KateCarlisle
Zmysłowatransakcja
Tłumaczenie:
MarcinCiastoń
ROZDZIAŁPIERWSZY
–Potrzebujeszkobiety.
Connor MacLaren podniósł wzrok znad umowy, którą czytał. Jego starszy brat,
Ian,stałwdrzwiachbiura.
–Copowiedziałeś?–Chybasięprzesłyszał.
–Potrzebnacijestkobieta–powtórzyłIanpowoli.
–Jasne–uśmiechnąłsięConnor.–Ale…
–Inowygarnitur,możedwa–wtrąciłJake,drugibrat,wchodzącdobiura.
IaniJakezajęlimiejscawfotelachprzedbiurkiem.
–Dlaczegotakwasinteresujemojeżycietowarzyskie?
Ianpotrząsnąłgłowązniesmaczony.
– Przed chwilą rozmawialiśmy z Paulem, synem Jonasa Wellstone’a. Umówił nas
naspotkaniezeswoimojcempodczasfestiwalu.
–Idlategomamkupićgarnitur?Tochybajakiśżart.
–Mówimypoważnie.–Ianwstał,jakbychciałzakończyćrozmowę.
–Poczekaj.–Connorniedawałzawygraną.–Przecieżtofestiwalpiwa.Niemusi-
mybyćwystrojenijakdoopery.
–Nieotochodzi.
–Nowłaśnie!Chodzioto,żewgarniturzeniktmnienierozpozna.
Connor częściej bywał widywany w spłowiałych dżinsach, wyciągniętym swetrze
iznoszonychbutachniżwdrogichgarniturach,którenacodzieńnosilijegobracia.
WłaśniedlategowolałpracęwMacLarenBrewerymieszczącymsiępośróddzi-
kichwzgórzMarinCountyioddalonymoniespełnapięćdziesiątkilometrówodbiu-
raMacLarenCorporationwsamymsercudzielnicyfinansowejSanFrancisco.Bra-
ciadorastalipośródtychwzgórz,dlategopierwszybrowarzdecydowalisięwybu-
dowaćtużzarodzinnymdomem.
Przezostaniedziesięćlatprzedsiębiorstwozmieniłosięwmiędzynarodowąkor-
poracjęzbiuramiwdziesięciukrajach,aleduszafirmywciążbyłanierozerwalnie
związana ze wzgórzami Marin County. Connor zarządzał nie tylko browarem, ale
równieżotaczającymigoziemiami,pastwiskami,stawamirybnymi,winnicamiiznaj-
dującymsięwmieściepubem.
Właśniedlategoniezamierzałwkładaćżadnegocholernegogarnituru!
Jake,prezesfirmy,iIan,marketingowyekspert,zarządzalisiedzibągłównąwSan
Francisco. Obaj mieszkali w mieście i lubili życie na wysokich obrotach. Connor
trzymałsięjaknajdalejodmiejskiegozgiełku.Zjawiałsięwbiurzerazwmiesiącu,
bobracianalegalinajegoobecnośćpodczaszebrańzarządu.Lecznawetnatakie
okazje wkładał dżinsy, roboczą koszulę i ciężkie buty. Nie zamierzał występować
wstrojupingwinatylkopoto,byrozmawiaćoudziałachiplanachekspansjifirmy.
Connorspojrzałnabraci,zktórymiłączyłagobliskawięź.
–Skądpomysł,żemamsięstroićnaJesiennyFestiwalPiwa?Wszyscybymniewy-
śmiali.
Festiwalzyskałwysokąrangęibyłnajwiększymtegotypuwydarzeniemwświe-
cie. Zmieniono nawet nazwę na Międzynarodową Konferencję Piwowarską, gdyż
ztejokazjidomiastazjeżdżalisięprzedstawicielebranżypiwnej,aleConnorijego
bracia wciąż nazywali tę imprezę „festiwalem”, bo goście oczekiwali przede
wszystkimdobrejzabawy.
Wszystko odbywało się w usytuowanym w malowniczym porcie centrum konfe-
rencyjnymwPointCairn,ichrodzinnymmiasteczku.Byliniezwykledumnizfestiwa-
lu i co roku dokładali starań, by nie zabrakło na nim wysoko postawionych osób
zbranży.
Nieoznaczałotojednak,żeConnorwłożyztejokazjigarnitur.
Jakezachowałopanowanie.Jakonajstarszyzbracimiałwtymsporodoświadcze-
nia.
–Wellstonezaprosiłnasnakolacjęzcałąswojąrodziną.Lubi,gdyludziewjego
otoczeniuwyglądająelegancko.
–Dajspokój!–Connorodsunąłkrzesłoodbiurka.–Mamywykupićichfirmę.Nie
mogą się już doczekać, żeby dobrać się do naszych pieniędzy. Stary Wellstone
przejdzienaemeryturęnafarmieispędziresztężyciawotoczeniuswoichukocha-
nych drzew orzechowych. Dlaczego miałoby go obchodzić, jak się ubiorę na kola-
cję?
–Niewiem.Takpoprostujest–wyjaśniłJake.–Pauldałnamdozrozumienia,że
jeśliJonasniepoczujetradycyjnejrodzinnejatmosfery,możesięwycofaćztransak-
cji.
–Tobeznadziejnysposóbnarobienieinteresów.
–Zgoda–dodałJake–alejeślidziękitemudobijemytargu,mogęwłożyćnawet
różowyfrak!
–Naprawdęmyślisz,żeJonasmógłbysięwycofaćprzeztakiegłupstwo?–Connor
zmarszczyłbrwi.
Iannachyliłsiękuniemu.
–TerrySchmidtjużsięotymprzekonał–powiedziałściszonymgłosem.
– Schmidt próbował wykupić Wellstone’a? – zdziwił się Connor. – Dlaczego nic
otymniewiedzieliśmy?
–BoWellstonejestdyskretny–wyjaśniłJake.
–Toakuratrozumiem.
–Paulniechce,żebytosięrozniosło.Powiedziałnamotymtylkodlatego,żewo-
lałby, by sytuacja się nie powtórzyła. Zależy mu na doprowadzeniu sprzedaży do
końca,alewszystkojestterazwnaszychrękach.Starymaswojezasadyisięich
trzyma.
–Terrywłożyłnakolacjęspodniekhakiisweter–dodałIan.
–Naprawdę?!–Connorudałzdziwienie.–Tojakiśwariat!Nicdziwnego,żenie
dobilitargu.
Ianzaśmiałsiępodnosem,aleszybkospoważniał.
–JonasWellstonejestkonserwatystą.Przywiązujewagędotego,żebyludzie,któ-
rzyprzejmąjegofirmę,wyznawalirodzinnewartości.
–Powiniensięzająćprodukcjąmleka–rzuciłConnor.
–Możeitak–odrzekłJake–alegoniezmienimy.Dlategograjmywedługjegoza-
sad.Zależyminatejtransakcji.
–Takjakimnie.–WellstoneCorporationidealnienadawałasiędlaMacLarena,
myślałConnor.
Jonas Wellstone otworzył browar pięćdziesiąt lat temu, kilka dekad przed nimi,
ijakojedenzpierwszychwszedłnalukratywnyrynekwAzjiiMikronezji.Rodzinna
firma Connora świetnie sobie radziła, ale nie dorównała jeszcze starym wyjada-
czom.Wzeszłymrokubraciapostanowiliwejśćnarynek,naktórymWellstonemiał
jużsilnąpozycję,inaglenadarzyłasięokazja,bywykupićjegofirmę.
Decyzja była prosta: jeśli w osiągnięciu celu ma mu pomóc włożenie sztywnego
garnituru,jeszczetegopopołudniazamierzałwybraćsięnazakupy.
–Okej,poddajęsię.–Uniósłręcedogóry.–Kupiętencholernygarnitur.
–Wybioręsięztobą–oznajmiłJake,poprawiającspinkiumankietów.–Nieufam
twojemugustowi.
–Właśniedlategonielubięprzyjeżdżaćdomiasta–odciąłsięConnor.–Ciąglesię
mnieczepiacie.
–Nieudawajwiejskiegogłupka.Jesteśbardziejbezwzględnyniżmyrazemwzię-
ci.
Connorwybuchnąłśmiechem.
– Prowincjonalny urok pozwala mi ukryć zabójcze umiejętności w prowadzeniu
biznesu.
Ianprychnął.
–Dobre.
Jakespojrzałnazegarek.
–PoproszęLucindę,żebyodwołałamojespotkaniapopołudniu.
–Okej.Miejmytojużzasobą.
Jakeskinąłgłową.
–WpadnętuotrzeciejipojedziemynaUnionSquare.Mamytylkotydzień,żeby
wybrać ci garnitur i zrobić poprawki. Trzeba ci też będzie kupić buty i kilka ele-
ganckichkoszul.
–Spinkidomankietów–dodałIan.–Nowypasek.Przydacisięteżwizytaufry-
zjera,bowyglądaszjakkoziołzfarmyAngusaCampbella.
–Zabierajciesięjużstąd.–Zmęczyłagotarozmowa.Alegdybraciaskierowali
siędodrzwi,cośsobieprzypomniał.–Poczekajcie!Ocochodziłoztąkobietą?
Ianodwróciłsiędoniegotwarzą,leczniespojrzałmuwoczy.
– Na kolację masz wziąć towarzyszkę. Jonas lubi, kiedy jego partnerzy są
wszczęśliwychzwiązkach.
–Iżadenzwasmuniewyjaśnił,żenicztego?
Ianwyszedł,marszczącbrwi.JakespojrzałnaConnora.
–Znajdźsobiedziewczynęipostarajsięjejniewyprowadzićzrównowagi.
Teraztojużnapewnonicztegoniebędzie,uznałConnor.
„Porzućciewszelkąnadziejęwy,którzytuwchodzicie”.MaggieJamesonpomyśla-
ła,żetennapispowinienwisiećnadpodwójnymidrzwiamiprowadzącymidobiura
MacLaren International Corporation. Ale nie traciła nadziei. Przyszła tu z misją,
dlatego zebrała się na odwagę, pchnęła drzwi, weszła do środka i przywitała się
zeleganckąiuśmiechniętąrecepcjonistką,Susan.
–Proszęzamną,paniJames.Jużnapaniączeka.
James? Musiałaś im podać fałszywe nazwisko, żeby w ogóle pozwolili ci się do
niegozbliżyć,szydziłazsiebiewmyślach.Powinnaśwziąćnogizapas,zanimsami
cięwyrzucą.
Starałasięignorowaćnatarczywygłosdźwięczącyjejwgłowie,idączarecepcjo-
nistką korytarzami wyłożonymi miękkim chodnikiem. Na ścianach wisiały plakaty
znajnowszymiproduktamifirmy,wszędziestałybujneroślinydoniczkowe,aprzez
szklaneścianywidaćbyłonowocześnieizesmakiemurządzonebiura.
Przezogromneoknacojakiśczasjejoczomukazywałsięolśniewającywidokna
zatokęSanFrancisco.MimowszystkoMaggieczułaradość,widząc,żeConnorod-
niósł sukces. Może da ci medal za to, że tak bardzo mu pomogłaś, ironizowała
wmyślach.
Recepcjonistkabyłajużdaleko.Maggiemusiałaprzyspieszyćkroku,byjądogo-
nić.Powinnazostawićśladzokruszków,bonietrafidowyjścia,jeślibędziemusiała
stąduciekać.Przestańsięnadsobąużalać.Poprostuzawróć,zanimbędziezapóź-
no,napominałasięwmyślach.
Gdyby miała wybór, na pewno by tak zrobiła. Przychodząc tu, podjęła ogromne
ryzykoiżałowałategocorazbardziej.Przezpołowężyciaunikałaryzykownychsy-
tuacji,więcdlaczegosiętuznalazła?
Byłapoprostuzdesperowana.ConnorMacLarentojejostatniadeskaratunku.
Aleoncięnienawidzi.Wyjdźstąd!Uciekaj!
–Zamknijsię!–syknęładosiebie.
Susanodwróciłasięwjejstronę.
–Cośnietak,paniJames?
Wszystko jest nie tak! Nawet nie nazywam się „James”, miała ochotę wykrzyk-
nąć,aletylkosięuśmiechnęła.
–Wszystkowporządku.
Gdykobietasięodwróciła,Maggieprzewróciłaoczami.Niedość,żemówidosie-
bie,tojeszczesięzsobąkłóci.Itonagłos!Toniedobryznak.
Niżejchybajużniemogłaupaść.Nawetpogodnarecepcjonistkawyczułajejde-
sperację.Obrzuciłajejspłowiałedżinsyistarązamszowąmarynarkętaklitościwym
spojrzeniem,żeMaggieniezdziwiłabysię,gdybywdrodzepowrotnejwsunęłajej
dokieszenidziesięciodolarowybanknot.
Zdecydowanie za długo przebywała odcięta od świata pośród wzgórz Marin.
Spojrzałanaswójstaromodnystrójizdałasobiesprawę,żeniepotrafisięjużna-
wetstosownieubrać.Odtrzechlatniezajrzaładosalonupiękności.Możecałkowi-
cieniezdziczała,alezpewnościąniebyłanabieżącozmodą.Nieprzeszkadzałojej
to,alemożepowinnabyłazadbaćowygląd,udającsięnaspotkaniezjednymznaj-
bardziejdrapieżnychbiznesmenówKarolinyPółnocnej,któregoserce,jakwszyscy
chybasądzili,złamałaprzeddziesięciomalaty.
Kiedyśsiędowie,dlaczegoConnorpozwolił,byinniwierzyli,żetoonaznimze-
rwała. Oczywiście nie była to prawda. Rozstali się za obopólną zgodą. Pamiętała,
jakbytobyłowczoraj,boostatecznietoonamiałazłamaneserce.Jejżyciedrama-
tyczniesięzmieniło,itowcalenienalepsze.
Dlaczego przyjaciele odwrócili się od niej, winiąc ją za to, że zraniła Connora?
Możeichokłamałpotym,jakwyjechałazmiasta?Niewierzyła,żeposunąłbysiędo
tego,aleupłynęłosporoczasu.Możesięzmienił?
Nigdy nie zrozumie mężczyzn! Ale kiedyś zapyta go, dlaczego to zrobił. Jednak
nie dzisiaj, bo ma ważniejsze sprawy na głowie. Nie mogłaby się zdobyć na tak
wielkieryzyko.
Odwróćsięnapięcieiuciekaj!
– Jesteśmy na miejscu – oznajmiła Susan, zatrzymując się przed podwójnymi
drzwiami.–Proszęwejść.Czekanapanią.
Przecieżonnawetniewie,żetoona!
–Dziękuję.–Maggieuśmiechnęłasięcierpko.
RecepcjonistkaodeszłaiMaggiezostałasama.Sercewaliłojejjakoszalałe.Mia-
łaochotęuciec.Alezadalekosięjużposunęła,abyterazsięwycofać.Zresztąna
pewnonietrafiłabydowyjścia.
–Miejmytojużzasobą–wymamrotałaiotworzyładrzwi.
GdyzobaczyłaConnora,poczułauciskwgardle.Siedziałzaogromnymbiurkiem
zwiśniowegodrewna,czytającdokumentiniezdającsobiesprawy,żegoobserwu-
je. Ucieszyła się, że umówiła się na spotkanie w San Francisco. Uniknęła dzięki
temuplotek,którezpewnościązaczęłybykrążyć,gdybyktośjązauważyłwMacLa-
renBrewery,alemiałateżokazjęzobaczyćgonatlewspaniałejpanoramymiasta.
Wydałojejsiętodziwne,alepasowałdotegomiejscataksamojakdowzgórzro-
dzinnegomiasteczka.
Przezchwilęnapawałasięjegowidokiem.Zawszejejsiępodobał,aleterazwyda-
wałsięjeszczeprzystojniejszy.Stałsięmężczyzną.Byłwysoki,miałszerokieramio-
naidługienogi.Jegociemnefalującewłosybyłyniecozadługiejaknaobecnetren-
dy. Uwielbiała jego niesamowite niebieskie oczy i olśniewający uśmiech. Od pracy
na świeżym powietrzu miał lekko opaloną skórę, a jego wspaniale ukształtowane
ręcewydawałyjejsięwprostmagiczne…
Ogarnęłajątęsknotanawspomnienietego,coConnorpotrafiłwyczyniaćtymirę-
kami. Seks zawsze był najbardziej zadowalającą częścią ich związku. Za bardzo
jednak ryzykował, oddając się swojemu zamiłowaniu do sportów ekstremalnych,
aMaggieszalałazobawyojegobezpieczeństwo,coostateczniedoprowadziłodo
ichrozstania.Alepodinnymiwzględamibyliidealnąparą.
Dziadek Angus często powtarzał, że bracia MacLaren dobrze się ustawili. Pa-
trzącteraznaConnorawjegoluksusowymbiurze,wiedziała,żetomałopowiedzia-
ne.Możeniepowinnaczućtakwielkiejdumyzichsukcesu,aleniemogłasiępo-
wstrzymać.
Myślodziadkuprzywróciłajądorzeczywistości.Tozjegopowoduodważyłasię
tutajprzyjść.
Connornadaljejniezauważył.Przezmomentrozważałaucieczkę.Nigdybysię
niedowiedział,żetubyła,iniemusiałabyznosićjegozłościlubzranionegospojrze-
nia.Alenatojużzapóźno.Unikałakonsekwencjipopełnianychprzezsiebiebłędów,
odkądsięznimrozstała.Przyszłapora,bystawićimczoła.
–Cześć–odezwałasięwreszcie.
Podniósłwzrok,wpatrującsięwniąprzezdłuższąchwilę.Czyażtaksięzmieniła,
żejejnierozpoznał?Jednakgdyuniósłbrwi,wiedziała,żenieucieszyłsięnajejwi-
dok.
Wstał,krzyżującramionanapiersi.Znowuupłynęładłuższachwila,podczasktó-
rejniespuszczałzniejświdrującegospojrzenia.
–Witaj,MaryMargaret–odezwałsięchłodno.
Przeszyłjądreszcz.Wciążmówiłzlekkimszkockimakcentem,choćprzeprowa-
dziłsiędoKarolinywszkolepodstawowej.
Postąpiłakilkakrokówdoprzodu,starającsięniedaćposobiepoznać,jakbar-
dzojestzdenerwowana.
–Jaksięmasz?–Załamałjejsięgłos.Miałaochotęspalićsięzewstydu,alezdo-
byłasięnauśmiech.
–Jestemzajęty.–Spojrzałnazegarek.–Zarazzaczynamspotkanie,dlategonie
mamdlaciebieczasu.Aledziękuję,żewpadłaś,Maggie.
Wiedziała, że zasługuje na chłodne traktowanie, ale mimo to czuła się urażona.
Zrobiłakilkamiarowychwdechów,byzachowaćopanowanie.
–Tozemnąjesteśumówiony.
Uśmiechnąłsiępobłażliwie.
–Uwierzmi,żenie.Nigdybymsięniezgodziłnatospotkanie.–Przyjrzałsięjej
uważnieinagledotarłodoniego,cosięwydarzyło.–TotyjesteśTaylorJames!Wy-
brałaśsobieciekaweimię.
–Dziękuję.–Wiedziałajednak,żejejsprytwcaleniezrobiłnanimwrażenia.
Poprawiłamarynarkę.Czyżbynaglewbiurzezrobiłosięzimno?Chłódprzeszyłją
ażdokości.
–Dlaczegouciekaszsiędopodstępów?
–Chciałamsięprzekonać,czyudamisięosiągnąćsukceswbiznesie,niewyko-
rzystując nazwiska. – Starała się zachować neutralny ton, choć dobrze wiedziała,
żekłamie.Prawdabyłaznaczniebardziejwstydliwa.
–Widzę,żejesteśbardzozaradna–zauważyłoschle.
Przyglądałamusięprzezchwilę,leczjegotwarzwyrażałaobojętność.Oczekiwa-
ła,żebędzieurażony,zły,anawetwściekły.Aleonwydawałsięniewzruszony.
Chyba nie spodziewała się, że padną sobie w ramiona? Zwłaszcza po tym, jak
uznałjejwyjazdzazdradę.Najwyraźniejjednakzapomniałowszystkimirozpoczął
nowyrozdziałwżyciu.Onazresztąteż!
Okrążyłbiurkoioparłsięojegokrawędź.
–Słyszałem,żewróciłaśdomiastajakiśczastemu.Todziwne,żenigdyniewpa-
dliśmynasiebie.
– Staram się nie pokazywać publicznie. – Uśmiechnęła się lekko. Tak naprawdę
kilkarazywidziałagonauliczkachPointCairn,alezakażdymrazemuciekałagdzie
pieprzrośnie.Wtakichsytuacjachzawszedawałaosobieznaćjejniechęćdoryzy-
ka.
Trzy lata temu wróciła do Point Cairn w kiepskim stanie. Miała złamane serce
iniemalcałkowiciestraciłapewnośćsiebie.Nieczułasięnasiłach,bystawićCon-
norowiczoła.Terazteżmiaławrażenie,żeladachwilastracipanowanienadsobą.
–Jaksięmiewatwójdziadek?–Zmieniłtemat.–Niewidziałemgoodkilkutygo-
dni.
Uśmiechnęłasię.Connorijegobracialubilijejdziadkazwzajemnością.
–Dziadek…nieczujesiędobrze.Międzyinnymidlategoprzyszłamsięztobązo-
baczyć.
–Comujest?–Wyprostowałsię.–Zachorował?
–Cóż–zawahałasię–jestcorazstarszy.
Connorzaśmiałsiępodnosem.
–Wszystkichnasprzeżyje.
–Mamnadzieję.
Znowuskrzyżowałręcenapiersi,jakbychciałsięzdystansować.
–Czegoodemnieoczekujesz?
Sięgnęładotorebkiiwyjęłazniejgrubąteczkę.
–Chciałamporozmawiaćotwojejofercie.
Wziąłodniejteczkęizacząłwertowaćdokumenty.Nawieluznichwidniałyjego
podpisy.
–WszystkojestzaadresowanedoTaylorJames.
–Towłaśnieja.
– Nie wiedziałem o tym, składając ofertę. Inaczej nie próbowałbym się z tobą
kontaktować.–ZamknąłteczkęioddałjąMaggie.–Wszystkowycofuję.
–Niemożesztegozrobić!–Postąpiłakrokdotyłu,jakbyteczkaparzyłająwpal-
ce.
Uśmiechnąłsię,zbliżającsiędoniej.
–Mogę.Iwłaśnietozrobiłem.
–Nie,proszęcię.Potrzebuję…
Zjegooczuznowubiłchłód.
–Nieobchodzimnie,czegopotrzebujesz.Jestjużnatozapóźno.
–Ale…
–Naszespotkaniedobiegłokońca.Powinnaśwyjść.
Przezsekundębyłabliskazałamania.Aleszybkoprzypomniałasobie,żejestte-
razsilniejszainiemożesiępoddać.Policzyławmyślachdopięciu,próbującodzy-
skaćpewnośćsiebie.
Uniosłagłowęispojrzałamuprostowoczy.
–Niewyjdęstąd,dopókiniewysłuchasz,comamcidopowiedzenia.
ROZDZIAŁDRUGI
Podziwiałjejupór,aleitakniezamierzałgraćzniąwtęgrę.Niechciałmiećnic
wspólnegozMaryMargaretJameson.Chodzilizsobąwszkole,wcollege’uzostali
kochankami,awwiekudwudziestudwóchlatbyłwniejzakochanypouszy.Chciał
zniąspędzićresztężycia.Leczwtedywyjechałabezostrzeżenia,przeprowadziła
się na wschodnie wybrzeże i wyszła za mąż za jakiegoś bogacza, raniąc Connora
boleśnie.
Odtegoczasuupłynęłodziesięćlat.Poprzysiągłsobie,żejużnigdyniepozwoli,by
jakakolwiekkobieta–azwłaszczaMaggieJameson–zrobiłazniegogłupca.
Wyglądajednaknato,żeznowuudałojejsięwywieśćgowpole.Właściwienie
powinnogotodziwić,boprzecieżprzekonałsię,jakdobrzepotrafikłamać.
Ostatnirazrozmawialiprzeztelefon.Czytoniedziwne,żewciążpamiętałtamtą
rozmowę?Wybierałsięzbraćmipodnamiot,aonawspomniała,żeniezastaniejej
wdomu,kiedywróci.Skądmiałwiedzieć,żenaprawdęznikniezjegożycia?Naza-
wsze.
Ażdodzisiaj.Stałaterazprzednim,utrzymując,żejesttąsamąosobą,którąusi-
łowałodnaleźćprzezdługiemiesiące.
Ponaddwalatawcześniejnarynkupojawiłsięnowygracz,którywkrótcezaczął
zgarniaćnagrodywewszystkichkonkursachpiwowarskich.NazywałsięTaylorJa-
mes.Connortylkotyleo„nim”wiedział.Nigdyniezjawiałsięosobiściepoodbiór
wyróżnienia,wysyłałprzedstawiciela.Jegomarkazyskiwałacorazwiększąrenomę,
aleniktnigdyniewidziałgonaoczy.
Connor postanowił go odnaleźć i, przy odrobinie szczęścia, wykupić jego firmę
albozatrudnićgousiebie.Jegostaraniaspełzłyjednaknaniczym.
TaylorJamesniestrudzeniepodbijałrynekiprzezostatnirokudałomusiępoko-
nać wszystkich głównych konkurentów, w tym wiodąca markę braci – MacLaren
Pride, dzięki której zaistnieli w branży i zarobili pierwszy milion. Przegrana była
ujmąnahonorzeConnora,leczjegodeterminacja,byodnaleźćtajemniczegorywa-
la,tylkowzrosła.
ZczasemudałomusięzdobyćadresmejlowyinumerskrzynkipocztowejTaylora
Jamesa,alechoćwysyłałniezliczonepisma,proponującwspółpracę,nigdyniedostał
odpowiedzi.Ażdoteraz.
Stojąca przed nim kobieta twierdziła, że to ona jest tajemniczym cudownym
dzieckiembranżypiwnej.Miałochotęwyrzucićjązadrzwilub,jeszczelepiej,we-
zwać ochronę, by ją wyprowadziła. Może wtedy poczułaby choć namiastkę bólu
iupokorzenia,któregoprześladowały,gdyzniknęłazjegożycia.
Maggiemogłabyjednakuznać,żewciążmunaniejzależy,atakniebyło.Fakt,że
jegociałonaniązareagowało,niemiałnicwspólnegozuczuciami.Poprostubyłfa-
cetemzkrwiikości.
Nurtowałogoteż,dlaczegoukrywałasiępodprzybranymnazwiskiem.Byłabar-
dzo utalentowana i znała się na piwie. Zresztą nic w tym dziwnego – pochodziła
przecież z tradycyjnej szkockiej rodziny browarników, a jej dziadek, Angus, sam
zajmowałsięwarzeniempiwa,zanimlatatemuprzeszedłnaemeryturę.
Postanowił dać jej kilka minut, a potem wyrzucić ją i jej ponętny tyłeczek za
drzwi.
Gestemwskazałjejfotelprzedbiurkiem,siadającnaprzeciwkoniej.
–Maszpięćminut.
–Wporządku.–Usiadła,kilkarazywygładzającmarynarkę.Wydawałasięzde-
nerwowana,aleniedałsięoszukać.Jakzwyklezgrywałanaiwnegoaniołka.
Przypomniałsobie,żekiedyśnazywałjąswoim„rudowłosyaniołem”.Wciążmiała
opadającenaplecygęsterudewłosy,ajejskóra,którąuwielbiałdotykać,niestraci-
ła kremowego blasku. Wyglądała tak pięknie jak w dniu, gdy ją poznał. Ale wcale
niebyłaaniołem–przekonałsięotymnawłasnejskórze.
–Mojerecepturyotrzymaływszystkiegłównenagrodywciąguostatnichosiem-
nastumiesięcy.–Wmiaręjakmówiła,jejgłosbrzmiałcorazpewniej.–Wkrótkim
czasie udało mi się zrewolucjonizować segment jasnego piwa. To cytat z jednego
z ważniejszych branżowych recenzentów. Zasłużyłam sobie na taką opinię. Mój
browartonajlepszydebiutostatnichlat.
–Wiem.–Connorusiadłwygodniej.–Todlategoprzezostatniemiesiącepróbo-
wałemskontaktowaćsięzTayloremJamesem,araczejTaylorJames.Najwyraźniej
jednakniemiałaochotymiodpowiedzieć.
–Boniebyłanatogotowa–odrzekłacicho.
Byłpewien,żeMaggiemówiszczerzeporazpierwszy,odkądzjawiłasięwjego
biurze.
Wydęłausta,jakbysięzastanawiałanadtym,cojeszczepowiedzieć.Niemógłsię
skupićnaniczyminnym,bopodniecałygojejzmysłowewargi.
Zacisnąłpieści.Jużchciałzakończyćtęniedorzecznąrozmowę,gdynaglesięode-
zwała:
–Otomojapropozycja:sprzedamcimojezwycięskierecepturyistworzęcośwy-
jątkowego dla marki MacLaren. Będzie to idealne bożonarodzeniowe piwo, które
rozejdziesięnapniu.Gwarantuję.
–Zajakącenę?
Zawahałasię,poczympodałakwotę,którawystarczyłabynarocznybudżetnie-
wielkiegopaństwa.Connorniemógłsiępowstrzymaćodśmiechu.
–Twojerecepturyniesątylewarte!
–Dobrzewiesz,żesą.Sampowiedziałeś,żenaszamarkatokuraznoszącazłote
jajka.Będzieszmógłużywaćnaszejnazwynaopakowaniachiwreklamach.Sprze-
dażwzrośniedotegostopnia,żedochódpotysiąckroćprzewyższyinwestycję.
Miałarację,aleniezamierzałtegoprzyznać.Zastanawiałsię,jakajestjejmoty-
wacja.Dlaczegoprzyszłaztymdoniego?Innefirmyteżnapewnochętniedobiłby
zniątargu.AraczejzTaylorJames.
–Dlaczegochceszsprzedaćswojerecepturywłaśniemnie?Idlaczegoteraz?
–Dlaczego?–Zagryzławargę.Connorpowstrzymałsięodjęku.Wstałzirytowa-
ny,wbijającwniąspojrzenie.
–Powiedzmiprawdęalbowyjdź.Niemamczasunatwojegierki.
– Mam mówić szczerze? – Zerwała się z miejsca. – Okej. Potrzebuje pieniędzy.
Zadowolony?Jestemzdesperowana.Bankodmówiłmipożyczki.Niezwróciłamsię
do innych firm, bo nie mam czasu analizować ofert i organizować przetargu. Po-
trzebujęgotówki,itoszybko.Dlategoprzyszłamdociebie.Niemamwyboru.–Wy-
puściłapowietrzeprzezusta,opierającsięofotel.–Tochciałeśusłyszeć?
–Tymrazemprzynajmniejmówiszszczerze.
Grymas na jej twarzy świadczył o tym, że opadła z sił. Pomyślał, że pewnie jest
najgorsząnegocjatorkąwhistorii,alezjakiegośpowoduwydałomusiętourocze.
Musisięjaknajszybciejpozbyćtegouczucia.Dlawłasnegodobra.
–Cozrobiłaśzpieniędzmi?–zapytał.–Musiałaśsięnieźleobłowić,idącnaugodę
z bogatym mężem. – Otaksował ją spojrzeniem, przyglądając się spłowiałym dżin-
somiznoszonemużakietowi.–Toraczejoczywiste,żeniewydałaśichnaszpilki.
– Bardzo śmieszne. – Opuściła wzrok na swoje ciężkie buty. Po dłuższej chwili
spojrzałananiego.–Domyślamsię,coomniesądzisz,alejestemzbytzdesperowa-
na,żebysiętymprzejmować.Potrzebujępożyczki.Pomożeszmiczynie?
–Nacocitepieniądze?
Zacisnęłanachwilęwargi.
–Muszęrozszerzyćdziałalność.
–Jeślisprzedaszmiswojereceptury,nicciniezostanie.
–Stworzęnowe.TaylorJamestosilnamarka,stajesięcorazbardziejdochodo-
wa.NowaliniaRedheadteżjestpopularna.
–Dlategopotrzebujeszfunduszy?
–Muszękupićlepszysprzęt,zatrudnićpracowników,stworzyćzespółsprzedaży.
–Westchnęła.–Potrzebujęwięcejpieniędzy,żebyzająćsiędziadkiem.
–Comujest?
Naglesięzgarbiła.Mógłbyprzysiąc,żewjejoczachzobaczyłłzy.
–Jużdwarazybyłwszpitalu.Masłabeserce.Bardzosięoniegomartwię.Ma
trudności z oddychaniem, ale nadal chce hodować kozy. I nie zrezygnuje z picia
szkockiej.
–Dlafacetapewnerzeczytoświętość.
–Kozyiszkocka?–warknęła.–Upierasię,żenicmuniejest,alewiem,żetonie-
prawda.Bojęsięoniego.–Odgarnęławłosyztwarzy.–Pojawiłsięnowylek,który
byłbydlaniegoidealny,aleubezpieczenieniepokryjeeksperymentalnegoleczenia.
Niestaćmnienanie.
Connorzmarszczyłbrwi.AngusCampbellbyłnajsympatyczniejszymstaruszkiem,
jakiegoznał.Toonzainspirowałbracidostworzeniawłasnejmarkipiwa.Dorasta-
jąc,Connoribraciawewszystkiewakacjedorabialiwjegorodzinnympubie,obser-
wującgoprzypracy.
Pięć lat temu odeszła ukochana żona Angusa, Doreen. Matka Maggie sprzedała
pub MacLarenom. Starszy pan namówił ją, aby przeprowadziła się do siostry na
Florydę,oczymmarzyłaodlat.Zostałsamzeswoimikozami,choćczasempoma-
galimuokolicznichłopcy.Wszystkotowydarzyłosięwtedy,gdyMaggiemieszkała
zbogatymmężemnawschodnimwybrzeżu.
Angusbyłjedynąrodziną,jakazostałaMaggiewPointCairn.
–Zapłacęzatolekarstwo–oznajmiłConnor.
–Nieprzyszłamprosićcięodatki.
Zirytowałygotesłowa,aleczułteżpodziw,żesięnaniezdobyła.
–Niechodziodobryuczynek.Raczejwdzięczność.Anguszawszebyłdlanasdo-
bry.
–Wiem–odrzekłacicho–aleonmaprawieosiemdziesiątlat.Będziepotrzebo-
wałwięcejleków,pojawiąsięnieprzewidzianewydatki.Potrzebujępieniędzy,żeby
rozkręcić interes. W ten sposób będę mogła sobie pozwolić na zajmowanie się
dziadkiem. – Zaczęła krążyć po gabinecie. – Zatrudnię pomocników dla siebie
idziadka,możeudamisięwyremontowaćfarmę.Chodzioczystyinteres,aniejał-
mużnę.Muszędziałaćnatychmiast.
–Dlaczegobankciodmówił?
– Powiedzieli, że sytuacja gospodarcza jest trudna i tym podobne… – Wzruszyła
ramionami.
Connor przyjrzał się jej uważnie. Czuł, że nie mówi mu całej prawdy. Dlaczego
bankmiałbynieudzielićjejpożyczki?Napewnomiałasporezabezpieczeniewpo-
stacipieniędzyzugodyrozwodowej,ajejpiwaznakomiciesprzedawałysięwcałym
stanie.Ziemie,któreposiadalionaijejdziadek,byłybydlabankudoskonałągwa-
rancją wypłacalności. Być może Maggie nie kłamie, ale na pewno coś przed nim
ukrywa. Prędzej czy później dowie się co. Tymczasem w jego głowie pojawił się
nowyplan,którymógłbyichobojewybawićztarapatów.
–Damcitepieniądze–oznajmił.
–Naprawdę?–zdziwiłasię.
– Tak. – Do tej pory nie zdawał sobie sprawy, że wciąż żywi do niej tak wiele
sprzecznych uczuć. Z jednej strony miał ochotę ją wyrzucić za drzwi, z drugiej –
zrzucićwszystkozbiurkaiwziąćjątuiteraz.
Miałaczelnośćprzyjśćdojegobiuraiprosićopieniądze,alenapewnomusiałoją
tokosztowaćsporoodwagi.Jużsamodgłosjejoddechudoprowadzałgodoszaleń-
stwa.Możepowinienpodrażnićsięzniątrochę,bywyrównaćrachunki?
–Jakijesthaczyk?–Znowugozaskoczyła.Powinnaterazskakaćzradości,anie
przyglądaćmusiępodejrzliwie.
–Haczykpoleganatym,żeniebędzietopożyczka.Chcęczegośwzamian.
–Oczywiście!–Rozchmurzyłasię.–Obiecałam,żesprzedamcirecepturyTaylor
James.
–Chętniejeodciebiekupię,alechcęciępoprosićocośjeszcze.
Postąpiłakrokdotyłu.
–Nicztego.
–Albosięnatozgodzisz,alboniciznaszegointeresu.
–Nacomamsięzgodzić?–żachnęłasię.–Nawetniewiem,oczymmówisz.
Włożyłręcedokieszeni.
–Potrzebujętowarzyszkinaprzyjęcie.
–Towarzyszki?–parsknęła.–Napewnoznaszdziesiątkikobiet,które…
–Tomusibyćosoba,któraznasięnapiwie,atyspełniasztenwarunek.Dlatego
przeztydzieńchciałbymkorzystaćztwoichusług.
–Zmoich…usług?!Doczegozmierzasz?
–Chcęprzyjąćtwojąofertę:zapłacęcikwotę,którejpotrzebujesz,wzamianza
recepturyitędodatkowąusługę.
–Mambyćprzeztydzieńnatwojezawołanie?Tojakiśabsurd!–Zdenerwowana
zaczęłakrążyćpogabinecie.
–Totylkotydzień–dodał.–Siedemdniisiedemnocy.
–Nocy?–Zmrużyłaoczy.
Wiedział,żepomyślałaoseksie.
–Wszystkozależyodciebie.
–Tojestszantaż!
–Nie.Mamciprzekazaćmnóstwopieniędzy,więcchcęczegośwzamian.
–Moichusług–dodałasarkastycznie.
–Zgadzasię.JesiennyFestiwalPiwaodbywasięwprzyszłymtygodniu.
–Wiem.
–Potrzebujępartnerkinatęokazję,atyjesteśidealnąkandydatką.Chcę,żebyś
przeztydzieńtowarzyszyłamipodczaswszystkichkonkursów,awpiątekposzłaze
mnąnagaloweprzyjęcie.
–Chybażartujesz.
–Dlaczego?Nielubisztańczyć?
Przezmomentwyglądałanaporuszoną,aleszybkoodzyskałazimnąkrew.
–Taksięskłada,żenielubię.
Dziwne.Pamiętał,żekiedyśuwielbiałataniec.
–Tobezznaczenia.Itakpójdzieszzemnąnaprzyjęcie.
–Tosięjeszczeokaże.–Wbiławniegowzrok.–Czylimamzatobąchodzićkrok
wkrokprzeztydzień,apotemdostanępieniądze,tak?
–Tak.Izatrzymaszsięwmoimapartamencie.
Zamarłanachwilę.
–Tegojużzawiele!
–Chcesztepieniądzeczynie?
–Dobrzewiesz,żetak.Aleprzecieżmożemysięspotykaćrano.
–Toniewystarczy.Będziemyzmuszenizostawaćdopóźna,awporannychgodzi-
nachmamumówionespotkaniaprzyśniadaniu.Niechcęryzykować,żeominiecię
cośważnego.
–Ale…
–Nieoczekuję,żepójdzieszzemnądołóżka–wyjaśnił.–Chcępoprostu,żebyś
zatrzymałasięzemnąwhotelu.Takbędziewygodniej.
–Niemogęnatakdługozostawićdziadkasamego–zaprotestowała.
–Poproszęmamę,żebydoniegozaglądała.–Wmyślachpochwaliłsięzaszybką
reakcję.DeidreMacLarenodlatznałaAngusainapewnochętniebynatoprzysta-
ła.–Apodkoniectygodniadamcikwotę,októrąmnieprosiłaś.
–Awięcjedyne,comuszęzrobić,tospędzićztobątydzień?
–Iwszędziemitowarzyszyć.
–Łączniezpokojemhotelowym.
–Toapartament.
–Będęspaćnakanapie.
–Włóżkubędzieciwygodniej.
–Wtakimrazietybędzieszspałnakanapie?
–Nie.
–Przestańjużżartować.
–Myślisz,żeżartuję?
–Wiem!–zawołałanagle.–Wynajmęsobiepokój.
–Whoteluniemajużwolnychmiejsc.
Zmarszczyłabrwi.
–Możemynazmianęspaćnakanapie.
–Maggie,przyjmujeszofertęczynie?
–Dajmichwilę.–Rzuciłamugniewnespojrzenie.
–Niemasprawy.
Znowu zaczęła krążyć po gabinecie, prawdopodobnie zastanawiając się, jak mu
odmówić. Bo przecież nie może przystać na jego niedorzeczną propozycję! Skąd
przyszedłmudogłowytenpomysł?!Maggienapewnoniezgodzisięnajegowarun-
ki.Icobędziezniąrobiłprzeztydzieńwpokojuhotelowym?
Wiedział,cochciałbyrobić.Byłapiękna,aonwciążpamiętałkażdycentymetrjej
ciała.Latamipowracałydoniegowspomnieniacudownychchwil,jakiespędzilira-
zemwłóżku,aprzebywanietakbliskoprzezsiedemdnibyłobytrudnądoodparcia
pokusą.Niepowinnasięnatogodzić.
Nawetgdybymuodmówiła,ConnoritakzapłaciłbyzalekiAngusa,choćbywta-
jemnicyprzednią.Prędzejczypóźniejjakiśbanknapewnoudzielijejpożyczkilub
Maggieznajdzieinneźródłofinansowania,dobijająctarguzinnymbrowarem.
Nie spodobało mu się to rozwiązanie. Nie chciał, by ona i jej receptury wpadły
wniepowołaneręce.Niemógłjednakzapominaćotym,żewciążpotrzebujepart-
nerkinaprzyjęcie.JonasWellstonebyłbyniązachwycony.
Być może posunął się za daleko. Jeśli Maggie odrzuci jego propozycję, będzie
zmuszonyrenegocjowaćwarunki.Przekonają,bysprzedałamurecepturyitowa-
rzyszyłapodczasfestiwalu.
Próbował się teraz powstrzymać od śmiechu, patrząc, jak Maggie chodzi w tę
izpowrotem,mamrocząccośpodnosem.Miałochotęwziąćjąwramionaipocie-
szyć,choćwiedział,żepozafizycznymzauroczeniemnaszczęścienicjużdoniejnie
czuje.Przedstawiłjejtęofertę,byzagraćjejnanerwachiodpłacićzato,jakpo-
traktowałagoprzedlaty.Przyszłapora,bywyrównaćrachunki.
–Jakajesttwojaodpowiedź,Maggie?–zapytał.
Zatrzymałasięispojrzałananiego.Tobyłbłąd.Zdalekaczułasiłęjegoprzycią-
gania.Dlaczegopotychwszystkichlatachwciążmusibyćtakprzystojnyinieokrze-
sany?Toniesprawiedliwe.Czuła,jakjejhormonyburząsię,błagając,abyprzyjęła
propozycjęispędziłaznimtydzieńwhotelowymapartamencie.
Cosięzniądzieje?!Byłaniemalpewna,żechcesięnaniejzemścić.Jejusługi,jak
sięwyraził,napewnoniemiałysięograniczaćdotowarzyskiejrozmowyprzykola-
cji.
Usługi!Cozatupet!
–Maggie?
–Okej.Docholery!Niechcibędzie.Zgadzamsię.–Machnęłarękązrezygnacją.
Connornabrałpowietrza.
–Todobrze.
–Aleniezamierzamsięztobąprzespać.–Wycelowaławniegoplacem.
Przechyliłgłowę,przyglądającsięjejuważnie.
–Mówiłem,żenietegooczekuję.
–Ale…mamyspaćwjednymapartamencie.–Wypuściławreszciepowietrze.Nie
zauważył,żecałyczaswstrzymywałaoddech.–Nodobrze,ale…Okej.Nieważne.
Niechbędzie.–Przerwała,czując,żesięczerwienijakzwykle,gdyogarniałojąza-
żenowanie.
Connornapewnotozauważył.Choćpowiedziałwyraźnie,żeniezamierzazacią-
gnąćjejdołóżka,założyła,żejestinaczej.Aonnajwyraźniejchciałjątylkomiećna
oku.Przecieżmógłmiećkażdąkobietę,jakiejzapragnął.Napewnoczekająteraz
wkolejceinakażdymkrokurzucająmusięnaszyję.Dlaczegomiałbychciećprze-
spaćsięzMaggie,skoroprzezostatnielatażyłwprzekonaniu,żegozdradziła?Po-
trzebowałtylkopartnerki,któraznasięnabranżypiwowarskiej,aonaidealniena-
dajesiędotejroli.
–Źlecięzrozumiałam–przyznała.
–Toprawda–wymruczałuwodzicielsko,zbliżającsiędoniej.–Bogdybyśmymieli
zrobićto,cosobiewyobrażasz,napewnoniezmrużylibyśmyoka.–Maggieotwo-
rzyłaustazezdziwienia.–Wtakimrazieustalone.
Wetknąłjejrękępodramię,prowadzącjądodrzwi.
–Przyjadępociebiewniedzielęrano.Spakujcośwyjątkowegodoubranianagalę
i weź kilka sukienek koktajlowych. Będziemy się spotykać z ważnymi partnerami
biznesowymi.Chcęnanichzrobićwrażenie.
Nie zamierzała mu wyjaśniać, że ma tylko dwie sukienki koktajlowe, bo więk-
szośćswojejogromnejgarderobytrzylatatemuoddaładosklepuzodzieżąużywa-
ną.
Odwróciła się do niego twarzą i dla podkreślenia swoich słów, dotknęła palcem
jegopiersi.
–Zapamiętajsobie:niebędzieżadnegoseksu.
Spojrzałnajejpalec,potemnanią.
–Znowupróbujesznegocjować?
Cofnęła rękę i natychmiast zatęskniła za ciepłem bijącym od jego ciała. W my-
ślachtłumaczyłatosobiefaktem,żejużdawnoniedotykałamężczyzny.Odlat.Nic
dziwnego,żenamomentzakręciłojejsięwgłowie.
–Mówiępoważnie!–Byłazła,żełamiejejsięgłos.–Będęztobądzielićpokój,
alenatymkoniec.
–Toapartament–poprawiłją,całującjąwszyję.
OBoże!Coonwyprawia?Wiedziała,żepowinnagospoliczkowaćlubodepchnąć,
aleprzebiegłjąprzyjemnydreszcz,gdypoczuładotykjegoustnaskórze.
–Powtarzajzamną–powiedział.–Apartament.
– Apartament – wymamrotała, tuląc się do niego, gdy drażnił zębami jej ucho.
Musitoprzerwać!Alejeszczenieteraz…
–Bardzodobrze–wyszeptał,biorącjąwramionaicałując.
ROZDZIAŁTRZECI
Zrobiło jej się gorąco. Każdy dotyk Connora niemal palił jej skórę. Nigdy dotąd
nie czuła tak wielkiego pożądania, nawet gdy kochała się z nim po raz pierwszy,
anapewnoniezpozbawionymuczućAlanemCosgrove’em,byłymmężem.
Dlaczego myślała o zimnym jak lód Alanie w takiej chwili, kiedy gorący Connor
doprowadzałjąustamidoszaleństwa?!
Chwyciłagozakoszulę.Powinnatoprzerwaćijaknajszybciejwyjść!Alepotrze-
bowałajeszczechwili,bynacieszyćsięjegowargamiidotykiem.Oddawnanieczu-
łasiępożądanaprzezmężczyznę.
Connor zawsze był wprawnym kochankiem, ale przez lata nabrał finezji. Pieścił
jejwargi,rozchylającjeiwnikającwniedelikatniejęzykiem.Jejopórpowolitop-
niał.Objąłją,wodzącdłońmipojejciele,nieprzerywającpocałunku.Byłagotowa
oddaćmusięcałkowicie,gdynagleoderwałsięodniej.Zachwiałasię.Miałaochotę
zaprotestowaćizmusićgo,bypocałowałjąznowu,alesiępowstrzymała.Poprawiła
pasektorebkinaramieniuiwygładziłażakiet.
Gdypodniosłananiegowzrok,uśmiechnąłsięzadowolonyzsiebie,jakbywłaśnie
wygrałzakład,byćmożesamzsobą.
Pamiętała ten uśmiech. Kiedyś kochała go tak samo jak Connora. Wszystko się
jednak zmieniło i choć właśnie gorąco się całowali, nie zamierzała pójść z nim do
łóżka.Terazprzynajmniejwie,zjakwielkimigrażywiołem.Czytomożliwe,żepo
tylulatachwciążżywidoniegotaksilneuczucia?Musiałabybyćszalona,gdybyim
siępoddała.Powinnasięterazskupićnazdobyciupieniędzy.Byłagotowarzucićsię
zanimiwogień.AConnorMacLarentouosobienieognia.
Nabrałapowietrza.
–Wtakimraziedozobaczeniawniedzielę.
–Dozobaczenia.–Pogładziłjejwłosyiotworzyłdrzwi.
–Uważajnadrodze.
–Dobrze.
Wyszłazbiurawciążrozedrgana.Jejwcześniejszeobawyokazałysięnieuzasad-
nione–wlabirynciekorytarzybeztruduznalazławyjścieitrafiładogarażu.Zanim
sięzorientowała,jechałajużwstronęmostuGoldenGate,kierującsiędodomu.
Ten pocałunek nic nie oznaczał, tłumaczył sobie Connor, gdy zamknął drzwi.
ChciałpoprostudaćMaggienauczkęidowieść,żekłamała,zarzekającsię,żenig-
dyniepójdzieznimdołóżka.Świetniesięspisał!Byłatakpodniecona,żemałobra-
kowało,abygorozebrała.Gdybynieprzerwałpocałunku,leżelibyjużnadzynaka-
napie.
Poczułpodniecenie,gdyprzedoczamiprzemknąłmuobraznagiejMaggiewijącej
sięnaskórzanejsofie.Czułjużprawiedotykjejpiersiismakjedwabistejskóry.
–Tyidioto!–skarciłsięnagłos.–Dlaczegoprzerwałeś?!
Wtamtejchwiliwydałomusiętonajlepszymrozwiązaniem,aleterazczułniena-
syconepożądanie.Maggiezawszetaknaniegodziałała.Cholera,przecieżjestjuż
zupełnie innym facetem niż dziesięć lat temu. Stał się silniejszy, mądrzejszy. Nie
mógł pozwolić na to, by znowu ona rozdawała karty. W przyszłym tygodniu to on
przejmiekontrolęnadsytuacją.
Kontrolę?! Powodzenia! Jego wewnętrzny głos drwił w najlepsze. Connor ode-
pchnąłniechcianemyśli.Możewprzeszłościniepanowałnadsobą,alewszystkosię
zmieniło.Maggieteżzgubiłakilkakilogramów,choćwyglądałarównieładnie.Może
jeszczeładniej.Gdyzobaczyłjąwdrzwiach,namomentzaparłomudechwpiersi.
Zawsze miała nad nim władzę, ale dojrzał i nie pozwoli, by jej urok ponownie za-
wróciłmuwgłowie.
Niemiałbyjednaknicprzeciwkotemu,byznowusiędoniejzbliżyć.Zrobiwszyst-
ko,abyzaciągnąćjądołóżka,jestprzecieżfacetemzkrwiikości.Nieoznaczato
jednak, że coś do niej czuje – po prostu chętnie wykorzystałby okazję. Już jego
wtymgłowa,bytaksięstało.
Spojrzałnazegarek.Cholera,zadwadzieściaminutprzyjdzieJake,bywyciągnąć
gonazakupy.Postanowiłzabraćsiędopracy.Bratostrzegałgo,żetegopopołudnia
będzierozmawiałprzeztelefonzprawnikamizeSzkocji,atozawszepsułomuhu-
mor.
Prawnicy z Edynburga próbowali nakłonić braci, by jeden z nich przyleciał do
SzkocjiuregulowaćsprawyposiadłościwujaHugh’gona.Gdybyktóryśznichsięna
tozgodził,utknąłbywSzkocjinakilkatygodni.Jednakbracianiepalilisiędowyjaz-
duzinnegopowodu–Hughbyłczłowiekiempełnymnienawiściinieobchodziłaich
jegoostatniawolaaniwarunkitestamentu,choćbylijegospadkobiercami.
Wszyscy trzej urodzili się w szkockim regionie Highlands, lecz większość życia
spędzili w Karolinie Północnej. Wraz z ojcem, Liamem MacLarenem, byli spadko-
biercamizamkuMacLarenów.AlegdyConnorbyłdzieckiem,zachłannywujHugh
pozbawiłojcaspadku,atenniemógłprzeżyćzdradybrataipokilkulatachzmarł,
zostawiającmatkęsamą.
Deidre musiała samotnie wychowywać trzech chłopców. Nie chcąc przebywać
w tej samej okolicy co szwagier, matka przeprowadziła się z dziećmi do Karoliny,
gdzie mieszkała jej siostra. Connor nie pamiętał wiele z tamtego okresu. Dzikie
wzgórzazwidokiemnaskalistewybrzeżeMarinCountybyłyjegoprawdziwymdo-
mem.
Byćmożewujwyświadczyłimprzysługę.Connorniepotrafiłsobiewyobrazićży-
cia w innym miejscu. Gdyby się tu nie przeprowadzili, nie poznałby Maggie Jame-
son.
WyglądającterazprzezoknonaGoldenGateBridge,zastanawiałsię,czyrzeczy-
wiściejesttopowóddoradości.Trudnotojednoznaczniestwierdzić,aleniemógł
siępowstrzymaćoduśmiechu,gdypomyślałozbliżającymsiętygodniu,któryspędzi
wtowarzystwiepięknejMaggie.
Zanim Maggie dotarła do domu, jej serce się uspokoiło, a niepokojący szum
wuszachustał.Tylkowustachwciążczułalekkiemrowienieponiespodziewanym
pocałunku.
Niemogłauwierzyć,żeodważyłasięwejśćdojaskinilwaizwłasnejwoliznalazła
sięwtrudnympołożeniu.Ciężkopracowałanato,byznaleźćwsobiesiłęiodwagę,
awystarczyło,żerazspojrzałanaConnoraiwłaściwienatychmiastsiępoddała,po-
zwalając,bytoonprzejąłkontrolęnadsytuacjąipodejmowałdecyzje.
Zaparkowała samochód w garażu obok stodoły i przez podwórze ruszyła w kie-
runku domu, w którym mieszkała z dziadkiem. Popołudniowe słońce przegrywało
zjesiennymchłodem.Maggiepodciągnęłakołnierzżakietu,przezchwilęwpatrując
sięwfalującykrajobrazażdobrzeguoceanu.Jejwyborywżyciuniezawszeokazy-
wały się trafne, ale musiała przyznać, że ma szczęście: mieszka w pięknym domu
wmalowniczejokolicy,ajejukochanydziadekmimoproblemówzdrowotnychwciąż
jest„nachodzie”,jakzwykłmawiać.Czuładumęzfaktu,żeudałojejsiępowrócić
wtestrony,dosłownieiwprzenośni.
Connor MacLaren nie miał pojęcia, jak wiele potrzebowała odwagi, by poprosić
goopieniądze,aleniezamierzałamusięztegozwierzać.Musiaławalczyćoswoją
obecnąpozycjęiniezaryzykujejejutratyprzezjedengłupipocałunek.
Wbiegłaposchodachdodomuispojrzałanazegarustawionynagzymsiekomin-
ka.Otejporzedziadekbyłzajętydojeniemkóz.Rzuciłatorbęnakrzesłowsalonie
i poszła do sypialni, by zadzwonić. Nie miała zamiaru dzielić pokoju z Connorem,
nawetjeślibyłtoluksusowyapartament,jaknieomieszkałkilkakrotniezaznaczyć.
Jednak gdy zadzwoniła do recepcji, powiedziano jej, że nie ma wolnych miejsc.
Connorniekłamał.Winnymhotelupołożonymnajbliżejtego,wktórymmiałsięza-
trzymaćConnor,podanojejtakniebotycznącenę,żeniemalwybuchnęłaśmiechem.
Podziękowała recepcjonistce i rozłączyła się. Przez kilka minut siedziała przed
komputerem, przeglądając strony internetowe, aż wreszcie nerwowo wybrała nu-
merConnora.
–MacLaren–usłyszaławsłuchawce.
–Toja,Maggie–powiedziała.–Stwierdziłam,żejednakbędzielepiej,jeślibędę
dojeżdżaćnafestiwalzdomu.Dziadeknieczujesiędobrzeiniechcęgozostawiać
nanocsamego.
–Rozmawiałemjużotymzmamą–odrzekłoschle.–Obiecała,żebędziezaglą-
dać do dziadka dwa razy dziennie i przez najbliższy tydzień tam nocować. Znając
Angusa,niesądzę,żebywytrzymałobecnośćdwóchzatroskanychkobiet,więcwy-
jeżdżając,wyświadczyszmuprzysługę.
–Napewno…
–Pozatym–niepozwoliłjejdokończyć–zgodziłaśsięjużspędzićzemnątenty-
dzień, prawda? A ja obiecałem dać ci w zamian sporą sumę. Myślę, że to dobry
układ.
–Całkiemniezły–odrzekłastłumionymgłosem.
–Myślałem,żesięzgadzasz.Tłumaczyłemci,żepotrzebujętowarzyszki,począw-
szyodspotkańprzyśniadaniuażpokończącesiępóźnoprzyjęcia.
–Kiedyśnielubiłeśtowarzyskichzobowiązań.
–Dziesięćlattemubyćmożetakbyło,aleterazuważam,żetoniewielkacena,
jakątrzebazapłacićzazdobycieczegoś,naczymmizależy.
–Cenazaprowadzenieinteresów?
– Właśnie. Twojej firmie też na pewno wyjdzie to na dobre, jeśli poznasz ludzi,
zktórymipracuję.
Wiedziała,żemarację.
–Dobrze.Aleniepójdęztobąnagaloweprzyjęcie.
–Niematakiejmożliwości.
–Nawetniewiesz,ocomnieprosisz.
Namomentzapanowałacisza.
–Chceszpowiedzieć,żejeślibędęciępróbowałdotegonakłonić,zerwieszumo-
wę?
Natychmiastrozpoznałajegowładczyton.Niemiałazamiaruzrywaćumowy,ale
niechciałaiśćnatogłupieprzyjęcie.Sprawdziławszystkonastronieinternetowej–
miała to być oficjalna kończąca festiwal gala, zapewne tak samo snobistyczna jak
każdezelitarnychprzyjęć,wktórychbrałaudziałwBostonie.
Niechciałasięjużdłużejspierać,dlategozmieniłatemat,apokilkuminutachroz-
mowysięrozłączyła.
Nie miała nic przeciwko pokazywaniu się u boku Connora na przyjęciach, choć
tegoniezamierzałamupowiedzieć.Natomiastmyśl,żemiałabyznimdzielićapar-
tament,napawałająprzerażeniem.Niewiedziała,jakrozwiążetenproblem,aleje-
śliwciągukilkudniniezwolnisiężadenpokój,będziemusiałasięztymzmierzyć.
Coprawdawynajęcieosobnegopokojunierozwiążejejdylematucodouczestnic-
twawgali,jednakniechciałaterazzaprzątaćsobietymgłowy.Jeśliprzetrwająra-
zemtydzień,Connorbędziemusiałzrozumieć,gdymuodmówi.
Gdyby bank udzielił jej pożyczki, nie znalazłaby się w tak opłakanym położeniu.
Najbardziejliczyłysięterazpieniądze.Choćdziadekupierałsię,żejestwznakomi-
tejformie,obawiałasię,żeprędzejczypóźniejbędziewymagałkosztownejopieki,
ajejniebędzienaniąstać.Większośćpieniędzyzugodyrozwodowejposzłanana-
prawędachuwdomudziadka,sporowydałateżnawyposażenieswojegobrowaru.
Miałanadzieję,żeto,cozostało,wystarczyjejjakozabezpieczenie,aleAnguspo-
trzebował drogiego leku, a kiedyś może będzie musiał przejść operację, dlatego
byłazdesperowana.Jejfirmasięrozrastała,podbijałanowerynki,dziękiczemukie-
dyśbędziemogłaliczyćnawiększyzysk,alezanimtonastąpi,potrzebowaławięcej
kapitału,byutrzymaćtemporozwoju.
IwłaśniedlategowjejżyciunanowopojawiłsięConnor.Sprzedażrecepturwy-
dawałasięlepszymrozwiązaniem,boniemusiałabyzwracaćpożyczki.
Naglepoczułasięokropniezmęczona.Spojrzałanaswojewygodnełóżkozutęsk-
nieniem.Niestetynajpierwmusipomócdziadkowinakarmićkozy.
Zdejmującswoje„lepsze”dżinsyiwkładającbardziejznoszonąparę,uśmiechnęła
siędosiebie.Kilkalatwcześniejnieprzyszłobyjejdogłowy,bypójśćnabiznesowe
spotkaniewdżinsach.Ostatnimiczasyroboczeubraniastopniowowypierałystroje,
którenosiła,gdybyłamężatką.
Alan,jejbyłymąż,nalegał,bynosiłaeleganckiespódnice,bluzkiizapinaneswe-
trytegosamegokoloruorazperłybezwzględunato,jakiemiałaplany.
–Zawszepowinnaśbyćwidywanawmodnym,aleskromnymstroju–napominała
jąkrytycznymtonembyłateściowa,Sybil.
Gdy trzy lata wcześniej wróciła do Point Cairn po rozwodzie, nie miała pojęcia,
w jak opłakanym jest stanie. Wiedziała jedynie, że jej małżeństwo zakończyło się
porażką.Chciałaodbudowaćswojeżycie.Marzyłaotym,byspotkaćsięzestarymi
przyjaciółmiizwiedzićmiasteczko,zaktórymtaktęskniła.
Pewnegodnia,tużpopowrocie,wybrałasięnazakupy.Wsklepiespotkałaznajo-
mych ze szkoły, z którymi nie widziała się przez całe lata. Bardzo ją to ucieszyło,
lecz dawni przyjaciele szybko dali jej do zrozumienia, że nie chcą mieć z nią nic
wspólnego.Wypominalijej,żeodwróciłasiędowszystkichplecamiizraniłaConno-
ra, który nadal był powszechnie lubiany i szanowany – w przeciwieństwie do niej.
Jednaznapotkanychwsklepieosóbujęłatoznaczniebardziejdosadnie,oznajmia-
jąc,żedlanichMaggiemogłabywogólenieistnieć.
Był to dla niej kolejny poważny cios. Przez następny miesiąc chodziła po domu
w piżamie, przenosząc się z łóżka na kanapę, by pooglądać telewizję. Smuciła ją
myśl, że mogła zranić Connora, ale nie mogła zrozumieć, dlaczego nie powiedział
znajomymprawdyorozstaniu.
Wciążpamiętałatamtebezsennenoce,kiedywiniłasięwmyślachzaból,jakispo-
wodowałainnym,nawetjeśliniemiałatakiegozamiaru.
Pewnegodniadziadekpoprosiłjąopomocwhodowlikóz.Jejhumornatychmiast
się poprawił. Dziadek jej potrzebował! Ubrała się starannie, wkładając pastelową
spódnicęijednokolorowyzestaw:różowąbluzkęisweterek.Dotegowłożyłaele-
ganckizłotyłańcuszekistyloweszpilki.
Gdy weszła do stodoły, dziadek zlustrował ją spojrzeniem i spytał, czy przyszła
wypićzkozamiherbatkę.Tendowciptakgorozbawił,żeniemógłpowstrzymaćsię
odśmiechu.Maggiespojrzałanaswójstrójizełzamiwoczachpobiegładodomu.
Biednydziadekmiałwyrzutysumienia,żesprawiłjejprzykrość.
Maggiewiedziałajednak,żewinależałapojejstronie–byłasłabaiślepanarze-
czywistość. Były mąż zaprogramował ją zgodnie ze swoimi upodobaniami. Wciąż
słyszała jego krytyczny głos, którym wydawał polecenia. Gdy tylko złożyli sobie
przysięgęmałżeńską,zacząłjejokazywaćdezaprobatęitakzostałodosamegokoń-
ca.MusiałabyćłatwymcelemporozstaniuzConnorem,boinaczejzpewnościądo-
strzegłabyokrucieństwo,któreAlanskrywałpodbezbarwnąpowierzchownością.
Gdybyłajeszczemężatką,częstonurtowałojąpytanie,dlaczegotakbardzoprze-
szkadzałojejzamiłowanieConnoradosportówekstremalnych,skoroterazdzielnie
znosiławerbalnąprzemoczestronymężaijegomatki.
Dodzisiajwgłowiedźwięczałyjejichzłowrogienapomnieniaidocinki.
Sądziła, że zamieszkując pięć tysięcy kilometrów od byłego męża i jego despo-
tycznejmatkizdołaprzednimiuciec,aleodległośćniemiałaznaczenia.Krytyczne
uwagiAlanaiSybilwciążpotrafiłyzmącićjejspokój.
Po żartobliwej uwadze dziadka przeżyła załamanie. Nie mogła przestać płakać.
Wreszcie dziadek zabrał ją do lokalnej poradni, by porozmawiała z psychologiem.
Alejakmogładoszukaćsięsensuwczymśtakbezsensownym?Wiedziałatylko,że
wszystkowjejżyciusiępopsuło.
Stopniowojednakuświadamiałasobie,żeniejestwinnatego,cosięwydarzyło–
tomanipulacjeAlanadoprowadziłyjądotakiegostanu.Wporadnipoznałakobiety,
które miały za sobą podobne związki. Doszła do wniosku, że jeśli zajmie się co-
dziennymi obowiązkami, znajdzie sobie cel i skupi na nim uwagę, nie będzie mieć
czasu, aby zadręczać się przeszłością. Co najdziwniejsze, to wesołe stadko kóz
dziadkapomogłojejnajbardziej.
LydięiVincenta,kozichrodzicówcałejtrzódki,nieinteresowało,coMaggiema
nasobielubwjakimjestnastroju.Interesowałoichtylkojedzenie,aLydięiinnesa-
micetrzebabyłorównieżwydoić.Mlekonależałopotemzważyć,acałośćzawieźć
dowytwórcówkozichserówijogurtów.Kozypotrzebowałyteżświeżejwodyisia-
na, na którym mogłyby spać. Ich kopyta trzeba było przycinać, a młode koźlątka
wymagałydodatkowejopieki.
WszystkieteobowiązkiwypełniałaMaggie.Pojakimśczasiezdałasobiesprawę,
żedziękikozomdziadkazyskałacelipowód,bycodziennieranowstaćzłóżka.
Zmieniłysięjejpriorytety.
Oprócztegoprzygotowywałaposiłkidladziadkaiwybierałasięnadługiespacery
wzdłużklifualbopoplaży.Zdnianadzieńczułasięzdrowszaiweselsza.
Pojakimśczasiedotarłodoniej,żedziadekświetniesobieradzibezjejpomocy.
Dziękiniemuodzyskałasiły, alenadszedłczas,by zaczęłazarabiać.Przerażała ją
jednakwizjapracywmiasteczku,gdziemogłabywpaśćnaktóregośzdawnychzna-
jomych. Wtedy dziadek zasugerował, że mogłaby zainteresować się prowadzonym
niegdyśprzezjejojcabrowarem.
Sprzętleżałzamkniętywspecjalniewydzielonympomieszczeniuobokstodoły.To
tamojciectestowałróżnegatunkipiwa,zanimpodawałjewpubie.Odjegośmierci
niktnieinteresowałsięmagazynem.
Maggie zawsze lubiła przyglądać się ojcu, gdy eksperymentował z recepturami,
wymyślającnowesmaki,dlategopomysłwydałsięjejkuszący.Czyszczeniebaryłek,
wymianazardzewiałychkranówitestowaniepozostałegosprzętuzajęłojejtydzień.
Przez kolejne tygodnie przemierzyła cały region w poszukiwaniu składników i na-
rzędzi,zanimuwarzyłapierwsząpartięcałkiemprzyzwoitegopiwa.
Odtamtejporyupłynęłytrzylata.Terazzuśmiechemodkręciłakureknajnowszej
partiipiwatypupaleale,zktórymeksperymentowała.Zgłosiłajedokonkursu,któ-
rymiałsięodbyćpodczasfestiwalu,ispodziewałasiękolejnejwygranej.
Napełniłakufel,podziwiajączłotawobrązowykolornapoju.Powąchałaiskoszto-
wałago,starającsięzachowaćobiektywizmwoceniearomatuidoboruskładników.
–Idealne–powiedziaładosiebie.Tomogłabyćjejnajlepszareceptura.Kończąc
pracę, zamknęła zawór, uprzątnęła blat i przeniosła się na werandę, gdzie wypiła
piwo,podziwiajączachódsłońcanadoceanem.
Otejporzedniaczęstomożnabyłodostrzecstadkosarenlubsamotnegołosiaże-
rującegowśróddębów,wierzbizarośli.Przezłąkęprzebiegłzając,szukającschro-
nieniaprzedczujnymspojrzeniemjastrzębiaszybującegoponiebie.
Uwielbiaładzikośćotaczającejjąprzyrodyiunoszącysięwpowietrzuzapachmo-
rza.Nigdynieznudziłojejprzyglądaniesiępowykrzywianymprzezwiatrcyprysom
rosnącymnazboczuwzgórza,naktórymznajdowałasięposiadłość.Wdzieciństwie
była przekonana, że w drzewach tych mieszkają elfy. Wszystko wydawało jej się
wtedymagiczne.
Jednak magia zaczęła ulatywać, gdy zmarł ojciec. Od tamtej pory podjęła sporo
nieprzemyślanych decyzji, ale przez ostanie lata zdołała wreszcie nad wszystkim
zapanowaćizamierzałaodnaleźćutraconąmagię.Właśniedlategoożywieniestare-
gobrowaruojca,jegospuścizny,miałodlaniejtakwielkieznaczenie.
ZbliżającysięJesiennyFestiwalPiwamiałbyćkulminacjąjejwysiłków,byzdobyć
mianojednegozkluczowychgraczywbranży,którąkochałojciec.Byładumna,że
zasłużyła na miano „zapewne najlepszego mikrobrowaru w Karolinie Północnej”,
jakojejfirmiewyraziłsięjedenzkrytyków.
Uśmiechszybkojednakzniknąłzjejtwarzy,gdyprzypomniałasobieopakcie,jaki
zawarłazsamymdiabłem–ConnoremMacLarenem.Jejdawniprzyjacielezpewno-
ścią przyklasnęliby mu, gdyby w nadchodzącym tygodniu próbował się na niej ze-
mścić.WystarczyłobyjednosłowoConnora,ajejniedokońcajeszczeugruntowana
wbranżyreputacjaległabywgruzach.
Wiedziała,żeConnorniejestmściwy,alewiniłjązarozstanieimógłbychciećwy-
równać z nią rachunki. Taka ewentualność martwiła ją jednak znacznie mniej niż
jegobliskość.Jakmaprzetrwaćznimtydzieńwjednympokoju?Wiekzdecydowa-
nie mu służył. Connor stał się najseksowniejszym facetem, jakiego znała. Dobrze
wiedziała, że zamierza zaciągnąć ją do łóżka. Czy znajdzie dość siły, by mu się
oprzeć?Czywogóletegochce?
Postanowiłanieodpowiadaćnatopytanie.Cokolwiekmasięwydarzyć,będzieto
jejdecyzja.Jużnigdyżadenmężczyznadoniczegojejniezmusi.Niebyłajużnie-
pewnąsiebiedziewczyną,leczodnoszącąsukcesykobietą,którawpełnipanujenad
swoimlosem.Samazdecyduje,czymaochotęnazmysłowezapasyzConnorem.
Uśmiechnęłasiędosiebie,wchodzącdokuchni.Zabrałasięzaprzygotowanieko-
lacji,naktórązamierzałapodaćpieczeń,ziemniakipureeiświeżozerwanąfasolkę.
–Cieszęsię,żetrochęsięrozerwiesz–powiedziałdziadek,gdyzasiedlidostołu.
–Niemartwsię.Poradzęsobie,kiedycięniebędzie.
–Niemartwięsię,bopaniMacLarenobiecała,żebędziedociebiecodziennieza-
glądać.
–Zupełnieniepotrzebnie–mruknąłdziadek.
Maggie czuła jednak, że nie mówi szczerze. Od zawsze przyjaźnił się z Deidre
MacLaren,matkąConnora,ajejodwiedzinysprawiąmuwieleprzyjemności.Poza
tym pani MacLaren była wykwalifikowaną pielęgniarką, dlatego gdyby dziadkowi
cośsięstało,wiedziałaby,cozrobić.
Maggiesądziła,żeczasdofestiwalubędziejejsiędłużył,alezanimsięzoriento-
wała,nadszedłniedzielnyporanek,apodjejdomlśniącymczarnympickupempodje-
chałConnor.Wyszłamunaspotkanie,gdyparkował.Starałasięignorowaćuderze-
nie gorąca, gdy obserwował, jak taszczy po schodach zbyt chyba ciężką walizkę.
Podszedłdoniej,wziąłwalizkęiumieściłjąwbagażniku.
–Mamnadzieję,żemojebeczkisięzmieszczą?
– Dlatego przyjechałem pickupem. – Ruszył za nią do magazynu. Kilkakrotnie
wracaliiwynosilibeczki,któreConnorzabezpieczyłnaprzyczepie.
– Jeszcze jedno. – Pobiegła do magazynu i po chwili wyłoniła się, pchając przed
sobą wózek z trzema skrzynkami butelkowanego piwa przeznaczonego dla sę-
dziów.
–Chybaniemuszępytać,czybierzeszudziałwkonkursie–rzuciłobojętnie.
–Zdecydowałamsięwostatniejchwili–przyznała.–Tenfestiwaljestzbytważny,
żebygozlekceważyć.Startujęwkategoriimikrobrowarów,więcniebędękonkuro-
waćzMacLarenem.
–Całeszczęście.Ostatnimrazemskopałaśnamtyłki.
–Toprawda.–Uśmiechnęłasięzdumą.
Ładującskrzynkinaprzyczepę,Connorzauważyłznakfirmowy.
–Zarejestrowałaśjepodprawdziwymnazwiskiem?
–Tak–westchnęła.–Stwierdziłam,żeporawyjśćzukrycia.
–Zgadzamsię.Ludziepowinniwiedzieć,zkimmajądoczynienia.
Czyżby to była aluzja do ich spotkania w biurze? Nie odpowiedziała, sądząc, że
immniejpadniesłów,tymlepiej.
Connorotworzyłdrzwipostroniepasażeraipodałjejrękę,gdywchodziłanasto-
pień.Maggieniemaljęknęła,czującciepłojegodłoni.
–Konkurszapowiadasięciekawie–zauważyłConnor,zamykającdrzwi.
Tonjegogłosuwydałjejsiępodejrzany.
– Niech zgadnę – powiedziała, kiedy usiadł za kierownicą. – Jesteś członkiem
jury?
Uśmiechnąłsię,przekręcająckluczykwstacyjce.
–Tak.Mamnadzieję,żetonieproblem?
–Skądże–odrzekłaposępnie.–Comogłobymigrozić?
–Spokojnie.Degustacjabędzieanonimowa.
–Wtakimrazieskądtenprzebiegłyuśmiech?
Connorzaśmiałsiępodnosem,aonazaczęłasięprzygotowywaćnanajgorsze.
ROZDZIAŁCZWARTY
Gdydotarlidohotelu,oddalibagażeboyowi,którymiałjeprzechowaćdoczasu,
aż ich pokój będzie gotowy. Jeden z organizatorów festiwalu zajął się beczkami
Maggieiobiecał,żezostanądostarczonedoogródkapiwnego,gdzieprzezcałyty-
dzieńwystawcymieliserwowaćswojeproduktygościom.
MaggiezabrałajedyniewózekzeskrzynkamipiwadlasędziówiruszylizConno-
remkażdewswojąstronę.
Wreszciemogłaodetchnąć.Podczaspodróżynapięciesięgałozenituikolejnyraz
musiałasobiezadaćpytanie,jakwytrzymazConnoremprzezcałytydzień.Podwu-
dziestuminutachwkabiniepickupaomaływłosniepoprosiła,bysięzatrzymałinie
rzuciłasięnaniego.
Wciążczułanaplecachciarkipotym,jaknaświatłachodwróciłsiędoniejispoj-
rzał w oczy. Nie odezwał się ani słowem, ale wiedziała – lub raczej czuła – że jej
pragnie.Najejrękachpojawiłasięgęsiaskórka,awpodbrzuszu–wspominającto,
wciążsięrumieniła–poczułapromieniująceciepło.Teżgopragnęła.
Gdyświatłasięzmieniły,nacisnąłpedałgazuimagicznachwilauleciała.Onjed-
nak wciąż uśmiechał się do siebie. Miała ochotę wyskoczyć z samochodu i uciec
gdziepieprzrośnie,alesiępowstrzymała.Przecieżpotrafinadsobąpanować!
Przezresztępodróżyrozmawialiojegomamie,jejdziadku,kozachiowszystkim,
cotylkomogłoodciągnąćuwagęodseksownychwargConnora,jegoniesamowitych
oczuiimponującychramion.
Naprawdęsądziła,żebędziewstaniemusięoprzeć,mieszkającznimprzezty-
dzień?Chybaoszalała!Jużdwarazydzwoniładohotelu,pytającowolnepokoje,ale
wszystkiehotelewokolicybyływpełnizarezerwowane.Niemiaławyboru.
Możektóryśzgościwycofajeszczerezerwację?
Gdypodczaspodróżypoinformowałagooswoichplanach,Connorodrzekł:
–Będęnalegał,żebyśdzieliłazemnąapartament.
–Dlaczego?
–Chcęcięmiećnaoku.Todużyhotel.Niewiadomo,cosięmożewydarzyć.
–Cotomaznaczyć?–oburzyłasię.–Potrafięosiebiezadbać.
–Wiem–odrzekłcierpliwie,jakbysłyszałtokolejnyraz.
–Poprostuuważam,żeniepowinniśmy…
–Spaćwjednymłóżku?–dokończyłzanią.–Nocowaćtakbliskosiebie?Oddy-
chaćtymsamympowietrzem?Wczymproblem,Maggie?Boiszsię,żenadsobąnie
zapanujesz?
–Zapanuję–oznajmiła.
– Jesteś pewna? Nie obawiasz się, że twój opór zmięknie i jeszcze dzisiaj bę-
dzieszmniebłagać,żebymsięztobąkochał?–Uśmiechnąłsięarogancko.–Spójrz-
myprawdziewoczy:jestemmądry,bogatyiprzystojny.Prawdziwyzemnieideał.
Tobędziedlaciebiewyzwanie.
Wybuchnęłaśmiechem.
–Maszwybujałąfantazję.
Wciąż się uśmiechając, wziął ją za rękę. Poczuła, jak dreszcz przebiega wzdłuż
jejramienia,amięśniebrzuchakurcząsięzpożądania.
– Posłuchaj – mówił dalej. – Możemy sprawdzić, czy są wolne pokoje, ale wolał-
bym,żebyśzatrzymałasięwmoimapartamencie.Chybaniezapomniałaś,żeprzez
tentydzieńmaszbyćmojąpartnerką?Samasięnatozgodziłaś.
–Niezapomniałam.–Przecieżwciążjejotymprzypominał.Przystałateżnawa-
runki,jakiejejzaproponował,niepowinnawięcteraznarzekać.Westchnęławmy-
ślach.Connorrobito,bysięnaniejodegrać.Niechtakbędzie!Skorodziękitemu
zdobędziepotrzebnąkwotę,jestgotowanapoświęcenie.
Gdyszłaprzezlobby,zdałasobiesprawę,żezakażdymrazem,kiedybędziepró-
bowaćzmienićwarunkiukładu,spotkasięzoporemConnora.Czywartopoświęcać
natoczasienergię?Chybanie.
Conieoznacza,żepójdzieznimdołóżka.
Wrecepcjidowiedziałasię,żewhoteluniemawolnychpokoi.Zmęczona,posta-
nowiła napić się kawy. Kupiła w hotelowej kawiarni średnią latte, która dała jej
nowyzastrzykenergiidointerakcjizludźmi.
Przezresztęporankawypełniałaformularze,rozmawiałazorganizatoramiiprze-
kazałaimskrzynkipiwa,którezostałynastępnierozpakowaneioznakowane.Wie-
działa,żetokonieczne,bytakzwana„degustacjanaślepo”przebiegłabezzarzutu.
Organizatorzywprowadziliszeregobwarowań,bysięupewnić,żekażdywystawca
otrzymaobiektywnąocenę.
Nie miała pojęcia, że ochrona będzie na tak wysokim poziomie. Przez ostatnie
trzylataniepokazywałasięnakonkursach,próbującutrzymaćanonimowość.Nie-
malwybuchnęłaśmiechem,gdypoproszonąjązaciężkączerwonąkotarę,gdziepo-
witał ją wysoki umięśniony ochroniarz w obcisłej czarnej koszulce z plakietką, na
którejwidniałoimię:Johnny.
–Mapaniprzysobieformularzzgłoszeniowy?–spytał.Wręczyłamudokumenty,
czekając,ażodznaczywszystkieokienka.–RedheadBrewery?Nigdyotymniesły-
szałem.
–TooddziałTaylorJames–wyjaśniładumna,żetakszybkowpadłanato,bywy-
korzystaćnazwisko,którymdotądsięposługiwała.
– Tak? – Johnny był pod wrażeniem. – Lubię jego piwa. – Odwrócił się w stronę
stolika, przeglądając zawartość pudełek pełnych grubych zalakowanych kopert. –
Mam.Znalazłempanią.–Wyjąłzpudełkakopertę.
–Todobrze.
Johnnyprzyjrzałsięjejspiętymwkucykwłosom.
–RedheadBrewery,czyli„BrowarRudej”.Terazjużrozumiem.Rudatoty?
–Tak–odrzekłazuśmiechem.
Johnnyodwzajemniłuśmiech,nachylającsiękuniej.
–Okej,Ruda.Wkategoriimikrobrowarówzgłosiłaśtrzyrodzajepiw.Potwierdź,
czytoichpoprawnenazwy.–Johnnywyczytałfantazyjnenazwymarek.
–Tak,zgadzasię.
–Świetnie.–Otworzyłkopertęiwyjąłzniejtrzykartonikiznadrukiemzjednej
strony.–Tooficjalnenumery,którychbędąużywaćsędziowiewocenietwoichpiw.
Nie podadzą nazw. – Johnny napisał markerem odpowiedni numer na każdej ze
skrzynekiwręczyłjejkartoniki.–Tylkonikomuichniepokazuj.Mogłobytowpły-
nąćnabezstronnośćsędziów.
–Wszystkojasne.
–NazywamsięJohnny.–OchroniarzstuknąłpalcemwprzypiętądoT-shirtupla-
kietkę.–Gdybyśmiałajakiśproblem,śmiałodomnieuderzaj.
Wzięłatorebkęzestołu.
–Jasne.Dzięki.
– Chwileczkę. – Johnny złapał ją za ramię. – Schowaj te numery przy mnie. –
Uniósłznaczącobrwi.–Chybaniechcemy,żebyktośnaciebiegłosowałtylkodlate-
go,żemaszładnąbuzię.
–Słucham?–Natychmiastrozejrzałasię,bysięupewnić,czynikttegoniesłyszał.
Na plecach poczuła chłodne ciarki, gdy zdała sobie sprawę, że szuka wzrokiem
byłegomęża,Alana,któryzwyklewpadałwszał,gdyktośprawiłjejkomplementy.
Oskarżał ją o flirtowanie i nazywał dziwką. Nie było to przyjemne, ale na Boga,
upłynęłyjużtrzylata.Niepowinnaotymmyśleć!
CzykiedykolwiekzapomnioAlanie?Przygnębiałajątamyśl.Wzięłajednakgłę-
bokiwdechizdobyłasięnaszerokiuśmiech,wkładająckartonikiznumeramidoto-
rebki.
–Dziękujęzapomoc,Johnny.
–Niemasprawy–odrzekł,wskazującgłowąwyjście.–Wszystkozałatwione.Mi-
łegodnia!
Trzygodzinypóźniejsiedziaławsłonecznymlobbyobokhotelowejkawiarni.Nie
miałapojęcia,gdziesiępodziewaConnoranikiedyprzyślejejwiadomośćznume-
rempokoju.Domyślałasię,żemożesięwspokojudelektowaćwaniliowąlatte,za-
nim stanie twarzą w twarz z prawdziwym wyzwaniem tego tygodnia: Connorem
MacLarenem.
Miałabardzopracowityporanek.PozałatwieniuformalnościzJohnnymzwiedziła
przestrzeń wystawową, gdzie dziesiątki wolontariuszy ustawiało stoiska, beczki,
szklankiibaneryreklamowe.Winnejczęścisaliznajdowałasięscenaiparkietdo
tańca,widocznezrozległegoogródkapiwnego.Udzielałajejsiępozytywnaenergia
ientuzjazmotaczającychludzi. Pomyślała,żemożew przyszłymrokusamazgłosi
sięjakowolontariuszka.
Gdy skończyła kawę, znalazła pustą salę konferencyjną. Usiadła i kolejny raz
przeczytała wytyczne członków jury oraz program festiwalu, zaznaczając semina-
ria,wktórychmiałanadziejęwziąćudział.Gdyzamierzaławyjść,dołączylidoniej
czterejwłaścicielepubów,zktórymiucięłasobieinteresującąpogawędkęoplusach
i minusach branży piwowarskiej. Opuściła salę w pozytywnym nastroju, czując, że
jestnadobrejdrodze,bystaćsięczęściąotwartejiprzyjaźnienastawionejspołecz-
ności.
Gdypodeszładoschodówruchomych,jakiśmężczyznastanąłobokniej.Uśmiech-
nąłsię,gdywjeżdżalinagórę.
–Dobrzesiępanibawi?–zapytał.
–Tak–odrzekła,zerkającnaniego.Sprawiałwrażeniesympatycznego.–Maggie
Jameson–przedstawiłasię.
–Miłomiciępoznać,Maggie.–Uścisnąłjejserdeczniedłoń.–TedBlake.Dotąd
niewidziałemcięnafestiwalu.Pracujeszwbranżyczyjesteśgościem?
–Jestemtuporazpierwszy.Prowadzęmałybrowarikilkamoichmarekbierze
udziałwkonkursie.
–Ilumaszpracowników?
Zdziwiłojątopytanie,leczpomyślała,żeTedchcepoprostuuciąćsobiezniąpo-
gawędkę.Ostatecznieprzyjechalinafestiwal,bywymieniaćsięinformacjamiiprzy-
czynićsiędorozwojubranżypiwnej.
–Naraziepracujęsama.
–Musicibyćciężko.
–Lubięto,corobię.
–Maszprzedstawicielihandlowych?
Zmarszczyłabrwi.
–Samazajmujęsięsprzedażą.
– Uhm. – Wręczył jej wizytówkę. – Jeśli zmęczy cię samotna praca, zadzwoń do
mnie.
Spojrzała na wizytówkę, potem na niego. Wjeżdżali właśnie na główne piętro.
Przyjednymzestanowiskdostrzegławpatrującąsięwniąbrunetkę.Kobietawyglą-
dałaznajomoiniespuszczałazniejgniewnegospojrzenia.Maggiebyłatakzdziwio-
na,żeniemogłaoderwaćodniejwzroku.Pochwilibrunetkaodrzuciławłosydotyłu
iodwróciłasiędoniejplecami.
Ocojejmogłochodzić?
Maggiespojrzałanaswegotowarzysza.
–Miłobyłociępoznać,Ted.
–Nieuciekajjeszcze–zażartował.
Onajednakmarzyłaochwilisamotności.
–Przepraszam,alejestemzkimśumówiona.
Pijąckolejnąkawęprzeddużąszybąkawiarni,wciążczułairytację,wspominając
dziwnespojrzeniebrunetki.
Z tarasu rozciągał się widok na malowniczą marinę Point Cairn. Niewielki port
był kiedyś wioską rybacką, a połów ryb wciąż stanowił jedno z głównych zajęć
mieszkańców. Kutry wpływały do mariny po dniu pracy, by rozładować ładunek.
Niecodalejżaglówkiwypływałynapełnemorze,stawiającżagleiwalczączsilnym
wiatremorazwysokimifalami.WtejczęściKarolinyPółnocnejżeglarstwobyłoulu-
bionymsportemśmiałkówuzależnionychodadrenaliny.
DoMaggiepowróciływspomnieniaoojcuijegożaglówce.Miaładziesięćlat,gdy
zaczęłapływaćzrodzicami.Wciążpamiętała,jakietoprzyjemneczućwewłosach
morskąbryzę.Świetniesiębawilitamtegolata:ojciecwykrzykiwałrozkazy,aona
i mama wykonywały je, salutując i się śmiejąc. Wpływali do niewielkiej zatoczki,
gdzie wody były spokojne i wiatr był mniejszy, zarzucali kotwicę i jedli lunch. Raz
nawetnocowalinałódce.Byłytocudownechwile.
Potemjednakojcieczacząłzapuszczaćsięnabardziejniespokojnewodywposzu-
kiwaniu wyzwań. Bała się z nim wypływać. Mama też przestała mu towarzyszyć
podczastychwyprawistarałasięwyjaśnićMaggie,dlaczegoojciecjesttakżądny
przygód.Wyjeżdżałnaspływygórskie,wspinałsięnanajwyższeszczyty,próbował
nawetparalotniarstwa.Poszukiwałcorazmocniejszychwrażeń.
Maggieniepotrafiłazrozumieć,dlaczegoonaimamamuniewystarczały.Otrzą-
snęłasięzzamyślenia,rozglądającsiępozatłoczonymlobby.Dohotelunapływały
tłumygości.Zastanawiałasię,czyznajdziewśródnichznajomątwarz.Postanowiła
przeznajbliższytydzieńpoznaćjaknajwięcejosób.
Wolałabyniespotkaćnikogozmiejscowych,botakiespotkanienienależałobydo
najprzyjemniejszych.
–Jakbymniemiałainnychzmartwień–mruknęła.
Kolejnyrazprzeczytałaprogramisprawdziła,czykartonikiznumerkamidlajury
sąnamiejscu–leżałybezpieczniewjejtorebce.Uśmiechnęłasiędosiebie,wspo-
minając, jak Johnny zażądał, by od razu je schowała. Wyglądał na osiłka, ale wie-
działa,żenieskrzywdziłbynawetmuchy.Totwardzielozłotymsercu.
Zmarszczyłabrwi,przypominającsobieswojąreakcję,kiedypowiedziałjejkom-
plement. Będąc z Alanem, stała się ekspertką w unikaniu męskiej uwagi, by nie
wzbudzaćjegozazdrości.Pewnegorazu,gdybyłymążpodsłuchał,jakżartujezko-
leżankami, posądził ją o namawianie ich do prostytucji. Wyśmiała go, lecz był to
błąd.Szybkonauczyłasięniespoufalaćzinnymikobietami.
–Tożałosne–powiedziaładosiebie,potrząsającgłową.Potrzechlatachodpo-
wrotuwciążbałasięwyjśćzcienia,akomplementywprawiałyjąwzakłopotanie.
Niezamierzałasięjednaktymprzejmować.Zmieniłasię.Cieszyłasię,żejestna
festiwaluwtowarzystwieprzystojnegofacetamimotego,żewłaściwieuległaszan-
tażowi.
Dostała wiadomość. Wzięła głęboki wdech i odczytała esemesa: „Pokój 1292.
Twójbagażjużtujest.Jateż.Dozobaczenia”.
Zakręciłojejsięwgłowie.Zastanawiałasię,czytoprzezkofeinę,czyzpowodu
Connora.
Głupiepytanie.Oczywiście,żeprzezniego.
Zebrała rzeczy, wstała i wyrzuciła kubek po kawie do kosza. Gdy znalazła się
wwindzie,jeszczerazsprawdziła,czykartonikiznumeramisąnaswoimmiejscu.
Johnnybyłbyzniejdumny.
Cieszyła się, że głosowanie ma być anonimowe, bo Connor nie dowie się, które
zpozycjinależądoniej.
Czynaprawdęobawiasię,żemógłbysięposunąćdosabotażu?Chybaniebyłoto
wjegostylu?
Próbowałaodepchnąćteobawy,alebezskutecznie.Chybamaprawomartwićsię
choćtrochę?Connorjestdżentelmenem,aleichrelacjepozostawiająwieledoży-
czenia.Ajeślizamierzająupokorzyćprzedcałąbranżą?Możezadałsobietyletru-
du, by zniszczyć jej opinię? Czy może go za to winić? Przez te wszystkie lata żył
wprzekonaniu,żegozdradziłaiodeszła.
Oczywiścieniebyłatoprawda.Zerwaniezniąwcalenieprzyszłomuztrudem.
Sądziłanawet,żepoczułulgę,gdysięjejpozbył.Jednakjeśliwierzyćdawnymprzy-
jaciołom,Connorbardzoprzeżyłichrozstanie.Musisięwięcliczyćzmożliwością,
żezechcejejodpłacićpięknymzanadobne.
Aleczymógłbysięposunąćdozłamaniazasadkonkursuisprawdzić,którenume-
rynależądoniej?Byćmożeporadziłbysobiebeztego.Pracowałwbranżyodlat
i brał udział w konkursach, więc świetnie znał wszystkie receptury i potrafił do-
strzegaćichniuanse.Odmiesięcyprzyglądałsięjejpostępom,choćżyłwprzekona-
niu,żemadoczynieniazTaylorJames.Możedziękitemubyłbywstaniedomyślić
się,którepiwanależądoniej.
Zdecydowaniemiałpowody,byzrobićjejnazłość,itonietylkodlatego,żejest
rywalkąwinteresach.Potychwszystkichlatachmógłbychciećsięnaniejodegrać.
Ajakwiadomo:zemstanajlepiejsmakujenazimno.
–Przestań!–upomniałasięnagłos.
Niepowinnazapominaćotym,żeConnorjestprzedewszystkimdobrymczłowie-
kiem.Pozatymmiałaterazważniejszeproblemynagłowie:jakwytrzymaćznimty-
dzieńwtymsamymapartamencie?
Windawjechałanadwunastepiętro.Maggiewyszłanakorytarz,przyglądającsię
marmurowejposadzce,kryształowymżyrandolomimeblomwstylurococo.Facet,
którynosiłflanelowekoszuleiwytartedżinsy,lubiłmieszkaćwluksusie.Zrobiłoto
naniejwrażenie,alezdrugiejstronyczułasięrozbawiona.
– Pora zacząć zabawę – wyszeptała, kierując się do apartamentu. Kolejny raz
skarciłasięwmyślachzato,żewpakowałasięwtenbałagan.
Connor usłyszał, jak Maggie zakręca wodę w łazience. Domyślał się, że zaraz
wyjdzie.Okazałsilnąwolę,niewchodzączniąpodprysznic,choćmiałnatoochotę.
Czekając,rozejrzałsiępopokoju.Zamówiłbukietykwiatówibutelkęszampana
w nadziei, że pod wpływem romantycznego nastroju Maggie szybciej mu ulegnie.
Wtlegrałprzyjemnydlauchajazz.Zamówiłteżkolację.Kuchniaczekałanajego
sygnał,byjądostarczyćdopokoju.
NieporazpierwszyzamierzałuwieśćMaggie.Gdylatatemukochałsięzniąpo
raz pierwszy, również wszystko zaplanował. Pamiętał tamten dzień, jakby to było
wczoraj:pikniknaopustoszałejplażyozachodziesłońca,wahanie,nieśmiałydotyk,
jejcichyśmiech,pożądanieiwreszcierozkosz.Odpędziłwspomnienia,skupiającsię
natejchwili.Tymrazemwiedziałprzynajmniej,corobi.
Upewniłsię,żeszampanjestodpowiednioschłodzony.Niezamierzałsięznią„ko-
chać”. Jeśli do czegoś między dojdzie, będzie to ostry seks. Mnóstwo seksu. Taki
przynajmniejmiałplan,choćwiedział,żeMaggiesiętemusprzeciwi.Alepocałunek
wbiurzemówiłsamzasiebie.
Ajejgorącespojrzenie,gdyjechalidohotelu?Jeślidobrzeodczytałjejintencje,
beztruduzrealizujeswójplan.
Miałwrażenie,żenadająnatychsamychfalach.Właściwiedlaczegoniemieliby
wskoczyć razem do łóżka jak za starych dobrych czasów? Przecież oboje tego
chcieli,sądorośli,argumentowałwmyślach,stawiającnakominkuwazonzbukie-
temróż.Kwiatyiszampannapewnopomogąjejpodjąćdecyzję,nawetjeślipocząt-
kowobędziesięopierać.Niewstydziłsięprzyznać,żechodzimuoseks.Lubiłuwo-
dzićkobiety,starającsięstworzyćromantycznynastrój.
Wyjrzałprzezokno,wpatrującsięwzachódsłońcanadoceanem.Czyżbystałsię
aż tak cyniczny i wyrachowany? Przecież to nie w jego stylu. Nie oczekiwał, że
Maggiepójdzieznimdołóżkatylkodlatego,żezgodziłsiępożyczyćjejpieniądze.
Skrzywiłsię,gdyzaświtałamutamyśl.Zamierzałwykorzystaćswójurokizdolność
perswazji,byrozwiaćjejwątpliwościidopiąćswego.
Zresztą dlaczego miałaby mieć wątpliwości? Pragnęła go tak samo jak on jej.
Wciążpotrafiłczytaćwniejjakwotwartejksiędze,więczakładał,żeniebędziego
tokosztowałozbytwielewysiłku.
–Pięknyapartament.–Odwróciłsiędoniejtwarzą,gdyusłyszałzasobąjejgłos.
Stała w drzwiach do łazienki, susząc włosy ręcznikiem. Miała na sobie T-shirt
zkrótkimirękawamiilegginsy.Connorowispodobałsięjejstrój.–Taksięspieszy-
łam,żeniezauważyłamtegowcześniej.–Przeszłaprzezpokój,dotykającnarzuty
przewieszonej przez oparcie kanapy, przyglądając się obrazom i wąchając róże. –
Piękne,niesądzisz?
Nie mógł oderwać od niej oczu. Szła boso, prostując ramiona. Jej gęste włosy,
schnąc,nabierałypołysku.PodT-shirtemwidziałjejpiersi.Poczuł,żejegopożąda-
nierośnie.
Zapomniałjuż,jakseksownebyłyjejpalceustóp.Aletychcudownychpiersinigdy
niezdołałwymazaćzpamięci.
Byłapiękna,alepolatachsprawiaławrażeniejeszczebardziejkruchej.Imilczą-
cej.Miałwrażenie,jakbypoznawalisięnanowo.Wciągunajbliższychdnibędzie
mógłprzekonaćsię,czytakjestnaprawdę.Tylkojednarzeczniewspółgrałazjej
twarzą:smutekwoczach,którynieznikał,nawetkiedysięuśmiechała.
Znowuspojrzałnajejstopyizdałsobiesprawę,jakbyłgłupi.Nikogojeszczetak
bardzoniepragnął.Leczzdrugiejstronymiałochotęzażądaćwyjaśnień,dlaczego
gozdradziła.Niezamierzałjejjednaktegookazywać.Niechciał,bywiedziała,jak
zagubionyczujesięwjejobecności.Odkądzjawiłasięwjegobiurze,niemógłjej
sobiewybićzgłowy.Gdysięzniąprześpi,pozbędziesięniechcianychuczućiza-
czniewreszcienormalniefunkcjonować.
Zatrzymałasięobokpojemnikazlodem,wktórymchłodziłsięszampan.
–Dlakogotojest?–Spojrzałananiego.
–Dlanas.–Podszedłdoniej.–Pomyślałem,żebędziemychcielitouczcić.
Zamrugałazdziwiona.
–Cokonkretnie?
–Totwójpierwszyfestiwal,prawda?–Szybkoznalazłodpowiedź.
–Tak.
–Więcwłaśnietopowinniśmyuczcić.
–Okej.Odniosętylkoręcznik.–Wyszładołazienkiipokilkuchwilachwróciła.–
Jakiemamyplanynadzisiejszywieczór?
–Pomyślałem,żezjemykolacjęwpokoju.–Wyjąłbutelkęzloduiowinąłjąser-
wetką.–Maszcośprzeciwkotemu?
–Nie.Todoskonałypomysł.
–Świetnie.–Zdjąłmetalowąosłonkęiprzekręciłkorek,ażtenwystrzelił.Napeł-
niłkieliszkiszampanem.–Nazdrowie,MaryMargaret.
–Nazdrowie–odrzekła.–Mm,pyszny.
–Mamnadzieję,żelubiszsteki?
–Uwielbiam.
–Todobrze,bozamówiłemjenakolację.
Zakrztusiłasięszampanem.Odstawiłakieliszekinabrałapowietrza,odchrząku-
jąc.
–Jużdobrze?–Byłgotówpoklepaćjąpoplecach.
–Tak.–Skrzyżowałaręcenapiersi,patrzącnaniegozezłością.–Alesamamogę
sobiezamówićposiłekizaniegozapłacić.
–Toprawda,alejużsiętymzająłem.–Wzruszyłramionami.
–Cotomaznaczyć?!
– Uspokój się. To tylko kolacja. – Czuła narastającą irytację. – Poza tym jak
chceszzaniązapłacić?Przecieżsamaprosiłaśmnieopieniądze.–Otworzyłasze-
rokooczy,patrzącnaniegozniedowierzeniem.Miałwrażenie,żezarazwybuchnie,
alesiępowstrzymała.–Ococichodzi,Maggie?
Nieodpowiedziała,alezaczęłakrążyćnerwowopopokoju,mrucząccośpodno-
sem.Nierozumiałjejreakcji.Gdymijałagoporaztrzeci,złapałjązarękę.
–Cosięztobądzieje?Jatylkozamówiłemcistek.Jeślicitonieodpowiada,mo-
żeszwybraćcośinnego.
–Czyżby?
–Oczywiście,żetak–odparłzdziwiony.Nabrałpowietrza,byopanowaćzłość.–
Tylko po co? Zamówiłem wszystko, co lubisz: średnio wysmażony stek, pieczone
ziemniakizmasłemi śmietaną,grillowaneszparagi,a nadesermus czekoladowy.
Sadziłem,żesięucieszysz.Kiedyśzatymprzepadałaś.
Wpatrywałasięwniegoprzezdłuższąchwilę,jakbydopieroterazgozauważyła.
Zaczerpnęłapowietrza,azłośćzaczęłazniejulatywać.
–Nicciniejest?–Przyglądałsięjejuważnie.
Potrząsnęłagłową.
–Wszystkowporządku.Przepraszam,tobyłogłupie.
–Nie.Poprostuzbiłaśmnieztropu.–Uśmiechnąłsięniepewnie.
Znowuwzięłagłębokiwdech,wygładzającwłosyiprostującsię.
–Maszdobrąpamięć.Nadallubięwszystko,cowymieniłeś.
–Cieszęsię.–Ostrożniepodałjejkieliszekszampana.–Aleczuję,żecośwypro-
wadziłocięzrównowagi.Powiedz,ocochodzi,żebymdrugirazniepopełniłtego
błędu.
Napiłasięszampana.
–Tonietwojawina.Japoprostu…Nieważne.–Podeszładookna,odwracającsię
doniegotwarzą.–Dziękuję,żezamówiłeśkolację.Napewnobędziebardzosmacz-
na.
–Dajspokój.–Zaczynałtracićcierpliwość.–Chybamożemybyćzsobąszczerzy?
Powiedzmi,cozrobiłem.–Zagryzławargę.Ocholera!–Proszęcię,tylkoniepłacz.
Przepraszamza…cokolwiekcięuraziło.
–Namiłośćboską!Wcaleniezamierzampłakać.Poprostuczasemmnieponosi.
–Skorotakmówisz…
–Takmówię.
–Wporządku–odrzekł.–Cieszęsię,żetonieprzezemnie.Alewiedz,żemożesz
krzyczećipłakać,kiedytylkomasznatoochotę.
–Naprawdę?–Powstrzymałasięoduśmiechu.–Niemamtakiegozamiaru.
–Nigdyniewiadomo.
–Trudnomisobiewyobrazić,żebykobietywybuchałypłaczemwtwoimtowarzy-
stwie.
–Rzeczywiścieniezdarzasiętozbytczęsto.–Raczejnigdy,dodałwmyślach.Ko-
biety, z którymi się spotykał, nigdy nie pozwoliłyby sobie na otwarte wyrażanie
uczuć,acodopieronapłacz.Choćbydlatego,żewtensposóbzniszczyłybysobie
makijaż.
Ale to mu nie przeszkadzało. Emocje wprowadzają tylko zamieszanie, a on nie
chciałbardziejkomplikowaćsobieżycia.Dlatego,choćsambyłwyluzowanyinie-
skomplikowany,wolałumawiaćsięzkobietamizwyższychsfer,którerozumiałyza-
sadygry.Wjegotowarzystwiemogłyliczyćnawspaniaływieczór,apotemświetny
seks,lecznatymkoniec.Niczegowięcejniepotrzebował.
WziąłMaggiezarękęipoprowadziłdokanapy.
–Usiądźiodprężsię.Napijsięszampana.Niktniebędzieciędoniczegozmuszał.
Zrobiłatak,jakzasugerował.Gdyusiadłnaprzeciwległymkońcukanapy,spojrza-
łananiego.
–Pewniemyślisz,żejestemidiotką.
Wpatrywałsięwniąprzezchwilę.Mógłbysięzatracićwjejoczach.Bardzotego
chciał.Miałacudownezmysłoweusta.Możepóźniejsiętymzajmie,aleterazchciał
poznaćodpowiedźnanurtującegopytania.
–Niewiem,comyśleć,boniechceszminiczegowyjaśnić.
Utkwiła wzrok w kieliszku. Zgadywał, że myślami była teraz daleko. Właściwie
niepowinnogodziwić,żeniechcemusięzwierzyć.Przecieżniesąjużprzyjaciół-
mi.Znalazłasiętutylkodlatego,żepotrzebujepieniędzy.Awięckimsądlasiebie?
Partnerami w interesach? Raczej nie. Ofiarą i oprawcą? Na pewno nie, choć ona
możemyślećinaczej.
Pochwilimilczeniazdecydował,żemożejużzamówićkolację.Sięgnąłpotelefon.
–Mójbyłymąż–powiedziałacicho–zawszezamawiałzamnie.
– Uhm. – Nie był pewien, jak ma to rozumieć, ale ucieszyło go, że wreszcie się
odezwała.–Zmuszałciędojedzeniawątróbki?
Zaśmiałasię.Wziąłtozadobrąmonetę.
–Nie,poprostuwybierałposiłki,którejegozdaniempowinnamjeść.Uważał,że
samaniepotrafiędecydować.
–Miałobsesjęnapunkciezdrowejżywności?
–Byłprzekonany,żewielepiej,copowinnamjeść.Ipić.Ijaksiępowinnamubie-
rać.
–Ha.Czylibyłdespotą.
–Delikatniemówiąc.–Starałasięzachowaćneutralnyton.–Podejmowałzamnie
wszystkiedecyzje.Dlategokiedyzamówiłeśzamniekolację,poczułamsię,jakbym
sięcofnęławczasie,isięprzestraszyłam.–Uścisnęłalekkojegoramię.–Przepra-
szam.
–Niemusiszmnieprzepraszać.Poprostuchciałemwiedzieć,skądwzięłasięta
reakcja.Obiecuję,żeniebędęjużpodejmowałzaciebieżadnychdecyzji.
Zaśmiałasię.Wjejoczachzobaczyłbłysk.
–Myślę,żebędziesz.
–Chybamaszrację.–Uśmiechnąłsię.–Alejeślicisiętoniespodoba,zawszemo-
żeszmiprzyłożyć.
–Dziękuję.Niemaszpojęcia,jakwieletodlamnieznaczy.
Dotknąłbrzucha,jakbyosłaniałsięprzedciosem.
–Niejestempewien,czychcęsięotymprzekonać.
Znowusięzaśmiała,unosząckieliszekdogóry.
–Nazdrowie.
–Nazdrowie–odrzekł,wznosząctoast.Poczułulgę,widząc,żewreszciesięroz-
luźniła. Zżerała go ciekawość, ale postanowił tego wieczoru nie pytać już o jej
męża.Wyglądałonato,żefacetzachowywałsięjakdupek,arozmowaonimpopsu-
łabytylkoatmosferę.
Wieczór nie zaczął się tak, jak to sobie zaplanował. Nie oznacza to jednak, że
Maggieniemożesięwkońcuznaleźćwjegołóżku.
ROZDZIAŁPIĄTY
Kolacjabyłaznakomita,takjaksięspodziewał.Szefkuchniperfekcyjnieprzyrzą-
dziłsteki,musczekoladowyrozpływałsięwustach,arozmowasprawiłaimobojgu
wieleprzyjemności.Celowounikałtematubyłegomężaiprzeszłości,jednocześnie
nieskąpiącMaggieszampana.
Poposiłkuoparłsięwygodnie,przyglądającsię,jakMaggiedelektujesięostatnią
łyżką musu. Kolacja mu smakowała, ale znacznie większą przyjemność sprawiało
muobserwowanierozanielonejtwarzyMaggie.Poczułprzypływpożądania.
Niemógłoderwaćoczuodjejgęstychwłosówopadającychnaramiona.Miałaide-
alnieukształtowaną,niemalporcelanowątwarz,któraażprosiłasięodotyk,ajej
pełne usta doprowadzały go niemal do szaleństwa. Miał ochotę znowu ją pocało-
wać.
Zakląłwmyślach.Czuł,żetracipanowanienadsobą,gdyMaggiezlizywałareszt-
ki musu z łyżeczki, zatracając się w czekoladowej rozkoszy. Nie miał pojęcia, jak
przetrwa kolejny posiłek w jej towarzystwie. Musi ją mieć, i to szybko. Oderwał
wzrok od jej języka i skupił się na wiszących na ścianach obrazach. Zmienił nie-
znaczniepozycję,byniedostrzegłajegonabrzmiałegoczłonka.
–Rozumiem,żekolacjacismakowała?–odezwałsięwreszcie.
–O,tak–odparła,odkładającłyżeczkę.–Bardzocidziękuję.
–Całaprzyjemnośćpomojejstronie.
Uniosłafiliżankędoustiwypiłałykherbaty.Gdyjąodstawiła,uśmiechnęłasiędo
niego.
–Bardzomiłakolacja.
Miła?!Onledwienadsobąpanuje,aonanajspokojniejwświeciepopijaherbatę!
–Możeprzeniesiemysięnakanapę?Będzienamwygodniej.
–Dobrze–odrzekłapochwiliwahania.
Usiedli na przeciwległych końcach kanapy. Maggie sprawiała wrażenie nieśmia-
łej,gdyniedzieliłichstół.Connorpodtrzymywałrozmowę.
Myślącotym,copowiedziałaoswoimbyłymmężu,czułsięcorazbardziejzdezo-
rientowany.Nieprowadziłatakbeztroskiegożycia,jaksobiewyobrażał.Alezdru-
giejstrony,czynaprawdębyłojejażtakźle?Facetbyłwartmiliony.Czypowinien
jejwspółczuć,bowyszłazakogoś,ktoostatecznieokazałsiędupkiem?
PodwudziestuminutachMaggieziewnęła.
–Mamyzasobądługidzień,ajutrobędziejeszczebardziejintensywnie.Chyba
pójdęjużdołóżka.
Wstała,przeciągającsię,ajejbluzkaniebezpiecznieopięłapiersi.Connormusiał
odwrócićwzrok.
Zabrałafiliżankęzestolikaiodstawiłająnastół.Ruszyłzanią,alezanimzdążył
wykonaćjakikolwiekruch,odwróciłasiędoniegotwarząizdecydowanymgestem
oparładłońnajegotorsie.
–Dostałeśto,czegochciałeś.Mieszkamywtymsamympokoju,zjedliśmywspa-
niałąkolację,zacocidziękuję,aleniezamierzamiśćztobądołóżka,więcniepró-
bujmniedotegozmuszać.
–Zmuszać?
–Tak.Niepróbujmniedoniczegonamawiać.Niezmienięzdania.
Uniósłręcewgeściekapitulacji.
–Wcaletegonieoczekuję.
–Nieprawda.
–Totyciąglewracaszdotegotematu.
–Jaktoja?Ale…
–Szczerzemówiąc,niesądzę,abytobyłdobrypomysł.
Zmrużyłaoczypodejrzliwie.
–Jakipomysł?
–Seks–odrzekłbezogródek,choćwcalemusiętoniepodobało.–Spędziliśmy
miływieczórijakzauważyłaś,jutroczekanasciężkidzień.Myślę,żeporaiśćspać.
–Tak?
– Tak. – W duchu pochwalił się za mistrzowskie przedstawienie. – Sama tak po-
wiedziałaś.Zgadzamsięztobą.
–Zgadzaszsięzemną–powtórzyła.–Todobrze.–Przezchwilęmilczała,apo-
temlekkosięuśmiechnęła.–Wtakimraziedobranoc.Ijeszczerazdziękujęzamiły
wieczór.
Spojrzałnajejdłońwciążopartąojegotors.
–Dobranoc,MaryMargaret.
–Ach,okej….dobranoc.–Zabrałarękę.
–Poczekaj.–Uśmiechnąłsięniewinnie,kładącdłonienajejramionach.–Będzie
misięlepiejspało,jeślimniepocałujesznadobranoc.Tylkojedenraz.Przezwzgląd
nadawneczasy.
–Dobrze.–Connormusnąłustamijejramię,potemszyję,agdydotarłdopolicz-
ka,Maggiebrakowałojużtchu.–Cotyrobisz?
Drażniłzębamijejucho,potemjepocałował.
–Nieprześpięsięztobą,nawetjeślibędzieszmnieotobłagać.
–Błagać?–Odchyliłagłowę.–Toszaleństwo.
–Wiem–wyszeptał.–Mogłabyśjużprzestać.
–Przecież…–Niedokończyła,bozacząłpieścićjęzykiemkącikijejust.Gdyusły-
szałjejjęk,przywarłdoniejustami.Pocałunekbyłgorącyipodnieciłgobardziejniż
wszystko,czegodotejporydoświadczył.
Pojął,żepopełniłbłąd.Niepotrafiłsiępowstrzymać.Miałochotępociągnąćjąna
kanapęidotykaćjejwszędzieodjejrudychwłosóważposeksowneróżowepaznok-
cieustóp.Wiedział,żepozwoliłabymunato.Pragnąłrozsunąćjejnogiizagłębić
sięwniejdosamegokońca.
Cholera.Przecieżwłaśniepotozaplanowałromantycznywieczór.Czułjednak,że
choćMaggienieśmiałoprzywarłajużdoniegocałymciałem,potrzebujetrochęcza-
su,byoswoićsięzjegobliskością.Dlaczegowięcnieprzestawał?Każdypocałunek
tylkopogarszasytuację.Jeślizaraztegonieprzewie,zupełniestracigłowę.
Leczgdyznowujęknęła,zmieniłzdanie.Przeniósłdłońnajejpiersiipoczułsię,
jakbywróciłdodomupodługiejpodróży.Pamiętałtencudownykształtiniczegonie
pragnąłterazbardziej,niżzatracićsięwniej,pieścićustamijejsutkiidelektować
sięodgłosamirozkoszy.
Terazalbonigdy.Znalazłwsobienadludzkąsiłę,byzakończyćpocałunekiodsu-
nąć się od Maggie. Na jej twarzy odmalowało się zdumienie. Nie był pewien, czy
wartosiętakpoświęcać,aleniezmieniłzdania.
–Poraspać,MaryMargaret.–Otuliłjąramieniemipoprowadziłdosypialni.
Opadłanałóżko,przyglądającmusięuważnie.
Uśmiechnąłsięiuniósłdłoń,jakbyżegnałsięzniąprzeddługąpodróżą.
–Słodkichsnów.
–Dob…dobranoc.Idziękuję.
Wyszedłzpokoju,zamykającdrzwi.
NastępnegorankaConnorprzewróciłsięnabokispadłzkanapynapodłogę.
–Cholera.–Potarłłokieć,którymuderzyłostolik.–Gdzieja…aha.–Podniósłsię
zpodłogiiusiadłnakanapie,przypominającsobiewydarzeniazeszłegowieczoru.
Wydawało mu się, że obrał świetną taktykę: gorące pocałunki miały zachęcić
Maggie,bydołączyładoniegowłóżku,lecznaglewpadłomudogłowy,byprzerwać
i zostawić ją rozpaloną, tak aby wróciła po więcej. Spodziewał się, że kolejnego
wieczorutoonabędziepróbowałagouwieść.
– Głupek – mruknął. – Nieźle na tym wyszedłeś! – Zaklął pod nosem, zabierając
kocipoduszkęzkanapy.
Gdy wszedł do sypialni, Maggie wciąż jeszcze spała. A więc gdy on prawie nie
zmrużyłoka,onawypoczywaławnajlepsze.Spojrzałnaniązezłością,przysięgając
sobie,żetejnocybędziespałzniąwjednymłóżku.
Wyjąłzszufladyspodenkiibutydojogginguiwyszedł.Nieprzebiegłjeszczepoło-
wydystansu,kiedyznowudopadłygoczarnemyśli.Przestałzwracaćuwagęnabłę-
kitnenieboiniemógłsięjużcieszyćmorskąbryzą.Postanowiłsięjednakniezadrę-
czać.Zeszłanocniepotoczyłasiępojegomyśli,alebyłcierpliwyiwiedział,żeosią-
gnie cel. Rozniecił w Maggie żar i choć teraz spała, z pewnością odgrywał w jej
snachgłównąrolę.
Musijątylkoprzekonać,żepragniegotaksamojakonjej.Zuśmiechemprzypo-
mniał sobie, jak niemal uległa pożądaniu. Z łatwością ponownie doprowadzi ją do
takiegostanu.Lubiłwyzwaniaitakwłaśniepostrzegałswojąmisję.Napewnodo-
pnieswego.
Z tym postanowieniem ruszył z powrotem do hotelu, by wziąć prysznic i rozpo-
cząćpełenwrażeńdzień.
Słysząc zamykające się drzwi, Maggie spojrzała na budzik. Poprzedniego dnia
Connorwspominał,żepójdziepobiegać,domyślałasięwięc,żemaprzynajmniejpół
godziny, by się przygotować. Wstała, wzięła prysznic, wysuszyła włosy i włożyła
czarnespodnieorazsweterwkolorzeburgunda.Niezamierzałachodzićcałydzień
wszpilkach,dlategowsunęławygodne,alestylowebutynapłaskiejpodeszwie.Jeśli
Connorbędzienalegać,przebierzesięnakolacjęwcośwystrzałowego.
Uprzedzałją,byzabraławyłącznieeleganckieubrania,alespakowaładodatkową
parędżinsówibutówsportowychnawypadek,gdybyprzeznajbliższytydzieńudało
jejsięznaleźćchwilędlasiebie.
Pocieszałająmyśl,żeConnorteżniebędziezachwycony,całyczasnoszącgarni-
tury–wiedziała,żenacodzieńubierasięinaczej.
Zostawiłamuliścik,informując,żebędzieczekaćwpobliżuhotelowejkawiarenki
i wyszła, zabierając z sobą lekki żakiet. Czterdzieści pięć minut później jej serce
zabiłomocniej,gdyzobaczyła,jakConnoridziewjejstronę.Mogłabysięprzyzwy-
czaićdotakiegowidoku,pomyślała,leczszybkoodpędziłatenpomysł.Powinnapa-
miętać,żeznalazłasiętutylkodlatego,żepotrzebujepieniędzy,aonnajwyraźniej
uparłsię,bydaćjejnauczkę.
Aleprzecieżnicniestałonaprzeszkodzie,bynacieszyłasięjegowidokiem.
Mimoschludnegostroju:spodnikhaki,białegopodkoszulkaiswetrawserek,wy-
glądembudziłrespekt.Szedłwjejstronęjakpantera,którazwęszyłaofiarę.Kobie-
tyrzucałymuzaintrygowanespojrzenia,gdyprzechodziłobokpewnymkrokiem.Ja-
kaśjejczęśćmiałaochotęwstaćizawołać:onjestmój!
Ale przecież nie jest, upomniała się w myślach. I nie będzie. Przygnębiła ją ta
myśl, lecz szybko ją odepchnęła. Przez najbliższy tydzień postanowiła cieszyć się
każdąchwiląwjegotowarzystwie.
Pośniadaniu,naktóreudałojejsięnamówićConnora,ruszylidocentrumkonfe-
rencyjnego.Zdziwiłyjątłumy,bofestiwalniezostałjeszczeotwartydlapubliczno-
ści.
Wpierwszychdniachmiałosięodbyćkilkawarsztatówipanelipoświęconychte-
matom,którymiinteresowalisięprofesjonaliścizbranży.Maggiezaznaczyłakilka
znichwprogramie,zamierzającwziąćwnichudział.
Stanowiskawystawcówtętniłyjużżyciem.Podawanonanichpróbkiróżnychma-
rek piwa i sprzedawano najróżniejsze gadżety. Ludzie z branży bardzo chętnie
kosztowaliproduktówkonkurencji.
ByłazdziwionaprzyjaznymnastawieniemConnoraorazsympatiąjegoznajomych
ipartnerówbiznesowych.Uśmiechałasiędowszystkich,rozmawiającicieszącsię
z uwagi, jaką jej poświęcali. Dzięki nim niejedne drzwi mogły stanąć przed nią
otworem. Była jednak zdezorientowana. Czy to miała być nauczka Connora? Być
możetendrańzamierzająwykończyćuprzejmością.
Skupiła się na panującej wokół wrzawie i gwarze rozmów, próbując sobie wy-
obrazić,jakwielkiharmiderzapanujetutajwweekend,kiedyzjawisięjeszczewię-
cej gości, zagrają zespoły rockowe i zacznie się znacznie więcej prezentacji. Nie
mogłauwierzyć,żecieszyjązderzenieztakwielkąmasąludzką.
Connorbezprzerwyspotykałkogośznajomego.Miaławrażenie,żeprzyjaźnisię
zewszystkimi.Przedstawiałjąkażdejnapotkanejosobieiwłączałdorozmowy,za
co była mu naprawdę wdzięczna. Cały czas walczyła z sobą, próbując się przeko-
nać,żeniemógłbysięposunąćdosabotażu.Możesięmyliła,aletegodnianiespra-
wiałwrażeniakogoś,ktoplanujezemstę.
Widząc,jakjestotwartyijakdbaojejsamopoczucie,czuła,żetrudnobędziejej
dotrzymać postanowienia i nie pójść z nim do łóżka. Oczywiście nie zamierzała
uprawiaćznimseksutylkodlatego,żeprzedstawiłjąkilkuwpływowymosobom.Po
prostu nie mogła już dłużej ignorować faktu, że Connor jest dobrym i honorowym
człowiekiem.Takim,jakgozapamiętała.
Toonasięzmieniła.Ktobypomyślał,żeporozstaniuznimwpadniezdeszczupod
rynnę?LataspędzonewtowarzystwieAlanaijegomatkisprawiły,żestałasiębar-
dziejskrytainerwowa.
Ale znalazła się na właściwej drodze. Patrzyła teraz w przyszłość. Była dumna
z faktu, że tydzień wcześniej odważyła się odwiedzić Connora w biurze, a teraz
przebywawśródludziispędzamiłoczas.Zaszływniejdiametralnezmianywpo-
równaniudostanu,wjakimsięznajdowałaprzedtrzemalaty.Miałaochotęskakać
zradości,wiwatując:dobrarobota,Maggie!
Uśmiechnęłasiędosiebie.
–Maggie–głosConnorawyrwałjązzamyślenia–poznajBillaStorma.Znajduje
sięwczołówcebrowarników.
–Byłbymnaszczycie,gdybyniewatahaMacLarenów–zażartowałstarszymęż-
czyzna.
Maggieuśmiechnęłasiędoniego,wpatrującsięwnajdłuższewąsy,jakiekiedykol-
wiekwidziała.
Uścisnęłamudłoń.
–Dzieńdobry,panieStorm.
–MówmiBill–zaproponowałżyczliwie.–Per„pan”możeszsięzwracaćdomoje-
goojca.
–Miłomi,Bill.
–Connorzapewniamnie,żetwojejasnepiwawkrótcepobijąrynek.–Billpodra-
pałsięwgłowę.–Wybacz,jeśliwydajęsięsceptyczny,alepatrzącnaciebie,potra-
fięzrozumiećjegoentuzjazm.
Nieco wystraszona spojrzała na Connora, lecz ten tyko uśmiechnął się, słysząc
zupełnienieszkodliwyżart.Uznała,żenicjejniegroziipodałaBillowiwizytówkę.
–Zapraszamjutronaprywatnądegustacjęmoichpiw.
–Chętnieskorzystam.–Wręczyłjejswojąwizytówkę,którąschowaładotorebki.
GdyBilliConnorwdalisięwrozmowęojednymzichrywali,postanowiłaprzejść
sięposali.
Zatrzymywała się przy kolejnych stanowiskach, poznając wielu sympatycznych
wystawców.Jejojciecmawiał,żebrowarnicytobardzożyczliwaiprzyjaźnienasta-
wionaspołeczność.Oczywiściekonkurowalizsobą,alekibicowalinawetrywalom
i wspierali się nawzajem. Przy czwartym stanowisku zatrzymała się nagle, wybu-
chającśmiechem.
–Wszyscytakreagują–oznajmiłuśmiechniętymężczyzna.
Trzypiwa,któreumieściłnawystawie,miałynajdziwniejszenazwy,jakiewidzia-
ła.
Jednymzprzywilejówprowadzeniamikrobrowarubyłonazywanieswoichmarek
zgodniezwłasnymupodobaniem.Wielubrowarnikówpróbowałoszokowaćlubin-
trygować,niektórzychcielirozbawićpotencjalnychklientów.
Nazwy jej najnowszych piw nie były zbyt kontrowersyjne. W tym roku zdecydo-
wałasięnadaćimnazwiskaznanychrudowłosychkobiet,bypromowaćswojąmar-
kę,Redhead.Dokonkursuzgłosiła:RitęHayworth,MaureenO’HaręiLucyRicar-
do.
Potężniezbudowanywystawcaowłosachkolorupiaskowcaprzedstawiłsięjako
Pete.Okazałosię,żejestwłaścicielembrowaru,zktóregopochodząpiwa.
–Możezaproponujędegustację?
–Jakdlamniejestjeszczezawcześnie.–Uśmiechnęłasię.–Alechciałamzapy-
tać,ktonadałimtenazwy?
–Większośćnazwwymyślająmoitrzejsynowie.
–Pięknarodzinka.Pomagająpanuwbrowarze?
–Ależskąd!–zaśmiałsięPete.–Żadennieukończyłjeszczesiedmiulat.Zajmują
sięwyłączniemarketingiem.
– Rozumiem. – Skinęła głową, biorąc do ręki jedną z butelek. – Zastanawiałam
się,skądczerpałpaninspirację,nazywająctopiwo„Tyłekpudla”.
– Nazwę wymyślił mój kreatywny pięciolatek, Austin. Ale niech się pani nie da
zwieść.„Tyłekpudla”tofantastycznepiwozcytrusowąiegzotycznąnutą.Mana-
prawdęwyjątkowyaromat.
Maggiezachichotała.
–Bardzomisiępodobatanazwa.Postaramsięwpaśćdopanapopołudniunade-
gustację.–Ato?–Wskazałakolejnąbutelkę.–ZasmarkanyBobby?
–Bobbytomójnajstarszysyn.Wpadłnatenpomysł,kiedybyłprzeziębiony.Nie
mógłsięprzestaćśmiać,kiedytowymyślił.Jazresztąteż–dodałpochwili.–Poczu-
ciehumorumająchybapomnie.
Poklepałagoporamieniu.
–Powinienbyćpanznichdumny.
–Jestem.
–Cześć,Maggie.–Odwróciłasięizobaczyłaekscentrycznegomężczyznę,które-
gopoznałapierwszegodnia.
–Och,cześć,Ted.
Uśmiechnąłsiędoniejzawadiacko.
–Mamnadzieję,żeprzemyślałaśmojąpropozycję.
–Niestetyniemogę…
–Tutajjesteś–usłyszałazaplecami.Connorstałtużzanią,wbijającspojrzenie
wTeda.
– Znacie się? – zapytała. – To mój… – Odwróciła się, lecz Teda już nie było. Za-
uważyła,żeprzeciskasięwpośpiechuprzeztłum.–Dziwne…
–Dobrzegoznasz?–zapytałConnor.
–Właściwietoprawiegonieznam.
–Iniechtakzostanie.
Peteodchrząknął.
– Ach, przepraszam. Connor, poznaj Pete’a. Jest właścicielem browaru „Pod
śmierdzącymrobakiem”.
ConnoruścisnąłdłońPete’a,leczpokrótkiejrozmowiezłapałjązarękę.
–Chodźmy.Chcęjeszczesprawdzićgrafikkonkursu.
MaggieobiecałaPete’owi,żewrócipopołudniu.Poszlidowindy,agdyzjechalina
niższepiętro,Connorpuściłjejrękę,rozglądającsiędokoła.
–Dopiątkuzrobisiętutajniezłyścisk.
–Wspaniale,prawda?
–Wspaniale?–zdziwiłsię.–Większośćludziirytujątłumy.Ciebienie.
–Tomójpierwszyfestiwal.
–Nicdziwnego,żejesteśtakapodekscytowana.–Szlidługimkorytarzemwkie-
runkusali,wktórejmiałoobradowaćjury.–Nigdytuniebyłaś,kiedybrałaśudział
wkonkursachjakoTaylorJames?
–Anirazu.
–Dlaczego?
–Bojestemnieśmiała.
Parsknąłśmiechem.
–Ty?!Nieżartuj.Jakibyłprawdziwypowód?
Dziesięćlattemumożeteżuznałabytozazabawne,ależyciezAlanemjązmieni-
ło.
–Kiedywróciłam,okazałosię,żeprawienikogotutajnieznam.Większośćznajo-
mychwyjechała,pojawiłosięmnóstwoobcychosób.Nieczułamsięnasiłach,żeby
braćudziałwkonkursie.
–Przecieżtwójojciecteżwygrywałmedale.Gdziekolwiekbyśsięzjawiła,przyję-
tobycięzotwartymiramionami.
–Chciałabym,żebytobyłotakieproste.
–Pozatymmasztębranżęwekrwi.Musiałaświedzieć,żetwojepiwazrobiąfu-
rorę.Dziwimnie,żeniechciałaśosobiściezebraćpochwał.
– Masz rację. Powinnam była się odważyć – przyznała – ale po kilku wpadkach
z dawnymi znajomymi zabrakło mi odwagi. Na szczęście moja kuzynka Jane i jej
chłopakzgodzilisięwystępowaćwmoimimieniu.
–Pojakichwpadkach?
Jak zwykle czepiał się szczegółów. Nie wiedziała, jak mu to wyjaśnić. Dlaczego
musiałaznowucośpalnąć?!
–Maggie?
Odwróciłasię.Stałprzedniąosiłekzrejestracji,Johnny.
–Cześć,Johnny.–Uśmiechnęłasię.–ZnaszConnora?
–Jasne.–Johnnyodwzajemniłuśmiech.–Jaksięmasz,stary?
–Dobrze.–Connoruścisnąłmudłoń.–Wejdęnachwilędosalisprawdzićgrafik.
–Zaczekamtutaj.
–Toniepotrwadługo.
Zamieniła z Johnnym kilka słów, zanim ten musiał wrócić do obowiązków. Prze-
szła się wzdłuż stanowisk, na których znajdowały się ulotki dotyczące seminariów
i gadżety. Wybrała kilka ulotek, które wydały jej się ciekawe i po pięciu minutach
zobaczyła,jakConnoropuszczasalę.Ruszyławjegostronę,leczwtejsamejchwili
otoczyłagogrupkatrzechkobiet.Każdazaatakowałazinnejstrony.
–ConnorMacLaren!
– To Connor! – zawołała blondynka. – Świetnie wyglądasz. – Maggie rozpoznała
wniejSarahMyers,jednązjejnajlepszychprzyjaciółekzeszkoły.
Sarahbyłateżjednązpierwszychosób,któreodwróciłysięodniej,gdywróciła
domiasteczka.
–Miałamnadzieję,żeciętutajspotkam.–DrugazkobietobjęłaConnoraramie-
niem.
–Cześć,Connor–przywitałasięznimtrochęnieśmiałabrunetka.Maggiezdała
sobie sprawę, że to ta sama kobieta, która pierwszego dnia zgromiła ją spojrze-
niem,aterazznowuprzyglądałajejsięchłodno.
–Lucinda–zwróciłsięConnordobrunetki–pracujeszdzisiaj?
– Nie. – Brunetka przeniosła wzrok z Maggie na Connora. – Jake dał mi wolne,
więcprzyszłyśmyobejrzećfestiwal,zanimzrobisiętłoczno.
CzyżbypracowaładlaMacLarenów?Nicdziwnego,żeniebyławobecniegotak
bezpośredniajakpozostałe.
Sarahspojrzałananapisnaddrzwiami:„Wejścietylkodlajury”.
–Jesteśsędzią?Super!
Maggie czuła się niezręcznie, stojąc w pobliżu, ale nie zamierzała do nich po-
dejść.Zresztąniepowinnojejobchodzić,żejakieśgroupiesśliniąsięnajegowidok.
Przecieżniemogłasobierościćdoniegopraw.Jednakto,coczuła,przeczyłozdro-
worozsądkowej argumentacji. Zakręciła się na pięcie i ruszyła w przeciwnym kie-
runku.
Miałanadzieję,żedoweekendu,kiedyfestiwalzostanieotwartydlaszerszejpu-
bliczności,nienatkniesięnanikogoznajomego.Skądmiaławiedzieć,żeSarahijej
świtazechcązjawićsięwcześniej?
Przecisnęła się przez kolejkę, która ustawiła się przed Johnnym, i weszła do ła-
zienki.Wśrodkunaszczęścieniebyłonikogo.Zamknęłasięwjednejzkabin,opie-
rającgłowęodrzwi.Czułasięjakuciekinierkaszukającaschronienia.Wiedziała,że
te złośliwe baby będą czekać na okazję, by znowu ją zaatakować, ale tym razem
będąmiaływidownię.
–Namiłośćboską,uspokójsię–powtarzałasobie.–Zraniąciętylkowtedy,kiedy
imnatopozwolisz.–Takprzynajmniejkilkalatwcześniejprzekonywałjąterapeu-
ta.Wiedziała,żetoprawda,alewcaleniepoprawiałojejtonastroju.
Uderzyłapięściąwdrzwikabiny.Docholery!Czydziesięćlatniewystarczyło,by
odkupićdomniemanegrzechyprzeszłości?Dlaczegotekobietyniemogązachowy-
waćsięjakdorosłe?
Uśmiechnęłasiędosiebie,bonieumknęłojejuwadze,żesamaniezachowujesię
zbytdojrzale.Musistawićczołaswoimdemonom.PointCairnjestterazjejdomem.
Nie może przez całe życie uciekać przed dawnymi przyjaciółmi. Musi przekonać
Sarahdozawieszeniabroni.Zacznieodzaraz,kiedytylkoprzestaniedrżećjakwy-
straszonyszczeniak.
Nie zamierzała celowo odkładać konfrontacji, ale skoro łazienka wciąż była pu-
sta,postanowiłatowykorzystaćizadzwonićdodziadka.
Wyjęłatelefonztorebki,wybierającnumer.
–Cześć,dziadku.Toja,Maggie.
– Cześć, kwiatuszku – powiedział z zadziwiająco mocnym szkockim akcentem. –
Dobrzesiębawisz?
–Znakomicie–skłamała.–DziękiConnorowinawiązałamsporokontaktów.Wszy-
scysądlamniebardzomili.
–Bardzosięcieszę.
–Tęsknięzatobą.
–Kochanie,nieprzesadzaj.Jestemnaswoimmiejscuizajmujęsięmoimikochany-
mikózkami.
–WidziałeśsięzDeidre?
–Zawracamigłowęcogodzinę–poskarżyłsiędziadek.
–Todobrze,żesiętobąopiekuje.
–Dobrazniejkucharka.Tomuszęprzyznać.
–Iświetnaprzyjaciółka.
– Tak, tak – potwierdził zniecierpliwiony. Wyraźnie nie podobał mu się fakt, że
przydzieliła mu nianię. – Deidre wspominała, że Connor zabiera cię na jakieś ele-
ganckieprzyjęciezmuzyką.Kiedytobędzie?
–Wpiątek,aleniewybieramsięnanie.Wiesz,żenielubiętańczyć.Nawetnie
zabrałamodpowiedniejsukienki.
–Kiedyśuwielbiałaśtaniec.
–Aletosięzmieniło.
–Idźnatoprzyjęcie–nalegałdziadek.–Connorzasługujenato,żebyzatańczyć
zpięknądziewczyną.
–Wtakimrazieczekagorozczarowanie.–Postanowiłazmienićtemat.–Cosły-
chaćuLydiiiVincenta?
–Świntusząjaknapalonekozy.
Zachichotała.
–Przecieżsąkozami.
Dziadekzaniósłsiętakdonośnymśmiechem,żezacząłkaszleć.
–Napijsięwody,żebyprzepłukaćgardło.
–Nicminiejest–odrzekłchrapliwymgłosem,wciążkaszląc.–Nieśmiałemsię
takodlat.Zawszepoprawiaszmihumor,kwiatuszku.
–Naprawdęzatobątęsknię.
–Nimsięobejrzysz,będzieszwdomu–pocieszyłją.–Bawsiędobrzeipijdużo
piwa,bojestzdrowe.
–Wiem,dziadku.Kochamcię.
–Dobrazciebiedziewczyna–powiedziałczule.
Gdysięrozłączyła,zdałasobiesprawę,żemawilgotneoczy.Otarłajeizmusiła
siędowyjścianakorytarz.
–Maggie!–Connormachałdoniejześrodkasali.Naszczęścieniebyłjużotoczo-
nystadkiemharpii.Pomachałamu,idącwjegostronę.–Gdziebyłaś?–zapytał.
–Byłeśzajęty,więcskorzystałamzokazjiizadzwoniłamdodziadka.
–Couniego?
–Chybawszystkowporządku.Twojamamaczęstodoniegozagląda,więcjestem
spokojna.
–Todobrze.–Objąłją.Jegobliskośćsprawiałajejprzyjemność.Czułakorzenno-
cytrusowyzapachjegowodypogoleniu,delektowałasiębijącymodniegociepłem.
Pasowalidosiebieidealnie,nawetjeślimiałototrwaćtylkochwilę.Przezlatanie
przyznawałasiędotego,żezanimtęskniła,zwłaszczagdymusiałaznosićtowarzy-
stwochłodnegoiapodyktycznegomęża.
–Connor!–DwajbraciaiLucinda,kobietaześwitySarah,którawcześniejgromi-
ła ją spojrzeniem, szli w ich stronę. Lucinda trzymała w ręce notatnik i długopis.
Niewyglądałanazadowoloną.Czyżbybraciazmusilijądopracy?Amożetoobec-
nośćMaggiepsułajejhumor?
Connorzabrałrękęiwjednejchwilipoczułasięosamotniona.
–Cześć,chłopaki–przywitałsięzbraćmi.
–Zostańznimi–zaproponowała.–Przejdęsięjeszczepowystawie.
–Poczekaj.Przecieżichznasz.–Złapałjązarękę.
Miałazłeprzeczucia,alepostanowiłazostać.
–CzytoMaggieJameson?–spytałIan,gdydonichpodeszli.
–Wewłasnejosobie–odrzekłConnor.
–Cześć,Maggie–rzuciłaoschleLucinda.
Maggiezdobyłasięnauśmiech.
–Lucinda,prawda?–upewniłasię.–JesteśkuzynkąSarah.Pamiętamcięzeszko-
ły.Miłocięznowuwidzieć.
–Upłynęłosporoczasu–skrzywiłasięLucinda.
– To prawda. – Maggie przypomniała sobie, że Lucinda była młodsza od Sarah
okilkalat,aleczasemdołączaładogrupyjejprzyjaciół.
– Pracuję teraz u MacLarenów. – Zabrzmiało to tak, jakby chciała powiedzieć:
trzymajsięodnichzdaleka.
Właściwie Maggie nie mogła jej za to winić. Jeśli Lucinda uwierzyła kłamstwom
Sarah,byłaprzekonana,żetoMaggiezłamałaConnorowiserce.
Bracia wymielili spojrzenia. Zdała sobie sprawę, że ich też nie cieszy jej obec-
ność.Pewniejakresztamiasteczkawiniąjązato,cowydarzyłosięprzedlaty.
Zapowiadasięświetnazabawa.
–Ian,Jake,miłowaswidzieć–rzekłapogodnie.
–Ciebieteż–odrzekłIanbezprzekonania.–Jakcisiępodobafestiwal?
–Jestcudowny.
–Bierzeszudziałwkonkursie?
–Zgłosiłamtrzypiwa.
Gdy rozmawiała z Ianem, Jake nachylił się ku Connorowi i wyszeptał mu coś do
ucha. Ten wybuchnął śmiechem, lecz Jake przyglądał się Maggie z kamienną twa-
rzą. Starała się to zignorować, ale krytyczne spojrzenia coraz bardziej jej prze-
szkadzały.NawetIan,choćzdobyłsięnarozmowę,robiłtoniechętnie.
DotknęłaramieniaConnora.
– Właśnie sobie przypomniałam, że muszę coś załatwić. Napisz, kiedy będziesz
gotowyigdziechceszsięspotkać.
–Poczekaj.Jeszczetylko…
Ale ona odwróciła się i odeszła tak szybko, jak to możliwe, zostawiając braci
MacLarenówsamnasamzichcichym,leczwyraźniewyczuwalnympotępieniem.
ROZDZIAŁSZÓSTY
ZdziwionyConnorodprowadziłMaggiewzrokiem.Miałochotęzaniąpobiec,ale
najpierwzwróciłsiędoJake’a:
–Cosięstało?
–Chybanieodpowiadajejnaszetowarzystwo.
–Niepróbujmimydlićoczu.Wystraszyłajątwojamarsowamina.Nieżyczęso-
bie,żebyśjątaktraktował.
–Dlaczegojejbronisz?Zarzekałeśsię,żejużnigdynieodezwieszsiędoniejsło-
wem.Cosięzmieniło?
– Dorosłem – odrzekł ze złością. – Na miłość boską, to było dziesięć lat temu.
Przestańsięjejwreszcieczepiać.Zresztąsamkazałeśmiznaleźćsobiepartnerkę
nafestiwal.
–Myślałem,żeprzyprowadziszkogoś,zkimwszyscybędąsiędogadywać.
–Mogłeśmniezaprosić–wtrąciłaLucinda.
Connorjązignorował.
–PrzecieżzawszelubiłeśMaggie.
–Doczasukiedytaknamieszaławtwoimżyciu,żeprzezrokniebyłeśwstanie
podnieśćsięzłóżka.
–Tonieprawda.
–Możedobrzesięwtedybawiłeś,aleja,Ianimamazdecydowanienie.Złamałaci
serce.Myśleliśmy,żenigdyniedojdzieszdosiebie.Niechcę,żebytosiępowtórzy-
ło.
Connorzdałsobiesprawę,żeLucindaprzysłuchujesięichprywatnejrozmowie.
–PodobnoJakedałcidzisiajwolne?Możeposzukaszswoichprzyjaciółek?–zwró-
ciłsiędoniej.
–Nieszkodzi–odrzekłazuśmiechem.–Chętniezostanę,jeślipotrzebujeciemo-
jejpomocy.
–Connormarację–wtrąciłJake.–Dziękujęzanotatki.Idźsiętrochępobawić,
dopókijestokazja.
–Wporządku.Dozobaczenia.
Connorodprowadziłjąwzrokiem.
–Dziękizatroskę–powiedziałdoJake’a,gdyLucindasięoddaliła–aletymra-
zemniemajużryzyka,żeMaggiezajdziemizaskórę.Iniewróciliśmydosiebie,je-
śliotocichodzi.Totylkointeresy.
–Interesy?Waszezachowanieprzedchwiląniewyglądałozbytoficjalnie.
–Toprawda–potwierdziłIan.–Maciedosyćzażyłerelacje.
–Jesttuzemną,bomamyukład:onatowarzyszymiprzeztydzień,awzamian
dostanęrecepturyjejpiw.
Connorwyjaśniłwcześniejbraciom,żetoMaggiestoizasukcesemmarkiTaylor
James.
–Aonacobędzieztegomiała?–zdziwiłsięJake.
–Świetnązabawęumojegoboku.
–Jasne.Powiedz,cojejobiecałeś.
–Chcepożyczyćtrochępieniędzy.
– Czyli zaproponowałeś jej gotówkę za towarzystwo? Zdajesz sobie sprawę, jak
towygląda?
–Alezciebiedupek.–Connorprzewróciłoczami.–Potrzebujetychpieniędzydla
Angusa.
–Jestchory?–zaniepokoiłsięIan.
–Maproblemyzsercem.
–Cholera.Tokiepskiewieści.–Jakeoparłsięostółkonferencyjny.
–Tak–potwierdziłConnor.–Pewieneksperymentalnylekmógłbymupomóc,ale
kosztujemajątek,aubezpieczeniegoniepokryje.
–Wtakimraziepowinniśmyjejdaćtepieniądze–zaproponowałIan.
–Natojestzbytdumna.Dlategochcemisprzedaćreceptury.
–Tomasens–przyznałniechętnieJake.
–Jakwidzicie,wszystkokontroluję.Przestańciejejdokuczaćistraszyćposępny-
miminami.–Connorruszyłdowyjścia.–Tonarazie.Idęjejposzukać.
–Zaczekaj!–zawołałJake.–Jesteśpewien,żepotrzebujepieniędzy?Ztego,co
słyszałem,jejbyłymążzostawiłjejkupękasy.
–Ktocitopowiedział?
–Niepamiętam.Chybajednazjejprzyjaciółek.
–Jakichprzyjaciółek?–parsknąłIan.–SarahMyersmówiłami,żewszyscysięod
niejodwrócili.
–Samajestsobiewinna–powiedziałJake.
Connorniezamierzałznosićdocinekbrata.KlepnąłJake’awramię.
– Nie wtykaj nosa w nie swoje sprawy. Cokolwiek wydarzyło się między mną
aMaggie,tojużzamierzchłaprzeszłość.
–Dobra,dobra.–Jakeuniósłręcewgeściekapitulacji.–Będędlaniejmiły.
–Spróbujniebyć.
–Alemożenamkiedyśwreszcieopowieszotej„zamierzchłejprzeszłości”–dodał
ześmiechem.
WściekłyConnorruszyłwstronęJake’a.Ianstanąłmiędzynimi.
–Spokojnie.Cofnijciesięobaj.
–Dupek–wymamrotałConnor.
–Palant–odciąłsięJake.
IanrzuciłJake’owigniewnespojrzenie.
–Niemartwsię–powiedziałdoConnora.–Będziemysięzachowywaćjakdżen-
telmeni.
–Mamnadzieję.–ConnorwycelowałpalcemwJake’a.–JutrozabieramMaggie
na kolację do Wellstone’a. Macie się z nią obchodzić jak z księżniczką albo całą
transakcjęweźmielicho.
ConnorpostanowiłdaćMaggietrochęczasuiwyszedłnazewnątrz,byzaczerp-
nąćświeżegopowietrza.Przeciąłtarasiruszyłdalejpromenadą.Słońcewciążbyło
wysoko,alewiałchłodnywiatr.Jemutonieprzeszkadzało.
DlaczegotakzażarciebroniMaggie?Samkiedyśczułto,coopisywałjegobrat–
nieufałjej,nierozumiał,niechciałjużoglądaćjejtwarzy.
Alegdytydzieńwcześniejzjawiłasięwjegobiurze,cośsięzmieniło.Patrzyłna
niąinaczej,zwłaszczaodkądusłyszał,żejejżycieubokumężawcaleniebyłousła-
neróżami.Musisięjeszczedowiedzieć,dlaczegowogólewyjechała.
Niepowiedziałbytegobraciom,alelubiłspędzaćzniączas.Czasemrozpoznawał
wniejdawnąMaggie,którątakdobrzeznałikochał.Fakt,żebyłaterazznacznie
bardziejseksowna,przemawiałnajejkorzyść.Czybyłowtymcośzłego,żechciał
miłospędzićkilkadniwjejtowarzystwie?Pewniejednakniemógłbyjejjużzaufać
takjakdawniej.
Odgarnąłwłosyzczoła.Jaketeżnieufałludziom.Mawiał,żenienawidzikłamców
ikiedyktośrazzawiedziejegozaufanie,niezasługujenadrugąszansę.
Connor dobrze wiedział, że nieufność Jake’a wiąże się z występkiem wuja
Hugh’gonaisprawąjegotestamentu.Tenłajdaknawetzzagrobupróbowałskłócić
braciisprawić,bywystąpiliprzeciwkosobiewwalceospadek.
Udałoimsięprzechytrzyćszkockichprawników,dziękiczemuuniknęlikonieczno-
ści wypełnienia absurdalnych postanowień testamentu. Teraz nie miało to jednak
znaczenia.Connorowizależałoprzedewszystkimnatym,byJakezmieniłswojena-
stawieniewobecMaggie.
Prawdęmówiąc,nigdygonieokłamała.Poprostuwyjechała.Niebyłołezanidra-
matycznychpożegnań.Pewnegodniazniknęłazjegożyciaiwymazałagozpamięci.
Potarłpierś,klnącpodnosem.Tochybarefluks,boukłucie,którepoczuł,niemoże
mieć przecież nic wspólnego ze wspomnieniem bólu, jaki go ogarnął po jej wyjeź-
dzie.
Postanowiłskupićuwagęnaodrapanymkutrzerybackimwpływającymdoportu.
Starykapitanwzębachtrzymałfajkę,awręcebutelkępiwa.
Cholera,możeJakematrochęracji.ConnorwciążmiałsłabośćdoMaggie,choć
w jej obecności potrafił być twardy. Powinien jednak posłuchać brata i zachować
ostrożność.Gdybystraciłczujność,tarudowłosapięknośćmogłabymuznowuzajść
zaskórę.
Kiedy wrócił do hotelu, zobaczył, jak Maggie wychodzi z windy i kieruje się do
lobby.Ruszyłwjejstronę,agdygozauważyła,stanęławmiejscu.
–Wybieramsięnaspacer.
–Właśniewróciłemzespaceru,alepójdęztobą.
–Niemusisz.
–Muszę.Mieliśmyspędzićtenczasrazem,zapomniałaś?
–Dajspokój.Niejestemcipotrzebnaprzezcałądobę.
– Wręcz przeciwnie. – Gdy otworzyła szerzej oczy, dodał szybko: – Mamy prze-
cieżukład.
–Tak–westchnęła–alechybamamprawodochwiliodpoczynku.Zwłaszczapo
tym,jaktwójbratpróbowałmniezabićwzrokiem.
Powstrzymałsięodśmiechu.NiewiniłjejzazłośćnaJake’a,aleniezamierzałjej
otymmówić.
–Niczegotakiegoniezauważyłem.
–Chybamaszproblemyzewzrokiem.Zjegooczubiłygromyprzezcałyczas,gdy
stałamwpobliżu.Jesttaksubtelnyjaknosorożec.
–Takąjużmatwarz,więcprzestałemzwracaćnatouwagę.Aleprzyznaj,żenie
tylkomoibraciaciprzeszkadzają.
–Comasznamyśli?
–Wydajecisię,żeniezauważyłem,jakuciekałaśprzedSarahijejkoleżankami?
Musiałemsięsamodnichopędzać.Aprzecieżtotwojeprzyjaciółki,niemoje.
–Nieprzyjaźnięsięznimi–wyjaśniła.–Naprawdętakciężkoprzeżyłeśspotka-
nieztrzemaśliniącymisięnatwójwidokkobietami?–zaśmiałasię.–Niesprawia-
łeśwrażenia,żecitoprzeszkadza.
Zaśmiałsiępodnosem.
–Wróćmypokurki–zmieniłtemat.–Jestchłodno.
Wjechaliwindąnadwunastepiętro,agdyConnorotwierałdrzwi,Maggieoznaj-
miła:
– Nie obchodzi mnie, co zaplanowałeś na kolację. Wybieram się do Crab Shack
inapijęsiędziświna.
Connoruśmiechnąłsię.CrabShack,jednazjegoulubionychrestauracji,znajduje
siębliskohotelu.
–Chętniedociebiedołączę.
–Naprawdę?
Otworzyłdrzwiiwszedłzaniądoapartamentu.Zanimsięoddaliła,chwyciłjąza
rękę.
–Wiem,żeJakezachowałsięjakidiota.Aletoniedlategouciekłaś,prawda?
–Oczywiście,żenie.–Unikałajegospojrzenia.–Miałamcośdozałatwienia.
–Jasne.
–Nodobrze.–Powiesiłażakietnaoparciukrzesła.–Każdybyuciekł,gdybyza-
wiałotakzabójczymchłodem.
–Chłodem?
–Chodzimioto,jakpotraktowałmnietwójbrat.Zapomnijmyotym.–Poszłado
łazienki,bywyszczotkowaćwłosy.Connoroparłsięoframugę,patrzącnaMaggie.
–Wiem,żecisięprzyglądał,aleniewidziałcięoddłuższegoczasu.Możetwoja
urodazrobiłananimtakiewrażenie.
–Śmiesznyjesteś.
–Staramsię.–Connorwszedłdośrodkaiprzysiadłnamarmurowejwannie,tym-
czasemMaggiepoprawiałaszminkę.Każdyjejruchwydawałmusięzmysłowy.
Musiałsięwykazaćnadludzkąsiłą,bysięnaniąnierzucićiniezlizaćczerwieni
zjejust,apotemnieobsypaćcałegojejciałagorącymipocałunkami.Maggieraczej
bysiętoniespodobało.Miałjednakcałepopołudnie,byjądotegoprzekonać.Po-
czuł,jakogarniagopożądanie.
–Muszęcicośwyjaśnić.Jutrowieczoremty,jaimoibraciazjemykolacjęzbar-
dzo ważnym partnerem biznesowym. MacLaren Corporation jest w trakcie prze-
prowadzaniatajnejibardzodelikatnejtransakcji,dlategotyiJakeniemożecieoka-
zać,żejestmiędzywamijakieśnapięcie.
–Skorototakadelikatnasprawa,dlaczegochceszmnietamzabrać?Przecieżmi
nieufasz.
Wpatrywałsięwniąprzezchwilę.Powiedziałato,oczymmyślałwcześniej.Ajed-
nakczuł,że…jejufa.Przynajmniejwtymwypadku.
–Wiem,żeniezrobiłabyśniczego,comogłobyzaszkodzićnaszejfirmie.
–Cieszęsię,żetomówisz–odrzekłazdziwiona.
–Dlategochcę,żebyśbyładlaniegomiła.
– To Jake jest źródłem konfliktu. Powinieneś z nim porozmawiać. – Pomalowała
ustabłyszczykiem,przezcostałysięjeszczebardziejseksowne.
Przełknąłślinę.
–Jużtozrobiłem.
–Todobrze,bomamdosyćtegonapięcia.–Spojrzałananiegowlustrzeinagle
cośzrozumiała.–Awięcwidziałeś,jaknamniepatrzył?!
–Tak,aletłumaczyłemci,żetakimazwyklewyraztwarzy.Nauczyłemsiętoigno-
rować.
–Dlaosoby,wktórąwycelowanejestjegospojrzenie,niejesttotakieproste.
–Przepraszamcięzajegozachowanie.Mamnadzieję,żeotymzapomniszijutro
będzieciesiędogadywać.
Zamknęłakosmetyczkę,obracającsiędoniegotwarzą.
–Wszystkobędziedobrze.Twójbratnapewnoniezrobinic,comogłobyzagrozić
waszejtransakcji.
–Jestemtegopewien.
–Omnieteżmożeszbyćspokojny–zapewniłago.–Skorowszystkosobiewyja-
śniliśmy,chodźmynalunch.
– Chwileczkę. – Złapał ją lekko za ramiona. – Chcę, żeby to było jasne: jeszcze
raz przepraszam cię za to, że moi bracia cię urazili. To się nie powtórzy. A jeśli
mnienieposłuchają,któryśznichprzypłacitożyciem.
Uśmiechnęłasiępromiennie.
–Dziękuję.–Patrzyłananiegojaknarycerzawlśniącejzbroi,cobyłotakdalekie
odprawdy,żewydałomusięśmieszne.
–Niemusiszdziękować.Nictakiegoniezrobiłem.
–Mimowszystkojestemciwdzięczna.
Gdyuśmiechnęłasię,niemiałwyboruimusiałjąpocałować.Wiedział,żepoincy-
denciezJakiemmożeniebyćgotowanawięcej.Byłtokolejnypowód,byzłoićbra-
tuskóręprzykolejnejnadarzającejsięokazji.Pragnąłterazzobaczyćjąnagą,do-
tknąćjejpiersi,wodzićustamipojejskórze,znaleźćsięwniej.Jegosercezaczęło
bićjakszalone.
Zawszelubiłwydłużaćprzyjemność,systematyczniedążącdocelu,nawetjeślinie
mógłgoosiągnąćodrazu.AlegdyzmysłowyzapachMaggiewypełniłmunozdrza,
nie mógł sobie przypomnieć, dlaczego postanowił czekać. Pragnął jej całym sobą,
bardziejniżczegokolwiekdotąd.Niemiałsiłydłużejtegoodkładać.
Zmieniłpozycję.Całowałjejwargi,niemogącsięniminasycić.Odzeszłegowie-
czorufantazjowałodotykujejust,zastanawiającsię,kiedynadejdzieodpowiednia
chwila,żebymógłspełnićswojefantazje.
Poczułjejwestchnienie.Uznającjezawyrazpożądania,rozchyliłlekkojejwargi.
Ichjęzykisplotłysięwzmysłowymtańcu,podsycającpożądanie.Przypomniałsobie
setki,możetysiącepocałunków,którewymieniliwprzeszłości,dlaczegowięcteraz
czułsięinaczej?Jakbyichustanigdysięniespotkały.
Niesąjużtymisamymiludźmi,pomyślał.Doroślii,miałnadzieję,zmądrzeli.Kie-
dyśjąubóstwiałitraktowałjakrzadkiskarb.Możedlategoodeszła.Czybyłniąaż
takpochłonięty,żeniezauważył,gdyprzestałabyćszczęśliwa?Dlategoterazczuł
sięzupełnieinaczej.Lepiej.
Gdyusłyszałjejjęk,przerwałpocałunek.
–Niewiem,czywyraziłemsięwystarczającojasno,alepragnęcię.
Westchnęła.
–Czytoznaczy,żemuszęzapomniećokolacji?
– Tylko jeśli masz na to ochotę. Będzie mi ciężko, ale dostosuję się do twojego
tempa.–Leczpóźniejtoonprzejmiekontrolę.Niemiałwątpliwościcodotego,jak
spędzątenwieczór.–Czegochcesz,Maggie?
–Chcę…Ja…–Zamknęłaoczy,opierającczołoojegotors.
–Tak?–Uniósłpalcemjejpodbródek.
–Cholera.Poprostupocałujmniejeszczeraz.
Przyciągnąłjądosiebiezuśmiechem.
–Jużsięrobi.
Tymrazempocałunekbyłbardziejspontaniczny.Maggiesprawiaławrażeniebar-
dziejrozluźnionejipewnejsiebie.Możedlatego,żepodjęłajużdecyzję.Albopra-
gnęła usłyszeć, jak bardzo jej pragnie. Nie chciał zaprzątać sobie tym głowy. Cie-
szyłsię,żezmieniłazdanie.
Rozchyliła usta i ich języki znowu się spotkały. Connor przesunął ręce w dół jej
pleców,ująłjąlekkozapośladki.Wydałazsiebiejękiprzywarładoniegomocniej.
Byłwdzięcznylosowizajejpiękneramiona,płaskibrzuch,krągłośćbiodericu-
downeusta.Byłaucieleśnieniempokusy,którejniepotrafiłsięoprzeć.
Dlatego potrzebował tak dużo czasu, by przestać ją kochać, ale udało mu się.
Tym razem będzie inaczej, pomyślał, dotykając jej piersi. Tym razem połączy ich
czystafizycznarozkosz.Bezzłamanychserc,uczućibólu.Tylkorozkosz.
–Connor,chcę…
–Jateż,kochanie–wyszeptał,biorącjąnaręce.
–Dawniejnigdytaknierobiłeś–zaśmiałasię,obejmującgozaszyję.
–Zupełnienierozumiemdlaczego.–Zaniósłjądosypialni,gdzieułożyłjądelikat-
nienałóżku.
Położył się obok, biorąc ją w ramiona. Dotykali się, pieścili i całowali, jakby nie
moglisięsobąnasycić.Uklęknąłnadnią,wsuwającręcepodjejsweter.
–Masznasobiezadużociuchów–powiedział.–Niejestciwtymdotwarzy.
–Dziękujęzakomplement.–Uśmiechnęłasię.
Zdjąłjejsweterprzezgłowęiodrzuciłgonabok.
–Takjestlepiej.
–Zdecydowanie.
Ująłjejpiersiipochyliłsię,całującjegorąco.Szybkoodpiąłjejstanikiteżrzucił
goprzezramię.
–Corazlepiej.
–Connor–jęknęła,gdymuskałjejpiersi.Potempieściłjeustami,ażzaczęłasię
wićzrozkoszy.Przeniósłsięniżej,całującjejbrzuch,drażniącpępek.Powolirozsu-
nąłzamekwspodniach,obsypującpocałunkamikażdyodsłoniętyskrawekskóry.
–Boże,jesteśtakapiękna.
–Connor–westchnęła.
– Jestem tutaj. – Podniósł na nią wzrok. Z jej oczu biło pożądanie. Gęste włosy
rozsypałysięnapoduszcejakaureola,austabyłynabrzmiałeodgorącychpocałun-
ków.Miałanasobiejużtylkokoronkowemajteczki.Wsunąłpodniedwapalce,by
jąpieścić,alepowolitraciłjużkontrolę.Niemógłdłużejczekać.
Zeskoczyłzłóżka,rozebrałsięwmgnieniuokaiznalazłjednązwieluprezerwa-
tyw,któreprzezorniespakował.Rozerwałopakowanieiwróciłdołóżka,zktórego
Maggieobserwowałagorówniewygłodniałymwzrokiem.
–Widzę,żewłożyłeśnajlepszeubranie.Gotowydowyjścia?–zażartowała.
–Jaknajbardziej.–Przysunąłsiędoniej,całującjąwramię.–Naczymtojaskoń-
czyłem?–Znowuposuwałsięwdół,całującjejciało.Zatrzymałsięnachwilę,mu-
skając jej piersi, potem brzuch, biodra. Gdy dotarł do wewnętrznej części jej ud,
brakowałojejjużtchu.–Otak–wyszeptał,wsuwającpalcepodmajteczki.–Prze-
rwałemdokładniewtymmiejscu.
Drżałaijęczała,kiedypieściłjąpalcami,razporazdoprowadzającdogranicroz-
koszyinamomentpozwalającodetchnąć.Jejzmysłowejękistawałysięcorazbar-
dziej błagalne. Connor nigdy nie czuł tak wielkiego pożądania, nawet gdy byli ra-
zem.Tymrazempragnąłjejkażdącząstkąsiebie.Powolizsunąłjejmajteczki,omia-
tającwzrokiembiodrainogi.Gdydotarłdokostek,potrząsnęłastopą,zrzucającje
napodłogę.
Zaśmiałsię,podnoszącnaniąwzrok.Uśmiechałasięseksownie,ajejoczybłysz-
czałyradośnie.Nigdyniewyglądałapiękniej.
–Pragnąłemcię,odkądcięzobaczyłemwzeszłymtygodniuwbiurze.–Zdobyłsię
naszczerość.Położyłsięmiędzyjejudamiijednympłynnymruchemwszedłwnią,
całującjągorąco.Trzymałagozaramiona,gdyporuszalisięwewspólnymrytmie,
któryzdawałsięwypływaćzichwnętrzaicałkowicienimizawładnął.
Czułjejsercebijącerównozjegosercem,gdycałowałjejszyjęiramiona.Chciał
doprowadzić ją do rozkoszy, jednocześnie powstrzymując przypływ swojej jak naj-
dłużej.Maggieprzywarładoniegocałymciałem,jejpiersiodciskałysięnajegotor-
sie, jej nogi oplatały go w biodrach. Jego pożądanie sięgało zenitu. Zagłębiał się
wnią,wypełniającjąpobrzegi,czując,jakwobojgunarastanapięcie,którestawa-
łosięniemalniedozniesienia.
Szczytowałapierwsza,wołającjegoimięidrżąc.Całymsobączułjejspełnienie.
Wykonałostatniruchitużzaniąwpadłwotchłańrozkoszy.
ROZDZIAŁSIÓDMY
O Boże! Kochała się z Connorem! Leżał wciąż obok niej rozgrzany, seksowny
inagiwdużymwygodnymłóżku.
Był niesamowity. Znacznie lepszy, niż pamiętała, a przecież już wtedy był wspa-
niałymiczułymkochankiem.
Problemjednakwtym,żepopełniłabłąd,idącznimdołóżka.Czyżbyzapomniała,
żechciałsięnaniejzemścić?Próbowałamusięoprzeć,alewystarczyłjedenpoca-
łunek,byjejsystemobronnyległwgruzach.
Gdybymiałachoćtrochęolejuwgłowie,wróciłabynatychmiastdodziadkaijego
kóz. Ależ z niej hipokrytka! Całe życie unikała ryzyka, by teraz zaryzykować
wszystko.Ipoco?Żebyznaleźćdozgonnąmiłość?Jasne.Alechybanieubokuface-
ta,który–podobniejakwszyscywokół–sądził,żedziesięćlatwcześniejrzuciłago
izapomniałaonim?
Zamknęłaoczy.NajchętniejzawszystkowiniłabyterazConnora,aleprzecieżna-
legał,bytoonazdecydowała,czegochce.Sprytnie.Będziemusiałauznaćtozako-
lejnąpochopnądecyzję,jednązwielu,jakiepodjęławżyciu.
Connorprzeciągnąłsię,opierającsięnałokciu.
–Zadużorozmyślasz.Nawetprzezsenwszystkosłyszałem.
–Przepraszam.–Uśmiechnęłasię.–Rzeczywiścieczasemmojemyślihałasują.
Odgarnąłkosmykwłosówzjejtwarzy.
–Maggie,tobyło…–Czyżbysięspodziewał,żeskończyzaniegozdanie?–Feno-
menalne.–Pocałowałjąwszyję.–Niesamowite.
–Fantastyczne?–dodaławżartach.
–Małopowiedziane.–Zsunąłzniejkoc,obsypującjąpocałunkami.Jejciałoza-
częłosiębudzićdożycia.
Znowugozapragnęła.
Powiedział, że było fenomenalnie. Czy byłoby w tym coś złego, gdyby pozwoliła
sobienajeszczejednąchwilęzapomnienia?Jednaknawetjeśliseksbyłboski,wie-
działa,żetobłąd.Powinnawyjechać.AjeśliConnorniedotrzymaobietnicy?Albo
zmieniwarunki?Czułasięokropnie,rozważająctowtakiejchwili.Powinnasięspa-
kować?Możenajpierwzjeśćśniadanie?Ajeśli…
–Jesteśtakapiękna.–Obsypywałpocałunkamijejmostek.–Chodźtudomnie.–
Przyciągnąłjądosiebie.
Gładziłajegotwardemięśnie,wpatrującsięwpotarganeciemnewłosy.Podniósł
wzrokispojrzałjejwoczy.
–Zaufajmi,Maggie.
Zagryzławargi,zastanawiającsię,czykiedykolwiekmiaławybór.Uśmiechnąłsię,
aonaodwzajemniłauśmiech.Oczywiścieżetak.
–Dobrze–wyszeptałaiwszystkiemyśliuleciałyzjejgłowy.
Gdy słońce zaczęło zachodzić nad oceanem, ubrali się i ruszyli promenadą do
CrabShack.Restauracjabyłaurządzonaniecotandetnieiniesprawiaławrażenia
romantycznej,alejejbardzosięspodobała.Zajęlistolikobokdużegooknaizamó-
wiliwino.Zrobiłosięciemno.Wzdłużpromenadyzapaliłysięlatarnie.Kelnerpodał
imwinoikartydań,któreczytaliprzyświecach.
–Homarchybaodpada?–spytałConnorpochwili.
–Uwielbiamhomary.Niejadłamichodlat.–Wypiłałykwina.–Tak,zamówięho-
mara.
–Myślałem,żepolatachspędzonychwBostoniemaszichpodziurkiwnosie.
–Onie.Homarybyłyzakazane–zaśmiałasię.
–Zakazane?–Zmarszczyłbrwi.–Ztwoichopowieściwnioskuję,żetwójbyłymąż
toprawdziwydupek.
–Samalepiejbymgonieopisała.
Kelnerprzyniósłkoszykzpieczywemimasło.Przyjąłzamówienie,agdyodszedł,
Connornachyliłsiękuniej.
–Skorobyłtakimidiotą,dlaczego…–Niedokończyłzdania,unoszącrękę,jakby
samsiebiepowstrzymywał.–Niemusiszodpowiadać.
–Tożadenproblem–westchnęła,smarującmasłemchleb.–Możeszmniepytać,
ocozechcesz.Maszdotegoprawo.
Odgryzł kawałek chleba. Czy na pewno chce wysłuchać powodów, dla których
przestałagokochać?Chybanie.AlecodojednegoMaggiemarację:Connorzasłu-
gujenato,bypoznaćprawdę.
–Okej.Wtakimraziedlaczegozostawiłaśmniedlaniego?
Zamarłanamoment.
–Przecieżwcalecięniezostawiłam.Zerwaliśmymiesiącwcześniej.
Wyglądałnazszokowanego.
–Nieprawda.
– Prawda. Zerwaliśmy, kiedy mi powiedziałeś, że wyjeżdżasz z braćmi na tygo-
dniowyobózakrobacjispadochronowych.
–Niczegotakiegosobienieprzypominam.
– Pamiętam, jakby to było wczoraj. Po tym, jak wybrałeś się na spływ kajakowy
iwspinaczkęnanajwyższągóręYosemite,pomysł,żebyspróbowaćskokówzespa-
dochronem, przelał czarę goryczy. Powiedziałam ci, że jeśli wyjedziesz, nie zasta-
nieszmniepopowrocie.–Nagleprzypomniałsobiejejsłowa.Wtedyniezdawałso-
bie sprawy, że mówiła poważnie. – A ty mi odpowiedziałeś: kotku, widocznie dla
każdegoznasliczysięcośinnego.Itaksiętoskończyło.Pożegnaliśmysię,atysię
rozłączyłeś.Pamiętam,żewybuchnęłampłaczem.Mojamamanapewnoteżtopa-
mięta,botamtegolatadoprowadzałamjądoszału.
–Myślałem,żewybieraszsięnawakacje,żeniebędziecięprzezkilkatygodni,aż
wreszciedosiebiezatęsknimyiwtedydomniewrócisz.
Zbladła.
–Chodziłomioto,żewtakimwypadkuniemożemybyćrazem.
–Więcjużwtedynicdomnienieczułaś?
–Nie!Kochałamcię,itobardzo,aleparaliżowałmniestrachociebie.Pamiętasz,
jakmówiłam,żezasługujesznakogoś,ktotakjaktykocharyzyko?
Zamyślonyobracałwpalcachkieliszekzwinem.
–Częstotopowtarzałaś,alemyślałem,żeżartujesz.Przecieżbyliśmyidealniedo-
branąparą.
Wjejoczachpojawiłysięłzy.
–Mówiłampoważnie.Niemogłamtegoznieść,kiedyryzykowałeśżyciem.
–Kiedyśczęstowyruszaliśmyzbraćminatakiewyprawy.Nierozumiem,dlacze-
gotakbardzocitoprzeszkadzało.
–Siedziałamwtedyprzerażonawdomu,czekającnatelefonzkostnicy.
WtymmomencieConnorprzypomniałsobie,żeojciecMaggiezginąłpodczaswy-
prawynaAlaskę.Nigdyniepołączyłtychdwóchfaktów–tragicznejśmiercijejojca
iswojegozamiłowaniadosportówekstremalnych.Nicdziwnego,żeżyławciągłym
strachuojegożycie.Naglestraciłapetyt.
–Takmiprzykro.
– Mnie też. – Uśmiechnęła się smutno. – Po śmierci ojca unikałam ryzyka. Nie
próbowałam nawet dostać się do drużyny cheerleaderek w obawie, że coś mi się
stanie. Ojciec był żądny przygód tak jak ty i twoi bracia. Nie chciałam drugi raz
przeżywaćpodobnejtragedii.
–Cholera.–Jakonajmłodszyzbracirzeczywiściezawszeporywałsięnanajbar-
dziej karkołomne przygody. Aż dziw, że udało mu się dożyć tej chwili. – A więc to
byłataostatniakropla,októrejwspomniałaś.
–Tak.–Położyłarękęnajegodłoni.–Przykromi,żecitegoniewyjaśniłam,ale
poprostuwpadłamwpanikę.
– Mnie też jest przykro. – Uścisnął jej dłoń. – Gdybyśmy wtedy porozmawiali,
może…ktowie,jakbysiętoskończyło.
–Uznałam,żeniebyłobyfairprosićcię,abyśdlamniezmieniłstylżycia.
Spojrzałnaniecojużwzburzonefaleoceanu.
–Wtedyzrobiłbymdlaciebiewszystko.
–Wiem–wyszeptałazełzamiwoczach.–Aleniebyłobytowporządku.
Kelner postawił przed nimi duże półmiski z homarami i pieczonymi ziemniakami
zmasłem,dolałimwinaiodszedł,życzącsmacznego.
–Maszjeszczeapetytpotejprzygnębiającejrozmowie?–zaśmiałsięConnor.
–Jasne.–Pociągnęłanosem,przenoszącwzrokzhomarananiego.
–Itojestwłaściwepodejście.–Gdyzaczęlijeść,odrazuodzyskalihumor.
PokilkuminutachmilczeniaConnoroparłsięokrzesło.
–Mogęcięzapytaćocoś,copoprawimihumor?
–Tylkotobie?–zaśmiałasię.–Proszębardzo.Pytaj.
–Dlaczegowyszłaśzategobłazna?Jakonwogólemiałnaimię?Albert?Arthur?
–Alan.AlanCosgrove.Toostatniraz,kiedywypowiemnagłosjegoimię.Bojęsię,
żewywołamzłegoducha.
–Jakw„Sokuzżuka”?
–Właśnie!
Uwielbialitenfilm,gdybylirazem.Maggiewypiłasporyłykwina.
–Ponaszymrozstaniupłakałamprzezkilkatygodni.Wreszciemamawysłałamnie
dokuzynki,Jane,doBostonu.Janepracowaławciągudnia,dlategorankispędza-
łampogrążonawrozpaczy,apopołudniamiwłóczyłamsiępomieście.Pewnegodnia
weszłamdogaleriisztukiiwłaśniewtedygopoznałam.
–Tegodupka?
–Tak–zaśmiałasię.–Byłbogaty,atrakcyjny,lubiłspacery,sztukęizagraniczne
filmy.Sprawiałwrażenieosoby,któranieszukamocnychwrażeń.
–Wprzeciwieństwiedomnie.
–Niestety.Wówczaswydawałomisię,żetowystarczy.Byłamnaprawdęgłupia.
–Obojebyliśmywtedymłodzi.–Próbowałjąpocieszyć.
–Okazałosię,żematkazmuszałagodoślubu.Miałsobieznaleźćładną,podatną
nawpływdziewczynębezgroszaprzyduszyibezkontaktówwBostonie,botaką
łatwiejbyłobykontrolować.
–Cozaokropnakobieta!Alemówdalej.
–MiesiącpoślubieSybilwezwałamnienarozmowę,pochwaliłazaspełnieniejej
kryteriów,poczymwytknęłamiwszystkiewady.
–Awięcmatkaszukałamużony,aleonznalazłciępierwszy?
–Tak.Okazałosięwięc,żespełniałamwarunkiobojga.
–AjakiewymaganiamiałAntypatycznyAl?
– To określenie idealnie do niego pasuje – zaśmiała się. – Dowiedziałam się od
jegomatki,żeszukałżony,któraniejestgruba,niemówizmocnymakcentem,nie
chrapieiniejezotwartymiustami.
–Mówiszpoważnie?
– Sybil wyjaśniła mi, że jest bardzo wyczulony na punkcie fizjologicznych odgło-
sówiwydzielin.
–Jakwszyscycierpiącynazaburzeniaobsesyjno-kompulsywne.
–Niestetyzapóźnosięzorientowałam.Zdołałmnieomotaćiprzekonaćdoślubu.
–Cosięstałopoślubie?
– Jeśli mam dalej opowiadać, muszę się jeszcze napić wina. – Uśmiechnęła się
smutno.
–Jateżchętniesięnapiję.–Wziąłbutelkęzestołuinapełniłkieliszki.
–Wdniuślubuprzeprowadziliśmysiędoposiadłościjegomatki.
Connorniemalsięzakrztusił.
–Mieszkaliściezniącałyczas?
–Tłumaczyłmi,żejestzniąblisko.
–Tochore.
–Wspominałam,żeniepozwolilimizaprosićnaślubnikogozrodziny?Powszyst-
kimAlannalegał,żebymzerwałaznimikontakty.
–Dziękitemułatwiejmogliciękontrolować.
–Byłamchybawszoku,bonawszystkosięgodziłam.Jegomatkabyłazimnainie-
ustępliwa.Bezwzględunato,corobiłam,żadnemuznichniemogłamdogodzić.
–Szkoda,żedomnieniezadzwoniłaś.
–Szkoda.–Znowudotknęłajegoręki.–Aleponaszejostatniejrozmowienieby-
łam pewna, czy chcesz mnie jeszcze znać. Przez nich zupełnie straciłam pewność
siebie.
–Osiągnęliswójcel.
–Tak.–Wjejoczachpojawiłysięłzy.–Posiedmiulatachwreszciezdobyłamsię
na odwagę i umówiłam się na spotkanie z prawnikiem. Ale w dniu spotkania Sybil
zmarłanaatakserca.
–Orany!
– Cały majątek zapisała Alanowi, który podczas pogrzebu oświadczył, że to on
chcesięzemnąrozwieść.
–Taknaprawdęwyświadczyłciprzysługę.
–Otak.Alemiałczelnośćdodać,żeożeniłsięzemnądlawygody.–Zacisnęłapię-
ści.–Sukinsyn!
–Dosłownieiwprzenośni!
–Aledziękitemuwreszciesięodniegouwolniłam.Zgodziłamsięnamarnąugo-
dę,przełknęłamdumęiwróciłamdoPointCairn.
Wiedział,żetoniekoniechistorii.
–Bardzocięzranił?
–Napewnoniefizycznie.Preferowałbardziejsubtelnemetody.
–Niemusimyotymrozmawiać,jeśliniechcesz.
–Chcę.Dotejporyzwierzałamsięztegotylkoterapeucie.Myślałam,żepopo-
wrociebędęmiałaokazjęwyżalićsiędziewczynom,aleokazałosię,żeżadnaznich
niechcemiećzemnąnicwspólnego.
Naglezrozumiał,żewszyscywmiasteczkutrzymalijegostronę,aMaggiestała
siękozłemofiarnym.Byłnasiebiezły,żeniespróbowałzmienićichzdania.
–TodlategouciekłaśnawidokSarah.
–Tak.Alepotrafięsobieztymporadzić–zaśmiałasię.–Choćnajakiśczaskozy
dziadkazastąpiłymiprzyjaciół.
Connorrozlałresztęwinadokieliszków,śmiejącsię.
–Terazmaszmnie.Możeszmiopowiedziećowszystkim,cocisięprzydarzyło.
–Naprawdę?–Uśmiechnęłasięznadzieją.
–Jasne.
–Niewiem,odczegozacząć…Decydowałzamnie,wcomamsięubierać.Mo-
głamnosićtylkostonowanekolory,prostesukienki,wyłącznieklasycznekroje…
–Cozaidiota!
–Świetniesprawdzaszsięwroliprzyjaciela.
Obojewybuchnęliśmiechem.
–Pracowałaś,kiedybyliścierazem?
–Skądże!Niemiałamżadnychumiejętności.
–Tonieprawda.
–Nawetgdybymdostałapracę,niemiałabymjaksiędoniejdostać,boniewolno
mibyłoposiadaćsamochodu.Mogłabymgoprzecieżrozbićalbosięzgubić.
–Co?Przecieżzawszebyłaśświetnymkierowcą.
–Wiem–westchnęła,zanurzająckawałekhomarawmaśle.
–Alewłaściwieniepotrzebowałaśpracy.Facetbyłprzecieżbogaty.
–Otak.Zarobionepieniądzenapewnowydałabymnajakieśgłupstwa.
–Nigdyniebyłaśrozrzutna.
–Alanmiałinnezdanie.Poślubiekrytykowałwszystko:mójwygląd,wagę,osobo-
wość,brakobycia.
–Cozabałwan!
–Ajegomatkabyłapoprostuwcieleniemzła.
–Gdybymotymwiedział,uratowałbymcię.
–Mójtybohaterze.
Kelner postawił na stole świeże pieczywo. Connor wziął kromkę i podał jej ko-
szyk.
– No dalej, kochaniutka, opowiadaj. Wyrzuć to z siebie. – zażartował, udając
przyjaciółkę.
–Widzę,żecisiętopodoba.
–Absolutnienie.–MiałnawetochotęodnaleźćAlanaiporządniemuprzyłożyć.–
Alewyraźnielepiejsiępotymczujesz.Itomisiępodoba.Cojeszcze?
–Najbardziejmiprzeszkadzało,żenieliczylisięzmoimzdaniem.Alanuważał,że
mamintelektualnebraki.
–Tegojużzawiele!–Odsunąłkrzesłoodstołu,mówiącpółżartem:–Zabijętego
drania!
Zaśmiałasię.
–Brawo!Oficjalniemianujęcięmoimnajlepszymprzyjacielem.
–Bonimjestem.–Oparłsięokrzesło.–Nigdyotymniezapominaj.
PopołudniuConnorsiedziałwMarinClub,wyglądającprzezoknonawzburzone
faleoceanu.Umówiłsięnaspotkaniezbraćmi,aleniemógłprzestaćmyślećoMag-
gie. Nie tylko dlatego, że rano uprawiali fantastyczny seks. Nie mógł zapomnieć
o wszystkim, czego się od niej dowiedział. Jak mógł być tak zaślepiony, by nie za-
uważyć,żejegohobbyjąprzerażało?Gdybyodwołałtamtenwyjazd,niewpadłaby
wsidłaAlanaijegookropnejmatki.Wystarczyłbyjedentelefon,awskoczyłbywsa-
molotijąuratował.
Jake nalegał na spotkanie w Marin Club, by mogli w spokoju omówić interesy
zdalaodciekawskichgości.Przychodzilitamodlatzewzględunasympatycznąob-
sługęidobrejedzenie.Kelnerkaprzyniosłaimdrinki,wyrywającConnorazzamy-
ślenia.
–Proszębardzo,chłopcy:szkockadlaIana,piwodlaConnoraiwytrawnemartini
dlaJake’a.
–Super–podziękowałConnor.
– Jesteście tacy wystrojeni. Jest dzisiaj jakaś impreza, o której powinnam wie-
dzieć?
–Wybieramysięnakolacjęwinteresach–odparłJakezuśmiechem.
–Niebrzmitozbytekscytująco,alebawciesiędobrze.
–Dzięki,Sherry–powiedziałJake.
Kelnerkapuściładoniegookoiodchodząc,położyłanastolikufuterałzrachun-
kiem.Byłastarąprzyjaciółkąichmatkiizawszemogłaliczyćnasowitynapiwek.
–Nazdrowie.–Ianuniósłszklankęibraciawznieślitoast.
–Nodobrze.Ocochodzi?–spytałConnor,pijącłykangielskiegopiwa,któreza-
mawiałodlat.
–ZnowudostałemwiadomośćodprawnikówzeSzkocji–wyjaśniłJake.
–Przecieżmamyjeszczekilkamiesięcy,byspełnićwarunkitestamentu–przypo-
mniałimConnor.
–Robiąsięcorazbardziejnatarczywi.
–Będąmusielipoczekać.
–Nieobchodzimnie,comyślą–oznajmiłJake–alechybaktóryśznaspowinien
siętamwreszciewybrać.
–Przecieżchodzitylkooskrawekziemiistarydom.Ocotyleszumu?–zdziwił
sięIan.
–Prawnikwspominał,żetymiterenamizajmująsięnajemcy,którympłacimypen-
sję–wyjaśniłJake.
–Naprawdę?
–Tak.Dlategoprzedsprzedażąposiadłościmusimysięznimiporozumiećnamiej-
scu.Kupującymusisięzgodzićna„lokatorów”.
–Jedenzwaspowinientampojechać–stwierdziłConnor.
–Dlaczegoniety?
– Mam za dużo obowiązków: wkrótce wprowadzamy na rynek dwadzieścia sie-
dem nowych produktów, prowadzę rozmowy z kilkoma farmerami, którzy chcą
świadczyćnamusługi,awpubieszkolęnowegomenedżera.
–Chceszpowiedzieć,żenaszabiurowapracaniemawielkiegoznaczenia?–Ian
rzuciłmuzirytowanespojrzenie.
Braciazawszerywalizowalizsobą,leczConnormiałrację–najegobarkachspo-
czywałosporoobowiązków.
– Ty powinieneś jechać – zwrócił się do Iana. – Sprawdzisz sytuację w zamku,
a potem możesz wpaść do Gordona i upewnić się, czy nadal chce nam dostarczać
chmiel.
– Z dostawą chmielu nie będzie problemu – odrzekł rozgniewany Ian. – Kolejną
partiędostaniemyzarazpozbiorach,więcmożeszsięodemnieodczepić.
–Niebądźtakinerwowy.–Ianzawszesięzłościł,gdypozwalalisobienaaluzje
dojegorozstaniazSamanthą,córkąGordonaMcGregora,ekscentrycznegohodow-
cychmielu,którydostarczałMacLarenomskładnikównajwyższejjakości.
ConnorbardzolubiłSamibyłomuprzykrozpowodurozpadumałżeństwabrata,
aleterazbardziejmartwiłagociągłośćdostaw.
–Jateżniemogęwyjechać–przypomniałsobienagleJake.
–Dlaczego?
–Planujęwłaśniewyjazdintegracyjnydlamenedżerówwyższegoszczebla–wyja-
śnił.–Jestemuziemionynatrzymiesiące.
–Niemusimysiętłumaczyćprzedprawnikami–uznałIan.–Przypierwszejnada-
rzającejsięokazjijedenznaspojedzieobejrzećzamekiwystawigonasprzedaż.
–Świetnyplan–zgodziłsięConnor.–Niemogęsiędoczekać,żebysięgopozbyć.
–AwrazznimnegatywnejenergiiwujaHugh’gona–dodałJake.
–Mamasięucieszy.–Ianskinąłgłową.
– Znakomicie sobie poradziła, choć on próbował jej zatruć życie. Stworzyła dla
naspięknydom.
Braciastuknęlisięszklankami.
WujHughniemiałwłasnejrodzinyiobrałsobiezacelporóżnieniebraci.Wtesta-
menciepostawiłwarunek,żeposiadłośćwSzkocjiodziedziczytenznich,którydo
dwudziestejpiątejrocznicyśmierciojcazgromadzinajwiększebogactwo.Prawnicy
nalegali, by bracia wysłali im sprawozdania finansowe, ale ci znacznie wcześniej
obiecalisobie,żeniebędązsobąrywalizować,sprzedadzązamekipodzieląsięzy-
skiem.KarolinaPółnocnabyłaterazichdomem.Żadenznichniepotrafiłsobiewy-
obrazićprzeprowadzkidoSzkocji.
– Powiadomię prawników, że któryś z nas pojedzie tam w ciągu najbliższych
trzechmiesięcy–zaproponowałJake.
–Świetnie.–Ianspojrzałnazegarek.–GotowinakolacjęzWellstone’ami?
–Tak.–Jakesięgnąłpoportfel.–Umówiłemsięzmojąpartnerkąwrestauracji
kilkaminutprzedspotkaniem.
Connorwstał,rzucającnastolikdziesięciodolarowybanknot.
–MuszęjechaćpoMaggie.Dozobaczenianamiejscu.
Maggiekrążyłapopokoju,cojakiśczaszerkającnazegar.Connormiałsięzjawić
zakilkaminutioczekiwał,żespiszesięnamedalpodczaskolacjizWellstone’ami.
Właśnie dlatego ćwiczyła chodzenie w szpilkach, których nie miała na nogach od
trzechlat.
Włożyła elegancką małą czarną, jedną z niewielu sukienek, jakie zachowała po
rozwodzie,główniedlatego,żeAlanijegomatkajejnieznosili.
Wciążbyłazdziwiona,jakwielkąulgępoczułaporozmowiezConnorem.Podczas
kolacjimiałaochotęwybuchnąćpłaczem–niezpowodutrudnychwspomnień,lecz
dlatego, że Connor tak uważnie jej słuchał i wspierał ją, krytykując byłego męża.
Asekspowszystkimbyłcudowny.
Cieszyłasię,żeniespytał,dlaczegotakdługozostałazAlanem.Znałaodpowiedź,
alejakmogłamuwyjaśnić,żeuznałatozakarę,którajejsięnależała?Przecieżto
ona zerwała z Connorem, bo bała się, że zostanie sama, gdy coś mu się stanie.
Zperspektywyczasuchętniezamieniłabydespotę,którypastwiłsięnadniąemocjo-
nalnie,nażądnegoprzygódryzykanta.
Postanowiła,żeterazzawszebędziepodejmowaćnajbardziejryzykownedecyzje.
Gdyzadzwoniłakomórka,natychmiastjąodebrała.
–Dziadku,wszystkowporządku?
–Tak.Każdydzień,kiedysłońceświecinabezchmurnymniebie,jestpiękny.Ajak
tysięmiewasz,kwiatuszku?
Uśmiechnęłasię.
–Wychyliłeśkufelek,zanimdomniezadzwoniłeś,czymisięwydaje?
– A jakże! I to nie koniec! – Dziadek wybuchnął tak gwałtownym śmiechem, że
upuściłtelefon.
–Orany–mruknęłaMaggiedosiebie.
Dziadekniepotrzebowałwiele,byzakręciłomusięwgłowie.NaszczęścieDe-
idrenadnimczuwała.Maggieusłyszaładźwiękpodnoszonejsłuchawki,zktórejpo
chwilipopłynąłkobiecygłos:
–TuDeidre.Angusowinicniejest.Masłabośćdopiwa,aletozupełnienieszkodli-
we.–Deidreteżsprawiaławrażenielekkowstawionej.
Maggiezaśmiałasiępodnosem.
–Wiem,żedobrzesięnimopiekujesz.
–Ajakciętraktujemójsynalek?
– To prawdziwy dżentelmen – zapewniła ją, choć powróciły do niej obrazy z ze-
szłejnocy.OtymzpewnościąniezamierzałaopowiadaćmatceConnora,któraoka-
załajejwielesercapopowrociedoPointCairn.
– Wiem, że bardzo się cieszy z powodu tego przyjęcia i chce z tobą zatańczyć.
Mamnadzieję,żedobrzesiębawicie.–Maggieniechciałapozbawiaćjejzłudzeń,
alepotymtygodniujejiConnoranicniemożełączyć.
Ich rozmowa wiele wyjaśniła, lecz wciąż widziała nieufność w jego oczach. Nie
możnatakpoprostuwymazaćbolesnejprzeszłości.
DziadekpowiedziałcośdoDeidre,ataodrzekła:
–Oczywiście,żewybierasięnaprzyjęcie.Każdadziewczynalubitańczyć.
Dziadekznowucośpowiedział,aDeidrewybuchnęłaśmiechem.
– Och, Angus, dzieci naprawdę potrafią robić z igły widły. – Oboje zaczęli się
śmiać.PokilkusekundachDeidreprzypomniałasobie,żerozmawiaprzeztelefon:–
Halo,Maggie?Jesteśtamjeszcze?
–Tak.
–Wtakimraziepa,pa,całuski.–Rozłączyłasię.Maggiewpatrywałasięwtelefon
zdziwiona.
–Całuski–mruknęła,wsuwająckomórkędotorebki.
DrzwisięotworzyłyiConnorwszedłdośrodka.
–Orany!–Zamarł.–Wyglądaszwprostnieziemsko!
Uśmiechnęłasię,ucieszonakomplementem.
–Czylitakjestdobrze?–Zakręciłasię,prezentującsukienkę.
–Jaknajbardziej.Prawdziwyzemnieszczęściarz.–Podszedłicmoknąłjąwpoli-
czek.–NamiejscuJonasaWellstone’adałbymciwszystko,czegotylkosobiezaży-
czysz.
–Ajapoprosiłabym,żebyprzepisałtonaciebie–odrzekłapoważnie.
Connorzaśmiałsię,pomagającjejwłożyćżakiet.
–Możesięokazać,żejesteśnaszątajnąbronią.
ROZDZIAŁÓSMY
Jeszczesięnieskompromitowałam,myślałaMaggie,alenocwciążjestmłoda.
NaprywatnąkolacjępanWellstonewybrałniewielką,leczpięknąsalę,wktórej
kiedyśmieściłasiępiwnicazwinami.Ścianywykończonebyłyłukami,oknazdobiły
witraże,ablaskświectworzyłciepłyromantycznynastrójidealnydladwojga.
Niestety przy stole zasiadało jedenaście osób, a spotkanie dotyczyło interesów.
TakjakjejrelacjezConnorem,pomyślała.Mimożespędzaliterazcudownechwile,
łączyłoichzbytwielebolesnychwspomnień.Coprawdaniemogłanarzekać,bopo-
święcałjejmnóstwouwagi,ależałowała,żeichzwiązekniepotoczyłsięinaczej.
Niezamierzałajednakrozmyślaćoprzeszłości.Chciałacieszyćsiękażdąchwilą,
jakąspędzaławjegotowarzystwie.Potemwrócądoswoichdomówiowszystkim
zapomną.
–Smakujeciwino?–zapytałszeptem.
–Jestznakomite.–Sięgnęłapokieliszek.–Jakmyślisz?Wszystkoidziedobrze?
PrzystoleopróczbraciConnoraiichtowarzyszeksiedzieli:Jonas,jegosynPaul,
żonaPaula,DanaiChristy,córkaJonasa,zmężem.Miedzykęsamiwybornychprze-
kąsek każdy prowadził z kimś rozmowę. Jake i Paul rozprawiali na temat wyniku
ostatniegomeczu.
–Jonassprawiawrażeniezadowolonego.–Connoruśmiechnąłsiępromiennie.
MaggiespojrzałanagłowęroduWellstone’ów.
–Widać,żetoontutajrządzi.
–Fajnyzniegofacet.Sądziłem,żegoniepolubię,bostawiałnamwysokiewyma-
gania,alecieszęsię,żesięspotkaliśmy.Wszyscysiętudobrzeczują.
Na razie o interesach rozmawiano bardzo ogólnie. Maggie nie spodziewała się,
bytegowieczorudoszłodojakiejkolwiektransakcji.Głównymcelemspotkaniabyło
zaprezentowanie braci MacLarenów Jonasowi, by ten upewnił się, że chce im
sprzedaćbrowarwartmiliony.
Maggienieczułasięonieśmielona.Polatachuczęszczanianasztywneprzyjęcia
z Alanem i jego snobistyczną matką kolacja w serdecznym towarzystwie była dla
niejbardzomiłąodmianą.Porazpierwszyodtrzechlatdobrzesiębawiła.Byłatak
szczęśliwa,żemiałaochotęjednocześnieśmiaćsięipłakać.
–Wszystkowporządku?–zapytałConnor.–Wyglądasznaprzytłoczoną.
–Bardzosięcieszę,żemniezaprosiłeś.
–Ajacieszęsię,żejesteśtuzemną.
Rozglądającsięwokół,napotkaławzrokChristy.
–Poznałamwżyciuzaledwiekilkakobietodnoszącychsukcesywtejbranży.To
rzadkość.Jakzaczęłasiętwojakariera?–spytałacórkaJonasa.
–MoirodzicebyliwłaścicielamipubuwPointCairn,tego,któryprowadząteraz
MacLarenowie.
–Niemogliśmypozwolić,żebygozamknięto–wtrąciłConnor.
–Ibardzomnietocieszy.Tatazałożyłmałybrowarnapotrzebypubu,ajachodzi-
łamzanimkrokwkrok,prosząc,żebypozwoliłmisobiepomagać.Zaczęłamodza-
miataniaisortowaniakapsli,apojakimśczasiewykonywałamwszystkiepracesa-
modzielnie.
–Tonajlepszysposóbnanaukę–przyznałJonas.
– Oczywiście. Kilka lat temu postanowiłam odnowić browar i spróbować swoich
siłwtworzeniureceptur.Myślę,żeidziemicorazlepiej.
–Maggiejestbardzoskromna.–Jakepuściłdoniejoko.–Skopałanamtyłkiwe
wszystkichważniejszychkonkursach.
Byłazdumiona.Niewiedziała,czytoszczerykomplement,czyJakeudajedlado-
brasprawy.
Connorścisnąłpodstołemjejrękę.Przebiegłjąprzyjemnydreszcz,agdynanie-
gospojrzała,uśmiechnąłsiędoniejzaczepnie.
Zastanawiałasię,czyjejminazdradza,jakbardzogopragnie.Czymogłażywić
nadzieję,żeonczujedoniejtosamo?Bałasię,żejeślizaryzykuje,okażesię,żenie
jestgotowy,byjejzaufać.
Jonaswyrwałjązzamyślenia:
–Rywalizacjakażdemuwychodzinadobre.Zawszepowtarzam,żewezbranefale
poniosąwszystkiełodzie.–Zaśmiałsię.–Jaknazywałsiępaniojciec?
–EliJameson.Zmarł,kiedymiałamtrzynaścielat.
–Noproszę!CóreczkaEliego?!–zdziwiłsięJonas.
–Znałgopan?
–Czygoznałem?!Byliśmybardzodobrymiprzyjaciółmi.Spotykaliśmysięwpo-
dobnych okolicznościach, choć nie było tak hucznie jak teraz. W naszych czasach
wszyscyzachowywalisięzwiększąrezerwą.
ChristypoklepałaJonasaporęce.
–Tatazawszewspominastaredobreczasy.
–Jateżjemiłowspominam–powiedziałaMaggie.–Wspólnapracaztatąbardzo
nasdosiebiezbliżyła.
– Rywalizowaliśmy z sobą – wyjaśnił Jonas – ale nie miało to dla nas znaczenia,
którywygra.Dokońcapozostaliśmyprzyjaciółmi.–Jonasodgryzłkawałekchleba.–
Twój ojciec był wspaniałym człowiekiem. Typ sportowca. Kilka razy wybrałem się
znimwmorze,alenapędziłminiezłegostracha.Próbowałemgoprzekonaćdogol-
fa,aleonbyłżądnyprzygód.Wiadomośćojegośmiercibardzomniezasmuciła.
–Dziękuję–odrzekłaMaggie.–Słuchającpana,przezchwilęmiałamwrażenie,
żejesttuznami.
–Cieszęsię.Tobardzomiłewspomnienia.
Zamrugałaoczami,powstrzymującłzy.
–Zawszeuważałamgo zawielkąosobowośći wspaniałegoczłowieka,ale może
poprostuidealizowałamgojakodziecko.
–Byłtaki,jakgoopisujesz–zapewniłjąJonas.–Powinnaśbyćdumnazespuści-
zny,jakącipozostawił.
–Jestembardzodumna.Dziękuję.
Nachwilęzapadłacisza.
–Piękniepowiedziane,tato.–ChristyuścisnęłarękęJonasa.
Maggiepostanowiłazmienićtemat.
– Connor opowiadał mi, że otworzyłeś plantację winorośli i chcesz produkować
wino–zwróciłasiędoPaula.–Jakciidzie?
– Tak, sprzeniewierzyłem się rodzinnej tradycji – potwierdził. Jego żona i ojciec
sięzaśmiali.–Sprawiamitoogromnąprzyjemność.Podobniejakpiwowarstwo,to
połączenie nauki ze sztuką. Ale zrywanie winogron to o wiele lepsza zabawa niż
zbiórchmielu.
–Iznaczniemniejkolcówpodskórą–dodałajegożona,wywołująctymprzystole
salwęśmiechu.
–Udałocisięjużcośwyprodukować?–spytałaMaggie.
–Wprzyszłymmiesiącuodbędziesięoficjalnebutelkowanie.Mieszkaciewpobli-
żu,możewięcwpadniecie?
Connorijegobraciauśmiechalisięzadowoleni.
–Bardzochętnie–odparłConnor.–Dziękujemy.
–Wwiniarnizatrudniliśmykucharza,którypodczasdegustacjiserwujeprzekąski.
Towspaniałazabawa.
–Zapowiadasięznakomicie–powiedziałJake.–Jużsięcieszęnanaszekolejne
spotkanie.
Maggieniebyłapewna,czyzaproszeniedotyczytakżejej,mimożeonazadałato
pytanie.Aletoniemiałoznaczenia.Wkażdejchwilimogłaodwiedzićwiniarnię.Po
prostu byłoby przyjemniej wybrać się tam z grupą ludzi, których uważała już za
przyjaciół.
–Tokolejnypowód,dlaktóregosprzedajębrowar:mójwłasnysynmnieopuszcza
–westchnąłJonas.
–Tato,nieprzesadzaj.–Paulawyraźniedręczyłopoczuciewiny.
–Spokojnie,synu,jatylkożartuję.–Jonassięuśmiechnął.–Cieszęsię,żeznala-
złeścoś,cokochasz,takjakjauwielbiamwarzeniepiwa.–SpojrzałnabraciMac-
Larenów.–Właśniedlategochcę,żebyci,którzykupiąmójbrowar,kochaligotak
samo.Niechcę,żebyzarządzałnimjakiśgryzipiórek,którybędziedziałałnanerwy
moimpracownikom.Nowywłaścicielpowinienkażdegorankapowejściudobrowa-
ru delektować się zapachem chmielu i szukać nowych możliwości. – Maggie
uśmiechnęłasię,rozumiejąc,coJonasmanamyśli.–Czasemwystarczydodaćskór-
kizcytrynylubinnychprzyprawimożnastworzyćcoś,cozawładnierynkiemnakil-
kalat.–Gdymówił,jegooczybłyszczały.–Jeśliniecieszywaszapach,barwa,aro-
mat… – Zaśmiał się. – Brzmi to, jakbym mówił o kobietach – wszyscy wybuchnęli
śmiechem–alemówięopiwie,moidrodzy.Bokochamtębranżę.
–Myteż.–Connoruniósłkieliszek.
–Towspaniałeuczucie,prawda?–rozmarzyłasięMaggie.–Pocałymdniu,kiedy
uprzątniesięstanowisko,oczyściruryizakorkujeostatniąbeczułkę,jestsięspoco-
nym i rozgrzanym, i można wreszcie usiąść na werandzie, skosztować najnowszej
partiipiwaiodpocząć,obserwujączachódsłońca.Dlamnietachwilaskupiawso-
bieesencjętejpracy.
– Ohoho, Maggie May! – zawołał Jonas, unosząc kieliszek wina. – To czysta po-
ezja!
Maggiezaśmiałasię,słyszącswójnowyprzydomek.StuknęłasięzJonasemkie-
liszkiem.
–Zapięknechwile.
–Chętniezatowypiję–odrzekłserdecznie,wypijającwinododna.
–Miałemrację?–powiedziałConnor,gdyskończylisiękochać.
–Wjakiejsprawie?
–Okazałaśsięnaszątajnąbronią.
Leżałanawznak,aontrzymałrękęnajejbrzuchu.
–Niebyłabymtegotakapewna.–Gładziłajegoramię.–Alemiłobyłowysłuchać
wspomnieńJonasaotacie.
–Tobyłbardzomiływieczór.
–Domyślaszsię,jakabędziejegodecyzja?
–Jakeznimrozmawiałitwierdzi,żetransakcjajestwłaściwiezaklepana.
–Towspaniaławiadomość.
–Niecieszyłbymsięprzedwcześnie,alejeślisięuda,będzietoprawdziwarewo-
lucja.
–O,tak.
Connorzauważył,żeswobodnieczujesięwobecnościMaggie.Tegorodzajuroz-
mów zwykle nie prowadzi się w łóżku. Wkrótce jednak pojawiła się nieufność. Co
prawda wyjaśniła mu powód swego zniknięcia, ale dlaczego tak szybko wyszła za
mąż?Czynaprawdębyławnimzakochana,skoroodrazuułożyłasobieżycie?
Terazniematojednakznaczenia.Udałomusięzaciągnąćjądołóżkaipowinien
cieszyćsięchwilą.Nierozmawialiopowrociedosiebie.Byłotojedyniekrótkiesza-
leństwoipofestiwaluwrócąkażdedoswojegożycia.
Zignorowałogarniającągomelancholię.Pragnąłznowuznaleźćsięwniejiczuć
jącałymsobą.
Właściwie dlaczego nie mieliby tego kontynuować po powrocie? Skoro seks jest
takcudowny,aonimieszkająbliskosiebie,moglibynadalcieszyćsięswoimtowa-
rzystwem.Przecieżniemaniczłegowtym,żedwojeprzyjaciółodczasudoczasu
idziezsobądołóżka.
PrzyciągnąłMaggiedosiebieiobróciłsiętak,żeznalazłasięnadnim,siadając
munabrzuchu.
–Jaksiętudostałam?–spytałażartobliwie.
–Zapośrednictwemmagii–wyszeptał,unoszącjąlekkoiopuszczającnaswoje
przyrodzenie.Opadłananiegopowoliiprzezresztęnocynierozmawialijużoni-
czym.
WpiątekranoprzyśniadaniuMaggieobserwowała,jakConnorczytamejle,pijąc
kawę.Wczarnymeleganckimgarniturze,białejkoszuliikrawaciekoloruburgunda
wyglądałtakseksownie,żemiałaochotęzedrzećzniegoubranieiwziąćgotuite-
raz.
Odstawiłfiliżankęnastolikiwstał.
–Dzisiajpopołudniumamdwaspotkania.Skończępóźno,więcspotkamysięna
przyjęciuprzedósmą.
Równieżwstała.
–Przecieżcimówiłam,żeniewybieramsięnaprzyjęcie–odrzekła,poprawiając
mukrawat.
–Znowudotegowracamy?
–Nielubiętegorodzajuimprez.Nawetniemamodpowiedniejsukienkinatęoka-
zję.
–Możeszwłożyćjednąztych,któremiałaśjużnasobie.–Wsunąłtelefondokie-
szeni.–Jateżniejestemubranyzbytoficjalnie.
–Tengarniturmusiałkosztowaćzpięćtysięcy–parsknęła.–Możeszwnimiśćna
przyjęcie.Japowinnamwłożyćcośbardziejodpowiedniego.
–Nieobchodzimnie,wcobędzieszubrana.Masztambyć.–Chwyciłzaklamkę.
–Alejanielubiętańczyć.
–Nieobchodzimnieto.
–Dlaczegotaksięupierasz?
–Bomamdotegoprawo.Takabyłanaszaumowa.–Złapałjązaramionaipoca-
łowałgorąco.Gdysięodniejoderwał,drżałyjejkolana.–Proszęcię.–Oparłczoło
ojejczoło.–Chcę,żebyśposzłazemną.
–Tyran–rzuciła,dotykającpalcamiust.
– Tchórz – wyszeptał, całując ją tym razem delikatniej, i wyszedł, zamykając za
sobądrzwi.
Stałaprzezmomentwciszy,poczymopadłanakanapę.
–Icoteraz?–powiedziaładosiebie.
Całyranekspacerowałapoprzestrzeniwystawowej,przysłuchującsięprezenta-
cjom i rozmawiając z ludźmi, których poznała podczas festiwalu. Lunch zjadła sa-
motniewrestauracjizwidokiemnamarinę,leczniepotrafiłasięodprężyć,bojej
głowęzaprzątałoprzyjęcie.Namyślonimczułaprzerażenie.
Ostatnimtakuroczystymwydarzeniem,wktórymwzięłaudział,byłagalawBo-
stonie,którejprzewodniczyłAlan.Wszystkozakończyłosięsukcesem,leczjejbyły
mążwcaleniebyłzadowolony.Niewiedziała,cozrobiłanietak:możeniepogratu-
lowałamuzbytwylewniealbotańczyłazbytbliskoktóregośzgości?Wkażdymra-
zie Alan zostawił ją na środku parkietu, podszedł do mikrofonu i poprosił zespół
ochwilęciszy.
–Mojażonatodziwka–oświadczyłbezogródekprzedśmietankątowarzyskąBo-
stonu.
Niepoprzestałnatym,aleMaggiezepchnęłaresztęprzemówieniadopodświado-
mości.Tamtegowieczorupopowrociedodomuporazpierwszyjąpobił.Wymierzył
jejtakmocnypoliczek,żeuderzyłagłowąomarmurowąrzeźbęistraciłaprzytom-
ność.
Podwóchdniach,gdyustałybóległowy,wymknęłasiędobudkitelefonicznejiza-
dzwoniła do prawnika. Wiedziała, że rozwód będzie długi i bolesny. Modliła się
o siłę, by to przetrwać, a jej modlitwy zostały wkrótce wysłuchane: jej teściowa
zmarłanagle,aAlansamwniósłpozeworozwód.
Nigdynieopowiedziałanikomuotamtymincydencie.Gdydotykałatwarzy,wciąż
czułapoliczekwymierzonyprzezbyłegomęża,awspomnienieoupokorzeniuwsali
balowej wciąż było żywe w jej pamięci. Już nigdy nie zamierzała przeżyć niczego
podobnego.
–Podaćpanicośjeszcze?–spytałkelner,wyrywającjązzamyślenia.
–Tylkorachunek.
Po powrocie na festiwal nie mogła się otrząsnąć z nieprzyjemnych wspomnień,
dlatego postanowiła uciąć sobie drzemkę w apartamencie. Nie mogła jednak za-
snąć.Zrobiłaherbatęiusiadłaprzyoknie,wpatrującsięwkojącemorskiefale.
Choćudziałwprzyjęciująprzerażał,niechciałarozczarowaćConnoraipragnęła
spędzićznimtrochęwięcejczasu.Alejakmogłapojawićsięnagaliwnieodpowied-
niejsukience?Oddaławszystkieubrania,któreprzypominałyjejAlana,ateraznie
staćjejbyłonazakupnowegostroju,butówibiżuterii.
Oczywiścieobawiałasięteż,żezachowasięniestosownielubpopełnijakąśgafę,
zacobyłymążczęstojąkrytykował.
–Cozaabsurd!–mruknęładosiebie.Najwyraźniejwciążcierpinazespółstresu
„poalanowego”.Niepotrafiłasięzniegootrząsnąć.
Przyjęciemożesięokazaćważnedlajejkariery:wśródzaproszonychgościbyli
wpływowiludzie,naktórychpowinnazrobićwrażenie.Alejakmogłasiętampoja-
wić,skoroniemaconasiebiewłożyć?Prawdziwebłędnekoło.
Kręciłojejsięwgłowieodnatłokumyśli.Wycieńczonaoparłasięowygodnąka-
napęizamknęłaoczywnadziei,żeudajejsięzdrzemnąć.
Dzwonekdodrzwiwyrwałjązniespokojnegosnu.Zdezorientowanaspojrzałana
zegar.Zdałasobiesprawę,żespałaprawiedwiegodziny.
Pobiegłaotworzyćdrzwi.
–PrzesyłkadlapaniJameson.–Boyhotelowywręczyłjejdużebiałepudełko.Co
tomożebyć?Mimoobawwzięłaodniegopaczkę.
–Dziękuję.–Wręczyłamunapiwekizamknęładrzwi.Położyłapudełkonastoliku.
Nawieczkuwidniałologodrogiegobutiku.Wpatrywałasięwnieprzezkilkachwil.
MożeConnorzamówiłcośdlasiebie?
–Przestańsięwygłupiać–skarciłasię.Naetykieciezbokuznalazłaswojeimię,
takjakpowiedziałboy.
Wreszcieusiadła,zdjęławieczkoiusunęławarstwęozdobnegopapieru.
–Orany!–Jejoczomukazałasięróżowamiękkatkanina.Jakapiękna!
Wyjęłajązpudełka,przyłożyładosiebieipodeszładolustra.Sukienkaniemiała
ramiączek, a stan obszyty był koralikami. Warstwy różowego szyfonu opadały ka-
skadądostóp.Byłaodpowiednianaoficjalneprzyjęcie,alewciążseksowna.Wprost
idealna!Nigdyniewidziałapiękniejszej!
Wpudełkuznalazłarównieżbuty.Przymierzyłajeikuswojemuzdumieniustwier-
dziła, że są idealne. Ostatnią rzeczą, jaką wyjęła z opakowania, była sakiewka
zdiamentowymikolczykamiinaszyjnikiem.
–Och,Connor–wyszeptała.
Wzruszyłjąfakt,żeoniejpomyślał,leczrównieszybkoogarnęłyjąwątpliwości:
przecieżConnorwie,żenieznosiła,gdybyłymążwybierałjejubrania?
Ajeślitonieon…Dzwonektelefonuprzerwałjejgorączkowerozmyślania.
–Maggie,kwiatuszku.
–Dziadku,wszystkowporządku?
–Oczywiście,żetak.Dobrzesiębawisz?
–Tak.–Wsłuchawceusłyszałaczyjśśmiech.–Ktojestztobą?
– Deidre. Gotuje kolację – wyjaśnił. – Masz jakieś szczególne plany na ten wie-
czór?
– Przecież ci mówiłam… – Nie dokończyła zdania. Od tygodnia dziadek pytał ją
oprzyjęcie.Możetoon…?–Dziadku,nadałeśdomniejakąśprzesyłkę?
–Ajakże!–wykrzyknąłprzejęty.–Awięcdotarła?
–Dostałają?–usłyszaławsłuchawcepytanieDeidre.–Ijak?Pasuje?
Maggiezaniemówiłazezdumienia.
–Jesteśtam,kwiatuszku?
–Jestem.Aledlaczegotozrobiłeś?Przecieżwiesz,żejużnielubiętańczyć.
–Wmówiłaśtosobie,żebysięchronić.
Niezdążyłaodpowiedzieć,boDeidreprzejęłatelefon:
–Kochanie,powiemcicośwsekrecie:wciążmamtwojezdjęciezestudniówki,na
której byłaś z Connorem. Byliście piękną parą. Tańczyliście całą noc. Przecież ty
uwielbiasztańczyć!Niewiem,dlaczegopostanowiłaśprzestać,alemożenajwyższa
pora,żebytozmienić?
–Tochybanietakieproste.
–Wszystko,codobre,jestproste.Askoroudzielamcijużrad,topowinnaśzapo-
mniećoprzeszłościiżyćchwilą.Zacznijdecydowaćosobie.Żyjdlasiebie.Dajęci
dziadka.
Miaładecydowaćosobie?Aleprzecieżkażdajejdecyzjabyłabłędem.
I co z tego? Czy ma już nigdy nie podejmować ryzyka? Nie pozwolić sobie na
chwilę przyjemności? Równie dobrze mogła się zamknąć pod szklanym kloszem.
Gdyby nie poszła na przyjęcie, zraniłaby nie tylko siebie, ale i Connora. Nie ma
więcwyboru.
Oczywiście,żemawybór:powinnaprzyznać,żechcepójśćnatęgalę.Zmęczona
sprzeczkązsobą,osunęłasięnakanapę.
–Jakcisiępodobasukienka?–odezwałsiędziadek.
–Jestpiękna,aleprzecieżniestaćcięna…
– Nie będziemy o tym dyskutować – przerwał jej. – Odłożyłem kilka groszy na
czarnągodzinę.Deidreteżsiędorzuciła.
–Oddamwampieniądze.
–Niczegoniebędziesznamoddawać–warknąłdziadek.
Deidreznowuprzejęłasłuchawkę:
–Najlepiejnamsięodwdzięczysz,tańczącdobiałegoranazmoimsynem.Ateraz
zmykaj.Musiszsięprzygotować.Pa!
–Takjest,proszępani–zaśmiałasięMaggie,rozłączającsię.
Windapowolijechaławdół.Maggiemiaławystarczającodużoczasunato,byza-
martwiaćsięszczegółami.Alegdyprzejrzałasięwlustrze,przypomniałasobie,że
postanowiłazapomniećobłędachprzeszłości.Musisobiewybaczyćiwreszciespoj-
rzećwprzyszłość.
Wybierałasięnaprzyjęcie,naktórymmiałatańczyćzConnoremizkażdym,kto
jąotopoprosi.Niezamierzałastaćpodścianą,martwiącsię,żepopełnigafę.
Dwiegodzinywcześniejbałasięprzymierzyćsukienkę.Wyobrażałasobie,żegdy
stanienaparkiecie,ludziebędąjąoceniaćikrytykowaćzazbytwyzywającystrój.
Ajeślipomylisztućce?Alankiedyśjązatoukarał.
– Na litość boską! – powiedziała na głos. Kara za posłużenie się niewłaściwym
sztućcem?Tożałosne!
Gdywyobraziłasobie,żeConnormógłbyjąskarcićzabrakogładyprzystole,nie
mogła powstrzymać wybuchu śmiechu. Przecież to jest absurd! Powinna natych-
miastwyrzucićmężatyranaijegokościstąmatkęzpamięci.
–Izabierajciezsobątewaszecholernesztućce!–Zacisnęłapalcewpięść.
Zachichotała,cieszącsię,żejestsamawwindzie.Mówiącdosiebie,zpewnością
przyciągnęłabyniepożądanąuwagęinnychpasażerów.
ROZDZIAŁDZIEWIĄTY
–Gdzietwojapartnerka?
Connor pił piwo, starając się nie zdradzać, jak wielki niepokój wzbudziło w nim
pytanieJake’a.
–Zarazprzyjdzie.
–Jesteśtegopewien?
–Tak.–Zdobyłsięnanonszalanckiton.
–Todobrze–uśmiechnąłsięJake.–Myślisz,żezemnązatańczy?
Connorzmarszczyłbrwi.
–Nie.
–Dlaczego?–Jakepoczułsięurażony.
–Bozachowałeśsięjakidiota.
–Przecieżtojużzamierzchłaprzeszłość.Podczaskolacjidogadywaliśmysiębez
problemu.
–Bokazałemcibyćdlaniejmiłym.
–Wcaleniedlatego–upierałsięJake.–Zachowywałasięwspaniale.Mówiłacie-
kawie,byłazabawna.Dotegoświetnieorientujesięwbranży.Skorotyjejwyba-
czyłeś,dlaczegomiałbymżywićdoniejurazę?ZresztąspodobałasięJonasowi,ato
ogromnyplus.
–Toprawda.–SłowaJake’asprawiłymuprzyjemność,aleterazcałąuwagępo-
święciłnaszukaniewtłumiegościspóźnialskiejMaggie.
Rozpoznał starych przyjaciół, partnerów biznesowych, rywali i kilku wrogów.
Każdyznichubranybyłbardzoelegancko,większośćkobietmiałanasobiesuknie
wieczorowe.Wszyscykrążyliposali,rozmawiając.Nawettutajprowadziliinteresy.
Od czasu do czasu rozbłyskiwały flesze aparatów, gdy paparazzi robili zdjęcia
przechodzącym przez foyer gościom. Wszyscy się na to godzili z uśmiechem, wie-
dząc,żewkrótcefotografiepojawiąsięwbranżowychczasopismachinastronach
internetowych.
AleMaggiewciążniebyło.Czyżbyzamierzaławystawićgodowiatru?Właściwie
niepowiniensięjejdziwićpotym,comówiłaobyłymmężu.Connorrównieżzacho-
wałsięjaktyran,nalegając,byprzyszłanaprzyjęcie.
–Nieprzeszkadzałobymi,gdybyściedosiebiewrócili–dodałJake.
–Comasznamyśli?–zdziwiłsięConnor.
–Jeślichceszsięzniąspotykać,niemamztymproblemu.
Connorpołożyłrękęnasercu.
–Nawetniewiesz,jakwieletodlamnieznaczy.
–Wiem–zaśmiałsięJake.
–Awłaśnie,żeniewiesz.Bonieobchodzimnie,comyślisz.
– Jak to? – zapytał Jake półżartem. – Jestem głową rodziny, więc moje błogosła-
wieństwopowinnosiędlaciebieliczyć.
Ianpodszedłdonich.
–Jesteśraczejnogąrodziny–zażartował.Connorwybuchnąłśmiechem.–Oczym
takzażarciedyskutujecie?–spytałIan.
–TłumaczyłemConnorowi,żeniewidzęproblemuwtym,żebyoniMaggiespik-
nęlisięponownie.
–Napewnoucieszyłycięteserdecznesłowa–zwróciłsięIandoConnora.
–Przecieżwiesz,jakzależyminaopiniiJake’a.
–Możeciesięzemnienabijać–obruszyłsięJake–aleprzynajmniejpotrafięprzy-
znaćsiędobłędu.Cofamto,copowiedziałemoMaggie.Myślę,żejestwspaniała.
Pozatymwidać,żenadalciękocha.Życzęwamdużoszczęścia.
Connorniemalzakrztusiłsiępiwem.
–Cotypleciesz?Czyjacośmówiłemo…otym,cotysugerujesz?!
Ianzignorowałjegosłowa.
–Jakemarację.TyiMaggiepasujeciedosiebie.Postarajsiętegoniezepsuć.
–Tymrazemniepozwóljejodejść–dodałJake.
–Toniemojawina,żewyjechała–broniłsięConnor.
Jegosprzeciwniebrzmiałjednakprzekonująco.WizjazwiązkuzMaggieniewy-
dawałamusięjużtaknierealna.Miałsporoczasu,bywszystkoprzemyślećimusiał
przyznać,żeponosiczęśćodpowiedzialnościzato,costałosięprzedlaty.Wówczas
zignorowałwszystkieznakiostrzegawcze.Zarzucałsobie,żeniepróbowałjejpo-
temodszukać,aledumawzięłagórę.ZmarnowałbezMaggiemnóstwoczasu.
Gdzieonadocholeryjestteraz,gdywreszcieniemógłsiędoczekać,byjązoba-
czyć? Tęsknił za nią i miał jej coś ważnego do powiedzenia. Nie był pewien, czy
spodobajejsięfakt,żewetknąłnoswnieswojesprawy,alepowinnatousłyszeć.
WcześniejtegodniaConnoribraciaomawialisprawybiznesowezlokalnymban-
kierem,Dave’em.PospotkaniuConnorwziąłDave’anasłówko,abyspytać,dlacze-
goodrzuconopodanieMaggieopożyczkę.Daveoczywiścieniechciałujawnićpouf-
nychinformacji,leczConnornieustępował.
–Znamysięodpodstawówki.Przecieżwiesz,żenikomuotymniepowiem.–Wi-
dzącnietęgąminękolegi,dodał:–Chodzioto,żezgodziłemsięudzielićjejpożyczki
ichciałbymwiedzieć,czybędziejąwstaniespłacić.
–Ztymniebędzieproblemu–zapewniłgoDave–alewiesz,wjakichczasachży-
jemy. Wystarczyła jedna wątpliwość odnośnie do jej wiarygodności, by nie dostała
tejpożyczki.
–Wątpliwość?
–Podobnomadługiwjakiejśfirmiezewschodniegowybrzeża.
–Pamiętaszjejnazwę?–Connorwiedział,żebankDave’aniejestduży,aonjako
wiceprezesosobiściezatwierdzapożyczki.
–Cargrove?Casgrow?–próbowałsobieprzypomnieć.
–Cosgrove?
–Tak!–potwierdziłDave.–Nigdyonichniesłyszałem,alemożetojakiślokalny
sklep.Maggiebyłatakprzybita,żenawetniezapytałaoszczegóły.
Connorawcaletoniezdziwiło.Straciłapewnośćsiebieiwiniłasięzato,żenie
może dostać pożyczki. Nawet nie podejrzewała, że jej były mąż, Alan Cosgrove,
znalazł kolejny sposób, by uprzykrzyć jej życie. Miał ochotę go odnaleźć i spuścić
mumanto,aletomusizaczekać.
Przezostatniepółgodzinyorkiestragrałaspokojnemelodie,asalazapełniałasię
gośćmi. Dyrygent zastukał pałeczką i muzyka stała się bardziej żywiołowa. Pary
weszłynaparkiet,przedczteremabaramiustawiłysiękolejki,abufetzprzekąska-
miideseramiobległytłumy.
Gdzieonasiępodziewa?
–Zarazwracam–powiedziałConnordobraci,leczzanimzdążyłodejść,wpadłna
Lucindę.
–Cześć.–Złapałagozarękę.–Świetniedziśwyglądasz.Chybajeszczenieucie-
kasz?
–Muszęwyjśćnachwilę,alezarazwracam.
– To dobrze. – Uśmiechnęła się nieśmiało. – Chciałbym z tobą przynajmniej raz
zatańczyć.
–Jasne.–Zatrzymałsięnagle.–Przepraszam,niewiem,gdziepodziałysięmoje
dobremaniery.Bardzoładniewyglądasz.
–Dziękuję.Tomiłoztwojejstrony.
–Dozobaczenia.
–Narazie…
Connor dotarł na środek sali, ale tam zatrzymał go burmistrz Point Cairn, Bob
Milburn, pytając, jaką kwotę MacLarenowie zamierzają ofiarować na poczet do-
rocznejbożonarodzeniowejparadyorganizowanejprzezmiasteczko.
–Przepraszam–przerwałmuIan–muszęnachwilęporwaćConnora.Mamydo
omówieniaważnesprawy.
–Oczywiście–odrzekłBob.–Porozmawiamypóźniej.
Gdyburmistrzzniknąłzpolawidzenia,Connorodetchnąłzulgą.
–Cholera,myślałem,żenigdysięniezamknie.
Jakeuśmiechnąłsięszeroko.
–Wyglądałeś,jakbyśbyłwpotrzasku.
–Właśnietaksięczułem–odrzekłConnorirozejrzałsięposali.–Muszęposzu-
kaćMaggie.
Jakechwyciłgozaramię.
–Jużniemusisz.
–Orany!Miałeśrację–wyszeptałIan.–Jednaksięzjawiła.
–Alewidok!–mruknąłJake.
–Najwyższapora!–ConnordostrzegłMaggiewdrzwiachsalibalowejizaniemó-
wił.
W jasnoróżowej sukni wyglądała zjawiskowo. Nie był pewien, czy to zmęczony
umysłpłatamupsikusa,czyonarzeczywiścietamsiępojawiła.
Sukienkabezramiączekopinałajejpiersi.Miaławysokoupiętewłosyitylkokilka
kosmykówopadałojejnaszyję.Wyglądałajakzmysłowyanioł.Nigdyniewydawała
musiępiękniejsza,aprzecieżzawszeuważałjązapiękną.
Szedłwjejstronę,niespuszczajączniejwzroku.Powróciłodoniegowspomnie-
nieichzeszłejnocy,gdyjęczałazrozkoszy,aonzagłębiałsięwniąrazporaz.Za-
stanawiałsię,jakdługobędziemusiałzostaćnaprzyjęciu,zanimznowuzabierzeją
dołóżka.
–Cieszęsię,żeprzyszłaś–powiedział.
– Przepraszam za spóźnienie. – Stanęła na palcach, cmokając go w policzek. –
Wybaczyszmi?
Orkiestrazaczęłagraćjazzowystandard.Connorbezsłowawziąłjązarękę,po-
prowadził na parkiet i przytulił do siebie. Zaczęli się kołysać w rytm muzyki. Gdy
oparłagłowęojegoramię,porazpierwszyoddawnapoczuł,żewszystkojestna
właściwymmiejscu.
Odsunąłgłowęipopatrzyłjejwoczy.
–Wartobyłoczekać.
Maggienawetnachwilęnieprzestałatańczyć.Niemogłasięwprostopędzićod
mężczyzn,którychpoznałapodczasfestiwalu:najpierwnaparkietporwałjąJonas,
potemjegosynPaul,osiłekJohnny,anawetwłaścicielmikrobrowaru,Pete.
WtymczasieConnortańczyłzLucindą,żonąPaula,Danąorazdwiemainnymiko-
bietami, których właściwie nie znał. Gdy był już gotów opuścić przyjęcie, Jonas
wciągnąłgowpogawędkęoaromatyzowanychpiwach.Podziesięciuminutachza-
uważył,żeMaggierozmawiazjakimśmężczyzną.Zaniepokoiłsię,gdysięzoriento-
wał,żejestnimTedBlake.
–Cholera–mruknąłpodnosem.
–Cośnietak?–spytałJonas.
–Przepraszam,alechybamuszęruszyćMaggienaratunek–wyjaśnił.
JonasspojrzałnaBlake’ainaMaggie.
–Słusznie.Tenfacetniewróżynicdobrego.
Connorobserwowałznarastającąirytacją,jakMaggieżartujezmężczyzną,któ-
rypróbowałzniszczyćfirmęMacLarenów.GdyTedpochyliłsięiszepnąłjejcośdo
ucha,Connorpoczerwieniałzezłości.Przecieżjąprzednimostrzegał.
–Maggie…
Odwróciłasiędoniegotwarzą.
–Ach,Connor.ChybajużpoznałeśTeda…
–Owszem–odrzekłchłodno,biorącjązarękę.–Chodź,kotku.Porananas.
–Ale…Nodobrze.Miłobyłocięznowuspotkać,Ted.
– Mnie również. Może porozmawiamy innym razem, gdy nie będziesz się spie-
szyć.
– Nie liczyłbym na to – warknął Connor. Oddalił się szybko, trzymając ją blisko
siebie.
–Connor,zwolnijtrochę.Odtańcaboląmnienogi.
–Przepraszam–odrzekł,zwalniająckroku.
–Dlaczegotakcisięspieszy?Tedjestcałkiemmiły…
–Niechcęcinarzucać,zkimmaszrobićinteresy,aleradzęcitrzymaćsiędonie-
gozdaleka.
Spojrzałananiegouważnie.
–Nigdynanikogotakniereagowałeś.
–Tenfacetpróbowałnaszrujnować,kiedyotworzyliśmyfirmę.Naszczęścieoso-
by, przed którymi nas szkalował, dobrze go znają. Niektórzy jednak mu uwierzyli
imieliśmyztegopowodukłopoty.
–Cozawrednaszuja!–Maggiepróbowałasobieprzypomnieć,jakiepytaniaza-
dawałjejTed.Czyżbyszukałsłabychstronjejfirmy?–Polatachżyciazpodobnym
osobnikiempowinnammiećlepszewyczucie.
– Wredne szuje potrafią świetnie udawać. Nie przejmuj się. – Objął ją mocniej,
kierującsiędowindy.–Zawszebyłświnią.Napewnozwietrzył,żejesteśtuzemną
idlategosiętobązainteresował.
–Ajużmyślałam,żeujęłagomojabłyskotliwość–zażartowała.
Zatrzymałsięnagle,wpatrującsięwniąuważnie.Pogładziłjejpoliczek.
– Przepraszam. Nie to miałem na myśli. On nie zasługuje na to, żeby oddychać
tymsamympowietrzemcoty.
– Tylko się z tobą droczę. Zapomnijmy o Tedzie. Chcę już być z tobą w naszym
pokoju.
–Jateż.
–Iwreszciebędęmogłazdjąćteprzeklęteszpilki.
–Możetopoprawicihumor.–Wziąłjąnaręce.
–Mogłabymsiędotegoprzyzwyczaić.–Objęłagozaszyję.
Jateż,pomyślał,aleniepowiedziałtegonagłos.
To szaleństwo, myślała Maggie, leżąc w łóżku obok Connora. Przez ostatni ty-
dzieńkochalisięniemalcodziennie,awciążniemoglisięsobąnasycić.Mimożeza-
sypiała,togdyjejdotknął,jejciałobudziłosiędożycia.Spojrzałamuwoczyizoba-
czyławnichpożądanie,któreonzapewnewidziałteżwjejoczach.Przepełniałają
takwielkamiłość,żeniemogłasiędoczekać,byznowusięznimkochać.
Po prostu się zakochała. Być może wiedziała, że tak się to skończy, gdy po raz
pierwszyzjawiłasięwjegobiurze,alesądziła,żezdołamusięoprzeć.Myliłasię.
Przeztewszystkielatanamiętnośćdrzemałapodpowierzchnią.
Przesunąłsięwdół,bypieścićjąustami.Gdypoczułanasobiejegowargi,wygię-
łaplecy.Wszystkiemyśliuleciałyzjejgłowy.Jegopalceiustadoprowadzałyjądo
granicwytrzymałości,potempozwalałyjejnamomentodetchnąć,byznowudrażnić
sięznią,budująccudownenapięcie.Kiedyzacząłpieścićjąjęzykiem,zadrżała,ajej
ciałoniespodziewaniezalałafalarozkoszy.
–Jeszczeraz–poprosił.
–Ale…niemogę…
–Zróbtodlamnie.–Patrzyłjejwoczy.–Chcęwidzieć,jakogarniacięrozkosz.
Czuć,jakdrżyszwmoichramionach.
Jegowprawnepalceznowudoprowadziłyjąnakrawędźprzepaści,wktórąrunę-
ła,zatapiającsięwprzyjemności.
Pokilkuchwilachobróciłjąnabrzuch,zakrywającjąswoimciałem.Czułanapo-
śladkachjegonabrzmiałyczłonek.Całowałjejszyję,znowubudzącwniejnienasy-
conygłód.Muskałustamijejplecy,gładzącjejciało,ażznowuzabrakłojejtchu.
– Proszę – wyjęczała. Próbowała się obrócić, chciała go widzieć, całować i pie-
ścić,alejąpowstrzymał.
Jego palce znowu znalazły się między jej udami. Uniósł nieco jej biodra, torując
sobiedrogę.Gdywniąwszedł,zdławiławestchnienie.Czułakażdycentymetrjego
nabrzmiałejmęskości,gdyzagłębiałsięwniej,całkowiciejąwypełniając.Poruszali
sięwjednymrytmie.Jegorozgrzaneciałoparzyłojejskórę.Pragnęła,bytachwila
nigdysięnieskończyła,bymoglitaktrwaćwiecznie.
Gdynagleprzerwał,niemalupadłanałóżko,alezłapałjąidelikatnieobróciłtwa-
rządosiebie.
–Chcęnaciebiepatrzeć.–Natychmiastwniąwszedłzdecydowanympchnięciem.
Poruszał się szybciej, sięgał głębiej. Ich ciała złączyły się w szalonym galopie ku
spełnieniu,któreprzyszłonagle.Wykrzyczałajegoimię.
Connorzłapałjąmocniej.Czuła,jaknarastawnimnapięcie,gdywchodziłwnią
razporazzwielkąsiłą,ażdotarłdopunktubezpowrotu.Wyszeptałjejimię,zupeł-
niezatracającsięwrozkoszy.
ROZDZIAŁDZIESIĄTY
OcknąłsięnastępnegorankawtulonywMaggie.Pragnąłjąobudzićpocałunkami,
pieścić ją i znowu się w niej znaleźć, ale spała tak smacznie, że się powstrzymał.
Będąmielijeszczewieleokazji,bydaćsobierozkosz,myślał.
Ceremonia wręczenia nagród miała się odbyć wczesnym wieczorem, a do tego
czasujury,któregobyłczłonkiem,powinnozakończyćobrady.Wstał,bysięprzygo-
tować.
Kiedyczytałdodateksportowydogazety,pijącdrugąkawę,dostałwiadomośćod
Jake’a:„Mamyproblem.Przyjdźjaknajszybciejdosalijury.Sam”.
Maggieobudziłasięzesłodkiegosnu.Łóżkobyłopuste.Czyżbyzaspała?Jejciało
byłorozkosznieobolałe,alenieżałowałaanichwilizmiłosnychzapasówzConno-
rem.Złazienkiniedobiegałyżadneodgłosy.
Spojrzałanazegar.
–Orany.–Rzeczywiściezaspała.
Potrzebowałachwili,byzebraćmyśliiprzypomniećsobie,jakijestdzień.Sobota,
rozstrzygnięciekonkursuiwręczenienagród.Tegodnianafestiwalumiałopojawić
sięmnóstwogościspozabranży.Potrzebowaładodatkowejporcjienergii.
Pokój był pusty, więc domyśliła się, że Connor poszedł już do sali jury. Na stole
znalazłatylkojednągrzankęifiliżankękawy.Posiliłasięnimi,wzięłaszybkiprysz-
niciwłożyłaspodnietypucapri,krótkilnianyżakietikolorowebutysportowe.
Wciążczującgłód,whotelowejkawiarnizamówiłaśniadanioweburittoorazlatte
iposzłaszukaćConnora.Drzwidosalijurybyłyzamknięte.Wiedziała,żeniemoże
przeszkadzaćpodczasobrad,dlategowypiłakawę,wyrzuciłaplastikowykubekdo
koszairuszyładołazienki.
Zamknęłasięwkabinieipowiesiłatorebkęnahaczykunadrzwiach.Uśmiechnęła
się, wspominając, jak ukrywała się w tej samej łazience przed Sarah. Nie chciała
jużczućstrachu.Postanowiładłużejnieunikaćkonfrontacji.
Nie zdążyła jednak wyjść z kabiny, gdy otworzyły się główne drzwi do łazienki.
Usłyszała głosy dwóch kobiet, które prowadziły rozmowę przed lustrem. Instynkt
podpowiedziałjej,byzaczekała.
–Awięccosięstało?–spytałajednazkobiet.
– Nie uwierzysz! Ktoś zanieczyścił próbki MacLarenów! – Druga rozmówczyni
miałainfantylnąintonację,jakbypokażdymzdaniustawiałaznakzapytania.
–OBoże!Jaktomożliwe?
– Johnny mówi, że ktoś się włamał do magazynu. Odkryto to dopiero dziś rano.
KilkuczłonkówjuryspróbowałopiwaMacLarenówizwróciłośniadanie.
–Alejakktośmógłbywłamaćsiędomagazynu?–Maggieteżchętniepoznałaby
odpowiedźnatopytanie,jednaknieczułasięnasiłach,bywyjśćzkabiny.
–Niewiem,aleJohnnyjestzrozpaczony.
–Biedak.Toniejegowina.DlaczegoktośchciałbysabotowaćMacLarenów?Do-
myślająsię,ktomógłtozrobić?
–Connorjestprzekonany,żetojejsprawka–wyszeptaładrugazkobiet.–Sąna
toniezbitedowody:wszystkomusiałosięwydarzyćpodczasprzyjęcia,aonaprzy-
szła na nie później. Do tego rozmawiała z Tedem Blakiem, i to nie pierwszy raz.
Wyglądałonato,żesądosyćblisko.
–Naprawdę?!OnniecierpiMacLarenów.Myślisz,żezaplanowalitorazem?
Maggie odgadła, że rozmawiają o niej. Była zdruzgotana. Prawdę o Tedzie Bla-
ke’upoznaładopiero,gdyConnorjejonimopowiedział.Domyślałasięjuż,kimjest
kobietaoinfantylnejintonacji.
–Możliwe.Albosamatozrobiła.Jestzazdrosna,boniemożemiećConnora.
–Przecieżmieszkająwtymsamympokoju.
–Onjejzatopłaci.
Rozmowa przypominała dialog z opery mydlanej. Maggie miała już dosyć bez-
czynnegoprzysłuchiwaniasię,jakktośszargajejdobreimię.
–Płacijejzaseks?
–Jasne.Aprzecieżjazrobiłabymtozadarmo.
– Lucinda, przestań się wreszcie oszukiwać. Podkochujesz się w nim od dawna,
aonnawetnaciebieniespojrzał.Poprostugoniepociągasz.
–Spojrzałbynamnie,gdybyonasięwreszcieodniegoodczepiła.
Tegojużbyłozawiele.Maggiewzięłagłębokioddechiotworzyładrzwidokabiny
zdecydowanympchnięciem.
–Cześć,dziewczyny.
Sarahzamrugałazdumiona.
–Alecotytu…–wyjąkałaLucinda.
–Zamknijsięjuż,Lucindo.–Maggiepowstrzymałajągestem,podchodzącdozle-
wu,byumyćręce.
–Tegosiępotobieniespodziewałam.–Sarahsprawiaławrażeniepozytywnieza-
skoczonej.–Zastanawiałamsię,kiedyodzyskaszdawnąwerwę.
Maggiezdałasobiesprawę,żemożejednakniestraciławszystkichstarychprzy-
jaciół.
– Właśnie ją odzyskałam, więc uważajcie. – Maggie wrzuciła ręcznik papierowy
dokoszaiwyprostowałasię,patrzącnaodbicieSarahwlustrze.
–Pokaż,nacocięstać!–zawołałaSarah,gdyMaggieruszyładodrzwi.
Poszłapewnymkrokiemwprostdosalijury.Nieobchodziłojej,cooniejmyśliLu-
cinda,alemartwiłjąfakt,żeinnimogliuwierzyć,żeposunęłasiędooszustwa.Mia-
ła w nosie regulamin konkursu i zdecydowanym ruchem otworzyła ciężkie drzwi.
MusiodnaleźćConnoraiwszystkomuwyjaśnić.
Pomieszczeniebyłopełneczłonkówjuryzajmującychsiędegustacjąkilkurodza-
jów piwa. Każdy z nich miał notatnik, w którym zapisywał punkty za wygląd, aro-
mat,smakorazwadyizaletytrunków.Podchodzilidoswoichobowiązkówzpowa-
gą, bo wystawcy im ufali. Nagroda może oznaczać wielomilionowe zyski dla zwy-
cięzcy.Ktośjednaknadużyłtegozaufania,apodejrzeniapadłynaMaggie.
CzyConnornaprawdęuwierzyłLucindzie?Powszystkim,cowspólnieprzeżyli,po
niezliczonych szczerych rozmowach, jakie odbyli, czy wciąż uważał, że przed laty
gozdradziła?
Szukałagowzrokiem,alenienapotkaławśródsędziówznajomejtwarzy.Czyjej
uwierzy,gdymupowie,żenigdynieprzestałagokochać?Żekochagonadżycie?
Napewnowyczytazjejoczu,żemówiszczerze.
–Gdzietysiępodziewasz?–powiedziaładosiebie.
DokładniewtejsamejchwiliConnorijegobraciawyłonilisięzbocznejsali.Wy-
glądalijakwojownicyruszającydowalki.Brakowałoimtylkobarwwojennychwy-
malowanychnatwarzy.TużzanimiszedłJohnnyidwóchstarszychmężczyzn,któ-
rychnierozpoznała.Wszyscymielisrogieminyikierowalisięwjejstronę.
Connorjązauważył.Próbowałacośwyczytaćzjegotwarzy,aleniemiałapewno-
ści,czyjegospojrzeniejest…krytyczne,oskarżycielskie,przepraszające.
Instynktowniepostąpiłakilkakrokówdotyłu.
–Maggie,poczekaj!–zawołał.
Zatrzymałasię,unoszącgłowę.
–Poco?Żebyściemoglizrzucićnamniewinę?–Rzeczywiścieodzyskaładawną
werwę.–Nie,dziękuję.–OdwróciłasięiwpadławprostnaLucindę,którastałatuż
zanią.
–Onakłamie!–zawołałaLucinda.
–Szukaliśmycię–zwróciłsiędoniejJake.
–Jateżwasszukałam.–LucindarzuciłaMaggietriumfalnespojrzenie.
–Connor,właśniesiędowiedziałamoproblemachzwaszympiwem.Takmiprzy-
kro–powiedziałaMaggie,leczonnawetnaniąniespojrzał.
Niechcewysłuchać,comadopowiedzenia?Awięctokoniec?Connorjednakpa-
trzyłtylkonaLucindę.
–Twojepiwasączyste–JohnnyuspokoiłMaggie.
–Dzięki,Johnny–odrzekła,choćwcalejejtonieuspokoiło.
–Awięcnieobchodzicię,cosięstałozpiwemMacLarenów?Toszczytegoizmu–
odezwałasięLucinda.
–Niktcięniepytaozdanie–odparłaMaggie.
–Lucindo,wystarczy–powiedziałJake.
–Przecieżtoonaudajeniewiniątko!–Lucindabyławściekła.–Napewnowkradła
siędomagazynuidlategospóźniłasięnaprzyjęcie.ApotemrozmawiałazTedem
Blakiem.Connor,przecieżtowidziałeś.Musząbyćwzmowie.
Maggiespojrzałanastojącychprzedniąmężczyzn,aleniewyczytałazichtwarzy
niczego,cozdradzałoby,żesąpojejstronie.
–Wierzyciejej?–spytałazdumiona.–Uważacie,żemogłabymsiędotegoposu-
nąć?
BracianadalwpatrywalisięwLucindę.ConnorunikałwzrokuMaggie.Czułasię
jakpodczasjednejzinkwizycji,jakieurządzałjejbyłymąż,taknazywałaichkon-
frontacje.
–Wierzysz,żemogłabymcitozrobić?–zwróciłasiędoConnora.
Spojrzałnaniąidopierowtedyodrzekł:
–Nie.
–Zawahałeśsię.Czylijednakwierzysz,żepróbowałamcizaszkodzić.
Connorzacisnąłzęby.
–Niewierzę.
Skorosądzi,żejestniewinna,dlaczegoniebierzejejwramiona,niepocałuje,nie
zapewnia,żewszystkobędziedobrze?Miałaochotępłakać,krzyczećiżądać,byjej
zaufał,byjąkochał.AleniechciaładawaćLucindziesatysfakcji.RzuciłaConnorowi
ostatniebłagalnespojrzenie,agdyniedoczekałasięreakcji,zakręciłasięnapięcie
iodeszła.
–Poczekaj!–zawołałConnor.
Chciałajaknajszybciejsięoddalić,alecośsobieprzypomniała.PodeszładoJohn-
ny’ego.
–Przepisujęwszystkietrzypiwa,którewystawiłamdokonkursu,naMacLarenów
–oznajmiła.–Zamierzałamsprzedaćimreceptury,więcimsiętonależy.Jeślimam
cośpodpisać,wyślijmiwiadomość.Mójnumerjestnaformularzu.–RzuciłaConno-
rowi ostatnie spojrzenie. – Mam dla ciebie dobrą radę: powinieneś zwolnić swoją
sekretarkę–powiedziałaioddaliłasięszybko.
Braciapodjęlijednogłośnądecyzjęizwolnilisekretarkę.
Naszczęścieprzestrzeńwystawowa,wtymmagazyn,zaopatrzonabyławkame-
ry.Connor,JakeiIanobejrzeliwtowarzystwiedyrektorafestiwaluiszeryfanagra-
nie,któredowodziło,żetoLucindazanieczyściłapiwoMacLarenów.
Ale on wierzył w niewinność Maggie, zanim zobaczył dowody. Gdy usłyszał, że
MaggieprzepisujeswojepiwaMacLarenom,byłpodwrażeniemjejodwagi.Chciał
za nią pobiec, ale Lucinda nadal rzucała oskarżenia, a szeryf nalegał, by wszyscy
trzejbyliprzytymobecni.
ObejrzelinagraniejeszczeprzedprzybyciemMaggie,mieliwięcniezbitedowody,
aleszeryfstwierdził,żebędzielepiej,jeśliLucindasamaprzyznasiędozarzucane-
gojejczynu.WłaśniedlategoConnormilczał,alegdyzobaczyłreakcjęMaggie,ża-
łował,żesięnatozgodził.
RzuciłLucindziegniewnespojrzenie,gdystałazaMaggie,alezdałsobiesprawę,
żeMaggiedostrzegłazłośćwjegooczachiodebrałatojakowymierzonywsiebie
atak.Zawszezakładałaczarnescenariusze.Takwieleprzeszła,aonbyćmożedał
jejpowód,byzwątpiławjegomiłość.
Musijąodnaleźćiprzekonać,żejegouczuciasięniezmieniły.
Gdyzamknęłysięzaniądrzwi,Maggiepoczuła,żejestbliskałez.Alemiałajuż
dosyćpłaczu,choćbolałojąserce.Ipomyśleć,żechciaławyznaćConnorowi,żego
kocha!Myślała,żegotoucieszyiodwzajemnijejuczucie.
Taksiękończypodejmowanieryzyka!Aleniezamierzałapłakać.Chciałapopro-
stuwrócićdodomu.
Rzuciławalizkęnałóżko,otworzyłająizaczęłasiępakować.Wtedyusłyszała,że
otwierająsiędrzwidoapartamentu.Connorwrócił.
Miałaochotęschowaćsiępodłóżkiem,alepostanowiła,żeniebędziejużuciekać.
Bardzosięzmieniłaprzezostatnielata,atentydzieńdodałjejsił,bywreszciezaak-
ceptowaćtęzmianę.Niezamierzałajednakpozwolić,byConnorzobaczyłłzywjej
oczach.
Stałwdrzwiach,wpatrującsięwniąuważnie.
–Przyszedłeśmniejeszczeocośoskarżyć?–Wrzuciłabutydowalizki.
–Nie.
–Todobrze,boniebędęjużwysłuchiwaćkłamstwnaswójtemat.Zakogotymnie
uważasz?Przecieżktośmógłsięzatruć!Naprawdęsądzisz,żemogłamsiędotego
posunąć?
–Nie.
–Okej.–Wrzuciładżinsydowalizki.–Dobrzesiębawiłamprzeztentydzień,wy-
łączającostatniągodzinę.Techwilenazawszezostanąwmoimsercu.
Iwłaśniewtedywybuchnęłapłaczem.Szybkojednakotarłałzyiwróciładopako-
wania.
–Cieszęsię,botyteżnazawszepozostanieszwmoimsercu.
–Dziękuję.–Pociągnęłanosem.
–Jestemcicoświnien.–Wręczyłjejskrawekpapieru.Przezłzyzobaczyła,żebył
toczeknasporąkwotę.
–Myślisz,żetoterazprzyjmę?
–Takabyłaumowa.
–Nieobchodzimnieto.–Patrzącmuwoczy,przedarłaczeknapół.–Widziałam
twojeoskarżycielskiespojrzenie.
–PatrzyłemnaLucindę.Staławtedyzatobą.–Zbliżyłsiędoniej.–Obejrzeliśmy
nagraniaiwidzieliśmy,żetoonadosypałaczegośdopiwa.
–Nagrania?
–Tak.Ochronazamontowałakamery–wyjaśnił.–Aleitakwiedziałem,żejesteś
niewinna.Przecieżmniekochasz.Niezrobiłaśniczego,comogłobymniezranić.
–Skądwiesz?
Zaśmiałsię.Cholera!Toonapierwszachciałamuwyznaćuczucia,aonitakdo-
myślił się prawdy. Ale jeszcze nie powiedział, że też ją kocha. Była pewna, że tak
jest.Albobyło–dodzisiaj.
–SzeryfchciałwyciągnąćzeznaniazLucindy,dlategozabroniłnamotymmówić,
alewkońcuzmęczyłsięjejpaplaninąizabrałjąnakomisariat.
–Aresztowałją?–spytałazaciekawiona.
–Oczywiście,żetak.Miałaśrację:mogłazabićktóregośzsędziów.
Złośćzniejuleciała.Oparłasięoszafkę,byopanowaćdrżeniekolan.
– Pozwól, że odwrócę twoje pytanie. – Postąpił krok w jej stronę. – Myślisz, że
mógłbymuwierzyć,żeposunęłabyśsiędoczegośpodobnego?
Spojrzałananiegozdziwiona.
–Nie,alemamyzasobątrudnąprzeszłośći…
–Ztymjużsięuporaliśmy.–Znowuzbliżyłsięokrok.–Sądzisz,żeuwierzyłbym,
żemogłabyśmniezranić?
Zagryzławargi.
–Skorotaktoprzedstawiasz…Alenadalmyślę…
–Niemyśl.–Stałjużnatyleblisko,żemógłodgarnąćkosmykwłosówzjejtwa-
rzy.–Poczujto.Zaryzykuj.Uwierzwemnie.Wnas.Jawierzę.
–Jateż.Ichcęzaryzykować.Dlaciebie.
Pocałowałdelikatniejejpodbródek.
–Takbardzociękocham.
Namomentzabrakłojejtchu.
–Ja…jateż.Nigdynieprzestałamciękochać.
–Ajaciebie.
–Takmiprzykro,żezmarnowałamtyleczasu.
–Powinniśmytonadrobić.–Spojrzałjejwoczy.–Wyjdzieszzamnie?
–Och.–Jejsercewypełniłaradość.–Oczywiście,żezaciebiewyjdę.
–Izawszebędzieszmniekochać?–Pocałowałjąwpoliczek.
–Wiesz,żetak.
–Ichceszmiećzemnądzieci?–Drażniłzębamijejszyję.
–Bardzo.
Pieściłjęzykiemjejucho.
–Ibędzieszwybieraćdlamnieubrania?
Zaśmiałasię,obejmującgozaszyję.
–Tak!Zgadzamsięnawszystko.
–Todobrze,żejesteśspakowana.–Wziąłjąnaręce.–Możemyjechaćdodomu
iwreszciezacząćwspólneżycie.
Wtuliłasięwniego.
–Tak,proszę,zabierzmniedodomu.
EPILOG
–PrawnicyzeSzkocjiznowusięzemnąkontaktowali–poinformowałbraciJake,
pijąc piwo. – Musiałem im obiecać, że któryś z nas wkrótce się tam wybierze. –
JakeiIanodwiedziliConnorawdomu,byomówićinteresyispróbowaćnajnowsze-
gopiwaMaggie.–Myślę,żeIanpowinienjechać.
–Tylkodlatego,żemieszkatammójbyłyteść?–obruszyłsięIan.–Nicztego!
Ian stał się ostatnio dosyć nerwowy, ale bracia domyślali się, że ma to związek
zrozstaniemzżoną,Samanthą.
–Jaodpadam–oznajmiłConnor.–NiezostawięterazMaggie.
W tej samej chwili Maggie weszła do salonu, stawiając na stole miskę chipsów
orazdip.
–Zamierzaszmniezostawić?–SpojrzałanaConnora.
Jakewybuchnąłśmiechem.
–Skądże!Dopierosiępobraliście,więcniechcecięodstąpićnakrok.
–Chodźtudomnie–powiedziałConnor,sadzającjąsobienakolanach.
Objął ją, uśmiechając się z zadowoleniem. Nie przekazali jeszcze braciom do-
brychwieści,aleMaggiebyławczorajulekarza,którypotwierdził,żejestwciąży.
Connorczuł,jakprzepełniagomiłośćdoniejidzieckarosnącegowjejłonie.
Pobralisięzaledwiemiesiącpofestiwalu.Potyluzmarnowanychlatachniechcieli
już dłużej czekać. Ślub odbył się na plaży w towarzystwie najbliższych przyjaciół
irodziny.Maggieniemiałanicprzeciwkoskromnejceremonii.Niechciałaorgani-
zowaćwystawnegoprzyjęcia,naktórenalegałjejbyłymąż,gdyzaniegowychodzi-
ła.
Connorsięniezdziwił,gdysiędowiedział,żeAlanCosgrovezostałaresztowany
wzwiązkuzpodejrzeniemozabicieswojejukochanejmatki,którejkamerdynertak
długonachodziłpolicję,ażzgodziłasięprzeprowadzićśledztwo.Okazałosię,żeko-
bietajednakniezmarłazprzyczynnaturalnych.
MaggieprzytuliłasiędoConnora.Wchwili,gdyzdecydowałasiępodjąćnajwięk-
sze ryzyko w życiu i wyjść za niego, uczyniła go najszczęśliwszym mężczyzną na
świecie.
–Możeprzeniesieciesiędosypialni?–zaproponowałIan.
Connorwybuchnąłśmiechem.
–Niezwracajnaniegouwagi.Mazłyhumor,bojestzazdrosny.
–Teżmiałbyśzłyhumor,gdyby…Nieważne.
–Rozbudziłeśnasząciekawość–powiedziałJake.
–Trudno–odparłIan.
–Nadalnierozumiem,dlaczegoniechcesztamjechać.Ostatnimrazembardzoci
siępodobało,aGordonjestświetnymgospodarzem.
–OstatnimrazembyłemtamzcórkąGordona.
MaggierzuciłaConnorowizaniepokojonespojrzenie.
–WinnychokolicznościachwysłałabymConnora–zapewniła–ale…
–Nie–przerwałjejConnor.Niebyłjeszczegotowydzielićsięzbraćmiwiadomo-
ściąodziecku.–Zrozumieją,jeślitymrazemniepojadę.
–Wporządku.Jatozrobię–zaproponowałJake.–PrzyokazjizobaczęsięzGor-
donem.JeśliIanrozwiedziesięzSamanthą,wolęsięupewnić,żeniestracimynaj-
lepszegodostawcychmielu.
–NiezobaczyszsięzGordonem–powiedziałIanbardziejzdecydowanieniżzwy-
kle.
–Dlaczego?
–Bozniknął.Niktniewie,gdziesiępodziewa–oznajmiłIaniwyszedłzpokoju.
JakeiConnorwymienilispojrzenia.
– Znacie przecież Gordona. – Jake wzruszył ramionami. – Na pewno zaszył się
gdzieśzjakąśkobietą.Niewyciągajmypochopnychwniosków.
–Tobardzoprawdopodobne–odrzekłConnor.
BardziejmartwiłogozachowanieIana.Niewiedział,cosiędziejezbratem,ale
zamierzałsiętegodowiedzieć,gdyjużnacieszysięswojąpięknążonąinienarodzo-
nymjeszczedzieckiem.
Maggiewzięłagozarękę.
–Kochamcię.
–Wiem–odrzekł.
Uśmiechnęłasię,aonpocałowałjączule.