Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji
.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z
.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
Copyrights to:
Wirtualne Wydawnictwo „Goneta” Aneta Gonera
www.goneta.net
ul. Archiwalna 9 m 45, 02-103 Warszawa
Korekta: Emilia Nowakowska
emi-n@wp.pl
Okładka: Jerzy Granowski
juragos@interia.pl
Redakcja: Aneta Gonera
wydawnictwo@goneta.net
ISBN: 978-83-62041-73-2
Wydanie 1.
Warszawa, lipiec 2012
Plik ePUB opracowany przez iFormat
Tekst w całości ani we fragmentach nie może być powielany ani roz-
powszechniany za pomocą urządzeń elektronicznych, mechanicznych, kopi-
ujących, nagrywających i innych, w tym również nie może być umieszczany
ani rozpowszechniany w postaci cyfrowej zarówno w Internecie, jak i w
sieciach lokalnych bez pisemnej zgody wydawnictwa „Goneta” Aneta Gonera.
3/43
Od redakcji:
Historie jak życie to zbiór historii opowiedzianych
wprost z głębi samego siebie. Jednym z bohaterów jest tu
mężczyzna-ojciec u schyłku życia, próbujący nawiązać
dawno utracony kontakt z synem, który został z jego byłą
żoną i wychowywany jest przez ojczyma. Czy z historii
można wyczytać optymizm nawiązania nici porozumienia?
A czy inny młody mężczyzna, odwiedzający ojca w
jego ukochanym garażu, gdzie ten nieustannie oddaje się
swojemu zajęciu naprawy starego forda, na pewno rozumie
to hobby swojego rodzica i czy na pewno ojciec i syn mogą
się porozumieć? Czy mają wspólny język?
Jest też rodzina, która próbuje wybaczyć i zapomnieć
pewnemu dziadkowi-teściowi, że kiedyś porzucił matkę z
córką i wolał jeździć po świecie, korzystając z uciech życiow-
ych, nie interesując się rodziną. Rodzina spróbowała, tylko
że starszy pan wcale się nie odmienił, mimo drążącej go
choroby.
Co pozostało po szkolnej przyjaźni między dwoma
kumplami, którym udało się osiągnąć wspólny sukces? Czy
po wielu latach wspólnego zarządzania firmą, ten bardziej
zaborczy może liczyć na pomoc w sytuacji krytycznej,
prowadzącej do jego śmierci? Tandem właściwie już nie ist-
nieje, ale człowieczeństwo tu zwycięża.
A kobiety? Tu są bohaterki przejaskrawione w swoich
dążeniach do dziwnych marzeń, które objawiają ich dziwne
zainteresowania kolekcjonowania mężczyzn. Takie swoiste
polowanie, które może zakończyć się też falstartem.
Do
tego
dołożono
walkę
utuczenia
kościstego
mężczyzny, widząc całą nadzieję w znalezieniu u niego
genu otyłości.
Głupi Jan to chłopak odrzucony przez innych „normal-
nych” wyrostków. Nosi nazwisko Andersen, jest chudy, o
płowym kolorze włosów i kocha zabawę w teatr i historie o
dalekich lądach i wyprawach, opowiadane przez pewnego
starego marynarza.
Wreszcie docieramy do pewnego pana-emeryta, który
śpiewaniem w kościelnym chórze zabijał wolny czas. Pod-
czas pewnej mszy został poprowadzony na pokuszenie,
posłuchał podszeptów złego i w złości szturchał pewnego
wyrostka podczas mszy za to, że tamten żuł gumę.
Wszystkie powyższe historie mogą lub mogły przydar-
zyć się każdemu z nas. Są jakby niedokończone, bo tu
właśnie chodzi o niedopowiedzenie, o pointę, która dla
każdego może być inna, bo dla każdego co innego może
jawić się sensem widzianym w danym zdarzeniu. Niektóre
są humorystyczne, inne ogromnie poważne, ale zawsze
dotykają groteskowo bolączek, od których uciekamy, nie
chcemy się z nimi zmierzyć. Jak rodzice pracujący cały ty-
dzień, a w niedzielę są zniecierpliwieni swoimi dziećmi,
którymi w tygodniu zajmuje się opiekunka. Albo długo
odkładane trudne rozmowy starszych rodziców z dorosłymi
już dziećmi czy dzieci z rodzicami o trudnej, przerwanej
wspólnej przeszłości, jątrzącej powstały ból w momencie
straty rodzica, który odszedł z różnych powodów od rodziny.
W ostatniej historii zaś widzimy niemoc osoby, która nie po-
trafi się realizować w swoim ulubionym zajęciu, ból po
stracie najlepszych lat swojego życia przerzuca na klientów
swojego biznesu.
5/43
To są historie jak życie wielu z nas, doskonale oskarża-
jące, jątrzące i powodujące niejednokrotnie zawrócenie na
właściwy tok myślenia u czytającego, a może nawet w
wyniku lektury podjęcie jakiejś trudnej decyzji. W końcu
wszyscy
robimy
błędy,
bo
na
tym
polega
nasze
człowieczeństwo, na dokonywaniu wyboru i, jeśli to możli-
we, na podejmowaniu odpowiednich decyzji, czasem trud-
nych, od których uciekamy, ale które warto podjąć. Widać
to wyraźnie w poniższym materiale.
6/43
Małgosi i Borysowi
ROZMOWA
Od czego zacząć? Powinienem od początku, ale w
moim życiu było kilka zdarzeń, które nadają się na
początek.
Jestem po przeszczepie szpiku. Od kilku miesięcy wi-
erzę, że żyję na nowo. Po flircie ze śmiercią obecne życie
niemal w niczym nie przypomina starego. Nie twierdzę, że
jest lepsze albo gorsze, ale z pewnością inne. Mieszkam w
tym samym domu, pracuję w tym samym miejscu, jednak
prawie wszystko widzę inaczej. Z innej perspektywy. Żyję
teraz dniem dzisiejszym, nie mam dużych planów ani mar-
zeń. Pewne rzeczy, które dawniej mnie absorbowały lub
dotykały, teraz nie mają żadnego znaczenia.
Żyję dzięki synowi. Lekarze twierdzą, że zdarza się to
bardzo rzadko. Była alternatywa: przeszczep od niego albo
prawie pewna śmierć.
Krzyśka, mojego syna, zobaczyłem dziś po raz pier-
wszy od kilkunastu lat. Tak wyszło. Wtedy, na początku
naszej rozłąki, widywaliśmy się raz na dwa, trzy tygodnie.
Potem on nie chciał i ja też przestałem zabiegać. Nie chciał
tych kilku godzin podszytych goryczą, udawania, że jest
nam fajnie w kinie albo przy stole bilardowym, tłumienia
niewykrzyczanych, gniotących krtań pretensji i żali. Nie
chciał chwil jątrzących rany i wcale niekojących tęsknoty.
Znam go. Też tęsknię.
Nie jestem święty. Matka Krzyśka też nie. Czas wza-
jemnych oskarżeń i pretensji mamy już za sobą. Jedno mogę
powiedzieć: wtedy, na początku, kochaliśmy się. Może była
to miłość niedojrzała, nieodpowiedzialna, ale z pewnością
była. Zaborcza, naiwna i płochliwa. Miłość odeszła i każde z
nas poszło inną drogą. A może powinniśmy pogodzić się z
jej brakiem, udawać rodzinę bez niej? Teraz to już
nieważne.
Do spotkania z Krzyśkiem nie doszło od razu. Przez
jakiś czas po zabiegu nie mogłem ruszyć się z domu, a o
podróży nie było mowy. Zadzwoniłem wprawdzie do niego,
żeby jeszcze raz podziękować i zaprosiłem do siebie. Nie
przyjechał. Dziś umówiliśmy się w knajpie niedaleko jego
pracy. Był punktualnie. Przywitał się z rezerwą — szybko
wysunął rękę z mojej. Wygląda imponująco. Dobrze
zbudowany, wysoki. Ma oczy mojej matki.
— Zjesz coś? — zapytałem, gdy usiedliśmy przy stole.
Przyglądałem mu się z ciekawością, co go wyraźnie
krępowało, a może nawet drażniło. Nie wiedział, gdzie
patrzeć.
— Nie, jadłem już... — Podniósł wzrok, a ja mogłem w
nim wyczytać, że nie wyglądam najlepiej. Miesiące szpitala i
chemii zrobiły swoje.
— Co zamówić do picia?
— Aa... ty co bierzesz? — zawahał się przed „ty”, co
wywołało w nim lekkie zmieszanie.
— Mam ochotę na Żywca.
— Może być to samo... Skąd wiedziałeś, że to ja? —
zapytał nagle w sposób prawie chłopięcy.
— Widziałem twoje zdjęcia w internecie.
9/43
— Aa, tak...
Spuścił głowę i zamilkł. Opuszkami palców śledził wy-
pukłości na obrusie. Był już spokojniejszy. Patrzyłem bez
słowa, było mi dobrze. Kelner przyjął zamówienie i ukłonił
się groteskowo.
— Podobno studiujesz też...
— Zaocznie. Drugi rok.
— Jak... mama?
— Dobrze. — Poruszył się, zmieniając pozycję. Krzesło
skrzypnęło ostrzegawczo.
Kelner przyniósł piwo i zrobił kilka wygibasów, zanim
w końcu zostawił je na stole.
— Dogadujesz się z ojczymem? — wystrzeliłem,
oglądając zawartość szklanki pod światło.
— Tak, facet jest w porządku — odparł bez emocji. Po-
ciągnąłem wolno kilka łyków i postawiłem szklankę na stole.
— Masz zadatki na gadatliwego gościa, wiesz?
Oczy Krzyśka błysnęły wesołością. Zaczęliśmy chi-
chotać niemal jednocześnie.
— Kiedyś — zacząłem po chwili — twoja mama stwier-
dziła, że obaj mamy kłopoty z wyrażaniem uczuć. Miała
rację...
Przerwałem, widząc wyraz jego twarzy. Słowa, służące
innym do przekazywania myśli, uczuć, miraży i kłamstw,
przeszkadzały nam tylko.
Pożegnaliśmy się niezręcznie. Pamiętam jednak jego
silny, męski już, szczery uścisk.
10/43
PLANOWANIE
Rano,
na
balkonie
znalazłem
kilka
drobnych
patyczków. Ułożone, pozornie bezładnie, w jednym miejscu
przy ścianie nie pozostawiały wątpliwości — ptacy budują.
Nakazy
natury
zmuszające
świergolące
beztrosko
ptaszyska, by w odpowiednim czasie zaczęły składać patyki,
piórka i takie tam inne w formę gniazda, w analogicznej,
zmutowanej postaci dotyczą także ludzi, bezwzględnie.
Nawet uchodzący za lekkomyślnych luzaków przechodzą
mniejszą lub większą przemianę, gdy do ich świadomości
dotrze fakt, że będą rodzicami.
Wciąż mam w pamięci moment, w którym Marta, w
pąsach i wykrzyknikach cała, podtyka mi pod nos test
ciążowy. A zaraz potem zaczyna go fotografować. Na tle
róż. Kilka razy.
Później nastąpiło ustalanie, kiedy to i gdzie się zadzi-
ało — dochodzenie konieczne i ważne. Porządek w tych
sprawach być musi. Niebawem radosną nowinę poznali nasi
rodzice. Zadziwiające, jak dobrzy ludzie potrafią cieszyć się
z wiadomości, że zostaną dziadkami. Sposób, w jaki teś-
ciowa przycisnęła mnie do piersi, dał mi podstawy, by wąt-
pić, czy jej wcześniejsze serdeczności miały cokolwiek z
emocjami wspólnego.
Marta zaczęła stopniowo potęgować swoje rozmiary,
co przyjmowała, wyjątkowo tym razem, ze spokojem, a
nawet dumą. W stanie błogosławionym wyciszyła się i
złagodniała.
— Co robiłaś rano? — pytałem w owym czasie, nie
spodziewając się sensacji w odpowiedzi.
— Czytałam gazety w łóżku. I modliłam się za
maleństwo.
— O co się modlisz?
— No, żeby miało... — zawahała się — wszystkie
paluszki.
— Paluszki? — pytam zaskoczony. — A olej w głowie?
Paluszki nie dawały mi spokoju. Może słusznie są na
pierwszym miejscu? Do pisania na klawiaturze, na przykład,
się przydają, a olej w głowie — niekoniecznie. Kobieta,
szczególnie ciężarna, na pewno ma intuicję. Jak nie ona, to
kto?
Kiedy matka rosła w mieszkaniu, ja miałem do wykon-
ania szereg zadań, obmyślonych wspólnie, tak żeby wszys-
tko poszło prosto i lekko jak z płatka.
Przede wszystkim lekarz prowadzący — doktor Jawor-
ska, polecana przez znajomych. Przyjmować będzie prywat-
nie, a poród odbierze w klinice, gdzie najbezpieczniej.
Poród, na życzenie brzemiennej, rodzinny. Ze znieczule-
niem. Bez znieczulenia — barbarzyństwo! Doktor omówiła
szczegóły i podała koszty.
Oboje z Martą deklarowaliśmy głośno, że płeć dziecka
jest nam obojętna. Skąd zatem wzięło się podniecenie w
dniu badania mającego rozwiać wątpliwości? Wynik usłysza-
łem w samochodzie, podczas powrotu do domu. Jak
przyjąłem wiadomość?
12/43
Gdy ujrzysz w środku miasta auto, które bez
widocznego powodu przestaje jechać płynnie i trąbi, to być
może siedzi w nim facet, który właśnie dowiedział się, że
będzie miał syna.
Pozostało czekanie i monologi do chełpliwie nadętego
brzucha.
Atak nastąpił niespodziewanie, o świcie.
— To chyba już... — jęknęła.
— Już? Miało być za trzy tygodnie.
— Strasznie boli...
— Dzwonię.
Godzinę później snuliśmy się po korytarzach kliniki.
Pani Jaworskiej nie było. W zastępstwie przyjęła nas, mało
chętnie, jej koleżanka, nieprzywiązująca wielkiej wagi do
swego wyglądu doktor Krzak. Zbadała pacjentkę szybko,
jawnie sugerując, że jesteśmy przewrażliwieni, co też niew-
iele by ją obeszło, gdyby nie zakłóciło spokoju dyżuru.
— Wracajcie do domu, to potrwa jeszcze kilka dni —
zabrzmiało jak „Idźcie i nie zawracajcie d...”.
Przed jej sterane makijażami oblicze wróciliśmy jednak
znacznie wcześniej, przed południem. Marta jęczała coraz
głośniej i na nic zdawały się moje perswazje, że za
wcześnie. Doktor, słuchając jej ze znudzeniem, przerwała w
końcu krótkim „sprawdzimy” i zamknęła się z pojękującą w
gabinecie.
Chwilę później dowiedziałem się, że... mój syn się
rodzi! W doktor Krzak wstąpił duch. Poły rozpiętego fartucha
pofrunęły korytarzem, tlenione kosmyki ożyły.
— Rozwarcie! Trzy palce! — powtarzałem po niej od-
ruchowo, cokolwiek to znaczy.
13/43
Rodzącą zabrano wózkiem, mnie kazano zapłacić za
rodzinny i czekać.
Uprzejma pielęgniarka powiedziała, dokąd mam pójść,
a zapytana o Jaworską, odparła z nutą fałszywego
współczucia:
— Doktor pojechała już na pogrzeb profesora, wszyscy
jadą...
W tym momencie zaczęło docierać do mnie, co się
właściwie dzieje. Rzeczywiście, kilka dni wcześniej zmarł
szef kliniki, a mój syn postanowił rodzić się akurat dziś, pod-
czas jego pogrzebu. Otoczony rojem niespokojnych myśli,
wszedłem do sali, w której leżała Marta. Oprócz czarnej
skrzynki, połączonej kablem z moją żoną, była tam jeszcze
położna, milcząca i oszczędna w ruchach, nieomal jeszcze
jeden element wyposażenia.
Krzak przyprowadziła łysego, wesołego anestezjologa.
Opowiadając dowcipy, sprawnie wbił igłę w kręgosłup mojej
żony.
— Zostawiam strzykaweczkę. Jak żonę zacznie boleć,
to pan przyciśnij trochę i dołożysz znieczulenia. Tylko nie za
dużo! Muszę na pogrzeb, na pewno pan sobie poradzisz. —
Klepnął po ramieniu i, całkiem na poważnie, wyszedł.
Za nim rozchełstana doktor, a jakże!
Zostaliśmy sami z położną, pikającą skrzynką i wielką
strzykawą, podpiętą wężykiem do kręgosłupa Marty.
— Oddychaj! Przyj! — rozkazywała położna. Ja zaś
przyciskałem tłoczek na żądanie i wmawiałem sobie, że nie
boli mnie głowa i nie mdli wcale.
Tak było do momentu, w którym spostrzegłem, że
położna
coraz
częściej
zerka
ku
czarnej
skrzynce.
14/43
Spytawszy, dowiedziałem się, że urządzenie informuje, jak
bije serce dziecka.
— Za szybko bije, co? — zapytałem, widząc, jak się
wpatruje w wyświetlane na czerwono liczby.
— Troszkę za szybko — przyznała. — Będę musiała
wyjść na chwilę.
— Co!? Na pogrzeb?!! — wrzasnęło mi się.
— Coś złego z dzieckiem?! — załkała Marta.
Kobieta wyjaśniła, że idzie szukać lekarza, bo dziecko
dusi się, okręcone pępowiną. Zniknęła, zostawiając nas
niezdatnych do dalszej konwersacji.
Przyprowadziła młodzika w fartuchu. Być może
skutkiem emocji wydał mi się łudząco podobny do pieczarki.
Wygolona głowa, jakby uszypułowana w reszcie krótkiego
ciała, z twarzą okrągłą i bladą, pozbawioną poszlak
doświadczenia czy skłonności do myśli głębszej.
— Skurcze są bardzo słabe — zawyrokował. — Za dużo
znieczulenia i akcja się zatrzymuje. — Łypnął z wyrzutem na
strzykawę w moich rękach. Miałem ochotę rzucić nią o
podłogę. — Jeśli jeszcze raz tętno się podniesie, będzie
cesarka. Musimy zebrać zespół, pani Renato — słowa
wyskakiwały jak popcorn ze szczeliny w pieczarce.
— Ale... — Kobieta rozłożyła ręce.
Zespół stał przecież nad grobem.
— Trzeba poszukać kogoś na ginekologii. — Młody me-
dyk zdawał się nie widzieć większego problemu.
Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że los właśnie zsyłał
mu szansę przeprowadzenia pierwszej w życiu cesarki i, nie
tracąc ani odrobiny wiary w siebie — wszak najwięcej
15/43
uczymy się na błędach — zamierzał ją skwapliwie
wykorzystać.
— Może zadzwonić do doktor Jaworskiej albo Krzak,
powiedzieć jaka sytuacja jest? — wtrąciłem się, żeby coś
robić, walczyć... Ojciec przecież jestem.
— Próbowałam już dzwonić, mają wyłączone komórki
— zgasiła nadzieję położna.
Nie patrzyła mi w oczy. Niestety. Pieczarka triumfował
w milczeniu.
Wszystko układało się na opak, przygotowania i plany
diabli wzięli! Mogłem tylko modlić się, żeby zebrana
naprędce grupa pieczarkowych medyków nie musiała kroić
mojej żony.
Nie musiała.
Po godzinie nerwów trzymałem na rękach syna. Nie
bez wzruszenia. I nie byłem mu całkiem obojętny, bo
przestał płakać, usłyszawszy mój głos. Znałem też już
odpowiedź na pytanie, czy mógłbym oddać za kogoś życie.
Kilka komplementów pod adresem oseska padło ze
strony Jaworskiej i Krzak. Zdążyły. Nawet wesoły anestez-
jolog pochylił nad maluchem łysinę. Musieliśmy się przecież,
pośród podziękowań i gratulacji, rozliczyć.
Pieczarka nie przyszedł.
Koniec wersji demonstracyjnej.
16/43
@Created by
PDF to ePub
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji
.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z
.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie