Rozdział 34.
List księcia Li-Fanga.
Janka stała na balkonie swego pokoju i z tęsknotą spoglądała w stronę jeziora, po którym
przesuwał się powoli mały stateczek z Hai-Tu.
- Czy przywozi mi list od Li-Fanga? - wyszeptała z tęsknotą - dlaczego nic nie pisze,
dlaczego zapomniał o swym przyrzeczeniu, że będzie mi codziennie przesyłać wiadomość
o sobie!
Wtem ujrzała doktora Al-Kima, który śpiesznie zagłębił się między palmami.
Ten niezwykły pośpiech starego lekarza zdążającego w stronę przystani przyspieszył bicie jej
serca. Była przekonana, że doktor Al-Kim biegnie na spotkanie statku, by odebrać wiadomość
od Li-Fanga.
Ale czemu tak długo nie powraca?
Wreszcie nie mogła dłużej wytrzymać. Zbiegła ze schodów, wybiegła z pałacu i podążyła
drogą wiodącą do przystani.
Nie uszła jednak daleko. Naprzeciw jej biegł doktor Al-Kim, powiewając radośnie wielką białą
kopertą.
- Od Li-Fanga! - krzyknęła głośno - nareszcie, nareszcie!
- Nareszcie! - odpowiedział doktor Al-Kim. - jestem szczęśliwy, droga księżno, że tym razem
nie powracam z pustymi rękoma!
Janka zatrzymała się przed nim. Uśmiechała się, oczy jej błyszczały radością.
Chwyciła list i złamała pieczęć. Doktor Al-Kim oddalił się cichym krokiem.
W pięknych jej oczach ukazały się łzy, gdy odczytywała list napisany przez Li-Fanga, na krótko
przed jego ślubem z księżniczką Lu-Tien.
Zobaczymy się niebawem i nie rozstaniemy się już nigdy - szeptała powtarzając słowa listu.
Lecz co to było? Czemu nie odczuwała żadnej radości odczytując ten list.
Janka przycisnęła papier mocno do swych piersi.
- Li-Fang! - wyszeptała - kochany jedyny mój małżonku, nie powinieneś się niepokoić o
mnie. Będę cierpliwie czekała, gdyż ufam ci bezgranicznie, nic nie zdoła zachwiać, mej miłości
ku tobie.
W ten sposób Janka usiłowała dodać sobie odwagi, lecz niezrozumiałe uczucie szalonego
strachu nie opuszczało jej, ani na chwilę.
Nie mogła pozbyć się trwogi, która dręczyła jej serce i zakłócała radość z powodu otrzymania
listu.
Czas upływał szybko i nie spostrzegła się nawet, że spóźniła się na śniadanie.
W tym samym czasie księżniczka Li, oczekiwała z niecierpliwością powrotu starego lekarza,
który codziennie przynosił jej świeże gazety w tajemnicy przed Janką.
Dziś spóźniał się bardzo. To dziwne, że tak długo po powrocie do pałacu, nie ukazuje się u niej.
Niewytłumaczony niepokój ogarnął ją. Pospieszyła, by osobiście szukać doktora Al-Kima, który
wciąż nie zjawiał się ze świeżymi wiadomościami.
Ledwie jednak przystąpiła do drzwi, gdy do buduaru wpadł doktor Al-Kim, blady i drżący.
Li krzyknęła przestraszona i cofnęła się na jego widok.
- Na litość Boską, doktorze, co się stało? - zawołała, podbiegając ku niemu i chwytając go
za ręce - czy Li-Fang żyje... czy...?
- Żyje, księżniczko! - wykrztusił w odpowiedzi i padł na krzesło.
- Cóż więc oznacza twe zmieszanie i przestrach? Co się stało?
Al-Kim sięgnął do kieszeni i wydobył z niej gazetę.
Księżniczko - prosił przy tym - nie należy tracić głowy, gdyż od nas zależy spokój a może
i życie tego biednego dziecka, księżnej Janki. Musimy za wszelka cenę nie dopuścić, by
dowiedziała się o druzgoczącej, okropnej nowinie. Na rozkaz księcia ukryłem przed nią
wszystkie gazety, lecz...
- Co się stało w rezydencji księcia Tola-Wanga? Co piszą gazety? - pytała przerywanym
głosem - prędko, daj mi je, doktorze, muszę wszystko wiedzieć...
Al-Kim zawahał się. Księżniczka Li, nie była jeszcze całkiem zdrowa, obawiał się więc, że
nadmierne wzruszenie może jej zaszkodzić.
- Mów, doktorze! - nalegała przeraźliwie blada. - Co stało się w Ho-Kou?
Ręce Al-Kima trzęsły się. Otworzył kilka razy usta, lecz nie zdołał wymówić ani jednego słowa.
Wówczas księżniczka wydarła mu gazetę z ręki i pobiegła z nią do okna.
Ledwie jednak rzuciła okiem na gazetę, krzyknęła przeraźliwie.
- To nieprawda! - krzyczała, - kłamstwo, wierutne kłamstwo, podobnie jak wówczas, gdy
kłamstwo w gazecie, omal nie stało się przyczyną śmierci Janki.
Mój brat... miałby tak prędko zapomnieć swą piękną i młodą żonę dla księżniczki Lu-Tien?
Doktorze, na litość Boską, pociesz mnie, powiedz, że to wszystko wierutne kłamstwo i
oszustwo!
Stary lekarz potrząsnął głową:
- Przeczytaj wszystko, Księżniczko - prosił cichym głosem - małżeństwo księcia Li-Fanga
jest dla mnie również niezrozumiałe!
Obawiam się że książę działał pod przymusem, gdyż kocha swą żonę szczerze i z całej duszy.
Może, nie miał innego wyjścia?
- Nie miał innego wyjścia! - powtórzyła gorzko, Li - ta wiadomość zabiłaby Jankę!
Z drżeniem czytała notatkę;
Sensacyjne małżeństwo potomka rodu Tola-Wang!
Księżniczka Lu-Tien, jedyna córka ostatniego władcy z rodu
książąt mandżurskich, Fai-Ho-Lina, poślubi za dwa dni księcia
Li-Fanga, następcę tronu Tola-Wanga...
Nerwowe drżenie wstrząsnęło księżniczkę Li. Łzy, nieprzerwanym potokiem spływały po
jej wybladłej twarzyczce.
Litery skakały jej przed oczyma, a gazeta wypadła z bezsilnych rąk.
- Ten artykuł w gazecie, jest urzędowy - wyszeptała - tutaj kłamstwo jest nie możliwe
doktorze!
Stary lekarz odwrócił się i podszedł do okna.
Li podniosła gazetę i siadając na brzegu fotela poczęła z trudem odczytywać dalszy ciąg
artykułu;
Od pewnego czasu z Ho-Kou nadchodziły trwożne, a zarazem
sprzeczne wieści. Wreszcie naszemu reporterowi udało się
zdobyć najświeższą wiadomość z głównej kwatery w Ho-Kou.
Tajemnicze zaginięcie księcia Tola-Wanga wywołało niezrozumiałe
rozruchy w mieście, oraz zupełnie bezpodstawne wzburzenie
wśród ludu. Poważnie liczono się z możliwością wybuchu rewolucji.
Rozpoczęły się dzikie sceny grabieży, podpaleń i morderstw.
Pod wieczór, oszalały tłum przypuścił atak na pałac książęcy.
Dotychczas nie wiadomo kto rozpuścił w mieście pogłoskę, że sam
książę Li-Fang ożeniony z Europejką, przyczynił się do zgładzenia
starego księcia Tola-Wanga, by w ten sposób móc bez przeszkody
uprawomocnić swe małżeństwo i objąć wraz z nią rządy nad
państwem Tola-Wanga.
Na szczęście, książę Li-Fang, udowodnił kłamliwość tych niecnych
zarzutów, podając do wiadomości ogółu o mającym nastąpić za
dwa dni jego ślubie z księżniczką Lu-Tien. To wystąpienie
księcia powstrzymało rozpęd rewolucji i uspokoiło wzburzoną
ludność. Jedynie dzięki małżeństwu z księżniczką Lu-Tien,
udało się zażegnać okropną katastrofę zagrażającą państwu
Tola-Wanga. Miasto Ho-Kou przypomina obecnie podziemny
wulkan, który ucichł chwilowo tylko. Książę ma wielu wrogów.
Uważają go bowiem za zdecydowanego przyjaciela Europejczyków.
Na tym tle doszło przedwczoraj do zamachu na jego życie. Na
szczęście zamach skończył się lekkim zranieniem księcia, dzięki
przytomności umysłu księżnej Lu-Tien która w chwili, gdy
nieznany zbrodniarz strzelał doń z rewolweru, pociągnęła księcia
ratując mu życie.
Miejmy nadzieje, że rewolucja nie powtórzy się już w państwie
Tola-Wanga, w przeciwnym bowiem razie życiu wielu Europejczyków,
osiadłych w tym państwie, grozić będzie wielkie niebezpieczeństwo.
Li przeczytała ten artykuł po raz wtóry i opuściła gazetę na kolana. Dreszcz zgrozy przeszedł
po jej ciele.
Jakże bliską była śmierć jej brata! Ileż wycierpiał biedny Li-Fang, zanim powziął postanowienie
poślubienia księżniczki Lu-Tien!
- Doktorze! - rzekła księżniczka Li - musimy zapobiec za wszelką cenę, by Janka nie
dowiedziała się o tym, co zaszło! Co uczynić?... Co przedsięwziąć?
To mówiąc załamała ręce i zerwała się z miejsca wołając:
- Pomóż, doktorze, gdyż ja nie wiem, co mam poczynić! Przecież nie mogę powiedzieć jej
prawdy.
- Przenigdy, Księżniczko, tego nie wolno ci czynić - zabrzmiała odpowiedź - delikatny
organizm księżny Janki nie wytrzyma takiego ciosu... Nie należy zapominać o jej przyszłym
dziecku...
- Jej dziecko! - wyjąkała rozpaczliwie. - Och Boże, czy Li-Fang nie pomyślał o swym
dziecku? Janka straciła nie tylko męża, lecz również ojca swego dziecka! Gdzie ona jest?
- zapytała z niepokojem.
- księżna znajduje się w parku! odpowiedział starzec, wskazując na grupę palm - wręczyłem
jej list od księcia, więc czyta go zapewne!
- List od Li-Fanga? - wyszeptała Li. Nagle jej twarzyczka pobladła jeszcze bardziej pod
wpływem przerażenia.
- Doktorze Al-Kim, czy wiesz, co brat pisze?
- Nie! - odpowiedział - ale bądź spokojna, Księżniczko, gdyby w liście było coś złego,
Byłbym od razu poznał to po wyrazie jej twarzy! Chyba nie sądzi pani, że książę Li-Fang
wyjawi całą prawdę swej żonie? To było by zbyt okropne!
O, doktorze, biegnijmy do niej... Chodźmy do parku... Janki zbyt długo nie widać... A jeśli
ona wie już o wszystkim?
Pobiegła do drzwi, lecz stary lekarz zatrzymał ją, mówiąc z przestrachem;
- Opanuj się, Księżniczko! Jeśli księżna Janka nie wie jeszcze o niczym, twoje zdenerwowanie,
zdradzić może, że coś się tutaj dzieje, co chcę przed nią ukryć.
Li zawahała się na przeciąg jednej chwili, lecz powzięła nagłe postanowienie i otworzyła
drzwi, mówiąc stanowczym tonem:
- Schowaj gazetę, doktorze, by nie wpadła w ręce Maud Gibson. A teraz chodź ze mną.
Przyrzekam ci, że zachowam zupełny spokój. Muszę przecież wiedzieć, co się z nią dzieje?
Doktor Al-Kim nie oponował i oboje udali się do parku.
Janka siedziała na ławeczce i marzyła.
- Wybacz mi, kochana Li! - zawołała z uśmiechem na ustach - wybacz mi, że tak długo tutaj
pozostałam, nie dając znaku życia.
Poranek dzisiejszy jest tak przedziwnie piękny, ja zaś... ja zaś, jestem niezmiernie szczęśliwa...
- Szczęśliwa? - zapytała Li cichym głosem.
- Tak , szczęśliwa, bardzo szczęśliwa! - zawołała Janka, zarzucając w uniesieniu obie rączki
na szyję księżniczki - czyżby doktor Al-Kim nie powiedział ci, że otrzymałam list od Li-
Fanga?
Owszem, Janko! - wyjąkała Li usiłując opanować mimowolne drżenie - ale byłam
niespokojna, nie widząc cię tak długo. Cóż więc pisze mój brat? Czy jest zdrów?
- Powraca niebawem! - odpowiedziała podnosząc się z ławeczki - wyobraź sobie, kochana
Li, że Li-Fangowi udało się usunąć niebezpieczeństwo, zagrażające państwu jego ojca!
W swym liście prosi mnie, bym uzbroiła się w cierpliwość i obdarzyła go zaufaniem. Oto list,
przeczytaj go sama, byś mogła zrozumieć mą radość.
Li wzięła list do ręki i poczęła czytać.
Z trudem zdławiła okrzyk przestrachu, gdy ujrzała datę listu. Li-Fang pisał ten list w dzień
swego ślubu z księżniczką Lu-Tien. A więc kłamał? Zapewniał przecież Jankę o swej miłości
i wierności, podczas gdy... Nie, nie, jej brat nie jest kłamcą! Tutaj musi się kryć coś innego!
Ale co?
Odczytując list, biedna księżniczka, toczyła wewnętrzną walkę z samą sobą, by nie zdradzić
się przed Janką z swym wzruszeniem.
Czyżby tylko litość powodowała Li-Fangiem, gdy pisał ten list?
Musiał pisać w ten sposób gdyż wyjawiając jej brutalną prawdę, zadałby jej okrutny cios.
Li odwróciła szybko głowę, by ukryć łzy które ukazały się w jej oczach.
- Biedny Li-Fang, biedna Janka! Czyż to możliwe, że z tej wielkiej, czystej miłości pozostaną
tylko szczątki?
- Czy ty płaczesz, Li? - rozległ się niespokojny głos Janki.
- Z radości! - odpowiedziała niepewnym głosem, usiłując uśmiechnąć się. Oczy Janki również
były wilgotne, gdy wyszeptała, obejmując swą szwagierkę;
- Li-Fang powróci niebawem, kochana Li, a wówczas pozostanie przy mnie na zawsze. Czyż
Myśl ta jest niewypowiedzianie słodka?
- Zapewne! - wyszeptała Li, rzucając w stronę doktora Al-Kima pełne rozpaczy spojrzenie.
- Wielkie nieba! - zawołała nagle Janka ze śmiechem - zupełnie zapomniałyśmy o śniadaniu.
Ach, moja Li, panna Gibson będzie wściekła, że czekała na nas tak długo.
Zawróciły w stronę werandy. Po drodze Janka położyła nagle swą rączkę na ramieniu Li i rzekła
zatrzymując się;
- Czy wiesz, kochanie, że z początku list Li-Fanga napełnił mnie trwogą?
- Dlaczego? Przecież ten list jest zupełnie miły!
- Nie przeczę, lecz gdy przeczytałam go po raz pierwszy, odniosłam wrażenie, jak gdyby
pomiędzy wierszami tego listu dźwięczała, jakaś niema skarga i niewymowny ból. To było
głupie z mej strony, nieprawda?
- Tak, Janko!
Serdecznie pocałowała swą szwagierkę i pociągnęła w stronę werandy, mówiąc;
- Stałam się bardzo nerwowa, gdyż miałam w Chinach wiele bolesnych przejść. Rozumiesz
chyba, kochanie, że żyje w ciągłym niepokoju, dopóki Li-Fang nie powróci!
- Pomyśl o swoim dziecku! - rzekła Li - dziecko jest całym szczęściem i nadzieją Li-Fanga.
Dlatego powinnaś odpędzać od siebie wszystkie niespokojne i smutne myśli.
- Tak też uczynię. A teraz chodźmy, jestem bardzo głodna.
Przy śniadaniu, Janka była niezwykle wesoła, podczas gdy księżniczka Li i doktor Al-Kim
ledwie dotknęli jedzenia.
Natomiast Maud Gibson wytężała słuch, by nie uronić ani jednego słowa z rozmowy, chcąc
wywnioskować, jakie nowiny nadeszły z Ho-Kou. Angielka spotkała się dwukrotnie z mister
Parkerem w ciągu ostatnich kilku dni. Mister Parker nalegał coraz natarczywiej, by dostarczyła
mu sposobność zdobycia Janki w swe posiadanie. Lecz Maud Gibson nie była w stanie
wynaleźć żadnego sposobu. To też przestraszyła się niezmiernie, gdy przy stole Janka
oświadczyła, że Li-Fang powróci niebawem.
Należy szybko działać - pomyślała Angielka - ale w jaki sposób?
Janka wesoło opowiadała o swym szczęściu, a Maud Gibson, ledwie opanowywała wzburzenie
i nienawiść słysząc słowa swej znienawidzonej rywalki.
To też w chwili gdy śniadanie zostało ukończone, Angielka uciekła, jakby gnana przez złe furie
i zamknęła się w swym pokoju.
Janka Pozostała jeszcze przy stole. Doktor Al-Kim siedział naprzeciw, z głową opartą na ręku.
Obserwowała go przez chwilę w milczeniu, wreszcie odezwała się;
- Doktorze, nie jesteś zbyt rozmownym towarzyszem... Gdy patrzę na ciebie zdaje mi się, że
męczą cię wielkie troski.
Starzec uniósł szybko głowę. - Któż nie ma trosk? - odpowiedział wymijająco - nie ma życia
bez trosk i kłopotów, a ja jestem starym już człowiekiem.
- Dzięki Bogu, moje troski i zmartwienia, niebawem znikną - rzekła Janka z uśmiechem
- obawiam się nawet, że jestem zbyt może szczęśliwa, a to przynosi mi nieszczęście.
W tej samej chwili Janka uniosła głowę, słuchając. Na żwirowej ścieżce rozległy się kroki.
- Telegram z Hai-Tu! - zawołała, zrywając się z miejsca - ach, zapewne Li-Fang uprzedza
o swym powrocie!
Al-Kim podniósł się przerażony i pobiegł szybko na dół.
Janka wyprzedziła go jednak i pierwsza podbiegła, zanim doktor zdążył stanąć na przeszkodzie.
Otworzyła śpiesznie telegram i przebiegła treść oczyma. Na jej twarzyczce odmalowało się
dziwne uczucie. Była to mieszanina radości z rozczarowaniem.
- Od mego przyjaciela, Karola Garlicza - objaśniła lekarza, który odetchnął z ulgą,
spodziewając się czegoś gorszego - przybędzie po północy do Ti-Ri... jakże to cudownie się
składa, że również i mój małżonek zapowiada swój rychły powrót.
Doktor Al-Kim był niezmiernie zadowolony z tego obrotu sprawy. Karol Garlicz był
najlepszym przyjacielem Janki, będzie więc najlepszym jej obrońcą i pocieszycielem.
- muszę powiedzieć Li, że Karol przybywa! - zawołała radośnie.
Doktor jednak prosił ją, by nie przeszkadzała księżniczce, stan jej zdrowia po otrzymanej ranie
nie był jeszcze zadowalający.
W rzeczywistości jednak lekarz obawiał się, że Janka wpadając niespodziewanie do buduaru,
zastanie Li we łzach i zechce dowiedzieć się przyczyny jej smutku.
- Masz słuszność, drogi doktorze! - zawołała - zupełnie zapomniałam, że Li potrzebny jest
wypoczynek... A jak miewa się porucznik Czu-Wu?
- Rany zabliźniły się, lecz wydaje się, jak gdyby pacjent stracił wszelką chęć do życia...
coś musi się stać, co postawi go na nogi i pobudzi do życia!
- Pozostaw to memu mężowi, drogi doktorze - rzekła Janka smutnie, gdyż uważała się za
przyczynę tego nieszczęścia. Postanowiła też odwiedzić go nieco później.
Odeszła, a stary lekarz długo patrzył w ślad za nią, aż biała jej suknia zniknęła zupełnie za
gęstwiną drzew...
W oddalonej części parku, powoli spacerował wymizerowany, poważny młodzieniec.
Był to porucznik Czu-Wu. Jego postać była zgarbiona i pochylona do przodu, jakby niósł
wielki ciężar na swoich barkach. Usta jego powtarzały bezustannie jedno słowo; Li!
I oto; dziwnym trafem istota, o której marzył, stanęła nagle przed nim.
Nie dosłyszał jej kroków, to też przestraszył się niezwykle, gdy ujrzał ją przed sobą, bladą i
drżącą.
- Księżniczko - wyjąkał - mam nadzieje, że nic złego się nie stało?
- Czu-Wu, muszę z panem pomówić, w pewnej bardzo ważnej sprawie! - odrzekła z trudem
wymawiając słowa i chwiejąc się, jakby miała upaść.
Zdjęty trwogą, porucznik marynarki podał jej ramie, by ją podeprzeć i zaprowadzić do ławki.
- Na litość Boską, co się stało, Księżniczko? - zawołał - czy księciu przytrafiło się jakieś
nieszczęście? Czy otrzymałaś jakąś złą wiadomość?
Li potrząsnęła główką przecząco i odpowiedziała słabym głosem;
- Li-Fang nie przysłał mi dotychczas żadnej wiadomości, pomimo to wiem, co zaszło ostatnio
w Ho-Kou!
- Ach, mów czym prędzej, Księżniczko, Skąd wiesz, co się stało? - zapytał Czu-Wu, dysząc
ciężko i padł na ławkę.
- Gazety doniosły dziś rano o ślubie mego brata z księżniczką Lu-Tien!...
Słowa te podziałały na porucznika, jak wybuch bomby. Zerwał się jak szalony.
Księżniczka Li ukryła na jedną chwilę bladą twarzyczkę w dłoniach.
- Książę Li-Fang poślubił księżniczkę Lu-Tien! - wyjąkał porucznik Czu-Wu. - To jest
niemożliwe!
- A jednak tak się stało, Czu-Wu! Zmuszono go do tego. Poświęcił swą miłość i swe szczęście,
by ratować kraj Tola-Wanga od krwawej rewolucji.
Pamiętaj poruczniku, że wszystko, co ci teraz powiedziałam, musi pozostać w głębokiej
tajemnicy. Prócz doktora Al-Kima tylko ty jeden wiesz o tym co się stało. Wyjawiam ci, gdyż
chce, byś czuwał nad Janką.
Pozostanie pan w jej pobliżu i będzie uważał, by nikt nie przedostał się do niej, by
zakomunikować jej o tej okropnej nowinie, gdyż Janka nie przeżyłaby tej wiadomości.
- Umarłaby od tego! - odparł Czu-Wu.
Łzy popłynęły z oczu księżniczki Li, a wzruszony i wstrząśnięty Czu-Wu począł szeptać
okrywając jej rączki pocałunkami.
- Nie trzeba płakać, Księżniczko. Książę Li-Fang nie byłby zdolny uczynić cośkolwiek, co nie
byłoby zgodne z honorem. Nigdy nie zapomni swej jasnowłosej, pięknej żony, gdyż dobrze
wiem, jak bardzo ją kocha!
Rozumiem jego uczynek. On nie mógł inaczej postąpić, chcąc ratować życie tysięcy ludzi.
Księżniczka Lu-Tien jest z całą pewnością jego małżonką tylko z imienia. Nigdy to się nie
stanie, że serce Li-Fanga będzie należało do księżniczki Lu-Tien! Małżeństwo zawarte według
chińskich obyczajów nie ma najmniejszego znaczenia w oczach białych Europejczyków.
- Lecz w ten sposób Janka w oczach Chińczyków jest....
- Kochanką - dodał Czu-Wu. - Jest to złe słowo, Księżniczko, lecz wcale nie ma zastosowania
do osoby księżny Janiny.
Sądzę że książę przybędzie tutaj i wyjaśni jej całą sytuacje. Jeśli ona go kocha z całego serca
i ufa mu bezgranicznie, wówczas ich miłość nigdy nie zostanie rozbita. Nadejdzie dzień,
kiedy książę rozbije więzy, łączące go z niekochaną kobietą.
- To małżeństwo, według chińskich praw, jest nierozwiązalne! - odparła Li zatroskana. - Nie
widzę żadnego wyjścia z tej sytuacji, drogi przyjacielu.
- Gdyby książę Tola-Wang się odnalazł, książę Li-Fang zdałby wówczas swe rządy i byłby
zupełnie wolny. Znalazłby z pewnością wyjście z tej sytuacji, opuszczając na zawsze Chiny
ze swą Janką.
- A więc tylko ucieczka jest jedynym wyjściem, Czu-Wu? Tak, widzę, że masz słuszność.
Księżniczka otarła chusteczką napływające do oczu łzy.
- Jakie to wszystko jest okropne! - wyszeptała przy tym, zatrzymując swe smutne spojrzenie
na sympatycznej twarzy siedzącego obok niej mężczyzny.
Zakochany Czu-Wu stracił panowanie nad sobą. Chwycił rączki księżniczki Li i przyciągając ją
ku sobie, począł szeptać drżącym ze wzruszenia głosem;
- Księżniczko... kochana... droga Księżniczko, dlaczego nie raczysz skierować swego spojrzenia
na mnie? Czemu nie chcesz widzieć, co się w mym sercu dzieje? Czemu nie chcesz znać uczuć,
które żywię od dawna względem ciebie?
- Zamilcz... zamilcz.... nie mów dalej, poruczniku! - wyjąkało przestraszone dziewczę,
wydzierając mu swoje ręce.
Czu-Wu pobladł jeszcze bardziej i zmieszany opuścił wzrok ku ziemi.
- Wybacz Księżniczko - wyszeptał smutnie i zamierzał powstać, by odejść, lecz Li zatrzymała
go; - Pozostań, Czu-Wu, nie gniewam się na ciebie, gdyż swym wyznaniem wcale mi nie
uchybiłeś. Wysłuchaj mnie spokojnie, proszę cię. Wiem od dawna, że mnie kochasz i ta myśl
przejmuje mnie smutkiem. Nie sądź że przyczyną tego jest moje wysokie stanowisko. Niestety,
moje serce może odpowiedzieć na twe uczucia niczym innym, jak tylko szczerą przyjaźnią.
Czu-Wu, zachowaj swe uczucie dla kobiety, która będzie cię kochała z całego serca, ręczę ci,
że taka się znajdzie. Oto moja ręka, pozostań nadal mym dobrym i wiernym przyjacielem,
którego będę kochała jak brata.
- Jak brata! - powtórzył drżącym głosem. - Księżniczko, będzie to dla mnie największym
szczęściem ci służyć. Moje serce przepełnione jest wdzięcznością, że nie odtrącasz mnie od
siebie. Nigdy nie wspomnę ci już o uczuciu, które wypełnia mi serce.
Li pochyliła swą śliczną główkę i pobladła jeszcze bardziej, a usta jej drżały.
Czu-Wu powtórnie ujął jej rączki i wycisnął na nich pełen czci pocałunek.
- Moje życie i ostatnie tchnienie należą do ciebie, droga księżniczko! - wyszeptał wstrząśnięty.
Wtem za ich plecami rozległo się nagle wołanie; - Droga Li!
Janka stanęła przed nimi, trzymając wielki bukiet egzotycznych kwiatów.
Czu-Wu Zerwał się ze swojego miejsca i skłonił się nisko, a Janka z uśmiechem podała mu
rękę i zapytała;
- Jak się czujesz dzisiaj, poruczniku?
- Daleko lepiej, księżno!
- Ciesze się z całego serca, gdyż choroba twoja mocno mnie smuciła. Dzisiaj mam dzień
szczęśliwy. Zgadnij, Li od kogo otrzymałam telegram?
- Od kogo? - Li zaniepokoiła się.
- Od Karola Garlicza, który dzisiejszej nocy przybywa do Hai-Tu.
Żadna z młodych kobiet nie dostrzegła śmiertelnej bladości, która rozlała się przy tych słowach
na twarzy biednego Czu-Wu. Opanował się jednak szybko i rzekł;
- dziś wieczór udam się do Hai-Tu, by sprowadzić pani gościa do Ti-Ri.
- A więc czuje się pan zupełnie dobrze! - zawołała Janka. - Dziękuję, poruczniku. Karol
Garlicz będzie rad, że ktoś przybywa mu na spotkanie.
Czu-Wu złożył głęboki ukłon. Przyjaciółki oddaliły się, prowadząc ożywioną rozmowę.
- Ona pokochała tego obcego, białego człowieka! - wyszeptał, patrząc za oddalającymi się
smutnym wzrokiem. - Biedna Li, spotka cię los podobny do twojego brata. Dlaczego twe
serce pozostaje nieczułe dla mnie, który cię kocha ponad wszystko na świecie?
*
* *
Rozdział 35
Jego pierścień.
Przed wieczorem Janka, ogarnięta nagłym, niewytłumaczalnym smutkiem, usiadła na swej
ulubionej ławeczce przed grotą.
Nie podejrzewała, że ktoś ją śledzi, że dwoje bacznych oczu bezustannie w nią się wpatruje.
Nie podejrzewając nic złego, Janka popadła w głębokie zamyślenie.
Czas upływał. Dwie łzy spłynęły po jej wybladłych policzkach.
- Ach, Li-Fang - szeptała smutnie - dlaczego jeszcze nie wróciłeś? Czemu pozostajesz tak
daleko od swej małej Janki? Kiedyż nareszcie cię ujrzę?
Zatopiona w swych myślach nie dostrzegła, że tymczasem noc zapadła. Nagle drgnęła
przerażona, gdyż zdawało jej się, że słyszy ciche kroki.
Serce jej zaczęło bić gwałtownie, wstrzymała oddech i poczęła nadsłuchiwać. Jednocześnie
ogarnęła ją nieopisana paniczna trwoga i lodowaty dreszcz przebiegł po całym jej ciele.
Kroki zbliżały się, niesamowicie powoli, ostrożnie zbliżał się ku niej jakiś człowiek.
- Kto tutaj jest? - wyjąkała Janka, zdrętwiała z przerażenia.
Nie otrzymała na razie żadnej odpowiedzi. Ujrzała cień ludzki, zarysowujący się na tle groty.
Zerwała się ogarnięta szalonym strachem, chcąc uciec.
Nagle zabłysła elektryczna latarka i promień światła oświetlił jej twarz. Krzyknęła przeraźliwie.
Przed nią stał Chińczyk. Ciemny długi płaszcz nadawał jego postaci niesamowity kształt,
jego twarz była do połowy przesłonięta czarną chustką. Dwoje małych, niespokojnie
świecących oczu wpatrywało się w nią bacznie.
Janka uniosła ręce jakby do obrony.
- Kim jesteś?... Czego chcesz tutaj?...
- Księżno, na bogów, zachowaj spokój i wybacz mi, że cię przestraszyłem. - wyszeptał
zamaskowany. - mój dobry pan, książę Li-Fang, będzie bardzo gniewał się na mnie, że tak
niezręcznie wypełniłem jego polecenie, przerażając cię niepotrzebnie. Nie miałem jednak
innego sposobu, by zobaczyć się z tobą w tajemnicy.
- Książę Li-Fang, mój małżonek? - zapytała zdumiona. - Czy jesteś jego wysłannikiem?
Czy przybywasz z Ho-Kou?
- Tak jest, księżno - odpowiedział szybko mężczyzna.
- Dlaczego jednak przybywasz do Ti-Ri w tajemnicy?
- Gdyż tak rozkazał mi mój pan. Nikt nie powinien wiedzieć, o czym z księżną mówiłem, gdyż
niebezpieczeństwo jest wielkie.
- O jakim niebezpieczeństwie mówisz? - wyjąkała Janka.
- O niebezpieczeństwie, które zagraża twej osobie i osobie księcia, gdyby wiedziano, że już
znajduję się w Ti-Ri.
- Ja nic z tego nie mogę zrozumieć - wyszeptała młoda kobieta z drżeniem. Książę Li-Fang
przesłał mi dopiero dzisiaj wiadomość, że wszystko jest w porządku i niebawem powróci.
Oczy Chińczyka dziwnie zabłysły. Zbliżył się ku niej i wyszeptał;
- Od czasu wysłania tej wiadomości, w Ho-Kou zaszły zmiany, księżno.
- Jakie zmiany? Powiedz mi prędko!
Zamaskowany mężczyzna potrząsnął przecząco głową i wyjął z kieszeni swego płaszcza mały,
lśniący przedmiot.
- Jego pierścień... pierścień Li-Fanga! - zawołała, blednąc.
- Tak, księżno, jest to pierścień księcia Li-Fanga. Poznałaś go, księżno, i będziesz bardziej ufać
mym słowom - rzekł tajemniczo.
- Mów! - rzekła bezdźwięcznie. Li-Fang posyła mi swój pierścień, a więc nie przybędzie do
Ti-Ri. Będę zapewne musiała jechać do niego.
- Zaprowadzę cię tam, gdzie twój małżonek oczekuje cię z utęsknieniem i niecierpliwością!
- syczał nieznajomy.
- Gdzie znajduje się mój mąż?
- Wybacz księżno, lecz musi to pozostać tajemnicą, dopóki nie przybędziemy na miejsce
- mruknął Chińczyk, ostrożnie oglądając się dokoła, usłyszał bowiem lekki szelest w pobliskich
zaroślach.
Janka również uniosła głowę, lecz rzekła uspokajająco;
- To nic. Zapewne nocny ptak skacze po gałęziach.
- Księżno, błagam cię, Wysłuchaj mnie spokojnie, gdyż czas nagli. Otóż wrogowie księcia
Li-Fanga postanowili zamordować was obojga, wobec czego pozostała jedna tylko droga
ratunku; ucieczka z Chin!
Książę wręczył mi ten pierścień, polecając, bym ci wszystko powtórzył. Pani, twój małżonek
oczekuje z trwogą i tęsknotą twego przybycia!
Z oczu Janki popłynęły łzy przestrachu i zwątpienia.
Wzięła do ręki pierścionek, by się upewnić, że nie zaszła żadna omyłka.
- Tak, to jest na pewno jego pierścień - pomyślała - on mnie wzywa do siebie, przesyłając
pierścień, tak mi zapowiedział przy pożegnaniu. Nie powinnam się wahać ani sekundę i
uczynić wszystko, czego domaga się ten dziwny człowiek.
Uniosła głowę i zapytała;
- Cóż więc mam uczynić?
- Udamy się razem w stronę jeziora. U podnóża granitowej skały oczekuje nas łódź, która
przewiezie nas do Hai-Tu. Tam znajdziemy auto, które powiezie nas dalej.
- Dokąd? - wyszeptała trwożliwie. Muszę wiedzieć dokąd jadę!
- Tam, gdzie czeka książę Li-Fang - odpowiedział tajemniczo. Błagam cię, księżno, nie ociągaj
się dłużej, każda chwila jest droga. Najmniejsze opóźnienie może stać się zgubne dla was
obojga.
Janka zdecydowała się wreszcie.
- Idę z panem - rzekła - lecz musisz zaczekać, gdyż nie chcę uciekać jak złodziejka. Uprzedzę
w najgłębszej tajemnicy księżniczkę Li, że wyjeżdżam.
- Księżno nie czyń tego! - krzyknął przestraszony Chińczyk - książę Li-Fang rozkazał by
nawet jego siostra nie wiedziała o niczym! Ma on ku temu ważne powody!
Janka zdumiała się i coś, jakby podejrzenie, powstało w jej umyśle.
Ale Chińczyk spostrzegł to przy świetle swej latarki.
- księżno - rzekł wzburzonym głosem, wybacz mi, jeśli źle się wyraziłem. Owszem możesz
uprzedzić księżniczkę Li o swym wyjeździe, ale uczyń to, pozostawiając list w swym buduarze,
w którym wytłumaczysz jej swój nagły odjazd, nie wymieniając żadnych szczegółów. Będę
oczekiwał twego powrotu w tej grocie, by następnie zawieźć cię do twego małżonka. Lecz
Pamiętaj, księżno, o pierścieniu. Musisz mi zaufać w zupełności, w przeciwnym bowiem razie
wyniknie nieszczęście.
- Dobrze - zgodziła się Janka. - uczynię co radzisz. Oczekuj więc mego powrotu w tej grocie.
Chińczyk odetchnął z ulgą i pochylił się w niskim ukłonie.
Janka oddaliła się szybko i zniknęła wśród drzew.
- Moja, wreszcie moja! - wyszeptał Chińczyk, śmiejąc się szyderczo, a echo w grocie odbiło
jego szatański śmiech. - pierścień zdziałał cuda. Obecnie pójdzie ślepo za mną wszędzie, gdzie
ją zaprowadzę. Nie odważy się oponować mi, gdyż drży o życie swego najdroższego,...
haa ha haa! Nigdy, przenigdy go nie zobaczy, moja w tym głowa!
Zdjął na chwilę chusteczkę ze swej twarzy i oto ukazały się wykrzywione nienawiścią rysy
starego Czang-Czu.
Nagle skurczył się cały i cicho, jak kot, skoczył w ślad za kobiecą postacią, która oderwała się
od przyległej skały i pomknęła w stronę muru parkowego.
- Przekleństwo! - zgrzytnął zębami z wściekłości. - Daję głowę, że jest to Maud Gibson,
wspólniczka tego łotra Botanga. Ona nas podsłuchiwała! A więc nie był to jednak nocny ptak,
szeleszczący w zaroślach!
Była to rzeczywiście Maud Gibson, która, nie dostrzegając swego prześladowcy, biegła na
spotkanie z mister Harry Parkerem.
Czang-Czu stracił z oczu jej jasną suknię, lecz w następnej chwili do uszu jego dobiegł
przyciszony głos mężczyzny, wydobywający się spoza gęstych krzaków.
A więc ten Europejczyk umówił się z nią... ten przeklęty hrabia Winters! - pomyślał, drżąc
z wściekłości i pnąc się bezszelestnie na pagórek, zarośnięty krzakami.
- Czy dobrze pani słyszała? - doleciał go wzburzony głos hrabiego. Nie mogę jakoś uwierzyć,
by Li-Fang zechciał troszczyć się o swą bogdankę.
- Ona jest jego żoną - odparła głucho Angielka.
- Nigdy nią nie była, gdyż jej małżeństwo z chińskim księciem w Chinach jest nieważne.
- Lecz u nas, w Europie ona jest jego żoną.
- Haaa haa ha...! - roześmiał się Winters - moja kochana, więc nie wie pani o tym, że książę
ożenił się przed dwoma dniami z piękną księżniczką Lu-Tien? Obecnie panna Janka jest
niczym więcej, jak zwykłą kochanką pięknego księcia! Sądzę, że będzie ona rada, gdy zjawi się
jakiś mężczyzna i zechce wziąć ją za żonę.
Maud Gibson wydała głośny okrzyk i zachwiała się jak pijana.
- Udowodnij mi, że to prawda! - wyjąkała ze wzburzeniem. - prędzej nie uwierzę, aż
przekonam się naocznie!
Winters roześmiał się krótko, po czym wydobył gazetę z kieszeni swego płaszcza.
Maud Gibson wydarła mu ją z rąk i poczęła gorączkowo czytać sprawozdanie że ślubu
Li-Fanga, podczas gdy Winters przyświecał jej latarką.
- No i cóż? - zapytał ironicznie po chwili - rozumiesz więc teraz, droga miss, czemu nie
mogę uwierzyć, że książę Li-Fang posyła po Jankę?
- A jednak tak było, jak panu opowiedziałam, mister Parker! - upierała się Angielka.
- widziałam również pierścień księcia zupełnie wyraźnie. Omyłka jest wykluczona!
Księżniczka Janka pojedzie niebawem z tym wysłannikiem. Nie ulega wątpliwości, że książę
opuści Ho-Kou, by ze swą żoną ratować się ucieczką.
Czy nie rozumie pan tego, że związał się z księżniczką Lu-Tien jedynie dlatego, by zapobiec
rewolucji?
- Możliwe, bardzo Możliwe! - rzekł Winters w zadumie. - Przekonała mnie pani. Czuje, że
osiągnąłem swój cel, wobec czego wypłacam pani przyrzeczone osiem tysięcy funtów za
okazaną mi przysługę. Oto pieniądze. Sądzę że nie zobaczymy się już nigdy, gdyż Janka
odjedzie jutro jeszcze ze mną do Europy. Sprawi mi to niezwykłą satysfakcję, gdy otworzę jej
oczy na postępki jej czcigodnego małżonka. Czas nagli, niech pani ucieka, gdyż ja mam zamiar
spotkać jeszcze dziś Jankę i jej przewodnika przy granitowych skałach.
Zdrajczyni chwyciła banknoty drżącymi z chciwości rękami, po czym pożegnała się szybko i
uciekła, przebiegając tuż obok ukrytego w zaroślach księcia Czang-Czu.
Winters zaczekał jeszcze chwile na pagórku, po czym przeskoczył zwinnie przez mur i pobiegł
w kierunku jeziora. Po chwili zniknął w ciemnościach.
Również Czang-Czu wycofał się z zarośli. Twarz jego była groźnie zachmurzona. Pomrukując
niezrozumiałe słowa podążył z powrotem do groty, gdzie miała przyjść niebawem jego ofiara.
*
* *
Rozdział 36.
Ucieczka w nocy.
Tymczasem Janka nie podejrzewając, co się działo w parku, powróciła do pałacu.
Głuchy jęk wydarł się z jej piersi, gdy po raz ostatni obrzuciła smutnym wzrokiem sprzęty
swego pokoju.
- O, Boże - wyjąkała - dlaczego musimy uciekać, by ratować naszą miłość? Czemu opuścić
muszę bez pożegnania wszystkich tych kochanych ludzi, do których tak się przyzwyczaiłam?
Co mam czynić? Któż mi doradzi? Czyż mam zawierzyć się temu dziwnemu człowiekowi?
Dokąd mnie zawiezie? Dlaczego nie wymienia mi miejsca, gdzie oczekuje mnie Li-Fang?
Lecz trwoga o życie ukochanego była silniejsza od podejrzeń, które zrodziły się w jej umyśle.
Drżącą ręką chwyciła pióro i poczęła kreślić pożegnalne słowa do księżniczki Li. Jej oczy
podczas gdy pisała były suche, a usta mocno zaciśnięte powziętym postanowieniem. Wreszcie
list został ukończony i pióro wypadło z bezsilnych palców.
List brzmiał następująco;
Wybacz mi, moja kochana Li, że Cię przestraszyłam. Może jednak
uspokoi Cię świadomość, że ruszyłam w drogę, gdyż Li-Fang tak
kazał. Pamiętaj o mnie. Dziękuję Ci za całą Twą wierność i oddanie.
Janka.
- To wszystko, co miałam do wykonania - wyszeptała.
Z niezwykłym spokojem włożyła ciemny płaszcz i śpiesznie wybiegła szepcząc;
- Muszę śpieszyć Li-Fang czeka. Nie powinnam dłużej zwlekać.
Zbiegła do parku i zatrzymała się na sekundę, ciężko dysząc i nadsłuchując.
Lecz nikt w pałacu nie spostrzegł się, że uciekła, nikt nie pobiegł za nią.
By dotrzeć do groty musiała prześlizgnąć się koło werandy pałacowej. Wtem zatrzymała się.
Spostrzegła bowiem, że weranda była jasno oświetlona.
Kto przebywa tam o tej porze?
Niezwykle ostrożnie przemknęła się bliżej i nagle usłyszała głos dwóch mężczyzn.
Rozmawiali cicho, lecz nocny wiaterek niósł każde słowo do jej uszu. Poznała głos doktora
Al-Kima i porucznika Czu-Wu.
Imię Li-Fanga wymówione przez porucznika marynarki zatrzymało ją na miejscu. Usłyszała
następujący urywek rozmowy;
- Księżniczka Li opowiedziała mi wszystko dziś, drogi doktorze. Możesz spokojnie i otwarcie
ze mną rozmawiać, gdyż jestem trzecim wykonawcą polecenia, by usuwać sprzed oczu księżnej
Janki wszelkie wiadomości o straszliwych wypadkach w Ho-Kou.
- Żal mi biedaczki z całego serca i doprawdy nie wiem, jak to wszystko się skończy - rzekł
Al-Kim zatroskany.
- Istnieje jeszcze jedno wyjście - odpowiedział szybko Czu-Wu.
- Wyjście? - zapytał z powątpiewaniem stary lekarz. - Nie Widzę, niestety, żadnego, mój
młody przyjacielu, pomimo, że na próżno łamię sobie nad tym głowę.
- Mam na myśli ucieczkę księcia z Chin - oświadczył głośno Czu-Wu. - Jestem przekonany,
że nie pozostawi tutaj swej pięknej, młodej żony, zobaczysz, doktorze, iż książę przybędzie
do Ti-Ri i razem uciekną.
- Czyż nie będzie zbyt późno, poruczniku?
- Któż może zatrzymać go przemocą w Ti-Ri? Książę jest od wielu lat mym przyjacielem.
Znam jego charakter zbyt dobrze. Otóż księżniczka Lu-Tien nic nie osiągnie, gdyż on kocha
tylko jedną kobietę, swą jasnowłosą żonę.
- Oby twe słowa były prawdą! - rozległo się westchnienie starego lekarza. - Książę jednak
musi się śpieszyć, gdyż będzie za późno!
- Za późno! - te dwa słowa zraniły duszę Janki.
Po raz pierwszy w swym życiu piękna kobieta podsłuchiwała, lecz nie żałowała wcale swego
uczynku, gdyż to, co mówili ci dwaj mężczyźni, rozwiało ostatecznie resztki podejrzeń, jakie
żywiła względem dziwnego wysłannika swego męża.
A więc Li ukryła coś przed nią. W pałacu wiedziano, że ostatnie wypadki w Ho-Kou były
bardzo groźne. Li-Fang postanowił uciec i dlatego wzywał ją do siebie.
Uczucie strachu opuściło ją zupełnie. Obecnie gnała ją tęsknota, by jak najprędzej znaleźć się
w ramionach ukochanego.
Oddaliła się od werandy i pobiegła przez trawnik, by prędzej dostać się do groty.
- Lu-Tien - myślała, biegnąc - a więc ona przebywa w Ho-Kou i chce zmusić jej męża do
małżeństwa. Biedny Li-Fang... dla mnie opuszcza wszystko, wyrzeka się wszystkiego.
Jakże wielka jest jego miłość!
Łzy ukazały się w jej oczach, lecz otarła je szybko, biegnąc w kierunku groty.
Nieopodal zdawało jej się, że dostrzega kształty przyczajonego człowieka. Przestraszona,
zatrzymała się na chwilę, lecz żaden podejrzany odgłos nie dobiegł do jej uszu.
Podążyła dalej. Wtem poza jej plecami usłyszała suche skrzypienie żwiru. Obejrzała się i
dostrzegła w świetle gwiazd jakąś kobietę, biegnącą w stronę pałacu.
- Maud Gibson! - wyszeptała Janka. - Czy ona mnie spostrzegła?
Lecz Angielka nie widziała Janki, gdy biegła pospiesznie do pałacu.
Janka odetchnęła z ulgą i bez wahania weszła do groty.
- Nareszcie, księżno! - rozległ się podniecony szept przy jej uchu. - Pozwoliłaś mi na siebie
długo czekać.
- Wybacz, panie - wyszeptała - spieszyłam się bardzo!
Mam nadzieje, iż nie spostrzeżono twej ucieczki, księżno? - zapytał niespokojny.
- Nikt mnie nie widział, możesz być o to spokojny, panie!
- A więc śpieszmy się! Nie mamy zbyt wiele czasu do stracenia! - ponaglał zamaskowany
Chińczyk.
Janka otuliła się szczelnie w swój płaszcz i wyszła z groty. Miała zamiar udać się wprost do
wybrzeża, lecz Chińczyk zatrzymał ją szepcząc;
- Nie tą drogą, księżno. Jakże łatwo dostrzec mogą twą ucieczkę. Musimy iść wokoło.
Ostrożność nigdy nie zawadzi.
- A więc prowadź mnie - odparła Janka, opanowana głuchym uczuciem niepokoju.
Milczący przewodnik poszedł przodem. Skręcili na lewo, wyminęli park i przeszli przez wąski
mostek nad przesmykiem.
- Pozostań tu, nie idź! - Przestrzegał ją głos instynktu. - W Ti-Ri było ci dobrze, a tam
znajdziesz się w obcym i wrogim kraju.
- Li-Fang czeka na mnie - pomyślała, dodając sobie odwagi.
Nie zamieniając ze sobą ani jednego słowa, dotarli wreszcie do wysokiego muru.
Janka ujrzała ze zdziwieniem, że Chińczyk wyjął mały klucz i otworzył niewielką furtkę, o
istnieniu której wcale nie wiedziała.
Obecnie brnęli poprzez piaski wybrzeża.
Janka była zmuszona oprzeć się o ramie swego przewodnika, gdyż było tak ciemno, że nic nie
widziała przed sobą.
- Odwagi, księżno! - zachęcał ją przewodnik - za kilka minut dotrzemy do granitowych skał.
Tam spotkamy się z człowiekiem, którego wynająłem do wiosłowania.
- Czy jest to zaufany człowiek? - zapytała Janka. - Czy będzie milczał?
- Jak grób! - zabrzmiała szybka odpowiedź.
- zdradę zapłaciłby śmiercią, moja księżno!
- Innymi słowy uśmierciłbyś go! - zawołała Janka, stojąc jak wryta, gdyż dziki ton, z jakim
wymówione były te słowa, wprawił ją w drżenie.
- Kim jesteś właściwie? - zapytała wprost - dlaczego nie wymieniłeś mi swego nazwiska?
Pytanie Janki zaniepokoiło Chińczyka. Uczynił gwałtowny ruch zniecierpliwienia, lecz
pohamował się szybko i rzekł całkiem spokojnie;
- Nazywam się Or-Lin, księżno.
- Or-Lin? - powtórzyła Janka. - Nigdy nie słyszałam tego nazwiska od mego męża.
- Zaliczam się do najstarszych służących książęcego domu Tola-Wanga - oświadczył
przewodnik szybko.
Janka nie odpowiedziała. Coraz szybciej podążała naprzód, a jej serce biło coraz gwałtowniej.
Wtedy cichy, niesamowity gwizd przerwał nocną ciszę. Jednocześnie rozbrzmiał w pobliżu
przeciągły krzyk - krzyk człowieka, znajdującego się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
- Co to jest? - zadrżała Janka, zatrzymując się.
- Zapewne głos nocnego zwierzęcia - usiłował uspokoić ją przewodnik. - Chodźmy, w nocy
każdy odgłos wywołuje przestrach.
- To był człowiek! - zawołała przerażona. - Dlaczego mnie pan oszukuje?
Rzuciła się naprzód, nie bacząc na drogę, w stronę granitowych skał, lecz Or-Lin zabiegł jej
drogę i powstrzymał ją, wołając;
- Wielkie Nieba, księżno, co za nieostrożność! Zapewne jeden ze sług pałacowych Zbliżył się
zbytnio do naszej kryjówki na wybrzeżu, no i oberwał przy tej okazji. Był to pewnie jakiś
zdrajca na usługach wrogów księcia Li-Fanga... Mój człowiek czuwa, a ten krzyk oznacza,
że ktoś obcy i niepożądany został usunięty z drogi.
Ledwie wymówił te słowa, gdy z ciemności wyłoniła się postać ludzka. I ten człowiek
również miał twarz przesłoniętą czarną chustką.
Tajemniczy przybysz uczynił niezrozumiały ruch ręką. Przewodnik odpowiedział i wprowadził
nieopierającą się Jankę do małej, kołyszącej się łódki, przywiązanej do brzegu.
Janka zamknęła oczy, by nic nie widzieć. Różne myśli kłębiły się w jej głowie. Czyż to
Możliwe że Li-Fang rozkazał zabijać ludzi? Czy rzeczywiście powierzył ją tym ludziom na
widok których doznaje uczucia zgrozy?
Noc była ciepła, lecz dreszcze przebiegały po jej ciele.
- Dokąd jedziemy? - zapytywała sama siebie. - Kim był ten człowiek, który rozpaczliwie
wzywał pomocy? Czy zamordowano go?
Tymczasem zaś wiosła miarowo uderzały o wodę, a łódź szybko podążała naprzód.
Księżyc ukazał się spoza chmur, odbijając się w zwierciadle jeziora.
Wtem przewodnik Or-Lin odłożył wiosła i rzekł;
- Księżno, zupełnie zapomniałem w zdenerwowaniu doręczyć ci coś, co mi dał dla niej książę
Li-Fang. Mój biedny pan przeczuwał, że ta ucieczka wyczerpie twe siły i dlatego prosi cię,
księżno, byś przyjęła kilka tych uspakajających pastylek.
Janka wzięła pastylki z wahaniem, a czując, że nerwy jej dłużej nie wytrzymają, posłusznie
połknęła jedną z nich.
Dziwny spokój ogarnął jej umysł. Działanie tego środka spowodowało senność, przed którą
nawet nie próbowała się bronić.
Jej głowa opadała coraz niżej... i niżej... Zsunęła się z ławki. Jak przez mgłę widziała Or-Lina,
który nachylił się nad nią, i przykrył ją ciepłą derką.
Wreszcie zasnęła i nie wiedziała, co dalej się z nią działo.
*
* *
Rozdział 37.
Za późno.
Na werandzie marmurowego pałacu w Ti-Ri ciągle jeszcze siedzieli doktor Al-Kim i porucznik
Czu-Wu, zajęci poważną rozmową.
Głośne uderzenia starego zegara na wieży oznajmiły późną porę.
- Wyruszam do Hai-Tu - Oznajmił Czu-Wu, zbliżając się do poręczy werandy.
Doktor Al-Kim podążył za nim, ale w tym samym momencie obaj drgnęli i spojrzeli sobie w
oczy.
- Co to było? - wymówił przestraszony starzec. - Czy słyszałeś poruczniku?
- Tak, to był krzyk człowieka! - zaniepokoił się Czu-Wu - lecz któż-by się włóczył o tej porze
nad jeziorem?
- Nocne ptaki wydają podobne głosy, drogi przyjacielu - rzekł Al-Kim uspokajająco.
Zamilkli na chwilę nadsłuchując, lecz w parku zaległa cisza. Wtem za ich plecami rozległ się
trwożliwy okrzyk kobiety i na werandę wbiegła przerażona Flo, mała chińska pokojówka
księżny.
- Gdzie jest moja pani?! - zawołała przerażonym głosem, drżąc cała.
- Księżna Janka?
Obaj mężczyźni wymówili to imię jednocześnie, a doktor Al-Kim przyskoczył do niej, chwycił
ją gwałtownie za ramiona i począł wołać;
- Flo, co się stało? Gdzież może znajdować się księżna Janka, jak nie u siebie?
- Nie ma jej w pałacu, szukałam ją wszędzie, o, panie! Jęczała mała Chinka.
- Nie ma jej w pałacu?! - krzyknął Czu-Wu w najwyższym wzburzeniu. - Poszukaj księżnę
w buduarze księżniczki Li!
- Tam również jej nie ma. Przeszukałam każdy zakątek w pałacu!
- Wielkie nieba, to jest przecież niemożliwe! - zawołał przerażony doktor. - chodź, Czu-Wu,
musimy się przekonać.
I nie czekając na odpowiedź, stary lekarz pobiegł do pałacu, a za nim Czu-Wu.
Mała Flo płacząc podążała za nimi.
Słowa jej okazały się prawdziwe, gdyż rzeczywiście apartament Janki był pusty.
- Płaszcz mojej pani zniknął - łkała służąca. - Sądziłam że księżna siedzi jak zazwyczaj na
swym ulubionym miejscu w parku. Lecz gdy tam pobiegłam, usłyszałam okropny krzyk w
pobliżu granitowych skał.
Obaj mężczyźni zamienili milcząc przerażone spojrzenia.
- Zaczekaj tutaj, poruczniku! - zawołał doktor Al-Kim. - pobiegnę do buduaru Li i przekonam
się, czy naprawdę jej tam nie ma. To mówiąc, wybiegł z pokoju, a Czu-Wu wyszedł na balkon.
W tej samej chwili księżyc ukazał się spoza chmur i zalał swą bladą poświatą całą okolicę.
Jezioro wydawało się być zupełnie blisko. Czu-Wu spojrzał w kierunku jeziora i rozróżnił w
oddali łódź kołyszącą się na falach.
Siedziało w niej troje ludzi, dwaj mężczyźni i jedna kobieta w ciemnym płaszczu.
- Miłosierny Boże, to jest księżna Janka! Omyłka jest wykluczona! - krzyknął Czu-Wu z
głuchym jękiem.
Wypadł jak szalony z pokoju i wpadł na doktora Al-Kima, powracającego w towarzystwie
śmiertelnie bladej księżniczki Li.
- Gdzie jest Janka?! - zawołała Li, chwytając w śmiertelnym strachu jego ramię.
Zamiast odpowiedzi Czu-Wu wskazał ręką w stronę jeziora.
Li przebiegła obok niego i wpadła na balkon. Poznała łódź, która w tej samej sekundzie
podobna do łupinki orzecha zniknęła na horyzoncie.
Krzyknęła przeraźliwie i zachwiała się.
- List! - zawołał nagle doktor Al-Kim, wskazując na biurko.
Li podbiegła do biurka i rozdarła kopertę drżącymi rękami.
Szybko przebiegła wzrokiem słowa skreślone w pośpiechu przez Jankę i głośny okrzyk
przerażenia wydarł się z jej ust.
- Uciekła... odjechała.... Janka opuściła potajemnie Ti-Ri!
Wszyscy troje spoglądali na siebie osłupiali z przerażenia.
A podczas gdy zapytywali się milczącym wzrokiem, co to wszystko znaczy, nikt nie dostrzegł
obecności wybladłego, milczącego mężczyzny, który wszedł do pokoju i stanął za nimi,
patrząc z rosnącą trwogą na śmiertelnie bladą twarzyczkę księżniczki Li.
- Li! - rozległ się rozdzierający okrzyk - Li, co to wszystko znaczy, gdzie Janka, moja żona!
Książę Li-Fang stał w pokoju i spoglądał z przestrachem na blade, zatrwożone oblicza.
- Li, co to znaczy? - zapytał powtórnie.
- Bracie, mój bracie!
Jak krzyk zranionego ptaka rozległo się jej rozpaczliwe wołanie.
Oczy jej osłupiałe i szeroko otwarte skierowane były na Li-Fanga, podczas gdy z drżących jej
ust wybiegł jęk,
- Janka... odeszła... przeczytaj ten list... czytaj Li-Fang!
- Za późno! - wymówił bezsilnie Li-Fang.
Chwiejnym krokiem zbliżył się do siostry.
- Co się stało z Janką?! - wołał wzburzony w najwyższym stopniu.
- Nie wiem, braciszku! - łkała młoda księżniczka. - Odjechała... tam... łodzią, na jeziorze i
nikt z nas nie wiedział o niczym, nikt tego nie przeczuwał.
- To jest nieprawda! - wyjąkał Li-Fang, sam nie wiedząc, co mówi. - Janka nie mogła
odjechać ode mnie, nie mogła mnie opuścić!
Wtem osłupiały jego wzrok padł przypadkowo na podłogę. Oblicze jego pobladło śmiertelnie.
- Mój pierścień! - krzyknął. - W jaki sposób znalazł się na tym dywanie? Kto przyniósł go
tutaj?
Nachylił się i drżącymi rękami chwycił pierścień.
Zmieszany, z wzrastającą trwogą spoglądał nań jak urzeczony. I oto nagle w umyśle jego
zabłysło wspomnienie nocy, kiedy powrócił do swojego pokoju po rozmowie z księżniczką
Lu-Tien. Ogarnęło go wówczas dziwne znużenie. Czyż nie pił wody z karafki? A jeśli ta woda
zawierała narkotyk?
- Ukradziono mi pierścień jeszcze wczoraj! - wyszeptał zbielałymi ustami. - Skradziono go,
gdy popadłem w niezwykle głęboki sen. Tak głęboki, że nazajutrz Pechun z trudem mnie
obudził.
Miłosierny Boże! Ta karafka! Teraz rozumiem; uśpiono mnie, skradziono pierścień, by okazać
go Jance na dowód, że posyłam zaufanego człowieka!
- Bracie, co mówisz? - zapytała drżącym głosem Li.
- Porwana!... Janka została uprowadzona! - krzyknął dzikim głosem. - Jankę oszukano,
pokazując jej pierścień. Obecnie znajduje się w mocy mych tajemniczych wrogów, lub
hrabiego Wintersa!
Czu-Wu położył koniec tej scenie, wołając: - Tracimy drogocenny czas na próżno, a
tymczasem przestrzeń pomiędzy nami a księżną cięgle się powiększa! Śpieszmy się, może
jeszcze ich dogonimy!
- Masz słuszność, Czu-Wu! - zawołał książę, wybiegając z pokoju - musimy ich dogonić.
Obaj wybiegli z pałacu.
Doktor Al-Kim nie przyłączył się do nich, gdyż zajęty był księżniczką Li, która zemdlała.
Rozpoczęła się dzika gonitwa przez park zalany światłem księżyca.
Wkrótce dotarli do wybrzeża.
Łódź motorowa, którą przybył książę z Hai-Tu, gdzieś znikła.
- Czyżby użyto ją do ucieczki? - zawołał książę.
Czu-Wu potrząsnął jednak głową i oświadczył, podbiegając do małej łodzi, którą widział
po raz pierwszy;
- Wykluczone, Wasza Wysokość - z oddali widziałem uciekających na zwykłej łodzi, podobnej
do tej. Ktoś inny musiał ukraść motorówkę.
- A więc siadajmy do łodzi i w drogę! - rozkazał książę, drżąc ze wzburzenia i trwogi. - Może
dogonimy ich jeszcze w Hai-Tu? Prędko, Czu-Wu, prędko!
Li-Fang chwycił za wiosła i łódź pomknęła jak strzała.
Pracowali wiosłami jakby walczyli o życie, a jednak księciu wciąż się wydawało, że łódź
porusza się jeszcze zbyt powoli. Czu-Wu począł szybko tracić siły. Li-Fang przypomniał sobie
nagle, że przyjaciel nie przyszedł jeszcze do sił po otrzymanej ranie.
- Wypocznij, Czu-Wu! - zawołał. - Ja sam będę wiosłował!
Lecz porucznik marynarki nie usłuchał wołania, wiosłując jeszcze szybciej. Jego oddech
wydobywał się z płuc ze świstem, a twarz stawała się coraz bardziej ziemista.
Wreszcie osiągnęli cel po pół godzinie nadludzkiego wysiłku.
Łódź została przez księcia wyciągnięta na brzeg i uwiązana, podczas gdy Czu-Wu zupełnie
osłabły leżał na dnie łodzi.
Li-Fang pobiegł naprzód, nie oglądając się nawet na pozostałego w łodzi przyjaciela, gdyż
nie miel na to czasu.
Biegł przed siebie, nie zdając sobie nawet sprawy, dokąd biegnie.
Napotkał na swej drodze kilku chińskich marynarzy, którzy poznając księcia, zgięli się w
pokornym ukłonie.
Li-Fang począł szybko ich wypytywać.
- Dwaj Chińczycy i jedna Europejka? - powtórzył jeden z marynarzy, drapiąc się w podbródek
- Wasza Wysokość, zdaje się, że ich widziałem. Kobieta była chora, czy zemdlona. Obaj
mężczyźni zanieśli ją do zamkniętego auta, które ruszyło z szaloną prędkością.
- Jak dawno odjechali?! - zawołał Li-Fang, tracąc panowanie nad sobą.
- Pół godziny upłynęło od tego czasu, Wasza Wysokość. Przy tej prędkości, z jaką odjechali, nie
można będzie ich dogonić. Wątpię, czy mógłbym wskazać kierunek.
Li-Fang podziękował marynarzowi za wiadomość, wręczając mu złotą monetę, po czym pobiegł
z powrotem do wybrzeża.
- Zawiadomię policję - myślał. - Co prawda nie chciałbym dostarczyć gazetom materiału do
sensacyjnych artykułów, lecz innej drogi, niestety nie Widzę. Będę musiał zawiadomić policję.
Zawezwał rikszę i udał się na posterunek policji, gdzie rozkazał zatrzymać w drodze auto
z trzema pasażerami.
Obiecano mu uczynić wszystko, co Możliwe, po czym Li-Fang powrócił do porucznika
Czu-Wu.
Lecz zanim dotarł do miejsca na wybrzeżu, gdzie była przytwierdzona jego łódź, usłyszał
nagle dziwnie znajomy głos;
- Hallo, mój chłopcze, co się z tobą dzieje?
W ślad za tym okrzykiem nastąpił drugi okrzyk przestrachu.
- Do licha, toć to jest porucznik Czu-Wu! Stary przyjacielu, co ty tutaj robisz? Czyżby księżna
Janka wysłała cię na moje spotkanie?
W kilku skokach znalazł się Li-Fang przed mówiącym i padł w jego objęcia.
- Li-Fang, to ty? Na litość Boską, co się stało? Mówże, prędko!
- Karolu! - wykrztusił z trudem książę. - Karolu, tyś tutaj?
Rzeczywiście był to Karol Garlicz. Przybył do Hai-Tu i udał się na brzeg jeziora, wypatrując
łodzi, która zawiozła by go do Ti-Ri. Tutaj natknął się na porucznika Czu-Wu, a jednocześnie
prawie na księcia Li-Fanga.
- Li-Fang, stary przyjacielu, co się z tobą dzieje? Czyżby mój widok wytrącił cię z równowagi?
- zawołał zdumiony i przestraszony zarazem. - Ty drżysz cały! A Czu-Wu leży tam w łodzi
jak martwy!
- Wybacz mi, Karolu! - wyjąkał książę, z trudem odzyskując panowanie nad sobą. - Witaj
mi w Chinach... Karolu... ty,... ty... przybywasz za,... za późno!
- Za późno? No tak, masz rację, lecz nie mogłem wcześniej.
Jakże się ma Janka?... Czy jest zdrowa?... Czy ujrzę ją dziś jeszcze?... Dlaczego nie przybyła
razem z tobą na spotkanie?
- Janka... - książę wypuścił ręce Karola i cofnął się chwiejnym krokiem
- Janki nie ma - wykrztusił.
- Janki nie ma? - zdumiał się porucznik Garlicz – nie ma jej u ciebie? Co to znaczy? A więc
gdzie ona się znajduje? Jak mam to rozumieć?
- Ja... ja nie wiem, Karolu! - wyjąkał rozpaczliwie - szukam jej wszędzie i nie mogę ją
znaleźć. Porwano ją w aucie...
- Porwano? - osłupiał Karol Garlicz, nie mogąc na razie zrozumieć sytuacji - mówże
- krzyknął wzburzony - mówże, Li-Fang, któż mógł porwać Jankę skoro była przy twoim
boku i pod twoją opieką?! Skąd powziąłeś to potworne przypuszczenie?
- Ona była sama w Ti-Ri, pod opieką mej siostrzyczki Li, oraz porucznika Czu-Wu podczas
gdy ja znajdowałem się w Ho-Kou.
Przed niespełna dwiema godzinami powróciłem na wyspę Ti-Ri. Znalazłem wszystkich
zdenerwowanych, gdyż Janka zniknęła bez śladu.
Sądzę że dokonali tego ci sami wrogowie, którzy nastawali na moje życie jeszcze w Warszawie
i wysadzili „Aleksandrię” w powietrze.
Karol Garlicz zadrżał, lecz jego energiczny charakter wziął górę.
- Li-Fang, głowa do góry! Będę szukał Janki razem z tobą. Gdybyśmy musieli przeszukać
całe Chiny, znajdziemy ją! Jestem pewny, że włos nie spadnie z głowy Janki, gdyby bowiem
chcieli ją zabić, nie byliby jej uprowadzili.
Nie należy tracić odwagi Li-Fang. Czyś zawiadomił policję?
- Tak, Karolu. Zawiadomiłem policję i to było wszystko, co mogłem uczynić.
- A więc nic nam innego nie pozostaje, jak powrócić do Ti-Ri, by naradzić się nad sytuacją.
- Wasza Wysokość! - rozległ się nagle słaby okrzyk porucznika Czu-Wu, który ocknął się
wreszcie.
Obaj przyjaciele przystąpili do łodzi, gdzie leżał Czu-Wu.
Karol dopomógł mu podnieść się.
- Pan... pan jest Karol Garlicz? Znam pana od czasu ostatniego pobytu pana w Szanghaju.
Lecz gdzie jest księżna? Czy dogoniliście ją?
- Nie - jęknął książę - drogi Czu-Wu, jesteś chory, wracamy do Ti-Ri.
–
Łódź ruszyła w drogę powrotną. Ledwo jednak znaleźli się po środku jeziora, Karol Garlicz
odłożył nagle wiosła i nachylił się szybko, by coś podnieś.
Li-Fang, wyrwany z głębokiej zadumy, spostrzegł ze zdumieniem, że jego przyjaciel trzyma
w ręku małe okrągłe szkiełko.
- Co to jest? - zapytał.
- Znam to szkiełko! - zawołał Karol - nie ulega żadnej wątpliwości. Tylko hrabia Winters
nosił w Warszawie podobny monokl!
- To jest monokl Wintersa?! - zawołał wzburzony Li-Fang - on zgubił go w tej łodzi!
- Li-Fang, na litość Boską! - zawołał Karol przestraszony - nie podejrzewasz chyba, że
przybył do Chin.
- Tak Karolu, Winters znajduje się w Chinach, widziałem go na własne oczy.
- Ten łotr! - zawołał Karol śmiertelnie blady, tracąc panowanie nad sobą.
- Ale on nie porwał Janki - wyjąkał książę, kryjąc twarz w dłoniach - gdyż Czu-Wu twierdzi,
że Janka znajdowała się w łodzi w towarzystwie dwóch Chińczyków.
- A więc hrabia Winters prześladuje uciekających!
- Obawiam się że, masz słuszność. Janka znajduje się w podwójnym niebezpieczeństwie.
Będzie usiłował wydrzeć Jankę z rąk Chińczyków.
Posępne milczenie zaległo w łodzi. Przyjaciele ujęli wiosła i niebawem dotarli do wyspy Ti-Ri.
Księżyc oświetlał żółty piasek wybrzeża. Karol który siedział twarzą do wyspy, drgnął nagle
i zawołał:
- Spójrz, Li-Fang. Co tam jest na skałach, czy widzisz?
Książę odwrócił się szybko i spojrzał we wskazanym kierunku.
- Widzę jakby ludzką postać,... rozciągniętą na ziemi.
Skierowali łódź w stronę skał.
Czu-Wu który wyczerpany leżał w łodzi, podźwignął się z trudem i rzekł: - To jest Chińczyk,
leży jak nieżywy. To był jego krzyk, który ja i doktor Al-Kim, słyszeliśmy z pałacu.
W następnej chwili dziób łodzi utknął w piasku wybrzeża.
Karol Garlicz pierwszy wyskoczył na ląd i w kilku susach dopadł do nieruchomej postaci.
Li-Fang dopomógł porucznikowi Czu-Wu wyjść z łodzi, po czym podążył w ślad za Karolem.
- Chińczyk! - rozległ się okrzyk Karola.
Ujrzeli poszarzałą twarz starego Chińczyka. Jego oczy były szeroko otwarte, a na jego piersi
widniała czerwona plama.
- Zamordowany! - wyszeptał Li-Fang.
- został przebity! - Oznajmił Karol - śmierć Nastąpiła niezbyt dawno. Czy ten człowiek
należy do służby pałacowej, Li-Fang?
- Nie, nie znam go! - brzmiała odpowiedź.
- A więc przypuszczam, że jest to posiadacz łodzi, na której przybyliśmy. Sądzę również że jego
łodzią przybył hrabia Winters.
- Co to jest? - Czu-Wu nachylił się nagle i podniósł małą jedwabną chusteczkę do nosa.
- To jest chusteczka Janki! - zawołał Li-Fang.
Karol odwrócił się od trupa i podążył pochylony za świeżymi śladami stóp ludzkich,
widocznych na piasku. Były to odciski damskich pantofelków i szerokich sandałów jakie noszą
Chińczycy.
- Janka znajdowała się w towarzystwie dwóch Chińczyków - oświadczył Karol, przyglądając
się śladom. - Jeden z nich był jej przewodnikiem, drugi zaś znajdował się przy łodzi.
Ten właśnie człowiek dostrzegł starego Chińczyka, który przybył z hrabią Wintersem i zabił go.
- A hrabia Winters? - zapytał Li-Fang.
- Winters był zbyt mądry, by narazić swoją skórę. Słyszał zapewne krzyk swojego człowieka,
a może nawet był świadkiem morderstwa.
Zapewne nie miał odwagi wyruszyć w pościg sam jeden za mordercą i za Janką, wobec czego
skorzystał z nadarzającej się sposobności i posłużył się twoją motorówką.
A teraz Chodźmy, służba zajmie się zabitym. Chodź Li-Fang, opowiesz mi o wszystkim, co się
tu działo w ostatnich czasach.
Karol szedł nachmurzony, a jego serce ściskało się boleśnie. Jakże inaczej wyobrażał sobie
swój przyjazd do Ti-Ri!
Myślał, że go przywita słodka twarzyczka Janki i jej promieniujące oczy. Zamiast tego
powitała go pustka i ciężki smutek.
Doktor Al-Kim spotkał ich na werandzie pałacu.
- Księżna Li zasnęła - oświadczył na wstępie - dałem jej środek nasenny.
Po czym chwycił kurczowo rękę księcia i gorączkowo zapytał:
- Gdzie jest księżna Janka, Wasza Wysokość?
- Przybyliśmy zbyt późno i nie zdołaliśmy jej odnaleźć - zabrzmiała bezdennie smutna,
odpowiedź. - Zajmij się porucznikiem Czu-Wu, drogi doktorze. On zapadł na zdrowiu,
nadwyrężając swe siły wiosłowaniem.. Poza tym na wybrzeżu leży trup zabitego człowieka.
Zarządź wszystko, co należy, doktorze, gdyż obecnie nie mogę myśleć o niczym innym, jak
o ratowaniu mej biednej żony. Na szczęście przybył mój przyjaciel, Karol Garlicz, który mi
pomoże. Doktor Al-Kim ukłonił się w milczeniu.
Obaj przyjaciele weszli do pałacu, pozostawiając porucznika Czu-Wu z doktorem.
Usiedli w gabinecie księcia. Tutaj Karol Garlicz dowiedział się z ust swego przyjaciela o
wszystkich jego przejściach i przeżyciach od czasu jego przybycia do Chin.
Szary poranek zajaśniał poza wzgórzami dalekiego Hai-Tu, gdy Li-Fang doszedł w swoim
opowiadaniu do swego małżeństwa w Ho-Kou. Opowiedział o dziwnej nocy poślubnej z
księżniczką Lu-Tien oraz o jej wyznaniu, że kocha innego mężczyznę.
Karol podniósł się z miejsca i począł chodzić po pokoju tam i z powrotem.
Zrozumiał dobrze, dlaczego Li-Fang postąpił w ten sposób.
W duchu musiał przyznać, że na jego miejscu nie mógłby postąpić inaczej, chcąc uchronić
kraj od niepotrzebnego rozlewu krwi. A jednak gdy usłyszał o małżeństwie z księżniczką
Lu-Tien, serce jego na Myśl o Jance ścisnęło się boleśnie.
Li-Fang dostrzegł smutek malujący się na twarzy swego przyjaciela, zrozumiał, jaki ciężar legł
na jego duszy. Przystąpił więc doń szybko i rzekł drżącym głosem:
- Karolu nie myśl źle o mnie. Lu-Tien nic nie zabrała Jance. To ona wysłała mnie do Ti-Ri. Bym
zapobiegł aby Janka dowiedziała się z innych ust o okropnych rzeczach, które zaszły w Ho-Kou
Wyjechałem natychmiast , niestety, Przybyłem za późno, gdyż Janka została uprowadzona. A
teraz opowiem ci coś jeszcze, Wysłuchaj mnie cierpliwie.
Książę potarł zgorączkowane czoło i ciągnął dalej:
- Gdy doktor Pechun przybył do Ti-Ri z oznajmieniem, iż ledwie uszedł z życiem i że krajowi
grozi rewolucja, jeśli ja się nie ukażę w Ho-Kou, postanowiłem udać się tam. Nie wiedząc
jednak, jak sprawy się ułożą, nie wiedziałem również, czy będę mógł sprowadzić Jankę do
rezydencji księcia Tola-Wanga. Na wszelki wypadek umówiłem się z nią, że człowiekowi,
którego wyślę po nią, dam mój pierścień na znak, że może mu zaufać.
Tutaj Li-Fang urwał nagle, gdyż głos odmówił mu posłuszeństwa.
Przystąpił do okna przycisnął rozpalone czoło do zimnej szyby.
Karol Garlicz dotknął jego ramienia i prosił wzburzonym tonem:
- Dalej, dalej Li-Fang, czas nas nagli. Co stało się z tym pierścieniem?
Li-Fang westchnął ciężko. Zebrał siły i mówił dalej:
- Janka otrzymała ten pierścień i sądziła, że człowiek który go przyniósł, został wysłany przeze
mnie. Głos jego podczas gdy mówił drżał mocno. Dźwięczało w nim stłumione łkanie.
- Li-Fang, co ty mówisz? Co to wszystko znaczy?! - krzyknął Karol Garlicz w najwyższym
przerażeniu.
Na bladym obliczu Li-Fanga zadrgał ból i głęboki smutek. Położył rękę na ramieniu przyjaciela
i rzekł:
- pierścień został zapewne mi skradziony podczas snu. W ciągłym zdenerwowaniu, w jakim
żyłem ostatnio, nie zauważyłem braku tego pierścienia.
Przypomniałem sobie wtedy, gdy ujrzałem go na podłodze w buduarze Janki.
- Jednym słowem ostatnia twą rozmowę z Janką musiał ktoś podsłuchać! - rzekł Karol.
- Nie znajduje innego wytłumaczenia, Karolu. Biedna moja żona zaufała łotrowi, który
przyniósł ten pierścień. Poszła za nim, pozostawiając w swym buduarze krótki list do mej
siostry. To mówiąc Zerwał się jak szalony i począł wołać rozpaczliwie:
- Karolu nie powinna jej stać się najmniejsza krzywda... ty nie wiesz... ty nie wiesz, czemu
porywa mnie obłąkana trwoga o nią. Ona tego nigdy nie przeżyje... ona na zawsze jest dla
mnie stracona, gdyż za kilka miesięcy dziecka oczekuje.
- Janka oczekuje dziecka? - Karol przestraszył się i jednocześnie uczul głęboki ból, jak gdyby
otrzymał cios w piersi - biedna Janka, biedny, biedny przyjacielu. Teraz rozumiem, dlaczego
straciłeś głowę?
Opuścił głowę w zamyśleniu. Teraz dopiero odczuł że serce jego należało wciąż jeszcze do
Janki.
–
Musi się coś stać, muszę coś przedsięwziąć - zaraz, natychmiast - usiłował sam się pobudzić
–
do czynu. Począł rozważać niektóre szczegóły z opowiadania Li-Fanga.
–
Minister Botang nie umarł, gdyż Li-Fang spotkał go pewnej okropnej nocy na wyspie. Czyż nie
–
on przyłożył rękę do uprowadzenia Janki? Czy znikniecie Tola-Wanga nie ma nic wspólnego ze
–
zniknięciem Janki? A może znajdują się oboje w tym samym miejscu?
–
Myśli Karola poplątały się i nie mógł z tego wybrnąć. Wydawało mu się, że stoi przed wysoką
–
zaporą, którą nie jest w stanie pokonać.