co kryje sie za obnizeniem wieku szkolnego kulisy sporu z men oraz politycznej i prasowej manipulacji 120 b38f

background image

bliżej przedszkola  9.120 wrzesień 2011

32

Bliżej przedszkola

Co kryje się za obniżeniem

wieku szkolnego?

kulisy sporu z MEN oraz politycznej i prasowej manipulacji

W

okresie wakacyjnym, uwolniony od wielu

obowiązków akademickich, opublikowałem

w „Rzeczpospolitej” artykuł pt. „Manipula-

cje w sprawie sześciolatków” (8.07.2011),

który był zachętą do ponowienia dyskusji

publicznej na temat sensu obniżenia do szóstego roku ży-

cia wieku obowiązku szkolnego oraz towarzyszącego mu

protestu nie tylko rodziców, ale także samorządowców i na-

ukowców. Pisałem w nim bowiem, co następuje:
Zanim w MEN podjęto decyzję o obniżeniu wieku obowiąz-

ku szkolnego z siódmego do szóstego roku życia dziecka,

obowiązywała zasada prawna, w świetle której każdy sześ-

ciolatek mógł o rok wcześniej rozpocząć swoją edukację,

jeśli tylko spełniał wszystkie normy dojrzałości szkolnej.

Zainteresowani, głównie rodzice, często powiadomieni

przez nauczycieli przedszkolnych, że ich pociecha zdecy-

dowane wykracza w swoim rozwoju poza wiekową normę,

zastanawiali się nad tym, czy rzeczywiście skrócić swojemu

dziecku dzieciństwo i skierować je do szkoły, czy może jesz-

cze pozwolić mu na funkcjonowanie w grupie równolatków.

Najczęściej wybierali ten pierwszy wariant, wychodząc z za-

łożenia, że szkoda czasu na spędzanie go w środowisku,

w którym zdecydowana większość dzieci jednak wymaga

jeszcze pedagogicznego wsparcia.
Jeszcze kilkanaście lat temu, kiedy miał miejsce powszech-

ny pobór mężczyzn do służby wojskowej, rodzice synów

uważali, że z korzyścią dla nich będzie, jak wcześniej pójdą

do szkoły, bo będą mieli w zapasie rok na przygotowanie

się do egzaminów na studia, gdyby powinęła im się noga

w toku pierwszego naboru. Poboru do wojska już nie ma,

więc i całkowicie zostało wyparte zainteresowanie wcześ-

niejszym skierowaniem chłopców do szkoły podstawowej.

D

wa lata temu, w czasie 5. Forum, podczas debaty traktującej m.in. o obniżeniu wieku szkolnego,

jeden z Wykładowców zapytany, czy szkoła gotowa jest/będzie na przyjęcie dzieci sześcioletnich,

powiedział, że jego zdaniem nie jest gotowa do przyjęcia ani sześcio-, ani siedmio-, ani nawet ośmio-

latków. Dlaczego „sześciolatek w szkole” wzbudza tyle emocji? Dlaczego od ponad trzech lat wciąż wielu

rodziców i nauczycieli wciąż nie wie o co w tym wszystkim chodzi? Dlaczego wielu rodziców pięciolatków

oraz nauczycieli przedszkoli i szkół – po licznych publikacjach prasowych oraz wobec braku rzetelnej i pro-

fesjonalnej informacji ze strony MEN – boi się wciąż 1 września 2012 roku?
W BLIŻEJ PRZEDSZKOLA publikowaliśmy wiele tekstów, które miały na celu pomóc w ukształtowaniu

własnej opinii na temat obniżenia wieku szkolnego. W tym numerze prezentujemy kolejny tekst na ten

temat. Do dyskusji zaprosiliśmy także MEN, a ewentualną odpowiedź na artykuł prof. Śliwerskiego wy-

drukujemy w kolejnym numerze.
Jednak opinie to jedno, a fakty, przed jakimi stanęliśmy – to drugie. Aby pomóc przedszkolakom, ich rodzi-

com i nauczycielom (przedszkolnym i szkolnym), spróbujemy podpowiedzieć w kolejnych numerach, jak

przygotować się do dobrego startu w szkole (nie tylko przez oddziaływania edukacyjne i wychowawcze)

– napiszemy o konkretnych działaniach i inicjatywach mogących bezpośrednio wpłynąć zarówno na jakość

przygotowania przedszkolaka do szkoły, jak i przekroczenia szkolnego progu. Niezależnie, czy będzie to

pięcio-, czy sześciolatek. (red.) 

Bogusław Śliwerski

background image

bliżej przedszkola  9.120 wrzesień 2011

33

MEN poddało środowisko rodziców manipulacji politycznej

z wykorzystaniem instrumentów prawa, opakowując całość

w ideologię troski o najmłodszych. Oni nie mają żadnego

wyboru. Zostali zmuszeni odroczeniem jedynie obowiązkowemu

poddaniu się decyzji władz oświatowych do 2012 r. Do tego czasu

mają ONI, a nie ich dzieci, przekonać się, że warto posłać dzieci

do szkoły podstawowej. Warto, czyli że kryją się za tym jakieś

i czyjeś korzyści? Dlaczego jednak do tej pory takich korzy-

ści nikt nie formułował, nie odsłaniał? Czyżby politycy po-

przednich władz resortu edukacji lekceważyli je, czy może

nie byli do nich w pełni przekonani? O co tu tak napraw-

dę chodzi? Czyje interesy mają być zabezpieczone obniże-

niem wieku szkolnego? Czy rzeczywiście chodzi tu o dzie-

ci? Przecież sześciolatki mogły uczęszczać do szkół bez tej

pseudoreformy. Czy od decyzji politycznej MEN sześciolatki

stają się, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, bardziej

dojrzałe, niż były dotychczas poprzednie roczniki? Skąd

taka akceleracja rozwoju? Kto udowodnił jej istnienie w skali

całej populacji polskich dzieci?
Dzieci

rozwijają się przecież zgodnie z własnym tempem i na-

turą, które wspomagane są tak w środowisku rodzinnym, jak

i przedszkolnym, choć nie wszędzie w takim samym stop-

niu i zakresie. Kiedy jednak zaczyna się rodziców straszyć,

wzbudzać w nich lęk, że jak się wcześniej nie zdecydują, to

w kolejnym roku będzie gorzej, bo nastąpi ścisk w szkołach,

które zmuszone do przyjęcia sześciolatków, nie będą w sta-

nie zapewnić im odpowiednich warunków, budzi to nie tylko

mój sprzeciw. Arogancja władzy wobec obywateli budowana

jest z jednej strony na ignorancji wiedzy psychologiczno-pe-

dagogicznej, bo zupełnie pomija uwarunkowania dojrzałości

szkolnej pięciolatków, z drugiej zaś jest fundowana na poli-

tycznym interesie, że skoro kieruje się resortem edukacji, to

koniecznie trzeba coś reformować, zmieniać, udowadniać

społeczeństwu potrzebę istnienia i działania dla jego dobra.

W tle jest jeszcze jeden – zresztą wyrażony przez władze – ar-

gument gospodarczy, a więc wzmocniony interesem kraju,

że im szybciej dzieci pójdą do szkoły, tym szybciej staną się

po okresie edukacji podmiotami gospodarki rynkowej, by

zacząć pracować na utrzymanie osób bezproduktywnych

w kraju, czyli dzieci, młodzieży, emerytów i rencistów. Ten

ostatni argument – a nie psychorozwojowy, jak wmawia

się społeczeństwu – był kluczowy dla przyjętych przez re-

sort edukacji rozwiązań prawnych. Władza zmusza, trak-

tując instrumentalnie sferę najczulszą, bo dotyczącą dzieci,

skazanych przez dorosłych na fatalną infrastrukturę szkol-

ną, w większości absolutnie nieprzygotowaną do przyjęcia

sześciolatków nie tylko brakiem odpowiednich pomieszczeń

i wyposażenia w środki dydaktyczne, ale zupełnie niezmie-

nioną kulturą edukacyjną kadr pedagogicznych.
Wydane przez Katarzynę Hall w 2009 r. rozporządzenie

o wystarczających do pracy z dziećmi w wieku wczesno-

szkolnym kwalifikacjach nauczycieli było naruszeniem

wszelkich standardów pedagogicznych. Uprawnia ono

bowiem nauczycieli, którzy byli kształceni tylko i wyłącz-

nie do pracy w przedszkolu, do tego, by mogli pracować

z dziećmi w kształceniu elementarnym w szkołach podsta-

wowych, i na odwrót, w przedszkolach można zatrudniać

osoby z wykształceniem do edukacji zintegrowanej w kla-

sach I-III, mimo iż nie miały one odpowiedniej metodyki

wychowania przedszkolnego. Istotnie, zdaniem minister

Moje

dziecko

R

E

K

L

A

M

A

background image

bliżej przedszkola  9.120 wrzesień 2011

34

Bliżej przedszkola

wiedza pedagogiczna, w tym z dydaktyki szczegółowej

i metodyki wychowania oraz pracy opiekuńczej, niczym się

nie różni, jeśli odnieść ją do koniecznych kwalifikacji zawo-

dowych w przedszkolu i szkole podstawowej. Czyżby? Kto

jej tak doradził? Niech ujawnią się ci genialni eksperci, któ-

rzy dokonali powyższego zrównania bez analizy specjalnoś-

ciowych modułów kształcenia, jakie obowiązują w szkolni-

ctwie wyższym.
Często w sporze między rodzicami a MEN pada z urzędu

argument, że musimy przygotowywać dzieci do wyścigu

w europejskiej przestrzeni edukacyjnej, by udowodnić, że

polscy nastolatkowie, kiedy zostaną poddani kolejnym te-

stom kompetencyjnym w ramach badań PISA, osiągną wyż-

sze wyniki niż ich rówieśnicy, np. z Finlandii. Wmawia się

polskiemu społeczeństwu, że konieczny jest Polsce taki sam

„fiński cud edukacyjny”, skoro na północy młodzi ludzie

osiągają najwyższe wyniki. Jakoś dziwnie przemilcza się

fakt, że w Finlandii dzieci rozpoczynają edukację w... siód-

mym roku życia. A zatem, czyżby nie chciało się dociec, jaki

jest rzeczywisty powód sukcesów nie tylko szkolnych, ale

i gospodarczych Finlandii? Nie ulega wątpliwości, że jednym

z nich są bardzo wysokie płace nauczycieli, ale i niezwykle

ostra selekcja do tego zawodu, bowiem na kierunku nauczy-

cielskim mogą studiować tylko i wyłącznie najzdolniejsi,

o najwyższych notach absolwenci szkół średnich. Wiedzą, że

po studiach będą pracować w zawodzie o najwyższym pre-

stiżu społecznym i uzyskają godne płace. Nie wspominam

tu o innych jeszcze uwarunkowaniach „fińskiego sukcesu”,

jak wewnątrzszkolne zarządzanie szkołami, ich uspołecz-

nienie, a także odpowiednie technologicznie wyposażenie,

konstruktywistyczny model kształcenia itd. Jeśli ktoś chce,

to może sobie przeczytać na ten temat znakomitą rozprawę

poznańskiego naukowca Tomasza Gmerka. W MEN zapew-

ne eksperci i doradcy K. Hall jej nie czytali.
A co podmioty prowadzące szkoły i podlegające centrali-

stycznie sterowanemu nadzorowi pedagogicznemu oferują

sześciolatkom? W wielu placówkach, jak wynika z raportu

Głównego Inspektoratu Sanitarnego, który kontrolował 14

tysięcy szkół podstawowych (w kraju jest ich 21 tysięcy),

aż 6 tysięcy z nich nie jest gotowych na przyjęcie sześcio-

latków. W niektórych nie ma nawet ciepłej wody, braku-

je stołówek, a meble i sanitariaty nie są dostosowane do

wzrostu sześciolatków. Nie ma w nich nawet przestrzen-

nych możliwości wyodrębnienia pomieszczeń lub kącików

na zabawę i odpoczynek dla maluchów.
Tyle mówimy o budowaniu społeczeństwa obywatelskiego,

a Platforma Obywatelska już z własnej nazwy powinna się

o to perfekcyjnie zatroszczyć, ale kiedy obywatele oddolnie

upominają się o swoje prawa, są bezwzględnie lekceważeni.

Zapewnienia K. Hall, że jako minister edukacji naprawdę

troszczy się o nasze dzieci, w obliczu złożenia 4 lipca 2011

r. w sejmie obywatelskiego projektu z inicjatywy ponad

300 tysięcy rodziców za odstąpieniem od tej pseudorefor-

my, brzmią mało wiarygodnie i kompromitują tę władzę

jako proobywatelską i prodemokratyczną. Nawet oświato-

wa „Solidarność” skierowała protest do premiera Donalda

Tuska, pisząc o tym, że jego minister nie prowadzi dialogu

i merytorycznej debaty na temat polskiej oświaty, zaś podej-

mowane w MEN decyzje są niezrozumiałe, kontrowersyjne

i szkodliwe. Jedyną odpowiedzią był Kongres Oświatowy,

jaki zorganizował resort przez podległy mu Instytut Badań

Edukacyjnych, którego program, przebieg i klimat był nie

tylko monologiem władzy, ale i propagandą sukcesu w gier-

kowskim stylu. Nie uwzględniono w programie wystąpień

pedagogów czy psychologów mających inne niż MEN zda-

nie na temat jakości polityki oświatowej w III RP.
No i wyniki badań naukowych, którymi pochwalił się MEN

w wydanym na ten kongres „Raporcie o stanie edukacji

2010”, wcale nie potwierdzają racji zadekretowanych już

prawnie zmian. W rozdziale 5.2 pt. „Fundament – wczesna

opieka i edukacja” przeczytamy, co następuje: Ocena jakości

wczesnych etapów edukacji w Polsce nie jest zadaniem łatwym

z powodu ograniczonej liczby danych, dodatkowo rzadko pocho-

dzących z badań spełniających rygory reprezentatywności prób,

a więc pozwalających na wnioskowanie o całości populacji. (...) Nie

dysponujemy badaniami opisującymi jakość edukacji przedszkolnej

w skali całego kraju. Badania nad efektywnością pierwszego etapu

edukacyjnego w szkole podstawowej (Dąbrowski, Żytko, red. 2008)

wskazują jednak, że rozpoczęcie edukacji przedszkolnej w wieku

trzech lub czterech lat jest korzystniejsze dla rozwoju umiejętno-

ści szkolnych niż jej rozpoczęcie w wieku pięciu czy sześciu lat

lub nieuczęszczanie do przedszkola w ogóle. Na dłuższej edukacji

przedszkolnej więcej zyskują chłopcy niż dziewczynki, ale pod wa-

runkiem, że zaczyna się ona w wieku trzech lub czterech lat. Jeśli

chłopcy chodzą do przedszkola krócej, to nie ma to już wpływu na

ich rezultaty szkolne. Te same badania przynoszą też obserwacje,

że przygotowanie do szkoły w przedszkolu jest korzystniejsze niż

w samej szkole (tzw. „klasa zerowa”) (s. 128). To ciekawe, jaki-

mi jeszcze argumentami MEN zamierza przekonywać nas,

że decyzja o obniżeniu wieku szkolnego jest korzystna i dla

kogo? Coś kruche są fundamenty, na których chce się kon-

struować szybszą ścieżkę kształcenia.
Pierwszą i jedyną polemikę z moją opinią na ten temat – autor-

stwa dyrektor gabinetu politycznego MEN Ligii

Krajewskiej

– „Rzeczpospolita” zamieściła 11 lipca br. pt. „Komu zależy

na dobru dzieci”. Rzecz jasna, nie został on zamknięty zna-

kiem zapytania, a więc można już było z niego wyciągnąć

wniosek, że komu jak komu, ale mnie na dobru dziecka nie

zależy. Natomiast z wielką troską nad nim pochyla się resort

edukacji. Nie mogę zacytować tego tekstu w całości, gdyż nie

mam do niego praw, natomiast podzielę się swoimi uwaga-

mi, gdyż polemistka zapoznała się wprawdzie z treścią mojej

argumentacji, ale nie skupiła się na istocie podjętego przeze

mnie problemu. Jak napisała: Zastanawiam się, ile razy można

powielać te same argumenty i powtarzać nieprawdy. Czemu mają

służyć wypowiedzi o wyłącznie polityczno-ekonomicznych korzyś-

ciach z posyłania sześciolatków do szkoły?
Otóż próba obejścia przez urzędniczkę MEN tematu i wy-

rywania z kontekstu moich opinii, by tylko nie odnieść się

do zasadniczych zarzutów, jakie sformułowałem w swoim

artykule, stała się kolejnym dowodem na słuszność podję-

cia przeze mnie tego tematu, chociaż nie ja byłem autorem

samego tytułu. Redakcja jednak trafnie go dobrała, co także

potwierdza powyższa nań reakcja, będąca kolejną manipu-

lacją polityczną, i to w jak najgorszym stylu. Niestety, redak-

cja gazety nie chciała już opublikować mojej odpowiedzi na

to, jak pani L. Krajewska „bawi się” troską o moje prawo do

zabrania głosu, posiłkując się atakiem na osobę, insynuacja-

mi i demagogią w komunikacji z obywatelami. Pisze: Trudno

doprawdy uwierzyć, by prof. Śliwerski nie pamiętał (...), co pro-

background image

bliżej przedszkola  9.120 wrzesień 2011

35

blizejprzedszkola.pl

ponowali poprzedni ministrowie edukacji, o potrzebie i ko-

nieczności posłania sześciolatków do szkół (...) dyskutuje się

od wielu lat, a miały ją w programach wyborczych w 2007 roku

wszystkie liczące się partie. No i co z tego, że te partie miały to

w programach? Czy to jest argument merytoryczny, czy pro-

pagandowy? Nie spotkałem w programach partii politycz-

nych ani na stronach ich komitetów wyborczych ani jednej

ekspertyzy naukowej w tej sprawie.
Atak na moją krytykę – choć jest typowy dla orwellow-

skiego ministerstwa prawdy – pochlebia mi, bo będę mógł

moim studentom w toku kształcenia do zawodu nauczy-

cielskiego udokumentować, jak doradca władzy, a zarazem

pracownik urzędu miasta uprawia demagogiczną politykę

oświatową, przykrywając nią decyzje i regulacje prawne.

Tak arogancki styl komunikacji ze społeczeństwem i lekce-

ważenie rodziców, jako tych, których dzieci nie są własnoś-

cią MEN, ani tego państwa, zapewne zostanie dostrzeżony

przez wyborców jesienią. Ja nie komentowałem poziomu

wykształcenia pani L. Krajewskiej czy K. Hall, natomiast

jeśli ośmiela się komentować moją rolę jako nauczyciela

akademickiego w kształceniu nauczycieli oraz usiłuje pod-

ważać moje relacje z tym środowiskiem stwierdzeniem: że

jako pedagog powinienem wiedzieć, że dzieci w tym wieku są naj-

bardziej otwarte i ciekawe świata (...), czy supozycją w stylu:

A może przez profesora przemawia żal wynikający z faktu, że nie

było go w gronie ekspertów pracujących nad nową podstawą pro-

gramową (tu okazuje się, że MEN nie wie, iż brałem w tym

udział), to mogę tylko wyrazić współczucie i ubolewanie,

że jednak tak wyrażony przez nią „entuzjazm” dla spraw

edukacji jest nie(wiary)godny dla bycia pedagogiem.

Wystarczyłoby, gdyby ktoś w tym resorcie zadał sobie trud

czytania publikacji naukowych, wyników badań pedagogów

wczesnoszkolnych i psychologów rozwojowych, diagnoz

i strategii rozwoju edukacji w różnych gminach. Nie musi

pani L. Krajewska czytać moich publikacji, bo „alergia” na

moje nazwisko jest tu bardzo wysoka, by wiedzieć, że podej-

mowane rozstrzygnięcia w MEN i sposoby ich uzasadniania

są z czasów dominacji propagandy politycznej, a nie wynikają

z badań nad dojrzałością dzieci w wieku wczesnoszkolnym.

Moi studenci, współpracownicy i czytelnicy rozpraw nauko-

wych wiedzą, że byłbym ostatnią osobą w kraju, której można

byłoby przypisać niechęć do zmian w edukacji. Taka nega-

tywna generalizacja kompromituje moją polemistkę, jeśli nie

widzi ona różnicy między zmianami z określonego powodu

słusznymi lub niesłusznymi, między reformami koniecznymi

ze względów psychologiczno-pedagogicznych lub podyk-

towanych interesem politycznym i ekonomicznym. Trzeba

jednak to ujawniać i uzasadniać, a nie indoktrynować papką

sloganów. Oczywiście kryteriów zmian jest więcej, ale dorad-

ca pani minister K. Hall ich unika w tej debacie, poprzestając

na obronie racji wynikających z partyjnego interesu.
Pani L. Krajewska uczestniczyła w spotkaniu z minister Ka-

tarzyn Hall u Rzecznika Praw Dziecka – Marka

Michalaka,

kiedy zaproponował, jakże dawno już temu, tzw. okrągły stół

na temat projektowanych przez MEN zmian oświatowych,

w tym m.in. w sprawie projektowanego obniżenia wieku

szkolnego. Jest publikacja z tego spotkania, w czasie którego

profesorowie pedagogiki przekazywali merytoryczną kryty-

kę nie tylko obniżenia wieku szkolnego, ale i skandalicznych

propozycji obniżenia poziomu kwalifikacji zawodowych

do pracy z dziećmi w przedszkolu i szkole podstawowej.

Minister edukacji totalnie je zignorowała, toteż w wyniku

podpisanego przez nią rozporządzenia w przedszkolach

mogą być zatrudniani także ci, którzy mają nieadekwatne

wykształcenie, i to nie dlatego, że ja do tego dopuściłem, źle

ich kształcąc (co mi się suponuje), tylko otwierając legislacyj-

ną furtkę do błędnej polityki kadrowej w placówkach oświa-

towych.
Styl ataku personalnego jest poniżej wszelkiej kultury i do-

wodzi, jak bardzo politycy Platformy Obywatelskiej projek-

tują swoje lęki i powody pozamerytorycznych decyzji na

innych. Ja nie tylko nie mam żalu, że nie byłem wśród pota-

kiwaczy władz MEN, ale jestem z tego dumny. Przynajmniej

nie muszę się wstydzić przed studentami i wciskać im

– mówiąc kolokwialnie – „propagandowego kitu”. Zdaje

się, że w czasie własnych studiów moja polemistka dyspo-

nowała taką samą wiedzą na temat uwarunkowań dojrza-

łości szkolnej dzieci jak ja, ale ta kłóciła się z jej politycznym

dzisiaj stanowiskiem. Wystarczy poczytać rozprawy na te-

mat uwarunkowań dojrzałości szkolnej m.in. prof. Barbary

Wilgockiej-Okoń z Uniwersytetu Warszawskiego czy treść

z przytoczonych komentarzy do diagnoz, jakie zostały

opublikowane przez podległy ministerstwu Instytut Badań

Edukacyjnych, by dostrzec, że rozmijają się one ze stanowi-

skiem resortu m.in. w tej sprawie.
W komunikacji z najważniejszymi tak naprawdę dla resortu

edukacji rodzicami sześciolatków i ich nauczycielami jego

władze poniosły totalną klęskę. Nie pomoże mojej polemist-

ce próba przeciwstawienia mnie swoimi komentarzami śro-

dowisku nauczycielskiemu. To właśnie od nich otrzymałem

W wielu szkołach likwidowano zerówki,
a rodziców sześcio- i pięciolatków
wzywano na zebrania, na których dyrektorzy
szkół przekonywali ich, by koniecznie
wysyłali swoje dzieci do I klasy?

Pani Krajewska odsyła mnie do szkoły, twierdząc, że bardzo

się od niej oddaliłem. Dzieli się nawet swoją hipotezą (?):

Chyba dawno nie był w żadnej podstawówce, skoro powtarza tylko

zasłyszane hasła i nieprawdy. Nie zna mojego warsztatu pra-

cy, prowadzonych przeze mnie badań, które z oczywistych

względów wymagają bycia w szkołach i w przedszkolach,

o czym powinna wiedzieć, jeśli studiowała na UW. Ja nato-

miast znam szkołę i przedszkola oraz wyniki badań na ten

temat, bo są tak one upublicznione, jak i wyniki prac resortu,

opinie kolejnych ministrów edukacji, uchwały i stanowiska

odpowiedzialnych za oświatę gremiów, więc nie odbierze mi

swoją demagogią prawa do merytorycznej krytyki polityki

MEN. Nie musi mnie ani zachęcać, bym wybrał się kiedyś

do szkoły, ani też nie namówi mnie do tego, bym ją informo-

wał, które szkoły w Polsce nie są przygotowane do przyjęcia

sześciolatków, choć dysponuję konkretnymi raportami, tak-

że z osobiście przeprowadzonych diagnoz, z rozmów z dy-

rektorami szkół i rodzicami przedszkolaków.

background image

bliżej przedszkola  9.120 wrzesień 2011

36

Bliżej przedszkola

po artykule w „Rzeczpospolitej” listy z podziękowaniami

za artykuł. Jeden z profesorów pedagogiki wczesnoszkolnej

napisał do mnie:

Władze MEN, nie tylko w tej kwestii, są wyjątkowym szkod-

nikiem, jeśli chodzi o polską szkołę. Nie ma u minister cie-

nia profesjonalizmu, dobrej woli, a nawet zwykłego, ludz-

kiego zainteresowania uczniami. Nauczycielami zresztą też.

Destrukcyjność jej działań i pseudoreform jest przerażająca.

Dotarły do mnie także inne opinie doradców metodycz-

nych i nauczycieli z Wielkopolski:

Szanowny Panie Profesorze, nareszcie!!!

Wyraźny, konkretny głos Pana w sprawie reformy. Czytelny

nawet dla tych, których edukacja mało obchodzi. Uczynił Pan

wielką radość zarówno protestującym rodzicom, jak i może

mało odważnym, przygnębionym tą reformą nauczycielom.

Pedagodzy podobnie jak rodzice męczą się i czują bezsilność.

Właśnie w takich sytuacjach tak bardzo potrzebujemy profe-

sorskiego wsparcia. Bardzo Panu dziękujemy za artykuł.
Panie Profesorze!

Gratuluję tekstu o 6-latkach w dzisiejszej „Rzeczpospolitej”!!!

Moim zdaniem zabrakło tylko podsumowania „emerytalnego”

argumentu Boniego: w składkach i podatkach liczą się ci, któ-

rzy pracują, a nie bezrobotni. Hipoteza 20%-80% (zajmowali

się nią b. serio i prof. Szaff, i pod koniec życia Jacek Kuroń!)

jest tu bezlitosna – za 15-20 lat na rynku będą potrzebni tyl-

ko super wykwalifikowani (których komputer i automat nie

zastąpi) i to stanowiący jakieś 20% populacji! Cała operacja

„6-latki” oparta jest na prymitywnej (i niepełnej – mamy

wielkie bezrobocie zmniejszane tylko stałą lub czasową emi-

gracją!) ekstrapolacji dzisiejszej sytuacji na Polskę za lat 20!!!

Szkoda tych dzieci, bo cała ich męka nie tylko nie pomoże, ale

zaszkodzi – utworzą wielki tłum kiepsko (realnie, nie formal-

nie!) wyedukowanych osób (dzięki drastycznemu pogorszeniu

warunków edukacyjnych!), z którym nie będzie wiadomo co

zrobić!!!

Nie będę tu mnożył tych reakcji, bo MEN wcześniejsze i licz-

niejsze opinie krytyczne i tak ignoruje. Nie mogę jednak nie

przypomnieć – nie tylko doradcy gabinetu politycznego

minister edukacji narodowej – tego, czego sama nie chce pa-

miętać. Wśród ekspertów przeciwnych nieprzygotowanemu

obniżeniu wieku obowiązku szkolnego w Polsce byli profe-

sorowie z uniwersytetów: w Toruniu – Piotr Petrykowski,

w Gdańsku – Dorota Klus-Stańska, w Krakowie – Danuta

Waloszek. Nie wspominam tu już związków zawodowych,

bo te mają w tym procesie jeszcze inne argumenty. Prof. Edyta

Gruszczyk-Kolczyńska niezwykle trafnie pisała: Pęknięcie po-

między akademicką pedagogiką a systemem oświaty kładzie się także

złym cieniem na kształceniu nauczycieli. Wysocy funkcjonariusze

i urzędnicy oświaty od dawna za nic mają akademicką pedagogi-

(„Głos Nauczycielski”, 2005, nr 7). To przecież wicemini-

ster w resorcie K. Hall w 2009 r., prof. Zbigniew Marciniak,

mówił, że statystycznie rzecz biorąc, polskie dzieci osiągają

dojrzałość szkolną około szóstego roku życia. Nie oznacza to,

że każde dziecko w dniu szóstych urodzin doznaje cudownej meta-

morfozy i przeistacza się z przedszkolaka zdolnego tylko do zabawy

w dojrzałego ucznia. Kwestię dojrzałości do podjęcia nauki w szkole

należy rozstrzygać indywidualnie – to podstawowa przesłanka po-

zostawienia decyzji o wysłaniu sześciolatka do szkoły w rękach ro-

dziców, wspartych mądrą radą nauczycieli przedszkola. Zdaje się,

że ten profesor już nie pracuje w MEN. Pewnie był tak samo

jak ja przeciwnikiem tak konstruowanych zmian.
To nie ja straszę rodziców dzieci szkołą. Dlaczego tak za-

troskana o dobro dziecka polemistka nie pisze o tym, że

w wielu szkołach likwidowano zerówki, a rodziców sześcio-

i pięciolatków wzywano na zebrania, na których dyrektorzy

szkół przekonywali ich, by koniecznie wysyłali swoje dzieci

do I klasy? Niektóre samorządy stosowały tu dość subtelne

formy nacisku, będące przecież nieformalnymi zaleceniami

aroganckiej władzy. W jednej z gmin wójt oznajmiła na ze-

braniu z rodzicami, że jak nie chcą posłać dzieci do szkoły, to

muszą przedstawić zaświadczenie od specjalisty, że dziecko

nie nadaje się do szkoły. W innej miejscowości (danych tu

nie podaję, by chronić nauczycieli przed sankcjami) oświad-

czono rodzicom, że wprawdzie szkoła podstawowa jest nie-

przygotowana, ale władze i tak zlikwidowały już tzw. od-

dział zerówkowy w ich przedszkolu, więc nie mają wyjścia.

W „Dzienniku” (11.03.2009) Klara Klinger potwierdziła tę

politykę MEN „troski o dzieci”: Podobnie jest w całej Polsce.

W Warszawie urząd miasta ustalił, że o reformie należy mówić jed-

nym głosem. I koniecznie pozytywnie. To w tym urzędzie pra-

cuje pani Ligia Krajewska! To raczej ona powinna wybrać się

kiedyś do szkoły, by dowiedzieć się, jak jej podwładni ma-

nipulują dyrektorami, nauczycielami i rodzicami. Tylko czy

jej się do tego przyznają? Dyrekcja musi robić to, co organ

prowadzący każe, bo jest pracodawcą, a dyrekcja to „wolna

rączka, ale w trybach” – jak śpiewał J. Kaczmarek.
Tymczasem w „Rzeczpospolitej” ukazuje się 22 lipca br. list

Małgorzaty Żuber-Zielicz, przewodniczącej Komisji Edukacji

i Rodziny Rady m.st. Warszawy, która pisze: Sądzę, że warto

jeszcze raz przemyśleć kwestię obligatoryjnego posłania do szkół

sześciolatków od 1 września 2012 roku. (...) Są tu jednak dwa znaki

zapytania związane z faktem, że podatki i składki emerytalne płacą

osoby zatrudnione(!), a nie płacą ich osoby pozbawione pracy. Nikt

nie wie, jak będzie wyglądał rynek pracy za 15–20 lat. (...) Czy więc

podnoszenie dziś za wszelką cenę podaży siły roboczej (i to kosztem

jej jakości!) na rynku pracy za lat 15–20 ma sens? Nie wiemy!

Drugi problem dotyczy losów na rynku pracy tych, którzy pójdą do

szkół podstawowych w roku 2012, o ile pozostanie to obligatoryjne

dla sześciolatków. Gdy skończą edukację, na rynku pojawią się pra-

wie dwa roczniki jednocześnie! Nie chce mi się wierzyć, że równo-

cześnie pojawi się, jak na zamówienie, dwa razy więcej miejsc pra-

cy. A przecież i wcześniej ten rocznik gigant stworzy i będzie miał

na swojej edukacyjnej ścieżce moc problemów. Sześcio- i siedmio-

latki to sztuczne, abstrakcyjne i właściwie tylko administracyjne

uproszczenie. Pomiędzy dziećmi urodzonymi w grudniu i styczniu

w dwóch kolejnych rocznikach jest średnio dużo mniejsza różnica

niż pomiędzy dziećmi z początku i końca tego samego roku. To L.

Krajewska nie wie, co dzieje się w Warszawie, skoro prze-

wodnicząca tak ważnej komisji stwierdza: W Polsce są tysiące

placówek świetnie przygotowanych na przyjęcie sześciolatków i ty-

siące kompletnie na to niegotowych. Rodzice wiedzą najlepiej, jak

owo przygotowanie w praktyce wygląda. Gdy wygląda źle, nie jest

dla nich żadną pociechą, że gdzie indziej jest wspaniale.
Dlaczego powołana przez minister K. Hall Rada Edukacji

Narodowej nie zabrała od trzech lat głosu w tej kwestii, nie

zajęła żadnego stanowiska? Bo jest tak samo „ciałem deko-

racyjnym”, jak zorganizowany przez MEN tzw. Kongres

Polskiej Edukacji. Pani Krajewska nie odniosła się do treści

przedłożonego tam raportu o stanie polskiej edukacji, bo


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Co kryje się pod symbolami E
Co kryje się w napojach o smaku coca coli
co kryje sie
co kryje sie
Dla rodziców - Obniżenie wieku obowiązku szkolnego, RODZICE
W mlodszym wieku szkolnym intensywnie rozwijaja sie fizyczne warunki aktywnosci dzieci, pedagogika w
Co zmieni się w polskim szkolnictwie wyższym
Co kryje za sobą epidemia koronawirusa
12,13 żywienie dzieci w wieku szkolnymid 13394 ppt
Rozwój motoryczny i somatyczny w młodszym wieku szkolnym(2)(1)

więcej podobnych podstron