Max Freedom Long
Autosugestia
Rozdział l
U zarania dziejów wszelkie żywe stworzenia zamieszkiwały morza i oceany,
które pokrywały większą część globu ziemskiego. Wkrótce niektóre istoty wkroczyły
na drogę ewolucji i zaczęły wychodzić na ląd. Wśród nich także wąż. W ciągu
następnych stuleci nie udało mu się wykształcić nóg ani skrzydeł, ale zdołał rozwinąć
zadziwiającą metodę chwytania zdobyczy.
Został pierwszym mesmerykiem.
Bardzo młoda, słabo rozwinięta i tylko na poły będąca nauką dziedzina wiedzy,
zwana parapsychologią, dostarcza tak niewiele informacji o naturze myślenia i o
zdolnościach umysłu, iż powszechnie nie dostrzega się żadnej różnicy między
mesmeryzmem, którym posługuje się wąż, a hipnotyzmem z jego kluczowym
pojęciem sugestii.
Wszyscy studiujący system Huny wiedzą, że człowiek z łatwością może
zgromadzić w sobie ogromny zapas siły życiowej, która przemieniona w energię woli
niższego bądź średniego Ja staje się czymś niezwykłym, czymś niewiarygodnie
potężnym.
Wąż rozwinął w sobie zdolność akumulowania dużych ładunków siły witalnej i
emitowania ich na ptaka znajdującego się w zasięgu jego wzroku. Efekt był
wstrząsający: ptak tracił zdolność kontroli nad swymi odruchami i w stanie dziwnej
„fascynacji" mógł tylko trzepotać bezradnie skrzydłami, gdy tymczasem wąż
podpełzał blisko, chwytał go i pożerał.
Dociekliwi obserwatorzy zauważyli, że wobec wielu swych mniejszych dzieci,
które muszą służyć za pokarm innym stworzeniom, matka Natura stosuje
znieczulenie, by uśmierzyć ich ból. Ptaki czy króliki tracą przytomność i kiedy
dopada je wąż, nie są tego świadome. Uważa się, że przyczyną ich śmierci jest strach,
ale Huna dowodzi, iż u węża mesmeryka zbliżającego się do swojej zdobyczy
następuje gwałtowny przypływ siły życiowej, która paraliżuje ofiarę i pozbawia ją
świadomości.
Podobną siłę demonstrują ludzie mesmerycy, wchodząc do pokoju, gdzie czekają
dobrowolni uczestnicy eksperymentu. Mesmeryk przesuwa wzrokiem po siedzących
w rzędzie ochotnikach, niejako ogarnia ich swoją mesmeryczną mocą. Ci bardziej
wrażliwi tracą przytomność i padają na podłogę. Leżą tam przez kilka minut, dopóki
nie odzyskają świadomości. Nie podaje się tu żadnej sugestii. Metoda mesmeryka i
metoda węża są podobne i polegają na działaniu wstrząsem; tak samo postępuje kat,
poddając skazanego porażeniu prądem elektrycznym.
Trzeba tu zwrócić uwagę na pewną kwestię nie w pełni rozumianą przez naszych
psychologów. Otóż nie pojmują oni faktu, że to niższe Ja (podświadomość) podlega
wpływowi operatora, który doprowadza je do tak gwałtownej reakcji.
Wszystkie ptaki i zwierzęta są istotami obdarzonymi tylko niższym Ja. Człowiek
zaś obok wrodzonego zwierzęcego, czyli niższego Ja, ma także średnie Ja
(świadomość), które z kolei ma łączność z jeszcze wyższą formą świadomości -z
Wyższym Ja (nadświadomym), nie opisanym dotychczas w podręcznikach.
Na zjawisko mesmeryzmu zwrócono uwagę ponad sto lat temu dzięki doktorowi
Antenowi Mesmerowi. Stosował on tę nową metodę w swojej praktyce uzdrawiania i
od jego nazwiska pochodzi jej nazwa. Sposób leczenia Mesmera był tyleż
spektakularny, co skuteczny. Wkrótce uzdrowiciel stał się sławny w całej Europie.
Siłę życiową Mesmer nazwał „magnetyzmem zwierzęcym". Sądził, że jeśli
lekarz jest nią naładowany w stopniu większym niż pacjent, przepływa ona do ciała
tego drugiego i przyczynia się do poprawy zdrowia. Już samo oczekiwanie
na ów strumień siły życiowej działa na umysł lekarza jak rozkaz powodujący jej
przypływ.
Czasami zdarzało się, że Mesmer - niczym wąż mesme-ryk - porażał pacjenta tak
dużym ładunkiem witalności, że wywoływał u niego nerwowe odruchy, histerię, a
nawet utratę przytomności. Objawy braku świadomości przyrównywano do snu, było
to jednak zjawisko zupełnie innego typu, jakkolwiek dało podstawę do stwierdzenia,
że sen i stan mesmeryczny mają wiele wspólnego.
W Anglii, w jakiś czas po śmierci doktora Mesmera, inny lekarz, James Braid,
pracując nad zagadnieniem snu mesmerycznego, doszedł do bardzo, jego zdaniem,
znaczącego odkrycia. Stwierdził mianowicie, że za pomocą sugestii można wywołać
sztuczny sen, stan podobny do snu mesmerycznego. Poza tym zauważył, że
skłoniwszy pacjenta do uporczywego patrzenia w mały, jaskrawy punkt umieszczony
ponad linią jego wzroku, również można go wprowadzić w taki sen, i to bez użycia
(tak sądził) sugestii czy innego środka przypominającego moc magnetyczną.
Nie wiedząc, co leży u podstaw mesmeryzmu, Braid nie zdawał sobie sprawy, że
sugestia zawsze mieści w sobie pewien ładunek siły witalnej - „magnetyzmu
zwierzęcego" Mesmera - i że sam pacjent nieświadomie ulega sugestii, gdy siedząc z
wzrokiem wbitym w jaskrawy, męczący oczy obiekt, spodziewa się, iż zaraz zaśnie.
(Samo zmęczenie oczu jest przyczyną snu naturalnego. Podanie sugestii lub też
oddziaływanie dużą dawką siły życiowej kierowanej wolą powoduje sen sztuczny).
Huna uczy nas, że sugestia jest wprowadzeniem myśli bądź idei do umysłu
odbiorcy, czy to za pomocą słów, czy też na drodze telepatii. Dalej dowiadujemy się,
że zaszczepiona idea sama w sobie nie ma żadnej mocy hipnotycznej, jeśli jej
tworzeniu i przekazywaniu nie towarzyszy specyficzny rodzaj siły. Ktoś może
rozkazać koledze: „Wskocz do jeziora!", ale nie dysponując żadną mocą
mesmeryczną, która by ów rozkaz wspierała, nie skłoni odbiorcy do żadnej reakcji.
Natomiast jeśli hipnotyzer poda myśl w formie sugestii popartej odpowiednią dawką
jego mocy, wówczas
odbiorca z pewnością zacznie szukać jeziora, do którego mógłby wskoczyć.
To dziwne, że tak mądrym ludziom, jak Mesmer i Braid, nie udało się wyjaśnić,
na czym polega tajemnica mesmeryzmu i sugestii. Wszak tym, którzy znają Hunę,
wydaje się ona prosta. Nie poznawszy do końca zjawisk mesmeryzmu, ci dwaj
badacze wykorzystywali go w praktykach leczniczych, tym samym gubiąc rzecz
najistotniejszą, a mianowicie tę zasadniczą prawdę, że prosta myśl nasycona siłą
mesmeryczną może skłonić niższe Ja drugiego człowieka do najbardziej niezwykłych
reakcji. Co więcej, nasze własne niższe Ja reaguje równie zaskakująco pod wpływem
AUTOSUGESTII.
Autosugestii można sobie udzielić bardzo łatwo i szybko. Nie wymaga to prawie
żadnego wysiłku fizycznego, tylko pewnego treningu. Kiedy sugestia jest już podana,
niższe Ja przejmuje ją na siebie i stara się za wszelką cenę wprowadzić ją w czyn,
zaopatrując nas tym samym w narzędzie najwyższej wartości. Rzeczy, których
normalnie nie potrafimy wykonać mimo uporczywych wysiłków i starań, stają się
nagle możliwe do spełnienia dzięki niższemu Ja, które otrzymało polecenie silnie
naładowane mocą mesmeryczną.
Trzeba zwrócić uwagę na jeszcze jedno. W momencie przekazywania sugestii
niższe Ja musi mieć normalny, obojętny ładunek siły życiowej, a więc stan uzyskany
dzięki zrelaksowaniu ciała i kontrolującej części umysłu. Podczas relaksu należy też
odprężyć „wolę" niższego Ja, tak by stała się niemal bezczynna. W przeciwnym razie
średnie Ja, odgrywające rolę mesmeryka-hipnotyzera podającego silnie naładowaną
sugestię, nie zdoła wprowadzić owej sugestii do niższego Ja i skłonić go do reakcji.
Współcześni hipnotyzerzy stwierdzili, że nawet nieznaczne zmęczenie wzroku
powoduje u pacjenta znużenie, które prowadzi niebawem do odprężenia ciała.
(Prawdziwego snu hipnotycznego należy unikać). Wprowadzenie w ów stan
odprężenia stanowi wstępny etap przygotowujący pacjenta do przyjęcia sugestii. Tak
powszechne dziś używanie wirującego krążka z namalowaną na nim spiralą bądź też
trzymanie jasnego źródła światła powyżej poziomu wzroku pacjenta - to metody,
które mają niewiele wspólnego z prawdziwym mesmeryzmem czy hipnozą. Z hipnozą
nie mamy do czynienia również wtedy, gdy wskutek długotrwałego patrzenia na
monotonny ruch taśmy fabrycznej usypia znużony robotnik. Właściwości
hipnotycznych nie mają też paciorkowate oczka węża, wywołujące u ptaka stan
mesmeryczny.
Błędny, aczkolwiek szeroko rozpowszechniony pogląd głosił, iż skuteczna może
być sugestia podawana pacjentowi podczas snu z płyty lub z taśmy magnetofonowej.
W takich mechanicznie wypowiadanych słowach nie ma żadnej mesmerycznej siły.
Mogą one tylko ułatwić niższemu Ja zapamiętywanie informacji. Jeśli natomiast
niższe Ja otrzyma autosugestię lub też zostanie „uwarunkowane" przez operatora i
dostanie nakaz przyjęcia mechanicznie wypowiadanych słów jako prawdziwej
sugestii, wtedy można spodziewać się pożądanych rezultatów, które nadejdą w formie
reakcji posthipnotycznych. Nagrania odbierane podczas snu mogą w najlepszym razie
być pomocne w procesie kształtowania się wrażeń pamięciowych. Podczas lekkiego
snu niższe Ja usłyszy i częstokroć zapamięta usłyszane informacje, na przykład słowa
i zwroty obcojęzyczne, jeśli: będą one wielokrotnie powtarzane.
Inaczej rzecz się przedstawia w przypadku sugestii wypowiadanej bezpośrednio
do dziecka lub dorosłego podczas jego snu. Operator może wtedy skierować uwagę
śpiącego na swoje słowa ł dotrzeć do jego podświadomości. Za porno ca tej metody
uzyskuje się doskonałe rezultaty w przełamywaniu dziecięcych nawyków tam, gdzie
besztanie i inn< mało sugestywne środki, łącznie z użyciem siły, nie dąb wyników,
ponieważ stosowano je na jawie, gdy „wola" dziecka była aktywna i gotowa do
obrony.
Howard Van Smith w artykule opublikowanym jakiś czai temu wspomniał o
doktorze Borysie Sidisie, psycholog! i profesorze uniwersytetu w Harwardzie, który
stosował sili sugestii wobec swego śpiącego syna Billy'ego, chcąc oceni przydatność
tego typu metod w procesie przyspieszone edukacji. Jak się okazało, proces uczenia
się przedmiotów wymagających zapamiętywania był nie tylko szybszy, ale też
przebiegał bez żadnego wysiłku. W wieku trzech lat dziecko pisało na maszynie.
Kiedy miało cztery lata, ze zrozumieniem czytało podręczniki. Siedmioletni chłopiec
skończył podstawowe klasy szkoły publicznej, przy czym zaliczenie wszystkich
ośmiu klas zabrało mu tylko pięć miesięcy. Gdy Billy miał osiem lat, zaliczył w ciągu
sześciu tygodni wstępny kurs na wyższą uczelnię i wymyślił, jeszcze dziś używany,
wieczny kalendarz. Jego zdolność pojmowania i zapamiętywania nieustannie się
rozwijała, z łatwością też przyswajał abstrakcyjne pojęcia. W wieku jedenastu
lat, zapraszany przez wykładowców Harwardu, dawał tam gościnne wykłady, brał
udział w dyskusji na temat czwartego wymiaru, wskazywał też na błędne, jego
zdaniem, elementy teorii względności Einsteina. Niestety, zmarł w 1944 roku, zanim
można było określić pełnię możliwości sugestii zastosowanej przez ojca. Metoda,
której została poddana jego siostra Helena, była mniej intensywna; dziewczynka nie
zdała wstępnych egzaminów do college'u przed ukończeniem piętnastu lat.
Żadne z dzieci Sidisa - wedle ówczesnych testów na inteligencję - nie odznaczało
się jakąś niezwykłą, wrodzoną zdolnością umysłu. Praca nad nimi dowiodła jednak,
że kiedy niższe Ja otrzyma idee odpowiednio naładowane siłą życiową w warunkach,
kiedy będzie mogło swobodnie je chłonąć, wówczas potrafi zapamiętywać lub też
reagować w inny, wskazany sposób, jak gdyby było pod wpływem magii. My, którzy
jesteśmy średnimi Ja i mieszkamy w ciałach fizycznych wraz z naszym niższym Ja,
posiadamy wrodzoną zdolność logicznego rozumowania. Żeby jednak jej użyć,
musimy korzystać z odpowiedniego materiału - ze wspomnień i wrażeń zapisanych w
naszej pamięci, które możemy przywoływać i porównywać ze sobą. Dzięki
przetwarzaniu dużego zasobu wrażeń otrzymanych drogą sugestii nasz proces
myślenia rozwija się, a średnie Ja błyskawicznie poznaje zasady korzystania ze
zgromadzonej wiedzy. Tak więc, aby skorygować i rozszerzyć niewielki,
powszechnie znany zasób wiedzy o mesmeryzmie i sugestii, przedstawiliśmy w
krótkim zarysie, jak są one prezentowane w systemie Huny. Teraz przyjrzyjmy się
bliżej paru
szczegółom.
Przypuszczalnie niewiele osób będzie chciało nauczyć się stosowania sugestii
mesmerycznej w skali profesjonalnej. Większość z nas chętnie natomiast skorzysta z
autosugestii.
Głównym celem i wielką zaletą stosowania autosugestii jest zdobycie
umiejętności sprawowania kontroli nad własnym niższym Ja i skłaniania go do
współpracy ze średnim Ja we wszystkim, co, naszym zdaniem, powinniśmy wykonać.
Wyniki takiego współdziałania mogą być wspaniałe i niezwykle cenne.
Przede wszystkim dzięki sugestii możemy przełamać nawyki, którym latami
daremnie stawialiśmy opór. Ten bunt zawsze płynie z niższego Ja i dopiero wówczas,
kiedy zmusi ono samo siebie do poprawy, pozbycie się złych przyzwyczajeń będzie
szybkie i łatwe.
Niższe Ja potrafi wiele zdziałać, by polepszyć nasze zdrowie, uśmierzyć ból,
rozwinąć umiejętność szybkiego uczenia się czy wprowadzić nas w wesoły nastrój,
kiedy ogarnia nas smutek. Może nam dać głęboki i cichy sen, ucieczkę od zmartwień
i spokój ducha. Kiedy niższe Ja otrzyma właściwą sugestię, odpowie na nią,
sprawiając, że codzienne obowiązki będziemy wypełniać pogodnie i z przyjemnością,
a nie ze znużeniem.
W porównaniu z walką, jaką zazwyczaj toczą ludzie pragnący rzucić palenie, z
wewnętrznym konfliktem przeżywanym we dnie i w nocy i często zakończonym
niepowodzeniem, autosugestia jest niby rozmowa telefoniczna, w której średnie Ja
wydaje polecenia przed twoim wyjściem na potańcówkę lub do teatru - rozkazy te z
pewnością będą wiernie i w pełni wykonane.
W tym miejscu nauka Huny wychodzi już poza standardowe podręczniki i
przenosi się w sferę rzeczywistości, która daje o wiele większe możliwości
osiągnięcia sukcesów.
To naprawdę fascynujące, że możemy współdziałać z naszym niższym Ja w
nawiązywaniu kontaktu z Wyższym Ja, by zachęcić je do uczestnictwa w trójistnej
egzystencji, właściwej człowiekowi. Dzięki temu w każdej sytuacji możemy liczyć na
rozumnego przewodnika, wsparcie i nieograniczoną pomoc przekazywaną
bezpośrednio lub w jakiś inny, pośredni sposób. Tu właśnie mogą zdarzyć się cuda.
Czymś niezbędnym staje się więc poznanie tajemnych i nieuchwytnych zjawisk
leżących u podstaw sugestii. Wróćmy zatem do doktora Mesmera i przyjrzyjmy się
uważnie jego osiągnięciom. Nie jest istotne, że mylił się w swoich wczesnych
przekonaniach, że wywodził magnetyzm zwierzęcy (naszą siłę witalną i manę Huny)
z magnesów, które trzymał w rękach lub nosił w kieszeni. Nie miał racji. Dzisiaj
wiemy już, że siła magnetyczna metalu nie jest tym samym, co magnetyzm tkwiący w
ludzkim ciele ł zwany siłą życiową. Pomyłka Mesmera nie jest w tym względzie tak
istotna. Ważna staje się natomiast odpowiedź na pytanie, czym jest to „coś", czym
posługiwał się Mesmer, i jakie jest „tego" źródło.
Działanie Mesmera nie stanowi już dla nas dzisiaj żadnej tajemnicy. Otóż całym
wysiłkiem umysłu i woli starał się wchłonąć siłę przyciągania właściwą magnesom.
Wyobrażał sobie, że ta siła magnetyczna wypełnia go bardziej i bardziej, aż w końcu
rzeczywiście dźwigał w sobie olbrzymi ładunek. Przebieg tego zjawiska był zaiste
bardzo osobliwy. Mesmer był przekonany, że istnieje jakiś rodzaj energii zwierzęcej,
i wierząc, że ładunek tej energii rośnie w nim coraz intensywniej, mimo woli skłaniał
swoje niższe Ja do wytwarzania większych zasobów siły życiowej. Niższe Ja zdolne
było wówczas pomnożyć zwykłe zapasy energii jego ciała w niewyobrażalnym
stopniu.
W tym stanie za pomocą dotyku uzdrowiciel przekazywał siłę życiową swoim
pacjentom, wywoływał w nich te wszystkie reakcje, które w późniejszych czasach
uznano za objawy typowe dla hipnozy. Jednakże efekty działania siły mesmerycznej
były o wiele silniejsze niż efekty stosowanej później hipnozy. Nieraz zdarzało się, iż
pacjenci nagle słabli, padali w ataku paroksyzmu i leżeli w transie jak nieżywi. W
chwilę po odzyskaniu przytomności byli całkowicie uleczeni ze swych chorób.
Nie możemy jednak pominąć milczeniem tego, czego Mesmer nie robił. Otóż nie
stosował on sugestii w sposób świadomy, a przynajmniej tego rodzaju sugestii,
któremu później nadano nazwę hipnozy. Jednakże fakt, iż osiągał swój cel, czyli
przepływ siły magnetycznej z własnego ciała do ciała pacjenta i tym samym
uzdrowienie go, świadczy o tym, iż Mesmer musiał posługiwać się w pewnym
stopniu sugestią telepatyczną.
Uzdrowienia mesmeryczne były więc rezultatem zastosowania wielkiego ładunku
siły życiowej połączonej z niewielką dawką sugestii. W późniejszym leczeniu
hipnozą prawie wcale nie używano mocy mesmerycznej, jej miejsce zajęła podawana
intensywnie sugestia. Okazało się jednak, że pierwsza metoda dawała o wiele lepsze
wyniki niż druga. Działo się tak zapewne z następującej przyczyny. Otóż, jak już
zostało powiedziane wcześniej, sugestia jest myślą wprowadzaną przez operatora do
niższego Ja odbiorcy. Jeżeli myśl jest silnie naładowana energią życiową i wsparta
nakazem woli, czyli średniego Ja, doskonale oddziałuje na niższe Ją odbierającego i
skłania go do pożądanych reakcji. Jeśli zaś podawana myśl nie jest wystarczająco
poparta siłą magnetyczną, wówczas wywołuje zaledwie słabiutki odzew.
Postać doktora Mesmera znalazła się w centrum uwagi środowisk medycznych.
Nie można było zaprzeczyć, iż dokonał wielu uzdrowień, ale głoszona przez niego
teoria magnetyzmu zwierzęcego stała się celem gwałtownych ataków. Jego
przeciwnicy stanowczo twierdzili, że trzymanie magnesu w rękach nie daje nikomu
siły mesmerycznej. W końcu i sam Mesmer przyznawał im rację w tym względzie,
ale nadal upierał się, że siła, choć może nie pochodzi od metalu, jakim jest magnes, to
podobna jest do siły zwierzęcej i można ją wytwarzać w ludzkim ciele.
Wrogowie i tak nie przyjęliby do wiadomości żadnej z jego poprawek. Byli już
uprzedzeni do teorii Mesmera w całości.
Ale kilku przyjaciół Mesmera podjęło się kontynuacji eksperymentów z
wykorzystaniem siły magnetycznej. Efekty, jakie otrzymywali, były bliskie
uzdrowieniom. Dysponujemy ponadto notatkami z obserwacji eksperymentów
Mesmera i jego następców, które dowodzą, iż potrafili oni, kładąc ręce na rozmaitych
przedmiotach i osobach, przekazywać swój ładunek siły życiowej. W ten sposób
Mesmer naładował nią kilka kadzi wypełnionych wodą. Umieszczono w nich po kilka
żelaznych prętów, tak że jeden koniec wystawał z wody. Kiedy pacjenci podchodzili
do kadzi ł chwytali za pręty, energia nagromadzona w wodzie przechodziła przez
pręty do ich ciał. Reagowali tak samo, jak inni pacjenci pod wpływem dotyku
słynnego uzdrowiciela. Baron Jules Du Potet, przyjaciel Mesmera, prowadził dalsze
prace eksperymentalne nad zjawiskiem przekazywania siły magnetycznej. Stał się
sławny dzięki pewnemu doświadczeniu z drzewami. Otóż pacjenci podchodzili do
drzew nasyconych przez niego ładunkiem siły życiowej: obejmowali je lub
przywiązywali się do pnia tak ścisłymi więzami, by nie upaść i nie stracić kontaktu z
drzewem w razie chwilowej utraty przytomności spowodowanej tym, co dziś
nazywamy „wstrząsem mesmerycznym". Uzdrowienia były bardzo liczne.
Drzewa nie przekazują ani niemej sugestii w sensie telepatycznym, ani też
sugestii wypowiadanej słowami. Na ten fakt zwracali uwagę późniejsi krytycy
mesmeryzmu jako systemu uzdrawiającego. Domagali się uznania zasady, że każde
uzdrowienie musi mieć swoje źródło w zastosowaniu sugestii w sensie hipnotycznym.
We współczesnych podręcznikach psychologii nie znajdziemy rozwiązania tego
problemu. Odpowiedź daje tylko Huna. Tę odpowiedź należałoby wypisać wielkimi
literami, tak by zwracała na siebie uwagę i nie została nigdy zapomniana.
Huna uczy nas, że duże ładunki siły życiowej, użyte w mesmeryzmie lub przy
podawaniu sugestii, muszą być odpowiednio ukierunkowane, by były zdolne do
działania w określony sposób; w przeciwnym razie szybko ulegną rozproszeniu i
zanikną, nie osiągając celu.
Owo ukierunkowanie leży w gestii średniego Ja. którego „wola" jest narzędziem
służącym do wskazywania i wymuszania kierunku. Rozkaz „woli" zostaje z łatwością
zrozumiany i zazwyczaj przyjęty. Teraz następuje coś, czemu trudno dać wiarę mimo
licznych dowodów.
„Wola" średniego Ja, będąca siłą życiową nasyconą w jakiś tajemniczy sposób
czynnikiem świadomości, wykazuje szczególną właściwość i osobliwą, trwałą moc.
Zdaje się łączyć z siłą życiową ciała uzdrawiacza i tworzyć z nią pewnego rodzaju
mieszaninę. Przypomnijmy sobie kadzie z wodą naładowane przez Mesmera energią
życiową albo drzewa przesycone podobnym ładunkiem siły przez barona Du Poteta.
Przez dłuższy czas nadwyżka energii pozostawała tam, gdzie ją zgromadzono,
dopiero zawarty w niej czynnik „woli" o właściwościach stymulujących skłaniał ową
energię do wniknięcia w ciało pacjenta, w chwili gdy dotknął on wystających z kadzi
prętów bądź naładowanego drzewa. Dzięki owej „woli" siła życiowa, będąc już w
ciele uzdrawianego człowieka, pobudzała w nim łagodną ideę czy sugestię leczniczą,
podaną przez lekarza, gdy gromadził on ładunek energii w przedmiocie służącym do
celów leczniczych.
Znowu mamy więc do czynienia z niewielką, łagodną sugestią, która staje się
bardzo silna i nieodparta dzięki otrzymanej dawce energii. Ale od czasów Mesmera
aż po dzień dzisiejszy nikt nie zdołał zrozumieć oczywistej prawdy, że w kadziach z
wodą i w naładowanych energią drzewach tkwiła pewnego rodzaju moc kierowana
domieszką „woli" - przebywała tam, gdzie jej kazano, bez względu na wszelkie
intencje i starania uzdrawiacza, który wygenerował jej początkowy ładunek.
Nie rozumiano, że idea - niematerialny byt, którego nie można ujrzeć nawet pod
mikroskopem - jsst jednak materialną, realnie istniejącą rzeczą, zdolną do
wchłonięcia wielkiej dawki siły życiowej i że z kolei siłę. życiowa potrafi przenieść
na swojej fali dużą dawkę energii kierowanej „wolą", energii płynącej ze średniego
Ją. I oto mamy do czynienia z trzema „niemożnościami", przynajmniej wedle
współczesnej psychologii. Otóż idei wypełnionej sugestią
oraz ładunku siły życiowej kierowanej wolą nie można dotknąć, nie można
zobaczyć ani też nie można zidentyfikować. Wszystko wskazuje więc na to, że nie
powinny one istnieć. A jednak istnieją, ł to na pewno. Możemy bowiem obserwować
ich działanie i konkretne rezultaty, jakie wywołują, kiedy stosuje się je jako
podstawowe czynniki i tworzywo sugestii.
Całkiem możliwe, iż nie rozumiano nowych tajemniczych zjawisk, ale tylko
przypuszczano ich istnienie, upłynęło bowiem dużo czasu, zanim na nowo odkryto
starożytną naukę Huny.
Przechodząc do dalszych rozważań, warto wspomnieć o polinezyjskich
kapłanach, którzy byli ekspertami w dziedzinie stosowania wstrząsowych ładunków
siły mesmerycznej. Kapłani ci (jak również niektórzy znachorzy z indiańskich
plemion Ameryki Północnej) nie tylko znali sposób korzystania z siły życiowej, tak
by dotknięciem palca pozbawić silnego mężczyznę przytomności i powalić go bez
czucia na ziemię, ale też posiedli niezwykłą umiejętność nasycania ładunkiem energii
życiowej kijów, którymi później rzucano we wrogów podczas bitwy. Kapłani często
stawali za plecami oszczepników i ponad ich głowami ciskali naładowanymi kijami,
które trafiając swe ofiary, momentalnie powalały je na ziemię i eliminowały z walki.
Przypuszcza się, iż owa praktyka nie była też obca bardzo starej i prymitywnej
cywilizacji aborygenów australijskich. Zamiast kijów używali oni bumerangów, które
znakomicie nadawały się do przenoszenia wstrząsowych ładunków siły
mesmerycznej i w dodatku po uderzeniu przeciwnika wracały do właścicieli.
Wielu ludzi odrzuca możliwość istnienia sugestii i kwestionuje pogląd
stwierdzający, że są takie zjawiska jak prawdziwy mesmeryzm czy hipnoza.
Zwolennicy tej szkoły myślenia od lat głoszą: „To tylko i wyłącznie urojenie, wytwór
czyjejś wyobraźni".
Seria prób przeprowadzona niedawno przez Duke University wielce przyczyniła
się do tego, by owemu negatywnemu stanowisku wobec mesmeryzmu odebrać rację
bytu. Przed-
miotem eksperymentu uczyniono szczury i myszy, które, jak się przypuszcza,
pozbawione są właściwej ludziom wyobraźni, a zatem nie mogły udawać stanu
hipnotycznego i naśladować hipnotycznych reakcji. Umieszczono je w klatkach tak,
że w celu ucieczki musiałyby skorzystać z jednego z dwóch otworów.
Eksperymentator ukrył się przed ich wzrokiem w odległości około czterech metrów,
ale mógł obserwować gryzonie przez mały otwór w ekranie. Miał wybrać sobie jedno
zwierzątko i skłonić je siłą woli do opuszczenia klatki przez wskazany otwór.
W magazynie „Fate" z maja 1957 roku eksperymentatorka Dorothy Les Tina
opisała w krótkim artykule swoje doświadczenia z oswojonymi myszkami kupionymi
w sklepie zoologicznym. Umieściła myszki w pudełku podzielonym przegródkami w
ten sposób, że kiedy z pewnej odległości pociągała za żyłkę, za każdym razem tylko
jedno zwierzątko mogło swobodnie przejść do większej części pudełka z dwoma
wyciętymi otworami. W chwili gdy myszka przechodziła do drugiego pomieszczenia,
pani Les Tina koncentrowała na niej wzrok i siłą woli starała się zmusić ją do wyjścia
przez wskazany otwór. Przy pierwszej serii prób badaczka otrzymała wyniki, które
można było przypisać przypadkowi. Później liczba trafień zaczęła rosnąć i po
pewnym czasie wynosiła 10, 12, 14, a nawet 15 trafień na 15 prób.
Eksperyment ten, przeprowadzony w asyście doktora Gardnera Murphy'ego,
zaklasyfikowano jako test wykazujący „wyższość myśli nad materią", czyli istnienie
siły umysłu zdolnej poruszać materię - a więc jako zjawisko „psychokinezy". Badania
dowiodły już wcześniej, że niektórzy ludzie potrafią wpływać na ruch kości do gry, i
to, jak sądzono, tylko siłą umysłu. Przypuszczano, że w wyżej opisanym przypadku
wpływ ten ujawnił się w zachowaniu istot żywych. Autorka owego artykułu
przyznała, że na kilka pytań nie znalazła odpowiedzi. Najwidoczniej nie mogła
ustalić, czy udało się jej wytworzyć jakąś formę więzi z myszkami i wpływać na nie
dzięki telepatycznie przekazywanej sugestii, czy też może zdołała w jakiś sposób
bezpośrednio
pobudzić mięśnie zwierzątek i sterować ich ruchem ku wybranemu otworowi w
pudełku. W każdym razie możemy być zupełnie pewni, że myszki nie były świadome
prób mających na celu sprawdzenie ich wrażliwości na telepatię i że nie użyły
wyobraźni, by sprawić przyjemność operatorowi i udawać reakcje związane z podaną
sugestią.
Możemy śmiało stwierdzić, że sugestia mesmeryczno-hipnotyczna istnieje w
sposób oczywisty i niezaprzeczalny. Nie jest urojeniem ani fantazją. I wywołuje
przewidziane efekty.
Skoro powzięliśmy owo przekonanie, możemy przejść do dalszych rozważań i,
opierając się w głównej mierze na informacjach dostarczonych nam przez Hunę,
podać zwięzłą definicję sugestii - definicję, której brak odczuwaliśmy przez kilka
ostatnich dziesięcioleci.
Sugestię mesmeryczną czy hipnotyczną stanowi idea wyposażona w nadwyżkę
energii zdolną do wywoływania pożądanych reakcji u odbiorcy. Nadwyżce tej
towarzyszy nakaz kierowany „wolą", czyli siła witalna nieco zmieniona i pobudzona
do działania przez średnie Ja człowieka. Tak ukształtowaną ideę sugestii wprowadza
się do ośrodka świadomości niższego Ja odbiorcy, by dała początek zamierzonym
reakcjom.
Rozdział 2
W rozważaniach nad siłą życiową, stosowaną we wszelkich formach
mesmeryzmu i sugestii, trzeba się też zastanowić - czym są MYŚLI.
W środowisku współczesnych psychologów krąży przekonanie, że myśli są
czynnościami o podłożu chemicznym, związanymi w jakiś sposób z ładunkami
elektrycznymi. Mózg można pobudzić do działania za pomocą lekko
naelektryzowanej sondy i przez to skłonić pacjenta do wywołania wspomnień
minionych scen z życia, dawnych dźwięków i rozmaitych wrażeń. Owe wspomnienia
przybierają formę podobną rzeczywistości marzeń sennych. Ładunek elektryczny,
który ma udział w procesie myślenia, można już zmierzyć za pomocą encefalografu,
bardzo czułego aparatu rejestrującego na wykresie prądy czynnościowe mózgu
podczas myślenia, a nawet we śnie. Do tej pory jednak nie udało się stwierdzić, czym
właściwie jest myśl. Wiadomo tylko, że jej źródłem jest pewnego rodzaju zapis, ślad
na tkance kory mózgowej.
Według Huny niewidoczne ł nieuchwytne byty są tak samo materialne, jak
rzeczy, które ukazują swoje właściwości pięciu naszym zmysłom. Każdy rodzaj
substancji, postrzeganej zmysłami czy też nie, nosi nazwę mecu słowo to w języku
angielskim nie ma odpowiednika.
A zatem w pojęciu starożytnych kahunów MYŚLI SA RZECZAMI. Podróżując
po świecie, kahuni pozostawiali ślad owej koncepcji i swoich wierzeń wśród ludów, z
którymi stykali się w wędrówce.
W Azji, szczególnie na terenie dzisiejszych Indii, jeszcze teraz można znaleźć
ślady ich dawnej bytności. Kahunl uczyli, że skłonienie Wyższego Ja do ścisłej
współpracy i stworzenia harmonijnej jedności z niższym i średnim Ja jest
prawdziwym celem każdego ludzkiego życia. W Indiach przekonanie to stało się
zaczątkiem jogi - „wiedzy o zjednoczeniu".
Koncepcję trzech Ja człowieka przejął od jogi hinduizm, a z upływem czasu
została zniekształcona i wypaczona przez inne wierzenia. W dzisiejszych Indiach
można jeszcze rozpoznać dawne nauki Huny, ale są one bardzo przeinaczone. W
teozofli, w dużej mierze zbudowanej na zapożyczeniach z jogi i hinduizmu, często
można znaleźć twierdzenie: „Myśli są rzeczami".
Znajdujemy tam również wzmianki o manie, czyli sile życiowej, kryjącej się pod
nową nazwą prany, ale trzy Ja przybrały postać „siedmiu ciał", a różnica między
ciałami widmowymi a jaźniami, które w nich przebywają, uległa do tego stopnia
zatarciu, że nie sposób jej już rozpoznać.
Psychologię nazywa się „nauką o świadomości", a przecież jako nauka właśnie,
ponosi ona sromotną klęskę, nie umiejąc powiedzieć nic sensownego o świadomości
opanowanej przez duchy osób zmarłych, których istnienia dowodzi nowa dziedzina
wiedzy, parapsychologia, powstała na gruncie wcześniejszych badań
parapsychicznych.
Zmarli powracają i - co stanowi niezmiernie ważny moment w naszych
rozważaniach - PRZYNOSZĄ ZE SOBĄ DAWNE WSPOMNIENIA.
Fakt ten pozbawia racji bytu wszystkie dotychczasowe teorie z dziedziny
psychologii i fizjologii dotyczące natury myślenia i czynności umysłu. Nie umiejąc
wyjaśnić tych zjawisk, po prostu pomijają je milczeniem, a to z kolei pociąga za sobą
ignorowanie ludzkiej „woli", mimo iż objawia ona swoją obecność w zachowaniu
duchów powracających na ziemię.
O ile współczesny psycholog-materialista byłby może skłonny zaakceptować
„mniejsze zło" w postaci nauki Huny do idei naładowanej energią życiową i o sile
„woli" płynącej
ze średniego Ja, to z pewnością odrzuciłby twierdzenia kahunów, którymi za
chwilę się zajmiemy.
Kahuni nie tylko uważali, że myśli są rzeczami, ale sądzili też, że utworzone są z
substancji istniejącej realnie, chociaż niewidzialnej i nie poznawalnej zmysłami.
Substancję tę nazywali aica, czyli „widmowa". Tworzy ona niewidoczny „duplikat"
otaczający i przenikający fizyczne ciało człowieka. Każde z trzech Ja ma, zdaniem
kahunów, własne ciało widmowe, w którym przebywa za życia człowieka, a także po
jego śmierci jako duch.
Widmowy duplikat, Jcino-ofca, jest odlewem, jakby matrycą ciała fizycznego, w
którym może rozwijać się nasiono, czyli embrion, aż osiągnie swoje normalne dorosłe
wymiary.
Nauka powoli zmierza w kierunku ponownego odkrycia widmowego ciała.
Uznano już jego istnienie jako „pola" otaczającego nasiono i kierującego jego
wzrostem i rozwojem. Jednak do tej pory żaden naukowiec nie zbliżył się w swych
dociekaniach do koncepcji zawartej w Hunie, która stwierdza, że także myśl ma
podobne pole - widmowe ciało utworzone z tej samej niewidzialnej materii,
przechowywane jako pamięć w widmowym ciele całego człowieka, nie zaś tylko
wjego mózgu. Możemy mieć pewność, że nawet jeśli naukowiec przyjmie istnienie
widmowych ciał poszczególnych myśli, to prawdopodobnie odrzuci pogląd, że owe
struktury są wystarczająco mocne, aby mogły przetrwać fizyczną śmierć człowieka i
służyć mu jako wspomnienia, kiedy będzie już duchem.
Kahuni sądzili, że widmowe ciało niższego Ja stale uzupełnia zapas własnej
substancji i zawsze można pobrać z niego potrzebną dawkę materii, by uformować
maleńkie „ciało" otaczające każdą myśl, w chwili gdy powstaje ona przez akt
świadomości i przy użyciu siły życiowej. Kiedy już mikroskopijna idea ukształtuje się
w swym nowym, widmowym ciele, zostaje ona związana nicią widmowej materii z
myślami, które nadeszły tuż przed nią, i z tymi, które napływają po niej. W ten sposób
powstaje „grono" kształtów myślowych stanowiące zestaw powiązanych ze sobą
pojęć.
Gdy grono pojęć dociera do niższego Ja na przechowanie, staje się pamięcią.
Cieniutkie niteczki z niewidocznej materii, wiążące ze sobą kształty myślowe,
łączą także całe ciało widmowe człowieka z rzeczami, których już raz kiedyś dotknął.
Specyficzną właściwością widmowej substancji jest KLEI-STOŚĆ I
ROZCIĄGLIWOŚĆ, niemal nieograniczone.
Kiedy człowiek dotknie czyjejś ręki, wówczas materia widmowa obu tych osób
może się ze sobą połączyć i skleić. Podobnie sklejają się dwa miękkie cukierki
krówki ciągutki, a kiedy chcemy je rozłączyć, powstaje między nimi nitka lepkiej
masy. W ten sam sposób między dwiema osobami, które kiedyś były ze sobą w
fizycznym kontakcie, tworzy się trwała więź w postaci długiej niewidocznej nici z
widmowej materii.
Wszystko, czego dotykamy, zostaje z nami połączone niteczką podobną do tej,
którą pająk snuje między gałązkami, przyklejając do nich jej końce.
Bezpośredni kontakt, dzięki któremu powstają widmowe nici, może nastąpić nie
tylko przez dotyk, ale też spojrzenie, usłyszenie lub powąchanie jakiejś osoby lub
rzeczy. Te wiotkie, delikatne nitki nie mają jednak dla nas jako takie większego
znaczenia i wartości, dopóki się nie naprężą i nie usztywnią dzięki pobudzającej Je do
działania świadomości. Kontakt po sznurze czy nici widmowej staje się możliwy
dopiero wówczas, gdy dwie osoby postanawiają przesyłać sobie nawzajem
telepatyczne wieści, myśli i wrażenia i nawiązują dobrą „nić porozumienia". Kiedy
się rozstaną, gotowe do współpracy, ich niższe Ja (które mają instynktowną wiedzę
wykonywania pewnych czynności, tak jak ptaki posiadają wiedzę o budowie gniazd)
zdążają ku sobie po łączących je niciach widmowych i odnajdują siebie nawzajem.
Wzdłuż nici płynie też strumień siły życiowej, a wraz z nim przesyłane są drogą
telepatii obrazy myśli i pojęć. Oryginalne myśli muszą pozostać w pamięci nadawcy,
tak więc nie są transmitowane. Zostają zdublowane i jako duplikaty podążają do
odbiorcy.
Kiedy wiadomość telepatyczna dociera do celu, niższe Ja odbiorcy przenosi nikłe
kształty myślowe da ośrodka świadomości, by średnie Ja mogło je sobie uzmysłowić.
Po odpowiedniej racjonalizacji zostają przeniesione do magazynu pamięci.
Od czasów Mesmera używano francuskiego słowa rapport na określenie
niewidzialnej, aczkolwiek bez wątpienia istniejącej, więzi ustanowionej między
mesmerykiem a (1) przedmiotami naładowanymi przez niego siłą życiową i
towarzyszącą jej .wolą"; (2) odbiorcą, na którego przelewał on swoją moc, by
wywołać reakcję - wyleczenie pacjenta z choroby.
Ów raport, jak dowiadujemy się z Huny, jest możliwy dzięki łączącym niciom
widmowej substancji. Wielokrotnie obserwowano przesyłanie sugestii telepatycznej
na znaczne odległości. Zjawisko to jednak wykracza poza ramy nauk o podłożu
materialistycznym, tak więc cała sprawa raportów spotkała się z ich atakami zamiast
uczciwą próbą jej zrozumienia i zbadania.
Siłę życiową możemy porównać ze strumieniem prądu elektrycznego, z tą
różnicą, że niekoniecznie musi ona płynąć. Może wypełnić jakąś rzecz i pozostać
statyczna. Ale gdy świadomość niższego bądź średniego Ja pobudzi ją do przepływu
lub innego rodzaju ruchu, wówczas przenosi się całkiem swobodnie. O ile napięcie
prądu elektrycznego spada w miarę przepływu po drucie wskutek wzrastającego
oporu, to nici widmowe stanowią tak doskonały przewodnik, że napięcie siły
życiowej może płynąć na duże odległości, a jej końcowe napięcie równe jest
początkowemu. Zarówno widmowa substancja, jak i siła życiowa są ŻYWE i obie
zdolne są do przyjęcia wskazówek i nakazów, jeśli wprowadzi się je w formie idei-
sugestii przepojonej „wolą".
Substancja widmowa ma jeszcze jedną osobliwą właściwość. Umiejętnie
pokierowana i napełniona siłą życiową może gęstnieć i usztywniać się. Może
pozostawać niewidzialna albo też stać się widoczna. Duchy osób zmarłych, często
odwiedzające ludzi w czasie seansów spirytystycznych, potrafią swobodnie
manipulować widmowymi ciałami swych niższych Ja, które zostały przeniesione
wraz z nimi na tamtą stronę życia w momencie fizycznej śmierci człowieka.
Utwardzająca się struktura widmowej substancji nosi nazwę ektoplazmy. Można ją
zobaczyć jako delikatny, ledwo widoczny zarys twarzy ł przedmiotów
materializujących się na seansach. Te usztywnione struktury ektoplazmatyczne
odgrywają też rolę odlewów, które dokładnie wypełnione substancją widmową
pozwalają zmarłym, powracającym na jakiś czas do życia, ukazywać się oczom
ludzkim.
Dzięki temu duchy mogą również wysuwać widzialne bądź niewidzialne ręce
(lub po prostu „wędki") służące im do przesuwania przedmiotów materialnych. Kiedy
owe „macki" są silnie naładowane siłą życiową (zazwyczaj pobraną od uczestników
seansu spirytystycznego), duchy mogą użyć od razu całego jej ładunku i tym samym
wyzwolić niesamowitą energię. Dzięki temu potrafią podnosić fortepiany, ciężkie
meble, a nawet ludzi.
Powyższe uwagi każą nam powrócić do zagadnienia idei, a raczej zespołów
powiązanych ze sobą pojęć, wytwarzanych przez średnie Ja i stanowiących zarodek
sugestii, które później przekazywane są odbiorcom. Łatwiej nam teraz zrozumieć, w
Jaki sposób niższe Ja przejmuje owe ukształtowane już myśli i otacza je niewidzialną
materią pobraną z własnego „duplikatu". Kiedy idea znajduje się już w otaczającym
ją „futerale", do jej ektoplazmatycznego odlewu napływa siła życiowa wraz z
towarzyszącym jej ładunkiem „woli". To skłania niższe Ja odbiorcy do wykonywania
poleceń, tak jak gdyby reagowało na stanowczy rozkaz.
Przy autosugestii ł przy sugestii hipnotycznej, podawanej przez operatora, działa
ten sam mechanizm. W pierwszym przypadku średnie Ja przy wsparciu niższego Ja,
które pomaga mu w sposób automatyczny, kształtuje treść sugestii i wprowadza ją do
ukrytego ośrodka świadomości niższego Ja. Tam pozostanie ona „poza zasięgiem
wzroku i umysłu" średniego Ja, ale całkowicie dostępna niższemu Ja, które
zapoczątkuje reakcję.
Tu rodzi się pytanie, gdzie przebywa średnie Ja i tworzy idee sugestii oraz gdzie
znajduje się niższe Ja i gdzie owe idee przechowuje. Według Huny oba Ja mają
własne widmowe ciała, przy czym ciało widmowe średniego Ja jest bardziej subtelne
i wiotkie. Podczas normalnego życia człowieka niewidzialne ciała obu Ja mieszają się
ze sobą i wzajemnie się przenikają. Średnie Ja, nie mając do dyspozycji własnego
ciała fizycznego, rodzi się w świecie ziemskim w ciele zamieszkanym przez niższe
Ja. Jest tam gościem, a zarazem rozumnym przewodnikiem.
Nie należy zapominać, że idee powstają za sprawą średniego Ja w procesie
rozumowania opartym na pamięci - na wspomnieniach dostarczonych przez niższe Ja.
Gotowe idee wyposażone przez średnie Ja w ładunek siły życiowej i pobudzone do
działania jako sugestie, prezentowane są niższemu Ja i przekazywane do zbadania,
sklasyfikowania i przechowywania w magazynie pamięci. Zazwyczaj taki zespół idei,
przekazany niższemu Ja, natychmiast zostaje poddany klasyfikacji i ulokowany w
odpowiednim miejscu, tak by w razie potrzeby można go było szybko odnaleźć. Ale
jeśli nadchodzące kształty myślowe noszą w sobie duży ładunek siły życiowej oraz
odpowiednią dawkę siły „woli", nakazującej niższemu Ja reagować zgodnie z
sugestią, wówczas niższe Ja zmuszone jest albo do reakcji, albo do odrzucenia
„podarunku", zanim schowa go jako wspomnienie i przestanie zwracać nań uwagę.
Owszem, niższe Ja może odrzucić sugestię. Bywa tak, iż ma ono zespół
własnych, nie zracjonalizowanych przekonań, wśród których znajdują się pojęcia
sprzeczne z ideami podanymi nakazem sugestii. W związku z tym niższe Ja samo
decyduje, że jego przekonania są słuszniejsze, ł odmawia reagowania na nowe idee.
Czasem zdarza się, że jakiś duch zmarłej osoby powraca na ziemię i na stałe bądź na
jakiś czas chyłkiem wślizguje się do czyjejś podświadomości, wnosząc ze sobą nowe,
obce przekonania. Badanie takich przypadków, określanych powszechnie mianem
„opętania" lub „rozdwojenia jaźni", wchodzi w zakres psychopatologii.
Jeśli niższe Ja nie jest świadome wpływu obcego ducha lub też żywi w sobie
ukryte kompleksy, może odrzucić sugestię.
Czasem mamy do czynienia z tzw. „sugestią posthipnotyczną". Niższe Ja
otrzymuje od hipnotyzera pewien zespól idei oraz plan reakcji rozłożonych w czasie.
Nie ma ono zdolności logicznego rozumowania, ale ma poczucie czasu i odległości.
Gdy dostanie sugestię, iż ma wykonać Jakąś czynność w określonym terminie w
przyszłości, będzie świadome upływu czasu i zareaguje według planu.
Huna nie daje jasnej odpowiedzi na pytanie, czy niższe Ja potrafi przywoływać
wydarzenia bądź słowa wypowiedziane w jego obecności przy fizycznych
narodzinach człowieka. Teoria dianetyki L. Rona Hubbarda głosi, że wydarzenia lub
słowa, które są nieświadomie przechowywane od dnia narodzin w naszej pamięci,
wywierają na nas silny, nieprzeparty wpływ w dalszym życiu. Tym uwierającym nas
utrwalonym śladom przeżycia psychicznego nadano nazwę „engramów". Zwolennicy
teorii dianetyki spędzają długie godziny, próbując przywołać z pamięci takie odległe
wspomnienia, by je złagodzić i unieszkodliwić.
Nie zadowoliwszy się odkryciem zniewalających, bolesnych wspomnień z okresu
narodzin, dianetycy częstokroć usilnie nakłaniają pacjentów do powrotu po ścieżce
pamięci aż do momentu poczęcia, a nawet do wspomnień... z poprzednich wcieleń.
Chociaż Huna głosi, że człowiek zazwyczaj przebywa w kilku kolejnych
wcieleniach {aczkolwiek zupełnie inaczej pojmowanych niż w tradycyjnej teorii
reinkarnacji), to jednak nie 'daje nam zbyt wielu wskazówek na temat wspomnień o
tak odległych doświadczeniach i możliwości ich przywołania. Nie udziela żadnych
informacji, które pozwalałyby sądzić, iż kształty myślowe utworzone z widmowej
substancji przenoszone są z przeszłego wcielenia do ciała, które akurat się rodzi.
Teozofowie, opierając się w swych przekonaniach na wnioskach twórców tego
kierunku ł niektórych późniejszych jego przywódców, przyjmują wiele twierdzeń
zaczerpniętych z wierzeń ludów Indii, szczególnie z Wedy, jogi i braminizmu. Jedno
z tych zapożyczonych twierdzeń głosi, że można przywołać pamięć o przeszłych
wcieleniach. Chcąc wyjaśnić, jak to jest możliwe, zwolennicy tego poglądu odwołują
się do teorii, że wszystkie wydarzenia i wszystkie myśli odciskają się, zapisują na
czymś, co można by nazwać widmowym ciałem ziemi - na akaszy. Aby przywołać
wydarzenia z dawnych wcieleń, trzeba nauczyć się odczytywać wspomnienia, które
przetrwały w „zapiskach na akaszy". Sukcesy w tym względzie - sądząc na podstawie
relacji gromadzonych w ciągu wielu lat - nie są imponujące. Zbyt dużo osób
pamiętało swe poprzednie żywoty we wcieleniu Napoleona czy Kleopatry i, z
przykrością trzeba stwierdzić, wspomnienia te nie miały ani sensu, ani żadnego
związku z rzeczywistością.
W latach 1956-1957 powszechnie znana była sprawa niejakiej Bridey Murphy.
Doktor Morey Bemstein zahipnotyzował pewną gospodynię domową i poddał ją
regresji pamięciowej do przeszłych żywotów. Opisała szczegółowo swoje poprzednie
życie w Irlandii jako Bridey Murphy. Wszystko, co opowiedziała, będąc w transie
hipnotycznym i w stanie regresji, posłużyło Moreyowi za materiał do napisania
książki. Jeszcze przed jej wydaniem doktor udał się na życzenie wydawcy do Irlandii,
by sprawdzić, czy da się tam znaleźć materiał dowodowy potwierdzający całą sprawę.
Badacz napisał obszerną relację z podróży, opatrując ją szeregiem wniosków i
komentarzy. Wszystkie wskazywały na to, iż okoliczności i wydarzenia, opisane w
transie hipnotycznym, bez wątpienia miały miejsce w rzeczywistości. W codziennej
prasie rozgorzała dyskusja. Przeprowadzano liczne wywiady z autorytetami Kościoła;
niektórzy jego przedstawiciele ostro atakowali wiarę w reinkarnację i podważali
wartość eksperymentu z Bridey Murphy.
Później ten słowny pojedynek przeniósł się na łamy poważniejszych czasopism i
renomowanych magazynów. Niektórzy autorzy starali się dowieść, że wprowadzona
w trans gospodyni przypomniała sobie tylko fakty z dawnego życia w Irlandii, o
jakich usłyszała od swojej znajomej, która rzeczywiście nazywała się Bridey Murphy.
Rozważania owe kończyli wnioskiem, że cała ta historia to zwykłe oszustwo.
Pojawiły się też głosy obalające te zarzuty, po czym zapadło milczenie. Od uznanych
autorytetów nie doczekano się w tej sprawie żadnej decyzji, która przyznawałaby
ostateczną rację jednej ze stron sporu.
Zainteresowanie zjawiskiem hipnozy i możliwością regre-sji stało się
powszechne. Wielu hipnotyzerów, zarówno amatorów, jak i ludzi stosujących tę
metodę w pracy zawodowej, próbowało swych sił w tej dziedzinie i wprowadzało
rozmaite zmiany w swej pracy eksperymentalnej; u niektórych osób poddanych
eksperymentom obserwowano odchylenia od typowych wzorców reakcji. W Boulder,
w stanie Colora-do, hipnotyzer amator, Robert W. Huffman, i współpracująca z nim
w charakterze medium Irenę Specht doszli do bardzo interesujących wyników. Do
nagranych na taśmę wypowiedzi medium, będącego w transie, dodali własne
komentarze i w ten sposób powstał materiał do ich wspólnej książki zatytułowanej
Many Wonderful Things. Opowiadała ona o tym, jak pani Specht przeniosła się pod
wpływem hipnozy do czasu pomiędzy dwiema dawnymi inkarnacja-mi, kiedy to jej
duch przebywał w „miejscu odpoczynku". Treść sugestii, które wprawiały ją w trans i
przenosiły na tamto miejsce, obfitowała w słowo „miłość". Nadal jednak pozostaje
sporną kwestią, czy wątek „miłości" miał jakiekolwiek znaczenie dla niższego Ja, czy
też żadnego. W każdym razie pani Specht, będąc w stanie hipnozy, opisała
okoliczności, w których przebywał jej duch odpoczywający między jednym żywotem
a drugim, kiedy to było mu dane pojąć wielkie prawdy ukryte przed umysłem istot
żyjących. Podczas transów duch nazywał sam siebie „Jam jest Ja" i głosił doktrynę
miłości jako tej, która pomogła kobiecie znaleźć rozwiązanie wielu jej problemów.
Pani Specht przytaczała też fragmenty z Biblii i nadawała im nowe znaczenia. Jeszcze
raz pojawiły się wśród badaczy sprzeczne opinie, znowu odezwali się przeciwnicy.
Ale z jakiegoś bliżej nieokreślonego powodu prasa codzienna nie zaszczyciła owych
eksperymentów uwagą.
Człowiek lęka się rzeczy, których nie rozumie, i wypowiada im walkę. Tak było
zawsze i wszędzie. Nie znając natury sugestii i praw nią rządzących, na ogół
traktowano ją z podejrzliwością. Niektóre organizacje o charakterze religijnym
potępiały hipnozę, a teozofowie przez wiele lat ostrzegali przed jej stosowaniem,
chociaż czołowi przywódcy tego ruchu byli zwolennikami mesmeryzmu jako metody
leczniczej i z dumą opowiadali o tym, jak za pomocą tej dobroczynnej mocy ich
pułkownik Olcott wyleczył pięćdziesiąt przypadków paraliżu w Cejlonie. Nawet
bystrej i wnikliwej inicjatorce kierunku teozoficznego, Helenie Blavatsky, nie udało
się dostrzec faktu, że mesmeryzm i hipnoza różnią się tylko proporcją, w jakiej
zmieszane są ze sobą sugestia, siła życiowa i siła „woli".
Późniejsi teozofowie zazwyczaj woleli nie ryzykować. Akceptując wiedzę
zaczerpniętą raczej ze słowników niż od autorytetów i założycieli ruchu, zdecydowali
się traktować mesmeryzm i hipnozę jednakowo.
Głównym argumentem przemawiającym na niekorzyść hipnozy była, i nadal jest,
okoliczność, że gdy Jakiś człowiek zostaje „zdominowany" cudzą wolą, dominacja ta
staje się potężną siłą, a ponadto, co gorsza, więzi ustanowionej między operatorem a
odbiorcą nie można zerwać. Sądzi się, iż zdominowana osoba związana jest z
nadawcą przez całe swoje życie i prawdopodobnie przez wszystkie kolejne wcielenia.
Z wielką obawą mówi się o możliwościach - bez względu na olbrzymią odległość w
czasie i przestrzeni - opanowania drugiej osoby w złych celach. Często podaje się za
przykład osoby praktykujące jogę, które nadużywały mocy hipnotycznej do podłych
czynów.
Mało jest materiałów dowodzących istnienia owej niewolniczej zależności
odbiorcy od operatora, ale brak zrozumienia prawdziwych mechanizmów podawania
sugestii hipnotycznej stanowi doskonały grunt dla strachu i podejrzliwości.
Wraz z notowanym w ostatnich latach wzrostem liczby hipnotyzerów-amatorów,
zewsząd podnoszą się krzyki oburzenia, głosy bijące na alarm. Zgodność opinii zdaje
się wyrażać w słowach: „Nie można pozwolić im na to, by manipulowali ludzkim
umysłem!". W odpowiedzi, prawodawstwo stanowe zmierza w kierunku podjęcia
uchwał zabraniających stosowania hipnozy tym wszystkim, którzy nie posiadają
wysokich kwalifikacji medycznych, nie wyłączając stomatologii.
Na szczęście, żadne prawa nie naruszają osobistej wolności i nie zakazują nam
stosowania sugestii wobec nas samych.
Autosugestią można posługiwać się zupełnie bezpiecznie, nawet gdyby te
wszystkie opinie - głoszone przez takich teozofów, jak William Q. Judge i doktor G.
de Purucker -o straszliwych groźbach tkwiących w hipnozie były do pewnego,
niewielkiego stopnia uzasadnione.
Doktor de Purucker, cytowany w ostatniej zbiorowej pracy teozoficznej,
zatytułowanej Hypnotłsm-Mesmerism and Reincarnation, powiada: „Autosugestia,
która nie jest niczym innym jak sugestią stosowaną wobec siebie samego, ma
wyłącznie zalety i powinniśmy ją stale praktykować, jeśli daje nam poczucie
duchowej, moralnej i intelektualnej mocy, możliwość samodoskonalenia się oraz
panowania nad własnym ciałem i umysłem, jeśli daje nam obrazy piękna, chwały,
świętości, czystości, miłosierdzia, uprzejmości; jednym słowem - wszystkich
wzniosłych i szlachetnych cnót. W tym sensie jest ona czymś pożytecznym, gdyż za
jej pomocą uczymy samych siebie...". Zwróćmy uwagę, że nie ma tutaj mowy o
zastosowaniu sugestii w celu samo-uzdrawiania. Niektórzy autorzy, prezentowani w
tej książce, skłaniali się ku przekonaniu, że uzdrowienie może zapobiec cierpieniu i,
co za tym idzie, egzekwowaniu zapłaty za złą karmę, ale gdyby się trzymać dalej tego
archaicznego wierzenia, doprowadziłoby to do absurdalnego wniosku, że wszyscy
zapobiegliwi i dbający o swe zbawienie teozofowie powinni niezwłocznie przystąpić
do zadawania sobie tortur.
Podsumowując, możemy postawić wniosek, że sugestia wychodząca od operatora
o dużym poczuciu moralności i zawierająca tylko dobre i pożyteczne idee nie może
nikogo krzywdzić. Jeśli przypadkiem raport, jaki powstał między operatorem a
odbiorcą, pozostaje nierozerwalny podczas wielu inkarnacji, to wówczas trzeba też
wysunąć argument, że przecież każdy z nas wytwarza tysiące niteczek z widmowej
materii, które łączą nas wzajemnie na zasadzie pewnego rodzaju raportu. Jeśli tak
jest, a jest tak niewątpliwie, nie popełnimy dużego błędu, ofiarowując jedną taką
dodatkową niteczkę dobremu hipnotyzerowi-terapeucie.
Przy autosugestii zaś nie może być mowy o niebezpieczeństwie dominacji innej
niż nasza własna.
Rozdział 3
O mesmeryzmie można powiedzieć, że zaczął się od węża, a hipnoza - od
doktora Braida, który ukuł dla niej nazwę. Samosugestia - zwana również
autosugestią i samouwa-runkowaniem - ma swoje źródło we Francji, a narodziła się
mniej więcej w okresie I wojny światowej. Już wiele lat wcześniej badano mechanizm
jej działania, ale pierwsza prawdziwa próba opisania całego procesu i rezultatów
otrzymanych dzięki zastosowaniu tej nowej metody datuje się na ten właśnie okres.
Doktor Freud z Wiednia częściowo zidentyfikował niższe Ja Huny i nazwał je id.
Odkrył także zjawisko „kompleksu". Wtedy nastąpił prawdziwy rozwój wiedzy o
hipnozie. Doktor Frederick Pierce, psycholog, profesor jednego z czołowych
uniwersytetów w Nowej Anglii, spędzał akurat wakacje w Szwajcarii. Podczas gry w
kręgle zauważył, że kiedy odwróci uwagę od ręki, w której trzyma kulę, i kieruje ją
na jakiś inny obiekt, ręka traci jakby swą siłę i rozluźnia się. Moc i naprężenie mięśni
powracają znowu wraz z koncentracją uwagi na grze. To odkrycie dało mu wiele do
myślenia. Przedzierał się przez pisma francuskiego badacza pełne niejasnych
fragmentów i niedopowiedzeń; wreszcie doszedł do wniosku, że trudno jest dotrzeć
za pomocą sugestii do głęboko ukrytej, wewnętrznej jaźni ludzkiej. Przypuszczał, że
byłoby to o wiele łatwiejsze, gdyby odbiorca znajdował się w stanie odprężenia i
fizycznej relaksacji (zastępującej „sen", w który zapada zahipnotyzowany pacjent).
Następnie Pierce przeprowadził serię eksperymentów, które zakończyły się
opracowaniem szczególnej metody relaksacji. Nazwał ją decubitus, czyli „pozycja
chorego", i po powrocie na uczelnię polecał swoim studentom, by stosowali ją jako
integralną część autosugestii. Stwierdził, że dziewięćdziesiąt procent studentów
nauczyło się jej z łatwością i bardzo ją sobie cenili. Niebawem napisał na ten temat
pracę.
Praca nosiła tytuł Mobilizing the Midbrain i wyraźnie potwierdzała, że profesor
zgadza się z ówczesną teorią głoszącą, że cała świadomość ludzka mieści się w
komórkach kory mózgowej. Po opublikowaniu książka wywołała wielkie
zainteresowanie w środowisku psychologów, ale niebawem nakład się wyczerpał i
powoli o niej zapomniano w wirze walki, która rozgorzała pomiędzy zwolennikami
rozmaitych szkół myśli psychologicznej. Behawioryści toczyli batalię przeciwko
freudystom. W świetle reflektorów pojawił się na krótko doktor Emile Coue, który
jednak szybko usunął się w cień wraz ze swoją koncepcją autosugestii i jej formułą:
„Dzień po dniu i z każdą chwilą staję się coraz lepszy". No cóż, wielu próbowało
powtarzać tę formułę z nadzieją na uzyskanie rezultatów podobnych do tych, które
osiągał Emile Coue. Niestety, nikt ich nie nauczył, jak kształtować treść sugestii, by
miała ona moc sprawczą, i jak należy się relaksować, by mogła ona dotrzeć do celu.
Psychologia utknęła na mieliźnie i pozostawała tam jakiś czas.
Tymczasem doktor J.B. Rhine z Duke University toczył samotną walkę z
materialistycznym podejściem do zjawisk psychologii. Oparłszy swe działanie na
matematycznej teorii prawdopodobieństwa, zaprosił kilku studentów do prac
eksperymentalnych nad postrzeganiem pozazmysłowym. „Pozazmysłowa percepcja"
stała się terminem znanym w wielu kręgach, a książki Rhine'a, choć nie
wyczerpywały tematu, który został o wiele dokładniej opracowany już w rocznikach
„Badań Parapsychicznych", miały duży wpływ na praktyczne zastosowanie
powszechnie akceptowanej metody badawczej. Rhine przekonał wielu inteligentnych
i bezstronnych ludzi, że istnieje coś takiego jak telepatia i jasnowidzenie i że zjawisk
tych można dowieść. Jego pokazów „przewagi myśli nad materią", czyli
psychokinezy, nie sposób było ignorować. Stopniowo materialiści nauczyli się
traktować go poważnie. Pisał przecież książki i cieszył się popularnością. Duke
University stał się symbolem otwartego i dociekliwego umysłu.
Do uczelni tej przyjechał doktor Hornell Hart. On to właśnie miał niebawem
ożywić powszechne zainteresowanie autosugestią po dwudziestoletnim z górą okresie
letargu. Hart, o dziwo, nie był wykładowcą na wydziale psychologii. Kierował
wydziałem socjologii i pewnie dlatego jego głównym celem, przynajmniej
początkowo, była pomoc studentom w dostosowaniu się do socjalnej struktury
uniwersytetu oraz życia toczącego się poza murami uczelni. Byli tam studenci obu
płci, mężczyźni w większości byli żonaci, mieli rodziny na utrzymaniu, niektórzy
właśnie skończyli służbę wojskową. Wielu osobom trudno było przystosować się do
nowych warunków życiowych, w których się nagle znaleźli.
Studentów cechowała niezwykła zmienność nastrojów. Raz byli szczęśliwi i
radośni, innym razem wpadali w gniew i mieli do wszystkich pretensje, to znów
przeżywali smutek i stany lękowe. Często mieli chandrę bez specjalnych powodów.
Doktor Hart postanowił znaleźć lekarstwo na tę bolesną huśtawkę emocjonalną,
polegające na samowarunkowaniu się. Poprosił studentów, aby mu w tym pomogli,
przekazał im niezbędną wiedzę na ten temat i skłonił do przeprowadzania prób.
Studenci sporządzali wykresy przedstawiające ich zmienne nastroje. Emocje
klasyfikowano od stanów najbardziej ponurych do radosnych, najprzyjemniejszych i
najbardziej pożądanych. „Nastrojomierz", składający się z wykresu nastrojów i opisu
metody notowania ich zmienności, studenci „prowadzili" zarówno podczas
samowarunkowania, jak i wówczas, kiedy go nie stosowali.
Seria eksperymentów zakończyła się tak wielkim sukcesem, że nikt nie
kwestionował prawdziwości rezultatów oraz olbrzymich korzyści płynących ze
stosowania nowej metody. Jak się okazało, prawie wszyscy studenci mogli bez
najmniejszych trudności nauczyć się samowarunkowania. Wobec tego każdy
czytelnik książki Harta Autoconditioning pragnął stosować tę metodę i czerpać z niej
korzyści. A były one ogromne, zważywszy, że wymagały tak krótkiego czasu i
niewielkiego wysiłku.
Do lata 1957 roku doktora Harta zapraszano na liczne wykłady i spotkania
dyskusyjne. Dotarł aż do Los Angeles, nauczając swej metody i wyjaśniając jej
znaczenie. Zależało mu głównie na tym, by przekonać słuchaczy, że umiejętność
samowarunkowania jest tak pożyteczna, iż każdy powinien ją poznać, zwłaszcza że
można ją łatwo zdobyć i bezpiecznie stosować.
Teoria, którą głosił w swoich pismach, opiera się na przekonaniu, że istnieje (d,
czyli podświadomość postulowana przez późnego Freuda i uznana przez wszystkich
psychiatrów, liczących na zatrudnienie w szpitalach rządowych.
Średnie Ja Huny - powszechnie znane jako świadomość -doktor Hart nazywał
„rzeczywistą jaźnią", podczas gdy niższe Ja, czyli podświadomość, określał mianem
id, „wewnętrznego umysłu receptywnego" bądź „nieświadomości".
Samowarunkowaniem nazwał rodzaj posthipnotycznej sugestii, podczas której
jednostka, będąca rzeczywistą jaźnią, wprowadza sugestię do wewnętrznej jaźni
receptywnej. Tych dwóch jaźni nie traktował jednak odrębnie. Podstawowym
znaczeniem słowa „hipnoza" jest „sprowadzanie snu". Hart podkreślał, że choć w
procesie samowarunkowania funkcjonuje do pewnego stopnia ogólny mechanizm
hipnozy, to sen wcale nie jest częścią tego procesu. Jeśli ktoś po prostu idzie spać,
ostrzega Hart, nie otrzyma żadnych rezultatów.
W rzeczywistości Hart nie próbuje przedstawić teorii, która tłumaczyłaby
zjawisko hipnozy. Prezentuje ją jako zbiór prawd, które mamy przyjąć bez żadnych
zastrzeżeń; jako prawdy w pełni zbadane i udowodnione (przynajmniej w odniesieniu
do zjawiska sugestii), nawet jeśli to, co się poza nimi kryje, ukryte gdzieś w głębi
świadomości, pozostaje tajemnicą, zawikłaną zagadką czy też winno stanowić punkt
wyjścia do dyskusji. l
Wraz ze wzrostem zainteresowania autosugestią i hipnozą z początkiem 1948
roku, zaczęto organizować liczne kursy korespondencyjne. Niektóre były tanie i
bezwartościowe, choć na pozór wydawały się atrakcyjne. Kilka przygotowano
bardziej starannie, opracowano nawet nowe słowniki terminów psychologicznych.
Zazwyczaj podawano jedną z szeregu popularnych teorii, która rzekomo miała
wyjaśniać zjawisko sugestii, i serwowano zestaw wspierających ją argumentów.
Tam, gdzie budzi się zainteresowanie jakąś specyficzną dziedziną, zawsze znajdą
się tacy, którzy oferują nową koncepcję mającą wszystko wyjaśnić. I tak jak
zainteresowanie hipnozą znalazło swe odbicie w książce Many Wonderfid Things,
zawierającej tezy o możliwości regresji hipnotycznej do przeszłych wcieleń
człowieka, tak w 1954 roku autosugestia stała się tematem pracy doktora Rolfa
Alexandra.
Jego książka nosi tytuł Creatlue Realism. Autor wychodzi w niej daleko poza
tematykę zwykłej sugestii, wkraczając niekiedy w sferę metafizyki.
Autosugestię uważa on za formę sugestii, którą możemy -całkiem na jawie, bez
wprowadzania w trans hipnotyczny -podać naszej podświadomości. Natomiast
autohłpnozę opisuje jako podawanie sugestii do podświadomości, gdy znajduje się
ona w transie, obojętne - lekkim czy też bardzo głębokim. Twierdzi przy tym, że
łatwiej i szybciej można nauczyć się autohipnozy, jeśli przedtem pozwolimy jakiemuś
hipnotyzerowi wprowadzić nas w stan hipnotyczny ł podać posthipnotyczną sugestię;
tak że potem wystarczy tylko wymówić hasło nakazu, by skłonić podświadomość do
wejścia w trans potrzebny jej do uzyskania stanu gotowości na przyjęcie nowej
sugestii.
Doktor Alexander nie poprzestaje jednak na tym - występuje z teorią, że wszyscy
jesteśmy do pewnego stopnia zahipnotyzowani tym, co się nam wydarzyło w życiu
lub czego byliśmy świadkami. Zdaje się winić tę formę hipnozy bez hipnozy za
większość naszych osobistych kłopotów
i poleca nową metodę, którą nazywa „samorealizacją" i która ma nam służyć do
odhipnotyzowania siebie. Namawia do stosowania tej metody jako wstępnego
przygotowania do przyjęcia autosugestii, a także Jako antidotum przy zbytnio
przedłużającym się transie występującym po zastosowaniu autohipnozy.
Wypada wspomnieć o jeszcze jednym teoretyku z tego okresu, kiedy to
zagadnienie autosugestii ponownie zainteresowało ludzi nauki. Alfred Korzybski w
książce Science and Sanity wyjaśnia szczegółowo, w jaki sposób przypisywanie
słowom fałszywych znaczeń może doprowadzić do utraty równowagi psychicznej i
emocjonalnej. Podaje wiele przykładów, kiedy niewłaściwe odczytanie prawdziwego
znaczenia danego słowa wywołało zaburzenia emocjonalne. Rozumowanie, oparte na
prawidłowym pojmowaniu zbioru znaczeń wyrazowych, w wielu wypadkach okazuje
się błędne, a z kolei biedne rozumowanie może być przyczyną kłopotów
zdrowotnych. No cóż, rozumowanie Korzybskiego było zapewne słuszne, a jego
koncepcja wielce ożywiła sferę psychologicznych domysłów, niemniej jednak w
niewielkim stopniu wzbogacił on naszą wiedzę o naturze i mechanizmie sugestii.
Jedną z książek, które ostatnio pojawiły się w interesującej nas tutaj dziedzinie,
jest praca Cooke'a i Van Vogta Hypnotism Handbook - skrupulatny przegląd
standardowych metod stosowania hipnozy w kręgach zawodowych. Autorzy
omawiają szereg szkół myśli psychologicznej, po czym na koniec otwarcie przyznają,
że jak dotąd właściwie nie wiadomo dokładnie, czym naprawdę jest hipnoza.
Jednakże, dodają szybko, nasza wiedza o tym, jakie wywołuje ona skutki, i o
praktycznym zastosowaniu tajemniczej siły umysłu jest wystarczająco duża, by z
powodzeniem z niej korzystać.
Kwestionują przekonanie, że sugestia polega na „warunkowaniu" (kształtowaniu
wzorców reakcji przez powtarzanie). Zwracają uwagę na fakt, iż zahipnotyzowana
osoba, której dano polecenie, by zachowywała się zupełnie normalnie, lecz
pozostawała w gotowości na przyjęcie sugestii, robi wrażenie kogoś, kto myśli,
rozumuje, wykonuje swoje codzienne zajęcia, słowem, jest w takim stanie, jak
zwykle, z tym wyjątkiem, iż natychmiast reaguje na rozkazy hipnotyzera. Do
wytłumaczenia tego typu reakcji zaiste trudno byłoby nagiąć koncepcję
„warunkowania".
Chociaż książka Hypnotism Hondbook przeznaczona jest dla profesjonalistów,
może ją z powodzeniem czytać każdy, kto pragnie poznać powszechnie przyjęte
teorie dotyczące sugestii i metody jej stosowania proponowane hipnotyzerom, którzy
pragną nauczyć swych pacjentów, jak pobudzać w sobie sugestie otrzymane
wcześniej od terapeutów.
Jak się zdaje, autorzy bez większego entuzjazmu odnoszą się do stosowania
autosugestii przez kogoś, kto przedtem nie skonsultował się z terapeutą i nie dał mu
możliwości zainkasowania należnego honorarium. Przyznają wprawdzie, że istnieją
metody nauczenia się stosowania autohipnozy bez pomocy hipnotyzerów, ale ich
przyswojenie „wymaga długich i żmudnych treningów". Jako przykład długotrwałej i
ciężkiej drogi wiodącej do opanowania tej sztuki wymienia się tutaj praktyki jogi.
Ostateczne wnioski autorów stoją w ostrej opozycji do twierdzeń doktorów Pierce'a i
Harta, którzy przekonali się, że ich studenci z łatwością nauczyli się autosugestii w
ciągu zaledwie kilku dni, a po miesiącu lub dwóch byli już ekspertami.
Podsumowując krótko zagadnienia dotyczące zjawiska autosugestii, można rzec,
iż jest ona tak prostym narzędziem, że wszystkie sposoby jej stosowania - zalecane
poza środowiskiem profesjonalistów - są skuteczne i praktyczne. Gdy stosuję
autosugestię, wiem, co robię i dlaczego - to wystarczy. Prawie każdy człowiek może
nauczyć się pisać swoje nazwisko, cierpliwie powtarzając tę czynność, ale gdy
przedtem nauczy się rozpoznawać litery i pozna brzmienie głosek, którym te litery
odpowiadają, składanie podpisu będzie miało dla niego o wiele większe znaczenie i
wartość. Przygotowanie się do poznania Huny jest jak gotowość do opanowania
alfabetu psychologii i nauczenia się odczytywania głosek. Każdą rzecz wykonamy
lepiej, gdy poznamy sens wszystkich podejmowanych kolejno czynności.
Rozdział 4
Stosowanie autosugestii jest prostym procesem, który można podzielić na trzy
zasadnicze etapy: Pierwszym krokiem będzie naturalnie podjęcie decyzji, co
właściwie średnie Ja, czyli my, chce przekazać niższemu Ja - a więc do czego
świadomość pragnie skłonić podświadomość. Po drugie, trzeba rozluźnić ciało,
powstrzymać bieg myśli, i kiedy niższe Ja jest już w ten sposób przygotowane do
przyjęcia sugestii, można przejść do trzeciego etapu - wprowadzenia treści sugestii,
głośno lub w milczeniu.
Może się zdarzyć, że już pierwsza próba zostanie uwieńczona sukcesem i
wystąpią pożądane reakcje, ale zazwyczaj potrzeba pewnego okresu praktyki, zanim
otrzyma się pełną i szybką odpowiedź na zastosowaną autosugestię.
Teraz przejdziemy do szczegółowego omówienia każdego z tych etapów.
Najlepiej zacząć od rzeczy najprostszych. Jeżeli ostatecznym celem naszego działania
ma być przełamanie pewnych utrwalonych nawyków, na przykład palenia papierosów
czy też przejadania się, wówczas lepiej poczekać z tym aż do czasu, gdy stopniowo
nauczymy niższe Ja spełniać polecenia autosugestii w odniesieniu do mniej
poważnych spraw, gdy przywyknie ono do właściwego reagowania, mającego na celu
wprowadzanie drobnych zmian. Najpierw uczymy się zatem raczkowania, później
chodzenia i na końcu biegania. Wszelkie próby odwrócenia tego procesu i
rozpoczęcia nauki od końca będą tylko bezowocną stratą czasu.
Przyda nam się tutaj odrobina teorii. Wszyscy, którzy nauczyli się stosować
sugestię w praktyce, zgodni są co do tego, iż to TY, jako średnie Ja, musisz wierzyć,
że to, co sugerujesz swej podświadomości, jest możliwe do wykonania, słuszne i
pożądane. To TV masz oczyścić swój umysł z wszelkich wątpliwości, w przeciwnym
razie przekażesz je niższemu Ja i pozbawisz je przekonania, że to, o czym mu
mówisz, rzeczywiście się wydarzy.
Początkowo średniemu Ja trudno jest uwierzyć, że niższe Ja szybko i bez wysiłku
spełni przekazaną mu sugestię. Najważniejsze, by się nie spieszyć i cierpliwe czekać
na odpowiedź, choćby nawet nikłą, idącą od naszej podświadomości. „Nic tak nie
prowadzi do sukcesu, jak sam sukces" - to stare powiedzenie ma tutaj doskonałe
zastosowanie. Nic bardziej nie rozwija ufności w średnim Ja, jak odkrycie, że niższe
Ja rzeczywiście reaguje na jego sugestie.
Każdy z nas może wykonać prostą próbę z ziewaniem. Jak wiadomo, z jakichś
powodów ziewanie przenosi się z trudną do pojęcia sugestywną mocą. Niższe Ja, jak
się wydaje, nie potrafi się jej oprzeć. Niechaj tylko jedna osoba zacznie ziewać,
wkrótce inni, przebywający w tym samym pomieszczeniu, poczują niekontrolowane
pragnienie ziewania.
Przeprowadźmy taki test na sobie. Będzie to zastosowanie autosugestii w jej
najprostszej formie. Spróbuj i przekonaj się, czy należysz do dziewięćdziesięciu
procent ludzi, którzy za pierwszym razem potrafią skutecznie podać tę sugestię.
Znajdź sobie spokojny kąt, gdzie nikt ci nie będzie przeszkadzać, i wygodnie
usiądź. Skoncentruj uwagę na swoich nogach, potem przenieś ją na ramiona, głowę i
wszędzie tam, gdzie czujesz napięcie mięśni. Rozluźnij je. Zwłaszcza mięśnie twarzy,
szczęk i dłoni mają skłonność do lekkiego napinania się, tak więc potraktuj je ze
szczególną uwagą. Musisz też wyciszyć myśli, by wprowadzić spokój ł odprężenie do
swego umysłu i wyeliminować panujące tam zwykle napięcie. To wszystko może
zająć kilka minut. Pierwsza próba relaksacji jest bardzo istotna, gdyż niższe Ja
otrzyma wzorzec ustalonych zachowań, według którego będzie później działało.
Kiedy już poczujesz rozluźnienie ciała i umysłu, powoli i bez przymusu zacznij
kształtować mentalny obraz ziewania. Są różne sposoby wizualizacji ziewania. Nie
ma dwóch osób, które zrobiłyby to tak samo, ale jest to bez większego znaczenia,
jeśli do centrum świadomości wprowadzają one tę samą podstawową ideę ziewania.
Możesz wyobrazić sobie, jak sam ziewasz lub ziewa ktoś inny, możesz mówić o
ziewaniu słowami - głośno lub w myślach, do siebie. Trzymaj się mocno idei
ziewania, wyobrażaj je sobie i „smakuj". Być może niższe Ja odpowie ci niemal w tej
samej chwili, gdy zaczniesz myśleć o ziewaniu, albo zareaguje nieco później, na
pewno Jednak w niedługim czasie zaakceptuje ideę i obraz, który kształtujesz w
umyśle, pragnąc, by niższe Ja przejęło go jako własny i dało nań odpowiedź. Kiedy
przyjmie on ideę sugestii, natychmiast odpowie na nią ziewaniem. Może też wywołać
całą serię ziewnięć, wówczas trzeba okazać zadowolenie, żeby swoim niechętnym
zachowaniem nie ukształtować innego, niewłaściwego wzorca reakcji. Zawsze mów
sobie (a niższe Ja będzie cię słyszało), że zasugerowana idea jest dobra i pożądana.
Upewnij się, że znajdziesz czas, by cieszyć się tym wszystkim, co przyniesie ci niższe
Ja w odpowiedzi na sugestię. Bądź więc rad z przypływu odwagi, o którą prosiłeś i
która zastąpiła obawę przed niepowodzeniem w jakiejś konkretnej sprawie, ciesz się
tym, że pod wpływem autosugestii niższe Ja uwolniło cię od dokuczliwego bólu bądź
też przykrych zmartwień, które nie dawały ci zasnąć po nocach. Niższe Ja uwielbia
pochwały. Chwal je więc natychmiast: „Cudownie! Świetna robota! Brawo!".
Niższe Ja to, według wierzeń Huny, odrębna „jaźń". Zwracaj się do niej jak do
najbliższego przyjaciela, z którym mieszkasz w fizycznym ciele i który umie
panować nad ciałem, twymi uczuciami i życiową energią, czego ty nie potrafisz. Mów
do niej „ty" i dawaj jej po cichu polecenia, jeśli masz ochotę. Ajeśli nauczyłeś się z
nią rozmawiać za pomocą wahadełka i dowiedziałeś się, jakim imieniem chciałaby
być nazywana, zwracaj się do niej w ten właśnie sposób.
Oba Ja są tak blisko ze sobą związane w ludzkim ciele, że właściwie można
mówić o sobie „My" w sytuacjach, gdy średnie Ja chce pomóc w spełnieniu podanych
w sugestii warunków, na przykład w zdobyciu przyjaciół. Wówczas
można powiedzieć: „Od jutra będziemy tak postępować, by zyskać duże grono
przyjaciół. Będziemy mili, uczynni i żywo będziemy interesować się sprawami ludzi,
których poznamy. Będziemy NAPRAWDĘ zainteresowani tym, co robią, co czują i
czego pragną. Postaramy się im pomagać i niebawem otoczą nas sami przyjaciele,
którzy będą nas kochać i spieszyć nam z pomocą".
Jeśli naprawdę zdecydujemy się dążyć do osiągnięcia wyznaczonego celu,
połowę pracy mamy za sobą. Pozostała część pracy polega na przekonaniu niższego
Ja, iż jesteśmy silnie zdeterminowani w swej decyzji, i na wciągnięciu go do
współpracy. Jeżeli przy podejmowaniu decyzji potraktujemy niższe Ja tylko jako
biernego obserwatora, nie możemy liczyć na wielką pomoc z jego strony. W
rezultacie może ono podstawić nam nogę, gdy zaczniemy stawiać pierwsze kroki.
Chcąc, by nasza determinacja udzieliła się niższemu Ja, i tym samym skłonić je do
odegrania istotnej roli przy kształtowaniu nowej rzeczywistości, trzeba znaleźć dla
niego czas na relaks ł odprężenie, trzeba je przygotować do przyjęcia sugestii, po
czym tę sugestię podać. Być może potrzebne będzie kilkakrotne powtarzanie treści
sugestii, zanim dojdzie do pełnej z nim współpracy, ale w odpowiednim czasie niższe
Ja z pewnością przyjmie na siebie swoją część obowiązków. Podświadomość może
reagować w dwojaki sposób. Po pierwsze, działając pod nakazem sugestii, może
zacząć od czynności, które już dobrze zna (sprawowanie kontroli nad
funkcjonowaniem organizmu czy naśladowanie sposobów wykonywania pewnych
zaobserwowanych działań), lub od czynności, które wie, jak wykonać, ale ich nie
lubi. Ten pierwszy sposób jest właściwie „warunkowaniem", stwarzaniem nowych
okoliczności. W drugim przypadku podświadomość czyni użytek z posiadanej już
wiedzy o pewnych sytuacjach i po prostu powołuje je do istnienia. Tak samo dzieje
się, gdy hipnotyzer nakazuje odbiorcy, by udawał psa. Hipnotyzowana osoba nie musi
uczyć się odgrywania roli psa, wie wystarczająco dużo o tych zwierzętach, by umiała
naśladować szczekanie, warczenie i skomlenie. Proces warunkowania natomiast
przebiega od samego początku.
Jeśli tresując psa przez wielokrotne powtarzanie tych samych czynności, uczy się
go jakiejś konkretnej sztuczki, aż wykona ją dokładnie l natychmiast po otrzymaniu
rozkazu, to tym samym poddaje się go „warunkowaniu", czyli uczy się go nowego
ciągu reakcji łańcuchowych, gdzie myśli i ruchy mięśni konsekwentnie za sobą
podążają. Dokładnie w ten sam sposób możemy poddać treningowi nasze niższe Ja.
Uczenie się maszynopisania, pisania ręcznego, głośnego literowania czy
sylabizowania wyrazów bądź też jazdy na nartach - wszystko to polega na
warunkowaniu. Każde wystukane na maszynie czy napisane słowo jest w istocie
wyuczoną sztuczką. Tak jak pies uczy się reagowania na polecenie: „siad!", podobnie
i my uczymy się całego ciągu nakazów, które pobudzają nas do uwarunkowanych
reakcji. Czasem siedząc przy maszynie, zastanawiamy się nad jakimś słowem lub
frazą. Właśnie to myślenie jest wszystkim, czego potrzeba naszemu wyćwiczonemu i
uwarunkowanemu niższemu Ja. To ono pisze na maszynie słowa i frazy, to ono
literuje i dzieli na sylaby. My, średnie Ja, stoimy tylko z boku i decydujemy, jakie mu
wydać polecenia. Współpraca między dwiema naszymi jaźniami jest czymś zaiste
cudownym i godnym uwagi. Ale nie zapominajmy, iż kiedyś musieliśmy dzień po
dniu uczyć niższe Ja reakcji na nasze myśli, musieliśmy je zapoznać z brzmieniem
słów i ich graficznym zapisem. Przypomnijmy sobie pierwsze, z mozołem pisane
słowa i pierwsze linijki wystukiwane na maszynie, zanim jeszcze niższe Ja nauczyło
się tej sztuki, czyli zanim zostało w tym zakresie uwarunkowane.
Zabawne próby z ziewaniem można rozszerzyć i wzbogacić, przenosząc cały
proces warunkowania w sferę odruchów warunkowych (jak się je często nazywa).
Jedynym koniecznym warunkiem jest tylko nauczenie niższego Ja odpowiedzi na
rozkaz: „Ziewaj". Kiedy już nauczy się tej reakcji, po wielokrotnym stosowaniu
relaksacji i po serii ćwiczeń z podawaniem sugestii, wówczas wystarczy tylko rzucić
komendę, a po chwili ogarnie nas przemożne pragnienie ziewania. Można także użyć
polecenia w jakiejś innej formie, może to być dźwięk dzwonka albo jakieś dowolnie
wybrane słowo - wszystko zależy od odpowiedniego wytrenowania.
Nie sposób dokładnie określić, gdzie kończy się uwarunkowana reakcja
łańcuchowa, a zaczyna sugestia pobudzająca niższe Ja do działania. Wydaje się, ii.
jedna zderza się z drugą. Dlatego też dobrze jest powtarzać sugestię wielokrotnie. Za
każdym razem, gdy przywołamy sugestię podaną wczoraj i powtórzymy ją Jako
nową, niższe Ja będzie | reagować na nią coraz szybciej. Każda przywołana sugestia
jest „doładowywana" świeżą porcją „woli" i energii życiowej, po czym powraca do
niższego Ja i jest na nowo pobudzana do dalszego działania.
Powtarzanie pełni jeszcze jedną ważną funkcję. Kiedy te same reakcje występują
regularnie, wówczas uwarunkowane, czyli wyćwiczone niższe Ja stopniowo zaczyna
przywykać do robienia pewnych rzeczy w określony sposób, wykonuje je coraz
sprawniej, reagując coraz bardziej automatycznie.
Niższe Ja lubi działać w sposób ustalony i nie podlegający ciągłym zmianom.
Dlatego też, gdy już nauczy się pewnych zachowań, posługuje się otrzymywanymi
ideami według j stałego wzorca. Kiedy poda mu się jakiś inny, nowy wzorzec, trzeba
systematycznie, dzień po dniu wywierać nań silny nacisk sugestią, aż porzuci dawne
zwyczaje i zaakceptuje nowe.
Świadoma próba wymuszenia na niższym Ja, by porzuciło dawne reakcje na
rzecz nowych, zupełnie odmiennych, prowadzi w wielu wypadkach do ofiarowania
mu znojnych darów Winstona Churchilla: „krwi, potu i łez", szczególnie wtedy, gdy
sugestia dotyczy porzucenia narkotyków, nałogowego picia lub palenia. Sugestia,
która nowo ukształtowane idee zasila sporą porcją energii życiowej, czyni „wolę"
średniego Ja stokroć skuteczniejszą, wyposażając ją w narzędzie, którym ta może się
posługiwać. „Wolę" można porównać do człowieka, który próbuje wyciągnąć
palcami gwóźdź z deski, a ładunek siły życiowej do obcęgów, którymi z łatwością
można ten gwóźdź wyrwać.
Rozdział 5
Kształtowanie idei, tak by można ją było zastosować w procesie autosugestii, nie
jest czynnością zbyt skomplikowaną, jeśli idea ta ma być prosta i znana. Żadnych
trudności nie sprawia przywołanie wszystkich śladów pamięciowych dotyczących
ziewania, które mogą być potrzebne do skonstruowania nowego obrazu mentalnego.
Taką ideę wystarczy tylko wyposażyć w niewielką porcję siły życiowej i małą dawkę
„woli", zanim wejdzie ona do ośrodka uwagi niższego Ja i zacznie działać jako
sugestia.
Jednakże w przypadku bardziej złożonych idei, które mogą zawierać kilka
etapów składających się na wykonanie pełnej czynności lub ukształtowanie nowego
stanu w ciele osoby przyjmującej sugestię bądź też w jej otoczeniu, niższe Ja niewiele
może pomóc. Umie co prawda podać wszystkie potrzebne średniemu Ja wspomnienia,
ale nie woła rozradowane: „Hej! To jest coś, o czym doskonale wierni Chcesz sobie
ziewnąć? Poczekaj chwileczkę. Zaraz ziewnę dla ciebie, i to jeszcze jaki".
Jeśli ktoś zamierza skonstruować zestaw kształtów myślowych mających
zasugerować niższemu Ja coś nowego lub coś, co zmusi je do zmiany utartych
zwyczajów, może ono spoglądać na to wszystko w milczeniu ł z obawą. Niekiedy
może być nawet przerażone, targane wątpliwościami lub też zbuntowane i agresywne,
z góry gotowe stawiać opór.
W tych warunkach należy zachować ostrożność. Średnie Ja zanim przystąpi do
działania, powinno dokładnie rozważyć swą propozycję, rozpatrzyć ją pod każdym
względem.
Jednym z łatwiejszych na to sposobów, przynoszącym doskonałe rezultaty przy
niewielkim wysiłku, jest ustalenie nastroju na następny dzień. Wszyscy mamy
skłonność do dłuższego obnoszenia się ze swoimi nastrojami. Jeśli zdarzy się coś,
przez co popadamy w chandrę i pogrążamy się w mroku lęku i zniechęcenia, to na
ogół trwamy w tym stanie jakiś czas. Tak samo się dzieje, gdy coś wprawi nas w
zachwyt, wywoła podniecenie, radość i zapał; wznosimy się ponad przeciętny poziom
nastroju l cieszymy z całego serca, po czym - w miarę jak dawne wzorce zachowań
zaczynają ciążyć na niższym Ja - znów powracamy do zwykłego poziomu nastroju.
Mówiliśmy już o metodzie podnoszenia poziomu nastroju i utrzymywania się na
nim, opracowanej przez doktora Harta. Podobne próby nad polepszeniem nastroju
ludzkiego przeprowadzali dianetycy i scjentyści. Poziomy nastroju, zwane „tonami",
przedstawiono na wykresie. Tony ponumerowano od niskiego do wysokiego i
sporządzono listę wydarzeń wywołujących niskie tony oraz tych, które były
przyczyną wysokich, po czym je zestawiono. Polecono, by wysokie tony przypisać
odpowiednim czynnościom dnia powszedniego bądź w ogóle poglądom na życie.
Celem tych sesji było tzw. powszednie życie uczestniczących w nich osób. W zakres
owego zwyczajnego życia wchodziło między innymi poczucie odpowiedzialności: za
udany związek małżeński, za utrzymanie rodziny, za ogólne dobro społeczne, jakim
jest posiadanie dzieci i właściwe ich wychowanie. Wymieniano też inne, mniej trudne
zadania stanowiące o normalnym życiu i nakłaniano uczestników sesji do jak
najszybszego pozbycia się „engramów", by wzrost na skali nastrojów stał się
możliwy.
Analizy emocji opierały się w gruncie rzeczy na podstawowym, najbardziej
istotnym czynniku psychologicznym, którym trzeba się zająć w pierwszej kolejności,
jeszcze przed przystąpieniem do modyfikowania poziomu nastroju. Otóż
najważniejsze, by wyzwolić w człowieku CHĘĆ do zmian na lepsze. Może się to
wydać dziwne, ale bardzo wiele ludzi do tego stopnia ulega kompleksom bądź
wpływom opętujących je duchów, że wcale nie pragną być szczęśliwsi, nie chcą
szczęścia, które przynosi radosny, pogodny nastrój. Dla nich oraz dla tych
wszystkich, którzy cierpią na zaburzenia psychiczne, którzy żyją w ciągłym
podnieceniu i nadmiernej egzaltacji, odrzucając przy tym wszelkie codzienne
obowiązki - autosugestia nie jest żadnym rozwiązaniem. Oni potrzebują psychiatry.
Dalsze pogrążanie się w takich stanach niesie poważne niebezpieczeństwo pobytu w
szpitalu dla umysłowo chorych.
Autosugestia może przyczynić się do poprawy zdrowia i ożywić drzemiącą w nas
energię, ale jeśli odkryjemy, że nie zależy nam na aktywnym życiu, skutecznym
działaniu oraz fizycznej i umysłowej sprawności, jest to objaw równie niepokojący.
To, co zwykliśmy nazywać „zaburzeniami psychosomatycznymi", ma swoje źródło w
niewłaściwym nastawieniu umysłu do życia. Wiele chorych osób można
zakwalifikować do kategorii ludzi „zadowolonych z choroby". Oni również
potrzebują raczej fachowej psychoterapii niż nakłaniania do prób pozbycia się
ciężkich kompleksów czy obsesji i do stosowania autosugestii.
Jednakże większość z nas cieszy się raczej dobrym zdrowiem psychicznym,
nawet jeśli miewamy zmienne nastroje. Autosugestia jest przeznaczona właśnie dla
nas, pod warunkiem, że umiemy przezwyciężyć opór niższego Ja przed zmianami w
codziennym życiu, że potrafimy usiąść spokojnie i ocenić nasze życie, nas samych,
nasze reakcje wobec otoczenia i nasz stosunek do pracy.
Wielu prawd nie można przedstawić na wykresie nastrojów, ale możemy
odnaleźć je w sobie, jeśli tylko zapytamy: „Czy coś mnie niepokoi? Co to takiego?
Czego nie lubię i dlaczego? Co jest dla mnie zbyt uciążliwe, męczące, nudne?".
Kiedy już poznamy odpowiedzi na te pytania, możemy z kolei zapytać: „Czego
pragnę? Jak chciałbym zmienić samego siebie? W jaki sposób chciałbym, by
traktowali mnie bliscy? Czy chcę być bardziej kochany, zrozumiany, chwalony czy
może nagradzany?".
Wyniki tej analizy, szczególnie gdy notujemy je na kartce, okażą się
nieoczekiwane. Wiele odpowiedzi będzie pochodziło od niższego Ja, jeśli na wstępie
zachęcimy je, by wypowiedziało się w sprawie swoich preferencji. Dobrze jest usiąść
z ołówkiem w ręku i czekać, aż niższe Ja poda swoje opinie. Jest to dla niego nowa
czynność i będzie potrzebowało nieco czasu, by się jej nauczyć, ale wkrótce zacznie
nam wyjawiać swoje poglądy, tak jak gdyby były dawnymi wspomnieniami
napływającymi nagle do umysłu.
Owe stare wspomnienia częstokroć są przywołaniem rzeczy, które nam się kiedyś
wydarzyły i które wówczas bardzo nas poruszyły i zmusiły do decyzji: czy
podejmować jakieś działania, czy też nie. Niższe Ja będzie ci stopniowo przywodzić
na myśl dawno zagubione i zapomniane ambicje, plany i pragnienia; w miarę jak będą
napływać, trzeba je dokładnie badać i w każdym przypadku podejmować ostateczną
decyzję, czy nadal ich pragniemy, czy też odegrały już swoją rolę i trzeba o nich
zapomnieć na dobre. Minione obawy, dawny gniew, przeszłe żale i inne uczucia,
którym w przeszłości towarzyszyły silne reakcje emocjonalne, wymagają szczególne;
uwagi ł racjonalizacji. Chcąc je zrozumieć, pojąć, jakie mogą mieć dla nas dzisiaj
znaczenie, musimy poddać dawne przeżycia procesowi racjonalizacji i „oczyścić" je,
zanim znowu znikną w magazynie pamięci.
Całe mnóstwo drobnych irytacji, rozczarowań, niechęci, a zwłaszcza niepokoju,
ma swoje źródło właśnie w takich dawnych sprawach. Jeśli nie poddamy ich teraz
osądowi rozumu i nie rozważymy pod względem ich obecnego dla nas znaczenia,
będą nas ciągle uwierać, niby drobne, głęboko tkwiące kompleksy. Znajdźmy więc
czas, by posprzątać nasz dom umysłowy za pomocą swoistego katharsis i profilaktyki.
Otrzymamy wówczas czystą tablicę, na której rozłożymy nasze plany i będziemy
decydować, jaka poprawa nastrojów ucieszyłaby nas najbardziej i w jaki sposób
mamy pracować nad jej osiągnięciem.
Towarzystwo Badań Huny przeprowadziło wśród swoich członków pewien
prosty eksperyment, by stwierdzić, jak długo człowiek może koncentrować uwagę na
wybranym obrazie mentalnym, zanim znużony pozwoli, by myśli znów potoczyły się
zwykłym biegiem. Podjęto tę próbę z powodu dużej różnicy poglądów między
autorami prac na temat koncentracji i medytacji.
Wśród najstarszych przekazów, jakie wzięto pod uwagę, znajdowały się pisma
Patanjalego, którego Aforyzmy Jogi były najpopularniejszym tekstem studiowanym
w kręgach joginów od około 140 roku przed Chr. Ten dawny psycholog, jak również
legendarny mędrzec indyjski Kapila, który pisał o jodze jeszcze wcześniej (ok. V w.
przed Chr.), mogli mieć kontakt ze starożytną Huną. Obaj pisali sanskrytem, językiem
niezbyt giętkim, który nie nadawał się do tego, by w pojedynczych słowach zawierać
podwójne znaczenia (tak jak było to możliwe w języku używanym przez starożytnych
twórców Huny). Jednakie w tekstach pisanych sanskrytem ciągle jeszcze można
rozpoznać symboliczne pojęcia używane w Hunie. Wszystkie aforyzmy nazywano
pierwotnie „sutrami", co nadaje im osobliwa znaczenie „nici". Komentatorzy
pospieszyli więc z wyjaśnieniem, iż mają one coś wspólnego z czynnością zszywania,
czyli łączenia części w całość, a więc tym samym mają odniesienie do podstawowego
celu jogi - jednoczenia niższego składnika ludzkiej jaźni z wyższym. To zaś zbliża
koncepcję jogi do teorii Huny głoszącej, iż dwa niższe Ja człowieka połączone są z
Wyższym Ja długą nicią czy sznurem z widmowej substancji. Sznury te nie mogą być
użyte do zwykłej obustronnej wymiany siły życiowej i kształtów myślowych,
zachodzącej między jaźniami, jeżeli niższe Ja - za sprawą poczucia winy lub jakiegoś
innego kompleksu - odsunięte jest od pełnienia swojej funkcji w owej wymianie. Inny
symbol występujący zarówno w Hunie lub opartych na Hunie fragmentach Biblii, jak
też w religijnych pismach Indii - to „ścieżka" oraz jej „blokowanie" i „otwieranie".
We wczesnych tekstach jogi wiele razy wspomina się o „supłach" czy „węzłach",
można więc zasadnie stwierdzić, że i w Hunie pierwotne znaczenie symbolicznej nici
i węzła było dobrze znane, choćby nawet zostało zagubione w gąszczu późniejszych
spekulacji.
Patanjali niewiele czasu poświęcał licznym i skomplikowanym ćwiczeniom ciała
i oddychania. Dopiero później zainteresowano się nimi i uznano je za konieczne do
osiągnięcia właściwej kontroli nad umysłem i umiejętności koncentracji. Radził
początkującym, by w wygodnej pozycji siedzącej rozluźnili się, po czym uspokoili
umysł i powstrzymali chaotyczny bieg myśli.
Przechodząc do dalszych rozważań, warto zwrócić uwagę na jeden istotny
szczegół. W środowisku zwolenników jogi ćwiczenia nad koncentracją i medytacje
miały służyć trzem wielkim celom. Istniała więc tzw. „hatha-joga", której celem było
osiągnięcie dobrej kondycji fizycznej, „raja-joga", czyli praca nad poprawieniem i
udoskonaleniem umiejętności rozumowania oraz nad wzmocnieniem siły „woli"
średniego Ja, tak by potrafiło panować nad niższym Ja. Trzecim celem, dominującym
nad pozostałymi, było osiągnięcie „zjednoczenia" - nawiązanie kontaktu z Wyższym
Ja i stałe pozostawanie z nim w łączności.
Takie są też cele Huny; proces autosugestii rozpoczyna się od dwóch pierwszych
etapów, trzeci pozostawiając na później.
Ale wróćmy jeszcze do testów przeprowadzanych przez Towarzystwo Badań
Huny. Ich celem miało być ustalenie czasu, w jakim człowiek zdolny jest skupić
uwagę na jednym i tym samym obrazie mentalnym. Okazało się niebawem, że niższe
Ja musi wytężyć całą swoją moc, by utrzymać dany obraz w ośrodku swej
świadomości. Szybko się męczy i, pomimo silnej determinacji średniego Ja
koncentrującego uwagę na obranym przedmiocie, prędzej czy później pozwala
obrazowi zniknąć na powrót w magazynie pamięci. Jeśli średnie Ja nie jest w stanie
całkowitej gotowości, niższe Ja zastępuje dany obraz innymi i uruchamia bieg myśli
wedle własnej ochoty.
Niektórzy członkowie Towarzystwa przyznawali, iż czas skupienia uwagi na
jednym przedmiocie nie przekracza u nich pięciu sekund. Inni, zwłaszcza ci, którzy
wcześniej przechodzili treningi koncentracji, potrafili się skupić przez prawie trzy
minuty. Przeciętny czas w testowanej grupie osób wynosił około trzydziestu sekund.
Próbowano jeszcze innych eksperymentów, na przykład zezwalając uczestnikom
na to, by obrazy mentalne, które wywoływali, były ruchome; wyobrażeni ludzie
mogli się uśmiechać, potrząsać głowami, wargi mogły się poruszać i wypowiadać
słowa, a oczy otwierać i zamykać. Okazało się, że przy tej modyfikacji niższe Ja nie
było tak zmęczone, nie zużywało tak dużej dawki energii życiowej. Wyglądało na to,
że oba Ja mogą wyczerpać całą siłę życiową zawartą w jednej idei czy wyobrażeniu,
po czym odsunąć je na bok i zająć się następnymi, tak samo jak zużywa się zapas
baterii. Idee spoczywające w swych odlewach z widmowej substancji i odesłane z
powrotem do magazynu pamięci, by pobrać stamtąd więcej siły życiowej, mogą być
na nowo przywoływane i utrzymywane w ośrodku świadomości. Koncentracja na
strumieniu myśli nie jest trudna, gdyż obrazy przesuwają się w takim tempie, w jakim
zużywa się zawarta w nich energia. Ale choć czas koncentracji można przedłużać
prawie w nieskończoność, jej ostrość i wyrazistość stopniowo słabnie.
Eksperymenty owe pomogły rozwinąć metodę koncentracji, która pozwala, by
obrazy mentalne oddalały się z ośrodka świadomości jak gdyby na krótki
odpoczynek, po czym przywołuje sieje z powrotem. Daje to wrażenie rytmiczności i
jakby łagodnego „pulsowania" obrazu. Dzięki temu może on pozostawać w centrum
uwagi dłuższy czas, staje się bardziej wyraźny i zwarty i mieści w sobie coraz
większy ładunek siły „woli". Stosowanie metody pulsacyjnej zapobiega również
zakłócaniu obrazu przez inne cbrazy ł powstrzymuje napływ rozmaitych myśli nie
związanych z przedmiotem koncentracji. Można rzec, iż dzięki tym odkryciom
uczyniono milowy krok w przygotowywaniu pojęć służących później do autosugestii.
Próbowano tworzyć obrazy myślowe także w inny sposób, na przykład
zestawiając ze sobą zbiór prostych, szczegółowych pojęć potrzebnych do
ukształtowania szerszej, ogólnej koncepcji złożonej z dużego grona kształtów
myślowych. Okazało się, że umysły niektórych uczestników ujawniały większą
zdolność do chwytania i zatrzymywania złożonych i bogatych w szczegóły obrazów
niż umysły innych. Osoby te, kształtując obraz samych siebie jako zdobywających
szerokie grono przyjaciół, widziały w wyobraźni, jak podejmują decyzję, wyruszają z
domu, nawiązują nowe znajomości, wykonują różne określone czynności i na koniec
osiągają upragniony cel. Taki obraz musiał być oczywiście ruchomy, kolejne sceny
przesuwały się w myślach niby klatki filmu. Tę czynność umysłu należałoby nazwać
raczej „medytacją" niż koncentracją, ze względu na dłuższy czas jej trwania, ale czas
ten można by skrócić, a całą wizualizację zredukować, skondensować i objąć tylko
jednym nakazem sugestii w rodzaju: „Zdobywaj przyjaciół!". (Powrócimy jeszcze do
sprawy owego skracania procesu myślowego).
Testy, o których mówimy, wykazały też dobitnie, iż niektórzy ludzie mają duże
trudności z kształtowaniem obrazów mentalnych typu wzrokowego, podczas gdy z
łatwością | przywołują wrażenia oparte na innych zmysłach: szybko i bez żadnych
problemów potrafią konstruować wyobrażenia słuchowe bądź dotykowe i łatwo się na
nich koncentrują. Smak i zapach lub połączenia rozmaitych wrażeń zmysłowych
pomagają stworzyć obrazy mentalne inne od wzrokowych.
Intensywność doznań zmysłowych, za pomocą których odtwarzane są
wyobrażenia, jest bardzo różna. Niektórzy ludzie mogą natychmiast wywołać w
swym umyśle wizualny obraz określonej barwy lub też wrażenie słyszenia Jakiegoś
dźwięku. Zazwyczaj mamy swoje ulubione kolory czy dźwięki, które niższe Ja
przywoła szybciej i odtworzy dokładniej niż inne.
W każdym razie, stwierdzono z całą pewnością, że każdy człowiek ma swoje
mocne i słabe punkty, że różnie przebiega tworzenie struktur pojęciowych
potrzebnych do autosugestii. Początkujący powinni więc przejść najpierw kilka prób i
ćwiczeń, by poznać swoje możliwości.
Jeśli będziemy koncentrować się na kilku kolejnych kolorach, szybko się okaże,
że jakiś kolor jawi się nam bardziej wyraziście niż inne albo że niższe Ja w ogóle nie
potrafi nam ukazać barw, lecz tylko dostarczyć mniej lub bardziej wyraziste ich
wspomnienia. Jeśli obraz twarzy wywołany w naszym umyśle ł będący przedmiotem
naszej koncentracji jest szary, a nie kolorowy, świadczy to o naszej skromnej
umiejętności wizualizacji i wskazuje, że lepiej spróbować zdolności innych zmysłów.
Być może łatwiej przywołamy dotyk czyjejś dłoni na policzku lub bez trudu
wyobrazimy sobie kwiat, jeśli wraz z mglistym wspomnieniem o jego barwie odżyje
w nas pamięć jego zapachu i jedwabistości płatków.
Niższe Ja jest zawsze z nami, na każdym etapie kształtowania obrazów
mentalnych, a współpraca z nim jest czymś bezcennym, o co musimy zabiegać i za co
winniśmy wyrazić wdzięczność. Wspomnienia o rzeczach, do których czujemy
nienawiść czy wstręt, nie nadają się do tworzenia obrazów myślowych, choć dawne
rany, urazy ł lęki stanowią łatwy obiekt do dłuższej koncentracji. Mogą one
zatrwożyć niższe Ja i wytrącić je z równowagi, tak że zawstydzone wycofa się z
przygotowań do autosugestii. Lepiej więc korzystać ze wspomnień przyjemnych i
radosnych. Mając z nimi do czynienia, niższe Ja odnajdzie przyjemność w swej pracy
i z entuzjazmem nam pomoże. Jeśli będzie oczekiwało miłych i pożytecznych
rezultatów swego działania i jeśli przyjemne rzeczy, nad którymi pracuje, nie zostaną
unicestwione przez jakiś nałóg, na przykład palenie papierosów, wówczas z pełnym
zaufaniem i z przyjemnością nauczy się pomagać w tworzeniu obrazów mentalnych.
Największe trudności z nauczeniem się koncentracji i medytacji, w naszym
rozumieniu tych terminów, mają ludzie, którzy za wszelką cenę chcą wziąć swoje
niższe Ja pod kontrolę. W niektórych przypadkach jest ono zawzięte jak niesforne
dziecko, którego nie sposób skłonić, by choć przez moment skupiło uwagę na
określonym przedmiocie, i które od razu umyka do swoich zabaw. Jeśli przy
zastosowaniu metody pulsacyjnej do tworzenia obrazów mentalnych czas
koncentracji jest krótszy niż dwadzieścia sekund, trzeba codziennie ćwiczyć, co może
stopniowo ten czas wydłużyć i pozwoli na opanowanie niższego Ja. Średni czas
koncentracji wynoszący od jednej do dwóch minut jest już wystarczający do
skutecznej autosugestii.
Utrzymywanie ruchomych obrazów myślowych dzięki zastosowaniu medytacji
może trwać co najmniej trzy minuty, ale niższe Ja męczy się szybko, wymyka się
spod kontroli; i zaczyna swoje rządy. Przedstawia własne obrazy zamiast tych,
których żądało średnie Ja i które były mu potrzebne i do utworzenia określonego
zestawu ogólnych pojęć obrazującego bardziej złożone czynności bądź sytuacje, jak
w przypadku wspomnianej sugestii dotyczącej zdobywania sobie przyjaciół.
Wzmocnienie struktury pojęciowej będącej przedmiotem koncentracji czy
medytacji nie sprawia żadnych trudności. Patanjali pisał szczegółowo o tym, że każda
medytacja oparta jest na medytacjach wcześniejszych. Innymi słowy, przy pomocy
niższego Ja przywołujemy z magazynu pamięci struktury pojęciowe, opracowane już
wcześniej, po czym poddajemy je dalszym zabiegom. W ten sposób przyswajamy je
stopniowo, tak jak to ma miejsce przy uczeniu się wiersza na pamięć; przyswajamy je
coraz skuteczniej, a one stają się trwalsze i wypełnia je coraz większa dawka siły
życiowej i mocniejszy ładunek „woli". Po pewnym okresie praktyki można
przywoływać owe idee natychmiast i stosować je do autosugestii bez żadnych
wstępnych prób, ponieważ wyćwiczone niższe Ja zna już swoje obowiązki i
samodzielnie rozpoczyna działanie. Nie należy jednak powierzać mu całej pracy,
gdyż może to powstrzymać napływ dużych, silnych ładunków .woli" do struktur
pojęciowych. Można tego uniknąć, obserwując troskliwie jego czynności.
Wyniki licznych eksperymentów pokazały, iż jeśli średnie Ja jest zdecydowane
przeprowadzić swój plan do końca i skłoni niższe Ja do pomocy, kierując
jednocześnie wspólne działania ku kształtowaniu lepszych, pożądanych sytuacji, to
bardzo często niższe Ja zacznie z własnej woli reagować na idee wsparte energią
życiową, zanim jeszcze zdąży się odprężyć w czasie przeznaczonym na relaksację i
zanim przyjmie owe idee w formie wyraźnej sugestii.
Takie czynności jak ziewanie, sen, budzenie się rano o określonej porze - to
zadania, które niższe Ja od dawna przywykło wypełniać. Często wystarczy tylko
ukształtować prostą, konkretną myśl i zatrzymać się na niej przez chwilę, jakby
malując obraz tego, czego sobie życzymy, a niższe Ja zareaguje natychmiast, bez
konieczności formalnego podawania mu sugestii. Wszystko, czego mu wówczas
potrzeba, to słyszeć głos średniego Ja mówiący: „Dzisiaj będziemy spać twardo i
głęboko. Nasz sen będzie naprawdę spokojny, mocny i odświeżający, pełen
przyjemnych marzeń. Rankiem obudzimy się punktualnie o szóstej, będziemy się
czuć rześko i będziemy gotowi do rozpoczęcia nowego dnia". Owa sugestia dobrego
snu jest dla początkujących, obok sugestii ziewania, drugą najłatwiejszą do
zademonstrowania sugestią.
Po pewnym okresie praktyki można podjąć pracę nad sformułowaniem
odpowiedniego hasła, które, wypowiedziane lub pomyślane, natychmiast wyzwala
pożądaną reakcję, przywoławszy uprzednio całą strukturę pojęciową i przekazawszy
ją - wzmocnioną ładunkiem energii - niższemu Ja. W tym przywoławczo-
wzmacniającym procesie szczegółowy opis mocnego i odprężającego snu można
stopniowo redukować aż do krótkiego polecenia w rodzaju: „Głęboki sen. Pcbudka o
szóstej". Jeśli pojedynczemu słowu przypiszemy kilka znaczeń, może być ono
używane jako hasło wyzwalające reakcje, ale zazwyczaj nie ma potrzeby takiej
zwięzłości, chyba że ktoś często znajduje się w sytuacjach, w których jednym
wyrazem musi przypominać niższemu Ja, co ma robić lub czego zaniechać. Jako
przykład może tu posłużyć stary sposób na powstrzymanie gniewu, polegający na
liczeniu do dziesięciu. Jeśli sposób ten zastosujemy jako sugestię, a jej formułę
zredukujemy do jednego słowa: „licz!", natychmiast zapoczątkuje ono pożądaną
reakcję niższego Ja w krytycznej dla nas sytuacji.
Związek średniego i niższego Ja jest bardzo bliski i przeważnie jest szczęśliwy.
Ale gdy „w domu panuje niezgoda", spory i konflikty wpływają na obie świadomości
bardzo destrukcyjnie. Tak więc niższe Ja należy kochać i pielęgnować, cierpliwie i
łagodnie kierować jego działaniem. Nie można go znienacka obarczać silnymi
sugestiami, lecz najpierw spokojnie wyjaśniać, jak korzystne ł piękne podejmujemy
zadania i jak byłoby cudownie, gdyby przyjęło na siebie przypadającą mu część pracy
i uczyniło wszystko, co w jego mocy, by pomóc nam ukształtować nową i szczęśliwą
rzeczywistość. Jeśli średnie Ja potrafi wywołać prawdziwy entuzjazm do
planowanych zmian i entuzjazm ten uda mu się połączyć z determinacją - a więc z
wyćwiczeniem „silnej woli" - cel zostanie w połowie osiągnięty, zanim jeszcze na
dobre rozpoczniemy pracę. Średniemu Ja pozostanie tylko zapewnienie niższemu Ja
odpoczynku raz dziennie i przekazywanie mu w formie sugestii silnie naładowanych
idei. Przy codziennym podawaniu sugestii można po pewnym czasie sformułować
hasło wyzwalające reakcję, a rezultaty z dnia na dzień będą coraz bardziej oczywiste.
Trzeba przy tym pamiętać, że gdy dajemy niższemu Ja sugestię, nie możemy
zachowywać się jak ktoś, kto ofiarowuje komuś cenny dar i oczekuje w zamian
czegoś jeszcze bardziej kosztownego. Nie możemy więc żądać, aby niższe Ja
natychmiast zwróciło nam ideę, tak byśmy mogli znowu | ją przemyśleć i chwycić,
jak pies chwyta kość. Idea ma w całości dotrzeć do niższego Ja, po czym średnie Ja
musi przestać o niej myśleć - ma ją zostawić w zupełnym spokoju - aż do chwili
podania następnej sugestii. Niechaj niższe Ja samo się nad nią zastanawia i samo
wypracuje sposób zapoczątkowywania właściwych reakcji. Kiedy ktoś sieje nasiona,
nie rózgrzebuje codziennie ziemi, by sprawdzać, czy nasiona kiełkują. Niższe Ja jest
jak wilgotna gleba, która - jeśli zostanie dobrze przygotowana do uprawy -wyda
bogaty plon. Po skończonym wysiewie trzeba wierzyć, że i gleba, i nasiona spełnią
swoje zadania. Jeżeli średnie Ja z pełnym zaufaniem i wiarą czeka na wyniki, niższe
Ja podzieli tę wiarę i będzie dokonywało cudów, by powierzone mu nasiona
kiełkowały. Gdy jednak średnie Ja żywi jakieś obawy, ogarną one również jego
towarzysza - niższe Ja zwiesi wówczas głowę i nie będzie się starało uzyskać plonu.
Autosugestia wymaga pracy zespołowej, zjednoczonego i radosnego wysiłku,
zintegrowania celów, pragnień oraz wspólnej determinacji.
Jeśli między dwoma rodzajami naszej świadomości istnieje zgoda i niczym nie
zmącona współpraca, nietrudno będzie nam włączyć Wyższe Ja do wspólnego
działania i w ten
sposób osiągnąć naturalny układ jedności, który od lat stanowił cel zwolenników
starożytnej Huny ł blisko związanych z nią systemów, jak chrześcijaństwo,
gnostycyzm i wczesna postać jogi. Pewnego dnia stanie się także celem nowej
filozofii. Wówczas stworzymy udoskonalony system filozoficzny, który pozwoli nam
żyć zgodnie z prawdziwą naturą człowieka - nie zaś wedle z góry powziętych sądów,
które dawniejsi filozofowie skądś zapożyczyli lub sami pochopnie sformułowali.
Rozdział 6
Kiedy już zapoznaliśmy się z teorią leżącą u podstaw koncentracji i medytacji (w
naszym rozumieniu tych terminów) i przeprowadziliśmy próby pozwalające
stwierdzić, w jaki sposób najlepiej tworzyć mentalne obrazy kształtów myślowych do
celów autosugestii, rozważmy bardziej szczegółowo koncepcję ładowania struktur
pojęciowych energią życiową i siłą „woli".
Historia „magnetyzmu zwierzęcego" Mesmera przeszła bez większego echa.
Ponieważ siła, o której mówił, nie była „elektrycznością", którą właśnie zaczynano
poznawać, i ponieważ Braid nauczał, że to zwykłe zmęczenie oczu powoduje stan
receptywności, tak jak sen, podczas którego sugestie są łatwo akceptowane,
generalnie odrzucano mesmeryzm i wszystkie kontrowersyjne przekonania, jakoby w
hipnozie mogła występować jakaś siła życiowa. Ale równocześnie rozwijała się
pewna szkoła myślenia, której zwolennicy twierdzili, że hipnotyzer siłą swej „woli"
musi „dominować" nad odbiorcą.
Teoria „dominacji" bardzo szybko zdobyła sobie przychylne opinie, chociaż
właściwie nikt nie potrafił odpowiedzieć, czym jest owa „wola". Obserwatorom
wydawało się, iż hipnotyzer narzuca odbiorcy swą „wolę", by ten wykonywał dziwne
polecenia ku zabawie publiczności w teatrach czy na estradach. Szacunek dla hipnozy
wzrastał zupełnie niezależnie od koncepcji Braida dotyczących sugestii. Nowi
przywódcy pisali książki i organizowali płatne kursy, opowiadając o cudach ludzkiej
„woli" i o jej zastosowaniu.
Nie uważano jej za energię życiową czy w ogóle za jakąkolwiek siłę, ponieważ
widziano wielu słabych, wątłych inwalidów, którzy potrafili wykształcić w sobie
umiejętność „woli" powalającą na ziemię zdrowych, silnych mężczyzn! Pisma
poświęcone hipnozie przenikała atmosfera legendarnych wierzeń o rzucaniu
spojrzeniem diabelskiego uroku czy też o wodzach miotających wzrokiem
błyskawice. Użycie siły „woli" miało w jakiś tajemniczy sposób, trudny do
wytłumaczenia, aczkolwiek uznany za możliwy, przenosić wsparcie bez żadnej
pomocy z zewnątrz. No cóż, stać się może tylko to, co człowiek próbuje zrobić, a
zasada: „zrobię albo umrę" jeszcze zadziwiająco długo stanowiła motto rozmaitych
działań.
W przedmowie do swojej książki The WiRPower, napisanej w 1894 roku, doktor
medycyny J. Milner Fothergill pisał: „Na pytanie, czym jest wola, metafizycy nadal
nie potrafią dać ostatecznej odpowiedzi, mimo iż poświęcili temu zagadnieniu wiele
uwagi; a kiedy dojdą już do pewnych wniosków - obojętne, czy zdania ich będą
zgodne, czy też podzielone - nie będzie to miało żadnego praktycznego znaczenia...
Wola to jedna z »małych istot, które nam podlegają*, to umysł, dusza, silne
pragnienie, coś niematerialnego i objawiającego się w pewnych sytuacjach... Wciąż
jeszcze nie wahamy się używać tych słów i inni rozumieją je bez trudu... człowiek
potrafi rozwijać swe możliwości i osiągać coraz to nowe sukcesy, ponieważ posiada
silną wolę... To ona pozwala mu zdobywać to, do czego namawia intelekt".
Doktor Fothergill wiele stron poświęcił ludziom, zarówno dobrym, jak i złym,
szlachetnym i podłym, którzy przeszli do historii dzięki sile woli. Podsumowuje
swoją książkę następującym wnioskiem: „Wola nie może obdarzać człowieka
talentami czy zdolnościami, ale stanowi niezaprzeczalną wartość - pozwala mu zrobić
jak najlepszy, najpełniejszy użytek z umiejętności, które posiada... Jeśli ta mała
książeczka wesprze choć jednego czytelnika w walce, jaką jest życie, to nie została
napisana na próżno".
Nie wiedząc nawet, co stwarza siłę woli, o której pisał, doktor Fothergill trafił
jednak w samo sedno, gdy odkrył smutną prawdę, iż większość ludzi, nawet znając
cudowne korzyści, jakie przynosi posługiwanie się siłą woli, nie chce podejmować
żadnych działań. Miał całkowitą rację. Ludziom nie wystarczy, że wiedzą, iż coś jest
dobre. Trzeba ich skłonić, aby za tym podążali i by pragnęli tego z całego serca, a to
pragnienie musi być równie silne w niższym Ja -i do tego właśnie, jak się wkrótce
przekonamy, zmierza autosugestia.
Psychologowie długo się spierali o naturę pragnienia i naturę imperatywu
wewnętrznego, który nakazuje człowiekowi urzeczywistniać pragnienia. Zdarza się,
że bardzo mocno czegoś pragniemy, lecz nie czynimy żadnych wysiłków, by to
zdobyć.
Twórcy słowników definiują „wolę" jako życzenie lub pragnienie, mieszają
jednak różne pojęcia i twierdzą, że „do pragnienia lub życzenia zostaje w jakiś sposób
dołączony »akt świadomości*, co sprawia, iż życzenie lub pragnienie staje się »wolą
« mającą spełnić owo życzenie".
Być może w roku 2000 przeczytamy następującą definicję: „Wola: chcieć czegoś
i za tym podążać".
W swym doskonałym słowniku New Dictionary ofPsycho-logy uczony Philip
Lawrence Harriman wykazuje brak rzetelnej informacji w takiej oto ostrożnej
definicji: „Wola -termin kontrowersyjny, o niejasnej konotacji. W psychologii
racjonalnej jest pojęciem centralnym, w radykalnym behawioryzmie jest określeniem
dla najsilniejszego bodźca, a w psychologii filozoficznej: zdolnością umysłu. Wielu
współczesnych psychologów uważa, że zagadnienie woli leży poza granicami
psychologii, chociaż w psychologii najnowszej widać wpływ determinizmu".
„Determinizm" w ujęciu psychologicznym to teoria Freuda głosząca, iż
psychiczne i fizyczne warunki zmuszają nas do określonego postępowania, nie mamy
więc możliwości wolnego wyboru - a zatem nie mamy „woli". W słowniku Freud,
Dictionary oJPsychoandlysis, wydanym przez doktora Nandora Fodora i Franka
Gaynora, na próżno szukać jakiejkolwiek definicji „woli" lub wzmianki o teorii
„determinizmu".
Cooke i Van Vogt w książce Hypnotism Handbook zbliżają się do koncepcji
Huny o ładunku siły życiowej nakładanym na kształty myślowe sugestii. Powiadają,
że każde wypowiedziane przez hipnotyzera słowo, będące nakazem sugestii, ma w
sobie „energię"; od tej „energii" i od właściwego zrozumienia znaczenia
przekazywanej treści zależą rezultaty. To, zdaniem autorów książki, stanowi główną
zasadę hipnozy, choć nieznane są powody, dla których energia tkwi w
wypowiadanych słowach, ani też sposób, w jaki się tam dostała.
W A Dictionary ofSome Theosophical Terms Powisa Houl-ta nie znajdziemy
żadnej definicji „woli", ale warto zwrócić uwagę na objaśnienie hasła „joga".
Wymienia się tutaj kilka głównych szkół jogi, ale jedynym słowem, które można by
odnieść do „woli", jest yama, słowo pochodzące z sanskrytu i oznaczające czynność
„hamowania, powstrzymywania". We wczesnych pismach jogi często używano
bardzo zwięzłych i niejednoznacznych terminów. Jest jednak oczywiste, że wszystkie
akty „woli" powstrzymujące niższe Ja od wykonywania rzeczy złych (co w jodze
stanowi podstawowy, wstępny etap procesu doskonalenia) muszą być uzupełnione
aktami skłaniającymi do właściwego postępowania. W jodze wszystko ma zawsze
dwie strony, nawet najprostszym stwierdzeniom i zasadom zazwyczaj daje się dwa
równoważne znaczenia - pozytywne i negatywne.
Nie znalazłszy więc wystarczającego zrozumienia natury „woli" w środowisku
psychologicznym, zmuszeni jesteśmy zwrócić się ku systemowi psychologii
stworzonemu przed wiekami przez przodków ludu znanego nam dzisiaj jako
Polinezyjczycy. Tylko w nauce Huny można odnaleźć wskazówki, które rzucą
światło na ów problem.
Kahuni, czyli tubylczy kapłani dawnych wysp Polinezji, wymyślili specjalne
słownictwo, które służyło im do określania elementów konstytuujących ludzką istotę.
Pośród dziesięciu wyróżnionych i nazwanych przez nich elementów znajdowały się
trzy związane z siłą życiową, czyli „wolą" -trzy rodzaje tzw. many.
Używano aż trzech słów na określenie siły życiowej, ponieważ wierzono, iż
człowiek składa się z trzech Ja, a każde z nich ma własną „wolę", jak również własne
możliwości intelektualne i własny rodzaj widmowego ciała.
Jeśli uznamy, iż koncepcja Huny jest słuszna, możemy kontynuować nasze
dociekania i rozważyć następujące kwestie: Czym różnią się od siebie trzy ludzkie
jaźnie? W jaki sposób można je skłonić do tego, by działały w jednym, określonym
kierunku? Jaka jest różnica między „wolą" a pragnieniem?
Zacznijmy więc od „woli" niższego Ja. Niższe Ja to jaźń zwierzęca żyjąca w
zwierzęcym ciele. Może ona czegoś pragnąć, ale nie czyni żadnych wysiłków, by to
zdobyć. Umie podejmować decyzje, czy ma coś zrobić, czy też lepiej tego zaniechać.
Nie chce, by pobudzano ją do działania, woli robić wszystko po swojemu.
Znakomitym przykładem działania „woli" typu zwierzęcego jest muł, który kiedy się
uprze, nic nie zdoła ruszyć go z miejsca, ani uczucie głodu, ani nawet baty. Nie ma on
właściwie żadnego celu i zamiaru, niczego nie chce, chyba że powiemy, iż nie chce
po prostu się ruszyć. Jego upór jest wielki, niepojęty. A z drugiej strony muł może
zapragnąć dotrzeć do zielonej łąki i przejdzie najdłuższą drogę, przedrze się przez
płoty i ogrodzenia, by dotrzeć do celu.
Niższe, czyli zwierzęce Ja dysponuje umiejętnością rozumowania dedukcyjnego,
a więc rozumowania niższego typu. Rozumuje ono na podstawie tego, co pamięta.
Następnie dochodzi do pewnych wniosków ł bazując na nich, kieruje swą „wolę" i
pragnienie ku określonemu działaniu. Jego czynności opierają się więc na pamięci
minionych doświadczeń. Wspomnienia są obrazami kształtów myślowych, reakcja na
nie zależy od mocy ładunku siły życiowej, jaką zostały naładowane w chwili, gdy
miały miejsce prawdziwe wydarzenia, które dały początek owym wspomnieniom. Do
obrazów tych dołączone zostają instynktowne potrzeby kształtujące obecne
pragnienia, a „wola" dąży do ich spełnienia.
Siła pragnienia, czyli dążność „woli", zależy od stopnia, w jakim pierwotne
wydarzenie odcisnęło się w pamięci. Wielkie emocje powodują wspomnienia trwałe i
wypełnione „wolą". Kiedy zostaną przywołane, obudzą niemal takie same emocje i
taką samą energię. Uświadomienie sobie tego l faktu stanowi klucz do zrozumienia
mechanizmu sugestii im silniejszy był ładunek energii życiowej nałożony na zbiór
idei w momencie ich powstawania, tym szybsze będą reakcje w chwili ich
przywołania w postaci wspomnień.
Rozważmy teraz twierdzenia Huny o średnim Ja i jego „woli". Ta jaźń, jak już
zostało powiedziane, mieszka w fizycznym ciele jako gość. Całe ciało należy do
niższego Ja i ono nim zarządza. Średnie Ja nie ma zdolności pamiętania i musi w tym
względzie polegać na niższym Ja, które opiekuje się wspomnieniami l przywołuje je,
gdy są potrzebne. Średnie Ja nie wytwarza też emocji. Ma za to dwie ważne
umiejętności: potrafi czynić użytek z najwyższej, czyli indukcyjnej formy
rozumowania i po drugie, umie pobierać z ciała siłę życiową (produkowaną przez
niższe Ja) i wykorzystywać ją do kształtowania własnego rodzaju „woli".
Silę „woli" średniego Ja charakteryzuje coś, co w kategoriach elektryczności
można by nazwać wysokim potencjałem. Dzięki temu może ona przezwyciężyć każdy
niższy potencjał „woli", jak na przykład „wolę" niższego Ja.
Z drugiej strony, niższe Ja ma możliwość ucieczki przed kontrolą „woli" o
wyższym potencjale. Dzieje się tak dlatego, że średnie Ja musi ładować idee dużą siłą
swej „woli" i starać się, by niższe Ja przejmowało je jako coś, co warto zachować w
magazynie pamięci. Co więcej, musi je pobudzać do reakcji na owe idee przy
zetknięciu z wysoką, wstrząsową dawką energii. Niższe Ja może stawić opór i
odmówić reakcji, jeśli naładowane idee zawierają treści sprzeczne z jego poglądami i
upodobaniami bądź też wzbudzają w nim lęk.
Oba Ja, mieszkając w tym samym ciele i będąc w tak bliskim ze sobą kontakcie,
dzielą zarówno te same emocje, jak też wspomnienia; bardzo często średnie Ja
ogarnia strach, gniew i miłość wytwarzane przez niższe Ja. Dlatego też o wiele
łatwiej i lepiej jest im pracować w zgodzie i harmonii, a ponieważ średnie Ja jest
bardziej rozwinięte i bardziej inteligentne, to ono musi przewodzić w
zharmonizowaniu ich obopólnego związku. Musi być rozważnym i łagodnym
sternikiem. Średnie Ja to starszy brat, który jest -lub powinien być - „stróżem
braterstwa".
Wyższe Ja, które również sięga do niższego Ja po swoją dawkę siły życiowej,
także ma swój odrębny sposób myślenia, własne pragnienia i potencjał „woli".
„Wola" niższego Ja jest mesmeryczna i można ją porównać do wielkiej maczugi.
„Wola" średniego Ja jest jak pocisk wystrzelony z karabinu, natomiast „wola"
Wyższego Ja to świetlista błyskawica.
Słownictwo używane przez twórców Huny jest jedynym znanym dzisiaj zbiorem
terminów, który nazywa wszystkie, tak od siebie różne, czynniki tego systemu. Język
Huny z całą pewnością został utworzony po to, by zawrzeć w sobie te terminy ł ukryć
ich prawdziwe znaczenie pod płaszczykiem znaczeń potocznych. Na przykład słowo
„woda" było symbolem siły życiowej i użytku, jaki czyniły z niej wszystkie trzy Ja,
zamieniając ją w „wolę" o odpowiednim napięciu.
Nietrudno jest zrozumieć, co sądzili kahuni o czynnikach występujących w
procesie sugestii czy autosugestii. Trzeba tylko odczytać drugorzędne, symboliczne
znaczenia słów, którymi się posługiwali. (Hawajski dialekt dzisiejszego języka
polinezyjskiego obfituje w takie znaczenia).
Łatwo stwierdzić, w jaki sposób kahuni odnosili się do sugestii, wziąwszy pod
uwagę fakt, że podstawowymi terminami, jakimi ją określali, były słowa kuma
manao, czyli „wymiana myśli", oraz ich przekonanie, że operator skłania niższe Ja
odbiorcy do przyjęcia idei sugestii, by zastąpić nią tę, która ma być wymieniona lub
usunięta. Podczas autosugestii wymiana następuje między niższym i średnim Ja, a
niższe Ja należy skłonić do tego, by pragnęło przyjąć oferowane idee, zanim zechce je
odrzucić w trakcie wymiany.
Wymieniane elementy - czyli zbiory idei silnie naładowane energią życiową i
zaszczepiane przez średnie Ja niższemu w formie sugestii - kahuni nazywali
„nasionami". „Nasiono" stanowiło również „podobieństwo rzeczy", czyli innymi
słowy: jej odlew czy widmowy duplikat. Nie było więc, na przykład, prawdziwym
stanem, w którym ktoś zdobywał duże grono przyjaciół, lecz reprezentowało to
cudowny, mały wzorzec tego stanu i, jako takie właśnie, użyte w formie sugestii,
wpływało na niższe Ja kierowało nim. Pomagało więc stworzyć stan, którego było
mikroskopijnym, niewidzialnym podobieństwem.
Relaksacja potrzebna do uspokojenia ciała człowieka i umysłu jego niższego Ja,
tak by zaakceptowało ono to „podobieństwo" podane w postaci sugestii, także miała
swoistą nazwę. Określano ją jako ano, a więc tym samym słowem, które nadawano
nasionom, lecz w odniesieniu do relaksacji miało ono zupełnie odmienne znaczenie, a
mianowicie: „świątynia spokoju". Był to oczywiście symbol. Oznaczał stan
wyciszenia i odprężenia, w którym niższe Ja staje się chłonne jak ktoś, kto klęczy
przed ołtarzem pełen ufności i oczekiwania na udzielenie mu upragnionego
błogosławieństwa. Nie ma chyba symbolu, który piękniej i pełniej wyraziłby ów
idealny stan, w jaki trzeba wprowadzić niższe Ja przed podawaniem sugestii - stan
zaufania i wiary, oczekiwania i nadziei.
Ukształtowanie zestawu idei, naładowanie go siłą „woli" średniego Ja i
skłonienie niższego Ja do przyjęcia go jako sugestii - to trzyczęściowy akt nazwany
manao lub nanao. Potoczne znaczenie tych słów, wraz z ich znaczeniami
drugorzędnymi, symbolicznymi, mówi o tym, co kahunł uważali za konieczne przy
podawaniu sugestii. Terminy te dostarczają też kilku przydatnych informacji o
naturze niższego Ja.
Aby ukształtować różnorodny, łatwo zrozumiały zbiór znaczeń, cały proces
trzeba podzielić na kilka etapów. Przede wszystkim, trzeba umieć uchwycić swoje
niższe Ja -które to wymienione wyżej terminy oraz ich źródłowe znaczenia opisują
jako „śliskie" - trzeba go szukać z uporem i mocno trzymać, gdy zostanie znalezione.
Ono to z łatwością może wprowadzić nas w błąd. Zboczymy wtedy z właściwej drogi,
zamiast je opanować dzięki sugestii i dążyć prosto do celu. Kahuni opisują je jako
istotę mieszkającą w ciemnej dziurze, w której trudno je dojrzeć i do której trzeba
wsunąć rękę, próbując je wyciągnąć. Gdy już je znajdziemy, musimy siłą narzucić mu
sugestię, tak jak siłą zmusza się do jedzenia tych, którzy odmawiają przyjmowania
pokarmu.
Po drugie, dwa terminy, o których była mowa, wskazują, iż trzeba
INTENSYWNIE MYŚLEĆ, co symbolizuje głęboką koncentrację na ideach w chwili
ładowania ich siłą „woli" i przygotowywania ich do użycia jako sugestii. Rdzeń
wyrazowy (mono) odnosi się do siły życiowej stanowiącej niezbędną podstawę
kształtowania struktur myślowych i ładunków „woli".
Dawni kahuni zwykle tworzyli dwa lub trzy słowa dla opisania tych samych
znaczeń na wypadek, gdyby niektóre z nich zagubiły się lub zmieniły z upływem
czasu. Kierując się tym zwyczajem, nadali sugestii drugie określenie -hahao. Jego
znaczenie, jak podają słowniki, jest dosłowne i proste: „sugerowanie czegoś innemu
umysłowi". Ale kahuni zadbali o to, by za pomocą rdzeni owego słowa wskazać, w
jaki sposób to sugerowanie ma się odbywać. Otóż owe rdzenie oznaczają
„wykonywanie głębokich oddechów", co symbolizuje gromadzenie nadwyżki siły
życiowej wykorzystywanej przy kształtowaniu treści sugestii i napełnianiu jej
ładunkiem energii. Jednym słowem, chodzi tutaj o czynność „intensywnego
myślenia".
Rdzeń hao oznacza „włożyć małą rzecz do większej"; wskazuje więc, że kiedy
mikroskopijne struktury pojęciowe sugestii są już gotowe, zostają przekazane
niższemu Ja, by umieściło je ono wraz z innymi pamiętanymi przez siebie ideami w
większym schowku, gdzie przechowywane są wszystkie wspomnienia.
Słowa określające „wiarę" mają bardzo istotne znaczenie we wszelkich
dyskusjach na temat sugestii. Dlatego też, aby zrozumieć ich znaczenie, musimy
znowu powrócić do wyrazu monoo, oznaczającego nie tylko „myśleć", ale także
„wierzyć". Podsumowując, należy jeszcze raz wymienić czynności, które zdaniem
kahunów konieczne są przy podawaniu sugestii:
INTENSYWNE MYŚLENIE, WYKONYWANIE GŁĘBOKICH ODDECHÓW,
PRAWDZIWA WIARA.
Wspomnieliśmy o gromadzeniu nadwyżki siły życiowej za pomocą
wykonywania głębokich oddechów. Czynność ta wymaga dokładniejszego
omówienia.
Dla celów naszych obecnych rozważań możemy stwierdzić, że chcąc zgromadzić
w sobie dodatkowy ładunek energii życiowej, by przelać go na strukturę pojęciową
sugestii ł wykorzystać w kształtowaniu siły „woli", którą wesprzemy naszą sugestię,
musimy zrobić, co następuje:
1. Przejąć od niższego Ja funkcję oddychania i rozpocząć głębokie wdechy i
wydechy. To zwróci uwagę niższego Ja i -jeśli w danym momencie będzie nam
potrzebna o wiele większa dawka energii niż zwykle - przetworzy ono więcej
pokarmu dostarczonego do ciała i wyprodukuje oczekiwaną nadwyżkę. Cała ta
nadwyżka przechowywana jest w widmowym ciele niższego Ja i jest zawsze
dostępna, gdy myślimy bądź tworzymy obrazy mentalne i silnie ładujemy je energią
życiową.
2. Kontynuować głębokie oddychanie i świadomie nad nim panować. Wiele jest
powodów, dla których czynność ta zwraca uwagę niższego Ja i wywiera na nim tak
duże wrażenie, ale teraz nie będziemy się tym zajmować. Wykonując tę część pracy -
oddychania, czyli ha- trzeba zacząć „intensywnie myśleć". Intensywne myślenie
oznacza działanie „wolą" średniego Ja na niższe Ja, tak by przyjęło ono stan
gotowości i pozwoliło nam skupić się bez reszty na tworzeniu obrazów mentalnych
lub, gdy już powstały one podczas poprzednich sesji, na ich przywoływaniu i
przeglądaniu, na dokładnym, uważnym i szczegółowym badaniu połączonym z
wzbogacaniem ich siłą życiową. Intensywne myślenie, czyli koncentracja, powinno
odbywać się metodą „pulsacji", co oznacza, że co jakiś czas trzeba odsuwać ideę z
centrum uwagi, po czym ponownie ją przywoływać. Można to porównać do mrugania
powiekami, kiedy wpatrujemy się bacznie w coś interesującego. Chwilowe
przymknięcie oczu - to konieczna przerwa pozwalająca na uzupełnienie dawki many,
czyli siły życiowej, zużytej w trakcie intensywnego wytężania wzroku. Koncentracja
na ideach sugestii sprawia, iż zostają one wypełnione silnym ładunkiem energii.
Równocześnie wspiera je siła „woli" dzięki stale podtrzymywanej i rosnącej
determinacji, by idea wcielona w sugestię stała się faktem, który zaistnieje w
rzeczywistości - trwałym stanem, oczekiwanym i upragnionym. Owa determinacja,
która powołuje ten stan do życia, wynika z głębokiej wiary pozbawionej
najmniejszych obaw o wyniki. Idea naładowana energią i pragnieniem ukształtowania
Jej w najdrobniejszym szczególe, a następnie obdarzona głęboka determinacją
wprowadzenia jej w życie, zawiera w sobie czynnik „woli" średniego Ja, tak długo
towarzyszący sugestii i obecny w niej, jak długo istnieją pragnienie i determinacja.
Niższe Ja będzie czyniło wszystko, co potrafi zrobić samodzielnie, by pomóc w
realizacji planu, a niekiedy wykona właściwie całą robotę, jeśli tylko będzie
otrzymywało taki rodzaj sugestii na tyle często, by zapas energii był uzupełniany ł
stopniowo, z dnia na dzień się powiększał.
To wszystko jest bardzo proste, ale ponieważ dla większości z nas są to rzeczy
nowe, kiedy stykamy się z nimi po raz pierwszy, mogą się wydać skomplikowane i
trudne. Jednak po kilkakrotnym przeczytaniu wyjaśnień, po przećwiczeniu paru
podstawowych czynności l po próbach podawania sugestii w jakiejś stosunkowo
łatwej do przeprowadzenia sprawie, na przykład dotyczącej zmiany postawy wobec
Innych ludzi, tak by zdobyć więcej przyjaciół lub poprawić sobie przeciętny poziom
nastroju, okaże się że początkowe trudności minęły.
Stosowanie autosugestii powinieneś zacząć od średniego Ja, które jest tobą, i od
posłużenia się swoją „wolą". Będziesz musiał znaleźć sposób, by wywołać w sobie
pragnienie korzyści, jakie przynosi metoda, z którą się zapoznałeś. Jeśli uda ci się
odkryć w sobie choćby najmniejsze pragnienie, może ono zamienić się w małą dawkę
„woli" i skłonić cię do podjęcia dalszych kroków. Gdy już pokonasz pierwsze
trudności, dalszą pracę wykonasz z łatwością i entuzjazmem. Niebawem dotrzesz do
najwspanialszego l najbardziej radosnego etapu całego procesu; doświadczysz
mianowicie cudownego l fascynującego poczucia kontaktu ze swym Wyższym Ja i
będziesz cieszyć się możliwością zaproszenia go do udziału i kierowania wszystkimi
sprawami w twoim życiu.
Rozdział 7
Kiedy poznaliśmy już sztukę koncentracji i ładowania energią idei mających
służyć celom sugestii, możemy zająć się zagadnieniem ćwiczenia niższego Ja w
relaksacji.
Twierdzenia Huny udzielają nam niezbędnych wyjaśnień, dlaczego niższe Ja z
większą gotowością akceptuje sugestię, kiedy jesteśmy fizycznie odprężeni, a
czynności mentalne niższego Ja zostały zwolnione, a nawet całkowicie wstrzymane.
Znowu mamy więc do czynienia z ładunkiem siły życiowej . Gdy zarówno niższe
Ja, Jak i ciało fizyczne są normalnie aktywne, w ciele widmowym niższego Ja
znajduje się wysoki ładunek siły życiowej. Jej napięcie jest inne niż napięcie siły
używanej przez średnie Ja. Wyobraźmy sobie dwie silnie naładowane baterie
połączone z zamiarem, by z baterii o silniejszym ładunku pewna dawka
elektryczności przepłynęła do baterii słabszej. Jeżeli obie baterie mają ten sam
poziom ładunku, przepływ elektryczności nie będzie możliwy.
Huna uczy nas, że udzielanie sugestii polega na wszczepianiu silnie
naładowanych kształtów myślowych idei do umysłu niższego Ja i czynność tę
wykonuje średnie Ja.
Jeżeli oba Ja mają ten sam ładunek siły, niższe Ja ma tendencję do odrzucania
oferowanych mu ukształtowanych idei. Natomiast gdy jest odprężone „fizycznie i
umysłowo", posiada wówczas ujemny ładunek. Jeśli średnie Ja i struktura sugestii
dysponują dodatnim ładunkiem energii, niższe Ja zdaje się nawet samo przyciągać
sugestię ku sobie i zaczyna natychmiast na nią reagować.
Gdy niższe Ja jest zrelaksowane, potrzebuje minimalnego ładunku energii. Z tego
względu średnie Ja może wprowadzić dużą dawkę siły życiowej do swojego ośrodka
świadomości, co pomoże mu „intensywnie myśleć" i przelewać dodatkowy ładunek
siły „woli" w strukturę sugestii.
Dawni kahuni zapewne sądzili, iż każdy człowiek wie, w jaki sposób ma się
odprężyć. Słowo, które nadawali czynności „relaksowania się" brzmiało hoolulu, co
znaczy również „wysiewać" lub „sadzić", symbolizowało zatem zasiewanie
mikroskopijnych kształtów idei sugestii w niższym Ja. Jakkolwiek kahuni łączyli ze
sobą kilka znaczeń wyrazowych, to nie pozostawili żadnych wątpliwości co do tego,
iż niższe Ja musi się odprężyć i że coś ma zostać wszczepione bądź zasłane.
Pierwszy krok przynoszący niższemu Ja rozluźnienie ciała i umysłu musi być
poczyniony przez średnie Ja. Znowu przejmuje ono kontrolę nad mięśniami, tak jak
wcześniej przejmowało funkcję oddychania. Niższe Ja nakazem „woli" skłaniane jest
do zastosowania się do utworzonego przez średnie Ja obrazu mentalnego, który
przedstawia nas idących ku fotelowi i sadowiących się w nim wygodnie. Następnie
obraz ten zostaje przekazany niższemu Ja jako rozkaz, by przerwało czynność
myślenia lub przynajmniej zwolniło bieg myśli. Kahuni operowali wyrażeniem
„relaks umysłu", co tłumaczy się jako „odprężenie wnętrza", gdzie to ostatnie
symbolizuje, jak zwykle, niższe Ja. Stąd wiadomo, iż to nie średnie Ja trzeba poddać
relaksacji. Ono ma zintensyfikować aktywność, nawet jeśli swą „wolą" zmusza niższe
Ja do jej ograniczenia. Wykorzystanie „woli" do panowania nad niższym Ja zawsze
zawiera w sobie element sugestii, bez względu na to, czy jesteśmy tego świadomi, czy
też nie. Skłaniamy ciało do działania, przejmujemy ruchy mięśni i rozpoczynamy
akcję, zazwyczaj uruchamiając tym samym wyuczoną wcześniej reakcję łańcuchową.
Na przykład, niższe Ja, kiedy już zostało pobudzone do działania, zwróci oczy w
poszukiwaniu wygodnego fotela, przemieści ciało w jego kierunku i sprawi, by
usiadło, oparło się i znalazło wygodną pozycję.
Gdy będziemy chcieli odprężyć ciało w celu innym niż zwykły odpoczynek czy
sen, będziemy mieli skłonność do „zderzania się" ze zwyczajowymi reakcjami
niższego Ja, które zostaną wyzwolone w momencie, gdy przekażemy mu ideę
relaksacji. Nie dysponuje ono zdolnością rozumowania indukcyjnego, dlatego też
łatwo je zawstydzić i wprawić w zakłopotanie, kiedy nie wie dokładnie, do czego
właściwie zmierzamy i po co. Może też mieć własne idee, jak choćby brak w danym
momencie chęci do odpoczynku czy snu. Jeżeli średnie Ja będzie nalegać, niższe Ja
zazwyczaj postara się - mimo pewnych obiekcji - posłusznie spełnić nakaz. Będzie
próbowało odpocząć, ale zdenerwowanie i niepokój sprawią, iż nie zdoła zebrać
myśli. Jeśli zaś idei relaksacji będzie towarzyszyć idea snu, niższe Ja potulnie zaśnie,
a wszystkie plany zostaną udaremnione, ponieważ sen oddziela od siebie obie jaźnie i
odcina dopływ siły życiowej ze średniego Ja, przez co przestaje ono prawie zupełnie
działać.
Hipnotyzerzy pracujący pod kierownictwem doktora Braida odkryli, iż stan
relaksacji, konieczny do przyjęcia sugestii, można osiągnąć przez zmęczenie oczu do
tego stopnia, iż niższe Ja będzie chciało odpocząć z własnej woli, a odpoczywając,
wejdzie w pożądany stan odprężenia. Narząd wzroku zużywa duży zapas siły
życiowej, kiedy jest przeciążony, a gdy oczy są już tak zmęczone, że się zamykają,
wówczas z łatwością przychodzi rodzaj relaksacji poprzedzający naturalny sen.
Uporczywe wpatrywanie się w jasny punkt światła lub w wirujący dysk z
namalowaną spiralą szybko męczy wzrok i powoduje stan relaksacji, co nieraz
wykorzystuje się we współczesnej praktyce hipnotyzerskiej.
Ale oczy to tylko część naszego ciała. Poza zmęczeniem wywołanym
wpatrywaniem się przez jakiś czas w punkt umieszczony między brwiami - którego to
eksperymentu może spróbować każdy z nas - istnieją jeszcze inne sposoby odprężenia
ciała.
Można na przykład skorzystać z metody relaksacji opracowanej przez doktora
Fredericka Pierce'a - metody „pozycji chorego w łóżku". Należy ją stosować po,
przed lub w trakcie ćwiczenia z wytężaniem wzroku. Polega ona na zmuszaniu do
wysiłku kolejnych, głównych mięśni ciała, a następnie rozluźnianiu ich w swobodnej
pozycji. Zmęczony mięsień odpręży się o wiele szybciej i pełniej niż ten, którego nie
skłoniono wcześniej do zużycia jego zasobu siły życiowej przez wykonanie pracy
wymagającej wysiłku.
Doktor Pierce radził, by najpierw zająć się nogami, jedną, potem drugą, następnie
ramionami, tułowiem i szyją. Każdą z wymienionych części ciała trzeba podnieść
albo naprężyć mięśnie i przez jakiś czas trzymać rękę lub nogę w górze aż do
lekkiego zmęczenia. Później trzeba wszystkie mięśnie zwolnić, oprzeć się na krześle
bądź położyć się na chwilę, rozluźniając mięśnie, i poddać się nakazowi mentalnemu
zalecającemu całkowitą relaksację.
Inna metoda, zwana „metodą jednego strzału", polega na równoczesnym napięciu
wszystkich mięśni ciała lub na przeciąganiu się i szerokim ziewaniu; przeciąganie się
powinno trwać aż do uczucia lekkiego zmęczenia, po czym należy się całkowicie
rozluźnić i polecić niższemu Ja, by odpoczęło.
Podczas testowania tych metod dobrze jest obserwować całe ciało, by sprawdzić,
czy nie wstępuje gdzieś napięcie mięśni. Okazuje się bowiem, że mięśnie rąk, twarzy
i klatki piersiowej najczęściej pozostają jeszcze lekko naprężone i trzeba świadomego
wysiłku, by je całkowicie rozluźnić. Może też się zdarzyć, że po uprzednim
zrelaksowaniu oczy pozostaną szeroko otwarte, wówczas trzeba je przymrużyć lub
zamknąć, lecz nie całkowicie, by nie zachęcać niższego Ja do sprowadzenia snu i nie
pokrzyżować w ten sposób planów wypełnionych ideami-sugestiami, które czekają,
by wprowadzono je w czyn.
Po zakończeniu relaksacji należy usiąść lub spocząć w pozycji półleżącej i
pozwolić niższemu Ja na spokojną obserwację i wyciszenie kłębiących się myśli -
najczęściej związanych z czynnościami życia codziennego. Tok myśli może
całkowicie ustać lub zwolnić swój bieg; zazwyczaj zanika zupełnie z chwilą, gdy
stopniowo przyśpieszamy tempo oddychania i tworzymy obraz mentalny
przedstawiający wciąganie całego zapasu siły życiowej do ośrodka świadomości
średniego Ja i ciągłe jej narastanie. Jednocześnie przywołujemy idee uprzednio
opracowane do perfekcji, wnikamy w nie Jeszcze raz i rozważamy w każdym
szczególe -intensywnie myślimy o nich. Nastąpi koncentracja, do struktur myślowych
automatycznie dołączy ładunek .woli" i nakaz sugestii. W ciągu dziesięciu sekund - w
przypadku doświadczonej osoby, lub minuty - w przypadku początkującej, grona
kształtów myślowych zostaną całkowicie uformowane, a ładunek siły „woli" będzie
gotowy do zaszczepienia.
Wprowadzenie sugestii polega na cichym przekazaniu niższemu Ja - szeptem lub,
jeśli nikogo nie ma w pobliżu, normalnym głosem - by przejęło wypracowany przez
nas obraz mentalny i otoczyło go troską, ponieważ wszystkie zawarte w nim
szczegóły są tak pomocne, ważne i korzystne dla naszego życia, że warto zadbać o to,
aby się ziściły. Kieruj swoim niższym Ja bardzo spokojnie, tak by zaczęło robić
wszystko, co w jego mocy, i starało się realizować upragnione stany, i zapewnij, iż ty
ze swej strony również dołożysz wszelkich starań. Upewnij się, że tak właśnie
myślisz i że dotrzymasz obietnicy. Jeżeli pozostawisz całą pracę niższemu Ja i
zajmiesz się sprawami zakłócającymi twoje plany, niższe Ja szybko powróci do
swego starego, zwyczajowego sposobu działania, a sugestia z całym swym ładunkiem
siły prawdopodobnie zostanie rozproszona, czepiając się innego zestawu idei,
mieszając się z nimi i wywołując w umyśle ogólny zamęt.
Te pogmatwane sugestie, gdy są silne ł wymkną się spod kontroli średniego Ja,
mogą skłonić niższe Ja do reagowania w dziwny, irracjonalny sposób i w zupełnie
nieoczekiwanych dziedzinach życia. W przypadku, gdy ty, średnie Ja, zdecydujesz się
zmienić lub w ogóle zrezygnować z jakiejś sugestii, na przykład z próby uzyskania
lepszego nastroju lub czegokolwiek innego, o co zacząłeś się już starać, nie pozwól,
by sugestia leżała w zapomnieniu gdzieś w magazynie pamięci jak bomba zegarowa,
której przycisk wyzwalający może zostać wciśnięty przez nierozważne niższe Ja
próbujące ją zniszczyć.
Zajmij się więc ideą, która ma być anulowana, myśl o niej długo i intensywnie,
aż utworzysz sobie jej mentalny obraz jako nieaktualnej. Zobacz ją jako coś, czego
już nie chcesz. Mów niższemu Ja, podczas regularnych sesji relaksacyjno--
sugestywnych, że sugestia zmieniła się w prostą myśl o czymś, co kiedyś było
pożądane, ale teraz już jest tylko zwykłym wspomnieniem, które powinno przebywać
w magazynie pamięci. Uczyń wysiłek umysłowy, by wyciągnąć siłę życiową z
nieaktualnych idei i przedstawić je sobie jako unieważnione.
Gdy sugestia dotyczy czegoś, co niższe Ja potrafi z powodzeniem wykonać samo,
a ty nie możesz mu w tym pomóc, nie wyłączaj całkowicie swej uwagi i kontroli
podczas codziennego przekazywania owej sugestii niższemu Ja. Przywiąż do niego
nić z widmowej substancji, przyjmując postawę spokojnego oczekiwania zawsze
wtedy, gdy przywołujesz z pamięci jakąś myśl wcieloną w sugestię. Także i wówczas,
kiedy sugestia dociera do umysłu, zwracaj się do niższego Ja w te słowa: „Właśnie o
to chodzi. Pracuj nad tym wytrwale, tak by to się urzeczywistniło. Dobrze!". Nawet
drobna pochwała jest bardzo pomocna, a pełne ufności oczekiwanie na silny wpływ ł
stanowi doskonałe wsparcie.
Po ponownym odprężeniu się dobrze jest powiedzieć niższemu Ja, iż przyjemna i
wielce pożyteczna sesja dobiegła już końca, i polecić mu, by wróciło do swoich
codziennych zajęć pełne energii i gotowe do podjęcia każdego nowego zadania z
ochotą i entuzjazmem. Jest to bardzo ważny krok, ponieważ trudno jest z góry
określić miejsce, w którym sugestia zacznie działać, oraz miejsce, gdzie się zakończy.
Sam proces ma zresztą inny przebieg u różnych osób. Niektórzy ludzie są bardzo
podatni na sugestie, inni zaś nie zawsze najbezpieczniej jest zastosować to, co
scjentyści nazywają „anulowaniem".
Hipnotyzer powinien pamiętać o rym, by w odpowiednim momencie za pomocą
sugestii wywołać odbiorcę ze stanu receptywności, nawet jeśli w niższym Ja tego
ostatniego pozostała nadal posthipnotyczna sugestia, na którą ma ono zareagować
później. Zazwyczaj polecenie w takim przypadku brzmi mniej więcej tak: „Kiedy
policzę od pięciu do zera, obudzisz się i będziesz mieć świetne samopoczucie".
Hipnotyzer odlicza w zapowiedziany sposób, a zahipnotyzowana osoba budzi się z
transu bez względu na to, czy był on lekki, czy głęboki.
W hipnozie typu mesmerycznego, gdzie nie podaje się żadnej sugestii, odbiorca
stopniowo wraca do swojego zwykłego stanu, w miarę jak wstrząsowy ładunek siły
życiowej ulega absorbcji i rozproszeniu w jego widmowym ciele. W takiej sytuacji
nie ma potrzeby zdejmowania sugestii, ponieważ nie została ona podana. Zazwyczaj,
jak twierdzą hipnotyzerzy, sugestia zaczyna tracić swą siłę po tygodniu do dziesięciu
dni. Z tego względu pacjenci leczeni hipnozą, która ma zapobiec atakom epilepsji lub
też złagodzić cierpienia towarzyszące chorobom, muszą regularnie otrzymywać wciąż
ponawiane sugestie.
Jaka jest różnica między podawaniem sugestii przez hipnotyzera a
przekazywaniem jej sobie samemu za pomocą autosugestii? Otóż różne są tylko
średnie Ja, które wytwarzają naładowany siłą życiową zestaw idei i zaszczepiają je w
wypoczętym i receptywnym niższym Ja; w pierwszym przypadku jest to średnie Ja
operatora, w drugim własne Ja osoby podającej sugestię. W celu wprowadzenia
sugestii hipnotyzer musi przesłać ją albo drogą telepatii, albo też za pomocą głośno
wypowiadanych słów. Chociaż czasami raport telepatyczny trwa jeszcze po
zakończeniu seansu -jeśli takie jest życzenie operatora - niższe Ja nadal wykonuje
swą pracę, ponieważ zawsze sumiennie i do końca reaguje ono na zaakceptowane
struktury sugestii. Z reguły, nie ma więcej pożytku z telepatii między operatorem a
odbiorcą -po tym, jak z chwilą ich pierwszego kontaktu nawiązała się między nimi
stała łączność po nici widmowej oka - niż między dwiema nieznajomymi osobami,
które przypadkowo spotkały się ze sobą, podały sobie ręce i odeszły każda w swoją
stronę.
Przy rozważaniu szczegółów dotyczących mesmeryzmu i autosugestii
mechanizm funkcjonowania tych dwóch zjawisk wydaje się trudny i skomplikowany,
ale w rzeczywistości jest on bardzo prosty. Oto zestawienie kolejnych etapów (a jest
ich niewiele i są bardzo proste), które należy podjąć przy stosowaniu autosugestii.
1. Zdecyduj się, co masz zamiar przekazać w sugestii.
2. Myśl o tym intensywnie, by wytworzyć silne idee.
3. Podczas intensywnego myślenia o ideach sugestii oddychaj głęboko ł gromadź
dodatkowy zapas siły życiowej, by naładować je energią.
4. Zrelaksuj niższe Ja w sferze ciała i umysłu.
5. Wypowiedz sugestię do niższego Ja w milczeniu lub na głos.
6. Zakończ sugestię, mówiąc niższemu Ja, że seans już się odbył, żeby przestało
odpoczywać i było gotowe do podjęcia codziennej pracy.
7. Oczekuj na reakcję niższego Ja. Kiedy przywołujesz sugestię, rób to spokojnie,
aż do następnego seansu, gdy znowu powtórzysz ją bardzo stanowczo.
8. Gdyby konieczne było odłożenie lub całkowite zaniechanie wysiłku
zmierzającego do osiągnięcia wyznaczonego celu, wyjaśnij niższemu Ja przyczyny
zmiany, następnie utwórz obraz mentalny odłożonego na później lub całkiem
zarzuconego planu. Naładuj ideę siłą życiową i podaj ją w autosugestii w zwykły
sposób. Nie pozwól, by wysiłek poszedł na marne, dopilnuj, by stare struktury
sugestii nie trapiły niższego Ja i nie powodowały myślowego chaosu. Dom naszego
umysłu winniśmy zawsze utrzymywać w czystości i należytym porządku.
Rozdział 8
Dochodzimy do miejsca, do którego zmierzaliśmy, ucząc się teorii autosugestii i
stosowania jej w praktyce. Teraz nasze wysiłki zostaną ukoronowane, od wielkich
dóbr ziemskich, które możemy osiągnąć dzięki autosugestii, przechodzimy do świata
czystej magii ł cudów - do świata MODLITWY.
Ale MODLITWA w znaczeniu, jakie nadawała jej Huna, jest czymś zupełnie
innym niż modlitwa w sensie przypisywanym jej we współczesnych kościołach. W
Hunie zawarta jest wiedza o trzech Ja tworzących istotę ludzką. W modlitwie
opierającej się na tej wiedzy wszystkie trzy jaźnie odgrywają swoją rolę, każda z nich
ma do spełnienia szczególne zadanie, którego nie mogą wykonać pozostałe; jeżeli
zrobi to, co do niej należy, i dobrze wykorzysta swoistą, daną jej przez naturę
umiejętność, cud stanie się możliwy. Ale gdy tylko jedno Ja próbuje się modlić, nic
się nie wydarzy.
Autosugestia jest metodą, za pomocą której możemy skłonić do działania
wszystkie trzy Ja konstytuujące trójistnego człowieka - jako zgrany i sprawny zespół
będą pracować razem, by osiągnąć jeden wspólny cel.
Eksperymentatorzy najbardziej zaawansowani w pracach nad
samowarunkowaniem i autosugestią zaczynają stopniowo uświadamiać sobie
potrzebę uczynienia owego kroku koronującego ich wysiłki w sztuce sugestii i dążą
do tego, by skłonić niższe Ja do zgodnej współpracy (integracji) ze średnim Ja, a
później z jeszcze wyższą istotą.
Doktor Hornell, zarówno w swoich wykładach na ten temat, jak i w pismach
poświęconych sugestii, dobitnie
podkreśla konieczność uwzględnienia religijnego aspektu omawianego procesu.
Stwierdza, iż celem ludzkich dążeń jest „żyć radośnie i wykształcić rodzaj
osobowości zdolnej do całkowitego oddania się służbie bliźnim, przekroczyć poziom
życia, którym żyjemy teraz, i wykorzystywać możliwości życia duchowego,
odważnie i z twórczą wiarą". To zaiste wspaniały i godny pochwały cel, ale najpierw
musimy zwrócić się do nauk Huny, by w nich odnaleźć potrzebne wskazówki, jak
mamy działać, by owe „możliwości" zastosować w praktyce.
Doktor Rolf Alexander, skłaniający się do Freudowskiej koncepcji id, ego i
superego, będącej w opozycji do starożytnej wiedzy Polinezyjczyków o niższym,
średnim i Wyższym Ja, proponuje metodę, za pomocą której można nauczyć się
pracować z superego. Metodę tę nazwał „samorealizacją". Przypomina ona nieco
osiąganie stanu „oświecenia" czy „urzeczywistnienia" w systemie Zeń, lecz opiera się
w dużej mierze na pierwotnym pojęciu superego, chociaż rozszerza jego znaczenie.
Doktor Alexander opiera swoje wnioski na koncepcji, iż wszyscy żyjemy w
ciągłym stanie hipnozy, gdyż wydarzenia naszego życia i wszelkie otaczające nas
sytuacje odgrywają rolę sugestii hipnotycznych, które krępują i ograniczają nasze
ego, udaremniając mu poznawanie realnego świata wokół nas. Najlepszym wyjściem
jest zrzucić z siebie pęta hipnozy i wynurzyć się do naturalnego stanu, w którym
doświadczamy tego, co „prawdziwe", i tego, co „rzeczywiste", a superego samo
zaczyna kierować naszym życiem. Taki stan opisany jest jako „zbawienie", jako
„wolność" i całkowita integracja trzech części Freudowskiej jaźni. Koncepcja ta
znacznie bardziej zbliża się do metafizyki, niż pozwala na to powszechnie przyjęty
system Freuda, ale daleko jej jeszcze do rozpoznania Wyższego Ja jako ostatecznego
celu autohipnozy.
Kilka lat temu po Nowej Anglii podróżował pewien mesmeryk, demonstrując
metodę leczenia zapoczątkowaną przez Mesmera. Swego czasu człowiek ten,
nazwiskiem Quimby, zainteresował się nowym sposobem uzdrawiania, nauczył się go
stosować i rozpoczął praktykę jako uzdrowiciel, wypracowując szereg teorii
wyjaśniających istotę tego rodzaju leczenia. Z jego koncepcji, ocierających się o
religię i metafizykę, wyłoniły się ruchy Christian Science i New Thought.
Jednym z liderów New Thought był Judge Troward, który pobierał nauki w
Indiach i tam zapoznał się z niektórymi pojęciami jogi i Wedy. O hipnozie było już
głośno, kiedy on dopiero zaczynał pisać. Zachwycony dziwną nową teorią „sugestii",
jął poszukiwać w niej wyjaśnień dla opisania kroku, jaki trzeba uczynić, przechodząc
od tego, co fizyczne, do tego, co doskonałe - ze sfery niższego i średniego Ja do
rzeczywistości obejmującej także Wyższe Ja.
Rzecz zastanawiająca, że w cudach, jakie następowały w odpowiedzi na
modlitwy, Judge'owi Trowardowi nie udało się dostrzec dowodu na istnienie
Najwyższej Mocy. Starannie unikał dawnego pojęcia osobowego i bliskiego Boga -
pojęcia czyniące/jo Boga na podobieństwo człowieka, i unikając w ogóle wszelkiej
Nadświadomości, głosił istnienie POWSZECHNEJ PODŚWIADOMOŚCI. Nie była
to tak zaskakująca teoria, jak w pierwszej chwili mogło się wydawać. Bez wątpienia
największe wrażenie wywarł na nim niezaprzeczalny fakt, że gdy ktoś „trzymał się"
określonej myśli długo i intensywnie - stosując wstępną metodę zalecaną przez New
Thought - rozwijał w sobie pewną tajemniczą, nieprzepartą moc, która w jakiś sposób
oddziaływała na coś bardziej potężnego niż on sam, skłaniając to coś do
urzeczywistnienia rzeczy wyobrażonych i pożądanych. Według tradycyjnej jogi
dzięki koncentracji można było dokonać cudów, ale wierzenia te nie miały żadnych
naukowych podstaw. Natomiast hipnozę i sugestię ogólnie akceptowano.
Postulowana przez Trowarda Powszechna Podświadomość była efektem
naturalnej dedukcji u człowieka przechodzącego drogę od mesmeryzmu do sugestii i
sięgającego ku cudom jako owocom wysłuchanych modlitw. Rozum podpowiedział
mu, iż Nadświadomość o uniwersalnym wymiarze i mocy stwórczej jest z
konieczności zbyt doskonała,
by mogły nad nią zapanować ludzkie myśli, a zatem to, co bez wątpienia można
uznać za podległe ludzkiej kontroli, musi być podobne do podświadomości
człowieka. Ergo, musi to być Powszechna Podświadomość. I musi ona mieć cudowną
moc, jako część Nadświadomości. Jedynym mankamentem owej teorii, przyjętej z
entuzjazmem i zaakceptowanej przez New Thought, był fakt, iż Powszechna
Podświadomość tak często odmawiała wykonania przekazywanych usilnie sugestii.
Przez jakiś czas trwał ten bunt przeciw koncepcji modlitwy w dawnych religiach,
głównie dlatego, że modlitwy formułowane w tradycyjny, ortodoksyjny sposób nie
przynosiły pożądanych rezultatów. Potrzebowano czegoś „naukowego", co by
gwarantowało pewny wynik. Nie musiało to być koniecznie szczodre,
wspaniałomyślne i dobre dla ludzi - jakim było według myślicieli ortodo-1 ksyjnych -
i wcale nie musiało jakimś „aktem umysłu" przechylać „rogu obfitości", tak by
błogosławieństwa sypały się z góry niczym deszcz. Wielu czuło, iż Bóg powinien
zaprzestać faworyzowania swoich wybrańców i reagowania tylko na ich modlitwy,
ignorując prośby innych wiernych.
Ponieważ nowe religie rodzące się z owego buntu miały częściowo swe podłoże
w pokazach uzdrowicielskich starego Quimby'ego, właśnie uzdrawianie pozostało
jednym z ich podstawowych i najbardziej upragnionych celów. Jednakże
„praktykujący" był zawsze wielce zniechęcony, kiedy nie udawało mu się przywrócić
zdrowia czy dobrego samopoczucia swemu klientowi, a ten udawał się do znachora,
który potrafił osiągnąć doskonałe wyniki za pomocą prostej ortodoksyjnej modlitwy.
W kręgach myślicieli ortodoksyjnych niełatwo jest to wszystko wytłumaczyć.
Niektórzy ludzie stają się sławni dzięki sile swej modlitwy, inni zaś - częstokroć
żyjący o wiele godniej i bardziej świątobliwie - doznają cierpień i tragedii, a
modlitwa rzadko przynosi im ulgę.
To oczywiste, że naszej wiedzy o modlitwie bardzo potrzebna jest gruntowna
rewizja.
Kilku słynnych psychologów zbadało tę smutną sprzeczność cechującą
powszechne spekulacje religijne, przedstawiając swoje wnioski w naukowych
rozprawach. William James w książce Yarietes of ReUgious Experiences
zaprezentował klasyczny pogląd na ten temat. W późniejszych latach, w pracy Mań
the Unknown, doktor Alexłs Carrel daje nam studium cudów będących odpowiedzią
na modlitwy, cudów, które dokonały się niegdyś we Francji, przy kapliczce w
Lourdes, gdzie ludzie, przychodząc modlić się za innych, najczęściej sami doznawali
uzdrowienia - osobliwa sytuacja, która przeczy wszystkim rozpowszechnionym
przekonaniom i spekulacjom.
Dwie cechy skutecznej modlitwy wydają się najistotniejsze: (1) wypowiadaniu
modlitwy musi towarzyszyć silne pragnienie i (2) musi j ą wspierać ufność i wiara, że
modlitwa zostanie wysłuchana.
Nie ma większego znaczenia, do kogo adresowane są modlitwy, byleby to była
jakaś Istota Wyższa. Może być nią Bóg, nazwany w dowolnym języku czy istniejący
w jakiejkolwiek religii. Modlitwę można wznosić do wybranego Zbawcy jednego z
rozmaitych wyznań, na przykład do Jezusa lub Buddy, można ją kierować do
świętych i przodków. Dokonano jeszcze jednego odkrycia, ale jego
rozpowszechnienie odbywało się tak wolno, że dzisiaj prawie zupełnie uległo
zapomnieniu. Stwierdzono mianowicie, iż mesmeryzm, połączony z modlitwą, może
przynieść, i rzeczywiście przynosi, uzdrowienie graniczące z cudem. Wspominaliśmy
już wcześniej, że Henry S. Olcott, działający w Towarzystwie Teozoficznym w
początkowych latach jego istnienia, badał dokładnie to zjawisko i poświęcił mu wiele
prac, w których opisywał uzdrowienia ponad pięćdziesięciu sparaliżowanych
mieszkańców Cejlonu. Okazuje się, że wykorzystywał przy tym wiarę pacjentów w
Buddę, zachęcał ich, by uwierzyli, że jeśli poproszą Buddę o uzdrowienie, on spełni
ich prośbę. Mesmerycznej mocy wyzwolonej przez Olcotta towarzyszył jakiś
dodatkowy element (nie omówiony i nie nazwany w jego pracach), czyniący
modlitwę wyjątkowo skuteczną. Ponieważ intencja uleczenia szła w parze
z pragnieniem i oczekiwaniem wyzdrowienia, czynnik sugestii posiadał
niezwykłą siłę, nawet jeśli jego roli w procesie leczenia wówczas jeszcze nie
zauważono. Połączenie wszystkich tych elementów czyniło cuda - cuda, nad którymi
jeszcze dzisiaj głowią się hipnotyzerzy, nie mogąc pojąć, w jaki sposób mesmeryzm
przynosi w leczeniu rezultaty, których oni nie potrafią powtórzyć.
Porzućmy na chwilę tok myśli, którym podążaliśmy do tej pory, aby zająć się
formą uzdrawiania tak ważną, że nie sposób jej pominąć, choć należy ona do innej
kategorii zjawisk. Chodzi mianowicie o uzdrawianie chorych przez osoby o
zdolnościach mediumistycznych, które nie przypisują sobie żadnej wewnętrznej siły,
lecz całą zasługę uleczania przyznają duchom zmarłych.
Duchy, przemawiając przez usta mediów, opowiadają, w jaki sposób przynoszą
ludziom uzdrowienie. Ich teorie różnią się tak bardzo, jak wypowiedzi żyjących
uzdrowicieli nie związanych z medycyną, ale choć w gruncie rzeczy żadna z tych
teorii nie odwołuje się do modlitw kierowanych do Wyższej Istoty, to wszystkie
zgodne są w jednym: że duchy mogą działać tylko z osobą o mediumistycznych
zdolnościach, bądź za jej pośrednictwem, a więc jest ona niezbędna. Mówią też o
konieczności korzystania z siły życiowej.
Fakt, iż niektóre media wpadają w trans, dobitnie świadczy o tym, że duchy
umieją stosować sugestię, a jeśli wchłoną z żyjącej istoty dawkę energii życiowej
wystarczającą do mesmeryczno-hipnotycznego działania, przyczynią się do
przywrócenia choremu zdrowia.
Doskonałą publikacją dla zainteresowanych tą formą uzdrawiania i działalnością
leczniczą duchów, jest niewielka książka The Mediumship of Arnold Clare Harry'ego
Edwardsa, który sam był słynnym mediumistycznym uzdrowicielem. Znajdujemy w
niej opisy rzeczy niezwykle przypominających znane nam z Huny widmowe ciała,
przypisane każdemu z trzech ludzkich Ja, czytamy wzmianki, które można odnieść do
rodzajów i stopni siły życiowej, do siły „woli" i do kształtów myślowych
naładowanych siłą życiową. Duch o imieniu Peter, zapytany o uzdrawiające moce,
powiedział: „Siłą najbardziej podobną do tej, którą stosujemy, jest siła magnetyczna,
ale ta nasza ma inne właściwości i jest bardziej intensywna".
Leczenie parapsychiczne przy pomocy istot bezcielesnych nie jest przeznaczone
dla każdego człowieka, ale w tej metodzie leczniczej odnajdujemy dodatkowe
dowody, że teoria Huny jest wartościowa i skuteczna.
W swoim najbardziej ścisłym znaczeniu MODLITWA jest według Huny
przywoływaniem Wyższego Ja, aby przyłączyło się do pary średniego i niższego Ja
tak, by razem mogły podjąć dzieło, cudowne w swej naturze, i wykonać je do końca.
To właśnie Wyższe Ja dysponuje cudowną siłą i kieruje się doskonałą mądrością.
Może przewidywać przyszłość, a dokładnie tę jej część, która mieści wydarzenia już
zdeterminowane. Wyższe Ja przeszło twardą szkołę życia i zgromadziło w sobie całą
mądrość, jaką tylko mogło zdobyć, żyjąc przez pewien czas jako niższe Ja, a później
jako średnie Ja. A teraz odnajdujemy je przy pracy w leczeniu parapsychicznym
dokonywanym przez duchy, kiedy to uszkodzone tkanki pacjenta w cudowny sposób
znowu stają się zdrowe. Ono może służyć nam kapitalną pomocą i mądrze
pokierować naszym życiem, gdy je o to poprosimy.
Jak wszyscy studiujący koncepcje Huny wiedzą, Wyższe Ja nie narusza
przywileju wolnej woli, który jest przyrodzonym prawem obu niższych jaźni. Musi
pozwolić, by uczyły się na własnych doświadczeniach. Ale gdy oba niższe Ja zaczną
uświadamiać sobie obecność Wyższego Ja, czuwającego nad nimi Jak Anioł Stróż, i
zdecydują się zaprosić je do pełnego uczestnictwa w życiu człowieka, ono podejmie
się roli sternika i opiekuna i udzieli wszelkiej pomocy. Ta całkowita integracja
obejmuje wszystkie trzy Ja, nie tylko parę niższych. Niesie z sobą dobre, szczęśliwe
życie w miejsce trudnej życiowej drogi, po której oba niższe Ja wędrują, potykając się
raz po raz, pozbawione opieki i przewodnika, i wciąż ściągają na siebie nieszczęścia
przez konflikty i różnice przekonań, pragnień i upodobań.
Zagadnienie modlitwy, jako główny wątek nauki Huny, zostało omówione
bardzo szczegółowo w książkach Magia cudów i Wiedza tajemna w praktyce.
Chociaż wspomniano w nich o autosugestii, właściwie do tej pory nie przedstawiono
w pełni zalet stosowania tej metody jako czynnika towarzyszącego modlitwie.
Modlitwę, aby była skuteczna, musi rozpocząć średnie Ja. Musi ono poznać
swoje potrzeby i zdecydować się, o co ma prosić Wyższe Ja w modlitwie. Kiedy
praca zostanie już rozpoczęta, skłoni to niższe Ja do podjęcia ważnej roli w
kształtowaniu modlitwy.
Niższe Ja ma przyrodzoną umiejętność stosowania telepatii. Każda modlitwa jest
telepatyczna i polega na przesyłaniu Wyższemu Ja - gdziekolwiek by się w tym
czasie znajdowało - wiadomości o kształtach myślowych po sznurze z widmowej
substancji. Tylko niższe Ja może przesyłać takie wieści. Co więcej, tylko ono może
dostarczać potrzebną siłę życiową, która płynie po sznurze aka do Wyższego Ja i
unosi z sobą kształty myślowe zawierające modlitwę.
Średnie Ja musi zwrócić się do niższego Ja po swoją dawkę siły życiowej po to,
by zamienić ją na siłę o większym potencjale, którą nazywamy „wolą". W ten sam
sposób niższe Ja musi zaopatrzyć w zapas energii także Wyższe Ja. Ponieważ to
ostatnie ma na uwadze nienaruszalność wolnej woli obu niższych jaźni, zaczerpnie
tylko niewielką porcję siły życiowej, niezbędną mu do pracy nad roztaczaniem
wszechogarniającej opieki. A gdy poprosimy je o kierownictwo, pomoc ł pełnienie
jego funkcji w życiu trójjażniowej istoty ludzkiej i kiedy otrzyma ono całą potrzebną
mu dawkę energii, wówczas może zacząć odpowiadać na nasze modlitwy - im więcej
dostanie siły życiowej, tym odpowiedź będzie szybsza.
Mówiliśmy już o tym, jak niższe Ja otrzymuje „nasiona" idei zawarte w sugestii i
w jaki sposób musi je napełnić niezłomna siła „woli". To samo dotyczy Wyższego Ja,
kiedy się modlimy, z tym tylko wyjątkiem, że niepotrzebna jest wówczas żadna siła
sugestii, która skłaniałaby Wyższe Ja do reakcji, tak jak dzieje się to w przypadku
niższego Ja w momencie prezentowania mu zespołu idei. Wyższe Ja, posiadając o
wiele bogatsze doświadczenie i nieporównanie większą mądrość, ma właściwy sobie
poziom wolnej woli, która na owym poziomie jest tak nienaruszalna, jak wola obu
niższych Ja. Wyższe Ja musi mieć swobodę rozstrzygania, czy rzecz, o którą je proszą
w modlitwie, jest godna, mądra l dobra na dłuższą metę. Potrafi ono patrzeć w
przyszłość i dzięki temu wie, czy modlitwa, która została wysłuchana, nie stanie się
kiedyś przyczyną kłopotów i przykrości. Ale gdy modlitwa jest dobra, a Wyższe Ja
ma wystarczająco dużo czasu, by spełnić prośbę o zmianę stanu lub sytuacji, ł jeżeli
otrzyma ono dawkę siły życiowej, a modlitwa będzie codziennie odnawiana, to w
końcu pojawi się oczekiwana odpowiedź.
Przeciętny człowiek, znalazłszy się w nagłej potrzebie, w gwałtownym
przypływie emocji wzywa Boga, błagając go o pomoc. Silna emocja daje gwarancję,
że nagłość i pilność danej sprawy wywarła wielkie wrażenie na niższym Ja. Ono
właśnie, i tylko ono, wytwarza emocje, które są jego znakiem rozpoznawczym,
podobnie jak pamięć i telepatia. Tam, gdzie powstają silne emocje, niewątpliwie
następuje też gwałtowny napływ siły życiowej. Jest ona wykorzystywana na wiele
sposobów. W przypadku gwałtownego gniewu służy do ataku lub walki z kimś lub
czymś. W strachu stosuje się ją do ucieczki, jeśli ucieczka jest możliwa. A w żarliwej
modlitwie niższe Ja korzysta z niej automatycznie, by wytworzyć telepatyczny
kontakt z Wyższym Ja i na jej fali przesłać mu modlitwę.
Z drugiej strony, jeśli taka osoba NIE znajdzie się w sytuacji wymagającej
pilnego rozwiązania, po prostu nie modli się. Doświadczenia z przeszłości zazwyczaj
pokazują bezskuteczność modlitwy. Stawiamy więc czoło trudnej sytuacji w miarę
naszych możliwości, chyba że jesteśmy zupełnie załamani. To naprawdę bardzo
smutne. W Wyższym Ja tkwi ogrom wiedzy ł siły, którego nie umiemy sobie nawet
wyobrazić i który przeznaczony jest dla nas, byśmy mogli z niego korzystać nawet w
drobnych, codziennych sprawach. Bo Wyższe Ja uczestniczy bez reszty we
wszystkim, co dotyczy życia jego człowieka, pod warunkiem, że drzwi stoją otworem
i codziennie okazujemy mu serdeczność i zapraszamy do działania.
Zwyczajna modlitwa jest czymś dziecinnie łatwym. Polega na ślepym
powtarzaniu zestawu wersetów modlitewnych, których wygłaszanie zbyt często staje
się tylko religijnym obowiązkiem. Dziecko nauczone obowiązku odmawiania
pacierza przed pójściem spać, może nadal podtrzymywać ten zwyczaj i modlić się
wieczorem, ale w najlepszym razie będzie to amatorskim przedstawieniem doskonałej
sztuki pełnej, skutecznej i właściwej modlitwy.
Czynnikami warunkującymi pełną i doskonałą modlitwę są:
1. Współpraca wszystkich trzech Ja.
2. Podejmowanie decyzji, o co mamy prosić w modlitwie. Jest to zadaniem
średniego Ja, nawet jeśli przedmiotem modlitwy ma być prośba o kierownictwo
Wyższego Ja.
3. Tworzenie obrazu mentalnego pożądanej sytuacji. Tutaj średnie Ja rozumuje
na podstawie wspomnień przedstawianych mu przez niższe Ja.
4. Przekazanie obrazu mentalnego niższemu Ja, by z kolei ono przesłało go
teleparycznie do Wyższego Ja.
5. W tym momencie niższe Ja przejmuje na siebie dalsze obowiązki i działa poza
kontrolą i zasięgiem średniego Ja. Może ono albo wypełnić polecenie nawiązania
telepatycznego kontaktu z Wyższym Ja i dostarczenia mu modlitewnego obrazu, albo
też zignoruje wszelkie polecenia. Może po prostu wrzucić obraz mentalny pożądanej
sytuacji i wspomnienie o otrzymanym nakazie w otchłań swej przepastnej pamięci, po
czym zająć się zupełnie czym innym. Większość modlitw trafia właśnie do tej
otchłani. Dlatego też autosugestia jest nieocenionym narzędziem, przynoszącym o
wiele większy pożytek niż stosowanie sugestii, której nie towarzyszy modlitwa.
Mając możliwość korzystania z autosugestii, średnie Ja może w końcu spokojnie
zająć się komponowaniem modlitwy. Tak więc, stosując wcześniej opisaną metodę,
nasyca obraz modlitewny siłą życiową do tego stopnia, że kiedy niższe Ja jest
zrelaksowane, zaakceptuje rozkaz wraz z modlitwą. Zarówno w nakazie sugestii, jak i
w modlitwie będą zawarte ładunki energii, które skłonią niższe Ja do
natychmiastowego zastanowienia się i koncentracji. Spełni ono wszczepiony w
sugestię nakaz, by skontaktowało się telepatycznie z Wyższym Ja i posłało mu idee w
postaci kształtów myślowych - razem z bezcennym darem siły życiowej.
Jak widać, rzecz jest prosta, a zarazem trudno przecenić jej wartość. Dzięki temu
procesowi nasza modlitwa za każdym razem dociera do celu i zostaje umocniona. Być
może trzeba poświęcić trochę więcej czasu, by skoncentrować się na obrazie
mentalnym i odzwierciedlić go w modlitwie, ale nagroda warta jest każdego nakładu
czasu i wszelkich wysiłków. Jakże inaczej można myśleć o przyszłości i przystąpić z
ochotą do pracy nad jej kształtowaniem, tak by życie płynęło gładko i przyjemnie?
Autosugestia jest zatem procesem dwuczęściowym. Rozpoczyna się od
zjednoczenia niższego Ja ze średnim i wprowadza do życia harmonię. W drugim
etapie następuje integracja obu niższych Ja z trzecim, czyli Wyższym Ja, po czym
rozpoczyna się snucie szerokich planów na przyszłość, planów, które pod troskliwym,
intuicyjnym przewodnictwem Wyższego Ja przybiorą realne kształty. Często
wykorzystuje ono rozmaite okoliczności i tak nimi manipuluje, że jakieś
przypadkowe wydarzenie może przestawić bieg życia z jednej ścieżki na drugą i
ukierunkować go korzystnie.
Jeśli żaden inny rodzaj satysfakcji nie stanie się naszym udziałem, to już choćby
tylko codzienne obcowanie z Wyższym Ja będzie dla nas wystarczającym
wynagrodzeniem. Zaznamy głębokiej i cierpliwej miłości, na której będziemy mogli
polegać w każdej bez wyjątku sytuacji. Poznamy bezmiar mądrości ojcowskiej
połowy „godnej najwyższego zaufania Pary Rodzicielskiej". Doświadczymy miłości i
matczynej troski drugiej połowy pary: Matki, która wraz z Ojcem tworzy jedność, a
jednak jest odrębnym bytem.
Religijne zalecenie modlitwy: „w imię moje" ma w Hunie głębsze znaczenie, ale
na co dzień możemy modlić się bezpośrednio do Wyższego Ja i, polegając na nim,
kierować modlitwę do innych Wyższych Istot, choćby nawet do Najwyższego Boga,
jeśli to będzie konieczne. Gdyby ktoś chciał modlić się bezpośrednio do Boga, może
to uczynić, ale każda modlitwa musi najpierw trafić do Pary Wyższego Ja, nim
nadarzy się okazja, by została przekazana.
Modlitwa do Boga, odmawiana w imię Ojca-Matki Wyższego Ja, spełnia
wszystkie warunki i wymagania zaleceń biblijnych. Możemy całkowicie polegać na
najwyższej mądrości i miłości, która zawsze działa dla naszego dobra. Jeżeli w
granicach naszych możliwości uczynimy wszystko, co do nas należy, reszta zostanie
wykonana za nas, i to tak, jak wykonana być powinna.
Co więcej, wszystkie Wyższe Ja tworzą wraz z innymi bytami na tym samym
poziomie ewolucji Wielkie Towarzystwo Jaśniejących Duchów. Nie są one odrębne i
podzielone tak jak ludzkie istoty zamieszkujące fizyczne ciała. Nie ogranicza ich ani
czas, ani przestrzeń. Porozumiewają się za pomocą telepatii wyższego rodzaju, dla
której odległość nie stanowi żadnej przeszkody. Z tego względu blisko ze sobą
związane zespoły Wyższych Ja - błogosławione Poe Aumakua kahunów - z łatwością
kierują i opiekują się grupami ludzkimi bytującymi osobno na niższych poziomach
egzystencji.
Gdy ktoś pragnie zdobyć wielu cudownych i potężnych przyjaciół z wyższych
sfer bytu, powinien zacząć właśnie od Wielkiego Towarzystwa. Ale w jaki sposób
nawiązać kontakt, jak zyskać pomocną miłość i przyjaźń tych Istot z wysoka?
Po prostu pomóżmy tym, którzy znajdują się na naszym poziomie bytu i którzy
tej pomocy potrzebują, a wdzięczność ich Wyższych Ja - często odsuniętych od
uczestnictwa w życiu ludzkim i nie mających możliwości pomóc swym błądzącym
podopiecznym - będzie jak wieczny blask oświetlający nasze ścieżki. Przyjaciół z
Wielkiego Towarzystwa możemy prosić, za pośrednictwem naszych Wyższych Ja, by
pomogli nam nieść pomoc tym, nad którymi czuwają jako Aniołowie Stróże. Ich
pomoc będzie nieoceniona. A jeżeli pragniemy otrzymać wspaniałe i niezniszczalne
skarby życia, droga do nich prowadzi jedynie przez SŁUŻBĘ.
Gdy ktoś wiernie służy bliźnim i cieszy się ich zaufaniem, korzystając przy tym z
dóbr materialnych lub z własnej mądrości -jeśli używa swych rozwijających się
talentów, by wesprzeć innych materialnie bądź duchowo - nigdy nie zabraknie mu
środków potrzebnych do pełnienia tej służby.
Ze wszystkich radości tego świata nie ma większej niż możliwość służenia
bliźnim i obdarzania ich miłością. Pełna miłości i bezinteresowna służba to
najprostsza i najkrótsza droga wiodąca do rozwoju i postępu. Ta droga prowadzi od
poziomu średniego Ja do poziomu właściwego Wyższemu Ja. To Droga Królewska -
wyjątkowa, najdoskonalsza, chroniona przed intruzami barierą ich ignorancji,
egoizmu i nienawiści. Ale może na nią swobodnie wkroczyć nawet najmniejszy z
maluczkich, jeśli tylko uczyni pierwszy, jeszcze chwiejny krok ku Służbie Miłości.
Kiedy ruszymy już pewniejszym krokiem, nie tracąc zarazem z oczu jaśniejącego
przed nami celu, którym jest rozwój, zrozumiemy, iż dzień nagrody jest bliski. Czeka
na tej drodze i przy każdym, nawet najmniejszym kroku, staje się naszym udziałem.
Mędrcy, którzy już przebyli tę drogę, nazywają ją Radością Służby - nie ma większej
nagrody, nie ma nagrody bardziej trwałej i niezniszczalnej.
Dodatek
W minionych latach w niektórych sztukach, naukach i innych nie
sklasyfikowanych, lecz spójnych dziedzinach wiedzy dokonywał się powolny rozwój,
doprowadzając je do różnego stopnia doskonałości.
W przypadku matematyki, będącej nauką wystarczająco ścisłą, osiągnięto niemal
całkowitą doskonałość. W wielu rozwijających się dziedzinach aż do dzisiaj nie
dokonano zbyt dużego postępu, chociaż na przykład prawo, medycyna, fizyka i
socjologia wzbogaciły się o nowe odkrycia.
Spośród tych nie sklasyfikowanych, lecz dość spójnych dziedzin wiedzy tylko
jedna wspięła się na szczyty. Nazwaliśmy ją Huną, czyli - w naszym tłumaczeniu tego
terminu -Tajemnicą.
Hunę trudno poddać jakiejkolwiek klasyfikacji, ponieważ zawiera ona w sobie co
najmniej trzy dość młode dziedziny nauki, z których dwie, psychologia i psychiatria,
są jeszcze ciągle w powijakach. Są to nauki o człowieku ujmowanym jako świadomy
byt, który żyje w ciele materialnym w okresie ziemskiego bytowania, a po śmierci
fizycznej egzystuje dalej w jakimś innym „ciele". W każdej dziedzinie badań należy
także uwzględnić gałąź psychologii zajmującą się stanem świadomości, w którym
nieuchwytna, nieokreślona rzecz zwana „umysłem" funkcjonuje nieprawidłowo, czyli
psychopatologię, która bada różne zaburzenia, jak np. rozdwojenie jaźni.
Do owej grupy należy także religia. Spośród wymienionych dziedzin jest jej
najdalej do osiągnięcia statusu nauki. I co smutniejsze, z roku na rok - w miarę
powstawania kolejnych dogmatów i kultów, które w większości opierają się na
prawdach objawionych zamiast na nauce o świadomości - staje się ona coraz bardziej
zaciemniona i pogmatwana.
W rzeczywistości religia jest nauką o związku między człowiekiem i jakimś
żyjącym bytem, który stoi na wyższym poziomie niż człowiek i może mieć wpływ na
jego życie, doczesne lub przyszłe.
Etyka, czyli nauka o moralności, jest odrębnym działem wchodzącym oczywiście
w zakres socjologii, chociaż na ogół łączy się ją z religią.
Nauka Huny może obejmować, i tak jest w rzeczywistości, wszystkie wyżej
wymienione dziedziny. Czy wobec tego nie jest aż tak skomplikowana, że całe stosy
książek nie zdołają jej w pełni opisać? Nie, albowiem w badaniach Huny brak tych
wszystkich dogmatów, dezinformacji i spekulacji, które obecnie blokują ścieżki wielu
gałęziom nauki.
Poznana i wydedukowana historia Huny stanowi fascynujący rozdział dziejów
ludzkości, który wiedzie nas z najbardziej odległych czasów do chwili obecnej.
Niewiele wiadomo o pochodzeniu Huny. Możemy jednak snuć na jej temat
domysły, opierając się na fragmentach tej wiedzy zachowanych w najstarszych
pisemnych przekazach egipskich; tak więc kapłani czy Stróże Tajemnicy (kahuni)
albo zamieszkiwali okolice Nilu, albo przez jakiś czas kontaktowali się z tamtejszą
ludnością.
Huna miała zarówno prostą wersję swojej sekretnej nauki, jak też wersję bardziej
skomplikowaną, strzeżoną dla osób o wyższej inteligencji. W pismach wczesnego
Egiptu znajdujemy łatwiejszą, egzoteryczną część wiedzy przedstawioną otwarcie i
tak przystępnie, że nawet człowiek o niskiej inteligencji mógłby pojąć jej idee i
niektóre z nich stosować w praktyce.
Materiał ezoteryczny, dla wtajemniczonych, przechowywano w obrębie
dziedzicznego kapłaństwa kahunów, nigdy nie przekazywano go na piśmie. Aby
jednak nauka Huny -niezniszczalna i bezpieczna nawet przy nieumiejętnym jej
używaniu - przetrwała całe wieki, wynaleziono specjalny język, który nadawał
każdemu wyrażeniu zarówno znaczenie ukryte, jak i dosłowne. Wyrażenia
sformułowane w owym „sekretnym języku" tworzyły kod, którego nie można było
złamać, chyba że ktoś był obeznany przynajmniej z częścią nauki Huny i ze słowami-
symbolami używanymi do nazywania elementów systemu.
To oczywiste, że kahuni i lud, z którego się wywodzili, tworzyli zupełnie inne
plemię niż Egipcjanie ł inne ludy, wśród których żyli lub z którymi kiedykolwiek się
zetknęli. Jest też wielce prawdopodobne, że gdzieś między epoką mojżeszową a
nastaniem chrześcijaństwa opuścili oni dawną krainę i wyruszyli w długą podróż w
poszukiwaniu nowych siedzib na ziemiach, które dzisiaj zwiemy Polinezją. Osiedli
tam i żyli szczęśliwie przez wieki, zachowując swój język w nietkniętej pierwotnej
postaci i swoją sekretną wiedzę tak skonstruowaną, że choć skrywana i przemilczana,
miała stać się objawieniem.
W nowej ojczyźnie, na Wyspach Polinezyjskich, kahuni nie używali pisma,
polegając tylko na własnej pamięci, która miała zachowywać Hunę w czystej i
nienaruszonej formie. Ale jacyś wtajemniczeni kahuni, którzy pozostali na dawnych
ziemiach i którzy być może pochodzili z innego plemienia, zezwolili na spisanie nauk
Huny. Pism tych nigdy nie sporządzono w żadnym dialekcie „sekretnego języka",
lecz oryginalne wyrażenia Huny ściśle przetłumaczono na jakiś inny język. W ten
sposób ukryto przed oczyma ciekawskich pierwotne słów?, o podwójnym znaczeniu,
uniemożliwiając złamanie kodu każdemu, kto nie znał języka Tajemnicy.
Wtajemniczeni, którzy po migracji przodków pierwszych Polinezyjczyków
pozostali na Bliskim Wschodzie, podjęli się przekazania nauk Huny w ukrytej,
zawoalowanej formie. Stworzyli więc zarówno pisma gnostyczne, Jak i wiele innych,
które później wraz z innymi tekstami weszły w skład Nowego Testamentu. Kilka
takich zawoalowanych przekazów wkradło się również do końcowych części Starego
Testamentu, który już i tak zawierał wiele fragmentów legendarnej wiedzy Huny,
choćby tak typowe opowieści jak historie o Stworzeniu i o Raju.
W ostatnich latach na Polinezji prowadzono długie i wnikliwe badania naukowe,
które w 1931 roku zakończyły się odkryciem, iż naprawdę istniał tam niegdyś
sekretny system Huny. Zdołano też częściowo rozszyfrować tajemniczy kod, tak że
ukryta w nim nauka mogła już ujrzeć światło dzienne. Jednakże dopiero około 1950
roku w pełni odkryto zakodowaną Hunę zawartą w pismach gnostycznych i w
Nowym Testamencie. Okazało się wówczas, że dzięki ponownemu przetłumaczeniu
pism na jeden z dialektów polinezyjskich, najlepiej na hawajski, i przy zastosowaniu
starożytnego kodu będzie można wyjaśnić ukrytą w nich naukę.
Wewnętrzne czy ezoteryczne nauki zawarte w pismach gnostycznych i
chrześcijańskich okazały się tą częścią Huny, która zawsze była przeznaczona dla
wtajemniczonych. Przypowieści przypisywane Jezusowi dostarczyły doskonałych
przykładów, w jaki sposób od niepamiętnych czasów używano kodu. Proste,
dosłowne znaczenie przypowieści, podane jak na dłoni, było przeznaczone dla
pospólstwa o niższym poziomie inteligencji, dając pewną nieskomplikowaną naukę;
natomiast treść ukryta za pomocą kodu okazuje się informacją porównywalną z
najbardziej doniosłymi odkryciami współczesnej psychologii i psychiatrii. Co więcej,
odkryty na nowo system Huny dostarcza o wiele więcej informacji od tego, co udało
nam się do dzisiaj samodzielnie poskładać, zanim utknęliśmy w martwym punkcie
naszych poszukiwań.
Huna potwierdza to wszystko, co już wiemy o podświadomości i świadomych
częściach umysłu, ale dodaje też wiele bezcennych wiadomości o ich naturze, sile i
specyficznych zdolnościach. Prezentuje nam również nadświadomość i ukazuje jej
cechy. Jeśli chodzi o stany umysłu ludzkiego,, odbiegające od ogólnie przyjętej
normy, Huna oferuje pewne wyjaśnienie mechanizmów rozmaitych tajemniczych
zjawisk, poczynając od telepatii, a na wirującym stoliku kończąc: od przepowiadania
i psychometrii aż do chwilowego powrotu „zmaterializowanych" zmarłych do ich
cielesnej postaci.
Każdy, kto chciałby sprawdzić odkrycia Huny, niechaj kupi dobry słownik
hawajsko-angielski oraz hawajsko-angielskie wydanie Nowego Testamentu i sam się
przekona, jak zręcznie dawni kahuni nadawali podwójne znaczenia słowom i
rdzeniom złożonych wyrazów, by pod osłoną znaczenia potocznego ukryć ich
znaczenia wewnętrzne. Są całkiem łatwe do uchwycenia, a jeśli w dodatku oprzemy
się na naszej znajomości pewnych symboli, zadanie okaże się naprawdę proste.
Podstawowe symboliczne wyrazy to „światło" oznaczające Wyższe Ja, „woda" - dla
oznaczenia każdego z trzech stopni siły życiowej, używanego przez trzy ludzkie
„jaźnie", i „głębokie oddychanie", symbolizujące gromadzenie dodatkowego ładunku
siły życiowej potrzebnego niższemu Ja przy rozmaitych czynnościach noszących
wspólne miano „parapsychicznych", a więc przy telepatii, mesmeryzmie czy
jakiejkolwiek innej formie sugestii, przy modlitwie do Wyższego Ja, formułowanej na
sposób Huny, oraz przy wywoływaniu zjawisk spirytystycznych z pomocą istot
bezcielesnych - podnoszenie stolika, lewitacja, działanie poltergeistów, czyli duchów
hałasujących, i wreszcie pełna materializacja, aporty i transportacja. Każda
wzmianka o symbolicznych słowach, takich jak: sznury, nitki, pręciki, kanaliki wodne
czy linki, oznaczać będzie przesyłanie strumienia siły życiowej po nitce z
niewidzialnej czy widmowej (ektoplazmatycznej) materii, która może łączyć niższe
Ja z inną osobą lub - przede wszystkim - z Jego własnym Wyższym Ja. Wyraz
„węzeł" wskazuje na każdą z przyczyn, która może zakłócić ów przepływ siły między
niższym i Wyższym Ja. Podobne symboliczne znaczenie mieści się w każdym
wyrażeniu odnoszącym się do blokowania ścieżki czy jakiejkolwiek przeszkody na
drodze. W Biblii, od Księgi Izajasza przez cały Nowy Testament, przewija się pojęcie
„potknięcia" na drodze. Jest to symbol używany najczęściej, ale „krzyż" i „korona
cierniowa" również symbolizują owe „węzły", które dla nas oznaczają „postradanie
zmysłów, kompleksy lub opętanie przez duchy". Biorąc pod uwagę łatwość, z jaką
każdy może sprawdzić obecne wyniki badań nad Huną, nawet bez znajomości
Języka hawajskiego, należy stwierdzić, iż nic nie usprawiedliwia zaniechania
przeglądu niezwykle ważnych dla nauki materiałów dowodowych które w takiej
obfitości oferuje Huna, rzucając nowe. przenikliwe światło na religię, zwłaszcza na
chrześcijaństwo i inne religie zawierające elementy jogi.
No cóż, nie trzeba ukrywać, iż tym, którzy przyjęli już przekonania
jakiegokolwiek wyznania religii chrześcijańskiej, trudno będzie uznać, iż to, co
zwykli uważać za jedyną możliwą do przyjęcia prawdę, jest zaledwie lekkim
muśnięciem części wielkiej całości. Ci, którzy są przekonani, że podjęli już wszelkie
niezbędne kroki na drodze wiodącej do „zbawienia", mogą się stropić, odkrywszy, iż
istnieje „tajemna" nauka, którą trzeba zrozumieć, zanim będzie można dostąpić
owego pełnego „zbawienia".
Chociaż w Nowym Testamencie przetrwało kilka wzmianek o wiedzy tajemnej,
większość z nich albo zaginęła, albo rozmyślnie je usunięto. W wielu fragmentach
możemy jednak odnaleźć symboliczne słowa Huny, choćby na przykład w Ewangelii
według św. Jana (1,7-12):
Przyszedł on na świadectwo,
aby zaświadczyć o światłości [symbol Wyższego Ja],
by wszyscy uwierzyli przez niego.
Nie byt on światłością,
lecz posłanym, aby zaświadczyć o światłości.
Była światłość prawdziwa,
która oświeca każdego człowieka,
gdy na świat przychodzi
Dwaj wcześni Ojcowie Kościoła, Klemens Aleksandryjski i Orygenes, którzy
pisali około 200 roku po Chr., dostarczyli niepodważalnego dowodu na to, że istnieje
wewnętrzna, tajemna treść nauki Chrystusa. Możemy tu polecić pracę Annie Besant
Esoteric Christianity, w której autorka dokonuje przeglądu owego materiału
dowodowego. Dzięki Towarzystwu Teozoficznemu można ją znaleźć w większości
bibliotek. Autorka cytuje w niej fragmenty Miscellanies Klemensa:
„Bóg... pozwolił nam powiedzieć o świętej światłości i boskich Tajemnicach
tym, którzy potrafią je pojąć. Nic nie ukażą one wielu, bo nie należą do wielu; a tylko
do nielicznych, do których On wie, że należą, do tych, którzy umieją Je przyjąć i
ukształtować samych siebie w zgodzie z nimi. Lecz sekretne sprawy trzeba powierzyć
mowie, nie słowom pisanym, bo dotyczą Boga. A jeśli ktoś powiada, iż napisane jest,
że: »Nie ma bowiem nic ukrytego, co by nie miało być ujawnione, ani nic tajemnego,
co by nie było poznane ł na jaw nie wyszło*, temu odpowiadamy, że kto słucha w
tajemnicy, temu nawet i sekrety zostaną objawione... Kto umie w tajemnicy patrzeć
na to, co mu się odsłania, wówczas to, co było za zasłoną, zostanie mu ukazane jako
prawda, a to, co ukryte przed wieloma, pokaże się nielicznym... Tajemnice odsłaniają
się tajemniczo, to, co wypowiadane, jest w ustach mówcy; ale nie w jego głosie, tylko
w jego pojmowaniu".
Spójrzmy, z jakim wysiłkiem autor stara się coś wytłumaczyć tak, by mimo to nie
wytłumaczyć niczego do końca. Zwróćmy uwagę na fakt, że trzeba było użyć tutaj
wielu obcych słów, a kiedy je wypowiadano, musiały być zrozumiale przez osobę
pragnącą wtajemniczenia. Gdyby na przykład użyto słowa „woda", wyjaśniając
kandydatowi pewną część Tajemnicy, nie miałoby ono dla niego żadnej wartości,
dopóki nie wyjawiono by mu ukrytego znaczenia „siły życiowej". Jest wielce
prawdopodobne, że konieczność używania słów „sekretnego języka" spowodowała w
końcu zagubienie wiedzy o Tajemnicy. Przypomnienie i zachowanie w pamięci
symbolicznych słów, bez uprzedniej nauki posługiwania się owym językiem w
całości, byłoby trudne. Zastępowanie jednych słów innymi zaowocowałoby
niebawem utratą lub zmianą ich pierwotnych znaczeń. W Indiach przypuszcza się, że
pierwsi autorzy pism o jodze byli przynajmniej częściowo wprowadzeni w Hunę,
gdyż podstawowa metoda Huny - metoda gromadzenia dodatkowego ładunku many,
czyli siły życiowej, służącej rozmaitym celom - rozwijała się stopniowo, stając się w
końcu świetnie opracowanym zestawem ćwiczeń oddechowych, podczas
gdy słowo z sanskrytu prano, oznaczające „oddech" lub „oddychać", wchodziło
dopiero w użycie, zastępując pojęcie mana stosowane w Hunie. Możliwe też, iż
postarano się o to, by nadać mu symboliczny czy zakodowany sens Huny, w którym
wyrażenie „głęboko oddychać" (ha) miało oznaczać czynność gromadzenia siły
życiowej i jej stosowanie.
Powracając jednak do dowodów na istnienie tajemnej nauki chrześcijańskiej,
spójrzmy, co stwierdza Orygenes:
„Celem chrześcijaństwa jest nauczenie człowieka mądrości. Gdy jednak
zajrzymy do ksiąg napisanych już po śmierci Jezusa, stwierdzimy, że cała rzesza jego
wyznawców, przysłuchujących się przypowieściom, stała jakby »poza« i godna była
tylko egzoterycznych doktryn, podczas gdy jego uczniowie poznawali w
odosobnieniu prawdziwy sens przypowieści. Jezus bowiem w tajemnicy odkrył swym
uczniom wszystkie sprawy tego świata, stawiając nad innymi tych, którzy pragnęli
poznać Jego mądrość".
A oto inny fragment z pism Orygenesa wyjaśniający, w jaki sposób tajemną
naukę ujmowały w symbolicznej formie przekazy uznane za historyczne.
„Wystarczy przedstawić w formie historycznej narracji tajemny sens, jaki kryje
się pod historyczną powłoką, tak by ci, którzy są pojętni, mogli wyłowić na swój
użytek wszystko, co związane jest z przedmiotem ich zainteresowania(...). Następnie,
jeśli ktoś ma takie zdolności, dajmy mu do zrozumienia, że w tym, co przybiera formę
historyczną i mówi o pewnych faktach, kryją się także głębsze znaczenia(...). Te
wskazówki należy traktować jako poczynione przez nas za pomocą ukrytego
znaczenia(...)".
W pismach gnostycznych można oczywiście znaleźć różnorodne próby - raczej
mało udane - zmierzające ku oddaniu istoty Huny czy podobnej tajemnej nauki. Bez
względu na to, czy kahuni stworzyli system prezentujący zarówno wewnętrzną, jak i
jawną naukę, nie należy odrzucać przypuszczenia, iż w czasach starożytnego Egiptu,
kiedy idee Huny ulegały różnym wypaczeniom i wpływom obcych koncepcji, istniała
równocześnie wiedza tajemna zarezerwowana dla wtajemniczonych i udzielana w
zamkniętych świątyniach. Podobna tradycja istniała wśród Żydów, gdzie „zasłona"
świątyni symbolizowała podział na naukę tajemną i jawną.
Podając w zarysie przegląd dziesięciu podstawowych elementów wchodzących w
skład Huny, można z łatwością wykazać, jak prosty był to system. Ale ponieważ owe
elementy określały rzeczy częstokroć zupełnie nie znane czytelnikowi lub nosiły
nazwy przypominające mu coś, o czym zdążył już ustalić sobie opinię, potrzebne są
dokładne wyjaśnienia i znaczny wysiłek, by udowodnić, iż koncepcje Huny są
bardziej sensowne niż te oferowane przez szereg współczesnych kierunków badań.
Szczegółowe wyjaśnienia czytelnik może znaleźć w moich wcześniejszych książkach
o Hunie, zwłaszcza w Magii cudów.
Huna uczy, iż człowiek składa się z dziewięciu elementów, które konstytuują go
zarówno w życiu doczesnym, jak i w stanie trwania po śmierci. Jeszcze jeden element
- ludzkie ciało fizyczne - uzupełnia tę liczbę do dziesięciu w okresie życia
ziemskiego.
Po pierwsze, w skład ludzkiej istoty wchodzą trzy Ja bądź duchy lub dusze.
Mamy więc pierwsze trzy elementy człowieka.
Każde Ja czy duch owej trójistoty, jaką jest każdy z nas, zamieszkuje w swym
wiotkim i niewidzialnym ciele. Są to następne trzy części. W tych „ciałach"
przebywają ludzkie Ja, kiedy są oddzielone od ciała fizycznego za sprawą jakiegoś
wypadku, zarówno podczas życia ziemskiego, jak i po śmierci. W normalnej sytuacji
niższe i średnie Ja łączą się w człowieku, a ich „widmowe" ciała wzajemnie się
mieszają, przenikają i otaczają sobą ciało fizyczne w okresie życia; po śmierci
człowieka odłączają się od powłoki ciała i żyją razem jako bezcielesne duchy.
Wyższe Ja zawsze przebywa osobno we własnym ciele „widmowym", czyli oka, jak
nazywali je Hawajczycy.
Każde Ja ma swoistą siłę życiową czy witalną, zwaną przez kahunów mana i
symbolizowaną przez „wodę". Istnieją trzy stopnie lub napięcia owej siły, a każdy jej
rodzaj stanowi
następny element składowy ludzkiej istoty; w sumie daje to więc dziewięć
czynników.
Ciało fizyczne - kiedy jest używane - stanowi część dziesiątą. Liczba 10 przeszła
do naszej tradycji jako „liczba doskonała".
Cyfra 3 to symbol oznaczający zarówno trzy Ja, jak też trzy widmowe ciała i trzy
rodzaje many, czyli siły życiowej.
Cyfra 4 oznacza niższe Ja, jego energię życiową, jego widmowe ciało oraz ciało
fizyczne, nad którym ma ono kontrolę.
W przeszłości takie liczby i figury geometryczne, jak choćby trójkąt,
pięcioramienna gwiazda i krzyż, miały wiele zastosowań; ten, kto zna ich
symboliczny sens, w dużym stopniu zna także Hunę. Wykorzystanie w praktyce tej
wiedzy o dziesięciu elementach nie jest już oczywiście tak proste.
Widzieliśmy, iż przy stosowaniu mesmeryzmu i sugestii występują czynniki nie
wymienione wśród elementów tworzących ludzką istotę, aczkolwiek w pewien
sposób bardzo do nich podobne. Mamy na przykład mikroskopijne kształty myślowe
utworzone aktem świadomości obu niższych Ja. Otrzymują one ciała z widmowej
substancji niższego Ja i mogą unosić się na fali siły życiowej, gdy przepływa ona po
widmowej nici czy sznurze od jednej osoby do drugiej, wywołując telepatyczną
reakcję. Kształty myślowe mogą też płynąć wraz z ofiarowaną Wyższemu Ja dawką
energii życiowej jako „nasiona", z których będzie kiełkować, dojrzewać i przejawiać
się w materialnym świecie jego odpowiedź na modlitwę.
Nie poddane racjonalizacji idee czy wrażenia, przechowywane przez niższe Ja,
tworzą kompleksy i obsesje, którym Huna poświęca wiele uwagi i których symbolem
był albo krzyż (kojarzący się z krucyfiksem), albo duża litera X oznaczająca, iż
ścieżka jest zablokowana, albo też wyrażenie: „przeszkoda na ścieżce". I znów mamy
do czynienia z kształtami myślowymi z niewidzialnej ektoplazmatycznej substancji.
Zagadnieniu kompleksów towarzyszy pojęcie bezcielesnego ducha (może to być
niższe bądź średnie Ja) w rodzaju „diabłów" z Nowego Testamentu. Te pozaziemskie
istoty mogą składać się z niższego i średniego Ja i wówczas są to duchy zwykłe. Oba
Ja mogą być jednak oddzielone od siebie wskutek śmiertelnego wypadku, któremu
uległ człowiek, lub z powodu długotrwałej choroby i okresów utraty świadomości
występujących przed śmiercią. W każdym z tych przypadków samotne niższe Ja
(pozbawione racjonalnego myślenia, a więc bardziej niebezpieczne) albo też zwykły
dwujaźniowy duch może do pewnego stopnia opętać żyjącego człowieka. Zupełne
opętanie oznacza niepoczytalność, natomiast częściowe może objawiać się mniejszą
lub większą uległością człowieka wobec nacisku, jaki wywiera nań opętujący duch.
Takie opętanie istoty żywej przez duchy zmarłych jest przeważnie szkodliwe, ale
czasami może przynosić korzyści, chociaż duchy kierujące się chęcią niesienia dobra
rzadko kontaktują się z fizycznym poziomem życia po przejściu na drugą stronę.
Następna, zawarta w Hunie uwaga o dziesięciu elementach człowieka dotyczy
duchów lub bytów stojących na wyższym niż człowiek szczeblu rozwoju oraz tych,
które egzystują niżej. Mówi się o kolejnych, coraz wyższych poziomach Istot
Doskonałych wznoszących się ponad Wyższymi Ja; niektóre z tych istot były kiedyś
ludźmi, inne nie. Poniżej ludzkiego poziomu uszeregowane są byty niższe, z których
większość przechodzi powolny proces rozwoju ku życiu, jakie jest udziałem
człowieka. Jednakże na każdym z owych szczebli egzystencji przewidziane jest
miejsce dla ciała z widmowej substancji o mniejszym lub większym stopniu
rozrzedzenia, które zamieszkuje odpowiednie dla tego szczebla istoty. Zawsze też
występuje pewne napięcie siły życiowej, czyli many.
Huna nie wspomina nic o doskonałym Bogu, lecz zamiast tego przedstawia
wielki i zróżnicowany zbiór świadomości, od niskiej do najwyższej, zawsze
wcielonych w jakiś rodzaj widmowej substancji, wzmocnionych i ożywionych siłą
witalną i mniejszym lub większym stopniu napięcia bądź wibracji.
Każdy ewolucyjny poziom życia charakteryzuje się swoistym rodzajem
świadomości. Niższe Ja posiada zdolność rozumowania tylko na poziomie wyższych
zwierząt, samo będąc zwierzęciem w ciele fizycznym. Ma jednak pamięć.
Średnie Ja nie umie pamiętać. Musi polegać na niższym Ja, aby wykonać dla
człowieka całą czynność przypominania, gdy ten korzysta z rozumowania
indukcyjnego, które jest jego naturalnym darem; w ten sposób średnie Ja może być
przewodnikiem niższego.
Wyższe Ja dysponuje jeszcze bardziej rozwiniętą formą umysłowości, którą
niełatwo jest pojąć obu niższym Ja; widzą tylko skutki j ej działania. Umie ono
spoglądać w przyszłość, nawet dość odległą, i może w dużym stopniu zmieniać
przyszłe wydarzenia, jeśli człowiek je o to poprosi i dostarczy mu stałą codzienną
dawkę siły życiowej, potrzebną do przeprowadzenia owych zmian. Wyższe Ja może
wykorzystywać energię życiową do czynienia natychmiastowych zmian w sferze
materii i w ten sposób przynosić cudowne uzdrowienia. Granice owej umiejętności
dokonywania cudownych zmian nie są znane, przynajmniej w odniesieniu do tej
części Huny, która została odkryta do dnia dzisiejszego.
Etyka, czyli nauka o moralności, polega w Hunie na zakazie wyrządzania
krzywdy bliźnim, a w sferze pozytywnej nauki tajemnej - na nakazie miłości i
pomocy wszędzie tam, gdzie jest to możliwe. Zakaz krzywdzenia skierowany jest do
zwierząt, do niższego Ja i do szeregu istot o niskim poziomie rozwoju i inteligencji,
natomiast nakaz miłości dotyczy istot rozumnych i logicznie myślących, takich, jakie
reprezentują średnie Ja oraz Wyższe Ja i Doskonałe Istoty na wszystkich wyższych
poziomach egzystencji.
Uzupełnienie
Dotychczas nie zbadano jeszcze wszystkich możliwości współpracy z Wyższym
Ja po nawiązaniu z nim kontaktu przy zastosowaniu autosugestii.
Nie możemy dziś wiedzieć, jakie jeszcze cuda dokonają się z jego pomocą, lecz
patrząc wstecz na liczne natychmiastowe uzdrowienia dokonywane przez dawnych
kahunów, śmiało możemy oczekiwać rzeczy naprawdę wspaniałych.
W Indiach - gdzie wyznawcy jogi od wieków praktykują autosugestię na sposób
Huny - przekonanie, iż powinno się cierpieć, aby spłacić dług karmy, przeszkodziło w
korzystaniu z możliwości odzyskania zdrowia.
Sporządźmy zatem listę takich możliwości, które dzięki stałemu wzajemnemu
kontaktowi między trzema ludzkimi Ja, mogą stać się naszym udziałem. Oto one:
1. Cudowne uzdrowienie, zarówno natychmiastowe, jak i stopniowe.
2. Spoglądanie w przyszłość, i to nawet dość odległą.
3. Uzyskanie od Wyższego Ja opieki i przewodnictwa.
W świecie zachodniej cywilizacji, gdzie po raz pierwszy mamy do czynienia z
tym zagadnieniem, możemy mimo wszystko odnotować oznaki powolnego rozwoju
tego rodzaju umiejętności.
W Magii cudów opowiadam o jednym z pierwszych amerykańskich
mesmeryków, Phineasie Quimbym, oraz jego ulubionym współpracowniku Luciusie,
którego najczęściej poddawał testom i badaniom i który wykazywał od czasu do
czasu - pod wpływem wywieranej nań siły mesmerycznej - nadprzyrodzone
zdolności. Widział na odległość oraz diagnozował choroby ciała i umiał je leczyć.
Quimby cierpiał kiedyś z powodu przewlekłej choroby nerek. Wyleczył go Lucius,
który znajdując się w stanie mesmerycznym, położył na nim rękę; w pewnej chwili
wydawało się jednak, iż Lucius działał z własnej woli. Uzdrowienie to było
natychmiastowe i trwałe. Ponieważ dokonało się za sprawą czegoś mądrzejszego i
potężniejszego niż zwykła istota ludzka, jaką z całą oczywistością był Lucius w
oczach Quimby'ego, i ponieważ Quimby nie posiadał żadnej wiedzy o Hunie,
przypisał on osobliwą moc jakiejś Świadomości wyższej niż ludzka, ale nie tak
doskonałej jak Najwyższy Bóg. Nazwał ją Mądrością lub Mocą.
Nie jest istotne, czy kontakt z Wyższym Ja, Mądrością--Mocą, nawiązywano
wówczas za pomocą mesmeryzmu, czy też innej siły. Sugestia hipnotyczna lub
autosugestia wywołałyby takie same rezultaty.
Bliższy naszym czasom i dobrze udokumentowany jest przypadek nieżyjącego
już Edgara Cayce'a, przypadek zaliczany do kategorii omawianych przez nas zjawisk.
W transie, zazwyczaj wywołanym sugestią hipnotyczną podaną przez asystenta,
wykazywał on zdolności, jakich nie posiadał w normalnym stanie. Chociaż nie
powodowały natychmiastowego i bezpośredniego uzdrawiania, jak w przypadku
Luciusa, polegały na zdolności przepisywania leków i stawiania diagnoz.
Z przekazów o Quimbym wynika, że w przypadku Luciusa pełny kontakt z
Mądrością nie był zbyt częsty, a jego diagnozy i recepty wielokrotnie okazywały się
bezużyteczne. Natomiast autorzy książek poświęconych życiu i pracy Cay-ce'a nie
wspominają, by kiedykolwiek postawił niewłaściwa diagnozę lub przepisał
nieodpowiedni lek.
Cayce często znajdował ukryte, trudne do wyjaśnienia przyczyny chorób lub
bólu. Pewnego razu rozpoznał chorobę młodego człowieka jako coś spowodowanego
pęknięciem kręgu szyjnego i uznał, że konieczna jest specjalistyczne operacja, którą
potrafi wykonać tylko jeden lekarz. Zapyta ny, kim jest ów specjalista i gdzie go
można znaleźć, powiedział, że przebywa on akurat w Europie, po czym podał jego
nazwisko, adres w Bostonie i datę powrotu do domu. Wszystko od początku do końca
okazało się prawdą. Lekarz przeprowadził operację, a pacjent powrócił do zdrowia.
Zanotowano wiele takich przypadków. Zachowane przekazy są nadal dokładnie
studiowane i klasyfikowane przez organizację, która kontynuuje prace Cayce'a. Na
czele tej organizacji stoi jego syn, Hugh.
To interesujące, że Cayce nie pozostawił po sobie żadnej teorii wyjaśniającej
jego badania. Wiedział, że w stanie transu nawiązuje kontakt z jakimś źródłem
informacji daleko mądrzejszym i potężniejszym niż on sam. Jednego trzymał się
wytrwale: zaprzeczał, iż jego praca w pewnym stopniu bazuje na pomocy jakiejś
bezcielesnej istoty czy ducha zmarłej osoby. Nie uznawał żadnego „przewodnika" ani
pomocnika, o którym media spirytystyczne często wspominają podczas swojej
parapsychicznej pracy. (Przy okazji należy tu wspomnieć o tym, iż wielu takich
duchowych pomocników prawidłowo rozpoznawało choroby, przepisywało leki i
bezpośrednio uzdrawiało chorych, nawet natychmiastowo, ale ich liczba jest znikoma,
a tych, którzy udają mocarzy, jest w sferze duchów całe mnóstwo).
We wczesnych latach swej uzdrowicielskiej praktyki Cayce nie zajmował się
zagadnieniem reinkarnacji, ale gdy poznał pewnego człowieka wierzącego w
teozoficzną wersję reinkarnacji, zaczął zagłębiać się w przeszłość swoich pacjentów,
często stwierdzając, że przyczyny wielu ich problemów tkwią w wydarzeniach z
poprzednich żywotów. Nieraz dosyć szczegółowo opisywał owe żywoty.
Odkąd działalność Edgara Cayce'a zdobyła powszechny rozgłos (dzięki takim
książkom jak There Is A Riuer autorstwa Segrue'ego, doskonałym pracom pani Giny
Cerminara poświęconym reinkarnacji oraz publikacjom organizacji The Association
for Research and Enlłghtenment, kierowanej przez Hugha Cayce'a), zaczęto
podejmować próby „odczytywania żywotów" podobne do tych, które robił Edgar
Dayce. Przeważnie - ze względu na nowe, surowe przepisy skierowane przeciwko
parapsychicznemu diagnozowaniu chorób i przepisywaniu leków - praca ogranicza
się do odczytywania przeszłych żywotów, a ponieważ rzadko są one sprawdzalne, ich
słuszność pozostaje sprawą otwartą.
Stosowanie sugestii hipnotycznej coraz bardziej podlega restrykcjom prawnym,
tak że jest całkiem prawdopodobne, iż w przyszłości każda osoba - a jest ich dzisiaj
wiele -zainteresowana próbą nawiązania kontaktu i bezpośrednią współpracą z
Wyższym Ja będzie zmuszona korzystać z autosugestii, by osiągnąć stan, w którym
ów kontakt i współpraca są możliwe. Być może za jakiś czas, widząc sukcesy tych
eksperymentów, świat medycyny odnajdzie w końcu w tym małym zakątku wiedzy
rzeczy wielkiej wartości, które okażą się godne uwagi i wykorzystania.
Jedynym chyba środkiem ostrożności, który trzeba podjąć przy próbach z
autosugestią, podobnych do pracy Cayce, jest silne przekonanie, że nie nawiązujemy
kontaktu z duchem zmarłego człowieka, ale z naszym własnym Wyższym Ja. W
przeszłości często nawiązywano taki kontakt z duchami, a niektóre twierdziły, że są
Wyższym Ja eksperymentatora, lecz gdy nie udało im się wykazać doskonałą
mądrością i mocą, stawało się jasne, kim są naprawdę -kłamliwymi oszustami.
Pewien człowiek wtajemniczony w naukę Huny, żyjący niegdyś w Judei, dał nam
bardzo mądrą radę, gdy wyrzekł te oto słowa: „Po ich owocach poznacie ich".