Archiwum Gazety Wyborczej; Ojciec Chrzestny Kaukazu
WYSZUKIWANIE:
PROSTE
ZŁOŻONE
ZSZYWKA
?
informacja o czasie
dostępu
MAGAZYN nr
5 dodatek do Gazety Wyborczej nr
30, wydanie waw (Warszawa) z
dnia
1999/02/05-1999/02/06,
str. 10 Fot. KRZYSZTOF
MILLER
WOJCIECH JAGIELSKI; Współpraca: Irena LEWANDOWSKA, Wojciech GÓRECKI,
Bartosz WĘGLARCZYK (Waszyngton)
CZECZENIA
Ojciec Chrzestny Kaukazu
Kim jest Choż-Ahmed Nuchajew, ojciec chrzestny czeczeńskiej mafii w Moskwie i
były premier zbuntowanej Czeczenii? Gangsterem czy
politykiem? Finansowym geniuszem czy hochsztaplerem?
Spotkałem go w holu hotelu Apszeron w Baku, gdy wybiegałem po szaszłyki i
piwo na kolację. Hotelowy bar i korytarz były jak zwykle wymarłe. Postuku- jąc
laską o marmurową podłogę, szczupły, siwowłosy mężczyzna przemierzał szybko
drogę do windy. Odprowadzały go spojrzenia recepcjonistów, szoferów i
odźwiernych. "To Choża, Czeczen" - szepnął
nabożnie kierowca czarnej limuzyny, która przywiozła eleganckiego gościa.
Dla dobra masarni
"Ledwie minęło południe, przed bramę masarni pod Możajskiem zajechała
nowiutka wołga. Wysiadł z niej młody, szczupły mężczyzna i zajrzał do biura.
Zapytał o dyrektora. Chwilę rozmawiali, po czym nieznajomy wziął Daszczjana na
słówko na osobności. Wyszli z budynku, podeszli do samochodu. Nieznajomy
zaprosił dyrektora do środka. W aucie siedziało jeszcze dwóch mężczyzn. Obaj
równie młodzi, szczupli, smagli, elegancko ubrani, uprzejmi. Jeden z nich
przedstawił się jako Giena, drugi - Choża. Zaczęli wypytywać o masarnię, o
rodzinę, czy nikt mu nie przeszkadza, nie sprawia kłopotów? Dyrektor się dziwił:
kto niby miałby mu przeszkadzać? I w czym?
Po chwili nieznajomi wyłożyli karty na stół. W kraju kryzys - powiedzieli. -
Idą zmiany. My, prywatna inicjatywa, powinniśmy się nawzajem wspierać, a przede
wszystkim pomagać naszym ludziom, tam, na górze. Zaproponowali, by dyrektor
zapłacił im w najbliższą sobotę pięćdziesiąt tysięcy rubli. Gotówką. I dalej
tyle samo co miesiąc. Zapewnili, że w ten sposób uniknie kłopotów. Masz czas do
namysłu - dodali. - Dobrze przemyśl wszystko. Wiemy, że jesteś człowiekiem
rozsądnym, że bardzo kochasz swoją żonę, dzieci, wnuki".
Tak w książce "Moskwa bandytów" Nikołaj Modestow opisuje jeden z epizodów
niezwykłej kariery Choż-Ahmeda Nuchajewa.
Lubię słowo "organizacja"
Choż-Ahmed Nuchajew, potomek sufickich świętych mężów, ojciec chrzestny
czeczeńskiej mafii w Moskwie, żołnierz i premier zbuntowanej Czeczenii, przemytnik broni, finansowy geniusz
zamierzający odbudować zniszczony wojnami Kaukaz i pogodzić narody Europy,
obdzielając je kaspijską ropą naftową. Jego biografia posłużyła Frederickowi
Forsythowi do naszkicowania sylwetki jednego z bohaterów książki "Ikona",
opowiadającej o brytyjskim agencie i czeczeńskim gangsterze, ratujących świat od
zagłady z rąk szaleńca, który znalazł się na kremlowskim tronie. W swoim
44-letnim życiu Nuchajew miał już tyle wcieleń, że dziś trudno nawet powiedzieć,
która twarz jest jego prawdziwym wizerunkiem. Tym bardziej że swoje oblicze
wciąż kryje pod rozmaitymi maskami, które zmienia w zależności od sytuacji.
"Mafia? Wszystko zależy, w imię czego się to robi. Wolę słowo
>>organizacja<<" - opowiadał mi Nuchajew w swoim gabinecie na
czwartym piętrze. Wynajął całe piętro hotelu. Aby dostać się do jego biura,
trzeba najpierw pokonać przeszkodę w postaci czeczeńskich wartowników,
wpatrujących się godzinami w nigdy nie wyłączany telewizor. Drzwi na korytarz
mają lustrzane szyby.
"Mafia kojarzy się z organizacją przestępczą, łamiącą prawo. Ja nie łamałem
żadnego prawa. Ja go w ogóle nie uznawałem, uważałem je za zbrodnicze. Rosyjskie
prawo było wymierzone przeciwko nam, Czeczenom.
Celem była fizyczna likwidacja mojego narodu. Musiałem wybrać: albo godzę się
być niewolnikiem, który będzie miał tylko tyle, ile zostanie mu dane, albo chcę
być wolny. Rozumiałem jednak, że w pojedynkę niewiele wskóram. Potrzebna więc
była Organizacja".
Ze wszystkich narodów Azji i Kaukazu, podbitych przez rosyjskie imperium,
Czeczeni najdłużej bronili się przed kremlowskim
panowaniem. Kazachowie, Uzbecy, Tadżycy, Turkmeni, Gruzini już dawno uznali
zwierzchnictwo Moskwy, a Czeczeni wciąż się
buntowali. Pod względem liczby zbrojnych powstań przeciwko metropolii znajdują
się zapewne w ścisłej czołówce wszystkich narodów skolonizowanych nie tylko
przez Rosję, ale także Anglię, Francję, Hiszpanię, Amerykę. Jeszcze na początku
lat 70. na Kaukazie chowali się błędni wojownicy. Przywódcy zbrojnych
dziewiętnastowiecznych buntów - imam Szejk Mansur, imam Szamil, emir Szejk Uzun
Hadżi - w pamięci swoich rodaków pozostali mitycznymi bohaterami, do dziś
wytyczają drogi postępowania. Historia czeczeńskich górali na trwałe wpisała
bunt i nieposłuszeństwo w ich genetyczny kod.
Dziennikarz, politolog i badacz Kaukazu Wojciech Górecki przypomina, że już
Jan Potocki, który dwieście lat temu przemierzył Kaukaz, napisał w swoim
dzienniku z Astrachania: "Poznałem tu księżniczkę czeczeńską. Jest niebrzydka i
na swój sposób wykształcona. Nie potrafi się jednak pozbyć przesądów swego
plemienia. Uważa że kraj, w którym nikt nie rabuje na gościńcach, tchnie
monotonią i nudą, a skradziona chusta sprawia jej większą radość niż kupiony
naszyjnik z pereł. Mówi, że książęta z jej rodziny od początku świata zawsze
rabowali podróżnych na drodze wiodącej do Tyflisu lub do Tarki i że za nic w
świecie nie chciałaby, by krewni i przyjaciele dowiedzieli się, iż poślubiła
mężczyznę, który nie żyje z grabieży".
Czeczeńska mafia czy też - jak chce Nuchajew - czeczeńska Organizacja
powstała nie po to, a przynajmniej nie tylko po to, by omijając prawo powiększać
majątki swoich członków. Miała też na względzie dobro ich górskiej ojczyzny.
Jako ojciec chrzestny czeczeńskiej mafii w Moskwie Nuchajew opodatkował Czeczenów na potrzeby republiki, która na Kaukazie znów
zbuntowała się przeciw Rosji.
Nie bałem się nigdy i niczego
"Zawsze byłem niespokojnym duchem. Jak na Czeczenię, moi rodzice byli ludźmi zamożnymi. W domu
niczego nie brakowało. Ale wychowała mnie ulica. Ciągle draki, bijatyki. Wolałem
się bić niż uczyć" - mówi Nuchajew. Jego wielki gabinet jest skromnie
umeblowany. Masywne biurko, skórzany fotel, długi konferencyjny stół.
Przeszklona ściana i drzwi na wielki, tonący w słońcu taras. Za biurkiem
Nuchajewa, w niewielkiej wnęce, leżą barwne dywaniki. Tam, zwrócony twarzą do
Mekki, gospodarz bije pokłony Najwyższemu.
"Jestem urodzonym przywódcą. Ludzie zawsze mnie słuchali. Bali się mnie, bo
ja nie bałem się nigdy i niczego. Tak było już w Groznym. Nie zaliczałem się do
siłaczy, ale potrafiłem się bić. Kiedy inni się wahali, ja działałem
zdecydowanie. Atakowałem i wygrywałem. Kiedy inni mieli wątpliwości, mnie nigdy
nie drgnęła ręka. Wtrącałem się do każdej awantury. Rozstrzygałem spory,
zaprowadzałem porządek. Zdobyłem sobie szacunek".
Może właśnie widząc awanturniczą naturę syna i chcąc go uchronić przed
kłopotami, ojciec wysłał go na studia do Moskwy. Nie było to łatwe. Na
rosyjskich uniwersytetach młodzi Czeczeni nie byli
mile widziani, a Choż-Ahmed w dodatku nigdy nie zaliczał się do prymusów. Ojciec
wykorzystał jednak stare znajomości i w siedemdziesiątym czwartym
Nuchajew-junior został przyjęty na prawo na moskiewskim uniwersytecie.
W tym samym czasie na wydział historii trafił inny Czeczen, Said Hassan Abumuslimow. Dwadzieścia lat
później Choż-Ahmed został szefem rządu zbuntowanej przeciwko Kremlowi Czeczenii, a Said Hassan jej wiceprezydentem.
Kto do polityki, kto do kasy
"W 1975 roku założyliśmy z Said Hassanem tajny Komitet Wyzwolenia Czeczenii. Było nas wszystkiego siedmiu narwańców,
którym śniła się niepodległa Czeczenia.
Zbieraliśmy się w akademiku i zastanawialiśmy: co robić? - wspomina Nuchajew,
wygodnie rozparty w fotelu. A gdy zaplata ręce za głową, wydaje się wręcz
rozmarzony. - Said Hassan ciągle siedział z nosem w książkach. Powtarzał, że
trzeba prowadzić pracę od podstaw, kształcić naród, uświadamiać. Ja nie miałem
tyle cierpliwości. Uważałem, że to, co proponował, zajmie pokolenia, że
wyginiemy, zanim dojrzejemy do tego, by upomnieć się o wolność. Mówiłem, że nic
tak nie obudzi Czeczenów, jak nowa wojna z Rosją,
że trzeba tworzyć partyzanckie oddziały. W końcu zwróciliśmy się do starszego
kolegi, by rozsądził nasz spór. Powiedział tak: "Said Hassan ma rację i dlatego
zajmie się polityką i uświadamianiem ludzi. Ale Choż-Ahmed też ma rację. Niech
więc zajmie się zdobywaniem pieniędzy na broń i wojnę".
"Nie wykluczam, iż tak właśnie było. Nie wierzę jednak, by to walka o
niepodległość Czeczenii zaprowadziła Nuchajewa w
świat zbrodni. Sam trafił tam bardzo chętnie - twierdzi pewien znawca Kaukazu,
proszący o zachowanie anonimowości. - Stary Nuchajew popełnił straszliwy błąd,
wysyłając syna do Moskwy, by go ustrzec przed zbrodnią i kłopotami. W Czeczenii Choża był pod okiem, musiał się liczyć z
opinią ojca, starszyzny. W Moskwie poczuł wolność. Mógł używać życia. Studia
prawnicze musiały mu się wydać śmiertelnie nudne. Co innego uroki wielkiego
miasta. Na takie życie potrzebne by- ły jednak pieniądze. Choża szybko
dostrzegł, że w Moskwie pieniądze leżą na ulicy. Trzeba je tylko dostrzec i
podnieść".
"Łatwo powiedzieć: zdobądź pieniądze! Nie miałem pojęcia, jak się do tego
zabrać. Ale znałem dwóch takich, co trudnili się przemytem. Zagraniczni
dyplomaci i studenci zwozili ze świata rozmaite towary i pokątnie sprzedawali w
Moskwie. Moi znajomi skupowali te towary. Poprosiłem kiedyś, żeby mnie wzięli ze
sobą. Poszedłem jako ich ochroniarz, na wszelki wypadek - opowiada Nuchajew. -
Cudzoziemcy okropnie bali się wpadki, tajnej policji. Moi znajomi wykorzystywali
ich strach i bezczelnie oszukiwali. Między rublowe banknoty wtykali zwykłe
kartki papieru, nierzadko po prostu odbierali towar. Któregoś razu powiedziałem
im: koniec z tym, odtąd będziemy działać inaczej, po mojemu".
Posłuchali. Choża miał w sobie coś, co skłaniało innych do posłuchu. Rozumiał
zaś przede wszystkim jedno - działając w pojedynkę, przepadnie. Zakładając zaś
Organizację - może mieć wszystko.
W krótkim czasie stworzył handlowe imperium. Skupował towar od cudzoziemców i
rozprowadzał go po Moskwie. Nie oszukiwał, dobrze płacił, dotrzymywał słowa.
Modestow uważa, że czeczeńscy mafiosi mieli już wtedy potężnych protektorów w
moskiewskich elitach władzy. Kiedy Nuchajewa oskarżono o wymuszanie okupu, alibi
zapewnił mu zastępca burmistrza Groznego, zeznając, że tego dnia, kiedy Choża
rzekomo popełniał przestępstwo w Moskwie, on widział go w meczecie w Groznym.
Organizacja świetnie prosperowała nawet wtedy, gdy trafiał do więzienia.
Pierwszy raz, pod koniec lat 70., za napad na afrykańskiego dyplomatę.
"Zapłaciliśmy mu z góry, a on nie dostarczył towaru. Musiał ponieść karę". Potem
trafił do więzienia jeszcze dwukrotnie. Za każdym razem uciekał, a przynajmniej
próbował ucieczki. Raz zabił strażnika drewnianym kołkiem, po czym pieszo i
pociągami towarowymi przewędrował całą Syberię, by wrócić do Moskwy.
W aresztach śledczych i więzieniach Nuchajew zachowywał się i wyglądał
inaczej niż pozostali skazańcy. Zawsze schludny, tak pewny siebie, jakby pobyt
za kratkami był wliczony przez niego w zawodowe ryzyko. Ferowane wyroki były
skracane przez sądy apelacyjne, Choża wychodził na wolność.
Zmierzch ZSRR, świt Nuchajewa
Dobiegała końca dziewiąta dekada dwudziestego stulecia. Próbując desperacko
ratować imperium, jego ostatni władca, Michaił Gorbaczow, dopuścił własność
prywatną i uchylił nieco żelaznej kurtyny, oddzielającej Rosję od świata. W
Moskwie jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać prywatne sklepy, restauracje,
hotele, fabryczki. Imperium Nuchajewa spędzało sen z powiek zazdrosnym szefom
innych moskiewskich mafii.
Nieustannie rozszerzał działalność. Poza spekulacjami towarami i walutą czy
wymuszaniem okupu zajął się nieruchomościami. Przedstawiając propozycje nie do
odrzucenia, stał się właścicielem wielu działek budowlanych w rosyjskiej
stolicy.
Dziś chce na nich budować drapa-cze chmur i wynajmować je na biura. Mówi, że
jego ofertą zainteresował się nawet amerykański potentat Donald Trump. Twierdzi,
że od swoich partnerów w interesach zawsze wymagał tylko szacunku i żeby brali
sobie za wspólników Czeczenów. Dziś żąda tego
samego od zagranicznych inwestorów, którzy chcieliby stawiać wieżowce na jego
parcelach.
Rozpad ZSRR niewątpliwie pomógł rozkwitnąć czeczeńskiej mafii. Aresztowania
kaukaskich górali w Moskwie krytykowano jako przejaw rosyjskiej ksenofobii. A
gdy na Kremlu doszło do walki na śmierć i życie o władzę między prezydentem
Jelcynem a przewodniczącym parlamentu, Czeczenem
Rusłanem Chasbułatowem, prześladowania Czeczenów
odbierano jako polityczną zemstę obozu jelcynowskiego.
Ostatnią ucieczkę z więzienia w roku 1991 (z Komsomolska nad Amurem)
organizował Nuchajewowi prezydent zbuntowanej Czeczenii, generał Dżochar Dudajew. Przebrani za
policjantów ludzie Dudajewa, wymachując dokumentami z fałszywymi pieczęciami
KGB, wywieźli skutego w kajdanki Chożę na rzekome przesłuchanie do Moskwy.
Wtedy Nuchajew był już niekwestionowanym królem czarnorynkowej Moskwy.
W drugiej połowie lat 80. walka o rynek była okrutna. Mafie składały
propozycje nie do odrzucenia właścicielom barów, kafejek i sklepów. Nocami
płonęły hurtownie i restauracje tych, którzy nie zrozumieli, odrzucili ofertę
lub skorzystali z oferty rywali. Codziennie dochodziło do krwawych porachunków
wrogich gangów. Wylatywały w powietrze luksusowe limuzyny. W biały dzień w sercu
miasta dochodziło do ulicznych strzelanin. Czeczeni wyróżniali się brutalnością. To oni zarazili
okrucieństwem rosyjski świat przestępczy.
Nuchajew nie raz uczestniczył w bójkach na noże.
Wygrał wojnę. "Przemoc? Oczywiście, że trzeba ją było wielokrotnie stosować.
Wielu ludzi trzeba było złamać, by zrozumieli, że to, co im proponujemy, jest
dla nich rzeczywiście najkorzystniejsze" - wspomina.
Jest wytworny niczym angielski lord. Podczas rozmowy z nim nasuwa się
nieodparte przekonanie, że pewnych pytań zadawać nie wypada. Nie dlatego, że
mógłby nie odpowiedzieć, obrazić się czy rozgniewać. Skąd, chętnie opowiada o
wszystkim. Jest serdeczny, uśmiechnięty, błyskotliwy. Często żartuje i - wydaje
się - sam spragniony jest anegdot. Wprowadza jednak rozmowę na taki poziom
abstrakcji, że konkretne pytanie byłoby prostackim złamaniem konwencji.
Dyskwalifikującym faux pas.
"Zwykle wystarczyła sama demonstracja siły. Mówiono o mnie, że mam pod bronią
armię Czeczenów. W rzeczywistości miałem najwyżej
kilkunastu żołnierzy. W każdej jednak chwili mogłem skrzyknąć na mieście całe
tysiące. Kiedyś postanowiliśmy postraszyć naszych konkurentów i przejechać po
ich terenie w kilkaset samochodów. Na moje wezwanie stawili się Czeczeni z całej Moskwy. Z samochodami, z bronią. To
wtedy podszedł do mnie jakiś młodziak ze sztyletem i pytaniem, czy się nie
przyda. Nazywał się Szamil Basajew".
Ale rywale nie rezygnowali. Zwrócili się o arbitraż do Książąt Złodziei. Ten
"arystokratyczny" w rosyjskim świecie przestępczym tytuł przysługuje tylko
"najbardziej zasłużonym", którzy za kratkami dowiedli hartu ducha, siły
fizycznej i wierności kodeksowi honorowemu. Książę Złodziei jest Autorytetem,
któremu szacunek i posłuszeństwo winni są nie tylko więźniowie, nie tylko
przestępcy, ale także ci, którzy nigdy za kratki nie trafili. Do spotkania
dwunastu Książąt z Czeczenami doszło pod koniec
stycznia 1988 r. w kawiarni Cafe Aist przy Dużej Bronnej.
"Zaproponowali mi spółkę - podział Moskwy, podział zysków, kasa zapomogowa,
chcieli też, żebym poddał się ich kodeksowi honorowemu, uznał w nich ludzi
honoru" - Nuchajew uśmiecha się wspominając te dni. Uśmiecha się z
wyrozumiałością i znudzeniem. Ze znudzeniem, bo wie, jak bardzo cudzoziemskich
dziennikarzy ekscytuje jego dawne wcielenie i jak mało uwagi poświęcają nowemu
wizerunkowi, do którego jest równie przywiązany. Opowiada więc szybko, jakby
chcąc uciąć temat i przejść do ważniejszych spraw. Nie wstydzi się swojej
przeszłości, przeciwnie, wspomina ją jakby z rozrzewnieniem. Nawet milcząc, daje
jednak do zrozumienia, że to tylko przeszłość i że nie zamierza być jej
niewolnikiem. Że chciałby, aby cudzoziemcy poświęcili nieco uwagi jego nowemu
wcieleniu. "Odpowiedziałem, że nie uznaję ich praw, tak samo jak nie uznaję
prawa rosyjskiego. Powiedziałem, że nie musimy się z nikim dzielić Moskwą, że
weźmiemy ją dla siebie, jak Sycylijczycy wzięli Nowy Jork. Powiedziałem, że oni
ludźmi honoru najwyżej się stają, a my, Czeczeni,
nimi się rodzimy. I ostrzegłem, że jeśli po tym wszystkim, co zostało
powiedziane, choć jednemu Czeczenowi w Moskwie
spadnie włos z głowy, będą mieli taką wojnę, że pożałują".
Czeczeni byli w mniejszości, a mimo to właśnie
oni zaatakowali. Strzelanina wybuchła już w knajpie.
"Miałem przy sobie tylko nóż - Nuchajew jakby się usprawiedliwiał. - Dwa lata
później, żadnego z tej dwunastki nie było już wśród żywych. A ja, mimo
przetrąconego kulasa, żyję sobie całkiem, całkiem. Niezbadane są wyroki
Najwyższego".
Ale w rosyjskiej stolicy robiło się coraz ciaśniej. Bezsilni rywale Nuchajewa
napuścili na niego rosyjską policję, służby bezpieczeństwa, wojsko, wywiad.
Kreml zainteresował się Czeczenem już wtedy, gdy w
Groznym generał Dżochar Dudajew ogłosił nową secesję i powstanie niepod-ległej
republiki Iczkeria. Zarabiane w Moskwie miliony Nuchajew wysyłał do Czeczenii, dla Dudajewa na broń i mundury. Czeczeni szykowali się już do nowej wojny z Rosją. Wojna
wybuchła w grudniu dziewięćdziesiątego czwartego.
W służbie ojczyzny
Tuż przed rosyjskim szturmem na Grozny ojciec chrzestny czeczeńskiej mafii
usiłował doprowadzić do spotkania Dudajewa z Jelcynem, by zażegnać katastrofę.
"Nie udało się. Na Kremlu odpowiedzieli, że Jelcyn nie ma czasu, że idzie na
operację nosa" - mówi Nuchajew.
Zanim został szefem kontrwywiadu Czeczenii i
dowódcą 50-osobowego oddziału komandosów, Nuchajew przez wiele lat pozostawał
zaopatrzeniowcem zbuntowanej republiki.
Rzucając wyzwanie Rosji i dusząc się w morderczym uchwycie gospodarczej
blokady, Dudajew wyciągnął rękę po pomoc do szefów czeczeńskich Organizacji w
Rosji. Ojcowie chrzestni wzięli na siebie obowiązki faktycznych zarządców
czeczeńskiego państwa. Granica między nim i Organizacją zacierała się stopniowo.
W końcu rozmyła się tak bardzo, że nie sposób jej określić. Szefowie
czeczeńskich Organizacji oddawali pieniądze Dudajewowi, by mógł zbudować
niepodległe państwo. Czynili go jednak równocześnie swoim dłużnikiem, brali
państwo pod zastaw.
"Spełniałem w Moskwie rozmaite rozkazy Dudajewa - wtrąca. - Kiedy ogłoszono,
że rosyjskie władze wypuszczają z więzienia w Lefortowie Czeczena Rusłana Chasbułatowa, przywódcy rebelii
przeciwko Jelcynowi, Dudajew zadzwonił do mnie i poprosił, żebym się tym zajął.
Zebrałem w Moskwie pół setki lizmuzyn, takich jakimi jeździli kremlowscy
dygnitarze. Przejechaliśmy kawalkadą przez całe miasto pod bramę więzienia.
Witaliśmy Chasbułatowa jak bohatera. Tym w Lefortowie mało oczy na wierzch nie
powychodziły. Odwieźliśmy go na lotnisko, gdzie czekał już samolot do Groznego.
Po drodze Chasbułatow dziękował za takie powitanie. - Ty gnido - powiedziałem
mu. - Gdyby to ode mnie zależało, powitałbym cię kulką z ołowiu. Robię to
wszystko tylko na rozkaz Dudajewa, który uznał, że choć jesteś łajdakiem, to
jednak Czeczenem".
Podczas walk o Grozny w styczniu dziewięćdziesiątego piątego Nuchajew został
ranny w kolano. Odtąd kuleje i chodzi o lasce. W ranę wdała się gangrena.
Dudajew rozkazał mu wyjechać z kraju na leczenie. Wyjechał do Baku.
"W Azerbejdżanie, znów na rozkaz Dudajewa, zajął się organizowaniem szlaków
przerzutowych broni z Turcji przez Azerbejdżan do Czeczenii - mówi Wadim Dubnow, publicysta moskiewskiego
tygodnika "Nowe Czasy". - Podróżował po Bliskim Wschodzie, poznawał handlarzy
bronią, zawierał znajomości z rzutkimi przedsiębiorcami w rodzaju saudyjskiego
milionera Adnana Khashoggiego, który zasłynął już wcześniej w związku z aferą
Iran-Contras".
Pewien znawca Kaukazu twierdzi jednak, że właśnie wtedy drogi Dudajewa i
Nuchajewa rozeszły się na zawsze. Czeczeński prezydent kazał nawet rozesłać za
Chożą listy gończe. Poszło o pieniądze. Jeszcze przed wojną Dudajew część
pieniędzy ulokował w zagranicznych bankach. "Jednym z tych, którzy mieli dostęp
do tych kont, był Usman Imajew, kiedyś człowiek bardzo bliski Dudajewowi, potem
oskarżony o zdradę i współpracę z Rosją. Dudajew wysłał Nuchajewa do Europy,
żeby ratować pieniądze, wyprzedzić Imajewa - opowiada znawca Kaukazu. - Nuchajew
pieniądze wybrał, ale jego nieobecność podejrzanie się przedłużała. Nie
odpowiadał na ponaglenia Dudajewa, który rozkazywał mu, by wracał na Kaukaz i
dowiódł swojej lojalności, siedząc razem z nim w górach".
W kwietniu dziewięćdziesiątego szóstego rozerwany rakietą zginął Dudajew.
Prezydentem Czeczenii został jego zastępca, i
polityczny druh Nuchajewa, Selim Chan Jandarbijew. Choża wrócił do kraju, by
objąć posadę szefa rządu. Wkrótce potem czeczeńscy przywódcy podpisali rozejm z
Rosją, a w prezydenckiej elekcji Jandarbijew przegrał z Asłanem Maschadowem,
dowódcą czeczeńskiej partyzanckiej armii.
Krótka przerwa w karierze
Nuchajew wyjechał z kraju i słuch o nim zaginął. Plotkowano o jego konflikcie
z prezydentem Maschadowem, usiłującym uwolnić się od krępującej (w dosłownym
tego słowa znaczeniu) przyjaźni ojców chrzestnych.
Ale jesienią dziewięćdziesiątego siódmego Nuchajew bez mrugnięcia okiem
wyłożył pięćdziesiąt tysięcy funtów, by wynająć samolot, którym z Baku do
Londynu przybył z prywatną wizytą Maschadow wraz ze świtą. Dla Maschadowa,
oskarżanego o nadmierną spolegliwość wobec Kremla i jednocześnie walczącego o
niepodległość Czeczenii oraz własną wiarygodność,
brytyjskie znajomości Choży były ważniejsze niż osobiste animozje. Wizyta
czeczeńskiego prezydenta uświetniła otwarcie londyńskiego biura nowej
Organizacji Nuchajewa - Kaukaskiego Wspólnego Rynku.
Wojna uczyniła go bohaterem innej bajki. Gdyby nie wojna, do końca życia
pozostałby zapewne potężnym ojcem chrzestnym czeczeńskiej mafii, ale wciąż
jedynie gangsterem. Wojna uczyniła go także wojownikiem, politykiem, bohaterem.
Ten nowy wizerunek otworzył mu drzwi na światowe salony.
"Nasza wojna o wolność toczy się dalej" - mówi z naciskiem Nuchajew. Teraz
zaczyna gestykulować. Teraz jest ożywiony i oczekuje od rozmówcy przynajmniej
podobnego zaangażowania. - "Ale dziś o zwycięstwie decydować będą nie tanki, ale
banki".
Ideologia na nowe czasy
Celem Kaukaskiego Wspólnego Rynku jest zgromadzenie funduszów na odbudowę
Czeczenii z powojennych zniszczeń. Drogą do
dostatku ma być dobrobyt całego regionu. Dlatego Nuchajew chce zbudować kaukaską
Hanzę, gospodarczą unię miast od Rostowa po Baku, od Astrachania po Batumi.
"Wszyscy politycy mówią o potrzebie integracji. Ale dla polityków to tylko
słowa. Nawet jeśli podpisują jakieś porozumienia, pozostają one jedynie na
papierze. Podstawą integracji, którą ja proponuję, będą konkretne transakcje.
Powiedz-my, że w Gjandży brakuje dziś pszenicy. A w Krasnodarze rolnicy mieli
akurat urodzaj i nie wiedzą, gdzie swoje zboże sprzedać. Zanim Moskwa i Baku
porozumieją się w sprawie sprzedaży pszenicy, zdąży ona zgnić w spichlerzach, a
ludzie w Gjandży nie będą jeść chleba. A Nuchajew kupi po prostu zboże w
Krasnodarze i sprzeda je w Gjandży - tłumaczy Czeczen. - Będziemy znów działać w szarej strefie. Ale
nie tej nielegalnej, tylko tej, której słabe instytucje młodych państw nie są w
stanie zagospodarować".
Drugą zasadą działania Kaukaskiego Wspólnego Rynku ma być rodzinny, osobisty
charakter powiązań gospodarczych i handlowych. "Interes rozkwita dopiero
wówczas, gdy partnerzy są w tym osobiście zaangażowani, kiedy osiągają z tego
konkretne, wymierne zyski - wyjaśnia Nuchajew, splatając na biurku dłonie. -
Dlatego chcemy, by elity polityczne kaukaskich państw i republik zostały
materialnie zainteresowane Kaukaskim Wspólnym Rynkiem. Wzbogacą się elity -
wzbogaci się kraj. Jeśli elity nie będą zainteresowane współpracą gospodarczą,
nie zyska na tym nikt".
Ze strony Gruzji w Kaukaski Wspólny Rynek zaangażowali się już kuzyni
prezydenta Eduarda Szewardnadze - Cezar i Nugzar. Ten ostatni będzie musiał
zapewne zawiesić na jakiś czas swoją działalność, gdyż przed sądem w Tbilisi
trwa przeciwko niemu proces, jaki wytoczyła mu pewna grecka firma, którą oszukał
na osiem milionów dolarów. W Azerbejdżanie partnerami Nuchajewa są - przede
wszystkim - Ałtaj Hasanow, kuzyn prezydenta Hajdara Alijewa oraz przyjaciel rodu
panującego, przedsiębiorca i hotelarz Agil Paszajew. Nuchajew liczy też na
starą, sięgającą jeszcze czasów studenckich przyjaźń z prezydenckim synem,
Ilhamem, obecnie na stanowisku wiceprezesa Państwowego Koncernu Naftowego,
monopolisty kaspijskiej ropy naftowej. W Iranie partnerem Nuchajewa jest Nasser
Tabbasi, prezes wolnej strefy gospodarczej w Seraksie na pograniczu
irańsko-turkmeńskim. Nasser Tabbasi jest synem ajatollaha Tabbasiego, którego
jeszcze imam Chomeini mianował zarządcą liczącej 15 milionów dusz muzułmańskiej
wspólnoty Meszchedu.
Na zarzut, że w ten sposób chce korumpować kaukaskie elity, konserwować ich
reżimy i hodować przy-jaznych sobie dyktatorów, Nuchajew odpowiada, że w
przeciwieństwie do dziś obowiązujących obyczajów, on sam nie zamierza dawać
łapówek politycznym dygnitarzom, ale stwarzać im jedynie możliwości uczciwego
zarobienia pieniędzy.
Co do zachodnich demokratycz- nych mód, to te, zdaniem Nuchajewa, w Azji i
jej kaukaskim przedpolu nie mają szans. Przynajmniej na razie. Na razie trzeba
pielęgnować te elity, które już są, które nabrały jakiegoś doświadczenia w
rządzeniu, a nie zmieniać je jak rękawiczki, dla samej zasady zmiany.
Wielka ropa? Wielka lipa?
"Nuchajew jest specjalistą od gigantycznych mistyfikacji. Kaukaski wspólny
rynek, rurociąg, którym popłynie ropa przez Czeczenię do Europy... Kiedy rzucił ten pomysł, moi
przyjaciele w Czeczenii i ja sam także
chichotaliśmy i szydziliśmy z niego - mówi Wadim Dubnow z tygodnika "Nowe
Czasy". - Ale Maschadow, który potrzebuje pieniędzy i zagranicznych kontaktów,
zainteresował się nim. Najpoważniejsi ludzie zaczęli przytakiwać, że tak, że to
bardzo ciekawe. Ekonomiści Maschadowa z największą powagą prowadzili rozmowy z
Nuchajewem. Dziś sami Czeczeni jakby przestali o
tym myśleć. A jeszcze rok temu siedzieli kamieniem w Tbilisi i w Baku. Wtedy
jeszcze i Gruzja, i Azerbejdżan były zainteresowane Czeczenią. Dziś chcą pompować ropę z Baku przez Gruzję
do Turcji albo na Ukrainę. Czeczeni nie są im
potrzebni".
Wielki rurociąg jest chyba najbardziej imponującym z pomysłów Nuchajewa.
Poraża wprost swoim rozmachem i posłaniem. Spór o rurociągowe szlaki na Kaukazie
od lat ma polityczny wymiar. Zachód chce, by rurociągi powędrowały w świat przez
Gruzję i Turcję, co pozwoliłoby wyrwać całą Azję Środkową i Zakaukazie z
rosyjskiej strefy wpływów. Rosja, co zrozumiałe, chce, by rurociągi wiły się do
Europy przez jej terytorium - pozwoliłoby to Kremlowi zachować twarz oraz
kontrolę nad petrodolarami, zasilającymi państwowe skarbce Azerów, Kazachów i
Turkmenów. Irańczycy oferują korytarz przez swój kraj, twierdząc, że tędy jest
najtaniej, najbliżej i najbezpieczniej. Na Iran nie zgadzają się jednak
Amerykanie, najważniejsi rozgrywający w tej grze. Nuchajew proponuje zaś
przeciągnięcie rurociągu przez Czeczenię i Rosję,
a następnie Ukrainę, Polskę i Niemcy, aż do Rotterdamu. Chce nadać swojemu
rurociągowi nazwę "Pokój". Na Ukrainie Pokój łączyłby się z istniejącą już
Przyjaźnią. W ten sposób naftowe interesy pogodziłyby skłócone według niego od
wieków narody - Czeczenów i Rosjan, Rosjan i
Ukraińców, Ukraińców i Polaków, Polaków i Niemców.
Rurę mą widzę ogromną
Według Nuchajewa ekonomiczne i polityczne korzyści jego rurociągowego szlaku
są oczywiste. Podczas gdy rurociąg do tureckiego Ceyhanu trzeba dopiero zbudować
(1700 km rury za prawie 4 mld dolarów), rurociąg do gruzińskiej Supsy trzeba
dokończyć i modlić się, by nie zniszczyli go wrogowie Szewardnadze. do
stworzenia Pokoju trzeba zbudować tylko 479 km rurociągu z ukraińskiego
Kremieńczuka do rurociągu Przyjaźń. "W ten sposób każda tona ropy pompowana moim
rurociągiem byłaby trzykrotnie tańsza niż ropa pompowana rurociągiem tureckim i
dwukrotnie tańsza niż gruzińskim - mówi Nuchajew i wodzi palcem po czerwonej
kresce, łączącej Baku z Europą, lekko, z wyczuciem, jakby chciał stworzyć
rurociąg dotknięciem ręki. - Chcemy wydzierżawić od rządu w Groznym ten odcinek
rurociągu, który biegnie przez Czeczenię i
zagwarantujemy jego bezpieczeństwo".
"Tymczasem rosyjscy nafciarze wierzyli tylko jednej metodzie - sile. Swoich
sojuszników szukali jedynie wśród generałów, którzy mieli im zapewnić monopol na
Kaukazie i w Azji Środkowej - odrywa palec od mapy, zaciskając dłoń. Być może
wrażenie było zbyt dojmujące. - Generałowie przynieśli im jednak nie zyski,
tylko same wojny. Sądzę, że nafciarze z Rosji podzielą w końcu moją nową dewizę
- nie tanki, tylko banki. A wtedy przyznają mi rację i zgodzą się, że
niepodległa, bogata Czeczenia przyniesie Rosji
więcej korzyści niż strat".
Co do przyszłości, Nuchajew myśli o rurociągu południowym, przez Iran.
Najtańszym i przynoszącym w dodatku kolejne polityczne dywidendy - przełamanie
międzynarodowej izolacji Iranu i pojednanie teherańskich ajatollahów z Ameryką.
Twierdzi, że jego wizje cieszą się poparciem samego Zbigniewa Brzezińskiego
(Brzeziński potwierdza fakt spotkania z Nuchajewem w lecie 1997 roku. "Spotkałem
się z nim, bo uważałem, że czeczeński ruch niepodległościowy potrzebuje w
Waszyngtonie wsparcia - mówi były doradca ds. bezpieczeństwa narodowego
prezydenta Jimmiego Cartera. - Zwłaszcza że administracja Clintona takiego
poparcia im wówczas nie dawała". Nuchajew zjawił się w waszyngtońskim biurze
Brzezińskiego w towarzystwie żony znanego saudyjskiego multimi-lionera i
handlarza bronią Adnana Khashoggiego oraz Polaka Macieja Jachimczuka. "Maciej
przedstawił się mi jako Mansur i odmówił zdjęcia wysokiej baranicy, tłumacząc
się, że zabrania mu tego religia - wspomina Brzeziński. - Wydawało mi się, że
powołanie strefy wolnego rynku na Kaukazie jest na razie mało prawdopodobne").
Brytyjskie pieniądze, czeczeński know-how
Nuchajew przyznaje, że nie ma tyle pieniędzy, by myśleć o samodzielnej
realizacji swoich planów. Dlatego potrzebuje takich przyjaciół jak lord Alister
McAlpine, były skarbnik brytyjskich torysów, potomek szkockich królów i
polityczny towarzysz nieżyjącego sir Jamesa Goldsmitha, zagorzałego wroga Unii
Europejskiej. Lord McAlpine, który ma wielkie doświadczenie w zbieraniu
funduszów jeszcze z czasów pełnienia obowiązków skarbnika torysów, i Patrick
Robertson, zarządca majątku Goldsmithów, zapewnią pieniądze. Nuchajew daje tylko
pomysły, wiedzę, znajomość ludzi i terenu. To wielkie atuty - twierdzi.
Przyznaje, że nie jest mądrzejszy niż prezesi i dyrektorzy międzynarodowych
koncernów naftowych. Może jednak pełnić rolę niezbędnego często, ale zawsze
przydatnego pośrednika.
Znawca Kaukazu uważa, że właśnie rola użytecznego dla wszystkich pośrednika
jest dziś podstawowym źródłem majątku i znaczenia Nuchajewa. "Nuchajew swobodnie
podróżuje po świecie, choć nigdzie nie jest tajemnicą, iż należy do świata
przestępczego. Bez skrupułów odwiedza kraje, z Rosją na czele, gdzie
teoretycznie już na lotnisku powinien zostać aresztowany. Jest jednak przydatny
przy zawieraniu i przeprowadzaniu poufnych transakcji, dzięki swoim znajomościom
umieszcza podejrzanego pochodzenia pieniądze w zagranicznych bankach, poznaje ze
sobą ludzi. Jest przydatny wszystkim, a przynajmniej wielu. Dopóki tak będzie,
nie musi się martwić o przyszłość".
"Moja przewaga polega na tym, że ja tu jestem gospodarzem. Ja jestem
gospodarzem Kaukazu. Wierzę w to, co robię, wiem, że jestem najpotężniejszy, że
rozbiję wroga w puch, pokonam każdą trudność" - mówiąc to Nuchajew pochyla się
do przodu, niemal kładzie na biurku, jakby chcąc przekonać rozmówcę, że akurat
ta kwestia nie podlega żadnej dyskusji. I dodaje, że do tej pory wszystkie jego
inicjatywy z entuzjazmem witane były przez urzędników Banku Światowego
(rzeczniczka banku Jannie Ciagne potwierdza, że Nuchajew spotkał się z prezesem
Jamesem Wolfesohnem w lutym dziewięćdziesiątego siódmego w Waszyngtonie.
Odmówiła jednak informacji, czy rozmowa dotyczyła również projektu budowy
rurociągu naftowego), Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju, posłów do
Parlamentu Europejskiego.
Nowi przyjaciele Nuchajewa
Na pomysły rosyjskich polityków, że jeśli Czeczeni nie przestaną buntować się i domagać swojego
udziału w naftowym interesie, Kreml zbuduje rurociąg wokół Czeczenii, Nuchajew odpowiada: "Naturalnie, można
zbudować rurociąg wokół Czeczenii. Ale spróbujcie
zbudować rurociąg wokół Czeczenów".
Ta jawna pogróżka przywraca w pamięci czasy moskiewskie i jego propozycje nie
do odrzucenia, jakie składał swoim wrogom i przyszłym partnerom. Czy dziś
również zdarza się mu jeszcze stosować podobne metody?
"Nie, nie... To już inne czasy, inne metody, nie ta skala. Ja też jestem już
dziś innym człowiekiem - wzrusza ramionami, jakby dziwiąc się samemu sobie. - Z
innymi ludźmi mam do czynienia. Czasy Cafe Aist to już przeszłość".
Jakby na dowód rozsypuje na stole fotografie, będące kroniką jego najnowszego
wcielenia: saudyjski książę Talal, burmistrz Dżiddy, Adnan Khashoggi i jego żona
Szahpari, wywodząca się z perskiej dynastii Pahlawich, Brzeziński, Margaret
Thatcher, Henry Kissinger, Borys Pankin, ostatni minister dyplomacji imperium
rosyjskiego, a potem ambasador Rosji w Londynie, który złożył urząd na wieść o
agresji Kremla na Czeczenię. Jacques Attali, były
prezes Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju, który pomagał przy budowie
projektu Kaukaskiego Wspólnego Rynku, rodzina Goldsmithów - lady Annabel, Jemima
Goldsmith i jej mąż, pakistański gwiazdor krykieta, niedoszły premier Imran
Khan. Muszkieterowie francuskiej Wiosny Sześćdziesiątego Ósmego, a dziś posłowie
do Parlamentu Europejskiego - Glicksmann, Cohn-Bendit, Kouchner, rosyjski
duchowny o demokra-tycznych przekonaniach Gleb Jakunin, który w ubiegłym roku
był w Groznym gościem na weselu Nuchajewa. (Ślub odbył się według starego
obrządku. Dziewiętnastoletnią żonę wybrali mu krewni i starsi rodu. Choż-Ahmed
nie znał jej wcześniej, ani nawet nie widział).
Zdaniem pewnego znawcy Kaukazu ta imponująca, skrupulatnie zbierana kolekcja
wizytówek, fotografii i listów podpisanych wielkimi nazwiskami potrzebna jest
doradcom Nuchajewa do stworzenia jego nowego wizerunku w Europie i Ameryce.
"Dla Nuchajewa priorytetem zawsze pozostawał zysk. Myślał zawsze najpierw o
sobie i nie wydaje mi się, żeby się specjalnie zmienił. Patriotyczna legenda
potrzebna jest mu dopiero dziś, gdy chce się zalegalizować. Nie każdy
zagraniczny przedsiębiorca chciałby robić interesy z bandziorem. Co innego, gdy
bandzior okazuje się przy okazji bojownikiem o szlachetną sprawę. Wtedy łatwo
jest przyznać, że cel uświęca środki".
Jestem politykiem
"Nuchajew to człowiek o porażającej inteligencji, szalonej energii i ogromnym
wdzięku. Nie pozbył się do końca bandyckich obyczajów. W środku wciąż tkwi w nim
dusza gangstera. Potrafi jednak rozpalić ogień z każdej iskry" - zapewnia
Dubnow.
Rozmawiamy w południe, tuż po namazie, jednej z pięciu obowiązkowych w
islamie modlitw. Nuchajew modli się w swoim gabinecie. Zwrócony twarzą w
kierunki Mek-ki codziennie bije pokłony Najwyższemu.
- Wierzę w Boga. Wierzę naprawdę. Wierzę również w grzech. Dzięki religii nie
jestem już człowiekiem niebezpiecznym. Przestrzegam prawa bożego. Dlatego kiedy
przyszli do mnie ludzie z propozycją kontrabandy spirytusowej, odmówiłem.
Straciłem pewnie miliony dolarów, ale nie nowych przyjaciół, którzy inaczej
wstydziliby się znajomości ze mną. Także przed Allahem pozostałem bez grzechu.
- Kim pan jest, panie Nuchajew?
- Moje interesy i wszystko co robiłem, było polityką. Lubię politykę.
Strategię, planowanie. Cała ta ekonomia, te liczby, zestawienia czy rachunki
strasznie mnie nużą. Polityka to moje życie. Więc to chyba oczywiste! Jestem
politykiem!
Inspiracją do napisania artykułu stał się film Marcina Mamonia i Andrzeja
Łomanowskiego "Prawdziwy Ojciec Chrzestny", poświęcony burzliwemu życiorysowi
Choż-Ahmeda Nuchajewa oraz przypadkowe spotkanie z nim samym w Baku.
* Wojna uczyniła Nuchajewa bohaterem innej bajki. Gdyby nie wojna, do końca
życia byłby ojcem chrzestnym czeczeńskiej mafii, ale wciąż jedynie gangsterem.
Wojna uczyniła go także wojownikiem.
* Przemoc? Oczywiście. Wielu ludzi trzeba było złamać, by zrozumieli, że to,
co im proponujemy, jest dla nich rzeczywiście najkorzystniejsze - mówi Nuchajew.
* Ze wszystkich narodów Azji i Kaukazu, podbitych przez imperium, Czeczeni bronili się najdłużej. Kazachowie, Uzbecy,
Tadżycy już dawno uznali zwierzchnictwo Moskwy, a Czeczeni wciąż się buntowali
Styczeń 1997 r. - pierwsze wybory prezydenckie w Czeczenii. Tradycyjny taniec czeczeńców na
przedwyborczym wiecu.
Wiec przedwyborczy Selim Chana Jandarbijewa w Groznym, styczeń 1997 r.
Na dole, od lewej: Młodzi czeczeńcy wyjeżdżają na front (wojna
czeczeńsko-rosyjska), styczeń 1995 r.
Tradycyjna modlitwa w południe, centrum Groznego, styczeń 1997 r.
Podczas wojny czeczeńsko-rosyjskiej jedyną zabawą czeczeńskich dzieci była
zabawa w wojnę. grozny, maj 1995r.
Uważa, że nie jesteśmy w stanie zabezpieczyć granicy zachodniej w stu
procentach. - Nie można przecież wrócić do zasieków i drutów pod napięciem, ani
do trzepania samochodów od kół po dach, jak bywało po wojnie. Dziś
Przygotowania do kampanii wyborczej - żołnierze wieszają plakat Maschadowa.
Jandarbijew, Grozny, styczeń 1997 r.
Choż-ahmed Nuchajew w biurze kaukaskiego wspólnego rynku w Baku.
(szukano: Czeczenia)
© Archiwum GW, wersja 1998 (1) Uwagi
dotyczące Archiwum GW: magda.ostrowska@gazeta.pl
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Ojciec chrzestny txt1999 01 Genialne schematy05 10 Sierpień 1999 Liban Kaukazu1999 01 Wzmacniacz mocy KFStromlaufplan Passat 82 Motor 1,8l 92kW ARG,APT Motronic ab 01 1999MT 01 1999 Fiat Seicento Sporting1999 01 Szkoła konstruktorów klasa II1999 01 System redukcji szumów HUSH® z układem SSM200019 18 Wrzesień 1999 NA wojnę, na Kaukazkp 01 1999 Jakie konie do rajdów1999 01 Szkoła konstruktorówid589Miasta w Polsce 01 01 1999t informatyk12[01] 02 101r11 01więcej podobnych podstron