BETTY NEELS
Jeśli przestaniemy
się kłócić
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Dom był stary, ze stylowymi oknami z niewielkich,
ujętych w metalowe ramki kwadratowych szybek.
Jasne promienie majowego słońca wpadały przez nie
do środka i odbijały się w lśniących, ciemnych włosach
młodej osoby pochylonej nad walizką. Pakowała ją
z gwałtownością, nad którą z trudem usiłowała
zapanować.
Dziewczyna była wysoka, miała wspaniałą figurę,
śliczną buzię i ciemne oczy okolone gęstymi, czarnymi
rzęsami. W tej chwili malowało się w nich wyraźne
niezadowolenie.
- Nie mam pojęcia, co też babci przyszło do głowy
- odezwała się do siedzącej obok kobiety w średnim
wieku, która była jakby starszą i lekko wyblakłą
wersją jej samej. - Mamo, ona ma przecież osiem
dziesiąt lat! Skąd, na miłość boską, ten pomysł, żeby
w jej wieku wędrować po górach...?
- Ona nie ma zamiaru wędrować, Rosie. Nie będzie
musiała wysiadać z pociągu, jeśli sama nie zechce.
- Pani Macdonald wydała z siebie sentymentalne
westchnienie. - To nawet dosyć wzruszające, że
chciałaby znów zobaczyć miejsca, które pamięta
z dzieciństwa.
- No cóż, z pociągu wiele nie zobaczy - odparła
Rosie. - Ale jeśli ma ją to uszczęśliwić... - dodała,
widząc zmartwioną minę matki. - Tylko dlaczego ja?
Jest przecież ciocia Carrie...
- Twoja babcia i ciocia Carrie nie najlepiej się ze
sobą zgadzają, kochanie. Poza tym chodzi przecież
6 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
tylko o tydzień. - Przerwała na chwilę. - Nie weźmiesz
tego kremowego swetra? Bardzo ci w nim ładnie, na
pewno się jeszcze zmieści... Tak. czy owak, nigdy nic
nie wiadomo - kontynuowała, nie precyzując bliżej,
o co jej chodzi, lecz Rosie szybko się domyśliła
i odparła bez ogródek:
- Mamo, w tym pociągu będą głównie sami
Amerykanie i trochę Niemców, wszyscy po pięć
dziesiątce i z żonami.
- Och, może nie będzie tak źle - powiedziała pani
Macdonald. Wciąż nie mogła zrozumieć, dlaczego
Rosie, mając dwadzieścia pięć lat, nie wyszła jeszcze
za mąż. Była przecież śliczna jak obrazek, miała
mnóstwo przyjaciół, a mimo to odrzuciła kilka całkiem
poważnych propozycji małżeństwa. Zrobiła to oczywiś
cie najgrzeczniej i najdelikatniej, jak umiała, tak by
nikogo nie urazić.
- Czy ty w ogóle masz zamiar znaleźć sobie kiedyś
męża? - Głośno wyraziła swoje wątpliwości.
- Ależ tak, kochana mamo. Tylko jeszcze go nie
spotkałam...
- Był przecież ten miły Percy Walls - przypomniała
matka.
- Phi! - Rosie tylko prychnęła. - On umiał mówić
wyłącznie o jedzeniu i o tym, jaki jest mądry. Gdybym
za niego wyszła, ugrzęzłabym w kuchni na wieki.
- Rzeczywiście, lubił jedzenie - przyznała pani
Macdonald - ale przepadał za tobą, kochanie.
- Chyba tylko dlatego, że umiem gotować. - Rosie
bezlitośnie zwinęła układaną spódnicę i wepchnęła ją
do walizki. - Nie wystarczy za kimś przepadać,
mamo. Mężczyzna, którego poślubię, musi mnie
uwielbiać, okazywać mi uczucie, być dla mnie dobry
i wyrozumiały nawet wtedy, gdy się wściekam lub
mam straszny katar. - Zamknęła walizkę i dodała
lekkim tonem: -Ktoś taki chyba w ogóle nie istnieje...
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
7
- Może warto na niego poczekać - westchnęła
pani Macdonald. - To rzeczywiście prawda, że gdy
mężczyzna kocha, nie zniechęci go nawet najgorszy
katar. Choć muszę przyznać, że twój ojciec jest
wyjątkiem.
Rosie parsknęła śmiechem i cmoknęła matkę
w policzek:
- Mamusiu, tato jest najlepszym człowiekiem,
jakiego znam. Jak myślisz, ile powinnam wziąć ze
sobą pieniędzy?
- Twoja babcia mówiła, że nie będziesz ich po
trzebować, ale sądzę, że musisz trochę zabrać. Ona
czasem zapomina o różnych rzeczach. Nie cieszysz się
wcale z tego wyjazdu, kochanie?
- Czy ja wiem... Miło będzie znów zobaczyć Szkocję,
tylko że tydzień to o wiele za krótko. Byłoby cudownie
zostać tam trochę dłużej, spacerować czy pojeździć tu
i ówdzie. Ale mam tylko dwa tygodnie urlopu, a panna
Porter wyjeżdża w czerwcu, więc będę musiała ją
zastępować.
Rosie paplała wesoło, ale tak naprawdę to nie
znosiła swojej pracy. Była stenotypistką w kancelarii
prawniczej „Crabbe i Twitchett". Firma mieściła
się w małym miasteczku w hrabstwie Wiltshire,
gdzie Rosie mieszkała z matką i ojcem. Praca
była śmiertelnie nudna, lecz dziewczyna nigdy się
do tego nie przyznawała. Rodzice parę lat temu
stracili prawie wszystko, gdy akcje, które posiadali,
znacznie spadły na wartości. Ich dom w Szkocji
przejął stryj, oni zaś przenieśli się do Wiltshire,
gdzie ojciec zaczął pracować jako zarządca dużego
majątku ziemskiego. Ani on, ani matka nigdy się
nie skarżyli, lecz Rosie wiedziała, że tęsknią za
dawnym domem równie mocno, jak ona sama.
Wiedziała, że nie może być dla nich ciężarem,
nauczyła się więc stenografować i pisać na maszynie.
8 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
Jedyną pociechą była myśl, że dom mimo wszystko
pozostał w rodzinie,
Babcia mieszkała w Edynburgu razem z niezamężną
córką, starszą siostrą ojca Rosie. Ciocia Carrie była
szczupłą, potulną kobietą. Matka nigdy nie dawała
jej dojść do słowa i skutecznie tłumiła w niej wszelkie
przejawy samodzielności. Mimo to, córka przez całe
życie troskliwie się nią opiekowała. Podróż do Szkocji
była droga i czasochłonna, więc Rosie bywała u nich
bardzo rzadko. Podejrzewała też, że rodzice nie mieli
ochoty odwiedzać starych stron, gdy dom, który
kiedyś należał do nich, zajmował ktoś inny. Teraz
miała odbyć ze starszą panią podróż po Szkocji.
„Żeby odświeżyć wspomnienia", jak powiedziała
babcia. Wyjaśniła dokładniej, o co chodzi:
„Słyszałam, że ów pociąg jest znakomicie wyposa
żony i ma dobrą obsługę. Nie mam zamiaru się
męczyć i naturalnie potrzebuję kogoś do towarzystwa.
Pojedziesz ze mną, Rosie."
- Oczywiście powinnaś pojechać - stwierdził ojciec.
- Spędzisz przyjemnie urlop, a Carrie może zdoła
nieco odsapnąć w ciszy i spokoju. - Minęło sporo
czasu, od kiedy widział siostrę po raz ostatni, ale
dobrze pamiętał, że matka trzymała ją zawsze żelazną
ręką. Tydzień wolności na pewno dobrze jej zrobi.
Ustalono wszystkie szczegóły. Rosie miała pojechać
pociągiem do Edynburga, spędzić noc w domu babci
i następnego dnia zabrać ją na stację. Przeczytała
reklamowy folder i dowiedziała się, że podróż powinna
być naprawdę ciekawa. Obejmowała zwiedzanie wielu
miejsc, gdzie Rosie bywała jako dziecko i które
dobrze pamiętała. Nie będzie jednak mieć zbyt wiele
czasu, by na własną rękę podziwiać górski krajobraz.
Babcia nie ukrywała, że życzy sobie ze strony Rosie
bezustannej uwagi i troski o własną osobę.
Pakowanie było prawie skończone i matka z córką
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 9
zeszły do kuchni, aby zająć się przygotowaniem kolacji.
Obie zastanawiały się, czy Rosie powinna zabrać
dżersejowy komplet, czy też raczej sztruksową spódnicę,
sportową bluzkę i żakiet.
- O tej porze roku może być jeszcze całkiem chłodno
- twierdziła pani Macdonald. - Natomiast dżersej jest
bardziej praktyczny. Szkoda, że nie masz nic nowego...
- Wystarczy to, co zabieram. Mam kilka letnich
bluzek, wezmę też spódnicę z żakietem. Jest jeszcze
kamizelka, gdyby zrobiło się ciepło.
Wkrótce wrócił ojciec, a Rosie nakryła stół w małej
jadalni. Rzadko z niej korzystali, ale dzisiejszy wieczór
był szczególny.
Następnego dnia rano ojciec odwiózł ją na stację
zdezelowanym landroverem. Nie mówił wiele. Był
spokojnym, wiecznie zapracowanym człowiekiem.
O posiadłość, w której był zatrudniony, troszczył się
tak samo, jak o własną ziemię i dom w Szkocji, gdy
jeszcze tam mieszkali. Rosie ogromnie żałowała, że
rodzice nie mogą z nią jechać, lecz jeszcze bardziej
pragnęła, by wszyscy mogli kiedyś wrócić do ich
dawnego domu. Nie ma się co zżymać, pomyślała
teraz. Miło będzie znów zobaczyć babcię, nawet jeśli
jest nieznośna jak zawsze. Ojciec pożegnał się z nią
serdecznie, udzielając ostatnich wskazówek. Ucałowała
go i wsiadła do pociągu.
- Wracam za tydzień, tatusiu. Zadzwonię i powiem
wam, o której godzinie przyjadę.
Babcia przysłała kwotę wystarczającą w zupełności
na przejazd koleją oraz na taksówkę do dworca
King's Cross. Rosie rzadko przyjeżdżała do Londynu
i nie przepadała za nim. Była zadowolona, gdy w końcu
dotarła na stację, mając w zapasie trochę czasu.
Mogła pozwolić sobie na wypicie kawy, nim wsiądzie
do pociągu. Minęło ponad sześć łat od dnia, gdy była
tu po raz ostatni. Wtedy właśnie opuścili Szkocję.
10 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
Rosie dobrze pamiętała, jak bardzo czuła się wówczas
nieszczęśliwa. Teraz cieszyła się, że tam jedzie. Trochę
szkoda, że będzie to tylko tygodniowa wycieczka.
Wsiadła do wagonu, znalazła miejsce przy oknie
i wyjęła książkę, pociąg zaś rozpoczął swój długi bieg
na północ.
Stacja Waverley zupełnie się nie zmieniła. Centrum
Edynburga też nie. Rosie bezwiednie westchnęła
z przyjemności, że znów się tu znalazła. Skierowała
się do postoju taksówek.
Dzielnica, w której mieszkała babcia, była bardzo
cicha i spokojna. Dochodził tu jedynie słaby szum
ruchu ulicznego od strony śródmieścia. Rosie wysiadła
z taksówki i przez chwilę stała, przyglądając się
domowi. Był taki, jak go zapamiętała - te same
masywne drzwi i ciemnozielone zasłony w wąskich
oknach. Wszystko wyglądało tak jak dawniej. Szybko
pokonała kilka schodów i zastukała do drzwi ozdobną
kołatką. Otworzyła Elspeth, starsza kobieta, która
była u babci pokojówką od niepamiętnych czasów.
Musi mieć dobrze po siedemdziesiątce, pomyślała
Rosie, obejmując ją serdecznie. Pokojówka nie wy
glądała na swoje lata. Trochę koścista, z siwiejącymi
włosami ściągniętymi w ciasny kok, wciąż trzymała
się prosto, ubrana jak zwykle w czarną suknię.
Elspeth wprowadziła ją do wąskiego holu.
- Babcia czeka na ciebie. Idź do niej, a ja podam
za chwilę herbatę. - Popchnęła lekko Rosie w stronę
drzwi i zamknęła je za nią.
Starsza pani Macdonald siedziała wyprostowana
w fotelu z wysokim oparciem. Robiła imponujące
wrażenie - wysoka i postawna, z ciemnymi włosami
nieco przyprószonymi siwizną. Wciąż byk przystojna,
miała ciemne oczy i ładny prosty nos oraz usta o kształcie
znamionującym duży upór. Wcale się sie postarzała,
pomyślała Rosie i podeszła, aby ją ucałować.
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 11
- Miałaś dobrą podróż? - spytała babcia tonem,
który sugerował, że nie oczekuje odpowiedzi. - Matka
i ojciec dobrze się czują?
- Bardzo dobrze, babciu. Przesyłają ci serdeczne
pozdrowienia.
- Usiądź, dziecko i niech no ci się przyjrzę. Ciągle
niezamężna? A może jest już jakiś młody człowiek?
- Nie, nikt za kogo chciałabym wyjść. Gdzie jest
ciocia Carrie, babciu?
- Wbiła sobie do głowy, że upiecze ciasto z okazji
twojego przyjazdu. Powinna być w kuchni.
W tej samej chwili drzwi się otworzyły i weszła
ciocia Carrie. Rosie pamiętała ją jako niebrzydką,
nieco wyblakłą kobietę, która uwielbiała swego brata
i bratową. Wciąż jeszcze była ładna, ale robiła wrażenie
przygnębionej i zmęczonej. Nic dziwnego, skoro przez
całe życie mieszka z babcią, stwierdziła w myśli
Rosie, witając się z nią. Biedna ciocia, przynajmniej
będzie miała cały tydzień dla siebie.
- Upiekłam właśnie ciasto, chyba się... Świetnie
wyglądasz, kochanie, ani trochę... Wciąż nie jesteś...?
- Nie, ciociu Carrie. Czekam na milionera, przy
stojnego i szczodrego, który nie pożałuje mi niczego,
co najlepsze.
- Coś takiego! - prychnęła pani Macdonald.
- Powinnaś raczej nad tym ubolewać, Rosie - dodała
kwaśno.
- Tak, babciu - odparła potulnie Rosie i mrugnęła
porozumiewawczo do cioci Carrie.
Zasiadły do podwieczorku. Rosie szczerze chwaliła
ciasto, słuchając jednocześnie planów babci związanych
z podróżą, którą miały rozpocząć następnego dnia.
Babcia była bardzo egoistyczną damą, więc owe piany
dotyczyły wyłącznie jej samej i komfortu jazdy. Rosie
zastanawiała się, czy nie będą one przypadkiem kolido
wać z dokładnie określoną marszrutą całej wycieczki.
Z folderu wynikało, że podróż miała obfitować w liczne
atrakcje. Wszystko było przygotowane starannie
i w najdrobniejszych szczegółach, tak, że tylko wiecznie
niezadowolone i najbardziej samolubne osoby mogłyby
mieć coś do zarzucenia, Niestety babci trudno było
na ogół sprawić przyjemność.
- To będzie dla ciebie wspaniała rozrywka, Rosie.
Mam nadzieję, że to doceniasz - zauważyła teraz
babcia, bardzo zadowolona ze swojej dobroci.
Rosie odpowiedziała coś, stosownie do okoliczności.
Po cichu zaczynała już wątpić, czy w ogóle będzie to
jakaś rozrywka.
Następnego ranka udało się jej zamienić z ciocią
Carrie kilka słów na osobności:
- Postaraj się spędzić ten czas naprawdę przyjemnie,
ciociu - nalegała. - Będziesz mieć cały tydzień, pomyśl
o wszystkim, co możesz w tym czasie zrobić. Masz
chyba jakichś przyjaciół?
- No cóż, prawdę mówiąc twoja babcia nie przepada
za gośćmi, moja droga, ale widuję się z nimi od czasu
do czasu, kiedy robię zakupy.
Zarumieniła się wyraźnie i Rosie spytała z uśmie
chem:
- Czy on jest miły, ciociu?
- To adwokat na emeryturze, kochanie - odparła,
rumieniąc się jeszcze bardziej - ale oczywiście muszę
przecież troszczyć się o twoją babcię.
- Bzdura! - zaprotestowała gwałtownie Rosie. -Jest
przecież Elspeth, a poza tym babcię stać na to, żeby
nająć kogoś do towarzystwa. Czy ona wie?
- Nie. Zresztą to nie ma sensu... To znaczy, jesteśmy
tylko przyjaciółmi...
- Postaraj się, żeby coś z tego wynikło. - Dotarł
do nich właśnie głos babci wydającej raźno polecenia:
- Powinnyśmy już jechać, mamy być na peronie
przed dziewiątą!
Na stacji powitane zostały przez dwóch sympatycz
nych młodych ludzi. Szybko zajęli się bagażem
i zaprowadzili obie panie do poczekalni. Zebrało się
tam już sporo podróżnych, którzy z zainteresowaniem
zwrócili się w ich stronę. Dokonano stosownych
prezentacji, aby wszyscy pasażerowie, którzy mieli
spędzić wspólnie najbliższy tydzień, nie byli sobie
całkiem obcy. Znalazł się wygodny fotel dla pani
Macdonald, po czym przyniesiono kawę. Rosie usiadła
nieco dalej i szybko została wciągnięta do rozmowy.
Zgodnie z przewidywaniami większość turystów
stanowili Amerykanie, było kilkoro Niemców oraz
nieco arogancka kobieta, której towarzyszył potulny
małżonek - oboje z Londynu. Same ważne persony,
pomyślała Rosie, odpowiadając na okolicznościowe,
przyjacielskie pytania. Miała rację - nie było tu
nikogo poniżej pięćdziesiątki. Wszyscy robili wrażenie
osób zamożnych, byli dobrze ubrani i zadowoleni
z siebie. Od razu zaczęli mówić do niej po imieniu,
czym babcia była wyraźnie zdegustowana. Aż nadto
dobrze świadczyła o tym jej mina.
Wsiedli do pociągu z fasonem - prowadził ich
autentyczny szkocki kobziarz grający stylowe melodie.
Dobry nastrój poprawił się jeszcze, gdy obsługa podała
szampana. Podróż zapowiadała się naprawdę przyjem
nie. Rosie delektowała się szampanem, usiłując nie
widzieć karcącego spojrzenia babci. Kiedy pociąg
ruszył w drogę, zaprowadziła ją do przedziałów,,
które miały zajmować. Starsza pani długo nie mogła
się zdecydować, jak będzie lepiej: mieć dwa oddzielne
przedziały, czy też jeden wspólny. W końcu postanowiła
przyjąć pierwszy wariant. Rosie była z tego zadowo
lona, choć oznaczało to, że będzie musiała sporo się
nabiegać, wypełniając różne polecenia. Usadowiła
babcię w pięknie urządzonym przedziale, rozpakowała
walizki i wezwała stewardesę, aby wydać polecenia
14 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
dotyczące porannej herbaty. Poprosiła też o przynie
sienie dla babci puszki kruchych ciasteczek oraz o coś
ciepłego do picia przed spaniem. Stewardesa miała
sympatyczną twarz i mówiła z miękkim, szkockim
akcentem. Obiecała, że wszystko będzie tak, jak sobie
tego życzy pani Macdonald.
- Rosie, możesz później rozpakować swoje rzeczy
- stwierdziła starsza pani. - Wrócę teraz do wagonu
z platformą widokową, a ty pójdziesz ze mną. Trudno
się poruszać po tych korytarzach. Muszę porozmawiać
z kimś na temat oddzielnego stolika.
- Słyszałam, że do posiłków możemy siadać tam,
gdzie chcemy - zauważyła Rosie.
- Niepotrzebnie zmarnowałyśmy za dużo czasu,
siedząc tu bezczynnie.
Rosie co prawda nie miała jeszcze czasu, aby
przysiąść choćby na chwilę, lecz nic nie odpowiedziała.
Zaprowadziła panią Macdonald dc specjalnego wago
nu, z którego można było podziwiać krajobraz za
oknem. Zebrało się tam już sporo pasażerów. Znalazła
mały fotel ustawiony w taki sposób, że babcia nie
musiała z nikim rozmawiać, jeśli sobie tego nie życzyła.
Przyjęła kieliszek sherry, który szybko wypiła i popędzi
ła do swojego przedziału, aby rozpakować walizkę,
poukładać drobiazgi, poprawić nieco fryzurę i makijaż.
Piętnaście minut później, uzbrojona w turystyczny
przewodnik, wróciła do babci. Akurat podawano
lunch.
Starsza pani oczywiście postawiła na swoim. Przez
całą podróż miały siadać do posiłków przy oddzielnym,
dwuosobowym stoliku. Babcia czyniła przykre uwagi
na temat braku odpowiedniego towarzystwa i Rosie
wiedziała, że będzie musiała znosić to narzekanie.
Gorąco żałowała, że nie wolno jej przyłączyć się do
wesołej rozmowy, jaka toczyła się przy większym
stole. Usiłowała łagodnie uspokoić babcię, obiecując
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 15
bezustanną opiekę przez całą podróż. Była rozsądną
dziewczyną, doceniła więc także walory doskonałego
jedzenia.
- Teraz odpocznę nieco - oświadczyła pani Mac-
donald, gdy skończyły kawę. - Zdaje się, że później
zatrzymujemy się w Spean Bridge. Po południu będzie
jakieś zwiedzanie, ale ja nie pojadę. Znam to miejsce
i z pewnością byłoby miło spotkać starych przyjaciół,
muszę jednak dbać o swoje zdrowie. Zostaniesz ze
mną, Rosie. Lubię, gdy ktoś mi czyta na głos, kiedy
odpoczywam.
Rosie zdusiła w sobie rozczarowanie.
- Tak, babciu - to było wszystko, co powiedziała
głosem pozbawionym emocji.
Pociąg skręcił teraz na północ. Okolica była
wyjątkowo piękna. Pokryte śniegiem góry piętrzyły
się na horyzoncie. Wkrótce mieli przejeżdżać przez
Rannoch Moor. Dawno temu przewędrowała te tereny
razem z ojcem i teraz bardzo chciała znów je zobaczyć.
- Nie miałabyś ochoty popatrzeć na te wrzosowiska?
- spytała. - Jest parę osób na pomoście spacerowym...
- Moje zdrowie jest ważniejsze, niż jakieś tam
sentymentalne wspominki. Rozejrzę się jutro, jak już
zdołam wypocząć.
Wróciły więc do przedziału pani Macdonald. Rosie
pomogła jej się położyć i posłusznie otworzyła książkę,
którą miała czytać. Było to straszne nudziarstwo,
z mnóstwem tasiemcowej długości wyrazów. Czytało
się jej źle, ponieważ jednym uchem słuchała, jak
wszyscy pozostali pasażerowie, rozprawiając wesoło,
wybierają się na zwiedzanie. Ośmieliła się zerknąć
przez okno. Wsiadali właśnie do autobusu, który
miał ich zawieźć do miejsc godnych obejrzenia.
Ogromnie żałowała, że nie jedzie, ale zaraz napomniała
się surowo, że powinna przecież opiekować się babcią.
Z westchnieniem powróciła do książki.
16 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
Dziesięć minut po odjeździe autobusu pani Mac-
donald zasnęła. Rosie odłożyła książkę i cichutko
wymknęła się na korytarz. Dobrze było przynajmniej
móc podziwiać krajobraz. Pociąg miał wkrótce
odjechać do Fort William, a tam zaczekać na powrót
grupy wycieczkowej. Upewniła babcia smacznie
śpi i wyszła na platformę widokową. Dzień był rześki,
więc została tam, dopóki pociąg nie ruszył w dalszą
drogę. Wkrótce wezwała ją babcia, która życzyła
sobie, by Rosie nalała herbatę i pomogła jej odświeżyć
się nieco po drzemce.
Niedługo później wrócili pozostali pasażerowie.
Zebrali się wokół Rosie i jej babci, wszyscy bardzo
zadowoleni z wycieczki, o której żywo rozprawiali.
Rosie słuchała z przyjemnością, ciesząc się, że ma
okazję z nimi porozmawiać. Zaskoczyła ją również
jedna z Amerykanek, sympatyczna matrona z Chicago,
gdy wyraziła swoje ubolewanie z powodu złego
samopoczucia babci i zaproponowała miejsce przy
wspólnym stole w czasie kolacji.
Babcia wyjaśniła jednak starannie modulowanym
głosem, że od rozmowy zaczyna ją na ogół boleć głowa
i jest niesłychanie ważne, by jadała posiłki w zupełnym
spokoju. Amerykanie zareagowali bardzo miło - wyra
zili współczucie i zapewnili o własnej życzliwości. Rosie
szczerze żałowała, że nie może jej odwzajemnić.
Wkrótce zasiadły do kolacji. Pani Macdonald
w czarnej sukni z krepy i naszyjniku z pereł, Rosie zaś
w twarzowej sukience z jedwabnego dżerseju. Jadły
niemal w zupełnym milczeniu. Starsza pani zdecydo
wanie ignorowała wesoły nastrój, jaki panował wokół
nich. Rosie ucieszyła się więc, gdy babcia stwierdziła,
że zaraz po kolacji ma zamiar iść do łóżka. Minęła
oczywiście cała godzina, nim w końcu się położyła
i jeszcze dodatkowe trzydzieści minut, nim pozwoliła
Rosie pójść do jej własnego przedziału.
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 17
- To był przyjemny dzień - podsumowała. - Mam
nadzieję, że dopilnujesz, aby o pół do ósmej podano
mi chińską herbatę?
- Tak, babciu - przytaknęła Rosie i czym prędzej
popędziła na platformę widokową, gdzie przez następną
godzinę wymieniała beztroskie uwagi ze wszystkimi,
którzy się tam zebrali.
Następnego dnia dojechali do Mallaig. Pani Macdo-
nałd nie miała zamiaru opuszczać pociągu, lecz wysłała
Rosie po znaczki i pocztówki. Była to świetna okazja,
żeby się trochę ruszyć z miejsca i Rosie żwawo
pomaszerowała do pobliskiej miejscowości. W porcie,
gdzie cumował właśnie prom ze Skye, spotkała grupkę
zaprzyjaźnionych współpasażerów. Porozmawiała z ni
mi przez chwilę i w weselszym już nastroju wróciła do
babci, która miała akurat ochotę na wspomnienia.
Rosie słuchała jej, patrząc z przyjemnością na tak
dobrze znany krajobraz. Wieczorem mieli wrócić do
Bridge of Orchy, niedużego miasteczka, gdzie pociąg
zatrzymywał się na noc. Tak, dobrze znała tę okolicę...
Dawny dom był całkiem blisko - kochany, stary dom
u podnóża gór. Marzyła, by móc go znów zobaczyć.
Babcia jednak kategorycznie stwierdziła, że nie ma
zamiaru go oglądać. Starsza pani nigdy nie pogodziła
się z faktem, że ojciec Rosie dopuścił do tego, aby
posiadłość przeszła w ręce kuzyna.
Wieczorem wszyscy pojechali zwiedzać wiejską rezy
dencję. Pani Macdonald uznała jednak, że jest zbyt
zmęczona, żeby się tam wybrać. Były jedynymi osoba
mi, które pozostały w pociągu. Mimo to babcia
zażyczyła sobie, aby kolację podano o zwykłej porze.
Rosie domyślała się, że obsługa nie jest tym zbyt
zachwycona, choć oczywiście nikt nie dał tego po sobie
poznać. Reszta pasażerów odjechała autobusem, a posi
łek zaplanowany był w rezydencji, którą mieli zwiedzać.
Po kolacji Rosie pomogła babci przygotować się
18 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓClĆ
do snu. po czym wróciła na platformę widokową,
żeby zaczerpnąć nieco powietrza. Doczekała się
powrotu współpasażerów, którzy szczegółowo opo
wiedzieli jej o wycieczce. Wszystkim było naprawdę
przykro, że musiała zostać i nie skorzystała z rozrywki.
- Jutro mamy w planie wyjazd do rezerwatu
przyrody - odezwała się jedna z pań. -Twoja babcia,
Rosie, mogłaby wybrać się z nami autobusem i zostać
w Aviemore w hotelu. Jest naprawdę cichy i spokojny.
Dlaczego nie miałabyś pojechać na tę wycieczkę?
Rosie zgodziła się, że to wspaniały pomysł,
-- Muszę tylko spytać, co babcia o tym sądzi.
Czekało ją, niestety, kolejne rozczarowanie. Pani
Macdonald stwierdziła rano, że ma zamiar odwiedzić
hotel niedaleko dworca. Zatrzymała sie w nim kiedyś,
wiele lat temu.
- Byłam tam z twoim dziadkiem, moja droga. To
taka sentymentalna wizyta, na którą długo czekałam.
Rosie nieśmiało wyraziła nadzieję, że nie będzie
potrzebna. Wciąż liczyła na zwiedzanie rezerwatu.
Jednak babcia była nieugięta. Miłe wspomnienia
z młodości mogą ją nieco rozstroić, stwierdziła. W tej
sytuacji obecność wnuczki jest absolutnie konieczna.
Wszyscy zbierali się do wyjazdu. Jamie, przewodnik
grupy, przypomniał Rosie, że obie z babcią nie mają
wiele czasu. Zgodnie z rozkładem pociąg za godzinę
odjeżdżał do Perth i Stirling. Na szczęście do hotelu
było tylko parę kroków.
Oczywiście po tylu latach zarządzał nim już ktoś
inny, babcia nalegała jednak, by móc wszystko
dokładnie obejrzeć. Zaglądała wszędzie, gdzie było
można, zatrzymując się od czasu do czasu i czyniąc
niemiłe uwagi na temat zmian, które zauważyła.
Nowy właściciel był cierpliwy i bardzo grzeczny, ale
zirytował się nieco, gdy pani Macdonald ostro
skrytykowała nowy wystrój sali jadalnej.
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ K Ł Ó C I Ć
19
Chyba najwyższy czas, żeby temu zaradzić, zdecy
dowała Rosie i poprosiła o kawę. Wypiły ją w przyjem
nie urządzonym saloniku.
- Musimy już wracać, babciu - odezwała się Rosie.
- Pociąg odjeżdża dokładnie za dziesięć minut...
- Nie powinnaś mnie popędzać, moja droga. Mam
zamiar jeszcze rzucić okiem na ogród z tyłu hotelu.
Obiecuję ci, że to zajmie najwyżej pięć minut. Życzę
sobie być sama, więc zaczekaj tutaj.
Rosie zapłaciła rachunek i wyszła przed hotel.
Widać stąd było pociąg, a pięć minut powinno
wystarczyć, żeby obie z babcią zdołały wrócić na
stację i wsiąść do wagonu. Zdawała sobie sprawę, że
rozkład jazdy musi być ściśle przestrzegany. Jamie
uprzedził, że każdy, kto nie zdąży, będzie musiał na
własną rękę dojechać do miejscowości, gdzie przewi
dziany był następny postój. Spojrzała na zegarek.
Minęło już pięć minut, a babci ani śladu.
Ogród za hotelem pełen był rozmaitych, starannie
przystrzyżonych krzewów i pięknych, zadbanych
klombów z kolorowymi kwiatami. Rosły tutaj również
dorodne paprocie, a pod koniec lata rozkwitały wrzosy.
Tam właśnie znalazła babcię. Leżała skulona na
ziemi, jedną nogę miała dziwnie wygiętą. Starsza pani
była blada jak kreda, lecz nie straciła wiele ze swej
żywotności.
- Moja noga - wyjaśniła. - Potknęłam się. Kostka...
- Zaraz kogoś sprowadzę. - W trudnych sytuacjach
Rosie potrafiła być równie energiczna jak babcia.
Pobiegła do hotelu. Właściciel i jeden z kelnerów
mieli pomóc pani Macdonald, ona zaś pognała na
stację.
Na peronie czekał już zaniepokojony steward, a po
chwili zjawił się kierownik pociągu.
- Mamy już tylko parę minut do odjazdu, panno
Macdonald.
20 . JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
- Niestety, jesteśmy zmuszone zostać - stwierdziła
Rosie i w skrócie opowiedziała, co się stało. - Nie
zdążymy przetransportować babci na czas, a poza tym
koniecznie powinien zbadać ją lekarz. Wiem, że musicie
odjechać punktualnie. Gzy ktoś mógłby spakować
nasze rzeczy i odesłać tutaj którymś z lokalnych
pociągów? To chyba wszystko, co da się zrobić...
- Pójdę z panią do hotelu. - Kierownik spojrzał na
zegarek. - Bardzo mi przykro, niestety nie mogę
opóźnić wyjazdu ani zmienić trasy...
- Ależ oczywiście, rozumiem. Damy sobie jakoś
radę, lecz jeśli to jest zwichnięcie lub złamanie, to
będziemy musiały zatrzymać się tu na jakiś czas.
Gdy dotarli do hotelu, pani Macdonald leżała
wygodnie na dużej kanapie. Kostka u nogi była
potężnie spuchnięta.
- Mam zamiar tutaj pozostać, dopóki nie zbada
mnie lekarz - odezwała się dość opryskliwym tonem.
- Rosie wszystko załatwi. To dobrze, że pan przyszedł.
Kierownik pociągu, miły, młody człowiek, powiedział
to, co należało powiedzieć w takich okolicznościach.
Czasu miał niewiele, życzył więc szybkiego powrotu
do zdrowia i obiecał, że pozostanie z nimi w kontakcie.
- Zatelefonuję do pań ze Stirling i prześlę bagaż.
Czy ktoś już wezwał lekarza? Jest chyba jakiś
w Crianlarich i na pewno kilku w Oban.
- Och, to żaden problem, właściciel hotelu będzie
wiedział - uspokoiła go Rosie. - Nie chciałabym,
żeby spóźnił się pan na pociąg.
- Bardzo żałuję, że muszę panie tutaj zostawić.
- Uścisnął jej rękę na pożegnanie. - Ale nic na to nie
mogę poradzić.
W tej chwili dobiegł ich gwizd lokomotywy, więc
mężczyzna odwrócił się i popędził w stronę stacji.
Wokół babci zebrało się tymczasem parę osób,
niepewnych co w tej sytuacji należy zrobić.
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 21
- Poproszę o nożyczki - zadysponowała Rosie
- miskę zimnej wody i serwetkę. Kiedy możemy
spodziewać się przyjazdu lekarza?
Wzięła babcię za rękę i uścisnęła ją serdecznie.
- Tak mi przykro, babciu. Postaram się jakoś ci
ulżyć. - Delikatnie rozcięła czarną pończochę i zsunęła
ją powoli z opuchniętej stopy. - Nie bardzo się na
tym znam, ale noga chyba nie jest złamana. Uważaj,
zrobię teraz zimny kompres... O, tak. Jeszcze tylko
podłożymy pod plecy te poduszki i na pewno będzie
ci wygodniej.
Kelnerka przyniosła herbatę, a po chwili przy
biegł właściciel z dobrą wiadomością. Udało mu
się dodzwonić do Crianlarich. Doktor wybrał się
co prawda rano na ryby, ale właśnie wrócił i po
winien już być w drodze do hotelu. Polecił ułożyć
pacjentkę wygodnie, lecz nakazał, aby jej nie prze
nosić.
Rosie z niepokojem spojrzała na bladą twarz babci.
- To niecałe dwadzieścia kilometrów, ale droga
jest dobra - pocieszył ją właściciel hotelu. - Doktor
Finlay z pewnością niedługo się zjawi. Pani też powinna
w końcu wypić filiżankę herbaty.
Posłuchała jego rady, zmieniła też kompres i zaczęła
cicho rozmawiać z właścicielem, lecz pani Macdonald
natychmiast przerwała tę towarzyską konwersację:
- Jesteśmy tak blisko domu...
- Chciałabyś, żebym zatelefonowała do stryja
Donalda, babciu? Chyba mogłybyśmy...
- Absolutnie nie - ucięła babcia. - Kiedy twój
ojciec uznał za stosowne oddać mu swój rodzinny
dom, postanowiłam nie mieć z nim więcej do czynie
nia.
Rosie nic nie odpowiedziała. Zdawała sobie sprawę,
że babcia zawsze miała ojcu za złe fakt, że opuścił
Szkocję. On sam nigdy jej nie powiedział, że do
22 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
przekazania domu zamożnemu kuzynowi zmusiła go
trudna sytuacja materialna, w jakiej nagle się znalazł,
gdy w niezawiniony sposób utraci! większość majątku.
Rosie co prawda nie bardzo rozumiała, dlaczego stryj
po prostu nie pożyczył ojcu pieniędzy, by pomóc mu
wyjść z kłopotów. Był on niewątpliwie skąpym
człowiekiem. Cecha ta jeszcze się pogłębiła, gdy stryj
ożenił się z bardzo bogatą panną. Rosie nie cierpiała
tego człowieka. Parę lat temu, gdy była u niego
z wizytą, zauważyła, jak znęcał się nad psem. Złapała
go wówczas za rękę, parę razy kopnęła z całej siły
w goleń i nawyzywała od brutali. Wrzeszczała tak
głośno, aż zbiegli się ludzie, by zobaczyć, co się
dzieje. Stryj nigdy nie wybaczył jej tego incydentu.
W tej chwili Rosie poważnie martwiła się wyglądem
babci. Jej bladość była naprawdę alarmująca. Po raz
kolejny zmieniła jej kompres i skłoniła ją do wypicia
łyka brandy. Boże, niech ten lekarz wreszcie przyjdzie,
powtarzała sobie w myśli raz za razem.
Jej ciche prośby zostały wysłuchane, o czym
świadczyło małe zamieszanie przy wejściu do hotelu.
Zjawił się lekarz.
Wszedł nieśpiesznym krokiem i skierował się w ich
stronę. Był bardzo wysokim, dobrze zbudowanym
mężczyzną o szerokich ramionach, z ciemnymi włosami
i ciemnymi oczami. Miał miłą twarz o regularnych
rysach, w której zwracał uwagę prosty, dość długi nos
i usta o kształcie znamionującym silny charakter. Nie
tracił czasu.
- Jestem doktor Cameron - zakomunikował. - Dok
tor Finlay został niespodziewanie wezwany do porodu
i prosił mnie o zastępstwo. Co się stało?
- Babcia się przewróciła. Kostka jest spuchnięta
i bardzo boli...
Wziął panią Macdonald za rękę.
- Rozumiem, że to naprawdę duży szok dla pani...?
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
23
- Macdonald - wtrąciła Rosie. - Babcia ma
osiemdziesiąt łat, no i...
Spojrzenie, jakie jej posłał, osadziło Rosie na miejscu.
- Niech no popatrzę na tę kostkę.
Był bardzo delikatny, a sposób, w jaki zadawał
kolejne pytania, badając opuchnięty staw, działał na
pacjentkę wyraźnie uspokajająco.
- To skręcenie, rzeczywiście dosyć poważne, ale
sądzę, że kość nie jest złamana. Najlepiej będzie, jeśli
przez kilka dni poleży pani z zabandażowaną kostką
w łóżku. Gdy poczuje się pani lepiej, trzeba będzie
pojechać do Oban zrobić prześwietlenie. Mieszka
pani w Szkocji?
- W Edynburgu. Razem z wnuczką odbywałyśmy
akurat kolejową wycieczkę. - Pani Macdonald z uwagą
przyglądała się jego twarzy. - A skąd pan pochodzi,
jeśli wolno spytać?
- Jestem gościem doktora Finlaya - odpowiedział
wymijająco. - Razem jeździmy tutaj na ryby. - Zupeł
nie niespodziewanie uśmiechną) się do niej z wdziękiem.
- Proszę, aby zechciała pani poleżeć i odpocząć,
dopóki opuchlizna nie ustąpi. Wypiszę receptę na
środek przeciwbólowy, a za parę dni z pewnością
będzie już można pojechać na prześwietlenie. Jeśli to
jest, jak sądzę, tylko skręcenie, to nie widzę przeszkód,
aby reszta rekonwalescencji odbyła się już w domu.
Teraz zabandażuję wszystko dość mocno, a kiedy
będzie już pani mogła wstawać, proszę zakładać
specjalną elastyczną pończochę.
Pani Macdonald może i była kapryśną, samolub
ną osobą, lecz była również dosyć dzielna. Nawet
nie jęknęła, gdy lekarz zaczął bandażować jej kost
kę. Rosie zwróciła mu uwagę, że babcia chyba
zemdlała.
- To dobrze - odparł krótko. - Proszę mi podać
ten bandaż i skończymy z tym, zanim dojdzie do
24 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
siebie. Załatwiła już pani wszystko w recepcji? - spytał,
obrzucając Rosie szybkim spojrzeniem.
- Jeszcze nie - odparła ostrym tonem. - Nie miałam
czasu.
- Proszę to teraz zrobić, dobrze? Niech pani
wynajmie pokoje, a ja zaniosę panią Macdonald.
Trzeba położyć ją do łóżka, a potem jeszcze raz rzucę
okiem na wszystko.
Rosie dowiedziała się, że na pierwszym piętrze są
wolne pokoje, połączone wspólnymi drzwiami. Za
dodatkową opłatą można też było zamówić podawanie
posiłków do pokoju.
- Świetnie - zgodziła się. - Czy ktoś mógłby teraz
przygotować pościel? Lekarz zaniesie babcię na górę...
Nie brakowało chętnych do pomocy i pani Mac
donald szybko znalazła się w łóżku. Pokojówka
przyniosła nocną koszulę oraz dodatkowe poduszki,
a Rosie przesunęła krzesło, na którym położyła
starannie złożoną kapę.
Lekarz wszedł do pokoju i z uznaniem pokiwał
głową.
- Pani babci powinno tu być wygodnie - zauważył.
- Widzę, że jest pani naprawdę rozsądną dziewczyną.
Pochodzi pani stąd?
- Tak. - Zawahała się. - Właściwie to urodziłam
się niedaleko stąd, ale obecnie mieszkamy w Wiltshire
- wyjaśniła. Sposób w jaki patrzył na nią doktor
Cameron zdecydowanie ją denerwował.
- Mężatka?
- Nie.
- Cóż za uroczo małomówna kobieta - zauważył
z uśmiechem. - Ma pani wystarczającą sumę pieniędzy
na te wszystkie wydatki?
- Ależ tak, dziękuję - odpowiedziała, zdziwiona
troską w jego głosie. - Czy zjawi się pan jeszcze, żeby
zobaczyć babcię?
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 25
- Przyjadę jutro rano. Chyba, że wolałaby pani,
aby zamiast mnie zgłosił się doktor Finlay?
- Dlaczego pan to mówi? Babcia na pewno jest
zadowolona z pana opieki...
- Świetnie. - Mówił teraz lekkim tonem. - Być
może jutro pani i ja przypadniemy sobie bardziej do
gustu. Życzę miłego dnia, panno Macdonald.
Patrzyła za nim zmieszana i dosyć poirytowana.
ROZDZIAŁ DRUGI
Przez kilka następnych godzin Rosie była bardzo
zajęta. Powiadomiła przez telefon Elspeth i obiecała
odezwać się znów wieczorem, po czym zadzwoniła do
domu.
- Masz zamiar skontaktować się ze stryjem Donal
dem? - spytała matka. - Z Inverard jest najwyżej
piętnaście kilometrów do waszego hotelu. Mogłabyś
tam pojechać...
- Babcia nie chce nawet o tym słyszeć. Och, mamo,
byłoby cudownie znów zobaczyć nasz dom, ale bez
stryja Donalda. Babcia chyba czuje to samo, co ja.
Tak naprawdę, to nigdy go nie lubiła...
- Czy dasz sobie ze wszystkim radę? Moglibyśmy
ci
jakoś pomóc, Rosie?
- Nie martw się, jakoś sobie poradzę. Zadzwonię
jutro, po wizycie lekarza.
Resztę dnia spędziła z babcią. Zeszła na dół tylko
po to, żeby zjeść obiad i porozmawiać chwilę przez
telefon z bardzo zaniepokojonym kierownikiem po
ciągu. Poinformował on Rosie, że ich bagaż został
już odesłany i pytał, czy mógłby jeszcze w czymś
pomóc. Zarówno obsługa pociągu, jak i pasażerowie
przesyłali pani Macdonald najlepsze życzenia szybkiego
powrotu do zdrowia.
- Będziemy przejeżdżać tą samą trasą w przyszłym
tygodniu - przypomniał. - Jeśli panie pozostaną
jeszcze w hotelu, to moglibyśmy wpaść na chwilę.
Może zechce pani zostawić dla nas wiadomość, gdyby
wyjechała pani z babcią wcześniej?
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 27
Rosie serdecznie podziękowała. Kierownik rzeczy
wiście na to zasługiwał. Troszczył się o ich wygodę,
choć w tym, co się stało, nie było żadnej winy ze
strony obsługi pociągu. Jej wdzięczność jeszcze wzrosła,
gdy przybyły bagaże oraz wspaniały kosz z owocami.
Przypięta do niego karteczka zawierała sympatyczne
pozdrowienia.
Pastylki nasenne, które zostawił doktor Cameron
sprawiły, że babcia przespała smacznie większą część
nocy. Niestety, nad ranem obudziła się i wezwała
Rosie. Należało oczywiście poprawić poduszki i za
parzyć herbatę.
W pokoju znajdował się elektryczny czajnik, przy
gotowała wiec herbatę i wypiła ją razem z babcią,
która wkrótce znów się zdrzemnęła. Rosie cicho
wymknęła się do swojego pokoju. Wzięła prysznic,
ubrała się i lekkim makijażem zatuszowała ślady,
jakie źle przespana noc pozostawiła na jej twarzy.
Doktor Cameron pojawił się tuż po śniadaniu.
Pani Macdonald, chociaż odświeżona i przebrana we
własną koszulę, była w cierpkim nastroju.
- Cóż zamierza pan tu dziś robić, młody człowieku?
- Tylko rzucić okiem na pani kostkę - odparł
najspokojniej, jak potrafił. - Jak się dzisiaj spało?
- Spojrzał na Rosie stojącą z drugiej strony łóżka.
- Chyba dosyć czujnie?
- Dość mocno mnie bolało - odezwała się pani
Macdonald rozzłoszczonym tonem. - Rosie podała
mi herbatę, chyba około czwartej rano i jedną
z pańskich pigułek. W końcu udało mi się jakoś
zasnąć. O której wyszłaś, Rosie? - spytała wnuczkę.
- Za dziesięć szósta, babciu.
Doktor Cameron spojrzał uważniej na dziewczynę.
A więc dlatego była taka blada i miała skwaszoną
minę. Nikt nie lubi wstawać o czwartej rano.
- Czy mógłbym obejrzeć tę kostkę? - zapytał.
28 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
Po badaniu stwierdzi!, że stopa nie wygląda naj
gorzej.
- Nie ma powodów do zmartwienia - dodał - lecz
jest bardzo ważne, aby pani dobrze spala. Przepiszę
inne, bardziej skuteczne tabletki. -Mówiąc to usiłował
nie patrzeć na Rosie. - Będę dzisiaj przez cały dzień
bardzo zajęty, więc może pani wnuczka pojechałaby
ze mną do gabinetu i wzięła proszki. Mam wezwanie
do dzierżawcy w Rannoch Moor, przywiozę ją tutaj
w drodze do niego.
Nie czekał, aż pani Macdonald zdoła zaprotestować.
- Może pani teraz pojechać? -- zwrócił się do
Rosie. - Mam jeszcze pacjentów doktora Finlaya...
- Dasz sobie jakoś radę, prawda, babciu? - spytała.
Byłoby cudownie odetchnąć wreszcie świeżym powiet
rzem, dodała w myślach.
- Wygląda na to, że będę musiała. Przekaż komuś,
że zostaję tu sama. Mogę tylko mieć nadzieję, że nie
będziesz mi akurat potrzebna.
- Spróbuj się nieco zdrzemnąć. Niedługo wrócę.
Wzięła blezer i pomaszerowała za panem doktorem.
Przed hotelem stał zaparkowany podniszczony samo
chód, zdecydowanie za mały jak na dwie dobrze
zbudowane osoby. Wcisnęła się jakoś do wnętrza
i ruszyli w drogę.
Ranek był piękny, a powietrze świeże i przejrzyste.
Okolica, przez którą jechali, robiła niezwykłe wraże
nie. Teren był prawie nie zamieszkany, a na horyzon
cie rysowały się ośnieżone szczyty gór. Ostatnie już
w tym roku pierwiosnki porastały całe połacie trawy.
Zostawili za sobą samotne wrzosowisko, a mały
samochodzik wspinał się teraz szosą coraz wyżej
w stronę Tyndrum Upper i dalej wiaduktem w kie
runku Crianlarich.
W pewnej chwili Rosie aż westchnęła, czując
rozpierającą ją radość.
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓClĆ 29
- Zna pani te okolice? - zapytał lekarz. Popatrzył
na nią. - Podobno urodziła się pani w Szkocji?
-Tak.
- A nie chciałaby pani tutaj wrócić?
— Może... - Wyglądała przez okno, podziwiając
niezwykły pejzaż. Nigdzie ani żywej duszy, nie spotkali
też przez całą drogę innego pojazdu. Musieli tylko
raz czy dwa zwolnić, żeby ominąć stado owiec.
Wiedziała, że gdyby wysiadła z samochodu, nie
usłyszałaby żadnego dźwięku - tylko ciszę zmąconą
tchnieniem wiatru i odległym krzykiem ptaków.
- Może właśnie trzeba tak zrobić? Przypuszczam,
że łatwo znalazłaby tu pani pracę, hotele zawsze mają
za mało personelu.
- Mam już pracę - odparła ponuro. -I mieszkam
z rodzicami. Dlaczego pan chciał, żebym jechała po
te proszki? - zmieniła temat. - To nie było konieczne.
Mógł pan przecież podrzucić je w drodze powrotnej.
- Wyglądała pani jak ktoś, kto bardzo potrzebuje
odmiany. Nie wyspała się pani, stąd ta kwaśna mina
i jędzowaty humor, prawda?
- Co takiego?! Ja... nie cierpię pana, doktorze
Cameron! - palnęła bez namysłu.
- Śmiem powiedzieć, że chyba nie jest tak źle.
Straszna tylko z pani złośnica. Sądzę, że w innych
okolicznościach może pani być całkiem sympatyczną
dziewczyną. - Zwolnił nieco, bo wjeżdżali właśnie do
Crianlarich. Było to skupisko domów, rozrzuconych
nieregularnie po obu stronach drogi, z nieco gęstszą
zabudową w centrum miasteczka.
- Wejdzie pani ze mną? - spytał, gdy zatrzymali
się przed dużym budynkiem naprzeciw kościoła. -To
mi zajmie tylko chwilę.
- Dziękuję, ale nie. - Ostentacyjnie spojrzała
w drugą stronę. Nie zauważyła, że doktor Cameron
się uśmiechnął.
30 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
Szybko pożałowała, że nie poszła razem z nim.
Wrócił dopiero po dziesięciu minutach.
- Mały chłopiec wepchnął sobie koralik do ucha
- wyjaśnił, wciskając się z trudem do samochodu.
- Trochę to trwało, ale wiedziałem, że mi pani
wybaczy. Jego matka była strasznie zdenerwowana.
- Zdołał pan to wyjąć?
- Tak, jakoś się udało. - Wargi mu drgnęły dziwnie,
jakby siłą powstrzymywał śmiech. - Proszę to wziąć,
dobrze? Pani Macdonald powinna łykać jedną tabletkę
codziennie wieczorem. Dzięki temu obie będziecie
dobrze spały. - Rzucił jej na kolana małą torebkę
z proszkami i zapalił silnik. Przez resztę drogi niewiele
się odzywał, podtrzymując konwersację jedynie w takim
stopniu, jak tego wymagało dobre wychowanie.
Wysiadła przed hotelem i wetknęła głowę do
samochodu.
- Przepraszam, że byłam taka nieuprzejma i dzięki
za przejażdżkę.
- To drobiazg, panno Macdonald. Na tych odlud
nych terenach wypada pomagać każdemu, nawet
największej złośnicy, prawda?
Niezbyt spodobał się jej ten komentarz. I po co go
przepraszała?
- Będziemy pana oczekiwać jutro rano, doktorze
Cameron - odparła sztywno.
Kiwnął spokojnie głową i szybko odjechał.
Wróciła akurat w samą porę, żeby uspokoić babcię,
która mocno poirytowana domagała się wezwania
kogoś z personelu kuchennego. Chciała w najdrob
niejszych szczegółach przekazać, czego sobie życzy na
lunch.
- Może jakiś lekki posiłek, babciu? -przekonywała
łagodnie Rosie. - Doktor Cameron mówił, że przez
kilka dni powinnaś być na diecie. To przyśpieszy
proces rekonwalescencji.
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 31
Wezwany kucharz z nadąsaną miną wręczył Rosie
kartę dań.
- Jest z czego wybierać - zauważyła, przeglądając
spis potraw. - Gotowany łosoś z pewnością jest
bardzo smaczny, do tego zamówimy ze dwa ziemniaki.
Widzę, że jest też zupa na rosole... wspaniale.
Poprosiłabym jeszcze o twarożek. Może będzie wygod
niej, jeśli dla siebie zamówię to samo?
Kucharz odszedł nieco ułagodzony, zaś Rosie zdała
pani Macdonald sprawę ze swojej krótkiej wycieczki.
Właściwie nie było co opowiadać, lecz chciała prze
konać babcię, że jest w przyjacielskich stosunkach
z doktorem Cameronem.
Babcia wkrótce potem zdrzemnęła się, a Rosie
mogła zejść na kawę do jadalni. Było tam raczej
pustawo. O tej porze roku większość gości hotelowych
stanowili turyści, wędrujący pomiędzy Glasgow a Fort
William. Zatrzymywali się tutaj na noc lub po prostu
aby coś zjeść, nim wyruszą w dalszą drogę. Parę osób
przysiadło na schodkach przed hotelem, żeby dać
przez chwilę odpocząć nogom. Pili kawę i zaprosili ją,
by przyłączyła się do ich towarzystwa. Byli sympatyczni
i weseli. Rosie trochę zazdrościła im beztroski, z jaką
odbywali swoją kilkudniową wycieczkę. Zatrzymywali
się kiedy i gdzie mieli na to ochotę. Przyszło jej do
głowy, że mogłaby spróbować wybrać się z nimi na
dłuższy spacer, ale zaraz porzuciła z żalem ten pomysł.
Wszystko zależało od stanu zdrowia babci. Jeśli zaś
babcia poczuje się lepiej, to było jasne, że zechce
natychmiast wracać do Edynburga. Dopiła kawę,
życzyła wszystkim przyjemnej wędrówki i wróciła do
pokoju.
Pani Macdonald była w najgorszym ze swoich
nastrojów. Wszystko jej przeszkadzało - było za
gorąco, za zimno, czuła się znudzona. W końcu zaś
zażądała, aby zostawić ją w spokoju. Mimo podeszłego
32 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
wieku prowadziła na ogół aktywny tryb życia i bez
czynne leżenie przez cały dzień w łóżku wyprowadzało
ją z równowagi. Rosie stawała na głowie, żeby jej
jakoś dogodzić. Czytała na głos, dopóki nie zachrypła.
Później z anielską cierpliwością wysłuchała wspomnień
babci z dzieciństwa i młodości. Po raz kolejny ośmieliła
się zasugerować, żeby skontaktowały się ze stryjem
Donaldem. Mógłby przecież przyjechać i im pomóc,
gdyby wiedział, co się stało.
- Absolutnie się nie zgadzam - stwierdziła z obu
rzeniem starsza pani, - Bardzo się dziwię, że w ogóle
mogłaś coś takiego zaproponować. Twój stryj nigdy
do mnie nie pisze. Jestem w końcu jego ciotką, ale on
całkiem odciął się od rodziny.
- Były między wami jakieś nieporozumienia?
- To nie twoja sprawa, Rosie.
Szykując się wieczorem do spania, Rosie po
stanowiła porozmawiać z doktorem Cameronem.
Zapyta go, czy babcia czuje się dostatecznie dobrze,
by można było ją przewieźć do Edynburga. Jest
tam przecież Elspeth i ciocia Carrie, a w razie
potrzeby wynajmie się pielęgniarkę. Tak czy owak,
myślała, trzeba będzie stąd wyjechać najpóźniej
pod koniec przyszłego tygodnia, żeby zdążyć do
biura.
Tej nocy spała kiepsko, ranek zaś okazał się ponury
i nic nie zapowiadało zmiany pogody. Chmury gnały
po niebie, a wzmagający się wiatr przyniósł lekki
deszcz.
Doktor Cameron przyszedł z samego rana, obejrzał
kostkę, która była teraz we wszystkich kolorach tęczy
i uśmiechnął się z zadowoleniem.
- Opuchlizna szybko schodzi - stwierdził, badając
delikatnie staw palcami. - Jeszcze parę dni i będzie
pani mogła wstawać. Następnym razem przywiozę ze
sobą kule.
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 33
Otworzył torbę i wyjął stetoskop. Pani Macdonald
niechętnie wyraziła zgodę na badanie.
- Sprawdzę tylko, jak pani oddycha - wyjaśnił,
a widząc jej zdziwione spojrzenie dodał gładko:
- Często się zdarza, że po takim wypadku szok
utrzymuje się jeszcze przez kilka dni.
Sprawdził także ciśnienie i choć Rosie przyglądała
mu się z uwagą, nie zauważyła żadnej zmiany na jego
opanowanej twarzy.
Tym razem nie śpieszył się z odejściem. Stał oparty
o framugę drzwi, z rękami w kieszeniach świetnie
skrojonej, lecz podniszczonej tweedowej marynarki
i słuchał cierpliwie opinii pani Macdonald na temat
współczesnej młodzieży, mrożonej żywności i kuchenek
mikrofalowych. Miał taką minę, jakby go to auten
tycznie interesowało. Kiedy się rozstawali, byli niemal
zaprzyjaźnieni.
Rosie wyszła za nim z pokoju, zdecydowana
porozmawiać w cztery oczy.
- Chciałabym zamienić z panem dwa słowa, jeśli
ma pan chwilę czasu.
Kiwnął niezobowiązująco głową i zszedł za nią na
dół. Jadalnia pełna była niezadowolonych z pogody
turystów, ale udało się znaleźć wolny stolik. Zamówili
kawę i Rosie bez żadnych wstępów przeszła do meritum
sprawy:
- Kiedy babcia będzie mogła pojechać do domu?
Czy mogłybyśmy wynająć karetkę łub samochód,
żeby zabrać ją do Edyndburga? Ma tam córkę, która
z nią mieszka i wspaniałą gospodynię. Wynajmę też
pielęgniarkę, jeśli uzna pan to za konieczne. - Widząc
jego lekko zaskoczone spojrzenie, dodała: - Wiem, to
wszystko brzmi tak, jakbym chciała się jej pozbyć,
prawda? Ale widzi pan, niedługo kończy mi się urlop
i muszę wracać do pracy...
Nalała kawę i podała mu filiżankę.
34 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
- Biorąc pod uwagę stan jej kostki, pani Macdonald
oczywiście mogłaby wrócić do domu. Moje obawy
budzi jednak coś innego. Jej serce jest w złym stanie,
a upadek jeszcze ten stan pogorszył. Najbliższych
kilka dni lub nawet tydzień powinna spędzić w łóżku.
Ma zdecydowanie zbyt wysokie ciśnienie, a pewnie
się nie pomylę, jeśli powiem, że na ogół szybko się
denerwuje. Najlepiej dla niej będzie, jeśli zostanie tu,
gdzie jest. Może gospodyni lub pani ciotka mogłaby
przyjechać i panią zastąpić.
- Babcia będzie chciała wiedzieć, dlaczego...
- Z pewnością. Czy ta praca jest dla pani taka
ważna? Mogłaby pani sobie pozwolić na jej utratę,
gdyby trzeba było tu zostać?
Rosie zawahała się. Zanim znajdzie nową posadę,
matce może brakować tych pieniędzy, które dawała
na swoje utrzymanie. Ale z drugiej strony praca
w firmie „Crabbe i Twitchett" nie dawała jej rewelacyj
nych dochodów. Może skorzystać z okazji i poszukać
lepszej?
- Zostanę, oczywiście. - Popatrzyła mu prosto
w oczy. -Chodzi przecież o moją babcię.
- To świetnie, ale sądzę, że w tej sytuacji musimy
ustalić nowe zasady postępowania. Powinna pani
mieć w ciągu dnia kilka godzin dla siebie. Za
proponuję, żeby codziennie po lunchu mogła się pani
gdzieś wyrwać i wrócić około piątej lub szóstej.
Pozwolę sobie dodać, że jest tu całkiem rozsądna
pokojówka, która może zajrzeć do babci w czasie
pani nieobecności.
- Ale ja przyjechałam do Szkocji specjalnie po to,
żeby babci towarzyszyć...
- Towarzyszyć, a nie być całodobową pielęgniarką.
Nagle uśmiechnął się do niej ciepło. Przez chwilę
czuła do niego prawdziwą sympatię.
- Jutro porozmawiam z panią Macdonald. Teraz
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 35
muszę już iść, mam pacjenta w schronisku młodzieżo
wym w Loch Ossian.
Zapłacił rachunek, życzył jej miłego dnia i wyszedł.
Wróciła na górę. Do lunchu zdążyła przeczytać na
głos cały „Daily Telegraph". Później babcia wspomi
nała swoją młodość i lata małżeństwa. Kiedy ten
temat został wyczerpany, zabrała się za komentowanie
wydarzeń politycznych, by następnie przejść do
omawiania licznych wad młodego pokolenia.
Filiżanka herbaty i podwieczorek przyhamowały
nieco jej zapędy do skrytykowania całej reszty świata.
Potem obie z Rosie zagrały jeszcze w karty. Po
kolacji, którą zezwoliła wnuczce zjeść w jadalni, pani
Macdonald poczuła się bardzo ożywiona i chętna do
pogawędki. Ani myślała o spaniu.
- Ten doktor Cameron to całkiem przyjemny
człowiek - stwierdziła. - Jestem skłonna zastosować
się do jego rad. Nie jest już taki młody i ma chyba
jakieś doświadczenie. Zastanawiam się, czy rzeczywiście
praktykuje wspólnie z doktorem Finlayem? Z pew
nością mało tu pracy dla dwóch lekarzy.
- To spory obszar, dużo czasu zajmują im dojazdy
- odezwała się Rosie. Z trudem powstrzymała ziew
nięcie. Szczerze mówiąc, guzik ją obchodziła praca
tutejszych lekarzy.
Babcia rzuciła jej ostre spojrzenie.
- Sądzisz, że jest żonaty?
- Nie mam pojęcia. Pewnie tak. Sama mówiłaś, że
jest już w dojrzałym wieku.
- Ma najwyżej trzydzieści pięć łat, ani trochę więcej.
Ty też najlepsze lata masz już za sobą, Rosie.
No tak... Babcia jak zwykle nie bawiła się w subtel
ności. Naprawdę trudno ją było kochać, gdy robiła
takie uwagi.
Taktyka, jaką następnego dnia zastosował doktor
Cameron, była doprawdy godna podziwu. Przyszedł
36 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
nieco później, jak zwykle spokojny i bezosobowo
uprzejmy. Zapewnił panią Macdonald o znacznej
poprawie i wyjaśnił, że im dłużej zechce pozostać
w łóżku, tym szybciej będzie mogła zacząć chodzić
bez odczuwania bólu,
- Jeszcze tylko parę dni cierpliwości - poprosił
- i można będzie pomyśleć o powrocie do domu. To
naprawdę godne podziwu, jak szybko wraca pani do
zdrowia.
Pani Macdonald uśmiechnęła się, bardzo zadowo
lona z tej pochwały.
- Wiem, że mogę być dumna ze swojej odporności
i dobrej kondycji - stwierdziła skromnie.
Teraz wystarczyło już tylko podsunąć myśl, że jeśli
Rosie ma być w formie, by odpowiednio zajmować
się babcią, powinna zażywać nieco ruchu.
- Jeśli wolno mi coś zasugerować - odezwał się
doktor Cameron - to byłoby dobrze, gdyby spędzała
na powietrzu ze dwie, trzy godziny dziennie. Pokojówka
z pewnością przyniesie herbatę, ale dla pani dobra
radziłbym zawsze po lunchu odpoczywać. Co pani
o tym sądzi? Śmiem przypuszczać, że wyraziłem tylko
to, o czym już wcześniej pani myślała.
Babcia przyznała bez mrugnięcia okiem, że owszem,
jej samej przyszło to już do głowy. Rosie przysłuchiwała
się temu oszołomiona.
- W takim razie, wszystko ustalone - podsumował
doktor Cameron. - Jeśli, hm... Rosie zechce iść na
spacer, to w okolicy hotelu jest sporo wspaniałych tras.
Dobrze o tym wiem, ty mądralo, pomyślała Rosie.
Powtarzała w duchu, że wcale go nie lubi, lecz, chcąc
nie chcąc, musiała przyznać, że lekarz naprawdę
starał się jej pomóc.
- Będę tędy przejeżdżał, więc zajrzę jutro - dodał
już przy drzwiach.
Odprowadziła go do holu.
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 37
- Proszę codziennie wychodzić na ten spacer
- przypomniał, zatrzymując się tak nagle, że aż na
niego wpadła. - Nie jest pani osobą zbyt szczęśliwą,
co? - zapytał jeszcze i odszedł, nie czekając na
odpowiedź.
Babcia nie zgłosiła zastrzeżeń do nowego rozkładu
dnia. Po lunchu Rosie pomogła jej ułożyć się do
drzemki, poprawiła poduszki i zasłony w oknach
i zapewniła, że pokojówka będzie w pobliżu, skłonna
zjawić się na każde żądanie. Następnie przebrała się
w sportowe ubranie, wygodne buty i wyszła z hotelu.
Szybkim krokiem skierowała się drogą w stronę
jeziora Tulla. Piękna do południa pogoda teraz
zaczynała się psuć. Niebo nad szczytem Ben Dorian
było niepokojąco szare, ale Rosie nie miała zamiaru
się tym przejmować. Już sam fakt, że była w rodzinnych
stronach sprawiał, że w tej chwili czuła się naprawdę
szczęśliwa. We wspaniałym nastroju wróciła do hotelu.
Babcia już nie spała i od razu zaczęła narzekać
- skarżyła się na ból, była znudzona i czuła się
opuszczona przez wszystkich.
- Przecież pokojówka zaglądała do ciebie - uspo
kajała ją Rosie. - Dopiero stąd wyszła, mówiła, że
długo drzemałaś, a potem zjadłaś podwieczorek.
Zaraz pożałowała swoich słów. Babcia głośno
obwieściła, że nigdy nie należy dawać wiary temu, co
mówi służba:
- Oczywiście, jeśli ty nie wierzysz własnym krew
nym... - zaczęła swoją tyradę, która trwała jeszcze
dobrych parę minut.
Do wieczora z trudem udało się Rosie wprowadzić
babcię w dobry nastrój.
Była niemal pewna, że następnego dnia nie będzie
jej wolno wyjść po południu, lecz i tym razem mogła
podziwiać zręczność, z jaką doktor Cameron radził
sobie z osobą tak krnąbrną i upartą. Babcia mrukliwie
38 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
wyraziła zgodę na kolejny spacer. Zastrzegła jedno
cześnie, że liczy na szybki powrót do domu.
- Jak tylko noga będzie w lepszej formie, choć
muszę przyznać, że i tak radzi sobie pani znakomicie.
Wszystko to dzięki pani silnej woli i chęci współpracy
- stwierdził uprzejmym tonem lekarz.
Ależ z niego lisek chytrusek, pomyślała Rosie. Było
jasne, że doktor Cameron potrafi dążyć prosto do
celu, gdy już się raz na coś zdecyduje.
Minęły kolejne dwa dni. Rosie codziennie odbywała
dalekie spacery. Jej twarz nabrała zdrowych rumień
ców. Jednak pogoda niestety robiła się coraz gorsza.
Trzeciego dnia wiatr się wzmógł i zaczęło padać.
Nie był to dzień na piesze wędrówki, lecz doktor
Cameron uznał rano, że babcia czuje się dobrze, by
móc jechać do domu. Może więc jest to ostatnia
szansa, żeby jeszcze raz rozejrzeć się po okolicy... Od
jednej z pokojówek pożyczyła starą wiatrówkę, omotała
głowę szalikiem i poinformowała babcię, że niebo się
rozjaśnia. Nie było w tym nawet cienia prawdy, ale
mimo to chciała się przejść.
Nie martwiła jej mżawka, ani silne podmuchy
wiatru. Po niebie pędziły chmury w kolorze ołowiu,
a góry, szare i nieprzystępne, piętrzyły się groźnie na
horyzoncie. Lecz Rosie, która wychowała się tutaj, ta
surowa sceneria wcale nie przerażała. Zaplanowała
sobie, że pójdzie w stronę Rannoch Moor. Miała
zamiar maszerować w tamtą stronę godzinę, a potem
wracać.
Była jakieś sześć kilometrów od hotelu, kiedy
mżawka przeszła w ulewny deszcz. Zupełnie nie było
się gdzie schować. Teren był płaski i niezadrzewiony,
z połaciami trawy i kępami paproci po obu stronach.
Tu i ówdzie rosły jedynie małe krzaczki, które nie
dawały żadnego schronienia. Rosie przystanęła, żeby
przemoczoną już i tak chusteczką wytrzeć twarz.
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
39
Perspektywa marszu w ulewnym deszczu nie była
zachęcająca. Cóż było jednak robić... Trzeba było iść
dalej.
Nagle, ku jej zaskoczeniu, po przeciwnej stronie
drogi zatrzymał się samochód, a kiedy otworzyły się
drzwiczki, wyjrzał z niego... Fergus Cameron!
- Tutaj, Rosie! - krzyknął. -I uważaj, jak idziesz!
Z trudem brnęła przez jezdnię, którą płynął teraz
strumień wody. Fergus przytrzymał jej drzwiczki,
dopóki nie wsiadła, dodał gazu i odjechał tak szybko,
że nawet nie zdążyła zapiąć pasów.
- Jakieś nagłe wezwanie? - spytała, lecz on tylko
mruknął coś w odpowiedzi. - Bardzo dziękuję, że
mnie pan zabrał, kompletnie przemokłam.
Zbliżali się już do Bridge of Orchy. Teraz tylko
herbata i gorąca kąpiel, pomyślała. Westchnęła z ulgą,
widząc hotel, lecz ku jej niekłamanemu zdumieniu
samochód nie skręcił w jego stronę.
- Przykro mi, ale nie mogę się zatrzymać - odezwał
się doktor Cameron. Rosie zdenerwowała się. Jak to?
Była przecież cała mokra. Po chwili jednak się
zawstydziła. Śpieszył się przecież do chorego, a ona
chciała, żeby dla niej tracił czas. Wanna z gorącą
wodą może jeszcze poczekać.
Usiłowała dojrzeć coś przez zalewane deszczem
szyby. Skręcili teraz z głównej szosy w węższą drogę,
przechodzącą przez sosnowy zagajnik. Znała tę drogę.
Byli już całkiem blisko Inverard i jej dawnego domu.
Znów skręcili w jedną z niewielu tutaj bocznych
dróżek i pędem przejechali przez otwartą bramę,
którą pamiętała aż nazbyt dobrze.
- Dlaczego tu przyjechaliśmy? - Starała się nadać
swemu głosowi spokojne brzmienie. Nie było to łatwe.
- Doktor Finlay pojechał do wypadku, personel
z Oban ma akurat pełne ręce roboty. Odebrałem
w samochodzie telefoniczne wezwanie.
40 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
Pokonali długi podjazd i dom wyłonił się w całej
okazałości. Wyglądał tak, jak go zapamiętała - białe
ściany, facjatki z małymi okienkami, wysokie kominy,
szerokie schody prowadzące do frontowych drzwi,
które teraz były lekko uchylone. Z trzech stron
otoczony drzewami i ogrodem, przodem zwrócony
był w stronę gór.
Westchnęła cichutko. Doktor Cameron popatrzył
na nią zaskoczony.
- Zna pani to miejsce? Kto tu mieszka? Podali mi
tylko adres.
- Macdonald -powiedziała. W jego oczach dojrzała
zdziwienie, więc dodała: -Tutaj się urodziłam. Donald
Macdonald to mój stryj.
Doktor otworzył drzwiczki landrovera.
- Proszę wysiadać, nie mamy chwili do stracenia.
Pewnie można się tu gdzieś osuszyć...
Szybko pokonał kilka schodków i wszedł do środka.
Przez jedne z bocznych drzwi wyszła do nich drobna,
starsza kobieta w kwiecistym fartuchu.
- Pan doktor... Dzięki Bogu, że tak szybko... jest
w salonie, baliśmy się go przenieść. - Na widok
dziewczyny oczy jej się rozjaśniły radością i uśmiechnęła
się szeroko. - O, panna Rosie, wchodź dziecino, ja
zaprowadzę pana doktora.
Doktor Cameron zrzucił już trencz i pośpieszył za
panią MacFee. Rosie zdjęła szalik i wiatrówkę i także
skierowała się do pokoju. Nic się tu nie zmieniło,
zauważyła, obrzucając salon przelotnym spojrzeniem.
Podeszła do dużej kanapy, na której leżał stryj. Był
nieprzytomny.
- Mogłabym jakoś pomóc? - Popatrzyła na jego
twarz i poczuła nagły przypływ litości. Potraktował
jej ojca wyjątkowo bezwzględnie i nigdy go nie lubiła,
ale teraz był to po prostu samotny, stary człowiek,
przy którym nie było nikogo bliskiego.
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 41
- Otwórz moją torbę i wyjmij strzykawkę w plas
tykowym opakowaniu, buteleczkę spirytusu i wacik.
Połóż wszystko tak, żebym mógł łatwo sięgnąć i wyślij
kogoś, aby przygotował łóżko.
Nie patrzył na nią. Schylił się nad pacjentem
i uważnie wsłuchiwał w pracę jego serca. Zrobiła
dokładnie to, czego sobie życzył. Minęła jadalnię
i bocznymi schodami zbiegła do kuchni. Zastała tam
starego Roberta i dziewczynkę z zapłakaną buzią.
- Chodź ze mną, pomożesz mi posłać łóżko, dobrze?
- odezwała się do dziewczynki.
Pobiegły obie do sypialni. Rosie otworzyła szeroko
drzwi.
- Przygotujmy teraz pościel. - Uśmiechnęła się do
dziewczynki. - Jak masz na imię?
- Flora. Jestem pokojówką.
- Świetnie, Flora. Zapal światło. Chyba jedna
poduszka wystarczy. - Zawahała się. - Może na
wszelki wypadek przynieś jeszcze kilka.
Przysunęła nocną szafkę bliżej łóżka i rozejrzała
się, żeby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku.
- Zejdę teraz na dół powiedzieć lekarzowi, że
lepiej wejść głównymi schodami, a ty tu poczekaj,
dobrze?
Doktor Cameron wciąż badał jej stryja. Nie podniósł
głowy, gdy weszła, tylko odezwał się w swój zwykły
opanowany sposób:
- Czy łóżko jest gotowe? - Przytaknęła, więc bez
wysiłku podniósł chorego. — Zaprowadź mnie na górę
- polecił krótko.
Szła przodem, odwracając się co chwila, by zobaczyć,
czy nie powinna pomóc.
- Ile poduszek? - spytała szybko, gdy znaleźli się
w sypialni.
- Jedna. - Położył swego pacjenta na łóżku.
Zauważyła, że doktor Cameron oddycha chyba
42 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
nieco szybciej, lecz poza tym wnoszenie jej stryja po
schodach wcale go nie zmęczyło. Nic dziwnego, pan
doktor jest taki wielki, waży pewnie ze sto kilo,
pomyślała,
Stryj był ciągle nieprzytomny.
- Musimy go rozebrać - stwierdził lekarz. - Trzeba
mu zdjąć spodnie i marynarkę.
Kiedy to zrobili, wydał kolejne polecenie:
- Zatelefonuj teraz do hotelu i uspokój swoją
babcię. Jak sądzisz, może się zdenerwować, jeśli jej
o wszystkim powiesz?
- Nie zamieniła ze stryjem Donaldem ani słowa od
czasu, gdy tu zamieszkał. Nie lubi go, ale mimo to może
się zdenerwować. Wytłumaczę jej wszystko, jak wrócę.
- Przekaż jej więc to, co uznasz za stosowne
i przyjdź tutaj z powrotem.
Była wciąż przemoczona do suchej nitki i nie
wyglądało na to, by mogła się szybko wysuszyć. Na
dole zrzuciła tylko buty, ściągnęła mokre rajstopy
i czym prędzej sięgnęła po telefon. Przez chwilę
tłumaczyła kierownikowi hotelu, co się stało.
- Proszę tylko powiedzieć babci, żeby się nie
martwiła. Przyjadę natychmiast, jak doktor Cameron
będzie mógł zostawić pacjenta.
Kiedy rozmawiała przez telefon, do pokoju weszła
pani MacFee.
- Proszę zdjąć z siebie to mokre ubranie, panno
Rosie i włożyć mój szlafrok - nalegała gospodyni.
- Wysuszę wszystko, to potrwa małą chwilkę.
- Jeszcze nie teraz, pani MacFee, mogę być po
trzebna lekarzowi. - Popędziła na górę, a gospodyni,
mrucząc pod nosem z niezadowolenia, wróciła do
kuchni, aby podgrzać zupę.
- Taka wspaniała, silna dziewczyna - utyskiwała,
mając za słuchacza starego Roberta. - To nie będzie
moja wina, jeśli zaziębi się na śmierć. I jak to się
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 43
stało, że akurat dzisiaj, po tych wszystkich latach się
tu pojawiła? - Kiwnęła głową w stronę sufitu. - To
wspaniały mężczyzna, ten doktor. Dorzuć trochę
torfu do ognia, Robercie. Musi się palić przez całą noc.
- Kobieto, jest dopiero piąta.
- Ale mamy przed sobą długą noc.
Rosie tymczasem wróciła do sypialni.
- Zostań tu, dobrze? - poprosił doktor Cameron.
-Muszę zatelefonować. Zawołaj mnie, gdyby odzyskał
przytomność.
Usiadła obok łóżka i utkwiła wzrok w twarzy
stryja. W pokoju było bardzo cicho, lecz mimo to
prawie nie słyszała, jak oddycha. Wydawało się jej, że
minęły wieki, nim lekarz wsunął się na palcach do
pokoju. Jeszcze raz sprawdził puls chorego i usiadł
z drugiej strony łóżka. Popatrzył na nią i odezwał się:
- Zejdź na dół i zdejmij to mokre ubranie. Pani
MacFee wciąż się zamartwia, że złapiesz grypę. Ale
przyjdź zaraz - mogę cię potrzebować.
Zabrzmiało to w taki sposób, jakby wydawał
polecenia pielęgniarce w szpitalu. Uprzejmie, bezoso
bowo i z przekonaniem, że zostaną wykonane.
Nie dyskutowała. W kuchni dostała gorącą her
batę, a następnie pani MacFee wysłała ją do swoje
go pokoju, żeby się przebrała w szlafrok. Był bardzo
obszerny, mięciutki i, co najważniejsze, suchy, więc
owinęła się nim z błogim westchnieniem. Pani Mac
Fee przydreptała po chwili z wysuszonymi już raj
stopami.
- Włóż to, dziecinko, i zapnij szlafrok. Zejdź do
kuchni i posiedź trochę przy ogniu. Ubrania niedługo
wyschną.
- Miałam zaraz wrócić na górę - zaprotestowała
Rosie.
- W takim stroju? Nie wypada...
- To przecież tylko lekarz. Jest zajęty stryjem
1
44 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
Donaldem, mogłabym być zupełnie naga i nawet by
nie zauważył!
Cmoknęła pomarszczony policzek pokojówki, wy
mknęła się na korytarz i po cichutku weszła do
pokoju stryja.
- Odzyskuje przytomność - powiedział doktor.
- Usiądź tak, żeby cię widział.
Siadła znów obok łóżka. Powieki stryja zadrżały
lekko. Otworzył oczy i popatrzył na nią ze zdumieniem.
- Rosie? - zapytał słabym głosem.
- To ja, stryju.
- Jakie to dziwne, że tu jesteś. Myślałem o tobie...
o twoim ojcu... - Ponownie zamknął oczy, więc
zaniepokojona spojrzała na lekarza. Przyglądał się
jej, lecz nic nie powiedział. - Nigdy za mną nie
przepadałaś, prawda? - ciągnął stryj chorym, znużonym
głosem. - Kopnęłaś mnie, gdy biłem tego psa.
Przepraszam cię. To było tak dawno...
- To wszystko minęło, stryju... - Wzięła go za
rękę. - Nie martw się. Jest tutaj lekarz.
Odwrócił głowę na poduszce.
- Nie znamy się. Pewnie mąż Rosie, prawda?
- Ależ nie. - Doktor Cameron miał lekko roz
bawioną minę. - Pana lekarz pojechał do wypadku,
ja zaś odebrałem wezwanie przez telefon w samo
chodzie. Niedługo zjawi się doktor Douglas i, jak
sądzę, zabierzemy pana do szpitala w Oban.
Chory znów przymknął oczy, a lekarz odezwał się
cicho do Rosie:
- Idź i ubierz się.
- Dasz sobie tutaj radę? - spytała i natychmiast się
zaczerwieniła. To było głupie pytanie - wyraźnie
świadczył o tym jego uśmiech.
Po powrocie zastała w pokoju jeszcze jednego
mężczyznę. Był to doktor Douglas, młody człowiek,
który w zeszłym roku przejął praktykę po doktorze
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 45
Tavishu. Zdziwiło ją, że całkowicie zgadza! się
z diagnozą doktora Camerona. Chyba dlatego, że jest
o wiele młodszy, pomyślała.
Stryj bardzo powoli odzyskiwał siły. Zbadali go
obaj, po czym doktor Douglas wyszedł do telefonu.
- Twój stryj musi koniecznie pojechać do szpitala
- powiedział doktor Cameron. - Wymaga natych
miastowego leczenia. Niedługo przyjedzie po niego
karetka i wtedy cię odwiozę.
Tak się też stało. Doktor Douglas pojechał za
ambulansem, wcześniej jednak obiecał, że na pewno
ich powiadomi o stanie zdrowia pacjenta.
Pani MaFee oczywiście zmusiła ich do zjedzenia
gorącej zupy. Musieli też posiedzieć trochę przed
kominkiem i dokładnie opowiedzieć, jakim cudem
Rosie znalazła się tutaj i to właśnie dziś. Było już
dobrze po dziesiątej, gdy ich w końcu wypuściła.
Pogoda wciąż była deszczowa, lecz ulewa już minęła.
Gdzieniegdzie leżała mgła, która czasem ograniczała
widoczność do kilku zaledwie metrów, jednak doktor
Cameron prowadził spokojnie i pewnie. Po dwudziestu
minutach wysiedli przed hotelem.
- Może będę miał nowe wiadomości jutro, gdy
wpadnę zbadać babcię - obiecał. - A teraz szybko,
marsz do łóżka! - Uniósł palcem jej podbródek
i delikatnie ją pocałował. - To był dzień pełen wydarzeń
- dodał i popchnął lekko zaskoczoną Rosie w stronę
drzwi.
ROZDZIAŁ TRZECI
Rosie zdecydowała, że nim pójdzie do swojego
pokoju, rozsądnie będzie jeszcze zajrzeć do babci.
Kelner, którego spotkała na korytarzu spytał, czy nie
podać jej czegoś do jedzenia.
- Rzeczywiście, umieram z głodu - przyznała. Prze
lotnie spojrzała na zegarek. - Boże, jest już tak późno i
Wystarczy kanapka i filiżanka herbaty - do pokoju,
o ile to możliwe. Jestem przemoczona i muszę się
przebrać.
- Zaraz wszystko przyniosę, panno Macdonald
- obiecał. Trochę jej współczuł, że wciąż jest uwiązana
przy kapryśnej starszej pani.
Przebrała się szybko w szlafrok i zajrzała do pokoju
babci. Pani Macdonald siedziała w łóżku i czytała
książkę, lecz odłożyła ją zaraz, gdy tylko zobaczyła
Rosie.
- Gdzie się podziewałaś? - spytała opryskliwym
tonem. - Ty niewdzięczna dziewczyno, jak mogłaś
mnie tak zostawić wśród obcych?
Rosie owinęła się ciaśniej szlafrokiem. Marzyła
tylko o kąpieli i kubku z gorącą herbatą.
- Wybrałam się na spacer, babciu - zaczęła cier-
piliwie tłumaczyć. - Ale strasznie się rozpadało i doktor
Cameron, który akurat przejeżdżał, zaproponował,
że mnie podwiezie. Nie mógł się jednak tu zatrzymać,
bo został wezwany do ciężko chorego.
Babcia nie miała zamiaru w to uwierzyć.
- Też coś! Z pewnością mógł się tutaj zatrzymać.
Nigdy nie słyszałam czegoś równie niedorzecznego!
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 47
Przyznaj, że po prostu chciałaś spędzić z nim całe
popołudnie?
Rosie parsknęła śmiechem.
- Ależ babciu, on i ja nie za bardzo się lubimy. Jest
ostatnią osobą, z którą chciałabym spędzić popołudnie
i przypuszczam, że on czuje to samo. Ale nikt nie
zostawiłby w takiej ulewie nawet największego wroga.
- Ciekawe, dokąd było to nagłe wezwanie?
Rosie zawahała się. Chyba jednak będzie musiała
powiedzieć prawdę.
- Do Inverard, babciu. Stryj Donald zachorował.
- Co? Nie chcę nic o tym słyszeć - przerwała
szybko pani Macdonald. - Kochanie, skoro już tu
jesteś, to nalej mi lemoniady i popraw poduszki.
Wezmę również jedną z tych tabletek od doktora
Camerona. Ty też już lepiej idź do łóżka. I pamiętaj:
żebyś mi się nigdzie więcej nie plątała. Muszę przyznać,
że spodziewałam się więcej troski z twojej strony.
A także rozsądku.
Rosie zdecydowała, że lepiej będzie siedzieć cicho.
Podała tabletkę i lemoniadę, ułożyła poduszki, zgasiła
światło, ucałowała babcię na dobranoc i wymknęła
się do swojego pokoju, gdzie czekała już na nią taca
z talerzem kanapek. Był też ser, herbatniki, miseczka
jogurtu i duży dzbanek z herbatą. Zaniosła tacę do
łazienki, przygotowała kąpiel i z rozkoszą zanurzyła
się w ciepłej wodzie. Chwilę leżała bez ruchu, po
czym z wielkim apetytem zabrała się za pałaszowanie
kolacji. Na tacy, obok dzbanka zauważyła mały
kieliszek koniaku. Rozsądnie zostawiła go na później
i wypiła duszkiem, gdy ułożyła się już wygodnie
w łóżku. Rzadko pijała alkohol i na ogół słaby, toteż
trochę się zakrztusiła, lecz zaraz poczuła, jak przyjemne
ciepło rozchodzi się po całym ciele. Zasnęła prawie
natychmiast.
Rano pani Macdonald wciąż była rozdrażniona,
48 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
ale nie komentowała już faktu, że całe wczorajsze
popołudnie i wieczór musiała spędzić sama. Rosie
także nie wracała do tego tematu. Po śniadaniu
pomogła babci usadowić się w fotelu, a bolącą nogę
troskliwie ułożyła na taborecie. Sama czuła się kiepsko,
była senna i w złym nastroju.
Doktor Cameron zjawił się o zwykłej porze,
elegancki, choć w podniszczonej marynarce. Wyglądał
jak okaz zdrowia. Przywitała go krótkim „dzień
dobry" i kichnęła.
- Trochę nie w formie? - spytał z uprzejmym
zainteresowaniem. - Przepiszę coś na przeziębienie.
Przykra rzecz, te katary.
Zmarszczyła brwi. Pan doktor wyraźnie bawił się
jej kosztem.
- Dziękuję, ale nie potrzebuję lekarstwa - odparła.
- To nic poważnego.
- Zastosujesz się do wszystkich poleceń doktora
Camerona, Rosie - odezwała się babcia. - Nie życzę
sobie, byś mnie zaraziła.
Cóż, trzeba przyznać, że babcia wiedziała, jak jej
dokuczyć. Rosie nie odezwała się i, unikając wzroku
lekarza, zdjęła szal, którym była przykryta zwichnięta
noga.
- Wygląda całkiem dobrze - stwierdził doktor
Cameron. - Jutro spróbuje pani chodzić o kulach,
przywiozę je ze sobą. Sądzę, że może pani również
poczynić przygotowania do wyjazdu. Czy ma pani
samochód?
- Oczywiście, że nie. Na ogół wynajmuję auto
z kierowcą, gdy to jest konieczne. Ale dlaczego pan
pyta?
- W sobotę będę jechał do Edynburga. Mógłbym
zabrać panią i Rosie. - Zauważył pytające spojrzenie
dziewczyny, więc dodał: - Oczywiście limuzyną, sie
landroverem.
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 49
Pani Macdonald właściwie nie była skąpa, lecz nie
lubiła również wydawać pieniędzy na coś, co mogła
dostać za darmo. Skwapliwie wyraziła zgodę, po
czym zapytała:
- Prowadzi pan prywatną praktykę w Edynburgu?
- Tak - odpowiedział zdawkowo. - Pani kostka
zadziwiająco szybko wraca do normy. Napiszę kilka
słów do pani osobistego lekarza, aby znał szczegóły.
- Och, życzyłabym sobie, żeby to pan jej doglądał,
aż całkiem wydobrzeje.
- Obawiam się, że nie będzie to możliwe. Z pew
nością pani lekarz zaleci w razie potrzeby odpowiednią
terapię.
- W takim razie pozwolę sobie wyrazić nadzieję,
że mnie pan odwiedzi -jako mój gość.
- Sprawi mi to wielką przyjemność...
Przerwał, bo Rosie kichnęła potężnie. Odwrócił się
i spojrzał na nią uważnie.
- Chyba będę musiał temu zaradzić, zanim zrobi
się z tego prawdziwa grypa. - Otworzył torbę i wyjął
jakieś tabletki. - Łyknij teraz jedną, a potem co
cztery godziny. Jutro przywiozę więcej, żeby starczyło
na całą kurację.
Pożegnał się, odwrócił i już miał wychodzić, gdy
pani Macdonald zapytała:
- A Donald Macdonald? Czy on nie żyje?
- Żyje, ale jego stan jest bardzo ciężki. Od dawna
miał kłopoty z sercem. Przykro mi.
- Och, nie widziałam się z nim od lat. Nie postąpił
uczciwie z ojcem Rosie... - Jej głos był wyprany
z wszelkich uczuć.
Rosie przypomniała sobie stryja - starego, samo
tnego człowieka leżącego na kanapie.
- Babciu, proszę cię...— Niemal wypchnęła doktora
Camerona za drzwi, które następnie dokładnie za
sobą zamknęła.
50 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
- Ona tylko tak mówi - próbowała mu wytłumaczyć
zachowanie babci. - Jest już starą kobietą...
- Rozumiem. - Popatrzył na nią w zamyśleniu.
- Może należałoby zawiadomić twoich rodziców?
- Tak, na pewno. Nie widzieli się ze stryjem
Donaldem od dawna, to znaczy od kiedy opuściliśmy
Inverard. Nigdy o nim nie rozmawiali, ale chyba nie
czują do niego urazy. Sądzę, że chcieliby wiedzieć, jak
się miewa. Ale babcia będzie wściekła. Wciąż nie
może mu wybaczyć, nawet po tylu latach.
- Może zadzwonisz teraz?
Chcąc nie chcąc zeszła z nim do recepcji.
Telefon odebrała matka.
- Kochanie - zaczęła, nim Rosie zdążyła się odezwać
- w poniedziałek musisz być w pracy. Uda ci się
wrócić na czas?
Rosie wzięła głęboki oddech i opowiedziała o wszys
tkim.
- Mój Boże - westchnęła matka. - Biedny czło
wiek... nie znaczy to, że go lubiłam, ale komuś musi
być przykro... Jaki jest ten doktor Cameron?
- Jak to lekarz, mamo - odpowiedziała wymijająco.
Stał przecież tuż obok i słyszał każde słowo. - Przekaż
wszystko ojcu, dobrze? Odezwę się jeszcze, gdy dowiem
się czegoś nowego o stryju Donaldzie. - Przerwała na
chwilę. - Czy mogłabyś też zatelefonować do mojego
biura, mamo? Wrócę, jak tylko odwiozę babcię.
- To znaczy w poniedziałek lub wtorek?
- Mam nadzieję, że tak. Zadzwonię do was jutro.
Kilka osób weszło właśnie do hotelu. Wycieczkowy
pociąg miał akurat postój i kierownik wraz z dwoma
stewardami i przewodnikiem wpadli na chwilę, żeby
złożyć wizytę pani Macdonald.
- Pójdę już - odezwał się w tym samym momencie
doktor Cameron i tyle go widziała.
Rosie z radością ujrzała znajome, uśmiechnięte
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 5 1
twarze. Zaprosiła ich do pokoju babci, dla której
przynieśli kwiaty i owoce. Bardzo im się śpieszyło,
ponieważ pasażerowie wybierali się, jak zwykle, na
wycieczkę, a pociąg według rozkładu odjeżdżał za pół
godziny.
Rosie szczerze żałowała, że nie mogą posiedzieć
nieco dłużej. Byli wyjątkowo sympatyczni.
- Pewnie przyjadę tu znowu - obiecała. - Ale nie
wiem, kiedy to będzie.
Uściskali ją serdecznie, z szacunkiem pożegnali panią
Macdonald i pognali do pociągu. Ta krótka wizyta
dostarczyła tematu do konwersacji na całe przedpołud
nie. Rosie z przykrością skonstatowała, że babcia ani
razu nie wspomniała o stryju Donaldzie. Z dużą energią
zabrała się natomiast za naukę chodzenia o kulach,
toteż Rosie musiała być przy niej cały czas, żeby w razie
potrzeby pomóc. W końcu pani Macdonald poczuła się
zmęczona i z uporem zaczęła nalegać, aby Rosie wzięła
się za pakowanie walizek.
- Ależ babciu, mamy przecież jeszcze cały jutrzejszy
dzień - broniła się Rosie.
- Nie masz nic lepszego do roboty - stwierdziła
starsza pani - więc zrób coś pożytecznego, zamiast
snuć się bez celu.
Następnego dnia doktor Cameron przybył później
niż zwykle. Nie wyjaśnił dlaczego, rzucił tylko okiem
na kostkę i popatrzył, jak pacjentka radzi sobie
z chodzeniem o kulach. W końcu stwierdził, że nie
ma żadnych przeszkód, aby dalszą opiekę wziął na
siebie jej lekarz. Przypomniał, że przyjedzie po obie
panie pojutrze około godziny dziesiątej, spytał jeszcze
o zdrowie Rosie i szybko wyszedł.
Była to najkrótsza z jego dotychczasowych wizyt.
Ani słowem nie napomknął o stryju Donaldzie. Rosie
popędziła za nim i dogoniła go, gdy wychodził z hotelu.
- A stryj Donald... czy jest jakaś poprawa?
52 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
Zatrzymał się na schodach.
- Jest przytomny. Leży na oddziale intensywnej
terapii, ale jego stan się pogarsza. - Patrzył na nią
i wyraźnie się nad czymś zastanawiał. - Chciałabyś
go odwiedzić? - spytał wreszcie.
- Chyba nikt inny do niego nie przyjdzie...
- Właśnie. Jutro rano zabiorę cię do szpitala.
- Ale babcia... - zaczęła.
- Zostaw to mnie, po prostu bądź gotowa do
wyjścia.
Następnego dnia Rosie spakowała walizki, jak
zwykle przeczytała na głos całą gazetę i pospacerowała
po korytarzu z babcią, która świetnie już radziła
sobie z kulami.
Doktor Cameron pojawił się dosyć wcześnie.
Rozsiadł się wygodnie, jakby zamierzał tu spędzić
cały dzień. Z podziwu godną cierpliwością pozwolił
pani Macdonald wygłosić szereg kategorycznych opinii
na temat problemów tego świata. Był wdzięcznym
słuchaczem i udało mu się wprowadzić starszą panią
w świetny nastrój. Wtedy napomknął, że Rosie
przydałby się łyk świeżego powietrza.
- Wezmę ją ze sobą - raczej stwierdził, niż za
proponował. Uśmiechnął się czarująco i odwrócił do
Rosie. - Gotowa? Ranek jest dzisiaj wyjątkowo piękny,
a ja muszę wpaść na chwilę do schroniska. Możesz się
przejść kawałek, kiedy tam będę. Pozbędziesz się tego
kataru.
Porwał ją ze sobą, nim babcia zdążyła zgłosić
jakikolwiek sprzeciw.
- Naprawdę jedziemy do tego schroniska? - spyta
ła, siedząc w landroverze.
- Oczywiście, muszę dostarczyć tam lekarstwa, które
obiecał im doktor Finlay.
Kiwnęła głową ze zrozumieniem i jakiś czas jechali
w milczeniu.
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 53
- To zajmie tylko pięć minut. Pojedziemy później
przez Ballachullish i w dół do Oban. To trochę
naokoło, ale i tak szybciej, niż gdybym wracał tą
samą drogą. - Spojrzał na nią z lekkim uśmiechem.
- Co nie znaczy, że się śpieszę - dodał.
Zatrzymali się niedaleko Oban przy małym hoteli
ku, żeby wypić kawę. Potem pojechali prosto do
szpitala. Wyglądało na to, że wszyscy dobrze znają
doktora Camerona. Zaraz pojawił się także doktor
Douglas, Rosie nie miała więc kłopotów z uzys
kaniem pozwolenia na odwiedziny u stryja, pomimo
że wciąż leżał on na intensywnej terapii. Na ogół nie
wpuszczano tam nikogo poza personelem medycz
nym.
- Nie czuje się zbyt dobrze - odezwał się doktor
Douglas, prowadząc ją szpitalnym korytarzem - ale
jest przytomny. Ucieszy się, gdy panią zobaczy.
Rosie nie była tego całkiem pewna. Przywitała
stryja bardzo spokojnie. Nie chciała, by się zdener
wował, bo to mogłoby mu zaszkodzić. Pamiętała, jak
często wpadał w złość. Ale tutaj - zauważyła to od
razu - leżał człowiek, który już nie mógł się złościć.
Był zbyt chory.
Usiadła blisko, starając się nie zawadzić o liczne
plastykowe rurki od kroplówek i aparaturę ustawioną
wokół łóżka.
- Odpłacasz dobrem za zło, prawda, Rosie? - Pró
bował się uśmiechnąć.
- Nie, stryju. Po prostu mama i ojciec będą chcieli
wiedzieć, jak się miewasz. Telefonowałam już do
nich. Mają nadzieję, że szybko wrócisz do zdrowia.
- Trudno mi w to uwierzyć - wyszeptał.
- Ale to prawda. Wracam w poniedziałek do domu,
ale ojciec będzie dzwonił tu codziennie.
Doktor Douglas spojrzał na nią wymownie, więc
podniosła się.
54 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
- Nie powinnam cię męczyć. - Uścisnęła jego
bezwładną dłoń. - Wracaj szybko do zdrowia.
Teraz dopiero zauważyła, że za nią stał doktor
Cameron. Zdziwiło ją, że ma na sobie biały fartuch,
a w ręce stetoskop. Była również siostra oddziałowa.
Zupełnie nie słyszała, kiedy weszli.
- Zaczekaj w pokoju pielęgniarek, dobrze? To nie
potrwa długo - powiedział.
Później, w czasie drogi powrotnej, usiłowała za
spokoić swą ciekawość:
- Wszyscy cię tam znali. Powiedz, prowadzisz
praktykę w Oban?
- Nie. Czasem po prostu wpadam do szpitala
- odrzekł krótko, lecz jej to nie zniechęciło.
-Właściciel hotelu twierdził, że zatrzymałeś się
u doktora Finlaya bo...
- To prawda - przerwał jej. Są tu świetne warunki
do łowienia ryb.
Fergus Cameron wyraźnie nie chciał mówić o sobie,
Rosie postanowiła więc zmienić temat.
- Stryj Donald jest w dobrych rękach, lubię doktora
Douglasa - odezwała się z przekorą w głosie.
- Ucieszyłby się, gdyby to słyszał. Wpadłaś mu
w oko. Mogłoby ci się gorzej trafić. On ma dobre
stanowisko i pewnie daleko zajdzie...
Zatkało ją z oburzenia, ale tylko na chwilę.
- Ciekawe, co też jeszcze masz zamiar powiedzieć?!
- Może to, że nie jest żonaty? - podsunął uprzejmie.
-Jesteś okropny! Nigdy dotąd nie spotkałam
takiego mężczyzny jak ty!
- Miło mi to słyszeć.
- A ty? Jesteś żonaty? - Wcale nie miała zamiaru
powiedzieć tego na głos.
- Hmm... Nie. Ale mam zamiar ożenić się w niezbyt
odległej przyszłości.
Nie wiedziała, dlaczego, ale ta odpowiedź sprawiła,
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 5 5
że złość uleciała gdzieś nagie, a jej miejsce zajął trudny
do wytłumaczenia smutek. Po namyśle uznała jednak,
że chyba żal jej dziewczyny, która za niego wyjdzie.
Postanowiła sprowadzić rozmowę na bezpieczne tory.
- Jaki przyjemny ranek - zauważyła lodowatym
tonem. Doktor wybuchnął śmiechem:
- Zakopujesz topór wojenny, czy dajesz gałązkę
oliwną? Zgadzam się na wszystko, przynajmniej wciąż
będziemy mogli rozmawiać.
Gdy dojechali już do hotelu, zapytał obojętnym
tonem:
- Przyjadę jutro o dziesiątej. Czy to odpowiednia
pora?
- O, tak, będziemy gotowe. Naprawdę możemy
z tobą jechać? Nie stracisz przez nas czasu?
- Skądże znowu. Przecież mówiłem ci, że jutro
muszę być w Edynburgu.
Zatrzymał samochód, wysiadł i otworzył jej drzwi.
- Dziękuję, że mnie zabrałeś - powiedziała chłodno.
- Jestem ci bardzo wdzięczna.
Kiwnął głową i patrzył za nią, dopóki nie weszła
do środka. Tuż za drzwiami ukradkiem zerknęła na
niego - uśmiechał się. To ciekawe, nie powiedziała
przecież chyba nic, co mogłoby go rozbawić...
Zajrzała do babci i poinformowała ją, że wycieczka
była wyjątkowo przyjemna.
- To widać. Masz takie rumieńce - zauważyła
pani Macdonald. - Nie ma nic lepszego niż ruch na
świeżym powietrzu - dodała, choć sama rzadko kiedy
wychodziła.
Rumieńce były wprawdzie efektem irytującej kon
wersacji z doktorem Cameronem, ale babcia nie
musiała przecież tego wiedzieć, uznała Rosie.
- Powinnyśmy być gotowe do dziesiątej rano
- przypomniała. - Zamówię dla ciebie śniadanie na
wcześniejszą porę, zgadzasz się?
56 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
- Rzeczywiście, doktor Cameron nie powinien na
nas czekać,
- Raczej nie. Lekarze to na ogół ludzie bardzo
zapracowani.
Były gotowe przed dziesiątą. Rosie dużo wcześniej
zapłaciła rachunek, pożegnała się i dopilnowała, by
bagaż znalazł się w holu. Obie już czekały, gdy
przybył doktor Cameron.
Pomógł pani Macdonald zejść po schodach, Rosie
szła za nimi. Samochód, który zobaczyła przed
wejściem, zupełnie ją zaskoczył. Był to ciemnoniebieski
rolls-royce.
- To bardzo uprzejmie z pana strony - zauważyła
babcia .- że wziął pan pod uwagę moją wygodę
i wynajął samochód, w którym się przynajmniej nie
poobijam.
- Mam nadzieję, że rzeczywiście będzie wygodnie
- odparł, chowając kule do bagażnika, - Zaraz pani
pomogę. Rosie, mogłabyś usiąść z przodu?
Większość personelu wyszła przed hotel i patrzyła
zaciekawiona. Pani Macdonald pomachała im dłonią
w iście królewskim stylu.
W czasie jazdy niewiele rozmawiali, dopiero w po
łowie drogi Rosie zebrała się na odwagę:
- Naprawdę, Fergus, nie możemy pozwolić na to,
żebyś ponosił koszty wynajęcia tego samochodu. Już
wcześniej powinnyśmy to poruszyć, więc jeśli uznasz,
że...
- Jestem w dobrych stosunkach z właścicielem
- przerwał jej. - Nie ma mowy o płaceniu.
- To miło, że twój przyjaciel umożliwił nam
taką podróż. Ale czy ty rzeczywiście... Czy to
prawda?
Odwrócił się i spojrzał na nią z góry.
- Nie jestem przyzwyczajony, żeby ktoś kwes
tionował to, co mówię.
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
57
- Tak mi się tylko powiedziało. Zastanawiałam
się, skąd... Przepraszam, że cię zirytowałam.
- Nie jest łatwo mnie zirytować.
Minęło trochę czasu, nim znów się odezwał:
- Cieszysz się, że wracasz?
Oczami duszy zobaczyła majestatyczne wzgórza,
ciemne i groźne szczyty gór, wodospady, paprocie
i wrzosy. Przypomniała sobie zapierające dech piękno
tego wszystkiego, co zostawiała za sobą.
- Cieszę się, że zobaczę rodziców - powiedziała
cicho.
To akurat była prawda, lecz jej myśli i serce
pozostały w Inverard.
- A kiedy ostatecznie wracasz do domu?
- Może za dzień lub dwa. To będzie zależało od
samopoczucia babci. Przypuszczam, że porozumiała
się już ze swoim lekarzem.
Odpowiedział coś niezobowiązującego, wymienili
jeszcze kilka uwag na temat krajobrazu i niedługo
potem wjechali na obwodnicę, by ominąć Glasgow.
Stąd do Edynburga było najwyżej sześćdziesiąt
kilometrów, które pokonali w pół godziny. W mieście
Rosie zaproponowała, że wytłumaczy, jak należy
jechać, ale doktor Cameron powiedział tylko:
- Nie trzeba, znam drogę.
Elspeth otworzyła drzwi, zanim jeszcze wysiedli
z samochodu. Obie z ciocią Carrie nie mogły się
wprost doczekać ich przyjazdu, toteż było sporo
zamieszania, gdy doktor Cameron wniósł wreszcie po
schodach panią Macdonald. Wrócił za chwilę, by
wyjąć z bagażnika walizki i kule. Rosie, która została
nieco w tyle, pomogła mu teraz, biorąc część rzeczy,
po czym zaprosiła go do domu.
- Proszę nam wszystkim pokazać, jak dobrze pani
znowu chodzi - powiedział Fergus i wręczył kule pani
Macdonald.
58 JESLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
Babcia była oczarowana jego życzliwością.
- Pozwolę sobie przedstawić - oto moja córka
Caroline i Elspeth, nasza gospodyni. I doktor Cameron,
który był tak uprzejmy i przywiózł nas tutaj, a także
doskonale się mną opiekował. Rosie, idź z Elspeth
i podajcie kawę w salonie.
- Będę musiał już jechać, pani Macdonald - po
dziękował uprzejmie lekarz. - Chciałbym tylko, jeśli
można, udzielić Rosie kilku ostatnich wskazówek,
zanim przyjedzie pani lekarz...
- No cóż, wiem, że jest pan zapracowanym czło
wiekiem. Rosie, idź z panem doktorem do jadalni.
Zaczekam na was w salonie.
- Czy powinnam zostać tutaj parę dni? - spytała,
gdy weszli do ponuro urządzonej jadalni. - Chciałabym
wrócić we wtorek do domu.
- Nie ma potrzeby zostawać dłużej. Im szybciej
babcia zacznie chodzić, tym lepiej. - Uśmiechnął się
nagle. - Ten urlop nie był dokładnie taki, jak
oczekiwałaś?
- Chyba nie, ale cudownie było znów zobaczyć
Inverard. - Westchnęła bezwiednie. - Bardzo ci
dziękuję, że nas przywiozłeś. Jesteś pewien, że nie
możesz zostać na kawę?
- Niestety, mam pewne sprawy do załatwienia,
- Wyciągnął na pożegnanie swoją wielką dłoń.
- Wielka szkoda, że musimy się rozstać właśnie teraz,
skoro zaczynamy być przyjaciółmi - dodał.
- Ja... Nie sądzę... - zarumieniła się. - No tak,
może... Pewnie jeszcze zechcesz pożegnać się z babcią...
- Już pan nas opuszcza, doktorze? - spytała pani
Macdonald, gdy Fergus po raz ostatni zajrzał do
salonu. - Powiem doktorowi MacLeodowi, ile pan
dla mnie zrobił. Sądzi pan, że mogę chodzić po
schodach? W hotelu dawałam sobie radę, ale tak się
denerwuję...
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 59
- Nie powinna się pani martwić. Proszę tylko nie
stawać na tej nodze, dopóki lekarz na to nie pozwoli.
Rosie odprowadziła go do holu. Po jego wyjściu
stała tam jeszcze dłuższą chwilę. Była zdziwiona
przypływem nagłego żalu, który poczuła, gdy doktor
Cameron odszedł.
Po południu zjawił się doktor MacLeod. Stwierdził,
że kostka wygląda całkiem dobrze i poprosił, aby
w poniedziałek rano pani Macdonald przyjechała do
szpitala na prześwietlenie.
- Nie ma powodów do obaw - zapewnił. - Jeśli
wszystko będzie dobrze, to wkrótce przestanie pani
chodzić o kulach. Wystarczy tylko laska. Będę czekał
w poniedziałek o dziesiątej.
Pani Macdonald lubiła znajdować się w centrum
uwagi. Była przyzwyczajona do tego, że w domu jest
osobą najważniejszą, lecz teraz wygrzewała się w ciepłej
atmosferze szczególnego zainteresowania. Dokładnie
opowiedziała przebieg każdego dnia od chwili, gdy
obie z Rosie pojechały na stację. Nie szczędziła opinii
na temat hotelu, pociągu, jego personelu, pogody
i zestawu potraw. Zajęło to resztę dnia, ponieważ
żaden, nawet najdrobniejszy szczegół nie został
pominięty. Ani słowem nie wspomniała tylko o stryju
Donaldzie. Rosie uznała, że lepiej będzie powiedzieć
o tym cioci Carrie, gdy będą same.
Wieczorem, gdy obie zostały na dole, by wypić
herbatę, Rosie zapytała:
- Dobrze się bawiłaś, ciociu? Bywałaś gdzieś?
- Och tak, kochana Rosie... Nawet sobie nie
wyobrażasz... Jemu tak bardzo zależy, żebyśmy... Ale
ja... Jestem chyba za stara...
- Wcale nie! - gwałtownie zaprzeczyła Rosie. - Na
miłość nigdy nie jest za późno! To przecież naturalne,
że on chce się z tobą ożenić. Wciąż jesteś ładna
i byłabyś wspaniałą żoną, w sam raz dla adwokata.
60 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
Tyle lat opiekowałaś się babcią, która, bądźmy
szczerzy, tak bardzo tej opieki nie potrzebuje. Nie
martw się o nią, do opieki ma przecież Elspeth.
Powiedz, czy on ma telefon?
Ciocia Carrie kiwnęła twierdząco głową.
- Świetnie. Nie zastanawiaj się dłużej, tylko zadzwoń
teraz do niego i powiedz mu, że za niego wyjdziesz.
Zaproś go tutaj. We dwoje dacie sobie z babcią radę.
- Po chwili dodała ostrożnie: - Nie chcę być ciekawska,
ale czy on ma dość pieniędzy, by myśleć o założeniu
rodziny?
- Jest wspólnikiem w kancelarii adwokackiej. Nieźle
mu się powodzi i ma śliczny dom, wiesz, niezbyt
duży, taki w sam raz...
- To dobrze. - Rosie miała szczery zamiar odegrać
do końca rolę swatki. - Jeśli więc naprawdę go
kochasz, to nie zwlekaj z decyzją. Nie ma na co czekać!
- Ale babcia bardzo się zdenerwuje - zaczęła
nieśmiało protestować ciocia Carrie, kiedy jednak
napotkała karcący wzrok Rosie, westchnęła zrezyg
nowana. - No dobrze, kochanie. Zadzwonię i poproszę
go, żeby przyszedł jutro, o której godzinie?
- Około piątej. Babcia będzie już po drzemce.
Niedziela okazała się dniem, który wiele zmienił.
Leżąc już wieczorem w łóżku, Rosie rozmyślała o tym,
co się wydarzyło. Wszystko szło gładko aż do piątej,
kiedy przybył pan Brodie. Z ulgą stwierdziła, że jest
to człowiek, który wie, czego chce. Może niezbyt
przystojny, ale bardzo odpowiedni dla cioci Carrie.
Nie ulegało też wątpliwości, że ją kocha. Decydująca
batalia między nim a babcią rozegrała się przy herbacie
i drożdżowych ciastkach. Rosie przysłuchiwała się
zafascynowana. Pani Macdonald została zmuszona
do wysłuchania wszystkich nudnych, lecz oczywistych
argumentów, których nie była w stanie odeprzeć.
W końcu przyznała, że istotnie nie ma powodów, dla
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 61
których ciocia Carrie nie miałaby wyjść za mąż, jeśli
sobie tego życzy.
Następnego dnia rano pani Macdonald wybierała
się do szpitala. Rosie zasugerowała cioci rozsądnie,
żeby na razie nie wchodziła matce w drogę. Babcia
najpierw długo nie mogła usadowić się wygodnie
w taksówce, potem zaś całą drogę narzekała na ulice
brukowane kocimi łbami. Już na miejscu Rosie
przyprowadziła dla babci fotel na kółkach i bez trudu
znalazła drzwi z napisem „Pracownia rentgenologicz
na".
W korytarzu czekało sporo ludzi i Rosie poczuła
się trochę zażenowana, gdy przyjęto panią Macdonald
bez kolejki. Babcia natomiast uznała to za rzecz
oczywistą.
Po kwadransie zjawiła się młoda pielęgniarka, która
zawiozła starszą panią do niewielkiej poczekalni. Pani
Macdonald oczywiście chciała wiedzieć, czemu się tu
znalazła. Gdy wnuczka wspomniała o kliszach, na
które trzeba zaczekać, babcia poleciła jej siedzieć
cicho, jeśli nie ma do powiedzenia nic mądrego.
Rosie siedziała więc cicho.
Po chwili drzwi się otworzyły i wszedł doktor
MacLeod, a za nim... doktor Cameron. Ucieszyła się
na jego widok, lecz zdziwiło ją, że go tu spotkała.
Powiedział jej wesoło „dzień dobry" i uprzejmie
przywitał panią Macdonald.
- Znakomite zdjęcia! - oznajmił radośnie. - Pani
kostka wkrótce będzie jak nowa. Porządna laska i od
czasu do czasu pomocna dłoń, to wystarczy - dodał.
- Sądziłam do tej pory, że jest pan internistą
i tylko pomaga doktorowi Finlayowi. - Pani Mac
donald doszła wreszcie do głosu.
Doktor Cameron uśmiechnął się lekko, lecz zamiast
niego odezwał się doktor MacLeod:
- Małe nieporozumienie. Drogie panie, oto sir
62 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
Fergus Cameron, profesor ortopedii w naszym szpitalu
i prawdziwa wyrocznia w swojej dziedzinie. Miała
pani naprawdę ogromne szczęście, że zajął się tą
skręconą kostką.
- W ramach świadczeń z ubezpieczalni, mam
nadzieję? - spytała ostro pani Macdonald, a Rosie
pomyślała, że chyba spali się ze wstydu.
- Ależ oczywiście, proszę pani - odezwał się lekko
sir
Fergus. - Chętnie zrzeknę się honorarium. Wy
starczy mi przyjemność, że mogłem poznać panią i jej
wnuczkę. - Stał, uśmiechając się miło, wielki i sym
patyczny, a Rosie marzyła, żeby ziemia się nagle
rozstąpiła i ją pochłonęła.
Uścisnął na pożegnanie rękę babci, do niej zaś
tylko mruknął „do widzenia" i wyszedł.
Doktor MacLeod lubił robić zamieszanie. Wezwał
portiera, ustalał termin kolejnej wizyty i tak minęło
pięć minut, podczas których pani Macdonald proro
kowała sobie ponurą przyszłość.
- Nie jestem już silna - użalała się. - Moje zdrowie
nie jest dla moich bliskich ważne, a staram się przecież
nikogo nie zaprzątać swoimi bolesnymi dolegliwoś
ciami...
Lekarz poklepał ją po ręce.
- Jak na swój wiek, jest pani w wyjątkowo dobrej
formie - zapewnił.
Rosie poszła przodem, żeby złapać taksówkę. Miała
cichą nadzieję, że zobaczy gdzieś profesora Camerona,
ale nigdzie go nie zauważyła. W ogóle nie zwracał
dziś na nią uwagi. A zresztą niby czemu miałby to
robić?
ROZDZIAŁ CZWARTY
Następnego dnia Rosie wróciła porannym pociągiem
do Londynu. Pożegnała się najpierw z ciocią Carrie,
która w nerwowym pośpiechu błagała ją, żeby
przyjechała na ślub.
- Przyjadę, jeśli tylko będę mogła - obiecała
i ucałowała ciocię serdecznie.
Elspeth uścisnęła ją od serca i wręczyła torbę
z kanapkami na drogę.
Natomiast pani Macdonald najspokojniej w świecie
czytała sobie w salonie gazetę. Rosie trochę nieszczerze
podziękowała jej za wycieczkę. Wiedziała, że babcia
tego oczekuje. Sama nie usłyszała jednak żadnego
miłego słowa.
- Będzie ci brakować tego wałęsania się z doktorem
Cameronem - stwierdziła kwaśno starsza pani.
- Czy ja się wałęsałam? - spytała z niedowierzaniem,
ale powinna była ugryźć się w język, ponieważ babcia
dodała natychmiast:
- Nawet ci to dobrze zrobiło, ale śmiem twierdzić,
że on doskonale się bawił, udając wiejskiego lekarza.
Cudownie było wrócić do domu! Miała tyle do
opowiadania, zwłaszcza o wizycie w Inverard.
- Zupełnie nie planowałam tam jechać - tłumaczyła
zapamiętale. - Po prostu doktor, a raczej profesor
Cameron... to znaczy sir Fergus, miał nagłe wezwanie
i nie mógł odwieźć mnie z powrotem do hotelu... Nic się
tam nie zmieniło. Wciąż jest pani MacFee i stary Robert...
- Nikt inny z nim nie mieszka? Nie jest chyba
zupełnie sam? - dopytywał się ojciec.
64 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
- Nikogo nie spotkałam, w szpitalu też nikt go nie
odwiedził. Chyba dobrze, że poszłam.
- Oczywiście, że tak - powiedziała matka. - Myślisz,
że wyzdrowieje?
- Nie wiem. Profesor mówił, że wszystko może się
zdarzyć.
- Czy on jest miły, ten profesor? To Szkot? - spytała
matka. - Pewnie już niemłody?
- Och, ma najwyżej jakieś trzydzieści pięć, sześć
lat. Potężny facet, bardzo wysoki. Ciemny, dosyć
przystojny. Prawie cały czas się sprzeczaliśmy. Za to
ten drugi lekarz jest całkiem sympatyczny.
- Zadzwonię do tego szpitala - odezwał się ojciec
i wyszedł do drugiego pokoju. Wrócił po chwili.
- Żadnej poprawy. Rozmawiałem z doktorem Doug
lasem. Pytał o ciebie, Rosie.
- O, naprawdę? - Zauważyła zaciekawione spoj
rzenie matki i poczuła, że się czerwieni. - Zdaje się, że
on był ostatnio lekarzem stryja. Jest bardzo miły.
- Twój stryj jest chyba w dobrych rękach - stwier
dziła matka. - Miejmy nadzieję, że jego stan się
polepszy.
Wiadomość ze szpitala przyszła wcześniej, niż tego
oczekiwali.
Rosie siedziała właśnie w pracy przy biurku,
przepisując starannie nudną prawniczą korespondencję,
gdy odezwał się dzwonek interkomu.
- Jest do pani telefon, panno Macdonald - odezwał
się pan Crabbe. - To chyba coś bardzo pilnego.
Przełączymy rozmowę na pani aparat.
W słuchawce usłyszała po chwili głos profesora
Camerona:
- Dzień dobry, Rosie.
- Och, więc to ty! - wybuchnęła. - Już myślałam,
że w domu stało się coś strasznego! - westchnęła
z ulgą. - Skąd wiedziałeś, gdzie mnie szukać? Czy
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
65
babcia jest chora? Chociaż jakim cudem miałbyś to
wiedzieć... Czy doktor MacLeod...
- Przestań paplać - przerwał jej. - Przygotuj się na
złą wiadomość. Twój stryj zmarł dziś rano,
- Och... - Zaschło jej w ustach. Przez ściśnięte
gardło nie mogła wydusić ani słowa, - To... to
straszne... - wykrztusiła wreszcie.
- Od kilku godzin był nieprzytomny. Jego prawnik
i doktor Douglas skontaktują się z twoim ojcem. Do
widzenia, trzymaj się, Rosie.
Odłożył słuchawkę, nim zdążyła się odezwać.
Doktor Douglas zatelefonował wieczorem do domu
i zawiadomił ich o wszystkim. Rodzina stryja mieszkała
aż w Kanadzie, więc nikt nie miał zamiaru jechać tak
daleko na pogrzeb. Ojciec Rosie uznał, że w takim
razie on powinien pojechać na tę smutną uroczystość.
- Mają mnie powiadomić o terminie. Zatrzymam
się u babci - dodał.
Rano otrzymali list od prawnika. Pogrzeb miał się
odbyć następnego dnia. Rosie odwiozła ojca na pociąg
i wróciła do biura.
Ojciec zadzwonił wieczorem. Dojechał szczęśliwie
i był już u babci. Ciocia Carrie i jej narzeczony mieli
następnego dnia zawieźć go samochodem do Oban.
- Babci na pewno się to nie spodoba - zauważyła
matka. - Jak to dobrze, że Carrie wychodzi wreszcie
za mąż... No, dobrze... Dość gadania. Przygotuję
teraz kolację, a ty nakryj do stołu. Szkoda, że nie ma
ojca. Dom jest taki pusty bez niego, prawda? Dobrze,
że już jutro wraca.
- Czy mówił, o której godzinie? - spytała Rosie.
- Nie, zapomniałam go o to zapytać, ale zrobimy
pieczoną wołowinę, więc najwyżej ją tylko podgrzejemy.
Będziesz mogła wrócić z pracy trochę wcześniej?
Nie było to łatwe, ale zdołała przekonać jakoś
pana Twitchetta, że ma prawo odebrać sobie pół
66 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓClĆ
godziny za przerwę na lunch, w czasie której musiała
pracować. Po powrocie do domu wypiły z matką
herbatę, włożyły naczynie z wołowiną do piecyka
i Rosie zajęła się przygotowaniem deseru. Miała
zamiar upiec kruche ciasto z owocami.
Blade słońce oświetlało wnętrze kuchni i bezlitośnie
ujawniało kiepsko pomalowane ściany oraz wytarte
krzesła. Mimo to kuchnia wyglądała ładnie. W oknach
wisiały jasne zasłonki, na stole zaś stał wazon z różami.
Grało radio, toteż ani Rosie, ani jej matka nie
zauważyły, kiedy przed domem zatrzymał się samo
chód. Rosie pierwsza usłyszała czyjeś głosy.
- To ojciec! Chyba nie jest sam...
Rzeczywiście, po chwili do kuchni wszedł pan
Macdonald, a tuż za nim... sir Fergus Cameron.
Patrzyła na niego zdumiona. W jednej ręce wciąż
trzymała foremkę z ciastem, w drugiej nóż, którym
właśnie miała zamiar wyrównać jego powierzchnię.
Po głowie plątała się jej jedna myśl - że ma na sobie
brudny fartuch, a ręce obsypane mąką, Ostrożnie
odstawiła ciasto na bok i odłożyła nóż.
Ojciec dokonał w międzyczasie stosownych prezen
tacji i po chwili profesor zwrócił się do Rosie:
- Witaj. Jechałem akurat w tę stronę i cieszę się, że
twój ojciec mógł mi towarzyszyć.
- Poniosło cię daleko od domu - zauważyła cierpko.
- Dom jest zawsze tam, gdzie serce - odparł
śmiertelnie poważnym tonem i odwrócił się do matki,
która zapraszała, żeby zatrzymał się u nich na noc.
- Dziękuję, ale oczekują mnie w Bristolu.
- Proszę więc chociaż zostać na kolacji - nalegała
pani Macdonald. - Będzie pieczona wołowina, Rosie
upiecze ciasto... Musi pan być głodny.
- A jakże - zgodził się z uśmiechem. - Zgoda.
Będzie mi bardzo miło zjeść z państwem kolację.
- To cudownie! - Pani Macdonald promieniała
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 67
z zachwytu. - Weźcie sobie teraz drinka, a ja i Rosie
podamy wszystko na stół. - Kiedy wyszli z kuchni,
dodała: - Włóż to ciasto do pieca, kochanie, będzie
akurat na czas. To ten profesor, o którym opowiadałaś?
Cóż to za miły człowiek!
Nie odezwała się. Wciąż myślała o tym, co powie
dział Fergus. Co, u licha miał na myśli mówiąc, że
dom jest tam, gdzie i serce? Jego dom był przecież
w Szkocji. Zdjęła fartuch i wyszła, aby przed lustrem
w łazience poprawić nieco swój wygląd. Gdy wróciła,
wszyscy siedzieli już w przyjemnym, chociaż dosyć
ubogo urządzonym saloniku, więc po chwili przyłączyła
się do nich.
- Z Edynburga jest bardzo daleko... Musieliście
chyba jechać dość szybko - zagadnęła matka.
- Wyjechaliśmy wcześnie i ruch na szosie był słaby,
a ja lubię prowadzić. - Sir Fergus rzeczywiście nie
wyglądał na zmęczonego.
Czuje się tu jak u siebie w domu, zauważyła Rosie,
przyglądając mu się ukradkiem.
- Jestem ci bardzo wdzięczny - powiedział ojciec.
- To była wyjątkowo przyjemna podróż, nie to, co
jazda pociągiem. Musiałem wiele rzeczy przemyśleć
i akurat mogłem to spokojnie zrobić w czasie jazdy.
- Spojrzał na żonę. - Mam ci wiele do opowiedzenia,
moja droga...
- Przyszykuję wszystko do kolacji - zaproponowała
Rosie. Zdziwiła się, gdy Fergus także podniósł się
z kanapy.
- I dla mnie może znajdzie się coś do zrobienia.
- Och, Fergus - odezwał się pan Macdonald - bądź
tak dobry i opowiedz Rosie o wszystkim. Wybaczycie
nam, jeśli tu chwilę zostaniemy?
Cóż to, ojciec mówi mu na ty? I co to za wiadomość?
- Usiądź - zaprosiła go. - Na ogół jemy tutaj, bo
jest cieplej. Ty z pewnością nigdy nie jadasz w kuchni.
68 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
Gdybyśmy wiedziały, że przyjedziesz, nakryłybyśmy
w jadalni.
- Lubię kuchnie. - Przysiadł na brzegu stołu. - Coś
wspaniale pachnie...
- Pieczeń wołowa... Będą jeszcze kluski i puree
z ziemniaków. - Zdjęła z palnika garnek, odlała wodę
i energicznie zaczęła ugniatać ziemniaki.
- Całkiem jak mała żoneczka - mruknął profesor.
- No, może nie taka całkiem mała...
Z urażoną miną dodała do ziemniaków łyżkę masła.
- To wcale nie znaczy, abym chciał powiedzieć, że
jesteś wielka - ciągnął spokojnie dalej. - Zupełnie
w sam raz...
- Przestań mnie denerwować! Powiedz lepiej, co to
za wiadomość?
- Twój stryj zapisał Inverard twojemu ojcu. Zo
stawił też sporo pieniędzy. Większość otrzyma
w spadku rodzina w Kanadzie, ale zostanie wystar
czająco dużo, by można było utrzymać dom i far
mę.
Rosie w jednej chwili zapomniała o ziemniakach.
- Czy to prawda? - spytała, a widząc jego misę,
dodała szybko: - Och, przepraszam, wiem, że nikt nie
powinien wątpić w twoje słowa, tylko że jestem taka
zaskoczona.
- Oczywiście, że prawda. Może zainteresuje cię
fakt, że stryj zmienił testament po spotkaniu z tobą.
- Po spotkaniu? Po spotkaniu ze mną? - powtórzyła
za nim.
- Gadasz jak papuga. Poczekaj... - pociągnęła
nosem. - Chyba czuję zapach tego ciasta.
Rzuciła się do kuchenki i błyskawicznie je wyciąg
nęła. W samą porę, bo upiekło się już na jasnozłoty
kolor - jeszcze chwila i by się przypaliło.
- No i jak? Dobra wiadomość? Jesteś zadowolona?
- zapytał.
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 69
-
Zadowolona? Jestem zachwycona, po prostu
szczęśliwa. Czułbyś to samo na moim miejscu.
- Z pewnością. Będziesz wreszcie mogła skończyć
z tym waleniem w maszynę do pisania, prawda?
Tylko czy nie będzie ci brakować jakichś przyjaciół?
Masz tu przecież kogoś... - Przyglądał się jej spod oka.
- No tak, mam kilku przyjaciół. Mieszkamy tu
w końcu już sześć lat. Jest Brenda, z którą grywam
w tenisa i robię zakupy, Will - z nim jeżdżę na ryby...
-Will?
- To miły chłopiec, wybiera się na uniwersytet...
- Więc nie będziesz żałować, że wyjeżdżasz? - spytał
pozornie obojętnym tonem.
- Ani trochę. Tu byłam wprawdzie szczęśliwa, ale
marzę, by wrócić do Inverard. Aż trudno mi w to
wszystko uwierzyć. - Uśmiechnęła się do niego
pogodnie.
Chwilę później do kuchni weszli rodzice.
- Wciąż sobie powtarzam, że to prawda, tato. - Rosie
szepnęła cicho do ojca. - Kiedy tam pojedziemy?
- Jak tylko znajdzie się tutaj ktoś na moje miejsce.
Fergus, masz może ochotę na szklankę piwa do
kolacji? Coś tu naprawdę apetycznie pachnie.
Zjedli kolację w radosnym nastroju, rozmawiając
o Szkocji i, oczywiście, o Inverard. Rosie ze zdziwie
niem zauważyła, że Fergus zachowuje się wyjątkowo
swobodnie. Szybko dał się wciągnąć do rodzinnej
konwersacji. Okazało się, że zna kilka osób zaprzyjaź
nionych z jej rodzicami, wykazał się też wspaniałą
wiedzą na temat okolic Oban i Fort William. Chyba
często bywał również w Edynburgu.
A jednak nie powiedział właściwie nic o sobie,
pomyślała z przykrością. To, że pracuje jako konsultant
w szpitalu, już wiedziała. Jednocześnie wyglądało na
to, że ma mnóstwo wolnego czasu. Może wtedy, gdy
się poznali, zrobił sobie akurat wakacje? Teraz z kolei
70 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓClĆ
jedzie do Bristolu. Na jak długo, zastanawiała się.
Mówił, że ma zamiar się ożenić. Pewnie ta dziewczyna
właśnie tam mieszka. Ale Bristol i Edynburg są tak
daleko od siebie... Ciekawe, gdzie się poznali...
- Rosie, kochanie... - Głos matki przerwał nagle
te rozważania. - Pomożesz mi podać kawę w saloniku?
Podniosła głowę i napotkała jego wzrok. Patrzył
na nią tak, jakby coś w jej zachowaniu wyraźnie go
bawiło. Rosie zarumieniła się, świadoma, że pozwoliła
swoim myślom krążyć wokół jego osoby. Przywołała
się do porządku i podała kawę, usiłując cały czas
prowadzić swobodną konwersację. Na jej wyszukane
komentarze profesor odpowiadał w podobnym stylu.
Najwyraźniej bawił się nadzwyczajnie.
W końcu podniósł się i zaczął żegnać. Wyraził
nadzieję, że jeszcze się spotkają, kiedy już państwo
Macdonald przyjadą do Szkocji.
- Proszę się ze mną skontaktować w szpitalu
- powiedział. - Może będę w stanie zrewanżować się
za pani gościnność, pani Macdonald?
- Och, na pewno. - Matka wspięła się na palce, by
ucałować go w policzek. - Był pan taki dobry dla
mojej teściowej, a i Rosie pewnie była zachwycona,
mając takie towarzystwo.
- Pochlebia mi pani - mruknął i wyciągnął rękę do
Rosie. Uścisnęła ją ze wzrokiem utkwionym w jego
krawat. A niech go licho, pomyślała, robi ze mnie idiotkę.
Resztę wieczoru spędzili we troje, snując plany
dotyczące wyjazdu. Postanowili, że najlepiej będzie,
jeśli ojciec i matka zapakują do samochodu wszystko,
co należy wieźć ze szczególną ostrożnością, a więc
szklaną i porcelanową zastawę, odzież oraz oba koty
- Hobba i Simpkinsa i pojadą we dwoje. Rosie miała
następnego dnia wyjechać z resztą bagażu pociągiem.
- Dasz sobie z tym radę, Rosie? - spytał ojciec.
- Na pewno, tato. Wyjedziecie dzień przede mną
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁOClC 71
- musicie przecież nocować po drodze. Wstąpicie
najpierw do babci?
- Chyba nie. Możemy jechać przez Carlisle, a potem
prosto na północ. A ty pamiętaj, że w Waverley
będziesz miała przesiadkę. Mógłbym wyjść po ciebie
w Crianlarich.
- Wprost nie mogę się tego doczekać! - zawołała
pani Macdonald z radości. - Mówiłaś, że wszystko
tam wygląda tak samo?
- Tak mi się przynajmniej zdawało. Pani MacFee
i stary Robert w ogóle się nie zmienili.
- Znów zobaczyć starych przyjaciół... - westchnęła
matka. - Naszym lekarzem będzie pewnie doktor
Douglas, skoro przejął praktykę. Jest chyba miły.
-Zerknęła na Rosie. - Będziesz miała okazję poznać
jakichś młodych ludzi, kochanie.
Rosie całkiem trafnie przetłumaczyła sobie uwagę
matki. To znaczy, że będę mieć okazję widywać
częściej doktora Douglasa, pomyślała. Rzeczywiście
miły z niego chłopak. Tylko dlaczego wciąż miała
przed oczami surowe oblicze Fergusa, nie zaś przyjem
ną buzię tego młodego mężczyzny?
W poniedziałek wybłagała chwilę rozmowy z panem
Crabbe i wręczyła wypowiedzenie. Myślami była już
w Inverard. Znów zajmie się warzywnym ogrodem,
hodowlą kur, będzie pomagać Florze przy porząd
kach... No i oczywiście znajdzie wreszcie czas, żeby
robić na drutach. Lubiła to swoje hobby i była w tym
naprawdę dobra. Jak większość kobiet w Szkocji,
Rosie zajmowała się w długie zimowe wieczory
wyrabianiem stylowych, wełnianych swetrów. Dawniej
nigdy nie miała kłopotów z ich sprzedażą. Kupowali
je właściciele sklepów w Fort William i Oban. Zawsze
był na nie popyt. Stanowiły atrakcyjny towar chętnie
nabywany przez licznych w tych stronach turystów.
Mieli wyjechać za miesiąc. Z początku wydawało
.'2 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ J
się,
że to strasznie odległy termin, ale dni mijały
szybko, wypełnione pakowaniem i pożegnalnymi
kolacjami z przyjaciółmi.
W końcu nadszedł dzień wyjazdu. Samochód miał
bagażnik wypchany do granic możliwości, na tylnym
siedzeniu również piętrzyło się sporo cennego bagażu,
a na samej górze siedziały oba koty. Rosie machała
rodzicom, dopóki auto nie zniknęło w oddali, dopiero
wtedy wróciła do domu. Sama miała wyjechać
następnego dnia, ale miała jeszcze sporo do zrobienia.
Dom należało zostawić w stanie nadającym się do
zamieszkania przez nowych lokatorów, czekały ją
więc ostatnie porządki. Sporą część dobytku wysłali
już wcześniej, ale była jeszcze masa drobiazgów,
które musiała ze sobą zabrać.
Dzień mijał szybko. Zjadła kolację i wcześnie się
położyła. Rano niemal w biegu połknęła skromne
śniadanie i obrzuciła ostatnim spojrzeniem wszystkie
kąty. Taksówka zawiozła ją na dworzec. Bez przeszkód
dojechała do Londynu, ale tutaj kolejka na postoju
była tak długa, że Rosie spóźniła się na swój pociąg
do Edynburga. W oczekiwaniu na następny spędziła
kilka godzin w poczekalni, popijając z niecierpliwością
kawę, na którą wcale nie miała teraz ochoty. Z ulgą
wsiadła w końcu do wagonu, oddała walizki na
bagaż i zajęła miejsce przy oknie. Wciąż nie mogła
uwierzyć, że oto wraca jakby do swojej przeszłości.
Ruchliwa stacja Waverley w Edynburgu była
skąpana w promieniach popołudniowego słońca. Rosie
wysiadła z wagonu. Trzeba było jeszcze odebrać
walizki i zadzwonić do ojca, aby wyszedł w Carianlarich
na późniejszy pociąg.
Nagle ktoś wyjął jej torbę z ręki, a za sobą usłyszała
głos Fergusa Camerona.
- Witaj, Rosie. Gdzie reszta twojego bagażu?
- Skąd wiedziałeś, że... - Gapiła się na niego
1
t JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 73
zdumiona..- Spóźniłam się na pociąg w Londynie...
Czy jesteś tu przypadkiem?
- Mamy mnóstwo czasu, by później pogadać - od
parł swobodnie. - Walizki są w wagonie bagażowym?
Kiwnęła głową i chwilę stała bez ruchu, patrząc na
jego wzbudzającą respekt sylwetkę. W końcu wrodzony
zdrowy rozsądek wziął górę nad zdziwieniem.
- Muszę zdążyć na pociąg do Fort William, odjeżdża
za pół godziny... - zasugerowała nieśmiało.
- Właśnie tam jadę, podwiozę cię. - Podniósł
z chodnika walizki. - Chodź, samochód stoi przed
wyjściem.
Nie oponowała, ale kiedy wyszli przed dworzec,
odezwała się:
- Słuchaj, to ci jest pewnie nie po drodze. A poza
tym skąd wiedziałeś, że przyjadę?
- Twój ojciec mi powiedział. A teraz bądź grzeczna
i wsiadaj.
Spojrzała na samochód, a potem oskarżycielskim
wzrokiem na niego:
- To znowu ten rolls-royce. Jest twój, prawda?
Cały czas udawałeś...
- Wcale nie musiałem. Nikt mnie nie pytał, o ile
dobrze sobie przypominasz. - Wepchnął walizki do
bagażnika. - Jedziesz ze mną, czy nie?.
Właściwie nie miała zamiaru protestować. Z przyjem
nością wsiadła do wielkiej, komfortowej limuzyny.
- Jesteś zmęczona? - zapytał, gdy ruszyli.
- Tak - odparła po chwili, przypominając sobie
cały ten długi, męczący dzień.
- Kiedy ostatnio coś jadłaś?
Rzeczywiście, niewiele dzisiaj jadła. Szybkie śniadanie
składało się tylko z grzanki i herbaty, potem zjadła
kanapkę na dworcu w Londynie.
- Hrnm... Właściwie to dopiero wczoraj wieczorem
- przyznała.
74 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
Chyba coś warknął na nią pod nosem, ale już nie
słuchała. W jednej chwili poczuła, że jest strasznie
śpiąca. Wreszcie nie musiała się niczym martwić.
Jechała wygodnie wtulona w oparcie luksusowego
auta, a do domu było już tak niedaleko. Przymknęła
powieki i natychmiast zasnęła.
Obudził ją delikatnie, gdy zajechali przed Inverbeg
Inn. Była to elegancka gospoda w pobliżu jeziora
Lomond. Otworzyła oczy i gwałtownie usiadła.
- Och, to już Luss. Chyba zasnęłam.
- Owszem i mam nadzieję, że teraz jesteś tak samo
głodna jak ja. - Pochylił się i odpiął jej pasy.
- Jestem pewna, że mama przygotowała coś w do
mu. Nie zatrzymuj się specjalnie dla mnie.
- Zatrzymuję się specjalnie dla nas obojga.
Bez dalszych ceregieli zaprowadził ją do restauracji
i usadził przy barze. Zamówił dla niej kieliszek sherry,
a kiedy już wypiła, odezwał się:
- Teraz możesz iść i poprawić makijaż, a ja
w międzyczasie zobaczę, co dają do jedzenia. Poczekam
tu na ciebie.
Czuła się trochę dziwnie po wypiciu kieliszka
alkoholu na pusty żołądek. Gdy wróciła, wręczył jej
kartę i zaproponował kolejnego drinka.
- Nie, dziękuję, ale już teraz trochę kręci mi się
w głowie - odparła. - Mogłabym zamówić łososia?
- Mogłabyś - odparł śmiertelnie poważnym tonem.
- Radziłbym ci też wziąć pieczarki z masłem czosn
kowym jako przystawkę. A potem rybę i sałatkę
z ogórka - chyba, że wolisz szpinak?
- Och, raczej niech będą ogórki, jeśli można...
Restauracja miała przyjemny wystrój, nie było
jednak w niej zbyt wielu gości. Posiłek zjedli bez
pośpiechu, prowadząc lekką towarzyską rozmowę
i w dobrym nastroju wsiedli do rollsa, by ruszyć
w dalszą drogę. Stąd mieli najwyżej godzinę jazdy.
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 75
Szosa była dobra, więc samochód w szybkim tempie
łykał kilometry. Rosie cieszyła się, że Inverard jest już
tak blisko. Radość wynikająca z faktu, że wraca do
domu była jednak zmącona uczuciem trudnego do
wytłumaczenia żalu. Za chwilę Fergus powie jej
grzecznie „do widzenia" i prawdopodobnie nigdy
więcej już go nie zobaczy. Wcale mi przecież na tym
nie zależy, skarciła się w myśli. Mimo to chciała go
lepiej poznać. Może wtedy łatwiej mogłaby zrozumieć,
co czuje. Wciąż nie była pewna, czy go lubi.
- Co masz zamiar robić, jak tu zamieszkasz? - spytał
niespodziewanie.
- Będę pomagać matce w domowych obowiązkach,
razem ze starym Robertem zajmę się ogrodem. Nie
wiem czy stryj Donald trzymał kurczaki, ale ja będę
je hodować, a zimą będę robić na drutach.
- Będziesz zadowolona z takiego życia?
- A zdarzyło ci się kiedyś siedzieć przy biurku od
dziewiątej do piątej i przepisywać na maszynie
korespondencję nudną jak flaki z olejem? - zapytała
gwałtownie. Uśmiechnął się. - Oczywiście, nigdy tego
nie robiłeś, inaczej wiedziałbyś, że wszystko jest lepsze
niż taka praca.
- Czy takie właśnie życie jest lepsze niż na przykład
małżeństwo?
- Nie, oczywiście, że nie. To znaczy, jeśli wyjdzie
się za mąż za tego odpowiedniego człowieka.
- Jesteś ładną dziewczyną - powiedział obojętnie.
- Chyba miałaś już okazję, żeby się wydać?
- Tak, ale widać mam za wysokie wymagania.
.— Może więc jeszcze nigdy nie byłaś naprawdę
zakochana?
- A ty byłeś?
- O, tak. Są z tym związane różne problemy, ale
jeśli tylko się chce, można je pokonać.
Słońce chyliło się powoli ku zachodowi, a jego
76 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
promienie dodawały wszystkiemu niezwykłego blasku.
Góry wydawały się teraz potężniejsze niż zwykle, zaś
sosny jeszcze bardziej zielone.
- Jakie to piękne! - westchnęła zachwycona. - Aż
trudno uwierzyć, że to wszystko naprawdę istnieje...
- Wrażenie jest jeszcze większe, gdy ogląda się
góry w porannym słońcu,
- Tak, wiem, około szóstej. Ale ty nie masz chyba
za wiele okazji, żeby podziwiać takie widoki. Często
przyjeżdżasz do doktora Finlaya?
- Nie tak często, jak bym chciał.
Zbliżali się do domu. Rosie wyprostowała się, żeby
z odległości obrzucić go pierwszym, zachwyconym
spojrzeniem. Na parterze światła paliły się prawie we
wszystkich oknach. Podjechali przed frontowe drzwi,
które w tej chwili się otworzyły i wszyscy wyszli, żeby
ich powitać. Uściskała rodziców, panią MacFee
i starego Roberta, jakby nie widziała ich całe lata.
- Jesteśmy ci bardzo zobowiązani - odezwał się
ojciec do Fergusa. - Wejdź do środka, może zechcesz
coś zjeść...
- I zostać na noc - wtrąciła szybko pani Macdonald.
- Mamy teraz tak dużo miejsca, byłoby nam miło,
gdybyś został. - Obrzuciła go troskliwym, matczynym
spojrzeniem.
Rosie odwróciła się i spojrzała na niego.
- Zostań, jeśli możesz. Byłeś taki uprzejmy, a ja
jeszcze ci odpowiednio nie podziękowałam.
Uśmiechnął się do niej odrobinę frywolnie i poczuła,
że robi się czerwona jak burak.
- Naprawdę chętnie bym został - zwrócił się do jej
matki - ale ktoś oczekuje mnie dziś wieczorem.
- Może chociaż podam kawę?
- Naprawdę nie mogę - powiedział z żalem. - Ale
mam nadzieję, że jeśli będę kiedyś tędy przejeżdżał, to
znów mnie pani zaprosi.
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 77
Matka cmoknęła go w policzek. To już drugi raz,
zauważyła Rosie ze zdumieniem. Pożegnał się z ro
dzicami i odwrócił do niej. Nie dała mu dojść do słowa.
- Dziękuję ci za podwiezienie i za obiad.
- Była to dla mnie prawdziwa przejemność, Rosie,
do widzenia.
- Jaki miły człowiek - zauważyła matka, gdy już
odjechał. - Nie sądzisz, Rosie?
Mruknęła coś, niezdolna do sprecyzowania swych
poplątanych myśli. Oczywiście, że był miły. Był także
kimś, kto umiał dążyć do celu i go osiągać. Jedynie tyle
o nim wiedziała. Zastanawiała się, czy mieszka w Edyn
burgu. I po co jechał akurat teraz do Fort William? Czy
to stamtąd pochodzi ta dziewczyna, z którą zamierza
się ożenić? Jeśli tak, to czemu tego nie powiedział?
Krzątała się po pokoju, szykując się do spania. Był
to ten sam pokój, który kiedyś do niej należał i teraz
czuła się tak, jakby nigdy stąd nie wyjeżdżała. Stryj
Donald dokonał w domu bardzo niewielu przeróbek.
Prawie wszystkie meble były wciąż te same.
Wykąpała się w dużej, staromodnej łazience i pode
szła do okna. Noc była cudowna, powietrze czyste,
a niebo pełne gwiazd. Było cicho i spokojnie, tylko
słaby wietrzyk poruszał lekko gałęziami drzew.
Pozwoliła dryfować sennie swoim myślom. Nie
odpłynęły daleko. Znów zatrzymały się na Fergusie.
- On mi się wcale nie podoba - powiedziała na
głos. - Ale byłoby miło wiedzieć o nim coś więcej.
Położyła się, a Simpkins, który już zwinął się w jej
łóżku i smacznie spał, łypnął teraz na nią jednym
okiem, niezadowolony, że mu się przeszkadza.
- Ciekawe, jaka jest ta dziewczyna? - zapytała
kota, a ponieważ nie miał zamiaru odpowiedzieć,
poprawiła pod głową poduszkę i zasnęła.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Sir
Fergus dojechał do głównej drogi i skierował
się w stronę Fort William, tam zaś skręcił w kierunku
Banavia, a potem Glenfinnan. Ta kraina od wieków
należała do Cameronów. Był u siebie.
Minął jezioro Eilt i przez otwartą bramę wjechał
na wąski, kręty podjazd pomiędzy drzewami. W oddali
zobaczył rodzinną siedzibę. Był to wspaniały dom
zbudowany w szesnastym wieku i ufortyfikowany jak
warowny zamek. Niezbędne unowocześnienia mało
zmieniły w jego wyglądzie. Miał kwadratowe wieżyczki
na każdym rogu, blanki, długie, wąskie okna na
niższych piętrach i maleńkie okienka na spadzistych
dachach.
Potężne drzwi otworzyły się teraz i ukazał się
w nich stary człowiek, wysoki i chudy, o surowej
twarzy i z opaską na jednym oku.
- Dobry wieczór, Hamish - przywitał się Fergus.
- Spóźniłem się. Czy matka jeszcze nie śpi?
- Jeszcze nie, ale jest bardzo rozczarowana, że już
za późno na długie rozmowy. Zostanie pan tym
razem trochę dłużej w domu?
- Do jutra wieczorem. A jak tam twój reumatyzm?
Stary człowiek zawahał się, lecz Fergus poklepał go
delikatnie po ramieniu.
- Dobrze, dobrze... Zbadam cię dokładnie, zanim
wyjadę.
Przeszedł przez ogromny hol o kamiennej posadzce
przykrytej częściowo wspaniałym, ręcznie tkanym
dywanem i otworzył drzwi do salonu. Był to uroczy
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 79
pokój z otynkowanym na biało sufitem i błękitnymi
ścianami. Meble stanowiły przyjemną mieszankę
różnych stylów. Krzesła pokryte były barwnym
materiałem, pod jednym z wąskich okien stał sek-
retarzyk z czasów Ludwika XV, znajdowało się tu
jeszcze kilka małych stolików i duża komoda. Na
ścianach wisiało sporo obrazów, a we wnęce nad
kominkiem stał duży złoty zegar.
Matka była zajęta robieniem na drutach, lecz
podniosła się, gdy wszedł. Była to wysoka i postawna
kobieta, o siwych włosach i pogodnej twarzy. Dobie
gała chyba sześćdziesiątki. Nadstawiła mu policzek
do ucałowania.
- Mój drogi, tak się cieszę, że cię widzę. Na pewno
jesteś zmęczony. Hamish przyniesie kawę i kanapki.
Twoja sekretarka powiedziała mi, że masz konsultację
w Leiden. Nie spodziewałam się, że przyjedziesz.
Uśmiechnął się, bo zabrzmiało to wyraźnie jak
pytanie.
- Jestem tak późno, ponieważ musiałem kogoś
podwieźć. Pamiętasz, opowiadałem ci o Macdonaldach
z Inverard?
- O, tak. Przypominam sobie, zostałeś wezwany
do starszej pani Macdonald, była tam jej wnuczka...
- Rosie. Trudno byłoby znaleźć dla niej lepsze
imię. - Schylił się, żeby pogłaskać psa i nie zauważył
szybkiego spojrzenia, jakim obrzuciła go matka. - Otóż
jej ojciec odziedziczył dom, w którym kiedyś mieszkali
i właśnie sprowadzili się tu z powrotem. Przywiozłem
Rosie z Edynburga, jej rodzice przyjechali wczoraj.
- To miło z twojej strony, mój drogi. Zwłaszcza,
że wspomniałeś, zdaje się, że nie przypadliście sobie
zbytnio do gustu?
Roześmiał się.
- To prawda. Chyba czujemy do siebie wzajemną
antypatię.
80 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
Rozmawiali jeszcze chwilę o sprawach rodzinnych.
Hamish przyniósł tacę z kanapkami i Fergus zabrał
się do jedzenia. Matka zaś rozmyślała o Rosie.
Fergus ma już trzydzieści pięć lat i nigdy do tej
pory nie zdarzyło mu się tak naprawdę zaangażować
uczuciowo. Ale też żadna z dotychczasowych dziewczyn
nie była dla niego odpowiednia, stwierdziła. Po
trzebował żony swojego pokroju, kogoś o silnym
charakterze. Odnosił sukcesy zawodowe, był pewny
siebie i zamożny. Ale był też uparty i lubił postępować
po swojemu. Te cechy potrafił pokryć wspaniałymi
manierami, a jeśli się postarał, nawet osobistym
urokiem. Ta Rosie wydawała się dokładnie taka, jak
trzeba...
- Masz jakieś plany na jutro? - spytała jeszcze,
gdy już powiedziała mu dobranoc.
- Chyba wybiorę się przed śniadaniem na ryby.
- Wstał, żeby otworzyć matce drzwi, po czym wrócił
do pokoju. Czuł się zmęczony, ale przyjemnie było
jeszcze chwilę posiedzieć. Złapał się na tym, że myśli
o Rosie. Chciał, żeby teraz tu z nim była.
- Męcząca dziewczyna - odezwał się do psa leżącego
u jego stóp. - Ale rozmowa z nią jest co najmniej
interesująca, o ile się oczywiście nie kłócimy! - Wes
tchnął. - Będzie świetną żoną dla młodego Douglasa.
Przeszedł przez pusty i cichy dom do swojej sypialni,
której okna wychodziły na jezioro. Przez chwilę słuchał
szelestu gałęzi poruszanych wiatrem i cichego szemrania
wody. Jeszcze raz zapragnął, by mieć przy sobie
Rosie. Zaśmiał się sam z siebie i zamknął okno.
Rosie nie miała następnego dnia nawet minuty,
aby myśleć o Fergusie. W domu i ogrodzie było
mnóstwo pracy. Trzeba było przestawić niektóre meble,
część niepotrzebnych rzeczy wynieść na poddasze,
poplotkować z panią MacFee i Robertem, no i oczywiś-
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 81
cie należało zabrać się za ogród, który był kompletnie
zaniedbany.
Po południu ojciec poprosił ją do gabinetu. Był to
długi pokój o niskim suficie, zapełniony książkami,
z ciężkimi, skórzanymi fotelami, ogromnym biurkiem
i stołem pośrodku. Wielkie okno wychodziło na ogród.
- Dostałem list od twojej babci. Chciałaby nas
tutaj odwiedzić. Pisze, że przed śmiercią życzy sobie
jeszcze raz zobaczyć ten dom i nas. Pyta, czy nie
mogłabyś przywieźć jej tutaj, a potem odwieźć
z powrotem do Edynburga.
Zauważył spojrzenie Rosie i dodał:
- Wiem, dziecko, co myślisz, ale ona zawsze kochała
to miejsce. Przybyła tu przecież jako panna młoda...
Rozmawiałem też z doktorem MacLeodem. On i jego
żona z chęcią będą cię gościć przez dzień lub dwa,
zanim zjawisz się u babci. Ona nie musi o tym
wiedzieć, a chciałbym, żebyś miała czas i zrobiła
sobie w Edynburgu trochę zakupów - ubrania i co
tam jeszcze potrzebujesz. Wiem, że w ostatnich latach
musiałaś sobie wielu rzeczy odmawiać. - Wręczył jej
czek.
- Ależ ojcze, to jest o wiele za dużo...
- To i tak tylko połowa tego, co w sumie dałaś
matce przez wszystkie te miesiące, kiedy pracowałaś.
- Tak, ale ja wcale tego nie żałowałam!
- Wiem, kochanie, ale teraz oboje z matką chcemy,
żebyś wydała te pieniądze na siebie. Potrzebujesz
nowych ubrań.
Uścisnęła i ucałowała ojca, w myśli robiąc już
imponującą listę zakupów.
Następnego ranka wyprowadziła z garażu wiekowe
go landrovera, wrzuciła na tylne siedzenie torbę i ruszy
ła do Edynburga. Dzień zapowiadał się wspaniale, góry
lśniły w słońcu. Jechała już tą drogą z Fergusem i teraz
wbrew sobie samej, znów zaczęła o nim myśleć.
82 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
Państwo MacLeod przyjęli ją serdecznie, poczęstowali
kolacją i dali do dyspozycji bardzo ładny pokój. Cały
następny dzień spędziła w centrum miasta, robiąc
liczne zakupy, na które nigdy dotąd nie było jej stać.
Wydała niemal wszystkie pieniądze i w końcu miała
już tyle pakunków, że musiała wrócić taksówką.
Doktora ani jego żony nie było jeszcze w domu, toteż
następną godzinę spędziła oglądając i przymierzając
wszystko, co kupiła. Było to kilka ślicznych, letnich
sukienek, porządny płaszcz przeciwdeszczowy, baweł
niane spódnice i bluzki, koronkowa bielizna oraz
tweedowy kostium w rudobrązowym kolorze. Pozwoliła
też sobie na prawdziwe szaleństwo, kupując niezwykle
drogą, ale za to wyjątkowo piękną wieczorową suknię.
Była uszyta z tafty i szyfonu w bladoróżowym odcieniu,
miała szeroki, kloszowy dół i dekolt odkrywający
ramiona. Nie był to może najrozsądniejszy wydatek
i nawet sama przed sobą nie chciała się przyznać,
czemu zdecydowała się na tę wspaniałą kreację. Ale
gdyby tak Fergus mógł ją kiedyś w niej zobaczyć...
Następnego dnia pożegnała się z państwem Mac
Leod i pojechała do domu babci. Starsza pani nie
skarżyła się już na skręconą kostkę, miała za to wiele
innych powodów do narzekań. Jej własna córka już
wcale się nią nie zajmuje, stwierdziła. A w ogóle to co
jej strzeliło do głowy, żeby w tym wieku myśleć
o małżeństwie?
Rosie nie reagowała na te narzekania, od czasu do
czasu odpowiadała tylko stosownym mruknięciem,
wymieniając jednocześnie z ciocią znaczące spojrzenia.
Ciocia Carrie uległa zaś ostatnio prawdziwej metamor
fozie. To zupełnie inna kobieta - rzeczywiście miłość
potrafi zdziałać cuda, uznała po cichu Rosie.
- Spędzę u was tydzień - odezwała się babcia, gdy
skończyła wreszcie swoją tyradę. -I spodziewam się,
że zostanę wygodnie odwieziona do domu. Jestem już
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 83
stara i w przeciwieństwie do was, młodych i bezmyśl
nych kobiet - tu popatrzyła ostro na wnuczkę
- uważam swoje zdrowie za najważniejsze.
- Dobrze, babciu, przywiozę cię z powrotem
- odezwała się Rosie.
Następnego dnia pakowała właśnie do samocho
du liczne bagaże babci, gdy zauważyła Fergusa
przejeżdżającego obok swoim rolls-royce'em. Nie
zatrzymał się i chyba nawet jej nie zauważył. We
pchnęła jeszcze zapasową laskę, parasol i specjalną
poduszkę, którą babcia zawsze ze sobą zabierała, po
czym z hukiem zatrzasnęła klapę bagażnika, dziwnie
poirytowana...
Przecież mógł się zatrzymać, mruczała po cichu, na
pewno ją zauważył... Nawet gdyby miał tylko powie
dzieć coś złośliwego. W pewnej chwili usłyszała za
sobą jakiś dźwięk i odwróciła się. Rolls stał tuż za
nią, a sir Fergus właśnie z niego wysiadał.
Rosie zaczerwieniła się, a jego lekko rozbawione
spojrzenie wyprowadziło ją jeszcze bardziej z równo
wagi. Powiedziała mu „dzień dobry" dziwnie wysokim
i napiętym głosem.
- Witaj, Rosie. Miałem szczęście, że zauważyłem
twój samochód.
Samochód, pomyślała ze złością, nie mnie.
- Wybierasz się z powrotem do Inverard? - zapytał.
- Tak - odparła krótko. - Babcia ma nas odwiedzić.
Przyjechałam po nią.
- Przypuszczam, że niezbyt chętnie? Widziałem,
jak się znęcałaś nad tym bagażnikiem.
- Cóż, mam tyle różnych zajęć i tyle chciałam
zobaczyć, a przez ten tydzień będę uwiązana na
miejscu. A na dodatek, po tym wszystkim, co
usłyszałeś, pewnie nazwiesz mnie egoistką...
Oczy błyszczały jej gniewnie, twarz miała zaróżo
wioną. Profesor oparł się o maskę swojego samochodu
84 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
i z prawdziwym uznaniem patrzył, jak jej wspaniały
biust faluje z powodu tego nagłego wybuchu złości.
- Wcale nie jesteś egoistką - odezwał się pojed
nawczym tonem, który ją trochę rozbroił. - Wyob
rażam sobie, co czujesz. Przydałby ci się tydzień
spędzony na wędrówce, prawda?
Kiwnęła głową twierdząco, więc ciągnął dalej:
- Wobec tego może spędzimy razem jakiś dzień
w przyszłym tygodniu? O ile oczywiście zniesiesz
moje towarzystwo. Muszę pojechać do Oban, Fort
William, a potem do Inverness. Mam jeszcze trochę
urlopu... - Zauważył, że nie jest pewna, czy się
zgodzić, więc dodał: - Zapraszam cię jedynie dlatego,
że pewnie będzie ci trudno wyrwać się samej z domu.
Sądzę zaś, że twoja babcia może nie zaprotestuje, jeśli
wybierzesz się gdzieś ze mną.
- Na pewno nie, choć oczekuje, że przez ten tydzień
dotrzymam jej towarzystwa. Rodzice są tacy zajęci.
- Może uda ci się urwać przynajmniej na jeden
dzień?
- Jesteś bardzo uprzejmy, że tak się o mnie
troszczysz...
- O, tak, jestem uprzejmym człowiekiem, tylko nie
znasz mnie dostatecznie dobrze, żeby to zauważyć.
Nie była całkiem pewna, czy mówi poważnie,
a wyraz jego twarzy był nieprzenikniony.
- Może faktycznie babcia będzie chciała któregoś
dnia nieco odpocząć...
- Świetnie. Zadzwonię do ciebie. Lubisz spacery
w deszczu?
- Tak. W Szkocji pada przecież tak często...
- Rzeczywiście. - Przyglądał się jej lekko roz
bawiony. - Będę już jechał, mam dziś sporo pacjentów
w klinice. - Przesunął delikatnie palcem po jej policzku.
- Wiesz co? Jesteś bardzo pociągająca, gdy się złościsz,
ale kiedy się cieszysz, wtedy jesteś dopiero piękna!
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 85
- Oczy zrobiły jej się okrągłe ze zdumienia, wiec dodał:
- No i jak ci się to podobało? Do widzenia, Rosie!
Patrzyła za nim z otwartymi ustami, nie mogąc się
zorientować, o co w tym wszystkim chodzi.
Ciocia Carrie miała w planie wiele przygotowań
związanych ze ślubem. Rosie przed wyjazdem obiecała
jej, że zostanie z babcią przez dwa dni, kiedy już
odwiezie ją z powrotem do Edynburga. Zastanawiała
się, czy będzie możliwe, żeby w ciągu tych dwóch dni
spotkała profesora Camerona. Lecz jeśli w międzyczasie
spędzą ze sobą cały dzień na wędrówce, to i tak
pewnie się pokłócą i przestaną ze sobą rozmawiać.
W drodze do Inverard miała dużo czasu na
rozmyślania, ponieważ babcia prowadziła bezustannie
swój nieprzerwany monolog. Narzekała na wszytkich
po kolei, przeplatając te utyskiwania opowiadaniem
o swoich niezliczonych dolegliwościach. Rosie wtrącała
czasem jakieś mruknięcie, jednak przez większą część
drogi myślała o Fergusie.
- Ty mnie wcale nie słuchasz, Rosie - odezwała się
babcia. - Już strasznie długo jedziemy tym samo
chodem.
- Nie tak długo, babciu. Jesteśmy akurat w Bridge
of Orchy. Pamiętasz hotel, prawda? Prawie dojeżdżamy.
Mama już pewnie na nas czeka.
W domu rzeczywiście wszyscy już na nie czekali.
Babcia zasiadła w wygodnym fotelu i głośno wyraziła
swoje zadowolenie:
- Nigdy nie przypuszczałam, że jeszcze kiedyś
zobaczę ten dom - stwierdziła. - Umrę szczęśliwa.
- Ejże, poczekaj może trochę - zaprotestował jej
syn. - Z pewnością będziesz chciała wiedzieć, jak
radzimy sobie z farmą. Wraca Angus, pamiętasz go?
Będzie miał ten mały domek na końcu podjazdu.
Resztę dnia spędzili dyskutując na temat posiadłości.
Nie była duża, ale mieli teraz trochę pieniędzy, żeby
86 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
w nią zainwestować, więc w niedalekiej przyszłości
powinna zacząć przynosić dochód. Wystarczy to na
utrzymanie i niezbędne wydatki. Rosie wiedziała, że
rodzice zawsze marzyli o takim życiu.
Rano było słonecznie, spędziła więc z babcią sporo
czasu pokazując jej ogród i spacerując podjazdem.
Z tyłu posiadłości znajdowała się draga brama, która
wychodziła na drogę do Oban. Stały tu dwa domki.
W jednym mieszkał stary Robert, w drugim jego
córka Meg z mężem i gromadą dzieciaków. Meg
czasem pomagała w domu Macdonaldów, ale stryj
Donald nie lubił, gdy dzieci plątały mu się pod
nogami i tratowały grządki.
Starsza pani Macdonald znała starego Roberta
i jego rodzinę, więc z chęcią wstąpiła do nich i wypiła
z nimi herbatę. W dobrym humorze wróciła z Rosie
do domu. Tak minęło przedpołudnie. W czasie lunchu
zadzwonił telefon.
- To na pewno Carrie - stwierdziła babcia. - Nigdy
nie może się obejść bez moich rad. Zupełnie nie wiem,
co będzie, jak wyjdzie za mąż. Powiedz jej, Rosie,
żeby zatelefonowała później.
Rosie podniosła słuchawkę. Po chwili uśmiechnęła
się i trochę zarumieniła.
- To do mnie - rzuciła przez ramię.
Dzwonił Fergus Cameron. Bez zbędnych wstępów
zapytał:
- Czy możemy wybrać się jutro? Mam wielką
ochotę rzucić okiem na wrzosowisko Rannoch Moor.
Będziesz gotowa do dziewiątej? Podjedziemy do stacji
i zostawimy tam samochód. Odwiozę cię wieczorem
do domu. Mógłbym cię nawet wziąć na kolację, o ile
oczywiście do tej pory nie skoczymy sobie do oczu.
- Wciągnęła gwałtownie powietrze, więc dodał: - Nie
masz się co cieszyć, stanę na głowie, żeby nie dać się
sprowokować. Co masz zamiar zrobić z babcią?
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 87
Zachichotała gwałtownie, udała jednak, że kaszle:
- Coś wymyślę. Czy mam zabrać jakieś kanapki?
- Nie trzeba, przywiozę jedzenie ze sobą. A więc
do jutra! I żebym nie musiał na ciebie czekać.
No, rzeczywiście, mruknęła z przekąsem, gdy już
odłożył słuchawkę.
Babcia nie omieszkała wetknąć nosa w cudze sprawy.
- Kto to był? - chciała koniecznie wiedzieć.
- Po prostu znajomy, babciu. Mam zrobić kawę,
mamo?
- Tak, kochanie. I powiedz pani MacFee, że można
sprzątnąć ze stołu za pięć minut.
W czasie wizyty starszej pani Macdonald przestali
jadać posiłki w przytulnej kuchni. Codziennie zasiadali
do stołu w jadalni. Było to dosyć kłopotliwe, ale
babcia oczekiwała odpowiedniego traktowania. Pan
Macdonald nie protestował. Był dobrym synem, choć
nie zawsze zgadzał się ze swoją matką.
Rozmawiali jeszcze trochę, po czym starsza pani
zdecydowała się na poobiednią drzemkę. Rosie
odprowadziła ją do sypialni i szybko zbiegła na dół,
nim babcia zdążyła wymyślić dla niej jakieś dodatkowe
zajęcie,
- To był sir Fergus, mamo.
Pani Macdonald robiła właśnie na drutach i zmusiła
się do ukończenia całego rzędu oczek, nim odezwała
się lekko pytającym tonem:
- Tak, kochanie?
Rosie przysiadła na brzeżku wielkiej kanapy.
- Wiem, że wprost umierasz z ciekawości, prawda?
Nie chciałam nic mówić, póki babcia tu była. Prosił,
żebym wybrała się z nim jutro na wędrówkę, no
i zgodziłam się. Przyjedzie o dziewiątej.
- Ale co zrobimy z babcią? - odezwał się zza
gazety ojciec.
- Och, tato kochany...
8 8 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
- Rano muszę jechać do Oban - przerwał jej.
- Zabiorę ją ze sobą i zjemy lunch w hotelu Caledonian.
Wrócimy wcześniej, tak żeby zdążyła na drzemkę.
Potem będzie kolej na mamę.
Rosie zerwała się i z radością pocałowała go w głowę.
- Jesteście oboje wspaniali. Pojutrze zrobię wszystko,
co chcecie!
Rano, gdy wstała, niebo było zaciągnięte chmurami.
Deszcz wisiał w powietrzu. Ubrała się w dżinsy oraz
bawełnianą bluzkę z krótkimi rękawami i zeszła na
dół pomóc matce przygotować śniadanie.
Dzień nie zapowiadał się zbyt dobrze, ale nawet
największa ulewa nie byłaby w stanie zepsuć jej dziś
dobrego humoru. Nakarmiła kury, dała obu kotom
mleka i zrobiła grzanki. Właśnie zaniosła babci tacę
ze śniadaniem, kiedy przyjechał Fergus. Zobaczyła
go przez boczne okno na schodach i zatrzymała się
na podeście, żeby mu się przyjrzeć. Wyglądał jakoś
inaczej, chyba młodziej, ale też nigdy dotąd nie
widziała go w sportowym ubraniu. Miał na sobie
bryczesy i koszulę polo pod bawełnianym swetrem.
Gdy zeszła na dół, doktor siedział już w kuchni,
popijając kawę, którą poczęstowała go pani Macdonald
i zajadając grzankę grubo posmarowaną masłem.
- Fergus wyjechał dzisiaj tak wcześnie, że nie zjadł
nawet śniadania - wyjaśniła matka, gdy Rosie weszła
do kuchni.
Podniósł się i podszedł do niej.
- Witaj. Mamy świetny dzień na wędrówkę. Za
brałem ze sobą Gyp - też lubi połazić.
- Gyp? - spytała zaskoczona.
- To mój pies. Może padać, ale chyba nie zaszkodzi
ci parę kropli deszczu? - Przesunął leniwym spoj
rzeniem po jej sylwetce. - Jesteś całkiem rozsądnie
ubrana, ale lepiej weź ze sobą kurtkę.
- Już ją przyszykowałam - odparła chłodno.
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 89
Mądrzy się zupełnie jak starszy brat, pomyślała.
Sama przecież wie, jak się ubrać w góry.
- Jeśli już nie masz ochoty na kolejną grzankę, to
skoczę po kurtkę - powiedziała.
Po chwili wyszła przed dom. Fergus stał przy
samochodzie i rozmawiał z ojcem. Gyp, labradorka
o mądrym spojrzeniu, biegała wokoło i od razu
polizała ją po ręce na powitanie. Wystarczyło jednak
jedno gwizdnięcie jej pana, aby grzecznie wskoczyła
na tylne siedzenie.
- Gotowa? - Sir Fergus pożegnał się z jej ojcem
i pomachał ręką matce, która wyglądała przez okno.
- Miłego dnia - życzył im ojciec. - Rosie miała
nadzieję, że dzień rzeczywiście będzie miły, choć nie
była tego całkiem pewna.
Szybko jednak zapomniała o swoich obawach. Jej
towarzysz był po prostu czarujący.
- Szkoda, że trochę mży, ale może później pogoda
się poprawi, jeśli będziemy mieć szczęście.
- Przepadam za taką pogodą - zauważyła. - A czy
Gyp lubi biegać?
- Uwielbia. Zatrzymamy się w Rannoch na drugie
śniadanie? Mam w bagażniku zapasy na prawdziwy
piknik.
- Z przyjemnością. W którą stronę pójdziemy?
- Może najpierw na zachód, a potem skręcimy
w stronę wrzosowisk? Tylko będzie tam chyba trochę
wilgotno... - Zerknął na jej obuwie. - Widzę, że jesteś
przewidująca.
Nie odezwała się. Czy on uważa ją za taką głupią,
że mogłaby dzisiaj włożyć pantofelki na wysokich
obcasach? Przecież urodziła się i wychowała w gó
rach.
Fergus tymczasem gładko ciągnął dalej:
- Parę razy zdarzyło mi się towarzyszyć paniom,
które nie miały najmniejszego pojęcia, jak dzikie
90 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
potrafią być szkockie wrzosowiska. Ale ty pewnie
znasz je dobrze?
- Chodziliśmy tędy parę razy z ojcem. Wrzosy już
kwitły, jeziora lśniły...
- Trochę jeszcze za wcześnie na wrzosy, ale jeziora
wyglądają wspaniale, nawet gdy niebo jest szare.
- Uwielbiam jeździć po nich na łyżwach...
- Będziemy więc w zimie się ślizgać, to o wiele
zabawniejsze, niż w nich pływać.
- Nie znam nikogo, kto by to robił o tej porze
roku, woda jest lodowata.
- Paru z nas kiedyś pływało. Och, wiele lat temu,
gdy jeszcze studiowaliśmy medycynę.
- Jak dawno to było? - spytała.
- Zrobiłem dyplom jedenaście lat temu. Mam
trzydzieści pięć lat, Rosie. Uważasz pewnie, że to
strasznie dużo?
- Ależ nie! Sama mam dwadzieścia pięć, wiesz?
- Owszem, wiem.
Byli już prawie w Rannoch. Wielki masyw Góry
Grampian majaczył groźnie wokół nich.
- Chyba się przejaśnia - zauważył Fergus i za
trzymał samochód przed hotelem. Wypili tam kawę,
Gyp dostała miskę wody i ruszyli w dalszą drogę.
Wybrali szlak w kierunku podwójnego szczytu
Buachaille. Byli teraz w najwyżej położonych partiach
wrzosowisk i chociaż niebo było wciąż zachmurzone,
rozciągał się przed nimi wspaniały widok.
Po dość długiej wspinaczce zatrzymali się, usiedli
na pniu powalonego drzewa i pokazywali sobie
nawzajem różne górskie szczyty, wymieniając ich
nazwy.
- Mogłabym tu siedzieć cały dzień - stwierdziła
Rosie z zachwytem.
- Niestety, nie mamy tyle czasu. Pomaszerujemy
teraz ścieżką w stronę Cashlie, a potem skręcimy do
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 91
jeziora Tulla. Tam wyjdziemy na drogę. - Spojrzał na
nią pytająco. - Nie będzie dla ciebie za daleko?
- Oczywiście, że nie.
Wiał silny, chłodny wiatr. Rosie była jednak bardzo
zadowolona z wycieczki. Od dawna nie czuła się taka
szczęśliwa, a z rozwianymi włosami i zaróżowionymi
policzkami wyglądała piękniej niż kiedykolwiek.
Szli przez dłuższy czas, dopóki w oddali nie ukazało
się jezioro.
- No, nareszcie. Umieram wprost z głodu - odezwał
się Fergus.
Z apetytem zabrali się za kanapki. Były wspaniałe
- z wędzonym łososiem, wołowiną, serem i ogórkiem
pomiędzy cieniutko pokrojonymi kromkami chleba
posmarowanego masłem.
- Kupiłeś je w szpitalnej stołówce? - zapytała
z pełnymi ustami.
- Nie. Moja gospodyni lubi robić różne smakołyki.
- Otworzył wodę mineralną. - Musisz niestety napić
się prosto z butelki.
- Jesteś żonaty, Fergus? - zapytała po chwili.
- Pytałaś mnie już o to, nie pamiętasz? Czy nie
udzieliłem ci zadowalającej odpowiedzi?
- No, powiedziałeś, że masz takie plany. Ja... Po
prostu zastanawiam się, czy może w międzyczasie się
ożeniłeś?
Wręczył jej kolejną kanapkę, starając się ukryć
filuterny błysk w oku.
- Nie martw się, na pewno dam ci znać, jeśli będę
się żenił!
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Ruszyli w dalszą drogę, rozmawiając na obojętne
tematy, lecz po chwili Rosie nie wytrzymała:
- Przepraszam, byłam niegrzeczna. Nie powinnam
cię była pytać, czy jesteś żonaty. Przecież gdybyś był,
to chyba nie szedłbyś tu teraz właśnie ze mną?
- Chyba nie. Mam zamiar być naprawdę przy
kładnym mężem, oczywiście jeśli się ożenię.
- No tak, ale przypuszczam, że w ogóle musisz być
bardzo dyskretny... Jesteś przecież taki znany i szano
wany...?
Odchylił głowę do tyłu i ryknął śmiechem.
- Czyżbyś podejrzewała, że powszechnie szanowany
profesor po cichu romansuje na prawo i lewo?
Zatkało ją z wrażenia, wiec ze złością tupnęła nogą
prosto w kałużę, której nie zauważyła.
- No i popatrz, do czego doprowadziłeś! Przez
ciebie wpadłam w wodę i mówię same głupstwa!
Doskonale wiesz, że nie to chciałam powiedzieć!
- Ależ oczywiście, że wiem - odparł lekko. - Nie
mam pojęcia, dlaczego miałabyś się mną tak in
teresować. Przecież prawie wcale się nie znamy...
- Rzeczywiście, nie znamy się za dobrze - zgodziła
się.
- To oczywiście łatwo nadrobić. Szczerze mówiąc,
uważałem, że już prawie zaczynamy się przyjaźnić.
- Masz rację. - Uśmiechnęła się nagle. - Niech tak
będzie, Fergus.
Potężną ręką ujął jej dłoń i przez chwilę miała
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 9 3
ochotę zostawić ją w tym uścisku, ale zaraz się
opanowała. Schylił się i lekko ją pocałował.
- Przypieczętowane pocałunkiem - stwierdził we
soło. - A teraz chodźmy.
- Ale to nie znaczy, że w ogóle nie możemy się
kłócić? - spytała po chwili.
- Moja ty mała dziewczynko, jeśli kiedykolwiek
będziesz miała ochotę wypalić, co myślisz, to proszę
bardzo - powiedział z uśmiechem.
- Och, to dobrze. Czy wobec tego mogę się
dowiedzieć czegoś o twojej pracy? Mam nadzieję, że
nie jestem zbyt ciekawska?
- Jestem chirurgiem ortopedą.
- No tak, ale wszyscy cię tak dobrze znają... Jesteś
jakimś konsultantem, czy co?
- Owszem, jestem. Na stałe pracuję w szpitalu
w Edynburgu, ale zdarza mi się jeździć i do innych
szpitali.
- W całej Szkocji? Znają cię przecież w Oban.
- Bywam tam od czasu do czasu - odparł śmiertelnie
poważnie. - Często wyjeżdżam też do Anglii i jeszcze
dalej...
- Do szpitali? Żeby operować?
- Nie tylko. Czasem egzaminuję studentów medy
cyny.
— A dlaczego masz tytuł szlachecki?
- Och, przed tobą rzeczywiście nic nie można ukryć.
Chyba nie miał zamiaru powiedzieć na ten temat
nic więcej, toteż znów zapytała:
- Pewnie za bardzo cię indaguję?
- Ależ skąd. To nam tylko wszystko uprości.
Ciekawe, co im to ma uprościć, miała na końcu
języka, ale podejrzewała, że znów otrzyma kolejną
odpowiedź, która nic nie wyjaśni.
Maszerowali jakiś czas w milczeniu brzegiem
wrzosowisk, aż znów dotarli do hotelu. Zaczynało
94 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
mżyć, ale miedzy chmurami prześwitywało czasem
słońce.
- Jutro powinien być ładny dzień - zauważył Fergus.
- Wracasz do Edynburga?
- Muszę jechać do Leeds, a potem do Londynu.
Nie będzie mnie tu przez jakiś czas. Masz zamiar
odwieźć swoją babcię? - spytał bez większego zainte
resowania.
- Tak i obiecałam, że zostanę z nią parę dni, żeby
ciocia Carrie miała czas na przygotowania do ślubu.
Fergus nie odpowiedział. W ciągu kilku minut
doszli do hotelu. Mężczyzna gwizdnął na psa i otworzył
hotelowe drzwi.
- Co powiesz na podwieczorek?
- Bardzo chętnie - zgodziła się.
Usiedli przy małym stoliku i zjedli obfity pod
wieczorek - grzanki, kanapki i bułeczki oraz prawie
cały talerz ciastek.
- Byłaś kiedyś w Strontian? Jest tam nad jeziorem
niezły hotel. Mogę cię zaprosić na kolację?
- Och, tak, dziękuję. Ale czy wpuszczą nas w takich
ubraniach? To jest chyba po drugiej stronie Glen
Tarbet?
- Tak. Przychodzi tam dużo spacerowiczów i węd
karzy, więc lepiej już chodźmy. Mamy do przejechania
spory kawałek.
- Wcale nie jest tak daleko - zaprotestowała
natychmiast, a sir Fergus uśmiechnął się pod nosem.
Wciąż jeszcze było widno, gdy skręcili w stronę
Glen Tarbet. Po obu stronach wznosiły się góry,
a większe i mniejsze pagórki porośnięte lasem do
chodziły aż do szosy. Pomiędzy nimi błysnęła tafla
jeziora i wkrótce zajechali przed hotel. Rosie odniosła
wrażenie, że sir Fergusa dobrze tutaj znano.
Było sporo ludzi ubranych podobnie jak oni, toteż
Rosie nie przejmowała się swoim wyglądem. Spojrzała
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 95
natomiast z uznaniem na kartę dań. Apetyt jej
dopisywał, zamówiła wiec wędzonego łososia oraz
rostbef ze wszystkimi dodatkami, a Fergus wybrał do
tego francuskie czerwone wino. Posiłek zakończyła
sałatką, z żalem rezygnując z drugiej porcji.
Wieczór płynął niepostrzeżenie i była już właściwie
noc, gdy wyszli z hotelu. Rosie przysiadła na niskim
murku, Fergus zaś wyjął z bagażnika pudło, w którym
miał jedzenie i wodę dla Gyp. Napełnił obie miski
i także usiadł.
- Może przejdziemy się kawałek w stronę jeziora?
-zaproponował.
Poszli więc aż nad brzeg. Gyp biegała wesoło,
dopóki gwizdnięcie nie sprowadziło jej z powrotem
do samochodu. Na tylnym siedzeniu ułożyła się
wygodnie do drzemki.
Sir
Fergus rzucił okiem na psa:
- Jest zmęczona. A ty, Rosie?
- Zmęczona? Ja? Ależ skąd! Trochę bolą mnie
nogi, ale mogłabym tak jeszcze całą noc... - Przerwała
gwałtownie, zadowolona, że po ciemku nie widać jej
czerwonej twarzy. - Chciałam tylko powiedzieć, że...
- zaczęła, myśląc gorączkowo, jak ubrać w słowa to,
co chciała powiedzieć.
Ułatwił jej zadanie.
- Dokładnie wiem, co odczuwasz. Ta kraina ma
w sobie coś niezwykłego, jakąś magię. Wcale się nie
dziwię, że tysiące ludzi przyjeżdża tu co roku, żeby
wędrować i wspinać się. Chodzisz po górach, Rosie?
- Nie - odparła. - Mam lęk wysokości. To głupie,
prawda? Bo przecież kocham góry. Ty pewnie się
wspinasz?
- Kiedy tylko mam okazję, ale nie jest to zbyt często.
- No tak, skoro mieszkasz w Edynburgu!
Pomyślał o swoim domu, tak niedaleko od miejsca,
gdzie się akurat znajdowali, domu nad jeziorem
96 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
otoczonym wysokimi górami. To jeszcze nie jest
odpowiednia chwila, żeby jej pokazać tę posiadłość,
pomyślał. Należy dać jej szansę, by polubiła go dla
niego samego, bez żadnych dodatkowych pokus.
Wiedział, że nie będzie to łatwe. Rosie była na to zbyt
uparta i niezwykle przekorna. Pod tym względem
była zresztą bardzo podobna do niego. Uśmiechnął
się sam do siebie na tę myśl. Przez resztę drogi
podtrzymywał lekką rozmowę na obojętne tematy
i to ona zapytała, gdy już skręcili na podjazd
prowadzący do jej domu:
- Naprawdę musisz wyjechać jutro? Nie będziesz
zanadto zmęczony? Do Edynburga jest ponad sto
sześćdziesiąt kilometrów...
Widać już było światła migoczące pomiędzy drze
wami na końcu podjazdu.
- Może wstąpisz na kawę? - spytała.
- Nie jest za późno? To miło, że mnie zapraszasz,
ale chyba już pojadę.
Wysiadł jednak i wszedł z nią do domu. W salonie
zastali państwa Macdonald.
- Jak udał się dzień? - spytała matka. - Fergus,
może napijesz się kawy - jest gotowa.
Odmówił z wdziękiem i prawdziwym żalem:
- Mam jeszcze sporo do zrobienia przed wyjazdem.
Może zaprosi mnie pani następnym razem?
- Ależ oczywiście, przyjeżdżaj zawsze, kiedy masz
ochotę. Prawdę mówiąc, myślę, że za dużo pracu
jesz.
Pożegnał się, a Rosie odprowadziła go do drzwi.
- To był cudowny dzień. Bardzo ci dziękuję, Fergus.
Życzę ci udanej podróży.
- To ja ci dziękuję, Rosie, że się ze mną wybrałaś...
- Uśmiechnął się do niej. Gwizdnął na psa, wsiadł do
samochodu i nie oglądając się odjechał.
Wróciła do domu i zanim poszła spać, opowiedziała
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 97
rodzicom, jak spędzili dzień, opisując ze szczegółami
piękno krajobrazów.
Fergus chyba dojeżdża właśnie do Edynburga,
pomyślała leżąc już w łóżku. Ciekawe, gdzie mieszka
- może przy placu Moray, gdzie ma domy cała
lekarska śmietanka? Albo przy Belgrave? Ale sta-
mtąd jest dalej do szpitala... Zasnęła nie mogąc
się zdecydować, które miejsce bardziej do niego
pasuje.
Fergus tymczasem mieszkał przy placu Moray,
w gregoriańskim domu koło parku. Dom ten należał
jeszcze do jego dziadka. Matka odziedziczyła go
i przekazała synowi, ponieważ sama wolała mieszkać
w posiadłości nad jeziorem Eilt. W dzieciństwie zawsze
lubił odwiedzać dziadków i pokochał ten dom. Nie
wprowadził w nim wielu zmian, gdy tu zamieszkał,
poza unowocześnieniem kuchni. Chciał, by pani
Meikle, jego gospodyni, miała do dyspozycji niezbędne
wyposażenie. Pani Meikle pracowała dla jego rodziny
od tak dawna, jak tylko mógł sięgnąć pamięcią
i doskonale znała się na swoich obowiązkach. Miała
rodzinę koło Glenfinnan, więc często zabierał ją ze
sobą, gdy jechał nad jezioro Eilt, aby mogła odwiedzić
krewnych.
Wszedł teraz frontowym wejściem do cichego domu,
zatrzymał się w długim i wąskim holu, żeby wziąć
korespondencję, która leżała na rzeźbionym stoliku
i skierował swe kroki do gabinetu. Był to ogromny
pokój pełen książek i mebli obitych skórą. Usiadł za
biurkiem i nalał kawę z termosu stojącego na tacy.
Było jeszcze kilka spraw, które musiał załatwić.
Zadzwonił do szpitala i porozmawiał chwilę z dyżur
nym ortopedą, potem zaś z pielęgniarką na oddziale.
Przejrzał listy, które przyszły w czasie jego nieobecności
i zrobił notatki dla swojej sekretarki. Na końcu
znalazł jeszcze karteczkę, napisaną okrągłym charak-
98 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ |
terem pisma pani Meikle, z poleceniem, aby położy!
się wcześnie spać.
Uśmiechnął się, czytając te słowa i w godzinę
później zrobił, jak mu kazała.
Starsza pani Macdonald była następnego dnia
w wyjątkowo kłótliwym nastroju. Brakowało jej
wczoraj Rosie, narzekała więc teraz z tego powodu
i wyraziła nadzieję, że tym razem nie będzie zostawiona
sama sobie. Nikt się za bardzo nie przejmował tym
utyskiwaniem. Spędziła przecież miłe przedpołudnie
z synem, który zabrał ją na lunch, a później resztę
dnia z synową.
Po śniadaniu Rosie zabrała jednak babcię na spacer.
Jej myśli krążyły wciąż wokół tego, co zdarzyło się
wczoraj. Ten dzień z Fergusem sprawił jej wielką
przyjemność. Okazało się, że mają podobne gusty
i zbliżone poglądy na wiele spraw. Początkowo czuła
do niego antypatię, wciąż ją denerwował, lecz teraz
musiała przyznać, że bardzo go lubi. Szkoda, że
właściwie nic o nim nie wie - o jego pracy, domu,
przyjaciołach... Sam mówił o sobie tak niewiele,
wspomniał tylko, że ma zamiar wkrótce się ożenić.
Myśl o tym nieoczekiwanie zasmuciła ją tak bardzo,
że chyba musiało się to odbić na jej twarzy. Babcia
przerwała tyradę na temat współczesnej młodzieży
i spojrzała na nią badawczo:
- Masz taką minę, jakby ci ktoś umarł - zauważyła
kwaśno. - Młodzi ludzie są teraz wiecznie niezado
woleni, zawsze chcą czegoś, czego nie mogą mieć.
- Nie martw się, babciu - odparła niepewnie Rosie.
- Mam wszystko, czego chcę i jestem całkiem
zadowolona z życia.
W myśli przyznała, że to wcale nie jest prawda.
Reszta wizyty babci upłynęła w miarę bezkonflik
towo. Starsza pani dyskutowała z synem na temat
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 99
zarządzania posiadłością, wspominała czasy, kiedy
sama tu mieszkała. Nie powstrzymała się jednak, by
znów nie udzielić synowej wielu zupełnie niepotrzeb-
nych rad. Dostało się też i Rosie. Dlaczego nie wyszła
do tej pory za mąż? Gdzie są ci wszyscy młodzi
mężczyźni, którzy powinni ją adorować? No i co ona
ma zamiar z tym zrobić? Chce spędzić resztę życia
zmieniając się powoli w starą pannę?
Rosie na wszystkie pytania odpowiadała wyjątkowo
i cierpliwie. Lubiła starszą panią, ale trochę miała już
tego wszystkiego dosyć. Z niekłamaną ulgą powitała
dzień, kiedy miała odwieźć ją do Edynburga. Zapa-
kowala rzeczy i pomogła babci usadowić się wygodnie
na tylnym siedzeniu samochodu.
Ubrała się w jedną z nowych sukienek, włożyła też
eleganckie sandałki na wysokim obcasie. Na wszelki
wypadek wsadziła też do bagażnika wiatrówkę. Miała
spędzić w Edynburgu dwa dni, nadarzała się więc
znakomita okazja, żeby zaprezentować nową gar
derobę. Go prawda i tak nie będzie komu, stwierdziła.
Podświadomie liczyła na spotkanie z sir Fergusem,
ale nawet sama przed sobą nie przyznałaby się do tego.
Edynburg, jak zwykle, pełen był turystów, ale
ulica, gdzie mieszkała babcia, była cicha i spokojna.
Zaparkowała samochód tuż przed drzwiami, pomogła
babci wysiąść i przekazała ją pod opiekę Elspeth,
a sama zaczęła rozpakowywać bagażnik.
Babcia stwierdziła, że po podróży czuje się zupełnie
wykończona. Należało więc podać jej herbatę i położyć
do snu. Rosie rozpakowała jej liczne manatki i zeszła
na dół pomóc Elspeth nakryć do stołu. Zaczęło
właśnie padać, ale uznała, że mimo to z chęcią
poszłaby na spacer. Przystanek obok okna, patrząc
na mokre chodniki i tęsknie pomyślała o Rannoch
Moor, jeziorach, bagnach i wspaniałej urodzie gór.
Nigdy nie chciałaby mieszkać w Edynburgu. No,
100 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
chyba że wyszyłaby za mąż, miała tu dom i rodzinę,
a w górach domek, dokąd jeździliby na soboty
i niedziele. Zaraz też znowu przyszedł jej na myśl sir
Fergus, Ciekawe, gdzie teraz jest i co porabia?
Za oknem wciąż lało jak z cebra. Nieliczne samo
chody jechały bardzo powoli. W pewnym momencie,
ku swemu zaskoczeniu, zauważyła... znajomego rolls-
royce'a z Fergusem za kierownicą. Obok niego siedziała
wyjątkowo atrakcyjna dziewczyna. Prawdopodobnie
doktor zauważył samochód Rosie, bo musiał go
ominąć, ale nie dał tego po sobie poznać. Stała bez
ruchu tuż przy oknie, niestety nic na jego twarzy nie
wskazywało, że ją dostrzegł. No tak, był przecież
prawdziwym mistrzem w ukrywaniu własnych myśli
i uczuć pod maską obojętności.
Odskoczyła od okna, aż Elspeth, która właśnie
weszła do pokoju, spytała zaskoczona:
- Och, co cię tak zdenerwowało, dziecinko?
- Nic, zupełnie nic, Elspeth. Tylko pomyślałam, że
nie znoszę Edynburga. Nigdy nie mogłabym tu
mieszkać. - Machinalnie poprawiła na stole widelec.
- Chyba skoczę już obudzić babcię, dobrze? Na
pewno będzie mieć ochotę na kolację...
Babcia wstała słodka jak miód. Jedzenie było
smaczne i podane na jej ulubionej zastawie. Wypiły
kawę w jadalni i przeszły do salonu, żeby pograć
w karty, dopóki starsza pani nie uznała, że jest już
zmęczona i ma ochotę iść spać.
Rosie pomogła jej się położyć, przyszykowała
dzwonek, gdyby babcia życzyła sobie czegoś w nocy,
przyniosła dzbanek wody i szklankę, położyła też
przy łóżku książkę na wypadek bezsenności i sole
trzeźwiące, gdyby babci zrobiło się słabo.
- Jutro zjem śniadanie w łóżku, a potem chcę
trochę odpocząć - odezwała się babcia. - Ty zaś,
Rosie, pójdziesz po zakupy. Elspeth będzie mieć
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 1 0 1
więcej czasu, aby się mną zająć. Niech zrobi ci listę
wszystkiego, co potrzeba. Twoja ciocia Carrie za
chowuje się w sklepach jak idiotka, więc skoro tu
jesteś, to możesz sama zrobić zapasy.
Rosie wciąż czuła w głowie zamęt, zgodziła się więc
bez dyskusji i poszła do swojego pokoju. Równie
dobrze może spędzić cały dzień w supermarkecie
- i tak nie mogła liczyć na nic bardziej interesującego.
Przez chwilę ze złością waliła pięściami w poduszkę.
- Mam nadzieję, że nigdy go już nie zobaczę
-mruczała do siebie, układając się w staroświeckim
łóżku. - Pojadę do Oban i dam znać doktorowi
Douglasowi, że znów mieszkamy w Inverard.
Śniadanie zjadła w kuchni z Elspeth, pomogła jej
zmyć naczynia i przejrzała listę zakupów, która miała
chyba kilometr długości. Nigdy nie zdołałaby przynieść
tego wszystkiego sama do domu. Nie mogła też
i pojechać samochodem, ponieważ w pobliżu centrum
handlowego nie było parkingu.
- Muszę wrócić taksówką - powiedziała do Elspeth.
- Jak, u licha, ciocia Carrie daje sobie z tym wszystkim
radę?
Wzięła torebkę, koszyki na zakupy i wyszła, nie
czekając na odpowiedź. Było jeszcze wcześnie, a ranek
zapowiadał się pogodnie.
Weszła do sklepu, rzuciła okiem na listę i niecierp
liwie popchnęła przed sobą wózek na zakupy. Pako
wała właśnie do niego mąkę i cukier, gdy ktoś położył
wielką rękę na jej dłoni. Dziwne, nie była ani
wystraszona, ani zaskoczona. Wiedziała, czyja to
ręka, a ten dotyk sprawił jej nawet przyjemność. Nie
udało się jej powstrzymać rumieńca, ale odezwała się
z dobrze udawanym chłodem:
- Dzień dobry, sir Fergusie, co za niespodzianka!
Nigdy bym nie przypuszczała, że można cię spotkać
w supermarkecie.
1 0 2 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
Zignorował jej uwagę.
- Ja będę pchał wózek, a ty wrzucaj wszystko, co
masz na tej liście. W ten sposób zdołamy się stąd
wydostać w ciągu dziesięciu minut...
- Muszę to zawieźć do domu babci - powiedziała,
wciąż trzymając wózek.
- Oczywiście, że musisz. Włożymy zakupy do
bagażnika i pojedziemy gdzieś na kawę. Co ty na to?
- Nie pracujesz dzisiaj?
- Dopiero po południu.
- No, a nie wolisz czasem być z... z kimś innym?
- spytała cierpkim tonem.
- Nie. - Patrzył na nią, uśmiechając się lekko. - Daj
mi tę listę, będę czytał na głos, a ty wrzucaj, co trzeba.
No więc: proszek do pieczenia, biały pieprz, sól...
Nie było sensu się z nim kłócić. Ruszyli wzdłuż
sklepowych regałów, zapełniając powoli wózek.
- Płyn do mycia podłóg, płyn do sanitariatów,
proszek do szorowania... - recytował z listy kolejne
punkty. - Lubisz zakupy w takich sklepach? - Oddał
jej listę.
- Nie bardzo. - Potrząsnęła przecząco głową.
- Uwielbiam takie małe, wiejskie sklepiki, gdzie można
usłyszeć ostatnie ploteczki i patrzeć, jak przy tobie
kroją bekon w plasterki...
Stanęli w kolejce i Fergus zaczął wypakowywać
liczne zakupy na taśmę przy kasie. Zapłaciła, a on
poukładał wszystko w koszykach.
- Kto to robi, kiedy ciebie tu nie ma?
- Ciocia Carrie albo Elspeth.
- Chyba dzwoni ktoś ze sklepów, proponując
dostawy do domu?
- O, tak, dostarczają trochę żywności, ale babcia
twierdzi, że tak jest taniej.
Z pewnością tobie przywożą wszystko wprost do
kuchni, stwierdziła w myśli.
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 103
- Dokąd idziemy? - spytała, gdy wyszli.
- Do samochodu.
- Jestem pewna, że babcia z przyjemnością poczęs
tuje cię kawą - zauważyła, gdy wpakował oba kosze
do bagażnika i otworzył jej drzwiczki.
- Pomyślałem, że moglibyśmy pojechać do Aber-
dour.
- Ależ to ponad trzydzieści kilometrów stąd...
Podniósł słuchawkę telefonu w samochodzie.
- Jaki jest numer do twojej babci?
Słuchała krótkiej wymiany zdań z ustami otwartymi
ze zdziwienia.
- Rozmawiałem z Elspeth - zakomunikował po
chwili. - Powie pani Macdonald, że zjawisz się na
lunch.
- Ale co powie babcia? Z pewnością chce, żebym
wróciła.
- Dopiero na lunch, Rosie. Szkoda, że mam o pierw
szej dyżur. Moglibyśmy zjeść razem również i lunch.
Jechali, omijając najbardziej zatłoczone ulice. Fergus
nie odzywał się, co jeszcze bardziej zbijało ją z tropu.
W końcu nie wytrzymała:
- Widziałam cię wczoraj przez okno. Czy to była
twoja narzeczona?
- Grizel? Przystojna kobieta, nie sądzisz? - odezwał
się lekko i było jasne, że więcej z niego nie wydusi.
Odwróciła głowę i wyjrzała przez okno.
- Nie uważasz, że ładna jest ta droga wzdłuż
wybrzeża? - spytała obojętnym tonem.
Nie raczył odpowiedzieć na tę błyskotliwą uwagę.
- Kiedy jedziesz do Inverard?
- Jak wróci ciocia Carrie, pewnie jutro lub pojutrze.
- Rosie, spędzisz ze mną któryś dzień, kiedy
przyjadę w przyszłym tygodniu?
Serce podskoczyło jej z radości, ale twardo po
stanowiła odrzucić jego prośbę.
104 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
-
Byłoby miło, dziękuję, ale chyba nie.
- Pewnie spędzasz teraz wolny czas z młodym
Douglasem? - zapytał pozornie bez zainteresowania.
- Tak, owszem. Jest bardzo sympatyczny. -To nie
było udane kłamstewko, pomyślała natychmiast.
Zerknęła na Fergusa. Siedział chłodny i opanowany
jak zwykle.
- To bardzo miło, że mnie zapraszasz - zaczęła
niepewnie - ale... nie powinieneś. To znaczy, gdybym ja
miała za ciebie wyjść, to byłoby mi strasznie przykro,
gdybyś ty... Gdybyś umawiał się z inną dziewczyną.
- No tak, ale skoro ty i tak pewnie wyjdziesz za
doktora Douglasa - odezwał się z uśmiechem - to
wszystko jest chyba zupełnie w porządku.
Powiedział to w taki sposób, że nic nie mogła
zarzucić jego logicznemu rozumowaniu.
- No, jeśli jesteś pewien, że to będzie w porządku,
to... to z chęcią się z tobą wybiorę.
- Świetnie. Zadzwonię do ciebie, jak wrócisz do
domu. Chyba Douglas nie będzie miał ci tego za złe?
- dodał obojętnie.
- Nie, jestem pewna, że nie.
Ależ jestem głupia, że wplątałam w to wszystko
biednego Douglasa, pomyślała zmartwiona. Przecież
on może mieć w planie ożenek z kimś innym. Co
prawda Fergus i tak się o tym nie dowie...
Spędzili przy kawie miłe pół godziny. Rosie szybko
zapomniała o swoich wątpliwościach, ponieważ jej
towarzysz zachowywał się niezwykle ujmująco. Oboje
żałowali, że nie mogą posiedzieć nieco dłużej, ale
- jak zauważył Fergus - babcia może zacząć się
niepokoić, a z kolei jego asystentka zmyje mu głowę,
jeśli choć trochę spóźni się na dyżur.
Przyjęła te jego obawy z lekkim niedowierzaniem.
To przecież chyba zupełnie niemożliwe, żeby ktoś
zwymyślał sir Fergusa.
JEŚLI PRZESTANIEMY SSĘ KŁÓCIĆ 105
- Jaka jest ta twoja asystentka? - spytała szczerze
zaciekawiona.
- Niska, graba i siwa, ma czarne oczy i język jak
brzytwa. Potwornie się jej boję!
Powrotna droga minęła im nie wiadomo kiedy
i Rosie z przykrością wysiadła z samochodu przed
domem babci. Fergus zaniósł jej zakupy pod drzwi
i odjechał.
Elspeth zdążyła jej tylko szepnąć, że babcia już
pieni się ze złości.
Starsza pani rzeczywiście była w bardzo złym
humorze i zbeształa Rosie na całego. Oznajmiła, że
wnuczka jest dziewczyną zupełnie bez serca, co więcej
- prawdopodobnie wydała też za dużo na zakupy.
- Ach, te dzisiejsze młode kobiety... - dodała
z ciężkim westchnieniem i wygłosiła długi monolog
na ten godny ubolewania temat.
Rosie słuchała potulnie, ale cały czas myślała
o Fergusie. Ciocia Carrie, która wróciła do domu,
także musiała wysłuchać podobnego kazania. Obie
z Rosie robiły dobrą minę, każda zaś rozmyślała
o czym innym.
Wyjechała do domu następnego ranka. Jej myśli
krążyły głównie wokół tego, w co się ubierze, jeśli
Fergus znów ją gdzieś zaprosi. Jeśli chodzi o stroje
sportowe, to wybór był ograniczony. Miała jedynie
kilka nowych trykotowych bluzek. Gdyby zaś okazja
wymagała bardziej eleganckiego stroju, to założy
jedną z letnich sukienek i odpowiedni do niej żakiecik.
Nim dojechała do domu, zdążyła przejrzeć i poukładać
w myślach całą garderobę.
Jak się okazało, zupełnie niepotrzebnie.
Minęło parę dni, a Fergus wciąż nie dzwonił. Była
w minorowym nastroju i w końcu, nie bardzo wiedząc,
dlaczego to robi, wymyśliła jakiś powód, żeby się
wybrać do Oban. Wpadła na chwilę do gabinetu
106 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
Doktora Douglasa - rzekomo tylko po to, aby
poinformować go o ich powrocie do Inverard. Nie
miało większego znaczenia, że już o tym wiedział.
Była to natomiast świetna okazja, żeby zaprosił ją na
lunch. Bez kłopotu osiągnęła swój cel.
W czasie lunchu z udawanym zainteresowaniem
słuchała, jak szczegółowo rozwodził się nad swoimi
życiowymi planami i ambicjami. Zgodziła się, że
Oban nie jest odpowiednim miejscem dla młodego
człowieka, który chce coś osiągnąć.
- Wolałbym raczej wyjechać do Londynu lub
przynajmniej do Birmingham - stwierdził - i za parę
lat wrócić do Edynburga albo Glasgow. Zawsze
znajdzie się jakieś dobre stanowisko dla kogoś
z doświadczeniem, no i z talentem.
Nawet miły z niego facet, pomyślała, ale straszny
nudziarz. Jak mogła pozwolić, żeby Fergus uwierzył
w jej wyssane z palca plany matrymonialne? Zresztą,
to i tak nie ma większego znaczenia. Jest przecież
zajęty własnymi sprawami i swoją narzeczoną.
Do domu wróciła w kiepskim humorze. Nakrywała
właśnie stół do kolacji, gdy zadzwonił telefon. To był
Fergus. Szkoda, że dopiero teraz, pomyślała i niewiele
myśląc natychmiast wypaplała o uroczym spotkaniu
z doktorem Douglasem.
Od razu tego pożałowała, ponieważ odparł pogod
nym tonem:
- O, to dobrze, powinniście się widywać jak
najczęściej. A czy jutro da ci dzień wolnego? Wpadnę
koło dziewiątej.
- Jeszcze się nie zdecydowałam - powiedziała trochę
opryskliwie, zła że taki jest pewny jej zgody. Zaraz
jednak się przestraszyła, że on uzna to za odmowę.
-No dobrze, dziękuję. Pójdziemy na jakąś wędrówkę?
-Jutro się przekonasz. I żebym nie musiał na
ciebie czekać - dodał i odłożył słuchawkę.
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 107
Była wściekła. Niby dlaczego pozwala sobie wobec
niej na taki ton? Ale nie aż tak wściekła, żeby nie
zacząć się od razu zastanawiać, co na siebie włoży.
Wybór był trudny. Nie wiedziała przecież, gdzie mają
pójść. Prosta spódnica z bluzką i sportowe buty
nadawały się na spacer, ale tym razem intuicyjnie
czuła, że chodzi o coś innego. Strój powinien więc
być nieco bardziej elegancki, a jednocześnie w miarę
uniwersalny... W końcu zdecydowała się na nową
bladoróżową sukienkę z bawełnianego trykotu. Jeśli
założy do niej nowy żakiecik, o ton ciemniejszy niż
sukienka, i sandałki na płaskim obcasie, to taki
zestaw będzie odpowiedni na wiele okazji.
- Ciekawe, co zrobię, jeśli postanowi zmusić mnie
jutro do wspinaczki na jakąś odległą górę, do której
będziemy maszerować pół dnia piechotą - odezwała
się do Simpkinsa.
Zeszła na dół i powiedziała matce o zaplanowanym
spotkaniu.
- Świetnie. Wycieczka dobrze ci zrobi - odparła pani
Macdonald. - Dokąd macie zamiar pojechać?
- Właściwie, to nie powiedział, no i zupełnie nie
wiem, w co się ubrać.
- Z pewnością uprzedziłby cię, że planuje pieszą
wycieczkę.
- Spytałam go, czy będziemy dużo chodzić, ale
odparł tylko, że dowiem się jutro.
- Wobec tego nie ma się o co martwić. Na pewno
nie chciałby, żebyś dreptała po górach w delikatnych
pantofelkach.
Pani Macdonald powiedziała to spokojnym tonem,
nie dając po sobie poznać, co chodzi jej po głowie.
Obrzuciła swoją piękną córkę spojrzeniem pełnym
nadziei. Fergus wspaniale nadawałby się na zięcia,
pomyślała z rozmarzeniem. Szkoda, że Rosie często
sama nie wie, czego chce i jest taką złośnicą.
1 0 8 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
- Masz taką ładną różową sukienkę, którą kupiłaś
w Edynburgu, nadaje się na każdą okazję - zauważyła
po chwili. - Ale zabierz także wiatrówkę.
Nie mówiły więcej o Fergusie i jutrzejszej wycieczce.
Rosie zajrzała do kurnika, zebrała jajka i wzięła się
energicznie za wyrywanie chwastów z warzywnych
grządek. Wieczorem czuła się przyjemnie zmęczona.
Ziewając raz za razem położyła się do łóżka i prawie
natychmiast zapadła w zdrowy sen.
Ranek był piękny. Jak okiem sięgnąć nie widać
było żadnych chmur. Wprawiło ją to we wspaniały
humor. Naprawdę lubiła towarzystwo Fergusa i wcale
nie wstydziła się teraz do tego przyznać. Co będzie,
jeśli nie nadarzy się więcej okazja, żeby się z nim
spotkać? Wróciła do domu, założyła różową sukienkę
i postanowiła poważniej zainteresować się doktorem
Douglasem. Może to właśnie jest jej życiowa szansa?
Jednak gdy godzinę później zobaczyła Fergusa,
stwierdziła, że postanowienie to jest niewiele warte.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Fergus zabrał ze sobą Gyp. Wysiadł z samochodu
i nieśpiesznie zbliżał się w stronę domu. Nie był
ubrany jak ktoś, kto ma ochotę na długi spacer
górskimi ścieżkami. Zerkała na niego z okna swojej
sypialni i miała sporo czasu, aby docenić swobodną
elegancję jego stroju. Skonstatowała z pewnym
zdziwieniem, że choć jego ubrania nie robiły wrażenia
nowych, to zawsze wyglądał w nich wyjątkowo
dobrze...
Nagle podniósł głowę i zauważył ją. Zatrzymał się
i patrzył. Było to spojrzenie, które dziwnie nią
wstrząsnęło i przykuło do miejsca. Czuła się jak
zahipnotyzowana, niezdolna do wykonania jakiegokol
wiek gestu. Nie potrafiłaby powiedzieć, jak długo
stali tak wpatrzeni w siebie. Dopiero głos matki,
który dobiegł z kuchni, sprowadził ją na ziemię.
Cofnęła się od okna i spojrzała na swoje odbicie
w lustrze. Czuła się tak, jakby ktoś rzucił na nią urok,
ale w lustrze zobaczyła tylko dobrze znaną sobie buzię.
- Jeśli tak wygląda pierwsze stadium miłości
- odezwała się do wiernego Simpkinsa - to jest to
najcudowniejsze uczucie pod słońcem. Tylko jak
zdołam teraz zejść na dół i rozmawiać z nim jak
gdyby nigdy nic?
Czuła, że powoli traci resztki odwagi, więc czym
prędzej złapała torebkę i poszła się przywitać.
Jego „dzień dobry, Rosie" zabrzmiało przyjaźnie,
lecz zwyczajnie i przez chwilę zastanawiała się, czy
przypadkiem nie poniosła jej imaginacja. Może jej się
1 1 0 JEŚLI PRZESTANlEMYSIĘ KŁÓCIĆ
tylko zdawało? Może w tym spojrzeniu nie było nic
niezwykłego, a jej serce wcale nie zabiło żywiej na
widok doktora Camerona? A jednak nie - wciąż
czuła to samo. Miała przemożną ochotę podbiec do
niego, paść mu w ramiona i już tam pozostać. Do tej
pory nie miała pojęcia, że miłość potrafi spowodować
taki zamęt w głowie i sercu dobrze wychowanej
dziewczyny.
Z trudem wzięła się w garść i głosem starannie
pozbawionym wyrazu odpowiedziała na jego powitanie.
Nie patrzyła na niego, więc nie zauważyła uśmiechu,
który błąkał się w kąciku jego warg.
- Ładnie wyglądasz - stwierdził. - Możemy już iść?
- Tak. Powiem tylko mamie.
Pani Macdonald wkroczyła do kuchni jak aktor,
który w odpowiednim momencie wyłania się zza kulis.
- Fergus, miło cię znowu widzieć... Byłam w kuchni,
dawno przyjechałeś?
- Dopiero parę minut temu.
- Nie napijesz się kawy?
- Dziękuję, ale jest taki śliczny ranek, że nie
powinniśmy zwlekać dłużej z wyjazdem.
Pan Macdonald spotkał ich w holu.
- O, dzień dobry, Fergus. Wybrałeś wspaniały
dzień, ale do wieczora chyba będzie padać.
- Obawiam się, że ma pan rację. Miejmy nadzieję,
że w ciągu dnia będzie ładnie. - Rzucił okiem na
Rosie, która stała obok. - Chciałbym zabrać Rosie
na kolację, toteż proszę się nie martwić, jeśli odwiozę
ją dosyć późno.
- Mam klucz - odezwała się ostrym tonem. Uczucie
rozdrażnienia, że nie spytał jej wcześniej, czy ma na
to ochotę, wzięło zdecydowanie górę nad chęcią
spędzenia z nim reszty życia.
Patrzyli na nią bez słowa.
- Byłoby po prostu cudownie, gdybyś łaskawie
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
111
zgodziła się zjeść ze mną kolację, Rosie - odezwał się
profesor Cameron głosem tak czarującym, że ułagodził
by nawet rozwścieczonego tygrysa. Uśmiech, jaki
przy tym zaprezentował, mógłby roztopić kamień.
- Dziękuję - mruknęła, niezdolna oprzeć się jego
osobistemu urokowi. - Ale nie mam pojęcia, gdzie
jedziemy. Może nie jestem odpowiednio ubrana...
- Najzupełniej odpowiednio - uspokoił ją. - Mo
żemy już wsiadać?
- Dokąd się wybieramy? - spytała, gdy już skręcili
na drogę.
- Znasz jezioro Eilt?
- Widziałam je, ale właściwie nigdy się tam nie
zatrzymywałam. Wyglądało pięknie, te wszystkie
wysepki i srebrzyste świerki... Czy tam właśnie
jedziemy?
- Tak. Rosie, chciałbym cię o coś zapytać...
Dlaczego patrzyłaś na mnie w taki sposób, wiesz,
dzisiaj rano...
- Jak patrzyłam? - spytała, dobrze wiedząc, o co
mu chodzi.
- Jak gdybyś widziała mnie po raz pierwszy. Przecież
znamy się już w miarę dobrze, nie sądzisz? - Nie
odpowiedziała, więc dodał: - Nie masz ochoty mi
powiedzieć, prawda? - Było to raczej stwierdzenie niż
pytanie.
- Nie, ale mogę ci powiedzieć, że nie byłam
niezadowolona, że cię widzę - odparła prosto i jasno.
- Miło mi to słyszeć. - Skręcił ostro w stronę Fort
William. - A jak rozwija się przyjaźń z młodym
Douglasem?
- Douglasem? Ach tak, z doktorem Douglasem...
No cóż... bardzo dobrze.
- Aha. - Przyjął tę odpowiedź bez mrugnięcia
okiem i zmienił temat. Prowadzili teraz rozmowę
praktycznie o niczym, przeskakując z tematu na
1 1 2 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
temat i żadnego nie wyczerpując. Minęli Fort William
i skręcili w stronę Mallaig.
- Jedziemy może do Skye?
- Nie. Chciałabyś się kiedyś tam wybrać? Znasz te
strony?
- Byłam tam parę razy, ale zupełnie nie znam
północnej części wyspy. Można by w tamtych okolicach
mieszkać przez całe życie i jeszcze ich dobrze nie
poznać.
Rosie podtrzymywała teraz rozmowę, usiłując za
wszelką cenę utrzymać ten szczególny ton przyjaciels
kiego porozumienia, który już parokrotnie zdarzyło
się im obojgu przybrać. Nie bardzo jej to wychodziło,
poza tym cały czas łamała sobie głowę, zastanawiając
się, dokąd Fergus ją wiezie. Objechali zatokę, przeje
chali przez Glenfinnan i przed sobą mieli teraz już
tylko jezioro Eilt. Powiedział, że właśnie tam jadą.
Już otwierała usta, aby zapytać, gdzie się zatrzymają,
kiedy skręcił i przez otwartą bramę wjechał na długi,
kręty podjazd. Zdążyła tylko zauważyć przy bramie
tabliczkę z napisem: „Teren prywatny. Wstęp wzbro
niony".
- Ależ to prywatna posiadłość! - zaprotestowała,
sądząc, że się pomylił. Odwróciła się i popatrzyła na
jego spokojny profil, a kiedy usłyszała lakoniczne
„tak", zrozumiała wszystko.
- Ty tutaj mieszkasz! - zawołała oskarżycielsko.
- Mogłeś mi powiedzieć!
W ogóle się nie odezwał, co ją rozdrażniło jeszcze
bardziej. Odwróciła głowę i wystawiła swój ładny nos
za okno. Ale kiedy dom ukazał się przed nimi w całej
swej urodzie, zapomniała o humorach.
- Och, jest absolutnie wspaniały! - Zachwycona,
odruchowo złapała Fergusa za rękaw i natychmiast
się odsunęła, jak gdyby dotknęła gorącej fajerki...
- Przepraszam - mruknęła zmieszana.
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 1 1 3
Sir
Fergus podjechał pod drzwi i dopiero wtedy
zwrócił się do niej:
- Chciałem ci zrobić niespodziankę, Rosie.
- Och, naprawdę zrobiłeś! Ten dom jest cudowny!
Nie chciałbyś zawsze tu mieszkać?
- To mój dom rodzinny, ale gdybym tu mieszkał,
musiałbym zrezygnować ze swojej pracy, a na to się
nie zdecyduję. - Wysiadł i otworzył drzwiczki po jej
stronie.
- A kiedy się ożenisz... - odezwała się powoli.
- Czy twoja żona będzie tutaj mieszkać? Przecież to
trochę za daleko, żebyś dojeżdżał. A może ona lubi
Edynburg?
- Mam nadzieję, że zechce być ze mną bez względu
na miejsce zamieszkania - odrzekł, nie patrząc na nią.
- Wejdziemy do środka?
Drzwi otworzył Hamish. Cofnął się o krok i z satys
fakcją kiwał głową, widząc Rosie. Podała mu rękę.
Uścisnął ją i odpowiedział na powitanie. W jego
głosie brzmiało niekłamane zadowolenie. Sir Fergus
uśmiechnął się szeroko.
- Czy matka jest w salonie, Hamish?
- Jest chyba w ogrodzie. Pan wie, jak ona kocha
róże...
Fergus otworzył drzwi w głębi holu i wprowadził
Rosie do niewielkiego pokoju, którego okna i drzwi
balkonowe wychodziły na pięknie utrzymany trawnik.
Było oczywiste, dlaczego Hamish wspomniał o kwia
tach. Po obu stronach trawnika rosły bowiem przepięk
ne krzaki róż, kwitnące we wszystkich odcieniach
różowego, czerwonego i żółtego koloru. Pani Cameron
siedziała na tarasie, czytając książkę. Podniosła się na
ich widok.
- O, to ty, Fergus! To dobrze, że wreszcie przywioz
łeś Rosie. - Nadstawiła mu policzek do ucałowania,
Rosie zaś podała rękę, uśmiechając się serdecznie.
1 1 4 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
- Ogromnie się cieszę, że przyjechałaś. Fergus wspo
mniał, że znów mieszkasz w Inverard. Jesteś zadowo
lona z powrotu? Usiądź tu obok i wszystko mi
opowiedz. Wypijemy kawę, nim mój syn gdzieś cię
porwie.
Zaczęły rozmawiać po trochu o wszystkim - ogro
dzie, zwierzętach i przyjemnościach związanych z ży
ciem na wsi. Sir Fergus włączał się od czasu do czasu
do rozmowy i Rosie poczuła się tak, jakby znała
panią Cameron od bardzo dawna.
- Masz ochotę na spacer w stronę jeziora? - spytał
Fergus. - Możemy przejść przez ogród, a wrócić lasem.
Rosie potrafiła docenić piękno ogrodu. Oprócz
róż były tu także rabaty z innymi, równie wspaniałymi
roślinami. Dalej porośnięty trawą teren nieco się
obniżał. Ścieżką między drzewami zeszli nad brzeg
jeziora. Po jego drugiej stronie, jakieś dziesięć kilo
metrów dalej rozciągały się góry o ciemnych stokach
porośniętych sosnami. Niżej widać było rozległe
wrzosowiska, które o tej porze roku zaczynały nabierać
liliowego koloru. Widok by! zachwycający.
- To wspaniałe, nie sądzisz? - zapytał. - Zawsze
mam przed oczyma ten widok, kiedy jestem w Edyn
burgu. - Objął ją teraz lekko ramieniem.
- Przyjeżdżasz tutaj w każdą sobotę? - zapytała,
dziwnie świadoma jego bliskości.
- Kiedy tylko jest to możliwe, ale nie co tydzień.
W Edynburgu mam krąg przyjaciół, kontakty towa
rzyskie to także przyjemność. A ty, Rosie? - Popatrzył
na nią. - Musisz tu chyba mieć przyjaciół z dawnych
lat? I może jakichś nowych?
- No, tak, czasem wydaje mi się, jakbyśmy nigdy
stąd nie wyjeżdżali...
- Jesteś więc chyba zadowolona, że mieszkasz
w Inverard?
Przez chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią.
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 1 1 5
Gdyby zaprzeczyła, chciałby wiedzieć, dlaczego. A nie
mogła przecież przyznać się, że byłaby naprawdę
zadowolona tylko wtedy, gdyby on mieszkał w pobliżu.
Nigdy dotąd nie wiedziała, co to zazdrość, ale teraz
nagle poczuła jej silne ukłucie. Wyobraziła sobie
Fergusa w Edynburgu, otoczonego wianuszkiem
pięknych kobiet, z których każda tylko czeka, aby go
uwieść i zostać jego żoną.
- No cóż, nie siedzę w Inverard przez cały czas
- odparła wymijająco. - Czasem jeżdżę odwiedzić
babcię i ciocię Carrie, a także po zakupy. Ciocia
wychodzi za mąż za dwa tygodnie. Chce, żebym była
jej druhną...
- A więc to będzie duże wesele? - zapytał lekkim
tonem.
- Och, nie! Biorą ślub w kościele, w którym, jak
przypuszczam, pierwszy raz się spotkali. Będzie to
raczej skromna ceremonia.
- Twoja ciocia zasługuje na to, żeby być szczęśliwą.
Podejrzewam, że dość trudno jest znaleźć wspólny
język z twoją babcią.
- To racja. - Rosie zaśmiała się cicho. - Ciocia
Carrie to naprawdę święta osoba i strasznie cierpliwa.
Każdemu w rodzinie zdarza się od czasu do czasu
popaść w niełaskę u babci, ale prędzej czy później
zawsze nam wybacza. Wyjątkiem był tylko stryj
Donald.
- Czy jest zadowolona z tego, że masz zamiar
wyjść za doktora Douglasa?
- No... - zaczęte, usiłując wymyślić coś sensownego.
- Ona jeszcze o tym nie wie.
- Ach, trzymacie to w tajemnicy... Bardzo ro
mantycznie... - W jego głosie zabrzmiała wyraźna
kpina.
- Żartujesz chyba! W nim nie ma za grosz roman
tyzmu! - zawołała bez namysłu.
1 1 6 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
Powinna się była ugryźć w język. Czuła, że robi się
czerwona jak burak, więc dorzuciła pośpiesznie:
- No, przecież sam wiesz, jacy naprawdę są mężczyźni...
- Hmm... tak, ale oczywiście z męskiego punktu
widzenia. - Wziął ją pod rękę i ruszyli wzdłuż brzegu
jeziora. - Nie przejmuj się, młody Douglas jest
z pewnością bardziej romantyczny, niż potrafi to
okazać. Nawet jeśli nie deklamuje ci poezji Roberta
Burnsa... „Starczy ją wziąć, by ją kochać, kochać ją
wciąż przez całe życie, bowiem natura ją stworzyła
-ją jedną, piękną, wciąż w rozkwicie..."
Powiedział fragment wiersza z silnym szkockim
akcentem i Rosie z całego serca zapragnęła, aby
skierował te słowa właśnie do niej. Nie było się
jednak co łudzić - prawdopodobnie myślał o swojej
przyszłej żonie. Zrobiło jej się przykro. Była tu razem
z nim, trzymali się pod ręce i wydawało się, że jest im
ze sobą dobrze. Nawet gdy się z nią drażnił, nie miało
to już wpływu na jej Uczucia. Wiedziała, że zawsze
będzie go kochać... W myśli przeprosiła tę nieznajomą
dziewczynę, która zdobyła jego serce i odezwała się
prawie wesoło:
- Ian chciałby rozpocząć praktykę lekarską w Edyn
burgu...
Wspomniał o tym, kiedy się spotkali, ale słowem
nie napomknął, że chce, aby z nim pojechała. Co
tam, Fergus nie musi o tym wiedzieć, uznała po
chwili namysłu. Ian Douglas był sympatycznym
chłopakiem, lecz wcale o niej poważnie nie myślał.
Był dostatecznie rozważny, aby znaleźć sobie żonę
z posagiem i koneksjami. Jeśli zaś chodzi o nią, to
można było liczyć tylko na koneksje, w żadnym
wypadku na pieniądze. Ojciec postanowił za wszelką
cenę znów postawić Inverard na nogi. Na to miały
pójść ich wszystkie finansowe zasoby.
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 1 1 7
- To nie powinno być trudne - odezwał się Fergus.
- Przypuszczam, że mógłbym mu trochę pomóc.
Znam w medycznym światku Edynburga sporo
wpływowych ludzi. Co o tym myślisz?
- Spytam go. Masz prywatną praktykę, czy tylko
pracujesz w szpitalu?
- Och, prowadzę praktykę i to całkiem rozległą.
- Wciąż trzymał ją pod ramię. - Oczywiście pracuję
też w szpitalu - dwa dyżury na tydzień, pacjenci
w przychodni, porady dla osób po zabiegach...
Prowadzę również zajęcia dla studentów.
- Nie masz chyba ani chwili dla siebie...
- Mam świetnych współpracowników. Są kom
petentni i czasem mnie zastępują, na przykład kiedy
wyjeżdżam. Jeżdżę dosyć często do Holandii. A także
do Londynu, Birmingham, Leeds i Bristolu.
- Nigdy nie będziesz miał czasu na życie rodzinne.
Twojej żonie nie będzie to przeszkadzało? - Znów nie
zdołała pohamować swojej ciekawości.
- Będę zabierał ją ze sobą - wyjaśnił krótko.
- Jeśli pójdziemy trochę dalej, pokażę ci wspaniałą
kryjówkę z lat, kiedy byłem małym chłopcem. Jest to
mała chatka, cała obrośnięta drzewami i krzakami.
Ma chyba ponad sto lat.
- Bardzo interesujące - mruknęła, przekonana że
ją lekceważy. Strasznie dobrzy z nas przyjaciele,
pomyślała z rozdrażnieniem. Wystarczy, że go spytam
o coś osobistego, a natychmiast zatrzaskuje mi drzwi
przed nosem.
Chatka okazała się rzeczywiście interesująca. Dawno
temu mogła służyć za schronienie dla żołnierza, który
stał na czatach przy brzegu jeziora. Nie miała dachu,
a w ciągu lat drzewa wokół niej tak się rozrosły, że
niemal całkiem zasłoniły małe okna.
- Bawiłem się tutaj w Robin Hooda - odezwał się
Fergus. - Miałem tu łuk i strzały. - Dotknął chropawej
1 1 8 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
ściany niemal pieszczotliwym gestem. - Później
dostałem od ojca pneumatyczny pistolet i nauczyłem
się strzelać.
Rosie nie odzywała się. Za wszelką cenę chciała, by
mówił o sobie jak najwięcej. Niestety to było wszystko,
co miała usłyszeć. Fergus po chwili spojrzał na zegarek
i stwierdził:
- Lepiej wracajmy, o pierwszej jest lunch.
Zjedli go w ogromnym pokoju, którego okna
wychodziły na jezioro. Ściany były tu wyłożone dębową
boazerią, sufit zaś misternie rzeźbiony. Siedzieli przy
prostokątnym stole, wokół którego stały obite skórą
krzesła z okresu regencji. Znajdował się tu jeszcze
potężny kredens i piękny marmurowy kominek, nad
którym wisiało lustro. Białoniebieska porcelanowa
zastawa ozdobiona była rodowym herbem Camero
nów.
Podano wędzonego łososia, pstrąga i sałatę, a na
deser kruche ciasto z truskawkami i kremem. Rosie
z przykrością zauważyła, że w trakcie rozmowy Fergus
starannie unika tematów natury osobistej. Nie pozwalał
jej zajrzeć w swoje życie.
Dlaczego zresztą miałby to robić, zreflektowała się
pijąc kawę w salonie i podziwiając urządzenie pokoju.
Jego dostojność łagodziły nieco kryte kolorowym
perkalem fotele i wielki bladoróżowy dywan na
podłodze. Po obu stronach okien znajdowały się
szklane gabloty pełne miniaturowych bibelotów
wykonanych ze srebra i porcelany. Obok stały dwa
nieduże stoliki z różanego drewna. Salon oświetlały
złocone kinkiety obok kominka i ozdobny kryształowy
żyrandol. Na jednym ze stolików leżał stos ilu
strowanych czasopism i kilka książek, na krześle zaś
ktoś położył ręczną robótkę. Pokój był śliczny
i zarazem bardzo przytulny. Rosie z chęcią obejrzałaby
resztę domu, ale Fergus odstawił filiżankę i powiedział:
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 1 1 9
- Muszę się wybrać do Arisaig. Powinienem rzucić
okiem na mojego pacjenta. Pojedziesz ze mną?
Wsiedli do samochodu i jechali jakiś czas wzdłuż
jeziora, aż do chwili, gdy z prawej strony błysnęła
w oddali tafla morza. Arisaig House stał niemal nad
brzegiem wody, z trzech stron zaś otoczony był
górami.
- To przecież hotel - zauważyła błyskotliwie Rosie.
- Owszem, hotel, bardzo ładny, prawda? Jeden
z chłopców złamał kilka miesięcy temu nogę, w zeszłym
tygodniu zdjąłem gips. Chcę sprawdzić, czy zbytnio
nie forsuje tej kończyny.
Podjechali przed wejście, a z hotelu wysypała się,
żeby ich powitać, cała liczna rodzina. Byli to bardzo
serdeczni ludzie, mówili dużo i wszyscy naraz. Rosie
została przedstawiona po prostu jako Rosie Mac-
donald. Otoczyło ją natychmiast sześcioro dzieci,
z których jedno chodziło o kuli. Fergus i matka
chłopca zabrali go do innego pokoju, zaś pozostała
piątka oraz ich ojciec i ciocia zostali z Rosie. Dzieciaki
zasypały ją od razu gradem pytań. Gdzie mieszka?
Czy ma własnego konia? Czy lubi psy? Czy ma
zamiar wziąć ślub z sir Fergusem?
Została o to spytana akurat w chwili, gdy on sam
wrócił właśnie do pokoju. Miała nadzieję, że w ogólnym
harmiderze zdoła zignorować to ostatnie niefortunne
pytanie i udać, że go nie usłyszała. Niestety, ciocia
głośno skarciła chłopca:
- Jesteś niegrzeczny, Robert! Nie powinieneś pytać
Rosie, czy wyjdzie za sir Fergusa.
W pokoju zapadła akurat chwilowa cisza, więc
wszyscy usłyszeli dokładnie każde słowo.
Rosie poczuła, że się czerwieni i wbiła wzrok
w podłogę. Wiedziała, że szybko musi coś powiedzieć...
Ale zamiast niej odezwał się sir Fergus:
- Pytanie jest jak najbardziej na miejscu - zauważył
1 2 0 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
spokojnie - ale chyba trochę przedwczesne. Na twoim
miejscu jeszcze bym poczekał. To trochę przedwczesne.
- A co to znaczy „przedwczesne"? - spytał szybko
Robert, już zaciekawiony czym innym.
- O, Boże, co ja zrobiłem! -jęknął profesor i wesoło
zaczął mu wyjaśniać znaczenie słowa. Gdy skończył,
policzki Rosie były znów w normalnym kolorze.
Później wszyscy przeszli do ogromnej kuchni na
podwieczorek. Rosie siedziała między panią domu
a jej córeczką. Sama nie miała rodzeństwa i podobała
się jej taka duża, szczęśliwa rodzina. Z przyjemnością
chłonęła radosną atmosferę panującą przy stole,
rozmawiała i żartowała ze wszystkimi. Przyglądała
się Fergusowi, który pałaszował kolejną grzankę
z miodem, trzymał na kolanach jedno z dzieci i coś
mu z zapałem wyjaśniał. Będzie kiedyś wspaniałym
ojcem, pomyślała z nagłym smutkiem.
Wkrótce potem zaczęli się żegnać.
- Odwiedź nas jeszcze kiedyś - błagały ją dzieci.
- Fergus może cię przecież przywieźć, to dla niego
pestka...
Podziękowała za gościnę i zaproszenie. Oczywiście,
że Fergus mógłby ją tu przywieźć, ale czy zechce?
Z pewnością będzie wolał zabrać ze sobą tę dziewczynę,
którą ma zamiar poślubić. Zastanawiała się, czy był
tu z nią kiedyś. W drodze powrotnej zapytała:
- Często tu przyjeżdżasz? Oni są bardzo mili...
- Znam ich od lat, a ponieważ jest tu sześcioro
dzieci, więc zawsze znajdzie się jakaś ręka lub noga,
która wymaga mojej pomocy. Cieszę się, że ich
polubiłaś.
- Czy ty... Chodzi mi o to, czy przyjeżdżałeś tu z...?
- Och, tak, jeden raz. Świetnie się bawiliśmy.
- Uśmiechnął się do niej od ucha do ucha. - Czy
powinienem sobie pochlebiać z tego powodu, że tak
cię interesuje moje życie prywatne?
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 1 2 1
- Wcale mnie nie interesuje! - zawołała rozgniewa
na.
- I chyba nie powinno, prawda? - spytał chłodno.
- Kompletnie o mnie zapomnisz, kiedy już wyjdziesz
za tego swojego Iana i przypomnisz sobie, dopiero
jak złamiesz nogę, albo któreś z twoich dzieci zwichnie
łokieć lub obojczyk?
Odwróciła głowę, by nie zauważył, że ma oczy
pełne łez.
- Urocze dzieciaki - odezwał się po chwili sztucznie
wesołym głosem. - To chyba wspaniałe mieć taką
dużą rodzinę...
Przez resztę drogi prawie się nie odzywali. Po
powrocie do domu zastali panią Cameron w salonie,
gdzie na miłej rozmowie spędzili czas aż do kolacji.
Kolację zjedli bez pośpiechu. Podano zupę z porów
na rosole, pieczeń z jagnięcia i bukiet z jarzyn
pochodzących, jak zaznaczyła pani Cameron, z przy
domowego ogrodu oraz sałatkę owocową z bitą
śmietaną. Rozmawiali, przeskakując z tematu na
temat, ale nigdy o czymkolwiek, co w jakiś sposób
dotyczyłoby sir Fergusa.
Czas mijał zadziwiająco szybko.
- O, Boże, ale późno! - Rosie wpadła niemal
w popłoch, gdy zobaczyła, która jest godzina. - Przep
raszam, powinnam się wcześniej zorientować. Ale
było mi tak przyjemnie - dodała szczerze.
- Mnie też, Rosie - odpowiedziała z serdecznym
uśmiechem pani Cameron. - Koniecznie musisz mnie
znów odwiedzić.
Fergus również wstał, ale nie odezwał się ani słowem.
- Kiedy jedziesz do Edynburga? - zapytała, siedząc
już w samochodzie.
- Jutro.
- Ale jeśli teraz mnie odwieziesz, to strasznie późno
wrócisz do domu!
122 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
- Do Inverard jest niewiele ponad godzinę drogi
i tyle samo z powrotem. Poza tym lubię jedzie nocą.
Pomachali stojącej w drzwiach pani Cameron
i wyjechali na pustą o tej porze drogę. Rozmawiali
przyjaźnie, lecz bezosobowo. Zupełnie jakbym była
jego ciocią, dla której jest miły, by zrobić przyjemność
matce, pomyślała niemal z rozpaczą.
Gdy tak kulturalnie odpowiadała na jego równie
kulturalne pytania i uwagi, zdała sobie sprawę, że
konwenanse uniemożliwiają jej wyrażenie tego, co
tak bardzo pragnęła mu powiedzieć. Ale gdyby to
zrobiła, wprawiłoby go to tylko w zakłopotanie
i definitywnie zakońc2yło ich przyjaźń, stwierdziła
rozsądnie.
Kiedy dojechali do Inverard, w holu paliło się już
tylko przyćmione światło. Wysiedli z samochodu
i Rosie zatrzymała się, patrząc na uśpiony dom.
- Może wstąpisz na kawę? Mama pewnie coś
zostawiła...
- Jest późno, a jutro muszę wcześnie wstać.
- W takim razie dziękuję ci za wspaniały dzień.
Każda jego chwila była udana.
Podszedł z nią do wejścia.
- Zamknij za sobą drzwi, dobrze?
- Zamknę, chociaż tutaj nie jest to konieczne, sam
wiesz. - Wyciągnęła rękę. - Dobranoc, Fergus.
Schylił się i musnął ustami jej wargi.
- Dzień godny zapamiętania - powiedział cicho.
Odwrócił się, wsiadł do samochodu i poczekał, aż
ona zamknie za sobą drzwi.
Minął cały tydzień, a Fergus nie dawał znaku
życia. Usiłowała o nim zapomnieć, ale im bardziej
się starała, tym częściej gościł w jej myślach. Przy
jęła zaproszenie od doktora Douglasa i wybrała
się z nim na kolację do restauracji w Oban. Ubrała
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 123
się w jedną z najładniejszych sukienek i wmawiała
sobie, że naprawdę jest zainteresowana jego planami
na przyszłość. Nie była całkiem pewna, czy w tych
planach jest miejsce dla jej osoby. Dla ambitnego
doktora Douglasa najważniejsza była kariera zawo
dowa. Nim skończył się wieczór, Rosie wiedziała, co
o nim sądzić. Odniosła przygnębiające wrażenie, że
nie było dla niego ważne, z kim się ożeni, byleby
tylko dziewczyna pomogła mu zrobić tę jego karie-
rę.
Podziękowała mu pięknie za wspólnie spędzony
czas i po cichu stwierdziła, że Ian Douglas zupełnie
i jej nie interesuje. Chwilami starał się być czarujący
i traktował ją tak, jakby mu się bardzo podobała, ale
to nie miało znaczenia. Choć oczywiście nie zaszkodzi,
jeśli Fergus będzie wiedział, że ona poważnie myśli
o poślubieniu Iana. Nawet jeśli od ostatniego spotkania
ani razu o niej nie pomyślał...
Była w błędzie. Sir Fergus, choć pochłonięty pracą,
miał czas, aby o niej myśleć i to całkiem często. Przez
ponad tydzień zajęty był w Edynburgu, po czym
nadarzyła się okazja, aby pojechać do Oban. Po
proszono go o fachową opinię na temat skom
plikowanego złamania kości piszczelowej. Spędził
w szpitalu całe przedpołudnie, starając się uratować
pogruchotaną nogę. Asystował mu miejscowy chirurg,
zaś doktor Douglas przyglądał się operacji, pełen
podziwu dla talentów sir Fergusa.
Po operacji wypili kawę w dyżurce siostry od
działowej i chirurg wrócił na salę, aby sprawdzić stan
pacjenta, Ian Douglas i doktor Cameron zostali jeszcze
chwilę.
- Ja także zamierzam zrobić specjalizację - odezwał
się młodszy lekarz. - Z chirurgii. Muszę tylko wyjechać
do Edynburga. Tu, w tej dziurze, nie widzę dla siebie
przyszłości.
124 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
Arogancki szczeniak, pomyślał sir Fergus, za
stanawiając się, co też Rosie takiego w nim widzi.
- Na pana miejscu bym się tak nie śpieszył - poradził
spokojnie. -Parę lat spędzonych tutaj ugruntowałoby
pańską reputację. Słyszałem, że się pan żeni?
- Żeni? Ależ skąd! Może za pięć, sześć lat. Żona
byłaby teraz dla mnie kamieniem u szyi. - Zaśmiał się
trochę głupio, sir Fergus spojrzał zaś na niego dziwnym
wzrokiem.
-
Plotka głosi, że oświadczył się pan Rosie Mac-
donald.
- Rosie? O, Boże, nie. To miła dziewczyna, lubimy
się, ale to wszystko. Osobiście zdecydowanie wolę
delikatne, drobne kobietki, a przede wszystkim nie
takie, które nieustannie się kłócą.
- A Rosie się kłóci? - Sir Fergus miał teraz
rozbawioną minę.
- Bez przerwy. Chociaż to naprawdę urocza dziew
czyna, sir. Ale ja i tak nie zamierzam się na razie
ustatkować - dodał ze śmiechem.
- Mądra decyzja. - Fergus podniósł się z krzesła.
- No cóż... Muszę już iść. Proszę mnie informować
o stanie tej nogi i za parę dni zrobić jeszcze jedno
prześwietlenie. Wpadnę kiedyś obejrzeć klisze.
Nie pojechał ze szpitala prosto do Edynburga, lecz
udał się do Inverard. Zastał Rosie w ogrodzie. Walczyła
dzielnie z chwastami zarastającymi różane krzewy.
Ubrana była odpowiednio do tej pracy - w starą,
wypłowiałą sukienkę i zniszczone tenisówki, które
znalazła w szopie, włosy zaś miała ściągnięte w koński
ogon i związane kawałkiem sznurka.
Fergus uznał, że dziewczyna wygląda zachwycająco.
- Witaj, Rosie - odezwał się cicho, czym kompletnie
ją zaskoczył.
- O, dzień dobry... - wybąkała zdumiona. - Wpadłeś
po drodze do domu?
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KLÓCIĆ 125
- Tak. Jak się miewasz?
- Ja? Bardzo dobrze... Mam jeszcze tyle do zrobie-
nia, że nie starcza mi dnia.
- A co z rozrywkami? - spytał z lekkim roz-
bawieniem. - Żadnych przyjaciół, adoratorów?
- Och, tak, jest masa przyjaciół...
- I, rzecz jasna, młody Douglas?
- No... tak, oczywiście. - Schyliła się, usiłując
wyrwać jakiś wyjątkowo oporny chwast i nie patrząc
na Fergusa dodała: - Widujemy się dosyć często.
- Naturalnie - odparł gładko. - Ustaliliście już
datę ślubu?
Szarpnęła wściekle chwast i niemal się przewróciła,
gdy wyciągnęła go z korzeniami. Fergus złapał ją
w samą porę.
- Październik to taki ładny miesiąc, byłby bardzo
odpowiedni na ślub -podpowiedział, patrząc na nią
spod wpół przymkniętych powiek, tak, że nie zauważyła
w jego oczach przewrotnego błysku.
- No, tak... Ale Ian jest taki zapracowany. No,
wiesz, ma tyle pacjentów i w ogóle... My, to znaczy
ja... jeszcze się nie zdecydowałam.
- Bardzo mądrze - odparł ze śmiertelną powagą.
- Kiedy wychodzi za mąż twoja ciocia?
- Pojutrze.
- A więc będziesz u babci?
- Tak. Mama też jedzie, ojciec ma niestety za dużo
pracy. Prawdę mówiąc mężczyźni jakoś dziwnie nie
przepadają za weselami, nie sądzisz?
- Hmm... może interesuje ich tylko własny ślub?
- Może... Masz ochotę na kawę? Mama będzie
zachwycona... - Odgarnęła z twarzy niesforne ciemne
loki.
- Zajrzałem już do domu i twoja mama zdążyła
mnie poczęstować.
- Przekaż, proszę, pozdrowienia swojej mamie,
126 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
dobrze? To miło, że wpadłeś. - Podała mu dłoń
ubrudzoną w ziemi czując, że znów się czerwieni.
Wbrew własnym postanowieniom zapragnęła nagle,
by Fergus wziął ją w ramiona i pocałował jak ostatnim
razem. Albo nawet jeszcze śmielej...
Niestety. Potrząsnął tylko jej ręką i powiedział
z uśmiechem:
- Przypuszczam, że jeszcze się kiedyś spotkamy,
Rosie. - Odwrócił się na pięcie i poszedł, zanim
zdołała wymyślić jakąś odpowiedź.
- Był tu Fergus. Znalazł cię? - zapytała później
matka.
- Tak. - Nie chciała o nim rozmawiać. - Te róże
są strasznie zaniedbane, mamo. Trudno będzie je
znów doprowadzić do poprzedniego stanu, zajmie to
chyba parę lat.
Następnego dnia pojechały z babcią do Edynburga.
Starsza pani Macdonald była w swoim żywiole.
Wydawała liczne polecenia na prawo i lewo oraz
ubolewała nad smutnym faktem, że ma córkę zupełnie
bez serca. Usiłowała również znaleźć swój szykowny
kapelusz, który ostatni raz miała na sobie dwadzieścia
lat temu. Rosie znalazła kapelusz z czarnej słomki,
zdobny w pióra i tiulową woalkę, uspokoiła babcię
i nakryła stół do kolacji.
Późnym wieczorem długo leżała w łóżku, nie mogąc
zasnąć. Szkoda, że to ona nie jest panną młodą.
Z innym panem młodym, oczywiście...
ROZDZIAŁ ÓSMY
Wstała bardzo wcześnie. Babcia co prawda potępiła
ślub cioci Carrie, lecz skoro już nie mogła mu
przeszkodzić, chciała się na nim odpowiednio za
prezentować. Długo nie mogła zdecydować, w co się
ubrać, toteż Elspeth, Rosie i jej matka nie miały
w końcu wiele czasu dla siebie. Starsza pani pojechała
do kościoła z Elspeth wynajętą limuzyną. Rosie,
mimo pośpiechu zadowolona ze swojego wyglądu,
wsiadła z matką do samochodu, starając się dotrzeć
do kościoła, nim zjawi się tam panna młoda.
Ciocia spóźniła się kilka minut. Była strasznie
roztrzęsiona, niepewna, czy ubrała się odpowiednio
do okazji i pogody. Miała na sobie błękitną garsonkę
i uroczy kapelusik, którego nigdy nie ośmieliłaby się
włożyć, gdyby mieszkała z matką. Rosie starała się ją
uspokoić.
- Wyglądasz naprawdę ślicznie, ciociu. Te kwiaty
świetnie pasują do twojej sukienki. Jesteś gotowa?
Do ołtarza prowadził pannę młodą doktor MacLeod,
Rosie zaś, jako druhna, kroczyła powoli za nimi.
Nieoczekiwanie zauważyła wśród gości Fergusa i na
jego widok prawie się potknęła. Zupełnie nie spodzie
wała się, że go tu zobaczy. Minęła go z obojętną
miną udając, że jest całkowicie pochłonięta uroczys
tością.
Ceremonia była prosta i trwała bardzo krótko.
Młoda para przeszła potem wzdłuż głównej nawy
i wyszła przed kościół. Reszta gości także wysypała
się na mały placyk, składając życzenia i gratulując
128 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
świeżo poślubionym małżonkom. Drużba pana mło
dego dwoił się i troił, usiłując zorganizować dla
wszystkich przejazd do hotelu na lampkę wina. Zadanie
było trudne, ponieważ zjawiło się więcej gości niż
przewidywano. Starszy pan, wyraźnie zmartwiony,
poprosił Rosie o cierpliwość, nim przyjdzie kolej na nią.
- Ja odwiozę Rosie - odezwał się zza jej pleców
Fergus.
Drużba popatrzył na niego jak na wybawcę.
- To bardzo miło z pana strony - powiedział
z wdzięcznością. - Jest jeszcze kilka osób, rozumie
pan...
- Ależ oczywiście - przytaknął Fergus i szybko
zaprowadził ją do rolls-royce'a.
- Skąd się tu wziąłeś? - spytała nad wyraz in
teligentnie.
- Twoja ciocia mnie zaprosiła. Wyglądała ślicznie
jako panna młoda, nie sądzisz? - Wsiadł do samochodu
i popatrzył na nią. - Ty też jesteś piękną druhną, Rosie.
Mruknęła coś z zakłopotaniem, a Fergus zapytał:
- Czyżby generalna próba przed własnym ślubem?
To ją rozzłościło.
- Wcale nie! A ty zajmij się lepiej swoimi pacjentami!
- Zajmę się, ale dopiero po południu. Może masz
ochotę pojechać za mną do szpitala i rozejrzeć się
tam, gdy będę pracował?
- Och, naprawdę mogę? Bardzo bym chciała.
Wstąpisz teraz na przyjęcie?
- Wpadniemy tam na chwilę, a potem podrzucę
cię do domu twojej babci i dam ci dziesięć minut,
żebyś się przebrała. W szpitalu ktoś się tobą zajmie
i pokaże ci wszystko, co cię będzie ciekawiło.
- Nie musisz tego z kimś uzgodnić? Spytać kogoś,
czy możesz?
- Raczej nie - odparł, powstrzymując śmiech.
- Nawet przełożonej pielęgniarek?
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 129
- Nawet przełożonej - zaprzeczył.
Zajechali przed hotel. Fergus zaparkował samochód
i weszli do hotelu. Wszyscy zdążyli już dojechać,
toteż sala byk pełna ludzi. Jakiś daleki kuzyn Rosie
zmaterializował się natychmiast u jej boku i nie była
w stanie się go pozbyć. Fergus natomiast bawił
rozmową jej babcię. Starsza pani Macdonald patrzyła
na córkę wzrokiem złej wróżki, która ma ochotę
zabawić się w czary. Doktor Cameron umiał jednak,
jako lekarz, dawać sobie radę z nieznośnymi pacjen
tami, więc bez trudu zdołał odwrócić jej uwagę od
uśmiechniętej i szczęśliwej twarzy córki. Z niezwykłą
cierpliwością wysłuchał szczegółów na temat licznych
kłopotów ze zdrowiem nękających starszą panią, po
czym skłonił ją do wypicia drugiego kieliszka szam
pana.
Ktoś sypnął na młodą parę garść konfetti i w tym
samym momencie Rosie poczuła, że Fergus ujął ją za
łokieć.
- Możemy iść, uzgodniłem wszystko z twoją mamą.
Matka zajęta była rozmową z doktorem Mac-
Leodem.
- Miłego dnia, kochanie - zwróciła się do Rosie,
nim ta zdążyła coś powiedzieć. - Doktor MacLeod
odwiezie babcię i mnie do domu. I pośpiesz się,
Fergus nie powinien czekać.
Szybko zajechali przed dom babci. Doktor otworzył
jej drzwiczki od samochodu i przypomniał, że musi
się przebrać w dziesięć minut.
Wystarczyło tylko dziewięć. Szybko wskoczyła w śli
czną kretonową sukienkę i żakiecik, zdjęła eleganckie
pantofle i z myślą o szpitalnych korytarzach włożyła
sandałki na płaskim obcasie. Przeczesała jeszcze włosy
i zbiegła na dół świeża jak stokrotka.
- O której musisz być w szpitalu?
- Zaczynam dyżur piętnaście po drugiej.
130 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
- Och, to mamy masę czasu...
- Owszem. - Zapalił silnik i ruszył w stronę
przeciwną, niż się spodziewała.
- Ale szpital jest tam... - Machnęła ręką, wskazując
kierunek.
- Tak, ale mieszkam przy placu Moray. Najpierw
zjemy lunch. Nie potrafię operować z pustym brzu
chem.
To akurat nie była prawda. Wiele razy wzywano
go do nagłych przypadków i operował czasem w środ
ku nocy, wcale nie myśląc o jedzeniu. Jego asystentka
wysyłała młodsze pielęgniarki na obiad, sama czasem
zdołała połknąć kęs lub dwa w wolnej chwili między
operacjami, natomiast profesor Cameron tkwił na
posterunku jak spokojny, cierpliwy olbrzym. Chęć
niesienia pomocy była dla niego zawsze ważniejsza
niż posiłek.
Do placu Moray nie było daleko. Wszystkie
rezydencje w tej okolicy robiły imponujące wrażenie,
a piękny skwer pośrodku placu otoczony był ozdob
nymi krzewami i klombami. Dom Fergusa prezentował
się solidnie i elegancko. Wjechali na półokrągły podjazd
i po chwili samochód zatrzymał się tuż przed drzwiami.
- Pani Meikle z pewnością już czeka - oznajmił
doktor. I rzeczywiście. Ledwo przeszli chodnikiem
parę kroków, gdy w drzwiach ukazała się gospodyni.
Fergus przedstawił Rosie i zaznaczył:
- Mamy tylko dwadzieścia minut, pani Meikle.
Nie możemy wyjść ani trochę później.
- Ależ proszę pana! - zawołała z udanym oburze
niem. - Przecież wszystko jest już gotowe - tylko jeść!
- Wobec tego idziemy prosto do jadalni!
Jadalnia była położona na tyłach domu, jej okna
wychodziły na taras i ogród. Gyp przywitała ich,
merdając ogonem i podskakując radośnie.
- Masz ochotę na drinka, Rosie? Może sherry?
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 1 3 1
- Nie, dziękuję. - Wciąż jeszcze czuła trochę
podniecające działanie weselnego szampana.
- W takim razie tonik? Lemoniadę? Jest pyszna,
domowej roboty.
Odsunął jej krzesło i pomógł usiąść przy pięknie
nakrytym okrągłym stole. Przysadzista dziewczyna
wniosła chłodnik i koszyczek z pieczywem. W czasie
weselnego przyjęcia Rosie zdążyła schrupać tylko
parę maleńkich kanapek, toteż z przyjemnością zabrała
się do jedzenia. Jej towarzysz patrzył na nią z nie
kłamanym uznaniem.
Po zupie była sałata i gorące bułeczki z francuskiego
ciasta. Spokojnie zdążyli wypić jeszcze kawę i nic nie
wskazywało na to, że mają mało czasu. Fergus
podtrzymywał towarzyską rozmowę, ani razu nie
spoglądając na zegarek. Lunch zajął im w sumie pół
godziny.
Przyjechali do szpitala pięć po drugiej. Szybko
przeszli przez hol i windą wjechali na piętro. Pokonali
jeszcze istny labirynt korytarzy i schodów, nim sir
Fergus przekazał Rosie pod opiekę energicznej osoby
w średnim wieku, odzianej w ciemnoniebieski strój
pielęgniarki.
- Becky, moja droga, przedstawiam ci Rosie, tak
jak obiecałem. Pozwól jej wtykać nos, gdzie tylko
zechce. Jeśli nie wrócę do czwartej, to daj jej coś do
czytania i niech na mnie zaczeka. - Ku zdumieniu
Rosie objął pielęgniarkę i serdecznie uścisnął, otrzy
mując w rewanżu przyjazny uśmiech.
- Rosie, to jest siostra Wallace, moja najlepsza
asystentka. Oprowadzi cię po całym szpitalu, pokaże
i wyjaśni wszystko, co cię będzie interesowało.
- Może wypijemy herbatę, nim pójdziemy? - za
proponowała pani w wykrochmalonym czepku na
siwiejących włosach. - Jest wiele do obejrzenia.
-Obrzuciła Rosie zaciekawionym spojrzeniem. -Masz
132 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
szczęście, dziewczyno, to wielka uprzejmość ze strony
profesora.
Rosie mruknęła coś uprzejmie i udała się z siostrą
Wallace do jej biura. Piły herbatę, zastanawiając się,
od czego zacząć zwiedzanie szpitala.
- Z chęcią zobaczyłabym, gdzie pracuje sir Fergus,
jeśli można.
- Dlaczego nie? - Okrągłe oczy siostry Wallace
przyglądały się Rosie badawczo. - Oczywiście nie
wolno ci będzie wejść na blok operacyjny, ale możesz
zajrzeć przez szybę w drzwiach, a potem zaprowadzę
cię na galerię.
Tak też zrobiły. Rosie zerknęła ciekawie przez
szybę. Zobaczyła niedużą salę o pokrytych białą
glazurą ścianach. Na wózku leżał pacjent, przy którym
krzątał się anestezjolog.
- Pacjent jest teraz przygotowywany do operacji,
należy podać mu środki działające uspokajająco na
system nerwowy. W sali operacyjnej lekarz zastosuje
narkozę - wyjaśniła siostra Wallace.
Poprowadziła teraz Rosie wzdłuż korytarza i ot
worzyła drzwi na galerię. Było tu już sporo studentów
w białych fartuchach.
- Jesteś pewna, że chcesz to oglądać? Wolałabym,
żebyś mi tu nie zemdlała.
- Nie zemdleję, ale chyba długo tu nie zostanę.
Pacjent leżał na stole, a zespół lekarzy i pielęgniarek
czynił ostatnie przygotowania do operacji. W sali
było bardzo cicho. W tej właśnie chwili pojawił się
Fergus w fartuchu i czepku na głowie. Patrząc na
jego opanowane ruchy, Rosie doszła do wniosku, że
na pewno będzie w stanie przyglądać się zabiegowi
do końca.
Przeliczyła się jednak. Fergus powiedział coś do
asystującej mu pielęgniarki i wyciągnął dłoń w cienkiej,
gumowej rękawiczce. Siostra sięgnęła w stronę tacy
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 133
z chirurgicznymi narzędziami i podała mu lśniący
skalpel. W tym momencie Rosie dała za wygraną
i zamknęła oczy.
Kiedy znów ostrożnie spojrzała w tamtym kierunku,
zobaczyła jedynie szerokie plecy profesora pochylonego
nad pacjentem i bez protestów dała się siostrze Wallace
wyprowadzić na korytarz.
- Po prostu chciałam zobaczyć, jak to wszystko
wygląda - wyjaśniła swojej przewodniczce. - Wie
działam, że sir Fergus jest chirurgiem, ale dotąd
mogłam sobie to tylko wyobrażać... Czy zdarza mu
się popełnić błąd?
Siostra Wallace pozwoliła sobie zachichotać.
- Ależ skąd! Chciałabyś teraz zobaczyć oddział
ortopedyczny?
- Tak, bardzo chętnie.
Popołudnie minęło nie wiadomo kiedy. Rosie była
pochłonięta zwiedzaniem i wciąż zadawała mnóstwo
pytań, na które siostra Wallace cierpliwie odpowiadała.
Na koniec wróciły do jej biura. Wniesiono tacę
z herbatą i w tej samej chwili pojawił się Fergus. Był
już w garniturze i sprawiał wrażenie eleganckiego
dżentelmena, który nie ma najmniejszego pojęcia, co
to skalpel.
- Jakoś inaczej wyglądasz - zauważyła Rosie.
- Tak? A to dlaczego? - dopytywał się zaciekawiony.
- Czy ja wiem... To chyba tamten strój. Wy
glądałeś... wyglądałeś jak ktoś, kogo wszyscy muszą
słuchać, nie wdając się w żadne dyskusje.
- Lepiej, żeby tak było, bo inaczej sala operacyjna
zmieniłaby się w domu wariatów!
- Byłyśmy na galerii - wyjaśniła siostra Wallace.
- Ale zamknęłam oczy, kiedy wziąłeś ten nóż,
a kiedy znów popatrzyłam, widać było tylko twoje
plecy. Będziesz jeszcze dzisiaj operował?
- Za pół godziny mam dyżur w przychodni - odparł,
134
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
rzuciwszy okiem na zegarek - a potem muszę sprawdzić
stan pacjentów po dzisiejszych zabiegach.
- Są jeszcze prywatni pacjenci i listy, które trzeba
podyktować - zakomunikowała sucho siostra Wallace.
- W takim razie ja chyba już pójdę - odezwała się
Rosie. - Dziękuję za pokazanie mi szpitala, wszystko
było bardzo ciekawe! - dodała entuzjastycznie.
Pożegnała siostrę Wallace, uścisnęła rękę Fergusa
i skierowała się w stronę drzwi.
- Odwiozę cię - zaproponował szybko tonem
człowieka, który nie ma nic do roboty. - Przyda mi
się łyk świeżego powietrza. Dziękuję ci, Becky, przekaż
na ortopedii, że niedługo będę z powrotem.
- Mogę przecież sama wrócić — zaprotestowała,
gdy wyszli na korytarz. Równie dobrze mogłaby
jednak mówić do ściany. Fergus nawet się nie odezwał.
- Naprawdę, wcale nie musisz... - upierała się przy
swoim, ale została stanowczo, choć delikatnie we
pchnięta do rolls-royce'a i zawieziona pod dom
babci.
- Może wejdziesz? - zaproponowała, gdy wysiedli.
- Nie mogę, jest już późno. - Schylił się, szybko ją
pocałował i odjechał.
Popatrzyła na zegarek. Siostra Wallace wspomniała,
że doktor Cameron nigdy się nie spóźnia. Będzie
musiał szybko jechać...
W salonie zastała przy podwieczorku matkę.
- Siadaj, kochanie, i wszystko mi opowiedz. Cie
kawie spędziłaś czas?
- Nawet bardzo. Zwiedziłam szpital z asystentką
sir
Fergusa.
- A jego nie widziałaś? - Głos pani Macdonald
brzmiał prawie obojętnie.
- Och, tak. Przyglądałam się, jak operuje, ale
tylko przez chwilę, potem już nie patrzyłam... Przywiózł
mnie tutaj.
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 135
- Nie chciał do nas wstąpić?
- Ma jeszcze dyżur w przychodni i bardzo się
śpieszył.
- No cóż, może znajdzie troszkę czasu, żeby wpaść
z wizytą, zanim wyjedziemy. - Zerknęła na córkę.
- Pomyślałam, że możemy wyjechać za parę dni, nic
nas przecież nie goni.
Wszystko może się zdarzyć w ciągu kilku dni,
pomyślała rozmarzona.
Marzenia rozsypały się tego wieczora.
Stała z matką przed domem, zastanawiając się nad
trasą spaceru, kiedy nadjechał błękitny rolls-royce.
Prowadził Fergus, a obok siedziała ta sama dziewczyna,
z którą już go kiedyś widziała. Zauważył je i pomachał
ręką, ale się nie zatrzymał.
- Jaka ładna dziewczyna - odezwała się pani
Macdonald. - Sądzisz, że to była jego narzeczona?
- Nie mam pojęcia - odparła wściekłym głosem.
- I szczerze mówiąc, wcale mnie to nie obchodzi.
- Energicznie skierowała się w stronę przeciwną niż
ta, w którą jechał rolls-royce. Matka szła za nią,
wyraźnie się nad czymś zastanawiając. - Przyjęcie
weselne chyba się udało, prawda, mamo? Jestem
pewna, że oboje będą szczęśliwi.
- Też tak myślę. Twoja ciocia wyglądała uroczo.
Co masz ochotę robić jutro, Rosie?
- Jechać do domu - warknęła, a widząc zdziwioną
minę matki, dodała: - Wiesz, nie ma tu przecież nic
ciekawego, a babcia jest taka zgryźliwa. Chyba, że
chcesz jeszcze zrobić jakieś zakupy?
Pani Macdonald rzeczywiście miała ochotę zajrzeć
do paru sklepów i kupić trochę niezbędnych drobiaz
gów, ale jeden rzut oka na twarz córki wystarczył,
żeby z tego zrezygnować. W głosie Rosie zabrzmiał
dziwnie naglący ton, odparła więc prawie beztrosko:
- Zakupy? Nie, dziecinko. Wybiorę się tu jesienią,
136 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
żeby poszukać dla siebie nowego płaszcza. Teraz
właściwie nic nie potrzebuję...
Było to małe kłamstewko, ale ulga w oczach Rosie
była go warta. Coś musiało się jednak wydarzyć,
pomyślała z troską pani Macdonald. Rosie zawsze
przecież interesowała się modą, a zakupy w Edynburgu
mogły być dla niej prawdziwą przyjemnością. Czy zły
humor córki ma coś wspólnego z sir Fergusem?
Polubili się w końcu, ale była to chyba tylko przyjaźń?
Przecież sama Rosie wielokrotnie wspominała o jego
małżeńskich planach. Może to właśnie ta dziewczyna,
która z nim jechała...?
Kiedy zakomunikowały babci o jutrzejszym wyjeź
dzie, bardzo się zirytowała.
- Jestem starą, samotną i nikomu nie potrzebną
kobietą. Została mi tylko moja wierna gospodyni!
Ależ tak, proszę, jedźcie sobie do domu!
Słowa te były pełne żalu, ale babcia mówiła tak
głośno i takim rozzłoszczonym tonem, że zepsuła cały
ich efekt, zwłaszcza że dodała jeszcze:
- I tak musiałybyście wyjechać pojutrze. Zapraszam
gości na brydża, a obie jesteście za głupie, żeby grać
inteligentnie. Żadna z was nie jest mi tu potrzebna.
- Wobec tego - odezwała się matka Rosie - naj
lepiej, jeśli wyjedziemy zaraz po śniadaniu. Będziesz
mieć czas, by wszystko zorganizować.
- Czy Elspeth poradzi sobie teraz, kiedy nie ma
cioci? - spytała Rosie.
- Zatrudniłam bardzo dobrą pomoc na przychodne.
Na pewno będzie bardziej troskliwa niż moja własna
rodzina. Muszę ci powiedzieć, Rosie, że byłam gorzko
rozczarowana brakiem opieki z twojej strony, kiedy
skręciłam nogę... Tak cierpiałam...
- Kochana babciu - Rosie próbowała udobruchać
starszą panią. Wstała i ucałowała ją w czoło. - Pójdę
teraz spakować nasze rzeczy. Dobranoc. - Cmoknęła
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
jeszcze matkę w policzek. - Nie idź zbyt późno spać
mamo,
Wyjechały z samego rana, zbesztane na pożegnanie
przez babcię. Rosie jechała przez miasto, starając się
za bardzo nie rozglądać. Nie chciała znów zobaczyć
Fergusa i jego narzeczonej. Z przygnębieniem za
stanawiała się, czy jeszcze kiedyś go spotka. Praw
dopodobnie nigdy, stwierdziła ponuro.
Cudownie było wrócić do domu. Opowiedziała
ojcu o ślubie, sprawdziła, co wyrosło na grządkach
w ciągu ostatnich dwóch dni, powyrywała chwasty
między truskawkami. Cały dzień była zajęta i czuła
się prawie, choć nie całkiem, szczęśliwa. Zajrzała też
do Meg, ponieważ jedno z dzieci zachorowało.
Zatelefonowała do doktora Douglasa, który przyjechał
i stwierdził odrę. Odprowadzała go właśnie do
samochodu, gdy nagle się roześmiał.
- Koniecznie muszę ci to powiedzieć. Otóż profesor
Cameron w zeszłym tygodniu operował w Oban
i trochę potem rozmawialiśmy - o mojej karierze i tak
dalej. Wyobraź sobie, on sądził, że ty i ja mamy się
pobrać! Oczywiście wyprowadziłem go od razu z błę
du... Co też mu przyszło do głowy? Coś tak głupiego...
- To faktycznie okropnie śmieszne - odparła,
przełykając gorycz i wściekłość. - Czy to możliwe,
żebym zdecydowała się wyjść za kogoś takiego jak
ty...? - zaśmiała się rozkosznie.
- No, nie jestem taką złą partią - stwierdził nieco
obruszony.
- Ależ oczywiście, że nie - odezwała się słodko.
- Tylko że nie dla mnie. Powinieneś sobie znaleźć
jakieś ładne maleństwo. Profesor był chyba nieźle
rozbawiony?
- Dziwne, ale niewiele mówił. On ma zawsze taki
wyraz twarzy, że nigdy nie wiadomo - bawi się, złości
czy jest znudzony.
138 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
- Pewnie był znudzony. Przyjedziesz jeszcze zoba
czyć, jak się czuje mały Jamie?
- Daj mi znać, gdy będzie miał temperaturę. Jeśli
nie spadnie, będę musiał jeszcze go zbadać. - Wsiadł
do samochodu i opuścił szybę. - Nie jesteś chyba na
mnie zła? Przez te głupoty o nas...?
- Zła? Skądże. Ktoś sobie zażartował naszym
kosztem i już. - Uśmiechnęła się czarująco. - Do
widzenia, Ian.
Patrzyła za nim i czuła, że wszystko się w niej
gotuje. Fergus parę razy wspomniał o Ianie, pytał
o datę ślubu -wyraźnie ciągnął ją za język, prowokując
do tych idiotycznych odpowiedzi, a przez cały czas
znał prawdę... To było strasznie upokarzające. Nigdy
mu tego nie wybaczy i nigdy, nigdy więcej nie zechce
go widzieć, postanowiła kategorycznie, ale w środku
czuła się chora z rozpaczy.
Zobaczyła go już następnego dnia. Szukała na
poddaszu koszyka dla Simpkinsa, gdy do jej uszu
dotarł szmer samochodu. Zerknęła przez małe okienko.
Fergus właśnie wysiadał. Zdążyła pędem zbiec bocz
nymi schodami i przez kuchnię wyślizgnęła się do
ogrodu. Pognała do małej furtki w murze i odetchnęła,
gdy znalazła się na łące. Za łąką płynęła rzeczka.
Zręcznie przedostała się po kamieniach na drugi jej
brzeg i skierowała kroki w stronę sosen u stóp
wzgórza. Usiadła na pniu powalonego drzewa, żeby
zebrać myśli. Głupio było tak uciekać, stwierdziła.
I tak, prędzej czy później, gdzieś na niego wpadnie.
Na razie nie miała jednak zamiaru wracać do domu.
Fergus rozmawiał tymczasem w salonie z panią
Macdonald. Gdy słońce wychyliło się zza chmur
i oświetliło wszystko nagłym blaskiem, przez duże
okno od razu zauważył rysującą się w oddali sylwetkę
Rosie.
- Była na poddaszu, kiedy przyjechałeś - tłumaczyła
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
matka. - Słyszałam, jak ciągnęła jakieś pudło. Ta
podłoga tak okropnie skrzypi...
- Teraz siedzi po drugiej stronie rzeki. Przejdę się
tam...
Rosie nie patrzyła w stronę domu. Obserwowała
właśnie małą rudą wiewiórkę, gdy nagle poczuła na
ramieniu dotyk czyjejś ręki.
- No i dlaczego uciekłaś? - zapytał Fergus bez
żadnych wstępów.
- Uciekłam? Skądże, miałam ochotę się przejść...
- Czemu mi powiedziałaś, że masz zamiar wyjść za
doktora Douglasa? I dlaczego...
- Wciąż tylko te pytania! - przerwała mu oprysk
liwie. - Nie powiem ci!
- Wobec tego ja odpowiem za ciebie - odparł,
przyglądając się jej rumieńcom.
- Tylko spróbuj, a nigdy się do ciebie nie odezwę!
I tak zresztą nie miałam zamiaru.
- Ciekawe dlaczego? Czym ci się naraziłem, że
jesteś tak bardzo na mnie rozgniewana? Cóż takiego
zrobiłem? - Mówił poważnie, ale było jasne, że ze
wszystkich sił stara się nie roześmiać.
- Och, nic, zupełnie nic. A w ogóle o co tyle
hałasu? I dlaczego nie jesteś w Edynburgu?
- Przyjechałem, żeby się z tobą spotkać, ale ty nie
chcesz mnie widzieć, prawda, Rosie?
- Nie, nie chcę. I marzę o tym, żebyś już sobie
wreszcie poszedł!
- No cóż, niech będzie - odparł tak obojętnie,
jakby to zupełnie nie miało dla niego znaczenia.
— Śliczny mamy dzisiaj ranek, prawie żałuję, że nie
jestem pasterzem lub farmerem.
Uśmiechnął się na widok jej zdumionej miny
i poszedł. Odczekała, aż przeszedł przez rzeczkę
i zniknął za furtką, po czym siadła i rozbeczała się.
Była głupia i dziecinna, przyznała sama przez sobą.
140 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
I co z tego? On i tak niedługo się ożeni, jej mógł
zaofiarować tylko przyjaźń. Chciała czegoś więcej,
a to było niemożliwe. Mogła też wszystko, co się
zresztą zdarzyło, obrócić w żart. Rozstaliby się
z uprzejmą, choć może nieszczerą nadzieją, że jeszcze
kiedyś się spotkają. Lecz taka przyjaźń szybko
umarłaby śmiercią naturalną. Cóż, teraz i tak na
wszystko było już za późno...
Wróciła do domu i przez kilka godzin miotała się
wśród zniszczonych mebli, kufrów ze starociami
i stosów książek, robiąc taki hałas i tracąc przy
okazji tyle energii, że gdy przyszła pora na lunch,
mogła już niemal spokojnie napomknąć o wizycie sir
Fergusa.
- Wpadł tylko na parę minut... Był w Oban? Nie
zdążyłam się dowiedzieć...
- Jechał do domu - wyjaśnił ojciec i spytał, kto
zabiera ją na szkocki bal, który ma się odbyć w Fort
William w przyszłym tygodniu.
- Ian Douglas - odparła. - Będzie świetna zabawa.
Do końca posiłku rozmawiali tylko o balu.
Następnego dnia poszła zobaczyć, jak się czuje
mały Jamie. Wciąż gorączkował, ale doktor Douglas
twierdził, że to normalne. Miała jednak własne powody,
by zadzwonić do niego. Zagaiła na temat Jamiego
i zapytała:
- Ian, mógłbyś coś dla mnie zrobić?
- Oczywiście, jeśli tylko będę mógł.
- Wybierasz się na ten bal? Tak? Sam? Mógłbyś
mnie ze sobą zabrać? Nie musisz się mną przez cały
wieczór zajmować, po prostu chciałabym z kimś
pojechać.
- Z przyjemnością. Nie zapraszałem cię, bo myś
lałem, że pewnie przyjedzie sir Fergus. Zawsze bywa
na tym balu.
Dobrze o tym wiedziała. Tym razem też na pewno
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 1 4 1
tam będzie -jego posiadłość leżała tuż obok, a rodzinę
Cameronów wszyscy dobrze znali.
- Wpadniesz po mnie? Przyjedź na obiad, jeśli
masz chęć.
- Wspaniale. O ósmej? Do zobaczenia.
Parę dni minęło bardzo szybko, Ian Douglas zjawił
się punktualnie i musiał w duchu przyznać, że Rosie,
w białej szyfonowej sukni przepasanej kraciastą szarfą,
jest jedną z najładniejszych dziewcząt, jakie kiedykol
wiek spotkał. Za jakieś pięć lat, pomyślał, może z niej
być akurat taka żona, jakiej będę potrzebował. Trochę
mało pieniędzy, ale to dobra rodzina, no a ta jej
buzia i figura... Szkoda tylko, że taka kłótliwa...
Jednak tego dnia Rosie nie kłóciła się przy obiedzie.
Wręcz przeciwnie, była wcieleniem słodyczy, Ian
zaprowadził ją do samochodu z nadzieją na mile
spędzony wieczór.
Hotel był już pełen gości ubranych w tradycyjne,
szkockie stroje. Panie miały na sobie białe suknie,
a mężczyźni kilty, czyli kraciaste spódniczki do kolan.
Wszyscy wspaniale się bawili przy dźwiękach szkockich
melodii. Rosie tańczyła znakomicie. Lubiła żywe,
miejscowe tańce, a także te bardziej konwencjonalne,
Ian był zaś doskonałym partnerem. Oboje znali tu
sporo ludzi, więc od czasu do czasu tańczyli z kimś
innym, aby w końcu spotkać się znowu, gdy podano
kolację.
Szli właśnie w stronę stołu, gdy Rosie zauważyła
Fergusa. Zbladła na jego widok. Był diabelsko
przystojny - w kilcie prezentował się doskonale.
Rozmawiał właśnie z córką Provostów. Nigdy nie
lubiła tej dziewczyny, ale teraz chętnie by ją udusiła.
Nie mogła nawet udać, że go nie widzi, toteż posłała
mu promienny uśmiech, przesunęła wymownym
spojrzeniem po sukience jego partnerki, przy stole zaś
natychmiast stała się duszą towarzystwa.
142
JEŚLI PRZESTANIEMY SIE KŁÓCIĆ
Po kolacji przetańczyła wszystkie melodie. W swojej
próżności miała cichą nadzieję, że sir Fergus poprosi
ją do tańca, a ona mu odmówi. On jednak ani razu
jej nie poprosił. Zupełnie, jakby jej tu nie było.
Na koniec odśpiewano „Auld Land Syne", starą
szkocką pieśń o dawnych, dobrych czasach i wszyscy
wysypali się do hotelowego foyer. Ian wyszedł, aby
podjechać samochodem przed wejście, Rosie stała
obok szatni, czekając na niego. W tłumie ludzi nigdzie
nie było widać Fergusa. Pewnie odwozi teraz do
domu córkę Provostów, pomyślała kwaśno i w tej
samej chwili usłyszała jego głos tuż przy uchu:
- Cudowny wieczór, prawda, Rosie? Młody Douglas
musi być z ciebie strasznie dumny.
- Daruj sobie te złośliwości - odparła gorzko.
- Miałeś chyba niezły ubaw, gdy Ian powiedział ci,
że... - przerwała, by zamienić dwa słowa z sir
Williamem Bruce'em. Starszy pan miał już osiem
dziesiątkę na karku, ale nie opuścił do tej pory
żadnego balu. Ukłoniła się staruszkowi, po czym
spojrzała promiennie na Fergusa. - Mam nadzieję, że
cię już nigdy nie zobaczę - stwierdziła, a dla uszu
znajomej, która zatrzymała się obok, dodała słodko:
- Chyba dobrze się bawiłeś. To musiała być przyjemna
odmiana dla kogoś, kto na co dzień siedzi zagrzebany
w cudzych kościach.
Uśmiechnęła się, bardzo z siebie zadowolona.
- Ach, jest już Ian... - Podpłynęła z wdziękiem
w jego stronę.
Nikt, kto by na nią patrzył, nie domyśliłby się, co
rzeczywiście czuła.
Tak naprawdę bowiem z całej duszy pragnęła się
odwrócić i paść Fergusowi w ramiona.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Ian Douglas dobrze się bawił na balu i był
zadowolony z tego wieczoru.
- Ta dziewczyna, z którą tańczył profesor - ode
zwał się z przejęciem - to chyba córka Provostów?
Ładne stworzenie i bardzo miła. Tworzyli razem
piękną parę.
Rosie niechętnie zgodziła się z jego opinią. Ten
wieczór nie rozwinął się po jej myśli. Była taka zła, że
gdyby mogła, spuściłaby Fergusowi tęgie lanie. Przez
chwilę zastanawiała się, co by mu zrobiła, Ian zaś
plótł tymczasem o córce Provostów.
W Inverard zaprosiła go na kawę i w duchu
ucieszyła się, gdy odmówił. Było już po drugiej i,
prawdę mówiąc, marzyła tylko o tym, żeby wreszcie
pójść spać. Podziękowała mu za to, że jej towarzyszył
i z ulgą pożegnała.
Była zmęczona, ale sen nie nadchodził. Przed oczami
miała potężną sylwetkę Fergusa, a w głowie wciąż
kołatały się jej własne słowa, że nie ma ochoty go
więcej widzieć. Chciała, by w to uwierzył, ale swojego
serca nie potrafiła oszukać. W końcu zasnęła i oczywiś
cie śniła o Fergusie Cameronie.
Wstała o zwykłej porze i przy śniadaniu szczegółowo
opowiedziała rodzicom o balu. Przekazała im po
zdrowienia od wielu znajomych i przyjaciół, opisała
fasony najelegantszych sukienek i potrawy podane na
kolację. Entuzjazm, z jakim mówiła, sugerował, że
bawiła się tak wesoło, jak nigdy dotąd. Słowom
przeczyła jednak wyraźnie bladość twarzy i zaczer-
144 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
wieniony czubek jej ładnego noska. Matka przyglądała
się jej z namysłem.
- Widziałaś może Fergusa? - zapytała w końcu.
- Fergusa? O, tak, był z rodziną Provostów, ale
w tym tłumie trudno było z kimkolwiek porozmawiać...
- Chyba dobrze wygląda w kilcie?
-
Tak, rzeczywiście nieźle. - Zgniotła w dłoni
grzankę. - Wiesz, mamo, chyba powinnam znów się
zająć organizowaniem dziewiarstwa w naszej okolicy.
Rozmawiałam z panią MacTavish. Podobno niedługo
ma zostać otwarty w Inverness nowy butik z ręcznie
robionymi swetrami. Muszę dowiedzieć się czegoś
więcej...
Ta nagła zmiana tematu zaskoczyła panią Mac-
donald. Powstrzymała się jednak od komentarza
- córka musiała mieć swoje powody, dla których
wolała nie rozmawiać więcej o balu.
W ciągu kilku następnych dni Rosie wynajdywała
sobie w domu wciąż nowe zajęcia, ale nie udało jej się
znaleźć lekarstwa na to, co ją dręczyło. Czuła się
samotna i nieszczęśliwa, nie miała też nadziei, że
kiedyś będzie inaczej. Gdyby tylko Fergus znów
przyjechał do Inverard, mogłaby mu wszystko wyjaś
nić... Zdawała sobie jednak sprawę, że były to zwykłe
mrzonki. Fergus Cameron nie miał żadnych powodów,
aby jeszcze kiedykolwiek ją odwiedzić, więc każdej
nocy wypłakiwała się cicho w poduszkę. Tylko tyle
jej pozostało...
Nie mogła wiedzieć o tym, że sir Fergus myślał
o niej równie często, jak ona o nim. Był dojrzałym
człowiekiem i nie miał wątpliwości, że ją kocha i że
chce się z nią ożenić, ale tylko wtedy, gdy ona sama
tego zapragnie i odwzajemni jego uczucia. Nie był
zarozumiały, lecz zdawał sobie sprawę, że mógłby
zawrócić jej w głowie, gdyby tylko stał się trochę
bardziej czarujący i uwodzicielski. Potrafił być taki,
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIC 145
jeśli miał na to ochotę. Ale nie chciał jej zdobyć w ten
sposób. Chciał jej miłości i rozumiał, że warto na tę
miłość poczekać.
Rosie rzeczywiście energicznie zabrała się za sprawy
dziewiarskiego rzemiosła. Do tej pory nie miał się
tym kto zająć. Miejscowe kobiety były bardzo
zadowolone, gdy przywiozła im włóczkę i wzory
swetrów, obiecując zorganizować również sprzedaż
gotowych wyrobów. Mieszkały na ogół w zabitych
deskami wsiach i rzadko jeździły do miasta. Rosie
zjawiła się więc w samą porę.
Któregoś dnia wybrała się do Inverness, aby
porozmawiać z właścicielami butików na temat
ewentualnych dostaw. Próbki, które zaprezentowała,
bardzo się im spodobały. Rynek zbytu przeszedł jej
najśmielsze oczekiwania. Dostała masę zamówień,
a i ceny okazały się wyjątkowo korzystne.
Wychodziła właśnie z kolejnego sklepu, gdy do
słownie wpadła na panią Cameron.
- Moja droga, co za miła niespodzianka! - urado
wała się matka Fergusa. - Akurat zastanawiałam się,
czy nie wpaść gdzieś na kawę. Będzie mi przyjemnie,
jeśli pójdziesz razem ze mną.
Było to zupełnie nieoczekiwane spotkanie, a ser
deczność pani Cameron tak przekonująca, że Rosie
od razu się zgodziła i już po chwili siedziały, roz
mawiając, przy kawiarnianym stoliku.
- Koniecznie musisz mnie znów odwiedzić, Rosie.
Fergus wspominał, że byłaś na balu, ale wiem, jak
tam bywa tłoczno, nawet nie można porozmawiać
- ciągnęła, starając się wyczytać coś z wyrazu twarzy
tej ślicznej dziewczyny.
Fergus był ostatnio wyjątkowo oględny w słowach,
kiedy tylko wspominała o Rosie. Co więcej -pracował
tak ciężko, jak nigdy dotąd, a kiedy już przyjeżdżał
do domu, znikał na całe godziny i wędrował samotnie
146 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
po wrzosowiskach. Coś wyraźnie było nie tak.
Wiedziała, że jej syn jest cierpliwym człowiekiem i na
ogół zdobywa to, czego chce. Teraz była pewna, że
chodzi o Rosie. Może się pokłócili? Ale to, jak się jej
zdawało, było mało prawdopodobne. Czyżby więc
jakieś nieporozumienie? Westchnęła. Zakochani są
zawsze tacy przewrażliwieni...
- Rzadko przyjeżdżam do Inverness, a ty, Rosie?
- zagadnęła. - Dzisiaj nadarzyła się świetna okazja,
ponieważ Fergus operuje w tutejszym szpitalu. Za
brałam się więc razem z nim. Umówiliśmy się tu,
naprzeciwko w hotelu, na lunch. Mam nadzieję, że się
do nas przyłączysz?
- Ja... To znaczy... niestety muszę już wracać. -Aż
zbladła na samą myśl o spotkaniu. Gorączkowo
usiłowała znaleźć jakąś wymówkę. - Dziękuję, to
bardzo miło z pani strony, bardzo bym chciała, ale
obiecałam, że przywiozę włóczkę, a to dosyć daleko...
Zamilkła, świadoma że paple bez sensu.
- Jaka szkoda - odezwała się łagodnie pani Came
ron. - Ale rozumiem, że faktycznie musisz już jechać.
Cieszę się, że cię spotkałam.
Pożegnały się przed kawiarnią. Rosie z ulgą wsiadła
do samochodu i odjechała. Czuła absurdalny strach
na myśl o tym, że gdyby została jeszcze chwilę, to
stanęłaby oko w oko z Fergusem.
On sam wszedł do hotelowego foyer i nie od razu
zauważył matkę, miała więc czas, aby ukradkiem mu
się przyjrzeć. Był chyba zmęczony, co jej nie zdziwiło.
Zaniepokoił ją natomiast wyraz jego twarzy. Wyglądał
jak ktoś, kto błądzi myślami gdzieś daleko. To był zły
znak. Zobaczył ją i podszedł do stolika.
Uśmiechnęła się do niego i powiedziała:
- Właśnie pożegnałam się z Rosie, byłyśmy razem
na kawie...
Jego twarz zmieniła się natychmiast w obojętną
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 147
maskę. A więc miała rację, między młodymi coś się
nie układało, teraz była tego pewna.
- Tak? - zapytał. - Chciało jej się jechać tak
daleko od domu?
- Zajmuje się organizowaniem wiejskiego rzemios
ła... Wiesz, dziewiarstwo i tak dalej. Zbierała tu
w butikach zamówienia. Chciałam, żeby zjadła z nami
lunch, ale bardzo się śpieszyła. Wyglądała, jakby była
czymś zmęczona, czy może raczej nieszczęśliwa...
- Spojrzała szybko na syna i ciągnęła dalej: - Bardzo
byłeś dzisiaj zajęty? Jak myślisz, o której skończysz?
Mam jeszcze do zrobienia trochę zakupów...
Kilka dni później Rosie pojechała do Fort William
odwiedzić panią MacTavish i opowiedzieć jej o wszys
tkim, co załatwiła w butikach Inverness. Spędziły
razem całe popołudnie, rozmawiając o dziewiarstwie.
Po podwieczorku zjawili się mąż i córka pani domu,
Chloe. Rosie nie widziała jej od czasu, gdy wyjechała
do Wiltshire, toteż obie dziewczyny ucieszyły się
z tego spotkania.
- Musisz zostać na kolacji - nalegała pani Mac-
Tavish. - Zadzwonię do twojej mamy, kochanie.
Została i tak się obie z Chloe zagadały, że nie
wiadomo kiedy zrobiło się bardzo późno.
Ledwo zdążyła wyjechać z Fort William, kiedy zaczęło
padać. Musiała trochę zwolnić, bo deszcz przeszedł
w ulewę, a silne podmuchy wiatru zaczęły gwałtownie
uderzać w samochód. Widoczność była kiepska, ale
Rosie nie martwiła się, bo znała drogę jak własną
kieszeń. Minęła już Ballchulish i wyjechała na prosty
odcinek szosy wzdłuż wrzosowisk, gdy nagle zauważyła
w oddali jakiś błysk. Zatrzymała samochód i jeszcze raz
spojrzała w tamtą stronę. Była to dzika okolica i nikt tu
nie mieszkał, skąd więc to światło? Spostrzegła, że
światło poruszą się, jakby ktoś machał latarką.
148 JBŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
Niewiele myśląc, wysiadła i założyła wiatrówkę,
którą zawsze woziła w bagażniku. Żałowała, że nie
ma kaloszy. Zabrała jeszcze latarkę, zamknęła samo
chód i ruszyła w stronę wrzosowisk. Prawdopodobnie
ktoś zabłądził i nie wie, w którą stronę pójść. Było już
całkiem ciemno, więc migała latarką, dając znaki, że
się zbliża i modląc się w duchu, żeby tamto światło
nie zgasło.
Było dalej, niż przypuszczała. Po dwudziestu
minutach marszu usłyszała czyjś słaby okrzyk w od
powiedzi na swoje wołanie. Teren był tutaj bardzo
nierówny, pełen kamieni, których nie sposób było
dostrzec i ominąć, toteż gramoliła się powoli i z trudem.
W pewnej chwili potknęła się i niemal upadła na
kogoś, kto trzymał latarkę.
Był to młody chłopak, prawie jeszcze dziecko.
Leżał bez ruchu w grząskim błocie, przemoczony do
suchej nitki. Jedną nogę miał wykręconą pod dziwnym
kątem, a ze zranionej skroni sączyła się krew.
Uklękła przy nim, zdjęła wiatrówkę i delikatnie
wsunęła mu pod głowę.
- Kiedy to się stało? - spytała. - Gdzie cię boli?
Spróbuję ci jakoś pomóc. - Nie mogła wiele zrobić,
noga była chyba złamana.
- Zabłądziłem - odezwał się słabym głosem. - Zawa
dziłem o coś nogą i upadłem, uderzyłem się w głowę...
- Bardzo cię boli?
- Nie. W ogóle nic nie czuję. - Popatrzył na nią
przestraszony. - Złamana, prawda? Więc dlaczego
nie czuję?
- To tylko z zimna - powiedziała, próbując go
uspokoić. - A głowa? Boli cię głowa?
- Tak.
Szeptał coś tak cicho, że musiała się schylić, aby go
usłyszeć.
- Chciałem się sprawdzić... Nie zostawiaj mnie...
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 149
- Na pewno cię nie zostawię. Mam silną latarkę.
na pewno ktoś nas zauważy. Spróbuj może zasnąć,
daję słowo, że nigdzie nie pójdę.
Zgasiła latarkę -musiała oszczędzać baterie. Miała
nadzieję, że ktoś, prędzej czy później, będzie tędy
przejeżdżał. Włączy ją, gdy zobaczy światła samochodu.
- Ktoś w końcu się zjawi - odezwała się pogodnym
tonem, ale chłopiec nie odpowiedział. Przyjrzała się
jego twarzy. Oczy miał wpół przymknięte, oddychał
głośno i nierówno. Przeraziła się. Mówił, że nie czuje
nóg, a jeśli ma uszkodzony kręgosłup? W popłochu
zastanawiała się, co robić. Mogła tylko czekać.
Było już dobrze po północy, gdy Fergus Cameron
jechał pustą o tej porze szosą. Miał za sobą długi
i ciężki dzień, był więc zmęczony, lecz cieszyła go
perspektywa pobytu w domu. Potrzebował spokoju
i czasu, żeby przemyśleć różne sprawy. Wiedział, że
musi podjąć jakąś decyzję co do Rosie. Był cierpliwym
człowiekiem, ale i jego cierpliwość miała swój kres...
- Jutro do niej pojadę - odezwał się do śpiącego
obok psa i w tej samej chwili spostrzegł w oddali
słabe światełko, które poruszało się w ciemności,
jakby ktoś dawał sygnały. Zatrzymał samochód
i wysiadł.
- Musimy to sprawdzić - powiedział do Gyp.
Zauważył teraz nieco dalej samochód Rosie.
- Zostawiła bez świateł, co za głuptas - mruknął
i podszedł bliżej.
Samochód był zamknięty i nie nosił śladów uszko
dzeń. Musiała mieć więc jakiś ważny powód, żeby się
zatrzymać właśnie tutaj. Gwizdnął na Gyp, zapalił
latarkę i skierował ją w stronę słabego światła.
Natychmiast odpowiedziały mu kolejne błyski.
Ruszył na wrzosowiska pewnym krokiem. On także
znał te okolice. Szedł bardzo szybko, pogwizdując
wesoło, aby nie przestraszyć i nie zaskoczyć Rosie.
150
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
Wiedział, że musiało się stać coś złego i że dziewczyna
z pewnością ma nerwy napięte do ostatnich granic.
Rosie, skulona i trzęsąca się z zimna, siedziała cały
czas przy chłopcu. Wciąż mechanicznym gestem
poruszała latarką, drugą zaś ręką ściskała zimną dłoń
chłopca. „Moja miłość jest jak czerwona róża" - tę
melodię pogwizdywał ktoś, kto szybko się do nich
zbliżał.
To mógł być tylko on.
To na pewno był on!
Zalała ją gwałtowna fala radości. Usiłowała się
podnieść, ale była przemarznięta do szpiku kości
i zupełnie zesztywniała od długiego siedzenia bez
ruchu. Po paru minutach Gyp przypadła do niej
w podskokach, liżąc ją po ręce i machając z radości
ogonem. W tym samym momencie zobaczyła Fergusa.
Obrzucił spojrzeniem dziewczynę i chłopca i w jednej
chwili zrozumiał, co się stało.
Podniósł ją i przytulił mocno do siebie. Czuł, jak
drży w jego ramionach.
- Moja dzielna, najmilsza dziewczyna -powiedział
cicho i pocałował ją tak namiętnie, że miała ochotę
rozpłakać się ze szczęścia.
Zaraz jednak wypuścił ją z objęć i posadził na
kamieniu.
- Kiedy to się stało? Czy był przytomny? - Mówił
teraz takim tonem, jakby znajdował się na szpitalnym
oddziale i rozmawiał z pielęgniarką.
- Dochodziła dziewiąta, był wtedy przytomny. Nie
ruszałam go, bo ma chyba złamaną nogę. Poza tym
mówił, że nie ma czucia.
- Noga jest rzeczywiście złamana - stwierdził, gdy
pobieżnie zbadał nieruchome ciało. - Podejrzewam,
że stało się też coś z kręgosłupem. Nie wiesz, jak do
tego doszło?
- Zabłądził. - Wciąż była oszołomiona jego pocałun-
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 1 5 1
kiem. - Upadł na plecy. Przestał mówić niedługo po
tym, jak tu dotarłam.
-Wracam do samochodu wezwać pomoc. Gyp
zostanie z tobą. Bądź dzielna!
Zdjął z siebie nieprzemakalną kurtkę i sweter,
wciągnął jej obie rzeczy przez głowę, włożył ręce
w rękawy i obciągnął ubranie na jej przemoczonej
sukience. Dotyk jego rąk był delikatny, ale zupełnie
bezosobowy. Czyżby wyobraziła sobie tylko ten
pocałunek?
- Nie mogę pozwolić, żebyś się zaziębiła - powie
dział niemal obojętnym tonem.
- Długo cię nie będzie?
- Do drogi jest około półtora kilometra. Wrócę za
jakieś pół godziny.
Z samochodu połączył się z posterunkiem pogotowia
górskiego, powiadomił szpital, wezwał karetkę i policyj
ny radiowóz. Na koniec zadzwonił do państwa
Macdonald.
- Rosie wróci dzisiaj dosyć późno. Zdarzył się
wypadek, ale nie chodzi o nią. Po prostu czeka teraz
z rannym chłopcem na przyjazd karetki. Proszę się
nie martwić, dopilnuję, żeby przyjechała bezpiecznie
do domu.
Wracał, zastanawiając się, ile czasu zajmie prze
transportowanie nieprzytomnego chłopca do ambulan
su. Będzie to trudne zadanie. Teren jest nierówny
i skalisty, a stan chłopca ciężki i wymagający nie
słychanej ostrożności.
Myślał też o Rosie. Wciąż miał przed oczami jej
śliczną buzię i to, jak na niego popatrzyła, kiedy się
zjawił. Chyba nie mógł się aż tak mylić... Teraz, gdy
dotarł do niej powtórnie, jej twarz rozjaśniła się na
jego widok taką radością, że aż się potknął i o mało
nie przewrócił. Jej słowa przywołały go jednak do
porządku.
152 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
- Kiedy przyjadą? - spytała. - On jest taki zimny.
Cały czas masuję mu ramiona i dłonie.
- Będą za pół godziny. - Kucnął obok chłopca.
- Musimy go trochę ogrzać. - Zawołał psa. Gyp
przybiegła natychmiast i posłusznie ułożyła się obok,
grzejąc chłopca swoim ciałem.
Rosie była śpiąca, zmoknięta i wciąż trochę prze
straszona, ale obecność Fergusa podniosła ją na
duchu. Wiedział, co robić i całkowicie panował nad
sytuacją.
Najszybciej zjawili się ratownicy z pogotowia
górskiego. Zdążyli delikatnie położyć chłopca na
noszach i zabezpieczyć pasami, gdy przyjechała karetka
i samochód policyjny. Powoli i ostrożnie zaniesiono
rannego aż do drogi, po czym wstawiono nosze do
ambulansu, który natychmiast odjechał do szpitala.
Rosie wsiadła do swojego samochodu. Policjanci
w radiowozie mieli eskortować ją aż do domu.
Twierdzili, że tak polecił im zrobić sir Fergus. Była
w takim stanie, że nie miała ani siły, ani ochoty, żeby
protestować. Nagle otworzyły się drzwiczki i do
samochodu zajrzał Fergus.
- Dziękuję ci, Rosie. Jedź teraz do domu, napij się
whisky, weź gorącą kąpiel i do łóżka! To polecenie
lekarza!
Wsiadł do rolls-royce'a i szybko odjechał w ślad za
karetką.
Ruszyła do domu. Fergus powiedział, że jest dzielna
i najmilsza, ale chciał ją pewnie tylko uspokoić,
wiedząc, że jest zdenerwowana. Czy pocałował ją
także w celach terapeutycznych? Całowała się wiele
razy, lecz nigdy w taki sposób... Wciąż jeszcze niemal
czuła jego usta na swoich. Ale później był taki
obojętny... Doszła do wniosku, że ten pocałunek
najwyraźniej nic dla niego nie znaczył.
- Whisky i gorąca kąpiel - mruknęła pod nosem
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 153
i wcisnęła gaz do deski, a policjanci w radiowozie
popatrzyli na siebie znacząco. Ten wypadek naj
wyraźniej rozstroił młodą damę, pomyśleli zapewne.
Rodzice powitali ją z wyraźną ulgą. Pani Macdonald
zaprosiła obu policjantów do domu, poczęstowała
herbatą i kanapkami. Opowiedzieli szczegółowo
o całym wydarzeniu i podziękowali za gościnę. Rosie
odprowadziła ich do drzwi.
- Chyba nie zdołałabym przyjechać tutaj sama.
Czułam się o wiele pewniej, wiedząc, że jedziecie za
mną. Dziękuję.
Wróciła do kuchni.
- Nie będziemy cię już o nic pytać, kochanie
- odezwała się matka. - Weź teraz gorącą kąpiel, łyk
alkoholu i idź spać.
- Właśnie to samo powiedział Fergus - odpowie
działa cicho i rozpłakała się.
Obudziła się w środku nocy i natychmiast pomyślała
o nim. Była zła na siebie, chciała przecież zapomnieć
o jego istnieniu, nigdy więcej go już nie spotkać...
Znów zasnęła, a rano jej myśli same powróciły do
jego osoby. Czy spał tej nocy? Gdzie jest teraz? Czy
wyjechał do Edynburga?
Po śniadaniu zatelefonowała do szpitala, aby
dowiedzieć się, jaki jest stan chłopca. Jak ją poinfor
mowano, był już po operacji. Miał skomplikowane
złamanie nogi i uszkodzony kręgosłup, co spowodo
wało paraliż. Lekarze byli jednak przekonani, że
wróci całkowicie do zdrowia.
- Czy to właśnie pani go znalazła? - spytał głos
w słuchawce.
- Tak - potwierdziła Rosie.
- Prosił, żeby pani serdecznie podziękować.
- Och, może zechce pani przekazać mu moje
najlepsze pozdrowienia. On nie jest stąd, prawda?
- Jest z Glasgow. Jego rodzice są już w drodze.
154 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
Może go pani odwiedzić, kiedy tylko pani zechce,
panno Macdonald.
Odwiesiła słuchawkę. Zastanowiło ją, skąd ta
pielęgniarka wiedziała, jak ona się nazywa. Zresztą,
przecież to i tak wszystko jedno, najważniejsze, że
chłopiec ma szanse na wyleczenie.
Przekazała tę nowinę matce i poszła na poddasze,
aby poszukać tam resztek kolorowej włóczki. Była to
tylko wymówka, ale nie potrafiła sobie dzisiaj znaleźć
miejsca i chciała być sama.
Ciemny pokoik na facjatce miał tylko jedno małe
okienko wychodzące na tył domu, więc nie zauwa
żyła rolls-royce'a, który niemal bezszelestnie pod
jechał przed wejście. Wysiadł z niego Fergus Came
ron,
- Prawdę mówiąc, spodziewałam się ciebie -przy
witała go pani Macdonald. - Jesteś chyba zmęczony.
Całą noc byłeś na nogach?
- Prawie całą. - Uśmiechnął się do niej serdecznie.
- Przyjechałem zobaczyć się z Rosie...
Odpowiedziała uśmiechem i wysłała go na facjatkę.
Rosie wcale nie szukała włóczki. Siedziała na
zakurzonej starej kanapie, z której wyłaziły sprężyny,
a obicie było nadgryzione przez mole. Trzymała na
kolanach Simpkinsa i bez powodzenia usiłowała nie
myśleć o Fergusie. Usłyszała skrzypnięcie podłogi
i spojrzała przez ramię.
Zamknął za sobą drzwi i podszedł do niej. Zdjął jej
z kolan kota i wsadził go do stojącego obok pudła,
po czym delikatnie podniósł ją z kanapy.
- No i dokąd nas to wszystko zaprowadziło?
- spytał.
- Zaprowadziło? - powtórzyła zdumiona. - Ale
co? Ja nic nie...
- Oczywiście, że nie rozumiesz, zwłaszcza że zdą
żyłem cię tylko raz pocałować. - Zamknął ją w mocnym
JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 155
uścisku swoich potężnych ramion i pocałował najpierw
lekko, a potem bardziej gwałtownie.
- A ta dziewczyna - odezwała się, gdy zdołała
złapać oddech - z którą masz zamiar się ożenić...? To
nie ma sensu. Co zrobimy?
- Mam nadzieję, że będziemy robić to, co teraz,
z niewielkimi przerwami, przez resztę naszego życia.
-Przygarnął ją jeszcze bardziej do siebie. -Kochanie,
jesteś taką rozsądną dziewczyną, a dałaś się ogłupić
swojej wyobraźni. Czy kiedykolwiek mówiłem o tej
dziewczynie? Czy ją widziałaś?
- A jakże, widziałam...!
- Ach, tak... W samochodzie, przed domem two
jej babci. To była Grizel, moja zamężna kuzynka,
która, jeśli cię to interesuje, ma czworo dzieci.
A czy przyszło ci kiedykolwiek do głowy, że zako
chany mężczyzna pragnie spędzić ze swoją dziew
czyną każdą wolną chwilę lub, gdy jest daleko,
przynajmniej chce porozmawiać z nią przez telefon?
I czy ja, na Boga, nie stawałem na głowie, żeby być
z tobą nawet wtedy, gdy powinienem robić co
innego?
- Och, Fergus! Czy to wszystko prawda? - Zarzuciła
mu ręce na szyję i pocałowała go. - Widzisz - odezwała
się - najpierw wcale cię nie lubiłam i myślałam, że ja
też ci się nie podobam. A później byłam pewna, że
masz zamiar się ożenić.
- Mam zamiar. Właśnie z tobą.
- Naprawdę? - Wciąż nie mogła w to uwierzyć.
- Tak się cieszę...! Mama będzie chciała nam na
pewno urządzić wesele z mnóstwem gości...
- Bardzo dobrze, jesteś zbyt piękna, żeby cię
ukrywać. Damy jej na to trzy tygodnie. Zgoda?
- Trzy tygodnie? To całe wieki...
- Tylko trzy albo porwę cię do Gretna Green.
Udzielają tam ślubów „od ręki". - Pocałował ją
156 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ
w czubek głowy, którą opierała na jego ramieniu.
- Moja najmilsza, ani dnia dłużej!
- No, skoro tak mówisz... to się postaram. Tak
bardzo cię kocham, Fergus.
- Ja też cię kocham, najdroższa. - Znów ją
pocałował. - Wyjdziesz za mnie?
- Och, tak, oczywiście, że tak! - Patrzyła mu
w oczy i widziała w nich miłość. - Może nie będzie
potrzeba aż trzech tygodni... - dodała.