N
a świecie pełno jest starożytnych ruin i monumentów, których istnienie stanowi wciąż nie wyjaśnioną tajemnicę. Archeolodzy piszą bądź mówią o nich chłodnym, rzeczowym tonem, jak gdyby nie stanowiły one żadnego problemu. Przytaczają różne dane oraz daty, sugerując, że wszystko jest jasne i pewne. A jednak omawiane w tym artykule ruiny są zagadką, która wciąż czeka na rozwiązanie. Na temat każdego z tych obiektów z łatwością można by napisać osobną książkę. Na przykład Posnansky napisał cztery grube tomy poświęcone archeologicznym, architektonicznym i archeoastronomicznym aspektom samego tylko Tiahuanacu. Ruiny, o których będzie dalej mowa, zasługują na znacznie szersze omówienie, niż możemy to tutaj uczynić. W tym artykule ograniczę się jedynie do przedstawienia najważniejszych wątków związanych z prezentowanymi zabytkami.
Akropol Baalbek
Położony po drugiej stronie gór Leontes na wschód od Bejrutu w Libanie akropol Baalbek stanowi godne świadectwo kunsztu oraz umiejętności starożytnych ludzi. Tamtejszy kompleks składa się z kilku świątyń obróconych obecnie w ruinę wzniesionych przez Rzymian w klasycznym stylu korynckim. Są one powszechnie znane jako Świątynia Jowisza, Świątynia Bachusa, Świątynia Muz oraz Świątynia Wenus. Ponadto towarzyszy im kilka innych imponujących obiektów.
Mortimer Wheeler opisał Baalbek jako „jeden z najwspanialszych pomników europejskiej architektury" (Ragette, 1980). Istotnie, Baalbek zdumiewa swoim ogromem oraz wspaniałym, klasycznym pięknem. W naszym słowniku brakuje słów zdolnych opisać ten cud architektury. Megalityczny taras, który Rzymianie zastali przybywszy na plac budowy, bez wątpienia zainspirował ich do wzniesienia się na wyżyny swoich umiejętności (a były one naprawdę ogromne), co zaowocowało powstaniem przepięknych, wspaniałych budowli.
Zwróćmy uwagę na tak zwany trylit - trzy gigantyczne kamienne bloki wbudowane w podstawę tarasu. Mortimer Wheeler nazwał je „największymi obrobionymi głazami świata" (Ragette, 1980). Każdy z nich ma około 21,3 metra długości, 4 metry szerokości i przeszło 4,6 metra wysokości, zaś ich waga wynosi od 800 do 1000 ton. Czwarty blok, największy obrobiony kamień świata mierzący 23,3 metra długości i ważący od 1000 do 1200 ton, wciąż spoczywa w oddalonym o pół mili kamieniołomie (Mitchell, 1969).
Te masywne bloki zostały w jakiś sposób wycięte z litej skały, przetransportowane na dystansie pół miii (około 800 m) do położonego na wzgórzu „akropolu" i ustawione na czterech warstwach kamienia. Warstwa kamieni tarasu ułożona bezpośrednio pod trylitem zawiera co najmniej 24 bloki, każdy o długości od 10 do 11 metrów i wadze sięgającej 450 ton. W jaki sposób przewieziono te gigantyczne głazy z odległego kamieniołomu i precyzyjnie wbudowano w taras? Wzgórze akropolu opada stromo na wszystkie strony, w związku z czym trudno sobie wyobrazić wykorzystanie dźwigu lub jakiegoś innego urządzenia podnoszącego. Nigdzie dookoła nie ma też śladów po starożytnych rampach, które wiodłyby na szczyt wzgórza.
Czy ten taras zbudowali Rzymianie, jak wierzy część archeologów, czy też był już na wzgórzu, kiedy Rzymianie postanowili go wykorzystać? A jeśli tak, jaki może być jego wiek? Jeszcze bardziej zagadkowy jest fakt, że megalityczna część ruin nigdy nie została ukończona (Ragette, 1980). Co zatrzymało prace budowlane? Czy budowniczym przeszkodził jakiś kataklizm? Jeśli to rzeczywiście Rzymianie zbudowali ten taras, dlaczego nie przewieźli wspomnianego monolitu z kamieniołomu? A jeśli „zakończyli" realizację projektu na wzniesieniu przepięknych świątyń, po co go wyciosali?
Mimo opinii niektórych „autorytetów" taras jest o wiele tysięcy lat starszy od wzniesionego na nim rzymskiego kompleksu świątynnego. Świadczą o tym chociażby ślady erozji występujące na powierzchni kamienia, których nie noszą z kolei ruiny świątyń.
Potężne kamienne bloki w fundamencie tarasu w Baalbek.
Dawni archeolodzy byli przeświadczeni, że taras jest o wiele starszy od wzniesionej na nim świątyni. Francuski archeolog Louis Felicien de Saukey, który odwiedził Baalbek w roku 1851, wierzył, że ten taras pochodzi z czasów poprzedzających Rzym. Nawet słynny uczony Ernest Renan, który zamierzał dowieść, że cały ten kompleks ma rzymski rodowód, po obejrzeniu ruin zgodził się z powyższym poglądem.
Renan nie tylko uznał czynnik erozji za decydujący, ale, co więcej, nie doszukał się także „spójnego związku" między rzymską świątynią i jej megalitycznym fundamentem (Raget-te, 1980). Przeprowadzone na miejscu oględziny spowodowały całkowitą zmianę jego poglądów na temat megalitycznej części ruin.
„Współcześni" archeolodzy mają twardy orzech do zgryzienia. Nie mogąc pogodzić się z myślą, że ludzie żyjący tysiące lat przed Rzymianami dysponowali umiejętnościami pozwalającymi na wycinanie i przemieszczanie potężnych bloków skalnych, przywołują wątłe archeologiczne poszlaki, aby przekonać samych siebie, że cały ten obiekt jest jednak dziełem Rzymian.
Egipski Sfinks
Mam w bibliotece dwie stare historyczne książki z fotografiami egipskiego Sfinksa pogrążonego w piasku. Na jednej z nich widać Sfinksa zakopanego po szyję (West, 1904), natomiast druga przedstawia go częściowo odsłoniętego, z piaskiem
sięgającym piersi (Myers, 1904). Ludzie spekulowali wówczas jak może wyglądać reszta tkwiącego pod ziemią ciała.
Oczywiście, dzisiaj wiemy, że ma ono lwie kształty. Dlaczego jednak lwie? John Antony West i Graham Hancock, który utrzymuje, że Sfinks mógł być wyrzeźbiony około 10500 lat p.n.e., twierdzą, że ma to swoje uzasadnienie i że rzeźbiarzami wcale nie byli starożytni Egipcjanie. Tłumaczą, że przez większą część swojej długiej historii Sfinks spoczywał zagrzebany w piasku, co wydaje się całkiem możliwe. Gdyby teren wokół niego nie był systematycznie oczyszczany przez współczesnych robotników, to za około 50 lat z piasku znowu sterczałaby tylko sama głowa. Jeśli na przestrzeni dziejów był tak długo ukryty pod ziemią, to dlaczego jest taki zniszczony?
West zwrócił się o pomoc do swojego kolegi, dra Roberta Schocha, profesora geologii na Uniwersytecie Bostońskim, aby określił naturę erozji Sfinksa. Po starannych badaniach Schoch stwierdził, że uszkodzenia Sfinksa zostały spowodowane raczej przez wodę a nie przez wiatr i piasek, jak powszechnie sądzono. Na tej podstawie uznał, że ten monument powstał w holocenie, pod koniec epoki lodowcowej, kiedy w Egipcie występowały obfite opady deszczu, zaś jego wiek oszacował zachowawczo na co najmniej 7000 lat (Schoch, 1992). Schoch zaprezentował wyniki swoich badań szerokiemu gronu geologów i jego wnioski, że widoczne na Sfinksie ślady erozji związane są z wodą a nie z wiatrem, zostały powszechnie zaakceptowane. Nie dotyczy to wszakże egiptolo-gów. Ci nie chcieli o niczym słyszeć, zresztą najchętniej nie wpuszczaliby żadnych geologów na swoje podwórko. Co jednak to wszystko ma wspólnego z lwem?
Kontynuując pracę innego badacza, Roberta Bauvala, West ustalił, że 10500 lat p.n.e., w dniu wiosennego zrównania dnia z nocą, Sfinks spoglądałby prosto na swój gwiezdny odpowiednik na porannym niebie, czyli gwiazdozbiór Lwa (West, 1979). Co więcej, obaj spekulują także - zapewne słusznie - że oryginalny Sfinks posiadał głowę lwa.
Colin Reader (1998), geolog z Uniwersytetu Londyńskiego, zauważył, że „faraońska" głowa Sfinksa, którą możemy dziś oglądać, jest zdecydowanie za mała w stosunku do reszty jego ciała. Poza tym, pomijając zniszczenia dokonane przez różnych wandali, jego twarz jest wolna od śladów erozji widocznych na reszcie ciała (gdyby głowa była wystawiona na działanie warunków atmosferycznych najdłużej, byłaby najbardziej zerodowana). Reader sądzi, że głowa oryginalnego Sfinksa została przekuta z głowy lwa w głowę egipskiego faraona. Usuńmy głowę faraona, a „egipski" charakter rzeźby zniknie.
Sfinks i Wielka Piramida sfotografowane w drugiej połowie XIX wieku.
Wnioski dra Schocha co do wieku Sfinksa znajdują poparcie w pracach dwóch kompetentnych geologów Colina Readera (1998) i Davida Coxilla (1998). Dowody zdają się potwierdzać, że Sfinks został wyrzeźbiony przez nieznaną kulturę w zamierzchłej przeszłości. Ostrożne szacunki sytuują ten moment gdzieś na samym początku czasów przeddyna-stycznych.
A dlaczego lew? Wiemy, że przeciętna (średnia) data rozpoczęcia ery Lwa przypada na rok 9880 p.n.e. Wiemy także, że geologiczna epoka zwana plejstocenem zakończyła się mniej więcej w tym samym czasie, czemu towarzyszyło masowe wymieranie zwierząt. Wtedy również nastąpił koniec wszystkich kultur górnego paleolitu. Ludzka populacja została zdziesiątkowana, zaś wszystkie te wielkie przemiany dokonywały się przy wzmożonej aktywności wulkanicznej na całym świecie (Hibben, 1946).
Ponadto Maneton, egipski kapłan i historyk, w swoim spisie królów odnotował nagłą przerwę, która przypada właśnie na ten czas. Innymi słowy, podczas ery Lwa miały miejsce przemiany o zasięgu ogólnoświatowym i niewyobrażalnej skali, których czas wystąpienia przypadł na okolice roku 10000 p.n.e. Odzwierciedlenie tego znajduje się w słynnym zodiaku z Dendery, który rozpoczyna się właśnie od znaku Lwa. Czyżby była to zapowiedź nowego początku?
Obecność w Egipcie Sfinksa o lwich kształtach nie jest zwyczajnym astrologicznym zbiegiem okoliczności. Moim zdaniem starożytni
wiedzieli, kiedy rozpocznie się kolejny cykl geologiczny, zaś Sfinks miał przypominać to wiekopomne zdarzenie, na tyle ważne i potężne, że zdolne odmienić losy całej ludzkości.
Wielka Piramida w Gizie
Wielka Piramida w Gizie od zawsze była jedną z najbardziej kontrowersyjnych starożytnych budowli świata. Jest zdecydowanie odmienna od wszystkich innych piramid Egiptu. Dlaczego?
Przede wszystkim brak w niej jakichkolwiek inskrypcji. Po drugie, precyzją wykonania oraz usytuowania w terenie daleko przewyższa wszystkie inne, nawet pozostałe piramidy z Gizy. Po trzecie, jej komory oraz korytarze niemal w całości znajdują się ponad powierzchnią gruntu, to zaś oznacza, że każdy jej blok musiał być odpowiednio obrobiony przed wbudowaniem, co było nad wyraz skomplikowanym przedsięwzięciem. Komory oraz korytarze w innych piramidach są relatywnie proste i zagłębione w ziemi, co umożliwiało wzniesienie nad nimi łatwiejszej, litej konstrukcji.
O ile niektóre piramidy zbudowano jako grobowce (co wynika z inskrypcji umieszczonych w komorach grobowych), to w przypadku Wielkiej Piramidy nie ma na to żadnych dowodów. Tak zwany „sarkofag" w „komorze królewskiej" (terminologia egiptologów) jest jedynym znaleziskiem potwierdzającym tę teorię. Jednakże nazwanie jakiegoś przedmiotu „sarkofagiem" wcale nie oznacza, że pełnił on taką właśnie funkcję. Równie dobrze mógł służyć jakimś innym, jeszcze nieznanym celom. Wewnątrz Wielkiej Piramidy nigdy nie znaleziono mumii bądź jakichkolwiek ludzkich szczątków. Nic też nie potwierdza, że została ona wzniesiona przez Cheopsa.
Data powstania Wielkiej Piramidy może wskazywać na jej związek z Atlantydą. Ponieważ właśnie ta piramida jest najdoskonalsza, zaś cały Egipt jest dosłownie usiany budowlami mniej doskonałymi, w naturalny (linearny) sposób przyjmujemy, że najgorsze konstrukcje są najwcześniejszymi, eksperymentalnymi wersjami, natomiast obiekt najdoskonalszy powstał na samym końcu. Tymczasem rzeczywistość wygląda najwyraźniej odwrotnie. Mając przed oczami bliski ideału wzorzec, Egipcjanie próbowali naśladować osiągnięcia jakiejś zaawansowanej cywilizacji, zaś licznie występujące na terenie Egiptu niezbyt udane kopie dowodzą ich daremnych prób powielenia zaawansowanej techniki.
Niewielu ludzi poza profesjonalistami wie, że wiele egipskich piramid zostało wzniesionych później od Wielkiej Piramidy, na przestrzeni kilkuset lat. Mimo to wszystkie one bez wyjątku ustępują rozmiarami i jakością wykonania tej niezwykłej budowli. Dlaczego więc, uporawszy się w pewnym momencie ze wszystkimi problemami inżynierskimi, Egipcjanie powrócili nagle do bylejakości? Już sam ten fakt zdaje się popierać tezę, że Egipcjanie nigdy nie osiągnęli poziomu
umiejętności niezbędnego do zbudowania Wielkiej Piramidy. Mimo ogromu wysiłków ponieśli na tym polu całkowitą porażkę!
Jakie jeszcze dowody wskazują, że powszechnie przyjęty system datowania piramid w Gizie może być błędny? Joseph Jochmans prezentuje następujące rozumowanie. Wychodząc z uznawanej kolejności budowy, a więc Chufu (Cheops), Chefren i Mykerinos (wszyscy byli faraonami z IV dynastii), należy stwierdzić, że względne rozmiary piramid zadają jej kłam. Egiptolodzy twierdzą, że pierwszą ze wzniesionych w Gizie była piramida Chufu (Wielka Piramida). Jeśli „linearny" sposób rozumowania ma mieć jakąkolwiek wartość, to czy nie należałoby oczekiwać, że panujący po Chufu Chefren wybuduje piramidę większą i wspanialszą niż należąca do jego poprzednika? Gdyby tego nie zrobił, jego status faraona mógłby poważnie na tym ucierpieć. Mimo to druga piramida jest w porównaniu z Wielką Piramidą znacznie mniejsza. Czy z kolei Mykerinos, gdy już nadeszła pora jego rządów, nie powinien był przyćmić obu swoich poprzedników? Tymczasem jego piramida jest zdecydowanie najmniejsza z całej trójki. Choć taki porządek rzeczy pozostaje w jawnej sprzeczności z ludzką naturą, wymaga się od nas zaakceptowania proponowanej chronologii, jak gdyby była ona bezspornym faktem.
Robert Bauval i John Anthony West przedstawiają o wiele bardziej przekonywający scenariusz oparty na obliczeniach astronomicznych (często wykorzystywanych przy wznoszeniu, a także orientacji względem stron świata starożytnych świątyń), które współczesna nauka bez trudu może zweryfikować. Udało się im ustalić, że usytuowanie oraz zróżnicowane wymiary piramid w Gizie odpowiadają pozycjom i jasności gwiazd w gwiazdozbiorze Oriona. Ze starożytnych tekstów egipskich wynika, że Orion stanowił wizerunek boga Ozyrysa, który władał w czasach „panowania bogów" jakieś 15000 lat temu.
Jak już powiedzieliśmy, rok 10500 p.n.e. jest najbardziej prawdopodobną datą stworzenia Sfinksa i okazuje się, że konfiguracja korytarzy Wielkiej Piramidy wskazuje na dokładnie tę samą datę (Bauval, 1994). Data ta została wyznaczona za pomocą technik komputerowych, które pozwalają
2009
ustalić położenie na niebie poszczególnych gwiazdozbiorów w dowolnym momencie czasu. Tak się składa, że oba tropy kierują nas ku erze Atlantydy.
Tiahuanacu
Tiahuanacu (Tiahuanaco lub Tiwanaku) zostało okrzyknięte „Baalbekiem Nowego Świata". To prehistoryczne zrujnowane miasto o portowym charakterze (Posnansky, 1945) leży w boliwijskich Andach w odległości 22 km od jeziora Ti-ticaca na wysokości przeszło 4000 metrów n.p.m. Po co ktoś miałby budować morski port 4 kilometry nad poziomem morza? Jest kilka teorii na ten temat i jedną z nich zajmiemy się tutaj dokładniej.
Tereny portowe Tiahuanacu (niegdyś traktowane jako odrębne ruiny) noszą nazwę Puma Punku (Port Pumy). Na całym tym obszarze, w pobliżu śladów dawnej linii brzegowej, widać porozrzucane niczym zapałki potężne kamienne bloki. Ich ciężar waha się od 100 do 150 ton, zaś waga jednej z brył szacowana jest nawet na 450 ton! Geolodzy ustalili, że część tych bloków pochodzi z kamieniołomów oddalonych o 300 km (Hemming, 1979). Nasuwa się oczywiście pytanie, w jaki sposób wykuto te bloki bez użycia metalowych narzędzi, jak przetransportowano je na plac budowy i, wreszcie, jak wbudowano je w portowe nabrzeże. Jeszcze większe zdumienie budzi siła, która rozrzuciła je w wielkim nieładzie po całej okolicy. Czy kryje się za tym jakiś geologiczny kataklizm?
Rzeźba Boga Słońca z Bramy Słońca.
Przejdźmy do ceremonialnego centrum miasta, gdzie stoją piramidy, świątynie, kamienne bóstwa, a także dziesięcioto-nowa Puerto del Sol (Brama Słońca). Ten ogromny monolit, pęknięty pośrodku, w chwili odkrycia był niemal całkowicie pogrążony w zaschniętym mule. Wykuty z jednego bloku an-dezytu ma ponad 3,3 metra wysokości i 4 metry szerokości (Mason, 1968). Jego górną część zdobią piękne rzeźby o zawiłym iysunku. Pełno tam różnych symboli, kondorów, toxodo-nów i słoni. W centralnej części widzimy postać człowieka interpretowaną jako Bóg Słońca, Wirakocza, bądź też „Płaczący Bóg" (gdyż na obu jego policzkach widać coś, co przypomina
łzy). W obu dłoniach trzyma stylizowane berła, z których jedno może przedstawiać błyskawice. Po bokach centralnej postaci występują niedokończone wizerunki ptaków, co skłoniło niektórych badaczy (Mason, 1968) do wniosku, że coś zmusiło budowniczych do przerwania prac (być może jakaś katastrofa). Brama Słońca znajduje się obecnie w północno-zachodnim zakątku Świątyni Kalasasaya (Bennett, 1934).
Budowle stojące w centrum to właśnie Świątynia Kalasasaya, Półpodziemna Świątynia, tak zwany „Pałac" i piramida Acapana. Użyte do ich budowy kamienne bloki ważą często blisko 200 ton (Posnansky, 1945). Piramida Acapana jest piramidą schodkową i podobnie jak Wielka Piramida jest usytuowana idealnie względem stron świata. Kiedyś cała była oblicowana gładkimi płytami andezytu, z których do dziś przetrwało zaledwie 10 procent. Swój fatalny stan zawdzięcza rabusiom, którzy wykorzystali jej licówkę jako materiał budowlany przy wznoszeniu La Paz.
Pośrodku Półpodziemnej Świątyni znajdował się wysoki na 8 metrów monolityczny posąg z czerwonego piaskowca. Dolną część ciała wyrzeźbionej postaci pokrywają rybie łuski, co przywodzi na myśl mezopotamskiego boga Oannesa, który przekazał ludziom swoją wiedzę. O istnieniu tego wielkiego monolitu dowiedziano się dopiero w roku 1934 dzięki wykopaliskom Bennetta. Posąg przewieziono następnie do La Paz i ustawiono na miejskim placu (Mason, 1968).
Bennett odkopał również o wiele mniejszy, wysoki na 2,3 metra posąg brodatego mężczyzny o dużych, okrągłych oczach, prostym, wąskim nosie i owalnych ustach. Na jego czole wyrzeźbiono błyskawice, zaś wokół głowy trudne do rozpoznania zwierzęta. Ubrany jest w sięgającą do kostek tunikę, której skraj zdobią pumy. Po jego bokach wznoszą się węże, co rodzi skojarzenia z Quetzalcoatlem z mitologii Tolteków.
Konwencjonalna metoda określania wieku Tiahuanacu opiera się na datowaniu węglowym fragmentów ceramiki, małych figurek i szeregu innych zabytków. Oczywistym faktem ignorowanym przez ortodoksyjnych archeologów jest zwyczaj przejmowania przez późniejszych przybyszów (oszołomionych ogromem ruin i często przypisujących im nadprzyrodzone pochodzenie) wzornictwa z ceramiki lub odzieży poprzedników i uznawania go za własne. To oznacza, że łatwo popełnić dużą pomyłkę, traktując różne kultury jako jedną
i manipulując wiekiem megalitycznych kamiennych ruin, tak by pasował do młodszych znalezisk.
Nic zatem dziwnego, że wobec takich problemów nawet wśród uznanych archeologicznych autorytetów można spotkać się z opinią, że datowanie budowli oraz rzeźb w Tiahu-anacu jest „niepewne" (Mason, 1968; Willey, 1971; i inni). Kamiennych ruin nie da się datować metodą węglową. Staje się to możliwe jedynie wtedy, gdy pomiędzy kamienie wznoszonej budowli trafia przypadkiem materiał organiczny, gdyż tylko on może być poddany badaniu tą metodą.
Z faktu, że niektórzy „odszczepieńcy" nie odnoszą uzyskanych metodą węglową dat do kamiennych ruin, wcale nie wynika, że ignorują także inne rezultaty wieloletnich prac archeologicznych. Jednak ostrożność w podejściu do dat jest z pewnością wskazana, gdy natrafiamy na wizerunki wymarłych zwierząt z plejstocenu, o czym większość ekspertów nie wspomina ani słowem. Jak bowiem można było wyrzeźbić zwierzę, którego nigdy się nie widziało? Dodatkowo mamy jeszcze do dyspozycji pewne dane geologiczne i archeoastronomiczne, o czym archeolodzy w ogóle nie chcą słyszeć.
Z punktu widzenia przydatności do datowania najważniejsza wydaje się Kalasasaya (Miejsce Pionowych
Kamieni). Świątynia ta nie jest usytuowana zgodnie z głównymi kierunkami, lecz została lekko przesunięta na północny zachód. W jej południowo-zachodnim narożniku, naprzeciwko Bramy Słońca, znajduje się wielki posąg zwany „Idolem". Wiedząc, że wiele starożytnych kultur korzystało z wiedzy astronomicznej przy wytyczaniu najważniejszych świątyń, trudno przypuszczać, żeby takie odchylenie było dziełem przypadku. Ta sprawą zainteresował się badający ruiny profesor Arturo Posnansky (Hancock, 1995).
Oś Ziemi jest nachylona pod pewnym kątem do płaszczyzny Układu Słonecznego, który nosi nazwę nachylenia eklip-tyki. Dzisiaj wynosi on 23 stopnie i 17 minut, ale nie zawsze tak było. Nachylenie ziemskiej osi oscyluje pomiędzy 22 stopniami i 1 minutą, a 24 stopniami i 5 minutami. Jeden pełny cykl trwa około 41000 lat. Posnansky poprosił kilku astronomów, aby sprawdzili jego teorię. Po analizach stwierdzili oni, że orientacja Świątyni Kalasasaya odpowiada nachyleniu osi Ziemi o wartości 23 stopni 8 minut i 48 sekund (Posnansky, 1945). Takie nachylenie wystąpiło około 15000 lat p.n.e.
Ta data tłumaczy obecność wśród rzeźb sylwetek zwierząt, które wyginęły przed 12000 lat. Z uwagi na to, że dzisiejsze
Tiahuanacu wznosi się prawie 4 kilometry nad poziomem morza, niektórzy archeolodzy usiłują przekonywać, że zdolne przyjąć setki statków portowe nabrzeża zbudowano w jakimś innym celu.
No i wreszcie, transport 400-tonowych głazów na wielkie odległości mógł być dokonany wyłącznie przez cywilizację (jak dotąd nieznaną), która dysponowała zaawansowanymi technologiami.
Nie można wykluczyć, że jakiś ogólnoświatowy kataklizm wypiętrzył w pewnych miejscach góry niemal z dnia na dzień. To mogło sprawić, że morski port zawędrował wysoko w góry, zaś słone jezioro Titicaca, którego linia brzegowa rozciąga się dzisiaj w odległości 18 km od portu, stanowi wolno wysychającą pozostałość oceanu. Czy ten sam proces geologiczny spowodował zagładę plejstoceńskich gatunków, zakończył epokę
lodowcową, zdziesiątkował paleolityczną ludzkość i jakieś 12000 lat temu zatopił Atlantydę?
Cuzco i Sacsahuaman
Cuzco było stolicą imperium Inków, natomiast Sacsahuaman zapewniało schronienie mieszkańcom stolicy na wypadek ataku wroga. Państwo Inków rozwinęło się mniej więcej sto lat przed hiszpańskim podbojem. Zatem co wspólnego z Atlantydą mają jego ruiny?
Nawet zwiedzający te zabytki zwykły turysta łatwo dostrzeże to, co wręcz rzuca się w oczy: pięknie ociosane bloki, z których obróbki słynęli Inkowie. Zawsze są one osadzone na znacznie większych głazach, które tworzą konstrukcje w stylu wielobocznym (zwanym również megalitycznym). Większość archeologów, zarówno amerykańskich, jak i peruwiańskich, zgodnie sądzi, że o ile równo ułożone ciosy reprezentują klasyczny styl inkaski, o tyle większe, wielo-boczne bloki stanowią pozostałość po jakiejś wcześniejszej, „megalitycznej" kulturze. Datowanie owych wcześniejszych ruin przez archeologów „zawisło w powietrzu" (Mason,
1968).
Właśnie owa „megalityczna" część ruin interesuje nas najbardziej. Nigdy nie podjęto próby określenia ich wieku, przeto nie wiadomo, jak długo się tam znajdowały, zanim przybyli Inkowie i wykorzystali je do swoich celów. Waga większości bloków ociosanych w stylu Inków wynosi od 2 do 3 ton. Tymczasem największy spośród megalitycznych głazów występujących w Sacsahuaman waży około 300 ton! Stając przy takim cyklopowym gigancie człowiek czuje się jak karzeł.
|
- |
._„■ |
\. |
|
te |
'
- :• - -.■ . , . v ■ ■ ■
Ruiny twierdzy Sacsahuaman. Na pierwszym planie po środku widać postać człowieka, która stanowi punkt odniesienia pozwalający ocenić wielkość kamiennych bloków użytych do budowy murów.
Warto również podkreślić, że megalityczni budowniczowie zamiast wyrąbać całkowicie regularny blok, tak jak robili to Inkowie, woleli posługiwać się kształtami nieregularnymi. To wprost niewiarygodne, ale jeden z największych głazów ma aż 32 różne płaszczyzny, a mimo to jest tak idealnie dopasowany do otaczających go bloków, że w szczelinę nie da się wcisnąć ostrza noża (Mason, 1968). Co więcej, ten mur wzniesiono bez stosowania zaprawy.
Wszystkie bloki są lekko wypukłe i mają fazowane krawędzie, co potwierdza, że nie zostały przypadkowo zebrane, tylko starannie wycięte i tak obrobione, żeby dokładnie pasowały do skomplikowanego układu wielu płaszczyzn. Taka precyzja ma głębokie uzasadnienie. W rejonie Andów często występują trzęsienia ziemi, zaś mury z dziwacznie ukształtowanych bloków są na nie zaskakująco odporne i to mimo swojej wysokości, która dochodzi do 20 metrów (czyli do około 7 piętra).
Także w tym przypadku rodzą się pytania o wydobycie i transport tak masywnych bloków skalnych (Hemming, 1979). Jak bez pomocy dźwigów, bloków i innych maszyn (innymi słowy, bez współczesnej techniki) ktoś mógł wydobyć i złożyć z niebywałą precyzją w całość owe ważące często ponad 100 ton bryły (Mason, 1968). Z pewnością w grę musiała tutaj wchodzić technologia obca wszystkim znanym nam kulturom Ameryki Południowej.
Ruiny Lixus
Kolejne interesujące ruiny to pozostałości miasta Lixus w Maroku w Afryce Północnej. Lixus zawsze był ignorowany przez archeologów, toteż prowadzone w nim wykopaliska objęły jak dotąd zaledwie 20 procent obszaru ruin. Nikt nie pilnuje tego terenu, zaś turyści robią tam, co im się podoba - urządzają pikniki, rozrzucają wszędzie śmieci, a nawet zbierają z ziemi wszystko, co ich zaciekawi.
Usytuowany między Rabatem i Tangerem na wzgórzu. z którego widać Ocean Atlantycki i meandrującą opodal rzekę Lukus, Lixus pełnił rolę prehistorycznego portu. Kartagińczy-cy, którzy wznieśli swoje budowle na pradawnych, megalitycznych fundamentach, zawitali w te strony około roku 800 p.n.e. Wciąż jednak nie znamy daty powstania owych fundamentów.
Według dra Geralda S. Hawkinsa ze Smithsoniańskiego Obserwatorium Astronomicznego (Smithsonian Astronomi-cal Observatory) niższa (megalityczna) część murów została starannie wytyczona względem Słońca. Co ciekawe, wcześniejsza, fenicka nazwa miasta brzmi Makom Szemesz, czyli Miasto Słońca (Hawkins, 1973). Norweski badacz Thor Hey-erdahl zwrócił uwagę na wyraźne podobieństwo wielościennego stylu murów do obiektów w Peru i Boliwii. Ten sam sposób budowania napotkać można w Andaluzji na południu Hiszpanii oraz w podwodnych ruinach po obu brzegach Atlantyku.
Bloki różnych kształtów (wielościenne) przemieszane są w murze z kamieniami bardziej regularnymi - przy pomocy tej techniki starożytni zabezpieczali się przed skutkami trzęsień ziemi. Wydaje się, że przypominająca puzzle kombinacja głazów jest w stanie przeciwstawić się biegnącej z dołu fali sejsmicznej (dzięki różnym rozmiarom głazy reagują na odmienne częstotliwości i cała konstrukcja pozostaje odporna na wstrząsy).
Kiedy oglądałem te ruiny w roku 1975 jako uczestnik Mo-rocco Exploration - wyprawy sponsorowanej przez Europa House Uniwersytetu Illinois - stwierdziłem ponad wszelką wątpliwość, że występują w nich wyraźnie widoczne trzy poziomy reprezentujące trzy zupełnie różne kultury.
Warstwa górna (najmłodsza) jest pozostałością rzymską. Pod nią zalega warstwa fenicka, ale najciekawsza jest warstwa najniższa i zarazem najstarsza - kamienny mur pozostawiony przez jakąś zupełnie nieznaną, prehistoryczną kulturę.
Ta warstwa dosłownie zdumiewa obserwatora, gdyż tworzące ją masywne bloki o niezwykłych, wielokątnych kształtach wykazują łudzące podobieństwo do prehistorycznych budowli Ameryki Południowej.
Pytanie, które nie daje mi spokoju, brzmi: skąd się wzięły te dwa tak podobne style architektoniczne po przeciwległych stronach Oceanu Atlantyckiego?
Dalsze dowody na istnienie Atlantydy?
Po świecie rozsiane są jeszcze inne charakterystyczne ruiny, które prawdopodobnie można kojarzyć z Atlantydą. Niektóre z nich oglądałem na własne oczy, a do niektórych jeszcze nie dotarłem. Ponieważ nie ma ich zbyt wiele, pozwolę sobie je tutaj wymienić:
megalityczne ruiny na Malcie z „koleinami" biegnącymi w stronę morza,
różne podwodne ruiny na obszarze Wysp Egejskich,
podwodne ruiny niedaleko Wysp Bahama,
podwodne ruiny w pobliżu Kadyksu w Hiszpanii,
podwodne ruiny u wybrzeży Maroka na głębokości 20 m,
tajemnicze ruiny na dnie morskim nieopodal Wysp Kanaryjskich,
kamienne kręgi w Bretanii na brzegu Atlantyku.
Część tych konstrukcji tkwi głęboko pod wodą, inne są zanurzone tylko częściowo. W niektórych można rozpoznać zarysy portu. Nikt o zdrowych zmysłach nie będzie twierdził, że starożytni budowniczowie wznosili swoje budowle pod wodą. Pozostaje zatem założenie, że te obiekty zostały zalane przez podnoszące się wody oceanu, a ponieważ proces ten zachodził 10000 (±3000) lat temu, więc ich wiek musimy szacować co najmniej podobnie.