Armstrong Lindsay Narzeczona milionera

background image

LINDSAY ARMSTRONG

Narzeczona milionera

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Joanna Lucas wjechała swym range roverem na

wyboistą drogę i z dezaprobatą potrząsnęła głową.

Rzecz jasna, zdawała sobie sprawę, z˙e wyprawa do

owczej farmy, zagubionej w buszu gdzieś na południe
od Charleville w stanie Queensland, to nie wycieczka
na majówkę. Jednak przez długiczas szosa była cał-
kiem znośna i dopiero lokalna droga dojazdowa na-
prawdę dała jej w kość. Nie przypuszczała tez˙, z˙e
podróz˙ zajmie jej az˙ tyle czasu. Zapadał juz˙ chłodny
zimowy zmierzch, a ona wciąz˙ nie dotarła do celu.

Omiotła wzrokiem horyzont w daremnym poszuki-

waniu jakichś zabudowań. Przed wyjazdem przeczyta-
ła, z˙e w hrabstwie Murweh trudniono się głównie
hodowlą owiec – ponad osiemset tysięcy sztuk! – oraz
bydła, totez˙ nie dziwiła jej panująca wokół pustka.

Ale farma Kin Can, do której jechała, nalez˙ała do

największych i najlepiej prosperujących, a jej właś-
ciciele, rodzina Hastingsów, słynęli z bogactwa.

Czemu więc, pomyślała, nie zatroszczyli się o po-

rządną drogę dojazdową? I jak, u licha, radzą tu sobie
cięz˙arówkiwywoz˙ące wełnę?

Gdyby nie wypatrywała uwaz˙nie, przeoczyłaby

background image

małą tabliczkę na bramie z niemal nieczytelnym na-
pisem ,,Kin Can’’. Kolejne zaskoczenie. Joanna ocze-
kiwała, z˙e dojazd na farmę będzie dobrze oznako-
wany.

Czy chodzi im o to, aby zniechęcić nieproszonych

gości? – zastanawiała się, dojez˙dz˙ając do szczytu
niewielkiego wzniesienia, a potem gwałtownie wcis-
nęła hamulce, gdy ujrzała jakiegoś męz˙czyznę stojące-
go na środku drogi i mierzącego do niej ze strzelby.

A to dopiero! – przemknęło jej przez głowę, a zaraz

potem: Co robić?

Nieznajomy nie zostawił jej czasu na decyzję. Błys-

kawicznie dopadł drzwi, otworzył je jednym szarp-
nięciem, nim zdąz˙yła zablokować zamek, iwywlókł ją
z samochodu.

– Czy pan zwariował? – zaprotestowała.
– Jak masz na imię? – warknął, przypierając ją do

karoserii.

– Jo...Joanna, a...ale nazywają mnie Jo – wyjąkała.
– Tak właśnie sądziłem, choć spodziewałem się

raczej faceta, jakiegoś Joego. Ale pewnie pomyśleli,
z˙e będziesz mogła mnie uwodzić i czarować, póki
mnie nie dopadną.

Urwał i zmierzył ją wzrokiem, a w jego niebieskich

oczach pojawił się ironiczny błysk.

– Chociaz˙ z drugiej strony, Jo – mruknął – nie

wyglądasz jakoś szczególnie kobieco, więc chyba zo-
stanę przy pierwszej wersji.

Jo straciła wreszcie cierpliwość i mocno nadepnęła

na stopę męz˙czyzny obcasem kowbojskiego buta.

4

LINDSAY ARMSTRONG

background image

Nawet nie mrugnął.
– Mam buty ze stalowymi czubkami, kochanie

– rzekł wolno. – Az˙ tak cię zirytowało, z˙e zarzucam ci
niedostatek kobiecości?

Jo wciąz˙ była wzburzona, lecz jakaś cząstka jej

umysłu musiała przyznać mu rację – istotnie, właśnie
to wyprowadziło ją z równowagi. Idiotyczna reakcja,
ale nie bardziej niz˙ cała ta zwariowana historia. Nie
zdołała się powstrzymać przed zerknięciem w dół, ale
oparła się pokusie wygłoszenia uwagi, z˙e z˙adna nie
wyglądałaby kobieco w pomiętych szerokich bojów-
kach, obszernej kurtce na futerku iwłóczkowej czapce
skrywającej włosy.

Uciszyła tez˙ złośliwy głosik w głowie szepczący, z˙e

istotnie niektórzy męz˙czyźniuwaz˙ają jej wysoki
wzrost i proste ramiona za niezbyt kobiece.

– Proszę posłuchać – zaczęła od nowa. – Nie wiem,

kim pan jest i czego chce, ale oczekują mnie na farmie,
więc...

– Jasne, z˙e cię oczekują, Jo – przerwał jej ostro

– ale pojedziemy gdzie indziej. Tylko najpierw ob-
macam cię i zobaczę, czy nie nosisz broni.

Zaczął ją fachowo obszukiwać, niczym policjant.
– Obmacam? – rzuciła głosem zdławionym z obu-

rzenia, usiłując jednocześnie odepchnąć jego dłonie.
– Niech pan natychmiast zabierze ręce. Nie mam
z˙adnej broni.

– Więc ściągaj je – polecił, opierając dłonie na jej

biodrach.

Jo wbiła w niego zdumiony wzrok.

5

NARZECZONA MILIONERA

background image

– Co mam ściągnąć?
– Portki, panienko.
– W z˙adnym wypadku nie... Czy pan oszalał?
– Dobra. W takim razie odwróć się i oprzyj o mas-

kę, z˙ebym mógł poszukać kabury na biodrze, udzie,
czy gdzie tam jeszcze kobiety chowają broń.

Jo wpatrywała się w niego w gasnącym świetle

dnia, zastanawiając się, czy to przypadkiem nie ona
postradała zmysły. A moz˙e wszystko to po prostu
jej się śni? Lecz ten koszmar wyglądał na całkiem
realny.

Męz˙czyzna miał na sobie granatowy pulower i po-

strzępione brudne dz˙insy. Był wysoki, wyz˙szy od niej,
szerokiw ramionach, lecz o smukłej, wysportowanej
sylwetce. Jego krótko ostrzyz˙one, gęste czarne włosy
były potargane, a policzki pokrywał kilkudniowy za-
rost. No i te niebieskie oczy rzucające wściekłe błyski;
oczy kogoś, z kim lepiej nie zadzierać.

Ale o co tu chodzi? – myślała gorączkowo. Czy to

jakiś grasujący po buszu współczesny traper? Z pew-
nością nie!

Nie moz˙na tego wykluczyć, zreflektowała się na-

tychmiast. Lecz czemu spodziewał się jakiegoś Joego?

– Decyduj się – warknął. – Nie będziemy tu ster-

czeć cały dzień.

Drz˙ącymipalcamirozpięła suwak kurtkiizaczęła

opuszczać szerokie spodnie. Nagle znów zalała ją
gorąca fala gniewu. Ściągnęła więc kurtkę i cisnęła ją
na maskę, a potem zrzuciła botki i zdjęła spodnie.

– Moz˙esz spojrzeć, ale nie waz˙ się tknąć mnie

6

LINDSAY ARMSTRONG

background image

choćby jednym palcem – wycedziła przez zęby, z dum-
nym błyskiem szarych oczu.

Męz˙czyzna uniósł brwi.
– No, no – rzucił z uznaniem.
Jego spojrzenie spoczęło na zgrabnej figurze pod

obcisłym swetrem i bladoniebieskimi bawełnianymi
figami, a potem powędrowało wzdłuz˙ długich nóg.

– To nauczka, z˙e nie nalez˙y zbyt pochopnie wyda-

wać sądów – rzekł z rozbawieniem, patrząc jej znów
w oczy – gdyz˙ muszę przyznać, ślicznotko, z˙e w in-
nych okolicznościach nie miałbym nic przeciwko te-
mu, z˙ebyś mnie uwiodła.

Lecz po chwili spowaz˙niał.
– Obróć się – polecił.
O ile wcześniej Jo była rozgniewana, to teraz

wprost kipiała z wściekłości. Jednak rozsądek wziął
górę. Odwróciła się i uniosła dłonie.

– Zadowolony? – rzuciła przez ramię.
– Owszem.
Zesztywniała, czując na ciele dotyk jego palców,

odciągających elastyczne majteczki.

– Eleganckie, zapewne kupione u Bondsa – zauwa-

z˙ył. – Dobrze, ubierz się, a potem pojedziemy na
przejaz˙dz˙kę.

Jo wciągnęła bojówki.
– Na przejaz˙dz˙kę? Daleko?
– Prosto do... – Urwał. – Czemu pytasz?
Zawahała się, czy wyznać, z˙e źle oceniła odległość

do farmy Kin Can i moz˙e zabraknąć benzyny...

Ostentacyjnie zdjął strzelbę z ramienia.

7

NARZECZONA MILIONERA

background image

– No gadaj wreszcie, o co chodzi!
– Chyba mam mało benzyny.
– Cholerne baby! – zaklął.
– Podobno obok domu jest dystrybutor, więc mog-

libyśmy....

– Oni ci powiedzieli, co? To dla mnie na nic.

Lepiej wsiądź i włącz silnik. Zobaczę, ile zostało.

Przełknęła nerwowo ślinę i pospiesznie skończyła

się ubierać. Kiedy uruchomiła silnik i kontrolka pozio-
mu paliwa zamigotała czerwono, męz˙czyzna zaklął
jeszcze paskudniej i spytał:

– Masz zapasowe kanistry?
– Nie.
– Kim ty, u diabła, jesteś? Jedną z ich dziewczyn,

którą zmusili do współpracy?

– Nie mam pojęcia, o czym mówisz! – wrzasnęła.

– To zupełnie bez sensu.

– Mylisz się, złotko, to ma sens – odparł aroganc-

kim tonem, a potem nieoczekiwanie ze znuz˙eniem
potarł policzek. Jednak pozwolił sobie tylko na chwilę
słabości. – Wobec tego realizujemy drugi wariant
– rzucił z ponurą determinacją.

Dziesięć minut później Jo jechała po innej potwor-

nie wyboistej drodze, tym razem jednak stosując się do
wskazówek porywacza.

Nie było sensu ryzykować ucieczki, gdyz˙ męz˙czyz-

na oznajmił bez ogródek, z˙e przy pierwszej próbie
zastrzeli ją na miejscu. A kiedy poprosiła, by wyjaśnił

8

LINDSAY ARMSTRONG

background image

jej, o co tu chodzi, usłyszała tylko: ,,Nie odgrywaj
przede mną niewiniątka, mała’’.

Gdy zaś spróbowała wytłumaczyć, kim jest i dla-

czego znalazła się w pobliz˙u farmy Kin Can oraz
przekonać go, z˙e popełnił okropną pomyłkę, opędził
się od niej niecierpliwym gestem, głuchy na jej
słowa.

Zanim wyruszyli, przeszukał tez˙ samochód, po

czym zmarszczył brwiiprzyjrzał jej się badawczo.

Jechała więc niespokojna, z sercem tłukącym się

w piersi. Nie pozwolił jej włączyć świateł, mimo z˙e
zapadł juz˙ zmrok.

– Tam – powiedział, wskazując jakiś niewyraźny

kształt, który zrazu wzięła za kępę strzelistych eukali-
ptusów. – Wjedź do tamtego baraku z tyłu.

Dopiero teraz rozpoznała zarys dwóch budynków,

odcinających się nieco głębszą czernią od ciemnego
tła.

– Co to jest? – spytała.
– Chata pasterska – odparł lakonicznie, gdy ostroz˙-

nie wjechała do starej szopy.

– Czy... czy właśnie tutaj mieszkasz?
Roześmiał się pogardliwie.
– Kogo ty próbujesz nabierać, Jo?
Wciągnęła głęboko powietrze.
– Nikogo nie nabieram! Po prostu nie mam zielo-

nego pojęcia, co się dzieje ani kim, u licha, jesteś! Jak
się nazywasz?

Popatrzył na nią drwiąco.
– Skoro masz zamiar dalej grać tę komedię, moz˙e

9

NARZECZONA MILIONERA

background image

sama wybierz mi jakieś imię. Na przykład Tom, Dick
albo Harry.

– Znalazłam lepsze – parsknęła gniewnie. – Hitler

bardziej do ciebie pasuje.

– Oho, więc panienka ma tez˙ ipazurki– rzekł

powoli, z błyskiem aprobaty w niebieskich oczach,
iwłączył lampkę w samochodzie.

– Lepiej o tym pamiętaj – powiedziała.
Zmierzyli się wzrokiem. Spojrzenie Jo było gniew-

ne iwyzywające, lecz gdzieś w głębiduszy czuła lęk.
Lęk i coś jeszcze – jakby odrobinę zakłopotania.
Męz˙czyzna zachowywał się wprawdzie jak pomylony
traper czy pastuch, lecz jego mowa zdradzała coś zgoła
innego.

Słowa były wprawdzie napastliwe i obraźliwe, ale

wypowiadał je kulturalnym tonem człowieka wywo-
dzącego się z bogatej rodziny, absolwenta elitarnej
prywatnej szkoły.

No iten jego granatowy pulower z nadzwyczaj

miękkiej, delikatnej wełny. Na oko kosztował nie-
wielką fortunę – choć trzeba pamiętać, z˙e wszędzie
w okolicy wytwarzano właśnie taką wysokogatunko-
wą wełnę.

Lecz w największe zakłopotanie wprawiał ją dresz-

czyk podniecenia, jaki odczuwała w jego obecności.
Jeśli pominąć nieogolone policzki i morderczy błysk
oczu, trudno było nie dostrzec, z˙e poruszał się z wro-
dzonym wdziękiem, był harmonijnie zbudowany
i w istocie wprost zabójczo przystojny.

– O czym tak rozmyślasz?

10

LINDSAY ARMSTRONG

background image

Zamrugała oszołomiona.
– O... o niczym – odparła niepewnie.
– A moz˙e rozwaz˙asz zmianę frontu? – podsunął.

– Wierz mi, Jo, dobrze ci radzę. Zostanie moją flamą
byłoby dla ciebie o niebo lepsze niz˙...

– Przestań! – krzyknęła, zatykając sobie uszy.

– Nie jestem i nie mam zamiaru być niczyją flamą!

– Nie? – powtórzył z namysłem, przyglądając się

jej uwaz˙nie. – Więc moz˙e przed chwilą po prostu
udawałaś.

Wściekła na siebie zacisnęła usta.
Roześmiał się cicho.
– Nie – powiedział – nie jesteś az˙ tak dobrą aktor-

ką, prawda?

– Nie mam najmniejszego pojęcia, o czym mó-

wisz, ale...

Urwała, widząc, z˙e poruszył się niecierpliwie.
– Dość o tym! – rzekł. – Chodźmy do środka.

Weźmiemy tez˙ wszystkie twoje rzeczy.

– Po co?
– Z

˙

ebym mógł je dokładnie przetrząsnąć – odparł.

Zgasił górną lampkę i wysiadł z samochodu.
Nie pozostało jej nic innego, jak podąz˙yć za nim.

Zamknął izaryglował wrota szopy, po czym zaprosił
gestem Jo, by weszła przed nim do chaty.

Rzeczywiście przetrząsnął dokładnie jej rzeczy,

najpierw jednak starannie opatrzył chatę i rozpalił
ogień w zardzewiałym piecu, uz˙ywając starych gazet
iporąbanych juz˙ szczap.

11

NARZECZONA MILIONERA

background image

Drewniany domek był niewielki i prymitywnie

urządzony. Na stryszku walało się kilka bel słomy,
lecz wiodąca nań drabinka miała wyłamane szczeble.
Dwa wąski e łóz˙ka juz˙ z daleka wyglądały na niewygod-
ne. Resztę wyposaz˙enia stanowił stół, dwa twarde
krzesła isfatygowany fotel. Dostrzegła tez˙ skromny
zapas suchego jedzenia i konserw oraz dwie bańki od
mleka napełnione wodą.

Nie było innych drzwi prócz tych, którymi weszli,

a jedyne okno miało stłuczoną szybę i było zabite
deskami. Mimo to męz˙czyzna na wszelkiwypadek
zawiesił na drzwiach koc, a okno zasłonił spłowiałym
ręcznikiem.

Jo ściągnęła futrzaną kurtkę, gdyz˙ od pieca biło

juz˙ przyjemne ciepło, i az˙ przymknęła oczy z roz-
koszy, czując aromat kawy z dzbanka postawionego
na blasze.

Była teraz nieco spokojniejsza, lecz wkrótce dwie

rzeczy wzmogły zamęt w jej głowie. Męz˙czyzna rzucił
okiem na przegub, chcąc sprawdzić czas, a nie znalazł-
szy tam zegarka, skrzywił się z irytacją, wyjął go
z kieszeni i połoz˙ył przed sobą na stole. Wprawdzie
zegarek miał urwany pasek i na pierwszy rzut oka
wyglądał dość zwyczajnie, ale Jo spostrzegła, z˙e był
platynowy, bardzo elegancki i bez wątpienia nieprzy-
zwoicie drogi.

Zdziwiona uniosła lekko brwi. Zwariowany pas-

tuch z zegarkiem za parę tysięcy dolarów? No i te jego
dz˙insy. Mogły sobie być porwane i brudne, ale dałaby
głowę, z˙e miały markową metkę.

12

LINDSAY ARMSTRONG

background image

– Nie mam mleka, ale jest cukier – oznajmił i wrę-

czył jej emaliowany kubek. – Obsłuz˙ się sama – dodał,
wskazując metalową puszkę.

Posłodziła dwie łyz˙eczki i, mieszając herbatę, rozej-

rzała się po pokoju.

– Najlepszy fotel dla pani – rzekł z nutką ironii,

wykonując przesadnie szeroki, zapraszający gest.

– Dzięki – wymamrotała i padła na fotel, wzbijając

mały obłoczek kurzu; była jednak zbyt zmęczona, by
się tym przejmować.

Uświadomiła sobie, z˙e wciąz˙ ma na głowie czapkę.

Ściągnęła ją niecierpliwie i usłyszała, z˙e męz˙czyzna
wydał jakiś nieartykułowany dźwięk. Odwróciła się
więc i spojrzała na niego nieufnie.

– O co znów chodzi? – spytała.
– Eee... o nic – odrzekł oszołomiony. – Czemu, do

diabła, zakrywasz sobie włosy?

Przeczesała palcami ciemnozłote loki. Ktoś jej kie-

dyś powiedział, z˙e mają barwę jesiennych bukowych
liści. Tak czy inaczej, uwaz˙ała te długie, gęste jed-
wabiste włosy za swój największy atut – być moz˙e
jedyny atut, a z pewnością jedyny powód próz˙ności.

Odgarnęła je do tyłu i wzruszyła ramionami.
– Bo na dworze jest zimno i wieją tumany kurzu.
Wpatrywał się w nią błękitnymi oczami. Zaczerwie-

niła się speszona, widząc, z˙e przygląda się jej figurze.

Po chwili dość nieoczekiwanie przeniósł wzrok na

jej dwie torby podróz˙ne iwypakował na stół całą
zawartość mniejszej z nich.

Jo, popijając kawę, obserwowała, jak przeglądał

13

NARZECZONA MILIONERA

background image

uwaz˙nie kaz˙dą sztukę odziez˙y, notatnik, ksiąz˙ki, kos-
metyczkę iapteczkę. Potem odwrócił do góry dnem
płócienną torbę na zakupy, wysypując terminarzyk,
telefon komórkowy, mapę, portmonetkę oraz torebkę
słodyczy i kilka chusteczek higienicznych.

Wziął do ręki telefon.
– Tutaj jest bezuz˙yteczny, nie mamy zasięgu.
– Właśnie tak sądziłam – rzuciła zgryźliwie.
Uśmiechnął się nieprzyjemnie.
– Próbowałaś dodzwonić się do nich po minięciu

Cunnamulla? Powinni byli cię o tym uprzedzić... albo
dać citelefon satelitarny. Joanna Lucas – powtórzył,
przestudiowawszy jej kartę kredytową i medyczną,
terminarz i prawo jazdy.

– Jeślizajrzysz jeszcze raz do terminarza, znaj-

dziesz tam mój adres oraz adresy mojego lekarza
identysty, a moz˙e tez˙ elektryka ihydraulika – rzekła,
obrzucając go ironicznym spojrzeniem.

Nic nie odpowiedział i zaczął pakować rzeczy

z powrotem do torby. Widok tego męz˙czyzny znowu
dotykającego jej bielizny ogromnie ją wzburzył. Ze-
rwała się z fotela.

– Ja to zrobię!
– Proszę bardzo. – Pchnął wszystko przez stół w jej

kierunku i sięgnął po większą torbę. – Przybory malar-
skie, jak sądzę.

Wyjął z torby składane sztalugi, cięz˙kie pudło

kredek olejnych, węgle do rysowania, plik papieru
rysunkowego oraz mniejsze pudełko z gumkami i tem-
perówkami, a potem rozsiadł się wygodniej na krześle.

14

LINDSAY ARMSTRONG

background image

– Świetny kamuflaz˙, panno Lucas – rzucił.
– Moz˙esz sobie myśleć, co ci się z˙ywnie podoba,

ale jak juz˙ próbowałam ciwyjaśnić, paniAdela Has-
tings z farmy Kin Can zamówiła u mnie swój portret.
Właśnie dlatego się tu znalazłam.

– Adeli Hastings nie ma w Kin Can.
Jo spojrzała na niego zdumiona.
– Ale przeciez˙ nie dalej niz˙ kilka dni temu roz-

mawiałam z nią i uzgodniłam szczegóły umowy.

Wzruszył ramionami i załoz˙ył ręce na piersi.
– A poza tym, skąd wiesz, z˙e jej tam nie ma?

– spytała.

– Bo... miałem powód, z˙eby się tego dowiedzieć.
Jo zmarszczyła brwi.
– Jesteś jakimś pomylonym traperem, zapóźnio-

nym o pół wieku? A moz˙e pasterzem, któremu odbiło?
Czy właśnie o to tu chodzi?

– Mów dalej.
– Co to znaczy: ,,mów dalej’’? – Poczuła rosnącą

frustrację. – Ja tylko próbuję znaleźć w tym wszystkim
jakiś sens.

– Fascynujące – skomentował. – Załóz˙my, z˙e jes-

tem jednym bądź drugim. I co dalej, według ciebie?

Uczyniła nieokreślony gest.
– Myślę, z˙e... napadłeś na farmę, ale pewnie ktoś

cię spłoszył, więc uciekłeś, a gdy mnie zobaczyłeś,
pomyślałeś, z˙e to odsiecz, więc wziąłeś mnie jako
zakładniczkę... – Urwała raptownie, a jej szare oczy
rozszerzyły się ze strachu na samą myśl o tym.

Uśmiechnął się.

15

NARZECZONA MILIONERA

background image

– Tak się składa, z˙e istotnie uciekłem – przyznał.

– A przedtem słyszałem, jak tamcizadzwoni

lipo

kogoś o imieniu Jo albo Joe. I upewnili się, jakim
samochodem przyjedzie. Miał to być srebrnoszary
range rover.

Była teraz tak przeraz˙ona, z˙e oczy niemal wyszły

jej z orbit.

– To jest... to jest tylko... – wyjąkała.
– Zbieg okoliczności? Wątpię – rzekł ostro. – Poza

tym wjechałaś na teren farmy tylną bramą, tak jak cię
poinstruowano, choć musiałaś przez to nadłoz˙yć kawał
drogi. Tylko z˙e – jak typowa kobieta – nie pomyślałaś
o zabraniu dodatkowego zapasu benzyny.

Jo kilka razy otwierała i zamykała usta, nim w koń-

cu udało jej się wydobyć głos.

– Więc to dlatego miałam wraz˙enie, z˙e jadę o wiele

dłuz˙ej, niz˙ sobie obliczyłam. Ale... – przerwała i za-
stanowiła się chwilę – co wobec tego stało się z fron-
tową bramą?

Wbił w nią wzrok i długo milczał.
– Wiesz co – odezwał się wreszcie – myślę, z˙e

jesteś o wiele sprytniejsza, niz˙ z początku sądziłem.
Z pewnością zaś potrafisz genialnie kłamać. Co, do
diabła, mogłoby się stać z frontową bramą?!

Jo zacisnęła wargi.
– Zgodnie z tym, co powiedziała mi pani Adela

Hastings, brama frontowa, czyli główna i j e d y n a,
o jakiej wspomniała, powinna się znajdować jakieś
pięćdziesiąt kilometrów wcześniej niz˙ ta, przez którą
wjechałam. I powinna być wyraźnie oznakowana. Pani

16

LINDSAY ARMSTRONG

background image

Hastings powiedziała, z˙e nie sposób jej przegapić i z˙e
obok wisi wielka czarna opona od cięz˙arówkiz wypi-
sanym białą farbą nazwiskiem właściciela. Uwierz mi,
z˙e wypatrywałam uwaz˙nie, ale niczego takiego nie
widziałam.

Nieznajomy przypuścił atak od innej strony.
– I tak sobie po prostu spokojnie jechałaś przez

wszystkie te dodatkowe kilometry? – rzekł drwiącym
tonem.

– Owszem! Ale dopiero po tym, jak spróbowałam

dodzwonić się z komórki do farmy Kin Can i stwier-
dziłam, z˙e jestem poza zasięgiem. Ta szosa była cał-
kiem dobra, a poza tym pomyślałam sobie, z˙e widocz-
nie się pomylili. Pięćdziesiąt kilometrów mniej czy
więcej, cóz˙ to za róz˙nica dla ludzi mieszkających na
wsi, nie?

W jego oczach błysnęła iskierka rozbawienia, lecz

natychmiast zgasła.

– Tak czy owak, masz rację. Rzeczywiście zamie-

rzam zatrzymać cię jako zakładniczkę i mam nadzieję,
z˙e jesteś coś warta dla swoich wspólników, bo w prze-
ciwnym razie sprawy mogą przybrać dla ciebie dość
niemiły obrót. – Wstał. – Masz ochotę na jakąś zupę?
Jest tez˙ fasola w sosie pomidorowym... ee... spaghetti
w puszce i...

Jo chciała go spoliczkować, ale uwięził ją w swych

ramionach.

– Spokojnie, panno Długonoga – powiedział mięk-

ko. – Moz˙e i jesteś nieźle wysportowana, ale mnie nie
dasz rady.

17

NARZECZONA MILIONERA

background image

– Nie nazywaj mnie tak!
– Będę cię nazywał, jak mi się spodoba. Pamiętasz,

z˙e z nas dwojga to ja mam broń?

Poczuł jej drz˙enie i ponownie przemknęło mu przez

głowę, z˙e w innej sytuacji pewnie by się nią zaintereso-
wał. Była w jego typie – wysoka i zgrabna, z kuszący-
mi krągłościami. Jej twarz moz˙e nie od razu przykuwa-
ła uwagę, ale gdy się juz˙ jej przyjrzało, nie sposób było
oderwać wzrok.

Miała gładką, kremową skórę, a rzęsy i brwi, ciem-

niejsze niz˙ włosy, uroczo okalały jej szare oczy. Miała
prosty nos, a szczególnie fascynujące były jej usta,
z lekko obrzmiałą górną wargą. Nieoczekiwanie za-
pragnął je pocałować iz trudem zapanował nad tym
nierozwaz˙nym odruchem.

I wszystko było w niej takie naturalne. Ani śladu

makijaz˙u, z˙adnych brwiwyskubanych w kokieteryjne
łuki czy... – zerknął na jej dłonie – ...polakierowanych
paznokci.

Jak bym ją opisał? – zastanowił się. Trzeźwa,

praktyczna ipowaz˙na, a zarazem zaskakująco urocza
na swój powściągliwy sposób.

Spróbowała wykorzystać jego zadumę iwyswo-

bodzić się, lecz przytrzymał ją delikatnie i uśmie-
chnął się w duchu, gdy spiorunowała go wzrokiem
na znak, z˙e anichwi

lidłuz˙ej nie zniesie tej prze-

mocy.

Gdyby spojrzenie mogło zabijać, padłbym trupem

na miejscu, pomyślał cierpko. Ciekawe, jaka jest w łóz˙-
ku? Opanowana, czy tez˙...

18

LINDSAY ARMSTRONG

background image

Starał się skierować myśli na bardziej praktyczne

tory, lecz przyłapał się na tym, z˙e zastanawia się, jak
wrobiono ją w tę diabelną sytuację.

Była zapewne kochanką któregoś z nich i przybyła

na pomoc powodowana namiętnością – chociaz˙ nie, to
do niej nie pasuje. Nie wyglądało tez˙, by ją przekupio-
no, choć w przypadku kobiet trudno o całkowitą pew-
ność. Więc co zostaje? Zemsta? Ale co, u diabła, ona
mogła mieć osobiście przeciwko niemu? A zatem
zemsta na społeczeństwie albo...

Stracił wątek, gdyz˙ po raz pierwszy opadły go

wątpliwości. Czy aby nie popełnił omyłki?

Lecz jak w takim razie wytłumaczyć jej podejrzane

zachowanie? Za duz˙o tego jak na zwykły zbieg okoli-
czności. Co prawda, wygląda na to, z˙e ni e ma z˙adnego
podejrzanego ekwipunku – w ogóle z˙adnego ekwipun-
ku oprócz bezuz˙ytecznej komórki. Jednak przyjechała
takim samochodem, jakiego się spodziewał. A on nie
moz˙e sobie pozwolić na najmniejsze nawet ryzyko.

Puścił ją.
– Coś mi przyszło do głowy – powiedziała spokoj-

nym tonem. – Podczas gdy więzisz mnie tu jako
zakładniczkę, prawdziwy Joe – o ile ktoś taki w ogóle
istnieje – moz˙e właśnie w tej chwili dojez˙dz˙a do
farmy.

Oczy znów mu się zwęziły.
– Wkrótce się przekonamy, panienko.
– Kim ty jesteś? – Słowa te wymknęły jej się

mimowolnie, ale skoro juz˙ je wypowiedziała, postano-
wiła mówić dalej. – Powiedz mi przynajmniej, o co

19

NARZECZONA MILIONERA

background image

chodzi. Przeciez˙ jako zakładniczka mam prawo wie-
dzieć, w co zostałam wplątana.

W jego oczach odbiło się kolejno kilka rozmaitych

uczuć – czy jej się tylko wydawało, czy tez˙ naprawdę
jednym z nich była konsternacja? Jeśli nawet, to szyb-
ko zastąpiła ją bezczelna arogancja.

– Zostałaś wplątana? – powtórzył. – Powiedział-

bym raczej, z˙e wpakowałaś się w to na własne z˙ycze-
nie. A póki co, nie wiem jak ty, ale ja podgrzeję sobie
fasolkę.

Jo zjadła kilka łyz˙ek fasoli, a później skorzystała

z prymitywnej ubikacji przylegającej do chaty. Męz˙-
czyzna pilnował jej, a kiedy wyszła, oboje stali przez
chwilę na dworze, wsłuchując się w nieprzeniknioną
ciemność; nie dobiegł ich jednak z˙aden niepokojący
odgłos.

Przy okazji Jo starała się zorientować w terenie, na

wypadek gdyby nadarzyła się sposobność ucieczki.

Potem męz˙czyzna zaprowadził ją z powrotem do

chaty ikazał iść spać.

Stojące pod ścianami łóz˙ka miały szaro-białe mate-

race bez prześcieradeł; na kaz˙dym lez˙ała podejrzanie
wyglądająca poduszka iwłochaty koc.

Jo zdjęła kurtkę, ściągnęła buty i juz˙ się kładła, gdy

męz˙czyzna ją powstrzymał.

– Włóz˙ swoją piz˙amę – rozkazał.
– Po co?
– Poniewaz˙ kładziesz się do łóz˙ka.
– Nazywasz to łóz˙kiem? – spytała pogardliwie.

20

LINDSAY ARMSTRONG

background image

– Nic lepszego tu nie ma.
– Moz˙liwe, ale będę się czuła o wiele pewniej

w ubraniu. Mogą tu być pchły, kleszcze czy coś
innego.

– Niemniej wolałbym, z˙ebyś przebrała się w piz˙a-

mę. Wyjmę ją – powiedział, sięgając do jej torby.

– Nie, zaczekaj! – zaprotestowała. – Jeśli myś-

lisz, z˙e urządzę tu dla ciebie striptiz, to się grubo
mylisz!

Uniósł leniwie brew i zmierzył ją wzrokiem. Stała

wyprostowana, z rękamiopartymiwyzywająco na
biodrach, przez co jej strome piersi pod niebieskim
swetrem wyglądały jeszcze bardziej ponętnie.

– To bardzo ciekawy pomysł – rzekł łagodnym

tonem, przyglądając się wyraźnie zarysowanemu bius-
towi i wąskiej talii. – Jednakz˙e... – uśmiechnął się
nieznacznie, gdy spojrzała w dół i pospiesznie zmieni-
ła postawę – niestety nie o to mi chodziło. Zapewniam
cię, z˙e wyjdę na dwór, kiedy będziesz się przebierać.

– Więc dlaczego... po co...? – Popatrzyła na niego

stropiona.

– To całkiem proste, kochanie – odparł. – W no-

cnej koszuli trudniej ci będzie uciec, gdybyś przypa-
dkiem uknuła jakiś chytry plan. Pomijając wszystko
inne – uśmiechnął się złośliwie – po prostu zmarz-
niesz. Pospiesz się – dodał, ruszając do drzwi. – Ja
takz˙e nie chciałbym przemarznąć. – Wyszedł na ze-
wnątrz.

Jo wymamrotała pod nosem wszystkie przekleń-

stwa, jakie przyszły jej do głowy. Ale nie było rady

21

NARZECZONA MILIONERA

background image

– przebrała się w mniej wydekoltowaną ze swoich
dwóch piz˙am.

– Mogę juz˙ wejść?! – zawołał.
– Tak.
Wszedł, zamknął drzwi, poprawił koc na łóz˙ku,

a potem przyjrzał się jej uwaz˙nie.

– Hm – mruknął. – Widzę, z˙e nie zdjęłaś stanika.

Powiedziałbym, z˙e to marna ochrona przed... czym-
kolwiek.

Jo spojrzała po sobie. Jej biustonosz był wyraźnie

widoczny pod górną częścią cienkiej haftowanej piz˙a-
my z białej bawełny. Jednak jedyną alternatywą była
krótka nocna koszulka bez rękawów ze zmysłowo
liliowego atłasu.

Popatrzyła mu prosto w twarz.
– Jeszcze kiedyś policzę się z tobą za to wszystko,

nawet gdyby miała to być ostatnia rzecz, jaką zrobię
w z˙yciu – wycedziła.

– To brzmi interesująco. Kładź się spać, Jo.
– A co... co ty zamierzasz robić?
– Czuwać, a co innego?
– Jeśli ośmielisz się wślizgnąć do mojego łóz˙ka...

– zaczęła, lecz przerwał jej.

– Cokolwiek o mnie myślisz, zapewniam cię, z˙e

wolę, kiedy kobiety same mi się oddają. Chyba z˙e
– rzucił jej ironiczne spojrzenie – to ciebie kręci
szczypta przemocy.

– Jesteś obrzydliwy – wycedziła przez zęby.
Zaśmiał się cicho.
– Znam parę kobiet, które są innego zdania.

22

LINDSAY ARMSTRONG

background image

– Wyobraz˙am sobie! Pewnie jakieś gangsterskie

wywłoki.

Spowaz˙niał.
– Z pewnością z˙adna z nich nie jest tak dobrą

komediantką jak ty, moja droga.

Odwrócił się, podniósł jej buty, kurtkę i torbę

z ubraniem i cisnął na stryszek.

Jo prychnęła z niesmakiem, połoz˙yła się na łóz˙ku

inakryła kocem.

Oczywiście nie miała zamiaru spać, choć kilka razy

przymknęła oczy. W blasku padającym od pieca wi-
działa, z˙e jej prześladowca rozsiadł się w fotelu ze
strzelbą na kolanach.

Moz˙e gdyby udała, z˙e śpi, straciłby czujność albo

nawet zasnął? Ale zabrał kluczykiod samochodu
i schował jej ubranie, a ucieczka w piz˙amie i boso po
wertepach niezbyt jej się uśmiechała, nie mówiąc juz˙
o tym, z˙e groziła zapaleniem płuc.

Lecz mogłabym owinąć się kocem i gdzieś ukryć,

pomyślała. Wpatrzyła się w mrok i dostrzegła, z˙e drzwi
nie mają zamka, lecz tylko wewnętrzną zasuwę, a po-
tem z bijącym sercem przypomniała sobie, z˙e takisam
rygiel jest na zewnątrz. Gdybym wymknęła się z chaty,
zamknęła go w środku, a potem gdzieś się schowała...

Poruszyła się. Łóz˙ko zatrzeszczało cicho, lecz męz˙-

czyzna nawet nie drgnął. Mimo to postanowiła jeszcze
trochę odczekać.

Dziesięć minut później ostroz˙nie zsunęła się z łóz˙-

ka, które wydało serię skrzypnięć. Zastygła, starając
się przyzwyczaić wzrok do ciemności, gdyz˙ ogień

23

NARZECZONA MILIONERA

background image

w piecu juz˙ prawie wygasł. Jednak męz˙czyzna wciąz˙
półlez˙ał nieruchomo w fotelu, z głową odrzuconą do
tyłu ijedną ręką zwieszoną przez poręcz.

Strzelba nadal spoczywała na jego kolanach. Po-

czuła nieodpartą pokusę, by ją zabrać. Wprawdzie
nie znała się na broni palnej, ale cóz˙ to za sztuka
pociągnąć za cyngiel? Zresztą nie musiałaby nawet
strzelać. Sam fakt posiadania broni zapewniłby jej
przewagę.

Wtem poruszył się, a ona znów zamarła. Lecz

zmienił tylko nieco pozycję, oparł rękę na strzelbie
i wymamrotał coś niewyraźnie przez sen.

Osłabła z ulgiJo stała bez ruchu jeszcze ki

lka

minut. Po namyśle postanowiła nie dotykać strzelby
– mogłaby się jeszcze sama postrzelić! Podeszła na
palcach do drzwi, ostroz˙nie zdjęła z nich koc i równie
ostroz˙nie odsunęła zasuwę.

– Świetnie ci idzie, kochanie.
Podskoczyła, odwróciła się gwałtownie i zobaczy-

ła, z˙e męz˙czyzna stoituz˙ za nią ze strzelbą wymierzo-
ną prosto w jej serce.

– Co... co cię obudziło? – wyjąkała.
– Nie mam pojęcia, chyba szósty zmysł. – Rzucił

jej ironiczne spojrzenie. – Co chciałaś zrobić, Jo?

– Nie wiem – odrzekła cicho z rezygnacją, po czym

dodała energiczniej: – Po prostu nie potrafiłam lez˙eć
i biernie czekać!

Dostrzegł w jej oczach strach, ale ideterminację.

Westchnął i opuścił broń, uświadamiając sobie, z˙e
mimo woli ją podziwia. Trzeba nie lada odwagi, by

24

LINDSAY ARMSTRONG

background image

próbować ucieczki boso w nieznanej okolicy, mając
koc za jedyną ochronę przed nocnym chłodem.

Lecz pamiętał, z˙e nie moz˙e pozwolić sobie na z˙adne

ryzyko.

Dorzucił drew do ognia, przeciągnął się i zaczął

rozwaz˙ać sytuację. Nie wiedział, co wyrwało go
z drzemki, ale nie spał juz˙ od przeszło doby. Spojrzał
tęsknie w stronę łóz˙ka.

– Zrobimy tak – powiedział, zsuwając oba łóz˙ka

bokami. – Ty będziesz spać na tamtym przy ścianie,
a ja połoz˙ę się na twoim.

Chciała zaprotestować, ale uprzedził ją:
– Jo, nic ci z mojej strony nie grozi, chyba

z˙e spróbujesz znowu uciec. Ostrzegam cię, z˙e wów-
czas mogę okazać się juz˙ mniej pobłaz˙liwy. No,
kładź się.

Po chwili wahania usłuchała go i połoz˙yła się na

łóz˙ku przy ścianie. Przykrył ją kocem, a potem sam
ułoz˙ył się na drugim łóz˙ku.

Zdawała sobie sprawę, z˙e jest praktycznie uwię-

ziona, gdyz˙ on zagradza jej jedyną drogę ucieczki.
Gdy zaczęła się wiercić, próbując znaleźć wygod-
niejszą pozycję, z ciemności dobiegł ją zaspany głos:

– Wybacz, posłanie jest rzeczywiście twarde. Mo-

gę cię tylko pocieszyć, jeśli naprawdę jechałaś na
farmę namalować portret, z˙e tam łóz˙ka są o wiele
gorsze.

– Skąd wiesz?
– Bo tam sypiam.
Jo zmarszczyła brwi.

25

NARZECZONA MILIONERA

background image

– Kim są ci ludzie, o których ciągle mówisz?

I dlaczego przed nimi uciekasz? – spytała.

– Porywacze. Nie udawaj, z˙e nie wiesz.
Jo odrzuciła koc i usiadła.
– Przeciez˙ to śmieszne! Czemu ktokolwiek,

a zwłaszcza ja, miałby cię porywać?

– Bo tak się pechowo składa, z˙e jestem Gavinem

Hastingsem IV.

26

LINDSAY ARMSTRONG

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Jo na kilka minut ze zdumienia odebrało mowę,

lecz w głowie kłębiły się jej fragmenty rozmów telefo-
nicznych z Adelą Hastings, jego – jeśli powiedział
prawdę – matką!

Często przewijało się w nich imię jakiejś dziew-

czynki, Rosie, choć nie zdołała wywnioskować, czyim
jest dzieckiem.

Rozmowna pani Hastings równie często wspomina-

ła o swym synu Gavinie, totez˙ Jo, chcąc nie chcąc,
sporo się o nim dowiedziała.

Wedle słów matki, Gavin był wspaniałym człowie-

kiem, moz˙e czasem odrobinę zbyt aroganckim i pew-
nym siebie, ale nadzwyczaj zdolnym. Znakomicie
radził sobie z kierowaniem potęz˙nym imperium Has-
tingsów, które przejął po ojcu.

Przed wyjazdem Jo przeczytała trochę o rodzinie

Hastingsów i uznała, z˙e istotnie moz˙na ją nazwać
dynastią. Gavin Hastings I był pionierem i połoz˙ył
podwaliny pod majątek, który jego wnuk, czyli ojciec
obecnego Gavina, pomnoz˙ył nie tylko poprzez zaini-
cjowanie hodowli bydła, lecz równiez˙ dzięki małz˙eń-
stwu z Adelą Delaney, córką magnata prasowego.

background image

To tłumaczyłoby drogie ubranie i zegarek oraz

akcent jej porywacza. Lecz czemu w takim razie
nie wiedział nic o portrecie zamówionym przez jego
matkę? I dlaczego pani Hastings nie było na farmie
Kin Can?

Chciała go o to zapytać, ale Gavin Hastings IV juz˙

spał. W jaśniejszym teraz blasku ognia wyraźniej
widziała jego rysy. Był naprawdę przystojny. Powyz˙ej
zarostu twarz miał lekko opaloną. Śpiąc, wyglądał
młodziej – choć dałaby mu trzydzieści cztery lata
– i mniej arogancko. Łuki ciemnych brwi nie rysowały
się tak diabolicznie, a ładnie wykrojone usta przybrały
łagodniejszy wyraz, pozbawiony uprzedniej zaciętości
i ironii.

Gdyby jeszcze trochę o siebie zadbał, pomyślała,

byłby bez wątpienia niezwykle atrakcyjnym męz˙-
czyzną.

Ale potrafitez˙ być bardzo niemiły, przypomniała

sobie. I nadal jej nie wierzy. Moz˙e przekonałoby go,
gdyby narysowała jego portret. Nie teraz, oczywiście;
w bardziej sprzyjających okolicznościach. A to, z˙e ją
porwał...

W tym momencie zmogło ją zmęczenie i zapadła

w sen, z którego po jakimś czasie wyrwało ją głośne
bębnienie. Usiadła raptownie i poczuła, z˙e obejmuje ją
czyjeś ramię, a jakiś głos powiedział:

– Dobra wiadomość: deszcz pada.
– Kto to... co...? – wymamrotała nieprzytomnie,

a potem przypomniała sobie, gdzie jest i co się wczoraj
zdarzyło. – Deszcz? Brzmijak karabin maszynowy.

28

LINDSAY ARMSTRONG

background image

– Stary blaszany dach bez izolacji – wyjaśnił.
Jo zadygotała. Piec wygasł i w chacie panowało

przenikliwe zimno.

– Dlaczego to dobra wiadomość? – spytała.
– Trudniej im będzie nas znaleźć, o ile nadal szuka-

ją – odparł. – Nie wiem jak ty, ale ja marznę.

– Mógłbyś rozpalić ogień – zaproponowała.
Zachichotał cicho.
– Mam lepszy pomysł. Połóz˙ się jeszcze.
– Po co?
– Przytulimy się do siebie i przykryjemy obydwo-

ma kocami.

– Nie mam najmniejszego zamiaru!
– Ale ja mam.
Objął ją ipociągnął na łóz˙ko.
– Cały czas podejrzewałam, z˙e do tego dojdzie

– oświadczyła zgryźliwie.

– Do czego?
Przełknęła nerwowo.
– Masz brudne myśli, Jo – powiedział z ustami

przy jej włosach. – Czy z jakiegoś powodu unikasz
męz˙czyzn? To stąd ta nadmierna podejrzliwość?

– Obcy męz˙czyzna przymuszający mnie do spania

z nim w jednym łóz˙ku to chyba wystarczający powód
do podejrzliwości, prawda? Nie mówiąc o całej re-
szcie. Poza tym to ty pierwszy wspomniałeś o uwo-
dzeniu.

– Na moje nieszczęście – mruknął. – Ale przy-

znasz, z˙e tak jest cieplej.

Istotnie było. Z jakiegoś powodu poczuła się tez˙

29

NARZECZONA MILIONERA

background image

bezpieczniej. Czy dlatego, z˙e wiedziała juz˙, kim on
jest? I z˙e znalazła się po właściwej stronie barykady?
Cóz˙ za ciąg niewiarygodnych przypadków ją tu do-
prowadził!

Jednego była pewna: nie ominęła głównej bramy.

Więc co się z nią mogło stać?!

Pragnęła zapytać go o to io i

nne rzeczy. Czy

wiedział, kim są ścigający go porywacze? Jak udało
mu się zbiec? Lecz głęboki miarowy oddech i ramię
spoczywające bezwładnie na jej biodrze świadczyły
o tym, z˙e znów usnął.

Nieoczekiwanie dla siebie uśmiechnęła się. To tyle

w kwestii uwodzenia.

Uwolniła się ostroz˙nie z jego objęć i wślizgnęła

szybko do drugiego łóz˙ka, starając się jednak wciąz˙
pozostać pod kocami. Nawet się nie poruszył.

Gavin Hastings obudził się o świcie. Przez chwilę

lez˙ał nieruchomo, a potem pociągnął nosem i zmarsz-
czył brwi. Jego policzek spoczywał na czyichś gład-
kich jedwabistych włosach, delikatnie pachnących...
no właśnie czym?

Nie wiedzieć czemu, nawiedził go obraz butelki

szamponu ozdobionej wizerunkiem jabłek i gruszek.
No oczywiście! Pośród przyborów toaletowych Joan-
ny Lucas był takiszampon.

Przypomniał mu się inny z tych przyborów:: ró-

z˙owa golarka do depilacji jej ślicznych długich
nóg. Potarł policzek. Dla kogoś, kto nie golił się od

30

LINDSAY ARMSTRONG

background image

dwóch dni, nawet taka maszynka jest nie do pogar-
dzenia.

Popatrzył z satysfakcją na kobietę śpiącą spokojnie

w jego ramionach. Czuł ciepło jej ciała i z z˙alem
pomyślał, z˙e musi wstać, nim złamie przyrzeczenie,
które wczoraj złoz˙ył Jo.

Lecz gdy zaczął ją delikatnie odsuwać, wydała

przez sen cichy pomruk protestu i przytuliła się do
niego jeszcze mocniej.

Uśmiechnął się w duchu. Gdy rano ci o tym opo-

wiem, Josie, kiedy znów będziesz dumna i nieprzy-
stępna, nie darujesz mi tego!

Spojrzał na nią ponownie. Pociągał go nie tylko

zapach jej włosów, lecz takz˙e gładka skóra iciepłe,
zgrabne ciało. Z trudem oderwał od niej myśli. Wstał
i przeciągnął się energicznie, a kiedy się odwrócił,
ujrzał otwarte i kompletnie oszołomione oczy Jo.

– Dzień dobry, panno Lucas – powiedział z˙ywo.

– Pora wstawać.

Jo lez˙ała przez chwilę nieruchomo, potem usiadła

szybko, przeczesała palcami włosy i odpowiedziała:

– Dzień dobry.
– Dobrze spałaś? – spytał z nutką ironii.
– Ja... ee... chyba tak, o ile pamiętam.
– To świetnie. Wciąz˙ pada. Proponuję, z˙ebyśmy

wzięli twoją parasolkę i skorzystali z ubikacji. Potem
rozpalę w piecu i rozejrzę się po okolicy, a ty będziesz
mogła robić, co zechcesz – spokojnie się ubrać, za-
grzać wodę do mycia albo kontemplować swój pępek,
jeśliwolisz.

31

NARZECZONA MILIONERA

background image

Oczy jej pociemniały, ale w milczeniu wstała z łóz˙-

ka. Nie spojrzała na niego, nawet gdy podał jej kurtkę
izdjął ze stryszku torbę ibuty.

Kwadrans później siedziała sama w chacie, ku swej

irytacji zamknięta od zewnątrz na zasuwę. Na piecu
gotowała się woda.

Kiedy się umyła, uczesała i ubrała w ciepły dres,

poczuła się znacznie lepiej. Przyrządziła kawę
w dzbanku i zamyśliła się. Przed wyjściem na reko-
nesans Gavin uczynił uszczypliwą aluzję do czegoś,
czego – jak się wyraził – ,,na szczęście nie pamięta-
ła’’.

Spojrzała na obydwa posłania i zacisnęła zęby ze

złości. Tylko jedno, skrajne, było wygniecione. Naj-
widoczniej spędziła noc w jego ramionach, w intymnej
bliskości, i co gorsza, na jego łóz˙ku, co oznaczało, z˙e
sama się tam przeniosła.

Musiałam być przemarznięta i przestraszona, po-

myślała. Albo gorzej – musiałam chyba zwariować!

Nalała sobie kawy do kubka i aby oderwać myśli od

tych niemiłych rozwaz˙ań, wróciła do pomysłu wyko-
nania portretu Gavina w celu przekonania go o swej
prawdomówności. Otworzyła pudełko z kredkami
iwyjęła arkusz papieru rysunkowego.

Zawsze lubiła szkicować. Odkąd pamiętała, robiła

rysunki i akwaforty, natomiast farby nigdy zbytnio jej
nie pociągały. Próbowała wprawdzie malować akwa-
relami, farbami olejnymi i akrylowymi, lecz rezultaty
były niezadowalające.

32

LINDSAY ARMSTRONG

background image

Wszystko się zmieniło, gdy mając osiemnaście lat,

poszła na rok do szkoły plastycznej, gdzie odkryła
pastele. Okazało się, z˙e jej niepowodzenia z farbami
nie wynikały z braku wyczucia koloru, lecz z trudności
połączenia dwóch odmiennych technik: malowania
irysunku.

Pastele zaś umoz˙liwiły jej rysowanie kolorem i od-

tąd pozostała im wierna, dzięki czemu obecnie, w wie-
ku dwudziestu czterech lat, zyskała skromną, lecz stale
rosnącą reputację portrecistki.

Oczywiście portretowanie ma swoje wady. Często

jest się skazanym na niezbyt sympatycznych modeli
iaz˙ korci, by uwypuklić te ich negatywne cechy.
Jednak to właśnie portrety wyrobiły jej nazwisko,
a gdy jej reputacja się ustali, będzie mogła rysować
isprzedawać to, co lubi– pejzaz˙e, a zwłaszcza natura-
listyczne wizerunki dzieci.

Teraz tez˙ zamierzała posłuz˙yć się swą ulubioną

techniką. Odetchnęła głęboko, skupiła się i przywołała
z pamięci obraz Gavina.

Portretowanie zawsze wzbudzało w niej emocje,

lecz tym razem wręcz zaskoczyła ją siła i gwałtowność
uczuć wywołanych wyobraz˙eniem śniadej twarzy Ha-
stingsa. Zdała sobie sprawę, z˙e ma ochotę narysować
nie tyle portret, co raczej karykaturę tego niebiesko-
okiego diabła.

Z pewnością go to zirytuje, pomyślała, ale mniejsza

z tym. Nie lubię go, a zwłaszcza nie podoba mi się, z˙e
są w nim cechy, które jednak mnie pociągają. I nie
obchodzi mnie, co sobie o mnie pomyśli!

33

NARZECZONA MILIONERA

background image

Oddychała gwałtownie, wpatrując się w nadal pus-

ty arkusz papieru. Tak się nie uda, skonstatowała.
Potrafię ze względnym spokojem przedstawić Gavina
Hastingsa tylko w jednej pozie – pogrąz˙onego we śnie.

Przy pracy straciła poczucie czasu. Gdy usłyszała

dźwięk odsuwanego rygla, odruchowo przykryła kar-
ton ipastele swą kurtką.

Ubłocony i przemoknięty Gavin wyglądał teraz

naprawdę na jakiegoś nędznego trapera. Zerknęła na
zegarek i z zaskoczeniem stwierdziła, z˙e nie było go
ponad godzinę.

– Wszystko w porządku? – spytała.
– Martwiłaś się o mnie? A moz˙e nawet tęskniłaś?

– rzucił ironicznie. – Nic mi nie jest. Zagrzej trochę
wody.

Zaczął ściągać mokre ubranie.
– A... co się stało z moją parasolką i płaszczem

przeciwdeszczowym, które ze sobą wziąłeś?

– Leje tak, z˙e były równie przydatne jak chustka do

nosa, więc je wyrzuciłem – odparł beztrosko.

Jo nalała ponownie wody do dzbanka i postawiła go

na piecu.

– Czy... odkryłeś coś? – zapytała, spoglądając na

Gavina, ale natychmiast odwróciła się pospiesznie,
gdyz˙ miał na sobie tylko slipy i skarpetki. Po chwili
zreflektowała się jednak, z˙e nie pora na staropanień-
skie odruchy i podała mu koc.

Owinął się nim bez słowa podziękowania i rzucił jej

spojrzenie tak pogardliwe, z˙e az˙ się wzdrygnęła.

34

LINDSAY ARMSTRONG

background image

– Posłuchaj – rzekła – ja tu w niczym nie zawi-

niłam, więc się na mnie nie wściekaj, bo to bez
sensu.

– Tak? – rzucił opryskliwym tonem, siadając przy

stole. – A co ty zdziałałaś takiego sensownego, siedząc
tu i zbijając bąki?

Zacisnęła usta.
– W takim razie powiem ci, co robiłem – kon-

tynuował. – Zakradłem się do mojej własnej posiadło-
ści i zwędziłem moją własną benzynę, a potem musia-
łem taszczyć ją tu jak juczny osioł, podczas gdy ty...
– Urwał, spostrzegłszy róg pudełka z ołówkami, wy-
stający spod kurtki, i ściągnął ją jednym ruchem. – Nie
do wiary, ty malowałaś!

– Nie malowałam. Nie uz˙ywam farb, tylko kredek.
– Wszystko jedno. – Przyglądał się przez chwilę

swemu portretowi, po czym uniósł głowę i spojrzał na
nią z wyraźną wrogością. – Naprawdę sądzisz, z˙e to
czegokolwiek dowodzi?

– Ja... – Przygryzła wargę. – Miałam nadzieję,

z˙e tak.

– Więc się myliłaś. – Znów rzucił okiem na portret.

– A zatem podglądałaś mnie, kiedy spałem? – rzekł
ostro.

Zaczerwieniła się nieco.
– To przyzwyczajenie zawodowe. Zawsze przy-

glądam się rysom i układowi twarzy.

– A przytulanie się do obcego męz˙czyzny?
Woda w garnku zaczęła kipieć, lecz Jo nie zwróciła

na nią uwagi.

35

NARZECZONA MILIONERA

background image

– Nic nie pamiętam, spałam i zrobiłam to nie-

świadomie. Zapewne było mi zimno.

Mierzyli się przez chwilę wzrokiem, wreszcie Has-

tings wzruszył ramionami.

– Nie powiem zresztą, z˙e nie było mi miło. Bę-

dziesz uprzejma sprzątnąć ze stołu, a potem poz˙yczyć
mi maszynkę do depilacji?

Jo otworzyła usta, po czym znów je zamknęła.
– Muszę się ogolić – ciągnął. – Moz˙e to poprawimi

nastrój. Nie masz przypadkiem jakiegoś lusterka?

Oprócz małego lusterka miała takz˙e mydło, ręcznik

oraz szczoteczkę i pastę do zębów. Zaczął się golić,
zerkając w nie od czasu do czasu.

– Całkiem ostra ta twoja maszynka – zauwaz˙ył,

podnosząc ją do światła. – Nowa?

– Była nowa – odrzekła zgryźliwie Jo.
Zaśmiał się
– Jeśli kiedykolwiek się stąd wydostaniemy, od-

kupię ci ją.

Podczas swych ablucjiGavin zsunął do pasa koc,

którym był owinięty, a Jo zebrała jego ubranie i powie-
siła na krześle przy piecu. Nie mogła nie dostrzec jego
spręz˙ystych mięśni, szerokich barków, wąskich bioder
i muskularnego torsu. Widok ten budził w niej dwojakie
uczucia: lekkie, miło łechczące podniecenie oraz chęć
uwiecznienia takiej męskiej doskonałości na papierze.

Zajęła się przyrządzaniem śniadania – tym razem

było to konserwowe duszone mięso z jarzynami i kra-
kersy – lecz nagle coś sobie przypomniała i odwróciła
się do Gavina.

36

LINDSAY ARMSTRONG

background image

– Powiedziałeś, z˙e przyniosłeś benzynę?
– Ciekaw byłem, kiedy wreszcie to do ciebie do-

trze – mruknął.

– Ale skąd ją wziąłeś? Dotarłeś az˙ do domu?
Pokręcił głową.
– Niedaleko stąd jest garaz˙ ciągników.
– Czyli... moz˙emy stąd wyjechać? – zapytała, od-

wracając się z powrotem do pieca.

– Nie. Od głównej bramy odgradza nas strumień,

przez który teraz nie przejedziemy nawet dz˙ipem
z napędem na cztery koła.

Postawiła jedzenie przed nim na stole, sama zaś

usiadła w fotelu z talerzem na kolanach i zapytała,
starannie dobierając słowa:

– Czegoś tu nie rozumiem. Kiedy porywacze napa-

dlina farmę, byłeś zupełnie sam?

– Nie. Wcześniej obezwładnili zarządcę.
– Ale go nie zabili? – upewniła się zalękniona.
– Nie, tylko związali i gdzieś wywieźli.
Zaczął jeść z wyraźnym apetytem.
– I nikogo więcej tam nie było, nikogo z rodziny?

– spytała, marszcząc brwi.

Zastygł z widelcem w ręku i przyjrzał jej się

uwaz˙nie.

– Jo – powiedział – kimkolwiek są porywacze,

dobrze się przygotowali. Mamy akurat długi weekend
i doroczne rodeo z wszystkimi towarzyszącymi im-
prezami, co oznacza, z˙e mnóstwo ludziwyjechało
z domów. Mnie tez˙ miało nie być na farmie, lecz
w ostatniej chwili zmieniłem plany.

37

NARZECZONA MILIONERA

background image

– To dlatego nie ma tam twojej matki?
– Moja matka dwa dnitemu wyjechała do Bris-

bane, bo przypomniała sobie, z˙e ma bilety na jakieś
przedstawienie. Całe szczęście, z˙e nie było jej, a zwła-
szcza Rosie.

Jego niebieskie oczy zdawały się przewiercać ją na

wylot.

– Pani Hastings wspomniała kilkakrotnie o Rosie,

ale nie domyśliłam się, czyją jest córeczką.

Wpatrywał się w nią długo, a potem dokończył

jedzenie, odłoz˙ył nóz˙ iwidelec irzekł:

– Moją.
Jo przetrawiała przez chwilę tę wiadomość, po

czym zaryzykowała pytanie:

– A twoja z˙ona?
– Umarła przy porodzie. – Z mroczną i zgnębioną

miną odsunął talerz. – Dostanę filiz˙ankę kawy?

– Naturalnie. – Wstała z fotela. – Czy... – zawahała

się – czy twoja matka nie jest przypadkiem odrobinę
roztargniona?

Wzniósł oczy ku niebu.
– Moja matka, niech ją Bóg zachowa, ma ostatnio

pamięć jak sito.

Jo postawiła przed nim kubek z kawą.
– A więc to wyjaśnia, dlaczego zapomniała o mo-

im przyjeździe do Kin Can! – rzekła triumfalnie.

– Ale nie wyjaśnia, czemu nie wspomniała mi

o zamówieniu portretu.

– Moz˙e chciała sprawić ci niespodziankę? – pod-

sunęła niepewnie.

38

LINDSAY ARMSTRONG

background image

– Więc czym wytłumaczyłaby twój przyjazd?
– Skąd mam wiedzieć, przeciez˙ to twoja matka.
– Równiez˙ na moje nieszczęście – oświadczył su-

cho iwstał. – Dobrze, panno Lucas, zakładając, z˙e
jesteś niewinna jak lilia, nieskazitelnie uczciwa i tak
dalej, to czy masz jakiś pomysł?

Zamiast odpowiedzi zapytała:
– Ilu ich jest?
– Dwóch, w kominiarkach, więc nie mam pojęcia,

kim są.

– Jak im uciekłeś?
Skrzywił się.
– Związali mnie jak barana i zamknęli na noc

w składziku bez okien, ale nie wiedzieli, z˙e w podłodze
pod linoleum jest klapa – dom stoi na palach ponad pół
metra nad ziemią, dla ochrony przed powodzią. Wy-
szedłem tamtędy.

– W jakisposób, skoro byłeś związany?
Potarł przeguby rąk iJo po raz pierwszy zauwaz˙yła

na nich głębokie otarcia.

– Znalazłem stare noz˙yczkiiudało misię jakoś

przeciąć sznury. Nie było to łatwe, bo ręce miałem
związane z tyłu.

– Dlaczego cię od razu nie zabrali, tylko zamknęli

na całą noc?

Spojrzał na nią.
– Bo widzisz, Jo, to nie mnie planowali porwać,

tylko Rosie – moją sześcioletnią córeczkę. Chcieli
mnie ugodzić w najczulsze miejsce.

– Jesteś tego pewien?

39

NARZECZONA MILIONERA

background image

– Całkowicie. Słyszałem, jak przez całą noc kłócili

się i obmyślali nowy plan. Postanowili porwać mnie
zamiast niej i dlatego zadzwonili po pomoc. Tak
czy inaczej, muszę nie tylko wydostać się z Kin
Can, ale ostrzec matkę i Rosie, by nie wróciły na
farmę i nie wpadły w ich łapy. Problem w tym,
z˙e przecięli wszystkie przewody telefoniczne.

– Czy to nie wzbudzi podejrzeń twojej matki lub

kogoś innego?

– Niekoniecznie. Mamy tu czasami awarie tele-

fonów.

– Coś mi przyszło do głowy... – powiedziała powo-

li. – Przypuszczam, z˙e usunęlitez˙ tablice sprzed głów-
nej bramy wjazdowej. Moz˙e po to, aby uniknąć przy-
padkowych wizyt.

Popatrzył na nią z namysłem.
– Uwierz mi – dodała cicho. – To dlatego spotkałeś

mnie na tylnej drodze.

– Hm... moz˙e masz rację – rzekł, wzruszając ra-

mionami. – Pozostaje pytanie, czy zrezygnowali i wy-
jechali, czy tez˙ przyczaili się na farmie, a moz˙e nawet
mnie szukają. – Wstał i sięgnął po swe ubranie. – Przy-
padek pokrzyz˙ował ich plany, pogoda takz˙e im nie
sprzyja, ale to niebezpieczna para... a raczej trójka,
jeśli Joe do nich doszlusował. Przynajmniej jeden
z nich napędza się stale mieszanką narkotyków i al-
koholu.

Jo zadrz˙ała.
– Czy oprócz związania uz˙yli wobec ciebie prze-

mocy? – spytała.

40

LINDSAY ARMSTRONG

background image

Skrzywił się.
– Kopniak w nerki, cios w głowę i jeszcze parę

innych rzeczy. Ale przyznaję, z˙e trochę ich sprowoko-
wałem.

Coś w jego tonie powiedziało jej, z˙e Gavin Hastings

nie będzie dla nich łatwym przeciwnikiem.

– Poza tym – ciągnął – na wszelki wypadek unie-

ruchomili wszystkie samochody na farmie, a psy za-
mknęli w szopie. Z tą strzelbą miałem szczęście.
Widocznie zarządca zapomniał ją schować i niemal się
o nią potknąłem.

– Więc zamierzałeś zatrzymać tamtego Joe i...?

– Spojrzała na niego pytająco.

– Zmusić go, z˙eby mnie zawiózł do najbliz˙szego

telefonu.

Znów dostrzegła w jego oczach podejrzliwy błysk.
– Jest wiele srebrnoszarych range roverów – po-

wiedziała.

– Moz˙liwe. A co z podobieństwem imion Jo i Joe?
Zawahała się.
– Ja...
Przerwał jej huk wystrzału; kula przebiła frontową

ścianę i utkwiła w tylnej.

Na moment oboje zamarli, a potem Gavin bły-

skawicznie poderwał się zza stołu i pociągnął Jo
na podłogę, zanim następny pocisk roztrzaskał za-
suwę. Po chwili drzwi otwarto kopnięciem i stanął
w nich męz˙czyzna w kominiarce, z rewolwerem
w ręku.

– Popatrz no, Joe – warknął do kogoś przez ramię.

41

NARZECZONA MILIONERA

background image

– Gav przygruchał sobie panienkę. Dziwak z niego, co,
chłopcy? Z

˙

eby trzymać swoją damę w starej chacie

pastuchów?

42

LINDSAY ARMSTRONG

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Następnych kilka godzin było dla obojga niekoń-

czącym się koszmarem.

Związano ich i wrzucono do furgonetki przy akom-

paniamencie przeraz˙ająco grubiańskich dowcipów
pod adresem Jo. Drugim samochodem porywaczy był
range rover, niemal identyczny z jej własnym. Znaleź-
li strzelbę Gavina, ale porzucili ją z pogardą, gdy
okazało się, z˙e nie jest nabita.

Humory porywaczy zwarzyło odkrycie, z˙e nie uda

im się przebyć potoku oddzielającego ich od tylnej
drogi. Po burzliwej kłótni postanowili zawrócić w kie-
runku farmy iwyjechać główną bramą.

Lecz to równiez˙ im się nie powiodło. Kilkaset

metrów od domu furgonetka ugrzęzła w błocie. Dwóch
porywaczy poprowadziło Gavina i Jo krętym podjaz-
dem, podczas gdy trzeciusi

łował z pomocą range

rovera wyciągnąć wóz z grzęzawiska.

Gdy doszli do frontowych schodów wielkiego do-

mu, jeden z męz˙czyzn objął Jo ipróbował ją pocało-
wać. Hastings związanymi w przegubach rękami rąb-
nął go w głowę i powalił na ziemię, ale po chwili sam
takz˙e upadł, pchnięty przez drugiego złoczyńcę.

background image

Ostatecznie wniesiono ich do środka. Strach nie

pozwolił Jo rozejrzeć się dokładniej, ale spostrzegła,
z˙e dom jest przestronny, luksusowy, ozdobiony licz-
nymi dziełami sztuki i gustownie umeblowany.

Po kolejnej gwałtownej sprzeczce zamknięto ich

w jakiejś sypialni. Jeden z porywaczy rozwiązał im
ręce, ale w zamian skuł ich razem kajdankami.

– Spróbujcie to przepiłować – zadrwił.
Pchnął ich na łóz˙ko iwyszedł. Jo od razu usiadła,

lecz Gavin się nie poruszył. Przestraszyła się, z˙e stracił
przytomność.

– Nic ci nie jest? – spytała zaniepokojona.
– Nie – odparł. Dźwignął się z wysiłkiem do pozy-

cji siedzącej i przyjrzał się skuwającym ich kajdan-
kom. – Zabawne! Czuję się, jakbym grał w kiepskim
gangsterskim filmie. Ale przede wszystkim winien ci
jestem przeprosiny.

Jo uśmiechnęła się lekko.
– To bardzo szlachetne z twojej strony, z˙e mi

wybaczyłaś – powiedział powaz˙nie. – Miałabyś prawo
obrzucić mnie stekiem najgorszych wyzwisk.

– Och, jeszcze wcale nie wiem, czy ci wyba-

czyłam.

Uniósł brew ze zdziwienia.
– Więc czemu się uśmiechnęłaś?
– Pomyślałam po prostu, z˙e ogolony iumyty wy-

glądałeś całkiem... ładnie, a teraz juz˙ nie.

– Ładnie?! – powtórzył ze szczerym oburzeniem.
– No więc, jeśli wolisz, przystojnie – poprawiła się.
– A co jest ze mną teraz nie tak?

44

LINDSAY ARMSTRONG

background image

Potrząsnęła ze smutkiem głową.
– Masz podbite oko. Ale jestem ci wdzięczna, z˙e

stanąłeś w mojej obronie.

– Ja myślę – odparł. Dotknął palcamiopuchlizny

izaklął.

– Co teraz zrobimy? – spytała cicho.
– Miałem plan – wycedził przez zęby – ale ci

dranie z kaz˙dą chwilą robią się groźniejsi. Nie uwa-
z˙asz, z˙e pod maską pozornej brawury zaczyna ich
ogarniać coraz większa panika?

Skinęła głową i dodała:
– Wydaje misię, z˙e najwyz˙szy z nich robi wraz˙e-

nie nieco mniej... zawziętego. Moz˙e usłuchałby głosu
rozsądku?

– To znaczy?
Wzruszyła ramionami.
– Mógłbyś przekonać go, z˙e nie rozpoznałbyś ich

i z˙e najlepsze, co mogą zrobić, to jak najszybciej stąd
zniknąć, zamiast porywać dwoje ludzi.

– Jesteś nie tylko ładna – stwierdził. – Ja tez˙ o tym

myślałem. Rozwaz˙ałem nawet zaoferowanie im pie-
niędzy. Ale teraz ty jesteś w to wplątana... – Urwał,
gdyz˙ dobiegły ich podniesione głosy. – Wygląda na to,
z˙e się pokłócili.

Jo zadrz˙ała.
– Nie mogę cię objąć – powiedział z˙artobliwie

– ale przyjmij, z˙e w duchu to zrobiłem.

Uśmiechnęła się, choć nieco z˙ałośnie.
– Tak juz˙ lepiej – stwierdził. – Przywołajmy ich

ispróbujmy pertraktacji. Raz, dwa, trzy, wstajemy!

45

NARZECZONA MILIONERA

background image

Podeszlirazem do drzwiiGavin zastukał głośno.

Po chwili otworzył je najwyz˙szy z trzech porywaczy.

Po dziesięciu minutach oświadczył, z˙e musiporo-

zumieć się ze swymi ,,kolegami’’, i wyszedł, zamyka-
jąc drzwina klucz.

– Myślisz, z˙e to kupił? – zapytał Gavin.
– Nie wiem, zobaczymy – odparła przygaszona.
– Uwaz˙am, z˙e jesteś wspaniała, Jo. Większość

znanych mikobiet juz˙ dawno co najmniej wpadłaby
w histerię. Proponuję, z˙ebyśmy na razie połoz˙ylisię
wygodnie i odpoczęli.

Po chwili lez˙eli obok siebie na łóz˙ku, wsparcina

cudownie miękkich poduszkach. Jo rozejrzała się po
niewielkiej sypialni, najprawdopodobniej na co dzień
nieuz˙ywanej, lecz urządzonej kosztownie i ze sma-
kiem. Zobaczyła świez˙o wyprasowaną kremową na-
rzutę, róz˙owe ściany z rycinami przedstawiającymi
motywy kwiatowe, kremową stolarkę i równiez˙ kre-
mową, przepiękną wysoką komodę z mosięz˙nymiklam-
kamioraz ozdobne z˙aluzje w oknie.

– Ni e ma z˙adnej klapy pod dywanem? – spytała.
– Niestety, nie. Ani z˙adnych przydatnych narzędzi

w szufladach ikredensie.

– Szkoda.
Odwrócił się i przyjrzał jej z profilu, a potem ujął ją

za rękę.

– Opowiedz mi o sobie, Jo.
– No cóz˙... Jestem sierotą. Moi rodzice zginęli

w katastrofie kolejowej, kiedy miałam sześć lat. Wy-
chowywała mnie babka ze strony matki. Po pewnym

46

LINDSAY ARMSTRONG

background image

czasie zachorowała na alzheimera i odtąd mieszkałam
u kilku rodzin zastępczych. Umarła, gdy skończyłam
piętnaście lat.

Ścisnął mocniej jej dłoń.
– Ta historia ma w pewnym sensie szczęśliwe

zakończenie. Mój ojciec pokłócił się ze swą rodziną
– to znaczy z ojcem – izerwał wszelkie kontakty. Był
Anglikiem i wyemigrował najpierw do Kanady, by
ostatecznie osiąść w Australii. – Przerwała na chwilę,
po czym podjęła: – Jego matka przez całe z˙ycie
próbowała go odnaleźć i umieściła go – lub jego
potomstwo – w swym testamencie. Po jej śmierci
odszukanie mnie zajęło adwokatom kolejnych sześć
lat, ale ostatecznie jako osiemnastolatka odziedziczy-
łam trochę pieniędzy i odtąd mogłam się sama utrzy-
mywać, a nawet zapisać do szkoły plastycznej.

– A teraz ile masz lat?
– Dwadzieścia cztery.
– Czy smutne dzieciństwo pozostawiło w tobie

jakieś emocjonalne ślady? – zapytał.

Jo zawahała się, a potem przełknęła nerwowo, gdy

zza drzwi dobiegł głośny trzask. Uświadomiła sobie,
z˙e – być moz˙e z powodu grozy sytuacji, w jakiej się
znalazła – skłonna jest powiedzieć mu o sobie więcej,
niz˙ mówiła od dawna komukolwiek.

– Och, mam pewien niewielki problem. Wygląda

na to, z˙e nie potrafię nawiązać z nikim bliz˙szego
kontaktu. Nie jest to jakiś powaz˙ny problem, choć nie
będę ukrywać, z˙e istnieje. Czuję się świetnie taka, jaka
jestem.

47

NARZECZONA MILIONERA

background image

– Czyli samotna – powiedział po długiej chwili

milczenia.

– Samotna, która kocha samotność.
– Ale masz chyba przyjaciół?
– Oczywiście. Chodziłam do szkoły z moją współ-

lokatorką Leanne Thomson. Utrzymuję tez˙ regularne
kontakty z dwiema z moich rodzin zastępczych, z moi-
mi nauczycielami ze szkoły plastycznej i z wieloma
innymi ludźmi.

– A męz˙czyźni?
Otwarła usta, po czym zamknęła je izapatrzyła się

w sufit. Z pewnością są rzeczy, o których nie moz˙na
opowiadać nieznajomemu, nawet w tak szczególnych
okolicznościach.

– Z męz˙czyznami nie idzie mi za dobrze – rzekła

wreszcie. – Nie wiem... moz˙e uwaz˙ają mnie za zbyt
niezalez˙ną. Kilka razy wydawało mi się, z˙e jestem
zakochana, ale w sumie nic z tego nie wyszło.

Wzruszyła ramionami.
– Czy...
Przerwał, gdyz˙ usłyszelikolejny łoskot, a potem

wystrzał i nasilające się gniewne głosy.

Jo zamknęła oczy i przytuliła się do Gavina. Prze-

biegł ją dreszcz.

– Teraz ty opowiedz mi o sobie – poprosiła drz˙ą-

cym głosem.

– O sobie? No cóz˙, sądzę, z˙e do pewnego momentu

wiodłem cudowne z˙ycie. Odziedziczyłem Kin Can,
poślubiłem dziewczynę moich marzeń, urodziło nam
się dziecko i... wszystko się zawaliło przez nie do

48

LINDSAY ARMSTRONG

background image

końca zdiagnozowaną chorobę mojej z˙ony, która za-
brała miją tuz˙ po narodzinach Rosie.

– Tak miprzykro. – Jo przywarła do niego moc-

niej, gdy rozległ się następny strzał i łomot. Miała
wraz˙enie, z˙e tamcidemolują cały dom. – Proszę, mów
dalej.

– Nie mam juz˙ wiele do dodania. Rosie jest jedy-

nym światłem mojego z˙ycia i nie wyobraz˙am sobie,
z˙ebym mógł się jeszcze kiedyś oz˙enić... Czy myślisz,
z˙e ci dranie mordują się tam nawzajem?

– Mam nadzieję. Ale dlaczego nie miałbyś się

jeszcze kiedyś oz˙enić?

– Myślę, z˙e kiedy zaznało się doskonałości, ma się

świadomość, z˙e przydarza się tylko raz. Wiem, z˙e
porównywałbym kaz˙dą kobietę z tym... szczęściem
iuznawał, z˙e czegoś jej brak. Przypuszczam, z˙e nigdy
do końca nie pogodzę się ze stratą... a nie umiem
przegrywać.

Jo chciała coś powiedzieć, lecz tylko znów zadrz˙ała

iprzylgnęła do niego, gdyz˙ hałasy na zewnątrz nie
ustawały.

– A co lubisz oprócz rysowania, Jo? Ja na przy-

kład... – przerwał i uśmiechnął się szeroko – przepa-
dam za rostbefem, jestem bardzo przywiązany do
moich psów i uwielbiam lodowate piwo w gorący
dzień oraz Nicole Kidman.

Nie mogła się równiez˙ nie uśmiechnąć.
– Czekaj, muszę się zastanowić. Nie potrafię wy-

brać między Hugh Grantem, Colinem Firthem i czeko-
ladą, a ponad wszystko uwielbiam rysować dzieci.

49

NARZECZONA MILIONERA

background image

Jeśli uda się je nakłonić do mówienia, opowiadają
cudowne rzeczy, mają zadziwiającą wyobraźnię. Choć
ich rodzice byliby przeraz˙eni niektórymi opowieś-
ciami.

– Wyobraz˙am sobie! Miałaś wiele do czynienia

z dziećmi?

– Tak, zwłaszcza z dziećmi w moich rodzinach

zastępczych. Mam dla nich wiele sentymentu. Ale
lubię w ogóle wszystkie dzieciaki. Moz˙na si ę od ni ch
wiele nauczyć.

Objął ją mocno, a potem usiadł i przyciągnął do

siebie, gdy hałasy rozległy się tuz˙ za drzwiami.

– Właśnie coś przyszło mi do głowy. Czemu, u dia-

bła, nie pomyślałem o tym wcześniej?

– O czym?
– W suficie jest właz.
Wskazał na róg zabytkowego, pięknie zdobionego

i odrestaurowanego sufitu. Jo dostrzegła pośród kwiet-
nych ornamentów kwadratowy otwór, ale wydało jej
się niemoz˙liwe, by wydostali się przezeń, zwłaszcza
skucize sobą.

– Uda nam się – powiedział Gavin, kiedy podzieli-

ła się z nim swą wątpliwością. – Musimy tylko pode-
pchnąć tam komodę iwejść po niej.

– I co nam to da? Z pewnością usłyszą, z˙e jesteśmy

na dachu. A jeśliprzyjęlinaszą propozycję?

– Mógłbym to zrobić sam – powiedział. – Mam

w tym trochę wprawy.

– Jak to?
– Słuz˙yłem kiedyś w jednostce antyterrorystycznej

50

LINDSAY ARMSTRONG

background image

– odparł krótko. Potarł podbródek w zamyśleniu. – Do-
brze, zostawimy to sobie jako ostateczność.

Usłyszelikrokizbliz˙ające się do drzwi.
– Jo – rzekł przyciszonym głosem – cokolwiek się

stanie, rób dokładnie to, co powiem. Obiecujesz?

Przełknęła ślinę i skinęła głową.
– I jeszcze coś. Wydaje się, z˙e mają tylko jeden

rewolwer, więc trzeba szczególnie uwaz˙ać na tego,
który jest uzbrojony. Rozumiesz?

Znów kiwnęła głową.
Drzwiotwarły si

ę iweszło dwóch porywaczy;

brakowało najwyz˙szego, z którym próbowalisię doga-
dać. Czyz˙by, pomyślała z przeraz˙eniem Jo, zastrzelili
go, kiedy usiłował przemówić im do rozumu?

– No dobra, Gav – powiedział drwiącym tonem

męz˙czyzna, który poprzednio strzelał w drzwi chaty
– ile forsy tu zamelinowałeś?

Jo odetchnęła z lekką ulgą, choć nadal wyczuwała

w Gavinie napięcie.

– Jakieś trzy tysiące dolarów – odparł z pozorną

swobodą.

– Więc prowadź nas do nich – rzucił tamten.
Pięć minut później Gavin otworzył szafkę w swym

gabinecie, wyjął kasetkę z pieniędzmi i rzucił na
okazałe dębowe biurko plik studolarowych bank-
notów.

Uzbrojony męz˙czyzna przeliczył je i schował do

kieszeni. Jego towarzysz nie odzywał się i widać było,
z˙e z trudem trzyma się na nogach.

Następnie porywacz rozkuł ich, lecz Jo dostrzegła

51

NARZECZONA MILIONERA

background image

w jego oczach złowrogibłysk złośliwej satysfakcji
i spodziewała się najgorszego.

Istotnie, po chwili męz˙czyzna wycelował w nią

rewolwer irzekł:

– Słuchaj no, Gav, uznaliśmy, z˙e powinieneś po-

dzielić się z nami tą dziewuszką, więc zabieramy ją ze
sobą. I nie próbuj nam przeszkodzić, stary, bo wpakuję
jej kulkę.

Przez moment panowała martwa cisza, po czym

Gavin błyskawicznie pchnął Jo, tak z˙e wpadła na
drugiego bandytę i zbiła go z nóg, sam zaś rzucił się na
uzbrojonego męz˙czyznę. Rozległ się huk wystrzału.

Jo krzyknęła, chwyciła cięz˙kimarmurowy kała-

marz i cisnęła nim w dźwigającego się z podłogi
przeciwnika. Trafiony w skroń, upadł ponownie i znie-
ruchomiał.

Podniosła kałamarz i z przeraźliwym wrzaskiem

zamierzyła się na męz˙czyznę z rewolwerem, ale Gavin
usiadł szybko i powstrzymał ją gestem ręki.

– Nie trzeba, Jo. Znokautowałem go.
Upuściła kałamarz.
– Och, dzięki Bogu – westchnęła. – Więc kto

został...? – Urwała, ujrzawszy krew ściekającą z jego
palców. – Zostałeś ranny! – Opadła na kolana obok
niego. – Och nie, nie, nie!

– Wydaje misi

ę, z˙e to tylko postrzał w ramię

– powiedział. Dotknął ostroz˙nie rany przez rękaw
swetra i skrzywił się.

– Uratowałeś miz˙ycie! Jak mogę ci się odwdzię-

czyć? – rzekła pobladła. – I co pocznę, jeśliumrzesz?

52

LINDSAY ARMSTRONG

background image

– Nie mam zamiaru umierać, Josie – zapewnił ją,

ściągając sweter przez głowę.

Jo wzdrygnęła się na widok rany, ale zaraz zdjęła

z siebie bluzę dresu, a potem podkoszulkę. Porwała ją
na paski, zatamowała krew i obwiązała mu ramię.

Gavin Hastings syknął parę razy, ale w oczach miał

iskierkę rozbawienia, gdy spoglądał na ubraną w sta-
nik Jo.

– Jak moz˙esz mi się odwdzięczyć? – powtórzył.

– Po prostu wyjdź za mnie.

Zachwiał się nagle i zemdlał.

53

NARZECZONA MILIONERA

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Tego samego dnia Gavin Hastings został przewie-

ziony helikopterem do szpitala i poddany niewielkiej
operacji w celu usunięcia kuli, która na szczęście nie
uszkodziła kości. Tam odwiedziła go zaniepokojona
matka; jednak znalazłszy syna we względnie dobrym
stanie, uspokoiła się szybko i odjechała, by doglądnąć
farmy Kin Can.

Gavin wiercił się teraz w szpitalnym łóz˙ku iroz-

myślał. Wychodząc, matka poz˙egnała go słowami:
,,Wszystko dobre, co się dobrze kończy, kochanie!’’

Ale czy rzeczywiście się skończyło?
Nie moz˙na poprosić kogoś o rękę, a potem zemdleć

iuwaz˙ać, z˙e na tym koniec, powiedział sobie.

Zwłaszcza z˙e Jo nie było teraz przy nim. Została na

farmie.

Czy jednak naprawdę chcę się z nią oz˙enić? – za-

stanowił się.

Czy nie lepiej powiedzieć jej: bardzo chciałbym

pójść z tobą do łóz˙ka, Jo Lucas, poniewaz˙ pragnę cię,
odkąd przymuszona przeze mnie, zdjęłaś kurtkę i spo-
dnie i ujrzałem twoje piękne ciało...

Nie – odpowiedział sobie zdecydowanie.

background image

Z jakiegoś powodu, a raczej z wielu powodów – Jo

była odwaz˙na, dumna, szlachetna, a niekiedy zabawna
– pragnął ją poślubić.

Z pewnością nie były to powody, dla których nie-

gdyś poślubił matkę Rosie. I wcale nie był teraz dziko,
szaleńczo zakochany.

Potarł w zamyśleniu podbródek. Kiedy poznał Sa-

shę, był o wiele młodszy. Być moz˙e dojrzałość jego
trzydziestu kilku lat wiąz˙e się nieuchronnie z pewną
dozą cynizmu.

Skąd więc bierze się w nim to niezachwiane

przekonanie, z˙e musipoślubić Jo Lucas? Szczegól-
nie po tym, gdy powiedział jej, z˙e nigdy juz˙ się nie
oz˙eni, bo z˙adna kobieta nie dorówna jego zmarłej
z˙onie.

Nieoczekiwanie pomyślał o Rosie i o swojej matce.

Czy to właśnie one są powodem?

Przez ostatnich kilka lat Rosie często pytała, czemu

nie ma matki, tak jak wszystkie jej kolez˙ankiikuzynki.
Adela Hastings była nieoceniona i czule się nią opie-
kowała, lecz czy miał prawo z powodu Rosie na
zawsze przykuć ją do farmy Kin Can? Zwłaszcza z˙e
kilka lat po śmierci jego ojca ułoz˙yła sobie własne,
szczęśliwe z˙ycie w Brisbane.

To właśnie dlatego jeździła tam tak często. Dotych-

czas mogła bez problemu zabierać ze sobą wnuczkę,
lecz gdy Rosie zacznie chodzić do szkoły, nie będzie to
juz˙ moz˙liwe. Chyba z˙e obie przeniosą się na stałe do
Brisbane i Rosie będzie spędzać z nim na farmie Kin
Can jedynie wakacje.

55

NARZECZONA MILIONERA

background image

Lecz czy tego właśnie chciał?
Uświadomił tez˙ sobie, z˙e po śmierci ojca matka

nudzi się na farmie i dlatego az˙ tyle czasu poświęca na
dekorowanie, meblowanie i odnawianie domu. Nie
pochodziła przeciez˙ stąd inie była przyzwyczajona do
monotonii wiejskiego z˙ycia.

Czemu, do diabła, nie pomyślałem o tym wszyst-

kim wcześniej?

Poniewaz˙, odpowiedział sam sobie, w głębi duszy

wiedziałem to, lecz byłem cholernym egoistą niedopu-
szczającym tego do świadomości i głupim pyszałkiem,
który nie potrafił przyznać się, z˙e potrzebuje z˙ony!
Muszę dać Rosie matkę, a własnej matce zapewnić
wolność. Któz˙ będzie lepszy niz˙ dziewczyna, która tak
lubi, podziwia i rozumie dzieci?

56

LINDSAY ARMSTRONG

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Kilka dni później Jo przerwała szkicowanie z pa-

mięci portretu Adeli Hastings, wsparła podbródek
na dłoni i powróciła myślą do niedawnych wypadków.

Tuz˙ po tym, jak Gavin poprosił ją o rękę i zemdlał,

na trawniku przed domem wylądował policyjny heli-
kopter. Przyleciał, poniewaz˙ po przybyciu do Brisbane
matka Gavina przypomniała sobie o umówionej wizy-
cie Jo i, nie mogąc przez dwa dni dodzwonić się do
farmy, zaniepokojona zawiadomiła policję. A przyby-
wający z Cunnamulla policjanci, stwierdziwszy zagad-
kowe zniknięcie oznakowań bramy Kin Can, wezwali
helikopter.

Gavina odtransportowano do szpitala, a wszystkich

trzech porywaczy schwytano iodstawiono do aresztu.
W furgonetce znaleziono zapas narkotyków.

Zarządcę uwolniono z baraku znajdującego się kil-

ka kilometrów od domu.

Ustalono, z˙e męz˙czyzna z rewolwerem to brat

byłego pracownika farmy, zwolnionego przez Gavina
za nieudolność i naduz˙ywanie narkotyków. Tak więc
motywem napaściokazała się zemsta.

Matka Gavina nakłoniła Jo do pozostania jeszcze

background image

przez jakiś czas na farmie. Rosie przebywała nadal
w Brisbane, u siostry Gavina, gdyz˙ chciano jej oszczę-
dzić niemiłych wraz˙eń i zamieszania.

Dopiero następnego dnia Jo spytała Adelę Hastings,

dlaczego nie powiedziała synowi o portrecie.

PaniHastings – drobna, elegancko uczesana rudo-

włosa kobieta dobiegająca sześćdziesiątki – przybrała
wyniosłą pozę i oznajmiła Jo, z˙e im mniej radzi się
Gavina we wszelkich kwestiach, tym lepiej.

Jo zamrugała ze zdziwienia.
– Dlaczego?
– Moja droga, wystarczy, aby tylko sobie wyob-

raz˙ał, z˙e ma władzę. Zwykle więc sama podejmuję
decyzję istawiam go przed faktem dokonanym, a Ga-
vin musi się po prostu z tym pogodzić.

– Ale czemu miałby się sprzeciwiać zamówieniu

przez panią portretu?

– Prawdopodobnie nie miałby nic przeciwko temu.

To po prostu kwestia zasady. Ale wiesz, Joanno, mam
tez˙ sekretne plany.

Piły kawę – wprawdzie przy kuchennym stole, ale

nalewaną ze srebrnego dzbanka do filiz˙anek z cieniut-
kiej porcelany. Jo zdąz˙yła się juz˙ zorientować, z˙e
Adela Hastings nade wszystko ceni sobie wytworność
i z˙e siedziały w kuchni tylko dlatego, z˙e resztę domu
okupowali policjanci oraz robotnicy naprawiający zni-
szczenia.

– Sekretne plany? – zagadnęła Jo.
Pani Hastings spojrzała na nią znad brzegu fili-

z˙anki.

58

LINDSAY ARMSTRONG

background image

– Zamierzam ofiarować swój portret córce na jej

trzydzieste urodziny. Sharon interesuje się trochę sztu-
ką i podobają się jej twoje prace. Lecz chciałabym tez˙,
abyś wykonała portret Rosie, a przede wszystkim
Gavina. Pragnę powiesić jego podobiznę obok port-
retów jego ojca, dziadka i pradziadka.

– Czy on się zgodzi?
– Wątpię. Gdy mu o tym kiedyś wspomniałam,

odparł, z˙e to wykluczone, z˙e szkoda mu czasu. Mu-
siałabyś pracować w tajemnicy przed nim, bez po-
zowania. Ale jestem przekonana, z˙e potrafisz – rze-
kła Adela serdecznie. – Moja przyjaciółka Elspeth
Morgan, która cię poleciła, była zachwycona twoimi
portretamijej kotów – ito sporządzonymiz foto-
grafii!

Jo zamknęła na chwilę oczy. Zamówienie od Els-

peth Morgan wspominała jako koszmar, co prawda
bardzo lukratywny. Wyniosła matrona, nalez˙ąca do
śmietanki towarzyskiej Brisbane, sześć razy zmieniała
koncepcję tego, w jakim stroju i biz˙uterii pragnie
zostać uwieczniona, a potem zaz˙yczyła sobie jeszcze
czterech oddzielnych portretów swych kotów i była
niezmiernie uraz˙ona, gdy Jo nie zgodziła się, by jej
pozowały, lecz zaz˙ądała ich zdjęć.

– Hm... wyznaję zasadę, by nie rysować ludzi,

którzy zdecydowanie sobie tego nie z˙yczą.

– Rozumiem – odparła Adela z namysłem i przy-

pomniała sobie, jak Gavin, lez˙ąc w gorączce na szpital-
nym łóz˙ku, polecił jej, aby zatrzymała Jo Lucas na
farmie az˙ do jego powrotu.

59

NARZECZONA MILIONERA

background image

– Jak ją powstrzymam, jeśli będzie chciała wyje-

chać? – spytała wówczas zdziwiona.

– Droga mamo, uz˙yj swej słynnej siły perswazji

– odparł z półuśmiechem, a gdy zrobiła jeszcze bar-
dziej zdziwioną minę, dodał: – Czuję się wobec niej
winny, bo początkowo sądziłem, z˙e nalez˙y do bandy.
Po prostu nie pozwól jej odejść.

Adela Hastings przyjrzała się siedzącej naprzeciw

niej młodej kobiecie i nagle serce zabiło jej mocniej.
Czy między nimi coś zaszło? Czyz˙by Gavin zakochał
się, gdy juz˙ straciła wszelką nadzieję, z˙e to się kiedy-
kolwiek zdarzy? I co to za dziewczyna?

Miła twarz, zgrabna figura – o ile lubi się wysokie

kobiety – ładna cera, piękne włosy, ale chyba nie jest
w jego typie. Dlaczego? Zbyt... hm, powściągliwa
i skromna w porównaniu z cudownie z˙ywą iwesołą,
czarnooką, smukłą iwytworną Sashą, matką Rosie.
Tak, lecz mimo to...

Adela uśmiechnęła się nagle uroczo.
– Zapomnij, z˙e w ogóle o tym wspomniałam. Ale

czy moz˙esz zostać i sportretować przynajmniej mnie
i Rosie? Gavin ucieszyłby się bardzo z jej portretu,
tego jestem pewna. A mnie twój pobyt sprawiłby
ogromną przyjemność!

– No cóz˙... – zawahała się Jo.
– Poza tym – dodała pospiesznie Adela – mam

wyrzuty sumienia, z˙e wplątałam cię w tę awanturę.
Zrobiłam się ostatnio taka roztargniona!

Pokiwała ze smutkiem głową.
Jo poczuła przypływ sympatii do starszej kobiety.

60

LINDSAY ARMSTRONG

background image

– To bardzo dobrze, z˙e pani i Rosie nie było wtedy

tutaj – powiedziała.

– Proszę cię, Jo... chyba mogę tak cię nazywać?

Zdradzę ci pewien sekret. Moja droga przyjaciółka
Elspeth Morgan to w gruncie rzeczy wstrętne babsko,
a wykonany przez ciebie portret jej i tych przeklętych
kotów zupełnie przewrócił jej w głowie. Szczyci się
nim przed nami niczym jakaś udzielna księz˙na, a ja nie
mam zamiaru być od niej gorsza.

Jo nie mogła się powstrzymać, z˙eby nie wybuchnąć

śmiechem.

– Więc zostaniesz? – upewniła się Adela.
– Tak!
– To wspaniale! Rozgość się i czuj jak u siebie

w domu.

To było przed trzema dniami, uświadomiła sobie

Jo, siedząc późnym popołudniem przy stole w swej
sypialni.

W przeciwieństwie do sypialni, w której zamknięto

ją z Gavinem, ta była nowoczesna i funkcjonalna,
a zarazem wygodna iluksusowa, a co najwaz˙niejsze,
pomieściła bez trudu wielki stół do pracy, który dla
niej wniesiono.

W ciągu tych trzech dni zdała sobie jednak sprawę,

z˙e afera z porywaczami kosztowała ją więcej, niz˙
przypuszczała: nie była w stanie narysować ani jednej
kreski. Czas upłynął jej na byciu rozpieszczaną przez
panią Hastings, składaniu zeznań przed policją i zwie-
dzaniu Kin Can.

61

NARZECZONA MILIONERA

background image

A przede wszystkim na rozpamiętywaniu prośby

Gavina Hastingsa, by została jego z˙oną.

Bez względu na to, ile razy powtarzała sobie, z˙e

z jego strony był to tylko z˙art, bez względu na to, ile
razy przewracała się w łóz˙ku podczas bezsennych
nocy, nie mogła zmienić prostego faktu – w czasie
jednego uderzenia serca przebyła długą drogę od uczu-
cia nienawiści dla Gavina do uświadomienia sobie, z˙e
w końcu się w nim zakochała. Dlaczego i jak to się
stało? Z pewnością nie tylko dlatego, z˙e uratował jej
z˙ycie. Wiedziała jedynie, z˙e nie potrafi juz˙ o nim
myśleć bez drgnienia miłości w sercu i dreszczu poz˙ą-
dania przenikającego jej ciało.

Jednak przez cały czas targały nią wątpliwości.

Czy powiedział to tylko w chwili ulgi po potwornym
napięciu?

Oczywiście z˙e tak, powtórzyła chyba po raz set-

ny. Przeciez˙ kilka godzin wcześniej wyłoz˙ył jej
szczegółowo wszystkie powody, dla których nigdy
się nie oz˙eni. A fakt, z˙e w jej sercu błyskawicznie
rozkwitła miłość, nie oznacza, z˙e jemu przydarzyło
się to samo.

– Więc co ja tu robię? – powiedziała głośno. – Ga-

vin wraca do domu. Powinnam była opuścić Kin Can.
A poza tym nie mogę nic narysować, bo pragnę
rysować wyłącznie... jego.

Siedziała nieruchomo przez kilka minut. W całym

domu panowała cisza; nie było w nim nikogo oprócz
niej i gospodyni, pani Harper, która krzątała się dys-
kretnie i bezszelestnie. Adela poleciała do Brisbane po

62

LINDSAY ARMSTRONG

background image

Rosie, a w powrotnej drodze miała zabrać Gavina ze
szpitala w Charleville.

Jo wstała ipowędrowała przez pokoje.
Matka Gavina, urządzając rezydencję, miała nie

tylko mnóstwo pieniędzy, lecz równiez˙ wspaniałe po-
mysły. Dawny wiejski dom został znacznie rozbudo-
wany oraz odnowiony i unowocześniony. W prze-
stronnym salonie, wyłoz˙onym dywanem w kolorze
cynamonowym, stały białe aksamitne kanapy, a na
ścianie wisiał imponujących rozmiarów obraz. Przed-
stawiał po prostu wir złotych i ciemnoróz˙owych barw,
niemniej przykuwał wzrok.

Jo rozpoznała dzieło znanego malarza z Sydney

ibyła pewna, z˙e kosztowało fortunę.

Jadalnię urządzono z ascetyczną prostotą. Rattano-

we krzesła, okrągły szklany stół na mosięz˙nym postu-
mencie, kremowy dywan, nisko zawieszony wspaniały
z˙yrandol i w kącie olbrzymi gliniany wazon.

Jednak szczególnie lubiła długi, przerobiony z we-

randy pokój – zwany przez Adelę oranz˙erią – z przesu-
wanymiszklanymiszybamina całą długość ściany
i płóciennymi roletami. Na wypolerowanej drewnianej
podłodze, przykrytej meksykańskimi chodnikami, sta-
ły pokojowe rośliny w donicach z terakoty, wiklinowe
fotele i niskie stoły zarzucone ksiąz˙kamiiczasopis-
mami. Z okien widać było iskrzący się w słońcu basen,
otoczony szmaragdowozielonym trawnikiem z klom-
bami i rabatami oraz drzewa eukaliptusowe o białej,
czerwonej lub z˙ółtej korze.

Jo pomyślała, z˙e ten widok pozwala zapomnieć, z˙e

63

NARZECZONA MILIONERA

background image

wokół rozciągają się tysiące hektarów płaskiej i suchej
ziemi, na której jedynie karłowate akacje rzucają ską-
py cień na setki tysięcy owiec.

Lecz po przeciwnej stronie domu stały zabudowa-

nia świadczące niezbicie o tym, z˙e znajdowała się na
owczej farmie hodowlanej – górująca nad krajobrazem
hala maszyn izagrody oraz prawdopodobnie najwaz˙-
niejsze miejsce: barak, w którym odbywało się strzy-
z˙enie owiec.

Jo umoz˙liwiono zwiedzenie całego terenu. Pomimo

jego uz˙ytkowego charakteru ifaktu, z˙e podczas zaga-
niania owiec częściej uz˙ywano czterokołowych moto-
cykliniz˙ koni, odczuła powiew romantyzmu – zwłasz-
cza gdy pokazano jej psy, głównie owczarki szkockie
i australijskie kelpie.

Dwa dni później, stojąc w sklepionym korytarzu

wiodącym do oranz˙erii, usłyszała nad domem cichy
warkot samolotu i jej nerwy napięły się jak postronki.
Klan Hastingsów miał za chwilę wylądować.

Ponowne spotkanie z Gavinem Hastingsem prze-

biegło łatwiej, niz˙ się spodziewała. Niewątpliwie przy-
czyniły się do tego talenty towarzyskie jego pełnej
z˙ycia matki oraz fakt, z˙e Rosie okazała się uroczym
dzieckiem z czarnymi włosami swego ojca i równie
czarnymi oczami, odziedziczonymi po kimś innym.

Jo była wprawdzie lekko zarumieniona, a serce jej

waliło, lecz zachowywała się swobodnie i wesoło.

Pani Hastings poleciła przygotować uroczystą kola-

cję – wczesną ze względu na Rosie – i wszyscy udali

64

LINDSAY ARMSTRONG

background image

się do swych pokojów, aby się przebrać. Mijając
jadalnię, Jo ujrzała stół zastawiony srebrem, krysz-
tałamiiwytworną porcelaną.

Włoz˙yła najładniejszy strój, jaki ze sobą przywioz-

ła: jedwabną grafitową bluzkę, krzyz˙ującą się na pier-
siach i wiązaną w pasie, nieco jaśniejszą szarą spód-
nicę nad kolana oraz srebrne sandałki na wysokich
obcasach. Związała włosy w luźny węzeł, po czym
rozmyśliła się i rozpuściła je, by ostatecznie znów je
upiąć.

Z pozoru była odpręz˙ona iswobodna, lecz w głębi

jej duszy panował zamęt.

– A więc – rzekł Gavin z wesołą iskierką w oczach,

wręczając jej drinka przed snem – nareszcie zostaliś-
my sami.

Nie było jeszcze wcale tak późno, ale Rosie zrobiła

się senna, więc połoz˙ono ją do łóz˙ka, a Adela wycofała
się do swego, jak się wyraziła, ,,apartamentu’’.

– Dobrze się juz˙ czujesz? – zapytała Jo, chcąc

przerwać narastającą między nimi ciszę.

Znajdowalisię w oranz˙erii. Basen za oknami był

rzęsiście oświetlony, a okalające go drzewa rzucały
tajemnicze cienie.

– Znośnie. Trzeba będzie jeszcze tylko wyjąć

szwy. Co tu porabiałaś?

– Próbowałam rysować, lecz bez powodzenia. My-

ślę, z˙e powinnam wrócić do Brisbane i dojść trochę do
siebie, ale twoja matka nie chciała mnie puścić.

Odgarnęła z oczu kosmyk włosów.

65

NARZECZONA MILIONERA

background image

Spacerujący po pokoju Gavin zatrzymał się i wy-

jrzał przez okno.

– To ja poleciłem jej, z˙eby cię tu zatrzymała – po-

wiedział.

W nienagannie wyprasowanych spodniach koloru

khaki, w błyszczących brązowych butach i kraciastej
czerwono-białej koszuli nie przypominał w niczym
szalonego trapera. Wprawdzie w jego oczach pojawia-
ły się niekiedy mroczne błyski, lecz poza tym wy-
glądał na odpręz˙onego, choć był nieco blady po prze-
bytej operacji.

Zamyśliła się nad jego słowami, wpatrując się

w swój kieliszek i po chwili twarz rozjaśnił jej lekki
uśmiech.

– Co takiego? – zapytał Gavin.
Wzruszyła ramionami.
– Widzę, z˙e odniesiona rana nie zmieniła twego

nawyku komenderowania.

– Ale przeciez˙ nie miałaś nic przeciwko zostaniu

tutaj, prawda?

– Skąd wiesz? – rzuciła.
Przysunął sobie krzesło i usiadł naprzeciw niej.
– Jak to? Sądziłem, z˙e zamierzałaś pozostać w Kin

Can przynajmniej przez parę tygodni?

Zrobiła ręką nieokreślony gest.
– Być moz˙e. Ale ta afera była dla mnie niemałym

szokiem. Czy... – spojrzała na niego z lekkim zdziwie-
niem – nie pomyślałeś o tym?

– Jo... – Urwał i ich spojrzenia spotkały się. – Mó-

wiłem wtedy serio. Czy wyjdziesz za mnie?

66

LINDSAY ARMSTRONG

background image

Zmarszczyła brwiiostroz˙nie odstawiła kieliszek.
– Gavinie, nie mogłeś mówić serio. Prawie się nie

znamy i...

– Znamy się lepiej niz˙ cholerna większość ludzi

– przerwał jej niecierpliwie. – Nie sądzisz, z˙e w takich
sytuacjach moz˙na dowiedzieć się o sobie nawzajem
tego, co najwaz˙niejsze?

Wpatrywał się w jej oczy, az˙ w końcu odwróciła

wzrok.

– Poza tym pragniemy siebie – dodał miękko.

– Chcesz, z˙ebym powiedział ci, jak bardzo cię pragnę?

– Nie – rzuciła szybko i przełknęła nerwowo ślinę.
Uśmiechnął się lekko.
– Nie uda ci się mnie powstrzymać.
– Mogłabym... po prostu wstać iodejść.
– Ale niezbyt daleko. Zakładając, z˙e w ogóle bym

ci na to pozwolił. Bo przeciez˙ jednak tu zostałaś.

Jego słowa trafiły w czuły punkt. Rzeczywiście,

dlaczego była nadal na farmie Kin Can, skoro tego nie
chciała?

Przygryzła wargę.
– Zostałam, bo twoja matka ma wielki dar przeko-

nywania – odpowiedziała.

– Więc to nie miało nic wspólnego ze mną?
– Posłuchaj... – Odwróciła głowę i przez dłuz˙szą

chwilę wpatrywała się w trawnik za oknem. – Oboje
dobrze znamy powody, dla których małz˙eństwo jest
dla nas niemoz˙liwe, i nic tu się nie zmieniło, więc...

– Jo – rzekł stanowczym tonem – wszystko się

zmienia, i to zwykle wtedy, kiedy najmniej się tego

67

NARZECZONA MILIONERA

background image

spodziewamy. Owszem, przyznaję, z˙e byłem pewien,
z˙e pamięć o Sashy nie pozwoli mi ponownie się
oz˙enić, ale z tobą to zupełnie co innego.

– Niby czemu? – spytała, z trudem dobywając głos.

– Jak mógłbyś porównywać mnie ze wspomnieniem
o niej i nie stwierdzić, z˙e do niego nie dorastam?
Powiedz mi jedną rzecz – dodała. – Do kogo jest
podobna Rosie?

– Do swej matki– odrzekł ponuro. – Zawsze

będzie do niej podobna. Ale to nie znaczy, z˙e ty ija nie
moz˙emy stworzyć sobie naszego własnego szczęśli-
wego świata.

Umilkł, lecz nadal się w nią wpatrywał. Nie po-

jmował, jak mógł kiedykolwiek uwaz˙ać Jo za nie dość
kobiecą. Grafitowa bluzka podkreślała kremową cerę
i uwydatniała szary kolor oczu. Złociste włosy były
nieodmiennie zachwycające, choć wolał je rozpusz-
czone.

I te jej śliczne długie nogi, i szczupłe, zgrabne

kostki. Gdy siadła nieco bokiem do niego, uda zaryso-
wały się wyraźnie pod spódnicą.

– Kiedy lez˙ałem w szpitalu – odezwał się – pomyś-

lałem sobie, z˙e jez˙eli nie zastanę cię po powrocie do
domu, uznam to za odmowę. Ale jeśliwciąz˙ tu bę-
dziesz, to znak, z˙e jesteś... przynajmniej ciekawa... czy
mówiłem serio.

Jo wpatrywała się w niego z rozchylonymi ustami.
– A nawet więcej – ciągnął. – Z

˙

e nie potrafisz

zapomnieć o fizycznej i duchowej więzi, jaka połączy-
ła nas podczas tych okropnych przejść.

68

LINDSAY ARMSTRONG

background image

– Przeciez˙... – Oblizała wagi. – Przeciez˙ uratowa-

łeś miz˙ycie, naraz˙ając własne.

Uśmiechnął się lekko i potrząsnął głową.
– Zaplanowałem to tak, by z˙adne z nas nie zostało

ranne, ale widocznie straciłem nieco refleks.

Jo wypuściła powoli powietrze.
– Tak czy inaczej, zachowałeś się niezwykle od-

waz˙nie i jestem ci ogromnie wdzięczna.

– Świetnie. – Uśmiechnął się lekko. – Więc po-

myśl, ile jeszcze mógłbym dla ciebie zrobić, gdybyś za
mnie wyszła.

Wstała raptownie i rzuciła mu cierpkie spojrzenie.
– Czyli: ,,Nie próbuj naduz˙yć mojej wdzięczności,

Gavinie Hastings’’, tak? – mruknął domyślnie.

Tym razem jej spojrzenie wręcz krzyczało: Właśnie

tak!

Zaśmiał się cicho.
– Taką cię lubię, Josie! W kaz˙dym razie – dodał,

wstając – zastanów się nad tym.

Zamrugała ze zdziwienia i spytała nieufnie:
– Czy to znaczy, z˙e chwilowo dasz mi spokój?
– Oczywiście – odparł. – Przeciez˙ nigdy cię do

niczego nie zmuszałem. Jez˙eli zaś martwisz się o swą
karierę artystyczną po ślubie, to wiedz, z˙e uwaz˙am to
za bardzo odpowiednie zajęcie dla z˙ony.

Jo kilka razy otworzyła i zamknęła usta, niczym

wyjęta z wody ryba. Gavin podszedł do niej z błyskiem
w oczach

– Naprawdę sądzę, z˙e powinnaś to przemyśleć

– rzekł.

69

NARZECZONA MILIONERA

background image

Na ułamek sekundy wcześniej wiedziała juz˙, co się

stanie, lecz tym razem to ją zawiódł refleks i nie
zdąz˙yła zareagować, gdy wziął ją w ramiona.

– Nie masz pojęcia – powiedział cicho – jak bardzo

pociągają mnie twoje usta.

– Czemu? – spytała szczerze zdziwiona.
– Są takie ponętne i wprost proszą się, by je pocało-

wać. Nikt ci tego nie mówił?

Pokręciła głową.
– Nieczęsto mnie całowano.
– Widocznie nie spotkałaś jeszcze właściwego męz˙-

czyzny. – Oczy mu zabłysły. – Czy kiedykolwiek
przez˙yłaś orgazm?

Jo juz˙ otwierała usta, by odpowiedzieć, z˙e to nie

jego sprawa, lecz ostatecznie rzekła tylko:

– Dlaczego o to pytasz?
Zmarszczył lekko brwi.
– Bo widzę dwie róz˙ne panny Lucas. Jedna jest

chłodna iopanowana iodnosisi

ę do męz˙czyzn

z rezerwą, druga zaś to milutka dziewczyna, która
spała w mych objęciach i nie pozwoliła się odsu-
nąć...

– Więc to do tego robiłeś wtedy aluzje!
– Drań ze mnie – przyznał bez cienia skruchy.

– Ale jest tez˙ coś niejasnego, co kaz˙e misi

ę za-

stanawiać, czy...

Urwał iznów się zachmurzył.
– Czy nie jestem przypadkiem oziębła? – dokoń-

czyła oschłym tonem. – W takim razie dziwię się, z˙e
chcesz mnie poślubić.

70

LINDSAY ARMSTRONG

background image

– To dla mnie wyzwanie. Mam nadzieję, z˙e okaz˙ę

się na tyle męski, by cię rozbudzić – odparł z powagą.

Jo wprost zatkało, takie to było bezczelne i obrzyd-

liwe. Ale gdy juz˙ miała wybuchnąć gniewem, Gavin
zaczął się śmiać.

– Ty naprawdę myślałaś, z˙e mówię serio, Josie!
Zaczerwieniła się. Gavin wykorzystał jej zakłopo-

tanie, by znów ją pocałować.

– Nie skrzywdzę cię – przyrzekł z ustami przy jej

ustach. – Tylko mizaufaj.

To, co robił, nie było natarczywe ani odpychające,

jak się obawiała, tylko coraz bardziej fascynujące.
Całował teraz kącik jej ust, policzek, i szyję, a jedno-
cześnie powoli, och, jakz˙e powoli, przesunął dłońmi
po jej ciele.

Przyciągnął ją do siebie; przebiegł ją cudownie

zmysłowy dreszcz, gdy poczuła jego ciepłe muskular-
ne ciało.

Potem jedną ręką objął ją za szyję, a drugą połoz˙ył

na piersi.

Oddychała gwałtownie.
– Przyjemnie? – zapytał, całując znów kącik jej

ust.

Nie odpowiedziała, bo brakło jej słów, by wyrazić

rozkosz, a zarazem lęk, jakie odczuwała. Odchyliła się
do tyłu i zawisła na jego ramieniu. Nagle poderwał
głowę i skrzywił się z bólu.

– Och! – Z przestrachu zakryła sobie dłonią usta.

– Twoja rana... Strasznie cię przepraszam!

– Nic się nie stało. Moz˙esz oprzeć się o ścianę?

71

NARZECZONA MILIONERA

background image

– Po co?
– Z

˙

ebym mógł złapać oddech.

– Ale tak mi głupio, to była moja wina...
– Posłuchaj – rzekł, opierając się rękami o ścianę

po obu stronach Jo. – Nic mi nie jest. Czuję się
zupełnie dobrze, zwłaszcza kiedy to robimy. Odpręz˙
się i niczym się nie przejmuj.

Pocałował ją, tym razem rozchylając jej wargi.
Rzeczywiście była teraz mniej spięta – moz˙e

dlatego, z˙e skupiała się na tym, by go znów nie
urazić. W kaz˙dym razie wyzbyła się uprzedniej reze-
rwy iprzyjmowała bez oporów jego pi

eszczoty.

Poczuła ekscytujący dreszcz, gdy Gavin oderwał
jedną rękę od ściany i pogładził jej ramię. Potem
delikatnie dotknął palcami szyi i wsunął dłoń za
dekolt bluzki.

Jo przygryzła dolną wargę iprzywarła do niego.

Objął ją drugą ręką. Westchnęła głęboko.

– Wiesz – powiedział Gavin – przy kolacji wy-

glądałaś bardzo pociągająco, ale powaz˙nie. O wiele
bardziej wolę cię taką, jak teraz.

– Czylijaką? – szepnęła.
– Lekkomyślną irozpustną.
– Wcale taka nie jestem!
Rozpuścił jej włosy i zręcznie rozpiął bluzkę.
– Nie?
– To wszystko przez ciebie – zaprotestowała słabo.
Uśmiechnął się leniwie.
– Od wielu dni marzyłem, z˙eby to zrobić. Czy

uwierzysz, Jo, z˙e nawet kiedy cię podejrzewałem

72

LINDSAY ARMSTRONG

background image

o najgorsze, nie mogłem przestać myśleć o twym
cudownym ciele?

– Widziałam, z˙e jesteś stanowczy wobec kobiet

i byłam świadoma twoich zamiarów... a takz˙e moich.

Zaśmiał się miękko, rozchylił jej bluzkę i pocało-

wał ją w ramię.

– Mam nadzieję, z˙e zadowala cię ta zemsta?
Zanurzyła palce w jego włosach, a potem objęła go.
– Zemsta? – spytała.
– Uhm... – Zsunął jej biustonosz. – Bo jestem teraz

na twojej łasce, panno Lucas.

Chciała powiedzieć, z˙e być moz˙e jest odwrotnie,

lecz uprzedził ją.

– Albo to jest obopólne – rzekł, pieszcząc jej

piersi i całując ją z jeszcze większym z˙arem.

Odwzajemniła pocałunek, po raz pierwszy w z˙yciu

oddając się temu cała i doznając rozkoszy niemal nie
do zniesienia. Wszystkie jej zmysły wibrowały. Czuła
na piersiach i biodrach palące dotknięcia jego dłoni,
jak gdyby naznaczał ją i brał w posiadanie.

I tak właśnie było, uświadomiła sobie. Ten wysoki

męz˙czyzna, który najpierw obraz˙ał ją, a potem urato-
wał jej z˙ycie, w jakiś sposób wyzwolił w niej esencję
kobiecości.

W końcu oderwali się od siebie i Jo musiała oprzeć

się o ścianę, aby nie upaść.

Gavin wpatrywał się w nią. Jej cudowne usta były

soczyste iobrzmiałe, a złote włosy spadały na twarz
i spływały na jedno ramię. Gładkie, kształtne piersi
falowały, a pomiędzy nimi ściekała struz˙ka potu. Jo

73

NARZECZONA MILIONERA

background image

naciągnęła biustonosz i zdmuchnęła z oczu kosmyk
włosów.

Nie wiedzieć czemu, oboje zareagowali uśmiechem

na ten jej drobny, odruchowy gest, a potem Gavin
postanowił jej pomóc. Odgarnął dłonią do tyłu włosy
Jo, zapiął i wygładził bluzkę, po czym zajrzał jej
w oczy.

Juz˙ nie igrał w nich uśmiech; były teraz mroczne,

jakby wstrząsnęła nią siła doznań sprzed chwili – lub
jej własna nieoczekiwana reakcja, pomyślał.

I w tym samym momencie uświadomił sobie, z˙e

będzie musiał zdobyć się na niemal nadludzki wysiłek,
by nie ująć tej kobiety za rękę i nie zaprowadzić do
łóz˙ka...

Jo spojrzała na rękaw jego koszuli, a potem na

podłogę, gdzie widniała plama krwi, i krzyknęła:

– Och, nie! Zobacz, co zrobiłam. Czemu nic nie

powiedziałeś? To wszystko przeze mnie.

– Naprawdę nic nie czułem. I to nie twoja wina.
– Oczywiście, z˙e moja – odparła. – Pozwól, z˙e cię

obejrzę.

Rozpięła mu koszulę i ostroz˙nie zdjęła. Popatrzył

na obandaz˙owane ramię.

– Prawdopodobnie trzeba tylko zmienić opatru-

nek.

– Zobaczymy. Chodź ze mną.

W swojej łazience otworzyła apteczkę, a potem

fachowo odwinęła bandaz˙, przemyła lekko krwawiącą
ranę iponownie załoz˙yła opatrunek.

74

LINDSAY ARMSTRONG

background image

– Juz˙. – Klepnęła Gavina delikatnie w łokieć.

– Myślę, z˙e nic się nie stało, ale gdyby krwawienie nie
ustąpiło, powinieneś poradzić się lekarza.

Włoz˙ył koszulę.
– Czy jesteś tez˙ pielęgniarką?
– Nie, ale ukończyłam w szkole kurs pierwszej

pomocy.

– I widzę, z˙e wszystko dokładnie zapamiętałaś.

Czemu mam wraz˙enie, z˙e zawsze robisz wszystko
idealnie?

Uniosła brwi.
– Nie wiem.
Zauwaz˙yła, z˙e zapiął krzywo koszulę, więc cmok-

nęła i zaczęła ją rozpinać. Chwycił ją za nadgarstki
ipowstrzymał.

– Widzisz, co mam na myśli? – szepnął.
Spuściła oczy, zakłopotana.
– Jeszcze jeden powód, aby się z tobą oz˙enić

– rzekł.

Łazienka była wyłoz˙ona kremowymikafelkami

i miała oliwkowozieloną armaturę. Nad bliźniaczymi
umywalkami wisiało szerokie lustro. Jo przejrzała się
w nim i doznała szoku.

Była potargana iblada, a jej oczy wyglądały jakoś

inaczej niz˙ zwykle, choć nie potrafiła powiedzieć
dlaczego. Dopiero po chwili zrozumiała: miały wyraz
kompletnego oszołomienia.

– Skoro juz˙ o tym mowa, moja propozycja jest

nadal aktualna – powiedział. – Mimo z˙e wciąz˙ usiłu-
jesz zmienić temat.

75

NARZECZONA MILIONERA

background image

Przyjrzała się jego odbiciu w lustrze.
– Wszystko to stało się tak... tak szybko.
– To dlatego, z˙e poznaliśmy się w dramatycznych

okolicznościach. Poza tym nie zapominaj, panno Dłu-
gonoga, z˙e juz˙ po pięciu minutach widziałem cię
rozebraną do bielizny – dodał miękko.

Jo odwróciła się do niego gwałtownie.
– Nie moz˙esz tak po prostu prosić mnie o rękę, bez

z˙adnych... wyjaśnień. Nie po tym, co mi wcześniej
powiedziałeś.

Gavin spowaz˙niał.
– Jo, wiem, z˙e cię naciskam. Przepraszam. To

dlatego, z˙e nagle zdałem sobie sprawę, z˙e potrzebuję
z˙ony, poniewaz˙ Rosie potrzebuje matki, a moja matka
potrzebuje odpoczynku. Lecz jeszcze zanim sobie
to uświadomiłem, byłem juz˙ pewien, z˙e musisz być
nią t y.

– Dlaczego? – szepnęła.
Wzruszył ramionami.
– Moz˙e to więź, która nas połączyła podczas tych

okropnych przejść? Moz˙esz sobie myśleć, z˙e uratowa-
łem ciz˙ycie, ale nie zapominaj, z˙e chwyciłaś cięz˙ki
marmurowy kałamarz, aby ratować moje. Być moz˙e
właśnie o to chodzi. Troszczymy się o siebie na-
wzajem, Jo.

– Zamiast wielkiej, dzikiej, szalonej miłości?
Wydało jej się, z˙e drgnął po tych słowach, lecz nie

była pewna.

– Czasami mniej gorące uczucia okazują się lep-

szym fundamentem – powiedział ostroz˙nie.

76

LINDSAY ARMSTRONG

background image

Jo wpatrzyła się przed siebie niewidzącym wzro-

kiem i powiedziała bardzo cicho:

– Zastanowię się nad tym.
Spojrzał na nią, jakby chciał coś powiedzieć, ale

rozmyślił się. Pocałował ją tylko delikatnie we włosy
iwyszedł.

77

NARZECZONA MILIONERA

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Jo uznała, z˙e jest za wcześnie, aby pójść spać.
Włoz˙yła sweter iprzez werandę wyszła po schod-

kach na dwór – nie od strony basenu, lecz do wypielęg-
nowanego ogrodu z uroczymikrzewamirosnącymi
przy murze.

Usiadła na ławeczce i objęła się ramionami. Choć

nadchodziła juz˙ wiosna, nocne powietrze było rześkie
i chłodne, a na bezchmurnym niebie migotały tysiące
gwiazd. W tym odludnym rejonie stanu Queensland,
pozbawionym łun świateł wielkich miast, moz˙na było
im się przyglądać bez przeszkód.

Uniosła głowę i podziwiała je przez chwilę, lecz jej

myślikrąz˙yły wokół cudu, jaki zdarzył się dziś wie-
czorem – cudu wyzwolenia od koszmaru, który rzucał
cień na całe jej dorosłe z˙ycie.

Dotąd zawsze uwaz˙ała pocałunkiza coś obrzyd-

liwego z powodu pewnego przez˙ycia w młodości.
Między dwunastym a piętnastym rokiem z˙ycia miesz-
kała kolejno u trzech rodzin zastępczych. Dwie z nich
były miłe i przyjazne i czyniły wszystko, by czuła się
ich prawdziwą córką. Natomiast pobyt u trzeciej oka-
zał się koszmarem.

background image

Gdy ukończyła piętnaście lat, pan domu począł

interesować się nią w śliski i wstrętny sposób. Naj-
pierw były komplementy na temat jej figury. Potem
coraz częściej, niby to przypadkiem, dotykał jej, az˙
wreszcie pewnego dnia przyparł do ściany i pocałował,
a następnie ostrzegł, by nikomu o tym nie wspomniała,
bo i tak nikt jej nie uwierzy.

Spakowała się natychmiast i uciekła na miejscowy

posterunek policji, skąd przewieziono ją do Wydziału
Rodziny i Opieki Społecznej.

Z początku istotnie jej nie uwierzono; sugerowa-

no nawet, z˙e sama sprowokowała całe zajście. Ob-
stawała jednak twardo przy swojej wersji, a dopo-
mogła jej w tym nienaganna opinia. Wszczęto więc
śledztwo i odnaleziono jeszcze dwie dziewczynki,
które tam wcześniej mieszkały i równiez˙ były na-
pastowane, choć nie odwaz˙yły się wówczas tego
ujawnić.

Jo kategorycznie odmówiła zamieszkania u jakiej-

kolwiek rodziny, gdzie byłby męz˙czyzna. Zapewniono
jej więc pomoc psychologa i ostatecznie umieszczono
u wdowy z córką w wieku Jo, która została jej najlep-
szą przyjaciółką.

Usłyszała kiedyś przypadkiem, jak psycholog wy-

raził opinię, z˙e owo przykre doświadczenie najpraw-
dopodobniej nie pozostawi w niej z˙adnych śladów,
poniewaz˙ – na całe szczęście – jest wyjątkowo rozsąd-
na, dzielna i niezalez˙na.

Lecz pomylił się, gdyz˙ nie wziął pod uwagę innej

jej cechy: wraz˙liwości. Bolesne wspomnienie zapadło

79

NARZECZONA MILIONERA

background image

głęboko w jej duszę i odgrodziło murem od wszystkich
męz˙czyzn, w których mogłaby się zakochać.

Co więcej, fakt, z˙e początkowo nie dano wiary jej

słowom, sprawił, z˙e postanowiła odtąd nie ufać niko-
mu, stać się niezalez˙na i polegać wyłącznie na sobie.

Wszystko się zmieniło, gdy spotkała Gavina Has-

tingsa. Jakimś cudem udało mu się lekko i bez wysiłku
wymieść z jej duszy wszystkie mroki. Jakkolwiek
było, nieoczekiwanie dla niej samej niedawne wyda-
rzenia wyzwoliły w niej silną falę zmysłowości.

Przymknęła oczy. Nareszcie została oczyszczona.

Zakochała się i była z tego powodu szczęśliwa. Tylko
co będzie, jeśli Gavin nie jest juz˙ zdolny do tak
głębokiej, dzikiej i szalonej miłości, jaką ona sama
teraz przez˙ywa?

80

LINDSAY ARMSTRONG

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Jo, obudziwszy się następnego ranka, ujrzała Rosie

siedzącą w nogach łóz˙ka.

– Dzień dobry – powiedziała i spojrzała na zegar.

Było wpół do siódmej i robiło się juz˙ widno.

– Cześć – odrzekła z˙ywo dziewczynka. – My za-

wsze wstajemy o świcie.

– Właśnie widzę. – Jo odgarnęła dłonią włosy.
– Babunia mówi, z˙e narysujesz nie tylko jej portret,

ale równiez˙ mój. Bardzo się cieszę, bo przepadam za
rysowaniem. Mogłabyś zacząć od razu?

– Teraz? No...
– Moz˙e przyniosę ci filiz˙ankę herbaty? Babunia

zawsze rano pije herbatę.

– Dzięki, bardzo chętnie.
Po wyjściu Rosie Jo szybko wzięła prysznic i była

juz˙ ubrana, gdy dziewczynka wniosła tacę z filiz˙anką
herbaty, szklanką mleka i dwiema grzankami.

– Jedna dla ciebie, druga dla mnie – oznajmiła

– a mleko jest moje. Zagotowała mije paniHarper
icały czas zrzędziła, z˙e nie powinnam cię tak wcześnie
budzić. Powiedziałam jej, z˙e natchnienie nie czeka, ale
moz˙e będziemy chciały coś przekąsić.

background image

Jo przyjrzała się córeczce Gavina Hastingsa i do-

szła do wniosku, z˙e jest to osóbka z charakterem.
Rezolutna dziewczynka najwyraźniej przywykła do
towarzystwa dorosłych, lecz wysławiała się nieco
staroświecko. Miała na sobie róz˙ową sztruksową
sukienkę z długimi rękawami, przepasaną szarfą,
oraz białe rajstopy, a jej długie czarne włosy związa-
no w warkoczyki. Strój ten, mimo z˙e w lekkim
nieładzie – kilka odpiętych guzików, splątana szarfa
– równiez˙ wydawał się pochodzić jakby z minionej
epoki.

– W jakiej pozie chcesz mnie sportretować? – spy-

tała Rosie.

Jo zastanawiała się przez chwilę, popijając herbatę.
– Wiesz co? – powiedziała. – Skoro tak to lubisz,

moz˙e tez˙ będziesz coś rysować? Dam ci mój papier
izapasowy komplet kredek świecowych.

– To wspaniały pomysł – zapaliła się Rosie. – Tylko

co mam narysować? Juz˙ wiem! Ulubiona suka taty
kilka dni temu urodziła szczeniaki. Ciekawe, czy je
sobie przypomnę – dodała, marszcząc czoło.

Rysowały obie przez jakieś pół godziny, a Rosie

cały czas trajkotała.

Najwięcej mówiła o ojcu, którego niewątpliwie

uwielbiała, choć często wspominała równiez˙ o uko-
chanej babci. Oświadczyła tez˙, z˙e kocha z˙ycie na
farmie, choć zarazem nie moz˙e się juz˙ doczekać pój-
ścia do szkoły.

W tym momencie westchnęła nagle i wsparła pod-

bródek na dłoniach.

82

LINDSAY ARMSTRONG

background image

– Co takiego? – zapytała Jo.
– No cóz˙, są pewne komplikacje – odparła mała

z miną mądrej, dorosłej kobiety.

I rozpoczęła długie wyjaśnienia.
Jej najgorętszym pragnieniem było, aby zapisano ją

do internetowej szkoły zaocznej (znanej dawniej jako
szkoła powietrzna, gdyz˙ nauczyciele przylatywali na
egzaminy do odległych miejsc samolotami), z lokalną
centralą w Charleville.

Jo dowiedziała się sporo o szkole zaocznej od

swej współlokatorkiLeanne, która w niej pracowała.
Wiedziała na przykład o decydującej roli, jaką
w tym systemie odgrywa nauczyciel domowy.
W przypadku Kin Can, gdzie oprócz Rosie było
jeszcze czworo dzieci w wieku szkolnym, rolę tę
doskonale odgrywała matka trojga z nich – z˙ona
zarządcy Case’a, Janine, eksnauczycielka i przemiła
osoba.

Jo wiedziała tez˙ od Leanne, jak waz˙ną funkcję

spełnia ta szkoła w z˙yciu dzieci z dalekiego buszu – nie
tylko edukując je, lecz równiez˙ integrując i przezwy-
cięz˙ając ich izolację.

Rosie potwierdziła to, mówiąc, z˙e w okolicy niemal

kaz˙de dziecko, jakie zna, korzysta bądź będzie korzys-
tało z tej formy edukacji.

– Wiem – powiedziała – z˙e pewnego dnia będę

musiała wyjechać do szkoły z internatem, ale do tego
czasu chcę uczyć się tutaj w szkole zaocznej. Tu jest
mój dom.

– Zatem co stoina przeszkodzie?

83

NARZECZONA MILIONERA

background image

– Babunia wiele czasu spędza w Brisbane i prawie

zawsze zabiera mnie ze sobą, ale kiedy zacznę szkołę,
to będzie niemoz˙liwe. Zaproponowała więc, z˙ebym
chodziła do szkoły w Brisbane, a do Kin Can przyjez˙-
dz˙ała tylko na wakacje.

– A tobie to nie odpowiada?
– Nie. Oczywiście kocham babcię, ale gdybym

miała mamę, jak wszystkie dzieci, nie byłoby z˙adnego
problemu! To prawdziwe utrapienie mego z˙ycia, Jo
– zakończyła ponurym głosem.

Ołówek Jo zawisł nieruchomo nad papierem.
– Wydaje się, z˙e lubisz panią Harper. Czy ona

nie mogłaby opiekować się tobą pod nieobecność
babci?

Dziewczynka zrobiła pogardliwą minę.
– One nie chcą nawet o tym słyszeć. Uwaz˙ają mnie

za małe dziecko.

– Rozumiem. A co na to twój ojciec?
Rosie odezwała się grubym głosem, naśladując

Gavina:

– Mamy jeszcze kilka miesięcy na zastanowienie,

rybeńko, imoz˙esz być pewna, z˙e ja, Gavin Hastings
IV, podejmę właściwą decyzję.

Jo nie mogła powstrzymać śmiechu.
– Rybeńko?
– To takinasz z˙art... – Urwała, gdyz˙ rozległo się

ciche pukanie i drzwi się otworzyły.

– Tatusiu! – zawołała Rosie. Zeskoczyła z krzesła

i podbiegła do ojca z rysunkiem w ręce. – Popatrz
na to!

84

LINDSAY ARMSTRONG

background image

– Rosie, co tu robisz tak wcześnie rano? – Zerknął

na rysunek. – Ładny, ale... z˙eby to było ostatniraz; nie
wolno budzić Jo. Witaj, Jo! Przepraszam cię za nią.
Nie wiem, czemu zaspałem.

– Wszystko w porządku – odparła. – Trochę się

nawzajem poznałyśmy.

Gavin popatrzył na nią nieco roztargnionym wzro-

kiem, jakby usiłując coś sobie przypomnieć, i wreszcie
spytał:

– I o czym Rosie ci opowiadała?
Jo uśmiechnęła się.
– To nasza tajemnica.
Rosie była najwyraźniej zadowolona.
– Lubię, jak ktoś potrafi dochować sekretu

– oświadczyła. – Śniadanie juz˙ gotowe? Umieram
z głodu!

Ranek minął szybko.
Ku uldze Jo, przyleciał samolotem lekarz z rutyno-

wą wizytą i zmienił Gavinowi opatrunek.

– Słuchaj, kolego – napomniał go, usłyszawszy, z˙e

niedawno rana trochę krwawiła – musisz pozwolić jej
się zagoić. Co ty, u diabła, robiłeś?

Jo wstrzymała oddech.
– No... rozbierałem płot – odparł Gavin, rzucając

jej szelmowskie spojrzenie. – Mówiąc w przenośni,
rzecz jasna.

– Więc przestań rozbierać cholerne płoty, cokol-

wiek to znaczy. Nie jesteś juz˙ komandosem.

Doktor zamknął torbę ispojrzał na Jo.
– To Joanna Lucas – przedstawił ją Gavin. – Ry-

85

NARZECZONA MILIONERA

background image

suje portret Adeli. Jo, poznaj doktora Toma Wat-
sona.

– Ach, to pani? Bardzo mi miło. Słyszałem, z˙e

w tej okropnej sytuacji wykazała się pani wielką
odwagą.

– Istotnie – potwierdził Gavin, zanim Jo zdołała

odpowiedzieć. – Dlatego próbuję ją nakłonić, by za
mnie wyszła.

Lekarz roześmiał się.
– Na panimi

ejscu byłbym ostroz˙ny. Gavin ma

trudny charakter. Dobra, muszę lecieć!

Zmarszczył brwi, potrząsnął głową i opuścił pokój.
– Czemu to zrobiłeś? – zapytała, gdy oboje wyszli

przed dom i przyglądali się, jak niewielki samolot
lotniczej słuz˙by medycznej kołuje na trawiastym pasie
startowym.

– Co zrobiłem?
– Przeciez˙ wiesz! Powiedziałeś mu, z˙e chcesz się

ze mną oz˙enić.

– Uznał to za z˙art.
Jo popatrzyła na niego smutno. Uśmiechnął się

iujął ją za rękę.

– Tom nie jest taki głupi. I to nie był z˙art.
– Gavinie...
– Jo – przerwał jej – czy mogę coś zaproponować?
Rzuciła mu podejrzliwe spojrzenie.
– Moz˙e dajmy sobie tydzień czy dwa do namysłu?

Mogłabyś zakosztować wiejskiego z˙ycia, poznać bli-
z˙ej mnie i całą rodzinę i wykonać portret mojej matki.

– Ja...

86

LINDSAY ARMSTRONG

background image

Urwała, spostrzegłszy w oddaliRosie iAdelę.
– Dobrze – rzekł Gavin. – Później do tego wróci-

my. Więc zostaniesz i wymacasz teren?

Uśmiechnęła się nieznacznie.
– Co to za złodziejski język, Gavinie?
– Pasuje do okoliczności, w jakich się poznaliśmy.
Wpatrzyła się w odległy horyzont.
– Dobrze, o ile coś mi obiecasz.
– Co takiego?
Spojrzała mu w oczy.
– Z

˙

e jeśli odpowiem odmownie, pogodzisz się

z tym.

– Zgoda – odparł szybko. Podejrzanie szybko, po-

myślała.

– Na pewno?
– Zawsze dotrzymuję słowa.
– I jeszcze jedno...
– Niech zgadnę. Z

˙

ebym nie wywierał na ciebie

zbytniej presji?

– Tak – potwierdziła sucho.
– Jo, jeślijesteś zaz˙enowana tym, z˙e wczoraj wie-

czorem całowałaś się ze mną, nie miej wyrzutów
sumienia. To było czarujące.

Zarumieniła się
– I cholernie seksowne – dodał – i...
– Nie o to mi chodzi – przerwała pospiesznie.

– Oczywiście, istnieje element, który trzeba uwzględ-
nić...

– Bardzo waz˙ny element – wtrącił i delikatnie

powiódł palcem po jej ustach.

87

NARZECZONA MILIONERA

background image

Zadrz˙ała, przypominając sobie z zapierającą dech

wyrazistością dotyk jego dłoni na swoich piersiach
ibiodrach.

– Nadchodzą twoja matka icórka – rzekła z tru-

dem.

Opuścił rękę i zerknął przez ramię.
– Dobrze, więc umawiamy się: jeśli uznasz, z˙e za

bardzo cię naciskam, powiesz mi o tym, tak?

Pomyślała, z˙e powinna postawić jeszcze wiele in-

nych warunków – na przykład, z˙eby nie wspominał
przy nikim o propozycji małz˙eństwa, nie manifestował
publicznie swych uczuć do niej... Lecz zdąz˙yła powie-
dzieć tylko:

– No... tak.
– Świetnie – rzekł i odwrócił się do Rosie i Adeli.

Dwa tygodnie minęły Jo na zwiedzaniu farmy i za-

z˙ywaniu uroków wiejskiego z˙ycia. Jednak przyjem-
ność pobytu u Hastingsów przynajmniej dwukrotnie
zakłóciło coś, co mogłaby określić wywieraniem na
nią przez Gavina zbytniej presji.

Z powodu urazu ramienia nie mógł towarzyszyć jej

w większości wycieczek. Poza tym Jo często zamykała
się w swym pokoju pod pretekstem pracy nad por-
tretamiAdeliiRosie.

Niemniej opowiadał jej wiele o farmie.
Razem z Rosie niemal codziennie kąpały się w ba-

senie, gdyz˙ z dnia na dzień robiło się coraz cieplej;
zresztą basen był podgrzewany. Rosie umiała pływać
pieskiem, ale Jo, świetna pływaczka, w kilka dni

88

LINDSAY ARMSTRONG

background image

nauczyła ją całkiem znośnej z˙abki, ku satysfakcji jej
ojca.

Gavin podziwiał nie tylko postępy pływackie córki,

lecz równiez˙ urodę i figurę jej trenerki, ubranej w nie-
biesko-biały kostium kąpielowy bez pleców. Jednak
tylko raz, pod nieobecność córeczki, wygłosił kom-
plement na temat zgrabnych nóg.

Jo rzuciła mu zagadkowe spojrzenie i owinęła

się do pasa ręcznikiem. Jednak w głębi duszy mu-
siała przyznać, z˙e jego podziw sprawia jej przy-
jemność.

Gavin bywał niekiedy rozdraz˙niony i zirytowany.

Wiedziała tez˙, z˙e nawykł do wydawania poleceń i nie
znosi sprzeciwu. Gdy podczas jakiejś ich drobnej
sprzeczkioznajmiła spokojnym tonem, z˙e się z nim
nie zgadza, wyglądał przez chwilę na tak zaskoczo-
nego, z˙e miała niemal ochotę pogłaskać go po głowie
i powiedzieć, z˙eby był grzecznym chłopcem.

Musiał coś wyczuć, gdyz˙ przyjrzał się jej bacznie

imruknął:

– Chcesz mimatkować, Jo?
– Ja...
– Lepiej tego nie rób. Często zastanawiam się,

jaka jesteś w łóz˙ku. Powaz˙na? Radosna? Rzeczowa?
A moz˙e zmysłowa? Czy to piękne ciało... – zdawał
się rozbierać ją wzrokiem – ...potrafi wić się z roz-
koszy i... – Przerwał, dostrzegłszy, z˙e rumieniec za-
barwił jej policzki. – Ach, więc jednak nie jesteś
macierzyńska!

Odwróciła się na pięcie i szybko odeszła.

89

NARZECZONA MILIONERA

background image

Jednak później, w nocy – co zdarzało jej się coraz

częściej – mimo woli wyobraz˙ała sobie, z˙e kocha się
z Gavinem. I przyszło jej na myśl, z˙e prawdopodob-
nie nie byłaby z nim w łóz˙ku ,,powaz˙na’’ ani,,rze-
czowa’’.

Jo dowiedziała się tez˙ od Gavina sporo o imperium

Hastingsów. Mieli równiez˙ nieopodal Kin Can stad-
ninę koni, plantacje trzciny cukrowej w North Queens-
land oraz szereg innych dochodowych przedsię-
biorstw.

– Widzę, z˙e nie lubisz stawiać wszystkiego na

jedną kartę – zauwaz˙yła, przyglądając się w gabinecie
wielkiej mapie stanu Queensland, z zaznaczonymi na
szafirowo posiadłościami Hastingsów.

Wzruszył ramionami.
– Nie moz˙na sobie na to pozwolić. W tej części

świata powodzie, a zwłaszcza susze stanowią istną
plagę. Poza tym ceny wełny często podlegają waha-
niom. Ceny wołowiny równiez˙ są niestabilne, choć
obecnie na niej zarabiamy. Natomiast cukier w tej
chwili prawie nie przynosi zysku, dlatego na plantacji
trzciny cukrowej zamierzam załoz˙yć kilka farm ryb-
nych.

– A konie?
– Ceny roczniaków z dobrych hodowli poszły osta-

tnio ostro w górę.

Jo przyjrzała się Gavinowi. Siedział rozparty we

władczej pozie w skórzanym obrotowym fotelu, mając
za plecami mapę swego imperium.

90

LINDSAY ARMSTRONG

background image

Zafrasowała się nagle, gdyz˙ uderzyła ją pewna

myśl.

– Czy potrafisz zarządzać tym wszystkim? – spyta-

ła, wskazując mapę.

Załoz˙ył ręce za głowę.
– Ojciec wierzył w praktyczną wiedzę i przekazy-

wał miją, gdy dorastałem.

– Więc nigdy nie chciałeś robić niczego innego?
– W gruncie rzeczy nie.
– A ta jednostka antyterrorystyczna?
– Rodzinna tradycja nakazuje synom odbycie słuz˙-

by wojskowej, a ja podobno nadawałem się na koman-
dosa. Nigdy jednak nie myślałem o karierze wojsko-
wej. Po przedwczesnej śmierci ojca wróciłem tu, z˙eby
przejąć kierowanie interesami i odtąd się tym zajmuję.

– Rozumiem – powiedziała Jo, po czym odwróciła

się. – Przepraszam, Adela obiecała, z˙e będzie mi
pozować.

– Jak ci idzie?
– Świetnie – odparła szybko.
– A co zrobiłaś z moim portretem?
– Ja... wciąz˙ go mam. Czemu pytasz?
– Po prostu byłem ciekawy. – Spojrzał na zegarek.

– Dobrze, zobaczymy się przy kolacji. Prawdopodob-
nie będziemy mieli gości.

Jo jęknęła.
– Przyjmujesz strasznie duz˙o wizyt.
– Nie ja, tylko moja matka.
– Gdybym

wiedziała,

przywiozłabym

więcej

ubrań.

91

NARZECZONA MILIONERA

background image

– Dla mnie zawsze wyglądasz ślicznie – stwier-

dził. Objął ją całą wzrokiem, a potem spojrzał jej
w oczy.

– Dzięki – odparła zakłopotana.
– Czy to, co powiedziałem, tez˙ podpada pod para-

graf ,,zbytnia presja’’?

– Nie. Przyznaję, z˙e – nie licząc paru wyjątków

– zachowywałeś się bez zarzutu.

Gavin wstał zza biurka i podszedł do Jo.
– Wciąz˙ o tobie myślę – rzekł.
Uniósł rękę, jakby chciał jej dotknąć, po czym

zawahał się i opuścił ją niechętnie.

Cofnęła się o krok, lecz podąz˙ył za nią. Oszołomio-

na zastanawiała się, co by sobie pomyślał, gdyby
wiedział, z˙e dobrze jej idzie tylko z jednym portretem,
nad którym pracuje w nocy, gdy wszyscy juz˙ śpią. Nie
przedstawia on Adeli ani Rosie, tylko jego, jak roze-
brany do pasa siedzi za starym drewnianym stołem
w ciemnej chacie.

Portret rysowany z pamięci po to, by zrozumieć, co

najbardziej pociąga ją w Gavinie Hastingsie.

– Co się dzieje? Chciałbym z tobą powaz˙nie poroz-

mawiać.

Przygryzła wargi.
– Dobrze, ale nie teraz. Twoja matka...
– Do diabła z moją matką.
– Gavinie, ona na mnie czeka.
– A więc dobrze. Wobec tego wieczorem, po tej

cholernej proszonej kolacji. Chcę z tobą porozma-
wiać, bo mam wraz˙enie, z˙e niepotrzebnie sobie

92

LINDSAY ARMSTRONG

background image

wszystko komplikujesz. I do tego jeszcze ten śmiesz-
ny warunek o unikaniu zbytniej presji. Czego ty
się, u diabła, boisz? Z

˙

e odwiodę cię od twojej de-

cyzji?

Poczuła lekkie ukłucie irytacji.
– Nigdy by ci się to nie udało. I ostrzegam cię: nie

bądź wobec mnie apodyktyczny. Moz˙e iza... – Urwa-
ła, po czym podjęła na nowo: – Moz˙e imogłabym
polubić w tobie niektóre rzeczy, lecz tego nigdy nie
zaakceptuję!

– Josie – odezwał się łagodnie. – Czy chcesz po-

wiedzieć, z˙e być moz˙e się we mnie zakochałaś?

W tym momencie do pokoju wkroczyła Adela.
– Ach, tu jesteś, Jo! Wydawało misię, z˙e byłyśmy

umówione? Czekałam w moim salonie.

– Właśnie wychodziłam – odrzekła z ulgą.

– Co go gryzie? – zapytała ją Adela, usadowiwszy

się w pięknym, starym dębowym fotelu.

– Nie mam pojęcia – ucięła krótko Jo, wciąz˙ jesz-

cze zirytowana.

Adela od kilku dni rozmyślała nad tym, jak pragnie

być sportretowana, i ostatecznie zdecydowała się na
wizerunek w szczegółach zupełnie odmienny od por-
tretu jej przyjaciółki Elspeth Morgan.

Z

˙

adnej biz˙uterii oprócz pierścionka z czarną perłą,

co prawda wielkości gołębiego jaja. Zamiast wzo-
rzystej wieczorowej narzutki na ramiona – ciemno-
szara suknia z szerokim białym kołnierzykiem z taj-
landzkiego jedwabiu. W tle z˙adnych kwiatów, tylko

93

NARZECZONA MILIONERA

background image

dyskretny wzór obicia fotela. A rude włosy uczesane
zostały bardzo prosto iklasycznie.

– Wiesz, Jo, on nie zawsze jest samą słodyczą

– powiedziała.

– Zdąz˙yłam się juz˙ zorientować. Wygodnie pani?
– Tak – odrzekła Adela, wygładzając suknię i po-

wróciła do poprzedniego wątku: – Czasami trzeba
tupnąć nogą i sprzeciwić mu się.

Jo zaczęła rysować, lecz nagle znieruchomiała

z ołówkiem w dłoni. Czemu pani Hastings jej to mówi?
Czyz˙by wiedziała o zamiarach swego syna?

– Sama mam zamiar mu się sprzeciwić – ciągnęła

Adela. – W kwestii edukacji Rosie. Wiesz przeciez˙,
jak bardzo ją kocham, prawda?

– Oczywiście – przytaknęła Jo, zadowolona ze

zmiany tematu.

– A czy wiesz, od jak dawna jestem wdową?
Jo nie widziała związku, więc pokręciła przecząco

głową.

– Od dwunastu lat. Byłam bardzo młoda, kiedy

Gavin i Sharon przyszli na świat. Nie jestem jeszcze
taka stara, mam zaledwie pięćdziesiąt osiem lat, i od
dawna czułam się samotna.

Jo pojęła nagle, do czego Adela zmierza.
– Czy pani... poznała kogoś?
Pani Hastings pochyliła się z˙ywo do przodu.
– Owszem, poznałam. Och, co za ulga, móc to

wreszcie komuś powiedzieć! I naprawdę przypadliś-
my sobie do gustu. Jest kilka lat młodszy ode mnie, ale
jednak z mojego pokolenia, i... zaproponował, z˙ebyś-

94

LINDSAY ARMSTRONG

background image

my się pobrali. Zapewne dlatego jestem ostatnio taka
roztrzepana. Tyle tylko, z˙e on mieszka w Brisbane.

– Ach – rzekła Jo, zabrawszy się znów do rysowa-

nia – więc stąd problem ze szkołą dla Rosie?

– Kocham Rosie i nigdy bym jej nie zostawiła,

zwłaszcza po tym, jak straciła matkę. James równiez˙
byłby szczęśliwy, gdyby zamieszkała u nas na czas
roku szkolnego. Zresztą wie, z˙e w przeciwnym razie za
niego nie wyjdę! – dodała, potrząsając głową.

Jo przyglądała się jej z ołówkiem w ręku i uświado-

miła sobie, z˙e oto odsłania się przed nią coś, co dotąd
bezskutecznie usiłowała uchwycić: najgłębszy charak-
ter tej kobiety, jej wewnętrzna istota. Wystarczy tylko
przenieść to na papier.

– A... Gavinowi zapewne nie podoba się pomysł

posłania Rosie do szkoły? – podsunęła.

– Istotnie, w kaz˙dym razie jeszcze nie teraz. I nie

wie, dlaczego ja tak na to nalegam. Naturalnie, rozu-
miem jego pobudki. On wprost uwielbia Rosie. Tyle
tylko, z˙e mogłabym umieścić ją w doskonałej szkole
i opiekować się nią, tak jak dotychczas.

– Więc nie powiedziała mu pani o swym zamiarze

powtórnego wyjścia za mąz˙? Dlaczego?

– Mógłby wysunąć najrozmaitsze zastrzez˙enia

– odparła z błyskiem w oczach.

– Jakie?
Adela zawahała się.
– No cóz˙, mówiąc wprost, jestem bogatą kobietą.
Jo rysowała długimi pociągnięciami ołówka, a na-

stępnie cyzelowała szczegóły drobną kreską.

95

NARZECZONA MILIONERA

background image

– Czyli Gavin obawia się, by nie padła pani ofiarą

jakiegoś łowcy majątku?

– Właśnie. Pomyślałby, z˙e chwytam się ostatniej

okazjizamąz˙pójścia.

– Ale Rosie uwielbia z˙ycie na farmie – rzekła

cicho Jo.

– Wiem – odparła Adela z przygnębieniem.

– Oczywiście najlepiej byłoby, gdyby Gavin znalazł
sobie z˙onę... imatkę dla Rosie. On naprawdę moz˙e
uszczęśliwić kobietę.

– Pod warunkiem, z˙e będzie potrafiła czasem tup-

nąć nogą – dodała Jo i obie wybuchnęły śmiechem.

Lecz pochylona nad rysunkiem Jo nie widziała,

z˙e Adela zmierzyła ją przy tym uwaz˙nym spojrze-
niem.

– W kaz˙dym razie – rzekła po chwili pani Hastings

– wciąz˙ próbuję. Zaprosiłam dziś na kolację małz˙eń-
stwo ze śliczną córką. Gavin ją zna, ale przez ostatnich
kilka lat przebywała za granicą, więc moz˙e być za-
skoczony tym, jak bardzo się zmieniła i... kto wie, co
się zdarzy?

Jo przestała rysować ipodniosła wzrok na Adelę.
– Próbuje paniznaleźć mu z˙onę?
– Owszem. Cóz˙ w tym złego? I właśnie Sarah

Knightly mogłaby mu się spodobać.

Jo zamrugała ispuściła oczy z powrotem na ry-

sunek.

Zdziwię się, pomyślała Adela Hastings, jeśli ta

wiadomość nie skłoni cię do działania. Doprawdy,
czemu młodziludzie wyobraz˙ają sobie, z˙e my, starsi,

96

LINDSAY ARMSTRONG

background image

jesteśmy całkiem ślepi i głusi? Oczywiście, z˙e szukam
dla Gavina z˙ony, ale to ciebie wybrałam, Jo!

Jo na serio przemyśliwała, czy nie wymówić

się z udziału w wieczornym przyjęciu. Nie uśmie-
chała jej się wcale perspektywa oglądania ewen-
tualnej kandydatkina z˙onę Gavina. Ostatecznie je-
dnak zdecydowała się pójść, gdyz˙ ciekawa była
jego reakcji.

Usiłowanie, by skompletować ze swej skromnej

garderoby strój nieco odmienny niz˙ zwykle, wprawiło
ją w lekkie przygnębienie. W końcu wybrała wąskie
jasnobrązowe spodnie i tunikową bluzkę. Umyła wło-
sy, wysuszyła je suszarką irozpuściła luźno w burzę
falujących złocistych loków.

Rzadko stosowała makijaz˙, lecz tym razem uz˙yła

cienia do powiek, tuszu do rzęs oraz błyszczyka.

Wówczas uznała, z˙e zrobiła wszystko, co mogła.
Przedstawiono ją Sarah Knightly i jej rodzicom.

No tak! – jęknęła w duchu Jo, ujrzawszy gościa,
jedną z tych drobnych, delikatnych dziewcząt, przy
których wyglądała na nadmiernie wyrośniętą.

Co więcej, Sarah była urocza. Pełna z˙ycia, a zara-

zem zaskakująco dojrzała, gdy opowiadała o swych
zagranicznych studiach z dziedziny gospodarki wod-
nej w środowisku zagroz˙onym powodziami i suszą
– ostatnia rzecz, o jaką Jo by ją podejrzewała. Jej
rodzice, równiez˙ hodowcy owiec, byli najwyraźniej
niezwykle dumni ze swej córki. Ona zaś co chwila
zerkała kokieteryjnie na Gavina.

97

NARZECZONA MILIONERA

background image

Podczas wystawnej kolacji– zupa z dynize śmie-

tanką, delikatne smakowite filety z dorsza; wspaniała
pieczeń polana sosem i przystrojona wiśniami oraz
plasterkamiananasów – Jo wyliczała w myślipowody,
dla których Sarah pasuje do Gavina Hastingsa i farmy
Kin Can.

Oboje będą mogli, na przykład, szczegółowo dys-

kutować zagadnienie rozlewisk artezyjskich i ich wy-
korzystania, jak równiez˙ budowy zapór wodnych ima-
ksymalizacji przepływu wody. Naturalnie, dzięki swej
urodzie i klasie, a takz˙e inteligencji, Sarah wejdzie bez
trudu do najlepszego towarzystwa. Co pozostaje?

Rosie, pomyślała Jo. Spędzam mnóstwo czasu

z Rosie i duz˙o o niej myślę. Czy to dlatego, z˙e sama tez˙
nie miałam matki, odczuwam coraz większą czułość
dla tej dziewczynki?

– O czym tak dumasz?
Odwróciła się i ujrzała obok siebie Gavina podają-

cego jej kieliszek likieru. Byli teraz w oranz˙erii, dokąd
przenieśli się na kawę. Reszta towarzystwa zwiedzała
ogród ibasen.

– Dziękuję – powiedziała, ujmując kieliszek

z cienkiego szkła. – Myślałam o tym, z˙e Sarah byłaby
dla ciebie odpowiednią z˙oną.

Zmierzył ją chłodnym wzrokiem.
– Rozumiem. Nadal toczymy ze sobą wojnę, tak?
– To ty ją zacząłeś.
– Nieprawda – zaprotestował. – Nigdy nie miałem

takiego zamiaru. Ty ją rozpoczęłaś i wciąz˙ prowadzisz
pod osłoną milczenia.

98

LINDSAY ARMSTRONG

background image

Spojrzała na niego.
– Przeciez˙ mnie unikasz – dodał.
– Ja... – Zastanowiła się przez moment. – ...w tej

chwili nie unikam pewnych problemów, prawda?

Spojrzał przez ramię w stronę basenu i zmarszczył

brwi.

– Naprawdę uwaz˙asz, z˙e Sarah stanowijakiś prob-

lem? Nie chcę jej, Jo. Ani z˙adnych innych ,,od-
powiednich z˙on’’, które matka stale podsuwa mi
przed oczy.

Jo zamrugała ze zdziwienia.
– Wiesz o tym?
– Pewnie, z˙e wiem – odrzekł niecierpliwie. – Nie

jestem dzieckiem.

Uśmiechnęła się przelotnie.
– Nawet gdybym nadawała się na twoją z˙onę itak

uwaz˙am, z˙e mógłbyś znaleźć lepszą.

Gavin milczał dłuz˙szą chwilę.
– Ona cię irytuje – stwierdził wreszcie.
Skrzywiła się.
– Czasem reaguję tak na niskie dziewczyny. Czuję

się przy nich jak olbrzymka.

– Ja takz˙e czuję się w ich towarzystwie niezgrabny

i toporny. Właśnie dlatego podobasz mi się taka, jaka
jesteś.

Ich spojrzenia spotkały się. Serce Jo zabiło powoli

icięz˙ko, gdy poczuła, z˙e przepływa między nimi jakiś
cudowny, ciepły prąd. Rozchyliła usta, pragnąc coś
powiedzieć, lecz Gavin ujął ją za ręce.

– Później, Jo.

99

NARZECZONA MILIONERA

background image

– Tak – odparła drz˙ącym głosem.
Ale jeszcze przed wyjazdem Sary ijej rodziców

zadzwoniono z wiadomością, z˙e kilka mil od farmy
w jednym z domków pracowniczych wybuchł poz˙ar.

– Nie moz˙esz tam jechać, Gavinie! – zaprotes-

towała Adela. – Twoje ramię...

– Owszem, mogę, a nawet muszę, ale tylko z˙eby

pokierować akcją. Wiesz, z˙e to potrafię – dodał
z uśmiechem.

– Czy mogę jakoś pomóc? – spytała Jo.
Spojrzał na nią ciepło.
– Dziękuję ci, ale będzie tam dość ludzi. Co naj-

wyz˙ej mogą potrzebować przewodnictwa, a to juz˙ mój
obowiązek. Idźcie spać, dziewczyny. Zobaczymy się
jutro rano. – Przerwał. – Jo...

– Wszystko w porządku – rzekła cicho.
Zawahał się chwilę, po czym odwrócił i wyszedł.
– Jest taki sam jak jego ojciec – odezwała się

Adela, gdy nie mógł jej juz˙ usłyszeć. – Moz˙na na nim
zawsze polegać!

Jo nie od razu połoz˙yła się spać.
Wciąz˙ jeszcze przez˙ywała cudowny moment blis-

kości z Gavinem. Zdawała sobie sprawę, z˙e wkrótce
musi podjąć decyzję. Wiedziała tez˙, z˙e w głębiserca
bardzo pragnie go poślubić. Pomimo z˙e niekiedy iryto-
wała ją jego arogancja, był pierwszym męz˙czyzną,
który sprawił, z˙e niemal omdlewała ze zmysłowego
pragnienia.

Odkąd tylko go poznała, łaknęła jego towarzystwa.

100

LINDSAY ARMSTRONG

background image

Z

˙

ycie zaś na farmie Kin Can apelowało nie tylko do

artystycznej, lecz ido praktycznej strony jej natury
– nie mówiąc juz˙ o tym, z˙e zaspokajało tęsknotę za
prawdziwym domem.

I była jeszcze Rosie. Obie bardzo się polubiły

ispędzały całe godziny na wesołych zabawach lub
rysowaniu, do którego dziewczynka objawiała praw-
dziwy talent. Zbliz˙yły się na tyle, z˙e Jo stała się jej
powiernicą.

Jak Rosie poradzi sobie, wyrwana z ukochanej

farmy i przeniesiona w obce otoczenie i towarzystwo
nowego męz˙a swojej babci?

A skoro juz˙ o tym mowa, jakim cięz˙arem stanie się

ta sześcioletnia dziewczynka dla na nowo odnalezio-
nego szczęścia Adeli, pomimo całej miłości, jaką z˙ywi
dla swej wnuczki?

Istniało więc wiele powodów, by wyjść za Gavina.

Jednak coś ją powstrzymywało – moz˙e świado-
mość, z˙e z nich dwojga tylko ona jest głęboko zako-
chana?

– Posłuchaj, Jo – szepnęła do siebie. – Przez całe

z˙ycie traciłaś ludzi, którzy najwięcej dla ciebie zna-
czyli– ojca, matkę, najbliz˙szych krewnych. Nie po-
zwól, by to się znów powtórzyło. Zresztą kto powie-
dział, z˙e Gavin jeszcze kiedyś szaleńczo się w tobie nie
zakocha?

Nagle uderzyła ją pewna myśl. Najlepszą taktyką

w tym małz˙eństwie z rozsądku – a takim ono będzie,
przynajmniej dla Gavina – będzie ukrywanie przed
nim, jak bardzo go kocha, dopóki nie zyska pewności,

101

NARZECZONA MILIONERA

background image

z˙e on z˙ywi dla niej takie samo uczucie. O ile w ogóle to
kiedyś nastąpi...

Po chwili jednak poczęła rozwaz˙ać, jak niekorzyst-

nie owa asekuracyjna taktyka moz˙e wpłynąć na ich
związek. I jak trudno przyjdzie jej ukrywać swą mi-
łość. Z pewnością będzie musiała bacznie się kon-
trolować...

102

LINDSAY ARMSTRONG

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Jo pracowała od rana w sypialni nad portretem

Adeli, po raz pierwszy zadowolona z efektu, gdy
weszła pani Harper z wiadomością, z˙e Gavin chciałby
się z nią widzieć.

Jo zdziwiło trochę, z˙e po tym, co zaszło między

nimi poprzedniego wieczoru, sam do niej nie przy-
szedł. Wcześniej Adela poinformowała ją, z˙e wpraw-
dzie podczas poz˙aru nikt nie odniósł obraz˙eń, jednak
domek spłonął do fundamentów i Gavin wciąz˙ zapew-
ne zajmuje się szacowaniem szkód.

– Pan Hastings przed chwilą dzwonił z baraku,

gdzie strzyz˙e się owce – oznajmiła pani Harper i zawa-
hała się.

– Och! – rzekła Jo, wstając. – To wszystko wyjaś-

nia, prawda?

Gospodyniwyglądała na zakłopotaną. Otworzyła

usta, znów je zamknęła i w końcu powiedziała:

– Brzydki dzisiaj dzień, panno Lucas. Z zachodu

wieje piekielnie zimny wiatr. Radziłabym ciepło się
ubrać. Pogoda płata czasami tutaj takie figle. Wydaje
się, z˙e nadeszło juz˙ lato, a potem zima przypuszcza
ostatniatak.

background image

Jo przebrała się więc w dres i narzuciła futrzaną

kurtkę, zastanawiając się, czemu Gavin wzywa ją do
baraku w taką pogodę.

Jednak wiatr przyjemnie ją orzeźwił. Gnał chmury

po niebie i zrywał pierzaste liście z kępy starych
pieprzowców. Zaróz˙owił jej policzki i splątał złote
włosy, gdy biegła do szopy i wspinała się po schodach.

W środku nie było nikogo prócz Gavina, który

sprawdzał jedną z elektrycznych czesarek. Zatrzymała
się na moment, gdyz˙ wydało jej się, z˙e wygląda na
zagniewanego.

– Czy coś się stało? – spytała, podchodząc do

niego.

Wypuścił z rąk czesarkę, tak z˙e zawisła na kablu,

odwrócił się do Jo i przyglądał jej w milczeniu.

– Gavinie?
– Jo, musimy się zdecydować – powiedział ostro.

– Dość juz˙ tych wahań i dzielenia włosa na czworo.

– Dzielenia włosa na czworo? – powtórzyła z nie-

dowierzaniem. – Chodzi przeciez˙ o decyzję na resztę
naszego z˙ycia!

– Owszem, ale w ten sposób do niczego nie do-

jdziemy.

Potarł podbródek. Chociaz˙ miał na sobie czyste

dz˙insy i elegancki sweter, tym razem w kolorze mor-
wy, przypominał jej tamtego gburowatego męz˙czyznę,
który wziął ją jako zakładniczkę.

– Dlaczego... czy... stało się coś, o czym nie wiem?

– spytała, z trudem zbierając myśli. – Wczoraj wieczo-
rem...

104

LINDSAY ARMSTRONG

background image

– Wczoraj wieczorem – rzekł powoli i dobitnie

– nie wiedziałem jeszcze o zamiarze mojej matki
powtórnego wyjścia za mąz˙.

– Co to ma wspólnego...? – Urwała. – Oczywiś-

cie... Rosie.

– Tak, Rosie – odparł. – Jeśli ona sądzi, z˙e powie-

rzę córkę męz˙czyźnie, którego nigdy nie widziałem
iktóry moz˙e okazać się jakimś cholernym oszustem, to
się grubo myli.

– Twoja matka z pewnością nie zakochałaby się

w oszuście. Powinieneś zaufać jej przynajmniej na
tyle, by...

– Co takiego? – Spojrzał na nią gniewnie. – Wiesz,

gdzie go poznała? Na rejsie wycieczkowym! Na takich
rejsach zawsze roisię od podrywaczy polujących na
bogate wdowy. – Zamilkł na chwilę. – Ale nawet
gdyby okazało się, z˙e nie jest naciągaczem, i tak nie
oddam im Rosie.

– No tak – rzekła Jo. – Spodziewałam się tego.
– Więc wiedziałaś o wszystkim? – naskoczył na

nią.

Przytaknęła.
– Powiedziała mi wczoraj podczas pozowania.
– I jak to wpłynęło na twoje przeciągające się

rozwaz˙ania? – spytał złośliwym tonem.

Jo uświadomiła sobie w tym momencie, z˙e moz˙na

kogoś zarazem kochać i nienawidzić. Owszem, Gavin
przez˙ył szok. Owszem, kochał swą matkę i martwił się
o nią. Jednak wszystko to nie usprawiedliwiało jego
reakcji.

105

NARZECZONA MILIONERA

background image

– Jedno z moich przeciągających się rozwaz˙ań

– odparła ozięble – doprowadziło mnie do wniosku, z˙e
młoda guwernantka mogłaby rozwiązać... wszystkie
twoje problemy.

– Ach, tak? – rzucił ze złością. – A co z namiętnoś-

cią, którą do siebie z˙ywimy? I czy masz zamiar całe
z˙ycie być przesadnie ostroz˙na icofać się przed wszyst-
kim? Nie sądziłem, z˙e taki z ciebie tchórz, Jo – dodał
łagodniej. – Nie po tym, w jaki sposób się poznaliśmy.

Była oszołomiona, niezdolna stawić czoła uczu-

ciom, które wezbrały w niej gorącą falą, gdy wpat-
rywała się w jego oczy. Jednocześnie coś w niej
krzyczało: ,,Nie tak! To nie powinno stać się w ten
sposób! Nie wtedy, gdy oboje jesteśmy rozgniewani.

Oblizała usta i odchrząknęła.
– Tak się składa, Gavinie, z˙e podjęłam juz˙ decyzję.

Uznałam, z˙e wyjście za ciebie będzie dla mnie ko-
rzystne.

Oczy mu się zwęziły; drgnął gwałtownie.
– Pozwól mi wyjaśnić – powiedziała spokojnie.

– Oczywiście korzyść jest obopólna. Szukasz matki
dla Rosie, a mnie to odpowiada. Myślę, z˙e polubiłyś-
my się nawzajem.

Przerwała.
– Mów dalej – rzekł bezbarwnym tonem.
– Hm... zawsze chciałam mieć własny dom. Poza

tym, mówiąc otwarcie, po wyjściu za ciebie byłabym
zabezpieczona finansowo i mogłabym rysować tylko
to, na co mam ochotę. Dzieci, zwierzęta, pejzaz˙e.
– Rozejrzała się. – Nawet tę starą szopę.

106

LINDSAY ARMSTRONG

background image

Jego oczy wciąz˙ były wąskie i uwaz˙ne.
– Dlatego – ciągnęła – jeśli dojdziemy do porozu-

mienia, muszę postawić jeden warunek.

– Jaki?
Tym razem w jego głosie zabrzmiała szorstka nuta.
Jo przełknęła z trudem i wzięła się w garść.
– Z

˙

e nie będziemy udawać, z˙e łączy nas coś więcej

niz˙ małz˙eństwo z rozsądku. Ja wiem, dlaczego nie
jesteś juz˙ zdolny do wielkiej, szalonej miłości. Ty
wiesz, z˙e jestem niezalez˙ną samotniczką i nie po-
trafiłabym się zmienić. Niemniej oboje moz˙emy od-
nieść z tego związku konkretne korzyści.

– Przemawiasz tak cholernie chłodno i rzeczowo,

jakbyśmy rozmawiali o cenie nabiału.

– Gavinie – wycedziła przez zęby – od samego

rana jesteś wściekły i wychodzisz ze skóry, z˙eby mnie
obrazić. Powinieneś mi podziękować, z˙e nie dałam ci
w twarz!

Wziął ją w ramiona, lecz była zbyt wściekła, by mu

ulec.

– Nienawidzę, kiedy to robisz – wysyczała.
– Więc pozwól, z˙e wynagrodzę cistraty moral-

ne. Jo Lucas, czy wyjdziesz za mnie – nie tylko
z powodu korzyści, jakie moz˙emy nawzajem od-
nieść, ale po to, by dzielić ze mną w harmonii łóz˙ko
i z˙ycie?

Podniosła głowę i spojrzała na niego.
– Będę zaszczycony, jeśli się zgodzisz – dodał.
Zajrzała mu głęboko w oczy izobaczyła, z˙e mają

powaz˙ny, pytający wyraz.

107

NARZECZONA MILIONERA

background image

– Ale czy ty zgadzasz się z tym, co powiedziałam?
Wzruszył ramionami.
– Jeślicina tym zalez˙y. Nadal sprawia mi radość,

z˙e troszczymy się o siebie nawzajem, i nie sądzę, by
kiedykolwiek miało się to zmienić.

Gniew ją opuścił. To, co się między nimi teraz

działo, przejęło ją wzruszeniem. Byli dwojgiem ludzi,
których z˙ycie cięz˙ko doświadczyło i zraniło. Czy ta
świadomość wystarczy, by ich połączyć?

Nagle pomyślała, z˙e ten aspekt jest bez znaczenia.

Liczyło się tylko to, z˙e z˙ywi dla niego bezmierną,
nieogarnioną czułość.

Uwolniła rękę i dotknęła palcami policzka Gavina,

czując, jak jej zmysły zaczynają wibrować.

– Dobrze, zgadzam się – rzekła głosem ochrypłym

ze wzruszenia.

Westchnął z ulgą izanurzył twarz w jej włosach.

Dwa tygodnie później Adela powiedziała do Jo:
– Kochanie, wyglądasz po prostu cudownie!
Jo zerknęła w dół na swój ślubny strój: długą wąską

spódnicę z tajlandzkiego jedwabiu w kolorze kości
słoniowej i krótki z˙akiet, misternie przybrany wstąz˙-
kami i koronkami. Strój uzupełniały jedwabne kryte
czółenka i krótkie białe rękawiczki, a na łóz˙ku lez˙ał
bukiet z˙ółtych, ledwo rozkwitłych róz˙yczek.

Włosy miała upięte i przewiązane cienką wstąz˙ką

zamiast welonu. Przed chwilą Adela zapięła jej na szyi
ślubny prezent – sznur drogocennych pereł.

W sąsiedniej sypialni domu Gavina na Gold Coast

108

LINDSAY ARMSTRONG

background image

Sharon ubierała swą bratanicę Rosie, która miała roz-
sypywać ślubne kwiecie.

Dom otaczały rozległe ogrody dochodzące do odnogi

rzekiCoomera, gdzie znajdowała się prywatna przystań
z przycumowanym tam szybkim jachtem motorowym.

Jo, Adela i Rosie przybyły tego ranka z Kin Can.

Mąz˙ Sharon, Roger, będący druz˙bą Gavina, przyleciał
wraz z nim z Brisbane.

Zgodnie z tradycją Jo nie widziała Gavina od po-

przedniego dnia. Ceremonia miała się rozpocząć za
pół godziny.

Usiadła na łóz˙ku.
– Jestem trochę przytłoczona tym wszystkim – wy-

znała, ogarniając gestem ręki otoczenie, po czym
spojrzała na diamentowy pierścionek błyszczący na jej
palcu. – Zamierzałam urządzić to znacznie skromniej.

Adela przysunęła sobie krzesło.
– Dlaczego? – zapytała.
– Sama nie wiem. Moz˙e dlatego, z˙e dla Gavina jest

to drugie małz˙eństwo.

– Posłuchaj – powiedziała Adela, pochylając się ku

Jo. – Jestem bardzo szczęśliwa z waszego związku i...
– przerwała na chwilę – jakiekolwiek z˙ywisz obawy co
do faktu, z˙e jesteś dla Gavina drugą z˙oną, to jeśli
kochasz go tak, jak myślę, wszystko dobrze się ułoz˙y.

Jo podniosła wzrok na Adelę.
– Więc wiesz, z˙e to trochę jednostronne uczucie?
Adela uśmiechnęła się ciepło.
– Czyz˙by? Wydaje misię, z˙e Gavin wprost nie

moz˙e się doczekać, z˙eby zaprowadzić cię do ołtarza.

109

NARZECZONA MILIONERA

background image

Po prostu bądź sobą, Jo, co według mnie oznacza
bardzo miłą osobę.

Jo równiez˙ lekko się uśmiechnęła.
– Dziękuję. – Wstała i odetchnęła głęboko. – Jes-

tem gotowa.

To był wspaniały ślub. Wszyscy zgodnie uznali, z˙e

panna młoda wygląda olśniewająco, a pan młody
prezentuje się doskonale w ciemnym fraku z oślepiają-
co białym gorsem koszuli.

Rosie wyglądała uroczo w długiej z˙ółtej sukience

i z kwiatami we włosach. Wciąz˙ nie mogła uwierzyć
swemu szczęściu: ma matkę, i to taką ukochaną!

Adela w lawendowej koronkowej suknibyła uoso-

bieniem elegancji.

Nawet siostra Gavina, Sharon Pritchard, niezbyt

przychylnie nastawiona do Jo, otarła łzę, gdy ogłasza-
no ich męz˙em iz˙oną.

W przyjęciu, wydanym w przystrojonej kwiatami

sali jadalnej, uczestniczyło około trzydziestu gości,
między innymi Case i pani Harper, a takz˙e najlepsza
przyjaciółka Jo, Leanne, oraz kilka innych jej kolez˙a-
nek i ulubiony nauczyciel ze szkoły plastycznej.

Ze strony Gavina zaproszono głównie członków

rodziny, ale równiez˙ kilku przyjaciół.

Oczywiście krąz˙yły rozmaite domysły na temat

pośpiechu, z jakim zawarto ślub, oraz faktu, z˙e dotąd
nikt z rodziny nawet nie słyszał o Jo. Dwie ciotki
Gavina otwarcie przyjrzały się jej talii, po czym wyco-
fały się, by poplotkować na osobności.

110

LINDSAY ARMSTRONG

background image

– Z czasem przywykniesz do mojej rodziny – sze-

pnął jej Gavin. – Jesteśmy dość dziwaczną gromadką.

W trakcie przyjęcia jedna rzecz szczególnie ude-

rzyła Jo. Oczywiście juz˙ wcześniej zdawała sobie
sprawę, z˙e Gavin odziedziczył całkiem spore impe-
rium, ale obecnie po raz pierwszy zetknęła się z wyz˙-
szą sferą, do której weszła poprzez małz˙eństwo z nim.
Niektórzy z Hastingsów mogli być ekscentryczni, ale
wszyscy mieli jedną wspólną cechę: pewność siebie
płynącą z dziedziczonego od pokoleń majątku.

Wreszcie przyjęcie się skończyło. Zanim goście

wyszli, Jo rzuciła za siebie ślubny bukiet, który chwy-
ciła Rosie, a potem zostali z Gavinem sami.

– Powiedz mi – rzekł, prowadząc ją na oszklony

taras z widokiem na rzekę – czy naprawdę czujesz się
juz˙ moją z˙oną?

Jo popatrzyła na drzewka cytrusowe w donicach

z terakoty i fontannę z podwodnymi światłami, wy-
glądającymi jak zatopione gwiazdy, po czym odwróci-
ła się do Gavina.

– Niewątpliwie czuję się bardzo oficjalnie poślu-

biona.

– To dobrze – powiedział, podchodząc do niej

z rękami w kieszeniach. – Mam pomysł. Przebierzmy
się i odpocznijmy chwilę w ogrodzie.

– Doskonale. – Uśmiechnęła się do niego, a potem

spojrzała w dół idotknęła pereł. – Nie dałam cijeszcze
mojego prezentu. Zabiorę go po drodze.

– Więc idź, a ja tymczasem zdobędę butelkę szam-

pana, bo wcześniej wypiłaś najwyz˙ej dwa kieliszki.

111

NARZECZONA MILIONERA

background image

– Wolałam pozostać trzeźwa – zaśmiała się.

Jo odkryła, z˙e wszystkie jej rzeczy przeniesiono

do głównej sypialni. Weszła tam i rozejrzała się zdzi-
wiona.

Ktoś – Adela? – najwyraźniej nie szczędził kosztów

przy jej urządzaniu. Na podłodze lez˙ał olbrzymipłowy
dywan, a szerokie łóz˙ko przykrywała kapa z niebielo-
nej bawełny, na której rozrzucono poduszkiz natural-
nego jedwabiu wyszywanego perełkami.

Uwagę jej przykuł stojący za łóz˙kiem parawan

z rajskimi ptakami wymalowanymi na bez˙owym tle.

W drugim końcu pokoju stał stolik i dwa wyścieła-

ne fotele oraz majestatyczny słoń wyrzeźbiony z zielo-
nego kamienia, sięgający jej niemal do pasa.

Wszystkie ubrania były juz˙ wypakowane, w tym

równiez˙ prezent od Adeli– ślubna wyprawa.

Jo przebrała się w długie morelowe spodnie z szero-

kimi nogawkami i bluzę w tym samym kolorze, rzuci-
wszy przedtem ostatnie spojrzenie w lustro na swe
odbicie w ślubnej sukni. Wyjęła wstąz˙kę z włosów,
zdjęła naszyjnik z pereł i wzięła z nocnego stolika
pięknie zapakowany prezent dla Gavina.

Odetchnęła głęboko kilka razy. Zbliz˙ała się chwila,

kiedy będzie musiała wyjawić mu o sobie coś, o czym
nie wiedział...

A zarazem chwila, gdy być moz˙e dowie się, jak

wypadła w porównaniu z jego pierwszą z˙oną.

Gavin juz˙ na nią czekał. Nie przebrał się, ale zdjął

112

LINDSAY ARMSTRONG

background image

marynarkę ikrawat, podwinął rękawy koszuliirozpiął
kołnierzyk.

Na niskim stole przed wygodną kanapą stała taca

z przekąskami, dwa kieliszki oraz butelka szampana
w wiaderku z lodem.

– To dla ciebie – powiedziała nieco speszona Jo,

podając Gavinowi prezent. – Mam nadzieję, z˙e cisię
spodoba.

– Dziękuję – odrzekł.
Rozwiązał złotą wstąz˙kę, odwinął papier i przez

długą chwilę wpatrywał się w przepięknie oprawiony
owalny portret Rosie.

W końcu podniósł głowę.
– Och, Jo, wspaniale ją uchwyciłaś!
– Myślę, z˙e rzeczywiście nieźle mi to wyszło

– przyznała.

– Dziękuję ci – powtórzył z prostotą.
Odłoz˙ył portret ipodszedł do niej.
– Tęskniłaś za mną?
– Ja... Dlaczego pytasz?
– Bo wyglądasz na zmęczoną i spiętą. Martwiłem

się, jak sobie radzisz beze mnie przed całą tą ce-
remonią.

Skrzywiła się.
– Rzeczywiście przez˙yłam moment prawdziwej

paniki, ale twoja matka mnie uspokoiła. Poradziła,
z˙ebym po prostu była sobą. – Zdmuchnęła sprzed oczu
kosmyk włosów. – Na szczęście to juz˙ za nami. Ale
jest jedna rzecz...

Urwała i odwróciła się w stronę rzeki, skąd dobiegł

113

NARZECZONA MILIONERA

background image

głośny huk eksplozji, a potem krzyki, i zobaczyła
buchające nad wodą płomienie.

– Co, u licha...? – zaczęła.
– Poz˙ar na statku – zorientował się natychmiast

Gavin i ruszył szybkim krokiem do drzwi. – Zostań tu,
Jo. Ja...

– Nie ma mowy! – zaprotestowała, ujrzawszy

w blasku ognia ludzi skaczących do wody. – Idę z tobą.

Oboje dobiegli do przystani i wskoczyli do małej

łódki z podwieszonym silnikiem, przycumowanej
obok eleganckiego stateczku Gavina.

– Musimy uwzględnić odpływ, który znosi statek

i rozbitków w kierunku tej wysepki – rzucił, wskazując
ręką kierunek, a potem szarpnął za linkę rozrusznika
iuruchomił motor. – Z

˙

ałuję, z˙e cię ze sobą wziąłem, Jo.

– Mogę cipomóc wyciągać ludziz wody – odrzek-

ła, przekrzykując hałas silnika.

– Tak, ale to niebezpieczne. Wprawdzie jeden zbior-

nik paliwa juz˙ wybuchł, lecz mogą eksplodować inne.

– Tam, Gavinie! – krzyknęła, widząc czyjąś głowę

unoszącą się nad wodą.

Przez następną godzinę wyławiali rozbitków i prze-

wozili na przystań, przy czym Jo musiała nurkować,
by uratować dwóch nieumiejących pływać. Na szczęś-
cie do akcji włączyły się tez˙ inne prywatne łódki oraz
kilka kutrów słuz˙by ratownictwa przybrzez˙nego, wy-
posaz˙onych w sprzęt przeciwpoz˙arowy.

Zgodnie z obawamiGavina eksplodował drugizbior-

nik, na szczęście nie wyrządzając nikomu krzywdy.

Gdy akcja ratunkowa dobiegła końca, oboje prze-

114

LINDSAY ARMSTRONG

background image

moczeni, brudni i wyczerpani, powlekli się z powro-
tem na taras ipadlina drewnianą ławkę

Po chwili Gavin podniósł się i nalał szampana do

obydwu kieliszków.

– Proszę – rzekł, podając jeden Jo. – Jest juz˙

wprawdzie ciepły i bez bąbelków, ale zasłuz˙yliśmy na
niego.

Wypiła łyk.
– Smakuje wspaniale.
Gavin podszedł do niewielkiego pulpitu i wcisnął

kilka guzików.

Na szklane ściany tarasu opadły z˙aluzje, odgradza-

jąc ich od zewnętrznego świata. Fragment podłogi
odsunął się i odsłonił wielką wannę wypełnioną bul-
goczącą wodą. Na dnie zapłonęły podwodne światła,
a wszystkie inne lampy na tarasie zgasły.

Jo odstawiła kieliszek i klasnęła w dłonie.
– Wspaniałe! To pomysł twojej matki?
– Tak – potwierdził. – Wzorowany na japońskich

łaźniach.

Roześmiała się.
– Nie mogę się doczekać, z˙eby tam wskoczyć.
– Więc to zrób.
Nacisnął kolejny guzik, odsłaniając szafę z płasz-

czami kąpielowymi, ręcznikami, mydłami, gąbkami,
a nawet szczotkamido mycia pleców.

Jo ściągnęła brudne ubranie i weszła do wody

w staniku i majteczkach.

– Moim zdaniem – rzekł Gavin – najprzyjemniej

kąpie się w niej nago.

115

NARZECZONA MILIONERA

background image

– A więc dobrze – zgodziła się radośnie i zdjęła

bieliznę pod osłoną pieniącej się wody. – Czy mógłbyś
podać mimydło?

Spełnił jej prośbę, po czym znów nalał szampana

idołączył do niej w spodenkach.

Upiła trochę, odstawiła kieliszek i zaczęła się myć.
– Mam lepszy pomysł – oświadczył. Odebrał jej

mydło ipoczął ją namydlać.

– Rzeczywiście lepszy – mruknęła po chwili, czu-

jąc błogie odpręz˙enie, a potem takz˙e inne, bardziej
ekscytujące wraz˙enia.

Objął ją i zaczął całować, delikatnie i powoli. Ich

splecione ciała lekko unosiły się w wodzie. Upojona
Jo chłonęła kaz˙dą chwilę, pragnąc, by trwała wiecz-
nie. Ich pocałunki i pieszczoty stawały się coraz go-
rętsze.

– Jo... chodź ze mną.
– Za chwilę – odrzekła i zaczęła go znów całować.
– Teraz, Jo. Chodźmy do łóz˙ka.
Zajrzała mu w oczy; były ciemne z poz˙ądania.
– Dobrze – szepnęła.
Wyszli z wody, narzucili płaszcze kąpielowe i,

trzymając się za ręce, pobiegli do sypialni.

Gavin niecierpliwie zrzucił z łóz˙ka ozdobne podusz-

kiinarzutę, a po chwilina podłodze wylądowały tez˙
ich szlafroki.

Jo mgliście przypomniała sobie postanowienie, by

ukrywać przed nim swoje uczucie. Lecz nie mogła się
powstrzymać. Cała płonęła z poz˙ądania. Nigdy nie
przypuszczała, z˙e coś takiego moz˙e się jej zdarzyć.

116

LINDSAY ARMSTRONG

background image

Pragnęła jego szczupłego, silnego ciała; pragnęła, by
ją wyzwolił, by się z nią kochał...

– Jo?
– Gavinie?
Wpatrywali się w siebie ponad łóz˙kiem.
Roześmiała się.
– Jeślisię połoz˙ysz, ja tez˙ to zrobię.
– Zgoda! – odparł.
Ale w rzeczywistości upadli na łóz˙ko razem ijuz˙ po

chwili ich śmiech zastąpiło coś innego – poz˙ądanie.
Lecz tym razem on ją prowadził, póki nie poczuła się
bezbronna z pragnienia i oszołomiona z zachwytu.

Minęło trochę czasu, zanim znów przemówili, le-

z˙ąc obok siebie na łóz˙ku.

– No, no! – odezwał się łagodnie Gavin i pogładził

ją po policzku.

– Powiedziałabym to nawet cztery razy! – rzekła,

zdmuchując z oczu kosmyk.

Gavin naciągnął na nich prześcieradło.
– Zawsze wiedziałem, z˙e to będzie az˙ tak.
Uśmiechnęła się.
– Wiesz, co myślę?
– Co?
– Z

˙

e jesteś nieznośnie przemądrzałym Gavinem

Hastingsem.

– Przeciwnie, Joanno Hastings – odparł. – Jestem

wybitnym znawcą ludzkich charakterów. – Roze-
śmiał się i pocałował ją. – Moz˙e się trochę prześpi-
my? – zaproponował.

117

NARZECZONA MILIONERA

background image

– Myślę, z˙e to nie najgorszy pomysł. Jestem skona-

na – przyznała. – Chyba nie kaz˙demu przydarza się
taki burzliwy dzień ślubu.

– Istotnie. Wygodnie ci?
– Tak – wymamrotała i prawie natychmiast usnęła.
Gavin przyglądał się jej i rozmyślał nad tym, dla-

czego nie powiedziała mu, z˙e jest dziewicą. Czy moz˙e
właśnie to chciała wyznać tuz˙ przed wybuchem poz˙aru
na łodzi?

Rzecz w tym, z˙e się tego nie spodziewał. Zawsze

była taka opanowana i pewna siebie. Wspominała
wprawdzie o swych zahamowaniach, lecz nie przypu-
szczał, z˙e są az˙ tak powaz˙ne.

Skąd się wzięły? I czy mówiła serio, określając ich

związek jako małz˙eństwo z rozsądku? Nic z tego, co
wydarzyło się między nimi tej nocy, nie było ,,rozsąd-
ne’’. Była za to niepohamowana namiętność.

Przyjrzał się jej ponownie w świetle lampy. Uroczo

potargane złociste włosy, wciąz˙ jeszcze zarumieniona
twarz, zmysłowe usta... Poczuł niemal nieodpartą po-
kusę, by obudzić ją pocałunkiem.

118

LINDSAY ARMSTRONG

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Przez pięć dni z˙yliwyłącznie sobą.
Upłynęły im spokojnie, jak w cudownym śnie, na

pływaniu, z˙eglowaniu łódką, rozmowach, lekturach...
i kochaniu się.

Przydarzyło im się jednak kilka spięć, kiedy nie

potrafili zapanować nad swym poz˙ądaniem.

Pewnego wieczoru Gavin zaprosił ją na kolację do

Sanctuary Cove – popularnego kompleksu handlo-
wo-gastronomicznego. Po namyśle włoz˙yła prostą
czarną sukienkę bez rękawów, z kwadratowym dekol-
tem, przy którym naszyjnik z pereł prezentował się
bajecznie, oraz sandałki na wysokich obcasach. Gdy
upinała włosy w węzeł, z błysku oczu Gavina poznała
natychmiast, z˙e mu się to nie podoba, lecz sama była
dosyć zadowolona z efektu.

– Gotowa? – spytał, stojąc juz˙ w drzwiach, ubra-

ny w marynarskie spodnie i kremową koszulę w pas-
ki.

Rozpyliła odrobinę perfum za uszami i odparła:
– Gotowa!
Przespacerowali się po uroczym miasteczku, z jego

ozdobnymi latarniami i ukwieconymi chodnikami,

background image

oglądali wystawy, zwiedzili przystań, po czym zasie-
dlido kolacjiw restauracjina nabrzez˙u.

Jo była w znakomitym nastroju, dopóki w pewnym

momencie Gavin nie zaczął nalegać, by rozpuściła
włosy. Początkowo wzięła to za z˙art, ale odsunął talerz
z homarem ioświadczył, z˙e nie będzie jadł, póki nie
spełnijego prośby.

Przyjrzała mu się. Jako artystka podziwiała jego

szerokie ramiona i kształtny muskularny tors pod
kremową koszulą i czuła nieodpartą chęć, by uwiecz-
nić je na papierze.

Jako kobieta i kochanka uwaz˙ała jego ciało za

źródło poz˙ądania i radości, a sama myśl o znalezieniu
się w łóz˙ku w jego ramionach upajała ją i oszałamiała.

Ale czemu się upierał, by rozpuściła włosy tutaj,

przy obcych ludziach. To tak, jakby prosił, z˙eby się
publicznie rozebrała.

– Zrobię to, kiedy wrócimy do domu – powie-

działa.

– Więc juz˙ wracajmy – rzucił. Wstał i wyciągnął

do niej rękę.

– Jeszcze nie skończyłam jeść.
Ludzie zaczynali ukradkiem się im przyglądać.
– Nie moz˙emy tak po prostu wyjść – rzekła.
W oczach Gavina ujrzała jakiś magnetyczny błysk.
Był na tyle sugestywny, z˙e odwróciła się na pięcie

i wyszła pierwsza z restauracji, z dumnie podniesioną
głową.

Podczas drogi powrotnej nie zamienili ani słowa.

Ale gdy tylko wysiedli z samochodu i zamknęli za

120

LINDSAY ARMSTRONG

background image

sobą rzeźbione frontowe drzwi, połoz˙ył dłoń na jej
ramieniu i rzekł ponuro:

– Czy wiesz, z˙e przez ostatnie dwie godziny do-

prowadzasz mnie do szaleństwa tą przeklętą wymus-
kaną fryzurą?

– Tak? – odparła zdziwiona, z˙e zwykłe upięcie

włosów mogło wywołać w nim taką zmysłową reak-
cję. – Co wobec tego powiesz na to?

Zsunęła sandałkiipoczuła pod bosymistopami

chłód podłogiholu. Rozejrzała się, po czym zdjęła
sznur pereł i powiesiła go na wyciągniętej ręce figury
z brązu, przedstawiającej hinduską boginię. Następnie
rozpięła zamek błyskawiczny sukienki, która upadła
u jej stóp. Wyszła z niej powoli, podniosła ją i powiesi-
ła na drugim ramieniu posągu.

Wreszcie rozpuściła włosy, które spłynęły w dół

złocistym strumieniem, i wówczas uświadomiła sobie,
z˙e Gavin oddycha cięz˙ko, wpatrując się zafascynowa-
nym wzrokiem w czarny koronkowy staniczek i figi,
podkreślające kremowy odcień jej gładkiej, jedwabis-
tej skóry.

Uniósł głowę i spojrzał jej w oczy.
– Mogę cię dotknąć? – zapytał.
– Nie, dopóki mnie nie przeprosisz.
Przypatrywał jej się w milczeniu.
– W takim razie idę spać – rzekła. Odwróciła się

iruszyła w kierunku schodów.

Ale nie uszła daleko. Doskoczył do niej i objął od

tyłu.

– Myślisz, do cholery, z˙e pozwolę cipójść do łóz˙ka

121

NARZECZONA MILIONERA

background image

beze mnie? – warknął, a potem nakrył dłońmi jej
piersi. – No dobrze, przepraszam cię... ale tam w re-
stauracjinie mogłem nad sobą zapanować.

Zawahała się.
– Czy mogę ci dowieść, jak bardzo cię przepra-

szam? – spytał i wsunął dłonie pod jej majteczki.

Jo przygryzła dolną wargę.
– Wybaczyłaś mi? – szepnął jej do ucha.
Odchyliła się do tyłu i oparła na nim.
– Oczekuję bardziej zadowalających przeprosin

– rzekła powoli.

– Dobrze. – Odwrócił ją do siebie i przytulił.

– Zobaczmy więc, czy potrafię cię bardziej zadowolić.

– To równiez˙ – powiedział potem – doprowadza

mnie do szaleństwa.

Lez˙elina łóz˙ku wpatrzeni w siebie, a na podłodze

znów poniewierały się poduszki, narzuta i skłębione
ubrania.

Gavin oparł się na łokciu i pogładził jej krągłe biodro.
– Więc jeśli jeszcze kiedyś – ciągnął – poproszę cię

nagle w samym środku kolacji, z˙ebyś wstała iwyszła
ze mną, będziesz juz˙ wiedziała dlaczego.

– Widzę, z˙e czekają mnie ekscytujące przygody

– rzekła Jo, oddychając szybko.

– Aha... Takie jak ta.
Zaczął zmysłowo całować ją całą, docierając do

najbardziej sekretnych, intymnych miejsc. Jo poddała
się narastającemu w niej podnieceniu i takz˙e zaczęła
pieścić jego silne ciało. Oboje zatracili się w pocałun-

122

LINDSAY ARMSTRONG

background image

kach, dotknięciach, pieszczotach i upojeniach tak
śmiałych, niecierpliwych i zaborczych, jakich nigdy
dotąd nie doświadczyli, az˙ wreszcie dotarli na sam
szczyt rozkoszy.

A gdy było juz˙ po wszystkim, zasnęli w swych

objęciach, wyczerpani i zroszeni potem.

– Jo?
Otworzyła oczy i ujrzała światło dnia przenikające

przez zasłony. Odwróciła głowę i spojrzała na przy-
glądającego się jej Gavina, a potem usiadła raptownie
i zasłoniła dłonią usta. Przypomniała sobie, z˙e chociaz˙
w domu nie było stałej słuz˙by, codziennie przychodzi-
ła gospodyni w średnim wieku, o imieniu Sophie.

– Co się stało? – zapytał.
– Moja sukienka i perły!
Domyślił się natychmiast.
– Boisz się, z˙e Sophie będzie zaszokowana, gdy

znajdzie je wiszące w holu?

– Tak! Czy... mógłbyś mije przynieść?
– Obawiam się, z˙e juz˙ za późno. Słyszałem, jak

dziesięć minut temu weszła frontowymi drzwiami.

Jo miała tak przygnębioną minę, z˙e mimo woli

wybuchnął śmiechem.

– To zamęz˙na kobieta – rzekł uspokajająco

– z czworgiem dzieci i dwojgiem wnucząt.

– No tak, ale mogła juz˙ zapomnieć, jak to jest

– odparła Jo ponurym tonem. – A jeślizacznie plot-
kować?

– Zapewniam cię, z˙e zbyt dobrze u nas zarabia, by

123

NARZECZONA MILIONERA

background image

to robić. Poza tym podpisała klauzulę o zachowaniu
dyskrecji.

Jo odpręz˙yła się nieco.
– Czy rzeczywiście musisz zadawać sobie az˙ tyle

trudu, z˙eby ochronić swą prywatność? – zapytała.

– Owszem. Prawdę mówiąc, po tej próbie porwa-

nia jeszcze zwiększyłem środki bezpieczeństwa.
Wszyscy nowi pracownicy są teraz najpierw skrupula-
tnie sprawdzani.

Co ciekawe, kilka dni później wątek kłopotów

przysparzanych przez bogactwo znalazł kontynuację,
choć w nieco innej postaci.

Wciąz˙ jeszcze przebywalina Gold Coast, lecz ich

oficjalny miesiąc miodowy juz˙ się skończył, a wraz
z nim cudowna wolność od wszelkich spraw, wizyt,
a nawet telefonów.

Totez˙ pewnego dnia odwiedziła ich Sharon Prit-

chard ze swymitrzema córkamioraz Adela iRosie.
Zdaniem Jo, Sharon miała równie apodyktyczny cha-
rakter jak jej brat, lecz brakowało jej jego uroku.

Po obiedzie Gavin zabrał dziewczynki na przejaz˙dz˙-

kę motorówką, a Sharon, Adela iJo zaczęły oglądać
zdjęcia z wesela.

– Spójrzcie tylko na nią – rzekła Adela, wskazując

na Elspeth Morgan pogrąz˙oną w rozmowie z jednym
z wujów Gavina.

– Jeślipróbowała wywrzeć na nim wraz˙enie, zmar-

nowała tylko czas – zachichotała Sharon. – Wuj Garth
ma bzika, a poza tym nie znosi nowobogackich.

124

LINDSAY ARMSTRONG

background image

Adela przytaknęła, lecz dodała:
– Nie zapominaj, z˙e nie tak dawno my równiez˙

zaliczaliśmy się do nowobogackich.

– Ale przynajmniej nasz ród jest znów bezpieczny.

A raczej powinien być.

– Sharon! – upomniała ją Adela.
– Bezpieczny? – Jo uniosła gwałtownie głowę

znad zdjęć. – Co masz na myśli?

– To, z˙e powinnaś urodzić mu synów, moja droga

– rzuciła Sharon. – Do niedawna niepokoiliśmy się
wszyscy, z˙e Gavin będzie pierwszym z głównej linii
Hastingsów, który nie pozostawi po sobie potomka
płcimęskiej.

Jo zachmurzyła się.
– Nie przejmuj się nią, Jo – rzekła Adela, po

czym zwróciła się do córki: – Sharon, potrafisz być
równie przykra jak Elspeth Morgan! W dzisiejszych
czasach nikt juz˙ nie podchodzi do tych spraw w ten
sposób.

Sharon skrzywiła się.
– Być moz˙e, ale nie zaprzeczysz, z˙e zarządzanie

naszymi interesami byłoby ogromnym cięz˙arem dla
Rosie. A kobieta jest zawsze zdana na łaskę męz˙czyz-
ny, którego poślubiła.

Jo spuściła głowę i wpatrzyła się w zdjęcia niewi-

dzącym wzrokiem. W mózgu tłukło się jej tylko jedno
pytanie: czyz˙by Gavin, przyznając się do potrzeby
posiadania z˙ony, zapomniał powiedzieć jej, z˙e pragnie
mieć syna?

*

125

NARZECZONA MILIONERA

background image

Późnym popołudniem Jo i Gavin poz˙egnaliSharon,

jej córkioraz Adelę izostalisamiz Rosie.

– Dobrze, rybeńko – rzekł do niej Gavin – mamy

jeszcze dwa dni, zanim wrócisz do Kin Can. Jak
chciałabyś je spędzić?

– Strasznie chciałabym pójść do Muzeum Morza.

Są tam polarne niedźwiedzie. Widziałam je, jak jesz-
cze były małe – odparła podekscytowana Rosie.

– A więc jutro tam pojedziemy – zdecydował Ga-

vin. – Coś jeszcze?

– Nie, chcę po prostu nacieszyć się tobą i Jo.

– Rosie odwróciła się do niej. – Czy mam cię nazywać
Jo, czy mamusią?

Jo spostrzegła, z˙e oczy Gavina zwęziły się rap-

townie.

– Och, myślę z˙e moz˙e być Jo – odrzekła po chwili

wahania. – Przynajmniej na razie.

– Rosie, a co ty sama byś wolała? – wtrącił się

Gavin.

Rosie wzięła głęboki oddech.
– Nigdy nie znałam mamusi, ale była jednak moją

prawdziwą mamą, więc myślę, z˙e nie powinnam nazy-
wać tak kogoś innego. Chociaz˙ jestem zachwycona, z˙e
jesteś moją nową mamą – zapewniła powaz˙nym to-
nem, po czym spytała z niepokojem w głosie: – Rozu-
miesz mnie, Jo?

– Doskonale cię rozumiem – odpowiedziała Jo

łagodnie. – I zgadzam się z tym.

– A co z naszymi dziećmi? – zapytał zupełnie

126

LINDSAY ARMSTRONG

background image

niespodziewanie Gavin tego samego wieczoru, gdy juz˙
kładlisię spać.

Jo siedziała przed toaletką szczotkując włosy. Usły-

szawszy pytanie, znieruchomiała, gdyz˙ natychmiast
przypomniały jej się dynastyczne rozwaz˙ania jego
siostry.

– Co masz na myśli?
– Zamierzamy przeciez˙ powiększyć rodzinę, pra-

wda?

Stanął za nią iprzejął z jej rękiszczotkę.
– Nigdy o tym nie rozmawialiśmy – rzekła.
Znieruchomiał nagle i pochwyciła w lustrze jego

uwaz˙ne, badawcze spojrzenie.

– Wydawało mi się to oczywiste.
Przełknęła ślinę.
– Myślę, z˙e mnie tez˙. Choć nie planowałam, z˙e

to będzie natychmiast. Ile dzieci mielibyśmy mieć,
Gavinie?

– To zalez˙y od ciebie.
Postanowiła zmienić temat.
– Uwaz˙asz, z˙e powinnam była zachęcić Rosie, aby

nazywała mnie mamą? – spytała i, nie czekając na
odpowiedź, dodała: – Mówiąc szczerze, poruszam się
tu trochę na oślep. To delikatna kwestia dla was
obojga... jak się okazało.

– Myślisz, z˙e mógłbym mieć coś przeciwko temu,

by cię tak nazywała?

– Owszem. Zresztą, byłoby to całkiem naturalne

– dodała. – Twoje wspomnienia...

– W moich wspomnieniach nie ma Rosie nazywa-

127

NARZECZONA MILIONERA

background image

jącej kogokolwiek mamą, skoro Sasha umarła tuz˙ po
porodzie – przerwał jej i usiadł naprzeciwko, na skraju
łóz˙ka. – Za to nieraz gryzłem się, z˙e brakuje jej matki.

Jo rozwaz˙yła wszystko ipoczuła się, jakby stąpała

po polu minowym. Zaledwie przed kilkoma godzinami
Sharon przytłoczyła ją wagą, jaką dla klanu Hasting-
sów ma posiadanie synów, a oto teraz Gavin ni stąd, ni
zowąd wszczyna rozmowę o powiększeniu rodziny.
Nie mówiąc juz˙ o jego trosce, by Rosie została płynnie
i bezboleśnie włączona w ich związek.

Naturalnie, podzielała tę troskę. Czemu jednak nie

moz˙e się oprzeć wraz˙eniu, z˙e ich miodowy miesiąc
nieodwołalnie się skończył, a wymóg dostarczenia
dynastii Hastingsów męskich potomków przygniata
niczym cięz˙kigłaz?

– Jo?
– Tak? – rzekła, z trudem odrywając się od niewe-

sołych rozmyślań. – Uwaz˙am, z˙e z Rosie najlepiej
postępować rozwaz˙nie i powoli.

– A w kwestii naszych własnych dzieci? Tez˙ po-

woli?

– Gavinie, jesteśmy małz˙eństwem dopiero od sześ-

ciu dni!

Skrzywił się.
– Wiem. Ale czy w ogóle zamierzasz mieć dzieci?
– Czemu miałbyś w to wątpić?
– Czasamibywasz... dość skryta, Jo.
– W jakim sensie?
– Nie powiedziałaś mi, na przykład, z˙e jesteś dzie-

wicą.

128

LINDSAY ARMSTRONG

background image

– Ach, więc o to chodzi? – rzekła z niedowierza-

niem.

– Nie powiedziałaś mi takz˙e, dlaczego w wieku

dwudziestu czterech lat nie miałaś jeszcze kochanka.

– Bo... – urwała – ...nie spotkałam nikogo takiego

jak ty.

Coś błysnęło w jego oczach.
– Więc wyszłaś za mnie nie tylko z rozsądku, Jo?
– Nigdy tak nie mówiłam.
Wpatrywali się w siebie. W końcu Gavin odezwał

się:

– Czyz˙ nie powinniśmy zatem porozmawiać teraz

o naszych uczuciach?

Lecz Jo pomyślała, z˙e jej decyzja, by ukrywać swe

uczucie, jest zapewne nadal najlepszym wyjściem
– przynajmniej dopóki nie dowie się, o co chodzi
Gavinowi i jak bardzo zalez˙y mu na posiadaniu syna.

Wstała, podeszła do okna ispostrzegła rzeczne

sygnalizatory, migające czerwono i zielono. Wydawa-
ły się odzwierciedlać jej dylemat. Zielone światło
oznaczało: ,,cała naprzód’’, po prostu bądź z nim
szczera; czerwone zaś nakazywało maksymalną ostroz˙-
ność i ostrzegało: ,,jeśli przekroczysz tę linię, roztrzas-
kasz się o skały’’.

Skały takie, na przykład, jak niemoz˙ność dania mu

syna na rozkaz?

– Nie, Gavinie, uwaz˙am, z˙e obecnie nie ma sensu

analizować naszych uczuć – powiedziała, wciąz˙ od-
wrócona plecami do niego. – To, co się między nami
dzieje, jest cudowne. Zaufajmy temu i pójdźmy dalej.

129

NARZECZONA MILIONERA

background image

Długo milczał, a gdy w końcu odpowiedział, nie

uz˙ył słów. Po prostu stanął za nią, objął ją i trwał tak, az˙
odchyliła się do tyłu i oparła o niego. Wówczas zaczął
całować jej szyję, a kiedy juz˙ niemal omdlewała
z poz˙ądania, pociągnął ją na łóz˙ko.

Lecz chociaz˙ kochali się potem cudownie i namięt-

nie, cały czas miała wraz˙enie, z˙e przezwycięz˙yła po-
waz˙ny kryzys.

Jednak w ciągu następnych trzech miesięcy uświa-

damiała sobie coraz wyraźniej, z˙e ten kryzys nadal
trwa iwiąz˙e się nie tylko z pragnieniem Gavina, by
mieć synów, lecz takz˙e z jego pamięcią o Sashy.

130

LINDSAY ARMSTRONG

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Wkrótce Jo, Gavin i Rosie wrócili na farmę Kin

Can.

Robiło się coraz bardziej upalnie. Obie z Rosie

spędzały razem mnóstwo czasu – pływając, rysując,
czytając lub urządzając sobie wycieczki po okolicy.

Zgodnie ze swym postanowieniem Jo nie narzucała

się dziewczynce w roli matki, pozostawiając sprawy
ich naturalnemu biegowi. Okazało się to trafną decy-
zją. Rosie z entuzjazmem brała udział w ich wspól-
nych rozrywkach. Zaczęła tez˙ radzić się Jo w kwestii
strojów, zwierzać jej i opowiadać o swych przyjaciół-
kach.

Jo odczuwała rosnące serdeczne przywiązanie i mi-

łość do Rosie. I nadszedł dzień, gdy zyskała pewność,
z˙e dziewczynka z˙ywi dla niej podobne uczucia. Był to
dzień, w którym – jak to ujął Gavin – obie zmówiły się
przeciwko niemu.

Zaczęło się od tego, z˙e Rosie zaopiekowała się małą

osieroconą owieczką. Przemyciła ją do swej sypialni,
gdzie zwierzątko narobiło okropnego bałaganu, jak
zwykły to czynić wszystkie maleństwa.

PaniHarper, ujrzawszy ów rozgardi

asz, wpadła

background image

w takie przeraz˙enie, z˙e pomimo sympatii dla Rosie
zawiadomiła o wszystkim Gavina Hastingsa.

Owieczkę natychmiast wyrzucono, ku rozpaczy

Rosie, która nazwała ojca nieczułym i okrutnym. Co
gorsza, Gavin zabronił jej tez˙ trzymania w domu
ukochanego szczeniaka. Wówczas Rosie tupnęła nóz˙-
ką ioświadczyła ojcu, z˙e go nienawidzi!

W tym momencie Jo wymknęła się cicho, by

naradzić się z Casem. Jeszcze tego popołudnia w ogro-
dzie pod oknem Rosie pojawiła się zagroda z wielką
budą. Przed kolacją Jo zaprezentowała ją męz˙owi
ijego córce, proponując by owi

eczka iszczeni

ak

szczęśliwie z˙yły tam sobie w pobliz˙u swojej małej
pani.

Nim Gavin zdąz˙ył wyrazić swoje zdanie, dziew-

czynka rzuciła się jej na szyję, wołając radośnie, z˙e jest
najlepszą mamusią pod słońcem. Jo przytuliła małą,
czując w sercu rozkoszne ciepło.

Gavin przypatrywał się temu i w końcu rzekł z nad-

zwyczajną powagą:

– Teraz nareszcie zrozumiałem.
– Co zrozumiałeś, tatusiu? – zawołała Rosie.

– Czyz˙ to nie kapitalny pomysł?

– Z

˙

e dwie kobiety mego z˙ycia zmówiły się prze-

ciwko mnie.

Rosie wsunęła rączkę w dłoń Jo.
– Ale przeciez˙ my cię kochamy – zapewniła go.

– Mogę je juz˙ przyprowadzić?

Gavin skinął głową i dziewczynka pognała alejką.

Popatrzył w oczy Jo.

132

LINDSAY ARMSTRONG

background image

– Przepraszam cię, ale... – Urwała i wzruszyła

ramionami.

Pocałował ją.
– Jesteś cudowna – powiedział. – Ale czy zdajesz

sobie sprawę, z˙e teraz albo owieczka będzie dorastać
w przekonaniu, z˙e jest psem, albo szczeniak wyrośnie
na owcę?

Jo wybuchnęła śmiechem.

Kilka dni później Rosie oznajmiła, z˙e nie moz˙e się

juz˙ doczekać, kiedy urodzą się dzieci.

Jo i pani Harper wymieniły zdumione spojrzenia,

sądząc, z˙e ma na myśliswoją parę zwierzątek.

– Co do braci, to nie jestem pewna – ciągnęła.

– Braciszek mojej przyjaciółki Julii jest okropnie
niesforny. Ale nie miałabym nic przeciwko siostrzycz-
ce.

Zarówno Jo, jak i pani Harper uśmiechnęły się

z ulgą.

Jakiś czas potem, gdy Gavin poleciał do Sydney na

posiedzenie zarządu, odwiedziła ją Adela Hastings.

Teściowa zaproponowała Jo, z˙e zapozna ją szcze-

gółowo z funkcjonowaniem farmy, bo jak się wkrótce
sama przekona, to na nią spadnie obowiązek spraw-
nego zarządzania i nadzorowania wszystkich spraw.

– Choć męz˙czyźni z rodu Hastingsów – powiedzia-

ła – są przekonani, z˙e dzierz˙ą pełnię władzy, w istocie
to my, kobiety, jesteśmy prawdziwymi władczyniami
tego imperium.

133

NARZECZONA MILIONERA

background image

W ciągu następnych kilku dni Jo dowiadywała się

z podziwem, w jaki sposób Adela starała się uczynić
z˙ycie pracowników farmy moz˙liwie jak najprzyjem-
niejszym.

W swoim czasie, na przykład, zorganizowała dla

ich z˙on kurs kroju iszycia. Załoz˙yła bibliotekę i wypo-
z˙yczalnię filmów wideo. Obecnie zaś zaproponowała
Jo poprowadzenie zajęć plastycznych.

Adela oznajmiła z naciskiem, z˙e Kin Can jest

wzorcową farmą, odwiedzaną przez gości z całego
świata, i nalez˙y uczynić wszystko, by utrzymać jej
wysokipoziom.

– Widzisz, moja droga – rzekła na koniec – waz˙ne

jest, abyś zaangaz˙owała się w tutejsze problemy i oso-
biście doglądała wszystkiego. – W jej oczach zamigo-
tała wesoła iskierka, gdy dodała: – Nie tylko ze wzglę-
du na dobro farmy, ale itwoje własne, gdyz˙ inaczej
zwariujesz z nudów.

– Na razie pobyt tutaj sprawia mi ogromną radość

– zaśmiała się Jo. – Tyle tu przestrzeni i swobody!

– To świetnie – rzekła Adela. – Pamiętaj, ilekroć

będziesz potrzebowała rady czy pomocy, nie krępuj się
idzwoń do mnie.

– A co... – zawahała się Jo – z twoimi planami

małz˙eństwa?

Adela skrzywiła się,
– Zaczynam mieć coraz większe wątpliwości.
– Czyz˙by potwierdziły się podejrzenia Gavina?
Adela westchnęła.
– Dotyczące łowców fortun polujących na samotne

134

LINDSAY ARMSTRONG

background image

wdowy? No cóz˙, to strasznie skomplikowane sprawy,
kiedy w grę wchodzą wielkie pieniądze – rzekła ze
smutkiem. – Tak, moz˙liwe, z˙e on miał rację, a ja byłam
zaślepiona i nic nie dostrzegałam.

Jo tylko serdecznie i współczująco ścisnęła jej

ramię.

Natomiast jej związek zdawał się kwitnąć.
Co do taktyki ukrywania swych uczuć, to istotnie

nie powiedziała Gavinowi nigdy, z˙e go kocha, a takz˙e
– nie wiedzieć czemu – unikała wszelkich wzmianek
o swej przeszłości.

Lecz jej spokój mąciły drobne z pozoru wydarze-

nia. Takie jak niedawna rozmowa o tym, jak Rosie ma
ją nazywać. Albo incydent w restauracji z powodu jej
fryzury.

Zastanawiając się nad nim, doszła do przekonania,

z˙e zachowanie Gavina nie wynikło wyłącznie z niepo-
hamowanej z˙ądzy. Musiało kryć się za tym coś jesz-
cze. Moz˙e niekorzystne dla niej porównanie z Sashą?

Mimo tych obaw, w zasadzie wszystko między

nimi układało się doskonale – az˙ do chwili, gdy
nieoczekiwanie pod jej stopami rozwarła się przepaść.

Któregoś dnia Gavin, jadąc w interesach do Bris-

bane, wziął ją ze sobą. Zatrzymali się w pięknym
hotelu nad rzeką i umówili na kolację w restauracji,
gdy będzie juz˙ wolny.

Jo nie marnowała czasu na łaz˙enie po sklepach,

tylko zwiedziła nową wystawę w galerii sztuki, o czym
od dawna marzyła. Poniewaz˙ zaś wieczorem chciała

135

NARZECZONA MILIONERA

background image

włoz˙yć śliczną kremową sukienkę ze ślubnej wypra-
wy, dla dopełnienia efektu wstąpiła do kosmetyczki
ifryzjerki.

Spotkali się w restauracji. Gdy zjedli juz˙ główne

dania i zastanawiali się nad deserem, zauwaz˙yła, z˙e
Gavin przygląda jej się w szczególny sposób.

– Och, nie! – zawołała, muskając dłonią fryzurę.

– Tym razem mam rozpuszczone włosy, więc nie moz˙e
chodzić o to!

Rozparł się na krześle. W ciemnym garniturze,

bladoniebieskiej koszuli i granatowym krawacie wy-
glądał nadzwyczaj atrakcyjnie.

– Czyz˙byś miał zamiar znów mnie poprosić, z˙e-

bym wstała iwyszła z tobą? – ciągnęła, z trudem
zachowując powagę. – Coś mimówi, z˙e nie zjemy
deseru.

– Masz niezawodny instynkt, Jo.
Nie wytrzymała i uśmiechnęła się.
– Po prostu szybko się uczę.
Z restauracji nie było daleko do hotelu. Kochali się

gwałtownie i namiętnie, a ich szczytowe uniesienie
zaparło im dech w piersiach.

– To było miłe, prawda, Jo? – zapytał, gdy byli juz˙

w stanie mówić.

– Było... – westchnęła z lubością – ...fantastyczne.
– Kiedy...
Urwał izachmurzył się.
– Co, kiedy?
– Nie, nic. Idź spać, panno Długonoga.
– Gavin... – zawahała się – o czym myślisz?

136

LINDSAY ARMSTRONG

background image

– Niewaz˙ne.
Wyciągnął rękę i zgasił nocną lampę.
Jo chciała zaprotestować, zawołać: ,,Przeciez˙ wi -

dzę, z˙e coś się w tobie nagle zmieniło, oddaliłeś się ode
mnie, a ja muszę wiedzieć, dlaczego!’’

Lecz raptownie zmroziła ją myśl, z˙e być moz˙e

Gavinowi przypomniała się Sasha. Moz˙e kiedyś tez˙
urządzalitaki

e eskapady – moz˙e zatrzymywalisi

ę

w tym samym hotelu i teraz opadły go wspomnienia.
A jeśli tak, nic nie mogła na to poradzić.

Gavin pozostał posępny i zamknięty w sobie az˙ do

powrotu na farmę. Później zaś, jak to juz˙ wcześniej
bywało, wszystko między nimi pozornie wróciło do
normy.

Ale potem nadszedł ten straszny dzień, kiedy wyda-

ła swoje pierwsze przyjęcie.

Zaprosiła trzy pary z sąsiedztwa. Wszyscy świetnie

się bawili, do czasu gdy jeden z męz˙czyzn, który
najwyraźniej za duz˙o wypił, wzniósł kieliszek i po-
gratulował Gavinowi talentu wybierania sobie z˙on.
Zapadła martwa cisza. Jego własna z˙ona wyglądała,
jakby chciała zapaść się pod ziemię, a Gavin rzucił mu
wściekłe spojrzenie.

Jo udało się jakoś opanować i kolacja potoczyła się

dalej. Zajście zwarzyło jej jednak humor i odetchnęła
z ulgą, gdy goście wreszcie poz˙egnali się i odjechali.

– Przypomnij mi, z˙ebym juz˙ nigdy go nie zaprasza-

ła – szepnęła do Gavina, gdy stali oboje na progu
domu.

– Czemu? Przeciez˙ powiedział ci komplement.

137

NARZECZONA MILIONERA

background image

Spojrzała na niego z niedowierzaniem.
– Poza wszystkim innym, to był szczyt nietaktu.
Wzruszył ramionami i odwrócił się od niej.
– Chyba pójdę juz˙ spać – oświadczył.
Jo została jeszcze na werandzie, zastanawiając się,

czy ta nietaktowna uwaga przywiodła Gavinowi na
myśl Sashę. Być moz˙e Sashę królującą w niezrównany
sposób na swych proszonych przyjęciach?

Pada na mnie coraz głębszy jej cień, pomyślała.

Ale przeciez˙ Gavin uprzedził mnie, z˙e zawsze bę-
dzie porównywał kaz˙dą kobietę z jej wspomnie-
niem. Czemu więc jestem tak zaskoczona i wstrząś-
nięta?

Poszła do sypialni. Gavin juz˙ spał. Po raz pierwszy,

odkąd się pobrali, nie objął jej, choćby tylko po to, by
zasnęła w jego ramionach.

Kilka tygodni później obudziła się rano, włoz˙yła

szorty khaki, róz˙ową bluzkę isandałkiizeszła do
kuchni na kawę. Gavin wstał jeszcze przed świtem
ipojechał nadzorować spęd owiec.

Zamierzała wykroić sobie kilka godzin na rysowa-

nie. Tworzyła cykl obrazów przedstawiających farmę
i zastanawiała się powaz˙nie nad urządzeniem wysta-
wy. Adela obiecała jej w tym pomóc.

Jednak tego ranka skończyło się na tym, z˙e wróciła

do łóz˙ka i ponownie zasnęła. Gdy się obudziła, wy-
czerpana i blada, ujrzała siedzącego obok Gavina.

– Znów ta najgorsza pora miesiąca? – spytał, ujmu-

jąc ją za rękę.

138

LINDSAY ARMSTRONG

background image

– Uhm – przytaknęła. Wydało jej się, z˙e dostrzegła

w jego oczach błysk rozczarowania.

– Lez˙ i odpoczywaj. Później przyniosę ci lekką

kolację.

Nachylił się i delikatnie ją pocałował.
Zasypiając, pomyślała, z˙e z pewnością jej się przy-

widziało. Czuła błogi spokój. Zapomniała o wcześ-
niejszych obawach przekonana, z˙e wszystko między
nimi układa się jak najlepiej.

Następnego ranka czuła się juz˙ dobrze. Rosie była

na przyjęciu urodzinowym u kolez˙anki w sąsiedniej
farmie, gdzie miała zostać na noc. Oboje z Gavinem
postanowili więc urządzić sobie poranny piknik.

Pojechaliczterokołowcamina jedno z pastwi

sk.

Jo rozłoz˙yła pod drzewem koc iwyjęła z przygo-
towanego przez panią Harper koszyka termos z her-
batą i kilka kawałków tłustego czereśniowego ciasta.

– Niedługo utyję na wikcie pani Harper – zauwaz˙y-

ła. Nalała herbatę do kubków.

Gavin wyciągnął się na kocu.
– Nie wydajesz mi się gruba. Nawiasem mówiąc,

czy moz˙esz coś poradzić na te comiesięczne niedys-
pozycje?

Jo podała mu na talerzyku kawałek ciasta.
– Mogę zacząć brać pigułki antykoncepcyjne albo

zajść w ciąz˙ę – odrzekła wesoło.

– To znaczy, z˙e nie bierzesz pigułek?
Odstawiła ostroz˙nie kubek i odgoniła muchy znad

ciasta.

139

NARZECZONA MILIONERA

background image

– A dlaczego sądziłeś, z˙e je biorę?
– Minęły juz˙ trzy miesiące...
– I po zaledwie trzech miesiącach podejrzewasz,

z˙e jestem bezpłodna albo potajemnie stosuję środki
antykoncepcyjne?

– Sama powiedziałaś, z˙e chwilowo nie chcesz po-

większenia rodziny.

Pojęła nagle, z˙e wczoraj wcale nie uroiła sobie jego

rozczarowanego spojrzenia. I wszystkie jej obawy
i lęki powróciły ze zdwojoną siłą.

– Za to ty zapomniałeś mi powiedzieć – rzekła,

zrywając się na nogi – z˙e poślubiłeś mnie wyłącznie po
to, abym urodziła ci następcę tronu.

– Nonsens – odparł ostro irówniez˙ wstał. – Skąd ci

to przyszło do głowy? – spytał pogardliwie.

– Miałam wiele powodów, by to podejrzewać,

a teraz jestem juz˙ pewna – odrzekła z agresywnym
błyskiem oczu, lecz w głębi duszy była wstrząśnięta
izatrwoz˙ona.

– Przeciez˙ to ty nazwałaś nasz związek małz˙eń-

stwem z rozsądku – przypomniał napastliwym tonem.
– Czy rozumiesz przez to, z˙e moz˙esz ode mnie odejść,
kiedy tylko zechcesz?

Chciała zaprzeczyć, ale rozmyśliła się i powie-

działa:

– Nigdy nie sądziłam, z˙e moja rola ograniczy się

do dostarczenia potomka dla przedłuz˙enia rodu Has-
tingsów.

– Czy to znaczy, z˙e nie zamierzasz mieć dzieci?

– spytał ponuro.

140

LINDSAY ARMSTRONG

background image

– Nie w ten sposób, nie na rozkaz! A jeśli nie

urodzę cisyna, to co? Kaz˙esz miodmaszerować?

Podszedł do niej i chwycił ją mocno za nadgarstek.
– Przestań – wycedził przez zęby. – Cholernie

dobrze wiesz, z˙e wcale nie jest tak.

– Nie, właśnie z˙e nie wiem. I puść mnie, sprawiasz

miból – wykrztusiła.

Puścił jej rękę, ale minę miał wciąz˙ zawziętą i roz-

wścieczoną.

– Jo... – zaczął.
Odwróciła się i pobiegła do swojego czterokołow-

ca. Wskoczyła na siodełko, zapaliła silnik i ruszyła,
nim zaskoczony Gavin zdołał ją powstrzymać.

Pędziła szybko, z rozwianymi włosami, łzami

w oczach ibólem w sercu.

I nie zauwaz˙yła kangura, który wyskoczył na drogę

zza skalnego załomu. Uderzyła w niego, przeleciała
przez kierownicę i upadła cięz˙ko na ziemię.

Po chwili kangur podniósł się i odbiegł w pod-

skokach. Ona zaś lez˙ała nadal nieprzytomna.

– Myślę, Gavinie – rzekł doktor Tom Watson – z˙e

nic jej nie będzie. Skręciła kostkę, jest cała posiniaczona
i podrapana, ale jakimś cudem nie ma chyba z˙adnych
złamań aniwewnętrznych obraz˙eń. Mimo to zawiozę ją
samolotem do Charleville i dokładniej przebadam.

– A kiedy odzyska przytomność?
Tom przyglądał mu się przez chwilę. Znał Gavina

Hastingsa od dawna, ale dotychczas tylko raz, po
śmierci Sashy, widział go tak zrozpaczonego.

141

NARZECZONA MILIONERA

background image

– Trudno powiedzieć – odparł. – Najlepiej poleć

z nami.

– Zrób tak, Gavinie – rzekła zapłakana pani Har-

per. Nachyliła się nad Jo, lez˙ącą nieruchomo na no-
szach, i pogłaskała ją czule po ramieniu. – Zaopiekuję
się Rosie, kiedy wróci z urodzin.

– Gdzie ja jestem? – spytała Jo, otwierając oczy.
Gavin natychmiast nacisnął guzik dzwonka obok

jej łóz˙ka.

– W szpitalu, ale wszystko będzie dobrze – odrzekł

uspokajająco i wziął ją za rękę. – Miałaś wypadek na
czterokołowcu, pamiętasz?

– N...nie.
Do pokoju wszedł Tom, usiadł na krześle przy

łóz˙ku iłagodnym tonem zadał Jo kilka pytań. W efek-
cie ustalił, z˙e Jo wie, jak się nazywa, rozpoznaje
Gavina – choć mówiąc to, zachmurzyła się – i nie
pamięta tylko samego wypadku.

Musiało ją to wyczerpać, gdyz˙ zaraz potem usnęła.
Tom wyciągnął Gavina z pokoju.
– To się często zdarza – powiedział. – Niektórzy

ludzie w ogóle nie przypominają sobie wypadku, ale
poza tym ich pamięć funkcjonuje bez zarzutu.

Przerwał i popatrzył na Gavina, lecz nie do-

strzegł na jego twarzy ulgi, tylko ten sam zgnębiony
izrozpaczony wyraz, co przez ostatni

e półtorej

doby.

– Uwierz mi, nic jej nie grozi – podjął. – Posłuchaj,

wiem, jakie bolesne wywołuje w tobie...

142

LINDSAY ARMSTRONG

background image

– Chodzio to – przerwał mu Gavin szorstko igwał-

townie – z˙e nigdy bym sobie tego nie wybaczył.

Odwrócił się i szybko odszedł korytarzem.
Tom odprowadził go wzrokiem, a potem potrząsnął

głową i wrócił do swej pacjentki.

Parę dni później, gdy Jo czuła się juz˙ duz˙o lepiej

– choć wciąz˙ była słaba imi

ała objawy wstrząsu

mózgu – Tom zajrzał do niej i podczas badania zagad-
nął z˙artobliwie:

– Co się z wami obojgiem dzieje? Albo zostajecie

postrzeleniprzez porywaczy, albo znokautowaniprzez
kangura!

Jo uśmiechnęła się słabo, ale po wyjściu Toma

uderzyła ją niezamierzona ironia tej uwagi. W istocie
oboje trafili do tego samego szpitala i nawet pokoju
– jedno na początku, a drugie, być moz˙e, pod koniec
ich związku.

Chociaz˙ nadal nie pamiętała wypadku, z wolna

przypominała sobie okoliczności, które do niego do-
prowadziły.

Oto lez˙y w tym samym łóz˙ku, w którym Gavin

podjął decyzję poślubienia jej. Nie ma wprawdzie
połamanych kości, za to ma złamane serce, poniewaz˙
kiedyś wydawało jej się, z˙e zdobyła jego miłość i z˙e
oz˙enił się z nią nie tylko z powodu Rosie i konieczno-
ściprzedłuz˙enia rodu.

Pięć dni po wypadku Jo, juz˙ ubrana, gotowała się do

opuszczenia szpitala.

143

NARZECZONA MILIONERA

background image

Ciągle jeszcze była nieco osłabiona, posiniaczona

i podrapana, lecz ogólnie w dobrym stanie.

Uśmiechnęła się krzywo. Z pewnością nie była

w dobrym stanie psychicznym.

Gavin spędzał z nią wiele czasu, zachowywał się

uprzejmie i wesoło. W rozmowach nie wracali do
ostatniej kłótni. Początkowo chora i obolała Jo była za
to wdzięczna, lecz obecnie widziała to inaczej. Za pół
godziny Gavin miał zabrać ją samolotem do Kin Can.
Po to, z˙eby oficjalnie rozwiązali swoje małz˙eństwo?

Czy właśnie tego chciała? A jakie miała inne wy-

jście? Ciągnąć to dalej ze świadomością, z˙e ma być
jedynie matką jego dzieci. Nie... ale...

Wyjrzała przez okno. Od kilku dni nieustannie lało

iteraz tez˙ padał ulewny deszcz.

Gavin stanął niezauwaz˙ony w drzwiach szpitalnego

pokoju iprzyjrzał się Jo.

Jej piękne włosy były związane w koński ogon,

a całe ciało pod czarną podkoszulką i luźnymi baweł-
nianymi spodniami wydawało się napięte, gdy siedzia-
ła na skraju łóz˙ka, twarzą do okna.

O czym ona myśli? – zastanawiał się. Czy wciąz˙

jest na niego zła? Czy rozwaz˙a porzucenie go?

– Jo? – odezwał się.
Odwróciła się gwałtownie, z otwartymi szeroko

oczami.

– Nie... nie słyszałam, kiedy wszedłeś – wyjąkała.
– Przed chwilą. Jak się czujesz?
– Świetnie! Naprawdę świetnie. – Wpatrywała się

w niego jakby z oczekiwaniem.

144

LINDSAY ARMSTRONG

background image

– Zmieniłem trochę...
– Gavinie, musimy porozmawiać! Chcę wiedzieć,

na czym stoimy.

– To chyba nie najlepsza pora i miejsce. Poza tym

– ciągnął spokojnym tonem – nie jesteś jeszcze cał-
kiem zdrowa i musisz się oszczędzać.

– Nie traktuj mnie jak porcelanową lalkę!
– Jo, czeka nas dość cięz˙ka droga powrotna, więc

moz˙e porozmawiamy w domu? – Podniósł jej torbę.

Wpatrywała się w jego nieprzeniknioną minę i za-

drz˙ała w duchu. Moz˙e itraktował ją jak porcelanową
lalkę, lecz czuła się teraz, jakby waliła głową w twardy
mur.

145

NARZECZONA MILIONERA

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Gavin zaprowadził ją do jednego z range roverów

z farmy.

– Przykro mi, ale pojedziemy samochodem.
Jo spojrzała na niego zaskoczona.
– Przez ostatnią noc sytuacja znacznie się pogor-

szyła. Mamy mnóstwo powodziisamolot wysłano,
z˙eby ewakuować do Brisbane jakąś cięz˙arną kobietę.
Wszystkie miejscowe śmigłowce równiez˙ biorą udział
w akcjach ratowniczych. Ale nie martw się, połoz˙yłem
na siedzeniu dodatkową owczą skórę, z˙eby było ci
wygodniej.

– A jak wygląda sytuacja w Kin Can? – spytała Jo,

wsiadając.

Usiadł za kierownicą i wyjechał ze szpitalnego

parkingu.

– Leje. Wciąz˙ moz˙na tam dojechać, ale musimy

przenieść owce na wyz˙ej połoz˙one tereny.

– Jest az˙ tak źle?
– Uhm. – Włączył radio. – Chciałem zostawić

cię w szpitalu przynajmniej jeszcze przez jeden
dzień, ale potrzebują wszystkich łóz˙ek, gdyz˙ przy-
wieziono wiele ofiar powodzi.

background image

– Nie zdawałam sobie sprawy z powagi sytuacji

– powiedziała z poczuciem winy.

Zerknął na nią.
– Miałaś inne rzeczy na głowie.
Spuściła wzrok.
– Gavinie... – zaczęła, ale uciszył ją gestem ręki, po

czym wskazał radio. Nadawano właśnie komunikat
o pogodzie i stanie dróg.

Wysłuchawszy go, Gavin zaklął.
– Główna szosa jest odcięta. Będziemy musieli

pojechać naokoło i znacznie nadrobić drogi.

– Moz˙e powinniśmy wrócić do Charleville?
Skrzywił się.
– Ściągnęły tam tłumy ludzi i nie znaleźlibyśmy

juz˙ z˙adnego miejsca na nocleg. Poza tym rzeka War-
rego szybko przybiera, więc tam tez˙ nie będzie bez-
piecznie. Nie martw się, przejedziemy.

Lecz po drodze Jo zauwaz˙yła sześć konipozo-

stawionych na zalanym wodą wybiegu. I właśnie przez
to wpadliw tarapaty.

– Trzeba je uwolnić – powiedziała.
Po chwili wahania Gavin skinął głową i podjechał

do olbrzymiego drzewa eukaliptusowego.

– Będę musiał przeciąć ogrodzenie. Nie wychodź

z samochodu.

Ale bez noz˙yc do metalu niełatwo było przeciąć

kolczasty drut. Tymczasem woda podnosiła się szyb-
ko.

W końcu Jo jednak wysiadła, z˙eby mu pomóc.

W ulewnym deszczu Gavin za pomocą narzędzi

147

NARZECZONA MILIONERA

background image

samochodowych zaczął odwijać drut z naroz˙nego
słupa.

– Przede wszystkim nie powinni zostawić koni

w zagrodzie z kolczastego drutu – zauwaz˙ył zgryź-
liwie. – No, prawie skończone.

– Ale dokąd one pójdą? – spytała zaniepokojona.
– Wrócą tą drogą. Mają silny instynkt samoza-

chowawczy i potrafią doskonale pływać – odpowie-
dział, oddychając cięz˙ko. Odwinął ostatni drut.

Tak jak przewidział, konie pogalopowały drogą do

Charleville.

Gdy wrócili do samochodu, zasępił się. Woda zale-

wała juz˙ pobocze szosy.

– Ten samarytańskiuczynek moz˙e nas sporo koszto-

wać – rzekł. – Posłuchajmy najnowszego komunikatu.

Nie był pocieszający. Zarówno przed nimi, jak

i z tyłu woda gwałtownie przybierała.

– Nawiąz˙ę łączność przez CB radio, a później

obejrzę to drzewo.

Połączył się z jednym z helikopterów stanowej

słuz˙by drogowej ipodał im swą pozycję. Potem pod-
jechał tuz˙ pod drzewo.

– O Boz˙e! – jęknęła Jo, wyjrzawszy przez okno.
Od strony wybiegu waliła na nich ściana brunatnej

spienionej wody.

– Jo, rób dokładnie to, co powiem – polecił. – Po-

mogę ciwejść na dach samochodu.

Gdy juz˙ się tam znalazła, zarzucił linę holowniczą

na najniz˙szy konar i wspiął się na drzewo niczym
wielki kot.

148

LINDSAY ARMSTRONG

background image

– Tu jest całkiem bezpiecznie! – zawołał do Jo,

obwiązując linę wokół gałęzi. Następnie spuścił jej
pętlę.

– Obwiąz˙ się nią w pasie i wejdź na drzewo,

tak jak ja.

– Nie dam rady, ono jest zupełnie gładkie.
– Wykorzystaj wszystkie nierówności i sęki. Jeśli

się ześlizgniesz, utrzymam cię i podciągnę.

Jo zawahała się, ale woda chlupotała juz˙ przy

drzwiach samochodu. Obwiązała się więc liną i za-
częła z trudem, centymetr po centymetrze, wspinać się
w górę.

Gavin przez cały czas do niej przemawiał, ale gdy

była juz˙ blisko, poczuła, z˙e nie da rady.

Wychylił się w dół.
– Chwyć mnie za rękę! – zawołał.
– Nie mogę – odpowiedziała, przywierając do

pnia. – Nie dosięgnę.

– Moz˙esz, Jo. Kocham cię. Od pierwszej chwili.
– Co?
– Chciałem ci to powiedzieć później, w domu, ale

to prawda. Jo, jeszcze tylko kilka centymetrów!

– Ale byłeś taki... taki... Wiem, z˙e nie potrafisz jej

zapomnieć...

– To ciebie boję się stracić! Proszę cię, moja uko-

chana, jeszcze tylko kawałek. Uda nam się!

I dokonała tego, choć później nigdy nie potrafiła

wyjaśnić, w jaki sposób. Na pewno pomogła jego siła
i doświadczenie komandosa. Ale moz˙liwe, z˙e naj-
potęz˙niejszym bodźcem było to, co jej powiedział.

149

NARZECZONA MILIONERA

background image

Gdy range rover zaczął z wolna odpływać, była juz˙

wtulona w rozwidlenie konarów i sapała jak lokomoty-
wa, a Gavin siedział przed nią okrakiem na gałęzi.

– Co powiedziałeś? – wydyszała.
Pogładził ją po twarzy.
– Kocham cię, moja najdroz˙sza. Przez ostatnie

trzy miesiące dostawałem powoli obłędu od rozmyś-
lania kiedy – jeśli w ogóle – się we mnie zako-
chasz.

Otworzyła usta, ale nim zdąz˙yła cokolwiek od-

powiedzieć, usłyszeli warkot nadlatującego helikop-
tera.

Gavin, mruz˙ąc oczy, spojrzał w górę.
– Dzięki Bogu! Tym razem wjedziesz na wyciągar-

ce, a ja będę przy tobie.

– Nigdy czegoś podobnego nie widziałem! – zawo-

łał pilot śmigłowca, przekrzykując ryk silnika.

– A co się dzieje w Kin Can?
– Obawiam się, z˙e nie mam dobrych wiadomości.
– Rosie... – szepnęła Jo.
– Jest w Brisbane – rzekł Gavin, obejmując ją

ramieniem. – Dokąd lecimy? – zapytał pilota.

– Do Romy. Dalej nie mogę, bo muszę zatankować

paliwo i lecieć do innych wezwań.

– A moz˙esz podrzucić mnie do Kin Can?
– Jasne, stary.
– Jo – powiedział Gavin prosto w jej ucho – wyślę

cię z Romy na Gold Coast, a sam muszę wrócić na
farmę.

150

LINDSAY ARMSTRONG

background image

– Rozumiem. Ale bądź ostroz˙ny.
– Ty tez˙.
– Dobrze. – Przytuliła się do niego i z uśmiechem

zajrzała mu w oczy. – Wiesz, zanim cię poznałam,
prowadziłam nudne, ale za to bezpieczne z˙ycie. A te-
raz porwania, eksplodujące statki, powodzie, śmig-
łowce ratownicze. Moz˙e wkrótce z powodu naszego
spotkania zderzą się planety?

Adela spotkała się z Jo w Brisbane i zawiozła ją na

Gold Coast.

Wyczerpana Jo za jej radą wzięła kąpiel i wcześnie

poszła spać. Obudziła się rano i długo lez˙ała bez ruchu,
rozmyślając o tym, co usłyszała od Gavina.

Czy to było złudzenie? Halucynacja wywołana

olbrzymim napięciem? A moz˙e istotnie tak powie-
dział, lecz tylko po to, by skłonić mnie do nadzwyczaj-
nego wysiłku? Dlaczego nie potrafię całkowicie w to
uwierzyć?

Następnego dnia otrzymały wiadomość, z˙e na far-

mie wszystko jest wprawdzie przesiąknięte wodą, lecz
poza tym powódź nie wyrządziła większych szkód.

– To się czasem zdarza – stwierdziła z filozoficz-

nym spokojem Adela. – Podczas ostatniej wielkiej
powodzi prawie całe Charleville znalazło się pod
wodą. Przyczyną są nie tylko lokalne deszcze, ale
imonsunowe ulewy na północy. Zresztą z˙ycie w au-
stralijskim buszu, z jego cyklami susz i powodzi, nigdy
nie było łatwe.

151

NARZECZONA MILIONERA

background image

Jo czuła się lepiej i oświadczyła Adeli, z˙e da juz˙

sobie radę sama.

– O nie, moja droga – odparła pani Hastings – nie

opuszczę cię az˙ do powrotu Gavina.

– Ale przeciez˙... – Jo urwała nagle izmruz˙yła oczy.

– Czy to jest to, co myślę?

Adela skrzywiła się.
– Prawdopodobnie. Otrzymałam od niego wyraźne

polecenie, aby zostać z tobą, dopóki nie wróci.

– To jest... – Jo zabrakło słów.
– Typowe dla niego – zgodziła się Adela. – Zresztą

po tym, co ostatnio przeszłaś, i tak bym cię nie
zostawiła bez opieki. Ponadto mam dobrą wiadomość.
Dziś rano zadzwoniła moja przyjaciółka, która prowa-
dzi dość znaną galerię, i wyraziła chęć wystawienia
twych prac.

Jo odetchnęła gwałtownie i zawołała:
– Jesteś najlepszą teściową pod słońcem!
Adela chciała zaprotestować, lecz ostatecznie po-

wiedziała:

– Jedno mogę ci obiecać: zniknę, skoro tylko Ga-

vin przyjedzie.

Przyjechał dwa dnipóźniej.
Był wczesny wieczór. Adela zarządziła lekką kola-

cję z winem, którą podano na tarasie.

Jo miała jeszcze kilka gojących się zadrapań, totez˙

postanowiła przebrać się w coś lekkiego i przewiew-
nego; załoz˙yła wietnamskie piz˙amowe spodnie i blu-
zę, haftowane w fioletowe kwiatki.

Podniosła pokrywę wazy z zupą szparagową i wdy-

152

LINDSAY ARMSTRONG

background image

chała jej aromatyczny zapach, gdy nieoczekiwanie
i bez uprzedzenia pojawił się Gavin.

– Och, cóz˙ za urocza niespodzianka! – zawołała

Adela, podnosząc się z krzesła. – Wnoszę z tego, z˙e
sytuacja się poprawiła?

– Tak, wody szybko opadają. Cześć, Jo.
– Witaj!
Odłoz˙yła serwetkę irówni

ez˙ wstała. Całą sobą

chłonęła jego obecność i dlatego nie potrafiła powie-
dzieć nic więcej.

W jego wyglądzie było sporo z tamtego trapera. Był

nieogolony, miał rozdartą na łokciu koszulę khaki,
poplamione dz˙insy i zabłocone buty.

– Jakie są straty? – zapytała Adela.
– Jedynym miejscem nietkniętym przez powódź

jest dom. – Uśmiechnął się, gdy matka wydała wes-
tchnienie ulgi. – Ale straciliśmy więcej zapasów weł-
ny, niz˙ oczekiwałem. W kaz˙dym razie zrobiliśmy, co
się dało.

Spojrzał znów na Jo, która stała przy stole nieru-

choma jak posąg. Potem popatrzył na siebie z nie-
smakiem.

– Chyba powinienem wziąć prysznic. Pewnie nie

pachnę zbyt pięknie? Ale nieoczekiwanie zwolniło się
miejsce w samolocie, więc musiałem się szybko decy-
dować. Zostawię cię na kilka minut, dobrze?

– Oczywiście – odrzekła Jo, odzyskawszy juz˙ mo-

wę. – A ja tymczasem postaram się o więcej jedzenia...

– Nie trzeba – przerwała jej Adela. – Ja juz˙ wyjez˙-

dz˙am.

153

NARZECZONA MILIONERA

background image

– Ale przeciez˙ nic nie zjadłaś...
– Zjem u Sharon – odparła Adela beztrosko. Pode-

szła do Jo iserdecznie ją ucałowała. – Uwaz˙aj na
siebie, moja droga. Ty tez˙, stary!

Pomachała synowina poz˙egnanie i juz˙ jej nie było.
Jo i Gavin wpatrywali się w siebie. W oczach Jo

odbijały się wszystkie jej obawy i wątpliwości.

Gavin spojrzał na swoje brudne ręce.
– Daj mi pięć minut – mruknął i wyszedł.
Jo usiadła. Miękki złocisty blask zachodzącego

słońca oświetlał rzekę, lecz ona tego nie widziała, gdyz˙
w głowie wirowało jej jedno pytanie: co się teraz
wydarzy? I z kaz˙dą chwilą jej lęk rósł.

– Jo?
Odwróciła się i zobaczyła Gavina ubranego w czys-

te szorty khakiiz˙ółty podkoszulek. Miał wilgotne
włosy ipachniał mydłem.

– Och... szybko się uwinąłeś.
– Uhm – przytaknął i nalał im wina. – Myślę, z˙e się

napijesz?

– Owszem, dziękuję.
Gdy podawał jej kieliszek, ich palce zetknęły się na

moment. Spojrzał jej w oczy i powiedział:

– Kiedy prosiłem cię, z˙ebyś za mnie wyszła, nawet

przez chwilę nie myślałem o synach.

Zamrugała z niedowierzaniem.
– Ale przeciez˙ powiedziałeś... Byłam pewna, z˙e

troszczysz się przede wszystkim o powiększenie ro-
dziny – wyjąkała.

– Owszem, zalez˙ało mi na tym. Ale to nie miało nic

154

LINDSAY ARMSTRONG

background image

wspólnego z chęcią posiadania synów czy przedłuz˙e-
nia rodu. Sądziłem po prostu, z˙e to jedyny sposób, by
cię przy sobie zatrzymać. Bo śmierć Sashy pozo-
stawiła we mnie głęboki lęk o to, z˙e mógłbym stracić
kogoś, kogo kocham, tak jak utraciłem ją. A w ciągu
tych miesięcy twoje uczucia były dla mnie zagadką
iwciąz˙ prześladowała mnie myśl, z˙e pewnego dnia
uznasz, z˙e nasze ,,małz˙eństwo z rozsądku’’ przestało
ci odpowiadać i odejdziesz ode mnie. Właśnie dlatego,
abyś nie mogła tak postąpić, chciałem, z˙ebyśmy mieli
dzieci.

Umilkł na chwilę, po czym podjął:
– Oczywiście, powiedziałem ci, z˙e nie potrafię się

juz˙ zakochać. I wyrzekłem się na zawsze tej mitycznej,
wielkiej, szalonej miłości. Lecz dziś wiem juz˙, z˙e nie
z powodu, który ciwówczas podałem.

– Nie? – spytała bezbarwnym tonem, lecz w jej

duszy zabłysł promyk nadziei.

– Nie. Poniewaz˙ pamięć o Sashy nie zniszczyła we

mnie zdolności pokochania innej kobiety. Przeciwnie,
Sasha nauczyła mnie, czym jest prawdziwa miłość,
choć byłem zbyt ślepy i głupi, by to zrozumieć. Zako-
chałem się w tobie od pierwszej chwili, gdy cię ujrza-
łem. Ale nie byłem w stanie ci tego powiedzieć, bo
bałem się usłyszeć, z˙e ty mnie nie kochasz, i na zawsze
cię stracić.

– Więc... – głos ją zawiódł i musiała odchrząknąć

– ...ukrywałeś przede mną swoje uczucie?

– Tak.
– Ja tez˙.

155

NARZECZONA MILIONERA

background image

Milczał chwilę, wpatrując się w swój kieliszek,

a potem spojrzał na nią.

– Jak to?
– Zakochałam się w tobie, gdy po raz pierwszy

poprosiłeś mnie o rękę. To się... – oblizała wargi – to
się po prostu stało.

Wpatrywał się w nią z niedowierzaniem.
– Mówiąc szczerze – dodała z niepewnym uśmie-

chem – nie sądziłam, z˙e ukrywam to az˙ tak dobrze.

– Jo – rzekł ochrypłym głosem – po co w ogóle to

ukrywać?

– To uczucie było dla mnie czymś cudownym

i nie mogłam pogodzić się z tym, z˙e jest tak... tak
jednostronne. Uznałam więc, z˙e jeśli się o nim nie
dowiesz, będę... sama nie wiem... jakoś bezpiecz-
niejsza.

– Myślę, z˙e rozumiem to az˙ za dobrze – odparł

z lekkim smutkiem. – Ale czemu było ono takie
cudowne?

– Straciłam wszystkich, których kiedykolwiek ko-

chałam. Rodziców, babcię, a potem drugą – matkę
mego ojca – która tak długo mnie szukała i zmarła, nim
mnie odnaleziono. To wywołało we mnie lęk przed
utratą. Dlatego przysięgłam sobie, z˙e nigdy juz˙ ni e
będę od nikogo zalez˙na. Prócz tego istniał jeszcze
jeden powód mego przeświadczenia, z˙e nie jestem
zdolna do miłości.

Wypiła łyk wina, po czym rzeczowo i beznamiętnie

opowiedziała mu, co przydarzyło jej się, gdy miała
piętnaście lat.

156

LINDSAY ARMSTRONG

background image

– Och, Jo – rzekł łagodnie i współczująco na widok

łez napływających jej do oczu, a potem ujął ją za rękę.

– Lecz ty – powiedziała – uwolniłeś mnie od

wszystkich tych obaw i lęków.

Wstał ipodszedł do niej.
– Kocham cię, Jo Lucas – rzekł z mocą. – Czy

wyjdziesz za mnie?

Jej szare oczy rozszerzyły się ze zdziwienia.
– Przeciez˙ juz˙ się pobraliśmy.
– Ale czy chcesz wziąć ze mną prawdziwy ślub?

Połączyć nie tylko nasze ciała, ale i serca? Juz˙ bez
z˙adnych sekretów, bez z˙adnej niepewności...

Jej cudowne usta drgnęły, a potem uśmiechnęła się.
– Tak, Gavinie, bardzo chcę.
– Na Boga, Jo – rzekł ochrypłym głosem, wpat-

rując się w nią z uwielbieniem. – Nigdy się tobą nie
nasycę!

– Ani ja tobą, Gavinie!

Później rozwiązał szarfę jej piz˙amowej bluzy, mó-

wiąc, z˙e jest ubrana bardzo odpowiednio do jego
zamysłów.

Zachichotała, lez˙ąc w jego ramionach.
– Tylko uwaz˙aj na wszystkie te zadrapania i si-

niaki.

Uniósł głowę z jej piersi.
– Do diabła, całkiem o tym zapomniałem!
– Moz˙e powinniśmy opracować plan ich oszczę-

dzenia?

– Jakiplan?

157

NARZECZONA MILIONERA

background image

– To ty słuz˙yłeś w oddziale antyterrorystycznym,

więc powinieneś wiedzieć.

Podrapał się w głowę.
– No cóz˙, z pewnością nalez˙y dokonać dokładnego

przeglądu. Umiejętność gruntownej oceny sytuacji to
podstawa wyszkolenia komandosa.

– Bardzo miodpowiada dokładny przegląd – rzek-

ła z rozmarzonym uśmiechem. – Kiedy zamierzasz go
rozpocząć?

– Moz˙e najpierw cię pocałuję? – zaproponował

i oboje roześmiali się, a potem zanurzyli razem w upa-
jającej miłości.

Kilka dni później, juz˙ w Kin Can, Jo po raz pierw-

szy pokazała Gavinowi jego sekretny portret.

– Pracowałam nad nim, odkąd poprosiłeś mnie

o rękę.

Przyjrzał mu się z uwagą. Na obrazie blask ognia

oświetlał wnętrze starej chaty, a on siedział przy stole,
nagido pasa, ze strzelbą na kolanach.

– Jo... dlaczego w takiej pozie? – zapytał.
– Powiedziałam ci kiedyś, z˙e interesuje mnie

układ kości i mięśni, a ty jesteś wyjątkowo udanym
okazem.

– Czy to jedyny powód?
– No... nie – przyznała z powagą. – Pragnęłam, by

coś przypominało mi mojego trapera.

Uniósł brew.
– Tego samego, który podejrzewał cię o zmowę

z porywaczami?

158

LINDSAY ARMSTRONG

background image

Skinęła głową.
– Czy zamierzasz to wystawić? – zapytał.
– Och, nie. Swoją drogą, trochę szkoda. Uwaz˙am,

z˙e to jedna z moich najlepszych prac.

– Więc co z nim zrobisz?
– Powieszę w naszej sypialni, z˙eby móc fanta-

zjować o tobie, gdy będziesz daleko.

Odetchnął głęboko.
– Wyobraz˙asz sobie, jak to na mnie podziała?
– Wyteleportujesz się natychmiast do domu?

– podsunęła.

Potrząsnął głową.
– Moz˙e się okazać, moja cudowna Jo, z˙e będziesz

musiała odganiać mnie od siebie kijem.

– To jeszcze lepiej – stwierdziła, przytulając się

do niego. – Nie powiedziałeś mi jeszcze, co o nim
sądzisz.

Popatrzył na portret.
– Cóz˙, jestem pod olbrzymim wraz˙eniem.
– Artystycznym, czy moz˙e faktu, z˙e wyglądasz na

nim na przystojnego faceta?

Otoczył rękamijej biodra.
– Jedno idrugie.
– A powaz˙nie?
– No więc... – jego oczy zamgliły się – ...ar-

tystycznym. On jest tak... Nie potrafię wyrazić tego
słowami... ale przeniósł mnie z powrotem do tej
starej chaty. Niemal czuję zapach płonących drew.

Uśmiechnęła się.
– Dzięki.

159

NARZECZONA MILIONERA

background image

– Z drugiej strony, nie mam pojęcia, czy jestem

przystojnym facetem, ale bycie facetem, o którym
fantazjujesz, napawa mnie prawdziwą, wielką i szalo-
ną dumą.

Jo poczuła głęboką radość igo pocałowała.

160

LINDSAY ARMSTRONG


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Armstrong Lindsay Światowe Życie Duo 45 Narzeczona milionera
Armstrong, Lindsay The Unexpected Husband (Harlequin)
Armstrong Lindsay Trudny mezczyzna
Armstrong Lindsay Ślub w Australii
Armstrong Lindsay Żona dla Australijczyka
Armstrong Lindsay Trudny mężczyzna 5
0123 Wilkins Gina Narzeczona milionera
R203 Armstrong Lindsay Trudny mężczyzna
Armstrong Lindsay Na zlotym wybrzezu
ŻONA DLA AUSTRALIJCZYKA Armstrong Lindsay
Armstrong Lindsay Świąteczne przysmaki(1)
Armstrong Lindsay Trudny mezczyzna
Armstrong, Lindsay [HARLEQUIN Presents #2156] Unexpected Husband, The
221 Lawrence Kim Narzeczona milionera
Armstrong Lindsay Trudny mężczyzna
241 Armstrong Lindsay Żona dla Australijczyka
Armstrong, Lindsay Endlich ein Paar
Lindsay Armstrong Dark Captor [HP 1569, MB 3503] (v0 9) (docx) 2
Lindsay Armstrong Don t Call it Love [HR 2653, MB 2250] (v0 9) (docx) 2

więcej podobnych podstron