Rozmowa z Grzegorzem Braunem, reżyserem i scenarzystą, autorem cyklu dokumentalnego
pt. "Transformacja"
Od Lenina do Putina
Data publikacji: 2012-12-11 20:00
Data aktualizacji: 2012-12-14 09:12:00
"Transformacja". reż., scen. Grzegorz Braun, prod. Robert Kaczmarek, Film Open Group
System sowiecki był wspierany, finansowany na bardzo wiele różnych sposobów przez tych,
którzy nominalnie pozostawali jego głównymi przeciwnikami. Przez tych samych
kapitalistów, którymi politrucy straszyli grzecznych obywateli sowieckich. To tylko jeden
spośród faktów spychanych do domeny teorii spiskowych - mówi Grzegorz Braun, twórca
cyklu dokumentalnego pt. "Transformacja. Od Lenina do Putina".
Światło dzienne ujrzały dwie pierwsze części „Transformacji” – dokumentalnego miniserialu
Pańskiego autorstwa, poświęconego genezie systemu komunistycznego oraz ekspansji idei
komunistycznej w świecie. Uważa Pan, że właśnie dzieje imperium sowieckiego są kluczowe
dla zrozumienia współczesnej historii?
- Owszem, projekt sowiecki, Rosja „od Lenina do Putina” (tak chciałbym, by brzmiał podtytuł
całego cyklu) to taka soczewka skupiająca najpotworniejsze problemy poprzedniego stulecia. W
filmie jednak mowa jest nie przede wszystkim tym, co dzieje się w najściślejszym kręgu władzy na
Kremlu, ale raczej o tym, co dzieje się naokoło, w polu promieniowania kremlowskiej „gwiazdy
śmierci”. Ale oczywiście, choćby ten cykl miał nawet i sto cztery części, a nie cztery – tak jak
zamierzamy – nie sposób przedstawić summy encyklopedycznej wiedzy na temat historii
komunizmu. Zatem wybieram soczewkę, w której widać więcej.
W istocie nie chodzi o przedstawienie dziejów konkretnego państwa, a raczej o pokazanie stałych
wariantów gry, tych powtarzalnych chwytów, sowieckiego modus operandi, które wypracowano
częstokroć jeszcze za Lenina i Dzierżyńskiego, a które stosowane były – i jak przypuszczam, są do
dzisiaj - w polityce światowej.
Projekt sowiecki, państwo bolszewików założone przez Lenina i złożone ad acta przez Gorbaczowa
oraz Jelcyna, jest o tyle dobrym polem badawczym, że stanowi rozdział już zamknięty – od 1917 do
1991 roku. Chciałbym, żeby widz zauważył tę powtarzalność motywów i chwytów. Nie po to
jednak, żeby się doktoryzować z dziejów Związku Sowieckiego, tylko, żeby nabyć orientacji, która,
w moim mniemaniu, może być użyteczna także dla każdego odbiorcy aktualiów politycznych czy
każdego konsumenta informacji z dziedziny polityki, także współcześnie.
Historyczne fakty ukazane w pierwszych dwóch częściach filmu układają się w mocno
rozciągniętą w czasie sekwencję zdarzeń. Zadziwia diabelska w swej istocie skuteczność tej
bolszewickiej metody. Na czym, Pana zdaniem, ona polega?
- To dobry epitet: diabelska, bo to wszystko jest diabelstwo. To jedno z narządzi, jakimi się
posługuje główny nieprzyjaciel Pana Boga w walce z Nim, my jesteśmy, czy też bywamy tej walki
narzędziami, natomiast ziemia jest jej areną. To jest diabelstwo, ale ja nie opowiadam o wymiarze
mistycznym, myślę, że to jest wymiar, w którym część odbiorców z natury się porusza i w związku
z tym nie trzeba tu niczego pokazywać palcem. Ot, wystarczy przypomnieć, że bolszewicy traktują
Kościół i wszelką wiarę jako cel agresji numer jeden. Notabene, zawsze też wracają do korzeni.
Współczesna bolszewia, która już ukradkiem pozamykała te wszystkie kapliczki, w których już „nie
wypada”, już zbyt obciachowo jest palić świeczki czy nawet ogarki, jak marksizm czy leninizm.
Współczesna komuna zawsze wraca do korzeni, szydło z worka zawsze w końcu wyłazi i z całego
wielkiego „programu dla ludzkości” zostaje przede wszystkim szczucie na Kościół.
Na tej płaszczyźnie mój film porusza się tylko mimochodem. Główny wysiłek został nakierowany
na kolekcjonowanie faktów, które są – mam nadzieję – wymowne same w sobie.
Wymowne, ale bynajmniej nie znane powszechnie. To nie jest historia wzięta z podręczników,
z jakich uczyliśmy się my ani z tych, jakich uczy się obecnie młodzież.
- Mam nadzieję, traktuję jako duży komplement diagnozę, że ten film wbrew pozorom nie
opowiada historii do znudzenia znanej i oklepanej. Tak, selekcjonując fakty starałem się posługiwać
tym właśnie kryterium. Im te ułamki, fragmenty, wycinki z gazet, z historycznych książek, z filmów
archiwalnych są mniej znane, tym większy budują dysonans poznawczy w umyśle przeciętnie
wykształconego Polaka (chociaż nie tylko do Polaków, mam nadzieję, ten film może dotrzeć). W
istocie, stawiam sobie za cel, może nawet i za punkt honoru poszukiwanie takich właśnie
dysonansów poznawczych. Nie tak dawno, ze dwa miesiące temu przeczytałem, że w pewnej szkole
w Teksasie przygotowano akademię z okazji rocznicy rewolucji październikowej! Pewien
nauczyciel historii zorganizował takie obchody. Amerykańskie dzieci, czy też młodzież gimnazjalna
przebierała się za bolszewików po to, żeby uczcić rocznicę tego kroku milowego na drodze
ludzkości do postępu. Przypuszczam, że i w Polsce jest wiele szkół, w których pracują tacy
nauczyciele, a wydana na ich pastwę młodzież może być bezkarnie atakowana ideologicznie przez
ludzi uważających Marksa i Lenina za facetów całkiem do rzeczy.
Moja opowieść, mój - nazwijmy to szumnie – wykład dziejów Związku Sowieckiego nie jest w
żaden sposób rewelacyjny w tym sensie, żeby odsłaniał jakieś nowe sensacje. To są wszystko znane
i uznane przez historiografię fakty, których prawdziwości nikt nie zakwestionuje. Tym niemniej,
bardzo wiele spośród nich nie jest notowanych w powszechnym wykładzie podręcznikowym, czy to
szkolnym, czy nawet akademickim. Mam na myśli takie wydarzenia, jak geneza i przebieg
rewolucji bolszewickiej, na przykład fakty tak podstawowe jak finansowanie rewolucji
bolszewickiej i z Berlina i z Nowego Jorku. Ciekawe, że są one przyjmowane do wiadomości
częściej przez współczesną historiografię rosyjską, niż przez tę postpeerelowską, czy anglosaską. W
publikacjach rosyjskich bardzo pewne, można rzec – gwarantowane prawo obywatelstwa ma już
wersja dziejów II wojny światowej, której głównej i najbardziej spektakularnej korekty dokonał
swoim „Lodołamaczem” Wiktor Suworow. Otóż, w Polsce funkcjonują dwie szkoły. Jedni historycy
udają, że tej książki nie ma i że fakty w niej opisane nie mają znaczenia; i są historycy, którzy tego
nie negują. W Rosji zaś wszystkiego jest więcej, zatem i historyków, dla których teza Suworowa
jest oczywistością, również jest więcej.
Wracając do pierwszego pytania. Skąd sukces bolszewików i to, że system bolszewicki powstał i
umocnił się przez tyle lat? Można powiedzieć, iż za te pieniądze, które dostali i z Berlina i z
Nowego Jorku utrzymałby się każdy. System sowiecki był wspierany, finansowany na bardzo wiele
różnych sposobów przez tych, którzy nominalnie pozostawali jego głównymi przeciwnikami. Przez
tych samych kapitalistów, którymi politrucy straszyli grzecznych obywateli sowieckich. To tylko
jeden spośród faktów spychanych do domeny teorii spiskowych.
Związek Sowiecki nie utrzymałby się przez tyle dziesiątków lat, gdyby nie periodycznie ponawiane
zastrzyki finansowe, których temu imperium udzielała międzynarodówka finansowa. Nie
utrzymałby się, ponieważ systematycznie doznawał finansowej zapaści (przelewanie z pustego w
próżne ma zawsze bardzo ograniczony horyzont czasowy). A zatem musiał szukać jakiejś terapii
odmładzającej. Środków na nią udzielali zawsze jacyś ludzie interesu, który sami w Związku
Sowieckim mieszkać by nie chcieli.
Mam nadzieję, że jeśli uda się zrealizować następne części filmu, doprowadzą one widza do tego
momentu, który na nasz użytek nazwano transformacją ustrojową przełomu lat 80. i 90. Że
wówczas stanie się dla widza całkiem czytelne to, jak w procesie tzw. pieriestrojki zastosowano z
sukcesem owe wcześniej po wielokroć już wcześniej obmyślone i zastosowane chwyty. Zaliczam
do nich przede wszystkim metody kryjące się za dwoma hasłami: NEP i „Trust”, zawartymi w
tytule pierwszego odcinka filmu.
Związek Sowiecki, ponieważ z definicji jest niewydolny ekonomicznie i z zasady nie tylko
nieproduktywny, ale i autodestruktywny. A zatem, po wyczerpaniu w piorunującym tempie rezerw
wewnętrznych musi szukać ich na zewnątrz. Stąd naturalna nieodzowność i niezbędność
agresywnej ekspansji.
Ponieważ technologia, patenty są nieosiągalne, bo nie wszystko da się ukraść i nie wszystko da się
kupić, stąd kolejne próby eksportu rewolucji. Pierwsza, podjęta w 1920 roku kończy się fiaskiem
(jak to pięknie ujął w filmie Jerzy Targalski, Polacy byli jeszcze „starymi Polakami” i stanęli na
drodze marszu bolszewików na zachód). Niektórzy sądzą i do dziś lansują taką wersję, że po klęsce
1920 roku Sowieci mieli rzekomo zaniechać myśli o rewolucji światowej. Mieli stosunkowo szybko
pożegnać się z konceptem zaprowadzenia komunizmu na całej ziemi. Otóż, to bzdura, fałsz. Idea
rewolucji światowej była konstytutywna dla Związku Sowieckiego od samego początku. On został
utworzony na potrzeby rewolucji światowej po to, żeby potencjał Rosji wykorzystać i przekierować
na podbój świata, na przemalowanie całej ziemi na czerwono. Ale szybko okazało się, że
przeprowadzenie „z marszu” rewolucji światowej nie powiedzie się, ta rewolucja improwizowana
nie przynosi sukcesu, że trzeba się przegrupować. Co świetnie rozumie Lenin i jego towarzysze
zbrodniarze, w trakcie przegrupowania Związek Sowiecki staje się przez moment wrażliwy na
niebezpieczeństwo ciosu z zewnątrz. Musi zatem dokonać wewnętrznego przegrupowania,
transformacji, reformy (oczywiście, nie po to, żeby zmienić swoją naturę, lecz by się umocnić) -
jednocześnie łudząc i mamiąc świat co do rzeczywistej natury i celów systemu. Zatem równolegle
tym przegrupowaniem musi być podjęta propagandowa akcja dezinformacyjna. A zatem – NEP,
działanie zewnętrzne, by ludzie w kraju, ci umierający z głodu mogli dożyć następnej zimy i żeby
podstawowe potrzeby biologiczne ludności zostały zabezpieczone, bo musi być ktoś, kogo
ostatecznie pognamy na tę rewolucję światową. Zarazem uruchamiany jest „Trust”, czyli ogłoszenie
na zewnątrz wersji, która głosi, że systemu nie trzeba atakować, bo on za chwilę sam się obali - pod
ciosami rzekomo rosnącej wewnętrznej opozycji. W tym celu ludzie Dzierżyńskiego na polecenie
Lenina stworzyli taką całkowicie fikcyjną organizację - ów słynny "Trust" właśnie.
Wypracowanymi w ten sposób kanałami dezinformacyjnymi zaczęto następnie szerzyć tezę, że
Związek Sowiecki zmienił priorytety i będzie się od tej pory skupiał na budowie socjalizmu we
własnych granicach. Te dwie operacje to przecież w istocie clou gorbaczowowskiej „pieriestrojki”!
Mam nadzieję, że w kolejnych częściach cyklu „Transformacja” ta analogia się uwydatni i, mam
nadzieję, uda się opowiedzieć dzieje „okrągłego stołu” czy tak zwanych reform demokratycznych w
krajach bloku wschodniego jako twórczego wykorzystania i rozwinięcia wątków operacji „Trust” z
lat 20. i 30. XX wieku.
Czy to zachód kupił tę wersję o zmianie priorytetów, bo był tak naiwny, czy też sowiecka
dezinformacja tak doskonała?
Zawsze staje to pytanie i ono w każdym przypadku jest zasadne: czy to pies merda ogonem, czy to
ogon macha psem? Czy Związek Sowiecki był autonomicznym i suwerennym projektem, którego
twórcy, autorzy i budowniczowie oszukali i wykorzystali naiwność zachodu dla swoich celów, czy
też Związek Sowiecki był projektem politycznym powołanym do istnienia przez ludzi, którzy nigdy
nie mieszkali na Kremlu, a wykorzystali ZSRS jako walec do zniwelowania gruntu pod budowę
jeszcze większej wieży Babel. To jest pytanie, które, mam nadzieję, będzie się wyłaniać z tego
cyklu.
Rozmawiał Roman Motoła
Dokończenie rozmowy opublikujemy na naszych łamach w najbliższych dniach. I część
"Transformacji" ukazała się w środę 12 grudnia jako dodatek do "Super Expressu".
http://www.pch24.pl/od-lenina-do-putina,10716,i.html#ixzz2exJwN4nV
Rozmowa z Grzegorzem Braunem
Od Lenina do Putina (cz. II)
Data publikacji: 2012-12-16 20:00
Data aktualizacji: 2012-12-17 08:22:00
Kadr z filmu "Transformacja. NEP, Trust i głuchoniemi ślepcy". Prod. Film Open Group
Czy Związek Sowiecki był autonomicznym i suwerennym projektem, którego twórcy, autorzy
i budowniczowie oszukali Zachód wykorzystując jego naiwność dla swoich celów, czy też
projektem politycznym, powołanym do istnienia przez ludzi, którzy nigdy nie mieszkali na
Kremlu, a użyli ZSRS jako walca do zniwelowania gruntu pod budowę jeszcze większej wieży
Babel? To pytanie, które postawił Grzegorz Braun w pierwszej części rozmowy z PCh24.pl.
Dziś publikujemy dokończenie wywiadu z twórcą cyklu dokumentalnego pt. „Transformacja
– od Lenina do Putina”.
System sowiecki miał posłużyć budowie wieży Babel, ale i stworzeniu „nowego człowieka”.
Tak, nie da się zbudować wieży Babel bez stworzenia, wychowania „nowego człowieka” oraz bez
eliminacji człowieka „starego”. Ta eliminacja, oczywiście następuje drogą eksterminacji,
pauperyzacji, marginalizacji, deprawacji, ale przede wszystkim trzeba zauważyć, że „nowy
człowiek” może być wychowany – czy raczej: wyhodowany - tylko w przypadku, jeśli się go
wyrwie z trzech naturalnych wspólnot: rodziny, narodu i wspólnoty religijnej, czyli Kościoła. To
właśnie te organizmy musi zaatakować ktoś, kto chce stworzyć „wspólnotę” wynaturzoną, sztuczną,
„wspólnotę” wieży Babel. To właśnie rodzina, naród i Kościół są głównymi wrogami
przeznaczonymi do eksterminacji.
Z sowietami nie ma negocjacji. Jeśli je prowadzą, to wyłącznie jako posunięcie taktyczne, kiedy
naprawdę, z jakichś obiektywnych przyczyn nie są w stanie rzucić nam się do gardła. Gdy zaś
odżywają, odbudowują się, natychmiast wracają do swej natury, czyli agresji, ekspansji,
podboju. Niezależnie, dodajmy, czy to akurat sowiet czerwony, zielony, czy brunatny. Warto
rozumieć racjonalne powody, które pchają ich do zbrodni. I tu pouczające są właśnie dzieje tamtego
Związku Sowieckiego, ze stolicą w Moskwie. Warto zauważyć, że Wielki Głód i wielka czystka lat
30. były efektem bynajmniej nie paranoi Józefa Stalina, ale logiczną konsekwencją wejścia
sowietów na ścieżkę „postępu”. Setki tysięcy ludzi na Ukrainie umierają więc z głodu, bo Związek
Sowiecki potrzebuje zbudować największą armię świata. Przypomnijmy, iż na przełomie lat 30. i
40. Armia Czerwona ma więcej czołgów, więcej samolotów, więcej spadochroniarzy, więcej łodzi
podwodnych niż wszystkie armie świata razem wzięte.
Jednak ustępuje w pewnym momencie Hitlerowi.
Ustępuje, bo w pojedynku bokserskim liczy się to, kto pierwszy wyprowadzi celny cios. Związek
Sowiecki był istotnie nieprzygotowany do wojny obronnej, bowiem w 105 procentach, jak nikt
inny, przygotowany był do wojny ofensywnej. Ponieważ cała potęga Armii Czerwonej została
wyprowadzona na rubieże wyjściowe w celu ataku na zachód, uderzenie armii narodowych
socjalistów Hitlera zmusiło międzynarodowych socjalistów do przejściowej defensywy.
Dlaczego przemilczenie i nieuznanie tego faktu, że rozpętanie II wojny światowej przez Hitlera nie
byłoby możliwe bez carte blanche ze strony Stalina, dlaczego kłamstwo o roli Związku
Sowieckiego jest kluczowe także dla współczesnej, aktualnej polityki? Otóż dlatego, że porządek
światowy podyktowany został przez zwycięzców II wojny światowej. Ci zwycięzcy to Józef Stalin i
drugi zbrodniarz wojenny - Franklin Roosevelt.
Na to, że wersja podyktowana przez nich obowiązuje do dzisiaj, mamy rozliczne dowody.
Niespełna rok temu w Izraelu odsłonięto pomnik wdzięczności Armii Czerwonej. Wcześniej, latem
2009 roku przywódcy Rosji i Izraela po spotkaniu nad Morzem Czarnym deklarowali bardzo
jednoznacznie, że będą przeciwstawiać się wszelkim próbom rewizji historii. Co mamy przez to
rozumieć? To także jasno zostało wyłożone. Istotni przywódcy polityczni współczesnego świata
będą potępiać, ścigać i penalizować wszelkie próby kwestionowania, po pierwsze, wyjątkowości
zagłady Żydów w dziejach II wojny światowej, a także wyzwolicielskiej, „zbawczej” roli Armii
Czerwonej. W perfidny, a fatalny dla nas sposób spleciono tu prawdy i fałsze historyczne – to
rodzaj szantażu: każdy, kto wspomni o sowieckich zbrodniach podpadać ma pod „paragraf
antysemicki”, podejrzenie, że potępiając zbrodniczą rolę Sowietów tym samym kwestionuje lub
relatywizuje fakt masowej zagłady Żydów. Otóż uleganie tamu szantażowi, uznawanie przez świat
tego kłamstwa historycznego, zupełnie pomijającego udział Związku Sowieckiego w rozpętaniu
wojny, w każdym przypadku oznacza podeptanie polskiej wrażliwości i polskiej racji stanu. Taka
wersja nie może być do przyjęcia dla polskich państwowców – i w ogóle dla uczciwych,
współczujących ludzi. Nasza racja stanu wymaga kwestionowania takiej wersji historii i wymaga
wysiłku, aby ta historia napisana została na nowo.
Istotną część tego kłamstwa, o którym Pan wspomniał jest przemilczenie na zachodzie
dokonanej przez sowietów zbrodni katyńskiej. Na przykład w Wielkiej Brytanii przez całe
dziesięciolecia była ona tematem tabu.
W Wielkiej Brytanii, ale i w Stanach Zjednoczonych, gdzie dopiero w tym roku zostały odtajnione
dokumenty dotyczące tego mordu, niczego zresztą do tej sprawy nie wnoszące. Aż nie chce się
wierzyć, żeby nie zostały zachowane dokumenty zaświadczające udział, i to udział z pełnym
rozmysłem, z polityczną deliberacją rządu amerykańskiego, właśnie w cementowaniu kłamstwa
katyńskiego. Otóż, na razie żadnych dokumentów na ten temat rząd amerykański nie odtajnia, a
warto byłoby je przeczytać.
Tak, zbrodnia katyńska i kłamstwo katyńskie to taki fenomen naszych dziejów. Fenomen i
paradoks, że to nie jest żadna nasza megalomania narodowa czy jakiś powód do próżnej chwały. To
jest raczej krzyż Pański i dopust Boży, ale tak właśnie - dzieje Polski, w tym zbrodnia katyńska,
ogniskująca los naszego państwa i narodu w XX wieku, one są kluczowe dla dziejów świata.
W Pańskim filmie wyraźnie pada teza, mówiąca, iż kto sprawuje kontrolę nad Europą
Środkową, w tym nad Polską, jako państwem na tym obszarze najważniejszym, ten trzyma w
ręku również klucze do polityki światowej.
Tak, jest to koncepcja jednego z brytyjskich geopolitologów, Halforda Johna Mackindera, a
przytacza ją w filmie prof. Tadeusz Marczak. Mówiąc w skrócie, to koncepcja Heartlandu, czyli
serca kontynentu. Kto panuje nad Europą Środkową, ten panuje nad kontynentem, nad Eurazją. Kto
panuje nad Eurazją, ten panuje nad światem. Kto zatem chciałby zapanować nad światem, musi
zapanować nad Polską, ponieważ układanki środkowoeuropejskiej, a także w ogóle europejskiej nie
da się ułożyć bez – takiego czy innego – ostatecznego rozwiązania kwestii polskiej. Nie jest to
żaden powód do próżnej dumy, a raczej powinien być to powód do gorzkiego namysłu. To nie my
wybraliśmy ten los, wyznaczył go nam Pan Bóg. Bez rozwiązania sprawy polskiej nie można snuć
planów geopolitycznych w skali ponadkontynentalnej.
Mówił Pan w pierwszej części naszej rozmowy o stałych, powtarzalnych wariantach gry. Czy
jesteśmy zatem teraz w schyłkowym okresie NEP?
Owszem, kończy się okres pieriedyszki, wytchnienia. Między czym a czym? Otóż, między okresami
dokręcania śruby. Między okresami pieriestriełki są okresy pieriedyszki. Dlaczego aktualna
pieredyszka się kończy? Z jednej strony dlatego, że i tak kończą się pieniądze, system
socjalistyczny w jego nowym wcieleniu, tak czy inaczej, prowadzi do bankructwa, skutkuje
niewydolnością ekonomiczną, a równocześnie nabrzmiewają problemy, których inne niż wojenne
rozwiązanie jest chyba dla bardzo wielu mężów stanu trudne do pomyślenia.
Z jednej strony nabrzmiewa problem eurokołchozu, który jako zamordystyczne, socjalistyczne
superpaństwo nie może być dłużej utrzymany bez ujawnienia się autoagresywności tego systemu.
To znaczy, bez ujawnienia agresji do wewnątrz, przeciwko własnym obywatelom. Jest to agresja,
która, póki co, przybiera dla niektórych trudno zauważalną, aksamitną formułę potęgującej się
inwigilacji i zaostrzającego się dyktatu poprawności politycznej. Tego, co bardzo słusznie pan
Stanisław Michalkiewicz nazywa marksizmem kulturowym. Ten system, myślę, bardzo szybko
wyczerpuje swoje możliwości, a repertuar działań, jakie ma do zastosowania, jest bardzo
ograniczony.
Z jednej strony jest zatem kwestia europejska, z drugiej zaś – by nie sięgać dalej – jest kwestia
bliskowschodnia, czyli wojna perska, do której dąży i za nieodzownością której opowiada się część
współczesnego establishmentu politycznego. Być może dzieje się tak dlatego, że trudno nie
zauważyć, iż w obliczu tego kluczowego konfliktu nowego stulecia, jakim jest konflikt
amerykańsko-chiński, niektórym nasuwa się prawdopodobnie przekonanie o nieodzowności
ostatecznego rozwiązania kwestii bliskowschodniej zanim cała potęga Stanów Zjednoczonych
zostanie zaabsorbowana właśnie przez konflikt USA-Chiny. Niektórzy chcieliby rozpętać wojnę
perską, bo nieodzowne jest, dla pomyślnego jej przeprowadzenia zaangażowanie imperium
amerykańskiego.
Wielkie problemy ma do rozwiązania Rosja. Tutaj z kolei bije zegar demografii. Ten kraj stoi w
obliczu pytania, czy w ogóle przetrwa biologicznie w obliczu starcia z tym wewnętrznym wrogiem,
jakim jest autodestrukcja będąca konsekwencją wynaturzeń i zbrodniczych praktyk, które zostały
tam podniesione do rangi zasady kulturowej, właśnie za czasów Związku Sowieckiego.
I dalej, czy Chiny zdążą wzbić się na Księżyc zanim uda się Stanom Zjednoczonym przekierować
energię Chin na Syberię? Czy też skanalizuje się ona w jakimś otwartym konflikcie – bynajmniej
nie zimnowojennym – ze światem zachodu?
Czy wojna perska doprowadzi do ostatecznego rozwiązania kwestii bliskowschodniej? Nie wiem
tego, ale obawiam się, że istotnym dla Polski, a nieodzownym z punktu widzenia tamtejszych
scenarzystów wojennych elementem czy aktem w tym scenariuszu musi być wariant rezerwowy,
czyli wariant ewakuacji części mieszkańców państwa położonego w Palestynie. Owszem, jest ono
mocnym, zasobnym i świetnie uzbrojonym, ale jednak tylko lotniskowcem na wzburzonym morzu,
które to państwo otacza. Sądzę, że mężowie stanu, najlogiczniej rozumując i najlepiej życząc sobie
i swojemu narodowi, muszą szukać bazy stałej i jakiegoś bezpiecznego portu na stałym lądzie.
Obawiam się, że trudno będzie im taką bazę znaleźć gdziekolwiek indziej poza krainą rozciągającą
się pomiędzy Odrą a Bugiem, ponieważ jest to kraina – tak się dobrze składa dla tamtejszych
mężów stanu – w której nie ma rządu, nie ma władzy, nie ma wojska, które mogłoby się
czemukolwiek przeciwstawić.
W taki okres właśnie wkraczamy, u schyłku pieriedyszki, po de facto zlikwidowaniu polskiej armii
rozwiązuje się także wojskowe struktury administracyjne. Rząd warszawski dąży w istocie do
zlikwidowania Sztabu Generalnego, co w ostatnich dniach właśnie ogłoszono (SG ma być
podporządkowany bezpośrednio MON). Poddanie dowództwa armii dowództwu cywilnych
psychiatrów (dobrze chociaż, że nie ich pacjentów!) to jest już ostateczny akt likwidacji Wojska
Polskiego.
Wróćmy na zakończenie do „Transformacji”, zrealizowanej w konwencji znanej chociażby z
filmu „Eugenika. W imię postępu”. Adresuje Pan swoje najnowsze dzieło przede wszystkim
do młodych ludzi?
Mam nadzieję, że jest to film bez ograniczeń wiekowych, ani w górę ani w dół. W filmie obejrzeć
można, jak mniemam, dość imponująca kolekcję „gadających głów”, to znaczy ekspertów,
specjalistów. Kryterium ich doboru było właśnie takie: by byli niekwestionowanymi znawcami
jakiejś dziedziny, i tak możemy tutaj wymienić całą litanię historyków, dziennikarzy, analityków, z
których część bywała również zaangażowana politycznie - jak np. John Lenczowski, istotny
członek administracji prezydenta Reagana, czy Herbert Rommerstein, który przez całe życie
zwalczał komunistyczne siatki w Stanach Zjednoczonych i jest ekspertem w dziedzinie infiltracji
sowieckiej w USA czy z drugiej strony Włodzimierz Bukowski, który za młodu będąc tzw.
dysydentem odgrywał w latach późniejszych także pewną rolę w polityce rosyjskiej.
Oprócz tych „gadających głów” mamy w filmie sporą kolekcję archiwaliów - z których, mam
nadzieję przynajmniej część okaże się interesująca i „nieopatrzona” także dla tych, którzy
specjalnie interesują się historią. No i stworzone przez kolegę Michała Czubaka animacje, które są
już rozpoznawalnym „znakiem firmowym”, bowiem współpracowaliśmy już wcześniej przy kilku
filmach, ze szczególnym uwzględnieniem „Eugeniki…” właśnie. Mam nadzieję, że animacje są
elementem, który pomaga widzowi przebrnąć od początku do końca przez tę historię, przez ów
koszmarny łańcuch strasznych faktów, przez ten obraz horroru stulecia. Kiedy umawialiśmy się z
kolegą Michałem Czubakiem na pracę przy „Transformacji”, uzgodniliśmy, by animacje
nawiązywały do tych bazgrołów, które obydwaj kreśliliśmy, uzupełniając ilustracje w
podręcznikach szkolnych o jakieś dorysowane wąsy czy szramy na twarzach postaci historycznych.
Film „Transformacja” wyprodukował na własne ryzyko kolega reżyser i producent Robert
Kaczmarek. Film ten nie został zamówiony przez żadną telewizję w Polsce.
Czyli nie ma szans, by „Transformacja” stała się kolejnym „półkownikiem”!
To dobra wiadomość, nikt nie może tego filmu zaaresztować, tak jak zaaresztowany i „wycofany z
eksploatacji” przez Telewizję Polską SA został „Towarzysz generał”. „Transformacji” to nie spotka,
ale losy tego filmu i to, czy uda się ukończyć prace nad cyklem zależą od tego, czy znajdzie on
jakąś inną drogę do publiczności i do widzów. Bo gotowe dwie pierwsze części filmu, to dopiero
połowa roboty – pełny tytuł brzmi wszak: „Transformacja – od Lenina do Putina”. Czy uda się tę
historię dokończyć – czas pokaże.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Roman Motoła
http://www.pch24.pl/od-lenina-do-putina--cz--ii-,10810,i.html#ixzz2exKCaCEK