Kate Hewitt
Gwiazda reklamy
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Luke Bryant spojrzał na zegarek szósty raz w ciągu ostatnich czterech minut ze świadomością,
że lada chwila całkowicie straci cierpliwość. Spóźniała się. Zerknął na Jennę, szefową działu PR, która
bezradnie rozłożyła ręce. Wokół nich kłębił się podniecony tłum, wypełniający elegancki, wyłożony
marmurem i kryształem hol sklepu Bryanta. Czekali już piętnaście minut na Aurelię, która miała
dokonać otwarcia już teraz okrytego legendą sklepu.
Luke pomyślał, że najchętniej dałby sobie z tym wszystkim spokój. Pochłonięty wizytą w
oddziale firmy w Los Angeles, pozostawił ułożenie planu dzisiejszych wydarzeń w Nowym Jorku
swojemu zespołowi i nie miał cienia wątpliwości, że gdyby cały czas był na miejscu, nie czekałby w
tej chwili na osobę, której w gruncie rzeczy wcale nie miał najmniejszej ochoty oglądać.
Porażona jego spojrzeniem Jenna przygryzła wargę i zrobiła przepraszającą minę.
- Gdzie ona jest? - rzucił Luke bez cienia współczucia.
- Na górze.
- Co robi?
- Przygotowuje się.
Luke z wielkim trudem powstrzymał wybuch wściekłości.
- Nie zdaje sobie sprawy, że jest już piętnaście, nie, szesnaście minut spóźniona?
- Chyba jednak tak.
Popatrzył na nią ze złością, chociaż doskonale zdawał sobie sprawę, że jest niesprawiedliwy.
Jenna była ambitna i pracowita. Zatrudniła takie minione zero jak Aurelia w celu uatrakcyjnienia
otwarcia sklepu, ale przynajmniej dysponowała konkretnymi argumentami - Aurelia wciąż bardzo się
podobała przedstawicielom grupy wiekowej od osiemnastu do dwudziestu pięciu lat, była
wykonawczynią trzech wielkich przebojów wspomnianej generacji i sama miała dopiero dwadzieścia
sześć lat.
Są nią zafascynowani, pomyślał kwaśno. Cóż, ludzie zwykle z niezdrowym zainteresowaniem
gapią się na wypadki i inne tragiczne zjawiska. Tak czy inaczej, sytuacja była jasna: Jenna podpisała z
Aurelią umowę na występ i teraz zbity tłum czekał na pojawienie się księżniczki estrady, która miała
zaśpiewać kilka swoich nudnych i niczym się niewyróżniających przebojów.
- To gdzie ona właściwie jest?
- Aurelia?
Czyżby rozmawiali o kimś zupełnie innym?
- Tak, Aurelia.
Nawet imię miała idiotyczne. Tak naprawdę pewnie nazywała się Gertruda albo Millicent, albo
może, o zgrozo, Kitti albo Jenni.
- Jest w pokoju dla personelu. Luke ponuro kiwnął głową i ruszył w stronę schodów. Aurelia
podpisała kontrakt na występ, więc zaśpiewa, bez dwóch zdań. Jak kanarek.
Na piętrze sklepu panowała całkowita cisza, tylko niezliczone ubrania na wieszakach i
koszmarne, pozbawione twarzy manekiny wydawały się go oskarżać. Dzisiejszy dzień miał być
wielkim triumfem, i basta. Przez ostatnie pięć lat sklepy Bryant Stores powoli podupadały, podobnie
jak ogólnoświatowa gospodarka. Nikt nie chciał potwornie drogich luksusowych towarów, w których
sieć Bryant Stores specjalizowała się przez ostatnie sto lat. Luke starał się wprowadzić rozmaite
zmiany, lecz jego starszy brat Aaron uparcie trwał przy swoim zdaniu i nie wyrażał zainteresowania
niczym, co według niego mogłoby sponiewierać rodzinne nazwisko.
Dopiero po otrzymaniu najnowszych ponurych danych Aaron z ciężkim sercem zgodził się na
modernizację firmy, a Luke mógł się tylko modlić, by nie było za późno. Doskonale wiedział, kto, w
razie niepowodzenia, zostanie obarczony winą - to on był szefem Bryant Stores i nieważne, że wiele
decyzji o zasadniczym znaczeniu zapadało z inicjatywy Aarona. Luke wziął na siebie pełną
odpowiedzialność za to, co działo się w jego części Bryant Enterprises, także za zatrudnienie Aurelii
na dzisiejszą imprezę.
Mocno zapukał do drzwi.
- Halo? Pani... Pani Aurelio?
Dlaczego nie używała nazwiska, na miłość boską?
- Czekamy na panią!
Nacisnął klamkę. Drzwi były zamknięte. Zapukał znowu. Zero reakcji.
Chwilę stał nieruchomo, wspominając inne zamknięte drzwi i inną ciszę. Nie potrafił otrząsnąć
się z wyrzutów sumienia. To moja wina, pomyślał. Tylko ja mogłem ją uratować.
Pospiesznie odepchnął wspomnienia, pchnął barkiem drzwi i celnym kopniakiem trafił prosto w
zamek, który natychmiast ustąpił.
Luke wszedł do pokoju i rozejrzał się. Na stole i krzesłach leżały różne części garderoby,
większość z cienkich, przejrzystych materiałów. A na podłodze...
Aurelia.
Luke zaklął i rzucił się ku niej. Siedziała skulona w kącie, ubrana w absurdalnie krótką
sukienkę, z bezładnie rozrzuconymi chudymi nogami. Przykucnął przed nią, zmierzył tętno. Wydawało
się normalne, ale co on wiedział o tętnie. I o gwiazdach muzyki rozrywkowej. Popatrzył na jej twarz,
bladą i chyba trochę spoconą. Teraz, gdy przyjrzał jej się z bliska, doszedł do wniosku, że wyglądała
okropnie. W gruncie rzeczy była całkiem ładna, z prostymi włosami w ciemnym odcieniu blond i
smukłą, zgrabną sylwetką, lecz twarz miała zmęczoną i szarą, i była jakaś taka wychudzona.
T L R
Dotknął jej policzka, wilgotnego i zimnego. I natychmiast, czując, że serce bije mu jak szalone,
sięgnął po swoją komórkę, żeby wybrać numer pogotowia ratunkowego. Musiała coś przedawkować.
Nigdy nie przyszłoby mu do głowy, że ten sam scenariusz powtórzy się w jego życiu. Dobrze pamiętał
smak tamtego przerażenia.
Nagle jej powieki zadrgały, uniosły się i Luke wypuścił telefon z ręki. Coś poruszyło się w jego
sercu, gdy zobaczył kolor jej oczu - były szaroniebieskie, jak Atlantyk w zimny, pochmurny dzień, i
pełne smutku. Zamrugała nieprzytomnie i wyprostowała się z trudem. Skupiła wzrok na jego twarzy i
w jej oczach błysnęła zimna stal.
- Przystojniak z ciebie, co? - wymamrotała.
Uczucie ulgi od razu ustąpiło miejsca zupełnie odmiennym emocjom i Luke ze
zniecierpliwieniem ściągnął brwi.
- No, bierzmy się do roboty. - Chwycił ją pod pachy i podciągnął do pionu.
Oparła się o niego całym swoim niewielkim ciężarem, lekka jak piórko. Krucha i kompletnie
nieprzytomna.
- Co wzięłaś? - zapytał ostro.
Zadarła głowę do góry, żeby na niego spojrzeć, i uśmiechnęła się drwiąco.
- Nieważne, co to było, ważne, że bardzo mi się podobało.
Wziął ją na ręce i ruszył do łazienki. Napuścił do umywalki zimnej wody i zdecydowanym
ruchem wepchnął do niej twarz nieszczęsnej gwiazdy.
Poderwała się gwałtownie, prychając i klnąc jak szewc.
- Co jest, do diabła?!
- Trochę cię to otrzeźwiło, prawda?
Zgarnęła wodę z twarzy, odwróciła się i spojrzała na niego spod zmrużonych powiek.
- O, tak, jestem trzeźwa. Co z ciebie za jeden?
- Luke Bryant. - W jego głosie zabrzmiała lodowata nuta.
Niech ją diabli wezmą za to, że tak go przestraszyła. I za to, że przywołała wspomnienia.
- Płacę ci za występ, księżniczko, więc masz pięć minut na doprowadzenie się do porządku i
zejście na dół - rzucił. - I umaluj się, bo wyglądasz jak trup!
Aurelia Schmidt - bo tak miała na nazwisko, choć niewiele osób je znało - osuszyła twarz i
zamrugała. Głupi facet. Głupi występ. Ona sama też była głupia. Nie trzeba było tu przyjeżdżać.
Wzięła głęboki oddech, wyjęła z torby czekoladowy batonik i wepchnęła go sobie do ust.
Ogarnęła wzrokiem ubrania rozrzucone na podłodze zaimprowizowanej garderoby. Jenna, strażniczka
honoru Bryantów, była przerażona początkowym wyborem stroju, jakiego dokonała Aurelia.
- Przecież jesteś sławną piosenkarką - jęknęła z rozpaczą. - Zbudowałaś sobie jakiś wizerunek...
T L R
Ten wizerunek zdezaktualizował się pięć lat wcześniej, ale ludzie nadal chcieli oglądać Aurelię,
nie wiadomo tylko, czy dlatego, że naprawdę podobały im się jej piosenki, czy dlatego, że mieli
nadzieję na własne oczy zobaczyć jej kolejną kompromitację.
Tak czy inaczej, panika Jenny skłoniła Aurelię do rezygnacji z dżinsów i powiewnego topu na
rzecz błyszczącej sukienki mini. Włożyła ją i już nawet zabrała się do nakładania makijażu, gdy nagle
straciła kontakt ze światem. I właśnie w tym momencie do pokoju wparował Wszechwładny Pan Luke
Bryant, i naturalnie założył, że przedawkowała. I w gruncie rzeczy nie było to wcale takie dziwne.
Najwyraźniej była już spóźniona, więc pospiesznie przełknęła batonik i wykonała ekspresową
wersję makijażu: róż, podkład, kredka do oczu i szminka w ostrym kolorze. Włosy wyglądały
okropnie, więc tylko upięła je na czubku głowy i dosłownie zalała lakierem. Ludzie pewnie z
przyjemnością zobaczą ją w nie najlepszej formie. Ostatecznie to dlatego tabloidy nieustannie ją
śledziły, chociaż od czterech lat nie wydała ani jednej płyty. Wszyscy chcieli obserwować jej upadek.
Miała już dwadzieścia minut spóźnienia i wiedziała, że widownia mocno się niecierpliwi, a
Luke Bryant pieni się z wściekłości. Uśmiechnęła się lekko i otworzyła drzwi.
Wyjście na scenę, nawet taką jak ta, było dla niej zawsze niezwykłym przeżyciem. Całkowicie
traciła z oczu samą siebie i po prostu stawała się piosenką, tańcem, występem, tą Aurelią, którą znał
cały świat.
Tłum przed nią stopił się w jedną, pozbawioną twarzy masę. Sięgnęła po mikrofon. Jeden z jej
wysokich obcasów utkwił w szparze między deskami estrady i przez sekundę wydawało jej się, że
zaraz runie do przodu. Usłyszała, jak ludzie wstrzymują oddech - miała świadomość, że wszyscy
czekają, może nawet mają nadzieję, że przewróci się na twarz. Wyprostowała się, posłała im uśmiech i
zaczęła śpiewać.
Zazwyczaj nie zdawała sobie sprawy z tego, co robi na scenie. Robiła to, co umiała i znała na
pamięć, bo występowanie, czyli udawanie kogoś innego, stało się dla niej dużo łatwiejsze niż bycie
sobą.
Luke Bryant uważnie przyglądał jej się z boku. Aurelia działała jak sterowana autopilotem, była
jednak na tyle dobra, że nie miało to wielkiego znaczenia. Jej smukłe ciało poruszało się ze zmysłową
gracją, głos miała czysty, chociaż lekko zachrypnięty, przywołujący skojarzenie ze słońcem i dymem,
bardzo seksowny.
Nagle odwróciła się twarzą do niego i nieoczekiwanie poczuł, jak wypełnia go pragnienie.
Obezwładniające pragnienie, aby zamknąć ją w ramionach, więcej - aby ją chronić. Było to absolutnie
śmieszne, bo przecież nawet jej nie lubił, gardził nią, a jednak w tej cichej, dziwnej sekundzie, gdy ich
oczy się spotkały, jego serce szarpnęło się gwałtownie i... I cała ta reszta, rzecz jasna.
T L R
Gdy odwróciła wzrok, powoli wypuścił powietrze z płuc. Najwyraźniej był przemęczony i
zestresowany, w przeciwnym razie nie poczułby czegoś takiego w stosunku do Aurelii. Usłyszał, jak
woła do publiczności, aby razem z nią śpiewała chwytliwy refren.
- To nie jest aż tak stary przebój, żebyście mogli go nie pamiętać! - roześmiała się, odrzucając
do tyłu głowę.
Ogarnął go podziw, zupełnie wbrew woli. Tylko odważni ludzie potrafią śmiać się z samych
siebie, dobrze o tym wiedział, zaraz jednak przypomniał sobie, jak znalazł ją nieprzytomną na
podłodze, i skrzywił się z niesmakiem. Może wypiła jednego, żeby dodać sobie odwagi, albo i najadła
się jakichś prochów.
Piosenka dobiegła końca i w wielkiej sali rozległ się grzmot oklasków. Skulił się wewnętrznie,
słysząc pojedyncze kpiące okrzyki. Lubili ją, tak, lecz jakaś część tej sympatii znajdowała ujście w
drwinach i głupich dowcipach. Miał wrażenie, że Aurelia też o tym wie. Kilka razy ukłoniła się z lekko
sardoniczną przesadą, pomachała wielbicielom i pobiegła za kurtynę, w jego kierunku. Zobaczyła go i
uniosła podbródek, mierząc go wyzywającym spojrzeniem.
Luke wiedział, że potraktował ją nieco szorstko, ale nie miał najmniejszego zamiaru
przepraszać. Zupełnie niewykluczone, że była na haju i teraz, gdy zakończyła występ, zależało mu,
żeby jak najszybciej zniknęła.
Kiedy podeszła bliżej, mocno chwycił ją za rękę, zaciskając palce wokół jej przegubu. Czuł
ptasią kruchość jej kości i gorączkową galopadę tętna, i natychmiast pożałował, że w ogóle jej dotknął.
Stał zbyt blisko niej, oddychał powietrzem przesyconym świeżym, cytrusowym zapachem jej perfum i
bijącym od niej gorącem. Kompletnie wbrew sobie zerknął na jej piersi i biodra, wyraźnie widoczne
pod cienkim materiałem dopasowanej sukienki. Po chwili znowu popatrzył na jej twarz i ujrzał na niej
wyraz cynicznego znużenia.
Uwolnił jej rękę, świadomy, że bezbłędnie zrozumiała jego spojrzenie.
- Dziękuję - odezwał się sztywno.
Skrzywiła się.
- Za co, tak konkretnie?
- Za twój występ.
- Nie ma problemu, szefie.
- Nie jestem twoim szefem - rzucił ze zniecierpliwieniem.
- Ale wsadziłeś mi twarz do umywalki z zimną wodą i uważasz, że powinnam być ci za to
wdzięczna, prawda?
- Bo byłaś kompletnie nieprzytomna! Zrobiłem ci uprzejmość.
W jej oczach pojawił się błysk. Kpiła z niego całą sobą.
- No, sam widzisz. - Z uśmiechem oparła smukłą dłoń na jego piersi.
T L R
Bijące z jej palców gorąco przeniknęło przez jego koszulę i w jednej chwili ogarnęło go
podniecenie.
- Co powinnam teraz zrobić? - zapytała cicho.
Nie był w stanie panować nad odruchami ciała, chociaż bardzo tego żałował. Zaśmiała się i
mocniej przycisnęła dłoń do cienkiego płótna koszuli, szeroko rozkładając palce.
Luke stał nieruchomo, z kamienną twarzą. Oderwał jej rękę od swojej piersi i odsunął ją od
siebie, jakby miał do czynienia z jakimś zdechłym stworzeniem.
- Poproszę ochroniarzy, żeby odprowadzili cię do samochodu.
Uniosła brwi.
- O, tak, to doskonały pomysł, szczególnie dzisiaj!
- O co ci chodzi?
- Paparazzi oszaleją z radości, gdy twoi nadęci goryle wyprowadzą mnie na zewnątrz. -
Skrzyżowała ramiona na piersi i w jej oczach pojawił się niebezpieczny błysk.
- Wszyscy będą sobie kpili z tego twojego wielkiego otwarcia, możesz mi wierzyć.
- Nie wątpię, że wiesz, co mówisz.
Tabloidy ośmieszały ją tak często, że pewnie sama już dawno przestała zwracać na to uwagę.
- Wsadź sobie gdzieś te drwiny, szefie! Jestem ci potrzebna.
Luke mocno zacisnął szczęki, aż do bólu. Miał wielką ochotę powiedzieć jej, żeby sobie poszła,
ale rozsądek zwyciężył.
- W porządku - rzekł spokojnie. - Możesz przez jakąś godzinę pokręcić się wśród ludzi i
porozmawiać z nimi, lecz później po prostu się wyniesiesz, zrozumiano? I lepiej nie próbuj...
- Czego? - przerwała mu, znowu z tym kpiącym uśmieszkiem. - Czego mam nie próbować?
- Sam nie wiem, bo z pewnością nie ma takiej rzeczy, na którą nie byłoby cię stać.
Duch drwiny i buntu opuścił ją w ułamku sekundy. Spuściła wzrok i obojętnie skinęła głową.
- Nie bój się - powiedziała. - Dam wszystkim to, czego chcą, nawet tobie. Zawsze tak robię.
Odwróciła się na pięcie i ruszyła przed siebie, prosto w tłum.
Luke poczuł ukłucie nieprzyjemnego zdziwienia. Z góry uznał, że Aurelia jest płytka jak kałuża,
jednak przed chwilą wyczuł w jej spojrzeniu coś mrocznego i pełnego ukrytych znaczeń. Szybko
zepchnął niepokojące wrażenie w głąb podświadomości i powiedział sobie, że nie zamierza marnować
czasu na rozmyślanie o tej przeklętej kobiecie.
Teraz, gdy minikoncert dobiegł końca, ludzie zaczęli krążyć po sklepie, oglądając gabloty z
biżuterią i kosmetykami oraz wystawy. Luke zajął się zabawianiem gości, ciągle jednak miał wrażenie,
że czuje na piersi gorącą dłoń Aurelii.
T L R
Aurelia obejrzała się i zobaczyła, jak Luke Bryant znika w tłumie. Był spięty do granic
możliwości, tego była pewna. Gdy oparła rękę o jego pierś, poczuła twarde jak stal mięśnie, ale także
gwałtowne bicie serca. Wiedziała, że jej obecność działa na niego. Że go podnieca.
Ta świadomość powinna dać jej poczucie ponurej satysfakcji, ale wcale tak się nie stało. Czuła
tylko zmęczenie, ogromne znużenie i na samą myśl o kolejnym występie, kolejnej okazji do odegrania
roli gwiazdy muzyki pop, zrobiło jej się niedobrze.
Ciekawe, co by się stało, gdyby choć na jeden dzień zdjęła maskę gwiazdy i spróbowała być
sobą. Cóż, jej specjalistka od PR-u już dawno wyłożyła karty na stół i powiedziała, że nikt nie chce
prawdziwej Aurelii; ludzie wolą obserwować księżniczkę estrady, która lekkim krokiem przemyka
przez życie i popełnia głupstwa, zasługujące na wzmianki w tabloidach. Tylko taka Aurelia ich
interesuje.
Ją samą też interesowało bycie tylko taką Aurelią, Nie była nawet pewna, czy ma w sobie kogoś
innego. Wzięła głęboki oddech, wyprostowała się i ruszyła przed siebie. Tłum zgromadzony w
eleganckim holu sklepu składał się z bogaczy oraz przedstawicieli klasy średniej. Aurelia wiedziała, że
Luke jest właścicielem ekskluzywnych butików, ale teraz, przyglądając się wyeksponowanej biżuterii,
zorientowała się, że ceny były dość umiarkowane. Naturalnie w kryzysie ekonomicznym zniżka cen
była koniecznym posunięciem, lecz nic nie wskazywało na to, aby Bryantowie porzucili dobry styl w
pogodni za bardziej świadomymi wartości pieniądza klientami. Wyglądało na to, że i sklep, i ona mają
rozpocząć nowe życie - Aurelia była ciekawa, czy Luke'owi to przedsięwzięcie powiedzie się lepiej niż
jej.
Blisko godzinę rozdawała autografy, machała rączką, chichotała i piszczała tak, jakby jeszcze
nigdy tak dobrze się nie bawiła. Niestrudzenie grała rolę księżniczki estrady, ale jej spojrzenie aż zbyt
często podążało w kierunku Luke'a, który w przeciwieństwie do niej nie potrafił ukryć, że najchętniej
znalazłby się zupełnie gdzie indziej.
Był przystojny, fakt, z tymi ciemnymi włosami, oczami koloru czekolady i potężnym ciałem,
którego dotyk doskonale pamiętała. Wyglądał jednak tak poważnie, tak surowo. Czy on w ogóle
kiedykolwiek się śmiał? Była gotowa się założyć, że kazał sobie operacyjnie usunąć poczucie humoru.
Nagle przypomniała sobie mocne uderzenia jego serca pod jej dłonią i ciepło jego skóry.
Przypomniała sobie, jak na nią patrzył, najpierw z dezaprobatą, a potem z pożądaniem. Typowe,
powiedziała sobie, a jednak jakaś część jej istoty zareagowała na to gorące, mroczne spojrzenie,
cząstka, którą już dawno uznała za martwą.
Gdy podniósł wzrok, dotarło do niej, że gapi się na niego od dobrych trzydziestu sekund.
Przyglądał jej się uważnie, chłodno i z dystansem, jakby oceniał ją pod jakimś względem i bynajmniej
nie zamierzał wydać pozytywnej opinii. Postanowiła ukryć zdenerwowanie i przejechała spojrzeniem
T L R
po całej jego sylwetce, od stóp do głów, odwzajemniając mu się z nawiązką. Luke skrzywił się z
niesmakiem i odwrócił do niej plecami.
Chwilę stała tak, dziwnie urażona, zraniona, odrzucona. Śmieszne, pomyślała, chciałam
przecież tylko go zirytować. Nie była jednak w stanie zignorować ukłucia bólu. Dlaczego ten
denerwujący facet miał na nią tak ogromny wpływ? Dlaczego jego zdanie w ogóle miało dla niej
jakiekolwiek znaczenie?
Z trudem otrząsnęła się z zamyślenia. Próbowała się uśmiechnąć i skoncentrować na toczących
się wokół niej gwarnych rozmowach, ale jakoś nie umiała. Odwróciła się na pięcie i szybkim krokiem
opuściła zatłoczony hol.
Luke widział wychodzącą Aurelię. Nie potrafił zrozumieć swoich uczuć - z jednej strony nie
życzył sobie jej dłuższej obecności, ale z drugiej malujący się na jej twarzy wyraz zranienia nie dawał
mu spokoju. Nie miał pojęcia, dlaczego go to obchodziło, bo przecież zdecydowanie nie powinno i
wbrew własnym intencjom poszedł za nią, na górę, do pokoju dla personelu, w którym znalazł ją przed
występem.
Pchnął drzwi z zepsutym zamkiem, bez pukania wszedł do środka i zatrzymał się gwałtownie na
widok Aurelii, która właśnie ściągała sukienkę przez głowę.
- Przepraszam bardzo...
- Nie bądź taki nieśmiały, szefie. - Odwróciła się, ubrana tylko w biustonosz i stringi, z rękami
opartymi na biodrach i znacząco uniesionymi brwiami. - Teraz możesz wreszcie napatrzeć się do woli!
Luke potrząsnął głową.
- Jesteś niesamowita, słowo daję.
- No, to chyba prawie komplement.
Miał świadomość, że nie potrafi oderwać od niej wzroku. Znowu. Nie mógł przestać patrzeć na
te jędrne piersi, osłonięte skąpym kawałkiem białej satyny. Wściekły na siebie, podniósł z podłogi top
z fioletowej gazy i rzucił go jej.
- Włóż coś na siebie.
Kąciki jej ust uniosły się w kocim uśmiechu. W przejrzystym topie wcale nie wyglądała
skromniej. Cieniutki materiał podkreślał smukłość jej ciała. Powtarzał sobie, że jest za chuda, ale jego
podniecenie narastało. Aurelia uśmiechnęła się wszechwiedząco.
- Przyszedłem sprawdzić, czy dobrze się czujesz.
Łuki jej brwi powędrowały jeszcze wyżej.
- Dlaczego miałabym nie czuć się dobrze?
Co miał powiedzieć? Że dostrzegł ogromny smutek w jej oczach? Wyśmiałaby go.
- Wydawało mi się, że byłaś czymś zaniepokojona.
- Zaniepokojona? - powtórzyła z lekceważącym niedowierzaniem.
T L R
Mimo to dostrzegł głębokie cienie w jej oczach i dziwną kruchość ostentacyjnie pewnej siebie
pozy. Przechyliła głowę i omiotła rzęsami policzki.
- Wrażliwy z ciebie mężczyzna, nie ma co - zamruczała cicho.
Niski, kuszący ton jej głosu sprawił, że całe jego ciało zareagowało podnieceniem.
Zdecydowanie za długo nie był w związku i nie uprawiał seksu; nie było przecież żadnego innego
powodu, aby ta kobieta budziła w nim takie odczucia.
Podeszła do niego lekkim krokiem. Luke cofnął się i w rezultacie oparł się plecami o drzwi.
- Wydaje mi się, że to ty jesteś zaniepokojony, Panie Wrażliwy. - Z cynicznym uśmieszkiem
musnęła jego erekcję czubkami palców.
Luke drgnął, jak porażony prądem, i z niesmakiem potrząsnął głową.
- Co jest z tobą nie tak? - rzucił ostro.
- Najwyraźniej nic, sądząc po twojej reakcji.
- Kiedy widzę stosunkowo atrakcyjną kobietę w bieliźnie, moje ciało reaguje w sposób
uwarunkowany biologicznie, to prawda, ale to wszystko.
- Och, więc twój pokaz troski o mój stan emocjonalny też był uwarunkowany biologicznie? -
Odsunęła się i obrzuciła go twardym, zimnym spojrzeniem.
- A myślałaś może, że cię podrywam? - parsknął krótkim śmiechem. - Jeżeli już, to ty
podrywałaś mnie, moja droga! Nawet cię nie lubię, wiesz?
Gniewnie uniosła podbródek.
- Odkąd to sympatia ma z tym cokolwiek wspólnego?
- Dla mnie od zawsze.
- Dziwne. - Odwróciła się, sięgnęła po dżinsy i włożyła je. - No, tak czy siak, możesz odetchnąć
z ulgą, bo nic mi nie jest.
Wiedział, że powinien wyjść - do diabła, w ogóle nie powinien był tu przychodzić - ale nawet
nie drgnął. Bo wcale nie wyglądała na osobę, której nic nie jest.
Stał nieruchomo, przepełniony frustracją, teraz także seksualną, obserwując, jak Aurelia wrzuca
swoje ubrania do dużej płóciennej torby. Zerknęła na niego spod długich rzęs i przez sekundę była
młoda, niepewna i krucha, zaraz jednak przywołała ten zimny, cyniczny uśmiech.
- Nadal tu jesteś, szefie? Wciąż masz nadzieję?
Prawie zazgrzytał zębami z wściekłości.
- Jestem tu, ponieważ kompletnie się rozsypałaś i nie sądzę, aby udało ci się wyjść stąd o
własnych siłach. Godzinę temu leżałaś nieprzytomna na podłodze. Nie potrzebna mi reklama w postaci
tabloidowych tekstów o tym, jak to Aurelia, księżniczka muzyki pop, wykorkowała w pokoju dla
personelu mojego sklepu.
Pogardliwie przewróciła oczami.
T L R
- Ojej, a ja już zaczęłam wierzyć, że naprawdę się o mnie martwisz! Nie pękaj, mówiłam
przecież, że nic mi nie jest.
Sztywno skinął głową.
- W takim razie pożegnam się. I będę wdzięczny, jeśli wyjdziesz tylnymi drzwiami.
- Zawsze wychodzę tylnymi drzwiami - uśmiechnęła się. - Żeby uniknąć paparazzich,
rozumiesz.
Podbródek drżał jej lekko. Luke nie miał już cienia wątpliwości, że jednak ją zranił i chociaż
zdawał sobie sprawę, że nie powinno go to w ogóle obchodzić, miał wyrzuty sumienia.
- Do widzenia - powiedział.
Nie zareagowała. Patrzyła tylko na niego tymi chmurnymi oczami, a wyzywająco uniesiony
podbródek wciąż jej drżał. Luke zaklął głośno, odwrócił się i wyszedł z pokoju.
T L R
ROZDZIAŁ DRUGI
- Nasza impreza okazała się strzałem w dziesiątkę. - Jenna wkroczyła do gabinetu Luke'a z
plikiem gazet w ręku i stopą obutą w pantofel na wysokim obcasie zatrzasnęła za sobą drzwi. - Po
prostu w dziesiątkę!
Luke odwzajemnił uśmiech. Szybki przegląd nagłówków gazet utwierdził go w przekonaniu, że
ponowne otwarcie Bryant Store spotkało się z pozytywnym przyjęciem. Zresztą raporty kasowe z
końca dnia były tego oczywistym dowodem. Teraz trzeba było tylko powtórzyć tę operację w sklepach
Bryant na całym świecie, oczywiście za zgodą Aarona.
Fakt, że wciąż był uzależniony od ostatecznej decyzji brata, chociaż miał trzydzieści osiem lat i
zarządzał rodzinną siecią od ponad dziesięciu, mocno go irytował. Ich ojciec ustalił wszystkie kwestie
biznesowe w testamencie, co oznaczało, że Aaron zawsze ma ostatnie słowo i Luke doskonale
wiedział, że jego starszy brat nie zamierza rezygnować z tego przywileju.
- Występ Aurelii wzbudził prawdziwy zachwyt - oświadczyła Jenna. - Wszystkie gazety
wspominają o jej koncercie.
- Nic nadzwyczajnego - odparł sucho.
Odwrócił się i utkwił wzrok w mało inspirującej panoramie Manhattanu, spowitego typową
letnią mgiełką. Nie miał ochoty myśleć o Aurelii ani o swojej reakcji na jej bliskość.
- Podpisanie z nią kontraktu okazało się absolutnie genialną decyzją - podjęła Jenna, nie
ukrywając satysfakcji. - Może powinieneś zatrudnić ją na wszystkie następne imprezy? Jak uważasz?
- Nie wydaje mi się.
- Dlaczego? - nie ustępowała Jenna. - Wiem, że ludzie trochę z niej pokpiwają, ale wciąż lubią
jej piosenki. Dziennikarzom bardzo się podobało, że zaangażowaliśmy taką byłą gwiazdę, uznali, że to
ironiczne odniesienie do...
- Dawnej świetności naszej sieci - dokończył Luke. - Czytuję gazety, jak widzisz, nie jestem
tylko przekonany, czy właśnie taki efekt zamierzaliśmy osiągnąć.
Popatrzył na szefową działu PR z lekką irytacją. Lubił zatrudniać młodych ludzi z głowami
pełnymi świeżych pomysłów, pragnął zmian i nowości, w przeciwieństwie do Aarona, ale nie chciał
mieć nic wspólnego z Aurelią.
Albo może trochę się oszukiwał.
- Może i nie, ważne jednak, że podziałało. - Jenna wzruszyła ramionami. - I jest oczywiste, że
nikt nie chce już oglądać dawnego oblicza sieci Bryant. W końcu jak długo można ciągnąć wyłącznie
na reputacji?
- Powiedz to Aurelii - rzucił z nadzieją, że uda mu się zamknąć temat.
T L R
Jenna zaśmiała się ironicznie.
- Przecież dawna dobra opinia to wszystko, co ta dziewczyna ma. - Przewróciła oczami. -
Wiesz, że chciała zaśpiewać coś nowego, jakąś łzawą balladę w stylu folk?
- Balladę w stylu folk? Przecież ona śpiewa pop!
- To śmieszne, prawda? Nie mam pojęcia, co jej strzeliło do głowy, ale chciała wystąpić w
dżinsach, na miłość boską, i zagrać na gitarze!
Luke długo milczał.
- Co jej powiedziałaś? - zapytał w końcu.
- Że zaangażowaliśmy Aurelię, nie Joan Baez.
- I co ona na to?
Jenna znowu wzruszyła ramionami.
- Nic, właściwie. To my podpisaliśmy z nią kontrakt, więc niby co mogła zrobić?
Nic, pomyślał. Mogła tylko spróbować rzucić się z pazurami na każdego, kto widział w niej
tylko i wyłącznie Aurelię, płytką gwiazdeczkę muzyki pop. Ale kim tak naprawdę była Aurelia?
- To na razie wszystko - powiedział.
Jenna wyszła, wyraźnie niezadowolona, ponieważ zazwyczaj traktował pracowników bardzo po
partnersku.
Odchylił się do tyłu w obrotowym krześle i potarł twarz dłońmi. Nie chciał myśleć o Aurelii,
zastanawiać się, czy jest kimś bardziej interesującym, niż przypuszczał, i martwić się, co czuła. Z
westchnieniem opuścił dłonie i zapatrzył się na poszarpaną linię wieżowców. Sugestia Jenny nie
zasługiwała na uwagę, rzecz jasna. Nie miał najmniejszego zamiaru zatrudnić Aurelii, nie chciał jej
więcej widzieć, i tyle.
Dlaczego więc wciąż miał przed oczami jej chmurną, smutną twarz? Zachowywał się jak
śmieszny romantyk, i to z powodu kobiety, której cały styl życia budził w nim głęboką pogardę. Może
rzeczywiście napisała jakąś nową, łzawą piosenkę, ale ten fakt nie zmieniał tego, kim była -
przechodzoną, zużytą divą.
Tylko dlaczego nie mógł zapomnieć wyrazu jej oczu? Jęknął z rozpaczą i odwrócił się twarzą
do komputera. Po co mu to było? Ponowne otwarcie flagowego sklepu w Nowym Jorku okazało się
wielkim sukcesem, jednak nadal miał przed sobą górę pracy. Firma Bryant Enterprises miała ponad sto
sklepów na całym świecie i Luke zamierzał poprawić kondycję każdego z nich z osobna.
Bez pomocy Aurelii, rzecz jasna.
Aurelia w zamyśleniu przygryzła wargę. Czy ten fragment nie brzmiał zbyt melancholijnie?
Powinna chyba zmienić tę nutę albo... Albo co? Podniosła wzrok znad klawiszy fortepianu i rozejrzała
się po pokoju, w którym urządziła pracownię. Nikt nie chciał już słuchać jej muzyki. Może i nieźle jej
szło odgrzewanie dawnych przebojów, ale jakoś brakowało amatorów jej soulowych ballad na
T L R
fortepian i gitarę akustyczną. Kiedy wspomniała swojemu agentowi, jakie ma plany na najbliższą
przyszłość, ten parsknął śmiechem. Tak, dosłownie.
- Trzymaj się tego, w czym jesteś dobra, mała - rzucił. - Nie żebyś była genialna, ale...
Zwolniła go, chociaż i tak nie miało to znaczenia, bo on też nie zamierzał dłużej zajmować się
jej karierą.
Podniosła się z taboretu i poszła do kuchni. Pracowała cały ranek i zasłużyła na przerwę na
kawę. Nie znosiła rozczulać się nad sobą, głównie dlatego, że było to bez sensu. Jak sobie pościelesz,
tak się wyśpisz, pomyślała. A ona już sobie posłała. Nikt nie zamierzał jej pozwolić zmienić się,
zresztą w gruncie rzeczy zmiana wcale nie była jej potrzebna, w każdym razie nie zmiana publiczna.
Mogła przecież spokojnie spędzić resztę życia w Vermont, nie potrzebowała żadnych złotych
comebacków.
Na samo wspomnienie występu w sklepie Bryanta skrzywiła się boleśnie. Przyjęła ten angaż
wyłącznie dlatego, żeby sprawdzić, jak ludzie przyjmą nową i inną Aurelię, ale poniosła całkowitą
porażkę, i to już na wstępie. Szefowa PR, która podpisała z nią umowę, wpadła w panikę na sugestię,
że Aurelia chciałaby zaśpiewać coś innego. „Ludzie przychodzą posłuchać Aurelii, którą znają i lubią,
a nie jakiejś początkującej piosenkarki folk", wykrzyknęła z przerażeniem.
Aurelia z westchnieniem nalała sobie kawy i dopełniła kubek mlekiem. Zatem dała im dawną
Aurelię, tak jak życzyła sobie tego cała ta Jenna od PR. Dała im wszystko, czego chcieli. Przypomniała
sobie twarz Luke'a Bryanta i swoje własne zachowanie, i znowu poczuła ukłucie wstydu. Tak, widziała
ogień pożądania w jego oczach, jednak zamiast zignorować jego reakcję, wolała ją podkręcić.
Niepotrzebnie uległa emocjom, jak zwykle zresztą.
Dźwięk dzwonka, trochę zardzewiałego, zupełnie ją zaskoczył. Nie spodziewała się gości.
Paparazzi nie wiedzieli o istnieniu tego domu, a sąsiedzi nigdy jej nie niepokoili.
- Hej... - Otworzyła drzwi i słowa zamarły jej na wargach.
W milczeniu patrzyła na Luke'a Bryanta stojącego na ganku starego domu jej babci.
Luke widział, jak policzki Aurelii przybierają odcień szarej bieli. Była wyraźnie zaskoczona,
więcej, zszokowana, podobnie jak on, kiedy znalazł to miejsce, ponieważ w żadnym razie nie
przypuszczał, że ktoś taki jak ona może mieszkać na starej farmie w sennym miasteczku w stanie
Vermont. Tym bardziej że natychmiast się zorientował, że nie jest to dla niej miejsce chwilowego
schronienia, lecz dom.
- Co... - Odchrząknęła, nie odrywając od niego zdumionych, wielkich oczu. - Co ty tu robisz?
- Szukałem cię.
- Dlaczego?
Prawie się uśmiechnął. Zniknął kuszący, nasycony podtekstami ton, którego zwykle używała,
nie było nawet śladu po Aurelii, którą spotkał w Nowym Jorku. Pierwszy raz popatrzył na nią uważnie
T L R
i zrozumiał, że nie poznałby jej, gdyby nie kolor oczu. Kobieta, którą miał przed sobą, ubrana była w
sprane dżinsy i lawendową bawełnianą koszulkę, a jedwabiste włosy, splecione w warkocz, przerzuciła
przez ramię.
Była nieumalowana i nie nosiła żadnej biżuterii. Była uosobieniem prostoty i, chociaż nadal
była za szczupła, wyglądała zdecydowanie lepiej niż na zdjęciach na okładkach swoich płyt.
- Mogę wejść?
- Ja... - Obejrzała się niepewnie.
Luke'owi natychmiast przyszło do głowy, że może coś ukrywa. Cóż, dom sprawiał wrażenie
zwyczajnego wiejskiego domu, a ubranie Aurelii było zupełnie normalne, ale czy mógł wątpić, że ta
kobieta nadal jest wyzywającą, rozchwianą emocjonalnie osobą, z którą miał wcześniej do czynienia?
Tak, mógł. Głównie dlatego, że nie mógł o niej zapomnieć, nie mógł zapomnieć jej oczu,
pełnych smutku i powagi. Oraz informacji, że chciała zmienić swój sceniczny wizerunek.
Właśnie dlatego w końcu zdecydował się z nią porozmawiać - bo byłoby wspaniale, gdyby
firma Bryant Enterprises zapoczątkowała nowy rozdział kariery dawnej gwiazdy estrady, w której
możliwości wszyscy przestali już wierzyć. Chociaż jeśli miał być uczciwy, a zawsze starał się taki być,
to jednak nie myśl o sukcesie sieci Bryant przywiodła go do Vermont. Aż zbyt dobrze rozumiał
pragnienie zmiany, bo ostatecznie od dziesięciu lat starał się zmienić coś w firmie, a jeśli chodzi o
życie osobiste... Cóż, każdy musiał pokonywać jakieś przeszkody, on także, podobnie jak Aurelia.
- Mogę wejść? - powtórzył uprzejmie.
Przygryzła dolną wargę, wyraźnie zmieszana.
- Dobrze - odparła w końcu i odsunęła się na bok.
Wszedł do środka i od razu zwrócił uwagę na przepełniony stojak na parasole, drewniany
wieszak na wierzchnie okrycia na ścianie, oprawione w proste ramki obrazki i pleciony chodnik na
podłodze. Bardzo dziwne, pomyślał. Zupełnie inne niż wnętrze, które spodziewał się zobaczyć.
Zamknęła drzwi i założyła ramiona na piersi.
- Jak mnie znalazłeś?
- Było to spore wyzwanie, przyznaję.
Aurelia po prostu zniknęła z mapy. Nikt nie miał jej adresu, poza wynajętym domem na plaży w
Beverly Hills, ani żadnych kontaktów, ponieważ zwolniła swojego agenta i menedżera. Jenna
skontaktowała się z nią bezpośrednio przez stronę internetową, którą Aurelia parę dni później
zlikwidowała.
- No więc?
- Nieźle radzę sobie z komputerem - odparł. - Znalazłem wzmiankę o sprzedaży tego domu
przez niejaką Julię Schmidt - uśmiechnął się lekko. - Dom kupiła Aurelia Schmidt, więc reszta była już
łatwa, chociaż nie znałem twojego nazwiska.
T L R
- Faktycznie nieźle, Sherlocku.
- Dziękuję.
- Nadal nie wiem, dlaczego tu przyjechałeś.
- Chciałbym z tobą porozmawiać.
Uniosła jedną brew i uśmiechnęła się nieprzyjemnie.
- Tak? Z naszego spotkania w Nowym Jorku wyciągnęłam zupełnie inne wnioski.
- Masz rację i przepraszam, jeśli wydałem ci się nieuprzejmy.
- Jeśli wydałeś mi się nieuprzejmy? Ja najwyraźniej wydałam ci się naćpaną lalą, więc jakie to
ma znaczenie?
Odwróciła się na pięcie i poszła przed siebie ciemnym, wąskim korytarzem do kuchni. Na
ścianach korytarza wisiało mnóstwo wyblakłych fotografii, które Luke, co stwierdził ze zdziwieniem,
bardzo chętnie by obejrzał.
- Wydałaś mi się naćpaną lalą? - powtórzył.
Przystanął w progu dużej kuchni zalanej słońcem wpadającym przez ogromne okno
wychodzące na zarośnięty krzewami ogród. Aurelia sięgnęła po kubek z kawą i upiła łyk.
- To bez znaczenia, mówiłam już.
- Nie, to nie jest rzecz bez znaczenia. Jeśli jesteś od czegoś uzależniona, musisz powiedzieć mi
o tym od razu, teraz.
Myśl o jej uzależnieniu prawie powstrzymała go od przyjazdu. Nie byłby w stanie pracować z
osobą niezrównoważoną, zdolną w każdej chwili przedawkować. Nigdy więcej nie popełniłby tego
błędu.
- Muszę ci o tym powiedzieć? - zakpiła.
Trzymała kubek przed sobą, jak tarczę, albo raczej broń. Luke wolał nie ruszać się z progu
kuchni; nie miał najmniejszej ochoty, aby oblała go kawą.
- I co jeszcze muszę dla ciebie zrobić? - Jej oczy zabłysły.
Skrzywił się lekko. Nienawidził podtekstów, zwłaszcza gdy kryło się w nich ziarnko prawdy.
- Mam dla ciebie propozycję - rzekł spokojnie. - Ale najpierw muszę wiedzieć, czy jesteś od
czegoś uzależniona, czy nie.
- Uwierzysz mi na słowo?
- Tak.
- No, dobrze. - Pokręciła głową. - Dlaczego przyjechałeś?
- Mówiłem przecież, że chcę przedstawić ci propozycję. Zawodową propozycję.
- Biznes przede wszystkim, prawda?
Z trudem stłumił rozdrażnienie. Już żałował swojej pochopnej decyzji.
T L R
- Wystarczy - warknął. - Albo mnie wysłuchasz, albo wychodzę. Jeśli jesteś zainteresowana
powrotem na estradę...
Zobaczył, że zacisnęła mocniej palce na kubku.
- Kto ci powiedział, że jestem zainteresowana comebackiem?
- Z jakiego innego powodu zdecydowałabyś się na podpisanie angażu z Bryant Enterprises?
- Może z nudy?
- Nie sądzę - odparł cicho.
- Dlaczego interesuje cię mój comeback? W Nowym Jorku nie chciałeś mieć ze mną nic
wspólnego.
- Zmieniłem zdanie.
- Ach, tak?
- Słuchaj, wszystko ci wyjaśnię, jeśli uznasz, że możemy porozmawiać jak cywilizowani ludzie,
ale najpierw muszę poznać odpowiedź na moje pierwsze pytanie. Czy jesteś...
- Uzależniona - dokończyła ze znużeniem. - Nie.
- A byłaś?
- Nie.
- W takim razie dlaczego straciłaś przytomność przed występem w Nowym Jorku?
- Cały dzień nic nie jadłam - odparła obojętnie. - Gwałtowny spadek poziomu cukru we krwi.
Luke zawahał się. Nie wyglądało mu to na spadek poziomu cukru.
Aurelia rzuciła mu cyniczne spojrzenie.
- Widzę, że wierzysz mi, tak jak obiecałeś.
- Mam wątpliwości, przyznaję.
- Jaki uczciwy!
- Nie chcę mieć do czynienia z narkotykami.
- Ja także - zaśmiała się drwiąco. - Mamy ze sobą coś wspólnego, nie do wiary.
Pomyślał o tabloidach szczegółowo opisujących jej pobyty w klinikach odwykowych, o
zdjęciach robionych Aurelii na rozmaitych szalonych imprezach. Chyba naprawdę powinien odwrócić
się i wyjść bez słowa.
Aurelia nie spuszczała bacznego wzroku z jego twarzy. Kąciki jej ust uniosły się w zimnym,
wrogim uśmiechu.
- To nie znaczy, że całe życie byłam harcerką. Nigdy nie udawałam świętej.
- Wiem.
- To czego właściwie chcesz?
Czego chciał? Pytanie było nabrzmiałe od ukrytych znaczeń, a odpowiedź dużo bardziej
skomplikowana, niż by sobie tego życzył.
T L R
- Chcę, żebyś zaśpiewała na powtórnym otwarciu czterech moich sklepów.
Poczuł jej zdumienie, chociaż wyraz jej twarzy nie zmienił się ani na jotę.
- Dlaczego? - zapytała po chwili milczenia. - Nie sprawiałeś wrażenia zachwyconego, kiedy
śpiewałam w twoim sklepie w Nowym Jorku.
- Sieć Bryant Stores jest dla mnie naprawdę ważna, więc nieszczególnie przypadła mi do gustu
myśl zatrudnienia byłej gwiazdy popu jako maskotki.
- Dzięki za szczerość.
- Zmieniłem zdanie, przecież mówiłem.
- Co za ulga! - Przewróciła oczami.
- Twój występ spotkał się z dobrym przyjęciem.
- O, tak, wszystkim spodobała się ta gorzka ironia: sieć sklepów próbuje stworzyć sobie nowy
wizerunek, zatrudniając gwiazdę, która nie jest w stanie dokonać tego zabiegu na samej sobie. Piękna
sprawa.
- Ludzie nadal chcą cię słuchać i oglądać.
- Najbardziej ekscytującym epizodem wieczoru była chwila, kiedy o mały włos nie wywaliłam
się na twarz na scenie. Ludzie chcą oglądać moje porażki, rozumiesz? Dlatego przychodzą.
Popatrzył na nią z namysłem.
- Ja nie chcę oglądać twoich porażek
- Słucham? - Zaskoczenie na moment starło cyniczny wyraz z jej twarzy.
Wyglądała młodo, czysto, prawie niewinnie. Taka była naprawdę i ta świadomość napełniła go
chęcią działania.
- Nie chcę oglądać twoich porażek. Daj sobie drugą szansę i wysłuchaj mnie, dobrze?
Aurelia wpatrywała się w niego, przestraszona, że za bardzo się odsłoniła. Ludzie chcą oglądać
moje porażki, powtórzyła sobie w myśli. Dlaczego powiedziała mu prawdę? Nawet jeżeli o tym
wiedział, to z pewnością nie podejrzewał, że ona zdaje sobie z tego sprawę i że bardzo ją to boli. Cóż,
teraz zdradziła się przed nim i trudno jej było znieść tę myśl.
Trudno jej było też znieść jego obecność. Tu, w domu swojej babci, nie potrafiła zachowywać
się jak Aurelia, cholerna księżniczka estrady. Dlaczego? Bo był to również jej dom, jedyne miejsce,
gdzie mogła być sobą. I czuć się bezpiecznie.
- Wolałabym, żebyś już sobie poszedł - odezwała się, szczęśliwa, że jej głos brzmi tak mocno. -
Nie interesuje mnie, co masz mi do powiedzenia, ani żaden angaż, jaki chciałbyś mi zaproponować,
więc zostaw mnie w spokoju, bardzo proszę.
Głos jej jednak zadrżał i załamał się, na dodatek musiała zamrugać, żeby powstrzymać łzy, co
wprawiło ją w prawdziwą wściekłość. Dlaczego ten facet miał na nią tak dziwaczny wpływ? Tak
wielki wpływ? Czasami nie potrafiła oprzeć się wrażeniu, że on widzi w niej coś, czego nikt inny nie
T L R
dostrzega i nie chce dostrzec. Co za bzdura! Pewnie nadal uważał, że jest uzależniona od jakichś
prochów.
- Pójdę - odrzekł spokojnie. - Ale najpierw powiedz mi coś, dobrze?
Stał w progu jej kuchni, nieruchomy, pewny siebie, stabilny jak skała. Jak góra. Nie mogłaby
się go pozbyć, nawet gdyby spróbowała, jednak w jego obecności było coś prawie uspokajającego.
Oczywiście było to śmieszne, bo nie ufała mężczyznom, a już na pewno nie takim, którzy nachodzili ją
z ideą, że chcą ją ratować, jak jacyś cholerni rycerze. Tak, Luke Bryant potrzebował tylko białego
konia i miecza, zdecydowanie.
No, miał duży miecz, akurat tego była całkiem pewna. I dobrze wiedziała, jak zrzucić go z
siodła. Wszyscy faceci są tacy sami, pomyślała. Mówią, że chcą ci pomóc albo cię chronić, ale w
gruncie rzeczy zależy im tylko na jednym. Chcą zaciągnąć dziewczynę do łóżka, i tyle. Luke Bryant
nie był w tej dziedzinie żadnym wyjątkiem.
- W porządku - rzuciła mu chłodny uśmiech. - Mów, zamieniam się w słuch.
- Zarządzam otwarciem naszych sklepów w Azji i chciałbym podpisać z tobą kontrakt na
występy w każdym z nich.
- Chcesz, żebym zaśpiewała Take Me Down na każdym otwarciu? Zatańczyła i wykonała jakiś
skandaliczny numerek?
Nagle zrobiło jej się niedobrze. Nie byłaby w stanie tego zrobić. Po prostu nie, i koniec.
- Nie - powiedział tym spokojnym, głębokim głosem. - Nie chodzi mi o żadną z tych rzeczy.
- Przecież właśnie za to zapłaciła mi twoja szefowa PR!
- Ale tym razem ja zapłacę ci za coś innego.
- A niby co miałoby to być, szefie?
- Chcę, żebyś zaśpiewała swoją nową piosenkę, tę, którą słyszałem przed chwilą, stojąc na
ganku.
T L R
ROZDZIAŁ TRZECI
Aurelia prawie straciła równowagę i Luke instynktownie postąpił krok w jej stronę. Nie ulegało
wątpliwości, że zupełnie ją zaskoczył. Musiał zrobić coś, aby zerwać jej maskę cynicznej,
rozczarowanej życiem gwiazdy, którą nosiła niczym jakąś zardzewiałą zbroję.
Tak naprawdę była całkiem inna.
Ale w jaki sposób inna? Chyba jednak oszalał, skoro przyjechał tu do niej z propozycją
wspólnego przedsięwzięcia. Może faktycznie nadal cieszyła się pewną popularnością, jednak
doskonale wiedział, że bardzo ryzykuje. Na dodatek nie był pewny, dlaczego to robi.
- No więc? - odezwał się, odpychając irytujące wątpliwości.
Odwróciła się od niego i pochyliła głowę. Luke musiał opanować śmieszny i całkowicie
niewłaściwy impuls, aby otoczyć ją ramionami. Taki gest na pewno nie spotkałby się z dobrym
przyjęciem z jej strony.
Nagle podniosła głowę i spojrzała na niego twardo i zimno.
- Przyjechałeś do Vermont, chociaż wcześniej wcale nie słyszałeś tej piosenki, więc to nie była
twoja pierwotna intencja.
- Była, owszem - uśmiechnął się lekko. - Jej wysłuchanie tylko utwierdziło mnie w
postanowieniu.
Potrząsnęła głową.
- Skąd mogłeś wiedzieć...
- Jenna, szefowa naszego działu PR, powiedziała mi, że chciałaś zaśpiewać nową piosenkę -
przerwał jej.
- Jakoś nie wydaje mi się, żebyś przyjechał tu pod wpływem rekomendacji Jenny. Moja nowa
piosenka zupełnie jej się nie podobała.
- Nie jestem Jenną.
- Nie, to prawda. - Objęła go powolnym, sugestywnym spojrzeniem. - Nie jesteś Jenną.
Zniżyła głos, którego gorzka słodycz opłynęła go ze wszystkich stron. Znowu poczuł mrowienie
na karku. Nie znosił tego, jak na niego działała, nie znosił, a jednocześnie pragnął jej ze wszystkich sił.
Jej głos przypominał mu jedwabną zasłonę, był jak amulet, którym posługiwała się, aby przeistoczyć
się z niewiniątka w syrenę. Nawet tytuł jej pierwszej płyty brzmiał podobnie: Niewinna Syrena.
Tyle że Aurelia wcale nie była niewinna, ani teraz, ani wcześniej. Musiał mieć chyba nie po
kolei w głowie, żeby dopatrywać się w niej niewinności. Szła teraz ku niemu, lekko kołysząc
smukłymi biodrami, ze zmrużonymi oczami koloru burzowych chmur i zmysłowym uśmiechem na
delikatnych różowych wargach, wprost stworzonych do pocałunków.
T L R
- To dlaczego tu przyjechałeś? - zagadnęła miękko.
Wszystkie jego nerwy eksplodowały w chwili, gdy położyła drobną rękę na jego piersi,
dokładnie tak jak w Nowym Jorku. Czuł bijące od niej gorąco i wyraźnie słyszał mocne, szybkie jak w
gorączce uderzenia swojego serca.
Nie był w stanie wykrztusić ani słowa. Jego nozdrza wypełnił aromat jej perfum, świeży i
cytrusowy, jej włosy musnęły jego usta. Powinien był wziąć coś na opanowanie podniecenia, zanim tu
przyjechał, ponieważ ta kobieta doprowadzała go do szaleństwa.
- Chyba wiem, dlaczego tu jesteś - wyszeptała. Wspięła się na palce i dotknęła jego warg
swoimi.
Pożądanie eksplodowało w nim jak dynamit, w ułamku sekundy. Jeden prawie niewinny
pocałunek, a on płonął niczym świeca.
- Nie rób tego - odsunął się.
- Czego? - zakpiła łagodnie.
Chwycił ją w ramiona i przyciągnął do siebie, jego dłonie zsunęły się po jej wąskich plecach i
spoczęły na biodrach. Aurelia znieruchomiała, zupełnie jakby życie nagle z niej wyciekło, lecz on
całował ją z tak rozpaczliwym zapałem, jakby tonął, a ona stanowiła jego jedyny ratunek.
Upokorzony, odepchnął ją od siebie i powoli wypuścił powietrze z płuc. Serce wciąż waliło mu
jak szalone.
- O co ci właściwie chodzi, do diabła?
Popatrzyła na niego wyzywająco, pozornie kompletnie obojętna wobec emocji, które prawie
dosłownie rzuciły go na kolana.
- O co, właśnie? - zapytała.
- Dlaczego mnie pocałowałaś?
- Próbujesz udawać, że tego nie chciałeś?
- Ja... Nie.
Zaskoczenie przemknęło po jej twarzy niczym cień po wodzie. Milczała.
- Przyznaję, że mnie pociągasz, chociaż wolałbym, aby tak nie było. Tak czy inaczej, nie ma to
nic wspólnego z przyczyną mojego przyjazdu.
Z niedowierzaniem uniosła brwi.
- Nic?
Luke wziął głęboki oddech. Nie miał zwyczaju kłamać. Nie kłamał, mimo że kiedyś powiedział
prawdę w jednym z najważniejszych momentów swojego życia i spotkał się z niedowierzaniem.
Pospiesznie odepchnął tę myśl.
- Może miało to jednak coś wspólnego z moim przyjazdem - przyznał szorstko.
- No, proszę!
T L R
- A dlaczego ty mnie pocałowałaś? - odparował. - Przecież zrobiłaś to pierwsza i musiałaś mieć
jakiś powód!
- Naprawdę?
- Wszystko, co robimy, ma swój powód, nawet jeżeli z zewnątrz wydaje się to kompletnym
szaleństwem.
Patrzyli na siebie jak dwoje zapaśników po przeciwnych stronach maty. Wiele wskazywało na
to, że zawarli w tej chwili rozejm, lecz Luke nie wiedział, jakie były warunki tego milczącego
porozumienia. Ani dlaczego się tu znalazł. Jego spokojny, rozsądny plan, aby zaangażować Aurelię na
otwarcie sklepów na terenie Azji i zmienić opinię na temat jej samej oraz sieci, po tym pocałunku
wydał mu się bardzo marnym pretekstem.
Przyjechał, ponieważ pragnął z nią być, i kropka. Cała sprawa była naprawdę bardzo prosta.
Aurelia zastanawiała się, jakiej jeszcze metody działania spróbuje Luke. Jego szczerość mocno
ją zaskoczyła i całkowicie zbiła z tropu, ponieważ czuła, że powiedział prawdę i nie miała pojęcia, co z
tym fantem zrobić. Nie była przyzwyczajona do szczerości. Odwróciła się, wzięła kubek z kawą i
przeszła na drugą stronę kuchennego blatu.
Luke skrzyżował ramiona na piersi.
- Nie powiedziałaś mi jeszcze, dlaczego mnie pocałowałaś.
Wzruszyła ramionami.
- A czemu miałabym tego nie zrobić?
Pocałunek był z początku tylko próbą wykazania, że tym, czego od niej chciał, na pewno nie
była piosenka, ale kiedy poczuła miękkość jego warg i włosów, zupełnie zapomniała, że starała się
czegoś dowieść. Ogarnęła ją ciepła fala... Czego? Pożądania? Niemożliwe. Gdy po chwili Luke
pogłębił pocałunek, uciekła w odrętwienie, jak zawsze.
Pociągnęła łyk kompletnie zimnej kawy. Popełniła błąd, nie powinna była go całować. Tutaj, w
tym domu, nie chciała być Aurelią, ponieważ było to jedyne miejsce, gdzie czuła się bezpieczna. Tu
chciała być sobą. Nie wiedziała tylko, jak osiągnąć ten cel w obecności kogoś takiego jak Luke.
Udawała i grała wyznaczoną rolę tak długo, że nie była już nawet pewna, czy potrafi przestać.
- Lepiej wytłumacz mi, dlaczego chcesz zaangażować mnie na te imprezy.
- Już ci to wytłumaczyłem.
- To nie był prawdziwy powód.
Zmrużył ciemne oczy i zacisnął usta. Był naprawdę atrakcyjnym mężczyzną, chociaż
oczywiście nie miało to żadnego znaczenia. Jakaś część jej istoty podziwiała jego włosy koloru czarnej
czekolady, pamiętała ich miękkość i ciepły płomyk w jego oczach, twardość mięśni i... Musiała
przestać myśleć o nim w ten sposób, natychmiast.
- No więc? - rzuciła zadziornie.
T L R
- To dosyć skomplikowane - odparł powoli, jakby siłą wyrywał z siebie słowa. - Z jednej strony
jest to rozsądna propozycja biznesowa, a z drugiej trudno mi zaprzeczyć, że wydajesz mi się
atrakcyjna. Oczywiście nie znaczy to, że zamierzam wykorzystać okazję...
- Przecież dopiero co to zrobiłeś - przerwała mu sucho.
- Jeśli wsuniesz mi język w usta, na pewno zareaguję. Jestem mężczyzną.
Właśnie. A ona dobrze znała mężczyzn. Tak czy inaczej, jego uczciwość i tym razem zbiła ją z
tropu; mógł bez trudu zaprzeczyć, skłamać.
- Nie lubię kłamać, jeśli o to ci chodzi - uzupełnił.
- Nie lubisz, czy nie jesteś w tym dobry?
- I jedno, i drugie.
Kusiło ją, żeby zadać mu jakieś żenujące pytanie, lecz w ostatniej chwili ugryzła się w język.
Nie wolno jej było jeszcze bardziej zbliżać się do tego faceta.
- W porządku. Powiedz mi, o co chodzi z tymi imprezami w Azji.
- Chcę dokonać ponownego otwarcia czterech sklepów, w Manili, Singapurze, Hongkongu oraz
Tokio, i zależy mi, żebyś zaśpiewała na każdej z tych imprez.
- Moją nową piosenkę?
- Tak.
- Podejmujesz poważne ryzyko, nie sądzisz?
Uniósł brwi, pytająco i wyzywająco zarazem.
- Tak uważasz?
- Jak długo stałeś na moim ganku?
- Wystarczająco długo.
Nagle ogarnęła ją przemożna chęć, aby zapytać go o zdanie na temat piosenki. Pracowała nad
nią od paru miesięcy i nie chciała się przyznać, nawet przed sobą, ile znaczy dla niej nowy utwór.
- Dlaczego nie chcesz tej zwyczajnej, kiczowatej Aurelii? - spytała.
- Bo to tylko gra - odparł. - Sama przed chwilą przyznałaś, że dobrze o tym wiesz. To nie jesteś
ty.
Nie podobało jej się to jego przenikliwe spojrzenie. Jakimś cudem zmobilizowała resztki energii
i przewróciła oczami.
- Naturalnie, że to gra - oświadczyła. - Uprawia ją każda sławna osoba, zazwyczaj z
powodzeniem.
- Rozumiem. Czyli jak, zrobisz to?
- Nie mogę ci odpowiedzieć tak od razu.
- Nie zastanawiaj się zbyt długo. W przyszłym tygodniu lecę na Filipiny.
Powoli potrząsnęła głową. Nie chciała odmówić, ale...
T L R
- Boisz się? - zagadnął.
- Co takiego?
- Boisz się mnie, wiem o tym. Dlaczego?
Patrzyła na niego bez słowa, jak zahipnotyzowana.
Uśmiechnął się.
- Szczerość obowiązuje obie strony. Mówię, co widzę, zawsze. Więc dlaczego się boisz?
Z trudem odzyskała równowagę.
- Ponieważ cię nie znam. Ponieważ śledziłeś mnie, albo coś w tym rodzaju, znalazłeś mnie tutaj,
wdarłeś się do domu...
- Zapytałem, czy mogę wejść, i to uprzejmie. I to ty pocałowałaś mnie pierwsza.
- Dajmy temu spokój. - Odwróciła się, przerażona jego spostrzegawczością.
- Powiedz mi, dlaczego się boisz.
- Wcale się nie boję.
- Boisz się mnie czy boisz się zaśpiewać? - Postąpił krok w jej stronę, zupełnie rozluźniony i
pewny siebie.
Aurelia wpadła w złość.
- Wcale się nie boję! - powtórzyła głośniej.
- Kłamiesz, i to mało umiejętnie.
Chciała mu odpowiedzieć, ale nic nie przyszło jej do głowy. Oburzenie rozwiało się, a cyniczna
poza, którą stale się podpierała, zawiodła. Nie miała nic i czuła już tylko ogromne zmęczenie
udawaniem. Z drugiej strony sama myśl, że mogłaby pokazać ludziom prawdziwą siebie napełniała ją
paraliżującym przerażeniem.
- Oczywiście, że mam pewne wątpliwości - warknęła, nie potrafiąc tak od razu zrezygnować z
ostrego tonu. - Dziennikarze uwielbiają mnie ośmieszać, a ludzie uwielbiają najgorsze historie na mój
temat, jakie można sobie wyobrazić. Myślisz, że mam ochotę się na to narażać?
- Czasami można by sądzić, że ci się to podoba.
- Mówiłam ci już, że każda sławna osoba gra jakąś rolę. Aurelia, gwiazda popu, nie jest
prawdziwa.
- W takim razie kim jest Aurelia Schmidt?
Patrzyła na niego długo, w bezbronnym milczeniu.
- To nieistotne - odparła wreszcie. - Nikogo to nie interesuje.
- Może kogoś by to zainteresowało, gdyby miał szansę ją poznać.
- Na pewno nie, możesz mi wierzyć.
- Musisz podjąć to ryzyko.
- Nie mów mi, co muszę zrobić!
T L R
Luke gniewnym gestem wsadził ręce do kieszeni.
- Dobrze, ale pozwól zaprosić się na kolację.
- Dlaczego? - spytała podejrzliwie.
- Omówimy szczegóły tournée po Azji.
Chciała zaprotestować, lecz w ostatniej chwili ugryzła się w język. Czy naprawdę potrafiła
wyłącznie kapitulować? Czy była tchórzem?
- Nie zgodziłam się jeszcze.
- Wiem.
Powoli wypuściła powietrze z płuc. Bała się, najbardziej Luke'a i tego, że tak dużo widział i
wiedział.
- No, niech będzie.
- Znasz tu jakąś dobrą restaurację?
- Raczej nie. W sąsiednim mieście jest bar fast food. Coś jeszcze?
- Nie w promieniu pięćdziesięciu kilometrów.
Jego skupione spojrzenie kompletnie zbiło ją z tropu. Może jednak to wszystko nie było dobrym
pomysłem? Na szczęście mogła się jeszcze wycofać.
- Ugotuję coś dla ciebie - powiedział.
- Słucham?! - Żaden mężczyzna nigdy nic dla niej nie ugotował, co tam, nie wystąpił nawet z
taką propozycją.
- Nie jestem mistrzem kuchni, ale robię całkiem przyzwoity stek z frytkami.
- Nie mam mięsa na stek.
- Ale jadasz mięso?
- Tak.
- Wobec tego zaraz podjadę do sklepu. I potem porozmawiamy.
Brzmiało to tak przyjemnie, tak normalnie, a jednak wciąż się wahała. W jej świecie nie było
miejsca na przyjemne i normalne doznania, zrozumiała jednak, że Luke daje jej szansę i kiwnęła
głową. Niechętnie.
- W porządku.
- Doskonale - odwrócił się. - Za pół godziny wrócę. Trzydzieści minut.
- W porządku - powtórzyła.
Ostatecznie dał jej prawie godzinę. Uznał, że potrzebuje trochę więcej czasu, sam zresztą także
go potrzebował. Wybrał dwa ładne kawałki wołowej polędwicy, ziemniaki i sałatę. Przez głowę
przemknęła mu myśl, żeby kupić butelkę wina, ale szybko zrezygnował z tego pomysłu. Mieli
rozmawiać wyłącznie o interesach, niezależnie od tego, jak głęboko zapadł mu w pamięć tamten
płomienny pocałunek. Do diabła!
T L R
Przystanął u wejścia do alejki, niepewny, co właściwie tu robi. Jego umysł uparcie powtarzał, że
chodzi tylko o interesy, lecz ciało mówiło coś innego. Szaleństwo.
Wyprostował się i zmusił do logicznego myślenia. Tak, pragnął jej, nie mógł zaprzeczyć, ale
mimo wszystko musiał myśleć o interesach. Jeżeli występ Aurelii mógł zapewnić fantastyczną reklamę
sieci jego sklepów, to musiał wykorzystać tę szansę. I właśnie po to tu przyjechał.
Ruszył już w kierunku kasy, gdy nagle ogarnęły go wyrzuty sumienia. Powiedział Aurelii, że
nie kłamie, a jednak teraz okłamywał samego siebie, i to w dość oczywisty sposób.
Kiedy dotarł do domu na końcu najsenniejszej uliczki w mieście, zapadał już wieczór.
Powietrze było rześkie, a klon pod oknem miał kilka czerwonych liści. Luke nacisnął dzwonek.
Uśmiechnął się, słysząc jego zmęczone rzężenie. Po chwili usłyszał lekkie kroki Aurelii.
Wzięła chyba prysznic - och, do diabła z tą wizją! - bo włosy miała jeszcze wilgotne. Włożyła
jasnozielony kaszmirowy sweter, obcisłe dżinsy i puchate różowe skarpetki. W odcieniu fuksji.
Wskazał je ruchem głowy.
- Wyglądają na ciepłe.
Uśmiechnęła się leciutko, jakoś nieśmiało.
- Łatwo marzną mi stopy.
- Mogę wejść? - Bez trudu wyczuł, że przestała udawać kogoś innego.
Podobało mu się to. Kim była Aurelia Schmidt? Może uda mu się tego dowiedzieć, ale czy
naprawdę tego chciał?
Odsunęła się, żeby mógł przejść z pełną torbą.
- Pozwolisz mi rozgościć się w twojej kuchni?
Zawahała się i w tej samej chwili usłyszał w głowie jej sugestywną odpowiedź. „Możesz
rozgościć się wszędzie, gdzie tylko przyjdzie ci na to ochota, Luke". Mógłby pisać dla niej teksty, tak,
teksty, bo przecież zawsze posługiwała się jakimś scenariuszem.
Jednak tym razem tylko lekko wzruszyła ramionami.
- Proszę bardzo.
Kwadrans później natarte oliwą steki tkwiły już w piekarniku, pokrojone w grube cząstki
ziemniaki smażyły się na patelki, a on mieszał sałatę. Aurelia przysiadła na taborecie i uważnie go
obserwowała.
- Lubisz gotować?
- Czasami, chociaż nie jestem mistrzem patelni, w przeciwieństwie do mojego brata Chase'a.
- Jest dobry?
Luke natychmiast pożałował, że w ogóle wspomniał o Chase'u. Wolał nie przywoływać
ponurych wspomnień, jednak ta kobieta miała w sobie coś, co wyciągało je na powierzchnię. Może
była to ta jej dziwna kruchość, kto wie?
T L R
- Chase jest dobry prawie we wszystkim. - Sięgnął po sos winegret. - Masz rodzeństwo?
- Nie.
Absolutnie obojętny ton jej głosu powiedział mu jasno, że nie ma ochoty rozmawiać o swojej
rodzinie. Tak samo jak on o swojej. I dobrze.
Skończył mieszać sałatę.
- Kolacja będzie gotowa za parę minut.
Wstała, żeby wyjąć z szafki talerze.
- Ładnie pachnie.
Uśmiechnął się, odrobinę kpiąco.
- Prowadzimy normalną rozmowę? Niemożliwe.
Wzięła głęboki oddech i znieruchomiała, z talerzami przyciśniętymi do piersi.
- Słuchaj, jeżeli przyjechałeś tu z dobroczynną misją, lepiej daj sobie spokój. Nie potrzebuję
twojej litości.
- Nie lituję się nad tobą.
- To dlaczego?
Zacisnął zęby.
- O co ci chodzi? - zapytał.
- Trudno mi uwierzyć, że przyjechałeś do Vermont tylko po to, żebym zaśpiewała na twoich
imprezach. Nie słyszałeś tej piosenki, może być koszmarnie paskudna.
- To pewne ryzyko, przyznaję.
- Zatem dlaczego przyjechałeś? Tak naprawdę?
Czyżby podejrzewała, że od początku zamierzał zaciągnąć ją do łóżka? Przecież chodziło mu o
interesy, o to, żeby pomóc własnej firmie, a przy okazji także Aurelii. Oparł ręce na kuchennym blacie.
- Nie mam żadnych seksualnych planów, jeśli to ci chodzi po głowie.
Przechyliła głowę.
- Jesteś tego pewny?
- Z jakimi mężczyznami miałaś dotąd do czynienia?
- Z takimi. Zresztą wszyscy są tacy sami.
- Ja jestem inny. - Nagle zapragnął jej dowieść, że mówi prawdę. - Siadajmy do stołu.
Za oknem alkowy obok kuchni pyszniło się fioletowo-pomarańczowe niebo. Przyzwyczajony
do odgłosów miasta Luke całym sobą odbierał panującą wokół ciszę, a także samotność i
podejrzliwość Aurelii.
- Spędzasz tu większość czasu? - zapytał.
- Teraz tak.
- Podoba ci się tutaj?
T L R
- Byłoby nieciekawie, gdyby mi się nie podobało. Usiadł naprzeciwko niej i sięgnął po sztućce.
- Nie jesteś zwolenniczką jednoznacznych odpowiedzi, co?
Popatrzyła mu w oczy i lekko kiwnęła głową.
- Chyba masz rację.
- No, dobrze, skupmy się na interesach. - Miał wielką ochotę zasypać ją pytaniami o dom, życie,
przeszłość.
Chciał wrócić do holu i obejrzeć wiszące tam fotografie, posłuchać, jak gra tamtą piosenkę,
chciał... Interesy.
- Umowa jest prosta - rzekł. - Cztery występy w ciągu dziesięciu dni. Zaśpiewasz jedną czy
dwie ze swoich nowych piosenek.
- Widownia na pewno się tego nie spodziewa.
- Wiem.
- I nie przeszkadza ci to? - Uniosła brwi. - Bo szefowa twojego działu PR nawet nie chciała o
tym słyszeć.
- W takim razie dobrze, że jestem szefem całej firmy - odparł gładko.
- Ludzie lubią, kiedy wszystko toczy się zgodnie z ich oczekiwaniami - powiedziała powoli. -
Chcą, żebym była taka, jak się spodziewają, jaką mnie sobie wyobrażają.
- I właśnie dlatego powinnaś im pokazać inną twarz. Sieć Bryant to prawdziwa instytucja w
Stanach, podobnie jak ty.
- Nikt jeszcze nie porównał mnie do sklepu...
- Możesz zmienić swój wizerunek, tak samo jak my.
- Ty już zmieniłeś wizerunek swojej firmy, nie jestem ci do tego potrzebna.
Luke zawahał się. Wiedział, że miała rację, przynajmniej po części.
- Potrzebna mi całkowita odmiana, kompletne odcięcie się od przeszłości - oświadczył.
Odwróciła wzrok.
- A jeżeli nie potrafię się zmienić? - spytała.
- Możesz się tego dowiedzieć tylko w jeden sposób.
Milczała, widział jednak, że się zastanawia. Może nawet ma nadzieję.
- Będziesz miała zapewniony apartament w hotelu dobrej klasy, no i oczywiście możemy
negocjować na temat stawki...
- Nie zależy mi na pieniądzach.
- Chcę być wobec ciebie fair.
Chwilę przesuwała widelcem jedzenie na talerzu. Nie zjadła dużo.
- To mi wygląda na litość - mruknęła.
- Ale nie jest nią.
T L R
Podniosła wzrok i przez jej twarz przemknął cień uśmiechu, odległe wspomnienie osoby, którą
kiedyś była, daleka zapowiedź, kim mogłaby być, gdyby częściej się uśmiechała. Gdyby była
szczęśliwa.
- Nie kłamiesz, tak?
- Nie kłamię.
Zmrużyła oczy.
- Jednak jest to coś zbliżonego do litości - zauważyła.
- Może współczucie.
- To tylko ładniejsze określenie litości.
- Semantyka.
- Właśnie.
Uśmiechnął się.
- Mówiłem ci już, że nie lituję się nad tobą.
- Jest ci mnie żal.
- Przestań wkładać mi w usta swoje słowa, dobrze? - Ze świstem wypuścił powietrze z płuc.
Nie lubił rozmawiać o uczuciach. Jego matka umarła, gdy miał trzynaście lat, z ojcem nigdy nie
byli dość blisko, a bracia nigdy nie zadawali mu pytań związanych z emocjami. Na dodatek naprawdę
nie kłamał.
- Wiem, co czujesz - odezwał się w końcu. Uniosła brwi, wyraźnie zaskoczona tym wyznaniem.
Sam był nim zaskoczony, do diabła.
- Jak to?
- Wiem, jak się czuje ktoś, kto chce się zmienić.
- Chciałeś się zmienić?
- Każdy chce się kiedyś zmienić, nie wydaje ci się?
- To żadna odpowiedź. Wzruszył ramionami.
- Też miałem przeszkody, które musiałem pokonać.
- Na przykład?
Po co to zaczął? Nie miał najmniejszego zamiaru odgrzebywać bolesnych wspomnień.
- Trudne dzieciństwo. Wydęła wargi.
- Biedny bogaty chłopczyk?
Jakimś cudem udało mu się rozluźnić.
- Coś w tym rodzaju.
Uniosła podbródek, jej oczy zabłysły wyzywająco.
- Może wcale nie chcę się zmienić!
Była to tak oczywista poza, że Luke prawie parsknął śmiechem.
T L R
- To dlaczego napisałaś piosenkę w zupełnie innym stylu? Czemu chciałaś ją zaśpiewać?
Czemu podpisałaś angaż z naszą firmą? Przecież już od paru lat nie występowałaś publicznie?
Zacisnęła wargi.
- Przeleciałeś się po internecie, co?
- Nie musiałem szukać informacji w internecie. Nieważne, od dawna staram się zmienić
wizerunek sklepów Bryant i...
- Co cię do tej pory powstrzymywało?
Zamilkł. Nie chciał rozmawiać o Aaronie i jego pragnieniu dominacji.
- Takiej operacji nie da się przeprowadzić z dnia na dzień - powiedział wreszcie. - Sieć Bryant
istnieje od stu lat i ma ustaloną reputację. Napotkałem na pewne opory.
- Zawsze tak jest.
- No i widzisz? Coś nas jednak łączy.
- Ty chcesz zmienić wizerunek sieci sklepów, a ja mój własny.
Luke czekał, zastanawiając się, dlaczego ta sprawa ma dla niego tak wielkie znaczenie. Nie
potrzebował Aurelii. Nie musiała występować na jego imprezach ani śpiewać tej cholernej piosenki. W
ogóle nie była mu potrzebna, do niczego.
Gdy jednak spojrzała na niego, poczuł dziwne szarpnięcie w klatce piersiowej, którego nie
umiał wytłumaczyć. Było to coś więcej niż pożądanie, bez dwóch zdań. Miał na koncie trzy
długotrwałe, w pełni satysfakcjonujące związki, ale nigdy dotąd nie przeżywał takiej uczuciowej
karuzeli. Aurelia się bała, a on po prostu umierał ze strachu.
Właściwie powinien teraz wstać i wyjść. Zostawić za sobą Aurelię z tymi jej wszystkimi
zwariowanymi komplikacjami i zająć się własnymi sprawami, własnym życiem. Był przecież
opanowany, zawsze realizował wytyczone cele i nigdy nie przejmował się emocjami.
A jednak wciąż siedział z nią przy stole.
Aurelia wzięła głęboki oddech.
- Zagram ci moją piosenkę - powiedziała.
Skinął głową, zaskoczony i nawet wzruszony.
- Chętnie posłucham.
Uśmiechnęła się leciutko i podniosła się z krzesła. Luke bez wahania poszedł za nią.
T L R
ROZDZIAŁ CZWARTY
Zaprowadziła go do muzycznego pokoju. Serce biło jej mocno, a w głowie kręciło jej się ze
zdenerwowania. Podeszła do fortepianu, już trochę żałując swojej propozycji. Nie, nawet nie trochę.
Dlaczego tak się otworzyła? Nie potrzebowała pieniędzy, nie musiała znowu śpiewać publicznie. Ale
chciała. Naprawdę chciała podzielić się z tym mężczyzną czymś, co było dla niej ważne, nawet jeżeli
umierała ze strachu.
- Aurelio?
Wypowiedział jej imię tak cicho, tak łagodnie, że serce skurczyło jej się z bólu. Odwróciła od
niego twarz.
- Lepiej brzmi z gitarą.
- W porządku.
Wzięła do ręki akustyczną gitarę, tę, którą babcia kupiła jej tuż przed śmiercią. „Nie zapomnij,
kim naprawdę jesteś, Aurelio. Nie pozwól, żeby to wszystko zamąciło ci w głowie".
Niestety, pozwoliła. I zupełnie zapomniała, kim jest. Zacisnęła palce na gryfie gitary i,
niezdolna nawet spojrzeć na Luke'a, pochyliła głowę i zajęła się strojeniem instrumentu.
Niepotrzebnie, bo przecież grała parę godzin wcześniej.
Po kilku pełnych napięcia minutach dotarło do niej, że dłużej już nie może zwlekać. Mimo że
bała się zaśpiewać, bała się, że Luke odrzuci jej piosenkę. I ją samą.
- To taki długi cichy wstęp czy co?
Parsknęła śmiechem, zadowolona, że rozproszył jej śmieszną tremę.
- Cierpliwości.
Znowu wzięła głęboki oddech i zaczęła grać. Parę pierwszych melancholijnych nut przepłynęło
przez nią powoli. Potem zaczęła śpiewać, nie jeden z krzykliwych przebojów z okresu swojej sławy,
lecz spokojny, pełen uczucia utwór.
- Zima przyszła tak wcześnie, zupełnie mnie zaskoczyła... Stoję tu sama, a zimny wiatr napełnia
moje oczy łzami...
Usiłowała wyczuć reakcję Luke'a, lecz piosenka żyła już własnym życiem.
- Nastawiam uszu i słucham głosu wiatru... Nigdy nie oddawaj serca, bo cię to zgubi...
Wreszcie zapomniała o obecności Luke'a. Zapomniała o wszystkim poza muzyką. Kiedy
wybrzmiał ostatni akord, usłyszała bicie własnego serca i odkryła, że nie jest w stanie na niego
spojrzeć. Siedziała ze wzrokiem wbitym w gitarę, lekko trącając struny.
- Trochę przygnębiająca, prawda? - zapytała niepewnie. - Może jednak nie jest to idealna
piosenka na otwarcie sklepu.
T L R
- To bez znaczenia.
Nie mogła odczytać znaczenia jego tonu, a za nic nie chciała podnieść głowy.
- Oczywiście, gdybyś miała jeszcze jedną, może odrobinę pogodniejszą, ją także mogłabyś
zaśpiewać.
Coś poderwało się w niej gwałtownie, jakaś zdziczała mieszanka nadziei i strachu.
Niebezpieczne zwierzę. Podniosła wzrok. Patrzył na nią uważnie, jakby wyczekująco.
- Mogłabym?
- Tak.
- No, więc... - z trudem przełknęła ślinę. - Co myślisz? O tej piosence?
- Myślę, że jest zdumiewająca - odparł z oczywistą i całkowitą szczerością.
- Och! - Łzy zapiekły ją mocno, więc zamrugała, żeby je powstrzymać.
Nie zamierzała płakać na oczach tego faceta, w żadnym razie. Nigdy.
- To dobrze.
Wyczuła, że się poruszył. Siedział naprzeciwko jej, lecz teraz nachylił się ku niej, prawie
dotykając jej kolana swoim.
- Rozumiem, dlaczego się boisz. Instynkt samoobrony jednak zadziałał.
- Wcale nie powiedziałam, że się boję!
I w tej samej chwili pociągnęła nosem, głośno, kompletnie niszcząc swoją maskę.
- Nie musiałaś. - Położył dłoń na jej kolanie. Zerknęła na nią; była duża, brązowa, kojąca.
- Ta piosenka jest bardzo osobista - rzekł.
Właśnie dlatego czuła się w tym momencie taka obnażona, pozbawiona wszystkich ochronnych
warstw. Nie odrywała wzroku od jego ręki, zafascynowana widokiem długich, szczupłych palców,
nieświadomie obejmujących jej kolano.
- To tylko piosenka. - Znowu pociągnęła nosem.
- Naprawdę?
Wreszcie spojrzała na niego i natychmiast zrozumiała, że wpakowała się w poważne kłopoty.
Patrzył na nią z tak łagodnym zrozumieniem, tak czułym współczuciem, że poczuła się całkowicie
odsłonięta i jednocześnie zaakceptowana. Było to tak niesamowite uczucie, tak wszechogarniające, że
do złudzenia przypominało ból.
- Luke...
W jego oczach błysnął ogień, powietrze prawie wibrowało od napięcia. Ta szczególna chwila
przeistaczała się w coś innego, coś, co Aurelia znała i rozumiała.
Seks. Mężczyznom zawsze chodziło o seks. I chociaż jakaś jej część czuła ogromne
rozczarowanie, inna nagle obudziła się do życia.
Luke wyprostował się i zdjął rękę z jej kolana.
T L R
- Muszę się zbierać. Jest już późno.
- Nie możesz wracać teraz samochodem do Nowego Jorku, to za daleko.
- Zatrzymam się gdzieś po drodze.
W głębi serca Aurelii zatrzepotała panika, podobna do uwięzionego, przerażonego ptaka.
- Możesz zatrzymać się tutaj.
Popatrzył na nią bez wyrazu. Odłożyła gitarę, nie śmiejąc odwrócić twarzy w jego stronę. Jej
serce znowu poderwało się do nierównego galopu. Nie miała pojęcia, co próbuje mu powiedzieć ani
czego chce. Wiedziała tylko, że nie chce, żeby sobie poszedł.
- To chyba nie jest dobry pomysł - odezwał się po chwili.
Spojrzała na niego.
- Dlaczego?
Uśmiechnął się kpiąco, dostrzegła jednak, jak ciemne i pełne cieni są jego oczy.
- Bo mamy podpisać biznesową umowę i nie chcę komplikować tej sytuacji.
Uniosła brwi, udając niezrozumienie.
- Dlaczego miałoby ją to skomplikować?
- O co tak naprawdę mnie prosisz, Aurelio?
- Podobało jej się, jak wymawiał jej imię. Nigdy nie lubiła jego dźwięku, wydawało jej się
żałosne, nadane przez jeszcze bardziej żałosną matkę, ale w jego ustach brzmiało inaczej. Czuła się
jakoś bardziej sobą albo przynajmniej jak osoba, którą mogłaby być, gdyby tylko miała szansę.
- Chciałbyś, żebym cię o coś poprosiła? O co? Zaśmiał się cicho.
- Nigdy nie odpowiadasz jednoznacznie, prawda?
- Nie chciałabym cię znudzić, za nic na świecie.
- Nie wydaje mi się, aby to było możliwe.
Widziała ogień w jego oczach, ten sam, który czuła w sobie, nagły i zaskakujący, ponieważ od
dawna nie czuła pożądania. Jednak teraz pragnęła tego mężczyzny, nie władzy, kontroli czy wymiany
względów, czym zawsze był dla niej seks, ale właśnie jego. Pragnęła z nim być.
Luke siedział nieruchomo, w milczeniu. Aurelia wyczytała w jego twarzy pożądanie i
wątpliwości, postąpiła więc krok bliżej, aby stanąć między jego udami, i czubkami palców pogładziła
bruzdę, która przecięła jego czoło.
- Za dużo myślisz. Uśmiechnął się sucho.
- Mam wrażenie, że w tej chwili myślę nie tym organem, którym powinienem.
- Czasami można myśleć także i tym organem - zaśmiała się.
Przesunęła palce z jego czoła na policzek, poczuła ukłucie igiełek zarostu. Dotykała go z
przyjemnością. Bardzo dziwne.
Luke zamknął oczy.
T L R
- To naprawdę nie jest dobry pomysł.
- Teraz myślisz właściwym organem.
- Tak.
Zatrzymała kciuk na jego wargach, miękkich, pełnych, a jednocześnie nieprawdopodobnie
męskich. Wciąż miał opuszczone powieki, więc mogła do woli studiować jego twarz, podziwiać
zdecydowane linie jego szczęki i nosa, smoliste wachlarze jego rzęs. Długie rzęsy i pełne wargi u tak
męskiego faceta... Zdumiewające.
- Ciii... - wyszeptała i powoli, z namysłem, wsunęła palec w jego usta.
Rozchylił je. Najpierw poczuła mokre ciepło jego języka, a zaraz potem ostre krawędzi zębów,
którymi przygryzł jej skórę. Siła własnego pożądania całkowicie ją zaskoczyła. Luke otworzył oczy,
delikatnie wessał jej palec głębiej i cofnął się.
- Dlaczego to robisz? - zapytał.
- A dlaczego nie? - uśmiechnęła się.
- Nie chciałbym zaraz usłyszeć, że jestem taki sam jak inni mężczyźni, których znałaś.
- Nie usłyszysz tego.
Wiedziała, że jest inny, i chciała, żeby został. Musiał zostać.
- Naprawdę za dużo myślisz - zamruczała.
Zbliżyła się, objęła jego uda nogami i powoli usiadła mu na kolanach. Czuła jego naprężony
członek i przesunęła się jeszcze bliżej.
- Bardzo zgrabny ruch - jęknął.
- Dużo tańczyłam na scenie i jestem bardzo wygimnastykowana.
- Aurelio...
- Lubię słuchać, jak wymawiasz moje imię.
Powędrował dłońmi w dół jej pleców i zatrzymał je na biodrach.
- To naprawdę nie jest dobry pomysł - powtórzył.
Przylgnęła do niego.
- Co to znaczy „dobry"? - zamruczała.
Szybkim ruchem przyciągnął ją tak blisko, że nie dzieliła ich nawet najmniejsza przestrzeń.
Aurelię ogarnęła fala triumfu i pożądania, lecz gdzieś w głębi tego kłębowiska emocji czaiła się iskra
dziwnego rozczarowania i urazy. Wszyscy mężczyźni są tacy sami, pomyślała. Naprawdę.
Uwodziła go. Luke uświadomił to sobie co najmniej piętnaście minut wcześniej, kiedy pierwszy
raz dostrzegł ten błysk w oczach Aurelii, i chociaż wszystko mówiło mu, że to zły pomysł, jego ciało
miało na ten temat zupełnie inne zdanie.
Nie mógł się oprzeć wrażeniu, że cierpi na swoiste rozdwojenie jaźni; jedna część jego „ja" stała
za jego plecami i chłodnym, rozważnym tonem tłumaczyła mu, że robi dokładnie to, o co wcześniej
T L R
oskarżała go Aurelia, że przyjechał tu z zamiarem zaciągnięcia go do łóżka. Tyle że to ona starała się
zaciągnąć jego do łóżka. A on nie miał nic przeciwko temu. Chłodny głos podkreślał, że będzie to
poważny błąd, za który zapłaci niezliczonymi komplikacjami w życiu zawodowym i osobistym.
Tymczasem ten drugi Luke, który obejmował dłońmi biodra Aurelii, z uporem powtarzał, że nie za-
mierza pójść do łóżka z Aurelią, ale z Aurelią Schmidt, kobietą, która zaśpiewała tamtą piękną,
wzruszającą piosenkę, która nie ukrywała swoich uczuć. Tym gorzej, powiedział chłodny głos,
ponieważ ta kobieta jest prawdziwą zagadką, dużo bardziej fascynującą niż jakakolwiek z masek, które
przybierała. Tym gorszy i poważniejszy błąd.
Tak czy inaczej, Luke podjął już decyzję. Ujął twarz Aurelii w dłonie, palcami rozczesując jej
miękkie włosy, i pocałował ją, najpierw lekko i delikatnie, lecz zaraz potem głęboko i gorąco.
Jakimś cudem dotarli na górę. Luke zapamiętał tylko, jak potknął się na stopniu schodów i
otworzył jakieś drzwi, za którymi znajdowało się łóżko, szerokie i wzburzone, a przed nim Aurelia, z
niepewnym uśmiechem na ustach. Ściągnął z niej sweter przez głowę i rozpiął suwak jej dżinsów.
Zsunęła spodnie jednym ruchem i położyła się na pościeli w samym biustonoszu i majtkach,
wyczekująca i gotowa.
Tylko dlaczego drżał jej ten cholerny podbródek?
Luke zawahał się, słysząc huk krwi w uszach.
- Aurelio...
Przez jej twarz przemknęło wahanie, jak cień po wodzie, ale sekundę później zacisnęła dłonie
na klapach jego marynarki i przyciągnęła go do siebie.
- Za późno na wątpliwości.
I kiedy pocałowała go, szeroko rozchylonymi, wygłodniałymi wargami, musiał przyznać jej
rację. Odwzajemnił pocałunek, czując, jak pożądanie obezwładnia go i pozbawia wszelkich innych
odczuć. Sięgnęła do suwaka jego spodni i jej palce objęły go płomiennym dotykiem. Odsunął na bok
koronkowy skrawek jej majtek i pogłaskał jedwabiste udo. Pocałował ją głębiej, obolały z pragnienia,
zaczął błądzić dłońmi po jej rozpalonym ciele.
Dopiero po chwili, jakby z oddali, uświadomił sobie, że przestała reagować. Bezwładnie
opuściła ramiona i leżała pod nim nieruchomo, sztywno wyprostowana. Gdy z jej ust wymknął się
dziwny dźwięk, ni to szloch, ni westchnienie, odsunął się, żeby zajrzeć jej w twarz. Powieki miała
mocno zaciśnięte, oddychała nierówno, a całe jej ciało emanowało napięciem. Wyglądała jak na
torturach.
Luke zaklął i uwolnił ją od swego ciężaru, przeczesał palcami wilgotne od potu włosy.
- Co się stało? - zapytał przyciszonym, rozedrganym głosem.
Aurelia nie odpowiedziała. Bez słowa zsunęła się z łóżka i zniknęła w łazience. Luke usłyszał
trzask zamka. Nie miał pojęcia, co się wydarzyło, wiedział jednak, że ponosi za to winę. Słyszał, jak
T L R
porusza się w łazience, jak otwiera i zamyka szafkę. Sekundy mijały powoli, przechodząc w minuty,
pogłębiając dręczące go uczucie niepewności. Nienawidził zamkniętych drzwi. Nienawidził
przygnębiającej ciszy, bezradności, która napływała ku niemu, wrażenia, że coś jest nie tak. Bardzo nie
tak. Podniósł się, włożył spodnie, zapiął klamrę paska i podszedł do drzwi łazienki.
- Aurelio?
Cisza.
- Aurelio!
Gdy nie zareagowała, pchnął drzwi.
I natychmiast znowu zaklął.
Stała nad umywalką, z jedną ręką wyciągniętą do przodu i strzykawką w drugiej. Instynktownie
skoczył ku niej i wytrącił jej strzykawkę, która potoczyła się po podłodze. Aurelia zamarła, z
kompletnie pozbawioną wyrazu twarzą.
- Duża strata - powiedziała powoli i schyliła się po strzykawkę.
- Co robisz, do diabła?!
Obrzuciła go ironicznym spojrzeniem.
- Ważniejsze jest to, co sobie pomyślałeś - oświadczyła.
Patrzył na nią z wściekłością. Ta kobieta doprowadzała go do szaleństwa.
- Pomyślałem sobie, że wstrzykujesz sobie jakiś narkotyk - odparł tak spokojnie, jak tylko było
to w tej sytuacji możliwe.
Kąciki jej ust uniosły się w uśmieszku, którego szczerze nie znosił.
- Strzał w dziesiątkę - powiedziała, przemywając igłę i nasadę strzykawki wacikiem. - Właśnie
to robię.
Na jego oczach wbiła sobie igłę w mięsistą część ramienia. Bezradnie zacisnął pięści.
- Może jednak powiesz mi, co się tu dzieje, co?
Włożyła strzykawkę do małej czarnej kosmetyczki i zanim zamknęła suwak, Luke zdążył
dostrzec kilka przejrzystych fiolek w środku.
- Nie martw się - rzuciła z pełnym znużenia westchnieniem. - To tylko insulina.
Wyminęła go i przeszła do sypialni.
- Insulina? - Luke odwrócił się. - Masz cukrzycę?
- Bingo. - Sięgnęła po puchaty szlafrok, wiszący na drzwiach, i włożyła go.
Przysiadła na brzegu łóżka, otulona miękką tkaniną, młoda, krucha i tak bardzo samotna.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś?
- Niby kiedy miałam to zrobić? Gdy straciłam przytomność na podłodze czy kiedy wsadziłeś mi
głowę do zimnej wody?
Powoli poszedł za nią i usiadł na krześle.
T L R
- W Nowym Jorku zemdlałaś z powodu niskiego poziomu cukru we krwi, tak?
Dokładnie to mu wtedy powiedziała.
- Zapomniałam wtedy sprawdzić.
- To niebezpieczne!
Parsknęła śmiechem.
- Dzięki za ostrzeżenie. Wiem o tym, wierz mi. Żyję z cukrzycą od prawie dziesięciu lat, ale
przed występem byłam potężnie zdenerwowana i wszystko wyleciało mi z głowy.
- Ale dlaczego nie powiedziałaś mi dzisiaj? W kuchni, kiedy pytałem?
- Nie uwierzyłbyś mi.
- Obiecałem...
- O, tak, obiecałeś - uśmiechnęła się zimno. - Cóż, może jednak nie jesteś taki święty, bo wydaje
mi się, że nie mówiłeś prawdy.
Luke wciągnął powietrze.
- Trochę trudno byłoby mi uwierzyć, że zemdlałaś po prostu z braku jedzenia - rzekł. - Ale
gdybym wiedział o twojej chorobie...
- Może nie mam ochoty tłumaczyć się za każdym razem, gdy robię coś pozornie podejrzanego -
przerwała mu ze złością. - Czy gdybyś ty stracił przytomność, wszyscy od razu założyliby, że coś
wziąłeś? Że jesteś ćpunem?
- Nie, oczywiście, że nie. Ale ja nie... Wychyliła się ku niemu, oczy jej błyszczały.
- Co, ty nie?
Wpatrywał się w nią w milczeniu, usiłując zebrać myśli.
- Ja nie jestem tobą - rzekł w końcu. - To ty jesteś Aurelią.
I natychmiast zrozumiał, że nie powinien był tego powiedzieć. Ani nawet pomyśleć.
Odwróciła głowę i mocno zacisnęła szczęki.
- Tak, jestem Aurelią.
Luke bezradnie przejechał dłońmi po twarzy.
- Chodziło mi tylko o to, że miałaś opinię...
- Wiem, jaką miałam opinię - przerwała mu.
Podbródek drżał jej rozpaczliwie. Widział, co się z nią działo - bała się i była smutna. Tak samo
jak on, do diabła. Potrząsnął głową, zmęczony i zrozpaczony, lecz także wściekły.
- Co się stało przed chwilą na łóżku? - zapytał. - Dlaczego wyglądałaś, jakby... Jakby ktoś wziął
cię na męki albo zaatakował? Próbowałaś coś mi pokazać, czegoś dowieść?
Może zastawiła na niego pułapkę, żeby udowodnić, że jest taki sam jak inni mężczyźni, że
zależy mu tylko na tym, aby się z nią przespać?
- Tak czy inaczej, dopięłaś swego - powiedział ciężko. - Gratuluję.
T L R
Patrzyła na niego w milczeniu.
- Nadal chcesz, żebym tam pojechała? - odezwała się w końcu. - Do Azji?
Zaśmiał się krótko, z niedowierzaniem.
- A ty nadal chcesz jechać? Po tym wszystkim?
Uniosła brwi, chłodna i opanowana.
- Dlaczego nie?
Ogarnął go gniew, silniejszy niż wyrzuty sumienia. Podpuściła go. Pozwolił jej na to, to fakt,
pozwolił się uwieść, lecz jednak to ona wykorzystała go, całkiem na zimno, aby dowieść czegoś, co
roiło jej się w głowie. Nie miał wobec niej żadnych seksualnych zamiarów, dopóki nie usiadła mu na
kolanach. Kłamca.
- Tak, możesz pojechać do Azji. Polecę mojej asystentce, żeby wysłała ci szczegółowy plan
imprez. W Manili powinnaś być dwudziestego czwartego.
Podniósł się i zobaczył, nie bez satysfakcji, jak rozszerzyły jej się źrenice.
- Wychodzisz?
- Nie mam ochoty dłużej cię bawić i mam wrażenie, że ty też tego nie chcesz. Mówiłem już, że
dowiodłaś wszystkiego, czego chciałaś dowieść.
Patrzyła na niego, wciąż otulona szlafrokiem, szeroko otwartymi, gniewnymi oczami.
Nieoczekiwanie poczuł ukłucie wstydu.
- Nie przyjechałem tu, żeby się z tobą przespać - powiedział. - Przysięgam, że nie.
Gdy nie zareagowała, potrząsnął głową i wyszedł.
T L R
ROZDZIAŁ PIĄTY
Aurelia po raz piąty spojrzała w lustro wiszące na ścianie luksusowego apartamentu, który Luke
zarezerwował dla niej w hotelu Mandarin Oriental w biznesowej dzielnicy Manili. Przyleciała przed
paroma godzinami i za dziesięć minut miała się spotkać z Luke'em w barze. Ze zdenerwowania kręciło
jej się w głowie. Powoli wypuściła powietrze z płuc i znowu krytycznie przyjrzała się swojemu
odbiciu. Nałożyła bardzo lekki makijaż, głównie po to, by zamaskować sine cienie pod oczami,
rezultat bezsenności, która dręczyła ją od chwili, gdy Luke wyszedł z jej sypialni dziesięć dni
wcześniej. Przymknęła oczy, ponieważ wspomnienia wprawiały ją w jeszcze gorszy stan ducha i ciała.
Wciąż wracała myślami do tamtego okropnego spotkania, do potępienia i niesmaku, które dostrzegła w
jego twarzy. I do swojego strasznego zachowania.
Nie próbowała zastawić na niego pułapki, chociaż on najwyraźniej właśnie tak myślał.
Kierowała się pragnieniem, może nawet pożądaniem, przynajmniej z początku. Gdy go dotknęła, coś
rozłożyło skrzydła w jej wnętrzu, chyba jakaś istota, która rozpaczliwie szukała dostępu do światła,
jednak zaraz potem wszystko poszło nie tak, jak zawsze. Wyciągnięta na łóżku i sztywna z napięcia,
patrzyła na niego, na mężczyznę, który chciał czegoś od niej i po prostu musiał to dostać. A ona była
gotowa mu to dać, ponieważ zwykle tak robiła. Tyle że Luke wcale nie wziął tego, co oferowała, i to
czyniło go innym od wszystkich pozostałych. Dlaczego ta świadomość budziła w niej tak wielki lęk?
Jesteś Aurelią, powiedział.
Przez kilka chwil wydawało jej się, że dostrzegł w niej kogoś innego, ale teraz znała już
prawdę. Może i chciał, żeby zmieniła się na scenie, nie wierzył jednak, że potrafi zmienić się jako
człowiek. Aurelia z folkową balladą i gitarą była w jego oczach tylko jeszcze jedną maską, jeszcze
jedną artystyczną kreacją, która mogła pomóc mu w akcji promocyjnej tych idiotycznych sklepów.
Musiała o tym pamiętać - żadnych więcej mrzonek o porozumieniu dusz czy serc, żadnych więcej
bzdur. Miała szansę zmienić bieg swojej kariery, i dobrze. I tyle.
Wyprostowała się i szósty raz omiotła swoje odbicie taksującym spojrzeniem. Była trochę blada
i mizerna, ale ogólnie wyglądała nie najgorzej. Sukienka na ramiączkach w kolorze limonki była
dobrym rozwiązaniem, nadawała się i na estradę, i na oficjalne przyjęcie. Aurelia wzięła głęboki
oddech, zamknęła za sobą drzwi apartamentu i zjechała windą na spotkanie z Luke'em.
Tropikalny upał oblał ją całą natychmiast po wyjściu z samolotu i teraz znowu poczuła jego
ciężkie, gorące dotknięcie. Luke przysłał jej esemesa, że będzie czekał na nią w barze. Wachlarze palm
szeleściły, poruszane nieniosącym ulgi wiatrem, duszne, wilgotne powietrze niosło odgłosy nigdy
niezasypiającego miasta.
T L R
Luke siedział przy kontuarze baru i na jego widok serce Aurelii podskoczyło jak przerażone
zwierzątko. Miał na sobie trochę pognieciony garnitur z koszulą i rozluźnionym krawatem, a
przyćmione lampy podkreślały ciemny cień zarostu na jego szczęce. Trzymał do połowy opróżnioną
szklaneczkę whisky. Aurelia patrzyła na niego długą chwilę, świadoma, że wygląda tak samo jak przed
dziesięcioma dniami, a jednak inaczej. Bardzo seksownie, jak zwykle.
Nagle uniósł głowę, zobaczył ją i w tej samej sekundzie miejsce niezwykle atrakcyjnego
nieznajomego zajął manekin. Twarz Luke'a przybrała obojętny wyraz, jego wargi wygięły się w
pozbawionym znaczenia uśmiechu. Podniósł się i ruszył ku niej.
- Witaj, Aurelio. Masz ochotę czegoś się napić?
- Dobry wieczór. Poproszę o szklankę gazowanej wody.
Poprowadził ją do stolika w ustronnym kącie, zasłoniętego palmą.
- Miałaś udaną podróż? - zapytał. - Apartament w porządku?
- Wszystko świetnie.
- To dobrze.
Barman przyniósł ich zamówienia i Aurelia z ulgą pociągnęła łyk zimnej wody. Nie miała
pojęcia, jak rozmawiać z tym mężczyzną. Nie znała go. I chyba nie powinno jej to dziwić.
- Jutrzejszy występ jest już przygotowany - powiedział. - Mam tu asystentkę, Lię, która
oprowadzi cię po sklepie i pomoże przygotować się do koncertu.
Nie jesteś ze mną szczery, pomyślała. Cała ta rozmowa jest jednym wielkim wyreżyserowanym
kłamstwem. Oczywiście nie wiedziała, co naprawdę czuje siedzący naprzeciwko niej mężczyzna.
Może czuł do niej obrzydzenie, ponieważ była Aurelią, lecz może jednak pozostało w nim coś z
tamtego Luke'a, którego uśmiech był tak pełen współczucia i zrozumienia, który wierzył, że mimo
wszystko jest inna.
Nie, w ogóle nie powinna o tym myśleć.
- Świetnie - odparła.
Odsunął od siebie niedopitą whisky.
- Mam mnóstwo zajęć, ale pewnie zobaczymy się na otwarciu.
Pewnie? Aurelia z trudem przełknęła następny łyk wody i jakimś cudem zdobyła się na
swobodny uśmiech.
- Świetnie - powtórzyła.
Całe to spotkanie było śmieszne, idiotyczne.
Luke skinął głową i wstał. Aurelia także. Nie dokończyła wody, ale nie miała zamiaru siedzieć
w barze sama. Z uczuciem głębokiego smutku i pustki patrzyła, jak Luke szybkim krokiem wychodzi z
baru.
T L R
Poszło fatalnie. Luke zerwał krawat i westchnął. Zdawał sobie sprawę, że brak mu osobistego
uroku i niezmierzonej arogancji jego braci, Chase'a i Aarona, mógł jednak lepiej poradzić sobie z tą
rozmową. Próbował utrzymać ją w oficjalnym tonie, lecz przy każdym spojrzeniu na Aurelię
przypominał sobie, jak wielką namiętność i czułość udało jej się w nim rozbudzić, i oficjalny ton
okazywał się diabła wart.
Może zresztą wcale nie chodziło tu o Aurelię, tylko o jego niewystarczająco duże
doświadczenie. Od dłuższego czasu był sam, a wcześniej zawsze bardzo ostrożnie dobierał partnerki.
Zawsze liczył się dla niego przede wszystkim związek, bo nie chciał być taki jak jego ojciec, który
uganiał się za kobietami i w rezultacie kompletnie zrujnował życie żony.
Jednak może gdyby miał za sobą parę romansów, nie czułby się teraz taki zagubiony, kto wie.
Często wracał myślami do tamtego spotkania z Aurelią i zastanawiał się, kiedy wszystko się zepsuło.
Czy naprawdę zastawiła na niego pułapkę, tak jak podejrzewał? Bo chciała dowieść, że przyjechał
wyłącznie po to, aby zaciągnąć ją do łóżka? Sytuacja wydawała się dość oczywista, ale instynkt
podpowiadał Luke'owi, że nie jest to cała prawda.
Pamiętał surowy ból w jej głosie. „Lubię słuchać, jak wymawiasz moje imię". Pamiętał
muśnięcie jej palców na swoim policzku, pełne wahania i gorące, pamiętał drżenie jej smukłego ciała.
Czuła wtedy coś do niego. Coś prawdziwego.
Tyle że zaraz później cała zesztywniała, a on poczuł się tak, jakby próbował ją zgwałcić. Cóż,
powinien trzymać się od niej z daleka, to było najłatwiejsze rozwiązanie, dla nich obojga.
Aurelia stała z boku zaimprowizowanej sceny i ze wszystkich sił starała się nie panikować. W
ogromnej przestrzeni, ogarniętej nowoczesną konstrukcją z chromowanej stali i szkła, czekało na nią
tysiąc osób. Ranek spędziła z Lią, zwiedzając dziesięć pięter sklepu przy Ayala Avenue oraz
sprawdzając sprawność systemu nagłaśniającego. I starając się nie myśleć o tym, co ją czeka.
Strach ogarnął ją teraz lodowatą falą. Dobrze chociaż, że tym razem sprawdziła poziom cukru.
- Trzydzieści sekund. - Specjalista od dźwięku skinął głową.
Aurelia odpowiedziała mu tym samym gestem. Miała umocowany mikrofon, była gotowa i
przerażona.
Wyjrzała zza zasłony i zobaczyła podekscytowany tłum. Większość ludzi trzymała w rękach
plakaty albo płyty CD, na których ona, Aurelia, miała złożyć autograf. Wiedziała, że spodziewają się,
że wyskoczy na scenę i zaśpiewa Take Me Down albo inny wyzywający przebój, który uczynił ją
sławną. Chcieli, żeby śpiewała, tańczyła i zachowywała się jak skandalistka, tymczasem ona
zamierzała wyjść do nich w dżinsach, z gitarą i całkowicie ich zaskoczyć.
Co też przyszło jej do głowy, dlaczego się na to zgodziła? I dlaczego Luke złożył jej taką
propozycję? Nie miała cienia wątpliwości, że nic dobrego z tego nie wyniknie ani dla sklepu, ani dla
niej, było już jednak za późno, żeby cokolwiek zmienić.
T L R
Zamknęła oczy, sztywna z przerażenia.
Nie uda mi się, pomyślała. Nie umiem się zmienić.
Nagle całym sercem zapragnęła, żeby Luke był przy niej. Był to idiotyczny pomysł, zwłaszcza
biorąc pod uwagę, jak zimno potraktował ją poprzedniego wieczoru, lecz samo wspomnienie jego
głosu i łagodnego wyrazu jego twarzy, kiedy powiedział jej, że jej piosenka jest niesamowita, mimo
wszystko dodało jej odwagi.
- Wchodzisz!
Wyszła na scenę na trzęsących się jak galareta nogach. Nie powinna się denerwować, bo
przecież występowała na największych estradach świata, a jednak drżała jak piórko na wietrze.
Na jej widok przez widownię przebiegł szmer zdumienia. Gardło ścisnęło jej się ze strachu, bo
oto już nie była tą Aurelią, której oczekiwali. Usiadła na stołku na środku sceny, oparła jedną stopę na
szczebelku, podniosła głowę i napotkała wzrok Luke'a. Stał przy drzwiach, dokładnie naprzeciwko
sceny, a że dzieląca ich przestrzeń nie była duża, doskonale widziała jego twarz.
Była chłodna i całkowicie obojętna. Ich oczy spotkały się i wtedy Luke wymownie zacisnął usta
i odwrócił głowę.
- Śpiewaj! - zawołał ktoś, wyraźnie zniecierpliwiony. - Czekamy na Aurelię!
Nic prostszego, była przecież Aurelią. Wzięła głęboki oddech i zaczęła grać.
Luke stał z tyłu holu, czekając na pojawienie się Aurelii. Celowo unikał jej od ostatniego
wieczoru, wmawiając sobie, że tak będzie najlepiej, a jednak teraz ogarnęły go wątpliwości.
Stosowanie uników nigdy nie było w jego stylu. Całe dorosłe życie ciężko pracował, by pozbyć się
złych duchów przeszłości i naprawdę zasłużyć na zaufanie oraz szacunek ludzi, z którymi miał do
czynienia. Dotyczyło to również Aurelii. Dokuczała mu myśl, że sama przygotowywała się do tego
występu. Wiedział, że potwornie się boi, że powinien poszukać jej i zapewnić... No, co właściwie?
Zastrzyk odwagi? Zachętę?
Nie, lepiej, żeby wszystko zostało tak, jak jest, pomyślał. Zresztą Aurelia wcale go w gruncie
rzeczy nie potrzebowała.
Usłyszał szmer zaskoczenia, gdy wyszła na scenę. Wyglądała świeżo i pięknie w wyszywanym
cekinami topie i dżinsach, z rozpuszczonymi na ramiona włosami. Kiedy spojrzała na niego szeroko
otwartymi, przejrzystymi oczami, poczuł tak bolesne ukłucie tęsknoty, że pospiesznie odwrócił wzrok.
Ktoś coś krzyknął i zaczęła grać. Minęło parę sekund, zanim zorientował się, że wcale nie
śpiewa piosenki, którą słyszał w Vermont. Wykonywała jeden ze swoich starych przebojów, ten sam,
który zaśpiewała w Nowym Jorku, tyle że tym razem z akompaniamentem gitary akustycznej.
Podniosła oczy znad gitary i rzuciła widowni cyniczny, drwiący uśmiech, ten, którego po prostu
nienawidził.
Słuchacze klaskali jak szaleni.
T L R
Luke był rozczarowany i wściekły. Nie taką zawarli umowę. Dlaczego ją zmieniła? Ze strachu
czy może z zemsty?
Piosenka dobiegła końca i hol wypełniła dobrze znana Luke'owi kakofonia gwizdów, pełnych
zachwytu okrzyków i braw. Nic się nie zmieniło. Aurelia zeszła ze sceny. Luke odwrócił się i odszedł,
nie zwracając najmniejszej uwagi na grupę miejscowych dygnitarzy, których miał osobiście
oprowadzić po sklepie.
Znalazł ją w pokoju za sceną. Odkładała właśnie gitarę, odwrócona plecami, więc dobrze
widział jej obnażony kark i wystające kręgi. Pożądanie i gniew zalały go potężną falą.
- Nie zagrałaś swojej piosenki.
Spojrzała na niego przez ramię, całkowicie obojętnie.
- Przecież zagrałam.
- Doskonale wiesz, o czym mówię.
- Nic by z tego nie wyszło. Ostrzegałam cię.
- Nie dałaś sobie szansy.
- Widziałam, co się dzieje i jaki nastrój ma widownia. Powinieneś mi podziękować, uratowałam
ci tyłek
- Ratowałaś własny tyłek - odpalił. - Co się stało? Stchórzyłaś?
- Okazałam się realistką. Skrzywił się.
- Nie zaangażowałem cię po to, żebyś była dawną Aurelią!
- Doprawdy? - Uniosła brwi, jej wargi wygięły się w tym znajomym, cynicznym uśmiechu. - A
po co mnie zaangażowałeś?
- Przestań. - Gwałtownie potrząsnął głową.
- O co ci chodzi?
- Przestań udawać, że wszystko ma związek z seksem.
- Wszystko ma związek z seksem.
- Może dla ciebie!
- A dla ciebie nie? Nie dla świętego Luke'a Bryanta, który przyjechał przedstawić mi biznesową
propozycję i dwie godziny później wylądował w moim łóżku?
Luke mocno zacisnął pięści.
- Chciałaś, żebym tam wylądował. Przynajmniej z początku.
- Nigdy nie zaprzeczałam, że tak było. To ty wszystkiego się wypierasz.
- Niczego się nie wypieram. - Powoli wypuścił powietrze z płuc i zmusił się do rozluźnienia
dłoni. - Posłuchaj, musimy porozmawiać, to oczywiste. Czekają tam teraz na mnie ludzie...
- Musisz wykonać swój numer? - uśmiechnęła się słabo.
Odpowiedział uśmiechem.
T L R
- Tak, najwyraźniej każdy ma jakiś numer do wykonania. - Przez chwilę wydawało mu się, że
znowu świetnie się rozumieją, lecz Aurelia zaraz spuściła wzrok. - Porozmawiamy później - rzekł. -
Mam ci dużo do powiedzenia.
Gdy obojętnie wzruszyła ramionami, z ciężkim westchnieniem odwrócił się w stronę drzwi.
Aurelia ukryła twarz w dłoniach. Dlaczego znowu zachowała się jak Aurelia, i to nie wobec
widowni, a wobec niego? Reagowała w ten sposób na odrzucenie i dobrze o tym wiedziała. Ludzie nie
pozwalali jej się zmienić, więc się nie zmieni. Udawała, że ma kontrolę nad sytuacją, i było to
naprawdę żałosne.
Może wszystko to razem było pomyłką? To, że próbowała się zmienić, robić coś innego?
Widownia na pewno nie zaakceptuje prawdziwej Aurelii, Aurelii Schmidt, podobnie jak Luke, choćby
nie wiadomo jak bardzo się burzył przeciwko jej ustalonej roli.
Wzięła głęboki oddech i sięgnęła po torbę. Poprawi makijaż i wyjdzie pogawędzić z ludźmi,
uśmiechnięta i pozornie swobodna. Przeżyje jakoś ten dzień, a potem powie Luke'owi, że wraca do
domu. Miała już dosyć.
Cztery godziny później impreza z okazji otwarcia sklepu dobiegła końca i Aurelia wróciła do
apartamentu w hotelu Mandarin, wyczerpana i pełna smutku. Przez całe popołudnie skutecznie unikała
Luke'a, chociaż cały czas czuła jego obecność. I cały czas obserwowała go spod oka, nawet
rozmawiając, uśmiechając się i opowiadając dowcipy, nawet wtedy, gdy ludzie mówili jej, że bardzo
średnio podoba im się jej nowe wcielenie, to w dżinsach i z gitarą.
Widziała, jak rozmawiał z gośćmi. Był taki poważny. Zbyt często marszczył brwi i trochę zbyt
oficjalnie się zachowywał, ale był sobą. Był prawdziwy.
Ona sama bała się pokazać swoją prawdziwą twarz.
Ze znużeniem zrzuciła pantofle na obcasach i rozebrała się. Miała ochotę na gorący prysznic,
który zmyłby z niej wszystkie ślady dnia. Luke chciał z nią porozmawiać, lecz gdy ostatnio go
widziała, był bez reszty pochłonięty dyskusją z jakimiś oficjelami, więc pewnie zapomniał o niej i o
tym, co zamierzał jej powiedzieć.
Piętnaście minut później, kiedy wkładała T-shirt i mocno sprane szerokie spodnie, usłyszała
pukanie do drzwi. Pospiesznie odgarnęła do tyłu jeszcze wilgotne włosy i przez judasza wyjrzała na
korytarz.
Cóż, wszystko wskazywało na to, że Luke jednak wcale o niej nie zapomniał.
Otworzyła drzwi i jej serce natychmiast szarpnęło się boleśnie na jego widok. Garnitur miał
trochę pognieciony, włosy zmierzwione. Sprawiał wrażenie zmęczonego.
- Długi dzień? - zagadnęła. Skinął głową.
- Raczej tak. Mogę wejść?
Zawsze pytał ją o pozwolenie. Może było to głupie, ale wzruszał ją tym do głębi.
T L R
- Jasne.
Wszedł do salonu i zobaczyła, że zerknął w kierunku otwartych drzwi do sypialni, przez które
widać było ogromne łóżko ze stosem poduszek w jedwabnych poszewkach. Potem odwrócił się do niej
z wyrazem determinacji na twarzy.
- Musimy porozmawiać.
Rozłożyła ręce i przysiadła na sofie, swobodnie podwijając pod siebie nogi, zupełnie jakby
rzeczywiście była spokojna i zrelaksowana.
- To rozmawiajmy!
- Przepraszam cię za to, jak sprawy potoczyły się w Vermont. Nie chciałem, żeby tak między
nami było.
Patrzył na nią tak szczerze, z takim przejęciem, że kpina wydała jej się jedyną możliwą linią
obrony.
- Między nami? - powtórzyła ironicznie.
- Staram się być uczciwy, więc...
- Przykro mi, ale za to nie dostaniesz u mnie dodatkowych punktów - rzuciła.
- Przestań! Przestań przemawiać do mnie tym śmiertelnie znudzonym tonem, z pozycji
rozczarowanej życiem cyniczki!
- Ojej, to ci dopiero...
- Dosyć. - Pochylił się w jej stronę, wyraźnie rozczarowany i pełen gniewu. - Mam dosyć tego
twojego cholernego udawania!
Znieruchomiała. Milczała, ponieważ nie miała nic do powiedzenia. Wróciła do wizerunku
Aurelii, do znudzonej obojętności, której używała jako tarczy, ale Luke ją przejrzał. Wpatrywał się w
nią teraz płonącymi ciemnymi oczami, świadomy jej porażki. Głośno przełknęła ślinę i utkwiła wzrok
w swoich splecionych na kolanach dłoniach.
- Czego ode mnie chcesz? - zapytała cicho.
- Chcę wiedzieć, czego ty ode mnie chcesz.
Podniosła głowę, kompletnie zaskoczona. Z wielkim trudem zdobyła się na wzruszenie
ramionami.
- Niczego od ciebie nie chcę.
- Dlaczego chciałaś się ze mną przespać?
Zamarła, rozpaczliwie szukając w myślach jakiejś aroganckiej riposty, typowej dla Aurelii.
- A dlaczego nie? - wykrztusiła w końcu.
- Cóż, jakoś nie dopatrzyłem się u ciebie oznak przyjemności.
- Skąd wiesz, że nie było mi przyjemnie?
T L R
- Nie wiem, jak duże masz doświadczenie, ale większość z nas, mężczyzn, potrafi powiedzieć,
czy seks sprawia kobiecie przyjemność, czy też nie. - Kąciki ust Luke'a uniosły się leciutko, chociaż w
jego oczach wciąż palił się płomień gniewu. - Kiedy kobiecie jest przyjemnie, zazwyczaj reaguje na
pieszczoty, tak to już jest. Obejmuje mężczyznę nogami i błaga, żeby nie przestawał, tymczasem ty
leżałaś zupełnie nieruchomo, jak woskowa rzeźba.
Aurelia zarumieniła się gwałtownie.
- Może tylko miałam nadzieję na przyjemność - rzuciła kwaśno. - Może to ty mnie
rozczarowałeś!
- Niewątpliwie masz rację - odparł spokojnie. - Przyznaję, że byłem trochę niecierpliwy. Od
dłuższego czasu nie uprawiałem seksu.
To zupełnie tak samo jak ja, pomyślała.
- Nie wiem, dlaczego w ogóle prowadzimy tę rozmowę - oświadczyła.
- Jeśli mamy razem pracować przez następnych dziewięć dni, muszę... - przerwał i potrząsnął
głową. - Nie, to nieprawda. Wcale nie chodzi mi o pracę.
Zmierzyła go niepewnym spojrzeniem.
- A o co?
- O to, że nie mogę przestać o tobie myśleć ani zastanawiać się, jak to się stało, że wszystko
popsuło się między nami w ciągu jednego wieczoru - powiedział przyciszonym głosem.
Nagle odkryła, że zabrakło jej słów. Zmusiła się do uśmiechu, chociaż w gruncie rzeczy była
bliska łez.
- Jesteś taki uczciwy!
- Odwzajemnij mi się tym samym. Chciałaś pójść ze mną do łóżka, żeby czegoś dowieść? Żeby
pokazać mi, że niczym nie różnię się od innych mężczyzn, których znałaś?
- Nie - wyszeptała.
Nie mogła już kłamać, nie w obliczu jego twardej szczerości.
- Chciałam tego - podjęła, nadal prawie szeptem. - Było mi z tobą dobrze.
Utkwiła wzrok we własnych dłoniach, zastanawiając się, dlaczego niektórzy ludzie wybierają
szczerość. Jej zdaniem przypominało to zabieg obdzierania się ze skóry.
- To co się stało? - spytał, również bardzo cicho. Wzruszyła ramionami.
- Seks nigdy nie sprawiał mi wielkiej przyjemności - wyznała z trudem. - Nie musisz się dłużej
martwić, że był to cios w twoją męskość, czy coś w tym rodzaju...
Starała się nadać głosowi lekki ton, ale zupełnie jej się to nie udało. Luke milczał, a gdy po paru
sekundach uniosła głowę, napotkała jego skupione spojrzenie.
- Nigdy? - powtórzył.
- Nie jestem ofiarą gwałtu, nic z tych rzeczy - wyjaśniła pospiesznie.
T L R
- Jednak musiało przydarzyć ci się coś złego!
Nie mogła zaprzeczyć. Tak, coś jej się przydarzyło. W ciągu jednego wieczoru została
pozbawiona niewinności, i pozwoliła na to. Od tamtego dnia nigdy nie myślała o seksie jako o
przyjemności, stał się dla niej narzędziem, środkiem zdobycia tego, co było jej potrzebne.
- To bez znaczenia - warknęła. - Nie wiem, dlaczego w ogóle o tym rozmawiamy, bo łączą nas
tylko interesy, pamiętasz?
- Pamiętam.
- No, właśnie. - Wyprostowała się, całym zachowaniem dając mu do zrozumienia, że czas
kończyć.
Zignorował to.
- Aurelio...
Wolałaby, żeby nie wymawiał jej imienia tak poważnie, z naciskiem, jak zawsze, ponieważ
czuła się wtedy jak prawdziwa Aurelia, dziewczyna, która od zawsze pragnęła tylko miłości.
- Co? - rzuciła ostro.
Zbyt ostro. Chciała go ukarać za to, że pozbawił ją maski, i gniew był jej ostatnią linią obrony.
Potrząsnął głową.
- Przykro mi.
Patrzyła na niego bez słowa, dosłownie chora z przerażenia. Postanowił się jej pozbyć, jakżeby
inaczej. Koncert nikomu się nie podobał, więc teraz zamierzał powiedzieć jej, żeby wracała do domu. I
to by było na tyle, jeśli chodzi o próbę zmiany.
Cztery godziny wcześniej sama chciała wracać do Stanów, tymczasem teraz nie mogła
powstrzymać łez. Kolejna porażka.
- Cóż, przynajmniej spróbowaliśmy. - Z wielkim trudem przywołała uśmiech. - Nie przejmuj
się, czułam, że nic z tego nie będzie.
I wzruszyła ramionami, jakby nic się nie stało. Luke zmarszczył brwi.
- O czym ty mówisz? - zapytał.
- O koncertach - odparła niepewnie. - Widownia nie była zachwycona moim dzisiejszym
występem, więc...
- Byłaby zachwycona, gdybyś dotrzymała słowa i zaśpiewała swoją nową piosenkę.
- Nikomu by się nie spodobała, jestem tego pewna.
- A jednak nie chciałaś podjąć ryzyka. Powinienem był porozmawiać z tobą, zanim wyszłaś na
scenę, ale starałem się trzymać z daleka, ponieważ... - przerwał i ciężko westchnął. - Ponieważ
wydawało mi się to łatwiejsze. Przykro mi, że cię zawiodłem.
Nie odpowiedziała. Znowu zabrakło jej słów, nie umiała też wymyślić żadnej zgrabnej riposty.
T L R
- Tak czy inaczej, nie chodziło mi o koncerty - podjął. - Nie zamierzam ich odwoływać. Myślę,
że nadal jesteś w stanie zwycięsko wybrnąć z tej sytuacji.
- Naprawdę?
- Tak. - Spojrzał jej prosto w oczy. - Chcę porozmawiać o nas.
- O nas... - Nagle zabrakło jej tchu.
- Tak, o nas. Wciąż bardzo mi się podobasz.
- Chodzi o seks, tak?
Luke milczał chwilę, ze wzrokiem utkwionym w okno, za którym w zapadającym zmroku
migotały miliony świateł wielkiego miasta.
- Wiesz, z iloma kobietami spałem?
- Nie mam zielonego pojęcia, w jaki sposób miałabym wejść w posiadanie takiej informacji.
- Z trzema - rzucił jej lekki uśmiech. - No, czterema, jeśli liczyć to nasze mało udane podejście.
- Rozumiem. - Zupełnie nie wiedziała, jak się zachować.
- Byłem w trzech związkach, z których każdy trwał co najmniej parę miesięcy. Uprawiałem
seks wyłącznie z kobietami, z którymi byłem związany.
- Zatem jednak prawdziwy z ciebie harcerzyk...
- Nie, po prostu... Po prostu zawsze poważnie traktowałem seks. Był czymś, co miało dla mnie
duże znaczenie, pod względem emocjonalnym.
- Naturalnie nie mówimy tu o tym mało udanym podejściu ze mną, prawda?
Milczał tak długo, że już zaczęła się zastanawiać, czy w ogóle ją usłyszał. Szukała w myśli
jakiejś lekkiej, zabawnej uwagi, było już jednak na to za późno. Luke za dużo o niej wiedział.
- Od chwili, gdy zobaczyłem cię na podłodze w Nowym Jorku, nie mogę przestać o tobie
myśleć - odezwał się w końcu, bardzo, bardzo cicho. - Otworzyłaś oczy i wtedy nagle coś poczułem...
- Poczułeś coś? - powtórzyła, siląc się na sarkazm. - Co takiego? Zniecierpliwienie?
- Nie. Nie wiem, co to było, czy raczej co to jest, nie mogę jednak udawać, że nic do ciebie nie
czuję. Do ciebie, tej Aurelii, która ukrywa się pod maską gwiazdy estrady, która napisała tę piosenkę.
Z trudem przełknęła ślinę.
- Nawet jej nie słyszałeś, dopóki...
- Zobaczyłem ją w twoich oczach - przerwał jej. Szybko odwróciła wzrok.
- Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że jesteś romantykiem.
- Mnie też nie. Serce biło jej mocno, czuła się dziwnie, jakby unosiła się gdzieś pod sufitem. I
była przerażona, naprawdę przerażona, bo nie wiedziała, co Luke usiłuje jej powiedzieć.
Oblizała wargi, odchrząknęła.
- Właściwie co to wszystko znaczy?
T L R
- Sam nie wiem. - Przeczesał palcami włosy, zaśmiał się ze zmęczeniem. - Jakaś część mnie
nalega, żeby nasze kontakty ograniczyć do spraw czysto biznesowych, przeżyć następnych dziewięć
dni i nigdy więcej się już nie spotkać.
- Tak byłoby pewnie najlepiej - przyznała, wbrew nadziei, która tętniła w jej sercu.
- Pewnie tak - zgodził się. - Tyle że ja wcale tego nie chcę.
- A czego chcesz? - szepnęła.
- Chcę zacząć od nowa - rzekł. - Zapomnieć o tym, co się wydarzyło, czy raczej nie wydarzyło,
między nami. Chcę cię lepiej poznać, tak jak należy.
- Jesteś tego pewny? - starała się zażartować, lecz głos kompletnie ją zawiódł.
- Niczego nie jestem pewny, nawet tego, dlaczego ci o tym mówię.
- Hm... Może po prostu jesteś zbyt uczciwy.
- Może. - Patrzył na nią uważnie. - Tak czy inaczej, chcę dostać drugą szansę. Od ciebie, z tobą.
I chcę, żebyś ty też ją miała.
Druga szansa. Nie w życiu zawodowym, lecz prywatnym. Dużo bardziej niebezpieczna
sytuacja. I dużo bardziej pożądana. Szansa na prawdziwe życie, nieudawane. Aurelia zamknęła oczy.
Nie wiedziała, co powinna czuć, ale czuła bardzo dużo. Aż zbyt dużo.
- Pytanie, czy ty tego chcesz - ciągnął. Podniosła powieki. Włosy nadal miał trochę potargane,
garnitur pognieciony, pod oczami cienie i zarost na szczęce. Wyglądał cudownie.
- Dlaczego? - wyszeptała w końcu.
- Co, dlaczego?
- Dlaczego zależy ci na tej drugiej szansie, ze mną? Uśmiechnął się lekko.
- Tak trudno w to uwierzyć?
- W ogóle mnie nie znasz.
- Wystarczająco, aby chcieć poznać cię lepiej.
Zdradziecka, podstępna łza zakołysała jej się na rzęsach.
- Wydawało mi się, że to, co o mnie wiesz, powinno cię raczej zniechęcić.
- Och, Aurelio, a mnie się wydaje, że wiem, co jest prawdą, a co tylko grą.
- Skąd możesz to wiedzieć? - Chłodna łza powoli spłynęła jej po policzku. - Nawet ja tego nie
wiem.
- Może właśnie dlatego ktoś musi wiedzieć to za ciebie.
Skrzywiła się instynktownie i sięgnęła po zdartą maskę.
- Sądzisz, że możesz mi pomóc? Uratować mnie?
Długo milczał.
- Nie - odparł wreszcie, z głębokim smutkiem, którego nie rozumiała. - Wiem, że nikogo nie
mogę uratować. Mogę jednak myśleć, że warto cię ratować, że warto cię poznać.
T L R
Przełknęła ślinę i pociągnęła nosem.
- I co teraz?
- Chcesz spróbować jeszcze raz? Odpowiedz mi.
Nie potrafiła odwrócić wzroku od jego twarzy. Tak, chciała powiedzieć. Ale strasznie się boję.
Co będzie, jeżeli poznasz mnie lepiej i znienawidzisz? Jeśli mnie zranisz? Jeśli nic z tego nie wyjdzie i
zostanę bez ciebie, bardziej pusta i samotna niż kiedykolwiek? Co będzie, jeżeli nie uda mi się
zmienić?
Luke czekał. Znowu przełknęła ślinę, próbując wydobyć z siebie choćby jedno słowo.
- Tak - powiedziała.
T L R
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Aurelia stała w hotelowym holu i starała się zachować spokój. Luke powiedział, że przyjdzie po
nią o dziewiątej i wybiorą się gdzieś razem, na cały dzień. Na randkę. Kiedy ostatni raz była na
randce? Nie mogła sobie przypomnieć, chociaż problemem nie był tu brak mężczyzn, bo w jej życiu
było ich aż zbyt wielu. Sęk w tym, że nie umawiała się na randki. To słowo kojarzyło jej się z młodą,
niewinną, pełną nadziei dziewczyną.
Nie była taką dziewczyną. Miała dopiero dwadzieścia sześć lat, to prawda, ale w jej krótkim
życiu można byłoby zmieścić wydarzenia z trzech innych. Luke Bryant poruszył w niej coś, co
wydawało jej się dawno zniszczone, lecz nie mógł przecież jej zmienić. Nawet ona sama nie wierzyła,
że zdoła się zmienić. Kiedy Luke przekona się, jaka naprawdę jest...
Starała się opanować panikę. Nie powinna myśleć o przyszłości. Luke umówił się z nią tylko na
jedną randkę, na jeden dzień. Pod koniec tego dnia pewnie będzie miał jej już dosyć.
- Gotowa?
Odwróciła się i zobaczyła uśmiechniętego Luke'a. Miał na sobie ciemnozieloną koszulkę polo i
szorty khaki, i nagle uświadomiła sobie, że dotąd zawsze widywała go tylko w garniturach. Koszulka
podkreślała muskulaturę klatki piersiowej i ramion, a pasek szortów opierał się na szczupłych
biodrach. Oczy Aurelii podążyły w dół, ogarniając opalone, umięśnione nogi w znoszonych
sportowych butach, i znowu w górę, zatrzymując się na jego rozjaśnionej uśmiechem twarzy.
- Skończyłaś?
Z wielkim zażenowaniem uświadomiła sobie, że mu się przyglądała, i to nie w bezczelny,
typowy dla Aurelii-Gwiazdy sposób. Nie, patrzyła na niego, a raczej gapiła się, z bezradnym
podziwem. Uśmiechnęła się nieśmiało i kiwnęła głową.
- Tak, skończyłam.
- Ujdę w tłoku?
- Tak.
Zaśmiał się i oparł dłoń na jej plecach. Czuła ten ciepły, miły dotyk i nie miała nic, ale to
absolutnie nic przeciwko niemu.
- Dokąd jedziemy? - spytała, gdy wyszli z hotelu.
Przy krawężniku czekał na nich luksusowy sedan z przyciemnianymi szybami i szoferem. Luke
otworzył drzwiczki i pomógł jej wsiąść do wyłożonej skórą kabiny.
- Do Camiguin.
- Cami-co?
T L R
- Camiguin - powtórzył, siadając obok niej. - To mała prowincja na wyspie na Morzu
Mindanao.
- W takim razie chyba nie jedziemy samochodem?
- Nie, jedziemy nim tylko na lotnisko, a stamtąd prywatnym samolotem lecimy do Mambajao,
stolicy prowincji. Na miejscu wynajmiemy dżipa. Cała podróż nie powinna zająć nam więcej niż dwie
godziny.
- Prywatny samolot, tak? To ci dopiero klasa!
Uśmiechnął się.
- Potrafię być facetem z klasą.
Jego lekki, żartobliwy ton sprawił jej prawdziwą radość. Tak długo odpychała go i starała się
chronić samą siebie, że teraz, gdy już nie musiała tego robić, poczuła się zaskakująco wyzwolona.
Miło było żartować z nim, przerzucać się słówkami, powoli wchodzić w...
W co? W związek? Nie potrzebowała związku. Może Luke był czymś takim zainteresowany,
ale nie ona. Utkwiła wzrok w oknie samochodu, powtarzając sobie, że to tylko jedna randka, i tyle.
Następnego dnia o tej porze oboje dojdą pewnie do wniosku, że mają siebie dosyć.
Prywatny odrzutowiec czekał na nich na płycie lotniska w Manili. Aurelia rozejrzała się po
głównej kabinie, popatrzyła na skórzane sofy, butelkę szampana w wiaderku z lodem i nagle
zapragnęła rzucić się do ucieczki.
Luke przystanął w wejściu.
- Co się stało? - zagadnął.
Spojrzała na niego, zdumiona, że tak łatwo wyczuł zmianę jej nastroju.
- Nic. Wszystko w porządku.
- Dopadły cię jakieś wspomnienia?
- Nie, tylko takie dziwne uczucie...
- Widzę, że niezbyt miłe.
Otworzyła usta, żeby zaprzeczyć. Ta gra w uczciwość była naprawdę trudna.
- Może - przyznała.
Uśmiechnął się ze zrozumieniem, jakby wiedział, jak ciężko jest jej być szczerą.
- Gdzie ukrywałaś się przez ostatnie lata? - spytał.
- W Vermont, w domu, gdzie mnie znalazłeś.
- I nikt z sąsiadów cię nie wydał?
- Moi sąsiedzi nie należą do gadatliwych, poza tym są lojalni wobec mojej babki.
Za późno zorientowała się, że powiedziała więcej, niż zamierzała.
- Twojej babki? Julia Schmidt była twoją babką?
T L R
- Nie. - Aurelia usiadła na sofie i potarła dłońmi pokryte gęsią skórką ramiona. - Kiedy
startujemy?
Zajął miejsce naprzeciwko niej.
- Gdy tylko dostaniemy pozwolenie na start. Napijesz się szampana?
Kiwnęła głową, zadowolona, że przynajmniej na chwilę uniknie dalszych pytań. Podał jej
kieliszek i uniósł swój w geście toastu.
- Wiesz, jak to jest z tą drugą szansą? Patrzyła na niego czujnie.
- Nie da się jej wykorzystać, jeśli będziesz gryzła się w język przy każdym słowie.
- Wcale tego nie robiłam. - Upiła łyk szampana. - Uprzedzałam cię, że nie jestem w tym dobra,
zresztą ty też nie obnażasz przede mną swojej duszy!
- Nie?
Jedna randka, powiedziała sobie. Nic mi nie grozi.
- No, dobrze. - Postawiła kieliszek na dzielącym ich szklanym blacie. - Co chcesz wiedzieć?
Lekko uniósł brwi.
- Wyglądasz, jakbyś stała przed plutonem egzekucyjnym.
- Bo trochę się tak czuję.
- Pewnie zawsze musiałaś bardzo uważać na słowa.
- Nie zawsze byłam dość ostrożna, a tabloidy wykorzystywały każde moje potknięcie. Co
chciałbyś wiedzieć?
- To zależy, co chciałabyś mi powiedzieć.
Zaśmiała się cicho.
- Niedużo.
- Założę się, że jednak jest jakaś mało ważna informacja, którą mogłabyś się ze mną podzielić.
Uśmiechnęła się, czując, jak wewnętrzne napięcie ustępuje. Przynajmniej trochę.
- No, cóż... Lubię lody o smaku gumy do żucia.
- Gumy do żucia? - Otworzył usta w teatralnym zdumieniu. - Chyba żartujesz!
- Są pyszne.
- Muszą być obrzydliwie słodkie!
Pochyliła się ku niemu.
- Różowe, słodkie i z kawałkami gumy. Przepyszne.
- Ohyda, poddaję się.
Parsknęła śmiechem. Uśmiechnął się szczerze, tak naprawdę i jego poważna twarz rozjaśniła się
w sposób, który pozbawił ją ochoty do dalszego oporu. W ciemnych oczach Luke'a zabłysły złociste
iskierki.
Powoli pokręciła głową.
T L R
- Nie przypuszczałam, że masz poczucie humoru.
- To nieśmiałe stworzenie i rzadko demonstruje swoją obecność.
- Na to wygląda. - Popatrzyła na niego w zamyśleniu. - A jakie lody ty lubisz najbardziej?
- Nie te o smaku gumy do żucia.
- To już ustaliliśmy.
- Chyba waniliowe.
- Waniliowe? - Przewróciła oczami. - Najnudniejszy smak na świecie.
- Pewnie masz rację.
- Dlaczego akurat wanilia?
- Jest niezawodna. Inne smaki mogą cię rozczarować: nie dość mięty w miętowo-
czekoladowych, za dużo orzechów w orzechowych, sama rozumiesz.
- Kiedyś bardzo rozczarował mnie brak kawałków ciasta w lodach o smaku ciasteczek.
- Otóż to. - Pokiwał głową. - Natomiast wanilia nigdy cię nie rozczaruje, można na niej polegać.
Tak jak na tobie, pomyślała. Żadnych drwin, żadnych oszustw, sama prawda. Za dużo prawdy.
Nie była na to gotowa.
Poruszyła się niespokojnie i rzuciła mu zdawkowy uśmiech.
- Świetnie - powiedziała. - Chyba przełamaliśmy lody.
- Lody o smaku gumy do żucia.
- To był naprawdę słaby żart!
- Mówiłem ci, że moje poczucie humoru rzadko dochodzi do głosu. - Napił się szampana. - Czy
ty w ogóle możesz jeść lody? Poziom cukru nie skacze ci od nich aż pod sufit?
- Mogę jeść wszystko, byle z umiarem. Ruchem głowy wskazał leżącą u jej stóp torbę.
- Powinienem był zapytać wcześniej, ale czy zabrałaś ze sobą wszystko, co jest ci potrzebne?
- Mam podręczny zestaw do badania krwi. Nigdzie się bez niego nie ruszam.
- Kiedy się dowiedziałaś, że masz cukrzycę?
- Miałam siedemnaście lat. - Wróciła pamięcią do tamtych okropnych pierwszych dni.
Zbyt późno zorientowała się, że Luke przygląda jej się uważnie. Wiedziała, że nie potrafi ukryć
przed nim emocji.
- Jak to się stało?
- Zupełnie typowe objawy: spadek wagi, praktycznie nieustanne uczucie pragnienia, zawroty
głowy, omdlenia.
Zmrużył oczy.
- W tabloidach można było wtedy przeczytać, że jesteś anorektyczką, alkoholiczką,
narkomanką.
Rozłożyła ręce.
T L R
- Dziennikarze brukowców pisują wyłącznie takie teksty, zresztą nie byłam święta. - Podniosła
głowę i spróbowała się uśmiechnąć, chociaż serce waliło jej ciężko i szybko.
- Kto jest święty? - zapytał.
- No, ty robisz wrażenie prawdziwego harcerza, mówiłam już wiele razy.
- Dlaczego nigdy nie powiedziałaś mediom o swojej cukrzycy? Dlaczego nie wydałaś
oświadczenia?
Oparła głowę o miękką sofę, nagle dziwnie zmęczona.
- To taka nudna choroba.
- Nudna?!
- Mój agent zasugerował mi, że lepiej będzie, jeśli pozwolimy im zgadywać, co się ze mną
dzieje.
- Twój agent był do niczego.
Prychnęła ze szczerym rozbawieniem.
- Faktycznie nie był zbyt dobry. Dwa lata temu zerwałam z nim kontrakt.
- Mogłaś wtedy coś powiedzieć.
Otworzyła oczy.
- Może nie chciałam.
- Dlaczego?
- Bo kiedy mówisz prawdę, lecz nikt ci nie wierzy, jest to dużo gorsze, niż gdy nie mówisz
prawdy, a ludzie z góry przyjmują najgorszą możliwość - rzuciła. - Ale ty raczej tego nie zrozumiesz,
nie z tą swoją uczciwością, słowo daję!
Luke nie odpowiedział, jednak Aurelia wyczuła w nim napięcie i dostrzegła cień w jego oczach,
zanim zdążył odwrócić głowę.
- Rozumiem - rzekł w końcu.
Miała ochotę zapytać go, co ma na myśli, lecz w ostatniej chwili zrezygnowała. Uznała, że jak
na jeden dzień zupełnie im wystarczy szczerości.
- Niesamowite!
- Warto było tu przyjechać, co?
Odwróciła wzrok od oszałamiającego wodospadu i spojrzała na wyraźnie zadowolonego z
siebie Luke'a.
- No, może nie do końca - oznajmiła. - Kompletnie zniszczyłam sobie sandały.
- Skóra ma to do siebie, że wysycha.
- Niesamowite - powtórzyła szczerze.
Jego uśmiech wcale nie był pełen satysfakcji. Był szczęśliwy.
- Poszukajmy miejsca na piknik. - Pociągnął ją za rękę.
T L R
Szli dróżką wzdłuż skał, aż znaleźli duży płaski głaz, nagrzany słońcem i gładki. Aurelia
przyglądała się, jak Luke nakłada jedzenie na papierowe talerze.
- Tak naprawdę nic o tobie nie wiem - odezwała się z wahaniem.
- A co chciałabyś wiedzieć?
- Cokolwiek. Gdzie dorastałeś?
- W Nowym Jorku i na Long Island.
- Założę się, że miałeś typowe dzieciństwo uprzywilejowanego dzieciaka. - Pokiwała głową. -
Bryant Enterprises i tak dalej, prawda?
Nie wiedziała dużo o rodzinie Bryantów, zdawała sobie jednak sprawę, że byli bardzo bogaci.
Wiadomości o nich pojawiały się raczej w dziale towarzyskim poważnych magazynów niż w
tabloidach.
- I mówiłeś, że masz brata - dodała.
- Dwóch.
- Jesteście blisko ze sobą?
- Nie.
Mówił spokojnie, lecz Aurelia czuła ciemny, głęboki prąd uczuć, wibrujący w jego głosie.
Powoli zaczynała go poznawać, a teraz chciała go zrozumieć.
- Dlaczego?
Wzruszył ramionami.
- W dużym skrócie dlatego, że Aaron jest głupkiem, natomiast Chase dawno zniknął z pola
mojego widzenia.
- Dobrze, ale co to naprawdę znaczy?
Luke usiadł z westchnieniem i oparł się o skałę.
- Mój brat Aaron uwielbia być szefem. Nie do końca mam mu to za złe, ponieważ nasz ojciec
zawsze utwierdzał go w przekonaniu, że będzie szefem Bryant Enterprises, i że musi być
odpowiedzialny, twardy, zdecydowany, i tak dalej. Powiedzmy, że Aaron przyjął to do wiadomości i
postanowił zastosować w praktyce.
Aurelia widziała, jak zacisnął usta i zmrużył oczy, patrząc na migoczące w słońcu wodospady.
- A Chase?
- Chase jest młodszy ode mnie. Od urodzenia był buntownikiem, tysiące razy pakował się w
mniej i bardziej poważne kłopoty, wylatywał ze szkół z internatem, nie zaliczał egzaminów. Ojciec
wydziedziczył go, kiedy był w college'u.
- No, ładnie!
- Nie wiem, czy Chase'a choć trochę to obeszło. Zrobił karierę jako architekt i prawie się z nami
nie kontaktuje.
T L R
Objęła kolana ramionami.
- To smutne.
- Tak sądzisz? - Luke uniósł brwi. - Może tak jest dla niego lepiej. Kiedy go widuję, zawsze
wydaje się szczęśliwy i zadowolony, sypie żartami jak z rękawa...
- Może to jego maska.
Może.
- A ty? - zagadnęła cicho. - Gdzie jest twoje miejsce w tej układance?
- Wydaje mi się, że byłem typowym średnim dzieckiem.
- Czyli?
- Utkwiłem między dwiema silniejszymi osobowościami. W miarę jak dorastaliśmy, coraz
bardziej oddalaliśmy się od siebie, bo chyba to wydawało nam się łatwiejsze.
- Chyba więc nie miałeś bardzo wygodnego miejsca.
- Nie, chyba nie. - Luke spojrzał na nią ze słabym uśmiechem. - Nie tęsknię za dzieciństwem, w
żadnym razie. Byłem nieśmiały, zakompleksiony i na dodatek się jąkałem.
Mówił lekkim tonem, lecz Aurelia bez trudu dostrzegła niezabliźnione rany.
- Ojciec nie miał dla mnie dużo czasu - ciągnął. - Szczerze mówiąc, w ogóle go nie miał.
- To zupełnie jak moje dzieciństwo - zauważyła cicho.
Odwrócił się do niej.
- Jak to?
Nigdy nie opowiadała nikomu o swoim dzieciństwie. W świecie celebrytów takie obrazy byłyby
zbyt żałosne.
- Moja matka też nie miała dla mnie czasu, a ojca w ogóle nie było.
- Kto się tobą zajmował? - Luke ściągnął brwi. - Babcia?
- Żeby to... Spędziłam z nią tylko jedno lato, kiedy miałam jedenaście lat, ale był to
najszczęśliwszy okres w moim życiu.
- To gdzie się wychowywałaś?
- Wszędzie i nigdzie. Mama miała zwyczaj mieszkać w jednym miejscu najwyżej kilka
miesięcy, a czasami tylko kilka tygodni. Szła do pracy w lokalnym barze lub innym takim miejscu,
zapisywała mnie do szkoły i znajdowała sobie jakiegoś mocno nieciekawego chłopaka. Kiedy zaczynał
kraść jej pieniądze albo ją bić, wyprowadzała się i ciągnęła mnie ze sobą.
- Straszne - rzekł cicho.
Wzruszyła ramionami.
- Jakoś przeżyłam.
- Julia Schmidt to twoja matka, prawda? - zapytał po chwili milczenia. - Od niej kupiłaś dom w
Vermont?
T L R
- Tak. Kiedy miałam siedemnaście lat, babcia umarła i zapisała dom mamie. Chyba liczyła, że
jej nieszczęsna córka trochę się ustatkuje.
- I co?
- Mama wcale nie szukała stabilizacji - westchnęła Aurelia. - Kupiłam więc od niej dom, za
znacznie wyższą cenę niż rynkowa. Byłam już wtedy sławna i miałam pieniądze.
- I wreszcie miałaś własne miejsce na ziemi. Zamrugała, zdziwiona, że tak szybko i łatwo ją
zrozumiał, i że jest jej z tym całkiem dobrze.
- Musiałaś boleśnie odczuć stratę babci - rzekł po chwili.
- Wciąż za nią tęsknię.
- A twoja matka?
- Gdzieś w świecie. Do pewnego momentu dość często zjawiała się, prosząc o pieniądze, lecz
kiedy zeszłam z celownika mediów, zniknęła. - Aurelia westchnęła i rozprostowała nogi. - Założę się,
że za jakiś czas znowu mnie odwiedzi.
- Jesteś więc zupełnie sama.
Pomyślała, że w tej chwili nie czuje się sama. Zapragnęła powiedzieć mu o tym, podzielić się z
nim radością, którą miała w sercu dzięki niemu, ale strach okazał się silniejszy. Odrzucenie wciąż było
realnym zagrożeniem. Luke tyle jeszcze o niej nie wiedział.
- Twoi rodzice jeszcze żyją? - zapytała. Potrząsnął głową.
- Oboje zmarli.
- Przykro mi. Jak to się stało?
- Ojciec miał tragiczny w skutkach zawał, kiedy skończyłem college. Mama umarła na raka
piersi, gdy miałem trzynaście lat.
- Przykro mi - powtórzyła. - To straszne.
Obrzucił ją krótkim spojrzeniem, wciąż obojętny i opanowany. Podejrzewała, że ukrywa jakieś
cierpienie, którego nie zamierza jej wyjawić, i postanowiła nie naciskać.
- Też jesteś sam - zauważyła cicho.
Po długiej, pełnej napięcia chwili sięgnął po jej rękę.
- Teraz nie - rzekł i szybkim ruchem pociągnął ją. - Chodźmy popływać!
- Popływać? - Z powątpiewaniem popatrzyła na głębokie, spokojne jezioro pod wodospadami. -
Pewnie są tu gigantyczne barrakudy!
- To przyjazne stworzenia.
- Nie wzięłam kostiumu.
- Coś zaimprowizujemy, chyba że nie chcesz.
T L R
Czy było to kolejne ćwiczenie na zaufanie? Przywykła, że mężczyźni traktują ją jak przedmiot,
jak trofeum. Więcej, zachęcała ich do tego wizerunkiem, który sama stworzyła, wiedziała jednak, że
Luke jest inny i inaczej na nią patrzy.
- W porządku - powiedziała.
Wąską ścieżką poprowadził ją w dół. Z przechyloną głową obserwowała, jak woda spływa po
skałach, wzbijając pianę i tworząc zaskakująco spokojne jeziorko.
Gdy Luke ściągnął koszulkę przez głowę, nagle zaschło jej w ustach na widok jego wspaniale
ukształtowanej nagiej klatki piersiowej. Był szeroki w ramionach, opalony i idealnie umięśniony, miał
płaski brzuch i szczupłe biodra. Gapiła się na niego jak idiotka i dotarło to do niej dopiero w chwili,
gdy rzucił jej żartobliwy uśmiech i zdjął szorty. Miał pod nimi bokserki i Aurelia nie mogła oderwać
oczu od jego potężnych ud. A jeśli chodzi o to, co ukrywał pod bokserkami...
- Popatrz tak na mnie jeszcze trochę, a będę miał poważny powód do zażenowania - rzekł lekko.
Wychwyciła w jego głosie nutę pożądania i nieoczekiwanie poczuła radość. Podniosła wzrok i
uśmiechnęła się prosto w jego oczy.
- Może to wcale nie byłoby takie złe - zamruczała. Ruchem głowy wskazał jej jasnoróżową
sukienkę.
- Twoja kolej.
Widział ją już nagą, kilka razy widział ją również w skąpej bieliźnie Aurelii-Gwiazdy, lecz tym
razem wszystko było inaczej. Zsunęła cienkie paski tkaniny z ramion i sukienka opadła na ziemię.
- Mam nieciekawą bieliznę, przykro mi - uprzedziła z uśmiechem.
Prosty bawełniany biustonosz i takie same majtki, bardzo skromne. Jej prawie nagie ciało
natychmiast odpowiedziało wewnętrznym płomieniem na gorące spojrzenie Luke'a. Pragnienia
obudziły się w ułamku sekundy, poczuła jednak także leciutkie ukłucie lęku. Nie, raczej niepewności. I
wspomnień.
Luke odwrócił się i skoczył do wody. Patrzyła, jak wypływa na powierzchnię, ocierając twarz z
wody, wyraźnie zachwycony. Spojrzał na nią, wciąż stojącą na brzegu.
- Tchórzysz?
- Jestem ostrożna.
- No, chodź! - zawołał. - Jestem tutaj! Daję słowo, że wezmę cię na barana, jeżeli w pobliżu
pojawi się jakaś barrakuda!
Miała mu zaufać. Cóż, chyba nie miała innego wyjścia...
Wzięła głęboki oddech i poszła w jego ślady. Woda zamknęła się nad jej głową. Przez chwilę
poruszała się pod powierzchnią, delektując się kompletną ciszą i spokojem, gdy nagle dłonie Luke'a
chwyciły ją za ramiona i szarpnęły ku górze.
- Co...
T L R
- Chciałaś mnie przestraszyć? Myślałem, że idziesz na dno!
- Umiem pływać, wiesz?
- Mogłaś wpaść w szczęki jednej z tych barrakud.
Roześmiała się, lecz zamarła bez ruchu, kiedy spojrzała w jego pociemniałe oczy o
rozszerzonych źrenicach. Wciąż ją trzymał i z bliska widziała kropelki wody na jego skórze oraz
kuszący łuk warg, miękkich, ciepłych i cudownych w dotyku.
Puścił ją i odwrócił się w kierunku wodospadów.
- Podpłyńmy bliżej! - zawołał przez ramię.
Z trudem stłumiła uczucie, które do złudzenia przypominało rozczarowanie. Czyżby chciała,
żeby ją pocałował? Tak, chciała tego. Potrząsnęła głową i poszła za nim.
- Za wodospadami jest niewielka jaskinia - wyjaśnił. - Wystarczy przepłynąć pod skałami.
- Dobrze.
Zanurkował pierwszy, ona zaraz po nim. Kilka sekund później wypłynęli na powierzchnię
niezbyt głębokiego skalnego basenu, odgrodzeni od świata kurtyną wodospadu. Luke podciągnął się na
kamienną półkę i pomógł Aurelii. Chwilę siedzieli obok siebie w milczeniu, zupełnie rozluźnieni.
Dziewczyna pomyślała, że jeszcze z nikim nie czuła się tak dobrze i bezpiecznie, i zapragnęła mu o
tym powiedzieć. Lęk przed odrzuceniem nagle przestał mieć jakiekolwiek znaczenie.
- Niesamowite miejsce - uśmiechnęła się. - Cały ten dzień był zupełnie niezwykły, zaskakujący!
- Dla mnie również. - Delikatnie dotknął jej policzka. Patrzył na nią z czułością, jego usta były
tak blisko.
Chciała poprosić go, żeby ją pocałował, ponieważ pragnęła tego całym sercem, całą istotą, ale
on zsunął się z półki i popłynął do wodospadu. Westchnęła i podążyła za nim. Trochę pływali jeszcze
po drugiej stronie wodnej zasłony, żartując, śmiejąc się i bawiąc wodą, lecz w końcu wrócili na
wygrzany słońcem głaz, żeby się wysuszyć. Aurelia usiadła wygodnie, oparta na ramionach, z
wyciągniętymi nogami, wciąż w samej bieliźnie. Pozbawiona maski gwiazdy, czuła się zupełnie
swobodnie i było jej z tym dobrze. Wiedziała, że jest sobą, że była sobą przez cały ten dzień, i że bez
Luke'a nie byłoby to możliwe.
- Jak stałaś się sławna, skoro twoja matka stale ciągnęła cię ze sobą? - zagadnął po chwili.
- Nie uwierzysz, ale wszystko zaczęło się na wieczorze karaoke w barze w Kansas.
- Śpiewałaś karaoke?
- Obie śpiewałyśmy. Taki numer matki z córką.
- Ach, rozumiem.
- Co to za „ach, rozumiem"? - zapytała.
- Twoja matka nie jest sławna, prawda?
- Nie...
T L R
- Założę się, że nie była zachwycona, że jej nastoletnia córka... Ile miałaś wtedy lat, szesnaście?
- Piętnaście - odparła cicho. - To było na miesiąc przed moimi szesnastymi urodzinami.
- Młodziutka i śliczna. - Pokiwał głową. - I zaraz potem sławna, podczas gdy twoja matka nie
mogła już liczyć na żaden z tych atrybutów.
Dziwne, ale nigdy nie myślała o tym w ten sposób. Nie przyszło jej do głowy, że matka mogła
jej zazdrościć, dopiero teraz, wracając pamięcią do tamtego wieczoru, przypomniała sobie, że
właściwie cały czas milczała. To Peter gadał jak najęty, sypał obietnicami i powtarzał, że Aurelia
będzie gwiazdą.
Rozpaczliwie odsunęła wspomnienia. Doskonale wiedziała, że właśnie wtedy rozpoczął się
proces niszczenia prawdziwej Aurelii i tworzenia Aurelii-Gwiazdy.
- To trudne. - Głos Luke'a wyrwał ją z zamyślenia. - Przykro mi.
Potrząsnęła głową.
- Nie, czułam się wtedy szczęśliwa, ale gdybym wiedziała, gdyby ktoś mnie ostrzegł...
- Przed czym?
Skrzywiła się. Ta cholerna uczciwość była naprawdę bolesna.
- Przed utratą duszy - wyznała. - Przed tym, że ją sprzedam, nie mając pojęcia, czego tak łatwo
się pozbywam.
Zmarszczył brwi.
- Sława robi z człowiekiem różne rzeczy.
- To nie była sława - przerwała, ponieważ nie chciała o tym mówić, nie wiedziała nawet, jak
ubrać to w słowa. - To było straszne - dokończyła cicho.
Długą chwilę milczał.
- „Nigdy nie oddawaj swojego serca" - zacytował jej piosenkę. - Tak właśnie było? Ktoś złamał
ci serce?
- Tak - wykrztusiła.
Skinął głową, pełen zrozumienia.
- Trzy lata to długo. Musiałaś bardzo cierpieć, kiedy to się skończyło.
Parsknęła niewesołym śmiechem.
- Trzy lata to cała wieczność - przyznała. - Ale moje serce nie pękło, kiedy to się skończyło,
tylko na samym początku tej fatalnej przygody.
Powiedziała to z takim smutkiem, z takim bólem, że ani przez chwilę nie wątpił w jej szczerość.
Nie wiedział tylko, co znaczą te słowa.
- Nie rozumiem.
Potrząsnęła głową.
- Nie chcę o tym rozmawiać. Nie chcę rujnować tego cudownego dnia.
T L R
Popatrzyła na niego dużymi, przejrzystymi jak woda oczami. Tyle razy chciał ją pocałować. Do
diabła, przez większą część dnia był w stanie podniecenia, ale trzymał się na dystans i teraz też nie
mógł nic zrobić, ponieważ nie chodziło tu o pożądanie. Gra toczyła się o zaufanie. Raz ją zawiódł i nie
zamierzał powtórzyć tego błędu. Aurelia budziła w nim najrozmaitsze uczucia, także i takie, o których
istnieniu zdążył już prawie zapomnieć. Dopiero teraz uświadomił sobie, że od lat przemykał po
powierzchni życia, nigdy nie sięgając głębiej, wykorzystując pracę jako wygodny substytut, ponieważ
to, co czuł, było zbyt trudne, zbyt intensywne, zbyt przerażające. Przypominało mu, jak dużo można
stracić i jak wielkie ryzyko i ból łączyły się z każdym prawdziwym związkiem.
- Tak, to był cudowny dzień - przytaknął. - Ale robi się późno, a my musimy jeszcze przejechać
dżipem spory kawałek dżungli i złapać samolot.
- Czas na powrót do rzeczywistości. - Aurelia zrobiła smutną minę i Luke wziął ją za rękę.
- Może rzeczywistość nie będzie taka zła - rzekł cicho.
Ta nowa rzeczywistość, w której oboje mogli liczyć na siebie nawzajem. Spokojnie, nie za
szybko, skarcił się ostro. Kto może wiedzieć, co się wydarzy następnego dnia?
Wrócili do dżipa w spokojnym milczeniu, zasłuchani w odgłosy pulsującej życiem dżungli.
Kiedy wyszli na słońce, piękny niebieski motyl morfeusz przeleciał tuż przed twarzą Aurelii i na
sekundę przysiadł na jej włosach. Roześmiała się głośno, a Luke z uśmiechem przywitał jej szczerą
radość. Nagle, chyba pod wpływem impulsu, przechyliła się ku niemu i musnęła jego wargi lekkim
pocałunkiem.
Znieruchomiał, czując dotyk wewnętrznego ognia, podniecenie, ale także coś więcej, coś
znacznie cenniejszego, ponieważ ten pocałunek był jak głos jej serca.
- Za co? - zapytał.
Z uśmiechem wzruszyła ramionami.
- Miałam ochotę to zrobić, po prostu. - Przygryzła wargę. - Sprawiłam ci przykrość?
Przykrość?
- Nie - odparł. - Nic z tych rzeczy.
- To dobrze.
Uznał, że jest to doskonały początek.
T L R
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Luke otworzył laptop i utkwił wzrok w arkuszu kalkulacyjnym na monitorze. Praca była
niezłym antidotum na seksualne frustracje, nie miał zresztą lepszego pomysłu.
Pięć minut później od zajęć oderwało go pukanie do drzwi.
Zmarszczył brwi. Nikogo się nie spodziewał, a jego pracownicy, podobnie jak personel hotelu,
wiedzieli, że powinni zatelefonować lub wysłać tekstową wiadomość, zanim zakłócą mu spokój.
Pukanie rozległo się znowu, ostrożne i jakby nieśmiałe.
Bez większego trudu odgadł, kto go odwiedził. Otworzył drzwi.
- Witaj, Aurelio.
Cieszył się jej widokiem, chociaż rozstali się zaledwie parę minut wcześniej.
- Mogę wejść? - spytała.
Przypomniał sobie, jak przyjechał do jej domu w Vermont i zadał to samo pytanie. I jak
niechętnie wpuściła go do środka. Teraz on też miał poważne wątpliwości, czy ją wpuścić, ponieważ
świetnie wiedział, jaki jest wobec niej słaby.
- Proszę. - Usłyszał szelest jej sukienki, kiedy mijała go w drzwiach. - Szukasz czegoś?
Kąciki jej ust zadrgały leciutko. Wzięła głęboki oddech.
- Tak, ciebie.
Boże, ratuj, pomyślał. Zacisnął dłonie w pięści i znowu je rozluźnił.
- Nie wydaje mi się, żeby to był dobry pomysł.
- Zabawne, ale chyba to już kiedyś od ciebie słyszałam.
- Wiem i podtrzymuję tamtą opinię, jak widać. Przez jej twarz przemknął wyraz bólu.
Odwróciła wzrok.
- Jeszcze na to za wcześnie - dodał cicho. - Nie należy spieszyć się z takimi sprawami.
Zrobiła krok w jego stronę.
- Może ta sprawa jest zbyt ważna, aby z nią zwlekać.
- Nie sądzę, żebyś była gotowa.
- Czy przypadkiem to nie ja powinnam decydować?
- Tak, ale... - zawahał się. - Może usiądziesz?
Usiedli naprzeciwko siebie. Na moment wrócił myślami do chwili, kiedy ją poznał; doskonale
pamiętał jej zimne, cyniczne spojrzenie, wyzywający uśmiech, bezczelne, stale rzucane podteksty.
Teraz była zupełnie inna - prawdziwa, piękna i wrażliwa. Tak bardzo bał się, że ją zrani, że sprawi jej
zawód.
T L R
Strach przed zranieniem innej osoby prześladował go przez większą część życia, dokładnie
przez dwadzieścia pięć lat, od dnia, gdy bezradnie dobijał się do pokoju matki, błagając, by go
wpuściła. Próbował ją wtedy uratować i poniósł porażkę.
Pospiesznie zepchnął to wspomnienie w głąb podświadomości. Teraz prawie nigdy nie myślał o
tamtych chwilach, nauczył się tego, lecz widoczna wrażliwość Aurelii przywołała niechciane obrazy i
boleśnie uświadomiła mu własne słabości.
- Nie jestem przecież dziewicą - zaczęła, siląc się na lekki ton. - Nawet jeżeli ty zachowujesz się
tak, jakbym nią była.
- Pod pewnymi względami wciąż nią jesteś - rzucił szorstko. - Skoro seks nigdy nie sprawił ci
przyjemności...
- Czyli że jestem kim? - Uniosła brwi. - Dziewicą w dziedzinie seksualnej przyjemności?
- Emocjonalnej.
- Znowu ta semantyka! - westchnęła.
- Nie wiem, czym seks był dla ciebie w przeszłości, ale ja na pewno chciałbym przeżywać go z
tobą inaczej.
Jej policzki pokryły się gorącym rumieńcem.
- Wiem. Ja też chciałabym, żeby było inaczej.
- To znaczy?
- Może powiedz mi, czym do tej pory seks był dla ciebie.
Luke odwrócił wzrok. Nie był przyzwyczajony do tego rodzaju rozmów; uczciwość i
emocjonalne obnażenie były dwiema zupełnie różnymi rzeczami.
- Cóż, chyba zawsze był wyrazem uczucia...
Nie tchórz, powiedział sobie.
- Miłości - skonkretyzował.
Patrzyli na siebie w milczeniu nabrzmiałym od niewypowiedzianych na głos słów, uczuć zbyt
świeżych i kruchych, aby o nich rozmawiać.
- Kochałeś kobiety, z którymi byłeś? - zapytała cicho.
- W każdym razie tak mi się wydawało. Szczerze mówiąc, nie jestem pewny. Z nimi czułem się
inaczej niż z tobą.
- Chcę z tobą być - szepnęła Aurelia. - Wiem, że znamy się od niedawna i nie mówię... -
Odchrząknęła. - Nie próbuję przyspieszać biegu rzeczy, naprawdę.
- Nie? - uśmiechnął się lekko.
- Nie, jeśli chodzi o uczucia. Może pod względem doznań fizycznych...
Powoli pokręcił głową.
- Nie należy rozdzielać świata uczuć i doznań fizycznych - powiedział.
T L R
W jej oczach pojawił się lęk, jednak nie spuściła wzroku.
- Ja też chcę przeżyć z tobą coś takiego - wyznała.
Pragnął jej wierzyć, lecz nadal się wahał. Na dobrą sprawę znali się dopiero parę dni,
intensywnych i wspaniałych, to prawda, ale jednak były to tylko dni.
- Będę miał kontrolę nad wszystkim, co będzie się działo między nami - rzekł w końcu.
Znieruchomiała na chwilę, zaraz jednak na jej twarzy pojawił się uśmiech.
- Tak jest, szefie.
- I jeżeli dojdę do wniosku, że coś jest nie tak, przerwiemy. Ja przerwę, zrozumiano?
- Tak jest.
Do diabła, może nie był to najbardziej romantyczny ton, pomyślał. Może i nie, ale chciał, żeby
miała całkowitą pewność, że nie wykorzysta jej ani nie będzie narzucał tempa. Musiała mu ufać.
Czuł na sobie wyczekujące spojrzenie jej dużych oczu. Nie miał pojęcia, co jej powiedzieć.
Aurelia uśmiechnęła się i w jej źrenicach błysnął chochlikowaty płomyk.
- I co teraz?
- Nie wiem.
Parsknęła śmiechem, radosnym i swobodnym. On również roześmiał się i wibrujące między
nimi napięcie wreszcie zniknęło.
Luke wstał i wyciągnął rękę do Aurelii. Podała mu swoją bez wahania, z pełnym zaufaniem.
- Chodź - powiedział.
Zaprowadził ją do sypialni, której ogromne, zajmujące całą ścianę okna wychodziły na zatokę.
Aurelia już od progu nie mogła oderwać oczu od łóżka, szerokiego i zasypanego poduszkami w
różnych odcieniach błękitu. Odwróciła się do Luke'a i nerwowo oblizała wargi.
- Spróbujmy się po prostu rozluźnić. - Luke zrzucił buty, zdjął krawat i wyciągnął się na łóżku.
Niepewnie przysiadła obok niego i minęło sporo czasu, zanim zdecydowała się oprzeć głowę na
poduszce.
- Wyglądasz, jakbyś czekała na badanie w gabinecie medycznym - zaśmiał się cicho.
- Bo trochę tak się czuję.
- Nie będziemy się spieszyć, obiecuję.
Delikatnie przesunął palcem po łukach jej brwi i po policzku. Gdy zamknęła oczy, pozwolił
sobie swobodnie badać dotykiem piękne kontury jej twarzy, prostą linię nosa, pełne wargi.
- Które miejsce najbardziej lubisz w swoim domu w Vermont? - zapytał po chwili.
- Słucham? - Otworzyła oczy i rzuciła mu zdziwione spojrzenie.
Ostrożnie zamknął jej powieki.
- Twoje ulubione miejsce - przypomniał, nie przestając pieszczotliwie muskać jej twarzy.
Rozluźniła się trochę.
T L R
- Chyba kuchnia - odparła. - Pamiętam, jak babcia piekła tam dla mnie ciasteczka.
- Lubiła piec?
- Tak.
- Pomagałaś jej tamtego lata?
- Tak. Zawsze lubiłam jej pomagać, pewnie dlatego, że ją też cieszyła moja obecność.
- Musisz za nią bardzo tęsknić.
- Tak samo jak ty za swoją mamą - powiedziała prawie szeptem.
Jego palce znieruchomiały na ułamek sekundy. Nie spodziewał się tych słów. Aurelia otworzyła
oczy.
- Szczerość powinna obowiązywać obie strony, sam tak mówiłeś.
- Tak. - Nie miał najmniejszej ochoty rozmawiać o matce.
- Tęsknisz za nią?
- Tak. Codziennie.
Dotknął palcami jej podbródka, przemknął nim w dół i oparł go w uroczym zagłębieniu u
nasady szyi. Głośno wciągnęła powietrze i poruszyła się niespokojnie. Luke czuł narastające
pożądanie. Obiecał jej, że nie będą się spieszyć i zamierzał dotrzymać słowa, chociaż było to ogromnie
trudne.
Policzki miała lekko zaróżowione, oddychała szybciej niż jeszcze chwilę wcześniej. Gdy Luke
zaczął gładzić miejsce między jej piersiami, znowu uniosła powieki.
- To będzie trwało całą wieczność.
- Mam nadzieję, że nie - roześmiał się. - Bo chyba bym umarł...
Przycisnął wargi do jej szyi i całą dłonią ujął miękką krągłość jej piersi. Na moment zamarła
bez ruchu, zaraz jednak rozluźniła napięte mięśnie i z cichym westchnieniem poddała się pieszczocie.
Luke musnął palcem jej piersi i usłyszał, jak Aurelia gwałtownie wciąga powietrze. Z uśmiechem
przesunął rękę niżej, na twarde mięśnie jej brzucha. Podążył niżej, wzdłuż biodra, po udzie, aż do
nagiego kolana i tam zatrzymał dłoń, aby po chwili powtórzyć całą wędrówkę w odwrotnym kierunku.
Z gardła Aurelii wyrwał się zdyszany śmiech.
- Torturujesz mnie.
- Naprawdę?
Drugą dłonią dotknął jej policzka, pełnej dolnej wargi, podbródka i szyi. Jej oczy pociemniały z
pożądania, zanurzyła palce obu rąk w jego włosach, przyciągnęła go bliżej.
- Pocałuj mnie - rozkazała zachrypniętym głosem.
Spełnił polecenie. Najpierw musnął wargami jej usta, raz i drugi, potem pogłębił pocałunek.
Jego ręka instynktownie zacisnęła się na jej kolanie i przesunęła się wyżej. Aurelia rozsunęła nogi,
Luke zorientował się, że jej palce zaczynają rozpinać guziki jego koszuli.
T L R
- Za dużo ubrań - wymamrotała prosto w jego usta.
Wystarczyło kilka szybkich ruchów i już rzucił koszulę na podłogę.
- A twoja sukienka? - zapytał.
Gdy skinęła głową, zajął się suwakiem na jej plecach i szybko pomógł jej się uwolnić. Patrzył
na nią w skupieniu. Widział ją już w bieliźnie, lecz to nie zmieniało faktu, że uwielbiał na nią patrzeć.
Zajrzał w jej duże, szare jak burzowe chmury oczy.
- Wszystko w porządku? - spytał.
- Tak.
Czekał. Po chwili ruchem głowy wskazała jego spodnie.
- Może powinieneś je zdjąć...
- Może ty chciałabyś się tym zająć?
Uśmiechnęła się.
Luke z trudem stłumił jęk, kiedy jej palce musnęły jego naprężony członek. Zsunęła spodnie z
jego bioder i teraz oboje mieli na sobie tylko bieliznę. Lekko przejechał dłonią od jej ramienia do
biodra, delektując się miękkością jedwabistej skóry. Pocałował ją znowu, głębiej. W odpowiedzi
otoczyła go ramionami, ciasno objęła nogą. Położył rękę niżej, na spojeniu jej ud. Wsunął palce pod
cienkie majtki, czując, jak unosi biodra w oczekiwaniu pieszczot. Oboje oddychali coraz szybciej.
- Wszystko dobrze? - Przycisnął usta do jej szyi.
Zdjął z niej bieliznę, sam pozbył się bokserek i ułożył się między jej udami, obolały z
pożądania, napięty i...
Spojrzał w dół i zobaczył jej z całej siły zaciśnięte powieki, ściągnięte grymasem kąciki ust.
Z niewyobrażalnym wysiłkiem powstrzymał się i przetoczył na plecy. Długą chwilę leżał
nieruchomo, ze wzrokiem wbitym w sufit. Z gardła Aurelii wyrwał się zdławiony szloch. Co poszło
nie tak? I jak mógł znowu do tego dopuścić?
- Przepraszam - wyszeptała.
- Nie musisz mnie przepraszać. - Wciąż zmagał się z podnieceniem oraz falą wstydu i wyrzutów
sumienia. - Pójdę wziąć prysznic.
Aurelia zamrugała, starając się nie płakać. Co poszło nie tak?
Nie miała pojęcia, naprawdę. W jednym momencie cała płonęła od pieszczot Luke'a i pragnęła
spełnienia, a już w następnym czuła przygniatający ją ciężar, słyszała urywany oddech i nagle, bardzo
boleśnie, przypomniała sobie swój pierwszy raz z Peterem.
Czym prędzej odsunęła te wspomnienia. Nie chciała ich tutaj, w tym łóżku.
Pozbierała swoje rzeczy, ubrała się i usiadła. Kilka minut później Luke wyszedł z łazienki z
ręcznikiem na biodrach. Przełknęła ślinę na widok jego klatki piersiowej, szerokiej, opalonej i lśniącej
T L R
od kropelek wody. Tak niedawno mogła dotykać jego skóry, czuć pod palcami twarde mięśnie... Czy
to możliwe, aby wspomnienia miały aż taką moc?
Luke sięgnął po T-shirt i bokserki. Miała ochotę przeczesać palcami jego mokre włosy, poczuć
ich sprężystą miękkość. Mocno splotła dłonie na kolanach.
- Musimy porozmawiać. Kiwnęła głową.
- Przykro mi, że tak się to potoczyło - westchnął.
- Nie, to nie twoja wina - wykrztusiła z trudem.
- Ale i nie twoja. - Wyciągnął rękę i przykrył nią jej dłonie, gładząc kciukiem jej palce. -
Powiedz mi, co cię spotkało.
- Nic!
Nie chciała, żeby traktował ją jak ofiarę. Nie chciała jego litości, sama podejmowała decyzje,
może nie?
- To dlaczego wycofujesz się w kluczowym momencie? Wcześniej wszystko było dobrze,
prawda?
- Bardzo dobrze - zaszlochała.
- Dlaczego więc?
- Nie wiem. - Zwilżyła wargi językiem. - Po prostu znieruchomiałam, wycofałam się, sam
mówiłeś. Jesteś zresztą jedynym, który zwrócił na to uwagę.
- Miałaś wyjątkowo czułych i troskliwych kochanków, bez dwóch zdań. - Lekko ścisnął jej
palce. - Rozumiem, że nie ufasz mi na tyle, żeby powierzyć mi te złe wspomnienia, bo jest dla mnie
oczywiste, że spotkało cię coś złego. Jakieś przeżycie sprawiło, że boisz się seksu, ale dopóki nie
dowiem się, co to było, nie będę mógł ci pomóc. Nie będę też mógł kochać się z tobą, czego bardzo
żałuję.
Podniosła głowę.
- Może spróbujemy jeszcze raz?
- Nie. Nie zdajesz sobie chyba sprawy, jak się czuję, gdy leżysz pode mną z takim wyrazem
twarzy, jakbyś czekały cię tortury.
Gorące łzy zapiekły ją pod powiekami. Nie pomyślała o tym. Myślała tylko o sobie.
- Przepraszam - szepnęła znowu.
- Nie chcę twoich przeprosin, chcę szczerości. Ale mogę poczekać.
- Co teraz? - Głośno pociągnęła nosem.
- Może pójdziemy spać?
Nadzieja załopotała w jej sercu niczym przestraszony ptak.
- Tutaj? Razem?
- No, tak.
T L R
Łagodnie, może nawet z czułością wziął ją w ramiona i przytulił. Poczuła pod policzkiem
rytmiczne uderzenia jego serca i zamknęła oczy.
- Jestem cierpliwym człowiekiem.
Uśmiechnęła się, chociaż łzy wciąż były bardzo blisko.
- To dobrze.
Leżąc obok niego, w bezpiecznej twierdzy jego ramion, zastanawiała się, czy sama jest
cierpliwa. W ciągu ostatnich dni bardzo się zmieniła, wiedziała o tym, chciała jednak więcej. Chciała
być inna pod każdym względem, a zwłaszcza w tej dziedzinie życia, nie potrafiła jednak powiedzieć,
czy stać ją na tę zasadniczą zmianę.
Poranne słońce padało wprost na łóżko, wygrzewając ciepłe jeziorka wśród pościeli. Aurelia
uniosła się na łokciu i spojrzała na śpiącego obok niej mężczyznę, którego kochała.
Tak, kochała go. Starannie omijała tę oczywistą prawdę, ponieważ wydawała jej się zbyt
przerażająca. Jak można kochać człowieka, którego zna się tak krótko? I dlaczego miałaby go kochać,
skoro dobrze wiedziała, co się dzieje, kiedy oddaje się komuś serce? Traci się wtedy nie tylko serce,
ale i duszę.
A jednak, mimo lęku, czuła także nadzieję, której płomyk skutecznie roznieciła obecność i
bliskość Luke'a. Chciała zaryzykować, dla niego i dla siebie.
Otworzył oczy.
- Dzień dobry. - Głos miał niski, trochę zachrypnięty, ciepły.
- Dzień dobry - uśmiechnęła się.
Przytulił ją mocniej. Oparła głowę na jego ramieniu, odetchnęła jego zapachem.
- Dobrze spałaś?
- Och, tak.
- To świetnie.
Aurelia wzięła głęboki oddech, i jeszcze jeden, ponieważ miała przed sobą ciężką próbę. Dłoń
Luke'a znieruchomiała na jej włosach. Czekał.
- Chcę ci o czymś opowiedzieć - zaczęła. - Wydaje mi się, że wreszcie do tego dojrzałam. Nie
żeby była to jakaś wielka historia, więc jeśli spodziewasz się, że usłyszysz mrożące krew w żyłach
wyjaśnienie mojego zachowania, to chyba się zawiedziesz. Powiedziałam ci już, że nie byłam święta.
Niektóre z tych historii, które pojawiały się w tabloidach, były prawdziwe.
W jej głosie zabrzmiała wyzywająca nuta, jakby zależało jej, żeby zareagował zdumieniem i
niesmakiem.
- Wiem o tym - rzekł spokojnie.
Był taki opanowany, nawet gdy robiła, co tylko w jej mocy, aby jednocześnie odepchnąć go i
przyciągnąć.
T L R
- Pamiętasz, jak powiedziałam ci, że moja kariera zaczęła się od wieczoru w barze karaoke w
Kansas?
- Pamiętam.
- Człowiek, który mnie odkrył, miał na imię Peter.
- Peter Myers - uzupełnił Luke.
No tak, musiał o nim słyszeć, pomyślała. Peter był sławny. Był menedżerem kilku bardzo
popularnych zespołów, występował jako juror w wielu telewizyjnych programach, których głównym
celem było poszukiwanie nowych talentów.
- Tak. Peter podszedł wtedy do mnie i oświadczył, że może zrobić ze mnie gwiazdę. Zaprosił
mnie z mamą na kolację, przedstawił cały plan, wyjaśnił, jak mam się stać Aurelią.
- Czyli to on stworzył twój wizerunek. Usłyszała twardą nutę w jego głosie i zesztywniała.
- Zgodziłam się. Miałam być „niewinną syreną", jak to określił.
- Miałaś dopiero piętnaście lat...
- Prawie szesnaście - westchnęła. - I byłam zachwycona pomysłami Petera!
Bardzo jej się nie podobało, że musi się tłumaczyć. Ramię Luke'a objęło ją ciaśniej.
- Przepraszam. Mów dalej.
- Pierwsze miesiące były zupełnie szalone. Peter zabrał nas do Los Angeles, Nowego Jorku,
Nashville, umawiał mnie na spotkania z agentami, tekściarzami, ludźmi od PR i, zanim zorientowałam
się, co się dzieje, już nagrałam singiel, który błyskawicznie wszedł na pierwsze miejsca list przebojów.
- A twoja matka?
- Zniknęła po paru miesiącach. Chyba zorientowała się, że przeszkadzała ludziom z mojego
otoczenia. Kiedy wyjechała, Peter zaproponował mi, żebym zamieszkała u niego. Nadal byłam
nieletnia, więc musiał podpisać umowę o przejęciu opieki nade mną z moją babcią...
Gardło ścisnęło jej się nagle. Wtedy ostatni raz widziała babcię żywą. Dostała od niej gitarę i
usłyszała, że musi pozostać sobą, wbrew wszystkim i wszystkiemu. Dała jej słowo i nie dotrzymała go.
- Tak czy inaczej, Peter był wspaniały. Dał mi całe piętro w swoim domu, traktował mnie jak
córkę, w każdym razie ja tak to odbierałam. Stał się dla mnie ojcem, którego nigdy nie miałam.
Doradzał mi, pamiętał nawet o moich urodzinach, zamówił olbrzymi tort na moją siedemnastkę.
- Prawdziwy wzór cnót - mruknął Luke.
- Żebyś wiedział! Peter był przy mnie po śmierci babci i kiedy dowiedziałam się, że mam
cukrzycę. Zadbał, żebym zaczęła się leczyć, załatwił mi najlepszych lekarzy. Opowiadam ci to
wszystko, żeby wyjaśnić ci nasz związek, jak bardzo byliśmy sobie bliscy.
- Rozumiem.
- W moje osiemnaste urodziny zabrał mnie na uroczystą kolację. Powiedział mi, jak się cieszy z
mojego sukcesu i jak bardzo jestem dla niego ważna.
T L R
Przerwała, starając się ostrożnie dobrać słowa.
- Był to jeden z najszczęśliwszych dni w moim życiu. Bo później wszystko się zmieniło.
Milczała chwilę, zasłuchana w rytm ich oddechów.
- A potem? - odezwał się Luke. - Co się stało?
- Odwiózł mnie do domu. Przebierałam się właśnie w piżamę, kiedy... Kiedy wszedł do mojego
pokoju.
Przypomniała sobie, że nie zapytał, czy może wejść. Nie tak jak Luke. Wciąż pamiętała uczucie
niepewności, które ogarnęło ją na widok Petera, który stał w progu i przyglądał się jej.
- I?
- Powiedział, że mnie kocha, że zawsze mnie kochał. I pocałował mnie.
- Nie jak ojciec - cicho zauważył Luke.
- Nie, nie jak ojciec.
Och, ten wstrząs, gdy poczuła na ustach jego mokre, natarczywe wargi! Jego niecierpliwy
dotyk, gorączkowy pośpiech. Błagał ją, żeby mu pozwoliła, raz po raz, więc zgodziła się.
- Co zrobiłaś? - Luke spokojnie głaskał jej włosy.
- Pozwoliłam mu.
- Pozwoliłaś?
- Prosił i prosił, więc mu pozwoliłam. Bałam się, że go stracę. Był wtedy najważniejszą osobą w
moim życiu, jedyną bliską mi osobą. Teraz już wiem, co w całej tej sytuacji było nie tak; Peter wcale
nie chciał być moim ojcem, to ja tego pragnęłam.
- Zatem pocałował cię, tak?
- Uprawialiśmy seks - powiedziała chłodno. - Nie podobało mi się. Więcej, czułam obrzydzenie,
wiedziałam jednak, że on tego chce, dlatego zmusiłam się, żeby... Żeby też tego chcieć.
- Co było dalej?
Wzruszyła ramionami.
- Zaczęliśmy chodzić na randki.
- Zaczęliście chodzić na randki? - powtórzył z niedowierzaniem.
- No tak. To był początek naszego związku. Mieszkałam już z nim, więc...
- Chcesz mi powiedzieć, że byłaś w poważnym związku z Peterem Myersem? - Głos Luke'a
lekko drżał. - Związku, który trwał trzy lata?
- Tak.
- Dobry Boże!
Popatrzyła na niego ze zdumieniem.
- Mówiłam ci, że nie byłam ofiarą przemocy. Peter prosił, żebym mu pozwoliła, a ja się
zgodziłam. Gdybym kazała mu wyjść, zrobiłby to.
T L R
- Tak myślisz?
- Wiem, jak było, byłam tam! Nie masz pojęcia, jak żałośnie wyglądał!
- Nie wątpię, że umie wzbudzić litość. Jest też jednym z najbogatszych i najbardziej
wpływowych ludzi w świecie muzyki. Nie przyszło ci do głowy, że cię wykorzystuje?
- Może - przyznała niechętnie. - Ale przecież pozwoliłam mu...
- Pozwalałaś mu przez trzy lata!
- Byliśmy w związku. - Nie podobał jej się ton Luke'a.
- O którym nie wspominano nawet w brukowcach, tak starannie utrzymywany był w tajemnicy!
- Peter nie chciał, żeby plotkowano na nasz temat, chronił mnie...
- Cudownie!
- Przestań - warknęła gniewnie. - Nie byłam jego ofiarą, nie mów tak!
Patrzył na nią w milczeniu.
- Opowiadaj dalej - rzekł w końcu. - Jak to się skończyło?
- Zerwał ze mną. Powiedział, że nam się nie układa, że czuje się spętany.
- Spętany.
- Tak. Miał rację, teraz to widzę. Sława uderzyła mi do głowy i tylko Peter wiedział, kim
naprawdę jestem. Moja mama gdzieś zniknęła, babcia umarła, a ja nie miałam nawet żadnych
przyjaciół czy znajomych, bo przecież nigdzie nie mieszkałam wystarczająco długo.
- Więc Myers był całym twoim światem.
- Tak mi się wtedy wydawało, ale zaczął się mną nudzić, zbierałam coraz gorsze recenzje i
kiedy wreszcie zakończył nasz związek, kompletnie się rozsypałam.
- Nie byłaś święta - uśmiechnął się smutno.
- Nie. Naprawdę piłam, ćpałam, imprezowałam i spałam, z kim popadło, a moja kariera poszła
na dno.
- Aurelia pociągnęła nosem. - Tak to było.
- A inni mężczyźni?
- Wszyscy byli tacy sami. Chcieli ode mnie tylko jednego i traktowali mnie jak trofeum, ale
zdawałam sobie z tego sprawę i wykorzystywałam to, ponieważ... - przerwała.
- Ponieważ lepiej było tak żyć, niż pozwolić się wykorzystywać - dokończył za nią.
Milczała. Zabrakło jej słów. Żałowała, że powiedziała mu o wszystkim, że otworzyła tę puszkę
Pandory, wypełnioną okropnymi wspomnieniami.
- Nie osądzaj mnie - szepnęła w końcu.
Luke potrząsnął głową.
- Nie mam zamiaru cię osądzać, nawet nie przyszło mi to do głowy.
T L R
W jego głosie brzmiało tak wielkie zmęczenie i rezygnacja, że serce ścisnęło jej się z
przerażenia. Czuł do niej niesmak, oczywiście. Wiedziała, że tak będzie, spodziewała się tego.
Odsunęła się, wstała i sięgnęła po buty.
- Muszę wracać do siebie.
- Dlaczego?
- Lecimy dzisiaj do Hongkongu, tak? Powinnam wziąć prysznic i się ubrać.
Włosy miała w nieładzie, ale musiała przecież tylko przejść parę kroków korytarzem.
- Nie skończyliśmy jeszcze - zauważył.
- Ja już skończyłam.
- Boisz się.
Podniosła głowę, wzięła się pod boki. Wszystko, byle tylko dodać sobie odwagi.
- Tak uważasz? A niby czego?
- Podejrzewam, że wielu rzeczy.
Czuła się jak przyszpilony do tablicy motyl. Nie mogła się bronić, nie mogła zasłonić się przed
jego bezlitosnym spojrzeniem.
- Wcale się nie boję - rzuciła. - Może tylko nie podoba mi się to grzebanie w moim życiu, a
poza tym czeka nas dość trudny dzień, nie sądzisz? Może więc pozwolisz, że już sobie pójdę!
- Oczywiście - powiedział cicho.
Aurelia bez słowa odwróciła się na pięcie i zatrzasnęła za sobą drzwi jego sypialni.
Czekała na niego w holu, ubrana w luźną krótką sukienkę o odcieniu mięty, z włosami
odgarniętymi za uszy i skrzyżowanymi na piersi ramionami. Nie podniosła wzroku, kiedy do niej
podszedł. Nie ulegało wątpliwości, że nie jest to dobry moment na emocjonalne dyskusje, zresztą on
też potrzebował odpoczynku.
- Gotowa? - zapytał lekko.
Kiwnęła głową, nie odrywając oczu od jakiegoś punktu za jego plecami.
W drodze na lotnisko w ogóle nie rozmawiali. Gdy zajęli miejsca w samolocie, Luke wyciągnął
teczkę z dokumentami, zamierzając zająć się pracą, szybko doszedł jednak do wniosku, że nie jest aż
tak bardzo cierpliwy.
- Po mistrzowsku omijasz mnie wzrokiem - zauważył. - Chociaż musi to być dość trudne, biorąc
pod uwagę, że siedzimy naprzeciwko siebie.
Spuściła głowę.
- Nie wiem, co ci powiedzieć.
- Może powiedz mi, o czym myślisz.
- O tamtym.
Wsunął papiery z powrotem do folderu.
T L R
- O czym jeszcze?
Pokręciła głową i mocno przygryzła dolną wargę. Luke czekał.
- Żałuję, że powiedziałam ci to wszystko dziś rano.
- Dlaczego?
- Bo... - Podniosła głowę. Spojrzał prosto w jej chmurne oczy. - Bo teraz inaczej o mnie
myślisz, a ja nie mogę tego znieść i...
- Nie inaczej.
- Tylko jak?
- Z większym zrozumieniem i współczuciem.
- Nie chcę twojej litości!
- Staram się zrozumieć cię, to nie ma nic wspólnego z litością...
- Nie jestem przypadkiem psychologicznym!
- Nie powiedziałem nic takiego. - Luke czuł, że powoli zaczyna tracić cierpliwość. - Na dobre
utkniemy w martwym punkcie, jeżeli będziesz wciąż ze mną walczyć. Próbuję coś z tym zrobić...
- Może się nie da - przerwała mu znowu.
- Tego właśnie chcesz?
- Nie - powiedziała po chwili milczenia, bardzo cicho. - Nie radzę sobie z tą sytuacją, sam
widzisz, ale uprzedziłam cię, że nie umiem opuścić gardy.
- Już ją opuściłaś.
Parsknęła krótkim śmiechem.
- Naprawdę?
- Tak.
- Boję się - przyznała, nie patrząc na niego. - Strasznie się boję, że znowu się zagubię. Że stracę
kontrolę, że nie będę mogła się zmienić.
- W każdym związku ludzie do pewnego stopnia przekazują partnerowi kontrolę, ale to nie
znaczy, że masz się zagubić. Związek powinien cię wzmocnić, nie osłabić - uśmiechnął się lekko. -
Dowiedziałem się tego z różnych telewizyjnych pogawędek i magazynów dla kobiet.
- Oglądasz programy śniadaniowe i czytujesz babskie magazyny?
- Bez przerwy.
Roześmiała się. Jakimś cudem wszystko wróciło między nimi do normy.
- Przepraszam - powiedziała cicho.
- Nie o to chodzi.
- A o co?
- O zaufanie. Musisz się jeszcze nauczyć mi ufać, staram się na to zapracować.
- Zasłużyłeś na moje zaufanie.
T L R
Luke wcale nie miał takiego wrażenia. Zawsze zawodzisz ludzie szczególnie tych, którzy
najbardziej się dla ciebie liczą. Ten wewnętrzny głos kpił z niego i wciąż przypominał o porażkach. O
zamkniętych drzwiach, milczeniu jego matki. Ciągle żył w długim cieniu tamtych chwil. On także nie
wiedział, czy zdoła odbudować swoje życie.
- Za godzinę lądujemy - spróbował się uśmiechnąć.
Zrobiło mu się lżej na sercu, gdy Aurelia odpowiedziała mu uśmiechem.
ROZDZIAŁ ÓSMY
- Słucham?! - Aurelia zamrugała, całkowicie zaskoczona. - Jak to, na moich warunkach?
Luke skinął głową. Oczy mu lśniły i uśmiechał się, chociaż czuła, że jest całkowicie poważny.
- Tak, zrobimy to na twoich warunkach. Dużo myślałem o tym, co się wydarzyło, i
uświadomiłem sobie, że źle tym wszystkim pokierowałem.
- Wszystkim? To chyba lekka przesada!
- Lekka - przyznał sucho. - Tak czy inaczej, to ja miałem kontrolę nad sytuacją, prawda? Sam ci
o tym powiedziałem. To ja narzucałem tempo i przerywałem, kiedy nam nie wychodziło.
Ostrożnie przytaknęła, niepewna, do czego zmierza.
- Chodzi ci o to, że to było na twoich warunkach?
- Tak. I to było złe.
- Dlaczego?
- Ponieważ z twojej historii wynika jasno, że kwestia kontroli jest dla ciebie absolutnie
kluczowa.
- Tak myślisz? - skrzywiła się, niechętna wszelkim próbom analizy.
- Tak.
Opanowała się z trudem, chociaż instynkt kazał jej sięgnąć po, maskę, ukryć się za tarczą
sarkazmu.
- Kto nie lubi mieć kontroli nad sytuacją? - Rozłożyła ręce.
- Pewnie nikt - przyznał. - Jednak w szczególny sposób dotyczy to osoby, która nigdy nie mogła
decydować, gdzie będzie mieszkać, kiedy się przeprowadzi, do jakiej pójdzie szkoły, i tak dalej, ani
nawet jak ma wyglądać jej kariera.
Potrząsnęła głową, chcąc powstrzymać łzy.
- Przestań.
- Dlaczego?
- Bo nienawidzę litości, mówiłam ci już!
T L R
- Litość nie ma tu nic do rzeczy, mówiłem ci już. Posłuchaj, oto moja obietnica: kiedy tylko
zaczniemy się rozbierać, kontrola przechodzi w twoje ręce.
- Słowo?
- Słowo. - Postąpił krok w jej stronę i chwycił jej dłonie. - To, co łączyło się z Peterem
Myersem, z całą pewnością nie było związkiem.
Mięśnie jej rąk napięły się w niemym proteście.
- Ale tak to wyglądało...
- Nie. Nie masz żadnego punktu porównania, więc w tym wypadku musisz mi zaufać.
Zaufanie. Wszystko sprowadzało się do zaufania. Nie wyrwała dłoni z jego uścisku, chociaż
dużo ją to kosztowało.
- Zatem co to było?
- Przemoc.
- Nie! - Teraz jednym szarpnięciem uwolniła dłonie.
Odwróciła się plecami do niego i objęła się ramionami, jakby było jej zimno. I było jej zimno,
ale wewnątrz.
- Ile lat miał Myers, kiedy pierwszy raz cię pocałował?
- Różnica wieku nie ma żadnego znaczenia! Mnóstwo ludzi...
- Pięćdziesiąt?
- Czterdzieści dziewięć - warknęła. - Ale to bez znaczenia!
- Nie zawsze ma to znaczenie - przyznał Luke. - Jednak w tym wypadku ma. Byłaś młoda,
naiwna, wrażliwa i całkowicie od niego zależna. Musiał wiedzieć, że widziałaś w nim ojca i że poza
nim nie masz nikogo. Wykorzystał cię.
- To jeszcze nie przemoc.
- Nie będę przerzucał się z tobą słówkami. Próbuję ci powiedzieć, że nie możesz oceniać
każdego związku z perspektywy tego, co zrobił ci ten facet. To nie było ani zdrowe, ani dobre. Możesz
nie chcieć się ze mną zgodzić, lecz Myers pozbawił cię kontroli nad twoim życiem, nawet jeżeli
sądzisz, że stało się to za twoim przyzwoleniem. Twoje reakcje nie były normalne, ponieważ cała
sytuacja nie miała nic wspólnego z normalnością.
Znowu zabrakło jej słów. Nagle zorientowała się, że drży na całym ciele i nie potrafi nad tym
zapanować. Bolało ją wszystko, co Luke jej powiedział. Głównie dlatego, że miał rację, a ona
doskonale zdawała sobie z tego sprawę.
Nie mogła znieść tej myśli. Nie mogła znieść świadomości, że tak duża część jej życia została
zmarnowana. Była żałosną ofiarą.
- Przykro mi - odezwał się. - Bardzo mi przykro, że cię to spotkało.
Nie odpowiedziała. Wierzchem dłoni otarła łzy i odwróciła się.
T L R
- Gramy na moich warunkach, tak?
Zawahał się, ogarniając ją czujnym spojrzeniem.
- Naprawdę myślisz, że to dobry pomysł...
- Na moich warunkach, tak? - Podeszła do niego szybkim krokiem. - To dlaczego nadal
próbujesz zachować kontrolę?
Znieruchomiał.
- Nie.
- Nie? - Zaskoczyła ją siła własnego gniewu, choć nie był wymierzony ani w Luke'a, ani w nią
samą. - Dobrze, oto moje warunki: rozbieraj się.
- Mam się rozebrać?
Kiwnęła głową i mocno zacisnęła szczęki.
- Rozbierz się.
Przez chwilę wydawało jej się, że zaprotestuje, że odmówi. Uniosła brwi, wyzywająco, jak
zawsze. Oddychała płytko i szybko.
- Dobrze. - Zaczął rozpinać koszulę.
Nie mogła w to uwierzyć. Rzeczywiście zamierzał spełnić jej polecenie. Miała kontrolę nad
sytuacją. Rozszerzonymi oczami patrzyła, jak zrzuca z ramion koszulę z drogiej bawełny. Uwielbiała
patrzeć na jego pierś, kochała te twarde płaszczyzny, łagodne zejście w dół, do wąskich bioder.
- Pasek - warknęła. - I spodnie.
Nie odrywając od niej wzroku, rozpiął pasek i zdjął spodnie.
- Skarpetki? - zapytał.
O mało nie wybuchnęła histerycznym śmiechem. Kiwnęła głową. Luke zdjął skarpetki i miał
już na sobie tylko granatowe bokserki. Czekał spokojnie. Ona także, ponieważ nie miała zielonego
pojęcia, co dalej.
- Połóż się - rzuciła.
Sama usłyszała, jak jej głos lekko się łamie. Nie była już pewna, czy faktycznie tego chce.
Zaczęła na fali gniewu, ale teraz czuła tylko smutek.
Poszła za nim do sypialni i obserwowała, jak kładzie się na łóżku, z rękami pod głową.
Zaśmiała się słabo.
- Wyglądasz na dużo bardziej rozluźnionego niż ja.
- Jestem rozluźniony.
- Naprawdę?
- Czego właściwie chcesz? - spytał.
T L R
Nagle dotarło do niej, że on naprawdę zrobi wszystko, czego ona zechce, że znajdzie sposób, by
spełnić każde jej życzenie. Całkowicie oddał się w jej ręce i to chyba było właśnie to, co ludzie
nazywali zaufaniem.
Luke jej ufał.
A ona chciała zaufać jemu.
- Obejmij mnie - poprosiła drżącym głosem. - Przytul mnie, nic więcej.
Wziął ją w ramiona. Wtuliła się w niego całym ciałem, spragniona jego ciepła. Kiedy zaczął
gładzić jej włosy, zrobiła to, czego najbardziej się bała.
Rozpłakała się.
Szlochała głucho i brzydko, okropne dźwięki wydobywały się z jej piersi i szarpały krtań.
Zarzuciła mu ręce na szyję, a on trzymał ją mocno, pozwalając wypłakać całą samotność, ból, strach i
niepewność.
Gdy myślała już, że jest po wszystkim, dopadła ją fala jeszcze bardziej rozpaczliwego płaczu i
dopiero po jakichś piętnastu minutach, a może po godzinie, zdołała wreszcie wytrzeć obrzmiałą twarz i
wytrzeć nos.
- Jestem do niczego.
- Jesteś piękna.
Zaśmiała się.
- Wcale tak nie myślisz.
- Nie nauczyłaś się jeszcze, że nigdy nie kłamię?
Przechyliła głowę na bok i dostrzegła w jego oczach prawdę.
- Jakim cudem zasłużyłam na kogoś takiego jak ty? - wyszeptała.
- Mógłbym zadać to samo pytanie.
- Niemożliwe.
- Nie doceniasz się - rzekł poważnie. - Często to robisz. Posłuchaj uważnie: rozśmieszasz mnie,
rzucasz mi wyzwania, fascynujesz mnie, zaskakujesz talentem i odwagą. Teraz rozumiesz?
Musnął wargami jej usta, a ona, zupełnie instynktownie, odwzajemniła pocałunek.
- Na moich warunkach - powiedziała cicho. Jego dłonie znieruchomiały na jej ramionach.
- To znaczy?
- Chcę cię całować. I chcę, żebyś ty całował mnie.
- Takie warunki chyba jestem w stanie przyjąć.
Bardziej poczuła, niż zobaczyła jego uśmiech, i pocałowała go znowu, głębiej, smakując go tak,
jak nigdy przedtem, ponieważ nigdy przedtem nie miała dość odwagi.
Teraz miała czas, odwagę i chęć całować go do woli. Przewróciła go na plecy i oparła się na
łokciu, całując go całego - jego wargi, powieki, szyję, policzki, uszy, ramiona i napiętą skórę klatki
T L R
piersiowej. Dobiegł ją jego zdławiony jęk i po plecach przebiegł jej dreszcz... Nie, nie triumfu. To, co
czuła, było zaskakującą mieszanką rozkoszy, ufności i miłości.
- Dotknij mnie - szepnęła.
- Gdzie?
Sam fakt, że zadał jej to pytanie, napełnił ją dziwną radością. Sięgnęła po jego rękę, położyła ją
sobie na piersi i zamknęła oczy.
- Tutaj.
Pieszczota jego palców doprowadzała ją do szaleństwa.
- I tutaj. - Przesunęła jego dłoń na swój brzuch, nisko, jeszcze niżej.
Dłonie Luke'a wślizgnęły się pod jej sukienkę, odsunęły na bok brzeg majtek.
- Tak...
Otworzyła się, gdy zanurzył w niej palce. Całe jej ciało przeszyło uczucie rozkoszy. Nie mogła
uwierzyć, że jest jej tak dobrze, że Luke potrafi rozbudzić w niej takie doznania.
- Chcę się rozebrać - wykrztusiła z trudem.
- Z moją pomocą czy bez?
Usłyszała uśmiech w jego głosie i uśmiechnęła się w odpowiedzi.
- Z twoją pomocą.
Rozpiął błyskawiczny zamek jej sukienki i równie szybko zdjął z niej biustonosz i majtki. Sam
ściągnął bokserki i rzucił je gdzieś w kąt sypialni.
- Tak jest dobrze - oświadczyła z zadowoleniem, gdy wyciągnął się obok niej.
- Jakie masz teraz życzenia? - zapytał z uśmiechem. Roześmiała się, bo tak niezwykłe było to,
że ją pytał.
- Hm... Niech się zastanowię...
Dotknęła jego policzka, jego twardej piersi, podążyła w dół i powoli, z wahaniem objęła
palcami jego erekcję.
Nie potrzebowali więcej słów. Aurelia nie musiała już wydawać poleceń, a Luke nie musiał
prosić ją o pozwolenie. Poruszając się w zgodnym, pełnym miłości rytmie, stopili się w jedno, gorące
ciało. Luke wypełniał ją całą, dając poczucie spełnienia, którego dotąd nie znała.
Gdy oboje dotarli na szczyt, ostrożnie, wciąż się w niej poruszając, otarł łzy, które płynęły jej z
oczu i osuszał pocałunkiem wilgotne powieki.
Zaśmiała się drżąco.
- Jestem taka szczęśliwa - wyjąkała.
- Wiem - odparł. - Ja także.
T L R
Aurelia otworzyła oczy, wciąż pełne snu, i uśmiechnęła się. Sięgnęła po niego z tak całkowitą
swobodą, że serce Luke'a zaśpiewało z radości. Kto by pomyślał, że może im być ze sobą tak dobrze?
Tak cudownie?
- Dzień dobry - zamruczał i pocałował ją.
Odpowiedziała pocałunkiem.
Jakiś czas później wzięli prysznic, ubrali się i usiedli do śniadania na tarasie z widokiem na
Victoria Harbour.
- Spójrz na to. - Luke podsunął Aurelii tablet z nagłówkami gazet.
„Aurelia powraca. Lepsza niż dawniej".
Uniosła brwi, wyraźnie zaskoczona.
- Nieźle.
- Wiedziałem, że twoja piosenka odniesie sukces.
- Będą i inne reakcje, możesz być tego pewny.
- Przeszkadza ci to? - zapytał. Oddała mu tablet i ściągnęła brwi.
- Nie tak jak dawniej - odparła z namysłem. - Teraz nie czuję się już uzależniona od tego, co
ludzie o mnie "mówią i piszą. Mam kogoś, kto wie, jaka jestem naprawdę.
Luke sięgnął po jej dłoń.
- To dobrze.
- Ale nie chcę wracać na scenę - ciągnęła Aurelia. - Nie chcę znowu być sławna.
- Nie?
Potrząsnęła głową.
- Nie. Mam dosyć sławy.
- A jeśli dzięki tym koncertom znowu znajdziesz się w blasku reflektorów?
- Nie chcę tego. Skończyłam z tamtym życiem, już na dobre.
- Jesteś pewna?
- Tak. - Zerknęła na niego niepewnie. - Będzie ci to przeszkadzało?
- Mnie? Dlaczego miałoby mi to przeszkadzać?
Wzruszyła ramionami.
- Nie wiem. Sława to taka cholerna pułapka.
- Byłoby mi trudno towarzyszyć ci w trasach koncertowych, ale zrobiłbym to, gdybyś tego
chciała.
- A ty? Czego ty chcesz?
- Mam wszystko, na czym mi zależy. - Lekko ścisnął jej rękę. - Zaśpiewasz dziś po południu i
będziemy mieli dwa dni wolne do występu w Tokio. Pojedźmy gdzieś razem, tylko we dwoje.
- Gdzie? - Patrzyła na niego rozszerzonymi z radości oczami.
T L R
- Zrobię ci niespodziankę.
Wybrał malutki, ekskluzywny ośrodek na wysepce u wybrzeży Hongkongu, miejsce, którego
paparazzi nie mieli szans odnaleźć. Miejsce, gdzie mógł do woli rozpieszczać Aurelię i gdzie oboje
mogli cieszyć się długimi dniami oraz nocami na plaży lub w łóżku, gdzie tylko przyszła im na to
ochota.
W nocy przed odlotem do Tokio leżeli zasłuchani w szum oceanu i delikatny szmer
poruszanych bryzą zasłon. Luke musnął wargami włosy dziewczyny.
- O czym myślisz? - zapytał, wyczuwając jej smutne zamyślenie.
- Że nie chcę, aby to się skończyło. Nie chcę wracać do normalnego życia.
- Nie jestem już pewien, które życie jest normalne... Chciał powiedzieć coś więcej, ale
powstrzymał się.
Nie wyznał jej jeszcze, że ją kocha i ona też tego nie zrobiła. Łącząca ich więź była jeszcze taka
świeża, może nawet krucha. Uznał, że mają mnóstwo czasu na podjęcie następnych decyzji.
W samolocie niechętnie skupił się na pracy. W ciągu ostatnich dwóch dni ani przez chwilę nie
zajmował się sprawami Bryant Enterprises, co było prawdziwym rekordem. Teraz włączył telefon i
jęknął wewnętrznie, widząc dwadzieścia dwie tekstowe wiadomości. Większość z nich dotyczyła mało
istotnych spraw, ale jedna była krótkim poleceniem podpisanym przez Aarona.
„Czekaj na mnie w Tokio".
- Co się stało? - zapytała Aurelia.
Szybko podniósł wzrok. Ostatnie dni sprawiły, że porozumiewali się praktycznie bez słów, a
ona znała go równie dobrze jak on ją.
No, może nie do końca. Ta myśl nie dawała mu spokoju. Ona otworzyła się przed nim
całkowicie, tymczasem on pod wieloma względami wciąż był zamknięty w sobie. Tłumaczył sobie, że
przeżyła wystarczająco dużo i dlatego nie chciał obarczać jej własnymi bolesnymi wspomnieniami.
Wsunął komórkę do kieszeni i odwrócił wzrok.
- Praca - odparł.
Dwadzieścia minut później wylądowali w Tokio. Limuzyna zawiozła ich do luksusowego
hotelu Peninsula, gdzie asystentka Luke'a zarezerwowała im apartamenty. W powietrzu wyraźnie
wyczuwało się posmak jesieni, rześki wiatr poruszał liście drzew rosnących wzdłuż ulic.
Wieczorem Luke stał z boku sceny i przyglądał się, jak Aurelia przypina sobie mikrofon. Miała
na sobie powiewną sukienkę z jasnozielonego jedwabiu na podszewce z gazy, włosy ściągnęła w luźny
kok. Wyglądała cudownie naturalnie i pięknie. Serce Luke'a wezbrało miłością.
- Co ona tutaj robi, do diabła?! - usłyszał nagle.
Odwrócił się i spojrzał prosto w rozwścieczoną twarz swego brata Aarona.
T L R
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
- Dobry wieczór - odparł spokojnie Luke. - A co ty tutaj robisz?
- Ratuję ci tyłek, do ciężkiej cholery!
- Kiedy ostatni raz sprawdzałem, mój tyłek nie wymagał ratunku.
Aaron otworzył usta, ale młodszy brat uciszył go zdecydowanym ruchem.
- Cicho bądź - polecił. - Zaraz zacznie śpiewać.
Aurelia zaczęła śpiewać i Luke zasłuchał się w jej niski głos, który płynął przez tłum, uciszając
wszystkie szepty. Widzowie byli pod ogromnym wrażeniem, podobnie jak on sam. Ale nie Aaron.
- Musisz się jej pozbyć - warknął, ledwie wybrzmiały ostatnie nuty piosenki.
- O co ci chodzi?!
- Musisz się jej pozbyć, i to natychmiast. Naszej firmie nie potrzebny jest ktoś z taką reputacją,
to chyba jasne.
Luke zmierzył brata zimnym spojrzeniem.
- Aurelia zrobiła dużo dobrego dla wizerunku Bryant Enterprises.
Aurelia właśnie schodziła z estrady. Jej oczy rozszerzyły się na widok obu mężczyzn. Luke
wiedział, że nie może pozwolić, by Aaron zaczął z nią rozmawiać.
- Daj nam chwilę, Aurelio - rzucił.
Natychmiast usłyszał stłumiony gniew w swoim głosie i zrozumiał, że ona także musiała
usłyszeć ten ton. Wyraźnie spięta, kiwnęła głową, wyminęła ich i poszła do garderoby.
- Chodźmy w jakieś spokojne miejsce - rzekł chłodno. - Naszej firmie na pewno niepotrzebna
jest reklama w postaci bójki między nami, i to na oczach tysiąca gości.
- Bójki? - Aaron uniósł brwi. - Z powodu kobiety? Niczego się nie nauczyłeś od naszego ojca?
- Aurelia w niczym nie przypomina kochanek ojca.
Luke odwrócił się na pięcie i poszedł na górę, do jednego z gabinetów. Aaron podążył za nim i
zamknął za sobą drzwi.
- Rozumiem, że może być niezła w łóżku, ale mimo wszystko musisz się jej pozbyć - oznajmił.
Luke wymierzył cios bez chwili zastanowienia. Jego pięść wylądowała na szczęce brata, który
zgiął się wpół i przytrzymał biurka, żeby nie upaść.
- Co w ciebie wstąpiło?!
- Powinienem był zrobić to wiele lat temu - ponuro wyznał Luke. - Trzymaj się z daleka od
mojego osobistego życia i od sklepu.
- Od sklepu? Sklep jest częścią...
T L R
- Bryant Enterprises - dokończył Luke. - Chyba nie wątpisz, że zdaję sobie z tego sprawę, co?
Wiem też, że musisz wsadzać paluchy dosłownie we wszystko, chociaż mógłbyś zająć się swoją
działką, zostawiając resztę mnie i Chase'owi.
- Chase został wydziedziczony.
- Mógłbyś oddać mu jego część. Dobrze wiesz, że ojciec wydziedziczył go wyłącznie ze złości.
- No jasne! - warknął Aaron. - Wiem też, że tobie zawsze chodziło tylko o aprobatę ojca i
innych. Tylko dlatego tak ciężko pracowałeś! Próbowałeś dowieść, ile jesteś wart, ale nigdy ci się to
nie udało!
Luke popatrzył na brata i nagle uświadomił sobie, że w jego słowach kryje się ziarnko bolesnej
prawdy. Rzeczywiście zawsze starał się udowodnić, ile jest wart, jakby to miało wymazać z jego
pamięci ten jeden, jedyny moment, w którym stracił zaufanie ojca.
- Albo przestaniesz wtrącać się w sprawy sklepu, albo rezygnuję - powiedział twardo.
- Grozisz, że złożysz wypowiedzenie? - Aaron uniósł brwi.
- To nie jest groźba.
- Wiesz, jaką antyreklamę...
- Tak.
- Całe dorosłe życie pracowałeś dla sieci sklepów Bryant! Naprawdę chcesz rzucić to wszystko?
- Już to rzucam.
- Nie musisz się tak wściekać!
- Nie, ale muszę przestać dla ciebie pracować, w jakimkolwiek charakterze. Nie przejmuj się, na
pewno szybko znajdziesz kogoś na moje miejsce.
Luke odwrócił się. Za plecami usłyszał ciężkie westchnienie Aarona.
- To przez tę kobietę, tak? Zmieniła cię.
- Zmieniła mnie, jednak nie tak, jak myślisz. Uwierzyła mi, zaufała, a to jest coś, czego ty nigdy
nie zrobiłeś. Skończyłem z firmą. Nie zamierzam dłużej czekać na niczyją aprobatę.
Aurelia zacisnęła palce na kieliszku z szampanem i nerwowo rozejrzała się dookoła. Nie
widziała nigdzie Luke'a ani tego mężczyzny, który pewnie był jego starszym bratem, bo był do niego
bardzo podobny, tyle że trochę wyższy i mocniej zbudowany.
Pociągnęła łyk szampana i zmusiła się, by go przełknąć. Kiedy schodziła ze sceny, wyczuła
ogromne napięcie między nimi dwoma i w jednej sekundzie ogarnęło ją okropne, przygnębiające
uczucie, że kłócą się z jej powodu.
- Należą się pani gratulacje.
Zamarła i powoli odwróciła się, napotykając ponure spojrzenie Aarona Bryanta.
- Udało się pani całkowicie omotać mojego brata, przynajmniej chwilowo.
- Nikogo nie omotałam - odparła, siląc się na spokój.
T L R
- Nie? Zatem to prawdziwa miłość?
W głosie mężczyzny brzmiał tak gorzki sarkazm, że Aurelii zakręciło się w głowie z
przerażenia. Nie odpowiedziała, ponieważ nie chciała dostarczać Aaronowi żadnej amunicji.
Starszy Bryant pokręcił głową.
- Kiedy pani z nim skończy, proszę przynajmniej potraktować go w łagodny sposób. Zasługuje
na to.
Nie spodziewała się, że Aaron może troszczyć się o Luke'a.
- Nie mam zamiaru z nim kończyć.
- Nie? W takim razie może on pójdzie po rozum do głowy i skończy z panią.
Obrzucił ją ostatnim taksującym spojrzeniem, odwrócił się i odszedł.
Aurelia stała nieruchomo, czując dotyk zimnych palców lęku. Zdawała sobie sprawę, że Aaron
próbował wytrącić ją z równowagi, lecz w gruncie rzeczy liczyła się tylko jej reakcja.
Wszystko to wydało jej się takie znajome - nadciągająca panika, uczucie uzależnienia,
przerażenie, że Luke ją zostawi, że bez niego zupełnie się zagubi.
Zmieniła się dzięki niemu, to prawda, i było to cudowne, ale teraz wróciła do punktu wyjścia.
Może po prostu nie umiała żyć w związku, może zawsze tak będzie.
Wjechała windą na górę, spakowała walizki i właśnie wkładała kurtkę, gdy w drzwiach aparta-
mentu stanął Luke, zmęczony i spocony.
- Ktoś powiedział mi, że wcześnie wyszłaś... - przerwał gwałtownie na widok walizek i kurtki w
jej ręce. - Co ty robisz?
- Pomyślałam sobie, że lepiej będzie...
- Chciałaś poinformować mnie, że wyjeżdżasz, czy zamierzałaś zniknąć bez uprzedzenia? -
Wszedł do środka i rzucił klucze na stół.
- Nie wiem.
Patrzył na nią bez wyrazu, chłodno.
- Co się stało? Aaron z tobą rozmawiał?
- Tak, ale to nie ma znaczenia.
- Doprawdy?
- Tak. Ja... Potrzebuję trochę więcej czasu, więcej przestrzeni, zrozum. - Jej głos załamał się
nagle. - Nie jestem pewna, czy się do tego nadaję.
- Do tego - powtórzył. - Nie ustaliliśmy jeszcze, co to właściwie jest. Nie uważasz, że mogłaś
podzielić się ze mną swoimi wątpliwościami? Trochę wcześniej, nie w progu?
- Mówię ci o tym teraz...
- Wyłącznie dlatego, że zdążyłem cię przyłapać! - ryknął z wściekłością.
Aurelia zamrugała i cofnęła się.
T L R
- Zaufałem ci, do diabła! I myślałem, że ty też mi ufasz!
- Tu nie chodzi o zaufanie.
- Nie? A o co?
- To mój problem. Nie twój.
- Ciekawe, bo w tej chwili wydaje mi się, że ten problem jednak mnie dotyczy!
- Przepraszam. - Przełknęła łzy. - Nie chcę znowu ryzykować, nie mogę. Nie mogę...
- I ty mówisz, że tu nie chodzi o zaufanie, tak?!
- Bo nie chodzi. Ważne jest to, co dzieje się w mojej głowie i...
- Chcesz wiedzieć, co dzieje się teraz w mojej głowie? - przerwał jej.
Skinęła ostrożnie.
- Na dobry początek prawdziwa rewelacja: przestałem pracować dla Bryant Stores.
- Nie...
- Tak. Mój brat powiedział mi, że zawsze staram się zasłużyć na czyjeś zaufanie, i miał rację.
Na twoje najwyraźniej nie zasłużyłem, skoro wymykasz się bez słowa, ale nieważne. Ten problem ma
dużo dłuższe korzenie. Mówiłem ci, że moja matka umarła na raka, ale to nieprawda. Popełniła
samobójstwo. Byłem z nią wtedy w domu, tylko ja, bo Aaron i Chase wyjechali na obozy sportowe, a
ojciec był w jakiejś biznesowej podróży.
- Jak to się stało? - wyszeptała zesztywniałymi ustami.
- Wpadła w histerię, bo właśnie dowiedziała się o kolejnej kochance ojca. Zawsze miał jakąś na
boku, pewnie dlatego ja jestem trochę ostrożniejszy, jeśli chodzi o związki. Widziałem, co zrobiło to z
moją matką. Tak czy inaczej, zostawiła mnie w salonie, powiedziała, że bardzo mnie kocha, ale że
dłużej nie może tak żyć. - Luke na moment zawiesił głos, zmagając się z przerażającymi
wspomnieniami. - Dopiero kiedy poszła do siebie, dotarło do mnie, co chce zrobić. Pobiegłem za nią,
lecz drzwi były zamknięte, starałem się ją przekonać, krzyczałem, płakałem. Nie odpowiadała.
Próbowałem wyłamać drzwi, ale nie miałem dość siły.
Gdy w końcu wezwałem pogotowie, było już za późno. Umarła parę godzin później, po
przedawkowaniu środków antydepresyjnych.
O, Boże, pomyślała, ocierając łzy.
- Tak mi przykro...
- Mnie też. Ojciec obwiniał mnie, a ja siebie i w ten sposób okaleczyłem się na długie lata.
Powinienem był opowiedzieć ci o tym wcześniej, ale myślałem, że już się od tego uwolniłem, że nie
ma to znaczenia dla naszego związku. Skończyłem z zarabianiem na ludzkie zaufanie. Albo się je
zdobywa, albo nie. Albo się kogoś kocha, albo nie.
Aurelia z trudem przełknęła ślinę.
- Kocham cię - powiedział. - A ty?
T L R
Tak, chciała zawołać głośno. Tak! Tyle że nie potrafiła wydobyć głosu z gardła. Nadal
potwornie się bała. Że się zagubi, że odda się w ręce drugiego człowieka.
- Rozumiem - rzekł cicho.
- To nie jest takie proste - szepnęła.
Patrzył na nią długo, z przejmującym smutkiem w ciemnych oczach.
- To jest bardzo proste, tak naprawdę - powiedział. Odwrócił się i wyszedł z pokoju.
Dwadzieścia cztery godziny później Aurelia była już w swoim domu w Vermont. Zostawiła za
sobą Tokio, Luke'a oraz swoje serce. Znowu była sama i pozbawiona nadziei na zmianę. Zawiodła
Luke'a i siebie. Pozwoliła, aby pokierował nią strach, nie miłość. W chwilach większej przytomności
wmawiała sobie, że tak jest lepiej, że Luke'owi łatwiej będzie ułożyć sobie życie z kimś innym,
spokojnym i zrównoważonym, bez tak ciężkiego emocjonalnego bagażu.
Dwa tygodnie po powrocie usłyszała dzwonek do drzwi. Zdziwiła się, ponieważ raczej nie
miewała gości. Otworzyła drzwi i serce skoczyło jej do gardła.
- Luke!
- Przepraszam, że sprawiam pani taki zawód.
Mężczyzna, którego miała przed sobą, nie był Luke'em, choć niewątpliwie był do niego bardzo
podobny.
- Jestem Chase - rzekł z dobrze jej znanym, trochę kpiącym uśmiechem. - Chase Bryant. Mogę
wejść?
Zachciało jej się płakać. W milczeniu kiwnęła głową i poprowadziła go do kuchni.
- Zrobić coś do picia? - zapytała. - Kawę albo herbatę?
- Nie, dziękuję. Pewnie zastanawia się pani, dlaczego tu jestem.
- Zastanawiam się, skąd pan w ogóle o mnie wie.
- Akurat to nie było trudne. Sława ma długie ręce, prawda?
Przeczesała włosy palcami.
- No tak.
- Widziałem Luke'a w Nowym Jorku. Nie wygląda dobrze. Opowiedział mi o pani.
Zesztywniała.
- Co właściwie panu powiedział?
- Niewiele. I wszystko musiałem wyciągać z niego siłą. Odkąd się zaręczyłem, znacznie lepiej
radzę sobie z emocjami, ale Luke nadal jest na etapie raczkowania.
Roześmiała się, zdumiona własną reakcją.
- Zatem co panu powiedział?
- Że wam nie wyszło.
- Bo nie wyszło.
T L R
- Tak, tyle zrozumiałem. - Postąpił krok w jej kierunku. - Czego tak naprawdę się pani boi?
- Wszystkiego - szepnęła bez wahania.
- Boi się pani, że Luke panią zostawi? Zrani? Ja właśnie tego bałem się najbardziej, że moja
Millie rzuci mnie bez słowa.
Podniosła na niego pełne łez oczy.
- Boję się, że nie uda mi się zmienić. Że stracę kontrolę nad swoim życiem i kompletnie się
zagubię.
Zaśmiał się łagodnie, bez cienia drwiny.
- Wszyscy się tego boimy, słoneczko. Gdyby Millie mnie zostawiła, byłoby po mnie.
- To jak...
- Pokonałem ten lęk, bo życie z nią jest warte każdego ryzyka - przerwał jej. - Trochę trwało,
zanim to sobie uświadomiłem, ale udało się. Proszę mnie posłuchać: dla Luke'a warto zaryzykować.
Pociągnęła nosem. Chase miał rację, w głębi duszy doskonale o tym wiedziała.
Spojrzała na niego ze smutkiem.
- Chyba jest już za późno. Potrząsnął głową.
- Widziałem się z Luke'em parę godzin temu. Nie jest jeszcze za późno, proszę mi wierzyć.
Dwa dni później Aurelia stała przed odnowionym magazynem, w którym mieściła się nowa
firma Luke'a.
Od Chase'a wiedziała, że po odejściu z Bryant Enterprises Luke założył fundację charytatywną i
kupił budynek na obrzeżach Manhattanu.
Wzięła głęboki oddech, pchnęła ciężkie drzwi i weszła do środka. W wielkim pomieszczeniu tu
i ówdzie stały składane krzesła, a w kątach walały się płachty folii. Na spotkanie Aurelii pospieszyła
młoda kobieta w eleganckiej garsonce.
- W czym mogę pomóc?
- Szukam Luke'a Bryanta.
Oczy młodej kobiety rozszerzyły się ze zdumienia.
- Czy pani...
- Tak. Wie pani, gdzie mogę go znaleźć?
Kobieta bez słowa wskazała drzwi z boku. Aurelia podeszła do nich bez wahania i nacisnęła
klamkę.
Luke siedział przy biurku, odwrócony do niej plecami, i oglądał jakiś projekt.
- Już lunch? - zapytał, nie podnosząc wzroku.
- Przykro mi, ale nie pomyślałam o kanapkach.
Gwałtownie poderwał głowę i znieruchomiał.
Spróbowała się uśmiechnąć.
T L R
- Dzień dobry - rzekł zupełnie neutralnym tonem.
Już dwa dni wcześniej obiecała sobie, że nie będzie udawać.
- Tęsknię za tobą - powiedziała bez tchu. - Przepraszam, że tak wszystko zepsułam. Przeraziłam
się i uciekłam, zamiast ci zaufać.
Powoli pokręcił głową. Serce Aurelii zabiło mocniej.
- Ja też zawiniłem. Powinienem był opowiedzieć ci o mojej matce, ale nie byłem w stanie tego
zrobić.
- A ja byłam tak pochłonięta własnym bólem i przeszłością, że w ogóle nie myślałam o tobie -
uśmiechnęła się słabo. - Sądziłam, że nie potrzebujesz pomocy.
- Ja też tak uważałem.
- Tak bardzo mi przykro z powodu twojej mamy... Nie umiem sobie nawet wyobrazić, co
musiałeś przeżyć.
- Nie było to łatwe.
- Podoba mi się pomysł twojej fundacji - odezwała się po chwili milczenia.
W internecie przeczytała, że organizacja ma wspierać dzieci rodziców w kryzysowych
sytuacjach, na przykład takich, których matka choruje na raka.
- Cieszę się, ale zanim rozpoczniemy działalność, czeka nas jeszcze mnóstwo pracy.
Znowu umilkli. Aurelii wydawało się, że Luke zachowuje się chłodno. Chciała, żeby wziął ją w
ramiona i pocałował, tymczasem on nawet nie drgnął.
Chcesz, żeby sam wszystko zrobił, pomyślała.
I nagle doznała olśnienia. To nie Luke miał pracować na jej zaufanie, to ona miała dać mu do
zrozumienia, czego potrzebuje, ponieważ kochała go i całkowicie mu ufała.
- Przepraszam, że zostawiłam cię w Tokio - zaczęła.
Luke milczał.
- Pomyślałeś, że nie mam do ciebie zaufania i rzeczywiście musiało to tak wyglądać. Sęk w
tym, że nie ufałam samej sobie i bałam się uczuć. Wcale nie podejrzewałam, że mnie zawiedziesz. Po
prostu zobaczyłam cię wtedy z Aaronem, spiętego i rozgniewanego, i odgadłam, że pewnie namawiał
cię, żebyś ze mną zerwał...
- I z góry założyłaś, że go posłucham.
- Nie, ale spanikowałam.
Patrzył na nią nieodgadnionym wzrokiem.
- A teraz? - zapytał.
- Nadal się boję - przyznała. - Chciałabym, żeby było inaczej, ale co z tego? Pewnie jeszcze
nieraz wpadnę w panikę, wiem jednak, że bez ciebie jest mi bardzo źle i chcę spróbować. Chcę być z
tobą, jeśli... Jeśli ty jeszcze mnie chcesz. Na pewno wiele razy cię zranię, zresztą będziemy ranić się
T L R
nawzajem, to nieuniknione, lecz więcej już nie ucieknę i naprawdę postaram się zmienić. To będzie
długi proces, inaczej być nie może, ale...
- Wiem - przerwał jej. - Nie tylko ty chcesz się zmienić.
Powiedziała sobie, że teraz nie może stchórzyć.
- Kocham cię, Luke.
Kiedy nie zareagował, zakręciło jej się w głowie ze zdenerwowania. Może powinna zmierzyć
sobie poziom cukru...
- Powiedz coś - wykrztusiła. - Bo inaczej znowu będziesz musiał wpakować mi głowę do
umywalki z zimną wodą!
Luke wstał z krzesła, dwoma długimi krokami pokonał dzielącą ich odległość i chwycił ją w
ramiona.
- Ja też cię kocham - oznajmił. - Z całego serca. I przepraszam, że pozwoliłem ci odejść. Nigdy
więcej nie popełnię tego błędu.
Kiedy ją pocałował, znowu zakręciło jej się w głowie, i to bardziej niż poprzednio.
Tym razem z radości.
T L R