Spistreści
Londyn,15latwcześniej.WspomnieniaEwy
Londyn–Sevenoaks.WspomnieniaRomana
Dzwonek
budzika wyrwał Ewę z głębokiego snu. Było jeszcze
ciemno,alewiedziała,żemusiwstać.Koniekarmisięoszóstej
rano,niezależnieodporyroku.Dziśledwozwlekłasięzłóżka,
podeszła do okna, odsłoniła zasłony i jej oczom ukazał się
ponury widok: mokro, ciemno, jak to bywa na początku
listopada. Chmury wisiały nisko nad ziemią, łącząc się
z poranną mgłą, która jeszcze nie zeszła z padoków. Na
padokach siedziało stado kruków, co sprawiało, że krajobraz
wydawał się jeszcze bardziej posępny. Jedynym pocieszeniem
był fakt, że dom był położony blisko lasu iglastego, więc poza
suchymi trawami wystającymi z ziemi przebijało się trochę
zieleni. Jednak teraz było tak ciemno, że i tak wszystko
wydawało się szare. Padoki mocno nasiąknięte wodą
przypominały stawy, krajobraz raczej dla kaczek, nawet kruki
wydawałysiętunienamiejscu.
–Znówniemożnawypuścićkoni–pomyślałaEwa.
Założyła
gruby,polarowy
szlafrokizeszładokuchnizrobić
sobiemocnąkawę,odktórejbyłauzależniona,możezpowodu
niskiegociśnienia,amożebyłotowieloletnieprzyzwyczajenie.
Bezdwóchmocnychespressoniewychodziłazdomu,awtaką
pogodęjakdziśniepogardziłabynawettrzeciąfiliżanką.
Skierowała się
do
łazienki przemyć oczy zimną wodą, aby
łatwiej się dobudzić. Niestety, nawet lodowata woda nie
pomogła.Niechętniepatrzyłanasweodbiciewlustrze.Uroda,
którąkiedyślekceważyła,powoliprzemijała.Choćczasbyłdla
niej łaskawy, trudno było nie zauważyć podpuchniętych oczu,
pojawiających się siwych włosów i zmarszczek mimicznych.
Najchętniej z powrotem wskoczyłaby do łóżka i owinęła się
grubąkołdrą,aleniemogłasobienatopozwolić.
Syjamska
kotkaLukrecjaocierałasięonogi,domagającsię
saszetki, którą dostawała zawsze rano. Ewa otworzyła nową
porcję, wycisnęła zawartość do miseczki i patrzyła, jak kotka
pałaszuje, mrucząc z zadowolenia. Wpuściła też psa, który
sypiał w przedsionku. Wsypała mu trochę karmy do miski
i zalała ciepłą wodą. Był to owczarek niemiecki o groźnym
imieniu Blade – prezent od męża kupiony do ochrony domu.
Później pilnował stajni, jednakże dzięki niedawno założonemu
systemowialarmowemumógłterazspokojniespaćwdomu.
Ewa
włączyła ekspres do kawy – luksus, bez którego nie
mogła się obyć, i wdychała zapach świeżo zmielonej kawy
unoszącysięwkuchni.Sięgnęładolodówkipojogurt,żebynie
pić kawy na pusty żołądek i mieć siłę na poranne karmienie
koni przed śniadaniem. Teraz jadła tylko naturalny, aby
ograniczyćkalorie,któreukrywałysięwjogurtachsmakowych.
Kiedyśniemusiałasięprzejmowaćwagą,ponieważintensywna
jazda konna pomagała spalać niechciany tłuszcz, ale teraz
jeździła coraz spokojniej, bezpieczniej, no i rzadko, bo po
śmierci ukochanej klaczy nie zdecydowała się na zakup
następnegokonia.
Ewa
zaniosłakawęijogurtdoswojegoulubionegomiejsca
wsaloniezwidokiemnaogródipadoki,gdziestałjejukochany
fotel przywieziony z Anglii, jedyny niepraktyczny mebel, jaki
posiadała. Miękki, niesamowicie wygodny, z tkaniny, z której
jednak trudno było usunąć kocią sierść i trzeba było uważać,
wczymsięnanimsiada.
Wsłonecznydzień
ta
częśćsalonubyłabardzodoświetlona,
dziśjednakmusiałazapalićlampkę.Słońcedopierowzeszło,ale
i tak nie było go widać, niebo spowijały chmury tak gęste, że
nie przebijał się żaden promyk. Ewa rozsiadła się wygodnie
w fotelu i pijąc kawę, układała sobie w myślach plan na cały
dzień, żałując, że nie widać słońca, bo ono dawało jej energię,
którejtakbardzoterazpotrzebowała.
Lubiła
ten
dom, mimo że był drogi w utrzymaniu,
szczególnie dla jednej osoby, i wymagał dużo pracy. Był
drewniany,więctrzebabyłogomalować,zabezpieczaćidobrze
ogrzewać,aitakczućbyłowilgoć.Najprzyjemniejbyłownim
wieczorem, gdy płomień buzował w kominku, osuszając deski.
Jednak od czasu, kiedy odszedł Robert, jej mąż, ogień palił się
rzadko.Robertniepodzielałjejzachwytutymmiejscem,nigdy
niechciałmieszkaćnawsi,kupowaćtegodomu,atymbardziej
pracować w stajni. Ewa zakochała się w tym domu, a przede
wszystkim w ziemi, jaka go otaczała. Kupiła tę posiadłość
również dlatego, że nie miała bezpośrednich sąsiadów, nie
chciała,żebynarzekali,atonamuchy,atonakońskiekupyna
drogachizapachgnoju.
Pod
Warszawą ciężko o kształtny kawałek ziemi,
szczególnie pod lasem, ze szlakami konnymi. Gdyby ten dom
był w dużo gorszym stanie, pewnie i tak by go kupiła, ale był
przepiękny, bardzo nastrojowy, kryty gontem, okna otaczały
przepiękne zielone okiennice, dzikie wino pięło się po ganku
zjednejstrony,akrzewwinoroślizdrugiej.Zapachdrewnabył
upajający. Dom najpiękniej wyglądał wiosną i latem, kiedy
wszystko było zielone, kwitły kwiaty, słońce przenikało przez
okna, oświetlając śliczne pokoje, które teraz były ciemne
i ponure. Na werandzie krzewy dawały przyjemny cień, owoce
winogron, ciężkie od soku i gotowe do zerwania, wisiały
kusząco. Latem przy oknach pyszniły się przepiękne
pelargonie: czerwone, różowe, białe. Teraz z doniczek
wystawały tylko kikuty, zieleni prawie nie było, żadne kwiaty
nie przetrwały nocnych przymrozków. Wyschnięte winogrona
wisiały na zdrewniałych konarach, jak niemy wyrzut braku
gospodarności. Kiedyś Ewa obiecywała sobie, że będzie robić
przetwory, ale nie miała ani czasu, ani energii, ani nawet
motywacji, nie miała dla kogo się starać. W domu czuć było
wilgoć, śmierdziało grzybem i błotem, którego nie sposób było
nie wnieść do środka, jeśli cały czas chodziło się po stajni,
padokach i posiadało się psa, który wnosił wszystkie zapachy
zzewnątrz.Blademiałwprawdzieposłaniewprzedsionku,ale
gdy tylko przesechł, Ewa wpuszczała go do salonu. Leżał
właśnieujejstóp,czekając,ażpójdąrazemdostajni.
Dom
był urządzony przez poprzednią właścicielkę, która
zadała sobie wiele trudu. Meble były robione na zamówienie.
Pasowały do wnętrza, ale były z ciemnego drewna i zabierały
światło,ażebyłypiękneistylowe,więcżalbyłojewymieniać.
Kobieta, od której Ewa kupiła ten dom, była zmuszona go
sprzedać po śmierci męża. Nie było jej stać na utrzymanie tak
dużej posiadłości, nie starczało jej sił na prace w ogrodzie.
Zostawiła więc większość mebli, także ogrodowych, i wiele
rzeczyniepotrzebnychwmieszkaniujaknarzędziaogrodnicze,
anawettraktorekdokoszeniatrawnika.
Jedyne,
co
ocieplało
wnętrze,
to
nowy
komplet
wypoczynkowy w kolorze jasnokremowym, skórzany przez
wzgląd na zwierzęta, oraz dywany i pamiątki przywiezione
zLondynu,gdzieEwaspędziławielelat.Kolekcjaceramicznych
i szklanych koników jeździła za nią wszędzie, aby oswajać
domy, szczególnie wynajęte, a tych w ostatnim czasie było
niemało. Ewa kupowała koniki najczęściej w galeriach
w Kazimierzu Dolnym, gdzie często z mężem jeździli na
weekend, ale też wiele figurek przywiozła z podróży
zagranicznych, z Maroka, Indii, Tajlandii, Grecji, Hiszpanii,
Austrii. We wszystkich tych krajach koń kiedyś był bardzo
ważny w życiu człowieka i nadal często pojawiał się w sztuce,
stanowiąc inspirację dla artystów. Wszystkie obrazy, jakie
posiadała,przedstawiałykonie.Całydomwyglądałjakmuzeum
tematyczne. Była też ogromna biblioteka, w której znajdowały
się
głównie
książki
dotyczące
jeździectwa,
pielęgnacji
i żywienia koni, albumy poświęcone rasom koni, starym
powozom,zabytkowymstajniomikrytymujeżdżalniom.Książki
były głównie w języku polskim, ale i angielskim, niemieckim,
zwożonezcałegoświata.
Ewa
wypuściłapsadoogroduiweszładogarderoby,której
przeważająca część była przeznaczona na odzież jeździecką
oraz taką, w której swobodnie można było wykonywać
wszystkiepracewstajnibezobawy,żesięzniszczyczyubrudzi,
a raczej taką, na której nie widać, że jest w psiej, kociej,
końskiej sierści, sianie, błocie itp. Głównie były to ciemne
wygodne legginsy, bluzy, kamizelki chroniące przed wiatrem
i kurtki jeździeckie. Z Londynu przywiozła też nieprzemakalny
kapelusz i długi płaszcz przeciwdeszczowy, aby móc pracować
w deszczu. Założywszy ciepłe legginsy, bluzę z kapturem
i puchową kamizelkę, poszła do przedsionka i włożyła
dodatkowopłaszczprzeciwdeszczowychroniącyrównieżprzed
psem, który wprawdzie był bardzo dobrze ułożony, ale zawsze
znalazł sposób, aby się otrzeć, przytulić, pacnąć łapą, oblizać,
więc świeżo założone ubrania wyglądały jak brudne, mimo że
Ewanieopuściłajeszczedomu.Zanimwyszła,wystawiłagłowę
zadrzwi,alezobaczyła,żepada,aprzemoczonypiesjużczeka
gotowy do zabawy, więc wróciła po gumiaki i kapelusz. Gdy
wyszła, pies oczywiście otarł się o nią, zostawiając mokry ślad
napłaszczu.Poszlirazemdostajni,którąledwobyłowidać,bo
mgłaciąglewisiałanadziemią.
Stajnię
Ewa
musiała wybudować i teraz była bardzo
zadowolona, że zrezygnowała z angielskich boksów, choć
początkowo miała taki zamiar ze względu na koszty. W taki
dzień jak dziś cieszyła się, że stajnia jest zamknięta i ciepła.
WAngliijestinnyklimat,łagodniejszy,niemasilnychmrozów,
woda raczej nie zamarza, trawa rośnie cały rok, a zwierzęta
nawet zimą mogą stać na zewnątrz. W Polsce potrzebna jest
równieżkrytaujeżdżalnia,więctrzebabyłojąwybudować.Ewa
połączyła je tak, aby można było przejść ze stajni do krytej
ujeżdżalnibezwychodzenianadwór.
Koszty
utrzymania pensjonatu dla koni były bardzo
wysokie, właściwie pochłaniały większość wpływów. Nie
wspominając już o ratach kredytu, który musieli zaciągnąć
wraz z mężem na zakup domu z ogromną działką, budowę
stajni,karuzeliorazkrytejujeżdżalni.DopókimążEwydokładał
ze swojej pensji, jakoś się domykało, ale od czasu, kiedy
odszedł, musiała radzić sobie sama. Wcześniej, gdy było mniej
koni,
sama
wszystko
robiła.
Teraz
musiała
zatrudnić
stajennego,ponieważfizycznieniedawałajużrady.
Mieszkanko
stajennego znajdowało się nad stajnią. Kiedyś
było pomieszczeniem na słomę i siano, ale było to mało
praktyczne, lepiej sprawdzało się jako mieszkanie, a na słomę
i siano zbudowała wielki magazyn, do którego można było
wjechaćwózkiemwidłowymiquadem.
Ewa
zauważyła, że światło jeszcze się tam pali, więc
założyła,żepanRomanjeszczeniejestwstajni,iucieszyłasię,
żematrochęczasudlasiebie.
Wiedziała, że
pan
Roman, stajenny, poradzi sobie
z karmieniem koni sam, ale zdawała sobie sprawę, że
piętnaście koni to bardzo dużo na jednego człowieka.
Zważywszy na to, starała się być w stajni od rana, żeby
wykonynać te lżejsze obowiązki, jak przygotowanie obroku,
zakładanie derek, ochraniaczy czy wypuszczanie na padok lub
karuzelę.
Od
najmłodszych lat kochała konie, uwielbiała ich zapach,
nawet zapach obornika dobrze się jej kojarzył, przywoływał
miłe wspomnienia. Z wiekiem coraz mniej lubiła jazdę konną,
a coraz bardziej przebywanie z tymi wspaniałymi zwierzętami.
Otworzyła drzwi stajni i weszła do ciepłego pomieszczenia,
powietrze przesycał zapach siana i koni. Wszystkie konie,
opróczjednego,wystawiłyłby,czekającnaporannekarmienie.
Lekkozaniepokojonazignorowałajednaktenfakt,udającsiędo
paszarni, aby przygotować jedzenie dla wszystkich koni. Ewa
nie podawała koniom owsa, wiedzę o karmieniu przywiozła
z Anglii i cieszyła się, że może ją wykorzystać, mimo iż
oznaczało to więcej pracy. Każdy właściciel konia miał inne
wymagania co do sposobu karmienia, każdy koń miał inne
pasze,dodatki,witaminy,jednejadłysiano,innesianokiszonkę.
Ewie zajęło sporo czasu, zanim wszystkie gumowe żłoby były
gotowe do podania. Teraz skupiła się na sianie. Zauważywszy,
że jeden z koni nadal nie wystawił łba, zdziwiła się, bo był to
ogier, najcenniejszy koń w stajni i najbardziej kłopotliwy.
Zawsze zwracał na siebie uwagę, kiedy walił nogą w boks,
domagając się jedzenia. W całej stajni panował półmrok.
W pełni oświetlona była tylko paszarnia. Ewa poszła zapalić
światło, bo była coraz bardziej zaniepokojona faktem, że pies
siędziwniezachowujeprzedboksemAmira.Pomyślała,żekoń
musiał się źle poczuć po ostatnim dość forsownym treningu
przedzawodamiweWłoszech,abyłytoważnezawody,ostatnie
tejklasyprzedhalowymimistrzostwamiEuropy.
Amir
był siwym ogierem rasy KWPN. Jest to rasa
holenderskich koni sportowych. W wyniku hodowli w kierunku
dzielności wierzchowej, rasę tę zalicza się do czołówki koni
sportowych. Amir należał do Olgi – zawodniczki trenującej
skoki. Wygrywał pod nią większość zawodów, w których
startowali.
Nie
powinnam była przyjmować ogiera. Niektóre stajnie
w ogóle ich nie przyjmują, a ten sprawia same kłopoty –
pomyślałaEwa.
Stajnia
ledwo na siebie zarabiała, więc ciężko było
odmówić, szczególnie że właścicielka wstawiła jeszcze trzy
swoje konie, dwa jeżdżące na zawody i jednego młodego,
któregomiałazacząćzajeżdżaćwiosną–naszczęściewałacha.
Wszystkie
zawodniczki
przygotowywały
się
bardzo
intensywnie, ale Olga była najbardziej ambitna, chciała być
najlepsza, najwięcej pracowała i miała najdroższe konie. Ewa
szybko podeszła do boksu Amira, myśląc, że będzie musiała
obudzićzaprzyjaźnionegoweterynarza,aniechciałategorobić.
Pan Wojtek był wprawdzie bardzo uprzejmy i zawsze bardzo
szybko przyjeżdżał, szczególnie do koni Olgi, którymi się
wyjątkowo dużo zajmował, ale Ewa nie chciała zaciągać
zobowiązań.Podeszładoboksuizajrzałaprzezkratydośrodka.
Zauważyła,żekońleżywnienaturalnejpozycji,niedającznaku
życia. Ewa, teraz już bardzo przestraszona, otworzyła drzwi
boksuiweszłazbijącymsercemdośrodka,każącpsuzostaćna
zewnątrz. Była pewna, że koń nie żyje, gdy tylko go dotknęła.
Usiadła na trocinach, łzy zaczęły lecieć jej po policzkach. Tak
zastał ją stajenny, który przyszedł wprost do boksu,
zaniepokojonyotwartymidrzwiamiiobecnościąpsawstajni.
Londyn,15latwcześniej.WspomnieniaEwy
Gdy
okazało się, że Robert dostał pracę w Londynie, byliśmy
bardzo szczęśliwi. Warszawa zaczęła nas nudzić; już kilka lat
wcześniej zamieszkaliśmy z mężem na ukochanej Sadybie
w pięknym domku z ogródkiem, o którym marzyliśmy przez
wiele lat, gnieżdżąc się w kawalerce. Dom był wprawdzie do
gruntownego remontu, ale był nasz i nie zrażało nas, że
będziemymusieliwnimmieszkać,jednocześniegoremontując.
Ale gdy dom już był wyremontowany i urządzony, zaczęło nam
czegoś brakować. Nowych wyzwań, miejsc, czegoś, co pozwoli
znów zacząć od nowa. Wszystko było poukładane, nudne
i bezpieczne. W tygodniu praca, w weekend wycieczki nad
Wisłę lub do Lasu Kabackiego albo do Konstancina, zimą
chodziliśmyjakwszyscydogaleriihandlowychnazakupy,lody,
dokina.Potrzebowaliśmyzmiany,byliśmyjeszczedośćmłodzi,
żeby wyjechać i spróbować życia w innym kraju. Od jakiegoś
czasu marzyliśmy o Londynie, gdzie mieszkało już wielu
Polaków, w tym nasi znajomi. Wielka Brytania zachęcała do
przyjazdu,wydawałasięotwartymkrajem,pełnymmożliwości,
krajem o ciekawej kulturze, architekturze i międzynarodowym
statusie. Zresztą ryzyko nie wydawało się duże. Robert dostał
pracęwtejsamejfirmie,wktórejpracowałponaddziesięćlat.
Znał ją i miał pracować na podobnym stanowisku. Ja
pracowałam w bibliotece uniwersyteckiej, codziennie ci sami
ludzie,plotki,herbatki,pracybyłoniewiele,apracownicymieli
mentalność z poprzedniego ustroju. Pracowało mi się dobrze,
spokojnie, ale zawodowo utknęłam w miejscu. Myślałam, że
wLondyniesięrozwinę,dokształcę,nauczęjęzyka.
Praca
wbibliotecezaczęłamniemierzićdotegostopnia,że
zaczęłam namawiać męża do szukania pracy w Londynie. Gdy
dostał kontrakt byłam przeszczęśliwa, otwierały się nowe
możliwości,szerokiehoryzontyiperspektywy.
Nie
mieliśmy dzieci, byliśmy w tym czasie nastawieni na
pracę i rozrywki, za to obrośliśmy w zwierzęta. Najpierw
kupiliśmykotkęsyjamskąLukrecję,potem,jakożetrzebabyło
chronićdom,dokupiliśmyowczarkaniemieckiegoowymownym
imieniu
Blade,
czyli
ostrze,
a
następnie
klacz
rasy
wielkopolskiejośmiesznymimieniuCytryna,którątrzymaliśmy
w pobliskiej szkółce jeździeckiej, prowadzącej pensjonat dla
koni.
Samo
przygotowanie zwierząt do wywozu zajęło trochę
czasuprzezwzglądnaprzepisyweterynaryjne.WielkaBrytania
nie jest w strefie Schengen i trzeba było zwierzęta oczipować,
wyrobić paszporty, pilnować szczepień przeciwko wściekliźnie
i zrobić badanie, czy jej nie mają, a przed wyjazdem jeszcze
przeprowadzićodkleszczanie.Towszystkoniedotyczyłokonia,
któremu wystarczył tylko paszport. Załatwiliśmy wszystkie
niezbędne formalności, zgraliśmy transport zwierząt z naszym
lotem,zamknęliśmydomipojechaliśmynalotnisko.
Firma,wktórejmążmiałpracę,opłacaławszystko,łącznie
z transportem mebli, wynajęciem
domu
i prywatną opieką
medyczną – mieliśmy więc bardzo ułatwioną emigrację.
Dolecieliśmy bez większych problemów. Zwierzęta i meble
dotarły kilka godzin później, więc już czekaliśmy w naszym
nowym domu, w pięknej dzielnicy Hampstead w północnym
Londynie.
Jest
to prześliczne małe miasteczko o chronionej
zabudowie,
posiadające
wiele
pięknych,
zabytkowych
budynków, pubów i małych, organicznych kawiarenek.
Miasteczko jest bardzo eleganckie, konserwatywne, natomiast
znajdujące się w tej samej dzielnicy Camden Town jest znane
z
kultury
alternatywnej.
Słynie
z
targów,
w
tym
Camden’s Stables Market
, tak
zwany targ stajenny, mieści się
on w miejscu stajni i szpitala dla koni, których używano do
ciągnięcia barek po kanale. Sprzedaje się tam dziwaczne
ubrania, ozdoby, płyty, ale posągi koni przypominają o tradycji
używania koni do transportu towaru rzeką. Młodzi ludzie
przyjeżdżają tu na koncerty. Można spotkać wiele osób
odróżniającychsięodinnychstylemubioru,włosów,tatuażami.
Przez Camden przechodzi Regent΄s Canal z wciąż czynnymi
śluzami, po którym ciągle pływają barki, ale już nie są
napędzaneżywymikońmi,tylkomechanicznymi.
W tej
dzielnicy
znajduje się również ogromny park
Hampstead
Heath
, po
którym dostojnie przechadzają się
jelenie, można też spotkać króliki. Idealne miejsce na spacery
z psami. Nawet poidła dla ludzi mają przytwierdzone miski
z wodą dla psów. To miejsce różni się od wypielęgnowanych
parkówznajdującychsięwcentrumLondynu,alewłaśnieprzez
to jest bardziej swobodne, z przepięknymi widokami, które są
prawniechronione.Wletniednimożnasiękąpaćwstawach,są
stawydlakobiet,dlamężczyzn,wstawachopróczludzipływają
kaczki, a gdy się ktoś zmęczy, może odpocząć, trzymając się
przytwierdzonej do dna opony, która unosi się na powierzchni,
dając
wytchnienie
wyczerpanym
pływakom.
Dla
osób
interesujących się kulturą, polityką również nie brak tu
atrakcji.Sątumuzea,m.in.poetyJohnaKeatsa,AnnyPavlovej
– baletnicy znanej bardziej z deseru utworzonego na jej cześć.
Mieszkał tu również psychoanalityk Zygmunt Freud. W jego
domu można podziwiać leżankę do psychoanalizy oraz
zgromadzoną przez lata kolekcję starożytnych figurek.
W pobliskim Highgate mieści się wspaniały cmentarz
z wiktoriańskimi grobami przypominającymi Egipt. Jest tu też
grób Karola Marksa z ogromnym popiersiem działacza
rewolucyjnego.
Dom, w którym zamieszkaliśmy, był
bardzo
podobny do
naszego na warszawskiej Sadybie, tyle że bez ogrodzenia od
frontu,copoczątkowobyłodlanaszaskakujące,apóźniejstało
sięnaturalne.Byłwzabudowiebliźniaczej,zprzodumiałjedno
miejsce postojowe, co było luksusem w tak ciasnym miejscu,
i na tym podobieństwo się kończy. Układ domu był bardziej
przemyślany,mniejprzestrzenizajmowałaklatkaschodowa,był
ogródzimowy,takzwane
conservator
yzpięknym
widokiem
na
zieleń bujną nawet zimą i co nas na początku zaskoczyło, rury
znajdowałysięnazewnątrzbudynku.
Po
wstawieniu naszych mebli zrobiło się przytulnie
i swojsko. Pies i kot zadomowiły się dość szybko. Pies
potrzebował więcej spacerów, aby oswoić miejsce, ale było
gdzie spacerować i tu pojawił się problem. Blade był psem
obronnym, trenowanym do pilnowania domu i człowieka,
natomiast w Londynie wszystkie psy są przyjaźnie nastawione
i nie chodzą na smyczy, a my musieliśmy go ciągle trzymać,
szczególnie gdy pojawiał się kolejny chcący się zaprzyjaźnić
piesek.Kot,jaktokot,najważniejsze,żebywmiscezgadzałsię
pokarm,azwłaszczasaszetka.Klaczpojechałajeszczebardziej
na północ, do Finchley, gdzie panowały bardzo dobre warunki
dla konia za przyzwoitą, jak na Londyn, cenę. Stajnię
prowadziła miła Irlandka. Ludzi poznałam niewielu, zresztą
sama nie próbowałam się zaprzyjaźniać. Jako że do stajni
trzeba było jakoś dojechać, kupiliśmy samochód terenowy
zautomatycznąskrzyniąbiegów,abybyłołatwiejprzyzwyczaić
się do ruchu angielskiego. Samochód służył nam przez
wszystkie lata w Londynie, nie zepsuł się ani razu,
a używaliśmy go bardzo często, bo zwiedzaliśmy bardzo
intensywnie, a było tam co eksplorować. W weekendy
zwiedzaliśmy
niestrudzenie.
Najpierw
naszą
dzielnicę
Hampstead,stawypływackie,basenotwartywLondyniezwany
Lido, małe uliczki z szeregowcami z dziewiętnastego wieku,
później Hampstead Garden Suburb z domkami jak chaty
z piernika, miasto – ogród podobnie jak Sadyba, ale nie było
nawetporównania,panowałatamniesamowitaharmonia,brak
nachalnych reklam, domy są do siebie podobne, rozbudowy
bardzo
ograniczone.
Wszystko
pod
ścisłą
ochroną
konserwatorską.
Gdy
już
wyeksplorowaliśmy
sąsiednie
dzielnice, zaczęliśmy jeździć do Richmond, gdzie mogliśmy
dotrzeć kolejką. Bardzo podobne, przepiękne miasteczko,
ciekawsze niż Hampstead, bo nad rzeką Tamizą, po której
odbywają się rejsy. Znajduje się tam ogromny park, w którym
jelenie podchodzą do ludzi, żebrząc o jedzenie. Blisko
Richmond znajduje się Kew – ogród botaniczny z zabytkowymi
palmiarniami, a liczba roślin z całego świata przyprawia
ozawrótgłowy.
Roman
Stajenny
zobaczyłpsaprzedotwartymboksemAmira,rzęsiście
oświetloną stajnię i coś go zaniepokoiło. Pobiegł do boksu
i spostrzegł właścicielkę stajni siedzącą na trocinach przy
koniu,któryniedawałznakużycia.Gdyjązobaczyłtakkruchą,
zełzamiwpięknychbłękitnychoczach,miałochotęjąprzytulić,
ale wiedział, że to niemożliwe. Ewa podkreślała na każdym
kroku, że nie chce się spoufalać, bardzo dobitnie tytułując go
Panem Romanem, czego nienawidził, żałował, że są tak sobie
obcy,mimożewiedział,iżtyleichłączy.
– Panie Romanie, proszę sprawdzić, czy Amir rzeczywiście
nie żyje. Pan ma więcej doświadczenia z końmi, może jest
nieprzytomny – powiedziała
Ewa, niezgrabnie
podnosząc się
zpodłogi.
– Musi mieć ta kobieta jakieś uczucia, a zachowuje się jak
robot–pomyślał,podchodząc
do
konia. Otarł się o Ewę, która
ażsięwzdrygnęłaodtegodotyku.
–Dobrzezrobiłem,nieprzytulającjej–pomyślał.
Roman
upewnił się, że koń nie żyje, dotykając pulsu,
zresztąkońbyłjużzimny.Skinąłtylkogłowąnaznak,żetojuż
koniec.
– Panie Romanie, proszę nakarmić konie, wszystko
przygotowałam. Ja muszę wykonać kilka telefonów –
powiedziała
Ewa
drżącymgłosemiwyszłazestajni,zabierając
psazesobą.
Roman
nie zazdrościł jej w tej chwili, wiedząc, że musi
porozmawiać z Olgą lub z jej ojcem, bo to on był właścicielem
Amira.Będziepewniemusiaławezwaćweterynarza,żałowałjej
bardzoichętniebyjejpomógł,aleniechciałsięnarzucać.
Nie
miał wiele pracy z karmieniem, wszystko faktycznie
było przygotowane, więc poszło mu bardzo sprawnie. Teraz,
gdykoniejadły,cozwyklewpływałonaniegobardzokojąco,ale
nie dziś, zaczął wspominać, co go tu przywiodło. Zastanawiał
się,czydobrzezrobił,zatrudniającsięwtejstajni,dokądgoto
zaprowadzi. Lubił tę pracę, kochał konie i choć praca była
ciężka,dawałasatysfakcję,łatwobyłoocenić,cosięzrobiło,co
jest do zrobienia. Wszystko miało ustalony porządek, zresztą
konienielubiązmianwharmonogramie,denerwująsię,wybija
je to z rytmu. Poczeka, aż zjedzą, wyprowadzi na karuzelę lub
padok i zabierze się za wybieranie obornika, później zbierze
konienaobiadiprzyjdąwłaściciele.Jedynietegowswejpracy
nielubił,nieprzepadałzaludźmi,męczyligo.Każdychciał,aby
jego koń traktowany był wyjątkowo, mieli też ciągle jakieś
pretensje,ato,żebrudnowboksie,ato,żederkanienałożona
lub nie zdjęta, a to ochraniacze brudne, trzeba było się
tłumaczyć, przepraszać. Ale potem wieczorne karmienie,
zamykaniekoni–tonajbardziejlubił,niktmusięniekręciłpod
nogami,niezagadywał,mógłposiedziećprzykoniach,słuchać,
jakjedzą,cogobardzouspokajało,irozmyślać.Apopracylubił
siedzieć u siebie w pokoju i czytać. Do dyspozycji miał pokoik
z łazienką i kącik kuchenny, i to mu wystarczało, choć nie
przestawało go to dziwić, zważywszy na to, do czego był
przyzwyczajony.
Dziś śmierć
Amira
wybiła go z rytmu, konie były
zdenerwowane, jakby wyczuwały śmierć, niechętnie jadły, koń
stojącyprzyboksieAmirakręciłsię,jakbychciałprzejśćprzez
zamkniętąbramęboksu.
–NaszczęścieAmirstałpodścianąimiałjednegosąsiada–
pomyślał.
Cudem
uniknąwszy stratowania, wyprowadził sąsiada
i wstawił go do boksu konia, który akurat był na zawodach.
Amiranatomiastprzykryłderkąizamknąłjegoboks.
Bardzo
nieprzyjemnahistoria,przecieżbyłzdrowy,wczoraj
skakał. Żal mu było Olgi, tak ciężko pracowała z tym koniem,
trenowalidomistrzostwEuropy.
Ewa
Ewa
wyszłazestajni,ledwotrzymającsięnanogach.Pocomi
to było – myślała, żałując, że w ogóle założyła ten biznes.
Gorzko się uśmiechnęła. – Jaki biznes, raczej hobby
z problemami. Przecież nie zarabiam. Śmierć konia na pewno
nie pomoże, może popsuć reputację stajni. Mam nadzieję, że
winanieleżypostroniejakichśzaniedbańzmojejstronylubze
stronypanaRomana.
Zawsze
sprawdzała
boksy,
padoki,
karuzelę,
żeby
ograniczyćryzykowypadku.ZleciłatorównieżpanuRomanowi.
Wiedziała, że może mu zaufać, wykonywał wszystkie jej
poleceniabardzodokładnie,nawetlepiejniżonabytozrobiła.
Wiedziała,żeznałsięnakoniach,zatrudniłagoinigdytegonie
żałowała.
Stajennego
poleciłsąsiad,zresztąjedyny,mieszkającyitak
dość daleko. Przedstawił go jako swego przyjaciela, znawcę
koni. Musiała mu zaufać, zresztą nie było tłumów bijących się
otępracę,asamaniedawałarady.Ewapostanowiłaprzejrzeć
nagrania z kamer, które kazała niedawno zainstalować ze
względów bezpieczeństwa. W stajni znajdowało się wiele
wyjątkowo cennych koni i ubezpieczyciele domagali się coraz
lepszychzabezpieczeń,anaochroniarzanamiejscuniebyłojej
stać. Był wprawdzie alarm podłączony do ochrony, ale
ochroniarze nie mieli dostępu do obrazu z kamer. Ewa
pomyślała,żemożeczastozmienić.
Ewa
ufała panu Romanowi. Była przekonana, że to dobry
człowiek, sądząc po tym, jak traktował zwierzęta, ale nie
wiedziałanicojegoprzeszłości.Miaładziwneodczuciawjego
towarzystwie, spokój i niepokój jednocześnie – nie mogła tego
nazwać. Nie wiedziała również, co myśleć o reakcji na jego
przypadkowydotyk.Tobyłojakporażenieprądem.
Może
to
tatajemniczośćtaknamniedziała,niepowinnam
sobie za dużo wyobrażać, przecież to mój pracownik –
pomyślałaipostanowiłasięskupić.
Wiedziała, że
musi
zadzwonić do weterynarza, ale
dochodziłaósma,niezbytdobraporanatelefon,szczególnie,że
końjużnieżyłiniemożnabyłomupomóc.TelefondoOlgitym
bardziej byłby nie na miejscu o tej porze. Choć wiedziała, że
czeka ją nieprzyjemny dzień, a może właśnie dlatego,
postanowiła, że zje śniadanie, bo potem nie będzie dobrego
momentu.
Londyn.WspomnieniaEwy
Pierwsze
półrokuwLondyniebyłobardzotrudne.Tęskniliśmy
za krajem, domem na Sadybie, gdzie wszystko było proste,
swojskie i nasze, znajomi na wyciągnięcie ręki, rodzina. Tutaj
nie mogliśmy się odnaleźć, nie było galerii handlowych,
w których można by wszystko kupić, czynnych do późnych
godzin nocnych. Niedaleko nas była wprawdzie jedna galeria
handlowa
Brent
Cross
, ale
jakaś taka zapuszczona, brudna,
zastarzała, czynna tylko do siedemnastej w weekend.
Miasteczko piękne, ale z bardzo restrykcyjnymi przepisami
ochrony konserwatorskiej, mieszkańcy nietolerujący żadnych
zmian, kino było stare, małe. Dopiero później zaczęliśmy to
doceniać, a nawet przekonaliśmy się do tego całym sercem.
Ludzie wprawdzie uśmiechnięci i grzeczni, ale bardzo na
dystansipokilkuzdaniach
small
talk,uśmiechającsię,
znikali.
Dopiero
teraz wiem, że popełnialiśmy wiele gaf, na przykład
licytującsię,żenaszkrajmagorszyklimat,nieznaliśmykodów
kulturowychitosięnanasmściło.
ŻyciewLondynie
ze
zwierzętamiokazałosiębardzodrogie,
sama stajnia pięćset funtów, do tego ubezpieczenie konia
czterdzieści,zresztąinnezwierzętateżwymagałyubezpieczeń,
bocenyusługweterynaryjnychwtymkrajusąbardzowysokie.
Mijałymiesiące,jeździłamdostajni,wktórejniezbytdobrzesię
czułam, nikt nie chciał ze mną rozmawiać, nie był ciekaw, co
mam do powiedzenia, po zdawkowym
how
are you
, na
które
nikt nie oczekiwał innej odpowiedzi niż fine,
thank
s,uznawali,
żewypełniliobowiązek,izajmowalisię
swoimi
sprawami.
Postanowiłamcośztymzrobićizaczęłamrozglądaćsię
za
wolontariatem,myśląc,żedziękitemupodszkolęjęzyk,poznam
nowych ludzi, którzy mają podobne problemy, i zrobię coś
ważnego, a przynajmniej istotnego albo potrzebnego. Robert
dowiedział się, że w jego firmie jest organizacja skupiająca
małżonków
ekspatów.
Były
to
głównie
kobiety,
które
towarzyszyły swym mężom, poświęcając swe kariery, często
z
małymi
dziećmi.
Zaczęłam
udzielać
się
tam
jako
wolontariuszka, praca była bardzo przyjemna. Polegała na
pomaganiu partnerom pracowników z zagranicy zaadaptować
się w Londynie. Organizowaliśmy spotkania przy kawie,
wycieczki, pomagaliśmy rozwijać karierę oraz wybierać szkoły
dla dzieci. Poznawałam ludzi z całego świata, była to dla mnie
niesamowita przygoda, uczyliśmy się wzajemnie własnych
kultur,wszyscymieliśmytensamproblem:jakzaadaptowaćsię
w innym kraju. Wszyscy byli bardzo zestresowani, jak się
dowiedziałamnajednymzeszkoleń,najtrudniejszesąpierwsze
pół roku oraz pierwsze miesiące po powrocie do własnego
kraju. Potrafią być nawet trudniejsze niż po wyjeździe do
obcego kraju. Wracamy bowiem po wielu latach i zastajemy
zmiany.Ludzie,rodzina,wszyscysąjużwinnymmiejscu,amy
też jesteśmy inni, przesiąknięci obcą kulturą, do której
próbowaliśmysięprzeztelatadostosować.
Ewa
Przeżuwała naprędce
zrobione
śniadanie. Byle się najeść na
całydzieńiniezasłabnąć–myślała.Usmażyłajajecznicę,którą
jadła, nie czując smaku, żołądek miała ściśnięty. Zastanawiała
się, co mogło być przyczyną śmierci konia, krok po kroku
eliminowała wszystkie potencjalne zaniedbania, których mogli
siędopuścićonalubpanRoman.Byławprawdzieubezpieczona
ododpowiedzialnościcywilnej,alenapewnonaniższąsumęniż
wartośćAmira.Ewasłyszała,żenapoprzednichmistrzostwach
Europy zaproponowano właścicielowi milion euro za tego
konia.Miałanadzieję,żekońzmarłśmierciąnaturalną.Aletak
nagle… Wydawało jej się to nieprawdopodobne. Spojrzała na
zegarek, była prawie dziewiąta. Postanowiła zadzwonić
najpierwdoweterynarza.Wybrałanumer.Odebrałodrazu.
– Panie
Wojtku, tu Ewa Tarnowska, bardzo proszę
przyjechać.Amirnieżyje.
Jeszcze
coś mówiła do słuchawki, ale on wykrzyknął tylko:
jadę,isięrozłączył.
Trochę ją zdziwiło
jego
zachowanie, ale wiedziała, że ten
końdużodlaniegoznaczy.Dodawałmuprestiżu,dziękiniemu
jego kariera nabrała tempa. Fakt, że leczy takiego konia,
ściągnął mu wielu bogatych klientów. Chodziły również plotki,
że spotyka się z Olgą, choć jej ojciec był temu przeciwny. Ewa
wiedziała,żemimotosięspotykają.Częstowidziałaichrazem
wstajni,rozmawiającychnietylkookoniach.
Postanowiła odczekać
jeszcze
parę minut do dziewiątej
i zadzwonić do Olgi, chociaż w ostatniej chwili zrezygnowała.
Zadzwoniła do jej ojca. To on był właścicielem Amira, z nim
miała podpisaną umowę, więc wydawało jej się to bardziej
profesjonalne,choćtoOlgęwidywałacodziennieizniąustalała
szczegółydotyczącekonia.
– Proszę? A, to pani – powiedział z silnym
wschodnim
akcentem,gdysięprzedstawiła
–PanidoOlgi?–zapytałzdziwiony.
–Niestety,sprawa
jestbardzopoważna,dlategodzwoniędo
pana.Amirnieżyje.
Usłyszała
jakieś
przekleństwo,
tak
przynajmniej
wywnioskowałaztonu,boniezrozumiała.
–Jadę!–wykrzyknąłirozłączyłsię.
Ewa
miałatrochęczasudoprzyjazduweterynarzaiwłaściciela
konia, więc zrobiła sobie herbatę, żeby się trochę uspokoić
i rozgrzać ściśnięty żołądek. Zaparzyła też dla stajennego, bo
żal jej się zrobiło, że zostawiła go samego z martwym koniem.
Zamknęła psa w domu. Został bardzo niechętnie i tylko
mruknął z dezaprobatą. Wzięła kubki ze świeżą herbatą
iskierowałasiędostajni.Koniebyłyniespokojne,więcRoman
zaczął wyprowadzać je na karuzelę i padoki, mimo że były
zalane po ostatnich deszczach. Trudno, lepiej niech zniszczą
padoki, niż miałyby być przy wywożeniu zwłok Amira –
pomyślałaEwa.
Zastała
Romana
wybierającegoobornik.Mocnośmierdziało
amoniakiem, ale widać mu to nie przeszkadzało, bo tak się
zapamiętałwswojejpracy,żenawetjejniezauważył.
–PanieRomanie,przyniosłamherbatę–zawołała.
Odwrócił się i obdarzył ją uśmiechem, który jednocześnie
byłuspokajającyidodawałotuchy.
– Zrobiłam
panu
herbatę. Nie wiem, jaką pan lubi, więc
zrobiłamtakąjakdlasiebie,zcytrynąbezcukru.
– Bardzo dobrze, też taką piję, dziękuję. To bardzo miłe
zpanistrony–powiedział,upijającłykgorącejherbaty,grzejąc
przy okazji spracowane dłonie. – Nieprzyjemna historia z tym
koniem,żałuję,żetoniejagoznalazłem–dodał.
–Niemogęsięotrząsnąćpotymwydarzeniu,alecozrobić,
muszę sobie jakoś radzić – powiedziała, ale poczuła, że za
bardzo się żali, więc szybko dodała – poradzę
sobie, zawsze
sobieradziłam.
– W to
nie
wątpię, ale proszę, aby pani pozwoliła sobie
pomóc.
–Dziękuję,
doceniam
to.
Przez
chwilę pili w milczeniu. Ewa pomyślała, że pan
Roman mówi jak człowiek wykształcony. Co on ukrywa?
Dlaczegowyrzucaobornik,zamiastposzukaćsobieinnejpracy?
Zbeształasięzatakiemyśli.Powinnaśsięcieszyć–pomyślała.
– Jak pan myśli, jaka była przyczyna śmierci Amira? –
zapytała
po
chwili.
–Nie
wiem,alezastanawiamsię,czyniedałemmuczegoś
niewłaściwego do jedzenia. Właściciele ciągle coś zmieniają,
alechybaniezdechłbyodtego,napastwiskoniewychodzi.Za
cenny, kontuzja wyeliminowałaby go z treningu, stoi na
trocinach, więc nie była to zgniła słoma. Nie wiem, cały czas
o tym myślę, wczoraj zachowywał się normalnie, zjadł kolację,
był zmęczony, ale to nic dziwnego po takim treningu. Może
powinniśmyprzejrzećnagrania,możecośsięwyjaśni.
–Właśnie
taki
miałamzamiar.
Rozmowę przerwał weterynarz, który podbiegł
do
boksu.
Wszedł i zaczął badać Amira. Wydawało się, że trwa to
wbardzodługo.Wreszciewyszedł.
–Nieżyjeoddłuższegoczasu,chybaatakserca,aleciężko
mitostwierdzićbezbadańwklinice.Musimygoprzewieźćna
patomorfologię – powiedział szczerze zasmucony. – Trzeba
zadzwonićdoOlgi.
–Zadzwoniłam
do
jejojca,jużjedzie.
Wtym
momencie
weszli do stajni Vadim i Olga, która dziś
byławyjątkowobezmakijażu.Całazapłakanawbiegładoboksu
Amira, odpychając Wojtka, który stał jej na drodze i wyglądał,
jakby chciał ją objąć. Z boksu dochodziło zawodzenie, które
stawiałowkłopotliwejsytuacjistojącychnazewnątrz.
– Zapraszam do domu – powiedziała Ewa – napijemy
się
czegoś,porozmawiamyspokojnie.
–Jadziękuję–powiedziałRoman.–Muszęskończyćpracę.
We
trójkęposzlidodomu.Ewawprowadziłaichdosalonu.
–Czego
sięPaństwonapiją?
– Ja wody – powiedział Vadim – chociaż wolałbym
koniak,
ale
mamwysokieciśnienieimuszęzażyćleki.
Faktycznie
twarzmabardzoczerwoną,terazwyjaśniłosię,
dlaczego,pewniejeszczemacukrzycę,sądzącpotuszy,jeszcze
mi tu zejdzie – pomyślała Ewa, z niepokojem obserwując, jak
trzęsłymusięręce,gdysięgałpowodę.
–Ja
poproszękawę,wczorajmiałemwezwaniedokolkiinie
spałemcałąnoc.
Wojtek
wyglądał kiepsko, oczy miał podkrążone, sine,
siedziałprzygarbiony,widaćbyło,żejestbardzozmęczony.
Ewa
poszła zająć się przygotowywaniem kawy dla Wojtka.
Doskonalesłyszałarozmowę,bosalonbyłpołączonyzkuchnią.
–Muszęzadzwonićdoubezpieczyciela,zapytam,cotrzeba
zrobić–powiedziałVadim.
–Ja
teżsięmuszęznimiskontaktować,muszęprzygotować
odpowiednie dokumenty, formularze, może sami będą chcieli
zbadać konia, podejrzewam, że był ubezpieczony na poważną
sumę.
–Milioneuro–powiedział
Vadim,nie
owijającwbawełnę.
Obaj
zaczęli dzwonić, byli tak pochłonięci prowadzonymi
rozmowami,żeniezauważylinawet,kiedyEwapostawiłaprzed
nimi kawę dla Wojtka, śmietankę, a nawet jakieś ciastka
iowoce,bopomyślała,żepewnienicniejedli.
Przysłuchującsię
ich
konwersacji,dowiedziałasię,żekonia
mieli przewieźć do kliniki, która jest wyposażona w lodówkę
i ma niezbędne warunki do przeprowadzenia sekcji zwłok, bo
ubezpieczyciel, przy takiej kwocie odszkodowania, chciał się
upewnić,żekońniezostałzabity,abywyłudzićodszkodowanie.
Ewa
szybko wypiła swoją kawę. Już trzecia – pomyślała,
choć wcale nie potrzebowała niczego na pobudzenie
i zostawiając gości w salonie, poszła do stajni pocieszyć Olgę.
Gdyweszła,zobaczyłastajennegoprzytulającegoOlgę,alegdy
ją usłyszał, odskoczył zmieszany i nie patrząc na nią, zaczął
wybieraćobornik.EwapodeszładoOlgi,udając,żeniczegonie
zauważyła.Olgawyglądaładziśzupełnieinaczejniżzazwyczaj,
bezmakijażu,widaćbyło,żeubierałasięnaprędceipłakałaod
dłuższego czasu. Oczy miała spuchnięte, nos czerwony. Ewie
zrobiłosięjejżal,objęłają.
– Chodźmy do domu, ogrzejesz się, tu i tak już nic nie
poradzisz–powiedziała.
Olga
dała się zaprowadzić do domu, słaniając się na
nogach.Ciągleniemogłasięuspokoićiłkałabezradnie.Weszły
dosalonu,gdziejeszczenaradzalisięjejojcieczweterynarzem.
Dziewczyna,gdytylkoichzobaczyła,wykrzyknęła:
– Nic nie rozumiecie. To przez was! – szlochając, padła
na
sofę.
Ewa
poszładokuchnizrobićherbatędlaOlgi,alenajpierw
dała jej zimnej wody, którą ta piła, uspokajając się powoli.
Siedzieli tak wszyscy troje wyraźnie poruszeni jej słowami
ipatrzylinasiebiepodejrzliwie.
Ciekawe, czy
ojciec wie, że Wojtek i Olga się spotykają –
zastanawiałasięEwa.
Ojciec
Olgi, Vadim, miał około pięćdziesiątki. Zawsze
świetnie ubrany w markowe ciuchy, co nie zmieniało faktu, że
wyglądał dość pospolicie jak na milionera, oligarchę, który
zniewiadomychprzyczynosiadłwPolsce,uciekajączUkrainy,
czy to przed mafią czy przed wymiarem sprawiedliwości. Ewa
niewiedziałainiechciaławiedzieć.Grunt,żepłaciłzawszena
czasitoażzaczterykonie,naktórychjeździłajegocórka.Olga
nie była do niego podobna. Była piękna, delikatna. Pewnie
odziedziczyła urodę po matce, która ponoć zmarła przy
porodzie. Mówiła biegle po polsku bez akcentu, nawet
studiowała
zootechnikę.
Zawsze
była
świetnie
ubrana
w najnowsze jeździeckie kolekcje i doskonale umalowana.
Wyglądała, jakby miała pozować do katalogu z odzieżą
jeździecką, ale jednocześnie jeździła niesamowicie odważnie
i bardzo przykładała się do treningów, była nastawiona na
sukces.Ojciecinwestowałwcórkę,kupowałkoniewHolandii,
koniowóz na cztery konie, w którym można było mieszkać na
zawodach, bardzo dobrze opłacał trenera, weterynarza, który
byłwstajnibardzoczęstoiostrzykiwałkoniawszystkim,cosię
dało. Zatrudnił nawet luzaka, aby Olga mogła skupić się na
treningachiniemusiałaprzygotowywaćkoni.Ewauświadomiła
sobie, że wcześniej nie pomyślała o luzaku, młodym chłopaku
z bujną czupryną i pryszczatą twarzą, którego ojciec Olgi
zatrudnił niedawno, ale nie widziała go kilka dni, więc nikt go
niepodejrzewałozaniedbanie.
–Gdzie
jestMarek?-zapytałaEwa
– Wyjechał na wczasy na Kanary, w sezonie pracował bez
przerwy,wweekendyteż,jeździłzemnąnazawody.Terazmam
dłuższąprzerwę,więcdałammuwolne,ależałuję,boniedaję
radyzewszystkimikońmi–powiedziałaOlga.
Goście
pospiesznie
wypili,ciasteczekaniowocównawetnie
tknęli i wyszli. Vadim z Olgą pogrążeni w ożywionej rozmowie
odjechali limuzyną prowadzoną przez kierowcę ochroniarza,
aweterynarzposzedłporozmawiaćzRomanem.
Prawdopodobnie
ustalaszczegółytransportuzwłokkonia–
pomyślałaiciarkijąprzeszłypoplecach.
Ewa,nagle
pozbawionatowarzystwa,zapragnęłakomuśsię
zwierzyć, komuś bezstronnemu, kto na pewno nie był
zaangażowany w śmierć Amira. Zadzwoniła do Roberta,
prosząc go, aby przyjechał. Chciała mieć kogoś bliskiego
wpobliżu,gdyzacznąsięschodzićwłaścicielekoni.
Robert
Robert
bardzo się ucieszył, gdy zadzwoniła Ewa, prosząc, by
przyjechał.Byłwprawdziewpracy,alejegopozycjazawodowa
była na tyle wysoka, że mógł sobie pozwolić na wcześniejsze
wyjście. Bardzo było mu na rękę, że to ona zrobiła pierwszy
krok. Minęło ponad pół roku, odkąd przeprowadził się
z powrotem do ich domu na Sadybie. Dom był wcześniej
wynajmowany, więc kiedy tylko najemcy się wyprowadzili, on
postanowił tam zamieszkać, argumentując, że spod Piaseczna
dojazdmatragiczny,grzęźniewkorkach.Zaproponowałnawet,
że będzie płacić tyle, ile poprzedni lokatorzy, bo wiedział, że
Ewaniezarabianaprowadzeniustajni.Szczególnie,żezawsze
coś wyskakiwało, coś się zepsuło, coś trzeba było zmienić,
położyć kostkę brukową, zamontować ogrzewane poidła. Lista
była długa. Trzeba było płacić za prąd, wodę. Koszty były
ogromne, przychody nie wystarczały na pokrycie wszystkich
wydatków.Niemógłzrozumieć,żeEwanadalwtobrnie.Tonie
miało sensu. Miał nadzieję, że sobie odpuści, a ona raczej
zapuściłasiebie,ciąglechodziławtychjeździeckichszmatach,
któreśmierdziałystajnią,całydomśmierdział.Czasemsiębał,
czy on też nie prześmierdł, a nie mógł sobie na to pozwolić.
Spotykał się codziennie z ludźmi w biznesie. To nie był jego
świat,niejegomarzenie,onniechciałżyćnakońcuświata,bez
dróg, sklepów, kawiarni. Chciał odpocząć po ciężkim dniu
pracy,anieużeraćsięzludźmi,którzyjeszczewieczoremmieli
jakieś pretensje, wyciągali Ewę z domu. Właściwie cały czas
byli tam w pracy. Nie chciał, żeby ich ścieżki się rozeszły.
Kochał ją cały czas, ale myślał, że się opamięta, a ona jakby
jeszczebardziejsięzaparła,jakbychciałamuudowodnić,żeda
radę.
Niepotrzebnie
wplątałem się w ten romans z Iloną –
pomyślał.
Ilona
pracowała w dziale kadr w jego firmie. Gdy się
wygadał, że nie mieszka z żoną, zaczęła go uwodzić. Była
zadbana,piękna,młodaipodziwiałago.Nieopierałsiębardzo,
gdyzaciągnęłagodołóżkanawyjeździesłużbowym.Ilonajest
bardzo młoda, mogłaby być naszą córką – pomyślał i poczuł
niesmakdosiebie.Chciałtozakończyć,alezawszekończyłosię
płaczemijakośtaktrwałojużodkilkutygodniwzawieszeniu.
Właściwie
to
Ewy wina, nigdy nie chciała mieć dzieci,
chciała się rozwijać, robić karierę, a teraz jest już za późno –
myślał dalej, usprawiedliwiając się przed samym sobą, bo czuł
dosiebieobrzydzenie.
Ogarnę
tylko
parę rzeczy i jadę do Ewy, trzeba jej jakoś
pomóc–pomyślał.
Ewa
Ewa
czekała na Roberta, raz po raz wyglądając przez okno
w stronę bramy wjazdowej, ale zamiast nieprzyzwoicie czystej
limuzynypojawiłasiębrudnaterenówkaPiotrka,trenera.Znali
sięjeszczezestajni,wktórejEwatrzymałaswąklaczwielelat
temu. On był wtedy młodym zawodnikiem, reprezentującym
tamtejszy klub sportowy. Odnosił sukcesy w zawodach
regionalnych,alewstajniniebyłotakdobrychkoni,żebymógł
wykorzystaćswójpotencjał.Wtedy,najakichśzawodachpoznał
Martę,któramiałaświetnekonie.Najpierwzacząłjątrenować,
a potem sam startował na jej koniach, odnosząc niemałe
sukcesy. Był tak dobry, że dotarł nawet do mistrzostw Europy.
Niestety, nie udało mu się nawet wystartować, bo na
rozprężalni ktoś w niego wjechał, nie mogąc opanować konia,
i wylądował w szpitalu z pękniętym kręgosłupem. Po wielu
miesiącachrehabilitacji,któratrwaławieledłużejniżpowinna,
bo
Piotrek
walczył
z
kliniczną
depresją.
Był
nawet
hospitalizowany, gdyż miał myśli samobójcze, a powrót do
sportu w przypadku jego kontuzji był niemożliwy. Zawiedzione
ambicjeichorobaspowodowały,żebyłbardzotrudnydlaludzi,
szczególnienajbliższych.Martadługoznosiłajegozachowanie,
alewkońcuniewytrzymałaiodeszła,zresztązachęcanaprzez
niego. Piotrek zawsze był duszą towarzystwa, miał mnóstwo
znajomych, w końcu ktoś polecił go jako trenera. Bardzo
sceptycznie podchodził do tego, nie wierzył, że to ma sens.
Rodzice, oboje lekarze, zniechęcali go jak mogli Chcieli, żeby
wrócił na studia, więc może to dzięki nim zawziął się, aby
udowodnić sobie i innym, że da radę. Gdy Ewa wróciła
z zagranicy, dowiedziała się, że Piotr jest trenerem, a ona
potrzebowała
kogoś
zaufanego.
Nie
chciała
mieć
przypadkowych trenerów, którzy się ciągle ze sobą kłócą
o przestawianie przeszkód na parkurze albo o to, kiedy mogą
używać krytej ujeżdżalni. Piotrek wiele jej również pomógł
w planowaniu stajni i ujeżdżalni. Tworzyli ją razem. Ona
wykorzystaławiedzęnabytąwLondynie,onzebranąwróżnych
stajniachwPolsceinaświecie.
Widziała, że
Piotrek
idzie w kierunku domu. Podeszła do
drzwi,abygopowitać,izaprosiładosalonu.Gdytylkowszedł,
uśmiechnąłsię,aletenuśmiechniewyglądałnaturalnie,widać
było,żejestbardzospięty.
–Cześć,jaksięczujesz?–po
razpierwszyktośzapytał,jak
onasięczujepotymwydarzeniu.Łzynapłynęłyjejdooczu,ale
niechciałasięrozklejać.
– Trzymam
się jakoś. Zrobić ci kawy? Ja już wypiłam trzy,
więcpewnieniezasnę.
–Dobrzewiesz,żeakuratwtymmogęcipomóc–od
razu
sięuśmiechnął,żebyobrócićtowżart.
– Nie żartuj, bo dziś mogę skorzystać – powiedziała
z satysfakcją i zauważyła, że
pierwszy
raz nie wiedział, jak się
zachować.
Teraz
zaczęła się śmiać ona, żeby już nie przedłużać
zażenowania Piotrka, ale tak szczerze, to miałaby ochotę na
seks z tak przystojnym młodym facetem, w którym wszystkie
dziewczyny ze stajni się podkochiwały. Oboje wiedzieli, że to
nie wchodzi w rachubę, bo to popsułoby ich współpracę. Nie
mogłabypóźniejznimpracować,ategobyniechciała.Lubiła
go, bo wnosił dowcip do życia stajni i był dobrym trenerem.
Dziewczyny go lubiły, potrafił je chwalić, ale też był
wymagający.Znałsięnaswojejpracy.
–Chętnienapijęsiękawy.Dziękuję–powiedział,
gdy
mują
podała,Ewauśmiechnęłasięlekko,zwracającuwagęnato“ę”,
było takie warszawskie. On pewnie nie zdawał sobie z tego
sprawy.
Delektowałsiękawą
przez
dłuższąchwilę.
–Przydałbysię
ekspres
dokawywsocjalnym,otakiejporze
rokucałyczaschcemisięspać.
Ewa
tylko uśmiechnęła się na tę propozycję, nie chciała
wkładaćjużwstajnięanizłotówki.
– Co
sądzisz o tej sprawie z Amirem, myślałeś o tym? Ja
całyczassięzastanawiam,cosięmogłostać.Ktotozrobił?
–Marek
jestnawczasach,więcniezawinił.Miteżniedaje
to spokoju, w końcu go trenowałem, Amir był ostrzykiwany
wszystkim, co się dało. Powinien świecić, miał w sobie całą
tablicę Mendelejewa. W tym sporcie też ważne jest, aby konie
trzymać w top kondycji i zdrowiu. Jak wiesz, są bardzo
delikatne, łatwo o kontuzje. Na tym poziomie wchodzą w grę
bardzodużepieniądze.Wszyscy,łączniezemną,oczekiwaliod
tego konia za wiele. Vadim pragnął zwrotu z inwestycji, Olga
sukcesów, a weterynarz chciał utrzymać pracę i klientów,
którzy płacą fortunę za jego usługi. Koń ostatnio nie spisywał
sięnajlepiej,szybkosięmęczył,niemiałkondycji.
– Może był chory? – zapytała, wyglądając
przez
okno, bo
usłyszeliwarkotciężarówki.
Musieli
porzucić ten temat, bo zauważyli wjeżdżający na
teren stajni samochód z dźwigiem, który przyjechał po zwłoki
Amira.Piotrekwybiegł,żebyimwszystkopokazać,Ewazostała
w domu, wiedząc, że w stajni jest pan Roman. Ona musiała
przemyśleć to, co powiedział Piotrek. Była podłamana, zresztą
niechciałaoglądaćzabieraniatego,cozostałopotympięknym
zwierzęciu.Jużsamfakt,żewidziałagoleżącegowboksie,był
dlaniejdośćwstrząsającymprzeżyciem.
Czyżby ktoś przedawkował
leki
i przyczynił się do śmierci
Amira? A może ktoś go zabił?! A może to choroba, ale tak
nagle,bezsymptomów?–gubiłasięwdomysłach.
Przesiedziała w odrętwieniu dłuższy czas, zastanawiając
się,
czy
to prawdopodobne, ale oddalała te myśli, tłumacząc
sobie, że wszystko wyjaśni raport patologa, choć natrętne
obrazy nie odchodziły. Postanowiła poczekać jeszcze chwilę
ijeśliRobertsięniepojawi,pójdzieprzejrzećnagraniazkamer.
Miałanadzieję,żetocośwyjaśni.
Siedziała
przy
oknie, ciągle wypatrując Roberta. Widziała
dziewczyny pojawiające się jedna po drugiej, zwabione
sensacją, i nie miała ochoty wychodzić z domu, aby się z nimi
spotkać. Na szczęście w końcu się doczekała. Na podjazd
wjechałsamochódmęża.
– Przepraszam, zajęło mi to więcej czasu, niż się
spodziewałem. Mam nadzieję, że jakoś się trzymasz, choć nie
wyglądaszdobrze–powiedział,wchodząc.
–Dzięki–powiedziałazprzekąsem.
– Nie chciałem cię urazić, ale wyglądasz na przerażoną. –
Podszedł
do
niej,żebyjąpocieszyć.
Ewa
rzuciła mu się w ramiona i długo trzymała go
wobjęciach,jakbychciałaprzejąćjegoenergięispokój.
– Siadaj, głodny jesteś – zapytała
odruchowo, bo
kiedyś
zawszeczekałananiegozobiadem.
–Nie,jadłemwpracy,opowiadaj,siadaj.
Rozsiedli
się na sofach w salonie, wszystko wydawało się
jak dawniej, a nawet lepiej niż ostatnio, bez wzajemnych
pretensji,żalów.
– Zimno tu, poczekaj, rozpalę w kominku – powiedział
izabrałsię
za
przygotowaniedrewna.
Robert
rozpalił ogień i choć musieli przewietrzyć, bo czuć
było dawno nierozpalanym kominkiem i przypalonym brudem,
zaraz zrobiło się ciepło i przytulnie. Czekając, aż się rozpali,
poszedł do piwniczki i przyniósł wino, które jeszcze zostało
z jego zapasów. Rozlał do kryształowych kieliszków. Wino było
przepyszne, wytrawne z owocową nutą, białe, takie jak oboje
lubili.Zrobiłosięmiło,bardzomiło.Ewapoczułasięspokojna,
jakby ktoś zdjął z niej ogromny ciężar, którego już nie mogła
nieść, już nie była sama, mogła na chwilę zapomnieć
o kłopotach. Nie wiedziała, czy to Robert to uczynił czy wino,
alebyłojejwszystkojedno,chciałaodpuścić.
Opowiedziała
mu
cały dzisiejszy dzień ze szczegółami,
Robert żywo się interesował, dopytywał i pocieszał, choć
cisnęło mu się na usta, żeby to wszystko zostawiła. Nie chciał
jej do siebie zrazić, chciał, żeby mu zaufała. Znał ją doskonale
i wiedział, że ona musi z siebie wszystko wyrzucić. Przeżycie
było zbyt intensywne, żeby przejść nad nim do porządku
dziennego.Postanowiłniedawaćrad,leczsłuchać,conieczęsto
mu się udawało, ale wiedział, że jak tylko zacznie coś radzić,
Ewa się zatnie i przestanie mówić, a nie chciał tego. Chciał,
żeby zniechęciła się do tej pracy i wróciła do niego, ale nie
mógłjejtegopowiedzieć,nieteraz.WkońcuEwasięrozkleiła.
Płacząc, wyglądała jak krucha mała dziewczynka. Robert
przytulił ją do siebie. Z początku się usztywniła, ale trwało to
tylko chwilę. Wtedy zaniósł ją sypialni, położył do ich
małżeńskiego łóżka, rozebrał i tulił tak długo, aż poddała się
jego pieszczotom. Nie zdawał sobie sprawy, jak mu tego
brakowało. Teraz uderzyło go to ze zdwojoną siłą, pragnął jej,
ajednocześniecieszyłogo,żetakdobrzeznanietylkociało,ale
iduszętejkobiety,żejegodomemniejesttylkomiejsce,mury,
ale też ta najbliższa mu istota, która leżała w jego ramionach,
ipoczuł,żetakwłaśniebyćpowinnoizastanawiałsię,czyona
czujetosamo.
Ewa
Nazajutrz
rano obudziła się później niż zwykle. Dzień był
przepiękny, słońce oślepiająco wdzierało się do sypialni. Po
obudzeniu nasłuchiwała, czy Robert krząta się jeszcze
w kuchni, przygotowując śniadanie lub pijąc kawę, ale jako że
nic nie słyszała, spojrzała na zegarek. Było po dziewiątej. Na
pewno jest już w pracy – stwierdziła. Nie wiedziała, co myśleć
o ostatniej nocy. Potrzebowała, żeby ktoś ją przytulił,
powiedział, że wszystko będzie dobrze i że zawsze będzie
wspierał, ale teraz gdy obudziła się sama, samotność uderzyła
jązezdwojonąsiła.
Noc
była cudowna. Czuła, że wszystko jest na swoim
miejscu, że tak właśnie być powinno, że potrzebuje nie tylko
wsparcia, ale też poczucia bliskości. Znali się tak długo, że
rozumielisiębezsłów,mieliwspólneprzeżycia,przyjaciół,tyle
ich łączyło. Teraz zaczęła się zastanawiać, kiedy zaczęli się od
siebieoddalać.Każdeznichsięzacięłoioczekiwało,żedruga
strona odpuści. Ewa zaczęła się martwić, że się nie
zabezpieczyła, co było do niej niepodobne. Przestała zażywać
tabletki,gdysięwyprowadził.Niebyłosensu,niemiałainnych
kochanków.
Wmoim
wieku
niezachodzisięprzecieżtakszybkowciążę
–pocieszałasię.
Postanowiła zająć się pracą, żeby
nie
rozmyślać. Wypiła
szybko kawę, nakarmiła zwierzęta i wyszła pospiesznie na
słońce, ciesząc się pięknym dniem. Pogoda była wyjątkowo
ładna,nieboniebieskie,prawiegranatowe,alesłońcewcalenie
ogrzewało i poczuła przenikliwy ziąb. Wróciła więc do domu,
aby się cieplej ubrać. Spojrzała na termometr przez okno
w kuchni – było trzy stopnie, założyła więc czapkę z konikiem
naszytym z przodu, nadającą się bardziej dla zwariowanej na
punkcie koni nastolatki niż dorosłej kobiety, nałożyła też
ocieplane rękawiczki jeździeckie na zmarznięte dłonie
pozbawioneśladumanicureidopieroposzławkierunkustajni.
Konie stały w derkach na padoku, wystawiając się mimo
wszystko do słońca, jakby chciały się dogrzać albo doświetlić.
Na padoku nie było trawy, a błoto było bardzo głębokie, więc
niepozostałoimnicinnego,jakstać.Nawetbiegaćniechciały
alboniemogłyprzezwzglądnaśliskąglinęznajdującąsiępod
kałużami.
Na
padokwychodziłobardzomałokoni,rekreacyjnealbote
jużpokarierzesportowej.Tesportowe,jeżdżącenazawody,nie
wychodziły na padok, jedynie na karuzelę, a i tak
w ochraniaczach. Zawodnicy nie mogli sobie pozwolić na
przerwę w treningach i zawodach, a kontuzja mogła konia
unieruchomićnakilkamiesięcy.
Ewa,gdy
zakładałastajnię,myślałarównieżokupniekonia
dlasiebie,alemiałatylepracy,żeitakniemogłabysięwpełni
poświęcić jeździe konnej. Wystarczyło jej towarzystwo koni,
które stały w pensjonacie, rozpoznawały ją z daleka i rżały na
jej widok, bo to ona je karmiła i często się nimi zajmowała,
niczego od nich nie oczekując w zamian. Dziś było inaczej.
Zaspała, ale postanowiła, że teraz pomoże panu Romanowi ze
zdwojonąsiłą,zastąpigonakilkagodzin.Wczorajzostawiłago
samego z martwym koniem i sam musiał się wszystkim zająć.
Nie chciała widzieć, jak zabierają zwłoki Amira, ani być
w stajni, gdy pojawiali się pensjonariusze jeden po drugim,
zachłystując się sensacją. Ale wiedziała też, że pan Roman nie
przepada za ludźmi, więc miała wyrzuty sumienia. Roman
wybierałobornik.Gdyjązauważył,odłożyłwidłyipodszedłdo
niej.
–Dzień
dobry,panie
Romanie.Przepraszam,żezostawiłam
panawczorajsamegoztymwszystkim,aleniebyłamwstanie
sięztymzmierzyć.
–Wiem–uśmiechnąłsię,aletakjakośsmutno.–Miała
pani
wczorajgościa.Rozumiem,żechciałapanispędzićtrochęczasu
zmężem.
Nie
wiedziała, co ma odpowiedzieć. Patrzył jakoś tak
znacząco,jakbychciałprzejrzećjąnawylot.
–Notak–wybąkała
wreszcie
zakłopotana,coniezdarzało
sięjejzbytczęsto.
–Pani
Ewo,proszęznaleźćkogośnamojemiejsce.Zostanę,
iletrzeba,alemuszęwracaćdoswojegożycia.
Stała
tak
przez chwilę, zbierając myśli, a on wykorzystał
ten moment i wrócił do pracy. Widać nie chciał już nic więcej
powiedzieć.
Faktycznie
nic o nim nie wiedziała, on nic nie mówił, ona
nie pytała, nie chciała być wścibska. Nie wyobrażała sobie
jednak, jak sobie poradzi w stajni bez niego, przyzwyczaiła się
dojegoobecności,mogłananimpolegać,nigdyjejniezawiódł.
Dopiero teraz, gdy chciał odejść, zaczęła go doceniać. Nagle
jakby uszło z niej powietrze, poczuła się zagubiona i jeszcze
bardziej samotna, o ile to możliwe po dzisiejszej pobudce. Pan
Roman ożywiał to miejsce, zawsze był, czuła się z nim
bezpiecznie na tym odludziu, zawsze życzliwy, uśmiechnięty.
Postanowiłaprzygotowaćobiaddlakoni,trochęogarnąćpokój
socjalny,aprzedewszystkimprzemyślećzaistniałąsytuację.
Muszę z nim porozmawiać, przekonać go, żeby
mnie
nie
opuszczał, dam mu podwyżkę, więcej czasu wolnego, zaproszę
go na kolację – pomyślała, – Najwyższy czas z nim
porozmawiać,niemożeodejść,nieteraz.
Londyn–Sevenoaks.WspomnieniaRomana
Propozycja
pracy w Londynie przyszła niespodziewanie.
Marzyłemotymoddawna,bofilia,wktórejpracowałem,była
tylko nic nieznaczącym przyczółkiem wielkiej firmy z centralą
w Londynie. Uważałem przeniesienie się tam za naturalny
szczebel rozwoju zawodowego i starałem się tam dostać przez
wewnętrznąrekrutacjęlatami.Bycietraderemmaswojezalety,
można to robić wszędzie, pracowało się w języku angielskim,
więcmyślałem,żebędziejakwPolsce,tylkozarobkilepsze,no
i
możliwość
uczestniczenia
w
podejmowaniu
decyzji.
W Warszawie telefon z Londynu był traktowany bardzo
poważnie, a my nie mieliśmy nic do powiedzenia. Trzeba było
wykonaćto,cocentralaustaliła.
Firma
dawała mi bardzo dobre warunki i czteroletni
kontrakt, płaciła za mieszkanie i przeprowadzkę. Anglia
fascynowała mnie od młodych lat, odkąd zacząłem uczyć się
językaangielskiego.Chciałempoznaćtenkraj,którytylewniósł
do historii świata, przemysłu, muzyki i wielu innych dziedzin
życia. Chciałem zwiedzać, wtopić się w kulturę, którą, jak
naiwnie myślałem, znam bardzo dobrze, bo przecież
wychowałem się na angielskiej muzyce, zaczytywałem się
wksiążkachopisującychzabytki,głównietechniki,fascynowała
mnie kolej, stare samochody, maszyny parowe, no i epoka
wiktoriańska.
Byłem młody, wolny, świat stał
przede
mną otworem.
Jeździłem też do centrali w Londynie przez wiele lat, znałem
ludzi, więc myślałem, że sobie bez problemu poradzę. Zresztą
nawet nie myslałem inaczej, był to kolejny krok na szczeblach
kariery w tej firmie. Byłem na to bardziej niż gotowy.
W Warszawie nic mnie nie trzymało, nie miałem tu rodziny,
znajomych jedynie z pracy, miasto poznałem już dawno, byłem
we
wszystkich
muzeach,
no
prawie,
nie
byłem
wtyflologicznym.Zaliczyłemwszystkiemożliwemiasteczkapod
Warszawą, zżerała mnie potworna nuda, wrażenie, że stoję
wmiejscu,wyjazdmiałzmienićwszystko.
Mieszkałem w wynajętym małym
mieszkanku
w centrum
miasta, nie chciałem nic kupować, nie chciałem wiązać się
z tym miastem, nie lubiłem tu mieszkać, tylko drogi szybkiego
ruchu i blokowiska. Wymówiłem mieszkanie, spakowałem się,
a nie było tego wiele, zaledwie kilka pudeł i już byłem
wLondynie.
Londyn
przyjął mnie cudowną pogodą. Był kwiecień.
WPolscejeszczezima,atuwszystkokwitło,żonkilewparkach,
liście na drzewach, ludzie leżący na trawnikach lub leżakach
wygrzewalisięnasłońcu.Zamieszkałemwjednejznajlepszych
i najdroższych dzielnic Londynu, Kensington. Wprawdzie
wobskurnejklitcezkaraluchami,alebyłembardzoszczęśliwy.
Wszędzie można było dojść na piechotę, do parków, sklepów,
muzeów, no i metro było blisko, więc nie potrzebowałem
samochodu. Kensington to najbardziej elegancka dzielnica
Londynuzewspaniałymimuzeami,zresztąbezpłatnymi:British
Museum,NaturalHistoryMuseum,noimojeulubioneScience
Museum,gdziespędzałemwszystkiewolnechwile,szczególnie
na parterze, godzinami przypatrując się działaniu maszyny
parowejijejzastosowaniuwautomatyzacjipracy.Niesamowite
wrażenie zrobiło na mnie Imperial War Museum, gdzie
zwiedzać można wystawę dotyczącą Holocaustu z makietą
obozu zagłady w Oświęcimiu. W Londynie północnym znajduje
się również mało znane Royal Air Force Museum, gdzie
podziwiałem samoloty, śmigłowce, ciężarówki. W samym
centrum Londynu na Covent Garden mieści się London
Transport
Museum
przedstawiające
historię
transportu
publicznegoodkonnychtramwajów,przezpierwszenaświecie
metro,dowspółczesności.KensingtoniChelseamająwspaniałą
architekturę, piękne parki, w tym Hyde Park oraz wiele
prywatnych ogrodów, dostępnych tylko dla mieszkańców
okolicznych budynków. Royal Albert Hall, gdzie chodziłem na
koncerty,szczególnielubiłemwakacyjneTheProms.Czułem,że
żyję, chłonąłem kulturę, architekturę, sztukę, wszystko na
wyciągnięcie ręki, wystarczył krótki spacer lub jeden
przystanekmetra.
W pracy szło
mi
raczej średnio. Gdy przyjechałem, byłem
bardzo entuzjastycznie nastawiony, ale z biegiem czasu zapał
osłabł, a raczej został zabity przez procedury i zastąpiła go
rutyna. Pracując w Polsce, myślałem, że tu podejmuje się
decyzje, ale rządziły procedury, nadal nie miałem wpływu na
nic. Tutaj nikt nie musiał nic wymyślać, improwizować, nikt
tego
nie
oczekiwał.
Pracownicy
byli
bardzo
wąsko
wyspecjalizowani,niktnieczułsiękompetentnywczymkolwiek
pozaswojadziałką.Rozmawialigłównieopogodzie,ktocojadł
igdzie,iilesięnapił.Nudziłymniewyjściapopracydopubu,
gdzie
byłem
marginalizowany,
chyba
że
rozmawiałem
zprzyjezdnymi.Oniciekawibylimojejkultury,kraju,zresztąja
też ich słuchałem z przyjemnością. Miałem wrażenie, że
Anglików nic nie ciekawi albo nie chcieli wypowiadać się na
nieznane sobie tematy i woleli
small
talk.Przypominały
mi
się
rozmowy z Polakami o wszystkim z każdym, o polityce,
o świecie, każdy miał wyrobiony pogląd, prowadziło się długie
dyskusje, Anglicy wydawali mi się coraz bardziej nieciekawi
i
zamknięci.
Zresztą
postrzegają
Polaków
bardzo
schematycznie. Jeśli Polak, to musi być budowlańcem i jeść
łabędzie w parku. Co ciekawe, te ptaki należą tradycyjnie do
królowej, więc jeszcze gorzej. Anglicy kierują się całą masą
kodów, które zacząłem ogarniać dopiero po jakimś czasie. Oni
przede wszystkim nie chcą być irracjonalni, nie chcą utracić
twarzy,odmałegomająkodowane,cowypada,conieibardzo
tego przestrzegają. Społeczeństwo jest również bardzo
klasowe, nawet zakupy muszą być robione w odpowiednich
sklepach, innych dla klasy robotniczej, innych dla wyższej.
Wiele jest tematów nie do poruszenia, na przykład pieniądze
lub gdzie się mieszka, bo to też podkreśla status. Są lepsze
dzielnice, w których należy mieszkać, jak i takie, gdzie
mieszkajątylkoemigranci.
W pracy szło
mi
jako tako, ani źle, ani dobrze, ale za to
zwiedzanie szło mi doskonale. Każdą wolną chwilę spędzałem
na zwiedzaniu albo planowaniu, co jeszcze zobaczyć. Klimat
w Londynie jest bardzo łagodny i na zewnątrz można
przebywać cały rok. Jest zawsze zielono, na pastwiskach pasą
się zwierzęta również zimą, rosną tam nawet palmy
wogrodach,ailośćroślin,któretamspotkałem,byładlamnie
oszałamiająca.
Roman
Gdy
Roman
zobaczył
męża
Ewy,
przystojnego
faceta
wysiadającegozdrogiegosamochodu,poczułzazdrość.Zżerała
go złość, że ten człowiek sukcesu jest z nią sam na sam, a on
w przebraniu stajennego wybiera gnój. Porównanie wypadało
niekoniecznienajegokorzyść.Mimożewstajnidużosiędziało,
niemógłsięskupić.Myślałtylkootym,żeonisąrazem.
W stajni rozpętała się
burza, gdy
wszyscy pensjonariusze
przyjechali do swoich koni. Choć dziś nikt nie wsiadał, co
poniektórzy wzięli konia na szybką lonżę i wracali do pokoju
socjalnego,gdziegubilisięwdomysłach,jaktosięmogłostać
i czy ktoś go zabił, i kto to mógł być. Oskarżali weterynarza,
trenera, luzaka, a nawet Olgę, której nikt tak do końca nie
zaakceptował i której było mu najbardziej żal. Sam był
wpodobnejsytuacjiwobcymkraju,którymiałsięzalepszyod
jego kraju, zresztą od każdego kraju. Czuł się traktowany
z góry i ledwo tolerowany, Polacy za to na pewno mają się za
lepszychodUkraińców.Olgabyławpodobnejsytuacjicoonna
obczyźnie,choćjejpolskibyłpozbawionyakcentu,aleniebyła
swoja. Była z innej, uznawanej za niższą kultury. Nikt nie był
ciekaw,comyśli,coprzeszła,byłaobca,więcpodejrzana.Kiedy
zobaczył wzrok Ewy, gdy obejmował Olgę, poczuł się jak
złapany na gorącym uczynku. Nie wiedział dlaczego, może
dlatego,żetoEwęchciałtulić,aniemógł,aOlgamogłabybyć
jego córką. Wszyscy wypytywali o szczegóły związane ze
śmierciąAmira,aleonmyślałtylkoojednym–coonitamrobią.
Wyglądałprzezoknoipatrzyłnasamochód;stałtamcałyczas,
całąnoc,którejonnieprzespał,bożyciemusięsypałoporaz
kolejny.Terazwiedział,żesiedzitunapróżno,kolejnaporażka,
zmarnował pół roku, a nie zbliżył się do Ewy. Może
niepotrzebnie zataił swoją przeszłość, na początku nie był
gotów o niej opowiadać, a potem nie było to możliwe, bo Ewa
zbudowała mur między nimi. Zastanawiał się, czy dlatego, że
był tylko stajennym, czy że był jej pracownikiem, ale teraz nie
miałotojużznaczenia.Kiedywróciładomęża,niemógłznim
konkurować. Pora wracać do Anglii i zrobić coś ze swoim
życiem–myślał,idącdostajni,bonadchodziłaporakarmienia.
Ewa
Ewa
już skończyła przygotowywać gumowe żłoby z obrokiem
dlakoni,którewłaśnieprzeżuwałysiano.Niektóredopominały
się już czegoś treściwego. Właścicielka specjalnie ociągała się
z wyjściem ze stajni, czekała na stajennego. Wreszcie wszedł,
zdziwiłsię,żeonatamjest,niespodziewałsięjejnajwyraźniej.
– Panie
Romanie, chciałabym z panem porozmawiać,
chciałabym zrozumieć, dlaczego chce pan odejść. Proszę
przyjść
do
mnie
na
kolację,
zapraszam
serdecznie,
porozmawiamy na spokojnie. Zapraszam, jak już pan zamknie
konie.
– Dobrze, będę. Należą się pani wyjaśnienia – powiedział,
choćwolałbyzostaćdziś
sam.Nie
czułsięnasiłachrozmawiać,
wyjaśniać.
– Super, cieszę się i do zobaczenia wkrótce – powiedziała
iszybkowyszła
ze
stajni.Czuła,żeonniechętnieprzystałnajej
propozycję,aniechciała,żebyzmieniłzdanie.
Po
powrocie do domu zadzwoniła do Roberta. Trochę była
na niego zła, że nie zadzwonił sam w ciągu dnia po tym, jak
zostawił ją w łóżku. Odebrał bardzo ucieszony, nie spodziewał
się,żeEwadzwoni,abygozbesztać.
– Cześć, kochanie, co słychać? – zapytał
rozanielonym
głosem.
– Dlaczego zostawiłeś mnie rano i wyszedłeś bez
pożegnania? – odpowiedziała pytaniem, a w jej głosie słychać
byłozłość.
–Nie
chciałemciębudzić.Należycisięodpoczynekpotym
wszystkim,coprzeszłaś.
Zawsze
ma usprawiedliwienie, nigdy nie przeprosi, nie
rozumieczysięwykręca–pomyślałaEwa.
–Notoczemuniezadzwoniłeśwciągudnia?–powiedziała
jużłagodniejszymtonem.
–Wiesz
jaktowpracy.
Nie
majużsensugodłużejnaciskać,jestjakijest,trudno.
–Ok,kiedy
przyjedziesz?
–Dopiero
wweekend,terazmamdużopracy.Niemasensu
siętłuctamizpowrotem,przeztenczasjużmogędużozrobić
wpracy,ataktracęgonadojazdy.
–Dobrze,to
dozobaczenia.
– Wczorajsza noc była super, musimy to powtórzyć, pa,
przepraszam, ale mam spotkanie – powiedział i odłożył
słuchawkę.
Ewa,odkładając
telefon
na stolik, zaczęła się zastanawiać,
co właściwie przyniosła jej wczorajsza noc, niczego nie
rozwiązała, jeszcze bardziej skomplikowała sprawy. Poza
rozkoszą i rozluźnieniem seks raczej nie naprawi tego, co jest
tak pogmatwane, ale może nie ma sensu tego analizować
i cieszyć tym, co się ma. O dobry seks wcale niełatwo w tym
wieku,aonibylidoskonaledopasowani,dokładniewiedzieli,co
kto lubi, i dawali sobie nawzajem dużo przyjemności. Ewa
zdawała sobie sprawę, że Robert nie rzuci pracy, którą kocha,
żebyzaszyćsięnawsi.Comiałbyturobić,adojazdyfaktycznie
są uciążliwe, praca z domu też nie wchodzi w grę, bo on
uwielbia kontakty z ludźmi, zresztą musi się spotykać
z wieloma osobami spoza firmy, powinien też nadzorować
podwładnych – beznadziejna sprawa. Natomiast ona nie
wyobraża sobie, że rzuci to wszystko. Co miałaby robić,
siedzieć w domu i obijać się o ściany, iść do pracy do biura,
w jej wieku po tak długiej przerwie raczej trudno to sobie
wyobrazić. Kto miałby ją zatrudnić, a jeśli nawet ktoś by
zechciał, ona nie chciała być przykuta do biurka przez osiem
lubwięcejgodzin,aopracęnapółetatuciężko.
Wezmę się
lepiej
za kolację – pomyślała, uświadomiwszy
sobie, że nie ma nic w lodówce. Wczoraj zrobiła kolację
Robertowi i chyba zjadł ją na śniadanie albo w nocy, bo
zniknęła.Samajestnadiecie,więcniebędziedawaćRomanowi
tego,coonaje,onpracujefizycznieipewniechciałbyzjeśćcoś
konkretnego,naprzykładmięso.
Wsiadławsamochódipojechała
do
najbliższegosklepu.Był
to nieduży wiejski sklepik i produkty miał raczej podstawowe,
ale miała mało czasu, a i tak musiała pokonać dziurawe drogi
pociemkuiwdeszczu.
Zima
jeszcze przede mną, a ja już narzekam, dobrze, że
mamterenówkę–pomyślała,wpadającdodośćgłębokiejdziury
tak, że woda ochlapała przednią szybę, uruchamiając
wycieraczki.
Jadąc
do
sklepu, planowała, co kupić. Dawno już nie
zapraszała nikogo na kolację, w Londynie było łatwiej,
kupowało
się
świetnej
jakości
półprodukty,
wszystko
przygotowane, na tackach, wystarczyło tylko włożyć do
piekarnikaimożnabyłopodaćtogościombezwstydu.Ewanie
była dobrą kucharką, nie lubiła gotować, Robert zazwyczaj
jadał w mieście, a jej wystarczyła zupa, szczególnie teraz, gdy
metabolizmzwolniłiciężejbyłoutrzymaćwagę.
Kiedy
dotarła do sklepu, zauważyła okutanych ludzi,
przemykających do samochodów. Wiał silny wiatr i mżyło. Nie
chciało jej się wysiadać z samochodu, naciągnęła kaptur
iprzemknęłatakjakinni.Weszładosklepuiodprogupowitała
jąznajomasprzedawczyni.
–Dzień
dobry,pani
Ewo,dawnopaniunasniebyło.Robimy
zamówienianaświęta,możepanizamówićwędliny,ciasta.
–Dzieńdobry–nieznałaimieniasprzedawczyni,zrobiłosię
jej głupio. Postanowiła się dowiedzieć, wszyscy ją tu znali. –
Zastanowięsię,
na
pewnochciałabymmakowiec,acodowędlin
muszę przemyśleć. Może zorganizuję wigilię w stajni, proszę
zapisaćmnienapięćmakowców.
–Dobrze,acodziś
pani
dać?
–Niewiem,cośświeżegonaobiad,comapanidobrego?–
zapytała,zaglądając
do
ladychłodniczej.
– Może białą kiełbasę?
Mamy
świeżutką z dzisiejszej
dostawy, wystarczy wstawić do piekarnika, dodać kminku
idaniegotowe.MamyteżpysznąkiszonąkapustęodpaniJózi
ipyszneciastodrożdżoweześliwkamiodpaniGieni,dziśrano
pieczone.
– Super, wezmę wszystko, jak pani radzi – powiedziała,
uśmiechającsię.–Obiad
mamgotowy,proszęjeszczechleb,ma
paniświeżyrazowy?
–Oczywiście–powiedziała
sprzedawczyni
prawieurażonym
głosem.
Ewa
bardzosięucieszyła,żemawszystkonaobiadijeszcze
znaimionalokalnychgospodyń.
–Bardzo
dziękuję,dowidzenia.
–Do
widzeniaizapraszam,proszęprzemyślećzamówienia.
Ewa
często tu robiła zakupy, bo nie lubiła snuć się po
wielkich hipermarketach, męczyło ją to. Kiedyś nie była
zadowolona
z
zaopatrzenia
sklepiku,
wszystko
jakieś
„pancerne”,jakbykrajszykowałsięnawojnęitrzebabyłorobić
zakupy na kilka miesięcy, same puszki i słoiki, z datami
przydatności do spożycia za kilka miesięcy lub lat. Teraz
wszystko się zmieniło, od kiedy nowa właścicielka przejęła
sklepik, można było kupić świeże wędliny, pieczywo, lokalnie
uprawianewarzywa,anawetmiódzpobliskiejpasieki.
Wracała
bardzo
ostrożnie przez wzgląd na pogodę.
Termometrpokazywałzerostopni,bałasię,żejestślisko,mgła
rzucałasięnasamochódiwidocznośćbyłabardzoograniczona.
Gdy dojechała, zaparkowała jak najbliżej wejścia do domu,
żałując, że nie ma podgrzewanego garażu, a ciężko wnosić
zakupy,gdypadadeszczijestślisko.
Przygotowując kolację, zaczęła myśleć,
co
zaproponuje
Romanowi, może podwyżkę, może zatrudni dochodzącego
pomocnika, da mu wolne weekendy. Obawiała się, że powód
może być bardziej skomplikowany, a tak bardzo nie chciała
stracić stajennego. Jeśli chodzi o pieniądze, to też nie mogła
zaproponować zbyt wiele, nie zarabiała za dużo, musiałaby
podnieść opłaty za pensjonat albo wprowadzić szkołę
jeździecką, a to pewnie spowodowałoby utratę wielu
pensjonariuszy,którzywybralijejstajnię,boniktobcytusięnie
kręcił. Konie były bardzo drogie, nie mówiąc już o sprzęcie.
Ewa doskonale ich rozumiała, samo siodło światowej klasy
kosztowałotyle,cosamochód,niemówiącoreszciesprzętu.Od
dłuższegoczasuzdawałasobiesprawę,żetoniejestbiznes,ale
ciągnęła to, jakby nie chcąc przyznać się do porażki. Może
gdyby sama miała konie, to jeszcze miałoby sens. Zdawała
sobie sprawę, że nie może tego tak dłużej ciągnąć, bo wejdzie
wdługi.Musicośwymyślić,alejużniemiaławsobieenergiina
zmiany,wszystkobyłoproblemem,któryjąprzerastał.
Zaczęła przygotowywać kolację. Wstawiła kiełbasę
do
piekarnika, posypała kminkiem, jak radziła sprzedawczyni,
izabrałasięzakrojeniekapustynasurówkę.Popalcachpłynął
sokigdygozlizała,zapragnęłazjeśćtrochę.
Niebo
wgębie–pomyślała,wkładającdoustsporokapusty.
Starła marchew, dodała oleju, cebuli i zostawiła, żeby się
„przegryzło”. Czekając, aż kiełbasa się upiecze, poszła do
stajni, żeby zobaczyć, jak panu Romanowi idzie. Chciała
wiedzieć,októrejmasięgospodziewać.Zastałagoprzyboksie
Zadora, który kręcił się w środku, oglądając sobie boki, jakby
chciałsięwytarzać.Obojewiedzieli,cotoznaczy.
–Kolka–powiedzieli
prawiejednogłośnie.
Ewa
zareagowała
bardzo
nerwowo
na
ten
fakt,
przypominając sobie, co musiała przejść ze swoją klaczą
wLondynie,którakolkinieprzeżyła.
–Wiepan,corobić?Niepozwolićsiępołożyć,spacerować–
powiedziaładrżącymgłosem.
– Tak, wiem, oczywiście, ale trzeba zadzwonić do
weterynarza–głos
Romana
byłkojący,spokojny.
– Już dzwonię,
najpierw
do właścicielki, może ma swojego
weterynarza.Niejestempewna,ktogoleczy.
– Tak, proszę się uspokoić, to nie wygląda groźnie –
powiedział,wyprowadzając
konia
zboksu.
– Kolka jest nieprzewidywalna – powiedziała,
prawie
krzycząc.
Roman
zaczął spacerować z koniem, który raz po raz
zatrzymywał się, grzebał nogą, jakby chciał się położyć, siwą
sierśćmiałspoconą,byłmokrytak,żezmieniłkolornasrebrny,
cierpiał.
Ewa
zadzwoniła do właścicielki, ale okazało się, że nie ma
jejwmieścieibędziedopierojutro,acodoweterynarzatonie
ma preferencji, ma za to ubezpieczenie, więc dała jej wolną
rękę w sprawie leczenia. Obiecała też zadzwonić sama do
Wojtka.
Szykuje
siębezsennanoc–pomyślała.
Zatelefonowała
do
Wojtka, który przyjechał za piętnaście
minut.
– Chyba tu zamieszkam – zażartował
ponuro, szybko
podchodząc do konia, jakby nie chciał tracić drogocennego
czasu.
Ewa
przypomniała
sobie,
że
zostawiła
kiełbasę
w piekarniku, i szybko pobiegła wyłączyć, na szczęście
piekarnikwyłączyłsięsam.
„Zapomniałam, że nastawiłam
timer, kiepsko
ze mną” –
skonstatowała. Szybko wróciła do stajni, Wojtek już zbadał
Zadora, pięknego siwka również rasy KWPN, który odnosił
niesamowitesukcesypodzawodniczkąRenatą.Końbyłbardzo
cenny, dlatego wysoko ubezpieczony. Wojtek był przygotowany
nawet wieźć go do kliniki na operację, gdyby zaistniała taka
potrzeba.Bardzodługobadałkonia,abyupewnićsię,czyjelita
pracują, na szczęście słychać było burczenie, więc zdecydował
siędaćtylkośrodkirozluźniające.
–Widzę,żestoinatrocinach,więcwybieraćnietrzeba,ale
najlepiejprzywiązaćgo,żebysięniepołożył.Trzebabędziego
obserwować–powiedział
Wojtek
jużprawiespokojnie.
– Nie chciałbym, aby padł również ten koń. Dwa konie,
jeden po drugim, to by mnie wykończyło zawodowo – mówił
Wojtek
zniesłyszanąuniegodotądszczerością.
– Też o tym myślałam, jesteśmy w podobnej sytuacji, dwa
martwe konie w mojej stajni! Mogłabym zamykać pensjonat –
odpowiedziała
Ewa
równieszczerze.
Po
badaniuRomanwprowadziłkoniadoboksuiprzywiązał,
ale nie można było go tak zostawić na długo, więc Ewa
postanowiłaprzynieśćposiłekdostajni.Idącdodomu,myślała,
żeczekająjeszczejedenwydateknakamerydoboksów.
Uspokojona
już trochę, wróciła do domu, nałożyła kolację
na talerze i wraz z butelką wina przyniosła ciężką tacę do
stajni. Widząc Ewę wchodzącą do budynku z wypełnioną po
brzegitacą,zdziwionyRomekwstał,podbiegłdoniejipomógł
zanieść kolację do pokoju socjalnego. Zjedli wszystko, co Ewa
przygotowała, wypili też całą butelkę wina, aby się rozgrzać
i rozluźnić. Po wypiciu tak dużej ilości alkoholu i tak dużym
stresieEwajużniebyławstanierozmawiaćopracy,podwyżce.
Postanowiła to odłożyć. Zamiast tego zaczęła opowiadać
o swoim koniu, którego zabiła kolka. Pan Roman był
znakomitym słuchaczem, również kochał zwierzęta, rozumiał
dobrze, o czym Ewa mówi, więc opowiedziała mu tę historię,
zktórejjeszczesięnieotrząsnęła.
Siedzieli
tak do późnych godzin nocnych, a raczej
wczesnych porannych, aż w końcu koń oddał stolec – znak, że
jelita pracują i nie ma zagrożenia, Ewa go odwiązała
ipowiedziała:
– Panie Romanie, przejdźmy na ty, w końcu spędziliśmy
razemnoc–uśmiechnęłasię,jednocześniemyśląc,żetochyba
przez wino albo przez rozluźnienie po nagłym stresie stała się
nagle taka otwarta i pozwoliła sobie na tak dwuznaczny żart –
To już podchodzi pod molestowanie pracownika, kolejnego, co
sięzemnądzieje?–powiedziałaEwa,podając
mu
rękę.
– Cieszę się bardzo, mów mi, proszę, Romek, bardzo
dziękuję za kolację, dawno nie jadłem ciepłego posiłku –
powiedział Romek, uścisnąwszy
jej
rękę, trzymał ją dłużej niż
powinienipatrzyłjejwoczy,rozkoszującsięchwilą.
–Wtakimraziebędępana,Ciebiezapraszaćczęściej,mnie
też smutno jeść samej – powiedziała Ewa, oswobadzając rękę
iodwracając
wzrok.Sytuacja
robiłasiędlaniejzbytkrępująca.
– A mąż się nie wprowadza? – zapytał, przewiercając ją
wzrokiem.
– Wątpię,
on
nie chce mieszkać na takich peryferiach,
nienawidzitegomiejsca,dozobaczeniajutro.
–Chybadzisiaj–zaśmiałsię.
– Aha, byłabym zapomniała,
wiesz, jak
ma na imię
sprzedawczyniznaszegosklepiku?
–Oczywiście,Gosia.
–To
jużjesteścienaty?
–Jasne,robię
tam
częstozakupy,zostawiamimójulubiony
chlebnazsiadłymmleku.
–No
nieźle,muszęuchodzićtuzamegierę.
Romek
siętylkouśmiechnął,niemusiałnicmówić.
–Wiesz
co,niechcemisięspać,możezobaczymynagrania
zkamer?
–Jasne,bardzochętnie,możecośsięwyjaśni–powiedział,
podchodząc
do
komputera.
Zaczęli
od
wieczornego treningu Olgi. W ujeżdżalni było
dość ciemno, mimo oświetlenia, ale siedzieli wpatrzeni
wmonitor,patrząc,jakOlgajeździnakoniucorazintensywniej,
zmuszagodoskokówrazporaz,mimożekońjużopadazsił,
tłucze go i dźga ostrogami, w końcu koń zatrzymuje się
i przestaje reagować na kolejne razy. Olga zsiada z konia
i ciągnie go do boksu. Ewa teraz już przerażona zmienia
nagranie na widok ze stajni. Olga wciąga konia do boksu,
zdejmuje siodło i ogłowie i… zostawia konia. Romek patrzy na
Ewę,niemusząnicmówić,jużwiedzą,dlaczegopadłkoń.
Ewa, mimo
ogromnego zmęczenia, nie mogła zasnąć tej
nocy.MyślałaoOldze,martwymkoniuiRomku.Dziwiłasię,że
człowiek z tak bogatym słownictwem i wiedzą może być
stajennym,chciałapoznaćjegotajemnicę,corazbardziejjejsię
podobał, czuła, że znalazła bratnią duszę, i zaczęło ją to
niepokoić.
Londyn.WspomnieniaEwy
Dni mijały bardzo szybko. Po oswojeniu się z szokiem
kulturowym oczarował nas ten kraj na dobre. Robert w pracy
przełamał początkowe trudności i szło mu bardzo dobrze,
jeździł na szkolenia, rozwijał się, był nastawiony na sukces
i przynosiło to rezultaty, chociaż musiał ciężko pracować
iwciągutygodniawracałbardzopóźno.
Ja głównie siedziałam w domu, chodziłam na spacery
z psem, jeździłam do konia. W stajni przystosowałam się do
angielskiego systemu, za Cytrynę płaciłam ubezpieczenie,
zostawiałamjąnacałelatonapastwiskachwstadziezłożonym
z samych klaczy, przestałam karmić owsem. Klacz kiedyś
narowistainerwowastałasięspokojna.Pomogłopadokowanie,
zmiana odżywiania. Kiedyś dawałam jej trzy miarki owsa na
każdy posiłek. Stajenni byli niemalże zbulwersowani, kiedy po
przyjeździe tak sobie zażyczyłam. Ucieszona zmianami
w zachowaniu Cytryny zaczęłam nawet jeździć w tereny po
okolicznych szlakach jeździeckich, doskonale przygotowanych
i oznaczonych. Mieszkałam w Londynie, a czułam się, jakbym
żyła w Bieszczadach, tyle tam było przestrzeni, terenów
zielonych. Po skończonej jeździe wypuszczałam ją na padok
albo pasłam na uwiązie godzinami, spędzając z nią czas. Nie
spodziewałam się, że tak mało mi go zostało, wprawdzie klacz
miała dwadzieścia cztery lata, ale łudziłam się, że to nic
takiego, była w świetnej formie. Sielankę przerwał telefon ze
stajni z informacją, że klacz ma kolkę. Cytryna miała już kolki
kilka razy w Polsce, więc nie przejęłam się tak bardzo. Często
kolkowała, gdy na przykład byłam na wczasach, co może
wydawać się nieprawdopodobne, ale dla mnie świadczyło o jej
ogromnym do mnie przywiązaniu. Cieszyłam się, że mam
wykupione ubezpieczenie, więc klacz jest pod fachową opieką
i nie muszę się martwić kosztami. Pracownicy stajni już
zadzwonili do kliniki i weterynarz miał pojawić się lada
moment, więc pojechałam tam niezwłocznie. Niestety, stan
klaczy był bardzo poważny. Weterynarz już był na miejscu,
zbadałjąidałjejjakieśleki.Niewiem,czytoprzezteleki,czy
przez ból, jakiego doświadczała, moja kochana klacz mnie nie
rozpoznawała, jakby mnie nie widziała, gasła. Weterynarz
powiedział mi, że stan jest bardzo poważny i nic nie może
zrobić. Zdziwiłam się bardzo, przecież mają tu świetne kliniki
i sprzęt, a klacz była ubezpieczona. Doktor wyjaśnił, że nie
mogą podjąć się operacji, bo Cytryna ma bardzo słabe serce,
jest już stara i pewnie nie przeżyje zabiegu, a on nie może
operować konia w tym stanie. Ubezpieczyciel nie zwróci mu
pieniędzy, a operacja kolki to bardzo duży wydatek. Jest to
jedna z poważniejszych operacji, nawet młody koń może nie
przeżyć. Nie pomógł płacz. Tutaj nie ma dyskusji ze
specjalistami. Powiedział tylko, że może ją uśpić w klinice
i skremować zwłoki, aby oszczędzić później kłopotu stajni, bo
klacznapewnonieprzeżyjetejnocy.Cobyłorobić,zgodziłam
się, nie chciałam przysparzać jej cierpień. Teraz to ja miałam
cierpieć po jej stracie i był to ból niesamowity, jakby ktoś
wyrwał mi część serca. Nadal po wielu latach nie mogę się
z tym oswoić. Klacz dała mi tyle radości, a teraz zostawiła
smutekipustkęwmoimpoukładanymżyciu.
Ewa
Nazajutrz Ewa wstała dość późno po długim czuwaniu przy
Zadorze. Zasnęła nad ranem, myśli tłukące się po głowie nie
dały jej zasnąć wcześniej. Pijąc poranną kawę, uświadomiła
sobie, że nie chce już dziś pracować w stajni, wolałaby raczej
zadbać o siebie. Czuła się zmęczona i stara. Dawno nie była
u fryzjera, na głowie zaczęły się pojawiać siwe nitki, a włosy
miała już tak długie, że zaczynały jej ciążyć upięte w ciasny
kok.Postanowiła,żezrobipasemka,abyukryćsiwiejącewłosy,
no i obetnie je trochę. Zdecydowała, że czas też kupić jakieś
ubrania,boodpowrotuzLondynuniebyłanazakupach.Czuła,
żesięzaniedbała.Zawszebyłotylepracywstajni,żeniemiała
czasupomyślećosobie,achciałasięnareszciedobrzepoczuć,
chciałazatrzymaćupływającyczas,którypędziłcorazszybciej,
dnizlewałysięzesobą,jedenpodobnydodrugiego.Niemiała
w tym pędzie czasu dla siebie, zaczęła myśleć, że gdzieś się
zagubiła. Już nie wiedziała, po co to robi, dokąd zmierza,
oczymmarzy,kimjest.
Pomyślała,żewpadniedoswojegodawnegodomu,zobaczy,
jak sobie radzi Robert, i podzieli się z nim odkryciem, którego
dokonalizRomkiem.Bardzochciałaznimporozmawiać.Miała
nadzieję, że rozmowa ta pozwoli jej jakoś się odnaleźć w tym
wszystkim.
Dojazd na Sadybę zajął jej ponad godzinę. Odwykła już od
takiejliczbysamochodów,reklam,wszystkowdzierałosięjejdo
głowy,powodujączmęczenieichęćucieczki.
Za dużo bodźców, starzeję się chyba, kiedyś mi to nie
przeszkadzało–pomyślała.
Wgaleriihandlowejniebyłojużtakdużoludzi,wkońcubył
todzieńroboczy.Ufryzjeraniemusiaładługoczekać.Tusięnic
niezmieniło.PrzedwyjazdemdoLondynuteżtubyłfryzjer,tyle
żeniesieciowy,pralniawtymsamymmiejscu,topodziałałona
nią kojąco jak powrót do domu, z którego wyszła tylko na
chwilę.Powizycieufryzjerajejnastrójpoprawiłsięnatyle,że
postanowiła pobuszować po sklepach. Niestety, poczuła się
tutaj zagubiona, nie wiedziała, co kupić, w czym jej będzie
dobrze. Kupiła tylko bieliznę i choć miała plan, żeby kupić
bawełniane wygodne majtki i biustonosze, zaszalała i kupiła
niesamowicie piękny, markowy zestaw bielizny z koronki,
bardzo drogi, i natychmiast zaczęła żałować, że wydała tyle
pieniędzy na bieliznę, a dalej nie miała w czym chodzić. Żeby
bielizna się nie „zmarnowała”, wpadła na szaleńczy pomysł.
Poczekam na Roberta w łóżku w nowej bieliźnie – pomyślała.
Jeszcze było dość wcześnie, a ona zauważyła swoją ulubioną
kawiarnię sieciową, do której w Londynie chodziła niemal
codziennie, jako że panowała tam swobodna atmosfera
i uwielbiała ich espresso, najlepsze, jakie piła, bardzo mocne,
ale nie gorzkie. Zamówiła i faktycznie było takie samo,
smakowało identycznie. Dużym zaskoczeniem natomiast było,
że serwowali tam też pyszne ciasto. W Anglii były tylko
babeczki i brownies, więc była pozytywnie zaskoczona.
Zamówiła espresso i skusiła się na sernik z galaretką
i owocami, długo delektowała się ciastem, obserwując ludzi
robiącychzakupy.Patrzyłazpodziwemizazdrościąnaświetnie
ubranekobiety,starającsięcośpodpatrzyć.Niemiałapojęcia,
cosięteraznosi,czułasiębezradna.
Jako że wszyscy od dłuższego czasu narzekali na brak
ekspresu do kawy w pomieszczeniu socjalnym, postanowiła
zajrzećdosklepuzesprzętemAGD.Niestety,ekspresymielące
byłyzadrogie,alezwróciłauwagęnaekspresnakapsułki.Był
bardzo tani, znanej firmy i choć zdawała sobie sprawę, że
kapsułki będą drogie, kupiła go, postanawiając stworzyć
fundusz kawowy albo coś w tym rodzaju. Nie spędziła dużo
czasu w galerii, a już zaczęły denerwować ją reklamy, muzyka
i hałas, który niósł się po lśniących podłogach, potęgując
wrażenie chaosu, a brak okien wprowadzał jakiś atawistyczny
lęk. Nie pomagało też sztuczne światło, nie można było się
zorientować, jaka jest pora dnia. Z przyjemnością wyszła.
Cieszyła się, że ma klucze w torebce. Pomyślała, że będzie
mogła się uspokoić się, siedząc w domu, a może czekając na
Roberta, weźmie gorącą kąpiel. Weszła do domu i uderzyło ją,
żenicsiętamwłaściwieniezmieniłoipanowałporządek.
Pewnieniespędzatudużoczasuijewmieście–pomyślała,
gdyzobaczyłanieskazitelnąkuchnię.
Poszła do łazienki i ucieszyła się, gdy znalazła, wprawdzie
pochowanegłębokowszafkach,kosmetyki,szampony,płynydo
kąpieli.Zprzyjemnościązrobiłasobiegorącąkąpiel,zmywając
z siebie zmęczenie, nawet już nie fizyczne, tylko psychiczne,
jakiegodoświadczyławgalerii.
Coś ze mną musi być nie tak, wszystko mnie męczy, to
chyba wiek – pomyślała i poszła się położyć do łóżka,
oczywiście zakładając piękną koronkową bieliznę. Czekanie
trochę się jej dłużyło, więc wyszperała już dawno czytaną, ale
zapomnianą powieść. Niestety, nie udało jej się poczytać, bo
była tak zmęczona, że zasnęła. Obudził ją zgrzyt klucza
wzamkuigłosydochodzącezdołu,szczególniebardzogłośny
śmiech kobiety, który jakoś był tu nie na miejscu. Nałożyła
szlafrok Roberta, wyjrzała na korytarz i zobaczyła ich
przytulonych. Dziewczyna, młodsza o co najmniej jedno
pokolenie, uwiesiła mu się na szyi i zaczęła całować. Nie
chciała już dłużej na to patrzeć. Upokorzenie, jakiego
doświadczyła, było ponad jej siły. Nawet nie pamiętała, kiedy
się ubrała i wybiegła z domu. Nie pamięta, co Robert do niej
mówił, myślała tylko o tym, jak dotrzeć do samochodu i jak
najszybciej odjechać. Nie chciała na nich patrzeć, nie chciała
widzieć dziewczyny, która była śliczna i młoda, nie chciała się
nawetporównywać.
Londyn–Sevenoaks.WspomnieniaRomana
Dni mijały ustalonym trybem, praca, pub, mieszkanie,
w weekendy zwiedzanie muzeów, targ w Chelsea w sobotę,
gdzie można było kupić kremówkę lub biszkopt oblany
czekoladą i obtoczony w wiórkach kokosowych, smaki, które
kojarzyły mi się z dzieciństwem, z Polską, do których lubiłem
wracać. Bardzo tęskniłem za makowcem, pierogami, swojską
kiełbasą, nieraz chodziłem do polskich restauracji, żeby
przypomnieć sobie jakiś smak. Często chodziłem do Hyde
Parku, aby podpatrywać treningi wojska: Household Cavalry
Mounted Regiment, który stacjonował przy parku. Mieli tam
własną
ujeżdżalnię,
często
też
jeździli
świetnie
przygotowanymi,
piaszczystymi
ścieżkami
konnymi.
Obserwując ich treningi z zazdrością, myślami wracałem do
najprzyjemniejszych chwil w życiu spędzonych w siodle
w czasach studenckich. Wtedy zrodził mi się pomysł kupienia
farmy w okolicach Londynu. Tutaj, w odróżnieniu od
horrendalnych cen ziemi w Warszawie, gdzie każdy spodziewa
sięsprzedaćziemiępodwieżowce,hipermarkety,osiedla,plany
zagospodarowania są bardzo restrykcyjne i bardzo dokładne.
Jeśli ktoś ma ziemię rolną nawet w Londynie, to raczej
nieprawdopodobne, że się to zmieni, stąd pod Londynem tak
dużofarm,pastwisk.Moimmarzeniemwówczasbyłomiećcoś
swojego, nadać życiu sens. Miałem trochę oszczędności,
zarabiałem świetnie, ostatnio nawet awansowałem i dostałem
sporą podwyżkę, więc postanowiłem wziąć kredyt i kupić coś
zdużądziałką,gdziemógłbymewentualnietrzymaćkoniaalbo
chociaż psa i popracować w ogrodzie. Nie cieszyło mnie już
miejskie życie, chodzenie do pubów, chciałem popracować
fizycznie,
zmęczyć
się,
mieć
poczucie
jakiegoś
celu.
Poszukiwania farmy trwały dość długo, budżet miałem
ograniczony, więc wchodziło w grę tylko coś do remontu.
W końcu po długich poszukiwaniach znalazłem dom,
wprawdzie, do gruntownego remontu, ale to mnie nie zrażało.
Jedyne,cosiędlamnieliczyło,toziemia.Ogród,któryotaczał
farmę,byłprzepiękny,możeniecoprzerośnięty,zewspaniałym
widokiem na góry, padoki, lasek i łąki. Do farmy należał spory
padokistajnienadwakonie,sąsiadowałteżzpadokami,gdzie
pasłysiękonie,więcgdybymsięwreszciezdecydowałnakupno
własnego, nie byłby sam. Farma była blisko Sevenoaks,
miasteczkanapołudnieodLondynu,zktóregobyłfantastyczny
dojazd do Londynu, szybkim pociągiem dwadzieścia minut,
a mieszkało się jak w Bieszczadach, to znaczy widoki
i przestrzeń były bieszczadzka, ale były też sklepy, restauracje
z gwiazdkami Michelina. Bez problemu dostałem kredyt
i zostałem dumnym właścicielem farmy pod Londynem. Po
przeprowadzce okazało się jednak, że problemów jest dużo
więcej, niżby się wydawało. W domu były wilgoć i grzyb, dach
przeciekał, trzeba było wymienić ogrzewanie, podłogi. Lista
byłabardzodługa,alenareszciemiałemwłasnydom,dużosiły
i chęci, żeby się tym zająć, gorzej było z czasem, bo ciągle
pracowałem. Szczęśliwie dla mnie w Londynie jest wiele
polskichekipremontowych,zatrudniłemwięcPolakówizaczął
się remont, który wprawdzie wydrenował moją kieszeń, ale
dompojakimśczasienadawałsiędozamieszkania.Stajniabyła
drewniana, tak zwane boksy angielskie. One o dziwo były
w lepszym stanie niż dom, nie musiałem ich remontować.
Poprawić trzeba było tylko ogrodzenie padoku, wymienić kilka
żerdekizamontowaćelektrycznegopastucha.Najwięcejpracy
miałem z wytrzebieniem zapuszczonej roślinności. Kupiłem
domodstarszychludzi,którzyniemielijużsił,abyzająćsięani
zwierzętami, ani ogrodem. Zwierząt już nie mieli, a ogród
i padoki były zarośnięte. W Anglii panuje bardzo łagodny
klimat, roślinność ma fantastyczne warunki: wilgotno i ciepło,
więc wszystko się rozrasta błyskawicznie. Tę część prac
wziąłemnasiebie,niechciałemnikogozatrudniać,chciałemsię
zmęczyć, poczuć, że żyję. Po godzinach spędzonych w biurze,
przed komputerem, przykuty do biurka potrzebowałem pracy
fizycznej. Chciałem poczuć, że robię coś konkretnego,
przynoszącego wymierny efekt. Kupiłem wszelakie piły
spalinowe, łańcuchowe, nożyce do żywopłotów, kosiarkę,
siekierę.
Przy
okazji
wycinania
drzew
i
krzewów
przygotowywałemopałdokominkanazimę,zresztąilatemteż
nieraz trzeba było zapalić, żeby pozbyć się wilgoci. Gdy
w miarę uporządkowałem teren, zacząłem szukać konia dla
siebie. Szukałem konia, na którym mógłbym jeździć w teren.
Wokół mojego domu były specjalnie oznakowane ścieżki dla
koni, ale trzeba było jechać również drogą, po której jeździły
samochody, więc w grę wchodził naprawdę spokojny koń,
przyzwyczajony do ruchu drogowego. Mieszkałem w bardzo
koniarskiej okolicy i sąsiadka, której zdradziłem, że szukam
konia dla siebie w tereny, popytała znajomych i nawet nie
wiem, kiedy wracałem z koniem w przyczepie. Koń był rasy
Gypsy Cob. To raczej małe konie, ale silne, z bardzo obfitymi
szczotkami pęcinowymi, utrapienie w Wielkiej Brytanii, gdzie
często na padoku stoją w głębokim błocie. Koń był młody, ale
doświadczony,łaciatywałach,bardzospokojny,przyzwyczajony
doruchuulicznegoiprzyuczonydochodzeniawzaprzęgu.Jak
natęrasębyłdośćwysokiisilny.ZmieniłemmuimięnaCygan,
fantastycznie
nam
się
razem
eksplorowało
okolicę,
spacerowaliśmygodzinamipołąkach,ścieżkach.
Teraz, gdy zamieszkałem w Kencie, zacząłem zwiedzać
okoliczne zabytki, pałace, dwory. Przejechałem się też kolejką
wąskotorową RHD Railway, co ciekawe założoną przez
milionera
polskiego
pochodzenia,
Zborowskiego.
Często
chodziłem na Heavy Horse Show, gdzie można było podziwiać
pokazyorkizwykorzystaniemkoniciężkich,używanychkiedyś
dopracpolowych,terazraczejbyłtokonkurspiękności.
W sierpniu zawsze byłem gościem na Kent County Show
w Maidstone. Niesamowicie ciekawa wystawa rolna, gdzie
wystawiane są maszyny rolnicze, zwierzęta gospodarskie,
maszyny parowe, których nigdy nie widziałem, między innymi
do sortowania ziemniaków lub parowa snopowiązałka.
Odbywają się pokazy, konkursy. Mieszkałem bardzo blisko
domu Charlesa Darwina w Downe, podziwiałem jego ogród
i pijałem herbatkę w jego domu, w którym obecnie mieści się
muzeum. Niedaleko mojej farmy w East Sussex był dom
Rudyarda Kiplinga, również muzeum. Byłem w muzeum kolei
w Yorku i niesamowitym muzeum samochodów w Beaulieu.
Brałemudziałwlicznychzebraniachizabawachwiejskich.Na
początkubawiłomnietoifascynowało,alezczasemczułemsię
tam nieswojo. Po Londynie, który był bardzo wielokulturowy,
gdzie można było spotkać ortodoksyjnych Żydów, Hindusów,
Sikhów,którzyobnosilisięzeswojainnością,tutajbyłobardzo
lokalnie, ludzie, głównie starsi, byli bardzo zamknięci, nieufni.
Dla nich obcy to był już Walijczyk. Zacząłem czuć się obco,
szczególnieżebyłemtamsam.
Nagle, zupełnie nieoczekiwanie przyszedł kryzys. Na
pierwszy ogień poszły banki, traderzy byli obwiniani
o wszystko, co najgorsze, Państwo wykupiło banki, bądź co
bądź instytucje zaufania publicznego, aby uniknąć krachu, ale
masowe zwolnienia i tak trwały. Ja zostałem zwolniony jako
jeden z pierwszych traderów. Teraz farma okazała się kulą
u nogi, nie można jej było szybko sprzedać, bo kryzys dotknął
rynek nieruchomości, a raty trzeba było płacić. Rata, która
kiedyś była dla mnie niemalże niezauważalna, teraz szybko
pochłaniała pieniądze z odprawy. Do tego dochodziły bardzo
wysokicounciltax–podateklokalnyiinneopłaty.Oszczędności
topniały,pracyniebyło.Jedyniefakt,żemuszęzadbaćokonia
i zrobić coś w ogrodzie, trzymał mnie w ryzach i nie pozwalał
popaść
w
głębszą
depresję.
Pozbawiony
jakiejkolwiek
możliwościzatrudnieniawswoimzawodziezacząłempracować
jako
stajenny
w
okolicznych
stajniach
prywatnych
ipensjonatowych.Pracabyłaciężka,małopłatnaipłaconapod
stołem poniżej stawki minimalnej, ale co miałem zrobić,
godziłem się na to, udając Polaka, który przyjechał tam „do
roboty” i nie zna nawet dobrze angielskiego. Po dłuższym
okresieniewolniczejpracywpadłemnapomysłzałożeniahotelu
dla kotów i psów. Miałem ziemię, więc pomyślałem, że nie
będzie problemu z pozwoleniem, pozwoli mi to spłacać kredyt
i osiąść na dobre. Złożyłem wymagane dokumenty wraz
zplanamihotelu,któremusiałemkupić,akosztowałyniemało,
dostałem decyzję odmowną. Później dowiedziałem się, że
sąsiedzizebralimnóstwopodpisówprzeciwkobudowie,aprym
wiodłamojanajbliższasąsiadka,którapomogłamikupićkonia
i wydawała się bardzo przyjazna. Przeciwnicy argumentowali,
że zwiększy to ruch, że dzikie zwierzęta, że ochrona przyrody.
Wtedy straciłem zapał na dobre, sprzedałem konia, z ciężkim
sercem się z nim rozstając, bo już zdążyliśmy się zżyć,
wynająłem dom tak, aby spłacał się kredyt i jeszcze trochę
zostałonażycie,iwróciłemdoPolski.
Zamieszkałem u znajomego, który miał bardzo duży dom
pod Warszawą i mieszkanko nad garażem do wynajęcia.
Postanowiłem,żeposzukampracywWarszawie,aletutajmoje
CV przerażało, nie było aż tak wysokich stanowisk, a do
centrów usług wspólnych miałem za wysokie kwalifikacje.
Długo byłem rozdarty, myślałem nawet o emigracji do innego
kraju,alejednospotkaniewszystkozmieniło.
Ewęzobaczyłem,jakjechałakonnoprzezlas.Ustąpiłemjej
miejsca,zacootrzymałemprzepięknyuśmiech,którynachwilę
rozświetlił smutną twarz. Była ubrana w jeździecki strój, który
pochodził z Wielkiej Brytanii. W Polsce nikt nie jeździł
w tweedowych marynarkach. Od znajomego dowiedziałem się,
że szuka pracownika, a ja miałem blisko, praca była mi
potrzebna,żebyprzestaćmyślećowłasnychproblemach.Znam
sięnakoniach,uspokajamnieichobecność,przyjacielzamnie
poręczyłizatrudniłamnie,niewiedząc,kimjestem.Ajadzień
po dniu zakochiwałem się w tej kobiecie, której los był tak
podobnydomojego.
Robert
Po nocy spędzonej z Ewą Robert zrozumiał, jak dużo traci, nie
będączniąnacodzień,jakbardzomunaniejzależy.Chciałjej
teraz pomóc, a nie zniechęcać. Zrozumiał, że był samolubny
izawszeliczyłysiętylkojegopracaikariera.Uświadomiłsobie,
żeonapoświęciładlaniegoswojąkarierę.Wcześniejotymnie
myślał. Było to dla niego naturalne, że skoro on ma szansę na
wyjazd do Londynu, to ona powinna z nim pojechać. Teraz już
niewydawałomusiętotakieoczywiste.PopowrociezLondynu
Robert wrócił do pracy, Ewa musiała poukładać swoje życie
jeszcze raz na nowo. Rozumiał to, ale stajnia, to trochę duży
projekt, od początku nie chciał, żeby to wypaliło, nie chciał,
żeby tam mieszkała, ale zawzięła się, jakby na przekór jemu,
jakby na złość. Pomyślał, że przedkłada własny kaprys nad
niego.WtedywplątałsięwtęgłupiąhistorięzIloną.Kiedyśna
jakieś zakrapianej alkoholem imprezie wygadał się, że żona
znimniemieszka.Ilonabyłabardzowspółczująca,zaprosiłago
do siebie na drinka i sama zaczęła go rozbierać i całować.
Poddałsięiterazżałował.Postanowiłtozakończyćipomyślał,
że najlepiej będzie, jeśli zerwie z Iloną w domu, gdzie nie
będzieświadków,gdybyzareagowałapłaczemlubwyzwiskami.
Nie spodziewała się tego i nie mógł przewidzieć jej reakcji,
zresztąnicdziwnego.wcalejejnieznał.Byłatowłaściwieobca
osoba.Niemógłsięspodziewać,żewdomubędzieczekałana
niego Ewa, jedyna bliska mu osoba, jedyna, na której mu
zależało, do tej pory nie zdawał sobie sprawy jak bardzo,
dopiero teraz, gdy był pewien, że ją utracił, gdy nie było
odwrotu,zrozumiał,żechcejąodzyskać.
Ewa
Ewa jechała do domu, patrząc na drogę przez łzy. Prawie nic
niewidziała,jechałapowoli,bobyłociemno,śliskoidrogibyły
nieoświetlone. Zdarzało się też, że zwierzęta wychodziły na
drogę, zwabione światłami samochodowymi. Padał deszcz ze
śniegiem. Pomyślała, że to doskonale oddaje jej nastrój. Była
rozgoryczona i wściekła, gdy zobaczyła ich razem, młodziutka
dziewczynaprzytulałasiędoniegozpodziwemwoczach.Ewa
doszukiwałasięwinyposwojejstronie,choćmożeniepatrzyła
naniegoztakimpodziwem,alelatamigowspierała,poświęciła
dla niego swoją pracę, znajomych, żeby on mógł się rozwijać.
Oczywiście chciała jechać do Londynu i myślała, że nie będzie
miała problemu ze znalezieniem pracy – co okazało się
nieprawdą – ale wiedziała, że kariery tam nie zrobi. Pojechała
tam z nim, wspierać go, ale teraz ma przerwę w opłacaniu
składek na ZUS, jest w takim wieku, że pewnie nikt by jej już
niezatrudnił.
Stajnianieprzynosidochodów.Jakjasobieterazporadzę?–
pomyślała, wjeżdżając na swój teren. Uszkodziła przy tym
bramę tak, że już nie chciała się zamknąć. Wybiegła
zsamochodu,wpadładosalonuirzuciłasięnasofę,żebymóc
wypłakaćsiędowoli.
Leżącą tak Ewę zastał Roman, który wbiegł do salonu
przerażony.
–Cosięstało,bramaotwarta,samochódteż,myślałem,że
cięnapadli–powiedziałroztrzęsiony,podbiegającdoniej.
– Mój mąż ma romans z młodziutką dziewczyną,
przyprowadziłjądonaszegodomu–odpowiedziała,niemogąc
złapać oddechu, zdziwiona tym, że mu to powiedziała. Raczej
nie ufała ludziom na tyle, żeby ich wtajemniczać w domowe
problemy,aleszokbyłzbytduży,żebytoprzemilczeć.
– Bardzo mi przykro to słyszeć – powiedział Roman, który
samniewiedział,czysięmacieszyćztegofaktu,czyraczejjej
żałować, bo widział, że bardzo cierpi. – Może odniosłaś mylne
wrażenie?
– Tak jak z tobą i Olgą? – zapytała, nie kontrolując się już
zupełnie.
– Co ty mówisz – odrzekł oburzony. – Przecież to jeszcze
dziecko.Mogłabybyćmojącórką.Żalmijejpoprostu,jesttaka
sama, obca. Sam tego doświadczyłem, mieszkając za granicą,
więc wiem, co to znaczy. Nigdy jej tu nie zaakceptują w pełni,
zawsze będzie gorsza, ludzie lubią dowartościowywać się,
ustalająchierarchię.
– Ja też to czuję – powiedziała Ewa i jakoś ją ta zmiana
tematuuspokoiła.–Samategodoświadczyłamzagranicą.Cały
czas dają ci to odczuć, oczekując, że się dostosujesz. Nie są
ciekawi ani ciebie, ani twego kraju, zresztą, dlaczego mieliby
być. To ich kraj, po co ty się tam pchasz. Skąd to tak dobrze
znasz,gdziebyłeś,wjakimkraju?Nicotobieniewiem.
Romanopowiedziałjejpokrótceswojąhistorię.
–Dlaczegomiotymniepowiedziałeś,starającsięopracę?
– A przyjęłabyś mnie? Raczej nie, zdziwiłabyś się, że chcę
pracowaćjakostajenny.
– No właśnie, po co ci taka praca? Okłamałeś mnie! –
powiedziała Ewa, czując, że traci kontrolę nad wszystkim. –
Ocociwłaściwiechodzi?
– Faktycznie głupio wyszło, miałem ci powiedzieć, ale nie
było okazji. Odpychałaś mnie od siebie, tworząc mur między
nami, a mnie było coraz trudniej, wiedząc, że cię okłamuje
ibrnęwtodalej.Cieszęsię,żejużwiesz.
–Nicniewiem.Czemupodjąłeśsię…takiejpracy?
– Wróciłem do Polski po zwolnieniu, będąc w dużych
kłopotachfinansowych.Domwynająłem,aleniewielemizostaje
po spłaceniu raty kredytu. A pracę wcale nie jest tak łatwo
znaleźć. Myślałem, że znajdę bez problemu po takim
doświadczeniu w Londynie, ale widać nie jest to takie proste.
WysyłamCV,aletodopieropółroku,amuszęmiećzczegożyć.
Możepotrzebawięcejczasu,amożejestemjużzastary?Mam
pięćdziesiąt lat. Komu potrzebny pracownik bez motywacji?
Szukają młodych, nastawionych na sukces, którzy będą
pracować po piętnaście godzin, licząc na awans. Ja już to
wszystko miałem, osiągnąłem sukces, jaką mogę mieć
motywację?Jestemstaryicyniczny.
– Ja też się tak czuję – szepnęła tak cicho, że ledwie
usłyszał.
– Musimy o tym pogadać, opowiem ci więcej o sobie
i chętnie wysłucham twojej historii, ale teraz jest już późno,
pójdęjuż.
– Zostań, proszę. Zjemy coś razem, mam ochotę napić się
trochę wina, a nie chcę pić sama. Zaraz coś przygotuję do
jedzenia,pogadamy,mamydużodonadrobienia.
–Dobrze,pomócci?–zapytał.
– Otwórz, proszę, wino, wybierz jakieś – powiedziała,
pokazującmupiwniczkę.
Ewy komórka wciąż dzwoniła, więc ją wyłączyła. Nie
chciałarozmawiaćzRobertem,napewnonieteraz.Wzięłasię
zagotowanie,niechciałapićnapustyżołądek.Romekotworzył
wino i nalał do kieliszków, jeden podał Ewie. Zaczęli
rozmawiać,stojącwkuchni.
– Ja też się czuję stara i nikomu niepotrzebna – zaczęła
Ewa. – Też jestem niezatrudnialna w tym wieku i z taką
przerwąwpracy,pensjonatkiepskoidzie,opłatyzaprąd,wodę,
pracownika–wybacz–sąbardzowysokieisampensjonattego
niepokrywa.Robertwpłacałminakontozawynajemdomuna
Sadybie,więcodczasudoczasukorzystałamztychpieniędzy.
Ale mam już dość prowadzenia stajni, nie cieszy mnie to, nie
mamsiły.Robertmiałrację,będęmusiałasiępoddać,porażka
nakażdympolu,wżyciuosobistymizawodowym.Niewchodzi
się dwa razy do tej samej rzeki, po powrocie z Londynu
pomyślałam, że mogłabym się tym zająć, bo mam wspaniałe
wspomnieniazmłodościzwiązanezkońmi,poznałammnóstwo
wspaniałychludzi,aletobyłokiedyś,terazoczymmamztymi
dziewczynami rozmawiać? O szkole? Z moim bagażem
doświadczeńniepasujęjużtutaj,jestemzgorzkniała.
–Niejesteśwcalezgorzkniała–wtrąciłRobert.
– Gdzieś wewnątrz jestem też cyniczna, jestem inną osobą
niż ta, która wyjechała do Londynu. Gdy wróciłam, miałam
wrażenie, że najlepsze już za mną, że nic ciekawego mnie już
nieczeka.
–Mamtosamowrażenie,taktojestpopowrocie,niewraca
sięjużwtosamomiejsce,onoteżsięzmieniło.
–Tak,toprawda,ludzieteżsięzmienili,jużsągdzieindziej,
amyjesteśmydlanichprawieobcy.
– Jesteś wspaniałą kobietą, piękną, masz w sobie ciepło
icoś,copowoduje,żeludzieciufają,chcąbyćbliskociebie…ja
sam…Dlategosięwtobiezakochałem–powiedział,niepatrząc
jejwoczy.Bałsięjejreakcji.
– Jak to? Kiedy? Przecież prawie nie rozmawialiśmy ze
sobą.
– Nie rozmawialiśmy wiele, ale słyszałem twoje rozmowy
z ludźmi ze stajni i coraz bardziej się w tobie zakochiwałem.
Kiedy cię pierwszy raz zobaczyłem, gdy jechałaś przez las, ja
zszedłem z roweru, żeby cię przepuścić. Podziękowałaś mi
promiennymuśmiechem.
– A tak, pamiętam ten moment. Zszedłeś, ale wcześniej
pędziłeś na złamanie karku, ja wtedy jechałam na Olimpii –
emerytceRenaty,alenawetonasięspłoszyła.Wprawdzieudało
mi się ją zatrzymać po kilku krokach, ale widziałam, że jest
temurowerzyściebardzoprzykro,więcuśmiechnęłamsię,żeby
niemiałwyrzutówsumienia,nieskojarzyłam,żetobyłeśty.
– Tak, i to był drugi powód, dla którego podjąłem się tej
pracy. Gdy wróciłem do wynajętego mieszkanka, zapytałem
przyjaciela,kimjesteś.Wiedział,żeociebiechodzi,boniktnie
jeździ w tweedowej marynarce po lesie. Powiedział, że mąż
z tobą nie mieszka, że sama zmagasz się z prowadzeniem
pensjonatudlakoni,żeszukaszpracownika.
–Noiokazałeśsięrycerzem–powiedziałaEwa.–Tyle,że
tojajechałamnasiwymkoniu–zaśmiałasięgorzko.
– Nie chciałem, żeby tak wyszło, nie wiem, czy w ogóle
myślałem – mówiąc to, patrzył jej w oczy i nawet miał ochotę
poprawićwłosyopadającejejnaoczy,alenieśmiał.
– Nawet nie wiesz, jak mi to schlebia, że ktoś we mnie
jeszczewidzikobietę.
– Widzę też, że masz piękną fryzurę, pewnie byłaś
u fryzjera, nowy kolor włosów, w którym ci do twarzy, piękną
sukienkę i wyglądasz inaczej niż na co dzień w stajni,
emanujeszkobiecością.Jesteśpiękna–powiedział.
Ewa podeszła do niego i pocałowała go w usta, sama
dziwiąc się swojej śmiałości. Może to wino tak na nią
podziałało, może to, co ją spotkało wcześniej, może też nie
chciałazmarnowaćtejchwili,któramożesięjużniepowtórzyć,
może gdyby miała dwadzieścia lat mniej, nie zrobiłaby tego,
może…
Romek dolał wina, zjedli przygotowaną naprędce kolację,
na którą składały się deska serów, bagietka, winogrona, które
Ewa kupiła w galerii handlowej. Jedząc, wpatrywali się
w siebie, nie wiedząc, co powiedzieć. Było to zbyt intensywne,
zbyt nierealne. W końcu Ewa pociągnęła Romka do sypialni,
zamknęładrzwiprzedpsemikotem.
Dobrze, że mam na sobie nową bieliznę, nie zmarnuje się
jednak – pomyślała, od razu ganiąc się za takie myśli. Alkohol
buzował w żyłach, dając przyjemne zapomnienie bez poczucia
winy,bezniepotrzebnejanalizyimyśleniaoprzyszłości.
Obudziłasię,gdyRomekwstawałnaporannekarmienie.
– Śpij, wszystkim się zajmę. – Pocałował ją w czoło
iwyszedł.
Ewa ubrała się i spojrzała na telefon. Ponad trzydzieści
nieodebranych połączeń, wszystkie od Roberta, któż inny
dzwoniłby w nocy. Zeszła do kuchni, gdzie kot już czekał na
saszetkę, psu też dała coś do miski i wypuściła na zewnątrz.
Zrobiła sobie kawy i wzięła ją do łóżka, aby przemyśleć
wszystko,cojąspotkało,alerozmyślanieniepomagało.Ubrała
się i drugą kawę postanowiła wypić w stajni z Romkiem. Nie
wiedziała, jaką lubi, ale zrobiła mu taką jak dla siebie. Ubrała
się ciepło, bo znów lało i wiało, a termometr pokazywał dwa
stopnie, wlała więc kawę dla Romka do termoizolacyjnego
kubka.
Romanrozpromieniłsięnajejwidok.
– Mam dla ciebie kawę, czarną i mocną, ale nie wiem, czy
taką lubisz. Jak chcesz mleka i cukru, to powinny być
wsocjalnym.
– Nie, jest idealnie. Brakowało mi kawy z ekspresu –
powiedział,upiwszypierwszyłyk.
– Kupiłam ekspres na kapsułki, przyniosę zaraz do
socjalnego.
Romku, chciałabym, żeby ta noc została między nami –
dodała.
–Rozumiem–odpowiedział,auśmiechzniknąłmuztwarzy.
– Chciałabym zwolnić, to wszystko, wydarzyło się zbyt
szybko–tłumaczyła.Poczuła,żegokrzywdzi.
– To prawda – powiedział lekko urażony. – Szczególnie dla
ciebie,dlamniezbytwolno.
– Nie żartuj, ciągle jesteś zaproszony na ciepłe kolacje, co
tynato?
–Nojużdobrze,droczęsięztobą,tooczywiste,żenikomu
nie powiem. Nie martw się, nikt nie zauważy zmian w moim
zachowaniu.
– Dziękuje, daj mi trochę czasu – powiedziała, całując go
wpoliczek.Naszczęściewporęsięcofnęła,bodostajniwszedł
Wojtek,zbadaćkoniaRenatypokolce.
Przywitał się z nimi i nie zauważywszy, że zesztywnieli,
zacząłopowiadać,jaktopatologmapodejrzeniacodośmierci
Amira. Będą go badać bardziej szczegółowo, zbierze się
komisja.WkońcuRomekniewytrzymał.
– Nie zadręczaj się, mamy nagrania z treningu, chyba
domyślamysię,cosięstałoiktozawinił.
WłaśniewtejchwilizadzwoniłtelefonWojtka.
– Sorry, muszę odebrać. – Spojrzał na monitor – Klacz ma
sięźrebić,chybasięzaczęło–powiedział,iodbierająctelefon,
pobiegłwstronęsamochodu.
Ewa.Wspomnienia
Od dzieciństwa kochałam konie. Wszystkie zabawki to były
konie,nicinnegoniechciałam,tylkotomniecieszyło.Rodzice
zabierali mnie w niedziele do szkółki jeździeckiej. Wystarczały
oprowadzanki na kucyku, potem lekcje indywidualne, bo nie
przyjmowali takich małych dzieci do jazd grupowych. Szkoła
była dla mnie tylko dodatkiem, nie treścią życia, chociaż
musiałam się dobrze uczyć, żeby rodzice pozwalali mi chodzić
do stajni. Gdy już wystarczająco podrosłam, zaczęłam brać
dyżurywstajni.Wzamianzapracębyłajazdakonna,aletonie
onabyłanajważniejsza,najważniejszebyłykonie,przebywanie
znimi,wtulaniesięwnie,wąchanieichzapachu.Pracowałosię
za jazdy, głównie przy wyrzucaniu gnoju, i do dziś mi się ten
zapach miło kojarzy, z dzieciństwem, marzeniami. W każde
wakacje jeździłam na kolonie jeździeckie, później na studiach
naobozy.
Gdy zaczęłam pracować, kupiłam klacz, która szła już na
emeryturę, miała wprawdzie tylko jedenaście lat, więc tak
naprawdę to był tylko pretekst. Klienci nie chcieli na niej
jeździć, bo zrzucała, ponosiła i potrafiła się wytarzać
z jeźdźcem na grzbiecie. Była niedroga, więc dałam radę ją
kupić.Cóżtobyłazaradość,własnykoń,nieposiadałamsięze
szczęścia. Wszystkie wolne chwile spędzałam w stajni, a na
sprzętijedzenieszłaznacznaczęśćmojejpensji.Pozaopłatąza
pensjonat
trzeba
płacić
kowalowi
co
kilka
tygodni,
weterynarzowi, jeśli koń zachoruje, za dodatki paszowe. Po
jakimś czasie nie dawałam już rady i wzięłam studentkę do
współdzierżawy. Dokładała się, jeździła i opiekowała się nią,
gdy ja nie miałam czasu. Klacz o śmiesznym imieniu Cytryna,
imię do niej pasowało, jak ulał, faktycznie miała skwaszoną
minę. Była kasztanką, 3/4 folbluta, jej budowa ciała
pozostawiała wiele do życzenia. Bardzo skracała wykrok, nie
wiem, czy na skutek wcześniejszych urazów, czy to wynikało
z jej budowy. W stajni nazywali to świński trucht, przy tym
nerwowomachałaogonem.
Nie lubię sportów jeździeckich, przymuszania, bicia,
znęcania się nad tymi szlachetnymi zwierzętami. Być może
jestem idealistką i marzycielką, ale stworzyłam z tą klaczą
niesamowitą więź. Raz ją tylko uderzyłam, gdy nie chciała
wejść do myjki, i dosłownie się na mnie obraziła. Mimo że
wzięłam ją na soczystą trawę, nie chciała się paść, widziałam
wjejoczachjakiśtakiwyrzut.Jużnigdywięcejniepodniosłam
naniąręki.Chociażnapoczątkuzrzucała,pojakimśczasie,gdy
mniepoznała,chybazrozumiała,żewzięłamjązeszkółkiinie
chcę jej skrzywdzić. Na jeździe bardzo się starała mnie
zadowolić, później już nigdy z niej nie spadłam, zawsze
zatrzymywała się po kilku krokach, nawet gdy się spłoszyła,
a była to klacz bardzo narowista. Zawsze rżała na mój widok,
rozpoznawałanawetbrzmieniesilnikamojegosamochodu.
PopodjęciudecyzjiowyjeździedoLondynuwiadomobyło,
że zwierzęta jadą z nami, w tym również koń. Znalazłam
stajnię,
która
leżała
bardzo
blisko
naszego
miejsca
zamieszkania. Stajnia była rekreacyjna, mało ludzi trzymało tu
swojezwierzęta,dałosięodczuć,żewłaścicielekonisątumniej
ważniniżklienciszkółki.Samezakazyinakazy,niewolnobyło
wchodzić do hali z lonżą, gdy ktoś jeździł, mimo że nie było
lonżownika,lonżowaćtrzebabyłowtoczku,teraztorozumiem,
pewnieubezpieczycielnarzucałpewnerzeczy,alewtedybyłoto
dla mnie co najmniej dziwne. Stajenne były nieuprzejme,
między innymi zabroniły mi wypuszczać konia na śnieg, bo
może złamać nogę. Na nic moje tłumaczenia, że klacz jest
przyzwyczajona,bounaswPolscejestczęstośniegikoniesię
wtedywypuszcza.Nieikoniec.Wtedyzrozumiałam,jakciężko
jestkłócićsięwobcymjęzyku.
Po miesiącu przeniosłam się do innej stajni, droższej
pensjonatowej, klacz odchorowała tę zmianę, więc wiem, ile
może kosztować weterynarz w Londynie, później już była
ubezpieczona.Alezawszebyłyjakieśdodatkoweopłaty,atoza
osobnypadok,atozazniszczonydrąg,zawszystkotrzebabyło
płacić. Warunki do jazdy konnej były za to doskonałe,
wielohektarowy cross, po którym jeździłyśmy godzinami,
doskonała opieka. Tam trzymałam ją około dwóch lat i tam
dostałakolki,którejniechcianooperować.
Po tym traumatycznym przeżyciu nie chciałam już mieć
konia,jeździćnakoniuanioglądaćkoni.Cośwemnieumarło,
jakaś cząstka duszy odeszła z Cytryną. Z czasem ból stępiał
i zaczęłam chodzić na wspaniałe imprezy, na Olympia Horse
Show, która odbywała się corocznie w grudniu, byłam na
olimpiadzie w Greenwich – cóż to była za euforia, gdy ich
zawodniczka wywalczyła złoty medal w ujeżdżeniu. Byłam
również na spotkaniu z Monty Robertsem, człowiekiem,
którego bardzo podziwiałam od dawna, zaczytywałam się
w jego książkach, nawet udało mi się z nim krótko
porozmawiać. Książkę z autografem do dziś przechowuję jako
skarb. Śmierci ukochanej Cytryny jednak nie przebolałam, nie
chciałaminnegokonia,alewkażdymnapotkanymjejszukałam.
Ewa
Ewa nie potrafiła teraz zmierzyć się z własnym życiem
osobistym. Odebrała wprawdzie w końcu telefon od Roberta,
chyba po ponad czterdziestu nieodebranych połączeniach, i to
tylko dlatego, że nie mogła cały czas mieć wyłączonego
telefonu.
– Proszę cię, nie dzwoń do mnie więcej, nie pisz, nie
przyjeżdżaj. Muszę się uspokoić, wszystko przemyśleć,
potrzebuję czasu, daj mi, proszę, kilka tygodni – powiedziała
iszybkosięrozłączyła,nieczekającnawetnaodpowiedź.
Jaktoniepomoże,zablokujęgo–pomyślała.
Z Romkiem też postanowiła zwolnić, zapraszała go
wprawdzienakolacjeirozmawiałosięznakomicie,alejemuteż
powiedziała, że potrzebuje czasu, że wszystko dzieje się za
szybko.
Roman zrozumiał i zachowywał się jak przyjaciel. Ewa
postanowiłaskupićsięnapracy.Porarokuwprawdzietemunie
sprzyjała, ale musiała się czymś zająć, czymś innym niż
zagmatwaneżycieosobiste.
Ewa zupełnie nie spodziewała się telefonu od Vadima. Od
razuwiedziała,żetoondzwoni,rozpoznałapoakcencie.
–PaniEwo,Olgapojechałanawakacje,kanikuły.Załamała
się po śmierci Amira i potrzebuje przerwy. Pan Piotr wie, ma
płaconezatreningi,tosięzajmie,aleproszęsprawdzić.Marek
wracadopierozakilkadni.
– Proszę się nie martwić, panie Vadimie, porozmawiam
z Piotrem i razem się zajmiemy końmi, proszę pozdrowić Olgę
i powiedzieć, żeby się nie martwiła o konie, niech wypoczywa,
faktyczniedużoostatnioprzeszła.
–Chciałbympaniąprosić,abypaniwsiadała.Olgamówiła,
że pani dobrze jeździ, a skoro Piotr nie wsiada, to może pani
pojeździnanich.
–Dobrze,przydałobymisięparętreningów,aikoniomnie
zaszkodzi, jak ktoś wsiądzie. To lepsze niż lonżowanie. Panie
Vadimie, korzystając z okazji, szukam stajennego, nie zna pan
kogoś, kto chciałby dorobić? Może pracuje u pana, a u mnie
mógłbypomócparęgodzinrano?
– A mam takiego, ale on nie zna polskiego ani nic nie wie
okoniach,choćzewsi.
–Tonieszkodzi,niechpangoprzyślenapróbę.Zobaczymy,
możesięnada.
–Dobrze,będziejutro.
– Dziękuję, panie Vadimie. Jeszcze jedno, mam nagrania
z treningu Olgi, wydaje mi się, że koń mógł nie wytrzymać
forsownychtreningów,mógłteżbyćchory.
– Proszę mi przesłać nagrania, muszę to zobaczyć,
porozmawiać z córką – Vadim wydawał się wstrząśnięty tym
odkryciem.
–Dobrze,dowidzenia.
Ewa była bardzo zadowolona z tej rozmowy. Nie dość, że
pojeździ na świetnych koniach pod okiem trenera, to jeszcze
będzie się mogła trochę oderwać od problemów. Na koniu
zawsze trzeba się skupić podczas jazdy, przynajmniej ona tak
miała.Cieszyłoją,żeVadimznakogośdopomocyprzykoniach,
bo po tym, co zaszło z Romkiem, trudno by jej było nie tylko
wydawaćmupolecenia,aleipłacićkomuś,zkimsięspało.To
tak,jakpłacićzaseks,anatobyłazbythonorowa.
Postanowiła porozmawiać też z Anią, która już od kilku
miesięcyzalegazopłatamizapensjonat.Ewaitakzmniejszyła
jej opłaty, bo wiedziała, że Ania ma kłopoty finansowe, ale nie
mogła tego ciągnąć w nieskończoność. Póki żył jej ojciec, Ani
powodziło się świetnie. Ojciec miał własną firmę reklamową,
w której i ona pracowała, ale po jego śmierci wszystko się
urwało. Nie mogła znaleźć pracy, z dawnego życia został jej
tylko koń i starała się go za wszelką cenę zatrzymać. Czy nie
chciałautracićkonia,bokojarzyłjejsięzdawnymstylemżycia,
czy naprawdę kochała konie, Ewa nie wnikała. Pomagała
Renacie, która była zawodniczką, luzakowała, opiekowała się
jej końmi na zawodach albo przygotowywała do jazdy,
lonżowała.Mimożeświetniejeździła,Renataniepozwalałajej
wsiadać na swoje najlepsze konie, jeździła na dwóch
pozostałych. Jej koń też był świetnie ujeżdżony, ale jako że nie
było jej już stać na jeżdżenie na zawody, była na każde
zawołanie Renaty. Ania wydawała się rozgoryczona, nie
przepadała za rozmowami, chyba niezbyt dobrze czuła się
wtowarzystwieludzi,wolałakonie,wstajnizawszebyłazajęta
pracą,nielubiłaimprezstajennych.
Mam nadzieję, że zgodzi się na pracę w stajni, mogłaby
odpracowaćdług–cieszyłasięzeswojegopomysłuEwa.
Gdy Ewa weszła do stajni, Ania akurat czyściła konia Renaty
przedjazdą.Byłaubranawczarnebryczesyiciemnąbluzę.Na
zestawietymdoskonalebyłowidaćcałybrudzebranyzsiwego
koniawrazzjegosierścią.Dobrze,żenagłowiemiałaczapkę,
podktórąschowałaswojepiękne,długieblondwłosy.
– Widzę, że założyłaś czapkę. Z trudem cię poznałam –
powiedziała, podchodząc pod otwarty boks, z którego koń
wystawiłłebdopogłaskaniaizacząłobwąchiwaćpodanąrękę.
Ewa wyciągnęła z kieszeni smakołyk, zawsze miała przy
sobiezapasprzysmakówikonietowyczuwały.
–Łasuch–powiedziała,głaskająckoniaposzyi.–Muszęją
nosić, choć nie znoszę, ale jeszcze bardziej nie lubię myć
włosównatakimmrozie,niechcemisięsuszyć.
–Aniu,czymogęcizająćchwilkę?
–Jestembardzozajęta.Renatazarazzaczynatrening,konie
muszą lśnić, znasz ją przecież. A jeśli chodzi o pieniądze, to
zapłacę, będę płacić w ratach, ale teraz miałam dodatkowe
wydatki,weterynarzkosztujefortunę.
– Faktycznie chodzi o opłaty za pensjonat, ale mam dla
ciebiepropozycję–weszłajejwsłowoEwa.
AniaprzestałaczyścićkoniaispojrzałaEwieprostowoczy.
Ewapomyślała,żechybaporazpierwszywżyciuzobaczyłajej
oczy, niebieskie w jasnej oprawie. Zazwyczaj Ania patrzyła
wpodłogę.
–Jaką?–zapytałapodejrzliwie.
– Chciałabym, abyś mi pomogła w stajni przy lżejszych
pracach,głównieprzykoniach.
– Bardzo chętnie, ale Renata ustala godziny, w których
muszębyćdostępna,ajaniemogępozwolićsobienautratętej
pracy.
–Tak,rozumiem,jakośsiędogadamywsprawiegodzin.
– Bardzo się cieszę, szukałam dodatkowej pracy, ale
bezskutecznie.
–Dobrze,więcjesteśmyumówione.
– Przyjdź jutro wcześniej, odrobaczymy konie – dodała
zadowolonazsiebie.
PorozmowiezAniąbyławjeszczelepszymhumorze.
Wszystkoidziepomojejmyśli–pomyślałaiposzłaposzukać
Piotrka.
Zastałagonakrytejujeżdżalni,lonżowałkonieOlgi,azaraz
zaczynał trening z Renatą, więc postanowiła z nim pogadać
teraz.
– Wstaw konia do karuzeli, jeśli już skończyłeś. Musimy
pogadać.
–Ok–powiedziałtylkoiwróciłszybkojużbezkonia–oco
chodzi?
– Dzwonił do mnie Vadim i zaproponował, żebym wsiadała
nakonieOlgi,cotynato?Maszmnietrenować.
– Super. Dam ci niezły wycisk, chyba już dawno nie
trenowałaś,tylkoprzejażdżkipolesie.
– No tak, z wiekiem coraz bardziej boję się skakać,
wyobraźniarobiswoje.
– Nie martw się, będziemy wprowadzać skoki stopniowo,
a i tak tylko niskie. Nie o to chodzi, żeby konie skakały, tylko
żebymiałytreningpodjeźdźcem.
–Dobrze,tojutrooktórej?
–Dziesiąta?
– Ok, jeszcze jedna sprawa, prześlę ci nagrania z treningu
Olgi.Chcę,żebyśnaniezerknął.
–Jeślitrenowałazemną,tonapewnopamiętam.
–Niestety,trenowałasama.
–Kiedy?
– Wieczór przed śmiercią Amira, zobacz koniecznie –
powiedziałanaodchodnym.
Ewa czuła lekki niepokój przed treningiem. Dawno nie
doświadczyła tego uczucia. Unikała jazdy sportowej, bała się
skoków, ale teraz pomyślała, że strach jej dobrze zrobi, będzie
miała,czymzająćmyśli.
Nowłaśnie,muszęjeszczeporozmawiaćzRomkiem.
Zastała go w stajni, jak zwykle, zawsze był w pobliżu,
pomagałdziewczynom,cośreperował,ciąglecośsiępsuło.
NieocenionyRomek.Jakjasobiebezniegoporadzę.
–Musimyporozmawiać,przyjdźdomniedziświeczoremna
kolację – powiedziała prawie szeptem. – Jutro odrobaczanie –
powiedziałagłośniej–wzięłamAniędopomocy,jakbyśmógłteż
pomóc,azresztąpóźniejcipowiem.
–Będęoósmejwieczorem,jeśliciodpowiada?
–Jaknajbardziej,dozobaczenia.
Ewaogarnęłaniezbędnepracewstajni,zagadnęłaRenatę,
która jak zwykle naburmuszona, odpowiedziała półgębkiem,
szykującsięnatrening.
– Kiedy następne zawody? – zapytała Ewa, żeby jakoś
rozpocząćrozmowę.
– Dopiero w styczniu, teraz wszyscy żyją świętami, ale ja
chcębyćwformie.PaniEwo,dziśznówbyłobrudnowboksie.
–Tomożliwe,mieliśmykolkę.
–Alemojekonieniemogąstaćwgnoju,bognijąimkopyta
isąwgorszejformienazawodach.
– Przykro mi, stajnia jest dobrze wydrenowana. Jeśli pani
chce,możnajeszczewyłożyćboksdodatkowymimatami,proszę
spróbować–powiedziałaEwaioddaliłasię,niechcącwchodzić
w polemikę z Renatą. Nie chciała stracić klientki, ale gdyby
mogłasobienatopozwolić,chętniewymówiłabyjejpensjonat.
Znała Renatę od dawna, kiedy ta jeszcze była w liceum.
Z pryszczatej, otyłej dziewczyny wyrosła ładna kobieta, choć
ciągle miała tendencje do tycia. Nie lubiła żartów, szczególnie
na swój temat, jazdę traktowała bardzo poważnie, wiązała
z końmi przyszłość, chciała otworzyć własną stajnię. Nie była
zbyt lubiana przez pensjonariuszy, Ewa również za nią nie
przepadała. Była pedantką, często miała pretensje o czystość
w boksie, źle założone ochraniacze, derki, wykłócała się
o najdrobniejszy szczegół. Teraz zajmowała się jedynie jazdą
i robiła to bardzo profesjonalnie, właściwie był to jej zawód,
chociaż na tym nie zarabiała, bo nawet wysokie wygrane na
zawodach nie pokrywały kosztów. Rodzice, właściciele
ogromnejwytwórniogórkówkiszonych,sponsorującórkę,która
pewnieprzejmiefirmę,aleraczejniejesttojejmarzenie.
Ewaspojrzałanazegarekizezdziwieniemuznała,żeczas
wracać do domu, zająć się kolacją. Na szczęście miała spore
zapasy, a że nie chciało jej się jechać po ciemku do sklepu,
wyjęła pieczeń z odległą datą przydatności do spożycia
iwstawiładopiekarnika.Nakarmiłazwierzęta,przebrałasięze
stajennych ubrań i czekając, aż mięso się upiecze, przesłała
PiotrkowiiVadimowiplikznagraniemtreninguOlgi.
Punktualnie o dwudziestej zjawił się Roman z kwiatami
i winem, odświętnie ubrany w markowe ubrania, o które Ewa
gonawetnieposądzała.Zmianabyłatakwielka,żeEwaprzez
chwilęstała,wpatrującsięwtoniecodziennezjawisko.Gdyjuż
oswoiłasięztymwidokiem,wzięłakwiatyniecozakłopotana.
– Nie trzeba było, musiałeś sobie zadać sporo trudu, żeby
zdobyćkwiaty,dziękujębardzo.
– Co tam, należy ci się podziękowanie za kolację, zresztą
chciałemzrobićtowcześniej.
– Romku – przerwała, obawiając się, że zacznie mówić
omiłości–wolałabymdziśpomówićraczejopracy.Narazienie
stać mnie na więcej. Proszę cię o cierpliwość, chciałabym cię
bardziej poznać, rozmawiać z tobą częściej, no i w tej sytuacji
postanowiłamwziąćpomocdopracywstajni.
–Rozumiem–odpowiedziałRomanurażony.
– Nic nie rozumiesz, teraz trudno mi traktować ciebie jak
pracownika, no i płacenie ci byłoby dwuznaczne. Wiesz, co
mamnamyśli.
– Też o tym myślałem – Roman coraz bardziej zapadał się
wsobie.
– Zostań, proszę, do świąt, pomożesz mi wdrażać
pracownika,apotemzobaczymy,cobędzie,zresztąjedzmy,bo
wystygnie.
Zasiedli do pięknie nakrytego białym obrusem stołu, na
którym już stało otwarte czerwone wino i oddychało, Ewa
włożyła bukiet do dawno nieużywanego wazonu, a białe wino
wstawiła do lodówki. Nalewając wodę, zauważyła, że sok
zpomidorawsiąkawdrewnianądeskędokrojenia,przemyłają
i włożyła do zmywarki. Gdy wróciła do jadalni z kwiatami
i sałatką grecką, Romek nalewał wino do kryształowych
kieliszków,alezobaczywszy,żeEwawraca,podbiegł,przejąłod
niejsałatkęiwróciłdokuchnipopieczeń,którąpokroiłbardzo
sprawnie. Jedząc, nie wracali już do nieprzyjemnych tematów,
nie chcieli psuć nastroju. Zaczęli rozmawiać jak dobrzy
znajomi, którzy mieli podobne przeżycia, czuli, jakby przeszli
przez wszystko razem. Rozmawiali głównie o emigracji,
o swoich niespełnionych marzeniach, o oczekiwaniach, o tym,
jak pobyt w Anglii zmienił ich postrzeganie świata i ludzi
z innych kultur. Dobrze się rozmawiało z kimś, kto przeżył to
samo,boniktinnytegobyniezrozumiał.
Roman
Stałosięto,oczymmarzyłemodwielumiesięcy.Zbliżyliśmysię
dosiebieijednocześnieoddaliłonastoodsiebie,noaleczego
ja się spodziewałem, że ona będzie umawiać się ze stajennym
iwyjdziezaniegozamąż?
To, że szuka kogoś, kto ma mnie zastąpić, jest racjonalne,
ma sens dla nas obojga. Czemu więc tak się zdenerwowałem?
Może dlatego, że teraz muszę zawalczyć o własne życie
ijeszczeonią!Tyle,żeniewiem,czydamsobieradę,czymam
tylesiły.Zjednejstronychcę,abycośsięzmieniło,azdrugiej
bojęsięzmian.Zadużoprzeciwności,niewiem,czydamradę.
Z jednej strony całym sobą chcę być z nią, potrzebuję jej jak
powietrza, a z drugiej muszę odejść, aby ją zdobyć. Zacznę
wysyłać CV do agencji pracy w Londynie, w których jestem
zarejestrowany, może coś się zmieniło na rynku pracy. Wezmę
byleco,nawetzlecenie.
Ciągle przywoływał we wspomnieniach noc z Ewą. To było
jakpowrótdodomu,doczegoś,coznaszijestcibardzobliskie
–cośwłasnego.Aterazmuszętozostawić,tamyślrozdzierami
duszę.
Ewa
Ewa wstała wcześnie rano. Na szczęście był przymrozek.
Wymrozi bakterie, więc odrobaczanie będzie miało większy
sens – pomyślała. Tak czy inaczej, trzeba już to zrobić,
wszystkie konie w jednym terminie. Pospiesznie wypiła kawę
i ubrała się zimowo, kurtka puchowa, buty termalne, czapka
i poszła w stronę stajni, zabierając psa ze sobą, bo gdy było
zimniej, spał w nieogrzewanym przedsionku, aby futro mu
urosło. Latem spał w budzie, ale jak tylko przychodziły mrozy,
Ewa zabierała go na noc do domu. Blade nagle zerwał się do
bieguiszczekając,podbiegłdofurtki.ZdziwionaEwaudałasię
zanim,żebyzobaczyć,cogotakzaniepokoiłonatymodludziu.
Myślała,żedzikiezwierzęta,którenierazwychodziłyzlasu,ale
ku swojemu zaskoczeniu zobaczyła mężczyznę, a dopiero gdy
podeszłabliżej,aonsięuśmiechnął,pokazujączłotezęby,Ewa
skojarzyła,żeprzychodziodpanaVadima.
– Dzień dobry, ja do pracy. Pan Vadim kazał być rano –
powiedział całkiem niezłą polszczyzną albo ten język jest tak
podobny, że nie będą mieli dużych problemów z dogadaniem
się.
Ewagowpuściła,poklepującpsa.
–Władimirjestem,Włodek.
–Ewa,właścicielka–powiedziała,podającmurękę.Byłbez
rękawiczek, ręce miał strasznie zimne. Zauważyła, że jest
bardzolekkoubrany.
–Możedampanujakiśsweter,zimnodziś.
–Nietrzeba,japrzyzwyczajony,noiuwalasię.
– Pan poczeka – pobiegła do domu i szybko wyciągnęła
z szafy stary sweter Roberta, niemodny zresztą, w którym nie
widziałagojużodkilkulat,bardzociepły,podszytypolarem.
–Proszę,chybabędziepasował,zimnodziś,proszęwziąć.
–Dziękuję–odpowiedział,biorącsweter.
Ewa pomyślała, że się obraził, założył go dopiero, gdy
weszlidostajni.
–Pasuje,dziękuję–powiedział,mimożesweterbyłtroszkę
zaluźny.
Roman już na nich czekał, wyglądał zupełnie inaczej niż
wczoraj.Terazwbrudnym,starymubraniuroboczymprzywitał
się ze swoim następcą i od razu zaczął go wprowadzać
w obowiązki. Szybko uwinęli się z karmieniem i zabrali się za
wybieranie z boksów. Przed wybieraniem obornika Roman
zawszewyprowadzałkonianakaruzelę.Widaćbyło,żeWłodek
nie był przyzwyczajony do przebywania blisko koni. Bał się
nawet podejść, nie mówiąc o zakładaniu kantara i uwiązu.
Roman cierpliwie mu wszystko pokazywał, wyjaśniał, zachęcał
dopogłaskaniakonia,uczył,jakstanąćobokkonia,żebytengo
nie kopnął, jak go przestawić. Konie były spokojne,
przyzwyczajonedoobrządku,alewyczuwałyniepokójWłodka.
Będzie się musiał dużo nauczyć albo będzie tylko wybierał
gnój,aresztązajmęsięjalubAnia,mamjednaknadzieję,żesię
nauczy–pomyślałaEwa,przyglądającsięzniepokojem.
Stajniabyłazaprojektowanabardzodobrze.Ewawiedziała,
czego chce po powrocie z Londynu, gdzie obserwowała różne
stajnie, choć w Polsce klimat bardzo się różnił od łagodnego
wyspiarskiego. W Polsce muszą być kryta ujeżdżalnia
ipodgrzewanepoidła,aleresztawiedzybyłabardzoużyteczna,
na przykład drenaż stajni, drenaż ujeżdżalni, maty w boksach,
dziękitemuniebyłodużowybierania,amiędzyboksamimożna
było przejechać quadem z przyczepą na obornik. Paszarnia,
pomieszczenie na siano, słomę, wszystko było ergonomicznie
przemyślanetak,żebyułatwićpracę.
Pokój
socjalny
miał
prysznic,
lodówkę,
kuchenkę,
zmywarkę, nowiutki ekspres do kawy, który robił zadziwiająco
dobrą,mocnąkawę.Ewawłaśniezaczęłarobićsobiekawę,gdy
w drzwiach pokoju socjalnego pojawiła się Ania, wyraźnie
niewyspanaizmęczona.Jejdługieblondwłosy,niedbaleupięte,
wychodziłyzkucyka.
– Dzień dobry. O, kawa, ja też się napiję, jestem
nieprzytomna.
To
dla
mnie
za
wcześnie,
muszę
się
przyzwyczaić, muszę się rozgrzać – mówiła, poprawiając
fryzurę.
Wypiły kawę i Ewa poszła do magazynku, gdzie
przechowywała środki na odrobaczanie. Otworzyła szafkę i ku
swojemu zdumieniu odkryła, że nie ma wystarczającej ilości,
abyodrobaczyćwszystkiekonie.ZadzwoniładoWojtka,aleten
nie odbierał. Zdziwiło ją to ogromnie, bo zawsze odbierał albo
oddzwaniał od razu. Teraz zadzwoniła do kliniki. Odebrała
sekretarka,którapowiedziała,żepandoktorjestnazwolnieniu,
nie wiadomo, kiedy wróci, i może przysłać zastępstwo.
Zapytała, ile środka potrzeba, i obiecała oddzwonić. Ewę
zdziwiło,żenieoddzwania.Zawsze,nawetjakbyłbardzochory,
odbierał telefon. To do niego niepodobne – pomyślała. Gdy
powiedziałaotymAni,onateżniemogłauwierzyć.
–Notocojamamterazrobić?–zapytała.
– Wiesz co, robi się późno, o dziesiątej mam trening
zPiotrkiem.Przygotujmi,proszę,konie.
–Jasne,które?
–Niewiem,zarazzadzwoniędoPiotrka–powiedziałaEwa,
wyjmująckomórkęzpłaszcza.
–Wszystkietrzy?–wykrzyknęłazdumionadosłuchawki.
–Słyszałaś?
–Jasne,jużsięrobi,trochęrobotybędzie.
–Notoidęsięprzebrać.
Ewa wróciła do domu, poszła do garderoby, gdzie zastała
kotkęułożonąnapoduszkach.
– Tobie to dobrze – powiedziała i była pewna, że ta
zrozumiała,boprzeciągnęłasięizmieniłapozycję.
Założyła bryczesy z pełnym lejem, które z trudem się
dopięły. Zdziwiło ją to bardzo, bo jeszcze nie tak dawno były
luźne. Muszę wrócić do diety – pomyślała. Jeździła w nich
przecieżjeszczewpołowiepaździernika.
Zresztąpotakimwysiłkujakdziśnapewnoschudnę.
Ześciśniętymżołądkiemposzładostajnipokonia.
– Już chyba przestaje mnie to cieszyć, więcej mam stresu
niżprzyjemnościzjazdy–powiedziaładoAni,którazajętabyła
czyszczeniem,więctylkosięuśmiechnęła.
Pewnieniewie,oczymmówię,onasięniczegonieboi,lubi
to,corobi,spełniasięwtym,jajużstraciłamtenzapał.
Musiały trochę poczekać na Piotrka, bo nie było wiadomo,
który koń ma jaki sprzęt; siodło, ogłowie, czapraki,
ochraniacze.
Tenpokilkuminutachwszedłrozpromieniony.
– Słyszałyście o tym konowale? Został pozbawiony prawa
wykonywania zawodu, no na razie zawieszony, ale pewnie się
ztegoniewyplącze.
–Okimtymówisz?–zdziwiłasięEwa.
–Jaktookim,oWojtku.Jestpodejrzenie,żepodałzadużo
środkaprzeciwbólowego,którydziałałjakodopingowy.
Ania zaczęła wypytywać o szczegóły, a Ewa oparła się
o boks i nie mogła się otrząsnąć. Nie spodziewała się tego po
Wojtku, bardzo poważnie podchodził do swojej pracy
izniesmaczyłoja,żePiotrekmówiotymtaklekko.
– To okropne – powiedziała. – Dopasujcie sprzęt. Ja
poczekamwujeżdżalni.
Wyszła, nie chcąc uczestniczyć w tej rozmowie. Nagle
poczuła się obca, niezrozumiana, ale też czuła, że odstaje, nie
chce zrozumieć innych, którzy byli przeważnie młodsi
odwadzieścialat,innepokolenie.Samaodsunęłasięodintryg
stajennych, ale co ją obchodziły romanse albo kto ma jakie
problemy w szkole. Nigdy nie podejmowała tematu i w końcu
przestalizniąrozmawiać.Uświadomiłasobie,żetoniejestjej
świat,onajużtoprzeżyła,czasuciekanieubłaganie,aonastoi,
araczejkręcisięwmiejscuiboisięcośztymzrobić.Ogarnęła
ją ogromna tęsknota za tym, co już nie wróci. Uświadomiła
sobie, że marzyła całe życie o czymś, czego już właściwie nie
chce. Ale o tym mogła się przekonać tylko po spełnieniu
marzeń.Noicodalej–pomyślałazagubiona.
JakbywodpowiedzinawezwaniewszedłRoman.
–Szukałemciępotym,jaksiędowiedziałemoWojtku.Cała
stajniaażhuczy.Powiedzielimi,żetujesteśiczekasznajazdę.
Wiedziałem, że wstrząśnie to tobą, więc przyszedłem cię
wesprzeć.
– Faktycznie wstrząsnęło, dzięki, że o mnie pomyślałeś,
jesteś jedynym, który to zrozumie. Oni są za młodzi, ich to
emocjonuje, a mnie smuci. Siedzę tu i użalam się nad sobą,
muszę przesłać to nagranie komisji. Może mu to pomoże, ale
niewiem,komutowysłać.MuszęzadzwonićdoMagdy,tomoja
przyjaciółka prawniczka – wyjaśniła Ewa, widząc pytające
spojrzenieRomka.
–Zadzwońkoniecznie,musiszzdjąćzsiebietenciężar.Jak
jużsięztymuporasz,zapraszamcięnaobiaddoKonstancina,
potreningu,cotynato?Nakarmiękonieipojedziemy.Proszę,
zgódźsię,Aniatujeszczebędzie.
–
Bardzo
chętnie.
Będziemy
mogli
na
spokojnie
porozmawiać.Takdawnonigdzieniebyłam,zaszyłamsiętutaj,
toświetnypomysł,dziękuję,odrazupoczułamsięlepiej.Przed
twoim przyjściem miałam smutne myśli, powiem Ani, że
jedziemypośrodkinaodrobaczeniedokliniki,możefaktycznie
tamwstąpimy,możeudamisięskontaktowaćzWojtkiem.
– Super, zarezerwuję stolik – powiedział, sięgając po
telefon.
Wyszedł bardzo zadowolony z siebie, mijając po drodze
AnięiPiotrkarozmawiającychoWojtku.
Gdy zobaczyli Ewę, która już znudzona czekaniem, weszła
dostajni,przestalirozmawiać.
Nonieźle,terazjeszczezrażamdosiebieludzi–pomyślała
Ewa,biorąckoniaodAni.
– Dziękuję, kochana, jakoś mnie ta sytuacja przerosła,
musiałamochłonąć.
–Nowsiadaj,zacznieszmyślećoczymśinnym,jużsięoto
postaram – powiedział Piotrek z uśmiechem, któremu nie
sposóbbyłosięoprzeć.
Ewa odwzajemniła uśmiech i wsiadła na konia. Pomyślała,
żewartospróbowaćtakiejterapii.Skupiłasięnatreningu.
Faktycznie Piotrek zna się na swojej robocie – myślała,
kręcącwoltywkłusie.–Niesposóbmyślećoczymśinnymniż
trening.
–Nierównetekółka,postarajsię.Równowodze,jednaręka
jestniżej.Piętywdół.Siedźprosto,niegarbsię–wykrzykiwał
razporaz.
Ewa starała się skupić na wszystkich komendach i nie
zauważyłanawet,kiedyzaczęłajeździćprzezcavalettinamałą
przeszkodę.
–Świetnieciposzło.Teraznastępnykoń.
Aniaprzyprowadziłanastępnego,odebrałaodniejtego,na
którym jeździła, przykryła derką, zdjęła siodło, ogłowie
izaprowadziłanakaruzelę.
Napozostałychkoniachtreningwyglądałpodobnie,chociaż
mająinnecharakteryitrzebabyłozkażdympracowaćtroszkę
inaczej. Ewa miała duże doświadczenie, co od razu zauważył
Piotrek.
– Świetnie sobie poradziłaś, rozumiesz konie, młode
dziewczyny – wybacz – są trochę za młode, zbyt niecierpliwe,
nie czują koni tak jak ty. Jeżdżą bardzo siłowo, a jeśli jeżdżą
sportowo, to przenoszą nerwy na konie. Ty masz spokój,
któregomogącipozazdrościć.
– No wiesz, godziny, a raczej lata spędzone w siodle, na
pastwisku,wboksie.
– Wygląda to tak, jakbyś z nimi rozmawiała, tłumaczyła
iodpuszczała,nagradzając,gdyzrozumieją.Dawnoniemiałem
takświetnejuczennicynatreningu.
– Mówisz tak, bo chcesz, żebym zapomniała, że nazwałeś
mnie starą – powiedziała Ewa, ale komplementy sprawiły jej
niesamowitą radość, wróciły wiarę w to, co robi, nadały życiu
jakiśsens.
Samatakwłaśnietoczuła.Umiaładogadywaćsięzkońmi,
czynatreningu,czynapadoku,koniejejufały.
– Co ty mówisz, szczerze gdybyś chciała zająć się
ujeżdżeniem,znalazłbymciodpowiedniegokonia.
–Tomiłe,comówisz.Dziękizawsparcie,pomyślę.
– Jutro poćwiczymy więcej elementów ujeżdżeniowych,
koniomteżsiętoprzyda.
–Super.–OddałakoniaAni,bojużniemiałasiłnanic.
– Aniu, proszę, zajmij się końmi, ja zabieram Romka,
pojedziemydokliniki,musimycośzałatwić.
– Ok, będę tu do wieczora, mam jeszcze mnóstwo roboty
zkońmiRenaty.
Ewabyłabardzozadowolona,odprężona,aleteżnieludzko
zmęczona. Poszła do domu i nawet nie przebierając się, padła
na sofę, zadzwoniła do Magdy, ale jako że ta nie odbierała,
zasnęła.
Obudził ją dzwonek telefonu. Z przerażeniem spojrzała na
zegarek, który czuła również na twarzy. Widać na nim spała.
Byłajużprawiedruga.
– Magda, dzięki, że oddzwaniasz – powiedziała zaspanym
głosem.
–Sorry,żedopieroteraz,alebyłamnakonferencji,atyco,
śpiszwciągudnia?Todociebieniepodobne.
– To po treningu. Musimy się spotkać. Dużo się u mnie
dzieje,aleterazmamdociebiekrótkiepytanie.
–Wal.
– Pokrótce, śmierć konia, podejrzenie weterynarza, mam
nagrania i nie wiem, co z nimi zrobić. Weterynarz raczej jest
niewinny, na nagraniu widać, jak właścicielka katuje konia.
Oczywiście, mógł też coś mu podać – mówiła szybko,
zaaferowana.
– Muszę sprawdzić, za mało wiem, musiałabym wykonać
kilkatelefonów,alepowiedzmiwięcej.
Ewa opowiedziała wszystko po kolei i obiecała przesłać
nagrania.
–Dobrze,zajmęsiętym.
–Dziękuję,kochana,musimysięspotkać.
–Musimy,pa,jużmuszękończyć
Ewa posiedziała jeszcze chwilę, próbując dojść do siebie.
Wstałapowoliiposzładołazienkiprzemyćoczy.Gdystałaprzy
umywalce,zakręciłosięjejwgłowie.Musiałasięzłapaćzlewu.
żeby nie upaść. Usiadła na toalecie i jakiś czas próbowała
oddychać spokojnie. Gdy wstała, znów zaczęła się krytycznie
przyglądać swojej twarzy, nałożyła puder i tusz do rzęs, ale
oczywciążwydawałysiępodpuchnięte.Zamaskowałasińcepod
oczami i nałożyła róż na policzki, bo twarz wyglądała
niezdrowo,blado,jakbybyłachora.
Naszczęścieniedawnobyłaufryzjera.Wystarczyłozwilżyć
włosyiprzeczesać.
Ewa przywiozła z Londynu wiele pięknych sukienek, na tę
okazję wybrała niebieską, kupioną na wyprzedaży na Oxford
Street w Boxing Day. Sukienka pięknie na niej leżała,
podkreślając sylwetkę. Do tego kozaki i kożuch, i już była
gotowa do wyjścia, choć zegarek wciąż miała odciśnięty na
twarzy.Starość–pomyślała,uśmiechającsiędolustra.
NiedługopotemprzyszedłRomek.Musiałzadaćsobiedużo
trudu. Był świetnie ubrany, tym razem w garnitur, ostrzyżony.
Gdyjązobaczył,ażprzystanąłnachwilę.
– Wybacz, ale nigdy nie widziałem cię w innych ubraniach
niżstajennelubdomowe,terazwyglądaszolśniewająco.
– Bo ciągle tutaj jestem w pracy. Dziękuję, miło to słyszeć.
Jeszcze tylko prześlę plik z nagraniem Magdzie, mojej
przyjaciółce,iidziemy.Tyteżświetniewyglądasz,ciężkomisię
przyzwyczaićdotwojegonowegowizerunku.
EwazniknęłanachwilęwgabinecieizanimRomekzdążył
sięnadobrerozsiąść,jużbyłazpowrotem.
– Już gotowe, jedźmy, chciałabym jeszcze przejść się po
parku,dawnotamniebyłam.
KonstancinJeziornatojedyneuzdrowiskonaMazowszu.Kiedyś
dojeżdżałatukolej,przyParkuZdrojowymmiałastacyjkę,było
tukasynozrestauracją,mielituswerezydencjeprzemysłowcy,
finansiści, ale też zbudowano sporo pensjonatów, zaczęli tu
zjeżdżać ludzie sztuki, artyści. Miejscowość miała swoją
elektrownię,wybrukowaneulice,liniętelefoniczną,kanalizację.
Terazwogromnychwillachnaponadtrzytysięcznychdziałkach
mieszkają albo osoby na kwaterunku po kilka rodzin w jednej
willilubwłaścicielefirmoraztacy,którzyniemusządojeżdżać
codzienniedoWarszawy,bodojazdjestkoszmarny.
–Zawszechciałamtumieszkać,tomiastomaniesamowity
urok–powiedziałaEwa,gdywjeżdżalidoKonstancina.
– Ja też – odparł Roman. – Zawsze chciałem tu coś kupić,
ale jest ciężko. Albo wille, do których utrzymania potrzeba
sztabu ludzi, albo bloki. Szkoda, że nie ma tu szeregowców,
bliźniakówwdobrymmiejscu.
– To prawda, też mam takie wrażenie. Nic takiego się tu
ostatnioniebuduje,willeniszczeją,jedynieParkZdrojowyżyje,
wybudowalibasen,kawiarnie.Chodź,zobaczymy–powiedziała
Ewa,gdyzatrzymalisiębliskoparku.
Gdy wysiedli z samochodu, owionął ich chłód. Naciągnęli
głębiejczapki,włożylirękawiczki.
–Muszętuczęściejprzychodzićlatem,choćsamejniejest
tak przyjemnie, nie ma się z kim podzielić wrażeniami –
powiedziałaEwa,głębokowdychającrześkiepowietrze.
–Nawetterazjestpięknieipachniejakośinaczejniżunas.
–Możetotężnia.
–Może,choćotejporzerokuniedziała,chybasosny.
–Chodźmyzobaczyćbasen,zapytamoabonament.
Poszli na basen, porozpytywali, wzięli ulotki, gazetki, no
i co nie jest bez znaczenia w taką pogodę, ogrzali się, zanim
wyszlinazewnątrz.
W restauracji byli sami. Wielką salę ciężko było ogrzać,
byłozimno.
–Niepotrzebnierobiłemrezerwację,pustotu,możejeszcze
niedziała?
–Alejestotwarte,jestśrodektygodnia,pewniedlatego.
Zaczęlirozglądaćsięposali.Komineksiępalił,więcposzli
w tym kierunku, dopiero gdy się trochę rozgrzali, zaczęli się
rozglądać. Pomieszczenie było bardzo gustownie urządzone,
przypominało trochę angielskie kluby, na ścianach wisiały
klasyczneobrazy,najczęściejzescenamipolowań.
Nagle nie wiadomo skąd pojawiła się młodziutka, śliczna
kelnerka. Podając im kartę, zapytała, czego się napiją. Gdy
odeszła,EwazapytałaRomka:
– Nie wydaje ci się, że nagle wszyscy są bardzo młodzi,
kiedyśwszyscybylistarsi,możetoprzeztenpobytzagranicą.
–Teżmamtakiewrażenie.
–Bardzomisiętupodoba,musibyćwspanialelatemusiąść
wogrodzie.
– Fajne miejsce, też kiedyś chciałem mieć restaurację, ale
topewniekryzyswiekuśredniego,cośstworzyć,byćnaswoim.
– Pewnie dlatego założyłam stajnię – zaśmiała się Ewa. –
Teraz wolałabym chyba kawiarnię, coś tańszego, mniej
skomplikowanego, zresztą może sprzedam stajnię. Stajnia
pochłaniacałeżycie,całyczasjestemwpracy,jużtracędotego
serce.
– Rozumiem, szczególnie po tym martwym koniu i po tym,
cowidzieliśmynanagraniu.
– Dokładnie, najchętniej pozbyłabym się Olgi ze stajni po
tym, co zobaczyłam. Nie o tym marzyłam, zakładając stajnię.
Myślę, że tak bardzo chciałam ją mieć, że nie dopuszczałam
złychmyślidosiebie.Niechcęiśćnatakiekompromisy.
Ewaażsięwzdrygnęłanasamąmyślotym.
– Nie mówmy dziś o stajni, chciałabym o tym zapomnieć,
bardzotomnąwstrząsnęło.
–Możenapijemysięwina?–zapytałRoman.
– Zaraz zamówię coś pasującego. Masz już pomysł, co
chceszzamówić?–zapytał.
– Daj mi chwilkę, chętnie się napiję, ale tylko kieliszek.
Ostatnio źle się czuję, jak więcej wypiję, zresztą będę
prowadzić.Tynapijsięwięcej,jeślimaszochotę.
Kelnerka pojawiła się. jakby czytała w myślach. Złożyli
zamówienie.
–Jużdawnoniebyłamwrestauracji,ostatniowLondynie–
powiedziałaEwa.
–Janawetgdytambyłem,toniechodziłemdorestauracji,
nie miałem z kim, jedynie do pubu, a tam raczej jedzenie
kiepskie,pozatymżalmibyłokażdegofunta–uśmiechnąłsię.–
Zresztą kominek też mi się kojarzy, jak musiałem palić nawet
latem,żebypozbyćsięwilgoci.Pamiętasz,jaklatapotrafiąbyć
wilgotne, a wiosną często pada. Mój dom był kiepsko
zbudowany,więcwykarczowałem,cosięda,ipaliłem.Terazjuż
misięniechcepalić,alelubięsiedziećprzykominku.
–Przykromi.Naprawdęmusiałobyćcitrudno.
–Straciłempewnośćsiebie,tonapewno,noichęćwalkipo
kolejnych porażkach. Trudno się po tym pozbierać, ale
postanowiłem, że wracam do domu po świętach. Dom jest
jeszcze wynajęty, więc zatrzymam się u znajomego, ale muszę
sięrozejrzeć,zobaczyć,codalej.
– Smutno mi będzie bez ciebie. Ja też powinnam coś
postanowić,bobezciebiechybaniedamradytegociągnąć.
–Spokojnie,niemartwsię,przeszkolęWłodka,maszAnię.
Siedzielijeszczedługoposkończonymobiedzie,cieszącsię
swoim towarzystwem, świecami, kominkiem, i choć wiedzieli,
żemusząwracać,niespieszyłoimsiędopracywstajni.
Ewa
była
urzeczona
tym
spotkaniem,
miejscem.
Postanowiła,żezaprosituRoberta.
Muszę sprawdzić, czy to urok tego miejsca tak na mnie
podziałał, czy to Romek sprawił – pomyślała, a na głos
powiedziała:
– Chodźmy już, pora karmienia się zbliża i już pewnie
wszyscy nas szukają, a musimy jeszcze zahaczyć o klinikę po
środkinaodrobaczenie.Mamnadzieję,żejeszczejestotwarta.
Wracając, musieli nadłożyć trochę drogi, ale Ewa chciała
podpytać, co u Wojtka. Czuła się poniekąd odpowiedzialna za
jego kłopoty, a pasty odrobaczające też były potrzebne.
Zatrzymali się pod kliniką. Na szczęście jeszcze była otwarta.
Weszlidoprzestronnego,jasnegopomieszczenia.Wszystkobyło
sterylne, urządzone jak szpital. W poczekalni stały jasne
skóropodobne sofy, poidła dla psów, był sklepik z karmami
specjalistycznymi, przychodzili tu właściciele psów i kotów ze
swoimi pupilami. Do koni weterynarze przyjeżdżali do stajni,
nie było tu szpitala dla nich. Ewa z Romkiem minęli kilka
zestresowanych psów i nie mniej zdenerwowanych właścicieli,
i podeszli do kontuaru, za którym siedziała młoda, szczupła
dziewczynazniespokojnymioczami.
–Dzieńdobry,możemyrozmawiaćzkimśmającymkontakt
zdoktoremWojciechemBrylskim?
Dziewczyna zrobiła się jeszcze bardziej nerwowa. Ewa
zastanawiała się, czy to efekt ich pytania, czy jest taka
wypłoszonaznatury.
– Spytam doktora – powiedziała tylko i pośpiesznie weszła
dogabinetu.
Po chwili wyszła z gabinetu z lekarką, niską drobniutką
dziewczynązczarnymiwłosamiupiętymiwciasnykokibardzo
poważnąminą.
– Proszę za mną – powiedziała tonem przyzwyczajonym do
wydawaniapoleceń.
Weszlidobiura,poprosiła,abyusiedli.
– Czego państwo sobie życzą? Jestem jego znajomą.
Niestety, doktora nie ma i nie wiadomo, kiedy wróci, sprawy
rodzinne.
– Nazywam się Ewa Tarnowska ze stajni „Pod lasem”.
Potrzebuję pasty do odrobaczania. Mam też informację dla
Wojtka, to ważne, w sprawie śmierci konia, to może go
uratować.Widzieliśmynagrania,naktórychwłaścicielkakonia
znęcasięnadnim.Chciałammutopowiedzieć,alenieodbiera
telefonu.
– Super, kamień spadł mi z serca, bardzo się o niego
martwię. To dobry lekarz i wspaniały człowiek. Zadzwonię do
niegozaraz,możeodemnieodbierze,acodopasty,toniemam
dostępu do składziku Wojtka. Muszę wziąć od niego klucze.
Przyślękogośdostajni,aterazmuszęjużlecieć,bozostawiłam
asystentkęzpacjentem.Jeszczerazdziękujęidowidzenia.
– Do widzenia – powiedzieli jednocześnie, wychodząc
zgabinetu.
Po powrocie zobaczyli, że faktycznie już na nich czekają. Nie
mogli się przemknąć niezauważenie, więc postanowili, że utną
plotkiodrazu.
–Dobrywieczór,pewnieszukaciestajennego.
Romekwysiadłzsamochodu.
– Byliśmy w klinice, a potem szefowa zaprosiła mnie na
pożegnalnyobiad,poświętachodchodzę.
Ewawykorzystałazamieszanieiweszładodomu.Rozeszło
się, mogło być gorzej – pomyślała. Jeszcze mi takiej sensacji
brakuje,chociażpewniedowiedząsię,żeRobert…Nowłaśnie–
pomyślała,żemusidoniegozadzwonić.Jużzbytdługomilczała,
nieodbierałajegotelefonów,nieczytałamaila.Poprzyjściudo
domu nie przebrała się, jak zwykle w robocze ciuchy. Chciała
sięlepiejpoczuć,wybrałanumerRoberta.
– Ewuś, kochanie, zadzwoniłaś, spotkajmy się, proszę,
awszystkociwytłumaczę.
–Dobrze,kolacjajutroodziewiątejwieczórwKonstancinie.
Spotkamysięwrestauracji.
–Będę,dziękuję.Nawetniewiesz,iletodlamnieznaczy.
Ewa odłożyła słuchawkę i dopiero teraz się przebrała.
Nakarmiła zwierzęta, wypuściła psa na chwilę do prywatnego
ogródka. Miała iść pomóc w stajni, ale poczuła się tak
zmęczona, że poszła do sypialni. Ppomyślała, że coś poczyta,
uspokoi się. Wzięła z biblioteczki swoją ulubioną książkę
Mostowicza Pamiętnik Pani Hanki, ale po przeczytaniu kilku
stronzadzwoniłtelefon.
–Cześć,Magda,cotam,myślałaśomojejsprawie?
– Tak, ale chciałam zapytać, czy rozmawiałaś już z jej
ojcem?
–Czyim,Olgi?
–Notak,czytyśpisz?
– Faktycznie jestem w łóżku, zmęczona jak diabli, po co
miałabymznimrozmawiać?
– Dziwne, że jeszcze z nim nie rozmawiałaś. To najlepsze
wyjście,musiszmuprzesłaćnagranie.
–Przesłałam.
–Ico?
–Nic.
– Musisz z nim porozmawiać, on może wycofać sprawę
oubezpieczenie,cobędziedobredlaWojtkaitwojejstajni,no
i dla niego oczywiście. Jeśli nadal będą węszyć, nikomu nie
wyjdzietonadobre.Albowieszco,dajmijegonumer,powiem,
żejestemtwoimprawnikiem.
–Prześlęci,dzięki,kochana.
–Dobranoc–zaśmiałasię.–Chodziszspaćzkurami.
–Fakt,jaktonawsi.Dobranoc.
Ewaprzeczytałajeszczekilkastronizasnęła.
– Znów zaspałam na poranne karmienie – powiedziała do
siebieEwa,spoglądającnazegarek,którypokazywałdziewiątą.
– Ledwo zdążę na trening. Mam nadzieję, że Ania już czyści
konie.
Wcisnąwszysięwstrójdojazdykonnej,którywydawałsię
jeszczemniejszyniżwczoraj,zeszłanadół.Nakawęniemiała
już czasu, dała tylko zwierzętom jeść i wypuściła psa. Były
bardzoobrażone,żeniepoświęcaimdośćczasu,kotprawienie
tknął jedzenia, a pies nie chciał odchodzić od drzwi. Padał
deszcz,więcwpuściłagododomu.Podrodzedostajnizłapała
płaszcz przeciwdeszczowy. Padało ze wszystkich stron, więc
gdy doszła do stajni, twarz miała całą mokrą. To ją trochę
ocuciło.
Dzień był ponury, szary, ale w stajni paliło się światło i już
naniączekali.
– Dzień dobry wszystkim, zaspałam – tłumaczyła się Ewa,
bonielubiła,jakktośnaniączekał.
– Po wczorajszym treningu, nie dziwie się – powiedział
Piotr.
Ania już siodłała pierwszego konia, który prawie spał. On
teżjestsenny,niedziwięsię,zwierzętateżreagująnapogodę–
pomyślałaEwa.
Przejęła konia od Ani i poszła do ujeżdżalni, Piotr za nią.
Ania zaczęła przygotowywać innego konia, a Roman i Włodek
omawialicoś,ztrudemsiędogadując.RomekspoglądałnaEwę
przez szeroko otwarte drzwi do ujeżdżalni, próbując złapać jej
spojrzenie.
Ewa wsiadła na konia, ciesząc się, że ma schodki, bo
poczuła zakwasy w nogach. Po chwili stępa obudzili się
z koniem i byli gotowi na trening. Koń fantastycznie reagował
napomoce,aonawykonywaławnajdrobniejszychszczegółach
polecenia trenera. Koń był bardzo doświadczony i choć Olga
tylkoskakała,końumiałznaczniewięcej.Byłprzygotowanydo
klasy CC w ujeżdżeniu. Był to bardzo drogi koń rasy KWPN,
sprowadzony z Holandii, kasztanowatej maści. Na imię miał
Biscuit.
–
Powinnaś
na
nim
wystartować
w
zawodach
ujeżdżeniowych. Nie spodziewałem się, że on jest tak dobry.
NamówięOlgę,możeniebędziemiałanicprzeciw.
– Nie, dzięki, nie lubię zawodów, to nie mój koń.
Musiałabym trenować codziennie, wiesz przecież, ile to
wymagawysiłku.
Notak,ale…poczekamynaOlgę,zobaczymy,codalej.
Następnekonieteżbyłyświetne,alepierwszybyłwybitny.
Ewapomyślała,żemożegdybymiałatakiegokonia,tojejżycie
nabrałobywiększegosensu,aleszybkozganiłasięzatęmyśl.
Jeszczemimałokłopotów–pomyślała.
–Miłomiećmyślącąosobęnakoniu–skwitowałPiotr.
– Z jednej strony spokój i roztropność przychodzą
z wiekiem, ale z drugiej strach, brak energii i cynizm –
odpowiedziałaEwa.
Przekazywała po kolei konie Ani, która wprowadzała je na
karuzelęnastępa,asamawsiadałananastępnego.
Po zakończonej serii marzyła tylko o kąpieli, wypoczynku
i przebraniu się w coś luźniejszego, ale wychodząc, spotkała
Kamę. Dawno jej nie widziała, więc wypadało pogadać. Kama
byłaaktorką,grałagłówniewserialachitoroledrugoplanowe,
nie była obsadzana zbyt często, ale pisały o niej magazyny dla
kobiet. Sesje zdjęciowe często były organizowane w stajni.
Miała około czterdziestki, co dla aktorki nie jest dobrym
wiekiem, i ciągle na to utyskiwała, walcząc z czasem na
wszelakie sposoby. Była piękna, ruda, z kręconymi długimi
włosami, porcelanową cerą i kocimi zielonymi oczami, miała
świetną sylwetkę, bardzo kobiecą. Jeździeckie ubrania
z najnowszych kolekcji leżały na niej znakomicie, była zawsze
przygotowananaspotkaniezpaparazzi.
– Czy masz dziś sesję w stajni? Wyglądasz rewelacyjnie –
zapytałaEwa,podziwiającjejubiórimakijaż,rzęsyipaznokcie.
–Nie,adlaczegopytasz?
–Jesteśtakubrana,wyglądaszjakmiliondolarów.
– Dzięki, zawsze się staram tak ubierać, żeby nie było
wtopy, gdy ktoś mnie przypadkowo sfotografuje – powiedziała
wyraźniezadowolona.
–Notak,jaktyznajdujesznatowszystkoczas?
–Naco?
–Paznokcie,rzęsy…
– Wprawa, to należy do mojego zawodu. Słyszałam, że
jeździsznakoniachOlgi,toprawda?
– Tak, trenuję z Piotrem pod nieobecność Olgi. Wyjechała
pośmiercikonia.
–Tyjejtaknieżałuj,topodstępnażmija.
– Nie żałuję jej aż tak bardzo – powiedziała Ewa,
przypominającsobiefilm.–Aletojeszczedziecko–dodała.
–Ładnemidziecko,prawiemirolęzabrała.Wkręciłasięze
mną na plan, uwiodła reżysera, ma mieć wkrótce próbne
zdjęcia.Jamarzyłamotejroli,aterazchcązatrudnićmałolatę.
–Lepiejtakniemów,bocięoskarżąozabiciejejkonia.
–Przecieżjużmająweterynarza.
– No tak, ale my wszyscy mieliśmy dostęp do różnych
leków,którezostawiał,więcmożebyćztegowiększyproblem.
Mamjeszczenagrania…
–Takmyślisz,oBoże,jużlecę.
Pobiegła do samochodu. Ewa widziała, jak rozmawia przez
komórkę,pewniezjakąśgazetą,którałowisensacje.
Po co ja jej to powiedziałam, teraz jeszcze będę miała
problemyzprasą–pomyślała,karcącsięzaszczerość.
Ewa myślała, że Kama jeszcze wróci, pogadać, pobyć ze
swoimkoniem,aletaodjechała.
No trudno, reklama tego typu nie jest mi potrzebna, ale
może ona będzie miała moim kosztem swoje pięć minut –
pomyślała.
DosocjalnegoweszłaAnia,podeszładoekspresudokawy.
–Zróbmiteż,proszę.Niepiłamrano,padam–powiedziała
Ewa.
– Dobrze, oczywiście. Muszę chwilkę usiąść, długi dzień
przedemną.
Ania przyniosła pachnące kawy do stolika i rozsiadła się
wgłębokimfotelu.
– Rozmawiałam właśnie z Kamą, twierdzi, że Olga jest
podstępna,cotyoniejmyślisz?
–No,aniołkiemtoonaniejest,wykorzystujeurodę,ażeto
działa, romansuje z Wojtkiem, Piotrkiem, do stajennego robi
słodkie oczy. To jej sposób bycia, ale irytujący dla innych
dziewczyn.Jaktylkowie,żeobserwujejąfacet,zmieniasięnie
dopoznania,takjakbygrała,próbujeswegouroku.
– No tak, może mi wydaje się taka nierozumiana przez to,
żejestobca,możechcesięprzypodobać?
–Minie!–prawiewykrzyknęłaAnia.–Razmipowiedziała,
że jak mnie nie stać na stajnię, to żebym przeniosła konia, bo
ona chce kupić jeszcze jednego i nie ma miejsca. Marnie
traktujeswojekonie.
Ewaniemogłauwierzyćwto,cosłyszy.Faktycznieodcięła
się od życia stajennego. Może nie chciała wiedzieć, jak jest
naprawdę.Wstajnisązawszejakieśintrygi,sojusze,przyjaźnie
lub nienawiść do grobowej deski. Teraz znowu żal jej było Ani
i straciła nagle zapał do trenowania koni Olgi, ale obiecała jej
ojcu,więcdotrzymasłowa.
Poszła jeszcze zobaczyć, jak radzi sobie Włodek. Był
wswetrze,któryodniejdostał,cojąucieszyło.Uśmiechnęłasię
doniego,aleonniezauważył,pochłoniętypracą.
– Jak wam idzie? – zapytała Romka, wiedząc, że Ukrainiec
niejestzbytrozmowny.
– Bardzo dobrze, zgrywamy się, prawda, Włodku? –
powiedziałgłośno,abytamtensłyszał.
–Tak,tak–odpowiedział,niepatrzącnanich.
Ewa postanowiła, że zapyta o szczegóły, gdy będą sam na
samzRomkiem.Wiedziała,żeterazitaknieodpowieszczerze,
ale chciała jakoś zagadnąć, sprawić wrażenie, że nad
wszystkim panuje. Ale w rzeczywistości tak nie było, wszystko
sięrozłaziło.
Dziś wieczorem Ewa miała spotkanie z mężem, być może
wkrótcebyłym.Musiałasięprzygotować,wzięłaprysznic,żeby
nieśmierdziećstajnią,iwmyślniechżałuje,costracił,zaczęła
się bardzo starannie przygotowywać, obmyślając przy okazji
scenariusze rozmowy. Już dziś nie zamierzała się pojawić
wstajni,abynieprześmierdnąćamoniakiem,którymczućmocz
konia. Atmosfera w stajni zaczęła ją irytować. Postanowiła
pogadaćzRobertem,onjestbezstronny,więcciekawabyła,co
myśli.
Pojechała do restauracji, aby być wcześniej i napić się
herbaty przy kominku. Ale nie minął nawet kwadrans, gdy
wszedł Robert. Prawie wszystkie oczy zwróciły się w jego
stronę, był świetnie ubrany, na luzie i jednocześnie elegancko,
emanowałpewnościąsiebie.
Przywitałsięjednakjakośniezgrabnie,naglezniknęłajego
pewność siebie. Nie była pewna, czy chce ją pocałować, ale
tylkojąobjął,mówiąc:
– Cześć, myślałem, że będę wcześniej niż ty. Ładnie
wyglądasz–dodał,mierzącjaodstópdogłów.
–Tyteżnienajgorzej–odparła,myśląc,żespędzilikilkalat
wAnglii,ajużrozmawiająjakAnglicy.Zarazbędzieopogodzie
–dodaławmyślach.
Na szczęście Robert chciał wyrzucić z siebie wszystko jak
najszybciej, jakby się obawiał, że ona zaraz się rozmyśli
iwyjdzie.
– To była nic nieznacząca noc na wyjeździe służbowym,
wypiłem za dużo i zwierzyłem się, że mieszkamy oddzielnie.
Była bardzo współczująca, zaprosiła mnie do swego pokoju na
jeszcze jednego drinka. Po powrocie do pracy nie było okazji,
żebyzniąporozmawiaćsamnasam,aniechciałempublicznie
jejmówić,żebyłatopomyłka.Niewiedziałem,czegosięmożna
poniejspodziewać,więczaprosiłemjądonaszegodomu,żeby
sięzniąrozmówićostateczniebezhisterii.
– Dobrze, zamówmy już coś – powiedziała Ewa, widząc
zbliżającegosiękelnera.
Gdy już zamówili i kelner odszedł, Robert zaczął
przepraszać.
–Tylkociebiekocham,jesteśjedynaosobą,doktórejmogę
mówić: a pamiętasz, znamy się tyle lat, nie przekreślaj tego,
proszę,łączynastakwiele.
– To prawda, dlatego zdziwiłam się, widząc cię z takim
dzieckiem.Myślałam,żejesteśponadto.Myliłamsię,widaćnie
myślałeśwtedyzbytwiele.
–Ok,dowalmi,zasłużyłem,alewróćnaswoichwarunkach.
Nie mogę przestać o tobie myśleć, już świruję, kocham cię,
wszystkozaakceptuję.
– Wątpię – powiedziała, patrząc w ogień buzujący
w kominku. Ogromne polana żarzyły się, nadaremnie próbując
ogrzaćogromnepomieszczenie.
– Spróbuj – odparł, starając się spojrzeć jej w oczy,
bezskutecznie.
– Dobrze, nie chcę być okrutna i trzymać cię
wprzeświadczeniu,żetotyjesteśtenzły.Zarazjakwybiegłam
zdomu,upiłamsięiteżsięzkimśprzespałam.
– Z kim? – zapytał odrobinę za głośno i prawie wstał
z krzesła, ale widząc, że zwraca na siebie uwagę, usiadł
ijeszczeraz,tymrazemszeptem,spytał:
–Zkim,dodiabła–wycedziłprzezzaciśniętezęby.Mięśnie
twarzyporuszałysiępodidealniewygolonymzarostem.
– Nieważne. – Ewa spojrzała mu w oczy. – Co cię to może
obchodzić?
– Obchodzi! Jesteś jeszcze moją żoną. No tak, tylu się tam
wokółciebiekręci.
– Nie rozśmieszaj mnie, faktycznie świrujesz, a o tym, że
maszżonę,najwyraźniejzapomniałeś,zapraszająckochankędo
naszegodomu.
–Notocoproponujesz,codalej?
–Niewiem.Jedzmy,wyglądasuper–powiedziałatrochędo
Roberta,trochędokelnera,którystawiałtalerzeprzednimi.
–Spotykaszsięznimjeszcze–nieodpuszczałRobert.
–Tak,bardzoczęsto,aleniewtakimsensie,jakmyślisz.
Ewa cieszyła się, że udało jej się wyprowadzić go
zrównowagi.Nieczęstowidziałagowtakimstanie.Przyjemnie
było przekonać się, że mu jeszcze na niej zależy, schlebiało jej
to. Nagle poczuła, że ktoś im się przygląda. Gdy rozpoznała
Vadima,uśmiechnęłasięiskinęłagłowąwjegokierunku.
– To pan Vadim – powiedziała do Roberta. – Jest sam,
wypadagozaprosić,zresztąmamdoniegosprawę.
Vadim faktycznie podszedł do ich stolika, wyglądał na
przybitego.
–Dobrze,żepaniąwidzę.Dzwoniłapaniprawniczka.Mogę
sięprzysiąść?Musimypogadać,zresztąsmutnojeśćsamemu.
–Zapraszamy–powiedziałRobertiwstał,żebyodsunąćmu
krzesło.
– Dziękuję, nie przeszkadzam w romantycznej kolacji? –
zaśmiałsięjakośtaknieprzyjemnie.
Ewateżsięzaśmiałaizapytała,abyzmienićtemat:
–CouOlgi,mówiłjejpanonagraniu,coonanato?Kiedy
wraca?–Mówiłatakszybko,żeVadimniewytrzymał.
–Powoli,nierozumiem,jakpanitakszybkomówi.Postaram
się odpowiedzieć. Zzdziwiła się, nie wiedziała, że w ujeżdżalni
są kamery. Jest załamana, namawia mnie, żebym nie brał
pieniędzyodubezpieczycieli.Zaparędniwraca.Ucieszyłasię,
że pan Wojtek nie jest już weterynarzem, co mnie zdziwiło, bo
myślałem,żegobardzolubi.
–Apanconato?–dopytywałaEwa.
– Chwileczkę, o co chodzi z tym wszystkim? – odezwał się
Robert. – Nikt mi nic nie mówi. – Nie wiedział, jak się ma
zachować.
–Potemciopowiem.–EwaspojrzałanaVadima.
–Copannato?–Wpatrywałasięwniego.
– Nie wiem, co robić. To dużo pieniędzy, ale że kłopoty
może mieć moja córka, to pewnie faktycznie odpuszczę. Nie
chcę też niszczyć kariery Wojtkowi – dodał po chwili namysłu,
aleniezabrzmiałotoszczerze.
– Chciałem za te pieniądze kupić stajnię – mówił dalej
Vadim, tym razem bacznie przyglądając się Ewie. – Chciałem
odkupićjąodpani.
BadawczywzrokVadimaprzesuwałsiępoEwieiRobercie.
RobertpatrzyłzdziwionynaEwę.
Vadimzacząłimsięzwierzać,ażejużbyłtrochęwstawiony,
było tego sporo. Głównie narzekał na córkę, która jest już
właściwie dorosła, ale to jeszcze dziecko i musi ją chronić.
Tłumaczył jej zachowanie w ujeżdżalni tym, że wcześnie
straciłamatkę,niematuprzyjaciół,jestzagubiona.
Gdyjużskończylijeść,wezwałkelnera.
–Namójrachunek.–Kelnerkiwnąłgłowąiodszedł.
VadimzwróciłsiędoEwyiRoberta.
– Zapraszam do siebie na kawę, to jest tu za rogiem,
kierowcaczeka,pokażęwam,jakmieszkam.
– Jest już bardzo późno – oponowała Ewa. Nie chciała już
słuchaćoOldze,choćciekawabyła,jakmieszkają.
–Bardzoproszę,pokażęwamdom,tylkonachwilkę.
Zgodzili się w końcu, bo nie wypadało odmówić. Kierowca
podjechał pod same drzwi restauracji. Z przyjemnością
rozsiedli się na tylnych siedzeniach wspaniałej limuzyny
z podgrzewanymi fotelami. Niestety, podróż nie trwała długo,
kilka minut później już skręcali do willi, lecz najpierw trzeba
było przejechać obok budynku ochrony. Zatrzymali się przed
wejściemgłównym,gdzieczekałnanichlokaj.
– Przynieś nam kawę do salonu – powiedział tylko pan
Vadim.
Lokajzniknął.Vadimzacząłoprowadzaćichpodomu.Ewa
była już bardzo zmęczona, chciała tylko usiąść, ale wypadało
chwalić,zresztągospodarztegonajwyraźniejoczekiwał.
– Wiem, że duży dla mnie i Olgi, ale ten dom jest do
przyjmowania gości, ja sam i Olga mamy wydzielone bardziej
przytulneapartamenty.
Ewa, rozglądając się, myślała, że dom jest trochę tandetny,
przeładowany. Spojrzała na Roberta, a ten odwzajemnił jej
spojrzenie,uśmiechającsięznacząco.Vadimoprowadzałichpo
domu dumny jak paw, czekając na pochwały, których zresztą
mu nie szczędzili, zwracając uwagę na meble robione na
zamówienie na wzór angielskich, sofy chesterfield, czuli się
prawie jak w Wielkiej Brytanii. Niestety, w odróżnieniu od
tamtejszychdomów,tubyłowszystkiegozadużo,byłotonowe
i trochę w złym guście. Jedynie biblioteka była stonowana,
dobrze zaopatrzona, choć pokój nie wyglądał na używany zbyt
często. Ewa najchętniej posiedziałaby właśnie w tym miejscu,
ale Vadim nalegał, aby przejść do salonu. W salonie było
o dziwo całkiem przytulnie, kominek wyzwalał dobry nastrój,
kawa już czekała na drewnianej ławie, podana w pięknych
filiżankach.Naścianachwisiałokilkacennychobrazów,wtym
dwa namalowane przez Kossaka, i to właśnie na nie Ewa
spoglądałanajczęściej.
– Tak, to oryginały – powiedział Vadim, łowiąc jej
spojrzenie.Byłbardzodumny.–Sporokosztowały,ajakieśtakie
ponure–dodał.
–Piękne–powiedziałaEwa,niespuszczającznichwzroku.
– Dobrze, że się pani podobają. Znaczy, że nie
zmarnowałem pieniędzy – powiedział z nieprzyjemnym
uśmiechem.
– Dokąd pojechała Olga? – zapytała Ewa, chcąc zmienić
temat.
– Do naszego mieszkania w Hiszpanii, świetna pogoda,
pojechałatamzkoleżanką,rozerwąsiętrochę.
– No tak, teraz treningi w hali to wyzwanie. Zimno, dzień
krótki, motywacja już nie taka jak latem, teraz na wsi nie jest
przyjemnie.
–Ja,jakpaństwowiedzą,rozglądamsięzawłasnymdomem
zestajnią,choćniewiem,czyterazniezrezygnujęzszukania,
bezpieniędzyzubezpieczeniabędziemitrudnocośkupić.Olga
chcewięcejkoni,jesttoopłacalnybiznes?–zapytałVadim.
–Nie,zdecydowanieniejest,chybażemasiękilkaswoich
koni, to można sobie to zrekompensować, przyjmując
pensjonariuszy,aletakjakdlamnie…
– Może pani chce sprzedać? Chciałem kupić za pieniądze
z ubezpieczenia, ale co zrobić, może pani coś spuści –
powiedział,uśmiechającsięchytrze.
–Może,jeszczeniewiem–powiedziałaEwa.
–Chceszsprzedaćstajnię?!–wykrzyknąłzdziwionyRobert.
–Nicminiemówiłaś,toprzezemnie?
–Nie,alemusimyotymkiedyśporozmawiać.
Robert nieco się zmitygował, a Vadim obserwował całą
sytuacjęzdużymzaciekawieniem.Pewniejużwidziałsięwroli
właścicielastajni.
–PanieVadmie,acozWłodkiem,czyonupanapracuje?
–Tak,jestogrodnikiem.Wysłałemgodopanirano,więcjak
wróci, ma mnóstwo czasu, żeby zająć się ogrodem, zresztą
pracyterazniemazadużo,tylkoodśnieżanie.
–Musimyporozmawiaćojegozatrudnieniu.
–Obniżymipanizapensjonatibędziedobrze.
– No nie wiem, może być z tego kłopot, jeszcze o tym
porozmawiamy,aterazjużpóźno,musimyranowstać.
Wkrótce potem wstali, szykując się do wyjścia, odmówili
podwiezienia do restauracji, chcieli się przejść i ochłonąć.
Wychodząc z domu, Ewa zauważyła Włodka, przemykającego
szybko.Udawał,żejejniewidzi.
Dziwne–pomyślałatylko.
–Dlaczegochceszsprzedaćstajnię?Przezemnie?Niemasz
pieniędzy? Co się stało? – gubił się w domysłach Robert,
zasypującjąpytaniami.
– Nie wiem jeszcze, ale faktycznie nie zarabia. Gdybym
chciała
zarobić,
musiałabym
chyba
otworzyć
szkółkę
jeździecką,aniemamjużsiłytegosamaciągnąć.Jestemciągle
zmęczona, kłopoty, intrygi, śmierć konia, wszystko się złożyło.
Ciężkomisamejtociągnąć,pracanonstop.
– Jeśli chcesz, mógłbym pomagać ci w weekendy. Nie
wiedziałem,żecitakciężko.
–Dzięki,aleniewiem,czytomasens.Stajnianiezarabia,
robota bez sensu, cały czas jesteś w pracy, stres. Nie wiem,
jeszczeniepodjęłamdecyzji,alechodzimitopogłowie.
–Pamiętaj,całyczasmożeszsiędomniezwrócićpopomoc,
wieszprzecież.
– Tak, wiem – odpowiedziała, wiedząc, że zwrócić się do
niegopopomoc,tojakbyprzyznawaćsiędoporażki.
Przechodzili obok ruiny z wielkim, zapuszczonym parkiem.
Ażprzykrobyłopatrzeć,jakwszystkoniszczeje.
–Pamiętasz,jakchcieliśmytuzamieszkać?–zapytałaEwa.
– Tak, wtedy był tu jeszcze kwaterunek, ale nie wiem, co
gorsze.Terazjużcałkiemsięwali.–Wjegogłosiepobrzmiewał
smutek.
–Amychcieliśmytowyremontowaćitumieszkać.Remont
i utrzymanie takiego pałacu, zabytku, pewnie pod ochroną
konserwatorską, zrujnowałyby nas pewnie. Dobrze, że to
marzenie się nie spełniło. Teraz żałuję, że marzenie ze stajnią
sięspełniło.
–Przemyślto,wespręcięwewszystkim,copostanowisz.
– Miło z twojej strony, tylko dziwi mnie, dlaczego nagle
jesteś dla mnie taki miły, przecież nienawidzisz tego miejsca
iwszystkiego,cosięztymwiąże.
–Dajznać,copostanowisz.Zobaczymysięwtenweekend?
–powiedziałRobertniemalbłagalnymtonem.
– Nie, może w następny – tym razem to ona dyktowała
warunkiizaczynałojejsiętopodobać.
Doszli do zaparkowanych samochodów i rozjechali się do
swoichpustychdomów,obojeczującniedosyt,właściwietonie
mielikiedyporozmawiać.
Ja przynajmniej mam zwierzęta, które na mnie czekają –
pomyślałaEwabezsatysfakcji.
Robert
PotymspotkaniuRobertpoczuł,żemożejąstracić.Ciekawbył,
z kim mogła go zdradzić. Nie potrafił myśleć o niczym innym.
Ktotobył–tłukłomusiępogłowie.–MożePiotrek,wprawdzie
młodszy, ale nie wiadomo, może weterynarz, dostawcy, tyle
ludzi się tam kręci, a może Vadim, nie, raczej nie. Od razu
odrzucił tę myśl jako zbyt absurdalną. Całą drogę na Sadybę
myślał, kto to był. Dopiero potem uświadomił sobie, że
najważniejsze jest to, że ona może już nie być jego, a zawsze
była, zawsze go wspierała. Wszystkie wspomnienia z młodości
toona.Niepamiętajużżyciabezniej,nigdyniemyślał,żeona
możezniknąćzjegożycia,byłacząstkąjegosamego.Kiedysię
to zaczęło, jak mogli pozwolić, żeby ich drogi się rozeszły –
myślał.Postanowił,żeoniązawalczy,niemożejejstracić.
Ewa
Ewa, jadąc do domu, myślała o tym, jak dużo mają wspólnych
wspomnień.Znamgoprawietrzydzieścilat,całedorosłeżycie,
większość wspomnień wiąże się z nim. Może pora budować
życie na nowo, ale czy mam na to siłę – myślała. To, że ją
zdradził,niebyłodlaniejnajważniejsze,najgorszebyło,żenie
chciał jej wspierać, jakby nie chciał, żeby miała coś swojego.
Ciekawe,czyonzdajesobieztegosprawę,pewnienie.Muszę
gootozapytaćnastępnymrazem–postanowiła.–Możeonnie
ma o tym pojęcia, a ja chowam urazę, zamiast mu to
powiedzieć.
Najdziwniejsze jest to, że teraz, gdy on chce jej pomagać,
ona już straciła zapał do tego biznesu. Jak dziwne życie pisze
scenariusze–pomyślała,wjeżdżającprzezbramę.
Obudziła się wcześniej niż zwykle, było jakoś jaśniej. Gdy
podeszładookna,wszystkostałosięjasne,spadłśnieg.Pewnie
stopniejewciągudnia,aleterazjestpięknie–pomyślała.Było
zbyt wcześnie, żeby iść na trening, a chciała pozbierać myśli.
Ubrałasiępospiesznieiwradosnymnastrojuposzłanaspacer
dolasu.Zabrałazesobąpsa,którycieszyłsięjakszczeniakze
zmianyotoczenia.
– Blade, ile ty masz lat? – powiedziała do psa, gdy ten
zabawiał się śniegiem, wąchał, odskakiwał. Zabawa sprawiała
muniesamowitąradość,coudzielałosięEwie.
Dzieńbyłpiękny,słońcerozświetlałośnieg,któryskrzyłsię
oślepiająco. W mieście nie ma takiej zimy, tylko breja,
samochodywszystkorozjeżdżą–pomyślała,podziwiającgałęzie
uginające się pod ciężarem śniegu i wsłuchując się w ciszę.
Szła znaną sobie ścieżką, poznając ją na nowo. Była tak
zadowolonazespaceru,żestraciłarachubęczasu.Spojrzałana
zegarek w komórce i natychmiast zawróciła, prawie zaczęła
biec.Zbliżałsiętrening,aonajeszczemusiałasięprzebrać.
Gdy przechodziła obok stajni, zaczepił ją Roman, ubrany
wroboczystrój,nieogolony.Zanimjeszczepodszedł,wiedziała,
że coś się stało. Z przerażeniem czekała, co powie. W końcu,
gdypodeszładośćblisko,powiedział.
– Chciałbym złożyć wymówienie, mam dwa tygodnie
wypowiedzenia, ale najchętniej wyjechałbym już – powiedział,
starającsięnaniąniepatrzeć.
–Cosięstało?Dlaczegotakmówisz?–Ewębardzozdziwił
tonRomka,naglejakbyrozmawiałazobcymczłowiekiem.
– Nie wiesz? Kiedy chciałaś mi powiedzieć, że pogodziłaś
sięzmężem?
–Musiałamsięwkońcuspotkać,musieliśmyporozmawiać,
jesteśmydorosłymiludźmi,nawetjeśliniebędziemoimmężem,
tozawszebędziemoimprzyjacielem,znamysięoddziecka.
–Akimjadlaciebiejestem?Przygodą?Zabawką?
– Nie denerwuj się. Jeszcze nie wiem, nie zdecydowałam,
wybacz.
–Nofaktycznie,jestcowybaczać,choćbyto,żezabrałaśgo
dotejsamejrestauracji,dlamnietocośznaczyło…Nieważne.
Przemyślisz, co do mnie czujesz, ale mnie tu już nie będzie.
Wyjeżdżam, tak będzie lepiej, dasz sobie radę, ale uważaj na
Włodka,onjestjakbynaprzeszpiegach.
–Coprzeztorozumiesz?–powiedziałazaniepokojona.
– Vadim chce kupić stajnię i twoja jest na pierwszym
miejscu.Olgachcemiećwięcejkoni.
– Wiem, Vadim wspominał o tym. Doceniam, że mi to
mówisz, jest mi naprawdę bardzo przykro, że tak wyszło z tą
restauracją.Totakiepięknemiejsce,niepomyślałam,żebędzie
ciprzykroztegopowodu,alerozumiem.
Roman jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, zaczerpnął
powietrza, ale zaniechał, machnął ręką, odwrócił się
ipospiesznieodszedł.
Ewa przywołała psa, któremu niespieszno było do domu,
więc ociągał się, jak mógł, a Ewa niecierpliwiła się coraz
bardziej,bomusiałasięjeszczeprzebrać,okawieaniśniadaniu
nie było mowy. Gdy jednak doszła do domu, zmieniła zdanie.
Byłazbytzmęczonaigłodna,abywsiadaćnakonia.Zadzwoniła
do Piotra i poprosiła go, aby wylonżował konie, ona przyjdzie
później i wsiądzie tylko na Biscuita. Zrobiła sobie kawę, a na
śniadaniemuesli,izapadłasięwswoimulubionymfotelu.
Wszystko się komplikuje – pomyślała. – Może faktycznie
sprzedaćstajnię,skorojestkupiec.
Poczuła się bardzo zmęczona tym wszystkim. Postanowiła,
żejutroniewsiądzienakonie.Zrobisobiedzieńwolny.Spotka
sięzMagdą.Znałająjeszczezestudiów,jedynaprzyjaźń,która
przetrwałaemigrację,alemimożemieszkaterazwPolsce,nie
spotykały się za często. Magda też była koniarą, miała swoje
dwa konie, ale pracowała w korporacji jako prawniczka, więc
nie miały, kiedy się spotykać. Ewa miała zajęte głównie
weekendy,aMagdapracowaławtygodniu,awkażdyweekend
była u swoich koni, w stajni po przeciwnej stronie miasta.
Zadzwoniła do Magdy od razu, choć zdawała sobie sprawę, że
itakjestzapóźnonaumawianiesięnajutro.Aletazgodziłasię
bezwahania,teżrobiłasobieprzerwęodkoniimiałapochodzić
po sklepach, kupić coś przed świętami, więc umówiły się
wgaleriihandlowej,wkawiarni,którąobielubiły.
– Bardzo się cieszę na to spotkanie – powiedziała Ewa,
kończącrozmowę.
I tak faktycznie się czuła. Chciała porozmawiać z kimś
o swojej sytuacji, bo sama nie dawała już rady. Muszę to
przegadać, a jednocześnie dawno nie byłam na zakupach –
pomyślałazzadowoleniem.
Z trudem zwlekła się z fotela. Choć dzień był piękny, ona
już nie miała energii po forsownym spacerze i po spotkaniu
zRomkiem.AlesprawiałajejradośćjazdanaBiscuicie,noinie
bezznaczeniabyłotakżeto,żePiotrjątakchwalił.
Jedyniejazdakonnamiwychodziwżyciu–zezdziwieniem
pomyślałaEwa.
Zdawała sobie jednak sprawę, że koń nie należy do niej
ijestzbytdrogi,abymogłasobienaniegopozwolić.
Przebrała się szybko i pobiegła do stajni. Koń już był
przygotowany, chyba przez Piotrka, bo Ani nie było dziś
wstajni.PojechałazRenatąnajakieśregionalnezawody.
– Dzięki, Piotrek, za przygotowanie konia, że też ci się
chciało.
Koń prezentował się świetnie, był wygolony, a jego
kasztanowate futro lśniło jak złoto, kopyta posmarowane
balsamem błyszczały. Wyglądał jak przed ważnymi zawodami.
Piotrek zresztą też prezentował się nieźle w obcisłych jasnych
bryczesach i długich jeździeckich oficerkach. Ewa podeszła do
konia i podała mu przysmak. Koń zjadł ze smakiem i zaczął
obwąchiwać kieszenie. Ewa, śmiejąc się, wyciągnęła drugi
ipodałamu,jednocześniegłaszczącgopobłyszczącejszyi.
–Niemazaco,miałemtrochęczasu.Lubiępatrzeć,jakna
nimjeździsz.ChciałbymprzekonaćOlgę,żebywystawiłagona
jakichśzawodachujeżdżeniowychztobąjakojeźdźcem.Widzę
ogromnypotencjałujeżdżeniowy,wtobiezresztąteż.
–Bardzomiło,żetakmówisz.Ostatniofaktyczniewychodzi
mi tylko na tym koniu, wszystko inne leży. Ale może ty chcesz
wsiąść?
–Nie,wsiadampóźniej,aletylkonastępa.Kręgosłupminie
pozwala na kłus, chociaż może dziś spróbuję. Ciężko się
przyzwyczaićdobyciakaleką.
– No to ja chętnie popatrzę, rozumiem cię. Mi też nie jest
tak łatwo, jak kiedyś – odpowiedziała Ewa, wsiadając po
schodkachnakonia.
Ewaszybkozgrałasięzkoniem,odeszłozmęczenie,czarne
myśli,bylitylkooni,liczyłosiętylkoporozumieniemiędzynimi.
Tu czuła się dobrze, wiedziała, co ma robić, gorzej w życiu,
wszystkiedrzwipootwierane.Myślałatylkootym,cotuiteraz,
nieoprzeszłościczyprzyszłości,liczyłasiętylkotachwilaita
więź. Po skończonej jeździe, pochyliła się i objęła konia za
szyję.Tuliłasiędoniego,wdychającjegozapach.Wiedziała,że
poszłojejrewelacyjnie.Piotrekrównieżbyłzachwycony,nawet
nie musiał nic mówić, widziała to w jego intensywnie
niebieskichoczachiszerokimuśmiechu.
–MusiszkonieczniepokazaćOldze.Obiecaj,żewsiądziesz,
jaktylkoprzyjedzie.
–Ok,niemaproblemu,alejutroniewsiadam.Robięsobie
dzieńwolny,widzimysięwponiedziałek.Ahaibędzieteżrano
ktoś z kliniki ze środkami na odrobaczanie, najwyżej ktoś inny
odbierze.Umówmysięwstępnienadziewiątą,pasuje?
–Ok,ciekawekogoprzyślązkliniki?
–Ciekawe,dozobaczenia.
W niedzielę w stajni zawsze kręci się dużo ludzi, właściciele
koni, ich znajomi, znajomi znajomych. Ewa nie lubiła tam być
wtedy,toteżbardzocieszyłasięzdniawolnego.Teraz,gdytyle
się działo, nie czuła się na siłach przyjemnie gawędzić
z każdym, kto przyszedł. Potrzebowała szczerej rozmowy
z Magdą. Znały się bardzo dobrze, mogły bez skrępowania
porozmawiać. Obie wiedziały, że mogą na siebie liczyć. Ewa
czuła się trochę niezręcznie, że zaniedbała tę wieloletnią
przyjaźń,alezawszecośbyło,najpierwLondyn,późniejbudowa
stajni.Czasudlasiebiecorazmniejizawszeobiecywałysobie,
że już niedługo się spotkają, a później mijało kilka miesięcy
inic.
Ewa wygrzebała z garderoby rzadko używane spodnie
ipasującądonichbluzkę,alegdynałożyłanasiebietenzestaw,
okazało się, że jest ciasny. W końcu założyła sukienkę, bo
wszystkie spodnie były za ciasne, a nie chciała pokazywać się
w galerii w stajennych ciuchach. W galeriach handlowych
ludzie chodzą wystrojeni, jakby wracali z kościoła. Może
rzeczywiście byli rano w kościele, a może galeria to nowy
kościół, miejsce, gdzie spotyka się ludzi i trzeba się godnie
prezentować. Po dłuższych oględzinach własnej sylwetki
uznała,żesukienkajązbytopina,wyglądakarykaturalnie,więc
założyłalegginsyisweter,aleczułasięwtymfatalnie.
Najwyższy czas zrobić zakupy – pomyślała, krytycznie
przeglądającsięwlustrze.
Byłyumówionenapiętnastą,alepojechaładużowcześniej,
chciała najpierw sama pochodzić po sklepach, nie wiedziała,
czyMagdabędziemiałaczasnasnuciesiępogalerii.
Gdydojeżdżaładocelu,uderzyłoją,jakbardzoodzwyczaiła
się od miasta. Reklamy atakowały z ogromnych billboardów –
coś,odczegoodwykławAngliinawsi,zzaparkowaniemteżbył
dużyproblem.Ewapoczułasięzmęczona,zanimjeszczeweszła
do galerii. Myślała, że pochodzi po sklepach, ale wszystko ją
męczyło, hałas, ludzie, reklamy wciskające się z każdej strony,
nawet z głośników. Usiadła w kawiarni, popijając podwójne
espresso, obserwowała ludzi, jak są ubrani, przede wszystkim
kobiety,boniewiedziałanawet,czegoszukaćdlasiebie.Miała
nadzieję, że upatrzy coś, w czym byłoby jej dobrze. W końcu
dostrzegła Magdę. Była pięknie, kolorowo ubrana, włosy
świetnie ostrzyżone, ufarbowane na blond w różnych
odcieniach tak, że wyglądały naturalnie, jakby wróciła
zwczasów.Ewapoczułasięstaroibrzydko.
– Co się stało? Ktoś ci umarł? – zapytała Magda bez
ogródek,uśmiechającsięserdecznie.
Ewa spojrzała na siebie. Faktycznie wszystko było czarne,
żadnych apaszek, ozdóbek, koralików i innych dodatków,
wktórychkochałasięjejprzyjaciółka.
– Przytyłam, wszystko jest za małe, muszę zrobić zakupy
izacząćsięodchudzać.Chciałamcięprosić,żebyśmipomogła
w zakupach, jestem zagubiona. Faktycznie wszystko mam
czarne, żeby długo nie myśleć, co z czym zestawić, czarne
pasujedoczarnego.
– O matko! Nie wiem, czy mi się uda – przekomarzała się
Magda.
– Fakt, właściwie cały czas siedzę na wsi, potrzebuję tylko
praktycznychciuchów.
–Czyliniesprzedajeszstajni?
– O czym ty mówisz? Wszyscy dookoła już wiedzą, że
sprzedajęstajnię,tylkonieja.
– No wiesz, światek jeździecki jest mały. Jak się rozwija
historiazmartwymkoniem,copostanowiłVadim?Kiedyznim
rozmawiałam,wydawałomisię,żewycofasprawę.
– Prawdopodobnie Vadim chce nadal kupić stajnię, sam mi
zaproponował. Może liczył, że ją kupi za odszkodowanie za
konia,aleterazchybajużniedostaniepieniędzy,niewiem.
–No,przykrahistoria.Nanudęniemożesznarzekać.
– No nie, ale to jeszcze nic. Przespałam się ze stajennym,
gdy dowiedziałam się, że Robert miał skok w bok. Jeżdżę na
wspaniałym
koniu,
Piotrek
namawia
mnie
na
starty,
z prowadzeniem stajni sobie nie radzę, z wyborem odzieży
również – ciągnęła Ewa, ale w końcu załamał jej się głos.
Myślała,żesięrozpłacze.
–Powoli,poczekaj,nienadążam.Opowiedzmiwszystkopo
kolei.Myślałam,żenawsijestnudno.
Ewa zaczęła opowiadać. Upłynęło sporo czasu, zanim
skończyła.Magdasłuchałazuwagą(onatoumiałanajlepiej).
–Notosięwpakowałaś.Cozamierzaszdalej?–dopytywała,
jużnieżartując.
– Zacznę od nowej garderoby – uśmiechnęła się smutno
Ewa. – Naprawdę nie wiem. Romek musi się sam uporać
zwłasnymżyciem.Narazieuciekłprzedwłasnymiproblemami,
musi sam poukładać swoje sprawy. Robert… Znamy się
właściwie całe dorosłe życie, tyle razem przeszliśmy, ale nie
wiem, czy będziemy umieli żyć z tymi naszymi zdradami i nie
będziemy oskarżać się do końca życia. A ze stajnią pomyślę.
Jeśli Vadim zaproponuje dobrą cenę, to kto wie. Na razie nic
konkretnego nie mówił. Lepiej chodźmy na zakupy, ale jeszcze
powiedz,couciebie.
– Ja właściwie chciałabym wykorzystać okazję i coś
zaproponować, aby jeszcze więcej namieszać. Jak wiesz, nie
lubię mojej pracy, życia poza końmi i kilkoma znajomymi nie
mam,nieznoszębyćprzykutadobiurka,chcębyćzkońmi.
– No wykrztuś to wreszcie. O co ci chodzi? – dopytywała
przyjaciółkę.
– Chciałabym wydzierżawić od ciebie stajnię, wprowadzić
szkółkęjeździecką,hipoterapię,rozkręcićtojakoś,żebyzaczęło
zarabiać.
–Alepensjonariuszeniebylibyzadowoleni.Niechcą,żeby
imsięktośkręciłpostajni.
– Wiem, nigdy wszystkich nie zadowolisz, ale chciałabym
spróbować. Ty już nie chcesz się tym zajmować, a ja mam
energię. Po tym, jak poprosiłaś mnie o zajęcie się tą sprawą
z nagraniem, zrozumiałam, że tym chciałabym się zająć. Co ty
nato?
– Podoba mi się pomysł, daj mi czas do namysłu, nie
myślałamotakimrozwiązaniu,muszętoprzetrawić.
–Ok,nototerazchodźmynazakupy.Obydwiemusimysię
odkręcić – powiedziała Magda, zadowolona, że udało jej się
wreszciewyrzucićtozsiebie.
Magda wykazała się niesamowitą pomysłowością przy
doradzaniu w zakupach. Wybierała rzeczy, których Ewa nigdy
nawet by nie przymierzyła, i o dziwo miała rację, leżało
świetnie,pasowało.
– Może powinnaś zostać stylistką – powiedziała Ewa przy
kolejnymtrafionymzakupie.
– Jeśli mi odmówisz, to pewnie się tym zajmę, kto wie –
śmiała się Magda, nie ustając w polowaniu na kolejne buty,
bluzki,spodnie…
Ewa przywiozła do domu cały bagażnik ciuchów. Czuła się
takzmęczona,jakbywybrałaobornikzewszystkichboksów.
Kiedy to wszystko na siebie założę, gdzie w tym pójdę –
pomyślała zakłopotana. – Może powinnam przystać na pomysł
Magdy i wydzierżawić jej tę stajnię, a sama zająć się czymś
innym?
Mimo zmęczenia długo nie mogła zasnąć tej nocy.
Analizowała wszystkie opcje, miała nadzieję, że spotkanie
zMagdąpomożejejuporządkowaćsprawy,atudoszłakolejna
sprawadoprzemyślenia.
Tego dnia wstała później niż zwykle. Dzień był pochmurny,
ciemny, wiatr potęgował uczucie chłodu. Ewa cieszyła się, że
zainwestowała w murowaną halę do jazdy konnej. Hala
namiotowadziśbychybaodleciała,mimożejesteśmyosłonięci
lasem – pomyślała. Gdy dochodziła do stajni, zauważyła na
podjeździe samochód Vadima z kierowcą, więc pomyślała, że
pewnie chce złożyć jej ofertę zakupu stajni i serce zaczęło jej
bić mocniej. Weszła do stajni, gdzie było ciepło i przytulnie,
pachniało sianem i końmi. Zobaczyła Piotra, który wyglądał,
jakbynaniączekał.Podszedłdoniej.
– Pan Vadim czeka na ciebie w socjalnym – powiedział
szeptem.–Przygotujękonie–dodałjużgłośniej.
Ewa szła do socjalnego najwolniej, jak mogła, po drodze
obmyślającscenariuszerozmowy.
Będzie co będzie, posłucham, co ma do powiedzenia
ipoproszęoczasdonamysłu.
W socjalnym czekał Vadim z Olgą, która była bardzo
opalona.Wyglądałajeszczepiękniejniżzwykle,choćbyłanieco
podenerwowana.
– Witajcie, jesteś przepięknie opalona, odpoczęłaś? – Ewa
zapytała Olgę, ale bez entuzjazmu. Miała do niej uraz po tym,
co widziała na filmie. Straciła do niej serce, teraz to sobie
uświadomiła.Uznała,żeniechcejejwstajni,niechcewidywać
kogoś,ktotakokrutnietraktujezwierzęta.Niechceudawać,że
nicsięniestało.
–Tak,dziękuję–odpowiedziałaOlga.
Teraz zaczął mówić pan Vadim. Wyglądał, jakby przyszedł
dobićtargu.Teżbyłspięty.
– Może pani domyśla się celu mojej wizyty, chciałbym
odkupićodpanistajnię,mojaofertato…
Itupadłakwota,któraodpowiadałamniejwięcejtemu,ile
zainwestowała.
– No tak, tyle mniej więcej kosztowała mnie stajnia
zinwestycjami,domemiziemią,alejesttodziałającybiznes.
–Paniwybaczy,alepotejhistoriizmoimkoniemreputacja
tejstajnijestnadszarpnięta,noiponoćniezarabiapaninatym
biznesie. Proszę się nie gniewać, ale mam informatorów i nie
jestemromantykiem.Chcętokupićdlacórki,chcemiećwięcej
koniiztymwiążeswojąprzyszłość.
Ewa słuchała zdumiona. Jakoś nie podobało jej się to, co
słyszy.Vadimzorientowałsię,żechybanieidziepojegomyśli,
więcdorzucił:
– Może pani wziąć w rozliczeniu Biscuita, na którym pani
tak dobrze idzie. Pan Piotr mówił, że będzie z niego koń
ujeżdżeniowy, a Olgi to nie interesuje, jako skoczek nie jest aż
takwybitny.
– Proszę dać mi czas do namysłu – powiedziała Ewa,
zniesmaczonatąsytuacją.
–Niechpaniszybkomyśli,bomamteżinnestajnienaoku.
No to do zobaczenia. Ja już muszę jechać, do usłyszenia –
powiedziałipospieszniewyszedł.Widaćspieszyłomusięgdzieś
alboczułsięniezręcznie.
Właściwie Ewa musiała przyznać, że ma rację. Nie jest wcale
łatwo sprzedać stajnię, ale było jej przykro, że tak stawia
sprawę. Może to różnice kulturowe, może na Ukrainie tak
załatwiasięinteresy–pomyślała.Przydałbysięjakiśdelikatny
pośrednik,nieruchomościtobardzoosobistasprawa,sprzedaje
się nie tylko mury, ziemię, sprzedaje się dom jako miejsce,
gdzie się żyło, wspomnienia związane z tym miejscem, plany,
marzenia.
Olga chciała zobaczyć, jak Ewa jeździ na Biscuicie, więc
Piotr przygotował go i czekał w ujeżdżalni, stępując z nim
wręku.
– Cieszę się, że wróciłaś i będę jeździć dziś tylko na nim.
Trzy konie to dla mnie trochę dużo – powiedziała Ewa do
zamyślonejOlgi.
–Dlamnietrzytomało–przechwalałasięOlga.
–Notak–odpowiedziałaEwa,wsiadającnakonia.
– Stępowałem z nim dziesięć minut i był wcześniej na
karuzeli,więczacznijgojużzbierać–powiedziałPiotr.
Gdykońbyłjużdobrzerozgrzany,Ewazaczęławykonywać
coraztrudniejszeelementyujeżdżeniowe.PiotrtłumaczyłOldze
wszystkie elementy, podziwiając jednocześnie dokładność
wykonania i lekkość pomocy, nie widać było żadnego wysiłku,
byli jednością. Koń mimo silnego wiatru, który i w murowanej
halidawałosobieznać,byłbardzoskupionynapomocach.Ewa
czuła się wspaniale, nigdy wcześniej nie doświadczyła takiego
porozumieniazkoniem.Tobyłowręczmagiczneprzeżycie.
Pozakończonymtreningu,gdyEwajużstępowałanaluźnej
wodzy do stajni, weszli Wojtek z Romanem. Weterynarz
przyniósł środek na odrobaczanie. Olga wyglądała na
przerażoną,przysunęłasięwkierunku,Piotrajakbychciałasię
zanimschować.
– Ponoć już nie jesteś weterynarzem, co tu robisz? Dali ci
przepustkęzwięzienia?–zacząłżartowaćPiotr.
–Wciążjestem,aletosięjeszczenieskończyło.Ciąglemnie
podejrzewają, ktoś mu podał za dużo środka przeciwbólowego
iniebyłemtoja–powiedziałWojtek,patrzącnaOlgęstojącąza
Piotrkiem.
Wojtek postawił pudło ze środkami na odrobaczanie na
krzesłoipodszedłdonich.
– Widzę, że już jesteście razem. Teraz wiem, że chciałeś
mnie wrobić, usunąć z pola widzenia, od dawna się kochałeś
wOldze.Totydałeśmutenśrodek–powiedziałWojtekirzucił
się na niego z pięściami, bijąc na oślep, jakby w ten sposób
chciałpomścićswojekrzywdyiupokorzenia.
Olgazaczęłakrzyczeć.
– Przestańcie! To ja go zabiłam, to moja wina. Dałam za
dużo tego środka na pobudzenie i jeździłam po tym bardzo
intensywnie. Myślałam, że koń będzie lepiej skakał, chciałam
mieć lepsze wyniki, a on nagle zrobił się taki słaby.
Zdenerwowałam się, nie panowałam nad sobą. To ja
namawiałam ojca, żeby wycofał sprawę o odszkodowanie.
Chciałam, żeby cię wypuścili. Zostaw go, zabijesz go. Piotrek
miałpękniętykręgosłup–krzyczałacorazgłośniej,próbującich
rozdzielić.
Koń zaczął się cofać i stawać dęba, Ewie udało się go
trochęuspokoićijużbiegłjejnapomocRoman,którynajpierw
odciągał Wojtka od Piotrka, bo wiedział, że ten nie poradzi
sobiepotakimuraziekręgosłupa,alegdyzobaczył,żeEwama
kłopoty, zaczął biec w kierunku konia. Niestety, gdy był już
naprawdębliskozłapaniawodzy,dostajniwszedłreporterinie
zdając sobie sprawy z powagi sytuacji, błysnął fleszem prosto
w oczy i tak już spanikowanego konia. Ten zerwał się do
galopu, prawie zawracając w miejscu. Ewa nie dała rady się
utrzymaćispadłaprawienaRomka,głowąuderzyławsłupek.
Toczek pękł w miejscu uderzenia, krew zalała jej oczy i Ewa
straciłaprzytomność.
Ewa obudziła się i przed jej oczami ukazała się niebieska
zasłonka. Gdy rozejrzała się, zdała sobie sprawę, że jest
w szpitalu. Robert trzymał ją za rękę. Gdy tylko zauważył, że
się obudziła, uśmiech rozpromienił jego zmęczoną, nieogoloną
twarz.
–Tynieogolony,cosięstało?Cojaturobię?
– Ewuś, obudziłaś się, kochana. – Zaczął całować ją po
rękach, włosach. – Myślałem, że cię stracę. Poczekaj, muszę
wezwać lekarza. Chciał cię widzieć zaraz, jak się obudzisz –
powiedział Robert i zadzwonił po lekarza. Ten pojawił się
niedługo potem i zaczął badać Ewę, jej reakcje, jakby się
obawiał,żemożenieznieśćtego,cochciałjejpowiedzieć.
–Nicpanijużniezagraża,miałapanilekkiewstrząśnienie
mózgu,alemusipaniuważaćnasiebiewtymstanie.Jestpani
wciąży,aledzieckunicniezagraża.
Ewa pobladła, krew odpłynęła jej z twarzy, nie mogła
wydusić ani słowa. Leżała, patrząc, jak Robert chodzi po
pokoju.Gdylekarzjużwyszedł,zapytała:
–Skądsiętuwziąłeś?
– Romek do mnie zadzwonił. Chciał, żebym załatwił ci
przewiezieniedoprywatnegoszpitala.Czekaterazzadrzwiami,
bardzosięmartwi.Jesteśwciąży?Niemożliwe!–Robertprawie
krzyczał.
Nigdy nie widziała go w takim stanie, był wyprowadzony
zrównowagi.
–Zawołajgo,proszę–poprosiła.
Robertpodszedłdodrzwiiotworzyłjebardzoszerokotak,
abyRomekmógłwejść.Romekwyglądałjakzkrzyżazdjęty,nie
zdążył się przebrać i przy Robercie w nienagannie skrojonym
garniturze, szytym na miarę w Londynie, prezentował się
nieciekawie.
– Jak się czujesz? Wypadek wyglądał strasznie, koń nie
dawał się uspokoić, więc Wojtek go zbadał. Biscuit też dostał
środeknapobudzenie.Olgasięprzyznała.
–Poczekajchwilę,muszęsięnapićwody.
Robert szybko nalał wodę i podał Ewie, a do Romka
powiedział:
– Ewa nie może się denerwować, jest w ciąży, właśnie się
dowiedzieliśmy.
– Nie wiem, czy mam gratulować, czy się cieszyć –
powiedział Romek, patrząc na Ewę, jakby chciał wyczytać
odpowiedź.
–DlaczegoOlgatozrobiła?–zapytałaEwa.
–Zzazdrości.Płacząc,opowiadała,jaktojejniewychodzi,
aPiotrekcięchwalił,ajejnie.
–Jezu,mamjużdośćtychintryg.Robert,zadzwoń,proszę,
poMagdę.
–Magdaczekazadrzwiami.
–Tozaprościeją,dlaczegokażeciejejtamczekać?
Robertjeszczerazstanąłwotwartychdrzwiach,tymrazem
wpuszczając Magdę, która była dziś wyjątkowo ubrana na
czarno.
– No jeszcze nie umarłam – powiedziała, śmiejąc się Ewa,
gdytapodbiegłająuściskać.
Romekustąpiłjejmiejsca;wpokojubyłytylkodwakrzesła.
– Magda, zgadzam się na twoją propozycję. Możesz
prowadzić stajnię, zakładać szkółkę, no i przede wszystkim
chcę, żebyś wypowiedziała Vadimowi umowę pensjonatu. Nie
chcęichwidziećwstajni,jakwrócę.
–Super,bardzosięcieszę–Magdanaglerozpromieniłasię,
inniniepodzielalitegoentuzjazmu.
– Ja też się cieszę. Muszę odpocząć od tego wszystkiego.
Muszę jeszcze wyprostować sytuację z ciążą. Nie patrzcie tak
namnie,itakmitrudno.Każdyzwasmożebyćojcem.
–Co?Romek!znimmniezdradziłaś?Tegosiępotobienie
spodziewałem,żezestajennym.
Robert doskoczył do Romka, jakby zamierzał go uderzyć,
ale popatrzył tylko na niego z odrazą i wyszedł, trzasnąwszy
drzwiami.
–Tojateżjużpójdę–powiedziałdobityRomek.
Gdytenwyszedł,EwazwróciłasiędoMagdy.
–Typrzypadkiemniewychodź,mamydużodoomówienia.
– Wiesz, kto jest ojcem? Chcesz urodzić? – zapytała
poruszonatąsytuacją.
–Nie,pewnietrzebabędziezrobićtestynaojcostwo,żeby
sprawa była jasna. Chcę tego dziecka, to moja ostatnia szansa
na macierzyństwo. Stajni nie sprzedam, chcę, aby dziecko
wychowywało się wśród tych wspaniałych zwierząt, lubię tam
mieszkać, ale prowadzenie pensjonatu nie jest dla mnie –
powiedziała Ewa, ciesząc się, że nagle wszystko jej się
poukładało.
–Zaskakujeszmnie–powiedziałauszczęśliwionaMagda.
– Teraz, kiedy wiem, że będę miała dziecko, pomysł ze
szkółką dla dzieci i hipoterapią wydaje się idealny dla mnie,
chętniecipomogę.
–Super,jużniemogęsiędoczekać.
– A, i zapytaj, za ile chcą sprzedać Biscuita – poprosiła
zuśmiechem.
Koniec
Stajniapodlasem
Wydaniepierwsze,ISBN:978-83-8147-403-0
©ElżbietaPragłowskaiWydawnictwoNovaeRes2019
Wszelkieprawazastrzeżone.Kopiowanie,reprodukcjalubodczytjakiegokolwiek
fragmentutejksiążkiwśrodkachmasowegoprzekazuwymagapisemnejzgody
wydawnictwaNovaeRes.
REDAKCJA:JoannaMałkowska
KOREKTA:BartłomiejKuczkowski
OKŁADKA:IzabelaSurdykowska-Jurek
KONWERSJADOEPUB/MOBI:
WYDAWNICTWONOVAERES
ul.Świętojańska9/4,81-368Gdynia
tel.:586982161,e-mail:
Publikacjadostępnajestwksięgarniinternetowej