KateHewitt
Paryżanka
Tłumaczenie
MałgorzataDobrogojska
ROZDZIAŁPIERWSZY
‒Olivio,jesteśmipotrzebna.
OliviaEllisstarałasięopanowaćuczuciawywołanesłowamiszejkaAzizaalBaki-
ra. Nic niezwykłego, że jej potrzebował, skoro zmieniała pościel, czyściła srebra
iutrzymywałajegoparyskidomnaIledelaCitéwstałejgotowości.
PocojednakwezwałjądokrólewskiegopałacuwKadar?
Niecałe osiem godzin wcześniej osoba z otoczenia Aziza wprowadziła ją na po-
kład królewskiego samolotu zmierzającego do Siyadu, stolicy Kadaru, gdzie Aziz
niedawnowstąpiłnatron.
ZParyżawyjeżdżałaniechętnie,bobardzojejodpowiadałospokojneżycie,jakie
tuwiodła:porannakawazkonsjerżkąwpobliskiejkafejce,popołudnioweprzycina-
nieróżwogrodzie.Spokojnebytowanie,pozbawionepasjiczynamiętności,zatojej
własne.Czułasięnatyledobrze,byniechciećniczmieniać.
‒Czegowaszawysokośćodemnieoczekuje?–zapytała.
DługilotdoKadaruspędziła,wymyślającniezliczonepowody,dlaktórychniepo-
winna była opuszczać Paryża. Przede wszystkim tamtejsze uporządkowane życie
dawałojejpoczuciebezpieczeństwa.
‒ Zważywszy na okoliczności, powinnaś zacząć mówić mi po imieniu. – Aziz
uśmiechnąłsięczarująco,aleOliviapozostałaniewzruszona.
Nie pierwszy raz zauważała emanujący z niego wdzięk i słuchała pochlebnych
słów, wcześniej kierowanych do kobiet odwiedzających paryski apartament. Jakże
częstozbierałaporzuconąnaschodachbieliznęiparzyłakawękobietom,którewy-
mykałysięzsypialniprzedśniadaniem,zpotarganymiwłosamiiwargamiobrzmia-
łymiodpocałunków.
Byłaprzekonana,żejestodpornanauwodzicielskiurokswojegogospodarza.Ta-
bloidynadałymuprzydomekPlayboyaDżentelmenaichybarzeczywiścieodznaczał
siępewnącharyzmą.Wyraźniejsząchybateraz,kiedyotaczałyichpokrytefreska-
miścianyikosztownewyposażenieprzepysznegopałacu.
‒Dobrze.Wczymcimogępomóc?
Mówiłatakimtonem,jakbychodziłoowymianędachówkiczyteżlistęzaproszo-
nychgości,choćtosamnasamzszejkiemwnowymotoczeniubudziłowniejnie-
pewność.
Aziz był niewątpliwie atrakcyjnym mężczyzną, choć chyba nie w jej typie. Atra-
mentowoczarne włosy spadające w uroczym nieładzie na czoło, srebrzystoszare
oczy,zaskakującopełnewargi,częstouwodzicielskouśmiechnięte.Ciałodoskonale
smukłe,alemocne,bezgramazbędnegotłuszczu.
Milczał,podpierającbrodęnadłoniach,aOliviaczekała.
‒Pracujeszdlamniejużsześćlat–powiedziałwkońcu.
‒Owszem.
‒Odpoczątkubyłemztwojejpracybardzozadowolony.
Przerażona,żechcejązwolnić,czekałanaciągdalszy.Czegoteżmógłodniejtak
bardzopotrzebowaćtutaj,wKadarze?Nieznosiłaniespodzianek.Przezsześćlat
budowała sobie bezpieczny, mały świat, i teraz nagle zawisła nad nią groźba jego
utraty.
‒ W Paryżu wykonywałaś świetną pracę, utrzymując porządek w moim domu –
powiedział.–Tutajmamdlaciebiezupełnieinnezadanie,niepotrwatojednakdłu-
goiwierzę,żeznakomiciesobieporadzisz.
Nie domyślała się, o czym mówi, ale skoro chodziło o niedługi czas, mogła mieć
nadzieję,żeszybkosięztymuwinie.
‒Wciążnierozumiem,dlaczegomnietuwezwałeś.
‒Wszystkoswoimczasie.
Wodpowiedzitylkosięuśmiechnąłipodszedłdoorzechowegobiurka.Wcisnąłja-
kiś guzik i po zaledwie sekundach zapukano do drzwi. Do pokoju wszedł ten sam
mężczyzna,któryjątuwcześniejprzyprowadził.
‒Waszawysokość?
‒Jakmyślisz,Malik?Daradę?
MężczyznauważnieprzyjrzałsięOlivii.
‒Włosy…
‒Ztymsobieporadzimy.
‒Oczy?
‒Nieistotne.
Malikpokiwałgłową.
‒Wzrostpasuje.
‒Owszem.
‒Dyskrecja?
Mężczyźnispotkalisięwzrokiem.
‒Absolutna–zapewniłAziz.
‒Wtakimraziejestszansa.
‒Tocoświęcejniższansa.Tokonieczność.Zagodzinęmamkonferencjępraso-
wą.
Malikpokręciłgłową.
‒Godzinatozamało.
‒Musiwystarczyć.Niemogęryzykowaćdalszejdestabilizacji.
Jego twarz przybrała twardy wyraz, zmieniając go w kogoś zupełnie innego niż
znanyjej,roześmiany,pogodnyibeztroskiplayboy.
‒Wtymmomenciewystarczyiskra,bywywołaćpożar.
‒Toprawda,waszawysokość.Przygotujęcotrzeba.
‒Dziękujęci.
‒Możeszmiwyjaśnić,ocochodzi?–spytałaOlivia.
‒ Przepraszam cię za tę rozmowę. Rozumiem, że mogła być dla ciebie nieprzy-
jemna.
Rzeczywiście,niepodobałjejsięsposób,wjakioniejrozmawiali.Zupełniejakby
byłaprzedmiotem.
‒Uspokójsię–poprosił,unoszącwgóręobiedłonie.–Naszadalszarozmowanie
miałabysensu,gdybyMalikcięniezaaprobował.
‒Zaaprobował?
‒Uznałzaodpowiednią.
‒Odpowiednią?Doczego?
Westchnąłciężko.
‒Rozumiem–rzekł,wzdychając–żenieznaszwarunkówpostawionychwtesta-
menciemojegoojca?
‒Oczywiście,żenie.Przecieżwiesz,żeniemamdostępudotakichinformacji.
‒Zawszemożesięzdarzyćjakiśwyciek.Noisporospekulowanonatentemat.
‒Zzasadyniesłuchamplotek.
Niemiałaoniczympojęcia,zresztąnieczytywałaplotkarskichmagazynówanita-
bloidów.
‒Alewiesz,żejestemzaręczonyzkrólowąElenązTallii?
‒Wiem.
Zaręczynyparyogłoszonopubliczniewpoprzednimtygodniu,ślubmiałsięodbyć
zakilkadniwKadarze.
‒Mogłacięzaskoczyćszybkośćtychzaręczyn–zauważyłiczekałnajejreakcję.
Olivia wzruszyła ramionami. Jej pracodawca był przede wszystkim playboyem.
Świadczyła o tym choćby liczba kobiet sprowadzanych do paryskiego domu. Stan-
dardowymprezentempożegnalnymbyłabrylantowabransoletkaibukietlilii.
‒Przypuszczam,żeskoromaszzostaćszejkiem,będzieszchciałsięożenić–po-
wiedziała.
Wodpowiedziparsknąłurywanymśmiechemiprzezchwilęmilczał,jakbyważąc
następnesłowa.
‒Mójojciecnigdynieakceptowałmoichwyborów–powiedziałwkońcu.–Mnie
zresztąteżnie.Sformułowałtestamenttak,żebyzatrzymaćmniewKadarzeiskrę-
powaćdawnątradycją.–Wyruszyłramionami.–Możechciałmnieukarać?Toteż
bardzoprawdopodobne.–Mówiłlekkimtonem,alewjegooczachdostrzegłachłód
ichybaból.
Zaciekawiłasięprzelotnie,alezaraznakazałasobieobojętność.Niepotrzebowa-
łaznaćszczegółówjegorelacjizojcemczykimkolwiekinnym.Niebyłaciekawa,ja-
kieskrywałuczucia,jeżeliwogólejakieś.
‒Jakietowarunki?–spytałabeznamiętnie.
‒Żebyzostaćszejkiem,muszęsięożenićwciągusześciutygodniodjegośmierci.
–Cynicznygrymasitwardywyrazoczunadałymuzgorzkniaływygląd.
‒Miesiącjużminął.
‒Właściwiepięćtygodniiczterydni.AmójślubzkrólowąElenąpowiniensięod-
byćpojutrze.
‒Wtakimrazieożeniszsiędokładniewwymaganymczasie.
‒Niestetyjestpewienproblem.–Jegogłosbyłniebezpieczniejedwabisty.–Ito
poważny,boElenaznikła.
‒Znikła?
‒Dwadnitemuzostałaporwanaprzezbuntownika.
‒Niemiałampojęcia,żetakierzeczywciążsięzdarzająwcywilizowanymświe-
cie.
‒Zdziwiłabyśsię,doczegomożedojść,gdywgręwchodziwładza.Jakietajemni-
celudzieskrywająijakiekłamstwaopowiadają.
Odwróciłsięodniejiprzezmomentmiaławrażenie,żeonteżcośprzedniąukry-
wa.Możeprawdziwegosiebie?
Przezsześćlatwydawałsiędokładnietym,kimbyłnapierwszyrzutoka:czarują-
cym,beztroskimplayboyem.Terazjednakzaczęłasiędomyślaćjakiegośmrocznego
sekretu.
Znałatozwłasnegodoświadczenia.
‒Wiesz,gdzieprzetrzymująkrólowąElenę?–spytała.
‒Prawdopodobniegdzieśnapustyni.
‒Szukaszjej?
‒Robię,comogę.AleniebyłemwKadarzeodpięciulat,awcześniejstarałemsię
spędzaćtujaknajmniejczasu.Ludziemnienieznają.Wtakiejsytuacjitrudnoocze-
kiwaćodnichlojalności.Przynajmniejdopókisobienaniąniezasłużę.
‒Chceszpowiedzieć…‒zaczęła,aleprzerwałjejniemalodrazu.
‒NiełatwobędzieznaleźćkrólowąElenęnapustyni.Jejporywaczmawsparcie
Beduinów,którzyukryjąichoboje.Dopókijejnieznajdęlubniedojdęznimdopo-
rozumienia,muszęsiępostaraćorozwiązaniealternatywne.
Milczała, porażona nagłym przypuszczeniem. Czyżby chciał ją w to zaangażo-
wać?
‒Niktniewie,żeElenazostałaporwana.Gdybywiedziano,sytuacjastałabysię
jeszczebardziejniestabilna.
‒Niestabilna?Podjakimwzględem?
‒Niektórepustynneplemionawspierająbuntowników.NaprzykładKhalila.
Mówiłpozorniebezemocji,alewyczuwałacośkipiącegopodpowierzchnią.Kim
mógłbyćKhalil?
‒CotozaKhalil?Przecieżtotyjesteślegalnymdziedzicem.
‒Doceniamtwojezaufanie,niestetyjednaktowszystkojestdużobardziejskom-
plikowane.
Znówprzybrałlekkiton,aleniedałasięoszukać.
‒Jakbardzo?Icojamamztymwszystkimwspólnego?
‒Niemogęprzyznaćpublicznie,żeporwanominarzeczoną–powiedział,nieod-
rywającodniejwzroku.–Potrzebujęwięckogoś,ktojązastąpi.
Miała wrażenie, że lodowata dłoń ścisnęła ją za gardło. Na chwilę zabrakło jej
tchu.Otworzyłausta,aleniewydobyłsięznichżadendźwięk.
‒Kogoś,kogoprzedstawięjakomojąnarzeczoną–wyjaśniłdobitniej.
‒Ale…
‒Iwłaśnietojestzadaniedlaciebie–kontynuował,niepozwalającjejdojśćdo
słowa.
Wjegooczachlśniłyiskryrozbawienia.Wpatrywałasięwniego,obezwładniona
niedowierzaniem.
‒Chcę,żebyśzostałamojąnarzeczoną.
ROZDZIAŁDRUGI
Azizobserwowałswojąchłodną,kompetentnągospodynię,naglezmienionąwsłup
soli.Obawiałsię,czyniezemdleje.Zachwiałasięlekko,jejpiękneciemnoniebieskie
oczyzasnułamgiełka,aróżowewargiułożyłysięwuroczozdumione„o”.
Byłaatrakcyjnąkobietą,cozauważyłjużwcześniej,byłotojednakpięknochłodne
i powściągliwe. Smukła sylwetka, włosy barwy karmelu, zawsze zebrane w węzeł
nakarku.Gładkacerabezśladumakijażu,któregozresztąniepotrzebowała.
Mocnozarumieniona,zdecydowaniepokręciłagłową.
‒ Niezbyt dobrze rozumiem, o co tu chodzi, wasza wysokość, ale cokolwiek to
jest,niebędziemożliwe.
‒Przedewszystkimpamiętaj,żebymimówićpoimieniu.
Wciemnoniebieskichoczachzamigotałyiskierkibuntui,naprzekórcałejsytuacji,
ucieszył się, że w ogóle ma jakieś uczucia. Często zastanawiał się, co też skrywa
podtąmaskąobojętnejpoprawności.
ZnałOlivięodsześciulat,alewidywałjątylkokilkarazywrokuizaledwieparo-
krotniemiałokazjęzauważyćoznakijakichkolwiekuczuć.Kiedyśbyłatojedwabna
apaszka w barwach zachodzącego słońca. Innym razem wybuch radosnego śmie-
chu.KtóregośdniapojawiłsięwParyżuodzieńwcześniejizastałjąprzypianinie.
Muzykabrzmiałapięknie,tęsknaismutnazarazem,awyraztwarzypianistki…cóż,
dotejporygoniezapomniałijużniezapomni.Wkładaławtęgręduszę,abyłato
dusza,któraniemałowycierpiała.
Nie przyznał się, że słyszał grę, bo nie chciał naruszać jej prywatności. Ale od
tamtejporyzastanawiałsięcorazczęściej,jakietajemniceskrywapodchłodnąma-
ską.
Właśniezewzględunatenchłódiopanowaniewybrałjądoroliswojejnarzeczo-
nej.Pozatymbyłainteligentna,dyskretnaidoskonałekompetentna.Tecechymogły
tylkopomóc.
‒Pozwólmiwyjaśnić–poprosił,podczasgdyjejpierśunosiłasięiopadaławryt-
mieprzyspieszonegooddechu.
Miała na sobie białą bluzkę, nawet po dziewięciogodzinnym locie sprawiającą
wrażenieświeżowyprasowanej,dopasowaneczarnespodnieipraktyczneczółenka
naniskimobcasie.Włosy,jakzwykle,zaczesaładotyłuispięłaklamerką.
Miała dwadzieścia dziewięć lat, ale ubierała się konserwatywnie, choć modnie,
wrzeczydobrejjakościidoskonaleskrojone.
‒Proszę–odparłajużznaczniełagodniej.
Wróciładawna,dobrzemuznanaOlivia.Spokojnaizrównoważona.Ucieszyłsię,
bowłaśnietakiejjejpotrzebował.
‒Chciałbym,żebyśprzezjakiśczasodgrywałarolęmojejnarzeczonej.Dopókijej
nieznajdę.
‒Poco?
‒Muszępołożyćkresplotkomojejnieobecności.Zagodzinęodbędziesiękonfe-
rencjaprasowa,potemmamysiępokazaćrazemnapałacowymbalkonie.
‒I?
Zawahałsięnamoment.
‒Towszystko.
‒Wszystko?Dotego,żebysięrazpokazaćnabalkonie,mogłeśbeztruduposłu-
żyćsiękimśinnym.
‒Chciałemkogoś,kogoznamikomuufam,aponieważdługomnietuniebyło,ta-
kichosóbjestzaledwiekilka.
‒Nawetniejestemdoniejpodobna.Maciemnewłosy,ajajestemwyższa.Wi-
działamzdjęcia.
‒Niktniezwróciuwaginatekilkacentymetrów.
‒Awłosy?
‒Ufarbujemy.
‒Wciągugodziny?
‒Jeżelitobędziepotrzebne.
Obserwowała go przez chwilę, niemal namacalnie wyczuwając jego napięcie.
Zdawałsobiesprawę,żeprośbajestniecodzienna,alejakośmusiałjąnakłonićdo
zgody. Nie znał innej kobiety, na której dyskrecji i kompetencji mógłby polegać,
awtejchwililiczyłsiętylkojedencel:zapewnićsobiewładzęwKadarze.
‒Ajeżelisięniezgodzę?–spytała.
Obdarzyłjąnajbardziejczarującymzeswoichuśmiechów.
‒Dlaczegomiałabyśsięniezgodzić?
‒ Bo to niezdrowe – odparła bez cienia uśmiechu. – Bo byle dziennikarz z tele-
obiektywemszybkoodkryje,żeniejestemkrólowąEleną,iogłositowtabloidach.
Awtedynawettyniezdołaszzapobieckatastrofie.
‒Gdybysiętakstało,całąwinęwezmęnasiebie.
‒Aniepomyślałeś,żekatastrofapociągniezasobągrzebaniewmoimżyciu?Nie
mamowy,niezamierzamtakryzykować.
‒Gdybynawetnaszdemaskowali,cosięzpewnościąniezdarzy,niktniebędzie
wiedział,kimjesteś.
‒Niesądzisz,żezechcąsiędowiedzieć?
‒Byćmoże,aleniemasensuteoretyzować.Tuniemadziennikarzy.Krajprzez
latabyłzamkniętydlaprasyzagranicznej.Muszęzmienićtendekret.
‒Jestprasamiejscowa.
‒Zawszebylizależniodkróla.Zabroniłemrobieniazdjęćprzytejokazjiijestem
pewien, że się dostosują. Nie akceptuję tego, co się tutaj dzieje, ale tak to ułożył
mójojciecipókicotaktrwa.
Chwilęprzypatrywałamusięwmilczeniu.
‒Ateraz,kiedyzostałeśszejkiem,zamierzasztozmienić?–spytałazzaciekawie-
niem,aleiodrobinąniedowierzania.
Rozumiałją.Znałagojakolekkoduchaitrudnojejbyłouwierzyć,żepotrafirzą-
dzićkrajem.
‒Przynajmniejspróbuję.
‒Zaczynającodtejśmiesznejmaskarady?
‒Obawiamsię,żetokonieczne.Dlastabilnościkrajuibezpieczeństwaobywate-
li.
‒DlaczegoKhalilporwałkrólowąElenę?Jakmusiętoudało?Niebyłastrzeżo-
na?
Naglezalałagofalagorącegogniewu.Nakogo?Khalila,któryporwałmunarze-
czoną,czysłużby,którezareagowałyzbytpóźno?Amożepoprostunasiebie,choć
przecieżniemógłzapobiecporwaniu.Nieznałswojegokrajuaniludzi,niemógłli-
czyć na ich lojalność czy posłuszeństwo. Jak miał znaleźć Elenę, ukrytą gdzieś na
bezkresnejpustyni?
‒Khaliljestnieślubnymsynempierwszejżonymojegoojca–wyjaśnił.–Przezsie-
demlat,dopókiprawdaniewyszłanajaw,byłwychowywanyjakojegoprawowity
następca.Wtedyzostałwygnanyrazemzmatką,aleterazrościsobieprawadotro-
nu.
‒Straszne.Wygnany?
‒WychowałagowluksusieciotkawAmeryce.Niemusiszgożałować.
Spojrzałananiego,zaciekawiona.
‒Tygozpewnościąnieżałujesz.
Wzruszył ramionami. Sam nie był pewien, co czuje do Khalila, który rzucał zło-
wrogicieńnajegodzieciństwo.Gniewizazdrość.Smutekigorycz.Wsumiebyłato
dośćwybuchowamieszanka.
‒Rzeczywiście–powiedział.–Niedarzęgosympatią,tochybajednaknicdziw-
nego,skorodestabilizujemójkrajiporwałminarzeczoną.
‒Dlaczegouważa,żemaprawadotronu?
‒Mawsparcienarodu.Ojciecgouwielbiał,nawetkiedyjużwiedział,żeniejest
jegosynem.Zresztą,czyonrzeczywiścietakuważa?–Wzruszyłramionami.–To
możebyćchęćzemstynamnie,bozająłemjegomiejsce.
‒WięcKhalilporwałElenę,żebyprzeszkodzićtwojemumałżeństwu.
Kiwnął głową. Nie mógł znieść myśli o Elenie, samotnej i przerażonej gdzieś na
pustyni.Nieznałswojejprzyszłejżonyzbytdobrze,alewyobrażałsobie,jakprzy-
kremusibyćdlaniejtodoświadczenie.Opowiadałamutrochęośmiercirodziców
iswojejsamotności.Mógłmiećtylkonadzieję,żeKhalilnienaraziłjejnaniebezpie-
czeństwo.
‒Acosięstanie–spytałaOlivia–jeżelinieożeniszsięwciągusześciutygodni?
‒Stracętronitytuł.
‒Naczyjąrzecz?
‒Testamentniewymieniakonkretnejosoby–odparł.–Trzebabędzieogłosićre-
ferendum.
‒Referendum?Naródsamzdecyduje,ktobędzieszejkiem?
‒Tak.
Wodpowiedziskrzywiłasięlekko.
‒Brzmibardzodemokratycznie.
‒WKadarzepanujemonarchiakonstytucyjna.Systemdynastyczny.
Spędziłcałetygodnie,usiłującznaleźćlukęprawnąwtestamencie.Niechciałbyć
zmuszany do małżeństwa, zwłaszcza przez własnego ojca, który i tak zbyt długo
kontrolowałjegodziałania,myśliipragnienia.
Nawet po śmierci wciąż miał moc, by go ranić i zmuszać do pokonywania prze-
szkód.
‒Dlaczegopoprostunieogłosiszreferendum?
‒ Bo przegram. – Mówił lekkim tonem, ale nie zdołał ukryć przed nią trosk. –
Bojęsię,alemamnadzieję,żewkrótcetemuzaradzę.
‒Aleniedoczasureferendum.
‒ Właśnie. Dlatego muszę pokazać ludowi moją narzeczoną i zapewnić, że
wszystkojestwporządku.–Miałnadzieję,żezrozumieispełnijegoprośbę.–Mój
ojcieczostawiłkrajwstaniewrzenia,rozdartydecyzjamipodjętymiprzedćwierć-
wieczem.Próbujętowszystkowyprostowaćiutrzymaćpokój.
Wniebieskichoczachzobaczyłbłyskzrozumienia,anawetwspółczucia.Miałna-
dzieję,żejegoargumentydoniejprzemówiły.
‒AjeżelinieznajdzieszEleny?
‒Znajdę.Potrzebujętylkoczasu.Moiludzieprzezcałyczasprzeszukująpusty-
nię.
Porwaniezostałozorganizowanewyjątkowosprytnie.SzpiegKhaliladoniósłAzi-
zowi,żesamolotElenyjestopóźnionyzpowoduzłejpogody,anastępnieprzekupił
pilotakrólewskiegoodrzutowca,żebyzboczyłzkursu,iodebrałElenęnaodległym,
pustynnymlądowisku.
Tylesiędowiedziałnapodstawiezeznańświadków:odstewarda,którybezsilnie
patrzył,jakElenawsiadadoczarnegoSUV-a,ipokojówki,którawidziałazachowu-
jącegosiępodejrzaniemężczyznęzpersoneluAzizawmiejscu,wktórymniepowin-
nogobyć.
Khalilowi udało się to wszystko zorganizować, bo wciąż cieszył się lojalnością
wielu mieszkańców Kadaru. Pomimo że opuścił kraj jako siedmiolatek i wrócił do-
pieropółrokutemu.ZapamiętanogojakoukochanegosynaszejkaHashema.
ToAzizbyłtuintruzem.
Traktowanogotakodpoczątku,odkądprzybyłdopałacujakoczterolatek.Pamię-
tałjaksłużbapuszczałamimouszupokorneprośbyjegomatkiiszydziłaznichprzy
każdejokazji.Onbyłzdumiony,matkazrozpaczona.Szybkozaprzestałapróbzado-
woleniakogokolwieki,odizolowanawkwaterzekobiet,niemalniepokazywałasię
publicznie.
On próbował. Próbował zyskać sobie sympatię służby, a przede wszystkim ojca.
Poległzkretesem,zwłaszczawtymostatnimiwkońcuprzestałpróbować.
Dopieroterazzapragnąłspróbowaćponownie,alebałsięporażki.Najważniejsze
byłoterazuzyskaćzgodęOlivii.Dokonferencjiprasowejzostałoczterdzieściminut.
‒JeżelinieznajdęEleny,zaaranżujęspotkaniezKhalilemispróbujęnakłonićgo
donegocjacji.Aletoniemanicwspólnegoztobą.Chciałbymtylko,żebyśpojawiła
sięnabalkonienaokołodwieminuty.Ludziomwystarczy,jeżelizobaczącięzdale-
ka.
‒Skądtapewność?
‒SpodziewająsięEleny.Ogłosiłem,żeprzybędziekrólewskimsamolotemdziśpo
południu.
‒Chodziłoomnie,prawda?
‒ Tak. Wszyscy czekają, żeby zobaczyć przyszłą królową. Dwie minuty, Olivio.
Tylkootylecięproszę.PotemmożeszwracaćdoParyża.
‒Najakdługo?
‒Comasznamyśli?
‒ Naprawdę będziesz potrzebował w paryskim domu gospodyni na pełny etat,
kiedy już się ożenisz i będziesz rządził Kadarem? Oczywiście zakładając, że znaj-
dzieszElenę.
Dopieropochwilizrozumiał,żemartwisięoswojąpracę.
‒ZamierzamzatrzymaćdomwParyżu–powiedział,choćwcalesięnadtymnie
zastanawiał.–Ajakdługobędęgomiał,maszzapewnionąpracę.
Ulgazłagodziłajejrysy.Widoczniedobrzeodgadłpowódjejniepokoju.
‒Więcjak?Zgoda?
‒Ja…
‒ Za czterdzieści minut muszę stanąć przed kamerami, a ty jesteś moją jedyną
nadzieją.Proszę,pomóżmi.
Patrzyłananiego,pełnawątpliwości.Wkońcuszybkokiwnęłagłową.
‒Dobrze.Zrobięto.
ROZDZIAŁTRZECI
NiemalnatychmiastwpokojupojawiłsięMalikijużrozmawialiszybkopoarab-
sku.Oliviamiaławrażenie,żeznalazłasięwinnymświecie.Niemogłauwierzyć,że
zachwilęwystąpiwrolikrólowejEleny.
Zgodziłasięniechętnie,alechybatylkowtensposóbmiałaszansęzatrzymaćulu-
bionąpracęwParyżu.Anatymzależałojejnajbardziej.
W sumie jednak zgodziła się nie tylko dlatego. Rozumiała dylemat Aziza i nie
chciaładokładaćmukłopotów. Ktowie,czyudawanie Elenypoprawisytuację, ale
przynajmniejdamutrochęczasu.
Przyodrobinieszczęścianiktsięoniczymniedowie,aonajużjutroznajdziesię
zpowrotemwParyżu.
‒Proszętutaj,pannoEllis.
Malik wprowadził ją do brzoskwiniowo-kremowej sypialni, urządzonej z niezwy-
kłymprzepychem,odłożazbaldachimemisatynowąkapąpoczynając,poprzezzdo-
bionesofy,natoaletcezdrzewatekowegokończąc.
‒ Mada i Abra pomogą się pani przygotować – powiedział Malik i dwie młode
dziewczyny powitały ją nieśmiałymi uśmiechami. – Słabo mówią po angielsku, ale
jestpaniwdobrychrękach.
Kiwnąłgłowąiwyszedł,zostawiającjesame.
Dziewczęta wprowadziły Olivię do przyległej łazienki, urządzonej równie prze-
pysznie jak pokój, z wpuszczoną w podłogę wanną, dwuosobowym prysznicem,
dwiemaumywalkamiikranamizeszczeregozłota.
Jednazdziewczątzuśmiechemwskazaławłasneubranie,apotemguzikibluzki
Olivii,drugawzięładorękibutelkęfarbydowłosówiOliviaponiewczasiezrozumia-
ła.Miałasięrozebrać,żebymogłyufarbowaćjejwłosy.
Jednazdziewczątprzykryłajejramionaręcznikiem,drugaprzygotowaławszyst-
kocopotrzebnedonałożeniafarby.
‒Jakcinaimię?–spytałaOlivianamigitę,któraprzyniosłajejręcznik.
Dziewczynazrozumiałaiprzedstawiłasięzuśmiechem:
‒Mada.
‒ Dziękuję, Mada – powiedziała Olivia, kiedy dziewczyna podprowadziła ją do
umywalki.
Pochyliłasięnadniąizamknęłaoczy.Madazmoczyłajejwłosyirozprowadziłapo
nichfarbę.Dopieroterazuświadomiłasobie,żeniespytała,czytozmywalnybarw-
nik. Nie miała czasu, żeby się zastanowić nad konsekwencjami całej tej szarady.
Tymczasemdrugadziewczyna,Abra,nałożyłajejnagłowęplastikowyczepekipo-
sadziłająnakrześle.
Niemiałapojęcia,czytolegalne.Czyudawaniekogoś,azwłaszczakogośzrodzi-
nykrólewskiejniejestczasemprzestępstwem?Ajeślizostaniearesztowana?Jeśli
ktośodkryjeprawdęisprzedacałąhistoriędozagranicznejprasy?
Stamtądniedalekadrogadoujawnieniajejinnychsekretów.Niemogłaznieśćmy-
śli,żeświatpoznajejhistorię,obcyludziebędągrzebaćwjejprzeszłościipodda-
waćjąocenie.Samaosądziłasiebieażnazbytsurowoinieżyczyłasobie,byrobili
toinni.
Niepowinnawpadaćwpanikę.Tylkodwieminutyibędziepowszystkim.
Mada znów zaprowadziła ją do umywalki i spłukała farbę. Olivia obserwowała
ciemnąsmugęspływającąjejzwłosów.Kiedywodastałasięznówprzejrzysta,spoj-
rzaławlustroidoznałaszoku.
Wyglądała zupełnie inaczej. Skóra sprawiała wrażenie bledszej, oczy ciemniej-
szych i większych. Jej karmelowe loki zmieniły się w zmierzwiony, atramentowy
kłąb.NieprzypominałaEleny,aleiniebyłapodobnadosiebie.Zapewnezodległo-
ścimożnająbyłowziąćzakogośzupełnieinnego.
Madazaprowadziłajądosypialni,gdzieprzygotowanoubranie:żakietwkolorze
gołębim,wąskąspódnicęijedwabnąbluzkębarwykościsłoniowej.
Włożyłajeszybko,najpierwcienkiejakpajęczynapończochy,potembluzkęiko-
stium. Całości dopełniły czarne szpilki. Następnie kobiety uczesały ją w elegancki
kok i nałożyły makijaż, mocniejszy niż zwykle stosowała. Ubranie było normalne,
alewtymmocnymmakijażuiszpilkachczułasięjakoszustka.
Aleprzecieżtegowłaśnieodniejoczekiwano.Udawania.
ZapukanododrzwiiwprogustanąłMalik.
‒Jestpanigotowa,pannoEllis?
Przyjrzałjejsięuważnieizaprobatąpokiwałgłową.
‒Chodźmywięc.
Szła za nim korytarzem, a wysokie obcasy stukały o marmurowe płytki. Przez
chwilęmilczała,alewkońcuniepotrafiłasiępowstrzymać.
‒MadaiAbrasądużobardziejpodobnedoElenyniżja.Przynajmniejmająwła-
ściwąkarnację.Dlaczegoktóraśznichniemogłajejzastąpić?
Malikzerknąłnaniąspodoka.
‒Żadnaznichniesprostałabytejmaskaradzie.Nieczułybysięswobodniewza-
chodnichubraniach.
‒Aleufacieim?
‒Oczywiście.–Pokiwałgłową.–Bardzoniewieleosóbwieotymoszustwie.Tyl-
kopani,Aziz,jaidziewczęta.
‒Izałogaodrzutowca–uzupełniła.–Atakżeosoby,któreprzyprowadziłymnie
tutaj.
‒Owszem.Aletoniewielkagrupkaiwszyscysąlojalniwobecszejka.
‒Azizwspomniał,żebyłwKadarzezakrótko,byzasłużyćsobienalojalnośćjego
mieszkańców.
Malikpatrzyłnaniąznieprzeniknionymwyrazemtwarzy.
‒Ontakmyśli,alematuwięcejlojalnychpodwładnych,niżmusięwydaje.
Zanimprzetrawiłatęzagadkowąuwagę,znaleźlisięwbogatozdobionymsalonie.
Przezdrzwibalkonowejużodprogudostrzegłaponiżejwypełnionyludźmidziedzi-
niec.Stłoczeni,wyciągaligłowy,byzobaczyćswojegoszejkaijegonarzeczoną.
Natenwidokzrobiłojejsięsłabo.
‒Tylkoczasemniemdlej–odezwałsięodproguAziz.
Stanąłprzedniąiprzyglądałjejsięprzezchwilę,ażpoczułasięniepewnie.
‒ Pasują ci ciemne włosy. Wysokie obcasy też. Zaczynam żałować, że to tylko
chwilowaprzemiana.Obiecuję,żehojniecitowynagrodzę.
‒ChcętylkowrócićdoParyża.
‒Iwrócisz.Alenajpierwbalkon.–Wskazałzamkniętedrzwi,zzaktórychdobie-
gałgwartłumuponiżej.
‒Jakspotkaniezdziennikarzami?
‒Skończyłemprzedchwilą.
‒NiepytaliokrólowąElenę?
‒ Powiedzieliśmy, że jest zmęczona po podróży. W naszym kraju kobieta raczej
niestajeprzeddziennikarzamiinieodpowiadanapytania.
‒AletochybaniedotyczykrólowejEleny.Jestmonarchiniąiwielokrotnieprze-
mawiałapublicznie.
‒Owszem,alewKadarzebędzietylkożonąszejka.Todużaróżnica.
Zdziwiłajągorycz,zjakąwypowiedziałtesłowa.
‒DlaczegoElenazgadzasięnatomałżeństwo,skorowtwoimkrajubędziemiała
mniejpraw?Bochybaniechodziomiłość?
‒ Nie ma mowy o miłości, ale ten związek z różnych przyczyn odpowiada nam
obojgu.–Wskazałbalkon.–Czekająnanas.
Kiwnęłagłową.Terazniebyłojużodwrotu.
‒Musiszwiedzieć–powiedziałcicho,kiedyszliwstronędrzwi–żechoćnasze
małżeństwototylkobiznes,toludziesądzą,żepobieramysięzmiłościichcą,żeby
takbyło.
‒Przecieżzaręczyłeśsiędopierokilkatygodnitemu.
‒Ludziewierząwto,wcochcąwierzyć.
Tozpewnościąbyłaprawda,wynikającanawetzjejwłasnychdoświadczeń.
‒Więc?Cotooznaczadlanas?
Uśmiechnąłsięimusnąłjąpalcamipopoliczku,ażcofnęłasięinstynktownie.
‒ Tylko tyle, że musimy wyglądać na zakochanych. Postaraj się nie być taka
sztywna,alenieprzejmujsięzabardzo.Tokonserwatywnykraj.
Nawidokjejoburzeniazachichotałiwziąłjąpodramię.
Jak tylko ich dostrzeżono, rozległy się wiwaty. Gorąca duchota buchnęła Olivii
wtwarz.Zamrugałabezradnie,oszołomionanarastającymaplauzem.
Azizobjąłjąwtaliiiuniósłdrugądłońwgeściepozdrowienia.
‒Pomachajim–szepnąłjejdoucha.–Iuśmiechnijsię–dodał.
Uśmiechnęłasięposłusznieistalitakbiodrowbiodro,pozdrawiającwiwatujący
tłumgestamidłoni.
‒Amówiłeś–szepnęła,choćniktniemógłjejusłyszeć–żeludziewKadarzenie
sąwobecciebielojalni.
‒Sązarazemromantykamiitradycjonalistami.Bardziejimsiępodobaideamoje-
gobajkowegoślubuniżjasam.
Po kilku długich minutach opuścił rękę. Olivia sądziła, że wrócą do środka, ale
wciążobejmowałjąwtalii,awolnąrękąodwróciłdosiebiejejtwarz.
‒Corobisz?–syknęła.
‒Tłumpragnie,żebyśmysiępocałowali.
‒Itomabyćkonserwatywnykraj?
‒Stolicajestzawszebardziejnowoczesna.Alenieprzejmujsię,zrobimytoszyb-
ko.
Poddotykiemjegowargzamarła.Odkądktośjąostatniopocałował,upłynęłotak
dużoczasu,żezdążyłazapomnieć,jaktojest,jakietointymne,dziwneicudowne
uczucie. Jego wargi były chłodne i miękkie, a dłoń przytrzymująca jej głowę czuła
imocna.Instynktowniezamknęłaoczyipoddałasięfalirozkoszy.
‒Już.–Popatrzyłnaniązśmiechem.–Dajeszradę?
‒Bezobaw–bąknęła,aonroześmiałsięcicho.
Kiedyjąwprowadzałdośrodka,byłaledwoświadomaotoczeniaikompletnieroz-
trzęsiona.Choćpocałunekbyłzaledwiekrótkimmuśnięciemwarg,dlaniej,podzie-
sięciulatachabstynencji,miałsięokazaćniezapomniany.
‒Skorojużpowszystkim,mogęwracaćdoParyża.
‒Poleciszjutrorano.
‒Dlaczegoniedziś?
‒Todługilot.Pilotmusiodpocząć,samolottrzebazatankować.Pozatymchętnie
zjadłbymkolacjęzmojąnarzeczoną.
‒Nicmiotymniemówiłeś.
‒Zwykłezapomnienie.
‒Kłamca.
‒Jakoszejkpowinienemdbaćodawkowanieinformacjiwjednostceczasu.
‒Cóżzagórnolotnesłowa.
‒Znalazłemjewsłowniku.
Tymrazemniezdołałapowstrzymaćśmiechuijakwieleinnychkobietuległajego
czarowi.
‒IznówmamudawaćkrólowąElenę?
‒Toprywatnakolacja,więcjeżelijuż,totylkoprzedemną.
‒Iprzedosobami,którebędąnasobsługiwać–dodała.–Posłuchaj,tojakiśab-
surd. Mogłam wystąpić jako Elena, pokazując się z daleka, ale twarzą w twarz?
Wystarczyjednospojrzenieiwszyscysięzorientują.
‒ Tylko zakładając, że będą podejrzliwi – tłumaczył ze spokojem. – Ale skoro
wszystkodziejesięwedługplanu,niemapowodudopodejrzeń.
‒Alejajejwogólenieprzypominam!
‒Myślisz,żektośjąwidziałzbliska?
‒Byłyzdjęciawczasopismach.Pozatymmusiałatubyć,żebyuzgodnićwarunki
małżeństwa.
Wciążniewzruszony,kiwnąłgłową.
‒ Owszem, ale to było prywatne spotkanie, bardzo dyskretne. Nie chcieliśmy
wtedypokazywaćsiępublicznie.
Niesprawiaławrażeniaprzekonanej.
‒Totylkokolacja,Olivio.RanowróciszdoParyża.
Czułasięjakzłapanaprzezprądwsteczny,któryodciągałjąodwszystkiego,co
znałaiuważałazabezpieczne.Iniebyławstaniemusięprzeciwstawić.
‒Zjemycośdobrego–kusił.
‒Wystarczyłabykanapkawmoimpokoju.
‒Wtakimrazieprzyjdędociebie.Dopierowtedydamysłużbiepowóddoplotek.
‒Jesteśniemożliwy.
Uśmiechnąłsięiskłoniłgłowę.
‒Bardzocidziękuję.
‒Toniebyłkomplement–odparłaszorstko.
Wodpowiedzitylkouśmiechnąłsięszerzej.
Sprzeciwniemiałsensu.Itakbyjąskłoniłdozgodytymswoimnieprzeciętnym
urokiem,podktórymukrywałosięzdecydowanedążeniedocelu.Zrozumiałatodo-
pieroteraz,wcześniejniezdawałasobiesprawy,jakbardzojestzdeterminowany.
Pozatymkusiłoją, żebyspędzićtenjeden wieczórwtowarzystwieczarującego
mężczyznyipoczućsięjakpiękna,pożądanakobieta,nawetjeżelibyłatofikcja.
‒Zgoda–powiedziała.–Zjemztobąkolację.Aleranowyjeżdżam.
Wcaleniebyłaprzekonana,czyodważyłabysiętrzymaćgozasłowo.Innaspra-
wa,czybytegochciała.
ROZDZIAŁCZWARTY
Prywatnypokójjadalny,jednoznajmniejszychpomieszczeńwpałacu,służyłdoro-
mantycznychposiłkówwedwoje.Azizsceptyczniepopatrzyłnaśnieżnobiałylniany
obrusikremoweświece,rzucającechybotliweświatłonawykładaneboazeriąścia-
ny.Przypuszczał,żeOliviawcaleniebędziezachwycona.Nigdywcześniejniespo-
tkałkobiety,naktórejjegoczarnierobiłbywrażenia.
Choć nie okazała się aż tak odporna na pocałunek… Zaszokowana, początkowo
drgnęła,jakbychciałaumknąć,potemuległaipoddałamusięcałkowicie.Możena-
wet sama nie zdawała sobie z tego sprawy, że przyciągnęła go bliżej i rozchyliła
wargi.Wyczuwałwniejszokującąniecierpliwość.Obserwującyichmieszkańcysto-
licybylibyzaskoczeniogromnymładunkiemmieszczącegosięwtympocałunkupo-
żądania.
‒Jejwysokość.–SłużącyzaanonsowałprzybycieEleny.
Awięcjednakkogośudałosięoszukać,pomyślałzsatysfakcją.Oliviaweszłado
pokoju.Ciemnewłosyupięławkok,pozostawiająckilkaluźnychkosmykówobramo-
wującychtwarz.Miałanasobiedelikatnąsrebrzystąsuknięwieczorowąodopaso-
wanejgórzeirozkloszowanejspódnicy.Wyglądałarewelacyjnie,promiennaipięk-
niejsza,niżmógłsięspodziewać.Gwałtownafalapożądaniapozbawiłagotchu.
Stanęłaprzednimipopatrzyłananiegowyzywająco.
‒Niejawybrałamtęsuknię–powiedziała.–ZrobiłytoMadaiAbra.Nawetnie
wiem,skądsięwzięła.
‒Zamówiłemkilkarzeczy.
‒Dlaoszustkiczydlaprawdziwejkrólowej?
‒Czytoważne?
‒Niewiem.–Przezmomentsprawiaławrażeniezagubionej.–Towszystkojest
dosyćosobliwe.
‒Wiem.Aletymteżmożnasięcieszyć.
Nagle zapragnął jej dotknąć. Chciał się rozkoszować kolacją z piękną kobietą,
aniedyskutowaćoosobliwościiniewłaściwościczyniebezpieczeństwiecałejtejsy-
tuacji.
‒Wyglądaszuroczo.
Zadbanabrewuniosłasię,demonstrującgrzecznezdziwienie.
‒Myślę,żestaćcięnabardziejwyszukanykomplement.
‒Naprawdę?
‒Słyszałam,jakporównywałeśkobietędopłatkaróży.
‒Pomyślęoczymśstosownym–obiecał,sięgającpojejdłoń.
Skóręmiałamiękkąichłodnąwdotyku.
‒Możesopellodu?
‒Tobrzmiraczejjakkrytyka.
‒Cóż…‒Pokazałwuśmiechubiałezęby.–Soplesięrozpuszczają.
Przezchwilęobserwowałjejuroczyrumieniec.
‒Chodź.–Gestemzaprosiłjądostołu.–Kolacjaczeka.
‒JakieświadomościokrólowejElenie?–spytała,kiedyusiedli.
‒Niestetynie.
‒TenKhalil…Nieskrzywdzijej,prawda?
‒Niesądzę.Niemapowodu,zresztąElenajestmonarchinią.Jużporwaniejest
wystarczająco złe, a posunięcie się dalej pociągnęłoby za sobą międzynarodowe
konsekwencje.
‒Prawda–odparłaOlivia.–Tylkoczyonzdajesobieztegosprawę?Mógłbytra-
fićprzedtrybunałmiędzynarodowy.
‒Kadarjestpozajegojurysdykcją.Przynajmniejwtejchwili.Mójojciecrządził
żelaznąręką.Ludziekochaligo,bobyłsilnyiutrzymywałwkrajustabilność,więc
rzadkoktoodważyłsięmusprzeciwić.Aledajmyspokójtympoważnymsprawom.
Bardzochciałchoćnatekilkagodzinzapomniećokłopotachinapięciuostatnich
tygodni.
‒Nicinnegonieprzychodzimidogłowy.
‒Cóż…‒uśmiechnąłsięporozumiewawczo.–Możemoglibyśmyzrobićcośprzy-
jemnego?Napewnocośbyśmywymyślili.
‒Takuważasz?
‒Napewno.–Zniżyłgłosdozmysłowegopomrukuiczekałnajejreakcję.
‒Nieflirtujzemną–odparłazdecydowanie.–Jakośdotejporypotrafiłeśsiępo-
wstrzymać.
Wodpowiedzitylkosięroześmiał.
‒Obojewiemy,żejesteśplayboyem.
‒Mówiszotym,jakbytobyłachoroba.
‒Bojest.Mamtylkonadzieję,żepotrafiszjąkontrolować,boniezamierzamzo-
staćtwojązdobyczą.
Najwyraźniejzdecydowałasięnaatak,bojegopodchodywytrącałyjązrównowa-
gi.
‒Niezłośćsię,tylkouśmiechnijsiędomnie.Dotejporytylkorazsłyszałemtwój
śmiech.Itozdaleka.
‒Niewiem,oczymmówisz.
‒ Byłaś w kuchni, a ja wróciłem wcześniej do domu. Wtedy słyszałem, jak się
śmiałaś. – Urwał, bo jej twarz pobladła, a oczy rozszerzyło coś nieokreślonego. –
Śmiałaśsiętakswobodnieiradośnie.Byłemciekawzczego.
‒Niepamiętam.
‒Dlaczegonigdysiętaknieśmiałaśprzymnie?
‒Możeniejesteśwystarczającozabawny?
Uśmiechnąłsięszeroko.
‒Tobezpośredniewyzwanie.Nareszciemogęsięwykazać.
‒ Wątpię. Jestem tylko twoją gospodynią. Nawet mnie nie znasz. Po co ci mój
śmiech?
‒Jestcoś,oczympowinienemwiedzieć?
‒Raczejnie.Prowadzębardzospokojneżycie.
‒Dlaczego?
‒Taklubię.
‒Rozumiem,alezjakiegopowodu?
Naprawdę był ciekawy, dlaczego kobieta tak piękna i inteligentna przez sześć
długichlatzajmowałasięjegodomem.
‒Dlaczegonie?Niekażdymaochotężyćtakjakty.
Rozsiadłsięwygodnie,rozbawionyizaintrygowanyjejodmową.
‒Ajakjażyję?
‒Wieszdobrze.Wiecznazabawaikażdejnocyinnakobieta.
‒Itocisięniepodoba?
‒Jacięnieosądzam,alesamaniechciałabymtakżyć.
‒Skororóżnimysięwtejkwestii,tomożedogadalibyśmysięwinnych?
‒Toznaczy?–spytałanieufnie.
Naglewyobraziłjąsobiewsatynowejpościeli,tewspaniałewłosyrozrzuconena
poduszce.Wiedział,żeniepowinientakmyśleć,aleniepotrafiłsiępowstrzymać.
Przyniesionoimpierwszedania,więczamilkli.Oliviagrzeczniepodziękowałakel-
nerowi.
‒Niesądzę,bycośpodejrzewał–powiedziałAziz,kiedyzamężczyznązamknęły
siędrzwi.
‒Jakmówiłeś,ludziewidząto,cochcązobaczyć.
Zabrzmiałotodziwnietwardoicynicznie.
‒Twierdzisztaknapodstawiewłasnychdoświadczeń?
‒Mniejwięcej.
‒Jakich?–spytałlekkimtonem,aletylkoodwróciławzrok.
Kiedychciałpytaćdalej,niedałamuszansy.
‒Niebędziesztęskniłzadawnymżyciem?Zaprzyjęciamiikobietami?–spytała.
–KiedysięożenisziosiądzieszwKadarze,wszystkosięzmieni.
‒Chybatak.–Zanurzyłwidelecwsałatce.–Aleniebędętęskniłzadawnymży-
ciem.–Zaskoczonyswojąszczerością,uciekłwnonszalancję.–Copewniedowodzi,
jakijestempłytki.
Popatrzyłananiegoznamysłem.
‒ Ktoś tak płytki nie walczyłby o tron. Dlaczego chcesz zostać szejkiem? Nigdy
wcześniejniesprawiałeśwrażeniazainteresowanegowładząwKadarze.Sammó-
wisz,żerzadkotubywałeś.
‒Chcęczynie,tomójobowiązek–odparłpoprostu.
‒Obowiązek,którymsięwcześniejnieprzejmowałeś.
Wodpowiedziskrzywiłsięzabawnie.
‒Słusznauwaga.Mójojciecnigdyniechciał,żebymzostałszejkiem.Byłemjego
wiecznymrozczarowaniem.
‒Dlaczego?
BokochałKhalila.Nawetwtedy,kiedyjużwiedział,żeniejestjegosynem,nadal
zanimtęsknił,bogokochał.AleniepotrafiłpowiedziećotymOlivii.Niezniósłbyjej
współczucia.
‒Niezgadzaliśmysięwwielusprawach–odparłwymijająco.
Wciążpamiętał,jakojcieczbywałjegowszystkiepróbyzbliżeniasiędoniego.Pa-
miętałpalącywstyd,kiedyojciecprzepytałgokonstytucjiKadaruwobecnościcałej
pałacowejsłużby.Pomyliłsiętylkoraz,aleitakzostałbezlitośniewyszydzony,spo-
liczkowanyiwyrzuconyzpokoju.
Jedno wspomnienie z setek podobnie żenujących, zanim skończył piętnaście lat
iprzespałsięzjednązkobietojca.Dopierowtedyzobaczył,żemożnażyćinaczej.
Żemożnasięnieprzejmować.
‒DlategotrzymałeśsięzdalekaodKadaru?Zpowoduojca?–spytała.
‒Tak.
‒Wciążnierozumiem,dlaczegopostanowiłeśtuwrócićizostaćszejkiem.
‒Możechcęudowodnić,żeojciecsięmylił.Żepotrafiębyćdobrymwładcą.
‒Więctwojadecyzjajestwciążsterowanaprzezojca.Nadalkontrolujetwojeży-
cieiwygrywa.
Jejstwierdzeniedotknęłogobardziej,niżchciałbyprzyznać,aleniemógłodmó-
wićmusłuszności.Pozwalał,byojciecnawetzzagrobudyktowałmu,comarobić,
bowciążpragnąłjegoakceptacjiimiłości.
‒ Nigdy się nad tym nie zastanawiałem – powiedział tak beztrosko, jak tylko
mógł.–Aleprzypuszczam,żemaszrację.Wciążchodzioniego.
‒Rozumiem–odparła.–Trudnojestsięuwolnićodkogoś,ktomiałtakogromny
wpływnanaszeżycie. Nawetjeżelipróbujesztaką osobęignorować,wciążpozo-
stajeonawcentrumtwojegożycia.Tylkotraciszczasienergię,usiłująconiejnie
myśleć.
‒Mówiszjakbyzwłasnegodoświadczenia–zauważył.
‒Mójojciecwciążżyje,aleniekontaktujemysięodlat.
‒Niewiedziałem.
Pomyślałojejojcu,łatwymwobejściu,życzliwymmężczyźniezajmującymwyso-
kiestanowiskowdyplomacji.
‒Toonmiciępolecił–powiedział,aonaprzytaknęłasztywno.
‒Uznałwidocznie,żebyłmiwinienchoćtyle.
‒Winien?
Pokręciłagłowąimiałwrażenie,żeżałujeswoichsłów.
‒Nieważne.Tostarahistoria.
Zauważyłjednakjakzacisnęładłonienakolanach,jakściągnęłysięjejrysy,aoczy
pociemniałyodbólu.Możetahistorianiebyłaażtakstara.Aniażtaknieważna.
‒Dajmyspokójprzeszłościipomówmyoprzyszłości–zaproponowała.–Zakłada-
jąc,żeodnajdzieszElenęnaczas,myślisz,żezdołaszjąpokochać?
W duchu zaprzeczył żarliwie. Nie był zainteresowany miłością, nie zamierzał
wplątywaćsięwtetrudneemocjeiniepotrzebnekomplikacje.Dobrzewiedział,do-
kądtomogłoczłowiekadoprowadzić.Pokochajkogoś,acięzawiedziealbo,cogor-
sza,znienawidzi.
Na szczęście nie był już spragnionym uczucia chłopcem, tylko mężczyzną, który
wiedział,czegochce,irozumiał,codoniegonależy.Miłośćniewchodziławgrę.
‒Tomałżeństwozróżnychwzględówodpowiadanamobojgu–odparłwymijają-
co.
‒Nieodpowiedziałeśnamojepytanie.
‒Ledwosięznamy.Widziałemjązaledwiedwarazy.Niemampojęcia,czymógł-
bymjąpokochać.Pomówmylepiejotobie.Todużobardziejinteresujące.
‒Niekoniecznie.
‒Jesteścórkądyplomaty.Napewnoczęstosięprzeprowadzaliście.
Kiwnęłagłową,więcpytałdalej.
‒Któremiejscenazwałabyśdomem?
‒Paryż.
Pomyślał,żemówiojegodomu.Nicdziwnego,żetapracatyledlaniejznaczyła.
Prawdopodobniebyłotomiejsce,gdziemieszkałanajdłużej.
‒Niechodzimitylkooteraz–wyjaśniła.–Mieszkałamtamprzezjakiśczasjako
dziecko.Chodziłamtamdopodstawówkiizawszemisiętampodobało.
‒Agdziespędziłaśnastoletnielata?
‒WAmerycePołudniowej.
‒Tammusiałobyćciekawie.
Wzruszenieramion,lekceważącygestdłoni.
‒Tobyłabardzomałaspołecznośćekspatriantów.
Dziwnaodpowiedź.Najwyraźniejskrywałajakiśsekret.Pomyślałotamtymśmie-
chu,ogrze,wktórejdźwięczałtonudręki.Dlaczegoskrywałaswojeemocje–ra-
dośćczyból?
Aon?Dlaczegoskrywałswoje?
Żeby uniknąć bólu. Dlatego oboje prześlizgiwali się po powierzchni życia, choć
każdenaswójodmiennysposób.
‒Pamiętamztwojegocv,żestudiowałaśtylkoprzezrok.
‒Jedensemestr–poprawiła.–Zdecydowałam,żetoniedlamnie.
Jejtwarzbyłakompletniebezwyrazu,kostkidłonipobielałeodściskaniawidelca,
ciałosztywne.Choćkusiłogo,bypytaćdalej,postanowiłodpuścić.Przynajmniejna
trochę.
‒Dlamniechybateżnie.–Wzruszyłramionami.–Byłemzbytzajętyimprezowa-
niem.
Wyraźniejejulżyło.
‒Jużwtedybyłeśplayboyem?
‒Chybamamtowgenach.
Tomogłabyćprawda,zważywszy,ilekobietmiałjegoojciec.Alepomijającgeny,
toonsamwybrałżycieplayboya,choćbyłopuste.Wybrałjewłaśniedlatego.
‒Alejesteśinteligentny–zauważyła.–Prowadziszprzecieżwłasnąfirmędorad-
czą.
‒Poprostumiałemtrochęszczęścia.
Zbyłkomplementwzruszeniemramion,choćwrzeczywistościbyłzeswojejfirmy
bardzodumny.Odkądskończyłstudia,niewziąłodojcaanigrosza.Niechwaliłsię
tym ani nawet tym, że sponsorował organizacje pomagające prześladowanym ko-
bietom i dzieciom w Kadarze, bo nie zamierzał wykorzystywać tej działalności do
budowaniasobiepopularności.
Możejednakpowinienzrobićtoteraz,jeżelichciałzachowaćtron.
‒Aty,Olivio?Nigdyniemyślałaśoinnymzajęciu?
‒Niemaniczłegowbyciugospodynią–odparła,ajejoczyrzucałygniewnebły-
ski.
‒Oczywiście,żenie.Alejesteśmłoda,inteligentna,mogłabyśsiękształcić.
Obserwowałgręemocjinajejtwarzy:zaskoczenie,niepewność,żal.
‒ Chciałam studiować muzykę – wyznała w końcu niechętnie. – Ale, jak wiesz,
rzuciłam.
Przypomniałsobie,jakgrałanapianinie,ztymogromnymżareminamiętnością,
ajednocześniewyrazemrozpaczywoczach.
‒Niechciałaśdotegowrócić?
Zasznurowaławargiizapatrzyłasięwdal.
‒Muzykaodeszła–powiedziaławkońcu.–Imarzenia,italent.Wiem,żeniezdo-
łałabymichodzyskać,więcpróbowanieniemiałosensu.
Mówiłarzeczowo,alewyczuwałwjejgłosiewielkismutek,któryspowijałjąjak
peleryna.Nigdywcześniejtegoniezauważył.
Podtymchłodnymoddaleniembiłozbolałeserce.Takobietaniemałowycierpiała.
Aleco?Zjakiegopowodu?
Bardzo chciał wiedzieć, ale powstrzymał się od pytań. Już i tak dużo mu powie-
działa.Obojemieliswojetajemnice,którychniezamierzalizdradzać.Alewyczuwał
wniejcośmrocznegoichoćmożeniepowinnogotointeresować,zapragnąłdowie-
dziećsięwięcej.
Olivia wpatrywała się w talerz, unikając badawczego wzroku swojego towarzy-
sza.Zadawałstanowczozbytwielepytań,coprzypominałorozdrapywaniestarych
blizn.
Niezamierzaławracaćdotamtychwspomnień,tymczasemjegopytaniadotego
właśnieprowadziły.
Nie myślała o semestrze spędzonym na uniwersytecie, który przeżyła jak luna-
tyczka.Niemyślałaomuzyce,choćkilkarazywciąguostatnichlatusiadładopiani-
na.Tobyłoprawdziwieoczyszczającedoświadczenie–troskiizłeemocjerozmywa-
łysięwstrumieniudźwięków.
Potrzebowała takich chwil, bo przez resztę czasu zachowywała niezmienny dy-
stansdowszystkichiwszystkiego,nawetdowłasnegosercaiuczuć.
Wtensposóbżyciebyłoprostszeibezpieczniejsze.Jużrazupadła,przytłoczona
ciężaremsmutku,poczuciawinyibóluiniezamierzałapozwolić,bytosiępowtó-
rzyło.Bogdybytaciemnośćogarnęłajejduszę,mogłabysięjużnigdyniewyzwolić.
Żyławięcwbezpiecznymotępieniu.Trzymałaemocjenawodzyizadowalałasię
tąnamiastkąprawdziwegożycia.
Tymczasem w ciągu kilku godzin przywołanych zostało stanowczo zbyt wiele
wspomnień.Smutekiradość,poczuciewinyinadzieja.Azizporuszyłjądogłębi.Py-
tał,rozśmieszał,flirtowałzniąwsposób,jakiegosięniespodziewała.
Sądziła,żewśrodkujestumarła,aleonjąpocałował,aonaokazałasiębardzo,
wręczboleśnieżywa.Nazdawkowypocałuneknabalkonieodpowiedziałatakentu-
zjastycznie,żegdybynieokoliczności,mógłbysięprzeobrazićwcoświęcej.Przez
cudownymomentmiałanadziejęrozwinąćskrzydłaipofrunąć,zapominając,żeży-
ciepełneuczuć,ciepłaimiłościprzeminęło.
‒Cozrobisz,jeżelinieznajdzieszkrólowejElenynaczas?–spytała,chcącpoło-
żyćkresrozmowieosobie.
‒Porażkaniewchodziwgrę.
‒Khalilzapewneuważataksamo.
Nie zamierzała się mieszać do skomplikowanej polityki Kadaru, ale była trochę
ciekawa,jakpotocząsięsprawy.JejuwadzenieuszłagoryczwgłosieAzizaismu-
tekwjegooczachzjakimimówiłoojcuijegoprzybranymsynu,roszczącymsobie
prawadotronu.
‒Znaszgoosobiście?–spytała.
Uśmiechnąłsię,alewoczachmiałchłód.
‒Spotkałemgokiedyś–odparł.–Raz.
‒Kiedy?
‒Byłemwtedydzieckiem,synemjednejzkochanekojca,uważanymzabękarta.
Ojciecuznałmnie,dopierokiedywygnałKhalila.Niezbytpopularneposunięcie,jak
przypuszczam.–Mówiłnibylekko,aleczuławagętychsłów.
‒TodlategoludziewspierająterazKhalila?
‒Zawszegowspierali.Wyjechałzkrajujakosiedmiolatek,alepozostałwludz-
kichsercach.Biedne,wygnaneksiążątko.Ajabyłemtym,któryzająłjegomiejsce.
–Wciążmówiłlekkimtonem,alewzrokmiałstalowy.
‒Możetwójojciecniedokońcaprzemyślałswojądecyzję.
Odpowiedziąbyłsceptycznyuśmieszek.
‒Mójojciecchciałmiećciastkoizjeśćciastko.Anawetnielubiłsłodyczy.
‒KochałKhalila,ajednakskazałgonażyciepozakrajem.
‒Częstosięzastanawiałem,dlaczegotozrobił.Zwłaszczażeniekrył,jakimby-
łemrozczarowaniemwporównaniudoKhalila–uśmiechnąłsiękwaśno.–Możedla-
tego,żezostałrogaczem.Alboniemógłsobiedarowaćuczuciadosyna,którynie
byłjego.Amożepoprostuodreagowywałbólizłość.
Wziąłgłębokioddechipowoliwypuściłpowietrze.
‒Przypuszczam,żezrobiłtenzapiswtestamencie,bochciałdaćszansęKhalilo-
wi.
‒Aletymujejodmawiasz.
Szarpnąłsięwtył,jakbygospoliczkowała.
‒Coinnegomiałbymzrobić?Wświetleprawatojajestemwładcą.
‒ A czy ty w ogóle lubisz Kadar? – naciskała. – Sam mówiłeś, że niechętnie tu
przebywasz.Robisztowszystkotylkonaprzekórojcu,aprzecieżonnieżyje.
Zobaczyłanajegotwarzygniew,alezarazzastąpiłjąkpiącyuśmiech.
‒Cóżzabłyskotliwaanalizapsychologiczna,pannoEllis.
‒Sarkazmtonajbardziejprymitywnaformaobrony.Zresztąnietwierdzę,żenie
zasługujesznatytułszejka,chociaż…
‒Chociaż?
‒Niejestempewna,czytyuważasz,żezasługujesz–dokończyłaspokojnie.
Wpatrywałsięwnią,oddychającciężkojakpobiegu.Oliviawytrzymałajegospoj-
rzenie. Z jednej strony nie rozumiała, dlaczego sprowokowała go do tej rozmowy,
zdrugiejbyłazadowolona,żetozrobiła.
‒ Masz rację – przyznał w końcu. – Zastanawiam się, czy powinienem być szej-
kiem.Skoroniechcemnienaródiniechciałmnierodzonyojciec…
‒Jednakwciążtujesteś.
‒Kiedypierwszyrazprzeczytałemtestamentojca,chciałemoddaćwładzęKhali-
lowi.
‒Aletegoniezrobiłeś.
‒Niezrobiłem.–Mówiłciężko,jakbypowątpiewałwmądrośćswojegowyboru.
Jakbywątpiłwsiebie.
‒Cóż,przypuszczam,żetowieletłumaczy–powiedziała.
Spojrzałnaniąziskierkądawnegohumoru.
‒Ciekawjestemco.Żejestemupartyitępy?
‒Raczejzdeterminowanyisilny.Jesteśplayboyem,którygrafair.
‒ Wciąż mi o tym przypominasz. Że jestem czarujący, płytki, nieodpowiedzialny
itakdalej.Wiemotym.
‒Zapomnijnarazieopłytkiminieodpowiedzialnym.Jesteśczarujący,dużaczęść
Europyjecizrękiiwcaleniemamnamyślitylkokobiet.Dlaczegoniemiałbycię
pokochaćtwójwłasnynaród?Poprostunigdyniespróbowałeśzdobyćichserc.
Zacisnął wargi, jakby chciał się powstrzymać od sarkazmu, a potem uśmiechnął
sięniewesoło.
‒Dziękujęcizatesłowa.Napewnobardzoichpotrzebowałem.
Olivia była rozczarowana, ale może tak było lepiej. Jak na jeden wieczór mieli
dośćemocjonalnejuczciwości.
‒ Ale dość już o Kadarze i polityce – powiedział, dolewając im wina. Pomówmy
oczymśinnym.
‒Naprzykład?
‒Naprzykład,colubiszrobićwwolnymczasie?
‒Słucham?–Kompletnieskonsternowana,tylkosięwniegowpatrywała.
Uśmiechnąłsię,białezębyzalśniływopalonejtwarzyinaglegwałtowniegoza-
pragnęła.Jaknigdywcześniej.
Dlaczego? Odpowiedź była prosta. Nigdy wcześniej sobie na to nie pozwoliła.
Wcaleniebyłnieciekawyipowierzchowny.Okazałsięnatomiastwnikliwy,wrażliwy
ipociągający.Dysponowałniezwykłymczaremicharyzmą.
‒Hobby,Olivio.Sposóbnaspędzaniewolnegoczasu.Czytasz?Chodziszdokina?
Szydełkujesz?
‒Szydełkuję?
‒Strzelamwciemno–wyjaśnił,wzruszającramionami.
Wbrewsobieroześmiałasięgłośno.Musiałaprzyznać,żepotrafiłjąrozśmieszyć
ipodobałojejsięto.
‒Niestety,nieszydełkuję–wykrztusiła.
‒Nieprzejmujsię,wcaleniejestemrozczarowany.
Znówsięroześmiała,aonpatrzyłnaniązzachwytem.
‒Fantastycznie.Cozaniezwykłydźwięk.Taksamośmiałaśsięwtedywkuchni.
‒Śmiałamsięzwiewiórki.Próbowałaporwaćorzech,którybyłdlaniejzaciężki.
Obserwowałazwierzątkoprzezkilkaminut,akiedywkońcuudałomusięprzy-
trzymać orzech, wybuchnęła radosnym śmiechem. Bardzo potrzebowała takiego
oderwaniaodwłasnychproblemów.
‒Cóż,terazciekawiszmniejeszczebardziej.Jakośnigdywcześniejniepotrafi-
łemcięrozśmieszyć,aterazmisięudało.
Uciekłaspojrzeniem.
‒Olivio?
‒Przypuszczam,żeniełatwomnierozśmieszyć.–Wypowiadająctesłowa,prze-
niosłaczęśćciężarunajegobarki.
‒Dlaczego?
Odpowiedziała wzruszeniem ramion. Nie chciała mówić więcej. Nie chciała my-
ślećobeztroskiejdziewczynie,którąkiedyśbyła,aktóraumarławwiekuzaledwie
siedemnastulat,botorozdzierałojejsercenastrzępy.
Azizsięgnąłprzezstółinakryłjejdłońswoją.
‒Cokolwiekcięzasmuciło–powiedział–cieszęsię,widząccięszczęśliwą,nawet
jeżelitylkoprzezchwilę.
Nawet gdyby znalazła odpowiednie słowa i tak nie zdołałaby ich wypowiedzieć
przezściśniętegardło.
‒Skończyłaś?–zapytał,wskazującniedojedzonąsałatkę.–Poproszęonastępne
danie.
Kiwnęłagłową,zulgąwitającprzerwanierozmowy.Kiedykelnerzmieniałpotra-
wy, zadał kilka pytań o paryski dom, a potem już do końca posiłku nie poruszali
wcześniejszychtematów.
Jednakpomimożeniezadawałjejjużwięcejosobistychpytań,onaniemogłaode-
rwaćmyśliodspraw,októrychmyślećniepowinna.Niebyławstaniedłużejnieza-
uważaćjegofizycznejatrakcyjności.Wszystkownimbyłowdzięczneieleganckie,
urzekałjąnawetsposób,wjakitrzymałnóżiwidelec.Miałtakiedługie,smukłepal-
ce i była w nim siła, której nie zauważyła wcześniej. Może dlatego, że teraz był
władcą,atocoświęcejniżbogactwoiurok.
Byłniebezpiecznymmężczyzną.
Ibardzopożądanym.
Niewolnojejtakmyśleć.JeżeliznajdzieElenę,zadwadnizostaniejejmężem.
Ajeżelinie?
Przełknęła cisnące jej się na usta pytania. Nie potrzebowała o nim wiedzieć nic
więcej.Niemogłasobiepozwolićnawplątaniesięwcoś,doczego,jaksądziła,nie
byłajużzdolna.
Musiałatozakończyćtuiteraz.JutrowrócidoParyża,aonszczęśliwieodnajdzie
Elenę.
Wstałaizchłodnymuśmiechempodziękowałazaposiłek.
Odpowiedziałuniesieniembrwi.Musiałwiedzieć,coniąkieruje.Żeboisięipra-
gniegojednocześnie,choćdżentelmenplayboynigdybytegoniepowiedziałgłośno.
‒Bardzocidziękujęzamiływieczór.
Przysunąłsiębliżej,ażstałasięboleśnieświadomajegobliskości,zapachucytru-
sowejwodypogoleniu.Powinnasiębyłaodwrócićiodejść,aleniepotrafiłasięna
tozdobyć.
Pochyliłgłowęipowiedziałcicho.
‒Przykromi,żecięwtowplątałem,alebyłaśpierwsząosobą,októrejpomyśla-
łem,jedyną,którejmogłemzaufać.
Powinnawiedzieć,żetotylkopochlebstwo,aleszczerośćwjegogłosiezauroczy-
łają.Byłaprzecieżtylkogospodyniąwdomu,któryodwiedzałrzadko,kimśstoją-
cymzaledwieostopieńwyżejniżsłużąca.Ionjejufał?Byłapierwsząosobą,októ-
rejpomyślałwtrudnychchwilach?
Ciepło w jego spojrzeniu i szczerość w głosie wzbudziły w niej burzę uczuć, za-
pragnęłabyćpotrzebna,znówsiędlakogośliczyć.
Przecież ledwo go znała. A wszystko, co się między nimi wydarzyło, było tylko
grą.Fałszem.Nawetjeśliwydawałosięszczere.
‒Cieszęsię,żemogłampomóc–powiedziałacierpko,cofającsięokrok.
PrzytejokazjizwiewnasukienkazaczepiłaoobcasiOliviabyłabysięprzewróci-
ła,gdybyjejwporęniezłapał.Bliskikontaktzjegociałemwyzwoliłwniejfalępo-
żądania.
Przez sekundę sądziła, że ją pocałuje, ale zaraz ją puścił i odsunął się na bez-
pieczną odległość. Pospiesznie poprawiła fryzurę i ubranie, z najwyższym trudem
udającobojętność.Jednakwtejwłaśniechwili,wcałejrozciągłościdotarłodoniej,
jakbardzopuste,jałoweismutnestałosięjejżycie.Zapragnęłatozmienić.
ZapragnęłaAziza.
Uśmiechnąłsię,aleoczymiałnieprzeniknione.
‒Dziękujęci–mruknęła;wodpowiedzitylkokiwnąłgłową.
‒Późnojuż.Muszę…‒Wzięłagłębokioddech.–Dobranoc–powiedziałastanow-
czo.
‒Dobranoc,Olivio–odparłmiękko.
Uniosłaspódnicę,żebyznówniezaczepićoobcas,iwyszłapospiesznie.
ROZDZIAŁPIĄTY
Azizwpatrywałsięponurowjaśniejąceniebo.Ogromne,jaskrawopomarańczowe
słońcewisiałoniskonadhoryzontem,ozłacającswoimblaskiempałacipodwórzec.
Nastrój mężczyzny był mroczny jak bezksiężycowa noc. Przez większą część
nocyprzeglądałsatelitarnezdjęciakadarskiejpustyniwposzukiwaniuKhalilaijego
bandyrebeliantów.Nazdjęciachwidaćbyłoróżneobozowiska,aleniktniepotrafił
powiedzieć,czywktórymśznichprzebywaKhalilalbokrólowaElena.
Wysłałnapustynięnastępnągrupęzaufanychżołnierzy,byprzeszukaliobozowi-
ska,wktórychzaobserwowanonajwiększąaktywność.Jednaktobyłoprawiepięć-
setkilometrówodstolicy,amężczyźnipojechalijeepem,bohelikopterzawcześnie
ostrzegłbyKhalilaoichobecności,oilewogóletambył.
A jeżeli tak, to ile był gotów zaryzykować, żeby zawalczyć o tron? Życie swoje,
czytakżeEleny?
NibyniepodejrzewałKhalilaozbytniąbrawurę,aleprzecieżniemógłbyćnicze-
go pewny. Wiedział o nim tylko tyle, że jako siedmiolatek został wygnany z kraju
wrazzmatkąizamieszkałuciotkiwAmeryce.Skończyłelitarnąszkołęzinterna-
tem i studia. Przez kilka lat zajmował się biznesem, a następnie przez siedem lat
służyłwefrancuskimoddzialeLegiiCudzoziemskiej.
Prawdopodobnie właśnie tam nawiązał kontakty, które pozwoliły mu wrócić do
Kadaru. Przygarnęli go ludzie, którzy pragnęli jego powrotu. Mieszkańcy stolicy
stalipostronieAziza,alepustynneplemionachciałyzawładcęKhalila.
Cichestuknięcieotwieranychizamykanychdrzwiwyrwałogozzamyślenia.Ma-
likczekałnanowerozkazy.
‒NiejesteśmyanitrochębliżsiodnalezieniaEleny,prawda?–spytał.
‒Wręczprzeciwnie,waszawysokość–odparłMalik.–Obozowiskowybranena
podstawiezdjęćsatelitarnychokazałosiębardzoobiecujące.Zaobserwowanotam
dużyruchwdniuporwania.Anaskrajuobozowiskawidaćkilkapojazdów.
‒Torzeczywiścieobiecujące–zgodziłsięAziz.–Aleniewiemy,cosięstanie,kie-
dywkroczątamżołnierze.
‒Toprawda,waszawysokość.
Azizwestchnąłiprzeczesałpalcamiwłosy.
‒Towszystkowinamojegoojca–powiedział.–Chybarozmyślniechciałdopro-
wadzićkrajdodestabilizacji.
‒Tegoniewiemy,waszawysokość.
‒Nie?–Przecieżwiesz,żenigdyniechciałmnienaswojegonastępcę.–Nigdy
mnie… ‒ Nie chciał powiedzieć „nie kochał”. To wydawało się zbyt patetyczne. –
Nigdyniezaakceptowałmniejakoswojegosyna.
‒Aletyjesteśjegosynem.Jedynym.WszyscytuwSiyadzieotymwiedząiuznają
cięzaprawowitegowładcę.
‒Wieluinnychuważa,żeKhalilzostałpotraktowanyniesprawiedliwie.
‒Dowiedząsięprawdy.
‒Czynapewno?–Odwróciłsiędooknaizapatrzyłwdrżącąodupałudal.
–Dodiabłazmoimojcem–powiedziałniskim,zaciętymgłosem.–Niechbędzie
przeklęty.
‒Zapewnejużjest–odparłspokojnieMalik.–Atwojeuczuciasązupełniezrozu-
miałe–odparłMalik.–Obecnewydarzeniatokonsekwencjedecyzjitwojegoojca.
Alemasztuwięcejlojalnychosób,niżcisięwydaje.
‒Niemogęstawiaćnaichlojalność.Zbytdługomnietuniebyło.Pokręciłgłową.
–MamdwadninaodnalezienieEleny.Poupływiedwóchtygodnistracętron.
‒Nasiludziejejszukają–odparłMalik.–Nicwięcejniemożeszwtejchwilizro-
bić.Wieczorembędziemywiedziećwięcej.
‒Pozostajejedendzieńnaprzygotowanieplanualternatywnego.
‒ Skoro o tym mówimy… Dziś miałeś w towarzystwie Eleny uczestniczyć
wotwarciuKrólewskichOgrodówwSiyadzie.
Azizprzymknąłoczy.
‒Zupełnieotymzapomniałem.Możemytoodwołać?
‒Nieradziłbym.
‒Wtakimraziepojadęsam.
‒Tegoteżbymnieradził–odparłMalikzwahaniem.–Waszewczorajszepoja-
wieniesięnabalkoniezostałobardzodobrzeprzyjęte.
‒Uważasz,żechcielibyznówzobaczyćElenę?
Malikkiwnąłgłową.
‒Oliviasięniezgodzi.
‒Możenosićzasłonęnatwarzy.
‒Zasłonę?Siyadjestbardziejnowoczesne.
‒Potraktujmytojakoukłonwstronętradycji,świadectwo,żeparakrólewskabę-
dzierespektowałastareobyczaje.
‒Nawetjeżelichciałbymjezmienić?
‒Alenadalmożeszjeszanować.
‒Niewiem.–Niemiałochotynawięcejkłamstw.–Oczybędąwidoczne.
‒Sąsoczewkikontaktowe.
‒Tozbytniebezpieczne.Ktośmożejąocośzapytać.
‒Nauczymyjąkilkuzdań.
‒Toszaleństwo.–Azizzerwałsięzkrzesłaizacząłkrążyćpopokoju.–Ajeżeli
Elenazostanieznalezionawobozowisku?Jaktowyjaśnię?
‒Niebędzieszmusiał.PrzywieziemyjątudyskretnieizastąpipannęEllis,która
wrócidoParyża,takjakchciała.Todoskonałerozwiązanie,waszawysokość.
‒AjeżelinieznajdziemyEleny,znajdziemyjąrannąalbo…‒Niechciałwymówić
tegostrasznegosłowaitargnęłanimwściekłośćnaKhalila,któryzmieniłjegożycie
wpiekło.–Jakwtedywyjaśnimyfakt,żeprzezostatniednipokazywałemsięzna-
rzeczonąuboku?
‒Tobyłobytrudne–przyznałMalik.–Alejużpodjąłeśryzyko,pokazującsięna
balkonie.Toryzykokonieczne.Wieszotymtaksamodobrzejakja.
Istotnie,wiedział.Jegowładzabyławtejchwilisłabainiestabilna.Jednaplotka
mogłanawetdoprowadzićdowojnydomowej.
‒Pójdęzniąpomówić.–Odwróciłsięnapięcieiwymaszerowałzpokoju.
Oliviależaławdużymłożu,wpatrzonawrozciągniętynadnimbaldachim.Poran-
neświatłosączyłosięprzezszparywżaluzjach.Madazasłoniłaoknajeszczewie-
czorem.Byłostosunkowowcześnie,ajużodczuwałosięupał.
DziśwrócidoParyża,dopewnościibezpieczeństwa.Czułaulgęzaprawionąjed-
nakodrobinąrozczarowania.
Właściwie nie miała ochoty wyjeżdżać. Dobrze się czuła w towarzystwie Aziza,
zainteresowanietegoprzystojnegomężczyznysprawiałojejogromnąprzyjemność
isatysfakcję,adotykbudziłrozkosznedreszcze.Dziękiniemuznówzaczęłaczuć.
Powielulatachżyciawodrętwieniuzatęskniłazazmianą.
Marzeniaprzerwałojejpukaniedodrzwi.
‒Proszę!–zawołała.Wprogustanąłobiektjejrozmyślań.
Przezchwilępatrzylinasiebiebezsłowa.DoOliviidopieroterazdotarło,żema
potarganewłosy,anasobiekrótkąizwiewnąnocnąkoszulkędopółuda,odsłaniają-
cąniemałotakugóry,jakinadole.Mogłasięgnąćpoleżącyniedalekoszlafrokalbo
zanurkowaćpodkołdrę.
Azizprzesunąłponiejleniwymwzrokiem.
‒Myślałam…‒Jejgłosprzeszedłwszeptwięcspróbowałarazjeszcze.–Myśla-
łam,żetodziewczęta,którepomagałymiwczoraj.–Zerknęłanazegarek,byłodo-
pieroposiódmej.–Cośsięstało?
‒Chciałbymztobąpomówić.Możespotkamysięnaśniadaniu?
‒Jasne–odparłazulgąprzemieszanązrozczarowaniem.
Kiedywyszedł,wstałaipobiegłapodprysznic.Kiedystamtądwyszła,MadaiAbra
czkałyjużwsypialniznowymzestawemubrań.Oliviapróbowałapoprosićoswoje
własnerzeczy,alenierozumiałyinalegały,bywłożyłaniebieskąjedwabnąsuknię.
Wkońcuuległa.Sukniabyłaprostaielegancka,odciętapaskiemwtalii,rozklo-
szowana wokół kolan. Całości stroju dopełniały perłowe kolczyki, naszyjnik i za-
mszoweczółenka.MadasplotłajejwłosynakarkuiOliviaznówsięprawieniepo-
znaławlustrze.Wciążsięjeszczenieprzyzwyczaiładociemnychwłosów.
Podziękowała,adziewczętaodpowiedziałyuśmiechem,najwyraźniejzachwycone
rezultatemswoichstarań.
ZadrzwiamisypialniczekałMalik.
‒Dzieńdobry,pannoEllis.Pozwolipani,żejązaprowadzę?
Poszłazanimlabiryntempałacowychkorytarzydoprzestronnegopokojuztara-
sem,naktórymnakrytostolikdladwojga.Azizwstał,żebysięzniąprzywitać.
‒Maszochotęzjeśćnazewnątrz?Niejestjeszczezagorąco.
‒Zprzyjemnością–odparła,wdychającprzesycającypowietrzearomatkwiecia.
‒Kawy?
‒Chętnie.Czysamolotjużczeka?
‒Oczywiście.
Znówpoczułatędziwnąmieszankęulgiirozczarowania.
‒Toświetnie.Bardzocidziękuję.
‒Tojapowinienemdziękowaćtobie.Ogromniemipomogłaś,Olivio.
‒SąjakieśnowinyoElenie?
‒Mamnadzieję.Dziękiobserwacjisatelitarnejnamierzyliśmypustynneobozowi-
skowykazująceniespotykanąaktywność.Jeszczedziśbędziemywiedzieć,czyprze-
trzymujątamElenę.
‒Wkońcująznajdziecie.
Nieodezwałsię,tylkopopatrzyłnaniąbardzopoważnie.
‒Ocochodzi?–spytała,choćzaczęłasiędomyślać.
‒Niemamprawaprosićcięowięcej,Olivio–powiedział.‒Alemamwielkipro-
blem.Gdybyśzechciałazostaćjeszczenajedendzień…Popołudniumamuczestni-
czyćwotwarciuKrólewskichOgrodówwSiyadzie,oczywiściewtowarzystwieEle-
ny.Chodzioprzecięciewstęgi…
‒Przecięciewstęgi?–Wniedowierzaniupokręciłagłową,choćwsumieucieszyła
sięzpropozycji.–Zpewnościąznaczniewięcej.Trzebabędzierozmawiaćzludźmi,
stanąćznimitwarząwtwarz…Niezdołamnikogooszukać.
‒Teżsiętegoobawiałem–odparł.–Alegdybyśwłożyłazasłonęitradycyjnystrój
arabski… W Siyadzie to niekonieczne, ale byłoby oznaką szacunku dla tradycji.
Aludziewidzielibytylkotwojeoczy
‒Właśnie–podkreśliła.–Sąniebieskie,aElenamaciemne.
‒Szare.Atymogłabyśwłożyćbarwionesoczewkikontaktowe.
‒Barwione…‒przerwałaipokręciłagłową.
Choć jakąś jej cząstka bardzo chciała zostać, wszystko robiło się zbyt niebez-
pieczne.
‒Przykromi,niemogę.Tozbytryzykowne.
‒Myślisz,żeotymniewiem?–Mówiłswobodnymtonem,alewyczuwaławnim
skrywanenapięcieigniew.–Mamdużowięcejdostracenianiżty,Olivio.Zpewno-
ścią to rozumiesz. Nawet gdyby nas zdemaskowano, twój udział dałoby się łatwo
wyjaśnić. Jesteś moim pracownikiem, więc mógłbym cię zaszantażować groźbą
zwolnienia.
‒Chybaniezrobiłbyśtego?
‒ Oczywiście, że nie! – Spod uśmiechu przebijał cień urazy. – Nie jestem takim
człowiekiem.
‒Właściwieniewiem,jakimjesteśczłowiekiem–zauważyła.–Widujeciękilka
razydoroku,rozmawiamywyłącznieodomuigrafikuspotkańtowarzyskich.Ciebie
jakociebienieznamwcale.
‒Proszęciętylkooprzysługę.Wiem,żetopoważne.Jeślisięzgodzisz,jeszcze
dziświeczoremodleciszdoParyża.
W jego ustach brzmiało to tak łatwo. I było bardzo kuszące. Przez jeden dzień
byćkimśinnym,czućsiękimśinnym,kimśwolnymiszczęśliwym.Pożądanym.
‒Cozrobisz,jeżelikrólowaElenasięnieodnajdzie?–spytałapochwilimilcze-
nia.–Jutromaszwziąćślub.
‒Muszęjąodnaleźć–odpowiedziałzmocą.
‒Ajeżelinie?
‒Cośwymyślę.Aletonietwójproblem,Olivio.Proszęciętylko,żebyśtowarzy-
szyłamidziśwogrodach.
‒Niemógłbyśogłosić,żeElenajestchora?
‒ Niestety nie. Sytuacja jest bardzo niestabilna. Jeżeli ludzie odkryją brak Ele-
ny…
‒DlaczegoKhalilniezabieragłosu?–spytałanagleOlivia.–Dlaczegonieprzy-
zna,żeElenajestwjegorękach?
‒ Bo nawet w Kadarze porwanie jest niezgodne z prawem. Khalil gra na mojej
niechęcidoujawnieniajejnieobecności.
‒Niemożeszznimporozmawiać?
‒Wtejchwiliontegoniechce.Zresztą…niewiem,czybylibyśmywstanieroz-
mawiać.Cóż…JeżelipostanowiszwrócićdoParyża,uszanujętwojądecyzję.
Milczącyinieruchomy,czekałnajejodpowiedź.
Odpowiedź,któramusiałabyćnatychmiastowainieodwołalna.
‒Więc?–zapytałmiękko.
Olivia milczała. Spoglądała na niego i widziała zarys lekkiego uśmiechu na war-
gach,choćszareoczywypełniałsmutek,któryrozdzierałjejserce.
Wzięłagłębokioddech,zbierającsiły,byodmówić.
Kuwłasnemuzaskoczeniuzjejustwybiegłyjednaksłowa:
‒Dobrze.Zrobięto.
ROZDZIAŁSZÓSTY
Olivia wpatrywała się w swoje odbicie z mieszanymi uczuciami. Jeżeli przedtem
sądziła,żewyglądainaczejzciemnymiwłosami,toteraz,warabskimstroju,zsza-
rymi, dzięki soczewkom kontaktowym, oczami i zasłoną na twarzy, była dla siebie
kimśzupełnienieznajomym.Chustaukrywaławiększośćwłosów,afiguręprzyoble-
kłaszaraszatazesrebrzystąnitką.
Ranek upłynął jej w kompletnym oszołomieniu. Olśniewający uśmiech Aziza zni-
weczyłresztkijejrezerwy.Czasszybkominąłnaprzygotowaniachdoprzeistocze-
nia.Wdodatku,corazbardziejjejsiętopodobało.ChciaładopomócAzizowiilubiła
osobę,jakąsięprzynimstawała–bardziejprzypominaładziewczynęzprzeszłości,
beztroską,szczęśliwąipełnąnadziei.
Usłyszałapukanie,wdrzwiachstanąłMalikiprzyjrzałjejsięzaprobatą.
‒Dobrarobota.
‒ W tym stroju każdy byłby nie do rozpoznania – odparła i zazwyczaj poważne
rysyMalikarozjaśniłuśmiech.
‒Tymlepiejdlanas.Jeżelijestpanigotowa,chodźmy.Przedwyjściempowinni-
ściejeszczeomówićpewneszczegóły.
SzataOliviizaszeleściłapopodłodze.Czułasięjakprzebieraniecnabalumasko-
wym.Ladachwilaktośmógłześmiechemzerwaćjejzasłonęzokrzykiem,żeniko-
gonieoszukała.
Malikotworzyłjakieśdrzwiiwprowadziłjądoeleganckiegosalonu,gdzieczekał
Aziz,takżeubranywtradycyjnystrójiturban.
‒Ciemnewłosyiwysokieobcasybardzocipasują–powiedziałpochwili.–Aten
ubiórtakże–dodałzuśmiechem.
Jegodobryhumorokazałsięzaraźliwy,więcuśmiechnęłasięwodpowiedzi,choć
podzasłonąniemógłtegowidzieć.
‒Możebędęwczymśtakimwystępowaćjakotwojagospodyni?
‒Pomyślęotym–odparłznamysłem.
‒Czujęsięraczejśmiesznie.
‒ Ale wyglądasz fantastycznie. Zastanawiam się, jak to możliwe, chociaż jesteś
całazakryta.
‒Tymipowiedz.
‒Jesteśpiękna,Olivio.Bardzopiękna.Najchętniejporównałbymciędokwiatu.
‒Tojużtrochęoklepane.Wymyśljakieśnowepochlebstwo.
‒Toniepochlebstwo,tylkoprawda.
Rzeczywiścieczułasięjakkwiat.Pozorniezaschnięty,któryrozkwita,gdyuzyska
dostępdowodyisłońca.
‒Atwójstrój?Jaksięwnimczujesz?
‒Taksamodziwniejaktywswoim.
‒Wyglądaszdoskonale.Powinieneśczęściejsiętakubierać.
‒Poczekaj–odparłzuśmiechem.–Jeszczecięzaskoczę.
Już to zrobił. Jego poświęcenie dla kraju i determinacja, by zyskać władzę, były
godne podziwu. O ile wcześniej uważała go za beztroskiego i płytkiego, teraz do-
strzegłajużjegoprawdziweoblicze.Zpewnościąbyłownimdużowięcejniżtylko
czarującafasada.
‒Coteraz?–spytała.–Kiedymamypojawićsięwogrodach?
‒Niedługo–odparł.–Alenajpierwnauczęciękilkuzdańpoarabsku.
‒Poarabsku?–Naglesięprzestraszyła.–Poco?
‒Boludzietegooczekują.Spodobaimsię,żemówiszwichjęzyku.
‒Alejanieznamichjęzyka.–Niepotrafiłaukryćpaniki.
‒Niktnieoczekuje,żebędzieszmówiłabiegle.Elenanauczyłasięzaledwiekilku
zdań.
‒Tookilkawięcejniżja.
‒Nochodź–powiedziałmiękko.–Czasnalekcję.
Wprowadziłjądomałejalkowyzaksamitnąsofą,naktórejusiedlioboje,otoczeni
fałdamitradycyjnychszat.Nigdywcześniej,kiedysiadywalinadrachunkamiwpa-
ryskimdomuniebyłatakbardzoświadomajegoobecności.
Odetchnęłagłęboko,usiłującskupićsięnaczekającymjązadaniu.
‒Więc?Czegopowinnamsięnauczyć?
‒Zacznijmyod„dzieńdobry”.Assalamalaykum.
Oliviacałazatonęławtymgłębokimiaksamitnymgłosie,brzmiącymjaknajczul-
szapieszczota,choćprzecieżbyłototylkopozdrowienie.
‒Olivio?–Popatrzyłnaniąwyczekującoidopierowtedyocknęłasięzzaurocze-
nia.
‒Assalamalaykum–powtórzyłaposłusznie,pełnaobaw,żeodgadłprzyczynęjej
roztargnienia.
‒Spróbujmyjeszczeraz–zaproponowałzuśmiechem.
‒Denerwujęsię.
‒Tozrozumiałe.
‒ Assalam alaykum – powiedział raz jeszcze i powtórzyła za nim najlepiej jak
umiała.
‒ Dobrze. Teraz spróbujemy czegoś dłuższego – yśmiechnął się zachęcająco. –
Motasharefatunbemarefatek.
Spojrzałananiego,przerażona.
‒Motaco?
Roześmiałsięmiękko.
‒Wiem,straszniedługie.Spróbujjeszczeraz.
Powtórzyłispróbowałagonaśladować.
‒Nieźle.Jeszczeraz.
Tym razem ją pochwalił i przećwiczyli jeszcze kilka innych arabskich zwrotów.
Naszczęścieniemusiała,jakzapewnił,wypowiadaćichbezbłędnie.
‒Mówiłeśpoarabskuoddziecka?–spytała,kiedyskończyli.
‒Tak–odparł.
Choć się uśmiechał, w jego wzroku była twardość i smutek, które kazały jej się
zastanowić,czywogólemiałjakieśmiłewspomnieniazdzieciństwa.
‒Alechybanieczęstoużywałeśgojakodorosły?
‒Rzeczywiście.Alejęzykadzieciństwasięniezapomina.
‒Itakciępodziwiam.Jamamantytalentdojęzyków,samwidzisz.
‒Wcalenie–zaprzeczył,rozbawiony.
‒Zakażdymrazem,kiedysięprzeprowadzaliśmy,ojciecpróbowałmnieuczyćno-
wego języka, ale bezskutecznie. Byłam w tym beznadziejna, niezależnie od tego,
jaksięstarałam.
‒Mamwrażenie,żezawszestaraszsięrobićwszystkojaknajlepiej.
Niewchwili,kiedymiałotonajwiększeznaczenie.Byławtedyzbytprzestraszo-
na,zbytzraniona,zbytsłaba.
Nie chciała o tym mówić. Już i tak wyrwało jej się za dużo. Mówiła mu rzeczy,
któreprzeztakdługiczaszachowywałatylkodlasiebie.Towydawałosięniepoko-
jące,alejakaśjejcząstkanaprawdętegochciała.Pragnęłazrozumienia,któregoni-
gdywcześniejniemiała.
Pragnęłateżzmiany.Takbardzochciałaznówbyćtamtąbeztroską,roześmianą
dziewczyną sprzed lat. Sądziła, że tamta została już pogrzebana, ale Aziz znów
przywołałjądożycia.
Itowłaśniebyłojegonajpiękniejszymprezentemdlaniej,zaktóryzawszebędzie
muwdzięczna.
Tylko że przebudzenie oznaczało powrót uczuć, nie tylko przyjemnych i rado-
snych,aleitychmrocznych,jakrozpacz,samotnośćipustka.
‒Olivio?–Azizdelikatniepotrząsałjązaramię.–Gdziejesteś?
Spojrzałananiegoimyśliodpłynęły,pozostałotylkouczuciepustki.
‒Tutaj–odparła.
‒ Przez chwilę wyglądałaś, jakbyś była bardzo daleko myślami i wspominała ja-
kieśniemiłehistorie.
Jakośudałojejsięuśmiechnąć.
‒ Wszystko w porządku – zapewniła, choć nie była to ani odpowiedź, ani nawet
prawda.
Patrzyłnaniąprzezdłuższąchwilę,wciążniecofającrękizjejramienia.Puścił
je,dosyćzresztąniechętnie,dopierokiedyzapukanododrzwi.
‒Wejść.
WprogustanąłMalik.
‒Waszawysokość,samochódczeka.
‒Dziękuję,Malik.
Odwrócił się z czarującym uśmiechem, na pozór zupełnie zapominając o minio-
nychchwilach.
‒Twójrydwangotowy,pani.
Olivia pospiesznie zatrzasnęła drzwi do wspomnień, wstała z sofy i ruszyła za
nim.
Ciemnoszary sedan z zaciemnionymi szybami czekał na dziedzińcu. Brama była
zamknięta,alegapiestaliwzdłużpłotuipowitaliwychodzącychgłośnymiokrzyka-
mi. Olivia pewnie by się cofnęła gdyby nie mocna dłoń towarzysza obejmująca ją
wtalii.
‒Jużciękochają–szepnąłjejdoucha.
Roześmiałasiędrżąco.
‒NiemnietylkokrólowąElenę.
‒Przecieżnawetjejtuniema–szepnął,owiewającoddechemjejpoliczek.
‒Kochająjejwyobrażeniejakotwojejnarzeczonej.Nieważne,ktotonaprawdę
jest.
Wsunęłasiędosamochodu,troskliwieukładającwokółsiebiefałdyszaty.
Poprostumyślałagłośno,alewyraztwarzyAzizauświadomiłjej,żepowiedziała
cośważnego.
‒Cosiędzieje?–spytałaostrożnie,alejejtowarzysztylkopokręciłgłową.
‒Nic.Zupełnienic.
Nieważne,ktotonaprawdęjest.
Te słowa odbijały się echem w jego głowie. Nieważne… Nieważne… Nieważne,
ktotonaprawdęjest…
Potrzebowałnarzeczonej.Elenanadawałasiędotejroli,aleaktualnieniebyłojej
tutaj.Askoroniemógłjejznaleźćteraz,kiedybyłatakbardzopotrzebna,jużmu
sięnieprzyda.
NatomiastOlivia…
Samsiędziwiłłatwości,zjakąbyłgotówporzucićjednąnarzeczonąnakorzyść
drugiej,aleteżwyrzucałsobie,żewcześniejniewpadłnapodobnypomysł.
Miałdwadni.Oliviabyłanamiejscu.Naglewszystkowydałosięproste.
Oczywiście, zdawał sobie sprawę, że aż tak proste nie było. Małżeństwo miało
byćkorzystnezarównodlaniego,jakiEleny,alewcaleniekonieczniedlaOlivii.Nie
miałapowodu,abyćmożetakżeochoty,byzaniegowychodzić.
Zerknął na nią, niemal całkowicie ukrytą za chustą i za zasłoną. Szare oczy
iarabskistrójczyniłyjąobcą,aleonrozpoznawałznajomykształtpoliczkaiwarg,
któremiałokazjęsmakować.
Niewątpliwiepociągalisięwzajemnie,nawetgdybyonachciałatemuzaprzeczać,
byłateżprzyjaźń,aprzynajmniejjejzaczątek.Nienajgorszepodstawydlamałżeń-
stwa. Przynajmniej takiego, jakiego pragnął on: całkowicie pozbawionego emocjo-
nalnegozaangażowania.
Podejrzewał,żetakżeijejmogłobytoodpowiadać.
Istniałaszansa,żesięuda.
‒Aziz?–Oliviazerknęłaprzezoknoiodwróciłasiędoniego,przygryzającwar-
gę.–Popatrz.
WąskieuliczkiStaregoMiastawypełniałtłum.Zoddalidobiegałjegopomruk.Lu-
dzierzucaliwstronęsamochodukwiaty.Pojedyncza,krwistoczerwonaróżauderzy-
ławprzedniąszybęizsunęłasięnaziemię.
Ludzieuwielbialijegonarzeczoną.
Fałszywą narzeczoną. Kobietę, o której sądzili, że jest królową Eleną, a która
wistociebyłatylkonicnieznaczącągospodyniązParyża.
Jakpowinienpostąpić?
‒Lubiącię.–ObdarzyłpobladłąOliviędodającymotuchyuśmiechem.
‒Towszystkojestogromnieniebezpieczne–powiedziałacicho,niespuszczając
wzrokuztłumuzaoknem.
Samochódledwosięterazporuszał.
‒Możedlamnie,aletobienicniegrozi.
‒Niemaszracji.–Odchyliłasięnaoparcieizamknęłaoczy.–Musiałamoszaleć,
żebysięnatozgodzić.
Niebyłosensuzaprzeczać.Całetoprzedstawieniezbytłatwomogłosięwymknąć
spodkontroli.
‒Przykromi.–Tylkotylemógłwtejchwilipowiedzieć.
Otworzyłaoczyispojrzałananiego.Nieodwróciłwzrokuiobojepoczulisięwja-
kiśsposóbzłączeni.
‒Dziękuję,żetopowiedziałeś–uśmiechnęłasiędoniegociepło.–Nawetjeżeli
niemożesznicnatoporadzić.
‒Niestety.–Ruchemgłowywskazałtłumzaoknem.
Wyjechali ze Starego Miasta i znaleźli się na głównym placu nowocześniejszej
częścimiasta.Tuteżbyłomnóstwoludzi,niemalwszyscyzkwiatamilubpodarka-
mi.
‒Ciludzieszybkostądnieodejdą.
‒Teżtaksądzę.
Pochyliłsięidotknąłjejręki,wnadziei,żetojąuspokoi.
‒Wszystkobędziedobrze,Olivio.Daszsobieradę.Jesteśnietylkopięknaiele-
gancka,aleteżciepłaiprzyjazna.Spróbujsięodprężyć.
‒Jakmamsięodprężyć,stającprzedtysiącamiludzi?
‒Jeżeliktośmiałbysobieztymporadzić,totylkoty.–Mocnouścisnąłjejdłoń.–
Jesteśmynamiejscu.
Samochódzatrzymałsięprzedgłównąbramądopublicznychogrodów.Zdrugie-
go,któryjechałprzednimi,wyskoczyłokilkunastuochroniarzyiszybkoutorowało
imścieżkęwtłumie.
‒Gotowa?
‒Bardziejniebędę–odparłataknonszalancko,żesięrozpromienił.
‒ Moja dzielna dziewczyna – pochwalił, a ona odwróciła wzrok, próbując ukryć
uśmiech.
Ktośzpersoneluotworzyłdrzwi.
‒Chodźmy.
Wziąłjązarękęipomógłwysiąść.
ROZDZIAŁSIÓDMY
Rozbłyskifleszyoślepiłyichnamoment;wtejsamejchwilispadłnanichdeszcz
kwiatów.
Azizobjąłjąwtaliiizachwianapewnośćsiebienatychmiastpowróciła.Ktośode-
zwał się do niej po arabsku, kaskada niezrozumiałych dźwięków wprawiła ją
wprzerażenie.Azizpochyliłsiędojejucha.
‒Spokojnie.Assalamalaykum.
‒Assalamalaykum–powtórzyła,zmuszającsiędouśmiechu,choćitakniebyło
go widać zza zasłony. – Assalam alaykum. – Ludzie najwyraźniej ją rozumieli, bo
uśmiechalisięszerokoipozdrawialientuzjastycznie.
Oliviauśmiechałasięipozdrawiałaobecnychlekkimskłonieniemgłowy.Czułasię
lekka,asercebiłojejmocno,jakbychciałowyskoczyćzpiersi.Aziztrochęsięod
niejoddaliłinatychmiastpoczułasięzagubiona.Potrzebowałaterazjegosiłyibli-
skości.
Naszczęściebyłtużobokirozmawiałzkimśpoarabsku.Starakobietaztwarzą
niemalniewidocznązzazasłonyczulepoklepaładłońOlivii,cowzruszyłojądołez.
Czuła wzruszenie, pokorę i wstyd jednocześnie, czuła się jak oszustka. Nagle za-
pragnęła,żebytowszystkobyłoprawdą.Emocjenarastaływniejjakfaleprzypły-
wu, zatapiając wszystkie praktyczne myśli. Z zakamarków pamięci wydobyła wy-
uczonenapamięćzdanie:Motasharefatunbemarefatek.Wymówiłajeitwarzsta-
rejkobietyrozjaśniłasięuśmiechem.Azizuśmiechnąłsiędoniejkątemwarg,zjego
oczuwyczytałaaprobatęidumę.
WkońcuwziąłjązarękęipoprowadziłdobramyKrólewskichOgrodów,opasanej
czerwoną,jedwabnąwstęgą.KtośpodałgroźniewyglądającynóżAzizowi,któryza-
żartował na ten temat po arabsku. Ludzie wokół roześmiali się i kiwali głowami.
Azizpodniósłnóżirozciąłwstęgę,atłumwybuchnąłentuzjazmem.Oliviaklasnęła
wdłonieiroześmiałasię,aludziewokółniejroześmialisiętakże.
Uświadomiła sobie, że chcą ją lubić, podobnie jak chcieli lubić Aziza. Czemu on
tegoniedostrzegał?Czemuniewidział,żeciludziesągotowigozaakceptować?
Zapewnedlatego,żesamsiebienieakceptował.
Ktośodezwałsiędoniej,zuśmiechemwskazującszatę,któranajwyraźniejzyska-
łapowszechneuznanie.Ludziebyliciekawinarzeczonejprzyszłegokróla,aledoce-
nialiposzanowanie,jakieokazaładawnymobyczajom,takjakspodziewałsięAziz.
Uśmiechnęłasięwodpowiedziipogładziłaszatę,starającsięokazaćakceptację
dla tego dziwnego stroju. Najwyraźniej skutecznie, bo kobieta, która się do niej
odezwała,klasnęławdłonieiwybuchnęłaśmiechem.
Oliviapoczuła,jakbudzisięwniejnadziejairadość.Natakdługoodcięłasięod
życia, że zdążyła zapomnieć, jak bardzo tęskniła za przebywaniem wśród ludzi.
Zwłasnegowyboruprzeżyłasześćlatwniemalcałkowitejizolacji.
Możeterazzyskasiłę,byzacząćżyćinaczej.Byłbytonajpiękniejszyprezent,jaki
dostaławżyciu.
W końcu Aziz wziął ją za rękę i wprowadził do ogrodów. Przeszli przez bramę,
którazamknęłasięzanimi,pozostawiającichwoaziepięknaicudownychwoni.
‒Niktznaminiepójdzie?–spytałaszeptem.
Zuśmiechempokręciłgłową.
‒Toczastylkodlanas.
‒Cozaulga.
‒Udałocisięichoszukać.
Oliviaprzygryzławargę.Wciążpamiętałauśmiechstarejkobietyidotknięciejej
dłoni.
‒Czujęsięjakoszustkaikłamczyni.
‒Wiem–odparłpochwilimilczenia.–Jateż.
‒Niepowinieneś–rzuciłaimpulsywnie.–Tynikogonieudajesz.
‒Nie?
Pokręciłagłową.
‒Wiem,żetakcisięwydaje,aletwojeintencjesączyste.Ludzietowidzą.Sągo-
towicięzaakceptowaćipokochać.
Wodpowiedzitylkosięskrzywił.
‒MieszkańcySiyadumożeitak.Aletylkodlatego,żeuważająmniezawyrafino-
wanegoiobytegowświecie.
‒Takiwłaśniejesteś.
‒Totylkomaska.Wśrodkujesteminny.
Przystanęłaizajrzałamuwoczy.
‒Tak?Ajakijesteśnaprawdę?
Teżprzystanąłiprzezchwilęsądziła,żedowiesięczegośważnego.Aleontylko
uśmiechnąłsięprzekornie.
‒Nieodpowiemnatopytanie,zanimityminieodpowiesz.
‒Comasznamyśli?
‒Niejesteśotwartąksiążką,Olivio.Tytakżecośukrywasz.
‒ Nie tyle ukrywam – odparła, zaskoczona jego przenikliwością – co po prostu
staramsięniemyślećopewnychsprawach.Pocowracaćdozłychwspomnień?
‒ Rzeczywiście, po co? Jestem w pięknym ogrodzie z piękną kobietą. Do czego
mógłbymcięporównać?Opłatkachróżjużsłyszałaś…
‒Cośnapewnowymyślisz,jestemotymprzekonana.
‒Dajmichwilę.–Ruszyłścieżką,zakładającręcezaplecy.–Naprawdętakuwa-
żam, Olivio. Zachowujesz się, jakbyś sobie nie zdawała z tego sprawy, ale jesteś
bardzopiękna.
SprawiałwrażeniebardzopoważnegoiOliviikręciłosięwgłowie.Nieumiaławy-
razićtego,coczuje,całejtejnadzieiiobaw.
Uwielbiała jego towarzystwo, jego troskę i zainteresowanie, ale czuła też lęk.
Wszystkietezbudzoneprzezniegouczucianapawałyjąstrachem,boskoroczuła,
tomogłazostaćzraniona.
‒Totylkostwierdzeniefaktu.Obserwacja.
‒ Jak zwykle, czarujący – odparła żartobliwie, zadowolona, że może wrócić do
przekomarzania.–Nicdziwnego,żenazywająciędżentelmenemplayboyem.
‒Totylkogłupieprzezwisko.
‒Jakjezdobyłeś?
Pilniestudiowałdużypąsowykwiat,aonaczekała.
‒ Tak mnie nazwano w jednym z plotkarskich magazynów kilka lat temu i przy-
lgnęło.
‒Skądimsiętowzięło?
‒Zrobiliwywiadzjednązmoichdawnychkochanek,którapowiedziała,żeprzez
całyczastrwanianaszegozwiązkuzachowywałemsięjakdżentelmen.–Mówiłbar-
dzorzeczowo,jednakOliviazarumieniłasięmocno.Wwyobraźninatychmiastpoja-
wiłysięintymneszczegóły.
‒Cokonkretniemiałanamyśli?
‒Straszniejesteściekawa.
‒ Może i tak – przyznała. – Po prostu nie rozumiem, jak dżentelmen i playboy
mogąiśćwparze.
‒ To proste. Trzeba tylko wybrać kobietę, która nie oczekuje od mężczyzny ni-
czegopróczseksu.–Kiedytomówił,jegogłosstwardniał.Potemodwróciłsię,zo-
stawiającOlivięjeszczebardziejzaciekawioną.
‒Czytoniewszystko,czegotychciałeś?–spytałapochwili.
Taksięmogłowydawać,sądzącnapodstawiejegolicznychromansów,któreob-
serwowałaprzezlata.
‒Oczywiście.Jakmogłemchciećwięcej?
Byłowtychsłowachjakieśgorzkieszyderstwo,któregonierozumiała.Samprzy-
znawał,żewybrałtakistylżycia,żeniechciałpoważnegozwiązku.Czyjednakdo
końcabyłatoprawda?
‒ Powinniśmy obejrzeć te kwiaty. – Najwyraźniej wrócił mu już dobry humor. –
Będęmusiałcośonichpowiedzieć,kiedywyjdziemy.
Chwilaintymnościprzeminęła.Oliviapopatrzyłananieznanesobiekrzewyikwia-
ty.Przykażdymustawionotabliczkęznazwąarabskąiangielską,więcpodeszłabli-
żej,żebypoczytać.
‒Przepiękna.–Wskazałacudownierozwiniętą,karminowąróżę.–Jaksięmówi
„piękny”poarabsku?
‒Jameel–odparł.
Kiedysięodwróciła,stałnieruchomo,wpatrującsięwniątymniepokojącym,peł-
nymżaruipragnieniawzrokiem.
Sercezabiłojejmocno.Takbardzochciałagopocałować.Czyżbyodgadywałjej
myśli?
‒Chodźmy.–Wziąłjązarękęipoprowadziłalejkąwśródróżnobarwnegokwie-
cia.
Kolejny moment napięcia przeminął, ale już nie potrafiła zapanować nad niemal
bolesnympragnieniem.
‒Cozrobisz,kiedyzostanieszszejkiem?–zapytała,kiedybylijużwgłębiogrodu,
adźwiękimiastaucichływoddali.–Cochciałbyśosiągnąć?
‒Todobrepytanie.–Przezchwilęwpatrywałsięwścieżkęprzednimi.–Jakmó-
wiłemwcześniej,chciałbymbyćdobrymwładcą,uczciwymisprawiedliwym.–Spoj-
rzał na nią z bezradnym uśmiechem. – Szkoda tylko, że zaczynam rządy od kłam-
stwa.
Nieodpowiedziała.Sytuacjamogłajejsięniepodobać,alerozumiała,jakdoniej
doszło. I kim była ona sama, by rozprawiać o sekretach i kłamstwach? Ukrywała
swojeprzezdziesięćlat.
‒ Rozumiem motywy twojego postępowania – powiedziała. – Desperackie czasy
wymagającedesperackichdziałań.Takprzypuszczam.
‒Taksądzę.Alemamnadzieję,żebędęmógłztymskończyć.Chciałbymnatak
wielesposobówwprowadzićKadarwdwudziestypierwszywiek–powiedziałzpa-
sjąiogniem.–Daćkobietomwięcejpraw,upaństwowićsłużbęzdrowia,sprowadzić
więcej międzynarodowego przemysłu i handlu. W tej chwili to naprawdę brzmi
śmiesznie.
‒Wcalenie.Towspaniałeplany.
‒Tylkojakmamjewprowadzićwżycie?Byćmożewcaleniezostanęszejkiem.
‒Zostaniesz.Przecieżwidać,żeludzieciękochają.
‒Podobaimsiępomysłmojegomałżeństwa,któremożenigdyniedojśćdoskut-
ku.Ślubprzewidzianynajutro,aniejestemanikrokbliżejodnalezieniaEleny.
‒Czegotywłaściwiechcesz?Żebyludziepadalicidostóp?Oprzyjsięnatym,co
masz.Odwiedźpustynneplemiona.Porozmawiajznimi.Potrafisztozrobić.–Teraz
także w jej głosie brzmiała pasja. – Już to robisz, choć może nie zdajesz sobie
ztegosprawy.Doskonalesobieradziszzludźmi.Lubiątwojąszczerość,chcąprzy-
wódcy,któryichsłucha.Mieszkańcompustyniteżsiętospodoba.
Zaskoczyłagotąemocjonalnąprzemową.
‒Mówiszjakmojanauczycielkazeszkołyzinternatem.Onateżmikazałaprze-
staćsięmazać.
‒Jategoniepowiedziałam.
‒Toprawda.Powiedziałaśsamemiłerzeczy,zaktórecidziękuję.
‒Toniepochlebstwo,tylkoprawda.
‒Dziękujęci–powtórzył,wzruszony.
Przezchwilęszliwprzyjaznymmilczeniu,słuchającśpiewuptaków.
‒Teraztwojakolej.Wyjaśnijmi,dlaczegosiętakdługoukrywałaś?Jakiesmutki
zprzeszłościniepozwalająciplanowaćprzyszłości?
‒Tonietak–zaprzeczyłasłabo,aleontylkopokręciłgłową.
‒ Z jakiej innej przyczyny śliczna młoda dziewczyna ukrywałaby się w pustym
domu,sprzątającpokoje,któremałoktoodwiedza?Zpewnościąnietymchciałabyś
sięzajmowaćprzezresztężycia.Niekimśtakimchciałabyśbyć.
‒Niemaszoniczympojęcia–zaczęła,aleniedałjejdokończyć.
‒Więcmipowiedz–zaproponował.
‒Mówiliśmyotobie.
‒Aterazmówimyotobie.Czemuukrywaszsięprzedświatem,Olivio?Czegosię
takbardzoboisz?
‒Wcalesięnieboję.Poprostu…takjestłatwiej.
‒Dlaczego?
Odetchnęłagłębokoipowoliwypuściłapowietrze.
‒Straciłamkogoś–powiedziaławkońcu,ajejgłoszabrzmiałdziwnieodlegle.–
Kogoś,ktobyłogromnie…ogromnie…‒NigdyniemówiłaoDanieluigłosuwiązłjej
w gardle. – Był dla mnie ogromnie ważny. A kiedy się kogoś takiego straci… nie
maszochotypróbowaćponownie.Niechcesznawetmyśleć,żemógłbyśspróbować,
nawetjeżeliwgłębiduszytegowłaśniechcesz.
Niemogłananiegospojrzeć,borozpłakałabysięodrazu,atonieleżałowjejza-
miarach.Czułajednak,żesięjejprzygląda,apotemwsunąłdłońpodzasłonęipo-
gładziłjąpopoliczku.
‒Bardzogokochałaś?–spytał.
Najwyraźniejuznał,żemówiomężczyźnie.Okochanku.
‒Nadżycie–odparła.
PowiedzenieczegośinnegobyłobyzdradąwobecDaniela,ajużrazsięjejdopu-
ściła.Więcejtegoniezrobi.
‒Wciążgokochaminigdynieprzestanę.
Palce Aziza wciąż błądziły po jej twarzy, ale nie uległa pokusie, by się do niego
przytulićiczerpaćpociechęztejpieszczoty.
‒Bardzomiprzykro–powiedział.
‒Tobyłodawno.
‒Nawetjeżeli.‒Gładziłjąpotwarzy,więczerknęłananiego.Współczucieido-
broć,jakieczytałazjegorysów,usunęływcieńjejobawy.
‒Aziz–szepnęła,choćsamaniewiedziała,dlaczegowypowiadajegoimię.
Jednakonnajwyraźniejwiedział,bojegooczypociemniałyimusnąłkciukiemjej
wargi.Przysunąłsiębliżej,ażpoczułajegociepłoiprzyprawiającyozawrótgłowy
zapachwodypogoleniu.
‒Olivio–powiedziałmiękko,azarazpotem…jaktosięwłaściwiestało?Całował
ją.
Aonajego.Ibyłotonieprawdopodobnieczułeicudowniesłodkie.
‒Olivio–powtórzyłchropawo.
Jegodotykbyłjaknarkotyk,odrazusięodniegouzależniłaizapragnęławięcej.
Jakby w odpowiedzi rozchylił jej szatę i musnął dłońmi piersi, aż cała zatopiła się
wtejpieszczocie.
Hałas za plecami przestraszył ich oboje. Aziz pospiesznie cofnął się o krok. Do
Oliviinagledotarło,żemapotarganewłosy,ubraniewnieładzieinabrzmiałeodpo-
całunkówwargi.
Wymienilispojrzenia,niedowierzająctemu,cosięwłaśniewydarzyło.Wszystko
stałosiętakszybko,żenawetniezdążylisięzawstydzić.Uświadomiłasobienagle,
żetenmężczyznazamierzawziąćślubzinnąkobietą,onasamaniepocałowałani-
kogooddziesięciulatito,cozrobiła,byłokompletnymidiotyzmem.
Jakimścudemzdołałasięroześmiać.
‒Cóż,jeżeliistotniektośnaswidział,będzietymbardziejprzekonany,żesięże-
nisz.
Byłojejstraszniegłupio.Czyżbynaprawdęrzuciłasięnaniego?Przecieżplano-
wałazachowywaćsięchłodnoispokojnie…
‒Olivio…
‒Muszęsięuczesać.–Głosjejdrżałzezdenerwowania,kiedypodniosłarozedr-
ganedłoniedogłowy.
‒Pozwól,żecipomogę.–Przyklęknąłnaścieżceizanurzyłdłoniewjejwłosach.
Wygładziłaszatęipodniosłazasłonę.Wszystko,żebyzająćczymśręce.Niemógł
zobaczyć,jakdrżą.
‒Proszębardzo.–Zanimsięobejrzała,włosymiałazebranewzgrabnykoczek.
Następniewłożyłjejchustęiumieściłzasłonęnawłaściwymmiejscu.
‒Jużmożeszsiępokazaćludziom.
‒Ajeśliodgadnąprawdę?
‒Spodobaimsię.Tojakdalszyciągichbajki.
Chciałaruszyć,aleprzytrzymałjązaramiona.
‒Olivio?
‒Słucham?
‒Nieplanowałemtego.
Więcjednaktoonapocałowałagopierwsza.Podwpływemfaliwstyduprzymknę-
łaoczy.
‒Jateżnie–odparłachropawo.
Wodpowiedziroześmiałsięcicho.
‒Wiem.
Wiedział?Otworzyłaoczy.Wciążtrzymałjejdłonienaramionach,aichciałapra-
wiesięstykały.
‒Toniebyłonapokaz–powiedział.–Pocałowałemcię,botegochciałem.Wyda-
wałomisię,żeniemamwyboruipoprostumuszęciępocałować.
Onaczułasiępodobnie.Poprostumusiałagopocałować.Jegowyznaniezamiast
ucieszyć,wprawiłojąwzmieszanie.To,żejejnanimzależałoibyłagotowapozwo-
lićmunawszystko,niemogłoprowadzićdoniczegodobrego.
‒Najwyraźniejniepotrafiszsiękontrolować–powiedziałaszorstko,wysuwając
sięzjegoobjęć.–Ciekawe,skądtakdobrzeumieszczesaćkobiety?
‒Kwestiadoświadczenia–odparłlekko.
Intymnośćuleciała,cojąjednocześnieucieszyłoirozczarowało.
‒Powinniśmywracać.–Delikatniepoprawiłjejzasłonę.–Czekająnanas.
Bezsłowapodążyłazanim.Milczenieniebyłojużkojące,tylkonapięteinieprzy-
jemne.Wzasięguwzrokuukazałysiębramaitłumy.Kiedyznówznajdąsięwśród
ludzi,niezdołająjużpomówić.AwieczoremmiałaodleciećdoParyża.
Cojednakmiałabymupowiedzieć?Scenawogrodziewprawiłająwzmieszanie.
Jakimcudemczułośćtakbłyskawiczniezmieniłasięwnamiętność,jakiejnieczuła
odlat,jeżeliwogólekiedykolwiek?Niewiedziałanawet,czychcejączuć,czyna-
prawdęchętniepoddałabysiętemutakczystofizycznemugłodowi.
Wrezultacieniepowiedziałanic.
Znówznaleźlisięwtłumieipowtarzaławyuczonearabskiezdaniazespuszczo-
nymwzrokiemitwarząskrytązazasłoną.
Potem pomógł jej wsiąść do samochodu, który potoczył się w stronę pałacu,
iwciążniezamienilinawetsłowaodchwili,gdyopuściliogród.
Zerknęła na swojego towarzysza, ale on oparł ramię na podłokietniku, palcami
masował sobie skronie i wyglądał przez okno. Można było odnieść wrażenie, że
dźwiganabarkachbrzemięświata,aprzynajmniejkraju.
‒MożesąjużjakieśnowinyokrólowejElenie?–spytała.
Wyrwanyzzamyślenia,zwróciłnaniąobojętnywzrok.
‒Tak–odparł.–Prawdopodobnie.
Niemiałzamiarujejcałowaćiterazczułsięwinny.Cogorsza,pocałunekokazał
się cudowny. Początkowe muśnięcie warg zmieniło się w coś głębszego, bardziej
prawdziwego,niżczułkiedykolwiekwcześniej.
Miał mnóstwo kochanek, wiele satysfakcjonujących chwil w sypialni, ale to
wszystkobyłytylkoprzygody.Niezwiązkidusziciał,tylkozwykłecielesnezabawy.
Tegozawszechciał,tosobiewybrał,bowszystkoinneniosłogroźbęzranienia.
KiedyjednakpocałowałOlivię,poczułcośgłębszegoijaknigdydotądzapragnął
życiaprzepełnionegomiłością.
Nigdywcześniejniemyślałomiłości.Nigdyjejnieprzeżyłiniemiałprzeżywać
aniwplanowanymmałżeństwiezEleną,aniwtym,któreobecnierozważałzOlivią.
Sedanwjechałnapałacowydziedziniec,ztowarzyszącegomusamochoduwysko-
czyliochroniarze.AzizpomógłOliviiwysiąść,nieporzucającjednakrozważań.
Ślubmiałsięodbyćnastępnegodnia.Tylkoktórąnarzeczonąwybrać?
Ostatni raz pozdrowili tłum otaczający dziedziniec i weszli do pałacu. Olivia już
całkowicie odzyskała opanowanie. W ogrodzie była kompletnie roztrzęsiona, choć
bardzosięstarała,żebysięztymniezdradzić.
Postanowiłzaprosićjąnafiliżankęherbaty.Zrobiłtotak,jakbyniezaszłomiędzy
nimi nic niezwykłego i chodziło o zwykłe pożegnalne spotkanie. Wahała się, czy
przyjąćzaproszenie.Chętniespędziłabyznimczas,zdrugiejjednakstronynieczu-
łasiębezpiecznie.
Onteżbyłrozdarty.Jużwidział,jakbardzosądosiebiepodobni.Obojestaralisię
chronićswojeserca.Ukrywaliswojeprawdziwe„ja”inajgłębszepragnienia,choć
różnymimetodami.
Wkońcuobiecałamu,żeprzyjdzie.
Najpierw jednak musiał się spotkać z Malikiem, żądnym informacji o przebiegu
spotkania.
‒Jaktam?JakieświadomościoElenie?–spytałnawstępie.
‒Niestety.Byławobozie,alezdążyligoopuścićprzedprzyjazdemnaszych.
‒Czyżbyktośichostrzegł?
‒Trudnopowiedzieć.Prawdopodobnieznaleźlischronienieuktóregośzpustyn-
nychplemion.
‒Skądtakalojalnośćtychludziwobecniego?
Malikwzruszyłramionami.
‒Przypuszczam,żejestdlanichuosobieniemdawnychtradycji,jeszczezczasów,
zanimHashemokazałimpogardę,wypędzającżonę,żebypoślubićinną.
‒Przecieżokazałasięniewierna.
Po wszystkich szykanach, jakich on i jego matka doświadczyli w pałacu, trudno
byłobymuwspółczućKhalilowi.
Westchnąłzeznużeniem.
‒ Pewno zabrał Elenę do innego pustynnego obozu i wszystko zacznie się od
nowa.
‒Niemógłodjechaćdaleko.
‒ Na dobrą sprawę, może być wszędzie. A my nie mamy już czasu. Jutro mija
sześćtygodniipowinienemwziąćślub.Inaczejwkrajuzapanujechaosiwybuchnie
wojnadomowa.Niezdołamtemuzapobiec.Ludziesązbytpodzieleni.
‒Siyadjesttwój.
‒Aleniereszta.
Zdawałsobiesprawę,żeniezdołaodnaleźćElenyprzedupływemwyznaczonego
terminu. Nie chciał dopuścić, by Khalil zgłosił swoje żądania co do tronu i bardzo
niechętnie odnosił się do pomysłu referendum. Wojna domowa wisiała na włosku
imusiałabywybuchnąćniezależnieodwyniku.
‒Muszęsięożenić–powiedziałgłośno.
‒Możejeszczejąznajdziemy.
‒Nie,jużzapóźno.Czasminął.Muszęsięożenićizrobiętojutro.
‒Ale…
‒Wiesz,żetokonieczne.
PrzekonaOlivię,żebyzaniegowyszła.Urokiemosobistym,głosemrozsądkuczy
teżprzymusem.Jegoserceiduszabuntowałysięprzeciwtemupomysłowi,alewola
przeważyła.–UśmiechnąłsiębladodozaniepokojonegoMalika.–Mojanarzeczona
jużtujest.
Oliviazulgąwłożyłabiałąbawełnianąbluzkęiciemnespodnie.Wkońcuzaczęła
przypominaćsiebie,cookazałosiębardzopomocnewodzyskaniurozsądku.
JeszczedziśwrócidoParyża.Ichoćniebędziejużtąsamąosobącoprzedprzy-
jazdem tutaj, to wcale tego nie żałowała. Nie po tym, jak rozmawiała, śmiała się
icałowałazAzizem.
Wspomnienietegoniezwykłegopocałunkuwciążdoniejwracałoiprzyprawiałoją
oszybszebicieserca.Jeszczechwilaiktowie,comogłobysięwydarzyć?Alenie
wydarzyłosięnic,aonajeszczedziśwracadoParyża.
Ichoćniemamowyopowrociedodawnegożycia,codziennabezpiecznarutyna
zapewnijejupragnionyspokójipociechę.Stopniowozaczniebyćbardziejaktywna,
możewrócinastudia,znajdzieprzyjaciół,powoliwszystkosięunormuje.
Tylkoczynapewnotegowłaśniechciała?Przecieżcałymsercempragnęłatylko
Aziza.Nikogowięcej.
Narazieczekałojąspotkanieprzyherbacie.Ktowie,cojeszczesiędziśwyda-
rzy?
Ktoś ze służby skierował ją do apartamentu w innym skrzydle. Pchnęła drzwi
iznalazłasięwmałymsaloniku.Stałytamdwiesofyzwróconedosiebie,apomię-
dzynimistolikzastawionysrebrnątacązdzbankiemherbatyidwiemafiliżankami.
Kiedyweszła,wsąsiednichdrzwiachpojawiłsięAzizwspłowiałychdżinsachiroz-
piętejkoszuli.Zramieniazwieszałmusięmokryręcznik,awilgotnepokąpieliwło-
symiałpotargane.
Zamarła,oczarowanawidokiemjegonagiej,brązowejiumięśnionejpiersi.Przy-
pominałDawidadłutaMichałaAnioła.
‒Przepraszam–powiedział.–Byłaśszybsza.–Powiesiłręczniknakrześleiza-
cząłniespieszniezapinaćkoszulę.
Ztrudemjejprzyszłoodwrócićwzrok.
‒Powiedzmiodrazu,nakiedyjestprzewidzianyodlot.
‒Tozależy.–Podszedłdotacyizacząłnalewaćherbatę.–Proszę.–Podałjejfili-
żankę.–Zmlekiem,bezcukru?
Uśmiechałsię,ajegooczylśniłysrebrzyściewpopołudniowymświetle.
‒Tak…Odczego?–Wzięłafiliżankęiusiadłanaprzeciwniego.
‒Odrozmowy,którązarazodbędziemy–odparł,upijającłykherbaty.
Gwałtownieodstawiłafiliżankę,ażtastuknęłaospodek.
‒Chcesz,żebymzostaładłużej,prawda?Cotymrazem?Kolejnespotkanie?Kola-
cja? – Mówiła tonem oskarżającym, ale nie mogła zaprzeczyć niecierpliwemu wy-
czekiwaniuipodnieceniu,jakiebudziławniejperspektywapozostaniawKadarze.
‒Nie.NiechcężebyśdłużejudawałaElenę.
Zaskoczona,patrzyłananiegopytająco.
‒Więc?Co?
‒Chcę,żebyśbyłasobą.Żebyśzostałatujakoty,nieElena.
‒Dlaczego?
‒Bo–odparłpowoli–chcę,żebyśzamniewyszła.
ROZDZIAŁÓSMY
‒Tylkoniezemdlej–poprosił.
Czułasięjakpijanedzieckowemgle,naprzemianoszołomiona,zaskoczona,peł-
nanadziei,przerażona,zachwycona.
‒Niezemdleję–zapewniłagłosem,którybrzmiałdziwnienawetdlaniejsamej.–
Tylkoniemogęuwierzyćwłasnymuszom.
‒Chcę,żebyśzamniewyszła.Naprawdę.
‒AcozEleną?
‒Niemajejtutaj.
‒Jesteściezaręczeni.Tonicdlaciebienieznaczy?
‒Znaczy,oczywiście–powiedziałpoważnymgłosem.–Alezaręczyliśmysię,boto
wydawałosiękorzystnedlanasobojga.Skorojednakniemammożliwościodnaleźć
jejprzedupływemterminunarzuconegoprzezmojegoojca,muszęwybraćinnąna-
rzeczoną.
‒Iuważasz,żetomogłabymbyćja?
‒Takąmamnadzieję.–Aponaszymdzisiejszympocałunku,uważam,żetodosko-
nałypomysł.Jestmiędzynamipociąg…
‒Tojeszczenieznaczy,żechcęwyjśćzamąż.–Wciążbyławszokuwywołanym
tązaskakującąpropozycją.
Nawetjejniezapytałozdanie,tylkopoprostuoznajmiłswójzamiar.
‒Niewierzę–wymamrotała.–Tokompletneszaleństwo.
‒Przyznaję,jestwtymodrobinaszaleństwa.Aleskoroniemainnegowyjścia…
‒Dlaciebie.–Terazbyłojejźleismutno.–Alejaniemuszęwychodzićzamąż.
Chybażemniezaszantażujesz…
‒Jużmówiłem,żetegoniezrobię.Niezamierzamuciekaćsiędoprzymusuczy
przekupstwa.Mamlepszypomysł.
‒Toznaczy?
‒Przedstawięcikorzyściwynikająceztegomałżeństwa.
‒Korzyści…‒powtórzyła.
No, owszem. Była w stanie je sobie wyobrazić. Na przykład budzenie się obok
niego każdego rana, spędzanie każdej nocy w jego ramionach, zaspokojenie tego
dzikiegopożądania,któreogarnęłojąwogrodzie…
‒Mamwrażenie…‒zamruczałsennie–aprzynajmniej,sądzącpotwoimrumień-
cu,jesteśichprzynajmniejczęściowoświadoma…
‒Dajmispokój–burknęła,odwracającsię,żebyukryćzaczerwienionepoliczki.
‒Olivio.–Poczułajegodłońnaramieniu,ogarnęłojąciepłojegociała.–Niechcę
cię wprawiać w zakłopotanie. Zaufaj mi, nasz wzajemny pociąg, choć tak niespo-
dziewany,trzebazaliczyćdoplusów.
‒Niewychodzisięzakogośtylkodlatego,żeczujesiędoniegopociąg–wykrztu-
siła.
‒Oczywiście,żenie.Alekiedysiężenisz,lepiejżebytenktościępociągał,niesą-
dzisz?
‒AElena?Onateżciępociąga?
Nieodpowiedział.Odwróciłasięiotoczyłaramionami,jakbyjejbyłozimnoirze-
czywiście było. Od szoku. Bo jakaś jej część już się na tę zaskakującą propozycję
zgodziła.
‒NiespędziłemzElenąwystarczającodużoczasu,bysiętegodowiedzieć–po-
wiedziałwkońcu.‒Spotkaliśmysięzaledwiedwarazy,tomiałabyćumowabizne-
sowa.Żadneznasniebyłozainteresowaneniczyminnym.
‒Inieinteresowałocię,czysięchoćbypolubicie,niemówiącopożądaniu?
Westchnął.
‒DlaczegorozmawiamyoElenie?
‒Bozamierzałeśsięzniąożenić.Igdybysiętujakimścudempojawiła,zrobiłbyś
to.–Pokręciłagłową.–Rzeczywiścieniewiem,dlaczegomówimyoElenie.Wkaż-
dymrazie,janiezamierzamzaciebiewychodzić.Niemogę.
Uniósłbrwi,nawargachigrałmuuśmieszek.
‒Niemożeszczyniechcesz?
‒Jednoidrugie.
Popatrzyłnaniąznamysłem,kompletnieniewzruszony.
‒JesteśszczęśliwawParyżu,Olivio?
‒Cotozapytanie?
Trafione,pomyślałajednocześniezuczuciembliskimpaniki.Ijedyne,najakienie
zamierzałaodpowiadać.
‒Powiedziałaśmidzisiaj,żewybrałaśtakieżycie,boczujeszsiętambezpieczna.
Żewszystkoinnejestzbyttrudne.
‒Noi?
‒Proponujęcialternatywę.Bezpieczną,możeprzyjemniejsząniżtwojeaktualne
życie.Nieczujeszsiętamsamotna?
‒Niewychodzisięzamążzpowodusamotności.
‒Wieleosóbpobierasięwłaśnieztegopowodu.
‒Alenieja.
Nieodpowiedział,tylkoobserwowałjąiczekał.
‒Twojasugestiajestabsurdalna–wyrzuciłazsiebie.–Zupełniejakbymmiałaza
ciebie wyjść, bo bywam czasem samotna? – Gniewnie pokręciła głową. -Jesteś
straszniearogancki.
‒Arogancki?Raczejbardzosamotny.
‒Dżentelmenplayboy?–burknęła.–Samotny?
‒Każdyzmoichzwiązkówzaspokajałtylkopodstawowepotrzeby.
‒Achciałeśczegoświęcej?
‒Właściwienie.Idlategosądzę,żeświetniedosiebiepasujemy.
‒Nierozumiem.
‒Naprawdę?–uśmiechnąłsięprawiesmutno.
Oliviapokręciłagłową,niechcącrozumieć,niechcącmuoddaćchoćbypunktu.
‒Jesteśmyprzyjaciółmi,przynajmniejtakąmamnadzieję.Iciągnienasdosiebie.
Tosolidnepodstawydlamałżeństwa.
‒Może.–Nawettojednosłowouznałazazbytdużeustępstwo.
Czy zamierzał naciskać, dopóki się nie zgodzi? Tak przypuszczała, wiedząc, jak
bardzopotrafiłbyćprzekonującyijakbardzojąkusiło,żebysięzgodzić.
Pospieszniezgromadziławszystkiepowody,dlaktórychniepowinnasiędaćprze-
konać. Po pierwsze, prawie w ogóle go nie znała. Po drugie, był playboyem. I po
trzecie, był władcą. Zostałaby królową, osobą publiczną, a wystarczyła sama ta
myśl,byprzyprawićjąopokrzywkę.
Niezamierzałapakowaćsięwcośpodobnego,niezależnieodstopniaatrakcyjno-
ścipotencjalnegopartnera.Nawetprzezsekundęniesądziła,żetomożliwe.
Pokręciłagłową,aonwyszczerzyłzębywuśmiechu.
‒Jeszczetrochę–rzuciłżartobliwie–idymcipójdziezuszu.
‒Niemogęuwierzyć,żezaproponowałeśmicośpodobnego.
‒Naprawdęuważasz,żetotakienieprawdopodobne?
‒Jesteśzdesperowany–odparłabeznamiętnie.–Jajestemtwojąjedynąszansą.
‒Niekoniecznie.Napewnomógłbymszybkoznaleźćkogośinnego.
‒Powinnomischlebiać,żewybrałeśwłaśniemnie?
‒ Skądże, ale chciałbym, żebyś poważnie rozważyła ten pomysł, zamiast go
zgóryodrzucaćijeszczesięoburzać.
Gniew częściowo ją opuścił i zabrakło poprzedniej pewności. Człowiek zajęty
oburzeniemniemaczasunamyślenie.
Odetchnęłagłęboko,wolnowypuściłapowietrzeiusiadłanasofie.
‒Wporządku.Opowiedzmi,jaksobiewyobrażasznaszemałżeństwo.
Skoroniemogłasobieznimporadzićzłością,zrobitozapomocąchłodnejlogiki.
Zmusigo,bywycofałswojąpozycję.
Sama się okłamywała. Tylko ona sama mogła zmienić zdanie. Ta rozmowa była
igraniemzogniem,amałżeństwomogłosięskończyćzłamanymsercem.
Bojakkolwiekzbudziłjądożycia,szczęściaimiłości,niemiałazłudzeń,czegoon
naprawdęchce.Małżeństwadlaformy,całkowiciepozbawionegouczucia.
‒Przyznaję,nieprzemyślałemszczegółów.Aletomożemyzrobićrazem.
‒Dajspokój.Chcęwiedzieć,jaktytosobiewyobrażasz.Pytamzczystejcieka-
wości.
‒Zciekawości–powtórzył.–Świetnie.Otóżwyobrażamsobiecośtakiego:jutro
spotkamysięwZłotymSalonie,tutaj,wpałacu.Wypowiemysłowaprzysięgi.Zosta-
niemymężemiżoną.–Szerokorozłożyłręce.–Całaresztajestdodyskusji.
Z pewnością to nie wszystko, pomyślała. Dlaczego jednak miałoby ją to obcho-
dzić,skorozamierzaławrócićnastudia,aniebraćślub!
‒Nietraktujtegotaklekko–powiedziała.–Przysięgatopoważnasprawa.
‒Dlamnieteż.Aleczynaprawdęzamierzaszjąwypowiedzieć,czypytasztylko
zciekawości?
Niepotrafiłaodpowiedzieć.Pocowogólekontynuowałatęrozmowę?
‒Toszaleństwo–wykrztusiławkońcu.
Kiwnąłgłową.
‒Wiem.
‒Niechcęzostaćosobąpubliczną.
‒Twojepublicznewystąpieniazostanąograniczonedominimum.Twojaprywat-
nośćikomfortbędąnapierwszymmiejscu.
Pokręciłagłową.
‒Ostatniarzecz,jakiejbymchciała,tożyciewtymdziwnymkraju,gdziewszyst-
kojestinneodtego,coznam.
‒Otymmożemyporozmawiać.Jeżelizamniewyjdziesz,będzieszmogładzielić
swójczasmiędzyKadariParyż.
‒Aletybędziesztutaj.
‒Tak.
Awięcnaprawdęsugerowałrodzajumowy,jakąmiałzEleną.Związekbezuczu-
cia,okazjonalnewspólnepublicznewystąpienia.
Pomimotowjejwyobraźnipojawiłsięobrazichobojgawłóżku.Czytomożliwe,
żebysięwniejzakochał?
‒Noniewiem–powiedziałacierpko.–Acojanatymzyskam?
‒Popierwsze,towarzystwo…
‒Towarzystwo?Kiedyrozdzielinaspółświata?Ijakmiałobytowyglądaćwprzy-
padku dwóch właściwie obcych osób? Mówiłam ci to wczoraj i powtórzę znowu:
wogólemnienieznasz.
Pochyliłgłowęiuśmiechnąłsięzagadkowo.
‒Takuważasz?
Znałjąlepiejniżktokolwiekinny,aleonauparcietemuzaprzeczała.
‒Tak.Nieznaszmnie.
‒ Wiem, że rano pijasz kawę, a po południu herbatę. Nie znosisz zapachu ryb.
Ubieraszsięnaciemno,alelubiszjasnekolory.Kiedysiędenerwujesz,drgacilewa
stopa.
Obojewtejsamejchwilispojrzelinajejstopyizdecydowanymgestemoparłaje
napodłodze.
‒ Doceniam twoją zdolność obserwacji, ale to jeszcze nie świadczy, że mnie
znasz.
Choć nie chciała się do tego przyznać, fakt, że zebrał o niej aż tyle informacji,
zrobiłnaniejwrażenie.Skądtowszystkowiedział?Onaniemogłamusięzrewan-
żowaćichybabyłztegozadowolony.
‒Pozatymlubiszspokojneżycie.
‒Samaciotympowiedziałam.
‒Aleniezawszetakbyło.Kiedyśkogośkochałaśiniechceszwięcejpróbować.
Masz swoje tajemnice, choć udajesz, że niczego nie ukrywasz. Masz cudowny
śmiech,aleniktgoniesłucha.Kupiłaśsobieczerwonąapaszkę,aleniewkładaszjej
pozadomem.Przypracynuciszprzebojesprzeddziesięciulat,alenieznaszżadne-
godzisiejszegohitu.Nieczęstosiadaszdopianina,alekiedyjużtozrobisz,muzyka
ociekasmutkiem.–Usiadłnasofieipatrzyłnanią,unoszącbrwi.–Jakmiidzie?
‒Jeżelimyślisz–szepnęładrżąco–żetomnieskłonidomałżeństwaztobą,je-
steśwbłędzie.
‒Niechceszzdradzaćswoichtajemnic.–Pokiwałgłową,jakbysiętegospodzie-
wał.–Więcniepowinnaśużywaćargumentu,żecięnieznam.Bowcaleniechcesz,
żebymciępoznał.
Samajużniewiedziała,czegonaprawdęchce.Odwróciławzrok.
‒Dlaczegomiałabymchciećwyjśćzaciebie?
‒ Już ci mówiłem. Dla towarzystwa. Poza tym ciągnie nas do siebie. Dla seksu.
Bliskości, choć nie przesadnej. – Pochylił się do niej i, choć niechętnie, musiała na
niegospojrzeć.–Botegoobojechcemy,prawda?Blisko,aleniezabardzo.
‒Nawetniewiem,cotowłaściwieznaczy.
‒Wyjaśnięci.Pozwolęcizachowaćswojesekrety,ajazachowamswoje.Będęsię
ztobąkochałkażdejnocy,aleniebędępytałanioczekiwałwyznań.Niezakocham
sięwtobieiniezłamięciserca.
Oliviaprzycisnęładłoniedopiersi.Tesłowamiałyjąuspokoić,alezabrzmiałytak
zimno…Proponowałwięcejniżjejdotychczasoweżycie,aleczytowystarczy?Czy
kiedykolwiekodważysięsięgnąćpowięcej?
‒Iprzypuszczasz,żezaakceptowałabymtakąumowę?
‒Samapowiedziałaś,żenieszukaszmiłości.Jateżnie.
Rozczarowanieciążyłojejjakkamień.
‒Dlaczego?
Wzruszyłramionami.
‒Przypuszczalniezpodobnychpowodów.Choćnigdyniezabrnąłemtakdaleko,
bykogośpokochać.
‒Skoroniemiałeśzłamanegoserca,dlaczegotakbardzoboiszsięzranienia?
‒Możedziecięcesercejestbardziejwrażliwe?
‒Myśliszoswoimojcu?
‒Podoświadczeniachznimtrudnobyłobymikomuśzaufaćalbopokochać.
‒Traktowałcięokrutnie?
‒Tobezznaczenia–uciął.–Mówimyoprzyszłości.Otym,comoglibyśmyuzy-
skaćodsiebienawzajem.
‒Agdybym…
Gdybymwyznała,żechcęwięcej?
Nie,tegoniemogłamupowiedzieć.Niemogłasięażtakodkryć.
‒Agdybympowiedziała,żelubięmojeżycietakie,jakiejest?
‒Niewiem,czybymuwierzył.
Chciałamuwypomniećarogancję,alenieznalazłaodpowiednichsłów.Naglepo-
czułasięzmęczonaudawaniemitymiwszystkimikłamstwami.
‒Możecośprzeoczyłam,aleniewiem,czyto,coproponujesz,wypełnipustkę.
‒Spróbuj.
‒Ajeślisięnieuda?
‒ZawszemożeszwrócićdoParyżaiwieśćżycie,jakiewiodłaśwcześniej.Pozo-
stanieszmojążoną,aleniebędęcięniepokoił.
Tobrzmiałojeszczesmutniej.Oczyzapiekłyjąodłeziodwróciłasię,próbującje
ukryć.Alebyłojużzapóźno.
‒ Ktoś cię kiedyś zranił, prawda? Rozumiem to i obiecuję uszanować. Z mojej
stronynicpodobnegocięniespotka.
‒Niemożeszskładaćtakichobietnic.
‒Będęsiębardzostarał.
‒Toniewystarczy.–Odetchnęłagłęboko.–Nierozumiesz.Jestinaczej,niżcisię
wydaje.Niktniezłamałmiserca,takjakmyślisz.
‒Więc?–spytał,zaskoczony.–Cosięwydarzyło?
Przełknęłałzy.OstatniorozmawiałaoDanielu,kiedyojciecradził,byonimzapo-
mniała. Na zawsze. Teraz jednak chciała o nim mówić, zapragnęła, żeby Aziz do-
wiedziałsięwszystkiegoizrozumiał.
Szaleństwo?Możeitak,alebardzotegochciała.
‒Olivio?
‒MiałnaimięDaniel–zaczęła,patrzącmuprostowoczy.–Byłmoimsynem.
ROZDZIAŁDZIEWIĄTY
Tego się nie spodziewał. Syn. Dziecko. Ból na jej twarzy mówił wyraźnie, że to
cośdużopoważniejszegoniżnieudanyromans.
Pochyliłsięinakryłjejlodowatozimnądłońswoją.
‒Bardzomiprzykro–powiedział.–Opowieszmiotym?
Ztrudemopanowałałkanieizaczęłamówić.
‒Miałamsiedemnaścielat.–Podniosłananiegopełnełezoczy.–Nigdyotymni-
komuniemówiłam–powiedziałacicho.–Nikomu.
‒Mniemożesz–odparłspokojnie.–Jeżelitegochcesziuważasz,żetomożeci
pomóc.
‒Niewiem.
Wyciągnęładłońspodjegodłoniiobjęłasięramionami,jakbybyłojejzimno.Ten
gest sprawił, że zapragnął wziąć ją w ramiona, utulić i pocieszyć w sposób, który
niemiałnicwspólnegozpożądaniem.
‒Staramsięnawetonimniemyśleć–szepnęła.–Zabardzoboli.
‒Cosięznimstało?
Sądził,żenieodpowie,boprzezchwilęsprawiaławrażenienieobecnej.
‒Oddałamgo–szepnęłałamiącymsięgłosem.
Spuściła głowę, ramiona jej drżały. Aziz nie myślał, instynktownie objął smukłe
ciało wstrząsane łkaniem. Nie broniła się, tylko wtuliła w niego jak przerażone
dziecko.Tosprawiło,żejeszczemocniejzapragnąłpocieszyćjąichronić.
Kiedyostatnioktośgopotrzebowałzpowoduinnegoniżseks?Wmówiłsobie,że
takibyłjegowybór,aledopierokiedytrzymałwramionachOlivię,uświadomiłso-
bie,jakbardzomutegobrakowało.
Jeżeliniezmieniplanówcodoswojegomałżeństwa,tengłódnadalwnimpozosta-
nie.Wtymsugerowanymprzezniegochłodnymzwiązkuniebędziemiejscanain-
tymność,dzieleniesięsekretami,ofiarowaniesobienawzajempociechy.Obojejuż
zdążylizłamaćzasadyibyłprzekonany,żeniewyniknieztegonicdobrego.
‒Tobyłprzypadek–powiedziała.
Głosmiałazduszony,aprzezkoszulęczułwilgoćjejłez.
‒Nawetniemiałamwtedychłopaka.Poszłamnapartyizadużowypiłam.Nor-
malnieniepiłamprawiewcale,pozakieliszkiemwinadorodzinnejkolacji.Akurat
dostałamsięnastudia,poczułamsiędorosła.Noibyłtamchłopak,którymisięod
dawnapodobał.
‒Śmiałwykorzystaćfakt,żebyłaśpijana?Toprzecieżgwałt.
‒ Nie, aż tak pijana nie byłam. Tyle że czułam się atrakcyjniejsza i pewniejsza
siebieniżnormalnie.Ażejednoprowadzidodrugiego…‒westchnęła.–Ranożało-
wałam,nawetbardzo,alenigdybymnieprzypuszczała,żezajdęwciążę.
‒Kiedysięzorientowałaś?
‒Janie.Mama.Podejrzewałacośdużowcześniej.Miałamporannemdłości,ale
myślałam,żetogrypażołądkowa.Powiedziałamioswoichpodejrzeniach,alewyda-
łomisiętoniemożliwe.Oczywiściemiałarację.
‒Nieprzerwałaściąży.
‒Nie,nieprzerwałam.Choćniewielebrakowało.Mamawszystkozorganizowa-
ła.MiałyśmyjechaćdoNowegoJorku,bownaszymstanieaborcjabyłanielegalna.
To miało być pod płaszczykiem wspólnej wyprawy matki i córki na zakupy. Nie
chciała,żebyojciecsiędowiedział.
‒Dlaczego?
‒ Twierdziła, że to by go zabiło. Nie dosłownie oczywiście. Zawsze byłam jego
ulubienicą.Psułmnie,alebardzokochał.Niemogłamznieśćmyśli,żetakbardzogo
rozczaruję.Kiedybyłzmęczony,prosił,żebymgrałamunapianinie.Mówił,żemoja
muzyka go uspokaja. Mama twierdziła, że nie zniósłby tego, co zrobiłam. Nie po-
zwoliłaminicmupowiedzieć.Gdybymtylkomiaławtedydosyćodwagi…
Niemógłznieśćtegobezmiarusmutkuwjejgłosie.Całatasytuacjadławiłajądo
dziś,niepozwalającnormalnieżyć.
‒NoipojechałyśmydoNowegoJorku–mówiładalej.–Poszłamdokliniki,dotar-
łamnawetdogabinetulekarskiego.Przezcałyczasmiałamwrażenie,żetowszyst-
ko dotyczy kogoś innego, zupełnie jakbym oglądała film i była ciekawa, co dalej.
A potem przyszła do mnie lekarka. Była bardzo miła i zapytała, czy rozumiem, co
się dzieje. Nie mam pojęcia, czy pytała o to każdego, czy tylko ja wyglądałam na
takąprzerażoną.
‒ Wyobrażam sobie – mruknął Aziz w jej włosy. – To musiało być okropne do-
świadczenie.
‒Powiedziałam,żerozumiem,aleniepotrafiętegozrobić.Mamabyławpocze-
kalniikiedydoniejwróciłam,naprawdęsięwściekła.
‒Straszne.
‒Nawetjejniewinię.Starałasięchronićmnieidobreimięrodziny.Możeteżka-
rieręmojegoojca.–Głosznówjązawiódł,więcprzezchwilętylkooddychałagłębo-
ko.–Zawszebyłtakimmarzycielem.Pewniepotrzebujekogośtakiegojakona.
‒Icosięstałopotem?–zapytałpochwili.
‒ Powiedziałam, że chciałabym zatrzymać dziecko, ale stwierdziła, że zmarnuję
sobieżycie.Przezniemalcałypierwszytrymestrciążytrwałimpas.Kiedypierwszy
razpoczułam,jakdzieckokopie,nadalniemiałampojęcia,coznamibędzie.
Wyobraziłjąsobie,obejmującądłońmizaokrąglonybrzuch,pogrążonąwoceanie
lękuizwątpienia.
‒Och,Olivio.
‒ Mama chciała, żebym oddała je do adopcji. Najchętniej ukryłaby moją ciążę
przed wszystkimi. Planowała mówić, że miałam załamanie nerwowe i zamierzała
mniewysłaćdoAmeryki,żebymurodziławtamtejszejklinice.
Myślopodobnymtraktowaniucórkibudziławnimoburzenie.
‒Iwyjechałaś?
‒Tak‒przyznałapochwilimilczenia.–Wkońcusiępoddałamiwyjechałam.
Czuł,żeczegośmuniemówi,aleniechciałwypytywać.
‒Jakdługotambyłaś?
‒Półroku.Tobyłopodpewnymiwzględaminajdłuższepółrokuwmoimżyciu,ale
podinnyminajkrótsze.Wiedziałam,żebędęmusiałaoddaćdziecko.Niebyłamna
tylesilna,żebyjezatrzymać.Powinnambyła,aleniebyłam.
‒Byłaśbardzomłoda.
‒Wiem,aleinnedziewczynyjakośsobieradziły.Ajaniezrobiłamnic.Byłamotę-
piałaikompletniepozbawionasił.
Objąłjąwmocnymuścisku.
‒Powiedz,cosięstałopotem.
‒Urodziłsięślicznychłopczyk.Wzięłamgonaręce.Byłmaleńki,mieściłsięaku-
ratwzgięciemojegołokcia.Wyglądałjakmałystaruszek.–Nawpółsięśmiała,na
wpółpłakała.–Byłzemnącałąnoc,nawetgokarmiłam,choćpielęgniarkimitood-
radzały.Przyglądałmisiętyminiebieskimioczkami,kiedygokarmiłam.Byłbardzo
bystry.Nadałammuimię,choćwiedziałam,żemożezostaćzmienione.Daniel.Apo-
temgooddałam.–Mówiłaterazszybciej,dośćbezładnie.–Mamnadzieję,żejest
szczęśliwy. Modlę się o to. Adoptowało go amerykańskie małżeństwo. Spotkałam
sięznimi,sprawialibardzodobrewrażenie.Mamnadzieję,żedobrzesięnimza-
opiekowali.
‒Aleniechciałaśgooddać.
‒Nie.
Zamilkła,alewciążtuliłasiędoniego.
‒Próbowałamsobietłumaczyć,żetakbędzielepiej.Przedemnąbyłystudia,po-
temkarieramuzyczna.Mamawciążmipowtarzała,żepowinnamonimzapomnieć,
bo przede mną całe życie. A ja miałam wrażenie, że wszystko się skończyło. I to
zmojejwiny.
‒Niepowinnaśsięobwiniać.Byłaśbardzomłoda.
‒Czytomaażtakieznaczenie?Jaksięczegośbardzopragnie,powinnosięoto
walczyć.
Niechciałsięzniąspierać,borozumiał,coczuje.Wiedział,żemożnacośsobie
powtarzaćpowielokroćinigdywtonieuwierzyć.Znałtozwłasnychprzeżyć.
Teraz rozumiał, dlaczego skryła się przed światem i szukała spokoju. Dlaczego
niemiałaochotypróbowaćkolejnyraz.Czymógłjąotowinić?Onreagowałpodob-
nie,choćjegoprzeżycianiemogłysięrównaćzjej.
‒Cobyłopotem?–spytał.–Poszłaśnastudia?
‒Najedensemestr.Niewieleztegopamiętam.Byłamcałkiemodrętwiała.
Odsunęłasięodniegoizarazzaczęłomubrakowaćjejciepłejmiękkości.Usiadła
nasofieismutnoopuściłagłowę.Długiewłosycałkiemzasłoniłytwarz.
‒RzuciłamstudiapoBożymNarodzeniuiniedługopotymojcieczałatwiłmipra-
cęuciebie.
Znówczuł,żeczegośmuniemówi.
‒Niechciałaśrobićczegośinnego?–spytał.
‒Nie.–Wstałaipodeszładookna.–Iniewiem,czemucitowszystkoopowie-
działam.Mieliśmyprzecieżzachowaćswojesekrety.
‒Żałujesztego?
Tymrazemodwróciłasięispojrzałamuwoczy.
‒Anitrochę.Itomnieniepokoi.
Tak,tobyłoniepokojąceitodlanichobojga.Osobapowierzającakomuśswójse-
kretmusiałaufaćdyskrecjitegokogoś.Ichoćprzyrzekł,żejejniezrani,naglewy-
dałomusiętodużotrudniejsze.Niemógłjejzranić,bozależałomunaniejbardziej,
niżsięspodziewał.Ibardziejniżbytegochciał.
‒ Takie obnażenie duszy z pewnością nie wchodzi w zakres naszej ewentualnej
umowy,prawda?–powiedziałatonemwcalenieżartobliwym.–Chybacięzaskoczy-
łam.
‒Oczywiście,żenie.Akształtumowynadaljestdodyskusji–odparłtaklekko,
jaktylkopotrafił.
‒Wciążchceszsięzemnąożenić?
‒Tak.
Irzeczywiścietegochciał,choćnicnieszłopojegomyśliisamwcaleniebyłpe-
wien,jakmiałobyterazwyglądaćichmałżeństwoiczegobyodniegooczekiwał.
Pokręciłagłowąiodwróciłasięplecamidookna.
‒Szaleństwo–mruknęła.–Kompletneszaleństwo.
‒Owszem,aletestamentmojegoojcatoteższaleństwo.
‒Ożeniłbyśsię,gdybynietenwarunek?
Zawahałsię,niepewny,cochciałabyusłyszećiileprawdypowinienwyznać.
‒Niewiem–odparłwkońcu,przynajmniejuczciwie.
‒Acozdziedzicem?Musiszgomieć.
‒Tak.
Zacisnęłamocnopalcenaparapecie.
‒Więcwtymmałżeństwiezechceszmiećdzieci?
Tobyłoistotnepytanie.
‒Tak–odparł.
Niewspomniałotymwcześniej,bowłaściwieotymniemyślał.Czekałnajejre-
akcję,aletylkowpatrywałasięwokno.
‒Cootymsądzisz?–zapytałwkońcu.
‒Dziecko…‒Pokręciłagłową.–No,niewiem.
‒Chciałabyśmiećwięcejdzieci?
‒Nigdyniemyślałam…‒zamilkła,więcczekał.
Podobnie jak ona zaczynał sobie uświadamiać konsekwencje zawarcia małżeń-
stwa. Kiedy zamierzał związać się z Eleną, wszystko omówiono wcześniej i ujęto
w dwudziestostronicowym dokumencie. Zaakceptowali to oboje i mieli podpisać
jako umowę biznesową. Niczego innego nie oczekiwał. Małżeństwo z Eleną miało
załatwićsprawęspełnieniawymogówtestamentuojca.
ZOliviąwszystkowyglądałozupełnieinaczej,zwłaszczateraz,kiedywysłuchałjej
historii,kiedyocierałjejłzy,czułjejból…
Nie wolno mu pozwolić sobie na więcej. Olivia nie chciała go pokochać, on nie
chciałpokochaćjej.Musielibyutrzymaćswójzwiązeknabezpiecznieobojętnympo-
ziomie.
‒ Nie mogę ci dać odpowiedzi teraz – powiedziała. – To zbyt poważna decyzja.
Wiem,żeterminupływajutro.Zadzwoniędociebiepóźniej.Narazieniemogę…‒
Pokręciłagłową,przygryzającwargę.
‒Rozumiem–odparłzespokojem.
Dlaobojgabyłatodecyzjawielkiejwagi,przyczymmałżeństwobyłokonieczno-
ściądlaniego,aleniedlaniej.
‒Cozrobisz,jeżeliodmówię?–spytała.
‒Niemusiszsiętymprzejmować.Wolałbymraczej,żebyśodmówiła,niżzgodziła
siętylkopoto,żebymipomóc.–Uśmiechnąłsię,choćbyłomuciężko,boniemógł
znieśćmyśliowspółczuciu.–Małżeństwotoniemisjadobroczynna.
‒Wiem.
‒Naszemałżeństwobyłobyrówniekorzystnedlaciebie,jakidlamnie.
Niebyłprzekonany,żenaprawdęwtowierzy,boco,taknaprawdę,mógłjejofia-
rować?Przyjaźń?Gdyzechcemiećprzyjaciół,znajdzieich.Amałżeństwoniebyło
jejdoniczegopotrzebne.
Dlaczego więc w ogóle się nad tym zastanawiała? Nagle go olśniło. Dziecko.
Chciaładziecka.
Niejego,jegoprzyjaźniczyjegociała.Tylkodziecka.Własnego.
‒Zastanówsię–powiedział.–Kiedyjużcośpostanowisz,wiesz,gdziemniezna-
leźć.
Kiwnęłagłowąiponieznośniedługiejchwiliodwróciłasięiwyszłazpokoju.
Azizniebyłwstaniepozbieraćrozbieganychmyśli.Jaksiębędzieczul,jeśliOli-
viarzeczywiściezgodzisięwyjśćzaniego?Instynktownieczuł,żewcalenieprzy-
niesiemutoprawdziwejulgiiniemiałochotyzastanawiaćsię,dlaczego.
Olivia szła wolno korytarzem, ledwo zdając sobie sprawę, dokąd zdąża. Jakimś
cudemznalazłaswojąsypialnię,szczęśliwiepustą.Wtejchwiliniezniosłabywidoku
nikogo,nawetMadyiAbryzichmiłymiuśmiechami.
Usiadłanałóżku,kompletniewyczerpanapsychiczneifizycznie.
Wydarzeniaostatnichkilkugodzinwciążkotłowałysięjejwgłowie,odnamiętne-
go pocałunku w ogrodzie, przez szokującą propozycję małżeństwa, po jej własne,
równie szokujące wyznanie. Samej jej trudno było uwierzyć, że powiedziała mu
oDanielu,płakałaiznalazłapocieszeniewjegoramionach.Aterazpoważniemy-
ślałaoprzyjęciujegopropozycjimałżeńskiej.
Uznałatozaszaleństwo,aonsięzniązgodził.Botobyłoszaleństwo.Ledwogo
znała. Miała zostać królową, pokazywać się publicznie i być fotografowana przez
prasę,podczasgdyzawszepragnęłaspokojnego,samotnegożycia.
Imiałabydziecko.
Dziecko,któreoczywiścieniezastąpiDaniela,alebędziejej,będziejemogłako-
chaćihołubić,choćwjakimśstopniuodkupićprzeszłość.
Ależebymiećdziecko,niemusiaławychodzićzamąż.Wielekobiettaksobiera-
dziło.Niepotrzebowałynawetmężczyzny;istniałyprzecieżbankispermy.Ażdziw-
ne,żewcześniejotymniepomyślała.Terazjednakwiedziałajuż,żeonachcecze-
goświęcej.Pragnęławsparciakochającegopartneraipomocywwychowaniudziec-
ka.
AleczytomógłtobyćAziz?Przecieżjasnopowiedział,żeniezależymunapraw-
dziwym,kochającymsięmałżeństwie.Ryzykowałazłamanieserca,auchronićmógł
jątylkonatychmiastowypowrótdoParyża.
AlepowrótdoParyżabyłbyporażką.Niemogławrócićdożycia,jakieprowadziła
wcześniej.
Pragnęławięcej,choćpróbaosiągnięciategozAzizemzakrawałanaszaleństwo.
Niekrył,żeaninieszukauczucia,aniniezamierzagookazywać.Wystarczająco,
aleniewięcej,powiedział.Alecotoznaczy„wystarczająco”?
Znowu stanął jej w pamięci ten niezwykły pocałunek i wyobraziła sobie bycie
znimjakojegożona,kochanka.Wyciągnęłasięnałóżkuizapatrzyławbaldachim
nadgłową.CzynapoważnierozważałapoślubieniewładcyKadaru?
Przymknęłaoczy.Szaleństwo,powtórzyłasobie.Szaleństwo.Jużwzbudziłwniej
tyleuczućipragnień.Cosięzniąstanie,kiedyzostaniejegożoną?Nawetgdyby
postanowilinieprzekraczaćgranicprzyjaźni,toniemogłosięudać.
Jakmiałabysiępowstrzymaćoduczucia,odzakochaniasięwnim?Przezdziesięć
lat powstrzymywała się od jakichkolwiek uczuć i nie zamierzała do tego wracać.
Azizobudziłjądożyciaimogłajużtylkopójśćnaprzód.Chciałatego,cojejzaofero-
wał:przyjaźni,bliskościfizycznej,dziecka.
To było dużo więcej, niż miała kiedykolwiek w dorosłym życiu, i będzie musiało
wystarczyć. Ale choć wybrała życie, nadzieję i szczęście, nie miała pojęcia, jak to
rzeczywiściebędziewyglądać.Cogorsza,byłaprzekonana,żejejprzyszłypartner
wcaleniemarzyłotymsamym.
OdwyjściaOliviiAzizkrążyłposwoimgabinecie,jakbychciałzdeptaćdywando
nitek.Westchnąłfrasobliwieispojrzałnazegarek.
Ileczasupowinienjejdać?Icozrobi,jeśliodmówi?Problemwtym,żejużteraz
niechciałsięwiązaćzbylekim.AlegdybyOliviaodmówiła,będziemusiałznaleźć
kogośnajejmiejsce.Podpisaćkolejnąumowę,którazabezpieczygozewszystkich
stron. Musiał się bardzo starać, żeby jego narzeczona została zaakceptowana
przeznaród.
Niemiałochotyznówtegopowtarzaćisamsięsobiedziwił,żebyłgotówpodpi-
saćtakbezdusznąumowęjaktęzEleną.
CojednakoznaczałabyzgodaOlivii?
Znówzacząłniespokojnieprzemierzaćgabinet.Spędzonezniąpopołudniezasad-
niczo zmieniło jego podejście. Pocałunek, zwierzenia, trzymanie jej w ramionach,
dotykjejwłosównapoliczku,jejłzy…
Już samo wspomnienie wywoływało ból podobny do tego, jaki czuł, kiedy będąc
chłopcem,starałsięzyskaćmiłośćojca.
Czyżbyznówwstąpiłnatęsamąścieżkę?Próbowałzyskaćuczuciekogoś,ktonie
chciałotymsłyszećijasnotowyraził?
Nie,oczywiście,żenie.Tamtabolesnalekcjaczegośgonauczyła.Choćmiałdla
Oliviiwieleczułościiwspółczucia,toniemogłobyćmowyomiłości.Gdybyjąpoślu-
bił,dałbyjejto,coobiecał.Towarzystwo.Dzieci.Lojalność.
Aleniemiłość.
Taksięzapamiętałwtychrozważaniach,żedźwiękprzydrzwiachwręczgoprze-
straszył.OdwróciłsięizobaczyłOlivię.Wciążmiałanasobieprostespodnieibluz-
kękoszulową,wktórychwidziałjąwcześniej,terazlekkopomięte,alerozpuszczo-
ne włosy ciemną falą okalały jej twarz. Farba zaczęła już blaknąć i gdzieniegdzie
spodciemnegoprześwitywałabarwakarmelu.
‒Dobrywieczór–uśmiechnąłsięblado.–Wyglądaszpoważnie.
‒ I tak się czuję. – Weszła do pokoju, zamykając za sobą drzwi. – Malik powie-
dział,żetucięznajdę.Mamnadzieję,żenieprzeszkadzam.
‒Nie,oczywiścieżenie.Podjęłaśdecyzję?
‒Tak.
Zacisnąłdłoniewkieszeniachspodni.
‒Cóż…Nietrzymajmniewięcwniepewności.
‒Niemamtakiegozamiaru.Tylko…totrochęjakskokzklifu.Niemaszpojęcia,
coczekawdole.
Sercemuzamarło,aleczyzulgi,nadzieiczylęku,niewiedziałiniechciałsięza-
stanawiać.
‒Czytooznacza„tak”,Olivio?
‒Tak.–Wargidrżałyjej,nawetjaksięuśmiechała.–Tak.Alemammnóstwopy-
tańimnóstwoobaw.
‒Tooczywiste.Aleowszystkimmożemyrozmawiać.Damysobieradę.
‒Niemogęcitegoobiecać.
‒Alejamogę.–Czułnietylkoulgęinadzieję,czułradość,któragouskrzydlała.–
Rozwiążemykażdyproblem.Obiecujęcito.Aleniewtejchwili.
‒Dlaczego?
‒Terazzamierzampocałowaćmojąnarzeczoną.
Rozchyliławargizaskoczonaipełnaoczekiwania,aonobjąłjądelikatnieiprzy-
ciągnąłdosiebie.
Och,jakżenatoczekał,jakbardzotegopragnąłodmomentu,kiedypocałowałją
pierwszyraz.Pragnąłjejipotrzebowałcałymsobą.
‒Aziz…‒szepnęła,kiedyniemalbezwiedniesięgnąłdojejpiersi.
‒Wtychsprawachzpewnościąniebędziemymieliżadnychproblemów–zamru-
czał.–Doprowadzaszmniedoszaleństwa,Olivio.
‒Tymnieteż–wyznała,zarumieniona.–Naprawdęmożemytozrobić?
‒Co,konkretnie,masznamyśli?–Mrugnąłszelmowsko.
Oliviaroześmiałasięradośnie.
‒Dobrzewieszco.Tocałemałżeństwo.
‒Ależoczywiście.
Znówwziąłjąwramiona.Akuratwtejchwiliniemiałnajmniejszejochotyzapew-
niać,żenigdysięniezranią,boprzecieżsięniekochają.
Wtejchwilichciałjątylkocałowaćdoutratytchu,coteżbezzwłokiuczynił.
ROZDZIAŁDZIESIĄTY
Narzeczenisiedzieliprzydużymmahoniowymstole,naprzeciwnichzespółpraw-
ników;pomiędzynimileżałplikdokumentów.Ślubmiałsięodbyćzagodzinę.
Popoprzednimnamiętnymwieczorzeporanekupłynąłnaprzeglądaniudokumen-
tów, których drobny druk tańczył Olivii przed oczami. Aziz w szarym garniturze
iokularachspuszczonychnaczubeknosa,wydawałsięwręcznieprzystępny.
Zupełniejakbybyłnieznajomym.Niewiedziałanawet,żenosiokulary.Nibydro-
biazg,alewtejchwilinabrałogromnejrangi.Przypomniałjejboleśnie,jakmałowie
otymmężczyźnie,choćprzyrzekładzielićznimżycieibyćmatkąjegodziecka.
Itylkootympowinnamterazmyśleć,powiedziałasobietwardo.Zapomniećonie-
realnychmrzonkach.Będzietowarzyszkąjegożyciaidamudziecko.Głębokowie-
rzyła,żebędziedobrymojcemimężem.
Aleczymogłabyćtegopewna?
‒Codopunktupiątego…‒odezwałsięktóryśzprawników,wyrywającjązza-
myślenia.
‒Tak?–Nerwowoprzeglądałaswojąkopięumowy.
Azizprzewróciłstronęiwskazałjejodpowiedniemiejsce.
‒Dzięki.–Zarumieniłasię,zawstydzona.
Punktpiątydotyczył,jaksięokazało,jejkrólewskichwystąpień,któremiałymieć
miejscewzależnościodpotrzeby.
‒Możeszjeograniczyć,jeżelichcesz–wyjaśniłAziz.–Naprzykładnieczęściej
niżrazwmiesiącu.
Mówiłspokojnie,bezemocji,jakbytobyłozwykłespotkaniebiznesowe,cospra-
wiało,żeOliviichciałosięwyć.
Te wszystkie zabezpieczenia powinny ją uspokoić, bo miały chronić jej interesy.
Wtensposóbprzynajmniejmiałaświadomość,conasiebiebierze.
Tylkożeonaniebyłanawetpewna,czynaprawdętegochce.Poprzedniegowie-
czorupowiedziałasobie,żewybierażycieiobiecałasobie,żebędzieradosna.Aziz
potrafiłsprawić,żeuwierzyławpowodzenietegozwiązku,botowciążbyłoznacz-
niewięcej,niżmiaładotychczas.
Aletegorankaniebyłajużniczegopewna.
‒Olivio?–Patrzyłnaniąpytająco.
‒Razwmiesiącutodobrypomysł.
Odwróciłsiędoprawników.
‒Proszętouwzględnić.
‒Acodopunktuszóstego…‒powiedziałjedenzprawników.
NerwowozerknęładoumowyiodwróciłasiędoAziza.
‒Nierozumiem…Czegotodotyczy?
‒Dzieci.
‒Tuteżsąjakieśobostrzenia?
‒Możemytoprzedyskutować.Tendokumentjestopartynaustaleniachpoczynio-
nychzEleną,aleterazsprawawyglądainaczej.
Nietakbardzo,pomyślaławpanice.Towciążtylkoformalnemałżeństwo.Nicin-
negojakumowabiznesowa.
ZerknęłanaAziza,alejegotwarzbyłanieprzenikniona.
‒JaksięwtejkwestiiumawiałeśzEleną?–zapytała.
‒ Oboje potrzebowaliśmy następców, więc pierwszy syn miał być moim dziedzi-
cemwKadarze,anastępnyjejwTallii.
‒Agdybyścieniemielisynów?
Wzruszyłramionami.
‒ Zawsze może się tak zdarzyć, ale wszystko się zmienia. Prawdopodobnie do
czasu,kiedymojedzieckoosiągnieodpowiedniwiek,natronieKadarubędziemogła
zasiąśćtakżekobieta.
Oliviawzięłagłębokioddech.
‒Chciałabym,żebyżadneznaszychdzieciniezostałowysłanedoszkołyzinter-
natem.
Azizkiwnąłgłową.
‒Proszętozapisać–zwróciłsiędoprawników.
‒Iżadnychniańiguwernantek.
‒ Będziemy potrzebowali pomocy przy dzieciach. Część czasu zajmą twoje kró-
lewskieobowiązki,nawetjeżeliograniczymyjedominimum.
‒Dobrze,aletylkotaką,jakązaakceptujęosobiście.
‒Ija–dorzuciłlekko.–Wporządku?
Chłodnenegocjacjenigdynie byłyjejmocnąstroną. Bliskapaniki,tylko kiwnęła
głową.Obserwowałjąprzezchwilę,potemzwróciłsiędoprawników.
‒Zostawcienasnamoment,dobrze?
Kiedywyszli,wstałodstołu.
‒Cosiędzieje,Olivio?
‒Nic–odparłamrukliwie.
‒Cościęniepokoi?Maszjakieśwątpliwości?
Stałprzedniązramionamiskrzyżowanyminapiersi.Niebyłyzłyczyzdenerwo-
wany, tylko uderzająco spokojny. Jakby uczestniczył w spotkaniu biznesowym
ogromnejwagi.
‒ Nie mam wątpliwości – odparła po chwili. – Ale to wszystko jest dziwaczne,
aomawianietychszczegółówjeszczepogarszasytuację.
‒Więcjednakmaszwątpliwości.
‒Ja…jajużnicniewiem!–Odwróciłasięodniego,bliskałez.
Emocje,któreskrywałaprzezdziesięćlat,nietakłatwobyłozdławić.
‒Olivio…‒Stanąłzaniąipołożyłjejdłonienaramionach.–Wiem,żetasytuacja
jestdziwaczna,dlamnieteż.Aletonieznaczy,żeniezadziała…
‒Takjakpralka?–wtrąciła.–Alboblender?–Jejśmiechmiałwsobiecieńhiste-
rii.
Strząsnęłazsiebiejegodłonieienergiczniepokręciłagłową.Azizpatrzyłnanią
wzamyśleniu.
‒ Akurat takie porównanie nie przyszłoby mi do głowy. Ale może po prostu po-
wiedzmi,cosiędzieje.Czegosięboisz?
‒Niebojęsię.
Aprzecieżsiębała.Bałasię,żesięwnimzakochaibędziecierpiała.
Poprzedniejnocy,kiedyjątaknamiętnecałował,przyszłośćjawiłasięraczejopty-
mistycznie. Dziś, kiedy stał przed nią w oficjalnym, ciemnym garniturze, wszystko
sięzmieniło.
‒Niemogęsobietegowyobrazić–powiedziałaniejasno.–Ajeżelitwoipoddani
mnieniezaakceptują?Naraziemyślą,żejestemEleną,aleco,jeżelizechcąpraw-
dziwejEleny?Ico,jeżeliwybiorąKhalila,botyichokłamałeś?Mówiłeś,żekrajjuż
jest niestabilny. – Było łatwiej skupić się na polityce, niż na własnych uczuciach,
zwłaszczanatych,którychsiętakobawiała.–Twierdziłeś,żewiadomośćozniknię-
ciu Eleny może wywołać niepokoje, nawet wojnę domową. A jeżeli nasze małżeń-
stwosiędotegoprzyczyni?
‒Toryzykokonieczne.–Mówiłzimnojakjeszczenigdy.–Aletyniemusiszryzy-
kować.Niemusiszzamniewychodzić.Jeżeliniechceszryzykować,jeszczemożesz
sięwycofać.Lepiejterazniżzagodzinę,kiedyjużzłożymyprzysięgę.Mieszkańcy
Kadarunieakceptująrozwodów.
Spojrzałnaniąniemalobojętnieiprzezmomentzwątpiła,żejemunaprawdęza-
leżynamałżeństwieznią.Możemiałalternatywę?
‒Agdybymsięterazwycofała?Ślubmabyćzagodzinę.
‒Właściwiezatrzykwadranse–poprawił.–Przyznaję,żeniełatwobędziezna-
leźćkogośnatwojemiejsce.
‒ Nie chcę być tylko twoją kochanką – wybuchnęła załamującym się głosem. –
Chcęodżyciaimałżeństwaczegoświęcej.
‒Aczegokonkretnie?
Miłości.Chcę,żebyśmniekochał.Tegoniemogłapowiedzieć.Nawetniechciała
otymmyśleć.
‒Tewszystkieustaleniabrzmiąwręczlodowato–powiedziałapochwilimilcze-
nia.–Uświadamiająmi,czegomimożezabraknąć.
‒Czyli?
‒ Nie wiem. Wiem, że mówię głupstwa. To tylko nerw. – uśmiechnęła się przez
łzy.
Tchórzliwie, ale nie mogła teraz przyznać, czego naprawdę chce. Powinna się
skupićnatym,cojużmiałaicomogłazyskać.
‒ Chcę tego małżeństwa, Aziz. Naprawdę. W nocy dotarło do mnie, jak bardzo
pragnędziecka.NieodzyskamDaniela,alepragnęznówobdarzyćmiłościądziec-
ko.
Nazaledwiesekundępojawiłsięnajegotwarzywyrazrozczarowaniaczynawet
bólu.Amożetobyłatylkograwyobraźni?Potemwzruszyłramionami.
‒Niepotrzebujeszmnie,żebyurodzićdziecko.Możewięcniewartobraćślubu,
skoropragniesztylkodziecka.
Jednak pragnęła nie tylko dziecka. Chciała też obecności i wsparcia partnera,
chciałastworzyćrodzinę.
‒Pragnętegomałżeństwa–powiedziałastanowczo.–Imyślę,żebędzieszświet-
nymojcem.
Skrzywiłwargiwnędznejimitacjiuśmiechu.
‒Takcisięzdaje?Niemiałemdobregoprzykładu.
‒ Z pewnością. Jesteś zabawny, ciepły, dajesz się lubić. Wiele osób z gorszymi
wzorcamibywadoskonałymirodzicami.
‒Dziękizazaufanie.
Wjegogłosiebrzmiałanutagoryczyipożałowała,żeniebyłaznimszczera.Po-
winnabyłazaryzykowaćipowiedzieć,żechcedziecka,aletylkoznim.
Ostatnio kiedy odważyła się zaryzykować i otworzyła serce przed ojcem, popa-
trzyłwdalpustymwzrokiemipoprosił,żebyzagrałanapianinie.
Wspomnienietamtejzdradyistanu,dojakiegojądoprowadziła,kazałojejsięte-
razpowstrzymaćodwyznań.Takbyłobezpieczniej.Lepiejtrzymaćsięgranicwyty-
czonychprzezumowęinieoczekiwaćzbytwiele.
Wgodzinępóźniejbyłopowszystkim.
Aziz ze znużonym westchnieniem rozwiązał węzeł krawata. Zdołał się ożenić
wterminiewyznaczonymprzeztestamentojca.Powinienbyćbardziejniżzadowo-
lony,tymczasemczułtylkoniepokójipodenerwowaniewywołanekonfrontacjązOli-
vią.
Niekryła,żezgodziłasięnaślubtylkodladziecka,niemanatomiastmowyocie-
plejszych uczuciach dla niego. Uczuciach, które witałby niechętnie. Nie zamierzał
przecieżznówzabiegaćomiłość.Niebędziesięupokarzał.Nawetdlaniej.Wsu-
miewszystkopotoczyłosiępojegomyśli.Powinienbyćzadowolony.
Skądwięctodziwnerozczarowanie?
Drzwiłazienki,zktórejprzechodziłosiędosypialni,otworzyłysięiwprogusta-
nęła Olivia w białej jedwabnej koszulce nocnej. Na ten widok Aziz natychmiast
przestałracjonalniemyśleć.Miałpięknążonęidzisiejszejnocybędziesięzniąko-
chał.
Obserwowałjązuśmiechem.Wydawałasiętrochęzdenerwowana.
‒Piękniewyglądasz,Olivio.–Zbliżyłsięidelikatnieucałowałjejnagieramię.
‒Przypuszczam,żeniemusimysięsilićnaromantyzm.
‒Dlaczego?–Znówjąpocałował,tymrazemwkark,ażsapnęłacichutko.
‒Boniełączynasuczucie.
Te słowa świadczyły, że miał rację. I zabolały go ponad wszelkie spodziewanie.
Niechciałtegosłuchać,niechciałotymmyśleć.
‒ A czy to nie jest rodzaj miłości? Nie odrzucaj tego, skoro wiesz, co do ciebie
czuję.
Wziąłjąwramiona,pragnącjejpokazać,jakbardzogopotrzebujeipragnie.
Odpowiedziałanamiętnympocałunkiemiprzylgnęładoniegomocno.Obojewes-
tchnęli,kiedyichnagieciałasięzetknęły.
Jejskóramiałapięknykremowyodcieńkościsłoniowej.Dotądsądził,żejejuroda
jestchłodna,terazjednak,widzącjąuroczozarumienioną,gotowądomiłości,mu-
siałzmienićzdanie.Byłajakkwiat,którynieśmiałozwracasiędosłońca.Aongorą-
copragnąłobdarowaćjącałągamątęczowychodczuć.
Potemleżelimocnospleceni,jakbyżadneniechciałopozwolićpartnerowiodejść.
Oliviajużwcześniejzauważyła,żesięzmieniła,otworzyła,znówzaczęłaczuć.Ale
niemiałapojęcia,czegonaprawdępotrzebowała,doczegotakbardzotęskniła.
Odwróciłasiędokochanka,pragnącmupowiedzieć,coczuje,alewżadensposób
niepotrafiłategoubraćwsłowa.Musiałjednakcośwyczytaćzjejoczu,boprzycią-
gnąłjąbliżej,ażichciaładopasowałysiędosiebie,ipocałowałdelikatnie.
Oddałamupocałunek,wsłuchanawbiciejegosercanaswoim.Czasem,bywyra-
zićto,conajpiękniejsze,niepotrzebasłów.Czasemniesąonewstanieoddaćtego,
cowiążesięznajgłębszymiemocjami.
Ułożyłagłowęwzagłębieniujegoramieniaiwkrótceobojeusnęli.
ROZDZIAŁJEDENASTY
‒Miesiącmiodowy?–powtórzyła,zaskoczona.–Czytonaprawdękonieczne?
‒Chybatak.–Usiadłnaprzeciwniejprzystolewmałejjadalni.
Miałnasobiegranatowygarnituriwłosywciążwilgotnepokąpieli.Wtejchwili
trudnobyłobyuwierzyć,żewswojąnocpoślubnąkochalisięprawiedoświtu.
Teraz,wchłodnymświetleporanka,Oliviaczuła,jakpowracająwszystkiejejnie-
pewności.Azizznówwydawałjejsięnieznajomym.Ichoćciałogorzałowspomnie-
niem nocnych przeżyć, umysł podpowiadał, że powinna chronić się przed zranie-
niem.Niemogłapozwolić,bysiędowiedział,jakogromnewrażeniezrobiłananiej
ostatnianoc.Gdybywiedział,byłbyzszokowany.
‒Dlaczego?–spytała,kiedynalewałimkawy.
‒Najlepiejbędziejeżelinakilkadniznikniemyzwidoku.Ogłoszonomałżeństwo,
aleniepodanoimienianarzeczonejpannymłodej.
‒Wszyscyprzypuszczają,żeto…
‒Elena.Tak,wiem.–uśmiechnąłsięniewesoło.–Todelikatnymanewrdyploma-
tyczny.
‒Więcjakzamierzasztoogłosić?
‒ChcęsięrozmówićzKhalilemidoprowadzićdouwolnieniaEleny.
‒Kiedyotymmówisz,wydajesięłatwe.
‒Niejestłatwe,alekonieczne.Teraz,kiedyjestemjużżonaty,niemapowodujej
przetrzymywać.Mamnadzieję,żetozrozumieiporzucimyślozemście.
‒Możetoniezemstagomotywuje–powiedziaławolno,aonodwróciłsiędoniej
gwałtownie.
‒Tylko?
‒Może,podobniejakty,chcezapomniećoprzeszłości.Hashempotraktowałpod-
lewasobu.
‒Khalilzostałwygnany,boniebyłsynemHashema.
‒ Ale myślał, że był, i ta sytuacja musiała go strasznie zranić. W jednej chwili
straciłwszystko,coznał,aprzecieżbyłwtedymałymchłopcem.
‒ W Stanach żył w luksusie – odparł sztywno. – Przykro mi, ale nie potrafię mu
współczuć.
‒Niemapotrzebymuwspółczuć–odparła.–Khalilmnienieobchodzi,ale…ob-
chodzimnieto,jakstosunkimiędzywamiwpływająnaciebie.Możedałobysięza-
kończyćtenkonflikt?Nietylkodladobrakraju,aledlawasobu.
Roześmiałsięostro.
‒ZgodazKhalilem?Nigdywżyciu!
‒Toniepodobnedociebie,tagoryczizaciętość.
‒Niemaszpojęcia…
‒Więcmiwytłumacz.–Wstrzymałaoddech,czekającnawyjaśnienia,którepo-
mogłobyjejzrozumiećipomóc.
Czuła,żesięwnimzakochuje,inieumiałaztymniczrobić.
‒Nie–powiedziałstanowczo.–Tobezznaczenia.Niepowinniśmyterazrozma-
wiaćopolityce.Nacieszmysięsobą,chociażprzezkilkadni.
Kiwnęłagłową.Tak,powinnaodpuścić,przynajmniejwtejchwili.
‒Dokądpojedziemy?
‒Doinnegokrólewskiegopałacunawybrzeżu.Toodludneibardzopięknemiej-
sce.Jestempewien,żecisięspodoba.
‒Niemamubrańanikosmetyków.
‒Dostanieszwszystko.Chybaże…‒zawahałsięnamoment.–Chybażewolisz
wrócićdoParyża.Warunkinaszejumowygwarantującimożliwośćwyboru.
‒Nie–odpowiedziałaszybko.
Niechętniemyślałaotymdokumenciedefiniującymichmałżeństwowkategoriach
biznesowych.
‒Nieteraz.Alewjakimśmomenciebędęmusiałapojechaćpomojerzeczy.
‒Oczywiście,kiedytylkozechcesz.Jeżelitylkoniebędzieszmiaławtymczasie
królewskichobowiązków.
Chciałazapytać,czybyzaniątęsknił,czywolałby,żebywyjechała.Niemiałapo-
jęcia, co on czuje, ale co by to mogło być, skoro przez sześć lat byli pracownicą
ipracodawcą?Ichobecnarelacjabyłabardzonowaibardzodziwna.
‒Notowszystkoustalone.–Wstałodstołu.–Zagodzinęspotkamysięnadole.
Polecimyhelikopterem.Lądowiskojestnatyłachpałacu.
Pokiwałagłową,wciążniedokońcaprzekonana,aleonwyszedłjużzpokoju.
W godzinę później lecieli już helikopterem nad pustynią. W dali, w promieniach
słońcapołyskiwałoMorzeArabskie.
Lot na wybrzeże trwał najwyżej godzinę i Olivia spędziła ten czas, wyglądając
przezokno,urzeczonaniezwykłąscenerią.Pustyniabyławprostzarzuconawielki-
mi czarnymi głazami, które wyglądały jak ciśnięte dłonią olbrzyma. Kiedy zbliżyli
siędomorza,wpoluwidzeniapojawiłsięskalisty,nieprzystępnyklif.Pałacznajdo-
wałsięwdobrzeukrytejzatoczce,gdziemożnasiębyłodostaćtylkohelikopterem
albołodzią.
Kiedywylądowali,ogarnąłjązachwyt.Choćzbudowanaztejsamejzłotawej,po-
krytejpatynączasucegłycopałacwSiyad,rezydencjanawybrzeżubyłazupełnie
inna.Postawionojąwprostnaskale,astrzelistewieżebiływniebo.
‒Pięknietu–powiedziałzuśmiechem.–Wcześniejodwiedziłemtomiejscetylko
raz.
Wychodzilizlądowiskawykutymiwskaleschodkami,prowadzącymiwgóręklifu,
wprostdopałacu.
‒Dlaczegotylkoraz?–spytała.
Wzruszyłramionami.
‒Jakwiesz,spędzałemwKadarzemożliwiemałoczasu.Jeżelidobrzepamiętam,
byliśmyturaznajakiejśrodzinnejuroczystości,zdajesię,urodzinachojca.
Niedowierzałaobojętnościwjegogłosie.
‒Opowiedzmioswoimojcu–poprosiłaspokojnieichoćbyłokilkastopniniżej,
nieomalpoczuła,jaksięusztywnił.
‒Dlaczegomiałbymchciećonimrozmawiać?–spytałpochwilimilczenia.
Czekała z odpowiedzą, aż osiągną brzeg klifu, i już po chwili pojawiły się przed
nimizdobione,drewnianedrzwiwejściowedopałacu.
‒Bowiem,żewaszarelacjabyłatrudnaidodziściędręczy.Chciałabymzrozu-
mieć.
‒Niemanicdorozumienia.–Odwróciłsię,byotworzyćdrzwiizacząłsięwitać
zpersonelemzgromadzonymwwyłożonymmozaikąfoyer.
Podążałazanim,takżewypowiadającsłowapozdrowienia.Zaprowadzonoichdo
prywatnegoapartamentu,złożonegozkilkupokojówzbalkonamiwychodzącymina
ogródzkaskadowymibasenamiimorzemwidocznymwoddali.Postanowiładaćso-
bienaraziespokójzosobistymipytaniami.Miałanadzieję,żeprzyjdzienanieczas
później.
Wyszłanabalkonipodziwiaławspaniaływidok.
‒ Coś fantastycznego – powiedziała. – Nie mogę uwierzyć, że naprawdę tu je-
stem.
Azizstanąłobokniej.
‒ Tak – powiedział. – Przynajmniej odpoczniemy po tym rozgardiaszu ostatnich
dni.
Rzeczywiście, na wspomnienie ostatnich siedemdziesięciu dwóch godzin wciąż
kręciłojejsięwgłowie.
Miałaogromnąochotęopowiedziećmężowi,coczuje.Żeteostaniedninaprawdę
ją zmieniły. I choć nadal nie wyzbyła się lęku, w sumie cieszyła ją ta zmiana.
Aprzedewszystkimto,żezdobyłasięnaopowiedzeniemuosobie.Wszystkotoza-
wdzięczałaAzizowiibardzochciałamóczrobićtosamodlaniego.Pokazaćmu,że
możnazaryzykowaćiponownieotworzyćserce,żemiłośćjesttegowarta.Alejak
miałabytozrobić,skoromyślopodobnymwyznaniuprzerażałająśmiertelnie?
Czemu nie mogła zwyczajnie cieszyć się tym, co jej ofiarował? Skoro nie chciał
głębszejrelacji,powinnatouszanować.Wyznałamuswojesekrety,aleonwcalenie
musiałodpowiedziećtymsamym.
Gdzieśwgłębiduszyczaiłsięwyrzut,żejednakniepowiedziałamuwszystkiego.
Część wspomnień z tych strasznych lat po oddaniu Daniela zachowała dla siebie.
Nie wyznała, jak nisko upadła, jak sądziła, że nigdy już się nie podniesie. Straciła
nietylkoDaniela,aleirodziców,zwłaszczazaufanieojca,cosprawiło,żeodizolo-
wałasięodświataipogrążyławnicości.
Prawdopodobniejednakniechciałbyotymterazsłuchać.
Obudziłjązzamyślenia,kładącjejdłonienaramionach.
‒Maszochotępopływać?
Popatrzyła na kaskadowe baseny i uśmiechnęła się radośnie. Czas zmienić na-
strój.
‒Świetnypomysł.
Trzy cudownie relaksowe dni upłynęły im na pogawędkach, pływaniu, śmiechu
iwspaniałymseksie.Oliviazdawałasobiesprawę,żewprzyspieszonymtempieza-
kochujesięwmężu,wnimnatomiastpodobnychoznakniedostrzegała.
Nawetwchwilachnajwiększejbliskościjakaśjegoczęśćpozostawaładlaniejza-
mknięta.Przezcałyczasbroniłdosiebiedostępu.
Wmiaręupływuczasucorazbardziejpragnęładoniegodotrzeć,mócpokochać
go całego, choć nadal budziło to lęk i mogło być bolesne. Nie wiedziała tylko, od
czegozacząć.
‒ Uwielbiam twój śmiech – powiedział któregoś popołudnia, kiedy leżeli na roz-
grzanych słońcem płytkach przy basenie pod wodospadem. – Uświadamia mi, jak
rzadkosłyszałemgowParyżu.Niezdawałemsobiesprawy,jakabyłaśwtedysmut-
na.
‒Niemusiałeśsięmnąinteresować.Byłamtylkotwojągospodynią.
‒Aterazjesteśmojążoną.
Pogładziłjąpopoliczkuiodetchnęłagłęboko.Przezostatnietrzydnipowtarzała
sobie,żeniebędzienaciskać,terazjednakniepotrafiłasiępowstrzymać.Chciała
wiedziećwięcejomężczyźnie,naktórymjejzależało.Któregokochała.
‒ Opowiesz mi o sobie? – spytała, kierowana impulsem. – O swoim dzieciństwie
idorastaniu,otym,corobiłeś,kiedywyjechałeśzKadaru.
Zabrał dłoń z jej policzka, odwrócił się na plecy i zapatrzył w niebo. Czekała,
przepełnionanadzieją,żeusłyszycokolwiek.
‒Niemaoczymmówić,naprawdę–powiedziałpodłuższejchwili,tonemdosko-
naleobojętnym.
Onajednakdobrzewiedziała,jakświetniepotrafiłsięmaskować.Lekkiton,unie-
sionebrwi,czarującyuśmiech–jakdobrzetoznałaiprzejrzałanawylot.
‒Każdymaswojąopowieść–powiedziałarównielekko.–Ijakkolwiekzabrzmi
twoja,chciałabymjąusłyszeć.
Tomówiąc,muskałagopalcamiponagiejpiersi.Uwielbiałagodotykaćichciała,
żebystałosiętołatweinaturalne.
Przytrzymałjejdłońnaswoimbrzuchuiuśmiechnąłsięszelmowsko.
‒Niewolałabyśraczejzająćsięczymśinnym?
Popatrzyłananiegowymownie.
‒Naprawdęchceszsłuchaćnudnegoględzeniaomoimdzieciństwie?‒Przesunął
jejdłońtrochęniżej.‒Jawolałbymsłuchać,jakkrzyczyszzrozkoszy…
Prawiejąskusił,alepostanowiłabyćtwarda.
‒Mówiępoważnie.
‒Jateż.–Jednakpuściłjejdłońiznówzapatrzyłsięwniebo.–Więc?Cochcesz
wiedzieć?Mójulubionyprzedmiotwszkole?Hobby?Lubiłemmatematykęiskładać
papierowesamoloty.
‒Tonapoczątek–uśmiechnęłasięzachęcająco.–Matematykimogłamsiędomy-
ślić,samolotytoniespodzianka.
‒Walającesiępocałymdomupogniecionekartkidoprowadzałymamędoszału.
‒Byliściezesobąblisko?
Wzruszyłramionami,alezauważyła,żeznówsięzamyka.
‒Naprawdęniechceszminicpowiedzieć?
Rozczarowanie. Tak właśnie określiłaby swoje uczucia. Najwyraźniej nie zamie-
rzałpowiedziećjejnickonkretnego.
‒Jaciwyznałamswojesekrety–powiedziałazwyrzutem.
Patrzyłnaniąwzrokiemnieprzeniknionym.
‒Żałujesztego?
‒Nie.Dobrzemitozrobiło.Możepomogłobyitobie?–dodałazwahaniem.
‒ Oczyszczające obnażenie duszy? Nie wydaje mi się. – Znów schował się pod
maską.–Maminnypomysł…‒Zacząłsięprowokującobawićsznureczkiemodjej
kostiumu.
Odsunęłasięlekko.
‒Niepytamotwojenajgłębszesekrety.–Starałasięmówićrównielekkimtonem
jakon,aleniecałkiemjejsiętoudało.–Chciałabymciętylkotrochęlepiejpoznać.
Wkońcujesteśmymałżeństwem.
Milczałprzezmomentimarszczącbrwi,przesuwałdłoniąpojejramieniu,alewy-
dawałsięniemalnieobecny.
‒ Dobrze – powiedział w końcu. – Co chciałabyś wiedzieć? Czy byłem blisko
zmatką?Jakodziecko,tak.Alekiedyprzeprowadziliśmysiędopałacu,stopniowo
corazbardziejsięodwszystkichodsuwała,odemnieteż.Apotemwysłanomniedo
szkołyzinternatemizupełnieprzestałemjąwidywać.Ateraz–przeniósłdłońnajej
brzuch–zajmijmysięczymśsympatyczniejszym.
Roześmiałasięipozwoliłanapieszczoty.Itakniewyciągnęłabyodniegonicwię-
cej,aniemiaładośćsiływoli,bymusiędłużejopierać.
Później, kiedy zachodzące słońce zmieniło spokojną wodę w płynne złoto, leżeli
wdużymłożu,spleceniwuścisku,zwolnauspokajającoddechy.
Azizpołożyłdłońnajejpłaskimbrzuchu.
‒ Jak myślisz? Może już tam rośnie mały książę albo księżniczka? – Pochylił się
ipocałowałjąwpępek.
Zaskoczyłjątympytaniem.Odkądkochalisięporazpierwszy,nawetniepomyśla-
łaodziecku.Zabawne,boprzecieżperspektywaposiadaniadzieckabyłagłównym
motywemjejzgodynamałżeństwo.
Niedokońcaprawda,choćwłaśnietakmutoprzedstawiła.Poślubiłago,bosię
wnimzakochała,chybanawetjeszczezanimprzyjechaładoKadaru.
Możetrwałotodłużej,niżpoczątkowosądziła.Możebudziłjąstopniowo,aona
oszukiwałasamasiebie,żenicsięniedzieje,choćsiędziało.
‒Oczymmyślisz?–spytał,znówcałującjąwbrzuch.
Wcaleniechciałwiedzieć,oczymnaprawdęmyśli.Niespodobałobymusię,gdy-
bywyznała,codoniegoczuje.
‒Nicważnego–powiedziałalekko,muskającjegowłosy.
‒Wyglądaszbardzopoważnie.–Pocałowałjąjeszczeraziprzewróciłsięnaple-
cy,niepuszczającwszakżejejręki.
Czuła, że nie będzie się potrafiła powstrzymać od kolejnych pytań o jego prze-
szłość.
‒Myślałamotobie–uśmiechnęłasięniepewnie.–Wyobrażałamsobie,jakbie-
gaszpopałacowychkorytarzachipuszczaszpapierowesamoloty.
Odpowiedziałuśmiechem,aleminęmiałnieufną.
‒Możenaszsynalbocórkabędąrobićtosamo–powiedział.
Naglecośdoniejdotarło.Niepowinnapozwolić,bysądził,żewyszłazaniegotyl-
kodlaperspektywyurodzeniadziecka.Tobyłozimneiokrutne.Chciałamupowie-
dzieć,żetonietak,aleniemogłasięnatozdobyć.
‒Może–przyznała,choćwtejchwiliwydawałosiętobardzoodległe.
Tymczasemprzecieżmogłabyćwciąży.Nieużywalizabezpieczenia,aonamiała
nieregularnecykle.Aleniechciałaterazotymmyśleć.Jejwszystkiemyślizajmował
on.
‒Mówiłeś,żejakodzieckobyłeśbliskozmamą–zaczęła.
‒Dlaczegotakwypytujesz?–Usiadłisięgnąłpokoszulę.
‒Wypytuję?Niepotrzebnietaktoodbierasz.Poprostujestemciekawa.
‒Cozaróżnica?Trochęzapóźnonawątpliwości.
‒Niemamżadnychwątpliwości.
‒Martwiszsię,jakimbędęojcem.–Wzruszyłramionami,jakbyrozmowazaczęła
gonudzić.
Oliviapatrzyłabezradnie,jakwkładaszorty,przeczesujepalcamiwłosyisięgapo
zegarek.
‒Posłuchaj–powiedziałaspokojnie.–Toniemanicwspólnegoztym,jakimbę-
dzieszojcem.Chciałabymcośotobiewiedziećdlanaszegowspólnegodobra.Jesteś
moim mężem, niezależnie od wcześniejszej umowy, nasz związek ma trwać wiele
lat.Chceszmnieodepchnąć?
‒Nieprzypuszczałem,żezechceszsiędomniezbliżyć.
‒Agdybymzechciała?–Wstrzymałaoddechiczekałanaodpowiedź.
Był odwrócony plecami i nie widziała jego twarzy. A przy tym miał mistrzostwo
światawukrywaniuuczuć.Podobniejakkiedyśona.
Wciąż stał do niej tyłem. Nie wiedział, co jej odpowiedzieć ani czego od niego
chciała.Przezcałydzieńunikałjejpytań,niechętnyszczerejrozmowie,którejona
zdawałasięodniegooczekiwać.Poco?Przecieżwyraźniedaładozrozumienia,że
wyszłazaniegotylkopoto,żebyurodzićdziecko.
Liczyłosiętylkodziecko.Nicwięcej.
‒Naprawdęniewidzępotrzebyzwierzeń–powiedziałwkońcu,wciążniezmie-
niającpozycji.–Zgodziliśmysięprzecież,żeniechcemyażtakiejbliskości.
‒ Umawialiśmy się też, że wszystko jest do dyskusji – przypomniała mu. – Mam
nadzieję,żetosięniezmieniło?
‒Nie–odparłpochwili.
Odwróciłsięizobaczyłjąsiedzącąpotureckunałóżkuzkarmelowymiwłosami
rozrzuconymi na ramionach, owiniętą prześcieradłem. Kremowa skóra była lekko
zarumieniona.Byłapięknaisprawiaławrażenieszczęśliwej.Usiadłobokniejipo-
patrzyłnaskłębionąpościel.
‒Mójojciec–zacząłzwysiłkiem–przezcałeżyciemnieodrzucał.
‒ZpowoduKhalila?–spytałamiękko.
Pokiwałgłową.
‒Zawszegokochałiwolałodemnie.
‒Jednakgowygnał.
‒ Tak, ale zrobił to wbrew sobie. Khalil był jego ukochanym pierworodnym sy-
nem,maskotkąpałacu,anawetcałegokraju–przerwał,bozalałagofaladawnego
gniewuigoryczy.
Nie chciał już do tego wszystkiego wracać, ale powrót do Kadaru nieuchronnie
przywołałzłewspomnieniazdzieciństwa.Askorojużzacząłotymmówić,niemógł
iniechciałprzestać.
Wstałzłóżkaiznówodwróciłsiędoniejplecami.
‒ Chcesz znać prawdę? Proszę, oto nieocenzurowana wersja: mój ojciec mnie
nienawidził.Odmomentukiedypojawiłemsięwpałacu,amożenawetwcześniej.
Zaczerpnąłtchuiwolnowypuściłpowietrze.
‒ Przypuszczam, że nie zawracał sobie mną zbytnio głowy, dopóki nie uczynił
mnieswoimnastępcą.Alekiedyjużtozrobił,miałmitozazłe.Miałmizazłe,że
mniepotrzebował,więcuczyniłmojeżycienieznośnym.
Głosmudrżał,anienawiśćdosamegosiebieprzelewałasięwnim,jadowitajak
kwas. Nie chciał tego pamiętać, a rozmowa o tym była jeszcze gorsza, bo choć
przezwiększośćżyciaudawał,żejegodzieciństwonigdysięniezdarzyło,iukrywał
przedotoczeniemswojelęki,terazpoczułwewnętrznyprzymusoczyszczenia.
Przypominałotoimpuls,którykażesamobójcyrzucićsięzmostulubpodpociąg,
zwanyprzezFreudainstynktemśmierci.
Zapragnął wyznać Olivii absolutnie wszystko i wolał nie myśleć, jak na to zare-
aguje.Jednakkiedyzerknąłwjejstronę,sprawiaławrażeniespokojnej.
‒Ilemiałeślat,kiedyzostałeśjegonastępcą?–spytała.
‒Cztery.
‒ Och… ‒ szepnęła i nie mógł znieść wyrazu współczucia na jej twarzy. – Opo-
wiedzmiotym.
‒ Naprawdę chcesz znać te wszystkie brudne szczegóły? Byliśmy pogardzani,
moja matka i ja. Pogardzani i wyśmiewani od momentu, kiedy przekroczyliśmy
drzwipałacu.Przezmojegoojca,przezpałacowąsłużbę,przezkażdego.Tozabiło
moją matkę. Pochodziła ze wsi. Została kochanką szejka nie z własnego wyboru.
Nigdyniechciałabyćkrólową.Napoczątkutobyłydrobiazgi.Nieokazywaniesza-
cunkunależnegokrólowej.Ignorowałato,botakbyłołatwiej.Bezpieczniej.Potem,
przy zachętach ze strony ojca, ludzie stawali się bezczelnie niegrzeczni, szydzili
zniejizemnie.Podstawialinamnogi,kiedyprzechodziliśmy.Plotkowali.Zawszyst-
kimstałmójojciec.Drwiłznasobojga.Mamaprzestałasiępokazywaćpublicznie.
Przesiadywaławswoimapartamencie,wwiecznymlęku,żezostaniewygnanajak
Khalil. Ja też wciąż byłem przerażony. Mój ojciec uwielbiał pokazywać wszystkim
dookoła,jakbeznadziejnybyłempodkażdymwzględem.Wzywałmniedoswojego
gabinetu i ośmieszał przed członkami rady. A ja wciąż próbowałem go zadowolić.
Spędzałemcałegodziny,próbujączapamiętaćodpowiedzinajegoewentualnepyta-
nia. Jego rozkład dnia, fakty z historii Kadaru, treść konstytucji. Każda pomyłka
kosztowałamniepoliczek.Potemkazałmisięwynosić.Awiesz,cobyłonajgorsze?
Wciążgokochałem.Bógjedenwie,dlaczego.Kochałemgoi…‒przerwał,nienawi-
dzącsiebiezato,żejejtomówił–chciałem,żebyionmniekochał.Robiłem,como-
głem, żeby mnie tylko pokochał. Nawet go raz zapytałem, czemu mnie nie kocha.
Iwiesz,comiodpowiedział?
‒Nie–odparłaspokojnieismutno.
‒Spytał:„Dlaczegomiałbym?”.Nigdyniepotrafiłemznaleźćodpowiedzinatopy-
tanie.
‒Jacinanienieodpowiem–szepnęła.
‒Tylkoniewygłaszajżadnychprzemów–poprosił.–Tojużstarahistoria.
‒Alewciążmaznaczenie.
‒Cóż,tak.Rzeczywiściewpływanamojeobecnewybory.Todlategoniemusisz
sięobawiać,żesięwtobiezakocham.Niezamierzamponownienarażaćserca.
‒Wiem–odparła.–Aleto,żeodrzuciłcięwłasnyojciec,nieznaczy,żewszyscy
innipostąpiątaksamo.
‒Uważam,żeryzykosięnieopłaca.Zresztątymyśliszpodobnie.Inietylkoty.
Niemożnanikogoprzekonać,żebykogośpokochał.Dlategolepiejniepróbować.
Oliviapodciągnęłakolanapodbrodę.
‒ADżentelmenPlayboy?Jakdotegodoszło?
‒Comasznamyśli?–spytałsztywno.
‒Jaktosięstało,żemałychłopiectęskniącyzamiłościąojca,zostałpierwszym
playboyemEuropy?
‒ Odkryłem kobietę, kiedy miałem piętnaście lat. Była kochanką mojego ojca.
Uwiodłamnieiuległemtylkodlatego,żechciałemdokuczyćojcu.Potemzrozumia-
łem,żepotrafięzadowolićkobietę.Wolałemtoniżbezużytecznepróbyzadowole-
niaojca.–Wzałożeniumiałotozabrzmiećlekko,alewyszłogorzko.
‒Rozumiem–powiedziałaiwiedział,żenaprawdętakjest.
Byłanaprawdędalekowzroczna.
‒Niewiem,dlaczegootymrozmawiamy.
‒Bochcęciępoznaćizrozumieć.
‒Ico?Jesteśusatysfakcjonowana?
Trudnomubyłoznieśćjejwspółczucie,więcodwróciłsięnapięcieipodszedłdo
okna.Niebonazewnątrzmiałobarwęindygo.
‒Nowięc?Naprawdęczujeszsięlepiejpousłyszeniutegowszystkiego?
Roześmiałasięmiękko.
‒ Niezupełnie. Przede wszystkim jestem wstrząśnięta i wyczerpana emocjonal-
nie.–Wstałaipodeszładoniego.–Alemamnadzieję,żezczasemtypoczujeszsię
lepiej.Stanieszsięmocniejszy.Dlategocieszęsię,żemipowiedziałeś.
Onsamwtowątpił.Jużżałował,żesięodkrył,żeokazałsłabość.
‒Aziz–zamruczała,przytulającsiędojegopleców.
Jegotwardemięśniezetknęłysięzjejmiękkością,alewtejchwilinieczułpożą-
dania.Czułnatomiastcośinnego,głębszego,wszechogarniającego;wzruszenieści-
snęłogozagardło,woczachzapiekłyłzy.Sięgnąłpojejdłoń,niepewny,cowłaści-
wieczuje,wiedząctylko,żepragniejejobecności.
Nazawsze.
‒Aziz–powtórzyła,obejmującgomocno.–Wiem,żemożeniechciałeśtegousły-
szeć…
WtymmomencierozległosiępukaniedodrzwiiOliviaumilkła.
Westchnęłasmutnoisięgnęłaposzlafrok.
Poczekałażzawiązałapasek,iodpowiedziałnieswoimgłosem.
‒Wejść.
KujegozaskoczeniubyłtoMalik.NaOlivięnawetniespojrzał,tylkoutkwiłponu-
rywzrokwAzizie.
‒OtrzymaliśmywiadomośćodKhalila.Chceztobąrozmawiać.
Azizniekryłzaskoczenia.
‒Rozmawiać?Zemną?
‒JestwSiyadzieiwciągugodzinymożetuprzyleciećhelikopterem.
Godzina.Kręciłomusięwgłowiezarównoodtychnowychrewelacji,jakitego,
cowłaśniewydarzyłosiępomiędzynimi.
‒Porozmawiaszznim,prawda?–spytałMalik,więckiwnąłgłową.
‒Tak.Przygotujnampokójnadole.
KiedyMalikwyszedł,spojrzałnaOlivię.Byłabardzobladaiwyraźniezaniepoko-
jona.Prawdopodobnieonwyglądałtaksamo.Przynajmniejtaksięczuł.Niedomy-
ślałsię,coKhalilchcemupowiedzieć,wątpiłjednak,bychciałzawrzećpokój.
‒Comamrobić?–spytałaOlivia.
Omalniechwyciłjejzarękęiniepoprosił,byznimzostała,takbardzojejpotrze-
bował.Potrzebowałjejsiły,współczuciaizrozumienia.
Aprzecieżjeszczetakniedawnoniechciałnikogopotrzebować,bouważałtoza
oznakęsłabości.
Terazwszystkosięzmieniło.Próbowałchronićswojeserceiponiósłklęskę.Poko-
chałjąikochałtakbardzo,żeażboleśnie.
Wyobraziłsobie,jakpytaOlivię,czygokocha,aonaodpowiadataksamojakjego
ojciec:„Dlaczegomiałabym?”.
Oczywiściewyraziłabytowłagodniejszejformie,możebygonawetprzeprosiła.
Alepowiedziałabyjasno,żegoniekochainiepokochaimusiałbyjeszczerazprze-
żywaćbólodrzucenia.
‒Poczekajtutaj–powiedziałiwyszedłzpokoju.
ROZDZIAŁDWUNASTY
Nawetkiedyjązostawił,wciążprzeżywałto,cosięmiędzynimiwydarzyło.Ate-
razmiałrozmawiaćzKhalilem,aczułsiękompletniewykończonynerwowo.
‒Tomożebyćcośdobrego–powiedziałpocieszającoMalik,aleAziztylkowzru-
szyłramionami.
‒Alemożeteżzażądaćzwołaniareferendum.
Nieważne,żeAzizwypełniłwolęojcawkwestiimałżeństwa.ObywateleKadaru
wciążwspieraliKhalila,którymógłzażądaćpozostawieniadecyzjinarodowi.
Imożetakpowinienzrobić.Możeupieraniesięprzytytule,któregoniktmunie
chciałprzyznać,byłobłędem?Nieudałomusięzyskaćmiłościojca,dlaczegosądził,
żepokochagonaród?
Oliviawierzyła,żemusięuda.Towzmocniłojegodeterminację.Niepoddasiętak
łatwo.
Półgodzinypóźniej,ubranywciemnespodnieikoszulę,krążyłpoeleganckimsa-
loniku.NierozmawiałzOliviąodprzybyciaMalika.Myślałoniejtylkoiwspominał,
jakgodosiebieprzyciągnęłaidobrzemuzniąbyło.
Pamiętał, że chciała mu coś powiedzieć. Coś, czego prawdopodobnie nie chciał
usłyszeć,botobymukazałopokochaćjąjeszczemocniej.
Krążyłpopokojujaklewwklatce.Kochałją,alepaniczniebałsięjejotympowie-
dzieć. Był zwyczajnym tchórzem, ale nic na to nie poradzi. Bał się ryzyka. Nie
zniósłbywyrazujejtwarzy,gdybymiałanieodwzajemnićjegouczucia.
Lepiejzostawićtotakjakjest,pomyślał.SpotkasięzKhalilemsamnasam.Nie
zdradziswoichuczuć,aonezczasemzblakną.Nauczysięnieczućdoniejzbytwie-
le.
Jużsamatamyślpaliłagożywymogniem.
Zoddalidobiegłodgłossilnikahelikoptera.Dwajmężczyźniwymienilispojrzenia.
‒Wyjdźponiego,Malik–zaproponował.–Japoczekamtutaj.
StarszymężczyznakiwnąłgłowąiAzizpodjąłswojąwędrówkępopokojuwocze-
kiwaniunatego,kogokiedyśuważałzaprzyrodniegobrata.
Pokilkunieznośniedługichminutachrozległosiępukaniedodrzwi.Azizodwrócił
sięzbijącymmocnosercem.
‒Wejść.
Drzwisięotworzyły.WprogustałKhalil,zanimMalik.
Azizpatrzyłnamężczyznę,zktóregożyciem,choćniełączyłyichwięzykrwi,jego
życiesplotłosięoddniaurodzin.Khalilstałwysokiidumny,alewjegooczachnie
byłogniewu.Azizspodziewałsięzobaczyćzbuntowanegopodżegacza,tymczasem
jegogośćwydawałsięażnazbytspokojny.
Szorstkoskinąłgłową.
‒Proszę,wejdź.
Khalilpostąpiłkrokdoprzodu,AzizspojrzałnaMalika.
‒Zostawnassamych.
Starszy mężczyzna cicho zamknął drzwi, zostawiając dwóch młodszych sam na
sam.Przezchwilęobajmilczeli,ażwkońcuciszęprzerwałAziz.
‒Zdążyłemzapomnieć,jakipotrafiszbyćspokojny.
Khaliluniósłbrew.
‒Pamiętaszmnie?
‒Pamiętam,żecięspotkałem,kiedymiałemczterylata.
‒KilkatygodnipotemHashemmniewygnał.
‒Pewnietak.–WspomnieniaAzizaniebyłyażtakklarowne.
Dośćoprzeszłości,pomyślał,inagleogarnęłagofalaświeżegogniewu.
‒Pocotuprzyjechałeś?IcozrobiłeśkrólowejElenie?
‒Jestbezpieczna.
‒Gdzie?Wiesz,żemożeszodpowiedziećzaporwanie?
‒Elenaniepotwierdzizarzutu.
‒Przyznaj,zastraszyłeśją…
‒Dajspokój.Żałujęswojegopostępowania.
‒Tominiewystarczy.
‒Spodziewałemsiętego.Długobyliśmywrogami.
‒Wciążminiepowiedziałeś,gdziejestElena.
‒CzekanamniewSiyadzie–przerwał,wciążbardzoukładny.–Pobraliśmysię–
dodałpochwili.
‒Zmusiłeśją!
‒Nie.
Azizmilczałprzezchwilę.AwięcElenaporzuciłagoiprzeszłanastronęwroga.
Czybyłtymzdziwiony?Wsumieonteżjąporzucił.
‒Dlaczegosięzgodziła?–spytałwkońcu.–Uwierzyławtwojeprawa?
‒Takjakijawierzyłem.Wszystkiemojedecyzjebyłyopartenaprzekonaniu,że
jestemprawowitymnastępcątronuKadaru.
‒Pomimożeniełączącięwięzykrwizmoimojcem?
‒Wierzyłem,żełączą.
Azizpatrzyłnaniegoskonsternowany.
‒Jakto?
‒Wierzyłem,żełączą–powtórzył.–Przezcałeżycieuważałem,żeHashemwy-
gnałmniedlatego,żewolałtwojąmatkęiciebie.
Azizroześmiałsięzniedowierzaniem.CzyżbyKhalilniezdawałsobiesprawy,jak
absurdalnebyłotoprzypuszczenie?
‒Icosięstało?–zapytał.
‒Dopierodwadnitemudowiedziałemsię,żeHashemniebyłmoimojcem.Moja
matkamiałaromanszczłonkiemgwardiipałacowej.
‒Jaksięotymdowiedziałeś?
‒Odsiostrymatki.Ukrywałatoprzedemnąprzezwielelat,boniechciałazbru-
kać pamięci mojej matki. Ale kiedy zobaczyła, że znalazłem Elenę, uznała, że je-
stemgotów,żebysięotymdowiedziećitozaakceptować.
‒Cotoznaczy,że„znalazłeśElenę”?
‒Kochamysię.
Azizwetknąłdłoniewkieszeniespodni.
‒Rozumiem.
‒ Elena uświadomiła mi, że jest w życiu coś ważniejszego od zimnych ambicji.
Przezcałeżyciewalczyłemonależnemiprawa.Wiązałasięztymkażdadecyzja,
każdywybór…Aletronnależysiętobie.Jarezygnujęzewszystkichroszczeń.
Azizzdawałsobiesprawę,żepowinienczućulgę,radość,satysfakcję,aleczułtyl-
kopustkę.
‒Naprawdęuważasz,żetotakieproste?–spytałwkońcu.–Żewszystkosamo
sięwyprostuje?
‒Nie–odparłKhalil.–Nicniejestproste.
‒PonadpołowaobywateliKadarujestpotwojejstronie.Gdybyśmyogłosilirefe-
rendum,wygrałbyś.
‒Może–odparłKhalil.–Alejaprzezsześćmiesięcypodróżowałempopustyni,
szukającpoparcia,atynawetniebyłeśwKadarze.
Choćmówiłneutralnymtonem,Azizwyczuwałwnimoskarżenie,anawetodrobi-
nępogardy.
‒Uważasz,żehulałempoEuropie–podpowiedziałcynicznie.–Takwłaśniemy-
ślisz,prawda?
‒Abyłoinaczej?
‒Dlaczegomiałbymcisiętłumaczyć?Nicciniejestemwinien,nawetwyjaśnień.
‒Niesądzę,żebyśbyłmicoświnien.–Khalilzgodziłsięznimbezsprzeciwu.–
Przykromi–dodałpochwili–żeporwałemElenęijeszczebardziejutrudniłemci
życie.
‒Iuważasz,żetakpoprostuprzyjmętwojeprzeprosiny?–spytałAzizzniedo-
wierzaniem.
‒Nieoczekujętego,aleniewiem,coinnegomógłbymzrobić.Chciałbympostąpić
fair. Ty jesteś prawowitym szejkiem. Przez dłuższy czas się temu sprzeciwiałem,
aleterazwszystkozrozumiałemichciałbymmócwspółpracowaćztobądladobra
kraju.Alezrozumiem,jeżelimiodmówisz.
AzizusłyszałwgłowieechosłówOlivii:„Przejmujęsiętym,jaktodziałanacie-
bie.Możejestjakiśsposób,żebyzakończyćtenkonfliktiodnaleźćspokój?Niedla
Kadaru,aledlaciebieiKhalila”.
Choć jemu wydawało się to niemożliwe, ona w to wierzyła. Wierzyła w niego,
wto,żejestdośćsilny,byzapomniećoprzeszłości.
‒ Przez ciebie moje życie stało się piekłem – powiedział głosem nabrzmiałym
wzruszeniem.
Khalilzamrugał,wyraźniezaskoczony.
‒ Twoje życie było piekłem? Ja spędziłem trzy lata na pustyni, traktowany jak
śmieć.
‒Jakto?PrzecieżwyjechałeśdoAmeryki…
‒Dopierokiedyodnalazłamnieciotka.Hashemwysłałmnienapustyniędople-
mieniamojejmatki.Szejknienawidziłmnieikażdegodniadawałmitoodczuć.
Taksamojakinnywładcajemu.MózgAzizaprzetrawiałtęnowąinformację.
‒Przykromi–powiedziałwkońcu,świadomy,żeżadnesłowaniebędąwtejsytu-
acjiodpowiednie.–Niemiałempojęcia.
Khalilroześmiałsięniewesoło.
‒Myślałeś,żeżyjęwluksusachwAmeryce?
‒Aty,żejaprowadzęwpałacużywotrozpieszczanegoksiążątka?
‒Hashemwybrałciebie–powiedziałKhalil–iuczyniłswoimnastępcą.
‒Więcniepowinienemsięskarżyć–wpadłmuwsłowoAziz.–Tymczasemmógł-
bym.–Niemiałnajmniejszejochotyznówdotegowracać,więczamilkł.
WkońcumilczenieprzerwałKhalil.
‒Dlaczegonazwałeśswojeżyciepiekłem?
‒Ojciecwygnałcięzpałacu–powiedziałAziz–alenigdyniewyrzuciłcięzserca,
bociękochał.
Dopieroteraz,kiedynaniegospojrzał,zrozumiał,jakbardzotamtenpotrzebował
tousłyszeć.
‒ Zawsze cię kochał. Wygnał cię, bo czuł, że nie ma wyboru, ale w jego sercu
igłowietotybyłeśzawszejegoprawdziwymsynem.Nieja.
‒Okazywałtowspecyficznysposób.
Azizpokiwałgłową.Gniewopuściłgozupełnie,pozostałtylkosmutekiznużenie.
‒Tak,toprawda.
‒Mamuwierzyć,żeHashemmniekochał,ajednakrzuciłnapastwękogośtakie-
gojakAbdul-Hafiz,którymnietłukł,głodziłiponiżałprzeztrzydługielata?
‒Niebronięjegoczynów–odparłAziz.–Niewiem,dlaczegopostąpiłwtenspo-
sób.Możegniewprzeważyłnadmiłością?Możenieumiałporadzićsobiezrozcza-
rowaniem?Amożepoprostubył,takjakzawszeuważałem,okrutnym,sadystycz-
nymłajdakiem?
‒Może–zgodziłsięKhalil.–Aleskorotakmniekochał,mógłmnieuznaćizna-
leźćmijakieśmiejsce.
‒Teżtakuważam.Alewierzmi,żeprzybyciedopałacuizostaniejegonastępcą
byłonajgorszym,comisiękiedykolwiekprzydarzyło.
Khalilpokręciłgłową.
‒Zawszewyobrażałemsobieciebiejakorozpieszczoneksiążątko,któregokażde
życzeniezostajenatychmiastspełnione.
‒Tobardzodalekieodprawdy.
‒Czyliobajsporowycierpieliśmy.
‒Tak.ZwinyHashema.
‒Niemagotu,żebyzatozapłacił.Myjesteśmy.
Przezchwilęobajmilczeli,alenapięciewyraźniezelżało.Azizniemiałpojęcia,ja-
kiegorodzajurelacjęiczywogólemoglibynawiązać,alebyłpewny,żetenmężczy-
znaniejestjużjegowrogiem.
ZrozumiałtodziękiOlivii,todziękiniejsięzmieniłizapragnąłruszyćdoprzodu.
Dziękiniejpokochał.
‒Pozwólmisobiepomóc–powiedziałKhalil.–Tobieinaszemukrajowi.Razem
łatwiej nam będzie naprawić szkody wyrządzone przez ojca. Możemy zjednoczyć
ludzi…
Azizpopatrzyłnaniegozesceptycyzmemprzemieszanymznadzieją.
‒Jak?
‒Mówiącimprawdę.Działającwspólnie.Tyjesteśprawowitymszejkiemiwpeł-
nitoakceptuję.
‒Chociażtegoniechciałeś.
‒Niełatwomibyłozaakceptowaćfakt,żeniemamżadnychprawdotronu.Wciąż
sięztymzmagam.
‒AcozEleną?
‒Kochamysię.Pogodziłasięztym,żeniebędęszejkiem,choćjestemwładcąple-
mieniamojejmatkiijakotakiślubujęciposłuszeństwo.
KuzdumieniuAzizaKhalilprzyklęknąłnajednokolanoipochyliłgłowę.Azizapo-
dejrzaniezakłułopodpowiekami.
‒ Wstań – powiedział głosem nabrzmiałym wzruszeniem. – Nigdy nie mogłem
znieśćceremonii.
Khalilpodniósłsięwolno.
‒Ludziecięlubią,Aziz.OczarowałeśEuropę.Jesteśwstaniezyskaćmiłośćna-
szegonarodu.
‒Dziękujęcizazaufanie.
Niestetyludzieokazalimusympatię,kiedyudałkogoś,kimniejest.Kiedydowie-
dząsięprawdy…
Olivia znała prawdę. Wyjawił jej swoje smutne sekrety, a jednak wciąż trwała
przynimiwierzyławniego.
Możegokochała?
Czytowłaśniechciałamupowiedzieć?Czymógłmiećnadzieję,żechoćwczęści
odwzajemniałajegouczucie?
‒Pewnosłyszałeś,żejateżsięożeniłem–powiedziałKhalilowi.
‒Tak.
‒SkoroniejesttoElena,ludziemogąniezaakceptowaćmojegowyboru.
‒Musiszimpokazać,żetoosobawartatwojejmiłości.
Oliviazpewnościątakabyła.Spokojna,silna,pełnagodności,ajednocześniemiło-
ściiciepła.Początkowotegoniewidział,przynajmniejniewtedy,kiedyjeszczebyła
jegochłodną,opanowanągospodynią.Alewidziałtoterazisercerosłomuzdumy.
Byłprzekonany,żebędziedoskonałąkrólową.
‒ Dasz radę – zapewnił go Khalil. – Dasz radę sam, ale będzie to dla mnie za-
szczyt,jeżelipozwoliszsobiepomóc.
Azizpatrzyłnaniegoprzezdługąchwilę,amyśliwirowałymuwgłowiejakliście
nawietrze.Potemkiwnąłgłowąiwyciągnąłrękę,byuścisnąćdłońdrugiegomęż-
czyzny.
Przeszłość została, przynajmniej częściowo, wybaczona. Uleczona. Podziękowa-
nianależałysięOlivii.Pomogłamuwtakwielukwestiach.Miałjejbardzodużodo
powiedzenia.Gdybytylkopotrafiłznaleźćwsobieodwagę…
Minęłyjużdwiegodziny,odkądAzizopuściłsypialnię.Niebobyłoterazatramen-
towoczarne i usiane gwiazdami. Olivia początkowo obserwowała je przez okno.
Madaprzyniosłakolację,aleniemogłajeść.Ubrałasięiniespokojnieprzemierzała
pokój,ażwkońcuznówusiadłanałóżkuiprzycisnęłapoduszkędopiersi.
Jej myśli krążyły wokół ostatniej rozmowy z Azizem. Sprawiał wrażenie takiego
chłodnego, zamkniętego w sobie. Tak bardzo pragnęła być blisko niego, dzielić
z nim radości i smutki, podtrzymywać go na duchu podczas spotkania z Khalilem,
aleniechciałjejtowarzystwa.Byłategoboleśnieświadoma.
Mocniejścisnęłapoduszkę,bozebrałojejsięnapłacz.Możepowinnapoprostu
przyznać się do porażki? Zaakceptować to, co jej zaproponował, może nawet żyć
oddzielnie,gdybyzabardzobolało.
Amożepowinnawyznać,żegokocha.
Ta myśl przeraziła ją. A co, jeżeli on nie odwzajemnia jej uczucia? Jeżeli będzie
zniesmaczonyjejwyznaniem?MogłabyznówwpaśćwdepresjęjakpostracieDa-
niela.UtrataAzizabyłabyrówniebolesna.
Dobiegł ją dźwięk otwieranych i zamykanych drzwi, więc podniosła głowę z po-
duszkąwciążprzyciśniętądopiersi.
Azizstałprzednią,alezwyrazujegotwarzyniepotrafiłanicwyczytać.
‒Cosięstało?–szepnęła.
Podszedłdookna,odwracającsiędoniejplecami.
‒Khalilzrzekłsięswoichżądań.
‒Zrzekłsię?Tochybadobrawiadomość?–zapytałaniepewnie,boniesprawiał
wrażeniaszczęśliwego.
‒ Bardzo dobra – odparł bezbarwnym tonem. – Przez cały czas wierzył, że jest
prawowitymnastępcą.Niemiałpojęcia,żejegomatkabyłaniewiernamojemuojcu.
‒Iwkońcusiędowiedział.
‒ Tak. Wczoraj. Ciotka mu powiedziała. Wycofał więc oficjalnie swoje żądania.
Niebędziewojnyanireferendum.Khalilchcemniewspieraćwrządzeniuipomóc
uzdrowićnaszkraj.–Wszystkotomówiłbardzorzeczowymtonem,wciążodwróco-
nydoniejplecami.
Olivia patrzyła na niego zdezorientowana i nagle spłynęło na nią olśnienie. Aziz
byłbezpieczny.Właściwiemałżeństwozniąniebyłomujużpotrzebne.Mógłjeza-
kończyćipewnotegowłaśniechciał.Przecieżnawetwspomniałkiedyś,żeniepra-
gniemałżeństwajakotakiego.
Niezostałajeszczenawetprzedstawionapublicznie,ajeżeliKhalilwycofałswoje
żądania,zapewneuwolniElenęiAzizbędziesięmógłzniąożenić.
‒Czyty…chceszunieważnićnaszemałżeństwo?–spytałazbijącymmocnoser-
cem.
‒Unieważnić?–Odwróciłsięgwałtownie.–Czytegowłaśniechcesz?
‒ Pytam, bo tak się dziwnie zachowujesz. No i wiem, że nigdy właściwie nie
chciałeśtegoślubu.
‒Tak–zgodziłsiępochwili.–Niechciałem.
‒Więc…‒Rozłożyłaszerokoręce.
Ajeszczekilkagodzinwcześniejchciałamuwyznaćmiłość.
Przyznać,żechciaławięcej,aniemniej.
Iwciążchciaławięcej.
‒Więc?–powtórzył.–Chceszsięwyzwolićznaszegomałżeństwa,czytak?
‒ Myślałam, że ty tego chcesz! – krzyknęła załamującym się głosem. – Powiedz
mi,czegonaprawdęchcesz.
Patrzyłnaniąwzrokiempełnymcierpienia,któregonierozumiała.
‒ Chcę, żebyś mnie kochała – szepnął. – Nigdy nie sądziłem, że to powiem. Że
znówbędębłagałomiłość.
‒Niepotrzebujeszbłagać…
‒ Kiedy cię zostawiłem, żeby się spotkać z Khalilem, zrozumiałem, jak bardzo
pragnę,żebyśbyłaprzymnie.Jakbardzociękocham.
Oliviarozpłakałasięzewzruszeniainadziei,jakieobudziływniejjegosłowa.
‒Naprawdę?
‒Tak.Bardzociękocham.Walczyłemztymuczuciem,odkądprzyjechałaśdoKa-
daru, a może nawet wcześniej. Może od chwili, kiedy po raz pierwszy usłyszałem
twójśmiech?Albotwojągrę?Niechciałemsiędotegoprzyznaćnawetprzedsobą
samym, bo bałem się odrzucenia, które tym razem byłoby jeszcze gorsze niż po-
przednie.
‒Niebyłoby–zaczęła,aleonjeszczenieskończył.
‒Nieoczekuję,żeteżmniepokochasz.Nieproszęocud.Alemusiałemcipowie-
dzieć.Imamnadzieję,żemożezczasemteżcośdomniepoczujesz.
‒Och,Aziz.–Dopieroterazzrozumiała,iledlaniejryzykowałipopoliczkuspły-
nęłajejłza.
Wyznałjejmiłość,niemającpojęciaojejuczuciachdoniego.Beznadziei,żemo-
głabygopokochać.
‒Czyproszęozbytwiele?–spytałszeptem.–Możezczasem…Wiem,żezosta-
łaśzraniona,alechcęcipomócprzezwyciężyćtenból…
‒Aziz–uśmiechnęłasięprzezłzy.–Nicjużniemów.
‒Dlaczego?
‒Bociękocham–powiedziałapoprostu.–Bardzo.Powiedziałabymciwcześniej,
ale bałam się, że nie będziesz chciał słuchać. Nie wiem, co bym zrobiła, gdybyś
mnieodrzucił.
Wpatrywałsięwnią,jakbyniedocierałdoniegosensjejsłów.
‒Aleprzedchwiląspytałaś,czychcęunieważnićnaszemałżeństwo.
‒Bosiębałam.–Wiedziała,żemusitoporządniewyjaśnić.–OpowiadającoDa-
nielu,niepowiedziałamciwszystkiego.
Niepowiedziałamuotym,jakbardzozawiódłjąojciec,stającpostroniematki,
popierającoddaniedziecka.
‒Opowiedziałammuwszystkoibłagałamowsparcie,takjaktybłagałeśswojego
o miłość. A mój ukochany ojciec odwrócił się ode mnie. Nie chciał o niczym wie-
dzieć.Niechciałnawetnamniespojrzeć.Akiedybłagałamomożliwośćwychowy-
waniawłasnegodziecka,pogłaskałmnietylkopogłowieiporadziłpostąpićwedług
radymatki.Apotempoprosił,żebymmuzagrałanapianinie.–Wciążbyłazdumiona
jakbardzotodawnewspomnieniewciążboli.–Iwiesz,cowtedyzrobiłam?
‒Zagrałaśnapianinie–odparłmiękko,aonakiwnęłagłową.
‒Jateżbymtakpostąpił.Ipostąpiłem,nieustanniezabiegającomiłośćkogoś,kto
wcaleomnieniedbał.Dlategopytanie,czychcęunieważnićmałżeństwo,takbar-
dzomniezabolało.Bopróbowałemzebraćsięnaodwagęiwyznać,żeciękocham.
‒Ipomyślałeś,żejategoniechcę.Takmiprzykro.
‒Wciążkierowałynaminaszedawnelęki–powiedział,obejmującjąmocno.–Ale
jużpowszystkim.Tonowypoczątekdlanasobojga.
‒Bardzotegochcę.
Ująłjejtwarzwobiedłonieipopatrzyłwoczy.
‒Powiedzmi,cosięwydarzyłopotem.
‒Zrobiłam,coradził.Poszłamdoklinikiizrzekłamsiędziecka.Potemwróciłam
nauczelnięiudawałam,żenicsięniestało.
Wciążpamiętała,jakietobyłosurrealistyczne;chodziłanawykładyipisałaeseje,
jakbyjejświatniestanąłnagłowie.Brzuchmiałaobwisły,zpiersiwciążciekłomle-
ko,choćodporoduupłynęłytrzytygodnie.Aonamiałazamętwgłowie,choćuda-
wała,żewszystkojestwporządku.
‒KiedyprzyjechałamdodomunaBożeNarodzenie,rodzicezachowywalisię,jak-
by nic się nie stało, byli radośni jak w normalne święta. Może nawet nie udawali,
tylkorzeczywiściewierzyli,żewszystkojestwporządku.
‒Ludziewierząwto,wcochcąwierzyć–powiedziałwzadumie.–Wiesz,żetak
jest.
‒Tak.PotemwróciłamdoAngliiiwsiadłamdopociągu,żebypojechaćnauczel-
nię. Ale nie byłam w stanie wysiąść na właściwej stacji i dojechałam aż do końca
trasy, do miasta gdzieś na wybrzeżu. Zaczęłam pracować w jakimś pensjonacie
iwciążsięprzeprowadzałamzmiejscanamiejsce.Cokolwiek,żebytylkonieczuć.
‒Aleterazczujesz.
‒Czuję,aletylkodziękitobie.Obudziłeśmniedożyciapocałunkiem,jakŚpiącą
Królewnę.
Pocałowałjąsłodkoidelikatnie.
‒ A ty obudziłaś mnie. Dzięki tobie zdjąłem maskę i przestałem się ukrywać.
Iwierzyłaśwemnie,nawetkiedyjasamniewierzyłem.
‒Terazjużwierzysz,prawda?Jestempewna,żebędzieszdobrymwładcą.Malik
powiedziałmizarazpoprzylociedoKadaruotwoimbrakuwiarywewsparcienaro-
du.Aletypoprostuniedałeśimszansy.
‒Bałemsię–przyznał.
‒Dajimszansę,ajeszczecięzaskoczą.
Uniósłjejdłońdoustipocałował.
‒Ztobąprzybokudamsobieradęzewszystkim.
Wspięłasięnapalceiteżgopocałowała.
‒Wiem.Obojedamysobieradę.
Razemmogliosiągnąćwszystko.
EPILOG
Słońcewlewałosięprzezpałacoweokna,kiedyzdenerwowanaipodnieconaOli-
via dokonywała ostatniej korekty przed lustrem. Minęło sześć tygodni od ślubu
zAzizemidziśmielisięukazaćnabalkoniewtowarzystwieKhalilaiEleny.
Jak tylko wrócili z wybrzeża, w prasie ukazało się ogłoszenie. Wywołało trochę
szeptówiunoszeniabrwi,alewkońcusytuacjazaczęłasięuspokajać.Kiedyludzie
zrozumieli, że oboje z Olivią darzą się uczuciem, podobnie jak Khalil i Elena, byli
zachwyceni.Dwaszczęśliwezakończeniatocoświęcejniżjedno.
Aziz mianował Khalila swoim głównym doradcą i razem wyruszyli w podróż po
kraju,odwiedzającpustynneplemiona,siejączgodęwmiejsceniezgody.
Akrajsięjednoczyłirósłwsiłę.
Wdrzwiachstanąłjejuśmiechniętymąż,emanującyzniewalającymurokiem.
‒Gotowa?Czekająnanas.
‒AKhaliliElena?
‒Teżjużczekają.
KhaliliElenabylirównieszczęśliwijakoni.DzieliliczaspomiędzyTallięiKadar
iwkrótcemieliogłosićnarodzinypotomka.
Oliviamiałanadzieję,żeniedługoionibędąmoglizrobićtosamo
Wzięlisięzaręceipowędrowalidosalonuznajwiększymbalkonem.KhaliliEle-
najużtambyli,siedzielioboksiebieiKhalilszeptałcośdouchaswojejpięknejżo-
nie.SerceOliviiwezbrało wzruszeniemnawidokszczęścia, którymlostak hojnie
obdarowałcałąichczwórkę.
AziziKhalilzbudowaliszczerą,trwałąrelację,anawetzostaliprzyjaciółmi.Czuli
sięjakbracia,choćniełączyłyichwięzykrwi.
OliviaiElenateżsięzaprzyjaźniłyibyłysobiebliskiejaksiostry.
‒Gotowi?–spytałAziziwszyscypokiwaligłowami.
Wpokojupanowałaauraoczekiwania,bootoporazpierwszymielisięwszyscy
razempokazaćpublicznie.
Otwartodrzwibalkonowe,OliviazAzizemwyszlinazewnątrz,mrugającwośle-
piającymsłońcu.Dziedziniecbyłszczelniewypełnionytłumem,którypowtarzałcoś
śpiewnie.DopieropochwiliOliviazrozumiałasłowa.
‒SzejkAziz!SzejkAziz!
Promiennieuśmiechnięta,odwróciłasiędomęża.
‒Kochającię–szepnęłamiękko,aonodpowiedziałuśmiechem.
–Kochająnasoboje.Sprawmyimprzyjemność.
To mówiąc, przyciągnął ją do siebie i pocałował słodkim pocałunkiem, obiecują-
cymidziękczynnymzarazem.
OboknichstanęliKhaliliElena,takżeuśmiechnięciipozdrawiającytłum.
PotemAzizprzemówiłdozebranych,aninamomentniewypuszczajączrękidłoni
żony.
Tytułoryginału:CommandedbytheSheikh
Pierwszewydanie:HarlequinMills&BoonLimited,2014
Redaktorserii:MarzenaCieśla
Opracowanieredakcyjne:MarzenaCieśla
Korekta:HannaLachowska
©2014byKateHewitt
©forthePolisheditionbyHarperCollinsPolskasp.zo.o.,Warszawa2016
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek for-
mie.
WydanieniniejszezostałoopublikowanewporozumieniuzHarlequinBooksS.A.
Wszystkiepostaciewtejksiążcesąfikcyjne.
Jakiekolwiekpodobieństwodoosobrzeczywistych–żywychiumarłych–jestcałkowicieprzypadkowe.
HarlequiniHarlequinŚwiatoweŻyciesązastrzeżonymiznakaminależącymidoHarlequinEnterprisesLi-
mitedizostałyużytenajegolicencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa
iznakniemogąbyćwykorzystanebezzgodywłaściciela.
IlustracjanaokładcewykorzystanazazgodąHarlequinBooksS.A.
Wszystkieprawazastrzeżone.
HarperCollinsPolskasp.zo.o.
02-516Warszawa,ul.Starościńska1B,lokal24-25
ISBN978-83-276-2290-7
KonwersjadoformatuMOBI:
LegimiSp.zo.o.
Spistreści
Stronatytułowa
Rozdziałpierwszy
Rozdziałdrugi
Rozdziałtrzeci
Rozdziałczwarty
Rozdziałpiąty
Rozdziałszósty
Rozdziałsiódmy
Rozdziałósmy
Rozdziałdziewiąty
Rozdziałdziesiąty
Rozdziałjedenasty
Rozdziałdwunasty
Epilog
Stronaredakcyjna