0435 Bevarly Elizabeth Ach, ten mój szef

background image

ELIZABETH BEVARLY

Ach, ten mój szef

That Boss of Mine

Tłumaczyła: Małgorzata Studzińska

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Wheeler Rush oparł łokcie na blacie biurka i ukrył twarz w dłoniach. Z dużym

wysiłkiem powstrzymał się od wyrzucenia z siebie potoku brzydkich słów, które cisnęły mu

się na wargi. Miał ochotę wykrzyczeć je na głos. Na wprost niego, w jego eleganckim biurze

w jednej z najdroższych dzielnic miasta, stało dwóch facetów. Dwóch mięśniaków, którzy na

pewno bardzo rzadko posługiwali się tym, co mieli w głowach.

Wyższy z nich, który przedstawił się jako Bruno - ot tak, po prostu Bruno i nic poza

tym - cały czas przestępował z nogi na nogę, drapiąc się nerwowo po tłustym i krótkim karku.

Brudne włosy opadały tłustymi strąkami na kołnierzyk koszuli.

- Słuchaj, stary. My wcale nie chcemy tego robić. Ale sam widzisz, że nie mamy

wyboru. Jeśli nie masz pieniędzy, żeby pokryć swoje długi, musimy zabrać twoje klamoty i

tyle. Przecież to oczywiste.

- Nie będę ulegał tego rodzaju naciskom - zaoponował Wheeler, w głębi duszy czując

się dużo mniej pewnie, niż to okazywał. - Wynoście się stąd albo wezwę policję.

- Nie wywieramy na ciebie nacisku - zapewnił go Bruno. - To tylko oferta, jasne? Nie

próbuj wzywać glin, bo się policzymy. Chyba słyszysz, co mówię? A teraz wstawaj od tego

biurka - kontynuował. - Sam sobie narobiłeś kłopotów, facet. Na litość boską, bądź

mężczyzną.

Wheeler zmrużył oczy ze złości. Nie znosił, kiedy traktowano go w taki sposób.

Ostatnia rzecz, na jaką miał ochotę, to ustąpić tym dwóm umięśnionym cymbałom, ale cóż

innego mógł zrobić? Bruno i jego towarzysz pojawili się tutaj w określonym celu i nie

zamierzali stąd wyjść, dopóki nie wypełnią swego zadania. Chory ze zdenerwowania, zdał

sobie sprawę, że nie ma wyboru i musi robić to, co mu każą. Powinien był mieć więcej

rozsądku, kiedy zabrał się do rozkręcania własnego interesu. Ale działał zbyt nerwowo, a

poza tym wykazał się karygodną lekkomyślnością w sprawach finansowych, zaciągając

pożyczki, których nie był w stanie spłacić. Teraz musiał ponieść konsekwencje.

- Posłuchaj, stary - warknął Bruno, kiedy Wheeler nie ruszał się z miejsca. - Jest mi

bardzo przykro, że ci się nie powiodło, ale zarówno ja, jak i mój kolega, mamy jeszcze sporo

pracy i trochę nam się spieszy. Więc rusz się zza tego biurka. Nie zmuszaj nas do tego,

ż

ebyśmy stali się niegrzeczni.

Wheeler ponownie zacisnął usta, żeby nie powiedzieć im, co o tym wszystkim myśli,

ale po chwili niechętnie podniósł się z krzesła.

background image

- Świetnie - mruknął pod nosem. Przygładził włosy, poprawił krawat i niedbałym

ruchem zdjął z oparcia krzesła swoją marynarkę. - Skończmy z tym wreszcie. Kiedy będziecie

zabierać meble, proszę, zachowujcie się w sposób cywilizowany i niczego nie zniszczcie.

Bruno i jego wierny cień energicznie podeszli do biurka. Wheeler instynktownie

cofnął się o krok. Kiedy to zrobił, jeden z mężczyzn chwycił za jeden koniec blatu, a drugi

zrobił błyskawicznie to samo po przeciwnej stronie.

Potem, bez najmniejszego wysiłku, podnieśli ten masywny, bardzo drogi mebel z

tekowego drzewa w stylu art deco i wynieśli z pokoju, by umieścić go w czekającej na dole

ciężarówce, do której zamierzali załadować również pozostałe eleganckie i drogie sprzęty z

biura Wheelera.

Obserwując ich, miał wrażenie, że właśnie nogami do przodu wynoszą jego

najbliższego przyjaciela. Teraz pozostawało mu spakować swoje rzeczy w kartony, które

dostał od właściciela winiarni znajdującej się pod jego nowo wynajętym lokum. Było ono

dziesięć razy mniejsze od poprzedniego mieszkania, które mieściło się na Tony St. James

Court, w eleganckim, starym, wiktoriańskim domu z czerwonej cegły. Wheeler musiał je

sprzedać po bardzo niekorzystnej cenie, żeby ratować szybko idącą na dno firmę. Zamieszkał

w niewielkim pomieszczeniu na ostatnim piętrze czynszówki, w niezbyt ciekawym

sąsiedztwie.

Niech to szlag!

Miał tyle nadziei, kiedy otwierał własną firmę. A teraz, w dziewięć miesięcy po

powieszeniu na drzwiach biura tabliczki „Rush. Projekty handlowe”, był załatwiony.

- Pan Wheeler?

Spojrzał w stronę otwartych drzwi biura. Damski głos, który dobiegał z recepcji, był

mu zupełnie obcy.

- Nazywam się Rush - powiedział poirytowany, że ktoś myli jego imię z nazwiskiem,

co zdarzało się zresztą dosyć często, ale nie zawsze wywoływało u niego aż tak nerwową

reakcję. - Wheeler Rush - powtórzył, lecz kiedy w drzwiach jego gabinetu nadal nikt się nie

pojawiał, podniósł głos: - Jestem tutaj.

W chwili kiedy to mówił, w drzwiach pojawiła się kobieca głowa, na której czubku

powiewały niedbale związane do góry włosy. Twarz okolona była kilkoma lokami, którym

udało się wymknąć z niezbyt mocno związanej kitki.

Olbrzymie, okrągłe okulary słoneczne przykrywały oczy, a usta pociągnięte pomadką

w kolorze malin miały idealny kształt.

- Czym mogę służyć? - zapytał zaskoczony.

background image

Młoda kobieta uśmiechnęła się promiennie i weszła do gabinetu. Jej strój wprawił

Wheelera w lekkie osłupienie. Ściśle przylegająca do ciała, bardzo czerwona minispódniczka,

prowokująco opinała biodra nieznajomej. A całości dopełniał jeszcze bardziej obcisły i

równie jaskrawoczerwony sweterek.

Wszystkie dodatki, to znaczy: duża słomiana torba, gładkie rajstopy i pantofle na

bardzo wysokich obcasach, były w niemal identycznym odcieniu czerwieni.

Wheeler zamrugał kilkakrotnie powiekami, próbując w ten sposób choć trochę

zmniejszyć intensywność doznań wzrokowych. Nie pomogło, nadal wszystko było czerwone.

Wściekle czerwone.

- W zasadzie to ja powinnam panu zadać to pytanie - powiedziała nieznajoma,

uśmiechając się promiennie.

Chociaż próbował ze wszystkich sił, to jednak nie był w stanie oderwać oczu od jej

nóg. Były nieprawdopodobnie zgrabne. Wheeler mógł śmiało powiedzieć, że była to

najzgrabniejsza para nóg, jaką dotąd widział.

- Co takiego? - wydusił w końcu.

Nadal intensywnie wpatrywał się w nogi, które zbliżały się do niego.

Kiedy ześlizgnął się wzrokiem po łydkach, by przyjrzeć się delikatnym kostkom,

zauważył, niestety zbyt późno, że kobieta idzie prosto na zwinięty w rulon żółto-lawendowy

chodniczek. Musiał znaleźć się w tym miejscu przez nieuwagę, kiedy Bruno i jego pomocnik

wynosili ostatnie meble. Zanim Wheeler zdążył ją ostrzec, kobieta zaczepiła stopą o

przeszkodę i runęła jak długa.

A stało się to w chwili, gdy w geście powitania wyciągała do niego dłoń.

Padając, instynktownie zacisnęła dłonie w kułak i w rezultacie trafiła nimi Wheelera

prosto w brzuch.

Zgiął się wpół, bardziej ze zdziwienia niż z bólu, w tym samym momencie, w którym

nieznajoma próbowała się podnieść. W efekcie zderzyli się głowami. Kobieta ponownie

znalazła się na ziemi, a Wheeler runął do tyłu.

Potrząsnął głową, chcąc pozbyć się gwiazd, które zawirowały mu przed oczyma, a

potem wyciągnął rękę, by pomóc nieznajomej wstać. Ale ona właśnie w tym momencie

uniosła głowę. Oberwałaby prosto w oko, gdyby nie okulary słoneczne, które miała na nosie.

Zatrzymały impet uderzenia i wylądowały na podłodze.

- O Boże!

Był to jedyny komentarz, na jaki się zdobył, kiedy kobieta spojrzała na niego.

Kimkolwiek była, miała najwspanialsze zielone oczy, jakie kiedykolwiek widział.

background image

Bladozielone jak mielizna w oceanie, ale dostatecznie głębokie, by mężczyzna mógł w nich

utonąć, jeśli nie okaże się wystarczająco ostrożny.

Ocienione długimi, gęstymi rzęsami i pięknie zarysowanymi brwiami, stanowiły jej

niezaprzeczalny atut.

Przez długą chwilę gapił się na te niesamowite oczy bez słowa. Potem powoli wrócił

do równowagi i takiego stanu umysłu, że spokojnie mógł zaakceptować całą resztę, której już

zdążył się przyjrzeć.

Wspaniała istota! Po prostu piękna.

To się rzucało w oczy. Naprawdę oszałamiająca kobieta. Jej cera, w kolorze kości

słoniowej, była gładka i bez najmniejszej skazy. Delikatny rumieniec podkreślał wystające

kości policzkowe. Jej wargi - tak czerwone i prowokujące jak strój - były pełne i kusząco

wilgotne. Wheeler uzmysłowił sobie, że zbyt natarczywie przygląda się nieznajomej.

Zwłaszcza że sytuacja, w jakiej się oboje znaleźli, była bez wątpienia dość kłopotliwa i

niezwykła. Zmusił się do działania. Wyciągnął rękę w kierunku kobiety.

Skorzystała z jego pomocy. Wheeler delikatnie pomógł jej się podnieść, a potem udał,

ż

e nie zauważa, jak obciąga minispódniczkę i obcisły sweterek.

Niepokój, jaki w nim wywołała, nie znikał, a nawet się nasilał.

- Przepraszam - powiedziała z lekkim zakłopotaniem.

- Drobiazg. Przecież nic się nie stało - odpowiedział odruchowo, nie mogąc oderwać

od niej wzroku.

Kobieta uniosła do góry rękę z długimi, pomalowanymi na czerwono paznokciami i

szybkim ruchem poprawiła włosy związane na czubku głowy.

- Nazywam się Audrey. Audrey Finnegan. Jestem pomocą biurową, którą pan chce

zatrudnić.

Wheeler był tak zajęty podziwianiem jej figury, że w pierwszej chwili nie usłyszał

tego, co powiedziała.

- Pomocą biurową? - zapytał, kiedy w końcu dotarł do niego sens jej słów.

- Tak. Dzwonił pan do agencji w piątek i prosił o przysłanie kogoś od poniedziałku.

To znaczy od dzisiaj. Więc jestem. Chyba wszystko się zgadza?

Zadała pytanie. Zdawał sobie sprawę, że musi na nie odpowiedzieć, ale cała jego

uwaga była skupiona na tym, co widział.

- Dzwoniłem w piątek? - powtórzył, bo na nic więcej nie było go stać.

Z trudnością oderwał wzrok od jej sylwetki i spojrzał na twarz swojej rozmówczyni.

Natychmiast zrozumiał, że popełnił duży błąd. To, co zobaczył, ze wszech miar zasługiwało

background image

na uwagę.

- A nie telefonował pan w piątek? Czyżbym znowu trafiła do niewłaściwej firmy? -

zdenerwowała się. - Przecież dzisiaj jest poniedziałek.

Jestem tego pewna. Prawda?

Te wszystkie pytania zaskoczyły go, ale jednocześnie pozwoliły mu wrócić do

rzeczywistości. To prawda, dzwonił do agencji i prosił o przysłanie sekretarki w poniedziałek.

Ten lokal wciąż jeszcze pełnił funkcję jego biura, chociaż pewnie już niedługo. Wheelerowi

potrzebna była pomoc, gdyż musiał zwolnić swoją sekretarkę, Rosalie. W zeszłym miesiącu

dał również wypowiedzenie dwóm innym współpracownikom.

Brak personelu był poważnym problemem, ale Wheeler nie był już w stanie im płacić.

Nie miał nawet pieniędzy na własną pensję. Przyjęcie tymczasowej sekretarki wymagało

dalszych wyrzeczeń finansowych. Zdawał sobie jednak sprawę, że samemu nie uda mu się

postawić firmy na nogi.

Potrzebował kogoś, kto zajmie się biurem, by on sam mógł skupić się na klientach,

którzy mu jeszcze pozostali, no i na rachunkach. Klienci są najważniejsi, pomyślał. Nie był

wcale pewny, czy mu jeszcze jacyś zostaną do końca miesiąca. Topnieli, niczym wiosenny

ś

nieg.

Nadal nie wiedział, co poszło nie tak. Kiedy był doradcą handlowym w wielkiej

firmie, miał więcej pracy niż jego koledzy. Jego projekty cieszyły się ogromnym

powodzeniem, więc bardzo szybko pokonywał kolejne szczeble kariery. Tak szybko, że w

ubiegłym roku zdecydował się rozpocząć samodzielną działalność. Cieszył się wspaniałą

opinią w środowisku i nie chciał dłużej pracować na cudze konto.

Założył firmę, zabierając ze sobą kilku stałych klientów. Na początku wszystko szło

wspaniale. Nie opuszczała go wena twórcza i tworzył projekt za projektem. Zaczął

obsługiwać kilka nowych firm. Jego biuro rozwijało się z coraz większym rozmachem,

zatrudnił więc dwóch dodatkowych pracowników, bo sam nie dawał już rady.

Tak było jeszcze do niedawna. Przyszłość malowała się naprawdę w różowych

kolorach.

A potem...

Cóż, Wheeler do tej pory nie potrafił zrozumieć, co poszło źle. Wrócił z ciężką grypą

z podróży służbowej i dwa tygodnie przeleżał w łóżku. Podczas jego nieobecności

współpracownicy świetnie sobie radzili. A w każdym razie był o tym przekonany. Niestety,

po powrocie stwierdził, że nastąpił nagły zastój w interesach. Pocieszał się, że początek roku

jest zawsze złym okresem, ale kiedy sytuacja nie uległa poprawie w następnych miesiącach,

background image

zupełnie nie wiedział, jak z tego wybrnąć. Coraz częściej jego klienci byli niezadowoleni z

projektów. To podcinało mu skrzydła i stawał się coraz mniej twórczy. Tak jakby jego umysł

wysychał. Projekty rzeczywiście były kiepskie, a to powodowało odpływ kolejnych klientów.

Przecież to nie miało żadnego sensu. Był utalentowany, ambitny i zawsze miał

nieprawdopodobne szczęście w życiu. Urodził się w kochającej rodzinie, która nigdy nie

zaznała kłopotów finansowych. Wszyscy byli inteligentni, atrakcyjni i łatwo odnosili sukcesy.

Nie było takiego dnia, by Wheeler nie pomyślał, że jest prawdziwym szczęściarzem. Zawsze

osiągał to, do czego zmierzał, i to na dodatek bez najmniejszego wysiłku. W końcu święcie

uwierzył, że sukces jest mu po prostu pisany.

Tak było do momentu, w którym jego interes zaczął iść źle. Dopiero wtedy dopadły

go myśli o klęsce. Przykrej, jakże upokarzającej i okropnej.

Ale przecież to się musi kiedyś skończyć, przekonywał sam siebie. Był tego pewien.

No, powiedzmy, że prawie pewien. Wheeler był skłonny do największych poświęceń, byle

tylko nie pójść na dno. Chyba na samym początku był zbyt pewny siebie, ale nie zamierzał

powtarzać tego błędu.

Zmniejszył budżet biura do niezbędnego minimum. Ale przecież, by zarobić

pieniądze, najpierw trzeba je wydać. Tak uważał do tej pory. A teraz jego nowe motto

brzmiało: musisz oszczędzać, by coś zarobić. I tak właśnie zamierzał postępować.

I stąd panna Finnegan. Minimalna płaca, żadnych dodatków. To byłby dopiero

korzystny interes. Jak tylko ponownie rozkręci firmę - a Wheeler był w stu procentach

przekonany, że się tak stanie - zatrudni swoich dawnych współpracowników. A jeśli ta nowa

dziewczyna okaże się przydatna, zatrzyma ją i przyjmie z powrotem Rosalie.

Ale na razie jego biuro będzie miało tylko dwoje pracowników: szefa i sekretarkę.

- To od czego mam zacząć? - zapytała. Wyraźnie doszła do wniosku, że jest tu

absolutnie potrzebna.

Wheeler rozejrzał się. Audrey musiała czuć się trochę nieswojo w tym wnętrzu.

Ż

adnych mebli ani klientów w poczekalni i na dodatek milczący telefon. Przydałby się jakiś

cud.

Na razie Audrey Finnegan musi wystarczyć.

Czekając na odpowiedź, Audrey obejrzała nowego szefa od stóp do głów.

Ale przystojniak, pomyślała. Wysoki, ciemnowłosy i świetnie zbudowany. A poza

tym ma cudowne, brązowe oczy. Może w końcu, po dwudziestu ośmiu latach, los się do niej

uśmiechnie!

Już to widzę, pomyślała z ironią. Po co się oszukiwać?

background image

Audrey była najbardziej pechową osobą na świecie i nowa praca na pewno niczego tu

nie zmieni. To przecież jasne. Audrey co miesiąc znajdowała nową posadę i wszystko zawsze

kończyło się tak samo, czyli źle. Przez całe życie wciąż miała pecha. W kartach, w miłości, w

pracy, na wakacjach, zawsze i wszędzie. Więc po co oszukiwać samą siebie, że tym razem los

się do niej uśmiechnie?

Właśnie w tym tygodniu straciła pracę, mieszkanie, kota, samochód i chłopaka.

Roxanne, srebrna kotka, którą dostała kilka miesięcy temu, pobiegła za jakimś ohydnym

kocurem i już nie wróciła. Samochód, który właśnie odebrała z naprawy, zaparkowała

lekkomyślnie na stromej ulicy. Puścił ręczny hamulec i stary volkswagen stoczył się w dół,

rozbijając się doszczętnie o słup wysokiego napięcia.

Jakby tego wszystkiego było mało, ulewne wiosenne deszcze zalały jej mieszkanie w

suterenie. Nie udało się uratować nawet mebli i Audrey musiała się przeprowadzić do swojej

koleżanki, Marlene. Była przekonana, że świetnie sobie poradzi jako kasjerka w sklepie

spożywczym, ale na koniec miesiąca okazało się, że ma manko, więc natychmiast ją

wyrzucili.

Jeśli chodzi o jej chłopaka, powinna jak najszybciej o nim zapomnieć. Nie ma sensu

spotykać się z facetem, który twierdzi, że jesteś zimna jak ryba, a nie potrafi równie

krytycznie spojrzeć na siebie. Przecież nie był zbyt namiętnym kochankiem i między innymi

dlatego Audrey od dawna zastanawiała się, czy z nim nie zerwać.

Mając na uwadze pecha, który ją ostatnio, a właściwie to przez całe życie,

prześladował, Audrey nie miała najmniejszej nadziei, że zmiana pracy cokolwiek zmieni.

Ostatecznie pech był jej nieodłącznym towarzyszem od dnia urodzin. A nie od rzeczy będzie

dodać, że był to poród pośladkowy i aż trzynaście dni po terminie. Jakieś fatum wisiało nad

jej rodziną. Wszyscy Finneganowie mieli pecha, poczynając od prababki. Udało jej się

wypaść za burtę statku, którym przypłynęła do Nowego Jorku w pierwszej połowie

dwudziestego wieku.

I to był początek łańcucha nieszczęść, które prześladowały Finneganów.

Pechowcy, nieudacznicy, nieszczęśnicy - takich słów używano latami, opisując jej

rodzinę. Życie Audrey podporządkowało się tej tradycji. Gdziekolwiek poszła, pech podążał

w ślad za nią. Zaiste, na pewno nie była dzieckiem szczęścia. Nic nigdy nie układało się tak,

jak powinno, co czyniło z Audrey godną następczynię pechowych przodków.

Jednak, patrząc na swojego nowego szefa, miała cichą nadzieję, że może chociaż tym

razem los będzie dla niej łaskawszy. Już sama możliwość obcowania z kimś tak przystojnym

wydawała się jej szalenie emocjonująca.

background image

- No cóż, chyba powinienem oprowadzić panią po naszym biurze - odpowiedział w

końcu na jej pytanie.

Audrey szybko rozejrzała się po pokoju. Stół kreślarski z lampą halogenową i

wysokim barowym stołkiem oraz dużo kartonów z aktami i dokumentami. Pokój ten niewiele

różnił się od sekretariatu, w którym wcześniej zauważyła zdezelowane biurko ze starym

komputerem i kolejne pudła z papierami.

- Jak najbardziej - stwierdziła z uśmiechem, zastanawiając się, co jeszcze Wheeler

zamierza jej pokazać.

- To jest mój gabinet - powiedział. - A to moje miejsce pracy - dodał, wskazując na

stół kreślarski - i pod żadnym pozorem nie wolno tu niczego ruszać. Tam też nie należy

niczego przekładać - machnął ręką w stronę kartonów. - W pomieszczeniu obok jest

sekretariat i właśnie tam będzie pani pracować. Na dole w holu jest mała łazienka, z której

może pani korzystać.

I w ten to właśnie sposób Audrey została oprowadzona po pomieszczeniu, które

Wheeler nazywał „biurem”.

- Chyba nie będzie miał pan nic przeciwko temu, że przyjrzę się bliżej swojemu

stanowisku pracy? Biurko, komputer i telefon, prawda? - zapytała.

Przeraziło go jej pytanie.

- A co, nie widziała pani wszystkiego, wchodząc tutaj? Chyba Bruno nie położył

swoich łap na moim sprzęcie? Do licha, mam na to faktury!

- A kto to jest Bruno? - zainteresowała się Audrey, ruszając za nim do pierwszego

pokoju.

Zbyt późno zorientowała się, że Wheeler zatrzymał się tuż za drzwiami, więc,

przyspieszając kroku, wpadła na niego z impetem, który powalił go na podłogę. Audrey

rzuciła się, żeby mu pomóc, ale skręciła nogę w kostce i wylądowała miękko na plecach

nowego szefa. Wyglądało to dość zabawnie, tak jakby dosiadała Wheelera niczym

wierzchowca.

Przez chwilę żadne z nich nie poruszyło się. Potem Rush wykonał gwałtowny ruch,

przewracając się na plecy, więc Audrey znalazła się teraz na jego brzuchu. Popatrzył na nią

spod przymrużonych powiek. Kiedy ich spojrzenia spotkały się, serce Audrey zaczęło bić

szybciej. Wtedy Wheeler uśmiechnął się, co wskazywałoby na to, że chyba się na nią zbytnio

nie gniewa.

Ucieszyła się, chociaż jej serce waliło w piersi jak oszalałe.

Chwycił ją w pasie, żeby pomóc jej wstać. Nagle Audrey zdała sobie sprawę, że chyba

background image

nie jest najwłaściwiej ubrana. Jej ciuchy i tak niewiele zakrywały, a teraz jeszcze spódniczka

zadarła się tak wysoko, że jej nowy szef mógł spokojnie obejrzeć czerwoną koronkę przy

majteczkach. Dzięki Bogu, sweterek jakimś cudem tkwił na swoim miejscu, więc nie było

widać płomiennie czerwonego staniczka, który miała pod spodem.

W tej chwili nie była wcale pewna, czy wybór takiego właśnie stroju na pierwszy

dzień w pracy był rzeczą najmądrzejszą. Z drugiej jednak strony, po ponurej zimie słoneczny

marcowy poranek wydał jej się tak cudowny, że Audrey swoim strojem chciała wyrazić

radość z długo oczekiwanego nadejścia wiosny. Chciała również wywrzeć dobre wrażenie na

nowym szefie, a poza tym była dzisiaj w świetnym nastroju, dlatego też zdecydowała się na

ten nieco ekscentryczny ubiór.

Prawdę mówiąc, w jej garderobie przeważały tego typu rzeczy. Audrey była bardzo

grubym dzieckiem, potem pucołowatą nastolatką, dlatego była taka dumna ze swojego

obecnego wyglądu. Naprawdę miała się czym pochwalić. Jej figura była idealna, choć zostało

to okupione latami wyrzeczeń i ćwiczeń.

Jeśli masz coś godnego uznania, należy się tym chwalić, usprawiedliwiała się przed

sobą. Szczególnie gdy jest to twój jedyny walor. W tej chwili nie była jednak do końca

przekonana o słuszności tej zasady.

Nie bardzo wiedziała, jak wybrnąć z kłopotliwej sytuacji. Wciąż czuła na swojej talii

dłonie Wheelera. Wyczuwała też bicie jego serca pod swoimi palcami wbitymi w jego klatkę

piersiową. Jakże wspaniale był zbudowany.

Zaczęła się zastanawiać, czy mogliby spędzić resztę dnia, siedząc tak twarzą w twarz i

odkrywając nawzajem swoje ciała. Był to na pewno jakiś ożywczy powiew w stosunkach szef

- personel.

- Nie jest to chyba najbardziej udany dzień w naszym życiu, prawda? - zauważył

Wheeler, niszcząc niepowtarzalny nastrój, jaki zapanował między nimi.

Mów tylko za siebie, pomyślała Audrey. To był jeden z lepszych dni, jakie ostatnio

przeżyła.

- Chyba nie tak powinna się zacząć nasza znajomość - zauważyła.

Skinął głową, ale nie zrobił nic, by zmienić cokolwiek. Po prostu nadal siedział na

podłodze i wpatrywał się w jej oczy, jakby szukał w nich odpowiedzi na bardzo ważne

pytania. Audrey zrobiło się gorąco. I na pewno nie miało to nic wspólnego ze wspaniałą

pogodą, która przypominała o sobie delikatnymi podmuchami ciepłego wiatru, wpadającymi

do biura przez uchylone okna.

A zatem Wheeler będzie teraz jej szefem. O rany! To wprost niemożliwe!

background image

Dopiero teraz dotarło do niej, jak fatalnie zaczęła swój pierwszy dzień w nowej pracy.

Z gracją, na jaką potrafiła się zdobyć w zaistniałych warunkach, Audrey podniosła się i

błyskawicznie obciągnęła spódniczkę.

Zapamiętaj, dziewczyno, żeby koniecznie kupić wygodne, luźne spodnie, upomniała

się w duchu. Pamiętaj: sklep ze spodniami!

Niestety, zakup ten będzie musiał poczekać, dopóki Audrey nie zarobi trochę

pieniędzy. Na jej rachunku widniała śmieszna kwota trzydziestu sześciu dolarów i

czterdziestu siedmiu centów.

Natychmiast przestała o tym myśleć. Starała się poruszać z wdziękiem, ciągle

poprawiając spódniczkę. Pan Wheeler nadal siedział na podłodze, Audrey pozostawało zatem

mieć tylko nadzieję, że jej spódniczka nie jest zbyt kusa. W sumie niepotrzebnie się tym

przejmowała, bo czyż przed chwilą nie dała mu całkiem niezłego przedstawienia, i to zupełnie

za darmo?

W końcu podniósł się, wygładzając rękoma koszulę na piersiach. Audrey miała

wrażenie, że Wheeler nie dba wcale o zagniecenia na koszuli, a po prostu chce wytrzeć

spocone ręce, przecież ona z tego samego powodu cały czas obciągała spódniczkę.

Dopiero kiedy stanęli twarzą w twarz, jak normalni ludzie, jej szef przemówił

ponownie.

- To jest pani biurko - powiedział, wyciągając rękę nonszalanckim gestem.

Audrey skierowała wzrok we wskazanym kierunku, po raz kolejny odnotowując

rozpadające się biurko i kulawe krzesło. Komputer cały czas wydawał z siebie niepokojące

rzężenie, tak jakby to były jego ostatnie podrygi i jakby tylko czekał na kogoś, kto naciśnie

właściwy guzik i przerwie jego mękę.

Spojrzała na szefa, nie ukrywając swego zaskoczenia takim wyposażeniem.

- I to wszystko? - zapytała. - Przepraszam bardzo, panie Wheeler, ale...

- Rush - przerwał jej.

- Słucham?

- Nazywam się Rush, a nie Wheeler. Wheeler to moje imię. Milczała przez chwilę.

- Bardzo przepraszam.

- Nic nie szkodzi.

- Proszę mi wybaczyć pytanie, ale czy nie powinno być tu trochę więcej sprzętu

biurowego?

Skinął głową z rezygnacją.

- Oczywiście, że tak. Ale go nie ma. Będzie pani pracować dla bankrutującej firmy,

background image

którą bardzo chcę uratować, panno Finnegan. Niestety, ostatnio zawodzi mnie szczęście.

Przykro mi z tego powodu. Mam nadzieję, że poradzi sobie pani w tych warunkach.

Uśmiechnęła się do niego promiennie.

- Proszę się nie martwić, panie Wheeler - powiedziała, po raz pierwszy w życiu czując

się pewnie. - Myślę, że sobie poradzimy. Pan i ja. Bo jeśli chodzi o brak szczęścia w życiu, to

niejaka Audrey Finnegan mogłaby na pewno napisać na ten temat grubą książkę.

ROZDZIAŁ DRUGI

Wheeler przekonał się w następnym tygodniu, że początek jego znajomości z panną

Audrey Finnegan był tylko skromną zapowiedzią całej serii kataklizmów. Nikt, absolutnie

nikt, nie mógł aż tak bardzo nie pasować do otoczenia, jak jego nowa pomoc biurowa.

Pocieszał się, że jej niezdarność wynika wyłącznie ze zdenerwowania nową pracą. Kiedy

tylko Audrey oswoi się i nabierze rutyny, wszystko będzie w porządku.

W dniu, w którym ją poznał, Audrey po prostu padła ofiarą splotu nieszczęśliwych

wypadków. Wkrótce jednak odzyska równowagę i może nawet okaże się sekretarką idealną.

Właśnie o tym starał się sam siebie przekonać przez cały pierwszy tydzień.

To rozumowanie okazało się jednak z gruntu błędne.

Najwyraźniej Audrey Finnegan nie miewała w ogóle dobrych dni. Kiedy szóstego

dnia wspólnej pracy Wheeler wrócił pamięcią do pierwszych pięciu, doszedł do wniosku, że

sprawy przybierają coraz gorszy obrót. Był po prostu wściekły.

Gdy dotarł do biura w poniedziałek, siedem dni po zatrudnieniu nowej sekretarki,

dzięki Bogu tylko na czas określony, z niepokojem wlepił wzrok w drzwi wejściowe do

swojej firmy. W ciągu tych kilku dni pannie Finnegan udało się doznać więcej nieszczęść, niż

jemu przytrafiło się przez ostatnich kilka lat.

W poniedziałek rozwaliła biurowy komputer. We wtorek uszkodziła kserokopiarkę. W

ś

rodę zniszczyła mikrofalówkę. A w piątek chyba po to, żeby ukoronować osiągnięcia całego

tygodnia, rozbiła samochód. I to na dodatek nie własny, ale pożyczony od przyjaciółki. Z

właściwym sobie wdziękiem uszkodziła przy tym również samochód Wheelera. I w ten oto

sposób skazała swego szefa na konieczność korzystania ze środków komunikacji miejskiej,

gdyż nie miał pod ręką kwoty, której zażądano od niego w warsztacie naprawczym.

W chwilach kiedy panna Finnegan nie pastwiła się nad sprzętem biurowym,

pracowała przy biurku, co właściwie było równie irytujące. Mówiąc prosto z mostu, nowa

sekretarka Wheelera miała swój własny, niepowtarzalny sposób wykonywania poleceń. Był

background image

on niezrozumiały dla wszystkich ludzi, poza nią samą oczywiście.

Kiedy Wheeler zapytał ją, gdzie włożyła aneksy do jednej z umów dotyczącej

lokalnego minimarketu, którego nazwa zaczynała się na literę W, jego sekretarka wyjęła je

spod litery L. A kiedy Wheeler nieopatrznie zapytał, co też litera L ma wspólnego z tym

projektem, Audrey popatrzyła na niego tak, jakby był potwornie tępy czy wręcz niespełna

rozumu. Z promiennym uśmiechem wyjaśniła, że litera L oznacza loterię. Otóż ona zawsze

kupuje loteryjne losy właśnie w minimarkecie. Dlatego też, żeby niepotrzebnie nie szukać

tych dokumentów, umieściła je przezornie pod jedyną odpowiednią literą.

A jeśli chodzi o kawę przygotowywaną przez jego nową sekretarkę...

Wystarczy powiedzieć, że Wheeler nigdy więcej nie poprosił o drugą filiżankę.

Już po pierwszym dniu miał najwyraźniej dość tego płynu. Nie widział powodu, żeby

próbować kawy panny Finnegan, chyba że chciałby czuwać przez kilka nocy pod rząd.

Postanowił odsunąć od siebie wszelkie myśli dotyczące Audrey. Poranek był piękny, a

wokół ludzie spieszyli do swoich zajęć. Nie wyglądali na szczególnie zmartwionych ani

przerażonych czekającymi ich zadaniami.

Większość mijających Wheelera osób sprawiała wrażenie znudzonych kolejnym

długim dniem pracy.

Faktem jest, że nikt z nich nie musiał go spędzić z Audrey Finnegan.

Przestań już, Rush! Chyba się czepiasz. Wszystko się ułoży, pocieszał się w myślach.

Przecież Audrey nie może być aż tak nieudolna. Sam miałeś okropny tydzień, więc wszystko

zwalasz na nią. Przyznaj się.

Właśnie to sobie powtarzał, wchodząc do budynku. Ponieważ spędził weekend na

rozmyślaniu o pechu, który zaczął go ostatnio prześladować, rozpoczynał nowy tydzień w

bardzo złym nastroju. Najwygodniej było mu zwalić winę na kogoś innego. Przecież to

proste.

Faktycznie, jego sekretarka zniszczyła kilka urządzeń biurowych. No i co z tego? W

końcu udało mu się po części je nareperować. A że stracił sporo czasu w charakterze technika

komputerowego, elektryka i kogoś tam jeszcze... W obecnej sytuacji i tak nie miał zbyt wiele

pracy, więc w nawet wyszło mu to na dobre, bo przynajmniej nie miał czasu się zamartwiać.

To prawda, że towarzystwo ubezpieczeniowe nie pokryje jego strat w przypadku

samochodu, ale przecież i tak będzie musiał wkrótce sprzedać tego grata, bo na gwałt

potrzebuje pieniędzy.

Prawdopodobnie też, jeśli w wyniku jakiegoś tragicznego wypadku Audrey zejdzie z

tego świata, Wheeler nigdy nie będzie w stanie doprowadzić do porządku swoich

background image

dokumentów.

A przy swoim pechu panna Finnegan mogła zginąć w każdej chwili.

Ale przecież są rzeczy dużo gorsze niż takie drobiazgi!

Głowa do góry, nakazał sobie stanowczo. Jeśli sprawy mają się aż tak źle, to muszą

teraz zacząć układać się lepiej.

Mimo tych wywodów Wheeler nie czuł się ani trochę pewniej, kiedy kładł rękę na

klamce od drzwi do biura. Zawahał się przed wejściem do środka. Nie czuć było dymu. Nie

słychać było żadnych podejrzanych dźwięków, które mogłyby zwiastować następną

katastrofę. Niczego, co mogłoby być zapowiedzią kolejnego nieszczęścia...

A więc wszystko było w porządku. Odetchnął z ulgą. Trochę chyba przesadził w

krytyce swojej nowej sekretarki. Nie powinien wysnuwać pochopnych wniosków po tak

krótkiej znajomości. Podbudowany na duchu, wszedł do środka i zastał tam...

... istny horror!

No bo jak inaczej określić to, co zobaczył? Jego sekretarka z zapałem dusiła

najważniejszego, a raczej ostatniego klienta firmy, który wciąż regularnie płacił rachunki.

Właśnie tak to wyglądało. Audrey Finnegan stała z rękoma zaciśniętymi na szyi pana Otisa

Denby’ego, a on powoli siniał, walcząc rozpaczliwie o życie. Próbował się bronić, wczepiając

palce w dłonie Audrey, ale prawdę mówiąc, wcale jej to nie przeszkadzało w dążeniu do

zamierzonego celu.

Jedyne co dotarło do Wheelera, to fakt, że nie może pozwolić na zamordowanie

klienta, który płacił rachunki i w ten sposób dawał nadzieję na wyprowadzenie firmy z

zapaści.

- Panno Finnegan! - zawołał. - Co pani, u licha, robi?

Nie czekając na odpowiedź, chwycił ją za ręce i oderwał je od gardła Bogu ducha

winnego klienta. Pan Denby zatoczył się najpierw do tyłu, potem do przodu, usiłując z trudem

utrzymać równowagę na krześle. Jego twarz i bardzo wysokie czoło były czerwone z wysiłku,

ale ogólnie nie wyglądał na osobę, która cudem uniknęła śmierci. Wciągnął powietrze do

płuc, a jego bladoniebieskie oczy rozszerzyły się z przerażenia, ale i z ulgi.

I wtedy, ku zdziwieniu Wheelera, roześmiał się radośnie.

- Do licha, panno Finnegan - powiedział z zachwytem. - To rzeczywiście podziałało.

Pani jest naprawdę niesamowita. Nigdy bym nie przypuszczał, że kobieta taka jak pani...

może mieć tak delikatny dotyk. Dziękuję.

Dziękuję, powtórzył Wheeler w myśli. Delikatny dotyk? O co w tym wszystkim

chodzi?

background image

- Co się tutaj wyrabia? - zawołał, patrząc najpierw na klienta, potem na sekretarkę.

W odpowiedzi Audrey wzruszyła ramionami.

- Przez jakiś czas pracowałam u kręgarza - machnęła niedbale ręką. - Zawsze się

można czegoś nauczyć. Na przykład wszystko, co wiem o modzie, to efekt mojej

dwutygodniowej pracy w firmie „The Limited”.

Dopiero kiedy zaczęła mówić o modzie, Wheeler zauważył, że jego sekretarka jest

dzisiaj ubrana na niebiesko. A właściwie na szafirowo, jeśli chodzi o ścisłość. A więc

szafirowa minispódniczka i obcisły sweterek w identycznym kolorze. Szafirowe pończochy i

szafirowe botki z materiału.

Całość uzupełniały szafirowe kolczyki w uszach. Czarne włosy jak zwykle były

związane w kitkę na czubku głowy, ale nawet one wydawały się mieć niebieski odcień.

Chyba nie za wiele nauczyła się o modzie w ciągu tych dwóch tygodni, gdyż nie miała

zupełnie pojęcia, jak zestawiać kolory, a to, co prezentowała, można by krótko określić

mianem: szok.

- Czy ktoś mi w końcu wyjaśni, co się tutaj dzieje? - powtórzył pytanie.

Zanim panna Finnegan zdążyła mu odpowiedzieć, odezwał się Otis Denby.

- Pańska sekretarka, Rush, właśnie nastawiła mi kręgi, rozwiązując mój odwieczny

problem z kręgosłupem. Nie jestem w stanie określić, ile pieniędzy wydałem na lekarzy, ale

ż

aden nie był w stanie mi pomóc. Dopiero dzisiaj panna Finnegan... Boże, jaki ja jestem pani

wdzięczny! Co za ulga!

- Mój ojciec cierpiał na to samo schorzenie. Po prostu trzeba wiedzieć, gdzie ucisnąć -

wyjaśniła z uśmiechem.

Wheeler starał się nie myśleć o ewentualnych uszkodzeniach ciała swego klienta,

które mogła spowodować jego niezwykle sprawna i wszechstronna sekretarka. Zaczął się

zastanawiać, co powinien z nią zrobić. Oczywiście należało przestrzegać przepisów

prawnych, a wystrzegać się działania pod wpływem impulsu.

- Powinieneś jej dać podwyżkę, Rush - stwierdził Otis Denby, z zachwytem wpatrując

się w ręce Audrey. - A może ja mógłbym ją po prostu zatrudnić na stałe. Jest cudowna.

Kiedy Wheeler spojrzał na swoją sekretarkę, zauważył rumieniec na jej twarzy.

- Dziękuję bardzo, panie Denby. To bardzo miłe z pańskiej strony, ale nie mogę w tej

chwili rozpocząć pracy u pana. Nie mogłabym tego zrobić panu Rushowi. Nie mam w

zwyczaju zostawiać nikogo na lodzie. Zawsze wywiązuję się ze swoich zobowiązań.

A może mogłaby tym razem złamać swoje niezłomne zasady i zostawić mnie na

lodzie, pomyślał Wheeler z iskierką nadziei.

background image

- Czy myśmy się umawiali na dziś rano, panie Denby? - zapytał, nie ujawniając

swoich myśli.

Klient zaprzeczył.

- Po prostu byłem w okolicy, więc pomyślałem, że wpadnę do pana. - Popatrzył na

pannę Finnegan, a potem znowu na Wheelera. - Czy moglibyśmy przez chwilę porozmawiać

na osobności, Rush?

No tak! Stało się! westchnął w duchu Wheeler. Ostatni i na dodatek najlepszy klient

postanowił zrezygnować z usług jego firmy.

- Czy to naprawdę konieczne? - zapytał zrezygnowany. Denby pokiwał głową.

- Obawiam się, że tak. Już dość długo zwlekałem z tą rozmową.

Wheeler już miał poprosić go do swego pokoju, kiedy wtrąciła się panna Finnegan.

- Panie Denby - powiedziała - czy przypadkiem nie wie pan czegoś o orchideach?

Wheeler nigdy w życiu nie wpadłby na to, że jego sekretarka może zadać takie

pytanie. Nie tylko ona, ale ktokolwiek inny. Natomiast pan Denby uznał to za oczywiste.

- Tak, wiem coś na ten temat. Prawdę mówiąc, hodowanie orchidei to moje hobby.

Pani też się tym interesuje?

- W zasadzie to nie ja, tylko moja mama, ale to hobby jest bardziej powszechne, niż

mógłby pan przypuszczać - zapewniła go. - Zanim pójdzie pan do szefa, czy mogłabym zadać

panu kilka pytań? Mama strasznie się męczy, bo nie bardzo wie, na czym polega jej błąd w

przypadku odmiany o dość wyszukanej nazwie Phalaenopsis.

Denby pokiwał głową ze zrozumieniem.

- Są strasznie trudne w hodowli, prawda?

- Mogę coś powiedzieć na ten temat, bo ta odmiana spędza sen z powiek nie tylko

mojej mamie, ale i mnie.

Denby natychmiast wdał się w bardzo fachową dyskusję na temat sprawiającej tyle

kłopotów roślinki i dopiero po chwili przypomniał sobie o Wheelerze.

- Chyba nie ma pan nic przeciwko naszej dyskusji, Rush? Nie zajmie to zbyt wiele

czasu, ale chciałbym jeszcze chwilę porozmawiać z panną Finnegan.

- Proszę sobie nie przeszkadzać. Będę czekał na pana w swoim pokoju.

Nie jestem dziś zbyt zajęty.

Ale Denby wcale go nie słuchał. Całkowicie poświęcił się tematowi, który od dawna

go fascynował. Audrey poczęstowała go swoją kawą. Nawet jeśli Wheeler łudził się, że

Denby chce z nim porozmawiać o czymś innym niż zerwanie umowy, to po takim

poczęstunku klient z pewnością zacznie rozważać wycofanie się ze współpracy z tak

background image

dziwaczną firmą. Zmartwiony Rush ruszył do swojego pokoju. Z przerażeniem pomyślał o

czekającej go przyszłości. Podszedł do stołka przy desce kreślarskiej i usiadł na nim, ciężko

wzdychając.

Cały czas tłukły mu się po głowie dwa przerażające słowa: „marcowe bankructwo”, i

zupełnie nie mógł się otrząsnąć z przygnębienia. Nie przeszkodziło mu to jednak, tak na

wszelki wypadek, przyjąć przy desce pozycję kogoś, kto ma naprawdę świetne pomysły i

jedynym jego marzeniem jest przenieść je na papier.

Nagle zdał sobie sprawę, że naprawdę ma dobry pomysł.

Rewelacyjny! Im więcej o nim myślał, tym bardziej mu się podobał.

Naprawdę był wart każdych pieniędzy. Właśnie takich pomysłów ostatnio mu

brakowało. A ten trafiał w dziesiątkę, jeśli chodzi o potrzeby pana Otisa Denby’ego. Wheeler

szybko zabrał się do pracy, by wszystko przenieść na papier.

Dyskusja z Audrey, która miała zająć panu Denby’emu chwilę, przeciągała się

niepokojąco. Ale Wheeler nawet tego nie zauważył, tak bardzo był zajęty pracą. Szkicował

jak szalony, bojąc się uronić najdrobniejszy nawet szczegół.

Po jakiejś godzinie to nie pan Denby wszedł do jego pokoju, ale panna Finnegan.

Podśpiewywała pod nosem motyw muzyczny z jednego z filmów rysunkowych. Ostrożnie

niosła dwie filiżanki z kawą. Wheeler zdał sobie sprawę, że, niestety, jedna z nich

przeznaczona jest dla niego.

Nie był tym zachwycony.

Ku jego zdziwieniu, Audrey potknęła się tylko raz i wylała naprawdę śladowe ilości

kawy na chodniczek leżący na podłodze. Kiedy wyciągnęła filiżankę w jego stronę, zauważył,

ż

e dziewczyna ma zabandażowany nadgarstek. Już miał ją zapytać, co się stało, ale sama

zaczęła rozmowę.

- Pan Denby jest uroczym człowiekiem - zauważyła.

Wheeler pokiwał tylko głową i lekkomyślnie przyjął ofiarowaną mu kawę, co

wyraźnie świadczyło o tym, że jest bez reszty pochłonięty dręczącym pytaniem, w jaki sposób

utrzymać ostatniego klienta.

- Tak. To był nasz najlepszy klient. Mam nadzieję, że pomysł, który właśnie wpadł mi

do głowy, pozwoli mi go odzyskać.

- Odzyskać? - powtórzyła Audrey zaskoczona. - O czym pan mówi?

Przecież on nadal jest naszym klientem.

Wheeler popatrzył na nią zaskoczony.

- Naprawdę?

background image

- No pewnie!

- No to po co przyszedł tu dziś rano? Bo przecież nie chodziło mu tylko o rozmowę na

temat orchidei. A może się mylę?

Wzruszyła ramionami, zupełnie nie przejmując się jego nastrojem.

- Chciał wyjaśnić parę rzeczy i tyle. A na jakiej podstawie doszedł pan do wniosku, że

Denby chce zrezygnować z naszych usług?

Zawahał się przez moment, zanim odpowiedział. Oczywiście nie uszło jego uwagi, że

Audrey Finnegan nie jest najbardziej spostrzegawczą osobą na świecie. Ale nawet ona

musiała zauważyć, jak bardzo podupadła firma Wheelera. Powinno się jej to rzucić w oczy

już pierwszego dnia. Brak wyposażenia w biurze, brak klientów, opóźnione płatności. Ale

może do Audrey z trudem docierały nawet najbardziej oczywiste sprawy.

- No cóż - powiedział spokojnie. - Straciłem już wszystkich pozostałych klientów i nie

sądzę, żeby pan Denby był w tym względzie wyjątkiem.

- Ach, o to panu chodzi - stwierdziła panna Finnegan, popijając kawę. I co dziwne,

wcale się przy tym nie krzywiła. - Mam wrażenie, że pan Denby jest inny. A pan tak

naprawdę wcale nie potrzebuje tamtych klientów.

Niestety, Wheeler patrzył na to inaczej i nie omieszkał tego powiedzieć.

- Sądzę, panno Finnegan, że naprawdę potrzebuję również i tamtych klientów. I to

bardzo. Niestety, mam parę rachunków do zapłacenia. - A nawet całkiem sporo, pomyślał.

Audrey zmarszczyła nos i potrząsnęła głową. Wheeler pomyślał, że wygląda dość

zabawnie.

- Nieprawda. Pan ich wcale nie potrzebuje - oświadczyła, rozkoszując się kolejnym

łykiem kawy.

- Nie potrzebuję?

- Nie. To są panikarze.

- Naprawdę? Skinęła głową.

- Ludzie tego typu uciekają przy najmniejszej nawet oznace niepowodzenia. Ale oni

nigdzie nie zagrzeją miejsca. I tak by od pana odeszli.

- Tak pani sądzi?

- Tak. Podczas porządkowania archiwum przejrzałam dokumenty i...

Wheeler wyprostował się przerażony.

- Porządkowała pani moje dokumenty?

- No pewnie. Miał pan w nich straszny bałagan. Wszystko niby poukładane w

porządku alfabetycznym, ale wcale nie można się było w tym połapać. Z całym szacunkiem

background image

dla pańskiej poprzedniej sekretarki, sądzę, że chyba powinna się jeszcze wiele nauczyć.

Wheeler przymknął oczy. Rosalie, jego była sekretarka, świetnie radziła sobie z

księgowością. Co prawda nie była wyjątkowo lotną i sympatyczną osobą, ale sposobu

ewidencji dokumentów mógł jej pozazdrościć nawet Pentagon. Jego współpracownicy

nazywali ją żandarmem. Wheeler chciał być wobec niej łaskawszy, więc określał ją mianem

królowej porządku. A teraz panna Finnegan zrobiła bałagan w tych tak precyzyjnie

poukładanych teczkach.

O Boże, nie...

- Zapoznałam się z dokumentacją dotyczącą klientów biura i, moim zdaniem,

większość z nich nie rokuje zbyt dobrze. Rozumiem, że pan dopiero rozkręca interes, więc

przyjmuje pan wszystkie zlecenia, ale to bardzo krótkowzroczna strategia. Powinien pan

skoncentrować się na zdobywaniu klientów godnych zaufania i przede wszystkim

wypłacalnych.

Wheeler spojrzał na nią badawczo. To, co mówiła Audrey, brzmiało wyjątkowo

rozsądnie.

- Ale jak to zrobić? - zapytał.

- Proszę sobie nie zawracać tym głowy. Pan zajmie się projektami, a ja resztą. Jestem

niezłą księgową.

- Nie... nie sądzę. Panno Finnegan - zaczął dyplomatycznie. - Doceniam pani chęć

pomocy, ale, prawdę mówiąc, wolałbym wiedzieć, co dokładnie ma pani na myśli.

Uśmiechnęła się do niego przyjaźnie.

- Po prostu proszę mi zaufać. Naprawdę wiem, co robię.

- Ale... - próbował podjąć dyskusję.

- Czy mogę przedłużyć przerwę na lunch o pół godziny? - przerwała mu.

- Muszę załatwić sprawę samochodu Marlene.

Zmiana tematu zaskoczyła go kompletnie.

- Nie. Najpierw musimy porozmawiać o pani pomyśle.

- O jakim pomyśle? - popatrzyła na niego zaskoczona.

- Dotyczącym moich rachunków. Chyba nie sugeruje pani, że...

- Odpracuję te pół godziny jutro - wyjaśniła, zupełnie nie zwracając uwagi na jego

próby powrotu do poprzedniego tematu rozmowy. - Przecież to tylko trzydzieści minut.

- Nie, panno Finnegan, wróćmy do spraw związanych z finansami firmy.

- A o czym tu rozmawiać?

- Jak to o czym? Jak zdobyć wiarygodnych klientów. Właśnie o tym chcę z panią

background image

porozmawiać.

- A niby skąd mam coś wiedzieć na ten temat?

- Jak to: skąd? Przecież od tego zaczęła się nasza rozmowa. Wydawało mi się, że pani

ma jakiś pomysł.

Zastanawiała się przez chwilę. Nerwowo wygładziła ręką króciutką spódniczkę i

obciągnęła sweterek. Trzeba przyznać, że wyglądała wyjątkowo ponętnie.

Może nie była najmądrzejszą osobą, jaką Wheeler znał, ale miała wprost

oszałamiającą figurę. Chociaż był naprawdę zainteresowany tematem, jakoś nie ponaglał jej

do dyskusji.

- Naprawdę nie pamiętam, co zamierzałam powiedzieć - stwierdziła po głębokim

namyśle.

Wheeler zamknął oczy, czując, że gaśnie ostatnia iskra nadziei. No cóż, po prostu nie

miała nic do powiedzenia w interesującej go sprawie. Bez zastanowienia wypił duży łyk z

filiżanki i o mały włos nie zadławił się na śmierć, czując w przełyku gorzki smak

prawdziwego szatana.

Panna Finnegan natychmiast rzuciła się na ratunek, co okazało się posunięciem

wyjątkowo nierozważnym, biorąc pod uwagę fakt, że uprzednio postawiła swoją filiżankę na

stole kreślarskim. A ponieważ był dość chwiejny, kawa wylała się na powstały przed chwilą,

naprawdę wyjątkowy projekt Wheelera.

On zaś z poczuciem ostatecznej klęski tępo patrzył, jak szkic, z którym wiązał tyle

nadziei, zamienia się w brudny kawałek papieru. Po chwili kawa ściekła z biurka na kolana

Wheelera. Nawet tego nie poczuł.

- O Boże, nie! - jęknęła panna Finnegan. - Nie mogę w to uwierzyć.

Zaraz postaram się to naprawić. Przysięgam, że mi się uda.

Nim zdążył zaprotestować, wybiegła z jego pokoju. Po chwili zjawiła się znowu z całą

masą papierowych ręczników. I chociaż Wheelera najbardziej martwił zniszczony szkic,

panna Finnegan poświęciła bez reszty swoją uwagę kolanom szefa.

Jeszcze nigdy nikt nie zajmował się nimi z takim oddaniem.

Przez chwilę Wheeler był tak oszołomiony, że nawet nie próbował powstrzymać

Audrey. A potem nagle stwierdził, że wcale tego nie chce. Było to dla niego całkiem nowe

doświadczenie. Jednak zreflektował się i chwycił ją stanowczo za rękę.

- Dziękuję, panno Finnegan - powiedział. - Chyba zrobiła pani wystarczająco dużo jak

na jeden ranek.

- Tak strasznie mi przykro - powiedziała z przejęciem.

background image

- Drobiazg - odpowiedział odruchowo.

Spojrzał na rysunek, nad którym spędził ostatnie trzydzieści minut. Chyba da się go

uratować. Przecież, na dobrą sprawę, to był tylko szkic, a kawa jedynie zabarwiła go na

brązowo. I nie w tym tkwił problem.

Problemem była panna Finnegan ze swoją nieporadnością i pechem, który ciągle ją

prześladował.

Nawet wspaniała figura Audrey nie była w stanie powetować Wheelerowi szkód, jakie

poniósł w wyniku nadaktywności swojej niezręcznej sekretarki. Ta dziewczyna doprowadzi

go do bankructwa szybciej, niż zakładał w najczarniejszym nawet scenariuszu.

Powinien ją zwolnić. Nagle zdał sobie sprawę, że ta myśl go zasmuciła.

Ale chyba nie miał wyjścia. Postanowił zadzwonić do jej firmy i wymyślić jakąś

bajeczkę, by nie przysparzać Audrey kłopotów. Po prostu poprosi o przysłanie kogoś innego.

Ale kiedy spojrzał na nią i zobaczył, jak bardzo jest przejęta tym, co się stało, nie

potrafił wydusić z siebie informacji o tym, że ją zwalnia. W zasadzie była bardzo

sympatyczna. Poza tym musiał przyznać, że biuro naprawdę jakby rozjaśniło się pod jej

rządami. Fakt, że zapuścił je w ciągu ostatnich kilku tygodni.

A na dodatek była nieprzyzwoicie zgrabna. I to się chyba też liczy.

Wheeler westchnął ciężko. Był przekonany, że ze względu na sytuację firmy nie

powinien dawać Audrey jeszcze jednej szansy. Z drugiej jednak strony chyba osiągnął już

przysłowiowe dno, więc cóż jeszcze mogło mu zaszkodzić?

Na chwilę zapomniał o powiedzeniu, że nigdy nie jest tak źle, by nie mogło być

jeszcze gorzej.

Nie chciał pamiętać tego wszystkiego, co go denerwowało. Przecież to nie miało

najmniejszego sensu. W zasadzie nawet lubił swoją nową sekretarkę. Co prawda, nie potrafił

powiedzieć, z jakiego powodu, ale naprawdę tak było. Może dlatego, że płynęli w tej samej

łódce, która tonęła. Może jeśli da jej jeszcze jedną szansę...

- Dobrze, proszę wykorzystać te dodatkowe pół godziny - powiedział cicho. -

Odpracuje to pani jutro.

Jej oczy rozszerzyły się ze zdumienia.

- Cudownie - mruknęła, zaszokowana jego reakcją. - Dziękuję, panie Rush. Naprawdę

to doceniam.

Powinna mówić do niego Wheeler. Nikt nigdy nie był w stosunku do niego tak

oficjalny. Nawet wtedy, gdy firma odnosiła sukcesy. Ze swoją poprzednią sekretarką byli na

ty od pierwszego dnia. Co prawda Rosalie była pięćdziesięciosześcioletnią babcią trojga

background image

wnucząt, ale przecież to nie miało znaczenia. Nie było też żadnych powodów, żeby on i panna

Finnegan traktowali się tak oficjalnie.

Niemniej jednak coś powstrzymywało go od przejścia z nią na ty. Chyba najlepiej

będzie, jeśli ich stosunki pozostaną takie, jak obecnie. Potrzebna mu była ta bariera, by nie

zapominać, że Audrey jest jego podwładną.

Uśmiechnął się do niej, z trudem tłumiąc uczucia, które go zawsze ogarniały, ilekroć

panna Finnegan była w pobliżu. Nigdy dotąd nie odczuwał czegoś podobnego w towarzystwie

innych kobiet.

- Tak mi przykro z powodu tej kawy - przerwała jego rozmyślania, powtarzając

przeprosiny. Już pierwszego dnia zauważył, że ona ciągle za coś przeprasza. - Powinnam była

uważać, gdzie stawiam filiżankę. To naprawdę był przypadek. Nie zamierzałam...

- Proszę, panno Finnegan, niech się pani tym nie przejmuje - przerwał jej. - Umówmy

się, że będziemy bardziej ostrożni w przyszłości. A teraz zapomnijmy wreszcie o tym, co się

stało.

Skinęła głową.

- Zapomnę, jeśli i pan to zrobi. I obiecuję, że nic podobnego już się nie powtórzy.

Nigdy! Naprawdę nie chciałabym pana zawieść, panie Rush. Myślę, że uda nam się wspólną

pracą podźwignąć pańską firmę.

ROZDZIAŁ TRZECI

Audrey, pamiętając o tym, co wydarzyło się w poprzednim tygodniu, postanowiła

wziąć się w garść. Pierwsze koty za płoty, powtarzała sobie w duchu, ale teraz będzie inaczej.

Była speszona nowym otoczeniem i obowiązkami, dlatego zrobiła z siebie idiotkę, ale koniec

z tym. Te myśli bardzo podniosły ją na duchu. Miała nadzieję, a właściwie była pewna, że od

tej pory wszystko pójdzie gładko i bez niepotrzebnych komplikacji.

Tak było aż do drugiego dnia kolejnego tygodnia. No, może prawie. Ale przecież na

całym świecie ludzie wciąż rozlewają kawę i potykają się, a nikt z tego nie robi sensacji.

Piętą Achillesa Audrey były wszelkie urządzenia mechaniczne, by więc umknąć

dalszych katastrof, starannie omijała je szerokim łukiem. Swojej szansy postanowiła

natomiast poszukać na innym polu, gdzie mogła wykorzystać swe niewątpliwe i cenne

zdolności.

Skoncentrowała się na klientach Rusha. Nie pozostało ich zbyt wielu, ale właśnie

dlatego wymagali szczególnej uwagi i specjalnych zabiegów.

background image

Uzupełniała ich kartoteki i cierpliwie wyjaśniała, co mogą zyskać na współpracy z

biurem, a swoim entuzjazmem starała się tych ludzi zarazić.

Wiedziała, że walcząc o wizerunek firmy, wykonywała robotę za Rusha.

Usprawiedliwiała go jednak tym, że pogrążony był teraz w wyplątywaniu biura z

innych kłopotów.

W rozmowach z klientami mocno podkreślała, że wprawdzie firma przeżywa

chwilowe kłopoty, co zresztą widać było gołym okiem, lecz obecnie wychodzi już na prostą, a

poziom świadczonych usług jest naprawdę bardzo wysoki. Starała się zrozumieć, czego

naprawdę oczekują od biura, a podczas rozmów starannie obserwowała klientów, by

zrozumieć, jakimi są ludźmi. Praca ta tak bardzo ją wciągnęła, że szybko poczuła się cząstką

przedsiębiorstwa Rusha.

Było to bardzo przyjemne uczucie. I zupełnie nowe. Nigdy dotąd nie czuła się tak

bardzo potrzebna, wręcz niezbędna. Pan Rush potrzebował pomocy, a ona mu ją zapewniała.

Pan Rush miał pecha i wpadł w tarapaty, a pech i walka z nim to była przecież jej specjalność.

Audrey była pewna, że znalazła się na właściwym miejscu.

- Dzień dobry, panno Finnegan.

Spojrzała znad biurka. Przed nią stał pan Rush, jak zwykle z dużym kubkiem kawy w

ręku. Nie mogła tego zrozumieć, bo przecież zawsze miała przygotowaną świeżą kawę dla

szefa.

- Dzień dobry panu - odpowiedziała z uśmiechem. - Dobrze, że zdążył pan przed

deszczem.

- A co, ma dzisiaj padać? - zdziwił się.

- Nie zauważył pan tych czarnych chmur? W prognozie pogody mówili, że będzie

lało. Ostrzegali nawet przed tornadem.

- Żartuje pani?

Ten człowiek naprawdę potrzebuje, żeby ktoś się nim zaopiekował, pomyślała

Audrey. Jak udało mu się tyle lat przeżyć bez większego uszczerbku na zdrowiu?

- Na szczęście nie musi pan dzisiaj wychodzić, więc uniknie pan niebezpieczeństwa.

- Naprawdę? - zapytał, uśmiechając się ironicznie.

- Może o czymś nie wiem?

- Panno Finnegan, nie musi pani udawać. Oboje dobrze wiemy, że firma pada i że jest

tylko kwestią czasu, kiedy zamkniemy drzwi za ostatnim klientem i zgasimy światło. Więc

naprawdę, proszę...

- Przecież mamy kilka nowych zamówień. Nie pamięta pan, w zeszłym tygodniu...

background image

- Wiem, ale to same drobiazgi. Z zysków ledwie pokryjemy bieżące płatności.

- Fakt, że to nowe firmy, które dopiero startują, ale dzięki pana projektom na pewno

się wybiją. Takie rzeczy się pamięta. A gdy już umocnią się na rynku, staną się naszymi

najlepszymi klientami, których inne biura będą nam zazdrościć.

- Może i ma pani rację - powiedział Wheeler po długiej chwili. - A poza tym są

wypłacalni i nie zalegają z rachunkami.

Ruszył w stronę swojego pokoju. Nagle zawahał się, zwolnił, a po chwili

znieruchomiał. Przez długi czas stał tak, wpatrując się w ścianę przed sobą.

Audrey milczała, nie chcąc mu przeszkadzać. Wyglądał tak, jakby bardzo intensywnie

nad czymś myślał. Kiedy odwrócił się do niej, twarz miał rozjaśnioną uśmiechem.

- Proszę ze mną dzisiaj nie łączyć nikogo, panno Finnegan - poprosił. - Wydaje mi się,

ż

e mam pomysł dla Windsor Deli.

- Pokiwał głową i szybkim krokiem wszedł do swojego biura.

- Naprawdę mam - mruknął do siebie. - Mam naprawdę wspaniały pomysł!

Kiedy zniknął, Audrey uśmiechnęła się z satysfakcją. No, proszę! Była mu potrzebna.

Choćby tylko po to, by podtrzymywać go na duchu.

Poprawiła się na krześle i zerknęła na komputer. No cóż, maszyna... ta straszna

maszyna!

- Ale i z tobą sobie poradzę, ty draniu - warknęła. Podciągnęła rękawy sweterka i

zatarła dłonie.

- No, dobra - powiedziała do elektronicznego potwora. - Przepraszam, że nazwałam

cię draniem. Wiesz, że wcale tak nie myślę. A teraz, kochanie, musimy się wziąć do roboty.

Napiszę kilka listów, a ty pozwolisz mi to zrobić bez żadnych numerów z twojej strony. A

więc umowa stoi? - zapytała i szybko dodała: - Kochanie.

Kursor na ekranie mrugał zachęcająco, a komputer nie wydał żadnego dźwięku.

- Wspaniale - mruknęła do siebie.

Nucąc pod nosem piosenkę „Jesteś dla mnie stworzony”, z energią zabrała się do

pracy.

To naprawdę fantastyczne, czego można dokonać, gdy tylko ma się dobry pomysł,

pomyślał Wheeler, spoglądając na gotowy projekt. To jest naprawdę niezłe, dodał z

satysfakcją. Znów wiedział, dlaczego wybrał właśnie ten zawód.

Przede wszystkim dlatego, że jest niezwykle interesujący. Ta praca może być świetną,

intrygującą zabawą. Trzeba się tylko urodzić do tego zajęcia. A Rush wyposażony został

przez rodziców we właściwe geny.

background image

Przez ostatnich kilka miesięcy był w złym stanie. Prawdę powiedziawszy, popadł w

depresję. Ale czarne dni minęły, wreszcie czuł w sobie dawną energię, a mózg pracował na

najwyższych obrotach. Niby nic się nie zmieniło, ale był pewien, że wkrótce znów jego firma

znajdzie się na szczycie. Sukces stał tuż za drzwiami. Te dwa nowe zlecenia, które dostał w

zeszłym tygodniu, choć niezbyt duże, staną się początkiem nowej ery. Odetchnął głęboko.

Znów był fali. Jest zdolny i wykształcony, a głowę pełną ma rewelacyjnych

pomysłów. Wkrótce odzyska pozycję, którą niedawno stracił.

Czuł to. Po prostu - czuł.

Usłyszał stukanie do drzwi. Uśmiechnął się. Był w świetnym nastroju.

- Tak, panno Finnegan? - zawołał.

Audrey próbowała otworzyć drzwi, które się zaklinowały. Pchnęła je mocno - i z

całym impetem wpadła do środka. Dzięki Bogu, tym razem nie wylądowała ani na ziemi, ani

na kolanach szefa. Nie jest więc tak źle.

Co więcej, szybko udało jej się odzyskać równowagę, nie czyniąc nikomu krzywdy. I

tylko zaróżowione policzki świadczyły, jak bardzo się zdenerwowała.

I stała się zakłopotaną, różową figurką, bowiem jej dzisiejszy strój cały utrzymany był

w tym kolorze. Zawsze ubierała się w jednej tonacji. Rush nie potrafił zrozumieć tej

monochromatycznej obsesji.

- Przepraszam - powiedziała po chwili.

- Nie ma sprawy - odpowiedział Wheeler odruchowo. Podobne dialogi prowadzili ze

sobą kilka razy dziennie.

- O co chodzi, panno Finnegan?

- Dzwoni niejaki pan Bernardi. Próbowałam połączyć pana przez centralkę, ale znów

mi się nie udało. - Zarumieniła się jeszcze bardziej. - Ale ten pan Bernardi...

Wheeler aż przymknął oczy z wrażenia. Kto w Louisville nie znał tego nazwiska? Ale

nie, to niemożliwe...

- Chyba nie Charles Bernardi z Bernardi Electronics? - zapytał.

Głupie złudzenia. Na pewno telefonował Joe Bernardi, komornik.

Posłaniec przynoszący złe wieści.

Ale kiedy na twarzy panny Finnegan pojawił się promienny uśmiech, Wheeler

zrozumiał, że cuda jednak się zdarzają.

- Tak, to ten - powiedziała. - Jest bardzo sympatyczny. Jego i moja matka należą do

tego samego klubu. Wyobraża pan sobie, co za zbieg okoliczności?

- Pani zna Charlesa Bernardiego? - zapytał zdziwiony. Przecież to absolutnie

background image

niemożliwe, by ci dwoje obracali się w tych samych kręgach towarzyskich.

Potrząsnęła głową.

- Ależ skąd. A przynajmniej nie znałam go jeszcze dziesięć minut temu.

Bardzo przyjemnie się z nim rozmawia Wheeler zamknął oczy. Jego tymczasowa

sekretarka gawędziła sobie przez telefon z Charlesem Bernardim, jednym z najbardziej

wpływowych i najbogatszych ludzi w mieście.

Niesamowite! Gdyby tak udało się otrzymać od niego jakieś zlecenie...

- I on chce z panem rozmawiać - wyjaśniła. - Został pan mu polecony przez

właścicielkę Windsor Deli, która jest jego córką.

- To niemożliwe.

Audrey uśmiechnęła się radośnie.

- Czy może pan podnieść słuchawkę?

Nie musiała mu tego powtarzać dwa razy. Wheeler rzucił się z impetem w stronę

telefonu.

Dwadzieścia minut później był umówiony na prezentację u największego pracodawcy

w mieście. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, firma będzie uratowana!

Intuicja podpowiadała Rushowi, że za tym wszystkim, w jakiś niewytłumaczalny

sposób, stoi panna Finnegan. To zabawne, ale odkąd ją zatrudnił, zaczynał wychodzić z

dołka. Wpadł na kilka dobrych pomysłów, podpisał nowe zlecenia, a teraz miał się spotkać z

samym Charlesem Bernardim.

Jeśli wszystko wypali, firma może się podźwignąć z upadku.

Uśmiechnął się. życie naprawdę bywa przewrotne. Panna Audrey Finnegan,

niekwestionowana królowa pecha, właśnie jemu przyniosła szczęście.

To, co prawda, zabawna myśl, ale zupełnie absurdalna: panna Katastrofa miałaby stać

się jego talizmanem?

Niemniej wypadało to uczcić. Wstał i ruszył do pokoju, w którym siedziała sekretarka.

Zastał ją nad komputerem. Niezbyt przebierając w słowach, usiłowała zmusić diabelskie

urządzenie do posłuszeństwa.

- Panno Finnegan. - Audrey podskoczyła jak oparzona, omal nie spadając z krzesła,

szczęśliwie jednak w ostatniej chwili udało jej się chwycić za brzeg biurka. - Właśnie

umówiłem się na spotkanie, które prawdopodobnie pozwoli mi wyjść z kryzysu. Chciałbym

to jakoś uczcić. Czy pozwoli się pani zaprosić do Kunza na lunch? Chyba jednak nie będzie

dzisiaj padać. Zapowiada się naprawdę piękny dzień, na niebie i na ziemi.

Audrey promiennie się uśmiechnęła... a z Wheelerem zaczęło dziać się coś dziwnego.

background image

Było to miłe, ale zarazem bardzo niepokojące uczucie. Nie wiedząc, co zrobić, po prostu też

się uśmiechnął.

- Moje gratulacje, panie Rush. Wspaniale!

- Coś mi mówi, panno Finnegan, że był to nasz wspólny wysiłek.

Zarumieniła się z radości.

- Dziękuję za uznanie, ale jestem tylko sekretarką, i to zaledwie od tygodnia.

Roześmiał się.

- To prawda, ale okazała się pani cennym nabytkiem. Zarumieniła się jeszcze bardziej,

nieśmiało spoglądając spod rzęs, a dziwne uczucie, które od jakiegoś czasu nawiedzało

Rusha, jeszcze się pogłębiło.

- Tylko wezmę torebkę i już jestem gotowa.

Wspólny lunch nie był dobrym pomysłem. Wheeler zrozumiał to jednak trochę za

późno. A przecież zdążył już poznać swoją sekretarkę i dobrze powinien wiedzieć, do czego

jest zdolna. Najpierw wylała na siebie mrożoną herbatę, a w sekundę potem zrzuciła na

kolana Rusha sałatkę. I było po lunchu.

Uciekli z restauracji głodni, mokrzy, brudni i wściekli.

Gdy wracali do biura, panna Finnegan mogła przynajmniej zasłonić różową torebką

wielką plamę na swojej spódnicy. Natomiast on, ponieważ nie wziął ze sobą teczki, musiał

paradować przez centrum miasta w poplamionych oliwą spodniach. Było to niezbyt miłe

uczucie.

Na domiar złego, niebo nagle pociemniało i lunął potworny deszcz. W ciągu kilku

sekund byli przemoczeni do suchej nitki.

- Bardzo mi przykro - przepraszała panna Finnegan, kiedy wchodzili do biura. -

Naprawdę przepraszam.

- Drobiazg - mruknął Wheeler i odgarnął z czoła mokre włosy.

Miał w biurze zapasowe ubranie. Za chwilę się przebierze i będzie po kłopocie. Ale

jego sekretarka przez resztę dnia będzie siedzieć w wilgotnych ciuchach. Zrobiło mu się jej

ż

al. Panna Finnegan może się przeziębić albo nawet dostać zapalenia płuc...

Naprawdę jednak chodziło mu o coś innego. Mokre i skąpe ciuszki przylegały do

Audrey w bardzo niepokojący sposób. Tak naprawdę, uwydatniały każde zaokrąglenie jej

ciała. Dobrze chociaż, że miała pod spodem bieliznę. Dobrze? Prześwitujące przez wilgotny

materiał maleńkie figi i równie mikroskopijny staniczek wyglądały kusząco. Tylko wyciągnąć

rękę, a to cudowne ciało...

Tylko spokojnie, panie Wheeler! Trzeba natychmiast coś z tym zrobić.

background image

Tylko co? Już wie. Przykryje pokusę własnym ubraniem. Inaczej, zamiast pracować,

będzie marzył i fantazjował o swojej sekretarce.

Szybko przyniósł z gabinetu spodnie i koszulę, i wręczył je Audrey.

- Jest pan pewien? - zapytała zdziwiona. - A pan w co się przebierze?

- Niech pani zrobi to, o co proszę. W końcu to ja wyciągnąłem panią z biura i przeze

mnie pani zmokła. Nie mogę pozwolić na to, by trzęsła się pani z zimna, podczas gdy ja będę

paradował w suchym ubraniu.

- To bardzo miłe z pańskiej strony, panie Rush.

- Nie przesadzajmy.

- Jest pan wyjątkowo szarmancki - dodała. - A z tym deszczem to był prawdziwy

pech.

- Przecież to nie pani wina.

Kiedy zamykał drzwi od swojego gabinetu, usłyszał, jak coś mokrego pada na ziemię.

Jego wyobraźnia wprost oszalała. Kilka metrów stąd Audrey, całkiem naga, powoli nakłada

jego spodnie i koszulę... Zacisnął powieki, ale wtedy obraz stał się jeszcze bardziej wyrazisty,

więc błyskawicznie je otworzył.

Czuł się okropnie zażenowany.

- A ja myślę, że ten deszcz pada jednak z mojej winy. - Zza drzwi dobiegł go spokojny

głos Audrey.

- Dlaczego? - zainteresował się.

- Możliwe, że pan jeszcze tego nie zauważył - wyjaśniła mu. - Ale jestem

prawdziwym pechowcem.

- O czym pani mówi?

- Kiedy to prawda! Wszyscy Finneganowie, poczynając od mojej babki Fiony, mieli

pecha od dnia urodzin.

Wheeler nie rozumiał, o co jej chodzi.

Wtedy otworzyła drzwi i weszła do jego pokoju. Rush był przekonany, że Audrey nie

jest już w stanie niczym go zaskoczyć. Ale kiedy zobaczył ją w swoim ubraniu, doszedł do

wniosku, że prezentuje się jeszcze bardziej pociągająco i seksownie niż w obcisłych i

króciutkich kieckach.

Wyglądała naprawdę rewelacyjnie. Szykownie i kusząco. Całości stroju dopełniał

skórzany pasek, mocno ściskający talię, i jedwabny, jaskrawy krawat zawiązany w klasyczny

węzeł windsorski. Rush siłą woli zmusił się do tego, by przestać zachłannie gapić się na swoją

pracownicę.

background image

- Jestem naprawdę zdziwiona, że dotąd pan tego nie zauważył - stwierdziła. - Mam

pecha od dnia urodzin i wszyscy ludzie, którzy mogli poznać mnie choć trochę, natychmiast

przekonywali się o tym.

Jednak Wheeler dostrzegał w tej chwili jedynie piękną zieleń jej oczu, cudowny

wykrój pełnych warg i burzę wspaniałych włosów.

- No cóż - powiedział. - Ostatnio... hm... dużo miałem na głowie.

Rzeczywiście, wydaje mi się, że...

-...ciągle coś mi się przytrafia? - dopowiedziała Audrey.

- Zgadza się. Faktycznie spostrzegłem, że tak jest - przyznał.

- Gubię również różne rzeczy. I to bez przerwy.

- Jak to: gubi pani rzeczy? Na przykład: co?

- Kluczyki od samochodu. Szkła kontaktowe. Tracę pracę. Chłopaków.

Przyjaciół. I tak dalej.

- Rozumiem.

- A poza tym sprowadzam pecha na innych ludzi.

- W jakim sensie? - Wheeler był wyraźnie zaintrygowany.

- Na przykład, gdy tylko wprowadziłam się do mojej przyjaciółki, Marlene,

natychmiast wysiadł piec i kanalizacja. A jak zaczęłam spotykać się z Bradem, stał się... jak

by to powiedzieć... w pewnym sensie impotentem.

Tym razem to Wheeler się zarumienił. Naprawdę nie chciał o tym słuchać.

Niestety wyglądało na to, że panna Finnegan postanowiła mu wszystko opowiedzieć.

- Nie chciałabym, żeby pan sobie pomyślał, że ja i Brad...

Kiedykolwiek... No, rozumie pan. Mam zasady. Muszę kogoś poznać bardzo, ale to

bardzo dobrze, by się na coś takiego zdecydować. A myśmy z Bradem chodzili ze sobą

dopiero od dwóch miesięcy, więc coś takiego w ogóle nie wchodziło w grę. Ale mimo

wszystko okazało się, że i tak byśmy nie mogli, no, wie pan... ponieważ przy mnie całkowicie

tracił swą... męskość. Poczułam się głupio, chociaż nigdy nie miałam zamiaru... no, wie pan,

robić tego właśnie z nim.

Co dziwne, Wheeler z uwagą przysłuchiwał się tej całej paplaninie. Ale nim zdążył ją

skomentować, przeszła do następnej historii.

- Kiedyś pojechałam na obóz harcerski dla dziewcząt.

I niech pan sobie wyobrazi, że do dzisiaj nie zdołano usunąć wszystkich szkód po

straszliwej powodzi. Rzeka wylała pierwszej nocy po naszym... albo raczej moim przybyciu.

Tym razem chyba przesadziła.

background image

- Przecież nie może pani siebie obwiniać o każdą klęskę żywiołową, panno Finnegan.

Spojrzała na niego badawczo.

- Tak pan uważa?

- No pewnie.

- To w takim razie jak wytłumaczyć tę okropną burzę śnieżną kilka lat temu, która

sparaliżowała prawie cały kraj? Rozpętała się ona właśnie wtedy, gdy wybrałam się na narty.

- Niechże pani przestanie! - Wheeler parsknął śmiechem. - Wkrótce powie mi pani, że

to właśnie pani jest odpowiedzialna za trzy kwietniowe tornada, które spustoszyły miasto

dwadzieścia lat temu.

Przygryzła wargi.

- Widzi pan... ja właśnie wtedy... przyjechałam tu po raz pierwszy w życiu. Byłam z

wizytą u moich krewnych. Dobrze pamiętam, co się wówczas działo.

Wheeler potrząsnął głową. Z całą pewnością Audrey należała do tego gatunku ludzi,

którym złośliwy bożek Pech nieustannie płata przedziwne figle.

Ale winić się za wszelkie nieszczęścia, jakie spadały na ludzkość? Tego, nawet jak na

możliwości Audrey Finnegan, było za wiele.

- Panno Finnegan... Przerwała mu ruchem ręki.

- Panie Wheeler, proszę przyjąć moje przeprosiny. Naprawdę zrobię wszystko, co w

mojej mocy, żeby nie zarazić pana moim pechem.

Uśmiechnął się.

- Wydaje mi się, że jeśli chodzi o mnie, nie powinna się pani tym martwić. Przynosi

mi pani szczęście.

Wyraz jej twarzy mówił wszystko. Nie wierzyła mu.

- O czym pan mówi?

- Chcę, żeby pani to przemyślała. Odkąd pojawiła się pani w moim biurze, podpisałem

kilka nowych umów. Mam spotkanie z Charlesem Bernardim i jeśli dostanę od niego

zlecenie, wszyscy w Louisville będą mi zazdrościć, a firma wypłynie na szerokie wody. Czy

to można nazwać pechem?

Niech pani sobie sama odpowie na to pytanie. Panno Finnegan, pani mi przynosi

szczęście. Jest pani moim talizmanem.

- A poplamiony kawą dywan, a dzisiejszy lunch...

- Myślę, że z plamami jakoś sobie poradzimy. Sprawy firmy są na pewno dużo

ważniejsze. A w tej chwili wszystko zaczęło się nagle układać jak nigdy dotąd. Naprawdę

przyniosła mi pani szczęście. I to wszystko.

background image

Chociaż mówił tak, by podnieść ją na duchu, po części sam w to uwierzył.

Może rzeczywiście Audrey jest jego talizmanem. Zdarzały mu się już dziwniejsze

rzeczy w życiu.

Przez moment Audrey wpatrywała się w niego, jakby stracił rozum. A potem powoli

uśmiechnęła się.

- Byłabym naprawdę szczęśliwa, gdyby okazało się to prawdą. Dziękuję, panie Rush -

powiedziała cicho. - I niech pan będzie spokojny o swoje ubranie, będę bardzo uważać. A

moje rzeczy rozwiesiłam, by szybciej wyschły. Mam nadzieję, że to panu nie przeszkadza?

- Ależ skąd, panno Finnegan - powiedział rozmarzonym głosem.

Czuł się wspaniale. Był pewien, że pech go wreszcie opuścił, dzięki czemu firma w

niedługim czasie znów będzie świetnie prosperować. Wróciła również wena twórcza. Czeka

go wiele ciężkiej pracy, nim ostatecznie wydźwignie biuro z upadku, ale ma w sobie dość

talentu, siły i energii, by temu podołać. A szczęśliwa odmiana nastąpiła wraz z pojawieniem

się w jego życiu Audrey Finnegan.

Zaraz więc ruszy do walki. Zaraz, ale jeszcze nie w tej chwili.

Bowiem przed oczyma Rusha suszyła się różowa bielizna Audrey, jego talizmanu.

Przez moment sobie posiedzi, popatrzy, pomarzy... pofantazjuje. Coś mu się od życia, do

diabła, chyba należy!

ROZDZIAŁ CZWARTY

Pod koniec drugiego tygodnia pracy Audrey ostatecznie wdrożyła się do prac

biurowych i wszystko szło jak w zegarku. Co prawda był to zegarek, który nie zawsze

wskazywał właściwy czas, ale większość spraw układała się dużo lepiej niż na początku.

Nareszcie zorientowała się, jak działa system telefoniczny, i była w stanie otworzyć

samodzielnie prawie każdy plik w komputerze. Bardzo rzadko korzystała z pomocy szefa,

choć jeszcze się jej to zdarzało. Uporządkowała akta tak, by był do nich jak najłatwiejszy

dostęp. System, który zastosowała, był według niej rewelacyjny, chociaż Wheeler nie zawsze

umiał sobie z nim poradzić i z trudnością dopatrywał się w nim jakiejkolwiek logiki.

Nauczyła się obsługiwać mikrofalówkę, przynajmniej częściowo.

A poza tym zniszczyła tylko jedną rzecz w biurze. Fakt, że był to talizman pana

Rusha, który miał przynosić mu szczęście - długopis ze szczerego złota.

Podarował mu go pradziadek z okazji ukończenia studiów. No, ale przecież tak cenna

rzecz nie powinna walać się po biurku, bo wtedy łatwo o jakieś nieszczęście. Audrey tylko

background image

stanęła na blacie, żeby zmienić żarówkę, i, niestety, nadepnęła na długopis, który tego nie

wytrzymał.

Mimo to sprawy miały się coraz lepiej. W pracy wszystko się ułożyło nad podziw

dobrze i Audrey coraz rzadziej rozmyślała o pechu prześladującym jej rodzinę. Poza tym

udało się jej znaleźć nowe mieszkanie, tuż przy przystanku autobusu, którym mogła dojechać

do biura bez żadnej przesiadki. I nie było to wreszcie mieszkanie w suterenie. Wprowadziła

się do przytulnej kawalerki na ostatnim piętrze wiktoriańskiego budynku. Co prawda niektóre

urządzenia były dość kapryśne lub w ogóle nie działały, były to jednak drobiazgi niewarte

wspomnienia.

A najlepszą rzeczą, jaka się ostatnio przytrafiła Audrey, było odnalezienie Roxanne,

jej ślicznej kotki. Kiedy pojechała po nią do schroniska, zabrała stamtąd również syjamskiego

kota o imieniu Marco, gdyż jej buraska bardzo się do niego przywiązała.

Audrey zdawała sobie sprawę, że ta dobra passa nie będzie trwała wiecznie. Bardzo

często zdarzały się w jej życiu takie lepsze okresy, ale potem wszystko wracało do normy, to

znaczy znów pojawiał się jej dobry kumpel, pech. Ani przez chwilę nie łudziła się, że jest to

jakaś długotrwała zmiana. Była pewna, że już wkrótce szczęście się od niej odwróci.

Wszystko, co dobre, szybko się kończy, szczególnie w jej przypadku. Dlatego też nie

powinna popadać w euforię, bo potem trudno będzie powrócić do brutalnej rzeczywistości.

Oczywiście nie oznaczało to, że nie powinna cieszyć się tymi ulotnymi chwilami szczęścia i

spokoju. Wręcz przeciwnie, należało jak najlepiej wykorzystać ten miły okres.

Poza tym nie wszystko w jej życiu wyglądało teraz tak różowo. Nie miała nikogo

bliskiego, a przede wszystkim nie miała chłopaka, z którym mogłaby spędzać wolny czas. Jak

by to było miło, pomyślała, wyciągając z piekarnika zapiekankę, oblać nowe mieszkanie z

kimś sympatycznym, obdarzonym ciepłym uśmiechem i pięknymi, brązowymi oczami...

Ale nie wolno tracić nadziei. Może w końcu kogoś pozna. Wiatr poruszył firanką.

Spojrzała przez okno i zobaczyła sympatyczną parę całującą się pod parasolem. Ogarnął ją

smutek. Poczuła się bardzo samotna, więc szybko wróciła myślami do obiadu. Próbowała

przestać użalać się nad sobą, ale nie było to takie proste. Przekonywała samą siebie, że przy

jej pechu i tak żadna znajomość nie miała szans przerodzić się w trwały związek. No cóż,

przynajmniej Roxanne i Marco dotrzymywali jej towarzystwa, a nikt nie mógł jej zabronić

snucia fantazji na temat szefa. I nawet jeśli miałoby się skończyć tylko na fantazjach, to i tak

było to już coś.

Nie zakochała się w panu Rushu, absolutnie nie. No, może trochę ją zauroczył.

Chociaż był naprawdę przemiły, delikatny i uroczy, a na dodatek zabawny, to ich stosunki

background image

powinny mieć charakter czysto zawodowy. Przecież była tylko jego tymczasową sekretarką.

A co było równie istotne, nic nie wskazywało na to, żeby jej szef był w jakikolwiek

sposób nią zainteresowany. I przecież nie chodziło tu o to, że koniecznie chciała być z kimś

związana. A tym bardziej z kimś takim, jak Wheeler Rush. Czy też o to, że nigdy nie miała

szczęścia w miłości. Nie kłamała, kiedy mówiła, że jej pech przenosi się na ludzi, którzy są

jej bliscy.

Historia niepowodzeń jej rodziny była bardzo długa, a na przeróżne nieszczęścia

szczególnie narażeni byli ci pechowcy, których ktokolwiek z Finneganów obdarzył swoją

miłością. A Audrey naprawdę nie chciała przysparzać panu Rushowi dodatkowych

problemów. Nie podołałby im, tego była pewna.

Po prostu nie cierpiała mieszkać sama i do tego sprowadzał się cały problem. Była

zwierzęciem ze wszech miar stadnym i dlatego czuła się wspaniale, kiedy mieszkała z

Marlene, chociaż nie dogadywała się najlepiej z jej przyjacielem. W końcu Marlene postawiła

sprawę jasno: Audrey komplikuje jej życie. Nie było więc innego wyjścia, jak tylko znaleźć

sobie własne lokum. Jeśli sądzona jest jej samotność, to co za różnica, kiedy zacznie się do

tego przyzwyczajać?

Nie rozumiała, co ją dzisiaj napadło. Dlaczego przez cały czas wygłasza ten

wewnętrzny monolog? Musi przestać myśleć o tym wszystkim. Sięgnęła po gazetę i usiadła

przy stole, rozkoszując się zapiekanką. Koty leżały obok siebie na parapecie i przyglądały się

jej znudzonym wzrokiem. Miała wrażenie, że zazdroszczą jej obiadu.

- Przykro mi, ale to jedzenie nie dla was. Zbyt dużo cholesterolu. Ale przygotowałam

coś, co zjecie z apetytem. Pyszną rybkę. Na pewno będzie wam smakowała.

Nie wyglądały na przekonane.

- Naprawdę - powiedziała, pochłaniając kolejną porcję zapiekanki. - Zaufajcie mi.

Dźwięk dzwonka zaskoczył ją. Nie oczekiwała nikogo w ten sobotni wieczór, o czym

ś

wiadczył jej dość niedbały wygląd. Miała na sobie czarne getry i o wiele za dużą koszulkę,

ozdobioną dziwnymi napisami.

Zaciekawiona, zerknęła przez wizjer. Stwierdzenie, że widok szefa zaskoczył ją, na

pewno nie oddawało w pełni jej uczuć. Ale najbardziej zaskakujące było to, że trzymał w

garści bukiet kwiatów i jakąś ładnie zapakowaną paczkę. Jedyne co jej przyszło na myśl, to że

idzie do kogoś z wizytą i po drodze wstąpił do niej, ponieważ...

Może po prostu zabłądził?

Szybko otworzyła drzwi.

- Witam, szefie - powiedziała, mając nadzieję, że jej głos nie zdradza zaskoczenia.

background image

Zamierzał odpowiedzieć, ale żadne słowo nie chciało mu przejść mu przez gardło. Patrzył na

nią ze zdumieniem.

- Panna Finnegan? - zapytał.

- Co pan tutaj robi? - zapytała.

- Ja... Panna Finnegan? - upewnił się.

- Tak.

- Przepraszam, ale prawie pani nie poznałem. Wygląda pani...

Zamilkł, zanim jeszcze skończył szczegółowe oględziny jej osoby.

Audrey w duchu podziękowała losowi, bo ostatnią rzeczą, jaką chciała usłyszeć, był

komentarz na temat jej wyglądu. To w końcu jej wolny dzień, dzień przeprowadzki. Przecież

nie będzie się stroić dla para pudełek, które rozpakowywała, i dla mebli, które zamierzała

poprzestawiać.

Mimo wszystko i tak nie mogła się powstrzymać od poprawienia włosów i

przygładzenia pogniecionej koszulki.

Rozsądek podpowiadał, że nie powinna się z niczego tłumaczyć, ale po chwili uznała,

ż

e jednak winna jest szefowi kilka słów wyjaśnienia.

- To mój wolny dzień - powiedziała. - Nie spodziewałam się żadnych gości. Właśnie

się tu wprowadziłam i...

Chrząknął skonsternowany. Chyba nie o to mu chodziło.

- Pani mnie źle zrozumiała. Przecież... pani wygląda... Znowu zamilkł i tylko

wpatrywał się w nią z uśmiechem na ustach.

- Może pan wejdzie? - zapytała, nie wiedząc, czego bardziej pragnie. Czy tego, żeby

skorzystał z jej zaproszenia, czy tego, żeby sobie poszedł.

- Z przyjemnością - uśmiechnął się w odpowiedzi.

Otworzyła drzwi szerzej, żeby mógł wejść. Spojrzała na niego z aprobatą.

Jego strój był mniej oficjalny niż noszony w biurze. Miał na sobie jasne dżinsy i

sweter w kolorze tytoniu, który wspaniale współgrał z kolorem jego oczu.

Westchnęła, kiedy wszedł do środka. Tu naprawdę niewiele było do oglądania.

Mieszkanko było śmiesznie małe. Za to jej szef prezentował się wspaniale. Ależ był

przystojny! Całe szczęście, że się w nim nie zakochała.

- Przyjemnie tu - stwierdził, rozglądając się.

Z miejsca, w którym stał, mógł zobaczyć każdy kąt mieszkania.

- Ale trochę ciasno - stwierdziła.

- Chyba tak samo, jak u mnie, a przecież jest tu wszystko, czego trzeba.

background image

Teraz, kiedy tu przyszedł, Audrey naprawdę niczego już nie brakowało do szczęścia.

- Wczoraj, kiedy powiedziała mi pani, gdzie postanowiła zamieszkać, zupełnie nie

zwróciłem uwagi na adres. Dopiero dziś to do mnie dotarło.

Mieszkam za rogiem.

- Naprawdę? - zapytała z niedowierzaniem.

- Tak, na ulicy Hepburn.

To było tylko dwie przecznice stąd.

- Nie żartuje pan sobie, prawda? To zaskakujące. Cóż, wielkie umysły myślą

podobnie.

- Chyba należałoby powiedzieć, że puste portfele wymusza - ją określone działania -

poprawił ją Wheeler. - Ale mniejsza o to. Wpadłem, aby życzyć pani wszystkiego najlepszego

w nowym mieszkaniu - powiedział, podając jej kwiaty i prezent.

- To dla mnie? - zapytała równie zaskoczona, jak i zachwycona jego zachowaniem.

- To tylko drobiazg na szczęście.

To mogło nawet być pudełko herbatników, a Audrey i tak byłaby wniebowzięta. W

końcu był to prezent od pana Rusha.

- Mogę obejrzeć prezent? - zapytała.

Nie była pewna, ale miała wrażenie, że się zarumieniła.

- No, oczywiście... Jeśli tylko ma pani ochotę.

Pewnie, że miała. Położyła pięknie zapakowaną paczkę na kuchennym stole i zaczęła

szukać wazonu na kwiaty. Naturalnie nie miała niczego odpowiedniego dla takiego bukietu.

Była to przepiękna wiązanka ze stokrotek, goździków i asparagusa. W końcu zdecydowała się

na olbrzymią szklankę, którą dostała od matki jako pamiątkę z Nowego Orleanu.

- Są piękne - powiedziała, wstawiając kwiaty do wody. Potem postawiła je na środku

kuchennego stołu i cofnęła się nieco, żeby zobaczyć, jak wyglądają w wybranym przez nią

miejscu. - Tak, teraz dobrze. Brakowało tu czegoś, co rozjaśniłoby ten kąt.

Tych wspaniałych kwiatów i szefa do towarzystwa, pomyślała. Ale tego przecież on

nie musiał wiedzieć. Wheeler wskazał palcem na stojący na stole talerz.

- Przepraszam, pewnie przeszkodziłem? Roześmiała się.

- Jak już mówiłam, przez cały dzień rozpakowywałam się, więc w końcu dopadł mnie

głód.

- Powinienem był najpierw zatelefonować.

- Ależ skąd! Wszystko jest w porządku, naprawdę. A poza tym nie mam jeszcze

podłączonego telefonu.

background image

Audrey nie zamierzała się przyznawać do tego, że chwilowo po prostu nie miała

pieniędzy na ten cel.

Poza tym wręcz chorobliwie nie znosiła niespodzianek. Może dlatego, że często jej się

przytrafiały, a nie zawsze były przyjemne. Ale teraz nagle odkryła, że niespodzianki mogą

być wspaniałe. Oczywiście tylko w przypadku, gdy chodziło o Wheelera Rusha.

- Nic jeszcze nie jadłem - powiedział nagle. - Miałem zamiar gdzieś się wybrać. Czy

zechciałaby pani...

Zawahał się przez chwilę. Serce Audrey zamarło. Chyba Wheeler nie proponuje jej

wspólnego wyjścia. Po prostu jest dobrze wychowany. Pewnie teraz zastanawia się, czy nie

posunął się za daleko.

- Czy miałaby pani ochotę przekąsić coś razem ze mną? - wydusił z siebie w końcu. -

Miałem zamiar odwiedzić tę nową knajpkę niedaleko stąd na Bardstown Road. Podobno jest

tam niedrogo, a jedzenie wspaniałe. Moglibyśmy pójść tam spacerkiem.

- W deszczu? - zapytała. - Czy jeden raz panu nie wystarczy?

Wróciła myślami do dnia, kiedy zmoczył ich deszcz i Rush oddał jej zapasowe

ubranie, które zawsze trzymał w biurze. Do tej pory nie zwróciła mu tych rzeczy. Miała

nadzieję, że szef zapomni o nich, a ona będzie je mogła zatrzymać na zawsze. Miło byłoby

chodzić w nich po domu. To tak, jakby Wheeler wciąż był przy niej.

- Przestaje padać - powiedział z uśmiechem. - Jeszcze tylko trochę kropi, a poza tym...

- Tak?

- Mam wrażenie, że lubię spacerować z panią po deszczu, panno Finnegan.

Och, jakie to miłe z jego strony!

Właśnie w tym momencie zdała sobie sprawę, że jej życie zaczyna się komplikować.

Rzeczywistość niebezpiecznie upodabnia się do fantazji. Audrey z wysiłkiem otrząsnęła się z

marzeń. Nie powinna sobie robić złudzeń.

- W porządku - powiedziała. - Dziękuję za zaproszenie. Z przyjemnością coś zjem na

mieście, ale każdy płaci za siebie.

Chciał zaprotestować.

- Nie pójdę, jeśli się pan nie zgodzi na mój warunek - nalegała. To powinno ją

ś

ciągnąć na ziemię. W marzeniach nigdy za siebie nie płaciła.

- Zgoda. Tym razem może pani za siebie zapłacić. Brzmiało to dość obiecująco.

- Za chwilę będę gotowa. Muszę się tylko przebrać.

Wheeler cały czas usiłował zrozumieć, jakie licho podkusiło go, by zaprosić swoją

sekretarkę na obiad. Kiedy wyszła z łazienki, nie mógł wyjść z podziwu. Wyglądała

background image

wspaniale, chociaż w niczym nie przypominała dziewczyny z biura. Miała na sobie czarne

legginsy, czarną tunikę i czarną biżuterię. Nie zrobiła sobie makijażu, a jej wspaniałe włosy

spływały luźno na ramiona. Nie zdawał sobie dotąd sprawy, że są aż tak długie. Miał

nieprzepartą ochotę zanurzyć w nich palce i sprawdzić, czy są tak miękkie i jedwabiste, na

jakie wyglądają.

Przez cały czas nie mógł uwierzyć, że to ta sama osoba. Panna Finnegan, którą znał,

wyglądała zawsze perfekcyjnie. Każdy włosek na swoim miejscu, staranny makijaż, no i te jej

jednobarwne stroje! Na użytek prywatny nie przykładała do ubioru wielkiej wagi i wyglądało

na to, że pastelowe barwy nie należą do jej ulubionych.

W tej postaci wydawała się bardziej przystępna, bardziej ludzka. I niezwykle kobieca.

Audrey, z czego po raz pierwszy zdał sobie sprawę, była nie tylko atrakcyjną, piękną kobietą

o wspaniałej figurze. Miała dom, koty, swoje prywatne życie. Nosiła podkoszulki z

zabawnymi napisami. Potrafiła gotować.

Wszystko to w odniesieniu do kobiety, która codziennie przychodziła do jego biura,

dawało niezwykle intrygującą i pociągającą mieszankę. Jednak Wheeler zdawał sobie sprawę

z tego, że istnieje całe morze powodów, dla których nie powinien nawiązywać bliższych

kontaktów z panną Finnegan. Po pierwsze pracowała dla niego, a biurowe romanse,

szczególnie te pomiędzy szefem i sekretarką, rzadko kiedy miały szczęśliwy koniec. A po

drugie pracowała u niego tylko tymczasowo, bo przecież nie było wiadomo, czy uda mu się

uchronić firmę przed bankructwem.

Ale teraz nareszcie zrozumiał, dlaczego zaprosił Audrey do restauracji.

Była rewelacyjna, potrafiła go rozbawić. A poza tym wzbudzała w nim niezwykle

ciepłe uczucia. Nie potrafił również wyrzucić z pamięci jej obrazu, gdy stała na biurku i

próbowała wymienić żarówkę w lampie pod sufitem.

Wyglądała wtedy tak, że zaparło mu dech w piersiach. Siłą woli musiał powstrzymać

się od wzięcia jej w ramiona. Naprawdę trudno mu się było opanować, więc ostro zapytał, co

się tutaj dzieje, i natychmiast kazał jej zejść z biurka. Swoim nagłym odezwaniem się

wystraszył ją do tego stopnia, że upuściła żarówkę, zrobiła krok do tyłu i stanęła na jego

pamiątkowym długopisie, który rozpadł się na dwie części. Ból w stopie spowodował, że

Audrey straciła równowagę i padła prosto w ramiona Wheelera.

W tym momencie myślał tylko o tym, że Audrey ma bardzo gładką skórę, a on ma

wielką ochotę pocałować swoją sekretarkę.

Ale ponieważ byłoby to sprzeczne z jego zasadami i etyką zawodową, ograniczył się

jedynie do spojrzenia w te najbardziej zielone oczy na całym świecie. Postawił ją powoli na

background image

podłodze, próbując zignorować gwałtowne bicie serca i uczucie gorąca, które trawiło go od

wewnątrz. Odniósł wrażenie, że jej odczucia są podobne. I że Audrey również miała wielką

ochotę na pocałunek.

Proponowanie jej wspólnego wyjścia to pakowanie się w kłopoty, pomyślał. Nie

powinien lekkomyślnie ulegać każdej swojej zachciance. Im więcej o tym myślał, tym

bardziej skłonny był przyznać, że popełnił olbrzymi błąd. Nie wolno pozwolić na to, by

nawiązała się między nimi jakaś głębsza, bardziej osobista więź. Teraz powinien się skupić

wyłącznie na ratowaniu firmy, a Audrey Finnegan na pewno mu w tym nie pomoże. Była

najbardziej pechową osobą, jaką udało mu się dotąd spotkać.

W obecnej sytuacji nie mógł sobie pozwolić na związek z żadną kobietą.

Był na krawędzi bankructwa. Walczył o utrzymanie firmy, a jego życie było w

rozsypce. Nie miał ani czasu, ani energii, żeby wikłać się damsko-męskie układy. Oczywiście

panna Finnegan była miła i atrakcyjna i w bardziej sprzyjających warunkach chętnie poznałby

ją bliżej. Ale teraz nie czas na to ani miejsce. Było zbyt wiele innych rzeczy, które wymagały

jego stałej uwagi.

Musiał zrezygnować z tej znajomości, jak i z wielu innych rzeczy w życiu. Audrey

należała do tych osób, od których lepiej się trzymać z daleka.

Naprawdę trudno było odgadnąć, co pójdzie nie tak, jeśli tylko panna Finnegan

znajdzie się w pobliżu. Pewne było jedynie to, że zdarzy się coś nieoczekiwanego i

niekoniecznie miłego.

A dla kogoś takiego jak Wheeler, który starał się wygrzebać z bagna, nawiązanie

bliższych kontaktów z kimś takim jak panna Finnegan... Cóż, mogło się to okazać fatalną

mieszanką. Fatalną dla jego spraw zawodowych, jak również dla równowagi psychicznej.

Wiedział to wszystko, a jednak nie potrafił się oprzeć jej niezaprzeczalnemu urokowi.

Niezależnie od pecha, który prześladował Audrey, Wheeler czuł się przy niej dziwnie

bezpiecznie i radośnie. Nie mógł też pozbyć się wrażenia, że to łaskawy los zesłał mu tę

dziewczynę.

- Jest pani gotowa? - zapytał.

- Tak, chyba że pan się rozmyślił.

Deszcz ustał, kiedy opuszczali jej mieszkanie. Wieczór był piękny, pełen świeżości i

zapachu rozkwitających kwiatów. Kiedy tak szli ulicą, Wheeler ze zdumieniem stwierdził, że

jest trochę onieśmielony i zdenerwowany. Tak jakby miał za chwilę zdawać jakiś ważny

egzamin. W obecności panny Finnegan poczuł się nagle jak niedoświadczony nastolatek.

Potrafił się zdobyć jedynie na prowadzenie grzecznościowej rozmowy.

background image

- A więc przeprowadziła się tu pani niedawno?

- Dorastałam w Kalifornii, ale moja mama pochodzi stąd i mam tutaj dość liczną

rodzinę. Odwiedzałam ich często, kiedy jeszcze byłam dzieckiem.

Wydaje mi się, że to dobre miejsce do zamieszkania. A poza tym musiałam

wyprowadzić się z Zachodniego Wybrzeża Po prostu nie miałam wyjścia.

- A co zmusiło panią do wyjazdu z Kalifornii?

- Trzęsienia ziemi.

- Bała się pani? - zapytał, w pełni rozumiejąc jej stanowisko. Popatrzyła na niego

zaskoczona.

- Ależ skąd. Wcale się nie bałam. Musiałam wyjechać, bo wywoływałam większość z

nich. Po moim wyjeździe liczba trzęsień ziemi w tej części Kalifornii znacznie zmalała.

Wheeler chciał jej coś odpowiedzieć, ale po chwili zdał sobie sprawę, że zupełnie nie

ma pojęcia, jak powinien zareagować na tak dziwaczne stwierdzenie.

- Oczywiście aktywność tornad w tym rejonie znacznie wzrosła po moim przyjeździe,

a poza tym była jeszcze ta okropna powódź. Więc możliwe, że będę zmuszona przeprowadzić

się gdzieś indziej.

Zaskoczony Wheeler zmrużył oczy. Uważał, że trzeba jej wybić z głowy podobne

bzdury. Nie chodziło mu o częstotliwość występowania tornad czy powodzi, ale o pomysł

dotyczący przeprowadzki do innej części kraju. Po prostu nie chciał, żeby Audrey wyjechała.

Nie wiedział, dlaczego, ale nie chciał.

- Panno Finnegan, zapewniam panią jako rdzenny mieszkaniec Louisville, że życie

nad taką rzeką jak Ohio zawsze pociąga za sobą niebezpieczeństwo powodzi. A tornada

towarzyszą nam od lat. Zawsze tak tu było. Każda kolejna wiosna niesie ze sobą określone

zagrożenia Pani na pewno nie ma nic wspólnego z tymi zjawiskami przyrody. Proszę mi

wierzyć, takie są fakty. Naprawdę.

Nie wyglądała na przekonaną.

- Jeśli chce pan sobie w ten sposób poprawić samopoczucie, to proszę bardzo. Na

pewno nie zamierzam powiedzieć niczego, co zmieniłoby pańskie zdanie na ten temat.

Patrzył na nią w osłupieniu. Nigdy dotąd nie spotkał nikogo takiego jak Audrey

Finnegan.

- No cóż, Kalifornia dużo straciła. A dla nas to czysty zysk. Jestem tego pewien.

- Dziękuję. To miło z pańskiej strony. Przez chwilę szli w milczeniu.

- Czy pan wie, że pan Skolnik z firmy Davenport zamierza rozkręcić własny interes

jeszcze przed końcem roku?

background image

Wheeler zatrzymał się, zaskoczony. Nie planami Skolnika, ale tym, że panna Finnegan

zna jego zamierzenia.

- Skąd pani o tym wie?

- Pan Skolnik mi o tym powiedział.

- To pani go zna? - zapytał. To było zadziwiające, biorąc pod uwagę fakt, że Audrey

mieszkała tu od niedawna. A jednak wydawała się znać niezliczoną ilość osób, i to z różnych

kręgów.

Pokiwała przecząco głową.

- Musiałam zadzwonić do Davenporta, aby uaktualnić ich dane. Wtedy się

poznaliśmy. To bardzo sympatyczny człowiek. Powiedziałam mu, że w przyszłości może

liczyć na pańskie usługi. Sądzę, że będzie świetnym klientem.

Wypłacalnym.

- Dziękuję, że mnie pani poleciła.

- Drobiazg - odpowiedziała z uśmiechem.

Przez resztę wieczoru konwersacja nie sprawiała im najmniejszego kłopotu. Po

obiedzie, podczas którego wszystkie potrawy i napoje zostały skonsumowane bez żadnych

przykrych niespodzianek, Audrey opowiedziała o klątwie, która od dawna prześladuje jej

rodzinę. Wheeler nie bardzo wierzył w takie opowieści, choć oczywiście nawet ślepiec by

zauważył, że jego sekretarka nie jest osobą w czepku urodzoną. Potem on opowiadał jej o

swojej przeszłości.

Jego rodzina dla odmiany zawsze miała szczęście.

Powiedział jej, że kiedy chodził do szkoły i interesował się Szekspirem, doszedł do

wniosku, że musi być potomkiem jednej z par kochanków ze „Snu nocy letniej”, którzy

zostali pobłogosławieni przez dobre wróżki. Tylko w ten sposób potrafił wyjaśnić

przychylność losu zawsze sprzyjającego jego rodzinie.

Naprawdę nie było, jego zdaniem, innego wyjaśnienia tego fenomenu.

- Pan jest romantykiem - powiedziała Audrey, kiedy spacerkiem szli w stronę domu. -

Tylko niepoprawny romantyk mógł wymyślić coś podobnego.

Ś

ciemniło się i tysiące gwiazd bawiło się w chowanego z chmurami.

Deszcz wisiał w powietrzu. Wheeler przyspieszył trochę, czując silny powiew wiatru.

Nie chciał, żeby znowu zmokli. Z drugiej jednak strony żałował, że uroczy wieczór z jego

sekretarką powoli dobiega końca. Zwłaszcza że upłynie jeszcze cały długi dzień, zanim

zobaczy ją ponownie.

- Jestem romantykiem? - powtórzył ze śmiechem. - Ależ skąd! Jestem na to zbyt

background image

pragmatyczny. Romantyczne przeżycia to...

- Co? - zapytała zaciekawiona. Wzruszył ramionami.

- Nie wiem. Myślę, że ich nigdy dotąd nie doświadczyłem i to wszystko.

A więc uważam, że coś takiego nie istnieje.

Audrey roześmiała się radośnie.

- Oczywiście, że istnieją. Trzeba tylko wiedzieć, gdzie ich szukać. Różnie to wygląda

u różnych ludzi. Czasami same cię dopadają, a czasami musisz im wyjść naprzeciw, a nawet

ich szukać. - Spojrzała na niego badawczo, jakby chciała się upewnić, że Wheeler dobrze ją

rozumie. - Przecież nie chce mi pan powiedzieć, że ktoś, kto pochodzi z tak szczęśliwej

rodziny, nigdy nie doświadczył romantycznych przeżyć - dodała. - Romantyczne przeżycia

idą w parze ze szczęściem. Takie są fakty.

- No cóż, a ja ich nigdy nie zaznałem - powtórzył z uporem. Spojrzała na niego z

zainteresowaniem.

- Nie był pan żonaty? - zapytała.

- Nigdy.

- A był pan kiedyś zakochany?

- Chyba nie.

- I nigdy nie chciał się pan zakochać?

- Tego bym nie powiedział.

Sam nie wiedział, co skłoniło go do takiej odpowiedzi. Czyżby chciał się zakochać?

Tak naprawdę nigdy o tym nie myślał. Miłość wydawała mu się zawsze jedną z tych

dolegliwości, które dopadają człowieka niespodziewanie, bez względu na to, czy się tego

chce, czy też nie. Miłość nadaje sens ludzkiemu życiu, tak przynajmniej uważają poeci. A kto

nie chciałby doznać wspaniałego i płomiennego uczucia?

Uśmiechnęła się do niego. Znowu poczuł, że robi mu się gorąco. Ależ była piękna!

Wydawała się promieniować jakimś wewnętrznym światłem. Była oszałamiająca.

- A więc chce się pan zakochać - stwierdziła tonem nieznoszącym sprzeciwu.

- Tego nie powiedziałem - odparł, nie bardzo wiedząc, jak powinien reagować na jej

uwagi.

Jak to się stało, że rozmowa zeszła na tak niebezpieczny temat? Parę minut wcześniej

dyskutowali o tornadach, powodziach i trzęsieniach ziemi, a już po chwili rozważali istotę

miłości. Ale w zasadzie te wszystkie klęski żywiołowe były równie gwałtowne i nieobliczalne

jak porywy serca. Trzeba dać sobie z tym spokój, pomyślał, i porozmawiać o czymś innym.

- Typowy mężczyzna - zauważyła z uśmiechem. Jej uwaga wytrąciła go trochę z

background image

równowagi.

- O co pani chodzi?

- Po prostu nie potraficie się na nic zdecydować.

- Coś takiego! Zawsze sądziłem, że to kobiety nie potrafią podjąć decyzji.

Potrząsnęła głową.

- Tak się powszechnie uważa. Nic bardziej mylnego.

- A ja zawsze myślałem, że legendy to te wszystkie opowieści o wielkich bohaterach,

gadających skałach i...

- Po co ten sarkazm? Proszę wybaczyć, ale przed chwilą zareagował pan jak typowy

mężczyzna.

Wheeler właśnie zamierzał zmusić Audrey do dalszych wyjaśnień, kiedy zauważył, że

stoją przed jej domem, solidną wiktoriańską budowlą z czerwonej cegły. Wpatrywał się w

budynek, zaskoczony, że powrotna droga minęła im tak szybko. I wtedy pierwsza kropla

deszczu spadła mu na nos. Potem następna i następna.

- Och, nie! - zawołała panna Finnegan i szybko wbiegła na kamienne schodki,

prowadzące na zadaszony ganek. - Niech się pan pospieszy. Znowu zaczyna lać. Szybko,

proszę wejść do środka.

Wheeler popędził za nią po schodach, uszczęśliwiony tym, że zdążyli znaleźć się pod

dachem, zanim dopadła ich ulewa. Rozległ się grzmot, zwiastun zbliżającej się burzy.

Wheeler musiał przyznać, że tym razem deszcz jest mu bardzo na rękę.

Przecież Audrey nie wygoni go w taką pogodę...

- Ale mieliśmy szczęście - zauważył.

- Chciał pan powiedzieć: pecha - poprawiła go.

- Ależ nie! Mieliśmy szczęście. Zdążyliśmy przed deszczem. Jeszcze chwila, a

przemoklibyśmy do suchej nitki.

- Ale teraz pan tu ugrzązł. Przecież nie pójdzie pan w taki deszcz do domu. Zapowiada

się na porządną burzę.

Jakby na potwierdzenie jej słów, niebo przecięła kolejna błyskawica.

- Ależ ja nie mam nic przeciwko temu - stwierdził zdziwiony, że naprawdę tak myśli. -

Oczywiście, jeśli nie przeszkadza pani moje towarzystwo.

Lubię deszcz, ale wolałbym przeczekać burzę.

Widoczne zdenerwowanie Audrey Wheeler złożył na karb coraz gwałtowniejszej

nawałnicy. Nawet nie przyszło mu do głowy, że jego sekretarka mogłaby być speszona jego

towarzystwem i perspektywą wspólnego wieczoru.

background image

- Chyba... nie... Nie mam nic przeciwko temu - powiedziała. - Naprawdę. Proszę

wejść. Zaraz zaparzę dla nas kawę.

ROZDZIAŁ PIĄTY

- Naprawdę, panno Finnegan, nie musi pani parzyć kawy.

- A może jednak?

- Nie, dziękuję. Nie chcę sprawiać pani kłopotu.

Gdy Audrey z westchnieniem zamykała drzwi, rozległ się kolejny grzmot.

Był tak głośny, że aż podskoczyła. Jednak to nie pioruny były prawdziwą przyczyną

jej zdenerwowania.

Weszła do pokoju i zapaliła lampę. Rush podążył za nią. Słyszała jego kroki tuż za

sobą. Kiedy obróciła się, miała wrażenie, że jest wyższy niż zwykle.

Swobodny i odprężony. Spojrzała na niego jeszcze raz...

Wyglądał naprawdę wspaniale!

Stała nad przepaścią. Znalazła się nad nią w chwili, w której otworzyła drzwi i ujrzała

Rusha. Spotkała się z jego wzrokiem... Wobec magicznej siły tego spojrzenia była bezradna.

Te niepokojące dreszcze... Rush, inny niż zazwyczaj, zrelaksowany i pogodny, zdawał się nią

zawłaszczać przez samą swą obecność.

Tyle razy fantazjowała na jego temat, pofantazjuje i teraz. Nie ma to, co prawda, zbyt

wiele wspólnego z rzeczywistością, ale cóż to szkodzi. Za chwilę połączą się w gorącym

uścisku i wyznają sobie miłość. Wreszcie przestaną się kryć ze swoimi uczuciami. Na tym

polega uroda życia, by mówić drugiej osobie „kocham”, patrząc jej prosto w oczy. Audrey

marzyła o takiej chwili od dwóch tygodni. O tym samym śniła w tej chwili. Przymknęła oczy.

Będziemy razem żyć długo i szczęśliwie, pomyślała. I otworzyła oczy.

Lampa świeciła ostro i ani myślała zgasnąć. Audrey była naprawdę pechową osobą.

Tyle razy przeżyła awarię prądu, z powodu nagłych ciemności nabijała sobie guzy i tłukła

naczynia. I wymyślała coraz to wspanialsze, skomplikowane przekleństwa. Lecz kiedy ten

jeden jedyny raz elektrownia mogła się jej tak wspaniale przysłużyć, agregaty pracowały bez

zarzutu. Lampa, ta cholerna przyzwoitka, z każdą chwilą zdawała się świecić coraz jaśniej.

No cóż, westchnęła Audrey w duchu. Tak naprawdę mogła liczyć co najwyżej na

wspólną kawę. Ale Rush nawet tego odmówił.

- Dlaczego nie powiedziała mi pani o przeprowadzce? - powiedział z lekką pretensją

w głosie, wskazując na nierozpakowane pudła. - Z radością pomógłbym pani.

background image

- Och, bardzo dziękuję, ale poradziłam sobie - odpowiedziała i natychmiast

zaniepokoiła się dziwnym brzmieniem własnego głosu. - Pomogli mi moi kuzyni, wszystko

więc poszło gładko.

Ta rozmowa nie miała sensu. Zastępcze słowa, sztuczne uśmiechy. A tak naprawdę

atmosfera pęczniała od emocji. Burza za oknem i burza w pokoju. Jak długo można to

wytrzymać? Audrey modliła się w duchu o to, by deszcz wreszcie przestał padać. Była spięta

do ostatnich granic. Za chwilę przestanie odpowiadać za swoje czyny.

Jednak aura była nieubłagana. Burza rozszalała się na dobre. Waliły pioruny, a woda

opadała na ziemię potężną lawą. Wiatr wściekle tłukł o szyby i z furią łamał drzewa.

- No cóż - zaczęła Audrey, by przerwać milczenie. - To fatalne, że jeszcze nie mam

kablówki. Moglibyśmy obejrzeć prognozę pogody i dowiedzieć się, co nas czeka.

Nie miała kablówki, bo nie miała pieniędzy, ale to był tylko jej problem.

Również tylko jej problemem było to, jak długo utrzyma się na posadzie w firmie

Rusha. Była to jej trzynasta praca. Z poprzednich dwunastu wylatywała z hukiem, bowiem jej

nieodłączny towarzysz, pech, zawsze tak narozrabiał, iż pracodawcy nie mieli innego wyjścia,

jak tylko wyrzucić Audrey na bruk. A teraz po raz pierwszy miała nadzieję, że zakotwiczyła

się na dłużej. Była to jej wielka, życiowa szansa. Niestety, nastąpiła drobna komplikacja:

chyba zakochała się w szefie. A on ma chyba na nią ochotę. Wystarczy jeden gest... i będzie

po sprawie. Przeżyją miłe chwile, a potem odezwie się proza życia: szukanie czternastej

posady.

Nie wolno jej o tym zapominać.

Rush natomiast promieniał.

- Nie ma czym się przejmować - powiedział. - Jestem pewny, że burza wkrótce się

skończy.

Ale chyba nie o tym marzył. Zdradzały go wysyłane fluidy. Biedna Audrey z coraz

większym trudem panowała nad swoimi emocjami i ciałem. Jej serce wyprawiało dziwne

harce, płucom brakowało powietrza. Z przerażeniem stwierdziła, że jej niezłomne zasady

dotyczące seksu zaczynają rozpadać się w gruz...

- Wie pan... myślę, że mógłby mi pan jednak pomóc - wydusiła z siebie i na

sztywnych nogach podeszła do kanapy. - Doszłam do wniosku, że ona tu zupełnie nie pasuje.

Będzie lepiej wyglądała pod oknem, nie sądzi pan?

Perfidny kłamca! Przez chwilę udawał, że rozważa ten poważny problem.

- Sądzę, że ma pani rację.

- Myślę, że we dwójkę damy radę ją przesunąć. Wheeler machnął ręką, jakby się

background image

opędzał od uprzykrzonej muchy.

- Panno Finnegan, sam ją przesunę.

- Ale ona jest bardzo ciężka. Uśmiechnął się z politowaniem.

- Proszę mi tylko pozwolić.

Z rozmachem uniósł kanapę i zaczął przesuwać ją w stronę okna. I gdy niewiele już

dzieliło go od osiągnięcia celu, nagle, jak diabeł z pudełka, skądś wyskoczyły dwa walczące

ze sobą koty. Roxanne i Marco przemknęły przez pokój z szybkością światła, celując prosto

w stopy Rusha, który runął na plecy, a kanapa przygniotła mu nogi. Wheeler ryknął basem,

Audrey pisnęła sopranem, zaś koty miauknęły przeraźliwie - i znikły.

Panna Finnegan natychmiast uniosła kanapę i Rush wydostał się spod niej.

- Och, bardzo przepraszam - wyjąkała. - Tak strasznie mi przykro. Nie mogę

uwierzyć, że Roxanne i Marco zrobiły coś podobnego. Nic się panu nie stało? Może pan

wstać?

Czy już mam mu wręczyć swoją rezygnację, czy pozwolić, żeby mnie wylał z roboty

jutro z samego rana, zastanawiała się w panice.

Wheeler zacisnął zęby z bólu, ale wiedział, że powinien jakoś zareagować na jej

troskliwe pytania.

- Wszystko w porządku - wydusił w końcu z siebie. - Chyba niczego sobie nie

złamałem. Ale jeśli nie zrobi to pani różnicy, chwilę tu posiedzę.

Powinienem trochę ochłonąć. To nie było zbyt przyjemne wydarzenie.

- Tak mi przykro - powtórzyła Audrey raz jeszcze, przygryzając wargę. - A może

przyniosę lodu?

- Dobry pomysł. Dziękuję.

Wdzięczna, że nareszcie może coś dla niego zrobić, rzuciła się do kuchni i napełniła

lodem dwa woreczki śniadaniowe. Potem zawinęła je w ręcznik i wróciła do pokoju. Jej gość

przeniósł się już na kanapę i delikatnie masował potłuczone miejsca.

- Dziękuję - powiedział, kiedy podała mu woreczki. Obłożył nogi lodem, cały czas

unikając wzroku Audrey.

- Drobiazg - odpowiedziała odruchowo. A po chwili znowu zaczęła go przepraszać.

- Przecież to nie pani wina, panno Finnegan.

Audrey miała wrażenie, że jej szef wcale nie wierzy w to, co mówi.

Usiadła na kanapie, jak najdalej od Rusha.

- Za karę Roxanne i Marco nie dostaną dzisiaj kolacji. Wciąż nie mogę uwierzyć, że

moje koty zrobiły coś podobnego.

background image

Westchnął ciężko.

- Proszę tego nie robić. Przecież to był wypadek. Nie zrobiły tego celowo.

- Widać, że nigdy nie miał pan kotów, panie Rush.

- To prawda, nie miałem.

- Więc nie wie pan, do czego są zdolne.

- Proszę mi obiecać, że zostawi pani tę kanapę tam, gdzie teraz stoi.

Uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością.

- Oczywiście, w tym miejscu wygląda wspaniale. Dziękuję. To bardzo uprzejme z

pana strony, że mi pan pomógł, i to z narażeniem własnego zdrowia.

I wtedy zawładnął nią instynkt. Spontanicznie pochyliła się i delikatnie pocałowała

Rusha w policzek.

Natychmiast zrozumiała, jak wielki popełniła błąd. I nie dlatego, że zachowała się

niestosownie, ale dlatego, że chciałaby zrobić to jeszcze raz i jeszcze raz...

Twarz jej płonęła. Musi natychmiast zapanować nad sobą! Nie mogła uwierzyć w to,

co zrobiła przed chwilą. Próbowała odsunąć się w najdalszy kącik kanapy, ale niestety,

okazało się to niemożliwe.

Bowiem poczuła na swoich dłoniach rękę szefa. Popatrzyła mu w oczy.

Był w nich taki sam ogień, który bez wątpienia płonął również w niej.

Przez długą chwilę żadne z nich nawet nie drgnęło. Patrzyli tylko na siebie ze

zdumieniem. Co tu się dzieje? I wtedy poczuła, jak delikatnie gładzi jej szyję. A potem

powoli, bardzo powoli przyciągnął jej twarz do swoich ust.

W żaden sposób nie mogła uniknąć tego pocałunku. Ale trzeba też uczciwie przyznać,

ż

e jej opór był równy zeru.

Kiedy dotknął wargami jej ust, świat po prostu zwariował. Z trudem opanowała się, by

nie przylgnąć do Rusha całym ciałem. Choć bardzo tego pragnęła, bała się, że wystraszony jej

dziką namiętnością, przestanie ją całować.

Wciąż czuła jego delikatne palce na swoich włosach i karku. Przenikały ją dreszcze.

Nie była w stanie dłużej panować nad sobą. Z cichym westchnieniem poddała się jego

pieszczocie.

Natychmiast zareagował na jej cichą zachętę, obejmując Audrey w talii. A ona

oddawała mu się całą sobą.

Nareszcie spełniało się jej marzenie, które nawiedziło ją już w pierwszym dniu pracy.

Delikatnie przesuwała palcami po wspaniałych włosach Wheelera i z wielką namiętnością

oddawała mu pocałunki.

background image

Pociągnął ją za sobą na kanapę. Nie chciała myśleć o niczym. Badali wzajemnie swoje

ciała. To, co czuli, było tak niewiarygodne, tak silne. Pragnęli być ze sobą i wydawało się, że

już nic nie może im w tym przeszkodzić.

- Och! - zawołała Audrey w zachwycie. - Och, panie Rush...

Dźwięk własnego nazwiska i oficjalna forma „pan”, użyta w tak intymnej sytuacji,

całkowicie zmroziły Wheelera. Znów stali się dla siebie obcymi ludźmi. Wpatrywał się w

Audrey z przerażeniem w oczach.

Zamarła, a jej serce rozpadło się na milion kawałków. Przed chwilą był czuły i

namiętny, a teraz... Nie rozumiała, co się stało. I nagle wszystko pojęła.

Wheeler żałuje chwilowego impulsu, uważa, że popełnił niewybaczalny błąd.

Szybkim ruchem odsunął ją od siebie i usiadł w drugim końcu kanapy.

Zakrył twarz rękoma. Zrobiło mu się strasznie głupio.

Audrey nie wiedziała, co robić. Już zaczynały się spełniać jej najbardziej skryte

marzenia, lecz nagle wszystko się skończyło i pozostał tylko wstyd. Na usta cisnęły się jej

słowa przeprosin. Wsunęła się w najdalszy róg kanapy. A może spróbować wszystko obrócić

w żart?

- Chyba - powiedziała - oznacza to, że czuje się pan lepiej. Uprzejmie skinął głową.

- O, tak. Dziękuję. Przynajmniej nie czuję takiego bólu w nogach.

- To już coś - ucieszyła się Audrey. Westchnął głęboko.

- Rzeczywiście.

- Panie Rush, ja...

Popatrzył na nią. Wyraz rozpaczy na jego twarzy po prostu zamknął jej usta. Nie

wiedziała, co powiedzieć. Na szczęście nie patrzył jej w oczy. Wbił wzrok w ścianę, gdzieś

ponad jej głową.

- Myślę, że po tym wszystkim, co wydarzyło się dzisiejszego wieczoru, lepiej będzie,

jeśli zaczniesz mówić do mnie Wheeler.

Uśmiechnęła się z nadzieją, że nie wszystko stracone. A w każdym razie, że jeszcze

nie straciła posady.

- A ty nazywaj mnie Audrey. Prawdę mówiąc, wprost nie znoszę, gdy mówisz do

mnie „panno Finnegan”. Czuję się wtedy jak jakaś dziedziczka albo nauczycielka ze szkółki

niedzielnej, a w każdym razie jak ktoś, kim na pewno nie jestem - stwierdziła.

Parsknął śmiechem i nareszcie na nią spojrzał.

- Zgoda, Audrey.

Odniosła wrażenie, że nazywanie jej po imieniu sprawia mu wyraźną przyjemność.

background image

Wywnioskowała to z błysków w jego oczach, z miękkiej modulacji głosu i ciepłego

uśmiechu. W każdym razie sposób, w jaki wymawiał jej imię, zabrzmiał jak kołysanka.

- Rozumiem, że to już ustaliliśmy - powiedział z powagą. - Mam na myśli imię, bo

jeśli chodzi o całą resztę, to...

Zamilkł, ale Audrey dobrze rozumiała, co miał na myśli. Naprawdę trudno było o tym

rozmawiać. Szczególnie gdy parę minut temu znajdowali się w tak niedwuznacznej sytuacji.

Najlepiej było o tym zapomnieć.

- Panie Rush, ja...

- Wheeler - poprawił ją szybko. Przełknęła ślinę.

- Więc, Wheeler - zaczęła znowu, niezadowolona z tego, jak jego imię zabrzmiało w

jej ustach. - To co się wydarzyło dzisiejszego wieczoru... Chcę powiedzieć... że... Próbuję ci

wytłumaczyć...

Westchnęła ciężko, przesunęła dłonią po włosach i postanowiła spróbować jeszcze

raz.

- Czasami - powiedziała łagodnie, z nadzieją w głosie - takie rzeczy się zdarzają, a

jeśli będziesz próbował zrozumieć, dlaczego, to i tak do niczego nie dojdziesz. Zrzućmy więc

to na burzę i cudowną kolację, i dajmy sobie spokój.

Jeżeli chcesz, możemy się umówić, że po prostu nic się nie stało. I nigdy nie będziemy

do tego wracać.

Spojrzał na nią zdumiony.

- Sądzisz, że będziesz w stanie o tym zapomnieć? Szybko skinęła głową.

Zbyt szybko. Żadne z nich nie miało wątpliwości, że Audrey kłamie.

- Oczywiście, że tak. Mogę o tym zapomnieć. A ty nie? Zawahał się przez chwilę, a

potem powoli skinął głową.

- Tak - powiedział, kłamiąc w żywe oczy. - Ja również mogę o tym zapomnieć.

Będziemy po prostu... Będziemy udawać, że nic takiego nie miało miejsca - dokończył tonem,

który wskazywał na to, że wcale nie jest pewny tego, co mówi.

- W takim razie nie ma żadnego problemu - ucieszyła się.

- Nie... nie wspomnimy o tym już nigdy więcej. - Spojrzał przez okno. - Wygląda na

to, że niebo się przejaśnia. - Huk grzmotu wyraźnie wskazywał na to, że burza się nasila. - A

więc czas na mnie.

Skinęła głową i podniosła się, kiedy ruszył w stronę drzwi. Wszedł do kuchni, wrzucił

woreczki z lodem do zlewu i podszedł do wyjścia.

- Wygląda na to, że nic mi nie jest - stwierdził, kiedy udało mu się przebyć ten dystans

background image

bez większych problemów.

Audrey zmusiła się do uśmiechu.

- Miło to słyszeć. Dopiero za dwa dni będziesz musiał iść do pracy, więc zdążysz się

wykurować.

- Do zobaczenia w poniedziałek rano, Audrey.

- Do zobaczenia, Wheeler.

Próbowała coś jeszcze dodać, aby przerwać ciszę, która zapadła. Ale nie mogła

wymyślić nic odpowiedniego. Stała więc w progu mieszkania i wpatrywała się w swego szefa

z niepewną miną. Marzyła o tym, żeby wszystko potoczyło się inaczej. Chciałaby tylko

zrozumieć choć w części to, co zaszło między nimi. Pragnęła też wiedzieć, co ich tak silnie ze

sobą związało.

Wheeler wyszedł na klatkę i uśmiechnął się do niej przez ramię.

- Dobranoc, Audrey.

- Dobranoc. I... dziękuję za wszystko.

Kiedy zniknął, zamknęła drzwi i oparła się o nie. Musi to wszystko przemyśleć. Od

kiedy ich wzajemne stosunki uległy tak radykalnej zmianie?

Męczyło ją również pytanie, dlaczego Rush tak nagle wycofał się, gdy wreszcie coś

zaczynało się dziać..

Miała ochotę pociągnąć to dalej. Chciałaby zobaczyć, dokąd ich to zaprowadzi. Ale

chociaż on zaczął to wszystko, nagle zmienił zdanie. A ona, jak najzwyklejszy tchórz, nie

miała odwagi dowiedzieć się, dlaczego. Może po prostu nie chciała wiedzieć.

Audrey miała pewne doświadczenie, zarówno życiowe, jak i miłosne.

Wiedziała, że mężczyźni potrafią być całkowicie nieobliczalni. Nie miała za sobą

wielu romansów, ale i tak było ich wystarczająco dużo, by doszła do wniosku, że nigdy nie

zrozumie, o co im naprawdę chodzi. Zawsze jednak udawało jej się pójść na jakiś kompromis,

który był do zaakceptowania przez obie strony. Jednakże w przypadku Wheelera...

Cóż, stanowił dla niej jedną wielką niewiadomą.

Nadal głowiła się nad tym trudnym problemem, kiedy spojrzała na prezent, który

Wheeler jej przyniósł, a którego nie zdążyła do tej pory rozpakować. Mała, kwadratowa,

gustownie zapakowana - na pewno w jakimś domu towarowym albo butiku - paczka

wyglądała tak ładnie, leżąc na kuchennym stole, jakby pytała: no i na co czekasz?

- Nie - powiedziała głośno. - Nie czekam na nic.

Podeszła do stołu i po chwili wahania gwałtownie rozerwała opakowanie.

W środku był jakiś przedmiot zawinięty w białą bibułkę. Bardzo zaintrygowana,

background image

powoli zaczęła ją rozwijać. Kiedy w końcu zobaczyła swój prezent, roześmiała się radośnie.

Ceramiczna podkowa! Była trochę większa od dłoni, pomalowana na biało i

udekorowana czterolistnymi koniczynkami. Do prezentu doczepiona była karteczka.

Szybko wyjęła ją z koperty i przeczytała: „Dziękuję za szczęście, jakie mi pani

przyniosła. Proszę powiesić ją nad drzwiami wejściowymi, końcami do góry, żeby odpędzić

pecha. Tak, w każdym razie, zawsze powtarzała mi moja matka. Dziękuję za tak wiele.

Witamy w sąsiedztwie.

Z poważaniem, Wheeler Rush”.

Audrey stała w kuchni, trzymając podkowę tak, jakby to były królewski klejnot. Przez

głowę przebiegła jej myśl, że jeśli chodzi o szefa, naprawdę ma szczęście.

Tylko fatalnie się składa, iż Wheeler zatrudnił ją jedynie na umowę zlecenie.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Minęły dwa miesiące od owego deszczowego wieczoru, który Wheeler spędził w

towarzystwie swojej sekretarki. Niezbyt często wracał myślami do tego romantycznego

spotkania, i to nie tylko z powodu natłoku zajęć. Chociaż niewątpliwie były to miłe

wspomnienia, to jednak nieuchronnie prowadziły do snucia marzeń i fantazji na temat

Audrey, co Wheeler uważał za wysoce nieodpowiednie i niebezpieczne. Nie powinien w taki

sposób rozmyślać o kobiecie, która była jego podwładną.

Nadal nie potrafił zrozumieć, jaka siła popchnęła go tamtego wieczoru do tak

nieodpowiedzialnego zachowania. Może winna była temu sama bliskość Audrey i jej

niezaprzeczalny urok, któremu nie był w stanie się oprzeć.

Ilekroć o tym rozmyślał, zawsze opanowywało go niezdrowe podniecenie.

Było to tym bardziej irytujące, że Wheeler powinien się teraz skupić wyłącznie na

pracy.

Podpisanie umowy z Bernardi Electronics stało się punktem zwrotnym w jego walce o

utrzymanie firmy. Nagle wszystko zaczęło iść jak po maśle.

Wheeler aż kipiał od pomysłów, w efekcie czego otrzymywał zlecenie za zleceniem.

Jego sytuacja finansowa w bardzo krótkim czasie poprawiła się do tego stopnia, że można już

było mówić o sukcesie.

Miejscowe firmy walczyły o to, by podpisać z nim kontrakt. Po miesiącu musiał

ponownie zatrudnić swoich byłych współpracowników, bo sam nie dawał już rady. A kiedy

po dwóch miesiącach skontaktował się ze swoją byłą sekretarką, dowiedział się, że Rosalie

background image

jest gotowa zacząć pracę od zaraz.

Wyglądało na to, że zła passa opuściła Wheelera i że nareszcie będzie mógł rozwinąć

skrzydła.

Przede wszystkim potrzebował sprawnego i kompetentnego personelu.

Oczywiście Audrey jakoś sobie radziła ze zwiększającą się ilością obowiązków, ale...

była to po prostu tylko Audrey, niezbyt zręczna istota, którą prześladował wieczny pech. Na

dywaniku w gabinecie pojawiały się kolejne plamy, a różne drobiazgi marnie kończyły swój

ż

ywot w wyniku nieokiełznanego temperamentu panny Finnegan. Wheelera oczywiście stać

było na zatrudnienie sprzątaczki, jednak po smutnych doświadczeniach sprzed paru miesięcy

jak ognia bał się wszelkich niepotrzebnych wydatków. Dokumenty, których ilość wzrastała

teraz w iście niepokojącym tempie, zostały wprawdzie schowane w nowych szafkach, ale

nadal poukładane były według kodu zrozumiałego wyłącznie dla Audrey. Urządzenia biurowe

psuły się z tą samą, a może i nawet większą częstotliwością niż wcześniej, ale teraz można

było zatrudnić technika, który zjawiał się w biurze na każde zawołanie. Wheeler przez cały

czas bardzo pilnował wydatków, mając w pamięci dramatyczną sytuację finansową, w jakiej

się znalazł kilka miesięcy temu.

Ostrożność przede wszystkim, często powtarzał sobie w duchu. Nie chciał już więcej

ż

adnych kłopotów, a przy Audrey wydawały się one nieuniknione.

Lubił Audrey, zapewne bardziej niżby należało, ale każdy kolejny dzień jej pracy

przynosił małą, a czasami nawet dość sporą, katastrofę. Wheeler na początku dość

pobłażliwie traktował kolejne wpadki panny Finnegan, lecz głównie dlatego, że nie mógł

sobie pozwolić na inną sekretarkę. Poza tym jego firma była wtedy na skraju bankructwa i

pech Audrey wydawał mu się niczym w porównaniu z tym, co spotkało jego samego.

Teraz jednak jego firma znowu była na szczycie. Wheeler chciał mieć pewność, że nie

zaniedba niczego, by nigdy więcej nie popaść w tarapaty.

Każdy nowy kontrakt to dodatkowa praca dla Audrey. I chociaż klienci ją lubili - była

czarującą, przemiłą osóbką - nie takiej sekretarki życzyłby sobie Rush dla swojej świetnie

prosperującej firmy.

Potrzebował kogoś, kto potrafiłby napisać więcej niż siedemnaście słów na minutę.

Kogoś, kto wiedziałby, jak wejść do pamięci komputera bez uszkadzania systemu. Kogoś, kto

prowadziłby rejestr spraw według zasad zrozumiałych dla zwykłych śmiertelników, a nie na

zasadzie wolnych skojarzeń.

Uniemożliwiało to pozostałym pracownikom odnalezienie czegokolwiek.

Potrzebował kogoś, kto choć trochę orientowałby się, na czym polega praca tego

background image

biura. No i w końcu bardzo potrzebował sekretarki, która potrafiłaby zaparzyć nadającą się do

spożycia kawę.

Chociaż Wheeler powtarzał sobie od jakiegoś czasu, że musi się rozstać z Audrey, nie

bardzo miał odwagę powiedzieć jej to prosto w twarz. Wreszcie jednego wieczoru został w

biurze dłużej. Napisał rozwiązanie umowy. Wystawił czek na dodatkową, zupełnie sporą

kwotę w ramach odprawy, chociaż wcale nie był do tego zobowiązany, gdyż panna Finnegan

nie była jego stałym pracownikiem. Pozostawało tylko powiadomienie o wszystkim samej

zainteresowanej. Zamierzał powiedzieć Audrey, że bardzo wiele jej zawdzięcza, bo odegrała

ważną rolę w poprawie kondycji firmy, i że będzie mu jej bardzo brakowało.

W końcu w piątek po południu poprosił ją do siebie. Weszła do jego biura radośnie

uśmiechnięta. Ubrana była na turkusowo, począwszy od apaszki na szyi, a skończywszy na

butach. Od tamtej pamiętnej soboty nosiła rozpuszczone włosy. Wyglądała wspaniale.

Wheeler przez chwilę chciał się wycofać z podjętej decyzji, jednak rozsądek przeważył nad

porywami serca. Poprosił, żeby usiadła. Nie bardzo wiedział, od czego zacząć, a jej wygląd i

uśmiech wyraźnie go rozpraszały. Sam usiadł na skraju biurka. Powinien wyjaśnić jej

wszystko krótko i zwięźle, żeby nie było żadnych wątpliwości.

- Audrey - powiedział. - Byłaś niezwykle cennym nabytkiem dla mojej firmy i nie

wiem, jak ci mam dziękować za pomoc, którą mi okazałaś.

Spojrzała na niego badawczo.

- Domyślam się, że jest jakieś „ale”.

Pokiwał głową i przygryzł wargi. Czuł się jak świnia.

- Masz rację. Byłaś wspaniała, ale firma znalazła się na takim etapie, że muszę

zatrudnić na twoim stanowisku kogoś innego. Kogoś, kto lepiej orientuje się w niektórych

sprawach. Kogoś, kto...

- Kogoś, kto nie tłucze naczyń - wpadła mu w słowo. - Kogoś, kto nie rozlewa kawy,

nie przewraca się i nie psuje sprzętu.

W jej głosie nie było złości, tylko smutek.

- Audrey, ja...

- Daj spokój - przerwała mu. - Naprawdę nie musisz tłumaczyć się przede mną.

Dobrze wiedziałam, że to zajęcie jest tymczasowe. I tak jestem zdziwiona, że pozbywasz się

mnie dopiero teraz. Po tych wszystkich katastrofach, które spowodowałam.

Uśmiechnął się na wspomnienie tych chwil.

- Naprawdę potrzebuję kogoś bardziej doświadczonego, ale pracowało mi się z tobą

cudownie.

background image

Audrey pokiwała głową ze zrozumieniem, ale miał wrażenie, że mu nie uwierzyła.

- Dziękuję - powiedziała, wstając. - To ładnie z twojej strony, że to powiedziałeś.

Chwycił kopertę z biurka i podał jej.

- To list z referencjami do agencji, w którym informuję, jak bardzo zadowolony jestem

z naszej współpracy.

- Dziękuję. Nigdy w życiu nie przypuszczałam, że dostanę kiedyś dobre referencje.

Spotyka mnie to po raz pierwszy w życiu.

Wheeler zaczął coś mówić, ale po chwili głos uwiązł mu w gardle. Nie przypuszczał,

ż

e tak bardzo przeżyje rozstanie z Audrey. Powoli narastał w nim jakiś wewnętrzny bunt.

Nagle zrozumiał, jak bardzo czekał każdego ranka na pojawienie się Audrey. I na to, żeby

przez chwilę z nią pogadać. Również i na to, żeby z nią po prostu trochę pobyć.

Ale nie miał wyboru. Bezwzględnie potrzebował dobrej sekretarki. A Audrey z

pewnością nią nie była.

Wskazał głową kopertę.

- Tam jest dla ciebie małe co nieco. Spojrzała na niego zmieszana.

- Co masz na myśli? Machnął ręką, zażenowany.

- Parę groszy ekstra. Skromne podziękowanie z mojej strony. To wszystko.

Patrzyła na niego ze zdziwieniem.

- Och, rozumiem! Pieniądze?

Szybko skinął głową, czując dziwne rozdrażnienie, którego pochodzenia nie potrafił

sobie wytłumaczyć. Premia wydawała mu się jeszcze przed chwilą dobrym pomysłem. Miłym

gestem i dowodem uznania. Teraz jednak ofiarowanie Audrey pieniędzy wydawało mu się

niezręcznością. Po prostu gafą.

I kolejny raz nie mógł zrozumieć, co jest źródłem tego typu wątpliwości.

Przecież nie była to zapłata za zbliżenie, bo do niczego między nimi nie doszło.

I tak naprawdę prawie się nie znali. Więc co tu mówić o jakichś intymnych

stosunkach.

Chyba żeby uwzględnić wszystkie jego fantazje i marzenia. Tyle tego było, że

wystarczyłoby dla co najmniej kilku kochających się par. Wheeler nigdy nie podejrzewał, że

ma aż tak bujną wyobraźnię.

Zgoda, może myślał o Audrey przez te ostatnie miesiące dużo więcej, niż powinien.

Ale to chyba żadna zbrodnia. Był młodym, zdrowym mężczyzną i takie odczucia w stosunku

do pięknej kobiety były rzeczą jak najbardziej naturalną. Nie rozumiał tylko, dlaczego

wręczając jej kopertę, czuł się tak niezręcznie. Tak, jakby robił coś złego. A potem po raz

background image

kolejny jego wyobraźnia zupełnie wymknęła się spod kontroli i zaczęła wariować. Kochali się

z Audrey wszędzie. Na jego biurku, na poplamionym chodniczku w jego gabinecie i na

każdym sprzęcie w jej mieszkaniu. To było czyste szaleństwo, dobrze chociaż, że przez

chwilę wyobrażał ich sobie razem na Karaibach, bo to wydawało mu się jakby trochę bardziej

normalne.

-...ale nie jest to dla mnie żadnym zaskoczeniem, że mogłeś tak sobie pomyśleć. - Głos

Audrey wyrwał Wheelera z krainy marzeń.

Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że dziewczyna mówi do niego już od jakiegoś

czasu, a on nie usłyszał z tego ani jednego słowa. Spojrzał na nią z zakłopotaniem, a potem

potrząsnął głową, jakby chciał się pozbyć natrętnych myśli.

Po chwili popatrzył jej prosto w oczy. Chyba zwariowałem, pomyślał, przecież przez

ostatnie kilka minut wyobrażałem sobie ją całkiem nagą, w dodatku w bardzo jednoznacznej

sytuacji.

- Przepraszam. Co mówiłaś? Myślałem zupełnie o czymś innym.

Kiedy ich spojrzenia spotkały się, na policzkach Audrey wykwitły mocne rumieńce,

tak jakby dobrze wiedziała, czego dotyczyły myśli Wheelera.

- No cóż... To już nieważne - stwierdziła cichym głosem.

Popatrzyła na kopertę i przełożyła ją z ręki do ręki. Nie bardzo wiedziała, co ma z nią

zrobić. Spojrzała na Wheelera i wtedy doświadczył dziwnego uczucia. Miał wrażenie, jakby

jego serce ważyło tonę.

- Więc... - powiedziała, kierując się z ociąganiem w stronę drzwi. Może po prostu

spodziewała się, że Wheeler ma jej jeszcze coś do powiedzenia. Kiedy stało się oczywiste, że

czeka na próżno, dodała: - Dziękuję ci bardzo. Dziękuję za wszystko.

- Drobiazg - odpowiedział odruchowo. Czuł, że powinien coś zrobić, ale nic

sensownego nie przychodziło mu do głowy. Więc jeszcze raz podziękował Audrey za to, co

dla niego zrobiła.

- Daj spokój - przerwała mu. Skinął głową i zamilkł.

Uśmiechnęła się do niego na pożegnanie i otworzyła drzwi. Patrzył, jak wychodzi, i

myślał cały czas o tym, że zapomniał jej o czymś powiedzieć. O czymś bardzo ważnym, co

zatrzymałoby ją chociaż na krótką chwilę. Chciał jeszcze raz spojrzeć tej dziewczynie prosto

w oczy, zobaczyć jej promienny uśmiech.

Niestety, Audrey nie spojrzała na niego nawet wtedy, gdy jak zwykłe poślizgnęła się

na chodniczku przy drzwiach.

Po jej wyjściu Wheeler nie ruszył się z miejsca przez dobre pięć minut.

background image

Łudził się, że wszystko w biurze zostanie po staremu. Oczywiście było to dziecinne i

ś

mieszne, bo przecież z chwilą odejścia Audrey zmieniło się absolutnie wszystko. Próbował

tłumaczyć sobie, że tego wymagało dobro firmy, że biuro będzie teraz prowadzone w bardziej

profesjonalny sposób, że wszystko będzie szło lepiej. Ale prawdę mówiąc, miast oczekiwanej

ulgi odczuwał tylko zakłopotanie i smutek.

Cisza panująca w biurze wydała się Wheelerowi nienaturalna i złowieszcza. A

przecież zawsze tak było w piątkowe popołudnia i doprawdy nie powinien widzieć w tym

niczego niezwykłego. Ale teraz Wheeler miał wrażenie, że otacza go niemal dotykalna

skorupa samotności. Samotności, która schwyciła go swymi szponami za serce, by już na

zawsze trwać przy nim niczym wierna drużka.

Przecież to szaleństwo, przekonywał sam siebie, zbierając swoje rzeczy i obchodząc

całe biuro, jak to miał w zwyczaju czynić w każdy piątek. Odejście jednego pracownika nie

może zdezorganizować pracy całego biura. Przeciwnie, powinno pomóc w jej usprawnieniu.

Powrót kompetentnej Rosalie sprawi, że firma znowu będzie działać w sposób bliski

perfekcji.

Brakowało mu Audrey, bo po prostu ją polubił, po co dorabiać do tego całą filozofię.

Przecież mogą się teraz umawiać na gruncie prywatnym. To nawet lepiej, że panna Finnegan

już tu nie pracuje, bo w ten sposób uda im się uniknąć wielu niezręcznych sytuacji. Przy

odrobinie szczęścia może Wheelerowi uda się zrealizować niektóre z nawiedzających go

fantazji.

Kiedy zamknął biuro i ruszył Main Street w kierunku lokalu Luigiego, żeby tam coś

przekąsić, zdał sobie sprawę, że prawdopodobnie nie zatelefonuje do Audrey, żeby się z nią

umówić. Właściwie nie mógł się teraz spotykać z żadną kobietą. Był po prostu bardzo

zajętym człowiekiem i cały swój czas poświęcał pracy. Szczególnie teraz, kiedy udało mu się

wyprowadzić firmę na prostą i zamierzał nadal utrzymać ten kierunek. Oznaczało to, że całe

dnie i wieczory Wheeler miał wypełnione pracą i nie mógł sobie pozwolić na wiązanie się z

kimkolwiek.

A na dodatek Audrey była osobą, która wymagała więcej uwagi, zainteresowania i

cierpliwości ze strony mężczyzny niż inne jego znajome. Była niezmiernie absorbująca. I to

na wiele sposobów.

Wheeler nie potrafiłby chyba nad tym wszystkim zapanować. Audrey pracowała u

niego tylko dwa miesiące i trzeba przyznać, że był to okres pełen wrażeń. Ta dziewczyna była

pechowa. Ciągle trzeba było ratować ją z jakichś opresji. Należała do tych ludzi, których pech

szczególnie sobie upodobał. Co to było? Przeznaczenie, przypadek, negatywna energia? A

background image

może kara za zbrodnie popełnione w poprzednim wcieleniu? Jak to zwał, tak zwał, lecz

Audrey przyciągała kłopoty niczym wysokie drzewo pioruny podczas burzy.

Wheeler nie należał do osób przesądnych, a jednak gdzieś w odległych zakamarkach

jego umysłu czaił się lęk przed dalszą współpracą z pechową sekretarką. Tak jakby obawiał

się, że zarazi się od niej pechem. Zdawał sobie sprawę, że takie rozważania pozbawione są

sensu, ale lepiej dmuchać na zimne.

Zwłaszcza teraz, kiedy udało mu się odnowić dawne kontakty, a jego firma ponownie

stanęła na nogi. Szczęście znów się do niego zaczęło uśmiechać i lepiej było nie kusić złego

losu.

I dlatego właśnie nie powinien dzwonić do Audrey Finnegan. Owszem, uważał ją za

wyjątkowo śliczną, słodką i podniecającą istotkę, ale tylko szaleniec mógłby zdecydować się

na bliższą znajomość z tą dziewczyną.

Wheeler zaś nie zamierzał prowokować losu ani tym bardziej igrać ze szczęściem,

które znów zaczęło mu dopisywać.

Wheeler nie pamiętał jednak, czy też może po prostu nie chciał przyjąć do

wiadomości faktu, że nic nie trwa wiecznie, a już szczególnie coś tak ulotnego i kapryśnego

jak dobra passa. Los bywa przewrotny, a fortuna kołem się toczy.

Miesiąc po odejściu Audrey życie przypomniało mu o tym w sposób daleki od

delikatności.

Pustka, która go otaczała, stawała się wprost trudna do zniesienia.

Wheelerowi coraz bardziej brakowało Audrey. Tęsknił do jej radosnych, porannych

słów powitania i zaraźliwego śmiechu. Z rozrzewnieniem wspominał jej kolorowe stroje, a

nawet drobne katastrofy, które powodowała. Nagle życie stało się nudne i męczące.

Nie był to jedyny powód depresji Wheelera. Wkrótce po odejściu jego pechowej

sekretarki firma zaczęła ponownie podupadać. A przecież jeszcze niedawno wszystko

zdawało się zmierzać w dobrym kierunku. Teraz znowu spadła liczba kontraktów.

Pracownicy byli niezadowoleni, a, co gorsza, klienci również. Sekretarka, która zajęła miejsce

Audrey, a w której umiejętności i sprawność zawodową nikt nie wątpił ani przez chwilę,

nagle opuściła się w pracy. Wheeler był tym wszystkim przerażony, a w dodatku nie potrafił

odkryć źródła swych niepowodzeń.

Nagle grunt zaczął mu się usuwać spod nóg, a on nic nie potrafił na to poradzić.

Przecież nie zmienił swego postępowania nawet na jotę. Robił wszystko tak samo jak za

czasów Audrey, ale tylko wtedy, kiedy ona była w biurze, wszystko szło jak po maśle.

Nie mógł uwierzyć, że wypowiedzenie, które jej wręczył, mogło wpłynąć na sytuację

background image

w firmie. Brak w tym było jakiejkolwiek logiki.

A jednak...

Jego rozmyślania zostały przerwane przez głośne stukanie. Zanim zdołał się odezwać,

drzwi otworzyły się z impetem i do pokoju jak burza wtargnęła Rosalie. Wyglądała na

zdesperowaną. Bez słowa podeszła do biurka i rzuciła na nie papier z firmowym nadrukiem,

na którym widniały tylko trzy słowa: odchodzę z firmy.

Wheeler spojrzał na nią z przerażeniem.

- Co to, do cholery, ma znaczyć? - zawołał.

- To moja rezygnacja - powiedziała Rosalie stanowczo.

- Co takiego? Nie może pani tak po prostu odejść. Przecież dopiero co panią ponownie

zatrudniłem.

- Przykro mi, panie Rush - powiedziała bez krztyny żalu w głosie - ale ja nie mogę

pracować w takich warunkach. Dokumenty są poukładane w sposób przeczący jakiejkolwiek

logice, komputer ciągle się psuje i prawdę mówiąc, nie jestem w stanie tego wszystkiego

ogarnąć. Nie zmienię swego postanowienia za żadne pieniądze. Odchodzę.

Wheeler wyciągnął do niej ręce w błagalnym geście.

- Nie może pani odejść, Rosalie! Potrzebuję pani.

- Domyślam się. Nie tylko ja mam dość takiej pracy. Klienci też się denerwują.

Telefonują do pana, a pan ciągle przesuwa terminy. Zupełnie nie wiem, co mam im mówić.

Wheeler spoglądał na nią z narastającą paniką.

- Proszę nadal uspokajać Bernardiego. Potrzebuję dnia lub dwóch, aby skończyć ten

projekt. Proszę przełożyć wszystkie spotkania. Chociaż na kilka dni. Tylko o to proszę. I

niech pani nie odchodzi, Rosalie. Obiecuję, że wszystko wróci do normy... i to już wkrótce.

- Ja tu już nie pracuję.

- Rosalie, proszę...

- I niech pan lepiej uważa, bo Stephen i Sandra też zamierzają odejść.

Jego współpracownicy? Nie mógł w to uwierzyć. Boże, tylko nie oni! Jak sobie sam z

tym wszystkim poradzi? Czyżby wszyscy uciekali jak szczury z tonącego okrętu?

- Proszę posłuchać, Rosalie. Wiem, że sprawy wyglądają trochę kiepsko, ale wkrótce z

tego wyjdziemy. Czuję, że tak będzie. Proszę dać mi trochę czasu.

Spojrzała na niego z politowaniem.

- To samo mówił pan poprzednim razem. I co? Pamięta pan, jak to się wtedy

skończyło?

Przełknął ślinę. Nie chciał w ogóle myśleć o tym, jak to było poprzednim razem. Był

background image

już prawie na dnie. Jedyna rzecz, która go uratowała przed zupełnym upadkiem...

... to pojawienie się Audrey.

Przecież to niemożliwe!

- Rosalie, obiecuję pani, że...

- Odchodzę, panie Rush - powtórzyła. - Przykro mi, ale taka jest moja ostateczna

decyzja. Ta praca kosztuje mnie zbyt dużo wysiłku. Nie będę miała problemu ze znalezieniem

sobie lepszego miejsca, w którym nie będę musiała poprawiać bez przerwy czegoś, co

naknocili moi poprzednicy.

- Ależ panna Finnegan naprawdę nie była aż tak beznadziejna!

Nie bardzo rozumiał, dlaczego instynktownie stanął w obronie byłej sekretarki, mimo

ż

e sam przecież nigdy nie był zadowolony z jej pracy. Miał odczucie, że jest to winien

Audrey.

Spojrzenie, jakie rzuciła mu Rosalie, było zupełnie jednoznaczne. Chciał z nią

podyskutować, ale byłoby to bezcelowe. Nie tylko dlatego, że i tak nie przekonałby jej. Ona

po prostu nie zamierzała dłużej go słuchać. Ruszyła bez słowa w stronę drzwi i zamknęła je

za sobą z wymownym trzaśnięciem.

Wheeler opadł na krzesło. Podparł głowę rękoma i zadumał się. Nie potrafił

zrozumieć, dlaczego znów znalazł się w tak paskudnej sytuacji. Czemu znowu wszystko

poszło źle? Gdzie popełnił błąd, czym zawinił? Naprawdę nic się nie zmieniło od zeszłego

miesiąca. Nic, poza odejściem Audrey...

Im dłużej o tym myślał, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że znalazł

odpowiedź na dręczące go pytania. Audrey Finnegan!

Wkrótce po tym, jak pojawiła się w jego życiu, wszystko zaczęło się dobrze układać.

Po romantycznym wieczorze w jej mieszkaniu firma zaczęła rozkwitać. Klienci walili

drzwiami i oknami i Wheeler nie mógł się opędzić od zleceń. Nagle wszyscy chcieli z nim

współpracować. Po odejściu Audrey interes ponownie zaczął się chylić ku upadkowi.

Audrey! Wheeler analizował wszystko z najróżniejszych punktów widzenia, ale

niezmiennie dochodził do tego samego wniosku. Wszystko zaczynało się i kończyło się na

Audrey. Kiedy ona była przy jego boku, nie miał żadnych problemów. Gdy zniknęła z jego

ż

ycia, sprawy wymknęły się spod kontroli.

Dobry Boże! To było idiotyczne! Audrey mogła uchodzić za sztandarowy wręcz

przykład pechowca, ale Wheelerowi po prostu przynosiła szczęście. Była jego talizmanem.

Kilka razy nawet powiedział jej coś na ten temat, ale to były tylko takie sobie

niewinne żarty. Nie sądził, by Audrey mogła przynosić komukolwiek szczęście. Przecież była

background image

taka pechowa.

Lecz nie w sprawach, które dotyczyły Wheelera.

Usiłował przekonać samego siebie, że jest szalony i że nie istnieje coś takiego jak

talizman szczęścia. Ludzie sami są odpowiedzialni za swoje życie i tylko fajtłapy zwalają

swoje niepowodzenia na zły los. Twierdzenie, że jakaś osoba przynosi nam szczęście, to

zwykłe zabobony.

Te rozmyślania wpędziły go w jeszcze gorszy humor. Miał sobie za złe, że reaguje jak

zdesperowany histeryk, który chwyta się każdego wytłumaczenia. Że bezdenną głupotą jest

wmawianie sobie, iż Audrey Finnegan ponosi jakąkolwiek odpowiedzialność za rozkwit czy

też upadek jego firmy.

Wszystko to prawda, ale teraz należało się skupić nad niedopuszczeniem do

bankructwa firmy. W tym momencie ponowne zatrudnienie Audrey wydawało się jedynym

rozsądnym wyjściem. Wheeler był gotów na wszystko, by ratować firmę przed kolejną

klęską, nawet na czary.

Musi ją ponownie zatrudnić. Bez względu na koszty, jakie będzie musiał ponieść.

Zgodzi się na wszystkie jej warunki. Ściągnie ją tutaj choćby z końca świata, a w razie

potrzeby zmusi siłą do powrotu. Nieważne, ile nowych plam będzie na chodniczku. De

nowych urządzeń biurowych bezpowrotnie ulegnie zniszczeniu. Wheeler po prostu

potrzebował Audrey, i to natychmiast. W przeciwnym wypadku...

Ponownie dopadnie go pech, z którym nie potrafił walczyć. A wtedy firma pójdzie na

dno wraz z jej niefortunnym właścicielem.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Audrey uśmiechała się łagodnie, spłukując szampon z długich, jedwabistych, złotych

włosów Reksa. Podrapała go delikatnie pod łopatką i pomasowała po grzbiecie, aby złagodzić

stresy całego dnia. W odpowiedzi pies pisnął radośnie i z miłością popatrzył na nią swoimi

czekoladowo-brązowymi oczyma.

Jest idealnym reprezentantem płci męskiej, pomyślała z uśmiechem. Taki przystojny.

Taki silny. Taki słodki. Taki elegancki. Wiedziała, że zrobiłby dla niej wszystko, gdyby go

tylko poprosiła. Jedynym mankamentem był jego oddech...

Cóż, nie można mieć wszystkiego, zauważyła filozoficznie. A poza tym czegóż można

się spodziewać po golden retriwerze?

Takie są uroki pracy w salonie piękności dla psów. Audrey zdążyła nawiązać tu już

background image

wiele miłych znajomości. Oczywiście, wszyscy nowi przyjaciele mieli cztery łapy i niezbyt

przyjemny oddech, a podczas konwersacji ograniczali się do dwóch dźwięków: „wrrr” i

„hau”, lecz i tak w porównaniu z niektórymi mężczyznami mogliby uchodzić za bardzo

elokwentnych rozmówców.

Audrey straciła pracę w agencji. Skierowano ją do banku, a ona natychmiast, z sobie

tylko właściwym wdziękiem, skutecznie rozprawiła się z całym systemem komputerowym.

Dyrektor banku dostał furii i wylądował w klinice w stanie przedzawałowym. Audrey

natychmiast pobiegła za nim, by gorąco przeprosić go za ten nieszczęsny incydent, jednak

przytomna pielęgniarka, zorientowawszy się, z kim ma do czynienia, nie dopuściła panny

Finnegan przed oblicze ledwie żywego, lecz wciąż miotającego obelgi szefa. A obelgi owe

dyrektor banku miotał do telefonu komórkowego, rozmawiał bowiem z agencją. Groził

procesem, a samej Audrey i jej potomkom aż do siódmego pokolenia życzył wszystkiego

najgorszego. Panna Finnegan musiała więc zmienić zawód. W całym mieście i okolicach nie

znajdzie się już ani jedna firma, która wpuściłaby ją do swojego biura.

Tak naprawdę nie bardzo się tym nie zmartwiła. Od czasu gdy Wheeler Rush

podziękował jej za pracę, straciła wszelki entuzjazm. Dopiero w salonie dla psów poczuła się

trochę lepiej. Miała nadzieję, że może wreszcie znalazła właściwe zajęcie. Psy pałały do niej

miłością, a praca sprawiała jej przyjemność.

A co najważniejsze, przez dwa tygodnie nie wywołała żadnej katastrofy i nie

spowodowała w firmie żadnych strat. Trudno w to uwierzyć, ale taka była prawda. Stało się

tak zapewne dlatego, że Audrey szerokim łukiem omijała kasę, komputer i wszelkie inne

urządzenia biurowe. Miała więc nadzieję, że wreszcie wszystko jakoś się ułoży.

Uśmiechała się jednak rzadko, a na jej twarzy na stałe zagościł wyraz melancholijnego

smutku.

Brakowało jej Wheelera Rusha. I to nawet bardzo. Tęskniła za nim, za jego

uśmiechem, westchnieniami i wzruszeniami ramion. Za jego głosem, nawet gdy

pobrzmiewała w nim z trudem skrywana gorycz: „Nie ma sprawy, Audrey.

Trudno, stało się. Naprawdę nie powinnaś się tym martwić”.

Najsmutniejsze były wieczory. Leżąc w łóżku, wciąż wspominała krótkie chwile,

które spędzili tylko we dwoje. W restauracji i w jej mieszkaniu.

Dokładnie pamiętała menu, wszystkie słowa, które do siebie wypowiedzieli, wszystkie

gesty... i wciąż obsesyjnie wracała do tego, co się wtedy wydarzyło.

Dlaczego tak głupio się odezwała?

Jak długo będzie się tak jeszcze męczyć? Każda myśl o Wheelerze wywoływała

background image

przyśpieszone bicie serca, wzrost temperatury ciała, trudności z oddychaniem. I pocenie się

oczu.

Tyle razy chciała do niego zadzwonić. Po prostu pragnęła się z nim przywitać i

dowiedzieć się, co u niego słychać. I zawsze rejterowała, gdy miała wybrać ostatnią cyfrę.

Czasami tak trudno rozmawia się przez telefon. Słowa mają inną treść, gdy patrzy się w oczy

rozmówcy. I co, znów będzie go przepraszać za rozlaną kawę, zepsute urządzenia,

rozwydrzone koty? I za to, że do tej pory nie zwróciła mu spodni i koszuli?

Mokre oczy, smutek w sercu. To nie ma sensu, Audrey, weź się w garść, szepnęła do

siebie.

Raz wpadła do biura Wheelera. Chciała się przywitać, zamienić parę słów, jak to

bywa między znajomymi. Usłyszeć głos dawnego szefa, zobaczyć uśmiech... No cóż, był

bardzo zajęty. Przy jej biurku siedziała sekretarka, świetnie zorganizowana, szczyt

profesjonalności.

- Czy przekazać jakąś wiadomość panu Rushowi?

- Nie, to nic ważnego - odpowiedziała Audrey.

Czy ja tu naprawdę kiedyś pracowałam?... Tak tu obco, pomyślała Audrey. Kiedyś

czułam się w tym biurze jak w domu, a potem ze mnie zrezygnowano.

Szybko wyszła. Na schodach przestała tłumić łzy.

Dzwonek oznajmił, że przyszedł następny klient. Pewnie jego ulubieniec potrzebował

fachowej opieki. Audrey pogłaskała Reksa, dyskretnego powiernika jej smutnych myśli, i

zaprowadziła go do budy. Różowym fartuchem wytarła ręce. Poprawiła różowe dżinsy i

obciągnęła różową koszulkę. Różową chusteczką wytarła oczy. Poprawiła koński ogon,

przewiązany różową kokardką. I weszła do poczekalni, by powitać nowego zwierzaka.

A ujrzała Wheelera Rusha.

- Cześć - tylko tyle, poza uśmiechem, potrafiła wydusić z siebie.

Co się ze mną dzieje? pomyślała w panice. Dlaczego tak dziwnie się czuję? Przecież

już byłam na najlepszej drodze, by wypłakać z siebie tego faceta. No cóż, pewnie pan Rush

hoduje jakiegoś futrzaka, który wymaga pomocy...

- Cześć - odpowiedział.

Był sam. Nie towarzyszył mu żaden czworonóg.

- Co cię tu sprowadza? - zapytała, bardzo zaintrygowana. Przez chwilę milczał.

Patrzył w jej oczy, a potem wzrokiem ogarnął ją całą. Jej włosy. Jej twarz. Jej usta. Jej figurę.

Całą Audrey.

Poczuła się jak podczas inspekcji. O co mu chodzi, do diabła? Złamał jej serce, przez

background image

niego co noc wypłakuje się w poduszkę. Wystarczy, że stanął w drzwiach, a ona już cała drży.

To nie jest życie, to męka. Dlaczego nic nie mówi i tylko tak gapi się na nią? Z obojętną,

nieruchomą twarzą...

No dobrze, popatrz sobie. Tak wygląda dziewczyna, która zajmuje się kąpaniem psów,

pomyślała Audrey. Jeżeli chcesz wąchać róże, znajdź sobie ogrodniczkę. A ja jestem psiarą.

No dobra, Audrey, weź się w garść. Byle tylko się nie rozpłakać! Marzyłaś o tym facecie, ale

teraz pora zejść na ziemię.

- W jakiej sprawie pan przyszedł, panie Rush?

- Przyszedłem po ciebie, Audrey...

Jego spojrzenie, jego głos i ten ledwie dostrzegalny, ale jakże widoczny ruch dłonią...

Czy to dzieje się naprawdę?

- Chyba cię nie zrozumiałam. O co ci chodzi? - zapytała na pozór obojętnie.

- Przyszedłem po ciebie - powtórzył. Ale jego głos posmutniał. Wyglądał teraz jak

człowiek, który nagle stracił resztki nadziei. Jednak zebrał się w sobie.

- Przestraszyłem się, gdy powiedziano mi w agencji, że już tam nie pracujesz.

Myślałem, że straciłem cię na zawsze - dokończył drżącym głosem.

O co tu chodzi? Audrey była oszołomiona. Wheeler bał się, że ją stracił na zawsze?!

Jak to, stracił ją... przecież nigdy jej nie miał. Nie, nie myśleć, tylko cieszyć się cudowną

chwilą. Jego słowa. Jeszcze nigdy nikt do niej tak nie mówił. Bał się, że ją stracił...

- To jak mnie tutaj znalazłeś? - Audrey nadal starała się być oficjalna. Za chwilę

wszystko i tak się wyjaśni. Jakieś zagubione dokumenty... a może potrzebuje swoich spodni.

Niech je sobie bierze. I niech znika. A ona jeszcze z pół roku sobie popłacze, a potem będzie,

jak będzie.

- Poszedłem dzisiaj do twojego mieszkania, ale zastałem zamknięte drzwi. Twoja

sąsiadka z dołu, pani... Nie pamiętam jej nazwiska...

-...pani Wendover - podpowiedziała Audrey.

- Zgadza się. Pani Wendover powiedziała mi, że tu pracujesz.

- Jest naszą stałą klientką. Ma dwa mopsy.

- To chyba jej kuzyni, bo patrząc na nią, widać rodzinne podobieństwo! - Wheeler

roześmiał się.

Zawtórowała mu. I nagle zrobiło się tak jakoś sympatycznie.

- Miło mi, że wpadłeś - powiedziała cicho.

- Też się cieszę. Musiałem cię odnaleźć.

- Dlaczego?

background image

- Bo cię potrzebuję, Audrey - wyrzucił z siebie jednym tchem. A po chwili, lekko

speszony, dodał: - W pracy. Chcę, żebyś wróciła do mojej firmy. Żeby było jak dawniej.

A więc marzenie Audrey spełniło się. Jednak warto czasami popłakać w poduszkę.

Przecież od razu pierwszego wieczoru, kiedy dostała wypowiedzenie, zaczęła marzyć i

płakać, by pewnego dnia Wheeler stanął w jej drzwiach, padł na kolana i zaczął błagać, by do

niego wróciła.

Wprawdzie nie chodziło jej o pracę, ale dobre i to. Na początek.

A jeśli mu naprawdę chodzi tylko o pracę? Czyżby kupił nowy dywan, który trzeba

ochrzcić kawą? Albo komputer niepokojąco długo działa bez awarii? Czegoś tu nie

rozumiem, pomyślała Audrey.

- Chcesz, żebym znowu pracowała dla ciebie? - postanowiła się upewnić.

Wheeler skinął głową.

- Dlaczego? Jesteś samobójcą?

Tym razem pokręcił przecząco głową. Czuł, co chce powiedzieć, ale nie umiał znaleźć

słów. Natomiast Audrey miała wiele do powiedzenia.

- Posłuchaj, oboje dobrze wiemy, że nie najlepiej mi wychodzi praca sekretarki. Jak

się okazało, nadaję się tylko do kąpania psów. Miałeś rację, że gdy tylko stanąłeś na nogi,

zwolniłeś mnie i przyjąłeś swoją dawną pracownicę.

Droższą ode mnie, ale dużo bardziej kompetentną. Ta pani nie rozlewa wciąż kawy,

nie niszczy wszystkiego, co jej wpadnie w ręce, a przede wszystkim dobrze wie, co należy do

jej obowiązków.

- To nieistotne - powiedział krótko.

- Nieistotne?

Wepchnął ręce jeszcze głębiej w kieszenie. Po chwili wyciągnął je i zaczął się bawić

krawatem. A w końcu zajął się wygładzaniem nieistniejących zmarszczek i załamań na swojej

białej koszuli.

- No cóż... właściwie... - jąkał się.

- No więc?

- Wszystko to nie jest istotne u dobrej sekretarki - stwierdził nagle.

- Naprawdę? - zdziwiła się.

- Oczywiście, że nie.

- Uważasz, że aby być dobrą sekretarką, nie trzeba umieć obsługiwać komputera i

centralki telefonicznej, archiwizować dokumentów, porządnie prowadzić rachunków...

- Właśnie tak uważam - przerwał jej.

background image

- Rozumiem.

Po co w ogóle z nim dyskutuje? Tak bardzo chciała u niego pracować.

Marzyła o tym. Powinna natychmiast przyjąć jego ofertę i skakać z radości pod sufit,

ż

e wreszcie wszystko zaczyna się układać w jej życiu.

Ale Audrey czegoś tu nie rozumiała. A tak naprawdę niczego nie rozumiała. Dlaczego

Wheeler postanowił ją ponownie zatrudnić? Przecież nic za tym nie przemawiało. Jej były

pryncypał albo oszalał, albo naprawdę miał samobójcze skłonności. Ale to już jego problem.

Uśmiechnęła się z łobuzerskim wdziękiem.

- No cóż, jeśli szukasz najbardziej niekompetentnej sekretarki na zachód od Atlantyku

i na wschód od Pacyfiku, to trafiłeś na właściwą osobę.

Wheeler roześmiał się.

- Możesz zacząć jutro?

-

Jutro?

Przecież obowiązuje mnie dwutygodniowy okres wypowiedzenia. Poza tym byłoby

niegrzecznie tak po prostu odejść. Pan Easley naprawdę mnie potrzebuje.

- Dwa tygodnie? - wykrzyknął. - Nie będziesz mogła zacząć wcześniej?

Przecież tyle może się w tym czasie zdarzyć.

Naprawdę pragnął jej powrotu. O co tu chodzi? Czy tylko o sprawy zawodowe?

Stęsknione serce Audrey zabiło niespokojnie.

- Może mi się uda skrócić ten okres do tygodnia - powiedziała z uśmiechem, który

wcale nie był jednoznaczny.

Wheeler zaczynał wykazywać oznaki paniki.

- Posłuchaj, a gdybym znalazł kogoś na twoje miejsce, czy zaczęłabyś u mnie pracę

jutro?

Audrey uniosła brwi ze zdumienia.

- Chyba tak. Oczywiście, jeśli pan Easley nie miałby nic przeciwko temu.

- No to załatwione - ucieszył się Wheeler. - Moja siostrzenica, Wendy, szuka pracy na

wakacje. Kocha zwierzęta. Myślę, że będzie jej tu dobrze. A więc jutro z rana widzę cię przy

twoim biurku? - upewnił się. - Naprawdę tego chcesz? Mogę liczyć na ciebie?

Audrey, przecież nie jesteś idiotką, pomyślała. To wszystko nie ma sensu.

A jeżeli ma, to ty tego sensu nie rozumiesz. Wheelerowi z jakichś powodów zależy na

tobie, ale ty nie znasz tych powodów. Więc jak najszybciej tego się dowiedz.

- Wheeler?

background image

- Tak?

- Dlaczego chcesz, żebym wróciła? Tylko nie cygań, powiedz prawdę.

Nie jestem dobrą sekretarką, ale nie jestem też kretynką. Pamiętaj o tym.

Ale on jednak o tym nie pamiętał i zaczął coś nawijać. Żałosny słowotok płynął i

płynął, a Audrey zrobiło się przykro. On naprawdę myśli, że ja w to uwierzę? pomyślała.

- Wheeler, powiedz mi prawdę. Wiem, jaką byłam sekretarką. Fajtłapą.

Nawet nie potrafię powiedzieć, czym zajmuje się twoja firma. Ignorantka ze mnie! O

jedno cię proszę, bądź ze mną szczery, bo naprawdę nie jestem idiotką.

Fajtłapą - tak, ignorantką - tak, ale nie idiotką. Więc wreszcie mi powiedz, dlaczego

chcesz, bym wróciła do pracy.

Westchnął. Potem spojrzał jej prosto w oczy.

- Rosalie odeszła.

Nareszcie dowiedziała się prawdy. A więc śpij, serduszko, bo tak naprawdę nic się nie

dzieje. Pan Wheeler Rush powtórnie stracił swoją ulubioną sekretarkę, Rosalie, więc znowu

potrzebna jest Audrey. No cóż, dobre i to!

Lecz on mówił dalej:

- Ale nie jest to jedyny powód, Audrey. Po prostu brakuje mi ciebie.

Odkąd odeszłaś, biuro bardzo się zmieniło.

Potrzebował jej, bo czuł się samotny. A ona ze swoim pechem potrafi rozbawić

każdego. Będzie więc robić za błazenka. Lepsze to niż nic, pomyślała i szybko przetarła oczy,

które znów zaczynały się pocić.

Spojrzał na nią uważnie.

- Audrey, od kiedy ciebie nie ma, moje życie bardzo się zmieniło.

- Co chcesz przez to powiedzieć? - zapytała z nagłym ożywieniem.

- Brakuje mi ciebie - powiedział po prostu. - I chcę, żebyś wróciła nie tylko do mojego

biura, ale i do mojego życia.

Czy było to wyznanie? Audrey nie wiedziała, co o tym sądzić. Słowa są tylko

słowami, mogą znaczyć wiele. Postanowiła nie prowokować losu, który nagle okazał się dla

niej tak łaskawy. Żadnych następnych pytań, koniec z drążeniem tematu. Od jutra znów

będzie sekretarką Wheelera, a potem... będzie, co będzie.

- Zgadzam się. Jeśli twoja siostrzenica mnie tu zastąpi, od jutra wracam do twojego

biura - powiedziała.

Wheeler odetchnął z ulgą, a Audrey nadal nie mogła zrozumieć, dlaczego tak

desperacko o nią walczył. Jakby była kimś naprawdę wyjątkowym. Zdarzyło się jej to po raz

background image

pierwszy w życiu. Miała kilku chłopaków, spotykała się z nimi...

Ładna i zgrabna dziewczyna, jest się czym pochwalić... Wiedziała, że tylko o to im

chodzi. A Wheeler prosi ją, a właściwie błaga. Naprawdę mnie potrzebuje, pomyślała i

uśmiechnęła się.

Byli sobie obcy, połączyła ich tylko praca. Zdarzył się mały incydent, ale widocznie

nie miał znaczenia, bo zaraz potem Wheeler wyrzucił ją na bruk.

Nieważne. Bo dzisiaj jej szef przyszedł i gorąco prosi, by wróciła.

A ona wyraziła zgodę. A tak naprawdę wzięła głęboki oddech, zatkała nos palcami - i

skoczyła do głębokiej wody. Utonie w odmętach marzeń czy radośnie wypłynie ku słońcu?

Czas pokaże.

Spokojnie, nie minie tydzień, a doprowadzę wszystko do porządku, uspokajała się w

duchu Audrey. No cóż, nie spodziewała się, jaka herkulesowa praca ją tu czeka. Przez jakiś

czas jej tu nie było, i oto, proszę, jakie są tego efekty. Bałagan, bałagan i jeszcze raz bałagan!

Po pierwsze - dokumenty. Niczego nie można znaleźć, bo ktoś, czyli ta

„profesjonalna” Rosalie, ułożył je zupełnie bez sensu. Po drugie, ktoś „uporządkował” zbiory

w komputerze. No to szukaj wiatru w polu! Czy raczej na twardym dysku... Po trzecie, klienci

byli coraz bardziej wściekli. A poza tym, kto śmiał zmienić gatunek kawy!

Ale powoli wszystko zaczynało się układać. Jasne, zdarzały się jeszcze dziwne

wpadki, lecz mniejsza z tym, bo ważne było to, że życie w biurze wreszcie wracało do normy.

Rzecz oczywista, mierzonej kategoriami Audrey.

Która, trzeba to sprawiedliwie przyznać, bardzo się zmieniła. Przede wszystkim

ułożyła sobie stosunki z pozostałymi współpracownikami Wheelera.

Polegało to na tym, że Audrey przestała mówić im całą prawdę. Robiła to zawsze ze

szczerego serca, ale jej intencje były często opacznie rozumiane, więc nauczyła się trzymać

język za zębami. Zbyt dobrze pamiętała spojrzenie jednej z koleżanek, obdarzonej przez

naturę mini biustem, gdy chwaląc jej stanik z wypełniaczem, radośnie krzyknęła: „Świetnie!

Teraz już nikt nie pomyli cię z facetem”. A o reakcji czułego na punkcie swej łysiny

Stephana, któremu Audrey poleciła rewelacyjny płyn na porost włosów, lepiej nawet nie

wspominać.

Ale takie gafy ma już za sobą. A przede wszystkim jej dwutygodniowa praca

zaczynała przynosić efekty. Biuro działało w miarę sprawnie, wszystko toczyło się

właściwym torem.

I nawet nie zrobiłam sobie większej krzywdy, pomyślała z radością, zmieniając plaster

na dłoni. A z martwych przedmiotów zniszczyła tylko ohydny zegar, tak fatalnie szpecący jej

background image

biurko.

Wszystko układało się więc wspaniale. Audrey miała prawdziwe powody do

satysfakcji. A teraz pójdzie do domu, by należycie odpocząć.

- Audrey - powiedział cicho Wheeler.

Gwałtownie odwróciła się, robiąc efektowny piruet, omal niezakończony upadkiem.

Szybko obciągnęła kusą spódniczkę i z niepewnym uśmiechem spojrzała w kierunku gabinetu

szefa.

Jedynym jej problemem był Wheeler Rush. Wciąż o nim myślała.

Przebywanie z nim pod jednym dachem sprawiało jej wielką radość, ale jednocześnie

było przyczyną ogromnej zgryzoty.

Niby wszystko układało się dobrze. Audrey awansowała na pełnoetatowego

pracownika, co wiązało się z licznymi przywilejami socjalnymi, a jej pozycja w biurze stała

się niepodważalna.

Tylko jak długo można tłamsić własne serce?

Wheeler w ciemnych spodniach, białej koszuli i rozluźnionym krawacie wyglądał tak

fantastycznie. Tylko te włosy w nieładzie i zaczerwienione od ciągłej pracy oczy...

Był przemęczony i zestresowany. Wprawdzie udało się jej naprawić stosunki z

większością klientów, ale jeszcze nie wszystko wyglądało jak należy, szczególnie jeśli chodzi

o płatności. Jednak dzięki niekonwencjonalnym działaniom Audrey żaden z klientów nie

odszedł do konkurencji i wciąż przybywali nowi. Na tym polegała jej praca i była w tym

dobra. Ale daleko jeszcze było do pełnego sukcesu.

- Czy czegoś ode mnie potrzebujesz? Właśnie zamierzałam wyjść.

- Chciałem ci po prostu podziękować za wszystko, co zrobiłaś przez ostatnie dwa

tygodnie. To naprawdę bardzo ważne dla mnie i dla firmy. Świetna robota!

Uśmiechnęła się radośnie.

- Na tym polega moja praca.

- Jasne. Ale odkąd wróciłaś, wszystko lepiej się układa. Wiedziałem, że jesteś tu

potrzebna.

To, co mówił, było bardzo miłe, ale i zabawne zarazem. Rush nie miał wprawy w

prawieniu komplementów, nawet jeśli dotyczyły tylko pracy.

Wyglądał dość nieporadnie - duży, speszony chłopiec. Ale jego spojrzenie było dość

zagadkowe. O co mu chodzi? A może to wynik przepracowania?

Na pewno tak, bo przecież Rush zaharowuje się na śmierć, pomyślała. I spontanicznie

stwierdziła:

background image

- Wyglądasz na strasznie zmęczonego. Może masz ochotę wpaść do mnie na kolację?

To ci oszczędzi sporo czasu, a przy okazji pogadamy o jutrzejszych spotkaniach z klientami.

Przez chwilę rozważał jej propozycję. W końcu skinął głową.

- Dziękuję. To bardzo miłe.

- Nie licz na żadne specjały, ale przynajmniej nie będziesz musiał sam gotować.

- Za dziesięć minut będę gotowy i możemy jechać - powiedział.

Codziennie odwoził ją do domu. Niby chodziło o to, że mieszkają blisko siebie i nie

było potrzeby, by Audrey traciła czas, stojąc na przystankach. Ale intuicja podpowiadała jej

co innego. Panna Finnegan miała wrażenie, że jej szef stara się kontrolować jej życie.

Niby nic się nie działo, ale... Wheeler wciąż był przy niej. Zaglądał jej przez ramię,

upewniał się, czy czegoś nie potrzebuje i czy jest zadowolona ze swej pozycji w firmie. I

dyskretnie dowiadywał się, co ma zamiar robić po pracy.

Wmawiała w siebie, że chodzi mu tylko o to, by mógł się z nią zawsze skontaktować

w nagłych wypadkach związanych z firmą.

Ale czy tylko o pracę mu chodziło? To pytanie narzucało się samo i nie mogła go

ignorować. Ślepy by zauważył, jak bardzo Audrey potrzebna jest Wheelerowi. Jak

zbawiennie wpływa na jego samopoczucie. Lecz wszystko to działo się w atmosferze

niedopowiedzeń. Audrey była kompletnie zdezorientowana. Z jednej strony... z drugiej

strony... No cóż! Gdyby tylko mogła powiedzieć mu, czego naprawdę pragnie...

Trzeba jednak przyznać, że pan Rush bardzo się zmienił. Oczywiście wciąż

najważniejsza dla niego była firma. Walczył o sukces z wielką determinacją, miał tyle

problemów do rozwiązania, ale...

Ale był inny. Delikatniejszy, bardziej przystępny. I wciąż prosił ją o pomoc w

najdrobniejszych nawet sprawach. Jakby wciąż szukał z nią kontaktu, jakby się bał, że ją

straci. Audrey nie była ślepa, wszystko to widziała i czuła.

Tylko nie wiedziała, co o tym sądzić.

- Jesteś gotowa? - zapytał, wchodząc do pokoju. Uśmiechnęła się pogodnie.

- Jasne.

- Wspaniale! Ale, zamiast gotować, lepiej weźmy coś na wynos od Luigiego. Kupię

też dobre wino. Co ty na to?

- Fantastycznie. A może szampana? Wypijemy za firmę.

- I za to, co będzie w przyszłości - powiedział. - Bo wiesz, Audrey, jestem

przekonany, że dzięki tobie czekają mnie wspaniałe czasy.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Spojrzał jeszcze raz na swój talizman, bo właśnie tak myślał teraz o Audrey. Nie krył

zadowolenia, bo znów dopisało mu szczęście.

Najpierw wtedy, kiedy Audrey po raz pierwszy trafiła do jego firmy stojącej na progu

bankructwa. I teraz, gdy udało mu się odszukać dziewczynę i namówić ją do powrotu.

Wspaniale, że lubiła dla niego pracować. Przynajmniej Wheeler miał taką nadzieję, bo to

dawało mu pewność, że Audrey zamierza zostać w firmie na dłużej. Nie miał pojęcia, co by

bez niej zrobił.

Pewnie straciłby biuro. Tego był pewien. A gdyby tak się stało, jego życie rozpadłoby

się na kawałki.

To, że Audrey nie była wykwalifikowaną sekretarką, nie miało najmniejszego

znaczenia. Równie nieistotny był fakt, że przez resztę życia Wheeler zmuszony będzie

naprawiać lub wymieniać kolejne zepsute czajniki elektryczne, mikrofalówki, kserokopiarki i

drukarki. Nieważne, że prędzej czy później skończy w zakładzie dla obłąkanych. Nieważne,

ż

e Audrey była ostatnią osobą pod słońcem, którą zatrudniłby w normalnych okolicznościach.

Może i ta dziewczyna była pechową ofermą, ale Wheelerowi przynosiła szczęście.

Jemu i jego firmie.

Była jego dobrą wróżką. Wystarczyło, że dwa tygodnie pobyła w firmie, a wszystko

wróciło do normy. Klienci przestali mieć do Wheelera pretensje o zawalone terminy.

Niektórzy nawet przepraszali go za to, że kiedykolwiek śmieli w niego zwątpić. Wena

twórcza powróciła jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki i biuro pozyskało nawet kilku

nowych klientów.

A wszystko to dzięki Audrey. Wheeler przez moment w to nie wątpił, zwłaszcza że

nie znajdywał innego logicznego wytłumaczenia. Osoba panny Finnegan zdawała się

decydować o upadku lub rozkwicie firmy. W obecności Audrey wszystko szło jak z płatka:

klienci byli zadowoleni, a projekty Wheelera odznaczały się najwyższą jakością. Bez niej

wszystko się waliło. Po prostu.

Dlatego musiał zrobić, co tylko mógł, żeby ją zatrzymać. Bez niej jego życie traciło

sens.

- Napijesz się kawy? - przerwała jego rozmyślania.

Nieprzygotowany na to pytanie, pokiwał twierdząco głową i natychmiast pożałował

swojej decyzji na widok czarnej, przeraźliwie smolistej cieczy, którą Audrey wlała do kubka.

background image

- Dziękuję - wydusił z trudem.

- Proszę bardzo - odpowiedziała z uśmiechem.

Dawno już skończyli obiad i rozmowę na tematy biurowe, więc Wheeler pomógł

posprzątać gospodyni ze stołu. Chętnie nawet wymalowałby kuchnię, byle tylko Audrey

pozwoliła mu zostać trochę dłużej.

Wino, które wypili do obiadu, spowodowało, że Wheeler czuł się lekko

podchmielony. Po raz pierwszy od miesiąca był zrelaksowany i spokojny.

Widok Audrey siedzącej naprzeciwko niego wpływał kojąco na jego nastrój.

Kiedy przyjechali do niej po pracy, Wheeler nakrywał do stołu, a Audrey poszła się

przebrać. Miała teraz na sobie śliczną czerwoną koszulę z miękkiego materiału i tego samego

koloru legginsy. Rozpuszczone włosy spływały jej na ramiona, a twarz nie nosiła

najmniejszego śladu makijażu. I właśnie taka Audrey podobała się Wheelerowi najbardziej.

Przypomniał sobie dzień, kiedy po raz pierwszy ją odwiedził. Ale zamiast wspominać

te mniej przyjemne chwile, wracał myślami tylko do tego, co było cudowne. Miał wrażenie,

ż

e to zdarzyło się wczoraj.

Wpatrywał się w Audrey bez słowa. Miło byłoby powtórzyć tamten wieczór, ale

sprzeciwiał się temu rozsądek. Nie tylko dlatego, że Rush był szefem Audrey, ale również

dlatego, że była jego talizmanem i nie chciał jej stracić z powodu jakiegoś niewczesnego

romansu. A bliższa znajomość z dziewczyną na pewno skończyłaby się katastrofą. Związać

się z kimś tak pechowym mógł tylko szaleniec. W obecnej sytuacji Wheeler nie

zdecydowałby się nawet na romans z kobietą idealną, a Audrey bez wątpienia do takich nie

należała.

- Myślę, że zarówno pani Tobias, jak i państwo Duran z korporacji Megastar

zaaprobują twój projekt. I nie będą dłużej protestować przeciwko twoim rozwiązaniom.

Komentarz pomógł Wheelerowi wrócić do rzeczywistości. Najwyższa pora przestać

się zastanawiać, jaką bieliznę ma na sobie jego sekretarka. To nierozsądne i godne

pożałowania zachowanie.

- Naprawdę?

Próbował zająć swoje myśli czymś innym, ale cały czas męczyło go pytanie, czy jej

ciało jest tak gładkie, jak się wydaje.

- Uważają cię za geniusza.

- Niemożliwe!

- Ależ tak. Trzeba było ich posłuchać.

Właściwie wcale go nie dziwiło, że klienci są mu tak życzliwi. Zawsze tak było, gdy

background image

zatrudniał Audrey. Była jego talizmanem.

- Przygotowałam już wszystko, co wiąże się z twoim wyjazdem na konferencję w

Cincinnati. Jesteś pewien, że nie chcesz, bym ci towarzyszyła?

- Nie, dziękuję. To nie jest konieczne. Poradzę sobie.

- Chętnie z tobą pojadę. Wyjazd planujesz na weekend, a ja nie mam żadnych planów.

- Naprawdę dziękuję, Audrey. Pojadę sam.

Nie chciał nawet myśleć o tym, jak wyglądałaby wspólna podróż z pechową

sekretarką u boku. W najlepszym razie złapaliby gumę, ale mogliby przecież jeszcze

zabłądzić, a nawet mieć jakiś wypadek, bo drogi w czasie świątecznego, lipcowego weekendu

były zawsze bardzo zatłoczone.

- Dobrze, ale gdybyś zmienił zdanie, daj mi znać. Spakuję się w kwadrans i będę

gotowa do jazdy.

- Baw się dobrze w czasie weekendu. Naprawdę sobie poradzę.

Nie wyglądała na przekonaną. Przyglądała mu się uważnie przez dłuższą chwilę,

jakby chciała coś powiedzieć.

- O co chodzi? - zapytał.

Otworzyła usta, by odpowiedzieć na jego pytanie, ale po chwili zrezygnowała i tylko

bacznie wpatrywała się w niego.

- Posłuchaj, Wheeler - powiedziała w końcu. - Martwię się o ciebie.

Pracujesz zbyt ciężko. Zwolnij trochę tempo.

Nie było w tym nic niezwykłego, że sekretarka mówi szefowi takie rzeczy. Ale

Audrey mówiła to w dość szczególny sposób. Uważał, że bezwzględnie powinien położyć

temu kres, i to natychmiast. Był pewien, że ich stosunki nie powinny wykraczać poza grunt

zawodowy. Tak będzie najlepiej dla nich obojga.

- Posłuchaj Audrey, wszystko jest w porządku - przekonywał ją z uśmiechem. - To

prawda, że całe moje życie rozpadło się po twoim odejściu, ale teraz, kiedy wróciłaś, sprawy

przybrały lepszy obrót. Jesteś wszystkim, czego potrzebuję, aby znów wyjść na prostą.

Natychmiast zorientował się, że jego słowa zabrzmiały dość dwuznacznie i Audrey

mogła je niewłaściwie zrozumieć.

A przecież chciał tylko powiedzieć, że docenia to, co panna Finnegan robi dla jego

firmy. Najwidoczniej jednak Audrey uznała, że Wheeler ma na myśli sprawy osobiste.

Wyczuł to natychmiast, kiedy zobaczył rumieniec, który opromienił jej twarz, i nieśmiały

uśmiech, jakim go obdarzyła.

- Och, Wheeler, jestem taka szczęśliwa, że to powiedziałeś! Bo ja czuję podobnie.

background image

Stałeś się ważną częścią mojego życia. Nigdy dotąd nie spotkałam takiego człowieka jak ty.

A potem, jakby tego wszystkiego było mało, wstała z krzesła, podeszła do niego i

usiadła mu na kolanach. Zarzuciła mu ręce na szyję, pochyliła się i pocałowała go w usta.

Po prostu źle go zrozumiała!

Przez sekundę chciał wszystko sprostować, póki jeszcze nie było za późno. Ale kiedy

otworzył usta, by jej wytłumaczyć, co miał na myśli, wypowiadając ostatnie zdanie, Audrey

delikatnie dotknęła palcami jego warg.

Poczuł wtedy tak nieprzepartą potrzebę bliskości z nią, że zapomniał o rozsądku.

Objął ją w pasie, przyciągnął do siebie i zaczął całować. Żarliwie odpowiadała na jego

pieszczoty, topniała pod dotykiem jego palców. Trzymała się tak kurczowo jego koszuli,

jakby nie zamierzała już nigdy wypuścić go ze swoich objęć. Wheeler zresztą nie miał nic

przeciwko temu, bo w tej chwili też marzył tylko o tym, by ta chwila trwała wiecznie. Powoli

i jakby z namysłem zaczęli odkrywać swoje ciała.

Audrey była w siódmym niebie. Przecież marzyła o tej chwili od momentu, kiedy po

raz pierwszy zobaczyła Wheelera. Nie wyobrażała sobie, że można odczuwać tak intensywną

rozkosz. Nie spodziewała się, że drzemią w niej takie pokłady nieokiełznanej pasji. Chyba

innym coś takiego się nie przytrafia. Zaskoczyła ją również reakcja własnego ciała. Pragnęła

tego mężczyzny bezwstydnie i zachłannie.

Wheeler nie mógł pojąć, co się właściwie dzieje. Przecież nie miał w planach romansu

z własną sekretarką. Wszystko to jakby działo się poza nim.

Doznawał tak niesamowitych odczuć, że chwilami wątpił w zdrowie swoich zmysłów.

Przestał w końcu analizować stan swego umysłu i skupił się na odczuwanych emocjach,

potrzebach i pragnieniach. Czuł, jak ciało Audrey płonie pod dotykiem jego rąk. Nie mógł

nasycić się jej pocałunkami. Było cudownie.

- Och, Wheeler... - jęknęła.

Pieścił delikatnie jej ciało. Z zachwytem obserwował reakcje Audrey.

Czuł, jak cała drży z pożądania. Powoli i systematycznie zaczął się rozbierać, rzucając

jej i swoje rzeczy gdzie popadło. Wiedział, że nie może już dłużej czekać.

- Audrey - wyszeptał. - Myślę, że nie będziesz zbytnio zdziwiona tym, że chcę się z

tobą kochać. Bardzo.

- Ja też tego chcę.

- Nie rób niczego, czego mogłabyś później żałować. Uśmiechnęła się pobłażliwie.

- Nigdy nie będę żałowała tego, że kochałam się z tobą. Nigdy!

Przełknął ślinę. Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale nie mógł sobie przypomnieć, o co

background image

mu chodziło. Otworzył usta, ale Audrey położyła palce na jego wargach i pokiwała przecząco

głową.

- Nie mów nic - poprosiła. - Ani słowa więcej, proszę.

- Ale...

- Przestań! Nie musisz mi mówić, co czujesz. Ja to po prostu wiem.

- Ale...

- Po prostu kochaj się ze mną, Wheeler. Proszę. Uspokój się, człowieku, pomyślał.

Przecież właśnie Audrey powiedziała ci, że nie potrzeba jej żadnych wyjaśnień. Jest dorosłą

kobietą i na pewno ma za sobą jakieś doświadczenia z mężczyznami. Oboje chcemy tylko

jednego.

I chociaż wiedział, że nie nazwałby miłością tego, co czuje do Audrey, nie potrafił

znaleźć odpowiedniego słowa, by to nazwać. Powstała między nimi jakaś więź, która

połączyła ich na zawsze. Los? Przeznaczenie? Cokolwiek to było, już nigdy nie można będzie

tego bezboleśnie przerwać. Wheeler przestał filozofować i poddał się urokowi chwili w

oczekiwaniu na to, co nieuniknione.

Już za późno, by się wycofać.

- Przestań dumać, Wheeler. Ja naprawdę tego chcę. Chciałam kochać się z tobą od

wielu miesięcy. - Uśmiechnęła się rozkosznie. - Pragnęłam tego od pierwszego dnia, w

którym cię ujrzałam.

Zaśmiał się.

- To ty też? - zapytał.

Odpowiedziała mu promiennym uśmiechem. Wheeler nie mógł oderwać od niej oczu.

Wydawała się jeszcze piękniejsza niż zwykle. Jak on za nią tęsknił! A teraz tuliła się do

niego, drżąca i niecierpliwa. Pochylił się nad nią i przywarł wargami do jej ust. Pozwolił, by

zawładnęły nim zmysły.

Audrey nigdy nie przypuszczała, że można przeżywać tak intensywną rozkosz. Nie

potrafiła powstrzymać ogarniającej ją niecierpliwości. Jej ciało płonęło. Pragnęła tylko

jednego. Kochać się z Wheelerem.

Była pewna. To był ten mężczyzna. Ten właściwy. Jedyny. Przy nim czuła się piękna i

podziwiana. Wheeler musiał dostrzec w niej coś, czego inni nie potrafili docenić. Była pewna,

ż

e pragnął jej naprawdę, tak jak ona pragnęła jego. Pokochała go głęboko i czule.

A on odpowiedział na jej miłość równie gorącym uczuciem.

Nadal nie mogła uwierzyć, że Wheeler ją pokochał. Ale przecież wyraźnie powiedział,

ż

e bez niej jego życie traci sens. Na ogół ludzie mają kłopoty z wypowiedzeniem dwóch

background image

prostych słów: kocham cię. Wheeler nie był wyjątkiem i dlatego wyznał jej swoje uczucia w

nieco zawoalowany sposób.

Była jednak pewna, że właściwie wszystko zrozumiała. Nie mogło być mowy o

pomyłce.

Kochał ją!

A ona kochała jego. Dlatego nie było sensu zastanawiać się, czy słusznie postępują.

Przecież wszyscy zakochani dążą do spełnienia. To naturalna kolej rzeczy. To początek

płomiennego i cudownego romansu. Będzie teraz więcej takich nocy i dni. To po prostu jest

miłość.

Pieszczoty Wheelera doprowadzały Audrey do szaleństwa. Pragnęła go tak bardzo, że

każda chwila zwłoki stawała się nieznośną torturą.

Wheeler jakby czytał w jej myślach. Kiedy ich ciała połączyły się, świat zewnętrzny

przestał dla nich istnieć. Doznanie było tak potężne, że potem długo nie mogli dojść do siebie.

Nie mieli ochoty wracać do rzeczywistości.

Gdy tak leżeli przytuleni, Audrey pocałowała Wheelera w policzek i powiedziała coś,

co spowodowało, że zamarł na chwilę.

- Kocham cię, Wheeler. Od dnia, w którym weszłam do twego biura. I uwierz mi, nic

nie zniszczy tego uczucia. Będę cię zawsze kochać, bez względu na wszystko.

Była zbyt zmęczona, by zauważyć jego reakcję. Zdziwiło ją, że nic nie powiedział, ale

pewnie był zbyt wyczerpany i śpiący. Bez słowa przyciągnął ją tylko do siebie, pocałował w

skroń i delikatnie pogłaskał. Audrey pod wpływem tych czułych pieszczot stawała się coraz

bardziej senna.

Jutro też jest dzień, pomyślała. Porozmawiamy jutro. W końcu mamy przed sobą całe

ż

ycie. Uśmiechnęła się i zapadła w sen.

Kiedy Audrey obudziła się następnego ranka, stwierdziła, że Wheeler zniknął.

Chociaż zapomniała nastawić budzik - była przecież dość zajęta - udało jej się nie

zaspać. Było to zupełnie do niej niepodobne, bo na ogół miała kłopoty z porannym

wstawaniem. Często wybiegała z domu bez śniadania, byle tylko nie spóźnić się do pracy.

Ale teraz nie było to ważne. Istotne było to, że obudziła się sama w łóżku, które

jeszcze tak niedawno dzieliła z czułym kochankiem. Sama, o ile nie liczyć dwóch kotów, jak

zwykle rozciągniętych na szerokim parapecie okiennym.

Wyraźnie obserwowały ją z czujnym błyskiem w oku.

Audrey pokazała im język i zajęła się analizowaniem sytuacji. Wheeler nie spędził z

nią całej nocy, a to rzucało nowe światło na ich stosunki. Ogarnęły ją wątpliwości, a w głowie

background image

natychmiast zalęgły się czarne myśli.

Odsunęła włosy z twarzy i usiadła. Nerwowo rozejrzała się wokół, jakby szukała

potwierdzenia, że naprawdę spędziła ostatnią noc z Wheelerem Rushem.

Potrzebowała choćby najmniejszego dowodu. Ale niczego takiego nie znalazła.

Było tak, jakby jej się to wszystko przyśniło. Co prawda poduszka obok niej była

pognieciona, ale to jeszcze niczego nie oznaczało.

A jednak Wheeler na pewno był tutaj. I kochali się, Audrey nie mogła przecież tego

wszystkiego wymyślić. Ale potem zostawił ją samą, a ona miała głowę pełną wątpliwości.

Nagle gdzieś ulotniła się jej pewność siebie. Może wczoraj wieczór poddali się tylko urokowi

chwili. A może była to po prostu miłość.

Skarciła się w duchu za ponuractwo, jednak fakty mówiły same za siebie.

Mężczyzna, który właśnie odkrył, że zakochał się w swojej sekretarce, i spędził z nią

szaloną noc, nie znika rano bez słowa, nawet jeśli jego firma jest na skraju bankructwa. Mógł

przynajmniej się pożegnać. Byłoby miło, gdyby na przykład podrzucił ją do pracy, żeby nie

musiała się tłuc autobusem. Zwykle Audrey starała się być w pracy przed ósmą, dlatego

Wheeler, który zjawiał się później, nawet nie proponował jej nigdy podwiezienia, ale w

obecnej sytuacji...

Kiedy człowiek budzi się u boku kogoś, z kim spędził miłosną noc, wspólna jazda do

pracy wydaje się czymś zupełnie naturalnym. A co dopiero wtedy, gdy ludzie ci są w sobie

szaleńczo zakochani i nie mogą bez siebie żyć.

Oczywiście Wheeler mnie kocha, przekonywała w duchu Audrey samą siebie. Musi

tak być! Przecież to niemożliwe, by okazał tyle czułości kobiecie, na której mu nie zależy.

Kiedy Audrey zajęła się codzienną poranną krzątaniną, jej wątpliwości zamiast

zupełnie się rozwiać, przybrały jeszcze na sile. Była coraz mniej pewna uczuć Wheelera, ale

jedna sprawa nie podlegała dyskusji. Kochała go. I to już od dawna. I zrobi wszystko, aby

utrzymać ten związek.

Szybko przygotowała sobie kanapkę, niczego, o dziwo, nie niszcząc. Nie rozlała też

ani kropli kawy. Ubrała się bez żadnych przygód, które przytrafiały się jej nagminnie. Na

przykład, oczko w pończosze czy brak guzika przy bluzce.

Potem umalowała się i uczesała. I pozbierała drobiazgi, których zazwyczaj nigdy nie

mogła znaleźć, a bez których nie mogła iść do pracy: klucze, dokumenty, szminkę. Dzisiaj

wszystko leżało na swoim miejscu.

Ruszyła do wyjścia. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że po raz pierwszy od wielu

lat wszystko poszło jej jak z płatka. Przeżyła pierwsze godziny dnia bez codziennego horroru

background image

i nerwów. To musi być dobry znak, pomyślała.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Siedząc w biurze, Wheeler wspominał ostatnią noc. Nadal nie mógł uwierzyć, że on i

Audrey Finnegan...

Spokojnie omawiali sprawy zawodowe, nie działo się nic nadzwyczajnego - i nagle

zaczęli się szaleńczo kochać. Musiał przyznać, że były to wspaniałe, cudowne godziny. A

potem, gdy Audrey, zaspokojona i szczęśliwa, słodko spała, on na palcach, jak złodziej, po

prostu uciekł. Mówiąc po prostu, spanikował.

Czuł się winny.

Jak do tego wszystkiego doszło? Gdy przyszedł do Audrey, chciał jej powiedzieć coś

bardzo ważnego, lecz nim zdążył to uczynić, zaczęli się kochać.

Ale co takiego chciał jej powiedzieć? Nie mógł sobie teraz przypomnieć.

Wspomnienie niesamowitej nocy wypierało wszystkie inne myśli. Wheelerowi zrobiło

się gorąco.

Najpierw spokojnie, jak para dobrych znajomych, jedli kolację. Nie było w tym nic

niezwykłego. Potem pozmywali naczynia i posprzątali w kuchni.

Następnie zasiedli do kawy. Zwyczajna kolej rzeczy, a w powietrzu nie unosiły się

ż

adne niepokojące fluidy.

Kawa, jak zwykle przyrządzona przez Audrey, była prawie nie do przełknięcia, tak

więc każdy łyk wymagał od Rusha sporej dozy poświęcenia. I właśnie wtedy coś go

podkusiło, by powiedzieć swojej sekretarce, że stała się dla niego kimś naprawdę ważnym. A

Audrey go pocałowała. A on zamiast przyjąć to jako koleżeńskie podziękowanie za miłe

słowa, rozpiął guziki u jej bluzki.

I zapadli się w przepaść miłości. Łóżko Audrey stało się niemym świadkiem

niesamowitej eksplozji seksu. Wheeler wciąż nie mógł się otrząsnąć z tych wspomnień.

Intensywność doznań, jakich tej nocy doświadczył, była wprost nieprawdopodobna.

- Dość tego, do cholery! - powiedział do siebie. - Wystarczy!

Miał na głowie firmę, która nie posiadała jeszcze ugruntowanej pozycji na rynku. Nie

wolno mu więc poddawać się erotycznym wspomnieniom. Na bujanie w obłokach może

kiedyś przyjdzie czas, ale nastąpi to na pewno nieprędko.

Wciąż jednak analizował wydarzenia z ostatniej nocy, minuta po minucie.

I ta chwila, w której Audrey wyznała mu miłość...

background image

Wtedy się przestraszył, chciał się wycofać, lecz było już za późno. Źle się stało, że nie

wykazał wówczas odrobiny silnej woli. A powinien powiedzieć Audrey, że wprawdzie

pragnie się z nią teraz kochać, ale nie ma to nic wspólnego z prawdziwą miłością, na którą w

jego życiu nie ma po prostu miejsca. Potrzebował Audrey, przynosiła mu szczęście,

odwracała złe siły od jego firmy. Ale miłość? Nie, i jeszcze raz nie!

Postąpił jak świnia, nie mówiąc jej tego wszystkiego. Zachował się jak oszust, jak

tandetny podrywacz. Przyjął jej wyznanie, chyba naprawdę płynące z głębi serca, zrobił

swoje, a potem zwiał jak ostatni tchórz.

Usłyszał pukanie do drzwi. Tylko Audrey stukała w ten sposób. Co ma teraz zrobić?

Schować się pod biurko albo wyskoczyć przez okno? Potrzebował trochę czasu, by wszystko

do końca przemyśleć. Wiedział, że, wcześniej czy później, będzie i tak musiał z Audrey

porozmawiać. Ale był do tej konfrontacji jeszcze nieprzygotowany.

- Wheeler? Czy możemy porozmawiać?

A więc stało się! Jej głos, dochodzący zza drzwi, był drżący, niepewny i smutny.

Wcześniej, ilekroć wymawiała jego imię, odczuwał radość, bo robiła to z sympatią i swoistą

czułością. Lecz teraz było zupełnie inaczej.

- Wejdź, proszę - powiedział, przerażony tym, co go czeka.

Nie wiedział, co ma jej powiedzieć. Nie rozumiał, jak mogło dojść do ich zbliżenia. A

przede wszystkim nie rozumiał, co naprawdę czuje. Chaos, zdenerwowanie, panikę, a poza

tym nic.

Audrey pchnęła delikatnie drzwi, weszła do gabinetu i zamknęła je za sobą z cichym

trzaskiem. Patrzyła w przestrzeń, jakby bała się napotkać wzrok Wheelera. I ruszyła do

przodu, w kierunku biurka.

Chciał ją ostrzec, żeby uważała na chodniczek, bo zawsze się o niego potykała, ale

dzisiaj, ku jego zdziwieniu, przeszła po nim jak każdy normalny człowiek. Zdarzyło jej się to

po raz pierwszy. Naprawdę zdumiewające! Zbliżała się do niego, lecz patrzyła ponad jego

głową. Wheeler wstał i ich oczy powinny się spotkać, lecz ona zerknęła w lewo, by do tego

nie dopuścić. Obszedł biurko dookoła. Stanął przed nią w luźnej, swobodnej pozie. Chciał

wywołać wrażenie, że jest pewny siebie, a nawet nonszalancki. Obawiał się jednak, że nie

udało mu się ukryć zdenerwowania i niepokoju, które w rzeczywistości go przepełniały.

- Kiedy obudziłam się dzisiaj rano - powiedziała cicho, nadal nie patrząc na niego -

ciebie już nie było. Po prostu sobie poszedłeś.

Potrafił jedynie skinąć głową, choć dobrze wiedział, że Audrey należą się wyjaśnienia.

Lecz nie mógł znaleźć żadnego sensownego słowa. Rozpaczliwie usiłował więc utrzymać

background image

beztroską, luzacką postawę. I coraz bardziej wydawał się sobie żałosny, śmieszny i

grubiański. I milczał.

- Zostałam sama - dodała, wpatrując się w ścianę za jego plecami.

- Zgadza się - powiedział. Nie ma dla niego żadnego usprawiedliwienia!

Rozumiał to doskonale. Zdołał więc tylko z siebie wydusić: - Przepraszam.

Wzdrygnęła się, a jej oczy wciąż omijały jego spojrzenie.

- Zastanawiam się... czy przypadkiem... No wiesz... Wciągnęła powietrze i w końcu

spojrzała na niego. Przez jedną krótką chwilę ich spojrzenia skrzyżowały się. Wheeler

zobaczył w jej oczach głęboki, bezbrzeżny smutek.

A przecież Audrey dotąd zawsze, nawet w najtrudniejszych i najbardziej przykrych

sytuacjach, emanowała jakąś radosną, spokojną siłą i optymizmem. A on w niej to zniszczył.

Zranił ją i upokorzył. Była łatwą zdobyczą. A teraz serce tej dziewczyny krwawi. Audrey

cierpi przez niego.

Nie mogąc wytrzymać jej pełnego bólu spojrzenia, szybko odwrócił głowę.

- Nie rozumiem, dlaczego mnie tak zostawiłeś. Przecież nie powiedziałeś mi nawet

„do widzenia”.

Jest więc nas dwoje, pomyślał.

Kiedy rano się obudził, w pierwszej chwili nie wiedział, gdzie się znajduje. A potem

zobaczył Audrey, słodko i ufnie wtuloną w niego. I poczuł się wspaniale. Cudowna noc z

cudowna dziewczyną, a teraz cichy świt, ciepło i błogi spokój. Przedsionek raju.

A przecież nienawidził poranków po upojnych nocach. Po najbardziej nawet gorących

randkach zawsze wracał do siebie przed wschodem słońca.

Lubił budzić się sam w swoim łóżku. Cenił niezależność zarówno swoją, jak i kobiet,

z którymi się umawiał, dlatego wspólne śniadania zawsze wyprowadzały go z równowagi. Bo

ś

niadania powinno jadać się samotnie. Rush nie był mizantropem, ale cenił sobie samotność,

spokój i ciszę. Dzień składał się z godzin pracy i wypoczynku. Pracuje się w biurze, a

wypoczywa w domu.

Czasami zdarzają się randki, ale one nie mogą burzyć naturalnego porządku. Po

randce wraca się do swojego domu, gdzie wszystko jest na swoim miejscu.

Wheeler uwielbiał ład zarówno w harmonogramie dnia, jak i wśród przedmiotów,

które go otaczały. I nienawidził budzić się w nie swoim łóżku. A gdy otworzył oczy w

mieszkaniu Audrey, był po prostu szczęśliwy.

I natychmiast zrozumiał, że jego ukochany ład i porządek diabli wzięli.

Lecz wcale się tym nie przejął.

background image

I dopiero to naprawdę go zaniepokoiło.

Bo tak naprawdę był szczęśliwy. Wpakował się w romans z najbardziej pechową

dziewczyną pod słońcem? Fantastyczne! Jego życie ulegnie radykalnej zmianie? Wspaniale!

Bo leży przy cudownej kobiecie, z którą pragnie się kochać, kochać i jeszcze raz kochać.

Jak jednak może być szczęśliwy, gdy wszystko stanęło na głowie?

Przecież ponad wszystko kocha ład, porządek i samotne poranki we własnym łóżku.

Nim więc cokolwiek postanowi, musi to wszystko dobrze przemyśleć.

Wprawdzie myślał cały ranek, ale widocznie za krótko, bowiem żadnego sensownego

rozwiązania nie znalazł.

A teraz patrzył na Audrey, która czekała na odpowiedź. Z jej zielonych oczu bił

smutek, a wargi lekko drżały. Była piękna, ale zupełnie inna niż do tej pory. W jej wzroku nie

było wesołych iskierek. Nie promieniowała optymizmem. To wszystko przeze mnie, pomyślał

Wheeler.

Była piękną, dobrą i pełną uroku kobietą, którą prześladował niesamowity pech.

Zasługiwała na mężczyznę, który w pełni by ją docenił. Na kogoś, kto będzie ją prawdziwie

kochał. A co on, Wheeler Rush wyrabia? Traktuje ją jak maskotkę, jak talizman szczęścia.

Audrey potrzebowała innego faceta.

Inny mężczyzna w jej życiu? Chaos w głowie Wheelera osiągnął swoje apogeum.

- Możesz mi wreszcie odpowiedzieć, dlaczego tak postąpiłeś? Że obudziłam się sama?

Zniknąłeś bez słowa! Wszystko rozumiem, ale żeby aż tak...

- Nie wiem - odpowiedział jej szczerze. - Sam nie rozumiem, dlaczego tak się

zachowałem. Chyba że...

- Chyba że co?

Zrobił minę zbitego psa. I tym razem nie udawał. Tak się po prostu czuł.

- Audrey - powiedział poważnie. - Proszę, usiądź. Usiadła na brzegu krzesła, spięta i

gotowa do walki. Stała się inną kobietą. Nie jest już gapą i ciamajdą, która wciąż się potyka,

wylewa kawę i plecie bzdury. Poznała prawdziwą miłość i jest już inną osobą. Kobietą, która

walczy o uczucie. O godność.

Gwałtownie założyła nogę na nogę. Jakie śliczne uda, pomyślał Wheeler... i łydki.

Bronił się, nie chciał przyznać, że Audrey ma w sobie coś więcej niż ładne ciało... i

pecha. Ale wreszcie przestał oszukiwać samego siebie. Ta kobieta miała osobowość, która

dopiero dzisiaj objawiła się w całej swej niezwykłości.

Westchnął - i ocknął się. Za chwilę wyjaśni Audrey, jak bardzo oboje się pomylili.

Będzie szczery aż do bólu. Nie wolno mu oszukiwać tej dziewczyny, łudzić jej nadzieją.

background image

Przeżyli piękną noc, która jednak nie powinna się zdarzyć.

Audrey na pewno to zrozumie. Nie mają przed sobą żadnej przyszłości. Szef -

podwładna, no i tak różne charaktery. Chociaż tej nocy było cudownie, nie wolno im tego

kontynuować. Zapanują między nimi ciche dni, ale potem wszystko się ułoży, wróci do

normy. Jest tyle do zrobienia w firmie.

Wheeler westchnął. Wreszcie odzyskał zdolność logicznego myślenia.

- Wczoraj powiedziałem ci, jak bardzo mi na tobie zależy. To prawda.

Zależy mi na tobie, Audrey. - W jej oczach zajaśniało słońce. - To prawda, zależy mi

na tobie - powtórzył, a jego serce przeszyło lodowate ostrze. - Lecz nie tak, jak myślisz.

- Powiedz po prostu - szepnęła. Zacisnął palce.

- Nie miałem na myśli, że... Tu nie chodziło o... Ja... chciałem ci powiedzieć, że...

- Powiedz po prostu, Wheeler.

Spojrzał w jej mądre, nieznające kłamstwa oczy.

- Nie kocham cię, Audrey.

Przez jej twarz przebiegł gwałtowny, krótki grymas.

- Rozumiem. Nie, nie rozumiem. Bo dlaczego u mnie... Zamilkła.

Machnęła ręką. Jakby strząsała z siebie jakiś brud.

Jej oczy...

- Posłuchaj, Audrey, stało się coś bardzo złego. Naprawdę musimy o tym pogadać. I

nie będzie to wcale łatwe.

Czy ten koszmar jej się śni? Czy ten okrutny facet to naprawdę Wheeler Rush? Ten

sam Wheeler Rush?

Niestety, tak. Pan Rush nerwowo krąży po pokoju i usilnie stara się jej coś wyjaśnić.

Naprawdę bardzo się stara. A niech go diabli!

Nic gorszego nie mogło się jej przytrafić. Audrey czuła się zdruzgotana.

Gdzie się podziała ta wesoła, pechowa dziewczyna? Nie ma jej już, niestety.

Panno Finnegan, ratuj choć resztki swojej godności! Na płacz pora przyjdzie później.

A na nowej życie?

No cóż, trzeba najpierw dokończyć ten dialog.

- Wheeler, my przecież właśnie rozmawiamy.

Była spokojna, a jego ogarniała coraz większa panika. Tchórz, jak każdy facet! Gdy

obudziła się sama, zrozumiała, co się sidło. Ale że jest zakochana, więc się łudziła.

Lecz dobrze wiedziała, co Wheeler jej powie: „Seks i miłość to dwie różne sprawy”.

Znała te teksty na pamięć. Jakie to wszystko beznadziejne!

background image

Pomoże mu, bo stał się nagle tak mało elokwentny. „Wheeler, powinieneś mi jeszcze

powiedzieć tak: Chociaż jesteś dla mnie kimś bardzo ważnym, Audrey, to jednak... szykowała

złośliwą podpowiedz, lecz Rush ją wyprzedził: - Myślę, że wiesz, Audrey, jak ważną osobą

jesteś dla mnie... - Boże, ratuj! To jeszcze bardziej beznadziejne słowa, pomyślała. - I chociaż

chyba nie potrafiłbym poradzić sobie bez ciebie...

O, nie! Musi być szybsza.

- Składam wymówienie, panie Rush.

Zamilkł. Potem poprosił, by została.

- Dla dobra firmy mogę zgodzić się na dwutygodniowy termin rozwiązania umowy.

To moje ostatnie słowo, szefie.

A on miotał się po pokoju jak wariat.

- Nie kocham cię, Audrey - wydusił w końcu z siebie.

- Tak się zdarza, Wheeler.

Powiedziała to z chłodną ironią. Ale czy warto opisywać ból, który ją przenikał?

Zacisnęła powieki. Tutaj nie będzie płakać. Gdyby jakaś ciepła, przyjazna mgła otuliła ją w

tej chwili... Bardzo tego potrzebowała. Lecz nie ma takiej dłoni.

A on, Wheeler Rush, zapatrzony nie w jej nabrzmiewające łzami oczy, lecz w swój

pępek, nagle przemówił pełnymi zdaniami: - Bardzo mi przykro, Audrey, ale taka jest

prawda. Nie wolno mi się z nikim wiązać, nie mogę jadać wspólnych śniadań z żadną kobietą.

Jestem odpowiedzialny za firmę. Moja przyszłość jest jedną wielką niewiadomą, więc nikomu

ze mną nie jest po drodze. Nie chcę nikogo, a już na pewno ciebie, narażać na niepewny los.

Muszę być samotny, by zwyciężać. Jestem samotnikiem i nie kocham nikogo. Nie kocham

ciebie, Audrey.

Opadła z niej furia, została tylko gorycz... i wielki smutek. Ten facet jest u kresu

wytrzymałości. Co tu więc mówić o miłości? On walczy o przetrwanie i tyle. O przyszły

sukces. Wyznała, że go kocha, i zrobiła błąd. Nieodwracalny.

Bo od tej pory na jej widok będzie uciekał. A powinna zrobić inaczej. Kochać się z

nim, tulić go, koić jego troski - i milczeć. Być przy nim, być dla niego.

I wreszcie, po wielu trudnych dla niej latach, być może łaskawie zostałaby uznana za

jego małżonkę.

Wzdrygnęła się.

- Rozumiem. Wyjaśniłeś wszystko bardzo dokładnie. Dziękuję, ale myślę, że trochę

różnimy się między sobą.

- Co masz na myśli? - zapytał z niepokojem. Spojrzała mu prosto w oczy.

background image

- Cóż, chodzi mi o to, że ja jestem pewna swoich uczuć.

- Audrey... - wyszeptał, wyciągając rękę w jej kierunku. Lecz ona gwałtownie się

cofnęła. Nie chciała, żeby jej dotknął. Ale skąd tyle bólu w jego oczach?

- Cieszę się, że jesteś szczery. Niewielu facetów na to stać. Byłabym twoją

najwierniejszą kochanką. Kilka miłych słówek co jakiś czas, a ja zawsze gotowa do usług.

Ale ty jesteś inny, taki przyzwoity. Powinnam być wdzięczna losowi, że jesteś uczciwym

człowiekiem.

- Audrey, błagam... Nie chciałem cię...

- Wheeler, śpieszę się. Żegnaj.

Tylko wytrzymaj, Audrey, nie daj mu tej satysfakcji. Nie płacz! Nie teraz!

Dopiero w domu.

Chciała płakać i głośno krzyczeć. Miała ochotę tłuc, kogo popadnie - Ale najpierw

musiała wyjść z tego pokoju z godnością, równym krokiem. Z podniesioną głową.

- Audrey, poczekaj! - zawołał Wheeler.

Nie, dość tego! Czy on wreszcie da jej święty spokój? I jak długo zdoła powstrzymać

łzy? Kurczowo chwyciła za klamkę.

- Audrey, to takie... Nie odchodź w taki sposób, proszę.

- W jaki sposób?! - Łzy łzami, ale oczyszczająca furia przede wszystkim.

- Jak poniżona kobieta?! Łaskawco, zaczynasz się nade mną litować? Nie warto.

Wiesz, że jesteś zwyczajną świnią? Zdajesz sobie sprawę z tego, że ufałam tobie? -

Furia ustąpiła rozżaleniu. - Jestem najbardziej pechową kobietą na ziemi. Na pewno nie ma

drugiej takiej jak ja. Nigdy nic mi się nie układa, a gdzie się pokażę, tam powoduję katastrofy.

- Ależ to kompletna bzdura! - zawołał Wheeler. - Nikt nie przyniósł mi więcej

szczęścia niż ty. Jesteś moim talizmanem.

Puściła klamkę, odwróciła się do Wheelera i spojrzała na niego uważnie.

- Możesz mi dokładniej wyjaśnić, co przez to rozumiesz? - powiedziała, jakby ważąc

każde słowo.

Chyba zaczynała rozumieć, o co mu chodzi. Za chwilę usłyszy coś, czego żadna

kobieta nigdy nie powinna usłyszeć. Poczuła się tak, jakby spadała w przepaść.

I do niego wreszcie zaczynało docierać, co tu się naprawdę dzieje.

Ogarnęło go przerażenie. Jak mógł do tego dopuścić? Nie ma dla niego żadnego

usprawiedliwienia. Niestety, powiedział już „a” i Audrey na pewno nie ustąpi, dopóki nie

usłyszy „b”.

- Wheeler, co to znaczy, że jestem twoim talizmanem? - A on milczał, niezdolny do

background image

wypowiedzenia jednego choćby słowa. - Dobrze, nie chcesz mówić, więc ja to zrobię.

Zatrudniłeś mnie ponownie, bo uważałeś, że przynoszę ci szczęście. Nie dlatego, że ci mnie

brakowało lub że ceniłeś moją pracę. Po prostu dlatego, że ponoć przynoszę ci szczęście.

Mówiąc mi podczas kolacji, że od chwili gdy wróciłam do firmy, wszystko znów zaczęło się

układać jak należy, to właśnie miałeś na myśli. Czy tak? - Wbił spojrzenie w podłogę i nadal

milczał. - Mówiłeś mi słowa, które mogłam zrozumieć tylko w jeden sposób: że mnie

kochasz. Zadrwiłeś sobie ze mnie. Wiesz co, Wheeler? Jesteś beznadziejny. Szczęśliwe

talizmany można kupić za pięć dolarów w sklepie z pamiątkami. A ja, do cholery, jestem

ż

ywym człowiekiem! Informuję cię o tym, bo, jak widać, do tej pory tego nie zauważyłeś. -

Roześmiała się z gorzką ironią.

- I, na Boga, nie stój tak jak słup soli. Odezwij się. Bo może się mylę?

Niestety, jego milczenie i wbity w podłogę wzrok były aż nadto wymowną

odpowiedzią na jej pytanie.

- Odpowiedz mi - nie ustępowała. Wheeler wyglądał naprawdę żałośnie.

- Audrey, jest inaczej, niż myślisz - powiedział cicho.

- Przekonaj mnie o tym, Wheeler. Nerwowo wpatrywał się w swoje ręce.

- Wiesz, jaka była sytuacja, gdy zaczęłaś u mnie pracować. Firma padała, byłem o

krok od bankructwa. I nagle wszystko się odmieniło. Zacząłem stawać na nogi, wróciła mi

wena twórcza, pojawili się nowi klienci. - Zamilkł na chwilę. - Byłem w euforii, zły los się

odwrócił. Tylko zakasać rękawy i wykorzystać dobrą passę. I początkowo wcale nie łączyłem

tego z twoją osobą.

- Mów dalej.

- Wtedy postanowiłem znów zatrudnić Rosalie. Przecież ty pracowałaś u mnie tylko

tymczasowo, na umowę zlecenie...

- I to nie tylko w biurze - dodała Audrey.

- Przecież to nie było tak. - Wheeler rozzłościł się. - Dobrze o tym wiesz.

- To może mi powiesz, jak było.

- Kiedy odeszłaś, znowu wszystko zaczęło się walić. Klienci byli niezadowoleni z

naszych usług. Personel się kłócił, a mnie zaczynało brakować pomysłów... Po prostu firma

znów zaczęła tonąć. I im więcej o tym myślałem, tym częściej dochodziłem do wniosku, że

tak naprawdę chodzi o ciebie. Kiedy pracowałaś u mnie, wszystko szło jak należy. Kiedy

odeszłaś, nastąpiła klapa.

Po prostu przynosiłaś mi szczęście, Audrey. Możesz temu zaprzeczać, ale taka jest

prawda. Więc odnalazłem cię i ponownie przyjąłem do pracy...

background image

- Bym znów rozkręciła interes - dokończyła za niego.

- Zgadza się. Co w tym złego?

- Uważałeś mnie za swój talizman.

- Masz rację.

Wszystko jasne, aż do bólu. Była talizmanem Wheelera. Podkową zawieszoną na

ś

cianie. Korkiem od ślubnego szampana. Wytartym misiem, noszonym w kieszeni.

Wszystkim, tylko nie człowiekiem. Wheeler miał ją za ostatnią ciamajdę, uważał za fatalnego

pracownika. Nie była też dla niego kobietą. Mówił jej miłe słowa, a nawet raz się z nią

przespał. A wszystko to robił wyłącznie dla dobra firmy. Dla następnych intratnych umów.

Bo była szczęśliwym talizmanem. Dobry Boże...

Przez jakiś czas patrzyła na niego w milczeniu.

- Wiesz co, Wheeler, jesteś kompletnym idiotą.

- Słucham? - Był wyraźnie zaskoczony - Powiedziałam, że jesteś idiotą - powtórzyła z

naciskiem.

- Dlaczego mi to mówisz?

- Bo taka jest prawda. Po prostu jesteś idiotą.

Zerwał się zza biurka, przeszedł szybko przez pokój i stanął tuż przy niej.

- Naprawdę nie musisz mi tego bez przerwy powtarzać.

- Ależ muszę! Idiotom trzeba w kółko wciąż to samo powtarzać, by wreszcie coś do

nich dotarło.

Wzruszył ramionami.

- Daruj sobie. O co chodzi? Słyszę cię dobrze.

- Ale niczego nie rozumiesz.

- Zgoda, jestem idiotą i niczego nie rozumiem. Więc może powiesz wreszcie, ale

powoli i wyraźnie, bym wszystko dobrze pojął. O co ci chodzi?

Roześmiała się z politowaniem.

- A więc słuchaj uważnie, głupi mężczyzno. Chodzi mi o to, że rozpaczliwie się

bronisz przed tym, co oczywiste. Wolisz nazywać mnie swoim szczęśliwym talizmanem, niż

przyjąć do wiadomości to, co dzieje się między nami. Jesteś zbyt tępy, by to zobaczyć.

- Nie jestem głupi, Audrey.

- Niestety, jesteś. Bo uważasz, że twoje sprawy idą dobrze tylko dlatego, iż znalazłeś

swój talizman. Podkowę, którą zawiesiłeś nad drzwiami. Tak może myśleć tylko prawdziwy

idiota, Wheeler.

Spojrzał na nią zdziwiony.

background image

- Audrey, o czym ty mówisz?

O czym mówię? O miłości, ty durniu! chciała krzyknąć, ale się powstrzymała.

Wheeler jest dorosłym mężczyzną, świetnie wykształconym, wybitnym projektantem. Ale

poza tym jest małym, nieporadnym chłopczykiem, który panicznie boi się miłości. By więc

od niej uciec, nazwał swoje uczucie „szczęśliwym talizmanem”. To miłość do mnie ciebie

uskrzydla, a nie żaden talizman, ty bałwanie, pomyślała. Lecz nikt ci tego nie wytłumaczy.

Zrozumieć to musisz sam. Albo do końca życia pozostaniesz małym chłopczykiem, który

wierzy w łut szczęścia i w różne amulety. Który nie wie, że świat zdobywa się z miłości i dla

miłości.

Audrey zrobiła wszystko, co mogła. Reszta zależała od Wheelera. A teraz pora odejść.

Nic tu po niej... na razie. W każdym razie taką miała nadzieję.

Bez słowa podeszła do biurka i wyrwała kartkę z bloczku.

Potem sięgnęła po pióro. I wykaligrafowała następujące słowa: „Składam rezygnację z

pracy ze skutkiem natychmiastowym. Z poważaniem, Audrey Finnegan”. Podpisała się,

napisała datę i podsunęła papier Wheelerowi.

Przeczytał - i zbladł. A w jego oczach pojawiła się panika.

- Zamierzałam przepracować jeszcze dwa tygodnie, żebyś mógł znaleźć kogoś na

moje miejsce, ale teraz doszłam do wniosku, że muszę odejść jak najszybciej.

- Odchodzisz z pracy? - powtórzył, nie wierząc własnym oczom i uszom.

- Nie możesz mi tego zrobić. Audrey... - zaczął błagalnym tonem. - Nie rób tego. Nie

możesz teraz odejść.

- Ależ mogę - odpowiedziała krótko. - I to natychmiast.

- Nie! - zawołał. - Nie możesz tak po prostu sobie pójść i zostawić mnie na pastwę

losu.

Teraz ona spojrzała na niego ze zdziwieniem.

- Dlaczego nie? Przecież to ty pierwszy się mnie wyrzekłeś.

- Co ty mówisz? Dobrze wiesz, że to nieprawda.

- Czyżby? Wyrzekłeś się mnie w chwili, gdy uznałeś mnie za swój talizman szczęścia.

Nie jestem talizmanem, Wheeler. Ani dla ciebie, ani dla nikogo. Nie zgadzam się występować

w tej roli. Wolę wrócić do kąpania psów.

One są szczere wobec mnie. Nie cieszą się z mojej obecności tylko dlatego, że jestem

ich szczęśliwą kością. Po prostu mnie lubią - powiedziała cicho.

- Ale nie możesz mnie teraz zostawić! Naprawdę nie możesz. Audrey... - powiedział

błagalnie. - Jeśli teraz odejdziesz, stracę wszystko.

background image

Serce jej zamarło z żalu.

- Posłuchaj, Wheeler. Przecież ty i tak już wszystko straciłeś. I tylko od ciebie zależy,

czy to odzyskasz.

- Ale...

- Żadnego ale! Możliwe, że pomogłam ci doprowadzić wszystko do porządku w

twoim życiu, ale na pewno nie dlatego, że jestem twoim talizmanem szczęścia. Pomyśl o tym.

A jak już pomyślisz, to wiesz, gdzie mnie szukać.

- Ale...

Otworzyła drzwi i odwróciła się, żeby jeszcze raz spojrzeć na niego.

- Do widzenia albo żegnaj. Jeśli zrozumiesz, o czym mówię, daj mi znać.

W przeciwnym razie nawet nie próbuj zawracać mi głowy. Bo natychmiast zlecisz ze

schodów!

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

To niezwykłe, ale w ciągu kilku tygodni od odejścia Audrey niewiele się zmieniło w

ż

yciu zawodowym Wheelera. Natomiast jeśli chodzi o życie prywatne...

Przez cały czas otaczała go pustka, z którą nie umiał sobie poradzić. Miał wrażenie, że

absolutnie nic nie jest w stanie jej zapełnić. Nieznośnie doskwierała mu samotność, a

otaczający świat stał się obcy i wrogi. Było to uczucie, jakiego nigdy dotąd nie doświadczył.

Ale poza tym wszystko było w porządku.

Nieobecność Audrey w biurze była najmniejszym problemem. Wheeler początkowo

zamierzał zatelefonować do jej agencji i poprosić o przysłanie kogoś innego. Przynajmniej do

chwili, dopóki nie uda mu się nakłonić Audrey do powrotu. W końcu jednak zdecydował się

na zupełnie innego pośrednika.

Tak będzie lepiej, bo nie należy przecież rozdrapywać świeżych ran.

Sekretarka, którą w końcu zatrudnił, była całkiem miła i niezwykle kompetentna.

Zgodził się ją przyjąć bez większych oporów, oczywiście tylko do czasu powrotu Audrey.

Nazywała się Melinda, miała same zalety i Wheeler szczerze jej nie znosił. Przeszkadzało mu

w niej wszystko. Perfekcja, z jaką pracowała. Sposób, w jaki się ubierała. Fakt, że niczego nie

psuła: ani komputera, ani centralki telefonicznej, ani nawet ekspresu do kawy. Niczego,

dosłownie niczego. Nigdy się nie potykała i, co doprowadzało Wheelera do prawdziwej pasji,

parzyła naprawdę znakomitą kawę.

Ale nie potrafiła uśmiechać się jak Audrey i spoglądać na szefa w tak zagadkowy i

background image

uroczy sposób. Nie potrafiła też rozmawiać z klientami tak serdecznie jak jej poprzedniczka.

Miała pecha, nie była Audrey.

Wbrew wszelkiej logice, nowa sekretarka po prostu działała mu na nerwy.

Najchętniej jak najszybciej by się jej pozbył z firmy.

Jego klienci też zauważyli zmianę. Podczas rozmów telefonicznych zasypywali go

gradem pytań na temat byłej sekretarki.

- Gdzie, u licha, jest Audrey? - Od takiego pytania zaczynały się wszystkie rozmowy.

I wtedy Wheeler musiał tłumaczyć, że Audrey odeszła, czym narażał się na zgryźliwe

uwagi, że gdyby był dobrym szefem i lepiej się troszczył o personel, panna Finnegan na

pewno by nadal tutaj pracowała. Oczywiście wszyscy byli zainteresowani, do jakiej firmy

przeniosła się Audrey i jak można się z nią skontaktować.

W efekcie Wheeler ze skruchą przyznawał się, że tego nie wie. Stwierdzał tylko

ostrożnie, że Audrey zamierzała na dobre zrezygnować z zawodu sekretarki. A potem po

prostu zmuszał klientów do rozmowy na tematy zawodowe. Mniej lub bardziej chętnie

poddawali się jego sugestii i powoli wszystko wracało do normy.

Na pozór życie w firmie toczyło się zwykłym torem, ale nic już nie było takie jak

dawniej.

Poza biurem też wszystko wydawało się Wheelerowi inne. Po odejściu Audrey

niespodziewanie doszedł do wniosku, że jego życie jest przeraźliwie puste. Nawet mieszkanie

było teraz jakby bardziej ciche, a przecież Audrey nie odwiedziła go ani razu. Biuro stało się

zimne, pozbawione dawnego charakteru i ciepła, chociaż wszystkie sprzęty pozostały na

swoim miejscu. Droga powrotna do domu okazała się nagle nieznośnie nudna i długa.

Wheelerowi po prostu brakowało Audrey.

Kiedy samotnie spożywał posiłek, co nigdy wcześniej mu nie przeszkadzało, czuł się

nieszczęśliwy i przygnębiony. A w nocy przypominał sobie, jak miło było czuć przy sobie

ciepłe ciało Audrey.

Ale jeszcze bardziej niż pieszczot brakowało mu po prostu jej towarzystwa.

Wspólnego załatwiania różnych spraw, wspólnych rozmów, a nawet wspólnego milczenia,

które zamiast ich dzielić, jeszcze mocniej wiązało ze sobą.

Gdy tylko otwierały się drzwi do jego gabinetu, podświadomie oczekiwał, że ukaże

się w nich Audrey. Za chwilę, jak zwykle, potknie się o chodniczek.

Ale była to tylko Melinda, która zręcznie omijała wszystkie przeszkody, dla Audrey

stanowiące barierę nie do pokonania.

Kiedy wchodził do biura, bezwiednie oczekiwał kolejnej katastrofy z komputerem czy

background image

innym urządzeniem biurowym... ale Melindzie podobne rzeczy nigdy się nie przytrafiały.

Obrzydliwa profesjonalistka!

Dlaczego to wszystko nie rozpadło się po odejściu Audrey, zastanawiał się w upalne

piątkowe popołudnie, kiedy zbierał swoje rzeczy i szykował się do wyjścia. Obecność tej

dziewczyny przynosiła mu szczęście, Wheeler święcie wierzył też, że Audrey ma decydujący

wpływ na kondycję jego firmy. Po jej odejściu wszystko powinno zawalić się z hukiem.

Jednak tak się nie stało.

Naprawdę nie potrafił tego zrozumieć.

Wszyscy byli zadowoleni z jego usług i nadal nie opuszczało go twórcze natchnienie.

Nie miał problemów finansowych i właściwie sytuację w firmie należałoby uznać za

zadowalającą. Faktem jest, że nie przybyło mu nowych klientów, ale tego właśnie się

spodziewał. W końcu firma nie mogła przez cały czas rozwijać się tak dynamicznie. Było

zupełnie zrozumiałe, że sytuacja powoli się stabilizowała. I naprawdę nie było w tym niczego

niepokojącego. Pod względem zawodowym wszystko grało.

Stało się jasne, że to nie obecność Audrey była przyczyną rozkwitu firmy.

Nagle zrozumiał to jasno i wyraźnie. Ruszył w stronę drzwi wyjściowych. Aż

przystanął, porażony dokonanym właśnie odkryciem. Audrey wcale nie przynosiła mu

szczęścia. Nie była też jego talizmanem.

W każdym razie nie na gruncie zawodowym.

Oczywiście życie prywatne Wheelera uległo zmianie i to bynajmniej nie na lepsze.

Gdyby Audrey wróciła, rozmyślał dalej, nie czułby się taki samotny. Tego jednego był

absolutnie pewien.

W każdym razie tak mu się wydawało.

Przez cały czas rozmyślając o tym, ruszył w kierunku wyjścia. Dobrze wiedział, co go

czeka za drzwiami - po prostu pustka. I nic więcej. Melinda i pozostały personel już dawno

sobie poszli. Tylko on siedział w biurze do późna.

Wmawiał sobie, że to z powodu nawału pracy, a nie dlatego, że przerażał go powrót

do pustego domu.

Ponownie pomyślał o Audrey. Łudził się, że zobaczy ją przy biurku, którego nigdy nie

nazywał biurkiem Melindy, próbującą wystukać coś na komputerze własną, dwupalcową

metodą. Prawie czuł zapach palącego się przewodu i gorzki smak kawy.

Gdyby tylko zamknął oczy, usłyszałby te wszystkie niewinne przekleństwa i okrzyki,

którymi zawsze komentowała swoje kolejne wyczyny.

Niestety, nie było jej tutaj. Biuro, tak jak się spodziewał, było puste. Tak jak i całe

background image

jego życie.

Nie powinien był uważać, że pojawienie się Audrey w jego życiu było czymś

zwyczajnym i naturalnym. Próbował siebie przekonać, że nigdy tak nie sądził. Traktował ją

przecież jak swój talizman, coś zupełnie wyjątkowego.

Dzięki niej jego życie zmieniło się na lepsze. Nie powinien tego ignorować.

Kryła się w tym jakaś niezwykła tajemnica.

Znowu ruszył w stronę drzwi, ale nagle się zatrzymał. Myślał o Audrey jako o swoim

talizmanie, tak jakby była rzeczą. A była przecież kobietą z krwi i kości. Może powinien

pamiętać o tym, zamiast koncentrować się na jej magicznych zdolnościach, które miały

zapewnić mu szczęście.

Może zbyt późno uświadomił sobie, że Audrey nie jest żadnym talizmanem, ale kimś,

kto stał mu się niezwykle bliski. Wniosła do jego życia coś o wiele istotniejszego niż

zawodowy sukces. Po prostu jest kobietą, bez której on nie potrafił żyć.

Kobietą, którą... chyba... pokochał.

Zatrzymał się, oszołomiony swoim odkryciem. Mój Boże! Przecież cały czas o to

właśnie chodziło. Dzięki Audrey nawiedziła go miłość, a nie żaden „łut szczęścia”.

Prawdziwa, wielka miłość, dzięki której...

Aż trudno uwierzyć, że zrozumiał to dopiero teraz.

Wiesz co, Wheeler, jesteś kompletnym idiotą! Jak czarodziejskie zaklęcie powtarzał w

myślach słowa, którymi pożegnała go Audrey.

Rzeczywiście, był kompletnym idiotą, zupełnym i całkowitym. Niczego mu nie

brakowało do tego zaszczytnego tytułu.

Mógł mieć tylko nadzieję, że wszystko jeszcze da się naprawić. Bo inaczej... Rozejrzał

się dookoła i wyszedł z biura, zamykając drzwi na klucz. I kiedy tak spieszył do samochodu,

uspokajał sam siebie, że miłość i szczęście znów się do niego uśmiechną. Dzięki Audrey.

Jako romantyk, zaklinał wszystkie moce, by tak się stało. A jako pragmatyk układał

precyzyjny plan, jak dotrzeć do krainy miłości.

Audrey Finnegan czuła się najszczęśliwszą kobietą na świecie. Wszystko w jej życiu

układało się idealnie. Żyła tak, jak zawsze o tym marzyła. Nie opuszczało jej szczęście, a

wszystkie marzenia natychmiast się spełniały. Jej umysł, jej ciało i dusza były w stanie

idealnej równowagi. I wszystko było takie cudowne.

Aż wreszcie się obudziła.

Westchnęła ciężko. Przewróciła się na drugi bok i obojętnie popatrzyła na słońce,

które tak pięknie złociło świat. Każdy kolejny poranek przypominał jej gorzką prawdę.

background image

Wheeler Rush uważał ją tylko za talizman, który przynosi mu szczęście.

I za nic więcej.

Dlaczego dziś miałoby być inaczej? Czyżby naprawdę miała nadzieję, że coś zmieni

się w jej życiu?

Co noc, kiedy zasypiała, śniła o nim. O tym, że prosi ją, by do niego wróciła i została

z nim na zawsze. W tych snach zawsze namiętnie się kochali, razem pracowali w biurze i

razem budowali wspólne życie. Wheeler po prostu nie potrafił bez niej żyć.

Nie potrafił żyć bez jej miłości.

To było wszystko, co jej pozostało. Sny i marzenia. Przez cały czas czuła się

przeraźliwie samotna i zupełnie nie wiedziała, jak temu zaradzić. Bała się, że tak już będzie

zawsze. Że to przeklęte uczucie pustki nigdy jej nie opuści.

Wmawiała sobie, że jest jej lepiej bez niego. Skoro Wheeler traktował ją tylko jako

swój talizman... Dobrze, że ich kontakty się urwały, bo potem rozstanie byłoby jeszcze

bardziej bolesne.

Tylko że ona pokochała go od pierwszego wejrzenia. Czas nie miał tu nic do rzeczy.

Nie powinna była nigdy spotkać Wheelera. Po prostu. Ale go spotkała.

Miała pecha. To śmieszne, że rozstali się z tak głupiego powodu. Bo Rush uważał ją

za swój talizman. Przeżyła inne pożegnania, bardziej racjonalnie i prozaicznie uzasadnione.

Jedno było w tym wszystkim pocieszające, że nie była dla Wheelera zwyczajną panienką.

Dostrzegł w niej coś... Szkoda, że tylko jakiś absurdalny talizman. Talizman szczęścia. No

cóż...

Audrey nie potrafiła się oszukiwać i kiedy tak leżała w łóżku w ten słoneczny sobotni

poranek, czuła tylko jedno - olbrzymią, wszechogarniającą pustkę. Smutek i samotność.

Wyglądało na to, że czeka ją kolejny nudny, długi dzień. Że znowu nie będzie miała

nic do roboty i nie będzie wiedziała, co z sobą począć.

Po co więc wstawać z łóżka? Po co przeglądać ogłoszenia o pracy?

Wszystko wydawało się jej pozbawione sensu. W końcu z ciężkim westchnieniem

zwlekła się z łóżka. Nie spojrzała nawet, gdzie staje. Chociaż dawniej było to nie do

pomyślenia. A i tak zawsze przytrafiało się jej coś niespodziewanego, o coś się potknęła, coś

stłukła lub przewróciła. Znajomi mówili, że jeśli ma się komuś coś przydarzyć, to na pewno

tym kimś będzie pechowa Audrey Finnegan.

Ale od kiedy spędziła noc z Wheelerem, pech przestał ją prześladować.

Tak naprawdę to miłość do Wheelera zmieniła całe jej życie. Nie miała pojęcia, jak to

się stało, ale dzięki temu uczuciu Audrey odzyskała pewność siebie i nabrała

background image

przeświadczenia, że da sobie radę ze wszystkim. Dzięki temu przezwyciężyła pecha, który

prześladował ją przez całe życie. Co prawda jej miłość do Wheelera nie była odwzajemniona,

ale szczęście nie opuszczało jej, tak jakby chcąc jej osłodzić gorycz porażki.

Odgarnęła włosy z twarzy i ruszyła w stronę drzwi wejściowych. Po drodze

przycisnęła guzik ekspresu do kawy i przeciągnęła się leniwie. Miała na sobie bawełniany

podkoszulek, gdyż nigdy nie przepadała za piżamami.

Nie zawracała sobie głowy szlafrokiem. Jej mieszkanie było jedyne na tym piętrze,

więc i tak nikt jej nie podejrzy, kiedy będzie brała gazetę. Poza tym ostatnio miała więcej

szczęścia niż pecha, po co więc zawracać sobie głowę takimi głupstwami jak nieskromny

negliż.

Jednak życie jak zwykle przygotowało dla niej inny scenariusz. Kiedy otworzyła

drzwi i pochyliła się po gazetę, zobaczyła na progu parę męskich butów. Kiedy lekko uniosła

wzrok stwierdziła, że w drzwiach stoi jakiś mężczyzna.

W pierwszej chwili pomyślała, że szczęście znowu ją opuściło. Ale po chwili przyszło

jej do głowy, że przecież może to być Wheeler, co byłoby zaprzeczeniem pecha.

Spojrzała jeszcze wyżej. To naprawdę był Wheeler! Stał na progu w błękitnych

dżinsach i zielonym podkoszulku. W ręku trzymał gazetę, którą podniósł sprzed drzwi.

Audrey była zdziwiona, że wyglądał na bardzo zadowolonego z siebie. Oczy błyszczały mu

radością. Uśmiechnął się szeroko na jej widok. Z czego on tak się cieszy? Przecież zniszczył

jej życie... No cóż, widocznie dobrze mu się wiedzie.

Nie

wiedziała,

ż

e

Rush

właśnie

przystąpił

do

realizacji

swojego

romantyczno-pragmatycznego planu.

- Cześć - powiedziała, zapominając o tym, że jest nieubrana i niemal klęczy u jego

stóp.

- Cześć - odpowiedział zadowolony, że Audrey nie zamknęła mu drzwi przed nosem.

Przełknęła nerwowo ślinę, ale nie powiedziała nic więcej. I na pewno nie dlatego, że

zabrakło jej odpowiednich słów. Po prostu chciała na niego popatrzeć. Przecież tak dawno go

nie widziała. Upłynął prawie miesiąc od ich ostatniego spotkania.

Obiecała sobie wtedy, że jeżeli szczęście jej nie opuści, zacznie wreszcie korzystać z

ż

ycia. Ale jeszcze nie zaczęła realizować tych zamierzeń.

Wheeler wyciągnął do niej rękę i pomógł jej się podnieść. Zanim zdążyła się cofnąć,

objął ją i zaczaj całować. Bez chwili wahania podała się pieszczotom.

Jego pocałunki mówiły wszystko. Że tęsknił za nią, że mu jej brakowało i że zupełnie

nie wiedział, jak zostanie przyjęty.

background image

Co za głuptas, pomyślała. Naprawdę czasami zachowuje się jak idiota.

Jak gdyby czytając w jej myślach, spojrzał jej prosto w oczy i stwierdził: - Jestem

skończonym idiotą. Wiedziałaś o tym, prawda? Uśmiechnęła się do niego pogodnie.

- Cóż, to nie było trudne. Oznaki były wyraźne.

- Na przykład?

- Chociażby sposób, w jaki przechowywałeś dokumenty.

- A co w nim było złego? Wszystko poukładane w idealnym porządku.

- I na tym właśnie polegał problem. Ktoś, kto je prowadził, musiał mieć fioła na

punkcie porządku. Tego typu osoby mają na ogół problemy z nawiązywaniem kontaktów i nie

są zbyt miłe dla klientów. A wtedy szef powinien rozważyć wszystkie za i przeciw...

- I zatrudnić lepszą sekretarkę.

- No właśnie. Przytulił ją do siebie i delikatnie pogłaskał po włosach.

- Wybaczysz mi? - zapytał.

- To zależy - odpowiedziała, czując, jak mocno wali jej serce. Bała się, że to wszystko

tylko jej się śni.

Pieścił delikatnie jej twarz i szyję, przez cały czas patrząc prosto w oczy.

- Od czego? - zapytał z ciekawością.

- Od tego, co mam ci wybaczyć. Spojrzał na nią uważnie i dopiero wtedy zauważył,

jak skąpo jest ubrana.

- Audrey?

- Tak?

- Chyba nie jesteś całkiem ubrana.

- Niedawno się obudziłam - wyjaśniła. Pokiwał głową, ale to tłumaczenie nie rozwiało

jego wątpliwości.

- Ale... rozumiesz... Przecież ty w zasadzie... nie masz prawie nic na sobie - wydusił w

końcu.

- A czy to ma jakieś znaczenie? - zapytała.

- No cóż, chodzi mi... po prostu... Zamierzałem z tobą porozmawiać i...

- A nie możemy tego zrobić, gdy jestem w negliżu?

- Oczywiście, że możemy - zapewnił ją skwapliwie. - Ale nie bardzo wiem, jak to się

skończy.

- Niektórzy uważają, że czyny mówią więcej niż słowa - powiedziała sentencjonalnie.

Pokiwał głową z entuzjazmem.

- To... To na pewno jest prawda. I wierz mi, że chciałem wyrazić swoje uczucia

background image

przede wszystkim czynami. Ale teraz...

Westchnęła ciężko.

- No cóż, jeśli tak ci przeszkadza mój negliż...

- Trochę mnie rozprasza.

- Dobrze. W takim razie włożę szlafrok.

Nie zrobiła jednak nic, żeby spełnić tę zapowiedź.

- Przypuszczam, że powinienem za to podziękować. Ale jakoś wcale nie jestem ci

wdzięczny.

Uśmiechnęła się, starając się ignorować niecierpliwe bicie swojego serca.

A już po chwili znowu tonęła w objęciach Wheelera. Wiedziała, że jednak muszą

poważnie porozmawiać.

- Proszę, wejdź - powiedziała, wpuszczając go w końcu do pokoju.

Potem narzuciła na siebie kwieciste kimono, które leżało na krześle.

Zaproponowała niespodziewanemu gościowi kawę. Jego odmowa zupełnie jej nie

zaskoczyła. Napełniła więc swoją filiżankę i ruszyła do salonu, w którym Wheeler

niecierpliwie na nią czekał. Siedział na kanapie z rękoma złożonymi na piersiach. Audrey

usiadła na krześle naprzeciwko niego, postawiła kawę na stoliczku - i czekała.

- Brakowało mi cię, Audrey - powiedział bez żadnych wstępów.

Spojrzała na niego zaskoczona, ale nie powiedziała ani słowa.

Wheeler nie mógł usiedzieć w jednym miejscu. Zerwał się gwałtownie i przemierzył

pokój dużymi krokami. Potem stanął naprzeciwko Audrey.

- Żebym to zrozumiał, musiało upłynąć trochę czasu. Ale kiedy już to do mnie dotarło,

zdałem sobie sprawę, że miałaś rację. I to w wielu sprawach. A przede wszystkim w tym, że

jestem idiotą. To znaczy, byłem nim.

- Byłeś?

- Tak. Bo wreszcie przejrzałem na oczy. Zrozumiałem, co próbowałaś mi powiedzieć,

zanim zostawiłaś mnie na lodzie.

- Nie zostawiłam cię na lodzie. Po prostu odeszłam z pracy.

- Powiedz, że jeszcze nie znalazłaś sobie nowej posady. Audrey doszła do wniosku, że

rozmowa nie przebiega po jej myśli. Tym razem nie da się zbyć byle czym i zmusi Wheelera,

by odpowiedział na najważniejsze pytanie.

- A dlaczego cię to interesuje?

- Bo chcę, żebyś wróciła do mojego biura. Tak po prostu. A więc chodzi mu tylko o

firmę. Diabli wzięli wszystkie marzenia! To po cholerę tu przyszedł, zastanawiała się. Żeby

background image

ponownie zaproponować mi pracę? Ten facet naprawdę był idiotą.

- Wheeler...

- To nie tak, jak myślisz - przerwał jej. - Wysłuchaj mnie do końca.

- Niech będzie. Byle szybko.

- Jak już powiedziałem, miałaś rację, nazywając mnie idiotą. Ale w jednym się

myliłaś. To naprawdę dzięki tobie najpierw odniosłem sukces, a potem prawie

zbankrutowałem. Kiedy byłaś przy mnie, wszystko szło jak z płatka, kiedy odeszłaś, wszystko

zaczęło się walić.

Audrey zamknęła oczy, walcząc ze łzami. Czyżby ten człowiek niczego nie

zrozumiał? Znowu będzie gadał o talizmanie. Jak może jej to robić?

- Ale teraz wiem, że działo się tak nie dlatego, że przynosiłaś mi szczęście.

- Co takiego? - wykrzyknęła, otwierając szeroko oczy.

- Nie byłaś żadnym talizmanem. Teraz to rozumiem. Ty po prostu umiesz postępować

z ludźmi.

- Nie wiem, co masz na myśli.

Uśmiechnął się, przeszedł się jeszcze raz po pokoju i znowu zatrzymał przed nią. Ujął

ją za ręce.

- Klienci cię uwielbiają. Wielu z nich nie zrezygnowało z moich usług tylko dlatego,

ż

e potrafiłaś ich przekonać, by dali mi jeszcze jedną szansę.

Spowodowałaś, że zaczęli myśleć dobrze i o mnie, i o firmie. Oczywiście moje

umiejętności, moja wiedza i talent są bardzo ważne, ale to właśnie twoja osobowość

zadecydowała o sukcesie firmy.

- Proszę, przestań. Nie zrobiłam niczego specjalnego. Każdy by to potrafił.

- Ależ zrobiłaś! Rosalie, moja poprzednia sekretarka, nie potrafiła nawet rozmawiać z

klientami. Ją interesowały tylko dokumenty. Miała w nich idealny porządek, ale klienci

zawsze działali jej na nerwy. Ty natomiast wiesz, jak z nimi rozmawiać, potrafisz ich

wysłuchać, udzielić im cennych rad. Dlatego chcą przychodzić do firmy. Powodzenie mojego

biura wynikało z tego, że jesteś przemiłą osobą i ludzie cię lubią.

- Ale...

- I dlatego, biorąc to wszystko pod uwagę, chciałbym, żebyś wróciła do firmy, ale nie

w charakterze sekretarki.

Po raz kolejny Audrey musiała przyznać, że wszystkie nadzieje na spełnienie jej

marzeń spełzły na niczym. To była gorzka i trudna do przełknięcia pigułka. Wheeler, co

prawda, nie traktował jej już jak swojego talizmanu, ale nadal kierował się wyłącznie

background image

interesem firmy. I dlatego tu przyszedł. Chciał, żeby Audrey wróciła, ale tylko ze względu na

własne interesy.

- Wiesz, Wheeler, nie sądzę, żebym... - powiedziała, wstając z krzesła.

- Wróć do mnie, Audrey. Błagam - powtórzył i przyklęknął przed nią.

- Dziękuję za propozycję, ale...

- Jako wspólniczka...

- Nie sądzę, żebym...

-...i moja żona.

- Naprawdę, nie... - zaczęła i zamilkła. - Proszę, powtórz to jeszcze raz.

- Zostań moją wspólniczką.

- Nie o to mi chodzi - powiedziała cicho. - Powtórz to, co powiedziałeś potem.

- Chcę, żebyś została moją żoną - powtórzył, uśmiechając się szeroko.

Wpatrywała się w niego bez słowa.

- Audrey Finnegan, chyba mnie nie zrozumiałaś - powiedział i wziął ją za rękę. -

Powtórzę ci to jeszcze raz. Czy wyjdziesz za mnie?

- Czy wyjdę za ciebie? Czy ty mówisz poważnie? Naprawdę chcesz, żebym została

twoją żoną? Ja? Dlaczego?

- Mówię zupełnie poważnie. Naprawdę chcę, żebyś została moją żoną.

- Ale dlaczego?

- Zastanówmy się. Chyba jeszcze przed chwilą znałem odpowiedź na to pytanie. Ale

co to było? Nie pamiętam. No tak, już wiem. Przecież ja ciebie kocham.

- Ale...

- I nie potrafię żyć bez ciebie.

- Ale...

- I jeśli się zgodzisz wyjść za mnie, będę największym szczęściarzem na świecie.

Nie mogła uwierzyć własnym uszom. Czy on nigdy nie przestanie z niej żartować?

- Wheeler, przestań! Nie mów tylko, że przynoszę ci szczęście. Tylko nie to! Ja

naprawdę nie mogę już tego słuchać.

- Przepraszam, ale każdy człowiek, któremu udało się zdobyć miłość Audrey

Finnegan, musi się uważać za wyjątkowego szczęściarza. Musisz w to uwierzyć i nauczyć się

z tym żyć. To szczera prawda.

- Ale przecież ja mam pecha, a moje życie to pasmo niepowodzeń.

- Nic mnie nie obchodzą historie o pechu prześladującym całą twoją rodzinę. Ty i ja

zbudujemy swoje własne szczęście i poradzimy sobie ze wszystkimi złymi mocami.

background image

- A w jaki sposób?

- Dzięki miłości, która nas połączyła. Mam nadzieję, że nadal mnie kochasz?

Zobaczysz, że wszystko będzie dobrze.

- Naprawdę tak myślisz? - zapytała i uśmiechnęła się do niego.

Skinął głową.

- No pewnie. Nauczyłem się tego, choć była to bolesna lekcja. Szczęście to suma

naszego życiowego optymizmu i pozytywnego myślenia. A ja pogrążyłem się w rozpaczy i

zwątpieniu, i właśnie od tego zaczęły się wszystkie kłopoty. Wtedy pojawiłaś się ty i nagle los

znowu zaczął się do mnie uśmiechać.

I nie dlatego, że byłaś moim talizmanem. To wszystko sprawiła twoja, a właściwie

nasza, miłość. Bo choć nie zdawałem sobie z tego sprawy, od razu się w tobie zakochałem.

To uczucie dodawało mi skrzydeł i dlatego nie było dla mnie spraw nie do załatwienia. Bez

ciebie czułem się beznadziejnie. Byłem zupełnie bezradny. I natychmiast wszystko zaczynało

się walić. Wniosek jest prosty, nie mogę bez ciebie żyć. Byłem zbyt głupi, by to zrozumieć, i

o mały włos nie zatrzasnąłem szczęściu drzwi tuż przed nosem.

Audrey słuchała go w milczeniu, nie bardzo wiedząc, co powinna powiedzieć.

Wheeler zbladł.

- Chyba nie jest jeszcze za późno? Nadal mnie kochasz? Prawda? - zapytał

przerażony.

Audrey nie miała tym razem żadnych wątpliwości co do uczuć Wheelera.

Jednym gwałtownym ruchem ręki rozwiązała pasek od szlafroka, wychodząc ze

słusznego założenia, że czyny mówią więcej niż słowa.

- Powiedz, że mnie kochasz - nalegał Wheeler, chwytając ją w ramiona.

- Kocham cię - powiedziała posłusznie. - Nawet nie wiesz, jak bardzo.

- Obiecaj, że za mnie wyjdziesz.

- Obiecuję. Wziął ją na ręce i ruszył w stronę sypialni. Był naprawdę szczęśliwy.

Oboje nie chcieli dłużej czekać. Musieli być razem i to natychmiast.

Potem leżeli przytuleni do siebie, wyczerpani, ale ogromnie szczęśliwi.

- Nigdy mnie nie opuszczaj - wyszeptała Audrey.

- Obiecuję. Ale powiedz, że zawsze będziesz przy mnie.

- Przecież wiesz, że będę. Tak cię kocham.

- I ja ciebie też.

I to naprawdę było wszystko, czego potrzebowali.

background image

EPILOG

W rozbudowanym lokalu przy Main Street pracowano z zapałem. Firma kroczyła od

sukcesu do sukcesu i była na ustach całego miasta. Głośno też było o niej w prasie, która

rozpływała się w zachwytach, bowiem nie było takiego drugiego biura na rynku. Opinia o

nim stawała się z dnia na dzień coraz lepsza.

Powodem tego był zarówno niezwykle wysoki poziom wykonywanych projektów, jak

i wspaniała obsługa klientów.

Audrey z zadowoleniem obserwowała robotników wnoszących nowe meble do jej

biura, które bezpośrednio sąsiadował z gabinetem Wheelera. Miała na sobie czarne dżinsy i

sweter, oczywiście również czarny. Zwykle do pracy przychodziła w kusych spódniczkach,

lecz dzisiaj była sobota i biuro nie działało. Była tu, by dopilnować właściwego ustawienia

mebli.

- Trochę w lewo. O, tak! Już, prawie dobrze. Jeszcze trochę. Bliżej okna.

Tak. Teraz jest świetnie. Po prostu idealnie!

Robotnicy ustawili olbrzymie biurko dokładnie tak, jak sobie życzyła.

- Dziękuję panom. Dobra robota. Wszystko poszło tak sprawnie. Proszę o nas nie

zapominać.

- Pewnie, że nie. Życzymy pani miłego dnia i w ogóle wszelkiego powodzenia.

Audrey pożegnała się z nimi, myśląc, że takie życzenia są jej już niepotrzebne. Bo

miała wszystko, o czym kiedykolwiek marzyła.

- Gotowe?

Do jej pokoju wszedł Wheeler. Był najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego znała, a

w garniturze prezentował się niesłychanie elegancko. Ale wolała go takim, jak dziś. W

dżinsach i szarej koszuli. Wyglądał...

Po prostu brakowało jej słów.

- Zwracaj się do mnie „pani wiceprezes” - powiedziała ze śmiechem.

- Wolę nazywać cię moją żoną - stwierdził stanowczo.

- A ja wolę, kiedy mówisz do mnie... - Wspięła się na palce i zaczęła szeptać mu coś

do ucha.

- Jeśli tylko sobie życzysz. - Objął ją ramieniem i zanurzył wargi w jej włosach.

- Co ty robisz! Wiesz przecież, co ludzie gadają o biurowych romansach - skarciła go i

parsknęła śmiechem.

background image

- Nie. A co?

- Popytaj swoich pracowników. Może ci powiedzą.

- Wiesz co, Audrey? Kupiłaś sobie bardzo duże biurko - wymruczał między jednym

pocałunkiem a drugim.

- Mhm.

- I możesz na nim robić różne rzeczy - szepnął zachęcająco.

- Chyba masz rację. - Z trudem opanowywała drżenie, które ogarniało ją zawsze,

kiedy Wheeler zbliżał się do niej.

- A więc możesz pisać zamówienia, pracować nad projektami, rozmawiać przez

telefon - wyliczał. - A co najważniejsze... kochać się ze mną.

- A ty myślałeś, że po co je kupiłam?

- To może, zanim podpiszę rachunek, powinniśmy je przetestować? - Wheeler

mrugnął do żony, a w jego oczach zajaśniało pożądanie.

- Dobry pomysł. - Mocno przytuliła się do niego. - Na co wiec czekasz?

- Jak to na co? Na zachętę. Zaczęła go delikatnie całować, przesuwając palcami po

guzikach jego koszuli.

- Czy to ci wystarczy? - zaśmiała się.

- Niczego więcej mi nie potrzeba - powiedział, zabierając się do dzieła.

Audrey zdała sobie wtedy sprawę, że mimo pecha, który prześladuje członków jej

rodziny od pokoleń, jest najszczęśliwszą kobietą pod słońcem.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Bevarly Elizabeth Swiateczne zyczenia
209 Bevarly Elizabeth Idealny tata
214 Bevarly Elizabeth Gliniarz na całe życie
Bevarly Elizabeth Pomocna dłoń
Bevarly Elizabeth Seks pod gwiazdami
077 Bevarly Elizabeth Dobrana para
GR0451 Bevarly Elizabeth Prezent
290 Bevarly Elizabeth Przeznaczenie
318 Bevarly Elizabeth Rodzinne więzy 02 Niewolnica miłości
Bevarly Elizabeth Prezent 2
Bevarly Elizabeth Dzieciaki i my 01 Przeznaczenie
290 Bevarly Elizabeth Przeznaczenie Dzieciaki i my
209 Bevarly Elizabeth Idealny tata
ten(moj)
218 Bevarly Elizabeth Jeszcze jedna szansa
Bevarly Elizabeth Prezent 2
451 Bevarly Elizabeth Prezent
Bevarly Elizabeth Dobrana para

więcej podobnych podstron