Dziwne spotkanie z „nie-Ziemianami”
Około roku 1976 zaczęły nękać mnie dziwne telefony od osób podających się za „nie-Ziemian”,
grupę rzekomo pozaziemskich istot nastawionych do nas w zasadzie przyjaźnie, które żyją pośród
nas od ponad 8000 lat. Kiedy ponad 5000 lat temu zdały sobie sprawę, że my, ich ziemscy kuzyni,
jesteśmy zbyt barbarzyńscy i prymitywni, aby przyjąć jakiekolwiek znaczące informacje, wycofali
się do swoich podziemnych i podmorskich baz. Od tamtego czasu pojawiają się od czasu do czasu,
aby zobaczyć, jakiego dokonaliśmy postępu. Powiedziały mi, abym zastanowił się nad legendami
mówiącymi o bogach i niezwykłych istotach wyłaniających się z morskich toni, aby przekazać
ludziom zasady moralne, religijne, a także technologiczne nowinki.
Od czasu do czasu po moich odczytach podchodziła do mnie taka istota i przedstawiała się.
Jedynymi fizycznymi cechami, jakie je odróżniały od ludzi, były nienormalnie duże oczy o
migdałowatym kształcie, najczęściej niebiesko-zielone, delikatna budowa ciała, przeważnie ryżawe
lub blond włosy oraz to, że podczas gdy osobniki męskie były średniego wzrostu, żeńskie zdawały
się być wyższe od przeciętnych i zarazem muskularne.
Mieszkając w roku 1969 w Chicago odbyłem rozmowę telefoniczną z dyrektorem dużej agencji
reklamowej, który poprosił mnie, abym pełnił rolę konsultanta w czasie spotkania dyrekcji jednej z
dużych linii lotniczych, jej doradców do spraw inwestycji, psychologa i kilku pilotów z grupą ludzi
utrzymujących, że są istotami pozaziemskimi lub nie-Ziemianami. Nie-Ziemianie twierdzili, że
pragną podzielić się z nami całym szeregiem rzeczy, które my, Ziemianie, moglibyśmy
wykorzystać, w tym proszkiem, który zamienia zwyczajną wodę w bezdymne, nie powodujące
skażenia i „stuków
1
” paliwo, oraz cieczą, która całkowicie uodpornia na ogień każdą powierzchnię,
na którą zostanie rozpylona. Dyrektor firmy reklamowej chciał, abym ustalił i powiedział mu i jego
przyjaciołom, kim są, do diabła, ci „ludzie”.
Porosiłem mojego przyjaciela Glenna, byłego detektywa, aby towarzyszył mi w tym spotkaniu i
zabrał ze sobą niewidoczny magnetofon. Spotkaliśmy się w prywatnym domu niedaleko od lotniska
O'Hare
2
. W spotkaniu wzięło udział trzech szefów: Ray, poznany przeze mnie wcześniej szef firmy
reklamowej, który służył w Korei jako pilot, gdzie ścigał NOLe, i od tamtego czasu bez przerwy je
tropił; Bili, dyrektor jednej z czołowych linii lotniczych, który pragnął rozwiązania zagadki NOLi i
gotów był udać się w dowolne miejsce o każdej porze, aby zbadać pochodzące z pierwszej ręki
doniesienie na ich temat; oraz nie-Ziemianin „Salvatore”, nawigator NOLi, który wyglądał według
naszych kryteriów na pięćdziesięciolatka i został oddelegowany do prowadzenia z nami,
Ziemianami, negocjacji w sprawie wyżej wymienionego paliwa i cieczy uodparniającej na
płomienie.
Wieczór minął bardzo szybko i dostarczył nam wprawiających w zakłopotanie danych. Od
samego początku jedna z nie-Ziemianek, czerwonowłosa kobieta o bardzo dziwnych, świdrujących
oczach, była nastawiona do mnie wrogo. Było to spowodowane tym, że w jednej ze swoich książek
stwierdziłem, iż niektórzy załoganci NOLi mogą nieprzyjaźni. Nie przedstawiono mnie całemu
szeregowi innych osób, które były doradcami do spraw inwestycji, psychologami, pilotami i
mieszaniną nie-Ziemian. Co ciekawe, mimo licznych prób odtworzenia nagrań dokonanych na
ukrytym magnetofonie Glenna jedynym, co udało nam się usłyszeć, było coś, co brzmiało jak
piosenka nucona przez Kaczora Donalda pod prysznicem.
W czasie kolejnych spotkań udało mi się ustalić, że Salvatore jest człowiekiem takim jak my,
który został przeszkolony przez pewnego niemieckiego naukowca ściśle współpracującego z nie-
Ziemianami. Cała ta historia zaczęła się pod koniec pierwszej wojny światowej. Wówczas to z drem
– nazwijmy go umownie – Rhinelanderem skontaktowała się grupa nie-Ziemian i oświadczyła mu,
że otrzyma plany i pomoc w budowie wspaniałego pojazdu powietrznego wyposażonego w
nieznany ówczesnej ziemskiej nauce napęd. Aby do tego doszło, musiał stworzyć zespół
naukowców i wyemigrować do pewnej górniczej społeczności mieszkającej na Środkowym
Zachodzie
3
Stanów Zjednoczonych. Dr Rhinelander zgodził się na zaproponowane warunki i po
podpisaniu zawieszenia broni wyemigrował ze swoim zespołem w określone miejsce. Jak mu
oświadczono, ważne było znalezienie się w pobliżu położonych w tamtym rejonie zamykanych
właśnie kopalni, ponieważ potrzebne mu do tych pojazdów paliwo miało być wytwarzane z węgla.
Dr Rhinelander i jego ekipa zakwaterowali się we wskazanej miejscowości w tym samym dniu,
w którym w kopalni rozległy się ostatnie gwizdki. Podczas gdy górnicy rozeszli się do barów i
domów, niemieccy naukowcy przystąpili do pracy w swoim laboratorium zgodnie z ustalonym
harmonogramem, który przygotowali im tajemniczy dobroczyńcy. Korzystając z praktycznie
nieograniczonych funduszy dostarczonych przez nie-Ziemian, dr Rhinelander zdołał kupić stare
kopalnie i zamienić je na obszerne laboratoria, w których zatrudnił dużą liczbę okolicznych
mieszkańców.
Salvatore powiedział nam, że ci, którzy wyrazili chęć pracy u dr. Rhinelandera, musieli przejść
przez bardzo rygorystyczny test fizyczny i zawiły test psychologiczny. Ci, którzy zostali przyjęci,
musieli przejść na specjalna dietę i poddawać się regularnie badaniom krwi, „aby sprawdzić, czy
jest zdrowa”.
Salvatore przypadła rola „kontrolera” – niezbyt skomplikowana praca. Otrzymywał nazwisko i
adres określonej osoby i jechał „sprawdzić”, czy robi to co powinna. Na przykład komputer
podawał, że jakiś człowiek powinien mieszkać w Orlando na Florydzie i być chemikiem.
„Kontroler” jechał do Orlando i sprawdzał, czy ten człowiek rzeczywiście pracuje jako chemik, czy
też „zbłądził” i obrał inną drogę żvciową. Salvatore oznajmił mi, że ja również znajdowałem się na
takiej liście i że od najwcześniejszych lat mojego życia sprawdzano, czy realizuję przypisany mi
program. Będąc człowiekiem, który wierzy w wolną wolę, nie byłem tym zachwycony.
Po kilku tygodniach pracy w charakterze „kontrolera” pozwolono Salvatore na wejście do
laboratoriów, gdzie dr Rhinelander i jego zespół składali pierwszy pojazd powietrzny, który w
oczach Salvatore wyglądał na niepraktyczny, bowiem wyglądał jak dwa odwrócone do góry nogami
talerze. Niedługo potem pilny w pracy Salvatore zaczął blisko współpracować z drem
Rhinelanderem i zakochał się w jego pięknej i bystrej córce. Dr Rhinelander do tego stopnia wierzył
w jej umiejętności, że powierzył jej pilotowanie podczas dziewiczego lotu powietrznego pojazdu,
który został zbudowany według wskazówek jego protektorów. Właśnie wtedy doszło do tragedii.
Start odbył się bez żadnych zakłóceń, ale zanim pojazd pilotowany przez pannę Rhinelander
zdążył wyjść z ziemskiej atmosfery, nieoczekiwanie nadleciał inny większy statek i dosłownie
„połknął” jej pojazd.
Zdezorientowany zespół niemieckich naukowców został poinformowany, że inna grupa nie-
Ziemian sprzeciwia się interwencji przyjaciół dra Rhinelandera. Grupa ta nie chce, aby Homo
sapiens posiadł tajemnicę podróży międzygwiezdnych. Starają się opóźnić wyjście ludzkości w
kosmos i dotarcie do innych światów.
Mimo tej interwencji niechętnej ludziom pozaziemskiej grupy, dr Rhinelander twardo trwał w
zamiarze opanowania sztuki podróży kosmicznych i negocjował w sprawie uwolnienia swojej córki.
Jak twierdzi Salvatore, dwa dalsze pojazdy zostały przechwycone przez wrogo nastawioną do ludzi
grupę nie-Ziemian, zanim Niemcom udało się udoskonalić środki pozwalające na uniknięcie
dalszych porwań. Córka dra Rhinelandera i pozostali członkowie załogi nigdy nie wrócili do domu,
niemniej zapewniano Ziemian, że żyją oni pod troskliwą opieką na innej planecie.
Ostatecznie dr Rhinelander opanował w latach trzydziestych umiejętność podróży w kosmosie,
lecz wyglądało na to, że już go to nie cieszy. Bardzo bolał nad stratą córki i przestał przykładać się
do pracy. Wraz z tym ustał obfity strumień funduszy, jakimi cieszyła się grupa. Ich znakomicie
funkcjonująca organizacja zaczęła się rozpadać. Po śmierci dra Rhinelandera grupie zaczęła
zaglądać w oczy bieda i mimo iż wciąż miała ona kontakt ze stacjonującymi w podziemnych bazach
nie-Ziemianami, jej członkowie nie robili nic poza sporadycznymi wypadami poza ziemską
atmosferę w dwóch ocalałych pojazdach.
Wówczas zdesperowany Salvatore, mały, pulchny, bez przerwy gadający człowiek, zapragnął
sprzedać przepisy na nie powodujące skażenia paliwo, którego Ziemia jego zdaniem bardzo
potrzebuje, oraz na środek chroniący przed ogniem, którego ludzkość również potrzebuje, w
związku z powszechnymi na Ziemi technologiami opartymi na procesie spalania.
Czy był on jednak upoważniony do ich sprzedaży? Salvatore niezmiennie zapewnia, że tak, lecz
przy każdym kolejnym spotkaniu można było zauważyć u niego niepokojący nawyk oglądania się
za siebie lub nad nami, jakby obawiał się kogoś niewidzialnego czającego się w pobliżu. Tłumaczył,
że grupa jest teraz biedna oraz że kilku z tych, którzy przetrwali, upoważniło go do poszukiwania
chętnych zapłacić najwyższą cenę za te naukowe nowinki.
Czy to paliwo było użyteczne? Ray twierdził, że tak. Stosował je z dobrym skutkiem przez całe
lato w kosiarce do trawy. Pewien prawnik stosował je przez wiele miesięcy w swoim samochodzie
marki Lincoln Continental. Mechanicy, którzy dokonywali jego przeglądu, oświadczyli mu, że
silnik jest w doskonałym stanie.
W trakcie jednego ze spotkań przygotowano pełen dzban paliwa i pozwolono zebranym je
obejrzeć. Miało delikatny zapach. Glenn zamoczył w nim palec i spróbował go językiem. Miało
lekki posmak nafty. Wylaliśmy trochę i przytknęliśmy zapaloną zapałkę. Płyn momentalnie spalił
się, nie tworząc dymu.
Czy odporna na ogień ciecz spełniała swoje zadanie? Poinformowano nas, że na pobliskim
lotnisku miała miejsce demonstracja. Podpalona mieszanina ropy i benzyny, która miała za zadanie
spalić kadłub samolotu, została w kilka sekund ugaszona przy pomocy jednego tryśnięcia tego
środka z wypełnionej nim gaśnicy.
Ray sądził, że bez trudu znajdzie sponsorów, którzy wyłożą pieniądze, jakich żądała grupa w
zamian za przepisy na te substancje, jednak ja uważałem, że ta sprawa zaczęła wkraczać w obłędny
etap Reality Game
4
.
– Wątpię, aby kiedykolwiek ci się to udało – ostrzegłem go. – Nawet jeśli uda ci się znaleźć
sponsorów, wątpię, aby udało ci się dojść do porozumienia z Salvatore. Mam nadzieję, że masz
solidną pozycję w pracy. Dawniej ludzie, którzy angażowali się w takie sprawy, byli mocno
dyskredytowani. Naukowcom przyrzekano Nagrodę Nobla, po czym nie dostawali nic poza
upokorzeniem w postaci wyrzucenia z pracy na uniwersytecie oraz złamaniem kariery.
Udałem się o północy na spotkanie z Salvatore, które miało odbyć się w jakimś podrzędnym
barze. Owej nocy lało jak z cebra, że nawet UFO nie pokazałoby się na niebie. Jak się
spodziewałem, Salvatore nie przybył na spotkanie z nami i nie dostarczył receptur. Odmówiłem
udania się na kolejne „pewne” przekazanie receptur i nie byłem zdziwiony, kiedy Ray oznajmił mi,
że Salvatore i tym razem się nie pokazał.
Według mnie jakiś żartowniś bawił się z nami w kotka i myszkę. Było dla mnie coraz bardziej
oczywiste, że Salvatore, który być może uczestniczył w pewnych istotnych wydarzeniach, z całą
pewnością nie miał upoważnienia do sprzedaży tych rzekomo genialnych receptur. Uważam, że był
czyjąś marionetkę, która fikała, ilekroć ktoś niewidzialny pociągał za sznurki.
Niedługo potem Ray zetknął się z bardzo atrakcyjnymi młodymi kobietami, które utrzymywały,
że są nie-Ziemiankami, i uczą się w szkole na Księżycu. Ray zadzwonił do mnie, prosząc o pomoc.
Twierdził, że te kobiety potrafią bez zastanowienia odpowiedzieć na wszystkie pytania z dziedziny
techniki, które on, były pilot wojskowych samolotów odrzutowych, im zadawał. Przypomniałem
mu, że już nie mam ochoty brać udziału w tej Reality Game. Ponieważ jednak Ray był moim
dobrym przyjacielem, było mi trudno mu odmówić. Spotkałem się z nim na lunchu w restauracji w
centrum miasta, w czasie gdy zostałem zaproszony do udziału w programie lokalnej chicagowskiej
stacji telewizyjnej ABC. Podekscytowany Ray powiedział mi, że parę dni temu zabrał jedną z
Księżycowych Panien do restauracji i usiłował ją upić, aby rozwiązać jej język. Dziewczyna
wyżłopała tuzin podwójnych martini i ani razu nie wymówiła błędnie żadnego słowa, ani razu nie
powiedziała też niczego, co by przeczyło temu, co powiedziała wcześniej, i, co ciekawe, ani razu
nie usiłowała wymknąć się do ubikacji za potrzebą.
Odporność Panny Księżycowej na mocne napoje alkoholowe przypomniała mi o pewnej poufnej
informacji, którą przekazał mi pewien badacz zjawiska UFO. Powiedział mi, że pewnej nocy nie-
Ziemianin wtargnął do jego mieszkania i wypił butelkę wybielacza
5
, która stała pod zlewem, aby
udowodnić mu, że tego rodzaju chemikalia nie są w stanie uszkodzić ich wewnętrznych organów.
Ray okazał się wyjątkowo wytrwały i jeszcze przez jakiś czas komunikował się ze mną.
Opowiedział mi o całym szeregu spotkań o północy, na które druga strona nigdy nie przybyła.
Okazało się, że od czasu do czasu bywał śledzony przez trzech ubranych na czarno facetów
jeżdżących w czarnych samochodach, których nie mógł się pozbyć. Nigdy nie uzyskał tych
magicznych receptur.
Podobno pozostałem na rzekomo nie-ziemskich listach sprawdzanych ludzi. Nie mam pojęcia,
czy ci nie-Ziemianie, którzy od czasu do czasu kontaktują się ze mną, są rzeczywiście tymi, za kogo
się podają, czy też są to jacyś ziemscy żartownisie. Niektórzy z nich, na przykład Salvatore, zdają
się być marionetkami jakiegoś niewidzialnego animatora. Przypuszczam, że nasi oponenci z Reality
Game od czasu do czasu zatrudniają i uwarunkowują członków naszego gatunku, aby robili
rozpraszające naszą uwagę psikusy, po czym jacyś zupełnie normalni przedstawiciele Homo
sapiens naśladują ich dla kawału, zaciemniając w ten sposób jeszcze bardziej całą sprawę. Jest to
jeden z największych paradoksów, z którym mamy do czynienia w zjawisku UFO. Stosunek
UFOnautów, czy jak kto woli, Obcych Istot do nas wydaje się być w najlepszym wypadku
dwuznaczny. Z doświadczenia wiem, że najlepiej jest grać z nimi z najwyższą ostrożnością i cały
czas starać się być tak skupionym, uważnym i zrównoważonym, jak to tylko możliwe. Wkroczenie
w ich wymiar jest wejściem do takiej wersji naszego świata, w której nic nie jest tym, na co
wygląda.
Powyższą relację sporządziłem na podstawie mojej książki Mysteries of Time and Space
(„Tajemnice czasu i przestrzeni”), w której opisuję wiele innych bliskich spotkań z Naciągaczami,
Mężczyznami w Czerni oraz innymi kosmicznymi żartownisiami, którzy wciągają nas do gry, którą
nazywam „Reality Game”. Kiedy już uda nam się zrozumieć prawdziwe znaczenie niedorzecznych
przesłanek, kiedy zdołamy opanować sztukę właściwych posunięć, być może uda się nam uzyskać
przejrzystszy obraz naszej własnej roli w kosmicznym schemacie wszechrzeczy. Zasady Reality
Game są mylące, bardzo elastyczne i trudne do zdefiniowania, niemniej musimy podjąć tę grę,
albowiem jest to jedyna gra, jaka ma miejsce we Wszechświecie.
Przypisy:
1. Paliwo nie powodujące stuków wynikających z zaburzeń w komorze spalania.
2. Chodzi o Międzynarodowy Port Lotniczy O'Hare (O'Hare International Airport) w Chicago.
3. Spolszczona nazwa Midwest lub Middle West to region w północno-środkowych Stanach
Zjednoczonych obejmujący stany Illinois, Indianę, Iowę, Kansas, Michigan, Minnesotę, Missouri,
Nebraskę, Północną Dakotę, Ohio, Południową Dakota i Wisconsin.
4. Dosłowne tłumaczenie „Zabawa w Rzeczywistość” – autor za przykładem twórców programów „Big
Brother”, „Bar” i całej serii innych tego typu widowisk telewizyjnych nazywa grę, do jakiej zmuszają
nas obce istoty, „Reality Game”.
5. Wybielacze są bardzo żrącymi środkami.
Autor: Brad Steiger
Magazyn UFO NR 2 (50) IV-VI 2002