– Dlaczego po długim czasie ignorowania bądź wyśmiewania
tematu dziś przywódcy tak wielu państw zaczynają otwarcie mówić
o konieczności ochrony środowiska?
W.E.: Czynnikiem najskuteczniej wpływającym
na zmiany w naszym zachowaniu jest strach. Niechętnie
robimy coś, co wymaga wysiłku albo łączy się z rezygna-
cją z jakichś dóbr – chyba że zmuszą nas do tego groźne
okoliczności. Najnowszy raport o stanie środowiska, wraz
z nasilającymi się katastrofami naturalnymi, tak właśnie
zadziałał i zmusił elity polityczne do myślenia. Ale polity-
ka jest zwykle koniunkturalna. Widocznie sondaże poka-
zują, że „na ekologię” można złapać coraz więcej wybor-
ców albo coś na niej zarobić.
K.M.: Nigdy w historii nie było tak szybkiego wzrostu
liczby ludności, w ciągu jednego stulecia przybyło nas na Zie-
mi więcej niż od początku istnienia ludzkości. Ta liczba po-
dwoi się w najbliższych dziesięcioleciach. Tych ludzi trzeba
jakoś wykarmić, ubrać, muszą gdzieś mieszkać. Ziemia nie
jest w stanie tego wytrzymać przy obecnym rabunkowym
systemie eksploatacji jej dóbr naturalnych, zabraknie ener-
gii, wody... Uspokajające argumenty, że już w przeszłości by-
ły podobne wahnięcia klimatyczne, to mydlenie oczu. Nie-
bezpieczeństwo staje się realne. A jak trwoga, to do Boga. Ten
sam mechanizm widać w terapii. Ludzie przychodzą praco-
wać nad zmianą, nie kiedy coś ciśnie i robi się niewygodnie,
tylko jak już nie ma innego wyjścia.
– Dlaczego?
W.E.: Możemy mieć jakąś świadomość, coś rozumieć,
ale realna zmiana zachowań następuje dopiero, gdy czegoś
doświadczymy na własnej skórze.
K.M.: Ludzie poszli w swoim rozwoju w stronę natych-
miastowych korzyści osobistych, szybkich karier, bogacenia
się. Po nas choćby potop. To właśnie perspektywa jednostki.
Ja jestem ważny, inni się nie liczą. Najbiedniejsi zaczynają
ten łańcuszek zależności. Zabiją słonia, by mu uciąć kły, za-
łatwią całe stado dla paru rupii, za które kupią coś do jedze-
nia na kilka dni i papierosy. Wzbogaci się pośrednik, który te
kły sprzedaje. A my, konsumenci na końcu łańcuszka, kupu-
jemy wyroby z kości słoniowej i nie chcemy widzieć, że się
bezpośrednio przyczyniamy do wyginięcia słoni.
Tęsknimy za czystym powietrzem, a kopcimy, śmiecimy,
przetwarzamy i emitujemy. Chcemy jeść zdrowe ryby, a za-
nieczyszczamy wodę. Trujemy siebie. Zachowujemy się tak,
jakbyśmy tak jak dawne plemiona mogli się przenosić z miej-
sca na miejsce, gdy już jedno wykorzystamy i zużyjemy.
W.E.: W tej kwestii panuje powszechna zmowa milcze-
nia. W skali globalnej ludzkość, by przetrwać, czyni mnóstwo
rzeczy, które każdy z nas z osobna w głębi duszy uznaje
za złe i szkodliwe. Ze zbiorowej świadomości jednak to
wszystko wypieramy. Ten mechanizm wyparcia działa tak
silnie, że nawet współczesna edukacja religijna – wbrew swo-
jej misji czynienia ludzi i świata lepszymi – ciągle lekceważy
palącą konieczność ratowania planety.
– Pierwotne systemy religijne podkreślały związek człowieka z zie-
mią, były zbudowane na szacunku, wdzięczności za jej dary.
K.M.: W kulturach tradycyjnych ludzie kłaniali się słoń-
cu, wiatrowi, ziemi, wodzie, przodkom, zwierzętom. Bóstwo
zamieszkiwało całą Ziemię, każdą istotę, dlatego nadużywa-
nie tego było występowaniem przeciwko boskości, stawia-
niem się powyżej bogów. Nasza kultura jest antropocentrycz-
na, człowiek jest na pierwszym miejscu. To kluczowa różnica.
Bóg tak naprawdę jest stworzony na podobieństwo człowie-
ka, a nie odwrotnie. Wystarczy popatrzeć na wizerunki.
W.E.: Czynimy sobie ziemię poddaną. Antropocentryzm
to wiara w realność, znaczenie i wielkość ludzkiego ego.
Pysznie i arogancko stawiamy siebie ponad wszystkim, na-
sze prawo do życia ponad prawem do życia innych. Krocząc
po trupach „mniejszych braci”, nie widzimy dalej niż czubek
własnego nosa. Dokonujemy stopniowej autodestrukcji, bo
żadne zaklęcia nie są w stanie sprawić, że przestaniemy być
częścią ekosystemu Ziemi. Nasze ciała są i będą częścią jej
macierzy. A jaki stosunek do ciała proponuje nam dominują-
cy nurt naszej kultury i religii? Nasze czujące i myślące cia-
ło jest traktowane przedmiotowo, jest siedliskiem zła i niepo-
skromionych żądz, które trzeba poddawać rygorystycznej
kontroli – czyli czynić je sobie poddanym. Wprawdzie powin-
niśmy kochać bliźniego swego jak siebie, ale jak, skoro oba-
wiamy się własnego ciała i w konsekwencji podświadomie
nienawidzimy samych siebie?
– Co to znaczy, że nie kochamy siebie i swojego ciała? Przecież
dbamy o nie, karmimy witaminami, depilujemy, perfumujemy...
K.M.: Właśnie, nadużywamy go, próbujemy sprostać
narzuconym kulturowo wizerunkom, pracujemy, aż pad-
niemy... Powód tego braku miłości do siebie jest prosty:
nie wita nas u progu naszego życia radość, szczęście i ak-
ceptacja. Wita nas napięcie, niepewność, przychodzimy
nie tacy, jak trzeba, za wcześnie albo za późno. Dorastając,
nieustannie dowiadujemy się, że jesteśmy nieudani. Trud-
no siebie kochać, trudno kochać takich rodziców. Trudno
kochać siebie jako rodzica. A jak z rodzicami, tak z matką
nas wszystkich, czyli Ziemią.
W.E.: Ciało daje nam żyć, ale my nie dajemy żyć
ciału. Najpierw nadużywamy go, ignorujemy jego sygna-
ły, a gdy już biedne nie daje rady i próbuje się z tego
wymiksować, nie pozwalamy mu umrzeć. To zastanawia-
jące, że ciało jest dla nas świętym życiem tylko przed po-
częciem i w stanie agonii.
– Ciało jest siedzibą pokus, nośnikiem brudu, zarazków... W prze-
ciwieństwie do ducha czy duszy.
K.M.: Więc mamy dezodoranty, myjemy się dwa razy
dziennie, kupy w ogóle nie robimy, a już na pewno o tym nie
rozmawiamy. Bardzo długo szukałam sedesu z półką – natu-
ralna medycyna diagnozuje stan zdrowia między innymi
na podstawie stolca. Kto się tym teraz w ogóle zajmuje? Prze-
cież to fuj. Sami sobą manipulujemy, żeby o tym zapomnieć,
żeby tego nie widzieć. Robimy wiele, by nasze ciało było od-
realnione albo jak z plastiku.
76
| ŻYCIE WEWNĘTRZNE |
ZNAKI
| 77
zwierciadło 09/07
www.zwierciadlo.pl
Budujmy
arkę
przed
potopem
Trudno zaprzeczyć temu, że jako gatunek jesteśmy odpowiedzialni
za katastrofalny stan Ziemi. Od lat ekolodzy biją na alarm, jednak
dopiero teraz po raz pierwszy ruch Zielonych zaczyna się liczyć na
arenie międzynarodowej. Co się zmieniło, a co wciąż nie pozwala
nam realnie zadbać o Ziemię? –
Katarzynę Miller
i
Wojciecha Eichelbergera
pyta Tatiana Cichocka
Zdjęcia
Zosia Zija
Wojciech Eichelberger
Katarzyna Miller
| 79
www.zwierciadlo.pl
tempo, więc nie potrzebujemy tylu pigułek, żeby wytrzy-
mać w wyścigu szczurów. Przestajemy katować się dieta-
mi i okaleczać operacjami plastycznymi. Nie zmuszamy
się do seksu, by zadowalać innych własnym kosztem itd.
Ta jedna zmiana w obowiązującym systemie wartości uru-
chomiłaby cywilizacyjną rewolucję.
– Jak mamy to zrobić, skoro nie znamy swojego ciała, nie słucha-
my go, od dziecka uczą nas, że to inni wiedzą, co dla nas dobre?
K.M.: W interesie dużej części dzisiejszego świata jest
utrzymywanie nas w obecnym stanie. Jesteśmy konsumen-
tami. Chodzi o to, byśmy byli zewnątrzsterowni, uzależnieni
od sądów innych, od wszelkiego rodzaju konsumpcji. Rekla-
ma powie nam, jakie mamy potrzeby, zdefiniuje je i pokaże
najlepsze rozwiązanie. Wyłącz myślenie, czucie, instynkt.
Powiemy ci, co jest dobre. To jest hipnoza. Zahipnotyzowani
dajemy się stopniowo wsadzać do tego terrarium, gdzie two-
rzymy sobie sztuczny, kolorowy, czysty i pachnący świat, raj
na ziemi. Nie zapominajmy jednak, że każdy z nas z osobna
musi dziś odpowiedzieć sobie na pytanie, która wizja świa-
ta bardziej mu odpowiada...
niu naczyń kilka litrów wody niepotrzebnie, bo nie zakręcam
kranu. Ale nie tylko ja to robię. Moja odpowiedzialność liczy
się w miliony kilowatów, miliardy ton plastiku, hektolitry wo-
dy, której brakuje. Dbanie o Ziemię jest naturalnym rozsze-
rzeniem patriotyzmu. Niestety, u większości ludzi dbanie
kończy się na sobie i własnej rodzinie.
W.E.: Podział: ja – reszta świata, ja – Ziemia, jest sztucz-
ny. Ten wyłącznie myślowy konstrukt jest skrajnie niebez-
pieczny, stanowi pożywkę dla wojen i wykluczeń. Jest też źró-
dłem fundamentalnej rozpaczy i samotności człowieka. Nie
doświadczając jedności ze światem, zaczynamy się go bać,
a od strachu do nienawiści mniej niż jeden krok.
Wracając do ciała: jakie byłyby konsekwencje pomno-
żone przez owe miliardy ludzi na Ziemi, gdyby każdy czło-
wiek zaczął traktować swoje ciało z szacunkiem, jak praw-
dziwą świątynię ducha, z uwagą, czułością? Gdybyśmy
o swoim ciele zaczęli myśleć jak o ukochanym dziecku?
Spadłaby popularność używek i ilość pochłanianego je-
dzenia. Wyobraźmy sobie, że przestajemy się truć i zapy-
chać żyły cholesterolem. Przestajemy się przepracowy-
wać, zarywać noce, gonić za byle jakimi rozrywkami
i za kopami adrenaliny. Więcej śpimy, nie palimy, wolniej
i mniej jeździmy – dbamy o czyste powietrze. Zwalniamy
W.E.: Ciało się nam urealnia dopiero, gdy zaczyna choro-
wać. Choroby i śmierć nie istnieją dla nas, dopóki nie zacho-
rujemy sami albo nasi bliscy. Analogicznie jest z przyrodą.
Słyszymy, że giną całe gatunki i klimat się ociepla, ale nas to
nie dotyczy, bo to gdzieś daleko, nie na naszym podwórku.
Takie, a nie inne widzenie ciała i Ziemi może być efek-
tem odcięcia się od natury. Dawniej cykl odtwarzany w natu-
rze i człowieku nadawał sens temu, co się działo. Również
umieraniu. Ale człowiekowi się zachciało być ponad to, chce
nieśmiertelności, więc często wypiera istnienie śmierci
do ostatniej chwili, chce czuć się Bogiem...
– Postęp cywilizacyjny sprawia, że można się poczuć ponad tymi
rytmami. Pewnej zimy ze zgrozą uświadomiłam sobie, że przez mie-
siąc nie byłam na dworze. Z domu zjeżdżałam do garażu windą, je-
chałam samochodem do pracy, wjeżdżałam do podziemnego garażu
i jechałam windą do pracy...
K.M.: A na zakupy jechałaś do centrum handlowego,
gdzie też jest podziemny garaż i wszystkie sklepy w jednym
budynku. Można tak spędzić życie. Tam nawet stoi palma
i szemrze jakaś fontanna – smutna namiastka przyrody.
W.E.: To jest ludzkie terrarium. Bóg stworzył świat,
a człowiek centrum handlowe...
K.M.: Więc po co ta Matka Ziemia, z czym my mamy
mieć kontakt? Z chodnikiem? Nic dziwnego, że tracimy po-
czucie, czym ta przyroda, natura, Ziemia jest, że my jesteśmy
jej częścią. To przestaje być konkret. Jakieś tam bagna czy ko-
lonie ptaków? Abstrakcyjne pojęcia.
W.E.: Nie tylko feministki zwracają dziś uwagę na to,
że Ziemia jest traktowana tak, jak w naszej cywilizacji
traktowane jest ciało kobiety. To szczególny aspekt tego,
o czym mówimy: patriarchat fetyszyzuje i wykorzystuje
kobiety podobnie jak Ziemię. Oczywiście czynią tak nie
tylko mężczyźni. Patriarchalnym stosunkiem do kobiet
i do Ziemi zarażone są również kobiety.
K.M.: Można powiedzieć, że rodzaj ludzki stał się w sen-
sie duchowym chorym mężczyzną. Kobieca energia, ducho-
wość, która jest naturalnie związana z Ziemią, życiem, cykla-
mi życia i śmierci, była przez tysiące lat niszczona,
nadużywana, deprecjonowana. Dominuje męska energia
i duchowość, ale w krzywym zwierciadle. Nie ma więc rycer-
skości, odwagi, kreatywności, otwartości, które wydawałoby
się, powinny być cechami męskiej duchowości. Zamiast tego
mamy wielkie ego, chęć władzy, okrucieństwo, ambicję, aro-
gancję, bezmyślność i zapatrzenie w technologię.
78 | ŻYCIE WEWNĘTRZNE |
ZNAKI
zwierciadło 09/07
– Pojawiają się próby odrodzenia duchowości związanej z Ziemią.
K.M.: Takie jak ruchy holistyczne, szamanizm czy odra-
dzający się kult Wielkiej Bogini. To próby powrotu do źródeł
naszej naturalnej mocy. Próba leczenia chorej ludzkości. Jeśli
pytasz, gdzie jest szansa, to tu.
W.E.: Idea ducha oderwanego od ciała i zakorzenio-
na w tym iluzja wyższości i szczególnej pozycji człowieka we
wszechświecie to już nawet nie antropocentryzm, lecz zbio-
rowy narcyzm. Tym bardziej uporczywy i hermetyczny, że
pobłogosławiony przez wypaczony religijny przekaz. Wpraw-
dzie w chrześcijaństwie mamy wspaniałą metaforę ekologicz-
nego myślenia w opowieści o arce Noego, ale obawiam się, że
dzisiaj interpretacja tego wydarzenia jest daleka od tej, że
Noe zabrał na arkę zwierzęta dlatego, że są dla istnienia Zie-
mi tak samo istotne jak ludzie, a może nawet istotniejsze.
Choć wszystko wskazuje na to, że czas najwyższy na budo-
wanie nowej, duchowej arki, na ratowanie naszego wspólne-
go życia – to na „Titanicu” dalej gra orkiestra.
– Przemawia do mnie argument, że globalność się składa z indy-
widualności. Gdy u mnie się pali jedna żarówka niepotrzebnie, to zuży-
cie prądu jest minimalne. Ale w całej Warszawie pali się najpewniej mi-
lion niepotrzebnych żarówek. To kolosalne zużycie energii.
K.M.: Wyrzucam kilka torebek plastikowych dziennie.
Ale jestem częścią systemu – każdy to robi. Ile to dziennie to-
rebek może się zapaść pod ziemię? Wylewam przy zmywa-
Ziemia jest traktowana tak, jak w naszej
cywilizacji traktowane jest ciało kobiety.
Patriarchat fetyszyzuje i wykorzystuje kobiety
podobnie jak Ziemię
Tatiana Cichocka
Podyskutuj na www.forum.zwierciadlo.pl