ELIZABETH BEVARLY
Ach, ten mój szef
That Boss of Mine
Tłumaczyła: Małgorzata Studzińska
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Wheeler Rush oparł łokcie na blacie biurka i ukrył twarz w dłoniach. Z dużym
wysiłkiem powstrzymał się od wyrzucenia z siebie potoku brzydkich słów, które cisnęły mu
się na wargi. Miał ochotę wykrzyczeć je na głos. Na wprost niego, w jego eleganckim biurze
w jednej z najdroższych dzielnic miasta, stało dwóch facetów. Dwóch mięśniaków, którzy na
pewno bardzo rzadko posługiwali się tym, co mieli w głowach.
Wyższy z nich, który przedstawił się jako Bruno - ot tak, po prostu Bruno i nic poza
tym - cały czas przestępował z nogi na nogę, drapiąc się nerwowo po tłustym i krótkim karku.
Brudne włosy opadały tłustymi strąkami na kołnierzyk koszuli.
- Słuchaj, stary. My wcale nie chcemy tego robić. Ale sam widzisz, że nie mamy
wyboru. Jeśli nie masz pieniędzy, żeby pokryć swoje długi, musimy zabrać twoje klamoty i
tyle. Przecież to oczywiste.
- Nie będę ulegał tego rodzaju naciskom - zaoponował Wheeler, w głębi duszy czując
się dużo mniej pewnie, niż to okazywał. - Wynoście się stąd albo wezwę policję.
- Nie wywieramy na ciebie nacisku - zapewnił go Bruno. - To tylko oferta, jasne? Nie
próbuj wzywać glin, bo się policzymy. Chyba słyszysz, co mówię? A teraz wstawaj od tego
biurka - kontynuował. - Sam sobie narobiłeś kłopotów, facet. Na litość boską, bądź
mężczyzną.
Wheeler zmrużył oczy ze złości. Nie znosił, kiedy traktowano go w taki sposób.
Ostatnia rzecz, na jaką miał ochotę, to ustąpić tym dwóm umięśnionym cymbałom, ale cóż
innego mógł zrobić? Bruno i jego towarzysz pojawili się tutaj w określonym celu i nie
zamierzali stąd wyjść, dopóki nie wypełnią swego zadania. Chory ze zdenerwowania, zdał
sobie sprawę, że nie ma wyboru i musi robić to, co mu każą. Powinien był mieć więcej
rozsądku, kiedy zabrał się do rozkręcania własnego interesu. Ale działał zbyt nerwowo, a
poza tym wykazał się karygodną lekkomyślnością w sprawach finansowych, zaciągając
pożyczki, których nie był w stanie spłacić. Teraz musiał ponieść konsekwencje.
- Posłuchaj, stary - warknął Bruno, kiedy Wheeler nie ruszał się z miejsca. - Jest mi
bardzo przykro, że ci się nie powiodło, ale zarówno ja, jak i mój kolega, mamy jeszcze sporo
pracy i trochę nam się spieszy. Więc rusz się zza tego biurka. Nie zmuszaj nas do tego,
ż
ebyśmy stali się niegrzeczni.
Wheeler ponownie zacisnął usta, żeby nie powiedzieć im, co o tym wszystkim myśli,
ale po chwili niechętnie podniósł się z krzesła.
- Świetnie - mruknął pod nosem. Przygładził włosy, poprawił krawat i niedbałym
ruchem zdjął z oparcia krzesła swoją marynarkę. - Skończmy z tym wreszcie. Kiedy będziecie
zabierać meble, proszę, zachowujcie się w sposób cywilizowany i niczego nie zniszczcie.
Bruno i jego wierny cień energicznie podeszli do biurka. Wheeler instynktownie
cofnął się o krok. Kiedy to zrobił, jeden z mężczyzn chwycił za jeden koniec blatu, a drugi
zrobił błyskawicznie to samo po przeciwnej stronie.
Potem, bez najmniejszego wysiłku, podnieśli ten masywny, bardzo drogi mebel z
tekowego drzewa w stylu art deco i wynieśli z pokoju, by umieścić go w czekającej na dole
ciężarówce, do której zamierzali załadować również pozostałe eleganckie i drogie sprzęty z
biura Wheelera.
Obserwując ich, miał wrażenie, że właśnie nogami do przodu wynoszą jego
najbliższego przyjaciela. Teraz pozostawało mu spakować swoje rzeczy w kartony, które
dostał od właściciela winiarni znajdującej się pod jego nowo wynajętym lokum. Było ono
dziesięć razy mniejsze od poprzedniego mieszkania, które mieściło się na Tony St. James
Court, w eleganckim, starym, wiktoriańskim domu z czerwonej cegły. Wheeler musiał je
sprzedać po bardzo niekorzystnej cenie, żeby ratować szybko idącą na dno firmę. Zamieszkał
w niewielkim pomieszczeniu na ostatnim piętrze czynszówki, w niezbyt ciekawym
sąsiedztwie.
Niech to szlag!
Miał tyle nadziei, kiedy otwierał własną firmę. A teraz, w dziewięć miesięcy po
powieszeniu na drzwiach biura tabliczki „Rush. Projekty handlowe”, był załatwiony.
- Pan Wheeler?
Spojrzał w stronę otwartych drzwi biura. Damski głos, który dobiegał z recepcji, był
mu zupełnie obcy.
- Nazywam się Rush - powiedział poirytowany, że ktoś myli jego imię z nazwiskiem,
co zdarzało się zresztą dosyć często, ale nie zawsze wywoływało u niego aż tak nerwową
reakcję. - Wheeler Rush - powtórzył, lecz kiedy w drzwiach jego gabinetu nadal nikt się nie
pojawiał, podniósł głos: - Jestem tutaj.
W chwili kiedy to mówił, w drzwiach pojawiła się kobieca głowa, na której czubku
powiewały niedbale związane do góry włosy. Twarz okolona była kilkoma lokami, którym
udało się wymknąć z niezbyt mocno związanej kitki.
Olbrzymie, okrągłe okulary słoneczne przykrywały oczy, a usta pociągnięte pomadką
w kolorze malin miały idealny kształt.
- Czym mogę służyć? - zapytał zaskoczony.
Młoda kobieta uśmiechnęła się promiennie i weszła do gabinetu. Jej strój wprawił
Wheelera w lekkie osłupienie. Ściśle przylegająca do ciała, bardzo czerwona minispódniczka,
prowokująco opinała biodra nieznajomej. A całości dopełniał jeszcze bardziej obcisły i
równie jaskrawoczerwony sweterek.
Wszystkie dodatki, to znaczy: duża słomiana torba, gładkie rajstopy i pantofle na
bardzo wysokich obcasach, były w niemal identycznym odcieniu czerwieni.
Wheeler zamrugał kilkakrotnie powiekami, próbując w ten sposób choć trochę
zmniejszyć intensywność doznań wzrokowych. Nie pomogło, nadal wszystko było czerwone.
Wściekle czerwone.
- W zasadzie to ja powinnam panu zadać to pytanie - powiedziała nieznajoma,
uśmiechając się promiennie.
Chociaż próbował ze wszystkich sił, to jednak nie był w stanie oderwać oczu od jej
nóg. Były nieprawdopodobnie zgrabne. Wheeler mógł śmiało powiedzieć, że była to
najzgrabniejsza para nóg, jaką dotąd widział.
- Co takiego? - wydusił w końcu.
Nadal intensywnie wpatrywał się w nogi, które zbliżały się do niego.
Kiedy ześlizgnął się wzrokiem po łydkach, by przyjrzeć się delikatnym kostkom,
zauważył, niestety zbyt późno, że kobieta idzie prosto na zwinięty w rulon żółto-lawendowy
chodniczek. Musiał znaleźć się w tym miejscu przez nieuwagę, kiedy Bruno i jego pomocnik
wynosili ostatnie meble. Zanim Wheeler zdążył ją ostrzec, kobieta zaczepiła stopą o
przeszkodę i runęła jak długa.
A stało się to w chwili, gdy w geście powitania wyciągała do niego dłoń.
Padając, instynktownie zacisnęła dłonie w kułak i w rezultacie trafiła nimi Wheelera
prosto w brzuch.
Zgiął się wpół, bardziej ze zdziwienia niż z bólu, w tym samym momencie, w którym
nieznajoma próbowała się podnieść. W efekcie zderzyli się głowami. Kobieta ponownie
znalazła się na ziemi, a Wheeler runął do tyłu.
Potrząsnął głową, chcąc pozbyć się gwiazd, które zawirowały mu przed oczyma, a
potem wyciągnął rękę, by pomóc nieznajomej wstać. Ale ona właśnie w tym momencie
uniosła głowę. Oberwałaby prosto w oko, gdyby nie okulary słoneczne, które miała na nosie.
Zatrzymały impet uderzenia i wylądowały na podłodze.
- O Boże!
Był to jedyny komentarz, na jaki się zdobył, kiedy kobieta spojrzała na niego.
Kimkolwiek była, miała najwspanialsze zielone oczy, jakie kiedykolwiek widział.
Bladozielone jak mielizna w oceanie, ale dostatecznie głębokie, by mężczyzna mógł w nich
utonąć, jeśli nie okaże się wystarczająco ostrożny.
Ocienione długimi, gęstymi rzęsami i pięknie zarysowanymi brwiami, stanowiły jej
niezaprzeczalny atut.
Przez długą chwilę gapił się na te niesamowite oczy bez słowa. Potem powoli wrócił
do równowagi i takiego stanu umysłu, że spokojnie mógł zaakceptować całą resztę, której już
zdążył się przyjrzeć.
Wspaniała istota! Po prostu piękna.
To się rzucało w oczy. Naprawdę oszałamiająca kobieta. Jej cera, w kolorze kości
słoniowej, była gładka i bez najmniejszej skazy. Delikatny rumieniec podkreślał wystające
kości policzkowe. Jej wargi - tak czerwone i prowokujące jak strój - były pełne i kusząco
wilgotne. Wheeler uzmysłowił sobie, że zbyt natarczywie przygląda się nieznajomej.
Zwłaszcza że sytuacja, w jakiej się oboje znaleźli, była bez wątpienia dość kłopotliwa i
niezwykła. Zmusił się do działania. Wyciągnął rękę w kierunku kobiety.
Skorzystała z jego pomocy. Wheeler delikatnie pomógł jej się podnieść, a potem udał,
ż
e nie zauważa, jak obciąga minispódniczkę i obcisły sweterek.
Niepokój, jaki w nim wywołała, nie znikał, a nawet się nasilał.
- Przepraszam - powiedziała z lekkim zakłopotaniem.
- Drobiazg. Przecież nic się nie stało - odpowiedział odruchowo, nie mogąc oderwać
od niej wzroku.
Kobieta uniosła do góry rękę z długimi, pomalowanymi na czerwono paznokciami i
szybkim ruchem poprawiła włosy związane na czubku głowy.
- Nazywam się Audrey. Audrey Finnegan. Jestem pomocą biurową, którą pan chce
zatrudnić.
Wheeler był tak zajęty podziwianiem jej figury, że w pierwszej chwili nie usłyszał
tego, co powiedziała.
- Pomocą biurową? - zapytał, kiedy w końcu dotarł do niego sens jej słów.
- Tak. Dzwonił pan do agencji w piątek i prosił o przysłanie kogoś od poniedziałku.
To znaczy od dzisiaj. Więc jestem. Chyba wszystko się zgadza?
Zadała pytanie. Zdawał sobie sprawę, że musi na nie odpowiedzieć, ale cała jego
uwaga była skupiona na tym, co widział.
- Dzwoniłem w piątek? - powtórzył, bo na nic więcej nie było go stać.
Z trudnością oderwał wzrok od jej sylwetki i spojrzał na twarz swojej rozmówczyni.
Natychmiast zrozumiał, że popełnił duży błąd. To, co zobaczył, ze wszech miar zasługiwało
na uwagę.
- A nie telefonował pan w piątek? Czyżbym znowu trafiła do niewłaściwej firmy? -
zdenerwowała się. - Przecież dzisiaj jest poniedziałek.
Jestem tego pewna. Prawda?
Te wszystkie pytania zaskoczyły go, ale jednocześnie pozwoliły mu wrócić do
rzeczywistości. To prawda, dzwonił do agencji i prosił o przysłanie sekretarki w poniedziałek.
Ten lokal wciąż jeszcze pełnił funkcję jego biura, chociaż pewnie już niedługo. Wheelerowi
potrzebna była pomoc, gdyż musiał zwolnić swoją sekretarkę, Rosalie. W zeszłym miesiącu
dał również wypowiedzenie dwóm innym współpracownikom.
Brak personelu był poważnym problemem, ale Wheeler nie był już w stanie im płacić.
Nie miał nawet pieniędzy na własną pensję. Przyjęcie tymczasowej sekretarki wymagało
dalszych wyrzeczeń finansowych. Zdawał sobie jednak sprawę, że samemu nie uda mu się
postawić firmy na nogi.
Potrzebował kogoś, kto zajmie się biurem, by on sam mógł skupić się na klientach,
którzy mu jeszcze pozostali, no i na rachunkach. Klienci są najważniejsi, pomyślał. Nie był
wcale pewny, czy mu jeszcze jacyś zostaną do końca miesiąca. Topnieli, niczym wiosenny
ś
nieg.
Nadal nie wiedział, co poszło nie tak. Kiedy był doradcą handlowym w wielkiej
firmie, miał więcej pracy niż jego koledzy. Jego projekty cieszyły się ogromnym
powodzeniem, więc bardzo szybko pokonywał kolejne szczeble kariery. Tak szybko, że w
ubiegłym roku zdecydował się rozpocząć samodzielną działalność. Cieszył się wspaniałą
opinią w środowisku i nie chciał dłużej pracować na cudze konto.
Założył firmę, zabierając ze sobą kilku stałych klientów. Na początku wszystko szło
wspaniale. Nie opuszczała go wena twórcza i tworzył projekt za projektem. Zaczął
obsługiwać kilka nowych firm. Jego biuro rozwijało się z coraz większym rozmachem,
zatrudnił więc dwóch dodatkowych pracowników, bo sam nie dawał już rady.
Tak było jeszcze do niedawna. Przyszłość malowała się naprawdę w różowych
kolorach.
A potem...
Cóż, Wheeler do tej pory nie potrafił zrozumieć, co poszło źle. Wrócił z ciężką grypą
z podróży służbowej i dwa tygodnie przeleżał w łóżku. Podczas jego nieobecności
współpracownicy świetnie sobie radzili. A w każdym razie był o tym przekonany. Niestety,
po powrocie stwierdził, że nastąpił nagły zastój w interesach. Pocieszał się, że początek roku
jest zawsze złym okresem, ale kiedy sytuacja nie uległa poprawie w następnych miesiącach,
zupełnie nie wiedział, jak z tego wybrnąć. Coraz częściej jego klienci byli niezadowoleni z
projektów. To podcinało mu skrzydła i stawał się coraz mniej twórczy. Tak jakby jego umysł
wysychał. Projekty rzeczywiście były kiepskie, a to powodowało odpływ kolejnych klientów.
Przecież to nie miało żadnego sensu. Był utalentowany, ambitny i zawsze miał
nieprawdopodobne szczęście w życiu. Urodził się w kochającej rodzinie, która nigdy nie
zaznała kłopotów finansowych. Wszyscy byli inteligentni, atrakcyjni i łatwo odnosili sukcesy.
Nie było takiego dnia, by Wheeler nie pomyślał, że jest prawdziwym szczęściarzem. Zawsze
osiągał to, do czego zmierzał, i to na dodatek bez najmniejszego wysiłku. W końcu święcie
uwierzył, że sukces jest mu po prostu pisany.
Tak było do momentu, w którym jego interes zaczął iść źle. Dopiero wtedy dopadły
go myśli o klęsce. Przykrej, jakże upokarzającej i okropnej.
Ale przecież to się musi kiedyś skończyć, przekonywał sam siebie. Był tego pewien.
No, powiedzmy, że prawie pewien. Wheeler był skłonny do największych poświęceń, byle
tylko nie pójść na dno. Chyba na samym początku był zbyt pewny siebie, ale nie zamierzał
powtarzać tego błędu.
Zmniejszył budżet biura do niezbędnego minimum. Ale przecież, by zarobić
pieniądze, najpierw trzeba je wydać. Tak uważał do tej pory. A teraz jego nowe motto
brzmiało: musisz oszczędzać, by coś zarobić. I tak właśnie zamierzał postępować.
I stąd panna Finnegan. Minimalna płaca, żadnych dodatków. To byłby dopiero
korzystny interes. Jak tylko ponownie rozkręci firmę - a Wheeler był w stu procentach
przekonany, że się tak stanie - zatrudni swoich dawnych współpracowników. A jeśli ta nowa
dziewczyna okaże się przydatna, zatrzyma ją i przyjmie z powrotem Rosalie.
Ale na razie jego biuro będzie miało tylko dwoje pracowników: szefa i sekretarkę.
- To od czego mam zacząć? - zapytała. Wyraźnie doszła do wniosku, że jest tu
absolutnie potrzebna.
Wheeler rozejrzał się. Audrey musiała czuć się trochę nieswojo w tym wnętrzu.
Ż
adnych mebli ani klientów w poczekalni i na dodatek milczący telefon. Przydałby się jakiś
cud.
Na razie Audrey Finnegan musi wystarczyć.
Czekając na odpowiedź, Audrey obejrzała nowego szefa od stóp do głów.
Ale przystojniak, pomyślała. Wysoki, ciemnowłosy i świetnie zbudowany. A poza
tym ma cudowne, brązowe oczy. Może w końcu, po dwudziestu ośmiu latach, los się do niej
uśmiechnie!
Już to widzę, pomyślała z ironią. Po co się oszukiwać?
Audrey była najbardziej pechową osobą na świecie i nowa praca na pewno niczego tu
nie zmieni. To przecież jasne. Audrey co miesiąc znajdowała nową posadę i wszystko zawsze
kończyło się tak samo, czyli źle. Przez całe życie wciąż miała pecha. W kartach, w miłości, w
pracy, na wakacjach, zawsze i wszędzie. Więc po co oszukiwać samą siebie, że tym razem los
się do niej uśmiechnie?
Właśnie w tym tygodniu straciła pracę, mieszkanie, kota, samochód i chłopaka.
Roxanne, srebrna kotka, którą dostała kilka miesięcy temu, pobiegła za jakimś ohydnym
kocurem i już nie wróciła. Samochód, który właśnie odebrała z naprawy, zaparkowała
lekkomyślnie na stromej ulicy. Puścił ręczny hamulec i stary volkswagen stoczył się w dół,
rozbijając się doszczętnie o słup wysokiego napięcia.
Jakby tego wszystkiego było mało, ulewne wiosenne deszcze zalały jej mieszkanie w
suterenie. Nie udało się uratować nawet mebli i Audrey musiała się przeprowadzić do swojej
koleżanki, Marlene. Była przekonana, że świetnie sobie poradzi jako kasjerka w sklepie
spożywczym, ale na koniec miesiąca okazało się, że ma manko, więc natychmiast ją
wyrzucili.
Jeśli chodzi o jej chłopaka, powinna jak najszybciej o nim zapomnieć. Nie ma sensu
spotykać się z facetem, który twierdzi, że jesteś zimna jak ryba, a nie potrafi równie
krytycznie spojrzeć na siebie. Przecież nie był zbyt namiętnym kochankiem i między innymi
dlatego Audrey od dawna zastanawiała się, czy z nim nie zerwać.
Mając na uwadze pecha, który ją ostatnio, a właściwie to przez całe życie,
prześladował, Audrey nie miała najmniejszej nadziei, że zmiana pracy cokolwiek zmieni.
Ostatecznie pech był jej nieodłącznym towarzyszem od dnia urodzin. A nie od rzeczy będzie
dodać, że był to poród pośladkowy i aż trzynaście dni po terminie. Jakieś fatum wisiało nad
jej rodziną. Wszyscy Finneganowie mieli pecha, poczynając od prababki. Udało jej się
wypaść za burtę statku, którym przypłynęła do Nowego Jorku w pierwszej połowie
dwudziestego wieku.
I to był początek łańcucha nieszczęść, które prześladowały Finneganów.
Pechowcy, nieudacznicy, nieszczęśnicy - takich słów używano latami, opisując jej
rodzinę. Życie Audrey podporządkowało się tej tradycji. Gdziekolwiek poszła, pech podążał
w ślad za nią. Zaiste, na pewno nie była dzieckiem szczęścia. Nic nigdy nie układało się tak,
jak powinno, co czyniło z Audrey godną następczynię pechowych przodków.
Jednak, patrząc na swojego nowego szefa, miała cichą nadzieję, że może chociaż tym
razem los będzie dla niej łaskawszy. Już sama możliwość obcowania z kimś tak przystojnym
wydawała się jej szalenie emocjonująca.
- No cóż, chyba powinienem oprowadzić panią po naszym biurze - odpowiedział w
końcu na jej pytanie.
Audrey szybko rozejrzała się po pokoju. Stół kreślarski z lampą halogenową i
wysokim barowym stołkiem oraz dużo kartonów z aktami i dokumentami. Pokój ten niewiele
różnił się od sekretariatu, w którym wcześniej zauważyła zdezelowane biurko ze starym
komputerem i kolejne pudła z papierami.
- Jak najbardziej - stwierdziła z uśmiechem, zastanawiając się, co jeszcze Wheeler
zamierza jej pokazać.
- To jest mój gabinet - powiedział. - A to moje miejsce pracy - dodał, wskazując na
stół kreślarski - i pod żadnym pozorem nie wolno tu niczego ruszać. Tam też nie należy
niczego przekładać - machnął ręką w stronę kartonów. - W pomieszczeniu obok jest
sekretariat i właśnie tam będzie pani pracować. Na dole w holu jest mała łazienka, z której
może pani korzystać.
I w ten to właśnie sposób Audrey została oprowadzona po pomieszczeniu, które
Wheeler nazywał „biurem”.
- Chyba nie będzie miał pan nic przeciwko temu, że przyjrzę się bliżej swojemu
stanowisku pracy? Biurko, komputer i telefon, prawda? - zapytała.
Przeraziło go jej pytanie.
- A co, nie widziała pani wszystkiego, wchodząc tutaj? Chyba Bruno nie położył
swoich łap na moim sprzęcie? Do licha, mam na to faktury!
- A kto to jest Bruno? - zainteresowała się Audrey, ruszając za nim do pierwszego
pokoju.
Zbyt późno zorientowała się, że Wheeler zatrzymał się tuż za drzwiami, więc,
przyspieszając kroku, wpadła na niego z impetem, który powalił go na podłogę. Audrey
rzuciła się, żeby mu pomóc, ale skręciła nogę w kostce i wylądowała miękko na plecach
nowego szefa. Wyglądało to dość zabawnie, tak jakby dosiadała Wheelera niczym
wierzchowca.
Przez chwilę żadne z nich nie poruszyło się. Potem Rush wykonał gwałtowny ruch,
przewracając się na plecy, więc Audrey znalazła się teraz na jego brzuchu. Popatrzył na nią
spod przymrużonych powiek. Kiedy ich spojrzenia spotkały się, serce Audrey zaczęło bić
szybciej. Wtedy Wheeler uśmiechnął się, co wskazywałoby na to, że chyba się na nią zbytnio
nie gniewa.
Ucieszyła się, chociaż jej serce waliło w piersi jak oszalałe.
Chwycił ją w pasie, żeby pomóc jej wstać. Nagle Audrey zdała sobie sprawę, że chyba
nie jest najwłaściwiej ubrana. Jej ciuchy i tak niewiele zakrywały, a teraz jeszcze spódniczka
zadarła się tak wysoko, że jej nowy szef mógł spokojnie obejrzeć czerwoną koronkę przy
majteczkach. Dzięki Bogu, sweterek jakimś cudem tkwił na swoim miejscu, więc nie było
widać płomiennie czerwonego staniczka, który miała pod spodem.
W tej chwili nie była wcale pewna, czy wybór takiego właśnie stroju na pierwszy
dzień w pracy był rzeczą najmądrzejszą. Z drugiej jednak strony, po ponurej zimie słoneczny
marcowy poranek wydał jej się tak cudowny, że Audrey swoim strojem chciała wyrazić
radość z długo oczekiwanego nadejścia wiosny. Chciała również wywrzeć dobre wrażenie na
nowym szefie, a poza tym była dzisiaj w świetnym nastroju, dlatego też zdecydowała się na
ten nieco ekscentryczny ubiór.
Prawdę mówiąc, w jej garderobie przeważały tego typu rzeczy. Audrey była bardzo
grubym dzieckiem, potem pucołowatą nastolatką, dlatego była taka dumna ze swojego
obecnego wyglądu. Naprawdę miała się czym pochwalić. Jej figura była idealna, choć zostało
to okupione latami wyrzeczeń i ćwiczeń.
Jeśli masz coś godnego uznania, należy się tym chwalić, usprawiedliwiała się przed
sobą. Szczególnie gdy jest to twój jedyny walor. W tej chwili nie była jednak do końca
przekonana o słuszności tej zasady.
Nie bardzo wiedziała, jak wybrnąć z kłopotliwej sytuacji. Wciąż czuła na swojej talii
dłonie Wheelera. Wyczuwała też bicie jego serca pod swoimi palcami wbitymi w jego klatkę
piersiową. Jakże wspaniale był zbudowany.
Zaczęła się zastanawiać, czy mogliby spędzić resztę dnia, siedząc tak twarzą w twarz i
odkrywając nawzajem swoje ciała. Był to na pewno jakiś ożywczy powiew w stosunkach szef
- personel.
- Nie jest to chyba najbardziej udany dzień w naszym życiu, prawda? - zauważył
Wheeler, niszcząc niepowtarzalny nastrój, jaki zapanował między nimi.
Mów tylko za siebie, pomyślała Audrey. To był jeden z lepszych dni, jakie ostatnio
przeżyła.
- Chyba nie tak powinna się zacząć nasza znajomość - zauważyła.
Skinął głową, ale nie zrobił nic, by zmienić cokolwiek. Po prostu nadal siedział na
podłodze i wpatrywał się w jej oczy, jakby szukał w nich odpowiedzi na bardzo ważne
pytania. Audrey zrobiło się gorąco. I na pewno nie miało to nic wspólnego ze wspaniałą
pogodą, która przypominała o sobie delikatnymi podmuchami ciepłego wiatru, wpadającymi
do biura przez uchylone okna.
A zatem Wheeler będzie teraz jej szefem. O rany! To wprost niemożliwe!
Dopiero teraz dotarło do niej, jak fatalnie zaczęła swój pierwszy dzień w nowej pracy.
Z gracją, na jaką potrafiła się zdobyć w zaistniałych warunkach, Audrey podniosła się i
błyskawicznie obciągnęła spódniczkę.
Zapamiętaj, dziewczyno, żeby koniecznie kupić wygodne, luźne spodnie, upomniała
się w duchu. Pamiętaj: sklep ze spodniami!
Niestety, zakup ten będzie musiał poczekać, dopóki Audrey nie zarobi trochę
pieniędzy. Na jej rachunku widniała śmieszna kwota trzydziestu sześciu dolarów i
czterdziestu siedmiu centów.
Natychmiast przestała o tym myśleć. Starała się poruszać z wdziękiem, ciągle
poprawiając spódniczkę. Pan Wheeler nadal siedział na podłodze, Audrey pozostawało zatem
mieć tylko nadzieję, że jej spódniczka nie jest zbyt kusa. W sumie niepotrzebnie się tym
przejmowała, bo czyż przed chwilą nie dała mu całkiem niezłego przedstawienia, i to zupełnie
za darmo?
W końcu podniósł się, wygładzając rękoma koszulę na piersiach. Audrey miała
wrażenie, że Wheeler nie dba wcale o zagniecenia na koszuli, a po prostu chce wytrzeć
spocone ręce, przecież ona z tego samego powodu cały czas obciągała spódniczkę.
Dopiero kiedy stanęli twarzą w twarz, jak normalni ludzie, jej szef przemówił
ponownie.
- To jest pani biurko - powiedział, wyciągając rękę nonszalanckim gestem.
Audrey skierowała wzrok we wskazanym kierunku, po raz kolejny odnotowując
rozpadające się biurko i kulawe krzesło. Komputer cały czas wydawał z siebie niepokojące
rzężenie, tak jakby to były jego ostatnie podrygi i jakby tylko czekał na kogoś, kto naciśnie
właściwy guzik i przerwie jego mękę.
Spojrzała na szefa, nie ukrywając swego zaskoczenia takim wyposażeniem.
- I to wszystko? - zapytała. - Przepraszam bardzo, panie Wheeler, ale...
- Rush - przerwał jej.
- Słucham?
- Nazywam się Rush, a nie Wheeler. Wheeler to moje imię. Milczała przez chwilę.
- Bardzo przepraszam.
- Nic nie szkodzi.
- Proszę mi wybaczyć pytanie, ale czy nie powinno być tu trochę więcej sprzętu
biurowego?
Skinął głową z rezygnacją.
- Oczywiście, że tak. Ale go nie ma. Będzie pani pracować dla bankrutującej firmy,
którą bardzo chcę uratować, panno Finnegan. Niestety, ostatnio zawodzi mnie szczęście.
Przykro mi z tego powodu. Mam nadzieję, że poradzi sobie pani w tych warunkach.
Uśmiechnęła się do niego promiennie.
- Proszę się nie martwić, panie Wheeler - powiedziała, po raz pierwszy w życiu czując
się pewnie. - Myślę, że sobie poradzimy. Pan i ja. Bo jeśli chodzi o brak szczęścia w życiu, to
niejaka Audrey Finnegan mogłaby na pewno napisać na ten temat grubą książkę.
ROZDZIAŁ DRUGI
Wheeler przekonał się w następnym tygodniu, że początek jego znajomości z panną
Audrey Finnegan był tylko skromną zapowiedzią całej serii kataklizmów. Nikt, absolutnie
nikt, nie mógł aż tak bardzo nie pasować do otoczenia, jak jego nowa pomoc biurowa.
Pocieszał się, że jej niezdarność wynika wyłącznie ze zdenerwowania nową pracą. Kiedy
tylko Audrey oswoi się i nabierze rutyny, wszystko będzie w porządku.
W dniu, w którym ją poznał, Audrey po prostu padła ofiarą splotu nieszczęśliwych
wypadków. Wkrótce jednak odzyska równowagę i może nawet okaże się sekretarką idealną.
Właśnie o tym starał się sam siebie przekonać przez cały pierwszy tydzień.
To rozumowanie okazało się jednak z gruntu błędne.
Najwyraźniej Audrey Finnegan nie miewała w ogóle dobrych dni. Kiedy szóstego
dnia wspólnej pracy Wheeler wrócił pamięcią do pierwszych pięciu, doszedł do wniosku, że
sprawy przybierają coraz gorszy obrót. Był po prostu wściekły.
Gdy dotarł do biura w poniedziałek, siedem dni po zatrudnieniu nowej sekretarki,
dzięki Bogu tylko na czas określony, z niepokojem wlepił wzrok w drzwi wejściowe do
swojej firmy. W ciągu tych kilku dni pannie Finnegan udało się doznać więcej nieszczęść, niż
jemu przytrafiło się przez ostatnich kilka lat.
W poniedziałek rozwaliła biurowy komputer. We wtorek uszkodziła kserokopiarkę. W
ś
rodę zniszczyła mikrofalówkę. A w piątek chyba po to, żeby ukoronować osiągnięcia całego
tygodnia, rozbiła samochód. I to na dodatek nie własny, ale pożyczony od przyjaciółki. Z
właściwym sobie wdziękiem uszkodziła przy tym również samochód Wheelera. I w ten oto
sposób skazała swego szefa na konieczność korzystania ze środków komunikacji miejskiej,
gdyż nie miał pod ręką kwoty, której zażądano od niego w warsztacie naprawczym.
W chwilach kiedy panna Finnegan nie pastwiła się nad sprzętem biurowym,
pracowała przy biurku, co właściwie było równie irytujące. Mówiąc prosto z mostu, nowa
sekretarka Wheelera miała swój własny, niepowtarzalny sposób wykonywania poleceń. Był
on niezrozumiały dla wszystkich ludzi, poza nią samą oczywiście.
Kiedy Wheeler zapytał ją, gdzie włożyła aneksy do jednej z umów dotyczącej
lokalnego minimarketu, którego nazwa zaczynała się na literę W, jego sekretarka wyjęła je
spod litery L. A kiedy Wheeler nieopatrznie zapytał, co też litera L ma wspólnego z tym
projektem, Audrey popatrzyła na niego tak, jakby był potwornie tępy czy wręcz niespełna
rozumu. Z promiennym uśmiechem wyjaśniła, że litera L oznacza loterię. Otóż ona zawsze
kupuje loteryjne losy właśnie w minimarkecie. Dlatego też, żeby niepotrzebnie nie szukać
tych dokumentów, umieściła je przezornie pod jedyną odpowiednią literą.
A jeśli chodzi o kawę przygotowywaną przez jego nową sekretarkę...
Wystarczy powiedzieć, że Wheeler nigdy więcej nie poprosił o drugą filiżankę.
Już po pierwszym dniu miał najwyraźniej dość tego płynu. Nie widział powodu, żeby
próbować kawy panny Finnegan, chyba że chciałby czuwać przez kilka nocy pod rząd.
Postanowił odsunąć od siebie wszelkie myśli dotyczące Audrey. Poranek był piękny, a
wokół ludzie spieszyli do swoich zajęć. Nie wyglądali na szczególnie zmartwionych ani
przerażonych czekającymi ich zadaniami.
Większość mijających Wheelera osób sprawiała wrażenie znudzonych kolejnym
długim dniem pracy.
Faktem jest, że nikt z nich nie musiał go spędzić z Audrey Finnegan.
Przestań już, Rush! Chyba się czepiasz. Wszystko się ułoży, pocieszał się w myślach.
Przecież Audrey nie może być aż tak nieudolna. Sam miałeś okropny tydzień, więc wszystko
zwalasz na nią. Przyznaj się.
Właśnie to sobie powtarzał, wchodząc do budynku. Ponieważ spędził weekend na
rozmyślaniu o pechu, który zaczął go ostatnio prześladować, rozpoczynał nowy tydzień w
bardzo złym nastroju. Najwygodniej było mu zwalić winę na kogoś innego. Przecież to
proste.
Faktycznie, jego sekretarka zniszczyła kilka urządzeń biurowych. No i co z tego? W
końcu udało mu się po części je nareperować. A że stracił sporo czasu w charakterze technika
komputerowego, elektryka i kogoś tam jeszcze... W obecnej sytuacji i tak nie miał zbyt wiele
pracy, więc w nawet wyszło mu to na dobre, bo przynajmniej nie miał czasu się zamartwiać.
To prawda, że towarzystwo ubezpieczeniowe nie pokryje jego strat w przypadku
samochodu, ale przecież i tak będzie musiał wkrótce sprzedać tego grata, bo na gwałt
potrzebuje pieniędzy.
Prawdopodobnie też, jeśli w wyniku jakiegoś tragicznego wypadku Audrey zejdzie z
tego świata, Wheeler nigdy nie będzie w stanie doprowadzić do porządku swoich
dokumentów.
A przy swoim pechu panna Finnegan mogła zginąć w każdej chwili.
Ale przecież są rzeczy dużo gorsze niż takie drobiazgi!
Głowa do góry, nakazał sobie stanowczo. Jeśli sprawy mają się aż tak źle, to muszą
teraz zacząć układać się lepiej.
Mimo tych wywodów Wheeler nie czuł się ani trochę pewniej, kiedy kładł rękę na
klamce od drzwi do biura. Zawahał się przed wejściem do środka. Nie czuć było dymu. Nie
słychać było żadnych podejrzanych dźwięków, które mogłyby zwiastować następną
katastrofę. Niczego, co mogłoby być zapowiedzią kolejnego nieszczęścia...
A więc wszystko było w porządku. Odetchnął z ulgą. Trochę chyba przesadził w
krytyce swojej nowej sekretarki. Nie powinien wysnuwać pochopnych wniosków po tak
krótkiej znajomości. Podbudowany na duchu, wszedł do środka i zastał tam...
... istny horror!
No bo jak inaczej określić to, co zobaczył? Jego sekretarka z zapałem dusiła
najważniejszego, a raczej ostatniego klienta firmy, który wciąż regularnie płacił rachunki.
Właśnie tak to wyglądało. Audrey Finnegan stała z rękoma zaciśniętymi na szyi pana Otisa
Denby’ego, a on powoli siniał, walcząc rozpaczliwie o życie. Próbował się bronić, wczepiając
palce w dłonie Audrey, ale prawdę mówiąc, wcale jej to nie przeszkadzało w dążeniu do
zamierzonego celu.
Jedyne co dotarło do Wheelera, to fakt, że nie może pozwolić na zamordowanie
klienta, który płacił rachunki i w ten sposób dawał nadzieję na wyprowadzenie firmy z
zapaści.
- Panno Finnegan! - zawołał. - Co pani, u licha, robi?
Nie czekając na odpowiedź, chwycił ją za ręce i oderwał je od gardła Bogu ducha
winnego klienta. Pan Denby zatoczył się najpierw do tyłu, potem do przodu, usiłując z trudem
utrzymać równowagę na krześle. Jego twarz i bardzo wysokie czoło były czerwone z wysiłku,
ale ogólnie nie wyglądał na osobę, która cudem uniknęła śmierci. Wciągnął powietrze do
płuc, a jego bladoniebieskie oczy rozszerzyły się z przerażenia, ale i z ulgi.
I wtedy, ku zdziwieniu Wheelera, roześmiał się radośnie.
- Do licha, panno Finnegan - powiedział z zachwytem. - To rzeczywiście podziałało.
Pani jest naprawdę niesamowita. Nigdy bym nie przypuszczał, że kobieta taka jak pani...
może mieć tak delikatny dotyk. Dziękuję.
Dziękuję, powtórzył Wheeler w myśli. Delikatny dotyk? O co w tym wszystkim
chodzi?
- Co się tutaj wyrabia? - zawołał, patrząc najpierw na klienta, potem na sekretarkę.
W odpowiedzi Audrey wzruszyła ramionami.
- Przez jakiś czas pracowałam u kręgarza - machnęła niedbale ręką. - Zawsze się
można czegoś nauczyć. Na przykład wszystko, co wiem o modzie, to efekt mojej
dwutygodniowej pracy w firmie „The Limited”.
Dopiero kiedy zaczęła mówić o modzie, Wheeler zauważył, że jego sekretarka jest
dzisiaj ubrana na niebiesko. A właściwie na szafirowo, jeśli chodzi o ścisłość. A więc
szafirowa minispódniczka i obcisły sweterek w identycznym kolorze. Szafirowe pończochy i
szafirowe botki z materiału.
Całość uzupełniały szafirowe kolczyki w uszach. Czarne włosy jak zwykle były
związane w kitkę na czubku głowy, ale nawet one wydawały się mieć niebieski odcień.
Chyba nie za wiele nauczyła się o modzie w ciągu tych dwóch tygodni, gdyż nie miała
zupełnie pojęcia, jak zestawiać kolory, a to, co prezentowała, można by krótko określić
mianem: szok.
- Czy ktoś mi w końcu wyjaśni, co się tutaj dzieje? - powtórzył pytanie.
Zanim panna Finnegan zdążyła mu odpowiedzieć, odezwał się Otis Denby.
- Pańska sekretarka, Rush, właśnie nastawiła mi kręgi, rozwiązując mój odwieczny
problem z kręgosłupem. Nie jestem w stanie określić, ile pieniędzy wydałem na lekarzy, ale
ż
aden nie był w stanie mi pomóc. Dopiero dzisiaj panna Finnegan... Boże, jaki ja jestem pani
wdzięczny! Co za ulga!
- Mój ojciec cierpiał na to samo schorzenie. Po prostu trzeba wiedzieć, gdzie ucisnąć -
wyjaśniła z uśmiechem.
Wheeler starał się nie myśleć o ewentualnych uszkodzeniach ciała swego klienta,
które mogła spowodować jego niezwykle sprawna i wszechstronna sekretarka. Zaczął się
zastanawiać, co powinien z nią zrobić. Oczywiście należało przestrzegać przepisów
prawnych, a wystrzegać się działania pod wpływem impulsu.
- Powinieneś jej dać podwyżkę, Rush - stwierdził Otis Denby, z zachwytem wpatrując
się w ręce Audrey. - A może ja mógłbym ją po prostu zatrudnić na stałe. Jest cudowna.
Kiedy Wheeler spojrzał na swoją sekretarkę, zauważył rumieniec na jej twarzy.
- Dziękuję bardzo, panie Denby. To bardzo miłe z pańskiej strony, ale nie mogę w tej
chwili rozpocząć pracy u pana. Nie mogłabym tego zrobić panu Rushowi. Nie mam w
zwyczaju zostawiać nikogo na lodzie. Zawsze wywiązuję się ze swoich zobowiązań.
A może mogłaby tym razem złamać swoje niezłomne zasady i zostawić mnie na
lodzie, pomyślał Wheeler z iskierką nadziei.
- Czy myśmy się umawiali na dziś rano, panie Denby? - zapytał, nie ujawniając
swoich myśli.
Klient zaprzeczył.
- Po prostu byłem w okolicy, więc pomyślałem, że wpadnę do pana. - Popatrzył na
pannę Finnegan, a potem znowu na Wheelera. - Czy moglibyśmy przez chwilę porozmawiać
na osobności, Rush?
No tak! Stało się! westchnął w duchu Wheeler. Ostatni i na dodatek najlepszy klient
postanowił zrezygnować z usług jego firmy.
- Czy to naprawdę konieczne? - zapytał zrezygnowany. Denby pokiwał głową.
- Obawiam się, że tak. Już dość długo zwlekałem z tą rozmową.
Wheeler już miał poprosić go do swego pokoju, kiedy wtrąciła się panna Finnegan.
- Panie Denby - powiedziała - czy przypadkiem nie wie pan czegoś o orchideach?
Wheeler nigdy w życiu nie wpadłby na to, że jego sekretarka może zadać takie
pytanie. Nie tylko ona, ale ktokolwiek inny. Natomiast pan Denby uznał to za oczywiste.
- Tak, wiem coś na ten temat. Prawdę mówiąc, hodowanie orchidei to moje hobby.
Pani też się tym interesuje?
- W zasadzie to nie ja, tylko moja mama, ale to hobby jest bardziej powszechne, niż
mógłby pan przypuszczać - zapewniła go. - Zanim pójdzie pan do szefa, czy mogłabym zadać
panu kilka pytań? Mama strasznie się męczy, bo nie bardzo wie, na czym polega jej błąd w
przypadku odmiany o dość wyszukanej nazwie Phalaenopsis.
Denby pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Są strasznie trudne w hodowli, prawda?
- Mogę coś powiedzieć na ten temat, bo ta odmiana spędza sen z powiek nie tylko
mojej mamie, ale i mnie.
Denby natychmiast wdał się w bardzo fachową dyskusję na temat sprawiającej tyle
kłopotów roślinki i dopiero po chwili przypomniał sobie o Wheelerze.
- Chyba nie ma pan nic przeciwko naszej dyskusji, Rush? Nie zajmie to zbyt wiele
czasu, ale chciałbym jeszcze chwilę porozmawiać z panną Finnegan.
- Proszę sobie nie przeszkadzać. Będę czekał na pana w swoim pokoju.
Nie jestem dziś zbyt zajęty.
Ale Denby wcale go nie słuchał. Całkowicie poświęcił się tematowi, który od dawna
go fascynował. Audrey poczęstowała go swoją kawą. Nawet jeśli Wheeler łudził się, że
Denby chce z nim porozmawiać o czymś innym niż zerwanie umowy, to po takim
poczęstunku klient z pewnością zacznie rozważać wycofanie się ze współpracy z tak
dziwaczną firmą. Zmartwiony Rush ruszył do swojego pokoju. Z przerażeniem pomyślał o
czekającej go przyszłości. Podszedł do stołka przy desce kreślarskiej i usiadł na nim, ciężko
wzdychając.
Cały czas tłukły mu się po głowie dwa przerażające słowa: „marcowe bankructwo”, i
zupełnie nie mógł się otrząsnąć z przygnębienia. Nie przeszkodziło mu to jednak, tak na
wszelki wypadek, przyjąć przy desce pozycję kogoś, kto ma naprawdę świetne pomysły i
jedynym jego marzeniem jest przenieść je na papier.
Nagle zdał sobie sprawę, że naprawdę ma dobry pomysł.
Rewelacyjny! Im więcej o nim myślał, tym bardziej mu się podobał.
Naprawdę był wart każdych pieniędzy. Właśnie takich pomysłów ostatnio mu
brakowało. A ten trafiał w dziesiątkę, jeśli chodzi o potrzeby pana Otisa Denby’ego. Wheeler
szybko zabrał się do pracy, by wszystko przenieść na papier.
Dyskusja z Audrey, która miała zająć panu Denby’emu chwilę, przeciągała się
niepokojąco. Ale Wheeler nawet tego nie zauważył, tak bardzo był zajęty pracą. Szkicował
jak szalony, bojąc się uronić najdrobniejszy nawet szczegół.
Po jakiejś godzinie to nie pan Denby wszedł do jego pokoju, ale panna Finnegan.
Podśpiewywała pod nosem motyw muzyczny z jednego z filmów rysunkowych. Ostrożnie
niosła dwie filiżanki z kawą. Wheeler zdał sobie sprawę, że, niestety, jedna z nich
przeznaczona jest dla niego.
Nie był tym zachwycony.
Ku jego zdziwieniu, Audrey potknęła się tylko raz i wylała naprawdę śladowe ilości
kawy na chodniczek leżący na podłodze. Kiedy wyciągnęła filiżankę w jego stronę, zauważył,
ż
e dziewczyna ma zabandażowany nadgarstek. Już miał ją zapytać, co się stało, ale sama
zaczęła rozmowę.
- Pan Denby jest uroczym człowiekiem - zauważyła.
Wheeler pokiwał tylko głową i lekkomyślnie przyjął ofiarowaną mu kawę, co
wyraźnie świadczyło o tym, że jest bez reszty pochłonięty dręczącym pytaniem, w jaki sposób
utrzymać ostatniego klienta.
- Tak. To był nasz najlepszy klient. Mam nadzieję, że pomysł, który właśnie wpadł mi
do głowy, pozwoli mi go odzyskać.
- Odzyskać? - powtórzyła Audrey zaskoczona. - O czym pan mówi?
Przecież on nadal jest naszym klientem.
Wheeler popatrzył na nią zaskoczony.
- Naprawdę?
- No pewnie!
- No to po co przyszedł tu dziś rano? Bo przecież nie chodziło mu tylko o rozmowę na
temat orchidei. A może się mylę?
Wzruszyła ramionami, zupełnie nie przejmując się jego nastrojem.
- Chciał wyjaśnić parę rzeczy i tyle. A na jakiej podstawie doszedł pan do wniosku, że
Denby chce zrezygnować z naszych usług?
Zawahał się przez moment, zanim odpowiedział. Oczywiście nie uszło jego uwagi, że
Audrey Finnegan nie jest najbardziej spostrzegawczą osobą na świecie. Ale nawet ona
musiała zauważyć, jak bardzo podupadła firma Wheelera. Powinno się jej to rzucić w oczy
już pierwszego dnia. Brak wyposażenia w biurze, brak klientów, opóźnione płatności. Ale
może do Audrey z trudem docierały nawet najbardziej oczywiste sprawy.
- No cóż - powiedział spokojnie. - Straciłem już wszystkich pozostałych klientów i nie
sądzę, żeby pan Denby był w tym względzie wyjątkiem.
- Ach, o to panu chodzi - stwierdziła panna Finnegan, popijając kawę. I co dziwne,
wcale się przy tym nie krzywiła. - Mam wrażenie, że pan Denby jest inny. A pan tak
naprawdę wcale nie potrzebuje tamtych klientów.
Niestety, Wheeler patrzył na to inaczej i nie omieszkał tego powiedzieć.
- Sądzę, panno Finnegan, że naprawdę potrzebuję również i tamtych klientów. I to
bardzo. Niestety, mam parę rachunków do zapłacenia. - A nawet całkiem sporo, pomyślał.
Audrey zmarszczyła nos i potrząsnęła głową. Wheeler pomyślał, że wygląda dość
zabawnie.
- Nieprawda. Pan ich wcale nie potrzebuje - oświadczyła, rozkoszując się kolejnym
łykiem kawy.
- Nie potrzebuję?
- Nie. To są panikarze.
- Naprawdę? Skinęła głową.
- Ludzie tego typu uciekają przy najmniejszej nawet oznace niepowodzenia. Ale oni
nigdzie nie zagrzeją miejsca. I tak by od pana odeszli.
- Tak pani sądzi?
- Tak. Podczas porządkowania archiwum przejrzałam dokumenty i...
Wheeler wyprostował się przerażony.
- Porządkowała pani moje dokumenty?
- No pewnie. Miał pan w nich straszny bałagan. Wszystko niby poukładane w
porządku alfabetycznym, ale wcale nie można się było w tym połapać. Z całym szacunkiem
dla pańskiej poprzedniej sekretarki, sądzę, że chyba powinna się jeszcze wiele nauczyć.
Wheeler przymknął oczy. Rosalie, jego była sekretarka, świetnie radziła sobie z
księgowością. Co prawda nie była wyjątkowo lotną i sympatyczną osobą, ale sposobu
ewidencji dokumentów mógł jej pozazdrościć nawet Pentagon. Jego współpracownicy
nazywali ją żandarmem. Wheeler chciał być wobec niej łaskawszy, więc określał ją mianem
królowej porządku. A teraz panna Finnegan zrobiła bałagan w tych tak precyzyjnie
poukładanych teczkach.
O Boże, nie...
- Zapoznałam się z dokumentacją dotyczącą klientów biura i, moim zdaniem,
większość z nich nie rokuje zbyt dobrze. Rozumiem, że pan dopiero rozkręca interes, więc
przyjmuje pan wszystkie zlecenia, ale to bardzo krótkowzroczna strategia. Powinien pan
skoncentrować się na zdobywaniu klientów godnych zaufania i przede wszystkim
wypłacalnych.
Wheeler spojrzał na nią badawczo. To, co mówiła Audrey, brzmiało wyjątkowo
rozsądnie.
- Ale jak to zrobić? - zapytał.
- Proszę sobie nie zawracać tym głowy. Pan zajmie się projektami, a ja resztą. Jestem
niezłą księgową.
- Nie... nie sądzę. Panno Finnegan - zaczął dyplomatycznie. - Doceniam pani chęć
pomocy, ale, prawdę mówiąc, wolałbym wiedzieć, co dokładnie ma pani na myśli.
Uśmiechnęła się do niego przyjaźnie.
- Po prostu proszę mi zaufać. Naprawdę wiem, co robię.
- Ale... - próbował podjąć dyskusję.
- Czy mogę przedłużyć przerwę na lunch o pół godziny? - przerwała mu.
- Muszę załatwić sprawę samochodu Marlene.
Zmiana tematu zaskoczyła go kompletnie.
- Nie. Najpierw musimy porozmawiać o pani pomyśle.
- O jakim pomyśle? - popatrzyła na niego zaskoczona.
- Dotyczącym moich rachunków. Chyba nie sugeruje pani, że...
- Odpracuję te pół godziny jutro - wyjaśniła, zupełnie nie zwracając uwagi na jego
próby powrotu do poprzedniego tematu rozmowy. - Przecież to tylko trzydzieści minut.
- Nie, panno Finnegan, wróćmy do spraw związanych z finansami firmy.
- A o czym tu rozmawiać?
- Jak to o czym? Jak zdobyć wiarygodnych klientów. Właśnie o tym chcę z panią
porozmawiać.
- A niby skąd mam coś wiedzieć na ten temat?
- Jak to: skąd? Przecież od tego zaczęła się nasza rozmowa. Wydawało mi się, że pani
ma jakiś pomysł.
Zastanawiała się przez chwilę. Nerwowo wygładziła ręką króciutką spódniczkę i
obciągnęła sweterek. Trzeba przyznać, że wyglądała wyjątkowo ponętnie.
Może nie była najmądrzejszą osobą, jaką Wheeler znał, ale miała wprost
oszałamiającą figurę. Chociaż był naprawdę zainteresowany tematem, jakoś nie ponaglał jej
do dyskusji.
- Naprawdę nie pamiętam, co zamierzałam powiedzieć - stwierdziła po głębokim
namyśle.
Wheeler zamknął oczy, czując, że gaśnie ostatnia iskra nadziei. No cóż, po prostu nie
miała nic do powiedzenia w interesującej go sprawie. Bez zastanowienia wypił duży łyk z
filiżanki i o mały włos nie zadławił się na śmierć, czując w przełyku gorzki smak
prawdziwego szatana.
Panna Finnegan natychmiast rzuciła się na ratunek, co okazało się posunięciem
wyjątkowo nierozważnym, biorąc pod uwagę fakt, że uprzednio postawiła swoją filiżankę na
stole kreślarskim. A ponieważ był dość chwiejny, kawa wylała się na powstały przed chwilą,
naprawdę wyjątkowy projekt Wheelera.
On zaś z poczuciem ostatecznej klęski tępo patrzył, jak szkic, z którym wiązał tyle
nadziei, zamienia się w brudny kawałek papieru. Po chwili kawa ściekła z biurka na kolana
Wheelera. Nawet tego nie poczuł.
- O Boże, nie! - jęknęła panna Finnegan. - Nie mogę w to uwierzyć.
Zaraz postaram się to naprawić. Przysięgam, że mi się uda.
Nim zdążył zaprotestować, wybiegła z jego pokoju. Po chwili zjawiła się znowu z całą
masą papierowych ręczników. I chociaż Wheelera najbardziej martwił zniszczony szkic,
panna Finnegan poświęciła bez reszty swoją uwagę kolanom szefa.
Jeszcze nigdy nikt nie zajmował się nimi z takim oddaniem.
Przez chwilę Wheeler był tak oszołomiony, że nawet nie próbował powstrzymać
Audrey. A potem nagle stwierdził, że wcale tego nie chce. Było to dla niego całkiem nowe
doświadczenie. Jednak zreflektował się i chwycił ją stanowczo za rękę.
- Dziękuję, panno Finnegan - powiedział. - Chyba zrobiła pani wystarczająco dużo jak
na jeden ranek.
- Tak strasznie mi przykro - powiedziała z przejęciem.
- Drobiazg - odpowiedział odruchowo.
Spojrzał na rysunek, nad którym spędził ostatnie trzydzieści minut. Chyba da się go
uratować. Przecież, na dobrą sprawę, to był tylko szkic, a kawa jedynie zabarwiła go na
brązowo. I nie w tym tkwił problem.
Problemem była panna Finnegan ze swoją nieporadnością i pechem, który ciągle ją
prześladował.
Nawet wspaniała figura Audrey nie była w stanie powetować Wheelerowi szkód, jakie
poniósł w wyniku nadaktywności swojej niezręcznej sekretarki. Ta dziewczyna doprowadzi
go do bankructwa szybciej, niż zakładał w najczarniejszym nawet scenariuszu.
Powinien ją zwolnić. Nagle zdał sobie sprawę, że ta myśl go zasmuciła.
Ale chyba nie miał wyjścia. Postanowił zadzwonić do jej firmy i wymyślić jakąś
bajeczkę, by nie przysparzać Audrey kłopotów. Po prostu poprosi o przysłanie kogoś innego.
Ale kiedy spojrzał na nią i zobaczył, jak bardzo jest przejęta tym, co się stało, nie
potrafił wydusić z siebie informacji o tym, że ją zwalnia. W zasadzie była bardzo
sympatyczna. Poza tym musiał przyznać, że biuro naprawdę jakby rozjaśniło się pod jej
rządami. Fakt, że zapuścił je w ciągu ostatnich kilku tygodni.
A na dodatek była nieprzyzwoicie zgrabna. I to się chyba też liczy.
Wheeler westchnął ciężko. Był przekonany, że ze względu na sytuację firmy nie
powinien dawać Audrey jeszcze jednej szansy. Z drugiej jednak strony chyba osiągnął już
przysłowiowe dno, więc cóż jeszcze mogło mu zaszkodzić?
Na chwilę zapomniał o powiedzeniu, że nigdy nie jest tak źle, by nie mogło być
jeszcze gorzej.
Nie chciał pamiętać tego wszystkiego, co go denerwowało. Przecież to nie miało
najmniejszego sensu. W zasadzie nawet lubił swoją nową sekretarkę. Co prawda, nie potrafił
powiedzieć, z jakiego powodu, ale naprawdę tak było. Może dlatego, że płynęli w tej samej
łódce, która tonęła. Może jeśli da jej jeszcze jedną szansę...
- Dobrze, proszę wykorzystać te dodatkowe pół godziny - powiedział cicho. -
Odpracuje to pani jutro.
Jej oczy rozszerzyły się ze zdumienia.
- Cudownie - mruknęła, zaszokowana jego reakcją. - Dziękuję, panie Rush. Naprawdę
to doceniam.
Powinna mówić do niego Wheeler. Nikt nigdy nie był w stosunku do niego tak
oficjalny. Nawet wtedy, gdy firma odnosiła sukcesy. Ze swoją poprzednią sekretarką byli na
ty od pierwszego dnia. Co prawda Rosalie była pięćdziesięciosześcioletnią babcią trojga
wnucząt, ale przecież to nie miało znaczenia. Nie było też żadnych powodów, żeby on i panna
Finnegan traktowali się tak oficjalnie.
Niemniej jednak coś powstrzymywało go od przejścia z nią na ty. Chyba najlepiej
będzie, jeśli ich stosunki pozostaną takie, jak obecnie. Potrzebna mu była ta bariera, by nie
zapominać, że Audrey jest jego podwładną.
Uśmiechnął się do niej, z trudem tłumiąc uczucia, które go zawsze ogarniały, ilekroć
panna Finnegan była w pobliżu. Nigdy dotąd nie odczuwał czegoś podobnego w towarzystwie
innych kobiet.
- Tak mi przykro z powodu tej kawy - przerwała jego rozmyślania, powtarzając
przeprosiny. Już pierwszego dnia zauważył, że ona ciągle za coś przeprasza. - Powinnam była
uważać, gdzie stawiam filiżankę. To naprawdę był przypadek. Nie zamierzałam...
- Proszę, panno Finnegan, niech się pani tym nie przejmuje - przerwał jej. - Umówmy
się, że będziemy bardziej ostrożni w przyszłości. A teraz zapomnijmy wreszcie o tym, co się
stało.
Skinęła głową.
- Zapomnę, jeśli i pan to zrobi. I obiecuję, że nic podobnego już się nie powtórzy.
Nigdy! Naprawdę nie chciałabym pana zawieść, panie Rush. Myślę, że uda nam się wspólną
pracą podźwignąć pańską firmę.
ROZDZIAŁ TRZECI
Audrey, pamiętając o tym, co wydarzyło się w poprzednim tygodniu, postanowiła
wziąć się w garść. Pierwsze koty za płoty, powtarzała sobie w duchu, ale teraz będzie inaczej.
Była speszona nowym otoczeniem i obowiązkami, dlatego zrobiła z siebie idiotkę, ale koniec
z tym. Te myśli bardzo podniosły ją na duchu. Miała nadzieję, a właściwie była pewna, że od
tej pory wszystko pójdzie gładko i bez niepotrzebnych komplikacji.
Tak było aż do drugiego dnia kolejnego tygodnia. No, może prawie. Ale przecież na
całym świecie ludzie wciąż rozlewają kawę i potykają się, a nikt z tego nie robi sensacji.
Piętą Achillesa Audrey były wszelkie urządzenia mechaniczne, by więc umknąć
dalszych katastrof, starannie omijała je szerokim łukiem. Swojej szansy postanowiła
natomiast poszukać na innym polu, gdzie mogła wykorzystać swe niewątpliwe i cenne
zdolności.
Skoncentrowała się na klientach Rusha. Nie pozostało ich zbyt wielu, ale właśnie
dlatego wymagali szczególnej uwagi i specjalnych zabiegów.
Uzupełniała ich kartoteki i cierpliwie wyjaśniała, co mogą zyskać na współpracy z
biurem, a swoim entuzjazmem starała się tych ludzi zarazić.
Wiedziała, że walcząc o wizerunek firmy, wykonywała robotę za Rusha.
Usprawiedliwiała go jednak tym, że pogrążony był teraz w wyplątywaniu biura z
innych kłopotów.
W rozmowach z klientami mocno podkreślała, że wprawdzie firma przeżywa
chwilowe kłopoty, co zresztą widać było gołym okiem, lecz obecnie wychodzi już na prostą, a
poziom świadczonych usług jest naprawdę bardzo wysoki. Starała się zrozumieć, czego
naprawdę oczekują od biura, a podczas rozmów starannie obserwowała klientów, by
zrozumieć, jakimi są ludźmi. Praca ta tak bardzo ją wciągnęła, że szybko poczuła się cząstką
przedsiębiorstwa Rusha.
Było to bardzo przyjemne uczucie. I zupełnie nowe. Nigdy dotąd nie czuła się tak
bardzo potrzebna, wręcz niezbędna. Pan Rush potrzebował pomocy, a ona mu ją zapewniała.
Pan Rush miał pecha i wpadł w tarapaty, a pech i walka z nim to była przecież jej specjalność.
Audrey była pewna, że znalazła się na właściwym miejscu.
- Dzień dobry, panno Finnegan.
Spojrzała znad biurka. Przed nią stał pan Rush, jak zwykle z dużym kubkiem kawy w
ręku. Nie mogła tego zrozumieć, bo przecież zawsze miała przygotowaną świeżą kawę dla
szefa.
- Dzień dobry panu - odpowiedziała z uśmiechem. - Dobrze, że zdążył pan przed
deszczem.
- A co, ma dzisiaj padać? - zdziwił się.
- Nie zauważył pan tych czarnych chmur? W prognozie pogody mówili, że będzie
lało. Ostrzegali nawet przed tornadem.
- Żartuje pani?
Ten człowiek naprawdę potrzebuje, żeby ktoś się nim zaopiekował, pomyślała
Audrey. Jak udało mu się tyle lat przeżyć bez większego uszczerbku na zdrowiu?
- Na szczęście nie musi pan dzisiaj wychodzić, więc uniknie pan niebezpieczeństwa.
- Naprawdę? - zapytał, uśmiechając się ironicznie.
- Może o czymś nie wiem?
- Panno Finnegan, nie musi pani udawać. Oboje dobrze wiemy, że firma pada i że jest
tylko kwestią czasu, kiedy zamkniemy drzwi za ostatnim klientem i zgasimy światło. Więc
naprawdę, proszę...
- Przecież mamy kilka nowych zamówień. Nie pamięta pan, w zeszłym tygodniu...
- Wiem, ale to same drobiazgi. Z zysków ledwie pokryjemy bieżące płatności.
- Fakt, że to nowe firmy, które dopiero startują, ale dzięki pana projektom na pewno
się wybiją. Takie rzeczy się pamięta. A gdy już umocnią się na rynku, staną się naszymi
najlepszymi klientami, których inne biura będą nam zazdrościć.
- Może i ma pani rację - powiedział Wheeler po długiej chwili. - A poza tym są
wypłacalni i nie zalegają z rachunkami.
Ruszył w stronę swojego pokoju. Nagle zawahał się, zwolnił, a po chwili
znieruchomiał. Przez długi czas stał tak, wpatrując się w ścianę przed sobą.
Audrey milczała, nie chcąc mu przeszkadzać. Wyglądał tak, jakby bardzo intensywnie
nad czymś myślał. Kiedy odwrócił się do niej, twarz miał rozjaśnioną uśmiechem.
- Proszę ze mną dzisiaj nie łączyć nikogo, panno Finnegan - poprosił. - Wydaje mi się,
ż
e mam pomysł dla Windsor Deli.
- Pokiwał głową i szybkim krokiem wszedł do swojego biura.
- Naprawdę mam - mruknął do siebie. - Mam naprawdę wspaniały pomysł!
Kiedy zniknął, Audrey uśmiechnęła się z satysfakcją. No, proszę! Była mu potrzebna.
Choćby tylko po to, by podtrzymywać go na duchu.
Poprawiła się na krześle i zerknęła na komputer. No cóż, maszyna... ta straszna
maszyna!
- Ale i z tobą sobie poradzę, ty draniu - warknęła. Podciągnęła rękawy sweterka i
zatarła dłonie.
- No, dobra - powiedziała do elektronicznego potwora. - Przepraszam, że nazwałam
cię draniem. Wiesz, że wcale tak nie myślę. A teraz, kochanie, musimy się wziąć do roboty.
Napiszę kilka listów, a ty pozwolisz mi to zrobić bez żadnych numerów z twojej strony. A
więc umowa stoi? - zapytała i szybko dodała: - Kochanie.
Kursor na ekranie mrugał zachęcająco, a komputer nie wydał żadnego dźwięku.
- Wspaniale - mruknęła do siebie.
Nucąc pod nosem piosenkę „Jesteś dla mnie stworzony”, z energią zabrała się do
pracy.
To naprawdę fantastyczne, czego można dokonać, gdy tylko ma się dobry pomysł,
pomyślał Wheeler, spoglądając na gotowy projekt. To jest naprawdę niezłe, dodał z
satysfakcją. Znów wiedział, dlaczego wybrał właśnie ten zawód.
Przede wszystkim dlatego, że jest niezwykle interesujący. Ta praca może być świetną,
intrygującą zabawą. Trzeba się tylko urodzić do tego zajęcia. A Rush wyposażony został
przez rodziców we właściwe geny.
Przez ostatnich kilka miesięcy był w złym stanie. Prawdę powiedziawszy, popadł w
depresję. Ale czarne dni minęły, wreszcie czuł w sobie dawną energię, a mózg pracował na
najwyższych obrotach. Niby nic się nie zmieniło, ale był pewien, że wkrótce znów jego firma
znajdzie się na szczycie. Sukces stał tuż za drzwiami. Te dwa nowe zlecenia, które dostał w
zeszłym tygodniu, choć niezbyt duże, staną się początkiem nowej ery. Odetchnął głęboko.
Znów był fali. Jest zdolny i wykształcony, a głowę pełną ma rewelacyjnych
pomysłów. Wkrótce odzyska pozycję, którą niedawno stracił.
Czuł to. Po prostu - czuł.
Usłyszał stukanie do drzwi. Uśmiechnął się. Był w świetnym nastroju.
- Tak, panno Finnegan? - zawołał.
Audrey próbowała otworzyć drzwi, które się zaklinowały. Pchnęła je mocno - i z
całym impetem wpadła do środka. Dzięki Bogu, tym razem nie wylądowała ani na ziemi, ani
na kolanach szefa. Nie jest więc tak źle.
Co więcej, szybko udało jej się odzyskać równowagę, nie czyniąc nikomu krzywdy. I
tylko zaróżowione policzki świadczyły, jak bardzo się zdenerwowała.
I stała się zakłopotaną, różową figurką, bowiem jej dzisiejszy strój cały utrzymany był
w tym kolorze. Zawsze ubierała się w jednej tonacji. Rush nie potrafił zrozumieć tej
monochromatycznej obsesji.
- Przepraszam - powiedziała po chwili.
- Nie ma sprawy - odpowiedział Wheeler odruchowo. Podobne dialogi prowadzili ze
sobą kilka razy dziennie.
- O co chodzi, panno Finnegan?
- Dzwoni niejaki pan Bernardi. Próbowałam połączyć pana przez centralkę, ale znów
mi się nie udało. - Zarumieniła się jeszcze bardziej. - Ale ten pan Bernardi...
Wheeler aż przymknął oczy z wrażenia. Kto w Louisville nie znał tego nazwiska? Ale
nie, to niemożliwe...
- Chyba nie Charles Bernardi z Bernardi Electronics? - zapytał.
Głupie złudzenia. Na pewno telefonował Joe Bernardi, komornik.
Posłaniec przynoszący złe wieści.
Ale kiedy na twarzy panny Finnegan pojawił się promienny uśmiech, Wheeler
zrozumiał, że cuda jednak się zdarzają.
- Tak, to ten - powiedziała. - Jest bardzo sympatyczny. Jego i moja matka należą do
tego samego klubu. Wyobraża pan sobie, co za zbieg okoliczności?
- Pani zna Charlesa Bernardiego? - zapytał zdziwiony. Przecież to absolutnie
niemożliwe, by ci dwoje obracali się w tych samych kręgach towarzyskich.
Potrząsnęła głową.
- Ależ skąd. A przynajmniej nie znałam go jeszcze dziesięć minut temu.
Bardzo przyjemnie się z nim rozmawia Wheeler zamknął oczy. Jego tymczasowa
sekretarka gawędziła sobie przez telefon z Charlesem Bernardim, jednym z najbardziej
wpływowych i najbogatszych ludzi w mieście.
Niesamowite! Gdyby tak udało się otrzymać od niego jakieś zlecenie...
- I on chce z panem rozmawiać - wyjaśniła. - Został pan mu polecony przez
właścicielkę Windsor Deli, która jest jego córką.
- To niemożliwe.
Audrey uśmiechnęła się radośnie.
- Czy może pan podnieść słuchawkę?
Nie musiała mu tego powtarzać dwa razy. Wheeler rzucił się z impetem w stronę
telefonu.
Dwadzieścia minut później był umówiony na prezentację u największego pracodawcy
w mieście. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, firma będzie uratowana!
Intuicja podpowiadała Rushowi, że za tym wszystkim, w jakiś niewytłumaczalny
sposób, stoi panna Finnegan. To zabawne, ale odkąd ją zatrudnił, zaczynał wychodzić z
dołka. Wpadł na kilka dobrych pomysłów, podpisał nowe zlecenia, a teraz miał się spotkać z
samym Charlesem Bernardim.
Jeśli wszystko wypali, firma może się podźwignąć z upadku.
Uśmiechnął się. życie naprawdę bywa przewrotne. Panna Audrey Finnegan,
niekwestionowana królowa pecha, właśnie jemu przyniosła szczęście.
To, co prawda, zabawna myśl, ale zupełnie absurdalna: panna Katastrofa miałaby stać
się jego talizmanem?
Niemniej wypadało to uczcić. Wstał i ruszył do pokoju, w którym siedziała sekretarka.
Zastał ją nad komputerem. Niezbyt przebierając w słowach, usiłowała zmusić diabelskie
urządzenie do posłuszeństwa.
- Panno Finnegan. - Audrey podskoczyła jak oparzona, omal nie spadając z krzesła,
szczęśliwie jednak w ostatniej chwili udało jej się chwycić za brzeg biurka. - Właśnie
umówiłem się na spotkanie, które prawdopodobnie pozwoli mi wyjść z kryzysu. Chciałbym
to jakoś uczcić. Czy pozwoli się pani zaprosić do Kunza na lunch? Chyba jednak nie będzie
dzisiaj padać. Zapowiada się naprawdę piękny dzień, na niebie i na ziemi.
Audrey promiennie się uśmiechnęła... a z Wheelerem zaczęło dziać się coś dziwnego.
Było to miłe, ale zarazem bardzo niepokojące uczucie. Nie wiedząc, co zrobić, po prostu też
się uśmiechnął.
- Moje gratulacje, panie Rush. Wspaniale!
- Coś mi mówi, panno Finnegan, że był to nasz wspólny wysiłek.
Zarumieniła się z radości.
- Dziękuję za uznanie, ale jestem tylko sekretarką, i to zaledwie od tygodnia.
Roześmiał się.
- To prawda, ale okazała się pani cennym nabytkiem. Zarumieniła się jeszcze bardziej,
nieśmiało spoglądając spod rzęs, a dziwne uczucie, które od jakiegoś czasu nawiedzało
Rusha, jeszcze się pogłębiło.
- Tylko wezmę torebkę i już jestem gotowa.
Wspólny lunch nie był dobrym pomysłem. Wheeler zrozumiał to jednak trochę za
późno. A przecież zdążył już poznać swoją sekretarkę i dobrze powinien wiedzieć, do czego
jest zdolna. Najpierw wylała na siebie mrożoną herbatę, a w sekundę potem zrzuciła na
kolana Rusha sałatkę. I było po lunchu.
Uciekli z restauracji głodni, mokrzy, brudni i wściekli.
Gdy wracali do biura, panna Finnegan mogła przynajmniej zasłonić różową torebką
wielką plamę na swojej spódnicy. Natomiast on, ponieważ nie wziął ze sobą teczki, musiał
paradować przez centrum miasta w poplamionych oliwą spodniach. Było to niezbyt miłe
uczucie.
Na domiar złego, niebo nagle pociemniało i lunął potworny deszcz. W ciągu kilku
sekund byli przemoczeni do suchej nitki.
- Bardzo mi przykro - przepraszała panna Finnegan, kiedy wchodzili do biura. -
Naprawdę przepraszam.
- Drobiazg - mruknął Wheeler i odgarnął z czoła mokre włosy.
Miał w biurze zapasowe ubranie. Za chwilę się przebierze i będzie po kłopocie. Ale
jego sekretarka przez resztę dnia będzie siedzieć w wilgotnych ciuchach. Zrobiło mu się jej
ż
al. Panna Finnegan może się przeziębić albo nawet dostać zapalenia płuc...
Naprawdę jednak chodziło mu o coś innego. Mokre i skąpe ciuszki przylegały do
Audrey w bardzo niepokojący sposób. Tak naprawdę, uwydatniały każde zaokrąglenie jej
ciała. Dobrze chociaż, że miała pod spodem bieliznę. Dobrze? Prześwitujące przez wilgotny
materiał maleńkie figi i równie mikroskopijny staniczek wyglądały kusząco. Tylko wyciągnąć
rękę, a to cudowne ciało...
Tylko spokojnie, panie Wheeler! Trzeba natychmiast coś z tym zrobić.
Tylko co? Już wie. Przykryje pokusę własnym ubraniem. Inaczej, zamiast pracować,
będzie marzył i fantazjował o swojej sekretarce.
Szybko przyniósł z gabinetu spodnie i koszulę, i wręczył je Audrey.
- Jest pan pewien? - zapytała zdziwiona. - A pan w co się przebierze?
- Niech pani zrobi to, o co proszę. W końcu to ja wyciągnąłem panią z biura i przeze
mnie pani zmokła. Nie mogę pozwolić na to, by trzęsła się pani z zimna, podczas gdy ja będę
paradował w suchym ubraniu.
- To bardzo miłe z pańskiej strony, panie Rush.
- Nie przesadzajmy.
- Jest pan wyjątkowo szarmancki - dodała. - A z tym deszczem to był prawdziwy
pech.
- Przecież to nie pani wina.
Kiedy zamykał drzwi od swojego gabinetu, usłyszał, jak coś mokrego pada na ziemię.
Jego wyobraźnia wprost oszalała. Kilka metrów stąd Audrey, całkiem naga, powoli nakłada
jego spodnie i koszulę... Zacisnął powieki, ale wtedy obraz stał się jeszcze bardziej wyrazisty,
więc błyskawicznie je otworzył.
Czuł się okropnie zażenowany.
- A ja myślę, że ten deszcz pada jednak z mojej winy. - Zza drzwi dobiegł go spokojny
głos Audrey.
- Dlaczego? - zainteresował się.
- Możliwe, że pan jeszcze tego nie zauważył - wyjaśniła mu. - Ale jestem
prawdziwym pechowcem.
- O czym pani mówi?
- Kiedy to prawda! Wszyscy Finneganowie, poczynając od mojej babki Fiony, mieli
pecha od dnia urodzin.
Wheeler nie rozumiał, o co jej chodzi.
Wtedy otworzyła drzwi i weszła do jego pokoju. Rush był przekonany, że Audrey nie
jest już w stanie niczym go zaskoczyć. Ale kiedy zobaczył ją w swoim ubraniu, doszedł do
wniosku, że prezentuje się jeszcze bardziej pociągająco i seksownie niż w obcisłych i
króciutkich kieckach.
Wyglądała naprawdę rewelacyjnie. Szykownie i kusząco. Całości stroju dopełniał
skórzany pasek, mocno ściskający talię, i jedwabny, jaskrawy krawat zawiązany w klasyczny
węzeł windsorski. Rush siłą woli zmusił się do tego, by przestać zachłannie gapić się na swoją
pracownicę.
- Jestem naprawdę zdziwiona, że dotąd pan tego nie zauważył - stwierdziła. - Mam
pecha od dnia urodzin i wszyscy ludzie, którzy mogli poznać mnie choć trochę, natychmiast
przekonywali się o tym.
Jednak Wheeler dostrzegał w tej chwili jedynie piękną zieleń jej oczu, cudowny
wykrój pełnych warg i burzę wspaniałych włosów.
- No cóż - powiedział. - Ostatnio... hm... dużo miałem na głowie.
Rzeczywiście, wydaje mi się, że...
-...ciągle coś mi się przytrafia? - dopowiedziała Audrey.
- Zgadza się. Faktycznie spostrzegłem, że tak jest - przyznał.
- Gubię również różne rzeczy. I to bez przerwy.
- Jak to: gubi pani rzeczy? Na przykład: co?
- Kluczyki od samochodu. Szkła kontaktowe. Tracę pracę. Chłopaków.
Przyjaciół. I tak dalej.
- Rozumiem.
- A poza tym sprowadzam pecha na innych ludzi.
- W jakim sensie? - Wheeler był wyraźnie zaintrygowany.
- Na przykład, gdy tylko wprowadziłam się do mojej przyjaciółki, Marlene,
natychmiast wysiadł piec i kanalizacja. A jak zaczęłam spotykać się z Bradem, stał się... jak
by to powiedzieć... w pewnym sensie impotentem.
Tym razem to Wheeler się zarumienił. Naprawdę nie chciał o tym słuchać.
Niestety wyglądało na to, że panna Finnegan postanowiła mu wszystko opowiedzieć.
- Nie chciałabym, żeby pan sobie pomyślał, że ja i Brad...
Kiedykolwiek... No, rozumie pan. Mam zasady. Muszę kogoś poznać bardzo, ale to
bardzo dobrze, by się na coś takiego zdecydować. A myśmy z Bradem chodzili ze sobą
dopiero od dwóch miesięcy, więc coś takiego w ogóle nie wchodziło w grę. Ale mimo
wszystko okazało się, że i tak byśmy nie mogli, no, wie pan... ponieważ przy mnie całkowicie
tracił swą... męskość. Poczułam się głupio, chociaż nigdy nie miałam zamiaru... no, wie pan,
robić tego właśnie z nim.
Co dziwne, Wheeler z uwagą przysłuchiwał się tej całej paplaninie. Ale nim zdążył ją
skomentować, przeszła do następnej historii.
- Kiedyś pojechałam na obóz harcerski dla dziewcząt.
I niech pan sobie wyobrazi, że do dzisiaj nie zdołano usunąć wszystkich szkód po
straszliwej powodzi. Rzeka wylała pierwszej nocy po naszym... albo raczej moim przybyciu.
Tym razem chyba przesadziła.
- Przecież nie może pani siebie obwiniać o każdą klęskę żywiołową, panno Finnegan.
Spojrzała na niego badawczo.
- Tak pan uważa?
- No pewnie.
- To w takim razie jak wytłumaczyć tę okropną burzę śnieżną kilka lat temu, która
sparaliżowała prawie cały kraj? Rozpętała się ona właśnie wtedy, gdy wybrałam się na narty.
- Niechże pani przestanie! - Wheeler parsknął śmiechem. - Wkrótce powie mi pani, że
to właśnie pani jest odpowiedzialna za trzy kwietniowe tornada, które spustoszyły miasto
dwadzieścia lat temu.
Przygryzła wargi.
- Widzi pan... ja właśnie wtedy... przyjechałam tu po raz pierwszy w życiu. Byłam z
wizytą u moich krewnych. Dobrze pamiętam, co się wówczas działo.
Wheeler potrząsnął głową. Z całą pewnością Audrey należała do tego gatunku ludzi,
którym złośliwy bożek Pech nieustannie płata przedziwne figle.
Ale winić się za wszelkie nieszczęścia, jakie spadały na ludzkość? Tego, nawet jak na
możliwości Audrey Finnegan, było za wiele.
- Panno Finnegan... Przerwała mu ruchem ręki.
- Panie Wheeler, proszę przyjąć moje przeprosiny. Naprawdę zrobię wszystko, co w
mojej mocy, żeby nie zarazić pana moim pechem.
Uśmiechnął się.
- Wydaje mi się, że jeśli chodzi o mnie, nie powinna się pani tym martwić. Przynosi
mi pani szczęście.
Wyraz jej twarzy mówił wszystko. Nie wierzyła mu.
- O czym pan mówi?
- Chcę, żeby pani to przemyślała. Odkąd pojawiła się pani w moim biurze, podpisałem
kilka nowych umów. Mam spotkanie z Charlesem Bernardim i jeśli dostanę od niego
zlecenie, wszyscy w Louisville będą mi zazdrościć, a firma wypłynie na szerokie wody. Czy
to można nazwać pechem?
Niech pani sobie sama odpowie na to pytanie. Panno Finnegan, pani mi przynosi
szczęście. Jest pani moim talizmanem.
- A poplamiony kawą dywan, a dzisiejszy lunch...
- Myślę, że z plamami jakoś sobie poradzimy. Sprawy firmy są na pewno dużo
ważniejsze. A w tej chwili wszystko zaczęło się nagle układać jak nigdy dotąd. Naprawdę
przyniosła mi pani szczęście. I to wszystko.
Chociaż mówił tak, by podnieść ją na duchu, po części sam w to uwierzył.
Może rzeczywiście Audrey jest jego talizmanem. Zdarzały mu się już dziwniejsze
rzeczy w życiu.
Przez moment Audrey wpatrywała się w niego, jakby stracił rozum. A potem powoli
uśmiechnęła się.
- Byłabym naprawdę szczęśliwa, gdyby okazało się to prawdą. Dziękuję, panie Rush -
powiedziała cicho. - I niech pan będzie spokojny o swoje ubranie, będę bardzo uważać. A
moje rzeczy rozwiesiłam, by szybciej wyschły. Mam nadzieję, że to panu nie przeszkadza?
- Ależ skąd, panno Finnegan - powiedział rozmarzonym głosem.
Czuł się wspaniale. Był pewien, że pech go wreszcie opuścił, dzięki czemu firma w
niedługim czasie znów będzie świetnie prosperować. Wróciła również wena twórcza. Czeka
go wiele ciężkiej pracy, nim ostatecznie wydźwignie biuro z upadku, ale ma w sobie dość
talentu, siły i energii, by temu podołać. A szczęśliwa odmiana nastąpiła wraz z pojawieniem
się w jego życiu Audrey Finnegan.
Zaraz więc ruszy do walki. Zaraz, ale jeszcze nie w tej chwili.
Bowiem przed oczyma Rusha suszyła się różowa bielizna Audrey, jego talizmanu.
Przez moment sobie posiedzi, popatrzy, pomarzy... pofantazjuje. Coś mu się od życia, do
diabła, chyba należy!
ROZDZIAŁ CZWARTY
Pod koniec drugiego tygodnia pracy Audrey ostatecznie wdrożyła się do prac
biurowych i wszystko szło jak w zegarku. Co prawda był to zegarek, który nie zawsze
wskazywał właściwy czas, ale większość spraw układała się dużo lepiej niż na początku.
Nareszcie zorientowała się, jak działa system telefoniczny, i była w stanie otworzyć
samodzielnie prawie każdy plik w komputerze. Bardzo rzadko korzystała z pomocy szefa,
choć jeszcze się jej to zdarzało. Uporządkowała akta tak, by był do nich jak najłatwiejszy
dostęp. System, który zastosowała, był według niej rewelacyjny, chociaż Wheeler nie zawsze
umiał sobie z nim poradzić i z trudnością dopatrywał się w nim jakiejkolwiek logiki.
Nauczyła się obsługiwać mikrofalówkę, przynajmniej częściowo.
A poza tym zniszczyła tylko jedną rzecz w biurze. Fakt, że był to talizman pana
Rusha, który miał przynosić mu szczęście - długopis ze szczerego złota.
Podarował mu go pradziadek z okazji ukończenia studiów. No, ale przecież tak cenna
rzecz nie powinna walać się po biurku, bo wtedy łatwo o jakieś nieszczęście. Audrey tylko
stanęła na blacie, żeby zmienić żarówkę, i, niestety, nadepnęła na długopis, który tego nie
wytrzymał.
Mimo to sprawy miały się coraz lepiej. W pracy wszystko się ułożyło nad podziw
dobrze i Audrey coraz rzadziej rozmyślała o pechu prześladującym jej rodzinę. Poza tym
udało się jej znaleźć nowe mieszkanie, tuż przy przystanku autobusu, którym mogła dojechać
do biura bez żadnej przesiadki. I nie było to wreszcie mieszkanie w suterenie. Wprowadziła
się do przytulnej kawalerki na ostatnim piętrze wiktoriańskiego budynku. Co prawda niektóre
urządzenia były dość kapryśne lub w ogóle nie działały, były to jednak drobiazgi niewarte
wspomnienia.
A najlepszą rzeczą, jaka się ostatnio przytrafiła Audrey, było odnalezienie Roxanne,
jej ślicznej kotki. Kiedy pojechała po nią do schroniska, zabrała stamtąd również syjamskiego
kota o imieniu Marco, gdyż jej buraska bardzo się do niego przywiązała.
Audrey zdawała sobie sprawę, że ta dobra passa nie będzie trwała wiecznie. Bardzo
często zdarzały się w jej życiu takie lepsze okresy, ale potem wszystko wracało do normy, to
znaczy znów pojawiał się jej dobry kumpel, pech. Ani przez chwilę nie łudziła się, że jest to
jakaś długotrwała zmiana. Była pewna, że już wkrótce szczęście się od niej odwróci.
Wszystko, co dobre, szybko się kończy, szczególnie w jej przypadku. Dlatego też nie
powinna popadać w euforię, bo potem trudno będzie powrócić do brutalnej rzeczywistości.
Oczywiście nie oznaczało to, że nie powinna cieszyć się tymi ulotnymi chwilami szczęścia i
spokoju. Wręcz przeciwnie, należało jak najlepiej wykorzystać ten miły okres.
Poza tym nie wszystko w jej życiu wyglądało teraz tak różowo. Nie miała nikogo
bliskiego, a przede wszystkim nie miała chłopaka, z którym mogłaby spędzać wolny czas. Jak
by to było miło, pomyślała, wyciągając z piekarnika zapiekankę, oblać nowe mieszkanie z
kimś sympatycznym, obdarzonym ciepłym uśmiechem i pięknymi, brązowymi oczami...
Ale nie wolno tracić nadziei. Może w końcu kogoś pozna. Wiatr poruszył firanką.
Spojrzała przez okno i zobaczyła sympatyczną parę całującą się pod parasolem. Ogarnął ją
smutek. Poczuła się bardzo samotna, więc szybko wróciła myślami do obiadu. Próbowała
przestać użalać się nad sobą, ale nie było to takie proste. Przekonywała samą siebie, że przy
jej pechu i tak żadna znajomość nie miała szans przerodzić się w trwały związek. No cóż,
przynajmniej Roxanne i Marco dotrzymywali jej towarzystwa, a nikt nie mógł jej zabronić
snucia fantazji na temat szefa. I nawet jeśli miałoby się skończyć tylko na fantazjach, to i tak
było to już coś.
Nie zakochała się w panu Rushu, absolutnie nie. No, może trochę ją zauroczył.
Chociaż był naprawdę przemiły, delikatny i uroczy, a na dodatek zabawny, to ich stosunki
powinny mieć charakter czysto zawodowy. Przecież była tylko jego tymczasową sekretarką.
A co było równie istotne, nic nie wskazywało na to, żeby jej szef był w jakikolwiek
sposób nią zainteresowany. I przecież nie chodziło tu o to, że koniecznie chciała być z kimś
związana. A tym bardziej z kimś takim, jak Wheeler Rush. Czy też o to, że nigdy nie miała
szczęścia w miłości. Nie kłamała, kiedy mówiła, że jej pech przenosi się na ludzi, którzy są
jej bliscy.
Historia niepowodzeń jej rodziny była bardzo długa, a na przeróżne nieszczęścia
szczególnie narażeni byli ci pechowcy, których ktokolwiek z Finneganów obdarzył swoją
miłością. A Audrey naprawdę nie chciała przysparzać panu Rushowi dodatkowych
problemów. Nie podołałby im, tego była pewna.
Po prostu nie cierpiała mieszkać sama i do tego sprowadzał się cały problem. Była
zwierzęciem ze wszech miar stadnym i dlatego czuła się wspaniale, kiedy mieszkała z
Marlene, chociaż nie dogadywała się najlepiej z jej przyjacielem. W końcu Marlene postawiła
sprawę jasno: Audrey komplikuje jej życie. Nie było więc innego wyjścia, jak tylko znaleźć
sobie własne lokum. Jeśli sądzona jest jej samotność, to co za różnica, kiedy zacznie się do
tego przyzwyczajać?
Nie rozumiała, co ją dzisiaj napadło. Dlaczego przez cały czas wygłasza ten
wewnętrzny monolog? Musi przestać myśleć o tym wszystkim. Sięgnęła po gazetę i usiadła
przy stole, rozkoszując się zapiekanką. Koty leżały obok siebie na parapecie i przyglądały się
jej znudzonym wzrokiem. Miała wrażenie, że zazdroszczą jej obiadu.
- Przykro mi, ale to jedzenie nie dla was. Zbyt dużo cholesterolu. Ale przygotowałam
coś, co zjecie z apetytem. Pyszną rybkę. Na pewno będzie wam smakowała.
Nie wyglądały na przekonane.
- Naprawdę - powiedziała, pochłaniając kolejną porcję zapiekanki. - Zaufajcie mi.
Dźwięk dzwonka zaskoczył ją. Nie oczekiwała nikogo w ten sobotni wieczór, o czym
ś
wiadczył jej dość niedbały wygląd. Miała na sobie czarne getry i o wiele za dużą koszulkę,
ozdobioną dziwnymi napisami.
Zaciekawiona, zerknęła przez wizjer. Stwierdzenie, że widok szefa zaskoczył ją, na
pewno nie oddawało w pełni jej uczuć. Ale najbardziej zaskakujące było to, że trzymał w
garści bukiet kwiatów i jakąś ładnie zapakowaną paczkę. Jedyne co jej przyszło na myśl, to że
idzie do kogoś z wizytą i po drodze wstąpił do niej, ponieważ...
Może po prostu zabłądził?
Szybko otworzyła drzwi.
- Witam, szefie - powiedziała, mając nadzieję, że jej głos nie zdradza zaskoczenia.
Zamierzał odpowiedzieć, ale żadne słowo nie chciało mu przejść mu przez gardło. Patrzył na
nią ze zdumieniem.
- Panna Finnegan? - zapytał.
- Co pan tutaj robi? - zapytała.
- Ja... Panna Finnegan? - upewnił się.
- Tak.
- Przepraszam, ale prawie pani nie poznałem. Wygląda pani...
Zamilkł, zanim jeszcze skończył szczegółowe oględziny jej osoby.
Audrey w duchu podziękowała losowi, bo ostatnią rzeczą, jaką chciała usłyszeć, był
komentarz na temat jej wyglądu. To w końcu jej wolny dzień, dzień przeprowadzki. Przecież
nie będzie się stroić dla para pudełek, które rozpakowywała, i dla mebli, które zamierzała
poprzestawiać.
Mimo wszystko i tak nie mogła się powstrzymać od poprawienia włosów i
przygładzenia pogniecionej koszulki.
Rozsądek podpowiadał, że nie powinna się z niczego tłumaczyć, ale po chwili uznała,
ż
e jednak winna jest szefowi kilka słów wyjaśnienia.
- To mój wolny dzień - powiedziała. - Nie spodziewałam się żadnych gości. Właśnie
się tu wprowadziłam i...
Chrząknął skonsternowany. Chyba nie o to mu chodziło.
- Pani mnie źle zrozumiała. Przecież... pani wygląda... Znowu zamilkł i tylko
wpatrywał się w nią z uśmiechem na ustach.
- Może pan wejdzie? - zapytała, nie wiedząc, czego bardziej pragnie. Czy tego, żeby
skorzystał z jej zaproszenia, czy tego, żeby sobie poszedł.
- Z przyjemnością - uśmiechnął się w odpowiedzi.
Otworzyła drzwi szerzej, żeby mógł wejść. Spojrzała na niego z aprobatą.
Jego strój był mniej oficjalny niż noszony w biurze. Miał na sobie jasne dżinsy i
sweter w kolorze tytoniu, który wspaniale współgrał z kolorem jego oczu.
Westchnęła, kiedy wszedł do środka. Tu naprawdę niewiele było do oglądania.
Mieszkanko było śmiesznie małe. Za to jej szef prezentował się wspaniale. Ależ był
przystojny! Całe szczęście, że się w nim nie zakochała.
- Przyjemnie tu - stwierdził, rozglądając się.
Z miejsca, w którym stał, mógł zobaczyć każdy kąt mieszkania.
- Ale trochę ciasno - stwierdziła.
- Chyba tak samo, jak u mnie, a przecież jest tu wszystko, czego trzeba.
Teraz, kiedy tu przyszedł, Audrey naprawdę niczego już nie brakowało do szczęścia.
- Wczoraj, kiedy powiedziała mi pani, gdzie postanowiła zamieszkać, zupełnie nie
zwróciłem uwagi na adres. Dopiero dziś to do mnie dotarło.
Mieszkam za rogiem.
- Naprawdę? - zapytała z niedowierzaniem.
- Tak, na ulicy Hepburn.
To było tylko dwie przecznice stąd.
- Nie żartuje pan sobie, prawda? To zaskakujące. Cóż, wielkie umysły myślą
podobnie.
- Chyba należałoby powiedzieć, że puste portfele wymusza - ją określone działania -
poprawił ją Wheeler. - Ale mniejsza o to. Wpadłem, aby życzyć pani wszystkiego najlepszego
w nowym mieszkaniu - powiedział, podając jej kwiaty i prezent.
- To dla mnie? - zapytała równie zaskoczona, jak i zachwycona jego zachowaniem.
- To tylko drobiazg na szczęście.
To mogło nawet być pudełko herbatników, a Audrey i tak byłaby wniebowzięta. W
końcu był to prezent od pana Rusha.
- Mogę obejrzeć prezent? - zapytała.
Nie była pewna, ale miała wrażenie, że się zarumieniła.
- No, oczywiście... Jeśli tylko ma pani ochotę.
Pewnie, że miała. Położyła pięknie zapakowaną paczkę na kuchennym stole i zaczęła
szukać wazonu na kwiaty. Naturalnie nie miała niczego odpowiedniego dla takiego bukietu.
Była to przepiękna wiązanka ze stokrotek, goździków i asparagusa. W końcu zdecydowała się
na olbrzymią szklankę, którą dostała od matki jako pamiątkę z Nowego Orleanu.
- Są piękne - powiedziała, wstawiając kwiaty do wody. Potem postawiła je na środku
kuchennego stołu i cofnęła się nieco, żeby zobaczyć, jak wyglądają w wybranym przez nią
miejscu. - Tak, teraz dobrze. Brakowało tu czegoś, co rozjaśniłoby ten kąt.
Tych wspaniałych kwiatów i szefa do towarzystwa, pomyślała. Ale tego przecież on
nie musiał wiedzieć. Wheeler wskazał palcem na stojący na stole talerz.
- Przepraszam, pewnie przeszkodziłem? Roześmiała się.
- Jak już mówiłam, przez cały dzień rozpakowywałam się, więc w końcu dopadł mnie
głód.
- Powinienem był najpierw zatelefonować.
- Ależ skąd! Wszystko jest w porządku, naprawdę. A poza tym nie mam jeszcze
podłączonego telefonu.
Audrey nie zamierzała się przyznawać do tego, że chwilowo po prostu nie miała
pieniędzy na ten cel.
Poza tym wręcz chorobliwie nie znosiła niespodzianek. Może dlatego, że często jej się
przytrafiały, a nie zawsze były przyjemne. Ale teraz nagle odkryła, że niespodzianki mogą
być wspaniałe. Oczywiście tylko w przypadku, gdy chodziło o Wheelera Rusha.
- Nic jeszcze nie jadłem - powiedział nagle. - Miałem zamiar gdzieś się wybrać. Czy
zechciałaby pani...
Zawahał się przez chwilę. Serce Audrey zamarło. Chyba Wheeler nie proponuje jej
wspólnego wyjścia. Po prostu jest dobrze wychowany. Pewnie teraz zastanawia się, czy nie
posunął się za daleko.
- Czy miałaby pani ochotę przekąsić coś razem ze mną? - wydusił z siebie w końcu. -
Miałem zamiar odwiedzić tę nową knajpkę niedaleko stąd na Bardstown Road. Podobno jest
tam niedrogo, a jedzenie wspaniałe. Moglibyśmy pójść tam spacerkiem.
- W deszczu? - zapytała. - Czy jeden raz panu nie wystarczy?
Wróciła myślami do dnia, kiedy zmoczył ich deszcz i Rush oddał jej zapasowe
ubranie, które zawsze trzymał w biurze. Do tej pory nie zwróciła mu tych rzeczy. Miała
nadzieję, że szef zapomni o nich, a ona będzie je mogła zatrzymać na zawsze. Miło byłoby
chodzić w nich po domu. To tak, jakby Wheeler wciąż był przy niej.
- Przestaje padać - powiedział z uśmiechem. - Jeszcze tylko trochę kropi, a poza tym...
- Tak?
- Mam wrażenie, że lubię spacerować z panią po deszczu, panno Finnegan.
Och, jakie to miłe z jego strony!
Właśnie w tym momencie zdała sobie sprawę, że jej życie zaczyna się komplikować.
Rzeczywistość niebezpiecznie upodabnia się do fantazji. Audrey z wysiłkiem otrząsnęła się z
marzeń. Nie powinna sobie robić złudzeń.
- W porządku - powiedziała. - Dziękuję za zaproszenie. Z przyjemnością coś zjem na
mieście, ale każdy płaci za siebie.
Chciał zaprotestować.
- Nie pójdę, jeśli się pan nie zgodzi na mój warunek - nalegała. To powinno ją
ś
ciągnąć na ziemię. W marzeniach nigdy za siebie nie płaciła.
- Zgoda. Tym razem może pani za siebie zapłacić. Brzmiało to dość obiecująco.
- Za chwilę będę gotowa. Muszę się tylko przebrać.
Wheeler cały czas usiłował zrozumieć, jakie licho podkusiło go, by zaprosić swoją
sekretarkę na obiad. Kiedy wyszła z łazienki, nie mógł wyjść z podziwu. Wyglądała
wspaniale, chociaż w niczym nie przypominała dziewczyny z biura. Miała na sobie czarne
legginsy, czarną tunikę i czarną biżuterię. Nie zrobiła sobie makijażu, a jej wspaniałe włosy
spływały luźno na ramiona. Nie zdawał sobie dotąd sprawy, że są aż tak długie. Miał
nieprzepartą ochotę zanurzyć w nich palce i sprawdzić, czy są tak miękkie i jedwabiste, na
jakie wyglądają.
Przez cały czas nie mógł uwierzyć, że to ta sama osoba. Panna Finnegan, którą znał,
wyglądała zawsze perfekcyjnie. Każdy włosek na swoim miejscu, staranny makijaż, no i te jej
jednobarwne stroje! Na użytek prywatny nie przykładała do ubioru wielkiej wagi i wyglądało
na to, że pastelowe barwy nie należą do jej ulubionych.
W tej postaci wydawała się bardziej przystępna, bardziej ludzka. I niezwykle kobieca.
Audrey, z czego po raz pierwszy zdał sobie sprawę, była nie tylko atrakcyjną, piękną kobietą
o wspaniałej figurze. Miała dom, koty, swoje prywatne życie. Nosiła podkoszulki z
zabawnymi napisami. Potrafiła gotować.
Wszystko to w odniesieniu do kobiety, która codziennie przychodziła do jego biura,
dawało niezwykle intrygującą i pociągającą mieszankę. Jednak Wheeler zdawał sobie sprawę
z tego, że istnieje całe morze powodów, dla których nie powinien nawiązywać bliższych
kontaktów z panną Finnegan. Po pierwsze pracowała dla niego, a biurowe romanse,
szczególnie te pomiędzy szefem i sekretarką, rzadko kiedy miały szczęśliwy koniec. A po
drugie pracowała u niego tylko tymczasowo, bo przecież nie było wiadomo, czy uda mu się
uchronić firmę przed bankructwem.
Ale teraz nareszcie zrozumiał, dlaczego zaprosił Audrey do restauracji.
Była rewelacyjna, potrafiła go rozbawić. A poza tym wzbudzała w nim niezwykle
ciepłe uczucia. Nie potrafił również wyrzucić z pamięci jej obrazu, gdy stała na biurku i
próbowała wymienić żarówkę w lampie pod sufitem.
Wyglądała wtedy tak, że zaparło mu dech w piersiach. Siłą woli musiał powstrzymać
się od wzięcia jej w ramiona. Naprawdę trudno mu się było opanować, więc ostro zapytał, co
się tutaj dzieje, i natychmiast kazał jej zejść z biurka. Swoim nagłym odezwaniem się
wystraszył ją do tego stopnia, że upuściła żarówkę, zrobiła krok do tyłu i stanęła na jego
pamiątkowym długopisie, który rozpadł się na dwie części. Ból w stopie spowodował, że
Audrey straciła równowagę i padła prosto w ramiona Wheelera.
W tym momencie myślał tylko o tym, że Audrey ma bardzo gładką skórę, a on ma
wielką ochotę pocałować swoją sekretarkę.
Ale ponieważ byłoby to sprzeczne z jego zasadami i etyką zawodową, ograniczył się
jedynie do spojrzenia w te najbardziej zielone oczy na całym świecie. Postawił ją powoli na
podłodze, próbując zignorować gwałtowne bicie serca i uczucie gorąca, które trawiło go od
wewnątrz. Odniósł wrażenie, że jej odczucia są podobne. I że Audrey również miała wielką
ochotę na pocałunek.
Proponowanie jej wspólnego wyjścia to pakowanie się w kłopoty, pomyślał. Nie
powinien lekkomyślnie ulegać każdej swojej zachciance. Im więcej o tym myślał, tym
bardziej skłonny był przyznać, że popełnił olbrzymi błąd. Nie wolno pozwolić na to, by
nawiązała się między nimi jakaś głębsza, bardziej osobista więź. Teraz powinien się skupić
wyłącznie na ratowaniu firmy, a Audrey Finnegan na pewno mu w tym nie pomoże. Była
najbardziej pechową osobą, jaką udało mu się dotąd spotkać.
W obecnej sytuacji nie mógł sobie pozwolić na związek z żadną kobietą.
Był na krawędzi bankructwa. Walczył o utrzymanie firmy, a jego życie było w
rozsypce. Nie miał ani czasu, ani energii, żeby wikłać się damsko-męskie układy. Oczywiście
panna Finnegan była miła i atrakcyjna i w bardziej sprzyjających warunkach chętnie poznałby
ją bliżej. Ale teraz nie czas na to ani miejsce. Było zbyt wiele innych rzeczy, które wymagały
jego stałej uwagi.
Musiał zrezygnować z tej znajomości, jak i z wielu innych rzeczy w życiu. Audrey
należała do tych osób, od których lepiej się trzymać z daleka.
Naprawdę trudno było odgadnąć, co pójdzie nie tak, jeśli tylko panna Finnegan
znajdzie się w pobliżu. Pewne było jedynie to, że zdarzy się coś nieoczekiwanego i
niekoniecznie miłego.
A dla kogoś takiego jak Wheeler, który starał się wygrzebać z bagna, nawiązanie
bliższych kontaktów z kimś takim jak panna Finnegan... Cóż, mogło się to okazać fatalną
mieszanką. Fatalną dla jego spraw zawodowych, jak również dla równowagi psychicznej.
Wiedział to wszystko, a jednak nie potrafił się oprzeć jej niezaprzeczalnemu urokowi.
Niezależnie od pecha, który prześladował Audrey, Wheeler czuł się przy niej dziwnie
bezpiecznie i radośnie. Nie mógł też pozbyć się wrażenia, że to łaskawy los zesłał mu tę
dziewczynę.
- Jest pani gotowa? - zapytał.
- Tak, chyba że pan się rozmyślił.
Deszcz ustał, kiedy opuszczali jej mieszkanie. Wieczór był piękny, pełen świeżości i
zapachu rozkwitających kwiatów. Kiedy tak szli ulicą, Wheeler ze zdumieniem stwierdził, że
jest trochę onieśmielony i zdenerwowany. Tak jakby miał za chwilę zdawać jakiś ważny
egzamin. W obecności panny Finnegan poczuł się nagle jak niedoświadczony nastolatek.
Potrafił się zdobyć jedynie na prowadzenie grzecznościowej rozmowy.
- A więc przeprowadziła się tu pani niedawno?
- Dorastałam w Kalifornii, ale moja mama pochodzi stąd i mam tutaj dość liczną
rodzinę. Odwiedzałam ich często, kiedy jeszcze byłam dzieckiem.
Wydaje mi się, że to dobre miejsce do zamieszkania. A poza tym musiałam
wyprowadzić się z Zachodniego Wybrzeża Po prostu nie miałam wyjścia.
- A co zmusiło panią do wyjazdu z Kalifornii?
- Trzęsienia ziemi.
- Bała się pani? - zapytał, w pełni rozumiejąc jej stanowisko. Popatrzyła na niego
zaskoczona.
- Ależ skąd. Wcale się nie bałam. Musiałam wyjechać, bo wywoływałam większość z
nich. Po moim wyjeździe liczba trzęsień ziemi w tej części Kalifornii znacznie zmalała.
Wheeler chciał jej coś odpowiedzieć, ale po chwili zdał sobie sprawę, że zupełnie nie
ma pojęcia, jak powinien zareagować na tak dziwaczne stwierdzenie.
- Oczywiście aktywność tornad w tym rejonie znacznie wzrosła po moim przyjeździe,
a poza tym była jeszcze ta okropna powódź. Więc możliwe, że będę zmuszona przeprowadzić
się gdzieś indziej.
Zaskoczony Wheeler zmrużył oczy. Uważał, że trzeba jej wybić z głowy podobne
bzdury. Nie chodziło mu o częstotliwość występowania tornad czy powodzi, ale o pomysł
dotyczący przeprowadzki do innej części kraju. Po prostu nie chciał, żeby Audrey wyjechała.
Nie wiedział, dlaczego, ale nie chciał.
- Panno Finnegan, zapewniam panią jako rdzenny mieszkaniec Louisville, że życie
nad taką rzeką jak Ohio zawsze pociąga za sobą niebezpieczeństwo powodzi. A tornada
towarzyszą nam od lat. Zawsze tak tu było. Każda kolejna wiosna niesie ze sobą określone
zagrożenia Pani na pewno nie ma nic wspólnego z tymi zjawiskami przyrody. Proszę mi
wierzyć, takie są fakty. Naprawdę.
Nie wyglądała na przekonaną.
- Jeśli chce pan sobie w ten sposób poprawić samopoczucie, to proszę bardzo. Na
pewno nie zamierzam powiedzieć niczego, co zmieniłoby pańskie zdanie na ten temat.
Patrzył na nią w osłupieniu. Nigdy dotąd nie spotkał nikogo takiego jak Audrey
Finnegan.
- No cóż, Kalifornia dużo straciła. A dla nas to czysty zysk. Jestem tego pewien.
- Dziękuję. To miło z pańskiej strony. Przez chwilę szli w milczeniu.
- Czy pan wie, że pan Skolnik z firmy Davenport zamierza rozkręcić własny interes
jeszcze przed końcem roku?
Wheeler zatrzymał się, zaskoczony. Nie planami Skolnika, ale tym, że panna Finnegan
zna jego zamierzenia.
- Skąd pani o tym wie?
- Pan Skolnik mi o tym powiedział.
- To pani go zna? - zapytał. To było zadziwiające, biorąc pod uwagę fakt, że Audrey
mieszkała tu od niedawna. A jednak wydawała się znać niezliczoną ilość osób, i to z różnych
kręgów.
Pokiwała przecząco głową.
- Musiałam zadzwonić do Davenporta, aby uaktualnić ich dane. Wtedy się
poznaliśmy. To bardzo sympatyczny człowiek. Powiedziałam mu, że w przyszłości może
liczyć na pańskie usługi. Sądzę, że będzie świetnym klientem.
Wypłacalnym.
- Dziękuję, że mnie pani poleciła.
- Drobiazg - odpowiedziała z uśmiechem.
Przez resztę wieczoru konwersacja nie sprawiała im najmniejszego kłopotu. Po
obiedzie, podczas którego wszystkie potrawy i napoje zostały skonsumowane bez żadnych
przykrych niespodzianek, Audrey opowiedziała o klątwie, która od dawna prześladuje jej
rodzinę. Wheeler nie bardzo wierzył w takie opowieści, choć oczywiście nawet ślepiec by
zauważył, że jego sekretarka nie jest osobą w czepku urodzoną. Potem on opowiadał jej o
swojej przeszłości.
Jego rodzina dla odmiany zawsze miała szczęście.
Powiedział jej, że kiedy chodził do szkoły i interesował się Szekspirem, doszedł do
wniosku, że musi być potomkiem jednej z par kochanków ze „Snu nocy letniej”, którzy
zostali pobłogosławieni przez dobre wróżki. Tylko w ten sposób potrafił wyjaśnić
przychylność losu zawsze sprzyjającego jego rodzinie.
Naprawdę nie było, jego zdaniem, innego wyjaśnienia tego fenomenu.
- Pan jest romantykiem - powiedziała Audrey, kiedy spacerkiem szli w stronę domu. -
Tylko niepoprawny romantyk mógł wymyślić coś podobnego.
Ś
ciemniło się i tysiące gwiazd bawiło się w chowanego z chmurami.
Deszcz wisiał w powietrzu. Wheeler przyspieszył trochę, czując silny powiew wiatru.
Nie chciał, żeby znowu zmokli. Z drugiej jednak strony żałował, że uroczy wieczór z jego
sekretarką powoli dobiega końca. Zwłaszcza że upłynie jeszcze cały długi dzień, zanim
zobaczy ją ponownie.
- Jestem romantykiem? - powtórzył ze śmiechem. - Ależ skąd! Jestem na to zbyt
pragmatyczny. Romantyczne przeżycia to...
- Co? - zapytała zaciekawiona. Wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Myślę, że ich nigdy dotąd nie doświadczyłem i to wszystko.
A więc uważam, że coś takiego nie istnieje.
Audrey roześmiała się radośnie.
- Oczywiście, że istnieją. Trzeba tylko wiedzieć, gdzie ich szukać. Różnie to wygląda
u różnych ludzi. Czasami same cię dopadają, a czasami musisz im wyjść naprzeciw, a nawet
ich szukać. - Spojrzała na niego badawczo, jakby chciała się upewnić, że Wheeler dobrze ją
rozumie. - Przecież nie chce mi pan powiedzieć, że ktoś, kto pochodzi z tak szczęśliwej
rodziny, nigdy nie doświadczył romantycznych przeżyć - dodała. - Romantyczne przeżycia
idą w parze ze szczęściem. Takie są fakty.
- No cóż, a ja ich nigdy nie zaznałem - powtórzył z uporem. Spojrzała na niego z
zainteresowaniem.
- Nie był pan żonaty? - zapytała.
- Nigdy.
- A był pan kiedyś zakochany?
- Chyba nie.
- I nigdy nie chciał się pan zakochać?
- Tego bym nie powiedział.
Sam nie wiedział, co skłoniło go do takiej odpowiedzi. Czyżby chciał się zakochać?
Tak naprawdę nigdy o tym nie myślał. Miłość wydawała mu się zawsze jedną z tych
dolegliwości, które dopadają człowieka niespodziewanie, bez względu na to, czy się tego
chce, czy też nie. Miłość nadaje sens ludzkiemu życiu, tak przynajmniej uważają poeci. A kto
nie chciałby doznać wspaniałego i płomiennego uczucia?
Uśmiechnęła się do niego. Znowu poczuł, że robi mu się gorąco. Ależ była piękna!
Wydawała się promieniować jakimś wewnętrznym światłem. Była oszałamiająca.
- A więc chce się pan zakochać - stwierdziła tonem nieznoszącym sprzeciwu.
- Tego nie powiedziałem - odparł, nie bardzo wiedząc, jak powinien reagować na jej
uwagi.
Jak to się stało, że rozmowa zeszła na tak niebezpieczny temat? Parę minut wcześniej
dyskutowali o tornadach, powodziach i trzęsieniach ziemi, a już po chwili rozważali istotę
miłości. Ale w zasadzie te wszystkie klęski żywiołowe były równie gwałtowne i nieobliczalne
jak porywy serca. Trzeba dać sobie z tym spokój, pomyślał, i porozmawiać o czymś innym.
- Typowy mężczyzna - zauważyła z uśmiechem. Jej uwaga wytrąciła go trochę z
równowagi.
- O co pani chodzi?
- Po prostu nie potraficie się na nic zdecydować.
- Coś takiego! Zawsze sądziłem, że to kobiety nie potrafią podjąć decyzji.
Potrząsnęła głową.
- Tak się powszechnie uważa. Nic bardziej mylnego.
- A ja zawsze myślałem, że legendy to te wszystkie opowieści o wielkich bohaterach,
gadających skałach i...
- Po co ten sarkazm? Proszę wybaczyć, ale przed chwilą zareagował pan jak typowy
mężczyzna.
Wheeler właśnie zamierzał zmusić Audrey do dalszych wyjaśnień, kiedy zauważył, że
stoją przed jej domem, solidną wiktoriańską budowlą z czerwonej cegły. Wpatrywał się w
budynek, zaskoczony, że powrotna droga minęła im tak szybko. I wtedy pierwsza kropla
deszczu spadła mu na nos. Potem następna i następna.
- Och, nie! - zawołała panna Finnegan i szybko wbiegła na kamienne schodki,
prowadzące na zadaszony ganek. - Niech się pan pospieszy. Znowu zaczyna lać. Szybko,
proszę wejść do środka.
Wheeler popędził za nią po schodach, uszczęśliwiony tym, że zdążyli znaleźć się pod
dachem, zanim dopadła ich ulewa. Rozległ się grzmot, zwiastun zbliżającej się burzy.
Wheeler musiał przyznać, że tym razem deszcz jest mu bardzo na rękę.
Przecież Audrey nie wygoni go w taką pogodę...
- Ale mieliśmy szczęście - zauważył.
- Chciał pan powiedzieć: pecha - poprawiła go.
- Ależ nie! Mieliśmy szczęście. Zdążyliśmy przed deszczem. Jeszcze chwila, a
przemoklibyśmy do suchej nitki.
- Ale teraz pan tu ugrzązł. Przecież nie pójdzie pan w taki deszcz do domu. Zapowiada
się na porządną burzę.
Jakby na potwierdzenie jej słów, niebo przecięła kolejna błyskawica.
- Ależ ja nie mam nic przeciwko temu - stwierdził zdziwiony, że naprawdę tak myśli. -
Oczywiście, jeśli nie przeszkadza pani moje towarzystwo.
Lubię deszcz, ale wolałbym przeczekać burzę.
Widoczne zdenerwowanie Audrey Wheeler złożył na karb coraz gwałtowniejszej
nawałnicy. Nawet nie przyszło mu do głowy, że jego sekretarka mogłaby być speszona jego
towarzystwem i perspektywą wspólnego wieczoru.
- Chyba... nie... Nie mam nic przeciwko temu - powiedziała. - Naprawdę. Proszę
wejść. Zaraz zaparzę dla nas kawę.
ROZDZIAŁ PIĄTY
- Naprawdę, panno Finnegan, nie musi pani parzyć kawy.
- A może jednak?
- Nie, dziękuję. Nie chcę sprawiać pani kłopotu.
Gdy Audrey z westchnieniem zamykała drzwi, rozległ się kolejny grzmot.
Był tak głośny, że aż podskoczyła. Jednak to nie pioruny były prawdziwą przyczyną
jej zdenerwowania.
Weszła do pokoju i zapaliła lampę. Rush podążył za nią. Słyszała jego kroki tuż za
sobą. Kiedy obróciła się, miała wrażenie, że jest wyższy niż zwykle.
Swobodny i odprężony. Spojrzała na niego jeszcze raz...
Wyglądał naprawdę wspaniale!
Stała nad przepaścią. Znalazła się nad nią w chwili, w której otworzyła drzwi i ujrzała
Rusha. Spotkała się z jego wzrokiem... Wobec magicznej siły tego spojrzenia była bezradna.
Te niepokojące dreszcze... Rush, inny niż zazwyczaj, zrelaksowany i pogodny, zdawał się nią
zawłaszczać przez samą swą obecność.
Tyle razy fantazjowała na jego temat, pofantazjuje i teraz. Nie ma to, co prawda, zbyt
wiele wspólnego z rzeczywistością, ale cóż to szkodzi. Za chwilę połączą się w gorącym
uścisku i wyznają sobie miłość. Wreszcie przestaną się kryć ze swoimi uczuciami. Na tym
polega uroda życia, by mówić drugiej osobie „kocham”, patrząc jej prosto w oczy. Audrey
marzyła o takiej chwili od dwóch tygodni. O tym samym śniła w tej chwili. Przymknęła oczy.
Będziemy razem żyć długo i szczęśliwie, pomyślała. I otworzyła oczy.
Lampa świeciła ostro i ani myślała zgasnąć. Audrey była naprawdę pechową osobą.
Tyle razy przeżyła awarię prądu, z powodu nagłych ciemności nabijała sobie guzy i tłukła
naczynia. I wymyślała coraz to wspanialsze, skomplikowane przekleństwa. Lecz kiedy ten
jeden jedyny raz elektrownia mogła się jej tak wspaniale przysłużyć, agregaty pracowały bez
zarzutu. Lampa, ta cholerna przyzwoitka, z każdą chwilą zdawała się świecić coraz jaśniej.
No cóż, westchnęła Audrey w duchu. Tak naprawdę mogła liczyć co najwyżej na
wspólną kawę. Ale Rush nawet tego odmówił.
- Dlaczego nie powiedziała mi pani o przeprowadzce? - powiedział z lekką pretensją
w głosie, wskazując na nierozpakowane pudła. - Z radością pomógłbym pani.
- Och, bardzo dziękuję, ale poradziłam sobie - odpowiedziała i natychmiast
zaniepokoiła się dziwnym brzmieniem własnego głosu. - Pomogli mi moi kuzyni, wszystko
więc poszło gładko.
Ta rozmowa nie miała sensu. Zastępcze słowa, sztuczne uśmiechy. A tak naprawdę
atmosfera pęczniała od emocji. Burza za oknem i burza w pokoju. Jak długo można to
wytrzymać? Audrey modliła się w duchu o to, by deszcz wreszcie przestał padać. Była spięta
do ostatnich granic. Za chwilę przestanie odpowiadać za swoje czyny.
Jednak aura była nieubłagana. Burza rozszalała się na dobre. Waliły pioruny, a woda
opadała na ziemię potężną lawą. Wiatr wściekle tłukł o szyby i z furią łamał drzewa.
- No cóż - zaczęła Audrey, by przerwać milczenie. - To fatalne, że jeszcze nie mam
kablówki. Moglibyśmy obejrzeć prognozę pogody i dowiedzieć się, co nas czeka.
Nie miała kablówki, bo nie miała pieniędzy, ale to był tylko jej problem.
Również tylko jej problemem było to, jak długo utrzyma się na posadzie w firmie
Rusha. Była to jej trzynasta praca. Z poprzednich dwunastu wylatywała z hukiem, bowiem jej
nieodłączny towarzysz, pech, zawsze tak narozrabiał, iż pracodawcy nie mieli innego wyjścia,
jak tylko wyrzucić Audrey na bruk. A teraz po raz pierwszy miała nadzieję, że zakotwiczyła
się na dłużej. Była to jej wielka, życiowa szansa. Niestety, nastąpiła drobna komplikacja:
chyba zakochała się w szefie. A on ma chyba na nią ochotę. Wystarczy jeden gest... i będzie
po sprawie. Przeżyją miłe chwile, a potem odezwie się proza życia: szukanie czternastej
posady.
Nie wolno jej o tym zapominać.
Rush natomiast promieniał.
- Nie ma czym się przejmować - powiedział. - Jestem pewny, że burza wkrótce się
skończy.
Ale chyba nie o tym marzył. Zdradzały go wysyłane fluidy. Biedna Audrey z coraz
większym trudem panowała nad swoimi emocjami i ciałem. Jej serce wyprawiało dziwne
harce, płucom brakowało powietrza. Z przerażeniem stwierdziła, że jej niezłomne zasady
dotyczące seksu zaczynają rozpadać się w gruz...
- Wie pan... myślę, że mógłby mi pan jednak pomóc - wydusiła z siebie i na
sztywnych nogach podeszła do kanapy. - Doszłam do wniosku, że ona tu zupełnie nie pasuje.
Będzie lepiej wyglądała pod oknem, nie sądzi pan?
Perfidny kłamca! Przez chwilę udawał, że rozważa ten poważny problem.
- Sądzę, że ma pani rację.
- Myślę, że we dwójkę damy radę ją przesunąć. Wheeler machnął ręką, jakby się
opędzał od uprzykrzonej muchy.
- Panno Finnegan, sam ją przesunę.
- Ale ona jest bardzo ciężka. Uśmiechnął się z politowaniem.
- Proszę mi tylko pozwolić.
Z rozmachem uniósł kanapę i zaczął przesuwać ją w stronę okna. I gdy niewiele już
dzieliło go od osiągnięcia celu, nagle, jak diabeł z pudełka, skądś wyskoczyły dwa walczące
ze sobą koty. Roxanne i Marco przemknęły przez pokój z szybkością światła, celując prosto
w stopy Rusha, który runął na plecy, a kanapa przygniotła mu nogi. Wheeler ryknął basem,
Audrey pisnęła sopranem, zaś koty miauknęły przeraźliwie - i znikły.
Panna Finnegan natychmiast uniosła kanapę i Rush wydostał się spod niej.
- Och, bardzo przepraszam - wyjąkała. - Tak strasznie mi przykro. Nie mogę
uwierzyć, że Roxanne i Marco zrobiły coś podobnego. Nic się panu nie stało? Może pan
wstać?
Czy już mam mu wręczyć swoją rezygnację, czy pozwolić, żeby mnie wylał z roboty
jutro z samego rana, zastanawiała się w panice.
Wheeler zacisnął zęby z bólu, ale wiedział, że powinien jakoś zareagować na jej
troskliwe pytania.
- Wszystko w porządku - wydusił w końcu z siebie. - Chyba niczego sobie nie
złamałem. Ale jeśli nie zrobi to pani różnicy, chwilę tu posiedzę.
Powinienem trochę ochłonąć. To nie było zbyt przyjemne wydarzenie.
- Tak mi przykro - powtórzyła Audrey raz jeszcze, przygryzając wargę. - A może
przyniosę lodu?
- Dobry pomysł. Dziękuję.
Wdzięczna, że nareszcie może coś dla niego zrobić, rzuciła się do kuchni i napełniła
lodem dwa woreczki śniadaniowe. Potem zawinęła je w ręcznik i wróciła do pokoju. Jej gość
przeniósł się już na kanapę i delikatnie masował potłuczone miejsca.
- Dziękuję - powiedział, kiedy podała mu woreczki. Obłożył nogi lodem, cały czas
unikając wzroku Audrey.
- Drobiazg - odpowiedziała odruchowo. A po chwili znowu zaczęła go przepraszać.
- Przecież to nie pani wina, panno Finnegan.
Audrey miała wrażenie, że jej szef wcale nie wierzy w to, co mówi.
Usiadła na kanapie, jak najdalej od Rusha.
- Za karę Roxanne i Marco nie dostaną dzisiaj kolacji. Wciąż nie mogę uwierzyć, że
moje koty zrobiły coś podobnego.
Westchnął ciężko.
- Proszę tego nie robić. Przecież to był wypadek. Nie zrobiły tego celowo.
- Widać, że nigdy nie miał pan kotów, panie Rush.
- To prawda, nie miałem.
- Więc nie wie pan, do czego są zdolne.
- Proszę mi obiecać, że zostawi pani tę kanapę tam, gdzie teraz stoi.
Uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością.
- Oczywiście, w tym miejscu wygląda wspaniale. Dziękuję. To bardzo uprzejme z
pana strony, że mi pan pomógł, i to z narażeniem własnego zdrowia.
I wtedy zawładnął nią instynkt. Spontanicznie pochyliła się i delikatnie pocałowała
Rusha w policzek.
Natychmiast zrozumiała, jak wielki popełniła błąd. I nie dlatego, że zachowała się
niestosownie, ale dlatego, że chciałaby zrobić to jeszcze raz i jeszcze raz...
Twarz jej płonęła. Musi natychmiast zapanować nad sobą! Nie mogła uwierzyć w to,
co zrobiła przed chwilą. Próbowała odsunąć się w najdalszy kącik kanapy, ale niestety,
okazało się to niemożliwe.
Bowiem poczuła na swoich dłoniach rękę szefa. Popatrzyła mu w oczy.
Był w nich taki sam ogień, który bez wątpienia płonął również w niej.
Przez długą chwilę żadne z nich nawet nie drgnęło. Patrzyli tylko na siebie ze
zdumieniem. Co tu się dzieje? I wtedy poczuła, jak delikatnie gładzi jej szyję. A potem
powoli, bardzo powoli przyciągnął jej twarz do swoich ust.
W żaden sposób nie mogła uniknąć tego pocałunku. Ale trzeba też uczciwie przyznać,
ż
e jej opór był równy zeru.
Kiedy dotknął wargami jej ust, świat po prostu zwariował. Z trudem opanowała się, by
nie przylgnąć do Rusha całym ciałem. Choć bardzo tego pragnęła, bała się, że wystraszony jej
dziką namiętnością, przestanie ją całować.
Wciąż czuła jego delikatne palce na swoich włosach i karku. Przenikały ją dreszcze.
Nie była w stanie dłużej panować nad sobą. Z cichym westchnieniem poddała się jego
pieszczocie.
Natychmiast zareagował na jej cichą zachętę, obejmując Audrey w talii. A ona
oddawała mu się całą sobą.
Nareszcie spełniało się jej marzenie, które nawiedziło ją już w pierwszym dniu pracy.
Delikatnie przesuwała palcami po wspaniałych włosach Wheelera i z wielką namiętnością
oddawała mu pocałunki.
Pociągnął ją za sobą na kanapę. Nie chciała myśleć o niczym. Badali wzajemnie swoje
ciała. To, co czuli, było tak niewiarygodne, tak silne. Pragnęli być ze sobą i wydawało się, że
już nic nie może im w tym przeszkodzić.
- Och! - zawołała Audrey w zachwycie. - Och, panie Rush...
Dźwięk własnego nazwiska i oficjalna forma „pan”, użyta w tak intymnej sytuacji,
całkowicie zmroziły Wheelera. Znów stali się dla siebie obcymi ludźmi. Wpatrywał się w
Audrey z przerażeniem w oczach.
Zamarła, a jej serce rozpadło się na milion kawałków. Przed chwilą był czuły i
namiętny, a teraz... Nie rozumiała, co się stało. I nagle wszystko pojęła.
Wheeler żałuje chwilowego impulsu, uważa, że popełnił niewybaczalny błąd.
Szybkim ruchem odsunął ją od siebie i usiadł w drugim końcu kanapy.
Zakrył twarz rękoma. Zrobiło mu się strasznie głupio.
Audrey nie wiedziała, co robić. Już zaczynały się spełniać jej najbardziej skryte
marzenia, lecz nagle wszystko się skończyło i pozostał tylko wstyd. Na usta cisnęły się jej
słowa przeprosin. Wsunęła się w najdalszy róg kanapy. A może spróbować wszystko obrócić
w żart?
- Chyba - powiedziała - oznacza to, że czuje się pan lepiej. Uprzejmie skinął głową.
- O, tak. Dziękuję. Przynajmniej nie czuję takiego bólu w nogach.
- To już coś - ucieszyła się Audrey. Westchnął głęboko.
- Rzeczywiście.
- Panie Rush, ja...
Popatrzył na nią. Wyraz rozpaczy na jego twarzy po prostu zamknął jej usta. Nie
wiedziała, co powiedzieć. Na szczęście nie patrzył jej w oczy. Wbił wzrok w ścianę, gdzieś
ponad jej głową.
- Myślę, że po tym wszystkim, co wydarzyło się dzisiejszego wieczoru, lepiej będzie,
jeśli zaczniesz mówić do mnie Wheeler.
Uśmiechnęła się z nadzieją, że nie wszystko stracone. A w każdym razie, że jeszcze
nie straciła posady.
- A ty nazywaj mnie Audrey. Prawdę mówiąc, wprost nie znoszę, gdy mówisz do
mnie „panno Finnegan”. Czuję się wtedy jak jakaś dziedziczka albo nauczycielka ze szkółki
niedzielnej, a w każdym razie jak ktoś, kim na pewno nie jestem - stwierdziła.
Parsknął śmiechem i nareszcie na nią spojrzał.
- Zgoda, Audrey.
Odniosła wrażenie, że nazywanie jej po imieniu sprawia mu wyraźną przyjemność.
Wywnioskowała to z błysków w jego oczach, z miękkiej modulacji głosu i ciepłego
uśmiechu. W każdym razie sposób, w jaki wymawiał jej imię, zabrzmiał jak kołysanka.
- Rozumiem, że to już ustaliliśmy - powiedział z powagą. - Mam na myśli imię, bo
jeśli chodzi o całą resztę, to...
Zamilkł, ale Audrey dobrze rozumiała, co miał na myśli. Naprawdę trudno było o tym
rozmawiać. Szczególnie gdy parę minut temu znajdowali się w tak niedwuznacznej sytuacji.
Najlepiej było o tym zapomnieć.
- Panie Rush, ja...
- Wheeler - poprawił ją szybko. Przełknęła ślinę.
- Więc, Wheeler - zaczęła znowu, niezadowolona z tego, jak jego imię zabrzmiało w
jej ustach. - To co się wydarzyło dzisiejszego wieczoru... Chcę powiedzieć... że... Próbuję ci
wytłumaczyć...
Westchnęła ciężko, przesunęła dłonią po włosach i postanowiła spróbować jeszcze
raz.
- Czasami - powiedziała łagodnie, z nadzieją w głosie - takie rzeczy się zdarzają, a
jeśli będziesz próbował zrozumieć, dlaczego, to i tak do niczego nie dojdziesz. Zrzućmy więc
to na burzę i cudowną kolację, i dajmy sobie spokój.
Jeżeli chcesz, możemy się umówić, że po prostu nic się nie stało. I nigdy nie będziemy
do tego wracać.
Spojrzał na nią zdumiony.
- Sądzisz, że będziesz w stanie o tym zapomnieć? Szybko skinęła głową.
Zbyt szybko. Żadne z nich nie miało wątpliwości, że Audrey kłamie.
- Oczywiście, że tak. Mogę o tym zapomnieć. A ty nie? Zawahał się przez chwilę, a
potem powoli skinął głową.
- Tak - powiedział, kłamiąc w żywe oczy. - Ja również mogę o tym zapomnieć.
Będziemy po prostu... Będziemy udawać, że nic takiego nie miało miejsca - dokończył tonem,
który wskazywał na to, że wcale nie jest pewny tego, co mówi.
- W takim razie nie ma żadnego problemu - ucieszyła się.
- Nie... nie wspomnimy o tym już nigdy więcej. - Spojrzał przez okno. - Wygląda na
to, że niebo się przejaśnia. - Huk grzmotu wyraźnie wskazywał na to, że burza się nasila. - A
więc czas na mnie.
Skinęła głową i podniosła się, kiedy ruszył w stronę drzwi. Wszedł do kuchni, wrzucił
woreczki z lodem do zlewu i podszedł do wyjścia.
- Wygląda na to, że nic mi nie jest - stwierdził, kiedy udało mu się przebyć ten dystans
bez większych problemów.
Audrey zmusiła się do uśmiechu.
- Miło to słyszeć. Dopiero za dwa dni będziesz musiał iść do pracy, więc zdążysz się
wykurować.
- Do zobaczenia w poniedziałek rano, Audrey.
- Do zobaczenia, Wheeler.
Próbowała coś jeszcze dodać, aby przerwać ciszę, która zapadła. Ale nie mogła
wymyślić nic odpowiedniego. Stała więc w progu mieszkania i wpatrywała się w swego szefa
z niepewną miną. Marzyła o tym, żeby wszystko potoczyło się inaczej. Chciałaby tylko
zrozumieć choć w części to, co zaszło między nimi. Pragnęła też wiedzieć, co ich tak silnie ze
sobą związało.
Wheeler wyszedł na klatkę i uśmiechnął się do niej przez ramię.
- Dobranoc, Audrey.
- Dobranoc. I... dziękuję za wszystko.
Kiedy zniknął, zamknęła drzwi i oparła się o nie. Musi to wszystko przemyśleć. Od
kiedy ich wzajemne stosunki uległy tak radykalnej zmianie?
Męczyło ją również pytanie, dlaczego Rush tak nagle wycofał się, gdy wreszcie coś
zaczynało się dziać..
Miała ochotę pociągnąć to dalej. Chciałaby zobaczyć, dokąd ich to zaprowadzi. Ale
chociaż on zaczął to wszystko, nagle zmienił zdanie. A ona, jak najzwyklejszy tchórz, nie
miała odwagi dowiedzieć się, dlaczego. Może po prostu nie chciała wiedzieć.
Audrey miała pewne doświadczenie, zarówno życiowe, jak i miłosne.
Wiedziała, że mężczyźni potrafią być całkowicie nieobliczalni. Nie miała za sobą
wielu romansów, ale i tak było ich wystarczająco dużo, by doszła do wniosku, że nigdy nie
zrozumie, o co im naprawdę chodzi. Zawsze jednak udawało jej się pójść na jakiś kompromis,
który był do zaakceptowania przez obie strony. Jednakże w przypadku Wheelera...
Cóż, stanowił dla niej jedną wielką niewiadomą.
Nadal głowiła się nad tym trudnym problemem, kiedy spojrzała na prezent, który
Wheeler jej przyniósł, a którego nie zdążyła do tej pory rozpakować. Mała, kwadratowa,
gustownie zapakowana - na pewno w jakimś domu towarowym albo butiku - paczka
wyglądała tak ładnie, leżąc na kuchennym stole, jakby pytała: no i na co czekasz?
- Nie - powiedziała głośno. - Nie czekam na nic.
Podeszła do stołu i po chwili wahania gwałtownie rozerwała opakowanie.
W środku był jakiś przedmiot zawinięty w białą bibułkę. Bardzo zaintrygowana,
powoli zaczęła ją rozwijać. Kiedy w końcu zobaczyła swój prezent, roześmiała się radośnie.
Ceramiczna podkowa! Była trochę większa od dłoni, pomalowana na biało i
udekorowana czterolistnymi koniczynkami. Do prezentu doczepiona była karteczka.
Szybko wyjęła ją z koperty i przeczytała: „Dziękuję za szczęście, jakie mi pani
przyniosła. Proszę powiesić ją nad drzwiami wejściowymi, końcami do góry, żeby odpędzić
pecha. Tak, w każdym razie, zawsze powtarzała mi moja matka. Dziękuję za tak wiele.
Witamy w sąsiedztwie.
Z poważaniem, Wheeler Rush”.
Audrey stała w kuchni, trzymając podkowę tak, jakby to były królewski klejnot. Przez
głowę przebiegła jej myśl, że jeśli chodzi o szefa, naprawdę ma szczęście.
Tylko fatalnie się składa, iż Wheeler zatrudnił ją jedynie na umowę zlecenie.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Minęły dwa miesiące od owego deszczowego wieczoru, który Wheeler spędził w
towarzystwie swojej sekretarki. Niezbyt często wracał myślami do tego romantycznego
spotkania, i to nie tylko z powodu natłoku zajęć. Chociaż niewątpliwie były to miłe
wspomnienia, to jednak nieuchronnie prowadziły do snucia marzeń i fantazji na temat
Audrey, co Wheeler uważał za wysoce nieodpowiednie i niebezpieczne. Nie powinien w taki
sposób rozmyślać o kobiecie, która była jego podwładną.
Nadal nie potrafił zrozumieć, jaka siła popchnęła go tamtego wieczoru do tak
nieodpowiedzialnego zachowania. Może winna była temu sama bliskość Audrey i jej
niezaprzeczalny urok, któremu nie był w stanie się oprzeć.
Ilekroć o tym rozmyślał, zawsze opanowywało go niezdrowe podniecenie.
Było to tym bardziej irytujące, że Wheeler powinien się teraz skupić wyłącznie na
pracy.
Podpisanie umowy z Bernardi Electronics stało się punktem zwrotnym w jego walce o
utrzymanie firmy. Nagle wszystko zaczęło iść jak po maśle.
Wheeler aż kipiał od pomysłów, w efekcie czego otrzymywał zlecenie za zleceniem.
Jego sytuacja finansowa w bardzo krótkim czasie poprawiła się do tego stopnia, że można już
było mówić o sukcesie.
Miejscowe firmy walczyły o to, by podpisać z nim kontrakt. Po miesiącu musiał
ponownie zatrudnić swoich byłych współpracowników, bo sam nie dawał już rady. A kiedy
po dwóch miesiącach skontaktował się ze swoją byłą sekretarką, dowiedział się, że Rosalie
jest gotowa zacząć pracę od zaraz.
Wyglądało na to, że zła passa opuściła Wheelera i że nareszcie będzie mógł rozwinąć
skrzydła.
Przede wszystkim potrzebował sprawnego i kompetentnego personelu.
Oczywiście Audrey jakoś sobie radziła ze zwiększającą się ilością obowiązków, ale...
była to po prostu tylko Audrey, niezbyt zręczna istota, którą prześladował wieczny pech. Na
dywaniku w gabinecie pojawiały się kolejne plamy, a różne drobiazgi marnie kończyły swój
ż
ywot w wyniku nieokiełznanego temperamentu panny Finnegan. Wheelera oczywiście stać
było na zatrudnienie sprzątaczki, jednak po smutnych doświadczeniach sprzed paru miesięcy
jak ognia bał się wszelkich niepotrzebnych wydatków. Dokumenty, których ilość wzrastała
teraz w iście niepokojącym tempie, zostały wprawdzie schowane w nowych szafkach, ale
nadal poukładane były według kodu zrozumiałego wyłącznie dla Audrey. Urządzenia biurowe
psuły się z tą samą, a może i nawet większą częstotliwością niż wcześniej, ale teraz można
było zatrudnić technika, który zjawiał się w biurze na każde zawołanie. Wheeler przez cały
czas bardzo pilnował wydatków, mając w pamięci dramatyczną sytuację finansową, w jakiej
się znalazł kilka miesięcy temu.
Ostrożność przede wszystkim, często powtarzał sobie w duchu. Nie chciał już więcej
ż
adnych kłopotów, a przy Audrey wydawały się one nieuniknione.
Lubił Audrey, zapewne bardziej niżby należało, ale każdy kolejny dzień jej pracy
przynosił małą, a czasami nawet dość sporą, katastrofę. Wheeler na początku dość
pobłażliwie traktował kolejne wpadki panny Finnegan, lecz głównie dlatego, że nie mógł
sobie pozwolić na inną sekretarkę. Poza tym jego firma była wtedy na skraju bankructwa i
pech Audrey wydawał mu się niczym w porównaniu z tym, co spotkało jego samego.
Teraz jednak jego firma znowu była na szczycie. Wheeler chciał mieć pewność, że nie
zaniedba niczego, by nigdy więcej nie popaść w tarapaty.
Każdy nowy kontrakt to dodatkowa praca dla Audrey. I chociaż klienci ją lubili - była
czarującą, przemiłą osóbką - nie takiej sekretarki życzyłby sobie Rush dla swojej świetnie
prosperującej firmy.
Potrzebował kogoś, kto potrafiłby napisać więcej niż siedemnaście słów na minutę.
Kogoś, kto wiedziałby, jak wejść do pamięci komputera bez uszkadzania systemu. Kogoś, kto
prowadziłby rejestr spraw według zasad zrozumiałych dla zwykłych śmiertelników, a nie na
zasadzie wolnych skojarzeń.
Uniemożliwiało to pozostałym pracownikom odnalezienie czegokolwiek.
Potrzebował kogoś, kto choć trochę orientowałby się, na czym polega praca tego
biura. No i w końcu bardzo potrzebował sekretarki, która potrafiłaby zaparzyć nadającą się do
spożycia kawę.
Chociaż Wheeler powtarzał sobie od jakiegoś czasu, że musi się rozstać z Audrey, nie
bardzo miał odwagę powiedzieć jej to prosto w twarz. Wreszcie jednego wieczoru został w
biurze dłużej. Napisał rozwiązanie umowy. Wystawił czek na dodatkową, zupełnie sporą
kwotę w ramach odprawy, chociaż wcale nie był do tego zobowiązany, gdyż panna Finnegan
nie była jego stałym pracownikiem. Pozostawało tylko powiadomienie o wszystkim samej
zainteresowanej. Zamierzał powiedzieć Audrey, że bardzo wiele jej zawdzięcza, bo odegrała
ważną rolę w poprawie kondycji firmy, i że będzie mu jej bardzo brakowało.
W końcu w piątek po południu poprosił ją do siebie. Weszła do jego biura radośnie
uśmiechnięta. Ubrana była na turkusowo, począwszy od apaszki na szyi, a skończywszy na
butach. Od tamtej pamiętnej soboty nosiła rozpuszczone włosy. Wyglądała wspaniale.
Wheeler przez chwilę chciał się wycofać z podjętej decyzji, jednak rozsądek przeważył nad
porywami serca. Poprosił, żeby usiadła. Nie bardzo wiedział, od czego zacząć, a jej wygląd i
uśmiech wyraźnie go rozpraszały. Sam usiadł na skraju biurka. Powinien wyjaśnić jej
wszystko krótko i zwięźle, żeby nie było żadnych wątpliwości.
- Audrey - powiedział. - Byłaś niezwykle cennym nabytkiem dla mojej firmy i nie
wiem, jak ci mam dziękować za pomoc, którą mi okazałaś.
Spojrzała na niego badawczo.
- Domyślam się, że jest jakieś „ale”.
Pokiwał głową i przygryzł wargi. Czuł się jak świnia.
- Masz rację. Byłaś wspaniała, ale firma znalazła się na takim etapie, że muszę
zatrudnić na twoim stanowisku kogoś innego. Kogoś, kto lepiej orientuje się w niektórych
sprawach. Kogoś, kto...
- Kogoś, kto nie tłucze naczyń - wpadła mu w słowo. - Kogoś, kto nie rozlewa kawy,
nie przewraca się i nie psuje sprzętu.
W jej głosie nie było złości, tylko smutek.
- Audrey, ja...
- Daj spokój - przerwała mu. - Naprawdę nie musisz tłumaczyć się przede mną.
Dobrze wiedziałam, że to zajęcie jest tymczasowe. I tak jestem zdziwiona, że pozbywasz się
mnie dopiero teraz. Po tych wszystkich katastrofach, które spowodowałam.
Uśmiechnął się na wspomnienie tych chwil.
- Naprawdę potrzebuję kogoś bardziej doświadczonego, ale pracowało mi się z tobą
cudownie.
Audrey pokiwała głową ze zrozumieniem, ale miał wrażenie, że mu nie uwierzyła.
- Dziękuję - powiedziała, wstając. - To ładnie z twojej strony, że to powiedziałeś.
Chwycił kopertę z biurka i podał jej.
- To list z referencjami do agencji, w którym informuję, jak bardzo zadowolony jestem
z naszej współpracy.
- Dziękuję. Nigdy w życiu nie przypuszczałam, że dostanę kiedyś dobre referencje.
Spotyka mnie to po raz pierwszy w życiu.
Wheeler zaczął coś mówić, ale po chwili głos uwiązł mu w gardle. Nie przypuszczał,
ż
e tak bardzo przeżyje rozstanie z Audrey. Powoli narastał w nim jakiś wewnętrzny bunt.
Nagle zrozumiał, jak bardzo czekał każdego ranka na pojawienie się Audrey. I na to, żeby
przez chwilę z nią pogadać. Również i na to, żeby z nią po prostu trochę pobyć.
Ale nie miał wyboru. Bezwzględnie potrzebował dobrej sekretarki. A Audrey z
pewnością nią nie była.
Wskazał głową kopertę.
- Tam jest dla ciebie małe co nieco. Spojrzała na niego zmieszana.
- Co masz na myśli? Machnął ręką, zażenowany.
- Parę groszy ekstra. Skromne podziękowanie z mojej strony. To wszystko.
Patrzyła na niego ze zdziwieniem.
- Och, rozumiem! Pieniądze?
Szybko skinął głową, czując dziwne rozdrażnienie, którego pochodzenia nie potrafił
sobie wytłumaczyć. Premia wydawała mu się jeszcze przed chwilą dobrym pomysłem. Miłym
gestem i dowodem uznania. Teraz jednak ofiarowanie Audrey pieniędzy wydawało mu się
niezręcznością. Po prostu gafą.
I kolejny raz nie mógł zrozumieć, co jest źródłem tego typu wątpliwości.
Przecież nie była to zapłata za zbliżenie, bo do niczego między nimi nie doszło.
I tak naprawdę prawie się nie znali. Więc co tu mówić o jakichś intymnych
stosunkach.
Chyba żeby uwzględnić wszystkie jego fantazje i marzenia. Tyle tego było, że
wystarczyłoby dla co najmniej kilku kochających się par. Wheeler nigdy nie podejrzewał, że
ma aż tak bujną wyobraźnię.
Zgoda, może myślał o Audrey przez te ostatnie miesiące dużo więcej, niż powinien.
Ale to chyba żadna zbrodnia. Był młodym, zdrowym mężczyzną i takie odczucia w stosunku
do pięknej kobiety były rzeczą jak najbardziej naturalną. Nie rozumiał tylko, dlaczego
wręczając jej kopertę, czuł się tak niezręcznie. Tak, jakby robił coś złego. A potem po raz
kolejny jego wyobraźnia zupełnie wymknęła się spod kontroli i zaczęła wariować. Kochali się
z Audrey wszędzie. Na jego biurku, na poplamionym chodniczku w jego gabinecie i na
każdym sprzęcie w jej mieszkaniu. To było czyste szaleństwo, dobrze chociaż, że przez
chwilę wyobrażał ich sobie razem na Karaibach, bo to wydawało mu się jakby trochę bardziej
normalne.
-...ale nie jest to dla mnie żadnym zaskoczeniem, że mogłeś tak sobie pomyśleć. - Głos
Audrey wyrwał Wheelera z krainy marzeń.
Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że dziewczyna mówi do niego już od jakiegoś
czasu, a on nie usłyszał z tego ani jednego słowa. Spojrzał na nią z zakłopotaniem, a potem
potrząsnął głową, jakby chciał się pozbyć natrętnych myśli.
Po chwili popatrzył jej prosto w oczy. Chyba zwariowałem, pomyślał, przecież przez
ostatnie kilka minut wyobrażałem sobie ją całkiem nagą, w dodatku w bardzo jednoznacznej
sytuacji.
- Przepraszam. Co mówiłaś? Myślałem zupełnie o czymś innym.
Kiedy ich spojrzenia spotkały się, na policzkach Audrey wykwitły mocne rumieńce,
tak jakby dobrze wiedziała, czego dotyczyły myśli Wheelera.
- No cóż... To już nieważne - stwierdziła cichym głosem.
Popatrzyła na kopertę i przełożyła ją z ręki do ręki. Nie bardzo wiedziała, co ma z nią
zrobić. Spojrzała na Wheelera i wtedy doświadczył dziwnego uczucia. Miał wrażenie, jakby
jego serce ważyło tonę.
- Więc... - powiedziała, kierując się z ociąganiem w stronę drzwi. Może po prostu
spodziewała się, że Wheeler ma jej jeszcze coś do powiedzenia. Kiedy stało się oczywiste, że
czeka na próżno, dodała: - Dziękuję ci bardzo. Dziękuję za wszystko.
- Drobiazg - odpowiedział odruchowo. Czuł, że powinien coś zrobić, ale nic
sensownego nie przychodziło mu do głowy. Więc jeszcze raz podziękował Audrey za to, co
dla niego zrobiła.
- Daj spokój - przerwała mu. Skinął głową i zamilkł.
Uśmiechnęła się do niego na pożegnanie i otworzyła drzwi. Patrzył, jak wychodzi, i
myślał cały czas o tym, że zapomniał jej o czymś powiedzieć. O czymś bardzo ważnym, co
zatrzymałoby ją chociaż na krótką chwilę. Chciał jeszcze raz spojrzeć tej dziewczynie prosto
w oczy, zobaczyć jej promienny uśmiech.
Niestety, Audrey nie spojrzała na niego nawet wtedy, gdy jak zwykłe poślizgnęła się
na chodniczku przy drzwiach.
Po jej wyjściu Wheeler nie ruszył się z miejsca przez dobre pięć minut.
Łudził się, że wszystko w biurze zostanie po staremu. Oczywiście było to dziecinne i
ś
mieszne, bo przecież z chwilą odejścia Audrey zmieniło się absolutnie wszystko. Próbował
tłumaczyć sobie, że tego wymagało dobro firmy, że biuro będzie teraz prowadzone w bardziej
profesjonalny sposób, że wszystko będzie szło lepiej. Ale prawdę mówiąc, miast oczekiwanej
ulgi odczuwał tylko zakłopotanie i smutek.
Cisza panująca w biurze wydała się Wheelerowi nienaturalna i złowieszcza. A
przecież zawsze tak było w piątkowe popołudnia i doprawdy nie powinien widzieć w tym
niczego niezwykłego. Ale teraz Wheeler miał wrażenie, że otacza go niemal dotykalna
skorupa samotności. Samotności, która schwyciła go swymi szponami za serce, by już na
zawsze trwać przy nim niczym wierna drużka.
Przecież to szaleństwo, przekonywał sam siebie, zbierając swoje rzeczy i obchodząc
całe biuro, jak to miał w zwyczaju czynić w każdy piątek. Odejście jednego pracownika nie
może zdezorganizować pracy całego biura. Przeciwnie, powinno pomóc w jej usprawnieniu.
Powrót kompetentnej Rosalie sprawi, że firma znowu będzie działać w sposób bliski
perfekcji.
Brakowało mu Audrey, bo po prostu ją polubił, po co dorabiać do tego całą filozofię.
Przecież mogą się teraz umawiać na gruncie prywatnym. To nawet lepiej, że panna Finnegan
już tu nie pracuje, bo w ten sposób uda im się uniknąć wielu niezręcznych sytuacji. Przy
odrobinie szczęścia może Wheelerowi uda się zrealizować niektóre z nawiedzających go
fantazji.
Kiedy zamknął biuro i ruszył Main Street w kierunku lokalu Luigiego, żeby tam coś
przekąsić, zdał sobie sprawę, że prawdopodobnie nie zatelefonuje do Audrey, żeby się z nią
umówić. Właściwie nie mógł się teraz spotykać z żadną kobietą. Był po prostu bardzo
zajętym człowiekiem i cały swój czas poświęcał pracy. Szczególnie teraz, kiedy udało mu się
wyprowadzić firmę na prostą i zamierzał nadal utrzymać ten kierunek. Oznaczało to, że całe
dnie i wieczory Wheeler miał wypełnione pracą i nie mógł sobie pozwolić na wiązanie się z
kimkolwiek.
A na dodatek Audrey była osobą, która wymagała więcej uwagi, zainteresowania i
cierpliwości ze strony mężczyzny niż inne jego znajome. Była niezmiernie absorbująca. I to
na wiele sposobów.
Wheeler nie potrafiłby chyba nad tym wszystkim zapanować. Audrey pracowała u
niego tylko dwa miesiące i trzeba przyznać, że był to okres pełen wrażeń. Ta dziewczyna była
pechowa. Ciągle trzeba było ratować ją z jakichś opresji. Należała do tych ludzi, których pech
szczególnie sobie upodobał. Co to było? Przeznaczenie, przypadek, negatywna energia? A
może kara za zbrodnie popełnione w poprzednim wcieleniu? Jak to zwał, tak zwał, lecz
Audrey przyciągała kłopoty niczym wysokie drzewo pioruny podczas burzy.
Wheeler nie należał do osób przesądnych, a jednak gdzieś w odległych zakamarkach
jego umysłu czaił się lęk przed dalszą współpracą z pechową sekretarką. Tak jakby obawiał
się, że zarazi się od niej pechem. Zdawał sobie sprawę, że takie rozważania pozbawione są
sensu, ale lepiej dmuchać na zimne.
Zwłaszcza teraz, kiedy udało mu się odnowić dawne kontakty, a jego firma ponownie
stanęła na nogi. Szczęście znów się do niego zaczęło uśmiechać i lepiej było nie kusić złego
losu.
I dlatego właśnie nie powinien dzwonić do Audrey Finnegan. Owszem, uważał ją za
wyjątkowo śliczną, słodką i podniecającą istotkę, ale tylko szaleniec mógłby zdecydować się
na bliższą znajomość z tą dziewczyną.
Wheeler zaś nie zamierzał prowokować losu ani tym bardziej igrać ze szczęściem,
które znów zaczęło mu dopisywać.
Wheeler nie pamiętał jednak, czy też może po prostu nie chciał przyjąć do
wiadomości faktu, że nic nie trwa wiecznie, a już szczególnie coś tak ulotnego i kapryśnego
jak dobra passa. Los bywa przewrotny, a fortuna kołem się toczy.
Miesiąc po odejściu Audrey życie przypomniało mu o tym w sposób daleki od
delikatności.
Pustka, która go otaczała, stawała się wprost trudna do zniesienia.
Wheelerowi coraz bardziej brakowało Audrey. Tęsknił do jej radosnych, porannych
słów powitania i zaraźliwego śmiechu. Z rozrzewnieniem wspominał jej kolorowe stroje, a
nawet drobne katastrofy, które powodowała. Nagle życie stało się nudne i męczące.
Nie był to jedyny powód depresji Wheelera. Wkrótce po odejściu jego pechowej
sekretarki firma zaczęła ponownie podupadać. A przecież jeszcze niedawno wszystko
zdawało się zmierzać w dobrym kierunku. Teraz znowu spadła liczba kontraktów.
Pracownicy byli niezadowoleni, a, co gorsza, klienci również. Sekretarka, która zajęła miejsce
Audrey, a w której umiejętności i sprawność zawodową nikt nie wątpił ani przez chwilę,
nagle opuściła się w pracy. Wheeler był tym wszystkim przerażony, a w dodatku nie potrafił
odkryć źródła swych niepowodzeń.
Nagle grunt zaczął mu się usuwać spod nóg, a on nic nie potrafił na to poradzić.
Przecież nie zmienił swego postępowania nawet na jotę. Robił wszystko tak samo jak za
czasów Audrey, ale tylko wtedy, kiedy ona była w biurze, wszystko szło jak po maśle.
Nie mógł uwierzyć, że wypowiedzenie, które jej wręczył, mogło wpłynąć na sytuację
w firmie. Brak w tym było jakiejkolwiek logiki.
A jednak...
Jego rozmyślania zostały przerwane przez głośne stukanie. Zanim zdołał się odezwać,
drzwi otworzyły się z impetem i do pokoju jak burza wtargnęła Rosalie. Wyglądała na
zdesperowaną. Bez słowa podeszła do biurka i rzuciła na nie papier z firmowym nadrukiem,
na którym widniały tylko trzy słowa: odchodzę z firmy.
Wheeler spojrzał na nią z przerażeniem.
- Co to, do cholery, ma znaczyć? - zawołał.
- To moja rezygnacja - powiedziała Rosalie stanowczo.
- Co takiego? Nie może pani tak po prostu odejść. Przecież dopiero co panią ponownie
zatrudniłem.
- Przykro mi, panie Rush - powiedziała bez krztyny żalu w głosie - ale ja nie mogę
pracować w takich warunkach. Dokumenty są poukładane w sposób przeczący jakiejkolwiek
logice, komputer ciągle się psuje i prawdę mówiąc, nie jestem w stanie tego wszystkiego
ogarnąć. Nie zmienię swego postanowienia za żadne pieniądze. Odchodzę.
Wheeler wyciągnął do niej ręce w błagalnym geście.
- Nie może pani odejść, Rosalie! Potrzebuję pani.
- Domyślam się. Nie tylko ja mam dość takiej pracy. Klienci też się denerwują.
Telefonują do pana, a pan ciągle przesuwa terminy. Zupełnie nie wiem, co mam im mówić.
Wheeler spoglądał na nią z narastającą paniką.
- Proszę nadal uspokajać Bernardiego. Potrzebuję dnia lub dwóch, aby skończyć ten
projekt. Proszę przełożyć wszystkie spotkania. Chociaż na kilka dni. Tylko o to proszę. I
niech pani nie odchodzi, Rosalie. Obiecuję, że wszystko wróci do normy... i to już wkrótce.
- Ja tu już nie pracuję.
- Rosalie, proszę...
- I niech pan lepiej uważa, bo Stephen i Sandra też zamierzają odejść.
Jego współpracownicy? Nie mógł w to uwierzyć. Boże, tylko nie oni! Jak sobie sam z
tym wszystkim poradzi? Czyżby wszyscy uciekali jak szczury z tonącego okrętu?
- Proszę posłuchać, Rosalie. Wiem, że sprawy wyglądają trochę kiepsko, ale wkrótce z
tego wyjdziemy. Czuję, że tak będzie. Proszę dać mi trochę czasu.
Spojrzała na niego z politowaniem.
- To samo mówił pan poprzednim razem. I co? Pamięta pan, jak to się wtedy
skończyło?
Przełknął ślinę. Nie chciał w ogóle myśleć o tym, jak to było poprzednim razem. Był
już prawie na dnie. Jedyna rzecz, która go uratowała przed zupełnym upadkiem...
... to pojawienie się Audrey.
Przecież to niemożliwe!
- Rosalie, obiecuję pani, że...
- Odchodzę, panie Rush - powtórzyła. - Przykro mi, ale taka jest moja ostateczna
decyzja. Ta praca kosztuje mnie zbyt dużo wysiłku. Nie będę miała problemu ze znalezieniem
sobie lepszego miejsca, w którym nie będę musiała poprawiać bez przerwy czegoś, co
naknocili moi poprzednicy.
- Ależ panna Finnegan naprawdę nie była aż tak beznadziejna!
Nie bardzo rozumiał, dlaczego instynktownie stanął w obronie byłej sekretarki, mimo
ż
e sam przecież nigdy nie był zadowolony z jej pracy. Miał odczucie, że jest to winien
Audrey.
Spojrzenie, jakie rzuciła mu Rosalie, było zupełnie jednoznaczne. Chciał z nią
podyskutować, ale byłoby to bezcelowe. Nie tylko dlatego, że i tak nie przekonałby jej. Ona
po prostu nie zamierzała dłużej go słuchać. Ruszyła bez słowa w stronę drzwi i zamknęła je
za sobą z wymownym trzaśnięciem.
Wheeler opadł na krzesło. Podparł głowę rękoma i zadumał się. Nie potrafił
zrozumieć, dlaczego znów znalazł się w tak paskudnej sytuacji. Czemu znowu wszystko
poszło źle? Gdzie popełnił błąd, czym zawinił? Naprawdę nic się nie zmieniło od zeszłego
miesiąca. Nic, poza odejściem Audrey...
Im dłużej o tym myślał, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że znalazł
odpowiedź na dręczące go pytania. Audrey Finnegan!
Wkrótce po tym, jak pojawiła się w jego życiu, wszystko zaczęło się dobrze układać.
Po romantycznym wieczorze w jej mieszkaniu firma zaczęła rozkwitać. Klienci walili
drzwiami i oknami i Wheeler nie mógł się opędzić od zleceń. Nagle wszyscy chcieli z nim
współpracować. Po odejściu Audrey interes ponownie zaczął się chylić ku upadkowi.
Audrey! Wheeler analizował wszystko z najróżniejszych punktów widzenia, ale
niezmiennie dochodził do tego samego wniosku. Wszystko zaczynało się i kończyło się na
Audrey. Kiedy ona była przy jego boku, nie miał żadnych problemów. Gdy zniknęła z jego
ż
ycia, sprawy wymknęły się spod kontroli.
Dobry Boże! To było idiotyczne! Audrey mogła uchodzić za sztandarowy wręcz
przykład pechowca, ale Wheelerowi po prostu przynosiła szczęście. Była jego talizmanem.
Kilka razy nawet powiedział jej coś na ten temat, ale to były tylko takie sobie
niewinne żarty. Nie sądził, by Audrey mogła przynosić komukolwiek szczęście. Przecież była
taka pechowa.
Lecz nie w sprawach, które dotyczyły Wheelera.
Usiłował przekonać samego siebie, że jest szalony i że nie istnieje coś takiego jak
talizman szczęścia. Ludzie sami są odpowiedzialni za swoje życie i tylko fajtłapy zwalają
swoje niepowodzenia na zły los. Twierdzenie, że jakaś osoba przynosi nam szczęście, to
zwykłe zabobony.
Te rozmyślania wpędziły go w jeszcze gorszy humor. Miał sobie za złe, że reaguje jak
zdesperowany histeryk, który chwyta się każdego wytłumaczenia. Że bezdenną głupotą jest
wmawianie sobie, iż Audrey Finnegan ponosi jakąkolwiek odpowiedzialność za rozkwit czy
też upadek jego firmy.
Wszystko to prawda, ale teraz należało się skupić nad niedopuszczeniem do
bankructwa firmy. W tym momencie ponowne zatrudnienie Audrey wydawało się jedynym
rozsądnym wyjściem. Wheeler był gotów na wszystko, by ratować firmę przed kolejną
klęską, nawet na czary.
Musi ją ponownie zatrudnić. Bez względu na koszty, jakie będzie musiał ponieść.
Zgodzi się na wszystkie jej warunki. Ściągnie ją tutaj choćby z końca świata, a w razie
potrzeby zmusi siłą do powrotu. Nieważne, ile nowych plam będzie na chodniczku. De
nowych urządzeń biurowych bezpowrotnie ulegnie zniszczeniu. Wheeler po prostu
potrzebował Audrey, i to natychmiast. W przeciwnym wypadku...
Ponownie dopadnie go pech, z którym nie potrafił walczyć. A wtedy firma pójdzie na
dno wraz z jej niefortunnym właścicielem.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Audrey uśmiechała się łagodnie, spłukując szampon z długich, jedwabistych, złotych
włosów Reksa. Podrapała go delikatnie pod łopatką i pomasowała po grzbiecie, aby złagodzić
stresy całego dnia. W odpowiedzi pies pisnął radośnie i z miłością popatrzył na nią swoimi
czekoladowo-brązowymi oczyma.
Jest idealnym reprezentantem płci męskiej, pomyślała z uśmiechem. Taki przystojny.
Taki silny. Taki słodki. Taki elegancki. Wiedziała, że zrobiłby dla niej wszystko, gdyby go
tylko poprosiła. Jedynym mankamentem był jego oddech...
Cóż, nie można mieć wszystkiego, zauważyła filozoficznie. A poza tym czegóż można
się spodziewać po golden retriwerze?
Takie są uroki pracy w salonie piękności dla psów. Audrey zdążyła nawiązać tu już
wiele miłych znajomości. Oczywiście, wszyscy nowi przyjaciele mieli cztery łapy i niezbyt
przyjemny oddech, a podczas konwersacji ograniczali się do dwóch dźwięków: „wrrr” i
„hau”, lecz i tak w porównaniu z niektórymi mężczyznami mogliby uchodzić za bardzo
elokwentnych rozmówców.
Audrey straciła pracę w agencji. Skierowano ją do banku, a ona natychmiast, z sobie
tylko właściwym wdziękiem, skutecznie rozprawiła się z całym systemem komputerowym.
Dyrektor banku dostał furii i wylądował w klinice w stanie przedzawałowym. Audrey
natychmiast pobiegła za nim, by gorąco przeprosić go za ten nieszczęsny incydent, jednak
przytomna pielęgniarka, zorientowawszy się, z kim ma do czynienia, nie dopuściła panny
Finnegan przed oblicze ledwie żywego, lecz wciąż miotającego obelgi szefa. A obelgi owe
dyrektor banku miotał do telefonu komórkowego, rozmawiał bowiem z agencją. Groził
procesem, a samej Audrey i jej potomkom aż do siódmego pokolenia życzył wszystkiego
najgorszego. Panna Finnegan musiała więc zmienić zawód. W całym mieście i okolicach nie
znajdzie się już ani jedna firma, która wpuściłaby ją do swojego biura.
Tak naprawdę nie bardzo się tym nie zmartwiła. Od czasu gdy Wheeler Rush
podziękował jej za pracę, straciła wszelki entuzjazm. Dopiero w salonie dla psów poczuła się
trochę lepiej. Miała nadzieję, że może wreszcie znalazła właściwe zajęcie. Psy pałały do niej
miłością, a praca sprawiała jej przyjemność.
A co najważniejsze, przez dwa tygodnie nie wywołała żadnej katastrofy i nie
spowodowała w firmie żadnych strat. Trudno w to uwierzyć, ale taka była prawda. Stało się
tak zapewne dlatego, że Audrey szerokim łukiem omijała kasę, komputer i wszelkie inne
urządzenia biurowe. Miała więc nadzieję, że wreszcie wszystko jakoś się ułoży.
Uśmiechała się jednak rzadko, a na jej twarzy na stałe zagościł wyraz melancholijnego
smutku.
Brakowało jej Wheelera Rusha. I to nawet bardzo. Tęskniła za nim, za jego
uśmiechem, westchnieniami i wzruszeniami ramion. Za jego głosem, nawet gdy
pobrzmiewała w nim z trudem skrywana gorycz: „Nie ma sprawy, Audrey.
Trudno, stało się. Naprawdę nie powinnaś się tym martwić”.
Najsmutniejsze były wieczory. Leżąc w łóżku, wciąż wspominała krótkie chwile,
które spędzili tylko we dwoje. W restauracji i w jej mieszkaniu.
Dokładnie pamiętała menu, wszystkie słowa, które do siebie wypowiedzieli, wszystkie
gesty... i wciąż obsesyjnie wracała do tego, co się wtedy wydarzyło.
Dlaczego tak głupio się odezwała?
Jak długo będzie się tak jeszcze męczyć? Każda myśl o Wheelerze wywoływała
przyśpieszone bicie serca, wzrost temperatury ciała, trudności z oddychaniem. I pocenie się
oczu.
Tyle razy chciała do niego zadzwonić. Po prostu pragnęła się z nim przywitać i
dowiedzieć się, co u niego słychać. I zawsze rejterowała, gdy miała wybrać ostatnią cyfrę.
Czasami tak trudno rozmawia się przez telefon. Słowa mają inną treść, gdy patrzy się w oczy
rozmówcy. I co, znów będzie go przepraszać za rozlaną kawę, zepsute urządzenia,
rozwydrzone koty? I za to, że do tej pory nie zwróciła mu spodni i koszuli?
Mokre oczy, smutek w sercu. To nie ma sensu, Audrey, weź się w garść, szepnęła do
siebie.
Raz wpadła do biura Wheelera. Chciała się przywitać, zamienić parę słów, jak to
bywa między znajomymi. Usłyszeć głos dawnego szefa, zobaczyć uśmiech... No cóż, był
bardzo zajęty. Przy jej biurku siedziała sekretarka, świetnie zorganizowana, szczyt
profesjonalności.
- Czy przekazać jakąś wiadomość panu Rushowi?
- Nie, to nic ważnego - odpowiedziała Audrey.
Czy ja tu naprawdę kiedyś pracowałam?... Tak tu obco, pomyślała Audrey. Kiedyś
czułam się w tym biurze jak w domu, a potem ze mnie zrezygnowano.
Szybko wyszła. Na schodach przestała tłumić łzy.
Dzwonek oznajmił, że przyszedł następny klient. Pewnie jego ulubieniec potrzebował
fachowej opieki. Audrey pogłaskała Reksa, dyskretnego powiernika jej smutnych myśli, i
zaprowadziła go do budy. Różowym fartuchem wytarła ręce. Poprawiła różowe dżinsy i
obciągnęła różową koszulkę. Różową chusteczką wytarła oczy. Poprawiła koński ogon,
przewiązany różową kokardką. I weszła do poczekalni, by powitać nowego zwierzaka.
A ujrzała Wheelera Rusha.
- Cześć - tylko tyle, poza uśmiechem, potrafiła wydusić z siebie.
Co się ze mną dzieje? pomyślała w panice. Dlaczego tak dziwnie się czuję? Przecież
już byłam na najlepszej drodze, by wypłakać z siebie tego faceta. No cóż, pewnie pan Rush
hoduje jakiegoś futrzaka, który wymaga pomocy...
- Cześć - odpowiedział.
Był sam. Nie towarzyszył mu żaden czworonóg.
- Co cię tu sprowadza? - zapytała, bardzo zaintrygowana. Przez chwilę milczał.
Patrzył w jej oczy, a potem wzrokiem ogarnął ją całą. Jej włosy. Jej twarz. Jej usta. Jej figurę.
Całą Audrey.
Poczuła się jak podczas inspekcji. O co mu chodzi, do diabła? Złamał jej serce, przez
niego co noc wypłakuje się w poduszkę. Wystarczy, że stanął w drzwiach, a ona już cała drży.
To nie jest życie, to męka. Dlaczego nic nie mówi i tylko tak gapi się na nią? Z obojętną,
nieruchomą twarzą...
No dobrze, popatrz sobie. Tak wygląda dziewczyna, która zajmuje się kąpaniem psów,
pomyślała Audrey. Jeżeli chcesz wąchać róże, znajdź sobie ogrodniczkę. A ja jestem psiarą.
No dobra, Audrey, weź się w garść. Byle tylko się nie rozpłakać! Marzyłaś o tym facecie, ale
teraz pora zejść na ziemię.
- W jakiej sprawie pan przyszedł, panie Rush?
- Przyszedłem po ciebie, Audrey...
Jego spojrzenie, jego głos i ten ledwie dostrzegalny, ale jakże widoczny ruch dłonią...
Czy to dzieje się naprawdę?
- Chyba cię nie zrozumiałam. O co ci chodzi? - zapytała na pozór obojętnie.
- Przyszedłem po ciebie - powtórzył. Ale jego głos posmutniał. Wyglądał teraz jak
człowiek, który nagle stracił resztki nadziei. Jednak zebrał się w sobie.
- Przestraszyłem się, gdy powiedziano mi w agencji, że już tam nie pracujesz.
Myślałem, że straciłem cię na zawsze - dokończył drżącym głosem.
O co tu chodzi? Audrey była oszołomiona. Wheeler bał się, że ją stracił na zawsze?!
Jak to, stracił ją... przecież nigdy jej nie miał. Nie, nie myśleć, tylko cieszyć się cudowną
chwilą. Jego słowa. Jeszcze nigdy nikt do niej tak nie mówił. Bał się, że ją stracił...
- To jak mnie tutaj znalazłeś? - Audrey nadal starała się być oficjalna. Za chwilę
wszystko i tak się wyjaśni. Jakieś zagubione dokumenty... a może potrzebuje swoich spodni.
Niech je sobie bierze. I niech znika. A ona jeszcze z pół roku sobie popłacze, a potem będzie,
jak będzie.
- Poszedłem dzisiaj do twojego mieszkania, ale zastałem zamknięte drzwi. Twoja
sąsiadka z dołu, pani... Nie pamiętam jej nazwiska...
-...pani Wendover - podpowiedziała Audrey.
- Zgadza się. Pani Wendover powiedziała mi, że tu pracujesz.
- Jest naszą stałą klientką. Ma dwa mopsy.
- To chyba jej kuzyni, bo patrząc na nią, widać rodzinne podobieństwo! - Wheeler
roześmiał się.
Zawtórowała mu. I nagle zrobiło się tak jakoś sympatycznie.
- Miło mi, że wpadłeś - powiedziała cicho.
- Też się cieszę. Musiałem cię odnaleźć.
- Dlaczego?
- Bo cię potrzebuję, Audrey - wyrzucił z siebie jednym tchem. A po chwili, lekko
speszony, dodał: - W pracy. Chcę, żebyś wróciła do mojej firmy. Żeby było jak dawniej.
A więc marzenie Audrey spełniło się. Jednak warto czasami popłakać w poduszkę.
Przecież od razu pierwszego wieczoru, kiedy dostała wypowiedzenie, zaczęła marzyć i
płakać, by pewnego dnia Wheeler stanął w jej drzwiach, padł na kolana i zaczął błagać, by do
niego wróciła.
Wprawdzie nie chodziło jej o pracę, ale dobre i to. Na początek.
A jeśli mu naprawdę chodzi tylko o pracę? Czyżby kupił nowy dywan, który trzeba
ochrzcić kawą? Albo komputer niepokojąco długo działa bez awarii? Czegoś tu nie
rozumiem, pomyślała Audrey.
- Chcesz, żebym znowu pracowała dla ciebie? - postanowiła się upewnić.
Wheeler skinął głową.
- Dlaczego? Jesteś samobójcą?
Tym razem pokręcił przecząco głową. Czuł, co chce powiedzieć, ale nie umiał znaleźć
słów. Natomiast Audrey miała wiele do powiedzenia.
- Posłuchaj, oboje dobrze wiemy, że nie najlepiej mi wychodzi praca sekretarki. Jak
się okazało, nadaję się tylko do kąpania psów. Miałeś rację, że gdy tylko stanąłeś na nogi,
zwolniłeś mnie i przyjąłeś swoją dawną pracownicę.
Droższą ode mnie, ale dużo bardziej kompetentną. Ta pani nie rozlewa wciąż kawy,
nie niszczy wszystkiego, co jej wpadnie w ręce, a przede wszystkim dobrze wie, co należy do
jej obowiązków.
- To nieistotne - powiedział krótko.
- Nieistotne?
Wepchnął ręce jeszcze głębiej w kieszenie. Po chwili wyciągnął je i zaczął się bawić
krawatem. A w końcu zajął się wygładzaniem nieistniejących zmarszczek i załamań na swojej
białej koszuli.
- No cóż... właściwie... - jąkał się.
- No więc?
- Wszystko to nie jest istotne u dobrej sekretarki - stwierdził nagle.
- Naprawdę? - zdziwiła się.
- Oczywiście, że nie.
- Uważasz, że aby być dobrą sekretarką, nie trzeba umieć obsługiwać komputera i
centralki telefonicznej, archiwizować dokumentów, porządnie prowadzić rachunków...
- Właśnie tak uważam - przerwał jej.
- Rozumiem.
Po co w ogóle z nim dyskutuje? Tak bardzo chciała u niego pracować.
Marzyła o tym. Powinna natychmiast przyjąć jego ofertę i skakać z radości pod sufit,
ż
e wreszcie wszystko zaczyna się układać w jej życiu.
Ale Audrey czegoś tu nie rozumiała. A tak naprawdę niczego nie rozumiała. Dlaczego
Wheeler postanowił ją ponownie zatrudnić? Przecież nic za tym nie przemawiało. Jej były
pryncypał albo oszalał, albo naprawdę miał samobójcze skłonności. Ale to już jego problem.
Uśmiechnęła się z łobuzerskim wdziękiem.
- No cóż, jeśli szukasz najbardziej niekompetentnej sekretarki na zachód od Atlantyku
i na wschód od Pacyfiku, to trafiłeś na właściwą osobę.
Wheeler roześmiał się.
- Możesz zacząć jutro?
-
Jutro?
Przecież obowiązuje mnie dwutygodniowy okres wypowiedzenia. Poza tym byłoby
niegrzecznie tak po prostu odejść. Pan Easley naprawdę mnie potrzebuje.
- Dwa tygodnie? - wykrzyknął. - Nie będziesz mogła zacząć wcześniej?
Przecież tyle może się w tym czasie zdarzyć.
Naprawdę pragnął jej powrotu. O co tu chodzi? Czy tylko o sprawy zawodowe?
Stęsknione serce Audrey zabiło niespokojnie.
- Może mi się uda skrócić ten okres do tygodnia - powiedziała z uśmiechem, który
wcale nie był jednoznaczny.
Wheeler zaczynał wykazywać oznaki paniki.
- Posłuchaj, a gdybym znalazł kogoś na twoje miejsce, czy zaczęłabyś u mnie pracę
jutro?
Audrey uniosła brwi ze zdumienia.
- Chyba tak. Oczywiście, jeśli pan Easley nie miałby nic przeciwko temu.
- No to załatwione - ucieszył się Wheeler. - Moja siostrzenica, Wendy, szuka pracy na
wakacje. Kocha zwierzęta. Myślę, że będzie jej tu dobrze. A więc jutro z rana widzę cię przy
twoim biurku? - upewnił się. - Naprawdę tego chcesz? Mogę liczyć na ciebie?
Audrey, przecież nie jesteś idiotką, pomyślała. To wszystko nie ma sensu.
A jeżeli ma, to ty tego sensu nie rozumiesz. Wheelerowi z jakichś powodów zależy na
tobie, ale ty nie znasz tych powodów. Więc jak najszybciej tego się dowiedz.
- Wheeler?
- Tak?
- Dlaczego chcesz, żebym wróciła? Tylko nie cygań, powiedz prawdę.
Nie jestem dobrą sekretarką, ale nie jestem też kretynką. Pamiętaj o tym.
Ale on jednak o tym nie pamiętał i zaczął coś nawijać. Żałosny słowotok płynął i
płynął, a Audrey zrobiło się przykro. On naprawdę myśli, że ja w to uwierzę? pomyślała.
- Wheeler, powiedz mi prawdę. Wiem, jaką byłam sekretarką. Fajtłapą.
Nawet nie potrafię powiedzieć, czym zajmuje się twoja firma. Ignorantka ze mnie! O
jedno cię proszę, bądź ze mną szczery, bo naprawdę nie jestem idiotką.
Fajtłapą - tak, ignorantką - tak, ale nie idiotką. Więc wreszcie mi powiedz, dlaczego
chcesz, bym wróciła do pracy.
Westchnął. Potem spojrzał jej prosto w oczy.
- Rosalie odeszła.
Nareszcie dowiedziała się prawdy. A więc śpij, serduszko, bo tak naprawdę nic się nie
dzieje. Pan Wheeler Rush powtórnie stracił swoją ulubioną sekretarkę, Rosalie, więc znowu
potrzebna jest Audrey. No cóż, dobre i to!
Lecz on mówił dalej:
- Ale nie jest to jedyny powód, Audrey. Po prostu brakuje mi ciebie.
Odkąd odeszłaś, biuro bardzo się zmieniło.
Potrzebował jej, bo czuł się samotny. A ona ze swoim pechem potrafi rozbawić
każdego. Będzie więc robić za błazenka. Lepsze to niż nic, pomyślała i szybko przetarła oczy,
które znów zaczynały się pocić.
Spojrzał na nią uważnie.
- Audrey, od kiedy ciebie nie ma, moje życie bardzo się zmieniło.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - zapytała z nagłym ożywieniem.
- Brakuje mi ciebie - powiedział po prostu. - I chcę, żebyś wróciła nie tylko do mojego
biura, ale i do mojego życia.
Czy było to wyznanie? Audrey nie wiedziała, co o tym sądzić. Słowa są tylko
słowami, mogą znaczyć wiele. Postanowiła nie prowokować losu, który nagle okazał się dla
niej tak łaskawy. Żadnych następnych pytań, koniec z drążeniem tematu. Od jutra znów
będzie sekretarką Wheelera, a potem... będzie, co będzie.
- Zgadzam się. Jeśli twoja siostrzenica mnie tu zastąpi, od jutra wracam do twojego
biura - powiedziała.
Wheeler odetchnął z ulgą, a Audrey nadal nie mogła zrozumieć, dlaczego tak
desperacko o nią walczył. Jakby była kimś naprawdę wyjątkowym. Zdarzyło się jej to po raz
pierwszy w życiu. Miała kilku chłopaków, spotykała się z nimi...
Ładna i zgrabna dziewczyna, jest się czym pochwalić... Wiedziała, że tylko o to im
chodzi. A Wheeler prosi ją, a właściwie błaga. Naprawdę mnie potrzebuje, pomyślała i
uśmiechnęła się.
Byli sobie obcy, połączyła ich tylko praca. Zdarzył się mały incydent, ale widocznie
nie miał znaczenia, bo zaraz potem Wheeler wyrzucił ją na bruk.
Nieważne. Bo dzisiaj jej szef przyszedł i gorąco prosi, by wróciła.
A ona wyraziła zgodę. A tak naprawdę wzięła głęboki oddech, zatkała nos palcami - i
skoczyła do głębokiej wody. Utonie w odmętach marzeń czy radośnie wypłynie ku słońcu?
Czas pokaże.
Spokojnie, nie minie tydzień, a doprowadzę wszystko do porządku, uspokajała się w
duchu Audrey. No cóż, nie spodziewała się, jaka herkulesowa praca ją tu czeka. Przez jakiś
czas jej tu nie było, i oto, proszę, jakie są tego efekty. Bałagan, bałagan i jeszcze raz bałagan!
Po pierwsze - dokumenty. Niczego nie można znaleźć, bo ktoś, czyli ta
„profesjonalna” Rosalie, ułożył je zupełnie bez sensu. Po drugie, ktoś „uporządkował” zbiory
w komputerze. No to szukaj wiatru w polu! Czy raczej na twardym dysku... Po trzecie, klienci
byli coraz bardziej wściekli. A poza tym, kto śmiał zmienić gatunek kawy!
Ale powoli wszystko zaczynało się układać. Jasne, zdarzały się jeszcze dziwne
wpadki, lecz mniejsza z tym, bo ważne było to, że życie w biurze wreszcie wracało do normy.
Rzecz oczywista, mierzonej kategoriami Audrey.
Która, trzeba to sprawiedliwie przyznać, bardzo się zmieniła. Przede wszystkim
ułożyła sobie stosunki z pozostałymi współpracownikami Wheelera.
Polegało to na tym, że Audrey przestała mówić im całą prawdę. Robiła to zawsze ze
szczerego serca, ale jej intencje były często opacznie rozumiane, więc nauczyła się trzymać
język za zębami. Zbyt dobrze pamiętała spojrzenie jednej z koleżanek, obdarzonej przez
naturę mini biustem, gdy chwaląc jej stanik z wypełniaczem, radośnie krzyknęła: „Świetnie!
Teraz już nikt nie pomyli cię z facetem”. A o reakcji czułego na punkcie swej łysiny
Stephana, któremu Audrey poleciła rewelacyjny płyn na porost włosów, lepiej nawet nie
wspominać.
Ale takie gafy ma już za sobą. A przede wszystkim jej dwutygodniowa praca
zaczynała przynosić efekty. Biuro działało w miarę sprawnie, wszystko toczyło się
właściwym torem.
I nawet nie zrobiłam sobie większej krzywdy, pomyślała z radością, zmieniając plaster
na dłoni. A z martwych przedmiotów zniszczyła tylko ohydny zegar, tak fatalnie szpecący jej
biurko.
Wszystko układało się więc wspaniale. Audrey miała prawdziwe powody do
satysfakcji. A teraz pójdzie do domu, by należycie odpocząć.
- Audrey - powiedział cicho Wheeler.
Gwałtownie odwróciła się, robiąc efektowny piruet, omal niezakończony upadkiem.
Szybko obciągnęła kusą spódniczkę i z niepewnym uśmiechem spojrzała w kierunku gabinetu
szefa.
Jedynym jej problemem był Wheeler Rush. Wciąż o nim myślała.
Przebywanie z nim pod jednym dachem sprawiało jej wielką radość, ale jednocześnie
było przyczyną ogromnej zgryzoty.
Niby wszystko układało się dobrze. Audrey awansowała na pełnoetatowego
pracownika, co wiązało się z licznymi przywilejami socjalnymi, a jej pozycja w biurze stała
się niepodważalna.
Tylko jak długo można tłamsić własne serce?
Wheeler w ciemnych spodniach, białej koszuli i rozluźnionym krawacie wyglądał tak
fantastycznie. Tylko te włosy w nieładzie i zaczerwienione od ciągłej pracy oczy...
Był przemęczony i zestresowany. Wprawdzie udało się jej naprawić stosunki z
większością klientów, ale jeszcze nie wszystko wyglądało jak należy, szczególnie jeśli chodzi
o płatności. Jednak dzięki niekonwencjonalnym działaniom Audrey żaden z klientów nie
odszedł do konkurencji i wciąż przybywali nowi. Na tym polegała jej praca i była w tym
dobra. Ale daleko jeszcze było do pełnego sukcesu.
- Czy czegoś ode mnie potrzebujesz? Właśnie zamierzałam wyjść.
- Chciałem ci po prostu podziękować za wszystko, co zrobiłaś przez ostatnie dwa
tygodnie. To naprawdę bardzo ważne dla mnie i dla firmy. Świetna robota!
Uśmiechnęła się radośnie.
- Na tym polega moja praca.
- Jasne. Ale odkąd wróciłaś, wszystko lepiej się układa. Wiedziałem, że jesteś tu
potrzebna.
To, co mówił, było bardzo miłe, ale i zabawne zarazem. Rush nie miał wprawy w
prawieniu komplementów, nawet jeśli dotyczyły tylko pracy.
Wyglądał dość nieporadnie - duży, speszony chłopiec. Ale jego spojrzenie było dość
zagadkowe. O co mu chodzi? A może to wynik przepracowania?
Na pewno tak, bo przecież Rush zaharowuje się na śmierć, pomyślała. I spontanicznie
stwierdziła:
- Wyglądasz na strasznie zmęczonego. Może masz ochotę wpaść do mnie na kolację?
To ci oszczędzi sporo czasu, a przy okazji pogadamy o jutrzejszych spotkaniach z klientami.
Przez chwilę rozważał jej propozycję. W końcu skinął głową.
- Dziękuję. To bardzo miłe.
- Nie licz na żadne specjały, ale przynajmniej nie będziesz musiał sam gotować.
- Za dziesięć minut będę gotowy i możemy jechać - powiedział.
Codziennie odwoził ją do domu. Niby chodziło o to, że mieszkają blisko siebie i nie
było potrzeby, by Audrey traciła czas, stojąc na przystankach. Ale intuicja podpowiadała jej
co innego. Panna Finnegan miała wrażenie, że jej szef stara się kontrolować jej życie.
Niby nic się nie działo, ale... Wheeler wciąż był przy niej. Zaglądał jej przez ramię,
upewniał się, czy czegoś nie potrzebuje i czy jest zadowolona ze swej pozycji w firmie. I
dyskretnie dowiadywał się, co ma zamiar robić po pracy.
Wmawiała w siebie, że chodzi mu tylko o to, by mógł się z nią zawsze skontaktować
w nagłych wypadkach związanych z firmą.
Ale czy tylko o pracę mu chodziło? To pytanie narzucało się samo i nie mogła go
ignorować. Ślepy by zauważył, jak bardzo Audrey potrzebna jest Wheelerowi. Jak
zbawiennie wpływa na jego samopoczucie. Lecz wszystko to działo się w atmosferze
niedopowiedzeń. Audrey była kompletnie zdezorientowana. Z jednej strony... z drugiej
strony... No cóż! Gdyby tylko mogła powiedzieć mu, czego naprawdę pragnie...
Trzeba jednak przyznać, że pan Rush bardzo się zmienił. Oczywiście wciąż
najważniejsza dla niego była firma. Walczył o sukces z wielką determinacją, miał tyle
problemów do rozwiązania, ale...
Ale był inny. Delikatniejszy, bardziej przystępny. I wciąż prosił ją o pomoc w
najdrobniejszych nawet sprawach. Jakby wciąż szukał z nią kontaktu, jakby się bał, że ją
straci. Audrey nie była ślepa, wszystko to widziała i czuła.
Tylko nie wiedziała, co o tym sądzić.
- Jesteś gotowa? - zapytał, wchodząc do pokoju. Uśmiechnęła się pogodnie.
- Jasne.
- Wspaniale! Ale, zamiast gotować, lepiej weźmy coś na wynos od Luigiego. Kupię
też dobre wino. Co ty na to?
- Fantastycznie. A może szampana? Wypijemy za firmę.
- I za to, co będzie w przyszłości - powiedział. - Bo wiesz, Audrey, jestem
przekonany, że dzięki tobie czekają mnie wspaniałe czasy.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Spojrzał jeszcze raz na swój talizman, bo właśnie tak myślał teraz o Audrey. Nie krył
zadowolenia, bo znów dopisało mu szczęście.
Najpierw wtedy, kiedy Audrey po raz pierwszy trafiła do jego firmy stojącej na progu
bankructwa. I teraz, gdy udało mu się odszukać dziewczynę i namówić ją do powrotu.
Wspaniale, że lubiła dla niego pracować. Przynajmniej Wheeler miał taką nadzieję, bo to
dawało mu pewność, że Audrey zamierza zostać w firmie na dłużej. Nie miał pojęcia, co by
bez niej zrobił.
Pewnie straciłby biuro. Tego był pewien. A gdyby tak się stało, jego życie rozpadłoby
się na kawałki.
To, że Audrey nie była wykwalifikowaną sekretarką, nie miało najmniejszego
znaczenia. Równie nieistotny był fakt, że przez resztę życia Wheeler zmuszony będzie
naprawiać lub wymieniać kolejne zepsute czajniki elektryczne, mikrofalówki, kserokopiarki i
drukarki. Nieważne, że prędzej czy później skończy w zakładzie dla obłąkanych. Nieważne,
ż
e Audrey była ostatnią osobą pod słońcem, którą zatrudniłby w normalnych okolicznościach.
Może i ta dziewczyna była pechową ofermą, ale Wheelerowi przynosiła szczęście.
Jemu i jego firmie.
Była jego dobrą wróżką. Wystarczyło, że dwa tygodnie pobyła w firmie, a wszystko
wróciło do normy. Klienci przestali mieć do Wheelera pretensje o zawalone terminy.
Niektórzy nawet przepraszali go za to, że kiedykolwiek śmieli w niego zwątpić. Wena
twórcza powróciła jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki i biuro pozyskało nawet kilku
nowych klientów.
A wszystko to dzięki Audrey. Wheeler przez moment w to nie wątpił, zwłaszcza że
nie znajdywał innego logicznego wytłumaczenia. Osoba panny Finnegan zdawała się
decydować o upadku lub rozkwicie firmy. W obecności Audrey wszystko szło jak z płatka:
klienci byli zadowoleni, a projekty Wheelera odznaczały się najwyższą jakością. Bez niej
wszystko się waliło. Po prostu.
Dlatego musiał zrobić, co tylko mógł, żeby ją zatrzymać. Bez niej jego życie traciło
sens.
- Napijesz się kawy? - przerwała jego rozmyślania.
Nieprzygotowany na to pytanie, pokiwał twierdząco głową i natychmiast pożałował
swojej decyzji na widok czarnej, przeraźliwie smolistej cieczy, którą Audrey wlała do kubka.
- Dziękuję - wydusił z trudem.
- Proszę bardzo - odpowiedziała z uśmiechem.
Dawno już skończyli obiad i rozmowę na tematy biurowe, więc Wheeler pomógł
posprzątać gospodyni ze stołu. Chętnie nawet wymalowałby kuchnię, byle tylko Audrey
pozwoliła mu zostać trochę dłużej.
Wino, które wypili do obiadu, spowodowało, że Wheeler czuł się lekko
podchmielony. Po raz pierwszy od miesiąca był zrelaksowany i spokojny.
Widok Audrey siedzącej naprzeciwko niego wpływał kojąco na jego nastrój.
Kiedy przyjechali do niej po pracy, Wheeler nakrywał do stołu, a Audrey poszła się
przebrać. Miała teraz na sobie śliczną czerwoną koszulę z miękkiego materiału i tego samego
koloru legginsy. Rozpuszczone włosy spływały jej na ramiona, a twarz nie nosiła
najmniejszego śladu makijażu. I właśnie taka Audrey podobała się Wheelerowi najbardziej.
Przypomniał sobie dzień, kiedy po raz pierwszy ją odwiedził. Ale zamiast wspominać
te mniej przyjemne chwile, wracał myślami tylko do tego, co było cudowne. Miał wrażenie,
ż
e to zdarzyło się wczoraj.
Wpatrywał się w Audrey bez słowa. Miło byłoby powtórzyć tamten wieczór, ale
sprzeciwiał się temu rozsądek. Nie tylko dlatego, że Rush był szefem Audrey, ale również
dlatego, że była jego talizmanem i nie chciał jej stracić z powodu jakiegoś niewczesnego
romansu. A bliższa znajomość z dziewczyną na pewno skończyłaby się katastrofą. Związać
się z kimś tak pechowym mógł tylko szaleniec. W obecnej sytuacji Wheeler nie
zdecydowałby się nawet na romans z kobietą idealną, a Audrey bez wątpienia do takich nie
należała.
- Myślę, że zarówno pani Tobias, jak i państwo Duran z korporacji Megastar
zaaprobują twój projekt. I nie będą dłużej protestować przeciwko twoim rozwiązaniom.
Komentarz pomógł Wheelerowi wrócić do rzeczywistości. Najwyższa pora przestać
się zastanawiać, jaką bieliznę ma na sobie jego sekretarka. To nierozsądne i godne
pożałowania zachowanie.
- Naprawdę?
Próbował zająć swoje myśli czymś innym, ale cały czas męczyło go pytanie, czy jej
ciało jest tak gładkie, jak się wydaje.
- Uważają cię za geniusza.
- Niemożliwe!
- Ależ tak. Trzeba było ich posłuchać.
Właściwie wcale go nie dziwiło, że klienci są mu tak życzliwi. Zawsze tak było, gdy
zatrudniał Audrey. Była jego talizmanem.
- Przygotowałam już wszystko, co wiąże się z twoim wyjazdem na konferencję w
Cincinnati. Jesteś pewien, że nie chcesz, bym ci towarzyszyła?
- Nie, dziękuję. To nie jest konieczne. Poradzę sobie.
- Chętnie z tobą pojadę. Wyjazd planujesz na weekend, a ja nie mam żadnych planów.
- Naprawdę dziękuję, Audrey. Pojadę sam.
Nie chciał nawet myśleć o tym, jak wyglądałaby wspólna podróż z pechową
sekretarką u boku. W najlepszym razie złapaliby gumę, ale mogliby przecież jeszcze
zabłądzić, a nawet mieć jakiś wypadek, bo drogi w czasie świątecznego, lipcowego weekendu
były zawsze bardzo zatłoczone.
- Dobrze, ale gdybyś zmienił zdanie, daj mi znać. Spakuję się w kwadrans i będę
gotowa do jazdy.
- Baw się dobrze w czasie weekendu. Naprawdę sobie poradzę.
Nie wyglądała na przekonaną. Przyglądała mu się uważnie przez dłuższą chwilę,
jakby chciała coś powiedzieć.
- O co chodzi? - zapytał.
Otworzyła usta, by odpowiedzieć na jego pytanie, ale po chwili zrezygnowała i tylko
bacznie wpatrywała się w niego.
- Posłuchaj, Wheeler - powiedziała w końcu. - Martwię się o ciebie.
Pracujesz zbyt ciężko. Zwolnij trochę tempo.
Nie było w tym nic niezwykłego, że sekretarka mówi szefowi takie rzeczy. Ale
Audrey mówiła to w dość szczególny sposób. Uważał, że bezwzględnie powinien położyć
temu kres, i to natychmiast. Był pewien, że ich stosunki nie powinny wykraczać poza grunt
zawodowy. Tak będzie najlepiej dla nich obojga.
- Posłuchaj Audrey, wszystko jest w porządku - przekonywał ją z uśmiechem. - To
prawda, że całe moje życie rozpadło się po twoim odejściu, ale teraz, kiedy wróciłaś, sprawy
przybrały lepszy obrót. Jesteś wszystkim, czego potrzebuję, aby znów wyjść na prostą.
Natychmiast zorientował się, że jego słowa zabrzmiały dość dwuznacznie i Audrey
mogła je niewłaściwie zrozumieć.
A przecież chciał tylko powiedzieć, że docenia to, co panna Finnegan robi dla jego
firmy. Najwidoczniej jednak Audrey uznała, że Wheeler ma na myśli sprawy osobiste.
Wyczuł to natychmiast, kiedy zobaczył rumieniec, który opromienił jej twarz, i nieśmiały
uśmiech, jakim go obdarzyła.
- Och, Wheeler, jestem taka szczęśliwa, że to powiedziałeś! Bo ja czuję podobnie.
Stałeś się ważną częścią mojego życia. Nigdy dotąd nie spotkałam takiego człowieka jak ty.
A potem, jakby tego wszystkiego było mało, wstała z krzesła, podeszła do niego i
usiadła mu na kolanach. Zarzuciła mu ręce na szyję, pochyliła się i pocałowała go w usta.
Po prostu źle go zrozumiała!
Przez sekundę chciał wszystko sprostować, póki jeszcze nie było za późno. Ale kiedy
otworzył usta, by jej wytłumaczyć, co miał na myśli, wypowiadając ostatnie zdanie, Audrey
delikatnie dotknęła palcami jego warg.
Poczuł wtedy tak nieprzepartą potrzebę bliskości z nią, że zapomniał o rozsądku.
Objął ją w pasie, przyciągnął do siebie i zaczął całować. Żarliwie odpowiadała na jego
pieszczoty, topniała pod dotykiem jego palców. Trzymała się tak kurczowo jego koszuli,
jakby nie zamierzała już nigdy wypuścić go ze swoich objęć. Wheeler zresztą nie miał nic
przeciwko temu, bo w tej chwili też marzył tylko o tym, by ta chwila trwała wiecznie. Powoli
i jakby z namysłem zaczęli odkrywać swoje ciała.
Audrey była w siódmym niebie. Przecież marzyła o tej chwili od momentu, kiedy po
raz pierwszy zobaczyła Wheelera. Nie wyobrażała sobie, że można odczuwać tak intensywną
rozkosz. Nie spodziewała się, że drzemią w niej takie pokłady nieokiełznanej pasji. Chyba
innym coś takiego się nie przytrafia. Zaskoczyła ją również reakcja własnego ciała. Pragnęła
tego mężczyzny bezwstydnie i zachłannie.
Wheeler nie mógł pojąć, co się właściwie dzieje. Przecież nie miał w planach romansu
z własną sekretarką. Wszystko to jakby działo się poza nim.
Doznawał tak niesamowitych odczuć, że chwilami wątpił w zdrowie swoich zmysłów.
Przestał w końcu analizować stan swego umysłu i skupił się na odczuwanych emocjach,
potrzebach i pragnieniach. Czuł, jak ciało Audrey płonie pod dotykiem jego rąk. Nie mógł
nasycić się jej pocałunkami. Było cudownie.
- Och, Wheeler... - jęknęła.
Pieścił delikatnie jej ciało. Z zachwytem obserwował reakcje Audrey.
Czuł, jak cała drży z pożądania. Powoli i systematycznie zaczął się rozbierać, rzucając
jej i swoje rzeczy gdzie popadło. Wiedział, że nie może już dłużej czekać.
- Audrey - wyszeptał. - Myślę, że nie będziesz zbytnio zdziwiona tym, że chcę się z
tobą kochać. Bardzo.
- Ja też tego chcę.
- Nie rób niczego, czego mogłabyś później żałować. Uśmiechnęła się pobłażliwie.
- Nigdy nie będę żałowała tego, że kochałam się z tobą. Nigdy!
Przełknął ślinę. Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale nie mógł sobie przypomnieć, o co
mu chodziło. Otworzył usta, ale Audrey położyła palce na jego wargach i pokiwała przecząco
głową.
- Nie mów nic - poprosiła. - Ani słowa więcej, proszę.
- Ale...
- Przestań! Nie musisz mi mówić, co czujesz. Ja to po prostu wiem.
- Ale...
- Po prostu kochaj się ze mną, Wheeler. Proszę. Uspokój się, człowieku, pomyślał.
Przecież właśnie Audrey powiedziała ci, że nie potrzeba jej żadnych wyjaśnień. Jest dorosłą
kobietą i na pewno ma za sobą jakieś doświadczenia z mężczyznami. Oboje chcemy tylko
jednego.
I chociaż wiedział, że nie nazwałby miłością tego, co czuje do Audrey, nie potrafił
znaleźć odpowiedniego słowa, by to nazwać. Powstała między nimi jakaś więź, która
połączyła ich na zawsze. Los? Przeznaczenie? Cokolwiek to było, już nigdy nie można będzie
tego bezboleśnie przerwać. Wheeler przestał filozofować i poddał się urokowi chwili w
oczekiwaniu na to, co nieuniknione.
Już za późno, by się wycofać.
- Przestań dumać, Wheeler. Ja naprawdę tego chcę. Chciałam kochać się z tobą od
wielu miesięcy. - Uśmiechnęła się rozkosznie. - Pragnęłam tego od pierwszego dnia, w
którym cię ujrzałam.
Zaśmiał się.
- To ty też? - zapytał.
Odpowiedziała mu promiennym uśmiechem. Wheeler nie mógł oderwać od niej oczu.
Wydawała się jeszcze piękniejsza niż zwykle. Jak on za nią tęsknił! A teraz tuliła się do
niego, drżąca i niecierpliwa. Pochylił się nad nią i przywarł wargami do jej ust. Pozwolił, by
zawładnęły nim zmysły.
Audrey nigdy nie przypuszczała, że można przeżywać tak intensywną rozkosz. Nie
potrafiła powstrzymać ogarniającej ją niecierpliwości. Jej ciało płonęło. Pragnęła tylko
jednego. Kochać się z Wheelerem.
Była pewna. To był ten mężczyzna. Ten właściwy. Jedyny. Przy nim czuła się piękna i
podziwiana. Wheeler musiał dostrzec w niej coś, czego inni nie potrafili docenić. Była pewna,
ż
e pragnął jej naprawdę, tak jak ona pragnęła jego. Pokochała go głęboko i czule.
A on odpowiedział na jej miłość równie gorącym uczuciem.
Nadal nie mogła uwierzyć, że Wheeler ją pokochał. Ale przecież wyraźnie powiedział,
ż
e bez niej jego życie traci sens. Na ogół ludzie mają kłopoty z wypowiedzeniem dwóch
prostych słów: kocham cię. Wheeler nie był wyjątkiem i dlatego wyznał jej swoje uczucia w
nieco zawoalowany sposób.
Była jednak pewna, że właściwie wszystko zrozumiała. Nie mogło być mowy o
pomyłce.
Kochał ją!
A ona kochała jego. Dlatego nie było sensu zastanawiać się, czy słusznie postępują.
Przecież wszyscy zakochani dążą do spełnienia. To naturalna kolej rzeczy. To początek
płomiennego i cudownego romansu. Będzie teraz więcej takich nocy i dni. To po prostu jest
miłość.
Pieszczoty Wheelera doprowadzały Audrey do szaleństwa. Pragnęła go tak bardzo, że
każda chwila zwłoki stawała się nieznośną torturą.
Wheeler jakby czytał w jej myślach. Kiedy ich ciała połączyły się, świat zewnętrzny
przestał dla nich istnieć. Doznanie było tak potężne, że potem długo nie mogli dojść do siebie.
Nie mieli ochoty wracać do rzeczywistości.
Gdy tak leżeli przytuleni, Audrey pocałowała Wheelera w policzek i powiedziała coś,
co spowodowało, że zamarł na chwilę.
- Kocham cię, Wheeler. Od dnia, w którym weszłam do twego biura. I uwierz mi, nic
nie zniszczy tego uczucia. Będę cię zawsze kochać, bez względu na wszystko.
Była zbyt zmęczona, by zauważyć jego reakcję. Zdziwiło ją, że nic nie powiedział, ale
pewnie był zbyt wyczerpany i śpiący. Bez słowa przyciągnął ją tylko do siebie, pocałował w
skroń i delikatnie pogłaskał. Audrey pod wpływem tych czułych pieszczot stawała się coraz
bardziej senna.
Jutro też jest dzień, pomyślała. Porozmawiamy jutro. W końcu mamy przed sobą całe
ż
ycie. Uśmiechnęła się i zapadła w sen.
Kiedy Audrey obudziła się następnego ranka, stwierdziła, że Wheeler zniknął.
Chociaż zapomniała nastawić budzik - była przecież dość zajęta - udało jej się nie
zaspać. Było to zupełnie do niej niepodobne, bo na ogół miała kłopoty z porannym
wstawaniem. Często wybiegała z domu bez śniadania, byle tylko nie spóźnić się do pracy.
Ale teraz nie było to ważne. Istotne było to, że obudziła się sama w łóżku, które
jeszcze tak niedawno dzieliła z czułym kochankiem. Sama, o ile nie liczyć dwóch kotów, jak
zwykle rozciągniętych na szerokim parapecie okiennym.
Wyraźnie obserwowały ją z czujnym błyskiem w oku.
Audrey pokazała im język i zajęła się analizowaniem sytuacji. Wheeler nie spędził z
nią całej nocy, a to rzucało nowe światło na ich stosunki. Ogarnęły ją wątpliwości, a w głowie
natychmiast zalęgły się czarne myśli.
Odsunęła włosy z twarzy i usiadła. Nerwowo rozejrzała się wokół, jakby szukała
potwierdzenia, że naprawdę spędziła ostatnią noc z Wheelerem Rushem.
Potrzebowała choćby najmniejszego dowodu. Ale niczego takiego nie znalazła.
Było tak, jakby jej się to wszystko przyśniło. Co prawda poduszka obok niej była
pognieciona, ale to jeszcze niczego nie oznaczało.
A jednak Wheeler na pewno był tutaj. I kochali się, Audrey nie mogła przecież tego
wszystkiego wymyślić. Ale potem zostawił ją samą, a ona miała głowę pełną wątpliwości.
Nagle gdzieś ulotniła się jej pewność siebie. Może wczoraj wieczór poddali się tylko urokowi
chwili. A może była to po prostu miłość.
Skarciła się w duchu za ponuractwo, jednak fakty mówiły same za siebie.
Mężczyzna, który właśnie odkrył, że zakochał się w swojej sekretarce, i spędził z nią
szaloną noc, nie znika rano bez słowa, nawet jeśli jego firma jest na skraju bankructwa. Mógł
przynajmniej się pożegnać. Byłoby miło, gdyby na przykład podrzucił ją do pracy, żeby nie
musiała się tłuc autobusem. Zwykle Audrey starała się być w pracy przed ósmą, dlatego
Wheeler, który zjawiał się później, nawet nie proponował jej nigdy podwiezienia, ale w
obecnej sytuacji...
Kiedy człowiek budzi się u boku kogoś, z kim spędził miłosną noc, wspólna jazda do
pracy wydaje się czymś zupełnie naturalnym. A co dopiero wtedy, gdy ludzie ci są w sobie
szaleńczo zakochani i nie mogą bez siebie żyć.
Oczywiście Wheeler mnie kocha, przekonywała w duchu Audrey samą siebie. Musi
tak być! Przecież to niemożliwe, by okazał tyle czułości kobiecie, na której mu nie zależy.
Kiedy Audrey zajęła się codzienną poranną krzątaniną, jej wątpliwości zamiast
zupełnie się rozwiać, przybrały jeszcze na sile. Była coraz mniej pewna uczuć Wheelera, ale
jedna sprawa nie podlegała dyskusji. Kochała go. I to już od dawna. I zrobi wszystko, aby
utrzymać ten związek.
Szybko przygotowała sobie kanapkę, niczego, o dziwo, nie niszcząc. Nie rozlała też
ani kropli kawy. Ubrała się bez żadnych przygód, które przytrafiały się jej nagminnie. Na
przykład, oczko w pończosze czy brak guzika przy bluzce.
Potem umalowała się i uczesała. I pozbierała drobiazgi, których zazwyczaj nigdy nie
mogła znaleźć, a bez których nie mogła iść do pracy: klucze, dokumenty, szminkę. Dzisiaj
wszystko leżało na swoim miejscu.
Ruszyła do wyjścia. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że po raz pierwszy od wielu
lat wszystko poszło jej jak z płatka. Przeżyła pierwsze godziny dnia bez codziennego horroru
i nerwów. To musi być dobry znak, pomyślała.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Siedząc w biurze, Wheeler wspominał ostatnią noc. Nadal nie mógł uwierzyć, że on i
Audrey Finnegan...
Spokojnie omawiali sprawy zawodowe, nie działo się nic nadzwyczajnego - i nagle
zaczęli się szaleńczo kochać. Musiał przyznać, że były to wspaniałe, cudowne godziny. A
potem, gdy Audrey, zaspokojona i szczęśliwa, słodko spała, on na palcach, jak złodziej, po
prostu uciekł. Mówiąc po prostu, spanikował.
Czuł się winny.
Jak do tego wszystkiego doszło? Gdy przyszedł do Audrey, chciał jej powiedzieć coś
bardzo ważnego, lecz nim zdążył to uczynić, zaczęli się kochać.
Ale co takiego chciał jej powiedzieć? Nie mógł sobie teraz przypomnieć.
Wspomnienie niesamowitej nocy wypierało wszystkie inne myśli. Wheelerowi zrobiło
się gorąco.
Najpierw spokojnie, jak para dobrych znajomych, jedli kolację. Nie było w tym nic
niezwykłego. Potem pozmywali naczynia i posprzątali w kuchni.
Następnie zasiedli do kawy. Zwyczajna kolej rzeczy, a w powietrzu nie unosiły się
ż
adne niepokojące fluidy.
Kawa, jak zwykle przyrządzona przez Audrey, była prawie nie do przełknięcia, tak
więc każdy łyk wymagał od Rusha sporej dozy poświęcenia. I właśnie wtedy coś go
podkusiło, by powiedzieć swojej sekretarce, że stała się dla niego kimś naprawdę ważnym. A
Audrey go pocałowała. A on zamiast przyjąć to jako koleżeńskie podziękowanie za miłe
słowa, rozpiął guziki u jej bluzki.
I zapadli się w przepaść miłości. Łóżko Audrey stało się niemym świadkiem
niesamowitej eksplozji seksu. Wheeler wciąż nie mógł się otrząsnąć z tych wspomnień.
Intensywność doznań, jakich tej nocy doświadczył, była wprost nieprawdopodobna.
- Dość tego, do cholery! - powiedział do siebie. - Wystarczy!
Miał na głowie firmę, która nie posiadała jeszcze ugruntowanej pozycji na rynku. Nie
wolno mu więc poddawać się erotycznym wspomnieniom. Na bujanie w obłokach może
kiedyś przyjdzie czas, ale nastąpi to na pewno nieprędko.
Wciąż jednak analizował wydarzenia z ostatniej nocy, minuta po minucie.
I ta chwila, w której Audrey wyznała mu miłość...
Wtedy się przestraszył, chciał się wycofać, lecz było już za późno. Źle się stało, że nie
wykazał wówczas odrobiny silnej woli. A powinien powiedzieć Audrey, że wprawdzie
pragnie się z nią teraz kochać, ale nie ma to nic wspólnego z prawdziwą miłością, na którą w
jego życiu nie ma po prostu miejsca. Potrzebował Audrey, przynosiła mu szczęście,
odwracała złe siły od jego firmy. Ale miłość? Nie, i jeszcze raz nie!
Postąpił jak świnia, nie mówiąc jej tego wszystkiego. Zachował się jak oszust, jak
tandetny podrywacz. Przyjął jej wyznanie, chyba naprawdę płynące z głębi serca, zrobił
swoje, a potem zwiał jak ostatni tchórz.
Usłyszał pukanie do drzwi. Tylko Audrey stukała w ten sposób. Co ma teraz zrobić?
Schować się pod biurko albo wyskoczyć przez okno? Potrzebował trochę czasu, by wszystko
do końca przemyśleć. Wiedział, że, wcześniej czy później, będzie i tak musiał z Audrey
porozmawiać. Ale był do tej konfrontacji jeszcze nieprzygotowany.
- Wheeler? Czy możemy porozmawiać?
A więc stało się! Jej głos, dochodzący zza drzwi, był drżący, niepewny i smutny.
Wcześniej, ilekroć wymawiała jego imię, odczuwał radość, bo robiła to z sympatią i swoistą
czułością. Lecz teraz było zupełnie inaczej.
- Wejdź, proszę - powiedział, przerażony tym, co go czeka.
Nie wiedział, co ma jej powiedzieć. Nie rozumiał, jak mogło dojść do ich zbliżenia. A
przede wszystkim nie rozumiał, co naprawdę czuje. Chaos, zdenerwowanie, panikę, a poza
tym nic.
Audrey pchnęła delikatnie drzwi, weszła do gabinetu i zamknęła je za sobą z cichym
trzaskiem. Patrzyła w przestrzeń, jakby bała się napotkać wzrok Wheelera. I ruszyła do
przodu, w kierunku biurka.
Chciał ją ostrzec, żeby uważała na chodniczek, bo zawsze się o niego potykała, ale
dzisiaj, ku jego zdziwieniu, przeszła po nim jak każdy normalny człowiek. Zdarzyło jej się to
po raz pierwszy. Naprawdę zdumiewające! Zbliżała się do niego, lecz patrzyła ponad jego
głową. Wheeler wstał i ich oczy powinny się spotkać, lecz ona zerknęła w lewo, by do tego
nie dopuścić. Obszedł biurko dookoła. Stanął przed nią w luźnej, swobodnej pozie. Chciał
wywołać wrażenie, że jest pewny siebie, a nawet nonszalancki. Obawiał się jednak, że nie
udało mu się ukryć zdenerwowania i niepokoju, które w rzeczywistości go przepełniały.
- Kiedy obudziłam się dzisiaj rano - powiedziała cicho, nadal nie patrząc na niego -
ciebie już nie było. Po prostu sobie poszedłeś.
Potrafił jedynie skinąć głową, choć dobrze wiedział, że Audrey należą się wyjaśnienia.
Lecz nie mógł znaleźć żadnego sensownego słowa. Rozpaczliwie usiłował więc utrzymać
beztroską, luzacką postawę. I coraz bardziej wydawał się sobie żałosny, śmieszny i
grubiański. I milczał.
- Zostałam sama - dodała, wpatrując się w ścianę za jego plecami.
- Zgadza się - powiedział. Nie ma dla niego żadnego usprawiedliwienia!
Rozumiał to doskonale. Zdołał więc tylko z siebie wydusić: - Przepraszam.
Wzdrygnęła się, a jej oczy wciąż omijały jego spojrzenie.
- Zastanawiam się... czy przypadkiem... No wiesz... Wciągnęła powietrze i w końcu
spojrzała na niego. Przez jedną krótką chwilę ich spojrzenia skrzyżowały się. Wheeler
zobaczył w jej oczach głęboki, bezbrzeżny smutek.
A przecież Audrey dotąd zawsze, nawet w najtrudniejszych i najbardziej przykrych
sytuacjach, emanowała jakąś radosną, spokojną siłą i optymizmem. A on w niej to zniszczył.
Zranił ją i upokorzył. Była łatwą zdobyczą. A teraz serce tej dziewczyny krwawi. Audrey
cierpi przez niego.
Nie mogąc wytrzymać jej pełnego bólu spojrzenia, szybko odwrócił głowę.
- Nie rozumiem, dlaczego mnie tak zostawiłeś. Przecież nie powiedziałeś mi nawet
„do widzenia”.
Jest więc nas dwoje, pomyślał.
Kiedy rano się obudził, w pierwszej chwili nie wiedział, gdzie się znajduje. A potem
zobaczył Audrey, słodko i ufnie wtuloną w niego. I poczuł się wspaniale. Cudowna noc z
cudowna dziewczyną, a teraz cichy świt, ciepło i błogi spokój. Przedsionek raju.
A przecież nienawidził poranków po upojnych nocach. Po najbardziej nawet gorących
randkach zawsze wracał do siebie przed wschodem słońca.
Lubił budzić się sam w swoim łóżku. Cenił niezależność zarówno swoją, jak i kobiet,
z którymi się umawiał, dlatego wspólne śniadania zawsze wyprowadzały go z równowagi. Bo
ś
niadania powinno jadać się samotnie. Rush nie był mizantropem, ale cenił sobie samotność,
spokój i ciszę. Dzień składał się z godzin pracy i wypoczynku. Pracuje się w biurze, a
wypoczywa w domu.
Czasami zdarzają się randki, ale one nie mogą burzyć naturalnego porządku. Po
randce wraca się do swojego domu, gdzie wszystko jest na swoim miejscu.
Wheeler uwielbiał ład zarówno w harmonogramie dnia, jak i wśród przedmiotów,
które go otaczały. I nienawidził budzić się w nie swoim łóżku. A gdy otworzył oczy w
mieszkaniu Audrey, był po prostu szczęśliwy.
I natychmiast zrozumiał, że jego ukochany ład i porządek diabli wzięli.
Lecz wcale się tym nie przejął.
I dopiero to naprawdę go zaniepokoiło.
Bo tak naprawdę był szczęśliwy. Wpakował się w romans z najbardziej pechową
dziewczyną pod słońcem? Fantastyczne! Jego życie ulegnie radykalnej zmianie? Wspaniale!
Bo leży przy cudownej kobiecie, z którą pragnie się kochać, kochać i jeszcze raz kochać.
Jak jednak może być szczęśliwy, gdy wszystko stanęło na głowie?
Przecież ponad wszystko kocha ład, porządek i samotne poranki we własnym łóżku.
Nim więc cokolwiek postanowi, musi to wszystko dobrze przemyśleć.
Wprawdzie myślał cały ranek, ale widocznie za krótko, bowiem żadnego sensownego
rozwiązania nie znalazł.
A teraz patrzył na Audrey, która czekała na odpowiedź. Z jej zielonych oczu bił
smutek, a wargi lekko drżały. Była piękna, ale zupełnie inna niż do tej pory. W jej wzroku nie
było wesołych iskierek. Nie promieniowała optymizmem. To wszystko przeze mnie, pomyślał
Wheeler.
Była piękną, dobrą i pełną uroku kobietą, którą prześladował niesamowity pech.
Zasługiwała na mężczyznę, który w pełni by ją docenił. Na kogoś, kto będzie ją prawdziwie
kochał. A co on, Wheeler Rush wyrabia? Traktuje ją jak maskotkę, jak talizman szczęścia.
Audrey potrzebowała innego faceta.
Inny mężczyzna w jej życiu? Chaos w głowie Wheelera osiągnął swoje apogeum.
- Możesz mi wreszcie odpowiedzieć, dlaczego tak postąpiłeś? Że obudziłam się sama?
Zniknąłeś bez słowa! Wszystko rozumiem, ale żeby aż tak...
- Nie wiem - odpowiedział jej szczerze. - Sam nie rozumiem, dlaczego tak się
zachowałem. Chyba że...
- Chyba że co?
Zrobił minę zbitego psa. I tym razem nie udawał. Tak się po prostu czuł.
- Audrey - powiedział poważnie. - Proszę, usiądź. Usiadła na brzegu krzesła, spięta i
gotowa do walki. Stała się inną kobietą. Nie jest już gapą i ciamajdą, która wciąż się potyka,
wylewa kawę i plecie bzdury. Poznała prawdziwą miłość i jest już inną osobą. Kobietą, która
walczy o uczucie. O godność.
Gwałtownie założyła nogę na nogę. Jakie śliczne uda, pomyślał Wheeler... i łydki.
Bronił się, nie chciał przyznać, że Audrey ma w sobie coś więcej niż ładne ciało... i
pecha. Ale wreszcie przestał oszukiwać samego siebie. Ta kobieta miała osobowość, która
dopiero dzisiaj objawiła się w całej swej niezwykłości.
Westchnął - i ocknął się. Za chwilę wyjaśni Audrey, jak bardzo oboje się pomylili.
Będzie szczery aż do bólu. Nie wolno mu oszukiwać tej dziewczyny, łudzić jej nadzieją.
Przeżyli piękną noc, która jednak nie powinna się zdarzyć.
Audrey na pewno to zrozumie. Nie mają przed sobą żadnej przyszłości. Szef -
podwładna, no i tak różne charaktery. Chociaż tej nocy było cudownie, nie wolno im tego
kontynuować. Zapanują między nimi ciche dni, ale potem wszystko się ułoży, wróci do
normy. Jest tyle do zrobienia w firmie.
Wheeler westchnął. Wreszcie odzyskał zdolność logicznego myślenia.
- Wczoraj powiedziałem ci, jak bardzo mi na tobie zależy. To prawda.
Zależy mi na tobie, Audrey. - W jej oczach zajaśniało słońce. - To prawda, zależy mi
na tobie - powtórzył, a jego serce przeszyło lodowate ostrze. - Lecz nie tak, jak myślisz.
- Powiedz po prostu - szepnęła. Zacisnął palce.
- Nie miałem na myśli, że... Tu nie chodziło o... Ja... chciałem ci powiedzieć, że...
- Powiedz po prostu, Wheeler.
Spojrzał w jej mądre, nieznające kłamstwa oczy.
- Nie kocham cię, Audrey.
Przez jej twarz przebiegł gwałtowny, krótki grymas.
- Rozumiem. Nie, nie rozumiem. Bo dlaczego u mnie... Zamilkła.
Machnęła ręką. Jakby strząsała z siebie jakiś brud.
Jej oczy...
- Posłuchaj, Audrey, stało się coś bardzo złego. Naprawdę musimy o tym pogadać. I
nie będzie to wcale łatwe.
Czy ten koszmar jej się śni? Czy ten okrutny facet to naprawdę Wheeler Rush? Ten
sam Wheeler Rush?
Niestety, tak. Pan Rush nerwowo krąży po pokoju i usilnie stara się jej coś wyjaśnić.
Naprawdę bardzo się stara. A niech go diabli!
Nic gorszego nie mogło się jej przytrafić. Audrey czuła się zdruzgotana.
Gdzie się podziała ta wesoła, pechowa dziewczyna? Nie ma jej już, niestety.
Panno Finnegan, ratuj choć resztki swojej godności! Na płacz pora przyjdzie później.
A na nowej życie?
No cóż, trzeba najpierw dokończyć ten dialog.
- Wheeler, my przecież właśnie rozmawiamy.
Była spokojna, a jego ogarniała coraz większa panika. Tchórz, jak każdy facet! Gdy
obudziła się sama, zrozumiała, co się sidło. Ale że jest zakochana, więc się łudziła.
Lecz dobrze wiedziała, co Wheeler jej powie: „Seks i miłość to dwie różne sprawy”.
Znała te teksty na pamięć. Jakie to wszystko beznadziejne!
Pomoże mu, bo stał się nagle tak mało elokwentny. „Wheeler, powinieneś mi jeszcze
powiedzieć tak: Chociaż jesteś dla mnie kimś bardzo ważnym, Audrey, to jednak... szykowała
złośliwą podpowiedz, lecz Rush ją wyprzedził: - Myślę, że wiesz, Audrey, jak ważną osobą
jesteś dla mnie... - Boże, ratuj! To jeszcze bardziej beznadziejne słowa, pomyślała. - I chociaż
chyba nie potrafiłbym poradzić sobie bez ciebie...
O, nie! Musi być szybsza.
- Składam wymówienie, panie Rush.
Zamilkł. Potem poprosił, by została.
- Dla dobra firmy mogę zgodzić się na dwutygodniowy termin rozwiązania umowy.
To moje ostatnie słowo, szefie.
A on miotał się po pokoju jak wariat.
- Nie kocham cię, Audrey - wydusił w końcu z siebie.
- Tak się zdarza, Wheeler.
Powiedziała to z chłodną ironią. Ale czy warto opisywać ból, który ją przenikał?
Zacisnęła powieki. Tutaj nie będzie płakać. Gdyby jakaś ciepła, przyjazna mgła otuliła ją w
tej chwili... Bardzo tego potrzebowała. Lecz nie ma takiej dłoni.
A on, Wheeler Rush, zapatrzony nie w jej nabrzmiewające łzami oczy, lecz w swój
pępek, nagle przemówił pełnymi zdaniami: - Bardzo mi przykro, Audrey, ale taka jest
prawda. Nie wolno mi się z nikim wiązać, nie mogę jadać wspólnych śniadań z żadną kobietą.
Jestem odpowiedzialny za firmę. Moja przyszłość jest jedną wielką niewiadomą, więc nikomu
ze mną nie jest po drodze. Nie chcę nikogo, a już na pewno ciebie, narażać na niepewny los.
Muszę być samotny, by zwyciężać. Jestem samotnikiem i nie kocham nikogo. Nie kocham
ciebie, Audrey.
Opadła z niej furia, została tylko gorycz... i wielki smutek. Ten facet jest u kresu
wytrzymałości. Co tu więc mówić o miłości? On walczy o przetrwanie i tyle. O przyszły
sukces. Wyznała, że go kocha, i zrobiła błąd. Nieodwracalny.
Bo od tej pory na jej widok będzie uciekał. A powinna zrobić inaczej. Kochać się z
nim, tulić go, koić jego troski - i milczeć. Być przy nim, być dla niego.
I wreszcie, po wielu trudnych dla niej latach, być może łaskawie zostałaby uznana za
jego małżonkę.
Wzdrygnęła się.
- Rozumiem. Wyjaśniłeś wszystko bardzo dokładnie. Dziękuję, ale myślę, że trochę
różnimy się między sobą.
- Co masz na myśli? - zapytał z niepokojem. Spojrzała mu prosto w oczy.
- Cóż, chodzi mi o to, że ja jestem pewna swoich uczuć.
- Audrey... - wyszeptał, wyciągając rękę w jej kierunku. Lecz ona gwałtownie się
cofnęła. Nie chciała, żeby jej dotknął. Ale skąd tyle bólu w jego oczach?
- Cieszę się, że jesteś szczery. Niewielu facetów na to stać. Byłabym twoją
najwierniejszą kochanką. Kilka miłych słówek co jakiś czas, a ja zawsze gotowa do usług.
Ale ty jesteś inny, taki przyzwoity. Powinnam być wdzięczna losowi, że jesteś uczciwym
człowiekiem.
- Audrey, błagam... Nie chciałem cię...
- Wheeler, śpieszę się. Żegnaj.
Tylko wytrzymaj, Audrey, nie daj mu tej satysfakcji. Nie płacz! Nie teraz!
Dopiero w domu.
Chciała płakać i głośno krzyczeć. Miała ochotę tłuc, kogo popadnie - Ale najpierw
musiała wyjść z tego pokoju z godnością, równym krokiem. Z podniesioną głową.
- Audrey, poczekaj! - zawołał Wheeler.
Nie, dość tego! Czy on wreszcie da jej święty spokój? I jak długo zdoła powstrzymać
łzy? Kurczowo chwyciła za klamkę.
- Audrey, to takie... Nie odchodź w taki sposób, proszę.
- W jaki sposób?! - Łzy łzami, ale oczyszczająca furia przede wszystkim.
- Jak poniżona kobieta?! Łaskawco, zaczynasz się nade mną litować? Nie warto.
Wiesz, że jesteś zwyczajną świnią? Zdajesz sobie sprawę z tego, że ufałam tobie? -
Furia ustąpiła rozżaleniu. - Jestem najbardziej pechową kobietą na ziemi. Na pewno nie ma
drugiej takiej jak ja. Nigdy nic mi się nie układa, a gdzie się pokażę, tam powoduję katastrofy.
- Ależ to kompletna bzdura! - zawołał Wheeler. - Nikt nie przyniósł mi więcej
szczęścia niż ty. Jesteś moim talizmanem.
Puściła klamkę, odwróciła się do Wheelera i spojrzała na niego uważnie.
- Możesz mi dokładniej wyjaśnić, co przez to rozumiesz? - powiedziała, jakby ważąc
każde słowo.
Chyba zaczynała rozumieć, o co mu chodzi. Za chwilę usłyszy coś, czego żadna
kobieta nigdy nie powinna usłyszeć. Poczuła się tak, jakby spadała w przepaść.
I do niego wreszcie zaczynało docierać, co tu się naprawdę dzieje.
Ogarnęło go przerażenie. Jak mógł do tego dopuścić? Nie ma dla niego żadnego
usprawiedliwienia. Niestety, powiedział już „a” i Audrey na pewno nie ustąpi, dopóki nie
usłyszy „b”.
- Wheeler, co to znaczy, że jestem twoim talizmanem? - A on milczał, niezdolny do
wypowiedzenia jednego choćby słowa. - Dobrze, nie chcesz mówić, więc ja to zrobię.
Zatrudniłeś mnie ponownie, bo uważałeś, że przynoszę ci szczęście. Nie dlatego, że ci mnie
brakowało lub że ceniłeś moją pracę. Po prostu dlatego, że ponoć przynoszę ci szczęście.
Mówiąc mi podczas kolacji, że od chwili gdy wróciłam do firmy, wszystko znów zaczęło się
układać jak należy, to właśnie miałeś na myśli. Czy tak? - Wbił spojrzenie w podłogę i nadal
milczał. - Mówiłeś mi słowa, które mogłam zrozumieć tylko w jeden sposób: że mnie
kochasz. Zadrwiłeś sobie ze mnie. Wiesz co, Wheeler? Jesteś beznadziejny. Szczęśliwe
talizmany można kupić za pięć dolarów w sklepie z pamiątkami. A ja, do cholery, jestem
ż
ywym człowiekiem! Informuję cię o tym, bo, jak widać, do tej pory tego nie zauważyłeś. -
Roześmiała się z gorzką ironią.
- I, na Boga, nie stój tak jak słup soli. Odezwij się. Bo może się mylę?
Niestety, jego milczenie i wbity w podłogę wzrok były aż nadto wymowną
odpowiedzią na jej pytanie.
- Odpowiedz mi - nie ustępowała. Wheeler wyglądał naprawdę żałośnie.
- Audrey, jest inaczej, niż myślisz - powiedział cicho.
- Przekonaj mnie o tym, Wheeler. Nerwowo wpatrywał się w swoje ręce.
- Wiesz, jaka była sytuacja, gdy zaczęłaś u mnie pracować. Firma padała, byłem o
krok od bankructwa. I nagle wszystko się odmieniło. Zacząłem stawać na nogi, wróciła mi
wena twórcza, pojawili się nowi klienci. - Zamilkł na chwilę. - Byłem w euforii, zły los się
odwrócił. Tylko zakasać rękawy i wykorzystać dobrą passę. I początkowo wcale nie łączyłem
tego z twoją osobą.
- Mów dalej.
- Wtedy postanowiłem znów zatrudnić Rosalie. Przecież ty pracowałaś u mnie tylko
tymczasowo, na umowę zlecenie...
- I to nie tylko w biurze - dodała Audrey.
- Przecież to nie było tak. - Wheeler rozzłościł się. - Dobrze o tym wiesz.
- To może mi powiesz, jak było.
- Kiedy odeszłaś, znowu wszystko zaczęło się walić. Klienci byli niezadowoleni z
naszych usług. Personel się kłócił, a mnie zaczynało brakować pomysłów... Po prostu firma
znów zaczęła tonąć. I im więcej o tym myślałem, tym częściej dochodziłem do wniosku, że
tak naprawdę chodzi o ciebie. Kiedy pracowałaś u mnie, wszystko szło jak należy. Kiedy
odeszłaś, nastąpiła klapa.
Po prostu przynosiłaś mi szczęście, Audrey. Możesz temu zaprzeczać, ale taka jest
prawda. Więc odnalazłem cię i ponownie przyjąłem do pracy...
- Bym znów rozkręciła interes - dokończyła za niego.
- Zgadza się. Co w tym złego?
- Uważałeś mnie za swój talizman.
- Masz rację.
Wszystko jasne, aż do bólu. Była talizmanem Wheelera. Podkową zawieszoną na
ś
cianie. Korkiem od ślubnego szampana. Wytartym misiem, noszonym w kieszeni.
Wszystkim, tylko nie człowiekiem. Wheeler miał ją za ostatnią ciamajdę, uważał za fatalnego
pracownika. Nie była też dla niego kobietą. Mówił jej miłe słowa, a nawet raz się z nią
przespał. A wszystko to robił wyłącznie dla dobra firmy. Dla następnych intratnych umów.
Bo była szczęśliwym talizmanem. Dobry Boże...
Przez jakiś czas patrzyła na niego w milczeniu.
- Wiesz co, Wheeler, jesteś kompletnym idiotą.
- Słucham? - Był wyraźnie zaskoczony - Powiedziałam, że jesteś idiotą - powtórzyła z
naciskiem.
- Dlaczego mi to mówisz?
- Bo taka jest prawda. Po prostu jesteś idiotą.
Zerwał się zza biurka, przeszedł szybko przez pokój i stanął tuż przy niej.
- Naprawdę nie musisz mi tego bez przerwy powtarzać.
- Ależ muszę! Idiotom trzeba w kółko wciąż to samo powtarzać, by wreszcie coś do
nich dotarło.
Wzruszył ramionami.
- Daruj sobie. O co chodzi? Słyszę cię dobrze.
- Ale niczego nie rozumiesz.
- Zgoda, jestem idiotą i niczego nie rozumiem. Więc może powiesz wreszcie, ale
powoli i wyraźnie, bym wszystko dobrze pojął. O co ci chodzi?
Roześmiała się z politowaniem.
- A więc słuchaj uważnie, głupi mężczyzno. Chodzi mi o to, że rozpaczliwie się
bronisz przed tym, co oczywiste. Wolisz nazywać mnie swoim szczęśliwym talizmanem, niż
przyjąć do wiadomości to, co dzieje się między nami. Jesteś zbyt tępy, by to zobaczyć.
- Nie jestem głupi, Audrey.
- Niestety, jesteś. Bo uważasz, że twoje sprawy idą dobrze tylko dlatego, iż znalazłeś
swój talizman. Podkowę, którą zawiesiłeś nad drzwiami. Tak może myśleć tylko prawdziwy
idiota, Wheeler.
Spojrzał na nią zdziwiony.
- Audrey, o czym ty mówisz?
O czym mówię? O miłości, ty durniu! chciała krzyknąć, ale się powstrzymała.
Wheeler jest dorosłym mężczyzną, świetnie wykształconym, wybitnym projektantem. Ale
poza tym jest małym, nieporadnym chłopczykiem, który panicznie boi się miłości. By więc
od niej uciec, nazwał swoje uczucie „szczęśliwym talizmanem”. To miłość do mnie ciebie
uskrzydla, a nie żaden talizman, ty bałwanie, pomyślała. Lecz nikt ci tego nie wytłumaczy.
Zrozumieć to musisz sam. Albo do końca życia pozostaniesz małym chłopczykiem, który
wierzy w łut szczęścia i w różne amulety. Który nie wie, że świat zdobywa się z miłości i dla
miłości.
Audrey zrobiła wszystko, co mogła. Reszta zależała od Wheelera. A teraz pora odejść.
Nic tu po niej... na razie. W każdym razie taką miała nadzieję.
Bez słowa podeszła do biurka i wyrwała kartkę z bloczku.
Potem sięgnęła po pióro. I wykaligrafowała następujące słowa: „Składam rezygnację z
pracy ze skutkiem natychmiastowym. Z poważaniem, Audrey Finnegan”. Podpisała się,
napisała datę i podsunęła papier Wheelerowi.
Przeczytał - i zbladł. A w jego oczach pojawiła się panika.
- Zamierzałam przepracować jeszcze dwa tygodnie, żebyś mógł znaleźć kogoś na
moje miejsce, ale teraz doszłam do wniosku, że muszę odejść jak najszybciej.
- Odchodzisz z pracy? - powtórzył, nie wierząc własnym oczom i uszom.
- Nie możesz mi tego zrobić. Audrey... - zaczął błagalnym tonem. - Nie rób tego. Nie
możesz teraz odejść.
- Ależ mogę - odpowiedziała krótko. - I to natychmiast.
- Nie! - zawołał. - Nie możesz tak po prostu sobie pójść i zostawić mnie na pastwę
losu.
Teraz ona spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Dlaczego nie? Przecież to ty pierwszy się mnie wyrzekłeś.
- Co ty mówisz? Dobrze wiesz, że to nieprawda.
- Czyżby? Wyrzekłeś się mnie w chwili, gdy uznałeś mnie za swój talizman szczęścia.
Nie jestem talizmanem, Wheeler. Ani dla ciebie, ani dla nikogo. Nie zgadzam się występować
w tej roli. Wolę wrócić do kąpania psów.
One są szczere wobec mnie. Nie cieszą się z mojej obecności tylko dlatego, że jestem
ich szczęśliwą kością. Po prostu mnie lubią - powiedziała cicho.
- Ale nie możesz mnie teraz zostawić! Naprawdę nie możesz. Audrey... - powiedział
błagalnie. - Jeśli teraz odejdziesz, stracę wszystko.
Serce jej zamarło z żalu.
- Posłuchaj, Wheeler. Przecież ty i tak już wszystko straciłeś. I tylko od ciebie zależy,
czy to odzyskasz.
- Ale...
- Żadnego ale! Możliwe, że pomogłam ci doprowadzić wszystko do porządku w
twoim życiu, ale na pewno nie dlatego, że jestem twoim talizmanem szczęścia. Pomyśl o tym.
A jak już pomyślisz, to wiesz, gdzie mnie szukać.
- Ale...
Otworzyła drzwi i odwróciła się, żeby jeszcze raz spojrzeć na niego.
- Do widzenia albo żegnaj. Jeśli zrozumiesz, o czym mówię, daj mi znać.
W przeciwnym razie nawet nie próbuj zawracać mi głowy. Bo natychmiast zlecisz ze
schodów!
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
To niezwykłe, ale w ciągu kilku tygodni od odejścia Audrey niewiele się zmieniło w
ż
yciu zawodowym Wheelera. Natomiast jeśli chodzi o życie prywatne...
Przez cały czas otaczała go pustka, z którą nie umiał sobie poradzić. Miał wrażenie, że
absolutnie nic nie jest w stanie jej zapełnić. Nieznośnie doskwierała mu samotność, a
otaczający świat stał się obcy i wrogi. Było to uczucie, jakiego nigdy dotąd nie doświadczył.
Ale poza tym wszystko było w porządku.
Nieobecność Audrey w biurze była najmniejszym problemem. Wheeler początkowo
zamierzał zatelefonować do jej agencji i poprosić o przysłanie kogoś innego. Przynajmniej do
chwili, dopóki nie uda mu się nakłonić Audrey do powrotu. W końcu jednak zdecydował się
na zupełnie innego pośrednika.
Tak będzie lepiej, bo nie należy przecież rozdrapywać świeżych ran.
Sekretarka, którą w końcu zatrudnił, była całkiem miła i niezwykle kompetentna.
Zgodził się ją przyjąć bez większych oporów, oczywiście tylko do czasu powrotu Audrey.
Nazywała się Melinda, miała same zalety i Wheeler szczerze jej nie znosił. Przeszkadzało mu
w niej wszystko. Perfekcja, z jaką pracowała. Sposób, w jaki się ubierała. Fakt, że niczego nie
psuła: ani komputera, ani centralki telefonicznej, ani nawet ekspresu do kawy. Niczego,
dosłownie niczego. Nigdy się nie potykała i, co doprowadzało Wheelera do prawdziwej pasji,
parzyła naprawdę znakomitą kawę.
Ale nie potrafiła uśmiechać się jak Audrey i spoglądać na szefa w tak zagadkowy i
uroczy sposób. Nie potrafiła też rozmawiać z klientami tak serdecznie jak jej poprzedniczka.
Miała pecha, nie była Audrey.
Wbrew wszelkiej logice, nowa sekretarka po prostu działała mu na nerwy.
Najchętniej jak najszybciej by się jej pozbył z firmy.
Jego klienci też zauważyli zmianę. Podczas rozmów telefonicznych zasypywali go
gradem pytań na temat byłej sekretarki.
- Gdzie, u licha, jest Audrey? - Od takiego pytania zaczynały się wszystkie rozmowy.
I wtedy Wheeler musiał tłumaczyć, że Audrey odeszła, czym narażał się na zgryźliwe
uwagi, że gdyby był dobrym szefem i lepiej się troszczył o personel, panna Finnegan na
pewno by nadal tutaj pracowała. Oczywiście wszyscy byli zainteresowani, do jakiej firmy
przeniosła się Audrey i jak można się z nią skontaktować.
W efekcie Wheeler ze skruchą przyznawał się, że tego nie wie. Stwierdzał tylko
ostrożnie, że Audrey zamierzała na dobre zrezygnować z zawodu sekretarki. A potem po
prostu zmuszał klientów do rozmowy na tematy zawodowe. Mniej lub bardziej chętnie
poddawali się jego sugestii i powoli wszystko wracało do normy.
Na pozór życie w firmie toczyło się zwykłym torem, ale nic już nie było takie jak
dawniej.
Poza biurem też wszystko wydawało się Wheelerowi inne. Po odejściu Audrey
niespodziewanie doszedł do wniosku, że jego życie jest przeraźliwie puste. Nawet mieszkanie
było teraz jakby bardziej ciche, a przecież Audrey nie odwiedziła go ani razu. Biuro stało się
zimne, pozbawione dawnego charakteru i ciepła, chociaż wszystkie sprzęty pozostały na
swoim miejscu. Droga powrotna do domu okazała się nagle nieznośnie nudna i długa.
Wheelerowi po prostu brakowało Audrey.
Kiedy samotnie spożywał posiłek, co nigdy wcześniej mu nie przeszkadzało, czuł się
nieszczęśliwy i przygnębiony. A w nocy przypominał sobie, jak miło było czuć przy sobie
ciepłe ciało Audrey.
Ale jeszcze bardziej niż pieszczot brakowało mu po prostu jej towarzystwa.
Wspólnego załatwiania różnych spraw, wspólnych rozmów, a nawet wspólnego milczenia,
które zamiast ich dzielić, jeszcze mocniej wiązało ze sobą.
Gdy tylko otwierały się drzwi do jego gabinetu, podświadomie oczekiwał, że ukaże
się w nich Audrey. Za chwilę, jak zwykle, potknie się o chodniczek.
Ale była to tylko Melinda, która zręcznie omijała wszystkie przeszkody, dla Audrey
stanowiące barierę nie do pokonania.
Kiedy wchodził do biura, bezwiednie oczekiwał kolejnej katastrofy z komputerem czy
innym urządzeniem biurowym... ale Melindzie podobne rzeczy nigdy się nie przytrafiały.
Obrzydliwa profesjonalistka!
Dlaczego to wszystko nie rozpadło się po odejściu Audrey, zastanawiał się w upalne
piątkowe popołudnie, kiedy zbierał swoje rzeczy i szykował się do wyjścia. Obecność tej
dziewczyny przynosiła mu szczęście, Wheeler święcie wierzył też, że Audrey ma decydujący
wpływ na kondycję jego firmy. Po jej odejściu wszystko powinno zawalić się z hukiem.
Jednak tak się nie stało.
Naprawdę nie potrafił tego zrozumieć.
Wszyscy byli zadowoleni z jego usług i nadal nie opuszczało go twórcze natchnienie.
Nie miał problemów finansowych i właściwie sytuację w firmie należałoby uznać za
zadowalającą. Faktem jest, że nie przybyło mu nowych klientów, ale tego właśnie się
spodziewał. W końcu firma nie mogła przez cały czas rozwijać się tak dynamicznie. Było
zupełnie zrozumiałe, że sytuacja powoli się stabilizowała. I naprawdę nie było w tym niczego
niepokojącego. Pod względem zawodowym wszystko grało.
Stało się jasne, że to nie obecność Audrey była przyczyną rozkwitu firmy.
Nagle zrozumiał to jasno i wyraźnie. Ruszył w stronę drzwi wyjściowych. Aż
przystanął, porażony dokonanym właśnie odkryciem. Audrey wcale nie przynosiła mu
szczęścia. Nie była też jego talizmanem.
W każdym razie nie na gruncie zawodowym.
Oczywiście życie prywatne Wheelera uległo zmianie i to bynajmniej nie na lepsze.
Gdyby Audrey wróciła, rozmyślał dalej, nie czułby się taki samotny. Tego jednego był
absolutnie pewien.
W każdym razie tak mu się wydawało.
Przez cały czas rozmyślając o tym, ruszył w kierunku wyjścia. Dobrze wiedział, co go
czeka za drzwiami - po prostu pustka. I nic więcej. Melinda i pozostały personel już dawno
sobie poszli. Tylko on siedział w biurze do późna.
Wmawiał sobie, że to z powodu nawału pracy, a nie dlatego, że przerażał go powrót
do pustego domu.
Ponownie pomyślał o Audrey. Łudził się, że zobaczy ją przy biurku, którego nigdy nie
nazywał biurkiem Melindy, próbującą wystukać coś na komputerze własną, dwupalcową
metodą. Prawie czuł zapach palącego się przewodu i gorzki smak kawy.
Gdyby tylko zamknął oczy, usłyszałby te wszystkie niewinne przekleństwa i okrzyki,
którymi zawsze komentowała swoje kolejne wyczyny.
Niestety, nie było jej tutaj. Biuro, tak jak się spodziewał, było puste. Tak jak i całe
jego życie.
Nie powinien był uważać, że pojawienie się Audrey w jego życiu było czymś
zwyczajnym i naturalnym. Próbował siebie przekonać, że nigdy tak nie sądził. Traktował ją
przecież jak swój talizman, coś zupełnie wyjątkowego.
Dzięki niej jego życie zmieniło się na lepsze. Nie powinien tego ignorować.
Kryła się w tym jakaś niezwykła tajemnica.
Znowu ruszył w stronę drzwi, ale nagle się zatrzymał. Myślał o Audrey jako o swoim
talizmanie, tak jakby była rzeczą. A była przecież kobietą z krwi i kości. Może powinien
pamiętać o tym, zamiast koncentrować się na jej magicznych zdolnościach, które miały
zapewnić mu szczęście.
Może zbyt późno uświadomił sobie, że Audrey nie jest żadnym talizmanem, ale kimś,
kto stał mu się niezwykle bliski. Wniosła do jego życia coś o wiele istotniejszego niż
zawodowy sukces. Po prostu jest kobietą, bez której on nie potrafił żyć.
Kobietą, którą... chyba... pokochał.
Zatrzymał się, oszołomiony swoim odkryciem. Mój Boże! Przecież cały czas o to
właśnie chodziło. Dzięki Audrey nawiedziła go miłość, a nie żaden „łut szczęścia”.
Prawdziwa, wielka miłość, dzięki której...
Aż trudno uwierzyć, że zrozumiał to dopiero teraz.
Wiesz co, Wheeler, jesteś kompletnym idiotą! Jak czarodziejskie zaklęcie powtarzał w
myślach słowa, którymi pożegnała go Audrey.
Rzeczywiście, był kompletnym idiotą, zupełnym i całkowitym. Niczego mu nie
brakowało do tego zaszczytnego tytułu.
Mógł mieć tylko nadzieję, że wszystko jeszcze da się naprawić. Bo inaczej... Rozejrzał
się dookoła i wyszedł z biura, zamykając drzwi na klucz. I kiedy tak spieszył do samochodu,
uspokajał sam siebie, że miłość i szczęście znów się do niego uśmiechną. Dzięki Audrey.
Jako romantyk, zaklinał wszystkie moce, by tak się stało. A jako pragmatyk układał
precyzyjny plan, jak dotrzeć do krainy miłości.
Audrey Finnegan czuła się najszczęśliwszą kobietą na świecie. Wszystko w jej życiu
układało się idealnie. Żyła tak, jak zawsze o tym marzyła. Nie opuszczało jej szczęście, a
wszystkie marzenia natychmiast się spełniały. Jej umysł, jej ciało i dusza były w stanie
idealnej równowagi. I wszystko było takie cudowne.
Aż wreszcie się obudziła.
Westchnęła ciężko. Przewróciła się na drugi bok i obojętnie popatrzyła na słońce,
które tak pięknie złociło świat. Każdy kolejny poranek przypominał jej gorzką prawdę.
Wheeler Rush uważał ją tylko za talizman, który przynosi mu szczęście.
I za nic więcej.
Dlaczego dziś miałoby być inaczej? Czyżby naprawdę miała nadzieję, że coś zmieni
się w jej życiu?
Co noc, kiedy zasypiała, śniła o nim. O tym, że prosi ją, by do niego wróciła i została
z nim na zawsze. W tych snach zawsze namiętnie się kochali, razem pracowali w biurze i
razem budowali wspólne życie. Wheeler po prostu nie potrafił bez niej żyć.
Nie potrafił żyć bez jej miłości.
To było wszystko, co jej pozostało. Sny i marzenia. Przez cały czas czuła się
przeraźliwie samotna i zupełnie nie wiedziała, jak temu zaradzić. Bała się, że tak już będzie
zawsze. Że to przeklęte uczucie pustki nigdy jej nie opuści.
Wmawiała sobie, że jest jej lepiej bez niego. Skoro Wheeler traktował ją tylko jako
swój talizman... Dobrze, że ich kontakty się urwały, bo potem rozstanie byłoby jeszcze
bardziej bolesne.
Tylko że ona pokochała go od pierwszego wejrzenia. Czas nie miał tu nic do rzeczy.
Nie powinna była nigdy spotkać Wheelera. Po prostu. Ale go spotkała.
Miała pecha. To śmieszne, że rozstali się z tak głupiego powodu. Bo Rush uważał ją
za swój talizman. Przeżyła inne pożegnania, bardziej racjonalnie i prozaicznie uzasadnione.
Jedno było w tym wszystkim pocieszające, że nie była dla Wheelera zwyczajną panienką.
Dostrzegł w niej coś... Szkoda, że tylko jakiś absurdalny talizman. Talizman szczęścia. No
cóż...
Audrey nie potrafiła się oszukiwać i kiedy tak leżała w łóżku w ten słoneczny sobotni
poranek, czuła tylko jedno - olbrzymią, wszechogarniającą pustkę. Smutek i samotność.
Wyglądało na to, że czeka ją kolejny nudny, długi dzień. Że znowu nie będzie miała
nic do roboty i nie będzie wiedziała, co z sobą począć.
Po co więc wstawać z łóżka? Po co przeglądać ogłoszenia o pracy?
Wszystko wydawało się jej pozbawione sensu. W końcu z ciężkim westchnieniem
zwlekła się z łóżka. Nie spojrzała nawet, gdzie staje. Chociaż dawniej było to nie do
pomyślenia. A i tak zawsze przytrafiało się jej coś niespodziewanego, o coś się potknęła, coś
stłukła lub przewróciła. Znajomi mówili, że jeśli ma się komuś coś przydarzyć, to na pewno
tym kimś będzie pechowa Audrey Finnegan.
Ale od kiedy spędziła noc z Wheelerem, pech przestał ją prześladować.
Tak naprawdę to miłość do Wheelera zmieniła całe jej życie. Nie miała pojęcia, jak to
się stało, ale dzięki temu uczuciu Audrey odzyskała pewność siebie i nabrała
przeświadczenia, że da sobie radę ze wszystkim. Dzięki temu przezwyciężyła pecha, który
prześladował ją przez całe życie. Co prawda jej miłość do Wheelera nie była odwzajemniona,
ale szczęście nie opuszczało jej, tak jakby chcąc jej osłodzić gorycz porażki.
Odgarnęła włosy z twarzy i ruszyła w stronę drzwi wejściowych. Po drodze
przycisnęła guzik ekspresu do kawy i przeciągnęła się leniwie. Miała na sobie bawełniany
podkoszulek, gdyż nigdy nie przepadała za piżamami.
Nie zawracała sobie głowy szlafrokiem. Jej mieszkanie było jedyne na tym piętrze,
więc i tak nikt jej nie podejrzy, kiedy będzie brała gazetę. Poza tym ostatnio miała więcej
szczęścia niż pecha, po co więc zawracać sobie głowę takimi głupstwami jak nieskromny
negliż.
Jednak życie jak zwykle przygotowało dla niej inny scenariusz. Kiedy otworzyła
drzwi i pochyliła się po gazetę, zobaczyła na progu parę męskich butów. Kiedy lekko uniosła
wzrok stwierdziła, że w drzwiach stoi jakiś mężczyzna.
W pierwszej chwili pomyślała, że szczęście znowu ją opuściło. Ale po chwili przyszło
jej do głowy, że przecież może to być Wheeler, co byłoby zaprzeczeniem pecha.
Spojrzała jeszcze wyżej. To naprawdę był Wheeler! Stał na progu w błękitnych
dżinsach i zielonym podkoszulku. W ręku trzymał gazetę, którą podniósł sprzed drzwi.
Audrey była zdziwiona, że wyglądał na bardzo zadowolonego z siebie. Oczy błyszczały mu
radością. Uśmiechnął się szeroko na jej widok. Z czego on tak się cieszy? Przecież zniszczył
jej życie... No cóż, widocznie dobrze mu się wiedzie.
Nie
wiedziała,
ż
e
Rush
właśnie
przystąpił
do
realizacji
swojego
romantyczno-pragmatycznego planu.
- Cześć - powiedziała, zapominając o tym, że jest nieubrana i niemal klęczy u jego
stóp.
- Cześć - odpowiedział zadowolony, że Audrey nie zamknęła mu drzwi przed nosem.
Przełknęła nerwowo ślinę, ale nie powiedziała nic więcej. I na pewno nie dlatego, że
zabrakło jej odpowiednich słów. Po prostu chciała na niego popatrzeć. Przecież tak dawno go
nie widziała. Upłynął prawie miesiąc od ich ostatniego spotkania.
Obiecała sobie wtedy, że jeżeli szczęście jej nie opuści, zacznie wreszcie korzystać z
ż
ycia. Ale jeszcze nie zaczęła realizować tych zamierzeń.
Wheeler wyciągnął do niej rękę i pomógł jej się podnieść. Zanim zdążyła się cofnąć,
objął ją i zaczaj całować. Bez chwili wahania podała się pieszczotom.
Jego pocałunki mówiły wszystko. Że tęsknił za nią, że mu jej brakowało i że zupełnie
nie wiedział, jak zostanie przyjęty.
Co za głuptas, pomyślała. Naprawdę czasami zachowuje się jak idiota.
Jak gdyby czytając w jej myślach, spojrzał jej prosto w oczy i stwierdził: - Jestem
skończonym idiotą. Wiedziałaś o tym, prawda? Uśmiechnęła się do niego pogodnie.
- Cóż, to nie było trudne. Oznaki były wyraźne.
- Na przykład?
- Chociażby sposób, w jaki przechowywałeś dokumenty.
- A co w nim było złego? Wszystko poukładane w idealnym porządku.
- I na tym właśnie polegał problem. Ktoś, kto je prowadził, musiał mieć fioła na
punkcie porządku. Tego typu osoby mają na ogół problemy z nawiązywaniem kontaktów i nie
są zbyt miłe dla klientów. A wtedy szef powinien rozważyć wszystkie za i przeciw...
- I zatrudnić lepszą sekretarkę.
- No właśnie. Przytulił ją do siebie i delikatnie pogłaskał po włosach.
- Wybaczysz mi? - zapytał.
- To zależy - odpowiedziała, czując, jak mocno wali jej serce. Bała się, że to wszystko
tylko jej się śni.
Pieścił delikatnie jej twarz i szyję, przez cały czas patrząc prosto w oczy.
- Od czego? - zapytał z ciekawością.
- Od tego, co mam ci wybaczyć. Spojrzał na nią uważnie i dopiero wtedy zauważył,
jak skąpo jest ubrana.
- Audrey?
- Tak?
- Chyba nie jesteś całkiem ubrana.
- Niedawno się obudziłam - wyjaśniła. Pokiwał głową, ale to tłumaczenie nie rozwiało
jego wątpliwości.
- Ale... rozumiesz... Przecież ty w zasadzie... nie masz prawie nic na sobie - wydusił w
końcu.
- A czy to ma jakieś znaczenie? - zapytała.
- No cóż, chodzi mi... po prostu... Zamierzałem z tobą porozmawiać i...
- A nie możemy tego zrobić, gdy jestem w negliżu?
- Oczywiście, że możemy - zapewnił ją skwapliwie. - Ale nie bardzo wiem, jak to się
skończy.
- Niektórzy uważają, że czyny mówią więcej niż słowa - powiedziała sentencjonalnie.
Pokiwał głową z entuzjazmem.
- To... To na pewno jest prawda. I wierz mi, że chciałem wyrazić swoje uczucia
przede wszystkim czynami. Ale teraz...
Westchnęła ciężko.
- No cóż, jeśli tak ci przeszkadza mój negliż...
- Trochę mnie rozprasza.
- Dobrze. W takim razie włożę szlafrok.
Nie zrobiła jednak nic, żeby spełnić tę zapowiedź.
- Przypuszczam, że powinienem za to podziękować. Ale jakoś wcale nie jestem ci
wdzięczny.
Uśmiechnęła się, starając się ignorować niecierpliwe bicie swojego serca.
A już po chwili znowu tonęła w objęciach Wheelera. Wiedziała, że jednak muszą
poważnie porozmawiać.
- Proszę, wejdź - powiedziała, wpuszczając go w końcu do pokoju.
Potem narzuciła na siebie kwieciste kimono, które leżało na krześle.
Zaproponowała niespodziewanemu gościowi kawę. Jego odmowa zupełnie jej nie
zaskoczyła. Napełniła więc swoją filiżankę i ruszyła do salonu, w którym Wheeler
niecierpliwie na nią czekał. Siedział na kanapie z rękoma złożonymi na piersiach. Audrey
usiadła na krześle naprzeciwko niego, postawiła kawę na stoliczku - i czekała.
- Brakowało mi cię, Audrey - powiedział bez żadnych wstępów.
Spojrzała na niego zaskoczona, ale nie powiedziała ani słowa.
Wheeler nie mógł usiedzieć w jednym miejscu. Zerwał się gwałtownie i przemierzył
pokój dużymi krokami. Potem stanął naprzeciwko Audrey.
- Żebym to zrozumiał, musiało upłynąć trochę czasu. Ale kiedy już to do mnie dotarło,
zdałem sobie sprawę, że miałaś rację. I to w wielu sprawach. A przede wszystkim w tym, że
jestem idiotą. To znaczy, byłem nim.
- Byłeś?
- Tak. Bo wreszcie przejrzałem na oczy. Zrozumiałem, co próbowałaś mi powiedzieć,
zanim zostawiłaś mnie na lodzie.
- Nie zostawiłam cię na lodzie. Po prostu odeszłam z pracy.
- Powiedz, że jeszcze nie znalazłaś sobie nowej posady. Audrey doszła do wniosku, że
rozmowa nie przebiega po jej myśli. Tym razem nie da się zbyć byle czym i zmusi Wheelera,
by odpowiedział na najważniejsze pytanie.
- A dlaczego cię to interesuje?
- Bo chcę, żebyś wróciła do mojego biura. Tak po prostu. A więc chodzi mu tylko o
firmę. Diabli wzięli wszystkie marzenia! To po cholerę tu przyszedł, zastanawiała się. Żeby
ponownie zaproponować mi pracę? Ten facet naprawdę był idiotą.
- Wheeler...
- To nie tak, jak myślisz - przerwał jej. - Wysłuchaj mnie do końca.
- Niech będzie. Byle szybko.
- Jak już powiedziałem, miałaś rację, nazywając mnie idiotą. Ale w jednym się
myliłaś. To naprawdę dzięki tobie najpierw odniosłem sukces, a potem prawie
zbankrutowałem. Kiedy byłaś przy mnie, wszystko szło jak z płatka, kiedy odeszłaś, wszystko
zaczęło się walić.
Audrey zamknęła oczy, walcząc ze łzami. Czyżby ten człowiek niczego nie
zrozumiał? Znowu będzie gadał o talizmanie. Jak może jej to robić?
- Ale teraz wiem, że działo się tak nie dlatego, że przynosiłaś mi szczęście.
- Co takiego? - wykrzyknęła, otwierając szeroko oczy.
- Nie byłaś żadnym talizmanem. Teraz to rozumiem. Ty po prostu umiesz postępować
z ludźmi.
- Nie wiem, co masz na myśli.
Uśmiechnął się, przeszedł się jeszcze raz po pokoju i znowu zatrzymał przed nią. Ujął
ją za ręce.
- Klienci cię uwielbiają. Wielu z nich nie zrezygnowało z moich usług tylko dlatego,
ż
e potrafiłaś ich przekonać, by dali mi jeszcze jedną szansę.
Spowodowałaś, że zaczęli myśleć dobrze i o mnie, i o firmie. Oczywiście moje
umiejętności, moja wiedza i talent są bardzo ważne, ale to właśnie twoja osobowość
zadecydowała o sukcesie firmy.
- Proszę, przestań. Nie zrobiłam niczego specjalnego. Każdy by to potrafił.
- Ależ zrobiłaś! Rosalie, moja poprzednia sekretarka, nie potrafiła nawet rozmawiać z
klientami. Ją interesowały tylko dokumenty. Miała w nich idealny porządek, ale klienci
zawsze działali jej na nerwy. Ty natomiast wiesz, jak z nimi rozmawiać, potrafisz ich
wysłuchać, udzielić im cennych rad. Dlatego chcą przychodzić do firmy. Powodzenie mojego
biura wynikało z tego, że jesteś przemiłą osobą i ludzie cię lubią.
- Ale...
- I dlatego, biorąc to wszystko pod uwagę, chciałbym, żebyś wróciła do firmy, ale nie
w charakterze sekretarki.
Po raz kolejny Audrey musiała przyznać, że wszystkie nadzieje na spełnienie jej
marzeń spełzły na niczym. To była gorzka i trudna do przełknięcia pigułka. Wheeler, co
prawda, nie traktował jej już jak swojego talizmanu, ale nadal kierował się wyłącznie
interesem firmy. I dlatego tu przyszedł. Chciał, żeby Audrey wróciła, ale tylko ze względu na
własne interesy.
- Wiesz, Wheeler, nie sądzę, żebym... - powiedziała, wstając z krzesła.
- Wróć do mnie, Audrey. Błagam - powtórzył i przyklęknął przed nią.
- Dziękuję za propozycję, ale...
- Jako wspólniczka...
- Nie sądzę, żebym...
-...i moja żona.
- Naprawdę, nie... - zaczęła i zamilkła. - Proszę, powtórz to jeszcze raz.
- Zostań moją wspólniczką.
- Nie o to mi chodzi - powiedziała cicho. - Powtórz to, co powiedziałeś potem.
- Chcę, żebyś została moją żoną - powtórzył, uśmiechając się szeroko.
Wpatrywała się w niego bez słowa.
- Audrey Finnegan, chyba mnie nie zrozumiałaś - powiedział i wziął ją za rękę. -
Powtórzę ci to jeszcze raz. Czy wyjdziesz za mnie?
- Czy wyjdę za ciebie? Czy ty mówisz poważnie? Naprawdę chcesz, żebym została
twoją żoną? Ja? Dlaczego?
- Mówię zupełnie poważnie. Naprawdę chcę, żebyś została moją żoną.
- Ale dlaczego?
- Zastanówmy się. Chyba jeszcze przed chwilą znałem odpowiedź na to pytanie. Ale
co to było? Nie pamiętam. No tak, już wiem. Przecież ja ciebie kocham.
- Ale...
- I nie potrafię żyć bez ciebie.
- Ale...
- I jeśli się zgodzisz wyjść za mnie, będę największym szczęściarzem na świecie.
Nie mogła uwierzyć własnym uszom. Czy on nigdy nie przestanie z niej żartować?
- Wheeler, przestań! Nie mów tylko, że przynoszę ci szczęście. Tylko nie to! Ja
naprawdę nie mogę już tego słuchać.
- Przepraszam, ale każdy człowiek, któremu udało się zdobyć miłość Audrey
Finnegan, musi się uważać za wyjątkowego szczęściarza. Musisz w to uwierzyć i nauczyć się
z tym żyć. To szczera prawda.
- Ale przecież ja mam pecha, a moje życie to pasmo niepowodzeń.
- Nic mnie nie obchodzą historie o pechu prześladującym całą twoją rodzinę. Ty i ja
zbudujemy swoje własne szczęście i poradzimy sobie ze wszystkimi złymi mocami.
- A w jaki sposób?
- Dzięki miłości, która nas połączyła. Mam nadzieję, że nadal mnie kochasz?
Zobaczysz, że wszystko będzie dobrze.
- Naprawdę tak myślisz? - zapytała i uśmiechnęła się do niego.
Skinął głową.
- No pewnie. Nauczyłem się tego, choć była to bolesna lekcja. Szczęście to suma
naszego życiowego optymizmu i pozytywnego myślenia. A ja pogrążyłem się w rozpaczy i
zwątpieniu, i właśnie od tego zaczęły się wszystkie kłopoty. Wtedy pojawiłaś się ty i nagle los
znowu zaczął się do mnie uśmiechać.
I nie dlatego, że byłaś moim talizmanem. To wszystko sprawiła twoja, a właściwie
nasza, miłość. Bo choć nie zdawałem sobie z tego sprawy, od razu się w tobie zakochałem.
To uczucie dodawało mi skrzydeł i dlatego nie było dla mnie spraw nie do załatwienia. Bez
ciebie czułem się beznadziejnie. Byłem zupełnie bezradny. I natychmiast wszystko zaczynało
się walić. Wniosek jest prosty, nie mogę bez ciebie żyć. Byłem zbyt głupi, by to zrozumieć, i
o mały włos nie zatrzasnąłem szczęściu drzwi tuż przed nosem.
Audrey słuchała go w milczeniu, nie bardzo wiedząc, co powinna powiedzieć.
Wheeler zbladł.
- Chyba nie jest jeszcze za późno? Nadal mnie kochasz? Prawda? - zapytał
przerażony.
Audrey nie miała tym razem żadnych wątpliwości co do uczuć Wheelera.
Jednym gwałtownym ruchem ręki rozwiązała pasek od szlafroka, wychodząc ze
słusznego założenia, że czyny mówią więcej niż słowa.
- Powiedz, że mnie kochasz - nalegał Wheeler, chwytając ją w ramiona.
- Kocham cię - powiedziała posłusznie. - Nawet nie wiesz, jak bardzo.
- Obiecaj, że za mnie wyjdziesz.
- Obiecuję. Wziął ją na ręce i ruszył w stronę sypialni. Był naprawdę szczęśliwy.
Oboje nie chcieli dłużej czekać. Musieli być razem i to natychmiast.
Potem leżeli przytuleni do siebie, wyczerpani, ale ogromnie szczęśliwi.
- Nigdy mnie nie opuszczaj - wyszeptała Audrey.
- Obiecuję. Ale powiedz, że zawsze będziesz przy mnie.
- Przecież wiesz, że będę. Tak cię kocham.
- I ja ciebie też.
I to naprawdę było wszystko, czego potrzebowali.
EPILOG
W rozbudowanym lokalu przy Main Street pracowano z zapałem. Firma kroczyła od
sukcesu do sukcesu i była na ustach całego miasta. Głośno też było o niej w prasie, która
rozpływała się w zachwytach, bowiem nie było takiego drugiego biura na rynku. Opinia o
nim stawała się z dnia na dzień coraz lepsza.
Powodem tego był zarówno niezwykle wysoki poziom wykonywanych projektów, jak
i wspaniała obsługa klientów.
Audrey z zadowoleniem obserwowała robotników wnoszących nowe meble do jej
biura, które bezpośrednio sąsiadował z gabinetem Wheelera. Miała na sobie czarne dżinsy i
sweter, oczywiście również czarny. Zwykle do pracy przychodziła w kusych spódniczkach,
lecz dzisiaj była sobota i biuro nie działało. Była tu, by dopilnować właściwego ustawienia
mebli.
- Trochę w lewo. O, tak! Już, prawie dobrze. Jeszcze trochę. Bliżej okna.
Tak. Teraz jest świetnie. Po prostu idealnie!
Robotnicy ustawili olbrzymie biurko dokładnie tak, jak sobie życzyła.
- Dziękuję panom. Dobra robota. Wszystko poszło tak sprawnie. Proszę o nas nie
zapominać.
- Pewnie, że nie. Życzymy pani miłego dnia i w ogóle wszelkiego powodzenia.
Audrey pożegnała się z nimi, myśląc, że takie życzenia są jej już niepotrzebne. Bo
miała wszystko, o czym kiedykolwiek marzyła.
- Gotowe?
Do jej pokoju wszedł Wheeler. Był najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego znała, a
w garniturze prezentował się niesłychanie elegancko. Ale wolała go takim, jak dziś. W
dżinsach i szarej koszuli. Wyglądał...
Po prostu brakowało jej słów.
- Zwracaj się do mnie „pani wiceprezes” - powiedziała ze śmiechem.
- Wolę nazywać cię moją żoną - stwierdził stanowczo.
- A ja wolę, kiedy mówisz do mnie... - Wspięła się na palce i zaczęła szeptać mu coś
do ucha.
- Jeśli tylko sobie życzysz. - Objął ją ramieniem i zanurzył wargi w jej włosach.
- Co ty robisz! Wiesz przecież, co ludzie gadają o biurowych romansach - skarciła go i
parsknęła śmiechem.
- Nie. A co?
- Popytaj swoich pracowników. Może ci powiedzą.
- Wiesz co, Audrey? Kupiłaś sobie bardzo duże biurko - wymruczał między jednym
pocałunkiem a drugim.
- Mhm.
- I możesz na nim robić różne rzeczy - szepnął zachęcająco.
- Chyba masz rację. - Z trudem opanowywała drżenie, które ogarniało ją zawsze,
kiedy Wheeler zbliżał się do niej.
- A więc możesz pisać zamówienia, pracować nad projektami, rozmawiać przez
telefon - wyliczał. - A co najważniejsze... kochać się ze mną.
- A ty myślałeś, że po co je kupiłam?
- To może, zanim podpiszę rachunek, powinniśmy je przetestować? - Wheeler
mrugnął do żony, a w jego oczach zajaśniało pożądanie.
- Dobry pomysł. - Mocno przytuliła się do niego. - Na co wiec czekasz?
- Jak to na co? Na zachętę. Zaczęła go delikatnie całować, przesuwając palcami po
guzikach jego koszuli.
- Czy to ci wystarczy? - zaśmiała się.
- Niczego więcej mi nie potrzeba - powiedział, zabierając się do dzieła.
Audrey zdała sobie wtedy sprawę, że mimo pecha, który prześladuje członków jej
rodziny od pokoleń, jest najszczęśliwszą kobietą pod słońcem.