KateWalker
MiesiącwAndaluzji
Tłumaczenie:
JanKabat
PROLOG
Na ciemnym niebie świecił księżyc, kiedy Rose zamknęła za
sobąostrożniedrzwi.Skrzywiłasięwduchu,słyszącjękzardze-
wiałychzawiasów,izastygłaprzerażona;czekała,ażktośporu-
szysięnagórze,takjakzrobiłtojejojczymprawietrzymiesią-
cetemu.Wdomujednakpanowałacisza,choćwiedziała,żeza
brudnymioknaminapiętrachkryjesiękilkaosób.
DziękowałaBoguzablaskksiężyca,któryoświetlałjejścieżkę
biegnącąkuulicy.Byłapewna,żeniepotkniesięośmieci,któ-
rewalałysięwszędzie,alezanimdotarłapokilkuminutachdo
drogi, musiała zmagać się z paniczną myślą, że narobi hałasu.
Wkażdejchwilioczekiwałakrzyku,któryzaalarmujemieszkań-
cówsquatu.
Zwłaszczajednegomieszkańca,bardzoniebezpiecznego.
Starałasięniemyślećoczłowieku,któregoporzucała,swego
niegdysiejszego wybawcę. Musiała go zostawić, by nie pogrą-
żyćsiędokońca.
Było ironią losu, że uciekając przed znienawidzonym ojczy-
mem, traktowała ten squat mieszczący się w eleganckiej nie-
gdyś kamienicy, jak sanktuarium, a potem przekonała się, że
wpadłazdeszczupodrynnę.
‒Och,Jett…
Wyrzuciłatozsiebiebezwiednieinatychmiastpojawiłsięob-
raz jego muskularnego ciała na brudnej podłodze ich sypialni,
jegogłowyodługichczarnychwłosach,złożonejnaoliwkowych
ramionach. Zawsze tak spał, nawet po namiętnym akcie miło-
snym. Wiedziała jednak, że to tylko pozory. Wystarczał jeden
nieznaczny ruch albo dźwięk, by natychmiast się budził, odzy-
skującwokamgnieniuprzytomność.
Kiedy wychodziła, poruszył się przez sen. Wymamrotała coś
oubikacji;tylkodlategoznówzłożyłgłowęnaramionach.
„Wracajzaraz”–nakazałburkliwie.
„Dajmiminutę”.
Zamierzała być nieobecna u jego boku nie przez minutę, ale
jużzawsze.Lecznawetgdybiegładrogą,czułacośrozdzierają-
cego.Byłotopoczuciestratyitęsknotyzatym,oczymniegdyś
marzyła,acookazałosięwielkimoszustwem.
Gdyby tylko… jednak nie było żadnych szans na „gdyby tyl-
ko”.Nieistniaładlaniejprzyszłośćztymczłowiekiem,dlaktó-
rego tak głupio straciła głowę i któremu oddała ciało i duszę,
zanimsięzorientowała,jakijestnaprawdę.
Należało się domyślić, że to żaden rycerz na białym koniu,
kiedy przygarnął ją z ulicy, i to dosłownie. Jednak samotna
i opuszczona, dziękowała Bogu za każdą pomoc, schwytana
w sieć, w którą od samego początku zaczął ją wplątywać. Nie
mogładłużejignorowaćdowodówświadczącychotym,żeupra-
wiał odrażający proceder handlu narkotykami, co kosztowało
jużżyciejednegozesquatterów.
Dlatego musiała się stąd natychmiast wydostać, nie patrząc
zasiebie.
Usłyszałanadjeżdżającesamochody.Policjajużdziałaładzięki
jejinformacji;zrozumiała,żemaniewieleczasu.
Oddaliła się od budynku, który przez ostatnie kilka miesięcy
byłjejjedynymdomem,iskryłasięzanajbliższymnarożnikiem.
Naulicypojawiłsiękonwójradiowozówizatrzymałgwałtownie
przedwejściemdosquatu.
Oznaczało to koniec. Ale tak naprawdę nigdy nic się nie za-
częło,ajejnaiwnośćniepozwalaładostrzecrzeczywistości,do-
pókiniebyłoprawiezapóźno.
ROZDZIAŁPIERWSZY
NairoRojaMorenowysiadłzeswojegoprywatnegoodrzutow-
caiskrzywiłsię,czującnatwarzygwałtownypowiewlodowate-
gopowietrzaideszczu.
‒Perdicion–zaklął,podnosząckołnierzmarynarki.–Pada!
ZwyczajnarzeczwAnglii;zdawałosię,żepogodamuprzypo-
mina, jak bardzo nienawidzi tego miejsca. Był to Londyn; wie-
rzyłkiedyś,żejegożyciemożezacząćsięnanowo,tymczasem
zabranomuserceiodrzuconojebezwahania.
Zszedłposchodkach,awspomnienia,któregoprześladowały,
nie miały nic wspólnego z temperaturą, pomijając fakt, że
w tym przeklętym domu zawsze było zimno. Prócz tych chwil,
kiedyudawałomusięprzekonaćRed,bydzieliłaznimsfatygo-
wanyiciasnyśpiwór.
W rzeczywistości nie chodziło o pogodę czy dom. Chodziło
ochłódwywołanyzdradą.Chłódserca,którewydawałomusię
niegdyś pełne ciepła i szczodre. Dopóki go nie zostawiła z ni-
czymizniknęłazjegożyciawnocnejciemności.
No cóż, krzyż na drogę, powiedział sobie, i otrząsnął się ze
wspomnień,potemwsiadłdoczekającegonańsamochodu.Nie
miałochotysięzaniąuganiać,nawettegonierozważał.Zajmo-
wałgopowrótnałonorodziny–pojednanie,któregoswoimpo-
stępowaniem omal nie zniweczyła. Pojawiła się druga szansa,
a on nie zamierzał jej przepuścić. Wyprawa do Londynu miała
byćostatnimetapemzadania,jakiesobiewyznaczył.
‒DacreStreet–powiedziałdokierowcy.Miałtylkonadzieję,
że mężczyzna wie, gdzie jest to przeklęte miejsce; nie znajdo-
wałosięwżadnejczęścimiasta,wktórejzwyklebywał.
Nairorozsiadłsię,marszczącczoło.Musiałpojechaćdomia-
sta, zrobić swoje i dotrzymać obietnicy złożonej Esmeraldzie.
Byłtylewinienswojejsiostrze;liczyłosiętylkojejuszczęśliwie-
nie.Natymkończyłysięjegozobowiązania.
Louise nie mogła zachorować w gorszym momencie, akurat
tegodnia,powiedziałasobiewduchuRose;westchnęła,zmaga-
jącsięzniesfornymrudymkosmykiem,któryznówwysunąłsię
zestaranniewiązanegowarkocza.Jejzazwyczajsumiennaido-
skonale zorganizowana asystentka musiała czuć się źle już po-
przedniego dnia, o czym świadczył bałagan w recepcji,
azwłaszczapoplamionykawąterminarzspotkań.
Roseniepotrzebowałażadnychprzypomnień.Spotkanieumó-
wiono przed tygodniem, kiedy to usłyszała w telefonie głos
o ciężkim obcym akcencie, należący do sekretarki Naira Roja
Moreny.
‒NairoRojaMoreno…–mruknęłaRose,wpatrującsięwroz-
mazane słowa w terminarzu. Najstarszy syn arystokratycznej
rodziny hiszpańskiej, jak poinformowała ją kobieta. I chciał
zniąrozmawiaćosukniślubnej?
ZamierzałapoczytaćotymHiszpaniezeszłegowieczoruwin-
ternecie,alejejmatkaczułasiętakniedobrze,żeRoseniemia-
łaanijednejwolnejchwili.
Kiedyotrzymałamejlzpotwierdzeniemspotkania,byławnie-
bowzięta. Ratunek w ostatnim momencie. Opieka nad matką
pochłaniaławszystkiejejzasobyicałąenergię,fizycznąiumy-
słową. Od wieków nie miała żadnego zlecenia. Wszystko przez
klęskęmałżeństwaizwiązanyztymskandal.Zalegałazespła-
tami za butik, z trudem pokrywała koszty mieszkania. Ale jeśli
tenNairoMorenonaprawdęchciał,żebyzaprojektowałasuknię
ślubnąjegosiostrywrazzzestrojamidruhen,dziewczynekrzu-
cających kwiatki i niezliczonych paziów w orszaku panny mło-
dej,tomogłojątouratowaćprzedbankructwem.Ocalićjejre-
putację,finanse,możenawetżyciematki.
Jaytoczyładługąibolesnąwalkęzrakiem.Osłabionapoche-
mioterapii i operacji, zaczęła dopiero odzyskiwać siły. Jakikol-
wiekstresmógłsięokazaćniebezpieczny;Roseniechciałamy-
ślećotym,żewszystkozostaniezniweczone,zwłaszczapodłu-
gimdziesięcioletnimokresieodbudowywaniawzajemnychrela-
cjizmatką.
Jejarystokratycznygośćmiałsięzjawićladachwila.Stukając
niecierpliwiedługopisemoterminarz,Rosepatrzyłazezmarsz-
czonym czołem na deszcz za oknem pracowni. Trudno w taki
dzieńwyobrażaćsobieślubletniąporą.
Jettnienawidziłdeszczu,zwłaszczawzimnymsquacie.Wiele
takichdnimusielispędzaćprzytulenidosiebie…
Podwpływemmrocznychwspomnieńupuściładługopis,który
spadłnapodłogęiwtoczyłsiępodszklanągablotkę.
‒Niechtodiabli…
Akurat w momencie, gdy prowadziła poszukiwania na czwo-
rakach, ktoś otworzył drzwi, a ona poczuła powiew chłodnego
powietrza.
‒Przepraszam!Chwileczkę!
‒Danada.
Byłtopodniecającygłos,głęboki,mroczny,opięknymakcen-
cie.
Oczywiście!Hiszpańskiarystokrata…jakonsięnazywał?Na-
irocośtam.Nagleuświadomiłasobie,jakmusiwyglądać,wypi-
nającsięnaniego,więczanurkowałaponownieiuderzającgło-
wąomebel,chwyciłapióro,apotemodwróciłasięzzamiarem
wstania.
Przyszłomudogłowy,żemożepoczekać.Zzadowoleniemna-
pawał się widokiem okrągłego tyłeczka, którego właścicielka
szukała czegoś pod gablotką. Oparł się ze skrzyżowanymi na
piersirękamiodrzwi,czującjednocześnieuderzenianiespokoj-
negopulsu.
Jeśliniespodziewałsięczegośpodczastejniechcianejpodró-
żydoAnglii,toodrobinyzmysłowychprzyjemności.Miałtylena
głowiewzwiązkuzplanowaniemuroczystościwHiszpanii,nie
wspominającowymaganiachprzyszłychteściówjegosiostry,że
pozwoliłsobietylkonadwadniodpoczynkuodtegocałegocha-
osu,którywiązałsięześlubemstulecia.
Teraz,mającprzedsobąkobiecewdzięki,zapragnąłprzedłu-
żyćtenokresspokoju.
Upłynęło dużo czasu – zbyt dużo – od kiedy zaznał w łóżku
przyjemności z kobietą. Śmiertelna choroba ojca, konieczność
pracy w rodzinnych majątkach, odbudowanie nadszarpniętej
fortunyMorenów,noioczywiściezaręczynyinadchodzącyślub
Esmeraldyniepozwalałynazbytwielewolnychchwil.
Nagle ta perspektywa kilkudniowego relaksu, nawet w sza-
rym i deszczowym Londynie, zaczęła do niego silnie przema-
wiać.
‒Mam!
Uśmiechnąłsię,słyszącnutętriumfuwgłosiekobiety,jednak
ten uśmiech zamarł mu na ustach, kiedy zobaczył, jak unosi
głowę.
Rudewłosy.Jegoosobisteprzekleństwo.Terazkasztanowate,
nie jasnoczerwone, które tak kochał w kobiecie, która kiedyś
wypełniałajegodni,nawiedzałajegosny.
Red…
Echo własnego głosu rozbrzmiewało mu w głowie, podczas
gdyzewszystkichstronnapływaływspomnienia.Walczyłznimi
cały czas, starając się odbudować swoje życie, wydobyć z ba-
gna,wjakiesięzamieniło.Ostatniarzecz,jakiejpragnął,topo-
wrót czegokolwiek, co łączyło go z czasem, kiedy to mieszkał
wLondynie,wcałkowicieodmiennychokolicznościach.
Scarlett… szkarłat. To właśnie nazwa tego salonu, który
Esmeraldakazałamuznaleźć,przywołałatewszystkiemyśli.
‒Przepraszam…au!
Uniosła głowę, nie kryjąc radości ze znalezienia tego, czego
szukała,iuderzyłasiętwarząopółkę.Odrazupospieszył,wy-
ciągającdoniejrękę.
‒Proszęmipozwolić…
Rose pomyślała, że na dźwięk tego głosu każda kobieta od
razubyzmiękła,adotykjegodłoniprzypominałkontaktzprze-
wodemelektrycznympodnapięciem.
‒Dzię…dziękuję.
Kontuzja, jakiej doznała, przyprawiła ją o łzy, więc mrugała,
kiedypodnosiłjązpodłogi;znalazłasiębliskoniego,takblisko,
żeniemaloparłasięojegopierś,zanimodzyskałarównowagę.
Poczułagwałtowneciepłosilnegomęskiegociała,ajejzmysły
zaatakowała woń skóry, jakiejś cytrusowej wody po goleniu,
atakżedeszczuiwiatru,którewtargnęłyzanimzulicy.
Nagle, szokująco, w jej myślach pojawiło się tylko jedno sło-
wo,jedenmężczyzna,jednowspomnienie.
Jett…
Nie!
Dlaczego o nim pomyślała? Upłynęło niemal dziesięć lat od
tamtej nocy, kiedy uciekła ze squatu. Dziesięć lat, kiedy to bu-
dowała swoje życie na nowo. Do chwili, gdy pojawił się tu ten
hiszpański arystokrata, by porozmawiać z nią o sukni ślubnej
swojejsiostry.
Zlecenie, którego tak rozpaczliwie potrzebowała. Pierwszy
raz, kiedy poproszono ją o zaprojektowanie czegoś naprawdę
światowego.
‒Nicminiejest…
‒Denada.
I znów ten seksowny akcent przywołał wspomnienia innego
mężczyzny,wktóregosłowachwyczuwałosięcieńtejegzotycz-
nejwymowy.
Byłojednakniemożliwe,byJettnosiłpodobnygarnitur,nada-
jącytemuczłowiekowiwyglądkogośwszechpotężnegoiwspa-
niałego,alboszytenamiarębuty.Jettnigdyniemiałgarnituru.
Podobnie jak ona, musiał się zadowolić jednym ubraniem na
zmianę.Wtychdawnychczasachwieszałanadrzwiachichża-
łosnej sypialni jedynie podkoszulek i dżinsy, czyli to, w czym
uciekłaprzedniechcianąnapastliwościąojczyma.
Odzyskała już ostrość wzroku i teraz patrzyła w rzeźbione
twarde rysy najbardziej niezwykłego człowieka, jakiego kiedy-
kolwiek widziała. Bursztynowe oczy okolone czarnymi rzęsami
wlepiały w nią gorące spojrzenie. Wydatne szczupłe policzki,
pokryte ciemnym zarostem. I usta przywodzące na myśl
grzech…Ciepłe,zmysłowepełnewargiodsłaniająceostrebiałe
zęby.
Znałaichdotyk,wiedziała,jaksmakują…
‒Jett…
Nie powstrzymywała się tym razem. To imię wyrwało jej się
wraz z oddechem, kiedy sobie uświadomiła, kim jest ten czło-
wiek.
Człowiek,którykiedyśwypełniałjejdniinawiedzałnoce.Na-
wetpoucieczcetrwałwjejmyślach,awspomnieniaonimwy-
rywałyjązesnu,kiedybudziłasięzłomoczącymsercem.Czło-
wiek, którego musiała wydać policji, dowiedziawszy się o po-
chodzeniupieniędzy,którenaglezdobył.
‒ Jett? – powtórzył niczym echo jej pytanie, wpatrując się
wniązuwagą.
Zmrużyłteswojeniezwykłeoczyicofnąłsięokrok.
‒Red…niewiedziałem,żetupracujesz.
Nie wiedział… może naprawdę trafił tu przez przypadek.
Może jej nie poszukiwał. Po tylu latach… po co? Wszystko to
byłokoszmarnymkaprysemlosu.
Jednaktonjegogłosuprzyprawiłjąouciskwdołku;uświado-
miłasobie,żejestzupełniesama.Loiusedawnojużwyszła.
‒Ajaniewiedziałam,żepracujeszdlaNairaMoreny.
Skrzywił usta w grymasie przypominającym uśmiech, pozba-
wionyjednakodrobinyciepła.Jegowzrokzdawałsięjąprzeszy-
wać.
‒Niepracuję…tojajestemNairoMoreno.Przyjechałemspo-
tkaćsięzpaniąCavalliero.Och…mojadrogaRed…–Uśmiech-
nął się szerzej. – Myślałaś, że chciałem się z tobą spotkać? Że
ścigałbymciępotylulatach?
Tak, brała pod uwagę taką możliwość, widział to na jej pięk-
nejtwarzy.Młodadziewczyna,którąznałniegdyśjakoRed,za-
wszemiałazadatkinaładnąkobietę,alenigdysięniespodzie-
wał,żewyrośnienakogośtakpociągającego.
Kuszący tyłeczek stanowił jedynie drobną część szczupłej,
zgrabnejfigury,podkreślonejprzezkremowąkoronkowąbluzkę
i granatową obcisłą spódnicę. Włosy, których niegdysiejszy ja-
skrawy kolor był źródłem jej przezwiska, odznaczały się teraz
subtelniejszym odcieniem, choć gdzieniegdzie można było do-
strzecczerwień.Telekkoskośneorzechoweoczywydawałysię
jeszczebardziejkocieniżkiedyś.
Otrząsnął się gwałtownie z tych myśli. Była ostatnią osobą,
której obecności pragnąłby w swoim świecie. Czyż niemal nie
zrujnowałamużyciatylelattemu?Młodszyodekadęiowiele
bardziejnaiwny,zaryzykowałwszystkodlakilkunocybezmyśl-
nejnamiętności.Byłnawetbliskitego,bydaćjejcząstkęswego
serca, a odkrył, że jest dla niej niczym; wystarczyła obietnica
nagrodyzainformację.
‒ Zabrałoby mi to sporo czasu, nie sądzisz? Dziesięć lat. Po
co miałbym znów się z tobą zobaczyć? Możesz być spokojna,
Red.Nieszukamciebie,tylkotwojejszefowej.
‒Mojejszefowej?
‒Si.PaniRoseCavalliero.Projektantkitych…
Wskazał dwie piękne suknie ślubne na manekinach w kącie
pracowni. No tak, uświadomiła sobie Rose, zjawił się, by omó-
wićprojektsukniślubnejswojejsiostry.Aleświadomość,żebie-
rzejązarecepcjonistkę,żesięniezorientowałwznaczeniusło-
waScarlettwnazwiejejfirmy…Myślotymzleceniuteżniepo-
mogła.
O,nie!Niemogładlaniegopracować!Owszem,oznaczałoby
to dla niej ogromną szansę, ale czy było warto? Żadne pienią-
dzeniestanowiłybyrekompensatyzaczasspędzonyzJettem–
ztymNairemMoreno,jaksięteraznazywał.Nawetjeśliniepa-
łał chęcią zemsty, to i tak widziała, że zachowuje wobec niej
grzecznośćtylkoznajwyższymtrudem.
Alejakmiałaztegowybrnąć?
‒Więcgdzieonajest?–spytałchłodnoiobcesowo.
Dostrzegłamrocznygniewwjegooczachipoczuła,jakzasy-
cha jej w ustach. Gdyby się tylko wcześniej dowiedziała, kim
jest naprawdę ten Nairo Moreno, nigdy nie zgodziłaby się na
spotkanie.
Aleonnieuświadamiałsobie,kimjestona.Wciążuważał,że
tylko recepcjonistką. Przez chwilę pragnęła przytrzeć mu nosa
iwyjaśnić,żetoonajestwłaścicielkątegobiznesuiprojektant-
ką, z którą tak bardzo pragnął się widzieć, ale przeważył in-
stynkt samozachowawczy. Jedyne, czego pragnęła, to pozbyć
sięgo,zanimznówulegniejegozgubnemuwpływowi.
‒Niemogładziśprzyjść.Jejmatkajestchora.
Poniekądbyłatoprawda.
‒ Nie pomyślała o tym, żeby mnie uprzedzić? – Nie krył już
gniewu.–Niejesttodobrapraktykawbiznesie.
‒To…nagłasytuacja.Wezwanojąniespodziewanie.
‒Rozumiem.
Tongłosutemuprzeczył,kiedyMorenoodsunąłnieskazitelnie
białymankietkoszuliispojrzałnaplatynowyzegarek,naktóry
znanyjejkiedyśczłowieknigdybysobieniemógłpozwolić.
Chybaże…Poczułanaplecachlodowatezimno,przypomina-
jącsobiepowód,dlaktóregoodniegouciekła,mrocznośćświa-
ta,wktórykiedyśwpadła.
‒Jestempewna,żesięskontaktuje…
Kiedyjużcośwymyślę,jakprzyszłojejdogłowy.Kiedyznajdę
wymówkę,bynieprzyjmowaćtegozlecenia.Terazpragnęłaje-
dyniepozbyćsięgozeswojegożycia.Tymrazemnadobre.
‒Będęczekałnawiadomość.
Gniewbijącyztychsłówprzemieniłsięwniewypowiedzianą
groźbę. Rose poczuła w sercu ucisk, który niemal pozbawił ją
tchu.
‒Przekażęjej–odparłaniemalpiskliwie.
Niezdolna spojrzeć w te zimne i przenikliwe oczy, Rose po-
spieszyładodrzwi;bałasięfizycznegokontaktuztymmężczy-
zną, dotyku jego dłoni. Nie chciała wspominać niczego, co się
z nimi wiązało, a myśl, że mógłby znaleźć się tuż obok niej,
przyprawiałająodrżenie.
‒Zróbto.
ObserwująctęnowąRed,jakpodchodzidodrzwiiotwieraje
gwałtownym ruchem, przyszło mu do głowy, że ten dzień nie
przebiegł po jego myśli. Dostrzegał opór w każdej cząstce jej
szczupłego ciała. Zamiast spotkania z projektantką musiał
zmierzyć się ze wspomnieniami przeszłości, rzekomo już po-
grzebanej.Musiałsobieprzypomnieć,jaktadziewczynawywró-
ciła jego życie do góry nogami, oczerniając jego imię, gdy on
walczyłoodzyskanieojcowskiegoszacunku,apotemgoporzu-
ciła.Musiałsobieprzypomniećdotykjejskóry,ciepłociała,kie-
dytuliłasiędoniegonaprowizorycznymłóżku,jedynymsprzę-
ciewichpokoju.Wciążwyczuwałjejcharakterystycznyzapach,
nawetstłumionyprzezwońperfum,izbudziłotownimdawno
zapomnianygłód,któryprzezostatniedziesięćlatstarałsięwy-
mazaćzpamięci.
‒ Gdy tylko się z nią spotkam – odparła, jakby dając mu do
zrozumienia, by wreszcie sobie poszedł, a on właśnie dlatego
zwlekał.
Też tego doznawała, tej fali wspomnień. Uwidaczniało się to
najejtwarzy,wjejoczach.Oddychałanienaturalnie,dostrzegał
też przyspieszony i nierówny puls na jej szyi. Reakcja, z którą
musiałsięzmagać,kazałamutkwićwmiejscuzamiastpopro-
stuwyjść.
‒Zawszezachowujesiętaknieprofesjonalnie?–spytałlodo-
wato,zauważającdrgnieniejejust.
Jakim cudem pamiętał po tylu latach ich smak, słodką ule-
głośćwarg?
‒Ma…mnóstwoobowiązków.Czasemniemożesobieznimi
poradzić.
‒Jestgotowaryzykowaćutratęważnegozlecenia?
Rose drgnęła. Jeszcze przed chwilą traktowała to wszystko
jako życiową szansę, która wylądowała na jej biurku niczym
paczka obwiązana złotą tasiemką. Kiedy jednak ją otworzyła,
znalazławśrodkutylkocuchnącypopiółzjadowitymwężemna
dnie.
Musiałasięjakośwykaraskaćztegokontraktu,alechwilowo
pragnęłapozbyćsięJetta–czyNaira,jaknależałogochybana-
zywać – ze swej prywatnej przestrzeni, by się spokojnie zasta-
nowić, jak sobie z tym problemem poradzić, nie narażając na
szwankzawodowejreputacji.
‒ Nie mogę o tym mówić. – Fakt, że była to najuczciwsza
rzecz,jakąpowiedziała,nadałmocjejgłosowi.–Więcjeślipo-
zwolisz…chciałabym,żebyśwyszedł.
Jegodiabelskiuśmiechprzyprawiłjąodreszcz.
‒Aledopierocosięodnaleźliśmy.–Kpinawjegogłosieprzy-
pominałatruciznę.
‒ Nie tęskniłeś za mną przez ostatnie dziesięć lat. – Za-
brzmiało to tak, jakby tego żałowała, a nie chciała za żadne
skarby,bypomyślał,żeonazanimtęskniła,nawetjeślibyłato
prawda. – Szkoda, że nie mogę powiedzieć, że cieszę się z na-
szegospotkania,alebymskłamała.Inaprawdęmuszęciępro-
sić, żebyś wyszedł. Mamy dziś wieczorem pokaz sukien ślub-
nych.Powinnamsięjużprzygotować.
To, że chciała mu zaleźć za skórę, wyjątkowo go irytowało.
Tak, zalazła mu za skórę w przeszłości w całkowicie odmienny
sposób.Pozwoliłjejrobićzeswoimsercemto,naconiepozwo-
liłżadnejinnejkobiecie–możezwyjątkiemEsmeraldy.Alete-
raz, kiedy znów się spotkali, ona chciała się go jak najszybciej
pozbyć.
Pokusa,bytrwaćuparciewmiejscu,byłatrudnadoprzezwy-
ciężenia.Uświadomiłsobiejednak,żeniemusichwilowonicze-
gorobić.Znałmiejscejejpobytu;niemogłanigdzieuciec.Miał
dośćczasu,bydowiedziećsięoniejwięcej,dziękiczemumógł-
by potem działać w sposób, który przyniósłby mu największą
satysfakcję.Wstrząsnąćposadamijejżycia,takjakonatozrobi-
ła, porzucając go w sytuacji, z którą musiał się potem zmagać
latami.
Skinąłtylkogłowąwodpowiedzinajejciętąuwagę.Wyraźnie
sięodprężyła,uważając,żeudałojejsiępozbyćnieproszonego
gościa.Rozbawiłogoto.
‒PowieszpaniCavalliero,żezjawiłemsięnaumówionespo-
tkanie?Oczekujęteż,żespotkamysięprzypierwszejsposobno-
ści.
Miał ochotę dać sobie spokój z projektantką i zająć się od
razutym,czegopragnął–wyrównaniemrachunkówzkobietą,
którąznałjakoRed.ObiecałjednakEsmeraldzieiniezamierzał
ryzykowaćzdrowiasiostry.
Postanowił więc, że najpierw dopilnuje tej przeklętej sukni –
przedmiotu marzeń jego siostry – a potem policzy się z Red.
Czekałnatojużdziesięćlat,więcmógłpoczekaćtrochędłużej.
Wspomnieniaznówrozgorzaływnimniepowstrzymanympło-
mieniem,kiedytakstałaprzydrzwiachzbuntowniczouniesio-
nąbrodą.Ztrudemnadsobąpanował.
Przystanął gwałtownie, jakby nogi odmówiły mu posłuszeń-
stwa. Dostrzegł napięcie jej mięśni; wciągnęła brzuch, a jej
piersiuwydatniłysiętymbardziej.
‒Red…
Gdyby tylko wiedział, jak bardzo nienawidziła tego czułego
niegdyś określenia. Jego spojrzenie przykuwało ją do miejsca,
nie pozwalało odwrócić wzroku, choć zdawało się przenikać ją
nawylot.Uniósłpowolirękęidotknąłjejtwarzy;koniuszkijego
palcówmusnęłyleciutkojejpoliczki.
‒ Nigdy nie przypuszczałem, że kiedykolwiek cię zobaczę –
wyznał.–Tointeresujące…spotkaćsięwtensposób.
‒Interesujące…nieokreśliłabymtaktego.
Już bardziej jako coś druzgocącego i wstrząsającego. Tyle
razymarzyłaotymspotkaniu–ibałasięgojednocześnie.
‒Muszęcijednakcośpowiedzieć.Niejestemjużtakimczło-
wiekiem,jakimbyłemniegdyś.
‒Widzę.JeślinaprawdęnazywaszsięMoreno–rzuciławyzy-
wająco.
‒Jett…takiemianowtedynosiłem.Morenotomojenazwisko
rodowe,choćwtedysięnimnieposługiwałem…
Naglejegonastrójsięzmienił,oczymupociemniały.
‒Wypuścilimnie–powiedział.–Niemielidowodów.
Zdawkowytongłosukłóciłsięznapięciemmalującymsięna
twarzy.JakimcudemJettstałsiętymNairemMoreno?
Stojącego przed nią mężczyznę dzieliły lata świetlne od dzi-
kiego młodzieńca, którego kiedyś znała. Tego, który skradł jej
serce,byzłamaćjebrutalniekilkatygodnipóźniej.Czynapraw-
dębyłczłonkiemhiszpańskiejarystokratycznejrodziny,czyteż
– poczuła na plecach nieprzyjemny dreszcz – kupował majątek
ipozycjędziękitemuwszystkiemu,corobiłodczasuichrozsta-
nia? Przeszedł długą drogę w ciągu tych dziesięciu lat, co mo-
gło świadczyć o jego bezwzględności. Nie chciała się w to za-
głębiać. Stanowiło to też doskonały powód, by wykręcić się od
projektowaniasuknidlakogokolwiekwjegorodzinie.
‒Niepowiesznikomuotym,żesiękiedyśznaliśmy.–Zostało
towypowiedzianelodowatymtonemizawierałowsobieniewąt-
pliwągroźbę.–NawetpaniCavalliero.
‒Wątpię,czychciałabywiedzieć.–Zwłaszczawsytuacji,kie-
dy znała już każdy mroczny szczegół dotyczący Naira Moreny
iżałowałatego.–Niepowiemjej.
‒Pamiętajotym.
Jego palec, który czuła na policzku, zsunął się do kącika jej
ust, a przymrużone oczy śledziły bacznie każde drgnienie twa-
rzy.
Rosepragnęłasięcofnąć,uciecprzedtymdotykiem,ajedno-
cześniewydawałjejsięontakiznajomy,przywołującwspomnie-
nia…jegodłoninajejskórze,smakujegoust…
Nie,niemogłanatopozwolić.
‒Zabierzrękęzmojejtwarzy–wysyczała,broniącsięprzez
własnymiuczuciami,jakiprzednim.–Niepozwoliłamsiędoty-
kać…
Roześmiałsięcichoiznówprzesunąłpalcamipojejpoliczku.
‒ Powiedziałam: nie rób tego! – Tym razem szarpnęła gwał-
towniegłową.
Odsunąłpowoliręce.
‒Maszskłonnośćdoprzesadnejreakcji,querida. Kiedyś tak
nie było. Pamiętam czas, kiedy błagałaś mnie, żebym cię doty-
kał.
‒Maszdoskonałąpamięć.Tobyłodawnotemu.
‒Niedośćdawno.–Jegouśmiechzniknął.–Pewnychrzeczy
sięniezapomina.
‒ Naprawdę? Obawiam się, że moje wspomnienia nie są tak
żywe jak twoje. – Odsunęła się od niego, ponownie otwierając
drzwi.–Przekażęszefowejtwojąwiadomość.
Ztrudemwypowiedziałatesłowa,próbującstłumićwrażenie,
jakiewywołałjegodelikatnydotyk,którypaliłjąwskórę.Popa-
trzyła na niego i ujrzała swoje odbicie w tych błyszczących
oczach;poczuła,jakuginająsiępodniąnogi.
‒Powtórzęjejwszystko…copowiedziałeś.
‒Prócztego,żeznałaśmniewcześniej.
Jakzdołałnasycićtakśmiertelnątruciznątychkilkasłów?Oj-
czym, od którego uciekła i wylądowała w squacie, też potrafił
jejgrozić,alenigdyniewzbudziłwniejtakiegostrachujakte-
raztenczłowiek.
‒Prócztego–odparłaniepewnie.
Przez jedną niebezpieczną chwilę jego palce znajdowały się
blisko jej twarzy, potem jednak opuścił rękę. Uśmiechnął się
iniebyłowtymanicieniaemocji.
‒Dozobaczenia,Red.
‒Wątpię.
Wymamrotałatowpustkę.Zniknąłwciemnościideszczu,na-
wetsięnieoglądając.Mającwrażenie,żetylkosprzeciwwobec
jego obecności ją podtrzymywał, Red oparła się o ścianę i za-
mknęładrzwi.
Odszedł.Byłabezpieczna,wolna–narazie.
Wiedziała jednak, że to tylko tymczasowe ułaskawienie. Nie
mogławżadensposóbwykluczyćzeswegożyciaJetta–podpo-
staciąNairaMoreny–wsytuacji,gdywciążchciałsięspotkać
z Rose Cavalliero. Na razie nie miał pojęcia, że to ona jest tą
Rose, z którą chciał się spotkać, ale zdawała sobie sprawę, że
niepotrwatodługoiżeprędzejczypóźniejsiędomyśli.
Musiałasięgopozbyć;niemogłapozwolić,byingerowałwjej
życie.Niezewzględunaprzeszłość,tylkoszokującewrażenie,
którewciążnaniejrobił.
Uniosła dłoń i dotknęła miejsca, w którym spoczywał koniu-
szekjegopalca.Niemalsięspodziewała,żezostawinajejskó-
rzeznamię,oznakęposiadania.Przecieżzrobiłtodawnotemu.
Naznaczył jej życie i spętał emocjonalnym i seksualnym łańcu-
chem,któregoniepotrafiłazerwać.Nawetteraz,potylulatach,
potrafił wtargnąć w jej życie; wiedziała, że jeśli nie będzie do-
statecznieostrożna,toczłowiektenznowujezniszczy.
ROZDZIAŁDRUGI
Nigdynienależałojejdotykać.
Nairo skręcił w stronę najbliższego wolnego miejsca na par-
kingu,nacisnąłgwałtowniehamulecizgasiłsilnik.Niepotrafił
sięskupićprzezcałepopołudnie;miałwrażenie,żejestnagra-
nicyszaleństwa.Opuszkipalcówwciążpaliłygoodtamtegodo-
tyku, choć upłynęły godziny od chwili, w której rozstał się
z Red. Był przekonany, że gdyby przysunął dłoń do twarzy, po-
czułbywońjejciała.
Amożedlatego,żejejzapachotaczałgozawsze,gdytylkoso-
bieuświadomił,kimjesttakobieta.Takjakwtedy,kiedyzostali
kochankami.Wsquaciemyłasięcodziennie,nawetwlodowatej
wodzie,itylkowońjejskórystanowiłacośświeżegoiczystego
wtymmałymbrudnympokoikuzwanymdomem.
Kiedybudziłsiękażdegoranka,aonatuliłasiędoniego,gdy
jej włosy, czerwieńsze niż teraz, opadały jej na twarz, odnosił
wrażenie,żeżyciejestwartezachodu–wmomencie,gdymiał
codotegopoważnewątpliwości.
Też miała swoje problemy. Uciekając od ojczyma, który ją
prześladował, od matki niezdolnej ją chronić, dawała mu po-
wód,bysięprzebudzić–choćbydlatego,żemógłwziąćjąwra-
mionaiulecnamiętnościpalącejmuduszę,ilekroćjejdotykał.
Myślałnawetotym,żebyodmienićdlaniejwłasneżycie.
‒Dlaniej…ha!
Otworzył drzwi sali, gdzie odbywał się pokaz strojów ślub-
nych.
Tak, myślał o tym, by zmienić swoje życie, poczynił nawet
pewne kroki… a ona po prostu go porzuciła, nie oglądając się
za siebie. No i przy okazji zrobiła coś, co niemal zrujnowało
jegoszansęodbudowaniakruchychrelacjizrodziną.
To palące wspomnienie niemal sprawiło, że zapragnął stąd
odejść. Nie chciał mieć z Red więcej do czynienia – a mimo to
niepotrafiłwyrzucićjejzmyśli.Jejzdrada,dezercja,domagały
sięjakiegośodwetu,amimotoonsamniemiałnajmniejszego
zamiaruwikłaćsięwjakikolwiekzwiązekztąkobietą.Właśnie
odzyskałtrochęspokojupodziesięcioletniejciężkiejpracy.Na-
prawdę chciał wsuwać głowę w paszczę lwa i ryzykować
wszystkoodnowa?
JednakpętałagoobietnicazłożonaEsmeraldzie.Przysiągł,że
zapewnijejusługitejprojektantki,iniezamierzałcofaćdanego
słowa.Postanowił,żedopieropotem–kiedyjużzrealizujekon-
traktizapewnisiostrzeszczęście–pomyśliotym,jakpoliczyć
sięzRed.
Dźwięk niezliczonych głosów dobiegających z końca koryta-
rza powiedział mu, gdzie odbywa się impreza; ruszył w stronę
oszklonychdrzwi.
Uderzyłgogwarrozmówimocnafalaperfum,przyprawiają-
caniemalozawrótgłowy.Wsaliroiłosięodkobietwkażdym
wieku. Pośrodku umieszczono niewielki wybieg z ciężką czer-
wonązasłonąnakońcu.Wszystkoto–kwiaty,suknie,garnitury
–przypominałokalejdoskop.
‒Ateraz,panieipanowie,mamydlawascośspecjalnego…
Nairozakląłnadźwiękznajomegogłosu.Znowutubyła.Ko-
bieta,którąznałjakoRed.
Jeśli wcześniej czuł, że wyrosła na piękną kobietę, kiedy uj-
rzał ją po raz pierwszy w salonie, to teraz przeszła jego naj-
śmielszeoczekiwania.Szykownaielegancka,miałanasobieje-
dwabnąniebieskąsukienkę,prostąipozbawionąrękawów,któ-
ra przylegała uroczo do jej ciała, począwszy od szyi, poprzez
krągłość piersi i bioder, aż do kolan, odsłaniając zapierającą
dech w piersiach zgrabność nóg. Szpilki pod kolor sukienki.
Całytenefektsprawił,żeNairozacisnąłpięściiwepchnąłjedo
kieszeni spodni, starając się zapanować nad natychmiastową
iprymitywnąreakcją.
Wydawałomusię,żejużdawnowyrzuciłjązmyśli.Starałsię
zrobićtozawszelkącenę,alewystarczyłojednospojrzenie,je-
den dotyk, by się przekonać, dlaczego jest tak zafascynowany.
Potrafiła go oczarować jako chuda dziewczyna, a teraz, kiedy
była dorosła i dojrzała, ogarnął go głód, jakiego nie odczuwał
jużoddawna.Byłniegdyśnaiwnyiprzypisywałswepragnienie
cieplejszymuczuciom,ponieważ,niczymgłupiec,wierzyłwich
istnienie.Przekonałsięniebawem,jakbardzosięmylił.
Nie chciał teraz wspominać, jak to kiedyś ujmował szczupłą
stopę,podnosiłdousticałowałdelikatnepalce,apotemposu-
wałsiędalej,ażdomiejsca,gdzienogiznikałypodsukienką…
…ijeszczedalej.
Poczuł niechciany żar zalewający mu ciało w odpowiedzi na
tenerotycznyobraz,którytrzymałgowswychkleszczach.Po-
kręcił energicznie głową, by się od niego uwolnić, i zwrócił na
siebieuwagęstojącychobokkobiet.
Nairo postanowił je ignorować – żadna go nie interesowała
z wyjątkiem Red – i projektantki, gdziekolwiek przebywała.
Skierowałwzroknawybieginaosobęzrudymiwłosamibłysz-
czącymiwświetlereflektorów.
Patrzył,jakpodnosimikrofonioznajmia:
‒ Tak jak powiedziałam… prawdziwa niespodzianka. Po raz
pierwszy wyłączny pokaz moich propozycji na nadchodzącą
wiosnę.
W głowie Nairo eksplodowały słowa: „pokaz moich propozy-
cji…”.
Oczywiście – był kompletnym idiotą. Jak mógł się nie domy-
ślić?Miałtoprzedoczami,alebyłtakskupionynaswojejmisji
w imieniu Esmeraldy – i tak zaskoczony spotkaniem z Red po
tylulatach–żezawiodłagointeligencja.
Red. Scarlett. Nazwa nad witryną małego butiku. A projek-
tantkanazywałasięRoseCavalliero.
Rosered.Różaczerwona.Scarlett.Szkarłat.
Aksamitne zasłony rozsunęły się i przy akompaniamencie
westchnień zachwytu pojawiła się modelka. Strój, który miała
na sobie, była arcydziełem koronek i jedwabiu; istna suknia
ślubnazbajki.
Spojrzałnaniątylkoprzelotnie,skupiająccałąuwagęnako-
biecie,którastałaobokwybieguzmikrofonemwrękuimówiła
otrenach,koralikach,gorsetach…
Myślałtylkootym,żeona–Red–totakżeRoseCavalliero…
UtalentowanaprojektantkaodScarlett,ta,któramiałastwo-
rzyćwymarzonąsuknięślubnądlajegosiostry.
Kobieta,którąznałkiedyśjakoRed…PrzyjechałdoLondynu,
żebysięzniąspotkaćinamówićnawyjazddoHiszpanii.
Naglewydałosię,żetasalaprzepełnionakobiecościąiwonią
perfumzaciskasięwokółniego,aświatłaprzygasają.Takdale-
ko od pokoi jego rodzinnego domu, gdzie mieszkał jako chło-
piec. Stara budowla o wysokich ścianach, jakże mylnie nazwa-
na Castillo Corazon – zamkiem serca! Ale wrażenie uwięzienia
byłoidentyczne.
Jako kilkunastolatek doznawał tego uczucia osaczenia, kiedy
jegonowamacochanalegała,byspotykałsięzjejprzyjaciółka-
mi–żonamialbocórkamiznajomych;niektórebyłyniegdysiej-
szymi czy obecnymi kochankami ojca. Otaczały go niczym ja-
skrawo pomalowane drapieżniki. Szybko nauczył się odróżniać
szczerośćodudawania.
Albotakmusięwydawało.
Nie dostrzegł sekretów w zielonych oczach Red, ale zaznał
bóluzdrady,kiedydowiedziałsięprawdy.
‒Adlastarszejwiekiempannymłodejteneleganckikrój…
Jejgłosbyłpewnyiczysty,aletoniekobietęnawybieguwi-
dział w tej chwili Nairo. Widział tę, którą spotkał tego ranka
wsalonie.
Dodiabła,oszukałagonawetwtedy.Wiedziała,kimjest,ito,
żeprzyjechał,bysięzniąspotkać,amimotopozwoliłamuwie-
rzyć,żejesttylkorecepcjonistką,aRoseCavallierotozupełnie
ktośinny.
Miałaszansępowiedziećmuprawdę,alezniejnieskorzysta-
ła.Zachowaławszystkodlasiebie,apotemodprawiłagozapo-
mocąkrótkiegoilakonicznegomejla.
Przypomniał sobie wiadomość, którą półtorej godziny wcze-
śniej dostał w swoim apartamencie. Rose Cavalliero było przy-
kro, ale niestety nie mogła się z nim spotkać. Przeprosiła za
niedogodność,alewtejchwiliniebyławstanieprzyjmowaćko-
lejnych zamówień. Wyraziła ubolewanie, że niepotrzebnie faty-
gowałsiędoLondynu,aleniestetymusiałasięzająćswojąmat-
ką…
Grzecznie, ale stanowcze. Oznaczało to tylko, że ma coś do
ukrycia.
‒ A to główna atrakcja naszej wiosennej kolekcji. Nazwałam
jąKsiężniczkąŚlubną.
Może sprawił to szmer podziwu, w każdym razie Nairo spoj-
rzałnajeszczejednąmodelkę,którawyłoniłasięzzakurtyny.
Terazzrozumiał,dlaczegoEsmeraldatakbardzoupierałasię
przytejwłaśnieprojektantce.Takobietamogłaprzemienićjego
nieśmiałąsiostręwolśniewającąpiękność–wksiężniczkę,jaką
miałasięstać–adziękitemuEsmeraldamogłabystawićczoło
krytycznejiwymagającejrodzinieksięciaOscara.Byłtowinien
Esmeraldzie.
Nagle pojawiło się wspomnienie. Postać jego siostry, kiedy
wróciłzArgentyny,dokądwysłałgoojciecwramachpokutyza
młodzieńczy bunt. Dziewczyna, zawsze szczupła, przypominała
kruchego,maleńkiegoptaszka.Bałsięjąobjąć.Uświadomiłso-
biezbólemiwyrzutamisumienia,żeEsmeraldacierpinaano-
reksję. Dopiero po wielu miesiącach zdołał ją namówić, by za-
częłajeść.
Ślubowałsobieodczasudoczasu,żenigdywięcejjejnieza-
wiedzie. Że uczyni wszystko, by była szczęśliwa – zdrowa i sil-
na. W tym celu musiał zabrać ze sobą Rose Cavalliero. Nawet
jeślisięokazało,żetokobieta,którąznałprzedlaty.
A kiedy już Red – czy też Rose – znajdzie się w jego zamku
wAndaluzji,będziemógłwyjaśnićwszystko,coniezostałowy-
jaśnione. Pozbędzie się tego niechcianego pożądania, które
wciąż w nim płonęło. Nauczy ją, jak to jest być odrzuconym,
gdypojawiasięcoślepszego.
Opierającsięościanę,skrzyżowałręcenapiersiiczekał.
Rosebyłatakskupionanapokazie,żenawetniepatrzyłana
tłum gości. Po chwili jednak, gdy zaprezentowano już ostatnią
suknię,mogłasięodprężyćirozejrzećposali…
Właśniewtedygozobaczyła.
Trudnogobyłoniedostrzec.Opierałsięościanę,całyubrany
naczarno,wrozpiętejpodszyjąkoszuli.Przypominałwielkiego
drapieżnegoptaka.
Musiałprzeczytaćmejla,któregomuprzesłała,próbującwy-
kręcić się od zlecenia. Zignorował go jednak. Nie chciała mu
powiedzieć,kimjest–kimnaprawdęjestprojektantkaRoseCa-
valliero – ale bezskutecznie, jak się zdawało. Bo teraz tu był –
iczekałniczymmrocznywartownikprzydrzwiach.
‒Rose!
‒PaniCavalliero!
Nieświadoma
otoczenia
Rose
zamrugała
gwałtownie.
W pierwszym rzędzie widowni siedzieli goście specjalni, czyli
reporterzy, zaproszeni w nadziei, że zapewnią kolekcji odpo-
wiednią reklamę, ta zaś pomoże jej ocalić biznes, zapłacić
czynsz za następne dwanaście miesięcy, zapewnić matce miej-
scedożyciaiwypoczynkupowyczerpującejchemioterapii.
Oderwałaspojrzenieodmrocznejpostaciprzydrzwiachisku-
piłauwagęnapierwszymreporterze,którypodniósłsięzmiej-
sca–znanymdziennikarzupracującymdlaekskluzywnegoma-
gazynumodowego.
‒Mapanjakieśpytanie?Zchęciąodpowiem.
‒Miłotosłyszeć.
Nie były to słowa tego reportera, tylko kobiety o blond wło-
sach,którejwcześniejniezauważyła.Rosepoczuła,jakprzyga-
sawniejserce.Znałatęosobęiwiedziała,cosięświęci.
‒ Czy nie jest ironią losu, że przedstawia pani w tej chwili
ślubnąkolekcję,krótkomówiąc,„żylidługoiszczęśliwie”,pod-
czasgdypaniwłasnahistoriajesttakodmienna?
Tazłośliwośćpaliłaniczymkwas.RoserozpoznałaGeraldine
Somerset,którąwidziałanajednymzprzyjęćuAndrew.Wszy-
scyoczekiwali,żebędziejegonarzeczoną,zanimpoznałRose.
‒Niewiem,ocochodzi.
‒Och,wręczprzeciwnie.
Geraldinewzięładorękigazetęleżącąnajejkrześle.Roseod
razudostrzegła,cotozabrukowiec.Kobietarozłożyłagoipo-
machała nim nad głową, żeby wszyscy mogli zobaczyć nagłó-
wek:„Spełniamarzeniaczykoszmary?”.
Rosewiedziałanawet,jakiezamieszczonotamzdjęcia.Znala-
złaegzemplarztegoszmatławcawswojejskrzyncenalistynie-
spełna tydzień wcześniej. Obok tekstu widniała fotografia An-
drew; miał spuszczoną głowę i był ponury. I druga, przedsta-
wiającaRose,którawchodziłapewnymkrokiemdoswojegosa-
lonu. Nazwa Scarlett została wyostrzona i pogrubiona. Zdjęcie
zrobiono krótko po tym, jak wiadomość o zerwanych zaręczy-
nachiodwołanymślubietrafiładoprasy.
‒Chcielibyściekupićsuknięślubnąodkobiety,któraodwoła-
ławłasnyślubnatrzydniprzedceremonią?–spytałaGeraldi-
ne. – Powierzylibyście oprawę najważniejszego dnia w swoim
życiu albo dnia swojej córki komuś, kto porzucił narzeczonego
przyołtarzu?
‒Tonietak…–zaprotestowałaRose.
‒„Spełniamarzeniaczykoszmary”?–oświadczyłaGeraldine,
bardzodumnaznagłówka,którysamapewnieskomponowała.
Nieulegałowątpliwości,żeosiągnęłaefekt,ojakijejchodzi-
ło. Nastrój zmienił się diametralnie. Zamiast głosów podziwu
słychać było teraz krytyczne komentarze. Ludzie już odsuwali
krzesła.
‒ To nie ma nic wspólnego z moją pracą! – przekonywała
Rose,alenapróżno.WszystkojużsięzmieniłozasprawąGeral-
dine,nagłówkaiodpowiednichzdjęć.
Rosezapomniałajużotym,żeNairotujestiżeprzyglądasię
wszystkiemu. Teraz spojrzała w jego stronę i dostrzegła, jak
mruży oczy i zaciska zmysłowe usta w twardą linię. Ściągnął
brwiwsposób,któryjąprzeraził.
Nie patrząc na nią, wyprostował się, po czym stanął, wysoki
imroczny,rozglądającsięposali.
‒ Ta kobieta przynosi nieszczęście, zatruwa wszystko, czego
dotknie. – Geraldine znów się rozpalała, wymachując gazetą. –
Ktochciałby,żebyprojektowaładlaniegosuknię…
‒Ja.
Przez wrzawę panującą w sali przedarł się zimny i wyraźny
głos.Zapadłacisza.Obecniznieruchomieli,kiedyNairowystą-
pił naprzód; przypominał drapieżnika. Ludzie rozstąpili się
przedniminawetGeraldinezastygławmiejscu,niemogącwy-
dusićzsiebiesłowa.
Rosesięniedziwiła.NairoMorenorobiłwrażeniesamąswoją
obecnością.Poczuła,jakoddechutykajejwkrtani.
‒ Powiedziałem, że ja bym chciał. – Stanął przy Geraldine,
wyrwał jej gazetę, zgniótł ją bezlitośnie i odrzucił, nie kryjąc
pogardy. – Zleciłbym pannie Cavalliero zaprojektowanie sukni
dlakogoś,kogokocham.Każdy,ktomaoczy,zrobiłbytosamo,
prawda?–Powiódłwyzywającymspojrzeniempotłumie.–Tylko
głupiec by nie dostrzegł, że panna Cavalleiro jest niezwykle
utalentowana.Żadenzemnieekspert…
Rosepatrzyłazdumiona,jakwzruszaramionamiwgeścieau-
toironii.TenJett,któregoznała,nigdynieprzyznałbysiędosła-
bości. Ale teraz podziałało. Kobiety stojące tuż obok niego za-
częłysięuśmiechać.Niektóreskinęłygłowami.
‒…alenawetjawidzę,żetesuknietodziełasztuki.
Uświadomiła sobie, że ten mężczyzna trzyma wszystkich
wgarści.ObróciłfalędezaprobatywywołanąprzezGeraldine.
‒PannoCavalliero…
Przysunąłsiębliżejiwyciągnąłrękę,aonadopieropochwili
zorientowałasię,żechcejejpomóczejśćzwybiegu.Potrzebo-
wałapomocy,jegosiły,alegdyzacisnąłdłońnajejpalcach,po-
czułagwałtownązmianę,jakbyprzebiegłprzezniąprąd.Miała
wrażenie, że cofa się o całe lata, do tych dni, gdy była głupią,
nabuzowaną hormonami nastolatką. Gdy oddała Jettowi swoje
serce, duszę, dziewictwo. Teraz wystarczył jedynie jego dotyk,
bystanęławpłomieniach.Jejpoliczkipaliłrumieniec.
‒ Możemy teraz porozmawiać o sukni, którą zaprojektuje
panidlamojejsiostry?
Rose wiedziała, że wszyscy na nią patrzą i że może udzielić
tylkojednejodpowiedzi.Ocaliłjejreputacjęifirmę,atrzaśnię-
ciedrzwiamidowodziłoniedwuznacznie,żeGeraldineprzyzna-
łasiędoporażkiiwyszłazsali.
Rose dosłyszała, z jakim naciskiem wymówił słowo „teraz”.
Wiedział, że próbuje się wykręcić od tego zlecenia. Zlecenia,
któreoznaczałoby,żemusipracowaćznimidlaniego.
Ale ona już tego doświadczyła, kiedy Nairo wydawał się jej
zbawcą,aokazałosię,żejestzagrożeniem,przedktórymztru-
demuciekła.Więcczyterazzostałaocalona,czywpadławpu-
łapkę? Oferował jej wolność czy może schwytał ją w starannie
utkaną sieć? Naprawdę chciał, żeby zaprojektowała suknię dla
jegosiostryczyteżchodziłoocośinnego?
Wtejchwilijednakjawiłjejsięjakowybawca–takwkażdym
raziewszyscysądzili.Wiedziała,żeniemawyboruimusiudzie-
lićmuodpowiedzi.
‒ Panno Cavalliero? – zwrócił się do niej łagodnie, ale gdy
spojrzałamuwoczy,niedostrzegławnichanicieniałagodno-
ści,tylkochłódibezwzględnądeterminację–ostrzeżenie,żeje-
śli nie zrobi tego, czego od niej chce, to jego misja ratunkowa
przemienisięwcałkowitądestrukcję.
Musiałatańczyćtak,jakjejzagrał.Jużwcześniejjejżyciepeł-
ne było problemów, ale teraz miała wrażenie, że uciekając
przed trudnościami, trafia w objęcia innego przeciwnika, z ja-
kim nigdy nie miała do czynienia. Z deszczu pod rynnę, ale co
miałazrobić?
‒ Oczywiście, señor Moreno… – odparła z drewnianym
uśmiechem.–Zprzyjemnością.
ROZDZIAŁTRZECI
Wbrewtemu,copowiedziałNairo,niezamierzałwtejchwili
dyskutować o sukni ślubnej swojej siostry. Czekał cierpliwie,
podczas gdy Rose rozmawiała z jakimiś kobietami o projekcie
strojuweselnegodlanichalboichcórek.Reklama,jakąjejza-
pewnił,przekonałaje,żeScarletttoodpowiedniwybór.
Rosemusiałaprzyznać,żeniejesttozaskakujące.Dowiedzia-
ła się z internetu, że ślub, który Nairo planuje dla swojej sio-
stry, ma być wydarzeniem towarzyskim roku. Esmeralda Roja
Morenozamierzaławejśćdoarystokratycznejrodzinyaustriac-
kiej.KsiążęOscarSchlieburgbyłnajstarszymsynemksięciaLe-
opoldaMagstein,asamślubzapowiadałsięnauroczystośćnie-
malpaństwową.Kręciłojejsięwgłowienasamąmyślopromo-
cji,jakązapewniłobyjejfirmietakiezlecenie.
Już miała tego przedsmak, kiedy przeglądała listę potencjal-
nychklientów,jakichzyskała.
‒ To był chyba sukces – oznajmił chłodno Nairo po wyjściu
ostatniejklientki.
‒Sukces?Tomałopowiedziane–odparłaniepewnie.
Takbardzobyłazajęta,żenieuświadamiałasobiejegoobec-
ności – milczącego obserwatora siedzącego obok wybiegu.
Oszukiwałasię,sądząc,żejużsobieposzedł.Miałnawzględzie
własnyinteresiterazzamierzałżądaćtego,comusięnależało.
Niemal poczuła chłodny powiew na twarzy, kiedy wstał i ru-
szyłwjejstronę;żałowała,żewszyscyjużwyszli.
‒Dziękujęcizapomoc–wydukała.–Doceniamto.
Jegooczy,ukrytepodpowiekami,niezdradzałyżadnychemo-
cji.
‒Mojapomocmaswojącenę.
Oczywiście.TobyłNairoMoreno.Człowiek,którywydobyłsię
owłasnychsiłachzniepewnychpoczątkówichżycia,kiedysię
poznali, i który był teraz potężnym i bogatym człowiekiem.
Wszystko,corobił,miałoswojącenę.
‒Cenę?
‒Och,niebądźtakaprzerażona–oznajmiłkpiąco.–Niechcę
zażądać twojego ciała w zamian za moje usługi, uciekając się
dojakiejśwspółczesnejwersjidroitduseigneur.
Poczułagorąconaskórze.
‒ Nie miałoby to sensu, prawda? – ciągnął. – W końcu do-
świadczyliśmyjużtego,czyżnie,querida?
Przypomnienie,żebylikiedyśkochankamiiżezabrałjejdzie-
wictwo,pozbawiłojąniemalsił;chwyciłasięnajbliższegokrze-
sła.
‒Tak,znamtozautopsji–rzuciłagniewnie,bynatychmiast
pożałowaćzbytagresywnegotonu.
Mógłocalićjejbiznes,alemógłteżwmgnieniuokagoznisz-
czyć.
Musiała pamiętać, że nie ma już do czynienia z tym samym
Jettem sprzed dziesięciu lat. Ten mężczyzna był zupełnie kimś
innym. Wysoki i muskularny, podczas gdy Jett był szczupły, co
dowodziło,żewsquaciebrakujejedzenia.
I coś jeszcze – był teraz człowiekiem dysponującym władzą
i pieniędzmi. Miał siostrę, która właśnie wchodziła do arysto-
kratycznej rodziny, i majątek równie wielki jak to, co posiadali
jej przyszli teściowie. Nie wiedziała, jak do tego doszedł. Nie
chciałasięnadtymzastanawiać,pamiętającjegoniegdysiejsze
planyzdobyciapieniędzy.Jednakwszystkotobudowałowizeru-
nekczłowiekajakżeinnegoniżchudyidługowłosyJett,wktó-
rymbyłakiedyśzakochana,jakjejsięzdawało.
Dzięki Bogu, że wyleczyła się z tego koszmarnego zaurocze-
nia! Jednak blizny, jakie przeszłość pozostawiła na jej duszy,
przypominały, żeby rozgrywać wszystko bardzo ostrożnie. In-
stynkt ostrzegał ją, że Moreno z reguły zwycięża i że jest na-
prawdętrudnymprzeciwnikiem.
‒Querida… – powtórzyła cynicznie. – Jak to się stało, że za-
mieszkałeś nagle w Hiszpanii i szermujesz hiszpańskimi czuło-
ściami?
‒ Nie nagle – sprostował obojętnie. – Zawsze tam mieszka-
łem.MójdomrodzinnyznajdowałsięwAndaluzji.Więcodpo-
czątkumówiłempohiszpańsku.
‒Nigdynieposługiwałeśsiętymjęzykiem…nowiesz,wsqu-
acie.
‒Niechciałem,byktokolwiekwiedział,kimjestem.
To, że i ona była tym „kimkolwiek”, kto nie powinien nic
onimwiedzieć,wpołączeniuzezwrotemqueridawypowiedzia-
nymwjegorodzimymjęzykutaksarkastycznie,dotknęłojągłę-
boko.
‒ To samo dotyczy ciebie – powiedział. – Kiedy Red Brown
przemieniłasięwbardziejegzotycznąRoseCavalliero?
Poczuła nagły chłód, a gdzieś z zakamarków umysłu dotarło
echo głosu matki tamtego dnia, kiedy zjawiła się w szpitalu,
gdzieJoydochodziładosiebiepobrutalnympobiciuprzezFre-
daBrowna.„Mojawina,kochanie–przyznałaJoy.–Byłamłasa
na przystojną twarz, pociągające ciało, obietnicę wsparcia…
Myślałam,żesięzmieni”.
‒ZawszemiałamnaimięRose–odparłasztywno.–ABrown
tobyłonazwiskomojegoojczyma.Wiesz,żezmieniłamjezra-
dością, jak tylko się dowiedziałam, że mogę to zrobić. Dopiero
wtedy,gdyznówzwiązałamsięzmatką,aonamipowiedziała,
że moim ojcem był włoski artysta, którego poznała na waka-
cjach.EnzoCavalliero.
Kolejny przystojniak, w którym matka się zadurzyła, a który
jąrzucił,gdypojawiłysiękłopoty.Joypróbowałasięznimskon-
taktować, kiedy stwierdziła, że jest w ciąży, ale nigdy się nie
odezwał.
‒Odtamtejporyposługujęsiętymnazwiskiem,aleniepowi-
nieneś pierwszy rzucać we mnie kamieniem, señor Moreno –
dodała.–Tyteżniewieleosobiemówiłeś.
‒Jetttobyłoprzezwisko,którenadalimiludziewsquacie.
Rose jednak nie chciała wnikać w przeszłość. Teraźniejszość
nastręczaładośćproblemów.
‒ Więc jaka jest konkretnie cena twojej pomocy? – spytała,
starając się zachować obojętność. – Pomijając zaprojektowanie
sukniślubnejdlatwojejsiostry.
Znaczniewyższa,jakwyczytałazjegoskrzywionychust.Jed-
nakjegoodpowiedźzaskoczyłają.
‒ Oczekuję, że będziesz mieszkała ze mną przez miesiąc…
Och, nie chodzi o to… – powiedział to z naciskiem, jakby szy-
dząc sobie z reakcji, którą celowo sprowokował. – Wątpię, czy
któreś z nas chciałoby powrócić do tego, co było. Nie… poje-
dzieszzemnądoHiszpanii,poznaszEsmeraldę.Będzieszznią
omawiaćszczegółyślubu,sukniedruhen…itakdalej.
‒Niedamrady–oznajmiłapospiesznieRose,cieszącsię,że
maprzynajmniejprawdziwypowód,bymuodmówić.Niechcia-
łaspędzaćztymczłowiekiemwięcejczasu,niżbyłotoabsolut-
niekonieczne.Jeślimiałazaprojektowaćsukniędlajegosiostry,
to zamierzała to zrobić. Pomna jednak przeszłości, pragnęła
ograniczyć wszystko do biznesu. – Moja matka jest chora. Mó-
więprawdę.
Zmarszczyłciemnebrwi,aonasiędomyśliła,cozarazpowie.
Tylkojemupowiedziałaomolestowaniuprzezojczyma,wiedział
też,żeJoywzięłastronęmężawobliczuoskarżeń.DlategoRed
uciekłazdomuiwpadławramionaczłowieka,którynosiłimię
Jett.
Wtedyonicniepytał.Właśniedlategostraciładlaniegocał-
kowiciegłowę,dopókinieotrzymałagorzkiejlekcji.
‒Izaryzykowałabyśdlaniejswójbiznes?
W sytuacji, kiedy jej matka niczego takiego by dla niej nie
zrobiła.Roseniemogłatemuzaprzeczyć.Musiałoupłynąćwie-
lelat,zanimdoszłodobolesnegopojednania.
‒Tomojamatka.
‒ Czy postąpiła jak matka, kiedy stanęła po stronie twojego
ojczyma?–Wjegotoniepojawiłasięjakaśnowanuta,cośszo-
kującodzikiego.
‒ Bardzo tego żałowała. Bała się, była przerażona. Poznała
lossamotnejmatki.Bezpieniędzy,bezwsparcia.
Joy uznała, że jej ratunek to wsparcie mężczyzny, nieważne
jakiego.UwiodłająprzystojnatwarzFredaBrowna.Twarz,któ-
ra skrywała osobowość czarną jak smoła. I Rose musiała przy-
znać, że w pewnym momencie swojego życia zachowała się
identyczniejakmatka.
‒ Kiedy odnalazłam ją powtórnie, była w rozsypce. Brown
traktowałjąjakworektreningowy,bobyłwściekły,żeodniego
uciekłam.
‒Ototerazchodzi?
‒Nie…marakapiersi.Przeszłaoperację,jestpochemiotera-
pii.Czujesięzkażdymdniemlepiej,aleniechciałabymjejzo-
stawiać,nawet…
‒ Dopilnuję, by niczego jej nie brakowało. – Machnął tylko
ręką.–Załatwiępielęgniarkęnastałe…wszystko,czegobędzie
potrzebowała.
Myśl, że Joy będzie miała fachową opiekę, czego ona, Rose,
samaniemogłajejzapewnić,iżenieucierpinatymjejinteres,
przyprawiłająogłębokąulgę.Czułasięwinna,żenawielego-
dzinzostawiamatkęsamąwmałymmieszkanku.Kosztyutrzy-
maniazmuszałyjądopracyponadsiły.Jednakpytanie,dlacze-
goNairooferuje–iżąda–takwiele,sprawiło,żesięzawahała.
‒Pracujęzazwyczajnainnychzasadach!
Wszystkodziałosięzbytszybko.Zaledwiewczorajnieuświa-
damiała sobie istnienia Naira Moreny, nie wspominając już
otym,żebyłtymchłopcem,któremukiedyśoddałaswenaiwne
serce.
‒Wózalboprzewóz–odparłbezogródekNairo.
‒Ajeślisięniezgodzę?
‒Myślę,żeGeraldinewskażemiinnąprojektantkę.
Nie mogła uwierzyć, że mówi poważnie, ale wystarczyło, że
spojrzała w jego beznamiętne oczy. Gdyby skorzystał z reko-
mendacjiGeraldine,ona,Rose,mogłarówniedobrzezwinąćin-
teres.Gdybysięrozeszło,żeNairoMorenowycofałswojąofer-
tę,jejreputacjaległabywgruzach.
‒Aledlaczegotwojasiostraniemożetuprzyjechaćiomówić
zemnąwszystkiego?Takzwyklepracujęzkażdąklientką.
‒ Esmeralda nie jest każdą klientką. Ślub powinien być do-
skonały,amojasiostramusimiećto,czegozażąda.
Rose pomyślała, że jego siostra to mała zepsuta księżniczka,
i zaczęła żałować, że będzie miała cokolwiek wspólnego z tym
wszystkim.Czymogłajednakodmówić?Wiedziała,żepotakim
zleceniuwszyscyzapomnąopanumłodymporzuconymniemal
przy ołtarzu. Zamierzała stworzyć najpiękniejszą suknię dla
jegosiostry,takabyuroczystośćweselnaświadczyłaojejmożli-
wościach.
Jak długo by to potrwało? Miesiąc, powiedział. Poradziłaby
sobie.Zapewneprzezwiększośćczasuniemusiałabygonawet
widywać.Mężczyźni,nawetnajbardziejtroskliwi,zregułytrzy-
malisięzdalekaodślubnychprzygotowań.
‒Dopilnujesz,żebymojamatkamiałaopiekę?
‒Tak,pielęgniarkęprzezcałądobę.Znampewnąagencję…–
Wymieniłnazwęjakiejśekskluzywnejfirmy,naktórąRosenig-
dy nie byłoby stać. – Sama będziesz mogła wybrać opiekunkę
dlamatki.Umówięcięjutronarozmowy.
Tobyłowięcej,niżmogłaoczekiwać.Gdybytylkotapropozy-
cjaniewyszławłaśnieodniego…Chybaniepragnąłjejtakbar-
dzo?
Niemalparsknęłaśmiechem.Niepragnąłjej.Byłtutajzana-
mowąsiostry.Tejprzeklętejksiężniczki.
‒ Rozumiem, jak się czujesz, zostawiając matkę – oznajmił
niespodziewanie. – Moja siostra też była chora. Dlatego nie
przyjechałatuzemną.
‒Och,przykromi.
Rose ogarnęły wyrzuty sumienia. Powinna w gruncie rzeczy
być wdzięczna Esmeraldzie; to z powodu swojej siostry Nairo
rzuciłjejkołoratunkowe.
‒ Nie mogę się doczekać, kiedy zacznę z nią pracować nad
projektemjejwymarzonejsukniślubnej.
‒Doceniamto,dziękuję–powiedział.
Coś zmieniło się w jego twarzy, w oczach pojawił się jakiś
błysk,aRosepoczułanagle,jakopuszczająnapięcie,któreto-
warzyszyło jej bezustannie przez ostatni rok. Ulga uderzyła jej
niemaldogłowy.
‒Nie,tojadziękujętobie.
Zanim zdążyła się zorientować, co robi, zbliżyła się do niego
iprzywarłaustamidojegopoliczka.
Pocałunekwdzięczności.Zwykłecmoknięcie.Alegdytylkojej
wargidotknęłyjegoskóry,poczułajejciepłoismak,zrozumia-
ła,żeniemożesięnatymskończyć.
Jakbyktośprzyłożyłzapałkędosuchegostosudrewnagdzieś
wjejwnętrzuiwznieciłwielkipłomień,grożącyutratąpanowa-
nianadsobą.Pamiętałatensmak,to,doczegoprowadziłzwy-
czajnypocałunek–czegośnamiętnego,całkowiciepozakontro-
lą. Zachwiała się i upadłaby, gdyby Nairo jej nie podtrzymał,
biorącwramionaitulącdosiebie.
‒ Red… – Ton jego głosu opowiadał własną historię, a ona
chciałająusłyszećijednocześniebałasiętego.
Nadaltotrwało…iskry,którerozbłyskały,kiedynasiebiepa-
trzyli, ogień, który się rozpalał, gdy się dotykali. Poczuła to
wchwili,gdydotknąłjejpoliczkawdrzwiachsalonu;narastało
towniejniczymlawa,któramogłająwkażdejchwiliporwać.
‒Rose…
To, że wypowiedział to imię, tylko pogorszyło sprawę. Wyda-
wało się, że z trudem dobywa słowa. Nawet nie próbował. Po-
chylił ciemną głowę i przywarł do jej ust w mocnym i bezlito-
snympocałunku,któryrozsunąłjejwargi;jegojęzyksmakował
ją, kusił. Z trudem łapała oddech; odchyliła głowę, otwierając
się dla niego. Czas przestał istnieć, a ona znów przebywała
wciemnościobskurnegosquatu,samaztymmężczyzną,który
przybyłjejnaratunek,kiedygopotrzebowała,iskradłjejnaiw-
neserce.
Dzielące ich dziesięć lat zniknęło. Ponownie była tamtą
dziewczyną,młodą,naiwną,zagubionąwdoznaniach,októrych
niemiałapojęcia.
Coś,czegopotemjużniedoświadczyła.
Jakby otwarły się drzwi, a do środka wniknął blask słońca.
Siła tego mężczyzny dawała jej oparcie; uniosła ku niemu
ręce…
‒ Nie! – rzucił ostro, odsuwając się od niej i wyrywając bru-
talniezeświatamarzeń.
Awięcitobyłotylkomarzeniem.Jakbajka,którejszukałajej
matka.
Toszczupłeciało,takbliskoniej,zastygłowbezruchu.Czuła,
żepatrzynanią,iuniosłapowieki.
Mrokpożądaniaodmieniłjegooczy,amimotejzdradzieckiej
reakcjimiaławrażenie,żeniemógłbyznajdowaćsięodniejda-
lejniżwtejchwili.
Zacisnąłdłonienajejramionachiodsunąłjąodsiebie.
‒Nie!–Niemusiałtegopowtarzać.Jegouczucianiepozosta-
wiaływątpliwości.–Tosięniestanie.Nietegochcę.
Kłamca!Pragnęłarzucićmuwtwarztosłowoniczymwyzwa-
nie. Jak mógł powiedzieć coś takiego, gdy wyczuwała bezbłęd-
niejegoreakcję,widziałająwjegooczach?
Nieodezwałasięjednak,wiedząc,żetakbędziebezpieczniej,
aleniezamierzałaułatwiaćmusprawy.
‒Maszskłonnośćdoprzesadnejreakcji,prawda?Tobyłtylko
niewinnypocałunek.
‒Nieokreśliłbymtaktego.
Uśmiechnąłsięironicznie,uświadamiającsobie,żepowtórzy-
łajegowcześniejszesłowao„przesadnejreakcji”.Ale„niewin-
ny pocałunek” nie miał nic wspólnego z tym, czym się przed
chwilądzielili.
Wciążczułnajęzykuiwargachjejsmak.Żaritwardośćpod
paskiem spodni wciąż nie pozwalały mu myśleć jasno. Kiedy
jednak spojrzał w jej oczy, wiedział, że musi się opanować, bo
wprzeciwnymrazieulegniepierwotnympragnieniomciałado-
magającegosięzaspokojenia,rzucijąnapodłogęiprzygniecie
swoimciężarem.
Pozwoliłaby mu, nie miał co do tego żadnych wątpliwości.
Mogłaby się bronić jak kotka, ale nie zdołałaby zaprzeczyć za-
chęciewidocznejwjejoczach.
‒Bezwzględunato,jakniewinnybyłtenpocałunek,nietego
odciebiechcę.
‒Mamnadzieję,boijategoodciebieniechcę.
Mogłaby udawać obojętność na jego słowa, okazać wynio-
słość, ale wciąż zmagała się z rozczarowaniem, tak silnym jak
jego rozczarowanie. Jej rozszerzone źrenice dowodziły, że jest
równiepodnieconajakon.Nawetpodziesięciulatachpamiętał,
jakRedwtakichchwilachwygląda,będącspragnionaprzyjem-
ności,którąjejdawał.
‒Mogęzaprojektowaćsukniętwojejsiostry,aletowszystko.
Biznes,nicwięcej.
‒Bardzomitoodpowiada–oznajmiłiwyciągnąłdoniejrękę.
Ujęłająiuścisnęła,alewyczułwjejpalcachnieznacznewa-
hanie.Wiedział,cotooznacza.Dodiabła,czyiontegoniedo-
znawał?Jakimcudemniezauważył,żeRedprzesuwajęzykiem
posuchychwargach,żeoddychazwyraźnymwysiłkiem?
Mógłbymiećjąodrazu,gdybychciał,achciał,queridoDios.
Topragnienieprzypominałopaląceznamięnajegoskórze.Tak,
gdybytylkowykazałwięcejzdecydowania…
Cobymujednakprzyszłoztego,żewziąłbyjąszybkoiwście-
kle,podziesięcioletnimoczekiwaniu?
Pulsujący głos zmysłów mówił mu, że byłoby warto – w tej
chwili. Ale jakaś racjonalna cząstka podpowiadała coś innego.
Myślogłębszej,pełniejszejsatysfakcji.
Czekanie…spotęgowałobygłód,poczuciepragnienia–wniej
i w nim samym. Gdyby kazał jej czekać, potęgowałby także jej
głód.Itymwiększybyłbyjegotriumf,gdybywkońcujązdobył.
Tymrazemniebyłabyzdolnaodniegoodejść.
Tymrazemtoonbyodszedł.
‒Mogęciępodwieźćdodomu?–wysiliłsięnaobojętnyton.
Uniosłagłowę,woczachmalowałasięczujność.
‒Nie,dziękuję.Mamtujeszczetrochęroboty.Zamówiętak-
sówkę…
‒ Więc do zobaczenia jutro… Zadzwonię do agencji w spra-
wieopiekunki.
‒Doskonale.
Uśmiechnęłasięprzelotnie,niepatrzącmuwoczy.Mogłaso-
biemyśleć,żenicnieokazuje,aleonznałtędawnąRoseCaval-
liero,jakterazmusiałjąnazywać.Imbardziejudawała,żenic
nieczuje,tymwięcejmiaładoukrycia.
Nietrudno byłoby kazać jej czekać. Widział rozczarowanie
wjejoczach,kiedysięodniejodsunął.Prawiewartobyłozdo-
być się na wysiłek i oderwać się od jej ciepłych, chętnych ust,
by dostrzec niezadowolenie w tych zasnutych mgłą zielonych
oczach.Ogień,którymiędzynimipłonął,wciążbyłwnichobec-
ny,aupływczasugoniestłumił.Wydawałsięnawetsilniejszy.
Pożądaniedojrzałegomężczyznydokobiety,niezaśnastoletnia
fala hormonów. Wydawało mu się wtedy, że jej pragnie, ale to
byłonicwporównaniuztym,czegoterazdoznawał.
‒Zatemdojutra.
Niezasypiagruszekwpopiele,pomyślała,kiedyNairoMore-
nopodałjejwizytówkę.Zjawiłsiętuodpowiednioprzygotowa-
ny.
TowłaśniemówiłodobitnieopowodachjegoprzyjazdudoAn-
glii. Jej wcześniejsze obawy, żywione w głębi duszy przekona-
nie, że być może chciał ją odnaleźć po tych wszystkich latach,
naglezniknęły.Niemalroześmiałasięzwłasnejnaiwności.
Nie pragnął jej. Te jego wypowiedziane obojętnym głosem
słowaniepozostawiaływątpliwości.Tak,niepragnąłjej,cotym
bardziej ułatwiało sprawę. Powinna odczuwać ulgę, ponieważ
miała z nim jechać do Hiszpanii i przez miesiąc pracować nad
sukniąjegosiostry;znacznielepiejbyłowiedzieć,żenicdoniej
nieczuje.
Więcdlaczegodoznawaławsercubólurozczarowania?
ROZDZIAŁCZWARTY
‒Musiszmipowiedziećoweselu.
‒Co?
Rosepodniosłagłowęznadszkiców,nadktórymisięskupiała,
widzącNaira,którystałwdrzwiachjejpracowniwCastilloCo-
razon.Zbliżyłsiędoniejporazpierwszyodczasu,gdyprzybyli
dojegowspaniałegorodzinnegodomu,aonacieszyłasięzjego
nieobecności,próbujączrozumieć,cosięzniądzieje.
Miaławrażenie,żegdywjejżyciuznówpojawiłsięNairoMo-
reno, świat wywrócił się do góry nogami. Upłynął zaledwie ty-
dzień,ajejsięzdawało,żeniesprawujejużnadniczymkontro-
li, jakby ktoś – bez wątpienia Nairo – pozbawił ją steru, by sa-
memuwszystkimkierować.
Nanicniemusiałnigdyczekać.Chciał,bymatkaRosemiała
opiekunkę – wybrano odpowiednią kandydatkę, która od razu
wprowadziła się do maleńkiego mieszkania, podczas gdy Rose
pojechała na lotnisko limuzyną z szoferem i weszła na pokład
prywatnegoodrzutowca,któryprzewiózłjądoAndaluzji,gdzie
luksusowy castillo miał być przez następne cztery tygodnie
miejscem jej pobytu. Wydawało jej się, że przeniosła się do in-
nego świata. Sama jej pracownia, z wyjściem na mauretańskie
patio,zmieściłabyjejmieszkanko,aprywatnyapartamentzwy-
kładanąpłytkamipodłogąidekoracyjnymsufitembyłdwarazy
większyodjejsalonuwLondynie.
Kiedy po raz pierwszy zobaczyła ten pokój, miała wrażenie,
że przeniosła się w czasie. Najwspanialszym elementem był
szerokibalkonzwidokiemnaogrodyirzekęwdole.Niemiała
jednak okazji podziwiać czegokolwiek ani nawet wykąpać się
wwielkimbasenie.Musiaławykonaćokreślonąpracę;należało
skupić się tylko na tym. Oznaczałoby to też, że zdoła się stąd
wydostaćmożliwieszybko.
‒Niesądziłam,żebędzieszzainteresowany.Alemamtu…
‒Nieotochodzi.–Machnąłręką,kiedymupodsunęłaszki-
ce.–NieoślubEsmeraldy.Rozumiem,żenienastręczatożad-
nego problemu. Miałem na myśli ślub, który się nigdy nie od-
był…ten,którymiałaśzawrzećzlordem…jakmutam.
‒Andrew.
‒Tak,zlordemAndrewHoldenem.Człowiekiem,któregopo-
rzuciłaśniemalprzyołtarzu.
‒Dokładnietrzydniprzedślubem–warknęła.
Myślodniu,wktórymsobieuświadomiła,żeniemożewziąć
tegoślubu,byłaszczególnienieprzyjemnawsytuacji,gdyNairo
stałprzednią,przywołującwspomnienia,którenakłoniłyjądo
tejdecyzji.
‒Dlaczegochcesztowiedzieć?
‒Dlatego,żeOscarijegorodzicesięniepokoją.
Rose widziała przyszłych teściów Esmeraldy, księcia i wielką
księżnę,tylkoraz,alewystarczyło,byzrozumiała,dlaczegotak
bardzopragnął,bywszystkoprzebiegłojaknależy.Zależałoim
niezwykle na poważaniu i nie ulegało wątpliwości, że siostra
Nairadarzyichwielkimrespektem.
GdytylkopoznałaEsmeraldę,zrozumiałajeszczewięcej.Była
młodszaodbrataoprawiedziewięćlatichoćodznaczałasięta-
kimi samymi ciemnymi włosami i złotymi oczami, nie miała
wsobieniczjegofizycznejmocy.Drobna,delikatna,nerwowa,
mówiłazbytszybkoizabardzosięzamartwiała.Rosepodejrze-
wała,żedziewczynacierpiałanajakieśzaburzeniapokarmowe,
cotłumaczyło,dlaczegoNairobyłwstosunkudoniejtakiopie-
kuńczy.
Esmeralda z pewnością nie przypominała zepsutej księżnicz-
ki, ale wrażliwą kobietę, która pragnie, by ludzie ją lubili.
IRosejąlubiła,itobardzo.
‒Och,dajspokój,jestemtylkoprojektantką!Kiedynadejdzie
wielkidzień,mniejużtudawnoniebędzie.
Miałaszczerąnadzieję,żetaksięstanie.Przebywaniewtym
miejscu,gdzieNairomógłsiępojawićwkażdymmomencie,wy-
trącało ją z równowagi. Unikanie tego człowieka w ogromnym
castilloniepowinnonastręczaćtrudności,alejakimścudemza-
wsze na niego wpadała w najmniej spodziewanym momencie.
Czułasięjakzwierzynałowna,podczasgdyNairobyłuprzedza-
jącogrzeczny,alejednocześniecałkowicieobojętny.
„To się nie wydarzy”, powiedział i zdawało się, że zamierza
dotrzymaćsłowa.
Mimowszystkoodczuwałanapięcie,kiedywchodziłdopoko-
ju. Była świadoma jego obecności – wysokiej postaci, blasku
słońcanawłosach,zapachuskóry.Uwiadomiłasobieswójbłąd;
uległaczarowijegofizyczności,jakprzedlaty.Niepotrafiłamy-
ślećjasnoizmrużyćwnocyoka.
Troskaomatkęteżniemogłabyćwymówką.Pielęgniarkawy-
szukana przez Naira okazała się doskonała. „Mój anioł stróż”,
jak nazywała ją Joy. Zaprzyjaźniły się ze sobą, więc Margaret,
prócz opieki medycznej, zapewniała też matce Rose tak upra-
gnione towarzystwo, rodzaj przyjaźni, do której jej córka nie
byłazdolna.Zbytwielesięmiędzynimiwydarzyło.
Cowięcej,wyczuławgłosieJoynowąnutę,kiedyzniąrozma-
wiała–brakpoczuciawiny,zawszeobecnego,kiedyodwiedzała
matkęwszpitalupoostatnimatakuFreda.
Postanowiłyzapomniećoprzeszłości,alematkęzawszeprze-
śladowały wyrzuty sumienia, zwłaszcza gdy widziała, jak jej
córkaciężkopracuje.
‒Tonietakieproste–powiedziałNairo.–Twójpobytwtym
domu już wzbudza zainteresowanie. Muszę wiedzieć, jak sobie
ztymporadzić,jeślipodbramązacznąsiękręcićpaparazzi.Ist-
nieje ryzyko, że wzbudzisz większą ciekawość niż młoda para,
i że zaczną się zastanawiać, czy sprowadzasz przekleństwo na
każdyślub.
‒Togłupie,samwiesz.
Zajęłasiępapierami,żebyukryćrumieniecnatwarzy.
‒ Widziałem, jakie wrażenie na twoim pokazie mody zrobiła
samawzmiankanatentemat.
‒TowinaGeraldine.Niebędziejejtutaj.
‒ Ale ty będziesz, i jeśli z powodu swojej przeszłości ścią-
gniesz tu reporterów, to najszczęśliwszy dzień w życiu mojej
siostryzamienisięwkoszmar.
‒Trzebabyłootympomyśleć,kiedymniepoprosiłeś,żebym
zaprojektowaładlaniejsuknię.
Maszczelnośćmówićodawnychskandalach,chciałamurzu-
cić w twarz Rose, ale wspomnienie o własnej przeszłości za-
mknęło jej usta. Nie mogła zapomnieć jego milczącego ostrze-
żenia,bynierozmawiałaznikimoichdawnejznajomości.
Echotamtegoczasupowróciło,kiedydotarlidocastillo.Rose
popatrzyłanawielkiipięknybudynek,wktóregooknachodbi-
jałysiępromieniezachodzącegosłońca.
„Towszystkotwoje?”–spytała,przypominającsobieczłowie-
każyjącegowsquacie.
„Tak–odparł.–Odziedziczyłemtopoojcu.Niesądziszchyba,
żenabyłemtozadochodyzeswegobrudnegointeresu?”
Po raz pierwszy przełamał mur milczenia otaczającego ich
przeszłość.
„Nigdy bym nie…” – zaczęła, ale w tej chwili otworzyły się
wielkiedrewnianedrzwiipojawiłasięEsmeralda,byichpowi-
taćiuściskaćserdeczniebrata.
WciążjednaktrwałotomiędzynimiiRosewiedziała,żepew-
negodniatrzebasiębędzieztymzmierzyć.
‒Widziałeśdostateczniedużo,bysobieuświadomić,żemia-
łam „przeszłość”. Wtedy należało pomyśleć o teściach swojej
siostry.Atyzrobiłeśwszystko,żebymprzyjęłatozlecenieiżeby
wszyscysięotymdowiedzieli.Dlaczego?
Samzadawałsobiewielokrotnietopytanie.Należałojązosta-
wićztymjejpodupadającymbiznesem.Znalazłbyinnąprojek-
tantkędlaEsmeraldyinienarażałbysięnakomplikacjeiwspo-
mnieniazwiązaneztąkobietą.Wiedziałjednak,żeniemożepo
prostuodejść,dopókiniewybijejejsobiezgłowy.
‒ Esmeraldzie zależało na tobie. Poza tym nienawidzę wred-
nychludzi.Chciałazwrócićnasiebieuwagęibyłagotowazro-
bićwszystko,żebywygrać.Zprzyjemnościąpokrzyżowałemjej
plany.
Byłatoprawda,żenienawidziłtakichosobników.Czyżniena-
patrzył się, jak jego młoda macocha traktuje Esmeraldę, którą
uważała za rywalkę w walce o względy męża? Choć nigdy nie
przyszłomudogłowy,żeidoniegosiędobierze.Dlategoposta-
nowił działać, kiedy Geraldine odstawiła ten swój numer. Cho-
dziłojednakocoświęcej.Pomimotego,wjakisposóbRosego
kiedyśporzuciła,pomimotego,żetęeleganckąkobietędzieliły
lata świetlne od jego dawnej dziewczyny, wciąż dostrzegał
wniejśladytamtejRed.Sprawiłoto,żeodezwałsięnapokazie,
zanimzdążyłsięzastanowić.
‒ Miała poślubić Andrew, zanim mnie spotkał. Pragnęła re-
wanżu.
‒Powinnabyćzadowolona,żeznówjestwolny.
‒ Problem polegał na tym, że on jej nie chciał. Szukał wy-
mówki,byzniązerwać.Ułatwiłammuto.
‒Niekochałcię?
‒ Nie. – Pokręciła głową, a jej bursztynowe włosy uchwyciły
blasksłońca.Poczułzapachjejperfum.–Wręczprzeciwnie.Wa-
riowałnamoimpunkcie.
‒Więccosięstało?Dlaczegoodwołałaśślub?Zabardzo„wa-
riował”?
‒Raczej…miałobsesję–wyjaśniłaniepewnie.Dlaczegomiał-
bywierzyć,żeAndrewdarzyłjąuwielbieniem,podczasgdyon,
Nairo,całkowicieoniejzapomniał?–Uświadomiłamsobie,że…
niepodzielamjegouczuć.Przyjąłtobardzoźle.
‒Trzydniprzedślubem–mruknąłNairo.
‒Tak,tak,wiem!Niejestemztegodumna.–Wciążprześla-
dowałyjąwyrzutysumienia.
Jej głos zabrzmiał dziwnie; zaczęła przeglądać swoje szkice,
jakby szukała czegoś ważnego. Nie chciała za żadne skarby
przyznać,żestarałasiędarzyćAndrewtakimuczuciem,jakiego
oczekiwał.Niełączyłaichwielkanamiętność;nawetsięnieko-
chali. Myślała, że to przyjdzie z czasem. Aż do pewnego dnia.
Przeglądałaswojerzeczy,gotowaprzenieśćsiędojegoeleganc-
kiego apartamentu, i znalazła stare pudło na dnie szafy,
awnimjedynezdjęcie,naktórymbylirazem,onaiNairo.Zro-
bilijewfotoautomaciepewnegopopołudnia,gdymielinazby-
ciu kilka funtów. Był to pełen radości dzień, który chciała
uwiecznić.
Rysunkiprzedjejoczamistraciłynagleostrość,takjakwtedy
tamtozdjęcie.CzymogłabywyjśćzaAndrew,wiedząc,żenigdy
niedoświadczytegowszechogarniającegouczucia,którejejto-
warzyszyło,gdybyłazwiązanazmężczyznąoimieniuJett?Wo-
bec którego wciąż te uczucia żywiła; owa świadomość zaparła
jejdechwpiersi.
Cogorsza,zachowałasięjakmatka,akceptującbeznamysłu
tenzwiązek.Wierzyła,żeznalazłakogoś,ktosięniązaopiekuje,
ktozdejmiezjejbarkówciężarutrzymywaniaichobu,jejimat-
ki,gdytauciekłaodjejbrutalnegoojczyma.Dostrzegłanadzie-
ję i zgodziła się w chwili słabości, by zdać sobie sprawę, że
uczyniłatozmożliwienajgorszegopowodu.
‒Nigdynienależałoprzyjmowaćjegooświadczyn.Naszeza-
ręczynybyłykoszmarnąpomyłką.
‒Dlaczego?AndrewHoldenwydawałsiędoskonałymkandy-
datem.
‒Czyżby?
Zorientowałsię,żeporuszyłczułąstrunę.
‒Przystojny,wysokapozycjatowarzyska.Bogaty…
Spojrzałananiegogwałtownie.
‒Iuważasz,żechciałamzaniegowyjśćdlapieniędzy?
Wzruszyłobojętnieramionami.
‒Czynietegopragniewiększośćkobietwmałżeństwie?
Tegochciałyodjegoojcajegomatkaimacocha.Starszyczło-
wiek zawsze był łasy na ładną buzię i pociągające ciało. Tak
bardzowierzył,żejest„zakochany”,żeniepomyślałoumowie
przedmałżeńskiej, a gdy obie żony wydoiły go ze wszystkiego,
poszukałysobieinnychpastwisk.PierwszaseñoraMorenozra-
dością porzuciła własne dzieci, wówczas dziewięcio- i dziesię-
cioletnie, by nie przeszkadzały jej w nowym związku. Druga,
Carmen,próbowałapodkonieczabraćRaoulowinawetsyna.
Przyrzekłsobie,żenigdynieulegnieżadnejkobiecie,jakzro-
bił to jego ojciec. Jedyny powód, dla którego omal tego nie
uczynił,stałterazprzednim.Dopisałomuwtedyszczęście.Zro-
zumiał, co oznacza słabość. Miał przynajmniej dość zdrowego
rozsądku, by zataić przed nią prawdę o swojej rodzinie, choć
niewielebrakowało,bywyznałjejwszystkowtamtoBożeNaro-
dzenie,kiedypróbowałpogodzićsięzojcem.Ajednakznalazła
sposób,byzarobićnaichzwiązku,kiedyposzłanapolicję.
‒Nieja!
Jej oburzenie niemal starło się z jego wyzywającym spojrze-
niem.
‒ Ale twój biznes nie szedł najlepiej. Jesteś po uszy w dłu-
gach.
Zrobiławielkieoczy.
‒Skądwiesz?
Wjegouśmiechuniebyłoaniodrobinyciepła–wyrazświado-
mości,żenawetteraztakobietaniewidziróżnicymiędzymło-
dzieńcem,jakimbyłniegdyś,amężczyzną,jakimjestteraz.
‒Muszęwiedziećwszystkookażdym,zkimwchodzęwinte-
res. Więc czy małżeństwo z tym człowiekiem nie rozwiązałoby
większościtwoichproblemów?
‒ Może. Ale czy fakt, że za niego nie wyszłam, dowodzi, że
nieotomichodziło?
Musiał to przyznać. Wobec tego dlaczego wycofała się tak
późno?Powróciłmyślądopokazu,kiedytoGeraldinewymachi-
wała gazetą. Zainterweniował, ale nigdy nie zadawał sobie py-
tania,dlaczegotozrobił.Tak,nienawidziłwrednychludzi,awi-
dokbladejinapiętejtwarzyRosecofnąłgoodziesięćlat,kiedy
topierwszyrazujrzałjąsamotnąizagubionąnaulicachLondy-
nu.
Chodziłojednakocoświęcej.
‒NiebyłobydlamnielepiejzostaćladyHolden?–spytała.
‒ Jak sobie przypominam, zawsze marzyłaś o małżeństwie
i szczęśliwym życiu… – urwał, broniąc się przed wspomnienia-
mi.
Niekocham,nieangażujęsię…powróciłyjegowłasnesłowa.
Byłichtakipewien,patrzącnaojcowskiemałżeństwa,ichkata-
strofalneskutki–zwłaszczadlaEsmeraldy.Jeślipragniesięmi-
łości i zaangażowania, to lepiej znaleźć sobie kogoś, kto też
tegopragnie.
Ironiapolegałanatym,żewchwili,gdyzasprawąGeraldine
uświadomiłsobie,żeRosezrobiławcześniejcośtakiego–zna-
lazła sobie kogoś i zgodziła się wyjść za niego – jego świat za-
chwiał się w posadach, a on postanowił interweniować bez za-
stanowienia.
Niechodziłonawetoto,żepragnąłzadowolićEsmeraldę,tyl-
koocośbardziejosobistego.Niechciał,byRosebyłazkimkol-
wiekinnym.Chciałtejkobietywswoimżyciu,wswoimłóżku.
Nienasyciłsięniądziesięćlattemuiniezamierzałpozwalać,
bybyłazkimkolwiek,dopókinieuwolniłbysięspodjejuroku.
‒Może–przyznałaRose.–Aleniebyłomowyoszczęśliwym
życiu.Nigdyniedałabymmutego,czegopotrzebował.Fatalnie
towszystkowykalkulowałam,alebyłobyowielegorzej,gdybym
zaniegowyszłaidopierowtedyuświadomiłasobieswójbłąd.
Brzmiało to wiarygodnie, ale unikała starannie jego wzroku.
Cośprzednimukrywała.Zanimjednakzdążyłsięodezwać,do
pokojuwpadłajegosiostra.
‒ Uporałaś się z rysunkami, Rose? – spytała podniecona. –
Możeszmicośpokazać?
‒ Tak… – Sięgnęła po kartki, a on dopiero teraz spostrzegł,
jakbardzojeodruchowopogniotła.–Jeśliskończyliśmy…
Popatrzyłananiego,onzaświedział,ocojejchodzi.Miałdać
sobiespokój,niedrążyćdalej.
Chybamusiał,zewzględunasiostrę,któradopieroterazdo-
strzegłajegoobecność.
‒ Nie zauważyłam cię! Nie mów mi, że interesujesz się suk-
niamiślubnymi,botylkojaiRoseobejrzymyprojektprzedwiel-
kimdniem.Tonaszsekret.
‒Musiciegozachować.
Jegotonzmieniłsięcałkowicie.Chłódgdzieśzniknął,pojawi-
ła się serdeczność, ale tylko wobec Esmeraldy, jak zauważyła
Rose,doktórejzwróciłsiępochwili.
‒ Tak, skończyliśmy… chwilowo. Wrócimy do tej rozmowę
kiedyindziej.
Obietnicaczygroźba?Nairoucałowałsiostręiwyszedł,przy-
pominając boleśnie Rose, że i ją darzył kiedyś podobną czuło-
ścią.
Nie–zaprotestowaławmyślach.Nigdyniebyłomiędzynimi
czułości.Ichzwiązekopierałsięnaseksie,namiętnyminiepo-
wstrzymanym.Mogławierzyćwtroskę,kiedydoniejpodszedł,
gdy siedziała na kamiennych stopniach na Trafalgar Square,
zbyt zmęczona, by się ruszyć. Jeden but się rozwalił, a mokre
włosy opadały na ramiona. Może wtedy zrobiło mu się jej żal,
inicdziwnego.Byławrozsypce.
‒Więcmasztenprojekt?–WjejmyśliwdarłsięgłosEsme-
raldy,którawyrwałapapieryzjejręki.–Niechspojrzę.
Rose dziękowała Bogu, że podekscytowana dziewczyna nie
dostrzegłajejniepokoju.
‒ Ależ są wspaniałe! Może mój brat powinien to zobaczyć.
Zrozumiałbywtedy,dlaczegonalegałam,żebyśtyprojektowała
mojąsuknię.
Rose przypomniała sobie, że początkowo widziała w dziew-
czyniezepsutąksiężniczkę,gdytymczasembyłaonaczarującą
osobą. Każdego mogła sobie owinąć wokół palca, ale robiła to
tylko z bratem. Widać było, że łączą ich jakieś tylko im znane
wspomnienia.
‒ Zrobiłyby wrażenie nawet na nim – trajkotała Esmeralda,
niedostrzegajączamyśleniaRose.–Mogłybygoprzekonać,że
istniejecośtakiegojakromantyzm.
‒ Twój brat nie jest romantyczny? Ktoś mieszkający pośród
tegopiękna…–Miałanamyśliozdobnysufit,kamiennąpodło-
gę,patio,słońcedocierającezogrodu.
‒Och,nie.Niemiałczasupodziwiaćotoczenia.Musiałciężko
pracować, żeby ocalić posiadłość i żebyśmy wciąż mogli tu
mieszkać.
‒Byłazagrożona?–Niemogławtouwierzyć.
‒ Niemal wszystko straciliśmy. Papa był chory i nie mógł ni-
czegodopilnować.WtedyściągnąłNairazArgentyny.Wiedział,
jakąwspaniałąrobotęNairotamwykonał.
‒ZArgentyny?
AwięcNairomieszkałprzezjakiśczaszagranicą.Nicdziw-
nego,żeniesłyszałaonimpotamtejfatalnejnocy.
‒Mamyestancię.Teżbyławruinie.Alemójbratciężkopra-
cował.Nawetjeślipapaniedokońcabyłzadowolony.
‒Niemiałczasunaromantyzm?
‒Aniczasu,aniserca.Niebardzowiem,cosięstało,alepo-
znałkogośwAnglii.Jakąśzimną,wrednąwiedźmę,którązdep-
tałamuserce,apotemgozdradziła.Uszłojejtonasucho,ale
on…Gdybymmogłajądorwać…
Rose zakręciło się w głowie. Poznał kogoś w Anglii… Czy
Esmeraldamiaławłaśniejąnamyśli?AletoprzecieżNairoza-
sługiwałnateoskarżenia.Pewnieopowiedziałsiostrzeodmien-
nąhistorię.
Wyznał jej kiedyś, dlaczego przebywa w Londynie i mieszka
wsquacie.Pokłóciłsięzojcem,więcodszedłzdomubezgrosza
przyduszy.Dodałtylko,żestałazatymwszystkim„jakaśkobie-
ta”.WięcczyEsmeraldasięmyliła,akobieta,któraskrzywdziła
jejbrata,byłakimś,kogozostawiłwHiszpanii?
A może w Anglii była jeszcze inna kobieta? Ta świadomość
nie przynosiła żadnej ulgi, rodziła jedynie sprzeczne myśli
otym,żeNairozwiązałsięzkimśinnymiżetenktoś„zdeptał
muserce”.
Zdeptałmuserce!Oznaczałoto,żeona,Rose,niemogłabyć
tąkobietą,októrejmówiłaEsmeralda.Nairo,ten,któregozna-
ła,niemiałserca.
Nagle pojawiło się wspomnienie. Nairo trzymający w ramio-
nach Julie, dziewczynę Jasona, starszego mieszkańca squatu.
Poczuławtedyzazdrość,którapaliłajakogień
Słysząc jakiś hałas, Rose podniosła wzrok i zobaczyła w lu-
strześciennymwysokąsylwetkęNairatużzadrzwiami,pogrą-
żonąwcieniachkorytarza.Nieoddaliłsięimusiałsłyszećkaż-
desłowo.Dostrzegła,żenaniąpatrzy.
Ich spojrzenia spotkały się na chwilę w zwierciadle; potem
odwróciłsięipoprostuodszedł.
ROZDZIAŁPIĄTY
Rosesiedziałanapatioipracowałanadprojektami;przysunę-
ła krzesło do krawędzi basenu i zanurzała stopy w wodzie. Jej
ołówek sunął szybko po papierze, dodając kolejne szczegóły.
Rude włosy, które opadały jej na twarz, chwytały blask zacho-
dzącegosłońcairozpalałysięczerwienią;przywodziłynamyśl
barwę,jakąsięodznaczały,gdyNairozobaczyłjąporazpierw-
szy.
Przebywał poza castillo tylko cztery dni, ale zdawało mu się
popowrocie,żewidzijąnanowo.
Towłaśnieczerwieńjejwłosówdostrzegłnajpierw,kiedysie-
działaznużonapodścianą,wspaniałyblaskwszarościzimowe-
go popołudnia. Długie nogi w czarnych legginsach spoczywały
bezwładnienastopniachschodów,agłowabyłapochylona,tak
jakteraz,alewówczaswskazywałotonadepresję,nietwórcze
skupienie.
Wziął ją bez trudu na ręce i zabrał ze sobą. Okazało się, że
niejadłaoddwóchdni.Uciekławszaleńczympośpiechuprzed
ojczymem i zdążyła zabrać tylko torebkę. Niewiele w niej było
gotówki, a ojczym zablokował kartę kredytową, którą pozwolił
jejmieć.
Izaktórąmiałapłacićusługamiseksualnymi.
Odchrząknął,czującuciskwkrtani.
‒Buenosnoches–powiedziałpospiesznie,gdyRosedrgnęła
izerwałasięnarównenogi.
‒Odjakdawnatujesteś?–Wjejtoniewyczułostrzeżenie,by
sięniezbliżał,alezamierzałtozignorować.
‒Niedługo.Alebyłaśtakzajęta,żeniechciałemciprzeszka-
dzać. – Wskazał szkice leżące na stoliku. – Nie powinnaś ich
przede mną chować? Jakiś przesąd… nie wolno oglądać sukni
przedślubem.
Zaczerwieniłasię,słyszącjegożartobliwyton.
‒ Och, to nie suknia Esmeraldy. Jesteśmy już po przymiar-
kach.Toinneprojekty…dotycząceinnychślubów.Kobiety,któ-
rebyłyobecnenapokazie…–umilkła,aonczekałcierpliwie.–
Naprawdęjestemciwdzięczna,żemipomogłeś.
Wdzięczność… w porządku, ale wolałby coś bardziej namięt-
nego,aleitobyłolepszeniżtakamiennamaska,którąwkłada-
ła, ilekroć byli sami. Mimo wszystko udawało mu się dostrzec
jakieś ożywienie w jej oczach, to, jak zagryza miękką wargę,
kiedy sądziła, że jej nie zauważa. Oczywiście, że ją zauważał.
Czymógłbyrobićcośinnego?
Postanowienie, by czekać, ciążyło mu coraz bardziej. Była
obok niego, a on nie mógł jej dotknąć w zmysłowy sposób…
Przypominałotomękę,tymbardziej,żesamjąsobienarzucił.
Wyczuwałjejobecnośćnawetwnocnejciszy,wyobrażającso-
bie,jakśpiwwielkimłożualboleżywgłębokiejwannie.Jakby
jego instynkt był skierowany wyłącznie na nią, nawet gdy pró-
bowałskupićsięnaczymśinnym.Potrafiłsięzorientować,czy
wyszła właśnie z jakiegoś pokoju, słysząc cichy odgłos jej kro-
kówalbowyczuwającwońperfum.Siedzączniąwjednympo-
mieszczeniu i słysząc jej śmiech, gdy rozmawiała o czymś
zEsmeraldą,doznawałbolesnegonapięcia.
Samwidokjejrozkołysanychpiersiibioder,kiedyszłaprzez
pokój,widokjejnóg,wszystkotoprzyprawiałogoołomotserca
ibólwkroczu.Dlategonigdyniemógłoniejzapomnieć.Dlate-
go nocą prześladowały go sny erotyczne, z których budził się
zlany potem. Myślał, że uwolnił się od nich po tak długim cza-
sie,aleznówzaczęłygodręczyć.
Teraz,będączniąiniemogącjejmieć,przeklinałwłasnągłu-
potę.Wtejchwili,gdyniemiałanaskórzenawetśladumakija-
żu,ajejdługierzęsypodkreślałyzieleńoczu,ztrudemsiępo-
wstrzymywał,byniezmiażdżyćjejustwłapczywympocałunku.
Jejdługiepalcepoplamionebyłyfarbamiwodnymi,którychuży-
waładoswoichszkiców;przypomniałsobiezeskurczemserca,
jaktepalcebyłypokrytepyłemwęglowym,gdypróbowałaroz-
palićogieńwsquacie,wykorzystującbryły,którespadłyzwozu
dostawczegotydzieńprzedBożymNarodzeniem.
„Może powinnam zachować to na Gwiazdkę – powiedziała. –
Mielibyśmycoświętować.Aleniemogęczekać…”
On też jej nie namawiał, by czekała. Bo właśnie w tym mo-
mencie podjął decyzję, że zmieni swoje życie – dla niej i z nią.
Wiedział, że jego ojciec zażąda wysokiej ceny za powrót syna
marnotrawnego, ale był gotów ją zapłacić, gdyby oznaczało to
lepszą przyszłość dla Rose. Ale nie przewidział jej dezercji,
zdrady, która sprawiła, że wigilia Bożego Narodzenia zaczęła
sięodwizytypolicji,apotembyłojużtylkogorzej.
Straciłniemalhonor,rodzinę,atego,coprzeżyłaEsmeralda,
niechciałnawetwspominać.
‒Właśnierozmawiałamzmatką–oznajmiłaRose.–Dzwonię
doniejcowieczór.Maggietodarniebios.Sąjaknajlepszeprzy-
jaciółki.
Wiedział, o czym mówi. Kiedy ojciec zachorował śmiertelnie
przed czterema laty, pomoc wykwalifikowanych pielęgniarek
okazałasiębezcenna.Niedałbysobierady,zajmującsięprzez
całą dobę starym człowiekiem i ratując jednocześnie rodzinny
majątek. Te kobiety miały też pod jego nieobecność oko na
Esmeraldę.ARosemusiałaradzićsobiesama.
‒Bardzosięcieszę.
‒Byłeśdlaniejdobry.DziękujęBogu,żejestszczęśliwa.
‒Potrafiszjejtakłatwowybaczyć?
‒Tomojamatka.
‒Uciekłaśodniej.
‒Nie!–Pokręciłagłową,aonpoczuł,jakzapachjejszampo-
nudrażnimuzmysły.–Nieodniej…odjejmęża.
‒Wyszłazaniego…jejwybór.Iniechroniłacięprzednim.
‒Owszem–przyznałazniechęcią.–Alesiębała.
‒Atynie?
‒ Nairo… widziałam, co jej zrobił. Twarz, siniaki na całym
ciele.Połamaneżebra.
Byłodlaniejważne,bytozrozumiał;świadczyłaotymszcze-
rośćwjejgłosie.Imożeterazzrozumiał,jakniepotrafiłzrozu-
miećkiedyś.
Matka jej nie pomogła, przypomniał sobie, wspominając
gniew, który płonął w jego żyłach na myśl, że Joy Brown była
tylewartacojegomściwamacocha.Dlategobudziłownimzdu-
mienie,żematkaicórkażyłyterazrazem,aRosewspomagała
zcałychsiłchorąJoy.Okazującniezwykłąszczodrość,wybaczy-
łastarszejkobieciejejwcześniejszebłędy,jeszczezanimzacho-
rowała.Aleczyionniepotrafiłpogodzićsięzojcem,gdystary
schorowany człowiek poprosił go o pomoc, uświadomiwszy so-
biegłupotę,jakąbyłopokładaniewiarywkłamstwaCarmen?
„ChciałemtylkodaćtobieiEsmeraldzienowąmamę…”–Po-
wróciłdoniegoterazchrapliwyodwinaipapierosówgłosRa-
oula.Łatwiejbyłobywtouwierzyć,gdybyniechodziłoodawną
tancerkę rewiową z kasyna, gdzie Raoul tracił krocie; była od
jegosynastarszaozaledwiesześćlat.
‒ Dziwisz się, że nienawidzę wrednych ludzi, którzy prześla-
dująinnych?–mruknął.–Cieszęsię,żemogłempomóc.Atak
wogóle,jaksięczujetwojamatka?
‒Znacznielepiej.Zkażdymdniemjestcorazsilniejsza.Wra-
cadożycia.Doprawdyniewiem,jakcidziękować!
‒ Przyznam, że coś mi przychodzi do głowy. Chciałem cię
o coś prosić. Esmeralda spędza wieczór z narzeczonym i jego
rodzicami,więcmożezjeszdziśzemnąkolację.
‒ Och, nie ma potrzeby. – Starała się zapanować nad drże-
niemdłoni.–Liczyłamnaspokojnywieczórwsamotności.Może
miseczkęzupy.
‒ Stać nas na więcej. – Jego uśmiech podbił ją bez reszty. –
Przyjechałaśtupracować,alebezprzesady.Mogęzpewnością
skorzystaćzokazjiicipodziękować.
‒Podziękować?–Omalsięniezająknęła,rozbrojonaciepłem
jegouśmiechu.–Nie,tojapowinnamcipodziękować.
Nie miała wyboru, musiała się zgodzić. Poza tym, kiedy tak
sięuśmiechał,zapominałaotym,jakibyłniegdyś–zimnymani-
pulatorkryjącysiępodfasadąpociągającegomłodzieńcaonie-
sfornychciemnychwłosachibłyszczącychoczach.Alegdzieon
siępodział?Czynieukrywałsięznowupodtąmaskąwyrafino-
wania,jakąNairoMorenoprezentowałświatu?Razjużdałamu
sięoszukaćzfatalnymskutkiem.Miałaryzykowaćponownie?
Aletobyłatylkokolacja,wtymdomu.Nawetnierandka.
‒Totylkokolacja–przypomniałNairo,jakbyczytałjejwmy-
ślach.–Niemasięczegobać.
‒Niczegosięnieboję.
Zostałotopowiedzianezbytpospiesznie,byzabrzmiałoprze-
konująco.Dostrzegającrozbawieniewjegooczach,zrozumiała
nagle,wjakichznalazłasiętarapatach.Niemogłasięwycofać,
nieujawniającjednocześnie,czegoobawiasięnajbardziej.
‒ Zgoda. – Zaczęła pakować starannie szkice. – Wybaczysz
mi,jeślisięnieprzebiorę?Tobyłdługidzień…
‒ Proponuję tylko zwykły posiłek. Nie wymagam, jak teścio-
wie mojej siostry, by ktokolwiek przebierał się do kolacji. Cho-
dzimioto,żebysięzrelaksować.
‒Och,towspaniale!
Jejulgabyłaszczera.Przezostatnietygodniemusiałacowie-
czórubieraćsiędokolacji.Formalneposiłkiwokółwypolerowa-
negostołuwwielkiejozdobnejjadalniprzypominałytestnawy-
trzymałość.Jużdwukrotniemusiaławłożyćbardziejeleganckie
sukienki,którezesobąprzywiozła.
‒ Szczerze mówiąc, mam ochotę na coś prostego jak omlet
albosernagrzance.
‒ Albo ryba z frytkami? – spytał od niechcenia, a w jej my-
ślachodrazupojawiłosiężywewspomnienie.
UdałoimsiędostaćtymczasowąpracęprzedBożymNarodze-
niemiżebyuczcićpierwszyzarobekodwielutygodni,zafundo-
wali sobie rybę z frytkami; jedli ją prosto z papieru palcami
zgrabiałymizzimna,któreterazzdawałosięprzenikaćzprze-
szłościiotaczaćjejserce.Uważaławtedy,wbrewwszystkiemu,
żenigdywżyciuniebyłatakaszczęśliwa–zakochanapouszy
wmężczyźnieoimieniuJett,któremubezwahaniaoddałaciało
idziewictwo.
Niespełna dwadzieścia cztery godziny później, kiedy Nairo
zaczął mówić o pieniądzach i zabezpieczeniu ich przyszłości,
dotarładoniejzwolnagorzkaprawda.
‒Niejadamjużrybyzfrytkami.Zadużotłuszczu.–Odrazu
pożałowałatychsłów,kiedyprzesunąłspojrzeniempojejciele,
skupiającwzroknataliiibiodrach.
‒ Nie musisz się o to martwić, Red – oznajmił, jakby chciał,
bypoczułasięurażonajegoniekłamanymzainteresowaniem.–
Iniemusiszsiędopominaćokomplementy.
‒Niedopominamsię!ImamnaimięRose.
‒ Dla mnie zawsze będziesz Red. – Nie dał jej czasu na roz-
ważanietegokomentarza,odwracającsię,bywejśćzpowrotem
do domu. – Mogę ci zaproponować rybę z frytkami, ale sądzę,
żestaćmnienaomlet,jeślitakijesttwójwybór.
Starałasięukryćzmieszanie,ruszajączanim.
Zmieszanie pogłębiło się, gdy zamiast skierować się stronę
rozległejjadalni,podążyłholem…kudrzwiomwejściowym.
‒Zaczekajchwilę.Dokądidziemy?Myślałam,że…
‒Zaprosiłemcięnakolację.Wyraziłaśzgodę.
‒Tak,ale…–Zaniepokojonapopatrzyłanadom,apotemna
niego,dostrzegającrozbawieniewjegooczach.
‒ Sądziłem, że chcesz choć na chwilę odpocząć od tej całej
formalności.
‒Tak,ale…
‒Tędy.
Wziął ją za rękę, wyprowadzając na nieruchome ciepło wie-
czoru. Rose ruszyła posłusznie po żwirowej ścieżce w stronę
drzwiwmurzecastillo.
‒Cotojest?–spytała,kiedywsunąłkluczwzamek.
‒ Mój dom… moje mieszkanie. – Otworzył drzwi i stanął
zboku,żebyjąprzepuścić.–Micasasucasa.
Rosepostawiłastopynawypolerowanejdrewnianejpodłodze
ipopatrzyłanabiałewysokieścianyiszerokiekręconeschody.
Widziała w głębi salon z dużymi ciemnoczerwonymi sofami.
Wszędzie stały półki z książkami, a pokój był zalany światłem.
Gdytylkotamweszła,poczułasięotoczonazewsządprzezkom-
fort, bardziej niż w jakimkolwiek pomieszczeniu castillo.Salon
odznaczałsiętakimisamymieleganckimiproporcjamijakresz-
tadomu,alebyłotubardziejswojskoiprzytulnie.
Coś, czego wcześniej nie rozumiała, stało się teraz jasne.
Przypuszczała,żegdyNaironiesiedzizniąisiostrąprzystole,
toalbowyjechał,albowybrałsięnakolacjęzjednązpięknych
kobiet,zktórymigowidywano.Nigdynieprzyszłojejdogłowy,
że może mieć osobne lokum wyłącznie dla siebie. Coś jej ten
pokójprzypominał.
NairopatrzyłnaRose,którarozglądałasięwokółzezdziwie-
niem.Towłaśniepragnąłosiągnąćidoznawałponurejsatysfak-
cji,widząc,jakzaskoczyłjąwidokjegoprywatnegoapartamen-
tu.
Esmeralda też byłaby zaskoczona, gdyby wiedziała, że przy-
prowadził tu dziś Rose. Nigdy nikogo tu nie przyprowadzał,
zwłaszcza żadnej kobiety. To miejsce należało tylko do niego,
byłojegoschronieniemodpowrotuzArgentyny;tusięukrywał,
kiedywcastilloprzebywałajegomacochaalboostatniazdobycz
ojca.
Było to jego sanktuarium, kiedy próbował ocalić majątek
przed bankructwem. Miejsce, gdzie był sam. Choć bardzo ko-
chał siostrę, potrzebował własnej osobistej przestrzeni. Nawet
wtedy,gdyodbudowałrelacjezojcem.Potrzebowałodprężenia.
Tyleżewtejchwilinieodczuwałgownajmniejszymstopniu.
Niewiedział,cogoopętało,żeprzyprowadziłtuRose.Niemógł
sięjużpowstrzymać.
Jejwidokwpokojachcastillo,zEsmeraldą,wobecnościjego
rodziny, był nie do zniesienia. Pragnął jej wyłącznie dla siebie.
Tylko oni dwoje. To było pożądanie, dla którego odpowiednim
miejscemwydawałsięjegoprywatnyapartament.Isypialnia.
Należało to rozegrać od niechcenia; mieli przed sobą całą
noc.
‒Nalejsobiewina,apotemprzyjdźdomnieiporozmawiajze
mną,kiedybędęgotował.
‒Gotujesz?Poważnie?
‒Oczywiście,wkażdymrazieprosteposiłki.Omlet,prawda?
Gdyby zaproponował coś innego, uznałaby to za kiepski po-
mysł,alezabrzmiałototakprosto,żepoczułasięjakwdomu.
Nie, nie wolno jej było tak myśleć. Ten apartament nie mógł
byćjejdomem,nawetjeślitakbardzoodbiegałswojskościąod
castillo, w którym przez większość czasu czuła się jak w mu-
zeum.
‒Mnieteżnalej.
Skierował się do drzwi kuchni, jak się domyśliła; dostrzegła
nastolikuotwartąbutelkęwina.Czułagwałtownebicieserca.
Był pewien, że się do niego przyłączy? Skierowała się do
kuchni,potemzawróciła.
Powiedziała mu wcześniej, że się nie boi, i nie zamierzała
przyznawać się do błędu. Nie w sytuacji, kiedy miała szansę
uporaćsięzprzeszłością,itoraznazawsze.
Odwróciłasięisięgnęłapobutelkę,uświadamiającsobiena-
gle,dlaczegotomieszkaniewydajejejsiędziwnieznajome.
Pewnejnocy,kiedywiatrgrzechotałszybamiwsquacie,aoni
leżeliprzytulenidosiebie,wyrzuciłazsiebiesekretyilęki.Nie
tylkoteprzeżywanewdomuojczyma,alejeszczewcześniejsze,
kiedyjejmatkapróbowałaznaleźćjakiśkątdomieszkania;czę-
sto musiały gnieździć się w jednym pokoju. Wygodny bliźniak
FredaBrownawydawałsięrajem.Zpoczątku.Gdyjeszczenie
doświadczyłystrachukryjącegosięzatymidrzwiami.
Żebyjąuspokoić,Nairozacząłjąnakłaniać,bywyobraziłaso-
bieprawdziwydom,tworzącwmyślachjegopomieszczenia.Po-
tem sam to zrobił. Pokój, w którym się teraz znajdowała, był
takisamjakjedenzopisanychprzezniego.
Już krzątał się po kuchni; wyjął z wielkiej lodówki papryki
icebuleikroiłjezwprawąostrymnożem.
‒Wino…
Postawiła kieliszek na wielkiej wyspie pośrodku i oparła się
o szafkę, sącząc swój trunek. Nie mogła oderwać wzroku od
jegodłoni,odichzwinności.Podwinąłrękawy,odsłaniającoliw-
kowąskórępokrytączarnymiwłosami.Wpatrywałasięzafascy-
nowanawruchjegomięśni.
Znieruchomiała, przypominając sobie, jak te ręce o długich
palcachpieściłyją,przyprawiająconiepowstrzymanąrozkosz.
‒ O co chodzi, Rose? – Zauważył jej zmieszanie i, podążając
zajejspojrzeniem,przesunąłwzrokiemposwoichrękach.–Nie
widzisztego,czegosięspodziewałaś?
Wyczułagroźbęwtympytaniu.
‒Ja…
Wyciągnąłramionaipomachałdłońmiprzedjejtwarzą.
‒Żadnychśladówpoigłach,blizn,oznaknarkomanii.Tonie
są ręce ćpuna, co, querida? – Jego ton kłócił się z tym czułym
zwrotem, jakiego użył. – A może sądzisz, że wciągałem to no-
sem?
‒Och,nie.Nie!–zaprzeczyłaniemalinstynktownie.Nieten
Nairo, zapracowany biznesmen, tak szanowany, oddany sio-
strze…Aleprzecieżtobyłtensamczłowiek,któregoznałajako
Jetta.Kiedyśwydawałjejsięniebezpieczny,aletoteraznależa-
łosięgobać.Wściekłośćwjegooczachbyłausprawiedliwiona.
– Nigdy nie uważałam… mieszkaliśmy razem… widziałam cię
rozebranego.–Głosjejzadrżał.–Wiedziałam,żeniejesteśnar-
komanem!
Wybuchnął cynicznym śmiechem, odrzucając do tyłu głowę.
Dziwne,alepotrafiłamyślećtylkootym,jakleżałaznimwśpi-
worze, tuląc się do niego. To wspomnienie wciąż przyprawiało
jąoskurczserca.
‒Aleuważałaś,żejestemgotówdlapieniędzyszprycowaćin-
nych.
Mówił obojętnym tonem, niemal łagodnie, jakby chodziło
o zwykłą rozmowę. Widać było jednak, że z trudem nad sobą
panuje.
Wiedziała, że musi do tego dojść. Że ten osad kryjący ich
przeszłość wypłynie kiedyś na powierzchnię. Ale wmawiała so-
bie,żetobezznaczenia;życiewtymmiejscuwydawałosięta-
kiespokojne.Wierzyła,żewykonazlecenieiznówodejdziespo-
kojnie…
Kogooszukiwała?Niemiałaspokojuodchwili,gdyzjawiłsię
w jej salonie. Przeszłość zostawiła blizny, wciąż świeże. Jedno
słowo,jedenpocałunek,jaktenwczasiepokazu,itebliznywyj-
rzałyspodcienkiejwarstwy.
Tylkodlaczegozwlekałtakdługo?
‒Ajednakbyłaśgotowamachnąćrękąnamojąpodłość,żeby
przyjąćzlecenie?–ChodziłooczywiścieoEsmeraldę.Chciał,by
jego siostra dostała suknię swych marzeń. Ale teraz wydawał
się zadowolony, że sytuacja przyjęła taki obrót, i chciał rzucić
jejwyzwanie.–Marnąmiałaśomnieopinię.
Kiedyś był dla niej całym światem; tym większe rozczarowa-
nie.
‒Widziałamwas.
Odłożyłnóż.
‒Toznaczy?
‒CiebieiJulie…
‒Julie?
Przypomniał sobie. Blondynkę, która sypiała z Jasonem, ale
okazywałazainteresowaniejemu,Jettowi.Rosejąwidziała…?
‒Nicdlamnienieznaczyła.
‒Nie?Widziałam,jaksięcałowaliście.
‒Niczegotakiegoniewidziałaś.–Znówsięgnąłponóż,jego
ruchy były gwałtowne. Musiał się czymś zająć, by jej nie do-
tknąć.Bałsiętego.–Widziałaśtylko,jakonacałowałamnie.
‒Atysięopierałeś?
Zrozumiał, o czym mówi. O chwili, gdy próbował przekonać
Julie,byopuściłasquat,uciekłaodJasonaijegobrudnychinte-
resów.Powiedziała,żetozrobi,jeślionodejdzieznią;miałałzy
w oczach, kiedy odmówił. Zrobił to delikatnie, przekonując, że
jestzkimśzwiązany.Jedynyraz,gdywyznałkomuś,coczujedo
Rose.Nawetjejniepowiedział;potemdziękowałzatoBogu.
‒Nie.Aleprzynajmniejmnieniezdradziła.
‒Naprawdęsądzisz,żemogłamzostaći…
‒Ico,Rose?–Nóżwbiłsięwdrewnianądeskę.–Dobrze,po-
całowałem ją. Jeśli to najgorsze, o co możesz mnie oskarżyć,
to…
Naprawdę odeszła od niego, bo widziała, jak pociesza Julie?
Czyto,coichłączyło,znaczyłodlaniejtakniewiele,żepopro-
stuodeszła?
‒Więcniedawałeśjejheroiny?
‒Co?
Zacisnął place na rękojeści noża. Bał się, że straci nad sobą
panowanie.Uważała,żebyłzdolnydotakiegoświństwa?
‒Dawałeśjejnarkotyki.
Powróciłmyślądomrocznegownętrza,potamtympocałunku.
Porazostatnichciałjązawrócićzdrogiwiodącejdopiekła.
„Odejdźstądizacznijodnowa–powiedział.–Jateżtozrobię.
–Wyjąłjejzdłonipaczuszkęzdziałką.–Koniecztym.Jeślito
rzucisz,możeszzemnąodejść”.
CzyRosenaprawdęsądziła,żedajeJulienarkotyki?
Wiedział,żemiałapowodypójśćnapolicję;samchciałuciec
odtejtrucicielskiejatmosferysquatu.Niemógłsiętylkopogo-
dzić z tym, o co go posądzała, tak głęboko przekonana, że na-
wetgoonicniespytała.Poprostuodeszła.
Ale największa zdrada polegała na tym, że, jak w przypadku
jegoojca,byłapewnatego,cowidziała,niestarającsiępoznać
prawdy.
‒Nicjejniedałem.Żadnychnarkotyków.Niedałemjejnicze-
go.
Niedałjejniczego.Jakmógłbytozrobić,skoroofiarowałswe
serce komuś innemu? Kobiecie, która stała teraz przed nim,
oskarżającgo…
Popatrzył na jej twarz, która tyle kiedyś dla niego znaczyła.
Wciążpiękną,aletoniebyłajużRed,jakąznał,choćsądziłina-
czej. Przez ten krótki czas, od chwili, gdy znów się spotkali,
sprawiła,żewszystkonabrałosensu–wskazałamudrogę,pod-
czasgdytaknaprawdęmiałagozanic.
‒Naprawdęuważasz,żetojasprzedawałemtamheroinę?
ROZDZIAŁSZÓSTY
‒Powiedzmiprawdę.Takuważałaś?
Wyrazjejtwarzymówiłzasiebie.
‒ Trzymałeś to w ręku tamtego dnia, a potem nagle miałeś
pieniądze.Powiedziałeś…
„Mamplan,jaknasstądwydostać”.Słowa,którezinterpreto-
wała po swojemu. „Ale muszę zdobyć więcej gotówki. Daj mi
kilkadni”.
‒ Powiedziałem, że nas stamtąd wyciągnę. Ale ty nie czeka-
łaś.Uciekłaś…powiadomiłaśpolicję,żeja…
‒ Musiałam, Jett… – Jego dawne imię, które oznaczało dla
niejciepło,jaksobiewmawiał.–Niemogłamsiedziećbezczyn-
nieipozwolić…
‒Naco,paniCavalliero?
‒Jett…Tobyzmarłzprzedawkowania.Niemogłamdopuścić,
bysiętopowtórzyło.
‒Niemogłaś…ty…Och,inferno!
Poruszyłodruchowonożem,kaleczącsięgłębokowpalec.
‒Dodiabła…
‒Och,Nairo…
Nagleznalazłasięobokniego.Ujęłajegodłońipoprowadziła
godozlewu.Potemodkręciławodęispłukałakrew,bypochwi-
liprzyłożyćnarozcięciekawałekręcznikapapierowego.
‒Przyciskajmocno.Cośznajdę…maszapteczkę?
‒Wtamtejszafce.–Wskazałgłową.–Drugaszuflada.
Beztruduznalazłaopatrunekichoćwidokgłębokiegorozcię-
ciaprzyprawiłjąomdłości,szybkoipewniezakryłaranę.
‒Gracias.
Zrobiła,cotrzeba,aleniecofnęładłoni,wciążobejmującjego
palce.Byłazaskoczonatym,żeNairopozwalajejtrzymaćrękę.
‒ Dziękuję – powiedział chrapliwie, a ona spojrzała mu
wtwarz.–Rose…
Widziaławjegoniezgłębionychoczachodbicieswojejtwarzy
iczułagorącydotykjegoskóry.
‒ Rose, do diabła, wysłuchaj mnie… Nie sprzedawałem żad-
nych narkotyków ani Julie, ani nikomu innemu. Możesz mi nie
wierzyć,aletoprawda.Jużprędzejbymumarł.
Nieprzedstawiłżadnegodowodu,alejużsamoto,żeniesta-
rał się jej niczym przekonać, było dla niej szokiem. Jak mogła
pojąćwszystkotakopacznie?
I uświadomiła sobie coś jeszcze, coś raniącego bardziej niż
tenjegonóż.Zdałasobiesprawę,jakbardzosiębała,mieszka-
jącwsquacie.NietylkoJetta–wszystkich.
Matka, ojciec – zawiedli ją, każde na swój sposób. Czyż nie
uważaławgłębiduszy,żewszyscybędąpostępowaćtaksamo?
Zwłaszczamężczyźni.
NawetNairo.
Wydawało jej się, że go kocha, ale czy naprawdę mu ufała?
Czymożnakogośkochać,niedarzącgoabsolutnymzaufaniem?
Pojawiła się nowa myśl, przyprawiająca o lodowaty chłód.
Czy,popełniającnajwiększybłądwżyciu,straciłakogoś,nakim
niegdyśtakbardzojejzależało?
Igdzieśwzakamarkachjejumysłupojawiłasiękolejnamyśl,
równielodowata–żeten,nakimjejtakbardzozależało,nigdy
niepowiedział,żezależymunaniej.
‒Alepolicja…
Zacisnąłdłońnajejpalcach.
‒O,tak,zjawiłasię.Niemogłobyćinaczej,skorojąwezwa-
łaś…
Wpatrywałsięwnią,aleonaznówpowróciładotamtejciem-
ności i chłodu wigilii Bożego Narodzenia. Nie była w stanie
odejść,więcukryłasięwcieniupodrugiejstronieulicy.Widzia-
ła, jak policja dokonuje nalotu na dom i wyprowadza wszyst-
kich. I widziała, jak wsadzają Naira do radiowozu i zawożą go
nakomendę.Jakgoaresztują.
‒ Nie – powiedział. Wydawało się, że czyta w jej myślach. –
Niearesztowalimnie.Niemielizaco.Przeszukalisquat,zabra-
li wszystkich na przesłuchanie. Powinnaś była zostać trochę
dłużej.Dowiedziałabyśsięprawdy.
Przygryzła wargę. W pewnym momencie spojrzał z tylnego
siedzeniaradiowozuwciemność.Cofnęłasię,ale…
‒Widziałeś…
‒Widziałem.
Domyśliłsię,żetoonadoniosłapolicji.
‒ Musiałam… chyba rozumiesz? Nie mogłam brać tego na
swojesumienie…
‒ I uważałaś, że to ja byłem przyczyną skazy na tym twoim
delikatnymsumieniu?Ocochodziło,Rose…zpowoduswojego
wrednego ojczyma widziałaś wszędzie drani? I myślałaś, że ja
teżtakijestem?Czyocośinnego?
‒ A o co innego mogło chodzić? – spytała drżącym głosem,
świadoma,żetakłatwoczytajejwmyślach,ibojącsiętego,co
nadchodzi.
‒ Niczego przy mnie nie znaleźli, Red. – Zdołał tchnąć w to
czułeniegdyśmianotylejadu,żepaliłojąwskórę.–Aniśladu
proszku, ani jednej strzykawki. Nie mam nic na sumieniu. Ale
znaleźli sporo przy Jasonie. Więc, jak widzisz, nie zarobiłaś na
swojepieniądze.
‒Pieniądze?Jakiepieniądze?
Wykrzywiłustawcynicznymuśmiechu,aonapróbowałabez-
skutecznieuwolnićsięzuściskujegopalców.Nogimiałazdrę-
twiałe;to,copowiedział,pozbawiłojątchu.
‒ Nagrodę, którą rodzice Toby’ego wyznaczyli za wskazanie
człowieka, który sprzedał ich synowi narkotyki i go zabił. Czy
nietoporuszyłotwoimsumieniem?
‒Nie…wykluczone!
Ścisnąłjejdłońjeszczemocniejiprzyciągnąłjądosiebie,do
swej twardej piersi. Spojrzał jej głęboko w oczy, jakby chciał
znaleźćwnichprawdę.
‒Tonie....niemogłabym…
‒Gdybymchciał,mógłbymciniemaluwierzyć.
‒Aletakniejest,prawda?Woliszwierzyć,żezdradziłamcię
iwydałampolicji,bozyskałamnatympieniądze?
Wzruszyłobojętnieramionami.
‒Tobyłodawno,machnąłemnatoręką.Alezdrada?Gdybym
miał się poczuć zdradzony, musiałoby mi na czymkolwiek zale-
żeć.
Gryzącaironiajegosłówporuszyłaniądogłębi.
‒Więcuważasz,żejedynypowód,dlaktóregocięopuściłam,
sprowadzałsiędopieniędzy?–rzuciłamuwtwarz.–Nieprzy-
szło ci do głowy, że może sobie uświadomiłam, że chcę… po-
trzebuję…więcej?
Powróciłogwałtowniewspomnienie,którejąnawiedziło,gdy
tylko tu weszła. Chciał kiedyś, by powiedziała mu o swoim
domumarzeń,aleonaniebyławstanie.Niemiałapojęcia,jak
wygląda prawdziwy dom. Tyle że miał być bezpieczny i za-
mieszkałyprzezludzi,którymmożnaufać.
‒Żechciałamtego,czegochciałaRose,tego,comamteraz,
aniepoprostuegzystowaćjakRedzmężczyznątakimjakty?
‒ Jeśli tak, to się okłamywałaś – odparł ostro. – I kłamałaś
przezostatniedziesięćlatztymswoimlordemAndrewiniedo-
szłym małżeństwem. – Pochylił głowę, ich usta dzieliły tylko
centymetry.Zadrżałanamyśloogniu,którybyrozgorzał,gdy-
byichwargisięzetknęły.Bałasiętegoijednocześnietakbar-
dzotegopragnęła.–Niepotrafiłaśocenićwłaściwiewszystkie-
go, co mieliśmy… namiętności, która wybuchła w chwili, gdy
tylko się spotkaliśmy. Która kazała mi zabrać cię z ulicy. Która
sprawiła, że oddałaś mi swoje dziewictwo. Nie mogłabyś zna-
leźćniczego,cobyjejdorównywało.
Zabrakło jej słów, by zaprzeczyć jego oskarżeniu. Pragnęła
tegowtedyiterazczuładokładnietosamo.
Niezupełnie.Wprzeszłościrzuciłamusięwramionawprzy-
pływie pierwszej, naiwnej namiętności. Nairo pospieszył jej na
ratunek, kiedy krążyła zagubiona i samotna po ulicach Londy-
nu. Uważała go za rycerza w lśniącej zbroi, ale on mógł obda-
rzyć ją tylko tą namiętnością, a ona, pragnąc o wiele więcej,
bała się coraz bardziej, aż wreszcie uznała, że jedynym wyj-
ściem jest ucieczka. Ale uciekała przed brakiem miłości, nie
przedmężczyzną,któryhandlowałnarkotykami.
Gdyzobaczyła,jaknóżwbijasięwjegopalec,idoznałaszo-
ku, zrozumiała, że tkwi w tym wszystkim głębiej, niż sądziła.
Kiedyś,wsquacie,zahaczyłarękąowystającygwóźdź,nicwiel-
kiego,lekkieskaleczenie,aonpodniósłjejdłońdoust,bypoca-
łować to nacięcie, patrząc jej jednocześnie w oczy. Podobał jej
się ten jego uśmiech, bezdenna ciemność oczu, w których się
zatracała; przyciągnął ją do siebie i przywarł do jej warg
wgwałtownympocałunku.Wylądowalitegowieczoruwśpiwo-
rze, kładąc z niechęcią kres namiętności, gdy skończyły im się
prezerwatywy.
Była gotowa kochać się jeszcze raz, bez zabezpieczenia, jak
sobie teraz przypomniała; nigdy nie umiała się opanować, gdy
chodziłooniego,naiwnaniczymmatka,którazaszławjejwie-
ku ciążę. To Nairo zawsze wykazywał rozsądek. Uważała to za
dowód jego troski, ale potem była zmuszona podejrzewać, że
chciałchronićprzedewszystkimsiebie,bynieobarczaćsięni-
czym,cozwiązałobygozniąnazawsze.
Teraz, kiedy wiedziała, że znika nocą w tym swoim prywat-
nymapartamencie,znówpomyślałaotychpięknychkobietach.
Widziaławwyobraźni,jakbierzejedołóżka,odwozidodomu…
Ale może, jeśli spędzał tu wieczory zupełnie sam… Czy była
taknaiwna,bysądzić,żeNiaroniemawtejchwilinikogo?
„Namiętność, która wybuchła w chwili, gdy się spotkaliśmy.
Niemogłaśznaleźćniczego,cobyjejdorównywało”.
Czytomożliwe,byionwciążjejdoznawał?
‒Wciążniemożeszznaleźć,prawda?
‒ Nie? – rzuciła wyzywająco, ale tylko przybliżyła do niego
ustaipoczułajegooddechnaswojejskórze.
Balansowała nad przepaścią; w każdej chwili mogła runąć
wotchłańpragnienia.Niechciałategopowstrzymywać.To,co
powiedział,rozpalałokrewwjejżyłach,dotykichpalcówprzy-
pominałporażenieprądem.Wiedziała,żebezpieczniejsięwyco-
fać – ale była to ostatnia rzecz, jaką mogła uczynić. Pragnęła
tego dotyku, potrzebowała, podczas gdy jej zdrowy rozsadek
walczyłzwygłodniałąseksualnością.
Chciała,bytoonwykonałpierwszyruch,alewiedziała,żeto
zjejstronytchórzostwo.Toonategopragnęła.Wiedziała,żeje-
śliterazstchórzy,tonazajutrzbędzieżałować.Alejeślisięod-
waży,toczyniebędzieżałowaćjeszczebardziej?
‒ Nie wiem – oznajmił. – Gdybyś znalazła kogoś, komu dała-
byśto,czymsiędzieliliśmy,tobyłabyśznimteraz.Alenikogo
nie ma. Więc możesz zmierzyć się z prawdą albo twierdzić, że
to,comówię,jestkłamstwem.
Niebezpieczeństwo polegało na tym, że mówił do siebie. Nie
rzucałwyzwaniaRose,byprzyznała,jakbyłokiedyś,jakjestte-
raz,alezmuszałsiędotego,bysamemuzmierzyćsięzprawdą
i ocenić własne życie w ciągu tych dziesięciu lat, jakie minęły
od ich rozstania. Nie pojawił się nikt, kto działałby na niego
równiemocno,żadnakobieta,któratakbardzobynimzawład-
nęła od dnia, w którym Rose porzuciła go w tamtą grudniową
noc.Byłyinnekobiety,którezaspokajałypragnieniajegociała,
ależadnaniezbudziławnimtakiejtęsknotyjakona.
Tak,gasiłyjegogłód,alepozostawałoponichuczucieniedo-
sytu.Niemiałnic,comógłbyimdać,aoneniepotrafiływypeł-
nićtkwiącejwnimpustki.Dlategoskupiłsięnaposiadłości,na
interesach, wmawiając sobie, że chodzi mu o odbudowanie re-
lacji z ojcem, zyskanie jego szacunku, ale tak naprawdę wciąż
prześladowałogowspomnienieotym,jakbyłozRed.
Dlategotrzymałjąterazprzysobie,dlategoniemógłpozwo-
lić jej odejść, dopóki nie nasyciłby się jej ciałem, nie zaspokoił
głodu, z jakim go pozostawiła. Przynajmniej uporałby się z tą
ślepąobsesjąimógłpodążyćdalej.
‒Nie–odparłacichoRose.
Tojednosłowowyrwałogogwałtowniezzamyślenia.
‒Nie…toznaczy,niechcesz?
‒Nie,toznaczy,żeniemogętwierdzić,żeto,comówisz,jest
kłamstwem.
Gdybywyczułwjejgłosienajsłabszechoćbydrżenie,jakiekol-
wiekwahanie,odsunąłbysięodniejiskupiłnaprzygotowaniu
prostego posiłku, choć pewnie by go to zabiło. Pragnął jej.
Chciał ją posiąść, smakować jej usta, czuć ciepło i miękkość
uległegociała.
Tak,chodziłomuouległość.Chciał,bybyłachętnaizłaknio-
najegodotyku,jegopocałunków,takjakwprzeszłości.Nicin-
nego nie dałoby mu satysfakcji. Przeżywał piekło, trzymając
przy sobie ręce przez cały czas jej pobytu w castillo, i teraz
krewłomotałamuwżyłach.
‒Chciałabympowiedzieć,żenieczujętegosamegowstosun-
kudociebie,alebymkłamała.
Zamrugał;wprawiłagowosłupienie.
‒Więc?Cowgruncierzeczymówisz?
Czyzdawałsobiesprawę,jakdręczyłojąto,żejesttakblisko
niego i nie może go dotknąć? Czuć ciepło jego ciała, jego od-
dech na swym policzku? Musiała oblizać wyschnięte wargi,
żebywydobyćzsiebiegłos.
‒Ja…ja…–wyjąkała,szukającsłówzaprzeczenia,któreby-
łobywierutnymkłamstwem.–Ja…och,Nairo…–Niemogłasię
jużdłużejpowstrzymywać.–Pocałujmnie!Natychmiast!
ROZDZIAŁSIÓDMY
Nie wiedziała, kto poruszył się pierwszy. Czy to ona uniosła
twarz,aichustazłączyłysięwpalącejnamiętności?Czyteżon
pochyliłgłowęwodpowiedzinajejdzikieżądanie?Albożebyją
uciszyć,bysięnierozmyśliła?
Niemusiałsięmartwić;niemogłazaprzeczyćgłodowi,który
odczuwała od chwili, gdy wkroczył do jej salonu i życia. Jakby
ŚpiącaKrólewnaczekałanatenjedenpocałunekksięcia.
Księcia? Nairo nie był księciem z bajki, tak jak nie był ryce-
rzemwlśniącejzbroi,októrymśniła,kiedygopoznała.Nicze-
gojejnieobiecywał,aleteraznicjejtonieobchodziło.
Pragnęłagotylkojakomężczyzny.Otworzyłaszerokousta,by
gosmakować,wodzićjęzykiempojegojęzykuwnajbardziejin-
tymnym zapamiętaniu. Pieszczota jego palców, pod bluzką tuż
przy pasku dżinsów, przyprawiła ją o dreszcz, ona sama zaś
przywarładojegogorącegociała.Czułatwardośćjegopodnie-
cenia,któredowodziło,żeodczuwatensamgłód,któryprzeni-
kałjąteraz.
Poczuła, jak jej stopy odrywają się od podłogi, kiedy ją pod-
niósł,trzymającwżelaznychobjęciach.Zjękiemuległościobję-
ła go za szyję, zanurzyła palce w jedwabistej czerni jego wło-
sów i bez reszty oddała się emocjom, które zalewały ją niepo-
wstrzymanąfalą.
‒ Nie można było tego zapomnieć. Nigdy – wymamrotał Na-
iro, szarpiąc jej bluzkę tak mocno, że guziki rozsypały się po
podłodze.
‒ Nigdy – powtórzyła jak echo, nie znajdując innych słów
wtymświecie,wktórymistnielitylkooni.
Drżałyjejdłonie,gdywodziłanimipojegotwarzy.Niemogła
uwierzyć, że może go dotykać, całować, tak jak w przeszłości.
Wydawało jej się, że jeśli otworzy oczy, to znów znajdzie się
w squacie. Panowały tam brud i zimno, ale dla niej stanowił
szczególnemiejsce.PonieważbyłatamzJettem,któremuodda-
łaserce,ajejzłudzeniawciążtrwały.
‒ Nigdy, nigdy, nigdy… – szeptała, przyciągając jego głowę,
bywodzićjęzykiempojegoustach.
Lecz Nairo wysunął gwałtownie dłonie spod jej bluzki i pod-
niósłjązszafki,naktórejsiedziała.
‒Nie.
Byłotobrutalneiniewiarygodne.
‒Nie–powtórzył.–Nietak…nietutaj…
‒Tak…tutaj…teraz…
Ku jej uldze Nairo wziął ją w ramiona i skierował się do
drzwi.
‒Przyrzekłemsobie,żenastępnymrazemwezmęciędołóż-
ka – mruknął w jej rude włosy. – Nie do jakiegoś śpiwora na
zimnejitwardejpodłodze.
Nie przeszkadzało jej to, kiedy niósł ją przez pokój. Najważ-
niejszybyłtenmężczyzna;resztasięnieliczyła.
Więc kiedy ją położył na miękkim i szerokim łożu, poczuła
nieznaczne wahanie, ale trwało to jedynie sekundę, dwa nie-
pewneuderzeniaserca,dopókinieznalazłsięobokniejinieza-
cząłwodzićustamipojejtwarzy,wargach,skórze,gdytedłonie
odsunęłyjejbluzkęirozpięłykoronkowystanikpodspodem.
Rose odrzuciła głowę, by mógł zsuwać się wargami po jej
krtaniiramionach.Dotykjegojęzykanajejpiersiachpozbawił
ją tchu; wygięła się, czując, jak między jej nogami narasta
ogień. Kiedy wziął w usta jej naprężony sutek, a jego zęby po-
tarłyłagodnieskórę,ogarnąłjąjeszczesilniejszygłód.
‒Nairo…
Chwyciłagozasilneramiona,apotem,zniecierpliwionatym,
żedzieliichbarierajegoubrania,zaczęłamuszarpaćguzikiko-
szuli,takjakonwcześniejszarpałjejguziki.
‒Chcę…
‒Wiem,querida…
Wjegogłosiepobrzmiewałanutarozbawieniagwałtownością
jejreakcji,ajegoustapobudzałyjądojeszczesilniejszegogło-
du.
Nie dbała o to, że go ujawnia, kiedy napotkała jego dłonie
przy pasku swoich dżinsów, pomagając mu zdjąć je aż do ko-
stek; chciała być przy nim naga, chciała być dotykana przez
niego – posiadana! W swej naiwności straciła to przed dziesię-
ciu laty, a teraz, gdy odkryła to na nowo, nie mogła się docze-
kać,kiedyznówjąweźmie.
Terazwiedziała,dlaczegomusiałazerwaćzAndrew,dlaczego
ich małżeństwo byłoby jej największym błędem. Nie doznała
tegowszechogarniającegopragnieniaznikimpróczNaira.
‒Red…Rose…momento.–Chrapliwośćjegogłosudowodzi-
ła, jak bardzo stara się nad sobą zapanować. Nie chciała, by
nadsobąpanował.
‒Nie…–Odszukałaklamręjegopaskaiprzesunęładłoniąpo
nabrzmiałej twardości, uśmiechając się, gdy wydał z siebie jęk
uległości. Rozpięła mu zamek błyskawiczny i poczuła jego żar,
aleonopuściłrękęichwyciłjązanadgarstek.
‒Rose!.–Jegogłosświadczyłowalce,jakązesobątoczył.–
Musimy…sięzabezpieczyć.
Zawszeotympamiętał,kiedykochalisięwsquacie.Pilnował,
byniezabrakłokondomów.Nigdysiębeznichniekładłzniądo
łóżka.
Uznałajednak,żepowinienoczymświedzieć.
‒ Andrew… i ja – wyjąkała, kiedy wysunął szufladę nocnego
stolikaisięgnąłdoniej.–Mynigdy…
WchwilępóźniejNairoodwróciłsiędoniejipokryłjejtwarz
pocałunkami,jeszczenamiętniejszyminiżwcześniej.Rozdarłfo-
lięniezgrabnyminaglepalcami.
‒ Pomóż mi… – rzucił chrapliwie, a ona pomogła mu nacią-
gnąćprezerwatywę,czującżarjegonaprężonegociała.
‒Teraz…
Pchnąłjąbezceremonialnienałóżkoiprzykryłsobą,poczym
rozsunął jej nogi swoimi, silnymi i szorstkimi od włosów. Rose
zamknęławyczekującooczyijednocześnieusłyszaławjegood-
dechunutęniezadowolenia.
‒Nie,querida,otwórzoczy.Spójrznamnie!
Jegotwarzbyłatakblisko.
‒Chcę,żebyśtozapamiętała…żebyświedziała,kimjestem.
‒Wiem.Ipamiętam…
Urwała gwałtownie, a jej słowa przeszły w krzyk spełnienia,
kiedy wtargnął w nią z całej siły, a ona wbiła mu paznokcie
wtwardemięśniepleców.
Kiedyzacząłsięporuszać,niemiaławyboru,musiaładostoso-
waćsiędojegorytmu.Unosiłabiodra,otwierającsiędlaniego
coraz bardziej, oddając wszystko, co tylko mogła, i biorąc od
niegowszystko.Byłotomocne,pospieszne,zajadłe,jakbylata,
które upłynęły, narastały w seksualnym głodzie, przyprawiają-
cym ich teraz o szalone pragnienie. Rozkoszowała się jego
szorstką namiętnością i odpowiadała na nią, gdy prowadził ją
naszczyt,corazwyżej;napięcienarastało,ażniepozostałonic
prócz wybuchu całkowitego spełnienia, którego doznali jedno-
cześnie.
Nairo obudził się wczesnym rankiem, wraz z pierwszymi
oznakami światła na horyzoncie, i zobaczył śpiącą kobietę
uswegoboku,jejrudewłosyrozsypanenapoduszce.
Widok miękkiej krągłości jej piersi przywierających do prze-
ścieradła, łuku bioder, ciemnego trójkąta u zbiegu ud znów
przyprawił go o pożądanie, zbudził głód, który narastał przez
dziesięćlatiodktóregonicniemogłogouwolnić,nawetgłębo-
kisen,wjakimsięwkońcupogrążył.ZnówmiałRosewswoim
łóżkuiwydawałosiętoniewiarygodne.
Byłtonajlepszysekswjegożyciu,fizycznyakt,naktórycze-
kałprzezcałytenczas,odtamtychdniwsquacie.Choćniedo-
świadczona wówczas, stanowiła obietnicę tego, czego pragnął,
oczymterazwiedział.Teraz,kiedyjużjąodnalazł,pragnąłza-
trzymaćjąprzysobie,bywyczekiwaćtakichwłaśniechwil.Bu-
dzić się z nią u boku, a wcześniej brać ją raz za razem, aż do
wyczerpania,izapadaćwgłębokisen.
W pewnym momencie, jeszcze w nocy, poszedł do kuchni po
owoce i wino, zamiast omleta, którego nigdy nie przygotował.
Karmił ją winogronami i brzoskwiniami, zlizywał sok z na-
brzmiałych warg. Kiedy rozlała trochę trunku na piersi, też go
spijał,rozkoszującsiędrżeniemjejskóry.
‒ Co więc się stało, kiedy już uciekłaś ze squatu? – spytał,
gdymrokwpokojuskrywałichtwarze,mogącezdradzićwięcej
niżsłowa.–Dokądposzłaś?Zpewnościąniedotegodraniaoj-
czyma?
Wiedział, że pogodziła się z matką, ale nie mogła przecież
tamwrócić.Zadrżałaniespokojnie.
‒Nigdy!Alekontaktowałamsięzmatką…dzwoniłamdoniej,
kiedyniebyłogowdomu.Czułasiętakanieszczęśliwa,boso-
bie uświadomiła, za kogo wyszła, i tak jak ja, chciała uciec.
Umówiłyśmysięnaspotkanie,alepotemwylądowaławszpita-
lu. – Napiła się wina, jakby szukała w nim siły. – Była posinia-
czonaimiałapołamaneżebra.Planowałyśmyuciecrazemiza-
cząć gdzieś nowe życie. Nie miałyśmy pieniędzy. Mama nic od
niego nie chciała. Poszłyśmy do opieki społecznej. Znaleziono
nam mieszkanie w innym mieście. Brałyśmy każdą pracę, jaka
siętrafiła.
Popatrzył w jej okrytą mrokiem twarz. Nie mógł tej kobiecie
odmówićodwagi.
‒Ajakstałaśsięprojektantką?
‒ Pracowałam przy układaniu towaru w supermarkecie,
mama też się tam zatrudniła. Zaczęłam od kursów wieczoro-
wych, sztuka i wzornictwo. Okazało się, że mam do tego smy-
kałkę.Kiedymamaznalazłalepsząpracę,zdecydowałamsięna
collegeidostałamstypendium.Najpierw,wieczorami,zajmowa-
łam się naprawą odzieży i przeróbkami, potem uszyłam kilka
sukni. Poszczęściło mi się, klienci byli zachwyceni. Dostałam
pracę w domu mody. Zaczęłam od samego dołu, uczyłam się,
pracowałam ciężko… Znalazłam sobie tanie lokum i zaczęłam
być znana. Potem mama zachorowała na raka, a ja poznałam
Andrew…iwszystkosięzawaliło.
‒Nigdyznimniespałaś?
‒ Nigdy. – Spojrzała na niego w ciemności. – Nigdy tego nie
chciałam.
‒Alechciałaśzaniegowyjść.
‒ Przyjęłam jego oświadczyny. – Zabrzmiało to inaczej niż
„chciałamzaniegowyjść”.–Myślałam,żezapewnimipoczucie
bezpieczeństwa.Alenietegotaknaprawdęchciałam.
‒ Bezpieczeństwo – powtórzył Nairo. – W przeciwieństwie
do…
Odstawił hałaśliwie kieliszek. Wciąż uważała go za niebez-
piecznego…przestępcę?
‒Jeślichciałaśzłegochłopaka…
‒Nie,Nairo!Myliłamsię.Nigdyniepowinnambyła…
‒ Owszem, powinnaś była – odwarknął. – Jeśli naprawdę po-
dejrzewałaś,żektoś…żejestemzamieszanywtębrudnąspra-
wę,tooczywiściemusiałaśzareagować.
‒Gdybympodejrzewała…–Wzięłagozarękę.–Tak,alesię
myliłam.Codociebie.Ijeślimusiszkonieczniewiedzieć,myli-
łamsięteżcodoAndrew.
Wzmiankaotymczłowiekubyłaniedozniesienia.
‒Zapomnijonim.Liczymysiętylkomy.
Wyjął jej kieliszek z dłoni i odstawił, potem pochylił się nad
nią, przywierając do jej ust. Tak jak się spodziewał, odpowie-
działa na jego pocałunki, z początku delikatnie, potem z coraz
większymzapamiętaniem,obejmującgozaszyjęiprzyciągając
dosiebie.
Chwilępóźniejzapomnielicałkowicieotejrozmowieizatraci-
li się w dzikiej, płomiennej namiętności, która pochłonęła ich
bezreszty…
Aterazwciążtubyła,obokniego,nagaiciepła.Wystarczyło
jązbudzić…
Coś go jednak powstrzymało, jego dłoń zastygła nad jej cia-
łem,taknisko,żejejpierśunoszonaoddechemniemalsięonią
ocierała.
Gdyby się otarła, to wiedział, że nie skończyłoby się na tym.
Niepotrafiłbynadsobązapanować.Jużoczekiwałniecierpliwie
przyjemności,jakiejjegociałodoświadczyłotejnocy.
Zkim?KimbyłataRose,którapozwoliłamuwniknąćwswe
ciepłewnętrzetylerazytejnocy,aterazjawiłasięjakozachę-
ta?
Czytobyłatasamakobieta,któragoporzuciłaiwydałapoli-
cji?Nicnaniegoniemieli,aleskandalzwiązanyztymnalotem
iaresztowaniemzniszczyłniemaljegowszelkieszanseporozu-
mieniazojcem.
Poruszyła się, wzdychając cicho, i Nairo cofnął dłoń, ucieka-
jącprzedtąpokusą.
Naprawdę nie wiedziała o nagrodzie związanej z narkotyka-
mi, które przyczyniły się do śmierci Toby’ego? Zawsze uważał,
żetakibyłmotywjejdziałania,aJason,wściekłyzpowoduzde-
maskowania,przyrzekłjejzemstę.
Wstałzłóżka,agwałtownośćjegoruchówstanowiłaechonie-
pokojącychmyśli.
A jeśli Rose nie wiedziała o nagrodzie? Twierdziła, że go ko-
cha, ale mu nie ufała. Tak jak jego ojciec, nie zadała sobie na-
wet trudu, by spytać, jak naprawdę było; oparła się na pozo-
rach.Potemnakłoniłagodopozostaniatamtejnocywsquacie,
kiedy akurat zamierzał odejść i spotkać się z ojcem, powrócić
dorodzinnegodomu.
„Nie, nie odchodź…” – prosiła Rose, przywierając do niego
swoimmiękkimciałemiporuszającbiodrami,coodrazuzrodzi-
łownimgłód.
Jużterazpłonąłnasamotowspomnienie,takbardzo,żetrud-
no mu było zapiąć dżinsy z powodu bolesnej twardości. Każdy
nerw mu podpowiadał, by odrzucić ubranie i znów położyć się
włóżkuzRose…
‒Nairo…
Przez chwilę sądził, że ten głos dobiegł do niego z przeszło-
ści, dopóki nie usłyszał go ponownie. Poruszyła się niespokoj-
nie.
‒ Dokąd idziesz? – Była zaczerwieniona od snu, rude włosy
opadałyjejnatwarz.Ustawciążmiałaobrzmiałeodjegopoca-
łunków.–Nieodchodź…
Wystarczyło,bysięzatrzymał.
‒Wróćtutaj.–Wyciągnęłarękę.–Proszę.
Wydajączsiebiejękrezygnacji,amożerozpaczy,cisnąłpod-
koszulkiem, który miał włożyć, i rzucił się na łóżko obok niej.
Przyciągnąłjejszczupłeciało,apotemcałowałją,dającsiępo-
rwaćzmysłowejfaliizapominającocałymświecie.
ROZDZIAŁÓSMY
Stałosięto,kiedyopuszczałajegoapartament.
Ich akt miłosny miał w sobie intensywność, jakiej nigdy nie
zaznała. Wydawało się, że jego pocałunki pozbawiają jej ciało
duszy,ajegodotykpozostawianajejskórzeognistyślad,dopó-
kinieogarnęłoichwyczerpanie,zktóregoRoseocknęłasięnie-
malzapóźno.Ubrałasiępospiesznieiruszyładodrzwi.
Była pewna, że zachowuje się cicho, ale usłyszała, jak Nairo
poruszasięzajejplecami.
‒Corobisz?
‒Muszęjużiść!Ktośmożemniezauważyć,chociażbyEsme-
ralda.Albo,cogorsza,ktośzrodzinyOscara,zwłaszczaksiężna
Marguerite. Zawsze budzi się rano. Chcesz, żeby wiedzieli o…
nas?
Byli „oni”? Czy chodziło tylko o jedną noc, którą należało
skrywaćjakbrudnysekret?
Gdybyzrobiłatotamtejnocy,kiedyuciekłazesquatu,gdyby
spytała,cosiędzieje,czyodkryłabyprawdęzamiastopieraćsię
napodejrzeniach?Czypowiedziałbyjej…?
‒Jett…
Wymówiła to dawne imię szeptem, przekonana, że nie usły-
szał.Obróciłsięwjejstronę.
‒Nie…maszrację.Tobyłbybłąd.Musiszjużiść…Anaimię
mam Nairo – oznajmił z brutalną szczerością. – Jett nigdy nie
istniał,takjakRedzawszebyłatylkofantazją.
‒Oczywiście…
Teraznaprawdęmusiałaodejść,niezobawy,żektośjązoba-
czy. Straciła kontrolę nad emocjami; chciała ukryć przed nim
rozpacz.
Wydawało jej się, że wyciągnęła lekcję z przeszłości. Że po-
winna z nim rozmawiać, pytać o jego odczucia, zamiast ucie-
kać.Więcspytała.Ajegoodpowiedźdowodziła,żeniemamię-
dzy nimi nic wyjątkowego prócz ślepej namiętności zabijającej
racjonalnąmyśl.Głódpożądania,któryniewymagałwyjaśnień
aniczułości.
To wszystko, co Nairo miał jej do zaoferowania. Jeśli była
dość silna, by z tego korzystać, to nie mogła zdradzać swych
prawdziwychuczuć.Jeślichciałwięcejtego,cojużmieli,todał
to jasno do zrozumienia. Nie śmiała domagać się czegoś jesz-
cze, bo w przeciwnym razie nawet ten oparty na namiętności
„związek”zakończyłbysięklęską.
‒Dozobaczeniawdomu.
Postanowiłaokazywaćmuzimnąobojętność.Skorotylkotyle
miałjejdozaoferowania,toniezamierzałaprosićonicwięcej.
Łzy rozmazywały jej wzrok, kiedy ruszyła ścieżką w stronę
głównegowejściadocastillo.Więcgdyznikądpojawiłsięośle-
piający rozbłysk, sądziła, że to skutek palącej wilgoci w jej
oczach.
Dopóki nie pojawił się znowu. I ponownie, zmieniając się
wkanonadępłomieniwciszyporanka.
Takjakdziesięćlattemu–pomyślał,gdydrzwisięzaniąza-
mknęły.Niepodejrzewałwtedyjednak,żeodeszłanazawsze.
Czyterazmiaławrócić?Czypragnął,byzostała?
Dodiabła,napewnozniąjeszczenieskończył.Niechciał,by
tanocdobiegłakresu,niechciał,byRoseodeszła.Iniedlatego,
żemoglijązobaczyćSchlieburgowie.
Och,byłpewien,żeMargueriteniebyłabyzadowolona,gdyby
siędowiedziała,żeon,Nairo,sypiazosobąwynajętądopracy.
Byłooczywiste,żeRosepragnietoukryćiżeponimspodzie-
wasiętegosamego.Owszem,niebyłgotówzdradzićświatutej
zmiany w ich relacjach. Tak, wierzyła, że chodzi mu o teściów
Esmeraldy.Jednakbardziejchodziłomuosiostrę.Gdybysiędo-
wiedziała, że Rose to jego kochanka, spojrzałaby mu w twarz
idostrzegłacoś,cowolałukryć.
A może rzeczywiście chodziło o coś więcej? Usiadł gwałtow-
nie,wpatrującsięwlustronaścianieinapotykającswójwzrok.
Chciałsięprzekonać,comalujesięnajegotwarzy,którąpoka-
zywałświatu.Wiedziałdziesięćlattemu,cototakiego.Gniew,
poczuciezdradyistraty.
„Wracajzaraz”,powiedział,aonamuobiecała,żewróci.Ale
odeszła, a on zobaczył ja ponownie dopiero po dziesięciu la-
tach. Długich i pustych, jak teraz przyznał. Żywił przekonanie,
że wszystko będzie dobrze. Kochała go – albo tak uważał –
otwierającsiędlaniegoztakimciepłemiszczodrością.
W rzeczywistości jednak posłużyła się jego pożądaniem, by
zatrzymać go w squacie do chwili, gdy była pewna, że policja
jest już w drodze, a potem rzuciła: „Zaraz wracam” i odeszła
zjegożycia.
Naprawdę?Wyczuwałwniejjakąśrozpacztamtejdawnomi-
nionejnocy.Coś,cobolałotakbardzo,żezareagowałgniewnie,
gdyznównazwałagoJettem.Niechciał,bymuprzypominano,
jakimbyłwtedyczłowiekiem.
Wciąż odczuwał boleśnie ojcowskie odrzucenie, wygnanie
zrodzinnegodomuzasprawąkłamliwejmacochy.Straciłzdol-
ność obiektywnego osądu. Postrzegał Rose jako jeszcze jedną
podstępnąkobietę,którawkroczyłamiędzyniegoajegorodzi-
nę.Zadałaostatecznycios,któryzniszczyłwszystko,coichłą-
czyło.
Ale z drugiej strony nie zdradził jej swoich planów. Gdyby ją
poprosił, żeby została w tamto Boże Narodzenie, powiedział
ozamiarzepogodzeniasięzojcem,cobyzrobiła?
Odrzucił pościel, włożył dżinsy i podkoszulek. Tym razem
wjejgłosiepojawiłasięjakaśnutaświadczącaoprzygnębieniu
ismutku.
Czychodziłoocoświęcej,niżpodejrzewał?Zadawałsobieto
pytanie, zbiegając ze schodów. Gdyby z nią pomówił… może
zdołalibycośocalić…
Zatrzymał się gwałtownie, widząc Rose na drugim końcu
trawnika…ibłyskfleszyzakłócającychciszęporanka.
‒SeñoritaCavalliero…
‒PannoCavalliero…Rose…
Chórgłosówangielskichihiszpańskich,rzucającychpytania.
Icałyczasflesze,ażwkońcuzasłoniłaoczyprzedtymoślepia-
jącymblaskiem.
‒Uśmiechnijsię,porozmawiajznami!
‒Czegochcecie?
Przechodziłajużprzezto,kiedyzerwałazAndrew,iwtedyro-
zumiałazainteresowanieprasy.Aleteraz…
‒Jakdługototrwa?
‒JaktojestbyćzaliczonąprzezNairaMorenę?Amożetoty
gozaliczyłaś?DlategodałaśsobiespokójzAndrew?
‒Znowuucieknieszsprzedołtarza?
‒Nie!
Rose posuwała się jak ślepiec po ścieżce, a ze wszystkich
stron napierali reporterzy i kamerzyści, przepychając się na-
wzajem.
Upadłaby, gdyby nagle nie chwyciły jej silne ręce i nie przy-
ciągnęłydociepłegociała.
Nairo.Ciepłoiwońjegociałaotoczyłyjąniczymzbroja.
‒Panowie…–Słyszałaironięwjegogłosie,wyczuwaławnim
wewnętrznąwalkę.–Zostawciewspokojumojąnarzeczoną.
Chyba się przesłyszała… ale, pomimo szoku, dostrzegła, że
reporterzyznieruchomieli,równiezaskoczenijakona.
‒Ja…–zaczęła,aleNairopochyliłsięimusnąłustamijejpo-
liczek.
‒Pozbędęsięich–powiedziałniemalbezgłośnie.
‒Nairo…–znówzaczęła,aleuciszyłjądrugimpocałunkiem,
tym razem znacznie dłuższym, pocałunkiem w usta, a potem
zwróciłsiędopaparazzich.
Tak,zaręczyłsięniedawno.Zakochałsięwniejodpierwszej
chwili, kiedy ją zobaczył, ale chciał zaczekać do ślubu siostry.
Nie,niewybrałjeszczepierścionka.
Rosesłyszałajegoodpowiedzi,choćmiaławrażenie,żewgło-
wiebzycząjejtysiącepszczół.Byłapewnatylkotego,żerepor-
terzy są zadowoleni z powodu odpowiedzi, jakiej im udzielił.
Niezamierzałaniczegoprostować,byniepogarszaćsprawy.
Staławięcujegoboku,kiedyjąobejmowałimówiłtymłow-
com skandali o tym, co zamierzali umieścić w nagłówkach ze
zdjęciami,którewciążpstrykali.„Hiszpańskiarystokratapoślu-
biaprojektantkęsukniślubnych,którauciekłasprzedołtarza”.
Z trudem posłuchała, kiedy Nairo ścisnął ją mocniej i syknął:
„Uśmiechnijsię”.
Wiedziała,ocomuchodzi.Starałsięrobićdobrąminędozłej
gry, skoro została przyłapana po nocy, którą z nim bez wątpie-
niaspędziła.Ostatniarzecz,jakiejpragnąłprzedślubemEsme-
raldyzjejksięciem.Chciał,byprzyszliteściowiejegosiostry–
kiedyjużsięotymdowiedzą–okazalitolerancjęwobecdwojga
ludzi,którzyzaręczylisięwsekrecie,mającnawzględziebliski
ślubichsyna.
‒Gracias,señores…
Najwidoczniej uporał się z sytuacją, ponieważ reporterzy za-
częlipakowaćsprzętizbieraćsiępowoli;mieliswójnews.
Nairopomyślałtosamo,gdyżpociągnąłRosewstronęgłów-
negodomu.Potemwszedłzniądoholu,oparłsięościanę,po
czymodetchnąłzulgąijednocześniewściekłością.
‒Mamnadzieję,żeichtopowstrzyma–mruknął.
‒ Powstrzyma? Jakim cudem, skoro podsunąłeś im właśnie
cennąinformację?Będążądaćwięcej…
‒Powiedziałemtylko,żesięzaręczyliśmy.
Popatrzyłnaniąjaknadziwoląga.Jejgłosbyłstłumionypod
wpływem nagłego smutku, który ją ogarnął na dźwięk tych
słów:„Powiedziałemtylko…”.
Tylko.Dlaniejniebyłożadnego„tylko”.Beztroska,zjakąpo-
zbawił fakt ich zaręczyn – nawet udawanych – jakiegokolwiek
znaczenia,uświadomiłajejjedyniedzielącąichprzepaść.
Potraktował to jako wyjście z kłopotliwej sytuacji, podczas
gdywjejprzypadkusłowo„zaręczyny”paliłoniczymrozgrzane
doczerwonościżelazo.
Pozatympostanowiłujawnićichzwiązek,ponieważzostałdo
tegozmuszony.Miałprzedewszystkimnawzględziedobroswo-
jejukochanejsiostry.Ona,Rose,mogłateraztrafićnapierwsze
stronyprasyplotkarskiej,aon,Nairo,musiałpowiedziećrodzi-
nie o ich związku, ale w gruncie rzeczy nie była dla niego ni-
czym więcej niż tylko małym i niewygodnym sekretem, czymś,
cowolałbyukryćprzedświatem.
‒Alezaręczyny!Dlaczegotakpowiedziałeś?
‒Tojedyne,coSchlieburgowiezrozumieją–odparłniefraso-
bliwie. – Jeśli planujemy ślub, zaakceptują to. Ale nieformalny
związek…tojużzupełnieinnasprawa.
‒Acobędzie,kiedyjużwyjdzienajaw,żewszystkoskończo-
neiżesięrozejdziemy?–spytałałamiącymsięgłosem.
Wzruszyłzdawkoworamionami.
‒Zaręczynymożnazerwać.
‒Aletobędzie…skomplikowane.
Określenie „skomplikowane” było eufemizmem. Już raz ze-
rwała z tym mężczyzną, a wspomnienia stały się piekłem.
Pchnęły ją w ramiona Andrew i zaskarbiły reputację osoby ła-
miącej serca, choć w rzeczywistości to jej serce łamało się na
myśl, że ona sama nie jest w stanie kochać kogokolwiek po
stracieNaira.
Więc jakie znaczenie miało to, co do niego czuła teraz? Do-
znawałabólustratynawetwtedy,gdywierzyła,żejesthandla-
rzemnarkotyków,imamoralnyobowiązekzawiadomićpolicję.
Teraz,wiedzącjużwięcej,świadomapopełnionegobłędu,jakim
byłojużsamopodejrzenie,coczuładotegoczłowieka?Pragnę-
łagojakdiabli,aleczychodziłoocoświęcej?
Niebyłonawetsensupytać.Dałjasnodozrozumienia,żejest
dla niego tylko seksualnym obiektem. Ten ich romans przypo-
minałdalekiodblasknamiętności,którapłonęłaprzedlaty.Nig-
dyniemieliszansystrawićtegoognia,awięzypożądania,które
ich łączyły, jedynie się starły, ale nie przerwały. Wciąż ich ota-
czały i tak miało trwać do chwili, aż głód by się wypalił. Mło-
dzieńcza i głupia miłość, jaką żywiła wobec Naira, nigdy nie
zniknęła. Przerodziła się w przemożną i dojrzałą namiętność.
Miłośćkobietydomężczyzny.
Ale czy Nairo zamierzał zaspokoić jedynie ten fizyczny głód,
a potem, prędzej czy później, odejść? Podejrzewała, że raczej
prędzej.Dałtodozrozumieniategoranka;przyznałsiędoniej
tylkodlatego,żezmusiligocipaparazzi.
‒ „Skomplikowane”… nie jest to do końca tym, co masz na
myśli–oznajmiłteraz.
‒Oczywiście,żetak.
Pokręciłgłową.
‒Powiedziałemci,żeniemożeszkłamać,byocalićżycie.
O jakie kłamstwo mu chodziło? Poczuła się nieswojo, że do-
myślasięjejuczuć,wyczytujączbytwielezjejtwarzy.
‒ Boisz się, że kiedy się rozstaniemy, wszyscy pomyślą, że
znówtorobisz…uciekaszsprzedołtarza.
Odetchnęłagwałtownie.
‒Maszrację.
Uczepiłasięszansyukryciacałejprawdy.
SzokującodelikatnieNairowyciągnąłrękęiprzesunąłopusz-
kiempalcapojejtwarzy.Uśmiechnąłsiębezwiednie.
‒Niemartwsię,querdia,wezmęwinęnasiebie.Damcimnó-
stwopowodówdozerwania.Wszyscywiedzą,żeniejestemty-
pem żonkosia. Musisz tylko wyglądać odpowiednio jak narze-
czonaozłamanymsercu.Wszyscybędąpotwojejstronie.
Nawetty.Rosespuściławzrok,bojącsię,żeNairocośwnim
dojrzy. Czy musiał dawać tak brutalnie do zrozumienia, że
wgruncierzeczychcejąwykluczyćzeswegożycia?
Aleprzecieżmogłasiętegospodziewać;tobyłtensammęż-
czyzna,którytylelattemuzmusiłjądoucieczkizimnądeklara-
cją:„Niekocham…nieangażujęsię…nieinteresujemniemał-
żeństwo”.Teraztopotwierdził.
Nairo czy Jett, nieważne, z którym wcieleniem miała do czy-
nienia,dawałjasnodozrozumienia,żesłowo„zaangażowanie”
dla niego nie istnieje, podczas gdy ona angażowała się coraz
bardziej.
‒Świetnie.
Mogłabysięzdobyćnasilniejsząnutęprzekonania,pomyślał.
Proponowałjejwyjścieztejkłopotliwejsytuacji,wktórejnagle
sięznaleźli,alemiałwrażenie,żeguzikjątoobchodzi.
Kiedy wyszła od niego, wybiegł za nią, chcąc porozmawiać,
przyznać,żeprzeszłośćbyłapełnabłędów,żepozostawiłaemo-
cjonalne blizny. Że teraźniejszość może być inna. Wszystko to
zniknęłowchwili,gdyujrzałjąotoczonąprzeztłumreporterów.
Wiedziałtylkotyle,żeniemożedopuścić,bynaraziłasięnapo-
niżenie,jaknatamtympokazie.
‒ Przynajmniej nie będziemy musieli się rozwodzić – zauwa-
żyłaniedbale.–Tobyzdenerwowałoteściówtwojejsiostry.
Zacisnąłzęby,słysząctęodpowiedź.
‒Tosięniestanie.
Zamierzał poprzestać na tym, co było w tej chwili. Niczym
głupiec, próbował dziesięć lat temu podążyć dalej. Powiedział
niebacznieojcu,żewkroczyłnanowądrogę,żeznalazłkobietę,
którapomożemusięzmienić.ChciałdowieśćRaoulowi,żepo-
trafisięustatkować,powrócićnałonorodziny,isądził,żeRose
będziemutowarzyszyć.Alesiępospieszyłiprzekonałboleśnie,
jakbłędnebyłyjegoprzypuszczenia.
Alenietymrazem.
‒ Nasz związek powinien być tragiczną pomyłką. Owocem
zbytniego pośpiechu. Jeśli rodzina pomyśli kiedykolwiek, że
chodziłoocośinnego…
Niemaldrgnęłaiotworzyłaszerokoteswojezieloneoczy.Wy-
glądała tak jak w squacie, kiedy jej powiedział, że może ich
stamtąd wyciągnąć, że ma pieniądze. Nie zdawał sobie wów-
czas sprawy, że ona, tak źle go oceniając, jest przerażona na
myśl o jakiejkolwiek wspólnej przyszłości. Tak jak teraz, kiedy
dawała jasno do zrozumienia, że chce tylko seksualnej przygo-
dy.
‒NaprawdęliczysiędlaciebietylkoEsmeralda.Skądtaob-
sesja?
Wywołaławspomnienia,wktórewolałniewnikać.
‒ Nazywasz to obsesją? Pragnienie, by siostra była szczęśli-
wa?–warknął.–Normalnebraterskieuczucie.
‒Szczęśliwa,może–przyznałaRose.–Alewydajesię,żeje-
steś gotów zrobić dla niej wszystko. Nawet zaangażować się
w fałszywy związek, by zadowolić jej teściów. Nie uważasz, że
toprzesada?
Cośzapłonęłowjegooczach.Gniew?
‒Byłatylkodzieckiem,kiedyodszedłemzdomu,aonamnie
potrzebowała. Gdy ojciec pozwolił mi w końcu wrócić, obieca-
łemsobie,żenigdywięcejjejniezawiodę.
‒ Nie zawiedziesz? – Widziała, jak patrzy na swoją młodszą
siostrę, i, co ważniejsze, jak Esmeralda patrzy na niego. Nie
byłotospojrzenieosobyzawiedzionej.ZazdrościłaEsmeraldzie
bliskiej relacji z bratem, zaufania, którym go darzyła. – Jak ją
zawiodłeś?
Posunęła się za daleko, stawiając to pytanie, o czym świad-
czyłajegokamiennatwarz.Trudnosiębyłodziwić,skoroporu-
szyła temat zaufania. Tego, czego kiedyś oczekiwał od niej –
bezskutecznie.Nagłepoczuciewinykazałojejominąćtęrafę.
‒ Co rozumiesz przez to, że ojciec pozwolił ci w końcu wró-
cić?Tojauciekłam,żebyniemiećdoczynieniazojczymem.Nie
mogłamryzykowaćpowrotudodomu.Sammówiłeś,żepopro-
stuodszedłeś.Więcprzypuszczalniemogłeśtamwrócić.
Milczenie. Nagle zapragnęła go sprowokować. Wyciągnąć
zniegoprawdę.
‒ Z pewnością mogłeś to zrobić. Miałeś wygodny dom, biz-
nes,majątek.
‒Wrócić!?Chybażartujesz.
‒Dlaczego?Niebyłotak?
‒Nigdywżyciu.Jakmogłobyć,skoro…
‒ Skoro co? – spytała, kiedy urwał gwałtownie i spojrzał
wstronęogrodu.–Cosięstało?Powiedzmi…
ROZDZIAŁDZIEWIĄTY
‒Niemaoczymmówić…–Obróciłkuniejposępnątwarz.–
Tojużbezznaczenia.Przeszłość.
Nieprzekonałjej.Zauważyła,jakbardzojestspięty.
‒Możetoiprzeszłość,alezpewnościąmaznaczenie.
Przesunęła delikatnie palcami po jego policzkach i szczęce,
czując twardość jego mięśni. Chciała zaryzykować pocałunek,
aleniemiałaodwagi.Instynktjejpodpowiadał,żejeślidotknie
jegoust,toonulegniedręczącemuichgłodowi,któryrozpalał
siętakszybko.
Nawet jeśli myśl o tym, że znów weźmie ją do łóżka, wydała
siękusząca,aonaulegnienamiętności,wiedziaładoskonale,że
zamkniejejwtensposóbusta,wykorzystasytuację,byzawró-
cićjejcałkowiciewgłowie,inigdyniepowiejejprawdy,niedo-
puścijejdotegomrocznegomiejscawswymumyśle.
‒Powiedzmi–poprosiłacichymgłosem.
‒Powiedziałemci.Wtedy.
‒ Daj spokój! Powiedziałeś tylko tyle, ile chciałeś mi powie-
dzieć. Dlaczego uważasz… – Stąpała po niebezpiecznym grun-
cie.Nieufałamu.Byłanaiwna,sądząc,żemożepowiedzieć,że
go kocha, podczas gdy w rzeczywistości nigdy go nie poznała
naprawdę. Ale człowiek, którego teraz poznawała, który trosz-
czył się o siostrę, który próbował zasłużyć na ojcowski szacu-
nek,którypospieszyłjejdopieroconapomociuwięziłichobo-
je w sytuacji, której musiał nienawidzić, a która była kłam-
stwem i rozrywała jej serce… – Powiedziałeś, że pokłóciłeś się
zojcemiodszedłeś.
Mówił o tym zwykle od niechcenia, a ona uznała, że to nie
może się równać ze strachem, który ją samą wygnał z domu.
Wydawałosię,żeitumyliłasięcałkowicie.
‒ Wyrzucił mnie. – Uniósł dłonie w geście rezygnacji. – Mał-
żeństwo moich rodziców było toksyczne. Matka wyszła za ojca
dlapieniędzyiuznałaswójobowiązekzaspełniony,kiedywyda-
łanaświatpotomka,czylimnie.Dwojedzieciniebyłowplanie,
więczniknęłaponarodzinachEsmeraldy.
‒Odeszła,kiedymiałeś…ile…dziewięćlat?
A jego siostra była maleńkim dzieckiem. Nic dziwnego, że
otaczałjątakątroską.
‒ Mieliśmy nianie, oczywiście, a ojciec mnóstwo kobiet, ale
żadna nie została na dłużej. Pomagały mu tylko wydawać pie-
niądze. Potem papa znów się ożenił. Moja macocha, znacznie
młodsza ode mnie, próbowała mnie uwieść. Przyszła do mnie
pewnejnocy.Napiłemsięwcześniejinieuświadamiałemsobie,
ocojejchodzi.Alegdyzostaliśmyprzyłapaniwkłopotliwejsy-
tuacji – była już do połowy rozebrana i ściągała ze mnie ubra-
nie; twierdziła, że to ja zacząłem. Ojciec kazał mi się wynosić.
Pozbawiłmniepieniędzy,zagroził,żemniewydziedziczy,powie-
dział, że nie chce mnie więcej widzieć. Ja też nie chciałem go
widzieć,skorouwierzyłnasłowojej,aniemnie.
Rose drgnęła na to zimne stwierdzenie, wiedząc, ile się za
nim kryło. Nic dziwnego, że odczuwał tak mroczny gniew, gdy
ionamunieufała.Doświadczywszyojcowskiejzdrady–zdrady
obojgarodziców–trudnomubyłokomuśwybaczyć.
Chciałagoterazdotknąć,alechoćdzieliłyichtylkocentyme-
try,wydawałosię,żeistniejemiędzynimiprzepaść.
‒ Więc pojechałem do Londynu i wylądowałem w squacie. –
W jego oczach pojawił się cień czarnego humoru. – To nie był
jakiśstarysquat,tylkojedenzlondyńskichdomówmojejrodzi-
ny.Ojciecdopuściłdojegozniszczenia,bowszystkiepieniądze
wydawał na kobiety. Bawiła mnie nawet myśl, że przebywam
w naszym domu. Z początku doznawałem satysfakcji, wiedząc,
żeojcabytowściekało,alepotemprzyszedłmidogłowyszalo-
nypomysł,żebypilnowaćtegodomuiniedopuścićdojegocał-
kowitejruiny.–Roześmiałsięcynicznie.–Powinienembyłsobie
uświadamiać,jakszybkoojciecpozbawiłsięfortuny,jeszczeza-
nimCarmensięznimrozwiodłaizabrałapołowępieniędzy.Ale
potem, w Boże Narodzenie, uznałem, że czas się pogodzić.
Skontaktowałem się z ojcem i zaproponowałem rozejm. Było
trudno.Omalmisięnieudało.
Znowu wzruszenie ramion, niedomówienie skrywające tak
wiele.Nietrzebabyłojejwyjaśniać;ojciecdowiedziałsięona-
lociepolicjiionarkotykach.Takżeotym,żektośumarł,iobar-
czałzatowinąjegosyna.
‒Przykromi.–Coinnegomogłapowiedzieć?–Takmiprzy-
kro.
Popatrzył na nią mrocznym wzrokiem, ale niespodziewanie
pokręciłgłową.
‒ Co innego mogłaś zrobić, jeśli chciałaś powstrzymać ten
koszmarny proceder, którym zajmował się Jason? Sam zamie-
rzałemtakpostąpić,jaktylkobymsięstamtądwydostał.
Przez chwilę była tak poruszona tym „co innego mogłaś zro-
bić”,żeniemalniedosłyszałaostatniegozdania.Onjednakcią-
gnąłniewzruszonymgłosem:
‒ Kiedy mogłem wrócić do domu, okazało się, że macocha
odeszła, porzucając Esmeraldę, która miała tylko dziewięć lat.
Po raz drugi straciła matkę. A ojciec był zajęty nową kobietą.
Przyrzekłem sobie, że zajmę się siostrą, ale oznajmił, że mnie
nie przyjmie, jeśli nie pojadę pracować na estancii w Argenty-
nie…byzasłużyćnaswojemiejscewrodzinie.
‒Esmeraldamówiłami,żeprzywróciłeśtomiejscedoświet-
ności.Sprawdziłeśsięznawiązką.
Skinąłgłową.
‒Cotamzrobiłeś?
Porazpierwszywjegooczachpojawiłsiębłysk.
‒ Przemieniłem to w popularny ośrodek wakacyjny… jazda
konna, degustacja win. Nawet centrum sztuki… jest tam kilku
genialnychmalarzy.Ojcuniepodobałasiętakomercja,alenie
mógłzaprzeczyć,żeprzynosizyski.
‒Musiałprzyjąćciędoswegodomu.
‒ Tak, ale Esmeralda zmieniła się nie do poznania. Za długo
pozostawałabezopieki.Bezradnawobecrodzinnejsytuacji,za-
częłakontrolowaćbezlitośnieto,comogła…samąsiebie.
‒ Zastanawiałam się, czy nie chodzi o problemy z jedze-
niem…byłaanorektyczką?
Nawetterazbyławiotka;jakmusiaławyglądaćwcześniej?
‒Omalnieumarła.
‒Rozumiem.
Ale stracił też matkę. Zostawiła oboje dzieci, a on miał dzie-
więćlat.
Roserozumiałajegoreakcję,gdyopowiedziałamuwłasnąhi-
storię,aonorzekł,żematkapowinnastanąćpojejstronie.Że
nie zasługuje na zbyt łatwe wybaczenie. Jednak dla dobra sio-
stry był gotów podać ojcu gałązkę oliwną i „odpokutować”
wArgentynie.
Inietylkodlasiostry.„Jaktylkonasstądwyciągnę”,przypo-
mniałasobie.Oniejteżmyślał,aleonauległastrachowiiucie-
kłazesquatuwnocnąciemność.Naprawdębyłatakagłupia,by
stracićcoścennego,bobałasię,żejesttakajakmatka?
„Jakaś zimna i okrutna wiedźma, która zdeptała mu serce,
apotemgozdradziła”.
SłowaEsmeraldyrozbrzmiewaływjejgłowie.Ajeślijegosio-
strasięniemyliła?Jeślitowłaśnieona,Rose,takgozdradziła?
Ajeślizależałomunaniejprzedlaty,podczasgdyonaznisz-
czyłatoprzezbrakzaufania,więcterazpragnąłjedyniefizycz-
nej namiętności, która pozwoliła im połączyć się tym razem?
Namiętność, którą chciał zatuszować ogłoszeniem fałszywych
zaręczyn.Tkwiłwięcwzwiązku,któregoniechciał.
‒ Nie mogę tego zrobić – mruknęła i zorientowała się po
gwałtownymruchujegogłowy,żezrozumiał,ocojejchodzi.
‒Musisz.
‒ Nie… Mogę wyznać prawdę, powiedzieć wszystkim, że te
zaręczynytokłamstwo.Wyprowadzićsię…
To by go przynajmniej uwolniło. Dlaczego więc nie wyglądał
nazadowolonego?
‒Byłobytonaruszenienaszegokontraktu.–Zmarszczyłbrwi.
–Mogęodebraćcitozlecenieizatrudnićkogośinnego.
‒ Nie zrobiłbyś tego! – W jej głosie wyczuwało się przeraże-
nie.–Ślubjestladachwila.
‒ Zrobiłbym, żebyś nie mogła zniszczyć wspaniałego dnia
Esmeraldy,dającjejdozrozumienia,żeto,cowłaśnieprzekaza-
łemprasie,jestkłamstwem,idoprowadzićdonowegoskanda-
lu,którympaparazzibędąsiężywićjaksępy.
Uświadomiła sobie, że nie żartuje. Chciał wynagrodzić sio-
strzekrzywdę–to,żejąporzucił,gdygopotrzebowała–zakaż-
dącenę.Nawetfałszywegozwiązku.
‒Niepozwolęnato.
Onateżniemogłanatopozwolić.PolubiłaEsmeraldę.
‒Niechbędzie.
Ilebytopotrwało…zedwatygodnie.Apotemmogłaby…
‒ Bądź pewna, że masz to zlecenie i wszystko, co się z nim
wiąże.
Zabrzmiało to tak, jakby tylko ta sprawa się liczyła, no ale
wkońcuuważał,żeonataktoodbiera.
‒Dobrze…zrobięto.
‒DlaEsmeraldy?
Tylkosiostrasiędlaniegoliczyła.
‒Oczywiście.Sąwspaniałąparą,onaiOscar.Niechciałabym
impopsućtegoichwielkiegodnia.
Cotakiegopowiedziała,żezacisnąłszczęki?
‒Niewierzyszmi?–spytała.
Przyglądałjejsiędługąchwilę.
‒O,tak,wierzęci.
Oczekiwałatakiejodpowiedzi,alecośsięzaniąkryło.Odwró-
ciłsięizacząłoddalać.Zadawałasobiepytanie,dlaczego–kie-
dy powiedział, że jej wierzy – miała wrażenie, że jest zupełnie
inaczej?
‒ZrobiętodlaEsmeraldyidlaciebie–zawołałazanimbez-
wiednie.
Przystanąłgwałtownieiodwróciłsiępowoli.
‒Co?
Byłozapóźno,bysięwycofać,nawetjeślipatrzyłnaniągroź-
nie.
‒Cotoznaczy?–spytał.
‒Mamnadzieję,żekiedyzobaczysz,jakEsmeraldapoślubia
ukochanegoczłowieka,uznasz,żespełniłeśswójobowiązek.Że
spłaciłeśswójdługwobecsiostry.
‒Myślisz,żetylkootochodzi?
‒Wiem.Imamnadzieję,żemójudziałpozwolimiodpokuto-
waćbłąd,jakipopełniłam,sądząc,żejesteśzamieszanywhan-
del narkotykami. Myślałam, że stąd pochodzą pieniądze, które
miałyzmienićnaszeżycie.
‒Nieufałaśminatyle,żebychociażotospytać!
Dosłyszaławjegogłosiecoś,corozdarłojejserce.Zasłużyła
na to i teraz szykowała się na oskarżenia, które powinna była
usłyszećprzedlaty.
‒Alejateżnieufałemcinatyle,bypowiedziećowszystkim–
wyznał.
‒Nie.Myślałam,żeciękocham,aleniewiedziałam,coozna-
czato,żesiękogośkocha.–Terazwiedziałaisprawiałojejból,
że nie może powiedzieć. Tym razem nie była to kwestia zaufa-
nia, ale świadomość, że nie tego od niej chce. Że liczy się dla
niegojedynienamiętność,jakądzielisięwłóżku.–Niemożna
naprawdękochać,gdysięnieufa.
‒Byliśmymłodzi…głupi–wyrzuciłnaglezsiebie.–Musieli-
śmydorosnąć.
Roseskinęłatylkogłową,bojącsiępowiedziećcokolwiek,by
niezniweczyćtegoemocjonalnegorozejmu.
‒ Teraz musimy zrobić wszystko, żeby Esmeralda wyszła za
mąż – wypaliła Rose. – A potem zerwiemy nasze fikcyjne zarę-
czyny.Nietakodrazu…–Niemogłagowięzićdłużej,niżbyło
tokonieczne.–Obiecałeś…
‒Obiecałem,żeniktniebędziecięwiniłzazerwanie–oznaj-
miłzimno.–Dotrzymamsłowa.
‒Dobrze.–Zdobyłasięnauśmiech.–Apotemsięrozjedzie-
my,wiedząc,żenicniejesteśmysobiewinni.
Powiedz„nie”–błagałagowmyślach.Powiedztenjedenraz,
że nie chcesz, by to się skończyło w ten sposób. Nawet gdyby
zaoferowałjejtylkoromans,któryprędzejczypóźniejsięwypa-
li, przyjęłaby to. Cokolwiek, co by dowodziło, że coś dla niego
znaczy.
Wydawałosię,żeNairomilczybezkońca,wreszcieskinąłgło-
wą.
‒Takbędzienajlepiej.
‒Więctrzymamysięumowybiznesowej.
Rosezdobyłasięnauśmiechinawetwyciągnęłarękę;poczu-
łauciskwkrtanigdyNairoująłjejdłoń.
‒ Nie – zaszokował ją tym jednym słowem, po czym przycią-
gnął do swojej twardej i ciepłej piersi. – Jest coś więcej i ty
otymwiesz.Jestto…
Pocałowałjągwałtownie,jakbychciałzmiażdżyćjejusta.
‒ Skoro zdecydowaliśmy się na pozorne zaręczyny, to może-
my przynajmniej to wykorzystać – wymamrotał. – Pragnę cię,
a jeśli mi powiesz, że ty mnie nie pragniesz, to uznam, że kła-
miesz.
‒Ja…ty…
Próbowałamówić,aleniebyłooczym.Jeśliniezamierzałjej
oferować nic prócz tej namiętności, to zamierzała akceptować
jąjaknajdłużej.Inieprosićonicwięcej,wiedząc,żenieistnie-
jenic,comógłbyjejdać.
Zrezygnowała więc z wszelkich słów i myśli i zanurzyła się
wciepleisilejegoobjęćzwestchnieniemakceptacjiirezygna-
cji.
‒Tak–zdołaławkońcuwyrzucićzsiebie.–Pragnęcię.Pra-
gnętego.
Jaknajdłużej.
ROZDZIAŁDZIESIĄTY
Rose drgnęła na dźwięk tego głosu. Pochylona nad różowym
jedwabiem, nie zauważyła nawet, że do pokoju, w którym pra-
cowała nad suknią jednej z druhen, wszedł Nairo, dopóki nie
pocałowałjejwpoliczek.
Skinęłatylkogłowąiskupiłasięjeszczebardziejnamateria-
le,choćnietakiejreakcjisięponiejspodziewano–niewsytu-
acji,gdymiałapowitaćnarzeczonegopodługiejnieobecności.
Nie potrafiła po prostu okazać swych uczuć. Wyjechał z ca-
stillonakilkadni,aonatęskniłazanimbardziej,niżmogłato
sobiewyobrazić.Miałaświadomość,żeimbliżejślubuEsmeral-
dy, tym bliżej chwili, gdy nie trzeba będzie odgrywać narze-
czeństwa.
Wiedziała,żepozostaniejejjedno–spakowaćwalizkiiwyje-
chać.
‒Zgadzaszsię,Marguerite?
Nairozaskoczyłjąjeszczebardziej,zwracającsięnonszalanc-
kodostatecznejmatrony,któranadzorowaławszystkieprzygo-
towaniadoślubu.
‒Sukniajestniezwykła,prawda?
To proste pytanie i pełna aprobaty odpowiedź księżnej kon-
trastowałyzsytuacjąsprzeddziesięciudni,zanimNairoobwie-
ściłrodziniefaktudawanychzaręczyn.Potematmosferazaczę-
ła się stopniowo ocieplać. Esmeralda była zachwycona, że jej
ukochanybratinowaprzyjaciółkazakochalisięwsobienaza-
bój, a Schlieburgowie, nawet księżna Marguerite, wyraźnie
zmiękli.
Nie ułatwiło to życia Rose, wręcz przeciwnie. Każda chwila
wydawałajejsięudrękąwsytuacji,gdywiedziała,żewszystko
jest oparte na kłamstwie, które musiała podtrzymywać. Miała
udawać, że jest w nim zakochana, co okazało się przerażająco
łatwe. Bała się, że ulegnie mu całkowicie, wiedząc jednocze-
śnie,żejegołagodnygłos,delikatnydotyk,azwłaszczaprzecią-
głepocałunkitotylkozjegostronygra,wktórejbyłlepszyod
niej. Miała wrażenie, że jej dusza krwawi od tysięcy drobnych
skaleczeń.
Cogorsza,niemogłaznikimotympomówić.
Związek!Wypuściłazdłonimateriał,żebypossaćmałąrankę
poukłuciuszpilką.
To nie był żaden związek. Prawda przypominała brudny se-
kret,gdyona,Rose,byłakażdegodniatraktowanaprzeztęro-
dzinęzcorazwiększączułością.DopókiNaironatopozwalał.
‒Uważaj!Bosiępobrudzi.
Zauważył, co się stało, i szybko zabrał jedwab. Jednocześnie
dotknąłdrugąrękąjejkarku.Ciepłotychmocnychpalcówprzy-
prawiałojąodreszczprzenikającycałeciało.
‒Przyjdźdomniewieczorem–szepnąłjejwucho.–Ojede-
nastej…
Odsunąłsięodniejicofnąłpieszczotliwądłoń,aonadoznała
wrażenia straty kładącej się cieniem na jej sercu. Siłą rzeczy
porównywała swe uczucia do promiennego szczęścia Esmeral-
dy. Dziewczyna mogła okazywać Oscarowi miłość otwarcie,
podczas gdy ona musiała skrywać głęboko swoją prawdę, co
Nairobrałzadoskonałągrę,takąsamąjakjegogra.
Zakrawałonagorzkąironię,żewtamtychminionychdniach,
gdysądziła,żegokocha,uciekałaprzedujawnianiemtejmiło-
ści, nie mając siły przy niej wytrwać. Teraz, gdy wiedziała, jak
trudnoporadzićsobiezprawdziwymuczuciem,byładośćsilna
– a może dość słaba – by przy niej wytrwać aż do feralnego
dnia.
Może właśnie dlatego, a może z powodu jego nieobecności,
Nairo był tej nocy szczególnie namiętny. Ledwie zjawiła się
wjegoapartamencie,gdywziąłjąwramiona,zaniósłdosypial-
niirzuciłnałóżko.Potemzdjąłzniejwszystkoicałowałjejcia-
ło,naznaczającjegorącymdotykiemust.
Zanimwniknąłwniąswojątwardością,unosiłasięnafalach
głodu, rozpalona i otwarta. Miała wrażenie, że roztapia się ni-
czymwosk,niemaloślepionapragnieniem.
Tejnocydoznałatakbezbrzeżnejrozkoszy,żeniemalstraciła
zmysły i zanurzyła się w świecie, gdzie istniała tylko ona, ten
mężczyznaiwzajemnedoznania.
Długo powracała do rzeczywistości, nieświadoma niczego
prócztwardejiciepłejpiersi,októrąwspierałagłowę,wsłucha-
nawrytmjegoserca.
‒Tobyłowyjątkowe.–Nieumiałapowstrzymaćtychsłów.
Odrazuwyczułazmianęjegonastrojuwgwałtownymnapię-
ciumięśni,wcześniejtakrozluźnionychposeksualnymspełnie-
niu.
‒Och,byłabymgłupia,sądząc,żesięzemnązgadzasz–do-
dała.
‒Dlamnietoteżbyłowyjątkowe–przyznałwkońcu.–Wiem,
kiedyzaznajęztobąnajlepszegoseksu.
Jeśli miał to być komplement, to nie odniósł spodziewanego
efektu. Skoro seks był wszystkim, to oznaczał zbyt mało, nic
wporównaniuzuczuciami,zajakimitęskniła.Pozatymniemo-
głatobyćprawda.Bezwzględunato,jakbardzopragnęłana-
wettejmałejsatysfakcji.
‒Toniejestdokońcaprawda–powiedziałabezwiednie.
‒Co?
Odsunąłsięodniejioparłsięodrewnianewezgłowie.
‒Oczymmówisz,udiabła?
Czy potrafiła, tak jak on, dostrzec różnicę? – zastanawiał się
Nairo. Nic nie mogło się równać z tym, co kiedyś do niej czuł.
Odsamegopoczątkunadawaławszystkiemusens,sprawiała,że
chciałzmienićsweżycie,zmienićswójświat.
Dlaniej.
Zakręciłomusięwgłowienamyśl,żemogładostrzecwnim
takie uczucia. Czy w tym, jak ją całował, dotykał jej, brał ją,
byłocoś,coujawniałotęjegoukrytąstronę,którejnigdyniewi-
działanijegoojciec,aninawetEsmeralda?
‒Powiedzmi…cotomiałoznaczyć?
Uklękła, przysiadając na piętach, i zasłoniła się pościelą. Ta
zmiana jej nastroju, to pragnienie ukrycia samej siebie uświa-
domiłymu,żeniematumiejscanamarzenia.Wciążbroniłamu
dostępu do swej istoty, nawet jeśli tak chętnie oddawała mu
swojeciało.
‒Żekiedyśbyłktośwyjątkowy…prawda?
‒Niebyłonikogo.
‒AleEsmeraldapowiedziała…
Wykrzywiłgwałtownieusta.
‒ Moja siostra to beznadziejna romantyczka. Była wtedy
dzieckiem i nic nie wiedziała. A teraz, zauroczona bajkowym
ślubem, wciąż nie ma pojęcia o tym, co naprawdę może się
dziaćmiędzykobietąamężczyzną.
‒Acosiędzieje?
‒Musiszpytać?Przeżyłaśto.Wiesz,jakbyło.
‒ Powiedz mi. – Chciała za wszelką cenę poznać prawdę. –
Jakbyło?
Na jego ustach pojawił się uśmiech, który jednak nie stłumił
nagłegochłodunajejskórze.
‒ To proste – odparł. – Ja pożądałem ciebie, a ty pożądałaś
mnie. – Przesunął palcami po jej ramionach i niżej, do brzegu
pościeli, którą się zasłaniała, z trudem nad sobą panując. –
Iwciążpożądam…terazjeszczebardziej…kiedyjesteśdojrza-
ła. – Coś zmieniło się w jego twarzy. Jakby jego wzrok był
ostrzemprzesuwającymsiępojejskórze.–Tyteżtaktoczułaś?
Gdzieś w głębi swego umysłu uświadomiła sobie śmierć głu-
piejnadziei,którazaczęłasiękiedyśwykluwać.
‒O,tak…
By się nie zdradzić, przybrała ton nonszalancji, zdobyła się
nawetnauśmiech.
Modliła się, by jej wybaczył, że zawiadomiła policję, i jej ży-
czenie zostało spełnione. To było wieki temu, powiedział. Więc
potraktował lekko jej ówczesną naiwność, podejrzenia. Ale za
tymkryłasięmroczniejszaprawda,którąmógłteżpotraktować
lekko, nie dlatego, by nie miała znaczenia, ale dlatego, że to
ona, Rose, nie miała znaczenia. Bo nigdy nie zależało mu na
niejrówniemocnojakjejnanim.
‒Takdokładnietoczułam–zapewniła,choćtokłamstwopa-
liło ją w język jak kwas. Pragnąc uciec od pokusy odsłonięcia
przed nim duszy, wstała z łóżka okryta pościelą. – Umieram
zgłodu–rzuciłaprzezramię,mającnamyśliinnygłódniżten,
którymogłozaspokoićjedzenie.–Chceszczegoś?
‒Wiesz,czegochcę–warknął,alekujejzaskoczeniuwłożył
szlafrokiposzedłzaniądokuchni.
‒Dokądpojechałeśtymrazem?–spytałachwilępóźniej,usa-
dowionanakanapie,skubiąckawałekjabłka.
‒DoLondynu.Winteresach.–Nalałimwina,jedenkieliszek
postawił na stoliku, a potem usiadł w jednym z dużych foteli,
wyciągnął nogi i dodał niespodziewanie: – Twoja matka wyglą-
daznacznielepiej.
‒Widziałeśsięznią?–spytałazdumiona.
‒Byłobydziwne,gdybybyłoinaczej.Czujesięnieźleiwciąż
przyjaźnisięzMargaret.Przesyłacipozdrowienia.
‒ Dziękuję! To tyle dla mnie znaczy! – Tym bardziej że wy-
rzekłsięprzekonania,jakobywybaczyłamatcezbytłatwo.–Ni-
gdyniesądziłam…
Nairopokręciłgłową,domyślającsię,cochcepowiedzieć.
‒ Nie potrafiłbym żyć, gdybym nie pogodził się z ojcem, za-
nim umarł. Chciałem tylko znów należeć do rodziny. Dlatego
przełknąłemdumę…
‒ Ja też. I chyba właśnie tego szukała mama przez całe ży-
cie…poczuciaprzynależności.
Wwyraziejegotwarzynastąpiłajakaśzmiana;zniknęłozniej
napięcie.
‒ Przywiozłem ci coś. – Wskazał toaletkę obok drzwi. – Pre-
zent.
‒Nietrzebabyło…
‒Jakibyłbyzemnienarzeczony,gdybymniechciałwynagro-
dzićswejukochanejdługiejnieobecności?
Wstałaipodeszładotoaletki.
‒Tutaj?–spytała,dotykającwalizeczki,którązostawiłwtym
miejscu,wracającdodomu.
‒Otwórz.Zajrzyjdośrodka.
‒Zaglądam…aleco…
‒Wtorebce…zgaleriisztuki.
Przyglądałsięzuwagą,kiedywzięłakremowąpapierowąto-
rebkę z nazwą londyńskiej galerii i eleganckim napisem. Była
cienka,jakbyniczegonieskrywała.
‒To?Ale…
Wewnątrzznajdowałasiępojedynczabłyszczącakartkapocz-
towa,któradrżaławjejdłoniach.Widniałnaniejjakiśabstrak-
cyjnywzór–szkarłat,złotoiturkus.
‒ Cudowne! – rzuciła, wiedząc, że czegoś nie dostrzega. –
Wspaniałe,ale…
Nagleznalazłsięobokniej.
‒Odwróćto.–Ująłjejdłońiobróciłnią,takabymogłazoba-
czyćsłowawypisanepodrugiejstronie:Rosaintramonta.–To
znaczy „róża o wschodzie słońca” – wyjaśnił, podczas gdy ona
obejrzałaresztęnapisu.Miaławrażenie,żepokójwokółniejza-
wirował.
‒ Enzo Cavalliero… – wypowiedziała przez łzy. – Enzo… mój
ojciec…
Wtuliłatwarzwjegopierśizałkała.
‒Hej…chciałemcisprawićprzyjemność.
‒Isprawiłeś…takwielką.
‒Bueno–powiedziałtylko.
Potempoprostująobejmował,ażsięuspokoiła.Wreszcie,po-
ciągnąwszy nosem, uniosła głowę i spojrzała w jego ciemne
oczy.
‒ Dziękuję – powiedziała, ale nie dostrzegła na jego twarzy
uśmiechu.
‒Jestmitylkoprzykro…
Znowu podniósł kartkę i wskazał daty. Zorientowała się po
chwili,cozamierzałjejpowiedzieć.EnzoCavallierozmarłbar-
dzomłodo.
Przedjejnarodzinami.
Upłynęładługachwila,zanimbyławstaniewyszeptać:
‒ Nic dziwnego, że matka nie mogła go odszukać. Ale przy-
najmniejwie,żejejnieporzucił…animnie.Powiedziałeśjej?
Pokręciłgłową.
‒Pomyślałem,żesamazechcesztozrobić.
Miał rację. Nie mogła się doczekać, kiedy pokaże matce tę
kartkę.
Jakże inne byłoby życie matki – i jej życie – gdyby Enzo nie
umarł tak młodo. Może nigdy by nie uciekła od Naira, gdyby
miała własną rodzinę, powód, by ufać. Z drugiej strony nigdy
niemusiałabyuciekaćprzedFredemBrowneminiepoznałaby
Naira.
Odwróciłasię,żebyzamknąćwalizeczkę,iznieruchomiałana
widoktego,cokryłosiępodtorebkązgalerii.
‒Tojest…dom.–Wzięładorękizdjęcie.–Squat.–Tyleżeto
niebyłjużżadensquat.Wielkibudynekprzywróconodoświet-
ności.–DomEsmeraldy…klinika?
‒Dladziewczątcierpiącychnaanoreksję–odparłniechętnie.
Wpatrywałsięwfotografię.Czy,takjakona,patrzyłnaokno
na parterze, jakby wierzył, że ukażą się w nim duchy ludzi
sprzeddziesięciulat?
‒Chciałem,bytendomsłużyłczemuśdobremu.Dziewczyny
będą mogły uzyskać tam pomoc medyczną, a nawet mieszkać,
dopókiniewyzdrowieją.
‒Wspaniałypomysł!
Zarzuciłamuramionanaszyję,tymrazemzradością.
‒Cieszęsię,żetakmyślisz.
Jegodłońspoczęłanajejplecach,aciepłodotykuprzyprawiło
o nowe doznania, o poczucie przynależności, jakie jej towarzy-
szyłoodchwili,gdystałasięczęściątegodomostwa.Coś,czego
wcześniejniedoświadczyła.
‒Maszjejzdjęcie?–spytałacicho.
Niemusiaławyjaśniać,okogochodzi.Nairosięgałjużpote-
lefon.
‒ To Esmeralda? – Z trudem rozpoznała wiotką istotę w tej
pulchnej małej dziewczynce o wielkich oczach i kręconych
ciemnychwłosach.–Ilelat…
‒Dziewięć.Tużprzedtym,jak…
Jak został wyrzucony z domu przez kłamliwą macochę
iwściekłegoojca.Naglezrozumiała,cochcepowiedzieć.
‒Czytakobieta…Carmen…powiedziałajej,żejestgruba?–
Dopatrzyła się odpowiedzi w jego twarzy i zaciśniętych szczę-
kach.–Jakśmiała?
Niechciałjednaktegodrążyć,więcwzięłagozarękęipopro-
wadziła z powrotem na kanapę, gdzie przytuliła się do niego
izaczęłagładzićjegopalce.
‒NiemożeszsięwinićzachorobęEsmeraldy.
Jegodłońdrgnęła,aleonajejniewypuściła.
‒Twoirodzice,twojamacocha…zrobiliswoje.
‒Gdybymtubył…
‒Gdybyojciecciuwierzył,byłbyśtutaj.
Milczałprzezdługąchwilę,alewkońcuprzybliżyłustadojej
skroni.
‒Gracias–powiedział.–Muchasgracias.
Nie musiał jej dziękować, wystarczyło, że był obok niej. Mo-
głabyzostaćtucałąnoc,alegdyprzyszłojejtodogłowy,poczu-
ła, jak się poruszył i obrócił jej rękę; teraz to on ją gładził, by
zatrzymać się wreszcie w jednym miejscu – u dołu trzeciego
palcalewejdłoni.Odrazuzrozumiała.
‒Niepotrzebujępierścionka!
‒Esmerladaotoprosiła–wyjaśnił.
Niemogłategodłużejznosić.
‒Możeitak,możetotradycja,aleteżkłamstwo!–Odwróciła
siędoniego,niemalsiadającmunakolanach.–Pierścionekza-
ręczynowypowinienbyćzobowiązaniem–oznajmiła,całującgo
w brodę, potem przesunęła się wyżej, ku jego zmysłowym
ustom.Odrazuwyczułajegoreakcję.–Obietnicąwspólnegoży-
cia,miłości.Ategoniema.
Jej dłonie pieściły jego skórę, pobudzając pragnienie, które
chciała,byodczuwał.Westchnął,aonapojęła,żesięjejudało,
choćwgłębiduchabyłatoostatniarzecz,jakiejpragnęła.Tak,
wyczekiwała takiej reakcji, która jednocześnie rozdzierała jej
serce.
Ściągnąłzniejpościel,ponownieodsłaniającjejnagość.Prze-
suwałdłońmipojejskórze,pokrągłościbioder,kuwzniesieniu
piersi.Pieściłjednympalcemsutekipatrzyłzafascynowany,jak
jej skóra nabrzmiewa pod jego dotykiem. Pochylił się z uśmie-
chemizatoczyłjęzykiemkrągwokółuniesionegosutka,potem
wziął jej wrażliwe ciało w ciepło i wilgotność swoich ust, bu-
dzącpożądaniewkażdymjejnerwie.
‒ Nigdy nie zaznałem miłości – wymamrotał. – Nigdy jej nie
chciałem,ale,querida,kiedyjesttakdobrze…tokomupotrzeb-
namiłość?
‒Nikomu…niktniepragnąłbyniczegowięcej.
Choć było to kłamstwo, choć pragnęła znacznie więcej, nie
potrafiła narzucić sobie wstrzemięźliwości, która nie miałaby
nic wspólnego ze zmysłowością pozbawiającą ją wszelkiej my-
śli.
Chciałaowielewięcej.Pragnęłaowielewięcejodtegoczło-
wieka niż doznania, które określił obcesowo jako „pożądanie”.
Chciałaczegoś,cobyłoodległeowiecznośćodtego,cobyłgo-
tów jej dać. Ale pragnęła go tak bardzo, że nie mogła wyrzec
siętejodrobiny,którąjejoferował.
Więc pozwoliła, by przyciągnął ją do siebie i ściągnął z niej
pościeldokońca,czującżaritwardośćjegociała.Jegoustaza-
władnęłyjejustami,jegonogiznalazłysięmiędzyjejnogami.
Już się przed nim otworzyła, niepomna czegokolwiek. Cała
była doznaniem, żarem. Łaknieniem, pożądaniem. Tylko to się
wtejchwililiczyło.
‒ O, tak – wyszeptała mu w ucho, przyciągając go do siebie,
bypoczułjejpragnienie.–Tak!
Wiedziała, że będzie musiała zmierzyć się z tym, co przynie-
sienastępnydzień,aleteraz–choćbytylkotejnocy–jeślibyło
takdobrze,jakpowiedziałNairo,komupotrzebnabyłamiłość?
Wystarczyłotopowtarzać,bywtouwierzyć.
ROZDZIAŁJEDENASTY
‒ Było wspaniale, Rosalita! Wszyscy mówili, jak piękna jest
moja suknia. – Tym słowom Esmeraldy towarzyszył entuzja-
styczny uścisk ramion, który pozbawił Rose tchu. – Tylko po-
myśl…następnymrazemtybędzieszmiałaswójwielkidzień.
Wydawało się to nieuniknione – radość i szczęście, obietnica
miłościioddania…Rosewiedziała,żeślubEsmeraldystaniesię
dlaniejmordęgą,aledwierzeczysprawiły,żebyłojeszczego-
rzej.
Musiała przyjmować od wielu ludzi gratulacje w związku
z fałszywymi zaręczynami. Bolała ją głowa od sztucznego
uśmiechu. Ale ostatecznym ciosem okazał się list dostarczony
tegorankadojejpokoju.Znalazłagopopowrociezapartamen-
tu Naira, a wspomnienie jego treści prześladowało ją cały
dzień.
UnikaławzrokuEsmeraldy,wiedząc,żedostrzeżewnimpyta-
nie,ispoglądaławinnąstronępokoju,bywpewnejchwilido-
strzecwysokąpostaćNaira,którysiędonichzbliżał.
Miałanadzieję,żezdołategodniatrzymaćsięodniegozda-
leka,przynajmniejdochwili,ażsięjakotakopozbiera.Zgodnie
jednakzżyczeniemEsmeraldymiałaczekaćprzydrzwiachka-
tedry,bydokonaćostatnichpoprawekprzysukni.
‒ Nie mogę się doczekać, kiedy zostaniesz moją siostrą! –
oznajmiładziewczyna.
Rosenienawidziłasięzato,żejąokłamuje,aświadomość,że
będziemusiałaniedługopozbawićdziewczynęzłudzeń,byłanie
dozniesienia.Wsytuacji,gdyNairoosiągnąłswójceliuszczę-
śliwił siostrę, koniec zbliżał się nieubłaganie, a znajdujący się
w kopercie wycinek z gazety ze zdjęciem przywołującym gorz-
ko-słodkiewspomnieniatylkotopotwierdzał.
‒ Nie chcemy się z niczym śpieszyć – odparła, świadoma
obecnościNaira.
‒Nieśpieszyćsię!–Esmeraldaparsknęłaśmiechem.–Och,
dajspokój,Nairo.Niedałeśnawetukochanejpierścionka.
Tym razem Rose nie zdołała zapanować nad uczuciami i na-
potkała twarde spojrzenie jego oczu. Czy i on pamiętał tamtą
noc, gdy mu powiedziała, że nie zniosłaby noszenia takiego
symboluichkłamstwa?
‒Niepotrzebujępierścionka–wyjaśniłapośpiesznie.
Esmeraldaniedałajednakzawygraną.
‒ Nie rozumiem cię, hermano. – Pokręciła głową. – Kiedy
wreszcie znalazłeś kogoś, kogo możesz kochać, nie chcesz, by
światsięotymdowiedział?
‒ Ale ty, siostrzyczko, chcesz, żeby wszyscy podzielali twoją
wizjęromantycznegoślubu.
Jak zawsze, mówił do niej tonem pełnym ciepła i pobłażliwo-
ści, a Rose uświadamiała sobie z goryczą, że obdarza ją czuło-
ściątylkodlapodtrzymaniapozorów.
Podniosładoustkryształowykieliszek,mającnadzieję,żełyk
szampanazłagodzibolesnąsuchośćwgardle.Niemalzabrakło
jejtchuwchwili,gdyNairowziąłsiostrępodrękę,bypoprowa-
dzićjądoołtarza.
Tak, to był ślub jego siostry, ale wiedziała, że kiedyś Nairo,
wtymsamymeleganckimstroju,będzietakwyglądałnaswoim
ślubie, z narzeczoną w cudownej koronkowej sukni. Nie miała
pojęcia, kim będzie wybranka, ale wiedziała, że ta rola nigdy
nieprzypadniejej.
‒ Przyszedłem, żeby ci powiedzieć, że szuka cię twój nowy
mąż i że chcę zabrać narzeczoną. Ja i Rose musimy porozma-
wiać.
Esmeraldaoddaliłasięczymprędzej.
‒Oczymporozmawiać?–spytałaostroRose.
‒ Nie tutaj – odparł tonem równie obojętnym jak wyraz jego
twarzy.–Chodźzemną.
Ujął ją mocno za rękę i ruszył przed siebie, nawet się nie
oglądając.
Iletrudnychidecydującychożyciurozmówzaczynałosięod
słów: „Musimy porozmawiać”? – zdawała sobie to pytanie, po-
dążajączaNairem.Kiedyznaleźlisięwholu,gwargościucichł,
adomwydałsięzimnyiopustoszały.Dopieroterazuświadomiła
sobie,jakbardzopokochałacastillo.Tomiejsce,wktórymżyła,
czując się bezpiecznie być może po raz pierwszy w życiu. Cu-
downenocezNairempozwalałyjejzapomnieć,żejużniedługo
jejtuniebędzie.
Czas spędzany z tym mężczyzną też upływał nieubłaganie,
aonawiedziała,żetenmomentmusinadejść,niespodziewała
siętylko,żenastąpitotakszybko.Esmeraldaledwiewyszłaza
mąż,awydawałosię,żejejbratjużjestzłaknionywolności.Nie
zamierzałaprosićoodroczeniewyroku.
„Niemartwsię…wezmęwinęnasiebie…Musisztylkowyglą-
daćjaknarzeczonaozłamanymsercu…”
Niebyłobytotrudne.Niemusiałabyudawać,żemazłamane
serce.Zostawiłabyjejemuispróbowałajakośżyć.
‒Tutaj…
Bibliotekabyłaoddalonaodsalibalowej,ajejdrzwizamyka-
ne na klucz. Uznał, że to najlepsze miejsce. Jeśli „najlepsze
miejsce” w ogóle w tym przypadku istniało. Tak jak „najlepszy
moment”.
Byłatonajprawdopodobniejnajgorszachwilanakonfrontację
zRose.Alezadługojużżyłwkłamstwieiniemógłtegociągnąć
dłużej.
Uznał, że ten dzień przechylił szalę goryczy. Patrzył, jak
Esmeraldarozjaśniasięniczymgwiazda,iczułdrżeniejejemo-
cji, kiedy prowadził ją do ołtarza; drżenie, które zniknęło, gdy
tylkoOscarobróciłsiędoniejzuśmiechem.
Towłaśnietenuśmiechwyrwałgozodrętwienia.Przezjedną
chwilę – szaleńczo, niebezpiecznie – wyobraził sobie, że to on
zmierzadoołtarzazRosejakoswojąnarzeczoną.
Powrót do rzeczywistości był jak policzek, a on musiał przy-
znać,żeniemożejużdłużejtegowszystkiegoprzeciągać.
Groziłomu,żeznajdziesięwtakiejsamejkoszmarnejsytuacji
jak dziesięć lat wcześniej, jeśli nie będzie ostrożny. Naprawdę
nauczył się tak niewiele? Zrozumiał, że musi porozmawiać
zRose.
Terazjednak,gdyzamknąłdrzwinaklucz,zabrakłomunagle
słów.
‒Jesttakźle,żemusiszmniezamykać?–Uśmiechnęłasię,co
miałooznaczać,żetożart.
‒Chodzioto,żebyinniniemielituwstępu.
Nie sądził jednak, by długo tu pozostała, gdy już jej powie,
o co mu chodzi. Widział, że chce odejść, podczas gdy on pra-
gnąłtylko,bytrwałaprzynim.
Zrozumiałto,gdytylkopospieszyładowysiadającejzlimuzy-
ny Esmeraldy, by poprawić jej suknię. Wszyscy zachwycili się
olśniewającymstrojemjegosiostry,aledlaniegoistniaławtej
chwilitylkojednakobieta.
Miałanasobiesukienkęwzłotymkolorze,jedwabnąiobcisłą,
rudewłosyzebrałapodmaleńkimkapelusikiemzpiórpodkolor
stroju.Rzadkowidywałjąumalowaną,aletegodniadziękisub-
telnemu cieniowi jej oczy wydawały się duże i ciemne, a usta,
muśnięteszminką,pełneimiękkie.Niemiałpojęcia,jakzdołał
stłumić w sobie głód i nie pocałować tych soczystych warg.
Walczył na stopniach katedry z najbardziej pierwotnymi in-
stynktamiiterazmusiałrobićtosamo.
Zwłaszczażeuwolniłasięodnakryciagłowyirozpuściławło-
sywgeścieulgiiswobody.
‒Wiem,ocochodzi–powiedziała.
‒Naprawdę?
Sądził,żezdołałprzezcałydzieńskrywaćswojeuczucia,ale
po chwili zauważył, że otworzyła małą torebkę i wyjęła z niej
zmięty kawałek gazety. Rozwinęła go i położyła przed nim na
stole. Wiedział doskonale, co to takiego. Ta sama fotografia,
którejwidokuderzyłgojakobuchem,kiedyzajrzałranodoga-
zety.
‒Ach…to.
‒Tak.
Sięgnęłaumalowanymipalcamipotenskrawek,aonzauwa-
żył,żedrżą.Popatrzyłananiegozielono-brązowymioczami.
‒Otymchciałeśrozmawiać?
Zaskoczyłgowyzywającytonjejgłosu.Czyżbysięmylił?
‒Międzyinnymi.
Niczego nie ujawniał. Odpowiadał monosylabami, a ona,
odziwo,niedostrzegałagniewuwjegotwarzy.
Znowu rozprostowała kawałek gazety i teraz patrzyła na nią
twarznafotografii.
Jejtwarz.
Było to małe podniszczone zdjęcie paszportowe z rodzaju
tych, jakie robiło się kiedyś w automatach. Wiedziała, ile liczy
lat, co do dnia. Była to odbitka fotografii, którą zrobili sobie
wrzadkiejchwilibeztroski.Nairośmiałsiędoobiektywu,aona
przyciskałaustadojegopoliczka.
Opublikowano je w angielskich, jak i hiszpańskich gazetach
znagłówkiem:„HoladeNuevo!Dawnikochankowieznowura-
zem”.
Podspodeminformowano,że„hiszpańskimiliarderNairoMo-
reno znał już wiele lat temu swoją piękną narzeczoną, projek-
tantkę Rose Cavalliero”. Opisano historię ich życia w squacie,
zamieszczono nawet zdjęcie odrestaurowanego budynku, nie
wspomnianojednakojegoprzeznaczeniu.
Dogrzebanosiętakżedosprawyznalotempolicyjnym.Tylko
na dole, w prawym rogu, znalazła się informacja, że Nairo zo-
stałuznanyzaniewinnego.
Wiedziała, jaki gniew musiał w nim wzbudzić ten artykuł.
Z pewnością uważał, że tylko jedna osoba mogła przekazać to
wszystkoprasie.Rosespodziewałasięprzezcałydzieńistnego
wybuchu,aterazbyłazaskoczonajegolodowatąreakcją.
‒ Opowiedz mi o tym – poprosił. W jego głosie nie wyczuła
gniewuaninutyoskarżenia.
Przełykającztrudem,zebrałasięnaodwagę.Niedoceniłago
dziesięćlattemuiniezamierzałapowielaćtegobłędu.
‒Zdjęcie…–zaczęła.Ustamiałataksuche,żeztrudemfor-
mułowałasłowa.–Janie…
‒Wiem.Aleponiekądżałuję,żetegoniezrobiłaś.
‒Co…?
‒Nieprzekazałaśniczegoprasie.Wiemotym.Niemogłabyś.
Niezraniłabyśnikogo,kogotakbardzokochasz.
Ogromnej uldze towarzyszyło pytanie: jak się domyślił? Jak
się zdradziła? I jak miała sobie poradzić z faktem, że sprawiał
wrażenietaknieporuszonego,anawetrozczarowanego?
‒NigdyniezrobiłabyśtegoEsmeraldziewdniujejślubu.
Teraz kręciło jej się w głowie. Spodziewała się istnej wojny,
atymczasemmiałaprzedsobąśmiertelniespokojnegoczłowie-
ka.Stwierdziłanagle,żeniewie,kimjestNairoiczegoodniej
chce.
‒Nierozumiem.–Nogizrobiłyjejsięnaglejakzwatyiosu-
nęłasięnanajbliższekrzesło.Zamajaczyłanadniąjegociemna
postać.–CoEsmeraldamaztymwspólnego?
‒Tooczywiste.Widziałemwasrazemiwiem,żejąlubisz.Ni-
gdybyśjejtegoniezrobiła.
Chciałasięuśmiechnąć,roześmiać,załamaćiwypłakaćwpo-
duszkękrzesła.Przeważyłśmiech,niecohisteryczny,któraroz-
brzmiałwbibliotece.
‒Wiesz,żeniechodziłooEsmeraldę?
Zmarszczyłbrwiwszczerymzdumieniu.
‒Oczywiście,żeonią.Aokogoinnego?
‒Och,Nairo,niewiesz?
Poczuła w sercu lodowate ukłucie. Oczywiście, że nie wie-
dział. Dostrzegał jej uczucia wobec siostry, ale na jej uczucia
wobec niego był całkowicie ślepy. Albo nie widział, albo nie
chciałwidzieć.
Naglejakbyzapaliłasięlampkawjejgłowie.Oczywiście!To
onanicniewidziała.Obiecał,żedajejpowóddozerwaniazarę-
czyn.Zrozumiałydlakażdego…
‒Posłuchaj,wiem,żechceszskończyćztymraznazawsze!–
Wstała,niemogącsiępowstrzymaćiniezważającnato,żeNa-
iro domyśli się jej uczuć. – Ale nie sądzisz, że mógłbyś pocze-
kać? To był wyjątkowy dzień dla Esmeraldy. Jest taka szczęśli-
wa… Jak się będzie czuła, uświadamiając sobie, że zerwaliśmy
zaręczyny…akuratdzisiaj?
‒Tomusibyćdzisiaj–rzuciłNairo.–Niemainnegowyjścia.
Boniemogędłużejżyćwtymkłamstwie.
ROZDZIAŁDWUNASTY
Niemogławiedzieć,ileprzezcałytenczaskosztowałogoto
kłamstwo.Udawanieuczućczyteżichokazywanie,wiedząc,że
onauważajezafałsz.
Jakbrzmiałotopowiedzenie?Udawaj,ażwtouwierzysz?Czy
ostatnie tygodnie nie były piekłem, bo wierzył przez tyle dni,
podczas gdy osoba, której najbardziej pragnął, była przekona-
na,żeudaje,takjaksięumówili?Towłaśniewydawałosięnie
dozniesienia.
Prawdawyglądałatak,żemiałnadziejęnacoświęcej.Żekie-
dydaRosedozrozumienia,żejejufa,całkowiciepewien,żeto
nie ona przekazała zdjęcie i tę historię do prasy, wszystko się
zmieni.Domyślałsię,ktozatymstał,itoniebyłaona.Wszyst-
ko wskazywało na Jasona, który potrafił zarabiać na nieszczę-
ściuinnych.Jakzdobyłtozdjęcie?–Naironiemiałpojęcia.
Aleniemiałotoznaczenia.Ważne,żewierzyłRose.Byćmoże
porazpierwszywżyciuzaufałbezresztyjakiejśosobie–kobie-
cie – która nie należała do jego rodziny. Sprowadził ją tutaj,
żebydowieśćswojegozaufania,iwgłębiduchażywiłnadzieję,
żeRoseprzemyślipomysłzzerwaniemfałszywychzaręczyn.
‒Konieczkłamstwami!–rzuciłbrutalnie,żebyzabrzmiałoto
takjakjej„wiem,żechceszztymskończyć”.
Konieczkłamstwami.Roseztrudemzrozumiałatesłowa,bo
niemal zakaszlał czy może się zaśmiał. Nie wiedziała, z czego
siętuśmiać.
Apotemprzypomniałasobie,jaksamaprzedkilkomaminuta-
misięroześmiała,podczasgdywrzeczywistościchciałapłakać.
Przypomniała sobie, że coś powiedział… ale nie miało to naj-
mniejszego sensu. Oznajmiła, że to nie ona przekazała zdjęcie
prasie,aonodparł:„Poniekądżałuję,żetegoniezrobiłaś”.
Powtórzyłatesłowagłośno,robiąctobezwiednie,izauważy-
ła,żekiwagłowąiuśmiechasięnieznacznie.
‒ Jestem głupcem, prawda? – Zaskoczył ją tą odpowiedzią. –
Ślepymgłupcem.Alemiałemnadzieję.
‒Jakimcudem…–Wjejgłosiepobrzmiewałanutaniedowie-
rzania. – Jakim cudem mogłeś mieć nadzieję, że przesłałam
zdjęcieprasie?
Nairooparłsięodużydębowystół,wlepiającwzrokwswoje
stopy.
‒Wiedziałbym,żewciążmasztozdjęcie.
‒Nadalchceszdowodu?
‒Rose…nie…
Zbliżył się do niej niemal desperackim ruchem, ale ona już
sięgała do torebki, z której wyjęła małe zdjęcie i rzuciła je na
stolik.Dowodziłoto,żenierozstałasięzeswojąkopiąfotogra-
fii,żebyprzekazaćjąjakiejkolwiekgazecie.
‒Niepotrzebujężadnegodowodu–zapewnił.–Wiemdosko-
nale,ococichodzi.
‒Naprawdę?
Miałotobrzmiećsceptycznie,aletonjegogłosuitwarzmiały
wsobiepewność,więcjejpytaniestałosięjedynieprośbąopo-
twierdzenie.
‒Tak.Dziękitemu…
Nairowsunąłrękędokieszeni,wyjąłczarnyportfeliotworzył
go.Naniewielkimkawałkupapieru,którypołożyłnastoleobok
drugiejfotografii,widniałtakisamczarno-białyobraz.Ztąróż-
nicą,żetoRosepatrzyławprostwobiektyw,aNairoprzyciskał
ustadojejpoliczka.
‒Ty…–Jedynietylezdołaławypowiedzieć,widzącobazdję-
ciaoboksiebie.
Czekał,milczącyinieruchomy,conatchnęłojądziwnąnadzie-
ją,którejniemogływyrazićżadnesłowa.
‒Zachowałeśtęfotografię…aledlaczego?
‒Bonigdyniechciałemcięzapomnieć.
Zapomniećoniejczyotym,cozrobiła?Otym,jakgopotrak-
towała.
‒ Kiedy zobaczyłem zdjęcie w gazecie, miałem nadzieję, że
ma to także dla ciebie znaczenie. Że zachowałaś swoją kopię,
może z tego samego powodu. – Rose zauważyła, że kiedy się-
gnąłpojejzdjęcie,drżałamudłoń.–Alewiedziałem,żenigdy
byśnieprzekazałajejprasie.Poprostubyśniemogła.
Ujawnienietegozaufaniaporuszyłoniądogłębi.
‒Jakmyślisz,ktotozrobił?
‒ Jason, jak przypuszczam. Tamtej nocy poprzysiągł ci ze-
mstę… nam obojgu. Uznał, że warto wkroczyć między ciebie
imnie.Międzynas.
‒Międzynas–powtórzyłaRose.–Aleczykiedykolwiekbyli-
śmy„my”?
‒Wątpiszwto?Spójrznatezdjęcia…–Wskazałto,którewy-
jął z portfela i na którym całował ją w policzek, a jego przy-
mknięteoczyświadczyłyoabsolutnymszczęściu.–Dzień,kiedy
je zrobiliśmy, oznaczał dla mnie nowy początek. Wtedy po raz
pierwszyskontaktowałemsięzojcemipowiedziałemmu,żeje-
stemgotówprzeprosić.
‒Aleniezrobiłeśniczłego…dlaczegomiałbyśprzepraszać?
‒Botegopomnieoczekiwano.Chciałemcałkowicieodmienić
życie,chciałemzaoferowaćcicoświęcejniżtylkoegzystowanie
w tym koszmarnym pokoiku w obskurnym squacie. Chciałem
cięzabraćdoHiszpanii,tutaj.Daćcidom…zemną.
‒Ajawszystkozniszczyłam.
StraciłaszansęnanowypoczątekzNairem.Zdjęcieichoboj-
garozmazywałojejsięprzedoczamipełnymiłezgoryczy.
‒Tobyłataksamomojawina,możenawetwiększaniżtwoja
– wyznał. – Nie ufałem ci dostatecznie, by o wszystkim powie-
dzieć. Nie zdradziłem swojej prawdziwej tożsamości, nie po-
dzieliłemsięnadziejaminaponownyzwiązekzrodziną.Nieby-
łemszczerywswoichuczuciach.Nawetteraz.
‒Nawetteraz?–Jakmiałatorozumieć?
‒ Kiedy zobaczyłem, jak prześladują cię paparazzi, pomyśla-
łem, że to dla ciebie za dużo. Nie zniosłabyś zainteresowania
prasyiodeszła.
‒Pospieszyłeśminapomoc.
‒Nie–odparłbezwahania.–Niemogłempozwolićciodejść,
ale byłem tchórzem i nie powiedziałem dlaczego. Więc wpako-
wałemcięwtezaręczyny,uzależniłemodznaczenia,jakiemiał
dla mnie ten szczególny dzień Esmeraldy. Musiałem cię tu za-
trzymać aż do chwili, gdy będziemy mieli szansę spróbować
znowu. Ale dlaczego miałabyś to robić, jeśli nigdy nie byłem
ztobąszczerycodoswoichuczuć?
‒Ijakietouczucia?
Musiała zadać to pytanie wymagające odwagi, jakiej nawet
niepodejrzewał.Agdybynieudzieliłodpowiedzi,jakiejpragnę-
ła?
Westchnąłgłębokoidotknąłzdjęć,jakbybyłytotalizmany.
‒Chciałemuporaćsięztymślubem,żebyśmymoglipoświę-
caćczastylkosobie.
„Poświęcać czas tylko sobie”… brzmiało wspaniale, ale ona
pragnęłaprzyszłości.Próbowałasobiewmówić,żezaakceptuje
to, co mieli dotąd, ale kiedy patrzyła tego dnia na Esmeraldę,
wiedziała,żetozamało.Wszystkoalbonic.
‒Umówiliśmysię,Nairo…
‒ Tak, wiem. I dotrzymam słowa, jeśli wciąż chcesz, żebym
dał ci powód do zerwania i żeby wszyscy wiedzieli, że koniec
znaszymizaręczynami.Aleniewymagajodemnie,bywygląda-
łototak,jakbymchciałkogośinnego…jakbymkochałkogośin-
nego.Tegoniemogęzrobić.Powiedziałemcikiedyś,żeniemo-
żesz kłamać, by ocalić życie, i ja też nie. To, że zależy mi na
kimś innym, byłoby kłamstwem. Nie mogę tak kłamać, nawet
po to, by obdarować wolnością jedyną osobę, którą naprawdę
kocham.
Jedynąosobę,którąnaprawdękocham.Nieprzesłyszałasię?
Naprawdępowiedział…?
‒ Właściwie nie mogę pozwolić ci odejść. – Przesunął dłonią
powłosach.–Wiem,żezostałaśdlaEsmeraldy…
‒NietylkodlaEsmeraldy.Jakimcudem,skoro…
‒ Kochasz ją – przerwał jej, a drżenie w jego głosie było aż
nadtowymowne.
‒ Kocham ją… dla niej samej, ale może bardziej kocham ją,
ponieważnależydorodzinykogoś,ktoznaczydlamniewszyst-
ko. Bo ona kocha i jest kochana przez kogoś, kogo ja kocham
nadżycie.
‒ Kto to taki? – spytał stłumionym głosem, jakby zmagał się
z sobą, ale oczy były czyste i nie skrywały przed nią żadnych
uczuć.
Popatrzyła prosto w te oczy, a jej twarz ujawniała wszystkie
żywioneprzezniąmarzenia.
‒Och,Nairo…czymusiszpytać?Kochamcięcałymsercem.
Toonamusiałauczynićpierwszykrok,alezanimzdążyłaco-
kolwiek zrobić, wziął ją w ramiona i przywarł wargami do jej
ust.
To było wszystko, czego pragnęła, na co liczyła, nie wierząc,
żesięspełni.Byłatutaj,wjegoobjęciach–ona,jedynaosoba,
którąnaprawdękochał.
Ale miał coś jeszcze do powiedzenia. Uwolnił ją z niechęcią,
sięgnąłdokieszeniiwyjąłskórzanepudełeczko,wiekoweipod-
niszczone.
‒Esmeraldazauważyła,żenigdyniedałemcipierścionka.–
Popatrzyłnatenmałyprzedmiotwswejdłoni.–Wziąłemgoze
sobą, ponieważ chciałem poprosić cię o rękę jak należy. Byś
uczyniłamizaszczytizostałamojążoną…aleteraz…–Zmarsz-
czyłczołoizacisnąłpalcenapudełeczku.–Topierścionek,któ-
ry powinienem ci dać. Taka tradycja… pierścionek rodzinny,
któryjestprzekazywanyzpokolenianapokolenie.Leczmójoj-
ciecdałgomojejmatce…samawiesz,jaksiętoskończyło.Po-
myślałem,żeniechciałabyśczegośskażonegotakimcieniem.
‒ Och, Nairo… – To, że się tym przejmował, mówiło o jego
uczuciach więcej niż jakiekolwiek miłosne deklaracje. Nie
chciał,byrozstalisięjakjegorodzice,którzytakbardzozranili
całąrodzinę.–Aleinniteżgonosili,prawda?
Skinąłzwolnagłową.
‒ Mój dziadek dał go mojej babce. Byli małżeństwem przez
prawiesześćdziesiątlat.Takjakwcześniejichrodzice.
Niemogłapowstrzymaćuśmiechu.
‒Więcjegohistorianiejestdokońcazła,mójnajdroższy.Mo-
żemyuczynićzniegopierścionekmiłościiszczęścia.
Miaławrażenie,żewjegooczachzapaliłosięświatło.Wypro-
stował się, jakby zrzucając z barków koszmarny ciężar, i, też
zuśmiechem,otworzyłpudełko,pokazującwspaniałydiament.
‒Możemy…izrobimyto,miamor–zapewniłzprzekonaniem
i poczuciem głębokiego szczęścia. – Nie pragnę niczego tak
bardzo,jakspędzićztobącałeżyciei,jeślimipozwolisz,uczy-
nićcięnajszczęśliwsząkobietąnaświecie,mojapięknażono.
‒O,tak…tak,proszę!–zdołałapowiedzieć,zanimznówjądo
siebie przyciągnął i obdarzył pocałunkiem, który przypieczęto-
wałjegoobietnicęnaresztęichwspólnychdni.