KateHewitt
KsiężniczkaElena
Tłumaczenie
HannaUrbańska
ROZDZIAŁPIERWSZY
‒Cośjestnietak.
Elena Karras, królowa Tallii, ledwo zarejestrowała głos królewskiego stewarda,
kiedyschodzącposchodachkrólewskiegosamolotu,ujrzałamężczyznęwciemnym
garniturzeiozagadkowymwyrazietwarzy.
‒KrólowaElena.WitamwKadarze.
‒Dziękuję.
Ukłonił się i wskazał na jeden z trzech uzbrojonych SUV-ów zaparkowanych na
lotnisku.
‒ Będziemy pani towarzyszyć w podróży. – Jego głos był szorstki, ale uprzejmy.
Odsunąłsię,żebyzrobićjejmiejsce.Elenaruszyławstronęsamochodówzuniesio-
nympodbródkiem.
Nie oczekiwała żadnych specjalnych ceremoniałów z okazji jej zbliżającego się
małżeństwa z szejkiem Azizem al Bakirem, ale spodziewała się czegoś więcej niż
kilkuochroniarzyisamochodówoprzyciemnionychszybach.
Potemprzypomniałasobie,żeszejkAzizzpowoduniespokojnejatmosferywKa-
darzechciałutrzymaćjejprzyjazdwtajemnicy.Odkądmiesiąctemuzasiadłnatro-
nie,doszłodokilkuaktównieposłuszeństwa.Kiedywidzielisięostatniraz,zapewnił
ją,żetojużprzeszłość,alepewnieśrodkibezpieczeństwaniebyłynienamiejscu.
Potrzebowałategomałżeństwataksamojakszejk.Ledwiegoznała,spotkalisię
zaledwiekilkarazy,alepotrzebowałamężawrównymstopniu,jakonpotrzebował
żony.
Nagwałt.
‒Tędy,waszawysokość.
Mężczyzna,którywyszedłjejnaspotkanie,odprowadziłjądosamochodu.Wokół
nichpanowałyciemnościibyłozimno.Otworzyłprzedniądrzwiauta.Elenauniosła
głowęizapatrzyłasięnagrafitowe,upstrzonegwiazdaminiebo.
‒Królowo.
Na dźwięk przerażonego głosu namiestnika z królewskiego samolotu „Kadaran”
zesztywniała.Dotarłodoniej,copowiedziałwcześniej;cośjestnietak.
Zaczęłasięodwracać,kiedypoczułaczyjąśdłońnaplecach.
‒Wsiadajdosamochodu,waszawysokość.
‒Momencik–wymamrotałaiudała,żewytrzepujekamykzbuta.Zyskałakilka
sekund.Jejumysłogarnęła panika,którąpokonałaczystą siłąwoli.Zaczęła inten-
sywniemyśleć.Zjakiegośpowoducośposzłobardzonietak.ZamiastludziAzizana
spotkaniewyszedłjejtennieznajomy.Kimkolwiekbył,wiedziała,żemusisięodnie-
gouwolnić.Zaplanowaćucieczkę–wciągunajbliższychkilkusekund.
‒Waszawysokość.–Wgłosiemężczyznywyczułaniecierpliwość.Położyłdłońna
jejplecach.Elenawzięłagłębokioddech,zrzuciłabutyizaczęłabiec.
Kiedybiegła,natwarzyczułaostrypiasek.Usłyszaładobiegającyjejzzapleców
dźwięk.Czyjaśdłońchwyciłająwtaliiiuniosładogóry.
Nawetwtedywalczyła.Kopałaiszarpałasię,alemężczyznabyłniewzruszonyjak
skała.Pochyliłasiędoprzodu,obnażajączębyiusiłowałaznaleźćodsłoniętykawa-
łekciała,wktórymogłabysięwgryźć.
Kopnęłamężczyznęwkolano,poczympodcięłamunogę.Obydwojepadlinazie-
mię.
Upadek trochę ją spowolnił, ale podniosła się w kilka sekund. Mężczyzna rzucił
sięnaniąiskutecznieuwięziłpodciężaremswojegociała.
‒ Podziwiam twojego ducha, wasza wysokość – wymamrotał zachrypniętym gło-
sem–podobniejakupór.Aleobawiamsię,żejesttonieuzasadnione.
Elenazamrugała,usiłującsiępozbyćpiaskuzoczu.Nieuciekłazbytdaleko.
Mężczyzna przewrócił ją na plecy i zakleszczył jej głowę. Spojrzała na niego
z walącym sercem. Wyglądał jak szykująca się do skoku pantera. Jego oczy miały
urzekającyodcieńbursztynu,atwarzbyłajakwyrzeźbionadłutem.Elenaczułacie-
płoisiłęjegociała.Byłsilny,autorytatywnyiniebezpieczny.
‒ Nie miałaś szans, żeby dobiec to samolotu – powiedział zdradziecko miękkim
głosem–anawetjeśli,załogajestmoja.
‒Moiochroniarze…
‒Przekupieni.
‒Steward…
‒Bezsilny.
Patrzyłamuwoczy,usiłującpokonaćstrach.
‒Kimjesteś?‒zapytała.
Uśmiechnąłsięzszaleństwemwoczach.
‒PrzyszłymwładcąKadaru.
Nagle stoczył się z niej, podniósł i ścisnął jej nadgarstek. Trzymając jej ramię,
prowadziłjądosamochodu,gdzieczekałodwóchinnychmężczyznwczarnychgar-
niturachionieprzeniknionychwyrazachtwarzy.Jedenznichotworzyłtylnedrzwi,
ajejaroganckiporywacz,kimkolwiekbył,ukłoniłsiękpiąco.
‒Proszęprzodem,waszawysokość.
Spojrzałanamężczyznę,któryobserwowałjązrozbawieniem.
‒Powiedzmi,kimnaprawdęjesteś.
‒ Już ci powiedziałem, wasza wysokość. Moja cierpliwość ma granice – mówił
uprzejmie,alezagrożenienieminęło.Wbursztynowychoczachmężczyznywidziała
zimnerozbawienie,ależadnejlitościczywspółczucia.Wiedziała,żeniemawyjścia.
Wsiadła do samochodu. Mężczyzna wślizgnął się za nią. Elena usłyszała trzask
zamkaelektrycznego.Rzuciłjejbutynakolana.
‒Możeszichpotrzebować.–Głosmiałniskiipozbawionyakcentu,jednakbyło
jasne, że jest Arabem. Kadarczykiem. Jego skóra miała odcień głębokiego brązu,
włosybyłyczarnejakatrament,akościpoliczkoweostrejakbrzytwy.
Myśl,powiedziaładosiebie.Rozsądekbyłsilniejszyniżstrach.Mężczyznamusiał
byćjednymzbuntowników,októrychmówiłjejAziz.Powiedział,żejestprzyszłym
władcą Kadaru, co oznaczało, że dybał na jego tron. Z pewnością porwał ją, żeby
niedopuścićdoichślubu–amożeniewiedziałozastrzeżeniachzawartychwtesta-
mencieojcaAziza?
Elenadowiedziałasięonich,kiedykilkatygodnitemupoznałaAzizanaprzyjęciu
dyplomatycznym. Jego ojciec, szejk Haszem, niedawno zmarł, a Aziz zażartował
sardonicznie,żeterazpotrzebujeżony.Elenaniebyłapewna,czymówiserio,ale
jegospojrzeniebyłopoważne.Szefjejrady,AndreasMarkos,konieczniechciałusu-
nąćjązurzędu.Twierdził,żetakamłodainiedoświadczonakobietanienadajesię
dorządzeniaizagroził,żenanastępnymzebraniuradyTalliizorganizujegłosowa-
nie w celu obalenia monarchii. Ale jeżeli miałaby już wtedy księcia małżonka…
Markosniemógłbysięjejpozbyć.
Aludzieuwielbialiśluby,szczególniekrólewskie.LudTalliimiałdlaniejdużosym-
patii–tobyłjedynypowód,dlaktóregoMarkosniepróbowałsięjejpozbyćwcze-
śniej.Popularnośćikrólewskieweseleumocniłybyjejpozycję.
Byłtodesperackikrok,aleElenabyłazdesperowana.Kochałaswójkrajiswoich
ludziichciałapozostaćichkrólową–zewzględunanichizewzględunaswojego
ojca,któryoddałżycie,żebymogłazostaćwładczynią.
Następnego ranka wysłała więc list do Aziza, proponując spotkanie. Przystał na
nie,zatempospiesznieiszczerzewyjaśnilisobieswojezamiary.Elenapotrzebowa-
łamęża,żebyzadowolićswojąradę,natomiastAzizmusiałsięożenićwciągunaj-
bliższychsześciutygodni,bynieutracićtronu.Zgodzilisięnamałżeństwobezmiło-
ści,zrozsądku,którezapewniłobyimpotomków,zarównodlaKadaru,jakidlaTal-
lii.
Alenajpierwmusiałsięodbyćślub.Ażebydotegodoszło,musiałauciec.
Nie mogła się wydostać z samochodu, więc czekała. Obserwowała. I poznawała
zwyczajewroga.
‒Jakmasznaimię?‒zapytała.Mężczyznanawetnaniąniespojrzał.
‒NazywamsięKhalil.
‒Dlaczegomnieporwałeś?
‒Jesteśmyprawienamiejscu,waszawysokość.Tamodpowiemnawszystkietwo-
jepytania.
Niechbędzie.Mogłapoczekać.Zachowaspokójijeżelibędziemiałaokazjęodzy-
skaćwolność,nieprzegapijej.Mimowszystkostrachjejnieopuszczał.Tenparali-
żującyrodzajstrachuniebyłjejobcy.
Nie,tymrazembędzieinaczej.Jużonasięotopostara.Byłakrólową,nawetje-
żeliniemogłazasiąśćnatronie.Byłazaradna,odważnaisilna.Wjakiśsposóbwy-
dobędziesięzkłopotów.Niepozwolinato,żebybylebuntownikzniszczyłjejmał-
żeństwo…Aniukróciłjejpanowanie.
KhalilalBakirzerknąłnasiedzącąobokniegokobietę.Siedziałazwyprostowa-
nymiplecamiiuniesionympodbródkiem,alewoczachczaiłsięstrach.
Niechętnieprzyznał,żeczujepodziwdlamłodejkrólowej.Jejpróbaucieczkibyła
nierozważnaiżałosna,alerównieżodważna,cosprawiło,żepoczułdoniejsympa-
tię.Wiedział,jaktojestbyćwięźniem.Wiedziałrównieżwszystkoonieposłuszeń-
stwie.Kiedybyłmałymchłopcem,samprzecieżwielokrotnieusiłowałuciecswoje-
mu gnębicielowi, Abdulowi-Hafizowi, mimo że wiedział, że jego wysiłki spełzną na
niczym.Napustyniniebyłozbytwielubezpiecznychkryjówekdlamałegochłopca.
Ajednakpróbowałiwalczył–awalkabyłaprzypomnieniem,żejeszczeżyjeima
ocowalczyć.Bliznynajegoplecachbyłynatodowodem.
KrólowaElenaniebędziemiałatakichblizn.Niezamierzałbyćposądzonyozłe
traktowanieswoichgości,niezależnieodtego,comyślałaprzerażonamonarchini.
Miałtylkozamiartrzymaćjąprzezczterydni,ażAzizbędziezmuszonyzrzecsię
prawa do tronu i zorganizować referendum, podczas którego wybrany zostanie
nowyszejk.
Khalilmiałzamiarnimzostać.
Niespocznie,dopókinieobejmietronu,którymusięnależy.Alezdrugiejstrony,
nigdysięniepoddawał.Aprzynajmniejodkądwwiekusiedmiulatjegoojciecwy-
wlókł go z zajęć, cisnął o ostre skały przed kadarskim pałacem i splunął mu
wtwarz.„Niejesteśmoimsynem”–powiedział.
Byłtoostatniraz,kiedywidziałojca,matkęidom.
Khalil zamknął oczy i usiłował odegnać bolesne wspomnienia. Nie chciał teraz
otymmyśleć.Niechciałmyślećowyrazieobrzydzeniainienawiścinatwarzyuko-
chanegoojcaaniorozdzierającychwrzaskachmatki,kiedyjąodciągano.Kilkamie-
sięcypóźniejumarłazpowodunieleczonejgrypy.Niechciałmyślećostrachu,który
czuł,kiedywepchniętogodofurgonetkiiwywieziononapustynię.Aniookrutnym
uśmiechuAbdula-Hafiza.
Dwadzieściaminutpóźniejsamochódzatrzymałsięprzyprowizorycznymobozo-
wisku,któreprzezostatniepółroku,kiedytopowróciłdoKadaru,nazywałdomem.
Otworzyłdrzwi,aElenaposłałamuwyzywającespojrzenie.
‒Gdziemniewywiozłeś?
Uśmiechnąłsięzimno.
‒Samazobacz.–Złapałjązanadgarstek.Jejskórabyłamiękkaizimna.
Wysiadając, potknęła się o kamień. Kiedy ruszył jej na pomoc, jej piersi lekko
otarły się o jego klatkę piersiową. Od dawna nie czuł już ciepłego dotyku kobiety
i jego ciało zareagowało natychmiast, a lędźwie zapłonęły pożądaniem. Jej włosy
pachniałyjakcytryny.
Khalilodsunąłsięodniej.Niemiałczasunaamory,ajuższczególnieztąkobietą.
Zdrugiegosamochoduwyłoniłasięjegoprawaręka,Assad.
‒Waszawysokość.–Elenaodwróciłasię,aKhaliluśmiechnąłsięzponurąsatys-
fakcją.Assadzwracałsiędoniego,niedonieposłusznejkrólowej.|Mimożejeszcze
oficjalnieniezostałwładcą,ci,którzybyliwobecniegolojalni,zwracalisiędonie-
go,jakbyjużnimbył.
To,iluludziokazałomulojalność,zaskoczyłogo,aleteżucieszyło.Szczególnieże
większośćznichpamiętałagotylkojakorozczochranegochłopca,któregowywle-
czonozpłaczemzpałacu.OpuściłKadarwwiekudziesięciulatipółrokutemuwró-
ciłtamporazpierwszy.Aleludziepamiętali.
Pustynneplemiona,związanebardziejprzeztradycjęniżmieszkańcySiyadu,ży-
wiłyurazędoszejkaHaszemazawymianężonynakochankę,którejniktnielubił,
ibękarciegosyna.
Kiedy Khalil wrócił, obwołali go władcą plemienia jego matki i zachowywali się,
jakbybyłprawdziwymszejkiemKadaru.
Mimo to Khalil nikomu nie ufał. Lojalność można kupić. Miłość była kapryśna.
Wiedziałtoażnazbytdobrze.Możnaliczyćtylkonasiebie.
‒ Ja i królowa Elena chcielibyśmy się czegoś napić – zwrócił się do Assada po
arabsku.–Czynamiotjestprzygotowany?
‒Tak,waszawysokość.
‒Wszystkoopowiemcipóźniej.Naraziemuszęsięzająćkrólową–zwróciłsię
doEleny,którarozglądałasiędookołazprzestrachem,wyglądając,jakbysięszyko-
waładoskoku.
‒Jeżeliwydajecisię,żeuciekniesz–przemówiłspokojniepoangielsku–tosię
mylisz.Pustyniaciągniesięsetkimilwkażdymkierunku,adonajbliższejoazyje-
dziesiędzieńnawielbłądzie.Nawetjeżeliudacisięopuścićobóz,umrzeszzpra-
gnieniaalbougryziecięwążlubskorpion.
KrólowaElenanieodpowiedziała.Khalilgestempokazał,żebypodeszła.
‒Chodź,napijsięczegoś,ajaodpowiemnawszystkietwojepytania,jakobieca-
łem.
Elenazawahałasię,alewiedziała,żeniemawyjścia.Pokiwałagłowąiposzłaza
mężczyzną.
Elenauważnierozejrzałasiępoobozowisku.Namiotytworzyłypółkole.Dosłupa
przy przybudówce przywiązanych było kilka koni i wielbłądów. Niesiony wiatrem
piachleciałjejnatwarz,wewłosyidoust.
Khalilrozsunąłpołynamiotuiwprowadziłjądośrodka.Wskazałnaeleganckite-
kowystolikiniskiefotelezhaftowanymipoduszkami.Nazewnątrznamiotwyglądał
skromnie,alewśrodkubyłluksusowourządzony.Wyposażenieidywanybyływyko-
nanezjedwabiuisatyny.
‒Proszę,usiądź.
‒Żądamodpowiedzi.
Khaliluśmiechnąłsiękącikiemust,alejegospojrzeniepozostałochłodne.
‒ Twoja przekora jest godna podziwu, wasza wysokość, ale tylko do pewnego
stopnia.Siadaj.
Elenawiedziała,żeniemacoporywaćsięzmotykąnasłońce,więcusiadła.
‒GdziejestszejkAziz?
Najegosurowejtwarzypojawiłsięwyrazirytacji.Wzruszyłramionami.
‒Zakładam,żeAzizjestwSiyadzieiczekanaciebie.
‒Oczekujemnie…
‒Tak.–Khalilprzerwałjejzgracją.–Jutro.
‒Jutro?
‒Otrzymałinformację,żetwójprzyjazdsięopóźni.–Khalilrozłożyłręce,ajego
oczybłyszczałykpiąco.–Niktcięnieszuka,waszawysokość.Akiedyzaczną,bę-
dziejużzapóźno.
Przekazbyłjasny.Elenastraciłaoddechimiałamgłęprzedoczami,więczłapała
siękrawędzistolika.Spokojnie.Musiałazachowaćspokój.
Khalilzakląłpodnosem.
‒Oczywiście,niemamnamyślitego,cosobiewłaśniepomyślałaś.
Spojrzałananiegoiobrazzacząłsięwyostrzać.Nawetwściekłybyłwyjątkowo
przystojny:szczupłyipełengracji.Drapieżny.
‒Więcmnieniezabijesz.
‒Niejestemterrorystąanibandytą.
‒Aleporwałeśkrólową.
Przechyliłgłowę.
‒Obawiamsię,żebyłotozłokonieczne.
‒ Nie wierzę, że istnieje coś takiego – odgryzła się. – Zatem co zamierzasz ze
mnązrobić?
Niebyłapewna,czychceznaćodpowiedźnatopytanie,alewiedziała,żenieświa-
domość jest niebezpieczna. Lepiej znać zagrożenie i wroga. Znaj swoich wrogów
iznajsiebie,aniebędziesznarażonananiebezpieczeństwo.
‒Nicciniezrobię–odparłKhalilspokojnie.–Pozatym,żebędęciętuprzetrzy-
mywał,w,jakmamnadzieję,komfortowychwarunkach.
Donamiotuwszedłstrażnikzjedzeniem.Elenazerknęłanapółmisekzdaktylami,
figami, chlebem i kremowymi sosami i odwróciła wzrok. Nie miała apetytu, poza
tymniezamierzałasięstołowaćuwroga.
‒Dziękuję,Assad.–Mężczyznaukłoniłsięiwyszedł.Khalilukucnąłprzyniskim
stolikuispojrzałnaElenę.Jegobursztynoweoczylśniły.Naprawdęmiałyniezwykły
kolor.Zeswoimiczarnymiwłosami,śniadącerą,szczupłymciałemidrapieżnąele-
gancjąprzypominałlampartaalbopanterę:pięknyiprzerażający.
‒Musiszbyćgłodna,królowo.
‒Nie.
‒Toprzynajmniejspragniona.Napustynitrzebasięnawadniać.
‒Niebezpieczniejestpićwtowarzystwiewroga–skontrowałaElena.
Uśmiechnąłsięlekkoipokiwałgłowązezrozumieniem.
‒ Doskonale. Zatem napiję się pierwszy. Zadowolona? – zapytał, odstawiając
szklankę.
GardłoElenybyłopodrażnioneprzezpiachipragnienie.Musiałasięnapić,jeżeli
miałazamiaruciec,kiwnęławięcgłową.
Sokbyłjednocześniesłodkiikwaśny,atakżerozkoszniechłodny.
‒Guawa–powiedziałKhalil.–Próbowałaśgojużkiedyś?
‒Nie.–Elenaodstawiłaszklankęiwzięłagłębokioddech.–Jakdługozamierzasz
mnietutrzymać?
‒Czterydni.
Elenapoczuła,jakkurczyjejsiężołądek.Zaczterydniminieokressześciutygo-
dni,wprzeciąguktórychAzizmiałsięożenić.Straciprawodotytułu.Khalilmusiał
otymwiedzieć.Musiałczekaćnaswojąszansę,żebyprzejąćwładzę.
‒Apotem?–zapytała.–Copotem?
‒Tonietwojezmartwienie.
‒Cozamierzaszzrobićzemną?‒Elenaprzeformułowałapytanie.Khalilrozsiadł
się wygodnie w nisko zawieszonym fotelu ozdobionym włóczką i posłał jej leniwe
spojrzenie.Elenaczuła,żetracipanowanienadsobą.
‒Wypuszczęcię,oczywiście.
‒Takpoprostu?‒Pokręciłagłową,zbytpełnapodejrzeń,żebyczućulgę.–Będą
cięścigać.
‒Niesądzę.
‒Niemożesztakpoprostuporwaćkrólowej.
‒ A jednak. – Spojrzał na nią z namysłem. – Intrygujesz mnie, królowo. Muszę
przyznać,żezastanawiałemsię,kogozdecydowałsiępoślubićAziz.
‒Zadowolony?‒odgryzłasię.Głupia.Cozjejspokojemiopanowaniem?Jejpa-
nowanie stało pod znakiem zapytania; naprawdę miała zamiar wszystko przekre-
ślić?
Alemożejużdotegodoszło?
Khaliluśmiechnąłsięblado.
‒Wżadnymwypadku.
Spojrzałjejwoczy.
‒Iniebędęzadowolony–ciągnął–dopókiniezostanęwładcąKadaru.
‒Czylijesteśjednymzbuntowników,októrychmówiłAziz.
Jegooczyzapłonęłyzłością,alepowolipokiwałgłową.
‒Natowygląda.
‒Dlaczegototymiałbyśzasiąśćnatronie?
‒AdlaczegoAziz?
‒Ponieważjestdziedzicem.
Khalilodwróciłwzrok.
‒ZnaszhistorięKadaru,waszawysokość?
‒Czytałamconieco–odparła,chociażtaknaprawdęjejznajomośćhistoriitego
kraju była co najwyżej pobieżna. Nie miała zbyt wiele czasu na poznanie historii
swojegoprzyszłegomałżonka.
‒Czywiedziałaś,żekiedyśbyłtospokojny,dostatnikraj,któryzachowałnieza-
leżność,nawetkiedyinnekrajeznajdowałysiępodwrogąokupacją?
‒Tak.–Azizwspomniałotym,ponieważsprawamiałasiępodobniezjejwłasnym
krajem.TalliabyłamałąwyspąnaMorzuEgejskim,leżącąpomiędzyTurcjąiGre-
cją.Przeztysiąclatcieszyłasięspokojnymi,niezależnymirządami.
Aonamiałazamiarsięupewnić,żetakpozostanie.
‒Tobyćmożewieszrównież,żeszejkHaszemstałsięzagrożeniemdlaKadaru
przezswójniezwykłytestament?‒Zwróciłsiękuniej,uniósłbrwiiuśmiechnąłsię
szelmowsko.
Elenazorientowałasię,żejejspojrzenienieustanniewędrujekujegozaskakująco
pełnym i kształtnym ustom. Zmusiła się, żeby oderwać od nich wzrok i spojrzała
Khalilowiwoczy.Niebyłosensuudawaćgłupiej.
‒Owszem,mamświadomośćdziwnychżądaństaregoszejka.Dlategoprzyjecha-
łam,żebywyjśćzaszejkaAziza.
‒Niezmiłości?‒Khalilzapytałsarkastycznie,aElenazesztywniała.
‒Tochybanietwojasprawa.
‒Biorącpoduwagęto,żejesteśtunamojeżądanie,chybajednakmoja.
Zacisnęławargiinieodpowiedziała.Kadarczycywierzyli,żechodziomiłość,cho-
ciażaniona,aniAziznictakiegoniepowiedzieli.
‒ Ach, rozumiem, odmawiasz składania zeznań – oznajmił Khalil miękko. – Wi-
dzisz,wychowałemsięwAmeryce.Niejestembarbarzyńcą,zaktóregomnieuwa-
żasz.
Skrzyżowałaramiona.
‒Jeszczenicminieudowodniłeś.
‒ Nie? A jednak siedzisz sobie tutaj, w wygodnym fotelu i pijesz sok. Chociaż
przykromi,żezrobiłaśsobiekrzywdę–Ztroskąwskazałnajejpoharatanekolano.
–Damciplaster.
‒Niepotrzebuję.
‒Wtakiezadrapanienapustyniszybkomożesięwdaćinfekcja.Wystarczyzia-
renkopiaskuizanimsięobejrzysz,jużmaszzakażenie.–Pochyliłsiękuniejiprzez
chwilęsurowośćjegotwarzyichłódwoczachustąpiłmiejscaczemuś,cowyglądało
niemaljakłagodność.
‒Niebądźgłupia,waszawysokość.Rozumiempotrzebęwalki,alewykłócającsię
zemnąotakiebłahostki,marnujesztylkoenergię.
Przełknęła.Wiedziała,żemarację.Nieprzyjęcieopiekimedycznejbyłomałostko-
we,dziecinneigłupie.Pokiwałagłową,aKhalilwstałiwyszedł,żebyporozmawiać
zjednymzestrażnikówstojącychnazewnątrz.
Elena siedziała z zaciśniętymi pięściami i walącym sercem. Kilka minut później
Khalilwróciłzeszmatką,miskąwodyimaścią.
‒Proszę.
Kujejzaskoczeniuuklęknął.
‒Zrobiętosama.
Spojrzałnaniąbłyszczącymioczami.
‒Alewtedyodmówiłabyśmitejprzyjemności.
Wstrzymała oddech i zesztywniała, kiedy uniósł brzeg sukienki nad jej kolano.
Jegopalceledwiemusnęłyjejnogę,alemimotopoczułasięjakporażonaprądem.
Khalilostrożniezwilżyłszmatkęiprzyłożyłdozadrapania.
‒Chybawystarczy–powiedziałasztywnoiusiłowałaodsunąćnogę.
Uniósłtubkęzmaścią.
‒Środekodkażający.Bardzoważne.
Zazgrzytałazębamiinieporuszyłasię,kiedyposmarowałjejkolanomaścią.Tro-
chęszczypało,alejeszczegorszebyłoto,jakreagowałanajegodotyk.
Totylkoodruchowareakcja,mówiłasobie,kiedyKhalilokrężnymiruchamiobmy-
wałjejkolano.
Jedyne, czego tak naprawdę chciała, to uciec od tego mężczyzny i jego planów
zniszczeniajejmałżeństwa.Tobyłjejjedynycel.
ROZDZIAŁDRUGI
Khalilpoczuł,jakciałoElenyreagujenajegodotyk,izacząłsięzastanawiać,dla-
czegouparłsię,żebyopatrzyćjejkolano.Odpowiedźoczywiściebyłairytującopro-
sta: ponieważ chciał jej dotknąć. Ponieważ, na krótką chwilę, pożądanie wygrało
zrozsądkiem.
Jejskórabyłagładkajakjedwab.Kiedyostatnirazdotykałkobiecegociała?Na
pewnonieprzezsiedemlatspędzonychwLegiiCudzoziemskiej.
Oczywiście królowa Elena była ostatnią osobą, o której powinien myśleć w ten
sposób. Nie miał zamiaru dodatkowo komplikować wyjątkowo już delikatnej sytu-
acjidyplomatycznej.Porwaniegłowypaństwabyłoryzykiem,naktóremusiałsięna-
razić.JedynymsposobemnazmuszenieAzizadozorganizowaniareferendumbyło
pozbawieniegotronu,cozkoleimogłosięstaćtylkowwypadku,gdybydoślubunie
doszło.
Testament jego ojca był idiotycznym przykładem prawniczych sztuczek, które
ukazałygojakookrutnegodyktatora,którymnaprawdębył.Czychciałukaraćoby-
dwusynów?Amożewswoichostatnichdniachrzeczywiściepoczułwyrzutysumie-
niapotym,jakpotraktowałpierworodnego?Nigdysiętegoniedowie,alezamierzał
wykorzystaćokazjędoprzejęciawładzy,któramusięnależała.
‒Proszę.–Khalilopuściłjejspódnicę.–Widzę,żejestpodarta.Przepraszam.Za-
pewnięcinoweubrania.
Wpatrywałasięwniegotak,jakobserwujesięwroga:szukającsłabychpunktów.
Żadnychniewypatrzyła,aleKhalilskorzystałztejokazji,byijejsięprzyjrzeć.Była
śliczna.Miałakremowąskórę,aoczyociężkichpowiekachbyłyszareiupstrzone
złotymi cętkami. Włosy miała gęste, ciemne i błyszczące, mimo że były potargane
izapiaszczone.
Spojrzał na jej usta, pełne, różowe i perfekcyjne. Idealne do pocałunków. Khalil
wstał.
‒Musiszbyćgłodna,waszawysokość.Powinnaścośzjeść.
‒Niejestemgłodna.
‒Jakchcesz.–Urwałsobiekawałekchleba.–Ciekawimnie,dlaczegozgodziłaś
sięwyjśćzaAziza.Niechodziobogactwo.Talliajestzamożnymkrajem.Niechodzi
teżowładzę,wkońcujużjesteśkrólową.Ijakjużustaliliśmy,niechodziomiłość.
‒Możechodzi.–Jejgłosbyłniskiiprzyjemniechrapliwy.Nieugięłasiępodjego
spojrzeniem.Khaliluśmiechnąłsię.
‒Niewydajemisię,waszawysokość.Myślę,żeprzystałaśnato,ponieważcze-
gośpotrzebujesz.Zastanawiamnietylko,cotojest.Twoiludzieciękochają.Twój
krajjestspokojny.Coskłoniłociędowyjściazauzurpatora?
‒Myślę,żetotyjesteśuzurpatorem,Khalil.
‒Niestety,niejesteśjedyna.Aleprzekonaszsię,żejestinaczej.
Przyjrzałamusię.
‒Naprawdęwierzysz,żemaszprawodotronu?
Ścisnęłogowżołądku.
‒Jestemtegopewien.
‒Aledlaczego?AzizjestjedynymsynemszejkaHaszema.
Mimożeprzyzwyczaiłsiędotegotypuoskarżeń,tozasłyszanezjejustzabolało
mocniej.Poczułznajomąfalęwściekłości.Uśmiechnąłsięlodowato.
‒MożepowinnaśzrobićsobiepowtórkęzhistoriiKadaru.Będzieszmiałanato
mnóstwoczasupodczaspobytuwobozowisku.–Byłjednakświadom,żeniczegota-
kiego nie znajdzie w żadnych książkach. Jego ojciec zrobił wszystko, żeby usunąć
jegoistnieniezhistorii.
Wciążpatrzyłamuwoczy.
‒Ajeżelinieżyczęsobietuzostać?
‒Obawiamsię,żetwojaobecnośćtutajniepodleganegocjacjom.Alezapewniam
cię,żezapewnimyciwszelkiewygody.
Zgracjąwstałazkrzesła.
‒Niemożeszmniezatrzymać.
Uśmiechnąłsię.Byłomujejniemalżal.
‒Przekonaszsię,żemogę.
‒Azizkogośpomniewyśle.Ludziebędąmnieszukać.
‒Jutro.Dotegoczasuzniknąwszelkieślady.–Zerknąłnawejściedonamiotu.–
Brzmi,jakbysięzbierałonaburzę.
Elenapowolipokręciłagłową.
‒Jakcisiętoudało?Przekazaćmufałszywąwiadomośćiprzekonaćpilota,żeby
wylądowałgdzieindziej?
‒NiewszyscysąlojalniwobecAziza.Takwłaściwie,topozaSiyademniemawie-
lupopleczników.Wiesz,żeoddzieciństwaprzyjeżdżadokrajutylkonakilkadni?
‒Wiem,żejestbardzolubianynaeuropejskichdworach.
‒ Chyba w kółeczkach wzajemnej adoracji. Playboy dżentelmen nie jest tu zbyt
popularny.
OczyElenyrozbłysły.
‒Toidiotyczneprzezwiskonadałymutabloidy.
Khalilwzruszyłramionami.
‒Ajednaksięprzyjęło.
Aziz.Europejskiplayboyspędzającyczasnaprzyjęciachipolachgolfowych.Kha-
lilwiedział,żeprowadzirównieżbiznes;rozpocząłjakieśprzedsięwzięciefinanso-
we,któreprzynosiłozyski,nawetjeżelibyłotylkopretekstemdobalowaniapoEu-
ropieiunikaniawłasnegokraju.
AzizniedbałoKadar.Niezasługiwałnato,byrządzić,nawetgdybybyłprawowi-
tymdziedzicem.
‒Niezależnieodtego,jakiemaszzdanieoAzizie,niemożeszsobie,ottak,po-
rwaćkrólowej–oznajmiłazdumniezadartympodbródkiem.–Jeżelichceszsięwy-
cofać,terazmaszokazję.Uwolnijmnie,aniewniosęoskarżenia.
Khalilukryłszczererozbawienie.
‒Jakżewspaniałomyślnieztwojejstrony.
‒Niechceszsięznaleźćprzedtrybunałem–naciskała.–Jakmożeszzostaćszej-
kiem,jeżelidopuściłeśsięprzestępstwa?Wywołałeśmiędzynarodowykonflikt.Od-
powieszzato.
‒Niewmoimkraju.
‒Awięcwmoim.Myślisz,żemojarada,moiludziedarująciporwaniekrólowej?
Wzruszyłramionami.
‒Jesteśjedynieprzetrzymywana,waszawysokość,cojestkoniecznością.Askoro
Azizjestuzurpatorem,powinnaśbyćmiwdzięczna,żeniepozwalamcinapopełnie-
niebłędu.
‒Wdzięczna!–Wjejoczachbyłazłość.–Acojeżelitwójplansięniepowiedzie?
Uśmiechnąłsięchłodno.
‒Niedopuszczamdosiebietakiejmożliwości.
Pokręciłagłową.Jejoczyprzypominałymuodbiciezachodusłońcawtafliwody.
‒Niemożesztegozrobić.Ludzie…Dowódcytaknierobią!
‒Tocoinnego.
‒Alechybanieażtak?‒Pokręciłagniewniegłową.–Jesteśszalony.
Znówogarnęłagofuria,alewziąłgłębokioddech.
‒ Nie, wasza wysokość, nie jestem szalony. Zdeterminowany. Już późno. Myślę,
żepowinnaśsięudaćdoswojejkwatery.Maszwłasnynamiot,awnim,jakjużmó-
wiłem, zapewniono ci wszelkie udogodnienia. – Obnażył zęby w uśmiechu. – Mam
nadzieję,żeKadarcisięspodoba.
Elenaspacerowałapoeleganckimnamiocie,doktóregoAssadodprowadziłjągo-
dzinę temu. Khalil miał rację, były w nim wszelkie udogodnienia: w przestronnym
namiocie było podwójne łóżko na drewnianym podwyższeniu i z miękkim matera-
cem, na którym piętrzyły się jedwabne i satynowe poduszki. Były również krzesła
tekoweiszafanaubrania,którychniemiała.Czyprzynieślijużzsamolotujejba-
gaż? Wątpiła w to. Nie, żeby miała zbyt dużo rzeczy. Zamierzała zostać tylko na
trzydni:cichaceremonia,szybkimiesiącmiodowyipowrótdoTalliizAzizem.
Teraznicztego.Oileniktjejnieuratujealbonieudajejsięuciec–aobydwie
opcjewydawałysięmałoprawdopodobne–jejmałżeństwozAzizemzostałoprze-
kreślone.JeżeliAziznieożenisięwprzeciągusześciutygodniodśmierciojca,bę-
dziezmuszonyzrzecsiękorony.NiebędziejużpotrzebowałEleny,aleniestetyona
będziepotrzebowałajego.
Wciąż potrzebowała męża, księcia małżonka i to jeszcze przed zebraniem rady
wprzyszłymmiesiącu.
Elenazapadłasięnahaftowanymkrześleioparłagłowęwdłoniach.Nawetteraz
niemogłauwierzyćwto,cosiędziało,żezostałaporwana.
Chociażwłaściwiedlaczego?Czyżnieprzydarzyłojejsięjużwszystko,conajgor-
sze?Przedoczamipojawiłjejsięwidokeksplozjiiwspomnienieciężaruzwłokojca
naswoimciele.
Anawetpotymwszystkim,odmomentu,kiedyzasiadłanatronie,niespotykało
jej nic prócz serii porażek. Rada Tallii, dowodzona przez Markosa i pełna wynio-
słych,świętoszkowatychmężczyznchciałaodsunąćjąodwładzy,amożenawetsię
jejpozbyć.Niechcieli,żebyTalliąrządziłamłodasamotnakobieta.Ona.
To nie mogło się tak skończyć. I to tylko dlatego, że jakiś szalony buntownik
uznał,żetojemunależysiętron.
Aczkolwiek,coElenamusiałaprzyznać,Khalilniewydawałsięszalony.Byłupo-
rządkowany i całkowicie przekonany o swojej racji. Ale nie mógł być prawowitym
dziedzicem. I czy naprawdę wydawało mu się, że może sprzątnąć Azizowi tron
sprzed nosa? Kiedy nie pojawi się w Siyadzie, a dyplomata, który jej towarzyszył,
uderzy na alarm, Aziz zacznie jej szukać. I znajdzie ją. Był równie zdesperowany
jakona.
Chociaż, zważywszy na to, że była uwięziona na środku pustyni, znajdowała się
wniecobardziejrozpaczliwejsytuacji.
Zdałasobienaglesprawęztego,żemógłsobieposzukaćinnej.Adlaczegonie?
Widzielisięzaledwiekilkarazywżyciu.Małżeństwobyłojejpomysłem.Wciążmiał
szansękogośsobieznaleźć,choć,rzeczywiście,musiałdziałaćszybko.
CzyKhalilwziąłtopoduwagę?ConibymiałopowstrzymaćAzizaprzedpoślubie-
niemkogokolwiek,żebyspełnićżyczenieswojegoojca?
Musiała pomówić z Khalilem i przekonać go, żeby ją uwolnił. To była jej jedyna
szansa.
Elenaruszyłakuwejściudonamiotuiwyszłanazewnątrz.Natychmiastzostała
jednak zatrzymana przez straże. Spojrzała na ich twarze bez wyrazu i karabiny
iuniosłapodbródek.
‒ChcęmówićzKhalilem.
‒Jestzajęty,waszawysokość.
‒Czymśważniejszymniżzdobywanietronu?Wiem,żechciałbytousłyszeć.Mam
informacje,któremogąmiećwpływnajego…zamiary.
Naochroniarzachniezrobiłotowiększegowrażenia.
‒Proszęwracaćdonamiotu,waszawysokość.Zbierasięwiatr.
‒PowiedzcieKhalilowi,żemusizemnąporozmawiać–spróbowałarazjeszcze.–
Powiedzciemu,żenierozważyłwszystkichopcji.
Jedenzochroniarzypołożyłjejdłońnaramieniu.
‒Niedotykajmnie.
‒Zewzględunatwojebezpieczeństwo,nalegam,byśwróciładonamiotu,wasza
wysokość.–Ztymisłowywepchnąłjądonamiotu,jakbybyłamałądziewczynkąod-
prowadzonązaramiędopokoju.
Khalilsiedziałprzystolewswoimnamiocie,palcemzaznaczającdrogęzobozudo
Siyadu.Trzystamildozwycięstwa.
Niechętniespojrzałnarógmapy,naktórejprzedstawionebyłowrogieterytorium
pustynne,zamieszkiwaneprzezkoczowniczeplemięjegomatki.
Wiedział,żepośmierciAbdula-Hafizaludziejegomatkiuznaligozaprawowitego
władcęKadaru.Jednakmimożeobwołaligoszejkiem,niepowróciłdonichjeszcze.
Niemógłsięzmusićdopowrotuwstrony,którebyłymiejscemjegoudrękiprzez
trzydługielata.
Ścisnęłogowżołądku,kiedyprzedoczamipojawiłamusięokrutnatwarzAbdula-
Hafizaijegokpiącyuśmiech.
‒Kobietachciałarozmawiać.
KhaliloderwałwzrokodmapyizobaczyłAssadastojącegoprzywejściudonamio-
tu.
‒KrólowaElena?Aoczym?
‒Mówi,żemainformacje.
‒Jakieinformacje?
Assadwzruszyłramionami.
‒Ktowie?Jestzdesperowanaipewniekłamie.
Khalilpostukałpalcamiwstół.
‒Wartosiędowiedzieć,ocochodzi–powiedziałponamyślę.–Pomówięznią.
‒Mamjąwezwać?
‒Nie,nietrzeba.Pójdędojejnamiotu.–Khalilwstałzfotela,ignorująctodziw-
ne,radosneoczekiwanie.
Kiedydotarłdojejnamiotu,okazałosię,żeElenabierzekąpiel.
Nawet z daleka Khalil widział jej drżenie i strach. Ogarnął go wstyd i odwrócił
się.
‒ Wybacz. Nie wiedziałem, że się kąpiesz. Poczekam na zewnątrz. – Wyszedł
znamiotu.Strażnicyzebralisię,bygootoczyć,aleKhalilpokręciłgłowąiodprawił
ich.Pożądaniewciążwnimpulsowało.Skrzyżowałramionaisiłąwoliodepchnąłod
siebietezdradzieckieuczucia.
Jednakbezwzględunato,jakbardzopróbował,niemógłwyrzucićzumysłuobra-
zuidealnegociałaEleny.
Pokilkuminutach,którezdawałysiętrwaćwieczność,usłyszałjakiśszelestipo-
jawiłasięElenawbiałymszlafroku,który,dziękiBogu,zakrywałjąodstópdogłów.
‒Możeszwejść.–Głosmiałazachrypnięty,apoliczkizaróżowione.ChociażKha-
lilniewiedział,czytozewzględunatemperaturę,czyteżichnieoczekiwanespo-
tkanie.
Wkroczyłdonamiotu.Elenazdążyłazrobićodwrótnadrugikoniecpomieszcze-
nia.Miedzianawannastałamiędzyniminiczymgranica.
‒Przepraszam–powiedziałKhalil.–Niewiedziałem,żesiękąpiesz.
‒Jużmówiłeś.
‒Niewierzyszmi?
‒Dlaczegomamwierzyćwjakiekolwiektwojesłowa?Dotejporyniezachowy-
wałeśsięzbythonorowo.
Khalil zebrał się w sobie. Resztki pożądania uleciały pod jej surowym spojrze-
niem.
‒Aczypozwolenienato,bymoimkrajemrządziłuzurpator,świadczyohonorze?
‒Uzurpator?‒Pokręciłagłowązdrwiącymniedowierzaniem.Kilkakolejnychko-
smykówuciekłozjej koka.Khalilpoczułnagle absurdalnąpotrzebędotknięciajej
iodgarnięciajejwłosówztwarzy.Zamiasttegozacisnąłdłońwpięść.
‒Azizniemaprawadotronu.
‒Nicmnietonieobchodzi!‒zawołała.Wjejgłosiezabrzmiaładesperacja.Kha-
lilpoczuł,jakmiejscesentymentówzajmujedeterminacja.Oczywiście,żejejtonie
obchodziło.
‒ Zdaję sobie z tego sprawę, wasza wysokość – odparł. – Chociaż to, dlaczego
maszzamiargopoślubić,wciążpozostajedlamnietajemnicą.Możechodziowła-
dzę? – Na pewno usłyszała pogardę w jego głosie. Wydała z siebie tylko znużony
śmiech.
‒Władza?Pewniemożnatotakująć.–Zamknęłanachwilęoczy.Kiedyjeotwo-
rzyła,Khalilujrzałwnichrozpacz.–Mamnamyślito,żenaprawdęmnietoniein-
teresuje. Rozumiem, że ten konflikt jest dla ciebie istotny, ale przetrzymywanie
mnieniccinieda.
‒ Dlaczego tak uważasz?- Ponieważ Aziz może sobie poślubić kogoś innego.
Wciążmanatoczterydni.
‒Jestemtegoświadom.–Khalilprzyjrzałjejsięuważnie.Woczachwciążczaił
sięból,alewyrazjejtwarzyświadczyłoodwadzeideterminacji.Wzbudzałapodziw
iciekawość.DlaczegozgodziłasięnamałżeństwozAzizem?Coztegomiała?
‒Więcpocomnietutrzymasz–naciskała–skoromożewypełnićwolęojcazpo-
mocąinnejkobiety?
‒Niezrobitego.
‒Ależzrobi.Ledwosięznamy.Spotkaliśmysiętylkoraz.
‒Wiem.
‒Więcskądpomysł,żebędzielojalny?‒zapytała,aKhalilpoczułnagłyprzypływ
współczucia i zrozumienia. Sam wielokrotnie zadawał sobie to pytanie. Dlaczego
ktokolwiekmiałbybyćwobecniegolojalny?Dlaczegomiałkomukolwiekufać?
Osoba,którąkochałnajbardziejnaświecie,zdradziłagoisięgowyrzekła.
‒Mówiącszczerze–odparł–niesądzę,bychodziłotuolojalność.Chodziopoli-
tykę.
‒Dokładnie.Zatemożenisięzkiminnym.
‒Ryzykującutratępoddanych?Onibardzoczekająnatenślub.Oczekujągobar-
dziejniżkoronacjiAziza.Agdybymiałzamiarodsunąćjednąkobietęnarzeczin-
nej…‒Jaknaszojciec.Nie,niemiałjeszczezamiaruwyjawiaćElenietejinforma-
cji.Wziąłgłębokioddech.–Nieprzysporzymutopopularności.
‒Alejeżeliryzykujewtensposóbkoronę…
‒Aletakniejest,niekoniecznie.Niepowiedziałci?‒Najejtwarzypojawiłsię
wyrazniepewności,aKhaliluśmiechnąłsięponuro.–Wedługtestamentu,jeżeliAziz
nieożenisięwprzeciągusześciutygodni,będziemusiałzwołaćreferendum.Awte-
dyludziewybiorąnowegoszejka.
Wpatrywałasięwniegozszerokootwartymioczami.
‒Imyślisz,żewybiorąciebie?
Roześmiałsię.
‒Brzmisz,jakbyśwtowątpiła.
‒Kimtyjesteś?
‒Mówiłemci,przyszłymwładcąKadaru.
‒AleAzizwciążmożesięożenićzinnąkobietą.Cowtedy?
‒Jeżelitozrobi,możedojśćdowojnydomowej.Aniesądzę,bysobietegożyczył.
Przyznaję, wasza wysokość, podejmuję pewne ryzyko. Masz rację, twierdząc, że
Azizmożewziąćsobieinnążonę.Aleniesądzę,bytakpostąpił.
‒Dlaczegopoprostusięznimniespotkasziniepoprosiszozwołaniereferen-
dum?
Pokręciłgłową.
‒Ponieważwie,żegoniewygra.
‒Ajeżelidojdziedowojny?Jesteśnatogotów?
‒Zrobię,cowmojejmocy,byochronićswójkraj.Niezapominajotym,królowo.
–Wzdrygnęłasięlekkonajegonieubłaganyton,coniecogouspokoiło.Toniebyła
jejwina.Byłaofiarąkonfliktu,któryjejniedotyczył.Winnychokolicznościachprzy-
klasnąłby,widzącjejodwagęideterminację.
‒Przykromi–powiedziałpochwiliciszy.–Rozumiem,żetwojeplanyzostałypo-
krzyżowane. Ale zważywszy na to, że były dość świeże, jestem pewien, że wyj-
dziesz z tego cało. – Nie chciał brzmieć kąśliwie, ale tak było. Elena znów się
wzdrygnęła.
Odwróciławzrok.
‒Takmyślisz?‒powiedziała.Niebyłotopytanie.Znówusłyszałbólwjejgłosie
izacząłsięzastanawiać,cobyłojegoźródłem.
‒Wiemotym,waszawysokość.Niewiem,dlaczegozgodziłaśsiępoślubićAziza,
aleskoroniebyłotozmiłości,twojemusercunicniegrozi.
‒Atywieszwszystkoozłamanychsercach?‒zapytałaznużonymgłosem.–Ty
niemaszserca.
‒Byćmoże.Aleniekochaszgo?‒Tobyłopytanie.Wpewnymsensie.Byłciekaw,
chociażtegoniechciał.Niechciałwiedziećnicnajejtematanizastanawiaćsięnad
sekretamijejserca.
Ajednakzapytał.
‒Nie–odparłapochwili.–Oczywiście,żenie.Ledwiegoznam.Spotkaliśmysię
zedwarazyispędziliśmyrazemkilkagodzin.–Pokręciłagłową,westchnęłazrezy-
gnacją,poczymwzięłasięwgarść.–Alemamtwojesłowo,żewypuściszmniepo
czterechdniach?
‒ Tak, masz moje słowo. – Rozluźniła się nieco, a on zesztywniał. – Nie sądzisz
chyba,żebymcięskrzywdził?
‒ A dlaczego nie? Porywacze zwykle nie mają problemu z popełnianiem innych
przestępstw.
‒Jakjużwyjaśniłem,tobyłowyłączniezłokonieczne,waszawysokość.
‒Acojeszczebędziezłemkoniecznym,Khalil?‒zapytała.Niespodobałamusię
bezsilnośćwjejspojrzeniu.Wyglądała,jakbyzgasłowniejświatło.–Kiedyracjona-
lizujesięjedenczyn,bardzołatwopójśćokrokdalej.
‒Mówisz,jakbyświedziałatozdoświadczenia.
‒Poniekąd–odparła.
Jużchciałzadaćkolejnepytanie,alezamknąłusta.Niechciałwiedzieć.Niemu-
siałrozumiećtejkobiety,
‒Obiecuję,żeniezrobięcikrzywdy.Iuwolnięcięzaczterydni.–Wpatrywałasię
wniego,aonpożegnałjąskinieniemgłowyiopuściłnamiot.
ROZDZIAŁTRZECI
Elena obudziła się, oświetlona przez słońce prześwitujące przez wejście do na-
miotu.Całeciałobolałojązezmęczenia.Zasnęładopieroprzedświtem.
Przeciągnęłasięizapatrzyławpłóciennysufit.Zastanawiałasię,coteżprzynie-
siedzisiejszydzień.Amożemogłabywzniecićpożar?Dymmógłbyzostaćzauważo-
nyprzezsatelitę,helikopteralbosamolot.Każdynowypomysłbyłjeszczebardziej
absurdalnyniżpoprzedni,ajednakniechciałazaakceptowaćporażki.Poddaniesię
oznaczałoutratękorony.
Aleimdłużejtuprzebywała,tymwiększebyłoprawdopodobieństwo,żeAzizznaj-
dziesobienowążonę,niezależnieodtego,couważałczymówiłKhalil.Anawetje-
żelitaksięniestanie,toniemusiałsięzniążenić.Mógłbyzwołaćreferendumiwy-
grać.Wtedybyjejniepotrzebował.
Aleonawciążgopotrzebowała.Musiaławyjśćzamążwprzeciągumiesiąca,tak
jakobiecałaswojejradzie,zakogoś,kogoakceptowała,ktobyłbyojcemjejdzieci…
Natęmyślścisnęłojąwżołądku.PlanwyjściazaAzizabyłdesperacki,natomiast
pomysłznalezieniakolejnegomałżonkabyłpoprostuabsurdalny.Cóżmiałazrobić?
Z westchnieniem podniosła się z łóżka. Z zewnątrz dobiegł ją kobiecy głos i se-
kundę później do namiotu weszła uśmiechnięta dziewczyna z dzbankiem świeżej
wody.
‒ Dzień dobry, wasza wysokość – powiedziała, dygając. Elena wymamrotała coś
na powitanie, zastanawiając się, czy ta kobieta zgodziłaby się zostać jej sojuszni-
kiem.
‒Czywaszawysokośćjeszczeczegośpotrzebuje?‒zapytałakobietazprzyjem-
niebrzmiącymakcentem.
Tak,pomyślałaElena.Wolności.Zmusiłasiędouśmiechu.Musiałaprzeciągnąćtę
kobietęnaswojąstronę.
‒Tomiłeztwojejstrony,dziękuję.Czytotyprzygotowałaśwczorajsząkąpiel?
Kobietaspuściłagłowę.
‒Tak,pomyślałam,żechciałabyśsięumyć.
‒ Dziękuję ci, bardzo tego potrzebowałam. – Elena gorączkowo rozmyślała. –
Skądwzięłaśwodę?Czygdzieśniedalekojestoaza?
‒Tak,tużzaskałami.
‒Czymożnatammiećchwilęprywatności?Bardzochciałabympopływać,jeżeli
istniejetakamożliwość.
Kobietauśmiechnęłasię.
‒Oczywiście,jeżeliszejkKhalilpozwoli.Bardzoprzyjemniesiętampływa.
‒Dziękuję.–Elenaniewiedziała,czyoazaumożliwijejucieczkęlubrozprosze-
niekogoś,alebyłatojakaśszansa.MusiałatylkoprzekonaćKhalila,żebypozwolił
jejpopływać.
‒Kiedybędzieszgotowa,wyjdźnazewnątrz.SzejkKhalilczekanaciebie.
Khalilsamotniesiedziałpodmarkiząrozstawionąnadrewnianejplatformie.Kiedy
podchodziła,wstałjejnapowitanie.
‒Proszę,usiądź.
‒Dziękuję.–Przysiadłanakrawędzikrzesła,aKhaliluniósłbrewrozbawiony.
‒Awięcdziśjesteśmymili?
‒Niechcętracićenergii.–Elenawzruszyłaramionami.
‒Czekamzatemnakolejnąokazję.–Nalałjejkawyzezdobionegomiedzianego
dzbanka.Napójbyłgęsty,ciemnyipachniałkardamonem.–Tokadarskakawa–wy-
jaśnił.–Próbowałaśjejkiedyś?
Pokręciłagłowąiupiłaostrożniełyk.Smakbyłmocny,aleprzyjemny.Khalilpoki-
wałgłowązaprobatą.
‒Czyprzejęłabyśkadarskiezwyczaje,gdybyśwyszłazaAziza?
Elenazesztywniała.
‒Wciążmogęzaniegowyjść.Możemniejeszczeznaleźć.
Khalilposłałjejaroganckie,pewnesiebiespojrzenie.
‒Nierobiłbymsobienadziei.
‒Ewidentnietwojenadziejewystarczązanasoboje.
Wzruszyłpotężnymiramionami.
‒Jużcimówiłem,KadarczycyniewspierająAziza.
Na pewno przesadzał. Aziz wspomniał coś o niepokojach, ale nie mówił, że nie
jestlubianymwładcą.
‒ Mówiłeś, że poza Siyadem – przypomniała sobie. – I dlaczego niby mieliby go
niewspierać?Jestjedynymsynemszejka,asukcesjazawszezależałaodurodzenia.
‒MożepowinnaśposłuchaćmojejradyipodszkolićsięwhistoriiKadaru.
‒Ajakąksiążkęmipolecasz?‒Uniosłabrwi,usiłującmówićspokojnie.Wykłóca-
jącsięznim,doniczegoniedojdzie.–Możeznajdęjąwbibliotece?‒dodała,siląc
sięnabeztroskiton.
Khaliluśmiechnąłsię,aElenauznała,żejesttoszczererozbawienie.Wjakiśspo-
sóbmiałotowpływnajegowygląd.Byłterazjeszczebardziejatrakcyjny,niżkiedy
byłzimnyiautorytatywny.
‒Taksięskłada,żemamtuniedużąbiblioteczkę.Zprzyjemnościąpożyczęciktó-
rąśksiążę,alenieznajdziesztamodpowiedzi,którychszukasz.
‒Togdziejeznajdę?
Zawahałsięnamoment.Elenamyślała,żezarazpowiejejcośważnego.Alepo-
kręciłgłową.
‒Myślę,żenatęchwilężadnaodpowiedźbycięniezadowoliła,waszawysokość.
Ale kiedy będziesz gotowa mnie wysłuchać i dopuścisz do siebie myśl, że Aziz nie
powiedziałciwszystkiego,byćmożecięoświecę.
‒Szczęściarazemnie–odparła,aleporazpierwszy,odkądpoznałaKhalila,po-
czułacieńniepewności.Byłtakipewien.Co,jeżelijegoroszczeniamiałypodstawy?
Nie,byłzwykłymbuntownikiem.Uzurpatorem.Musiałbyć.Wszystkieinnemożli-
wościbyłyniedopomyślenia.
KujejzaskoczeniuKhalilpochyliłsięizłapałjązaręce.Elenazesztywniała.Cie-
płobijąceodjegodłoniogarnęłocałejejciało.
‒Niechceszbyćciekawa–wymamrotał–alejesteś.
‒Dlaczegomiałbymnieinteresowaćprzestępca?‒odgryzłasię.Uśmiechnąłsię
izabrałdłoń.
‒Pamiętaj,cocimówiłem.Wtejhistoriijestdrugiedno.–Wstałizacząłodcho-
dzić. Elena patrzyła na niego sfrustrowana. Zaprzepaściła szansę zapytania go
ooazę.
‒Acomamrobićprzezteczterydni?–zawołała.–Uwięziszmniewmoimna-
miocie?
‒Tylkojeżeliokażeszsięnatylenierozsądna,żebypróbowaćucieczki.
‒Ajeżelitaksięstanie?
‒Znajdęcię.Miejmynadzieję,żeżywą.
‒Urocze.
‒Pustyniajestniebezpiecznymmiejscem.Pomijającskorpionyiwęże,istniejery-
zyko burzy piaskowej, która w kilka minut może połknąć namiot. Nie mówiąc już
oczłowieku.
‒Wiemprzecież.–Zacisnęławargiispojrzałanatalerz.Khalilprzyniósłjejświe-
żedaktyle,figiipokrojonegomelona.Wzięławidelecizaczęłanimdźgaćkawałek
papai.
‒Mogęciufać?Niespróbujeszuciec?
‒Mamcitoobiecać?
‒Nie–odpowiedziałpochwili.–Niewierzęwobietnice.Poprostuniechcęcię
miećnasumieniu.
‒Jakżewspaniałomyślnie–odpowiedziałazprzekąsem.–Jestemwzruszona.
Kujejzaskoczeniuznówsięuśmiechnął,ukazującprzytymdołeczekwpoliczku.
‒Takmyślałem.
‒Czylijeżeliniebędęnatyległupia,żebypróbowaćucieczki,tomogęwyjśćna
zewnątrz?–zapytała.–Kobieta,któramnietuprzyprowadziła,powiedziała,żenie-
dalekojestoaza–wstrzymałaoddech.
‒MówiszoLeili,żonieAssada.Tak,możesziśćdooazy.Uważajnawęże.
Pokiwałagłowązbijącymsercem.Wreszciemogłacośwymyślić.
‒Atysięgdzieśwybierasz?‒zapytała,zerkającnaosiodłanekonienieopodal.
Jeżeligoniebędzie,tymlepiej.
‒Tak.
‒Dokąd?
‒SpotkaćsięzBeduinami,którzyosiedlilisięnieopodal.
‒Zbieraszpoparcie?‒zapytała,nacoKhaliluniósłbrwi.
‒Pamiętasz,cocimówiłemowykłócaniusię?
‒Niewykłócamsię.Niepoddamsiętakpoprostu,jeżeliotocichodzi.„Najlep-
sząformąobronyjestatak”‒zacytowała.
Khalilpokiwałgłowązuśmiechem.
‒SztukaWojny.SunZi–oznajmił.–Imponujące.„Ten,którywie,kiedymożepo-
zwolićsobienawalkę,akiedynie,wyjdziezniejzwycięsko”.
‒Dokładnie.
Roześmiałsięmiękkoipokręciłgłową.
‒Zatemmyślisz,waszawysokość,żemożeszjeszczezwyciężyć,pomimowszyst-
kiego,cocipowiedziałem?
‒„Sztukąwojnyjestujarzmieniewrogabezwalki”.
‒Awjakiżtosposóbzamierzaszmnieujarzmić?
Napewnoniemiałnamyśliniczdrożnego,napewnoniemiałotambyćseksualne-
gopodtekstu.Ajednak.Elenapoczułanapływająceciepłoizmiękłyjejkolana.
‒„Niechtwojeplanybędąciemneinieprzeniknionejaknoc”.
‒Ewidentnieznaszjegodzieła.Tociekawe,zważywszynato,żewtwoimkraju
odniemaltysiącalatpanujepokój.
‒ Są różne rodzaje wojny. – A ta, którą prowadziła, była niezwykle delikatna.
Szepty,plotki.Byławstanienieustannejgotowości.
‒ Zgadza się. Modlę się, by w wojnie o Kadar nie została przelana ani kropla
krwi.
‒Myślisz,żeAzizbędziewalczył?
‒Mamnadzieję,żeniejestnatyległupi.Dosyćtego.Muszęjechać.Miłegodnia,
waszawysokość.
Z tymi słowy odszedł. Kiedy odjechał na koniu, Elenę ogarnęło dziwne uczucie
straty.
KiedyKhalilodjechałzeswoimiludźmi,wznoszączasobąchmurypiachu,Elena
wróciładonamiotu.Ku swemuzaskoczeniuujrzałatam książkępodtytułemTwo-
rzeniewspółczesnegoKadaru.CzyKhalilchciałzniejzakpić?
OdrzuciłaksiążkęizdecydowałasięniemyślećwięcejoKhalilu.Niemusiaławie-
dzieć,czymiałrację.Nieinteresowałojejto.
Chciała się tylko stąd wydostać. Poszła poszukać Leili, żeby zaprowadziła ją do
oazy,coLeilazrobiłazradością.NawetprzyniosłaEleniekostiumkąpielowyigoto-
wylunch.Byłatakuprzejma,żeElenaprzezchwilępoczułasięwinna.
Przezchwilę.
Kiedybyłasamawnamiocie,znalazłapotrzebnerzeczy.Nogistołubyłyzagrube,
alekrzesłasięnadawały.Udałojejsięwyrwaćkilkalistew,któreupchnęławtorbie,
izuniesionągłowąwyszłaznamiotu.
Strażeprzepuściłyją,aLeilazaprowadziłająwydeptanąścieżkąbiegnącąpomię-
dzydwomagłazami.
‒Nazywasiętouchoigielne–powiedziałaLeila.Wąwózrzeczywiściebyłbardzo
wąski.–Topięknemiejsce.Samazobaczysz.
‒ Nie boisz się, że zacznę biec? ‒ zapytała Elena, siląc się na lekki ton. Twarz
Leili złagodniała, co wywołało kolejne ukłucie wyrzutów sumienia, które jednak
szybkoodsiebieodepchnęła.Ciludziejąporwali,niezależnieodtego,jakbylisym-
patyczni.Musiałajakośuciec.
‒ Wiem, że to trudna sytuacja, wasza wysokość, ale szejk jest dobrym człowie-
kiem.Ratujeciętylkoprzednieszczęśliwymzamążpójściem.
Tobyłocośnowego.
‒Niewiedziałam,żeKhalilzaprzątasobiegłowęmoimszczęściemmałżeńskim.
Myślałam,żemyślitylkootym,byzostaćszejkiem.
‒Jużjestszejkiemjednegozplemionpustynnych.Noijestprawowitymdziedzi-
cemKadaru.Spotkałagowielkaniesprawiedliwośćiprzyszedłczasnato,bytona-
prawić.
‒Jakaniesprawiedliwość?‒zapytała,zanimzdążyłaugryźćsięwjęzyk.
‒Niemnieotymmówić.AlegdybywaszawysokośćwyszłazaAziza,byłabyżoną
uzurpatora.NiewieleosóbpozaSiyademchceAzizazaszejka.
Khalilteżtopowtarzał,aletoniemogłabyćprawda.
‒Aledlaczego?
Leilazmarszczyłaczoło.
‒MusiszotozapytaćszejkaKhalila…
‒Onniejestszejkiem–przerwałajejElena.–NieKadaru.Jeszczenie.
‒Alepowinienbyć–odparłacichoLeila.–Zapytajgo.Powieciprawdę.
Aleczychciałaznaćprawdę?JeżeliKhalilrzeczywiściemiałprawodotronu,to
cotodlaniejoznaczało?
Dotarłydopłaskiejskały, zktórejrozpościerałsię widoknabłyszczącyzbiornik
wodnyocienionypalmami.Powietrzebyłogorące,sucheinieruchome–idealnapo-
godanapływanie.Rozejrzałasięwokół,żebysprawdzić,czynieposzedłzaniąktó-
ryśzestrażników,alenikogoniedojrzała.Sięgnęładotorbyiwyjęłazniejlistwyod
krzesła. Na brzegu oazy rosły jakieś rośliny, więc zerwała je i ułożyła w żałosną
kupkę.Niebędzieztegodużegopłomienia,alemusiwystarczyć.Tobyłajejjedyna
szansa.Jeśliktośzauważydym,możezacznąjejszukać.
Zaczęłapocieraćdrewienka.
Piętnaście minut później wyskoczyły jej pęcherze, a drewno było ledwie ciepłe.
Nie udało jej się wykrzesać z nich nawet iskierki. Sfrustrowana odłożyła listwy
iwstała.Byłogorąco,abłyszczącawodawyglądałabardzokusząco.Wskoczyłado
niej,agdysięjużochłodziła,wyszłanaskałę.Wytarłasięiponowniezaczęłapocie-
raćdrewno.
Pięćminutpóźniejujrzałapierwsząiskrę.Poczułaprzypływnadzieiizaczęłapo-
cieraćmocniej.Roślinyzajęłysięipojawiłsiępierwszymałypłomień.
‒Nieruszajsię.
Elenazamarłanadźwięktegogłosu.Spojrzaławgóręiujrzałastojącegonieopo-
dalKhalila.Byłnapiętyinieruchomy.
KiedyKhalilwyciągnąłbrońiwycelowałprostownią,jejsercezamarło.
ROZDZIAŁCZWARTY
Dźwiękwystrzałurozległsięechempooazie.
Khalilbeznamiętnieobserwował,jakwążwylatujewpowietrze,poczymumiera.
Odwrócił się i przeklął pod nosem, kiedy zobaczył przerażenie w oczach Eleny.
Beznamysłupodszedłdoniejiprzytuliłjejdrżąceciałodopiersi.
‒Zabiłemgo,Eleno–powiedział,gładzącjejczarnewłosy.–Nieżyje.Niemusisz
sięjużbać.
Oderwałasięodniego,wciążdrżąc.
‒Ktonieżyje?
Khalilobserwowałjąprzezchwilę,jakbyjejpytaniedoniegoniedocierało.Znów
zaklął.
‒Zastrzeliłemwęża!Niewidziałaśgo?Byłtużobokciebieiszykowałsiędoata-
ku.
Złapałjązapodbródekiobróciłjejgłowę,żebyzobaczyłamartwegowęża.
Elenazbladłaiciężkowestchnęła.
‒Myślałam…
‒Myślałaś,żecelujęwciebie?‒Khalilzamilkłnachwilę.Czułsięwinny,alejed-
nocześniewściekły.–Jakmogłaśtakpomyśleć?Obiecałemci,żecięnieskrzywdzę.
‒Powiedziałeśrównież,żeniewierzyszwobietnice.Jateżnie.–Usiłowałasię
wyrwać,aleKhalilprzytrzymałją.–Nie…
‒ Jesteś w szoku. – Usiadł na kamieniu i wciągnął ją sobie na kolana. To było
dziwneuczucie,aleznajome.Zdawałosięwłaściwe.
Ostrożnie odgarnął wilgotne włosy z jej twarzy. Wypuściła z siebie powietrze
iwkońcurozluźniłasięioparłaczołoojegopierś.WKhalilucośsięzagotowało.
Założyłjejwłosyzaucho.Elenamiałazamknięteoczy,aciemnerzęsyrzucałycie-
nienabladepoliczki.
‒Wycelowałeśwemniebroń–wyszeptała.
‒Wycelowałemjąwwęża–odparł.Wiedział,żejestwszokuiusiłujesięzorien-
tować, co się właściwie stało, ale i tak miał poczucie winy. Powinna czuć się przy
nimbezpiecznie.Powinnamócmuzaufać.
Tak?Samnieufasznikomu.
‒Czarnywąż–ciągnął.–Onemogązabić.
‒ Nie zauważyłam go. – Myślał, że powoli wraca do siebie, ale wydała z siebie
łkanieiwtuliłasięwniegomocniej.
Jego ciało zapłonęło. Poruszyło go, że szuka u niego pocieszenia. Kiedy ostatni
razmusiętoprzydarzyło?Kiedyostatnirazktośszukałuniegoczułości?Ikiedy
ostatnirazpoczułcośtakiego?Takąopiekuńczość?
Niemógłsobieprzypomnieć.Lataspędzonenawalcezrobiłyswoje.
‒ Już, spokojnie, habibi, jesteś bezpieczna. – Te słowa brzmiały dziwnie w jego
ustach, ale wypowiedział je bez zastanowienia, wciąż tuląc ją do siebie. Poczuł
dziwnyuciskwgardle.
Pochwiliodepchnęłagoodsiebie.Oczymiałasuche,atwarzbladą.
‒ Przepraszam. Musisz myśleć, że jestem idiotką. – Teraz siedziała sztywno na
jegokolanach,zuniesionympokrólewskupodbródkiem.Khaliljużchciał,żebywró-
ciładopoprzedniejpozycji.
‒Ależskąd.–Stłumiłswojeuczucia.–Wiem,żeostatniowieleprzeszłaś.–Zawa-
hał się, usiłując dobrać słowa tak, żeby na pewno zrozumiała. I uwierzyła mu. –
Przepraszamzastrachinieszczęście,któregobyłemźródłem.
Przez chwilę myślał, że to niej dotarło. Jej wyraz twarzy złagodniał i rozchyliła
usta.Alepotempokręciłagłowąizeszłazjegokolan.
‒Nawetjeżelimożnabyłotegouniknąć?
Czarprysł.KuwłasnemuzdziwieniuKhalilpoczułnagłeukłucieżalu.
Elenastałanaskale,usiłującsięuspokoićizignorowaćuczucia,którerozbudził
wniejKhalil.Niemogłasobieprzypomnieć,kiedyostatnirazktośmówiłdoniejtak
czuleiłagodnie.
Khalilpatrzyłnanią,azjegotwarzyzniknęływszelkieciepłetony.Zerknęłana
swójżałosnystosikdrewienekiroślinek.Płomieńjużzniknął.
‒Cotywłaściwierobiłaś?‒zapytałispojrzałnaniąskonsternowany.–Usiłowa-
łaśrozpalićognisko?‒Nieodpowiedziała,anajegoustachzaigrałuśmiech.Mówił
niemalzpodziwem.–Chciałaśrozpalićognisko,żebywysłaćsygnałdymny,prawda?
‒Ajeślinawet?
‒Tonajbardziejżałosnysygnałdymny,jakiwżyciuwidziałem.–Khaliluśmiechnął
siędoniej,chcącdopuścićjądożartu.Drażniłsięznią,awjegooczachczaiłasię
litość,którejwcześniejniewidziała.
Elenasamaniemogłapowstrzymaćuśmiechu.Jejogniskobyłożałosne.Idobrze
byłoznówmócsięśmiaćiżartować,nawetzKhalilem.Amożeszczególnieznim.
‒Wiem.Wiedziałam,żetonicnieda.Alemusiałamcośzrobić.
Khalilpokiwałgłową,tymrazemzpowagą.
‒Rozumiemto,Eleno–powiedziałcicho.–Wiesz,wielenasłączy.Obojewalczy-
myztym,czegoniemożemyzmienić.
‒Wyglądanato,żetypróbujeszcośzmienić–odparła.
‒ Owszem, teraz. Ale był moment, kiedy nie mogłem tego zrobić. Kiedy byłem
bezsilnyiwściekły,alewciążwalczyłem,ponieważtomiprzypominało,żejeszcze
żyję.Żemamocowalczyć.
Elenaczułasiętakcodziennieprzezostatnieczterylata.
‒Jeżeliznasztouczucie–zapytałakategorycznie–tojakmożeszmnietuwięzić?
Khalilprzezsekundęwyglądał,jakbybyłrozdarty.Alezacisnąłwargiinajegoob-
liczewróciłastanowczość.
‒Niejesteśmyjednakażtakpodobni–odparłkrótko.–Możeijesteśmoimwięź-
niem, Eleno, ale traktuję cię z najwyższym szacunkiem. Zapewniono ci wszelkie
udogodnienia.
‒Atomajakieśznaczenie?
‒Wierzmi–oznajmiłzimno.–Ma.
‒Kiedytyczułeśsięjakwięzień?
Wpatrywałsięwniąprzezdłuższąchwilę,poczympokręciłgłową.
‒Powinniśmywracać.
Chciałaodpowiedzi.Nawetjeżeliniepowinnajejznać.Chciałazadaćmutepyta-
nia.Onrozumiałjąjakniktinny.Zorientowałasię,żeonarównieżchcegozrozu-
mieć.
‒Dlaczegoprzyszedłeśmnieszukać?
‒Martwiłemsięociebie.
‒Martwiłeśsię,żeucieknę?
Uśmiechnąłsięleciutko.
‒Nie,obawiamsię,żenie.Bałemsię,żezaatakujecięwąż,iproszę,miałemra-
cję.Lubiąsięwygrzewaćnatychskałach.
‒Ostrzegałeśmnie.
‒Mimoto.
Pokręciłagłową.Cośścisnęłojąwgardle.
‒Ocochodzi,Eleno?‒zapytałcichutko.
‒Niewiem,cootymmyśleć–przyznała.–Niewiemnawet,czychcępytać.
‒Pytaćoco?
‒Otwojąwersjęhistorii.
Khalilprzyjrzałjejsięuważnie.
‒Niechceszzmienićzdania.
‒Niewiesznawet,iletomałżeństwodlamnieznaczy,Khalil.
‒Więcmipowiedz.
‒Acobyztegoprzyszło?Wyrzekłabyśsięswojejkorony,gdybytooznaczało,że
jazatrzymammoją?
Uniósłbrwi.
‒Aistniejeniebezpieczeństwo,żejąstracisz?
Nieodpowiedziała.Itakpowiedziałamuzbytdużo.
Ale mimo to jakaś część niej bardzo chciała powiedzieć mu prawdę, uwolnić się
odtegociężaru.Chciała,żebyktośjązrozumiał,pocieszył,możenawetcośpora-
dził?
JakPaulo?
Dlaczego,dolicha,chciałaufaćKhalilowi,skorowiedziała,żeniemożnaufaćni-
komu?Cotakiegobyłowtymmężczyźnie,żebyłagotowaotworzyćsięprzednim?
Ponieważoncięrozumie.
‒Maszrację,powinniśmywracać–oznajmiławyniośleiskierowałasięnaścież-
kęmiędzyskałami.
Kiedy tylko dotarła do namiotu, zdjęła kostium i założyła ubranie, które dostała
dzisiejszegoranka.
Przypomniałasobie,jakKhaliltrzymałjąwramionach,jegoczułesłowa,to,jak
głaskałjąpowłosach.
Wgłębisercawiedziała,żetegestybyłyszczere,cojednocześniejąprzestraszy-
łoipodekscytowało.Nigdyniebyławzwiązku.Niewiedziała,ocotamchodzi.
Ajednakczuła,jakbyKhalilrozumiałjąibyćmożenawetlubił.Możebyłytotylko
pobożneżyczenia,aleniezależnieodrelacjizKhalilemmusiałaznaćprawdę.Jego
wersjęhistorii…Istawićczołoprawdzie.
Podjęładecyzjęiciężkowestchnęła.
JakiśczaspóźniejdojejnamiotuweszłaLeila,caławukłonachiuśmiechach.
‒Przyniosłamciświeżeubraniaiwodędomycia.SzejkKhalilzaprosiłciędziśna
kolację.
‒Naprawdę?‒zapytałamilezaskoczona.–Dlaczego?
Leilauśmiechnęłasięjeszczeszerzej.
‒Adlaczegonie,waszawysokość?
Powiedziałasobie,żejegomotywyniemająznaczenia.Nadarzysięwreszcieoka-
zja,bygowypytać.Ajeżelimiałotooznaczaćniecierpliweoczekiwanie,trudno.
‒Zobacz,jakąsukienkęciprzyniósł–powiedziałaLeilaizbibuływyciągnęłasre-
brzystoszarąsuknię.
‒Byłapiękna,aleskromnaiuszytazdelikatnegomateriału.Elenadotknęłajej.
‒Niejestempewna,dlaczegomamtozałożyć–oznajmiłasurowo.
‒CzymampowiedziećszejkowiKhalilowi,żeżyczyszsobiezostaćdziświeczo-
remwnamiocie?
Elenaprzezchwilębiłasięzmyślami.
‒Nie…‒przerwałanachwilęizaczerpnęłapowietrza.Chowaniesięwnamiocie
byłobytchórzliwe.Musiałastawićczołoswoimlękom.Khalilowi.
‒PowiedzKhalilowi,żezjemznimkolację–oznajmiła.–Dziękuję,Leilo.
Spojrzałaztęsknotąnasukienkę.Byłatakapiękna.‒Imożeszzostawićsuknię.
GodzinępóźniejLeilaodprowadziłaElenędonamiotuKhalila.Kiedyprzekraczała
prógjegoluksusowejkwatery,sercebiłojejmocno,adłoniebyłyspocone.
Khalilwyłoniłsięzcienia.Miałnasobieluźną,białąbawełnianąkoszulęiczarne
spodnie.Pozbyłsiętradycyjnejszaty,wktórejwidziałagowcześniej.Zeswoimizło-
tymi oczami, czarnymi włosami i zarostem wyglądał jak seksowny i niebezpieczny
pirat.Niebezpiecznybyłotusłowemkluczem.
Elenaprzełknęłaślinę,kiedyKhalilwpatrywałsięwniąrozgorączkowanymwzro-
kiem.
‒Wyglądaszpięknie,waszawysokość.
‒Niewiem,jakijestsenstejsukienki–odparłaElena–anitejkolacji.
Czułasięodsłonięta,anajlepsząobronąbyłatak.Nauczyłasiętegoprzyswojej
radzie.Tylkodziękitemuprzezostatnieczterylataniestraciłakorony.
Khalilpodszedłdoniejjakdrapieżnik,alenatesłowazatrzymałsięiuniósłbrew.
‒ Dziś rano narzekałaś, że trzymam cię w namiocie jak więźnia. Myślałem, że
przydacisięjakieśtowarzystwo,nawetjeżelitobędętylkoja.–Uśmiechzniknął
zjegotwarzy.‒Pozatympomyślałem,żemożezechceszsięprzebrać.Przykromi,
jeżelisiępomyliłem.
Teraz było jej głupio, może nawet trochę wstyd. Poczuła się, jakby zraniła jego
uczucia.Khalilczekał,ajegotwarzbyłabezwyrazu.
‒Tobardzocywilizowane–wyrzuciławkońcuzsiebie.
‒ Tak miało być, Eleno. Mówiłem ci, że nie jestem terrorystą ani zbirem. Oba-
wiamsiępoprostu,żetwójpobyttutajjest…
‒Złemkoniecznym.
‒ Środkiem. – Nagle w jego oczach pojawiło się znużenie. – Jeżeli masz zamiar
wykłócaćsięzemnącaływieczór,możerzeczywiścielepiejbędzie,jakzostaniesz
wswoimnamiocie.Amożewoliszspalićten?
Uśmiechnęłasięnieśmiałoizerknęłanaświeczki.
‒Ztegobyłobyporządneognisko.
Khalilzaśmiałsięmiękko.
‒Nawetotymniemyśl,Eleno.
‒Niemyślałam–przyznała.–Doszłamdowniosku,żewzniecaniepożarunieby-
łobynajlepszympomysłem.
‒Maszinny?‒zapytałiująłjejdłoń.
‒ Cóż, myślałam o tym, żeby może nakłonić cię, żebyś mnie wypuścił – odparła
iwykonałapiruet.–Sukienkamiałamipomóc.
OczyKhalilazalśniły.
‒Uwiodłabyśnawetświętego,aleobawiamsię,żejestemulepionyzmocniejszej
gliny.Flirtowanieciniepomoże.
Spłonęłarumieńcem.
‒Nieflirtowałam.
‒Nie?‒Khaliluniósłbrwi.–Szkoda.
Zaniepokojonajegoodpowiedzią,usiadłanajedwabnychpoduszkach.Khalilusiadł
naprzeciwniej.Wyglądałjakszejk.
‒ Pozwól. – Pochylił się i uniósł srebrne pokrywy, którymi przykryte były dania.
Nałożyłjejnatalerztrochębaraninyzprzyprawamiikuskuszwarzywami.
‒Piękniepachnie–wymamrotałaElena.–Dziękuję.
‒Jakauprzejma–uśmiechnąłsię.–Czekamnajad.
‒Jestemgłodna–odparła,cowłaściwieniebyłoodpowiedzią.Samaniewiedzia-
ła,cowyrabia.Anicoczuje.
‒Jedzzatem.Itakwedługkadarskichstandardówjesteśzachuda.
Rzeczywiściebyłachuda,atozewzględunastresinerwy.
‒Atyoczywiścieznaszkadarskiestandardy?Wspominałeścoś,zdajesię,oSta-
nachZjednoczonych?
‒ Dorastałem tam – powiedział beznamiętnym głosem. Wręczył jej tacę z chle-
bem,aElenanaglezaciekawiłasięprzeszłościątegomężczyzny.
‒Todlategotakdobrzemówiszpoangielsku?
Najegotwarzpowróciłuśmiech.
‒Dziękuję.Itak,przypuszczam,żedlatego.
Elenaodchyliłasię,skubiącprzepysznącielęcinę.
‒KiedyprzyjechałeśdoKadaru?
‒ Pół roku temu. Cóż to za inkwizycja, Eleno? ‒ uśmiechnął się jeszcze szerzej
idołeczekwpoliczkupowrócił.‒„Znajswoichwrogów,takjaksiebie,awygrasz
wszystkiebitwy”.
‒CałkiemnieźleznaszSztukęwojny.
‒Podobniejakty–zauważył.
‒Jaktosięstało?
‒Ponieważcałeżycieszykowałemsiędowalki.
‒ŻebyzostaćszejkiemKadaru.
‒Tak.
‒Alejużjesteśszejkiem,prawda?Leilapowiedziałami…
Wzruszyłramionami.
‒Jakiegośmałegoplemienianapółnocypustyni.Ludzimojejmatki.
‒ Chcę usłyszeć twoją wersję historii – powiedziała cicho. Miał czujny, niemal
ostrożnywyraztwarzy.
‒Ach,tak–oznajmił.Niebyłotopytanie.Pokiwałagłową.
‒Wszyscywokółciebiezdająsięmiećabsolutnąpewność,żemaszprawodotro-
nu.Niewydajemisię,żebymieliwypranemózgialbourojenia,więc…‒rozłożyła
ręce,usiłującsięuśmiechnąć–musibyćjakiśpowód,dlaktóregoludzieuznalicię
zaprawowitegoszejka.Powiedzmi,ocochodzi.
Powiedz,ocochodzi.Prostaprośba,ajednakczułsięobnażony.Jakbymusiałsię
przyznaćdoswojejhańby.
Khalilodwróciłwzrok.Powiedział jej,żeopowiejej swojąhistorię,kiedy będzie
gotowa,iproszę.Byłatutaj.Gotowa.
Problemwtym,żeonniebyłgotów.
‒Khalil–powiedziałamiękkoElena.Cośwsposobie,wjakiwypowiedziałajego
imię,sprawiło,żecałysięzagotował.
Coonwłaściwiewyrabiał?Jaksiętuznalazłztąkobietą?Byćmożezaczęłosię,
kiedytylkoujrzałjąporazpierwszy.Kiedyporazpierwszypróbowałauciec.Wjej
oczachujrzałwtedydumęistrach.Doskonalewiedział,coczuje.
Kiedywtuliłasięwniego,szukającpociechy.
Terazchciaławięcej.Chciałaodpowiedzi,którejejobiecał.Ztym,żeterazbyła
czujna,niemalniechętna.Bałasię.
Co,jeślimunieuwierzy?Aco,jeżeliuwierzy?
WkońcuKhalilprzemówił.
‒Mojamatka–zacząłpowoli–byłapierwszążonąszejkaHaszema.
Elenaszerokootworzyłaoczy.Choćniewiedział,czyzniedowierzania,czyzkon-
fuzji,czyzwykłegozaskoczenia.
‒Co?Ktobyłtwoimojcem?
Obnażyłzębywuśmiechu,którybyłraczejwyrazembóluniżwesołości.
‒SzejkHaszem,oczywiście.
‒Toznaczy,żeAzizjesttwoimbratem?
‒Przyrodnimbratem,mówiącściśle.Młodszym.
‒Ale…‒Pokręciłagłową,tymrazemzjasnymniedowierzaniem.
Khalilpoczuł,jakrozwijającesięwnimuczucieulatuje.Noidobrze.Takbyłole-
piej.Itakbymunieuwierzyła.Takbyłołatwiej.Boleśnie,alełatwiej.
‒Jakto?–zapytała.–Niemacięnawetwtejksiążce,którąmidałeś!
‒Awięcjąprzeczytałaś?
‒Kawałek.
‒Nie,niepiszątamomnie.Mójojcieczrobił,cowjegomocy,żebyukryćprzed
światem moje istnienie. Ale Beduini, ludzie mojej matki, nie zapomnieli o mnie. –
Niepodobałomusię,żebrzmiał,jakbysiębronił.Jakbymusiałcośudowodnić,jak-
bychciał,żebymuuwierzyła.
Onaniemiałaznaczenia,podobniejakjejopinia.Pocozapraszałjąnatękolację?
Pocodałjejtęsukienkę?
Ponieważchciałeśsprawićjejprzyjemność.Ponieważchciałeśsięzniązobaczyć.
Głupiec.
‒Dlaczegotwójojciecchciałukryćtwojeistnienie,Khalil?
Spojrzałnaniąwyzywająco.
‒Wiesz,ktojestmatkąAziza?
Elenawzruszyłaramionami.
‒ŻonaHaszema.ChybanazywasięHamidja.Umarłakilkalattemu.Takmipo-
wiedziałAziz.
‒Tak,toprawda.Alezanimzostaładrugążonąmojegoojca,byłajegokochanką.
Urodził się jako bękart, co mój ojciec potwierdził. Potem ojciec znudził się moją
matką.AlewedługprawaKadarumonarchamożemiećtylkojednążonę.–Posłałjej
bladyuśmiech.–Niezewzględówmoralnych,alepraktycznych:mniejpretenden-
tówdotronu.Podejrzewam,żetodlategowKadarzetakdługopanowałspokój.
‒Twierdzisz,żepozbyłsięswojejżony?Iciebie?ŻebymócpoślubićHamidję?
Spojrzałananiegodziwnie.
‒Niewierzyszmi–westchnął.Ścisnęłogowżołądku.Niebyłnaniązły,alejej
reakcjagozabolała.
‒Tobrzminiewiarygodnie–przyznałaElena.–Napewnoktośmusiotymwie-
dzieć…
‒Pustynneplemionawiedzą.
‒AAziz?
‒Oczywiście–powiedziałzezłością.–Wiesz,poznaliśmysię,kiedybyliśmymali.
‒Kilkatygodniprzedtym,jakKhalilzostałzabranyodrodziny.–Nigdypóźniejgo
niewidziałem.No,nieliczącmagazynówplotkarskich.
Elenapowolipokręciłagłową.
‒Alejeżeliwie,żejesteśprawowitymdziedzicem…
‒Ach,mójojciecjestmądrzejszy.Oskarżyłmojąmatkęocudzołóstwoioznajmił,
żeniejestemjegosynem.Kiedymiałemsiedemlat,wygnałmniezpałacu.
‒Wygnał…
‒Mojąmatkęrównież.Wysłałjądokrólewskiejposiadłości,gdzieżyławsamot-
ności.Kilkamiesięcypóźniejumarła,chociażjadowiedziałemsięotymdopieropo
wielulatach.Nigdywięcejjejnieujrzałem–mówiłzimno,ponieważbałsięokazać
emocje.Jużczułuciskwgardle,więcspłukałgowinem.
‒Tookropne–wyszeptałaElena.Wyglądałanaporuszoną,aletoKhalilaniepo-
cieszyło.
‒Tobyłodawnotemu–powiedziałlekkimtonem.–Niemaznaczenia.
‒Naprawdę?Todlategochceszodzyskaćtron?Z…
‒Zemsty?Nie,Eleno,niechodziozemstę.Chodziomojeprawa.–Brzmiał,jak-
bymiałcałkowitąpewność.–Jestempierworodnymsynemmegoojca.Kiedyodsu-
nąłnabokmojąmatkę,podzieliłkraj,którydotejporyżyłwpokoju.Azizniema
pełnegopoparciamieszkańcówKadaru.Todlatego,żezbytwieleosóbwie,żenie
jestprawowitymdziedzicem.WSiyadziejestpopularnyzewzględunaswojeobycie
iurok,alesercekrajunienależydoniego,tylkodomnie.–Wpatrywałsięwniąin-
tensywnie,pragnąc,bymuuwierzyła.
‒Skądwiesz,żetwojamatkanaprawdęniemiałaromansu?
‒ Moja matka znała konsekwencje zdrady: banicja, wstyd i odcięcie od wszyst-
kich,którychkochała.Niepodjęłabytegoryzyka.
‒Alebyłeśtylkochłopcem.Skądmogłeświedzieć?
‒ Wiedziałem, że wszyscy wokół wierzyli w jej niewinność. Widziałem, jak jej
służkiwołałyosprawiedliwość.Pozatymniktsięnieprzyznał,amójojciecniemógł
nawetpodaćimieniamężczyzny,którypodobnobyłmoimojcem.Jegojedynymdo-
wodembyłkolormoichoczu.
Elenaspojrzałananiegozewspółczuciem.
‒Och,Khalil…‒wyszeptała.
Odwróciłwzrok,starającsięnieokazywaćemocji.Niemógłwykrztusićzsiebie
słowa.
‒ Ludzie protestowali. Mówili, że nie ma wystarczających dowodów. Ale moja
matkaumarła,zanimojcieczdążyłpoślubićHamidję,więcwszystkorozeszłosiępo
kościach–wyplułwkońcu.
‒Acoztobą?
Niemógłpowiedziećjejotychwszystkichlatachspędzonychnapustyniiokrop-
nym wstydzie. Mimo że z jakiegoś powodu bardzo chciał wyjawić tej kobiecie
wszystko. Zaufanie było dla niego czymś nowym. Wzruszył jednak tylko obojętnie
ramionami.
‒Wychowałamnieciotka,Dima,wAmeryce.Nigdywięcejniewidziałemojca.
‒Iludzietozaakceptowali?‒zapytałacichutko.–ZaakceptowaliAziza,choćmu-
sieliciępamiętać…
‒Mójojciecbyłdyktatorem.Pókiżył,niktniemiałwystarczającejodwagi,bymu
sięprzeciwstawić.
‒DlaczegoszejkHaszemzostawiłtakdziwacznytestament,żądając,byAzizsię
ożenił?
‒Myślę,żebyłrozdarty.Możezdałsobiesprawęztego,żewygnaniemniebyło
błędem,choćniechciał siędotegoprzyznać. Byłdumnymmężczyzną. Zmuszenie
Azizadoożenkuoznaczazmuszeniegodoporzuceniakosmopolitycznegostyluży-
ciaidozwiązaniasięzKadarem.Aletakwestiareferendum…‒Khaliluśmiechnął
sięponuro.–Mójojciecdoskonalewiedział,żetodlamnieszansaodzyskaniatro-
nu.Możetopobożneżyczenia,alelubięmyśleć,żejakaśjegoczęśćżałowałatego,
cozrobiłmojejmatceimnie.
‒Myślisz,żeludziebędąchcieli,żebyśzostałszejkiem?
‒Mogąbyćtrudności,alemyślę,żezczasemminą.
Odwróciławzrok.Khalilaścisnęłowżołądkuipoczułbeznadziejnąfalęgniewu.
Potemspojrzałananiego.Jejoczybyłyjaktaflejeziora.
‒Naprawdęmamyzesobądużowspólnego–wyszeptała.–Obojewalczymyoko-
rony.
ROZDZIAŁPIĄTY
WzrokKhalilabyłpełengniewu,aleElenaujrzałatamcośjeszcze:żal.Żal,który
doskonalerozumiała.Mimowolipoczuładlaniegowspółczucie,anawetzłośćnalu-
dzi,którzygoskrzywdzili.
Oczamiduszywidziałagojakochłopca,któregowygnanozrodzinnegodomu.Usi-
łowaławyobrazićsobiejegostrachiból,kiedyzabranomuwszystko,cokochał.
‒Ajaktywalczyszoswojąkoronę,Eleno?‒zapytałcicho.
Zawahałasię.Szczerośćnieprzychodziłajejłatwo.Awciąguostatnichczterech
latnauczyłasięnieokazywaćuczućiniebyćzależnaodnikogo.
‒Toskomplikowane.
‒Takjakwiększośćrzeczy.
‒Mójkraj,mojarada,wolałaby,byrządziłnimimężczyzna.
‒Ichciałaś,żebybyłtoAziz?
Usłyszałaniedowierzaniewjegogłosieinajeżyłasię.
‒Nietak,jakmyślisz.Mieliśmyukład.Miałmitowarzyszyćjakoksiążęmałżonek
i rządzić tylko z nazwy. Miałam nadzieję, że to zadowoli moich ludzi i radę. Ale
wszystkiedecyzjemiałampodejmowaćja.
‒Itobycipasowało?
‒Tak,tegowłaśniechciałam.
‒Dlaczegoniechceszwyjśćzamężczyznę,którybyłbycirówny,którybyłbytwo-
impartnerem?Którypomógłbyciwrządzeniuiwspierałcię?
PrzypomniałjejsięPaulo.
‒Mówisztak,jakbytobyłotakiełatwe.
‒Nie.Nieotochodzi.Alezastanawiałemsię,dlaczegonatoprzystałaś.
Przełknęłaślinę.
‒Atychceszrównegopodziałuwmałżeństwieiwładzy?
Najegotwarzypojawiłosięzaskoczenie.
‒Nie.
‒Todlaczegouważasz,żejabymtegochciała?Tylkodlatego,żejestemkobietą?
‒Nie.–Spojrzałnaniąznamysłem.–Uznałempoprostu,żeskoroprzystałaśna
małżeństwozrozsądku,łatwiejbyłobywybraćkogoś,ktojestciprzyjacielem,anie
nieznajomym.
‒Cóż,niestety,niemamwrezerwienikogotakiego.Jestemsamotnajużoddłuż-
szego czasu. Przyzwyczaiłam się do tego, tak jest łatwiej. – Choć odkąd poznała
Khalila,niebyłajużtegotakapewna.–Przypuszczam,żetymożeszmyślećpodob-
nie.
‒Owszem.
‒Otóżto.
Khalilwyciągnąłsięiuważniesięjejprzypatrywał.
‒ZatemtaumowazAzizemmiałanaceluzadowolenietwojejrady?
‒Raczejuspokojenieich.–Elenazawahałasię.Niechciaławyjawiaćwięcej,ale
wiedziała, że nie ma wyjścia. – Dowódca rady, Andreas Markos, zagroził, że przy
następnym zebraniu zorganizuje głosowanie. – Wzięła oddech i zmusiła się, żeby
skończyć.–Głosowanie,któregoprzedmiotembyłobypozbyciesięmnieiobalenie
monarchii.
Przezchwilęnieodpowiedział.
‒I,niechzgadnę,samchciałzostaćwładcą?Premierem,czykimśwtymrodzaju?
Uśmiechnęłasiękwaśno.
‒Cośwtymstylu.
‒Imyślisz,żeodpuści,jeżeliwyjdzieszzamąż?
‒Zakładam,żenie–przyznałaElena.–Towykalkulowaneryzyko.
‒Znamto.
‒Chybarzeczywiście.–Uśmiechnęlisiędosiebie,aElenazaczęłasięzastana-
wiać. Jak mogła żartować z własnego porwania? Jak to się stało, że czuła się jak
spiskowiec?
‒WiększośćludziwTalliimniewspiera–oznajmiłapochwili.–Akrólewskiewe-
selebyłobywielkimwydarzeniem.Gdybymmiałapoparcieludzi,Markosowitrudno
byłobywygraćwybory.
‒Wyobrażamsobie–powiedziałcichoKhalil.–Twoiludzienaprawdęmuszącię
lubić,Eleno.Myślę,żebyłabyśdobrąkrólową.Ewidentniejesteśimoddana.
Natesłowazrobiłojejsięprzyjemnie.
‒Próbujębyćdobrąkrólową.Wiem,żepopełniłambłędy,alekochamswójkraj
iswoichludzi.Chcępozostaćwiernatradycji,alechciałabymrównieżwprowadzić
doTalliidwudziestypierwszywiek.
Khaliluniósłbrew.
‒Ijakciidzie?
‒Nieźle.Wprowadziłamreformywcelupoprawieniasytuacjikobiet.Wprowadzi-
łamkrajowyplanlekcjidoszkółpodstawowych.StanedukacjiwTalliiniejestnaj-
lepszy.
Khalilpokiwałgłową,żebymówiładalej.
‒Pomogłamrównieżworganizacjidorocznegofestiwaluśpiewuitańca.Toważ-
naczęśćnaszegodziedzictwa.Nazwakrajupochodziodmuzypoezji.
‒Niewiedziałem.–Elenazauważyła,żekiedysięuśmiecha,wokółoczutworzą
musięzmarszczki.Odwróciławzrok.
‒Wiem,żetoniedużo.
‒Dlaczegoumniejszaszswojedokonania?Robitozaciebiejużzbytwieleosób.–
Elenaspojrzałananiegoipoczułaprzemożnepoczuciesolidarności.Zmężczyzną,
któryjeszczeniedawnobyłjejwrogiem.Bylidosiebietacypodobni.Khalilrozumiał
ją.
‒AtenMarkos–spytałpochwili–możewogólezorganizowaćtakiegłosowanie?
‒Niestetytak.Wedługnaszejkonstytucjimonarchamusimiećpoparciewiększo-
ścirady,aradaniemożewprowadzićprawa,któreniemiałobypoparciakrólalub
królowej. – Elena uśmiechnęła się słabo. – Jednak jest pewien haczyk: jeżeli rada
będziejednomyślna,monarchamusinatoprzystać.
‒Nawetjeżelioznaczałobytotwójupadek?
‒ Coś takiego nie zdarzyło się od tysiąca lat. – Odwróciła wzrok, bojąc się, że
Khalilzauważy,jakbardzosięboi,żeniebędziewstaniespełnićobietnicyzłożonej
ojcunałożuśmierci.
DlaTallii,Eleno.MusiszżyćdlaTalliiikorony.
‒Nieobaląmonarchii,Eleno.Jesteśnatozbytsilna.
‒Dziękuję–wyszeptała.
‒Jaknatakmłodąkobietę,maszdużozmartwień.Zakładam,żejesteśjedynacz-
ką?Byłaśjedynąkandydatkąnakrólową?
‒ Tak. Chociaż moi rodzice chcieli mieć więcej dzieci – skrzywiła się. – Chcieli
miećchłopca.
‒Nieudałoimsię,jakmniemam?
‒Zgadzasię.Mojamatkabyławciążyjeszczekilkakrotnie,alezawszekończyło
sięporonieniem.
‒Straszne.
‒Tak.Topewniedlategozawszelkącenęchcielimniechronić.
‒Byłaśhołubiona?
‒Niecałkiem.–Pomyślałaotym,jakrzadkowidywałarodziców.–Raczejodse-
parowana.Nieposzłamdonormalnejszkoły,dopókinieskończyłamtrzynastulat.–
Byławtedystrasznienieśmiała.
‒ A potem w młodym wieku zostałaś królową – ciągnął Khalil. Napełnił jej kieli-
szekwinem.Alkoholrozwiązałjejjęzyk.
‒Miałamdziewiętnaścielat.–Upiłałykwina.
‒Wiem,żetwoirodzicezginęliwwynikuatakuterrorystycznego–powiedziałci-
choKhalil,aElenapokiwałagłową.Niechciałaotymmyśleć,atymbardziejmó-
wić. Wciąż pamiętała zapach dymu, ból dłoni, w które wbiły się kawałki szkła,
idzwonieniewuszach;wciążmiałakoszmary,zktórychbudziłasięzlanazimnym
potem.
‒Przykromi–ciągnąłKhalil.–Wiem,jaktojeststracićrodzicówwtakmłodym
wieku.
‒Notak,rzeczywiście.
‒Pewniezanimitęsknisz?
‒Tak.
Khalilprzechyliłgłowę.
‒Niebrzmisz,jakbyśbyłategopewna.
‒Oczywiście,żejestem.–Elenaprzygryzławargę.–Ztymżewłaściwieniezna-
łamichzbytdobrze.Nigdyniebyłoichwpobliżu…Tęsknięzaposiadaniemrodzi-
ców,jeżelirozumiesz,comamnamyśli.Zatym,comogłobybyć,gdybyśmybyliro-
dziną.Dziwnietobrzmi.
Pokręciłgłową.
‒Wcalenie–odparłcicho,aElenazaczęłasięzastanawiać,czyonczujesiępo-
dobnie.
Khalilpochyliłsiędoprzoduiodgarnąłkosmykwłosówzjejtwarzy.
‒ Wyglądasz tak smutno – powiedział miękko. – Przepraszam za przywołanie
złychwspomnień.
‒ W porządku – wyszeptała. Gładził ją po policzku, a Elena nagle zapragnęła,
żebynieprzestawał.
Żebyjąpocałował.
Elenajuższykowałasięnato,comiałonadejść,kiedyKhalilnaglezabrałdłoń.
Byłazakłopotanairozczarowana.Usiłowałazmienićtemat.
‒Bardzodobre–powiedziała,wskazującnatalerzzniedojedzonymposiłkiem.
Khalilkiwnąłgłową.
‒Dziękuję.
‒Całkiemprzyzwoitetotwojeobozowisko.
‒Niemożnaszczędzićsobiewygód–odparł,upijającłykwina.
‒Zakładam,żeczujeszsiętubezpiecznie?‒zapytała.
‒Eleno,niezależnieodluksusów,tosątylkonamioty.Jaimoiludziemożemyzwi-
nąćobózwciągudwudziestuminut,jeślizajdzietakapotrzeba.
‒Skądwiesz,jakrobićtowszystko,skorowychowałeśsięwStanach?
‒Towszystko?‒Khaliluniósłbrwi.
‒ No wiesz. Rozbijać namioty. Jeździć konno. Walczyć. Cały ten buntowniczy
kram.–Zdałasobiesprawę,żebrzmiśmiesznie.Dolicha,wypiładwakieliszkiwina
ijużbyłapijana.
‒ Przez siedem lat służyłem w Legii Cudzoziemskiej. Jestem przyzwyczajony do
takiegostylużycia.
‒Naprawdę?
‒Tobyłdobrytrening.
Elena pomyślała, że całe jego życie musiało być podporządkowane temu, by zo-
stałszejkiemiodebrałtronbratu.
Aziz… Nie mogła sobie nawet przypomnieć jego twarzy. Miała za niego wyjść,
aniepamiętałanawet,jakwygląda.Nagleprzyszłoolśnienie.
Niemiałajużzamiaruzaniegowychodzić.Nawetgdybyjąuratował.Jużnie.
Jejumysłbyłzamglonytymodkryciemiwypitymwinem.Porazpierwszyzaakcep-
towała swój los. Nawet jeżeli w zasadzie nie wiedziała, co to będzie oznaczało
wkontekściejejtytułu,koronyikraju.
‒Niewyjdęzaniego–wypaliła.–ZaAziza.Nawetgdybyodszukałmnienaczas.
WoczachKhalilazapłonęłaiskra.
‒Cosprawiło,żezmieniłaśzdanie?
‒Ty–odparłakrótko.Nietylkozewzględunato,żebyłprawowitymszejkiem,
aleteżdlatego,żerozbudziłwniejuczucia.NiemogławyjśćzaAzizaizgodzićsię
namałżeństwozrozsądku.
‒Cieszęsię–odparłKhalil.Wpatrywalisięwsiebieprzezdłuższąchwilę.
NagleKhalilpodniósłsię.‒Jużpóźno.Powinnaśwracaćdosiebie.
Kiedywychodziliznamiotu,Khaliltrzymałjejdłoń.Wokółnichpanowałyciemno-
ści,apowietrzebyłozaskakującochłodne,cootrzeźwiłoElenę.Kiedydotarlidojej
namiotu,dalejtrzymałjejdłoń,aElenasięzarumieniła.Tenwieczórpełenemocji
sprawił,żeniewiedziała,comyśleć.
‒Dobranoc,Eleno.–Przyjejnamiociepuściłjejdłoń.Spojrzałnarozgwieżdżone
nieboiująłjejpodbródek.
Przez chwilę Elena myślała, że ją pocałuje. Całe jej ciało drżało z podniecenia
ioczekiwania.
Khalilpochyliłsiękujejtwarzyiwyszeptał:
‒Eleno…‒Tobrzmiałojakpytanie.Całejejciałomówiło„tak”.Zarzuciłamura-
mionanaszyjęiprzycisnęłasiędoniego.Głaskałjąpotwarzy,aonaczułajegopod-
niecenie,podobniejakswoje.Pomyślałasobie,żeipodtymwzględemsąpodobni.
Czujądosiebiepożądanie,doktóregoniechcąsięprzyznać.
ChociażbyćmożeElenachciałajeszcze,Khalilnagleoderwałsięodniejicofnął
okrok.
‒Dobranoc–powtórzyłiruszyłdoswojegonamiotu.Pochłonęłagociemność.
ROZDZIAŁSZÓSTY
Następnego dnia Elena nie widziała Khalila. Spędziła godziny, leżąc w łóżku lub
przesiadującprzednamiotem,obserwującludzikrzątającychsiępoobozowisku.
Tęskniłazanim.Powtarzałasobie,żetoabsurdalne,żeledwiegozna.Poznalisię
dwadnitemuitownieszczególnieromantycznychokolicznościach.
A jednak nie mogła przestać myśleć o tym, jak jej dotykał. Wciąż myślała o ich
rozmowie,jegosmutnymdzieciństwieideterminacji.Zdałasobiesprawę,żezatrzy
dnijąwypuściijużnigdywięcejgoniezobaczy.
Natęmyślścisnęłojąwżołądku.
NastępnegorankaKhalilprzyszedłdojejnamiotu.
‒Muszęjechaćnapustynię–oznajmiłbezceregieli.–Chciałbym,żebyśpojecha-
łazemną.
Byłazaskoczona,alewprzyjemnysposób.
‒Naprawdę?
Uniósłbrewiposłałjejuśmiech.
‒Pomyślałem,żechciałabyśzobaczyćcośpozawnętrzemswojegonamiotu.
‒ Tak, ale… Dlaczego chcesz, żebym ci towarzyszyła? ‒ Nagle ogarnęły ją złe
przeczucia.–Niechceszmnieimpokazaćjakowojennegotrofeum,prawda?Poka-
zaćludziom,żeuprowadziłeśbrankęuzurpatora?
Oczywiście,żemógłtozrobić.Wkońcująporwał.Byłajegowłasnością,nagrodą.
Khalilsięskrzywił.
‒Oczywiście,żenie.Ludzie,którychchcęodwiedzić,niesązainteresowanitaki-
mibłazeństwami.
‒Nie?
‒Sąmioddani.Ajanigdyniezachowałbymsięwtakbarbarzyńskisposób.
‒Todlaczegomniezabierasz?
KhalilpatrzyłnaElenębezsłowa.„Dlaczegomniezabierasz?”.
Szczera odpowiedź brzmiałaby: Dlatego, że mam na to ochotę. Dlatego, że od
czasuwspólnejkolacjiniemogęprzestaćotobiemyśleć.Dlatego,żemiuwierzyłaś.
Dlatego,żeuwierzyłaśwemnie.Ataodrobinazaufaniajestdlamniejaknarkotyk.
Chciałwięcej.
Todlategowczorajtrzymałsięodniejzdaleka.Walczyłzpożądaniemisłabością.
Poprzedniegowieczoruwmówiłsobie,żezabraniejejzesobąnaspotkaniezple-
mionamipustynnymijestpolitycznądecyzją,któramanaceluwzmocnieniejegopo-
zycji.
Aleteraz,kiedypatrzyłnajejwłosyiutkwionewniegoszareoczyociężkichpo-
wiekach,zorientowałsię,żesięoszukiwał.
Niechodziłoopolitycznemanewry.PoprostuchciałbyćzEleną.
‒Zabieramcię,ponieważ–zaczął,ostrożniedobierającsłowa–ponieważchcę,
żebyśpoznałamoichpopleczników.
Uśmiechnęłasiędoniego.
‒Naprawdę?
Khalilzacisnąłdłoniewpięści.Chciałodepchnąćtąodrażającąsłabość.Gdziesię
podziałajegobezlitosnadeterminacja?Chciałjedynie,żebyElenanieprzestawała
sięuśmiechać.
‒Tak.
‒Dobrze–powiedziała,aKhalilowiulżyło.
‒Powinniśmywyjechaćzagodzinę.Umieszjeździćkonno?
‒Tak.
‒Ubierzsięwygodnie.Leiladaciubrania.–Jużmiałodejść,kiedynagleodwrócił
siędoniej.–Dziękuję,Eleno–wymamrotał.
Godzinępóźniejspotkalisięnakrańcuobozowiska,gdzieczekałynanichosiodła-
ne konie. Na widok Eleny Khalil z aprobatą pokiwał głową. Miała na sobie szalik
iwysokiebuty.
‒Nietraćmyczasu.Będziemyjechaćpółdnia,achciałbymtamdotrzećprzedza-
padnięciemzmroku.
Zzaskoczeniemzerknęłanadwakonie.
‒Jedziemysami?
‒ Będzie nam towarzyszyło trzech ludzi, ale pojadą osobno. Przed obozem spo-
tkamysięztrzemastrażnikami,więcwszystkobędziejaktrzeba.
‒Jaktrzeba?
‒Napustynirzadkosięzdarza,żebymężczyznasamotniepodróżowałzkobietą.
Elenapokiwałagłowązezrozumieniem.
Podeszłabliżej.Poczułbijącyodniejzapachróż.
‒Czyjedziemywedwójkęzewzględówbezpieczeństwa?ŻebyAziznasnieodna-
lazł?‒spytała.Khalilpoczułsięwinny.Porazpierwszypoczuł,żecośjestsilniejsze
niżjegochęćzostaniaszejkiem.
Niechciałsięjednakdomyślać,ocochodzi.
‒Tak–odparł.–Czytocięniepokoi?
Uśmiechnęłasięcierpko.
‒Nieażtak,jakpowinno.
Pokiwałgłową.
‒Tak,rzeczysięzmieniają.
‒Jużsięzmieniły–powiedziałacicho.
‒Miałarację.Cośsięzmieniło…Czytegochciał,czynie.
‒ Chodźmy – powiedział, bardziej opryskliwie, niż zamierzał, i pomógł Elenie
wsiąśćnakonia.
Jedynymdźwiękiembyłtętentkopytnapiasku.Zachęcałazwierzędoszybszego
galopuiusiłowaładogonićKhalilaalbonawetgoprzegonić.Podświadomiezaczęli
sięścigać.
Khalil pokazał palcem ostro zakończony głaz, co, jak Elena się domyśliła, miało
byćliniąmety.Pochyliłasiędoprzoduizrównałazprzeciwnikiem,aleKhaliljąpo-
konał.
Ześmiechempoklepałakoniapospoconymgrzbiecie.
‒Byłoblisko.
‒Bardzoblisko–zgodziłsięKhalil.Miałnagłowieturbandlaochronyprzedsłoń-
cemipiaskiem,cowjakiśsposóbsprawiało,żewyglądałjeszczemężniej.Bardziej
pociągająco.
‒Tobyłgłupipomysł–ciągnął.–Niedalekojestmałaoaza.Dajmykoniomsięna-
pić,zanimruszymydalej.
‒ Niedaleko? Myślałam, że do najbliższej oazy jedzie się cały dzień na wielbłą-
dzie.
Khalilwzruszyłramionami.
‒Awięcmnieokłamałeś?
‒Niechciałem,żebyśzrobiłacośgłupiegoinapytałasobiebiedy.
‒Mogłamuciec–zauważyłaElena.–Mamkonia,wodęijedzenie.
Spojrzałnaniąuważnie.
‒Wiem.Aletegoniezrobiłaś.
‒Nie.–Prawdęmówiąc,nawetnieprzyszłojejtodogłowy.Powinnosięjejzro-
bićgłupio,alezamiasttegopoczułaprzypływenergii.
Poprowadzilikoniedooazy.Khalilspojrzałnanieboizmarszczyłczoło.
‒Cośnietak?–zapytałaElena.
‒Zbierasięnaburzę.
‒Naburzę?‒Zzaskoczeniemspojrzałanaprzejrzyste,błękitneniebo.–Skąd
wiesz?
‒Spójrz.–Khalilwskazałnahoryzont.Elenazmrużyłaoczy.Dojrzałaszarąsmu-
gę,aletowszystko.Samabyjejniezauważyła.
‒Aletodaleko.
‒Teraztak,alechmurynapustyniprzemieszczająsięażnazbytszybko.Powinni-
śmy ruszać. Chcę dotrzeć do obozowiska, zanim dopadnie nas burza. Musimy się
teżspotkaćzestrażnikami.
PoparugodzinachjazdyKhalilpoprowadziłichdogłazów.
‒Nieprzegonimyburzy.Będziemymusielituzostaćispotkaćsięzmoimiludźmi
jutrorano.
Elenaniepewniezerknęłanagłazy.
‒Gdziedokładniejesteśmy?
Khaliluśmiechnąłsię.
‒Naśrodkupustyni.
‒Aha…
‒Eleno.Ochronięcię.
Ufałamu,nawetjeżelibyłotonierozsądne.
‒Wyglądasz,jakbyśmiałazemdleć–powiedziałłagodnie.–Chodź.Mamjedzenie
iwodę.–Wziąłjązarękęipoprowadziłzasobą.
Ewidentnie wiedział, gdzie idzie, co było pocieszające. W końcu dotarli do pła-
skiejskałyosłoniętejzgóryprzezinnygłaz.Usiedlipodwiszącąskałą,któraosłoni-
łaichprzedwiatremipiachem.Zdjąłturban,więcionarozwiązałaszalik.
‒Napijsię.–Podałjejmanierkę.Elenanapiłasięzwdzięcznością.–Atujestje-
dzenie.–Wręczyłjejkawałekchlebaitrochęsuszonegomięsa.Przeżuwaliwciszy.
PojedzeniuElenaskuliłasięiobserwowałaKhalila.
Był pięknym mężczyzną. Jego pełne wargi i długie rzęsy łagodziły jego surową
twarz.Kiedysprzątał,zauważyłanajegonadgarstkukilkablizn.
‒Skądjemasz?
Khalilzesztywniałizacisnąłwargi.
‒Tobliznypolinie.
‒Polinie?
‒Tobyłodawnotemu.–Odwróciłsię.Ewidentnieniechciałnatentematrozma-
wiać,choćElenabyłabardzociekawa.Czyktośgowięził?
Usiałnaprzeciwniej.
‒Coteraz?–zapytała.
Uśmiechnąłsię.
‒Cóż,obawiamsię,żeniemamprzysobieszachów.
Roześmiałasięcicho.
‒Szkoda.Jestemcałkiemniezławszachy.
‒Jateż.
‒Czytowyzwanie?
‒Byćmoże.
Ogarnęłojąpodniecenie.Czytobyłflirt?
‒Możekiedyśsięzmierzymy–powiedziałainaglezdałasobiesprawęztego,jak
tozabrzmiało.Jakbymielijakąśprzyszłość.Coprawdapogodziłasięztym,żenie
poślubiAziza,aletonieoznaczało,żecokolwiekmogłojąpołączyćzKhalilem.
Miałjąwypuścićzadwadni.
Dlaczegonatęmyślpoczułasiętakaosamotniona?
‒Oczymmyślisz?‒zapytałKhalil.
‒Żepodwóchdniachprawdopodobniejużwięcejcięniezobaczę.–Wzięłaod-
dechizmusiłasię,żebymówićdalej:–Niepodobamisiętamyśl.
‒Eleno.–Zabrzmiałotojakostrzeżenie.
‒Wiem,żetogłupiobrzmi–ciągnęła–alejesteśmoimpierwszymprawdziwym
przyjacielem.
Znapięciemczekałanajegoodpowiedź.
‒ To wcale nie brzmi głupio. W pewnym sensie również jesteś moją pierwszą
prawdziwąprzyjaciółką.
‒Naprawdę?
‒Tak.
‒Niemiałeśprzyjaciółwszkole?NawetwAmeryce?
‒Nie.Acoztobą?Niemiałaśkolegówwszkole?
‒ Nie bardzo. – Objęła swoje kolana, przypominając sobie samotne lata w żeń-
skiejszkole.–Byłamokropnienieśmiała.Pozatymmyślę,żefakt,żebyłamksięż-
niczką, onieśmielał inne dziewczynki, chociaż tak naprawdę to one onieśmielały
mnie. Wszyscy inni mieli tak łatwo. Mieli przyjaciół, śmiali się. Zazdrościłam im
wszystkim.Chciałambyćjakone,aleniewiedziałamjak.Apotem,kiedyskończy-
łamszkołę…‒PomyślałaoPauluicośścisnęłojąwgardle.–Cóż,czasemniewarto
podejmowaćryzyka.
‒Ryzyka?
Spojrzałamuwoczy.
‒Narażeniasięnaból.
Khalilmilczałprzezdłuższąchwilę.
‒Ktościęskrzywdził,Eleno?‒zapytałwkońcu.
‒Chybakażdegoktośkiedyśskrzywdził.
‒Toniejestodpowiedź.
‒Aczyktościebieskrzywdził,Khalil?
‒Toteżniejestodpowiedź,aleniechbędzie,owszem.Mójojciec,wyrzekającsię
mnieiwypędzając.
‒Och,Khalil–przygryzławargę.–Przepraszam.Niepowinnambyłapytać.
‒Niemazaco.Aleodpowiedznamojepytanie.Comiałaśnamyśli,mówiąc,że
czasemprzyjaźńniejestwartaryzyka?
‒Kiedyśmiałamprzyjaciela.Zawiódłmnie.Zdradził.–Pokręciłagłową.–Brzmi
toteatralnie,aletakwłaśniebyło.
‒On.–Khalilpowiedziałspokojnie,alezlekkimzaskoczeniem.Elenazaczęłasię
zastanawiać,czyjestzazdrosny.
‒Tak,on.Aletoniebyłonicromantycznego.Byłamgłupia,ufającmu.
‒Więctoprzeztegomężczyznęnieufaszludziom?
‒Dostałamnauczkę.Aletobieufam.
‒Możeniepowinnaś.
‒Dlaczegotakmówisz?
‒Naprawdęmuszęciprzypominać?Porwałemcię,Eleno.
Wzięłagozarękę.
‒Wiem,alerozumiem,dlaczegotozrobiłeś.
‒Czytymnieusprawiedliwiasz?‒zapytałześmiechem.
‒Właściwiesamaniewiem,corobię–odparła,zgodniezprawdą.–Iniewiem,
cobymzrobiła,gdybyśmnieterazpuścił.Niewiem,jakbymsięczuła.
Wstrzymałaoddech,czekającnajegoodpowiedź.
‒Jateżniewiem–odparł.Towystarczyło.
Cokolwiekdziałosięmiędzynimi,Khalilteżtozauważył.
‒Robisięzimno–oznajmiłwreszcie.PodałEleniekoc.Nocbyłaciemnaizimna.
Elenausiłowałarozłożyćsięwygodniepodskałą.
PochwiliusłyszałagłosKhalila.
‒Eleno.Chodźtu.
‒Gdzie?
‒Tutaj.–Wskazałnaswojekolana.–Ewidentniejestcizimno,atojedynysposób
narozgrzanie.
Elenaspłonęłarumieńcem.
‒Ale…
‒Jużmisiedziałaśnakolanach–przypomniałjej.
Toprawda.Elenabyłarozdarta.Wkońcucomogłomiędzynimizajść?Zadwadni
miaławrócićdoTalliiitobezmałżonka.Gdybymiałaodrobinęrozsądku,trzymała-
bysięodniegozdala.
Wyglądałojednaknato,żegoniemiała.Podeszładoniego.
Khalilniemiałtakichoporów.Bezceregieliobjąłjąwtaliiiwciągnąłnasiebie.
Przytuliłasiędoniego.
‒Taklepiej–powiedziałipogładziłjąpowłosach.–Aterazśpij.
Elena wiedziała, że będzie miała problemy ze snem. Rozpraszała ją jego silna
klatka piersiowa i równy oddech. Jego ciepło, a nawet zapach. Pachniał korzenną
wodąpogoleniu,końmiiskórą.
Wkońcujednakzasnęła.
Obudziłjąkoszmar.
Niezdarzyłojejsiętooddawna,główniedlatego,żenigdyniezasypiaławystar-
czającogłęboko.Teraz,kiedyzasnęławobjęciachKhalila,senpowrócił.
Dym. Wrzaski. Krew. Bomby. Sen był zawsze ten sam: chaos, strach, leżące na
ziemizwłoki,potłuczoneszkłowdłoniach.Najgorszebyłociałoojcanajejplecach,
kiedyusiłowałochronićjąprzedwybuchem.Jegoostatniesłowabrzmiały:„DlaTal-
lii”.
‒Eleno.Eleno.
Kiedy się obudziła, miała łzy na twarzy, a Khalil lekko nią potrząsał. Panika nie
opuściłajejnawet,kiedyodzyskałaprzytomność.Ciemnośćiwyciewiatruprzypo-
mniałojejotymokropnymdniu.
‒Totylkosen,Eleno.Tylkosen.
Zamknęła oczy i usiłowała się uspokoić. Powoli okropne obrazy zaczęły ustępo-
wać.
‒Wiem–wyszeptałapochwili.
‒ O czym śniłaś, Eleno? ‒ wyszeptał. Ścisnęło ją w gardle i nie mogła mówić.
Przejechałkciukiempojejwargach.–Cociędręczy?
‒Wspomnienia–odpowiedziała.Otarłałzyztwarzy.–Wspomnieniadnia,wktó-
rymzginęlimoirodzice.
‒Widziałaśto?
‒Tak.
‒Dlaczegootymniewiedziałem?
‒Wmediachnicniemówili.Zszacunkudomojejrodziny.Jateżtegochciałam.
Itakbyłomiwystarczającociężko.
‒ No tak. – Khalil przyciągnął ją do siebie. – Mogę to sobie wyobrazić. Chcesz
otymporozmawiać?
Byłotoniebywałe,alechciała.Nigdyotymznikimnierozmawiała.Nielubiłana-
wetotymmyśleć.Aleteraz,wramionachKhalila,poczułaprzemożnąpotrzebępo-
dzieleniasięswoimbólem.
‒Jakwiesz,zginęliwzamachu–zaczęła.–Ztegocowiem,mojamatkaumarła
natychmiast.Aleojciec…Jaimójojciecprzeżyliśmywybuch.
Khalilnieodpowiedział.PochwiliElenapodjęławątek.
‒Niepamiętamzadobrze,costałosiępopierwszejeksplozji.Rzuciłomnąprzez
pokójiwylądowałamnaplecach.Musiałamstracićprzytomność,ponieważpamię-
tam, że obudziłam się i nie wiedziałam, co się dzieje. Wszędzie… panował chaos.
Ludziekrzyczeliipłakali.Byłotylekrwi…‒Zamknęłaoczy,pokręciłagłowąiwtuli-
łasięwKhalila.
‒ Zaczęłam się czołgać, usiłując znaleźć rodziców. Wszędzie było potłuczone
szkło,alejanawetnieczułambólu,chociażpóźniejzauważyłam,żemampokrwa-
wione ręce. To było takie dziwne, tak nierealne… Byłam otępiała, a jednocześnie
przerażona.Wtedyznalazłammatkę…‒urwałanachwilę.Wspomnieniemartwego
ciałamatkibyłonajgorsze.
Odwróciłasięodniejizobaczyła,żewjejstronęzmierzazprzerażonątwarząoj-
ciec.
‒Byłdrugiładunek–powiedziałastłumionymgłosem.–Mójojciecskądśtowie-
dział.Możesiędomyśliłalbocośzobaczył.Rzuciłsiędomnieiwmomenciewybu-
chu przykrył mnie własnym ciałem. Jego ostatnie słowa brzmiały „Dla Tallii” – po-
wiedziałacicho.–Ocaliłmiżyciedlakraju,żebymmogłazostaćkrólową.
‒Atymyślisz,żetobyłjedynypowód–powiedziałcicho–dlamonarchii,niedla
ciebie.Niedlatego,żebyłaśjegoukochanącórką.
Jegosłowazraniłyjądożywego.Niemiałapojęcia,skądKhalilmógłtowiedzieć.
Poczuła kolejną falę łez, więc znów wtuliła się w niego. Nie była nawet pewna,
dlaczegopłacze.Zarodzicami?Zatym,żeprzedichśmierciąniemiałaznimikon-
taktu?Amożezpowodupoczuciastraty?
Odwróciłasiędoniego.
‒Nigdywcześniejnikomutegoniemówiłam.
‒Cieszęsię,żemizaufałaś.
‒Jateż.
Wiedziała,żeintymnośćmiędzynimijestzłudnaiwkrótcepójdąwłasnymidroga-
mi.
Jednaknicniepowiedziała.Khalilpokazałjej,żejestwstaniekomuśzaufać.Po-
kochaćkogoś.
Byłtakblisko,żeczułajegooddechnapoliczku.Wiedziała,żechcetendystans
zmniejszyćjeszczebardziej.Chciała,żebyjąpocałował.Nieporuszyłasię,podeks-
cytowanaiprzerażona,podobniejakKhalil.Tachwilazdawałasiętrwaćwnieskoń-
czoność.
Elenachciałacośpowiedzieć,alebyławstanietylkoczuć.
Nagle Khalil wziął głęboki oddech i przyłożył swoje wargi do jej ust. To był jej
pierwszypocałunek.Ibyłcudowny.
Wsunęłapalcewjegowłosyirozchyliławargi.Khalilprzyciągnąłjądosiebieipo-
całował głęboko. Ciało Eleny stanęło w płomieniach. Nigdy wcześniej się tak nie
czuła. Było to tak intensywne i słodkie uczucie, że niemal się rozpłakała. Przycią-
gnęła go jeszcze bliżej, popychana instynktem, którego nie była nawet świadoma.
DłońKhalilazjechałazjejtwarzynapierś.Elenawydałazsiebiezdławionyokrzyk.
Khalilwycofałsię.
‒Niepowinienembył…‒zacząłmówićipokręciłgłową.Nawetwciemnościwi-
działamalującesięnajegotwarzypoczuciewiny.
‒Chciałamtego–powiedziała,aleKhalilznówpokręciłgłową.
‒Spróbujzasnąć–powiedziałcicho.Elenaprzygryzławargę.Przezchwilęzasta-
nawiałasię,czytoczasemnieonapocałowałagopierwsza.Ciężkobyłostwierdzić,
ktozaczął,aonachciałategotakbardzo…
Czyrzuciłasięnaniego?
‒Śpij,Eleno–wyszeptałiułożyłjąsobienakolanachtak,żejejpoliczekznówbył
przy jego piersi. Zaczął gładzić jej włosy, a ona zamknęła oczy, choć sen wydawał
sięniemożliwy.
Cosięwłaśniestało?Idlaczegoczułatakogromnerozczarowanie?
ROZDZIAŁSIÓDMY
Świtzabarwiłpiaskipustyninaróżowo.Burzaminęłaiprzednimirozciągałsię
horyzont z nowymi zaspami i wydmami. Khalil zostawił śpiącą Elenę i poszedł
sprawdzić,jaksięmiewająkonie.
Chciałsięteżzastanowić,cojejpowiedzieć,kiedysięobudzi.
Nieplanowałtegopocałunku.Jednakbyłonniebywaleczuły.Isprawił,żeKhalil
całąnocbyłpodniecony.
Senbyłostatniąrzeczą,októrejmógłmyśleć.
Aleteraz,wświetlednia,rzeczywistośćdopomniałasięoswojeprawa.Niemógł
niczrobićztym,żeElenagopociągała.Niemógłpozwolićsobienacieplejszeuczu-
ciadoniej.Miałcel,planiniebyłownimmiejscadlauprowadzonejkrólowej.
Alewjakiśsposóbzapomniałotympoprzedniejnocy.Atakżekiedyjadłzniąko-
lację w namiocie i poprosił, żeby pojechała z nim na pustynię. Kiedy namawiał ją,
żebyopowiedziałamuosobie.Kiedywpuściłjądoswojegoserca.Kiedyjąpocało-
wał.
Wziąłgłębokioddechiruszyłwstronękoni,któreprzetrwałyburzębezszwanku
iucieszyłysięnajegowidok.Kiedyskończył,miałzamiarwrócićdoEleny,aleujrzał
jąstojącąpomiędzyskałami.Byłabladaizmęczona,alebardzopiękna.
‒Dzieńdobry.Wypoczęłaś?
‒Trochę.–Podeszłabliżejiujrzałniepewnośćwjejoczach.Niechciał,żebyza-
częłazadawaćpytania.Niemiałzamiarunanieodpowiadać,nawetsobiesamemu.
‒Kiedycośzjemy,powinniśmyruszać.Osada,doktórejjedziemy,jesttylkogodzi-
nę drogi stąd. Mam nadzieję, że będą tam na nas czekać moi ludzie. Wyjaśnimy
osadnikom,jakdoszłodotego,żesięrozdzieliliśmy.
Powolipokiwałagłową,wpatrującsięwniegozrozpaczą.Khalilusiłowałwytrzy-
maćtospojrzenie.Powróciłopoczuciewinyichęć,bywziąćjąwramionaipocie-
szyćzarównoją,jakisiebie.
‒ Chodź – powiedział i poprowadził ją w stronę ich schronienia. Zjedli resztki
chlebaisuszonegomięsa,poczymKhalilosiodłałkonie.
Minutępóźniejpędzilijużprzezpustynię.Niebobyłobłękitne,apowietrzesuche
igorące.
Jegokońnagleskręciłiwyminąłskałę.Khalilzakląłpodnosem.Jużtraciłkoncen-
trację.AwszystkoprzezElenę.
DwiegodzinypóźniejdotarliwkońcudoosadyBeduinówumiejscowionejnaskra-
juoazy.Niewidziałnigdzieswoichludziimartwiłsię,copomyśląmieszkańcy,kiedy
szejk wjedzie do obozu jedynie w towarzystwie Eleny. Odepchnął te myśli. Teraz
itakniemógłjużniczrobić.
Kiedyzsiadałzkonia,kilkumężczyznprzyszłogopowitaćizaprowadzićdokró-
lewskiego namiotu. Zerknął na Elenę. Była blada, ale dzielnie się trzymała. Kilka
kobietzaprowadziłojądojejnamiotu.
Khaliluznał,żenaraziesobieporadzi,iruszył,byprzywitaćsięzszejkiemple-
mienia i wyjaśnić cel swojej wizyty. Wiedział, że lepiej będzie zostawić Elenę na
chwilę.
Możenawetnazawsze.
Elenęotoczyłokilkagdaczącychkobiet,którezaprowadziłyjądonamiotu.
Kiedyjużbyławśrodku,kobietyzaczęłysiękrzątaćwokółniejjakkoloroweroz-
śpiewaneptaki,dotykałyjejwłosów,policzkówiubrań,któreterazbyłyubrudzone
ziemiąipyłem.Elenanicnierozumiała,awyglądałonato,żeżadnaznichniemówi
anipoangielsku,anigrecku.Wszystkiewydawałysięjednakprzyjaźnienastawione,
więcpozwoliłasięporwaćichfalientuzjazmuizaprowadzićdooazy.
Pokąpielizałożyłaubrania,któredałyjejkobiety:bawełnianąhalkęiluźnątkaną
sukienkęoszerokich,żółto-czerwonychrękawach.Rozpuściławłosy,żebywyschły
nasłońcu,iwróciłazkobietamidoobozowiska,gdziepodanoposiłek.
BezskutecznieusiłowałaznaleźćKhalila.
Woboziekobietyokrążyłyjąipoczęstowałyprzepysznymgulaszemzsoczewicy,
chlebemikardamonowąkawą,podobnądotej,którąpiłazKhalilem.Jadłyirozma-
wiały,porozumiewającsięnamigi.
Pogodzinieczydwóchzaczęłaodpływaćipoczuławreszciezmęczenieostatnich
kilkugodzin.Kobietytozauważyłyiześmiechemzaprowadziłyjądoprowizorycz-
nego, zarzuconego kocami łóżka. Elena z wdzięcznością się położyła. Ostatnia jej
myślprzedsnemdotyczyłaKhalila.
Następnegorankaobudziłasięwzalanymsłońcempustymnamiocie.Zorientowa-
łasię,żebyłtoostatnidzieńjejuwięzienia.Azizowiskończyłsięczas.Alboożenił
sięzkiminnym,alboustąpiłztronu.WkażdymrazieKhaliljużjejniepotrzebował.
Jeszczekilkadnitemutamyślbyłabydlaniejulgą.NiechciałazostawiaćKhalila
istawiaćczołoswojejradzie.Jakmiałabywyjaśnićto,cosięstało?Pewnieujęłaby
to tak jak on: „tymczasowe przetrzymanie”. Może powinna powiedzieć swojej ra-
dzie,żezrezygnowałazmałżeństwa,kiedydowiedziałasię,żeAzizniemaprawa
dotronu.
Pomyślałaomężczyźnie,któregomiałapoślubić.Byłdlaniejmiły.Terazwiedzia-
ła, że jego urok miał za zadanie ukryć mroczny, bolesny sekret. Jak on się czuł
wsprawieKhalila?Czymiałotonaniegojakiśwpływ?Terazpewnienigdysiętego
niedowie.
Podobniejaknigdysięniedowie,jakijestKhalil.Poznałagojakosilnegoiczułego
mężczyznę, który był wystarczająco bezwzględny, by porwać królową, ale jedno-
cześnienatylełagodny,byotrzećłzyzjejtwarzy.Zależałojejnanim,aterazpraw-
dopodobnienigdywięcejgojużniezobaczy.
Elenawestchnęłaiprzejechałapalcamiporozczochranychwłosach,zastanawia-
jącsię,gdziesąwszyscyicoteżprzyniesiedzisiejszydzień.
Doprowadziłasiędoporządkuiwyszłaznamiotu.Obozowiskotętniłożyciem,lu-
dziebiegaliwokół,wykonującobowiązki.NigdzieniewidziałaKhalila.
Jednazkobiet,którepoznaławczoraj,podeszładoniejzuśmiechemigestempo-
kazała,żebyposzłazanią.NagleElenazauważyłaKhalilarozmawiającegozgrupą
mężczyzn.Kobietazauważyłajejspojrzenie,zaśmiałasięipowiedziałacoś,czego
Elena wprawdzie nie zrozumiała, ale była przekonana, że wie, o co mniej więcej
chodziło.
KilkachwilpóźniejKhalildołączyłdoniejprzyognisku,gdziespożywałanaśnia-
daniechlebzpastąsezamową.
‒Dzieńdobry.
Pokiwałagłowązrumieńcemnapoliczkachipełnymiustami.Jejreakcjabyłaidio-
tyczna,aleoczywista.Mogłamyślećwyłącznieoichpocałunku.Otym,jakcudow-
niesięwtedyczuła.
‒Dobrzespałaś?
Przełknęłaipokiwałagłową.
‒Byłampadnięta.
‒Tozrozumiałe.
Niemogłanicwyczytaćzjegotwarzyanispojrzenia.Elenamiałaprzeczucie,że
niezamierzasięuzewnętrzniać.Atmosferamiędzynimiterazbyładziwnainapięta.
Byćmożetakbyćpowinno,ale…
Czuła,żecośutraciła.
‒Coteraz?‒zapytałabardziejwcelupodtrzymaniarozmowyniżzrzeczywiste-
go zainteresowania. Chociaż oczywiście chciała wiedzieć, szczególnie biorąc pod
uwagęfakt,żechodziłoojejprzyszłość.Jejżycie.Zmusiłasię,żebywypowiedzieć
nagłosto,oczymmyślaławnamiociecałyranek.
‒CzasAzizaupłynął.
‒Wiem.
Spojrzałananiego,usiłującsięzorientować,oczymmyśli,alejegotwarzpozosta-
łanieprzenikniona.
‒Terazmniewypuścisz?
‒Takjakobiecałem.
Histeryczniepokiwałagłową,czującnagłeukłuciewsercu.
‒Powinniśmytuzostaćdojutra,jeżelisięzgodzisz.Wobozowiskumasięodbyć
ślubinawieczórzaplanowanouroczystość–zawahałsięijakbyzarumienił.–Jeste-
śmyhonorowymigośćmi.
‒Naprawdę?Rozumiem,dlaczegotyjesteś,ale…
‒ Członkowie plemienia myślą, że jesteśmy świeżo zaślubieni. Nie wyprowadzi-
łemichzbłędu.
‒Co?‒Elenawyprostowałasię.Todlategokobietytakchichotały.–Adlaczegóż
to tak myślą? ‒ Jej głos przerodził się w pisk. – I dlaczego nie wyprowadziłeś ich
zbłędu?
‒ Myślą tak, ponieważ dla nich to jest jedyny akceptowalny powód dla naszej
wspólnejpodróży.Gdybyniezłapałanasburza,mogliśmywjechaćzmoimiludźmi…
‒Aledlaczegoimtegoniepowiedziałeś?
‒ To nie byłby wystarczający powód. Pustynne plemiona są bardzo tradycyjne.
Mojewyjaśnieniaściągnęłybynanastylkowstydiniezadowolenie.Byćmożepowi-
nienembyłzaplanowaćtolepiej.Głupiopostąpiłem,zabierająccięzesobą.
Elenazamrugała,usiłującukryć,jakbardzozraniłyjąjegosłowa.Żałowałzarów-
notego,żejązabrał,jakiichpocałunku.Wzięłagłębokioddech.
‒Acosięstanie,jakodkryjąprawdę?
‒Mamnadzieję,żenieodkryją.Aprzynajmniejniepodczasnaszegopobytu.
‒Notak,alewkońcu…
‒Wkońcu,tak.Aledotejporybędęjuższejkiemiwtedybędęprzepraszaćiwy-
jaśniać.Wtejchwiliniebyłobytorozsądne–westchnął.–Przyznaję,nielubiękła-
maćaninicprzemilczać,aletymrazemjesttokonieczne.Ważąsięlosynietylko
moje,aleiKadaru.Immniejnieporozumień,tymlepiej.
‒Więcmamudawaćtwojążoną?‒zapytałaszeptemElena.
‒Tylkodziś.Czytobędzietakietrudne?
Poczuła,żenatwarzwpełzajejrumieniec.Nie,wcalenie–iwtymwłaśniebył
problem.Odwróciławzrok.
‒Teżnielubiękłamać–wymamrotała.
‒Cóż.Niemamywyjścia.Chociażmiałemnadzieję,żenieokażesiętodlaciebie
takątorturą.–Jegooczylśniły,przypominającopocałunku.Czułasię,jakbyjądraż-
nił,jakbywiedział,coczuje.
‒Ajutro?‒zapytała–Czyjutromniepuścisz?
‒Tak,osobiściezabioręciędoSiyadu.Teraz,kiedyAzizbędziezmuszonyzorga-
nizowaćreferendum,niebędziejużpotrzeby,żebysięukrywaćnapustyni.
Przełknęła,usiłującprzyswoićnoweinformacje.
‒AcozAzizem?
Khalilwzruszyłramionami.
‒PewniewrócidoEuropy.MadomwParyżu.Będziesobietammógłprowadzić
swojeżycieplayboya.
‒Jesteśniesprawiedliwy–oznajmiłaElena.–Możeijestplayboyem,alemateż
swójbiznesizrobiłdużodobrego…
Khalilprzerwałjejgestemdłoni.
Proszęcię,niebrońgo–przerwałnachwilę.–Naprawdęjesteśtakzawiedziona,
żezaniegoniewyjdziesz?
‒Tylkodlatego,żemogęstracićswójkraj.
‒Jesteśsilnąkobietą,Eleno.Myślę,żezpowodzeniemmożeszstawićczołowła-
snejradzienawetbezmałżonka.
Roześmiałasię,niewiedząc,czybyłtokomplement,czyobelga.
‒Cóż,dziękujęcizaokazaniewsparcia.
‒ Nie miałem nic złego na myśli. Udowodniłaś przede mną, że jesteś silna i od-
ważna.Myślę,żeporadziszsobiezeswojąradąiMarkosem.Radamusibyćjedno-
myślna,prawda?
‒Tak.–Spojrzałamuwoczy.–Chceszmniepocieszyćczyzagłuszyćswojepo-
czuciewiny?
Wyglądałnazaskoczonegotympytaniem,amożewłasnąodpowiedzią.
‒ Jedno i drugie. Chociaż jeszcze kilka dni temu w ogóle nie interesowały mnie
twojeplany.–Pokręciłgłowąznamysłem,poczymściągnąłwargiipodniósłsię.–
Dziś będę zajęty spotkaniami z przywódcami różnych klanów, ale zobaczę się
ztobąnaweselu.
Pokiwałagłową,wciążmyślącotym,czegoKhalilniepowiedziałiczegonieczuł.
Resztę dnia spędziła, pomagając przy przygotowaniach do wesela. Pomagała
wwypiekaniuchlebaiprzygotowywaniumięsa.Kiedywszystkobyłogotowe,kobie-
tyruszyłydooazy,bysięprzygotowaćdouroczystości.
Pannamłodabyłaślicznąmłodądziewczynąogęstych,ciemnychwłosach,rozma-
rzonych oczach i nerwowym uśmiechu. Elena obserwowała ubierające ją kobiety.
Miałanasobiebogatozdobionąjasnoniebieskąsukienkę,adłonieistopyozdobione
henną.Welonmiałazrobionyzmiedzianychmonet.
KiedyElenaobserwowałaśmiejącesięiżartującedziewczęta,zaczęłasięzasta-
nawiać,jakwyglądałbyjejwłasnyślub.Byłabytopewnieponuraceremoniaodpra-
wionawjednejzsalkadarskiegopałacu.Niebyłabytoszczęśliwaokazja.
Anocpoślubna?Naglezadrżałanamyśl,żemogłabysięoddaćAzizowi,mężczyź-
nie,któregoledwoznała.Czybyłabywstaniewykrzesaćzsiebiepodobnepożąda-
nie,jakieczuładoKhalila?
Nieuchronnienadeszłymyśliomężczyźnie,októrymwszyscymyśleli,żejestjej
mężem. Czy nie będzie cudownie poudawać, że tak jest, choćby przez jeden wie-
czór?Żejestmłodaiogłupiałazmiłości,takjakpannamłoda?
Nicsięstanie–totylkojedendzień.
Jutrowrócidorzeczywistości.WkrótcepojedziedoTallii,byzmierzyćsięzradą
ipowiedziećim,żejejplanyślubnezostałyodwołane,coprawdopodobnieoznacza-
łokoniectysiącletniejmonarchii.
Tak,jedendzieńprzerwyjejsięprzyda.
Dała się porwać kobietom, które ubrały ją w srebrną suknię, pomalowały oczy
kohlem, założyły bransolety i miedziany welon. Jak przypuszczała, chciały uczcić
ijejzamążpójście.Nieprotestowała.
Samarównieżchciałajeuczcić.
Kiedy ceremonia się rozpoczęła, niebo było granatowe i upstrzone gwiazdami.
Zebralisięwszyscyosadnicy,aElenabyłaoczarowanafeeriąkolorów,muzykiitań-
ca.MężczyźniikobietysiedzieliosobnoichoćwypatrywałaKhalila,niemogłago
dojrzeć.Zastanawiałasięnawet,czywogólejąpoznawbeduińskiejkreacji,szaliku
iwelonie.Zastanawiałasię,czymusięspodoba.
Poceremoniiludziezaczęlikrążyćwokół,jedząc,słuchającmuzykiitańcząc.Kil-
karozchichotanychkobietpopchnęłoElenęwstronęgrupymężczyzn.Wtedygouj-
rzała.Miałnasobietradycyjny,białybawełnianystrój,zczerwonymiizłotymizdo-
bieniami.
Khalilzdawałsięjejniezauważać.Elenawiedziała,żejejniepoznał.Zachęcona
przezkobiety,którepopchnęłyjądoprzodu,amożeprzezwłasneserce,podeszła
doniego.
‒ Witaj, mężu – powiedziała miękko. Chciała brzmieć, jakby się z nim drażniła,
alezabrzmiałotoszczerze.Khalilspojrzałnaniąprzestraszony,apochwilicałyze-
sztywniał.
‒Eleno.
‒Ijak?‒Zakręciłasięwokółwłasnejosi.
‒Wyglądaszpięknie.–Położyłdłońnajejramieniuiprzyciągnąłdosiebie–bar-
dzopięknie.
Straciłaoddech,oszołomionaadmiracjąwjegospojrzeniu.
‒Naprawdętakmyślisz?‒wyszeptała.
‒Tak.Myślę,żeterazwszyscyodnasoczekują,żezatańczymy.
‒Zatańczymy?
‒Spokojnie,znamkroki.Będęprowadził.–Objąłjąwtaliiipoprowadziłdogrupy
tancerzy.
Następnagodzinaminęłajejwrytmmuzykiitańca.
Nigdywcześniejnieczułasiętakpięknaipożądana.
Khalilnieodrywałodniejwzroku.Kiedymówiła,słuchałjej.Byławcentrumuwa-
gi.Ibyłotonajcudowniejszeuczucienaświecie.
Niechciała,bytanocsięskończyła.
Ale oczywiście, musiała dobiec końca. Młoda para została odprawiona, a ludzie
zaczęli się rozchodzić do swych siedzib. Elena zwróciła się do Khalila, pełna nie-
pewności.Spojrzałnaniąenigmatycznie.
‒Przygotowanonamwspólnynamiot…Mamnadzieję,żeniemasznicprzeciwko
temu.
Onie,wręczprzeciwnie.
‒Nie…Niemaproblemu–zdołaławykrztusić.
Uśmiechnąłsięblado,wziąłjązarękęipoprowadziłdowspólnegonamiotu.
ROZDZIAŁÓSMY
Khalilbyłniecowstawiony.Niepiłcoprawdaalkoholu,ponieważgoniepodano,
aleczułsięoszołomiony.Uczuciemgłębszymisilniejszymniżzwykłepożądanie.Ku-
siłogo,żebynazwaćtouczuciepoimieniu.
Przytrzymał płachtę od namiotu, żeby Elena mogła wejść do środka. Beduińska
kreacjapodkreślałakształtjejbioderijejpełengracjichód.Kiedyodwróciłasiędo
niego,ujrzałwjejoczachoczekiwanie.
Dziśbylimężemiżoną.
‒Dobrzesiędziśbawiłaś?‒zapytał,aonapokiwałagłową.
‒Tak…Właściwiechybalepiejniżkiedykolwiek–roześmiałasięniepewnie.–Nie
uczestniczyłamwzbytwieluprzyjęciach.
‒Naprawdę?Nawetkrólewskichalbopaństwowych?
‒ Tak, w takich uczestniczyłam, ale… nie były zbyt rozrywkowe. Nigdy nie mo-
głambyćnanichsobą.ZawszebyłamkrólowąEleną.
‒ Ach, takie są skutki koronacji w młodym wieku. Ale powinnaś być dumna ze
wszystkichswoichosiągnięć,Eleno.
Zrobiłkrokdoprzodu,achęćdotknięciajejbyłaprzemożna.
‒Adziśbyłaśsobą?PomimotegożewyglądaszjakBeduinka?
‒Możetodziwne,aletak.Dziśczujęsiębardziejwolnaniżkiedykolwiekwcze-
śniej.
‒Wolna,ajednakwniewoli.–Niewiedziałdlaczego,alepoczułpotrzebęprzypo-
mnienia jej o tym. Być może sam chciał się przywołać do porządku. Choć tak na-
prawdęchciałtylkouwolnićjąztejsukienki.
‒Nieczujęsięjakwięzień.Jestemtuztobą,ponieważchcę.Możeimnietuza-
brałeś,aleterazjesttomójwybór.
Wjejoczachwidziałpewnośćsiebie.Dziewicastałasięuwodzicielką.Syreną.Po-
deszładoniego,zrzucającwelonipołożyłamudłonienaklatcepiersiowej.Spojrzał
najejdługieszczupłepalce.
‒Niechcęmyślećdziśoniczympozatobą.
Pożądaniegozaślepiło.
‒Eleno…
‒Proszę.
Chciałzdjąćzsiebiejejdłonie,alekiedytylkojejdotknął,wiedziałjuż,żetegonie
zrobi.Wiedział,żemusiwykorzystaćokazję.
Bonastępnejjużniebędzie.
‒Eleno–powtórzył,aleonapokręciłagłową,roztrzepującprzytymkruczoczar-
newłosywokółgłowy.
‒Nie,Khalil–wyszeptała.–Nieodmawiajmiteraz.
‒Niewiesz,czegożądasz–powiedziałniskim,zachrypniętymgłosem.
‒Wiem.Chcę,żebyśsięzemnąkochał.
Khalilsyknął.
‒Tak,aleniewiesz,cotobędzieoznaczać.
‒Niemówmi,cowiem,aczegoniewiem.Doskonalewiem,corobię.Iococię
proszę.
Uniósłbrew.
‒Jesteśpewna,Eleno?Oilesięniemylę,jesteśdziewicą.
Oblałasięrumieńcem,alenieodwróciławzroku.
‒Doświadczenieniejestkonieczne,żebypodjąćświadomądecyzję.
Niemalroześmiałsię,widzącjejbezczelnośćiodwagę.Kiedyrozważałmożliwo-
ści,ścisnąłmocniejjejdłonie.
Jednanoc…Cudowna,wspaniałanoc…
‒Toniebezpieczne–zaczął,aleElenapokręciłagłową.
‒Znamsposobynazapobiegnięcieciąży,jeżeliniemaszniczesobą–oznajmiła
zpłonącymipoliczkami.
‒Ach,tak?Taksięskłada,żemamzabezpieczenie.
‒Naprawdę?–zdumiałasię.
‒Choćniedlatego,żezamierzałemgoużyć–dodałszybko.
Spojrzałananiegosceptycznie.
‒Naprawdę?
‒Wolębyćzabezpieczony.
Niewyglądałanaprzekonaną.
‒Więcmiałeśjużwielekochanek?
‒Nietyle,ilemyślisz,adotegożadnejwciąguostatniegoroku.Byłemzajęty.–
A do tego żadna z nich nie była jak ona. Nietknięta. Niewinna. Niesamowita. Nie
mógłuwierzyć,żenaprawdęrozważajejofertę.
‒Kiedymówiłem,żetoniebezpieczne,niemiałemnamyślinieplanowanejciąży.
Mówiłemoryzyku…emocjonalnym.
Wzdrygnęłasię.
‒ Jestem świadoma ryzyka, Khalil – powiedziała. – I wiem, że to tylko na jedną
noc.Nieproszęcięonicwięcej.
‒Wiemotym.
‒Zatemwczymproblem?‒Jejuśmiechzrobiłsięzalotny,anawetzmysłowy.–
Chybabędęmusiałacięuwieść.
Zaskoczyłygojejsłowa.Adotegopoczułnieznośnepodniecenie.
‒Niewiem,czytodobrypomysł–wykrztusił.Wiedział,żeponajlżejszymjejdo-
tykupoddałbysięzupełnie.Wziąłbyjąwramionaizatraciłsięwniej.
Zrobiłkrokdotyłu.UstaElenywciążwykrzywionebyływtymuśmieszku,które-
gosięponiejniespodziewał.
‒Boiszsię,Khalil?
‒Kusiszmnie,Eleno.Wolałbym,żebyśtegonierobiła.
‒Jesteśpewien?‒Uniosłaręce,odsłaniającprzytymwąskienadgarstki,izaczę-
ła rozwijać szal, który miała na głowie. Jej podkreślone kohlem oczy były duże
iciemne.Khaliltylkoobserwował,zahipnotyzowanytymkobiecymizmysłowymge-
stem.
Jegooddechprzyspieszył,kiedywreszcierozwinęłaszaliwydostałasięzsukien-
ki.
Pod spodem miała tylko cienką, bawełnianą, niemal przezroczystą halkę, przez
którąmógłdojrzećzaryspiersiicieńmiędzynogami.Jęknął.
Zbliżyłasiędoniego,awjejspojrzeniubyłakobiecasiła.Wiedziała,jaknaniego
działa,cojąośmieliło.
Atosprawiło,żeKhalilniemógłsięjejoprzeć.
Położyłamudłonienapiersi,więcczułaszybkiebiciejegoserca.Nagleodzyskał
przytomność.
‒Naprawdęniesądzę,żebytobyłdobrypomysł.
‒Trudno.Jawręczprzeciwnie.–Stanęłanaplacachimusnęłaustamijegowargi.
–Tomójdrugipocałunekwżyciu.Pierwszymiałmiejscedwadnitemu.
Zamknąłoczy.Byłjedynymmężczyzną,którykiedykolwiekjącałował?Czyniero-
zumiała,cozamierzamuoddać?Niewiedziała,jakbardzomogłojątozranić?Nie-
zależnie od jej słów i obietnic, była jeszcze młodą dziewczyną. Niedoświadczoną.
Niewinną.
Zmusiłsię,żebyotworzyćoczyizłapałjązaręce.
‒Niechcęcięzranić,Eleno.
‒Niezrobisztego.
‒Skądmożeszwiedzieć?Nigdywcześniejtegonierobiłaś.
‒ A kiedy będę miała okazję? ‒ zapytała szczerze. – Miałam zamiar oddać się
mężczyźnie,któregoledwoznałam,dladobraswegokraju.Typozbawiłeśmnietej
możliwości.Więctochybasprawiedliwe,żedaszmicośwzamian.Jesteśmiwinien
nocpoślubną.
Roześmiałsięochryple.
‒Niepomyślałemotymwtensposób.
‒ Więc pomyśl – odparła i znów go pocałowała. Jej wargi były miękkie, ciepłe
iwilgotne,apiersiocierałysięoniego.Khalilbezwiedniejąobjął.Przyciągnąłbli-
żej.Akiedyniewinnierozchyliłausta,byłzgubiony.
Tegowłaśniepotrzebowała.Zarzuciłamuramionanaszyję,aonnieprzestawał
jejcałować.
Położyłdłońnajejpiersi,aElenazadrżała.Nigdywcześniejnieczułaczegośpo-
dobnego. Zdjęła z niego szatę. Khalil wyręczył ją z resztą ubrań. Całkowicie nagi
byłniebywaleprzystojny,wysoki,szczupły,zwinny,ajednocześniepotężny,całejego
ciało było umięśnione. Teraz jeszcze bardziej niż wcześniej przypominał panterę.
Piękną,aleniebezpieczną.
Elenabyłaprzerażona.Towszystkobyłocudowne,ekscytujące,nowe,alejedno-
cześniestraszne.WzięłagłębokioddechiczekałananastępnyruchKhalila.Sama
niewiedziała,comarobić.
Zdjąłzniejhalkę,podktórąniemiałanic.Zarumieniłasię.
‒Jesteśtakapiękna,Eleno.
‒Tyteż–roześmiałsięcichoizaprowadziłjądołóżka.
Ująłjejdłońipołożyłsobienapiersi.
‒Możemysięjeszczewycofać–wyszeptał.
‒Niechcęprzestawać–powiedziałairoześmiałasięniepewnie.–Chociażmuszę
przyznać,żetrochęsiędenerwuję.
‒Tozrozumiałe–wymamrotałipocałowałjągłęboko.
Badał dłońmi jej ciało, aż w końcu położył jedną na jej płaskim brzuchu. Elena
drżałazniepewności.Chciała,żebycałowałjąwszędzie.
Obróciłasięnaplecy,aKhalilwyciągnąłprezerwatywę.Kiedyznalazłsięnadnią,
zapytał:
‒Jesteśpewna?
‒Oczywiście,żetak.–Byłtonawpółśmiechinawpółszloch.Byłagotowa.
Wszedłwniąpowoliigłęboko.CiałoElenyodpowiedziałoinstynktownie.
‒Wszystkowporządku?‒wymamrotał.
‒Tak.Tak.Nawetlepiej.–Itakbyło.Czułasiękochanaisilna.Jakbybyłazdolna
dowszystkiegozKhalilemuboku.Dotejporymyślała,żekochaniekogośoznacza
słabość.Jednakterazczułacośkompletnieprzeciwnego.
Wtedytosięstało.Całejejciałozaczęłokrzyczećzrozkoszy.Wydałazsiebiedłu-
gijęk,poczymopadłanapoduszki.
Przezkilkaminutżadneznichsięnieodezwało.ElenaczułabiciesercaKhalila.
Wpatrywałasięwsufitnamiotuizastanawiałasię,jakmogłatakdługofunkcjono-
waćbeztegotypuintymności.
Khalilpowolistoczyłsięzniej.Zapatrzyłsięnapłachtę,aElenanaglepoczułasię
niepewnie.Naglewydałjejsięodległy.
‒Nieskrzywdziłemcię.–Byłotobardziejstwierdzenieniżpytanie.
‒Nie.‒Pokręciłagłową.
‒Todobrze.–Wstałichciałsięubrać.
‒Khalil…Nieróbtego.
‒Czego?
‒Jesteśmiwiniennocpoślubną,niegodzinępoślubną–powiedziała,usiłującstłu-
mićzdenerwowanie.–Wracajdołóżka.
Przezchwilętylkosięwniąwpatrywał,aElenamyślała,żejejodmówi–żewyj-
dzieznamiotuizostawijąsamązjejwspomnieniamiiżalem.Jednakwróciłdołóż-
kaiusiadłnabrzegu.Ujrzałanajegoplecachkilkabliznizaczęłasięzastanawiać,
skądjema.Alewiedziała,żeniejesttonajlepszymoment,żebypytać.
‒ Nie chcę cię skrzywdzić, Eleno – powiedział cicho – i nie mam tu na myśli
krzywdyfizycznej.
‒Wiem.
‒Imbardziejsiędosiebiezbliżamy…
‒Rozumiem–przerwałamu.–Niemusiszminictłumaczyć.Dzisiejszanocjest
fantazją.Którakończysięjutro.Wierzmi,rozumiem.
Westchnąłgłęboko,aonapołożyłamudłońnaramieniuiprzyciągnęładosiebie.
Przezchwilęsięopierał,alewkońcuwziąłjąwramiona.
Przezdłuższąchwilężadneznichsięnieodezwało.KhalilgładziłElenępowło-
sach,aonależałazdłoniąnajegopiersi.Byłoniemalidealnie.
Niemal.
Jejszczęściebyłozmąconeprzezatmosferętymczasowości.Usiłowałaotymnie
myślećiskupićsięnatym,cotuiteraz.
Zamknęłaoczyiwyobraziłasobie,żerzeczywiściesąmałżeństwemiżedzisiej-
szaceremoniabyłajejweselem.Żesąmężemiżoną,zakochaniiszczęśliwi.
Wiedziałajednak,żetotylkomrzonki.Wiedziałarównież,żeprzywiązywaniesię
dotegouczuciajestniebezpieczne.
Khalilniechciałbyćwzwiązku,onazresztąrównież.Aprzynajmniejniepowinna.
Nigdywcześniejtegoniepotrzebowała.Podjęładecyzję,żeniebędzieszukaćmiło-
ściiniepowierzynikomuswojegosercaiżycia.Zdrada,którająspotkała,niemiała
coprawdaromantycznegokontekstu,alezraniłajągłęboko.
Aterazznówmiałakomuśzaufać?
Nie,lepiejjejbyłobezmiłościizwiązków.Tylkojednanoc.
Może,jeżelibędzietosobiepowtarzaćwystarczającodługo,samawtouwierzy.
‒Oczymmyślisz,Eleno?–zapytałKhalilcicho.
‒Oniczym…
‒Nieprawda–przerwałjej.–Całajesteśspięta.
Zorientowałasię,żerzeczywiścietakjest.
‒Więcoczymmyślisz?‒powtórzyłpytanie.
Westchnęła.
‒Cośmisięprzypomniało.
‒To,przezcomaszkoszmary?
‒Nie.Cośinnego.
‒Aleniezbytprzyjemnego.
‒Tak–przyznała.–Toprawda.
‒Przykromi–powiedział,cozjakiegośpowodująuspokoiło.
‒Mnieteż.Aleniechcęmyślećoprzykrychrzeczach.Chcębyćszczęśliwa.Tyl-
kodziś.
Ścisnąłjejdłoń.
‒Niepozwól,żebymciępowstrzymywał.
‒Wiem,ale…‒Chciała,żebyionwtymuczestniczył.–Możemy…udawać?‒za-
pytałazdenerwowana.–Możemytylkodziśudawać,żejesteśmyzakochani?‒Po-
czuła,żemięśnieKhalilanapięłysięipospieszyłazwyjaśnieniem:–Wiem,żenieje-
steśmy.Chcęsiępoprostutakpoczuć.Zapomniećowszystkimicieszyćsięuczu-
ciem,naktóreniemogęsobiewrzeczywistościpozwolić–uznała,żebrzmitoidio-
tycznie.Naprawdęgootoprosiła?Żebyudawał,żejąkocha?
Absurdalneiżałosne.
AKhalildalejnieodpowiadał.
‒ Może to głupie – wymamrotała. – To znaczy… Nie musisz się martwić, że na-
gle… ‒ Ścisnęło ją w gardle. Chciała go zapewnić, że nie jest jej nic winien tylko
ztegotytułu,żeposzlidołóżka,aleniezdążyła.
‒Najednąnoc–odparł.–Myślę,żemogęnatoprzystać…Kochanie.
Byłatakzaskoczona,żesięroześmiała.
‒Nieźleciposzło–drażniłasięznim.
‒Czyżnie,najdroższa?‒Uniósłbrwiiuśmiechnąłsiędoniej.–Zatemjakpowi-
nienemcięnazywać,mojasłodyczy?
Wcisnęłatwarzwpoduszkę,żebystłumićśmiech.
‒Słodyczy?Skądtowytrzasnąłeś?
‒Tomójwrodzonywdzięk,płateczku–zamruczał.–Niewiedziałaś?
Ześmiechurozbolałjąbrzuch.
‒Niestetynie.
Khaliloparłsięnaramionachnadjejciałemzszatańskimuśmiechem.
‒ Mam zagwozdkę. Skoro nie mogę wyartykułować swojej miłości, chyba będę
musiałcipokazać.
ŚmiechElenyzamarł,ponieważzrobiłdokładnieto.Okazałjejswąmiłośćustami,
dłońmiiciałem.Ibyłotobardzoprzyjemne.
ROZDZIAŁDZIEWIĄTY
KiedyKhalilsięobudził,oślepiłogojasnesłońce.WłosyElenybyłyrozsypanena
jegoklatcepiersiowej.Przespałwjejtowarzystwiecałąnociczułsięwspaniale.
Nieznośniewspaniale.
Następnychkilkadniitygodnimiałobyćkluczowychwkwestiiprzejęcianależne-
gomutronu.Niemógłsobiepozwolićnatracenieczasuienergiinacokolwiekinne-
go.Miałcel–cel,któregoniestraciłzoczu,odkądskończyłsiedemlatizostałpo-
rzuconynapustynijakbezpańskipies.Podobniebyłtraktowanyzresztąwcześniej–
kopanogo,bitoidręczono.
ApozatymKhalilnielubiłmiłości.Niewiedział,naczympolega.Zaufaniekomuś
w jakiejkolwiek kwestii, nie mówiąc już o własnym sercu, było niemożliwe. Chciał
ufaćludziom,którzypoprzysięglimulojalność,jakAssadnaprzykład,aleniemógł
całkowiciepozbyćsięzwątpienia.Wciążpodświadomieczekałnaciosnożemwple-
cy.Nazdradę.
Wtakimświeciemiłośćnieistniała.Niebyłomiejscanazwiązki.
Ale co z Eleną? Spojrzał na śpiącą kobietę. Pomimo listy powodów, dla których
powinienwyjść,niemógłsięnatozdobyć.Znałdoskonałysposóbnapobudkę…
Przeklinającpodnosem,wydostałsięzuściskuElenyistoczyłsięzłóżka.Usły-
szałszelest,alejużsięubierał,stojącdoniejplecami.
Donamiotuweszłasłużącazdzbankiemgorącejwodyizarumieniłasięnaichwi-
dok.Zarazbędzieotymwiedziałcałyobóz.Dowiedząsię,żeskonsumowalizwią-
zek,któryKhalilmiałzamiarjaknajszybciejukrócić.
Noijegoplanwyjaśnieniawszystkiegobyłjużnieaktualny.Zachowałsięniehono-
rowoiwszyscysięotymdowiedzą.Kiedysiędowiedzą,żeoniElenaniesąmałżeń-
stwem,będąsięczulioszukaniiwściekli,cobyłozresztązrozumiałe.
Wszystkospełzłonaniczymitotylkodlatego,żejejpożądał.Jakmógłbyćtakim
głupcem?
‒Khalil?
OdwróciłsięizobaczyłsiedzącąnałóżkurozespanąElenę.
‒Musimyruszać–powiedziałszybko.–Assadczekananaswsamochodzie.Za-
wiezienasdoinnegoobozu,astamtądruszymyprostodoSiyadu.Jutrootejporze
będzieszjużwTallii.
Odwróciławzrok,ukrywającprzytymtwarz,aleKhalilitakwidział,jakbardzo
zraniłyjątesłowa.Docholery,ostrzegałjąprzecież.Chociażniemógłjejwinićza
własneniedopatrzenia.Wiedział,żejestdziewicą,żejestniedoświadczonainiewin-
na.Oczywiście,żepotraktowałaostatniąnocpoważnie,bezwzględunaswojeza-
pewnienia.
Nawetoncośpoczuł.Więcejniżbychciał.
Aterazniemiałpojęcia,jaktowszystkonaprawić.ZEleną,zplemieniemizkra-
jemnaskrajuwojnydomowej.
Aonzrobiłztegowszystkiegobałagan.
Khalilwyszedł,aElenasięgnęłapobeduińskąsukienkę,którąmiałanasobiepo-
przedniegowieczoru.
Naprawdęminęłatylkojednanoc?Czułasię,jakbyminęławieczność.Jakbytrafi-
ładoinnegożycia,pełnegoprzyjemności,radościimiłości.
Tobyłoudawane,idiotko.
Wyszła z łóżka i zobaczyła swoje zachodnie ubrania schludnie złożone obok
dzbankazwodą.Szybkosięumyłaiubrała.
Powrótdorzeczywistości.
Kiedyjednakjadłaśniadaniewtowarzystwiekobiet,czułasięjużniecolepiej.
PośniadaniuprzyszedłdoniejKhalil.Miałwyjątkowoponurąminę.Nawetkiedy
byłwściekły,byłniebywaleprzystojny.Jegooczybłyszczały.
‒Jesteśgotowa?Powinniśmyruszać.
Elenawstałazeswojegomiejscaprzyogniskuistrzepałazkolanokruszki.
‒Jestemgotowa.
Pokiwałgłową,aElenapodążyłazanimbezsłowa.Assadczekałnanichwsamo-
chodzie z przyciemnionymi szybami. Elena wsiadła z dziwnym uczuciem déjà vu.
Tymsamymsamochodemjąporwano.Aterazmiałanimpojechaćkuswejwolności,
niekonieczniepożądanej.
Assadprowadziłsamochódprzezpiaski,aElenaiKhalilsiedzieliztyłu.Bezsło-
wa.
‒Maszjakieświeści?‒spytałanaglenagłos.–Azizprzyznałsię,żezniknęłam?
Czymojaradaotymwie?
‒Aziznieprzyznałsiędoniczego.Iwątpię,bytwojaradacoświedziała.
‒Alejakwyjaśnił…
‒Nicniewyjaśnił.Zatrudniłkogoś,żebycięudawał,izdajesię,żenawettwoja
radawtouwierzyła.
Przezchwilęniemogławykrztusićsłowa.
‒Ale…
‒ Dwa dni temu pojawili się w pałacu. Z daleka kobieta wyglądała jak ty. To
wszystko,cowiem.–Uniósłbrwi.–Zatemtwojaradanieoczekiwałaodciebiewie-
ści?
‒Nie.Ażdomojegopowrotu.–Miałabyćwpodróżypoślubnej.–Powinieneśbył
mipowiedzieć.
Khalilspojrzałnaniąchłodno.
‒Acóżbyztegoprzyszło?
‒Wolałabymwiedzieć.–Spojrzałaprzezokno.Niebyłazaskoczona,żeAzizwy-
myśliłjakiśalternatywnyplan.SamapowiedziałaKhalilowi,żetakzrobi.
‒Powiemciwięcej,kiedydojedziemydoobozu–powiedziałKhalilizniecierpli-
wościąpostukałpalcamiwszybę.–Cozrobiszpopowrocie?
‒Obchodzicięto?
‒Przecieżpytam.
‒Niewiem.Tozależyodtego,cosięzdarzyłowkrajuizmojąradą.
‒Niemieliwystarczającoczasu,żebyobalićmonarchię.
‒Nie,alezrobiąto,kiedytylkobędąmieliokazję.
‒Wtymczasiemogłabyśwyjśćzamąż.
‒Niemamzbytwielukandydatów.
‒ Ach, tak? ‒ Odwrócił się do okna ze zmarszczonym czołem. – Jaką właściwie
miałaśumowęzAzizem?
‒Mówiłamcijuż.
‒Mamnamyśliaspektypraktyczne.
Niemalzapytałago,dlaczegochcewiedzieć.Zdołałasięjednakpowstrzymać.
‒ Dla nas obojga było to małżeństwo z rozsądku. Mieliśmy dzielić czas między
KadariTallię,alerządzićosobno.
‒Itwojaradanatoprzystała?
‒ Moja rada nie wiedziała wszystkiego. Założyli pewnie, że Aziz będzie miał na
mniewpływ.
‒Inieprzeszkadzałoim,żekrajembędzierządzićnieznajomy?
‒Jestwkońcuarystokratą.Pozatym,takjakmówiłam,totradycjonaliści.Chcą,
żebympodlegałamężczyźnie.
Khalilpowolipokiwałgłową.
‒Acozpotomkami?
Najejpoliczkiwpłynąłrumieniec.
‒Dlaczegowłaściwieotymrozmawiamy?
‒Jestemciekaw.
‒Adlaczegomamzaspokajaćtwojąciekawość?Toitakjużprzekreślone,apoza
tymniemażadnegozwiązkuztobą.
‒Nojuż,powiedzmi.
‒ Dobrze, planowaliśmy dwójkę dzieci, po potomku dla każdego kraju – powie-
działaszybko.
‒Agdziesięmiaływychowywać?
‒Najpierwzemną,apóźniejmiałydzielićczaspomiędzyobakraje.–Odwróciła
wzrok.–Przyznaję,żeniejesttoidealnerozwiązanie,alebyliśmyzdesperowani.
‒Wiemotym.
‒Alejakjużmówiłam,toniemaznaczenia.
‒Alewciążczujesz,żepotrzebujeszmałżonka.
Westchnęłaizamknęłaoczy.
‒Tak,alemożemaszrację.Możepowinnamstawićczołoradziesamotnie.Prze-
konaćich,żebynieorganizowalireferendum.
‒Toryzykowne.
‒Wcześniejbyłeśbardziejpewny.
Wzruszyłramionami.
‒Samamusiszzadecydować.
‒Alebiorącpoduwagęto,żeniemamżadnegowyboruanipotencjalnegomęża,
całatarozmowajestbezsensu.
‒Może–odparłizwróciłsięwstronęokna.–Amożenie.
Mógłsięzniąożenić.Nasamąmyślogarnęłagofalapaniki.Małżeństwonigdy
niebyłoczęściąjegoplanu.Ajednakodkądranozobaczyłsłużącąizdałsobiespra-
węzewszystkichpotencjalnychkonsekwencjitejnocy,niemógłsiępozbyćtejmy-
śli.
Mógłsięożenićzkobietą,któramiałazostaćżonąprzyszłegoszejkaKadaru.To
wzmocniłobyjegopozycję,atakżepomogłoElenie.
Dlaczegonie?
Botoniebezpieczne.
Bojużmunaniejzależy.
Elenamówiłaozimnymzwiązkuzrozsądku,alejakbytowyglądało,gdybytoon
zostałjejmężem?Czymógłbysiępowstrzymaćprzedtym,żebyjąpokochać?
Czynawettegochciał?
AElena?Jakonawyobrażałabysobieichmałżeństwo?
Kiedy dojechali do obozowiska – które dla Eleny niczym się nie różniło od po-
przedniego–Khalilgdzieśpojechał,aLeilazaprowadziłajądojejnamiotu.
‒Chciałabyśsięwykąpać?‒zapytała,aElenazwdzięcznościąpokiwałagłową.
Wtejchwiliczułasięwszystkimprzytłoczona.
Chwilę później przygotowano jej kąpiel. Leila nasypała do wody płatków róż
iprzyniosłaręcznikimydło.Elenanaglepoczułagulęwgardle.
‒Dziękuję.Jesteśbardzomiła…
‒Niemazaco,waszawysokość.Myślę,żedobrzecizrobichwilaodpoczynku.
Życzliwośćstarszejkobietyrozbroiłajązupełnie.
KiedyElenaweszładowanny,zaczęłarozmyślaćosytuacjiswojegokraju.Wróci
bezmałżonka.Mogłatojednakwyjaśnićibyćmożeradanawetbytozrozumiała,
zważywszy,żeKhalilprawdopodobniezostanieszejkiem.Alezakilkatygodni,jeżeli
wciąż będzie sama, Markos zorganizuje referendum w celu obalenia monarchii.
Musiałagojakośprzekonać,żebytegonierobił,alboprzekonaćradę,żebyniegło-
sowaliprzeciwniej.
Czydasobieradę?Czyodważysięryzykowaćswójurząd?Khalilpokładałwniej
więcejwiaryniżonasama.Myślonimsprawiła,żepoczułaukłuciewsercu.
Nie,niemogłatakryzykować.Uratowaćmogłojątylkokrólewskieweseleimał-
żeństwo.Samanicniezdziała.
Elenawestchnęła.Jedynymsposobemuniknięciacałkowitejkatastrofybyłpowrót
zmężem.Szkoda,żebyłotoniemożliwe.
ChybażewyjdziezaKhalila…
Uśmiechnęłasięnamyślojegoreakcji.Pewniebysięniezgodził.Myślotym,że
mogłabyżywićdoniegojakieścieplejszeuczucia,zdawałasięwywoływaćuniego
obrzydzenie.ZpogardąmówiłojejumowiezAzizem.
Elena nagle usiadła prosto, rozlewając przy tym wodę. Ich ślub mógł przynieść
korzyściijemu.Beduinijąpolubiliizaakceptowalijakojegożonę.
Askoroitakjużmyśleli,żesązaślubieni…
Czytomożliwe?Czyodważysięwogólecośtakiegozaproponować?Wzdrygnęła
sięnamyślomożliwejodmowieiupokorzeniu.
Alenagleprzypomniałasobieswojegoojcazasłaniającegojąwłasnymciałem.Po-
święcającegosię…Dlakraju.Dlamonarchii.
Musiałazrobićwszystko,cowjejmocy,byzachowaćwładzę.
Godzinę później ubrała się w różową bawełnianą sukienkę, którą przyniosła jej
Leila.Związaławłosyipożałowała,żeniemażadnegomakijażuanibiżuterii.Miała
zamiarporozmawiaćzKhalilem.Wejśćdojaskinilwa.
Wzięłagłębokioddechiwyszłaznamiotu.Dwóchochroniarzynatychmiastzagro-
dziłojejdrogę.
Wpadławfurię.
‒Naprawdę?–zapytała.–Potymwszystkimwciążwamsięwydaje,żeucieknę
napustynię?
Wpatrywalisięwniąbezwyrazu.
‒Potrzebujeszczegoś,waszawysokość?
Męża.Zaczerpnęłapowietrza.
‒ChciałabympomówićzKhalilem.
‒Jest…
‒Niedostępny?Cóż,niechwięcbędzie.Muszęznimpomówić,toważne.
PodbiegładonichLeilazezmartwionymwyrazemtwarzy.
‒Waszawysokość?Czywszystkowporządku?
‒ChcęmówićzKhalilem–oznajmiła.–Czywiesz,gdzieonjest,Leilo?
LeilaspojrzałananiązesmutkieminagleElenęogarnęłodziwneprzeczucie,że
Leilawie,żeprzespałasięzKhalilem.
‒ Tak, wiem – odparła cicho. Przemówiła do strażników po arabsku, po czym
zwróciłasiędoniej.–Chodźzemną.
Elenaruszyłazaniądonamiotupodrugiejstronieobozu.Przedodejściempowie-
działa:
‒ Khalil dużo przeżył, wasza wysokość. Cokolwiek między wami zaszło, proszę,
niezapominajotym.
CzyliLeilanapewnowie.
‒Chcętylkoznimpomówić.
‒ Wiem. – Leila uśmiechnęła się ze smutkiem. – Ale wiem, że cierpisz. Przykro
mi.Khalilteżcierpi.
Khalilcierpi?Chybanie.Alemyślałaojejsłowach,wkraczającdojegonamiotu.
Siedziałprzyskładanymstolikuiskrobałcośzpochylonągłową.Niespojrzałna
nią,tylkowyciągnąłdłoń.
‒Momencik,Assad,proszę.
‒NiejestemAssadem.
Khalilpoderwałgłowęiwpatrywałsięwniąbezsłowa.
‒Elena.
‒Khalil–przedrzeźniałago.Cóż.Nietakchciałazacząćtęrozmowę,alestało
się.ALeilamiałarację.Cierpiała,nawetjeżelitegoniechciała.
‒Potrzebujeszczegoś?
‒Powiedziałeś,żesprawdziszwiadomości–przypomniałamu.–Żedowieszsię,
cosiędzieje.
‒Zrobiłemto,aleniczegosięniedowiedziałem.Azizmilczy.
‒AjakprzetransportujeszmniedoTallii?‒zapytałachłodno.–Królewskimod-
rzutowcem? Klasą ekonomiczną? A może zawiniesz mnie w dywan jak Kleopatrę
iwypuściszwtallijskimpałacu?
‒Tociekawypomysł.–Przyjrzałjejsięuważnie.–Dlaczegojesteśtakazła,Ele-
no?
‒Niejestem.
‒Aletakbrzmisz.
‒Jestemsfrustrowana.Jestróżnica.
‒Nodobrze.Dlaczegojesteśsfrustrowana?
‒PonieważprzyjechałamdoKadaru,żebyocalićtron,aterazniemamgowcale.
‒Mówiszomałżeństwie.
‒Tak.
‒Acóżjamamztymzrobić?
‒Cieszęsię,żepytasz.–Elenawzięłagłębokioddechispróbowałasięuśmiech-
nąć.–Chciałabym,żebyśmniepoślubił.
ROZDZIAŁDZIESIĄTY
Była szybsza, pomyślał Khalil z konsternacją. Od rana rozważał ich małżeństwo
jakosposóbnarozwiązanieproblemów,aleteraz,kiedyujrzałjejnadziejęideter-
minację,wszystkosięwnimzbuntowało.Musiałobyćinnerozwiązanie.
Pokręciłgłową.
‒Toniemożliwe,Eleno.
‒Dlaczego?
‒Ponieważniemamaniżyczenia,anipowodu,żebysięztobążenić.–Lepiejbyć
okrutnym.Zdusićtowzarodku.–Możetyjesteśzdesperowana,alejanie.
Wzdrygnęłasię.
‒Jesteśpewien,Khalil?
‒Tak.Prosiłaśonocpoślubną,Eleno,nieślub.
‒Terazproszęoślub.
‒Ajacimówię,żeodpowiedźbrzmi:nie.–Podniósłsięzkrzesłaiusiłowałzapa-
nowaćnadpaniką.–Koniecdyskusji.
Uniosłabrwi,anajejwargachpojawiłsięuśmieszek.Nawargach,którecałował.
Smakował.
‒Niechceszsięnawetnadtymzastanowić?‒zapytaławyzywającymtonem.
‒Nie.
‒Mówisz,jakbyśsiębał,Khalil–drażniłago,aonbyłwściekły,ponieważmiała
rację.Rozmowaomałżeństwieprzestraszyłago,ponieważsięobawiał,żeniebę-
dzietozimnyukład,jakimiałamiećzAzizem.Będziechciaławięcej.Onteż.
Atobyłozbytniebezpieczne.
‒Niematakiejopcji–odparł.
‒Nawetpomimotego,żeludziemyślą,żejużjesteśmymałżeństwem?
Zazgrzytałzębami.
‒Nikomutakniepowiedziałem.
‒Tokwestiasemantyki.Rezultatbyłtensam.Imówsobie,cochcesz,aleponie-
sieszkonsekwencje.
‒Zdajęsobieztegosprawę.–Uświadomiłsobie,żezaczynajątraktowaćzgóry,
cobyłonajniższymprzejawemsamoobrony.Miałarację,aleonniechciałtegoprzy-
znać.–Jużcimówiłem,wtedyludziebędąjużznaćprawdę,ajabędęszejkiemSiy-
adu.
‒Itakchceszrozpocząćswojerządy?Odkłamstwa?
Zacisnąłwargi.
‒Niekoniecznie,alestałosię.Stawięczołokonsekwencjom.
‒Aco,jeżeliludzieuznają,żekłamieszteżwinnychkwestiach?Co,jeżelizałożą,
żekłamałeśiwkwestiiAziza?
Takjakskłamałjegoojciec.Niebyłbyodniegolepszy.Nasamąmyślogarnęłygo
furiaiwstyd.
‒Chceszmnienamówićdomałżeństwa,takjakwprosiłaśsiędomojegołóżka?‒
Elenawzdrygnęłasięiodwróciławzrok.Przekląłpodnosem.
‒ Eleno. Rozumiem, że potrzebujesz małżonka, ale ja nie jestem odpowiednim
mężczyzną.
Niemógłnimbyć.
‒ Ale to ma sens – wyszeptała Elena. Wciąż nie mogła na niego spojrzeć. Cała
jegowściekłośćuleciała,terazchciałjątylkowziąćwramiona.Odegnaćjejsmutek.
Ale nie mógł się z nią ożenić. Nie mógł ryzykować otworzenia się przed kimś
ibólu.
‒ Rozumiem, że może mieć dla ciebie – zaczął ostrożnie. – Potrzebujesz odpo-
wiedniegomałżonka.
‒ A ty potrzebujesz żony. – Spojrzała na niego wyzywająco. – Twoi ludzie chcą
królowej. Widziałeś to w obozie. Już myślą, że jesteś żonaty! A któregoś dnia bę-
dzieszpotrzebowałpotomka…
‒Kiedyś–przerwałjejKhalil.–Jeszczenieteraz.
‒ Nie będę cię prosiła o nic, czego nie chciałbyś mi dać – ciągnęła. – Nie zako-
chamsięwtobieiniebędężądałatwojejuwagi.Możemyzawrzećpodobnąumowę
dotej,którązawarłamzAzizem.
‒ Nie wypowiadaj jego imienia – rzucił Khalil ostro. Elena spojrzała na niego,
przestraszona.Onteżsięprzestraszył.
Skądtorozemocjonowanie?Tengniewiból?SamamyśloniejzAzizemsprawiła,
żezagotowałamusiękrew.Niebyłwstaniemyślećoniejzkimkolwiekinnym,na-
wetzmężczyzną,któregoniekochała,któregoledwoznała.
Wpatrywalisięwsiebie,amiędzynimilatałyiskrygniewuinapięciaseksualnego.
Pożądaniaifrustracji.
‒ Więc nie będę – odparła cicho. – Ale mógłbyś to przemyśleć. Kiedyś i tak bę-
dzieszmusiałsięożenić.Dlaczegowięcniezemną?Chybaże…‒przerwałaiprzy-
gryzławargę.–Czekasznamiłość.
‒Nie.
‒Ach,tak.
Pokręcił głową, niezdolny do wyartykułowania, dlaczego z marszu odrzuca jej
propozycję.Niemógłsięprzedniąprzyznać,żesięboi.
–Acoztobą?Nieinteresujecięmiłość?
‒Niemogęsobienatopozwolić.
‒Pewnegodniamożeszuznać,żechceszbyćzkimś,ktociękocha–wytknąłjej,
chociażnasamąmyślomałonieumarłzzazdrości.
‒Nie.Niepozwolęsobienato.
‒Nawetjeżelitegozapragniesz?
‒Boiszsię,żesięwtobiezakocham,Khalil?
Nie.Bałsię,żesamjużjestzakochany.
‒Kiedyujmujesztowtensposób,brzmiarogancko.
‒Postaramsiępowstrzymać–rzuciłalekkimtonem,alemiałdziwnewrażenie,że
mówi poważnie. Nie chciała się w nim zakochać. Rozumiał to. Tylko by ją zranił.
Niepokochałbyjej.
‒Obydwojebyliśmyzranieni–powiedziałapochwili.–Wiemotym.Żadneznas
niechce,żebytosiępowtórzyło,idlategotenukładmiałbysens.
Toprawda.Wiedział,żemiałarację.
Jejpomysłbyłpraktyczny,aleniemógłsięnatozgodzić.
‒Przykromi,Eleno.Niemogęsięztobąożenić.
Spojrzałananiegosmutnymi,szarymioczamiipokiwałagłową.
‒Dobrze–oznajmiłaiwyszłabezsłowa.
Khalilpatrzyłnamiejsce,wktórymstała,ipoczułukłuciewsercu.
Wartobyłospróbować,powiedziałasobieElenapodrodzedonamiotu.Odprowa-
dziło ją dwóch milczących mężczyzn. Ona też milczała. Bała się, że jeżeli tylko
otworzyusta,wybuchniepłaczem.
Kiedywróciładonamiotu,usiadłanałóżkuiusiłowałapowstrzymaćłzy.Chociaż
właściwie,toczemunie?Możezrobijejsięlepiej.Niebyłonikogo,ktobytowidział
imógłbyuznać,żejestsłabaalbogłupia.
Położyłasięskulonanałóżku.Zawszedusiławsobieemocje.Niemiaławyjścia.
ByłaotoczonaprzeztakichludzijakMarkos,którzytylkoczekali,ażokażesłabość.
Choćbyjednajejłzabyłabydlanichamunicją.Płakałatylko,kiedymiałakoszmary.
IwramionachKhalila.
Wkońcułzypopłynęły.Wcisnęłatwarzwpoduszkęiwylałazsiebiewszystko.
Khalilodwróciłsięodstertyraportównastole.Byłytosondaże,wedługktórych
Aziz nie był lubiany poza Siyadem. Były to dobre wieści, ale nie ukoiły go –
awszystkozpowoduEleny.Albojegoreakcjinajejoświadczyny.
Powinienbyłsięzgodzić.Powinienokazaćwystarczającodużosiły,chłoduideter-
minacji,żebyprzystaćnamałżeństwo,któreustabilizowałobykrajiumocniłojego
pozycję. Zamiast tego pozwolił, by emocje wzięły górę nad rozsądkiem. Wygrał
strach.Tamyśldoprowadziłagodoszału.
‒Waszawysokość?
KhalilwpuściłAssadazwdzięcznością.
‒Jakieświeści?
Assad pokiwał głową, jak zwykle z kamienną twarzą. Khalil poznał go osiem lat
temu,kiedywstąpiłdoLegiiCudzoziemskiej.Razemwalczyli,śmialisięizawdzię-
czalisobienawzajemżycie.AkiedynadszedłodpowiednimomentnapowrótdoKa-
daru,toAssadsprawił,żewogólebyłotomożliwe.Zebrałwsparcieizapewniłmu
ochronę.
AssadzrobiłdlaKhalilabardzowiele,alezjakiegośpowoduKhalildalejmunie
ufał.Tobyłjednakjegoproblem,nieprzyjaciela.
‒Cośsięstało?
Assadkiwnąłgłową.
‒Azizsięożenił.
Khalil zamarł. Zawsze wiedział, że istnieje takie ryzyko, ale mimo to był zasko-
czony.
‒Ożenił?Jakto?Zkim?
‒Niejesteśmypewni.Wywiadtwierdzi,żezkobietązpersonelu,pokojówkąalbo
kimśtakim.
‒Ożeniłsięzpokojówką?‒BiednaElena.Niezależnieodtego,coczuładoAziza,
tobyłcios.NagleKhalilzorientowałsię,żewogóleniepowinienmyślećoElenie;
powiniensięskupićnawłasnymurzędzie.
Azizspełniłwolęojca.Zostanieszejkiem.
WprzeciwieństwiedoKhalila.
Gwałtowniewstałzkrzesłaipomaszerowałnadrugąstronęnamiotu.
Naglepoczułznajomyprzypływzłości,poczuciawiny,strachuiżalu.Atakżebólu.
‒Niewszystkostracone,Khalil–powiedziałcichoAssad,porazpierwszyporzu-
cającoficjalnyton.–Azizwciążniemadużegopoparcia.Asekretnyślubzpokojów-
kąmugonieprzysporzy.
‒Atomajakieśznaczenie?‒wyplułzsiebieKhalil.–Spełniłwarunki.Jestszej-
kiem.
‒Aleniewszystkimsiętopodoba.
‒Myśliszowojniedomowej?Niesądzę,byAzizposunąłsiętakdaleko.
IKhalilteżniezamierzał.Niechciałryzykowaćkonfliktuibezpieczeństwaswo-
ich ludzi. Wszystko się zmienia. Już się zmieniło. Nie był już tym zimnym, bez-
względnymmężczyzną,którymbyłkiedyś.Niebyłrównieższejkiem.
Więckimwłaściwiebył?
‒Wojnadomowaniejestjedynymrozwiązaniem–powiedziałAssadcicho.–Mo-
żeszsamrozmówićsięzAzizem,zażądać,byzorganizowałreferendum.
Khalilroześmiałsięzimno.
‒Mawszystko,czegochce.Dlaczegomiałbysięnatozgodzić?
‒Zewzględunafairplay,waszawysokość.Azizdostanieszansęnarozwianiepo-
głosek.Jeżeliwygrawgłosowaniu,jegotronbędziebezpieczny.
AKhalilstraciwszystko.Będziemusiałuznaćporażkę–aotymniechciałmyśleć.
‒WSiyadziemieszkawieluludzi–oznajmiłkwaśno.
Assaduśmiechnąłsię.
‒Napustyniteż.
‒ Aziz może się nawet nie zgodzić na spotkanie ze mną. Nie widzieliśmy się od
dziecka.
‒Możeszspróbować.
‒Tak.–Pokiwałgłową.
‒Wciążmaszsilniejsząpozycję.Zawszemiałeśprzewagę.Ludziesąlojalniwo-
becciebie,niewobecAziza.
‒ Wiem. – Wzruszenie ścisnęło Khalila w gardle. Naprawdę na to zasługiwał?
Iczynapewnowierzyłwpoparcie?Wiedział,jakłatwoludziezmieniająstrony.
‒PomówiszzAzizem?
Khalilprzeczesałwłosypalcami.
TeraznaprawdępotrzebowałślubuzEleną.BrankąAziza.Kobietą,którąludzie
jużzaakceptowali.Aleniemógłsobiepozwolićnamiłość.Stłumiemocjeiwejdzie
wzwiązek,któregochciałarównieżElena:zobopólnąkorzyścią.
Nasamąmyślpoczułfalępożądania.
‒SłużkaniepochodzinawetzKadaru…‒wyszeptałAssad,aKhalilzacząłsięza-
stanawiać,czyjegoprawarękanieczytałamuczasemwmyślach.
‒Elenateżnie.
Assaduśmiechnąłsięnatesłowa.
‒Alejestkrólową.Ślubzniąmógłbyciprzynieśćwielekorzyści.
‒Wiem.–Khalilwziąłgłębokioddech.–Wiem.
‒Więc?
‒Poszukamjej.–Byćmożejutrootejporzebędąjużposłowie.
Obozowiskobyłoopustoszałeiciche.Poczułdziwnąmieszankęrezygnacjiipod-
niecenia.
Tak,cieszyłsięnamyślojejciele.Aletobyłobymałżeństwozrozsądku.Żadnych
więcejzabawwmiłość.
Kiedywszedłdonamiotu,ujrzałjąleżącąztwarząwciśniętąwpoduszkęiłkają-
cą,jakbymiałojejpęknąćserce.
Amoże,jakbyjużpękło.
‒Eleno…Eleno!
Oderwałamokrątwarzodpoduszki.
Khalil.Przezchwilęucieszyłasięnajegowidok,alepotemprzypomniałasobie,że
złamałjejserce.
‒Nieumieszpukać?‒warknęła,ocierająctwarz.Napewnowyglądałaokropnie
zopuchniętątwarząiczerwonymioczami.
Pociągnęłanosem.Noibyłazasmarkana.Świetnie.
‒Pukać?–Spojrzałnazgóry.–Wnamiot?
‒Wiesz,ocomichodzi–odparła.–Powinieneśdaćmiznać,żetujesteś.
‒Maszrację–przyznałpochwili.–Powinienem.
‒Cóż.–Pociągnęłanosem,usiłujączachowaćresztkigodności.–Dziękuję.
‒Dlaczegopłakałaś,Eleno?
Pokręciłagłową.
‒Miałamkilkaciężkichdni.Byłamzmęczona.
‒Niewyglądałoto,jakbyśpłakałazezmęczenia.
‒Adlaczegociętowłaściwieobchodzi?‒zapytaławyzywająco.Byćmożeprzej-
ściedoatakubyłonajlepszympomysłem.
Khalilotworzyłusta,poczymjezamknął.
‒Nieobchodzimnie.Alechcęwiedzieć.
‒Mamwieleproblemów,zktórychżadenniemanicwspólnegoztobą,pomyśla-
łeśotym?‒Niemiałazamiarusięprzyznawać,żepłakałazjegopowodu.
‒Niemyślałem,żetomacokolwiekwspólnegozemną–odparłcicho.Jegogłos
byłspokojny,alegroźny.
‒Nie?Odczasunaszejwspólnejnocymaszjakąśobsesję,żecośdociebieczuję.
Zapewniamcię,żetakniejest.
‒Cozaulga.
‒Noproszę.
Wpatrywali się w siebie. Elena skrzyżowała ramiona i usiłowała nie odwrócić
wzroku.
‒Dlaczegotujesteś?‒spytaławkońcu.–Dowiedziałeśsięczegośnowego?
‒Owszem.
‒Czego?CzyMarkoszorganizowałreferendum?
‒NiemamwieścizTallii.Chybawciążuważają,żejesteśbezpiecznazAzizem.
Zresztąoniegochodzi.Ożeniłsięzkimśinnym,takjakprzewidywałaś.
‒Tak?Izmieściłsięwczasie?
‒Tak.
‒Więcspełnił…
‒Warunkimojegoojca,tak.–Pokiwałgłową.–Niejestcismutno?
Spojrzałananiegozniedowierzaniem.
‒ZpowoduAziza?Zrezygnowałamjużzniego.
‒Tak,ale…wybrałkogośinnego.Itodośćszybko.
‒Jateż.–Posłałamuponurespojrzenie.–Azizaoświadczynyprzynajmniejktoś
przyjął.
‒Tak.Àpropos…
‒Niemusiszmiprzypominać,jakbardzoniechceszsięzemnążenić.Zrozumia-
łamzapierwszymrazem.
‒Przykromi,żeniebyłemzbytmiły.
Przewróciłaoczami.
‒Toniedopowiedzenie.
‒Zaskoczyłaśmnie.Niespodziewałemsię…
‒Wiem.–Pokręciłagłowązezmęczeniem.Niemiałaochotyznówtegoprzera-
biać.–Dlaczegowogóleotymrozmawiamy?
‒Ponieważzmieniłemzdanie.
Zamrugałaoczami.
‒Cotakiego?
‒Zmieniłemzdanie–powtórzył.–Chcęsięztobąożenić.
‒Cóżzaromantyczneoświadczyny–powiedziaławkońcu.
‒Niebądźgłupia,Eleno.Todladobranasobojga.
‒Jeszczegodzinętemumówiłeścoinnego.
‒MałżeństwoAzizazmusiłomniedoprzemyśleniapewnychkwestii.
‒ Ale jeżeli już to zrobił – powiedziała Elena – to spełnił warunki. Nie możesz
ztymwalczyć.
‒Toprawda.Niechcęwszczynaćwojny.Jedyne,comogęzrobić,todoprowadzić
dobezpośredniejkonfrontacji.Zmusićdozorganizowaniareferendum.Możepowi-
nienembyłtozrobićwcześniej,alebyłemprzekonany,żeAzizodmówi.Ibyćmoże
taksięstanie.
‒Amałżeństwozemnąwzmocniłobytwojąpozycję.
‒Tak.
‒Całkiemsporepoświęcenie–powiedziałaostro–jaknatakbłahypowód.
‒Jestemprawowitymszejkiem,Eleno.Wszystkowmoimżyciubyłotemupodpo-
rządkowane.Zresztątożadnepoświęcenie.Wkońcujesteśmyprzyjaciółmi,praw-
da?Ispaliśmyjużrazem.Żadneznasniechcenicwięcej–uśmiechnąłsię.–Nieźle
siędobraliśmy.
‒Tosięnazywazwrotakcji–prychnęła.
‒Przyznaję,żemniezaskoczyłaś.Zareagowałememocjonalnie.
‒Niewiedziałam,żemaszemocje.
‒Wiesz,żemam,Eleno.Będęszczery.Bojęsię.
Elenęcośścisnęłowżołądku.
‒Jateż.
‒Idlategoweźmiemyślubzrozsądku.Ponieważżadneznasniechcezostaćzra-
nione.
‒Tak–zgodziłasięElena.
ROZDZIAŁJEDENASTY
Elenasiedziaławkrólewskimodrzutowcuidumałanadtym,jakszybkosytuacja
sięzmieniła.Zakilkagodzinmiałaprzedstawićradzienowegomałżonka.
PoprezentacjachmieliwrócićdoSiyadu,aKhalilmiałnakłonićAzizadozorgani-
zowaniareferendum.
Martwiłasiętym,cojączekazKhalilem.Gdzieijakbędąmieszkać.Teszczegóły
ustaliła z Azizem w dwudziestostronicowym dokumencie. Ale z Khalilem wszystko
byłonieznane.Apatrzącnajegoponurąminę,niebyłaprzekonana,czychceteraz
zacząćomawiaćszczegóły.
Zamiasttegozaczęłamyśleć,copowieradzieiMarkosowi.Niebędziezachwyco-
nyjejnowymnarzeczonym.InapewnowytkniejejPaula.
‒Cośnietak?‒zapytałKhalil.
‒ Nic… ‒ Zorientowała się jednak, że będzie musiała mu opowiedzieć o swoich
błędach,zanimzrobitoMarkos.
‒Eleno?
‒Khalil…muszęcicośpowiedzieć.
Wzięłagłębokioddech.
‒Kiedyzostałamkrólową,byłambardzomłoda.Moirodzicezmarliiczułamsię
bardzosamotna.
‒Oczywiście,żetak.Straciłaśdwojeludzi,którzysiękochali.
‒Tak.–Nagleuświadomiłasobie,żemówiprawdę.Rodzicenaprawdęjąkochali,
nawetjeżelijejtegonieokazywali.–Wkażdymraziepopogrzebieprzyjechałbrat
mojej matki, Paulo. Nie znałam go zbyt dobrze. Był dla mnie bardzo miły. Był za-
bawnyiuroczyiwjakiśsposóbzastąpiłmiojca.Aprzynajmniejtakmisięwydawa-
ło.
‒Myliłaśsię,jaksądzę.Totenmężczyzna,którycięzdradził.
‒Tak.Wtymczasieradajużzwróciłasięprzeciwkomnie.Markoszostałregen-
temitwierdził,żeniemamwystarczającegodoświadczenia.Miałzresztąrację.
‒Icosięstało?
‒Paulozacząłmidoradzaćwkwestiachfinansowychipolitycznych.Myślałam,że
mipomaga,aleonmyślałtylkoosobie.
‒Niemogłaśotymwiedzieć.
‒Aletoniewszystko.Każdajegoradabyłakorzystnatylkodlaniego.Apotem
byłojeszczegorzej.Podrabiałmojepodpisynaczekach.Ukradłklejnotymojejmat-
ki,którenawetnienależałydoniej.Byływłasnościąrządu.Niemiałamotympoję-
cia.Markosdowiedziałsięotymiposłałgodowięzienia.
‒Tomusiałobyćtrudne.
‒Tak.Alewiesz,cojestnajgorsze?Czasemzanimtęsknię.Zdradziłmnie,ajaza
nimtęsknię.
Khalilpogłaskałjązewspółczuciem.
‒Byłdlaciebiemiły,atytegopotrzebowałaś.
‒Atytęskniszzaojcem?‒wypaliła.
‒Nienawidziłemgobardzodługo.Iwciążniemogęmuwybaczyćtego,cozrobił.
Aletak,tęsknięzajegomiłością.–Uśmiechnąłsiędoniejblado.‒Nigdywcześniej
otymniepomyślałem.Byłemzbytzajętyzłością.
‒Dalejjesteśwściekły?
‒ Nie wiem – pokręcił głową – ale nie mówimy o mnie. Nie powinnaś się winić,
Eleno.
‒Powinnambyławiedziećlepiej.
‒Byłaśmłoda.Tonietwojawina.
‒Radamyśli,żetak.Przestalimiufać.AMarkosodtamtejporyusiłujepodważyć
mójautorytet.
‒Jak?
‒Plotki,szepty.Mamtylkonadzieję,żemojeosiągnięciamówiąsamezasiebie.
Ciężkopracowałam.Awszystkodlakraju.
‒Wiem–powiedziałKhalilcicho.–Nigdyniekwestionowałemtwojegoprzywią-
zaniadokraju.Wkońcuzgodziłaśsięzamniewyjśćdlajegodobra.
Elenapoczułauciskwsercu.Jakmogłasięoszukiwać,żemałżeństwozrozsądku
jestmożliwe?Niechciałajużzwiązkubezmiłości.Chciaławięcej.ChciałaKhalila.
Kiedyjednaknaniegospojrzała,byłzamyślony.To,czegochciała,zdawałosięod-
dalaćcorazbardziej.
KhalilodwróciłwzrokodoknaispojrzałnaElenę.Byłabladaiściskaładłonie.Po-
czułgłębokiewspółczucie.Przeżyłajużtakwiele,ajednaksięniezałamała.Chwy-
ciłjązadłoń.
‒Jesteśsilniejszaniżoni,Eleno.Atakżemądrzejsza.Onimogąsobiemyśleć,że
mniepotrzebujesz,aletonieprawda.Jesteśgodnympodziwuwładcą.
Zarumieniłasię.Khalilprzezchwilęmyślał,żesięrozpłacze,aleuśmiechnęłasię.
‒Dziękuję.Alemyliszsię.Potrzebujęcię.Potrzebowałamtwoichsłów.
Wysiedli z odrzutowca. Na szczęście na lotnisku nie było fotografów. Elena po-
wiedziałamu,żepospotkaniuzradąodbędziesiękonferencjaprasowa.
Khalil nie lubił opuszczać Kadaru, ale rozumiał tę konieczność. Małżeństwo za-
wartenapustynitożadnemałżeństwo.PozatymtodadomyśleniaAzizowi.
Zabrałemciżonę,zabioręitron.Jednoidrugienależydomnie.
TerazjednakbardziejmartwiłsięoElenęniżoKadar.Zdziwiłogoto,aleniewal-
czyłztym.Ująłjejdłoń.
‒WitajwTallii,waszawysokość.
Elenarozmawiałazpersonelemzszacunkiemidużosięuśmiechała.Byławspa-
niałąkrólową.
Dwie godziny później byli już w pałacu, czekając na radę. Elena przebrała się
w skromną sukienkę, a czarne włosy splotła w kok. Khalil miał na sobie szyty na
miaręgarniturizastanawiałsię,wcograMarkos.
‒Powinnaśtampoprostuwejść.
‒Mamczekać,ażmniewezwą.
‒Jesteśkrólową,Eleno.Totywzywasz.
‒Tonietak,Khalil.
‒Aletakpowinnobyć.Totymożeszwszystkozmienić,niezapominajotym.
Przezchwilęwpatrywałasięwniego.Niebyłaprzekonana.
‒Nojuż–nakłaniał.–Możeszzrobićwszystko,cozechcesz,przecieżwiem.
‒No,możepozarozpaleniemogniskanapustyni–powiedziałazuśmiechem.
‒Hm…byłotamkilkapłomyków.Gdybynietenwąż…
‒Gdybyniety–oznajmiłaiotworzyłazłoconedrzwi.
Dwunastu mężczyzn w średnim wieku oniemiało, kiedy wkroczyła do środka,
aKhalilledwosiępowstrzymałprzedwiwatowaniem.
SerceElenywaliłojakmłotem,alenieprzejęłasiętym.Jejnajwiększywrógspoj-
rzał na nią zmrużonymi oczami i z nieszczęśliwą miną. Poczuła lekką ulgę. Jeżeli
przekonaresztęrady,wszystkobędziewporządku.
‒ Królowo. Zastanawialiśmy się, gdzie się podziewałaś. – Zerknął na Khalila. –
Miesiącmiodowynapustyni?
‒Miesiącmiodowyjeszczesięnieodbył–odparłaElena–alesytuacjasięzmieni-
ła.Kiedysiędowiedziałam,żeAzizalBakirniejestprawowitymszejkiemKadaru,
zerwałamzaręczyny.Małżeństwozuzurpatoremniebyłobydobredlakraju,praw-
da,Andreasie?
‒Zatemktóżtojest?‒zapytałzezłościąMarkos.
‒ To Khalil al Bakir, szejk plemion północnych i starszy brat Aziza. Prawowity
szejkKadaru.–Elenapoczuła,żeKhalilsięspina.
‒Zdecydowałamsięwięcwyjśćzaniegonapodobnychwarunkach,któreustali-
łamzAzizem.–Khalilmiałrację.Niebrakowałojejsiłyimądrości.–Ufam,żeten
mężczyznajestdlawasdozaakceptowania?
‒Zmieniaszmężówjakrękawiczki–oznajmiłMarkos–amymamyciwierzyćna
słowo?
Tozbiłojąztropu.AleuratowałjąKhalil.
‒Tak–oznajmił.–Jestwasząkrólowąiwładczynią,więctak,maciejejwierzyć
nasłowo.KrólowaElenawielokrotniedowiodła,żenaserculeżyjejwyłączniedo-
brokraju.Niepozwolęwamkwestionowaćjejsłów,tylkodlatego,żekiedyśzaufała
nieodpowiedniejosobie.–Elenapatrzyłananiegozpodziwem.–Inigdywięcejnie
życzęsobieporuszaniatejkwestii.Nigdy.
Niesłyszałaodpowiedzi,byłazbytskupionanaKhalilu.Kiedyostatnirazktośją
poparł?Nikomunieufała,ponieważniechciałasięstaćsłaba.AlezKhalilembyło
inaczej,czułasięsilniejsza.
Zwróciłasięzuśmiechemdoswojejrady.
‒Aterazpowinniśmyprzygotowaćkonferencjęprasową.
ROZDZIAŁDWUNASTY
Elenazamknęłazasobądrzwiiwestchnęła.Byławykończonaiwszystkojąbola-
ło.Byłtodługidzień,aleniezwykleowocny.
Nie miała okazji zademonstrować Khalilowi swojej wdzięczności za jego wspar-
cie,ale,choćbyłatodyplomatycznieskomplikowanasytuacja,przyszłajejkolej,by
wesprzećjego.Ramięwramię.Takiegowłaśniemałżeństwachciała.Dziśzdawało
się,żeKhalilrównieżtegochce.Możepotrzebowałtylkoczasu,żebysięprzyzwy-
czaić,nauczyćsiękochaćnanowo…
Ona go kochała. Udawanie, że jest inaczej, było głupotą. Wcześniej oszukiwała
isiebie,iKhalila,aleterazchciałabyćszczera.Chciaławyznaćmuswojeuczucia,
swojąmiłość,szacunekipożądanie.
Jednak odkąd wysiedli z samolotu, kiedy to opowiedziała mu o Paulu, nie mieli
okazjiporozmawiaćwczteryoczy.Wjegospojrzeniuniedojrzaławtedypotępienia,
jedyniezrozumienieiwspółczucie.Zdałasobiesprawę,żeKhaliljestdobrymczło-
wiekiem.
Pokonferencjiposzedł,żebyrozwiązaćkwestiezwiązanezKadarem,aonaspo-
tkała się z asystentem, z którym miała omówić plan kolejnych kilku dni. Brygada
prawników sporządziła umowę małżeńską, którą podpisali, po czym zjedli kolację
irozeszlisiędoswoichpokojów.
Jużzanimtęskniła.Zdałasobiesprawę,żemusiznimporozmawiać;ślubmiałsię
odbyćjutro,aonizamienilizaledwiekilkasłówdotyczącychwarunkówprawnych.
Niechciałaichzresztąomawiać.Chciałapoprostuznimbyć.
Bezszelestnie wymknęła się z pokoju i zakradła do pokoju Khalila. Zapukała do
drzwizwalącymsercem.
‒Proszę.
Elena weszła do środka. Kiedy ujrzała Khalila, cały świat zniknął. Miał rozpiętą
koszulę,spodktórejdojrzałajegoopalonybrzuch,iwstrzymałaoddech.
Khalillekkospochmurniał,choćniebyławstanieodczytaćjegoemocji.
‒Myślałem,żetoktośzpersonelu.
‒Nie.
Uśmiechnąłsięlekko.
‒Towidzę.
Poczułaprzypływnadziei,nadktórąniebyławstaniezapanować.Jedenuśmiech
ibyłazgubiona.
‒Pomyślałam,żepowinniśmyporozmawiać.
‒Oczym?
‒Jutrobierzemyślub,Khalil–przypomniałamu.
‒Wiem.Maszwątpliwości?Tchórzysz?
Zaskoczyłojątopytanie.
‒Nie.–Wzięłagłębokioddechizmusiłasię,żebyoderwaćwzrokodjegoklatki
piersiowej.–Aty?
‒Nie.
‒Nawetpomimotego,żewogóleniechciałeśsiężenić?
Zorientowałasię,żeniepowinnanaciskać.Sytuacjastałasięnaglepoważna.
‒Znaszmojezdanienatentemat.
‒Złokonieczne?
Przechyliłgłowę.
‒Tomożezadużopowiedziane.
Elenaprzewróciłaoczamiwpróbieprzywróceniasytuacjiżartobliwegotonu.
‒Cóżzaulga.
Uśmiechnąłsię,aElenasięrozpogodziła.Uwielbiałatenuśmiech.Kochała…
Ale teraz mu tego nie powie. Wiedziała, że jeszcze nie jest na to gotów, a ona
samaniemiałapewności,czyjestgotowamutomówić.
‒Dlaczegotuprzyszłaś,Eleno?‒zapytałcicho.
‒Mówiłamjuż.Żebyporozmawiać.
Podszedłdoniej,ajegooczybłyszczałyrozbawieniem.
‒Jesteśpewna?
Zaschłojejwustach.Sercezabiłomocniej.
‒Nie.
Podszedłdoniejnatyleblisko,żemogłagodotknąć.Uśmiechnąłsię.
‒Takmyślałem.
Oczywiście,żetakmyślał.Jejprzywiązaniebyłooczywisteiniezaprzeczalne.To
jąośmieliło.
‒Pragnęcię,Khalil.
Jegooczyznówrozbłysły.
‒Jaciebierównież.
Pożądanie.Takprosteitakobezwładniające,aleElenaczułajeszczewięcej.Czu-
ławdzięcznośćipodziw,szacunekiradość,awszystkotomiałoźródłowjegooso-
bie.Wtym,jakjejpomógłiuczyniłjąsilniejszą.Nigdysięniespodziewała,żemoże
poczućcośtakiegododrugiejosoby.
Chciałamupowiedzieć,coczuła.Jużotwierałausta,aleKhalilniepozwoliłjejna
to.
Położyłjejdłonienaramionachiprzyciągnąłjądosiebie.Elenamusiałaprzyznać,
żetakbyłolepiej.Khalilniechciałjejsłów,deklaracjiczyuczuć.Chciałtego.
Ionateż.
Wciągnął ją na łóżko i jednym zgrabnym ruchem zdjął z niej sukienkę. Żadne
z nich nie odezwało się ani słowem. Jutro będą robić to samo, tylko już jako mąż
iżona.
AleElenawgłębisercajużczułasięjegożoną.Wiedziała,żeczujedoniegozbyt
dużo, ale nie chciała o tym myśleć, kiedy jej dotykał i ją całował. Nie chciała się
ograniczać.Chciałatylkowpełnidoświadczyćwszystkiego,coKhalilmiałjejdoza-
oferowania.
Po wszystkim leżeli zaplątani w pościel. Dłoń Eleny spoczywała na jego klatce
piersiowej,aKhalilgłaskałjąporamieniu,niemalbezwiednie.Czułasięspełniona.
Chciała,żebyjużzawszetakbyło.Topewniepobożneżyczenie,alebyłajużzmę-
czonaintrygami,politykąiniepewnością.Chciałatylkotego.Khalila.Jużnazawsze.
‒KiedybędzieszrozmawiałzAzizem?‒zapytałacicho.Niezależnieodwszyst-
kiegowciążmusiałastawiaćczołorzeczywistości.
‒BędęnaciskałnaspotkanieodrazupopowrociedoKadaru.Dowiesięoczywi-
ścieonaszymmałżeństwie.
‒Myślisz,żebędziezły?
‒Niemampojęcia.Tyznaszgolepiejniżja.
‒Naprawdę?‒Podparłasięnałokciu.–Nieznałeśgojakodziecko?
‒Opuściłempałacwwiekusiedmiulat.Widziałemgotylkoraz.Ojciecnassobie
przedstawił.
Mówiłspokojnymgłosem,aleczułanapięciewjegomięśniach.Spojrzałananie-
go,porazkolejnyuświadamiającsobie,jakmałoonimwie.
‒Tomusiałobyćtrudne–powiedziała–zostawićzasobąwszystko,coznałeś.
‒Tak,tobyłodziwne–przyznał.Miałnieprzeniknionywyraztwarzy.
‒Wiem,żenielubiszotymrozmawiać,aletacałasprawaztwoimojcemmusiała
byćokropna.–Spojrzałanabliznynajegonadgarstkach.–Skądmaszteblizny?
Jużmyślała,żenieodpowie.Nieodzywałsięprzezdłuższąchwilę.
‒Byłemzwiązany–powiedziałwkońcu–przezkilkadni.Szarpałemsię,stądte
blizny.
Elenawpatrywałasięwniegoprzerażonymwzrokiem.
‒Związany?Kiedy?
‒Kiedymiałemsiedemlat.Kiedywygnałmniemójojciec.
‒Alemyślałam,żebyłeśwAmerycezciotką.
‒Znalazłamnie,kiedymiałemdziesięćlat.PrzeztrzylatamieszkałemzBeduina-
mi w odległym zakątku Kadaru. Szejk lubił się nade mną znęcać. Związywał mnie
albo publicznie tłukł. Próbowałem ucieczki, ale nigdy mi się nie udało. Rozumiem,
jaktojestbyćwięźniem,Eleno.–Wypuściłpowietrze,aElenaodruchowogouści-
snęła.
‒Przykromi.
‒Tobyłodawnotemu.
‒Aleczegośtakiegosięniezapomina.–Przypomniałasobie,jakjejpowiedział,
żebędziejądobrzetraktował.–Aletenmężczyzna,tenszejk…Dlaczegosięnad
tobąznęcał?
Wzruszyłramionami.
‒ Ponieważ był małym okrutnym człowiekiem. I dlatego, że mógł. Chociaż nie,
pewnietodlatego,żemojamatkabyłajegokuzynkąiswoimdomniemanymcudzo-
łóstwemprzyniosłahańbęrodzinie.Abdul-Hafizitaknielubiłtejrodzinyzato,że
opuściłaplemięiszukałaszczęściawSiyadzie.–Uścisnąłjąmocniej.–Dlategomój
ojciecposłałmniewłaśniedonich.Odesłałmniedomoichludzi,wiedzącdoskonale,
żemnąwzgardzą.Itakbyło,przynajmniejnapoczątku.Ironiapoleganatym,żete-
raztojajestemichszejkiem.
Mówiłspokojnie,aległosdrżałmulekko.Elenaniechciałasobienawetwyobra-
żać, przez co przeszedł. Zniewagi, tortury, wrogość. Związywanie kilkuletniego
chłopca?Biciegodokrwi?Poczułafalęzłości.
‒Taksięcieszę,żeuciekłeś.
‒Jateż.
Ajednak,czymożnataknaprawdęuciecodtakiejprzeszłości?
Jegosercerównieżpokrywałyblizny.Nicdziwnego,żenikomunieufał.Nicdziw-
nego,żenieinteresowałygozwiązki.
Czyjejudasięgozmienić?Ocalić?
Odegnała od siebie te pytania, wiedząc, jak bardzo są niebezpieczne, ale odpo-
wiedzijużpojawiałysięwjejgłowie.
Tak.Mogła.Musiałaprzynajmniejspróbować.Kochałagoiniewyobrażałasobie
życiabezniego.Bezjegomiłości.
Zaczęła całować jego ciało, każdą jego bliznę, z czułością, okazując mu miłość
ciałem.Niemogłajeszczeużyćsłów.
Kiedy weszła na niego i zaczęła poruszać biodrami, zamknął oczy i poddał się
przyjemności.Elenamiałanadzieję,żerozumieto,cochciałamupowiedzieć.
Khalilniemógłspać.Wpatrywałsięwbaldachiminasłuchiwałrównegooddechu
Eleny.Zastanawiałsię,dlaczegotylejejpowiedział,wyjawiłto,czegoniewiedzieli
nawetDimaczyAssad.Niechciał,byktokolwiekwiedziałojegoupokorzeniu,ajed-
nak jej się zwierzył. Chciał, żeby ktoś zaakceptował go całkowicie. Jej odpowiedź
rozłożyłagonałopatki.Jejdotykbyłsłodki,aciałochętne…Wciążniebyłpewien,
czyrozumie,naczympolegamiłość,aleprzypuszczał,żebyłotocośtakiego.Jeżeli
sięniemylił,chciałwięcej.Chciałkogośpokochaćibyćprzezkogośkochanym.
Głupiec, głupiec, głupiec. Do tego szalony. To było małżeństwo z rozsądku, nie
żadnamiłość,zaufanieczybliskość.PowiedziałElenie,żesobietegonieżyczy.
Więccosięzmieniło?
Coś na pewno. Czuł, że coś się w nim zmienia, odkąd ją poznał, odkąd dojrzał
wniejsiebie.
Jak mógł teraz wrócić do swego zimnego, pozbawionego cieplejszych uczuć ży-
cia?
Zaufałjejwtakwielukwestiach.Czymógłjejrównieżpowierzyćsweserce?
Ceremoniaślubnaodbyłasięwpałacowejkaplicy.Listagościskładałasięzczłon-
kówradyiichżon,atakżekilkuambasadorówidyplomatów.
Elenamiałanasobiekremowąjedwabnąsuknięistroikwpodobnymkolorze.Nie
miaławelonuanibukietu,aniwłaściwieniczegotypowoślubnego.Strójwybrałapo
powrociedoTallii–myślaławyłącznieotym,cochcenimprzekazać.Chciałaspra-
wiać wrażenie kobiety, która ma kontrolę nad własnym krajem i przyszłością, do-
skonaleprzygotowanejdomałżeństwa.
Nie chciała natomiast wyglądać jak kobieta zakochana. Kiedy recytowała słowa
przysięgi, nagle zapragnęła mieć na sobie suknię w kształcie bezy, wielki bukiet
i piękny welon. Pożałowała też, że nie miała ojca, który poprowadziłby ją do ołta-
rza.
Trudno,powiedziałasobie.Tomałżeństwojestważne,nieślub.
Ceremonianietrwałazbytdługo.Wypowiedzielisłowaprzysięgiipocałowalisię
chłodno.
PowszystkimElenakrążyławśródgości,niespuszczającwzrokuzKhalila,który
był pochłonięty rozmową z doradcami, zachwyconymi, że wreszcie wydali ją za
mąż.
Poprzyjęciuudalisiędoprywatnegoskrzydłapałacu,którepełniłofunkcjępoko-
jówdlanowożeńców.
W sypialni był schłodzony szampan, łoże z baldachimem, a w kominku płonął
ogień.
‒Tochybalekkaprzesada–oceniła,silącsięnalekkiton.
‒Tomiłe.–Wzruszyłwodpowiedziramionami.–Atywyglądałaśdziśpięknie.
‒Dziękuję.
‒Niemogłemoderwaćodciebieoczu.
‒Jaodciebieteżnie–uśmiechnęłasięnieśmiało.
‒Wiem.
‒Wiesz,żebrzmiszjakstrasznyarogant?
‒Aletoprawda.
‒Mogłeśotymniewspominać.
‒Aletoodwzajemnione.
Pocałowałją.
‒Całydzieńmyślałemotym,żebytozrobić.
Złapałjąirozpiąłsuwakjejsukienki.Zostałatylkowbieliźnie.
‒Myślę,żepora,żebyśzaczęłaspełniaćswemałżeńskieobowiązki.
‒Myślę,żemaszrację.
Potemzapadłacisza.
Powszystkimleżeliwuścisku,takjakzeszłejnocy.Elenapomyślała,żebyćmoże
toszczęściebędzietrwaćzawsze.
‒ Muszę jechać do Paryża – powiedział nagle Khalil. – Zobaczyć się z ciotką
Dimą.Przeprowadziłasiętamtrzylatatemu.Powinnausłyszećomoimślubieode
mnie.Pozatymchciałbym,żebyśjąpoznała.
‒Oczywiście–odparła.
‒ApotemwrócimydoKadaru.DostałemwiadomośćodAziza.Zgodziłsięzemną
spotkać.
‒Tochybadobrze?
‒Mamnadzieję.Mamteżnadzieję,żeudamisięzmusićgodozorganizowania
referendum.
‒Ajeśliodmówi?
‒Niewiem–powiedziałcicho.–Niechcęwojny.Aleniemogęteżzrezygnować
ztytułu.Niewiem,cozrobię.Wszystko,codotejporyzrobiłem,zrobiłemdlaKa-
daru.
‒Wiem.Alewierzę,żesobieporadzisz.MusiszprzekonaćAzizaiwygrać.
Ścisnąłjejdłońzuśmiechem.
‒ Modlę się o to. I chciałbym, żebyś wtedy przy mnie była. Ale potem możesz
wrócićdoTallii,takjakustaliliśmy.
‒Oczywiście,wkońcubędęmusiała.Aleczychciałbyś,żebymzostałanadłużej?
‒Tak–odparł.
Elenaścisnęłajegodłoń.Kochałategomężczyznęipojechałabyzanimwszędzie.
‒Więczostanę–powiedziała.Khalilzamknąłdystansmiędzynimipocałunkiem.
ROZDZIAŁTRZYNASTY
NastępnegorankapolecielikrólewskimodrzutowcemdoParyża.
‒Musiszbardzokochaćswojąciotkę–powiedziała,kiedywystartowali.Królew-
skistewardprzyniósłimnatacykawęiciastka.
‒Tak,aletoskomplikowanarelacja.
‒Jakto?
‒KiedyDimamnieznalazła,zdążyłemspędzićtrzylatanapustyni.Byłem…Cóż,
trudnymdzieckiem.Chociażmożezdziczałytolepszesłowo.
‒Tookropne,cocięspotkało.
‒Tobyłodawnotemu.Choćprzyznaję,żemiałonamniewpływ.Przeztrzylata
traktowanomniejakzwierzę,więckiedyDimamnieznalazła,dalejsiętakzacho-
wywałem. Nie ufałem nikomu. Prawie nic nie mówiłem. Miała mnóstwo cierpliwo-
ści.WzięlimniezmężemdosiebiedoNowegoJorku.Znalazłaminauczycieliitera-
peutówipomogławrócićdożycia.
‒Skutecznie?
‒Dopewnegostopnia.NigdyjednaknieczułemsiędobrzewAmeryce.Niktnie
rozumiałanimnie,anitego,coprzeszedłem.NawetDima.
‒Mówiłeśjej?
‒ Trochę. Myślę, że tak naprawdę nie chciała wiedzieć. Chciała, żebym zapo-
mniał o Kadarze, ale nie mogłem zapomnieć o tym, co mi się prawnie należało.
Dimanigdytegonierozumiała.
‒Jakto?
‒Pewniewspomnieniabyłyzbytbolesne.WychowałasięwSiyadzie,alezawsze
chciała wyjechać. Kiedy umarła moja matka, ciotka ciężko to przeżyła. Wyszła za
amerykańskiegobiznesmena,wyjechałainigdyniechciaławracać.
‒Alewie,żecisiętonależy.
‒Cóż.Wystarczy,żewAmeryceomniezadbała.Posłałamniedoszkołyzinter-
nateminastudia,atakżepomogławzałożeniupierwszegointeresu.Tobyło,zanim
wstąpiłem do Legii Cudzoziemskiej. Myślała, że to pomoże mi zapomnieć o Kada-
rze,aleniepomogło.
‒Alejednakjesteścieblisko,prawda?
‒Tak.Ocaliłamiżycie.Alemamnadzieję,żezrozumie,żechcęsięjejodwdzię-
czyćpoprzezzostanieszejkiem.
‒Chociażonasobietegonieżyczy.
‒Dokładnie.
Milczeliprzezdłuższąchwilę.
‒Chcęcipomóc,Khalil.Wiem,żemieliśmyżyćosobnoibezmiłości.Pytałeśkie-
dyś,czyniechciałabymwyjśćzakogoś,ktomniewspieraikocha.Powiedziałam,że
nie,tylkodlatego,żeniewiedziałam,żektośtakiistnieje.
‒Jateż–odparł,awEleniezakiełkowałanadzieja.
‒Więcterazzmieniłeśzdanie?
‒Niewiem,Eleno.Wiemtylko,żecokolwiektojest,chcęwięcej.
‒Jateż–wyszeptała.
‒Alebojęsię.
‒Wiem.Alechcęzasłużyćnatwojąmiłość.–Wstrzymałaoddech,chcąc,żebypo-
wiedziałjejto,cochciałausłyszeć.
‒Chcęcizaufać–wziąłgłębokioddech–ipokochaćcię.
Wtymmomenciewszystkostałosięjasne.Obojeczulitaksamo.Cowięcmogłoby
pójśćnietak?
DimamieszkaławmiasteczkunieopodalÎledelaCité,dokądruszyliprostozlot-
niska.
Khalil cieszył się, że opowiedział Elenie o swoim dzieciństwie, ciotce, lękach
iwątpliwościach.Niewiedziałtylko,codalej.Alepomyśliotympóźniej.Terazmu-
siałsięskupićnaDimie.
ZadzwoniłdoniejjeszczezTallii,więcoczekiwałaich.
Powitałaichjużnaschodach,zniepewnymuśmiechemibiałymiwłosamiwnieła-
dzie.Wyglądaładużostarzejniżroktemu,kiedywidziałjąporazostatni.
‒Dima–uścisnąłją–poznajmojąmałżonkę,królowąElenęzTallii.
‒Waszawysokość–wymamrotałaidygnęła.
‒Bardzomimiłociępoznać.–Elenauścisnęłajejdrobnądłoń.
Elena i Dima zaczęły rozmawiać, a Khalil rozmyślał o nadchodzącym spotkaniu
zbratem.Dziwne,żesięnatozgodził.Możeposzedłporozumdogłowy?Możeuda
sięzorganizowaćreferendum?
Alecozjegożoną?
Może da się to unieważnić? Jednak to, że Aziz tak szybko się ożenił, niepokoiło
Khalila.Możebyłbardziejzdeterminowany,niżKhalilmyślał.
‒ Obawiam się, że będę się musiał na moment oddalić – powiedział kilka minut
później.–Muszęcośzałatwić.Alezjemydziśrazemkolację,prawda?
‒Oczywiście.Idź,idź,chcęlepiejpoznaćElenę.
NatesłowaKhalilposłałżonieznaczącespojrzenieiwyszedł.
‒Jestemtakaszczęśliwa,żeKhalilciępoznał–powiedziałaDima.–Powiedz,kie-
dysięzorientowałaś,żeciękocha?
Elenabyłazakłopotana.Niebyłapewna,coodpowiedzieć.AlejeżelinawetDima
mówiła,żejąkocha,tonapewnotakbyło.
Pochyliłasiędoprzoduizaczęłaopowiadaćcałąhistorię.
ROZDZIAŁCZTERNASTY
Kiedy następnego ranka Khalil i Elena zeszli na dół, zauważyli Dimę stojącą na
środkupokoju.
‒Muszęztobąporozmawiać.–Byłablada.–Powinnamcibyłapowiedziećwcze-
śniej,dużowcześniej.Niechciałam,ale…‒Byławyraźniezdenerwowana.
‒Nierozumiem.
Elena nie chciała, żeby coś się zmieniło. Poprzedni wieczór był taki miły… Nie
myślączabardzo,corobi,machnęłarękąipowiedziała:
‒Nieróbtego.
‒Wiesz,ocochodzi?
‒Nie,ale…‒Comumiałapowiedzieć?Żemazłeprzeczucia?
‒Aleco?
Elenazamrugała,zaskoczona,żetakszybkozrobiłsiępodejrzliwyizły.
‒Khalil…‒wyszeptała.
‒Ocochodzi,Dimo?
‒Powinnamcibyłapowiedziećdawnotemu.–Jejgłosbyłpewny,cozaniepokoiło
Elenęjeszczebardziej.–Alebałamsię.Najpierwociebie,apóźniejosiebie.
‒Mówiszzagadkami.
‒Tylkodlatego,żeciąglesięboję.Alewidzę,żesięzmieniłeśiżekochaszEle-
nę…
‒Niemówmi,coczuję.
‒ Kahlil. – Dima zwróciła się do niego ze strachem, jakby stała przed plutonem
egzekucyjnym.–Haszemniejesttwoimojcem.
Khalilniemrugnąłnawetokiem.
‒Powiedzcoś–poprosiłaDima.
‒Bzdury.
‒Niewierzyszmi?
‒Dlaczegoterazmitomówisz?ZpowoduEleny?Bomyślisz,żesięzmieniłem?
Elenawzdrygnęłasię.
‒Poniekąd.Maszterazcelwżyciu,innyniżzostanieszejkiem.
‒Alekłamiesz.Haszemjestmoimojcem.
‒Dlaczegomiałabymkłamać?
Agresywniewzruszyłramionami.
‒Niechciałaś,żebymwracałdoKadaru.MożemojemałżeństwozElenądałoci
możliwość…
‒Żebyodmówićcitego,cocisięnależy?
‒Alemamdotegoprawo.
‒Nie–Dimawestchnęłaciężko.–Niemasz.
‒Niemam?
Elenazrozumiała,żetooznacza,żeKhalilstraciswątożsamość.Nicdziwnego,
żeniechciałprzyjąćtegodowiadomości.
‒Wiem,żetrudnocitoprzyjąć…
‒ Niby jak mam to przyjąć? – wybuchnął. – Dlaczego nie powiedziałaś mi tego
dwadzieściapięćlattemu?
‒ Powiedziałam ci: bałam się! Im dłużej to trwało, tym było trudniejsze. Nie
chciałam,żebyśmyślałźleomatce.
‒Aterazzatruwaszmojewspomnienia.Zawszebyładlamniedobra.Jakmogłaś?
Jakmożeszoskarżaćjąocośtakiego.
‒Wiem,żejestemtylkostarą,smutnąkobietą.Wiem,powinnambyłapowiedzieć
ciwcześniej.Myślałam,żeciprzejdzie.AprzynajmniejkiedyAzizzostałszejkiem.
Miałamnadzieję,żeteraz,zEleną,jesteśszczęśliwszy.
‒Więcskądtendziwacznytestament?
‒Możedlatego,żeAziznigdyniebyłzainteresowanyKadarem.Niewiem.
‒Khalil…‒Elenausiłowałauścisnąćjegodłoń,alewyrwałsię.
‒Maszczegochciałaś.Księcianazawołanie.
‒Toniefair…Niechcętego.
‒Jatymbardziej.
‒Przykromi–wcięłasięDima–żeniepowiedziałamnicwcześniej.Alemusiałam
tozrobićteraz.Mówisz,żewybieraszsiędoKadaru.
‒Skądtowłaściwiewiesz?Mojamatka…
‒Powiedziałami.Napisaładomnielist,wktórymprzyznałasiędowszystkiego.
Wysłałaminawetzdjęcietwojegoojca.
‒Nie.
NatesłowaElenaniemogłasiępowstrzymaćipodeszładoniego.
‒Khalil.Khalil…‒Samanieomalsięrozpłakała.Jakmogłamupomóc?
‒Toniemożebyćprawda.–Ajednak.Niechciałwtowierzyć,alewierzył.
‒Mogępokazaćcitenlist,jeślichcesz.Izdjęcie.
Pokręciłgłową.
‒Kimonbył?
‒Jednymzestrażników.Maszjegooczy.
‒Ja…Chcęzostaćsam–powiedziałtylkoiwyszedłzpokoju.
Toniemogłabyćprawda.Nieinie.
Mówiłjakmałychłopiec.Przerażonychłopiec.
Niebijmnie,proszę.Gdziejestmojamama?Iojciec?Proszę…
Pojegoubrudzonejtwarzypłynęłyłzy,aAbdul-Hafiztylkosięśmiał.
Khalilzakląłiwalnąłpięściąwścianę.
Nie.
Ajednakwiedział,żebyłatoprawda.Uderzyłogo,żecałejegożyciebyłooparte
nakłamstwie.
NigdyniezostanieszejkiemKadaru.
NiemożeteżwdalszymciągubyćmężemEleny.
Elena niespokojnie chodziła po salonie. Khalil wyszedł rano, a choć zbliżała się
północ,jeszczeniewrócił.
Dima poszła do łóżka, przekonując Elenę, że rano wszystko będzie dobrze. Ale
niedlaKhalila.Znałago,wiedziała,jakijestsilnyidumny.
Azresztą,jaksięczuł,wiedząc,żeniejestsynemswegoojca?Żewszystko,wco
dotejporywierzył,byłokłamstwem?
Chciałagopocieszyć.Powiedziećmu,żetonieważne,czyjestszejkiem,czynie.
Chciałamupowiedzieć,żekochagozato,kimjest,aniezawyobrażenia.Chciała,
żebyjejmiłośćmiaładlaniegoznaczenie.
Obawiałasięjednak,żetakniejest.
Nagleusłyszałaskrzypnięciedrzwi.
‒Eleno.Myślałem,żeposzłaśjużspać.
‒Oczywiście,żenie!Martwiłamsięociebie!
‒Niemartwsięomnie.
‒Oczywiście,żesięmartwię.–Przygryzławargę.–Kochamcię,Khalil.
Roześmiałsię,nacoElenasięwzdrygnęła.
‒Trochęnatozapóźno.
‒Dlaczego?
‒Bonaszemałżeństwoniemajużpodstaw.
‒Cotakiego?Dlaczego?
Wpatrywałsięwnią.
‒Wieszdlaczego.
‒Wiem,żeniezostanieszszejkiemKadaru.Wiem,żetodlaciebiewielkieroz-
czarowanie.Alewciążjestemtwojążoną.
‒Unieważnimyślub.
‒Nibyjak?Kochaliśmysię,Khalil.
‒Dasiętozrobić.
Pokręciłagłową,zraniona.Naglejednakogarnąłjągniew.
‒Tytchórzu.Egoistyczny,bezmyślnytchórzu.Wydajecisię,żeskoroniejestem
cijużpotrzebna,tomożeszzapomniećozłożonejprzysiędze?
‒ A po co ci to małżeństwo, Eleno? Nie mam tytułu ani praw. Myślisz, że twoja
radabędziezadowolona?Markoswykorzystatotylkoprzeciwkotobie.
‒Nicmnietonieobchodzi.
‒Apowinno.
‒ Zapomnij o nich! Zapomnij o naszych rządach i o rozsądku. Powiedziałeś, że
chceszmniekochać.Zapomniałeśjuż?Amożekłamałeś?Maszjeszczeresztkiho-
noru?
‒Niechodziohonor.Uwalniamcię,Eleno.
‒Uwalniasz?Niezapytałeśmnienawet,czytegochcę.Wymówki,Khalil.
‒Ach,tak?Naprawdę?Samjużniewiem,kimjestem,Eleno.Zbudowałemżycie
nakłamstwie.Kimjestem?
‒Sobą.Mężczyzną,któregokocham.NiezakochałamsięwszejkuKadaru,tylko
wmężczyźnie,którytrzymałmniewramionach.
‒Tegomężczyznyjużniema.
‒Nieprawda.
‒Comamterazzrobić,Eleno?Kimmambyć?
‒Moimmężem,Khalil.PanującymmałżonkiemTallii.Ojcemnaszychdzieci.Męż-
czyzną,którymzawszebyłeś:silnymiinspirującym.WciążjesteśszejkiemwKada-
rze.Powiedziałeś,żechceszuzdrowićkraj,iwciążmożesztozrobić.Azizbędzie
potrzebowałtwojejpomocy.Kadarteż.
Khalilzamilkł.
‒Więcciętonieobchodzi?Żejestemteraztylkozwykłymobywatelem?
‒ Powiedziałam ci, jesteś moim mężem. Tylko to się liczy. Sam mi mówiłeś, że
mogęstawićczołoradzie.Dziękitobiejestemsilniejsza.Alepotrzebujęmęża,który
byłbymirówny,którybędziemniekochałiwspierał.
‒Czuję,żewszystko,wcowierzyłem,zostałozniszczone.
‒Alejawciążtujestem.
PochwiliKhalilzwróciłsiędoniej.
‒Kochamcię,Eleno.Niewiem,cobymzrobiłbeztwojegowsparciaizaufania.
Chociażnanieniezasługiwałem.Niewiem,coteraz.
‒Razemcośwymyślimy.Kochamcię,atykochaszmnie.Tylkotosięliczy.
‒Przepraszam,żewciebiewątpiłem.Izato,żesiębałem.
‒Jateżsięboję–odparłaześmiechem.
‒Możemysiębaćrazem.–Objąłją.
‒Tomiodpowiada.
‒Niezasługujęnaciebie,Eleno.
‒Mogłabympowiedziećtosamo.
Pocałowałjąmiękkoitakczule,żeElenaomałosięnierozpłakała.
‒Alewciążniewiem,codalej.MuszępomówićzAzizem,zrzecsiętronu…
‒Wiem.
‒Alemaszrację,mogępomócKadarowi.
‒Kadarciępotrzebuje.Takjakja.
Przycisnąłswojeczołodojej.
‒Kochamcię.
‒Mówiłeśjuż,alemożesztopowtarzaćdokońcażycia.
‒Tak.
‒Kochamcię,Khalil.Niezależnieodwszystkiego.
‒Tak.
Żadneznichniewiedziało,coichczeka.Obojemusządorosnąć.Elenawierzyła
jednak,żeichmiłośćprzetrwa.
Tytułoryginału:CapturedbytheSheikh
Pierwszewydanie:HarlequinMills&BoonLimited,2014
Redaktorserii:MarzenaCieśla
Opracowanieredakcyjne:MarzenaCieśla
Korekta:HannaLachowska
©2014byKateHewitt
©forthePolisheditionbyHarperCollinsPolskasp.zo.o.,Warszawa2016
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek for-
mie.
WydanieniniejszezostałoopublikowanewporozumieniuzHarlequinBooksS.A.
Wszystkiepostaciewtejksiążcesąfikcyjne.
Jakiekolwiekpodobieństwodoosobrzeczywistych–żywychiumarłych–jestcałkowicieprzypadkowe.
HarlequiniHarlequinŚwiatoweŻyciesązastrzeżonymiznakaminależącymidoHarlequinEnterprisesLi-
mitedizostałyużytenajegolicencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa
iznakniemogąbyćwykorzystanebezzgodywłaściciela.
IlustracjanaokładcewykorzystanazazgodąHarlequinBooksS.A.
Wszystkieprawazastrzeżone.
HarperCollinsPolskasp.zo.o.
02-516Warszawa,ul.Starościńska1B,lokal24-25
ISBN978-83-276-2279-2
KonwersjadoformatuMOBI:
LegimiSp.zo.o.
Spistreści
Stronatytułowa
Rozdziałpierwszy
Rozdziałdrugi
Rozdziałtrzeci
Rozdziałczwarty
Rozdziałpiąty
Rozdziałszósty
Rozdziałsiódmy
Rozdziałósmy
Rozdziałdziewiąty
Rozdziałdziesiąty
Rozdziałjedenasty
Rozdziałdwunasty
Rozdziałtrzynasty
Rozdziałczternasty
Stronaredakcyjna