³ mu wzd³u¿ krêgos³upa.

– Co ma wspólnego Sybill z Sethem?

– Nie bêdê ci o tym mówi³. – Uœmiechn¹³ siê znowu, ale oczy mia³ powa¿ne.

– Nie rozmawia³eœ o mnie z braæmi. A powinieneœ. Nie myœl, ¿e nad wszystkim

sprawujesz kontrolê.

Wci¹gn¹³ g³êboko powietrze, przeszed³ siê wolnym krokiem w ko³o.

– Twoja matka pad³aby z wra¿enia na widok tego miejsca. Odwali³eœ kawa³

roboty. – Teraz uœmiecha³y siê tak¿e jego oczy. – Jestem z ciebie dumny. Wiem,

¿e i tym razem poradzisz sobie z kolejn¹ przeszkod¹.

– To ty odwali³eœ wspania³¹ robotê – wyszepta³ Phillip. – Ty i mama.

– Pewnie masz racjê. – Ray mrugn¹³ do niego. – I trzymaj tak dalej. – Kiedy

zadzwoni³ telefon, Ray westchn¹³. – Co ma byæ to bêdzie. Podnieœ s³uchawkê,

Phillipie, i pamiêtaj, ¿e jesteœ potrzebny Sethowi.

Po chwili pozosta³ sam z dzwoni¹cym telefonem w pustym gabinecie. Wpa-

truj¹c siê w miejsce, w którym przed chwil¹ sta³ ojciec, Phillip siêgn¹³ po s³u-

chawkê.

– Phillip Quinn.

Kiedy s³ucha³, jego wzrok stawa³ siê nieustêpliwy i twardy. Usiad³, siêgn¹³

po pióro i zacz¹³ notowaæ sprawozdanie detektywa, dotycz¹ce najœwie¿szych po-

czynañ Glorii DeLauter.

background image

89

9

– Jest w Hampton. – Phillip, przekazuj¹c tê wiadomoœæ, patrzy³ na Setha.

Widzia³ jak Cam k³adzie d³oñ na ramieniu ch³opca. – Zgarnê³a j¹ policja … by³a

pijana i zak³óca³a porz¹dek, znaleziono te¿ przy niej narkotyki.

– Zamkn¹ j¹ w wiêzieniu? – Twarz Setha poblad³a.

Pewnie ma doœæ pieniêdzy, ¿eby wyjœæ za kaucj¹.

– Chcesz powiedzieæ, ¿e mo¿e im daæ pieni¹dze i ¿e j¹ wypuszcz¹? – Cam

poczu³, ¿e Seth zaczyna dr¿eæ. – Mimo to, co zrobi³a?

– Nie wiem. Ale przynajmniej wiemy, gdzie teraz jest. Jadê, ¿eby siê z ni¹

spotkaæ.

– Nie. Nie jedŸ tam!

– Seth, rozmawialiœmy ju¿ na ten temat. – Cam pomasowa³ dr¿¹ce ramiê

ch³opca, odwracaj¹c go twarz¹ do siebie. – Jedyn¹ metod¹, ¿eby za³atwiæ to raz

na zawsze, jest dogadanie siê z ni¹.

– Nie wrócê tam – powiedzia³ ze z³oœci¹ Seth. – Nigdy tam nie wrócê.

– Oczywiœcie, ¿e nie wrócisz. – Ethan zdj¹³ z ramienia torbê z narzêdziami,

odstawi³ j¹ na stó³. – Do powrotu Anny mo¿esz przebywaæ z Grace. – Popatrzy³

na Phillipa i Cama. – My zaœ pojedziemy do Hampton.

– A jeœli gliny powiedz¹, ¿e mam wracaæ? Jeœli tu przyjad¹, kiedy was nie

bêdzie, i …

– Seth. – Phillip przykucn¹³ i obj¹³ mocno Setha. – Musisz nam zaufaæ.

Ch³opiec patrzy³ na niego oczami Raya Quinna. Widaæ w nich by³o ³zy i strach.

Po raz pierwszy Phillip nie mia³ najmniejszej w¹tpliwoœci.

– Jesteœ z nami – powiedzia³ spokojnie. – I to siê nie zmieni.

Z d³ugim westchnieniem, Seth pokiwa³ g³ow¹. Nie mia³ wyboru, pozostawa³a

mu tylko wiara. I strach.

– WeŸmiemy mój samochód – oznajmi³ Phillip.

background image

90

– Anna i Grace uspokoj¹ go. – Cam krêci³ siê nerwowo na fotelu d¿ipa.

– Potworny jest ten jego strach. –Ethan rzuci³ okiem na szybkoœciomierz

i stwierdzi³, ¿e Phillip wyci¹ga prawie sto trzydzieœci kilometrów na godzinê. –

¯e te¿ mo¿emy tylko czekaæ i patrzeæ!

– Wrobi³a siê – stwierdzi³ Phillip. – Fakt, ¿e da³a siê aresztowaæ, nie pomo¿e

jej w sprawie przyznania opieki … o ile w ogóle o to wyst¹pi.

– Ona nie chce dzieciaka.

Phillip wymieni³ z Camem krótkie spojrzenie.

– Ona chce forsy. Nie wyciœnie jednak z nas grosza. Natomiast my zadamy

jej parê pytañ. Trzeba z tym skoñczyæ.

„Bêdzie k³ama³a – pomyœla³ Phillip. – Bêdzie k³ama³a, wdziêczy³a siê, ma-

newrowa³a. Myli siê jednak, bardzo siê myli, je¿eli s¹dzi, ¿e zdobêdzie Setha”.

„Wiem, ¿e poradzisz sobie z kolejn¹ przeszkod¹”.

Zacisn¹³ rêce na kierownicy. Patrzy³ przed siebie. Poradzi sobie. W ten czy

w inny sposób.

Z pulsuj¹c¹ od nat³oku myœli g³ow¹, z rozdygotanym ¿o³¹dkiem, Sybill we-

sz³a na posterunek policji. Zadzwoni³a do niej Gloria, zap³akana i zrozpaczona,

b³agaj¹ca o przys³anie pieniêdzy na kaucjê.

Gloria mówi³a, ¿e to pomy³ka, straszne nieporozumienie. Oczywiœcie, a có¿

innego mog³oby to byæ? Przez chwilê chcia³a pos³aæ pieni¹dze poczt¹. Sama nie

wie, co j¹ od tego powstrzyma³o i zmusi³o, by wsiad³a do samochodu i przyjecha-

³a tutaj.

– Jestem tu w sprawie Glorii DeLauter – powiedzia³a do umundurowanego

funkcjonariusza, siedz¹cego za w¹skim, zawalonym papierami kontuarem. – Chcia-

³abym siê z ni¹ widzieæ, jeœli to jest mo¿liwe.

– Pani nazwisko?

– Griffin. Doktor Sybill Griffin. Jestem jej siostr¹. Z³o¿ê za ni¹ kaucjê, ale

…chcia³abym siê z ni¹ zobaczyæ.

– Czy móg³bym zobaczyæ jakiœ pani dokument?

– Oczywiœcie. – Zaczê³a szperaæ w torbie, szukaj¹c portfela. Mia³a spocone

i dr¿¹ce rêce. Policjant czeka³ cierpliwie.

– Mo¿e zechcia³aby pani usi¹œæ? – zaproponowa³, po czym wsta³ z krzes³a

i przeszed³ do s¹siedniego pokoju.

Czu³a suchoœæ w gardle i musia³a napiæ siê wody. Uda³a siê do ma³ej pocze-

kalni, gdzie sta³y obok siebie twarde, plastikowe fotele w martwym be¿owym

kolorze. Pochyli³a siê nad kranem. Ale woda podzia³a³a na jej zmaltretowany

¿o³¹dek jak grad o³owianych kul.

Czy musieli j¹ umieœciæ w celi? O Bo¿e, czy rzeczywiœcie wsadzili jej siostrê

do celi? Czy w³aœnie w takim miejscu musi siê spotkaæ z Glori¹?

Mimo zdenerwowania jej pragmatyczny umys³ analizowa³ sytuacjê. W jaki

sposób Gloria dotar³a do niej? Dlaczego znalaz³a siê tak blisko St Christopher?

Dlaczego jest oskar¿ona o posiadanie narkotyków?

background image

91

W³aœnie dlatego nie wys³a³a pieniêdzy przekazem. Najpierw musi poznaæ

odpowiedŸ.

– Doktor Griffin?

Drgnê³a, wyrwana ze swoich myœli, z szeroko otwartymi oczami, niczym za-

j¹c w œwietle reflektorów. Odwróci³a siê do funkcjonariusza.

– Tak. Czy mogê siê z ni¹ teraz zobaczyæ?

– Bêdê musia³ zatrzymaæ pani torebkê. Wydam pani na ni¹ kwit.

– W porz¹dku.

Wrêczy³a mu j¹, z³o¿y³a podpis we wskazanym miejscu, wziê³a kwit.

– Têdy.

Wskaza³ na boczne drzwi, otworzy³ je, wpuszczaj¹c j¹ do w¹skiego koryta-

rza. Po lewej stronie znajdowa³o siê niedu¿e pomieszczenie, którego jedyne ume-

blowanie stanowi³y stó³ i kilka krzese³. Na jednym z nich, z kajdankami na rê-

kach, siedzia³a Gloria.

W pierwszym momencie Sybill pomyœla³a, ¿e zasz³a pomy³ka. To nie by³a

jej siostra. Przyprowadzili inn¹ kobietê. Ta jest zbyt stara, zbyt kanciasta, ko-

œcista, z ramionami podobnymi do kikutów skrzyde³, kontrastuj¹cymi z piersia-

mi, opiêtymi kusym, wydekoltowanym sweterkiem, pod którym wyzywaj¹co

stercza³y sutki.

Poskrêcan¹ szopê jasnych jak s³oma w³osów przecina³o po œrodku czarne

pasmo, wokó³ ust mia³a g³êbokie bruzdy, a jej wyrachowane oczy by³y równie

ostre jak jej ramiona.

Po chwili te oczy nabra³y wyrazu, a usta zadr¿a³y.

– Syb… – G³os jej za³ama³ siê, gdy wyci¹gnê³a rêkê w b³agalnym geœcie. –

Dziêki Bogu, ¿e jesteœ.

– Gloria. –Szybko post¹pi³a kilka kroków, ujê³a jej dr¿¹c¹ rêkê. – Co siê

sta³o?

– Nie wiem. Nic z tego nie rozumiem. Taka jestem przera¿ona. – Po³o¿y³a

rêkê na stole i zaczê³a g³oœno, rozpaczliwie p³akaæ.

– Uspokój siê. – Sybill usiad³a, objê³a ramieniem siostrê, spogl¹daj¹c jedno-

czeœnie na glinê. – Czy mog³ybyœmy zostaæ same?

– Bêdê tu¿ obok, na zewn¹trz. – Zerkn¹³ szybko na Gloriê. Nie da³ po sobie

poznaæ, ¿e jest zaskoczony zmian¹ jaka zasz³a w tej wrzeszcz¹cej, przeklinaj¹cej

kobiecie, któr¹ doprowadzi³ na posterunek kilka godzin temu.

Wyszed³ i zamkn¹³ drzwi, pozostawiaj¹c je same.

– Daj mi trochê wody.

Sybill wsta³a, podbieg³a do dzbanka z wod¹ i nape³ni³a kartonowy kubek.

Uœcisnê³a rêce siostry, przytrzyma³a je mocno.

– Zap³aci³aœ kaucjê? Czy mo¿emy ju¿ st¹d wyjœæ?

– Zajmê siê wszystkim. Powiedz, co siê sta³o.

– Powiedzia³am, ¿e nie wiem. To przez tego faceta. Czu³am siê samotna. –

Poci¹gnê³a nosem, wziê³a podan¹ przez Sybill chusteczkê. – Rozmawialiœmy przez

chwilê. Chcieliœmy pójœæ na lunch, kiedy pojawi³y siê gliny. On zwia³, a mnie

zgarnêli. To wszystko sta³o siê tak szybko.

background image

92

Ukry³a twarz w d³oniach.

– ZnaleŸli w torebce narkotyki. Musia³ mi je w³o¿yæ. Chcia³am tylko z kimœ

porozmawiaæ.

– W porz¹dku. Jestem pewna, ¿e wszystko to wyjaœnimy. – Sybill chcia³a

wierzyæ Glorii, ale niestety nie mog³a. – Jak siê nazywa³?

– John. John Barlow. Robi³ takie mi³e wra¿enie. Wydawa³o siê, ¿e mo¿na na

nim polegaæ. A ja czu³am siê strasznie nieszczêœliwa. Z powodu Setha. – Opuœci-

³a rêce, jej oczy przybra³y tragiczny wyraz. – Tak strasznie têskniê za moim ma-

³ym ch³opczykiem.

– Wybiera³aœ siê do St Christopher?

Gloria spuœci³a wzrok.

– Pomyœla³am, ¿e mo¿e uda mi siê go zobaczyæ.

– Czy to sugestia adwokata?

– To… – Zawaha³a siê przez chwilê i Sybill poczu³a ostrzegawczy sygna³. –

Nie, ale oni tego nie potrafi¹ zrozumieæ. Chodzi im tylko o pieni¹dze.

– Jak siê nazywa twój adwokat? Zadzwoniê do niego. Mo¿e coœ zrobi, ¿eby

za³agodziæ sprawê.

– On nie jest st¹d. Pos³uchaj, Sybill, chcê po prostu st¹d wyjœæ. Nawet nie

wiesz, jakie to straszne. Ten glina jest tam? – Wskaza³a g³ow¹ na drzwi. – Dobie-

ra siê do mnie.

¯o³¹dek Sybill znowu dawa³ siê jej we znaki.

– Co chcesz przez to powiedzieæ?

– Dobrze wiesz. – Po dotychczasowej rozpaczy nie pozosta³ nawet œlad. –

Maca³ mnie i powiedzia³, ¿e jeszcze wróci. Zgwa³ci mnie.

Sybill zamknê³a oczy, przycisnê³a palcami powieki. Kiedy by³y nastolatka-

mi, Gloria oskar¿y³a o molestowanie wielu ch³opców i mê¿czyzn, w³¹cznie ze

szkolnym psychologiem i wychowawc¹. Nie oszczêdzi³a nawet w³asnego ojca.

– Gloria, nie rób tego. Powiedzia³am, ¿e ci pomogê.

– Kiedy ten bydlak naprawdê obmacywa³ mnie od stóp do g³ów. Gdy tylko

st¹d wyjdê, wniosê skargê. – Zgniot³a papierowy kubek i rzuci³a go za siebie. –

Ma³o mnie obchodzi, czy mi wierzysz, czy nie.

– W porz¹dku, ale na razie wróæmy do sprawy. Sk¹d wiedzia³aœ, gdzie mnie

szukaæ?

– Sk¹d? – Zmuszona by³a opanowaæ siê, by nie zapomnieæ o odgrywanej

roli. – Co masz na myœli?

– Nie powiedzia³am ci, dok¹d siê wybieram. Sk¹d wiedzia³aœ, ¿eby zadzwo-

niæ do hotelu w St Christopher?

To by³ b³¹d, z którego Gloria zda³a sobie sprawê wkrótce po telefonie. Pijana

i wœciek³a nie mia³a gotówki na zap³acenie kaucji. To, co od³o¿y³a na boku, trzy-

ma³a daleko st¹d. Czeka bezpiecznie, a¿ Quinnowie powiêksz¹ sumkê.

Nie zastanawiaj¹c siê, zadzwoni³a do Sybill. Ale od tamtej chwili mia³a

czas na przemyœlenie. Wiedzia³a, ¿e najlepszym sposobem, by podejœæ Sybill,

jest wzbudzenie w niej poczucia winy, zagranie na strunie poczucia odpowie-

dzialnoœci.

background image

93

– Przecie¿ ciê znam. – Uœmiechnê³a siê bezbarwnie. – Wiedzia³am, ¿e gdy

opowiem ci o Sethcie, pomo¿esz mi. Próbowa³am dodzwoniæ siê do ciebie do

domu. Kiedy telefonistka powiedzia³a, ¿e nie ma ciê w mieœcie, wyt³umaczy³am,

¿e jestem twoj¹ siostr¹ i mam bardzo piln¹ sprawê. Podali mi numer hotelu.

– Rozumiem. – By³o to przekonuj¹ce, ca³kiem logiczne. – Zajmê siê kaucj¹,

Gloria, ale pod pewnym warunkiem.

– Tak. – Rozeœmia³a siê. – Jakbym to ju¿ gdzieœ s³ysza³a!

– Potrzebne mi jest nazwisko twojego adwokata, ¿eby siê z nim skontakto-

waæ. Chcê poznaæ aktualn¹ sytuacjê prawn¹ Setha. Chcê, ¿ebyœ ze mn¹ o tym

porozmawia³a. Zjemy razem obiad i wyjaœnisz mi wszystko, co dotyczy Quin-

nów. Wyjaœnisz mi, na jakiej podstawie twierdz¹, ¿e Ray Quinn da³ ci za Setha

pieni¹dze.

– Te bydlaki k³ami¹.

– Pozna³am ich – powiedzia³a spokojnie. – I ich ¿ony. Widzia³am siê z Se-

them. I jakoœ nie mogê pogodziæ tych dwóch wersji: twojej i tego, co zobaczy-

³am.

– Nie wszystko da siê jasno wyt³umaczyæ. Chryste, jesteœ zupe³nie jak nasz

staruszek. – Zaczê³a siê podnosiæ, ¿achnê³a siê na widok kajdanków. – Dwoje

s³awnych doktorów Griffinów.

– To nie ma nic wspólnego z moim ojcem – powiedzia³a spokojnym g³osem

Sybill. – Natomiast wszystko, jak s¹dzê, z twoim.

– Chrzaniê to. – Uœmiech Glorii sta³ siê wulgarny. – I chrzaniê ciebie. Idealna

córeczka, idealna uczennica, idealny pieprzony robot. Zap³aæ tylko tê pieprzon¹

kaucjê. Mam od³o¿one pieni¹dze. Zwrócê ci. Odzyskam dzieciaka bez twojej

pomocy, kochana siostrzyczko. Mojego dzieciaka! Skoro wolisz zasiêgaæ jêzyka

o najbli¿szej krewnej u bandy obcych ludzi, wynoœ siê, sk¹d przysz³aœ. I tak za-

wsze mnie nienawidzi³aœ.

– Nie nienawidzê ciê, Glorio. I nigdy tak nie by³o. Nie zasiêga³am u nikogo

opinii na twój temat. Staram siê tylko zrozumieæ ca³¹ sprawê.

Gloria odwróci³a g³owê, by ukryæ przed Sybill swój triumfalny uœmiech.

W koñcu nacisnê³a odpowiedni guzik.

– Muszê siê st¹d wydostaæ. Muszê siê z tego oczyœciæ. – Uda³a, ¿e g³os siê jej

za³amuje. – Nie mogê ju¿ wiêcej na ten temat rozmawiaæ. Jestem taka zmêczona.

– Pójdê za³atwiæ formalnoœci. S¹dzê, ¿e to nie potrwa d³ugo.

Gdy wsta³a, Gloria ponownie chwyci³a jej rêkê, przycisnê³a do policzka.

– Przepraszam. Bardzo przepraszam za to, co ci nagada³am. Wcale tak nie

myœlê. Jestem po prostu przybita i zagubiona. Czujê siê taka samotna.

– Ju¿ dobrze, dobrze. – Sybill uwolni³a rêkê i na niepewnych nogach pode-

sz³a do drzwi.

Po drugiej stronie, czekaj¹c na za³atwienie formalnoœci zwi¹zanych z kaucj¹,

po³knê³a dwie aspiryny, neutralizuj¹c je œrodkiem zobojêtniaj¹cym kwas. Myœla-

³a, jak bardzo zmieni³a siê Gloria pod wzglêdem wygl¹du. By³a niegdyœ tak œlicz-

n¹ dziewczyn¹, a teraz jakoœ wychud³a, wysch³a. Jednak jak dawniej chcia³a ma-

nipulowaæ ludŸmi, niszczyæ ich.

background image

94

Postanowi³a, ¿e bêdzie nalegaæ, by Gloria zgodzi³a siê na terapiê. A jeœli czêœæ

jej problemu stanowi¹ narkotyki, dopilnuje, by Gloria podda³a siê kuracji odwy-

kowej. Oczywiœcie w takim stanie nie jest zdolna do przejêcia opieki nad m³odym

ch³opcem. Dopóki wiêc Gloria nie dojdzie do siebie, nale¿y zbadaæ dok³adnie

wszystkie mo¿liwoœci i wybraæ najlepsz¹ dla ch³opca.

Oczywiœcie, musi siê spotkaæ z jakimœ adwokatem. Rano znajdzie adwokata

i porozmawia z nim na temat Glorii i Setha.

Bêdzie musia³a stawiæ czo³o Quinnom.

Na myœl o tym znowu poczu³a skurcz ¿o³¹dka. Konfrontacja jest nieunik-

niona.

Potrzebuje czasu, ¿eby dok³adnie przemyœleæ, co powie. Musi przewidzieæ

ich pytania i ¿¹dania, by mieæ na nie w³aœciwe odpowiedzi. Przede wszystkim zaœ

nale¿y zachowaæ spokój i obiektywizm.

Na widok wchodz¹cego do budynku Phillipa poczu³a kompletn¹ pustkê w g³o-

wie. Zamar³a, gdy jego wzrok pad³ na ni¹, gdy zmru¿y³ oczy i przybra³ surowy

wyraz.

– Co tutaj robisz, Sybill?

– Ja … – Czu³a zak³opotanie, wstyd. – Mam sprawê do za³atwienia.

– Naprawdê? – Podszed³ bli¿ej, podczas gdy jego bracia stali za nim w mil-

czeniu. Z jej twarzy wyczyta³ poczucie winy i strach. – Có¿ to za sprawa? – Kiedy

nie odpowiedzia³a, przechyli³ g³owê. – Kim jest dla ciebie Gloria DeLauter?

Zmusi³a siê, by patrzeæ mu prosto w oczy, by odpowiedzieæ jak najbardziej

naturalnym g³osem.

– Jest moj¹ siostr¹.

Spojrza³ na ni¹ z zabójcz¹ wœciek³oœci¹. ¯eby nie uderzyæ Sybill, zacisn¹³

piêœci w kieszeniach.

– Jakie to zabawne, prawda? Ty suko – powiedzia³ œciszaj¹c g³os, a ona po-

czu³a siê tak, jakby j¹ spoliczkowa³. – Pos³u¿y³aœ siê mn¹, ¿eby siê dobraæ do

Setha.

Potrz¹snê³a g³ow¹, ale nie mog³a wydobyæ g³osu, ¿eby zaprzeczyæ jego s³o-

wom. Czy¿ nie mia³ racji? Pos³u¿y³a siê nim, podobnie jak nimi wszystkimi.

– Chcia³am go tylko zobaczyæ. Jest moim siostrzeñcem. Musia³am siê prze-

konaæ, czy nie dzieje mu siê krzywda.

– A gdzie, do jasnej cholery, podziewa³aœ siê przez ostatnie dziesiêæ lat?

Otworzy³a usta, ale zanim zd¹¿y³a coœ wyjaœniæ, przeprosiæ, wyprowadzono

Gloriê.

– Zabierajmy siê st¹d, do jasnej cholery. Postawisz mi drinka, Syb. – Gloria

zarzuci³a na ramiê wiœniow¹ torbê i uœmiechnê³a siê do Phillipa uwodzicielsko. –

Porozmawiamy, o czym zechcesz. Czeœæ, przystojniaku. – Opar³a rêkê na biodrze

i przes³a³a uœmiech wszystkim mê¿czyznom. – Jak leci?

Gdyby nie okolicznoœci, kontrast miêdzy tymi kobietami móg³by byæ nawet

zabawny. Z jednej strony blada i opanowana Sybill, z zaczesanymi do ty³u b³ysz-

cz¹cymi br¹zowymi w³osami, z nie umalowanymi ustami, z podkr¹¿onymi ocza-

mi, ubrana w szary blezer, spodnie i bia³¹ jedwabn¹ bluzkê, z drugiej zaœ strony

background image

95

Gloria, eksponuj¹ca stercz¹ce koœci i przekwit³e okr¹g³oœci w obcis³ych czarnych

d¿insach i wydekoltowanym sweterku, który ods³ania³ rowek jej piersi.

Gloria nie omieszka³a poprawiæ makija¿u; b³yszcz¹ca wiœniowa szminka na

ustach mia³a ten sam kolor, co jej torba, oczy obwiedzione by³a ciemn¹ kresk¹.

Phillip doszed³ do wniosku, ¿e jej wygl¹d odpowiada dok³adnie temu, kim jest.

Starzej¹ca siê kurwa udaj¹ca anio³ka.

Stwierdzi³, ¿e wygl¹da na chor¹, tak jak jego matka, kiedy widzia³ j¹ po raz

ostatni.

Wygrzeba³a z torby wymiêt¹ paczkê, z której wyjê³a papierosa.

– Masz ogieñ, ch³optysiu? – zapyta³a, obracaj¹c go miêdzy palcami.

– Gloria, to jest Phillip Quinn. A to jego bracia, Cameron i Ethan.

– Coœ podobnego! – Uœmiech Glorii sta³ siê zjadliwy i brzydki. – Trzy zaka³y

Raya Quinna. Czego, do diab³a, chcecie?

– Odpowiedzi – odpar³ zwiêŸle Phillip. – Porozmawiajmy na zewn¹trz.

– Nie mam zamiaru z wami rozmawiaæ, a jeœli wykonacie choæ jeden ruch,

który mi nie przypadnie do gustu, zacznê krzyczeæ. Nie brak tu glin. Przekonamy

siê, czy pobyt w wiêzieniu przypadnie wam do gustu.

– Gloria. – Pragn¹c j¹ powstrzymaæ, Sybill po³o¿y³a d³oñ na jej ramieniu. –

Jedynym sposobem wyjaœnienia sobie wszystkiego jest rozs¹dna rozmowa.

– Nie wygl¹daj¹ na takich, którzy by chcieli ze mn¹ rozs¹dnie rozmawiaæ.

Chc¹ mi zrobiæ krzywdê. – Zrêcznie zmieni³a taktykê, objê³a Sybill, przytuli³a siê

do niej. – Bojê siê ich, Sybill, proszê, pomó¿ mi.

– Staram siê, Glorio. Nikt nie zamierza ciê skrzywdziæ. Znajdziemy spokojne

miejsce, gdzie usi¹dziemy sobie i porozmawiamy na ten temat. Bêdê przy tobie.

– Zaraz zwymiotujê. – Gloria cofnê³a siê, z³apa³a siê za brzuch i zniknê³a

w ³azience.

– Ale przedstawienie – stwierdzi³ Phillip.

– Jest rozstrojona. – Sybill z³¹czy³a d³onie, splot³a palce. – Trudno jej bêdzie

dzisiaj rozmawiaæ.

Spojrza³ na ni¹ z nie ukrywanym szyderstwem.

– Jesteœ niewiarygodnie naiwna, albo bierzesz mnie za idiotê.

– Spêdzi³a prawie ca³e popo³udnie w celi. Ka¿dy by³by rozstrojony. Nie mo-

glibyœmy o tym wszystkim porozmawiaæ jutro? Sprawa ci¹gnie siê ju¿ tak d³ugo,

¿e mo¿e poczekaæ jeszcze jeden dzieñ.

– Jeœli ju¿ tu jesteœmy wtr¹ci³ Cam za³atwimy wszystko od razu. Pójdziesz

i j¹ sprowadzisz, czy sam mam to zrobiæ?

– To nie jest w³aœciwa metoda! Chcesz j¹ zastraszyæ? Mnie tak¿e?

– Nie pouczaj mnie – rzek³ Cam, str¹caj¹c z ramienia d³oñ Ethana, który

usi³owa³ go mitygowaæ. – Po tym wszystkim, co zrobi³a Sethowi, nie mo¿emy

mieæ dla niej litoœci.

Niespokojnie spojrza³a za siebie, na umundurowanego funkcjonariusza sie-

dz¹cego za biurkiem.

– Nie s¹dzê, ¿eby komukolwiek z nas zale¿a³o na wywo³aniu awantury na

posterunku policji.

background image

96

– Œwietnie. – Phillip uj¹³ jej ramiê. – WyjdŸmy wiêc i porozmawiajmy.

– Spotkajmy siê jutro. Wyznaczcie godzinê, która wam odpowiada. A ja za-

biorê teraz Gloriê do hotelu.

– Trzymaj j¹ z daleka od St Chris.

Skrzywi³a siê, gdy palce Phillipa zacisnê³y siê boleœnie na jej ramieniu.

– W porz¹dku. Co wiêc sugerujesz?

– Powiem ci, co sugerujê – zacz¹³ Cam, ale Phillip powstrzyma³ go ruchem

rêki.

– Przywieziesz j¹ do biura Anny. O dziewi¹tej. W ten sposób wszystko odbê-

dzie siê przepisowo i w stosownym po temu miejscu, rozumiemy siê?

– Tak. – Odetchnê³a z ulg¹. – Mogê siê na to zgodziæ. Przywiozê j¹. Macie

moje s³owo.

– Nie da³bym z³amanego grosza za twoje s³owo, Sybill. – Phillip przysun¹³

siê bli¿ej. – Ale jeœli tego nie zrobisz, znajdziemy j¹. Co wiêcej, jeœli któraœ z was

zbli¿y siê do Setha, obie wyl¹dujecie w celi. – Puœci³ jej ramiê.

– Bêdziemy na miejscu o dziewi¹tej – powiedzia³a, powstrzymuj¹c siê przed

potarciem bol¹cego ramienia. Odwróci³a siê i posz³a po siostrê do ³azienki.

– Dlaczegoœ, do diab³a, zgodzi³ siê na to? – zapieni³ siê Cam, wychodz¹c za

Phillipem na zewn¹trz. – Mieliœmy j¹ tutaj.

– Jutro wydobêdziemy z niej wiêcej.

– Gówno prawda.

– Phillip ma racjê. – Ethan niechêtnie przysta³ na zmianê planu. – Odbêdzie-

my rozmowê na oficjalnym gruncie. Nie zagalopujemy siê w naszych emocjach.

Tak bêdzie lepiej dla Setha.

– Dlaczego? ¯eby ta suka jego matka i jego zak³amana ciotka mia³y wiêcej

czasu na dogadanie siê i ukartowanie czegoœ? Chryste, kiedy pomyœlê, ¿e Sybill

spêdzi³a dzisiaj dobr¹ godzinê sam na sam z Sethem, chce mi siê …

– Sta³o siê – warkn¹³ Phillip. Krew gotowa³a siê w nim z wœciek³oœci. Zatrza-

sn¹³ z furi¹ drzwi d¿ipa. –Jednak nie dostan¹ Setha w swoje ³apy.

– Nie pozna³ jej – zauwa¿y³ Ethan. – Jakie to dziwne, prawda? Nie wiedzia³,

kim jest Sybill.

– Podobnie jak ja – mrukn¹³ Phillip i uruchomi³ silnik. – Ale teraz ju¿ wiem.

Sybill postanowi³a przede wszystkim nakarmiæ Gloriê gor¹cym posi³kiem,

uspokoiæ j¹ i dok³adnie wybadaæ. Zaledwie kilka domów od posterunku policji

znalaz³y w³osk¹ restauracje.

– Mam cholernie zszarpane nerwy. – Podczas gdy Sybill wje¿d¿a³a na wolne

miejsce na parkingu, Gloria zach³annie zaci¹gnê³a siê papierosem. – Co za bez-

czelnoœæ ze strony tych skurczybyków, ¿eby mnie tak nachodziæ. Czy wyobra¿asz

sobie, co by mi zrobili, gdybym by³a sama?

Sybill jedynie westchnê³a i wysiad³a z samochodu.

– Musisz coœ zjeœæ.

– Tak, jasne. – Gdy wesz³y do œrodka, Gloria prychnê³a pogardliwie na widok

wystroju restauracji. By³a jasna i weso³a, z barwn¹ w³osk¹ ceramik¹, grubymi

background image

97

œwiecami i kraciastym i obrusami na sto³ach. – Wolê stek ni¿ potrawy makaronia-

rzy.

– Bardzo proszê. – Opanowuj¹c z³oœæ, Sybill wziê³a Gloriê za ramiê. Popro-

si³a o stolik na dwie osoby.

– W czêœci dla pal¹cych – dorzuci³a Gloria, wyci¹gaj¹c nastêpnego papiero-

sa w drodze do ha³aœliwej czêœci baru. – D¿in z tonikiem, podwójna porcja.

Sybill potar³a skronie.

– A dla mnie woda mineralna.

– RozluŸnij siê – powiedzia³a Gloria, gdy kelnerka zostawi³a je same. – Wy-

gl¹dasz, jakbyœ potrzebowa³a drinka.

– Prowadzê samochód. A poza tym nie mam ochoty. – Cofnê³a siê przed dy-

mem, którym Gloria dmuchnê³a jej w twarz. – Musimy powa¿nie porozmawiaæ.

– Pozwól, ¿e najpierw siê naoliwiê, dobrze? – Pali³a i lustrowa³a mê¿czyzn

w barze, zabawiaj¹c siê wyszukiwaniem takiego, który nadawa³by siê do pode-

rwania, gdyby nie ta jej beznadziejnie drêtwa siostra.

Ale¿ z tej Sybill nudziara! Zawsze taka by³a, stwierdzi³a, uderzaj¹c palcami

o blat sto³u, nie mog¹c doczekaæ siê tego cholernego drinka. Ale jest po¿yteczna.

Jeœli tylko j¹ umiejêtnie podejœæ, dodaæ do tego du¿o ³ez, zrobi wszystko, co trzeba.

Musi przycisn¹æ Quinnów. To œwietnie, ¿e napatoczy³a siê Sybill. Solidna,

odpowiedzialna doktor Griffin.

– Gloria, nie pytasz o Setha?

– Co u niego?

– Widzia³am go kilka razy, rozmawia³am z nim. Widzia³am jego dom, wi-

dzia³am szko³ê. Pozna³am paru jego przyjació³.

Gloria zmieni³a ton g³osu.

– Jaki on jest? – Zdoby³a siê na niepewny uœmiech. – Czy pyta³ o mnie?

– Jest naprawdê cudowny. I tak urós³ w porównaniu z tym, kiedy go ostatnio

widzia³am.

„¯ar³ za dziesiêciu – przypomnia³a sobie Gloria – i ci¹gle wyrasta³ z ubrania

i z butów. Jakbym mia³a za du¿o pieniêdzy”.

– Nie wie, kim jestem.

– Jak to? – Gdy postawiono na stole szklankê z drinkiem, Gloria rzuci³a siê

na ni¹. – Nie powiedzia³aœ mu?

– Nie, nie powiedzia³am. – Sybill podnios³a wzrok na kelnerkê.

– Wiêc wêszysz tu incognito? Zadziwiasz mnie, Syb.

– Pomyœla³am, ¿e lepiej bêdzie poobserwowaæ sytuacjê, a dopiero potem

zmieniæ dynamikê dzia³ania.

Gloria parsknê³a œmiechem.

– No, nareszcie przemawiasz w³asnym g³osem. Rany, nic siê nie zmieni³aœ.

Obserwowaæ sytuacjê, a potem zmieniæ dynamikê dzia³ania – przedrzeŸni³a Sy-

bill, sil¹c siê na snobistyczny ton g³osu. – Chryste! Sytuacja jest taka, ¿e te skur-

wysyny maj¹ mojego dzieciaka. Grozili mi, a jeden Bóg raczy wiedzieæ, co z nim

wyprawiaj¹. Potrzebujê jakiegoœ kauzyperdê, by go stamt¹d wydosta³.

– Pos³a³am ci pieni¹dze na adwokata – przypomnia³a jej Sybill.

7 – Spokojna przystañ

background image

98

Gloria pomyœla³a, ¿e te piêæ tysiêcy jakoœ przesz³o jej miêdzy palcami. Sk¹d,

do diab³a, mog³a wiedzieæ, ¿e pieni¹dze, które wyci¹gnê³a od Raya, w mig siê

rozejd¹? Mia³a wydatki. Chcia³a siê trochê zabawiæ. Powinna by³a za¿¹daæ dwa

razy tyle! No có¿, wyciœnie je od tych bêkartów, których wychowa³.

– Masz chyba pieni¹dze, które pos³a³am ci na adwokata?

Gloria napi³a siê ze szklanki.

– Tak, dobry adwokat potrafi z cz³owieka wszystko wyssaæ. Hej! – krzyknê-

³a, przywo³uj¹c kelnerkê i pokazuj¹c swoj¹ pust¹ szklankê. – Strzelê jeszcze jed-

nego, dobrze?

– Je¿eli bêdziesz tylko pi³a i nie jad³a, znowu zrobi ci siê niedobrze.

„Akurat – zaœmia³a siê w duchu Gloria i z³apa³a swoj¹ kartê. – Nie zamie-

rzam ju¿ wiêcej wsadzaæ palca do gard³a. Wystarczy ten jeden raz”.

– Maj¹ tu stek Florentine. Mo¿e byæ. Pamiêtasz tamte lato, kiedy staruszek

zabra³ nas do W³och? A tych wszystkich napalonych fagasów na motorowerach?

Bo¿e, ale¿ siê zabawi³am z tym facetem, jak mu tam by³o, Carlo czy Leo? Prze-

myci³am go do sypialni. By³aœ zbyt wstydliwa, ¿eby zostaæ i patrzeæ, spa³aœ wiêc

w saloniku, podczas gdy my przez pó³ nocy uprawialiœmy akrobacje.

Upi³a z nowej szklanki, wznios³a toast.

– Niech ¿yj¹ W³osi!

– Zamówiê linguini z pesto i insalada mista.

– Dla mnie stek, krwisty. – Gloria odda³a kartê, nie patrz¹c na kelnerkê. –

Zrezygnowa³aœ z paszy dla królików? Przez jakiœ czas tylko to jad³aœ, prawda,

Syb? Cztery czy piêæ lat.

– Szeœæ – poprawi³a j¹ Sybill. – W³aœnie mija szeœæ lat, kiedy wróci³am do

domu i stwierdzi³am, ¿e zniknêliœcie z Sethem, razem z czêœci¹ mojego osobiste-

go maj¹tku.

– Och, tak, wybacz. Ciê¿ko jest wychowywaæ samotnie dzieciaka. Zawsze

jest krucho z fors¹.

– Nigdy mi nie mówi³aœ o jego ojcu.

– O czym tu mówiæ? Stare dzieje.

– No dobrze, przejdŸmy do aktualnych wydarzeñ. Muszê znaæ prawdê, ¿eby

umiejêtnie pokierowaæ naszym jutrzejszym spotkaniem z Quinnami.

D¿in z tonikiem chlusn¹³ na stó³.

– Jakim spotkaniem?

– Jedziemy jutro rano do Urzêdu Opieki Spo³ecznej. Trzeba sobie wyjaœniæ

sporo rzeczy, przedyskutowaæ sytuacjê i spróbowaæ znaleŸæ rozwi¹zanie.

– Cholera! Jedyne, czego chc¹, to mnie wypieprzyæ.

– Nie podnoœ g³osu – zmitygowa³a j¹ Sybill. – I wys³uchaj mnie. Jeœli chcesz

stan¹æ na nogi, jeœli chcesz odzyskaæ syna, wszystko musi siê odbyæ spokojnie

i legalnie. Gloria, potrzebujesz pomocy, a ja chcê ci pomóc. Z tego, co widzê, nie

jesteœ w formie, ¿eby zabieraæ teraz Setha.

– Po czyjej ty jesteœ stronie?

– Po jego – powiedzia³a bez chwili zastanowienia. – Jestem po jego stronie

i mam nadziejê, ¿e równie¿ po twojej. Musimy te¿ wyjaœniæ, dzisiejsze zdarzenie.

background image

99

– Ju¿ ci mówi³am, ¿e by³am w z³ym nastroju.

– Œwietnie, ale to jeszcze nie za³atwia problemu. £awa przysiêg³ych nie oka-

¿e wspó³czucia kobiecie, na której ci¹¿y zarzut posiadania narkotyków.

– Coraz lepiej! Mo¿e byœ wyst¹pi³a w charakterze œwiadka i opowiedzia³a im

o moim pod³ym charakterze? Bo przecie¿ tak uwa¿asz, wy wszyscy tak uwa¿acie.

– Proszê ciê, przestañ. – Zni¿aj¹c do szeptu g³os, Sybill pochyli³a siê nad

sto³em. – Robiê wszystko, co mogê. Jeœli chcesz mi dowieœæ, ¿e zale¿y ci na

czymkolwiek, musisz ze mn¹ wspó³pracowaæ, musisz daæ coœ w zamian, Glorio.

– Ty nigdy nie popuszcza³aœ cz³owiekowi.

– Nie rozmawiamy o mnie. Zap³acê koszty s¹dowe, porozmawiam z Opiek¹

Spo³eczn¹, postaram siê, ¿eby Quinnowie zrozumieli, jakie masz prawa. Chcê,

¿ebyœ siê zgodzi³a na kuracjê odwykow¹.

– Na co?

– Za du¿o pijesz.

Parsknê³a œmiechem i ³yknê³a d¿inu.

– Mia³am ciê¿ki dzieñ.

– Mia³aœ przy sobie narkotyki.

– Powiedzia³am, ¿e nie by³y moje.

– Ju¿ raz to s³ysza³am – stwierdzi³a spokojnie Sybill. – Potrzebna ci jest tera-

pia i kuracja. Za³atwiê to, pokryjê koszty. Pomogê ci znaleŸæ pracê, mieszkanie.

– Pod warunkiem, ¿e wszystko odbêdzie siê pod twoje dyktando. – Jednym

ruchem wla³a w siebie resztê d¿inu. – Terapia! Tym s³owem ty i staruszek próbo-

waliœcie rozwi¹zywaæ wszystkie problemy œwiata.

– Takie s¹ warunki.

– A ty re¿yserujesz przedstawienie? Jezu, zamów mi jeszcze jednego drin-

ka. Muszê siê wysikaæ. – Zarzuci³a na ramiê torbê i du¿ymi krokami przemie-

rzy³a bar.

Sybill osunê³a siê na oparcie fotela i zamknê³a oczy. Nie mia³a zamiaru za-

mawiaæ Glorii nastêpnego drinka teraz, kiedy jej siostrze zacz¹³ siê ju¿ pl¹taæ

jêzyk. A zatem musi siê przygotowaæ na kolejn¹ przykr¹ potyczkê.

Aspiryna, któr¹ za¿y³a, niewiele pomog³a. Ból nie ustêpowa³ ani na chwilê.

Uciska³ skronie ¿elazn¹ obrêcz¹. Niczego tak nie pragnê³a, jak wyci¹gn¹æ siê na

miêkkim ³ó¿ku w ciemnym pokoju i zapomnieæ o wszystkim.

Straci³a wszystko w jego oczach. Czu³a wstyd i ¿al. Mo¿e i zas³u¿y³a na po-

gardê, z jak¹ na ni¹ patrzy³. W tej chwili nie by³a w stanie trzeŸwo o tym myœleæ.

Ale by³o jej przykro z tego powodu.

Jeszcze bardziej by³a wœciek³a na siebie. Za to, ¿e pozwoli³a, by sta³ siê on

tak wa¿ny dla niej w tak krótkim czasie. Zna³a go zaledwie od paru dni i nigdy,

ale to nigdy nie zamierza³a siê anga¿owaæ uczuciowo.

Wystarczy³oby kilka wspólnie spêdzonych godzin. Jak siê wiêc sta³o, ¿e sprawy

zasz³y tak daleko?

Wiedzia³a jednak, ¿e kiedy j¹ trzyma³, kiedy pobudza³ jej kr¹¿enie tymi d³u-

gimi, zmys³owymi poca³unkami, pragnê³a znacznie wiêcej. A teraz, kiedy siê wy-

cofa³, czu³a siê ca³kiem rozbita.

background image

100

Nic na to nie poradzi. To oczywiste, ¿e w tej wyj¹tkowej sytuacji nie powinni

byli z Phillipem doprowadziæ do takiej za¿y³oœci. Jeœli maj¹ teraz utrzymywaæ

jakiœ kontakt, to tylko ze wzglêdu na dziecko. Oboje s¹ ludŸmi doros³ymi, bêd¹

siê wiêc zachowywali wobec siebie uprzejmie, ch³odno, lecz rozs¹dnie.

Dla dobra Setha.

Gdy kelnerka poda³a sa³atkê, otworzy³a oczy. By³a z³a widz¹c, ¿e lituje siê

ona nad ni¹.

– Czy coœ jeszcze?

– Nie, dziêkujê. I proszê to zabraæ – doda³a, pokazuj¹c na pust¹ szklankê

Glorii.

Na myœl o jedzeniu buntowa³ siê jej ¿o³¹dek, zmusi³a siê jednak do tego, by

wzi¹æ do rêki widelec. Przez piêæ minut manipulowa³a nim nad sa³atk¹, zerkaj¹c

jednoczeœnie w stronê zaplecza restauracji.

„Pewnie znowu jest chora – pomyœla³a znêkana Sybill. – Trzeba bêdzie tam

pójœæ przytrzymaæ Glorii g³owê, wys³uchaæ jej jêków i posprz¹taæ po niej”.

Przezwyciê¿aj¹c niechêæ i wstyd podnios³a siê i uda³a siê do damskiej toalety.

– Gloria, dobrze siê czujesz? – Przy umywalkach nie by³o nikogo. Z ¿adnej

kabiny nie us³ysza³a odpowiedzi. Zrezygnowana Sybill zaczê³a otwieraæ po kolei

drzwi. – Gloria?

W ostatniej kabinie ujrza³a swój portfel. Le¿a³ otwarty na klapie sedesu. Zdu-

miona chwyci³a go, zajrza³a do œrodka. Zobaczy³a ró¿ne dowody to¿samoœci, karty

kredytowe.

Ale ca³a gotówka zniknê³a, podobnie jak jej siostra.

background image

101

10

Z

bol¹c¹ do nieprzytomnoœci g³ow¹, pragn¹c odpoczynku w samotnoœci, Sybill

otwiera³a hotelowe drzwi. Oby jak najszybciej siêgn¹æ po lekarstwo, po-

gr¹¿yæ siê w ciemnoœci, zapomnieæ o wszystkim, a znajdzie sposób, ¿eby

sobie jakoœ poradziæ z jutrzejszym dniem.

Znajdzie sposób, by stawiæ jutro czo³o Quinnom, samotnie, pomimo sromot-

nej pora¿ki.

Nie uwierz¹, ¿e nie pomog³a Glorii w ucieczce. Ale czy mo¿e im mieæ to za

z³e? Ju¿ i tak maj¹ j¹ za k³amcê i podstêpn¹ ¿mijê. Nawet Seth.

Prawdê mówi¹c, nie lepiej wypada³a we w³asnych oczach.

Otworzy³a zamek i opar³a siê o drzwi nabieraj¹c si³.

Gdy zapali³o siê œwiat³o, wyda³a cichy okrzyk i zas³oni³a rêk¹ oczy.

– Nie, nie myli ciê wzrok – powiedzia³ Phillip, stoj¹c w drzwiach prowadz¹-

cych na taras.

Opuœci³a rêkê, zmuszaj¹c siê do myœlenia. Zauwa¿y³a, ¿e zdj¹³ marynarkê

i krawat, ale poza tym wygl¹da³ tak samo, jak podczas spotkania na posterunku

policji. Uprzejmy, dystyngowany, choæ cholernie z³y.

– Jak tutaj wszed³eœ?

Ch³odny uœmiech sprawi³, ¿e jego oczy przybra³y wygl¹d twardego, zimnego

z³ota. Mia³y kolor ostrego zimowego s³oñca.

– Rozczarowujesz mnie, Sybill. S¹dzi³em, ¿e twoje badania nad … obiektem

uwzglêdni¹ fakt, i¿ jedn¹ z moich pierwszych umiejêtnoœci by³o w³amywanie siê.

Nie poruszy³a siê, sta³a oparta o drzwi.

– By³eœ z³odziejem?

– Miêdzy innymi. Ale nie mówmy o mnie. – Post¹pi³ do przodu i usiad³ na

oparciu sofy, jak jakiœ przyjaciel, który wpad³ z nie zapowiedzian¹ wizyt¹, sado-

wi¹cy siê wygodnie na pogaduszki.

– Fascynujesz mnie. Twoje notatki s¹ niewiarygodnie odkrywcze nawet dla laika.

– Czyta³eœ moje notatki? – Jej wzrok pobieg³ ku biurku. Z powodu przeszy-

waj¹cego bólu g³owy nie mog³a siê nawet zdobyæ na oburzenie, wiedzia³a jednak,

background image

102

¿e musi zareagowaæ. – Nie mia³eœ prawa wchodziæ tu nie proszony. W³amywaæ

siê do mojego komputera i czytaæ moj¹ pracê.

„Tylko tyle? – pomyœla³ Phillip wstaj¹c, by wzi¹æ piwo z barku. – Jaka ona

w³aœciwie jest?”

– Jeœli chodzi o mnie, Sybill, nie poczuwam siê do ¿adnych zobowi¹zañ.

Ok³ama³aœ mnie, pos³u¿y³aœ siê mn¹. Wszystko ukartowa³aœ. Czy¿ nie? Kiedy tak

przypadkowo pojawi³aœ siê w warsztacie, mia³aœ ju¿ gotowy plan.

Im d³u¿ej tak sta³a, wpatruj¹c siê w niego, z twarz¹ pozbawion¹ wyrazu, tym

bardziej zaczyna³ siê irytowaæ.

– Infiltracja obozu wroga. – Odstawi³ z impetem piwo. Stuk szk³a o drewnia-

ny blat by³ dla jej obola³ej g³owy niczym cios siekier¹. – Obserwowanie i sporz¹-

dzanie raportu, przekazanie informacji siostrze. A gdyby przebywanie ze mn¹ mia³o

ci u³atwiæ przekroczenie linii wroga, gotowa by³aœ siê nawet poœwiêciæ. Przespa-

³abyœ siê ze mn¹?

– Nie. – Przycisnê³a rêkê do czo³a i niewiele brakowa³o, by osunê³a siê na

pod³ogê. – Nie mam w zwyczaju …

– Mam wra¿enie, ¿e k³amiesz. – Podszed³ do niej, uj¹³ j¹ za ramiona i pod-

ci¹gn¹³ do góry, a¿ stanê³a na czubkach palców. – S¹dzê, ¿e zrobi³abyœ wszystko.

Po prostu jeszcze jedna lekcja obiektywizmu. Plus korzyœæ z przyjœcia z pomoc¹

kurewskiej siostrzyczce w wyciœniêciu z nas dodatkowych pieniêdzy. Seth tyle

samo dla ciebie znaczy, co dla niej. Jest po prostu œrodkiem do osi¹gniêcia celu.

– Nie, to nie tak … nie mogê myœleæ. – Ból by³ rozdzieraj¹cy. Gdyby jej nie

podtrzymywa³, pad³aby na kolana. – Ja … porozmawiamy o tym jutro. Nie czujê

siê dobrze.

– To tak¿e wasza wspólna cecha z Glori¹. Nie dam siê na to nabraæ, Sybill.

Zaczê³a traciæ przytomnoœæ.

– Przepraszam. Nie mogê wytrzymaæ. Muszê usi¹œæ. Proszê, muszê usi¹œæ.

Spojrza³ na ni¹ uwa¿nie. By³a œmiertelnie blada, gor¹czkowo b³yszcza³y jej

oczy, oddech stawa³ siê coraz szybszy, nierówny. Je¿eli udaje chorobê, Holly-

wood straci³o najwiêksz¹ gwiazdê.

Kln¹c pod nosem, zaci¹gn¹³ j¹ na sofê. Opad³a na poduszki.

Zbyt cierpi¹ca, by czuæ zak³opotanie, zamknê³a oczy.

– W mojej teczce s¹ pigu³ki.

Wzi¹³ czarn¹ teczkê z miêkkiej skóry, zanurzy³ w niej rêkê i odnalaz³ lekarstwo.

– Imitrex? – Popatrzy³ w jej stronê. Le¿a³a z odchylon¹ g³ow¹, z zamkniêty-

mi oczami, z zaciœniêtymi w piêœci d³oñmi na podo³ku, jakby tam koncentrowa³

siê jej ból, który chcia³a uœmierzyæ. – Pigu³ki na najciê¿sz¹ migrenê.

– Tak, biorê je od czasu do czasu. – Postanowi³a siê skoncentrowaæ, zrelak-

sowaæ. Lecz nic nie by³o w stanie z³agodziæ piekielnego bólu. – Powinnam je

nosiæ przy sobie. Gdybym je mia³a, nie by³oby teraz a¿ tak Ÿle.

– Proszê. – Poda³ jej pigu³kê i szklankê wody.

– Dziêkujê. – Z poœpiechu omal nie obla³a siê wod¹. – To chwilê potrwa, ale wolê

pigu³ki ni¿ zastrzyki. – Znowu zamknê³a oczy, modl¹c siê, ¿eby zostawi³ j¹ sam¹.

– Jad³aœ coœ?

background image

103

– Co? Nie. Zaraz bêdzie lepiej.

Wygl¹da³a fatalnie. Powiedzia³ sobie w duchu, ¿e zas³u¿y³a na to, by cier-

pieæ, ale podniós³ jednak s³uchawkê i poprosi³ o po³¹czenie z obs³ug¹.

– Nie mam na nic ochoty.

– Uspokój siê. – Zamówi³ zupê i herbatê, po czym zacz¹³ spacerowaæ po

pokoju.

Czy¿by a¿ tak bardzo pomyli³ siê co do niej? Szybkie i trafne szufladkowanie

ludzi nale¿a³o do jego sprawdzonych umiejêtnoœci. Widzia³ w niej inteligentn¹,

interesuj¹c¹ kobietê. Kobietê z klas¹, poczuciem humoru i z wyrobionym sma-

kiem. Jednak pod polakierowan¹ powierzchni¹ kry³a siê k³amczucha, oszustka

i oportunistka.

Omal nie parskn¹³ œmiechem. To niemal dos³owny opis ch³opca, jakim prze-

sta³ byæ kosztem ¿mudnej, trwaj¹cej po³owê ¿ycia pracy.

– Piszesz, ¿e nie widzia³aœ Setha, odk¹d skoñczy³ cztery lata. Sk¹d wiêc to

nag³e zainteresowanie?

– Myœla³am, ¿e bêdê mog³a pomóc.

– Komu?

Nadzieja, ¿e ból wkrótce minie, da³a jej si³ê, ¿eby otworzyæ oczy.

– Nie wiem. Myœla³am, ¿e bêdê mog³a pomóc jemu i Glorii.

– Jednemu pomog³aœ, innego zrani³aœ. Czyta³em twoje notatki, Sybill. Nie

próbuj mi wmówiæ, ¿e troszczysz siê o niego. „Obiekt jest chyba zdrowy”. To nie

¿aden cholerny obiekt, lecz dziecko.

– Musia³am tak napisaæ dla zachowania obiektywizmu.

– Najwa¿niejsze s¹ ludzkie odruchy.

T¹ celn¹ uwag¹ ugodzi³ j¹ prosto w serce, które równie¿ zaczê³o boleæ.

– Nie znam siê na emocjach. Reakcje i behawioralne wzorce s¹ moj¹ moc-

niejsz¹ stron¹ ni¿ uczucia. Mia³am nadziejê, ¿e uda mi siê zachowaæ pewien dy-

stans do sprawy, by móc j¹ przeanalizowaæ, okreœliæ, co jest najlepsze dla wszyst-

kich zainteresowanych. Nie najlepiej mi to wysz³o.

– Dlaczego nie zainteresowa³aœ siê tym wczeœniej? – dopytywa³ siê. – Dlacze-

go nic nie zrobi³aœ, nie przeanalizowa³aœ sytuacji, kiedy Seth by³ z twoj¹ siostr¹?

– Nie wiedzia³am, gdzie oni s¹. – Westchnê³a i potrz¹snê³a g³ow¹. Nie czas

na usprawiedliwienia, a ten cz³owiek, który wpatruje siê w ni¹ ch³odnym wzro-

kiem, i tak ich nie przyjmie i nie zaakceptuje. – Nigdy te¿ nie przy³o¿y³am siê

solidnie, ¿eby ich odszukaæ. Od czasu do czasu posy³a³am jej pieni¹dze, gdy kon-

taktowa³a siê ze mn¹ i prosi³a o nie. Moje kontakty z Glori¹ najczêœciej nie nale-

¿a³y do przyjemnych.

– Na Boga, Sybill, przecie¿ rozmawiamy teraz o dziecku, a nie o twoich spo-

strze¿eniach na temat siostrzanej rywalizacji.

– Ba³am siê, ¿e siê przywi¹¿ê do Setha – mruknê³a. – Omal siê to nie sta³o, ale

go zabra³a. By³ jej dzieckiem, nie moim. Na nic nie mia³am wp³ywu. Prosi³am,

¿eby pozwoli³a sobie pomóc, ale siê nie zgodzi³a. Wychowywa³a go zupe³nie sama.

Rodzice wyrzekli siê jej. Moja matka nie przyjmuje nawet do wiadomoœci, ¿e ma

wnuka. Wiem, ¿e Glorii nie jest ³atwo.

background image

104

– Mówisz powa¿nie?

– Nie ma nikogo, na kim mog³aby siê oprzeæ – zaczê³a Sybill, po czym, gdy

rozleg³o siê pukanie do drzwi, znowu zamknê³a oczy. – Przykro mi, ale chyba

niczego nie bêdê w stanie prze³kn¹æ.

– Ale¿ bêdziesz.

Phillip otworzy³ kelnerowi drzwi, poprosi³, ¿eby postawi³ tacê na stole przed

sof¹. Odprawi³ go szybko, p³ac¹c mu i daj¹c hojny napiwek.

– Spróbuj trochê zupy – rozkaza³. – Musisz coœ zjeœæ, w przeciwnym razie

zrobi ci siê niedobrze po lekarstwie. Nie mo¿na za¿ywaæ tak silnych œrodków na

pusty ¿o³¹dek. Nie zapominaj, ¿e moja matka by³a lekarzem.

– Ju¿ dobrze. – Powoli nabra³a na ³y¿kê zupy, mówi¹c sobie, ¿e to tylko

kolejne lekarstwo. – Dziêkujê. Jestem pewna, ¿e nie odpowiada ci taka sytuacja.

– Po prostu trudniej jest mi daæ ci kopa, kiedy le¿ysz bez si³. Zjedz, Sybill,

a potem porozmawiamy.

Westchnê³a. Ostrze bólu odrobinê stêpia³o. Mo¿na by³o go znieœæ.

– Chcia³abym bardzo, ¿ebyœ postara³ siê zrozumieæ mój udzia³ w tej sprawie.

Gloria zadzwoni³a do mnie kilka tygodni temu. By³a zrozpaczona, przera¿ona.

Powiedzia³a, ¿e straci³a Setha.

– Straci³a go? – Phillip parskn¹³ krótkim, sarkastycznym œmiechem. – Wy-

borny ¿art!

– Pocz¹tkowo pomyœla³am o porwaniu, ale w koñcu uda³o mi siê wydobyæ z niej

parê szczegó³ów. Wyt³umaczy³a mi, ¿e jest on u twojej rodziny, ¿e zabraliœcie go od

niej. By³a rozhisteryzowana, przera¿ona, ¿e ju¿ go mo¿e nigdy nie odzyska. Nie

mia³a pieniêdzy na adwokata. By³a samotna wobec ca³ego systemu. Pos³a³am jej

pieni¹dze na adwokata i powiedzia³am, ¿e jej pomogê. I ¿eby czeka³a, dopóki siê

z ni¹ nie skontaktujê.

Powoli jej organizm wraca³ do normy, siêgnê³a do koszyczka stoj¹cego obok

talerza, wyjê³a rogalik.

– Postanowi³am przyjechaæ i osobiœcie rozejrzeæ siê w sytuacji. Wiem, ¿e

Gloria nie zawsze mówi ca³¹ prawdê, ¿e potrafi tak naci¹gaæ sprawy, by pasowa³y

do jej wersji. Fakt pozostawa³ jednak faktem: Setha mia³a twoja rodzina, nie ona.

– Chwa³a Bogu.

Wpatrywa³a siê w bu³kê nie wiedz¹c, czy bêdzie w stanie wzi¹æ j¹ do ust

i prze¿uæ.

– Wiem, ¿e stworzyliœcie mu dobry dom, ale ona jest jego matka, Phillipie.

Ma prawo do w³asnego syna.

Z uwag¹ przyjrza³ siê jej.

– I ty w to wszystko wierzysz?

Odzyska³a kolory. Jej oczy wytrzyma³y jego spojrzenie.

– Co masz na myœli?

– Wierzysz, ¿e moja rodzina zabra³a Setha, ¿e pozbawiliœmy dziecka jak¹œ

biedn¹, samotn¹ matkê? W to, ¿e ma adwokata, który robi wszystko, ¿eby przy-

wróciæ jej opiekê nad dzieckiem?

– Jednak Seth jest u was.

background image

105

– Zgadza siê. Bo tu jest jego miejsce i tu pozostanie. Pozwól, ¿e podam ci

kilka faktów. Szanta¿owa³a mojego ojca i sprzeda³a mu Setha.

– Nie w¹tpiê, ¿e wierzysz w to, co mówisz, ale …

– Przedstawiam fakty, Sybill. Nieca³y rok temu Seth mieszka³ w paskudnym

bloku w Baltimore, a twoja siostra szlaja³a siê.

– Szlaja³a siê?

– Na Boga, czy ty nie chodzisz po ziemi? Kurwi³a siê. To nie jest dziwka

o z³otym sercu, ani te¿ zdesperowana samotna matka, robi¹ca wszystko, ¿eby prze-

trwaæ i wy¿ywiæ swoje dziecko. Zaspokaja³a tylko w³asne potrzeby.

Sybill pokrêci³a przecz¹co g³ow¹, chocia¿ musia³a przyznaæ, ¿e jest w tym

jakaœ prawda.

– Nie mo¿esz o tym wszystkim wiedzieæ.

– Mogê. Poniewa¿ mieszkam z Sethem. Rozmawia³em z nim, wys³ucha³em go.

Poczu³a lód w rêkach. ¯eby je ogrzaæ, podnios³a imbryk z herbat¹, nala³a

trochê do fili¿anki.

– Jest jeszcze dzieckiem. Móg³ coœ Ÿle zrozumieæ.

– Pewnie. Wydawa³o mu siê tylko, ¿e sprowadza³a gachów do domu, ¿e pija-

na do nieprzytomnoœci wali³a siê na pod³ogê, a on myœla³, ¿e umar³a. Wydawa³o

mu siê, ¿e go t³uk³a gdy by³a wœciek³a.

– Bi³a go? – Fili¿anka zazgrzyta³a o spodek.

– Bi³a. Bez powodu i bynajmniej nie na ¿arty. Piêœciami, pasem, wierzchem

d³oni. Dosta³aœ kiedyœ piêœci¹ w twarz? – Wysun¹³ swoj¹ piêœæ i przystawi³ j¹ do

jej twarzy. – WyobraŸ to sobie. Dodaj do tej piêœci alkohol i narkotyki, a zoba-

czysz, jak szybko i z jak¹ si³¹ uderza. Przeszed³em przez to.

Cofn¹³ rêkê, spojrza³ jej w oczy.

– Moja matka wola³a herê, czyli heroinê, jeœli nie wiesz, ¿e tak j¹ nazywaj¹.

Kiedy nie wziê³a swojej dzia³ki, wola³em siê trzymaæ jak najdalej od niej. Wiem,

co to znaczy, gdy rozwœcieczona matka wymachuje piêœciami. – Znowu spojrza³

spod oka na Sybill. – Twoja siostra nie bêdzie ju¿ mia³a okazji biæ Setha.

– Ja … Potrzebna jest jej terapia. Nie mia³am … By³ w dobrej formie, kiedy

go widzia³am. Gdybym wiedzia³a, ¿e go maltretuje …

– To jeszcze nie wszystko. Mówisz, ¿e dzieciak dobrze wygl¹da? Niektórzy

klienci Glorii byli tego samego zdania.

Kolory, które powróci³y na jej policzki, znowu zniknê³y.

– Nie! – Potrz¹saj¹c g³ow¹, odsunê³a siê od niego gwa³townie i poderwa³a

siê na nogi. – Nie, nie wierzê! To ohydne! To niemo¿liwe!

– Nie robi³a nic, ¿eby temu przeciwdzia³aæ. – Nie zwracaj¹c uwagi na jej

blade policzki, naciska³ dalej. Bez litoœci. – Nie wykona³a jednego gestu, ¿eby go

uchroniæ. Seth by³ zdany tylko na siebie. Ucieka³, chowa³ siê przed nimi. Wcze-

œniej czy póŸniej znalaz³by siê taki, przed którym by siê nie opêdzi³.

– To niemo¿liwe. Nie mog³a tak post¹piæ.

– Mog³a … zw³aszcza, gdy mia³a z tego parê dodatkowych dolców. Trwa³o

to miesi¹ce, zanim pozwoli³ siê nam dotkn¹æ w najbardziej zwyczajny sposób.

Dot¹d miewa koszmary. A gdy siê wspomni imiê jego matki, a¿ serce krwawi na

background image

106

widok strachu, który pojawia siê w jego oczach. Oto jak wygl¹da sytuacja, doktor

Griffin.

– Bo¿e! S¹dzisz, ¿e przyjmê to wszystko do wiadomoœci? ¯e uwierzê, i¿ jest

do tego zdolna? – Przycisnê³a rêkê do serca. – Wychowywa³am siê z ni¹, a ciebie

znam zaledwie od tygodnia.

– S¹dzê, ¿e ju¿ mi uwierzy³aœ – powiedzia³ po chwili. – Jesteœ bystra i na tyle

spostrzegawcza, by odró¿niæ prawdê od k³amstwa.

Z przera¿eniem stwierdzi³a, ¿e chyba ma racjê.

– Jeœli to prawda, to dlaczego odpowiednie w³adze nie zrobi³y nic w tej spra-

wie? Dlaczego nikt mu nie pomóg³?

– Sybill, czy¿byœ tak d³ugo przebywa³a na swoich niebotycznych wy¿ynach,

¿e nawet nie wiesz, jak wygl¹da ¿ycie na ulicy? Ilu jest na niej takich Sethów?

Ten system zdaje egzamin od czasu do czasu, dla wybranych i szczêœliwców. Mnie

on nic nie da³. Podobnie jak Sethowi. Wszystko zawdziêczam Rayowi i Stelli

Quinnom. I w³aœnie nieca³y rok temu mój ojciec zap³aci³ twojej siostrze pierwsz¹

ratê za dziesiêcioletniego ch³opca. Sprowadzi³ go do domu, zapewni³ mu ¿ycie,

przyzwoite ¿ycie.

– Ona powiedzia³a … ona powiedzia³a, ¿e zabra³ Setha.

– Zabra³! Dziesiêæ tysiêcy za pierwszym razem, potem kilka podobnych wy-

p³at. W marcu napisa³a do niego, ¿¹daj¹c ca³ej sumy. Sto piêædziesi¹t tysiêcy w go-

tówce i zniknie!

– Sto … – By³a przera¿ona, zamurowa³o j¹, kurczowo chwyta³a siê konkret-

nych faktów. – Napisa³a list?

– Czyta³em go. By³ w samochodzie ojca, kiedy zgin¹³ w wypadku. Wraca³

z Baltimore. Wyczyœci³ prawie co do grosza swoje bankowe konta. Podejrzewam,

¿e zd¹¿y³a ju¿ wiêkszoœæ przepuœciæ. Napisa³a do nas jakieœ dwa miesi¹ce temu,

¿¹daj¹c dalszych pieniêdzy.

Odwróci³a siê, podesz³a wolnym krokiem do drzwi na taras i otworzy³a je.

Gwa³townie potrzebowa³a powietrza i ³yka³a je jak wodê.

– Mam przyj¹æ do wiadomoœci, ¿e Gloria zrobi³a to wszystko i ¿e g³ównym

motywem jej postêpowania by³y pieni¹dze?

– Pos³a³aœ jej pieni¹dze na adwokata. Jak siê nazywa? Dlaczego dot¹d nie

skontaktowa³ siê z naszym prawnikiem?

Zacisnê³a powieki. A wiêc zosta³a oszukana?.

– Zrobi³a unik, kiedy j¹ o to zapyta³am. Z pewnoœci¹ nie ma adwokata, jest

te¿ ma³o prawdopodobne, by kiedykolwiek zamierza³a szukaæ ich rady.

– No có¿, nie jesteœ szybka – w jego g³osie pobrzmiewa³ wyraŸny sarkazm –

ale wreszcie zaskoczy³aœ.

– Chcia³am jej wierzyæ. W dzieciñstwie nigdy nie by³yœmy sobie bliskie, a wina

le¿a³a po obu stronach. Mia³am nadziejê, ¿e jej pomogê, a tak¿e Sethowi. Myœla-

³am, ¿e to w³aœciwa droga.

– A ona to wykorzysta³a.

– Czu³am siê odpowiedzialna. Moja matka jest nieugiêta w tej sprawie. Gnie-

wa siê na mnie, ¿e tu przyjecha³am. Gdy Gloria skoñczy³a osiemnaœcie lat, matka

background image

107

wyrzek³a siê jej. Gloria utrzymywa³a, ¿e by³a molestowana przez szkolnego wy-

chowawcê. Zawsze twierdzi³a, ¿e j¹ molestuj¹. Dosz³o do strasznej awantury miê-

dzy ni¹ i matk¹, a nastêpnego dnia Gloria opuœci³a dom. Zabra³a trochê bi¿uterii

matki, kolekcjê monet ojca, trochê gotówki. Nie mia³am od niej wiadomoœci przez

blisko piêæ lat. To by³o piêæ lat prawdziwej ulgi. – Nienawidzi³a mnie – powie-

dzia³a spokojnie Sybill i dalej wpatrywa³a siê w œwiat³a na wodzie. – Zawsze,

odk¹d siêgam pamiêci¹. Niewa¿ne, co zrobi³am – czy walczy³am z ni¹, czy ustê-

powa³am, pozwala³am jej robiæ, na co mia³a ochotê – nienawidzi³a mnie. Lepiej

by³o trzymaæ siê od niej z daleka. Po prostu nic do niej nie czu³am. Równie¿ teraz

nie mogê wykrzesaæ do niej uczucia. To musi byæ jakaœ skaza – wyszepta³a. –

Mo¿e obci¹¿enie dziedziczne. – Uœmiechnê³a siê blado. – Mo¿na by któregoœ

dnia przeprowadziæ interesuj¹ce badania.

– Nigdy jej nie rozszyfrowa³aœ, nie wiedzia³aœ, co robi?

– Nie. Tak oto wygl¹da moja wychwalana zdolnoœæ obserwacji! Przepraszam,

Phillipie. Jest mi strasznie przykro z powodu wszystkiego, co zrobi³am i czego

nie zrobi³am. Przysiêgam, ¿e nie przyjecha³am tutaj, by skrzywdziæ Setha. I dajê

ci s³owo, ¿e zrobiê wszystko, co w mojej mocy, ¿eby pomóc. Gdybym mog³a

pojechaæ rano do Opieki Spo³ecznej, porozmawiaæ z Ann¹, z twoj¹ rodzin¹! Gdy-

byœ siê zgodzi³, chcia³abym zobaczyæ siê z Sethem, postaraæ siê mu wyt³umaczyæ.

– Nie zabierzemy go do biura Anny. Nie pozwolimy Glorii zbli¿yæ siê do niego.

– Jej tam nie bêdzie.

Zamruga³ oczami.

– S³ucham?

– Nie wiem, gdzie jest. – Roz³o¿y³a bezradnie rêce. – Obieca³am, ¿e j¹ przy-

wiozê. I mia³am taki zamiar.

– Pozwoli³aœ jej odejœæ? Do diab³a!

– Nie … nie zrobi³am tego celowo. – Opad³a na sofê. – Zabra³am j¹ do re-

stauracji. Chcia³am, ¿eby coœ zjad³a, chcia³am z ni¹ porozmawiaæ. Pi³a du¿o i by-

³a bardzo mêcz¹ca. Powiedzia³am, ¿e musimy to wszystko wyjaœniæ, ¿e mamy

rano spotkanie. Postawi³am kilka warunków …

– Jakich warunków?

– ¯e potrzebna jest jej fachowa porada, ¿e powinna przejœæ kuracjê odwyko-

w¹. Musi stan¹æ na nogi, zanim zechce odzyskaæ Setha. Uda³a siê do damskiej

toalety, a kiedy nie wróci³a, posz³am jej szukaæ.

Podnios³a rêce i opuœci³a je bezradnie.

– Znalaz³am swój portfel. Musia³a go wyj¹æ z mojej torby. Zostawi³a mi tyl-

ko karty kredytowe – doda³a z wymuszonym uœmiechem. – Wiedzia³a, ¿e je od

razu uniewa¿niê. Wziê³a tylko gotówkê. Nie pierwszy raz mnie okrad³a, a jednak

znów czujê siê zaskoczona. – Westchnê³a. – JeŸdzi³am, szukaj¹c jej prawie dwie

godziny. Nie wiem, gdzie jest. Nie wiem te¿, jakie s¹ jej zamiary.

– NieŸle ciê za³atwi³a!

– Jestem doros³a, sama za siebie odpowiadam. Ale Seth, jeœli choæby czêœæ

z tego, co mi opowiedzia³eœ, jest prawd¹, znienawidzi mnie. Rozumiem to i mu-

szê siê z tym pogodziæ. Chcia³abym tylko móc z nim pomówiæ.

background image

108

– To bêdzie zale¿a³o od niego.

– Uczciwie stawiasz sprawê. Muszê przejrzeæ kartotekê, wszystkie dokumenty.

– Splot³a palce. – Zdajê sobie sprawê, ¿e mo¿esz za¿¹daæ, abym przed³o¿y³a na-

kaz z s¹du, wola³abym jednak tego unikn¹æ. Lepiej to sobie u³o¿ê, gdy ujrzê wszyst-

ko czarno na bia³ym.

– To nie takie proste, gdy w grê wchodz¹ ludzkie ¿ycie i odczucia. Wtedy nic

nie jest bia³e ani czarne.

– Mo¿e nie, ale potrzebne mi s¹ fakty, dokumentacja, raporty. Gdy je dosta-

nê, gdy siê przekonam, ¿e najlepiej bêdzie pozostawiæ Setha wam, na zasadzie

legalnego sprawowania opieki albo adopcji, zrobiê wszystko, co w mojej mocy,

¿eby w tym dopomóc.

Wiedzia³a, ¿e musi teraz naciskaæ. Musi nalegaæ, ¿eby da³ jej jeszcze jedn¹

szansê.

– Jestem psychologiem i rodzon¹ ciotk¹ Setha. Myœlê, ¿e moja opinia mo¿e

zawa¿yæ na werdykcie s¹du.

Stara³ siê spojrzeæ na ni¹ obiektywnie. Te szczegó³y, które dorzuci³a, mog¹

pomóc w zakoñczeniu spraw po ich myœli.

– Porozmawiam o tym z rodzin¹. Ale chyba nie wszystko jeszcze do ciebie

dotar³o, Sybill. Ona nie bêdzie walczy³a o Setha. Nigdy nie mia³a zamiaru o niego

walczyæ. Potrzebny jest jej, ¿eby wyci¹gn¹æ wiêcej pieniêdzy. Ale nie dostanie

ju¿ wiêcej ani centa.

– A zatem jestem zbyteczna.

– Byæ mo¿e. – Wsta³ przeszed³ siê kilka kroków. – Jak siê czujesz?

– Lepiej. Dziêkujê ci. Przykro mi, ¿e tak siê rozklei³em, ale migrena to strasz-

na rzecz.

– Czêsto j¹ miewasz?

– Kilka razy do roku. Zwykle siêgam natychmiast po lekarstwo i wtedy nie

jest tak Ÿle. Wychodz¹c dzisiaj rano nie pomyœla³am o tym.

– Tak, wyci¹ganie siostry z wiêzienia za kaucj¹ musi byæ niez³¹ rozryw-

k¹. – Spojrza³ na ni¹ ponownie z umiarkowan¹ ciekawoœci¹. – Ile to koszto-

wa³o?

– Ustalono kaucjê na piêæ tysiêcy.

– NieŸle, mo¿esz siê chyba z nimi po¿egnaæ.

– Pieni¹dze nie s¹ wa¿ne.

– A co jest? – Zatrzyma³ siê, odwróci³ w jej stronê. – Co jest dla ciebie wa¿-

ne, Sybill?

– Zakoñczenie tego, co rozpoczê³am. Jeœli nawet nie potrzebujesz mojej po-

mocy.

– Gdy siê oka¿e, ¿e Seth nie zechce ciê widzieæ, ani z tob¹ rozmawiaæ, to nic

z tego. Koniec, kropka. Wystarczy mu ju¿ to, co ma.

Nie podda³a siê, wyprostowa³a ramiona, poprawi³a siê.

– Niezale¿nie od wszystkiego, zamierzam tu zostaæ, dopóki nie zapadnie de-

cyzja s¹du. Nie mo¿esz mnie zmusiæ do wyjazdu, Phillipie. Mo¿esz utrudniæ mi

¿ycie, ale nie wyjadê, dopóki nie bêdê usatysfakcjonowana.

background image

109

– To prawda, ¿e mogê utrudniæ ci ¿ycie. Mogê nawet sprawiæ, ¿e stanie siê

nieznoœne dla ciebie. W³aœnie siê nad tym zastanawiam. – Pochyli³ siê i chwyci³

j¹ mocno za podbródek. – Przespa³abyœ siê ze mn¹?

– Bior¹c pod uwagê okolicznoœci, traktujê to jak pytanie retoryczne.

– A ja nie. Odpowiedz.

Spojrza³a mu w oczy. To by³a kwestia dumy. Czu³a, ¿e zachowa³a jej trochê,

¿e jej godnoœæ pozosta³a nietkniêta.

– Tak. – Widz¹c, jak zapalaj¹ mu siê oczy, cofnê³a siê. – Ale nie z powodu

Setha czy Glorii. Przespa³abym siê z tob¹, poniewa¿ pragnê³am ciê. Poniewa¿

poci¹ga³eœ mnie, a kiedy przebywa³am w pobli¿u ciebie, moje w³asne priorytety

schodzi³y na dalszy plan.

– Twoje priorytety schodzi³y na dalszy plan. – Wsun¹³ rêce w kieszenie. –

Chryste, ale z ciebie numer! I uwa¿asz, ¿e w takiej dziecinnej postawie jest coœ

intryguj¹cego?

– To nie jest dziecinna postawa. Zapyta³eœ mnie, wiêc odpowiedzia³am uczci-

wie. I, jak mo¿e zauwa¿y³eœ, w czasie przesz³ym.

– Muszê siê wiêc zastanowiæ nad czymœ innym. A gdybym tak chcia³ zamie-

niæ to na czas teraŸniejszy? Tylko mi nie mów, ¿e to pytanie retoryczne, Sybill –

uprzedzi³ j¹, kiedy otwiera³a usta. – Bo potraktujê to jako wyzwanie. Gdybyœmy

wyl¹dowali dzisiaj w ³ó¿ku, jutro nie przepadalibyœmy za bardzo za sob¹.

– Nie przepadam za tob¹ nawet dzisiaj.

– A zatem oboje znajdujemy siê w tym samym punkcie, kochanie. – Wzru-

szy³ ramionami. – Spotykamy siê u Anny w biurze. Jeœli o mnie chodzi, mo¿esz

przejrzeæ ca³¹ dokumentacjê … w³¹cznie z listami siostry i jej szanta¿em. Co do

Setha, nie mogê niczego obiecaæ. Gdybyœ zaœ próbowa³a dotrzeæ do niego za

naszymi plecami, gorzko po¿a³ujesz.

– Nie groŸ mi.

– Nie gro¿ê, przedstawiam fakty. To twoja rodzina uwielbia groŸby. – Jego

uœmiech by³ cierpki, pozbawiony cienia humoru. – Quinnowie obiecuj¹ i dotrzy-

muj¹ s³owa.

– Nie jestem Glori¹.

– Nie, ale musimy siê jeszcze przekonaæ, kim jesteœ. O dziewi¹tej – doda³. –

Pewnie zechcesz jeszcze rzuciæ okiem na swoje notatki. Mo¿e znajdziesz w nich coœ

interesuj¹cego, wa¿nego z psychologicznego punktu widzenia, i mo¿e w trakcie czy-

tania zastanowisz siê, dlaczego wy¿ej cenisz postawê obserwatora ni¿ uczestnika.

Przeœpij siê – doda³, podchodz¹c do drzwi. – Musisz mieæ rano trzeŸwy umys³.

– Phillipie! – Rozgniewana, podnios³a siê z sofy i poczeka³a a¿ odwróci siê, sta-

nie plecami do otwartych drzwi. – Jak to dobrze, ¿e nie poszliœmy ze sob¹ do ³ó¿ka!

Popatrzy³ na ni¹ zdziwiony i rozbawiony.

– Kochanie, nawet nie wiesz, jak bardzo jestem ci wdziêczny.

Lekko zatrzasn¹³ za sob¹ drzwi.

background image

110

11

T

rzeba by³o powiadomiæ Setha. Nie mo¿na tego przed nim ukrywaæ, s¹ prze-

cie¿ rodzin¹. Uzgodnili, ¿e Ethan i Grace przywioz¹ go do domu.

– Nie powinniœmy byli spuszczaæ jej z oczu. – Cam, z rêkami w kiesze-

niach, z oczami zimnymi jak g³az, przemierza³ kuchniê. – Bóg raczy wiedzieæ,

dok¹d siê wynios³a, i zamiast dowiedzieæ siê czegoœ od niej, ustaliæ cokolwiek,

nie mamy nic.

– Niezupe³nie – rzek³a Anna parz¹ca kawê. – Bêdê mia³a w aktach raport

policji. Przecie¿ nie móg³byœ jej porwaæ z posterunku, Cameronie, ani zmusiæ jej

do mówienia.

– By³oby to o wiele lepsze ni¿ przygl¹danie siê, jak odp³ywa w sin¹ dal.

– W najlepiej pojêtym interesie Setha, wszystko musi odbyæ siê oficjalnie

i przepisowo.

– A czy zdajesz sobie sprawê, co poczuje Seth, kiedy siê o tym dowie? Uwa-

¿asz, ¿e bêdzie mu lepiej, kiedy siê dowie, ¿e mieliœmy w garœci Gloriê, ale dla

jego dobra nic nie zrobiliœmy?

– Coœ zrobiliœcie. – Poniewa¿ Anna rozumia³a jego rozgoryczenie i zawód,

stara³a siê zachowaæ spokój. – Uzgodniliœcie, ¿e spotkacie siê z ni¹ w moim biu-

rze. A jeœli nie dotrzyma umowy, tym gorzej dla niej.

– Nie bêdzie jej tam jutro. Ale przyjdzie Sybill.

– I co, mamy jej uwierzyæ na s³owo? – warkn¹³ Cam. – Jak dot¹d tylko k³a-

ma³a.

– Nie widzia³eœ jej dzisiaj wieczorem – powiedzia³ na wszelki wypadek Phil-

lip. – A ja widzia³em.

– Wszyscy dobrze wiemy, na co tam patrzysz, brachu.

– Przestañcie. – Poniewa¿ zaciskali ju¿ piêœci i mierzyli siê wzrokiem, Anna

wkroczy³a natychmiast miêdzy nich. – Nie bêdziecie jak idioci t³ukli siê w tym

domu. Nikomu nie przyjdzie nic z tego, ¿e sobie do³o¿ycie. Nale¿y stworzyæ zwarty

front. Seth tego potrzebuje – doda³a, rozdzielaj¹c ich na si³ê na dŸwiêk otwiera-

background image

111

nych frontowych drzwi. – A teraz siadajcie. Natychmiast siadajcie! – syknê³a przez

zêby. W jej g³osie s³ychaæ by³o nie znosz¹c¹ sprzeciwu stanowczoœæ.

Nie spuszczaj¹c z siebie wzroku, oci¹gaj¹c siê, Cam i Phillip usiedli wreszcie

na krzes³ach. Wszed³ Seth, któremu towarzyszy³y radoœnie merdaj¹ce ogonami psy.

– Czeœæ, co tu siê dzieje? – Jego radosny uœmiech ulotni³ siê w mgnieniu oka.

¯ycie w atmosferze gwa³townie zmieniaj¹cych siê humorów Glorii nauczy³o go

b³yskawicznego orientowania siê w sytuacji.

Cofn¹³ siê o krok i zamar³, kiedy wchodz¹cy tu¿ za nim Ethan po³o¿y³ mu na

ramieniu rêkê.

– Pachnie tu kaw¹ – powiedzia³ zdawkowo, nie zdejmuj¹c rêki z ramienia

Setha, pozbawiaj¹c go czêœciowo swobody ruchu, czêœciowo zaœ dodaj¹c mu

wsparcia.

– Wyjmê fili¿anki. – Grace szybko ich wyminê³a i podesz³a do kredensu.

Wiedzia³a, ¿e lepiej bêdzie zaj¹æ czymœ mê¿a. – Seth, chcesz colê?

– Co tu siê sta³o? – Poczu³, ¿e ma sztywne wargi i lodowate rêce.

– ¯eby ci to wyjaœniæ, potrzeba trochê czasu. – Anna podesz³a do niego,

po³o¿y³a d³onie na jego policzkach. Stwierdzi³a, ¿e teraz nale¿y przede wszyst-

kim wymazaæ ten strach z jego oczu. – Ale nie ma powodu, ¿ebyœ siê niepokoi³.

– Znowu za¿¹da³a pieniêdzy? Wybiera siê tutaj? Wypuœcili j¹ z wiêzienia?

– Nie. PodejdŸ tu i siadaj. Wyjaœnimy ci wszystko. – Pokrêci³a g³ow¹ nie

pozwalaj¹c Camowi otworzyæ ust, porozumia³a siê wzrokiem z Phillipem, popy-

chaj¹c przy tym Setha do sto³u. Uzna³a, ¿e Phillip ma informacje z pierwszej rêki.

Najlepiej, jeœli to wyjdzie od niego.

Od czego tu zacz¹æ? Phillip przejecha³ d³oni¹ po w³osach.

– Seth, czy wiesz cokolwiek na temat rodziny matki?

– Nie. Zwykle opowiada³a mi bzdury. Raz powiedzia³a, ¿e jej rodzice byli

bardzo bogaci, ale umarli, a jakiœ cwany adwokat ukrad³ wszystkie pieni¹dze.

Kiedy indziej mówi³a, ¿e jest sierot¹ i ¿e uciek³a z domu zastêpczego, poniewa¿

jej ojciec próbowa³ j¹ zgwa³ciæ. Albo te¿, ¿e jej matka jest gwiazd¹ filmow¹,

która odda³a j¹ do adopcji, ¿eby nie niszczyæ swojej kariery. Zawsze krêci³a.

Mówi¹c to, spogl¹da³ na zebranych przy stole, próbuj¹c wyczytaæ coœ z ich

twarzy.

– Kogo by to mog³o obchodziæ? – zapyta³, nie zwracaj¹c uwagi na colê, któr¹

postawi³a przed nim Grace. – Kogo, do diab³a, mog³oby to obchodziæ? Nikogo,

a gdyby ktoœ by³, wycisnê³aby tylko od nich pieni¹dze.

– Jest ktoœ taki i rzeczywiœcie wyciska³a od niego pieni¹dze. –Phillip mówi³

spokojnym, opanowanym g³osem. – Dowiedzieliœmy siê dzisiaj, ¿e ma rodziców,

a tak¿e siostrê.

– Nie chcê mieæ z nimi do czynienia. – Zerwa³ siê z krzes³a, czuj¹c, ¿e dzieje

siê coœ niedobrego. – Nie znam ich. Nie muszê przenosiæ siê do nich.

– Nie, nie musisz. – Phillip uj¹³ Setha za ramiê. – Ale musisz o tym wiedzieæ.

– Nie chcê. – Odszuka³ wzrokiem Cama, spojrza³ nañ b³agalnie. – Nie chcê

o tym wiedzieæ. Powiedzia³eœ, ¿e bêdê móg³ zostaæ. Powiedzia³eœ, ¿e nie ma ta-

kiej si³y, która mog³aby to zmieniæ.

background image

112

Camowi na widok tak bezgranicznej rozpaczy w oczach Setha krwawi³o ser-

ce. Czuj¹c jednak, na co siê zanosi, stanowczym ruchem wskaza³ rêk¹ na krzes³o.

– Siadaj. Zostajesz tu i nic tego nie zmieni. Ucieczka niczego nie za³atwi.

– Rozejrzyj siê dooko³a, Seth – odezwa³ siê ³agodnym tonem Ethan. – Masz

przed sob¹ piêæ osób i wszyscy s¹ po twojej stronie.

Chcia³ w to wierzyæ. Nie wiedzia³, jak im wyt³umaczyæ, ¿e o wiele ³atwiej

jest wierzyæ w k³amstwa i groŸby ni¿ w obietnice.

– Co macie zamiar zrobiæ? Jak mnie znaleŸli?

– Kilka tygodni temu Gloria zatelefonowa³a do siostry – zacz¹³ Phillip, kiedy

Seth znowu usiad³. – Pamiêtasz jej siostrê?

– Nikogo nie pamiêtam – mrukn¹³ Seth.

– No wiêc zdaje siê, ¿e wymyœli³a na u¿ytek siostry specjaln¹ wersjê, mó-

wi¹c, ¿e ukradliœmy jej ciebie.

– Niech siê zesra!

– Seth! – Anna spiorunowa³a go wzrokiem, od którego a¿ siê skrêci³ ze wstydu.

– Wy³udzi³a od siostry pieni¹dze na adwokata – ci¹gn¹³ Phillip. – Podobno

by³a za³amana i przera¿ona, poniewa¿ jej groziliœmy. Potrzebne jej by³y pieni¹-

dze, by móc ciê odzyskaæ.

Seth otar³ usta wierzchem d³oni.

– I ona to kupi³a? Musi byæ kompletn¹ idiotk¹!

– Mo¿liwe. A mo¿e jest naiwna. W ka¿dym razie nie kupi³a tego bezkrytycz-

nie. Chcia³a siê przekonaæ na w³asne oczy i przyjecha³a do St Chris.

– Ona tu jest? Nie chcê jej widzieæ. Nie chcê z ni¹ rozmawiaæ.

– Ju¿ to zrobi³eœ. Siostr¹ Glorii jest Sybill.

Seth zrobi³ wielkie oczy, jego zaró¿owione z wœciek³oœci policzki poblad³y.

– To niemo¿liwe. Ona jest doktorem, pisze ksi¹¿ki.

– Niemniej jednak jest jej siostr¹. Kiedy Cam, Ethan i ja pojechaliœmy do

Hampton, zastaliœmy j¹ tam.

– Widzieliœcie j¹? Widzieliœcie Gloriê?

– Tak, widzieliœmy j¹. Nie przejmuj siê. – Phillip po³o¿y³ rêkê na zesztywnia-

³ej d³oni Setha. – Sybill równie¿ tam by³a. Wp³aca³a kaucjê. W ten sposób wszystko

siê wyda³o.

– To k³amczucha – g³os Setha za³ama³ siê. – Tak jak Gloria. Jest cholern¹

k³amczuch¹.

– Pozwól mi skoñczyæ. Umówiliœmy siê, ¿e spotkamy siê z nimi rano, w biu-

rze Anny. Potrzebne nam s¹ fakty, Seth – doda³, gdy ch³opiec wyrwa³ rêkê. – To

jedyny sposób, ¿eby z tym raz na zawsze skoñczyæ.

– Nie idê.

– Decyzja nale¿y do ciebie. Wszystko wskazuje na to, ¿e Gloria nie zjawi siê.

Widzia³em siê niedawno z Sybill i wiem, ¿e Gloria jej nawia³a.

– Odesz³a. – Ulga i nadzieja walczy³a o lepsze ze strachem. – Znowu odesz³a?

– Na to wygl¹da. Zabra³a pieni¹dze z portfela Sybill i ulotni³a siê. – Phillip popa-

trzy³ na Ethana, który na tê nowinê zareagowa³ gestem pe³nym rezygnacji. – Sybill

bêdzie rano w biurze Anny. S¹dzê, ¿e powinieneœ udaæ siê z nami, porozmawiaæ z ni¹.

background image

113

– Nie mam jej nic do powiedzenia. Nie znam jej. Nic mnie nie obchodzi.

Niech siê wynosi i zostawi mnie w spokoju.

– Ona ciê nie skrzywdzi, Seth.

– Nienawidzê jej. Jest pewnie taka sama jak Gloria, tylko udaje inn¹.

Phillip pomyœla³ o poczuciu winy, widocznym na twarzy Sybill. Nie zamie-

rza³ jednak nalegaæ.

– Ta decyzja nale¿y do ciebie. Ale powinieneœ zobaczyæ siê z ni¹ i pos³uchaæ,

co ma do powiedzenia. Mówi, ¿e widzia³a ciê tylko raz w ¿yciu. Gloria przyje-

cha³a do Nowego Jorku i przez jakiœ czas mieszkaliœcie razem z Sybill. Mia³eœ

oko³o czterech lat.

– Nie przypominam sobie. – Jego zaciêta twarz nie wyra¿a³a ¿adnych emocji.

– Zatrzymywaliœmy siê w wielu miejscach.

– Seth, ja wiem, ¿e to nie wygl¹da na uczciw¹ grê – Grace siêgnê³a przez stó³,

by dodaj¹cym otuchy gestem pog³askaæ zaciœniête w piêœci rêce ch³opca – ale

twoja ciotka mo¿e okazaæ siê pomocna. Bêdziemy tam z tob¹ wszyscy.

Cam dostrzeg³ odmowê w oczach Setha i tak¿e pochyli³ siê do przodu.

– Quinnowie nie cofaj¹ siê przed walk¹. – Odczeka³, a¿ Seth podniesie g³owê

i spojrzy mu w oczy. – Dopóki jej nie wygraj¹.

Duma i strach, ¿e mo¿e okazaæ siê niegodnym nazwiska, które mu dali, spra-

wi³y, ¿e wyprostowa³ ramiona.

– Pojadê, ale cokolwiek ona powie, bêdzie to dla mnie gówno warte. – Z roz-

gor¹czkowanymi oczami, jakby siê nad czymœ zastanawia³, odwróci³ siê do Phil-

lipa. – Spa³eœ z ni¹?

– Seth! – G³os Anny by³ ostry jak uderzenie w policzek.

Mo¿e Phillip w pierwszym odruchu powiedzia³by ch³opcu, ¿e nic mu do tego,

ale po krótkim namyœle uzna³, ¿e nie mo¿na go tak zbywaæ.

– Nie, nie spa³em.

Seth wzruszy³ ramionami.

– To ju¿ coœ.

– Ty jesteœ dla mnie najwa¿niejszy. – Zobaczy³ jak Seth zdumiony zamruga³

oczami. – Nic i nikt tego nie zmieni.

Seth poczu³, jak spod ciep³ej warstwy wzruszenia przebija paskudne uczucie

wstydu.

– Przepraszam – wymamrota³ nie podnosz¹c g³owy i wpatruj¹c siê w swoje

rêce.

– Œwietnie. – Phillip ³ykn¹³ kawy, która zd¹¿y³a ju¿ wystygn¹æ w fili¿ance. –

Dowiemy siê, co ma nam do powiedzenia, a potem us³yszy nasze zdanie. A prze-

de wszystkim twoje, zacznijmy od tego.

Nie wiedzia³a, co powie. Czu³a siê chora i rozbita w œrodku. Pozosta³oœci po

migrenie przypomina³y kaca i zaæmiewa³y jej umys³, podczas gdy perspektywa

stawienia czo³a Quinnom, a tak¿e Sethowi, sprawia³a, ¿e nerwy jej by³y napiête

do granic wytrzyma³oœci.

8 – Spokojna przystañ

background image

114

Musz¹ j¹ nienawidziæ. W¹tpi³a bardzo, czy mog¹ czuæ dla niej wiêksz¹ pogardê

od tej, jak¹ ¿ywi³a do siebie. Je¿eli to, co powiedzia³ Phillip, jest prawd¹ – narkotyki,

bicie, mê¿czyŸni – pope³ni³a wobec swego siostrzeñca œmiertelny grzech zaniechania.

Nie mo¿e od nich us³yszeæ nic gorszego ponad to, co sobie sama powtarza³a

podczas niekoñcz¹cej siê, bezsennej nocy. Kiedy wje¿d¿a³a na parking Biura

Opieki Spo³ecznej, by³a chora na myœl o tym, co j¹ czeka.

„Wszystko wskazuje na to, ¿e bêdzie paskudnie” – pomyœla³a, przekrêcaj¹c

lusterko wsteczne i starannie maluj¹c usta.

„Potrafiê stawiæ im czo³o – przekonywa³a siebie. – Zachowam chocia¿ po-

zorny spokój, niezale¿nie od tego, co bêdê czu³a w œrodku”. Latami uczy³a siê tej

formy obrony. Wynios³oœæ i obojêtnoœæ za wszelka cenê, byle przetrwaæ.

Prze¿yje wiêc i to. A jeœli w jakiœ sposób pomo¿e Sethowi, warto odnieœæ

nawet tych kilka ran.

Wysiad³a z samochodu – spokojna, opanowana kobieta w eleganckim kostiu-

mie z czarnego jedwabiu. W³osy upiê³a w g³adki wêze³, mia³a delikatny i nieska-

zitelny makija¿.

Tylko jej ¿o³¹dek by³ jak otwarta i rozpalona rana.

Wesz³a do holu. W poczekalni by³o ju¿ pe³no ludzi. W ramionach kobiety

o zmêczonych oczach, nieustannie kwili³o dziecko. Mê¿czyzna w tweedowej ko-

szuli i d¿insach siedzia³ z ponur¹ min¹, ze zwieszonymi miêdzy kolanami zaci-

œniêtymi d³oñmi. Dwie inne kobiety siedzia³y w rogu. Matka i córka, jak wydedu-

kowa³a Sybill. M³odsza kobieta wtuli³a g³owê w ramiê starszej i cicho roni³a ³zy

z podbitych piêœciami oczu.

Sybill odwróci³a siê.

– Doktor Griffin – poda³a nazwisko recepcjonistce. – Jestem umówiona z Ann¹

Spinelli.

– Tak, czeka na pani¹. W g³êbi korytarza, drugie drzwi po lewej.

– Dziêkujê. – Sybill zacisnê³a d³oñ na pasku torby i energicznym krokiem

ruszy³a w stronê gabinetu Anny.

Kiedy stanê³a w drzwiach, ujrza³a ich wszystkich. Zjawili siê w komplecie,

czekali. Anna siedzia³a za biurkiem i przegl¹da³a otwarty dokument. Wygl¹da³a

bardzo elegancko w granatowym blezerze, z upiêtymi do góry w³osami.

Grace siedzia³a splót³szy d³onie z Ethanem. Cam sta³ w w¹skim oknie i wy-

gl¹da³, zaœ Phillip siedzia³ i przegl¹da³ magazyn.

Miêdzy nimi siedzia³ Seth. Wpatrywa³ siê w pod³ogê, mia³ zas³oniête rzêsa-

mi oczy, zaciœniête wargi i opuszczone ramiona.

Zdoby³a siê na odwagê i zaczê³a pierwsza mówiæ. Phillip uniós³ g³owê i przy-

gwoŸdzi³ j¹ wzrokiem. Tym jednym d³ugim spojrzeniem ostrzeg³ j¹, ¿e nie ma co

liczyæ na pob³a¿anie, ¿e od wczoraj nic siê nie zmieni³o. Pokonuj¹c wewnêtrzne

dr¿enie, przechyli³a na bok g³owê, daj¹c mu znaæ, ¿e rozumie.

– Chwileczkê, doktor Griffin – powiedzia³ i natychmiast oczy wszystkich

skierowa³y siê na ni¹.

Poczu³a siê wyja³owiona i przygwo¿d¿ona, podjê³a jednak ostatni¹ próbê

wkroczenia na teren opanowany przez Quinnów.

background image

115

– Dziêkujê, ¿e zechcieliœcie siê ze mn¹ spotkaæ.

– Och, ca³a przyjemnoœæ po naszej stronie. – G³os Cama by³ niebezpiecznie

s³odki. Zauwa¿y³a jak jego rêka powêdrowa³a na ramiê Setha. By³ to w³adczy,

a zarazem asekuruj¹cy gest.

– Ethanie, móg³byœ zamkn¹æ drzwi? – Anna skrzy¿owa³a rêce nad otwartym

dokumentem. – Proszê usi¹œæ, doktor Griffin.

A wiêc nie bêd¹ ju¿ sobie mówiæ po imieniu. Zniknê³a ca³a przyjazna, kobie-

ca atmosfera, któr¹ stwarzaj¹ przytulne kuchnie i stoj¹ce na ogniu rondle.

Godz¹c siê z tym, Sybill zajê³a wolne miejsce naprzeciwko biurka Anny.

Po³o¿y³a na kolanach torbê, œciskaj¹c j¹ zwiotcza³ymi palcami, a nastêpnie spo-

kojnie, z wahaniem, za³o¿y³a nogê na nogê.

– Zanim zaczniemy, chcia³abym coœ powiedzieæ. – Kiedy Anna skinieniem

g³owy wyrazi³a zgodê, Sybill odwróci³a siê i spojrza³a na Setha. Siedzia³ z wbi-

tym w pod³ogê wzrokiem. – Nie przyjecha³am tu, ¿eby ciê skrzywdziæ, Seth, ani

¿eby ciê unieszczêœliwiæ. Jest mi przykro, ¿e tak wysz³o. Je¿eli ¿ycie z Quinnami

jest tym, czego pragniesz, dopilnujê, ¿ebyœ móg³ z nimi zostaæ.

Podniós³ lekko g³owê. Jego spojrzenie by³ zadziwiaj¹co dojrza³e i zimne.

– Nie potrzebujê twojej pomocy.

– A jednak mo¿e bêdziesz jej potrzebowa³ – powiedzia³a pó³g³osem, po czym

odwróci³a siê w stronê Anny. – Nie wiem, gdzie jest Gloria. Przykro mi, bo da³am

s³owo, ¿e przyprowadzê j¹ tutaj. Up³ynê³o bardzo du¿o czasu od naszego ostatnie-

go spotkania i … nie zdawa³am sobie sprawy, jak bardzo jest niezrównowa¿ona.

– Niezrównowa¿ona – parskn¹³ Cam. – Dobre sobie!

– Skontaktowa³a siê z tob¹ – powiedzia³a Anna, rzucaj¹c mê¿owi ostrzegaw-

cze spojrzenie.

– Tak, kilka tygodni temu. By³a wytr¹cona z równowagi, twierdzi³a, ¿e ukra-

dziono jej Setha i ¿e potrzebuje pieniêdzy na adwokata, poniewa¿ zamierza wal-

czyæ o syna. P³aka³a histerycznie. B³aga³a mnie o pomoc. Wydoby³am z niej tyle

informacji, ile zdo³a³am. Gdzie jest Seth i u kogo mieszka. Pos³a³am jej piêæ ty-

siêcy dolarów. Kiedy wczoraj rozmawia³am z Glori¹, dosz³am do wniosku, ¿e

ona nie ma ¿adnego adwokata. Zawsze by³a zdoln¹ aktork¹. Zapomnia³am o tym,

albo te¿ podœwiadomie wola³am o tym nie pamiêtaæ.

– Czy zdawa³aœ sobie sprawê z tego, ¿e bierze narkotyki?

– Tak¿e nie, a¿ do wczoraj. Kiedy j¹ zobaczy³am i kiedy z ni¹ rozmawia³am,

sta³o siê dla mnie jasne, ¿e na obecnym etapie nie jest zdolna wzi¹æ odpowie-

dzialnoœci za dziecko.

– Ona nie chce ¿adnej odpowiedzialnoœci za dziecko – skomentowa³ Phillip.

– To ty tak uwa¿asz – odpar³a ch³odno Sybill. – Podkreœlasz, ¿e chce pieniê-

dzy. Wiem, ¿e pieni¹dze s¹ wa¿ne dla Glorii. Wiem tak¿e, ¿e ma swoje humory,

ale trudno mi uwierzyæ, ¿e zrobi³a to wszystko, o czym mówicie.

– Chcesz dowodów? – Cam wysun¹³ siê do przodu. Ju¿ nie skrywa³ wœciek³o-

œci. – Proszê bardzo, s³odziutka. Poka¿ jej listy, Anno.

– Cam, siadaj na miejsce. – Rozkaza³a stanowcza Anna. Po chwili zwróci³a

siê do Sybill: – Czy poznasz pismo siostry?

background image

116

– Myœlê, ¿e tak.

– Mam tutaj kopiê listu znalezionego w samochodzie Raya Quinna po wy-

padku, w którym zgin¹³, a tak¿e jeden list, który przys³a³a nam niedawno.

Wyjê³a je z kartoteki i poda³a Sybill.

Czyta³a z przera¿eniem:

„Quinn, doœæ tej zabawy, skoro tak strasznie chcesz mieæ dzieciaka, pora,

¿ebyœ za niego zap³aci³. Sto piêædziesi¹t tysi¹czków to uczciwa cena za takiego

fajnego ch³opca, jak Seth”.

O Bo¿e! Dobry Bo¿e!

List do Quinnów po œmierci Raya nie by³ wcale lepszy.

„Mieliœmy z Rayem umowê. Je¿eli postanowiliœcie go zatrzymaæ … bêdê po-

trzebowa³a wiêcej pieniêdzy”.

Sybill zdo³a³a opanowaæ dr¿enie r¹k, ale nie mog³a nic zrobiæ, ¿eby zatrzy-

maæ krew, która odp³ynê³a z jej policzków.

– Wziê³a te pieni¹dze?

– Profesor Quinn przekaza³ czeki na nazwisko Glorii DeLauter, dwa po dzie-

siêæ tysiêcy dolarów, jeden na piêæ. – Anna mówi³a jasno i bez emocji. – W koñcu

ubieg³ego roku przywióz³ Setha DeLauter do St Christopher. List, który trzymasz,

ma datê z dziesi¹tego marca. Nastêpnego dnia profesor Quinn zgromadzi³ gotów-

kê, na któr¹ z³o¿y³y siê pieni¹dze z obligacji, jakieœ oszczêdnoœci, pobra³ tak¿e

znaczn¹ sumê z konta bankowego. Dwunastego marca oznajmi³ Ethanowi, ¿e ma

sprawê do za³atwienia w Baltimore. Zgin¹³ w drodze powrotnej w wypadku sa-

mochodowym. W portfelu mia³ nieco ponad czterdzieœci dolarów. ¯adnych in-

nych pieniêdzy nie znaleziono.

– Obieca³, ¿e tam nie wrócê – rozleg³ siê st³umiony g³os Setha. – By³ przy-

zwoitym facetem. Obieca³, a ona wiedzia³a, ¿e zap³aci.

– Chcia³a wiêcej? Od ciebie, od was wszystkich.

– I przeliczy³a siê. – Phillip opar³ plecy o krzes³o i bacznie obserwowa³ Sybill.

Poza bladoœci¹ nie dostrzeg³ ¿adnych oznak wzburzenia. – Nie wydusi z nas grosza.

Mo¿e nam groziæ, ile chce, ale nic z nas nie wydusi, podobnie jak nie dostanie Setha.

– A to jest kopia listu, który napisa³am do Glorii DeLauter – doda³a Anna. –

Informujê j¹, ¿e Seth znajduje siê pod opiek¹ Biura Opieki Spo³ecznej, ¿e biuro

prowadzi dochodzenie w sprawie molestowania dziecka. Jeœli pani siostra wje-

dzie na teren hrabstwa, otrzyma nakaz ograniczaj¹cy jej swobodê poruszania siê,

a tak¿e odpowiednie ostrze¿enie.

– By³a wœciek³a – odezwa³a siê Grace. – Zadzwoni³a do domu od razu po

otrzymaniu listu od Anny. Grozi³a. Powiedzia³a, ¿e chce pieniêdzy, a jeœli ich nie

dostanie, zabierze Setha. Powiedzia³am jej, ¿e nic z tego. – Wzrok Grace zatrzy-

ma³ siê na Sethcie. – On jest teraz nasz.

Sprzeda³a swojego syna! Sybill nie by³a w stanie o niczym innym myœleæ.

By³o tak, jak powiedzia³ Phillip. Wszystko by³o tak, jak powiedzia³.

– Przyznano wam czasowe prawo na sprawowanie opieki.

– Wkrótce bêdzie to ju¿ sta³e prawo – poinformowa³ j¹ Phillip. – Zamierza-

my tego dopilnowaæ.

background image

117

Sybill od³o¿y³a papiery na biurko Anny. Czu³a w œrodku zimno, przeraŸliwe zim-

no, splot³a jednak palce na torebce i z najwiêkszym spokojem zwróci³a siê do Setha.

– Czy bi³a ciê?

– Nie twój zakichany interes.

– Odpowiedz na pytanie, Seth – nakaza³ Phillip. – Opowiedz swojej ciotce,

jak ci siê ¿y³o z jej siostr¹.

– Zgoda, w porz¹dku. Oczywiœcie, wali³a mnie, gdzie popad³o i kiedy chcia-

³a. Mia³em fart, jeœli by³a za bardzo pijana albo naæpana, ¿eby mi zrobiæ krzywdê.

Poza tym zwykle udawa³o mi siê uciec. – Wzruszy³ ramionami, jak gdyby nie

mia³o to dla niego wielkiego znaczenia. – Czasami dopada³a mnie przez zasko-

czenie. Pewnie wtedy, kiedy nie dosta³a za numer swej dzia³ki. Budzi³a mnie i t³u-

k³a. Albo wrzeszcza³a.

Sybill chcia³a oddaliæ od siebie ten obraz, tak jak odwróci³a siê w poczekalni

od nieszczêœliwych i zrozpaczonych nieznanych jej ludzi. Mimo to nie spuszcza-

³a wzroku z Setha.

– Dlaczego nikogo nie powiadomi³eœ, dlaczego nie zwróci³eœ siê do nikogo

o pomoc?

– Na przyk³ad do kogo? Do glin? Powiedzia³a, ¿e gliny sobie ze mn¹ pora-

dz¹. ¯e wyl¹dujê w poprawczaku i jakiœ ch³opak zrobi ze mn¹ to, co chcieli

robiæ ze mn¹ niektórzy jej faceci. I ¿e jak stamt¹d wyjdê, mogê siê nie pokazy-

waæ w domu.

– Ok³amywa³a ciê – powiedzia³a ³agodnym g³osem Anna, podczas gdy Sybill

nie mog³a znaleŸæ ani jednego s³owa. – Policja by ci pomog³a.

– Ona wiedzia³a? O tych mê¿czyznach, którzy próbowali … ciê dotkn¹æ? –

wyksztusi³a Sybill.

– Jasne, uwa¿a³a to za œwietn¹ zabawê. Kiedy jest pijana, traci rozum.

Czy ten potwór, o którym w tak obojêtny sposób opowiada ch³opiec, jest jej

siostr¹?

– W jaki sposób … czy wiesz, dlaczego postanowi³a skontaktowaæ siê z pro-

fesorem Quinnem?

– Nie, nic o tym nie wiem. Któregoœ dnia schla³a siê i zaczê³a coœ mówiæ, ¿e

trafi³a na ¿y³ê z³ota. Zniknê³a na parê dni.

– Zostawi³a ciê samego? – Sybill nie potrafi³aby powiedzieæ, dlaczego po

wszystkim, co us³ysza³a, tak to j¹ przerazi³o.

– Te¿ coœ, potrafiê siê sob¹ zaj¹æ. Kiedy wróci³a, œpiewa³a z radoœci. Powie-

dzia³a, ¿e wreszcie na coœ siê przydam. Mia³a pieni¹dze, poniewa¿ wysz³a i bez

¿adnych kantów zdoby³a du¿¹ porcjê narkotyków. Przez parê dni by³a na haju.

Potem przyjecha³ Ray. Powiedzia³, ¿e mogê siê z nim zabraæ. Pomyœla³em naj-

pierw, ¿e jest jak ci faceci, których sprowadza³a do domu. Mogê jednak teraz

powiedzieæ, ¿e myli³em siê. Wygl¹da³ na smutnego i zmêczonego.

Odnotowa³a, ¿e zmieni³ mu siê g³os, sta³ siê ³agodny. A wiêc i on go op³akuje!

– Zaczê³a siê do niego dowalaæ, a on by³ tym najwyraŸniej zaskoczony. Nie

krzycza³, nic z tych rzeczy, ale po jego oczach by³o widaæ, ¿e czuje siê nieswojo.

Kaza³ jej siê zabieraæ. Mia³ przy sobie pieni¹dze, powiedzia³, ¿e jeœli chce je

background image

118

dostaæ, ma mu daæ spokój. Wziê³a je. Powiedzia³ mi, ¿e ma dom nad wod¹, psa,

i ¿e bêdê móg³ tam zamieszkaæ, je¿eli zechcê. I ¿e nikt nie bêdzie mi dokucza³.

– Pojecha³eœ z nim?

– By³ stary – powiedzia³ Seth, wzruszaj¹c ramionami. – Pomyœla³em, ¿e uciek-

nê, gdyby chcia³ ze mn¹ kombinowaæ. Ale jemu mo¿na by³o zaufaæ. By³ przy-

zwoitym facetem. Powiedzia³, ¿e nigdy nie wrócê do tego, co by³o. I nie wróci-

³em. Niewa¿ne, co siê stanie, i tak nie wrócê. A do ciebie nie mam zaufania. –

Znowu popatrzy³ na ni¹ doros³ym wzrokiem. – Poniewa¿ sk³ama³aœ, udawa³aœ

kogo innego. A wszystko po to, ¿eby nas szpiegowaæ.

– Masz racjê. – To przyznanie siê do w³asnych grzechów by³o najtrudniejsz¹

rzecz¹, jak¹ kiedykolwiek zrobi³a. – Nie masz powodu, ¿eby mi ufaæ. Nie pomo-

g³am ci przed laty w Nowym Jorku. Nie chcia³am o niczym wiedzieæ. Tak by³o

³atwiej. A kiedy wróci³am pewnego dnia do domu i nie zasta³am ju¿ was, równie¿

nie zrobi³am niczego. Powiedzia³am sobie, ¿e to nie moja sprawa, ¿e nie jestem

za ciebie odpowiedzialna. To by³o z mojej strony tchórzostwo.

Nie chcia³ jej wierzyæ, nie chcia³ s³uchaæ przeprosin, zacisn¹³ d³onie w piêœci.

– I nadal to nie jest twoja sprawa.

– Ona jest moj¹ siostr¹. I tego nie mogê zmieniæ. – Poniewa¿ widok pogardy

w jego oczach sprawia³ jej ból, odwróci³a siê do Anny. – Jak mogê pomóc? Czy

mam z³o¿yæ oœwiadczenie na twoje rêce? Porozmawiaæ z waszym adwokatem?

Mam dyplom psychologa i jestem siostr¹ Glorii. Przypuszczam, ¿e moja opinia

mo¿e mieæ jakiœ wp³yw na decyzjê s¹du.

– Z pewnoœci¹ – powiedzia³a pó³g³osem Anna. – Ale to nie bêdzie dla ciebie

³atwe.

– Nic do niej nie czujê, ale wcale nie jestem z tego zadowolona. Czu³am siê

za ni¹ odpowiedzialna, ale to tak¿e minê³o. A choæ Seth wola³by, ¿eby by³o ina-

czej, jestem jego ciotk¹. I zamierzam pomóc.

Podnios³a siê z miejsca. Spojrza³a w oczy zebranym w pokoju osobom.

– Jest mi strasznie przykro. Wiem, ¿e przeprosiny na nic siê nie zdadz¹. Nie

mam nic na swoje usprawiedliwienie. Nie w¹tpiê, ¿e najw³aœciwszym miejscem

dla Setha jest to, w którym czuje siê szczêœliwy. Jeœli pozwolicie mi zebraæ myœli,

dam wam oœwiadczenie na piœnie.

Wysz³a bez poœpiechu. Musia³a odetchn¹æ œwie¿ym powietrzem.

– Mo¿e pocz¹tek mia³a nienajlepszy, ale chyba to naprawi³a. – Cam wsta³

z miejsca i du¿ymi krokami chodzi³ po pokoju. – Jestem pewien, ¿e nie bêdzie jej

³atwo otrz¹sn¹æ siê z tego.

– Te¿ tak s¹dzê – powiedzia³a pó³g³osem Anna. By³a wytrawnym obserwato-

rem, a instynkt jej podpowiada³, ¿e Sybill tylko pozornie wydawa³a siê tak spokoj-

na. – Nie ulega w¹tpliwoœci, ¿e jest po naszej stronie i ¿e to bardzo pomo¿e sprawie.

Mo¿e nie by³oby Ÿle, gdybyœmy porozmawia³y z ni¹ w cztery oczy. Phillipie, skon-

taktuj siê z adwokatem, wyjaœnij mu sytuacjê i dowiedz siê, czy bêdzie chcia³ w³¹-

czyæ jej zeznanie.

– Dobrze, zajmê siê tym. – Zaduma³ siê i z kwaœn¹ min¹ przygl¹da³ siê swo-

im palcom, którymi stuka³ o kolana. – Nosi w albumie fotografiê Setha.

background image

119

– Co? – zdziwi³a siê Anna.

– Wczoraj wieczorem, zanim wróci³a do hotelu, szpera³em trochê w jej rze-

czach. – Uœmiechn¹³ siê blado, po czym, gdy jego oburzona szwagierka a¿ zam-

knê³a oczy, wzruszy³ ramionami. – Czu³em siê trochê jak za dawnych czasów.

Zrobi³a to zdjêcie, kiedy Seth by³ ma³y.

– I co z tego? – zapyta³ Seth.

– To, ¿e jest to jedyne zdjêcie, jakie znalaz³em. Swoj¹ drog¹ niewykluczone,

¿e Sybill coœ wie na temat powi¹zañ Glorii z tat¹. Poniewa¿ nie mo¿emy zapytaæ

o to Glorii, powinniœmy zapytaæ Sybill.

– Obawiam siê – odezwa³ siê z wahaniem Ethan – ¿e jeœli nawet coœ wie,

bêdzie to wersja Glorii. Nie wierz jej zbyt pochopnie.

– Nie dowiemy siê, co jest faktem, a co fikcj¹ – zauwa¿y³ Phillip – dopóki jej

nie zapytamy.

– O co? – rozleg³ siê g³os Sybill, która wróci³a do pokoju, spokojnie zamyka-

j¹c za sob¹ drzwi.

– O powód, dla którego Gloria upatrzy³a sobie naszego ojca. – Phillip pod-

niós³ siê z krzes³a i ich oczy znalaz³y siê na jednym poziomie. – Dlaczego wie-

dzia³a, ¿e zap³aci, by chroniæ Setha?

– Seth powiedzia³, ¿e by³ to przyzwoity cz³owiek. Czy trzeba czegoœ wiêcej?

– Przyzwoici ludzie nie miewaj¹ pozama³¿eñskich przygód z dwa razy m³od-

szymi od siebie kobietami i nie odchodz¹, porzucaj¹c poczête z tego zwi¹zku

dziecko – powiedzia³ z gorycz¹ Phillip. – Nie przekonasz nas, ¿e Ray sypia³ z twoj¹

siostr¹ za plecami naszej matki, a nastêpnie porzuci³ w³asnego syna.

– Co? – Sybill bezwiednie wyci¹gnê³a rêkê i z³apa³a go za ramiê. By³a zbul-

wersowana tym, co us³ysza³a, a zarazem chcia³a, przytrzymaæ siê kogoœ, bo za-

krêci³o siê jej g³owie. – Oczywiœcie, ¿e nie. Powiedzia³eœ, ¿e nie wierzysz, by

Gloria i wasz ojciec …

– Ale inni tak mówi¹.

– Jak mog³o wam przyjœæ coœ takiego do g³owy?

– Wystarczy pos³uchaæ, co mówi¹ w miasteczku. – Phillip patrzy³ na ni¹ przez

zmru¿one oczy. – To ona zasia³a podejrzenie. To ona twierdzi³a, ¿e j¹ molesto-

wa³, a potem zaczê³a go szanta¿owaæ, sprzeda³a mu jego syna. – Odwróci³ siê do

Setha i ujrza³ oczy Raya Quinna. – Nadal twierdzê, ¿e to jest k³amstwo.

– Oczywiœcie, ¿e to jest k³amstwo. Potworne k³amstwo.

Zdesperowana postanowi³a, ¿e przynajmniej tê jedn¹ rzecz zrobi tak, jak na-

le¿y. Podesz³a do Setha, ukucnê³a przed nim. Tak bardzo chcia³a go wzi¹æ za

rêkê, powstrzyma³a siê jednak, gdy ch³opiec cofn¹³ siê przed ni¹.

– Ray Quinn nie by³ twoim ojcem, Seth. By³ twoim dziadkiem. Gloria jest

jego córk¹.

Zadr¿a³y mu wargi, a ciemnoniebieskie oczy zaszkli³y siê.

– Moim dziadkiem?

– Tak. Szkoda, ¿e nie dowiedzieliœcie siê o tym, zanim on … – Potrz¹snê³a

g³ow¹, wyprostowa³a siê. – Nie mia³am pojêcia, ¿e mo¿e z tego wynikn¹æ takie

nieporozumienie. – Opowiem wam wszystko, co wiem.

background image

120

12

T

o by³o ³atwiejsze, prawie jak wyk³ad. Sybill mia³a w tym wprawê. Nale¿a-

³o jedynie unikaæ zaanga¿owania emocjonalnego i przekazaæ informacjê

w jasny, spójny sposób.

– Profesor Quinn mia³ zwi¹zek z Barbar¹ Harrow – zaczê³a. Usiad³a ty³em

do okna, by patrzeæ im w oczy w trakcie mówienia. – Poznali siê na Uniwersyte-

cie Amerykañskim w Waszyngtonie. Nie znam wielu szczegó³ów, ale wszystko

na to wskazuje, ¿e on tam wyk³ada³, gdy ona koñczy³a studia. Barbara Harrow

jest moj¹ matk¹. Matk¹ Glorii.

– Mój ojciec i twoja matka… powiedzia³ Phillip.

– Tak. Prawie trzydzieœci piêæ lat temu. Przypuszczam, ¿e byli sob¹ bardzo

zainteresowani. Moja matka … – Musia³a odkaszln¹æ. – Moja matka uwa¿a³a, ¿e

staæ go na wiele i wkrótce zajmie wysok¹ pozycjê na uczelni. Bowiem status spo-

³eczny stanowi najwiêksz¹ wartoœæ dla mojej matki. Tymczasem zawiod³a siê na

waszym ojcu, stwierdzi³a, ¿e brak mu ambicji. Zadowala³ siê nauczaniem. Nie lubi³

imprez towarzyskich, niezbêdnych do awansu. A jego pogl¹dy polityczne by³y zbyt

liberalne, jak na jej gust.

– Chcia³a bogatego mê¿a, z odpowiedni¹ pozycj¹ podsumowa³ Phillip, uno-

sz¹c brwi. – I dosz³a do wniosku, ¿e pomyli³a siê co do niego.

– Tak mo¿na to z grubsza uj¹æ – przyzna³a Sybill ch³odnym, opanowanym

g³osem. – Trzydzieœci piêæ lat temu m³odzi toczyli walkê z establishmentem. Na

uczelniach kwestionowano istniej¹cy status quo. Profesor Quinn, jak siê wydaje,

te¿ mia³ wiele zastrze¿eñ.

– Wierzy³ w si³ê umys³u – powiedzia³ pod nosem Cam. – I w koniecznoœæ

zajmowania zdecydowanego stanowiska.

– Wed³ug mojej matki zajmowa³ nazbyt zdecydowane stanowisko. – Sybill

zdoby³a siê na uœmieszek. – Na ogó³ nie spotyka³o siê to z aprobat¹ w³adz uniwer-

sytetu. Nie zgadzali siê z moj¹ matk¹ zarówno na temat zasad, jak i przekonañ.

W koñcu ona wróci³a do domu, do Bostonu. By³a rozczarowana, z³a i, o czym

wkrótce siê przekona³a, w ci¹¿y.

background image

121

– Bzdura! – powiedzia³ Cam. – Nie ma mowy, ¿eby nie poczuwa³ siê do

odpowiedzialnoœci za dzieciaka. Wykluczone!

– Nigdy mu o tym nie powiedzia³a. By³a wœciek³a, kiedy stwierdzi³a, ¿e jest

w ci¹¿y z mê¿czyzn¹, którego uzna³a za nieodpowiedniego. Zastanawia³a siê nad

usuniêciem ci¹¿y. Pozna³a mojego ojca i … spodobali siê sobie.

– By³ odpowiedni – mrukn¹³ Cam.

– S¹dzê, ¿e pasowali do siebie. – Zadr¿a³ jej g³os. Przecie¿, s¹ jej rodzicami!

Nale¿y im siê szacunek! – Moja matka znalaz³a siê w trudnej sytuacji. Mia³a pra-

wie dwadzieœcia piêæ lat, a niechciana ci¹¿a komplikowa³a jej ¿ycie. W chwili

s³aboœci wyzna³a wszystko mojemu ojcu. A on zaproponowa³ jej ma³¿eñstwo.

Kocha³ j¹. Musia³ j¹ bardzo kochaæ. Pobrali siê szybko i bez rozg³osu. Nie wróci-

³a ju¿ do Waszyngtonu. Nigdy nie ogl¹da³a siê za siebie.

– Tata nie dowiedzia³ siê nigdy, ¿e ma córkê? – Ethan po³o¿y³ rêkê na d³oni

Grace.

– Nie, nie móg³ siê dowiedzieæ. Kiedy siê urodzi³am, Gloria mia³a prawie

cztery lata. Nie wiem, jak uk³ada³y siê ich stosunki w ci¹gu tych pierwszych lat.

Wiem natomiast z jej póŸniejszych relacji, ¿e czu³a siê odsuniêta na bok. By³a

trudna i wybuchowa, wymagaj¹ca. Na pewno nietuzinkowa. Odrzuca³a pewne

standardy zachowañ, których od niej oczekiwano. – W ka¿dym razie opuœci³a

dom, kiedy by³a jeszcze nastolatk¹. Odkry³am póŸniej, ¿e ka¿de z nas posy³a³o

jej pieni¹dze na w³asn¹ rêkê. Potrafi³a b³agaæ o nie, ¿¹daæ, groziæ. Nie by³am

tego wszystkiego œwiadoma, dopóki Gloria nie zatelefonowa³a do mnie w ze-

sz³ym miesi¹cu w sprawie Setha. – Sybill przerwa³a na chwilê, dopóki nie po-

zbiera³a myœli. – Przed przyjazdem tutaj polecia³am do Pary¿a, ¿eby zobaczyæ

siê z rodzicami. Uwa¿a³am, ¿e muszê im o tym powiedzieæ. Seth jest ich wnu-

kiem, a wed³ug Glorii, zosta³ jej odebrany i mieszka³ z obcymi. Kiedy opowie-

dzia³am matce, co siê sta³o, a ona odmówi³a pomocy i od¿egna³a siê od wszyst-

kiego, by³am zdumiona i oburzona. Pok³óci³yœmy siê. – Zaœmia³a siê

sarkastycznie. – Dopiero to j¹ sk³oni³o do opowiedzenia mi tego, co przed chwil¹

us³yszeliœcie.

– Gloria musia³a wiedzieæ – zauwa¿y³ Phillip. – Musia³a wiedzieæ, ¿e Ray

Quinn jest jej ojcem, w przeciwnym razie nigdy by siê tutaj nie pojawi³a.

– Tak, wiedzia³a. Parê lat temu zjawi³a siê u rodziców, kiedy na kilka miesiê-

cy przyjechali do Dystryktu Kolumbia. Wyobra¿am sobie, ¿e dosz³o do gorsz¹cej

sceny. Z tego, co powiedzia³a mi matka, wiem, ¿e Gloria za¿¹da³a du¿ej sumy

pieniêdzy, gro¿¹c, ¿e skontaktuje siê z pras¹, policj¹, z ka¿dym, kto tego bêdzie

chcia³ s³uchaæ, i oskar¿y ojca o wykorzystanie seksualne, a matkê o cich¹ zmo-

wê. Oczywiœcie wszystko to by³o nieprawd¹ – powiedzia³a znu¿onym g³osem

Sybill. – Gloria notorycznie oskar¿a³a mê¿czyzn o molestowanie jej, zw³aszcza

tych, którzy w jej oczach posiadali autorytet. – W tej sytuacji matka da³a jej wiele

tysiêcy dolarów … a tak¿e opowiedzia³a to, co przed chwil¹ us³yszeliœcie ode

mnie. Zapewni³a Gloriê, ¿e nie da jej wiêcej ani grosza, a tak¿e, ¿e nie zamieni

z ni¹ ju¿ ani jednego s³owa. Gloria wiedzia³a, ¿e nie ma na co liczyæ.

– Dlatego wiêc uderzy³a w Raya Quinna – rzek³ Phillip.

background image

122

– Nie wiem, kiedy postanowi³a go odszukaæ. Ta decyzja mog³a w niej dojrze-

waæ przez jakiœ czas. Przypuszczam, ¿e obwinia³a waszego ojca za to, ¿e j¹ nie

kochano, nie akceptowano. Kiedy mia³a trudnoœci, zawsze kogoœ za to wini³a.

– Wiêc go odnalaz³a. – Phillip wsta³ z miejsca i zacz¹³ spacerowaæ po poko-

ju. – I zgodnie ze swoim zwyczajem ¿¹da³a pieniêdzy, rzuca³a oskar¿enia, grozi-

³a. Tylko ¿e tym razem dla wywarcia presji pos³u¿y³a siê w³asnym synem.

– Wszystko na to wskazuje. Jest mi bardzo przykro. Powinnam siê by³a do-

myœliæ, ¿e mo¿ecie nie znaæ tych faktów. Zak³ada³am, ¿e wasz ojciec powiedzia³

wam trochê wiêcej na ten temat.

– Nie zd¹¿y³ – z gorycz¹ rzek³ Cam.

– Mówi³ mi, ¿e czeka na jakieœ informacje – przypomnia³ sobie Ethan. – ¯e

kiedy je otrzyma, postara siê wszystko wyjaœniæ.

– Prawdopodobnie próbowa³ skontaktowaæ siê z twoj¹ matk¹. – Phillip przy-

gwoŸdzi³ Sybill wzrokiem. – Chcia³ z ni¹ porozmawiaæ, dowiedzieæ siê.

– Tego nie wiem.

– Ale ja wiem – powiedzia³ krótko Phillip. – Zrobi³by to, co uwa¿a³by za

s³uszne. Przede wszystkim dla Setha, bo jest jeszcze dzieckiem. Chcia³by te¿ po-

móc Glorii. W tym celu musia³ porozmawiaæ z jej matk¹, dowiedzieæ siê, co siê

zdarzy³o. To by³o wa¿ne dla niego.

– Wiem tylko tyle, co mi powiedziano. Moja rodzina zachowa³a siê … Ÿle. –

Wiedzia³a, ¿e nale¿a³o u¿yæ mocniejszego s³owa. – Przepraszam za siebie i za

nich. – Zrobiê wszystko, ¿eby pomóc.

– Chcê, ¿eby ludzie o tym wiedzieli. – Oczy Setha, kiedy na ni¹ spojrza³, by³y

wilgotne od ³ez. – Chcê, ¿eby ludzie wiedzieli, ¿e by³ moim dziadkiem. Opowiadaj¹

o nim ró¿ne rzeczy, a to jest nie w porz¹dku. Chcê, ¿eby wiedzieli, ¿e jestem Quinnem.

Sybill jedynie skinê³a g³ow¹. Nabra³a powietrza i spojrza³a na Annê.

– Co mogê zrobiæ w tej sprawie?

– Ju¿ i tak zrobi³aœ sporo jak na pocz¹tek. – Anna spojrza³a na zegarek. Za

dziesiêæ minut czeka³a j¹ inna sprawa, kolejne spotkanie. – Czy informacjê, któr¹

nam przekaza³aœ, by³abyœ sk³onna podaæ do wiadomoœci publicznej?

– Tak.

– Chyba wiem, co nale¿y zrobiæ, ¿eby nadaæ sprawie szybszy bieg.

Postêpuj¹c zgodnie z sugestiê Anny, Sybill musia³a siê liczyæ z faktem, ¿e

przyjdzie jej ¿yæ w atmosferze podejrzeñ, niezdrowych szeptów i pe³nych domy-

s³ów spojrzeñ.

Napisa³a swoje oœwiadczenie, siedz¹c w pokoju dwie godziny, dobieraj¹c

odpowiednie s³owa i zdania. Informacja musi byæ klarowna, musi zawieraæ szcze-

gó³y dotycz¹ce postêpowania jej matki, Glorii, a nawet jej samej.

Po sprawdzeniu i wydrukowaniu tekstu nie zawaha³a siê przez chwilê. Zanio-

s³a kartki do recepcji i poprosi³a, ¿eby przes³ano je faksem do biura Anny.

– Poczekam tutaj – powiedzia³a do urzêdniczki. – Spodziewam siê równie¿

odpowiedzi t¹ sam¹ drog¹.

background image

123

– Zajmê siê tym. – Dziewczyna uœmiechnê³a siê do niej profesjonalnie i znik-

nê³a w biurze na ty³ach recepcji.

Sybill zamknê³a na chwilê oczy. Teraz nie ma ju¿ odwrotu. Za³o¿y³a rêce,

przybra³a obojêtn¹ minê i czeka³a.

Nie trwa³o to d³ugo. Nie ulega³o w¹tpliwoœci, ¿e urzêdniczka, s¹dz¹c po jej

szeroko otwartych, zdumionych oczach, zapozna³a siê przynajmniej z czêœci¹

nadanego tekstu.

– Zaczeka pani na odpowiedŸ, doktor Griffin?

– Tak. – Wyci¹gnê³a rêkê po kartki i uœmiechnê³a siê, gdy urzêdniczka a¿

podskoczy³a nerwowo i pospiesznie poda³a je jej przez ladê.

– Czy zadowolona jest pani z pobytu tutaj?

„Nie mo¿esz siê wprost doczekaæ, ¿eby przekazaæ dalej to, co przeczyta³aœ,

prawda? – pomyœla³a Sybill. – Typowe, ³atwe do przewidzenie i jak¿e ludzkie

zachowanie”.

– Na razie jest to ze wszech miar interesuj¹ce doœwiadczenie.

– Rozumiem … przepraszam na chwilê. – Dziewczyna pobieg³a do pokoju

z ty³u.

Sybill nie musia³a siê odwracaæ, by wyczuæ, ¿e za ni¹ stoi Phillip.

– Wysy³am faks do Anny – powiedzia³a ch³odnym tonem. – Czekam na jej

odpowiedŸ. Jeœli uzna, ¿e wszystko jest w porz¹dku, zd¹¿ê jeszcze do banku i no-

tarialnie poœwiadczê oœwiadczenie. Da³am s³owo.

– Nie przyszed³em tu w charakterze stró¿uj¹cego psa, Sybill. Pomyœla³em, ¿e

mo¿e potrzebne ci jest moralne wsparcie.

Parsknê³a gniewnie.

– Czujê siê doskonale.

– Jestem pewny, ¿e nie. – Po³o¿y³ jej rêkê na karku. Ale da³aœ cholernie dobre

przedstawienie.

– Wola³abym nie mieæ widowni.

– No có¿, nie zawsze mo¿na mieæ to, na co ma siê ochotê, jak mówi poeta. –

Na widok wbiegaj¹cej urzêdniczki, trzymaj¹cej w rêku kopertê, podniós³ wzrok

i, nie zdejmuj¹c rêki z karku Sybill, przes³a³ jej beztroski uœmiech. – Czeœæ, Ka-

ren. Co s³ychaæ?

Urzêdniczka zaczerwieni³a siê po czubki w³osów.

– Œwietnie. Oto pani faks, doktor Griffin.

– Dziêkujê. –Bez zmru¿enia oka odebra³a kopertê i w³o¿y³a j¹ do torby. –

Proszê to dopisaæ do mojego rachunku.

– Tak jest, oczywiœcie.

– Do zobaczenie, Karen. – Miêkkim ruchem obj¹³ Sybill w talii i poprowa-

dzi³ j¹ przez hotelowy hol.

– Podczas najbli¿szej przerwy bêdzie mia³a o czym rozmawiaæ z przyjació³-

kami – powiedzia³a pó³g³osem Sybill.

– Sensacja dla ma³ych miasteczek. Quinnowie stan¹ siê dzisiaj tematem numer

jeden rozmów przy wielu kolacyjnych sto³ach. Do rana plotka dotrze ju¿ wszêdzie.

– I to ciê bawi? – ¿achnê³a siê Sybill.

background image

124

– To mnie uspokaja, doktor Griffin, i usuwa w¹tpliwoœci. Rozmawia³em z na-

szym adwokatem – ci¹gn¹³, gdy szli nabrze¿em. Mewy, towarzysz¹ce kutrom

w drodze powrotnej do doku, rzuca³y siê z góry na zdobycz. – Oczywiœcie nota-

rialnie poœwiadczone oœwiadczenie przyda siê, ale on chcia³by osobiœcie spisaæ

twoje zeznanie, je¿eli zgodzisz siê na to.

– Umówiê siê z nim. – Stanê³a przed bankiem, odwróci³a siê do Phillipa.

Przebra³ siê ju¿ w zwyk³e ubranie, a wiatr od wody rozwia³ mu w³osy. Oczy mia³

ukryte za s³onecznymi okularami, ale nie by³a wcale pewna, czy chcia³aby teraz

widzieæ ich wyraz. – Gdybym wesz³a sama, mo¿e nie sprawia³abym wra¿enia

osoby przebywaj¹cej w domowym areszcie.

Cofn¹³ siê. Kiedy wesz³a do banku, stwierdzi³, ¿e twarda z niej sztuka.

Zastanawia³ siê, jak to jest mo¿liwe, ¿eby osoba tak inteligentna, tak bardzo

znaj¹ca siê na ludzkich sprawach, mog³a nie dostrzegaæ w³asnego nieszczêœcia, nie

chcia³a dopuœciæ do siebie wiadomoœci, ¿e w jej w³asnym wychowaniu istniej¹ po-

wa¿ne luki, które zmuszaj¹ j¹ do otoczenia siê murami i chowania siê za tarcz¹.

Omal nie da³ siê nabraæ i nie uwierzy³ w jej ch³ód i dystans, a tak¿e odpor-

noœæ na k³opotliwe dla niej emocje. Czu³, ¿e jest inna i chcia³ siê o tym przekonaæ

na w³asnej skórze. I to jak najprêdzej.

Zna³ opiniê Anny, która twierdzi³a, ¿e udostêpnienie i publiczne ujawnienie

przez Sybill rodzinnych grzechów i tajemnic bêdzie dla niej poni¿aj¹ce, bolesne.

Ale zgodzi³a siê na to nie stawiaj¹c warunków, zrobi³a to bez wahania.

Umiejêtnoœæ dostosowania siê. Mia³a to we krwi. Wierzy³ jednak, ¿e poza

wszystkim ma tak¿e serce.

Wróci³a, darz¹c go sk¹pym uœmiechem.

– Po raz pierwszy widzia³am notariusza, któremu oczy omal nie wysz³y z or-

bit. S¹dzê, ¿e to go …

Przywar³ wargami do jej ust. Zag³uszy³ jej szczebiot. Unios³a rêkê do jego

ramienia, jej palce uczepi³y siê swetra Phillipa.

– Wygl¹dasz, jakbyœ tego potrzebowa³a – wyszepta³ i podgarn¹³ d³oni¹ jej

podbródek.

– Niezale¿nie od wszystkiego…

– Do diab³a, Syblill, ju¿ i tak przysporzyliœmy ludziom tematu do rozmów.

Dlaczego by wiêc nie dorzuciæ im jeszcze jednej zagadki?

Nie by³a pewna swoich emocji, co nie u³atwia³o jej zachowaæ zimn¹ krew.

– Nie zamierzam staæ tutaj i robiæ z siebie widowiska. Gdybyœ wiêc …

– Œwietnie. ChodŸmy gdzie indziej. Mam tutaj ³ódŸ.

– £ódŸ? Nie mogê. Nie jestem odpowiednio ubrana. Poza tym mam pracê. –

Pomyœla³a, ¿e musi wiele przemyœleæ, ale on ju¿ j¹ popycha³ w stronê doku.

– ¯eglowanie dobrze ci zrobi. Œwie¿e powietrze powinno pomóc na migrenê.

– Nie mam migreny. – Czu³a jednak, ¿e ból czai siê w jej g³owie. – I nie

chcê …– Ledwie to powiedzia³a, uniós³ j¹ z ziemi i wsadzi³ na pok³ad.

– Uwa¿aj siê za porwan¹, pani doktor. – Szybko i sprawnie odwi¹za³ cumy

i przeskoczy³ przez burtê. – Odnoszê wra¿enie, ¿e za rzadko traktowano ciê w ten

sposób w twoim krótkim, zamkniêtym w szczelnej skorupce ¿yciu.

background image

125

– Co ty wiesz o moim ¿yciu, o tym, jak mnie traktowano. Je¿eli uruchomisz

tê maszynê, zacznê … – Urwa³a, zgrzytaj¹c zêbami, gdy zawarcza³ motor. – Phil-

lipie, chcê wróciæ do hotelu. I to ju¿.

– Nie jesteœ przyzwyczajona, ¿eby ci siê sprzeciwiaæ, prawda? – Powiedzia³ to

weso³o, popychaj¹c j¹ równoczeœnie na ³aweczkê. – Siadaj i ciesz siê z przeja¿d¿ki.

Nie zamierza³a wyskakiwaæ za burtê i wracaæ do brzegu wp³aw w jedwab-

nym kostiumie i w³oskich pantoflach. Pomyœla³a, ¿e widocznie chce siê on w ten

sposób odegraæ, odbieraj¹c jej wolnoœæ wyboru, stosuj¹c fizyczn¹ przemoc i na-

rzucaj¹c jej swoj¹ wolê.

Typowe.

Nie ba³a siê go, w ka¿dym razie nie ba³a siê go pod wzglêdem fizycznym.

Jest brutalniejszy ni¿ pocz¹tkowo myœla³a, ale nie zrobi jej krzywdy. A poniewa¿

troszczy siê o Setha, i to bardzo siê troszczy, potrzebna mu jest jej wspó³praca.

Postanowi³a, ¿e jej niczym nie olœni. Ani ³opot stawianego na wietrze ¿agla,

ani widok s³oñca padaj¹cego na faluj¹c¹ biel, ani ³agodny przechy³ ³odzi nie zro-

bi³y na niej wra¿enia. Trwa³a w uporze.

Ostatecznie mo¿e tolerowaæ tê jego gierkê, nie okazuj¹c ¿adnej reakcji. Na

pewno zmêczy go jej milczenie i brak zainteresowania i zawróci do hotelu.

– £ap! – A¿ podskoczy³a, kiedy rzuci³ w ni¹ czymœ, co okaza³o siê okularami

przeciws³onecznymi, które wyl¹dowa³y na jej podo³ku. – Wprawdzie jest ch³od-

no, ale s³oñce ostro œwieci. Zbli¿a siê babie lato.

Uœmiechn¹³ siê do siebie, kiedy nie odpowiedzia³a, tylko nasadzi³a na nos

okulary i dalej patrzy³a w przeciwnym kierunku.

– Najpierw pojawi¹ siê przymrozki – usi³owa³ wci¹gn¹æ j¹ do rozmowy. –

Kiedy liœcie zaczynaj¹ zmieniaæ kolory, brzeg ko³o domu wygl¹da jak na obrazie.

Przeró¿ne odcienie z³ota i szkar³atu. Dodaj do tego przebijaj¹ce zza drzew inten-

sywnie niebieskie niebo i jasn¹ taflê wody, a tak¿e ten korzenny zapach jesieni

w powietrzu, a zaczniesz wierzyæ, ¿e dane ci jest mieszkaæ w najpiêkniejszym

miejscu na ziemi.

Zasznurowa³a usta.

– Nawet para zatwardzia³ych mieszczuchów, takich jak ty i ja, potrafi doce-

niæ piêkny zmierzch dnia na wsi. Zbli¿aj¹ siê urodziny Setha.

K¹tem oka dostrzeg³ jej nag³y zwrot g³owy, jej dr¿¹ce, otwarte usta. Znowu

je zamknê³a, ale kiedy w koñcu siê odwróci³a, mia³a opuszczone ramiona i by³o

widaæ, ¿e siê poddaje.

Och, widaæ, ¿e nie jest jej ³atwo! Ile¿ pogmatwanych emocji wrze wewn¹trz

tej zimnej na pozór pow³oki!

– Pomyœleliœmy, ¿eby mu urz¹dziæ przyjêcie, zaprosiæ paru jego kumpli. Wiesz

ju¿, ¿e Grace piecze cholernie dobry czekoladowy tort. Przygotowaliœmy ju¿ pre-

zent dla Setha, ale wczoraj zobaczy³em w sklepie w Baltimore wspania³e przybo-

ry malarskie. Jak dla prawdziwego artysty. Pastele, kredki, wêgiel, pêdzle, farby

wodne, papier, palety. Ten wyspecjalizowany sklep znajduje siê kilka domów od

mojego biura. Ktoœ, kto trochê zna siê na sztuce, móg³by tam poszperaæ i wybraæ

to, co potrzebne.

background image

126

Sam zamierza³ to zrobiæ, teraz jednak, mówi¹c jej o tym, przekona³ siê, ¿e

instynkt go nie zawiód³. Nareszcie patrzy³a na niego i chocia¿ s³oñce odbija³o siê

od jej okularów, pozna³ po przechyleniu jej g³owy, ¿e ca³a zamieni³a siê w s³uch.

– Nie przyjmie ode mnie niczego.

– Nie darzysz go zbyt wielkim zaufaniem. Mo¿e i w siebie za ma³o wierzysz.

Zmieni³ ustawienie ¿agli, z³apa³ w nie wiatr.

– Phillipie – rzek³a Sybill – bez wzglêdu na to, co s¹dzisz o mnie, nie chcê

znowu mêczyæ Setha.

– Nie zabieram ciê do domu. – Spojrza³ w stronê brzegu, gdy¿ w³aœnie mijali

ich przystañ. – Poza tym Seth jest w warsztacie z Camem i Ethanem. Potrzebna

jest ci rozrywka, Sybill, a nie konfrontacja. A tak przy okazji, to sam nie wiem, co

mam o tobie s¹dziæ.

– Powiedzia³am ci ju¿ wszystko.

– Tak, s¹dzê, ¿e poda³aœ mi fakty. Nie powiedzia³aœ mi jednak o swoich od-

czuciach, o znaczeniu tych faktów dla ciebie samej.

– Wyjaœnianie ci tego do niczego nie doprowadzi.

– Jesteœmy ze sob¹ zwi¹zani, Sybill, czy nam siê to podoba czy nie. Seth jest

twoim siostrzeñcem i jest zarazem moim bratem. Mój ojciec i twoja matka mieli

romans. A my jesteœmy o krok od tego.

– Nie – powiedzia³a zdecydowanym g³osem. – Nie jesteœmy.

Odwróci³ g³owê i rzuci³ jej promienne spojrzenie.

– Sama nie wierzysz w to, co mówisz.

– Ale jesteœmy na tyle doroœli, ¿e potrafimy kontrolowaæ nasze odruchy.

Patrzy³ na ni¹ przez chwilê, po czym wybuchn¹³ œmiechem.

– Ale¿ z nas dziwad³a. To nie seks jest naszym problemem, ale intymnoœæ.

Nie móg³ lepiej trafiæ. Nie rozgniewa³a siê, by³a raczej przera¿ona.

– Nie znasz mnie.

– Zaczynam poznawaæ – powiedzia³ spokojnie. – I nie przestanê, dopóki nie

skoñczê. Zmieniam kurs. Uwa¿aj na bom.

Usiad³a. Rozpozna³a ma³¹ zatoczkê, w której pili wino i jedli pasztet. Zaled-

wie tydzieñ temu. A tak wiele siê zmieni³o. Wszystko siê zmieni³o.

Nie powinna byæ z nim tutaj, nie powinna ryzykowaæ. Wiedzia³a, ¿e tym ra-

zem nie potrafi siê obroniæ.

Zmierzy³a go ch³odnym wzrokiem. Bezwiednie poprawi³a rozwiane przez

wiatr w³osy. Uœmiechnê³a siê zjadliwie.

– Czy tym razem nie bêdzie wina, muzyki, ani starannie przygotowanego

lunchu dla ³akomczuchów?

Opuœci³ ¿agle, przymocowa³ ³ódŸ.

– Boisz siê?

– Jesteœ arogancki. Nie wyprowadzisz mnie z równowagi.

– Mylisz siê. – Podszed³ do niej i zdj¹³ jej okulary. – S¹dzisz, ¿e mnie zaszu-

fladkowa³aœ, podczas gdy ja nie zamierzam bynajmniej dostosowaæ siê do twoje-

go scenariusza. W przeciwieñstwie, jak s¹dzê, do wiêkszoœci mê¿czyzn, którym

pozwoli³aœ siê do siebie zbli¿yæ. Z nimi by³o ci ³atwiej.

background image

127

– Zdaje siê, ¿e na pocz¹tku mówi³eœ coœ o rozrywce – skontrowa³a. – Dla

mnie to jest raczej konfrontacja.

– Masz racjê. – Zdj¹³ okulary, odrzuci³ je na bok. – Porozmawiamy o tym

kiedy indziej.

Wiedzia³a, ¿e jest zdolny do b³yskawicznych wolt, nie spodziewa³a siê jed-

nak, ¿e w mgnieniu oka potrafi siê zmieniæ z cynika w kochanka. Poczu³a jego

gor¹ce, po¿¹daj¹ce i twarde wargi, chwyci³ j¹ w ramiona, przycisn¹³ tak mocno,

¿e nie potrafi³aby powiedzieæ, czy ten wszechobejmuj¹cy ¿ar i po¿¹danie pocho-

dz¹ od niego, czy od niej.

Gdy mówi³, ¿e czuje j¹ w sobie, mówi³ prawdê. I niewa¿ne czy by³a trucizn¹,

czy zbawieniem, nie mia³o to teraz znaczenia. By³a w nim i nie móg³ tego zmieniæ.

Odsun¹³ j¹ gwa³townym ruchem, ich usta rozdzieli³y siê. Jego oczy by³y takie

z³ote i takie wszechmocne, jak blask s³oñca.

– Powiedzia³aœ, ¿e mnie nie chcesz. Powtórzê to raz jeszcze i damy sobie

spokój.

– Ja …

– Nie! – Zniecierpliwiony potrz¹sa³ ni¹, dopóki znowu nie podnios³a na nie-

go wzroku. –Patrz na mnie i powiedz to wyraŸnie.

Ju¿ raz sk³ama³a, a k³amstwo ci¹¿y³o jak lodowaty o³ów. Nie znios³aby tego

po raz drugi.

– To tylko skomplikuje sprawy, utrudni je.

Nie ukrywany b³ysk triumfu opromieni³ te br¹zowe oczy.

– Nawet nie wiesz, jak bardzo! – wyszepta³. – Ale na razie nic mnie to nie

obchodzi. Poca³uj mnie – poprosi³, niemal za¿¹da³.

Nie mog³a nad sob¹ zapanowaæ. Takie dzikie i grzeszne pragnienie by³o dla

niej czymœ nowym i uczyni³o j¹ bezbronn¹. Po¿¹dliwie i desperacko przywar³a

do jego ust. A cichy jêk, który wyrwa³ siê jej z gard³a, stanowi³ odbicie pulsuj¹ce-

go po¿¹dania.

Przesta³a myœleæ. Zalewa³y j¹ i przenika³y doznania, emocje, têsknoty. Poca-

³unek sta³ siê szorstki, a gdy skuba³ i k¹sa³ zêbami, graniczy³ z bólem. Chwyci³a

go za w³osy, z trudem oddycha³a, dr¿a³a oszo³omiona, gdy jego wprawne usta

sp³ynê³y po jej szyi i przyprawi³y j¹ o dreszcze.

Po raz pierwszy w ¿yciu podda³a siê ca³kowicie fizycznym doznaniom. I po-

¿¹da³a spe³nienia.

Szarpn¹³ jej ¿akiet, zerwa³ z ramion miêkki jedwab i rzuci³ go byle jak na

bok. Pragn¹³ jej cia³a, chcia³ je dotykaæ rêkami, smakowaæ ustami. Uj¹³ dr¿¹c¹

koronkê os³aniaj¹c¹ piersi Sybill.

Jej skóra by³a cieplejsza od jedwabiu i jakby g³adsza. Jednym niecierpliwym

szarpniêciem rozpi¹³ jej stanik, po czym rzuci³ go na bok.

Oœlepi³o j¹ s³oñce. Pomimo zaciœniêtych oczu czu³a ociê¿a³oœæ powiek. Nic

nie widzia³a, tylko czu³a. Te brutalne usta po¿era³y j¹, te szorstkie, domagaj¹ce

siê rêce robi³y wszystko, na co mia³y ochotê. P³aczliwy skowyt odzwierciedla³ jej

wewnêtrzny krzyk.

Teraz, teraz, teraz!

background image

128

Niezdarnie œci¹gnê³a z niego sweter, odnajduj¹c pod spodem miêœnie i blizny,

podczas gdy on zdziera³ z jej bioder spódnicê. Wysoko na udach poñczochy koñ-

czy³y siê paskiem elastycznej koronki. Kiedy indziej doceni³by to po³¹czenie prak-

tycznoœci i kobiecoœci. Teraz jednak d¹¿y³ tylko do tego, by posi¹œæ, odpowiadaj¹c

g³uchym jêkiem na jej oszo³omiony, nierówny oddech, gdy siêgn¹³ pod spód i zer-

wa³ cienki trójk¹t oddzielaj¹cy go od niej. Nie zd¹¿y³a siê opamiêtaæ, kiedy zanu-

rzy³ w niej palce i gwa³townym ruchem doprowadzi³ j¹ na krawêdŸ ekstazy.

Krzyknê³a pora¿ona, og³uszona t¹ nag³¹ gor¹c¹ fal¹. Przeszy³¹ j¹ na wylot,

bez uprzedzenia, smagaj¹c j¹, odzieraj¹c ze skóry, uderzaj¹c jak kos¹.

– O Bo¿e, Phillipie! – Kiedy jej g³owa opad³a bezw³adnie na jego ramiê, a jej

sprê¿yste cia³o zaczê³o omdlewaæ, podniós³ j¹ i posadzi³ na jednej z w¹skich ³a-

weczek.

Krew dudni³a jej w g³owie. LêdŸwie domaga³y siê uwolnienia. A serce wali³o

o ¿ebra jak têpa siekiera.

Oddycha³ nierówno, widzia³ tylko jej twarz. Zanurzy³ palce w jej udach, uniós³

je, rozchyli³. I wszed³. Ostro i g³êboko, a¿ ich przeci¹g³y jêk stopi³ siê w jeden

dŸwiêk.

Zamknê³a go w sobie mocnym, gor¹cym chwytem. Poruszy³a siê pod nim,

dr¿¹ca, spragniona. Szepta³a jego imiê.

Wchodzi³ dalej i dalej mocnymi, równymi ruchami, którym wysz³a naprze-

ciw. Rozsypa³y siê jej w³osy, otuli³y j¹ jak futro. Zanurzy³ w nich twarz, zgubi³ siê

w ich zapachu, w jej roz¿arzonym ciele, w nagim, jaœniej¹cym blasku podnieco-

nej do nieprzytomnoœci kobiety.

Kiedy siêgnê³a szczytu, wpi³a siê paznokciami w jego plecy, st³umi³a krzyk,

przywar³a do jego ramienia. Skurcz jej miêœni opasa³ go niczym klamr¹, wzi¹³

w posiadanie.

By³ obezw³adniony jak ona, pó³przytomny. Jej cia³o jeszcze dr¿a³o pod nim.

Kiedy rozjaœni³ mu siê wzrok, dostrzeg³ porozrzucane po ca³ej ³odzi czêœci

jej garderoby. I jeden czarny pantofel na wysokim obcasie. Uœmiechn¹³ siê mimo

woli i przysun¹³ siê, by skubn¹æ wargami jej ramiê.

– Zwykle staram siê o wiêksz¹ … finezjê – stwierdzi³. Wsun¹³ zrêcznie rêkê

pod delikatn¹ koronkê jej poñczochy, zabawiaj¹c siê sprawdzaniem wytrzyma³o-

œci tkaniny. – Och, ile w tobie jest niespodzianek, doktor Griffin.

Buja³a gdzieœ ponad rzeczywistoœci¹. Zdawa³o siê jej, ¿e nie zdo³a otworzyæ

oczu, poruszyæ rêk¹.

– Co?

Marzycielski, nieobecny ton jej g³osu sprawi³, ¿e uniós³ jej g³owê i z uwag¹

przyjrza³ siê jej twarzy. Mia³a zaczerwienione policzki, obrzmia³e wargi i burzê

zmierzwionych w³osów.

– Muszê stwierdziæ, ¿e z ca³¹ pewnoœci¹ nigdy przedtem nie zosta³aœ zgwa³-

cona.

Ton jego g³osu by³ ¿artobliwy, choæ nie pozbawiony cienia mêskiej arogan-

cji, która sprowadzi³a j¹ z powrotem na ziemiê. Kiedy otworzy³a oczy, dojrza³a

triumf w jego uœmiechu.

background image

129

– Jesteœ ciê¿ki – powiedzia³a krótko.

– Ju¿ dobrze, dobrze. – Przesun¹³ siê, usiad³ obok, ale przyci¹gn¹³ j¹ do sie-

bie, obj¹³, a¿ wyl¹dowa³a na jego kolanach. – Wci¹¿ masz na sobie poñczochy

i jeden pantofel. – Uœmiechn¹³ siê szeroko i zacz¹³ ugniataæ jej tward¹ ma³¹ pupê.

– Chryste, ale seksowna.

– Przestañ. – Wróci³o podniecenie, ale uda³o jej siê zbagatelizowaæ ten œwie-

¿y przyp³yw po¿¹dania. – Pozwól mi wstaæ.

– Jeszcze z tob¹ nie skoñczy³em. – Pochyli³ g³owê, leniwym ruchem zatoczy³

kó³ko wokó³ jej sutka. – Ci¹gle jesteœ g³adka i ciep³a. Smakowita – doda³, dotyka-

j¹c jêzykiem jej zesztywnia³ego sutka, ss¹c go lekko. – Chcê jeszcze. Ty tak¿e.

Wygiê³a siê ³ukiem do ty³u, cudownie p³ynnym ruchem, podczas gdy on zna-

czy³ wargami œlad a¿ do bij¹cego na jej szyi pulsu. Och tak, tak, pragnê³a wiêcej.

– Ale tym razem – obieca³ – potrwa to nieco d³u¿ej.

Wydaj¹c st³umiony jêk, pochyli³a siê do jego ust.

– S¹dzê, ¿e ju¿ czas.

Kiedy skoñczy³, s³oñce œwieci³o nisko. Sybill by³a ca³a jak pot³uczona, na³a-

dowana energi¹, a jednoczeœnie wyczerpana. Nie pos¹dza³a siebie o taki seksual-

ny g³ód, a teraz, kiedy siê o tym przekona³a, nie bardzo wiedzia³a, co z tym po-

cz¹æ.

– Musimy porozmawiaæ… – Spojrza³a krzywo na siebie, po³o¿y³a rêkê w po-

przek cia³a. By³a na wpó³ go³a i wilgotna od niego. I bardziej za¿enowana ni¿

kiedykolwiek w ¿yciu. – Nie mo¿emy … to … nie mo¿e trwaæ.

– Nie w tej sekundzie – przyzna³ jej racjê. – Nawet ja mam swoje granice.

– Nie o to chodzi … sam powiedzia³eœ, ¿e to jest tylko rozrywka. Coœ, czego

najwidoczniej oboje potrzebowaliœmy na p³aszczyŸnie fizycznej. A teraz …

– Milcz, Sybill – powiedzia³ w miarê ³agodnie, choæ nie bez cienia irytacji. –

To by³o coœ wiêcej ni¿ rozrywka. – Dostrzeg³, ¿e zaczyna³a czuæ siê niepewnie,

nieswojo, z t¹ nagoœci¹ i w takiej sytuacji. Uœmiechn¹³ siê wiêc. – Jest tylko jed-

na rzecz, któr¹ mo¿emy zrobiæ, zanim siê ubierzemy i ruszymy z powrotem.

– Co?

Nie przestaj¹c siê uœmiechaæ œci¹gn¹³ jej pantofel, po czym z³apa³ j¹ w ra-

miona.

– W³aœnie to – powiedzia³ i wyrzuci³ j¹ za burtê.

Zd¹¿y³a tylko raz krzykn¹æ, nim wyl¹dowa³a w wodzie.

– Ty sukinsynie. Ty idioto – zawo³a³a po chwili, gdy wynurzy³a siê ze wœcie-

k³¹ twarz¹.

– Wiedzia³em o tym. – Przeszed³ na czubek ³odzi i zaœmia³ siê jak norka. –

Wiedzia³em, ¿e jesteœ wspania³a, kiedy siê wœciekasz.

Da³ nurka i do³¹czy³ do niej.

9 – Spokojna przystañ

background image

130

13

N

ikt nigdy nie potraktowa³ jej w taki sposób jak Phillip Quinn. Sybill nie

wiedzia³a, co o tym myœleæ, a tym bardziej, jak na to zareagowaæ.

By³ szorstki, wymagaj¹cy. Zgwa³ci³ j¹, mówi¹c jego w³asnymi s³owami

… i to wiêcej ni¿ jeden raz. To prawda, ¿e nie broni³a siê, niemniej takie zacho-

wanie by³o dalekie od powszechnie przyjêtych norm. Nigdy w ¿yciu nie odda³a

siê mê¿czyŸnie, którego tak krótko zna³a. To by³o lekkomyœlne, potencjalnie nie-

bezpieczne, a ju¿ na pewno nieodpowiedzialne.

Bêdzie musia³a uwa¿nie przyjrzeæ siê tej sprawie. Niech tylko jej mózg za-

cznie pracowaæ, niech zapomni o tej niewiarygodnej rozkoszy, jakiej doœwiad-

czy³a pod jego zaborczymi rêkami.

P³yn¹³ z ni¹ teraz na nabrze¿e St Christopher, jak gdyby w ogóle nic siê nie

sta³o. Nigdy by nie podejrzewa³a, ¿e przez ponad godzinê oddawa³ siê dzikiemu,

szalonemu seksowi.

Gdyby nie bra³a w tym udzia³u.

Nie mia³a cienia w¹tpliwoœci, ¿e to, co zrobili, skomplikuje ju¿ i tak potwor-

nie zawi³¹ sytuacjê. Oboje bêd¹ musieli bardzo uwa¿aæ, zachowaæ zimn¹ krew.

Zrobi³a, co mog³a, by doprowadziæ do porz¹dku wilgotne, potargane w³osy, które

smaga³ wiatr.

– Sk¹d masz te blizny? – zapyta³a.

– Które? – Wzruszy³ ramieniem, choæ wiedzia³, o co pyta. Wiêkszoœæ kobiet

pragnê³a siê tego dowiedzieæ.

– Na klatce piersiowej.

– D³uga historia. – Tym razem nie tylko na ni¹ spojrza³, ale tak¿e leciutko

uœmiechn¹³ siê. – Opowiem ci j¹ wieczorem.

– Wieczorem?

Och, po prostu uwielbia³ j¹, kiedy tak œci¹ga³a brwi.

– Zapomnia³aœ, ¿e mamy randkê?

– Ale ja …

background image

131

– Czujesz siê bardzo zak³opotana, prawda?

Poirytowana odgarnê³a w³osy, które z uporem wchodzi³y jej do oczu.

– A ciebie to bawi.

– Kochanie, nawet nie potrafiê ci powiedzieæ, do jakiego stopnia. Wci¹¿ usi³u-

jesz mnie wrzuciæ do jednej ze swoich szufladek, Sybill, a ja do ¿adnej z nich nie

pasujê. Wyobrazi³aœ sobie przyzwoitego, niegroŸnego, jednowymiarowego miesz-

czucha, który lubi stare wino i kulturalne kobiety. A to jest tylko czêœæ obrazka.

Kiedy wp³ywa³ do portu, opuœci³ ¿agle, w³¹czy³ silnik.

– Gdy spojrza³em na ciebie pierwszy raz, pomyœla³em: dobrze wychowana,

wykszta³cona, robi¹ca karierê kobieta, która lubi bia³e wino, a mê¿czyzn trzyma

na odleg³oœæ. A to jest równie¿ tylko czêœæ obrazka.

Wy³¹czy³ silnik, pozwoli³, by ³ódŸ, podskakuj¹c na falach, wp³ynê³a do por-

tu. Zanim wysiad³, by za³o¿yæ cumy, poci¹gn¹³ j¹ po przyjacielsku za w³osy.

– S¹dzê, ¿e oboje jesteœmy zainteresowani w ods³oniêciu pozosta³ej czêœci

p³ótna.

– Kontynuowanie fizycznego zwi¹zku jest …

– Nieuniknione – dokoñczy³ i poda³ jej rêkê. – Nie traæmy czasu ani energii,

utrzymuj¹c, ¿e jest inaczej. – Przyci¹gn¹³ j¹ do siebie w momencie, gdy postawi³a

nogi na l¹dzie, i udowodni³ jej swój punkt widzenia d³ugim, p³omiennym poca-

³unkiem.

– Twoja rodzina nie bêdzie zachwycona.

– Rodzinna akceptacja jest dla ciebie bardzo wa¿na?

– Oczywiœcie.

– Ja tak¿e tego nie lekcewa¿ê. W normalnych warunkach nie mieliby nic do

gadania. W tym przypadku jest inaczej. Ale to moja rodzina i moje zmartwienie,

a nie twoje.

– Mo¿e to zabrzmi ob³udnie, ale nie chcê zrobiæ nic wiêcej, co by zrani³o lub

zaniepokoi³o Setha.

– Podobnie jak ja. Nie pozwolê natomiast, ¿eby dziesiêciolatek mia³ wp³yw

na moje osobiste ¿ycie. Uspokój siê, Sybill. – Musn¹³ palcami jej podbródek. –

Nie jesteœmy rodzinami Montecchich i Capulettich.

– A z ciebie by³by kiepski Romeo – powiedzia³a z tak powa¿n¹ min¹, ¿e ro-

zeœmia³ siê i znowu j¹ poca³owa³.

– Jeœli siê tylko przy³o¿ê do tego, mo¿e zmienisz zdanie. Ale na razie pozo-

stañmy tym, kim jesteœmy. Jesteœ zmêczona. Masz podkr¹¿one oczy. Przeœpij siê.

Nie musimy siê spieszyæ z zamawianiem kolacji w hotelu. – Przywiozê wino –

powiedzia³ weso³o i wskoczy³ do ³odzi. – Mam butelkê Château Olivier, która

czeka na degustacjê – przekrzykiwa³ warkot silnika. – Nie musisz siê przebieraæ –

doda³ z szelmowskim uœmiechem, wyp³ywaj¹c ³odzi¹ z portu.

Nie by³a pewna, co ma na to powiedzieæ. Sta³a na pomoœcie w eleganckim,

lecz pomiêtym jedwabnym kostiumie, z rozczochranymi w³osami, i czu³a siê bar-

dzo g³upio.

background image

132

Cam nie musia³ pytaæ. ¯aglowanie w wietrzne popo³udnie mo¿e zrelaksowaæ

cz³owieka, rozluŸniæ jego miêœnie, odœwie¿yæ umys³. Ale zna³ tylko jedn¹ rzecz,

która oczom mê¿czyzny nadaje ten rozleniwiony, zadowolony b³ysk.

Kiedy Phillip podp³yn¹³ na przystañ i rzuci³ mu cumy, rozpozna³ ten b³ysk

w oczach brata.

Z³apa³ cumê rufow¹, napi¹³ j¹.

– Ty skurwysynie – powiedzia³.

Phillip uniós³ brwi. Spodziewa³ siê takiej reakcji, ale nie tak szybko. Postano-

wi³ zachowaæ spokój, wyt³umaczyæ siê.

– Jak zawsze przyjazne powitanie u Quinnów.

– Myœla³em, ¿e masz ju¿ za sob¹ te czasy, kiedy zamiast g³ow¹ myœla³eœ

fajfusem.

Wytr¹cony nieco z równowagi Phillip wyszed³ z ³odzi i stan¹³ naprzeciwko

brata. Widzia³, co siê œwiêci. Cam rwa³ siê do bójki.

– Chwilowo idê za g³osem mojego palanta. Jednak zgadzamy siê czêsto.

– Albo jesteœ szalony, albo g³upi. W grê wchodzi ¿ycie dzieciaka, jego spo-

kój, wiara i zaufanie do ludzi.

– Nic mu siê nie stanie. Robiê wszystko, co w mojej mocy, ¿eby tak by³o.

– Ach tak, rozumiem! Pieprzysz j¹ dla jego dobra!

Phillip z³apa³ Cama za kurtkê. Przygl¹dali siê sobie, mierzyli wzrokiem za-

powiadaj¹cym gotowoœæ do walki.

– Kot³owaliœcie siê z Ann¹ na wiosnê, a¿ przeœcierad³a dar³y siê na strzêpy.

Czy a¿ tak bardzo myœla³eœ o Sethcie, kiedy j¹ mia³eœ pod sob¹?

Cam zada³ pierwszy cios, omijaj¹c gardê Phillipa. Uderzenie by³o tak mocne,

¿e odskoczy³a mu g³owa, ale nie straci³ równowagi. Ju¿ nie panowa³ nad sob¹,

szykuj¹c siê do ostatecznej rozprawy.

Kiedy od ty³u zaszed³ go Ethan i zacisn¹³ mu ramiê na szyi, zakl¹³ jak szewc.

– Uspokójcie siê –warkn¹³ Ethan. – Bo wrzucê was do wody, ¿ebyœcie oprzy-

tomnieli. – Na dowód, ¿e nie ¿artuje, przydusi³ mocniej Phillipa. Równoczeœnie

rzuci³ ostrzegawcze spojrzenie Camowi. – Opanuj siê, do jasnej cholery! Seth

mia³ ciê¿ki dzieñ. Uwa¿asz, ¿e jeszcze za ma³o oberwa³?

– Nie, nie uwa¿am – odpar³ z gorycz¹ Cam. – Za to ten ma to gdzieœ.

– Mój zwi¹zek z Sybill i moja troska o Setha to dwie zupe³nie ró¿ne sprawy.

– Gówno prawda!

– Odczep siê ode mnie, Ethanie. Jakoœ sobie nie przypominam, Cam, ¿ebyœ

siê tak interesowa³ moim seksualnym ¿yciem od czasu, kiedy obaj wzdychaliœmy

do Jenny Malone.

– Dawne czasy.

– To prawda. Ale nie jesteœ moim stró¿em. ¯aden z was – doda³, przesuwaj¹c

siê tak, by patrzeæ na nich obu. Musia³ siê wyt³umaczyæ, poniewa¿ wiele dla niego

znaczyli. – ¯ywiê do niej uczucie, potrzebujê czasu, ¿eby sobie zdaæ sprawê z ro-

dzaju tego uczucia. W ostatnich kilku miesi¹cach wiele zmieni³em w moim ¿yciu,

zrobi³em to, czego chcieliœcie ode mnie. Ale, do jasnej cholery, mam prawo do

osobistego ¿ycia!

background image

133

– Wcale tego nie kwestionujê, Phil. – Ethan rzuci³ okiem w stronê domu, maj¹c

nadziejê, ¿e Seth odrabia lekcje albo rysuje i nie podgl¹da ich przez okno. – Nie

wiem natomiast, jak do tej czêœci twojego ¿ycia osobistego odniesie siê Seth.

– Jest coœ, czego ¿aden z was nie bierze pod uwagê. Sybill jest ciotk¹ Setha.

– Akurat tak siê sk³ada, ¿e w³aœnie to biorê pod uwagê – odparowa³ Cam. –

Jest siostr¹ Glorii i wdar³a siê tu, pos³uguj¹c siê k³amstwem.

– Wdar³a siê, wierz¹c w to k³amstwo. – Phillip pomyœla³, ¿e to du¿a ró¿nica.

Zasadnicza ró¿nica. – Czytaliœcie oœwiadczenie, które przes³a³a faksem Annie?

Cam gwizdn¹³ cicho i zatkn¹³ kciuki za kieszenie.

– Tak, widzia³em je.

– Czy wyobra¿asz sobie, ile j¹ kosztowa³o wy³o¿enie tego czarno na bia³ym,

œwiadomoœæ, ¿e w ci¹gu dwudziestu czterech godzin ca³e miasteczko bêdzie mó-

wi³o tylko o tym, o niej? – Phillip odczeka³ chwilê, widaæ, jak stopniowo rozluŸ-

niaj¹ siê miêœnie szczêk Cama. – Nie wystarczy wam, ¿e ju¿ zap³aci³a za swoje?

– Ja myœlê o Sethcie.

– A ona jest najlepsz¹ broni¹, jak¹ dysponujemy przeciwko Glorii DeLauter.

– S¹dzisz, ¿e nie zmieni zdania? – zastanowi³ siê Ethan.

– Tak s¹dzê. A Sethowi potrzebna jest rodzina, ca³a rodzina. Tak chcia³by

tata. Powiedzia³ mi … – Ugryz³ siê w jêzyk, odwróci³ siê w stronê wody.

Cam i Ethan wymienili spojrzenia.

– Nie czujesz siê ostatnio trochê dziwnie, Phillipie?

– Czujê siê œwietnie.

– Mo¿e masz za du¿o stresów? – Cam uzna³, ¿e mo¿e siê z nim trochê podro-

czyæ. – Zdawa³o mi siê, ¿e rozmawia³eœ ostatnio z samym sob¹.

– Nic podobnego.

– Mo¿e masz przywidzenia i wydaje ci siê, ¿e rozmawiasz z kimœ, kogo nie

ma. Stres jest zabójczy. Po¿era mózg.

Phillip doskoczy³ do niego.

– Chcia³eœ coœ powiedzieæ na temat stanu mojego zdrowia psychicznego?

– Prawdê mówi¹c … – Ethan podrapa³ siê w brodê. – Wygl¹dasz ostatnio,

jakbyœ by³ trochê spiêty.

– Na Boga, mam chyba prawo byæ spiêty. – Roz³o¿y³ ramiona, jakby chcia³ obj¹æ

œwiat, zbyt ciê¿ki na jego barki. – Pracujê po dziesiêæ, po dwanaœcie godzin w Baltimo-

re, nastêpnie przyje¿d¿am tutaj i jak galernik harujê w warsztacie. O ile nie œlêczê nad

ksiêgami i rachunkami, nie zabawiam siê w gospodyniê domow¹, robi¹c zakupy w skle-

pie spo¿ywczym, lub nie pilnujê Setha, ¿eby siê nie wymigiwa³ od odrabiania lekcji.

– Zawsze biadoli³ – mrukn¹³ Cam.

– Uwa¿aj, ¿ebyœ za chwilê sam nie zacz¹³ biadoliæ. – Phillip zrobi³ jeden ostrze-

gawczy krok naprzód, tym razem jednak Cam uœmiechn¹³ siê szeroko i roz³o¿y³ rêce.

– Spróbuj tylko. Ethan marzy, ¿eby ciê wrzuciæ do wody. Osobiœcie nie mam

ochoty na k¹piel.

– Za pierwszym razem myœla³em, ¿e œniê.

Zdezorientowany Phillip odwróci³ siê do Ethana.

– O czym ty, do diab³a, mówisz?

background image

134

– Zdawa³o mi siê, ¿e rozmawiamy o twoim zdrowiu psychicznym – odpar³

³agodnym tonem Ethan. – Chcia³bym go znowu zobaczyæ. Wprawdzie trudno

by³o pogodziæ siê z myœl¹, ¿e znowu odejdzie, ale i tak warto.

Phillip poczu³ przebiegaj¹cy wzd³u¿ krêgos³upa ch³ód, zadr¿a³a mu d³oñ, któr¹,

na wszelki wypadek, w³o¿y³ do kieszeni.

– Nie powinniœmy raczej porozmawiaæ o twoim zdrowiu psychicznym?

– Myœleliœmy, ¿e kiedy przyjdzie twoja kolej, polecisz prosto do psychiatry. –

Cam znowu uœmiecha³ siê od ucha do ucha.

– Nie wiem, o czym mówicie.

– Wiesz, dobrze wiesz – powiedzia³ spokojnym g³osem Ethan, po czym usa-

dowi³ siê na pomoœcie, zwiesi³ nogi i wyj¹³ cygaro. –Wygl¹da na to, ¿e wybiera

nas w tej samej kolejnoœci, w jakiej nas przyj¹³.

– Symetria – stwierdzi³ Cam, siadaj¹c obok Ethana. – Zawsze j¹ lubi³. Pierw-

szy raz rozmawia³em z nim w dniu, w którym pozna³em Annê. – Wróci³ myœlami

do tamtej chwili, kiedy ujrza³ j¹ przechodz¹c¹ przez trawnik, jej œliczn¹ twarz

i brzydki kostium.

Ch³ód w krêgos³upie nie ustêpowa³, przemieszcza³ siê tylko w zawrotnym

tempie to w górê, to w dó³.

– Co to znaczy, ¿e z nim rozmawia³eœ?

– To siê nazywa konwersacj¹. – Cam wzi¹³ cygaro z ust Ethana i zaci¹gn¹³

siê nim. – Oczywiœcie pomyœla³em, ¿e zwariowa³em. – Podniós³ wzrok, uœmiech-

n¹³ siê. – Tobie siê tak¿e wydaje, ¿e zwariowa³eœ, Phill.

– Nie. Jestem tylko przepracowany.

– Nie chrzañ, jeszcze nikt nie zwariowa³ od rysowania obrazków czy gadania

przez telefon. Wielka mi rzecz.

– Odczep siê. – Westchn¹³ i usiad³ obok nich. – Chcecie mi wmówiæ, ¿e rozma-

wialiœcie z tat¹, który umar³ w marcu? Którego pochowaliœmy kilka kilometrów st¹d?

Niespiesznym ruchem Cam poda³ Phillipowi cygaro.

– A ty chcesz nam wmówiæ, ¿e nie rozmawia³eœ?

– Nie wierzê w takie rzeczy.

– Niewa¿ne, w co wierzysz, skoro mia³o to miejsce – zauwa¿y³ Ethan i zabra³

swoje cygaro. – Ostatnio go widzia³em, tego wieczora, kiedy poprosi³em Grace,

¿eby za mnie wysz³a. Mia³ ze sob¹ torebkê fistaszków.

– Chryste Panie – wyszepta³ Phillip.

– Czu³em ich zapach tak, jak czujê zapach tego cygara, wody, skórzanej kurt-

ki Cama.

– Kiedy ludzie umieraj¹, nastêpuje ich koniec. Nie wracaj¹ z powrotem. –

Czy … dotykaliœcie go?

Cam pokrêci³ g³ow¹.

– A ty?

– By³ solidnym cz³owiekiem. Nie zrobi³by tego.

– Zrobi³ – zauwa¿y³ Ethan – albo wszyscy trzej zwariowaliœmy.

– Nie zd¹¿yliœmy siê z nim po¿egnaæ, nie starczy³o czasu, ¿eby siê porozu-

mieæ. – Cam odetchn¹³ g³êboko. – Podarowa³ nam trochê czasu. Tak to widzê.

background image

135

– On i mama podarowali nam ca³y czas, kiedy uczynili nas Quinnami. –

Musia³o go zwaliæ z nóg, gdy odkry³, ¿e ma córkê, o której nic nie wiedzia³.

– Chcia³ jej pomóc, uratowaæ j¹ – powiedzia³ pó³g³osem Ethan.

– Zobaczy³, ¿e dla niej jest ju¿ za póŸno. Ale nie dla Setha – stwierdzi³ Cam.

– Zrobi³ wiêc wszystko, co móg³, ¿eby ratowaæ Setha.

– Swojego wnuka. – Phillip popatrzy³ na szybuj¹c¹ wysoko bia³¹ czaplê, zni-

kaj¹c¹ w ciemnoœciach. I nie czu³ ju¿ ch³odu. – Zobaczy³ swoje odbicie w jego

oczach, ale nie chcia³ poznaæ odpowiedzi. Myœla³em o tym. By³oby logiczne, gdyby

próbowa³ odnaleŸæ matkê Glorii, uzyskaæ jej potwierdzenie.

– To by zajê³o du¿o czasu. – Cam rozwa¿a³ ju¿ tê sprawê. – Jest zamê¿na,

mieszka w Europie, a z tego, co mówi Sybill, wynika, ¿e nie by³a zainteresowana

kontaktowaniem siê z nim.

– A potem ju¿ nie zd¹¿y³ – stwierdzi³ Phillip. – Przynajmniej teraz wszystkie

elementy pasuj¹ do siebie.

Nie zamierza³a spaæ. Wziê³a gor¹cy prysznic, po czym owinê³a siê w k¹pie-

lowy szlafrok, zamierzaj¹c uzupe³niæ swoje notatki. Postanowi³a zdobyæ siê na

odwagê i zatelefonowaæ do matki, by jej przemówiæ do rozs¹dku i poprosiæ o pi-

semne potwierdzenie swojego notarialnego oœwiadczenia.

Jednak nie zrobi³a tego. Pad³a twarz¹ na ³ó¿ko, zamknê³a oczy i zapad³a siê

w nicoœæ.

Obudzi³o j¹ pukanie do drzwi. Zwlok³a siê z ³ó¿ka, namaca³a kontakt i zapa-

li³a œwiat³o. Wci¹¿ nieprzytomna przesz³a przez salonik i zerknê³a przez wizjer.

Odsunê³a zasuwkê.

Phillip rzuci³ okiem na jej zmierzwione w³osy, zaspane oczy i granatowy ak-

samitny szlafrok.

– Widzê, ¿e siê wystroi³aœ.

– Przepraszam. Zasnê³am. – Machinalnie siêgnê³a do w³osów. Nie cierpia³a,

gdy by³y rozczochrane, zw³aszcza, ¿e on by³ odœwie¿ony i w œwietnej formie.

Wygl¹da³ wspaniale.

– Skoro jesteœ zmêczona, mo¿emy od³o¿yæ spotkanie.

– Nie, gdybym d³u¿ej pospa³a, rozbudzi³abym siê na dobre o trzeciej nad

ranem. Nie cierpiê hotelowych pokoi o takiej porze. – Cofnê³a siê, ¿eby go wpu-

œciæ. – Zaraz siê ubiorê.

– Nie krêpuj siê! – powiedzia³ przyci¹gaj¹c j¹ do siebie i ca³uj¹c. – Widzia-

³em ciê ju¿ nag¹. I by³ to bardzo poci¹gaj¹cy widok.

– Nie zamierzam twierdziæ, ¿e siê mylisz.

– Œwietnie. – Postawi³ na stoliku przyniesione wino.

– Ale – doda³a – nie by³o to zbyt rozs¹dne z naszej strony.

– Mów za siebie, pani doktor. Ilekroæ czujê twój zapach, przestajê byæ roz-

s¹dny. Czym ty tak pachniesz?

Kiedy siê pochyli³, ¿eby j¹ pow¹chaæ, wygiê³a siê do ty³u.

– Phillipie!

background image

136

– Sybill! – powiedzia³ i rozeœmia³ siê. – A jeœli obiecam, ¿e zachowam siê jak

cywilizowany cz³owiek i ¿e nie bêdê namawia³ ciê do ¿adnych takich rzeczy, do-

póki siê nie rozbudzisz?

– Doceniam twoje poœwiêcenie – odpar³a rzeczowo.

– S³usznie. Jesteœ g³odna?

– Sk¹d ta patologiczna potrzeba karmienia mnie?

– To ty zajmujesz siê analizowaniem – odpowiedzia³ wzruszaj¹c ramieniem.

– Przynios³em wino. Masz jakieœ kieliszki?

Pomyœla³a, ¿e musi z nim porozmawiaæ, u³o¿yæ w³aœciwie ich stosunki. Pora-

dziæ siê go. Chcia³a tak¿e zjednaæ go sobie i sprawiæ, ¿eby jej pomóg³ przekonaæ

Setha, by zaakceptowa³ jej przyjaŸñ.

Wyjê³a dwa toporne hotelowe kieliszki. Kiedy Phillip uœmiechn¹³ siê szyder-

czo na ich widok, unios³a brwi. Potrafi³ cholernie seksownie szydziæ.

– To prawdziwa obelga dla takiego szacownego wina – powiedzia³ otwiera-

j¹c butelkê korkoci¹giem z nierdzewnej stali, który ze sob¹ przyniós³. – Skoro

jednak nie masz nic lepszego, bêdziemy musieli zadowoliæ siê tymi.

– Zapomnia³am zapakowaæ moje kryszta³y.

– Niestety. – Nala³ do kieliszków wina o piêknym s³omkowym kolorze. Poda³ jej

jeden. – Za pocz¹tek, œrodek i za zakoñczenie. Przebyliœmy przez wszystkie trzy etapy.

– To znaczy?

– Zagadka zosta³a rozwi¹zana, ustalono zgran¹ dru¿ynê, a my w³aœnie zosta-

liœmy kochankami. Cieszê siê z powodu wszystkich trzech aspektów naszego bar-

dzo interesuj¹cego zwi¹zku.

– Zgrana dru¿yna?

– Seth jest Quinnem. Przy twojej pomocy bêdzie mo¿na to zalegalizowaæ,

i to wkrótce.

Wpatrywa³a siê w swoje wino.

– Zale¿y ci, ¿eby mia³ twoje nazwisko.

– Nazwisko swojego dziadka – poprawi³ j¹ Phillip. – Zale¿y mi, choæ nie a¿

tak bardzo jak Sethowi.

– Tak, masz racjê. Widzia³am jego twarz, kiedy to powiedzia³am. Profesor

Quinn musia³ byæ nadzwyczajnym cz³owiekiem.

– Moi rodzice byli … wyj¹tkowi. Tworzyli rzadko spotykan¹ parê. £¹czy³o

ich prawdziwe partnerstwo oparte na zaufaniu, szacunku, mi³oœci, namiêtnoœci.

Trudno by³o uwierzyæ, ¿e mój ojciec zawiód³ to zaufanie.

– Ba³eœ siê, ¿e zdradzi³ twoj¹ matkê z Glori¹, ¿e sp³odzi³ z ni¹ dziecko. –

Sybill usiad³a. – To pod³e, ¿e zasia³a takie podejrzenie.

– A jak cholernie trudno by³o z tym ¿yæ. Nosiæ urazê do Setha, ¿e jest sy-

nem mojego ojca? Jego prawdziwym synem, podczas gdy ja jestem tylko jego

namiastk¹? S¹dzi³em, ¿e znam prawdê – doda³, siadaj¹c obok niej. – By³a to

jedna z tych umys³owych ³amig³ówek, które nie daj¹ spokoju o trzeciej nad ra-

nem.

Pomyœla³a, ¿e gdyby tylko o to chodzi³o, mog³aby mu pomóc. Lecz to nie

by³o wszystko.

background image

137

– Zamierzam poprosiæ matkê, ¿eby potwierdzi³a pisemnie moje oœwiadcze-

nie. W¹tpiê czy na to przystanie, ale poproszê j¹, postaram siê.

– Zgrana dru¿yna, jak widzê. – Uj¹³ jej rêkê, potar³ o ni¹ nos, co postawi³o j¹

w stan pogotowia i sprawi³o, ¿e przyjrza³a mu siê uwa¿nie.

– Masz skaleczon¹ brodê.

– Tak. – Skrzywi³ siê. – Cam ma nadal dobry lewy sierpowy.

– Uderzy³ ciê?

Jej przera¿ony g³os rozœmieszy³ go. Oczywiœcie pani doktor nie nale¿a³a do

œwiata, w którym wymachuje siê piêœciami.

– Mia³em go pierwszy uderzyæ, ale za³atwi³ mnie. Co oznacza, ¿e winien mu

jestem jedno uderzenie. Odda³bym mu zreszt¹, gdyby nie Ethan, który mi za³o¿y³

nelsona.

– O Bo¿e! – Przera¿ona, podnios³a siê z miejsca. – Posz³o o nas? O to, co

sta³o siê na ³odzi? Nie powinno by³o do tego dojœæ. Wiedzia³am, ¿e spowoduje to

komplikacje miêdzy tob¹ a twoj¹ rodzin¹.

– Tak – odpar³ rzeczowo – posz³o o nas. I wyjaœniliœmy to sobie. Sybill. Od

zawsze bijemy siê ze sob¹. To rodzinna tradycja Quinnów. Tak jak przepis ojca na

wafle.

Nie uspokoi³ jej tym. Dodatkowo zamiesza³ jej w g³owie. Piêœci i … wafle?

– Bijesz siê z nimi?

– Jasne.

– Dlaczego?

Zastanowi³ siê.

– Bo s¹ pod rêk¹.

– I twoi rodzice pozwalali wam na tego rodzaju przemoc?

– Moja matka by³a pediatr¹. Zawsze zak³ada³a nam szwy. – Pochyli³ siê do

przodu, by dolaæ sobie wina. – S¹dzê, ¿e bêdzie lepiej, jeœli przedstawiê ca³y …

obrazek. Wiesz, ¿e Cam, Ethan i ja jesteœmy adoptowani.

– Tak. Przeprowadzi³am pewne badania, zanim przyjecha³am … – Zamilk³a,

zerknê³a w stronê laptopa. – No w³aœnie, przecie¿ wiesz o tym.

– Tak. I znasz pewne fakty, ale nie istotê sprawy. Pyta³aœ o moje blizny. To

nie zaczê³o siê tutaj – zaduma³ siê. – Naprawdê nie. Pierwszy by³ Cam. Ray przy-

³apa³ go, kiedy pewnego ranka próbowa³ ukraœæ samochód Stelli.

– Jej samochód? Ukraœæ jej samochód?

– Prosto z podjazdu. Mia³ dwanaœcie lat. Uciek³ z domu i zamierza³ dostaæ

siê do Meksyku.

– W wieku dwunastu lat ukrad³ samochód, ¿eby dostaæ siê do Meksyku?

– W³aœnie. Pierwszy ze z³ych ch³opców Quinna. – Wzniós³ toast za nie-

obecnego brata. – Bijano go w domu i postanowi³ tym razem uciec albo umrzeæ.

¯eby nie osun¹æ siê z sofy, chwyci³a siê kurczowo oparcia.

– Straci³ przytomnoœæ, a mój ojciec wniós³ go do œrodka. Dziêki mojej matce

wróci³ do zdrowia.

– Nie wezwali policji?

background image

138

– Nie. Cam by³ przera¿ony, a moja matka stwierdzi³a œlady fizycznego znê-

cania siê nad nim. Zebrali informacje, za³atwili formalnoœci, poradzili sobie z sys-

temem i przechytrzyli go. A jemu dali dom.

– Tak po prostu … uczynili go swoim synem?

– Pewnego razu moja matka powiedzia³a, ¿e ju¿ wszyscy nale¿ymy do niej.

Przedtem jakoœ nie udawa³o nam siê do siebie zbli¿yæ. A potem przyby³ Ethan.

Jego matka by³a uliczn¹ kurw¹ w Baltimorte, narkomank¹. Kiedy nudzi³o jej siê,

t³uk³a go. A potem wpad³a na œwietny pomys³, ¿e mo¿e zarobiæ, sprzedaj¹c oœmio-

letniego syna zboczeñcom.

Sybill œciska³a kurczowo kieliszek oboma rêkami i dr¿a³a. Nie odzywa³a siê

ani s³owem.

– ¯y³ tak przez kilka lat. Pewnej nocy jeden z klientów, kiedy ju¿ skoñczy³

z Ethanem i z ni¹, przeszed³ do rêkoczynów. Poniewa¿ obiektem jego agresji by³a

tym razem ona sama, a nie jej dzieciak, przeciwstawi³a siê. Pchnê³a go no¿em.

Uciek³a, a kiedy przyjecha³y gliny, zabra³y Ethana do szpitala. Moja matka mia³a

wtedy obchód.

– I te¿ go wziêli – powiedzia³a szeptem.

– Tak, tak to wygl¹da w skrócie.

Podnios³a kieliszek, wypi³a powoli ³yczek, popatrzy³a na niego znad brzegu.

Nie zna³a œwiata, który jej opisywa³. Teoretycznie wiedzia³a, ¿e istnieje, ale nigdy

siê z nim nie zetknê³a. A¿ dot¹d.

– A ty?

– Moja matka pracowa³a w lokalu w Baltimore. Tandetny striptiz, jakieœ lewe

numery na boku. Drobne naci¹ganie, szanta¿e i ¿a³osne machlojki. – Wzruszy³

ramieniem. – Mój ojciec zmy³ siê ju¿ dawniej. Przez jakiœ czas siedzia³ za kra-

dzie¿ z broni¹, a kiedy go wypuœcili, nawet na nas nie spojrza³.

– Czy ona … czy ona ciê bi³a?

– Zdarza³o siê, dopóki nie sta³em siê na tyle du¿y i silny, ¿e zaczê³a siê mnie

baæ. – Uœmiechn¹³ siê cierpko. – Nie przepadaliœmy za sob¹. Kiedy chcia³em

mieæ dach nad g³ow¹ – a zdarza³o siê, ¿e chcia³em, potrzebowa³em jej – musia-

³em dawaæ pieni¹dze. Okrada³em ludzi, w³amywa³em siê. By³em w tym cholernie

dobry – powiedzia³ z odcieniem dumy. – Mimo to zajmowa³em siê drobnic¹.

Czymœ, co mo¿na ³atwo zamieniæ na gotówkê albo na prochy. A kiedy by³o bar-

dzo krucho, sprzedawa³em siebie.

W jej szeroko otwartych oczach, które unika³y jego wzroku, zobaczy³ przera-

¿enie.

– ¯ycie nie zawsze jest idyll¹ – powiedzia³ krótko. – Przewa¿nie fruwa³em na

wolnoœci. By³em twardy, bezwzglêdny i sprytny. Jeszcze kilka lat takiego ¿ycia,

a wyl¹dowa³bym w wiêzieniu – albo w kostnicy. Jeszcze kilka lat takiego ¿ycia –

doda³, patrz¹c jej w twarz – i to samo sta³oby siê z Sethem.

Wzdragaj¹c siê na tê myœl, zapatrzy³a siê w swoje wino.

– Uwa¿asz, ¿e jest to sytuacja podobna, ale …

– Widzia³em Gloriê – przerwa³ jej. – £adna kobieta, która siê stoczy³a. Twar-

de i ostre spojrzenie, zgorzknia³e usta. Podobna do mojej matki.

background image

139

Co mia³a powiedzieæ, jaki argument przeciwstawiæ, skoro widzia³a to samo,

czu³a to samo?

– Nie pozna³am jej – odpowiedzia³a pospiesznie. – Przez chwilê s¹dzi³am, ¿e

to pomy³ka.

– Ona ciebie rozpozna³a. Podesz³a ciê. Wiedzia³a, jak siê do tego zabraæ. –

Przerwa³ na chwilê. – Dok³adnie wiedzia³a. Podobnie jak ja.

Zauwa¿y³a, ¿e przygl¹da siê jej uwa¿nie i trzeŸwo.

– I w³aœnie teraz to robisz? Naciskasz odpowiednie guziki?

„Mo¿e i tak – pomyœla³. – Wkrótce oboje bêdziemy musieli rozwa¿yæ ten

problem”.

– Teraz mówimy o czym innym. Czy chcesz znaæ resztê?

– Tak – odpar³a bez wahania.

– Kiedy mia³em trzynaœcie lat, uwa¿a³em, ¿e sobie radzê w ¿yciu. Dopóki nie

wyl¹dowa³em nosem w rynsztoku, wykrwawiaj¹c siê na œmieræ. Postrzelony. Nie-

w³aœciwe miejsce, niew³aœciwa pora.

– Postrzelony? – Wbi³a w niego wzrok. – By³eœ postrzelony?

– Dwie kulki w klatkê piersiow¹. Omal mnie nie zabi³y. Jeden z lekarzy, zna³

Stellê Quinn. Ona i Ray przyszli odwiedziæ mnie w szpitalu. Mia³em ich za œwiru-

sów, ale nic nie mówi³em. Moja matka skoñczy³a ze mn¹ i wygl¹da³o na to, ¿e na

dobre utknê w tym systemie. Pomyœla³em, ¿e ich wykorzystam, dopóki znowu nie

stanê na nogi. Potem zaœ wezmê, co mi potrzebne, i zmyjê siê.

Kim by³ ten ch³opiec, którego jej opisywa³? Jaki ma to zwi¹zek z tym mê¿-

czyzn¹, który siedzi obok niej?

– Chcia³eœ ich okraœæ?

– Zajmowa³em siê tym. By³em taki. Ale oni … wszystko znosili. A¿ zakocha-

³em siê w nich. A¿ sta³em siê kimœ, z kogo mogli byæ dumni. To nie ¿adni chirur-

dzy uratowali mi ¿ycie. To Ray i Stella Quinn.

– Ile mia³eœ lat, kiedy ciê wziêli do siebie?

– Trzynaœcie. Ale nie by³em takim dzieciakiem jak Seth. Nie by³em tak¹ ofia-

r¹ jak Cam i Ethan. Dokonywa³em wyborów.

– Mylisz siê. – Ujê³a jego twarz w swoje d³onie i poca³owa³a go delikatnie.

– Nie spodziewa³em siê takiej reakcji.

Ona tak¿e spodziewa³a siê innej reakcji. Poczu³a jednak tak wielkie wspó³czucie

dla ch³opca, którego jej opisa³, oraz podziw dla mê¿czyzny, w którego siê zmieni³.

– Z jak¹ reakcj¹ najczêœciej siê spotykasz?

– Nigdy o tym nikomu nie mówi³em, poza rodzin¹. – Zmusi³ siê do uœmiechu.

– To nie pasuje do obrazu.

Poruszona do g³êbi, przytuli³a swoj¹ twarz do jego twarzy.

– Masz racjê. To móg³by byæ Seth – wyszepta³a. – Mog³o siê z nim zdarzyæ to

samo co z tob¹. Twój ojciec uratowa³ go od tego. Ty i twoja rodzina uratowaliœcie

go, podczas gdy moja nic nie zrobi³a. A nawet gorzej ni¿ nic.

– Coœ przecie¿ robisz.

– Mam nadziejê, ¿e to wystarczy. – Kiedy zbli¿y³ usta do jej warg, pozwoli³a

sobie na s³aboœæ, szukaj¹c pocieszenia i otuchy w poca³unku.

background image

140

14

P

hillip otworzy³ warsztat o siódmej rano. Sam fakt, ¿e bracia nie robili mu

wymówek za to, ¿e zrobi³ sobie labê w niedzielê, przyprawi³ go o maksy-

malne poczucie winy.

Liczy³ na to, ¿e ma przed sob¹ przynajmniej godzinê, zanim pojawi siê Cam,

by kontynuowaæ pracê przy kad³ubie sportowego kutra. Ethan, nim przyjdzie po

po³udniu do pracy, wykorzysta ostatnie podrygi jesieni i po³owi rano kraby.

Bêdzie wiêc mia³ dla siebie ca³y lokal, by zaj¹æ siê papierkow¹ robot¹, któr¹

zaniedba³ w ostatnim tygodniu.

Po wejœciu do ciasnego biura natychmiast zapali³ œwiat³o. Nastêpnie w³¹czy³ ra-

dio. Po dziesiêciu minutach siedzia³ ju¿ z nosem w rachunkach i czu³ siê jak w domu.

Prawie same p³atnoœci. Wynajem, œwiadczenie, sk³adki ubezpieczeniowe, sk³ad

drzewny i jak zawsze popularna MasterCard.

Rz¹d upomina³ siê o swoj¹ dolê w po³owie wrzeœnia, a rata opiewa³a na doœæ

pokaŸn¹ kwotê. Kolejny podatek te¿ nie napawa³ optymizmem.

¯onglowa³ liczbami, bawi³ siê nimi, wystukiwa³ je i stwierdzi³, ¿e czerwony

kolor strat nie jest a¿ tak z³ym kolorem. Zaoszczêdzili trochê przy pierwszej ro-

bocie – nadwy¿kê zainwestowali w interes. Gdy skoñcz¹ kad³ub, bêd¹ mogli wzi¹æ

kolejny czek od obecnego klienta. W ten sposób utrzymaj¹ siê na powierzchni.

Ale daleko im jeszcze do czarnego koloru oznaczaj¹cego zyski.

Sumiennie wpisywa³ czeki, sprawdza³ i korygowa³ daty wydruku, zestawia³

cyfry i stara³ siê nie narzekaæ, ¿e dwa plus dwa niezmiennie daje cztery.

Us³ysza³, ¿e otwar³y siê i zamknê³y ciê¿kie drzwi na dole.

– Znowu siê tam dekujesz? – zawo³a³ Cam.

– Tak, urz¹dzi³em sobie przyjêcie.

– Niektórzy z nas naprawdê haruj¹ i nie mog¹ sobie pozwoliæ na obijanie siê.

Phillip spojrza³ na liczby przelatuj¹ce na ekranie komputera i tylko zaœmia³

siê krótko. Pogodzi³ siê ju¿ z faktem, ¿e dla Cama cz³owiekiem pracuj¹cym mo¿e

byæ tylko ten, kto wykorzystuje do tego si³ê miêœni.

background image

141

– Nie pozostaje mi nic innego jak zejœæ – mrukn¹³ i wy³¹czy³ komputer. Resz-

tê rachunków u³o¿y³ na rogu biurka. Czek z wyp³at¹ wsun¹³ do tylnej kieszeni, po

czym zszed³ na dó³.

Cam zapina³ pas z narzêdziami. Na g³owê w³o¿y³ baseballow¹ czapeczkê,

daszkiem do ty³u, ¿eby nie zas³ania³ widoku. Phillip zaobserwowa³, jak zdejmuje

obr¹czkê i troskliwie wsuwa j¹ do przedniej kieszeni.

Obr¹czki mog³y zaczepiæ o coœ i spowodowaæ utratê palca. Mimo to ¿aden

z jego braci nie zostawia³ ich w domu. Zastanowi³ siê, czy obnoszenie siê z tym

dowodem stanu ma³¿eñskiego stanowi jakiœ symbol, czy te¿ rodzaj pocieszenia.

Cam pierwszy zaj¹³ stanowisko pracy i nastawi³ radio na g³oœnego rocka. Gdy

Phillip siêgn¹³ po swój pas z narzêdziami, Cam zmierzy³ go ch³odnym wzrokiem.

– Co za nieoczekiwany widok – promienny i rzeœki jak skowronek! A pewnie

zabawia³eœ siê do póŸna.

– Nie zaczynaj od nowa.

– Po prostu stwierdzam. – Anna nak³ad³a mu nieŸle do uszu, kiedy pomsto-

wa³ na uwik³anie siê Phillipa z Sybill. Powiedzia³a, ¿e powinien siê wstydziæ, ¿e

nie powinien siê wtr¹caæ w osobiste ¿ycie brata.

– Chcesz z ni¹ krêciæ, twoja sprawa. Przyjemnie na ni¹ popatrzeæ. Tyle ¿e

wygl¹da jak bry³a lodu.

– Nie znasz jej.

– A ty? – Widz¹c groŸny b³ysk w oczach brata, Cam podniós³ rêkê. – Trzeba

j¹ wykorzystaæ. W interesie Setha.

– Wiem, ¿e zrobi wszystko, co bêdzie mog³a. A tak na marginesie, to wiedz,

¿e wychowa³a siê w rodzinie, gdzie nie znano mi³oœci.

– Po to miano pieni¹dze.

– Tak. – Phillip podszed³ do u³o¿onych w stertê desek. – Prywatne szko³y,

szoferzy, s³u¿ba.

– Nie mogê siê jakoœ zdobyæ na wspó³czucie.

– Nie s¹dzê, ¿eby liczy³a na to. – DŸwign¹³ deskê. – Powiadasz, ¿e chcesz j¹

wykorzystaæ. A ja ci mówiê, ¿e ona ma zalety. Nie wiem natomiast, czy ma jakiœ

czu³y punkt.

Cam wzruszy³ ramionami. Uj¹³ za drugi koniec deski, by j¹ dopasowaæ do

kad³uba.

– Ja tam uwa¿am, ¿e jest zimn¹ istot¹.

– Powiedzia³bym raczej, ¿e jest powœci¹gliwa. Ostro¿na. – Pamiêta³, w jaki

sposób odnios³a siê do niego ubieg³ej nocy. To by³ jej pierwszy taki odruch. Wo-

la³ siê nie zastanawiaæ i nie wnikaæ w szczegó³y. Mia³ nadziejê, ¿e Cam siê myli.

– Czy tylko ty i Ethan macie prawo do zwi¹zku z kobietami, które zadowalaj¹

was pod ka¿dym wzglêdem?

– Nie. – Cam umocowa³ koñce deski. W g³osie Phillipa wyczu³ niepokój. –

Nie – powtórzy³. – Porozmawiam z Sethem na jej temat.

– Sam z nim porozmawiam.

– W porz¹dku.

– Mnie tak¿e los Setha le¿y na sercu.

background image

142

– Wiem o tym.

– Dawniej tak nie by³o. – Wzi¹³ m³otek, by przybiæ deski. – Teraz jest ina-

czej.

– To tak¿e wiem. – Przez kilka kolejnych minut pracowali w zgodnym tande-

mie. – W ka¿dym razie by³eœ po jego stronie – doda³ Cam, gdy deska osiad³a na

swoim miejscu. – Nawet jeœli niezbyt zale¿a³o ci na nim.

– Robi³em to dla taty.

– Wszyscy robiliœmy to dla taty. A teraz robimy to dla Setha.

Do po³udnia ca³y szkielet kad³uba zosta³ pokryty deskami. Metoda uk³adania

ich na nak³adkê by³a ¿mudna, wymaga³a wytê¿onej pracy i dok³adnoœci. Ale to

by³ ich znak firmowy, ich wybór, który gwarantowa³ wyj¹tkow¹ wytrzyma³oœæ

konstrukcji i wymaga³ wielkiej wprawy od szkutnika.

Nikt nie kwestionowa³ faktu, ¿e Cam jest najlepszym fachowcem. Phillip

pomyœla³ jednak, ¿e i on zna siê na rzeczy.

– Nie wzi¹³eœ nic do jedzenia? – zapyta³ Cam i napi³ siê wody z dzbanka.

– Nie.

– A niech ciê licho! – Wierzchem d³oni otar³ usta. – Za³o¿ê siê, ¿e Grace

zapakowa³a Ethanowi monstrualnie wielki lunch. Pieczonego kurczaka albo gru-

be kawa³ki wieprzowiny pieczonej w miodzie.

– Przecie¿ ty masz ¿onê – stwierdzi³ Phillip.

Cam parskn¹³ œmiechem.

– £adnie bym wygl¹da³, gdybym poprosi³ Annê o przyszykowanie mi lunchu

do pracy. Wyr¿nê³aby mnie teczk¹ i pojecha³aby do pracy. Jest nas dwóch – za-

stanowi³ siê. – Mo¿emy zaskoczyæ Ethana, kiedy bêdzie wchodzi³.

– Jest prostszy sposób. – Phillip zanurzy³ rêkê w kieszeni i wyj¹³ æwierædola-

row¹ monetê. – Orze³ czy reszka?

– Orze³. Kto przegrywa, ten idzie i p³aci.

Phillip podrzuci³ monetê, z³apa³ j¹ i szybkim ruchem po³o¿y³ na grzbiecie

d³oni. Dziób or³a zdawa³ siê z niego szydziæ.

– Cholera. Co ci kupiæ?

– Wielkiego sandwicza z miêsem, du¿o frytek i jeszcze wiêcej kawy.

– Œwietnie, zatykaj sobie arterie.

– A ja siê dziwiê, czemu jesz to œwiñstwo z soi. Przecie¿ i tak umrzesz. Czy

nie lepszy jest solidny sandwicz z miêsem?

– Niech ka¿dy postêpuje wedle w³asnego uznania. – Ponownie siêgn¹³ do

kieszeni i wyj¹³ czek z wyp³at¹ dla Cama. – Masz, tylko nie wydaj wszystkiego

w jednym miejscu.

– Wreszcie bêdê móg³ siê zaszyæ w sza³asie na Maui. A dla Ethana?

– Tyle co nic.

– A dla ciebie?

– Nic nie potrzebujê.

Cam zmru¿y³ oczy i spojrza³ na Phillipa, który nak³ada³ kurtkê.

background image

143

– To nie jest w porz¹dku.

– Zajmujê siê rachunkami i wiem, co jest w porz¹dku.

– Poœwiêci³eœ swój czas, nale¿y ci siê.

– Nie potrzebujê jej – powtórzy³ zniecierpliwiony Phillip. – Kiedy bêdê po-

trzebowa³, wezmê. – Wyszed³ dostojnym krokiem, pozostawiaj¹c kipi¹cego ze

z³oœci Cama.

– Uparty skurczybyk – mrukn¹³ pod nosem Cam. – Jak siê na niego nie wœcie-

kaæ, kiedy mi wciska te och³apy?

Cam pomyœla³, ¿e Phillip ci¹gle ma do nich pretensje. Poza tym zajmuje siê

detalami. Zapêdzi cz³owieka w kozi róg, a potem sam nic z tego nie ma.

Jak tu nie zwariowaæ?

A teraz jeszcze wpl¹ta³ siê w historiê z kobiet¹, o której nikt nie wie, czy

mo¿na jej ufaæ, je¿eli sprawy przybior¹ z³y obrót. W ka¿dym razie nie nale¿y

spuszczaæ z oczu tej Sybill Griffin.

I nie tylko z powodu Setha. Mo¿e Phillip ma ³eb nie od parady, ale jak ka¿dy

g³upieje na widok ³adnej buzi.

„I m³oda Karen Lawson, która pracuje w recepcji, odk¹d spiknê³a siê w ze-

sz³ym roku z ch³opakiem McKinneyów, zobaczy³a to napisane czarno na bia³ym.

Zadzwoni³a do swojej mamy, a Bitty Lawson, która jest moj¹ najlepsz¹ przyja-

ció³k¹ i d³ugoletni¹ partnerk¹ bryd¿ow¹ – chocia¿ potrafi przebiæ twojego asa,

jeœli nie patrzysz jej na rêce – natychmiast zadzwoni³a do mnie i wszystko mi

powtórzy³a”.

Nancy Claremont by³a w swoim ¿ywiole, mog¹c poplotkowaæ. Jako ¿e jej

m¹¿ posiada³ kawa³ek ziemi w St Chris, na którym ch³opcy Quinna, ta banda dzi-

kusów, urz¹dzili swój warsztat –jednemu tylko Bogu wiadomo, co tam jeszcze

wyprawiaj¹ – uzna³a, ¿e ma nie tylko prawo, ale i obowi¹zek przekazaæ dalej ten

smaczny k¹sek, który jej siê trafi³ wczoraj po po³udniu.

Oczywiœcie, najpierw skorzysta³a z najprostszej metody. Z telefonu. Ale te-

lefon nie daje tej przyjemnoœci, jak¹ jest widok reakcji rozmówcy. Ubra³a siê

wiêc w jeszcze nie noszony kostium ze spodniami w kolorze dyni, nowoœæ z kata-

logu J.C. Penney’a.

Nie mia³oby sensu byæ najzamo¿niejsz¹ kobiet¹ w St Christopher, gdyby nie

mog³a siê tym choæ odrobinê popisaæ. A najlepszym miejscem do popisania siê

i do rozpowszechnienia plotki by³ magazyn Crawforda.

Jej kolejnym krokiem by³ salon piêknoœci „The Stylerite” przy markecie, gdzie

umówi³a siê na strzy¿enie, farbowanie i uk³adanie w³osów.

Mama Crawford, mieszkaj¹ca w St Chris przez ca³e szeœædziesi¹t dwa lata

swojego ¿ycia, tkwi³a za kontuarem, przepasana wielkim zapaækanym fartuchem.

S³ysza³a ju¿ nowiny – niewiele spraw uchodzi³o uwadze Mamy, a ka¿d¹ bez-

zw³ocznie przekazywa³a dalej – gotowa by³a jednak wys³uchaæ Nancy.

„I pomyœleæ, ¿e to dziecko jest wnukiem Raya Quinna! A ta dama z dumnie

zadartym nosem jest siostr¹ tej wstrêtnej dziewczyny, która naopowiada³a te wszyst-

background image

144

kie okropne rzeczy. Zaœ ch³opiec jest jej siostrzeñcem. Jej najbli¿szym krewnym,

ale czy powiedzia³a choæ s³owo na ten temat? Nie, moja pani, co to, to nie! Tylko

siê szarogêsi i patrzy na nas z góry, p³ywa ¿aglówk¹ z Phillipem Quinnem, zresz-

t¹ podejrzewam, ¿e nie tylko p³ywa, jeœli by kto pyta³ o moje zdanie. Takie nie-

moralne zachowanie jest teraz u m³odych ludzi na porz¹dku dziennym!”

Pstryknê³a palcami przed nosem Mamy, a jej oczy b³yszcza³y niezdrowym

podnieceniem.

Kiedy Mama wyczu³a, ¿e Nancy lada moment zboczy z tematu, poruszy³a

swoimi szerokimi ramionami.

– Wydaje mi siê – zaczê³a, œwiadoma faktu, i¿ ludzie w sklepie nadstawiaj¹

ucha – ¿e w naszym miasteczku jest wiele osób, które powinno siê powiesiæ za to,

co naplotkowa³y na Raya. Za to, co szepta³y za jego plecami, gdy ¿y³, i nad jego

grobem, kiedy odszed³. No i co, okaza³o siê, ¿e to nieprawda, wysz³o na moje.

Surowym wzrokiem zlustrowa³a sklep. Rzeczywiœcie kilka g³ów próbowa³o siê

jakby schowaæ. Usatysfakcjonowana, zwróci³a rozpromienione oczy ku Nancy.

– Wydaje mi siê, ¿e chêtnie dawa³aœ pos³uch z³ym s³owom o tak zacnym cz³o-

wieku, jakim by³ Ray Quinn.

Powa¿nie ura¿ona Nancy a¿ podskoczy³a.

– No wiesz, Mamo, nigdy nie wierzy³am ani w jedno s³owo. – Pomyœla³a

teraz, ¿e omawianie takich spraw, to nie to samo, co dawanie im pos³uchu. –

Nawet œlepy musia³ zauwa¿yæ, ¿e ch³opiec ma oczy Raya. ¯e istnieje miêdzy nimi

pokrewieñstwo. I dlatego powiedzia³am pewnego dnia do Silasa: „Silasie, zasta-

nawiam siê, czy ten ch³opiec nie jest krewnym Raya?” – Oczywiœcie powiedzia³a

to zupe³nie inaczej, ale mog³aby tak powiedzieæ. – Nigdy jednak nie pomyœla³am,

¿e to wnuk Raya. Ani, ¿e przez te wszystkie lata Ray mia³ córkê!

Zawsze podejrzewa³a, ¿e Ray Quinn musia³ byæ dobrym ananasem w m³odo-

œci. Mo¿e nawet by³ hipisem? A ka¿dy wie, co to znaczy. Palenie marihuany, udzia³

w orgiach i bieganie na golasa.

Jednak nie zamierza³a dzieliæ siê z Mam¹ t¹ wiadomoœci¹. Zaczeka a¿ umyj¹

jej w³osy i kiedy wygodnie rozsi¹dzie siê w fotelu w salonie piêknoœci.

– Ta jego córka okaza³a siê jeszcze gorsza ni¿ ci ch³opcy, których on i Stella

sprowadzili do domu – trajkota³a. – A ta dziewczyna z hotelu musi byæ taka sama…

Urwa³a, kiedy pobrzêkiwanie dzwonka obwieœci³o wejœcie nowego klienta.

A¿ zadr¿a³a z emocji na widok wchodz¹cego Phillipa. Oto jeden z aktorów tego

szalenie interesuj¹cego przedstawienia.

Phillipowi wystarczy³ rzut oka, by zorientowaæ siê, o czym rozmawiaj¹. A ra-

czej o czym rozmawiali, zanim wszed³ do œrodka. Bowiem po dzwonku zapano-

wa³o grobowe milczenie, a oczy zebranych zwróci³y siê ku niemu.

– Coœ takiego, Phillip Quinn, nie widzia³am ciê chyba od czasu waszego ro-

dzinnego pikniku w Œwiêto Niepodleg³oœci – zaszczebiota³a Nancy. Uzna³a, ¿e

flirtowanie jest jedn¹ z najlepszych metod na rozwi¹zanie jêzyka mê¿czyzny. –

Jaki to by³ ³adny dzieñ.

– Tak, by³. – Podszed³ do lady, czuj¹c za plecami grad spojrzeñ. – Potrzebujê

dwa du¿e sandwicze, Mamo Crawford. Porcjê mielonego miêsa i kawa³ek indyka.

background image

145

– Zaraz ci przygotujemy, Phil. Junior! – Krzyknê³a na swojego syna, który,

pomimo, ¿e mia³ trzydzieœci szeœæ lat i by³ ojcem trzyletniego dziecka, poderwa³

siê na dŸwiêk jej g³osu.

– Tak jest, mamo.

– Obs³u¿ysz tych ludzi, czy bêdziesz siê drapa³ po ty³ku przez ca³e popo³ud-

nie?

Zaczerwieni³ siê, mrukn¹³ coœ pod nosem i ponownie zaj¹³ siê kas¹.

– Pracujecie dzisiaj przy ³odzi, Phillipie?

– Zgadza siê, pani Claremont.

Sam wybra³ torbê chipsów dla Cama, nastêpnie wróci³ do lady ch³odniczej,

by wzi¹æ dla siebie jogurt.

– Zwykle po lunch przychodzi ten ma³y ch³opiec, prawda?

Phillip siêgn¹³ rêk¹ i na chybi³ trafi³ wyj¹³ kartonik.

– Jest w szkole. Mamy dzisiaj pi¹tek.

– No jasne. – Nancy zaœmia³a siê, poprawiaj¹c kokieteryjnie w³osy. – Ju¿

sama nie wiem, co plotê. To ³adny ch³opiec. Ray by³by z niego dumny.

– Na pewno.

– S³yszeliœmy, ¿e jest jakoœ spokrewniony … nawet blisko.

– Nigdy nie mia³a pani k³opotów ze s³uchem, pani Claremont, o ile pamiê-

tam. Potrzebujê jeszcze dwie du¿e kawy na wynos, Mamo.

– Zaraz ci przygotujemy. Nancy, chyba masz ju¿ doœæ wiadomoœci na ca³y

dzieñ plotkowania. Gdybyœ chcia³a wycisn¹æ jeszcze wiêcej informacji na temat

ch³opca, mog³abyœ siê spóŸniæ na uk³adanie w³osów.

– Nie rozumiem, co chcesz przez to powiedzieæ. – Nancy prychnê³a i rzuci³a

Mamie wœciek³e spojrzenie. – Ale i tak muszê ju¿ iœæ. Wybieramy siê wieczorem

z mê¿em na kolacjê z tañcami do klubu Kiwanian, trzeba wiêc jakoœ wygl¹daæ.

Wysz³a majestatycznie, udaj¹c siê wprost do salonu piêknoœci.

Mama zmru¿y³a oczy.

– Zajmijcie siê swoimi zakupami, Junior przyjmie od was pieni¹dze. To nie

jest œwietlica. Chcecie staæ i gapiæ siê, to idŸcie na dwór.

Gdy kilka osób dosz³o do wniosku, ¿e maj¹ gdzie indziej sprawy do za³atwie-

nia, Phillip zachichota³.

– Ta Nancy Claremont ma mniej rozumu ni¿ pawica – oznajmi³a Mama. –

Nie doœæ, ¿e tak ubrana wygl¹da jak dynia, to jeszcze nie potrafi zachowaæ siê

delikatnie.

Mama ponownie zwróci³a swoj¹ szerok¹ twarz ku Phillipowi i uœmiechnê³a

siê od ucha do ucha.

– Nie powiem, ¿ebym nie by³a ciekawa, jak ka¿dy zreszt¹, ale nie mo¿na

zdobywaæ informacji obra¿aj¹c ludzi. Nie znoszê z³ych manier ani g³upoty.

Phillip pochyli³ siê nad lad¹.

– Wiesz, Mamo, tak sobie w³aœnie myœlê, czy nie zmieniæ imienia na Jean –

– Claude, nie przenieœæ siê do Francji – kraju wina, w dolinê Loary, albo kupiæ

sobie winnicê.

Nieraz s³ysza³a ró¿ne wersje takich opowieœci.

10 – Spokojna przystañ

background image

146

– No i co dalej? – zapyta³a.

– Przygl¹da³bym siê, jak moje winogrona dojrzewaj¹ w s³oñcu. Jad³bym chleb,

który by³by gor¹cy i œwie¿y, i ser, który najpierw odle¿a³by swoje. Wiód³bym

piêkne, spokojne ¿ycie. Ale jest jeden problem.

– Jaki?

– Nic z tego, jeœli tam ze mn¹ nie pojedziesz. – Chwyci³ jej rêkê, obsypuj¹c j¹

poca³unkami, podczas gdy ona pêka³a ze œmiechu.

– Ch³opcze, ale ty potrafisz gadaæ! Zawsze potrafi³eœ. – Otar³a oczy i wes-

tchnê³a. – Nancy to idiotka, ale nie jest z³a. Ray i Stella jej imponowali. A dla

mnie byli kimœ znacznie wiêcej.

– Wiem o tym, Mamo.

– Niech tylko ludzie us³ysz¹ jak¹œ nowinkê, od razu puszczaj¹ j¹ ruch.

– To tak¿e wiem, Mamo. – Pokiwa³ g³ow¹. – Podobnie jak Sybill.

Brwi Mamy unios³y siê.

– Dziewczyna ma charakter. To dobrze. Seth mo¿e byæ dumny z tego pokre-

wieñstwa. I mo¿e byæ dumny, ¿e taki cz³owiek jak Ray by³ jego dziadkiem. –

Zrobi³a pauzê, by dokoñczyæ pakowania produktów. – Rayowi i Stelli spodoba³a-

by siê ta dziewczyna.

– Tak s¹dzisz? – wyszepta³ Phillip.

– Tak. I mnie siê podoba. –Zawijaj¹c szybko produkty w bia³y papier, Mama

ponownie uœmiechnê³a siê od ucha do ucha. – Wcale nie jest zarozumia³a, jak

utrzymuje Nancy. Przeciwnie wydaje mi siê nieœmia³a.

Phillip z wra¿enia otworzy³ usta.

– Nieœmia³a? Sybill?

– Jasne. Robi wszystko, ¿eby to ukryæ. A teraz zabieraj szybko to miêso, póki

nie wystygnie.

– Co mnie obchodzi gromada pedziów sprzed dwustu lat?

Seth siedzia³ nad otwart¹ ksi¹¿k¹ do historii, z ustami pe³nymi gumy do ¿u-

cia. Po dziesiêciu godzinach pracy fizycznej Phillip nie mia³ nastroju, by znosiæ

humory Setha.

– Ojcowie naszego kraju nie byli pedziami.

Seth parskn¹³ i dŸgn¹³ palcem w ca³ostronicow¹ ilustracjê, przedstawiaj¹c¹

zebranie Kongresu Kontynentalnego.

– Nosili dziwaczne peruki i ubierali siê jak dziewczyny. Dla mnie to s¹ pe-

dzie.

– Taka by³a moda. – Wiedzia³, ¿e dzieciak dra¿ni siê z nim, ale z trudem siê

powstrzyma³, ¿eby nie daæ mu kopa. – Zaœ nazywanie kogoœ pedziem z powodu

jego stylu ¿ycia œwiadczy o braku tolerancji.

Seth uœmiechn¹³ siê tylko pod nosem. Uwielbia³ wyprowadzaæ Phillipa z rów-

nowagi.

– Facet, który nosi perukê z lokami i buty na wysokich obcasach, zas³uguje

na swoje.

background image

147

Phillip westchn¹³. By³a to kolejna reakcja, która uradowa³a Setha. Wcale nie

uwa¿a³, ¿e historia jest bzdur¹. Czy nie dosta³ najwy¿szej noty z ostatniego testu?

Ale pisanie kretyñskiej biografii któregoœ z tych pedziów, to ju¿ œmiertelna nuda.

– Wiesz kim byli ci faceci? – zapyta³ Phillip, po czym, gdy Seth otworzy³

usta, zmru¿y³ gniewnie oczy. – Tylko mi nie przerywaj. Buntownikami, pod¿ega-

czami, twardzielami.

– Twardzielami? Na jakim ty ¿yjesz œwiecie?

– Bronili obranej przez siebie drogi, ustanawiali prawa, wyg³aszali przemó-

wienia. Mieli w nosie Angliê, a zw³aszcza króla Jerzego. – Dostrzeg³ b³ysk roz-

bawienia, a tak¿e zainteresowania w oczach Setha. – I nie chodzi³o im o c³o na

herbatê. To by³ tylko pretekst. Nie chcieli ju¿ wiêcej nic zawdziêczaæ Anglii, oto

jak do tego dosz³o.

– Wyg³aszanie przemówieñ i zapisywanie papierów to nie to samo, co walka.

– Musieli mieæ pewnoœæ, ¿e jest o co walczyæ. Ludziom trzeba daæ wybór.

Jeœli chcesz, ¿eby zrezygnowali z towaru X, musisz im zaoferowaæ towar Y, i spra-

wiæ, ¿eby by³ lepszy, mocniejszy, smaczniejszy. A gdybym ci powiedzia³, ¿e guma

Bubblelicious jest do niczego? – zapyta³ Phillip.

– Bardzo j¹ lubiê. – Na dowód tego, Seth wydmucha³ olbrzymi ciemnoczer-

wony balon.

– W porz¹dku, a ja ciê zapewniam, ¿e to ohyda, a ci, co j¹ robi¹, to dranie.

Czy z tego powodu wyrzucisz j¹ do œmieci?

– Jeszcze czego!

– A gdybym ci da³ nowy wybór, gdybym ci powiedzia³, ¿e Super Bubble

Blow…

– Super Bubble Blow? Cz³owieku, nie dobijaj mnie.

– Milcz. SBB jest lepsza. Na d³u¿ej starczy, kosztuje taniej. ¯ucie jej spra-

wia, ¿e ty i twoi przyjaciele, twoja rodzina, twoi s¹siedzi, staj¹ siê szczêœliwsi,

silniejsi. SBB to guma przysz³oœci, twojej przysz³oœci. SBB to jest to! – doda³

Phillip, nadaj¹c odpowiednie brzmienie g³osowi. – Bubblelicious jest z³a. Dziêki

SBB odnajdziesz prawdziw¹ wolnoœæ i nikt ci nigdy nie powie, ¿e mo¿esz dostaæ

tylko jeden kawa³ek.

– Bomba. – To prawda, ¿e Phillip jest dziwakiem, potrafi byæ jednak zabaw-

ny. – Gdzie mam z³o¿yæ podpis?

Uœmiechaj¹c siê pó³gêbkiem, Phillip odrzuci³ gumê na biurko.

– Da³em ci obrazowy przyk³ad. Ci faceci byli sol¹ tej ziemi i jej krwi¹, to oni

podburzali i wzniecali entuzjazm ludzi.

„Sól i krew – pomyœla³ Seth. – Mo¿na to bêdzie gdzieœ wykorzystaæ”.

– Dobra, mo¿e wybiorê Patricka Henry’ego. Wygl¹da mniej dziwacznie ni¿

pozostali faceci.

– Znajdziesz informacje w komputerze. Potem odszukaj bibliografiê na jego

temat i wydrukuj j¹ sobie. W bibliotece w Baltimore znajdziesz wiêcej na ten te-

mat ni¿ szkole.

– Dobra.

– A zanim pójdziesz spaæ, dokoñcz wypracowanie z angielskiego.

background image

148

– Cz³owieku, odpuœæ trochê.

– Poka¿, coœ tam naskroba³.

– Chryste. – Nie przestaj¹c gderaæ, Seth wyci¹gn¹³ z ok³adki pojedyncz¹ kartkê

papieru.

W wypracowaniu pod tytu³em „Pieskie ¿ycie” Seth opisywa³ typowy dzieñ,

widziany oczami G³upka. Czytaj¹c, Phillip nie móg³ powstrzymaæ uœmiechu, gdy

psi narrator opowiada³ o swoich rozkoszach podczas polowania na króliki, z³o-

œci³ siê na pszczo³y, napomyka³ o dreszczyku emocji podczas wspólnych wypraw

z dobrym i m¹drym przyjacielem Simonem.

Tak, dzieciak jest zdolny i dowcipny.

Gdy G³upek skoñczy³ swój d³ugi, uci¹¿liwy dzieñ, zwin¹³ siê na pos³aniu,

które wspania³omyœlnie dzieli³ ze swoim panem, Phillip zwróci³ kartkê.

– Fantastyczne. Trzeba przyznaæ, ¿e natura nie posk¹pi³a ci talentu.

Odk³adaj¹c wypracowanie na miejsce, Seth spuœci³ oczy.

– Ray by³ tak cholernie bystry i jako profesor college’u…

– Gdyby o tobie wiedzia³, Seth, zrobi³by coœ w tej sprawie du¿o wczeœniej.

– Tak, tak myœlê … – Seth wzruszy³ ramionami w typowy dla Quinnów spo-

sób.

– Bêdê jutro rozmawia³ z adwokatem. Teraz, przy pomocy Sybill, wszystko

mo¿e szybciej ruszyæ z miejsca.

Seth z³apa³ o³ówek i odruchowo zacz¹³ szkicowaæ na bibule. By³y to jakieœ

formy, ko³a, trójk¹ty, kwadraty.

– Ona mo¿e jeszcze zmieniæ zdanie.

– Nie, nie zmieni.

– Ludzie stale to robi¹. – Sam czeka³ tygodniami, gotowy do ucieczki, gdyby

Quinnowie zmienili zdanie. Kiedy tak siê nie sta³o, zacz¹³ im wierzyæ, ale w ka¿-

dej chwili by³ gotowy do ucieczki.

– Niektórzy ludzie dotrzymuj¹ obietnic, niezale¿nie od wszystkiego. Tak jak

Ray.

– Ona nie jest Ray’em. Przyjecha³a, ¿eby nas szpiegowaæ.

– Przyjecha³a sprawdziæ, czy nie dzieje ci siê krzywda.

– No i dobrze, zobaczy³a. Mo¿e wiêc ju¿ wyje¿d¿aæ.

– Trudniej jest pozostaæ – powiedzia³ spokojnie Phillip. – Trzeba mieæ silny

charakter. Ludzie ju¿ siê do niej dobrali i obgaduj¹ j¹. Wiesz, jak to jest, kiedy

ludzie obserwuj¹ ciê k¹tem oka i szepcz¹.

– Tak. Zwyczajne kretyñstwo.

– Niemniej jednak potrafi to napsuæ krwi.

Wiedzia³ o tym, lecz œcisn¹³ tylko o³ówek, pogrubi³ kreskê.

– Po prostu spodoba³a ci siê.

– Mo¿liwe. Na pewno jest na co popatrzeæ. Ale to nie zmieni istoty rzeczy.

Niewielu jest ludzi, którym by tak cholernie na tobie zale¿a³o. – Poczeka³, a¿

wzrok Setha spocznie na nim. Patrzyli sobie teraz w oczy. – Potrwa³o to trochê,

mo¿e zbyt d³ugo, ¿eby i mnie zaczê³o tak cholernie zale¿eæ. Robi³em to, o co

prosi³ Ray, poniewa¿ go kocha³em.

background image

149

– Ale nie mia³eœ na to ochoty.

– Nie, nie mia³em ochoty. By³eœ jak czyrak na ty³ku. Ale zaczê³o siê to stop-

niowo zmieniaæ. W jakimœ momencie zacz¹³em to robiæ bardziej dla ciebie ni¿

dla Raya.

– Myœla³eœ mo¿e, ¿e jestem jego dzieciakiem, i to ciê wkurza³o.

„Jeszcze jak – pomyœla³ Phillip. – To ciekawe, do jakiego stopnia naiwni by-

waj¹ doroœli, gdy s¹dz¹, ¿e ukryj¹ przed dzieæmi swoje tajemnice i grzechy!”

– Tak, nie mog³em pogodziæ siê z myœl¹, ¿e oszuka³ i zdradzi³ moj¹ matkê,

a ty jesteœ jego synem.

– A jednak umieœci³eœ moje imiê na szyldzie!

Phillip rozeœmia³ siê niepewnie. Faktycznie mo¿na czasami post¹piæ s³usz-

nie, wcale nie zdaj¹c sobie z tego sprawy.

– Tam by³o jego miejsce, tak jak twoje jest tutaj. A Sybill tak cholernie na

tobie zale¿y, ¿e by³oby zwyk³¹ g³upot¹ j¹ odpychaæ.

– Uwa¿asz, ¿e powinienem siê z ni¹ spotkaæ? – Sam ju¿ siê nad tym zastana-

wia³. – Nie wiem, o czym mielibyœmy mówiæ.

– Widzia³eœ j¹ i rozmawia³eœ z ni¹, zanim siê dowiedzia³eœ o wszystkim. Po-

staraj siê niczego nie zmieniaæ.

– Mo¿e masz racjê.

– Nie uwa¿asz, ¿e Grace i Anna powariowa³y w zwi¹zku z twoj¹ urodzinow¹

kolacj¹ w przysz³ym tygodniu?

– Tak. – Opuœci³ nieco g³owê, by ukryæ promienny uœmiech. Nie móg³ w to

uwierzyæ. Szykowa³y mu kolacjê urodzinow¹ z takim menu jakie sobie za¿yczy³,

a nastêpnego dnia odbêdzie siê przyjêcie dla kumpli.

– Co s¹dzisz o zaproszeniu jej? Prawdziwa rodzinna kolacja.

Przesta³ siê uœmiechaæ.

– Nie wiem. Zastanowiê siê. Prawdopodobnie i tak nie zechce przyjœæ.

– Mo¿e jednak spróbuj j¹ zaprosiæ. Zgarn¹³byœ o jeden prezent wiêcej.

– Tak? – Znowu uœmiechn¹³ siê, jakby z oci¹ganiem. – Ale musia³aby siê

postaraæ o coœ dobrego!

– Masz tupet!

background image

150

15

P

ó³toragodzinne spotkanie z adwokatem w Baltimore wykoñczy³o Sybill.

Myœla³a, ¿e bêdzie lepiej przygotowana – w koñcu mia³a na to dwa i pó³

dnia po tym, jak w poniedzia³ek rano zatelefonowa³a do niego i zosta³a

wciœniêta w jego napiêty harmonogram na œrodê po po³udniu.

A wiêc pierwszy etap ma ju¿ za sob¹. Powierzenie obcej osobie sekretów

i niechlubnych rodzinnych faktów okaza³o siê trudniejsze ni¿ s¹dzi³a.

Teraz musi stawiæ czo³o zimnemu, przenikliwemu deszczowi, ruchowi ulicz-

nemu i w³asnej, dalekiej od idea³u, umiejêtnoœci prowadzenia samochodu. Ponie-

wa¿ chcia³a omin¹æ t³ok na jezdni i jak najszybciej pozbyæ siê samochodu, zosta-

wi³a go na parkingu w gara¿u, i teraz musia³a maszerowaæ w deszczu.

Dr¿¹c z zimna stwierdzi³a, ¿e jesieñ postanowi³a chyba na dobre wyprzeæ

lato z miasta. Drzewa zaczyna³y zmieniaæ kolory, liœci zabarwi³y siê z³otem i czer-

wieni¹. Wraz z deszczem spad³a temperatura, a wiatr wyszarpywa³ jej parasolkê,

kiedy zbli¿a³a siê do portu.

Wola³aby suchy dzieñ, w który mog³aby siê pow³óczyæ, porozgl¹daæ, doceniæ

³adnie odrestaurowane stare budynki, starannie utrzymane nabrze¿e i przycumowane

tu historyczne ³odzie. Ale nawet przy silnym, zimnym deszczu mia³o to swój urok.

Morze by³o kompletnie szare i lekko wzburzone, widnokr¹g zlewa³ siê z nie-

bem. Wiêkszoœæ kuracjuszy i turystów schroni³a siê pod dachem.

Czu³a siê samotna, gdy sta³a tak w deszczu patrz¹c na wodê i zastanawiaj¹c

siê, co pocz¹æ dalej.

Westchnê³a, zawróci³a i posz³a przyjrzeæ siê sklepom. Wybiera³a siê w pi¹tek

na urodzinowe przyjêcie. Pora kupiæ siostrzeñcowi prezent.

Porównywanie i wybieranie przyborów malarskich zajê³o jej ponad godzinê.

Pomyœla³a, ¿e minê³o szeœæ lat od czasu, kiedy kupowa³a prezent dla Setha. Trze-

ba nadrobiæ zaleg³oœci.

background image

151

O³ówki i pastele musz¹ byæ najlepszej jakoœci. Z wielk¹ uwag¹ obejrza³a pêdzle

do akwareli, jakby od jej wyboru mia³y zale¿eæ losy œwiata. Przez dwadzieœcia minut

bada³a ciê¿ar i gruboœæ papieru rysunkowego, za³ama³a siê zupe³nie przy kasecie.

Po d³ugim ogl¹daniu stwierdzi³a, ¿e jedynym kryterium, jakim powinna kiero-

waæ siê przy wyborze, musi byæ prostota. Ch³opiec z pewnoœci¹ bêdzie siê czu³

lepiej z prost¹ orzechow¹ kaset¹. Poza tym bêdzie trwalsza, wystarczy mu na d³ugo.

A mo¿e, kiedy po latach spojrzy na to pude³ko, pomyœli o niej ¿yczliwie?

– Pani siostrzeniec bêdzie oszo³omiony tymi prezentami – stwierdzi³a ekspe-

dientka.

– Jest bardzo utalentowany. – Roztargniona, zaczê³a ogryzaæ paznokieæ kciu-

ka – nawyk, z którym skoñczy³a przed laty. – Zawinie mi pani to ostro¿nie i zapa-

kuje do pude³ka?

– Oczywiœcie. Janice! Mog³abyœ przyjœæ i trochê mi pomóc? Mieszka pani

w okolicy? – zapyta³a Sybill.

– Nie, nie mieszkam. Mój … przyjaciel poleci³ mi ten sklep.

– To mi³o z jego strony. Janice, trzeba zawin¹æ i zapakowaæ wszystko do pud³a.

– Czy mo¿e mi to pani jakoœ udekorowaæ?

– Niestety nie mamy ¿adnych ozdób. Ale niedaleko znajdzie pani sklep z pape-

teri¹. Maj¹ tam bogaty wybór papierów do zawijania prezentów, wst¹¿ek i kartek.

„O Bo¿e – pomyœla³a Sybill. – Jaki rodzaj papieru powinno siê wybraæ dla jede-

nastoletniego ch³opca? A wst¹¿kê? Czy ch³opcu spodobaj¹ siê wst¹¿ki i kokardy?”

– Razem wychodzi piêæset osiemdziesi¹t piêæ dolarów i szeœædziesi¹t dzie-

wiêæ centów. – Ekspedientka rozp³ynê³a siê w uœmiechu. – W jakiej formie chce

pani zap³aciæ?

– Piêæset … – Sybill zatka³o. Chyba musia³a postradaæ zmys³y. Prawie szeœæ-

set dolarów na urodziny dziecka? No tak, zupe³nie zwariowa³a. – Przyjmuje pani

Visê? – zapyta³a s³abym g³osem.

– Oczywiœcie. – Rozpromieniona sprzedawczyni wyci¹gnê³a rêkê po z³ot¹

kartê kredytow¹.

– Czy mog³aby mi pani powiedzieæ … – rzek³a Sybill, wyjmuj¹c notes i od-

najduj¹c literê Q. – Szukam tego adresu.

– Oczywiœcie, to tu¿ za rogiem.

To b³¹d, strofowa³a siê w myœlach, wychodz¹c z powrotem na deszcz, wal-

cz¹c z dwiema ogromnymi torbami z zakupami i z niesforn¹ parasolk¹. Nie ma

¿adnego powodu, ¿eby go nachodziæ.

Mo¿e go nawet nie byæ w domu. Jest godzina siódma. Pewnie poszed³ na

kolacjê. Lepiej odszukaæ samochód i pojechaæ z powrotem na Wybrze¿e. Ruch

jest ju¿ mniejszy, czego nie mo¿na powiedzieæ o deszczu.

Mog³aby przynajmniej najpierw zadzwoniæ. No tak, ale telefon komórko-

wy mia³a w torebce i brakowa³o jej r¹k. Jest ciemno i pada, pewno i tak nie

znajdzie jego domu. Jeœli nie uda siê jej w ci¹gu piêciu minut, zawraca i idzie

do samochodu.

background image

152

Znalezienie wysokiego, luksusowego budynku zajê³o jej trzy minuty. Pomi-

mo zdenerwowania z przyjemnoœci¹ wesz³a do ciep³ego, suchego holu.

Sta³y tu ozdobne drzewa w miedzianych naczyniach i kilka miêkkich foteli

w neutralnych odcieniach. Gustowna elegancja tego pomieszczenia sprawi³a, ¿e

czu³a siê jak niepo¿¹dany mokry szczur na luksusowym statku.

Chyba zwariowa³a przychodz¹c tutaj. Czy¿ nie obieca³a sobie, wybieraj¹c

siê dzisiaj do Baltimore, ¿e tego nie zrobi? Nie chcia³a, by wiedzia³, ¿e bêdzie

w Baltimore.

Na mi³oœæ bosk¹, przecie¿ widzia³a go zaledwie w niedzielê. Nie by³o ¿adnej

sensownej przyczyny, która by usprawiedliwia³a tak desperack¹ potrzebê zoba-

czenia go teraz. Powinna natychmiast wracaæ do St Christopher, poniewa¿ pope³-

nia potworny b³¹d.

Przeklina³a siebie, podchodz¹c do windy, wchodz¹c do niej i naciskaj¹c gu-

zik szesnastego piêtra.

Dlaczego to robi?

O Bo¿e, a jeœli zastanie go w domu, ale nie samego? Sama myœl o mo¿liwo-

œci takiego upokorzenia by³a dla niej jak cios piêœci¹ w ¿o³¹dek. Nigdy nie powie-

dzieli s³owa na temat wy³¹cznoœci. Mia³ absolutne prawo widywaæ siê z innymi

kobietami. Z pewnoœci¹ mia³ mnóstwo kobiet – co tym bardziej œwiadczy³o, ¿e

straci³a rozum, anga¿uj¹c siê w ten zwi¹zek.

Nie powinna wpadaæ do niego nie zapowiedziana, nie proszona, nie oczeki-

wana. Wszystko, czego nauczono jej na temat manier, protoko³u, dopuszczalnego

zachowania, nakazywa³o jej opuœciæ ten dom. Nale¿a³o zawróciæ, nim zostanie

upokorzona.

Nie mia³a pojêcia, co j¹ sk³oni³o do tego, by otworzyæ windê i podejœæ do

drzwi z numerem 1605.

„Nie rób tego, nie rób tego, nie rób tego”. – rozbrzmiewa³o w jej g³owie,

kiedy zbli¿a³a palec do dzwonka przy drzwiach.

„O Bo¿e, o Bo¿e, co ja zrobi³am? Co powiem? Jak siê wyt³umaczê? Oby nie

by³o go w domu!”

– Sybill? – Mia³ zdumione, szeroko otwarte oczy i rozchylone z niedowie-

rzania wargi.

– Strasznie przepraszam. Powinnam by³a zadzwoniæ. Nie mia³am zamiaru …

przyjecha³am do miasta i w³aœnie …

– Daj, pozwól, ¿e potrzymam. Wykupi³aœ ca³y sklep? – Wzi¹³ torby z jej

lodowatych r¹k. – Trzêsiesz siê z zimna. WejdŸ do œrodka.

– Powinnam by³a zadzwoniæ.

– Nie wyg³upiaj siê. – Odstawi³ torby i zacz¹³ z niej œci¹gaæ ociekaj¹cy wod¹

nieprzemakalny p³aszcz. – Dlaczego nie da³aœ znaæ, ¿e wybierasz siê dzisiaj do

Baltimore? Kiedy przyjecha³aœ?

– Oko³o … wpó³ do trzeciej. Mia³am spotkanie. Potem rozpada³o siê. – Nie

jestem przyzwyczajona do prowadzenia samochodu w du¿ym ruchu. Prawdê mó-

wi¹c, w ogóle nie jestem przyzwyczajona do prowadzenia, denerwowa³am siê

z tego powodu.

background image

153

Papla³a, podczas gdy on obserwowa³ j¹ z podniesionymi brwiami. Mia³a za-

ró¿owione policzki, ale chyba nie z zimna. Mia³a piszcz¹cy g³os – i to by³a no-

woœæ. Ciekawe! Jakby nie wiedzia³a, co zrobiæ z rêkami.

Choæ nieprzemakalny p³aszcz ochroni³ jej jasnopopielaty kostium, przemo-

czy³a buty, a na jej w³osach po³yskiwa³y krople deszczu.

– Czyœ ty oszala³a? – powiedzia³ pó³g³osem. Po³o¿y³ rêkê na jej ramionach,

roztar³ je, ¿eby je ogrzaæ. – Odprê¿ siê.

– Powinnam by³a zadzwoniæ – powiedzia³a po raz trzeci. – Zachowa³am siê

niegrzecznie i zbyt poufale.

– Nie, wcale nie. Mo¿e tylko trochê ryzykowa³aœ. Gdybyœ przysz³a wczeœniej,

nie zasta³abyœ mnie w domu. – Przyci¹gn¹³ j¹ odrobinê bli¿ej. – Sybill, odprê¿ siê.

– Dobrze. – Zamknê³a oczy.

Rozbawi³o go to.

– Co robisz?

– Odprê¿am siê.

– Jak?

– Oddycham – odpowiedzia³a. – Koncentrujê siê. – Po czym, gdy zacz¹³ siê

œmiaæ, otworzy³a oczy.

– Wiêc tak siê odprê¿asz? Oddychaj¹c i koncentruj¹c siê?

W jego g³osie da³o siê s³yszeæ rozdra¿nienie. Prawie niezauwa¿alne, ale jed-

nak rozdra¿nienie.

– Badania dowiod³y, ¿e lepszy dop³yw tlenu i koncentracja umys³u roz³ado-

wuj¹ stres.

– Akurat. Przeprowadzi³em w³asne badania. Pozwól, ¿e je wypróbujê. – Do-

tkn¹³ jej ust wargami, delikatnie, lecz przekonuj¹co je potar³, a¿ zmiêk³y, ust¹pi³y,

rozgrza³y siê. Zabawi³ siê leciutko z jej jêzykiem, a¿ westchnê³a cicho. – Taak,

mój sposób siê sprawdza – wyszepta³, pocieraj¹c policzkiem jej mokre w³osy. –

Jeœli o mnie chodzi, œwietnie siê sprawdza. Co ty na to?

– Oralna stymulacja jest tak¿e sprawdzonym sposobem na stres.

Zachichota³.

– Obawiam siê, ¿e jak tak dalej pójdzie, oszalejê na twoim punkcie. Trochê

wina?

Nie zamierza³a analizowaæ jego definicji szaleñstwa.

– Nie odmówiê szklaneczki. Choæ nie powinnam. Prowadzê.

Pomyœla³, ¿e dzisiaj wieczorem nigdzie nie pojedzie.

– Usi¹dŸ. Zaraz wrócê.

Gdy znikn¹³ w s¹siednim pomieszczeniu, powróci³a do koncentruj¹cego od-

dychania. Kiedy uspokoi³a siê trochê, rozejrza³a siê po pokoju.

Na œrodku sta³a niska kwadratowa ³awa z du¿ym ¿aglowcem, w którym roz-

pozna³a wyrób z manufaktury szk³a w Murano. By³a tu te¿ para zielonych ¿eliw-

nych œwieczników z masywnymi bia³ymi œwiecami.

Po przeciwnej stronie pokoju znajdowa³ siê niedu¿y barek, a przy nim dwa

czarne, pokryte skór¹ sto³ki. Obok, na œcianie, wisia³ zabawny plakat burgundz-

kiej winnicy Nuits – St Georges, przedstawiaj¹cy oficera francuskiej kawalerii

background image

154

w osiemnastowiecznym mundurze, siedz¹cego na beczce, ze szklank¹ i z fajk¹,

z podejrzanie rozanielonym uœmiechem.

Bia³e œciany ozdobione by³y tu i ówdzie obrazkami. Miêdzy innymi wisia³a

na nich oprawiona w ramê odbitka stylowego plakatu szampana Tattinger z ele-

ganck¹ kobiet¹ – z pewnoœci¹ by³a to Grace Kelly – w g³adkiej czarnej wieczoro-

wej sukni, stoj¹c¹ z d³ugim, w¹skim kieliszkiem perl¹cego siê wina przy okr¹-

g³ym szklanym stole na wygiêtych stalowych nó¿kach. By³a te¿ grafika Juana

Miró, a tak¿e reprodukcja Jesieni Alfonsa Muchy.

Sta³y tu zarówno oszczêdne w formie nowoczesne lampy, jak i eleganckie

Art Deco. Dywan by³ puszysty, jasnopopielaty, a nie zas³oniête okna szerokie i mo-

kre od deszczu.

Pomyœla³a, ¿e pokój jest wyrazem mêskiego, eklektycznego gustu, nie po-

zbawionego swoistego humoru. Podziwia³a w³aœnie obity br¹zow¹ skór¹ podnó-

¿ek w kszta³cie zagrody dla œwiñ, kiedy wszed³ z dwoma kieliszkami.

– Podoba mi siê ta œwinia.

– I ja j¹ lubiê. Mo¿e byœ mi opowiedzia³a, jak spêdzi³aœ ten z pewnoœci¹ inte-

resuj¹cy dzieñ?

– Nawet nie zapyta³am, czy masz jakieœ plany. – Zauwa¿y³a, ¿e jest ubrany

w miêkk¹ czarn¹ sportow¹ bluzê, w d¿insy, i ¿e nie ma na nogach butów. Co nie

oznacza, ¿e …

– Ju¿ wiem. – Wzi¹³ j¹ za rêkê, poprowadzi³ w stronê g³êbokiej sofy. – Spot-

ka³aœ siê po po³udniu z adwokatem.

– Kto ci o tym powiedzia³?

– To mój przyjaciel. Informuje mnie na bie¿¹co o wszystkim, co robi. – Da³

jej odczuæ, ¿e czuje siê rozczarowany, i¿ nie zadzwoni³a i nie da³a mu znaæ o swym

przyjeŸdzie do miasta. – Jak posz³o?

– Dobrze, dziêkujê. Ze spraw¹ przekazania opieki nie powinno byæ teraz k³o-

potów. Nie uda³o mi siê jednak przekonaæ matki, ¿eby z³o¿y³a oœwiadczenie.

– Jest z³a na ciebie.

Sybill powoli upi³a ³yk wina.

–Tak, jest z³a, i z ca³¹ pewnoœci¹ gorzko ¿a³uje tej chwili s³aboœci, która sk³o-

ni³a j¹ do wyznania prawdy.

Wzi¹³ j¹ za rêkê.

– Musi ci byæ ciê¿ko. Jest mi przykro z tego powodu.

Spojrza³a na ich splecione palce. W jak naturalny sposób j¹ dotyka.

– Nie jestem dzieckiem. A poza tym, poniewa¿ istnieje niewielkie prawdopo-

dobieñstwo, by ten drobny incydent – choæ wzbudza tyle emocji St Christopher –

dotar³ przez Atlantyk do Pary¿a, s¹dzê, ¿e matka jakoœ siê pozbiera.

– A ty?

– ¯ycie idzie naprzód. Gdy wszystko zostanie oficjalnie za³atwione, Gloria

nie bêdzie mia³a motywu i przestanie sprawiaæ k³opoty tobie i twojej rodzinie.

I Sethowi. Niestety, nie przestanie przysparzaæ k³opotów samej sobie, ale na to

ju¿ nic nie poradzê. Nie mam te¿ ochoty tego czyniæ.

Zimny g³az, czy postawa obronna?

background image

155

– Tak czy owak Seth pozostanie twoim siostrzeñcem. Nikt nie zabroni ci

widywaæ siê z nim, ani pozostaæ czêœci¹ jego ¿ycia.

– Nie nale¿ê do jego ¿ycia – powiedzia³a bezbarwnym g³osem. – A poniewa¿

dopiero je zaczyna, by³oby niewskazane i szkodliwe, gdyby ci¹gn¹³ za sob¹ ba-

last dawnego ¿ycia. To cud, ¿e poczynania Glorii nie okaleczy³y go g³êbiej. Jeœli

czuje siê bezpieczny, zawdziêcza to twojemu ojcu, tobie i twojej rodzinie. Nie

ufa mi, Phillipie, i nie ma ku temu powodu.

– Na zaufanie trzeba zas³u¿yæ. Powinno ci na tym zale¿eæ.

Wsta³a, podesz³a do ciemnego okna i popatrzy³a na rozedrgane, rozmazane

przez deszcz œwiat³a miasta.

– Czy kiedy zamieszka³eœ ze Stell¹ i Rayem, kiedy pomagali ci zmieniæ ¿y-

cie, staæ siê innym cz³owiekiem, nie zerwa³eœ kontaktu z matk¹ i kumplami z Bal-

timore?

– Moja matka by³a dziwk¹ i mia³a mi wszystko za z³e, a moi kumple byli

pok¹tnymi handlarzami narkotyków, narkomanami i z³odziejami. Nie chcia³em

siê wiêcej z nimi kontaktowaæ, podobnie jak i oni ze mn¹.

– Rozumiesz jednak mój punkt widzenia.

– Rozumiem, ale nie zgadzam siê z nim.

– Myœlê, ¿e Seth jest innego zdania.

Gdy wsta³a, odstawi³ kieliszek.

– Chce, ¿ebyœ by³a w pi¹tek na jego urodzinach.

– To ty chcesz – poprawi³a go. – I ogromnie doceniam fakt, ¿e uda³o ci siê

przekonaæ Setha.

– Sybill…

– A skoro ju¿ jesteœmy przy tym – wtr¹ci³a szybko – znalaz³am twój sklep

z przyborami malarskimi. – Wskaza³a ruchem g³owy na torby, które postawi³ przy

drzwiach.

– To? – Zmierzy³ wzrokiem stoj¹ce na pod³odze torby. – A¿ tyle?– Œmiej¹c

siê, przytaknê³a g³ow¹. – Bêdzie zachwycony. Oszaleje z radoœci.

– Nie chcia³abym, ¿eby potraktowa³ to jako ³apówkê, czy próbê wkupienia

siê w jego ³aski. Nie wiem, co mnie napad³o. Jak zaczê³am, nie mog³am skoñczyæ.

– Na twoim miejscu nie analizowa³bym motywów, dla których robisz coœ

mi³ego, pod wp³ywem impulsu, coœ, co wykracza trochê ponad normê. – Delikat-

nie poklepa³ jej rêkê. – I przestañ obgryzaæ paznokcie.

– Nie obgryzam paznokci. – Obra¿ona, opuœci³a g³owê, dostrzeg³a nierówny,

oskubany paznokieæ kciuka. – O Bo¿e, faktycznie! Ostatnio zdarzy³o mi siê to

robiæ, kiedy mia³am piêtnaœcie lat. Gdzie mój pilnik?

Z³apa³a torebkê i wyjê³a z niej przybory do manicure.

– By³aœ nerwowym dzieckiem.

– Co takiego?

– Obgryza³aœ paznokcie.

– Po prostu nawyk.

– Mo¿e raczej tik nerwowy, doktor Griffin?

– Byæ mo¿e. Ale skoñczy³am z tym.

background image

156

– Nie do koñca. Obgryzanie paznokci – mrukn¹³, podchodz¹c do niej – migreny…

– Sporadycznie.

– Nieregularne posi³ki – ci¹gn¹³. – Nie wmawiaj mi tylko, ¿e jad³aœ coœ wie-

czorem. Odnoszê wra¿enie, ¿e oddychanie i koncentracja nie najlepiej likwiduj¹

stresy. Pozwól, ¿e jeszcze raz spróbujê mojego sposobu.

– Naprawdê muszê ju¿ iœæ. – Trzyma³ j¹ ju¿ w ramionach. – Póki nie jest za

póŸno.

– Jest ju¿ o wiele za póŸno. – Musn¹³ wargami jej usta, raz, drugi. – Bêdziesz

musia³a zostaæ. Jest ciemno, zimno i pada – szepta³, skubi¹c jej wargi, zabawiaj¹c

siê nimi. – A poza tym, marny z ciebie kierowca.

– Po prostu … – Pilnik wysun¹³ siê z jej palców. – Wysz³am z praktyki.

– Chcê ciê wzi¹æ do ³ó¿ka. Chcê ciê wzi¹æ do mojego ³ó¿ka. – Nastêpny

poca³unek by³ g³êbszy, d³u¿szy, wilgotniejszy. – Chcê z ciebie zdj¹æ tej œliczny

kostiumik, kawa³ek po kawa³ku, i zobaczyæ, co masz pod spodem.

– Nie wiem, jak ty to robisz. – Jej oddech stawa³ siê zbyt szybki, cia³o zbyt

podatne. – Przestajê myœleæ, gdy mnie dotykasz.

– Lubiê, kiedy tracisz panowanie nad sob¹. – Wsun¹³ d³onie pod jej dopaso-

wany ¿akiet, a¿ siêgn¹³ palcami jej piersi. – Lubiê, kiedy dr¿ysz. Chcia³bym z to-

b¹ robiæ te wszystkie rzeczy…

Czu³a ju¿ nag³e przyp³ywy gor¹ca, ostre lodowate uk³ucia.

– Jakie wszystkie rzeczy?

– Poka¿ê ci – oœwiadczy³ i podniós³ j¹.

– Nie robiê tego. – Odgarnê³a w³osy i spogl¹da³a na niego, gdy j¹ niós³ do

sypialni.

– Czego?

– Nie odwiedzam mê¿czyzn w ich domach, nie pozwalam im zanosiæ siê do

³ó¿ka. Nie robiê tego.

– Wiêc potraktujmy to jako zmianê wzorców zachowania. – Zanim j¹ u³o¿y³

na ³ó¿ku, obsypa³ poca³unkami.– Zacznijmy od … – urwa³, ¿eby zapaliæ trzyra-

mienny ¿elazny lichtarz, stoj¹cy w rogu – prostej stymulacji.

– Tak jest lepiej. – Œwiat³o œwiec dokaza³o cudu z jego niewiarygodnie przy-

stojna twarz¹. – To dlatego, ¿e jesteœ taki atrakcyjny.

Zaœmia³ siê, po³o¿y³ siê w wielkim ³ó¿ku i skubn¹³ j¹ wargami w podbródek.

– Czy¿byœ by³a a¿ tak bezwolna?

– Nie zawsze. Zwykle moja aktywnoœæ seksualna znajduje siê tylko trochê

poni¿ej przeciêtnej.

– Czy¿by? – Uniós³ j¹ na tyle, by zdj¹æ z niej ¿akiet.

– Tak. Uwa¿am … jeœli chodzi o mnie … ¿e wstêpna gra mi³osna mo¿e byæ

bardzo wskazana … – Wstrzyma³a oddech, gdy zacz¹³ rozpinaæ jej bluzkê.

– Wskazana?

– Na ogó³ jednak, pobudza na krótko. Oczywiœcie mówiê to na podstawie

w³asnych odczuæ.

– Oczywiœcie. – Dotar³ ustami do delikatnej, jedwabistej wypuk³oœci jej pier-

si, które kusz¹co wychyla³y siê z miseczek jej stanika. I poliza³.

background image

157

– Ale… ale … – Gdy jego jêzyk wœlizn¹³ siê pod materia³ i przypuœci³ szturm,

zacisnê³a kurczowo piêœci

– Usi³ujesz myœleæ.

– Usi³ujê siê przekonaæ, czy potrafiê.

– I jak ci idzie?

– Nie za dobrze.

– Wspomina³aœ coœ o swoich osobistych odczuciach – przypomnia³, obser-

wuj¹c jej twarz i œci¹gaj¹c spódnicê.

– Naprawdê? – Dr¿a³a gdy kreœli³ koñcem palca œlad na jej przeponie brzusznej.

Z prawdziw¹ rozkosz¹ stwierdzi³, ¿e znów ma na sobie te seksowne ciasno

przylegaj¹ce poñczochy, tym razem przezroczyste i czarne. Widaæ uzna³a, ¿e czarny

stanik i takie poñczochy najlepiej do siebie pasuj¹.

I dziêkowa³ Bogu za jej praktyczny zmys³.

– Sybill, uwielbiam to, co masz pod spodem.

Zawêdrowa³ teraz jêzykiem do jej brzucha, smakuj¹c jego ciep³o i kobie-

coœæ, wyczuwaj¹c drgaj¹ce miêœnie. Kiedy znalaz³a siê pod nim, z jej gard³a po-

p³yn¹³ bezradny cichy dŸwiêk.

Móg³ z ni¹ czyniæ, co chcia³. Ta œwiadomoœæ upoi³a go niczym wino. Pragn¹³,

by wspólnie prze¿ywali kolejne etapy, zatopi³ siê w niej, pogr¹¿y³ bez reszty.

Œci¹gaj¹c poñczochy z tych œlicznych, d³ugich ud, pod¹¿a³ ich œladem usta-

mi, a¿ do czubków jej stóp. Jej skóra by³a kremowa, g³adka, pachn¹ca. Doskona-

³a. I jeszcze bardziej podniecaj¹ca, gdy pod nim dr¿a³a.

Móg³ wsun¹æ koñce palców i jêzyk poni¿ej tej jedwabnej fantazyjnej os³ony

na jej biodrach i dra¿niæ j¹ delikatnymi dotkniêciami, dopóki nie wygiê³a siê w ³uk,

nie zadr¿a³a mocniej i nie jêknê³a. Tam w³aœnie skoncentrowa³o siê ca³e ciep³o.

Wilgotne, nabrzmiewaj¹ce.

A kiedy pod wp³ywem pieszczot oboje byli bliscy szaleñstwa, usun¹³ i tê prze-

szkodê, i zanurzy³ siê w jej gor¹cym smaku. Krzyknê³a, wyprê¿y³a cia³o i chwy-

ci³a go za w³osy, gdy doprowadzi³ j¹ do szczytu. By³a mokra i zdyszana, kiedy

poniós³ j¹ dalej.

I pokaza³ jej jeszcze wiêcej.

Móg³ mieæ wszystko. Cokolwiek. By³a bezsilna, ¿eby mu odmówiæ, by oprzeæ

siê napieraj¹cej fali doznañ. Œwiat by³ nim, tylko nim. Smak jego skóry w jej ustach,

dotyk jego w³osów na jej ciele lub w jej d³oniach, ruch jego miêœni pod jej palcami.

Szepty, jego szepty odbija³y siê echem w jej wiruj¹cej g³owie. DŸwiêk jej

w³asnego imienia, pomruk rozkoszy. Kiedy ich usta siê odnalaz³y, jej oddech prze-

szed³ w ³kanie, zanurzaj¹c j¹ ca³¹ w gor¹cym strumieniu emocji.

Jeszcze, jeszcze, jeszcze! To uporczywe pragnienie przerodzi³o siê w ¿¹da-

nie. A potem przywar³a do niego kurczowo i dawa³a, dawa³a, dawa³a.

Teraz, kiedy na niego runê³a lawina doznañ, kiedy po¿¹danie przerodzi³o siê w tak

nag³¹, ¿e a¿ bolesn¹ potrzebê, jego d³onie zacisnê³y siê po obu stronach jej g³owy,

Otworzy³a siê dla niego, zaprasza³a go w niemym zachwycie. Wype³niaj¹c

j¹, pogr¹¿aj¹c siê w niej, uniós³ jej g³owê i obserwowa³ jej twarz w z³ocistym

blasku œwiecy.

background image

158

Patrzy³a na niego, rozchyla³a wargi, w których dr¿a³ oddech. Coœ siê zmieni-

³o, jakby zniknê³a ostatnia przeszkoda i nast¹pi³o pe³ne zbli¿enie. Po omacku szuka³

jej d³oni, ich palce siê splot³y.

Powoli, stopniowo ka¿dy kolejny ruch przynosi³ nowy spazm rozkoszy. £agod-

ny, jedwabisty, obietnica w ciemnoœci. Zobaczy³ jej zamglone, szkliste oczy, poczu³

napiêcie, falowanie, i zamkn¹³ jej usta, by pochwyciæ jej oddech, kiedy siêgnê³a szczytu.

– Zostañ ze mn¹ – wyszepta³, b³¹dz¹c wargami po jej twarzy, poruszaj¹c siê

w niej. – Zostañ ze mn¹.

Czy mia³a wybór? By³a bezbronna wobec tego, co jej da³, bezradna, by od-

mówiæ mu tego, czego domaga³ siê w zamian.

Znowu wzros³o napiêcie, us³ysza³a wewnêtrzne wo³anie, któremu nie mo¿na

by³o siê oprzeæ i któremu bez reszty siê podda³a. A kiedy wolno opad³a, przygar-

n¹³ j¹ do siebie i zapad³ siê z ni¹.

– Zamierza³em przygotowaæ kolacjê – powiedzia³ jakiœ czas póŸniej, kiedy bez-

silna i oniemia³a le¿a³a obok niego. – Ale chyba coœ zamówimy. I zjemy w ³ó¿ku.

– Zgoda. – Mia³a zamkniête oczy, ws³uchiwa³a siê w bicie jego serca i stara³a

siê nie zwracaæ uwagi na g³os w³asnego serca.

– Mo¿esz zostaæ na noc. – Leniwie bawi³ siê jej w³osami. Chcia³ j¹ mieæ tutaj

rano, strasznie tego chcia³. Warto bêdzie póŸniej zastanowiæ siê nad tym pragnie-

niem. – Mo¿esz pozwiedzaæ miasto lub pójœæ na zakupy. Jeœli dotrwasz do popo-

³udnia, doholujê ciê do domu.

– Zgoda. – Po prostu nie mia³a si³, ¿eby siê sprzeczaæ. Poza tym, stwierdzi³a,

¿e jego propozycja nie pozbawiona jest sensu. Baltimorska autostrada Beltway

jest zbyt skomplikowana jak na jej s³ab¹ orientacjê w terenie. Z radoœci¹ spêdzi

kilka godzin w du¿ym mieœcie. By³aby g³upia, gdyby wraca³a w nocy, w ulewê,

a do tego w ciemnoœciach.

– Jesteœ dziwnie zgodna.

– Trafi³eœ na mój s³aby moment. Jestem g³odna i nie chcê wyzywaæ losu.

I stêskni³am siê za du¿ym miastem.

– Ach tak! Ju¿ mia³em nadziejê, ¿e uleg³aœ mojemu wdziêkowi i mojej nie-

s³ychanej sprawnoœci seksualnej!

Nie mog³a powstrzymaæ uœmiechu.

– Nie, ale te¿ nie narzekam.

– Na œniadanie zrobiê ci omlet, po którym staniesz siê moj¹ dozgonn¹ nie-

wolnic¹.

Uœmiechnê³a siê.

– Jeszcze siê przekonamy.

Obawia³a siê, ¿e ju¿ jest zniewolona, a co najgorsze, choæ zaprzecza³a temu

z uporem, nawet zakochana.

A to, przestrzega³a siebie w myœlach, by³oby o wiele powa¿niejszym, trudniej-

szym do naprawienia b³êdem, ni¿ zapukanie do jego drzwi w deszczowy wieczór.

background image

159

16

K

iedy dwudziestodziewiêcioletnia kobieta przed udaniem siê na urodzino-

we przyjêcie jedenastoletniego ch³opca trzykrotnie zmienia ubranie, to

coœ jest z ni¹ nie w porz¹dku.

Udzieli³a sobie za to nagany, po czym zdjê³a bia³¹ jedwabn¹ bluzkê – bia³y

jedwab, na Boga, co te¿ jej przysz³o do g³owy! – i zamieni³a j¹ na golf w kolorze

wody morskiej.

Wybiera siê na zwyczajne, nieoficjalne przyjêcie rodzinne, powtarza³a sobie,

nie zaœ na dyplomatyczny raut. Z którym zreszt¹, przyzna³a z westchnieniem, nie

mia³aby a¿ takich problemów. Id¹c na oficjalne przyjêcie, uroczyst¹ kolacjê, galê,

czy bal na cele dobroczynne wiedzia³aby, jak nale¿y siê ubraæ, jak siê zachowy-

waæ i czego bêd¹ od niej oczekiwali.

Jakie to ¿a³osne, do jakiego stopnia œwiadczy to o jej ubogim doœwiadczeniu,

skoro nie wie, jak siê ubraæ, ani jak siê zachowaæ na urodzinach w³asnego sio-

strzeñca!

W³o¿y³a przez g³owê d³ugi ³añcuch srebrnych koralików, zdjê³a go, po czym

ponownie w³o¿y³a. Czy to ma znaczenie? I tak nie bêdzie pasowa³a do tego miej-

scu. Odetchn¹ z ulg¹, kiedy wreszcie po¿egna siê i wyniesie.

Posiedzi tam tylko dwie godziny. Jakoœ to prze¿yje. Wszyscy bêd¹ uprzejmi

i dla dobra Setha nie dopuszcz¹ do niezrêcznych sytuacji.

Wziê³a szczotkê, przeczesa³a w³osy, zapiê³a je na karku klamr¹ i przyjrza³a

siê sobie krytycznym wzrokiem w lustrze. Uzna³a, ¿e budzi zaufanie. Wygl¹da

mi³o, niegroŸnie.

Mo¿e z wyj¹tkiem … koloru swetra, nazbyt jaskrawego i wyzywaj¹cego. Lep-

szy by³by popielaty albo br¹zowy.

Dzwonek telefonu stanowi³ tak mi³¹ odmianê, ¿e a¿ podbieg³a doñ.

– Syb, dobrze, ¿e jesteœ. Ba³am siê, czy siê przypadkiem nie wynios³aœ.

– Gloria. – Poczu³a, jak ca³y ¿o³¹dek przesuwa siê w dó³, w stronê jej dr¿¹-

cych kolan. Z najwiêksz¹ ostro¿noœci¹ opad³a na brzeg ³ó¿ka. – Gdzie jesteœ?

background image

160

– Och, krêcê siê w pobli¿u. S³uchaj, przepraszam ciê za k³opot. Mia³am

pietra.

Dobry termin na okreœlenie pewnych stanów. Nienaturalnie szybki sposób

mówienia Glorii nasun¹³ Sybill myœl, i¿ siostra nawet teraz ma pietra.

– Ukrad³aœ mi pieni¹dze z portfela.

– Przecie¿ ci mówiê, ¿e mia³am pietra! No wiesz, potrzebowa³am pieniêdzy.

Zwrócê ci. Rozmawia³aœ z tymi bêkartami Quinnami?

– Spotka³am siê z rodzin¹ Quinnów, tak jak obieca³am. – Sybill otworzy³a i

zacisnê³a w piêœæ d³oñ i powiedzia³a spokojnie: – Da³am im s³owo, Glorio, ¿e

spotkamy siê z nimi obie, by porozmawiaæ o Sethcie.

– Dobra, tylko nie zapominaj, ¿e ja nie dawa³am s³owa. I co powiedzieli? Co

zamierzaj¹ zrobiæ?

– Powiedzieli, ¿e zarabia³aœ jako prostytutka, ¿e znêca³aœ siê fizycznie nad

Sethem, ¿e pozwala³aœ, by twoi … klienci dobierali siê do niego.

– K³amstwa. Pieprzone k³amstwa. Chcesz mnie zwyczajnie sp³awiæ, to wszyst-

ko. Oni …

– Oni powiedzieli – ci¹gnê³a Sybill ch³odnym g³osem – ¿e oskar¿y³aœ profe-

sora Quinna o molestowanie ciê jakieœ dwanaœcie lat temu, oœwiadczaj¹c wszem

i wobec, ¿e Seth jest jego synem. ¯e go szanta¿owa³aœ, ¿e sprzeda³aœ mu Setha.

¯e da³ ci ponad sto piêædziesi¹t tysiêcy dolarów.

– Wszystko to jedna wielka blaga.

– Nie wszystko, tylko czêœæ. Tylko twoja wersja pasuje do tego okreœlenia.

Profesor Quinn nie dotkn¹³ ciê, Glorio, ani dwanaœcie lat temu, ani rok temu.

– Sk¹d mo¿esz wiedzieæ? Sk¹d, do cholery, mo¿esz wiedzieæ?

– Poniewa¿ wiem od mamy, ¿e Raymond Quinn by³ twoim ojcem.

Zapad³o krótkie milczenie, w czasie którego s³ychaæ by³o tylko przyspieszo-

ny oddech Glorii.

– Wiêc nale¿a³o mi siê od niego, mo¿e nie? Nale¿a³o. Wielki mi profesor

college’u i jego nudna, ¿a³osna egzystencja. Nale¿a³o mi siê od niego, i to wiele.

To jego wina. To wszystko jego wina. Przez te lata nie da³ mi z³amanego grosza.

Przygarn¹³ jakichœ w³óczêgów z ulicy, ale mnie nie da³ grosza.

– Nie wiedzia³ o twoim istnieniu.

– Przecie¿ mu powiedzia³am! Powiedzia³am mu, co zrobi³ i kim jestem,

i co powinien z tym zrobiæ. A on tylko wytrzeszcza³ oczy i chcia³ rozmawiaæ

z matk¹. Powiedzia³, ¿e nie da mi ani dolara, dopóki nie porozmawia z matk¹.

– I wtedy uda³aœ siê do dziekana i oskar¿y³aœ Raya o molestowanie.

– Napêdzi³am mu strachu. Œwiêtojebliwy skurwysyn.

„Mia³am racjꠖ pomyœla³a Sybill. – Nie zawiód³ mnie instynkt, kiedy we-

sz³am do tego pokoju na posterunku. To by³a omy³ka. Ta kobieta to dla mnie

ca³kiem obca osoba”.

– A kiedy to nie zda³o egzaminu, pos³u¿y³aœ siê Sethem.

– Dzieciak ma jego oczy. Ka¿dy to widzi. – S³ychaæ by³o, jak Gloria zaci¹-

gnê³a siê papierosem. – Wystarczy³ mu jeden rzut oka na dzieciaka i od razu ina-

czej zaœpiewa³.

background image

161

– Da³ ci pieni¹dze za Setha.

– To za ma³o. W koñcu by³ mi coœ winien. Pos³uchaj, Sybill … – B³yska-

wicznie zmieni³a ton g³osu, który sta³ siê teraz skaml¹cy i dr¿¹cy. – Nawet nie

wiesz, jak to jest. Wychowywa³am samotnie dzieciaka od trzeciego miesi¹ca,

odk¹d ten wa³ Jerry DeLauter zabra³ siê i odszed³. Nikt nie kwapi³ siê z pomo-

c¹. Nasza droga matka nawet nie chcia³a podejœæ do telefonu, kiedy zadzwoni-

³am, podobnie jak ten z³amany kutas, za którego wysz³a i który próbowa³ ucho-

dziæ za mojego ojca. Nie radzi³am sobie z dzieciakiem. Nie mia³am go za co

utrzymaæ. Pieni¹dze od opieki spo³ecznej by³y œmiesznie ma³e.

Sybill wyjrza³a przez drzwi tarasu.

– Czy zawsze wszystko sprowadza siê u ciebie do pieniêdzy?

– £atwo ci mówiæ, gdy masz ich pe³no – warknê³a Gloria. – Nie musia³aœ siê

borykaæ, o nic martwiæ. Idealna córeczka zawsze mia³a wszystkiego w bród. Te-

raz kolej na mnie.

– Pomog³abym ci, Glorio. Stara³am siê pomóc przed laty, kiedy przywioz³aœ

Setha do Nowego Jorku.

– Znam tê œpiewkê na pamiêæ! ZnajdŸ pracê, ustatkuj siê, doprowadŸ siê do

porz¹dku, nie pij, nie pal. Gówno, nie bêdziesz mi dyktowa³a, co mam robiæ,

rozumiesz? To jest moje ¿ycie, siostrzyczko, nie twoje. Nie zap³acisz mi, ¿ebym

¿y³a jak ty. A dzieciak jest mój, nie wasz.

– Jaki dziœ mamy dzieñ, Glorio?

– Co? O czym ty, do cholery, gadasz?

– Jest dwudziesty ósmy wrzeœnia. Czy to coœ ci mówi?

– A niby co ma mi mówiæ? Pieprzony pi¹tek, jak ka¿dy inny.

„A tak¿e jedenaste urodziny twojego syna” – pomyœla³a Sybill”..

– Nie dostaniesz Setha z powrotem, Glorio, i obie dobrze wiemy, ¿e nie o to

ci chodzi.

– Nie mo¿esz …

– Zamilcz wreszcie. Przestañmy siê oszukiwaæ. Pozna³am ciê dobrze. Nie

chcia³am tego, wola³am udawaæ, ¿e jest inaczej, ale naprawdê ciê znam. Je¿eli

potrzebna jest ci pomoc, nadal jestem sk³onna za³atwiæ ci klinikê i op³aciæ koszt

twojej kuracji.

– Nie potrzebujê twojej zasranej pomocy.

– Œwietnie, wybór nale¿y do ciebie. Nie dostaniesz od Quinnów ani jedne-

go pensa, nie zbli¿ysz siê wiêcej do Setha. Widzia³am siê z ich adwokatem i z³o-

¿y³am w tej sprawie notarialne oœwiadczenie. Opowiedzia³am im wszystko,

a w razie potrzeby stanê przed s¹dem i zaœwiadczê, ¿e pozostawienie go na sta-

³e z Quinnami jest zgodne z wol¹ Setha, a tak¿e le¿y w najlepiej pojêtym inte-

resie dziecka. Zrobiê wszystko, co mo¿na, i dopilnujê, ¿ebyœ go ju¿ nigdy nie

wykorzysta³a.

– Ty suko – syknê³a Gloria. – Chcesz mnie w ten sposób udupiæ? Uwa¿asz, ¿e

mo¿esz mi daæ kopniaka i przejœæ na stronê tych bêkartów? Jeszcze was za³atwiê!

– Mo¿esz oczywiœcie próbowaæ, ale i tak nic nie wskórasz. Sprzeda³aœ Setha,

a teraz sp³ywaj.

11 – Spokojna przystañ

background image

162

– Jesteœ taka sama jak ona! – Gloria siêgnê³a po grubszy kaliber. – Jesteœ taka

sama jak ta nasza zimna piczka mamusia. Ksiê¿niczka o nieskazitelnych manie-

rach, która w œrodku jest zwyk³¹ suk¹.

„Mo¿e i jestem taka sama – pomyœla³a z ciê¿kim sercem Sybill. – Mo¿e wkrót-

ce taka siê stanê?”

– Szanta¿owa³aœ Raymonda Quinna, który nie wyrz¹dzi³ ci krzywdy. I to ci

siê uda³o. Przynajmniej na tyle, ¿e ci nieŸle zap³aci³. Ale nie uda ci siê z jego

synami, Glorio. Ani ze mn¹. Nigdy wiêcej.

– Jesteœ tego pewna? No wiêc pos³uchaj. Chcê sto tysiêcy. Sto tysiêcy,

albo przekazujê to do wiadomoœæ publicznej. Do telewizji. Przekonamy siê,

czy sprzedasz choæ jedn¹ swoj¹ parszyw¹ ksi¹¿kê, kiedy opowiem im moj¹

historiê.

– Najprawdopodobniej sprzeda¿ wzroœnie o dwadzieœcia procent – odpar³a

spokojnie Sybill. – Nie próbuj mnie szanta¿owaæ, Glorio. Nic z tego. A poza

tym rób, co chcesz. Pamiêtaj jednak o jednym. Grozi ci oskar¿enie o przestêp-

stwo kryminalne w stanie Maryland, wydano tak¿e nakaz zabraniaj¹cy ci zbli-

¿ania siê do Setha. Quinnowie maj¹ dowody, widzia³am je – ci¹gnê³a, przypo-

minaj¹c sobie listy pisane przez Gloriê. – Licz siê wiêc z mo¿liwoœci¹ wniesienia

oskar¿eñ o wy³udzenie i o wykorzystywanie dziecka. Na twoim miejscu spuœci-

³abym nieco z tonu.

Kiedy posypa³ siê stek obscenicznych wyzwisk, od³o¿y³a s³uchawkê i zamknê³a

oczy, opuszczaj¹c g³owê miêdzy kolana. Zbiera³o siê jej na wymioty, czu³a pierw-

sze objawy zbli¿aj¹cej siê migreny. Nie mog³a powstrzymaæ dr¿enia. Trzyma³a

siê podczas ca³ej rozmowy, a teraz wszystko puœci³o.

Trwa³a w tej pozycji, póki nie zaczê³a ponownie kontrolowaæ oddechu, póki

nie ust¹pi³y najgorsze objawy. Wtedy wsta³a, za¿y³a jedn¹ z pigu³ek, by powstrzy-

maæ migrenê, doda³a ró¿u na blade policzki, po czym wziê³a torebkê, prezenty

dla Setha, ciep³y ¿akiet i wysz³a z hotelu.

Ten dzieñ zdawa³ siê nie mieæ koñca. A w ogóle, czy cz³owiek musi sterczeæ

godzinami w szkole w dniu swoich urodzin? Jedenastych urodzin? A potem cze-

kaæ tak d³ugo na pizzê i frytki, na czekoladowy tort i lody, a tak¿e pewnie na

prezenty?

„Nigdy dot¹d nie dosta³em urodzinowego prezentu – zaduma³ siê Seth. – W

ka¿dym razie nie przypominam sobie ¿adnego. Skoñczy siê pewnie na jakimœ

ubraniu i kwita, ale co prezent to prezent!”

Jeœli w ogóle ktokolwiek siê pojawi.

– Co ich mog³o zatrzymaæ? – dopytywa³ siê po raz kolejny Seth.

Anna, która uzbroi³a siê w cierpliwoœæ, kontynuowa³a krojenie kartofli na

frytki, których za¿¹da³ Seth jako czêœæ swojego urodzinowego menu.

– Wkrótce siê zjawi¹.

– Ju¿ prawie szósta. Dlaczego kazali mi wracaæ ze szko³y prosto do domu,

a nie do warsztatu?

background image

163

– Dlatego – ci¹gnê³a Anna. – Przestañ wszêdzie wsadzaæ nos i wêszyæ, do-

brze? – doda³a, kiedy Seth po raz kolejny otworzy³ lodówkê. – Wkrótce siê

najesz.

– Umieram z g³odu.

– Przecie¿ robiê frytki, nie widzisz?

– Myœla³em, ¿e zrobi je Grace.

Obejrza³a siê przez ramiê i rzuci³a mu zimne jak stal spojrzenie.

– Czy¿byœ sugerowa³, ¿e nie umiem robiæ frytek?

By³ na tyle znudzony i zniecierpliwiony, ¿e nawet dra¿nienie jej nie sprawia-

³o mu uciechy.

– Nic na to nie poradzê, ona naprawdê dobrze je robi.

– Ach tak! A ja nie?

– Ty te¿. Poza tym bêdziemy mieli pizzê.

– Nieznoœny bachor. – Anna zamachnê³a siê na niego ze œmiechem. Odsko-

czy³, wrzeszcz¹c przeraŸliwie.

– S¹, s¹. Dostanê prezent! – Pomkn¹³ do drzwi, pozostawiaj¹c za sob¹ roze-

œmian¹ Annê.

Kiedy jednak otworzy³ drzwi i zobaczy³ na ganku Sybill, sposêpnia³.

РA, czeϾ.

Choæ zamiera³o jej serce, przybra³a maskê uprzejmego uœmiechu.

– Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.

– Dziêkujê. – Przygl¹daj¹c siê jej uwa¿nie, otworzy³ drzwi.

– Dziêkujê za zaproszenie. – Nie wiedz¹c, co pocz¹æ, wyci¹gnê³a przed sie-

bie dwie torby z zakupami. – Czy mogê wrêczyæ ci prezenty?

– Pewnie tak. – Zrobi³ wielkie oczy. – To wszystko?

Sposobem mówienia bardzo przypomina³ Phillipa.

– To wszystko tworzy ca³oœæ.

– O rany, to Grace. – Z torbami w rêkach omin¹³ j¹ i wybieg³ na ganek.

Radoœæ w jego g³osie, uszczêœliwiony uœmiech na jego twarzy, tak bardzo

kontrastowa³y ze sposobem, w jaki j¹ powita³. Omal nie pêk³o jej serce.

– Czeœæ, Grace! Czeœæ, Aubrey! Powiem Annie, ¿e jesteœcie.

Wpad³ znowu do œrodka, mijaj¹c stoj¹c¹ w otwartych drzwiach Sybill, nie

wiedz¹c¹, co z sob¹ pocz¹æ. Grace wysiad³a z samochodu i uœmiechnê³a siê.

– Wygl¹da na to, ¿e jest bardzo podniecony.

– Tak, w³aœnie … – Sybill ujrza³a, jak Grace stawia na masce samochodu

torbê, a obok niej du¿¹ paterê z tortem, po czym siêga do œrodka, by odpi¹æ pasy

rozszczebiotanej Aubrey. – Mo¿e ci pomóc?

– Na razie jakoœ jeszcze sobie radzê. Ju¿, skarbie. Jeœli bêdziesz siê krêciæ …

– Kiedy Sybill podesz³a bli¿ej, Grace rzuci³a jej przez ramiê kolejny uœmiech. –

Jest nieprzytomna od rana. Seth jest ulubieñcem Aubrey.

– Seth ma urodziny. Upiek³yœmy mu tort – powiedzia³a dziewczynka.

– No w³aœnie. – Grace wyci¹gnê³a Aubrey, po czym przekaza³a j¹ zaskoczo-

nej Sybill. – Upar³a siê ¿eby w³o¿yæ tê sukienkê, ale przebiegniêcie st¹d do domu

mo¿e okazaæ siê ¿a³osne w skutkach.

background image

164

– Rozumiem … – Sybill z³apa³a siê na tym, ¿e wpatruje siê w rozpromienio-

n¹, anielsk¹ twarzyczkê dziewczynki ubranej w strojne ró¿owe falbanki.

– Mamy przyjêcie – oznajmi³a jej Aubrey, k³ad¹c obie r¹czki na policzkach

Sybill, by zwróciæ na siebie jej ca³¹ uwagê. – Jak skoñczê trzy latka, te¿ bêdê

mia³a przyjêcie. Mo¿esz przyjœæ.

– Dziêkujê.

– £adnie pachniesz. I ja te¿.

– Rzeczywiœcie, bardzo ³adnie. – Sybill odprê¿y³a siê na widok radosnego,

czaruj¹cego dzieciêcego uœmiechu. Straci³a pewnoœæ siebie, kiedy za samocho-

dem Grace zatrzyma³ siê d¿ip Phillipa i wysiad³ z niego Cam, który zmierzy³ j¹

ch³odnym, najwyraŸniej ostrzegawczym wzrokiem.

Aubrey krzyknê³a na powitanie:

РCeϾ! CeϾ!

– Siê masz, najpiêkniejsza. – Cam podszed³, lekko poca³owa³ Aubrey w jej

komicznie wydête usteczka, po czym przeszy³ Sybill kamiennym spojrzeniem. –

Witam, doktor Griffin.

– Sybill. – Phillip, który z daleka dostrzeg³ to ch³odne powitanie, podszed³

do niej natychmiast i, chc¹c jej dodaæ otuchy, po³o¿y³ jej rêkê na ramieniu. Po-

chyli³ siê po ofiarowywany poca³unek Aubrey. – Czeœæ, s³odziutka.

– Mam now¹ sukienkê.

– I wygl¹dasz sza³owo.

Jak przysta³o na prawdziw¹ kobietê, Aubrey bez zmru¿enia oka porzuci³a

Sybill i wyci¹gnê³a ramiona do Phillipa. Posadzi³ j¹ sobie na biodrze.

– Dawno tu jesteœ? – zapyta³ Sybill.

– Nie. Dopiero przyjecha³am. – Zobaczy³a Cama wnosz¹cego do domu trzy

ogromne kartony z pizz¹. – Phillipie, nie chcia³abym wam sprawiaæ k³opotów.

– WejdŸmy do œrodka. – Wzi¹³ j¹ za rêkê i poci¹gn¹³ za sob¹. – Niechby siê

ju¿ zaczê³o to przyjêcie, prawda, Aub?

– Seth dostanie prezenty. Ale to tajemnica – powiedzia³a szeptem i nachyli³a

siê bli¿ej. – Co dostanie?

– Nie powiem. – Po wejœciu do mieszkania postawi³ j¹ na pod³odze i klepn¹³

w pupê. Zawo³a³a na Setha i podrepta³a w stronê kuchni. – Od razu by mu wypa-

pla³a.

Zdecydowana graæ swoj¹ rolê Sybill, znowu siê uœmiechnê³a.

– Mnie to nie grozi.

– Nie. Ty mo¿esz z tym zaczekaæ. Wezmê prysznic nim Cam mnie uprzedzi

i zu¿yje ca³¹ gor¹c¹ wodê. – Z³o¿y³ na jej policzku szybki, przelotny poca³unek. –

Anna poda ci drinka – zawo³a³ ju¿ ze schodów.

– Wspaniale. – Sybill postanowi³a uzbroiæ siê w mêstwo, by samotnie stawiæ

czo³o Quinnom.

W kuchni panowa³o istne urwanie g³owy. Aubrey coœ wykrzykiwa³a, Seth

gada³ bez przerwy, skwiercza³y frytki, Grace krz¹ta³a siê przy piecu, podczas

gdy Cam, z b³yskiem nie ukrywanego po¿¹dania w oczach, przypiera³ Annê do

lodówki.

background image

165

– Wiesz, co czujê, kiedy ciê widzê w fartuchu.

– Wiem, co czujesz, kiedy widzisz mnie tak zajêt¹. – Mia³a nadziejê, ¿e nigdy

siê to nie zmieni. Popatrzy³a jednak surowo na Cama. – Zabieraj ³apy, Quinn. Nie

mam czasu.

– Harowa³aœ przy gor¹cym piecu. Naprawdê powinnaœ wzi¹æ prysznic. Ze

mn¹.

– Nie zamierzam … – Dostrzeg³a Sybill i wyzwoli³a siê z objêæ mê¿a. – Co

mogê ci podaæ do picia?

– Czujê cudowny zapach kawy, wiêc …

– A ja napijê siê piwa – Cam zmierzy³ j¹ lodowatym spojrzeniem i odszed³.

– Seth, zostaw te torby – wyda³a polecenie Anna, wyjmuj¹c kubek. – Jeszcze

nie pora na prezenty. – Postanowi³a nie dopuœciæ do tego, ¿eby otworzy³ prezent

od Sybill przed kolacj¹. Dosz³a bowiem do wniosku, ¿e jego ciotka, po dope³nie-

niu tego rytua³u, przeprosi wszystkich i czym prêdzej ucieknie.

– Dlaczego? To s¹ moje urodziny czy nie?

– Tak, o ile dotrwasz do koñca. Nie móg³byœ zabraæ Aubrey do pokoju? Za-

bawiæ j¹ przez chwilê? Usi¹dziemy do sto³u, gdy tylko pojawi siê Ethan.

– No dobrze, a w³aœciwie to gdzie on siê podziewa? – Seth, mrucz¹c coœ pod

nosem, odszed³ z depcz¹c¹ mu po piêtach Aubrey, nie widz¹c, jak Grace i Anna

wymieniaj¹ porozumiewawcze spojrzenia.

– Dotyczy to równie¿ was, pieski. – Anna szturchnê³a G³upka nog¹ i pokaza-

³a mu palcem na drzwi. – Nareszcie spokój. – Zamknê³a oczy, gdy zosta³y same.

– Przynajmniej przez chwilê.

– Nie mog³abym w czymœ pomóc?

Anna przecz¹co pokrêci³a g³ow¹ i poda³a jej kubek kawy.

– S¹dzê, ¿e panujemy nad sytuacj¹. Ethan powinien byæ tu za moment. Ra-

zem z wielk¹ niespodziank¹. – Podesz³a do okna, by wyjrzeæ w mrok. – Mam

nadziejê, ¿e dopisze ci apetyt – doda³a. – Dzisiejsze menu sk³ada siê z pizzy z pep-

peroni i kie³bas¹, frytek na oleju arachidowym, domowej roboty lodów karmelo-

wych i wspania³ego tortu czekoladowego Grace.

– Wyl¹dujemy wszyscy w szpitalu – powiedzia³a bez namys³u Sybill, a kiedy

siê zreflektowa³a zrobi³a niewyraŸn¹ minê, Anna uœmiechnê³a siê.

– My, którzy wkrótce umrzemy, pozdrawiamy ciê. A oto i Ethan. – Przy pie-

cu Grace upuœci³a ³y¿kê cedzakow¹. – Sparzy³aœ siê?

– Nie, nie – œmiej¹c siê cichutko, odpar³a Grace. – Pobiegnê i pomogê Etha-

nowi.

– Zgoda, ale … – Nie zd¹¿y³a dokoñczyæ, gdy Grace minê³a j¹ i wypad³a za

drzwi. – Ale niecierpliwa – powiedzia³a szeptem i zapali³a zewnêtrzne œwiat³a. –

Wkrótce zrobi siê ca³kiem ciemno. – Wy³owi³a ostatnie frytki, wy³¹czy³a piec. –

Dobrze by by³o, gdyby Cam i Phillip to podœwietlili. O Bo¿e, ale cudo! Chcesz

zobaczyæ?

Sybill, nie mog¹c siê oprzeæ ciekawoœci, podesz³a i stanê³a obok niej przy

kuchennym oknie. Na przystani, w ostatnich promieniach dziennego œwiat³a, zo-

baczy³a oczekuj¹c¹ Grace i zbli¿aj¹cego siê Ethana.

background image

166

– To ³ódŸ – wyszepta³a. – Ma³a ¿aglówka. Zbudowali j¹ we trzech w starym

domu Ethana …

– Zrobili j¹ dla Setha?

– Tak, pracowali przy niej, jak tylko udawa³o siê im wygospodarowaæ parê

wolnych godzin. Ale bêdzie zachwycony! A có¿ to takiego?

– Co?

– To. – Anna przypatrywa³a siê z uwag¹ Grace, stoj¹cej ze skrzy¿owanymi

rêkami, i Ethanowi, wytrzeszczaj¹cemu na ni¹ oczy. Pochyli³ siê nad ni¹. – Mam

nadziejê, ¿e to nic … – Urwa³a, gdy Ethan obj¹³ Grace, zanurzy³ twarz w jej

w³osach i zacz¹³ j¹ ko³ysaæ. A ona zarzuci³a mu rêce na szyjê. – Och! – Anna

zala³a siê ³zami. – Ona musi byæ … ona jest w ci¹¿y. W³aœnie mu o tym powie-

dzia³a. Jestem tego pewna. O, popatrz! –Kiedy Ethan podniós³ œmiej¹c¹ siê Grace

do góry, Anna wpi³a paznokcie w ramiê Sybill. – Jakie to piêkne!

W ostatnich promieniach dziennego œwiat³a zlewali siê w jedn¹ postaæ.

– Tak, tak, rzeczywiœcie.

– Popatrz no tylko na mnie. – Œmiej¹c siê z samej siebie, Anna wyci¹gnê³a

papierow¹ chusteczkê i wytar³a nos. – Jak ja wygl¹dam! Ale mnie wziê³o. Ja te¿

chcê mieæ dziecko. – Znowu wytar³a nos, westchnê³a. – By³am pewna, ¿e mogê

z tym zaczekaæ rok czy dwa. Ale nie wytrzymam tak d³ugo. Teraz ju¿ wiem. Wy-

obra¿am sobie Cama, kiedy mu powiem… – zamilk³a. – Przepraszam – powie-

dzia³a, œmiej¹c siê przez ³zy.

– Nie ma za co. To dobrze, ¿e cieszysz siê ich szczêœciem. I ¿e sama jesteœ

taka szczêœliwa. To jest naprawdê rodzinne wydarzenie. Anno, naprawdê muszê

ju¿ iœæ.

– Nie b¹dŸ tchórzem – powiedzia³a Anna. – Musimy razem prze¿yæ jakoœ tê

imprezê.

– Uwa¿am po prostu, ¿e … – Urwa³a, kiedy otworzy³y siê drzwi i stan¹³ w nich

Ethan z Grace na rêkach, oboje promiennie uœmiechniêci.

– Anno, bêdziemy mieæ dziecko – oznajmi³ na wstêpie Ethan.

– Myœlisz, ¿e jestem œlepa? – Odsunê³a Ethana, ¿eby poca³owaæ najpierw

Grace. – Widzia³am wszystko przez okno. Och, moje gratulacje. – Teraz rzuci³a

siê im obojgu na szyjê. – Jestem taka szczêœliwa.

– Musisz byæ matk¹ chrzestn¹. – Ethan odwróci³ siê, ¿eby j¹ tak¿e poca³o-

waæ. – Nie wykrêcisz siê.

– Ani myœlê. – Anna rozp³aka³a siê i w tym w³aœnie momencie wszed³

Phillip.

– Co tu siê dzieje? Dlaczego Anna p³acze? Ethanie, co siê sta³o Grace?

– Nic mi nie jest. Czujê siê cudownie. Jestem w ci¹¿y.

– Nie ¿artuj! – Wzi¹³ j¹ z ramion Ethana i obsypa³ poca³unkami.

– Co siê tu do diab³a dzieje? – zawo³a³ Cam.

Trzymaj¹c wci¹¿ na rêkach Grace, Phillip wyszczerzy³ w uœmiechu zêby.

– Bêdziemy mieli dziecko.

– Tak? A co na to Ethan?

Phillip zaœmia³ siê tylko, ostro¿nie stawiaj¹c Grace na nogi.

background image

167

– Dobrze siê czujesz? – zapyta³ j¹ Cam.

– Czujê siê fantastycznie.

– I wygl¹dasz fantastycznie. – Wzi¹³ j¹ w ramiona i potar³ brodê o jej g³owê.

A czu³oœæ, z jak¹ to zrobi³, wprawi³a Sybill w zdumienie. – Dobrze siê sprawi³eœ,

brachu – mrukn¹³ jeszcze do Ethana.

– Dziêkujê. Czy móg³bym ju¿ odzyskaæ ¿onê?

– Ju¿ prawie skoñczy³em. – Cam odsun¹³ z powrotem Grace. – Gdyby przy-

padkiem nie dba³ jak trzeba o ciebie i o ma³ego Quinna, którego nosisz w sobie,

sprawiê mu lanie i przywo³am go do porz¹dku.

– Czy w koñcu kiedyœ zaczniemy jeœæ? – zapyta³ Seth, staj¹c w drzwiach.

I natychmiast spowa¿nia³. – Dlaczego Anna i Grace p³acz¹? – Zmierzy³ oskar¿y-

cielskim wzrokiem wszystkich obecnych w kuchni, nie wy³¹czaj¹c Sybill. – Co

siê sta³o?

– To ze szczêœcia – chlipnê³a Grace i przyjê³a chusteczkê, któr¹ Sybill wyjê³a

z torebki. – Bêdê mia³a dziecko.

– Naprawdê? Hurra! Ale bomba! Czy Aub ju¿ wie?

– Nie, powiemy jej za chwilê z Ethanem. A teraz pójdê po ni¹, poniewa¿

wszyscy musz¹ spojrzeæ na to, co jest na dworze.

– Na dworze? – Seth ruszy³ do drzwi, gdy Phillip zaszed³ mu drogê.

– Poczekaj.

– Co jest? Daj spokój, odsuñ siê. O rany! Pozwól mi wyjrzeæ.

– Powinniœmy zawi¹zaæ mu oczy – stwierdzi³ Phillip.

– Powinniœmy go wzi¹æ przez zaskoczenie – zasugerowa³ Cam.

Ethan wzi¹³ Setha na barana. Gdy pojawi³a siê Grace z Aubrey, mrugn¹³ okiem,

chwyci³ mocniej wierzgaj¹cego Setha i ruszy³ do drzwi.

– Chyba nie zamierzasz wrzuciæ mnie znowu do wody? – zapyta³ Seth z uda-

wanym przera¿eniem. – Dajcie spokój, ch³opaki, woda naprawdê jest zimna!

– Miêczak – stwierdzi³ Cam.

– Tylko spróbujcie – ostrzeg³ Seth. – Poci¹gnê za sob¹ co najmniej jednego

was.

– Dobra, dobra. – Phillip pochyli³ znowu g³owê Sethowi. – Gotowy? – zapy-

ta³, kiedy ju¿ wszyscy zgromadzili siê na brzegu wody. – W porz¹dku, Ethan,

ruszaj.

– Ludzie, woda jest zimna! – zawo³a³ Seth, zanim jeszcze Ethan zrzuci³ go

z pleców. Wyl¹dowa³ jednak na ziemi, a kiedy go odwrócono, stan¹³ tu¿ przed

œliczn¹ drewnian¹ ³ódk¹ z niebieskimi jak niebo ¿aglami, które trzepota³y lekko

na wieczornym wietrze. – Sk¹d to siê wziê³o?

– Z potu naszych czó³ – za¿artowa³ z powa¿n¹ min¹ Phillip, podczas gdy

Seth nie odrywa³ od ³odzi oczu.

– Czy to … kto chce j¹ kupiæ?

– Ona nie jest na sprzeda¿ – odpar³ Cam.

– To … to znaczy … – Serce wali³o mu z emocji. – Jest moja?

– Nie widzê tutaj nikogo innego, kto obchodzi³by urodziny – zauwa¿y³ Cam.

– Nie chcia³byœ jej obejrzeæ z bliska?

background image

168

– Jest moja? – Powiedzia³ to szeptem z takim wzruszeniem i zachwytem, ¿e

Sybill poczu³a pieczenie w oczach. – Moja? – wykrzykn¹³ i zawirowa³ w ko³o.

Tym razem, na widok jego bezgranicznej radoœci zaczê³o j¹ d³awiæ w gardle. –

Mogê j¹ zatrzymaæ?

– Jesteœ dobrym ¿eglarzem – powiedzia³ spokojnie Ethan. – To solidna ³ód-

ka. Niedu¿a, ale mo¿na ni¹ p³ywaæ.

– Zbudowaliœcie j¹ dla mnie. – Przeniós³ wzrok z Ethana na Phillipa, nastêp-

nie na Cama. – Dla mnie?

– Sk¹d¿e znowu, zbudowaliœmy j¹ dla jakiegoœ tam bachora. – Cam da³ mu

prztyczka w g³owê. – No i co o niej s¹dzisz? Rzuæ na ni¹ okiem!

– Mogê wsi¹œæ do niej?

– Przecie¿ jest twoja! – Cam z³apa³ Setha za rêkê i poci¹gn¹³ go na po-

most.

– Myœlê, ¿e to s¹ ju¿ mêskie sprawy – mruknê³a z zadowoleniem Anna. –

Dajmy im parê minut, ¿eby siê pozbierali.

– Tak bardzo go kochaj¹. Chyba nie zdawa³am sobie z tego sprawy.

– On ich tak¿e kocha. – Grace przytuli³a policzek do Aubrey.

Nieco póŸniej siedz¹c przy gwarnym kuchennym stole, Sybill rozmyœla³a

o tym, wspominaj¹c zaskoczenie Setha, niedowierzanie, ¿e ktoœ go kocha, ¿e mo¿e

go kochaæ na tyle, ¿eby zrozumieæ potrzebê jego serca.

Wzorzec jego ¿ycia zosta³ gruntownie zmieniony. A wszystko to sta³o siê,

zanim jeszcze pojawi³a siê tutaj.

Nie by³o tu dla niej miejsca. Nie mog³a tu zostaæ. Nie mog³a tego znieœæ.

– Naprawdê muszê ju¿ iœæ – powiedzia³a z uœmiechem dobrze wychowanej

osoby. – Pragnê wam podziêkowaæ za …

– Seth nie otworzy³ jeszcze twojego prezentu – przerwa³a Anna. – Mo¿e niech

go rozpakuje, zanim zabierzemy siê za tort.

– Tort! – Aubrey poruszy³a siê na swoim wysokim krzese³ku. – Zdmuchniesz

œwieczki i wypowiesz ¿yczenie.

– Jeszcze chwileczkê – powstrzyma³a jej zapa³ Grace. – Seth, pójdŸ z Sybill

do saloniku i obejrzyj prezent od niej.

– Dobrze. – Zaczeka³, a¿ Sybill wstanie, po czym, wzruszaj¹c ramionami,

ruszy³ ku drzwiom.

– Kupi³am to w Baltimore – powiedzia³a, czuj¹c siê okropnie niezrêcznie –

wiêc gdyby ci siê nie spodoba³o, Phillip móg³by zamieniæ.

– Jasne. – Wyci¹gn¹³ z pierwszej torby pude³ko, usiad³ po indiañsku na

pod³odze i w ci¹gu sekundy zdar³ papier, nad którego wyborem tak siê namê-

czy³a.

– Równie dobrze mog³aœ to zapakowaæ w gazetê – zaœmia³ siê Phillip, popy-

chaj¹c j¹ ³okciem w kierunku fotela.

– Jakieœ pude³ko – powiedzia³ tak obojêtnym g³osem Seth, ¿e serce Sybill

zamar³o.

background image

169

– Tak, w³aœnie … zachowa³am kwit. Mo¿esz wiêc je zwróciæ i wybraæ coœ

innego.

– Dobra, zgoda. – Pochwyci³ jednak piorunuj¹cy wzrok Phillipa i zmieni³

ton. – £adne pude³ko. – Leniwym ruchem odsun¹³ mosiê¿ny haczyk i otworzy³

pokrywê. – O rany! Czego tu nie ma! Kredki i pastele, i o³ówki. – Przeniós³ zdu-

mione spojrzenie na Sybill. – To wszystko dla mnie?

– To stanowi komplet. – Nerwowym ruchem nawinê³a srebrne koraliki wokó³

palca. – Poniewa¿ tak dobrze rysujesz, pomyœla³am … Mo¿e zechcesz spróbo-

waæ innych technik. W drugiej torbie znajdziesz wiêcej przyborów.

– Wiêcej?

– Wodne farby i pêdzle, trochê papieru. Aha … – Kiedy rozradowany Seth

rozrywa³ drug¹ torbê, przykucnê³a na pod³odze. – Mo¿e siê okazaæ, ¿e szczegól-

nie odpowiadaj¹ ci akryle, ale osobiœcie najbardziej lubiê wodne farby, pomyœla-

³am wiêc, ¿e mo¿e tak¿e bêdziesz siê chcia³ w nich wprawiæ.

– Nie wiem, jak to siê robi.

– To nie jest takie trudne. – Pochyli³a siê, wziê³a jeden z pêdzli i zaczê³a

objaœniaæ podstawy techniki. Mówi¹c, zapomnia³a o zdenerwowaniu, uœmiech-

nê³a siê do niego.

Œwiat³o lampy pad³o ukoœnie na jej twarz. Seth dojrza³ w jej oczach coœ, co

poruszy³o ukryte w zakamarkach pamiêci obrazy.

– Czy masz obraz na œcianie? Kwiaty, bia³e kwiaty w niebieskim wazonie?

Kurczowo œcisnê³a pêdzel.

– Tak, w sypialni w Nowym Jorku. To jedna z moich akwareli. Zreszt¹ nie

najlepsza.

– I kolorowe butelki na stole. Du¿o, ró¿nej wielkoœci, z czymœ w œrodku.

– Flakony na perfumy. – Znowu œciska³o j¹ w gardle, musia³a wiêc odchrz¹k-

n¹æ. – Zbiera³am je kiedyœ.

– Pozwoli³aœ mi spaæ w swoim ³ó¿ku. –Kiedy koncentrowa³ uwagê na luŸ-

nych, niewyraŸnych przeb³yskach pamiêci, mru¿y³ z wysi³kiem oczy. Delikatne

zapachy, delikatny g³os, kolory i kszta³ty… – Opowiada³aœ mi bajkê o ¿abie.

To by³ Zaczarowany królewicz. Przypomnia³a sobie ch³opczyka zwiniêtego

w k³êbek i przytulonego do niej, nocn¹ lampê, jego o¿ywione niebieskie oczy

wpatruj¹ce siê w ni¹, kiedy opowiada³a mu o baœniowym, wiecznym szczêœciu.

– Kiedy przyjecha³eœ do mnie mia³eœ z³e sny. By³eœ wtedy ma³ym dzieckiem.

– Kupi³aœ mi szczeniaczka.

– By³ z pluszu. – Obraz stawa³ siê coraz bardziej zamazany, œciska³o j¹ gar-

d³o, pêka³o serce. – Nie mia³eœ … nie mia³eœ ¿adnej zabawki. Kiedy przynios³am

pieska do domu, zapyta³eœ czy jest twój. Tak go nazwa³eœ. Twój. Nie zabra³a go,

kiedy siê … kiedy musia³eœ wyjechaæ.

Poderwa³a siê na nogi.

– Przepraszam, muszê ju¿ iœæ. – I wybieg³a za drzwi.

background image

170

17

D

obieg³a do samochodu, kilka razy szarpnê³a klamkê, dopóki nie uœwiado-

mi³a sobie, ¿e przecie¿ zamknê³a drzwi. Co by³o, skarci³a siê w myœlach,

g³upim, miejskim odruchem, który równie nie pasowa³ do tej œlicznej

okolicy, jak i ona sama.

Zorientowa³a siê, ¿e wybieg³a bez torebki, ¿akietu i kluczy. Wola³a jednak

wróciæ na piechotê do hotelu ni¿ ponownie stawiæ czo³o Quinnom.

Kiedy us³ysza³a za sob¹ kroki, odwróci³a siê gwa³townie. Nie wiedzia³a, czy

ma czuæ ulgê czy zak³opotanie na widok Phillipa, zmierzaj¹cego w jej stronê. Nie

poznawa³a siebie, nie wiedzia³a, co to za uczucie gotuje siê w niej, pali j¹ i prze-

pe³nia jej serce i gard³o. Wiedzia³a tylko, ¿e musi od tego uciec.

– Przepraszam. Wiem, ¿e zachowa³am siê niegrzecznie. Ale naprawdê mu-

sia³am wyjœæ. – Chc¹c jak najszybciej wyrzuciæ to z siebie, zaczê³a siê pl¹taæ,

potykaæ na ka¿dym s³owie. – Czy móg³byœ mi przynieœæ torebkê? S¹ w niej klu-

cze. Przepraszam. Mam nadziejê, ¿e nie zepsu³am wam wieczoru.

Coraz bardziej d³awi³a siê w³asnymi s³owami.

– Ty dr¿ysz. – Powiedzia³ ³agodnie i wyci¹gn¹³ w jej stronê rêce, lecz ona

odskoczy³a.

– Jest mi zimno. Zostawi³am u was ¿akiet.

– Nie jest a¿ tak zimno, Sybill. ChodŸ tutaj.

– Nie, boli mnie g³owa. Ja … nie, nie dotykaj mnie.

Przyci¹gn¹³ j¹, opasa³ mocno ramionami i przytrzyma³.

– Wszystko w porz¹dku, dziecinko.

– Nie, nieprawda. – Czy on jest œlepy? Czy jest g³upi? – Pozwól mi odejœæ.

Nie nale¿ê do was.

– Ale¿ nale¿ysz.

Widzia³, tê wiêŸ krwi, kiedy oboje z Sethem wpatrywali siê w siebie.

– Nikt ciê nie nienawidzi. Nikt siê ciebie nie obawia. – Przywar³ wargami do

jej skroni. – Uspokój siê.

background image

171

– Nie chcê robiæ z siebie widowiska. Gdybyœ tylko móg³ przynieœæ mi torebkê…

„Jest twarda jak kamieñ, ale kamieñ tak¿e siê kruszy – pomyœla³ – ugina siê

i dr¿y pod naciskiem”.

– A jednak zapamiêta³ ciebie. Zapamiêta³, ¿e siê o niego troszczy³aœ.

– Nie wytrzymam tego. Nie zniosê tego. – Wpi³a siê palcami w jego ramiona.

– Ona go zabra³a. Rozdar³a mi serce.

Szlocha³a, zarzuci³a mu na szyjê ramiona.

– Wiem, ¿e tak by³o. Wiem – wyszepta³ i posadzi³ na trawie, tul¹c i ko³ysz¹c.

– Ale to ju¿ minê³o.

Jej gor¹ce, pe³ne rozpaczy ³zy la³y siê strumieniem. Zimna? Nie by³o w niej

ani trochê zimna. By³a po prostu przera¿ona, ucieka³a przed strachem, przed cier-

pieniem.

Nie uspokaja³ jej, nie ucisza³. Nawet wtedy, kiedy wstrz¹sa³ ni¹ tak gwa³tow-

ny szloch, i¿ zdawa³o siê, ¿e pêkn¹ jej koœci, nie pociesza³ jej, nie podsuwa³ roz-

wi¹zañ. Zna³ wartoœæ oczyszczaj¹cego p³aczu. Wiêc tylko j¹ g³aska³, ko³ysa³ i tu-

li³, kiedy wyp³akiwa³a swój ból.

A kiedy na ganku pojawi³a siê Anna, Phillip pokrêci³ tylko g³ow¹, nie prze-

staj¹c g³askaæ Sybill. Drzwi zamknê³y siê i znowu zostali sami.

Wreszcie siê wyp³aka³a. Mia³a spuchniêt¹, gor¹c¹ g³owê i obola³e gard³o.

Bola³ j¹ ¿o³¹dek. Wyczerpana i oszo³omiona opad³a w jego ramionach.

– Przepraszam.

– Nie masz za co. Potrzebowa³aœ tego.

– To niczego nie rozwi¹zuje.

– Sama wiesz najlepiej. – Podniós³ siê, pomóg³ jej wstaæ, poci¹gn¹³ j¹ w stro-

nê d¿ipa. – Wsiadaj.

– Nie, muszê …

– Wsiadaj – powtórzy³ z naciskiem. – Przyniosê ci torebkê i ¿akiet. – Posa-

dzi³ j¹ na miejscu obok kierowcy. – Ale nie bêdziesz prowadziæ. – Napotka³ jej

umêczone, spuchniête oczy. – I nie zostawiê ciê dzisiaj samej.

Zabrak³o jej energii, ¿eby siê sprzeczaæ. Czu³a siê wypruta w œrodku, jakby

pozbawiona cielesnoœci, bezsilna. Jeœli j¹ odwiezie do hotelu, bêdzie mog³a zasn¹æ.

W razie czego, weŸmie pigu³kê. Nie chcia³a o niczym myœleæ, nic odczuwaæ.

Kiedy Phillip poszed³ do domu po jej rzeczy, pogodzi³a siê ze swoim tchó-

rzostwem i zamknê³a oczy.

Bez s³owa usiad³ obok niej, pochyli³ siê, aby zapi¹æ jej pas, po czym przekrê-

ci³ kluczyk. Podczas jazdy równie¿ nie przerywa³ tej b³ogos³awionej ciszy. Nie

protestowa³a, gdy wszed³ z ni¹ do holu, ani gdy otworzy³ jej torebkê, by wyj¹æ

z niej kartê magnetyczn¹ do drzwi.

Wzi¹³ j¹ znowu za rêkê i zaprowadzi³ wprost do sypialni.

– Rozbierz siê – poleci³ jej jak dziecku. – Na Boga, przecie¿ nic ci nie zrobiê!

Za kogo ty mnie bierzesz?

Nie wiedzia³, sk¹d nagle wzi¹³ siê ten wybuch gniewu. Mo¿e sprawi³ to jej

widok? By³a doszczêtnie rozbita i bezbronna. Odwróci³ siê na piêcie i poszed³ do

³azienki.

background image

172

Kilka sekund póŸniej us³ysza³a szum wody nabieraj¹cej siê do wanny. Przy-

niós³ aspirynê.

– Po³knij. Skoro sama o siebie nie dbasz, musi to zrobiæ ktoœ inny.

Woda, któr¹ popi³a pastylkê, podzia³a³a jak balsam na jej podra¿nione gar-

d³o. Nie zd¹¿y³a mu podziêkowaæ, kiedy wyj¹³ z jej rêki szklankê i odstawi³ j¹ na

bok. Wzdrygnê³a siê, kiedy œci¹gn¹³ jej sweter przez g³owê.

– WeŸmiesz gor¹c¹ k¹piel i odprê¿ysz siê.

Kiedy rozbiera³ j¹ niczym lalkê, by³a zbyt zdumiona, ¿eby protestowaæ. Wzi¹³

j¹ na rêce, zaniós³ do ³azienki i postawi³ w wannie.

Woda by³a zbyt gor¹ca, ale zanim mu to powiedzia³a, zakrêci³ kran.

– Siadaj i zamknij oczy. Rób, co ci mówiê! – powiedzia³ z takim naciskiem,

¿e go pos³ucha³a.

Le¿a³a tak przez dwadzieœcia minut, dwukrotnie omal nie zasnê³a. Powstrzy-

mywa³ j¹ przed tym tylko bli¿ej nieokreœlony, strach, ¿e mo¿e uton¹æ. Wreszcie

na chwiejnych nogach wysz³a z wanny.

Pomyœla³a, ¿e chyba sobie poszed³, ¿e mia³ doœæ jej zachowania. Nie mia³aby

mu tego za z³e.

Kiedy jednak wróci³a do sypialni, zasta³a go stoj¹cego w drzwiach wycho-

dz¹cych na taras, spogl¹daj¹cego na zatokê.

– Dziêkujê. – Wiedzia³a, ¿e sytuacja jest niezrêczna dla nich obojga, pró-

bowa³a siê przemóc, kiedy odwróci³ siê i zmierzy³ j¹ wzrokiem. – Przepra-

szam …

– Znowu przepraszasz, Sybill, doprowadzisz mnie tym do sza³u. – Podszed³

do niej i po³o¿y³ d³oñ na jej ramionach. – Ju¿ jest lepiej – stwierdzi³, przesuwaj¹c

palce po jej ramionach i szyi – ale jeszcze nie za œwietnie. K³adŸ siê.

Poci¹gn¹³ j¹ w stronê ³ó¿ka.

– Naprawdê potrafiê zachowaæ pewien umiar. Szczególnie wówczas, gdy mam

przed sob¹ emocjonalnie i fizycznie wyczerpan¹ kobietê. Teraz po³ó¿ siê na brzuch.

Kiedy palcami zacz¹³ uciskaæ jej ³opatki, jêknê³a.

– Jesteœ psychologiem – przypomnia³ jej. – Co dzieje siê z ludŸmi, którzy

t³umi¹ swoje uczucia w podstawowych sprawach?

– Pod wzglêdem fizycznym czy emocjonalnym?

Zaœmia³ siê lekko i powa¿nie zabra³ siê do pracy.

– Wiêc powiem ci, pani doktor, co siê dzieje. Tacy ludzie maj¹ bóle g³owy,

zgagê, bóle ¿o³¹dka. A kiedy przerywa siê tama, wszystko to wylewa siê i zaczy-

naj¹ chorowaæ.

Œci¹gn¹³ z jej ramion szlafrok.

– Jesteœ na mnie z³y.

– Nie, nie jestem, Sybill. Opowiedz mi o pobycie Setha w twoim domu.

– To by³o dawno temu.

– Mia³ cztery lata – podpowiedzia³ Phillip, by zachêciæ Sybill do zwierzeñ, sam

zaœ skoncentrowa³ siê na jej miêœniach, które w tym momencie jeszcze bardziej siê

usztywni³y. – Mieszka³aœ w Nowym Jorku. W tym samym miejscu co teraz?

– Tak. East Central Park. To spokojna okolica. Bezpieczna.

background image

173

„Ekskluzywna – pomyœla³ Phillip. – Nie jakaœ zapad³a wioska na Wschodzie.

To nie dla doktor Griffin!”

– Z dwiema sypialniami?

– Tak. W drugiej urz¹dzi³am gabinet.

Móg³ go sobie wyobraziæ. Schludny, funkcjonalny, efektowny.

– Jak s¹dzê, spa³ tam Seth.

– Nie. To Gloria zajê³a ten pokój. Po³o¿y³yœmy Setha na sofie w saloniku.

– I zjawili siê tak nagle pewnego piêknego dnia pod twoimi drzwiami?

– Coœ w tym rodzaju. Nie widzia³am jej od lat. Wiedzia³am o istnieniu Setha.

Zadzwoni³a do mnie, kiedy porzuci³ j¹ m¹¿. Od czasu do czasu posy³a³am Glorii

pieni¹dze. Nie chcia³am jej widzieæ. Chocia¿ nie powiedzia³am nigdy, ¿eby mnie

nie odwiedza³a. Jest taka … k³opotliwa i trudna.

– Jednak przyjecha³a.

– Tak. Wróci³am z wyk³adu po po³udniu i zasta³am j¹ przed domem. By³a

wœciek³a, poniewa¿ dozorca nie chcia³ jej wpuœciæ. Seth p³aka³, a ona wrzeszcza-

³a. To by³o takie … – Westchnê³a. – Typowe dla niej.

– Ale j¹ wpuœci³aœ.

– Nie mog³am tak po prostu odes³aæ jej spod domu. By³a z dzieciakiem i mia-

³a tylko plecak. Ub³aga³a mnie, ¿ebym im pozwoli³a pozostaæ przez jakiœ czas.

Powiedzia³a, ¿e przyjecha³a autostopem. ¯e jest za³amana. Zaczê³a p³akaæ, a Seth

wdrapa³ siê po prostu na kanapê i zasn¹³. Musia³ byæ wyczerpany.

– I d³ugo zostali?

– Kilka tygodni. – Jej myœli zaczê³y kr¹¿yæ miêdzy przesz³oœci¹ a teraŸniej-

szoœci¹. – Chcia³am jej pomóc w zdobyciu pracy, powiedzia³a jednak, ¿e naj-

pierw musi odpocz¹æ. Mówi³a te¿, ¿e jest chora. A tak¿e, ¿e zgwa³ci³ j¹ w Okla-

homie kierowca ciê¿arówki. Kiedy indziej by³ to biznesmen z Detroit. Jest

patologiczn¹ k³amczuch¹, a jej k³amstwa dotycz¹ najczêœciej molestowania sek-

sualnego. Wiedzia³am, ¿e k³amie, ale …

– By³a twoj¹ siostr¹.

– To, nie to. – Powiedzia³a znu¿onym g³osem. – Gdybym potrafi³a siê zdobyæ

na uczciwoœæ, musia³abym przyznaæ, ¿e przesta³a mnie interesowaæ wiele lat temu.

Ale Seth by³… Nie wiedzia³am nic o dzieciach. Wziê³am ksi¹¿kê i wyczyta³am

z niej, ¿e w tym wieku dziecko powinno ju¿ wiêcej mówiæ.

Omal siê nie uœmiechn¹³. Móg³ bez trudu wyobraziæ sobie, jak wybiera odpo-

wiedni¹ ksi¹¿kê, studiuje j¹, próbuj¹c przyswoiæ sobie niezbêdne wiadomoœci.

– By³ taki cichutki – wyszepta³a. – Kiedy Gloria wychodzi³a na jakiœ czas

i zostawia³a go ze mn¹, rozluŸnia³ siê trochê. A kiedy po raz pierwszy nie wróci³a

na noc, drêczy³y go koszmary.

– Wtedy pozwoli³aœ mu spaæ ze sob¹ i opowiedzia³aœ mu bajkê.

– O Zaczarowanym królewiczu. Opowiada³a mi j¹ niania. Lubi³a bajki. Ba³a

siê ciemnoœci. Przekaza³a mi ten strach. – Mówi³a s³abym i cichym ze zmêcze-

nia g³osem. – Kiedy siê ba³am, chcia³am koniecznie spaæ u rodziców w ³ó¿ku,

ale mi nie pozwalali. Chyba mu to nie mog³o zaszkodziæ, przecie¿ nie trwa³o to

d³ugo.

background image

174

– Nie. – Teraz ujrza³ j¹, ma³¹ dziewczynkê o ciemnych w³osach i jasnych

oczach, dr¿¹c¹ ze strachu w ciemnoœciach. – Nie mog³o zaszkodziæ.

– Lubi³ ogl¹daæ moje flakony na perfumy. Kupi³am mu kredki. Zawsze chêt-

nie rysowa³.

– Da³aœ mu pluszowego psa.

– Na spacerze w parku przygl¹da³ siê psom. Tak siê ucieszy³, kiedy mu da³am

tê zabawkê. Rozpowiada³ o tym na prawo i lewo. Spa³ z ni¹.

– Zakocha³aœ siê w nim.

– Pokocha³am go bardzo. Nie wiem, jak to siê sta³o. To trwa³o tylko kilka

tygodni.

– Czas nie gra roli. – Odgarn¹³ jej w³osy, tak aby widzieæ jej profil. Liniê

policzka, k¹t czo³a. – A raczej nie zawsze odgrywa najwa¿niejsz¹ rolê.

– Wbrew temu, co siê powszechnie uwa¿a. Nie obchodzi³o mnie, ¿e zabra³a moje

rzeczy. Nie obchodzi³o mnie, ¿e odchodz¹c okrad³a mnie. Ale zabra³a jego. Nawet nie

pozwoli³a mi siê z nim po¿egnaæ. Zabra³a go i zostawi³a pieska, poniewa¿ wiedzia³a,

¿e w ten sposób mnie zrani. Wiedzia³a, ¿e bêdê myœla³a o tym, jak on p³acze za nim

w nocy, i ¿e bêdê siê martwi³a. Musia³am wiêc przestaæ o tym myœleæ.

– Ju¿ dobrze. To wszystko minê³o bezpowrotnie. – Jego delikatny masa¿ przy-

prawia³ j¹ o coraz wiêksz¹ sennoœæ. – Ju¿ nigdy nie skrzywdzi Setha. Ani ciebie.

– By³am g³upia.

– Nie, nieprawda. – Masowa³ jej szyjê, jej ramiona, poczu³ jak jej cia³o unosi

siê i opada w d³ugim, d³ugim westchnieniu. – Zaœnij teraz.

– Nie odchodŸ.

– Nie odejdê. – Jaki kruchy jest jej kark pod jego palcami! – Nigdzie nie pójdê.

Przesuwaj¹c d³onie wzd³u¿ jej r¹k, wzd³u¿ jej pleców, zda³ sobie sprawê, na

czy polega ca³y problem. Chcia³ z ni¹ zostaæ, byæ z ni¹. Chcia³ na ni¹ patrzeæ,

kiedy œpi, tak jak spa³a teraz – g³êboko i spokojnie. Chcia³ j¹ trzymaæ w objê-

ciach, gdy bêdzie p³aka³a i gdy siê ju¿ wyp³acze.

Chcia³ patrzeæ na jej spokojne, przejrzyste niczym jezioro oczy, które roz-

promieniaj¹ siê, kiedy siê œmieje, na jej œliczne, miêkkie wargi. Móg³by godzina-

mi s³uchaæ jej g³osu ci¹gle zmieniaj¹cego intonacjê.

Lubi³ j¹ widzieæ rano, gdy z pewnym zdziwieniem dostrzeg³a go obok siebie.

A tak¿e w nocy, gdy zadowolenie i namiêtnoœæ dr¿a³y na jej twarzy.

„Jak wiele mo¿na odczytaæ z tej twarzy” – pomyœla³ otulaj¹c j¹ ko³dr¹. Och,

jest taka subtelna jak jej zapach. ¯eby to zrozumieæ, trzeba siê zbli¿yæ, nawet

bardzo zbli¿yæ. A on siê zbli¿y³, bardzo zbli¿y³, zanim którekolwiek z nich zda³o

sobie z tego sprawê. I dostrzeg³, z jak¹ smutn¹ zadum¹ i têsknot¹ Sybill przygl¹-

da siê jego rodzinie.

Zawsze o krok z ty³u, zawsze w roli obserwatora.

Widzia³ te¿, jak patrzy na Setha. Z mi³oœci¹ i z utêsknieniem, lecz wci¹¿ na

dystans.

¯eby nie byæ intruzem? ¯eby siê chroniæ? Pomyœla³, ¿e chodzi o jedno i dru-

gie. Nie wiedzia³ dok³adnie, nie by³ pewien, co dzieje siê w jej sercu, w jej umy-

œle. By³ jednak zdecydowany poznaæ prawdê.

background image

175

– Zdaje mi siê, ¿e jestem w tobie zakochany, Sybill – powiedzia³ spokojnie,

wyci¹gaj¹c siê obok niej. – I nic nie poradzê, jeœli to jeszcze bardziej skompliku-

je nasze sprawy.

Obudzi³a siê w ciemnoœciach i przez chwilê, jakby w pó³œnie, znowu by³a

dzieckiem i ba³a siê tych wszystkich przedmiotów, które czai³y siê w mroku. Za-

cisnê³a wargi tak mocno, ¿e a¿ zabola³y. Gdyby bowiem krzyknê³a, ktoœ móg³by

to us³yszeæ i powiedzieæ jej matce. A matka bêdzie siê gniewaæ. Matce nie spodo-

ba siê, ¿e znowu krzyczy z powodu ciemnoœci.

I wtedy przypomnia³a sobie, ¿e nie jest ju¿ dzieckiem. Nic siê nie czai w mro-

ku, poza samym mrokiem. Jest doros³¹ kobiet¹, która wie, ¿e nie ma powodu baæ

siê ciemnoœci, gdy¿ jest wiele innych znacznie groŸniejszych rzeczy.

„Och, zrobi³am z siebie idiotkꔠ– pomyœla³a, przypominaj¹c sobie powoli

niektóre szczegó³y z ostatniego dnia. Straszn¹ idiotkê. Jak mog³a doprowadziæ

siê do takiego stanu! Co gorsze, zrobi³a to na oczach wszystkich, przesta³a nad

sob¹ panowaæ, zupe³nie siê zagubi³a. Wylecia³a z domu jak idiotka.

Niewybaczalne.

A potem wykrzycza³a siê i wyp³aka³a przy Phillipie. Rycza³a jak dziecko tu¿

ko³o domu, tak jakby …

Phillip!

Jêknê³a ze zgrozy, zakry³a twarz rêkami, kiedy poczu³a otaczaj¹ce j¹ ramiê.

– Szsz…

Pozna³a jego dotyk, jego zapach, nim jeszcze przyci¹gn¹³ j¹ do siebie. Nim

musn¹³ wargami jej skronie.

– Ju¿ dobrze, dobrze – szepta³.

– Pomyœla³am … pomyœla³am, ¿eœ poszed³.

– Powiedzia³em, ¿e zostanê. – Zmru¿y³ oczy spogl¹daj¹c na przyæmione czer-

wone œwiate³ko budzika przy ³ó¿ku. – Trzecia w nocy. Mog³em siê tego domyœlaæ.

– Nie chcia³am ciê budziæ. – Kiedy jej oczy oswoi³y siê z mrokiem, ujrza³a wy-

raŸnie zarys jego koœci policzkowych, nosa, ust. Swêdzi³y j¹ palce, ¿eby go dotkn¹æ.

– Kiedy budzê siê w œrodku nocy z piêkn¹ kobiet¹ w ³ó¿ku, raczej siê tym nie

martwiê.

Uœmiechnê³a siê, poczu³a ulgê, ¿e nie bêdzie jej wypomina³ wczeœniejszego

zachowania. S¹ tylko oni dwoje i nic poza tym. Nie istnieje ¿adne wczoraj, które

trzeba op³akiwaæ, ¿adne jutro, o które trzeba siê martwiæ.

– Domyœlam siê, ¿e masz w tej dziedzinie du¿e doœwiadczenie.

– Mo¿esz siê o tym natychmiast przekonaæ.

Mia³ taki ciep³y g³os, takie mocne ramiona.

– Kiedy siê budzisz w œrodku nocy z kobiet¹ w ³ó¿ku, a ona chce ciê uwieœæ,

bardzo siê tym martwisz?

– Rzadko.

– Skoro wiêc ci to nie przeszkadza … – Zmieni³a pozycjê, odszuka³a jego

wargi, jego jêzyk.

background image

176

– Dam ci znaæ, gdy tylko zacznie mi to przeszkadzaæ.

Jej œmiech by³ niski i ciep³y. Przenika³o j¹ uczucie wdziêcznoœci za to, co dla

niej zrobi³, kim sta³ siê dla niej. Tak strasznie chcia³a mu to okazaæ.

By³o ciemno. Pod os³on¹ ciemnoœci mo¿e robiæ, co zechce.

– A jeœli nie bêdê chcia³a przestaæ?

– Grozisz? – By³ zdumiony wiele obiecuj¹cym tonem jej g³osu, oraz tym, ¿e

jej palce wêdrowa³y coraz ni¿ej po jego ciele. – Nie przestraszysz mnie.

– Zobaczymy. – W œlad za palcami posz³y jej usta. – Postaram siê.

– Przy³ó¿ siê najlepiej jak umiesz. O Jezu! Celuj w œrodek tarczy.

Znowu siê zaœmia³a i wskoczy³a na niego jak kot. Kiedy dr¿a³ pod ni¹, a jego

oddech sta³ siê chrapliwy i ciê¿ki, przejecha³a powoli paznokciami w górê, i w dó³

wzd³u¿ jego boków.

„Jak¿e cudowna jest jego mêska sylwetka, pomyœla³a, kontynuuj¹c jak we

œnie badania. – Silna, g³adka, a wszystkie p³aszczyzny i k¹ty s¹ tak doskonale

wymodelowane, tak idealnie pasuj¹ do cia³a kobiety. Do mego cia³a”.

Tutaj jest jedwabisty, tam szorstki. Tutaj twardy, tam ustêpuj¹cy. Sprawi, ¿e

bêdzie pragn¹³ i têskni³, tak jak ona za jego spraw¹ pragnê³a i têskni³a. Da z sie-

bie wszystko i weŸmie wszystko, tak jak on to zrobi³. I zrobi z nim te cudowne

i grzeszne rzeczy, jakie ludzie robi¹ w ciemnoœciach.

Phillip pomyœla³, ¿e oszaleje, jeœli ona bêdzie to kontynuowa³a. ¯e umrze,

jeœli przerwie. Jej usta by³y gor¹ce, nienasycone i dociera³y wszêdzie. Te paznok-

cie doprowadza³y go do szaleñstwa. Gdy skóra sta³a siê wilgotna, cia³o Sybill

przesunê³o siê, a nastêpnie zaczê³o siê na nim poruszaæ. Widzia³ w ciemnoœci jej

jasn¹, niewyraŸn¹ sylwetkê.

By³a ucieleœnieniem kobiety. By³a jedyn¹ kobiet¹. £akn¹³ jej jak ¿ycia.

Rozmarzona unios³a siê nad nim, zdar³a z siebie szlafrok, wygiê³a siê do ty³u,

odrzucaj¹c g³owê. Wznosi³a siê na wy¿yny wolnoœci. Mocy. Po¿¹dania. Jej oczy

b³yszcza³y w ciemnoœci jak u kota rzucaj¹cego na niego czary.

Opuœci³a siê, bior¹c go w siebie powoli, nie zdaj¹c sobie sprawy ile wysi³ku

kosztowa³o go dostosowanie siê do jej rytmu. Jêknê³a z rozkoszy. Westchnê³a,

kiedy jego rêce ujê³y jej piersi, œcisnê³y je, wziê³y w posiadanie.

Ko³ysa³a siê krótkimi ruchami, powolnymi nie do zniesienia, pobudzaj¹c w so-

bie si³ê. I nie spuszcza³a z niego oczu. Dr¿a³ pod ni¹ œciœniêty miêdzy jej udami.

Pomyœla³a, ¿e jest taki mocny, i¿ pozwala jej robiæ ze sob¹ wszystko.

Muska³a palcami jego pierœ, pochyli³a siê nad nim. Przywar³a do jego ust. Jej

w³osy przykry³y ich twarze.

Orgazm przetoczy³ siê przez ni¹ jak fala, unosz¹c j¹ do góry, a nastêpnie

zalewaj¹c j¹ od stóp do g³ów. Unios³a siê na niej z cia³em wygiêtym w ³uk, da³a

siê jej ponieœæ.

A potem ponios³a jego.

Œciska³ jej biodra, wbija³ w ni¹ palce, kiedy wynurza³a siê nad nim. Galopo-

wa³a teraz na oœlep, lekko uderzaj¹c o niego, rozpalona i zach³anna. Czu³ pustkê

w g³owie, zapar³o mu dech, a cia³o rozpaczliwie szuka³o uwolnienia.

Kiedy je osi¹gn¹³, by³o to brutalne i wspania³e.

background image

177

Ca³kowicie po³¹czy³a siê z nim. Jej cia³o by³o tak delikatne, gor¹ce, jakby p³y-

wa³ w roztopionym wosku. Jej serce wali³o ciê¿ko, do wtóru z szaleñczym biciem

jego serca. Nie móg³ mówiæ, nie móg³ z³apaæ powietrza, by wykrztusiæ s³owa, które

mia³ na koñcu jêzyka, których nie powiedzia³ jeszcze ¿adnej kobiecie.

Rozpiera³o j¹ uczucie zwyciêstwa. Przeci¹gnê³a siê b³ogo i leniwie jak kot,

po czym zwinê³a siê obok niego.

– To by³o w³aœnie to – powiedzia³a sennym g³osem.

– Co?

Zachichota³a cichutko i ziewnê³a.

– Mo¿e ciê nie przestraszy³am, ale przynajmniej straci³eœ g³owê.

– Ani trochê. – Oczywiœcie nie by³o to prawd¹. Mê¿czyŸni, którzy zaczynaj¹

myœleæ o mi³oœci i nie mog¹ wydobyæ z siebie s³owa, bowiem s¹ tak rozpaleni

i obna¿eni, owiniêci wokó³ kobiety, sami pakuj¹ siê w tarapaty.

– Po raz pierwszy z przyjemnoœci¹ obudzi³am siê o trzeciej nad ranem. –

U³o¿y³a g³owê na jego ramieniu. Przysunê³a siê. – Zimno mi – mruknê³a.

Siêgn¹³ w nogi ³ó¿ka, podci¹gn¹³ zmiête przeœcierad³a i koce, a ona przykry-

³a siê nimi a¿ po brodê.

Phillip wpatrywa³ siê w sufit, podczas gdy ona g³êboko i nieruchomo spa³a

u jego boku.

12 – Spokojna przystañ

background image

178

18

Z

aledwie œwita³o, kiedy Phillip zwlók³ siê z ³ó¿ka. Prawie nie spa³ tej nocy,

mia³ w g³owie mêtlik, czeka³ go ca³y dzieñ pracy fizycznej, od której pêka³

krêgos³up, ale to jeszcze nie powód, ¿eby narzekaæ.

Zacz¹³ siê ubieraæ, gdy Sybill przetar³a oczy.

РMusisz iϾ do warsztatu?

– Tak. – Wk³adaj¹c spodnie pomyœla³, ¿e nie ma nawet szczoteczki do zêbów.

– Chcesz, ¿ebym zamówi³a œniadanie? Kawê?

Chêtnie napi³by siê kawy, ale wtedy bêdzie musia³ z ni¹ porozmawiaæ. By³

w fatalnym nastroju i nie uwa¿a³, by w tej sytuacji rozmowa mia³a jakikolwiek

sens. A sk¹d ten fatalny nastrój? Poniewa¿ nie spa³, a ona podstêpnie prze³ama-

³a jego legendarn¹ obronê, gdy tymczasem wcale nie zamierza³ siê w niej zako-

chaæ.

– Napijê siê w domu – odburkn¹³. – I tak muszê tam zajrzeæ, ¿eby siê

przebraæ.

Kiedy usiad³a, zaszeleœci³a poœciel. Zerkn¹³ na ni¹ k¹tem oka i siêgn¹³ po

skarpetki. By³a potargana, zmiêta i kusz¹co miêkka.

A do tego taka podstêpna. ¯eby go zwaliæ z nóg udawa³a s³aboœæ, szlocha³a

na jego ramieniu, wygl¹da³a na tak¹ skrzywdzon¹, bezbronn¹! A potem w œrodku

nocy przeobrazi³a siê w boginkê seksu!

A na dodatek proponuje mu kawê. Musi mieæ piekielnie mocne nerwy.

– Doceniam, ¿e zosta³eœ na noc. To mi pomog³o.

– Jestem do us³ug – odpar³ krótko.

– Ja … – Zaskoczona i zak³opotana tonem jego g³osu, przygryz³a górn¹ war-

gê. – To by³ trudny dzieñ dla nas obojga. S¹dzê, ¿e post¹pi³abym s³uszniej, gdy-

bym trzyma³a siê z daleka. By³am ju¿ trochê wytr¹cona z równowagi po telefonie

Glorii, a potem …

– Co? Gloria telefonowa³a?

– Tak. – Widzia³a teraz, ¿e lepiej by³o zachowaæ tê wiadomoœæ dla siebie.

background image

179

– Dzwoni³a wczoraj do ciebie? – Do z³oœci do³¹czy³o siê lodowate uk³ucie

w okolicy serca. Podniós³ skarpetki, obejrza³ je. – I nie pomyœla³aœ, ¿e warto by

o tym wspomnieæ wczeœniej?

– Uzna³am, ¿e nie ma sensu o tym mówiæ. – Poniewa¿ nie mog³a utrzymaæ

r¹k w spokoju, szarpnê³a przeœcierad³o. – Prawdê mówi¹c, wcale nie zamierza-

³am o tym mówiæ.

– Tak? Mo¿e nagle zapomnia³aœ, ¿e ponoszê odpowiedzialnoœæ za Setha? ¯e

mamy prawo wiedzieæ o tym, czy twoja siostra nie zamierza przysporzyæ nam

wiêcej k³opotów. Wsta³. Czu³, ¿e za chwilê wybuchnie.

– Ona nic nie zrobi …

– Sk¹d mo¿esz, do diab³a, wiedzieæ? – krzykn¹³. Przera¿ona, œcisnê³a tak

mocno przeœcierad³o, ¿e a¿ pobiela³y jej kostki palców. – Sk¹d mo¿esz wiedzieæ,

jak zawsze stoj¹c w bezpiecznej odleg³oœci? Do licha, Sybill, to nie ¿adne æwi-

czenia umys³owe. To samo ¿ycie. Czego chcia³a?

– Chcia³a pieniêdzy. Chcia³a, ¿ebym ich za¿¹da³a od was, a tak¿e, ¿ebym

jej da³a od siebie. Wrzeszcza³a na mnie i przeklina³a mnie, tak samo jak ty.

Okazuje siê, ¿e cofaj¹c siê o dziesiêæ kroków znalaz³am siê w samym œrodku

sprawy.

– Chcê wiedzieæ, czy skontaktuje siê z tob¹ ponownie. Co jej powiedzia³aœ?

Kiedy Sybill siêgnê³a po szlafrok, nie zadr¿a³a jej rêka.

– Powiedzia³am, ¿e nic od was nie dostanie, ¿e rozmawia³am z waszym ad-

wokatem i jeszcze dodam, w³asne uwagi, które zawa¿¹ na decyzji, ¿e dopilnujê,

by Seth pozosta³ na sta³e czêœci¹ waszej rodziny.

– To ju¿ jest coœ – mrukn¹³, kiedy wk³ada³a szlafrok.

– Tyle przynajmniej mogê zrobiæ, prawda? – Ton jej g³osu by³ lodowaty,

pe³en rezerwy i nie zachêcaj¹cy do dalszej dyskusji. – Przepraszam ciê. – Posz³a

do ³azienki i zamknê³a drzwi.

Us³ysza³ szczêk zamka.

– No có¿, po prostu œwietnie – powiedzia³ w stronê drzwi, chwyci³ kurtkê

i wybieg³ jak oparzony.

W domu znalaz³ tylko resztki kawy, co nie poprawi³o mu humoru. Kiedy bra³

prysznic, okaza³o siê, ¿e Cam zu¿y³ wiêksz¹ czêœæ gor¹cej wody. Uzna³, ¿e ju¿

gorzej byæ nie mo¿e.

Z rêcznikiem na biodrach, wszed³ do swojego pokoju, gdzie zasta³ Setha sie-

dz¹cego na brzegu jego ³ó¿ka.

Coraz lepiej.

– Czeœæ. – Seth zmierzy³ go powa¿nym wzrokiem.

– Wczeœnie wsta³eœ.

– Pomyœla³em, ¿e mo¿e pobêdê trochê z tob¹.

Phillip odwróci³ siê, ¿eby wyj¹æ z bieliŸniarki gatki i d¿insy.

– Dzisiaj wydajesz przyjêcie dla przyjació³.

– Dopiero po po³udniu. Jeszcze jest czas.

background image

180

Spodziewa³ siê, ¿e Phillip bêdzie wœciek³y. Przecie¿ lubi³ Sybill. Niezrêcznie

by³o tu wejœæ i czekaæ ze œwiadomoœci¹, ¿e coœ trzeba powiedzieæ.

Wreszcie wygarn¹³ z siebie to, co najbardziej mu ci¹¿y³o.

– Nie chcia³em, ¿eby przeze mnie p³aka³a.

„Cholera!” – pomyœla³ Phillip, wci¹gaj¹c gacie. Nie zamierza³ rozwodziæ siê

nad tym.

– Nic nie zrobi³eœ. By³a po prostu w p³aczliwym nastroju.

– S¹dzê, ¿e jest nieŸle wkurzona.

– Wcale nie. – Pogodzony z losem Phillip wci¹gn¹³ d¿insy. – Pos³uchaj, ko-

biety jest trudno zrozumieæ, nawet przy najlepszych chêciach. Choæbyœ stawa³ na

g³owie!

– Domyœlam siê. – Mo¿e jednak Phillip nie jest a¿ tak bardzo wœciek³y? –

Zacz¹³em sobie przypominaæ ró¿ne rzeczy. – Poniewa¿ to by³o ³atwiejsze ni¿

patrzenie mu w oczy, Seth wlepi³ wzrok w blizny na piersiach Phillipa. Tak¿e

dlatego, ¿e blizny te by³y takie fajne. – Ale nie s¹dzi³em, ¿e to j¹ tak trzepnie.

– Niektórzy ludzie nie wiedz¹, co zrobiæ z uczuciami. – Phillip westchn¹³,

usiad³ na ³ó¿ku obok Setha i nagle zrobi³o mu siê g³upio. Uderzy³ Sybill prosto

miêdzy oczy, poniewa¿ sam nie wiedzia³, co pocz¹æ z uczuciami. – Wiêc p³acz¹

albo krzycz¹, albo nadymaj¹ siê i d¹saj¹ siê w k¹cie. Ona troszczy siê o ciebie,

tylko nie bardzo wie, co z tym zrobiæ. Ani co ty byœ chcia³, ¿eby zrobi³a.

– Nie wiem. Ona jest.. ona nie jest taka jak Gloria. – Mówi³ teraz piszcz¹cym

g³osem. – Jest przyzwoita. Ray te¿ by³ przyzwoity, a ja mam …

Phillip natychmiast poj¹³, o co chodzi. Œcisnê³o mu siê serce.

– Masz Raya oczy. – Powiedzia³ rzeczowym tonem. Wiedzia³ bowiem, ¿e

jeœli wypowie to we w³aœciwy sposób, Seth mu uwierzy. – Kolor i kszta³t, ale

tak¿e i to coœ, co kry³o siê za nimi. – Masz bystry umys³, tak jak Sybill. My-

œlisz, analizujesz, zastanawiasz siê. A do tego starasz siê robiæ to, co jest s³usz-

ne. Odziedziczy³eœ to po obojgu. – Tr¹ci³ ramieniem Setha. – Nie uwa¿asz, ¿e

jest fajnie?

– Tak. – Ch³opiec rozpromieni³ siê. – Jeszcze jak!

– Dobra, koñczymy, bo nigdy st¹d nie wyjdziemy.

Pojawi³ siê w warsztacie prawie trzy kwadranse po Camie, przygotowany na

to, ¿e dostanie reprymendê. Cam by³ ju¿ przy strugu i obrabia³ kolejn¹ partiê

desek. Bruce Springsteen krzycza³ przez radio o dniach chwa³y. W odruchu sa-

moobrony Phillip œciszy³ g³os, na co Cam zareagowa³ natychmiastowym podnie-

sieniem g³owy.

– Zostaw, nic nie s³yszê przy tym warkocie.

– Og³uchniemy, je¿eli codziennie bêdziesz bombardowa³ tak nasze uszy.

– Co? Mówi³eœ coœ?

– Ha, ha!

– Coœ takiego, jesteœmy dzisiaj w szampañskim humorze, czy dobrze widzê?

– Cam siêgn¹³ rêk¹ i wy³¹czy³ maszynê. – No wiêc, co tam u Sybill?

background image

181

– Nie zaczynaj ze mn¹.

Seth spogl¹da³ to na jednego, to na drugiego, próbuj¹c sobie wyobraziæ wy-

nik walki miêdzy Quinnami.

– Zada³em proste pytanie.

– Prze¿yje. – Phillip chwyci³ pas z narzêdziami. – Pewnie wola³byœ widzieæ,

jak w pop³ochu opuszcza miasto, ale bêdziesz musia³ pocieszyæ siê faktem, ¿e

znokautowa³em j¹ dzisiaj rano. S³ownie, nie fizycznie.

– Dlaczego, do cholery, to zrobi³eœ?

– Bo mnie denerwowa³a! – wrzasn¹³ Phillip. – Bo wszystko mnie denerwuje!

A zw³aszcza ty!

– Œwietnie, widzê, ¿e ty prosisz siê o nokaut. Z najwiêksz¹ przyjemnoœci¹.

Ale nie zapominaj, ¿e zada³em ci cholernie proste pytanie. – Cam zdj¹³ deskê ze

struga i rzuci³ j¹ na stertê, gdzie wyl¹dowa³a z ³oskotem. – Dosta³a ju¿ cios w ¿o-

³¹dek wczoraj, po jakie licho do³o¿y³eœ jej jeszcze rano?

– Bronisz jej? – Phillip post¹pi³ kilka kroków do przodu, a¿ stanêli twarz¹

w twarz. – Bronisz jej po tym, co mi powiedzia³eœ na jej temat?

– Mam chyba oczy, no nie? Widzia³em wczoraj jej twarz. Za kogo ty mnie

masz, do jasnej cholery? – DŸgn¹³ palcem Phillipa w pierœ. – Ka¿demu, kto doko-

puje kobiecie, gdy jest kompletnie rozbita, powinno siê skrêciæ kark.

– Ty sukin … – Piêœæ Phillipa zatrzyma³a siê w po³owie drogi. Chêtnie by

mu do³o¿y³, ale nagle stwierdzi³, ¿e to on sam zas³uguje na to, by oberwaæ po

pysku.

Rozwar³ piêœæ, rozprostowa³ palce, po czym odwróci³ siê, ¿eby siê choæ tro-

chê opanowaæ. Ujrza³ przypatruj¹cego siê mu Setha.

– Tylko ty nie zaczynaj.

– Nie powiedzia³em ani s³owa.

– Wiêc wyobraŸcie sobie, ¿e zaj¹³em siê ni¹. – Przyg³adzi³ w³osy i postano-

wi³ rzeczowo przedstawiæ im sprawê. – Pozwoli³em siê jej wyp³akaæ, poklepa³em

po plecach. Wrzuci³em j¹ do gor¹cej wanny, u³o¿y³em w ³ó¿ku. Zosta³em z ni¹.

Prawie nie spa³em, wiêc jestem trochê rozdra¿niony.

– Dlaczego na ni¹ wrzeszcza³eœ? – dopytywa³ siê Seth.

Powiedzia³a mi rano, ¿e mia³a telefon od Glorii. Mo¿e zareagowa³em prze-

sadnie, ale, do diab³a, powinna nam by³a o tym powiedzieæ.

– Czego chcia³a? – Wargi Setha zrobi³y siê bia³e. Cam podszed³ do niego

i po³o¿y³ mu na ramieniu rêkê.

– Nie bój siê. Jesteœ ju¿ poza tym wszystkim. O co jej chodzi? – zapyta³

Phillipa.

– Nie znam szczegó³ów. Za bardzo by³em zaabsorbowany ochrzanianiem

Sybill. Ale g³ównie chodzi³o o pieni¹dze. – Phillip przeniós³ wzrok na Setha. –

Powiedzia³a Glorii, ¿eby siê odczepi³a. Nie dostanie wiêcej pieniêdzy. Powie-

dzia³a jej, ¿e by³a u adwokata i ¿e upewni³a siê, ¿e zostaniesz tam, gdzie teraz

jesteœ.

– Twoja ciotka nie jest miêczakiem – powiedzia³ dobitnie Cam, œciskaj¹c

ramiê Setha. – Ma charakter.

background image

182

– Tak – stwierdzi³ Seth. – Jest w porz¹dku.

– W przeciwieñstwie do twojego brata – ci¹gn¹³ Cam, pokazuj¹c g³ow¹ na

Phillipa. – Wiadomo przecie¿, ¿e Sybill nie powiedzia³a o wczorajszym telefonie

ze wzglêdu na przyjêcie. Nie chcia³a psuæ nastroju.

– A wiêc to ja wszystko zepsu³em – mrukn¹³ Phillip, z³apa³ deskê i zacz¹³

wbijaæ gwoŸdzie. – Naprawiê to.

Sybill wiêksz¹ czêœæ dnia spêdzi³a na mobilizowaniu odwagi i opracowywa-

niu planu. Zajecha³a przed dom Quinnów tu¿ po czwartej. Ul¿y³o jej, gdy stwier-

dzi³a, ¿e brak d¿ipa Phillipa.

Obliczy³a, ¿e jeszcze przez godzinê bêdzie w warsztacie, podobnie jak Seth.

Poniewa¿ jest sobota, prawdopodobnie zatrzymaj¹ siê w drodze powrotnej i coœ

zjedz¹ w miasteczku.

To s¹ ich wzorce, zna³a te¿ swoje behawioralne wzorce, nawet jeœli nie spra-

wia³a wra¿enia osoby zdolnej do nawi¹zania pe³nego kontaktu z ludŸmi.

Nadal czu³a siê zraniona.

Wysiad³a z samochodu. Musi zrobiæ to, co zaplanowa³a przyje¿d¿aj¹c tutaj.

Przeproszenie Anny – o ile zostanie przyjête, przynajmniej formalnie – nie zaj-

mie jej wiêcej ni¿ kwadrans. Opowie o telefonie od Glorii, ze szczegó³ami, ¿eby

mo¿na to by³o potraktowaæ jako dokument. A potem wyjdzie.

Wróci do hotelu, zatopi siê w pracy.

Zapuka³a energicznie do drzwi.

– Otwarte – pad³a odpowiedŸ.

Wesz³a i stanê³a na progu jak wryta.

W saloniku Quinnów zwykle panowa³ ba³agan, ale w tej chwili wygl¹da³ jak

po przejœciu tajfunu.

Papierowe talerze i plastikowe kubki wala³y siê na pod³odze i na stoli-

kach. Wszystko zarzucone by³o ma³ymi plastikowymi ludzikami, jakby prze-

toczy³a siê tu wojna, pozostawiaj¹c tragiczne ¿niwo. Dostrzeg³a te¿ pe³no

porzuconych samochodzików osobowych i ciê¿arowych. Wszêdzie by³y roz-

siane strzêpy ozdobnego papieru do pakowania, niczym confetti w wigiliê

Bo¿ego Narodzenia.

Rozwalona w fotelu Anna szacowa³a rozmiar spustoszenia.

– O rany – mruknê³a, patrz¹c na Sybill przez zmru¿one oczy – ale wybra³aœ

sobie dobr¹ porê!

– Prze … przepraszam.

– £atwo ci mówiæ. W³aœnie zakoñczy³am dwu i pó³ godzinn¹ szarpaninê,

z dziesiêcioma jedenastoletnimi ch³opcami. To diablêta z piek³a rodem! Odes³a-

³am Grace do domu, ¿eby po³o¿y³a siê do ³ó¿ka. Bojê siê, czy ten eksperyment nie

zaszkodzi dziecku.

„Przyjêcie dla dzieci” – przypomnia³a sobie Sybill, rozgl¹daj¹c siê z przera-

¿eniem po pokoju.

– Ju¿ po wszystkim?

background image

183

– Nigdy nie bêdzie po wszystkim. Do koñca ¿ycia bêdê budzi³a siê w nocy

z krzykiem. Mam we w³osach lody. W kuchni panuje taki ba³agan, ¿e bojê siê tam

wejœæ. Trzem ch³opcom uda³o siê wpaœæ do wody i trzeba ich by³o wyci¹gaæ i su-

szyæ. Jestem pewna, ¿e zachoruj¹ na zapalenie p³uc, a my zostaniemy oskar¿eni.

Jeden z tych szatanów w ludzkiej skórze zjad³ szeœædziesi¹t piêæ kawa³ków tortu,

po czym wsiad³ do mojego samochodu i zwróci³ wszystko.

– O Bo¿e! – Sybill zorientowa³a siê, ¿e to nie przelewki. Uzna³a, ¿e w tej

sytuacji powinna zapomnieæ o swoim rozedrganym ¿o³¹dku. – Tak mi przykro.

Czy mogê ci pomóc, mo¿e pozmywam?

– Nie dotknê niczego. Ci mê¿czyŸni – z których jeden utrzymuje, ¿e jest moim

mê¿em, i ci jego bracia idioci – sami bêd¹ musieli to zrobiæ. Bêd¹ skrobaæ, szoro-

waæ, zmywaæ i wycieraæ. Dobrze wiedzieli, czym jest takie urodzinowe przyjê-

cie. Cichaczem wynieœli siê do warsztatu pod pretekstem jakiejœ terminowej pra-

cy. Zostawili mnie i Grace na pastwê losu. – Zamknê³a oczy. – Co za horror!

– Tak siê napracowa³aœ dla Setha.

– To by³a najlepsza chwila w jego ¿yciu. – Na ustach Anny, pojawi³o siê coœ

na kszta³t uœmiechu. – A poniewa¿ do sprz¹tania zapêdzê Cama i jego braci, nie

nale¿y upadaæ na duchu. Co u ciebie?

– W porz¹dku. Przysz³am, ¿eby przeprosiæ za wczorajszy wieczór.

– Przeprosiæ? Za co?

To pytanie zbi³o j¹ z tropu.

– Za wczorajszy wieczór. Zachowa³am siê nieuprzejmie, wychodz¹c bez po-

dziêkowania za zaproszenie.

– Sybill, jestem za bardzo zmêczona, ¿eby wys³uchiwaæ takich bzdur. By³aœ

w z³ym nastroju i mia³aœ do tego absolutne prawo.

Po takim oœwiadczeniu starannie przygotowane przemówienie Sybill nie nada-

wa³o siê ju¿ do niczego.

– Naprawdê nie rozumiem, dlaczego ludzie w tej rodzinie nie mieliby wys³u-

chaæ szczerych przeprosin za moje karygodne zachowanie!

– Je¿eli takim tonem prowadzisz wyk³ady – zauwa¿y³a z podziwem Anna –

twoi s³uchacze chyba siedz¹ na bacznoœæ. Wracaj¹c jednak do twojego pytania,

s¹dzê, ¿e tak siê dzieje, poniewa¿ zbyt czêsto patrzymy przez palce na to, co ty

okreœlasz karygodnym zachowaniem, a co jest naszym chlebem powszednim.

Poprosi³abym ciê, ¿ebyœ usiad³a, ale masz naprawdê œliczne spodnie i wola³a-

bym, ¿ebyœ ich nie pobrudzi³a jakimœ paskudztwem.

– Zaraz wychodzê.

– Nie widzia³aœ swojej twarzy – powiedzia³a ³agodniejszym tonem Anna –

kiedy Seth opowiada³ ci, co zapamiêta³. Przekona³am siê, ¿e kierowa³o tob¹ coœ

znacznie wiêcej ni¿ poczucie obowi¹zku. Musia³aœ byæ zdruzgotana, kiedy ci go

zabrano.

– To nie mo¿e siê powtórzyæ. – £zy nap³ynê³y jej do oczu. – Nie mo¿e.

– Nie musi – mruknê³a Anna. – Chcê tylko, ¿ebyœ wiedzia³a, ¿e ciê rozu-

miem. W mojej pracy widujê wielu skrzywdzonych ludzi. Bite kobiety, maltreto-

wane dzieci, mê¿czyzn na granicy wytrzyma³oœci, starych ludzie, których z tak¹

background image

184

ulg¹ pozbywamy siê z domu. Troszczê siê, Sybill, troszczê siê o ka¿dego, kto

zwraca siê do mnie o pomoc.

Westchnê³a cichutko, rozprostowa³a palce.

– Ale ¿eby im pomagaæ, muszê zachowaæ obiektywizm. Gdybym wk³ada³a

wszystkie emocje w ka¿dy z przypadków, nie mog³abym wykonywaæ tej pracy.

Wypali³abym siê doszczêtnie. Rozumiem potrzebê zachowania niewielkiego dy-

stansu.

– Tak. Oczywiœcie, ¿e rozumiesz.

– Z Sethem by³o inaczej – kontynuowa³a Anna. – Od pierwszej chwili

zaanga¿owa³am siê w jego sprawê. Nic na to nie mog³am poradziæ. Jego prze-

znaczeniem by³o staæ siê czêœci¹ tej rodziny, a ta rodzina mia³a staæ siê jego

rodzin¹.

Sybill, nie bacz¹c na konsekwencje, przysiad³a na oparciu sofy.

– Jesteœcie dla niego takie dobre. Ty i Grace. Ma doskona³y kontakt z braæmi.

– Ty tak¿e masz mu coœ do dania. Jest na dworze – poinformowa³a j¹ Anna. –

Nie mo¿e nacieszyæ siê swoj¹ ³ódk¹.

– Nie chcê mu sprawiaæ przykroœci. Pójdê ju¿…

– Ucieczka st¹d wczoraj wieczorem by³a zrozumia³a i do przyjêcia. – Anna

patrzy³a prosto w oczy Sybill. – Ucieczka teraz by³aby nie na miejscu.

– Znasz siê dobrze na swej pracy – powiedzia³a po chwili Sybill.

– Bardzo dobrze. IdŸ z nim pogadaæ. Jeœli kiedykolwiek podniosê siê z tego

fotela, przygotujê trochê œwie¿ej kawy.

Sybill przez trawnik sz³a w stronê Setha, który siedzia³ w œlicznej ma³ej ³ód-

ce, marz¹c o tym, jak bêdzie w niej p³ywa³.

Pierwszy zauwa¿y³ j¹ G³upek. Rzuci³ siê z ujadaniem w jej stronê. Wyci¹-

gnê³a rêkê w nadziei, ¿e zapobie¿e niebezpieczeñstwu. G³upek obw¹cha³ jej d³oñ,

a Sybill go pog³aska³a.

Jego sierœæ by³a miêkka i ciep³a, oczy tak pe³ne uwielbienia, a pysk taki g³u-

piutki, i¿ odprê¿y³a siê i uœmiechnê³a.

Usiad³, wyci¹gn¹³ do niej ³apê, i dopóty j¹ podawa³, dopóki jej nie wziê³a

i nie potrz¹snê³a ni¹. Zadowolony pogna³ z powrotem w kierunku ³odzi, z której

Seth obserwowa³ tê scenê.

– Czeœæ. – Pozosta³ na miejscu, mocuj¹c linê, do której przyczepiony by³

niewielki trójk¹tny ¿agiel.

– Witaj. Wypróbowa³eœ j¹?

– Nie. Anna nie pozwoli³a mi, a ich nie ma w domu. – Wzruszy³ ramionami.

– Czy boi siê, ¿e utonê?

– Mia³eœ wspania³¹ zabawê, prawda?

– By³o bombowo. Anna trochê siê wnerwi³a, kiedy Jake puœci³ pawia w jej

aucie. Doszed³em do wniosku, ¿e lepiej bêdzie, kiedy zejdê jej z oczu, dopóki siê

nie uspokoi.

– Uwa¿am to za bardzo rozs¹dn¹ decyzjê.

A potem zapad³o milczenie, ciê¿kie, nabrzmia³e, kiedy oboje spogl¹dali na

wodê i zastanawiali siê, co powiedzieæ.

background image

185

Pierwsza zebra³a siê w sobie Sybill.

– Seth, nie po¿egna³am siê wczoraj. Nie powinnam by³a wychodziæ w ten

sposób.

– Nie ma sprawy. – Znowu wzruszy³ ramionami.

– Nie myœla³am, ¿e mnie zapamiêta³eœ. Ani cokolwiek z okresu, kiedy miesz-

ka³eœ ze mn¹ w Nowym Jorku.

– S¹dzi³em, ¿e to wymyœli³em. – By³o niewygodnie siedzieæ tak w ³ódce

i zadzieraæ wysoko g³owê. Wysiad³ wiêc i usiad³ na krawêdzi pomostu dynda-

j¹c nogami. – Zdarza³o siê, ¿e coœ takiego widzia³em we œnie. Na przyk³ad plu-

szowego psa.

– Twój piesek – wyszepta³a.

– Tak, to bardzo dziwne. Ona nigdy o tobie nie mówi³a, s¹dzi³em wiêc, ¿e to

wymyœli³em.

– Czasami… – Zaryzykowa³a i usiad³a obok niego. – Ze mn¹ czasami bywa

podobnie. Mam tego psa.

– Zachowa³aœ go?

– Tyle mi po tobie zosta³o. By³eœ dla mnie kimœ wa¿nym.

– Bo nale¿a³em do niej?

– Czêœciowo dlatego. – Musi byæ uczciwa, jest mu to winna. – Coœ siê w niej

zwichrowa³o. Tak jakby znajdowa³a przyjemnoœæ w unieszczêœliwianiu najbli¿-

szych osób. Nie chcia³am, ¿eby znowu pojawi³a siê w moim ¿yciu. Postanowi-

³am, ¿e pozwolê jej zostaæ kilka dni, po czym postaram siê, ¿ebyœcie siê oboje

przenieœli do schroniska. W ten sposób spe³ni³abym rodzinn¹ powinnoœæ i ochro-

ni³abym swoj¹ prywatnoœæ.

– Ale tak nie zrobi³aœ.

– Pocz¹tkowo wynajdowa³am usprawiedliwienia. Jeszcze tylko jedna noc.

Nastêpnie stwierdzi³am, ¿e pozwalam jej zostaæ, poniewa¿ chcê ciê mieæ u siebie.

Gdybym jej znalaz³a pracê, pomog³a wynaj¹æ mieszkanie, popracowa³a nad ni¹,

¿eby mog³a uporz¹dkowaæ swoje ¿ycie, mia³abym ciebie blisko. Nigdy przedtem

… ty mnie …

Westchnê³a g³êboko i postanowi³a mu to powiedzieæ.

– Kocha³eœ mnie. By³eœ pierwsz¹ osob¹, jaka mnie kiedykolwiek pokocha³a.

Nie chcia³am tego straciæ. A kiedy ciebie straci³am, zamknê³am siê we w³asnej

skorupce, tak jak to robi³am dotychczas. Myœla³am bardziej o sobie ni¿ o tobie.

Chcia³abym to teraz zmieniæ.

Odwróci³ od niej wzrok, popatrzy³ na stopy, którymi m¹ci³ wodê.

– Phil mówi³, ¿e dzwoni³a, a ty kaza³aœ siê jej odczepiæ.

– Mo¿e nie powiedzia³am tego tak dos³ownie.

– Ale o to chodzi³o, prawda?

– Tak.

– Wiêc wy macie tê sam¹ matkê, ale ró¿nych ojców, zgadza siê?

– Tak, zgadza siê.

– Wiesz, kim by³ mój ojciec?

– Nigdy go nie pozna³am.

background image

186

– Chodzi mi tylko o to, czy wiesz, jaki on by³? Wymyœla³a wci¹¿ ró¿nych

facetów i ca³¹ resztê. – Po prostu chcia³bym wiedzieæ.

– Wiem tylko, ¿e nazywa³ siê Jeremy DeLauter. Ma³¿eñstwo nie trwa³o d³u-

go, a …

– Ma³¿eñstwo? – Znowu patrzy³ na ni¹. – Nigdy nie by³a zamê¿na.

– Widzia³am metrykê œlubu. Mia³a j¹ ze sob¹, kiedy przyjecha³a do Nowego

Jorku. S¹dzi³a, ¿e jej pomogê go wyœledziæ i wnieœæ skargê o alimenty.

Zastanawia³ siê przez chwilê nad t¹ ewentualnoœci¹.

– Mo¿e. Zreszt¹ to niewa¿ne. Myœla³em po prostu, ¿e przybra³a nazwisko

jakiegoœ faceta, z którym kiedyœ ¿y³a. Jeœli siê na ni¹ nabra³, musia³ byæ fraje-

rem.

– Jeœli chcesz, mo¿na siê czegoœ o nim dowiedzieæ. Jestem pewna, ¿e uda³o-

by siê go zlokalizowaæ. Tyle, ¿e zajmie to trochê czasu.

– Nie chcê. Zastanawia³em siê tylko, czy go zna³aœ. Mam teraz rodzinê. –

Podniós³ ramiê, gdy G³upek wsun¹³ mu ³eb pod pachê, i obj¹³ psa za szyjê.

– Tak, masz. – W oddali mignê³o coœ bia³ego. Zobaczy³a wzbijaj¹c¹ siê do

lotu czaplê, szybuj¹c¹ nad wod¹, tu¿ na skraju drzew. Potem czapla zniknê³a za

zakrêtem i s³ychaæ by³o tylko coraz cichszy szum skrzyde³.

Jakie œliczne miejsce. Przystañ dla niespokojnych dusz, dla m³odych ch³op-

ców, którym tylko trzeba by³o daæ szansê, ¿eby stali siê ludŸmi. Nie musi dziêko-

waæ Rayowi i Stelli Quinnom za to, co zrobili tutaj, powinna jednak odchodz¹c

st¹d pozwoliæ ich synom, by dokoñczyli pracê nad Sethem.

– No có¿, muszê iœæ.

– Ten ca³y sprzêt do malowania, który mi da³aœ, jest naprawdê wspania³y.

– Cieszê siê, ¿e ci siê podoba. Masz talent.

– Pomalowa³em trochê wczoraj pastelami.

Nie mog³a siê zdecydowaæ, ¿eby odejœæ.

– Tak?

– Ale nie bardzo mi siê to udaje. – Odwróci³ g³owê, by j¹ widzieæ – To co

innego ni¿ rysowaæ o³ówkiem. Mo¿e mog³abyœ mi pokazaæ, jak siê tym pos³ugi-

waæ.

Przenios³a spojrzenie na wodê. Wiedzia³a, ¿e sk³ada jej propozycjê. Mia³a

teraz szansê wyboru.

– Tak, mogê ci pokazaæ.

– Teraz?

– Tak. – Postara³a siê nie pokazaæ po sobie wzruszenia. – Teraz.

– Bomba!

background image

187

19

„No wiêc by³em dla niej trochê za ostry!” – pomyœla³ Phillip. Chyba jednak

powinna by³a od razu powiedzieæ, ¿e Gloria skontaktowa³a siê z ni¹. Przyjêcie

przyjêciem, mog³a go odci¹gn¹æ na bok i poinformowaæ o tym. Nie powinien by³

jednak tak na ni¹ naskoczyæ, a potem siê wynieœæ.

Mówi³ jednak sobie na obronê, ¿e mia³ powody do rozdra¿nienia. Przez pierw-

sz¹ czêœæ nocy martwi³ siê o ni¹, a przez drug¹ o siebie. Czy mia³ skakaæ z rado-

œci, ¿e uda³o siê jej prze³amaæ jego bariery obronne? Czy mia³ skakaæ ze szczê-

œcia dlatego, ¿e w ci¹gu zaledwie kilku tygodni uda³o siê jej wydr¹¿yæ dziurê

w wypolerowanej na po³ysk tarczy obronnej, która mu tak wiernie s³u¿y³a od po-

nad trzydziestu lat?

Nie by³ o tym wcale przekonany.

Nie twierdzi bynajmniej, ¿e zachowa³ siê dobrze. Postanowi³ nawet wyci¹-

gn¹æ rêkê i pogodziæ siê przy butelce szampana, a tak¿e wrêczyæ jej ró¿e na d³u-

gich ³odygach.

Sam zapakowa³ koszyk. Dwie butelki dobrze zamro¿onego Dom Perignon, dwa

kryszta³owe w¹skie kieliszki – nie bêdzie obra¿a³ tego genialnego francuskiego

mnicha hotelowymi szklankami – i kawior z bie³ugi, który uda³o mu siê przezornie

zachowaæ na tak¹ w³aœnie okazjê, w³o¿ony do opró¿nionego kubeczka po chudym

jogurcie, którego, by³ tego pewien, nikt z domowników nawet by nie tkn¹³.

Sam przygotowa³ maleñkie grzanki, wybra³ ró¿owe ró¿e, a tak¿e wazon.

Podejrzewa³, ¿e mog¹ byæ pewne trudnoœci z t¹ wizyt¹. Nie zaszkodzi wiêc

utorowaæ sobie drogê ró¿ami i szampanem. A skoro ju¿ postanowi³ uderzyæ siê

lekko w piersi, obojgu im wyjdzie to tylko na dobre. Postanowi³ sk³oniæ j¹ do

mówienia. Nie wyjdzie od niej, dopóki nie bêdzie mia³ klarownego obrazu, kim

naprawdê jest Sybill Griffin.

Zapuka³ radoœnie do drzwi. Postanowi³, ¿e zachowa siê z naturaln¹ swobod¹.

Gdy us³ysza³ kroki, czaruj¹co uœmiechn¹³ siê do wizjera. Dostrzeg³ niewyraŸny cieñ.

Sta³ i czeka³, gdy tymczasem kroki siê oddali³y.

background image

188

Dobra. Uzna³, ¿e to coœ wiêcej ni¿ drobny opór, i zapuka³ ponownie.

– Daj spokój, Sybill. Wiem, ¿e tam jesteœ. Chcê z tob¹ porozmawiaæ.

To nie jest zwyk³e milczenie, stwierdzi³. To jest lodowate milczenie.

Œwietnie, pomyœla³, patrz¹c z ponur¹ min¹ na drzwi. Skoro postanowi³a to

wszystko skomplikowaæ…

Postawi³ koszyk obok drzwi i zacz¹³ schodziæ schodami przeciwpo¿arowy-

mi. Jeœli jego zamiar ma siê powieœæ, lepiej, ¿eby nie widziano, jak opuszcza

hotel.

– Da³eœ siê jej nieŸle we znaki, prawda? – zauwa¿y³ Ray, doganiaj¹c syna.

– O Bo¿e! – Phillip wytrzeszczy³ na ojca oczy. – Mo¿e nastêpnym razem

strzelisz mi po prostu w ³eb? Wolê umrzeæ tak ni¿ na zawa³ serca.

– Masz mocne serce. Wiêc nie rozmawia z tob¹?

– Porozmawia – mrukn¹³ Phillip.

– Przekupisz j¹ b¹belkami?

– Ta metoda zdaje egzamin.

– Lepsze s¹ kwiaty. Dziêki nim szybciej dogadywa³em siê z wasz¹ matk¹. To

skuteczniejsze ni¿ kajanie siê.

– Nie zamierzam siê kajaæ. Równie¿ ona jest winna.

– Kobiety nigdy nie s¹ tak winne jak my – powiedzia³ Ray i mrugn¹³ okiem.

– Na tym polega seks.

– Na Boga, tato! – Zak³opotany, potar³ rêk¹ twarz. – Nie bêdê z tob¹ rozma-

wia³ o seksie!

– A to dlaczego? Czy¿byœmy nigdy o tym nie rozmawiali? – Westchn¹³, gdy

zeszli na parter. – Mam wra¿enie, ¿e matka i ja przeprowadziliœmy z tob¹ dosta-

tecznie du¿o rozmów na ten temat. Da³em ci tak¿e pierwsze kondomy.

– Kiedy to by³o – mrukn¹³ Phillip. – Ju¿ dawno od³o¿y³em je do lamusa.

Ray rozeœmia³ siê szczerze.

– Nie w¹tpiê. Ale, mówi¹c powa¿nie, seks w tym wypadku nie jest najwa¿-

niejszym motywem. Denerwujesz siê, poniewa¿ chodzi o mi³oœæ.

– Nie kocham jej. Jestem po prostu … trochê zaanga¿owany.

– Zawsze by³eœ na bakier z mi³oœci¹. – Ray wyszed³ na wietrzn¹ noc, podci¹-

gn¹³ zamek wystrzêpionej na brzegach kurtki, któr¹ nosi³ do d¿insów. – Ilekroæ

zanosi³o siê na coœ powa¿nego, rusza³eœ w przeciwnym kierunku. – Uœmiechn¹³

siê szeroko do Phillipa. – Wydaje mi siê, ¿e tym razem walisz prosto przed siebie.

– Ona jest ciotk¹ Setha. – Kiedy okr¹¿a³ budynek, poczu³ niemi³e, irytuj¹ce

k³ucie w karku. – Jeœli ma staæ siê czêœci¹ jego ¿ycia, naszego ¿ycia, muszê j¹

zrozumieæ.

– Seth stanowi czêœæ tego ¿ycia. Ale odepchn¹³eœ j¹ rano, poniewa¿ siê prze-

straszy³eœ.

Phillip stan¹³ i spojrza³ Rayowi w oczy.

– Po pierwsze, nie mogê uwierzyæ, ¿e jesteœ tutaj i sprzeczasz siê ze mn¹. Po

drugie, tak siê jakoœ dziwnie sk³ada, ¿e za ¿ycia nie wtr¹ca³eœ siê do moich spraw

i by³eœ bardziej wyrozumia³y.

Ray uœmiechn¹³ siê tylko.

background image

189

– No có¿, wzbogaci³em siê o coœ, co móg³byœ nazwaæ szerszym spojrzeniem.

Chcê, ¿ebyœ by³ szczêœliwy, Phillipie. Nie ruszê siê st¹d, dopóki nie upewniê siê,

¿e ludzie, na których mi zale¿y, s¹ szczêœliwi. Potem odejdê – powiedzia³ spokoj-

nie. – Do twojej matki.

–Jak siê ona ma?

– Czeka na mnie. – Uœmiechn¹³ siê, jego oczy sta³y siê promienne. – A jak

wiesz, nie nale¿a³a nigdy do osób, które lubi¹ czekaæ.

– Têskniê za ni¹.

– Wiem. Podobnie jak ja. Nigdy nie odpowiada³y ci kobiety, które by³y w in-

nym typie ni¿ ona.

Phillip omal siê nie potkn¹³, poniewa¿ to, co powiedzia³ Ray, by³o prawd¹,

a tak¿e tajemnic¹, któr¹ skrzêtnie ukrywa³.

– To niezupe³nie tak.

– Ale coœ w tym jest. – Ray skin¹³ ze zrozumieniem g³ow¹. – Musisz sam do

tego dojœæ, Phil. I post¹piæ po swojemu. Jesteœ ju¿ blisko. Odwali³eœ dziœ kawa³

wspania³ej roboty z Sethem. Podobnie jak ona – powiedzia³, zadzieraj¹c g³owê

w kierunku oœwietlonego okna sypialni Sybill. – Tworzycie œwietny zespó³, nawet

jeœli ka¿de z was ci¹gnie w przeciwnym kierunku. Oboje jesteœcie zaanga¿owani

bardziej ni¿ wam siê wydaje.

– Wiedzia³eœ, ¿e Seth jest twoim wnukiem?

– Nie. – Westchn¹³. – Kiedy Gloria mnie odnalaz³a nic o niej nie wiedzia³em.

I oto pojawi³a siê krzycz¹c, przeklinaj¹c, oskar¿aj¹c, ¿¹daj¹c. Nie mog³em jej

uspokoiæ, ani po³apaæ siê w czymkolwiek. Nastêpnie dowiedzia³em siê, ¿e posz³a

do dziekana z t¹ histori¹ o molestowanie jej przeze mnie. Jest bardzo niezrówno-

wa¿ona.

– Jest kurw¹.

Ray wzruszy³ tylko ramionami.

– Gdybym wiedzia³ o niej wczeœniej … no có¿, sta³o siê. Nie mog³em urato-

waæ Glorii, ale mog³em uratowaæ Setha. Wystarczy³ mi jeden rzut oka na niego.

Wiêc zap³aci³em jej, mo¿e to by³ b³¹d, ale ch³opiec mnie potrzebowa³. Dopiero

po wielu tygodniach uda³o mi siê ustaliæ adres Barbary. Chcia³em mieæ tylko jej

potwierdzenie. Pisa³em do niej, trzy razy. Dzwoni³em nawet do Pary¿a, ale nie

chcia³a ze mn¹ rozmawiaæ. Nie rezygnowa³em, dopóki nie zdarzy³ siê ten wypa-

dek. G³upi wypadek. Dopuœci³em do tego, by Gloria wyprowadzi³a mnie z rów-

nowagi. By³em z³y na ni¹, na siebie, na wszystko, martwi³em siê o Setha, o to, jak

zareagujecie, kiedy wam to wszystko wyjaœniê. Jecha³em za szybko, by³em zde-

koncentrowany. I sta³o siê.

– Mia³byœ nas po swojej stronie.

– Wiem. Niestety przez chwilê o tym zapomnia³em. Stella odesz³a, wy trzej

mieliœcie w³asne ¿ycie, zamyœli³em siê i zapomnia³em. Jesteœcie teraz po stronie

Setha, a to jest znacznie wa¿niejsze.

– G³os Sybill przes¹dzi o przyznaniu nam sta³ej opieki.

– Wnios³a coœ wiêcej ni¿ swój g³os i wniesie jeszcze wiêcej. Jest silniejsza

ni¿ s¹dzi. Ni¿ wszyscy s¹dz¹.

background image

190

Zmieniaj¹c ton, Ray cmokn¹³ jêzykiem, pokiwa³ g³ow¹.

– Podejrzewam, ¿e chcesz siê tam wdrapaæ.

– Taki mam plan.

– Nigdy nie pozby³eœ siê tej niefortunnej umiejêtnoœci. Mo¿e tym razem wyj-

dzie ci to na dobre. Ta dziewczyna gotowa ciê jeszcze nieraz zaskoczyæ. – Ray

znowu zrobi³ do niego oko. – Uwa¿aj na siebie.

– Nie zamierzasz chyba wdrapywaæ siê ze mn¹?

– Nie. – Ray poklepa³ Phillipa po ramieniu. – S¹ pewne rzeczy, których oj-

ciec nie musi widzieæ.

– Dobra. Ale skoro tu jesteœ, mo¿esz mi to u³atwiæ. PodsadŸ mnie na pierw-

szy balkon.

– Jasne. Chyba mnie za to nie zaaresztuj¹?

Ray zrobi³ podpórkê z d³oni, umo¿liwiaj¹c Phillipowi odbicie siê od niej, po

czym cofn¹³ siê trochê, by przyjrzeæ siê wspinaczce. Przygl¹da³ siê i uœmiecha³.

– Bêdziesz za mn¹ têskni³ – powiedzia³ spokojnie i znikn¹³ w ciemnoœciach.

Sybill siedzia³a w saloniku, nie mog¹c skoncentrowaæ siê na swojej pracy.

To, ¿e zignorowa³a pukanie Phillipa, mog³o wygl¹daæ na dziecinadê. Mia³a jed-

nak doœæ emocji na ten tydzieñ. A poza tym, chyba za szybko zrezygnowa³.

S³ysza³a uderzenia wiatru o szybê, zaciska³a zêby i pisa³a na komputerze:

„Lokalne plotki spe³niaj¹ wa¿niejsz¹ rolê ni¿ informacje z zewn¹trz. Telewi-

zja, prasa i inne œrodki przekazu s¹ ³atwo dostêpne zarówno w ma³ej wspólnocie,

jak i w du¿ych oœrodkach miejskich, lecz s¹siadów dostrzega siê tam, gdzie jest

mniej ludzi.

Informacja jest przekazywana – z ró¿nym stopniem dok³adnoœci – z ust do

ust. Plotka to przyjêta forma komunikowania siê. Sieæ dzia³a szybko i sprawnie.

Brak zainteresowania – pod pozorem, ¿e nie nale¿y przys³uchiwaæ siê pry-

watnym rozmowom w miejscu publicznym – wystêpuje rzadziej w ma³ej spo-

³ecznoœci ni¿ w du¿ym mieœcie. Niemniej jednak, w miejscach, w których lu-

dzie znajduj¹ siê przejazdem, na przyk³ad w hotelach, brak zainteresowania

pozostaje logicznym i akceptowanym wzorcem zachowania. Wynika to z regu-

larnego pojawiania siê i znikania ludzi z zewn¹trz, podczas gdy na innych tere-

nach, takich jak …”

Na widok Phillipa wdzieraj¹cego siê przez drzwi tarasowe i wchodz¹cego do

œrodka, otworzy³a usta.

– Co …

– Na szczêœcie nie zamknê³aœ tych drzwi – powiedzia³, wyszed³ na korytarz

i wniós³ koszyk i wazon z kwiatami, które tam zostawi³. – Postanowi³em zaryzy-

kowaæ. W okolicy panuje niewielka przestêpczoœæ. Mo¿esz dopisaæ tê informa-

cjê do swoich notatek. – Postawi³ wazon z ró¿ami na biurku.

– Wdrapa³eœ siê po œcianie budynku? – Nie mog³a och³on¹æ z wra¿enia.

– Straszny wiatr. – Otworzy³ koszyk, wyj¹³ pierwsz¹ butelkê. – Chêtnie siê

napijê. A ty?

background image

191

– Wdrapa³eœ siê po œcianie budynku?

– Ju¿ to ustaliliœmy. – Otworzy³ fachowo wino.

– Nie mo¿esz … – zamacha³a rêkami – tak jakby nigdy nic w³amywaæ siê

tutaj, otwieraæ szampana.

– Ju¿ siê sta³o. – Nala³ dwa kieliszki. – Przepraszam za dzisiejszy poranek,

Sybill. – Podszed³ do niej z uœmiechem i poda³ kieliszek. – By³em w cholernie

kiepskim stanie i wy³adowa³em siê na tobie.

– A wiêc przepraszasz za w³amanie siê do mojego pokoju?

– Nigdzie siê nie w³ama³em. Poza tym nie chcia³aœ otworzyæ drzwi, a kwiaty

nie mog³y staæ na korytarzu. Rozejm? – zapyta³ i czeka³ na odpowiedŸ.

Wdrapa³ siê po œcianie. Wci¹¿ nie mog³a siê z tym oswoiæ. Nikt nigdy nie

zrobi³ dla niej czegoœ tak zuchwa³ego i idiotycznego. Wpatrywa³a siê w niego,

w te z³ote anielskie oczy. Poczu³a, ¿e nie mo¿e mu siê oprzeæ.

– Mam pracê.

Widz¹c, ¿e ustêpuje, uœmiechn¹³ siê szeroko.

– Kwiaty, szampan, kawior. Czy zawsze jesteœ tak œwietnie zaopatrzony?

– Tylko wtedy, kiedy chcê przeprosiæ i zdaæ siê na ³askê piêknej kobiety. Nie

ulitujesz siê nade mn¹, Sybill?

– Mo¿e. Nie mia³am zamiaru utrzymaæ przed tob¹ w tajemnicy, ¿e dzwoni³a

Gloria, Phillipie.

– Wiem. Mo¿esz mi wierzyæ, ¿e gdybym nawet sam na to nie wpad³, Cam

wbi³by mi to dzisiaj rano do g³owy.

– Cam? – Zamruga³a oczyma. – On mnie nie lubi.

– Mylisz siê. Niepokoi³ siê o ciebie. Czy nie mog³abyœ siê oderwaæ od pracy?

– Zgoda. – Nagra³a pliki, wy³¹czy³a komputer. – Cieszê siê, ¿e nie czujemy do

siebie urazy. To tylko komplikuje sprawy. Widzia³am siê po po³udniu z Sethem.

– Dosz³y mnie s³uchy.

Wziê³a wino, upi³a ³yczek.

– Posprz¹taliœcie dom?

Rzuci³ jej ¿a³osne spojrzenie.

– Wola³bym o tym mówiæ. Jeszcze d³ugo bêdê miewa³ koszmarne sny. – Wzi¹³

j¹ za rêkê, posadzi³ na sofie. – Porozmawiajmy o czymœ przyjemniejszym. Seth

pokaza³ mi szkic swojej ³odzi, wykonany pastelami z twoj¹ pomoc¹.

– On naprawdê ma talent. S³ucha z uwag¹ co mu siê mówi. Œwietnie wyczu-

wa perspektywê.

– Widzia³em te¿ twój szkic domu. – Siêgn¹³ po butelkê, dola³ jej wina. – Te¿

jesteœ utalentowana. Dziwiê siê, ¿e nie zajê³aœ siê sztuk¹ profesjonalnie.

– W dzieciñstwie uczy³am siê malarstwa, muzyki, tañca. Zaliczy³am te¿ kilka

semestrów w college’u. – Ul¿y³o jej ogromnie, ¿e nie gniewaj¹ siê ju¿ na siebie.

Opar³a siê wygodnie i delektowa³a siê winem. – To nie by³o nic powa¿nego. Za-

wsze wiedzia³am, ¿e pójdê na psychologiê.

– Zawsze?

– Sztuki wyzwolone nie s¹ dla takich ludzi jak ja.

– Dlaczego?

background image

192

Pytanie wprawi³o j¹ w zak³opotanie, wzbudzi³o jej czujnoœæ.

– Nie maj¹ praktycznego zastosowania. Czy nie mówi³eœ, ¿e masz kawior?

A wiêc znów jeden kroczek do ty³u.

– Aha. – Siêgn¹³ do pojemnika, wyj¹³ grzanki, nape³ni³ kieliszki. – Na czym

gra³aœ?

– Na fortepianie.

–Tak? Ja te¿. Bêdziemy musieli zagraæ w duecie. Moi rodzice uwielbiali

muzykê. Ka¿dy z nas gra na jakimœ instrumencie.

– To wa¿ne, by ch³opiec nauczy³ siê doceniaæ muzykê.

– Jasne, to sama radoœæ. – Na³o¿y³ kawior na grzankê, poda³ jej. – Czasami

ca³a nasza pi¹tka potrafi³a spêdziæ sobotni wieczór na wspólnym muzykowaniu.

– Graliœcie wszyscy razem? To wspania³e. Nigdy nie lubi³am graæ przed

audytorium. Tak ³atwo siê wtedy pomyliæ.

– I co z tego? Nikt przecie¿ nie obci¹³by ci za to palców.

– Moja matka ze wstydu zapad³aby siê pod ziemiê, a to by³o gorsze ni¿ … –

Ugryz³a siê w jêzyk, spojrza³a z niezadowolon¹ min¹ na swój kieliszek. Phillip

dola³ jej wina.

– Moja matka uwielbia³a graæ na fortepianie. Dlatego w³aœnie wzi¹³em siê za

to od samego pocz¹tku. Chcia³em coœ z ni¹ dzieliæ, coœ szczególnego. Tak bardzo

j¹ kocha³em. Wszyscy j¹ kochaliœmy, ale dla mnie uosabia³a ona wszystko to, co

stanowi o sile, prawoœci i dobroci kobiet. Chcia³em, ¿eby by³a ze mnie dumna.

Ilekroæ udawa³o mi siê, ilekroæ mówi³a mi o tym, przyjmowa³em to z najwy¿-

szym zdumieniem.

– Niektórzy ludzie przez ca³e ¿ycie bezskutecznie zabiegaj¹ o aprobatê ro-

dziców. – By³o coœ gorzkiego i zimnego w jej g³osie. Sama siê na tym z³apa³a

i zaœmia³a siê. – Za du¿o pijê. Czujê to w g³owie.

Nape³ni³ jej kolejny kieliszek.

– Jesteœmy wœród przyjació³.

– Nadu¿ywanie alkoholu, nawet tak œwietnego, prowadzi do na³ogu.

– Regularne nadu¿ywanie mo¿e prowadziæ do na³ogu – poprawi³ j¹. – By³aœ

kiedyœ pijana, Sybill?

– Oczywiœcie, ¿e nie.

– Musisz nadrobiæ zaleg³oœci. – Tr¹ci³ siê z ni¹ kieliszkiem. – Opowiedz mi,

jak to by³o, kiedy po raz pierwszy pi³aœ szampana?

– Nie pamiêtam. Gdy by³yœmy dzieæmi, podawano nam czêsto do kolacji

wino z wod¹. Wa¿ne by³o, ¿ebyœmy siê nauczy³y doceniaæ odpowiednie gatunki

win, wiedzia³y, jak je podawaæ, co do czego pasuje, jakich kieliszków u¿ywaæ do

wina czerwonego, a jakich do bia³ego. Kiedy mia³am dwanaœcie lat, mog³am bez

trudu u³o¿yæ menu na oficjalne przyjêcie.

– Naprawdê?

– To wa¿na umiejêtnoœæ. Czy zdajesz sobie sprawê, w jaki horror mo¿e siê

zamieniæ pomylenie jednego miejsca przy stole? Albo podanie nieodpowiednie-

go wina do g³ównego dania? Ca³y wieczór na nic, opinia zszargana! Ludzie wol¹

siê nudziæ przy takich okazjach, ni¿ piæ kiepskie trunki.

background image

193

– Czêsto uczestniczy³aœ w tego rodzaju przyjêciach?

– Tak. I w wielu mniejszych, w towarzystwie najbli¿szych znajomych rodzi-

ców, które mnie mia³y przygotowaæ do powa¿nych imprez. Kiedy mia³am sie-

demnaœcie lat, matka wyda³a wielkie przyjêcie dla ambasadora Francji i jego ¿ony.

To by³ mój pierwszy oficjalny wystêp. Strasznie siê ba³am.

– Brakowa³o ci treningu?

– Trenowano mnie a¿ nadto, godzinami przepytywano z protoko³u. Po prostu

by³am chorobliwie nieœmia³a.

– Czy¿by? – zapyta³ prawie szeptem, zak³adaj¹c jej w³osy za ucho. Punkt dla

Mamy Crawford, pomyœla³.

– Jeszcze jak! Ilekroæ musia³am wyst¹piæ publicznie przed ludŸmi, dostawa³am

skurczów ¿o³¹dka, a serce wali³o mi jak m³otem. ¯y³am w strachu, ¿e coœ rozlejê,

¿e powiem coœ niew³aœciwego, albo ¿e w ogóle nie uda mi siê otworzyæ ust.

– Wspomina³aœ o tym rodzicom?

– Co mia³am im mówiæ?

– ¯e siê boisz.

– Och. – Machnê³a rêk¹, po czym wziê³a butelkê, by nalaæ szampana. – W ja-

kim celu? Musia³am robiæ to, czego ode mnie oczekiwano.

– Dlaczego? A gdybyœ post¹pi³a inaczej? Zbiliby ciê, zamknêli w szafie?

– Oczywiœcie, ¿e nie. Byliby rozczarowani, wyraziliby dezaprobatê. To strasz-

ne, kiedy patrzyli w ten sposób – zaciœniête wargi, zimne spojrzenie – jakbym

by³a u³omna. O wiele ³atwiej by³o siê przemóc, rozejrzeæ siê, jak siê zachowaæ.

– Czyli raczej obserwowaæ ni¿ uczestniczyæ – powiedzia³ spokojnie.

– Zrobi³am dziêki temu niez³¹ karierê. Mo¿e nie wype³ni³am do koñca swo-

ich obowi¹zków, nie wychodz¹c odpowiednio za m¹¿, nie czyni¹c z tych nieludz-

kich przyjêæ treœci mojego ¿ycia i nie maj¹c dobrze wychowanych dzieci – mówi-

³a z coraz wiêkszym o¿ywieniem. – Ale zrobi³am dobry u¿ytek z wykszta³cenia,

zrobi³am karierê, co bardziej mi odpowiada. Nalej mi wina.

– Pozwól, ¿e trochê zwolnimy tempo …

– Dlaczego? – Rozeœmia³a siê i sama wyjê³a drug¹ butelkê. – Zaczynam byæ

pijana i jest to ca³kiem przyjemne uczucie.

Coœ podobnego! Wyj¹³ z jej r¹k butelkê i otworzy³ j¹. Teraz, kiedy tak daleko

zaszli, nie pora na odwrót.

– A jeden raz wysz³aœ za m¹¿ – przypomnia³ jej.

– Powiedzia³am ci, ¿e to siê nie liczy. To nie by³o odpowiednie ma³¿eñstwo.

To by³ impuls, nieœmia³a, nieudana próba buntu. – Prze³knê³a szampana, zamach-

nê³a siê kieliszkiem. – Mia³am wyjœæ za m¹¿ za jednego z synów wspólnika moje-

go ojca z Anglii. Obaj byli ca³kiem do zaakceptowania. Dalecy krewni królowej.

Moja matka by³a zdecydowana za wszelk¹ cenê skojarzyæ córkê poprzez ma³¿eñ-

stwo z królewsk¹ rodzin¹. To by³by dopiero triumf! Poniewa¿ skoñczy³am wtedy

dopiero czternaœcie lat, mia³a masê czasu, ¿eby zrealizowaæ swój plan, u³o¿yæ

wszystko jak nale¿y. Postanowi³a doprowadziæ do oficjalnych zarêczyn, kiedy

skoñczê osiemnaœcie lat. Mia³am wyjœæ za m¹¿ w dwudziestym roku ¿ycia, a dwa

lata póŸniej urodziæ pierwsze dziecko. Wszystko dok³adnie przemyœla³a.

13 – Spokojna przystañ

background image

194

– A ty nie kwapi³aœ siê do wspó³pracy.

– Nie mia³am okazji. Nie umia³abym siê jej sprzeciwiæ. – Zaduma³a siê

przez chwilê i znów napi³a siê szampana. – Ale Gloria uwiod³a ich obu, równo-

czeœnie, w saloniku, podczas, gdy rodzice udali siê do opery. W ka¿dym razie

… – Znowu machnê³a rêk¹, znowu ³yknê³a szampana. – Gdy wrócili do domu,

nakryli ich. Odby³a siê niez³a scena. Zakrad³am siê na dó³ i zobaczy³am jej frag-

ment.

– Ch³opcy byli bliŸniakami, wygl¹dali identycznie: jasnow³osi, bladzi, z wy-

suniêt¹ doln¹ szczêk¹. Oczywiœcie Gloria mia³a ich obu w nosie. Zrobi³a to chc¹c,

¿eby zostali z³apani w sid³a, poniewa¿ moja matka wybra³a ich dla mnie. Niena-

widzi³a mnie.

– Co by³o potem?

– BliŸniaków odes³ano do domu, a Gloria zosta³a ukarana. Co natychmiast

sobie powetowa³a: oskar¿y³a przyjaciela ojca o uwiedzenie jej, co z kolei dopro-

wadzi³o do kolejnej ¿a³osnej sceny i jej ostatecznej ucieczki z domu. By³o to tak

zwane mniejsze z³o i rodzice mogli siê teraz skoncentrowaæ na kszta³towaniu mojej

osobowoœci. Czêsto siê zastanawia³am, dlaczego traktowali mnie w sposób tak

mechaniczny. Dlaczego nie mogli mnie kochaæ. Ale widaæ nie nadaj¹ siê do tego,

¿eby mnie kochaæ. Nikt mnie nigdy nie kocha³.

Odstawi³ kieliszek i uj¹³ w d³onie jej twarz.

– Mylisz siê.

– Nie, nie mylê siê. Znam siê na tych sprawach. Moi rodzice nigdy mnie nie

kochali, a ju¿ tym bardziej Gloria. M¹¿, który siê nie liczy³, nie kocha³ mnie. Nikt

nawet nie wysila³ siê, ¿eby odezwaæ siê do mnie choæ s³owem. Za to ty dajesz siê

kochaæ. – Woln¹ rêk¹ pog³aska³a go po piersi. – Nigdy nie uprawia³am seksu, kiedy

by³am pijana! Myœlisz, ¿e to jest mo¿liwe?

– Sybill! – Chwyci³ jej rêkê, zanim zd¹¿y³a mu rozpi¹æ pasek. – By³aœ niedo-

wartoœciowana, niedoceniana. Nie powinnaœ siê temu poddawaæ.

– Phillipie. – Pochyli³a siê do przodu, próbuj¹c chwyciæ zêbami jego doln¹

wargê. – Moje ¿ycie by³o jedn¹ wielk¹ nud¹ dopóki nie spotka³am ciebie. Kiedy

mnie po raz pierwszy poca³owa³eœ, coœ mi siê odblokowa³o w mózgu. Nikt nigdy

przedtem tego nie sprawi³. A kiedy mnie dotykasz … – Powoli po³o¿y³a ich z³¹-

czone d³onie na swojej piersi. – Moja skóra staje siê gor¹ca, a serce zaczyna wa-

liæ. Wspi¹³eœ siê po murze. – Wêdrowa³a ustami po jego podbródku. – Przynio-

s³eœ mi ró¿e. Pragniesz mnie, prawda?

– Tak, pragnê ciê, ale nie w tej chwili.

– WeŸ mnie. – Odrzuci³a do ty³u g³owê. – Nigdy przedtem nie powiedzia³am

tego ¿adnemu mê¿czyŸnie. Dasz wiarê? WeŸ mnie, Phillipie.

Kiedy go oplot³a ramionami, pusty kieliszek wysun¹³ siê z jej palców. Nie

mog¹c siê oprzeæ, po³o¿y³ j¹ na sofie. I wzi¹³ j¹.

„Ten ból g³owy jest niczym wobec tego, na co zas³u¿y³am” – uzna³a Sybill,

stoj¹c pod gor¹cym prysznicem.

background image

195

Ju¿ nigdy nie nadu¿yjê alkoholu.

Zbyt dobrze pamiêta³a swoj¹ paplaninê na w³asny temat. To wszystko, o czym

powiedzia³a Phillipowi, a o czym nawet sama ze sob¹ niechêtnie mówi³a.

A teraz musi spojrzeæ mu w oczy i jakoœ ustosunkowaæ siê do faktu, i¿ w ci¹-

gu jednego krótkiego weekendu wyp³aka³a siê na jego ramieniu, po czym odda³a

mu swoje cia³o i powierzy³a mu strze¿one z najwiêksz¹ pieczo³owitoœci¹ sekrety.

Nale¿y tak¿e spojrzeæ prawdzie w oczy, zmierzyæ siê z faktem, ¿e jest w nim

beznadziejnie i niebezpiecznie zakochana.

Co oczywiœcie by³o pozbawione jakiegokolwiek sensu i niebezpieczne.

Miotaj¹ce ni¹ emocje, uniemo¿liwia³y zachowanie obiektywnego dystansu

i dokonanie jakiejkolwiek analizy.

Gdy tylko u³o¿¹ siê sprawy Setha, gdy wszystkie szczegó³y zostan¹ dopiête,

ponownie bêdzie musia³a odnaleŸæ ten dystans. Najproœciej zacz¹æ od powrotu

do Nowego Jorku.

Wystarczy, ¿e wci¹gnie siê znowu w zwyk³y tryb ¿ycia, pogr¹¿y w bezpiecz-

nej, swojskiej rutynie, a niew¹tpliwie oprzytomnieje.

Nawet jeœli z obecnej perspektywy taka przysz³oœæ wydaje siê ¿a³osna i nie-

ciekawa.

Nie spiesz¹c siê rozczesa³a mokre w³osy i zgarnê³a je do ty³u, starannie na-

smarowa³a twarz kremem, poprawi³a wy³ogi szlafroka. Je¿eli nie w pe³ni uda³o

siê jej pozbieraæ dziêki technikom oddychania, istnia³a szansa, ¿e za³atwi to pigu³ka

na kaca.

Wysz³a z ³azienki, staraj¹c siê zachowaæ spokój na twarzy, po czym przesz³a

do saloniku, gdzie w³aœnie Phillip nalewa³ kawê z tacy przyniesionej przez hote-

low¹ s³u¿bê.

– Pomyœla³em, ¿e dobrze ci zrobi.

– Dziêkuje. – Unika³a widoku pustych butelek po szampanie i porozrzuca-

nych ubrañ, których nie pozbiera³a wieczorem, poniewa¿ by³a zanadto pijana.

– Wziê³aœ aspirynê?

– Tak. Wszystko bêdzie dobrze. – Powiedzia³a to sztywno, wziê³a fili¿ankê

z kaw¹ i usiad³a ostro¿nie, niczym inwalidka. Wiedzia³a, ¿e jest blada, ¿e ma za-

padniête oczy. Zbyt dobrze przyjrza³a siê sobie w zaparowanym lustrze.

Teraz przyjrza³a siê Phillipowi. Nie jest ani trochê blady, nie ma te¿ wcale

zapadniêtych oczu.

Kiedy wypi³a ³yk kawy, kiedy przyjrza³a mu siê uwa¿nie, w jej zamroczonym

mózgu zaczê³o coœ œwitaæ. Ile razy nape³nia³ wczoraj jej kieliszek? A ile razy swój?

Widok potê¿nej porcji d¿emu, jak¹ po³o¿y³ sobie na grzankê, jeszcze bar-

dziej j¹ zirytowa³. Na sam¹ myœl o jedzeniu robi³o siê jej niedobrze.

– Jesteœ g³odny? – zapyta³a s³odziutko.

– Okropnie. – Zdj¹³ pokrywê z talerza, na którym by³a jajecznica. – Powin-

naœ coœ zjeœæ.

Wola³aby raczej umrzeæ.

– Wyspa³eœ siê?

– Tak.

background image

196

– Nie piek¹ ciê oczy?

Spojrza³ na ni¹ z uwag¹.

– Wypi³aœ trochê wiêcej ode mnie.

– Upi³eœ mnie. Zrobi³eœ to celowo. Wlewaj¹c we mnie szampana, dopi¹³eœ

swego.

– Tak, z trudem uda³o mi siê zatkaæ ci nos i wlaæ ci ca³¹ zawartoœæ butelki do

gard³a.

– Przeprosiny pos³u¿y³y ci za pretekst. – Zaczê³y jej dr¿eæ rêce, odstawi³a

wiêc kawê na stó³. – Wiedzia³eœ, ¿e bêdê z³a, wiêc w ten sposób utorowa³eœ sobie

drogê do mojego ³ó¿ka.

– Pomys³ z seksem wyszed³ od ciebie – przypomnia³ jej ura¿ony. – Chcia³em

z tob¹ porozmawiaæ. I okaza³o siê, ¿e kiedy sobie wypijesz, mo¿na z ciebie wy-

ci¹gn¹æ wiêcej ni¿ w jakiejkolwiek innej sytuacji. Wiêc poci¹gn¹³em ciê za jê-

zyk. Pozwoli³aœ mi na to.

– Poci¹gn¹³eœ mnie za jêzyk – wyszepta³a, wstaj¹c powoli z miejsca.

– Chcia³em wiedzieæ, kim jesteœ. Mam prawo wiedzieæ.

– Ty … ty to zaplanowa³eœ. Postanowi³eœ tu przyjœæ, zawróciæ mi w g³owie,

pozwoliæ mi wypiæ odrobinê za du¿o, akurat na tyle, ¿eby siê wedrzeæ w moje

prywatne ¿ycie.

– Zale¿y mi na tobie. – Zbli¿y³ siê do niej, ale uderzy³a go po rêce.

– Przestañ. Nie jestem a¿ tak g³upia, ¿eby znowu daæ siê na to nabraæ.

– Zale¿y mi na tobie. A teraz wiem o tobie wiêcej i rozumiem ciê lepiej. Co

w tym z³ego, Sybill?

– Podszed³eœ mnie podstêpnie.

– Mo¿e i tak. – Po³o¿y³ rêce na jej ramionach, przytrzyma³ j¹, kiedy chcia³a

siê wyrwaæ. – Tylko pos³uchaj. Mia³aœ uprzywilejowane, uporz¹dkowane dzie-

ciñstwo. Ja nie mia³em. Mia³aœ, s³u¿bê, kulturalne otoczenie. Ja nie mia³em. Czy

dlatego mnie nie chcesz, poniewa¿ by³em ulicznikiem?

– Nie, to nie ma nic do rzeczy.

– Mnie te¿ nikt nie kocha³ do dwunastego roku ¿ycia. Znam wiêc obie strony

medalu. Czy uwa¿asz, ¿e mo¿e mi mniej na tobie zale¿eæ, bo nie zazna³aœ w dzie-

ciñstwie mi³oœci?

– Nie zamierzam dyskutowaæ na ten temat.

– To na nic siê nie zda. Nie igra siê z uczuciem, Sybill. – Zbli¿y³ do niej usta,

wymusi³ poca³unek, przyprawiaj¹c j¹ o zawrót g³owy. – Mo¿e ja równie¿ jeszcze

nie wiem, co z tym zrobiæ? Widzia³aœ moje blizny. Pochodz¹ z tamtego okresu.

Teraz pokaza³aœ mi swoje.

Znowu poczu³a siê s³aba i spragniona. Mog³aby po³o¿yæ g³owê na jego ramie-

niu, pozwoliæ mu siê obj¹æ. Wystarczy³o tylko powiedzieæ. Nie zdoby³a siê na to.

– Nie musisz siê mn¹ przejmowaæ.

– Och, dziecinko. – Tym razem delikatnie dotkn¹³ wargami jej ust. – Ale¿

muszê. I podziwiam ciê za to, co uda³o ci siê osi¹gn¹æ wbrew nim.

– Za du¿o wypi³am – rzuci³a pospiesznie. – Wyszli na zimnych i pozbawio-

nych uczucia ludzi.

background image

197

– Czy kiedykolwiek któreœ z nich powiedzia³o ci, ¿e ciê kocha?

Otworzy³a usta i tylko westchnê³a.

– Nie ka¿da rodzina jest taka jak twoja. Nie ka¿da rodzina okazuje uczucia…

¯adne z nich nigdy mi nie mówi³o o mi³oœci. Ani Glorii, o ile wiem. I ka¿dy przy-

zwoity terapeuta wyci¹gn¹³by z tego wniosek, ¿e reakcja ich dzieci na tê restryk-

cyjn¹, nadmiernie sformalizowan¹ i wymagaj¹c¹ atmosferê mog³a siê okazaæ dia-

metralnie ró¿na. Gloria, by zwróciæ na siebie uwagê, wybra³a bunt. Ja zaœ, szukaj¹c

aprobaty, podporz¹dkowa³am siê im. Dla niej seks równa³ siê uczuciu i sile, fan-

tazjowa³a wiêc, ¿e jest po¿¹dana i brana przemoc¹ przez posiadaj¹cych autorytet

mê¿czyzn, w³¹cznie z jej prawnym, a tak¿e biologicznym ojcem. Ja, w obawie

przed niepowodzeniem, unika³am intymnoœci w seksie i wybra³am naukê, dziêki

której mog³am bezpiecznie obserwowaæ ludzkie zachowania bez ryzyka emocjo-

nalnego zaanga¿owania. Czy to jasne?

– Rozumiem, ¿e ona wybra³a cierpienie, ty zaœ unikanie go.

– W³aœnie tak.

– Ale nie uda³o ci siê w tym wytrwaæ. Zaryzykowa³aœ i cierpia³aœ z powodu

Setha. I ryzykujesz, ¿e bêdziesz cierpia³a z mojego powodu.– Dotkn¹³ jej policz-

ka. – Nie chcê ci sprawiæ bólu, Sybill.

„Jest ju¿ chyba o wiele za póŸno, ¿eby temu zapobiec” – pomyœla³a Sybill

i po³o¿y³a g³owê na jego ramieniu. Nie musia³a mu mówiæ, ¿eby j¹ obj¹³.

– Przyjrzyjmy siê wiêc, co przyniesie najbli¿szy czas – postanowi³a.

background image

198

20

„Lêk – pisa³a Sybill – jest powszechnym ludzkim uczuciem. Zaœ istota ludz-

ka jest tak z³o¿ona i trudna do zbadania jak mi³oœæ i nienawiœæ, po¿¹danie, na-

miêtnoœæ. Uczucia, ich przyczyny i skutki, nie zajmuj¹ szczególnego miejsca w mo-

ich pracach naukowych. Zachowanie bywa zarówno wyuczone jak instynktowne,

i bardzo czêsto pozbawione jest prawdziwie emocjonalnych korzeni. Zachowa-

nie jest czymœ znacznie prostszym, jeœli nie bardziej elementarnym, ni¿ uczucie.

Bojê siê.

Jestem doros³¹ kobiet¹, wykszta³con¹, inteligentn¹, wra¿liw¹ i zdoln¹, a jed-

nak bojê siê podnieœæ s³uchawkê i zatelefonowaæ do matki.

Kilka dni temu nie nazwa³abym tego lêkiem, ale niechêci¹, byæ mo¿e uni-

kiem. Kilka dni temu upiera³abym siê, ¿e kontakt z ni¹ w sprawie znalezienia

wyjœcia dla Setha zak³óci tylko porz¹dek rzeczy i nie doprowadzi do konstruk-

tywnych rezultatów. Innymi s³owy, ¿e taki kontakt jest bezcelowy.

Kilka dni temu dosz³abym do racjonalnego wniosku, ¿e moje uczucie do Se-

tha wyp³ywa z poczucia moralnej i rodzinnej powinnoœci.

Kilka dni temu mog³abym zaprzeczyæ, i¿ zazdroszczê Quinnom ich krzykli-

wego, nieuporz¹dkowanego i niezdyscyplinowanego ¿ycia. Przyzna³abym, ¿e ich

zachowanie, ich nieszablonowe stosunki wzajemne s¹ interesuj¹ce, ale nigdy nie

przyzna³abym siê do tego, i¿ marzê, by w jakiœ sposób staæ siê czêœci¹ ich ¿ycia.

Kilka dni temu mog³abym pomniejszaæ wagê moich uczuæ do Phillipa. Po-

wtarza³am sobie, ¿e mi³oœæ nie pojawia siê tak nagle. To mo¿e byæ poci¹g, po¿¹-

danie, nawet namiêtnoœæ, ale nie mi³oœæ. £atwiej jest temu zaprzeczyæ ni¿ z tym

siê zmierzyæ. Bojê siê mi³oœci, jej wymagañ, jej ¿¹dañ, jej uzale¿nieñ. Lecz bar-

dziej, znacznie bardziej, bojê siê nieodwzajemnionej mi³oœci.

Doskonale rozumiem ograniczenia moich relacji z Phillipem. Oboje jesteœmy

doroœli, mamy w³asne wzorce zachowañ i w³asne wybory. On ma swoje potrzeby

i swoje ¿ycie, podobnie jak ja. Mogê byæ tylko wdziêczna losowi, ¿e nasze drogi siê

skrzy¿owa³y. Nauczy³am siê bardzo du¿o w krótkim czasie. Bardzo wiele dowie-

dzia³am siê o sobie.

background image

199

Nie wierzê, ¿e bêdê taka jak dawniej.

Nie chcê tego. Jednak ¿eby siê zmieniæ, prawdziwie siê zmieniæ, dojrzeæ,

trzeba podj¹æ odpowiednie kroki.

Pomaga mi w tym pisanie, nawet jeœli nie jest uporz¹dkowane, a wnioski s¹

fa³szywe.

W³aœnie dzwoni³ Phillip z Baltimore. Odnios³am wra¿enie, ¿e jest zmêczony,

choæ mówi³ o¿ywionym g³osem. Mia³ spotkanie z adwokatem w sprawie polisy

na ¿ycie ich ojca. Od miesiêcy towarzystwo ubezpieczeniowe odmawia³o uregu-

lowania tej sprawy. Badali przyczynê œmierci profesora Quinna i wstrzymywali

wyp³atê, podejrzewaj¹c samobójstwo. ¯eby utrzymaæ Setha i prowadziæ interes,

Quinnowie musieli wprowadziæ powa¿ne ograniczenia finansowe, ale uparcie trwali

przy swoim i zmierzali do rozwi¹zania problemu na drodze prawnej.

Myœlê, ¿e a¿ do dzisiaj nie zdawa³am sobie sprawy, jak bardzo im zale¿y na

wygraniu tej batalii. I to nie dla pieniêdzy, jak pocz¹tkowo s¹dzi³am, ale po to, by

oczyœciæ z podejrzeñ swego ojca, by dowieœæ jego nieposzlakowanej prawoœci.

Nie uwa¿am, ¿eby samobójstwo mia³o byæ zawsze aktem tchórzostwa. Sama siê

kiedyœ nad tym zastanawia³am. Przygotowa³am ju¿ odpowiedni list i zdoby³am

potrzebne pigu³ki. Ale mia³am wtedy tylko siedemnaœcie lat i by³am oczywiœcie

g³upia. Naturalnie podar³am list, pozby³am siê pigu³ek i zapomnia³am o sprawie.

Samobójstwo by³oby nietaktem. By³oby niewygodne dla mojej rodziny.

Czy to nie brzmi gorzko? Nie mam pojêcia, jakim cudem udawa³o mi siê

ukrywaæ i t³umiæ ca³¹ tê z³oœæ?

Przekona³am siê, ¿e dla Quinnów odebranie sobie ¿ycia jest aktem tchórzo-

stwa. ¯adn¹ miar¹ nie godz¹ siê przyj¹æ takiej wersji ani te¿ dopuœciæ do tego, by

inni mieli uwierzyæ, ¿e cz³owiek, którego kochali, móg³ byæ zdolny do tak wyj¹tko-

wo egoistycznego czynu. Teraz wszystko wskazuje na to, ¿e wygraj¹ swoj¹ bataliê.

Towarzystwo ubezpieczeniowe zaproponowa³o polubowne za³atwienie spra-

wy. Phillip uwa¿a, ¿e przyda³o siê tu moje oœwiadczenie. Mo¿e ma racjê. Oczywi-

œcie Quinnom – niewykluczone, ¿e z uwarunkowañ genetycznych – nie odpowia-

da takie rozwi¹zanie. Wszystko albo nic, tak to dos³ownie uj¹³ Phillip. Uwa¿a,

podobnie jak jego adwokat, ¿e ju¿ wkrótce bêd¹ mieæ wszystko.

Chocia¿ nigdy nie mia³am szczêœcia spotkaæ siê z Raymondem i Stell¹ Quin-

nami, czujê, ¿e pozna³am ich, nawi¹zuj¹c bliski kontakt z ich rodzin¹. Profesor

Quinn winien spoczywaæ w pokoju. A Sethowi nale¿y siê nazwisko Quinnów i po-

czucie bezpieczeñstwa w rodzinie, która go bêdzie kocha³a i troszczy³a o niego.

Mogê coœ zrobiæ, aby tak siê sta³o. Bêdê musia³a tam zadzwoniæ i zaj¹æ zde-

cydowane stanowisko. Och, rêce mi dr¿¹ na sam¹ myœl o tym. Jestem takim tchó-

rzem. Seth nazwa³ mnie miêczakiem, a to chyba jeszcze gorzej.

Ona mnie przera¿a. Piszê to wprost. Moja matka mnie przera¿a. Nigdy nie

podnios³a na mnie rêki, rzadko kiedy podnosi³a g³os, a jednak wcisnê³a mnie w for-

mê, któr¹ sama stworzy³a. A ja podda³am siê bez walki.

Mój ojciec by³ zbyt zajêty, ¿eby to zauwa¿yæ.

Mogê do niej zadzwoniæ, mogê siê nawet powo³aæ na status, który zdoby³am

pod jej naciskiem. Jestem szanowanym naukowcem, w pewnym sensie osob¹ pu-

background image

200

bliczn¹. Jeœli jej powiem, ¿e to wykorzystam, przekonam, ¿e to zrobiê, je¿eli mi

nie przeka¿e pisemnego oœwiadczenia dla adwokata Quinnów, opisuj¹cego

w szczegó³ach okolicznoœci urodzenia Glorii, przyznania, ¿e profesor Quinn wie-

lokrotnie próbowa³ nawi¹zaæ z ni¹ kontakt w celu potwierdzenia ojcostwa Glorii,

bêdzie mn¹ gardziæ, ale zrobi to.

Nale¿y tylko podnieœæ s³uchawkê, ¿eby zrobiæ dla Setha to, co zaniedba³am

przez te wszystkie lata. Mogê mu daæ dom, rodzinê oraz œwiadomoœæ, ¿e nie musi

siê ju¿ niczego baæ”.

– O, cholera! – Phillip otar³ wierzchem d³oni pot z czo³a. Paskudne, choæ

powierzchowne skaleczenie krwawi³o. Spojrza³ na kad³ub, który w³aœnie odwró-

cili. – Parszywe bydlê.

– Ale jakie piêkne! – Cam gimnastykowa³ obola³e ramiona. Odwracanie ka-

d³uba oznacza³o coœ wiêcej ni¿ postêp w pracy. Oznacza³o sukces ich firmy.

– Ma ³adn¹ liniê. – Ethan przeci¹gn¹³ zrogowacia³¹ d³oni¹ po deskach. –

I œliczny kszta³t.

– Mo¿na nawet powiedzieæ, ¿e kad³ub wygl¹da seksownie – podsumowa³ Cam. –

A mówi¹c powa¿nie, trzeba teraz ustaliæ liniê zanurzenia i znów zabraæ siê do pracy.

– Dobrze – powiedzia³ Phillip. – A ja pójdê na górê i przejrzê papiery. Pora,

¿ebyœcie siê upomnieli o pieni¹dze

– Bêdziesz wypisywa³ czeki? – zapyta³ Ethan.

– Tak.

– Dla siebie te¿?

– Ja nie …

– Potrzebujê – dokoñczy³ Cam. – Wypisz choæ jeden, do jasnej cholery. Kup

za to jakiœ drobiazg swojej seksownej damie, przepij albo przegraj w koœci. –

Znowu zacz¹³ przygl¹daæ siê kad³ubowi. – NieŸle, jak na ten tydzieñ.

– Mo¿e tak zrobiê – zgodzi³ siê Phillip.

– Towarzystwo ubezpieczeniowe potrz¹œnie wkrótce kies¹ – doda³ Cam. –

Staniemy wtedy na nogi.

– Ludzie zaczynaj¹ inaczej œpiewaæ. – Ethan star³ z kad³uba warstwê opi³-

ków. – Na tym polu odnieœliœmy ju¿ zwyciêstwo. Napracowa³eœ siê na ten sukces

jak ¿aden z nas – powiedzia³ do Phillipa.

– Jestem przecie¿ tylko cz³owiekiem od szczegó³ów. Gdyby któryœ z was spróbo-

wa³ gadaæ z adwokatem wiêcej ni¿ piêæ minut… istna mordêga, zasn¹³byœ z nudów,

Ethanie, a Cam wyr¿n¹³by go piêœci¹. A zatem wygra³em z wami walkowerem.

– Byæ mo¿e. – Cam uœmiechn¹³ siê do niego pe³n¹ gêb¹. – Ale odwali³eœ

kawa³ prawdziwej roboty gadaj¹c przez telefon, pisz¹c podania i listy, bombardu-

j¹c faksami. Jesteœ dobr¹ sekretark¹. Tyle, ¿e bez wspania³ych nó¿ek i ty³eczka.

– Nie chcia³bym dyskryminowaæ p³ci piêknej, ale ja naprawdê mam wspania-

³e nogi i fantastyczny ty³ek.

– Czy¿by? To je nam poka¿. – B³yskawicznie doskoczy³ do Phillipa.

– Chryste! Oszala³eœ? – Phillip zaniós³ siê œmiechem. – Odwal siê, ba³wanie!

background image

201

– Ethan, pomó¿ mi. – Cam uœmiechn¹³ siê szeroko, a G³upek przeliza³ go

radoœnie po twarzy. Phillip broni³ siê bez wiêkszego przekonania, kiedy Cam usiad³

na nim. – Nie wyg³upiaj siê – ponagla³ Ethana, który jedynie potrz¹sn¹³ g³ow¹. –

Kiedy ostatnio trzyma³eœ kogoœ pod butem?

– Bêdzie ju¿ kawa³ czasu – zawaha³ siê Ethan, gdy Phillip zacz¹³ siê gwa³tow-

nie szamotaæ. – To móg³ byæ Junior Crawford na naszym maturalnym przyjêciu.

– Nie ¿artuj! To by³o dziesiêæ lat temu! – Kiedy Phillip omal nie zrzuci³ go

z siebie, Cam zakwicza³. – Proszê, proszê! Przyby³o mu trochê miêœni w ostat-

nich miesi¹cach. Ale zadziorny!

– Jak za dawnych dobrych lat! – Ethan, wczuwaj¹c siê w atmosferê, unikn¹³ dwóch

dobrze wycelowanych kopniaków i z³apa³ mocno Phillipa za pasek od d¿insów.

– Przepraszam. – To by³o wszystko, na co mog³a siê zdobyæ Sybill, gdy wesz³a do

œrodka, gdzie w powietrzu fruwa³y przekleñstwa, a Phillip le¿a³ na pod³odze, podczas

gdy jego bracia … nie potrafi³aby dok³adnie powiedzieæ, co zamierzali z nim zrobiæ.

– Witaj. – Cam, który o w³os unikn¹³ ciosu w szczêkê, uœmiechn¹³ siê do niej

od ucha do ucha. – Chcesz nam pomóc? W³aœnie próbujemy zedrzeæ z niego

spodnie. Chwali³ siê swoimi nogami.

– Ja …

– Daj mu ju¿ wstaæ, Cam, jest teraz w niezrêcznej sytuacji.

– Do diab³a, Ethanie, widzia³a ju¿ wczeœniej jego nogi. – Jednak bez wspar-

cia Ethana musia³ zrezygnowaæ, albo zaryzykowaæ. – PóŸniej dokoñczê.

– Moi bracia zapomnieli, ¿e ju¿ dawno skoñczyliœmy szko³ê. – Phillip wsta³, otrze-

pa³ d¿insy. – Pofiglowaliœmy troszeczkê, poniewa¿ w³aœnie odwróciliœmy kad³ub.

Skierowa³a wzrok na ³ódŸ.

– Zrobiliœcie ogromne postêpy.

– Ju¿ widaæ zal¹¿ki ³odzi. Tu bêdzie pok³ad, kabina, mostek, dolny pok³ad.

Facet chce tu mieæ hotelowy apartament.

– Skoro za to p³aci. – Phillip podszed³ do Sybill, pog³aska³ j¹ po w³osach. –

Przykro mi, ale wróci³em wczoraj za póŸno, ¿eby ci z³o¿yæ wizytê.

– Nic siê nie sta³o. Wiem, ¿e by³eœ zajêty prac¹ i ¿e spotka³eœ siê z adwoka-

tem. – Przek³ada³a torebkê z rêki do rêki. – A na razie mam coœ, co mo¿e pomóc

w obu sprawach.

Siêgnê³a do torebki i wyjê³a z niej kopertê.

– Oto oœwiadczenie mojej matki. W dwóch egzemplarzach, oba poœwiadczo-

ne notarialnie. Otrzyma³am je od niej tej nocy. Wola³am nic nie mówiæ, dopóki

nie dosta³am tego do rêki i nie przeczyta³am. S¹dzê, ¿e siê przyda.

– O co tu chodzi? – zapyta³ Cam, gdy Phillip b³yskawicznie przebiega³ wzro-

kiem zapisane ³adnym drukiem dwie strony oœwiadczenia.

– Potwierdzenie, ¿e Gloria by³a biologiczn¹ córk¹ taty. ¯e o tym nie wiedzia³

i wiele razy, od grudnia do marca, próbowa³ siê skontaktowaæ z Barbar¹ Griffin.

Jest tu te¿ list do niej od taty, napisany w styczniu, dotycz¹cy sprawy Setha, infor-

muj¹cy o zgodzie Glorii na przekazanie opieki nad nim.

– Czyta³am list od waszego ojca – poinformowa³a go Sybill. – Mo¿e nie

powinnam, ale zrobi³am to. Jeœli nawet by³ z³y na moj¹ matkê, nie okaza³ tego

background image

202

w liœcie. Chcia³ tylko, ¿eby mu powiedzia³a prawdê. Zamierza³ pomóc Sethowi,

ale musia³ mieæ podstawy do uznania go za najbli¿sz¹ rodzinê. Cz³owiek, który

martwi siê tak bardzo o dziecko, nie odbiera sobie ¿ycia. Mia³ zbyt wiele do ofia-

rowania. Jest mi tak strasznie przykro.

– „Trzeba mu daæ szansê, i wybór – przeczyta³ Ethan, kiedy Phillip poda³ mu

pismo. – Nie mog³em tego daæ Glorii, ale teraz dopilnujê, ¿eby Seth mia³ jedno

i drugie. Niewa¿ne czy jest z mojej krwi, czy nie, i tak teraz jest mój”. To ca³y

Ray. Seth powinien to przeczytaæ.

– Dlaczego siê teraz na to zgodzi³a? – zapyta³ Phillip.

– Przekona³am j¹, ¿e tak bêdzie lepiej dla wszystkich zainteresowanych.

– Nie. – Uj¹³ j¹ za podbródek, uniós³ jej twarz i spojrza³ jej w oczy. – Chodzi

o coœ wiêcej. Wiem o tym

– Obieca³am jej, ¿e ani jej nazwisko, ani ¿adne szczegó³y nie ujrz¹ œwiat³a

dziennego, na ile to bêdzie mo¿liwe. – Poruszy³a siê niespokojnie i westchnê³a.

– Zagrozi³am, ¿e jeœli tego nie zrobi, napiszê ksi¹¿kê, w której opowiem ca³¹

historiê.

– Zaszanta¿owa³aœ j¹ – powiedzia³ Phillip pe³en podziwu i zdumienia.

– Da³am jej wolny wybór.

– Musia³o to byæ bardzo trudne dla ciebie.

– By³o konieczne.

Delikatnie po³o¿y³ obie d³onie na jej twarzy.

– Post¹pi³aœ dzielnie i wspaniale.

– Logicznie, ale oni mog¹ mi tego nie wybaczyæ.

– Nie zas³uguj¹ na ciebie.

– Wa¿ne, ¿e Seth zas³uguje na was, tak wiêc … – urwa³a, kiedy zamkn¹³ jej

usta poca³unkiem.

– Dobra, odsuñ siê. – Cam odsun¹³ ³okciem Phillipa i wzi¹³ Sybill w ramiona.

– Post¹pi³aœ s³usznie – powiedzia³, po czym poca³owa³ j¹ z takim entuzjazmem,

¿e a¿ zamruga³a oczami.

– Teraz twoja kolej – oznajmi³ Cam i popchn¹³ j¹ delikatnie w stronê Ethana.

– Moi rodzice byliby z ciebie dumni. – Poca³owa³ j¹, a nastêpnie, kiedy w jej

oczach pojawi³y siê ³zy, poklepa³ j¹ po plecach..

– Och, nie, nie pozwól jej na to. – Cam wzi¹³ j¹ za ramiê i odda³ Phillipowi.

– Tylko bez p³aczu, nikomu nie wolno p³akaæ w warsztacie!

– Cam dostaje drgawek na widok p³acz¹cych kobiet.

– Nie p³aczê.

– One zawsze tak mówi¹ – mrukn¹³ Cam. – Ka¿dy, kto p³acze, musi wyjœæ na

zewn¹trz. Wprowadzam now¹ zasadê.

Phillip poci¹gn¹³ Sybill w stronê drzwi.

– ChodŸ, i tak chcia³bym przez chwilê pobyæ z tob¹ na osobnoœci.

– Nie p³aczê. Po prostu nie spodziewa³am siê nigdy, ¿e twoi bracia bêd¹ …

nie jestem przyzwyczajona … – Zrobi³a pauzê. – To bardzo mi³e uczucie, kiedy

doceniaj¹ cz³owieka i okazuj¹ sympatiê.

– Ceniê ciê. – Przyci¹gn¹³ j¹ blisko. – I lubiê ciê.

background image

203

– I to tak¿e jest bardzo mi³e. – Pozwoli³a sobie przez chwilê podelektowaæ siê

takim luksusem. – Rozmawia³am ju¿ z waszym prawnikiem i z Ann¹. Nie chcê prze-

sy³aæ dokumentu faksem z hotelu, skoro da³am s³owo, ¿e treœæ oœwiadczenia nie bê-

dzie rozg³aszana. Ale oboje s¹ zgodni co do tego, ¿e ten dokument powinien usun¹æ

wszystkie przeszkody. Anna uwa¿a, ¿e wasz wniosek o przyznanie sta³ej opieki nad

Sethem powinien zostaæ pozytywnie rozpatrzony najdalej w przysz³ym tygodniu.

– Tak szybko?

– Nic nie stoi na przeszkodzie. Ty i twoi bracia jesteœcie w œwietle prawa syna-

mi profesora Quinna. Seth jest jego wnukiem. Moja matka wyrazi³a pisemn¹ zgodê

na przekazanie opieki. Podwa¿enie tego wymaga³oby za³o¿enia odrêbnej sprawy

i nie wprowadzi³oby nic nowego, nie s¹dzê wiêc, ¿eby mia³o do tego dojœæ. Ponie-

wa¿ Seth ma ju¿ jedenaœcie lat, jego ¿yczenia tak¿e zostan¹ wziête pod uwagê.

Anna bêdzie naciska³a, ¿eby rozprawa odby³a siê na pocz¹tku przysz³ego tygodnia.

– A¿ siê nie chce wierzyæ, ¿e wszystko zbiega siê w tym samym czasie.

– Tak. – Podnios³a g³owê, gdy wysoko na niebie pojawi³ siê klucz dzikich

gêsi. – Zastanawia³am siê, czy nie pójœæ pod szko³ê. Chcia³abym z nim porozma-

wiaæ, opowiedzieæ mu coœ o sobie.

– Uwa¿am, ¿e to dobry pomys³. Wybra³aœ najlepsz¹ chwilê.

– Potrafiê opracowywaæ harmonogramy.

– A jak wygl¹da twój harmonogram na ten wieczór? Czy znajdzie siê w nim

czas na rodzinn¹ kolacjê u Quinnów? Musimy to uczciæ.

– Dobrze. Spotkam siê z Sethem i wrócê z nim tutaj.

– Wspaniale. Zaczekaj sekundê. – Wpad³ do œrodka i po chwili przyprowadzi³ nie-

s³ychanie o¿ywionego G³upka na czerwonej smyczy. – PrzejdŸ siê z nim przy okazji.

– Œwietnie, ale ja …

– On zna drogê. Musisz go jedynie dobrze trzymaæ. – Rozbawiony Phillip

wetkn¹³ jej smycz do rêki. Kiedy G³upek ruszy³ jak oszala³y, zobaczy³ jej wielkie

z przera¿enia oczy. – Powiedz mu „do nogi” – krzykn¹³ Phillip, kiedy Sybill pê-

dzi³a k³usem za psem. – Nie pos³ucha, ale przynajmniej bêdzie wygl¹da³o, ¿e

wiesz, co z nim robiæ.

– To wcale nie jest œmieszne – mruknê³a do siebie, biegn¹c niezgrabnie za

G³upkiem.

Nagle stan¹³ w miejscu, tak wêsz¹c w krzakach, i¿ przerazi³a siê, ¿e zaraz

wpadnie w nie i poci¹gnie j¹ za sob¹. Ale on tylko podniós³ tyln¹ ³apê, wygl¹da-

j¹c na bardzo zadowolonego z siebie.

Wed³ug jej obliczeñ zadziera³ ³apê osiem razy zanim doszli do rogu i skrêcili

do szko³y, gdzie sta³y ju¿ autobusy do przewozu dzieci.

– Ale ty masz nerki! – powiedzia³a z podziwem i zaczê³a wypatrywaæ Setha

szarpi¹c siê jednoczeœnie z G³upkiem, który chcia³ pognaæ w stronê szko³y. – Nie

wolno! Siad! Jeszcze kogoœ ugryziesz.

G³upek przes³a³ jej spojrzenie, które zdawa³o siê mówiæ: „B¹dŸ powa¿na”,

usiad³ jednak, smagaj¹c j¹ rytmicznie ogonem po obcasach.

– Bêdzie tu za chwilê – rzek³a i w tym w³aœnie momencie G³upek poderwa³ siê

i szarpn¹³. Pierwszy wypatrzy³ Setha i rwa³ siê do niego na skrzyd³ach mi³oœci.

background image

204

– Nie, nie, nie! – wykrzykiwa³a na pró¿no Sybill. Seth dostrzeg³ ich oboje

i radoœnie pobieg³ naprzeciw psa, jakby nie widzieli siê wiele lat.

– Hej, jak siê masz! – zaœmia³ siê Seth, gdy G³upek podskoczy³ radoœnie

i poliza³ go po twarzy. – Co s³ychaæ, stary? Dobry pies. Jesteœ bardzo dobrym

psem. – Dopiero wtedy spojrza³ na Sybill. – Czeœæ.

– Masz. – W³o¿y³a mu smycz do rêki. – On siê tym w ogóle nie przejmuje.

– Mieliœmy pewne trudnoœci z nauk¹ chodzenia na smyczy.

– Co ty powiesz! – Spróbowa³a siê jednak uœmiechn¹æ, tak¿e do Danny’ego

i Willa, którzy podeszli do Setha. – Pomyœla³am, ¿e moglibyœmy razem wróciæ do

warsztatu. Chcia³am z tob¹ porozmawiaæ.

– Œwietnie.

Nagle zza zakrêtu z piskiem opon wyjecha³ jaskrawoczerwony sportowy samo-

chód i zahamowa³ gwa³townie. Nie zd¹¿y³a ochrzaniæ kierowcy i powiedzieæ mu, ¿e

obowi¹zuje tu ograniczenie szybkoœci, kiedy na miejscu pasa¿era zobaczy³a Gloriê.

B³yskawicznie i odruchowo zas³oni³a sob¹ Setha.

– No, no, no – wycedzi³a Gloria i spiorunowa³a ich wzrokiem przez szybê.

– Leæ po braci – nakaza³a Sybill Sethowi. – Natychmiast.

Ale on nie móg³ siê ruszyæ. Sta³ tylko i wytrzeszcza³ oczy, podczas gdy strach,

niczym lodowata kula, usadowi³ siê w jego ¿o³¹dku.

– Nie pójdê z ni¹, nie pójdê.

– Nie, nie pójdziesz. – Chwyci³a go mocno za rêkê. – Danny, Will, biegnijcie

natychmiast do warsztatu. Powiedzcie Quinnom, ¿e ich potrzebujemy. Szybko.

Nie zbaczajcie z drogi.

Nie patrz¹c w ich stronê us³ysza³a tupot biegn¹cych po chodniku trampek.

Œledzi³a ka¿dy ruch siostry, która wysiad³a z samochodu.

– Czeœæ, dzieciaku. Stêskni³eœ siê za mn¹?

– Czego ty chcesz, Glorio?

– Wszystkiego, co mogê dostaæ. – Opar³a rêkê na biodrze jaskrawoczerwo-

nych jak szminka d¿insów i mrugnê³a do Setha. – Nie chcia³byœ siê przejechaæ,

dzieciaku? Mo¿emy zaszaleæ.

– Nigdzie z tob¹ nie pojadê. – Najchêtniej by uciek³. Zna³ miejsce w lesie,

które sam znalaz³, gdzie urz¹dzi³ kryjówkê. Ale by³o za daleko. Wtedy poczu³

d³oñ Sybill, ciep³¹ i mocn¹. – Nie mam najmniejszego zamiaru do ciebie wracaæ.

– Zrobisz to, co ci ka¿ê, do jasnej cholery! – Kiedy ruszy³a do przodu, G³u-

pek ³ypn¹³ na ni¹ oczami. Po raz pierwszy w ¿yciu wyszczerzy³ zêby i warkn¹³

z³owrogo. – Zrób coœ z tym pieprzonym psem.

– Ani mi siê œni – odpar³a Sybill. By³a spokojna, poczu³a przyp³yw mi³oœci do

G³upka. – Trzymaj siê z daleka, Glorio. Bo ciê ugryzie. – Zerknê³a na samochód,

w którym za kierownic¹ siedzia³ ubrany w skórzan¹ kurtkê mê¿czyzna, uderzaj¹cy

palcami w takt rycz¹cej z radia muzyki. – Wygl¹da na to, ¿e stanê³aœ na nogi.

– Jasne! Wybieramy siê do Kalifornii. Mamy tam znajomych. Potrzebna jest

mi gotówka.

– Tutaj jej nie dostaniesz.

Gloria wyjê³a papierosa. Zapalaj¹c go, uœmiechnê³a siê do Sybill.

background image

205

– Pos³uchaj, nie chcê dzieciaka, ale zabiorê go, jeœli nie dostanê swojej doli.

Quinnowie zap³ac¹, ¿eby go dostaæ z powrotem. Wszyscy bêd¹ szczêœliwi, niko-

mu nie stanie siê krzywda. Ale jeœli masz zamiar wchrzaniaæ siê do tego, Syb,

zawo³am Pete’a, ¿eby wysiad³ z samochodu.

G³upek warcza³ g³oœno. Obna¿y³ ostre zêby. Sybill unios³a brwi.

– Proszê ciê bardzo. Wo³aj go sobie.

– Chcê dostaæ to, co mi siê nale¿y, do jasnej cholery.

– Mia³aœ wiêcej ni¿ na to zas³u¿y³aœ.

– Gówno prawda! To ty mia³aœ wszystko. Idealna córeczka! Nienawidzê tej

twojej pieprzonej doskona³oœci. Nienawidzi³am ciê przez ca³e ¿ycie. – Chwyci³a

Sybill za ¿akiet i plunê³a jej w twarz. – ¯ebyœ zdech³a!

– Zabierz ³apy.

– Myœlisz, ¿e mo¿esz mnie sp³awiæ? – Œmiej¹c siê, Gloria popchnê³a Sybill.

– Nigdy nie by³aœ za odwa¿na, co ci siê nagle sta³o? I tak dasz mi wszystko, co

zechcê. Jak zawsze. Ka¿ temu psu stuliæ pysk! – wrzasnê³a do Setha. – Ka¿ mu siê

zamkn¹æ i wsiadaj do auta, zanim ci …

Sybill nie by³a œwiadoma sygna³u, jaki jej mózg przes³a³ do rêki. Poczu³a

tylko napiêcie miêœni i zalewaj¹c¹ j¹ falê wœciek³oœci, po czym Gloria wyl¹dowa-

³a na ziemi, gapi¹c siê na ni¹ wytrzeszczonymi oczami.

– Wsiadaj do auta – powiedzia³a Sybill spokojnym g³osem. Zza zakrêtu z pi-

skiem opon wypad³ d¿ip. Nie mrugnê³a okiem, kiedy G³upek szarpn¹³ siê i poci¹-

gn¹³ za sob¹ Setha, warcz¹c groŸnie nad le¿¹c¹ na ziemi kobiet¹. – JedŸ do Kali-

fornii albo wynoœ siê do diab³a, tylko trzymaj siê z daleka od tego ch³opca, trzymaj

siê te¿ z daleka ode mnie. Nie wtr¹cajcie siê – warknê³a w stronê Phillipa i jego

braci, którzy wysypali siê z d¿ipa.

– Wsiadaj do auta i zabieraj siê st¹d, Glorio, bo jeszcze chwila, a zap³acisz za

wszystko, co kiedykolwiek zrobi³aœ Sethowi. Za wszystko, co mu zrobi³aœ. Wsta-

waj i zabieraj siê, zanim zjawi¹ siê gliny i zgarn¹ ciê za naruszenie warunków

wyjœcia za kaucj¹. A kiedy jeszcze do tego dorzucimy oskar¿enie o maltretowa-

nie dziecka i o wy³udzanie, nie pozostanie im nic innego jak wsadziæ ciê do celi.

Kiedy Gloria nie rusza³a siê z miejsca, Sybill pochyli³a siê i z niezwyk³¹ si³¹,

zrodzon¹ z kipi¹cej w niej wœciek³oœci, szarpnê³a j¹ i postawi³a na nogi.

– Wsiadaj do auta i zabieraj siê. Nigdy wiêcej nie próbuj zbli¿yæ siê do tego

ch³opca. Nie dopuszczê do tego, Glorio, przysiêgam na Boga.

– Nie chcê tego cholernego dzieciaka. Chcê po prostu trochê pieniêdzy.

– Zwijaj ¿agle. Jeœli nie zrobisz tego w ci¹gu trzydziestu sekund, nie odpo-

wiadam za psa ani za Quinnów. Zamierzasz z nami wszystkimi walczyæ?

– Gloria, idziesz czy nie? – Kierowca strz¹sn¹³ popió³ papierosa przez okno.

– Nie zamierzam sterczeæ przez ca³y dzieñ na tym zadupiu.

– Tak, ju¿ idê. – Odrzuci³a do ty³u g³owê. – Jesteœ tu mile widziany. Jedyne,

co potrafisz, to psuæ moje plany. Odbijê to sobie w Los Angeles. A od was nic nie

chcê.

– Œwietnie – mruknê³a Sybill, gdy Gloria wsiada³a z powrotem do auta. –

Poniewa¿ i tak byœ nic nie wskóra³a.

background image

206

– Znokautowa³aœ j¹. – Seth ju¿ nie dr¿a³ i odzyska³ rumieñce. Spogl¹da³ na

Sybill z wdziêcznoœci¹ i podziwem, gdy tymczasem sportowy samochód odje¿d¿a³

z piskiem. – Znokautowa³aœ j¹.

– Chyba tak. Dobrze siê czujesz?

– Nawet na mnie nie spojrza³a, a G³upek omal jej nie ugryz³.

– To cudowny pies. – Kiedy teraz na ni¹ skoczy³, Sybill wtuli³a twarz w jego

ciep³e futro na karku. – Fantastyczny pies.

– Ale j¹ znokautowa³a. Polecia³a prosto na ty³ek! – krzykn¹³ Seth, kiedy Phil-

lip i bracia podeszli do nich.

– NieŸle sobie poczynasz. Jak siê czujesz? – zapyta³ Phillip.

– Czujê siê … œwietnie – stwierdzi³a. ¯adnych skurczów, ¿adnego dygotów,

¿adnego bólu g³owy. – Po prostu œwietnie. – Po czym, gdy Seth rzuci³ siê jej na

szyjê, zamruga³a oczami.

– By³aœ wspania³a. Ona ju¿ tu nigdy nie wróci. Napêdzi³aœ jej strachu jak cholera.

Zaskoczy³ j¹ perlisty œmieszek, który wydoby³ siê z jej w³asnego gard³a. Po-

chyli³a siê i zanurzy³a twarz we w³osach Setha.

– Jest dok³adnie tak jak powinno byæ.

– Wracajmy do domu. – Phillip obj¹³ j¹ ramieniem. – Wracajmy wszyscy do domu.

– Bêdzie opowiada³ tê historiê przez wiele dni, tygodni. Ju¿ j¹ upiêksza –

stwierdzi³ Phillip, gdy podeszli nad brzeg wody, gdzie dogna³ ich bohaterski G³u-

pek razem z Simonem. Sybill by³a w zadziwiaj¹co pogodnym humorze. – We-

d³ug jego wersji zrobi³am z Glorii miazgê, a G³upek zliza³ krew.

– Wygl¹dasz, jakbyœ by³a tym wszystkim zachwycona.

– Jeszcze nigdy w ¿yciu nikogo nie powali³am. Nigdy nie u¿ywa³am piêœci jako

argumentu. Wola³abym powiedzieæ, ¿e zrobi³am to dla Setha, ale, jak s¹dzê, w pew-

nym stopniu zrobi³am to tak¿e dla siebie. Ona ju¿ nie wróci, Phillipie. Przegra³a.

– Myœlê, ¿e Seth na zawsze przestanie siê jej baæ.

– Jest w tym domu. To dobre miejsce. – Ogarnê³a wzrokiem starannie utrzy-

many dom, pociemnia³y o zmierzchu las, ostatni b³ysk s³oñca na wodzie. – Bê-

dzie mi tego brak, kiedy wrócê do Nowego Jorku.

– Do Nowego Jorku? Chwilowo jeszcze nigdzie nie jedziesz.

– Zamierzam pojechaæ w przysz³ym tygodniu, od razu po rozprawie. – Mu-

sia³a koniecznie zreasumowaæ w³asne ¿ycie. D³u¿szy pobyt w tym miejscu nic jej

nie da, poza dodatkowym ba³aganem w g³owie.

– Dlaczego?

– Mam pracê.

– Pracujesz tutaj. – Czy¿by siê przestraszy³. Kto tu naciska guziki?

– Mam spotkania z wydawcami, które prze³o¿y³am. Muszê wracaæ. Nie mogê

wiecznie mieszkaæ w hotelu, a sprawa Setha jest za³atwiona.

– Potrzebna mu jest twoja obecnoœæ. On …

– Odwiedzê go. Mam tak¿e nadziejê, ¿e pozwolicie mu od czasu do czasu

przyje¿d¿aæ do mnie. – U³o¿y³a sobie to wszystko zawczasu, odwróci³a siê do

background image

207

niego z uœmiechem. – Obieca³am mu, ¿e na wiosnê wezmê go na mecz nowojor-

skiej dru¿yny baseballa.

„Czy¿by ju¿ wszystko zosta³o postanowione? – zastanowi³ siê Phillip, stara-

j¹c siê nie wpadaæ w panikê. Czy jej decyzja o wyjeŸdzie jest nieodwracalna?”

– Rozmawia³aœ z nim o tym?

– Tak. Pomyœla³am, ¿e powinien wiedzieæ.

– A w jaki sposób zamierza³aœ mnie o tym poinformowaæ? – warkn¹³. – By³o

klawo, bracie, czeϾ, do zobaczenia?

– Mam wra¿enie, jakbym nie nad¹¿a³a za tob¹.

– Nie ma za czym. – Przecie¿ on równie¿ chce wróciæ do swojego ¿ycia!

Koniec z komplikacjami. Nale¿y tylko ¿yczyæ jej wszystkiego dobrego i poma-

chaæ rêk¹ na po¿egnanie.

– Nie rozumiem.

– Masz swoje ¿ycie. Ja mam swoje. Po prostu znaleŸliœmy siê w tym samym

nurcie. Pora wyjœæ z wody.

„Dalibóg, ale nie nad¹¿am za nim” – stwierdzi³a.

– Zgoda.

– A wiêc dobrze. – Wmawia³ sobie, ¿e czuje siê z tym œwietnie, ¿e jest spokojny.

Ostatnie promienie s³oñca igra³y na jej w³osach, w tych niewiarygodnie ja-

snych oczach, zacieniaj¹c jej szyjê ponad wyciêciem bluzki.

– Nie. – Us³ysza³ swój g³os, poczu³ suchoœæ w ustach.

– Nie?

– Chwileczkê, jeszcze tylko chwileczkê. – Sta³ nad wod¹, wpatruj¹c siê w dó³,

jak przed skokiem do g³êbokiej studni. – Co ci siê nie podoba w Baltimore?

– W Baltimore?

– S¹ tam muzea, dobre restauracje, mi³a atmosfera, teatr.

– To bardzo ³adne miasto – powiedzia³a ostro¿nie Sybill.

– Dlaczego nie mo¿esz wiêc tam pracowaæ? Jeœli musisz jechaæ do Nowego

Jorku na jakieœ spotkanie, mo¿esz skorzystaæ z poci¹gu. Do diab³a, dojedziesz

tam w cztery godziny.

– Jestem pewna, ¿e masz racjê. Je¿eli sugerujesz, ¿e mia³abym siê przepro-

wadziæ do Baltimore …

– W³aœnie tak. W ten sposób, nadal mieszkaj¹c w du¿ym mieœcie, bêdziesz

mog³a widywaæ Setha, ilekroæ zechcesz.

„I ciebie – pomyœla³a – têskni¹c do takiego scenariusza”. Pokrêci³a jednak

przecz¹co g³ow¹. Takie ¿ycie zabi³oby j¹. Wiedzia³a tak¿e, ¿e zniszczy³oby ra-

doœæ, jaka sta³a siê ju¿ jej udzia³em, jej now¹ to¿samoœæ, któr¹ odnalaz³a.

– To jest po prostu niepraktyczne, Phillipie.

– Dlaczego. – Podszed³ do niej. – Wrêcz przeciwnie. Niepraktyczny nato-

miast by³by powrót do Nowego Jorku, ci¹g³e pokonywanie takich odleg³oœci. To

nie zda egzaminu, Sybill.

– Nie warto teraz o tym dyskutowaæ.

– Czy s¹dzisz, ¿e jest mi ³atwo? – wybuchn¹³. – Ja muszê tu zostaæ. Mam zobo-

wi¹zania, tu s¹ moje korzenie. Nie mam wyboru. Dlaczego nie mo¿esz siê ugi¹æ?

background image

208

– Nie rozumiem.

– Czy mam ci to przeliterowaæ? Do jasnej cholery! – Chwyci³ j¹ za ramiona,

potrz¹sn¹³. – Czy nic nie rozumiesz? Kocham ciê! I nie oczekuj, ¿e ci pozwolê

odejœæ. Masz zostaæ. Pal szeœæ twoje ¿ycie i moje ¿ycie. Twoj¹ rodzinê, moj¹

rodzinê. Chcê, ¿eby to by³o nasze ¿ycie. Nasza rodzina.

Zaniemówi³a i tylko patrzy³a na niego zdumionymi oczami, a krew dudni³a

jej w uszach.

– Co?

– S³ysza³aœ, co powiedzia³em.

– Powiedzia³eœ … ¿e mnie kochasz. Naprawdê?

– Nie, ¿artowa³em.

– Znokautowa³am ju¿ dzisiaj jedn¹ osobê. Uwa¿aj, bo mogê to jeszcze po-

wtórzyæ. – Pomyœla³a, ¿e w tym momencie zrobi³aby absolutnie wszystko. To nic,

¿e patrzy na ni¹ z furi¹, ¿e wbija jej palce w ramiona. ¯e wygl¹da tak, jakby chcia³

j¹ zabiæ. Poradzi sobie z tym. Poradzi sobie z nim i ze wszystkim.

– Jeœli mówi³eœ powa¿nie – powiedzia³a absolutnie spokojnym g³osem – chcia³a-

bym, ¿ebyœ to jeszcze raz powtórzy³. Nigdy przedtem nie s³ysza³am czegoœ takiego.

– Kocham ciê. – Ju¿ spokojniejszy, dotkn¹³ wargami jej czo³a. – Pragnê ciê. –

Poca³owa³ w skroñ. – Potrzebujê ciê i chcê, ¿ebyœ ze mn¹ zosta³a. – Dotar³ do jej ust.

– Daj mi wiêcej czasu, ¿ebym móg³ ci pokazaæ, jak to bêdzie, kiedy bêdziemy razem.

– Wiem, jak to bêdzie. – Westchnê³a dr¿¹co, opar³a siê potrzebie zamkniêcia

oczu. Musia³a widzieæ jego twarz, zapamiêtaæ j¹ dok³adnie tak¹, jak¹ jest w tej

chwili, przy chowaj¹cym siê w wodzie s³oñcu, przy ró¿owym niebie, po którym

przelatywa³a gromada ptaków. – Kocham ciê. Ba³am siê ci to powiedzieæ. Nie

wiem dlaczego. Czy chcesz mnie poprosiæ o rêkê?

– W³aœnie zamierza³em przez to przebrn¹æ. – Nie wiedz¹c, co robi, œci¹gn¹³

z jej g³owy, bia³¹ opaskê przytrzymuj¹c¹ w³osy, rzuci³ j¹ przez jej ramiê tam,

gdzie radoœnie hasa³y psy. – Pragnê trzymaæ twoje w³osy w moich rêkach – wy-

szepta³, wk³adaj¹c w nie palce. – Obawia³em siê, ¿e nigdy nie spotkam kobiety,

której bêdê tak potrzebowa³ i pragn¹³. WyjdŸ za mnie, Sybill.

– Przez ca³e ¿ycie mówi³am, ¿e nigdy tego nie zrobiê, poniewa¿ nigdy nie spotkam

mê¿czyzny, który bêdzie mnie potrzebowa³ i pragn¹³, który sprawi, ¿e i ja bêdê go pra-

gnê³a. Pomyli³am siê. Znalaz³am go. O¿eñ siê ze mn¹, Phillipie, i to jak najszybciej.

– Pasuje ci najbli¿sza sobota?

– Tak! – Skoczy³a, objê³a go.

Jak szalony zacz¹³ z ni¹ wirowaæ i przez chwilê, przez u³amek sekundy, wyda-

³o mu siê, ¿e dostrzega w porcie dwie sylwetki. Mê¿czyznê o srebrnych w³osach

i b³yszcz¹cych niebieskich oczach, oraz kobietê z piegami na twarzy i niesamowi-

cie rudymi w³osami rozwiewanymi przez wieczorn¹ bryzê. Trzymali siê za rêce.

– To jedno siê liczy – wyszepta³, tul¹c j¹ mocno. -– To jedno siê liczy dla nas

obojga.

KONIEC


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Nora Roberts Spokojna przystań(1)
Nora Roberts 03 Spokojna przystań
Saga rodu Quinnow 03 Spokojna przystan N Roberts
Saga rodu Quinnow 03 Spokojna przystan N Roberts
Roberts Nora Utracony spokoj (Czarny koral)
Nora Roberts Pasja życia
Nora Roberts Portret anioła
Nora Roberts Miłość na deser
Nora Roberts Szczypta magii
Nora Roberts Cykl In Death (09) Aż po grób
Blekitna zatoka Nora Roberts
Sztuka podstepu Nora Roberts
01 nora roberts the best mistake
Nora Roberts Obiecaj mi jutro

więcej podobnych podstron