CATHERINE COULTER
MŁODA PANI SHERBROOKE
ROZDZIAŁ 1
Northcliffe Hall, niedaleko New Romney w Anglii
Maj 1803r.
- Widziałam ją dziś w nocy! Ducha Dziewicy!
- Sinjun, naprawdę? Przysięgniesz, że widziałaś ducha?
Po dwóch pełnych grozy westchnięciach nastąpiły nerwowe okrzyki przestrachu i
zarazem podniecenia.
-Tak, to na pewno była ona.
-Powiedziała ci, że jest dziewicą? Mówiła coś? Nie bałaś się? Była cała biała?
Jęczała? Wyglądała bardziej jak żywa czy jak umarła?
Głosy coraz bardziej cichły, oddalając się od drzwi, ale wciąż jeszcze słyszał
westchnienia i chichoty.
Douglas Sherbrooke, hrabia Northcliffe, dokładnie zamknął drzwi i podszedł do
biurka. Przeklęty duch! Czy Sherbrooke'owie mają po wieczne czasy znosić te niepraw-
dopodobne bajdy o nieszczęsnej młodej lady? Rzucił okiem na starannie ułożone papiery,
westchnął, usiadł i popatrzył przed siebie.
Zmarszczył brwi. Ostatnimi czasy często marszczył brwi. Nie dawali mu spokoju, ani
na dzień, ani na godzinę. Każdego dnia znosił istne gradobicie grzecznych, ale upartych
wariacji na wciąż ten sam, nudny temat. Musi wziąć sobie żonę i spłodzić hrabiowskiego
dziedzica. Jest coraz starszy, jego męskość słabnie z minuty na minutę, a on tymczasem
trwoni bezcenne nasienie, z którego mają się przecież zrodzić przyszli Sherbrooke'owie.
Winien w prawowitym związku obdarzać nim swą żonę, a nie rozrzucać po śmietnikach
świata, przed czym przestrzega Biblia.
Na świętego Michała skończy trzydzieści lat, przypominali wujowie i ciotki, kuzyni i
podstarzali domownicy, którzy znali go od chwili, gdy drąc się wniebogłosy wyszedł z łona
matki. Przyjaciele-prześmiewcy, kiedy już raz uczepili się tego tematu, nie przestawali wygła-
szać swoich impertynencji. Marszczył wtedy brwi, tak jak teraz, i mówił, że skończy
trzydzieści lat na przyszłego, nie na tego świętego Michała. W tym roku będzie miał dopiero
dwudzieste dziewiąte urodziny, a teraz ma dwadzieścia osiem lat. Na litość boską, przecież
dopiero maj, do września daleko. Właściwie to niedawno zaczął dwudziesty ósmy rok,
przyzwyczaja się do tego, że już nie ma lat dwudziestu siedmiu. Cóż to znowu za „poważny
wiek”!
Hrabia spojrzał na stojący na kominku pozłacany zegar z brązu. Gdzie się podziewa
Ryder? Niech go szlag, przecież braciszek wie, że spotykają się w pierwszy wtorek każdego
kwartału w tym właśnie pokoju w Northcliffe Hall, dokładnie o trzeciej. Fakt, że hrabia
zapoczątkował te kwartalne spotkania dopiero po wystąpieniu z armii przed dziewięcioma
miesiącami, wkrótce po podpisaniu pokoju w Amiens, nie usprawiedliwiał spóźnienia Rydera
na trzecie z kolei spotkanie. Należała mu się nagana, niezależnie od tego, że Leslie Danvers,
służący Douglasa, młodzian pilny, acz o irytującej pamięci, przypominał swemu panu o
spotkaniu zaledwie godzinę wcześniej.
Hrabia zapomniał o gniewie na widok wpadającego do pokoju Rydera, przewianego
wiatrem, pachnącego skórą, koniem i morzem, pełnego życia młodzieńca szczerzącego białe
zęby. Prawie się nie spóźnił, było dopiero pięć po trzeciej. Ryder również zbliżał się do
„poważnego wieku” - miał już prawie dwadzieścia sześć lat. Powinni się trzymać razem.
- Boże, Douglas, co za piękny dzień! Jeździłem z Dorothy po klifach, co za uczucie!
Mówię ci! - Ryder usiadł, skrzyżował obleczone w skórę nogi i błysnął białymi zębami w
uśmiechu.
Douglas huśtał nogą.
- Udało ci się utrzymać na koniu?
Ryder uśmiechnął się jeszcze szerzej, ale w jego oczach czaiło się coś niewyraźnego.
Miał wygląd człowieka nasyconego, wygląd, do jakiego hrabia zaczynał się powoli
przyzwyczajać i dlatego westchnął.
-No cóż - po chwili ciszy odezwał się Ryder - jeżeli upierasz się na te kwartalne
spotkania, muszę się do nich przygotowywać.
-Ale Dorothy Blalock?
-To cieplutka, słodko pachnąca wdówka, braciszku. W dodatku wie, jak zadowolić
mężczyznę, dobrze wie. I nie wpadnie. Moja Dorotka jest na to za sprytna.
-Przyznaję, dobrze siedzi na koniu - stwierdził Douglas.
-Och, jest jeszcze kilka rzeczy, na których dobrze siedzi.
Douglas z całej siły powstrzymywał się od uśmiechu. Był przecież hrabią, głową
potężnego rodu Sherbrooke'ow. Nawet teraz, pomimo całego sprytu Dorothy, mógł gdzieś
rosnąć kolejny Sherbrooke.
-Przejdźmy do następnych punktów - powiedział, ale Ryder nie dał się zwieść.
Zauważył grymas brata i roześmiał się.
-Przejdźmy. - Wstał i nalał sobie brandy. Podniósł karafkę w stronę brata.
-Nie, dziękuję.- Douglas wpatrywał w leżącą przed nim kartkę. - Jeśli chodzi o stan na
ten kwartał, masz czterech zdrowych synów i cztery zdrowe córki. W zimie zmarł
biedny Danielek. Noga Amy chyba nie ucierpiała po upadku. Czy to wszystko?
-W sierpniu urodzi mi się kolejne dziecko. Matka jest zdrowa i silna.
Douglas westchnął. - Doskonale, jak się nazywa? - Zapisał i podniósł głowę. - Teraz
już wszystko?
Ryder spochmurniał i dopił resztę brandy. - Nie, w zeszłym tygodniu Benny zmarł na
zimnicę.
- Nic nie mówiłeś.
Ryder wzruszył ramionami. - Nie miał jeszcze roku, ale był taki mądry. Wiedziałem,
że jesteś zajęty. Wybrałeś się w podróż do Londynu, do Ministerstwa Wojny. Pogrzeb był
cichy, tak życzyła sobie jego matka.
- To przykre - powtórzył Douglas i zmarszczył brwi.
Ryder nie lubił, kiedy brat marszczył brwi. - Ale jeżeli dziecko ma się urodzić w
sierpniu, dlaczego mi nie powiedziałeś ostatnim razem?
Odpowiedź była prosta. - Jego matka mi nie powiedziała. Bała się, że nie zechcę już z
nią spać. - Przerwał i przez wykuszowe okno patrzył na wschodni trawnik. - Głupia dziewka.
Nie domyśliłbym się, chociaż powinienem był się domyślać. Jest już bardzo gruba, może
nawet będzie miała bliźniaki. - Odwrócił się od okna i pociągnął z butelki. - Zapomniałem o
Nancy.
Douglas odłożył kartkę. - Jakiej Nancy?
-Nancy Arbuckle, córce sukiennika z Rye. Spodziewa się chyba w listopadzie. Bardzo
płakała, ale powiedziałem jej, że nie musi się martwić. Sherbrooke'owie zawsze dbają
o swoje potomstwo. Może nawet wyjdzie za kapitana statku. Nie przeszkadza mu, że
jest w ciąży z innym.
-No proszę - Douglas wziął nową kartkę i uniósł głowę - utrzymujesz siedmioro dzieci
i ich matki i zapłodniłeś kolejne dwie kobiety, które mają urodzić jeszcze w tym roku.
-Chyba to tak będzie. Z tym że mogą być bliźniaki, a Nancy może wyjdzie za
kapitana.
-Nie potrafisz utrzymać ptaszka w spodniach?
-Nie bardziej niż ty.
-Doskonale, ale wychodź z kobiety, zanim wstrzykniesz jej nasienie.
O dziwo Ryder się spłonił. - Nie panuję nad sobą. To żadne usprawiedliwienie, ale jak
raz już tam wejdę, to nie mogę wyjść. - Patrzył na brata spode łba. - Nie jestem taką cholerną
oziębłą rybą jak ty. Ty wyszedłbyś nawet z anioła. Zawsze tak trzeźwo myślisz, nic cię nie
wytrąca z równowagi? Nie chcesz czasami po prostu walić i nie myśleć o konsekwencjach?
- Nie.
Ryder westchnął. - No cóż, ja nie jestem aż tak zdyscyplinowany. Nadal masz tylko
dwójkę?
-Nie. Mały zmarł, kiedy byłem w Londynie. Została tylko Cynthia, słodka mała, ma
już cztery latka.
-Przykro mi.
-To była tylko kwestia czasu. Lekarze wciąż to powtarzali. Pojechałem do Londynu
nie tylko po to, żeby spotkać się z lordem Averym w Ministerstwie Wojny, ale żeby
zobaczyć się z Elizabeth. Pisała o dziecku. Miał zbyt małe płuca. - Douglas wydarł
czystą kartkę papieru i poprawiał liczby. - Drogo nas kosztuje twoja żądza - powie-
dział - bardzo drogo.
-Dajże spokój. Jesteś pioruńsko bogaty, ja też. Nasz stryjeczny dziad Brandon byłby
zadowolony, że to, co po nim dostałem, spożytkowuję w tak zacny sposób. Miał
osiemdziesiątkę i jeszcze mu się chciało, przynajmniej tak mi mówił. Wychwalał się
pod niebiosa.
-Ciągle powtarzasz, że odpowiadamy za swoje bękarty, i zgadzam się z tobą. Zgadzam
się także, żeby wszystkie spisywać, dzięki czemu o żadnym nie zapomnimy. Byłby z
ciebie świetny generał! Szkoda, że musiałeś sprzedać patent w randze majora.
Ryder śmiał się po cichu, kiedy drzwi pokoju otworzyły się. Podniósł głowę i
zobaczył nieśmiało wchodzącego najmłodszego z braci.
- A niech mnie, jeśli to nie Tysen! Wejdź braciszku, prawie kończymy spotkanie.
Douglas już powiedział, że ptaszek wierci mi dziury w kieszeni. Właśnie kończy obliczenia,
ale niewielkie to liczby, zwłaszcza jak człowiek weźmie sobie do serca, że ma iść i rozmnażać
się.
- Jakie spotkanie? - zapytał Tysen Sherbrooke, wchodząc do pokoju. - Jakie
obliczenia? Co znowu za ptaszek?
Ryder rzucił okiem na Douglasa, a ten wzruszył tylko ramionami i usiadł z rękami
skrzyżowanymi na piersiach.
Ktoś, kto nie znał go tak dobrze jak brat, mógłby pomyśleć, że jest zdenerwowany, a
nie rozbawiony.
- Bracie - zwrócił się do niego - Tysen chce zostać pastorem. Musi rozumieć męskie
słabości, czyli nie owijając w bawełnę, żądzę. Tysenie, to nasze kwartalne spotkanie mające
na celu ustalenie dokładnej liczby bękartów Sherbrooke'ow.
Tysen gapił się na nich przez chwilę, po czym zwrócił błędny wzrok na Douglasa. -
Waszych czego?
- Słyszałeś - powiedział Ryder. - Masz już prawie dwadzieścia jeden lat. Czas, żebyś
zaczął przychodzić na nasze spotkania. Co o tym sądzisz, Douglasie? Nie chcemy przecież
mieć gdzieś nieznanych bękartów, czyż nie? Pomyśl o naszej reputacji. I jak chłopcze,
zapłodniłeś którąś z miejscowych?
Tysen wyglądał jak tknięty apopleksją. - Oczywiście że nie! Nie mógłbym zrobić
czegoś tak niecnego! Będę pastorem, Bożym człowiekiem, pasterzem wiodącym bogobojną
trzódkę i...
Ryder wywrócił oczami. - Przestań, proszę! Aż się wierzyć nie chce, że Sherbrooke
może coś takiego mówić i jeszcze w to wierzyć. Rzygać się chce. Co za szkoda, że jesteś taki,
na jakiego wyglądasz, ale nie wolno tracić nadziei, zwłaszcza jak się jest optymistą.
- Czy wszyscy optymiści są tacy pożądliwi? - krzyknął na cały pokój Douglas.
Ryder roześmiał się, a Tysen stał oniemiały. Wiedział, że jego bracia to ludzie
światowi, że robią rzeczy, o jakich on boi się nawet myśleć, ale cóż to za żarty? Spotkanie w
celu policzenia bękartów? Z kroplami potu na czole zaczął się wycofywać w stronę drzwi.
- Uśmiechnij się chociaż - powiedział Douglas. - Pastor też może mieć poczucie
humoru.
-Och tak - wykrztusił Tysen - mogę się uśmiechnąć... oczywiście... ale...
-Dokończże - ton Rydera zdradzał lekceważenie. - Nie dokończyłeś żadnego zdania.
Powtarzasz się.
-No cóż, człowiek Boży może kochać na różne sposoby. Ja też mogę kochać damę, i
w rzeczy samej kocham.
-Jezu! - Ryder odwrócił się rozbawiony. - Napijesz się brandy Douglas?
-Niedobrze mi się robi - odpowiedział Douglas - i pewnie nie utrzymałbym tej brandy,
więc nie. - Zrobiło mu się trochę żal Tysena, stojącego tak z płonącymi czerwienią
policzkami. - Co to za dzierlatka? Wybranka przyszłego pastora to na pewno nie
żadna aktoreczka ani panna sklepowa?
-Nie - mówił Tysen w zachwycie zgoła nie pastorskim. - Nazywa się Melinda Beatrice
Hardesty i jest córką Sir Thomasa Hardesty.
Ryder zaklął. - Znam tę dziewuchę. Jest głupia, wdzięczy się, zachowuje jakby była
Bóg wie kim i nie ma piersi. Ma za to wodniste oczy, kościste łokcie i dwa imiona. To już
przekracza ludzkie pojęcie, dwa imiona! I jej rodzice używają obydwu!
- Będzie doskonałą żoną człowieka Bożego! - Tysen byłby dalej bronił swej bogini,
ale przerwał widząc, że Douglas podnosi się z fotela. Impertynencje Rydera poszły w
niepamięć wobec wyrazu twarzy najstarszego z braci, niepokojąco podobnego do wyrazu
twarzy ich nieżyjącego ojca. Tysen zaczął się wycofywać, powolutku, powolutku, aż poczuł
za plecami zamknięte drzwi.
Douglas starał się mówić bardzo łagodnie. - Powiadasz, że w wieku dwudziestu lat
zdecydowałeś, że kochasz dziewczynę równą ci urodzeniem i majątkiem? Mówimy o rodzinie
Hardesty z Blaston, tak?
-Tak - odpowiedział Tysen - Mam prawie dwadzieścia jeden.
-Młody głupek. - Ryder beznamiętnie strzepnął kurz z rękawa. - Za miesiąc mu
przejdzie. Pamiętasz, Douglas, jak wydawało ci się, że chcesz córkę tego diuka?
Kiedy to mogło być? Jakieś trzy lata temu kochałeś się w niej po uszy. Byłeś w domu,
bo ranili cię w ramię. Jak miała na imię? Melisanda? Tak...
Douglas machnął ręką, żeby go uciszyć. - Rozmawiałeś z Sir Thomasem? - zwrócił się
do najmłodszego brata.
- Oczywiście że nie - odpowiedział Tysen.
- Ty jesteś głową rodziny.
- Pamiętaj o tym. Obiecaj mi, że nie będziesz się oświadczał tylko dlatego, że się do
ciebie uśmiecha czy pokazuje kawałek nogi. Dziewczęta rodzą się i od razu wiedzą, jak
usidlić niczego nieświadomych mężczyzn, dlatego musisz uważać. Zgoda?
Tysen pokiwał głową. - Ale nie Melinda Beatrice - dodał szybko. - Ona jest miła i
szczera, ma w sobie słodycz i dobroć, będzie pasterką mojej trzódki, towarzyszką życia. Ona
nigdy... - Przerwał widząc, że bracia za chwilę wybuchną niepohamowanym śmiechem.
Zacisnął usta, zmarszczył brwi i stał sztywno jak kołek - Właściwie nie po to tu przyszedłem.
Są tu ciocia Mildred i wuj Albert i pragną z tobą mówić.
-A! Kazanie. Pewnie przekupiłeś służącą, żeby pójść mnie szukać i uciec przed ich
sokolim wzrokiem?
-Tak - Tysen czekał, aż Douglas przestanie się zżymać. - Tak, masz rację co do ich
wizyty - zaczął z namaszczeniem. - Słyszałem, jak mówili o najstarszej córce markizy
Dacre, Juliette, diamencie pierwszej próby, jak się wyraziła ciocia Mildred, akurat dla
ciebie.
Douglas milczał jak grób.
-Daj ci Boże sto lat życia! - krzyknął Ryder. - Szanuję cię i niebu jestem wdzięczny,
że to ty jesteś czwartym hrabią Northcliffe, szóstym wicehrabią Hammersmith,
dziewiątym baronem Sanderleigh i celem ich wszystkich ataków!
-Ja także cię szanuję, Douglasie - dodał Tysen. - Jesteś doskonałym hrabią, wicehrabią
i baronem. Wuj Albert i ciocia Mildred z pewnością mają takie samo zdanie. Cała
rodzina czeka, aż się ożenisz i...
-Boże, ty też! Nie ma dla mnie nadziei. - Douglas podniósł się z krzesła. - Tysenie,
twa wdzięczność mnie ocali. Módl się za mnie, braciszku. Ryder, spotkanie zostało
odroczone. Będę chyba musiał zamienić słówko z Tinkerem, żeby dobrze zaszył ci
rozporek.
-Biedny Tinker będzie przerażony.
-Cóż, wolę nie prosić o to żadnej ze służących, mijałoby się to z celem. Założę się, że
gdyby to była któraś z młodszych, złamałbyś naszą umowę.
-Biedny Douglas - powiedział za nim Ryder.
-O jakiej umowie on mówił? - zainteresował się Tysen.
-Przyrzekliśmy sobie kiedyś, że nie dotkniemy żadnej z naszych służących. Jak się już
odkochasz i zaczniesz znowu myśleć, przyrzekniesz to samo.
Tysen postanowił nie sprzeczać się z bratem. Był ponad to - on, przyszły pastor,
którego myśli i czyny z ducha są, a nie z ciała. Zresztą, o ile pamiętał, nigdy nie udało mu się
wygrać z braćmi, dlatego powiedział tylko: - Ta dziewczyna jest pewnie niebrzydka.
- Wszystkie są śliczne ze spódnicą na głowie - powiedział na odchodnym Ryder.
Na hiszpańskim stole z ciemnego mahoniu leżała Sinjun. Skrzyżowała ramiona i
obojętnie pogwizdywała z cicha. Przestała, kiedy zobaczyła, że Ryder ją widzi, i spytała
głosem pozbawionym emocji: - I jak się udało spotkanie?
-Trzymaj język za zębami, mała.
-To prawda, jestem młoda, ale nie głupia.
-Dosyć.
-Jak się mają twoje ukochane maleństwa?
-Bardzo dobrze, dziękuję.
-Milczę jak grób. - Uśmiechnęła się, pocałowała go i pobiegła w stronę kuchni,
gwiżdżąc jak chłopak.
ROZDZIAŁ 2
Hrabia tym razem nie bez powodu marszczył brwi. Denerwował się, bo wewnętrzne
przeczucie mówiło mu, że coś się wydarzy, coś, co mu się spodoba. Nienawidził takich
odczuć, sprawiały, że czuł się bezbronny. Nie mógł ich jednak ignorować. Rząd był w
rozsypce, a przeklęty głupiec Addington ze strachu trząsł się jak galareta - pewnie stąd to
drapanie w trzewiach, nic innego jak obawa przed Napoleonem.
Bał się inwazji jak wszyscy Anglicy z południowego wybrzeża, chociaż wiedział, że
jest mało prawdopodobna - Anglia panowała nad Kanałem. Jednak tylko głupiec nie
doceniałby geniuszu militarnego Napoleona i jego żelaznej woli zniszczenia wszystkiego, co
angielskie.
Zeskoczył z grzbietu Gartha, swego ogiera, i poszedł w stronę klifu. Spienione, białe
fale z łoskotem rozbijały się o skały. Wciągnął do płuc słone powietrze, poczuł na twarzy
wilgotne, siekące kropelki. Ostre podmuchy wiatru targały mu włosy, sprawiały, że do oczu
napływały łzy. Dzień był szary i pochmurny. Nawet wytężając wzrok nie mógł dostrzec
Francji. Przy dobrej pogodzie widział stąd Boulogne i niewyraźną linię wybrzeża w okolicach
Calais. Zmrużył oczy i wpatrywał się w szarość. Chmury przepływały jedna za drugą, ale nie
przerzedzały się, było ich coraz więcej. Nie odwrócił się, kiedy usłyszał, że ktoś nadjeżdża i
zatrzymuje konia tuż przy nim.
- Wiedziałam, że tu jesteś. To twoja świątynia dumania.
Odwrócił się i uśmiechnął do młodszej siostry siedzącej okrakiem na Fanny, swojej
klaczce. - Chyba będę musiał porzucić utarte ścieżki. Nie widziałem cię na śniadaniu ani na
obiedzie. Kara za jakieś przewinienie?
- Och nie, straciłam poczucie czasu. Czytałam. - Urwała, lekko ześliznęła się z siodła i
podeszła do niego - wysoka, szczupła dziewczyna o długich nogach i nieokiełznanych blond
włosach, otaczających jej głowę gęstwiną loków. Rano włosy te z pewnością przytrzymywała
wstążka, ale teraz dawno nie było już po niej śladu. Miała mocno niebieskie oczy, tak
przejrzyste jak dzień był szary, oczy, z których wyzierało poczucie humoru i żywa
inteligencja.
Wszyscy Skerbrooke'owie mieli takie oczy i gęste, jasne włosy, chociaż włosy Sinjun
były jeszcze jaśniejsze i rozświetlone słońcem. Wszyscy poza nim.
Kiedy był dzieckiem, niania staruszka oświadczyła mu radośnie, że ma oczy ciemne
jak grzech. Smagły, ogorzały - przypominał pogańskiego Celta, z włosami czarnymi niczym
wódz zastępów piekieł.
Był jeszcze mały, kiedy podsłuchał, jak ojciec oskarżał matkę o to, że przyprawiła mu
rogi. Syn nie przypominał żadnego znanego Sherbrooke'a. Przypominał sobie, że matka gęsto
się tłumaczyła ze swojej - jak się wyraziła - pomyłki przy wydawaniu na świat dziedzica.
Ryder lubił powtarzać, że to przez ten całkiem nie-Sherbrooke'owy wygląd wszyscy
okazywali mu posłuszeństwo, taki był groźny i wymagający.
Ale kiedy patrzył na siostrę, wcale nie był groźny i wymagający. Tak jak on, miała na
sobie spodnie z koźlęcej skóry, luźną białą koszulę i jasnobrązową kamizelkę. Wiedział, że
gdyby matka zobaczyła ją w takim stroju, rozwrzeszczałaby się jak na widok zjawy. Matka
zawsze z jakiegoś powodu krzyczała.
-Co czytałaś?
-Nieważne. Znowu się martwisz, prawda?
-Ktoś musi bo nasz rząd nie bardzo się przejmuje obroną. Napoleon ma najlepiej
wyszkolonych i zaprawionych w boju żołnierzy w całej Europie, a oni bardzo chcą nas
pobić.
-To prawda, że Fox wróci i przegoni Addingtona?
-Podobno jest chory, a nie przyszedł jeszcze odpowiedni moment na wyrugowanie
Addingtona. To liberał i człowiek nierozważny, tak samo jak Addington, ale
przynajmniej jest przywódcą i nie jest taki niezdecydowany. Wiesz na ten temat chyba
tyle co ja.
-Przyzwyczaił się już do nad wiek rozwiniętej siostry może to niezbyt fortunne
określenie - raczej do jej erudycji, obeznania ze sprawami i tematami, które powinny
ją interesować dopiero za wiele, wiele lat, zagadnieniami, które u większości dam i
dżentelmenów wywoływały tylko znudzone ziewnięcia. Rozumiała go lepiej niż
bracia i matka, lepiej niż całe konstelacje kuzynów Sherbrooke'ow. Bardzo ją kochał.
-Mylisz się - powiedziała. - Z pewnością wiele widziałeś podczas podróży do
Londynu w zeszłym tygodniu i rozmawiałeś z nimi wszystkimi. Nie powiedziałeś mi
jeszcze, jakie nastroje panują w Ministerstwie Wojny. Wiem, że kazałeś rozdać broń
wszystkim mężczyznom na naszych farmach i niektórym z wiosek i nie przestajesz z
nimi ćwiczyć. - Zachichotała jak mała dziewczynka, którą w gruncie rzeczy była. - To
było takie śmieszne, jak pan Dalton udawał, że bije żabojadów tym powykrzywianym
patykiem!
-Najlepiej mu idzie krycie się i wycofywanie. Powinienem raczej przeszkolić jego
żonę. Takiego żołnierza Francuzi baliby się jak ognia.
Oczy Sinjun pociemniały, kiedy wypaliła niespodziewanie: - Wczoraj wieczorem
widziałam Dziewicę.
-Podsłuchałem, jak opowiadałaś o tym swoim przyjaciółkom. Publika bardzo przejęta,
ale naiwna do bólu. Moja droga, to nonsens i dobrze o tym wiesz. Pewnie najadłaś się
rzepy na kolację i miałaś przywidzenia.
-Czytałam w bibliotece.
-Tak? Proszę cię żebyś nie mówiła matce, jeżeli przypadkiem były to moje greckie
sztuki. Jej reakcja mogłaby być gwałtowna.
Uśmiechnęła się. - Twoje greckie sztuki przeczytałam dwa lata temu.
Uderzył się dłonią w czoło. - Powinienem był wiedzieć.
- Najbardziej interesująca wydała mi się Lizystrata, chociaż nie rozumiem, dlaczego
żony spodziewały się, że ich mężowie przestaną walczyć tylko dlatego, że im za groziły, że...
- Wiem, co zrobiły - przerwał jej, ubawiony i przerażony zarazem. Zmierzył ją
wzrokiem, zastanawiając się, czy nie powinien udzielić jej braterskiego napomnienia lub
choćby zaprotestować przeciwko niestosownym lekturom.
Zanim jednak zdołał cokolwiek wymyślić, Sinjun zaczęła z namysłem: - Kiedy szłam
na górę około północy, zobaczyłam światło pod drzwiami komnaty hrabiny, obok twojej.
Otworzyłam drzwi najciszej jak umiałam i zobaczyłam ją. Stała obok łoża, cała w bieli, tak
jak ją opisują. Była bardzo piękna, z prostymi włosami do pasa, tak jasnymi, że prawie
białymi. Odwróciła się, spojrzała na mnie i znikła. Przysięgłabym, że chciała coś przedtem
powiedzieć.
-Wszystko przez rzepę - stwierdził Douglas. - Zapomniałaś, że ją jadłaś. Nie wierzę w
ducha, żaden inteligentny człowiek nie wierzy.
-Nie widziałeś jej, dlatego tak mówisz. I nie ufasz kobiecie, która mówi ci szczerą
prawdę. Wolisz wszystko złożyć na rzepę.
-Rzepa, Sinjun, rzepa.
-Doskonale, ale ja ją widziałam.
-Dlaczego widują ją tylko kobiety?
Sinjun wzruszyła ramionami. - Nie wiem, czy pokazywała się tylko kobietom.
Wszyscy hrabiowie, którzy o niej w przeszłości pisali, tak twierdzili, ale kto wie? Z doświad-
czenia wiem, że panowie nie są skłonni do przyznania, że istnieją rzeczy niewytłumaczalne.
Nie chcą ryzykować, że zostaną uznani za głupców.
-Wiesz z doświadczenia, tak? - podjął Douglas sardonicznym tonem. - Więc
utrzymujesz, że Dziewica stała przy łożu, opłakując swoją nietkniętą dziewiczość i
wiedząc, że jej małżonek nigdy nie przyjdzie? A ona nigdy nie stanie się żoną i
matką?
-Może.
-Bardziej prawdopodobne jest to, że w ciągu roku ponownie wyszła za mąż, urodziła
szesnaścioro dzieci jak każda dobra szesnastowieczna kobieta, a potem zmarła jako
siwa i bezzębna staruszka.
-Nie jesteś romantyczny. - Sinjun odwróciła się, patrząc za jastrzębiem bujającym w
obłokach na szerokich skrzydłach. Uśmiechnęła się do brata oszałamiającym
uśmiechem, który go zadziwiał. Była małą dziewczynką, zaledwie piętnastolatką, ale
ten cudowny, naturalny uśmiech zapowiadał kobietę, jaką miała się stać. Zdał sobie
sprawę, że go przeraża.
-Widziałam ją i inni też ją widzieli. Wiesz, że istniała kiedyś młoda dama. której mąż
trzy godziny po ślubie został zamordowany, a ona zabiła się. kiedy się o tym
dowiedziała. Miała zaledwie osiemnaście lat i nie potrafiła wyobrazić sobie życia bez
niego, tak bardzo go kochała. Tę tragedię spisał ze szczegółami Audley Sherbrooke,
pierwszy hrabia Northcliffe. Nawet ojciec raz o tym napisał.
- Wiem, ale możesz być pewna, że ja o tym nie napiszę. To wszystko sprawa
histeryzujących kobiet.
Wieczne męki Dziewicy skończą się wraz ze mną. Nasi przodkowie z całą pewnością
spisywali swoje historie podczas długich zim, żeby rozerwać czymś siebie i domowników.
Sinjun tylko potrząsnęła głową i dotknęła rękawa jego płaszcza: - Nie ma sensu się z
tobą sprzeczać. Mówiłam ci już? Dwie moje przyjaciółki, Eleonora i Lucy Wiggins, kochają
się w tobie. Szepczą, chichoczą i mówią, że jakbyś tylko się do nich uśmiechnął, zemdlałyby.-
Po tym dziewczęcym wyznaniu dorzuciła: - Jesteś urodzonym przywódcą, zarówno tu, jak i w
wojsku. A ja naprawdę widziałam Dziewicę.
-Mam nadzieję, że co do mnie masz rację. A jeśli chodzi o ciebie, za dużo rzepy i
sprośnych greckich sztuk. A Eleonora i Lucy za kilka lat będą wzdychały i mdlały za
Ryderem.
-Musisz - uniosła brwi - zmusić Rydera, żeby ich nie próbował uwieść. Są takie
głupie.
Umilkła, bo widziała, że myśli Douglasa są zajęte czymś innym.
Myślał o tym, że będzie bronił swego dziedzictwa jak jego przodek, baron
Sanderleigh, który ocalił Northcliffe (przed purytańskimi armiami Cromwella i zdołał go
przekonać o poparciu rodu, a potem przekonał o tym samym króla Karola II. Kolejne
pokolenia Sherbrooke'ow doprowadziły do perfekcji misterną sztukę przebiegłości, dzięki
której oni sami i ich ziemie wychodziły nietknięte z dziejowych nawałnic. Dawali królom i
ministrom kochanki suto obdarzone urodą i mądrością, przodowali w dyplomacji i służyli w
armii. Powiadano, że królowa Anna kochała się w generale z rodu Sherbrooke'ow.
Jakkolwiek było, obrastali w bogactwa, a Northcliffe pozostawało bezpieczne.
Potrząsnął głową i odsunął się od krawędzi klifu. Po deszczach ziemia mogła się
osunąć. Ostrzegł Sinjun i znowu pogrążył się w rozmyślaniach.
-Nie dadzą ci spokoju.
-Wiem - powiedział, nie próbując udawać ignorancji. - Mają rację, do diabła, a ja
byłem upartym głupcem Muszę się ożenić i zapłodnić żonę. W wojsku widziałem, jak
kruche jest ludzkie życie. Bardziej niż skrzydła motyla.
-Tak, i to właśnie twoje dziecko musi być przyszłym hrabią Northcliffe. Bardzo
kocham Rydera, tak jak i ty, ale on nie chce tytułu. On chce się śmiać i bawić, a nie
ślęczeć nad księgami rachunkowymi z komornikiem na karku albo wysłuchiwać
narzekań dzierżawców na przeciekające dachy. Nie dba o pompę, zaszczyty i ukłony.
Ma niepoważny charakter. - Skrzywiła się i potrząsnęła głową, kopiąc czubkiem buta
w skałę. - To znaczy niepoważny, jeśli idzie o te wszystkie hrabiowskie sprawy. W
innych sprawach ma bardzo poważny.
-Cóż to znaczy?
Sinjun uśmiechnęła się tylko i wzruszyła ramionami.
Nagle Douglas zrozumiał, że podjął decyzję. Co więcej, wiedział już, kogo poślubi.
To Ryder podsunął mu ten pomysł podczas spotkania. Dziewczyna, która wpadła mu w oko
trzy lata temu, piękna i pełna wdzięku lady Melisanda, córka księcia Beresfordu. Pragnęła go,
płakała, kiedy odjeżdżał i obrzucała go wyzwiskami za to, co uważała za zdradę. Trzy lata
temu nie był wolny, był w armii i chciał ocalić Europę i Anglię przed Napoleonem.
Teraz chciał ocalić już tylko Northcliffe i ród Sherbrooke'ow.
- Ma na imię Melisanda i dwadzieścia jeden lat - powiedział głośno - Jest córką
Edouarda Chambersa, diuka Beresfordu. Spotkałem ją, kiedy miała osiemnaście lat, ale wtedy
nie miałem zamiaru się żenić. Byłem w domu tylko z powodu tego zranionego ramienia.
Może już dawno wyszła za mąż i ma dzieci. Była taka piękna, dziarska i beztroska. Ma stare,
dobre nazwisko, które podupadło dopiero za czasów jej dziada. Trzy lata temu nie miała
wielkiego posagu, ale nie dbam o to, wezmę ją w jednej koszuli. Jej brat to kanalia, nawet
teraz słynie w Londynie z rozrzutności. To drań i utracjusz, przegrywa każdą gwineę, jaka mu
wpadnie do ręki. Zanosi się na to, że będzie ostatnim z rodu Chambersów.
- To szlachetnie z twojej strony, że nie dbasz o posag.
Matka ciągle powtarza, że to jedyna podstawa małżeństwa.
Może twoja Melisanda czekała na ciebie. Ja bym czekała.
Może nikt się z nią nie ożenił, bo nie miała posagu, choć jest córką diuka i w dodatku
tak piękną. A może jest już wdową? Może jej mąż był słaby i zmarł? To rozwiązałoby
wszystkie problemy.
Douglas uśmiechnął się pod nosem, ale był zadowolony, że może zwierzyć się ze
swoich myśli i planów siostrze. Tak, podobała mu się kiedyś Melisanda. Fascynowała go jej
beztroska, intrygowały sprytne gierki. Bardzo chciał wziąć ją do łoża, słyszeć jak szepcze mu
do ucha, zobaczyć podziw w jej oczach.
-Jeżeli Melisanda jest wolna, nie będziesz musiał tracić czasu i szukać w Londynie
narzeczonej - dodała cichutko Sinjun.
-Masz rację. - Wstał i otrzepał bryczesy. - Zaraz napiszę do jej ojca. Jeżeli Melisanda
jest wolna - Boże, to brzmi jakby była klaczą na sprzedaż! - będę mógł natychmiast
wyruszyć do Harrogate i wziąć ślub. Myślę, że ją polubisz.
-Polubię, jeżeli ty ją lubisz. Co innego matka, ale to nie ma znaczenia.
Douglas pokiwał tylko głową. - Masz rację. Wiesz, że tylko ona nigdy mnie nie
naciskała, żebym się ożenił i zapewnił dziedzica?
- To dlatego, ze nie chce rozstać się z pozycją pani
Northclifee. Wdowi domek Sherbrooke'ow jest uroczy, ale ona nie ma ochoty w nim
zamieszkać.
- Czasami mnie przerażasz, młoda damo. - Musnął jej poplątane przez wiatr włosy i
ujął pod brodę. - Porządna z ciebie dziewczyna.
Spokojnie przyjęła te ciepłe gesty, a potem powiedziała:
- Zastanawiałam się, dlaczego Dziewica pojawiła się akurat teraz. Pewnie wiedziała,
że planujesz małżeństwo. Może jej przybycie to znak, może chce ostrzec ciebie albo
Melisandę przed jakimś niebezpieczeństwem?
-Bzdura - stwierdził hrabia. - Ale i tak dobra z ciebie dziewczyna, choć czasem masz
za dużo wyobraźni.
-Więcej jest rzeczy na ziemi i w niebie - Horacy - niż się śniło waszym filozofom.
-Pozwól, że ci odpowiem: „Spoczywaj w pokoju, duchu udręczony.”
-Czasami trudno z tobą wytrzymać.
- Jesteś zła, bo cię przeszekspirowałem?
W przypływie dobrego humoru kuksnęła go w ramię.
- Jesteś bardzo przyziemny. Ale może to się zmieni po ślubie.
Douglas pomyślał o wszechogarniającej namiętności, jakiej miał zamiar się oddawać
sypiając z Melisanda.
- Niekiedy, moja droga - wykrzywił się do niej - masz także zadziwiająco dużo
intuicji.
Hrabia nie marszczył brwi, wracając do Northcliffe Hall. Wszystko się uda, gwiazdy
mu sprzyjają jak wielu pokoleniom pierworodnych Sherbrooke'ow. Zawsze tak będzie,
szczęście Sherbrooke'ow nigdy go nie zawiodło...
Przerwał, stojąc w wielkim holu obok siostry i kamerdynera, Hollisa. Lady Lydia, ich
matka, rozkazywała, żeby Joan natychmiast zjawiła się na górze, przebrała się i przynajmniej
próbowała wyglądać jak młoda dama, pomimo tego, co kładą jej w głowę starsi bracia,
zachęcający głupią dziewczynę nie wiadomo do czego.
-Spodziewamy się gości, jak sądzę? - Douglas posłał siostrze porozumiewawcze
spojrzenie.
-Tak, i jeżeli Algernonowie - wiesz, jaka jest Almeria - jeżeli zobaczy to dziecko w
bryczesach i z włosami jak, jak...
Urwała, a Sinjun spytała niewinnie: - Jak Meduza, mamo?
-Jak zbuntowana wiedźma z jednego z tych twoich zakurzonych tomisk. Idziemy.
Douglas, proszę cię, żebyś nie nazywał siostry tym głupim przezwiskiem w obecności
Algernonów.
-Wiesz, że Algernonowie znaczy „wąsacze”? Tak nazywano Williama de Percy, który
nosił brodę, kiedy inni panowie gładziutko się golili i...
-Dość - przerwała hrabina Northcliffe, wyraźnie wzburzona - przestań się mądrzyć,
młoda damo. Tyle razy ci powtarzam, że panowie nie lubią mądrych kobiet. To ich
irytuje i sięgają po butelkę. I nie chcę już więcej słyszeć twego bezsensownego
przezwiska. Nazywasz się Joan Elaine Winthrop Sherbrooke.
-Ale mnie się podoba Sinjun, mamo. - Sinjun czuła, jak palce matki zaciskają się na
jej ramieniu. - Ryder mnie tak nazwał, kiedy miałam dziesięć lat.
-Cicho - ucięła matka, nie przeczuwając, że już wkrótce to nie ona będzie gospodynią
Norteliffe Hall - Nie jesteś świętym Janem ani świętą Joanną. Sinjun to przydomek dla
mężczyzny. To Tysen postanowił, ze jesteś Joanną d'Arc...
-A potem postanowił zrobić z niej męczennicę i stąd święty Jan, czyli Sinjun.
Tak czy siak, dość tego, Douglas nic nie powiedział. Prawdziwe imię siostry ledwo
pamiętał i nie miał wątpliwości, że matka będzie musiała pogodzić się z przydomkiem córki.
Poszedł do biblioteki napisać list do diuka Beresfordu. Nie miał zamiaru rozgłaszać
swoich planów aż do czasu, kiedy diuk je zaaprobuje. Melisanda oczywiście też. Wiedział, że
Sinjun go nie wyda, ufał tej małej bardziej niż braciom. Jakby nie było, ona nigdy się nie
upijała. Lubił imię Sinjun, ale nie chciał przeciwstawiać się życzeniu matki. Nabożnie
wyznawała zasady, które przyprawiały go o mdłości, czasami była skąpa i złośliwa w
stosunku do służących, własnych dzieci i sąsiadów.
Bóg obdarzył ją intelektem zmokłej kury, pulchnymi kształtami i różowymi
policzkami. Jej twarz okalały misterne pukle przypominające kiełbaski, i miała co najmniej
dwa nadliczbowe podbródki. Bez ustanku rozprawiała o obowiązku i trudach zrodzenia
czworga dzieci. Niekiedy tak go denerwowała, że nie był pewien, czy ją kocha. Ojciec przed
śmiercią wyznał mu, że ledwo ją znosił.
Czy Sinjun miała rację? Czy matka nie angażowała się w matrymonialną nawałnicę,
bo nie chciała jego przyszłej żonie oddać panowania nad domem? Bezskutecznie usiłował
wyobrazić sobie Melisandę, jak dogląda gospodarstwa w Northcliffe, jak domaga się, żeby
matka oddała jej klucze. Wzruszył ramionami. To bez znaczenia.
I cóż jest takiego złego w zwykłym przydomku?
ROZDZIAŁ 3
Clayhourn Hall, Wetherby New Harrogate, Anglia
-Trudno w to uwierzyć, papo - odezwała się wreszcie Alexandra cichym,
nienaturalnym głosem. Nie mogła oderwać oczu od kartki papieru, którą ojciec
położył na biurku. - Na pewno chodzi o hrabiego Northcliffe? To on pragnie poślubić
Melisandę? Douglas Sherbrooke?
-Bez wątpienia - powiedział Lord Edouard, diuk Beresfordu. - Biedny głupiec. - Wziął
list w swoje smukłe palce i przeczytał go najmłodszej córce na głos. Kiedy skończył i
spojrzał na nią, wydało mu się, że jest nieco rozstrojona. Wyglądała blado, ale może to
tylko ostre światło wpadające przez okna biblioteki.
-Twoja siostra pewnie będzie bardzo uradowana, zwłaszcza po tym, jak cztery
miesiące temu Oglethorpe się rozmyślił. To jak balsam na jej urażoną dumę. A jeśli o
mnie chodzi, cóż, powinienem chyba płakać ze szczęścia.
Jego pieniądze są jak zbawienie, że nie wspomnę o przyzwoitym zapisie.
Alexandra oglądała stwardniały paznokieć na swoim kciuku. - Melisanda powiedziała
mi, że trzy lata temu odmówiła Sherbrooke'owi. Błagał ją o rękę, ale ona uważała, że to zbyt
niepewna partia. Powiedziała, że wprawdzie jest hrabią, ale to za mało, zwłaszcza że jego
ojciec jeszcze wtedy żył, a on sam upierał się, że będzie nadal służył w wojsku. Gdyby zginął,
jej nie zostałoby nic, bo po śmierci ojca hrabią zostałby młodszy brat. Stwierdziła, że być
ubogą żoną to zupełnie co innego niż być ubogą i piękną córką.
Diuk uniósł brwi do góry. - Melisanda tak powiedziała?
Alexandra pokiwała głową i odwróciła się od ojca. Podeszła do wielkiego okna,
którego zasłon nigdy nie zaciągano, niezależnie od pogody. Diuk lubił rozkoszować się pięk-
nym widokiem, pomimo niekończących się narzekań żony. Promienie słońca niszczyły
dywan, a pieniędzy na nowy nigdy nie było. Diuk nie zwracał uwagi na to gadanie. Alexandra
powiedziała wolno: - A teraz jest hrabią i chce się z nią ożenić.
-Tak, a ja udzielam swojego pozwolenia i szybko dojdziemy do porozumienia co do
zapisu. Dzięki Bogu, jest bogatym człowiekiem. Sherbrooke'owie zawsze mądrze
gospodarowali swoimi pieniędzmi, nigdy nie wydawali ponad miarę i nie wchodzili w
alianse, które nie byłyby dla nich korzystne. Oczywiście, małżeństwo z Melisanda nie
przyniesie mu złamanego grosza, to jasne. Wręcz przeciwnie, będzie musiał słono za
nią zapłacić, już moja w tym głowa. Musi mu na niej zależeć, skoro pisze. Po takim
czasie mogłaby być już dwakroć za mężem. Na obronę twojej siostry muszę
powiedzieć, że jej konsekwencja równa się dumie.
-Tak sądzę. O ile pamiętam, to był bardzo miły człowiek. Uprzejmy i miły.
-Wartogłowy młody głupiec, i to wszystko - powiedział diuk - Dziedzic Northcliff,
który nie chciał się wyprzedać. Ale teraz to bez znaczenia, jest hrabią i to wszystko
zmienia. Wszyscy Sherbrooke'owie od czasów Noego byli torysami, a ten pewnie nie
jest inny. Stateczny i zrównoważony jak Justin Sherbrooke, jego ojciec. Ale teraz nie
ma co o tym mówić. Muszę widzieć się z twoją siostrą.
Przerwał i patrzył na profil córki. Czysta i niewinna, pomyślał, ale w pochylonej
głowie, w szarych, jasnych oczach kryła się siła. Miała prosty, cienki nos, wysokie kości
policzkowe, a zaokrąglony podbródek sprawiał wrażenie uległości. Dobrze wiedział, że to
tylko wrażenie, ale ona nie zdawała sobie sprawy z tego, że jest w niej stal, nawet kiedy się z
nim kłóciła. Bujne, tycjanowskie włosy nosiła zebrane do tyłu, pokazując maleńkie uszy.
Uważał, że są urocze, tak jak i ona cała. Nie miała olśniewającej urody Melisandy, swojej
starszej siostry, ale i tak dla niego była śliczna. Pozbawiona próżności, nie okazująca złych
humorów, dobra i w dodatku niegłupia. Odpowiedzialne dziecko, które nigdy nie zawiodłoby
tatusia i wiedziało, co to jest obowiązek wobec rodziny. Widział, że coś ją zmartwiło, ale nie
wiedział co.
- Tobie pierwszej o tym powiedziałem, bo chciałem, żebyś wyraziła swoją opinię.
Twoja matka uważa, że jesteś cicha i w cieniu siostry, ale ja wiem, że tak nie jest. Dlatego
chcę usłyszeć twoje zdanie o tym małżeństwie.
Patrzył na nią uważnie. Czyżby lekko zadrżała, słysząc jego słowa? Zmarszczył brwi,
myśląc, że pewnie matka znowu porównywała ją do siostry.
-Czy coś cię dręczy, kochanie?
-Och nie, tylko...
-O co chodzi?
Wzruszyła ramionami. - Zastanawiam się, czy Melisanda będzie go teraz chciała. Ma
ochotę na kolejny sezon w Londynie. Wiesz, że w przyszłym tygodniu mamy jechać. Może
wolałaby rozejrzeć się trochę za innymi panami. Mówiła mi, że bardzo lubi zaloty. Nazwała
Ogelthorpa ropuchą bez kręgosłupa i stwierdziła, że bardzo jej ulżyło, kiedy mamusia
namówiła go, żeby się wycofał, zanim się zadeklarował, że tak powiem.
Diuk westchnął. - Tak, co do niego miała rację, ale nie o tym mowa. Alex, wiesz, że
na moją decyzję w dużym stopniu rzutują pieniądze. Nasza rodzina już od lat nie pławi się w
zbytku, a wydatki na sezon w Londynie - dom, nowe suknie dla twojej siostry i matki - to ba-
jońskie sumy. Miałem zamiar wydać te pieniądze, bo nie widziałem innego wyjścia. Ale teraz
mogę otrzymać zapis bez Londynu i bez wydatków. - Diuk zdawał sobie sprawę, że jeżeli
Melisanda nie pojedzie, nie pojedzie także Alexandra, a miał to być jej pierwszy londyński
sezon. No cóż, koszt... Przeciągnął dłonią po swoich kasztanowatych włosach. Co robić?
Mówił dalej, bardziej do siebie niż do córki. - I jeszcze Reginald, mój dziedzic, który ma
dwadzieścia pięć lat i zna każdą londyńską spelunkę. Gra, jest po uszy zadłużony u swojego
krawca i szewca, i traci ostatnie pieniądze na „świecidełka”, jak nazywa prezenty dla swoich
kochanek. Mój Boże, gdybyś zobaczyła bransoletę z rubinami, którą kupił dla jakiejś
tancereczki! - potrząsnął głową. - Alex, jestem w pułapce, i to już od dawna. Dobrze wiesz, że
próbowałem wprowadzić oszczędności, ale spróbuj to wytłumaczyć matce! Oświadczyła, że
obiad musi się składać z co najmniej trzech dań. To samo Melisanda. Ty rozumiesz w jakiej
jesteśmy sytuacji, ale co z tego.
Reginald, ten darmozjad. Alex, prawdę mówiąc nie wierzę, że jego charakter się
zmieni.
Ucichł. Teraz przyszło ocalenie, nadzieja. Nie pozwoli Melisandzie tego zmarnować.
Nie przechyli swojej ślicznej główki mówiąc, że nie jest zainteresowana. Jeżeli spróbuje mu
się przeciwstawić, przekona ją kilka dni odosobnienia o chlebie i wodzie.
- Co o tym myślisz? Nie zależy ci na sezonie, prawda? Jesteś taka rozsądna,
rozumiesz, że nie mamy pieniędzy...
Alex uśmiechnęła się tylko. - Dobrze, papo. Melisanda jest taka piękna, olśniewająca,
wesoła, taka naturalna. Gdybyśmy pojechały do Londynu, i tak nikt by na mnie nawet nie
spojrzał. Nie szkodzi, że nie pojedziemy. Mówię prawdę. Bałam się wyjazdu, tych wszystkich
strasznych dam... Jeżeli zmarszczą brwi, to po tobie - tak powiada mama. Są inne rzeczy poza
późnymi śniadaniami, rautami i tańcami do siódmych potów.
Lista „innych rzeczy” nie była długa.
-Jak Melisanda będzie już żoną hrabiego, spełni swój obowiązek względem ciebie.
Jako hrabina Northcliffe zabierze cię do siebie, żebyś mogła spotkać odpowiedniego
młodego człowieka. Tak się należy i tak się stanie. Tak właśnie znajduje się mężów.
-Papo, młodzi panowie nie bardzo się do mnie garną.
-Nonsens. W sąsiedztwie nie ma ich zbyt wielu, a ci, którzy są, tracą resztkę rozumu
widząc Melisandę. To bez znaczenia. Jesteś kochaną, bystrą dziewczyną, która ma
głowę do czegoś więcej niż wstążki i ozdoby...
-Jak się nie jest diamentem, trzeba kultywować inne ogrody, papo.
- Parafrazujesz monsieur Woltera?
Alexandra uśmiechnęła się. - Tak, ale to prawda. Po co owijać w bawełnę?
- Ty też jesteś bardzo ładna. Chyba nie chcesz obrazić swoich wspaniałych włosów?
Mają taki sam kolor jak moje.
Uśmiechnęła się znowu, a diuk pomyślał, że wszystko się uda. Hrabia Northcliffe
właśnie zaproponował, że za jednym zamachem ocali go od nieuniknionej katastrofy
finansowej i uwolni od starszej córki. Serce i sakiewkę każdego ojca taka perspektywa
napawałaby radością.
- Wierzę, że Melisanda zdecyduje się tym razem na Douglasa Sherbrooke'a -
powiedziała Alexandra. - Jak mówiłam, to miły człowiek i zasługuje na to, co chce.
- W palcach mięła rąbek bladożółtej sukni z muślinu i patrzyła w dół. - Zasługuje na
szczęście. Może Melisanda będzie o niego dbała i uczyni go szczęśliwym.
Diuk skrzywił się i pomyślał, że z tym może być różnie. Pożycie Melisandy z
mężczyzną wyobrażał sobie jako serię szczęśliwych wspólnych chwil, aż do chwili, kiedy ów
mężczyzna ośmieli się czegoś jej odmówić, a wtedy... Tego wolał sobie nie wyobrażać. To w
końcu nie będzie już jego sprawa. Ale za hrabiego Northcliffe na pewno będzie się modlił po
zadzierzgnięciu małżeńskiego węzła.
- Przyprowadzę Melisandę, papo.
Diuk patrzył za nią, kiedy wychodziła z biblioteki. Działo się coś dziwnego. Dobrze ją
znał, była jego ulubienicą, oczkiem w głowie i sercem jego serca. Przypomniał sobie jak
nagle spoważniała, jak drżały jej ręce. Przyszło mu do głowy, że może... może ona pragnie
hrabiego za męża? Odrzucił zaraz tę myśl, potrząsnął głową. Nie, trzy lata temu Alexandra
miała zaledwie piętnaście lat i była dziewczynką nieśmiałą aż do bólu, z ciasno splecionymi
włosami w kolorze kasztanu, jeszcze po dziecinnemu pulchną. Była o wiele za młoda, żeby
czuć cokolwiek do hrabiego Northcliffe. A jeżeli nawet, to było tylko i wyłącznie dziewczęce
zauroczenie, nic więcej.
Zastanawiał się, czy mądrze postępuje, ale wiedział, że nie ma wyboru. Bogowie
podsunęli mu w darze rumaka, więc nie miał zamiaru pozwolić mu uciec do innej stajni, z
pewnością mniej na to zasługującej i nie tak potrzebującej. Jeżeli nawet Alexandra czuła coś
do księcia, to szkoda, ale nie zmieni, nie ma zamiaru zmieniać z tego powodu planu. Hrabia
chciał Melisandę i będzie ją miał. Diuk usiadł, oczekując na przybycie starszej córki.
Rozmowa pomiędzy nimi przebiegała dokładnie tak, jak się tego spodziewał.
Słysząc co ojciec ma jej do powiedzenia, Melisanda wpadła w furię. Wyglądała
niewiarygodnie pięknie, zresztą jak zwykle. Policzki pokrył jej rumieniec, a oczy - ciemno-
błękitne jak wody jeziora w Patley Bridge u schyłku lata - rzucały iskry. Gęste, ciemniejsze
niż bezgwiezdne niebo włosy lśniły nawet w przyćmionym świetle biblioteki, a loki fruwały
wokół twarzy. Wzięła głęboki wdech i prawie wykrzyczała: - To śmieszne! Wyobraża sobie,
że po trzech latach wystarczy skinąć palcem, po trzech latach, a ja bez słowa pobiegnę do
niego i pozwolę mu robić ze mną, co mu się żywnie podoba!
Diuk rozumiał jej furię. Urażono jej dumę, a Chambersowie słynęli z dumy: głębokiej,
szerokiej i trwałej. Wiedział jak postępować z córką, dlatego mówił bardzo powoli, a jego
głos przepełniało współczucie i zrozumienie. - Przykro mi, że zranił cię przed trzema laty. Nie
próbuj zmieniać przeszłości, znam prawdę. Wiem, że jest inna niż te bajki, którymi karmisz
swoją łatwowierną siostrę. Ale teraz tamto się nie liczy, choć na pewno pamiętasz, co miało
miejsce. Hrabia rozmawiał wtedy ze mną przed wyjazdem i wytłumaczył się, jak wtedy
uznałem, należycie. Jak sama widzisz, do ciebie należy ostatnie słowo, ty jedyna mu się
podobasz i tylko twojej ręki pragnie.
Melisanda była bez wątpienia najpiękniejszym stworzeniem, jakie kiedykolwiek
widział. Nawet teraz zastanawiał się, jak udało mu się spłodzić takie cudo. Była wyjątkowa i
dlatego od urodzenia psuto ją i rozpieszczano. A dlaczego by nie? - pytała żona. Czyż nie za-
sługuje na karesy i wszystko, czego tylko zapragnie? Była taka piękna, tak absolutnie
doskonała, zasługiwała na to. Judith na pewno powie, że Melisanda powinna dostać księcia,
co najmniej księcia, a nie jakiegoś tam byle hrabiego, chociaż akurat ten należał do najbogat-
szych ludzi w całej Anglii. Ale księcia na ulicy nie znajdziesz, i nawet wliczając stojących
nad grobem i młodzieniaszków ledwie pod wąsem, niezbyt ich wielu. Ojciec patrzył na córkę
i ważył słowa, które zadowoliłyby jej próżność.
- Ale i tak - powiedziała po chwili milczenia - i tak za wiele oczekuje. Ojcze, ja go nie
chcę. Odpisz jego Lordowskiej Aroganckiej Mości, że jest mi wstrętny, tak, właśnie wstrętny
i tyle. Jest tak samo odrażający jak ta ropucha Oglethorpe. Nie chcę go, wyjdę za innego. -
Przerwała i przycisnęła białe dłonie do policzków. - Mój Boże, a jeżeli on uzna, że trzy lata
temu złamał mi serce? Jeżeli przyjdzie mu do głowy, że to dlatego nie chcę go poślubić?
Może pomyśli, że za nim tęskniłam? Ojcze, to nie do zniesienia! Nie mogę tego
znieść, co robić?
Diuk westchnął po kilkakroć. Ta nieszczęsna duma, pomyślał. Cóż, odziedziczyła po
nim dumę wielu pokoleń. Nagle o czymś pomyślał, aż uśmiechnął się do swoich myśli. -
Biedaczysko - powiedział z żałością i potrząsnął głową.
Melisanda spojrzała na ojca nie bardzo wiedząc, o co mu chodzi. - Co za biedaczysko?
-Hrabia Northcliffe, ma się rozumieć. Ten mężczyzna pragnie cię od trzech lat, bez
wątpienia wycierpiał więcej niż możemy sobie wyobrazić. Pragnął cię, ale czuł, że
musi poświęcić się dla Anglii. Honor nakazywał mu spełnić to, co uważał za swój
święty obowiązek. Nie splamił honoru, pomimo uczucia do ciebie. Nie możesz go za
to winić. Teraz próbuje odbudować swoje szczęście, tęskni za tobą. Kłania się przed
tobą nisko i błaga, żebyś zapomniała o przeszłości i łaskawym okiem raczyła wejrzeć
na jego niedolę. - Diuk nie zamierzał informować córki, że hrabia odszedł z armii
jakieś osiem czy dziewięć miesięcy wcześniej. Nawet Melisanda zwątpiłaby o jego
uczuciu, gdyby się dowiedziała, że niemal rok zwlekał z oświadczynami.
-Był bardzo rozstrojony - powoli powiedziała Melisanda. - Był naprawdę rozstrojony,
kiedy mówił o swoim absurdalnym obowiązku.
-Jest hrabią Northcliffe, a jego dom to jedna z najpiękniejszych rezydencji w Anglii
-Tak, to prawda.
-Ma bogactwa i stanowisko. Szanuje go rząd, podobno konferuje z Ministerstwem
Wojny, nawet z Addingtonem. - Diuk przerwał, a potem dodał: - Mężczyzna na takim
stanowisku pragnie mieć żonę piękną i nienagannie wychowaną, zdolną sprostać
rozlicznym obowiązkom towarzyskim. O ile pamiętam, jest to mężczyzna bardzo
przystojny i bardzo mile widziany na salonach.
- Jest bardzo czarny, za czarny. Musi być bardzo owłosiony. Nie lubię takich
mężczyzn, ale to hrabia.
-Trzy lata temu dość ci się podobał.
-Być może, ale byłam wtedy młoda. Wtedy był bardzo surowy, teraz pewnie jeszcze
bardziej. Rzadko się śmiał, był o wiele za poważny. Nawet uśmiechał się rzadko.
-Był poważnie ranny.
-Tak, ale nie potrafił docenić moich dowcipów. Wtedy nie zwracałam na to uwagi.
-Moja droga, jakże mógł być aż tak surowy, skoro cię admirował? To dawało się
zauważyć. - Diuk mówił prawdę, ale wiedział też, że jeżeli hrabia pozostałby dłużej w
towarzystwie jego córki, zasłona spadłaby z jego oczu. Miał szczery zamiar jak
najszybciej ich pobłogosławić.
-Nie aż tak jak uczucie do ojczyzny!
-Teraz będzie kochał ciebie, swą żonę, a nie kraj. Melisando, inteligentna z ciebie
dziewczyna, przy tak zakochanym mężu na pewno wszystko ułoży się po twojej
myśli. Jakże błyszczałabyś w londyńskim towarzystwie w należnej ci roli hrabiny
Northcliffe!
Diuk wiedział, że ziarno zostało posiane, podlane i nawiezione. Może nawet odrobinę
za bardzo nawiezione. Teraz musiał czekać, aż jego trud przyniesie owoce. Zastanawiał się,
czy by jej nie postraszyć, ale wiedział, że wtedy na złość odmówi.
Melisanda siedziała zamyślona, co w innej sytuacji bardzo by go zdziwiło. Marszczyła
doskonałą brew - zazwyczaj nie pozwalała sobie na to, to ujmowało jej urody. Wyglądała
zadziwiająco ludzko. Dzięki Bogu już wkrótce inny mężczyzna będzie się martwił jej
nastrojami, humorami i scenami, które przyprawiały go o niestrawność. Ale ten mężczyzna
wraz z całym dobrodziejstwem inwentarza pojmie za żonę jedną z najpiękniejszych kobiet w
całej Anglii.
Diuk zastanawiał się, czy to wystarczy. Lubił hrabiego, uważał, że to porządny młody
człowiek. Pewnie teraz, kiedy był zdrowy, uśmiechał się od czasu do czasu. Dostanie
nagrodę, która ucieszyłaby serce każdego mężczyzny.
A on utrzyma swój statek na powierzchni wody.
ROZDZIAŁ 4
- Jak myślisz, Alex? Powinnam wyjść za Douglasa Sherbrooke'a?
Dlaczego ludzie upierają się, żeby pytać innych o zdanie, zastanawiała się Alexandra,
patrząc na siostrę. Dlaczego akurat jej zwierzają swoje najskrytsze zamiary, żądając rad,
których i tak nie biorą pod uwagę?
Uniosła do góry brodę i powiedziała: - Sądzę, że Douglas Sherbroke zasługuję na
najpiękniejszą kobietę świata.
To zatrzymało na chwilę Melisandę, która chodziła w kółko po pokoju niczym młody
źrebak, zatopiona w myślach: - Co powiedziałaś?
-Sądzę, że Douglas Sherbrooke...
-Słyszałam! Jeżeli zdecyduję się na to małżeństwo, spełnię twoje życzenie, tak?
Alexandra z namysłem popatrzyła na siostrę, po czym powiedziała: - Mam nadzieję,
że Douglas Sherbrooke będzie tak uważał.
Melisanda była już prawie przekonana do swojej przyszłej pozycji hrabiny
Northcliffe, kiedy do pokoju wpadła matka, jej wysokość lady Judith, z wypiekami na chudej
twarzy i wymachiwała gniewnie rękami.
-Ojciec powiada, że wkrótce masz wyjść za hrabiego, może nawet w przyszłym
tygodniu! Powiada, że nie pojedziemy do Londynu, że nie będzie po co! Jest
niemożliwy! Co zrobimy?
-Mamo, wiesz, że nie mamy za dużo pieniędzy. Londyn kosztowałby papę majątek -
zauważyła łagodnie Alexandra.
-Nonsens! Zawsze tak się wykręca. Chcę jechać do Londynu. A jeżeli o ciebie chodzi,
moja droga, musisz znaleźć sobie męża, a oni nie rosną w tym twoim piekielnym
ogródku! Kiedy twoja siostra wybierze już sobie jakiegoś dżentelmena, inni
zrozumieją, że po niej jesteś ty. Przeniosą uczucia z twojej siostry na ciebie. Mówiłam
już, że ojciec nigdy nie ma na nic pieniędzy, ale zawsze jakieś się znajdują, poza
pieniędzmi dla waszego nieszczęsnego brata, któremu nie starcza funduszy, żeby żyć
w Londynie jak na młodego dżentelmena przystało. To wstyd i mówiłam już o tym
jego wysokości! Lady Judith nabrała oddechu.
-Co powiedział papa? - Alexandra skorzystała z krótkiej chwili przerwy.
-Kazał mi pilnować swoich spraw, jeśli cię to interesuje, moja droga.
Alexandra zastanawiała się, dlaczego ojciec powiedział o małżeńskich planach matce.
Pewnie z jakiegoś powodu musiał. Usiadła i obserwowała, jak Melisandę i matkę ogarnia
furia. Zawsze tak było, jeżeli którejś z nich nie udawało się dostać tego, czego chciała. Wstała
i niezauważona wyszła z brzoskwiniowej sypialni siostry.
Wiedziała, że Melisanda zgodzi się wyjść za hrabiego. Wiedziała też, że w dniu ślubu
będzie się chciała znaleźć na innym kontynencie, nie widzieć i nie czuć. Będzie musiała się z
tym zmierzyć w milczeniu, które było jej jedyną bronią. Trzeba będzie się uśmiechać, złożyć
młodej parze życzenia, a przedtem patrzeć, jak wypowiadają słowa małżeńskiej przysięgi.
W osiemnastym roku życia Alexandra pojęła, że życie może na jednym talerzu
naszykować dania nie do przełknięcia.
Northcliffe Hall
Douglas nie wierzył własnym oczom. Patrzył na list diuka Beresfordu i na niewielką,
naprędce nagryzmoloną karteczkę od lorda Avery'ego. Posłaniec czekał na odpowiedź w
kuchni, racząc się piwem.
Jeszcze raz wziął do ręki list od diuka -jowialny w tonie, pełen szczęścia i gratulacji.
Ślub miał się odbyć w przyszłym tygodniu w Claybourn Hall, w starym normańskim
kościółku w Wetherby. Za siedem dni diuk stanie się jego dumnym teściem i zgarnie parę
ładnych groszy do swojej kieszeni.
Wziął list od lorda Avery'ego. Miał jak najszybciej jechać do Etaples we Francji,
przebrany za napoleońskiego żołnierza, i tam czekać na instrukcje niejakiego Georgesa
Cadoudala. Miał uratować jakąś Francuzkę przetrzymywaną wbrew jej woli przez
napoleońskiego generała. I to wszystko, żadnych nazwisk, żadnych szczegółów. Jeżeli tego
nie zrobi, Anglia straci szansę wyeliminowania Napoleona. Lord Avery liczy na niego, Anglia
liczy na niego. W zakończeniu lord napisał jeszcze:
„Jeżeli nie uratujesz tej przeklętej dziewuchy, Cadoudal powiada, że nie będzie dalej
ciągnął swego planu. Upiera się przy Tobie, nie chce powiedzieć dlaczego. Może Ty wiesz,
spotkaliście się kiedyś. Musisz jechać i to zrobić. Los Anglii jest w Twoich rękach”.
Douglas usiadł na krześle i roześmiał się. - Muszę wziąć ślub i muszę jechać do
Francji - roześmiał się jeszcze głośniej.
Ma jechać do Francji i ratować kochankę Cadoudala czy być panem młodym w
Claybourn Hall?
Przestał się śmiać. Zmarszczył czoło. Czy choć raz życie nie mogłoby być prostsze?
Czy musi odpowiadać za losy Anglii? Do diabła z tym.
Pomyślał o przywódcy rojalistycznych szuanów, Georges'ie Cadoudalu. Ostatni raz
próbował zniszczyć Napoleona w grudniu 1800 roku. W wyniku wybuchu w Paryżu zginęły
dwadzieścia dwie osoby, a dobrze ponad pięćdziesiąt zostało rannych, ale ze świty Napoleona
nikt nie ucierpiał. Cadodual był niebezpiecznym człowiekiem, namiętnym i z całego serca
nienawidzącym Napoleona. Pragnął powrotu Burbonów na tron francuski i poza tym nic się
dla niego nie liczyło, ani ludzkie życie, ani pieniądze. Ale najwidoczniej życie tej dziewczyny
cenił wysoko, skoro, żeby ją uratować, rzucał na szalę plany związane z Anglią.
Rzeczywiście, znali się. Kilka lat temu Douglas spotkał go w trakcie jednej z misji,
zresztą udanej. Ale dlaczego to on miał ratować jego kochankę, pozostanie zagadką do czasu
wyjazdu do Francji, o ile w ogóle tam pojedzie. Rząd angielski popierał plany kolejnego
zamachu, którego nie będzie, dopóki kochanka Georges'a pozostaje w niewoli.
Kiedy Hollis, od trzydziestu lat kamerdyner Sherbrooke'ow, mężczyzna o aparycji
para Anglii, bezgłośnie wszedł do biblioteki, Douglas z początku go nie zauważył. Wiele lat
temu, kiedy był młodym, zapalczywym kogutem, dumnym i przepełnionym poczuciem
własnej wartości, któryś z przyjaciół zażartował, że jest bardziej podobny do Hollisa niż do
własnego ojca. Douglas rozgniótł go jak robaka.
Hollis dyskretnie chrząknął.
Douglas podniósł na niego wzrok w niemym pytaniu.
-Właśnie przybył pański kuzyn, lord Rathmore. Zabronił mi panu przeszkadzać, ale
nie ignoruje się przecież obecności lorda.
-Oczywiście. Tony'ego nie da się nie zauważyć. Zastanawiam się, czego też jego
lordowska mość może chcieć? Z pewnością nie przyjechał naciskać na mnie w
sprawie małżeństwa.
-Prawdopodobnie nie, milordzie. Jeżeli można, jego wysokość wygląda na nieco
przygnębionego. Być może jest chory, choć nie jest to choroba ciała, raczej duszy.
Gdybym miał zgadywać, znając skłonności jego lordowskiej mości, chodzi o płeć
piękną... - Popatrzył w jakiś odległy punkt i dodał: - Zazwyczaj chodzi o płeć piękną,
niezależnie od skłonności.
-A niech to! - Douglas wstał zza biurka. - Pójdę do niego. - Spojrzał jeszcze raz na
dwa listy. Posłaniec chwilę zaczeka. Musiał się zastanowić, rozważyć wszystkie moż-
liwości. Potrzebował czasu. Zresztą, Anthony Colin St. John Parish, wicehrabia
Rathomore, był synem ciotecznej siostry jego matki i nie widzieli się już pół roku.
Widok kuzyna nie nastrajał zbyt radośnie. Wyglądał podle, dokładnie tak jak mówił
Hollis. Douglas zamknął za sobą drzwi niewielkiego pokoju na klucz. Bez ceregieli przystąpił
do rzeczy.
- No dobrze, Tony. Co się stało?
Tony Parish z trudem oderwał wzrok od niewątpliwie pasjonujących widoków za
oknem i spojrzał na kuzyna. Wyprostował się i próbował wydusić choć cień uśmiechu. Nie
bardzo mu się to udawało, ale Douglas docenił wysiłek.
- Co się stało? - powtórzył.
-Hollis ci powiedział?
-Tak.
-Ten człowiek powinien zostać przeklętym księdzem.
-Po prostu nie jest ślepy. I bardzo cię lubi. Dalej, mów.
- A niech cię, dobrze, skoro tak się upierasz. Już nie jestem zaręczony. Nie mam
narzeczonej. Zostałem zdradzony i jestem sam. Dlatego przyjechałem.
Czyżby Hollis nigdy się nie mylił? Douglas pytał dalej:
- Teresa Carleton zerwała z tobą?
- Oczywiście że nie. Nie bądź kpem. Ja zerwałem.
Odkryłem, ze sypia z moim przyjacielem. Ha, przyjacielem! Przeklęty skurwysyn! Ta
kobieta miała mnie poślubić, mnie, miała zostać moją żoną! Starannie ją wybrałem, dbałem
jak o najpiękniejszy kwiat, traktowałem z szacunkiem, co najwyżej całowałem i to z
zamkniętymi ustami, wierz mi, a ona przez cały ten czas była kochanką mojego przyjaciela.
Tego się nie da opisać, to niewiarygodne.
- Trzeba zacząć od tego, że i tak nie była już dziewicą - zauważył Douglas. - To
wdowa. Jak sądzę, ty nie zerwałeś z jej powodu ze swoimi dawnymi kochankami, a niektóre z
nich z pewnością są przyjaciółkami Teresy.
-Nie o to chodzi i dobrze o tym wiesz.
-Być może nie dla ciebie, ale... - Douglas przerwał.
- To znaczy, że wszystko skończone? Jesteś wolny? Zerwałeś na dobre czy chcesz
opatrzyć rany?
-Zerwałem i mógłbym zabić tę kobietę za jej perfidne postępowanie! Robić ze mnie
rogacza! Ze mnie!
-Jeszcze nie była twoją żoną.
- Fakt pozostaje faktem. Nie zniosę tego, nie mogę nawet o tym myśleć. Jak kobieta
mogła mi zrobić coś takiego?
Kuzynek, pomyślał Douglas, ma o sobie bardzo wysokie mniemanie, jak zresztą
większość ludzi. O ile wiedział, nigdy przedtem nie zwiodła go żadna kobieta. To Tony
zawsze był tym, który się wycofywał, roześmiany i beztroski jak Ryder. Aż spotkał Teresę
Carleton, młodą wdowę, która z bliżej nie znanych powodów oczarowała go tak, że
oświadczył się zanim minął tydzień, a potem zagrała z nim w jego własną grę. Musiał czuć
się okropnie, nadszarpnięto jego poczucie własnej godności.
- Nie mogę teraz wrócić do Londynu, Mógłbym ją spotkać, a wtedy nie ręczę za
siebie. Muszę odpocząć na wsi, aż odzyskam równowagę i kontrolę nad własnym umysłem,
aż będę mógł się powstrzymać przed spoliczkowaniem tej szmaty. Mogę tu jakiś czas
pomieszkać?
Douglasowi zaświtała w głowie pewna myśl, rozwiązanie jego problemów.
- Tony, możesz tu mieszkać o końca świata, spijać moją francuską brandy, a nawet
spać w moim hrabiowskim łożu.
Możesz robić, na co tylko przyjdzie ci ochota. - Douglas podszedł do kuzyna i
wykrzywiony niczym idiota potrząsał jego dłonią. - Tony, możesz uratować mi życie. Niebo
stanie przed tobą otworem, jeżeli się zgodzisz.
Tony Parish patrzył na kuzyna i uśmiechał się szczerze. - Powiesz mi, czego ode mnie
oczekujesz, jak sądzę?- powiedział.
- Oczywiście, wybierzmy się na przejażdżkę i wszystko ci opowiem.
Tony nadal się uśmiechał. Słuchał Douglasa z coraz większym zainteresowaniem.
Jego twarz wyrażała kolejno zaciekawienie, zaskoczenie, a kiedy Douglas skończył swój
wywód uśmiechnął się, wzruszył ramionami i stwierdził tylko: - Dlaczego nie?
Claybourn Hall
No właśnie, dlaczego nie, myślał Tony Parish pięć dni później, wpatrując się
rozszerzonymi źrenicami w stojące przed nim zjawisko. W życiu nie widział piękniejszej
kobiety. Każdy rys jej twarzy podkreślał inny, a wszystkie razem były doskonałe. Żadna z
jego byłych czy obecnych kochanek, nawet eks-narzeczona Teresa Carlton, do pięt nie
dorastała tej nieskazitelnej piękności. Zawsze sądził, że najpiękniejsze są kobiety jasnowłose,
subtelne i pociągające. Ale na Boga, nie miał racji. Miała czarne, gęste włosy i
niewiarygodnie błękitne, lekko uniesione w kącikach oczy, ocienione rzęsami długimi jak
wieczna pokuta. Jej skóra była biała, delikatna i gładka, nos cienki, a usta pełne i kuszące.
Pocił się, patrząc na doskonale wyrzeźbione ciało.
Czuł, że łapie go skurcz w brzuchu. Wiedział, że pobladł. Patrzył na nią, nie mogąc
oczu oderwać i widział, że leciutko się uśmiecha. Wreszcie odezwała się do niego.
- Wicehrabia Rathmore? To pan jest kuzynem hrabiego Northcliffe, nieprawdaż?
Skinął głową jak oszołomiony matołek i ucałował podaną mu dłoń. Pomyślał że wie,
jak na niego podziałała. Wie, że jest pod wrażeniem i będzie próbowała nim manipulować.
Nie szkodzi. Nagle poczuł, że jej palce zginają się lekko w jego dłoni. Czyżby też trochę się
spodobał? Okaże się. Wiedział, że musi odzyskać pewność siebie, którą zabrała mu Teresa
Carleton. Musi odzyskać mistrzostwo. Jeżeli tylko zechce, to piękne stworzenie będzie jego...
Naraz otrzeźwiał. Miała na imię Melisanda, a on przyjechał tu poślubić ją w imieniu
swego kuzyna, Douglasa Sherbrooke'a.
Etapłes, Francja
Douglas znalazł się w samym centrum przygotowań do napoleońskiej inwazji na
Anglię, choć właściwie cale wybrzeże, od Boulonge poprzez Dunkierkę aż do Ostendy,
wrzało. Jakby się dobrze zastanowić, to było to najbezpieczniejsze miejsce w całej Francji,
zwłaszcza dla angielskiego szpiega. Nie było straży, ludzie przechodzili, patrzyli, rozmawiali,
słuchali, a nawet szkicowali przebieg prac. Douglas z podziwem patrzył na tysiące mężczyzn
bez. wytchnienia pracujących w dokach, na plażach i w portach, budujących statki, które
miały zawojować Anglię. Obok robotników widać było żołnierzy, ale o ile mógł stwierdzić,
nie mieli zbyt wiele do roboty.
Douglas ubrany był w mundur szeregowca, trzy dni temu lśniący nowością, a teraz już
odpowiednio uwalany i wygnieciony. Czekając na przybycie Cadoudala, rozglądał się tu i
tam, i przysłuchiwał w miejscowych tawernach żołnierzom ze świeżego poboru i wąsatym
oficerom. Mógł tylko czekać. Jego francuski był nieskazitelny, a maniery odpowiednie do
noszonego munduru - bratał się z poborowymi, wspólnie narzekali i z pewnej odległości, z
szacunkiem przysłuchiwali się rozmowom oficerów. Wszyscy rozprawiali o mającej nastąpić
inwazji na Anglię - zaledwie dwa tygodnie wcześniej Napoleon wizytował jednostki wzdłuż
wybrzeża, zapewniając ludzi, że już wkrótce przekroczą ten śmierdzący rów i nauczą angiels-
kich kupców i bankierów, kto panuje na lądzie i morzu. Piękne słowa, myślał Douglas. Czy
ten Napoleon naprawdę sądzi, że angielskie chłopstwo powita go jak wybawcę, o ile w ogóle
uda mu się przepłynąć kanał i znaleźć się w Dover?
Po dwóch dniach zaczęło mu się nudzić. Instrukcje od Cadoudala przekazał mu
jednonogi żebrak cuchnący niczym zgniła kapusta. Przysunął się do niego i wcisnął w kieszeń
grubą kopertę, a następnie uciekł, zanim Douglas zdążył o cokolwiek go zapytać. List
przeczytał dwa razy, starając się zapamiętać bardzo zawiłe polecenia. Przestudiował
wszystkie dołączone papiery i dokumenty i aż potrząsnął głową na samą myśl o tym, jakich to
skomplikowanych wyczynów żąda od niego Cadoudal. Cóż za arogancja! Georges Cadoudal
nie odznaczał się rozwagą, a często bywał bezczelny, jednocześnie bystry i nieudolny.
Ostatnio nie wiodło mu się najlepiej, a porażka goniła porażkę.
Z pewnością całe godziny strawił obmyślając plan ratowania tej przeklętej
dziewczyny, Janinę Daudet. Niestety, to właśnie Georges był mózgiem spisku mającego na
celu uprowadzenie Napoleona i osadzenie na tronie hrabiego d'Artois, młodszego brata
Ludwika XIV. On też miał w swoim posiadaniu ponad milion franków od angielskiego rządu
i właśnie z tych powodów lord Avery tak bardzo chciał spełnić jego żądania. Oczywiście,
Cadoudal nie mógł ryzykować i osobiście ratować dziewczyny. Wiedział, że Douglas jest
ekspertem od generała Honoriusza Belesaina - to dlatego prosił właśnie o niego i wierzył, że
plan się powiedzie. Douglas zastanawiał się, czy Georges wie, że generał cieszy się, oględnie
mówiąc, bardzo złą sławą jeśli chodzi o kobiety. A niech to.
Następnego ranka założył bryczesy i czarny płaszcz. W Bolonii stanie się oficjalnym
funkcjonariuszem z Paryża, wysłanym osobiście przez Bonapartego dla doglądania
przygotowań do inwazji. Modlił się gorąco, żeby papiery dostarczone przez Cadoudala były
w porządku. Za te bajońskie sumy, jakie dostawał z Anglii, mógł sobie pozwolić na
najlepszych fałszerzy. Douglas wolał uniknąć przyłapania i egzekucji.
Dokładnie w samo południe dostojny oficjalny funkcjonariusz skierował swe kroki w
stronę rezydencji generała Honoriusza Belesaina w Bolonii. Trafił bez trudu, był to bowiem
największy dom w mieście, należący do mera. Generał bawił u gościnnego gospodarza od
dobrych trzech miesięcy. Dziwnym trafem, od tego też czasu nikt nie widywał mera.
Douglas wiedział o Belesainie prawie wszystko. Nic nie mogło go zaskoczyć.
Doskonały taktyk, kompetentny administrator - choć szczegółami zajmowali się adiutanci -
odznaczał się równą podłością w stosunku do jeńców, jak i swoich żołnierzy. Lubił
młodziutkie dziewczyny i uważał się za świetnego żołnierza i kochanka. Douglas wiedział
też, że jego udręczona żona skryła się wraz z czwórką dzieci w odległym Lyonie. General
należał do mężczyzn raczej korpulentnych, ale uważał, że wygląda niczym młody bóg.
Nie panował nad sobą, bardzo szybko i często ze śmiertelnym skutkiem tracił
hamulce, co z przerażeniem odkrywali żołnierze i młode kochanki. Jeśli chodzi o sprawy
alkowy, nie odznaczał się galanterią, nawet kiedy był szczególnie dobrze usposobiony. Po
miłosnych igraszkach często upijał się do nieprzytomności.
Trzypiętrowy, pomalowany na żółto dom mera był to gmach duży i prostokątny,
porośnięty gęstym bluszczem. Stał nieco na uboczu, a po obu stronach długiego podjazdu
rosły wielkie dęby, wczesnym latem pokryte bujnym listowiem. Mer był zamożnym
człowiekiem. A może już nie był. Co najmniej dwunastu ludzi patrolowało teren przed
wejściem.
Spojrzał w górę, zastanawiając się, w którym z pokoi na trzecim piętrze jest
przetrzymywana Janinę Daudet. Ciekawe, czy generał już ją zgwałcił? Na pewno tak. Niby
kto miałby go powstrzymać? Modlił się, żeby nie odgrywał z nią swoich perwersyjnych
sztuczek. Czy wiedział, kim jest Janinę? Cóż, Belesain był najbardziej aroganckim i
perwersyjnym przywódcą, o jakim Douglas słyszał.
W dużym holu przywitał go adiutant o nazwisku Grillon. Elegancki w swoim
szkarłatnym mundurze, pławił się w poczuciu własnej ważności. Jednak widać było, że cze-
goś się obawia. Twarzą w twarz z nieznajomym nie czuł się pewnie, ale kiedy znał
zawodników i reguły gry, potrafił rozdawać kuksańce. Douglasowi niepewność Grillona spra-
wiała przyjemność. W holu wejściowym naliczył jeszcze czterech żołnierzy.
-Monsieur Lapalisse. Oczywiście wiecie, kim jestem. Pragnę widzieć się z generałem.
- Douglas rozglądał się wokoło, wiedząc, że porucznik bacznie mu się przygląda.
Próbował przybrać wyniosły wyraz twarzy, ale w tym nie był zbyt dobry. W kącie
dostrzegł pajęczynę.
-Monsieur - powiedział wreszcie Grillon. - Gdyby zechciał pan chwilkę zaczekać.
Poinformuję generała o pańskim przyjeździe i...
- Nie zwykłem czekać - Douglas lustrował młodzieńca od stóp do głów. - Proszę mnie
natychmiast zaanonsować.
A najlepiej idźmy od razu.
Grillon zawahał się, po czym zrobił zwrot. Generała bolała głowa. Głupiec,
poprzedniej nocy znowu przeholował i płacił teraz za to. Nie wiedział, kiedy dokładnie miał
przyjechać ten przeklęty biurokrata, ale powinien zdawać sobie sprawę, że z pewnością
wtedy, kiedy miał na to najmniejszą ochotę. Generał denerwował się, bo nikt z rządu go o tym
nie poinformował. Do diaska z nim.
Stał przy zabałaganionym biurku z oczyma zimnymi jak lód, wyprostowany i ze
zmarszczonym czołem. Kiedy Grillon i Douglas weszli, wyprostował się jeszcze bardziej, ale
Douglas nie dał się nabrać. Generał się bał. Doskonale, pomyślał Douglas, wchodząc do ob-
szernego salonu z miną władcy świata. Lekko skłonił głowę i płynną francuszczyzną
zauważył grzecznie: - Przyjemny dziś dzień.
-W rzeczy samej - odpowiedział generał, nieco wytrącony z równowagi. -
Poinformowano mnie, że jest pan z komitetu wojennego Napoleona, ale nie bardzo
rozumiem. Napoleon był tu niedawno i wyraził zadowolenie z postępu prac.
-Komitet to ciało tak amorficzne. - Douglas znowu starał się przybrać lekceważący
wyraz twarzy. - Nie jestem przedstawicielem komitetu. Jestem osobistym hm...
wywiadowcą Napoleona.
Generał zesztywniał: - Wywiadowcą?
Czyżby do Napoleona jakimś cudem doszły wieści o śmierci dwóch żołnierzy, których
kazał w zeszłym tygodniu wychłostać? A może usłyszał o pobiciu tej dziewczyny? Miała
jakichś wyżej postawionych krewnych. Cholera z nią. Wyrywała się, ale przecież wiedział, że
go chce, mała suka. Wziął ją może trochę nieoględnie, ale dojdzie do siebie i jeszcze będzie
go prosiła o więcej. Nie mogła się oprzeć sile jego umysłu i wdzięku, tak samo jak tamta na
górze, którą trzymał w maleńkim pokoiku tuż przy swojej sypialni.
Belesain podziwiał Napoleona na polu walki, ale nienawidził jego hipokryzji i
burżuazyjnego zadęcia. Musi być ostrożny. Stojący przed nim człowiek był nikim więcej jak
tylko biurokratą, zerem z kupką siana w miejscu mózgu. Ale niech go szlag, ma władzę, i
dlatego on, Belesain, musi z nim wejść w układ. Jeżeli to się nie uda, trzeba go będzie zabić.
Na drogach pełno przecież złodziei i skurwysynów wszelkiej maści.
-Tak - powiedział Douglas. - Jak pan bez wątpienia wie, Napoleon zawsze uważał, że
należy kontrolować plany i ludzi, którzy je realizują. Syzyfowa praca.
-Oczywiście ma pan papiery?
- Jak najbardziej.
O trzeciej po południu Douglas przechadzał się u boku generała po obozowisku na
plaży. Belesain nie znosił tej wymuszonej grzeczności wobec biurokratów, udawanej
współpracy z człowiekiem, którego w równym stopniu bał się, co nienawidził. Próbował
onieśmielić Douglasa, zignorować go zachowując się, jakby wszystko wiedział i pociągał za
wszystkie sznurki. Douglas tylko się uśmiechał. Kolację tego wieczoru jedli razem z
najwyższymi rangą oficerami Belesaina, w jadalni mera. Zanim skończyli, większość z nich
była już pijana. Przed północą trzech odniesiono na kwatery, a zanim minęła pierwsza
Douglas czekał na okazję.
Modlił się, żeby nikt nie odkrył w nim angielskiego szpiega. Nie chciał umierać. W
Anglii czekała na niego młoda żona, słodka Melisanda. Nie wypuści jej z łoża, aż poczną
przyszłego dziedzica Sherbrooke'ow.
Kiedy generał zaprosił go do gry w pikietę, Douglasowi serce mocniej zabiło. - A o co
gramy? - wypytywał, strzepując drobinki kurzu z czarnego płaszcza.
Generał zaproponował franki.
Douglas okazał lekkie zniecierpliwienie tak banalną stawką. Tak wykwintny i
inteligentny człowiek, za jakiego uważa generała, z pewnością wymyśli coś bardziej intere-
sującego... bardziej hm... podniecającego?
General pomyślał chwilę i uśmiechnął się. Był już kompletnie pijany. Zatarł ręce, a
oczy mu błyszczały, kiedy powiedział: - Tak, zwycięzca naszej małej gry zabawi się z małą
łajdaczką, która tu ze mną mieszka. Na imię jej Janinę i potrafi zadowolić mężczyznę.
Douglas przystał na to z wystudiowaną obojętnością.
ROZDZIAŁ 5
Clayboum Hall
Alexandra nie wierzyła własnym oczom. Stała nieruchomo jak głaz przy włoskim
biurku Melisandy, na którym choć raz było coś poza konstelacjami buteleczek z pachnidłami.
Miała na sobie szlafrok, a włosy splecione w warkocz przerzuciła przez ramię. Wpatrywała
się w niewielką karteczkę i zamykała oczy, próbując znaleźć jakieś wyjaśnienie...
- Miałaś nadzieję, że to się stanie.
Może tak, może nie. Milczała, patrzyła. I stało się. Melisanda i Anthony Parish,
wicehrabia Rathmore, uciekli poprzedniej nocy do Gretna Green
. Alexandra powoli uniosła
świstek papieru, na którym jej siostra niedbale nagryzmoliła kilka zdań. Słowa mające
zmienić ich życie, słowa, w których roiło się od błędów, bo Melisanda nigdy nie zaprzątała
sobie głowy nauką. Alexandra była spokojna. Czuła, że to jeszcze nie wszystko, że wydarzy
się coś jeszcze. Będzie musiała zanieść ten liścik ojcu. Będzie musiała wyznać, iż
przeczuwała, co się dzieje pomiędzy tymi dwojgiem.
Czuła do siebie obrzydzenie. Wiedziała, że jest zazdrosna i małostkowa, że nie
zasługuje na nic.
Diuk przeczytał list, starannie odłożył go na biurko i podszedł do okna. Patrzył w dal,
na trawnik i cztery przechadzające się przed domem pawie, trzy gęsi i kozę. Alexandre
wydawało się, że minęły wieki, zanim się odwrócił i zamyślony spojrzał na młodszą córkę.
Uśmiechnął się do niej, naprawdę się uśmiechnął i - ku jej zdziwieniu - powiedział łagodnie: -
Stało się, nic już na to nie poradzimy. Ostatecznie, nie była to aż taka niespodzianka.
Nie jestem zaskoczony. Tony zostawił mi bardziej obszerny list. Zobaczymy.
- Papo, ja wiedziałam. Wiedziałam, ale chciałam...
Ojciec odchrząknął i pogroził jej palcem. - Ty także zdawałaś sobie sprawę z planów
lorda Rathmore, moja droga?
- Nie że pojadą do Gretna Green, ale że odmówią ślubu... Papo, nie mogę cię
okłamywać. Ale nie wiedziałam, że ty też...
Alexandra wyłamywała sobie palce, a jej rozpacz rozbroiłaby serce każdego
kochającego rodzica. Jej wina była coraz większa. Diuk patrzył na nią przez chwilę, a potem
powiedział: - Tak, wiedziałem że Tony pragnie Melisandy, a ona jego. Nigdy przedtem nie
widziałem, żeby dwoje ludzi tak szybko przypadło sobie do gustu. Tony to dzielny
młodzieniec - inteligentny, dowcipny, obdarzony urodą co szczególnie cenią sobie niewiasty.
1
∗
Gretna Green - wieś w Szkocji, przy granicy z Anglią, do której uciekali narzeczeni, by się pobrać
bez zgody rodziców.
Cóż więcej, jest prawie tak bogaty jak hrabia Northcliffe i bez wątpienia zaoferuje mi
odprawę większą niż proponowana przez jego rywala. W liście zapewnia mnie o tym.
Wyobrażam sobie, jak bardzo czuje się winny, z pewnością bardziej niż ty czy ja. Czyż nie
zdradził swego kuzyna zabierając jego wybrankę? Nienawidzi sam siebie za to, co zrobił, ale
nie ma odwrotu. Świadomość budzi się po czynach. Ale pomimo tej nieszczęsnej ucieczki
wicehrabia jest człowiekiem honoru. Wkrótce przywiezie tu Melisandę. Ta mała flirciarka nie
chce przyjechać. Wie, że zawiodła matkę i boi się, że oberwie solidną burę, ale mąż zmusi ją
do przyjazdu.
-Diuk uśmiechnął się do siebie. - Tony'ego Parisha żadna kobieta nie zdoła owinąć
sobie wokół palca, choćby była tak piękna, że zęby bolą od samego patrzenia.
Przywiezie ją tu, choćby nie wiem jak płakała, zarzekała się i błagała.
- Papo, ja się domyślałam, naprawdę... - Stała czekając na słowa ostrej krytyki.
Diuk podniósł rękę córki do ust. - Żałuję jedynie, że ten nieodpowiedzialny czyn
wiąże się z takim zamieszaniem. Żaden ojciec nie chce, żeby jego dziecko zachowało się tak
niestosownie, zwłaszcza jeśli chodzi o córkę diuka. - Umilkł, a jego twarz wyrażała różne
przeciwstawne uczucia. - Tak bardzo pragniesz hrabiego? - zapytał nagle.
-To też odgadłeś? Boże, niczego nie potrafię ukryć!
-Jesteś moją córką. Znam cię i kocham.
-Kocham go od trzech lat, ale teraz... teraz nie będzie nawet moim szwagrem.
Spojrzała na ojca z bólem i strapieniem w oczach.
- Przed chwilą otrzymałem list od twojego brata. Alex, powiem ci prawdę. Nawet
odprawa od Tony'ego nie uratuje tej rodziny. Twój brat opuścił Anglię w niesławie. Pisze, że
jest w drodze do Ameryki. Zostawił ogromne długi, które doprowadzą mnie do bankructwa.
Nawet hojność Tony'ego nie pomoże. Nie wiedziałem, co robić, biłem się z myślami, ale...
może jest nadzieja.
Odwrócił się i wyszedł z biblioteki, zostawiając Alexandre, która nie mogła
wykrztusić ani słowa.
Za godzinę Tony Parish i młoda wicehrabina mieli przybyć do Claybourn Hall.
Melisanda dąsała się, choć podobał jej się iście królewski strój, w którym miała wystąpić. Jej
mąż uśmiechał się pod nosem. Tonem nie cierpiącym sprzeciwu poinformował ją, że muszą
wrócić do domu i naprawić swą winę. Prosiła, błagała, wiedziała, że w domu może oberwać
po nosie. Posunęła się nawet do płaczu, wsparta na jego ramieniu. Zauważył głośno, że leje
piękne krokodyle łzy, czym doprowadził ją do szewskiej pasji. Roześmiał się, a ona z
wściekłością rzuciła w niego szczotką, która po prostu odrzucił w jej stronę. Zaszokowana
zamilkła, a on wyszedł z pokoju, nakazując jej za dziesięć minut zjawić się na dole. Kolejna
szczotka uderzyła w drzwi. Zeszła na dół po jedenastu minutach, a on zmarszczył brwi i
spojrzał na zegarek. Nic nie powiedział. Posłuchała go. Z czasem przyzwyczai się do
posłuszeństwa bez urządzania scen i awantur. I nie będzie się spóźniała.
Pojechali powozem, który Tony wynajął ze stajni w pobliżu Harrogate i którym
uciekali do Gretna Green. To był drugi dzień ich małżeństwa. Za chwilę miał spotkać się z
teściem, który niewątpliwie ma ochotę udusić go gołymi rękami.. Ale musiał wrócić, Właśnie
tak trzeba było postąpić, nie było wyboru. Zresztą napisał diukowi, że wróci omówić sprawę
odprawy.
Uśmiechnął się do swojej pięknej żony i nawet nie próbował ukryć, jak bardzo jej
pragnie. Wystarczyło, że dotknął jej dłoni, a już chciał ją całą. Chciał jej, kiedy krzyczała na
niego rozpłomieniona złością. Siedziała tak blisko, że nie mógł się powstrzymać.
- Zdejmij pelisę.
Melisanda miotały zmienne uczucia; poczucie winy, zażenowanie i wściekłość na
męża, który nie traktował jej z należytym szacunkiem - przecież rzucił w nią szczotką!
-Co powiedziałeś?
-Powiedziałem, żebyś zdjęła pelisę.
-Zimno mi.
- Nie szkodzi.
Zmarszczyła brwi i rozpięła guziki. Pomógł jej zdjąć i odrzucił pelisę na drugie
siedzenie. Leciutko pieścił czubkami palców jej podbródek. Pocałował ją, nie rozchylając ust.
- Tony!
- Cii. Ściągnij czepek, bo nie mogę cię pocałować z tą bzdurą na głowie. Gniecie
twoje piękne włosy. Twoje czarne jak przepastna noc włosy. Chcę je czuć w dłoniach.
Polecenie okraszono komplementem, więc Melisanda posłusznie zdjęła czepek i
rzuciła na pelisę.
- Dobrze - długie palce Tony'ego ruszyły na podbój rzędu guzików na staniku żony.
Oburzona Melisanda uderzyła go w rękę. - Tony! W środku dnia! W powozie!
Przestań, na miły Bóg, tak nie można, nie możesz...
Znowu ją pocałował i posadził sobie na kolanach. Prawą ręką sięgnął śmiało pod
spódnicę i sunął coraz wyżej, aż poczuł skrawek nagiego, delikatnego ciała po wewnętrznej
stronie ud. Płonęła. Wiedział, że ze wstydu, nie z podniecenia. Nie szkodzi. Chciał ją wziąć.
Właśnie tu i teraz, w powozie, siedzącą na jego kolanach, patrzącą mu w twarz. Na samą myśl
aż jęknął.
Nie przestawała się szarpać, więc powiedział: - Uspokój się. Jesteś moją żoną. Musisz
się nauczyć i zobaczysz jak szybko się nauczysz, posłuszeństwa. Pragnę cię i będę cię miał.
Zeszłej nocy oszczędzałem cię, bo byłaś dziewicą, ale już wydobrzałaś. Chcę zobaczyć twoje
piersi, poczuć je, dotknąć językiem. Podniesiesz tylko spódnicę i wejdę w ciebie.
Patrzyła na niego z niedowierzaniem. Nie była w stanie wykrztusić z siebie słowa.
Poprzedniej nocy czuła się, prawdę mówiąc, podle z powodu tego, co zrobili. Pokazała temu
przeklętemu hrabiemu, że ani on, ani ojciec nie będą wydawać jej rozkazów. Tony był uro-
czym galantem, drażnił się z nią i sprawiał, że chciała coraz więcej. Fascynował ją. Był jak
żywe srebro. Szybko dostrzegła w nim siłę, męski upór i arogancję, ale nie wątpiła, że da
sobie z tym radę. W końcu dawała sobie radę z każdym innym dżentelmenem, który trafił na
jej teren łowiecki.
Bardzo delikatnie wprowadził ją w świat erotyki. Przyszło jej do głowy, że chyba jest
bardzo doświadczony, ale nie potrafiła docenić jego kunsztu. Cała procedura wydała jej się
wyjątkowo krępująca, a ciemność, o którą się modliła, nie zatrzymała go ani na chwilę. Nie
zranił jej zbyt mocno, ale co do przyjemności - szczerze wątpiła, czy w ogóle coś takiego
istnieje. Stwierdziła, że lubi wyłącznie komplementy, pocałunki i jego uśmiechy, no i może
jeszcze kiedy leciutko pieścił językiem koniuszek jej ucha.
A teraz chciał wsadzić w nią ten swój męski drąg, kiedy siedziała całkowicie ubrana
na jego kolanach. W dodatku w powozie!
- Nie - powiedziała bardzo stanowczo. - Nie zrobię tego!
Tony tylko się uśmiechnął i dalej pchał paluchy w górę, aż dotknął jej kobiecości.
Zbladła. Prawą ręką pracowicie rozpinał guziki stanika sukni. Waliła w niego pięściami, aż
powiedział surowo: - Jesteś moją żoną, ile razy mam ci to przypominać? Wiem, że zeszłej
nocy niewiele miałaś przyjemności. Byłaś dziewicą i to dlatego. Krwawiłaś, to dobrze, ale
teraz zamierzam ci to wynagrodzić. Dam ci przyjemność, a ty masz ją przyjąć. A teraz
uspokój się i przestań odgrywać przerażoną dziewicę.
Ale ona nadal walczyła, nawet kiedy jeden z jego długich palców wśliznął się w nią.
Krzyknęła, a on zdusił ten krzyk pocałunkiem, mając nadzieję, ze powozowy nie usłyszał.
-Piękność, cudna dziewica, a przy tym zepsuta - powiedział. - Taką poślubiłem. Nie
zrozum mnie źle, nie narzekam. Dobrze poznałem twój charakter jeszcze zanim
pierwszy raz dotknąłem tego słodkiego miejsca za twoim lewym uszkiem. Ale wiesz
dobrze, że cię wezmę.
-Nie! Nie pozwolę! Przestań, co robisz!
-O tak, wezmę cię! - zaczął ją pieścić. - Ani myślę przestać. Przekonasz się, że zrobię
z tobą, co zechcę.
Była zjawiskowo piękna, nawet teraz, kiedy oczy płonęły jej gniewem. Prawdę
mówiąc, nie bardzo wiedziała, co ma robić. Próbowała się od niego odsunąć, ale po prostu
zadarł jej suknię, halki i koszulę, i położył sobie na kolanach. Oprócz czarnych skórzanych
pantofli, sięgających za kolano pończoch i podwiązek była do pasa naga. Popatrzył na nią i
uśmiechnął się.
-Śliczne - powiedział tylko i dotknął jej bielutkiego brzucha. - Bardzo ładne. Chyba
cię zatrzymam, takiej rybki nie wyrzuciłby żaden rybak.
-Tony, nie możesz tego zrobić! Ojciec cię wyzwie na pojedynek, uszy ci obetnie,
zobaczysz! Nie jestem żadną rybą!
- Najdroższa żonko, twój ojciec nie śmiałby mówić mnie, twojemu legalnemu
małżonkowi, panu i władcy, jak mam cię zadowalać. A to właśnie mam zamiar zrobić, jeżeli
tylko zamkniesz śliczną buźkę i pozwolisz mi działać.
Znowu na niego wrzasnęła, żeby w tym momencie zdać sobie sprawę, iż stangret na
pewno ją słyszał. Umierała ze wstydu. Czuła się tak upokorzona, że całkiem się uciszyła.
Zaczął pieścić to intymne miejsce, którego dotykał poprzedniej nocy. Nie protestowała wtedy,
bo wciąż wydawała się samej sobie taka podła... Zresztą czuła swoją władzę - uciekła
przecież do Gretna Green - i nie zdawała sobie sprawy... Nie wiedziała, co on chce zrobić, ale
teraz, teraz to co innego. Nie było ciemno jak w kopalni.. Środek dnia, powóz. Patrzył na nią,
mówił, dotykał nagiego ciała. To było nie do zniesienia. Nagle poczuła coś, jakby ukłucie, aż
jej biodra odskoczyły w górę, dalej od jego palców.
Patrzyła na niego nie rozumiejąc. Ten przeklęty skurczysyn uśmiechał się do niej jak
zadufany w sobie władca, tak zadowolony i odprężony, że nie mogła tego znieść. Odrzuciła
głowę do tyłu i krzyknęła ile sił w piersiach.
Powóz gwałtownie zahamował.
Tony nie przestał się uśmiechać. Pomógł jej zejść z kolan, przygładzić suknię i czekał
aż w oknie pojawi się przerażona twarz stangreta. Człeczyna najpierw spojrzał na Melisandę,
która natychmiast pojęła, że z pewnością wie, co mąż próbował jej zrobić.
-Idź sobie! - krzyknęła na nieboraka. - Idź!
-Tak - Tony skrzyżował ręce na piersiach. - Wybaczcie żonie, że was przestraszyła.
Czasami damy... zapominają się, rozumiecie.
Stangret zaczerwienił się jakby zrozumiał i speszony wlazł z powrotem na kozioł.
Powóz ruszył naprzód.
Tony nic nie mówił.
Melisanda próbowała doprowadzić się do porządku. Niezgrabnie jej to szło, wciąż
czuła zażenowanie, była wściekła i chciało jej się krzyczeć aż do ochrypnięcia. Ale on
siedział jakby nigdy nic, nic nie mówił i znudzony wyglądał przez okno. Znudzony?
Wsadziła czepek na głowę, nie dbając że ucierpi na tym jej misterna koafiura. Okryła
się pelisą i zapięła guziki nie dbając o to, że mylą jej się dziurki.
Popatrzył na nią z uśmiechem. - Mellie...
-Mellie! Cóż za szkaradne zdrobnienie! Nie podoba mi się, jest ohydne i...
-Zamknij się, złotko.
-Ale ja... - W jego oczach zobaczyła coś, czego nie widziała przez całe swoje
dwudziestojednoletnie życie. Zamknęła się.
-Jak już mówiłem, dla ciebie zdradziłem kuzyna, choć nie jest to zdrada, która niszczy
duszę. Naprawdę nie znasz Douglasa ani on nie zna ciebie. Boże, gdyby widział, co
wyprawiałaś przez ostatnie dni, straciłby wszelkie złudzenia. Pewnie uciekłby gdzie
pieprz rośnie, a na pewno nie zabrałby cię do Gretna Green. Wątpię, czy trzy lata temu
widziałaś w nim coś więcej niż przystojnego mężczyznę, który adorował twoją urodę.
Wyjechał ze względu na honor, czuł, że głos obowiązku musi zwyciężyć z głosem ser-
ca. Będę szczery, on cię nie kocha. Pamiętał, że cię pożądał, podziwiał, że lubił twoją
beztroskę i radość.. Pamiętał jak jesteś piękna, nic więcej. Ale nie kocha cię i nigdy
nie kochał. Rodzina bez litości pcha go do ożenku. Jeszcze w tym roku chcą mieć
dziedzica. Dzięki tobie odczepiliby się od niego, a on uniknąłby konieczności wyjazdu
do Londynu i zyskał piękną żonę. Wiedziałem, że będę cię miał, ale brałem wszystkie
za i przeciw pod uwagę. Jednego jestem całkowicie pewien, Douglas zrozumie kiedyś,
że oddałem mu wielką przysługę. Jeszcze mi podziękuje. Przy tobie oszalałby. - Tony
odwrócił się do żony z bardzo poważną miną. - Jest dżentelmenem, o wiele większym
niż ja. Nigdy by cię nie wziął bez twojej woli, choćbyś go prowokowała. Zawsze by
się wycofał.
-Nie wierzę ci - powiedziała. - Douglas Sherbrooke mnie kocha i kochał trzy lata
temu. Będzie żałował do końca życia. Będę jego ostatnią miłością. Złamałam mu
serce, wychodząc za ciebie. Będzie cię za to nienawidził. Nigdy ci nie wybaczy.
- Mam nadzieję, że nie - odpowiedział cichutko Tony.
- Ucierpi tylko jego duma. Szybko mu przejdzie, kiedy zobaczy, co muszę robić, żeby
utrzymać cię w ryzach.
Z wdzięczności będzie mnie po rękach całował.
Melisanda wpatrywała się w swoją dłoń odzianą w rękawiczkę. - Mówisz, jakbyś
mnie nie szanował. Mówisz, jakbym nie była osobą, którą można kochać i adorować, jakbyś
wziął mnie tylko dlatego, żeby oszczędzić kuzyna. Myślałam, że mnie chciałeś, że mnie
adorowałeś.
-To prawda. Zrozum, to że cię kocham i adoruję nie znaczy, że jestem ślepy. Ale nie o
to chodzi. To, co zrobiłem, domaga się zadośćuczynienia. Powinienem mu to jakoś
wynagrodzić, żeby nie musiał zaczynać poszukiwania żony od początku. W liście do
twojego ojca podpowiedziałem mu to i owo.
-Co masz na myśli?
- Nie powiem ci. Nie mogę, dopóki się nie przekonam, że moje spostrzeżenia były
słuszne - uśmiechnął się do niej. - Za dużo myślałem o tobie, o twoim nagim ciele pode mną,
żeby skrupulatnie księgować wszystko, czego się domyślałem. Ale jest nadzieja, że twój
ojciec zrewidował słuszność moich sądów. Kochanie, czepek masz przekrzywiony. Może byś
się trochę ogarnęła, bo dojeżdżamy do Claybourn.
Na chwilę powstrzymał jej ciekawość, odwołując się do próżności. Patrzył, jak
wyciąga niewielkie zwierciadełko. Była tak piękna, że przyprawiała go o dreszcze. Miała
piękne ciało, przynajmniej te części, które dzisiaj widział i dotykał. Poprzedniej nocy chciał
patrzeć w jej twarz, kiedy kochali się po raz pierwszy, ale była tak zawstydzona, że pozwolił
zgasić lampę. Wrażenie, jakie na nim wywierała, zadziwiało go. Nigdy przedtem żadna tak na
niego nie działała. Wiedział, że jest niemożliwa, zepsuta, próżna i tak arogancka jak on sam,
ale to się nie liczyło.
Chciał jej. Pomimo Douglasa, pomimo wszystko, chciał jej i miał ją.
A teraz będzie musiał z nią żyć.
Będzie musiał dawać jej przyjemność. Myśl o oziębłej żonie była nie do zniesienia.
A najgorsze było to, że będzie musiał zapłacić za to Douglasowi.
Niedobrze, skonstatował, kiedy powóz wtaczał się już na długi, wąski podjazd w
Claybourn Hall. Jednak trzeba przyznać, że odkąd poznał Melisandę ani razu nie pomyślał o
Teresie, swojej przewrotnej kochance. Patrzył na swoją żonę. Była blada i ściskała dłonie.
Miał nadzieję, ze ojciec na nią nakrzyczy. Wtedy wkroczy on, Tony, jej obrońca, pan i
mąż. A potem dojdą z diukiem do porozumienia w innej sprawie.
Boulogne, Francja
Douglas wygrał w pikietę. Nawet nie bardzo musiał oszukiwać. Belesain tak się upił,
że pewnie i tak nie zdołałby odebrać swojej wygranej. Dał Douglasowi klucz i powiedział, że
ma wyjaśnić tej dziwce w małym pokoiku, by go zadowoliła. Powiedział, że dziewczyna lubi
groźby i trochę bólu. A potem cholerny zapity głupiec uznał, że będzie mu towarzyszył.
- Ze względu na to - tłumaczył, wdrapując się na trzecie piętro - że mała nie została
jeszcze do końca przeszkolona.
Douglas przyglądał się, jak otwiera drzwi i wchodzi do środka.
Nic nie mówiąc, wszedł za nim. Pokój był prawie pusty, poza łóżkiem, toaletką i
małym dywanikiem na środku podłogi. Na środku pokoju stała kobieta. Czy to właśnie była
Janinę Daudet?
Generał skrzywił się i machnął na nią ręką. - Rozbierz się.
Kobieta zawahała się, a następnie zrobiła, co kazał. Douglas oczekiwał osoby
młodszej, sam nie wiedział dlaczego. Nie, nie jest już dziewczynką, pomyślał przyglądając się
uważnie, raczej kobietą około dwudziestu pięciu lat. Była przestraszona, ale urocza pomimo
bladości, cieni pod oczami i chudości.
Belesain czekał cicho, aż została w samej koszuli. Wtedy podszedł do niej, brutalnie
chwycił za podbródek i pocałował, gładząc jednocześnie piersi przez cieniutką tkaninę.
Znienacka zdarł z niej koszulę. Roześmiał się i powiedział przez ramię do Douglasa: -
Chciałem się przekonać, czy będzie się panu podobała. Ładna, co? Jak dla mnie trochę za
chuda, ale cycuszki ma śliczne.
-Pchnął ją na łóżko i pochylił się nad nią. - Widzisz tego pana? Masz robić, co ci każe,
bo inaczej... Znasz karę. Chciałbym zostać i popatrzeć, ale padam z nóg.
-Wyprostował się i zwrócił do Douglasa. - Nic pan nie mówi? Nie podoba się? Nie
dziewica, ale nie za bardzo zużyta. Należy do mnie i ponieważ nie jest głupia, robi co
każę. Jest do pańskiej dyspozycji, ale tylko na jedną noc.
Wyszedł z pokoju. Douglas słyszał, jak idzie korytarzem i schodzi po schodach. Drzwi
na drugim piętrze otworzyły się i zamknęły. Odwrócił się w stronę kobiety.
Stała przy łóżku, próbując zakryć się rękoma. Douglas nie mógł wprost uwierzyć, że
tak mu się poszczęściło.
- Nazywasz się Janinę Daudet?
Była drobna, o bardzo jasnych, prostych włosach sięgających do pasa. Miała
jasnoniebieskie oczy o bardzo jasnych brwiach i oczach. Pomyślał, ze jest śliczna.
- Tak?
Pokiwała głową i odsunęła się krok dalej.
- Nie bój się mnie. Przychodzę w imieniu Georges'a Cadoudala.
Nie mógł się powstrzymać, żeby nie patrzeć na jej nagie ciało. Dawno już nie był z
kobietą. Jego ciało reagowało entuzjazmem. - Znasz Georgesa Cadoudala?
Znowu pokiwała głową, najwyraźniej wciąż się go bojąc. Nie dowierzała mu, choć w
oczach zalśniła jej nadzieja.
- Ubieraj się, szybko. Zabieram cię do Georges'a. Musimy się spieszyć.
- Nie mam żadnej sukni.
Douglas rozejrzał się po pokoju. - Włóż płaszcz, cokolwiek. Pospiesz się.
-Nie wierzę ci. - Zostało w niej jeszcze trochę ducha. Paraliżował ją strach, ale
trzymała się dzielnie. - Podarował ci mnie, wiem. Wiem też dlaczego.
-Graliśmy w karty.
-O nie. - Pobladła jeszcze bardziej. Rozchyliła, a potem zamknęła uszminkowane usta.
Potrząsnęła głową i szybko powiedziała: - Kazał mi się dowiedzieć, co powiesz Bo-
napartemu po powrocie do Paryża. Boi się, że możesz być szpiegiem. Chyba wolałby
szpiega, bo boi się, że Bonaparte odkryje te podłości, których się tu dopuszcza.
Powiedział, że muszę wybadać prawdę, bo inaczej zabije moją babkę.
-Ach tak... - Douglas uśmiechnął się do niej i delikatnie zaczął głaskać jej szczuplutkie
ramiona. Więc generał wcale nie był pijany. Pikieta, stawka, jego przegrana - to
wszystko był plan Belesaina, żeby go schwytać w pułapkę. Nieźle. - Już dobrze -
próbował ją uspokoić. Zastanawiał się co robić. - Gdzie jest twoja babka?
-Na farmie, dwie mile na południe od Etaples. On mówi, że ma tam szpiega, który ją
obserwuje, i że ten szpieg ją zabije, jeżeli nie wypełnię jego rozkazów.
-O ile znam Georges'a, na pewno już się zatroszczył o szpiega w domu babci. Jestem
tu, żeby cię uratować. Ubieraj się, zabieram ciebie i babcię do Anglii.
-Anglia - powiedziała wolno, otwierając szeroko zdumione ciemne oczy. - Ale my nie
znamy angielskiego.
-Nie szkodzi. Wiele osób w Anglii mówi po francusku, zresztą nauczysz się. Georges
spędza tam większość czasu i może was uczyć.
-Ale...
-Nie mogę powiedzieć ani słowa więcej. Georges chce, żebym cię przywiózł do
Londynu. Będziesz tam bezpieczna, do czasu aż przyjedzie po ciebie. Najpierw musi
skończyć to, co ma tutaj do zrobienia. Zaufasz mi?
Popatrzyła na niego. Na jej twarzy malował się podziw i zaufanie. - Tak - powiedziała
po prostu.
- Dobrze. Teraz słuchaj. Zrobimy tak.
Patrząc w jej bladą, napiętą twarz, zastanawiał się, dlaczego ludzie, a zwłaszcza
kobiety, uważają go za kogoś w rodzaju świętego Jerzego. Nie znosił tego, ale jednocześnie
bawiło go to. Pomyślał o Cadoudalu i miał nadzieję, że Janinę też będzie o nim pamiętać.
Ostatecznie w Anglii czekała na niego żona i nie chciał zawinąć do Dover z rozkochaną
niewiastą w ramionach.
ROZDZIAŁ 6
Northcliffe Hall
pięć dni później
Douglas otworzył drzwi do biblioteki. Na małym stoliku płonęła długa świeca i
siedział przy nim jego kuzyn. Wszedł ze zmęczonym uśmiechem na ustach. - Tony! Boże, jak
dobrze cię widzieć i dobrze być znowu w domu.
- Douglas zatarł ręce. - Cieszę się, że wróciłem. Pewnie wiesz dlaczego.
- Douglasie - Tony podniósł się z krzesła, podszedł do kuzyna i uściskał jego dłoń. -
Przypuszczam, że misja zakończyła się sukcesem?
Douglas uśmiechnął się i dalej zacierał ręce. - O tak, wielkim sukcesem dzięki łasce
dobrego Boga i głupocie pewnego generała, któremu się zdawało, że-może mnie
przechytrzyć. Elegancki ten szlafrok, ale musisz uważać, bo widać twoje owłosione nogi. -
Podszedł do kredensu.
- Napijesz się doskonałej francuskiej brandy? Obiecałem, że przez następne sto lat
możesz pić ile dusza zapragnie.
- Dziękuję, nie.
Douglas nalał sobie brandy i pociągnął spory łyk. Czuł, jak alkohol rozlewa się po
jego ciele.
-Hollis mówił, że chcesz ze mną porozmawiać, że to coś ważnego i nie może
poczekać do rana. Przez chwilę nawet zdawało mi się, że się rozpłacze, ale Hollis
nigdy nie płacze, nie krzyczy i nie okazuje niestosownych emocji. Tony, już prawie
północ, a ja padam z nóg. Oczywiście, kiedy ujrzę moją pękną żonę, pewnie przejdzie
mi zmęczenie. Dziwi mnie jednak, że Hollis jeszcze nie śpi. Czego ode mnie chcesz?
-Próbowałem przekonać Hollisa żeby się położył, że ja na ciebie zaczekam, ale jak to
Hollis, odmówił.
Douglas pociągnął z kieliszka i usadowił się w dużym bujanym fotelu tuż obok
kuzyna. - Co się stało?
Głucha cisza uświadomiła mu, że coś się rzeczywiście stało, coś, co wcale mu się nie
spodoba.
- Poślubiłeś Melisandę?
Tony spojrzał na niego. - Tak - odparł. - Poślubiłem ją.
Poślubiłem także jej młodszą siostrę. Douglas aż się zakrztusił. - Co?
-Powiedziałem, że poślubiłem dwie kobiety. - Anthony Parish wpatrywał się w
rozżarzone węgle w kominku. Wypowiedział swoją kwestię i czuł się bardzo
zmęczony, tak zmęczony jak jego kuzyn. Ciążące na nim brzemię winy ciągnęło go w
dół. - Możesz mnie wyzwać na pojedynek, jeśli chcesz. Masz prawo. Przysięgam, nie
będę do ciebie strzelał.
-O czym ty, do diabła, mówisz? - Ale tak naprawdę nie chciał wcale wiedzieć. Miał
ochotę wyjść, teraz, natychmiast, chciał pójść do wielkiej sypialni pana domu, gdzie w
wielkim łożu czeka na niego Melisanda. Nie miał ochoty słuchać o podwójnym ślubie
Tony'ego.
-Nie poślubiłem Melisandy w twoim imieniu. Poślubiłem ją po raz pierwszy w Gretna
Green, a następnie w domu jej ojca. Później wziąłem za żonę Alexandre, jej młodszą
siostrę, w twoim imieniu.
-Ach, tak - powiedział Douglas, Wstał, odstawił brandy, skinął kuzynowi i wziąwszy
świecę wyszedł z biblioteki.
-Poczekaj! Ty nic nie rozumiesz. Na litość boską, wracaj!
Jednak Douglas nie zamierzał się zatrzymać. Słyszał, że Tony idzie za nim i
przyspieszył kroku. Pomyłka, to tylko pomyłka, nie, nie pomyłka, złośliwy żart, żart w stylu
Rydera... nie... jeszcze coś innego. Biegł do sypialni we wschodnim korytarzu, a kuzyn za
nim. Pchnął podwójne drzwi, wpadł do środka, szybko zatrzasnął drzwi i przekręcił klucz w
zamku.
Spojrzał na łoże, podnosząc świecę wysoko do góry. Pościel leżała jak ją zostawił dwa
tygodnie temu. Łoże było puste.
Podszedł do podestu i wpatrywał się w to przeklęte puste łoże. Marzył o nim, śnił, że
nie będzie puste, że zastanie w nim Melisandę, czekającą na swego męża, stęsknioną,
wyciągającą ku niemu ramiona.
Odwrócił się, prawie od zmysłów odchodząc ze wściekłości. Spojrzał na drzwi do
sąsiedniego pokoju i uświadomił sobie, jakiż z niego głupiec. Oczywiście, czeka na niego w
swoim łożu, z pewnością jest w sypialni hrabiny, sąsiadującej z jego sypialnią. Przecież w pe-
wnym sensie jest dla niej obcym człowiekiem, nie powinna spać w jego łożu, przynajmniej
jeszcze nie teraz, kiedy jej jeszcze jako swojej małżonki do tego łoża nie przyjął.
Z trzaskiem otworzył drzwi do sąsiedniej komnaty. Była mniejsza, umeblowana
delikatnymi, bardzo kobiecymi meblami. To ten właśnie pokój nawiedzał nie istniejący Duch
Dziewicy, produkt urojeń znudzonych czy może zbyt podnieconych kobiecych umysłów.
Pościel znajdowała się w nieładzie, ale łoże było puste. I wtedy właśnie ją zobaczył.
Dziewczyna w bardzo długiej białej koszuli nocnej stała w cieniu. Nie widział zbyt wyraźnie,
ale chyba była bardzo blada i najwyraźniej bardzo zaskoczona. Czyżby się go bała?
A niech to, pomyślał, miała powody żeby się bać. Nie była Melisandą. Przeklęta obca
baba w sypialni jego żony. Stoi tu i patrzy na niego jak na intruza, na jakiegoś mordercę czy
Bóg wie co jeszcze. Zatrzymał się. - Coś ty za jedna?
Jego glos brzmiał bardzo spokojnie, co za niespodzianka! W środku zwijały się w nim
kiszki, a na zewnątrz cały się trząsł. Postawił świecę na stoliku nocnym. - Pytam, coś ty za
jedna? Co tu, do diabła, robisz? Gdzie Melisandą?
-W zachodnim skrzydle, w zielonej sypialni, o ile pamiętam. - Jej głos zdradzał
przestrach: wysoki, cieniutki i piskliwy.
-Nie znam cię. Skąd się tutaj wzięłaś?
Dziewczyna postąpiła krok naprzód. Widział, że kuli ramiona. W migotliwym świetle
wydała mu się drobna i niewysoka, miała długie rude włosy, gęstymi falami spływające na
plecy i ramiona. - Śpię tu.
-Nie jesteś Melisandą.
-Nie - odpowiedziała. - Jestem Alexandra, twoja żona. Roześmiał się z
niedowierzaniem. - Złotko, nie możesz być moją żoną. Nigdy w życiu cię nie
widziałem. Jesteś pewnie którąś z tych żon Tony'ego albo może jego kochanką.
- Widziałeś mnie już, panie, ale mnie nie pamiętasz.
Miałam wtedy zaledwie piętnaście lat, a ty dostrzegałeś wyłącznie moją siostrę.
- Tak. I poślubiłem twoją siostrę.
Z jego sypialni dochodziło głośne walenie w drzwi. To Tony gorączkowo usiłował
wejść do środka. Douglas podniósł głowę, słysząc jak krzyczy: - Otwieraj te cholerne drzwi!
Alexandra, nic ci nie jest?
-Nic! - odkrzyknęła. Odwróciła się do Douglasa i zapytała tonem spokojnym jak
zakonnica. - Mam go wpuścić, mój panie?
-Czemu nie? Wygląda na to, że wszystkie jesteście jego żonami, może zatem
odwiedzać dowolną ilość damskich sypialni.
Kiedy dziwna dziewczyna poszła otworzyć Tony'emu, Douglas podszedł do drzwi
łączących sypialnię hrabiny z korytarzem i wyszedł, zanim Tony zdążył wpaść do pokoju. Jak
szalony biegł do zachodniego skrzydła.
- Douglas, a niech cię! Stój! Co robisz! Stój!
Ale Douglas zatrzymał się dopiero w zielonej sypialni. Tutaj, w łożu pod
baldachimem, leżała Melisanda, jego żona. Właściwie to w tej chwili akurat siedziała,
zaskoczona, przerażona. Mrugała oczami i naciągała kołdrę aż pod brodę. - Douglas
Sherbrooke?
-Dlaczego jesteś w tym pokoju? Co robisz w jego łożu?
-Jest moją żoną, do cholery! Douglas, wyjdź proszę, pozwól mi wyjaśnić.
-Nie, chcę zabrać moją żonę do mojej sypialni. Ma być w moim łożu. Tony, nie wolno
ci żenić się ze wszystkimi kobietami. To dozwolone tylko w Turcji. Ktoś ty jest, mu-
zułmanin? Tę zabieram!
-Ona nie jest twoją żoną! Poślubiłem ją dla siebie, spałem z nią, wziąłem jej
dziewictwo. Jest moją żoną. - Tony zaczął od krzyku, ale skończył znacznie łagodniej-
szym tonem.
Douglas, teraz bardzo blady, wpatrywał się w Melisandę. Boże, nie widział nigdy
piękniejszej kobiety. Ciemne włosy w nieładzie wokoło bladej twarzy, wielkie, przerażająco
błękitne oczy, takie głębokie i takie kuszące. Czuł podniecenie. Pomimo wszystko, pomimo
że była żoną Tony'ego, pomimo... Potrząsnął głową. Był bardzo zmęczony, ledwo żywy, ale
gnał do domu jak uczeń diabła, żeby już zaraz, natychmiast zobaczyć swoją żonę. Pomyślał o
Janinę, czy nadałaby się na trzecią żonę. Znowu potrząsnął głową i popatrzył na swoją żonę.
Ale nie miał żony.
Ależ miał. Miał. Alexandra, dziewczyna, którą widział pierwszy raz w życiu, choć ona
twierdziła inaczej.
Powoli odwrócił się i spojrzał na kuzyna: - Powiedz, ze to jeden z tych twoich żartów.
-Nie. Proszę cię, zejdźmy na dół i wszystko ci wyjaśnię.
-Wyjaśnisz?
-Tak, jeżeli dasz mi szan...
-Ty przeklęty łotrze! - Douglas zacisnął zęby i wpakował kuzynowi pięść w szczękę.
Tony upadł, wstał i dostał kolejny cios. Pociągnął za sobą Douglasa. Po chwili tarzali
się po podłodze.
Melisanda zaczęła krzyczeć.
W otwartych drzwiach pojawiła się Alexandra ze świecą w wysoko podniesionej
dłoni. Ujrzawszy Tony'ego siedzącego okrakiem na Douglasie, bez namysłu wsadziła mu z
całej siły pięść w szczękę. Dysząc z bólu, Douglas zgiął kolana i uderzył Tony'ego. Tony
oddał, tym razem tak mocno, aż głowa Douglasa odskoczyła do tyłu.
Alexandra zawyła. Świecę postawiła na stoliku przy łóżku i wskoczyła na plecy
Tony'ego, waląc mu pięściami po głowie i rwąc włosy. - Zostaw go, ty brutalu!
Waliła i ciągnęła, aż zaskoczony nagłym atakiem Tony przestał się bronić. Upadli na
podłogę. Douglas złapał przeciwnika za poły koszuli i postawił na nogi. Mocno uderzył go w
brzuch. Tony zajęczał, zasłonił brzuch rękoma. Do ataku ruszyła Melisanda. Wskoczyła na
plecy Douglasa, i owinęła nogi wokół jego pasa. Waliła pięściami w jego głowę i ciągnęła go
za włosy. - Zostaw go!
Douglas czuł, że mózg zaczyna mu wibrować. Dzwoniło mu w uszach. Darła go za
włosy i wrzeszczała prosto do ucha. Wtedy ta druga, mniejsza żona, rzuciła się na Melisandę,
z wściekłością zrzucając mu ją z pleców. Żony upadły na ziemię, widać było tylko
kotłowaninę długich białych koszul i włosów.
Tony nadal trzymał się za brzuch, próbując zaczerpnąć tchu. Douglas czuł, że chyba
wydarła mu wszystkie włosy, głowa go bolała. Mała żona wyrwała się z kotłowaniny, wstała i
podeszła do niego. Dyszała i cała drżała.
Stał jak głaz, kiedy jej ręce badały jego ramiona, piersi, barki. Nie poruszył się, nie
powiedział ani słowa.
- Nic ci nie jest? Zranił cię? Proszę, powiedz, boli cię coś? - Lekko dotknęła czubkami
palców jego szczęki i cofnęła dłoń. - Wybacz mi, to pewnie boli. Nie, nie jest złamana, ale
uderzył cię bardzo mocno.
Douglas potrząsnął głową, ale nie mógł się poruszyć. Po co niby miałby się poruszać
albo coś mówić? Jej ręce dalej wędrowały po jego ciele. Wreszcie, kiedy chciała uklęknąć,
żeby zbadać nogi, złapał ją za nadgarstki i mocno przyciągnął je do siebie. Potrząsnął
dziewczyną, żeby zwróciła na niego uwagę i powiedział bardzo powoli: - Nic mi nie jest.
Sprawdź swego drugiego męża.
Popatrzył nad jej głową na Melisandę, która stała przy Tonym z twarzą ukrytą za
zasłoną niewiarygodnie miękkich, ciemnych włosów. Delikatne dłonie dotykały jego ciała.
Douglas odsunął się od drugiej żony i wyjrzał za drzwi. Spokojnie powiedział: -
Hollis, wejdź proszę.
Hollis zstąpił w chaos ze zwykłą godnością. - Jeżeli jego lordowska mość pozwoli -
odezwał się grzecznie - proszę udać się za mną. Pozostali będą się mogli doprowadzić do
porządku. Podam brandy w salonie. Będą się mogli do nas przyłączyć. Proszę za mną.
Wszystko będzie dobrze.
Douglas pozwolił mu się wyprowadzić z pokoju. Czuł się jak odrętwiały, chociaż
głowa nadal bardzo go bolała. Melisanda miała mocne palce, nie wspominając o głosie.
Chciał być kimś innym, nie Douglasem Sherbrooke'em - ten biedaczek był taki żałosny.
Głupek, osioł, dureń, który stracił niemal wszystkie włosy, a na dokładkę narzeczoną. Słyszał,
jak pyta Hollisa głosem obcego człowieka. - Dlaczego ta dziewczyna rzuciła się na Tony'ego?
Dlaczego? Powiedział, że ją poślubił. Czemu mnie ratowała?
-Nie warto teraz zaprzątać sobie tym głowy. - Głos Hollisa brzmiał kojąco. - Trzeba
się cieszyć, że chciała pana chronić.
-Chronić? Ona była gotowa walczyć na śmierć i życie!
-O tak, to do niej pasuje. To pańska żona, milordzie, hrabina. Mieszka tu już dwa dni i
całkiem nieźle sobie radzi.
-Nie, to nie jest moja żona. - Douglas był stanowczy.
- To zupełnie niemożliwe. Już ci mówiłem, że widziałem ją pierwszy raz w życiu.
Moją żoną jest Melisanda, ją rozpoznałem. Zabiję Tony'ego! - przerwał i obejrzał się na
Hollisa. - Sądzisz, że jeżeli zostawię tu tę dziewczynę, zabije dla mnie Tony'ego?
-Prawdopodobnie nie, milordzie. Jej gwałtowność była spowodowana wyłącznie tym,
że lord Rathmore pana okładał. Osiągnęła swój cel, doprowadziła go do porządku.
Chodźmy, wszystko wygląda inaczej w świetle poranka.
-Hollis, ja nie mogę spać z tą dziewczyną w jednym łóżku. Jestem dżentelmenem.
Skoro pozwoliłeś jej wejść do tego domu, to zakładam, że nie jest niczyją kochanką?
Powiadasz, że jest tu już dwa dni? Nie, nie podoba mi się to. Chociaż próbowała zabić
Tony'ego, nie mogę z nią spać.
-Nie, milordzie. Doskonale rozumiem pańskie powody. Chodzi o uczucia. Jej
lordowska mość właściwie oceni motywy. Proszę ze mną. Musi pan odpocząć i
doprowadzić swój umysł do ładu.
W ciszy i przy kawie Douglas bardzo szybko doprowadził swój umysł do ładu, ale
zbudziła się w nim taka wściekłość, że aż się zakrztusił. - Będę go musiał zabić!
- Może nie, musi pan go najpierw wysłuchać. Bardzo go pan lubił, kiedyś...
- Tu jesteś, draniu przeklęty!
Douglas zerwał się z krzesła, ale Hollis go powstrzymał.
Usiadł z powrotem.
Nie miał na to ochoty, miał ochotę iść do łóżka i spać dwanaście godzin, zbudzić się i
stwierdzić, że wszystko jest jak powinno być. Nie, miał ochotę zabić kuzyna. Zamiast tego
jednak jako właściciel sprawnego umysłu i niezrównany taktyk zapytał spokojnie: - Dlaczego
mnie zdradziłeś?
Włosy Tony'ego nadal sterczały - rezultat ataku tamtej drugiej. Wciąż miał na sobie
koszulę, rozdartą pod prawą pachą i z jednej strony bardziej wyciągniętą. Trzymał się na
dystans. - Wysłuchasz mnie i nie będziesz próbował znowu mnie zabić?
- Wysłucham. A co do zabijania, mam nadzieję, że spotkamy się któregoś poranka.
- Boże, nie mów tak! Niech to szlag, nie chciałem tego, ale się stało!
Hollis odchrząknął: - Mój panie, dość tych mea culpa. Jego lordowska mość chce
faktów. Emocje nic tu nie pomogą.
- Zakochałem się w Melisandzie w momencie, kiedy ją I ujrzałem, a ona zakochała się
we mnie. Znam wszystkie jej wady, o jakich ty nie masz zielonego pojęcia, ale nie dbam o
nie. Rozumiałem ją i wiedziałem, że mogę ją opanować.
Uciekliśmy. Po powrocie do Claybourn Hall postanowiliśmy, ja i diuk, że zaślubię
Alexandre dla ciebie. Ona tego chciała, nie wspominając o diuku. Właśnie doszły do niego
wieści o jego synu oczajduszy, który pod osłoną nocy uciekł z Anglii, zostawiając ojcu długi
do spłacenia. Diuk zgodził się pod wpływem emocji. Odprawa od ciebie w połączeniu z tym,
co otrzymał ode mnie, ocali jego rodzinę od hańby. Pomimo wszystko miałem wątpliwości,
wierz mi, ale tyle przemawiało za tym. Alexandra jest urocza, jest damą, nie jest głupia, a ty
nie będziesz musiał jechać do Londynu i szukać od nowa. Masz żonę na miejscu, całkiem
odpowiednią, poznacie się i wszystko będzie dobrze. Może to cię gniewa, może uważasz, że
próbuję cię ułagodzić, może wszystko, co mówię, brzmi w twoich uszach jak fałsz, ale
przysięgam, że gruntownie wszystko przemyślałem. Poznałem Alexandre. Przysięgam ci, że
jest ciebie warta. To dobra dziewczyna, nie jest arogancka ani próżna.
Jest miła, stała, lojalna...
-Zupełnie, jakbyś mówił o jakimś cholernym koniu albo psie. Ona nie jest Melisandą.
-Nie, na twoje szczęście. Przypomnij sobie, jak cię broniła, jak omal mnie nie zabiła!
Douglasie, Melisandą już wkrótce by cię rozczarowała.
-Ty skurwysynu! Mówisz tak, jakbyś mnie ocalił od losu gorszego niż śmierć! Chcesz,
żebym ci uwierzył, że wziąłeś na siebie ciężkie brzemię, że jesteś męczennikiem z
mojego powodu. Tony, ukradłeś moją żonę! A niech cię, tego już za wiele!
Wysłuchałem twoich usprawiedliwień, i...
-Milordzie - Hollis znowu położył dłoń na ramieniu Douglasa. - Trzymajmy się
faktów. Emocje prowadzą do przemocy. Nie dopuszczę do tego w Northcliffe.
-Gdzie moja siostra? Gdzie Ryder, Tysen i matka?
-Pan Ryder nalegał, żeby opuścili Northcliffe do czasu, aż się wszystko wyjaśni. To
inteligentny młody człowiek. Kiedy zrozumiał, co się stało, zarządził wyjazd i nim
minęły dwie godziny już ich nie było. Są teraz w Londynie, w miejskiej posiadłości
Sherbrooke'ow.
Boże, o mało nie zawiózł tam Janinę. Na szczęście lord Avery zajął się mieszkaniem
dla niej. Douglas spojrzał na Hollisa.
- Więc zostałem tu sam z tym złodziejem żon? - zatarł ręce i uśmiechnął się. - Mogę
go zatem zabić bez kazań Tysena i szyderstw Rydera, bez mdlejącej matki i siostry.
Nie, to nie tak było, mam rację? To nie był pomysł Rydera.
Prawda? To ty go nakłoniłeś, chcąc uniknąć kłótni. Dobrze zrobiłeś. Dzięki Bogu, że
się ich pozbyłeś. Będę mógł zabić swego przeklętego kuzyna! - wstał.
- Dość, milordzie.
Douglas zatrzymał się i patrzył na drobną kobiecą postać.
Stała w otwartych drzwiach, ta sama dziewczyna, która próbowała go bronić. Ta
sama, która jest jego przeklętą żoną. Aż go zatrzęsło na samą myśl. To absurd, nieprawda, nie
zamierza przyjąć tego do wiadomości.
-Powiedz mi przynajmniej, jak się nazywasz - powiedział, a jego chrapliwy głos z
trudem skrywał furię.
-Nazywam się Alexandra Gabrielle Chambers. Jestem najmłodszym dzieckiem diuka
Beresfordu, ale nie jestem już dzieckiem. Mam osiemnaście lat i jestem kobietą.
Przerwała i zobaczył napięcie w jej twarzy. Niebrzydkiej twarzy, ozdobionej parą
świetlistych, szarych i mądrych oczu. Ściągnęła włosy do tyłu i związała je na karku. Miała
ładne kości policzkowe, ładne usta, przyjemny łuk brwi i małe uszka. Ale ani trochę go to nie
poruszyło. Na chwilę zajęła się szarfą przy swojej bladobłękitnej koszuli, po czym podniosła
oczy i zapytała: - Ani trochę mnie nie pamiętasz?
- Nie.
- Zmieniłam się. Wtedy byłam pulchna i jeszcze niższa.
Czasami nawet nosiłam okulary do czytania i miałam zawsze ciasno, po dziecinnemu
splecione warkocze. Nie zwróciłeś na mnie uwagi, ale teraz...
- Naprawdę nie obchodzi mnie, czy byłaś gruba i łysa.
Idź stąd. Wracaj do łóżka. Możesz spać spokojnie, nie przyjdę do ciebie w nocy. Nie
mam w zwyczaju sypiać z nieznajomymi.
Wyprostowała się jeszcze bardziej i nabrała powietrza do płuc. Rzuciła okiem na
Tony'ego, po czym skinęła głową. - Jak sobie życzysz, milordzie. Będę spała w sąsiedniej
komnacie, jeżeli nie masz nic przeciwko temu.
- Jeżeli o mnie chodzi, możesz spać na korytarzu! Albo z Tonym. Zdaje się, że ciebie
też poślubił.
- Douglasie...
Alexandra odwróciła się i wyszła bez słowa. Z dużego hiszpańskiego stołu w holu
wzięła świecę i powoli szła szerokimi schodami w górę. Czego się spodziewała? Że spojrzy
na nią i będzie dziękował Tony'emu za wspaniały dar? Że porówna ją z Melisandą i od razu
wybierze ją? Że zakocha się w niej bezgranicznie? Że z radosnym hosanna na ustach zapisze
część bogactw na cele dobroczynne, pragnąc odwdzięczyć się za to, co wymyślił Tony? A
raczej do czego przekonał ją ojciec? Ojciec... Dobrze pamiętała, jak ją błagał, jak z nią
pertraktował, grał na jej uczuciach, jak... Potrząsnęła głową. Nie, to jej sprawa, to ona za
wszystko odpowiada, nikt inny. Gdyby naprawdę nie chciała, gdyby odmówiła, nikt by jej nie
zmusił. Ale on tak bardzo potrzebował pieniędzy i naprawdę wierzył, że dzięki Douglasowi
Sherbrooke i Anthony'emu Parishowi jego marnotrawny syn zacznie wieść uczciwe życie.
Znowu, znowu próbuje znaleźć powody, przekonać samą siebie, że postąpiła słusznie.
Ale tak naprawdę nie było żadnych powodów. Douglas został zdradzony przez swojego
kuzyna, Melisandę i jej ojca. I przez nią. Tliła się w niej iskra nadziei, że reakcja Douglasa,
kiedy pozna prawdę, będzie inna. Teraz jednak Douglas wrócił już do domu i rzeczywistość
szczerzyła kły. Będzie dobrze, nie wolno ci się poddawać. Głupia litania, pomyślała
wchodząc po schodach. Głupia, niedojrzała i...
U szczytu schodów czekała Melisandą, przyciskając dłonie do łona. - I jak? - od razu
przeszła do rzeczy. - Znowu zaczęli się bić? Wyciągnęli pistolety? A może szpady? Będą o
mnie walczyć?
-Boisz się?
-Nie bądź niemądra. Cóż to znaczy? Alexandra tylko potrząsnęła głową. - Kazał mi iść
spać - powiedziała, starając się nie zdradzać emocji.
- Wiedziałaś, że tak będzie. Ostrzegałam cię, ostrzegałam ojca, ale cię przekonał.
Ostrzegałam Tony'ego. Wszyscy wiedzieliście, że Douglas rozpaczliwie pragnął mnie, nie
ciebie. Jak mógłby pragnąć jakiejkolwiek innej kobiety po tym, jak mnie zobaczył? On cię
nawet nie pamięta, mam rację?
Alexandra potrząsnęła głową.
-Nie chodzi o to, że zazdroszczę, że jesteś hrabiną, choć z pewnością nie będziesz
szczęśliwa, jeżeli mąż cię nienawidzi, jeżeli nie może na ciebie patrzeć i wychodzi,
kiedy ty wchodzisz do pokoju. To ja powinnam być księżną albo hrabiną, a jestem
zaledwie wicehrabiną, ale sama wybrałam. Wybrałam Tony'ego, a on nie miał już
wyboru, musiał wybrać mnie. Biedna Alex! Biedny Douglas! Jesteś pewna, że nie
próbuje zabić Tony'ego?
-Hollis ich pilnuje.
-Kamerdyner wydaje rozkazy. Więcej niż dziwne! Ja bym tego nie wytrzymała,
gdybym tu była panią.
-Tak - powiedziała Alexandra, przechodząc obok siostry. - On pragnie ciebie,
oczywiście, masz rację. Pewnie zawsze będzie cię pragnął - dodała cichutko.
Melisandą uśmiechnęła się. - Mówiłam Tony'emu, że on mu nie wybaczy. Mówiłam,
ale mi nie wierzył. Mężczyźni nie zawsze przyjmują prawdę, choćby była najszczersza.
Myślą, że wszystko można zmienić tak, żeby im pasowało.
- Melisanda przerwała na chwilę, a jej piękne czoło przecięła głęboka zmarszczka. -
Zaczynam przypuszczać, że być może popełniłam błąd. Tony nie jest tym mężczyzną, za
jakiego wyszłam. Wydaje mi rozkazy, traktuje jak rzecz. Powiedział mi, że nie jest
dżentelmenem jak Douglas. Chciał mnie nawet posiąść w powozie, w biały dzień, godzinę
drogi od Claybourn. Uwierzyłabyś? Nie mogłam pozwolić na coś tak okropnego. Może
Douglas jest bardziej delikatny i czuły. Tak, chyba popełniłam błąd. Czy wiesz, że groził mi,
że... - Melisanda aż zaniemówiła.
Alexandra z niedowierzaniem patrzyła na siostrę. Żałuje, że wyszła za Tony'ego?
Jakże to możliwe? Tony drażnił się z nią, przedrzeźniał, ale Melisandzie chyba się to
podobało? Boże, w tym tyglu mieszają się przedziwne składniki.
-To dlaczego rzuciłaś się na Douglasa?
-Bo zaatakował Tony'ego - rzeczowo stwierdziła Melisanda. - Musiałam tak postąpić.
Zanim zszedł na dół porozmawiać z Douglasem, uściskał mnie i powiedział, że przy-
śle mi smoka na pożarcie. Podobało mu się, że zachowałam się jak wiejska dziewka,
że krzyczałam, i darłam Douglasa za włosy. Dziwne, ale mężczyźni już tacy są.
Całkiem nieobliczalni.
Alexandra wpatrywała się w siostrę. - Tony pogodzi się z Douglasem. Hollis powiada,
że są ze sobą bardzo blisko.
Melisanda wzruszyła ramionami. - Tony'emu należy się za to, co zrobił.
-Sam tego nie zrobił.
-Tony jest mężczyzną. On odpowiada.
-To bzdura - powiedziała Alexandra i zostawiła siostrę wyglądającą przez barierkę.
Szybko poszła długim korytarzem, którego ściany były obwieszone portretami prze-
szłych pokoleń Sherbrooków. Wiele z nich wymagało renowacji. Weszła do „swojej”
komnaty sypialnej i stała na środku pokoju. Drżała. Łoże było tu dużo mniejsze i krót-
sze niż w pokoju hrabiego, ale Alexandre to nie przeszkadzało, bo i ona sama była
drobna i niewysoka.
Przypomniała sobie, jak Hollis pokazał jej sypialnię. Wpatrywała się w duże łoże,
pierwszy raz zdając sobie sprawę, ze mężowie i żony sypiają niekiedy ze sobą, jeżeli chcą
mieć potomstwo. W tym łożu pocznie się dziecko. Nie bardzo wiedziała, w jaki sposób, ale na
samą myśl o zdjęciu ubrania przy mężczyźnie mózg jej się kulił. Hollis, niech mu Bóg
błogosławi, powiedział spokojnie: - Myślę, że jego lordowska wysokość powinien mieć
trochę czasu, żeby się przyzwyczaić. Najpierw musi panią uznać za żonę, a dopiero potem
wziąć do łożnicy.
Pokój był bardzo zimny. Zimny i pusty, jeszcze bardziej pusty niż przed powrotem
Douglasa.
Zdmuchnęła świecę i wdrapała się na łoże, gwałtownie drżąc w chłodnej pościeli.
Zastanawiała się, czy spędzi tu resztę życia. Wyparował gdzieś jej optymizm. Czy Melisanda
miała rację? Czy Douglas będzie ją ignorował albo źle traktował?
Nie była nawet żoną z rozsądku, bo przecież drogo za nią zapłacił. A właściwie
zapłacił za Melisandę, a dostał ją, w dodatku w jednej koszuli.
Tony długo mówił jej o Douglasie, uspokajał, podnosił na duchu, opowiadał
anegdotki. Wiedziała, że zadaje pytania, bo chce ocenić, czy nadaje się na żonę dla kuzyna,
którego miał w wielkim poważaniu. Zdała przynajmniej ten egzamin. Chciał, żeby była jego
kuzynką, a kiedy mu powiedziała, że jest już szwagierką, w jego oczach pokazały się iskierki,
które tak bardzo lubiła Melisanda. - Już nie uciekniesz z mojej rodziny - powiedział.
Powtarzał, że Douglas nie kocha Melisandy, że wybrał ją tylko dla jej urody. Rozsądne
małżeństwo z pięknością. Byłby przerażony, gdyby naprawdę pożył trochę z Melisanda. Ale
on, Tony, zna swoją żonę i nie przeszkadza mu to, bo on to on a nie Douglas. Bardzo dziwne.
Skoro Douglas Sherbrooke nie kochał Melisandy, ożeniono go z rozsądku z niepiękną
kobietą, której także nie kocha.
Alexandra jeszcze głębiej zakopała się w pościeli. Myślała o swoim mężu. Nie
widziała go od trzech długich lat. Przez dwa ostatnie dni zastanawiała się, czy się zmienił,
może przytył albo stracił zęby. Potem go ujrzała i nie mogła się napatrzeć. Pomyślała, że
wygląda starzej, ciemnowłosy mężczyzna o twardych rysach twarzy. Jego oczy były jeszcze
ciemniejsze niż włosy, a orli nos nadawał mu wyraz wyższości. Przewrotna natura dodała do
tego wszystkiego dołek w brodzie, jakby chcąc podważyć szlachetny wizerunek. Był piękny,
ten jej mąż, o szczupłym i gibkim ciele i surowej twarzy. Piękniejszego mężczyzny nigdy nie
widziała.
Nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo go kocha, pragnie każdą komórką swego ciała,
aż jak szalona rzuciła się z pięściami na Tony'ego.
To jego chciała. Wrodzony optymizm brał górę. Będzie dobrze, powtarzała. Nadal
czuwała kiedy wiele godzin później słyszała jak wchodził do swojej sypialni.
A co przyniesie ranek?
ROZDZIAŁ 7
- Co ty tutaj robisz?
Była siódma rano, na pewno za wcześnie, żeby był w imponującej stajni
Sherbrooke'ow. Ranek wstał brzydki - mglisty, mokry i pochmurny, jakby dopasował się do
jej nastroju. W stajni było ciemnawo, a żaden z sześciu stajennych nie kręcił się w pobliżu.
Pachniało sianem, siemieniem lnianym, skórą i końmi. Douglas miał na sobie spodnie z
koźlęcej skóry i ciemnobrązową kurtkę. Jego butom przydałoby się czyszczenie. Był
nieogolony, wyglądał na zmęczonego i bardzo poirytowanego. Patrząc z boku, można by
sądzić, że jest nieokrzesanym, źle wychowanym gburem. Jednak w jej zachwyconych oczach
wyglądał pięknie.
-Chciałam się przejechać.
-Czyżby? Może niedowidzę, ale nie widzę w tej stajni żadnych nie znanych mi koni.
Na jakim to koniu chciałaś się przejechać, bo zakładam, że na koniu. W tym dramacie
gram rolę osła, ale mnie chyba nie zamierzasz siodłać?
Alexandra odezwała się dopiero po chwili. - Pan McCallum pozwolił mi jeździć na
Fanny.
-Fanny należy do mojej siostry.
-Wiem. To klacz z temperamentem o słodkim pysku i miłych manierach. Naprawdę
umiem jeździć. Nie musisz się bać, że jej nie opanuję. A może wolisz, żebym wzięła
innego konia?
Zmarszczył brwi. - Czy to znaczy, że nie masz własnego konia?
- Nie.
Dwa miesiące temu ojciec sprzedał wiele koni ze swoich stajni, jeszcze zanim doszło
do oświadczyn Douglasa i zanim się okazało, ze jego pieniądze to i tak za mało, żeby
uratować Claybourn. Niegdyś słynne stajnie Chambersów świeciły teraz pustkami.
- Masz na sobie strój do konnej jazdy, chociaż nie jest nowy i raczej niemodny.
Zakładam, że twój szanowny tatuś-złodziej zaopatrzył cię przynajmniej w ubrania, które ci
wystarczą do czasu, aż wydusisz coś ode mnie?
Przynajmniej coś powiedział.
- Nie wiem, nie myślałam o tym.
Parsknął a z jednego z zamkniętych boksów także usłyszała parsknięcie.
-To Garth - powiedział Douglas. - Więc nie myślisz o strojach, wstążkach i
falbankach...
-Oczywiście że myślę, kiedy trzeba.
-Nie potrafię sobie wyobrazić, żeby Melisanda nie chciała pięknych strojów i tych
wszystkich szmatek, dzięki którym robicie z mężczyzn głupców. Czemu ty miałabyś
być inna?
-Melisanda jest piękna. Potrzebuje pięknych rzeczy i strojów i...
- Ha! Niczego nie potrzebuje. Wyglądałaby cudownie odziana tylko w swą białą
skórę.
To było jeszcze gorsze.
-Tak, to prawda. Co mam robić, milordzie?
-Zniknąć i sprawić, żeby to wszystko okazało się koszmarnym snem.
Nie było łatwo, ale Alexandra wytrzymała. Stała wyprostowana, z przylepionym do
ust miłym uśmiechem, powstrzymując się, żeby na niego nie krzyczeć, nie przypaść do niego
z pięściami ani nie szlochać przed nim na kolanach.
- Mam wziąć Fanny czy inną klacz, a może wcale nie jeździć?
Douglas przegarnął włosy palcami. Patrzył na niewielką kobietkę, którą wszyscy
nazywali jego żoną. W niewyraźnym świetle wyglądała blado, ale plecy miała wyprostowane,
jakby połknęła kij od szczotki. Włosy schowała pod czapką do konnej jazdy, ale jeden luźny
lok wysunął się spod niej. Włosy miała ładne, rudobrązowe. Dla niego mogły być nawet
niebieskie. To całkiem obca kobieta. Zaklął.
Alexandra nie poruszyła się ani o centymetr.
- Do diaska. Bierz Fanny, a ja ocenię, czy potrafisz jeździć dostatecznie dobrze.
McCallum, ogorzały od słońca pięćdziesięciolatek, silny niczym dwudziestoletni
chłopak, szczęśliwy małżonek dwudziestodwuletniej wdowy, stał przed stajnią i wydawał
rozkazy pomocnikom, kiedy hrabia i Alexandra wyprowadzili konie.
- Dzień dobry, panie hrabio.
Douglas tylko skinął mu głową. On także go zdradził, dając tej przeklętej babie
klaczkę Sinjun. Zdradził tak samo jak ten łajdak Tony, który zasługiwał wyłącznie na kulkę, i
jego własny kamerdyner, Hollis.
- Jej lordowska wysokość dobrze siedzi na koniu i ma lekką rękę - poinformował
McCallum, nieświadomie podsycając żar wściekłości tlący się w sercu Douglasa. - Nie trzeba
się bać, że Fanny stanie się krzywda.
Douglas żachnął się. I cóż, choćby nawet miała delikatność słonia? Jemu nie zależało.
Zresztą, na nim też nikomu nie zależało. Nikomu.
Podsadził ją i wsiadł na swojego ogiera. Garth, nie siodłany już całe dwa tygodnie,
wpadł w szał radości. Parskał, odrzucał głowę do tyłu, przebierał kopytami jakby tańcząc.
Douglas głośno się roześmiał. Klepał konia po karku, mówił do niego, a potem, nie
oglądając się za siebie, puścił się galopem.
Alexandra patrzyła za nim przez chwilę. - Jak myślisz Fanny, chyba nie będziemy
łykać za nimi kurzu?
Pomachała McCallumowi i pognała za mężem po długim podjeździe okolonym
bukami.
Douglas czekał na nią zaraz za starą kamienną bramą. Patrzył jak jedzie, ale wyraz
jego twarzy nie zmienił się ani odrobinę. McCallum miał rację. Jeździła bardzo dobrze.
Przynajmniej nie uszkodzi Fanny pyska. Pokiwał do niej i cmoknął na Gartha. Przesadził
ogrodzenia po północnej stronie i kątem oka widział, ze Alex z łatwością wzięła tę
przeszkodę. Wreszcie osadził konia przy strumyku, który bardzo lubił będąc chłopcem.
Zatrzymała konia i rozejrzała się wokoło. - Prześliczne miejsce. W naszej posiadłości
też jest podobny strumyk. Kiedy byłam mała, potrafiłam spędzać tam długie godziny.
Łowiłam ryby, pływałam, chociaż zazwyczaj był tak płytki, że mogłam się tylko porządnie
pomoczyć. Ale i tak było wspaniale.
Rozmowa na tym się skończyła.
Douglas popatrzył w stronę okręgu Smitherstone.
- Dlaczego to zrobiłaś?
Alex czuła, ze serce zaczyna jej bić, walić mocno, głucho. Dobry Bóg wiedział, że
powodów było wiele. Poda mu jeden, może to wystarczy. Tony z pewnością mówił mu o tym
w nocy. Powód był bardzo dobry, może najlepszy.
- Mój ojciec bardzo potrzebował pieniędzy, bo mój brat uciekł niedawno do Ameryki i
zostawił dużo długów. To, co dał Tony, nie wystarczyłoby i... Nie rozumiesz? Czas naglił,
stracilibyśmy swój dom i...
Douglas machnął ręką w powietrzu, a Garth, najwidoczniej ośmielony gestem pana,
ugryzł Fanny w szyję. Klacz zarżała i stanęła dęba. Zaskoczona Alex straciła równowagę,
krzyknęła i wylądowała na ziemi.
Usiadła, czując się tak, jakby ktoś starł na proch jej wszystkie kości. Bała się
poruszyć, spojrzała tylko w górę, na Douglasa., który uspokajał konia. Popatrzył na nią, oczy
pociemniały mu z gniewu i szybko zeskoczył z konia. Przeklęta Fanny jeszcze raz wyrzuciła
nogi w powietrze i pogalopowała w stronę stajni.
-Nic ci się nie stało?
-Nie wiem.
-Na szczęście byłaś grubo ubrana we wszystkie te halki i spódnice. Możesz wstać?
Alexandra skinęła głową. Podniosła się na kolana i poczuła, że kręci jej się w głowie.
Douglas postawił ją na nogi, unosząc pod pachy. Mało waży, pomyślał, ale ma bardzo
kobiece kształty. Czuł, że jej kręgosłup jest sztywny jak drut.
Puścił ją. Wyprostowała się. - Nic mi nie jest - powiedziała. Obejrzała się za siebie. -
Fanny uciekła.
I to przez mnie, pomyślał. Chciało mu się wyć, bo to znaczyło, że będzie ją musiał
wziąć na Gartha, trzymać przed sobą - tak, trzymać - i zawieźć aż do domu. Nie chciał na nią
patrzeć, nie chciał z nią przebywać, nie wspominając o trzymaniu. W dodatku będzie musiał z
nią rozmawiać, bo to przecież przez niego spadła z konia.
- Gdybyś była aż tak dobrym jeźdźcem, jak się chwaliłaś, bardziej byś uważała.
Morderczy atak nie chybił celu. Zadraśnięto jej wrodzoną dumę. Ona słabym
jeźdźcem! Była najlepsza, nie tylko dobra. Jeździła konno, jeszcze zanim nauczyła się
chodzić.
Jej głos był zimny jak lód. - Nie musiałabym, gdyby twój ogier był trochę lepiej
ułożony.
Odwróciła się do niego plecami i ruszyła w kierunku domu.
Patrzył za nią. Powinien przeprosić. Powinien wziąć ją na Gartha . Do licha.
Jej strój do konnej jazdy był cały zakurzony, a pod prawą pachą zauważył dziurę.
Spódnica trochę poobrywała się z tyłu i Alex wlokła ją teraz za sobą. Kapelusz walał się na
środku drogi, a rozpuszczone włosy spływały na plecy. Kuśtykała.
Zaklął w duchu, wskoczył na Gartha i pośpieszył za nią.
Słyszała, że za nią jedzie, ale szła dalej. W tym momencie życzyła mu wszystkiego, co
najgorsze. Znienacka pochylił się w siodle i schwycił ją wpół. Podniósł ją i posadził przed
sobą. - Przepraszam, do choroby.
Bardzo romantyczne. Bohater powieści nie zrobiłby tego lepiej.
Bo nie chciałem się z tobą kłócić i nie zsiadłem z konia?... Co za bzdura!
Mogłam iść pieszo - powiedziała łagodnie. - To całkiem blisko.
Wyglądasz jak obdartuska, jak dziewka służebna, która obsłużyła tuzin parobków i
oberwała od nich baty.
Nie odpowiedziała. Siedziała tylko wyprostowana jak struna, rozglądając się na boki.
Pewnie będę musiał kupić ci nowy strój do konnej jazdy.
Tak bez naciskania?
W pewnym sensie to moja wina ten twój upadek. Naprawię szkody. Ale powinnaś
bardziej uważać.
Alex była osobą spokojnego usposobienia, cierpliwą, potrafiącą wiele znieść.
Wiedziała, że czasem lepiej trzymać język za zębami, jeżeli chce się uniknąć przykrych scen.
Uśmiechała się i robiła swoje, kiedy matka docinała, a Melisanda nie przestawała kaprysić.
Ale teraz... Jak on śmie krytykować jej umiejętności jeździeckie? Nie, tego już za wiele.
Odwróciła się i pchnęła go z całej siły. Zdezorientowany Douglas przechylił się na bok. Może
udałoby mu się utrzymać na końskim grzbiecie, gdyby nie to, że Garth, urażony podłym
traktowaniem - bo czyż był wołem roboczym, żeby nosić dodatkowe ciężary - zatrzymał się
gwałtownie. Alex kurczowo trzymała się siodła, a Douglas upadł na plecy. Garth odsunął się
od pohańbionego pana.
Jak przed chwilą Alex, teraz on leżał i bal się poruszyć czując nawet najmniejszą
kosteczkę.
Otworzył oczy, nadal nieruchomy, i powiedział: - Oberwiesz za to.
-Tony powiedział, że jesteś dżentelmenem, a dżentelmeni nie biją dam, ani im nie
wygrażają.
-Nie sposób być dżentelmenem przy żonie, której się nie zna, nie chce, nigdy nie
chciało i nawet nie wiedziało o jej istnieniu. Przy żonie, która nie potrafi nad sobą
zapanować i jest okrutna. - Zaczerpnął powietrza i chciał kontynuować, ale aż go
zatkało, kiedy zobaczył, że ta kobieta odjeżdża na jego koniu. Tylko się za nią
zakurzyło, a pył wpadł w jego otwarte ze zdumienia usta.
Na szczęście pamiętał, żeby zagwizdać.
Garth, Bogu niech będą dzięki, usłyszał go i posłusznie przytruchtał do pana.
Alexandra zgrzytała ze złości zębami. Z wysokości końskiego grzbietu patrzyła na
utytłanego męża, siedzącego pośrodku drogi. - Wydaje mi się - stwierdziła - że jego
lordowskiej mości również przydałby się nowy strój do jazdy.
-To nie jest prawdziwy strój jeździecki. Jesteś nie tylko komediantką, ale w dodatku
ignorantką.
-Nie jestem komediantką.
- To dlaczego to zrobiłaś?
Zarówno ona, jak i Garth nie poruszyli się nawet.
Otworzyła usta tylko po to, żeby je zamknąć. Najwidoczniej Tony nic nie wskórał.
Mogła jeszcze raz powiedzieć mu o okropnym położeniu ojca, o możliwości utraty po-
siadłości Chambersów, o ucieczce brata i hańbie ojca, który mógłby potem tylko palnąć sobie
w łeb. Była jeszcze inna prawda, ale tego nie mogła, nie chciała mu powiedzieć.
- Nic nie mówisz? Nie jestem zaskoczony, zwłaszcza po tych bzdurach, które wczoraj
wciskał mi Tony.
Wstał, sprawdził, czy nic mu się nie stało, i podszedł do konia. Poklepał go po pysku.
- Mam uwierzyć, że poświęciłaś się na małżeńskim ołtarzu bo inaczej twój ukochany
ojciec straciłby wszystko? Że ty i twój ojczulek przekonaliście Tony'ego - zdradzieckiego
skurwysyna, że oszczędzicie mi trudu poszukiwań odpowiedniej żony w Londynie? Że
wszystko zrobiliście dla mojego dobra? Ale wtedy ty, chodząca szlachetność, obruszyłaś się i
powiedziałaś, że nie możesz tego zrobić? I on cię zmusił? Tak?
Jak Tony mógł mu powiedzieć coś takiego? Oczywiście, odmówiła, to znaczy na
początku odmówiła. Nie mogła wykrztusić ani słowa. Douglas sapał niczym jego koń.
-Przepraszam, ale nie wierzę. W dzisiejszych czasach ojcowie nie zmuszają swoich
dzieci do robienia czegoś wbrew woli. - Wiedział, że zabrzmiało to fałszywie. Tak
naprawdę Tony nic takiego nie powiedział, ale Douglas chciał się dowiedzieć, jak się
sprawy mają, a dziewczyna bredziła od rzeczy.
-Nie - odezwała się cicho. - Papa mnie nie zmuszał. Kocha mnie, ale musiałam...
-Wiem, musiałaś go ratować poświęcając siebie. Mam nadzieję, że jesteś zadowolona,
boja kupiłem sobie za żonę obcą kobietę i drogo za nią zapłaciłem.
Alexandra wyprostowała się jak mogła najbardziej. - Gdybyś dał mi szansę i nie
przekreślał mnie tak od razu, byłabym dobrą żoną.
Popatrzył na dziewczynę w łachmanach siedzącą na grzbiecie Gartha. Była blada,
Przemknęła mu przez głowę myśl, że może jednak coś jej się stało.
-Tony mówił mi, że wolałbyś dać sobie usunąć ząb niż jechać do Londynu.
Powiedział, że ostatnia rzecz, jakiej byś chciał, to chodzić na te wszystkie bale, rauty i
przyjęcia i rozglądać się za kandydatkami na żonę. Powiedział, że czułeś się jak tłusta
kuropatwa wśród uzbrojonych po zęby myśliwych, że tego nie znosisz.
Tak powiedział? A ty mu uwierzyłaś? Pewnie nie przyszło ci do głowy, że Tony
powiedziałby wszystko, żeby usprawiedliwić swój postępek? Ze każda wymówka jest dobra?
-On czuje się bardzo winny. I bardzo cię lubi.
-Twoją siostrę bardziej.
-Tak, kocha ją.
-To Judasz i powinienem mu za to palnąć w łeb.
-Nie planował tego, nie ożenił się z Melisandą, żeby cię upokorzyć czy zrobić na
złość. Chyba nawet tobie nie przyszło to do głowy. Czy skłamał, mówiąc o twojej
niechęci do wyjazdu do Londynu?
Popatrzył na noski sfatygowanych butów. Gdyby biedny Finkle je zobaczył, dostałby
palpitacji.
-Nie, ale nie powinien decydować za mnie. To wszystko tylko wymówki.
-Przepraszam.
-Bo masz za co!
-Wiesz, że mogę zażądać unieważnienia małżeństwa i domagać się zwrotu pieniędzy
od twojego ojczulka?
- Nie mów tak o moim ojcu! - zacisnęła pięści.
Douglas nie poruszył się. - W co mam wierzyć?
Alex nagle ogarnęło poczucie winy za to, co mu zrobiła.
- Przykro mi, milordzie, naprawdę, ale może pozwolisz mi pobyć twoją żoną przez
jakiś czas? Unieważnić... to znaczy, że odeślesz mnie do domu i małżeństwo przestanie
istnieć?
- Właśnie. Nasza czasowa unia zostanie rozwiązana.
-Przemyśl to, proszę. Nie chcę, żebyś mnie unieważniał i rozwiązywał. Może już
wkrótce nie będzie ci przeszkadzało, że jestem w Northcliffe. Nie będę ci wchodzić w
drogę. Wszystko urządzę tak, żeby było ci jak najlepiej...
-Te kobiety! Nie wierzycie, że mężczyzna może być w pełni szczęśliwy bez jednej z
was, wiszącej mu u szyi i podającej cygara i brandy?
-Miałam na myśli to, że nie będę natrętna i zajmę się sprawnym funkcjonowaniem
domu.
-Funkcjonuje dostatecznie sprawnie. Zapomniałaś, że mam matkę i więcej służby niż
zdołam policzyć?
Nie pamiętała o matce. Miał też dwóch braci i młodszą siostrę. Hollis wyjaśnił jej, że
są w Londynie, z wizytą u przyjaciół. Ale niedługo wrócą. Boże, czy będą nienawidzili jej tak
samo jak Douglas? Wzięła głęboki oddech.
-Zapomniałam. Przepraszam.- Nieświadomie nachyliła się do niego - Proszę, może jak
minie trochę czasu, przestanę ci przeszkadzać. Może nie będziesz mnie zauważał.
Błagam, nie unieważniaj mnie tak od razu!
-Unieważnić ciebie! Brzmi, jakbym miał dokonać jakiegoś aktu przemocy! - Douglas
zmarszczył brwi; w jego oczach malowała się pogarda. - A, zaczynam rozumieć, o co
ci chodzi, albo twoim mocodawcom. Masz nadzieję wśliznąć się do mojego łoża, tak?
Wiesz, że nie będę cię mógł unieważnić - szlag! - uzyskać unieważnienia -jeżeli
wezmę twoje dziewictwo. Tego chcesz? Jak już dostanę to cenne dziewictwo, wtedy
twój szacowny tatuś będzie bezpieczny, i położy rękę na moich pieniądzach. Uczył
cię, jak masz mnie uwodzić?
Alex tylko patrzyła na niego. Potrząsnęła głową. - Nie, nie myślałam o tym, nikt mnie
niczego nie uczył.
Nie odzywał się.
- Naprawdę, milordzie, nic nie wiem o uwodzeniu. Między mężami a żonami nie ma
uwodzenia. Matka mówiła mi, że młodzi dżentelmeni uwodzą niewinne damy, niszcząc ich
reputację.
-Naprawdę? Czy twoja macierzyńska wyrocznia podała jakieś szczegóły?
-Mówiła, że jeżeli mężczyzna schlebia mi albo przysuwa się zbyt blisko, albo trzyma
za długo rękę po pocałowaniu, to mam natychmiast się oddalić, bo to nicpoń.
Douglas roześmiał się. Nie mógł się powstrzymać. Alex aż pokraśniała. Rozbawiła go.
A może z niej się śmiał?
-Zrobię co w mojej mocy, żeby cię zadowolić, żeby być dobrą żoną. Jestem raczej
łagodnego usposobienia i...
-Ha! Byłaś złośliwa, podstępna! Gorszej kobiety w życiu nie spotkałem! Zepchnęłaś
mnie z konia!
Alex speszyła się. - Tak - powiedziała zaskoczona. - Na to wygląda i bardzo mnie to
dziwi. To do mnie niepodobne.
Douglas zauważył, że rozpięły jej się dwa guziki. Widział kawałek białej skóry,
bardzo delikatnej i bardzo białej. Pomyślał o jej dziewictwie i o tym, ze może ją go pozbawić.
- Może... - powiedział, gapiąc się na jej piersi. - ...może sama będziesz żądała unieważnienia.
Może będziesz chciała wyjechać z Northcliffe co koń wyskoczy.
-O nie, chcę być twoją żoną...
-Zobaczymy. Rozepnij wszystkie guziki. Widzę tylko kawałek twoich piersi, pokaż mi
resztę. Nic nie mówisz? Czyżbyś się zawstydziła? Zaszokowana? Obraziłem twoje
panieńskie uczucia? Więc są sposoby, żeby ci zamknąć buzię?
Ma rację, pomyślała.
-Ile masz lat?
-Wczoraj ci mówiłam, osiemnaście.
-Możesz być kobietą i żoną. To też powiedziałaś. Nic nie mów...
-Ale nie powiedziałam...
-A, do licha. Bądźże cicho albo każę ci zdjąć te szmaty i pokazać co tam masz. Drogo
za to zapłaciłem.
Alex milczała.
Patrzył na nią, czekał, ale ona nic nie mówiła. Kij od szczotki wrócił na swoje miejsce.
Douglas wzruszył ramionami. - Poprowadzę Gartha. Spacer jest jak balsam dla duszy.
Zastanawiała się skąd ta poza błędnego rycerza, ale wolała nie pytać. Kiedy tak szedł
przed nią, przez dziurę wyrwaną w spodniach widziała kawałek owłosionego uda. Pomyślała,
że to ładne i szczelnie zasłoniła się koszulą. Wyprostowała się na siodle i przez całą drogę
patrzyła na jego plecy.
Sprawa unieważnienia nadal była dla niej bardzo tajemnicza. Będzie musiała zapytać
o to Tony'ego. Bardzo niewiele wiedziała o małżeństwie, a dziewictwie tylko tyle, że sarna
jest dziewicą i że jeżeli znajdzie się ze swoim mężem w łożu, to już nią nie będzie.
Powinna zapytać męża, ale w tym stanie ducha pewnie nie zechciałby odpowiedzieć.
Nagle zatrzymał się na środku drogi i odwrócił w jej stronę. - Jestem zmęczony, Garth
też. Zsiądź, odpoczniemy chwilę pod drzewem.
Alex bez słowa zsiadła z konia.
Douglas puścił konia luzem. - Usiądź - wskazał na trawę.
Usiadła.
Usiadł dobre pół metra dalej. Oparł się na potężnym pniu i skrzyżował nogi w
kostkach. Westchnął, dłonie splótł na brzuchu i zamknął oczy.
-Przykro mi, że tak cię zmęczyłam - powiedziała. - Tony mówił, że byłeś na jakiejś
misji, czy coś w tym rodzaju, i dlatego przysłałeś jego w zastępstwie.
-Tak. Jak widać, źle wybrałem i zaufałem niewłaściwemu człowiekowi. Jezu, całe
życie zrujnowane tylko dlatego, że...
-Misja się udała?
-Tak - otworzył oczy i spojrzał na nią. - Właściwie wolałbym, żeby na twoim miejscu
była pewna młoda dama, którą uratowałem we Francji. Na imię ma Janinę i jest ko-
bietą, a nie dziewczątkiem udającym kobietę. Była bardzo zainteresowana mną jako
mężczyzną. Pragnęła dać mi siebie bez gierek i kokieterii. Ale ja uważałem, że jestem
żonatym mężczyzną, że Melisanda czeka. Nie wziąłem jej, odepchnąłem.
-Jesteś żonatym mężczyzną.
-Ale ty nie jesteś Melisanda.
-Ta kobieta, którą uratowałeś, to Francuzka?
-Tak, kochanka kogoś bardzo ważnego.
-Na pewno nie chciałbyś kochanki za żonę.
-A to dlaczego?
-To śmieszne! Mówisz to tylko po to, żeby mnie zranić, żebym czuła się okropnie.
Żaden mężczyzna nie chce nieprzyzwoitej kobiety. Słyszałam, jak ojciec mówił
kiedyś sąsiadowi, że chodzi o dziedziców.
-Osiemnastoletnia mądrość i podsłuchiwanie.
-Unieważnisz mnie? Nie odpowiedział.
-Dasz mi szansę?
- Cicho bądź. Chcę odpocząć.
Alex patrzyła na Gartha, który spokojnie żuł trawę. Gdyby uderzyła Douglasa, nie
mógłby zagwizdać i koń zaniósłby ją do stajni. Westchnęła i zamknęła oczy. Robiło się ciepło
i słońce świeciło coraz mocniej.
- Pierwszej nocy tutaj miałam bardzo dziwny sen. Spałam w sypialni hrabiny i śniło
mi się, że w pokoju stoi młoda dama, tuż obok łoża. Wydawało mi się, że chce coś powie-
dzieć, ale milczała. Była bardzo smutna i piękna. Kiedy się obudziłam, już jej nie było. Sen,
ale wydawał się taki realny.
Douglas otworzył oczy. Patrzył się na nią. - Diabeł, powiadasz - mruknął przeciągle.
-Sny bywają dziwne, prawda? Wydają się takie prawdziwe, takie namacalne, a
tymczasem...
-To tylko sen. Nic więcej. Masz o tym nie myśleć. Rozumiesz?
O co mu chodziło? Przecież to tylko jakiś głupi sen. Pokiwała głową. - Rozumiem.
ROZDZIAŁ 8
- Tak, mój miły Hollisie, to naprawdę ja, jedyny Sherbrooke, którego się tu nie
spodziewałeś i nie chciałeś widzieć. Pewnie życzyłbyś sobie, żebym był teraz w Jerycho, ale
wróciłem. Matce, Tysenowi i Sinjun powiedziałem, że jadę na wyścigi do Newmarket.
Uwierzyli, oczywiście oprócz Sinjun, to takie bystre dziecko, czasami aż za bardzo, niech ją
czort. Ale ja nie o tym. Muszę zobaczyć żonę Douglasa.
Hollis był w konsternacji. Patrzył na tego młodego świszczypałę, którego znał i kochał
od maleńkości, o wiele za młodego, żeby być aż tak cynicznym, tak przystojnego i pełnego
życia, że mogło się to źle skończyć dla niego samego. Nie mógł się do niego nie uśmiechnąć.
-Skądże znowu, paniczu. Proszę wejść, choć o ile wiem, Jerycho bywa piękne o tej
porze roku. Proszę podać mi płaszcz i przejść na pokoje. Zobaczy panicz, że nasza
młoda hrabina to urocza dama. Jednak musi pan pamiętać, ze jego lordowska mość
potrzebuje trochę czasu, żeby się trochę przyzwyczaić do swojego szczęścia. Hrabina
nastała, że tak powiem, nieco nieoczekiwanie.
-Tak, a ty uznałeś, że Douglasa trzeba zostawić samego z jego własnymi sprawami.
Wierz mi, matka aż się rwie, żeby tę małą rozszarpać na kawałeczki. Biedna
dziewczyna, nie chciałbym być w jej skórze, kiedy matka wróci. Więc Douglas nie
bardzo ucieszył się z żony, którą wybrał mu Tony? Przykre, zawsze mi się zdawało, że
Tony ma doskonały gust jeśli chodzi o kobiety, no może oprócz tej Carletonki, która
jakimś cudem nakłoniła go do oświadczyn, co pozostanie dla mnie na wieki zagadką.
No cóż, Douglas jest bardzo niestały i wymagający jak sam diabeł.
-Nie wydaje mi się, żeby niestałość była uważana za szczególną zaletę, paniczu, a na
pewno nie jest to cecha naszego hrabiego. Chodzi o zmianę, jak mi się wydaje. Nawet
dla najdoskonalszych ludzi nagłe zmiany są trudne. Nowa hrabina, jak już
wspominałem, jest żoną, jakiej każdy mężczyzna mógłby sobie życzyć.
-Aha! Zaczynam rozumieć. Mała nie jest apetyczna. Bez porównania z soczystą
Melisandą. To chciałeś mi powiedzieć?
Melisanda, która przez otwarte drzwi jadalni od razu spostrzegła dziarskiego
młodziana, wyglądającego pięknie a mówiącego jeszcze piękniej, myślała chwilę o swojej so-
czystości, nie będąc pewna, czy dobrze zrozumiała intencje młodzieńca, po czym, już
przekonana, łabędzim głosem zawołała: - Witam! Jestem lady Melisanda, a pan?
Ryder odwrócił się w jej stronę i spojrzał na nią. Ku bezbrzeżnemu zdziwieniu
Melisandy na jej widok nie zamienił się w zahipnotyzowany kamień, nie upadł w przenośni
do jej stóp i nie leżał tam jak nieżywy pies. Zupełnie inaczej niż wszyscy inni panowie w jej
towarzystwie. A przecież wyglądała tak, że nawet najbardziej zatwardziali mogliby potracić
resztki rozumu. Coś było nie tak? Włosy? Figura? Jedwabna suknia w kolorze lawendy? A
może on ma kłopoty z oczami?
Nie, jeśli chodzi o nią, wszystko było w porządku, jak zawsze. Ale on stał sobie po
prostu z przechyloną głową i nic. Ani śladu zachwytu, nagłej bladości, zesztywnienia
kończyn. Może mowę mu odebrało? Może to właśnie była jego reakcja na obecność jej, hm...
soczystej osoby?
Wreszcie uśmiechnął się i powiedział: - Jestem Ryder Sherbrooke, brat Douglasa.
Gdzie nowa hrabina i co pani tu robi?
-Ona jest ze mną.
-Tony! - Ryder uśmiechnął się szeroko do kuzyna, który wyszedł z pokoju za żoną.
Uścisnęli sobie dłonie. - Żyjesz jeszcze! Jakże się cieszę! Douglas nadal wściekły, czy
przekonałeś go już, że na zdrowie mu wyjdzie ta zamiana?
-Ryder, ja...
-Nie, Hollis nie zdradził mi żadnych sekretów, ja po prostu musiałem przyjechać i
zobaczyć na własne oczy. Cholernie się cieszę, że cię widzę w jednym kawałku.
-Jestem Melisanda.
-Wiem. Miło mi. - Ryder z powrotem zwrócił się do kuzyna. - Tony, czy to spuchnięta
warga? Masz sińce na policzku? Więc jednak biliście się z Douglasem? Mam na-
dzieję, ze nie pozostałeś mu dłużny.
-Jestem żoną Tony'ego.
-Wiem. Miło mi. - Dalej mówił do kuzyna. - Zrobiłeś to?
-Co?
- Dałeś mu w śliczną buzię?
- Przyłożyliśmy parę razy. Jego żona mnie zaatakowała.
- Jestem Melisanda. Zaatakowałam Douglasa.
Ryder doskonale wiedział, że ślicznotka jest skonsternowana i dobrze się bawił. Tony
będzie musiał mieć niezłą krzepę, żeby upilnować próżną żoneczkę. W przeciwnym razie
marny jego los. Na szczęście to jego problem. - No Tony, opowiedz mi wszystko. Gdzie
Douglas?
-Poszli z Alex pojeździć.
-Z Alex?
-Z Alexandra.
-Jestem Melisanda, siostra Alexandry.
-Wiem. Miło mi. No, dalej Tony. Melisanda stała w holu wejściowym, patrząc za
mężem i swym ślepym, gburowatym szwagrem. Hollis chrząknął. - Mogę czymś
służyć?
- Nie - Melisanda nie przyszła jeszcze do siebie po dotkliwym szoku, którego przed
chwilą doznała. - Muszę iść na górę i sprawdzić, co jest nie tak.
Hollis uśmiechnął się. Wiedział, że za chwilę lustro ujrzy jej zdumione oblicze.
Pięć minut później już się nie uśmiechał. Do holu wszedł jego lordowska mość z żoną,
oboje wyglądający tak, jakby ktoś przewlókł ich przez rów.
-Milordzie, na litość! Milady, czy...
-Nie, nic się nie stało. - Douglas zwrócił się do Alexandry. - Idź na górę i doprowadź
się jakoś do ładu.
Polecenie było bardzo jasne i zwięzłe. Chociaż on wcale nie wyglądał lepiej, bez
słowa poszła na górę.
-Spadliśmy z koni, ale obyło się bez szkód - powiedział Douglas.
-Jej lordowska mość odrobinę utyka.
- To jej... może odrobinę, ale nic jej nie będzie.
Kiedy się dowiedział o przybyciu brata, Douglas zaklął siarczyście, potem drugi raz,
minął Hollisa i wszedł do biblioteki. Przy drzwiach złotego salonu kręciły się trzy dziewki, a
dwaj lokaje przechadzali się jak gdyby nigdy nic przy schodach. Hollis, jak to Hollis,
grzecznie odesłał wszystkich do ich obowiązków.
-Aaa... - Ryder pokręcił głową na widok brata. - Pokaż buźkę. Tony skarżył się, że
stłukłeś go na kwaśne jabłko, a sam wyszedłeś bez zadraśnięcia. Oczywiście twierdzi,
że ci pozwolił, bo tylko się bronił.
-To jego żona mało mnie nie zabiła - powiedział Tony.
- Najpierw była moją szwagierką, a teraz przestała być lojalna. To nieładnie, czuję się
zdradzony.
- Zdradzony! A nich cię szlag, ty...
Douglas przerwał. Nie było o czym mówić. Teraz musiał postanowić, czy unieważnić
małżeństwo. I Ryder tutaj... Popatrzył na brata z niechęcią. - Po co przyjechałeś? Matka
zdrowa? Sinjun? Tysen?
-Matka jak zwykle uszczypliwa, Sinjun czyta jak szalona, a Tysen nudził, aż Sinjun
rzuciła w niego książką. Słowem, wszystko po staremu. Myślą, ze jestem w New-
market, a ja przyjechałem po prostu z ciekawości. Gdzie ta mała, z którą Tony cię
ożenił? Ma zeza? Kilka podbródków i tłusty tyłek? Jest szczerbata, bez piersi?
-Osioł jesteś! - prawie wrzasnął Tony. - Alex jest śliczna i ma dobry charakter...
-Dobry charakter! Ha! Musisz tak mówić, w końcu tyją za mnie wydałeś! Nie jest
Melisandą.
-Widziałem Melisandę - wtrącił się Ryder. - Tony stał tuż przy niej. Boi się chyba, że
każdy mężczyzna, który ją zobaczy, traci głowę.
-Widziałeś ją. Ma powody.
-Ale ty najwyraźniej nie straciłeś - stwierdził Tony.
- Dlaczego?
Ryder tylko wzruszył ramionami. - Wszystkie kobiety są mniej więcej takie same.
Póki są ciepłe w łożu, co za różnica? Przepraszam cię, Tony. Nie żebym coś miał do twojej
żony, ale... postaram się być dla niej dobrym szwagrem, zgoda?
Tony przełknął i to. Lubił Rydera, ale nie rozumiał go. Ten jego cynizm, ta obojętność
wobec kobiet w ogóle. A przy tym apetyt satyra. Nieszczególnie lubił kobiety, ale
utrzymywał wszystkie swoje bękarty i ich matki. Nigdy żadnej nie winił, jeżeli zaszła w
ciążę. Traktował je jak sport, nic więcej, ale był skłonny płacić i przyjmował konsekwencje.
Ulżyło mu, że przynajmniej nie będzie flirtował z Melisandą. Ale Douglas...
Tony zwrócił się do kuzyna. - Podobno jeździliście z Alexandra konno. Ona
doskonale jeździ. Douglas żachnął się.
-Jesteś trochę rozczochrany. Co się stało?
-Spadłem z Gartha, a raczej zepchnęła mnie ta kobieta, z która mnie ożeniłeś.
Najpierw sama upadła i teraz będę jej musiał kupić nowy strój do konnej jazdy.
Widziałeś jej strój? Stary, bez gustu, na pewno jej inne stroje wyglądają podobnie.
Założę się, że to celowe działanie kochającego tatusia. Chce mnie zmusić, żebym
kupił nowe. Tony, ona wygląda jak strach na wróble, niech cię wszyscy diabli.
Tony zmarszczył brwi. - To dziwne. Melisandą ma piękne suknie, jedwabne, hm...
kobiece szmatki.
- Masz siniaka pod lewym okiem i koło ucha - wtrącił szybko Ryder. - To wszystkie
obrażenia?
Douglas bez słowa nalał sobie brandy, napił się i pokazał na Tony'ego. - Zamierzam
zabić drania. Będziesz moim sekundantem, braciszku?
- Masz dziurę w spodniach. Nie, zawsze lubiłem Tony'ego. Douglasie, wydaje mi się,
że krewnemu należy się trochę swobody, zwłaszcza tak bliskiemu jak Tony. Większość
dzieciństwa spędziliśmy razem, nie pamiętasz? Nigdy przedtem cię nie wrobił. Musisz to
przyznać. To tylko jeden raz, jeden jedyny raz nie postąpił tak, jak kuzyn powinien.
Dlatego wybaczenie...
Douglas rzucił szklaneczką w brata, który sprytnie się uchylił. Szklaneczka z hukiem
roztrzaskała się o ścianę. Do drzwi biblioteki ktoś zastukał.
- Wejść! - krzyknął Tony.
Hollis wszedł do środka, niosąc ogromną srebrną tacę z herbem Northcliffe - lew z
pazurami na tarczy, szlachetny i złośliwy zarazem. - Przyniosłem przekąski, milordzie.
-Jaki lordzie?
-Pan, milordzie.
-Przyszedłeś, bo się bałeś, że mogę znowu próbować zabić Tony'ego.
-Strzeżonego pan Bóg strzeże, milordzie. Pani Tanner przysyła z kuchni bułeczki,
pana ulubione, milordzie. A tu dżem truskawkowy dla panicza Rydera. Proszę bardzo.
-A dla mnie? - dopominał się Tony.
-Dla pana grubo pokrojone kruche ciasto.
-Jesteś księciem między kamerdynerami, Hollis.
- Tak, milordzie.
Douglas zaklął pod nosem, Tony wziął kawał ciasta, a Ryder sięgnął po dżem.
Hollis odsunął się z ulgą. Kiedy jednak usłyszał kroki zbliżające się do biblioteki
poczuł, że blednie. To nie była dobra pora na przyjście żon, ale cóż mógł zrobić?
Damy weszły do biblioteki. Lady Melisanda stąpała leciutko, niemal unosząc się w
powietrzu. Lady Alexandra tupała jak koń na paradzie, aż gruby dywan Aubusson stłumił
odgłos jej kroków. Twarz lady Melisandy otaczały cudne czarne loki. Włosy lady Alexandry
miały piękny kolor, ale z koka niedbale zwiniętego na karku wysuwały się kosmyki.
Potrzebowała trochę więcej czasu przed lustrem. Suknia lady Melisandy z delikatnego
jedwabiu w kolorze brzoskwini miękko układała się na ciele, podkreślając kobiece kształty,
jak zawoalowane zaproszenie. Lady Alexandra miała na sobie bladoniebieską sukieneczkę
wysoko pod szyję.
Widząc je, kiedy tak stały obok siebie, Ryder zrozumiał brata - miał prawo czuć się
zdradzony. W ustach miał pełno bułeczki i dżemu truskawkowego. Zadławił się, próbując jak
najszybciej przełknąć. Alex podeszła do niego jak gdyby nigdy nic i z całej siły grzmotnęła
go w plecy. Siła jej uderzenia niemal go przewróciła. Przestał się dławić. Jeszcze czerwony na
twarzy, spojrzał na młodą damę i wstał. Przez chwilę patrzył na nią w milczeniu, potem skinął
głową.
Wziął jej dłoń i pocałował nadgarstek. - Jestem Ryder, twój szwagier. A ty pewnie
jesteś Alexandra?
-Tak. Nic ci nie jest?
-O mało nie wyplułem płuc, ale już mi przeszło. Bułeczka znalazła drogę do domu.
Witaj w rodzinie Sherbrooke'ow. Naprawdę zepchnęłaś Douglasa z konia?
Alexandra pokręciła głową. - Nie chciałam tego. .
-Ha! Mówiłem o czymś zupełnie nieistotnym, a ty zwaliłaś mnie na ziemię! - Jest duża
i krzepka - powiedział Ryder. Delikatnie ścisnął palcami jej ramię. - Silna jak
amazonka i muskularna niczym byk. Rzeczywiście przerażająca, braciszku.
-Nie mówiłeś o czymś nieistotnym - Alexandra zwróciła się do Douglasa.
- Ja też nie jestem nieistotna - zauważyła Melisanda.
Tony roześmiał się. - Nikt przy zdrowych zmysłach nie nazwałby cię nieistotną,
kochanie.
- A nazwałbyś mnie soczystą?
Tony lekko zmarszczył brwi. - Ja tak, ale nikt inny nie śmiałby.
- Ach... - Melisanda spojrzała na męża w tak prowokujący sposób, że pod każdym
mężczyzną nogi by się ugięły.
Douglas patrzył w nią jak urzeczony. Ryder zwrócił się do Alexandry, dziwnie
łagodnie i miło. - Przyłączysz się do nas?
- Ja też się przyłączę - obwieściła Melisanda. Patrzyła na siostrę poważnie
zakłopotana. To bardzo dziwne, myślała, zwracając wzrok na Rydera, który uważnie przy-
glądał się Alex. Lustra nie kłamią. Może biedaczek był krótkowidzem, jak jej się zdawało na
początku. Spojrzała na męża, ujrzała znajomy szyderczy wyraz w jego ciemnych oczach.
Zmarszczyła brwi i popatrzyła z kolei na Douglasa. W oczach odbijały się uczucia jego serca,
tak beznadziejnie do niej przywiązanego. To było niczym balsam dla jej duszy.
Uśmiechnęła się do niego słodko i skłoniła śliczną główkę. - Proszę o wybaczenie,
jeżeli wczoraj w nocy stałam się przyczyną jakiejś niewygody.
Douglas pokręcił głową.
-Mellie, podaj mi herbatę! - zawołał Tony.
-Mówiłam ci, że nie podoba mi się to okropne przezwisko.
Powieka prawego oka Douglasa zadrgała nerwowo.
-Mellie! - powtórzył Tony.
-To urocze zdrobnienie - powiedział Ryder, patrząc na tę depczącą serca pięknotkę,
gotową napluć na mężczyznę, który ledwie dwa tygodnie temu został jej mężem.
Kiedy nie zareagowała, dolał troszkę oliwy do ognia. - Podoba mi się. Mellie to brzmi
tak swojsko, miło, jak para starych pantofli, w które mężczyzna może wsunąć stopy i
wyciągnąć się przy kominku.
Alexandra roześmiała się. - Lepsze to niż Alex. Wolałabym, żeby moje imię kojarzyło
się z miłymi pantoflami, niż brzmiało tak po męsku.
-Z pewnością nikt by się nie pomylił - powiedział Ryder. Zarówno Douglas jak i
Melisanda zmarszczyli brwi.
-Masz okropną sukienkę - poinformował żonę Douglas.
- Jest niemodna, i chyba zresztą nigdy nie była modna.
Zacisnęła usta a jej kręgosłup znowu zesztywniał niczym kij od szczotki. - Jest
błękitna, a to bardzo ładny kolor.
- Wyglądasz jak uczennica.
- To może kupisz mi nową? A może od razu cały tuzin?
Wystarczająco się przymilam, milordzie?
Douglas zdał sobie sprawę, że to nie czas i miejsce na okazywanie złego humoru.
Opanował się i postanowił, że będzie się kontrolował. Jeszcze dwadzieścia cztery godziny
temu nie sprawiało mu to żadnej trudności. Ale ta mała pozbawiła go samokontroli. Czuł się
nagi jak pozbawiony skorupki ślimak. Zatopił zęby w bułeczce.
-Jeździłaś na Fanny? - zapytał Ryder.
-Tak, to wspaniała klacz. Nie jestem jednak pewna, czy jego lordowska mość uznał, że
jeżdżę wystarczająco dobrze.
-Przecież spadłaś - wtrąciła Melisanda. - Nie bardzo ci się udało.
Ku zaskoczeniu Douglasa, Alexandra powiedziała tylko:
- Niestety, w przyszłości muszę być ostrożniejsza.
Douglas zastanawiał się, czy czekają tu jakaś przyszłość. Musiał wszystko dobrze
przemyśleć. Najlepszym rozwiązaniem wydawało się unieważnienie, jedyne logiczne wyjście.
Popatrzył na Alexandre. W jej oczach, które skierowała prosto na niego, była ostrożność, aż
się skrzywił. Ostrożność i strach. Bała się go? Bez wątpienia po tym, co mu zrobiła. Niech ją,
powinna się go bać.
Wstał i skinął głową całemu towarzystwu. - Mam robotę z Danversem. Poczta pewnie
już przyszła.
Wyszedł. Zamykając drzwi, słyszał śmiech Rydera.
Poczta nie przyniosła żadnych dobrych wieści.
*
Wczesnym popołudniem padało. Drobny deszczyk szybko przeszedł. Niebo się
wypogodziło, a powietrze zrobiło się rześkie. Alexandra znalazła Rydera w rzadko uczęsz-
czanym ogrodzie po zachodniej stronie domu. Na wpół leżał, oparty o pień dębu, niby patrzył
w jakiś nieokreślony punkt przed siebie, ale tak naprawdę wygrzewał się w promieniach
prześwitującego przez gałęzie słońca niczym zadowolony kocur.
-Ryder?
-A, moja siostrzyczka. To przypadek czy mnie szukałaś?
Znali się dopiero kilka godzin, ale nie wiedzieć czemu ufała mu. - Spytałam Hollisa
gdzie jesteś. On zawsze wie takie rzeczy.
-To prawda. Usiądź obok tej tłustej nimfy. Co sądzisz o tych rzeźbach? Mój dziadek
przywiózł je z Florencji w latach bachanaliów, jak napisał jeden z jego przyjaciół, lord
Whitehaven, stary rozpustnik, który bujał mnie na kolanie.
-Pierwszy raz je widzę - powiedziała Alexandra, patrząc na rząd nagich kobiet. -
Nigdy tu nie przychodziłam.
-Głębiej są rzeźby nagich mężczyzn i pary. Dziadunia najwyraźniej trochę gryzło
sumienie, że zobaczą to dziecinne oczy. Posągi są dobrze ukryte. Podoba ci się
Northcliffe?
-Nie wiem.
-Dlaczego bandażujesz piersi? Alex omal nie udławiła się własnym językiem. Wlepiła
w niego oczy i rozdziawiła usta.
-Przepraszam, nie miałem zamiaru cię urazić. U mnie co w sercu, to na języku,
wszyscy o tym wiedzą.
-Skąd wiesz?
-Znam kobiety. Żadna mnie nie oszuka. Weźmy na przykład twoją siostrę. Melisanda
nauczy się, że oprócz soczystych truskawek życie serwuje także suszone śliwki.
Będzie grała z Tonym w te swoje gierki, a on będzie jej na to pozwalał, a nawet będzie
mu się to podobało - oczywiście, na ile rozsądek pozwala. Panuje nad nią, choć stracił
dla niej głowę.
- Nie lubisz kobiet?
Był zdziwiony. - Dobry Boże, nie potrafiłbym bez nich żyć. Chyba nie ma w życiu nic
lepszego od przyjemności, jaką mężczyzna czerpie z kobiecego ciała. Alex aż dech zaparło ze
zdziwienia.
-Przepraszam, znowu to zrobiłem. Jesteś młoda, ale nie trzpiotka. Masz w sobie stal i
pewnie już niedługo będziesz musiała to udowodnić. Czego ode mnie chcesz?
-Przyszłam, żeby zapytać, czy według ciebie Douglas unieważni nasze małżeństwo i
co mogłabym zrobić, żeby zaczekał i dał mi szansę.
-Myśli o tym - spojrzał na nią uważnie. - Prosisz, więc powiem ci, co myślę. Douglas
najprawdopodobniej bardzo poważnie rozważa możliwość unieważnienia ślubu.
Można powiedzieć, że dostał porządnego prztyczka w nos. Jest zły, czuje się
zdradzony i chce oddać równą miarą. Jest uparty, trudny i postępuje po swojemu.
Widziałem dziś twoją siostrę, widziałem jak patrzył na nią Douglas... Nie ma wiele
czasu. Jeżeli chcesz go zatrzymać, jeżeli ma być twoim mężem, musisz go uwieść.
Musisz wejść do jego łoża i robić to dotąd, aż będziesz przy nadziei. Wtedy nie będzie
mowy o unieważnieniu.
Bardzo powoli wstała, wpatrując się w szwagra w niemym podziwie.
- O ile wiem, Douglas od pewnego czasu nie miał kobiety. Prawdopodobnie da się
złapać. Zrób to, Alex.
W tym przypadku cierpliwość nie jest zaletą. Nie bądź Penelopą.
Trzęsły jej się ręce. Wsadziła je w fałdy sukni. - Nic nie wiem o uwodzeniu.
Ryder roześmiał się. - Wszystkie kobiety rodzą się z wiedzą o uwodzeniu. Po prostu
zdejmij przy nim ubranie. Doskonały początek. Rozumiesz, na czym polega seks i skąd się
biorą dzieci, prawda?
W tym momencie ktoś zawołał. To był Douglas.
-Ryder! Chodź tu natychmiast!
-Pan i władca życzy sobie, żebym się stawił na wezwanie. Pewnie chce mnie wysłać z
powrotem do Londynu.
- Przerwał i patrzył na swoją nową szwagierkę. - Alex, dobra z ciebie dziewczyna. Nie
czas teraz na cierpliwość, musisz działać szybko. Jeżeli jesteś mądra, nalegaj, żeby
Tony i Melisanda zostali tu jeszcze przez jakiś czas. Porównania bywają pouczające, a
mój brat nie jest w ciemię bity. Uwiedź go dziś wieczorem. Nie myśl o tym, po prostu to zrób.
Mężczyzna może zmienić zdanie.
- Nie był tego do końca pewien, ale nie chciał jej zniechęcać.
Patrzyła za nim w milczeniu, zastanawiając się nad kiepskim stanem ogrodów i
swojego małżeństwa. Palce aż ją świerzbiły, żeby dotknąć żyznej ziemi. Dlaczego tak je za-
niedbano? Krzaki róż prosiły się o odchwaszczenie. Z uśmieszkiem pomyślała, że Douglas
także potrzebował odchwaszczenia.
Przy kolacji Douglas oświadczył: - Dostałem list od zarządcy naszej plantacji na
Jamajce. Kłopoty w Kimberły Hall. Ryder wyjeżdża tam jutro rano.
-Jakie kłopoty? - zapytała Alexandra.
-Grayson pisze o dziwnych rzeczach, czarnej magii, wizjach piekielnych,
morderstwach i buntach niewolników. Wiesz o co chodzi.
-Grayson zawsze przesadza - stwierdził Ryder. - Jak mucha przeleci mu koło głowy,
krzyczy, że to osa i że to posłanniczka szatana. Te opisy wydają się bardzo interesu-
jące, ale na ile znam Graysona, w grę wchodzi para hałaśliwych kotów i nic więcej.
- Ale to dobry człowiek i doskonały zarządca - powiedział Douglas.
Ryder pomyślał o dzieciach i zmarszczył brwi. Wszystko pozałatwiał na czas swojej
nieobecności, ale i tak będzie mu brakowało tych małych diablątek.
-Wczesnym rankiem wyruszam do Southampton. Dzisiaj mam ostatnią okazję wkraść
się w łaski mojej szwagierki. Podoba mi się twoją różowa suknia, Alex. Zawsze uwa-
żałem, że niektóre odcienie różu pięknie podkreślają kasztanowate włosy.
-O tak. - Tony zmarszczył brwi, patrząc na Alex, jakby widział ją po raz pierwszy w
życiu.
-Sukienka jest stara i skrojona jak habit - powiedział Douglas. - Jest tak samo
niegustowna jak ta niebieska.
Kij od szczotki znowu zesztywniał.
Douglas uniósł dłoń. - Nie, nie powiedziałem, że kupię nową. Nie chcę żadnych uwag
o przymilaniu się. To tylko luźna uwaga, że twój kobiecy wygląd jest niezbyt pociągający.
- To prawda, dama powinna starać się dobrze wyglądać. - powiedziała Melisanda.
Douglas spojrzał na nią. Wyglądała tak kobieco i niewymownie pięknie, że na chwilę
odebrało mu mowę.
- Twój wygląd, Mellie - stwierdził Tony, pieszcząc jej ramię - sprawiłby, że nasz
pożądliwy książę Jerzy pośliznąłby się na własnej ślinie.
Alexandra wybuchnęła śmiechem. - Chciałabym to zobaczyć. Tony, zabierzesz
Melisandę do Londynu, żeby książę mógł ją zobaczyć i się pośliznąć?
-W swoim czasie - odrzekł. - W swoim czasie.
-Chciałabym jechać już teraz - powiedziała Melisanda.
- Masz tam dom, którego nigdy nie widziałam. Wydałabym bal i zaprosiła wszystkie
ważne osoby.
- W swoim czasie - powtórzył Tony. - Najpierw musisz zobaczyć Truskawkowe
Wzgórze, posiadłość mojej rodziny w Cotswolds.
-Wspaniałe miejsce do wychowywania dzieci - powiedział Ryder. - Douglas,
pamiętasz jak zeskakiwaliśmy z gałęzi prosto do strumienia, wrzeszcząc ile sił?
-Tak, i jak gałąź załamała się pod Tonym.. Omal się wtedy nie utopił, bo uderzyła go
w głowę.
-Wolałabym Londyn - powiedziała Melisanda.
-Będziesz wolała to, co ja ci każę, Mellie - bardzo rzeczowo stwierdził Tony.
Głos Rydera szemrał niczym rzeczony strumień letnią porą. - Melisanda z pewnością
wolałaby Londyn, ale tylko jeżeli Tony dzieliłby z nią jej radość. Ponieważ jednak on woli
Truskawkowe Wzgórze, ona także będzie je wolała. Melisanda rozumie, że obowiązkiem i
szczęściem żony jest okazywać posłuszeństwo mężowi, szanować go w każdym słowie i
każdym uczynku. Czyż nie, Alex?
Alex uśmiechnęła się. - Chciałabym zobaczyć tę gałąź, która uderzyła Tony'ego w
głowę, tak że omal nie utonął.
- Ja także - piękne oczy Melisandy wyrażały ostrożność. - Ale wcześniej wolałabym
zobaczyć Londyn, oczywiście z mężem.
Douglas upił łyk czerwonego wina. Popatrzył na Rydera znad kryształowego
kieliszka.
- Jak mówiłem - ciągnął Ryder. - Truskawkowe Wzgórze to wspaniałe miejsce do
wychowywania dzieci. Tony wspominał kiedyś, że chciałby mieć przynajmniej ze sześcioro.
Tony, który jako żywo nie wyraził takiego pragnienia, uśmiechnął się, jakby już był
kochającym rodzicem. Kątem oka spojrzał na Rydera, a potem na żonę. Oblała się rumieńcem
i wyglądała na szczerze przerażoną. Odchrząknął i teatralnym szeptem zapytał: - I jak Mellie,
po kolacji dalej próbujemy robić dzidziusia?
-Nie nazywaj mnie Mellie!
-Ale inne imiona, jakimi cię nazywam, nie wydają mi się odpowiednie w jadalni.
Oczy wiście, jeżeli wolisz, jeżeli nie krępują cię tu obecni, nie będę miał skrupułów.
Co powiesz na słoiczek mio...
Melisanda zamknęła mu usta dłonią. Delikatnie ujął jej szczupły nadgarstek w swoje
długie palce i odsunął. - Na czym to ja skończyłem?
- Tony, proszę.
Spojrzał na nią badawczo. - Powiedziałaś: proszę?
Skinęła głową.
Patrzył na nią długą chwilę, po czym powiedział: - Jestem z ciebie zadowolony,
Mellie. Zjedz fasolkę, jest pyszna.
Alexandra spojrzała na męża. Wpatrywał się w Melisandę i Tony'ego ze
zmarszczonym czołem. Ryder uśmiechał się nad zupą żółwiową.
Dwie godziny później Alexandra stała w swojej sypialni, wpatrując się w drzwi do
pokoju Douglasa. Ryder kazał go uwieść, powiedział, że wszystkie kobiety to potrafią. Za-
stanawiała się, czy Douglas ją wyśmieje, jeżeli spróbuje. Ryder kazał jej działać szybko.
Mówił, że czas nagli, że nie może czekać jak Penelopa. Bardzo dobrze, zrobi to. Teraz. Póki
ma jeszcze odwagę.
Wzięła świecę i podeszła do drzwi. Powoli je otworzyła.
ROZDZIAŁ 9
Powoli weszła do jego sypialni. Spojrzała na łoże i zdrętwiała. Było puste, nie
ruszone. Zobaczyła go i podeszła po cichutku. Ogień w kominku ledwo się tlił,
ciemnopomarańczowy żar dawał niewiele światła i jeszcze mniej ciepła. Na stoliku, przy
którym stał fotel, płonęły świece.
Douglas siedział w fotelu. Nogi wyciągnął przed siebie i skrzyżował w kostkach.
Ciemnoniebieska koszula nocna rozsunęła się na boki, spod niej wystawały nogi - męskie,
owłosione, mocne. Miał bose stopy, długie i wąskie, piękne bose stopy. Podbródek oparł na
pięści.
Była śmiertelnie przerażona, ale wiedziała, że musi to zrobić. Może cała jej przyszłość
z tym człowiekiem zależała od tego, co i jak zrobi w ciągu kilku następnych minut.
-Milordzie.
-Tak - Douglas nawet się nie poruszył, ani na nią nie spojrzał. - Słyszałem, jak
wchodziłaś. Nigdy nie sądziłem, że będę musiał zamykać się przed kobietą. Czego
chcesz?
-Chciałam... Zastanawiasz się co ze mną zrobić, prawda?
-Tak. Są i inne sprawy. Martwię się o Rydera. Podróż do Wschodnich Indii nie należy
do bezpiecznych. Ale chciał jechać. - Odwrócił się do niej - Nalegał, żebym został i
poukładał swoje sprawy. Uważa, że jesteś bardzo dobrą dziewczyną.
Nie odpowiedziała.
Spojrzał na nią. Zamyślił się nad czymś, palcami bezwiednie głaszcząc podbródek. -
Twoja koszula wygląda jak koszula małej dziewczynki. Cala biała i tak wysoko pod szyję.
-Nie mam innych.
-Sumy, które będę musiał wydać na twój przyodziewek, przyprawiają mnie o zawrót
głowy.
-Moja koszula jest zupełnie dobra. Ciepła i miła w dotyku.
-Jest dobra dla dziewicy.
-Cóż, przecież jestem dziewicą.
-Żadna szanująca się kobieta nie założyłaby czegoś takiego.
Alex westchnęła.
- Czego chcesz? Rozumiem. Przyszłaś prosić. Nadal chcesz mnie przekonywać, jaka
to jesteś niezastąpiona.
Błagam, tylko nie obiecuj, że będziesz śpiewać wieczorami i przygrywać sobie na
fortepianie. Po kiego diabła zaplatasz włosy? Wyglądasz absurdalnie. Nie podoba mi się to.
Alex nie odrywała od niego oczu. Nie pomyślała o warkoczu, powinna go była
rozpleść. Warkocz nie wygląda zbyt uwodzicielsko. Melisanda nigdy nie zaplatała włosów.
Postawiła świecę na stoliku i zaczęła powoli rozplatać włosy. Palcami wygładziła rozluźnione
sploty. On siedział i patrzył bez słowa.
Kiedy skończyła, włosy spływały luźno aż do pasa.
- Przerzuć trochę przez ramię.
Zrobiła, co kazał.
- Dobrze. Twoje włosy mają ładny kolor i przynajmniej zakrywają trochę tę okropną
koszulę. Czego chcesz?
Sytuacja przedstawiała się beznadziejnie. Albo zdobędzie się na odwagę i mu powie,
albo może sobie iść. Niecierpliwił się. Patrzył na nią jak na intruza. To było zniechęcające.
- I? Dalej, mów. Przyjmę wszystko poza przymilaniem się i wdzięczeniem.
Wypaliła prosto z mostu, z brodą w górze, wyprostowana jak struna. - Przyszłam cię
uwieść.
-Ach, ostatnia broń kobiety - powiedział. - Nie powinienem się dziwić, prawda? Sam
przecież podpowiedziałem ci to dzisiaj rano. Powinienem był wiedzieć, domyślić się.
Kiedy wszystko zawodzi, zostaje ciało. Wystarczy przeparadować przed nosem
lubieżnego mężczyzny.
-Tylko że ja nie jestem pewna, jak się to robi.
-Gadanie.
-Może gdybyś mi trochę pomógł...
-Pozwól, że ci coś wyjaśnię, moja panno. Z całą pewnością nie wzięłaś tego pod
uwagę. Nawet jeżeli wezmę twoje dziewictwo, i tak mogę unieważnić tę farsę. Rozu-
miesz mnie? Kto będzie wiedział? Może ty albo twoja rodzina rozgłosi całemu światu,
że towar jest nieco przechodzony?
-Mówisz o mnie, jakbym była uszkodzoną paczką. To absurd.
-O nie! Dziewica, która straciła cnotę, jest w o wiele gorszym położeniu niż
uszkodzona paczka. Wyobraź sobie swojego ojca. Byłby wściekły, ale trzymałby
buzię na kłódkę. Doskonale by wiedział, że gdybym rozgłosił wszem i wobec co
zrobiłem, byłabyś skończona, a z niego wszyscy by się śmiali. A jeśli chodzi o mnie,
cóż, nie straciłbym ani odrobiny szacunku.
-Ale dlaczego? To absurd! To niesprawiedliwe!
- Sprawiedliwość rzadko ma jakiekolwiek znaczenie. Pozostaje faktem, że mężczyźni
z naszej sfery nie kwapią się brać za żony kobiet, które przeszły już przez czyjeś ręce. Jeżeli
którejś pannie przydarzy się potknięcie, trzyma to w tajemnicy, aż zdoła na dobre usidlić
jakiegoś biednego głupca. Sama widzisz, że nikt się nie dowie, co zrobiłem lub czego z tobą
nie zrobiłem. Jeżeli zechcę, będę mógł cię brać, jak długo będę miał na to ochotę.
-Nie wierzę, że mężczyźni są tacy podli, tacy okrutni wobec kobiet, które kochają.
-O tak, w grę wchodzi miłość, oczywiście. Ale nie w tym małżeństwie, chyba się ze
mną zgodzisz? Jesteś obca, nic więcej. Obca...
-Mam cię uwieść i robić to, aż zajdę w ciążę. Wtedy nie będziesz mógł mnie
unieważnić. Ale to właśnie problem.
Powiedział jej już, co miał powiedzieć, niczego nie krył, ale bez skutku. Wciąż nie
mógł uwierzyć, że ta mała stoi tu przy nim, odziana tylko w swoją dziecinną koszulę, gołe
stopy kuli z zimna i wygląda jak uosobieni ofiary. Ale była tu i wyglądała na zdecydowaną.
Musiał przyznać, że nie jest tchórzliwa. A jaka? Co jest w stanie zrobić dla swojego ojca?
-Kto ci kazał tak zrobić?
-Ryder.
-Kochany braciszek. Uwielbia się wtrącać, niech go diabli, taka już jego natura.
-Ale nie miał czasu, żeby mi powiedzieć jak, to znaczy jak cię uwieść. Jestem twoją
żoną, milordzie, chcę stać się twoją żoną, chcę spać w twoim łożu, aż pocznę dziecko.
Nie chcesz dziedzica? Czy to nie dlatego wziąłeś żonę?
-Dlatego, ale ty nie jesteś tą żoną, o którą mi chodziło. Znudziło mi się powtarzanie w
kółko tego samego.
-Dam ci dziedzica. Jestem młoda i zdrowa, mogę ci dać cały tuzin dziedziców.
-W życiu nie słyszałem, żeby kobieta proponowała mężczyźnie, że zostanie jego
klaczą rozpłodową. Dlaczego, Alexandra? Jeszcze jedna umowa z łajdakiem tatusiem?
Do diabła, cholera jasna. Idź spać. Jesteś małą dziewczynką, dziewicą. Nie mam
ochoty nic ci pokazywać ani zabierać twojego dziewictwa. Jestem zmęczony. Odejdź.
Alex schyliła się, ujęła brzeg koszuli i ściągnęła przez głowę. Rzuciła ją na podłogę.
Stanęła przed nim całkiem naga, z rękami przyciśniętymi do boków i głową uniesioną do
góry. Patrzyła prosto w oczy swojego męża.
Douglasa zmroziło. Otworzył usta, zamknął je. Wpatrywał się w żonę. Nie miał
pojęcia, że jest tak dobrze zbudowana. Jej piersi... dobry Boże, nie przypuszczał, że...
-Dlaczego bandażujesz piersi?
-Niania mówiła, że są za duże, że chłopcy gapią się na nie i mówią brzydkie rzeczy.
Wydawało im się, że skoro mam duże piersi, to nie jestem damą. Niania nauczyła
mnie, jak mam je bandażować.
-Twoja niania to głupia stara prukwa. Takie piersi to skarb. Nie bandażuj ich. Skoro
już wiem, co masz, chcę je zobaczyć.
-Przecież widzisz.
-Tego ranka, kiedy jeździliśmy konno, nie domyśliłbym się, że jesteś tak hojnie
obdarowana przez naturę.
- Nie.
Zamilkł. Patrzył na jej piersi, sterczące i bardzo pełne, tak białe jak brzuch. Nie
zmieściłby ich w dłoniach. Palce go świerzbiły, a dłonie zrobiły się gorące.
Nie wiedziała, jaka będzie jego reakcja, ale ta rozmowa o piersiach, obojętna jak
wymiana nic nie znaczących uwag o pogodzie, była dla niej okropna. Podniósł rękę, potem ją
opuścił. Wciąż na nią patrzył, a oczy mu jeszcze pociemniały. Zmusiła się, żeby stać bez
ruchu.
- Różowy bardzo pasuje do rudego. Przez włosy prześwituje twoja różowa brodawka.
Chciała zwinąć się w kłębuszek i uciec stąd. Ale nawet się nie poruszyła. Cała jej
przyszłość była w tym pokoju, rozstrzygała się w tej jednej krótkiej chwili. Ten mężczyzna to
jej mąż, do którego należy bardziej niż należała do kogokolwiek przedtem.
Douglas usiłował zachować zblazowaną pozę. Miał doświadczenie z kobietami,
przebierał w nich i wybierał, zawsze potrafił zachować spokój. Nie na darmo Ryder nazywał
go zimną rybą, wszak potrafił się kontrolować. Ale nie teraz. Oprócz najpiękniejszych piersi,
jakie kiedykolwiek widział, piersi niemal za dużych przy szczupłej sylwetce, miała wąską
talię, płaski brzuch i miękkie łono. Jej długie nogi były pięknie zaokrąglone, a tuż pod
pępkiem miała pieprzyk. Wyglądała przepięknie, wcale nie jak mała dziewczynka. Stała
wyprostowana i nawet wysoka, chociaż wiedział, że jest nieduża. Znowu ten kij. Chciał ją
poprosić, żeby się odwróciła, żeby mógł zobaczyć jej plecy i pośladki.
Boże! Co robić?
- Podejdź - powiedział, zanim zdążył się nad tym zastanowić i rozsunął nogi.
Stała między jego nogami, cicha i milcząca, z rękami nadal przyciśniętymi do boków.
Nie dotknął jej, patrzył tylko i patrzył, teraz na brzuch. Więcej już nie mogła znieść, nawet
ona sama nigdy nie patrzyła na swoje ciało tak, jak teraz ten mężczyzna.
Po kilku minutach, które trwały całą wieczność, Douglas uniósł głowę i spojrzał w jej
twarz.
- Zadowoliłaś mnie. Twoje kobiece atrybuty podobają mi się. Czy możesz rozszerzyć
nogi, żebym obejrzał resztę? Nie? Nie było tego w planie uwodzenia? Jak daleko się
posuniesz, jeżeli nic nie zrobię? - Patrzył teraz na dogasający w kominku ogień. - Nic nie
mówisz.
Stoisz już między moimi nogami. Sama nie potrafisz nic wymyślić?
Alex podniosła dłoń i zasłoniła piersi, a drugą zakryła łono. Wiedziała, że to
bezsensowny gest, ale nie mogła już tak dłużej stać, naga i otwarta dla niego. Jego brak
zainteresowania był oczywisty i tak bolesny, że nie była w stanie go znieść.
- Wiesz - powiedział, kierując na nią wzrok - mogę cię brać, kiedy tylko zechcę i
zrobić tak, że nie poczniesz dziecka. Wyjdę z ciebie, zanim moje nasienie dostanie się do
twojego ciała. Nie jestem chłopcem, jestem mężczyzną i umiem nad sobą panować. Nie patrz
tak na mnie! Nie! poczniesz dziecka, jeżeli moje nasienie nie dojdzie do twojej macicy.
Wezmę to, co mi dajesz, a i tak unieważnię małżeństwo. - Machnął ręką. - Jednak dzisiaj,
kiedy tak stoisz i zakrywasz się rękami, czuję, że nie jestem zainteresowany. Nie jesteś
Melisandą, nie jesteś żoną, której pragnąłem. Odejdź.
Upokorzył ją. Upokorzył jak nikt przed nim. Bolało tak, że prawie nie mogła myśleć.
Przegrała, a jego słowa wydarły dziurę w jej wnętrzu. Stała tuż przy nim. Nie odchodziła, bo
nie dała rady się poruszyć. To koniec, odrzucił ją całkowicie. Nie był szczególnie okrutny, po
prostu rzeczowy. Jasno wyłożył swoje uczucia. Choć w gruncie rzeczy mu się podobała, nie
był zainteresowany, nie chciał nawet jej wziąć i porzucić. Wcale jej nie chciał. Ryder się
mylił, źle ocenił uczucia brata. Nic więcej nie mogła zrobić.
Odsunęła się od niego. Czuła jak krew niemal rozrywa jej żyły. Uciekła z sypialni,
uciekła od niego.
Wiedział, co zrobił. Wiedział, że ją odtrącił, że kopnął leżącego. Ale niech ją szlag,
nie da się przekupić miłością, nie będzie go tym szantażować. Nie pozwoli żadnej kobiecie
niczego sobie narzucać, żadna mu nie odbierze rozumu i zdrowego rozsądku, choćby miała
nie wiadomo jakie piersi. Ale wyraz jej twarzy. Zaklął i zrzucił koszulę nocną. Wylądowała
na krześle, obok jej koszuli. Zaklął raz jeszcze i wlazł do wielkiego łoża, dobrze otulając się
kocem. Czuł się podle, ale nie miał zamiaru żałować. Zrobił, co chciał, i nikt go do niczego
nie zmusi, a już na pewno nie osiemnastolatka z najpiękniejszymi cyckami, jakie
kiedykolwiek widział.
W środku nocy obudził się zlany potem. Leżał nieruchomo. Coś słyszał. Czekał, z
oczyma utkwionymi w ciemność, już całkiem obudzony i czujny. Znowu usłyszał ten dziwny
dźwięk, jakby kobieta płakała. Słyszał ją bardzo dobrze. Nie, to nie był płacz, raczej jęk,
głęboki, nabrzmiały cierpieniem. Jęczała z bólu, był tego pewien, choć sam nie wiedział skąd.
Zmarszczył brwi. To bezsens.
To płacze Alexandra, bo pokazał jej, gdzie jest jej miejsce. Dąsa się. Plan się nie
powiódł, a teraz chce go zmusić do litości. Krokodyle łzy, nic więcej. Jest mężczyzną, nie
poruszą go łzy dziewczyny, dla której nie stracił głowy. Ale to nie był płacz... jęk, głęboki,
głęboki ból. Zaklął i zrzucił koc.
Nagi podszedł do drzwi prowadzących do sąsiedniej sypialni i cichutko je otworzył.
To musiała być Alexandra, to na pewno była ona. Nie odezwał się, a drzwi nawet nie
skrzypnęły, kiedy je otwierał.
Wszedł do sypialni. Promień księżyca świecił na łoże. Puste? Zaraz, tu jest, stoi po
drugiej stronie, wpatruje się w łoże i jęczy tak cicho, bardzo cicho. Przysiągłby, że jej usta się
nie poruszają, ale przecież wyraźnie słychać jęk. Płacze tak cicho. Jakim cudem usłyszał ją u
siebie? Stała wtulona w swoje własne ramiona. Podniosła głowę i zobaczyła go.
Zamarła w bezruchu. Otworzył usta, ale nic nie powiedział. I wtedy ona znikła, jak
biała mgła rozpłynęła się w nikłym świetle księżyca.
- O nie! - głośno oznajmił Douglas. - Co to, to nie! Do cholery!
Pobiegł na drugą stronę łóżka. Alexandry tam nie było. A niech to szlag, przyśniło mu
się to. Czuł się winny i stąd te dziwne wizje.
Gdzie Alexandra? Musiał przyznać, że szybko się schowała. Niewiele miejsc musiał
przeszukać. Zajrzał do szafy, nawet pod łóżko.
Nie było jej tam. Nigdzie jej nie było. Był środek nocy.
W myślach widział jej twarz, bladość, poniżenie. Jego okrutne, niedobre słowa zraniły
ją głęboko. A on rzucił jej w twarz porównanie z siostrą, kiedy stała tak przed nim
nieruchoma, cicha i taka samotna. Uciekła od niego, odarta z wszelkiej godności, zraniona. A
on jej na to pozwolił.
Do diabła.
Dzięki Bogu nie było jeszcze tak późno, jak mu się zdawało. Dopiero minęła północ.
Ledwo zdążył zamknąć oczy i przespać parę chwil. Szybko się ubrał i po cichu zszedł na dół.
Nie zapalał lampy, nie była mu potrzebna, W Northcliffe Hall znał każdy kąt. Ona nie. Było
tu wiele kryjówek, ale ona ich nie znała. Nie, na pewno nie chciała tu zostać.
Nie zastanawiał się, skąd to wie. Otworzył masywne drzwi i wyszedł w ciemną, zimną
noc. Srebrny księżyc przykryły gęste chmury, zanosiło się na deszcz. Powietrze było ciężkie i
wilgotne.
Nie pomyślał, że jest zimno, i teraz marzł. Miał na sobie tylko koszulę, obcisłe
bryczesy z koźlej skóry i buty. Wiatr zrywał się coraz mocniejszy, szła burza.
- Alexandra!
Wiatr szumiał w koronach drzew, zaskrzypiała okiennica. Pobiegł w stronę stajni.
Wyglądały na opuszczone, wszyscy stajenni już dawno spali. Cicho podkradł się pod boks
Fanny. Zatrzymał się i zaświecił lampę wiszącą przy drzwiach. Podniósł ją.
Na widok światła Alex upuściła siodło. Nic nie widziała. Świecące prosto w oczy
światło lampy zupełnie ją oślepiło.
- Kto to?
Najwyraźniej była przerażona. Dobrze jej tak, zasłużyła na to. Był na nią wściekły,
wyciągnęła go z ciepłego łóżka. Co prawda obudził go ten koszmar, ale to i tak przez nią.
Musiał jej szukać, denerwował się o nią, ba, niepotrzebnie cierpiał i czuł się winny.
- Kto tam jest?
Opuścił lampę. - Tylko spróbuj się poruszyć, a obiję cię - powiedział, zbliżając się do
niej. Garth zarżał, rozpoznając pana. Odpowiedziało mu rżenie Fanny.
- Zdejmij uzdę.
-Nie - odpowiedziała, przyciskając siodło do piersi. Ciążyło jej i chciała je odłożyć,
ale teraz już nie mogła.
-Zamierzałaś ukraść klaczkę mojej siostry?
-Nie. Tylko pożyczyć. Zwróciłabym za jakiś czas.
- Odłóż to przeklęte siodło, zanim ci odpadną ręce.
W odpowiedzi Alex przerzuciła siodło przez grzbiet Fanny. Klaczka podniosła ogon i
wyciągnęła pysk, chcąc capnąć ją za ramię. Na szczęście dziewczyna zdołała w porę
uskoczyć.
-Możesz mi powiedzieć, dokąd to się wybierałaś?
-Do domu. Teraz już sobie pójdziesz? Wyjeżdżam, możesz unieważnić małżeństwo,
nie obchodzi mnie to! Słyszysz, nie obchodzi! Idź sobie!
Oparł się o drzwi do stanowiska Gartha i skrzyżował ramiona na piersiach.
-Różne rzeczy przychodziły mi do głowy, ale nie to, że jesteś głupia. Jednak fakty
mówią za siebie. Jesteś niewiarygodnie głupia, jesteś jołopem. Miałaś zamiar jechać
konno do samego Harrogate?
-Tak, ale bardzo wolno i wyłącznie nocami. Wzięłam też pewną sumę z sejfu na
twoim biurku.
-Głupia i nieuczciwa.
-Muszę jeść. Zwróciłabym.
-O tak, twój tatko siedzi na forsie. Chyba powinienem cię obić.
Oto gniew mężczyzny, pomyślała. Mało mu było, że ją upokorzył, teraz jeszcze chciał
ją obić. Tłuc do nieprzytomności, aż będzie krwawić? Może batem?
- Dlaczego się obudziłeś? Byłam bardzo cicho.
Zmarszczył brwi. - Po prostu się obudziłem. Mam lekki sen. Nie zapominaj, że
służyłem w wojsku. - Kłamał, bo zwykle spał jak zabity. Pewnego razu omal przez to nie
zginął. Dzięki Bogu, był przy nim wierny Finkle. - Mam lekki sen i słyszałem każdy twój
ruch.
Zachodziła w głowę, jak to możliwe. Przecież ona sama ledwie się słyszała. Ale
najwyraźniej słyszał ją i śledził aż tutaj. Bóg raczy wiedzieć po co.
-Kogóż obejdzie, jeżeli wyjadę? Nie chcesz mnie. Jestem ci obca i zdradziłam cię tak
samo jak Tony. Wyjeżdżam więc i już nigdy nie będę ci przeszkadzać. Czyż nie tego
właśnie chcesz?
-Powiem ci, czego chcę, kiedy będę miał na to ochotę. Masz nic nie robić, dopóki ci
nie każę!
-Absurd! Mam czekać jak niewolnica, aż zdecydujesz się mnie pozbyć? Niech cię
szlag, drogi lordzie, to ciebie należałoby obić!
Wszystko wydarzyło się w ułamku sekundy. Zanim zdążył zareagować, złapała oparte
o ścianę grabie i podbiegła do niego, trzymając je oburącz nad głową. W ostatniej sekundzie
opuściła je niżej, i niczym rycerz lancę wepchnęła mu w brzuch. Uderzyła z taką siłą, że
zatoczył się i upadł na plecy. Stłukła lampę i stajnia pogrążyła się w ciemnościach.
Wstał. Brzuch bolał go tak, jakby był przedziurawiony na wylot. Fanny parsknęła mu
prosto w twarz, niemal go tratując kopytami. Odskoczył w ostatniej chwili. Zobaczył tylko tą
przeklętą dziewuchę na oklep, z rozwianymi włosami, jak nisko pochylona nad końskim
grzbietem gnała przed siebie, jakby gonił ją sam diabeł.
Zaraz będzie gonił. Douglas nie mógł uwierzyć, że zrobiła mu coś takiego. Był
wściekły, aż się cały gotował. Wziął głęboki oddech, wyprowadził Gartha z zagrody i szybko
go osiodłał.
Miał zamiar ją zabić, jak tylko ją dogoni.
Alexandra pędziła jak szatan. Jeździła doskonale, a dotyk końskiego grzbietu dawał jej
poczucie panowania. Nie potrzebowała siodła, zwłaszcza takiego, na jakim zwykły jeździć
damy.
Przytuliła twarz do szyi Fanny i szeptała jej słowa zachęty, nogami mocno ściskając
grzbiet. Klacz przyśpieszyła. Czuła jej ciepłą szyję, czuła, że zwierzę daje z siebie wszystko.
Alex poddała się rytmowi jej kroków, szybszych od wiatru.
Dopiero po dobrych pięciu minutach zastanowiła się, co ma teraz robić. Furia,
poniżenie, pogodzenie z przegraną sprawiły, że działała pod wpływem emocji. Po kolejnej
minucie słyszała już za sobą ciężki krok Gartha.
Ogier był szybki, silny i szybki, ale nie brutalny, nie taki jak byłby jego pan, gdyby ją
złapał. Ale po co ją ścigał? Męska duma? Oburzenie, że ktoś ośmielił się przeciwstawić woli
jego lordowskiej mości?
Pokręciła głową. Nie będzie się nad tym zastanawiać, nie będzie roztrząsać jego
motywów. Tak, nie chciała tego robić. Nie chciała uciekać całkiem sama, narażona na ataki
wszelkich napotkanych po drodze szumowin. Ale nie była głupia. Naprawdę zamierzała
jechać nocami, a trzy dni, bo na tyle obliczała drogę do domu, spędzić w ukryciu. Wzięła
dziesięć funtów z jego pieniędzy, na pewno wystarczy na jedzenie. Nie, nie była głupia.
Zamierzała być bardzo ostrożna. Może to właśnie dlatego jechał za nią? Mężczyźni nie
wierzą, że kobiety są w stanie same czegoś dokonać. Pewnie wyobrażał ją sobie okradzioną,
zagubioną, z lęku odchodzącą od zmysłów. Pewnie przyszło mu do głowy, że jego reputacja
ucierpiałaby, gdyby coś się przytrafiło jego żonie - wciąż była jego żoną. Ach tak, jego
zbiegłej żonie. Cóż za cios dla jego dumy, wszyscy dżentelmeni unosiliby brwi z dezaprobatą.
Deszcz spadł niespodziewanie. Grube, zimne krople w jednej chwili schłodziły jej
ciało i myśli. Głośno łapała powietrze. Tego nie było w jej planach. Nawet nie przyszło jej do
głowy. Może miał rację, może była głupia.
Potrząsnęła głową. Wielki mi deszcz! Nie rozpuści się, nie jest z cukru. Da sobie radę.
Jak żyła osiemnaście lat, tak ani dnia nie chorowała. Jeżeli udało jej się zwieść Douglasa,
wszystko jej się uda.
Był coraz bliżej. Czuła go, słyszała kopyta Gartha. Odwróciła się i zobaczyła, że jest
na zakręcie, tak jak i ona. Nie widział jej - może to ostatnia szansa? Szybko zboczyła z drogi i
wjechała w klonowy zagajnik. Ześliznęła się z Fanny i nakryła dłonią jej nozdrza, żeby nie
rżała do Gartha. Sama wstrzymała oddech.
Przejechał obok. Jak pięknie wyglądał na szerokim grzbiecie Gartha; taki silny i
zdecydowany nawet w strugach deszczu. Mogłaby go podziwiać i ufać mu. Podziwiałaby go,
gdyby tylko nie miała tak wielkiej ochoty go zabić.
Dobrze, wystrychnęła go na dudka. Pod drzewami deszcz nie był już tak gęsty.
Poklepała Fanny po szyi. - Będzie dobrze, malutka. Nie jestem głupia, nic ci przy mnie nie
grozi. Jestem samodzielna i choć może niewiele w świecie bywałam, wiem co robić.
Będziemy bezpieczne. Spodobają ci się stajnie w Claybourn, są prawie puste i żaden głupi
ogier nie będzie cię tam dręczył.
Przytrzymując się gęstej grzywy Fanny, wskoczyła na grzbiet. Skierowała się z
powrotem na drogę. Musi uważać. Jeżeli Douglas zawrócił, może wpaść wprost na niego.
Trzymała się blisko pobocza, tak żeby w razie czego szybko ukryć się między drzewami.
Nie przestawało padać, robiło się coraz zimniej.
Musiała zwolnić, bo Fanny była zmęczona.
Gdyby nie jej czujność, nie zauważyłaby go.
ROZDZIAŁ 10
Wypadł z drzew, wrzeszcząc jak szalony, wielki i straszny na grzbiecie stającego dęba
Gartha. Po chwili opanował konia i uśmiechnął się do niej złośliwie. - Mam cię - w jego
głosie wściekłość walczyła o lepsze z satysfakcją.
Zatrzymała Fanny i patrzyła na niego, nie schodząc z konia. - Próbowałam -
powiedziała cicho. - Naprawdę próbowałam, ale nie mogłam dłużej kryć się między
drzewami. Robiło się coraz zimniej. Nasłuchiwałam, dlatego jechałam tak wolno. Bałam się,
że zawrócisz i wpadnę prosto na ciebie. Ale ty jesteś bardzo sprytny, milordzie. Po prostu
zastawiłeś na mnie pułapkę.
Nie odpowiedział, patrzył tylko na nią.
Wysunęła brodę do przodu. - Ja nie wracam.
-Zrobisz dokładnie to, co ci każę, moja damo.
-Mówisz od rzeczy. Nie chcesz mnie. Chodzi ci o to, żeby mnie jeszcze bardziej
upokorzyć? Zawlec mnie do Claybourn Hall ze sznurem na szyi i oddać mojemu ojcu?
Rozgłosić wszem i wobec, że nic nie jestem warta, że nie zasługuję na twoje
zainteresowanie? Nie wiedziałam, że jesteś aż tak okrutny.
Douglas zmarszczył brwi. Jego gniew był słuszny, w pełni usprawiedliwiony, mimo to
ta kobieta robiła z niego potwora. Był mężczyzną, wykształconym, elokwentnym i miał
dobrze poukładane w głowie. Jeszcze nigdy żadnej kobiecie nie udało się coś takiego, ale jej i
owszem, bez najmniejszego wysiłku. Nie, tego nie wytrzyma, trzeba to przerwać, i to już.
-Jedziemy - oświadczył. - Wracamy do Northcliffe Hall.
-Nie.
-A jak mnie powstrzymasz? Zawlokę cię z powrotem. Może znowu szykujesz jakieś
grabie? Nie próbuj niczego. Tym razem ci się nie uda, nie będę tolerował przemocy.
Posłuchasz mnie i będziesz cicho. Jedziemy.
- Nie.
Alexandra wbiła obcasy w tłuste boki Fanny. W tym momencie ziemia aż zadrżała, a
ciemne niebo przecięła błyskawica. Piorun uderzył w klon.
Podskoczyła w siodle i omal nie spadła. Była tak zaskoczona i przerażona, że nie
wierzyła własnym oczom. Piorun odłamał potężny konar, który zwalił się z trzaskiem wprost
pod kopyta Gartha. Oszalały ze strachu ogier zarżał głośno, okręcił się wokół własnej osi i
zaplątał w listowie.
Douglasa aż wyrzuciło z siodła. Wylądował na poboczu i nie ruszał się.
Alex wydała przeraźliwy okrzyk i w sekundzie była przy nim. Na klęczkach
próbowała osłonić go przed deszczem.
Nadal się nie poruszał. Wreszcie znalazła tętno. Biło. Przykucnęła przy nim.
- Ocknij się, niech cię szlag! Douglas! - Potrząsała nim i uderzała w twarz. - Ocknij
się! To nieuczciwe! Przecież nie mogę cię tak zostawić! Wstawaj!
Leżał nieruchomo, nie otwierał oczu. Zobaczyła, że zza lewego ucha sączy mu się
krew. Upadając uderzył w kamień.
Nieświadomie kołysała się nad nim, tak przerażona, że wydawało jej się, iż zaraz się
zakrztusi. - Nie leż tak! Wstawaj! Douglas!
Musiała coś zrobić, musiała być silna. Douglas jej potrzebował. Ale co? Konie
uciekły, pewnie do stajni w Northcliffe. Byli sami, padało jak sto diabłów... Douglas leżał bez
czucia, może umierał.
Co robić?
Własnym ciałem osłoniła jego twarz przed deszczem. Gdyby tylko odzyskał
przytomność. A jeżeli nie? Jeżeli będzie tak leżał, aż umrze?
Nie, nie zgadza się na to, nie pozwala! Musi coś zrobić.
Tylko co? Nie da rady go nieść, mogłaby co najwyżej ciągnąć po ziemi, ale dokąd?
Kołysała jego głowę w objęciach, chroniąc go, jak tylko mogła. Zmarzła tak, że już
nie czuła własnego ciała ani zimna.
- Boże, czy ta kobieta zamierza mnie zadusić?
Zastygła w niedowierzaniu. To naprawdę jego głos? Zirytowany, zniecierpliwiony, ale
jego? Spojrzała w dół. Otworzył oczy!
Jego twarz otaczała gęsta i mokra zasłona z jej włosów.
-Douglas, nic ci nie jest?
-A jakżeby inaczej. Głowa mnie boli jak diabli, ale poza tym w porządku... - Przerwał,
z nosem o kilka centymetrów jej nosa. - Co prawda wolałem tak leżeć z twarzą
pomiędzy twoimi piersiami.
Patrzyła na niego bez słowa. Nie umrze! Był zbyt niegodziwy, zbyt nierozsądny, zbyt
bezczelny, żeby umrzeć. Uśmiechnęła się i powiedziała: - Konie uciekły. Jesteśmy sami, nie
wiem jak daleko od domu. Mocno pada. Za lewym uchem masz krew, uderzyłeś się o kamień,
bardzo mały, ale jednak kamień. Stąd ta krew. Byłeś nieprzytomny jakąś minutę lub dwie.
Jeżeli ci pomogę wstać, przemokniesz do suchej nitki. - Nie wiedziała, co jeszcze ma
powiedzieć, patrzyła tylko na niego.
Douglas w milczeniu obmacywał swoje ciało. Tylko głowa bolała, ale nie tak znowu
strasznie, po prostu czuł porządne łupanie.
- Wstawaj - powiedział do siebie.
Usiadł, na chwilę opuścił głowę, potem ją wyprostował i rozejrzał się dokoła. -
Widzisz tę wąską ścieżynkę? Jesteśmy niedaleko zagrody mojego gajowego. Nazywa się Tom
O’Malley i ze wszystkich moich ludzi on jeden nie zemdleje, kiedy o dwunastej w nocy
zapukamy do jego drzwi w tak pożałowania godnym stanie. Pomóż mi wstać i idziemy.
- Za daleko jesteśmy od domu, żeby wracać pieszo.
Przyszło mu do głowy, że Alexandra przed chwilą nazwała Northcliffe domem.
Głupia myśl. Nie powinna tego powiedzieć. To nie był i prawdopodobnie nigdy nie będzie jej
dom.
Nie odzywał się, aż stanął na nogach. Poczuł lekki zawrót głowy, nawet więcej niż
lekki. - Muszę się na tobie wesprzeć. Jesteś dość silna, żeby mnie podtrzymać?
- Oczywiście. - Otoczyła go ramieniem w pasie. Przez krople gęsto padającego
deszczu popatrzyła w górę. - Jestem gotowa. Nie pozwolę ci upaść.
Głowa go bolała, było mu zimno i niedobrze. Spojrzał w dół, na tę drobną kobietkę
uginającą się pod jego ciężarem, próbującą ze wszystkich sił utrzymać go prosto. Nie
wytrzymał. Roześmiał się. - Prawdziwy Herkules, nie do wiary. Tędy.
Upadł i pociągnął ją za sobą.
- Mam nadzieję, ze to nie pokrzywy - powiedziała zdyszana, odsuwając podejrzane
liście. - Dobrze się czujesz? Przepraszam, że upadliśmy, ale to przez te przeklęte chwasty.
Chciało mu się wymiotować, ale powstrzymał się, choć robiło mu się coraz bardziej
niedobrze. Klęczał przez chwilę. Wiedział, że musi wstać, że się nie podda, nie zhańbi się.
Wstał, cały blady, zaciskając usta. - Nie, to nie była twoja wina. To ja cię pociągnąłem. Boli
cię coś?
-Nie - powiedziała wstając. Trzęsła się z zimna
-To nie pokrzywy, dzięki Bogu, bo już by nas swędziało. Pospieszmy się, to
niedaleko.
Domek O'Malleya stał na końcu wąskiej ścieżki, w samym środku niewielkiej polanki.
Skromny, drewniany dom człowieka ceniącego sobie prywatność, bardzo zadbany, jak całe
podwórze. Niedawno go pomalowano, a po ścianach pięły się róże i kapryfolium. Alexandre
wydawał się bardzo duży i ciemny niczym grób.
- Nie chcę, żeby nas zastrzelił - powiedział cicho Douglas i zaczął lekko stukać w
drzwi. - Tomie O'Malley! - zastukał mocniej. - To ja, lord Northcliffe, obudź się człowieku!
Alexandra nie wiedziała, kogo się ma spodziewać, ale pewnością nie mężczyzny w
średnim wieku, całkowicie branego i nie bardzo zdziwionego obecnością swego pana tak
dziwnej porze. Miał bardzo długi i bardzo cienki nos, tory poruszał się, gdy Tom mówił
niskim głosem.
- Ano rzeczywiście, to lord. A to pewnie wasza nowa rabina? A juści, Willie stajenny
mówił mi o niej, że dobrze siedzi na koniu. Witam panią hrabinę. W te pędy rozniecę ogień,
to się ogrzejecie. Najważniejsze to nie siedzieć na mokrym. Podłoga wyschnie, toć to drewno.
Zachodźcie, nie stójcie tak na deszczu.
- To Tom O’Malley - wyjaśnił Douglas. - Razem matką przyjechał do Northcliffe
jakieś dwadzieścia pięć lat temu.
- Ano, milordzie. Dwadzieścia sześć. Milordzie, macie krew na twarzy. Potłukliście
sobie głowę. - Wyręczając Alexandre, prowadził Douglasa do fotela stojącego przed
kominkiem. - Rozprostujcie kości, pani hrabino - zwrócił się do Alexandry.
Kapała z niej woda, a stała tuż obok pięknego, ręcznie danego chodniczka z bawełny.
Odsunęła się i powiedziała: - Jakie to śliczne.
-A juści, to moja matka zrobiła własnymi rękami, i tak, to była wspaniała kobieta.
Podejdźcie i osuszcie się kapkę. Zaraz przyniosę suche ubranie. Nic nadzwyczajnego,
ale suche.
-Jego lordowska mość j ja będziemy panu bardzo wdzięczni.
Zwróciła się do siedzącego przy kominku Douglasa. - Głowa jeszcze cię boli?
Spojrzał na nią. - Dorzuć do ognia, proszę. Zrobiła co kazał, a potem wytarła dłonie w
mokrą spódnicę. Zmierzył ją wzrokiem.
- Musiałem się tylko przekonać, że naprawdę jestem z tobą w środku nocy w domku
mojego gajowego. Tego nie ma nawet na liście moich najgorszych koszmarów.
Broda znowu powędrowała do góry, a kij od szczotki w plecach cały zesztywniał. -
Nie byłoby cię tutaj, gdybyś nie był taki uparty. I gdybyś lepiej panował nad koniem.
Nieźle, całkiem nieźle. Chciał jej oddać równą miarką, ale czuł się zbyt podle.
Powiedział tylko: - Nie zadzieraj ze mną. Siedź cicho i przysuń się do ognia. Nie patrz na
mnie, jakbym wydawał ostatnie tchnienie. Głowa nie boli mnie już tak bardzo. O, jest Tom z
suchymi ubraniami.
Zniknął w małej sypialni, żeby się przebrać. Kiedy wyszedł, uśmiechnęła się. Był taki
piękny w spodniach domowej roboty i białej płóciennej koszuli. Spodnie były bardzo ciasne i
ze wstydem musiała w duchu przyznać, że patrzyła na nie nieco dłużej niż przystało damie.
Nie zawiązał dobrze koszuli pod szyją, a ona na moment zapomniała, że jest cała mokra i
zmarznięta.
- Twoja kolej. Wyglądasz żałośnie. Nie muszę mówić, ze Tom nie ma sukien.
Będziesz moim bliźniakiem, że tak powiem.
Za niespełna dziesięć minut lord i lady Northcliffe siedzieli na grubo ciosanej ławce w
domku swego gajowego, odziani w jego ubrania, sącząc najlepszą herbatę, jaką kiedykolwiek
pili.
Ich ubrania suszyły się, porozwieszane we wszystkich możliwych miejscach. Po
chwili hrabia odezwał się: - Dziękujemy za twoją gościnność. Jeżeli masz dodatkowe koce,
jej lordowska mość i ja prześpimy się na piecu.
Tom O’Malley aż zbladł, słysząc te słowa. - O nie, milordzie! Nigdy! Nie proście o
taką okropną rzecz. Moja słodka matka zeszłaby ze swego niebieskiego domostwa i tak mnie
walnęła w nos, aż bym się krwią zalał!
Hrabia się upierał. Alexandra patrzyła na nich i chciało jej się śmiać. Douglas
wiedział, że musi ustąpić. Tom błagał.
- Proszę milordzie, nie róbcie mi tego. Moja droga matka patrzy na mnie z nieba i
krzyczy mi do ucha.
Douglas ustąpił. Głowa bolała go nie do wytrzymania a Alexandra ledwo trzymała się
na nogach. Udali się do sypialni Toma.
-Ta koszula sięga ci do kolan - powiedział przez wąskie łóżko. - Może ci służyć za
koszulę nocną.
-I będzie mi służyć! Boisz się, że znowu stanę przed tobą naga? A może jeszcze będę
cię prowokować?
Potrząsnął głową. - Chyba nie dałabyś rady - wzruszył ramionami, nie patrząc na nią. -
Zresztą, robisz rzeczy, których nie sposób przewidzieć.
- Nie musisz się martwić, że zrobię teraz coś nieoczekiwanego. Wkrótce się mnie
pozbędziesz. Już nigdy tak cię nie zdegustuję.
- Nie byłem zdegustowany.
Prychnęła tak głośno, że aż się roześmiał. - Mam zamiar nie zdejmować koszuli
Toma, aż się rozleci.
- Takie poświęcenie chyba nie będzie konieczne.
- Mam nadzieję. - Pokiwała głową, rozglądając się po maleńkim pokoiku. Był
czystszy niż jej sypialnia w Claybourn Hall, a skromne umeblowanie utrzymywano w wiel-
kim porządku. Jasnoniebieska włóczkowa kołdra była bardzo miękka.
Rozpięła pasek i zaczęła rozwijać nogawki spodni. Były zawinięte co najmniej osiem
razy i chichotała, zanim skończyła rozwijanie, zapominając na chwilę, gdzie jest i co zrobiła.
-Tom jest bardzo wysoki, ale taki kościsty, że wszędzie na mnie pasują. - Zerknęła na
Douglasa, który ściągnął koszulę przez głowę i miał właśnie rozpiąć spodnie. Za-
uważył jej spojrzenie.
-Wielkie nieba - powiedział i palcami zdusił płomyk świecy. - Nie mam zamiaru tak
cię szokować, jak ty mnie zaszokowałaś. Czy kobiety naprawdę sądzą, że mężczyźni
nie są zażenowani, kiedy one ich uwodzą? Nieważne, nie odpowiadaj. W
przeciwieństwie do ciebie, rozbiorę się po ciemku.
Kiedy już leżeli na plecach w bardzo wąskim łóżku Toma O'Malleya, Alexandra
powiedziała: - Tom nie był bardzo zdziwiony widząc nas.
- Tom pochodzi z flegmatycznego rodu O'Malleyow.
To dobry człowiek, chociaż łóżko ma kiepskie. Jest równy ze mną, a łóżko jest za
krótkie. Dopilnuję, żeby dostał nowe. Przynajmniej tyle mogę dla niego zrobić.
Poruszył się i zaklął, kiedy jego łokieć ugodził ją głowę.
-Do diaska, kobieto. Chcesz się rozchorować i umrzeć? Masz mokre włosy, rozłóż je
na poduszce. - Kiedy Alexandra posłusznie rozkładała włosy na poduszce, mruczał
coś pod nosem o głupich kobietach.
-Nie mów tak do mnie.
-Bądź cicho, ja ci rozłożę te przeklęte włosy. - Czuła jego ciepły oddech na policzku.
Długimi palcami delikatnie rozplątywał jej włosy i rozkładał pojedyncze kosmyki na
poduszce. - No już - powiedział znudzonym głosem. - Śpij już, jestem zmęczony.
Całkiem mnie wykończyłaś.
Co robić? To pytanie dręczyło Alexandre, aż zapadła w sen u boku swojego męża.
Douglas obudził się bardzo gorący i bardzo podniecony z twardym, nabrzmiałym
członkiem. Przez chwilę nie bardzo wiedział, gdzie jest. Nigdy przedtem nie czuł tak nie-
przepartego, ślepego i nie zważającego na nic pożądania. Policzek Alexandry dotykał jego
nagiego ramienia, jej noga leżała na jego brzuchu. Płócienna koszula zawinęła się i czuł
każdy centymetr jej rozgrzanego ciała. Chciał dotykać jej piersi, czuć ich miękkość. Widział
ją, jak stała przed nim naga, z zaciśniętymi pięściami, a on... no cóż, poniżył ją.
Źle wyszło. Ale cóż miał zrobić? Biorąc, co mu dawała, przyznałby, że się poddał i ją
przyjmuje, że jej przeklęty tatuś wygrał, i wszystko tylko dlatego, że rozebrała się do gołego i
pozwoliła mu się oglądać? Dawała mu siebie. Zaklął, ale wcale mu to nie pomogło. Czemu
nie? Przytulała się do niego prawie naga. Czemuż miałby jej nie pożądać? Był przecież
normalnym mężczyzną. Poddał się, nic mego nie było ważne. W ciemnościach, całkiem sami
od obcym dachem, o który bębnił deszcz, byli tak daleko od wszystkich spraw ważnych, nie
cierpiących włoki i rzeczywistych. Na chwilę można o wszystkim zapomnieć.
Odwrócił się do niej i pieścił jej piersi. Zajęczała. Niski, miękki głos sprawił, że
zamarł w bezruchu, ale już za chwilę jego serce biło jak szalone. Chciał w nią wejść, a niech
to! Pieścił ją i klął. Szybko rozwiązał koszulę i opuścił ją do pasa. Dlaczego się nie obudziła?
Ledwo ją widział w ciemnościach, ale wiedział, że ma wspaniałe piersi. Chciał ją dotykać,
smakować, czuć. Nie myślał o konsekwencjach, po prostu opuścił głowę i całował jej piersi.
Była słodka, tak gorąca i słodka, że nie mógł tego znieść.
Na chwilę uniósł głowę, a ona znowu zajęczała. Całował jej szyję, a dłońmi pieścił
piersi. Chciał jej ust, chciał, żeby jęczała w jego usta, żeby napełniła go pasją, którą w niej
wzbudzał. Zbliżając swoje usta do jej ust, czuł jak bardzo jest gorąca. Płonęła pożądaniem,
pragnęła go. Znowu zajęczała.
Był jak szalony, napierał na jej uda. Czemu się nie budziła?
- Zdejmę tę idiotyczną koszulę.
Zajęczała, a on spojrzał na nią uważnie. Z całą pewnością jęczała z pożądania.
- Alexandra - powiedział cicho i lekko dotknął dłonią jej policzka. Aż parzył.
Przez chwilę nie chciał w to uwierzyć. Alexandra znowu mknęła i odsunęła się od
niego. Dobry Boże, nie jęczała pożądania, nie próbowała go uwieść. Jęczała, bo płonęła w
gorączce!
Poczuł się jak zwierzę, podły jak diabeł z samego dna piekieł, a jednocześnie omal nie
wybuchnął śmiechem, że tak się dał oszukać. Potrząsnął głową. Nie ma się co śmiać, Alex
jest poważnie chora. Pożądanie znikło tak samo nagle, jak się pojawiło. Znowu panował nad
sobą. Widział już wielu ludzi trawionych gorączką po bitwach. Wielu umarło. Zbyt wielu. Ale
przynajmniej wiedział, co robić. Na dworze nadal lało jak z cebra. Nie sposób ściągnąć tu
lekarza. Musiał radzić sobie sam. Wstał i poszedł do pierwszego pokoju.
-Tom! - zawołał cicho.
-Coś się stało, milordzie?
-Tak. Jej lordowska mość jest chora. Potrzebuję trochę zimnej wody, żeby obniżyć
gorączkę, i jakichś ziół. Masz jakieś specjalne wywary, które mogłyby jej pomóc?
Tom nie miał żadnych wywarów, ale miał doskonałą herbatkę ziołową matki.
Douglas wrócił do sypialni ze świecą w dłoni i dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że
poszedł do Toma całkiem nago. Pokręcił z dezaprobatą głową, odstawił świecę na stolik i
szybko wciągnął spodnie. Dotknął jej policzków, potem ramion. Była cała zlana potem.
Ściągnął z niej mokrą koszulę. Nim minęło kilka chwil, przyszedł Tom z miedniczką zimnej
wody i miękkim ręcznikiem.
Douglas ułożył prosto jej nogi i ręce i zaczął metodycznie wycierać cale jej ciało
ręcznikiem namoczonym w zimnej wodzie. Kiedy chłodny ręcznik dotykał jej twarzy, pró-
bowała ją odwracać, ale przytrzymywał ją, mówiąc: - Nie, Alexandra. Nie ruszaj się, jesteś
chora. Nie ruszaj się.
Wiedział, że go nie rozumie, wytarł jej twarz i przytrzymał mokry ręcznik na kilka
chwil, a ona wtulała się weń.
- Tak, gorąco ci. Obiecuję, że nie przestanę, że będę cię wycierał. Przynajmniej raz mi
zaufaj.
Ręcznik powędrował z jej szyi na ramiona. Był bardzo nagrzany, musiała mieć bardzo
wysoką temperaturę.
Przewrócił ją na brzuch i wycierał dalej. Starał się na nią nie patrzeć, starał się nie
myśleć, jak się czuł, kiedy na nią patrzył, nie dopuszczał do siebie myśli, że jego członek
nadal jest twardy, choć ona leży w gorączce i nie jest na niego gotowa, że prawdopodobnie
nawet gdyby nie była chora, to i tak by go nie chciała.
- Alexandra - powiedział. - Posłuchaj mnie. Jesteś chora, ale zrobię wszystko, żebyś
szybko wyzdrowiała. Słyszysz mnie? Przestań się wygłupiać. Otwórz oczy i spójrz na mnie.
Do diabła, otwórz oczy!
Otworzyła. Spojrzała na niego i zapytała. - Boli cię jeszcze głowa?
-Kogo, do cholery, obchodzi moja głowa? Jak się czujesz?
-Boli.
-Wiem. Tak dobrze? - położył ręcznik na jej piersiach i przesunął aż na brzuch.
- O tak - odpowiedziała i zamknęła oczy.
Douglas nie przestawał, aż do drzwi zapukał Tom z herbatą.
Okrył ją i podniósł na poduszkach. Usiadł przy niej, podtrzymując ramieniem. -
Obudź się. Musisz się napić herbaty. Musisz pić, inaczej gorączka cię rozsadzi. Dalej, otwórz
usta.
Otworzyła. Zakrztusiła się herbatą i musiał ją poić po kropelce. Był cierpliwy, kropla
po kropli, dopóki w kubku nic nie zostało. Zajęczała. Położył ją i znowu zaczął wycierać.
Po godzinie temperatura spadła. Zaczęła trząść się z zimna.
Bez wahania położył się obok niej i mocno przytulił do siebie. Najpierw się odsuwała,
ale po chwili wtuliła się z całych sił. Jej twarz sięgała mu akurat pod pachę. Uśmiechnął się.
Wkrótce i on cały spływał potem, ale przysunął się jeszcze bliżej, próbując nakryć ją całą. Na
zewnątrz trawiła ją gorączka, ale wewnątrz czuła przenikliwe zimno. To dziwne, myślał
przytulając policzek do jej włosów. Dobrze, że chociaż one były suche. Wiedział, że jest teraz
od niego zależna. Uświadomił sobie, że głaszcze japo plecach.
A niech to!
Zajęczała, z nosem tuż obok jego serca. Kiedy leżała obok niego, a jej gorący oddech
parzył mu skórę, czuł coś dziwnego, coś, czego nie chciał.
Obudził się o brzasku. Dzień wstawał szary i ponury, deszcz nie przestawał padać. Nie
może jej zabrać do domu. Pod drzwi Toma nie dało się podjechać powozem, a nie zaryzykuje
niesienia jej do drogi. Była zbyt chora.
Wmusił w nią jeszcze trochę herbaty, prosił i groził, aż wypiła cały kubek. Tom
wyszedł do pani Peacham po lekarstwa i ubrania dla nich obojga.
Znowu zaczął ją wycierać. Temperatura na przemian wzrastała i opadała.
Modlił się ze strachu.
Spodziewał się, że pani Peacham przyjdzie razem z Tomem, bo zawsze opiekowała
się w chorobie wszystkimi Sherbrooke'ami, ale przyszedł tylko wierny Finkle. Silny i
sprawny czterdziestolatek, niewiele wyższy od Alexandry, nie przebierał w słowach.
- Ten idiota doktor leży w łóżku ze złamaną nogą. Pomogę panu hrabiemu,
przyniosłem różne lekarstwa. Jej lordowska mość ani się obejrzy, a będzie skakać jak koza.
Siedział przy niej, na przemian zmuszając do picia herbaty, jedzenia ugotowanego
przez Toma kleiku i wycierając ją ręcznikiem. Pod koniec najdłuższego w swoim życiu dnia
już wiedział, że Alex przeżyje. Na śmierć zapomniał o bolącej głowie i nawet się zdziwił,
kiedy wyczuł palcem guz pod lewym uchem.
Stał przy łóżku i wpatrywał się w nią. Wiedział, że nastąpiło przesilenie, że
wydobrzeje, jeżeli tylko zechce.
- Ani mi się waż poddawać - powiedział. - Tylko spróbuj, a spiorę cię na kwaśne
jabłko.
Zajęczała i próbowała odwrócić się na bok. Pomógł jej i dobrze otulił ją kocami.
- Wyjdzie z tego - z progu rzeczowo stwierdził Finkle.
- Ma ikrę jak każdy Sherbrooke.
Douglas zamknął drzwi. Zwrócił się do swego lokaja:
- Nie zniosę impertynencji. Należy do Sherbrooke'ów tylko przejściowo. Weszła do
rodziny przez zdradę i oszustwo i fakt, że leży chora, nie czyni jej automatycznie moją żoną.
Finkle, lokaj jego lordowskiej mości już od jedenastu lat, odpowiedział: - Milordzie,
coś się panu pomieszało. Będzie żyła dzięki woli tego tam, na górze. To pan uratował jej
życie, a kiedy uratuje się komuś życie, nie można go tak po prostu wyrzucić jak stary gumiak.
-Postąpię z tą zdradliwą, oszukańczą zołzą, jak będę chciał. Tak szybko zapomniałeś,
co zrobiła wraz ze swoim ojcem i moim drogim kuzynem Tonym?
-Jej siostra, lady Melisanda, powiedziała, że jej lordowska mość - ta przejściowa, co
leży tutaj - nigdy nie) chorowała. Powiedziała, że pewnie udaje, żeby zyskać pańskie
współczucie, ale dodała, że jej obowiązkiem jest odwiedzić siostrę.
-Boże! - Douglas rzucił się do drzwi, jakby się spodziewał, ze stoi za nimi Melisanda.
-Nie ma jej tu, milordzie.
-Jak ją powstrzymałeś?
-Powiedziałem, ze jeżeli jej lordowska mość nie udaje, to może się od niej zarazić, i że
gorączka niszczy urodę na resztę życia, bo zawsze zostają po niej dzioby na twarzy.
Douglas był pod wrażeniem. - Dobrześ to wymyślił.
-Lord Rathmore zgodził się ze mną i powiedział, że widział to na własne oczy. Dodał,
że to nie powinno jej zniechęcać, że jeżeli chce doglądać siostry - zakładając, że jest
naprawdę chora - to sam chętnie ją zawiezie. Lady Melisanda krzyknęła. Dość głośno,
a lord Rathmore tylko się zaśmiał.
-Dobrze się spisałeś, tak jak i mój kuzyn. Cóż, skoro nie ma nikogo innego, wrócę do
niej. Dlaczego nie przyjechała z tobą pani Peacham?
-Razem z Hollisem uradzili, że nie powinna.
-Ha! Hollis to wymyślił, a ty o tym wiesz, przeklęty wścibski nosie! Dlaczego on
chce, żeby ta dziewucha została w Northcliffe? Zupełnie tego nie rozumiem. Zdawało-
by się, że powinien być lojalny wobec mnie!
Finkle ograniczył się do wymownego spojrzenia. - Milordzie, rozczarowujecie mnie -
stwierdził i zostawił swego pana samego.
- Do diabła - podsumował Douglas i wlazł do łóżka.
Jeszcze zanim dotknął Alexandry, wiedział, że jest przemarznięta do szpiku kości.
To właśnie tej nocy, kiedy tak leżeli wtuleni w siebie, oboje nadzy, przyszło mu do
głowy, że może ją zatrzyma.
Na pewno będzie zadowolona, ba, będzie w siódmym niebie. Ostatecznie próbowała
go przecież uwieść. Młoda dama z dobrego domu, o nieskazitelnych manierach, a rozebrała
się przed nim. Zatrzymają, w końcu wszystkie kobiety są podobne. Jej ojciec będzie Bogu
dziękował na kolanach, wszyscy będą zadowoleni, no, może poza nim samym. Ale co tam, z
inną byłoby to samo.
Szkoda, że nie jest taka piękna jak Melisanda.
Ale na całej ziemi nie było młodej damy tak pięknej jak Melisanda.
Nie ma sensu szukać kobiety o równej jej urodzie. Z drugiej strony, nie będzie musiał
mieć baczenia na każdego chłystka, który się do niej zbliży i denerwować się, że z nim
flirtuje. Co do Melisandy, musiał przyznać, że nie tylko flirtowała. Ona skandalicznie
flirtowała. Pławiła się w deszczu komplementów, którymi obsypywali ją mężczyźni. Pierwszy
raz zastanowił się, co Tony myśli o uczuciach, jakie wzbudzała w każdym przytomnym
osobniku płci męskiej w wieku od lat dziesięciu do osiemdziesięciu. Może kiedyś go zapyta.
Wątpił w to, nadal chciał go zabić.
Alexandra krzyknęła. Bezwiednie pocałował ją w czoło i przytulił do siebie jeszcze
mocniej.
Co robić?
Zastanowi się. Wyobrażał sobie jej radość i ulgę, kiedy usłyszy, że postanowił ją
zatrzymać.
Czemuż by nie uczynić jej nieziemsko szczęśliwą?
ROZDZIAŁ 11
Co za uczucie! Żyje, naprawdę żyje.
Wzięła głęboki oddech i ucieszyła się, że nie boli. Czuła się słaba, tak słaba, że kiedy
zobaczyła szklankę wody na stoliku przy łóżku, nie miała dość sił, żeby ją podnieść. Bardzo
chciało jej się pić.
Udało jej się przewrócić na bok i wyciągnąć rękę po szklankę. Prawie płakała w
bezsilnej złości, kiedy drzwi otworzyły się i do sypialni zajrzał Douglas.
- Obudziłaś się. Jak się czujesz?
Patrzyła na wodę. - Pić, proszę - wyszeptała chrypiącym głosem.
Był przy niej. Usiadł przy łóżku, podniósł ją i przytknął szklankę do ust. - Dlaczego
mnie nie zawołałaś? Byłem tuż obok.
Zamknęła oczy. Woda smakowała wybornie. Piła małymi łyczkami, przełykanie
sprawiało jej trudność.
Kiedy opróżniła już prawie pół szklanki, zabrał jej ją od ust. Nie wypuszczał
Alexandry z ramion. - Dlaczego mnie nie zawołałaś? Domek Toma nie jest duży,
usłyszałbym.
- Nie pomyślałam o tym.
- Dlaczego nie? Ja się tobą zajmowałem i całkiem nieźle mi szło. Pamiętasz, prawda?
- Jaki dziś dzień?
Zmarszczył brwi, ale odpowiedział. - Środa, wczesne popołudnie. Chorowałaś tylko
półtora dnia. Przy takim dobrym lekarzu wkrótce całkiem wydobrzejesz.
-Jak twoja głowa?
-Moja głowa znowu nadyma się własną ważnością.
-Jesteśmy w domku Toma?
-Tak. Jak już powiedziałem, powinnaś mnie wołać, jeżeli czegoś potrzebujesz. Finkle
wrócił do Northcliffe Hall po powóz. Niedługo będziesz we własnym łóżku.
-Nic na sobie nie mam.
-Wiem.
-Nie podoba mi się to. Ty jesteś ubrany, a ja nie.
-Mam cię teraz wykąpać i pomóc ci się ubrać? Twoja suknia teraz przynajmniej jest
sucha.
-Sama mogę to zrobić.
-Niegrzeczne zachowanie nie ułatwia rekonwalescencji - podniósł rękę. - Dobrze,
dobrze, upór. Powinienem wiedzieć, że zawsze dobrze się zachowujesz. Nie krzycz,
oczywiście że nie upór. Każdym twoim słowem powoduje dziewicza wrażliwość.
Chyba powinienem cię po prostu zawinąć w koce i zanieść do domu.
Po godzinie hrabiowski powóz zajechał pod Northcliffe Hall, zaprzężony w dwa
konie, prychające w ciepłym popołudniowym słońcu. Hrabia wysiadł ze swoją hrabiną w
ramionach.
Omal nie upadł, słysząc gromkie okrzyki powitalne zgromadzonej służby. Patrzył na
Hollisa, który uśmiechał się chytrze jak lis. Niewątpliwie to on ponosił odpowiedzialność za
tę wylewność - ciekawe, czy im zapłacił. Powie mu coś, jak tylko położy Alexandre do łóżka.
Nic nie mówiła. Miała zamknięte oczy i była wiotka.
Pochylił się do niej i wyszeptał. - To nic, to normalne, że czujesz się słaba. Za chwilkę
już będziesz w łóżku.
- Dlaczego oni tak nas witają?
Bo Holis ich przekupił albo zastraszył.
- Cieszą się, że żyjemy i że wróciliśmy.
Zamilkła. Zauważył stojącą u szczytu schodów Melisandę. Wyglądała tak pięknie, że
z wrażenia aż przełknął ślinę. Jej śliczna twarzyczka pobladła. Nerwowo ściskała dłonie, a w
przecudnych oczach ledwo tłumiła łzy, ale nie przysunęła się do siostry ani na milimetr.
-Alex? Dobrze się czujesz? Naprawdę? Alexandra uniosła głowę.
-Tak, siostrzyczko, już mi lepiej.
- Dobrze - powiedział Tony, podchodząc do żony. - Finkle mówił nam, że Douglas
bardzo troskliwie się tobą zajmował.
Nie odchodził od ciebie ani na chwilę.
Melisanda głośno zawołała: - Ja bym się tobą zajęła, ale Tony się nie zgadzał! Nie
chciał, żebym się narażała, ale naprawdę chciałam, Modliłam się za ciebie.
-To prawda - poświadczył Tony. - Na kolanach co wieczór.
-Dziękuję - powiedziała Alexandra.
-Już nie zarażasz, prawda?
-Nie, Mellie, nie zaraża. Nie złapiesz żadnych dziobów.
-Nie nazywaj mnie tak.
Tony schwycił pukiel pięknych włosów żony, przechyli} ją do siebie niczym bohater
romansu i zaczął całować, aż się uciszyła. Wtedy podniósł głowę i wykrzywił się do niej, a
potem do Douglasa, który wyglądał tak, jakby był gotowy go zabić.
- Oszczędziłem ci wiele utrapień i nerwów - powiedział, starając się uspokoić bicie
serca. - Pewnego dnia zrozumiesz. Ona nie jest mniszką, odkryłem, ze trzeba nieustannie
zaspokajać jej zachcianki. A jest ich wiele i bardzo różnych. Wierz mi.
Melisandzie aż dech zaparło i wsadziła obydwie pięści w pierś Tony'ego.
Roześmiał się i jeszcze raz ją pocałował. - Duszko, to był komplement.
-Nie wydaje mi się - w głosie Melisandy brzmiała podejrzliwość. - Jesteś tego
pewien?
-Bardziej niż koloru sierści mojego konia.
-W takim razie wybaczam ci.
-Ślicznie, Mellie. Bardzo ładnie. Douglas w milczeniu skierował się do sypialni
hrabiny.
-Przeklęty łobuz - wykrztusił wreszcie.
- Dobrze sobie z nią radzi. - powiedziała Alexandra, trochę zdziwiona. - To
zadziwiające.
Douglas zaklął siarczyście.
-Nie wiem dlaczego mój ojciec uważał, że miałbyś dobry wpływ na Reginalda. Gdyby
usłyszał, jak się wyrażasz.
-Widzę, że czujesz się dużo lepiej. To dobrze, bo z twojego powodu zaniedbałem
gospodarstwo. Śmiem przypuszczać, że przez jakiś czas zostaniesz jeszcze w łóżku i
będę miał trochę spokoju.
Czuł kij od szczotki sztywniejący w jej plecach i od razu pożałował swych słów, ale
nie mógł cofnąć tego, co już zostało powiedziane. Zresztą, zasłużyła. Była zawzięta i
sztywna, irytowała go i złościła.
Nie odzywała się. Douglas powiedział, że Tess - młoda pokojówka - będzie się nią
zajmować. - Poza tym - dodał - pani Peacham bez wątpienia napoi cię i nakarmi swoimi
leczniczymi wywarami, potrawami i dobrymi radami, których będziesz miała po dziurki w
nosie. Rób jak chcesz, ale musisz wiedzieć, że chce dobrze.
Odszedł. Alex przespała resztę dnia. Pani Peacham we własnej osobie przyniosła jej
na tacy kilka potraw do wyboru. - Jego lordowska mość prosił, żebym dopilnowała, żeby pani
zjadła - oświadczyła i rozsiadła się w bujanym fotelu przy łóżku Alexandry. Wyglądało na to,
że będzie liczyć każdy kęs.
- Gdzie jego lordowska mość?
Przez twarz pani Peacham przemknął wyraz niezadowolenia, ale zaraz zniknął. -
Milady, mężczyźni nie nadają się do niańczenia chorych. Nie bardzo wiedzą, jak się
zachować.
-W domku Toma dokładnie wiedział. Był podłym tyranem, ale wiedział co robi.
-Cóż, to było całkiem co innego, czyż nie?
-Tak, pewnie tak - odpowiedziała i wzięła się za duszone ziemniaki z groszkiem.
Wieczór spędziła sama. Nie przyszedł ani Douglas, ani Melisanda.
Było jej bardzo przykro.
Kiedy zasnęła, znowu przyśnił jej się ten sen. Przy łóżku stała młoda kobieta. Nie
poruszała się, patrzyła tylko na nią. Była piękna i przerażona zarazem, jakby bezcielesna.
Chciała coś powiedzieć, ale milczała. Chciała ją przed czymś ostrzec i Alexandra wiedziała o
tym, choć nie wiedziała skąd. Kobieta przybliżyła się do niej, pochyliła się tak nisko, że
mogłaby dotknąć jej twarzy, a potem nagle rzuciła się do drzwi. Uniosła ręce, jakby o coś
prosząc. To wszystko było bardzo dziwne, sen urywał się i wracał, aż wreszcie obudziła się
na dobre. Świtało. Sen był tak realny, tak prawdziwy, że aż rozejrzała się po pokoju. Jak
można się było spodziewać, był pusty. Poczuła, że musi się załatwić. Sięgnęła po dzwonek,
ale bała się, że może nie zdążyć.
Nocnik stał za parawanem, nie dalej niż cztery metry od niej. Dobrze, że Tess
przynajmniej pomogła jej założyć koszulę, nie musiała iść jeszcze po szlafrok, który leżał na
krześle. Pomyślała, ze Douglas musiał to wszystko przy niej robić i aż zamknęła oczy ze
wstydu. Nie było nikogo, kto by go w tym wyręczył, a ona leżał całkiem bez czucia. Często
słyszała, że dżentelmeni ulegają niższym instynktom swojej natury - dlatego młode damy
musiały mieć się na baczności. Nieostrożna młoda dama właściwie sama była sobie winna,
jeżeli z dżentelmena wychodziła dzika bestia. Ona nie była w stanie się pilnować, ale Douglas
najwyraźniej był znudzony. Zresztą, przecież już ją raz odrzucił.
Cóż, była wtedy chora i bezradna. Teraz już nie jest.
Wstała i przytrzymała się rzeźbionego słupka podtrzymującego baldachim. Dlaczego
jest taka słaba?
Udało jej się zrobić krok, potem drugi, potem jeszcze trzy i musiała puścić słupek. Do
parawanu zostały jeszcze całe mile.
Westchnęła i puściła słupek. Stała chwiejąc się na nogach, wreszcie odzyskała
równowagę. - Uda mi się - powtarzała, uparcie wpatrując się w parawan. - Nie zbłaźnię się
tak, nie upadnę na podłogę.
Oparła się o krzesło, a ono - przeklęte - poleciało po wyfroterowanej podłodze i
uderzyło prosto w biurko. Stojący na nim kałamarz wyleciał w powietrze, rozpryskując
czarny atrament na wspaniały dywan z Aubusson. Dwie książki ze stukiem uderzyły w
podłogę. Chciało jej się wyć ze złości i zabijać.
Osoba, która po chwili wyłoniła się zza drzwi, doskonale się do tego nadawała. Był to
Douglas, pospiesznie zawiązujący pasek szlafroka.
- Co to za zamieszanie? Po co do diabła wyszłaś z łóżka?
Żałowała, ze nie ma pistoletu albo noża. Przynajmniej łuku i strzały. - A jak myślisz?
Przechadzam się dla zdrowia, jak wszyscy o świcie.
- Do diabła, rujnujesz mój dom!
Spojrzała za nim na okropny strumyczek czarnego atramentu, który wsiąkał właśnie w
dywan. Uniosła w górę podbródek i oświadczyła: - Tak, rujnuję. Nienawidzę Northcliffe Hall
i mam szczery zamiar zniszczyć to miejsce, zanim wyjadę. To dopiero początek.
Widząc, że gotowa lada chwila upaść na twarz, Douglas podbiegł do niej i podtrzymał
ją. - Po co wyszłaś z łóżka?
Nie mogła uwierzyć, że może być tak nachalny. - Szłam do kuchni po ciepłe mleko.
_ Bzdura! Nie dasz rady przejść nawet połowy swojego pokoju.
-Oczywiście, że dam. Umówiłam się na spotkanie z panią Peacham w sprawie zmiany
pościeli. Śmierdzi jak przynęta na mole.
-Alexandre, przestań pleść bzdury i powiedz...
-Do diabła, że też ktoś może być taki głupi! Muszę do nocnika!
-A to co innego.
- Idź stąd. Nienawidzę cię. Idź sobie i zostaw mnie!
Zmarszczył brwi. Nadal był niezachwianie przekonany
co do swojego planu uczynienia jej nieziemsko szczęśliwą, ale ona najwyraźniej nie
była w nastroju, żeby godnie przyjąć jego hojny dar. Poprzedniego wieczoru nie przychodził
do niej, chciał, żeby odpoczęła, żeby nabrała trochę sił, zanim uczyni ją najszczęśliwszą
kobietą pod słońcem. A ona nagle zachowuje się jak jędza, jakby był diabłem wcielonym,
jakby wcale się nie cieszyła, że go widzi. Przecież jest jej mężem i tak dobrze się nią
opiekował.
Nieobliczalna dziewucha.
Podniósł ją, choć próbowała wydrzeć mu się z ramion. - Zamknij buzię i przestań się
kręcić. Zaniosę cię do tego nocnika, niech go szlag. Cicho, buźka w ciup.
- Wyjdziesz.
- Dopiero, jak już będziesz z powrotem w łóżku.
Poddała się, bo wątpiła, czy udałoby jej się wrócić do łóżka bez jego pomocy. Trzeba
było zadzwonić na Tess. Posadził ją za parawanem. Zdołała się załatwić, choć z wielkim
trudem. Stał przecież tuż za parawanem i wszystko słyszał. Paraliżowało ją to.
Kiedy wreszcie wyszła, nie czynił żadnych uwag. Wziął ją na ręce i bez słowa
zapakował do łóżka.
-I co, nie było chyba aż tak strasznie? Trochę długo romansowałaś z tym nocnikiem,
ale... Sama zaśniesz, czy chcesz laudanum?
-Wynoś się - spojrzała na niego wyniośle. Potem pomyślała, że nieładnie się
zachowuje i rzekła głosem tak sztywnym, jak kij w jej plecach. - Dziękuję za pomoc,
przepraszam, że cię zbudziłam, przepraszam, że uderzyłam to krzesło, że wpadło na
biurko, że rozlał się atrament i że zrobiła się plama na tym przepięknym dywanie.
Kupię nowy. Mam trochę swoich pieniędzy.
-Czyżby? Trudno w to uwierzyć. Twój tatulek nie miał złamanego grosza przy duszy.
Obydwie opuściłyście dom bez posagu. Nie masz zielonego pojęcia o umowie pomię-
dzy twoim ojcem a Tonym. Nawet nie wiesz, czy będziesz dostawała kieszonkowe.
Do diabła, jeżeli ci dam, a ty łaskawie kupisz nowy dywan, to i tak ja za niego
zapłacę.
-O nie. Mam trzydzieści funtów swoich pieniędzy. Oszczędzałam całe cztery lata.
-Trzydzieści funtów! Za to możesz wymienić co najwyżej nocnik, nie taki dywan!
- Może da się go wyczyścić.
Popatrzył na zniszczony dywan. Piękny wzór był cały zalany atramentem. - Tak, a
jeden z ministrów Napoleona rzuci mu tortem w twarz!
- Wszystko jest możliwe.
- Jesteś za młoda, żeby wiedzieć, że głupich nie trzeba siać, bo się rodzą. Idź spać.
Jesteś tak pewna siebie, że to denerwujące.
I to by było na tyle w kwestii uczynienia jej szczęśliwą kobietą, pomyślał
odmaszerowując do swojej sypialni. Czemu zachowywała się aż tak podle? O co jej do diabła
chodziło? Przecież traktował ją jak na dżentelmena przystało, ba, życie jej uratował, i jak mu
się za to odpłaca? Nienawidzi go. Kazała mu się wynosić i zniszczyła jeden z ukochanych
dywanów babci.
Zasnął, czując cierpki smak gniewu na języku.
Był piątek rano. Alexandra wykąpała się i kazała Tess, żeby ją ubrała. Nadal była
osłabiona, ale już nie tak bardzo. Czas zbierać się do wyjazdu. Podtrzymywało ją na duchu
słuszne postanowienie i modliła się, żeby tak było aż do czasu, kiedy opuści Northcliffe Hall.
Odrzucił ją. Potraktował jakby była nikim, istotą bezpłciową, utrapieniem.
Zniszczyła ukochany dywan jego babci.
Wyśmiał jej trzydzieści funtów. Nie miał pojęcia, z jakim trudem je zbierała,
oszczędzając każdego pensa.
Nie tylko odtrącił ją, kiedy próbowała tego nieszczęsnego uwodzenia, ale i opiekował
się tylko dlatego, że nie było nikogo innego.
Powtarzała to sobie w myślach jak litanię. Nigdy tego nie zapomni. Gromadziła gniew
i wyrzuty, bo było to lepsze niż ból.
Przegrała z kretesem. Nie udało jej się go zdobyć, przekonać, że będzie mu z nią
dobrze, że potrafiłaby go kochać do grobowej deski. Co miał na myśli mówiąc o kieszon-
kowym dla niej? Nie ma co się zastanawiać, pewnie tak tylko mówił.
Nadal pragnął Melisandy. Wszyscy wiedzieli, że pożąda żony kuzyna. Nadal mówił o
poszatkowaniu Tony'ego, choć jak na razie nic takiego nie zrobił. Alexandra słyszała plotki
służących. Jakże oni wszyscy spekulowali, jak się zastanawiali.
Douglas nie pokazywał się u niej od czasu tamtego spotkania o świcie. Była z tego
zadowolona. Melisanda odwiedziła ją dwa razy, zawsze trochę blada i zawsze stojąc
przynajmniej trzy metry od niej. Podczas drugiej wizyty siostry Alexandra przypomniała
sobie pocałunek Tony'ego i powiedziała: - Wygląda na to, że lubisz, kiedy Tony cię całuje.
Ku jej zdziwieniu Melisanda opuściła głowę. - Czasami jest okropny - wymruczała. -
Nie zawsze potrafię nad nim panować. Trudno przewidzieć, co zrobi.
Panować! Trafiła kosa na kamień.
- Ale chyba to lubisz.
-Alex, ty nic nie wiesz! Nie wyobrażasz sobie, co on ze mną robi... z moim ciałem!
-To mi powiedz.
-Hrabia z tobą nie spał. Tony miał nadzieję, że tak. Wszystko zrobiłoby się bardziej
legalne, a my moglibyśmy pojechać do Londynu.
-Nie, wcale nie zrobiłoby się legalne. Douglas powiedział, że może ze mną robić co
chce i pomimo to unieważnić nasze małżeństwo.
-Ale jeżeli zajdziesz w ciążę...
-Douglas powiedział, że potrafi temu zapobiec.
-Och - Melisanda zmarszczyła czoło. - Ale Tony upierał się, że... - Przerwała, a oczy
zwęziły jej się tak, że wyglądały jak małe szpareczki. Wyglądała brzydziej, ale
bardziej kusząco.
-Ale co takiego Tony ci robi?
Melisanda niecierpliwie machnęła dłonią. - Nie powinnam ci mówić. Tony to
szaleniec, chce mną komenderować i robi rzeczy, których nie powinien, ale w taki sposób,
że... Ale... - Znowu zamilkła, a Alexandra zastanawiała nad tym, co odbywa się między
mężem i żoną. Nie zadawała już więcej pytań.
Melisanda wyszła, a Alexandra zaczęła poważnie rozważać to, że Tony jest idealnym
mężem dla jej siostry. Zastanawiała się, jak traktowałby ją Douglas, gdyby została jego żoną.
Pewnie nigdy nie byłby dla niej niedobry.
Nieważne. Nic tu po niej. Dobrze się czuła, i nie miała zamiaru dopuścić do tego, żeby
Douglas odwoził ją do ojca, kiedy zauważy, że już wyzdrowiała. Nie pozwoli, żeby na koniec
tak ją upokorzył.
Nie zasługiwała na to. Zasługiwała na pewną karę - przecież przyczyniła się do zdrady
- ale nie na to, co jej szykował. Sama sobie wymierzy karę, bez jego pomocy. Wyobrażała
sobie twarz ojca, kiedy przyjedzie do Claybourn Hall samotna, wyrzucona, prawie
unieważniona. Obraz był żałosny, ale i tak lepszy od tego z Douglasem mówiącym ojcu, że
się nie nadaje, że jej nie chce, że nigdy jej nie chciał. Nie chciała nawet myśleć o tym, co
będzie oznaczała dla jej ojca utrata odprawy. Nic nie można już było zrobić. Próbowała.
Poczekała aż Douglas wyjechał z zarządcą majątku, człowiekiem o nazwisku Tuffs,
po czym zeszła na dół. Zatrzymała się słysząc, jak Tony rozmawia z Hollisem.
-Szkoda że Ryder wyjechał, zanim odkryliśmy, że nie ma Alex i Douglasa. Próbował
pomóc Douglasowi pozbierać się do kupy.
-Zgadzam się - oświadczył z godnością Hollis. - Panicz Ryder wyjechał i nie ma
nikogo, kto mógłby pomóc jego lordowskiej mości, poza panem, milordzie. Czy jego
lordowska mość, hm, odstąpił już od chęci wyprucia panu flaków?
-Nie - powiedział Tony. - Do diabła, zaczynam być już zmęczony siedzeniem tutaj i
usiłowaniem pokazania Douglasowi, że Melisanda nie byłaby dla niego odpowiednią
żoną. Uparty gałgan! Dlaczego nie potrafi dostrzec, że za piękną buzią kryje się
samolubny charakterek? Chyba czas już żebym zabrał żonę na Truskawkowe
Wzgórze.
-Wydaje mi się, że lady Melisanda wolałaby Londyn, milordzie.
-A jakże, ale będzie wolała co innego, jeżeli zrozumie, ja tego chcę.
Jeżeli Alexandra wcześniej sądziła, że par Anglii nie powinien tak spoufalać się z
kamerdynerem, pobyt w Northcliffe Hall nauczył ją czegoś zupełnie innego.
-Może dla milorda wyjazd stąd byłby najlepszym wyjściem. Ale co do jego
lordowskiej mości, jest taki zmienny. Obawiam się o jej lordowska mość.
-Ja też. Ale ta jej choroba w domku O’Malleya... Nie mogę pozbyć się myśli, że to
było bardzo dobre. Wyglądało na to, ze Douglas się wczuł, że bardzo o nią dbał.
Doskonale to wymyśliłeś, żeby nikt nie jechał do O’Malleya.
Alexandra zrobiła krok do tyłu. Nie miała ochoty słuchać o machinacjach służby
Douglasa. Nie była pewna, czy Tony nie będzie próbował jej zatrzymać. Albo Hollis, czy
pani Peacham. Przygryzła dolną wargę, usiłując wymyślić jakiś plan.
Przyszło jej do głowy, że nikt z. nich nie będzie miał śmiałości jej tknąć. Mogą
krzyczeć, mogą robić zamieszanie, ale nawet Tony - tak bezczelny i lojalny wobec kuzyna -
nie miałby odwagi zamknąć jej na klucz, a tylko w taki sposób mogą ją powstrzymać przed
wyjazdem.
Wciąż była hrabiną Northcliffe i mogła robić, co jej się podoba. Tylko Douglas
mógłby ją zatrzymać, a on tego nie zrobi. Nie była jednak kompletnie stuknięta i poczekała,
aż Tony wybierze się gdzieś z Melisandą. Słyszała jej podekscytowany głos, kiedy mówiła
pani Peacham, że Tony zabiera ją do Rye, pięknego i bardzo starego miasta.
- Tak, Mellie - potwierdził Tony pieszczotliwym głosem, całując ją w skroń. - Rye
otrzymało prawa miejskie w 1285 roku. No wiesz, Edward I. To urocze miasto, a na spacerze
po klifie znowu cię pocałuję.
Tuż po południu lady Alexandra, która wkrótce miała przestać być hrabiną
Northcliffe, uzbrojona w jedną walizkę i swoje trzydzieści funtów, zdecydowanym krokiem
wyszła frontowymi drzwiami.
Hollis stał w przejściu ze zrezygnowaną miną. Wszystkie jego argumenty spełzły na
niczym, nie wywierając najmniejszego wpływu na jej lordowską mość.
Pani Peacham mięła czarne spódnice.
Hrabia pojechał na południowy kraniec posiadłości Sherbrooke'ow obejrzeć domy
dzierżawców, które bardzo ucierpiały podczas burzy.
Co robić?
Hollis nie poddawał się. - Proszę, milady, musi pani poczekać. Nie wydobrzała pani
jeszcze, nie może pani jechać. Proszę poczekać, aż hrabia wróci.
- Jeżeli natychmiast nie każesz podstawić powozu, pójdę pieszo.
Hollis miał ochotę pozwolić jej na to. Za daleko by nie uszła, hrabia szybko by ją
złapał. A niech go! Nie był pewien, czy ten przeklęty chłopak chciałby ją gonić. Za pier-
wszym razem gonił, ale teraz? Czemu się z tym nie pogodził? Od powrotu z domku
O’Malleya głupio się zachowywał. Hollis nie winił za to hrabiny, to wszystko przez hrabiego.
Zasłużył na porządne baty.
-Dobrze proszę pani - powiedział wreszcie, czując gorzki smak przegranej. Kazał
zaprząc powóz i pchnąć któregoś ze stajennych na poszukiwanie hrabiego.
-Tylko szybko, bo mu uszy pokarbuję!
Dziesięć minut później Alexandra siedziała już w powozie hrabiego, nakazawszy
stangretowi wieźć się do domu. Walizka leżała na siedzeniu naprzeciwko - wracała tylko z
tym, co przywiozła ze sobą.
Kiedy powóz zatrzymał się nagle i z zewnątrz doszły ją jakieś okrzyki, wysunęła
głowę przez okno chcąc zobaczyć, co się stało.
Zobaczyła twarz wpatrującej się w nią starszej kobiety, która wyglądała na kogoś z
rodziny Sherbrooke'ow. Kobieta patrzyła na nią z rozdziawionymi ustami, zupełnie tak samo,
jak przed chwilą Hollis.
Za nią pokazała się twarz młodej, ślicznej dziewczyny, która zawołała radośnie. - To
ty jesteś żoną Douglasa? Jak wspaniale, oczywiście, że to ty! Cudownie! Nazywasz się Meli...
nie, nie, ty jesteś tą drugą siostrą! Witaj w rodzinie Sherbrooke'ow.
Alexandra uniosła oczy do góry. Szczęście najwyraźniej ją opuściło.
Ta druga kobieta, niewątpliwie tymczasowa teściowa Alexandry, zakaszlała
alarmująco głośno i oświadczyła: - Nie pojmuję, dlaczego jeszcze tu jesteś. Nie powinnaś
odwiedzać dzierżawców, to nie do ciebie należy. W porównaniu z siostrą jesteś nikim, tak mi
mówiono. W ogóle jesteś nikim. Mój syn nigdy by cię nie wybrał.
Alexandra poczuła się jak szmata, ale odpowiedziała ze stoickim spokojem. - Z
pewnością ma pani rację. Pani syn mnie nie chce. Nie wybieram się z wizytą do dzierżawców,
wyjeżdżam. Nie, proszę nic nie mówić. Cieszę się, że będzie pani miała przyjemność, widząc,
jak odjeżdżam.
Właśnie miała powiedzieć stangretowi, żeby ruszał, kiedy drzwi powozu otworzyły
się i ze środka wyskoczyła młoda dziewczyna.
- Pozwól mi jechać z tobą!
Alexandra zamknęła oczy, zazgrzytała zębami aż szczęki ją zabolały i zaklęła
soczyście niczym Douglas.
Druga kobieta wrzasnęła.- Joan, wracaj w tej chwili! Pozwól tej dziewusze odjechać!
Młoda dziewczyna nie zwróciła na nią najmniejszej uwagi. Otworzyła drzwi do
powozu Alexandry i wpadła do środka. Alex siedziała teraz twarzą w twarz ze swoją tym-
czasową szwagierką.
- Dokąd jedziemy? - zapytała Sinjun, uśmiechając się do Alexandry.
ROZDZIAŁ 12
Alexandra wpatrywała się w szwagierkę.
- Wysiądź, proszę. Słyszałaś, co powiedziałam. Nie jadę z wizytą do dzierżawców, ani
nigdzie indziej. Opuszczam Northcliffe Hall i nie mam zamiaru już nigdy tu wracać.
Sinjun spojrzała na nią z miną niewinnej zakonnicy. - Jadę z tobą, oczywiście. Proszę,
nie wyrzucaj mnie. Jestem teraz twoją siostrą i nie jestem zła, naprawdę, i...
- Nie przypuszczam, że jesteś zła. Po prostu opuszczam twego brata, zresztą zgodnie z
życzeniem twojej matki i chyba wszystkich tutaj, nawet służących. Nie mogę brać za ciebie
odpowiedzialności. Na litość boską, nawet się nie znamy! Zajmij się własnymi sprawami.
Wysiądź proszę.
Sinjun cała sprawa wydała się niezwykle interesująca. Więc tak powstaje małżeństwo?
To o wiele bardziej wciągające niż wszystkie greckie sztuki, które o północy pochłaniała przy
świetle świecy w bibliotece Douglasa. Sytuacja wydała jej się bliższa sztukom Drydena i
Wycherleya z okresu odrodzenia, w których nie rozumiała wszystkich dialogów, ale to, co
rozumiała wystarczało, żeby śmiać się do rozpuku. Wiedziała też, iż nie powinna mówić
Douglasowi, że je czytała. Czuła, że nie byłby tym zachwycony.
-Dlaczego opuszczasz Douglasa?
-Wysiądź, proszę. Zamiast wysiąść, Sinjun pomachała ręką do stangreta i jej powóz
odjechał. Teściowa wciąż wyglądała przez okno. Na jej twarzy malowało się
zmieszanie połączone z nadzieją. Nie próbowała zatrzymać powozu.
- Nie ma wyboru, chyba że każesz mi iść pieszo. Nie, nie każesz. Porozmawiajmy.
Tego już było za wiele. Alexandra potrząsnęła głową, złapała swoją walizkę i
wysiadła z powozu. Spojrzała na przerażoną twarz stangreta. - Proszę zabrać ją do domu.
-Nie mogę -jęknął. - Jego lordowska mość rzuci mnie na pożarcie świniom. Nie mogę.
Błagam, niech milady mnie o to nie prosi! Nie mogę pani zostawić. To by znaczyło,
że poderżnie mi gardło, skórę wygarbuje!
-Lord na pewno nie jest taki okrutny i niesprawiedliwy! To nieważne, to już nie mój
problem. Nic mnie to nie obchodzi. Zostań tu albo wracaj do Northcliffe, ja idę!
Odwróciła się i ruszyła. Walizka była cięższa niż przypuszczała. Nie szkodzi. Nie
zatrzyma się, da radę.
U jej boku wyrosła ni stąd, ni zowąd Sinjun, pogwizdując pod nosem, jakby wyszły na
miłą popołudniową przechadzkę, by uganiać się za motylkami. Powóz jechał w pewnej
odległości za nimi.
- To absurd - powiedziała Alexandra. Prawie krzyczała ze złości. Odwróciła się do
Sinjun. - Co tu ze mną robisz?
Nigdy nic ci nie zrobiłam. Nawet cię nie znam.
Sinjun przechyliła głowę i oświadczyła po prostu: - Jesteś moją siostrą. Nigdy nie
miałam siostry, tylko trzech braci, i mówię ci, to nie to samo. Douglas pewnie cię rozzłościł.
Czasami bywa trochę autokratyczny, nawet surowy. Ale ma dobre intencje. Na pewno nie
skrzywdziłby stangreta!
-Ma dobre intencje w stosunku do ciebie, ale ja jestem dla niego nikim. Idź sobie!
-O nie, nie zostawię cię. Douglas mnie także rzuciłby świniom na pożarcie. Ma bardzo
surowe zasady, jeśli chodzi o chronienie dam. Może trochę staroświeckie, ale
ostatecznie to on jest głową rodziny Sherbrooke'ow i swoje obowiązki bierze bardzo
serio. Rozumiesz, jest nas wielu.
-Swego małżeństwa nie traktuje poważnie. Idź sobie!
-Słyszałam, że spodziewał się kogoś innego niż ty, ale nie zwróciłam na to uwagi.
Tony nigdy nie oddałby mu niedźwiedziej przysługi, jeżeli wiesz, co mam na myśli.
Nigdy nie widziałam Melisandy, ale podobno to najpiękniejsza kobieta w południowej
Anglii, może nawet w zachodniej Anglii. Sądzę, że Douglas bardzo szybko straciłby
dobry humor, gdyby Tony ożenił go z Melisandą. Nie chcę obrazić twojej siostry, ale
Douglas nie chciałby kobiety, która wie, że jest piękna i domaga się ciągłych
zachwytów nad swoją urodą. Tony dobrze zrobił, choć mam nadzieję, że wiedział, co
robi. Nie rozumiem jednak, dlaczego...
Alexandra przerwała jej. Bardzo spokojnie i bez ogródek wyjaśniła. - Posłuchaj. Twój
brat mnie nie chce. Chce Melisandę. Kocha ją. Przygnębienie nie ma tu nic do rzeczy. Nie
obchodzi go, że ona jest świadoma swojej urody. Chce ją podziwiać przez następne
pięćdziesiąt lat. Chętnie zabiłby Tony'ego, jest nieszczęśliwy. Wyjeżdżam, żeby sam nie
odwiózł mnie do ojca i nie porzucił na progu Claybourn Hall jak jakąś niechcianą paczkę.
Sinjun, nie zrobiłabyś tego samego? Nie chciałabyś uciec od takiego poniżenia?
Nazwała ją Sinjun. Sinjun uśmiechnęła się bez chwili wahania. - Mam dopiero
piętnaście lat, dlatego nie do końca rozumiem, co się stało. Ale zgadzam się z tobą. Jesteś
pewna, że Douglas tak by cię upokorzył? Nie potrafię sobie wyobrazić, żeby coś takiego
zrobił. Nie jest okrutny.
- Dla ciebie nie byłby.
Sinjun potrząsnęła tylko głową. - W zeszłym roku przetrzepał mi tyłek brzozową
witką. Uważał, że zasłużyłam, a ja miałam inne zdanie. Nawet nie pamiętam, co zrobiłam.
Czy to nie okropne? Słuchaj, nie mogę cię zostawić samej. Naprawdę zamierzam z tobą iść.
Mogę zwracać się do ciebie Alexandra? A może nawet Alex? To męskie imię. tak jak moje.
Masz jakieś pieniądze? Musimy mieć jakieś pieniądze.
Alexandra patrzyła na nią, nie wiedząc, co począć. Zrozumienie rodziny
Sherbrooke'ow przekraczało jej możliwości. Zdała sobie sprawę, że kiwa głową. Słyszała o
falach przypływu, ale nigdy nie przyszło jej do głowy, że mogłaby sama doświadczyć ich
działania, w dodatku nie będąc nad morzem.
- Dobrze, bo matka nigdy nie daje mi ani grosza, chyba że na Boże Narodzenie, a i
wtedy muszę się rozliczyć z każdego pensa, nawet z tego, co wydałam na prezent dla niej.
Zawsze mnie krytykuje. W zeszłym roku własnoręcznie uszyłam pół tuzina
chusteczek dla Douglasa, a ona powiedziała, że płótno było za drogie a ściegi krzywe i że
należałoby je wyrzucić. Douglas oczywiście ich nie wyrzucił. Powiedział, że mu się podobają
i używa ich. Jak tak o tym myślę, to było upokarzające. Może trochę rozumiem.
Chciałabym być traktowana jak rozsądna osoba, nie poklepywana po głowie jak mops.
- Tak - powiedziała Alexandra.
Sinjun zatarła dłonie.
- Jestem wyższa niż ty i dużo większa. Pewnie nie będę mogła nosić nic z tego, co
masz w walizce. Może coś mi kupimy po drodze. Jak to daleko? Mam nadzieję, że kilka dni
drogi. Tęsknię za przygodami. To ci dopiero będzie zabawa! Może nawet spotkamy
rozbójników? Jakie to będzie romantyczne, prawda?
Właśnie wtedy Alexandra zaczęła zdawać sobie sprawę z tego, że ta gadatliwa
piętnastolatka schwytała ją w pułapkę.
- Uwielbiam spacerować i podziwiać naturę - mówiła dalej Sinjun. - Znam też sporo
interesujących historii dla zabicia czasu. Jeżeli cię znudzę, tylko powiedz, a będę cicho.
Alexandra - zakłopotana, oszołomiona i pokonana - była w stanie tylko skinąć głową.
- Douglas mówi mi po prostu, żebym zamknęła buzię, Ryder też. Tysen - zamierza
zostać pastorem - ma ochotę powiedzieć to samo, ale boi się, ze spali go ogień piekielny,
jeżeli powie, co naprawdę myśli. Ta jego ścieżka cnoty jest bardzo denerwująca, ale Douglas
powiada, że musimy być cierpliwi, bo Tysen jest jeszcze młody i nie nabrał rozumu. Tysen
wyobraża sobie, że kocha taką jedną. Jak ją widzę, to niedobrze mi się robi - taka jest dobra i
zachowuje się stosownie. Ryder wyśmiewa się z Tysena i mówi, że ona jest dwojga imion -
Melinda Beatrice - co przyprawia go o mdłości, i że się wdzięczy, i nie ma biustu.
Alexandra poddała się. Popatrzyła na słodką twarzyczkę swojej pełnej entuzjazmu
towarzyszki, odwróciła się i pomachała na stangreta.
-Co robisz?
-Jedziemy do domu - wyjaśniła. - Wracamy.
-O, nie będzie przygody. Jaka szkoda. Może kiedyś wybierzemy się razem zbierać
muszle. To miły sport. Chodźmy, pomogę ci wsiąść.
Nie minęło jeszcze pięć minut a Alexandra zobaczyła chytry uśmieszek na twarzy
Sinjun. Patrzyła z niedowierzaniem i mrugała oczyma - nareszcie zrozumiała. Ta mała celowo
ją wrobiła. Szczera dziewczyna, ha! Alexandra czuła się jak skończony dureń. Dobry Boże, za
jakąż to piekielną przyczyną znalazła się w samym środku tej straszliwej rodzinki?
Wrobiona przez piętnastolatkę o wyglądzie niewiniątka. To było takie poniżające,
bardziej niż upadek z konia.
*
Douglas stał na najniższym stopniu schodów, z dłońmi na biodrach. Patrzył jak przed
dom zajeżdża powóz i zatrzymuje się nie dalej niż dwa metry od niego. Stangret miał
zwycięską minę. Uśmiechał się z ulgą. Douglas cieszył się, że wysłał matkę do holu i kazał jej
stamtąd nie wychodzić. Jej pierwsze zetknięcie z synową niezbyt dobrze wróżyło. Westchnął.
Tysen opowiadał mu, co zrobiła Sinjun, jak się zachowała i jak powinien ją ukarać, ale
Douglas tylko się, uśmiechał, myśląc, że raczej jej podziękuje.
Znał Sinjun. I nie mylił się co do niej. Przyprowadziła z powrotem jego zbłąkaną
żonę, i to bardzo szybko. Powinna była urodzić się mężczyzną, byłby z niej zręczny generał.
Kiedy drzwi powozu otworzyły się, ze środka wyskoczyła Sinjun. Douglas nawet się
nie poruszył. Patrzył za nią. Wreszcie wyłoniła się Alexandra, ze spuszczoną głową i
opuszczonymi ramionami. Wyglądała na pokonaną i to jeszcze bardziej go rozgniewało.
-Widzę, że wróciłaś - powiedział, zimny jak ryba w przerębli.
-Tak - Alexandra nawet na niego nie spojrzała. - Nie chciałam, ale wygląda na to, że
nie daję sobie rady nawet z najmłodszą z Sherbrooke'ow.
Resztką sił trzymała swoją wielką walizkę i to rozgniewało ją jeszcze bardziej. Nie
zdążyła na dobre wyzdrowieć, a już znowu próbowała mu uciec - i w dodatku z tą walizą!
-Sherbrooke'owie dobrze sobie radzą. Zazwyczaj.
-Milordzie, czy teraz pozwolisz mi już odejść? - Mówiąc to, podniosła głowę i
patrzyła mu prosto w oczy. - Chcę odejść. Czy mogę prosić o pozwolenie?
-Nie - Douglas podszedł do niej i wyrwał walizkę z jej dłoni. - Chodźmy.
Nie poruszyła się. Zdawał sobie sprawę, że każdy, najlichszy służący Sherbrooke'ow,
z zapartym tchem ogląda ten przeklęty melodramat, który będzie pożywką dla plotek na wiele
nudnych zimowych wieczorów.
Przysunął się do niej i powiedział bardzo cicho - Jestem wykończony twoją
nieroztropnością. Nie myślisz, jesteś nierozważna i nie będę tego tolerował. Wejdziesz ze
mną i to zaraz. I na litość boską, przestań zachowywać się tak, jakbym miał cię obić!
Wyprostowała się i weszła za nim do holu.
Stała tam jej teściowa z miną taką, jakby miała zamiar zabić ją wzrokiem. Alexandra
cofnęła się, nie chciała tego. Spojrzała na stojącego obok matki młodziana i pomyślała, że to
pewnie Tysen, ten zakochany w dziewczynie, co ma dwa imiona, ale nie ma biustu. Sinjun nie
było nigdzie widać, ale Alexandra wiedziała, że obserwuje, co się dzieje. Żaden Sherbrooke z
pewnością nie przepuściłby takiego widowiska.
Kiedy się zatrzymała, Douglas odwrócił się do niej. - O co teraz chodzi?
-Kiedy zamierzasz odwieźć mnie do ojca?
-O co ci, do diabła, chodzi?
-Dobrze wiesz, że nie chcesz, żebym tu została. Odeszłam sama, bo nie chciałam
tracić twojego cennego czasu, a sobie wolałam oszczędzić dalszych poniżeń. Gdybyś
pozwolił mi odejść, już nigdy byś mnie nie zobaczył. - Przerwała, a w jej głosie
zabrzmiała gorzka nuta. - Czy to znaczy, że wolisz sam mnie odwieźć? Taką ci
sprawia przyjemność upokarzanie mnie? Chcesz powiedzieć mojemu ojcu, że się nie
nadaję i że chcesz zwrotu pieniędzy?
-Ciszej, do diabła!
-Dlaczego? Twoja matka tak się cieszy na mój widok jak na widok zarazy! Pewnie
jest szczęśliwa słysząc moje słowa.
-Bądź cicho!
-Nie będę! Nie jesteś już moim mężem. Nie będę cię słuchać.
-Jesteś w moim domu! Ja jestem tu panem, nikt inny. Będziesz robiła dokładnie to, co
ci każę. Koniec i kropka! Dość tych bzdur!
Spokojna i łagodna Alexandra rzuciła się w tym momencie na męża z pięściami.
Tak go tym zaskoczyła, że pozwolił jej się tłuc. Po chwili przyszedł do siebie i
łagodnie, ale stanowczo złapał ją za ręce. -Dość, Alexandre, wystarczy. Musimy
porozmawiać.
- Nie! - odpowiedziała.
Douglas święcie wierzył w rozsądek i rozum. Potrafił panować nad emocjami. Był też
przyzwyczajony do tego, że to on jest panem domu. Nie żeby był despotą czy nieokrzesanym
dzikusem, ale jego opinia zawsze się liczyła, jego zdanie stawało się prawem. A ta przeklęta
kobieta ośmiela się mu przeciwstawiać. To było nie do zniesienia i doprowadzało go do furii.
Sam nie wiedział, co ma zrobić.
W armii krnąbrny żołnierz zostałby po prostu wyrzucony z oddziału i wychłostany.
Ale co powinien zrobić mąż, kiedy żona okazuje mu nieposłuszeństwo przy wszystkich
służących, przy matce, bracie i siostrze? Jeżeli go bije?
-Nie - powtórzyła.
-Niech jedzie - powiedziała hrabina matka. - Chce jechać, to niech jedzie. Puść ją.
Spojrzał na nią jak jeszcze nigdy w życiu. - Proszę, żeby mama się nie wtrącała.
Zatkało ją.
Douglas zignorował to i zwrócił się do żony. - Jeżeli ze mną nie pójdziesz, i to w tej
chwili, przerzucę cię przez ramię i zaniosę.
Była to bardzo precyzyjna groźba. Alexandra uznała, że wystarczy już tego cyrku dla
służących. Była na to zbyt dumna. Odwróciła się na pięcie i poszła w kierunku drzwi
frontowych, z głową w górze i kijem od szczotki w plecach.
W tym momencie Sinjun wrzasnęła głośno, tak głośno, że wszyscy odwrócili się w jej
stronę, łącznie z Alexandra.
Podskakiwała i wrzeszczała co sił.
-Do cholery! - krzyknął Douglas. - Bądź cicho!
-Szczur! Szczur! Wielki i włochaty! Tam, włazi Alexandre pod spódnicę!
Alexandra zgarnęła suknię i wbiegła do najbliższego pokoju. Był to złoty salonik. Z
hukiem zatrzasnęła drzwi, zatrzymała się na środku pokoju i zrozumiała, ze Sinjun znowu ją
nabrała. Nie było żadnego gryzonia. Może zapobiegła dalszemu upokorzeniu? A może
Douglas po prostu pozwoliłby jej odejść? Nie odwróciła się, kiedy drzwi się otworzyły. Nie
odwróciła się nawet, słysząc odgłos przekręcanego w zamku klucza.
-Twoja siostra to rozrabiaka - stwierdziła.
-Jeżeli będziesz ostrożna, może unikniesz porządnego lania. Jeżeli tak będzie, dziękuj
za to Sinjun.
Alexandra powoli podeszła do sofy i usiadła na niej. Ręce złożyła na kolanach i
siedziała nieruchomo jak głaz.
- Napijesz się wina? Brandy? Ratafii?
Pokręciła głową.
Stał tuż przed nią, z rękami skrzyżowanymi na piersiach.
- Jak się czujesz?
Tak ją tym zaskoczył, że aż podniosła na niego wzrok.
- Dobrze, dziękuję. Czuję się na tyle dobrze, że mogę wracać do Claybourn Hall.
Oczywiście bez ciebie.
- Śmiem wątpić.
- A to niby czemu? Co za różnica, jeżeli padnę martwa po drodze?
- Nie odzyskam odprawy od twojego ojca.
Wstała i wyciągnęła do niego dłoń. - Daj mi ten klucz.
Głupia byłam, że zostałam tu tak długo, znosząc twoje impertynencje. Myliłam się
sądząc, że mnie zaakceptujesz, że zrozumiesz, iż mogę być dla ciebie całkiem dobrą żoną.
Myliłam się w tym, co czułam... nieważne. Szybko zaczęłam cię nienawidzić, prawie tak
mocno jak ty mnie. Nie zostanę tu ani minuty dłużej. Daj mi ten klucz.
Douglas przeciągnął palcami po włosach i zaklął. - Nie całkiem o to mi chodziło.
Chciałem z tobą porozmawiać, nie walczyć, nie obrażać ciebie albo słuchać, jak ty obrażasz
mnie. Nie nienawidzisz mnie, na pewno nie. Nigdy nie miałem zamiaru odwieźć cię do ojca
w hańbie.
-Nie wierzę ci.
-Usiądź, proszę.
-Daj mi klucz, a wyjadę. Douglas złapał ją wpół i podniósł do góry. Zaniósł na fotel i
posadził. Stał przed nią, blokując drogę ucieczki.
-Teraz mnie wysłuchasz. Nie wiem, jak do tego doszło, ale jesteśmy w sytuacji
patowej. Myślałem, że jesteś bardziej rozsądna, bardziej...
-Uległa? Głupia?
-Do diabła, cicho bądź! Nic z tych rzeczy. Krew mnie zalewa przez tę kobietę!
Chodził tam i z powrotem. Patrzyła na niego niepewna, nie wiedząc, o co mu chodzi.
Zatrzymał się, pochylił się nad nią i złapał za oparcie fotel, na którym siedziała. -
Dobrze, powiem ci, że podjąłem decyzję. Jeszcze w domku O’Malleya.
Patrzyła na niego bez cienia zainteresowania.
Wyprostował się i spojrzał na nią z góry. - Postanowiłem cię zatrzymać jako moją
żonę. Nie będę anulował małżeństwa, twój ojciec może zatrzymać odprawę. Będziesz dla
mnie tak samo odpowiednia jak każda inna kobieta. Miałaś rację, będziesz dobrą żoną. Jesteś
z dobrej rodziny, dobrze wychowana-przynajmniej tak mogłoby się zdawać. Jeżeli cię
zatrzymam, oszczędzę sobie podróży do Londynu. Nie będę musiał szukać odpowiedniej
kandydatki i zalecać się do znudzenia. Tony miał rację, niech go szlag! Oczywiście, mam
pewne zastrzeżenia. Musisz się nauczyć powściągać swój niewyparzony języczek. Myślę, że
będę ci mógł pomóc poprawić maniery i zachowanie względem mnie. Tak więc, Alexandra,
nie musisz wyjeżdżać, nie musisz działać pod wpływem emocji. Jesteś moją żoną - uznaje cię
za żonę -jesteś hrabiną Northcliffe. Nachylił się do niej.
Alexandra bardzo powoli uniosła się z fotela. Odstąpił o krok, nadal nachylony,
oczekując, aż z łkaniem rzuci mu się na pierś, będzie błogosławiła jego szlachetność, całowa-
ła dłonie i przysięgała oddanie i wierność po wieczne czasy. Odwróciła się powoli i równie
wolno podniosła intarsjowany stolik, stojący obok fotela. Uniosła go nad głową i rzuciła.
Patrzył, nie wierząc własnym oczom. Uskoczył w ostatniej chwili i stolik uderzył go w ramię,
nie w głowę. Z ręki wypadł mu klucz i stuknął o podłogę.
Podniosła go i podbiegła do drzwi. Douglas potrząsał głową, zdezorientowany,
zmieszany i rozwścieczony. Był szybki, ale nie dość szybki. W mgnieniu oka wyskoczyła z
pokoju, zatrzasnęła mu drzwi przed nosem i zamknęła je na klucz. Uwięziła go! Patrzył na
drzwi.
Ta przeklęta baba zamknęła go w złotym saloniku. Skądinąd piękne, starodawne drzwi
były grube i bardzo mocne. Żeby je wyważyć, trzeba było co najmniej pięciu chłopa. Douglas
służył swego czasu w wojsku. Był silny, był przebiegły, rzadko przegrywał w boju. Psia krew,
nawet mówił płynnie po francusku i hiszpańsku. I mimo to ta kobieta wyprowadziła go w
pole. Tego już było za wiele.
Poddał się i zawołał - Otwórz drzwi! Alexandra, otwórz te cholerne drzwi!
Z drugiej strony dochodziło go stukanie i jakieś głosy, ale nikt nie przekręcał klucza w
zamku.
- Otwórz!
Usłyszał wreszcie głos Hollisa, który oświadczył. - Milordzie, raczy pan chwilę
zaczekać. Jej... hm... lordowska mość wyrzuciła klucz, jak się domyślamy, gdzieś pod schody.
Właśnie go szukamy.
-Hollis, zatrzymaj ją! Nie pozwól jej odejść!
-Nie ma potrzeby się denerwować, milordzie. Lady Sinjun... hm... właśnie ją, że tak
powiem, dosiadła.
Tego już było za wiele. Stał jak głupiec, nie odzywając się, nie mogąc nic zrobić,
całkowicie bezradny. Wreszcie drzwi się otworzyły. W holu roiło się od służących, krewnych
i znajomych. Nie wiadomo skąd zjawili się wujaszek Albert i ciocia Mildred. Cały ten tłum
przekrzykiwał się i darł wniebogłosy, aż go uszy rozbolały.
Jego siostra siedziała okrakiem na Alexandre na pięknej czarno-białej posadzce z
włoskiego marmuru.
Potrząsnął głową. Co się porobiło w szacownym Northcliffe Hall! Odrzucił głowę do
tyłu i roześmiał się.
- Boże miłościwy! - od drzwi odezwał się znajomy głos. - Co się tu wyprawia?
Dlaczego Sinjun siedzi na Alexandre? Skąd się wzięli ci wszyscy ludzie? Chyba są tu
wszyscy żywi Sherbrooke'owie!
Tony i Melisanda dołączyli do tłumu.
ROZDZIAŁ 13
W porównaniu z tym, co nie tak dawno działo się w holu, grupa ludzi siedzących przy
stole w jadalni była wyjątkowo spokojna. Hollis - kamerdyner o aparycji biskupa - dzielnie
tkwił na posterunku i dyskretnie dyrygował lokajami. Nikt się nie odzywał, wyglądało na to,
że interesują ich wyłącznie serwowane właśnie jaja. Douglas siedział u szczytu mahoniowego
stołu, a po jego prawicy spokojna i cicha Alexandra. Hollis nalegał, żeby zajęła to właśnie
miejsce. Hrabina matka siedziała na drugim końcu.
Ależ zamieszanie, pomyślał Douglas i wziął plasterek szynki. Matka usiadła, jeszcze
zanim ktokolwiek zdołał wejść do jadalni, przed Alexandra. Douglas zauważył, kiedy było
już za późno. Nic nie powiedział, miał dość scen jak na jedno popołudnie. Wolał nie
zastanawiać się nad reakcją matki, kiedy dowie się, że nie jest już panią Northcliffe Hall i
krzesło naprzeciwko pana domu do niej nie należy. W tej chwili wydawała się bardzo
zadowolona z siebie i trochę go to, prawdę mówiąc, martwiło. Cieszyła się, że synowa
wywołała taką awanturę? Nadal wierzyła, że Alexandra opuści Northcliffe Hall? Że nawet
jeżeli zostanie, nie będzie tu gospodynią?
A Alexandra zdawała się nie pamiętać o swoich obowiązkach pani domu, niepomna,
że hrabina matka zajmuje miejsce, które należy do niej. Co robić?
Spojrzał z dezaprobatą na jej nachyloną głowę. Dawał jej niebo i ziemię, i na dokładkę
siebie za męża, a ona rzuciła się na niego jak wściekły pies, cisnęła w niego stolikiem i
zamknęła w złotym saloniku. Powinna być wdzięczna, skakać do góry z radości niczym konik
polny, dziękować za szczodrobliwość, kajać się i bić w piersi, bo przecież zachowała się
równie niecnie jak Tony i jej ojciec. A ona co? Nie potrafił tego pojąć, zwłaszcza po tym, jak
rozebrała się przed nim do naga i gotowa była mu się oddać, żeby tylko nie myślał o
unieważnieniu. No, może nie traktował jej aż tak dobrze. Ostatecznie odrzucił ją, i to bardzo
stanowczo. Ale z drugiej strony tak troskliwie się nią opiekował, kiedy była chora. Nie, tamto
się nie liczyło. Uratował jej życie. Pokręcił głową. To przeszłość, dobra czy zła, ale prze-
szłość. Co było, a nie jest... Teraz liczy się tylko to, że postanowił ją zostawić.
Rozbawienie na widok Sinjun siedzącej okrakiem na jego żonie bardzo szybko mu
przeszło. Alexandra była naprawdę wściekła, cała czerwona na twarzy, ale nie mogła się
nawet ruszyć przygnieciona przez silniejszą przeciwniczkę. Na jej widok wtedy się roześmiał
- teraz wydawało mu się, że nie ma w nim już ani grama poczucia humoru.
Rzeczywistość nie wyglądała różowo. Jego żona dochodziła do siebie po chorobie, ale
jadła stanowczo za mało, żeby wyzdrowieć. Kiedy chciał jej powiedzieć, że musi więcej jeść,
przypomniał sobie, jak podniosła stolik w złotym saloniku. Niby taka słaba, a miała dość sił,
żeby go uderzyć. Spojrzał na Melisandę i westchnął. Była tak piękna, że wszystko przy niej
bladło i stawało się nieważne. Z namysłem przeżuwał szynkę, coraz bardziej przygnębiony.
Ciszę przerwała Sinjun, oświadczając wesoło: - Jak to miło! Tylu nas tu razem. Miło
cię poznać, Melisando. Jesteśmy spokrewnione, czy mogę mówić ci po imieniu?
Melisanda uniosła swą piękną twarz, spojrzała z nikłym zainteresowaniem na siedzącą
naprzeciw niej energiczną dziewuszkę i odpowiedziała: - Ależ oczywiście.
-Mów jej Mellie - dodał Tony. - Sinjun jest moją ulubioną kuzynką.
-Tony, jestem twoją jedyną kuzynką!
-O nie, mam jeszcze trzy kuzynki, wszystkie z wystającymi zębami. Mieszkają w
towarzystwie swoich dwudziestu kotów i robią mi kapcie na drutach na każde Boże
Narodzenie.
-Chyba powinnam ci podziękować - stwierdziła Sinjun. - Mellie... ładnie.
Ku zdziwieniu Alexandry, jej siostra uśmiechnęła się i rzekła: - O ile wiem, jeszcze
nigdy nikt nie powalił Alexandry na podłogę i nie usiadł na niej. Masz tupet.
Ku dalszemu zdziwieniu Alexandry, Sinjun zamknęła buzię, rzuciła przepraszające
spojrzenie i spuściła głowę.
Kiedy ciocia Mildred, chuda jak patyk starsza pani o przeszywającym spojrzeniu,
odezwała się, Douglas wiedział, że nastąpił kres błogosławionej ciszy przy stole.
- Nie jestem do takich rzeczy przyzwyczajona.
Przygotował się do zmasowanego ataku i, na miły Bóg, nie rozczarował się.
- Twój wuj i ja przybywamy z wiadomością od markiza
Dacre, który powiadamia o rychłej wizycie w Northcliffe
Hall jego córki, Juliette, istoty pięknej i słodkiej, z ogromnym posagiem, i co
widzimy?! Tę oto osobę na podłodze i oszalały tłum! Jestem przekonana, że Juliette nigdy w
życiu ani chwili nie leżała na podłodze, a zwłaszcza pod kimś.
Douglasie, narobiłeś bałaganu. Dowiadujemy się, że poślubiłeś przez pełnomocnika j
ą. Mówią nam, że Tony poślubił dla siebie j ą, tę którą ty zamierzałeś był poślubić. Douglasie,
to więcej niż dziwne. I to wszystko, nie mówiąc nam ani słowa. Być może to znak, że robisz
się podobny do twego dziada.
Wuj Albert odchrząknął.
-Mildred mówi o ojcu twojego ojca, nie ojcu twojej drogiej matki. Tenże właśnie
ojciec zszedł w siedemdziesiątym drugim, na polowaniu, o ile sobie przypominasz.
-Wszyscyśmy słyszeli o stukniętym Karolu - powiedział Tony. - Ale to nie było tak,
że lis przestraszył konia, a dziadunio spadł i skręcił sobie kark?
-Ależ oczywiście, że nie, Tony, mój chłopcze - odpowiedział wuj Albert. - Koń wcale
się aż tak nie wystraszył. Karol na pewno myślał o tych swoich chemikaliach i nie
uważał.
Ciocia Mildred rzuciła się na nowy temat jak jastrząb na bezbronne pisklę. - Mój
Albercie, być może ostatecznie dobił go ten wypadek podczas polowania, ale już na długo
przedtem nie miał dobrze w głowie. Bardzo dziwnie się zachowywał. Miał trzy gadające
papugi! I te eksperymenty we wschodnim skrzydle. Dochodziły stamtąd niezwykle przykre
zapachy.
Douglas był zafascynowany. Od dzieciństwa słyszeli opowieści o swoim
ekscentrycznym dziadku. Dopiero po dłuższej chwili doszła do niego wiadomość, którą
przekazała ciocia Mildred. - Ciocia mówi, że przyjedzie tu córka markiza Dacre?
- Nie inaczej. Twój wuj i ja zaprosiliśmy ją. Ktoś musiał wziąć sprawy w swoje ręce.
Nie zachowywałeś się tak, jak powinieneś. Jednak to, co teraz zrobiłeś, jest nie do
naprawienia, nawet przeze mnie. Jesteś żonaty z nią, a nie z tą śliczną dziewczyną, z którą jest
żonaty Tony, a w dodatku przyjeżdża Juliette. Doprawdy nie wiem co robić, aleja nie
zawiniłam. Będziesz musiał przedsięwziąć kroki i naprawić sytuację.
Dobrze, tylko jak, zastanawiał się Douglas.
Ciocia Mildred zamilkła i ze śmiertelną powagą przyglądała się cielęcinie na swoim
talerzu.
Odezwała się hrabina matka. - Zgadzam się z tobą, moja droga. To wszystko jest
wysoce przygnębiające, jednak nie należy za to winić Douglasa. To wina Tony'ego i tej tam
dziewczyny. To Tony wziął Melisandę, a Douglasowi zostawił tę, tę...
-Mamo - Douglas nachylił się nad stołem. - Proszę uważać, co mama mówi. Ja tu
jestem panem i ja decyduję co ma być, a co nie.
-No właśnie - Sinjun wykrzywiła się do brata. - Oto jest pytanie.
Ręce mu opadły. Nikt się go nie słuchał, nawet siostra smarkula.
Hrabina trochę się uspokoiła. - Lady Melisando, może jeszcze odrobinkę tarty z
jabłkami? Jest wyśmienita, to jeden ze specjałów naszego kucharza.
Melisanda pokręciła tylko głową i przyciszonym głosem zapytała męża: - Kim jest ta
Juliette?
- Kochanie, Juliette jest drugą pięknością po tobie. Ale po tobie, przysięgam.
- Chciałabym ją poznać. Musi być czarująca.
Boże, pomyślał Douglas, tylko nie to. Dwa klejnoty w jego domu.
-Cóż - odezwała się ciocia Mildred. - Nie ma sposobu, żeby odwołać jej wizytę, chyba
że porwie japo drodze jakiś rozbójnik.
-Niezły pomysł - Tony zrobił minę do Douglasa, który patrzył na Alexandre. - Co ty
na to, Tysen? Nic się nie odzywasz, nie masz ochoty pozałecać się do tej Juliette?
-O nie - powiedziała Sinjun. - Tysen kocha się w Melindzie Beatrice, ale niedługo mu
przejdzie. - Wykonała gest, jakby się modliła.
Tysen wyglądał tak, jakby miał ochotę przetrzepać jej skórę- Powstrzymał się od tego
i oświadczył z powagą kamienia nagrobnego: - Wkrótce powrócę do Oksfordu ukończyć
studia teologiczne. Juliette z pewnością jest czarująca, ale nie mogę zostać. Przykro mi.
Na tym rozmowa się skończyła.
Douglas spojrzał na Alexandre.
Widział, że się odsunęła, zamknęła i uciekła w głąb siebie. Siedziała na swoim
miejscu jak wcześniej, ale iskra w jej oczach zgasła. Była blada, obojętna i przygnębiona.
Nie mógł tego znieść. Rzucił serwetkę na talerz i wstał z krzesła. - Alexandre, czy
mogłabyś towarzyszyć mi do biblioteki?
Szybko się uczył - zamiast po prostu wyjść z jadalni, zakładając, że bez wahania
pospieszy za nim, czekał przy jej krześle. Spojrzała na niego i westchnęła. Żadnych scen,
pomyślała, zdając sobie sprawę, że wszyscy biesiadnicy, Hollis i lokaje aż wstrzymali
oddech, czekając na jej następny wyczyn.
-Oczywiście, milordzie - powiedziała, i spokojnie poczekała, aż Hollis odsunął jej
krzesło. Nawet położyła rękę na zaoferowanym przez Douglasa ramieniu.
-Prosimy o wybaczenie - powiedział Douglas. - Tony, zajmij się gośćmi, proszę.
Tylko nie mówcie już o moim charakterze.
-Opowiem anegdotkę z twojej przebałamuconej młodości. - Tony patrzył na
Alexandre.
-O tak! - zawołała Sinjun. - Pamiętam, że zarówno Ryder, jak i Douglas pobałamucili
sobie trochę.
Hrabina matka odezwała się, kiedy Alexandra i Douglas już wychodzili z pokoju. -
Biedny Douglas. Cóż on z nią pocznie? Tony, to nieładnie z twojej strony. Jego uwiązałeś
przy kimś takim, a ten piękny klejnocik zatrzymałeś dla siebie.
Ku zdziwieniu Douglasa, Melisanda rzekła: - Alexandra jest moją siostrą, proszę pani.
Proszę tak o niej nie mówić.
- No cóż - odpowiedziała stara hrabina.
-Bardzo dobrze, kochanie - wyszeptał Tony prosto do doskonałego uszka żony.
-Wydawało mi się, że to pochwalisz - odpowiedziała.
-Uczysz się - rzekł wolno. - Może pewnego dnia wejdzie ci to w krew. Nie będziesz
musiała rozważać moich reakcji, zanim coś zrobisz.
Alexandra nie odezwała się ani słowem. Przeszła u boku Douglasa przez hol
wejściowy, patrząc kątem oka na miejsce, w którym uległa przewadze Sinjun i została
powalona na podłogę.
Czuła się jak wystawiona na widok publiczny, bardzo samotna i zwyciężona. Ulżyło
jej, że nie musi już siedzieć z tymi okropnymi ludźmi, ale był przy niej Douglas, a tylko on
mógł ją naprawdę zgnieść.
Zaprowadził ją do biblioteki i zamknął drzwi na klucz. Tym razem dał jej klucz. -
Żebyś nie musiała się na mnie rzucać - wyjaśnił. - Chociaż raczej nie ma tu mebli, którymi
mogłabyś się posłużyć. Nawet ty nie dasz rady podnieść tego fotela. A co do podnóżka,
pozory mylą. Waży więcej od ciebie.
Potrząsnęła głową i szybko odsunęła się od niego. Stanęła za sofą.
Chciał, żeby się odezwała, ale milczała. Rzucił klucz na biurko.
Wziął głęboki oddech i oświadczył poważnie: - Alexandra, pora wyjaśnić sobie kilka
spraw.
Spojrzała na niego z wyrazem całkowitej obojętności.
Zmarszczył brwi. - Wystawiłaś mnie na pośmiewisko. Nie jestem z tego zadowolony,
jednak co się stało, już się nie odstanie. Przyznam nawet, że rzeczywiście odegrałem niejaką
rolę w tym, co się wydarzyło, że w pewnym sensie część winy spada na mnie. Masz coś do
powiedzenia?
- Twoja rodzina zrobiła sobie ze mnie pośmiewisko.
Nie jestem z tego zadowolona, jednak co się stało, już się nie odstanie. Przyznaję, że
odegrałeś największą rolę w tym, co się wydarzyło. To wszystko, co mam do powiedzenia.
_ W pewnym stopniu masz rację. Zachowali się nieładnie. Zadbam, żeby to się już
nigdy nie powtórzyło. Wróćmy teraz do ciebie i do twojego zachowania.
Wpatrywała się w niego bez słowa.
- Gdybym był tobą, też bym milczał. Przeprosiny zabrzmiałyby podejrzanie, jako że
zachowałaś się jak głupia, bezmyślna dziewka, niewarta hrabiowskiego tytułu.
Zamilkł. Jego mowa była słuszna, ale wiedział, że kontynuując, niczego nie osiągnie,
na pewno nie po tym, co zaszło w jadalni. Zważywszy gwałtowność jej usposobienia, mógł co
najwyżej oberwać sofą po głowie. Zmitygował się.
-Jednak - jak już wspomniałem - co się stało, już się nie odstanie. - Uśmiechnął się
przymilnie. - Musimy myśleć o przyszłości.
-O jakiej przyszłości?
-O tym właśnie chciałbym pomówić.
-Nie żywię zbyt wielkich nadziei co do przyszłości. Twoja matka wydaje się
wzburzona tym małżeństwem. Z całą pewnością cieszyłaby się, mając Melisandę za
synową. Jednak ponieważ Melisanda wypadła z gry, została Juliette. Choć ustępuje
Melisandzie urodą, to i tak jest piękna. Jeśli chodzi o mnie, jestem na przeciwnym
krańcu skali. Twoja matka nigdy mnie nie zaakceptuje. Nie mam ochoty znosić
poniżeń od ciebie i podłości ze strony twojej matki.
-Sądzę, że matka patrzy na Melisandę i nie widzi zagrożenia dla siebie - wypalił
Douglas bez zastanowienia.
- Ty jesteś inna, twardsza, poważniejsza. Nie może liczyć, że będziesz cały czas zajęta
balami i fatałaszkami.
Nie, ty na pewno chciałabyś osobiście nadzorować gospodarstwo - przerwał,
zaskoczony i poruszony tym, co powiedział.
Zauważyła jego zmieszanie. - Uważaj, bo mogę to uznać za komplement, niezależnie
od twoich intencji - oświadczyła.
- Nie to miałem na myśli. Melisanda z pewnością potrafi wykonywać swoje
obowiązki.
Mogła mu powiedzieć, że nie wiedziałaby, co zrobić z podartym prześcieradłem. -
Melisanda lubi malować akwarelami. Jest utalentowana. Ja nadaję się do doglądania
podartych prześcieradeł, ona zostawia przyziemne sprawy tym, którym Bóg poskąpił
szczególnych zdolności.
Nie wiedział, co jej odpowiedzieć.
- Co prawda, potrafię śpiewać. Żadna ze mnie madame Orzinski, ale mówiono mi, że
mam ładny głos. No i mam dobrą rękę do kwiatów i wszelkich roślin. Tutejsze ogrody są
bardzo zaniedbane.
W jego ciemnych oczach pojawiły się iskierki. - Próbujesz mnie przekonać, że
będziesz dobrą żoną? Zapominasz o swoich innych zaletach? - uśmiechnął się w duchu, wi-
dząc, jak się zmieszała i zbladła.
-Nie - powiedziała. - Nie chcę być twoją żoną. Chcę do domu. Nie możesz mnie
zmusić, żebym tu została.
-Ależ mogę i zmuszę cię, do czego tylko zechcę. Nie zapominaj o tym.
Zamiast miotać na niego przekleństwa, Alexandra policzyła w myśli do dziesięciu.
Nie zaatakuje go. Panuje nad sobą, jest spokojnego usposobienia i potrafi to udowodnić.
- Pragnąłeś mówić ze mną. O czym?
Nieźle, pomyślał.
-Suknia ci pękła pod prawą pachą. Pewnie przez to rzucanie stołem, albo może j a k
Sinjun tak na tobie siedziała...
-Cóż, jeżeli będę się przymilać, to pewnie kupisz mi nową.
-Pewnie tak.
-Niczego od ciebie nie chcę! Co chwilę byś mi to wypominał, jeżeli tylko byłbyś ze
mnie niezadowolony.
-Szkoda, bo masz mnie razem z moimi wszystkimi złymi nawykami, z krewnymi o
wrażliwości hipopotama i dobrymi dwoma tuzinami wścibskich służących. Tylko bez
inwektyw. Twój spokój to coś nowego, choć przyznaje, niezwykłego. Powiedziałem,
że nie unieważnię małżeństwa, że przyjmuję cię jako moją żonę. Nie zmieniłem zda-
nia. Masz coś do powiedzenia?
-Jesteś zboczony.
- Nie bardziej niż ty.
Miał rację. Rozsiadła się na sofie. Chyba ją rozbawił.
- Rozumiem. Robisz to, żeby uniknąć skandalu.
- Nie, ale masz rację. Z całą pewnością byłby skandal, i to niemały. Jednak nie to było
powodem. Mam nadzieję, że jak już się trochę uspokoisz, będziemy się dogadywać.
Dawał jej to, czego pragnęła od trzech lat, czego chciała tak bardzo, że posunęła się
nawet do próby uwiedzenia go. Rozebrała się i dawała mu siebie, a on ją poniżył i obraził.
Teraz była ubrana, miała dziurę pod pachą, a on mówił, że nie chce unieważnienia. Nie
całkiem to rozumiała. Z drugiej strony, jaki miała wybór? Czyż nie tego właśnie chciała
bardziej niż czegokolwiek innego?
Spojrzała na niego i powiedziała: - Dobrze.
Uśmiechnął się. Coś w środku przestało go uwierać. Nie zdawał sobie sprawy, że był
aż tak spięty, że aż tak czekał na jej odpowiedź.
-Kiedy się uśmiechasz, wyglądasz zupełnie inaczej.
-Chyba za często mnie takim nie widziałaś.
-Nie. Ja chyba też nieczęsto spokojnie się zachowywałam.
-Nie.
- Co masz zamiar zrobić?
Przechylił głowę. - A o czym myślisz? Masz ochotę na konną przejażdżkę? Sinjun już
wróciła, więc będziesz musiała spytać, czy pozwoli ci wziąć Fanny. Kupię ci innego
wierzchowca. W Branderleigh sprzedają klacze po dobrych rodzicach.
-Nie, z tą Juliette.
-A, diament drugiej próby.
- Tak, sprowadzony dla ciebie, do obejrzenia. Nie zniosę tego! - wstała i zaczęła
chodzić po pokoju. - Mam dość porównań. I ta Juliette... Boże, imię z tragedii Szekspira!
Przyjedzie i twoi krewni będą patrzeć na nią i Melisandę, a potem na mnie. Już widzę
ten wyraz niezadowolenia. Nie zniosę tego!
- Dla żadnego z nas nie byłoby to przyjemne. Muszę się zastanowić. Skoro już wiem,
że nie będziesz próbowała uciekać, mogę się tym zająć. Dobrze?
Pokiwała głową.
-Nie będziesz próbowała ucieczki?
-Nie. Wątpię, czy udałoby mi się przechytrzyć twoją siostrę.
-Udowodnisz to, dając mi te trzydzieści funtów?
-Nigdy!
-To znaczy, że mi nie ufasz. Dobrze. Wygląda na to, że ja pierwszy będę ci musiał
zaufać. Jesteś głodna? Niewiele zjadłaś. Wolałabyś położyć się i odpocząć? Zadbam,
żeby nikt ci nie przeszkadzał.
- Tak - słyszał desperację w jej głosie. - Chciałabym.
Spojrzał na nią przeciągle, ale nic nie powiedział.
ROZDZIAŁ 14
Była jedenasta w nocy. Alexandra siedziała na łóżku, oparta na poduszkach.
Wpatrywała się w ogień dogasający w kominku. Pokój oświetlało tylko kilka świec.
Przyjdzie dziś do niej?
„Mizantrop” Moliera leżał na łóżku, okładką do góry. Właśnie przeczytała: „Kobiety
takie jak ja nie są dla takich jak ty” i wciąż powtarzała to sobie w myślach. Biedny Douglas,
stracił nie tylko diament pierwszej próby, lecz także diament drugiej próby. Zastanawiała się,
jakim klejnotem ona mogłaby zostać. Może topazem, tak, topazem, półszlachetnym, niewiele
wartym, ale miłym dla oka. Solidny kamień, na który można liczyć. Wzięła książkę i
przewróciła stronę, usiłując coś przeczytać.
Przyjdzie?
Na białą stronę padł cień. Alexandra podniosła wzrok. Przy łóżku stał Douglas, ubrany
w błękitną, haftowaną złotą nitką koszulę nocną. Był bosy. Spojrzała w jego ciemne jak noc
oczy i zapytała: - Co tu robisz?
Uśmiechnął się do niej i wziął książkę z jej rąk. - A, „Mizantrop”. Niestety po
angielsku. Nie czytasz po francusku? Jest o wiele zabawniejsza.
- Być może - odpowiedziała. - Znam tę sztukę dobrze i lubię jeszcze bardziej, nawet
po angielsku.
Przerzucił kilka stron i przeczytał: - „Kwitnie dziś oszustwo”... Co ty na to?
O tak, jej oszustwo. Oszustwo Tony'ego. Nigdy im tego nie wybaczy.
-To niezbyt miło z twojej strony, że wybrałeś akurat to zdanie. Jest tyle innych.
-Myślałem o swojej siostrze i jej machinacjach. Słyszałem, jak z całych sił krzyczała,
że szczur wchodzi ci pod spódnicę. Widziałem, jak się śmiała, kiedy cię trzymała na
podłodze. Brakowało mi ciebie w jadalni.
-Dlaczego?
-Prawdę mówiąc, było dość nudno. Zabrakło ciebie i wszyscy jedli więcej niż powinni
i rozmawiali o pogodzie. Musiałem grać w wista z ciocią Mildred. Grasz?
-Tak.
-To następnym razem zagrasz ze mną. Sama wiesz, że nie możesz się tu ukrywać.
Grasz równie dobrze jak twoja siostra?
- Tak.
Zamyślił się. - Tak naprawdę nie chodzi o wyrafinowaną grę. Po prostu jest taka
piękna, że przy niej zapomina się o kartach i strategii gry.
- Przy mnie na pewno nie zapomnisz.
- Może. Alexandra, nalegam. Jako pani w Northcliffe
Hall musisz zajmować się moimi krewnymi i gośćmi.
Popatrzyła na niego i powiedziała: - Jestem mądra, przystojna i grzeczna, talię mam
wąską, a zęby silne i białe.
Roześmiał się. - Ten fragmencik akurat dobrze pamiętam. Ale nie musisz mówić o
czymś, co wszyscy widzą. Odłożymy Moliera na półkę? Tak? Dobrze. - Odwrócił się do
kominka. - Spodziewałaś się mnie dzisiaj?
-Nie byłam pewna.
-Chciałaś, żebym przyszedł?
Wyglądała tak radośnie, jakby jej dom nawiedziła zaraza. - Nie wiem. Bardzo się tym
przejmuję.
-Czym? Tym, czego zamierzam cię nauczyć?
-Tak.
-A to pech. Nie spodziewałem się tego po kobiecie, która nie tak dawno weszła do
mojej sypialni i rozebrała się do naga. Przyszedłem tu jak najspieszniej, bo prawdę
mówiąc trochę się bałem, że zrobisz to jeszcze raz. W noc poślubną to mąż powinien
przyjść do żony, nie żona do męża. A to jest nasza noc poślubna. Weszłabyś do mojej
sypialni? Alexandra, naprawdę uwierzyłem, że w twoim pięknym ciele nie ma ani
krztyny przyzwoitości. Przejmujesz się? Obawiasz się, że cię wybiję?
- Nie. Boję się, ze znowu nie będziesz mnie chciał.
Zamknęła mu usta. Dobry Boże, mogłaby być trochę mniej szczera. Ta jej uczciwość
była przerażająca. Musi się nauczyć trzymać czasem język za zębami.
- Jestem twoim mężem. Po raz ostatni powtarzam, że zaakceptowałem to małżeństwo.
Żeby było ważne, należy je skonsumować.
Chciała, ale i trochę się bała. Jeśli chodzi o niego, chyba nie bardzo się cieszył.
Wyglądał tak, jakby czekała go nudna, ale konieczna praca.
- Nie jestem pewna, co zrobisz. Nie sposób przewidzieć twoich czynów. Ale chyba tak
naprawdę wcale nie masz ochoty tu ze mną być.
Machnął ręką. - Zadowolisz mnie. Od dzisiejszego wieczoru będziesz mogła
przewidzieć moje czyny, jeśli chodzi o spanie z tobą. Rozumiesz, że muszę tu z tobą być?
Wiesz, na czym polega konsumowanie małżeństwa, co będziemy robili?
Stał nad nią, wielki i potężny, patrząc z góry i zadając pytania.
-Rozumiesz?
-Wiem, że podoba ci się mój gors. Mam nadzieję, że nie kłamałeś, kiedy mi to
mówiłeś.
-„Gors” to krawieckie słowo. Masz piersi, Alexandra. Wielkie, białe i pełne, nie
mieszczące się w dłoni. Wystarczająco duże, żeby wykarmić mojego syna. A dopóki
jego nie ma na świecie, będą karmiły mnie.
-Karmiły ciebie? Przecież nie jesteś dzieckiem.
-Będę ci musiał pokazać. Rozumiesz, co się będzie działo? Alexandra, pytam, bo
jesteś dziewicą, a nie mam zamiaru cię przestraszyć albo napełnić obrzydzeniem.
-Dlaczego? Złościsz mnie, ale nigdy nie byłeś obrzydliwy, z wyjątkiem kilku razów,
kiedy nie pohamowałeś języka.
-Moje ciało może ci się wydać obrzydliwe. Jestem ciemny, owłosiony i duży.
Słyszałem, że młode damy z wyższych sfer niekiedy przeraża ciało mężczyzny.
-Ależ nie.
-To dziwna rozmowa, zakończmy ją. Konsumowanie?
-Trochę wiem. Pytałam Melisandę, ale... - Przerwała, widząc reakcję Douglasa.
Poczuła się tak, jakby ktoś wbił jej igłę w serce. Douglas pomyślał o Melisandzie, jak
kocha się z Tonym. A czego innego mogła się spodziewać?
-Co ci powiedziała? - Próbował zbagatelizować swoją reakcję.
-Niewiele. Powiedziała, że to nie było stosowne, ale potem zarumieniła się cała i na
tym się skończyło. Nie wiedziałam, co o tym myśleć.
Wyciągnął złotą nitkę z rękawa koszuli. - Wszyscy wiedzą, że Tony jest doskonałym
kochankiem.
-To znaczy, kto wie?
-Damy przede wszystkim. One z kolei opowiadają o tym innym kochankom i mężom,
a dżentelmeni dowiadują się, który z nich cieszy się na tym polu dobrą sławą.
-Więc im lepszy kochanek, tym więcej ma kobiet? Niezależnie od tego, czy jest
żonaty? Albo czy dama ma męża?
Zmarszczył brwi. Tak właśnie było, ale jak miał jej to powiedzieć. - Tak
przypuszczam.
-Jaki jest doskonały kochanek? Miły? Bardzo delikatny? Dobrze całuje?
-Wszystko to i jeszcze więcej.
-Wydaje mi się, że to wymaga bardzo dużej praktyki i doświadczenia.
-W rzeczy samej. Tony ma jedno i drugie.
-A ty?
-Ja też.
- A Ryder?
Roześmiał się. - Mój młodszy braciszek jest urodzonym kochankiem. Wystarczy, że
pokaże się damom, a już wszystkie mdleją i dostają kociokwiku. Ale za bardzo się zapomina.
- Co to znaczy?
-Nieważne. Później ci powiem, jak będziesz już trochę wiedziała.
-Czy wszyscy wiedzą, że jesteś doskonałym kochankiem?
-Tak sądzę. Nigdy nie byłem samolubną świnią i dbałem o przyjemność kobiety.
-Jeżeli tak się o wszystko martwisz, to chyba nie jest to dla ciebie przyjemność.
-Natura tak to urządziła, że dla mężczyzny seks jest zawsze przyjemny, jakikolwiek
jest. Chodzi o utrzymanie gatunku, rozumiesz. Kobieta nie musi mieć przyjemności,
ona tylko przyjmuje nasienie mężczyzny i dlatego nie musi odgrywać aktywnej roli.
Została okaleczona przez naturę. To bardzo przykre, ale mężczyzna może to nadrobić,
jeżeli jest doskonałym kochankiem. Ja bardzo lubię nadrabiać.
-Nawet jeżeli niezbyt zależy ci na kobiecie?
-Zazwyczaj nie sypiam z kobietami, na których mi nie zależy. Poza bardzo
nielicznymi wyjątkami.
Zapytała, a on odpowiedział. Może trochę zbyt obcesowo, ale prawdziwie.
- Tak - mówił dalej - trzeba włożyć więcej wysiłku, jeżeli kobieta ma mieć... -
Przerwał, potem dodał: - Sprawia mi satysfakcję patrzeć, jak kobieta ma przyjemność.
Przerwał, bo dostrzegł wyraz bólu w jej oczach. Cóż znowu takiego powiedział? Może
to po prostu dziewiczy lęk. Nie rozumiała, ale zrozumie jeszcze tej nocy.
Zamknęła oczy. - Więc zawsze będziesz mnie porównywał ze wszystkimi pięknymi
kobietami, które znałeś i na które patrzyłeś. Jestem ignorantką i bynajmniej nie diamentem,
zawsze będę wypadała gorzej od nich. Pewnie nigdy się nie dowiem, o co w ogóle chodzi w
tej przyjemności i zawsze już będziesz ze mnie niezadowolony. Będę zawsze przegrywać, a ty
będziesz zawsze żałował, że zostałam twoją żoną.
-Ale jak przed chwilą cytowałaś, masz wąską talię i białe zęby. A, i jesteś przystojna. -
Przerwał, a po chwili dodał bardzo cicho - Jeżeli chodzi o przyjemność, dam ci tyle
przyjemności, że będziesz krzyczeć. Reszta tego, co powiedziałaś, to bzdury.
-Nie wiem. Może będziesz żałował, że marnujesz przy mnie swoją niezrównaną
technikę.
-Wątpię. Widziałem cię, dotykałem i dbałem o ciebie. Twoje ciało mi się podoba.
Nawet bardzo. Jestem mężczyzną, nie chłopcem. Możesz mi zaufać. Zajmę się tobą
bardzo troskliwie, zrobię wszystko, co trzeba, żebyś miała przyjemność.
- To wszystko brzmi bardzo trzeźwo.
Tylko wzruszył ramionami. Rzeczywiście niekiedy tak było, ale nie miał zamiaru jej o
tym mówić. - To bardzo dziwna rozmowa jak na noc poślubną. A to jest nasza noc poślubna.
Zaczynamy?
-Nie. Poczekaj. Naprawdę chciałeś dziś do mnie przyjść?
-Niech cię szlag! Nie wystarczy ci, że tu jestem? Nie patrz na mnie, jakbym miał cię
zabić. - Wziął ją za ramiona i posadził na łóżku. - Siadaj.
Miała ładne palce i wąskie, bose stopy, które nie sięgały podłogi. W swojej
panieńskiej koszuli nocnej wyglądała na szesnaście lat. Nie splotła włosów i wyglądały
pięknie - ciemnorude, gęste pukle sięgały talii. Wyszczotkowała je, czyli czekała na niego.
Dobre i to. Odsunął się od niej o krok i zaczął rozpinać pasek.
-Co robisz?
-Zamierzam ci pokazać, jak wygląda mężczyzna.
Rzucił pasek na podłogę i bardzo powoli zsunął koszulę z ramion. Upadła na podłogę.
Patrząc jej prosto w oczy, wyprostował się i opuścił ramiona. Stał przed nią nagi.
-Mój Boże - wyszeptała, patrząc na jego przyrodzenie.
-Jestem trochę inny niż ty. Patrzył na nią uważnie. Jej oczy rozszerzyły się i zaczęły
błyszczeć.
-Tak mi się przyglądasz, że budzi to mój entuzjazm. Nie mogę nic na to poradzić.
-Mój Boże - powtórzyła.
Nie ruszał się. Chciał, żeby napatrzyła się do woli. Wreszcie pokiwała głową, jakby
podjęła jakąś decyzję. Ulżyło mu. Nie wiedziałby, co robić, gdyby tak dłużej na niego
patrzyła.
-Twoja koszula nocna trochę przeszkadza. Pozbądźmy się jej. - Nie czekał na
odpowiedź. Podniósł ją i zdecydowanym gestem z niej ściągnął. - Teraz można
powiedzieć, że jedziemy na tym samym wozie.
-Jesteś taki czarny, owłosiony i duży.
-Tak, a ty jesteś bardzo biała i zupełnie bez włosów, poza łonem.
-Mój Boże!
-Dotknij mnie. Bardzo tego chcę.
-Gdzie?
-Gdzie chcesz, byle to było pomiędzy klatką piersiową a udami.
Otwartą dłonią dotknęła włosów na jego piersi. Czuła, jak głośno uderza jego serce.
Bardzo powoli przesunęła dłoń w dół.
Wstrzymał oddech. Członek mu nabrzmiał, ręce same zaciskały się w pięści, ale
zmusił się, żeby stać prosto. Chciał, żeby to ona panowała nad sytuacją. I tak wkrótce ją
przestraszy. Kiedy jej dłonie dotykały jego brzucha, członek aż go bolał. Modlił się, żeby tam
go nie dotknęła.
- Jesteś bardzo duży.
Uśmiechnął się.
-To prawda. Jeszcze się nauczysz, że mężczyzna ma dawać kobiecie przyjemność. To
jest jego rola, to i obdarzanie jej swoim nasieniem.
-Wątpię, czy to się uda.
Zanim zdążył się odezwać, leciutko dotknęła go czubkami palców. Jęknął.
-Zabolało?
-Tak, cudownie zabolało. Nie dotykaj tego miejsca, bo mogę zawstydzić sam siebie.
Nie wierzył w to, co się działo. Gdzie się podział mężczyzna, którego Ryder nie tak
dawno nazwał zimną rybą, który nawet przy aniele panował nad sobą. Jeszcze nigdy w życiu
nie musiał walczyć ze sobą, jeszcze nigdy opanowanie tyle go nie kosztowało. A ona
doprowadzała go do szaleństwa. Pewnie dlatego, że już tak długo nie był z kobietą. Czyżby?
-Ale jesteś taki...
-Jaki? - zapytał przez zaciśnięte zęby. Opuściła głowę, jej dłonie błądziły po jego
ciele. Nagle uklękła i czuł jej ciepły oddech na swoim członku. Pomyślał, że mogłaby
wziąć go w usta i stracił resztki panowania nad sobą. Oszalał, nie mógł już dłużej
czekać. Przycisnął ją do siebie.
-Pragnę cię - wydyszał w jej usta. - Rozchyl wargi, tak, tak. - Jego ciepły oddech
mieszał się z jej oddechem. Dotykał jej pleców, pośladków, całował ją do utraty tchu,
językiem dotykał jej języka, przyciskał do siebie mocno, gorącymi dłońmi obejmował
nogi. Odskoczyła nagle. Przestraszył ją, znieruchomiała jak głaz.
Opanował się. Za szybko, o wiele za szybko. Nie poznawał sam siebie - on, zawsze
taki spokojny i opanowany, zachował się jak dzikus. Doskonały kochanek, a strachu jej
napędził. Chciał wejść w nią jak najszybciej, nie oglądając się na nic, tu i teraz. Chciał wejść
głęboko i mocno, ale przecież powiedział jej, że nie jest świnią. Do diabła, pysznił się, jaki to
jest dobry dla kobiety. Musi się opanować, to przecież ona jest dziewicą. On, taki
doświadczony, wie jak zabrać się do rzeczy. To całe obłapianie i dyszenie nie jest oznaką
wyrafinowania. Wziął głęboki oddech i odsunął się od niej. Podniósł koszulę z podłogi i
nałożył ją. O nie, nie zamierza tak szybko wstrzyknąć swojego nasienia.
- Przepraszam - powiedział - Przestraszyłem cię.
Przepraszam.
Roześmiał się sam z siebie. - Nie uwierzysz - mówił, dotykając jej ramion. Po prostu
musiał jej dotykać, musiał mieć z nią kontakt - Uwierz mi, że jeszcze nigdy, naprawdę nigdy
tak się nie spieszyłem. Przeraża mnie to, że mogę stracić panowanie nad sobą. Wcale mi się;
to nie podoba, to do mnie niepodobne. Jesteś kobietą, zwyczajną kobietą, jak każda inna. Nie
patrz na mnie, jakbym był potworem. Nie myśl sobie, że cię odrzucam, o nie. Wtedy byłem
głupcem, dzisiaj chcę ci to wynagrodzić. Nie chcę cię skrzywdzić, przestraszyć. Boże, jakie ty
masz piękne piersi.
Ciężko oddychał, jakby przed chwilą obiegł całe Northcliffe dookoła. Jego członek
nadal salutował Alexandre . Dotknęła dłonią jego serca. Biło bardzo mocno. Chciał jej.
A ona zachowała się jak głupia dzierlatka, zmroziła go. - Proszę, przepraszam cię. Nie
będę się już zachowywała jak dziewica.
Roześmiał się i zabolało ją to.
- Jesteś dziewicą.
Ale i tak zadziwiała go jej gotowość. Bała się, ale bardzo tego chciała, a on jeszcze
bardziej chciał ją nauczyć.
- Zbliż się.
Podeszła do niego. Stała tuż przy nim.
-Jak widać, nadal bardzo cię pragnę. Powiedziałem ci, że nie potrafię kontrolować
moich reakcji. Chcesz zostać tutaj czy iść do mojej sypialni?
-Chcę iść do twojej sypialni.
Bez słowa wziął ją na ręce i mocno przycisnął. Na policzku czuł jej ciepły oddech.
Pocałowała go leciutko i delikatnie, jak niewinna panienka mogłaby pocałować wujka. Ten
dziewiczy pocałunek doprowadził go do szału. Postawił ją na ziemi, schwycił za nadgarstki i
wciągnął do swojej sypialni. Kiedy już się tam znaleźli, odwrócił się w jej stronę i schwycił
na ręce. Znowu go pocałowała i leciutko ugryzła w ucho.
Ostatnich kilka kroków do łóżka pokonał biegiem. Oddychał ciężko, wystarczyłoby
mu tylko jej dotknąć.
- Posłuchaj mnie - mówił, starając się jej nie dotykać - nie chcę, żebyś mnie teraz
dotykała albo całowała.
Nie wiem, co mi się stało, ale nie daję sobie rady.
Rozumiesz?
Przypomniało mu się jak Ryder nazwał go zimną rybą. Zimną! Patrzyła na niego
zdziwionymi oczyma wielkimi jak spodki. - Wiem, że nie rozumiesz, ale powiedz, że
rozumiesz, dobrze?
-Rozumiem - powiedziała i objęła go za szyję. Leżał na niej, z ustami na jej ustach,
całował ją i szeptał, żeby rozchyliła wargi. Kiedy to zrobiła, zaczął powtarzać jej imię.
Powtarzał i powtarzał, całował ją i nie chciał przestać, aż do utraty tchu, aż do śmierci.
Ściągnął koszulę i kiedy dotknął swoim nagim ciałem jej ciała, wydawało mu się, że
oszaleje. Leżał na niej, duży i ciężki, i chciał w nią wejść. Czuł, że umrze, jeżeli nie
zrobi tego natychmiast. Jego język buszował w jej ustach, dotykał jej języka. Serce
waliło mu mocno, coraz mocniej, szybko, coraz szybciej. Uniósł głowę i patrzył na
nią, Nie do wiary - powiedział i znowu ją całował. Trzymała go w ramionach, wbijała
palce w jego barki. Otwierała się dla niego, jej ciało czekało, ciepłe i gotowe dla
niego. Jej twarz była blada, biała jak jej delikatny brzuch. Patrzył na nią, drżał i nie
wierzył w to, co się działo. Usiadł pomiędzy jej nogami. - Jesteś niesamowita -
powiedział. Jego dłonie ujęły jej piersi, pieścił je i obejmował. Alexandra, do tej
chwili przerażona i zszokowana, krzyknęła.
Jej plecy wygięły się w łuk, a on oszalał widząc, co się z nią dzieje. Jego dłonie były
wszędzie, dotykał jej brzucha, . łona, czuł jej gotowość i czuł żądzę, nie mógł już czekać.
Podniósł ją.
Alexandra nie miała czasu na przerażenie. Miał wielki gorący język i myślała tylko, że
za chwilę coś się z nią stanie. I stało się, bardzo szybko. Krzyczała, czując ciepło pomiędzy
nogami. Wsunął w nią palec, a ona aż podskoczyła, wbiła palce w jego włosy i krzyknęła.
Mówił do niej, a ona cofała się i jednocześnie przybliżała.
- Tak... tak... to właśnie przyjemność kobiety. Jesteś teraz moja... Tak.
Dotykał jej, pieścił i za chwilę był już w niej. Chciała mu powiedzieć, żeby przestał,
ale był taki wielki i niepohamowany, że i tak nic by to nie dało. Nie przestawał jej dotykać, a
ona czuła łzy na policzkach.
- Alexandre spójrz na mnie.
Spojrzała w górę i zobaczyła jego ściągniętą, spoconą twarz. Wrzasnęła z bólu,
rozrywał ją, bolało coraz bardziej, coraz ostrzej. Nie mógł przestać, dyszał, był głęboko w
niej, wchodził coraz głębiej i poruszał się coraz szybciej. Zapomniała o przyjemności,
płakała.
Zastygł tak nagle, aż spojrzała na niego i zobaczyła wyraz zdziwienia i satysfakcji na
jego twarzy. Jęknął głośno z głębi piersi, jego ciemne dzikie oczy były gdzieś daleko, poczuła
jego wilgoć w swoim ciele. Ból zelżał.
Leżał na niej, przygniatając ją do materaca i dysząc ciężko. Było już po wszystkim i
zastanawiała się, co się stało i co jeszcze może się stać. Po kilku minutach uniósł się na
łokciach i popatrzył na nią. Patrzył bardzo długo, ze zmarszczonym czołem.
Wreszcie odezwał się chrapliwym i rozgniewanym głosem. - Boże, nie mogę w to
uwierzyć. To nie powinno się stać, nigdy tak nie było. Nie tego oczekiwałem. Niech to szlag.
Wyszedł z niej delikatnie, żeby nie urazić jej bolącego ciała. Przez chwilę stał jeszcze
przy łóżku, patrząc na nią.
- Idź spać - powiedział, i ku jej wielkiemu zdumieniu, odwrócił się i poszedł do
sypialni hrabiny, z hukiem zamykając za sobą drzwi.
ROZDZIAŁ 15
Ktoś krzyczał tak, że aż usiadła na łóżku. Głośny, przeszywający wrzask dochodził z
sypialni hrabiny. Wyskoczyła z łóżka Douglasa. Zobaczyła, że jest całkiem naga, więc
owinęła się kołdrą i pobiegła do swojej sypialni.
Dora, piętnastoletnia służąca, głupia i chuda jak patyk, stała tam drąc się wniebogłosy
i zakrywając twarz rękoma. Przez palce patrzyła się na łóżko.
Siedział w nim nieco zmieszany Douglas, patrząc na swoją nagą pierś, polaną gorącą
czekoladą. Prześcieradło okrywało go tylko do brzucha.
Alexandra zatrzymała się i patrzyła.
- Na litość boską, zamknij się głupia!
Dora zamknęła buzię i zaczęła nerwowo wykręcać palce.
Aleksandra weszła do pokoju, a Dora na widok pani, której oczekiwała, a zamiast
której zobaczyła nagiego pana, zawołała: - O, milady! Mój Boże! To jego lordowska mość a
ja myślałam, że to pani i leciutko potrząsnęłam ją... jego... za ramię i wtedy on się podniósł
całkiem bez ubrania, i tak się przestraszyłam, że rozlałam na niego całą czekoladę i go
oparzyłam. O, milady!
Aleksandra spojrzała na Douglasa. Na owłosionej piersi zastygała czekolada,
spływając na białą pościel. Był rozczochrany i nie ogolony, ale dla niej wyglądał tak pięknie,
że nie mogła zrozumieć, dlaczego Dora tak krzyczała. Gdyby ona tak go złapała, położyłaby
się przy nim i całowała do utraty tchu.
- Nic się nie stało. Przynieś nam trochę ciepłej wody i ręczniki. Pospiesz się. Jego
lordowska mość niezbyt dobrze się czuje cały w czekoladzie.
Odwróciła się do męża. - Nic ci nie jest? Poparzyła cię? Wyglądał na bardzo
poirytowanego. - Do diabła nie, ale przestraszyła mnie ta głupia...
- Ty ją jeszcze bardziej przestraszyłeś.
Udało jej się powstrzymać od śmiechu, dopóki Dora była jeszcze w pokoju. Kiedy
wyszła, Alex zaczęła się śmiać do rozpuku, aż łzy poleciały jej po policzkach.
-Do diabła! Cicho bądź!
-Tak, milordzie. - Śmiała się jeszcze bardziej. Na koniec otarła oczy i spojrzała na
męża.
Nie dość, że obudzono go wrzaskiem, oblano gorącą czekoladą, to jeszcze i
wyśmiano. Wstał z łóżka, całkiem nagi. Aleksandra uciszyła się i patrzyła na niego. Wyglądał
zupełnie inaczej niż wczoraj.
- Kobieto, nie gap się tak na mnie! - powiedział i spojrzał w dół. Oddech uwiązł mu w
piersi. Miał krew na członku.
Popatrzył na stojącą przed nim kobietę z długimi, rozczochranymi włosami, która
wpatrywała się w niego nie rozumiejąc, kobietę, którą w nocy wziął, która jeszcze wczoraj
była dziewicą, a dziś stała się jego żoną.
-Zraniłem cię? Patrzyła na niego i szczelniej okrywała się kołdrą.
-Tak.
-Boli cię jeszcze? Była okropnie zawstydzona. Stał tu przed nią całkiem nagi i
zadawał takie pytania, że czerwieniła się aż po korzonki włosów. - Troszkę.
Właściwie wcale. Może trochę. Minął ją, poszedł do swojej sypialni i włożył koszulę
nocną.
- Chodź tu.
Powoli, nie rozumiejąc czego od niej chce, podeszła do niego. Podniósł ją znienacka i
położył na łóżku. Zaczął rozwijać kołdrę.
- Przestań! Co robisz! Douglas! - wyrywała mu się, ale nie na wiele się to zdało.
- Rozłóż nogi!
Rzuciła się do tyłu. Złapał ją za kostki i przytrzymał.
- Do diabła, przestań wierzgać!
-Nie, to ty przestań! To okropne! Może nie jestem już dziewicą, ale to mnie krępuje!
-Cicho. Mam krew na członku, twoją krew, muszę sprawdzić, czy nic ci nie jest.
Bardzo krwawiłaś? Zapomniałem cię ostrzec. Bałaś się? Do stu czortów. Przepraszam.
Patrzyła na niego. - Nie wiem.
- Jak to nie wiesz?
- Czułam pieczenie, ale nie patrzyłam. Było ciemno i ty wyszedłeś.
- Teraz już nie jest ciemno. Nie ruszaj się. - Rozłożył jej nogi - Do diabła. To tobie jest
potrzebna woda, którą przyniesie Dora.
Czuła się tak potwornie upokorzona, że zamknęła tylko oczy i leżała bez słowa. Czuła
jego wielkie ciepłe dłonie na udach. Dotykał jej, patrzył na nią w biały dzień. Chciała mieć
znowu dziesięć lat i czekać na śniadanie, które przyniesie jej niania.
Wiedziała, ze stoi teraz przy łóżku.
- Nie ruszaj się. Przyniosę wody i umyję cię.
Usłyszała skrzypnięcie i szybko, nieprawdopodobnie szybko, zagrzebała się w
pościeli.
-Milordzie? To był Finkle.
-Idź sobie!
-Milady? To pani, cała zawinięta? Przepraszam, najmocniej przepraszam.
-Finkle, to ty?
-Milordzie, proszę o wybaczenie, ale myślałem, że to pan...
-Nic nie szkodzi. Rozumiem. Na przyszłość po prostu pukaj. Idź teraz i przynieś wody
do mycia. Jej lordowska mość nie może zapamiętać, które łóżko jest jej. Ma kłopoty z
kierunkami, ale zapewniłem ją, że w zupełności to rozumiem.
Kiedy drzwi się zamknęły, spojrzał na opatuloną postać w łóżku. Teraz była jego kolej
na śmiech. Zagrzebała się jeszcze głębiej. Odezwał się wreszcie, ubawiony. - Możesz już
wyjść, Finkle poszedł. Wyobrażasz sobie, jak ja się czułem?
-To było gorsze. Mężczyźni nie przejmują się, kto co widzi. Nie mają skromności za
grosz.
-Ten wniosek wypływa, jak sądzę, z twojego wielkiego doświadczenia? Nieważne.
Musisz się przyzwyczaić, że będę cię oglądał, kiedy i gdzie zechcę. A jeśli chodzi o
biednego Finkle'a, moglibyście zaśpiewać w duecie. Chodź w twoim pokoju jest już
woda.
Ruszyła za nim, ciągnąc za sobą tren z kołdry. - Sama się umyję. - Zaparła się w
progu.
-Nie. Muszę sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Ja cię zraniłem... choć to nie
jest właściwe słowo. Nieważne, ja to zrobiłem i ja się tobą zajmę.
-Odejdź, to zbyt krępujące. Nie pozwolę na to.
Zmarszczył brwi. - Już zapomniałaś, co ci zrobiłem zeszłej nocy? Nie pamiętasz, jak
krzyczałaś z rozkoszy? Patrzyłem wtedy na ciebie. Teraz to trochę co innego, ale tylko trochę.
Uspokój się.
- Nie - opierała się. - W nocy było ciemno. Sądzisz, że ta krew to normalne?
Słyszał lęk w jej głosie i próbował ją uspokoić. - Tak. Powinienem był cię uprzedzić,
ale nie zrobiłem tego. -Zmarszczył brwi, przypominając sobie, jak się czuł - rozbitek,
niepewny co się z nim dzieje, obdarty ze wszystkiego, co znał, wystawiony na pastwę
dziwnych uczuć, których nienawidził.
- Idź sobie.
Podniósł miskę z wodą i postawił na stoliku obok łóżka.
Próbowała uciec, ale zaplątała się w kołdrę i wpadła prosto w jego ramiona. Rozwinął
kołdrę. - Męczy mnie ta zabawa w Cezara i Kleopatrę, choć muszę przyznać, że do twarzy ci
w tej kołdrze. Nie wierzgaj i bądź cicho, nie mam zamiaru sto razy ci powtarzać.
Odwróciła od niego głowę i zamknęła oczy, nie patrząc jak zmywa z niej krew i swoje
nasienie.
Był bardzo spokojny i panował nad sobą, nawet kiedy jej dotykał. Był tak spokojny i
opanowany jak wtedy, kiedy opiekował się nią w chorobie. Znikła dzika żądza i szaleństwo.
Koniec. Dzięki Bogu, wszystko wróciło do normy. Kiedy teraz zdecyduje się ją wziąć, zrobi
to spokojnie i z namysłem, nie angażując się tak bez reszty. Nie będzie się w tym zatracał.
Wytarł ją i odłożył gąbkę. Odwrócił się, chciał jej powiedzieć, że może już wstać i wtedy
stało się to znowu. Patrzył na nią i nie mógł oczu oderwać. W jednej chwili stracił cały spokój
i opanowanie. Żądza wróciła. Nie mógł na nią nie patrzeć, palce aż go bolały, tak bardzo
chciał dotknąć jej ciepłego, różowego ciała. Zaczął drżeć. Nie, nie mógł pozwolić sobie na to,
żeby drżeć widząc nagą kobietę. Nigdy wcześniej mu się to nie przydarzyło. Lekko dotknął
wewnętrznej strony jej ud. Chciał ją pieścić, czuć w dłoniach piersi, całować cieple, miękkie
ciało, słyszeć bicie serca.
Było jeszcze gorzej niż w nocy. Żądza, dzika i niepohamowana, niepodobna do
niczego, co znał wcześniej, zmieniała go w dzikusa, w człowieka, którego nie znał i nie chciał
znać, którym gardził. Czuł krew pulsującą w skroniach, tężejące mięśnie, niemal fizyczny ból.
Jego członek znowu był twardy i wielki, a on sam czuł tak wielkie pożądanie, że cały drżał.
Próbował w sobie znaleźć choć cień rozsądku, ale na próżno. Powalił się na nią.
- Unieś biodra - nakazał, po czym sam uniósł je swoimi wielkimi rękoma. Ciężko
dyszał, wydawało mu się, że nie wytrzyma, że wybuchnie. Nie rozumiał, nie potrafił wyjaś-
nić, co się z nim dzieje. Wszedł w nią.
Krzyknęła.
Zastygł na chwilę, ale tylko na chwilę. Była mała i bardzo ciepła, czuł, że go
przyjmuje, że i w niej musiało tlić się pożądanie. Nie opierała się, przyjmowała go, wyczuwał
każdy jej ruch. Doświadczenie opuściło go kolejny raz. Został sam, wydany na pastwę
własnego pożądania, którego nie rozumiał. Zaczęła szlochać, i to wróciło mu odrobinę
rozsądku. Chciał jej ust, chciał czuć jej piersi.
-Alexandra. Otworzyła oczy.
-Proszę, nie ruszaj się. Boli cię?
-Nie, nie o to chodzi. Tylko nie wiem, co się stanie. Boję się.
-Obiecuję, że następnym razem będzie bardzo powoli. Ale jeszcze nie teraz. Nie ruszaj
się, bo oszaleję. Rozumiesz?
Widział jej błędny wzrok.
-Powiedz, że rozumiesz.
-Rozumiem.
-Dobrze. Nie ruszaj się. Nie rozumiem, co się ze mną dzieje. Nie wiem. - Czuł, jak
zaciskają się jej mięśnie. Zaklął i zamknął oczy. Jeszcze wyżej uniósł jej biodra i
wszedł głębiej.
Krzyczał z rozkoszy, jak szaleniec, jak nigdy przedtem. Chciał ją całować, gryźć, czuć
jej łzy, czuć ciepło jej ust. Ruszał się w niej i nie wierzył, nie wierzył, ale nie mógł przestać.
Kiedy się wreszcie uspokoił, zastygł. Znowu to zrobił. Znowu się zapomniał. Ta
kobieta doprowadzała go do szaleństwa. Wbrew jego woli. Zmarszczył brwi. Pobladła, z
rozczochranymi włosami, płakała.
- Przepraszam. - Zszedł z niej. - Przysięgam, że następnym razem będzie bardzo
powoli, nie będziesz się bała, Przepraszam.
Serce jeszcze waliło mu w piersi, kiedy tak stał i patrzył na nią.
-Przepraszam - powtórzył. - Nie mogę... - Odwrócił się i chciał uciec. Zatrzymał go jej
rozgniewany głos.
-Douglasie Sherbrooke, jeżeli znowu uciekniesz, przysięgam, że stąd wyjadę i
rozgłoszę w calutkim Londynie, że jesteś świnią, a nie doskonałym kochankiem.
Każdemu, kto zechce słuchać, powiem, że zupełnie nie panujesz nad sobą, że jesteś
szaleńcem i myślisz tylko o sobie. O, i jeszcze, że się pocisz i jesteś strasznie
owłosiony!
-Do diabła! To twoja wina! Gdybyś nie była taka...
-Jaka? Taka piękna? Doskonała?
-Nie, właściwie... ale to na pewno twoja wina. Żadna kobieta nie zrobiła ze mnie
takiego głupca, takiego nieokiełznanego imbecyla. Bóg wie, że nie jesteś swoją sio-
strą, więc...
-Nie, nie jestem moją cholerną siostrą! To tylko ja i nawet patrzeć na mnie nie chcesz!
-O, to nieprawda! Wystarczy że na ciebie spojrzę i tracę rozum! - Może nie chodzi o
twoją twarz, może to cała reszta. Zadałaś mi coś. To pewnie przez te twoje piersi, uda,
brzuch... co mi zrobiłaś?
-Jeszcze nic, ale mam zamiar przyłożyć ci ostry nóż do tego podłego gardła!
-Nie waż się mi grozić! Do diabła! Dobry Bóg wie, że było mi o wiele lepiej, zanim
wpakowałaś się z kopytami w moje życie! Przynajmniej wiedziałem kim jestem i dla-
czego robię to co robię!
Tym razem przynajmniej poszedł do swojego pokoju, myślała patrząc na zamykające
się z hukiem drzwi.
Była cała obolała, piekło ją w środku i ciągnęły mięśnie ud. Straciła dziewictwo.
Gdyby nie niesamowita przyjemność, jakiej doznała w nocy, przeklinałaby go i wyzywała od
świń - zresztą słusznie. Westchnęła i zajrzała pod kołdrę. Rzeczywiście, była w opłakanym
stanie, co do tego miał rację.
Pociągnęła za sznur dzwonka.
*
Prawie godzinę później wyszła z pokoju. Douglas czekał na nią, opierając się o ścianę
pomiędzy dwoma portretami przodków.
-Długo się grzebałaś - powiedział. - Domyślam się, że jesteś gotowa do śniadania.
-Czemu nie? Twoja matka pewnie już zdążyła dosypać mi do jajecznicy trochę trutki
na szczury.
-Będę jadł z twojego talerza, tak samo jak spałem w twoim łóżku. Tak na marginesie,
hrabina Northcliffe powinna nieco lepiej się ubierać.
-Poczekaj chwilkę, zaraz wymyślę jakąś zgrabną prośbę.
-Nie musisz. Przyjąłem cię jako żonę i będę cię musiał stosownie ubrać. Nie podoba
mi się, że ta suknia tak spłaszcza piersi. To z pewnością szkodzi zdrowiu. Co prawda
nie chcę, żeby oglądał je byle chłystek, ale troszeczkę dekoltu nie zawadzi. Nie można
tak zupełnie zdawać się na wyobraźnię.
- Co tu robisz?
Wykrzywił się do niej i podał ramię. - Pomyślałem, że może ci się coś stać. Mało mnie
wzrokiem nie zabiłaś, leżąc w łóżku. Nie mogę ci pozwolić jechać do Londynu i opowiadać
damom jak się zachowuję. - Wykrzywił się jeszcze bardziej. - I tak by nie uwierzyły.
Uznałyby, że jesteś zazdrośnicą i kłamczucha. Nie patrzyła na niego.
-Pojadę do Londynu jak tylko zyskam pewność, że nie ma w pobliżu twojej siostry.
-Nie pojedziesz!
-Przestań zgrzytać zębami. Zrobię, co będę chciała.
- Możesz być w ciąży - powiedział bardzo cicho.
Podniosła głowę i patrzyła na niego z niedowierzaniem.
- Nie, to niemożliwe! Nie możesz być aż taki skuteczny. To bez sensu, wymyśliłeś to
tylko po to, żebym cię słuchała. Mogę być?
-Oczywiście, to bardzo możliwe - powiedział, kładąc rękę na jej brzuchu. - Zrobiliśmy
to dwa razy. Nie udawaj, że nie pamiętasz.
-Jakżebym mogła! Za pierwszym razem zadałeś mi ból, a za drugim zachowałeś się
jak barbarzyńca.
Zmarszczył brwi i cofnął rękę. - Nie chciałem. Kłamiesz, jeśli chodzi o pierwszy raz.
Krzyczałaś jak...
- Cicho bądź! A jeżeli to mają być przeprosiny, to wiele im brakuje. Ale przynajmniej
nie zwalasz winy na mnie.
Spojrzał na nią. - Gdyby ciebie tu nie było, byłbym taki sam, co mam zrobić?
- Ja chyba powinnam iść po ten nóż.
Douglas uśmiechał się, kiedy zobaczył kuzyna idącego ku nim korytarzem. - Tony, ty
zdradziecki skurczybyku. Gdzie żona?
Tony był zaspany, ale na jego ustach błąkał się zadowolony uśmieszek. - Śpi słodko.
Pewnie śni o swoim mężu.
Uśmiech Douglasa zamienił się w grymas. Alexandre tak to rozzłościło, że z całej siły
uderzyła go w brzuch.
Przez chwilę nie mógł zaczerpnąć tchu, ale uśmiechał się mimo to. - To Tony'ego
powinnaś atakować, nie mnie, swojego męża, dzięki któremu krzyczałaś w nocy z rozkoszy.
- Aaa... - Tony bacznie obserwował rozgniewaną i zakłopotaną twarz Alexandry. -
Najwyższy czas.
Co za straszny człowiek! Czyż ten Douglas nie ma za grosz wstydu i dyskrecji? - To
pewnie też moja wina, milordzie, że mówisz takie rzeczy? Bądź cicho, a ty Tony też.
-Żonka to niezła rzecz - stwierdził Tony, idąc obok niej. - Zawsze pod ręką, można
pocałować, popieścić.
-Żona to nie piesek.
-O nie, to o wiele więcej. Co powiesz, Douglasie?
Alexandra miała wrażenie, że Douglas patrzy nie na Tony'ego, lecz na schody. Myśli
pewnie o Melisandzie, drań przeklęty. Nagle zmarszczył brwi i zapytał: - Wuj Albert i ciocia
Mildred jeszcze tu są?
Tony ziewnął i podrapał się w łokieć. - Pewnie tak. To twój dom. Ty tu jesteś
gospodarzem. Powinieneś wiedzieć, kogo tu trzymasz.
- Ciebie, i jak mi Bóg miły, wcale tego nie chcę.
Nie wydawał się bardzo przejęty mówiąc te słowa.
Tony powiedział tylko: - Kuzynie, sądziłem, że wybaczysz mi tego ranka. Wziąłeś
wreszcie Alex jak przystało na męża, i sądząc po waszym wyglądzie chyba było...
-Tony!
-Masz rację, Alex, nie będę nic mówił. Douglasie, w piątek zamierzam zabrać
Melisandę na Truskawkowe Wzgórze. Odpowiada ci to?
-Jeszcze trzy dni tu zostaniesz!
-On i moja siostra - stwierdziła Alexandra. - Powinieneś być zadowolony. Jeszcze trzy
dni będziesz mógł na nią patrzeć i wzdychać.
-Dobrze by było, gdyby szanowna pani nauczyła się trzymać języczek za zębami.
-Alex, Douglas nigdy nie wzdycha do kobiet. Jest na to za dumny.
-Dzień dobry, dzień dobry. Alex, jesteś taka blada. Źle spałaś? Douglas znowu ci
dokucza? Dzień dobry panom!
Alexandra spojrzała na swoją pełną werwy szwagiereczkę i westchnęła. - Witaj,
Sinjun.
-Dzień dobry, smyku! - zawołał Tony. Douglas mruknął coś do siostry.
-Twoja matka jest już w jadalni? - zapytała Alexandra.
- O nie, na nią o wiele za wcześnie. Wstaje dopiero koło południa. Alexandra, nie
masz się czego bać. Jest tam tylko ciotka Mildred, a ona dużo je i dlatego mało mówi.
Okropne, prawda? I w dodatku jest taka chuda.
Alexandra westchnęła kolejny raz.
-Matka rano bywa kwaśna jak cytryna. Ciotka przypomina raczej śliwkę. Chociaż
trudno sobie wyobrazić śliwkę, która dużo je - zauważyła Sinjun.
-Sinjun, wiesz, że jesteś okropna?
-Braciszku, wstałeś dziś lewą nogą? Tony znowu z czymś wyskoczył? Nie zwracaj na
niego uwagi. Tak się cieszę, że jesteś już w domu i że ożeniłeś się z Alex. Pojeździmy
sobie konno po śniadaniu?
-Czemu nie? - powiedziała Alexandra. - Najlepiej najkrótszą drogą do Londynu.
Ciocia Mildred rzeczywiście już urzędowała w jadalni, zajadając dwie bułeczki naraz,
jedną z miodem, a drugą z dżemem. Spojrzała na Alexandre spod oka, ale nic nie
powiedziała.
Alexandra czuła, że Douglas chwyta ją za łokieć. Spojrzała na niego.
- Czas żebyś usiadła na swoim miejscu.
Aż zadrżała. - Nie, to nie jest konieczne i...
-I nic. Bądź cicho i rób co ci każę. To będzie dla ciebie nowe doświadczenie. Siadaj.
-Bardzo ładnie wyglądasz na tym krześle - zauważyła Sinjun. - Matka będzie się
złościć, ale tak musi być. Żona Douglasa musi być tu panią. Douglas zawsze
powtarza, że Sherbrooke'owie powinni robić, co do nich należy i być odpowiedzialni.
- Szkoda że mój kuzyn o tym nie pamiętał, podły drań.
Ciotka Mildred odezwała się do nikogo w szczególności.
- Jest za mała do tego krzesła.
Douglas uśmiechnął się do żony. - Chcesz poduszkę?
- Ciociu, to krzesło jest jak w sam raz dla Alex. Mama była do niego trochę za duża.
Alex trzeba będzie dać poduszkę w dużej jadalni - stwierdziła Sinjun.
Tony przyznał jej rację.
-Anthony, nikt cię nie pyta o zdanie - oświadczyła ciotka. - Zachowujesz się poniżej
krytyki. Żeby ożenić się z dwiema pannami i dać nie tę co trzeba Douglasowi!
-Bułeczki są przepyszne - powiedziała Sinjun, podsuwając je ciotce.
-Cioteczko, tylko proszę nie mówić tego mojej żonie. Ona żyje po to, żeby oddychać
powietrzem, którym ja oddycham, tęskni, jeżeli opuszczę ją nawet na kilka chwil...
-Douglas, chyba powinieneś kupić dziś Alexandre konia - stwierdziła Sinjun,
machając bułeczką w stronę Tony'ego. - Nie zabijaj go przy śniadaniu. Widziałam
Toma O’Malleya i powiedział mi, jak troskliwie opiekowałeś się Alex podczas jej
choroby i że następnego dnia wysłałeś mu nowe łóżko. Powiedział, że czuje się w nim
jak w niebie, i że to pierwsze łóżko w jego życiu dłuższe od niego. O, jest Hollis. Jego
lordowska mość potrzebuje kawy.
-Rzeczywiście, widzę, że potrzebuje - zgodził się Hollis i nalał kawy z delikatnego
srebrnego dzbanuszka.
- Czy jej lordowska mość również napiłaby się kawy?
Alex aż podskoczyła. Jej lordowska mość! Spojrzała na poczciwą twarz Hollisa. -
Może poproszę herbatę. Nie przepadam za kawą.
-Młoda damo, siedzisz na moim miejscu!
-Ojej - powiedziała Sinjun - jeszcze nie ma południa, a już się zaczyna!
Hrabina matka wyglądała jak ucieleśnienie oburzenia.
- Joan, natychmiast się ucisz, bo inaczej resztę życia spędzisz w swoim pokoju.
Widzę, jak ją podburzasz. A ty zejdź z mojego krzesła!
ROZDZIAŁ 16
W jadalni zaległa cisza.
Alex patrzyła na Douglasa. Siedział zupełnie bez ruchu, w prawej ręce trzymał
widelec, zawieszony w tej ciszy niczym kamień. Lekko skinął jej głową - zostawiał to jej, nie
zamierzał się w to mieszać. Przełknęła ślinę i zwróciła się do teściowej.
- Nie nazywam się „młoda dama”, tylko Alexandra, a właściwie lady Alexandra.
Jestem córką diuka. Może to dziwne, ale w Carlton House byłabym przed panią. Pomimo iż
zeszłam o jeden poziom w hierarchii, i tak byłabym pierwsza. Jednak jest pani moją krewną,
w dodatku o wiele starszą i dlatego jestem pani winna szacunek. Nigdy nie rozumiałam,
dlaczego szacunek wiąże się z wiekiem, ale widocznie tak to już musi być. Proszę się do mnie
zwracać „Alexandra” lub „łady Northcliffe”.
Hrabina matka nigdy nie dawała łatwo za wygraną, ale widziała, że kręgosłup
dziewczyny siedzącej na jej krześle - na jej krześle - najwyraźniej jest z żelaza. Musiała pono-
wnie ocenić swoje siły. Jej syn nie odezwał się ani słowem. Nie bronił jej, swojej najdroższej
matki. Hrabina wzięła głęboki wdech, ale zanim zdążyła coś powiedzieć, odezwał się Hollis.
- Milady, kucharka przygotowała specjalnie dla pani babkę orzechową, udekorowaną
migdałami i cynamonem.
Jest przepyszna, a ona z zapartym tchem czeka na pani opinię. Proszę usiąść tutaj,
milady, z tego okna jest piękny widok na trawnik, można podziwiać pawie. Zawsze uważa-
łem, że z tego miejsca jest najpiękniejszy widok.
Hrabina matka jeszcze się wahała. Decyzję przyspieszyła ta jej niewydarzona synowa.
Alexandra klasnęła w dłonie. - Och, tak bym chciała pooglądać pawie! - powiedziała.
- Rozwijają ogony? Jak wspaniale! Czy miałaby pani coś przeciwko temu, gdybym usiadła
dzisiaj na tamtym miejscu? Mnie też się wydaje, że widok stamtąd jest wspaniały.
Hrabina uniosła głowę, a wraz z nią wszystkie trzy podbródki. - Nie, ja będę je dzisiaj
oglądać, są zabawne. Hol-lisie, proszę mnie zaprowadzić na miejsce i podać babkę.
Douglas był pod wrażeniem. Spojrzał na Alexandre, ale spuściła głowę. To też zrobiło
na nim wielkie wrażenie. Nie wywyższała się, nie pyszniła małym, ale jakże znaczącym
zwycięstwem. Z pomocą Hollisa udało jej się nie robić z jadalni pola bitwy.
- Po śniadaniu jedziemy z Alexandra do Branderleigh Farm kupić jej klaczkę. Sinjun,
chciałabyś nam towarzyszyć? - powiedział.
Sinjun miała pełno jedzenia w ustach i tylko pokiwała głową. Z progu wesoło
odezwała się Melisanda. - Jak cudownie! Tony, ty też powinieneś kupić mi klacz. Chciałabym
białą, bez jednej plamki, z długą, gęstą grzywą.
Wyglądała tak pięknie, że widelec Douglasa na długą chwilę zawisł o dobre trzy
centymetry od ust. Miała bladoniebieską suknię, nic nadzwyczajnego, ale nie trzeba było nic
więcej. W gęste, czarne loki wplotła błękitną wstążkę. Wyglądała krucho i delikatnie, bardzo
prowokująco.
-I nowy strój do konnej jazdy? - zapytała Sinjun. - Bielusieńki, może co najwyżej z
jasnozielonym piórem przy kapeluszu? Wyglądałabyś przecudownie. A jeszcze
siedząc na tej klaczce... istna księżniczka z bajki.
-W białym ma ziemistą cerę - zauważył rzeczowo Tony, mieszając jajecznicę na
talerzu - Bardzo mi ulżyło, gdy uświadomiłem sobie, że od dnia ślubu nie będzie już
musiała nosić bieli.
-Ziemista! Moja cera nigdy nie jest ziemista. Chodzi ci o ten brzydki odcień żółci,
prawda? Nie, to absurd. Nigdy, przenigdy nie jestem żółtawa!
-Doprawdy? W takim razie twoje lustro kłamie. Musisz się nauczyć ufać swojemu
mężowi. Przecież wiesz, że mam doskonały gust. Zamierzam wyrzucić twoje
wszystkie panieńskie koszule nocne. Nigdy więcej bieli. Myślałem o mocnych
zieleniach i niebieskim - oczywiście, sama satyna i jedwab - i pasujących
pantofelkach. Co ty na to, duszko?
Melisanda była w kropce. - Nie jestem ziemista - odpowiedziała - ale bardzo bym
chciała nowe rzeczy.
-Tak też myślałem. Posiedzimy na Truskawkowym Wzgórzu jak długo mi się spodoba
i pojedziemy do Londynu. Będziesz tam mogła podbijać młode męskie serca swoimi
satynami i jedwabiami.
-Tony, ale ja bym chciała teraz jechać do Londynu!
- Może bułeczkę, kochanie? - zapytała hrabina matka.
Douglas patrzył na Melisandę i marszczył brwi. Sinjun, widząc to, uśmiechnęła się do
swego odbicia w filiżance herbaty.
- Musisz pokazać wszystkim swoje akwarele, Mellie - powiedział Tony, patrząc jak
jego żona delikatnie rozrywa bułeczkę. - Namalowała kilka w Northcliffe. Sądzę, drogi
kuzynie, że ci się spodobają.
Melisanda odłożyła bułeczkę i uśmiechnęła się do męża. Pochyliła się do niego, a
oczy jej zabłysły. - Naprawdę ci się podobają? Naprawdę? Wcale nie tak łatwo tu malować,
światło ciągle się zmienia. Mam namalować pawie, które wszyscy mają taką ochotę oglądać?
-Sam nie wiem - spojrzał na nią zamyślony. - Może mogłabyś zacząć od tej klaczy,
którą ci kupię. Ale nie białą, zlituj się. Może gniadą z białymi nogami. Nie chcę, żebyś
była banalna.
-Banalna! Nigdy nie jestem... A co dokładnie przez to \ rozumiesz?
-Że brakowałoby ci oryginalności, byłabyś taka jak wszyscy, oklepana.
Melisanda zafrasowała się, a po chwili pięknie uśmiechnęła do męża. - W takim razie,
milordzie, wybierzesz mi klacz, która będzie oryginalna.
- Tak. Musisz mi ufać i wierzyć, że zawsze robię to, co dla ciebie najlepsze.
Powoli pokiwała głową.
Sinjun rzuciła Alexandre przebiegłe spojrzenie.
Hrabina matka odezwała się do cioci Mildred. - Po śniadaniu pragnę pomówić z tobą o
przyjeździe lady Juliette. Nie sądzisz, że powinniśmy wydać dla niej małe soiree!
Należy jakoś ją uhonorować, a skoro Douglas już jej nie poślubi, to...
O Boże, myślała Alexandra patrząc na Douglasa, który wyglądał tak, jakby miał
zamiar opluć swoją najdroższą mateczkę. Uprzedziła go, mówiąc głośno: - Ja także chcia-
łabym poznać wszystkich sąsiadów. Przyjęcie dla Juliette byłoby bardzo dobrą okazją po
temu. Wszyscy moglibyśmy się poznać.
-Będzie to przyjęcie na cześć mojej żony. - Ton Douglasa był chłodny i nie cierpiący
sprzeciwu. - Lady Juliette, która będzie naszym gościem tak długo, jak tego będą
wymagały względy grzeczności, oczywiście zostanie zaproszona. Mama w żadnym
wypadku nie będzie insynuowała, że jest to przyjęcie dla niej. Rozumie mama?
-Pawie zwinęły ogony - oświadczyła hrabina matka i wstała z krzesła.
Majestatycznym krokiem oddaliła się z pokoju.
Tony omal nie zakrztusił się kawą.
*
Lady Juliette zjechała niecałą godzinę później, zanim udało im się uciec do
Branderleigh Farm.
Sinjun, stojąca za plecami Alexandry, wydała z siebie jęk zawodu. Alexandra też by
wydała, ale jako żona i pani domu nie mogła, więc tylko westchnęła z cicha, wyprostowała
plecy i wzięła głęboki oddech.
- Znowu ten kij od szczotki - powiedział Douglas i stanął obok niej u szczytu schodów
przy podjeździe.
- O czym mówisz?
Machnął ręką i patrzył na wysiadającą z karety młodą kobietę w asyście odzianego w
żółto-białą liberię lokaja. Inny lokaj troskliwie podstawiał schodki pod delikatne stopy damy.
Za panną z karety wysiadła służąca o kwaśnym licu i wątłym łonie, do którego tuliła wielką
skrzynię na biżuterię.
- Lady Juliette, córka markiza Dacre - obwieścił lokaj.
-Dygamy? - wymamrotała przez zaciśnięte zęby Sinjun. - A może prosimy o łaskę?
-Cicho bądź - mruknął Douglas.
Hrabina matka przesadnie jej nadskakiwała. Wkrótce było już wiadome wszem i
wobec, że lady Juliette jest nie tylko niezwykle piękna, ale i niezwykle nadęta własną waż-
nością. Wyglądała także na niepomiernie zadowoloną z przyjazdu do Northcliffe Hall, aż do
momentu, kiedy zobaczyła Melisandę. Wpatrywała się w to nieoczekiwane i wcale nie miłe
zjawisko, a hrabina matka mówiła.
- Droga Juliette, nasz Douglas się ożenił. Wielka niespodzianka, ale zrozumiesz, że...
Lady Juliette patrzyła na hrabinę, nic nie rozumiejąc. - Ożenił się? Nie widząc mnie?
- Tak - odparła hrabina.
Lady Juliette chciała natychmiast wyjeżdżać. Czuła się upokorzona. Ten podły hrabia
ożenił się nie widząc jej, Juliette, najpiękniejszej młodej damy w trzech hrabstwach. Podeszła
bliżej do Melisandy i widziała jeszcze lepiej. Znieruchomiała. W chwili szczerości musiała
przyznać sama przed sobą, że ta Melisanda, z którą ożenił się hrabia, jest pewnie jedną z
najpiękniejszych kobiet w całej Anglii. Szczerość prowadziła do wrogości i głębokiej
nienawiści. Znalazł i poślubił kobietę piękniejszą od niej. Zasługiwał tylko na to, żeby go
nadziać na jedną ze szpad jej ojca.
-Gdzie się spotkaliście? - zapytała, patrząc Melisandzie prosto w oczy.
-Spotkaliśmy się jakieś trzy lata temu, kiedy wrócił do Anglii, bo był ranny w bitwie.
Nie pamiętam w jakiej.
-Ach tak, wasze małżeństwo zaaranżowano? Były wcześniejsze umowy?
Melisanda przechyliła powabną główkę. - Nie, pobraliśmy się, bo bardzo sobie
odpowiadaliśmy.
- Ależ to niemożliwe!
Douglas i Tony jednocześnie zrobili krok naprzód.
- Obawiam się, milady, że zbyt szybko wysnuwa pani wnioski. Melisanda jest moją
żoną. Alexandra, siostra Melisandy, jest żoną Douglasa.
Zapadła cisza, potem wszyscy zaczęli mówić jeden przez drugiego. Douglas odezwał
się głośno, kładąc kres tej wrzawie.
- Uciszcie się, proszę! Lady Juliette, pozwoli pani, że przedstawię panią Alexandre,
mojej żonie.
Lady Juliette poczuła się o wiele lepiej. - Jak uroczo, doprawdy uroczo - powiedziała z
uśmiechem. Zdaje mi się, panie hrabio, że za bardzo się pan pospieszył. To z pewnością
rezultat jakichś dawnych ustaleń rodzinnych. Czasami mądrzej jest trochę się zastanowić. Ale
mimo wszystko miło odwiedzić Northcliffe.
- Tak - Sinjun odezwała się na tyle głośno, żeby Juliette mogła ją doskonale słyszeć -
to prawda, co powiedział Tony. Juliette jest ładna, ale nie umywa się do Melisandy.
Douglas miał ochotę palnąć ją w ucho.
Alexandra wiedziała, że ten gość, niestety, nie przywiózł ze sobą gałązki oliwnej.
Uśmiechnęła się słysząc, co Melisanda powiedziała Tony'emu, kiedy wchodzili do
holu. - Czy to nie jest okropne? Ona już mnie nie lubi, a przecież wcale mnie nie zna. Tony,
dobrze wiem, że jestem piękna, ale może to nie jest najważniejsze... a nawet jeżeli jest
najważniejsze, to są jeszcze inne rzeczy, na przykład charakter. Nie mam racji?
Tony ucałował żonę, nie krępując się, że wszyscy ich widzą. - Jesteś wspaniała, a twój
charakter już niedługo będzie równie wspaniały.
-Dobrze, że Douglas tego nie słyszał. Tony bardzo rozważnie operuje kijem i
marchewką. Doskonale mu idzie - zauważyła idąca obok Alexandry Sinjun.
-Nic nie ujdzie twojej uwagi?
-Oczywiście, ale Alex, to bardzo ważne. Douglasowi trzeba pomóc jasno wszystko
zobaczyć. - Zachichotała jak mała dziewczynka - Ta Juliette to wydra. Ciekawe, czy
jest tak samo głupia jak zarozumiała? Douglas miał ochotę ją palnąć nawet bardziej
niż mnie.
-Na to nie licz - stwierdziła Alexandra. - On bardzo lubi piękne kobiety.
Sinjun spojrzała na nią surowo. - Sama zachowujesz się teraz jak wydra. Nie pleć
bzdur. Sądzisz, że możemy zostawić Juliette z matką i ciocią Mildred i pojechać do
Branderleigh Farm?
- Mam nadzieję.
Niestety, nie udało im się uciec. Przez bite dwie godziny
Alexandra wysłuchiwała opowieści o każdej konkiecie poczynionej przez Juliette w
trakcie sezonu w Londynie. Wreszcie zwróciła się do Melisandy, która z* zainteresowaniem
oglądała palec Tony'ego.
-Lady Rathmore, pani już sezon nie grozi. Wreszcie udało się pani znaleźć męża po
tych wszystkich nieudanych próbach.
-Tak, rzeczywiście - grobowym głosem odezwał się Tony. - Wystarczy na nią
spojrzeć. Jest taka stara, ma wystające zęby. Ledwo udało mi się wyciągnąć ją z półki,
stała bardzo daleko i w dodatku wysoko. Doprawdy, wiele mnie to kosztowało. Nadal
bezskutecznie usiłuję ją przekonać, żeby nosiła prześcieradło na głowie, no wie pani,
żeby oszczędzić widoku co wrażliwszym. Właściwie to poślubiłem ją z litości.
Zauważyłem, że wszyscy mężczyźni muszą się nad nią bardzo litować, bo wystarczy,
że spojrzą z daleka, a już oczy im zachodzą mgłą i chwieją się na nogach.
Ku swemu wielkiemu zdziwieniu, Alexandra zobaczyła, że Melisanda ugryzła palec
Tony'ego, a potem leciutko musnęła policzkiem jego dłoń. Popatrzyła na Douglasa - stał przy
kominku niczym wcielenie dżentelmena doskonałego, z ramionami skrzyżowanymi na piersi.
Patrzył kolejno na Juliette, Alexandre i Melisandę, a jego nieruchoma twarz nie wyrażała
niczego. Porównania nie wypadały dobrze. Trzeba było coś zrobić, a nie siedzieć jak ten
głupek.
Wstała, uśmiechnęła się i wyciągnęła dłoń do Juliette.
- Proszę wybaczyć, ale muszę zająć się obiadem. Jeżeli będzie pani czegoś
potrzebowała, proszę nie wahać się i mówić. Witamy w Northcliffe.
Wyszła z pokoju wiedząc, że twarz teściowej poczerwieniała z oburzenia. Skłamała,
wcale nie miała zamiaru szukać pani Peacham i doskonale wiedziała, że obiad skłoniłby go
jedzenia nawet najbardziej wysuszonego ascetę.
Poszła do ogrodu, w którym stały greckie rzeźby. Ziemia była w opłakanym stanie.
Będzie musiała porozmawiać z Douglasem, poprosić go, żeby pozwolił jej pokierować tymi
parszywymi leniami ogrodnikami. Zobaczyła przepiękny krzew różany, niemal duszący się
pod zarastającym dookoła zielskiem. Bez wahania uklękła i zaczęła pleć
- Douglas i tak uznał jej suknię za nieapetyczną. Już po chwili uspokoiła się,
zapomniała o Juliette, a nawet o teściowej.
Nawet nie zauważyła lekkiego deszczyku, który zrosił ziemię. Kopała, wyrównywała i
wyrywała, aż różany krzew był wreszcie wolny. Stał przed nią w pełnej krasie, pyszniąc się
czerwonym kwieciem i zielonymi liśćmi.
Przysiadła na piętach i uśmiechała się, zadowolona z siebie.
- Mój Boże.
Odwróciła się, wciąż uśmiechnięta, i zobaczyła Douglasa. Stał nad nią z
przymrużonymi oczami i dłońmi na biodrach.
- Czyż nie jest piękny? I taki teraz zdrowy i szczęśliwy.
Douglas spojrzał na ten przeklęty krzak. Miała rację. Potem popatrzył na swoją
umorusaną żonę, z kosmykami mokrych włosów na czole, i zapomniał o krzaku.
- Chodź. Czas, żebyś zaczęła się przebierać do obiadu.
- Jak mnie znalazłeś? - zapytała, wstając z ziemi i ocierając brudne dłonie w suknię,
która i bez tego przedstawiała żałosny widok.
- Melisanda powiedziała mi, że ona maluje, a pod twoim okiem wszystko rośnie. Mam
całą gromadę ogrodników, nie musisz tak się brudzić.
Spojrzała na niego tak poważnie, aż się uśmiechnął.
- Ci ogrodnicy wykorzystują cię. Tych pięknych ogrodów już od dawna nikt nie
doglądał. To woła o pomstę do nieba.
-Porozmawiam o tym z Danversem.
-To główny ogrodnik?
-Nie, mój zarządca. Nie ma go tu teraz. Pojechał do Couthmouth, do chorego ojca.
-Za ogrody odpowiada główny ogrodnik, milordzie.
-Doskonale. Możesz porozmawiać ze Strathem, kiedy sobie życzysz. Powiedz mu, że
masz moje pozwolenie. Teraz już chodźmy, musisz coś ze sobą zrobić.
- Niewiele można zrobić.
Żachnął się. - Za każdym razem kiedy widzę twoją siostrę zastanawiam się, dlaczego
ona jest tak pięknie ubrana, a ty nie.
-Miałabym nowe suknie, gdybym pojechała na sezon I do Londynu. Ale Tony wydał
mnie za ciebie i nie było ani sezonu, ani nowych sukien. Nie wierz w to, że Melisanda
jest zepsuta i rozpieszczona. Większość strojów ma z zeszłego sezonu.
-Widzę - powiedział i Alexandra zaczęła się zastanawiać, cóż takiego zobaczył.
Obiad w towarzystwie dwóch diamentów błyszczących w jednym pokoju był dla niej
prawdziwą próbą. Juliette mówiła o lordzie Melberry, który był nią oczarowany, i spojrzała
na Melisandę z wyższością. Melisanda wzruszyła ramionami i powiedziała, że znudził ją
niekończącymi się opowieściami o swoich spadkach. Po jakich dziesięciu minutach rozmowa
przestała się kleić.
Juliette nie omieszkała nadmienić, że odrzuciła oświadczyny lorda Downleya, bardzo
go w ten sposób raniąc. Melisanda zaśmiała się i powiedziała, że lord Downley oświadcza się
każdej kobiecie, która ma powyżej tysiąca funtów posagu. I tak dalej, i tak dalej.
Wreszcie Alexandra mogła wstać, zmuszając wszystkie damy do opuszczenia jadalni.
Nie zauważyła wściekłego spojrzenia, jakim obrzuciła ją teściowa. Usiadła przy pianinie i
zaczęła grać francuskie ballady, nie zwracając uwagi na panujący gwar.
- Moi rodzice przepadają za mną - oświadczyła lady Juliette. - Dali mi piękne imię.
Lord Blystock powiedział mi kiedyś, iż musieli wiedzieć, że będę taka piękna.
- Zwróciła szare oczy na Alexandre, która zaczęła jakby nieco silniej uderzać w
klawisze. Podniosła głos. - Pani rodzice z pewnością oczekiwali czegoś innego. Ma pani
męskie imię, nieprawdaż?
-Która pani? - indagowała Sinjun. - Tyle tu pań.
-Czy nie jesteś trochę za młoda, żeby przebywać cały czas z dorosłymi? Mówię,
oczywiście, o lady Alex. Wszak to męskie imię.
-Mam przyjaciółkę, której klacz nazywa się Juliette.
-Joan! Natychmiast przeproś lady Juliette!
-Tak, mamo. Lady Juliette, proszę o wybaczenie, ale to bardzo ładny koń, właściwie
klacz. Ma mięciutki okrągły brzuch i gęsty ogon, którym bardzo macha, jeżeli w
pobliżu są gzy albo ogiery.
Douglas usłyszał jej słowa i nie mógł powstrzymać śmiechu. Siostra była najlepszą
bronią, jaką miał w swoim arsenale. Wcześniej nie podejrzewał jej o tak wspaniałe zdolności.
Dobrze, że pozwolił jej zostać dziś wieczór z dorosłymi.
-Joan! Douglas, powiedz coś siostrze!
-Sinjun, nalej mi, proszę, herbaty. Graj dalej, Alexandre Dobrze ci idzie i bardzo mi
się podoba.
Tony usiadł przy żonie.
Hrabina matka zaproponowała partyjkę wista. Douglas poprosił Alexandre na swoją
partnerkę. Grali przeciwko Tony'emu i Juliette.
Douglas był ciekaw, czy jego żona gra tak dobrze, jak twierdziła. Już wkrótce się
przekonał. Może nie liczyła najlepiej, ale grała z nerwem i wyobraźnią, a jej strategia była
bardzo podobna do jego. Był z tego jednocześnie zadowolony i trochę zły. Przez chwilę
zastanawiał się, jak grałaby Melisanda z workiem na głowie, ale tylko przez chwilę.
Wygrywali z Alexandra większość partii. Tony mruczał poczciwie, nawet kiedy Juliette
marnowała dobre zagrania albo złościła się mając słabe karty.
Douglas musiał zasłaniać kartami usta, żeby nikt nie zauważył, jak się krzywił, kiedy
Alex wpuszczała Juliette w maliny, a ta głupia nie miała dość inteligencji, żeby trzymać buzię
na kłódkę. Ba, piszczała, a raz nawet rzuciła swoje karty na podłogę i podeptała je. - Skąd
mogłaś wiedzieć, że mam króla pik? To niemożliwe. Czemu zagrywałaś asem? Po prostu
szczęście. A może patrzyłaś w tamto lustro.
Tego już było za wiele. Douglas wstał i oświadczył chłodno: - Z pewnością jest pani
zmęczona, lady Juliette. Takie słowa nie wyszłyby z wypoczętych ust.
Juliette wstrzymała oddech i słowa cisnące się jej na usta - co w żadnym razie nie było
łatwe - i pozwoliła wujowi Albertowi wyprowadzić się z salonu.
-Jest piękna - bez emocji powiedziała Sinjun - lecz także bardzo głupia. Szkoda.
-Dlaczego, smyku? - zapytał Tony, uśmiechając się do niej.
-Jakiś biedny dżentelmen ożeni się z nią, zwiedziony jej urodą, a jak już się ocknie,
będzie miał u swego boku kobietę głupią i niegrzeczną.
Melisanda podeszła do męża. Wsparła dłoń na jego ramieniu, a on nieświadomie ją
pogłaskał. - Współczuję ci, że musiałeś grać przeciwko Alex. Jest prawdziwym mordercą,
ojciec ją nauczył. Reginald próbował nauczyć ją oszukiwać, ale się nie dało. Zawsze strasznie
się wtedy rumieni.
-Musi nauczyć się lepiej liczyć - stwierdził Douglas.
-Śmiem twierdzić, że musisz nauczyć ją wielu nowych rzeczy, kuzynie. - Tony wstał,
ukłonił się Alexandre i pożegnał z towarzystwem.
Alexandra westchnęła, kiedy szli z Douglasem na górę.
-To był długi wieczór, przyznaję.
-O tak - powiedziała. Boże, czy znowu do niej przyjdzie? Zwolniła kroku.
Douglas stanął pośrodku długiego korytarza. - Postawmy sprawy jasno, żebyś nie
musiała tak wzdychać. Masz tylko jeden wybór: moje łóżko czy twoje?
Po czym zdecydował za nią, lekko popychając ją do swojego pokoju. Zamknął drzwi
na klucz i stał tak, patrząc na nią w migotliwym świetle kominka.
- Dzisiaj cię nie przestraszę. Będę delikatny i subtelny, będę panował nad swoją i moją
przyjemnością. Jestem człowiekiem światowym, doświadczonym. Będę tak łagodny jak ten
ogień w kominku. Rozumiesz?
Patrzyła na niego i na ogień.
-Powiedz, że rozumiesz!
-Rozumiem - powiedziała i w nagłym odruchu wyciągnęła do niego ramiona. Był przy
niej, wziął ja na ręce i zaniósł na łoże. Jego dłonie rwały na niej suknie, dziko, bez
opamiętania całował ją i pieścił.
-Niech to szlag!
Nie powiedział już ani słowa więcej, całował ją zachłannie. Widok jej nagich piersi
doprowadził go do szaleństwa. Dotykał jej i cały drżał, chciał w jednej chwili mieć ją całą,
darł ubranie na niej i na sobie.
Kiedy leżała już naga, podniósł się, żeby zdjąć spodnie. Tak bardzo się spieszył, że je
podarł. Jego wspaniałe, nagie ciało lśniło w ciemnościach, aż wyszeptała: - Jesteś taki piękny.
-O nie - powiedział, ale tym razem nie wszedł w nią od razu. Uniósł jej ciało do ust.
-Lubisz to, Alexandra? Powiedz mi. Boże, ty cała drżysz. Proszę, powiedz mi, co
czujesz.
Zajęczała i wsunęła palce w jego czuprynę, przytulając go do siebie, przyciągając tak
blisko, że czuła na ciele jego oddech. Już nie mogła dłużej, krzyczała.
Douglas czuł jej paznokcie w swoim ramieniu, czuł, jak tężeją jej mięśnie i tonął w jej
rozkoszy, coraz głębiej i głębiej. Nie czekał aż się uciszy, wszedł w nią i wstał.
- Owiń nogi wokół mojego pasa.
Ramionami otoczyła jego szyję, jej usta znalazły jego usta. Nie przestawała go
całować, kiedy jęczała, a on tracił resztki panowania nad sobą.
Zaniósł ją na duży dywan przed paleniskiem i obawiając się, że fala rozkoszy może go
przewrócić, położył ją na plecach i wszedł w nią tak głęboko jak nigdy dotąd.
Alexandra jeszcze nigdy tak się nie czuła. Dotykała go, pieściła, a w pewnej chwili
wyszeptała bez zastanowienia: - Kocham cię, zawsze cię kochałam.
Zamruczał, i przewrócił się na bok, trzymając ją w objęciach. Czuła ciepło ognia
dogasającego w kominku, czuła siłę jego ramion i ciepło oddechu.
Ale za chwilę oblał ją zimny pot. Zdała sobie sprawę z tego, co powiedziała, że on nie
odpowiedział i że dała mu władzę nad sobą. Czuła jego nasienie na udach i chciała się
odsunąć.
- Nie - powiedział cicho. - Nie.
Wziął ją w ramiona i zaniósł do łoża. - Nie - powtórzył, otulając ją kołdrą. - Chcę żeby
moje nasienie zostało w tobie.
Położył się obok niej i dobrze okrył. Po chwili już spał, oddychając równo i
rytmicznie.
Poddała się, ułożyła głowę na jego piersi i pocałowała małe, męskie brodawki.
Przynajmniej tym razem nie próbował od niej uciec. Wiedziała, że nie ma już odwrotu.
Zasnęła.
ROZDZIAŁ 17
-Co robisz? Odwrócił się i zobaczył Alexandre stojącą w progu.
-Sprawdzam, jak zła jest sytuacja.
-Ależ ty grzebiesz w moich ubraniach!
-A niby skąd mam wiedzieć, czego dokładnie potrzebujesz? Niech szlag trafi moją
przeklętą siostrunię, ale powiedziała, że jeżeli ma uczestniczyć w tym przeklętym
soiree, musi mieć nową suknię. Potem spuściła głowę i powiedziała, że nie, że nie
mogłaby. Mówiła to takim głosem, jakby była jakąś przeklętą świętą. Doskonale to
sobie wymyśliła. Powiedziała, że to nie byłoby w porządku, bo ty nie masz nic
nowego. Potem miała czelność patrzeć na mnie, jakbym cię wykorzystywał. Ja, który
pozwoliłem ci prosić o nowe ubrania!
-Przestań! Nie potrzebuję ani nie chcę nowych sukienek. To śmieszne, a Sinjun należy
się lanie.
-Miała rację. Alexandre, bądź rozsądna, proszę.
-No dobrze, może i potrzebna mi nowa suknia balowa, ale mam własne pieniądze i
nie...
-Co? Znowu te nieszczęsne trzydzieści funtów? Moja droga, za to nie kupiłabyś
stanika nawet dla dziewczyny zupełnie bez piersi. Dobry Boże, wystarczy, że ubiorę
cię od pasa w górę, a moja kieszeń już będzie pusta. Cicho bądź, nie piszcz. Już
postanowiłem. Dziś rano przyjedzie szwaczka z Rye, zmierzy cię, a ja wybiorę
odpowiednią suknię na środowe soiree. Sądząc po tym, jak wygląda reszta twoich
strojów, będę cię musiał zabrać do madame Jordan, do Londynu. - Z trzaskiem
zamknął drzwi szafy. Otworzył je znowu i zaczął przeglądać pantofle. - Tak jak
myślałem, trzeba cię ubrać od stóp do głów.
-Douglasie - powiedziała z desperacją w głosie - nie musisz mi kupować tych
wszystkich rzeczy. Całe to gadanie to były żarty, Sinjun po prostu się wygłupiała.
Masz rację co do sukni balowej, dziękuję ci, ale nic poza tym, proszę...
-Bądź cicho.
-Nie, nie będę! Nie jestem służką z twojej czeladzi, nie możesz mną rządzić. Nie chcę
być ci zobowiązana, nie...
-O tak, wolałabyś przynosić mi wstyd, paradując w łachmanach. Do diabła, kobieto!
Nie pozwolę, żeby wszyscy mówili za moimi plecami, że ci skąpię. Wystarczy plotek
na nasz temat. Nie potrzebuję jeszcze uwag, że moja żona wygląda jak nędzarka.
-Ale przecież nie bardzo dbasz o to, co mówią ludzie - powiedziała, patrząc na niego
uważnie. - Nie jestem nędzarka, wyglądam tak przy Melisandzie. Prawdę mówiąc,
moje suknie nie umywają się do jej.
-Właśnie. Musimy coś zrobić, bo pewnie będziesz stała przy Melisandzie.
Postanowiłem, że twoje piersi będą dobrze zakryte, bez względu na koszt. Nie
spłaszczone, zabandażowane ani nic takiego, ale troszkę zakamuflowane, żeby ludzie
mogli się tylko domyślać, jak hojnie jesteś wyposażona. Może nawet nie powinni się
domyślać, muszę to przemyśleć. Zbyt wielu dżentelmenów patrzyłoby się na ciebie,
czułabyś się nieswojo. Proszę się nie sprzeciwiać i Wiesz, ze w sukniach z dużym
dekoltem widać wszystko, aż do samych stóp!
-To absurd!
-Nie. Jesteś niewysoka i każdy pan mógłby ci zajrzeć pod spódnicę! Nie pozwolę,
żeby byle chłystek ślinił się na widok twoich piersi, więc lepiej przestań się kłócić!
-Ależ ja się nie kłócę!
-Czyżby! Krzyczysz jak dziewka kuchenna!
-Dobrze! Zabierz mnie do Londynu, do tej pani Jordan i wydaj cały majątek ha
przyodzianie mojego karku!
-Miałem na myśli piersi!
-Boże święty, przestań! Uśmiechnął się.
-A niech cię szlag, jesteś taki sam jak Sinjun.
-Nie całkiem. Widzę, że przyswoiłaś sobie jedno z ulubionych przekleństw
Sherbrooke'ow. Nie wiem kto cię tego nauczył, bo ja się hamuję. Po soiree
wyjeżdżamy do Londynu, tak? Nie sprzeczaj się ze mną, już się zgodziłaś i trzymam
cię za słowo. Ten zdradziecki skurczybyk i Melisanda także wyjadą do tego czasu.
-I nie będzie powodu, żebyś tu zostawał, skoro ona nie zostanie.
-Składnia nadzwyczajna, a w dodatku nie wiesz, co mówisz. Jak dalej będziesz tak
stać i wypinać piersi, zedrę z ciebie suknię i spóźnisz się do szwaczki.
Zostawił ją stojącą pośrodku pokoju.
- Dziwny człowiek - stwierdziła.
Jeżeli miała nadzieję, że zostawi ją samą ze szwaczką, panią Plack, grubo się myliła.
Sinjun ułożyła się na szezlongu, a Douglas usiadł w fotelu, skrzyżował nogi w kostkach,
złożył ręce na piersi i zakomenderował: - Proszę zaczynać.
Chciała wyprosić ich ze swojego pokoju, ale wiedziała z krótkiego, lecz bardzo
przekonującego doświadczenia, że Douglas nie da się odwieść od raz podjętego postano-
wienia. Stała sztywno jak głaz, pozwalając pani Plack wziąć miarę. Posłusznie podnosiła ręce,
prostowała się, a kiedy próbowała troszkę się skulić, żeby piersi nie sterczały jej aż tak
bardzo, Douglas powiedział ostro: _ Nie, wyprostuj plecy!
Wyprostowała. Później Douglas przeglądał ryciny z fasonami sukien, aż znalazł taką,
która mu się spodobała.
- Proszę tylko - powiedział, z namysłem głaszcząc się po szczęce - usunąć tę falbankę
na dole, to już za dużo. Tak, łagodne cięcia i podniesiona talia sprawią, że będzie wyglądała
na wyższą niż jest. Aha, i proszę podnieść dekolt przynajmniej o trzy centymetry.
-Ale milordzie, jej lordowska mość będzie wyglądała jak prowincjuszka. To
najnowszy paryski fason.
-Trzy centymetry - powtórzył. - Proszę podnieść o trzy centymetry.
-Mogę zobaczyć? - zainteresowała się Alexandra.
-Oczywiście - Douglas przyciągnął ją do siebie. -Chyba się zgodzisz, że będzie ci
bardzo pasowała?
Spojrzała na suknię i aż przełknęła ślinę. Była cudowna.
- O jakim kolorze myślisz?
- Delikatny zielony, a wierzchnia spódnica ciemnozielona, - Nie chcę wyglądać jak
prowincjuszka.
Pani Plack odetchnęła z ulgą. - W takim razie zostawię dekolt jak jest.
- O nie! - zaprotestował Douglas. - Chcę, żeby ją podziwiali, a nie gapili się na nią.
Alexandra zrobiła do niego minę, ale nic nie powiedziała. Spojrzała na jego usta i
oczy jej pociemniały. Kochała jego usta, ich dotyk na swoich ustach, jego dłonie, kiedy robił
się dziki, kiedy stawała się dla niego kimś najdroższym na ziemi.
-Przestań - powiedział, wstrzymując oddech.
-Ho-ho! - zawołała Sinjun i ziewnęła. - Widzę, że dobrze wybrałeś, braciszku. Może
pojedziemy teraz kupić tę klacz dla Alexandry?
-Nie, ty zostaniesz i dasz się zmierzyć. Wybrałem suknię dla ciebie, matka się
zgodziła. Nie musisz dziękować...
-Wielkie dzięki za taką łaskawość! Chciałam sama wybrać!
-Nie, jesteś na to za młoda, zbyt niedoświadczona. Nie sprzeczaj się ze mną.
Alexandra i ja spotkamy się z tobą później. Dziękuję pani, pani Plack. Proszę
pamiętać, trzy centymetry!
-Zachowałeś się jak despota - powiedziała Alexandra, kiedy szli do stajni.
Odgonił muchę łażącą po jego skórzanych spodniach. - Potrzebujesz tego, tak samo
jak moja impertynencka siostra. - Szedł dalej i mówił cicho, nie patrząc na nią. - Po powrocie
do Northcliffe zabiorę cię nad strumień... Stwierdziłem, że to przez te sypialnie z wielkimi
łożami tracę rozum i opanowanie. Tak, to pewnie to miejsce, a nie ty, sprawia, że zamieniam
się w człowieka bez wyrafinowania i savoir-faire. .
- Tak, pojedziemy nad ten strumyk i będę sobą. Zdejmę z ciebie ubranie, położę cię na
plecach i będę pieścił twoje piersi i łono, uśmiechał się do ciebie i rozmawiał.
Może omówimy sytuację w Neapolu z punktu widzenia Napoleona i rojalistów.
Skupię się na tym, co będę mówił, a nie na twoim ciele. Będę panował nad sobą, a rozum
będzie kontrolował moje doznania. Kiedy uznam, że mam ochotę na coś więcej, nie będę się
spieszył. Zrobię wszystkie te rzeczy, na które dotąd nie miałem czasu. Będziesz krzyczała z
rozkoszy, aż ochrypniesz. I będziesz bardzo zadowolona, że jestem dżentelmenem i tak to
wszystko wymyśliłem.
Spojrzał na nią. Była zdziwiona, cała czerwona i ledwo wierzyła własnym uszom.
Roześmiał się.
- Będziesz mogła krzyczeć tak głośno, jak tylko będziesz miała ochotę. Nikt nie
usłyszy, najwyżej kilka kaczek i ptaszków. Tak, spodoba mi się twój krzyk w środku dnia.
Słońce będzie ci świeciło prosto w twarz, a ja będę cię wgniatał w ciepłą ziemię.
Dała mu kuksańca w brzuch, a on roześmiał się jeszcze głośniej. Chciała mu
powiedzieć, że mógł sobie być takim dzikusem, jak tylko chciał, ale zawahała się.
- Polubisz mnie jeszcze bardziej, kiedy znowu będę doskonałym kochankiem -
powiedział. Zastanawiała się, czy to w ogóle możliwe.
W Branderleigh Farm znaleźli trzyletnią klacz, której ojcem był Pander z Foxhall
Stud. Była żwawa, miała miękki pysk, długi kark i sierść czarną jak noc, tylko z białą gwiaz-
dką na nosie. Próbowała ugryźć Alexandre w ramię, a kiedy ta odskoczyła, pacnęła ją
pyskiem w podbródek. To była miłość od pierwszego wejrzenia.
-Tak ją właśnie nazwę - powiedziała Alexandra, podskakując z radości przy
Douglasie, który ubijał targu z niejakim panem Crimptonem. Klaczka stała
przywiązana do dwukółki.
-Północ, Czarnulka?
-Nie, to byłoby banalne, a sam wiesz, że musimy unikać oskarżenia o banalność jak
tylko się da.
Podsadził ją, żeby wsiadła do dwukółki, a sam usiadł obok. Cmoknął na konia i
ruszyli.
-Więc jak? - zapytał po chwili.
-Coleen.
-Nie ma irlandzkiej krwi.
- Wiem, ale jest oryginalna.
Uśmiechnął się. Czuł się wspaniale. Popędził konia.
Chciał jak najszybciej znaleźć się nad strumykiem i udowodnić, jakim jest
wspaniałym kochankiem. Wymyślał logiczne argumenty za inwazją Napoleona na Neapol i
ledwo pamiętał, że siedzi obok niej. Czuł się znowu sobą.
Pomógł jej zsiąść z dwukółki i to wystarczyło - zwykłe dotknięcie jej dłoni. Dotknął
jej piersi, zaczął ją całować i przepadło. Porwał jej koszulę na strzępy. Zrobił to tak szybko i
tak gwałtownie, że kiedy się od niej oderwał, serce waliło mu jak młotem.
- Nie potrafię, nie mogę tego wytrzymać. Niech to wszyscy diabli, to nie do
zniesienia. Przez ciebie znowu kląłem, a obiecywałem sobie, że już nigdy... Nie udało się,
Jezu, jestem głupim, śmierdzącym skunksem, nie mam za grosz rozumu.
Jeżeli idzie o Alexandre, wątpiła, czy zdoła stanąć na nogach. Wziął ją szybko, jak
zwykle, i wszedł w nią tak głęboko, że krzyczała z rozkoszy. Na twarzy czuła promienie
przeświecającego przez dębowe gałęzie słońca, a jej nowa klaczka wtórowała pani rżeniem.
Douglas dyszał i mówił jej rzeczy, które - jak się domyślała - były bardzo erotyczne, ale nie
wszystkie rozumiała. Chciała go nawet zapytać, co znaczą, żeby potem mówić mu to samo.
- Tak - powiedział - za dużo jak na jednego człowieka. - Pochylił się i pocałował ją.
Rozchyliła usta i wszystko zaczęło się od nowa. - Niech to szlag! - wrzasnął, znowu ją
pocałował i pchał, pchał co sił, jego dłonie garnęły się do niej, usta tonęły w jej ustach - aż nie
panowała nad sobą, wychodziła mu naprzeciw i płonęła w jego pożądaniu. Nie chciała, żeby
był ucywilizowany, nie chciała, żeby robił to inaczej. Chciała, żeby pozostał świnią.
Pomiędzy pocałunkami powiedziała mu, że go kocha. Całowała jego usta, szczęki,
ramiona, ręce i brzuch. Dotknęła jego członka, a on zadrżał.
-Nie, już nie - delikatnie odepchnął ją od siebie. Spojrzał na nią i powiedział: -
Powiedz, czy nie mam racji. Jeżeli kobieta czuje przyjemność, jeżeli zatraca się w roz-
koszy, to mówi mężczyźnie, że go kocha. Sama przed sobą musi usprawiedliwić swoje
pożądanie, twierdząc, że to miłość. Zwłaszcza ty, taka młoda i romantyczna, pragniesz
opakować cielesne przyjemności w coś bardziej wzniosłego. Tak działa kobiecy
mózg, wypełniony tymi wszystkimi romansidłami, które z pewnością pochłaniałaś, ale
jeżeli tylko zachowasz rozsądek, przejdzie ci.
-Ty głupolu! - mocno grzmotnęła go pięścią w szczękę. Leżał podparty na łokciu, a na
skutek uderzenia stracił równowagę i przewrócił się na plecy.
-Ty gburze! Ty bezmyślny śmierdzący skunksie!
-Zgadzam się co do ostatniego, zresztą wspominałem o tym.
-Idź do diabła!
Wstała i z furią poprawiała na sobie odzienie. Aż drżała ze złości.
- Alexandra! Bądźże rozsądna. Przestań.
Nie przestała. Tak mocno pociągnęła za guzik, aż go oberwała.
Podniósł się na łokciach, nagi, spocony i bardzo odprężony. Nawet się do niej
uśmiechał. - Alexandra, boczysz się, bo powiedziałem prawdę? Miłość to bzdurny wymysł
poetów, i czemu by nie, skoro da się rymować. Jest jak sen, jak deszcz, który przelatuje ci
przez pałce. Nie potrzebujesz wymówek ani usprawiedliwień, mamy prawo cieszyć się sobą.
Dobrze nam ze sobą w łóżku, reagujesz na mnie z entuzjazmem, choć ja chyba mam przy
tobie ten... hm... kłopot. Nie musisz wyjaśniać tego żądną romantyczną bzdurą.
Była już ubrana, tylko pończochy i buty leżały jeszcze na ziemi. Dłonie położyła na
biodrach i powiedziała bardzo powoli i spokojnie: - Wiedziałam, że nie powinnam była ci
tego mówić. Wiedziałam, że nie czujesz do mnie tego samego i bałam się, że dam ci władzę
nad sobą. Myliłam się. Tak mało ci na mnie zależy, że w ogóle nie chcesz żadnej władzy. Nie
zdawałam sobie sprawy, że będziesz wyśmiewał moje uczucia, że będzie cię bawiło, co czuję.
W swoim cynizmie jesteś żałosny. Jeżeli to ci pomoże, usprawiedliwi twoje sądy - dobrze, w
tej chwili nie kocham cię. Mam raczej ochotę przyłożyć ci młotkiem albo kopnąć w zadek.
Ale nie, inaczej cię ukarzę.
Schwyciła jego buty i spodnie i pobiegła z nimi do strumienia. Zatrzymała się i rzuciła
tak mocno i daleko, jak tylko mogła.
Douglas chciał złapać ubranie, ale za późno.
- Niech to diabli!!! - wskoczył do strumienia, usiłując wyciągnąć buty i spodnie.
Alexandra odwiązała konie, wskoczyła do dwukółki i po chwili już jej nie było. Na siedzeniu
dwukółki uwoziła ze sobą jego koszulę i kurtę.
Słyszała, jak za nią krzyczał, ale tylko pogoniła konie. Nie mógł jej złapać, nie boso, a
gwizdanie na konie też nic by nie dało. Uśmiechnęła się. Cyniczny drań. Zemsta była słodka.
Trzy minuty później Douglas minął zagajnik cisowy, gdzie jego biała koszula
powiewała jak flaga poddania się. Zastanawiał się, jak tu trafiła. Musiała ją zabrać, niech ją
szlag. Był spocony, zgrzany i miał ochotę ją udusić gołymi rękami. Przydusić, aż twarz zrobi
jej się fioletowa.
Przeklęta baba. Żądza, poczciwa stara żądza, i to wszystko, a ona - jak każda inna
kobieta od początku świata - doszukiwała się czegoś wznioślejszego. Gdyby jej na to
pozwolił, pewnie zaczęłaby bredzić o pokrewieństwie dusz i połączeniu serc. Coś okropnego.
Koszula kleiła mu się do spoconych pleców, popołudniowe słońce mocno przypiekało.
Jeszcze ćwierć mili i znalazł kurtę zawieszoną na gałęzi.
Kiedy wreszcie stanął w drzwiach Northcliffe Hall, był gotów zabić.
Hollis powitał go z miną obojętną jak, ostryga.
- A, jego lordowska mość już wrócił ze spaceru na łonie natury. Jej lordowska mość
opowiedziała nam, jak sławił pan wdzięczne tulipanowce pochylone nad strumieniem, jak
zadzierał pan głowę oglądając topole, nucił i wąchał lilie. Powiedziała, że chciał pan zbliżyć
się do ryb i wskoczył do strumienia i że był pan tak miły i pozwolił jej wrócić do domu ze
względu na ból głowy. Milordzie, czy nie jest panu gorąco? Może podać lemoniadę?
Wiedział, że Hollis kłamie. Czemu wszyscy tak ją chronili? A co z nim? To on musiał
wyciągać buty ze strumienia. To on wlókł się trzy mile na piechotę. Lemoniady, dobre sobie!
-Gdzie jej lordowska mość?
-Zbliża się do natury tu, na miejscu. Jest w ogrodach.
-Podobno boli ją głowa.
-Pewnie już jej przeszło.
-Zapewne - powiedział. Myśl o niej siedzącej sobie gdzieś w cieniu na wygodnym
szezlongu rozwścieczyłaby go. Musi się pozbierać, to przecież śmieszne. Potrząsnął
głową.
Miesiąc temu był wolnym człowiekiem.
Dwa tygodnie temu myślał, że jest mężem najpiękniejszej kobiety w Anglii.
A teraz ugrzązł przy dziewusze, której przedtem na oczy nie widział i która na dodatek
go dręczyła. Zamieniła go w dzikusa.
*
We wschodnim ogrodzie Tony siedział oparty niedbale o pień drzewa. Patrzył na
szwagierkę, która brudna i spocona wyrywała chwasty i mruczała coś sobie pod nosem.
- Według mnie wszystko idzie jak trzeba - zauważył.
Alexandra przerwała wyrywanie i spojrzała na Tony'ego.
- Nic nigdzie nie idzie. On mnie nie lubi.
-Mylisz się, moja droga. Uznał cię za żonę i widziałem, jak na ciebie patrzy. Z
pożądaniem i pragnieniem rozkoszy wypisanymi na twarzy.
-Nienawidzi tego. Jeszcze wczoraj mnie obwiniał za to, że traci panowanie nad sobą
jak tylko mnie dotknie. Dwie godziny temu stwierdził, że to przez te sypialnie i łóżka.
Zamierzał kochać się ze mną i rozmawiać o filozofii albo wojnie. - Westchnęła. -
Kiedy mu nie wyszło... cóż, pewnie szuka mnie teraz i chce mi skręcić kark.
-Bardzo dobrze zrobiłaś. Szkoda, że go nie mogłem zobaczyć, jak na golasa wskoczył
do strumienia próbując ratować buty i spodnie. Sporo tam kamieni, które mogą urazić
bosą stopę.
-Wiem, że nie powinnam ci tego mówić, ale nie mam nikogo innego. Byłam głupia.
Powiedziałam mu, że go kocham. Nie mogłam nic na to poradzić, to po prostu wyszło
z moich ust. Odpowiedział, że wszystko, co ja czuję i co on czuje, to żądza, że miłość
to nonsens i że jak usłyszy o więzi duchowej, to aż się skręca.
-Naprawdę tak powiedział?
-Nie całkiem, ale takie były jego uczucia. Słowa, których użył, były jeszcze gorsze,
cyniczne i obraźliwe.
-Ale teraz jest twoim mężem i przysięgam ci. że jeżeli mężczyzna znajduje gdzieś
przyjemność, po niej idą następne przyjemności. O ile mężczyzna i kobieta mają
trochę rozsądku. Kochasz Douglasa, to znaczy, że bitwa jest już w połowie wygrana.
Nawet więcej niż w połowie, bo on szaleje za twoim ciałem. Przekonasz się. Jutro
wieczorem będzie soiree, Melisanda i ja wyjedziemy stąd pojutrze. Nie będziesz się
już musiała martwić tą moją prześliczną wiedźmą. Zresztą, wydaje mi się, że
Douglasowi już zaczyna przychodzić do głowy, że nie dałby sobie z nią rady.
-Nie mogę uwierzyć, że pozwala ci mówić do siebie Mellie.
-Nie cierpię tego zdrobnienia. Mellie, fuj, to brzmi jak grube dziewczynisko całe w
pryszczach. Ale liczy się to, że nagięła się do mnie. Jeżeli zechcę nazywać ją
lokomotywą, zaakceptuje to, bo jestem jej mężem i panem.
Alexandra wpatrywała się w niego. - Tony, jesteś przerażający.
Uśmiechnął się. - O nie, wcale nie. Kocham twoją siostrę, ale nie pozwolę, żeby jej
było na wierzchu. O, to chyba twój zbłąkany mąż nadchodzi. Mężczyzna normalnie za-
trzymałby się choć na chwilę obok tych greckich rzeźb... sama rozumiesz... ale nie on.
Wygląda, jakby był gotów cię zabić. Mam go odciągnąć?
- Nie, wyzwałby cię na pojedynek albo zabił na miejscu.
- Potrząsnęła głową. - Musiałabym cię znowu zaatakować.
- W rzeczy samej. A, jesteśmy uratowani. Idzie tu Melisanda ze swoimi akwarelami.
Zatrzymała się przy rzeźbach i przysiągłbym, że nie po to, aby je malować. Spotkali się z
Douglasem i rozmawiają. Musi się opanować, musi być szarmancki, chociaż ma ochotę cię
udusić. Tak, chyba przestał zgrzytać zębami. Alex, mam pewien pomysł, pewien bardzo
dobry pomysł.
Spojrzała na niego, pojęła, o co chodzi i pokręciła głową.
- O nie, to się nie uda, to...
Douglas i Melisanda wyłonili się zza cisów i ujrzeli Tony'ego na kolanach przed
Alexandra, obejmującego ją w ramionach i całującego jej włosy.
Douglas zastygł w bezruchu.
Melisanda cofnęła się jak rażona piorunem, rzuciła akwarele i przyskoczyła do nich,
wrzeszcząc jak upiór. Złapała Tony'ego za włosy i powaliła na ziemię. Niewierny małżonek
uśmiechał się do niej niewinnie, ale wcale na niego nie patrzyła.
- Ty podia złodziejko mężów! - krzyknęła i runęła na siostrę. - Jak mogłaś! Przecież
masz swojego męża, jak śmiesz brać się za mojego! - wczepiła się we włosy Alexandry.
- Przestań! Na litość boską...
Douglas schwycił Melisandę wpół i podniósł do góry.
Odrzucił ją w kierunku Tony'ego, który złapał ją za ręce i przytrzymywał.
-Wydrę jej włosy! Łeb jej ukręcę!
-Mellie, cicho, no już, już. Melisanda odwróciła się do męża i wykrzyczała. - Nie
nazywaj mnie tym okropnym imieniem! Coś ty tu robił, całując jej włosy? Jak chcesz
całować włosy, całuj moje! Ty niewierny draniu! Wydrę jej wszystkie włosy, a potem
wezmę się za ciebie. Nie całuj mnie, ty podlecu!
Douglas słyszał straszny krzyk za swoimi plecami, ale nie poruszył się nawet.
Przykucnął przy żonie. Potrząsała głową, jakby chcąc sprawdzić, czy nadal ją ma. Była brud-
na, miała umorusaną twarz i oczy nabiegłe łzami.
- Nic ci nie jest?
-Głowa mnie boli. Nie wiedziałam, że Melisanda jest taka silna.
-Zasłużyłaś sobie.
-Pewnie tak.
-Tony'emu pewnie nie przyszło do głowy, że jego żona zaatakuje ciebie. Widać, że nie
do końca przemyślał swój plan.
Spojrzała na niego i zobaczyła, że on dokładnie wie, co się stało. - Nie. Pewnie był
zaskoczony, ale i zadowolony.
- Tak. Chodźmy, wyglądasz okropnie, jeszcze gorzej ode mnie. Nie będę się z tobą
kąpał, bo nigdy nie wyszlibyśmy z wanny.
Wstali. Tony namiętnie całował żonę.
Douglas powiedział łagodnie: - Tak, Tony czegoś dowiódł, prawda? Wcale na to nie
liczył. Jest bardzo zadowolony z siebie.
Tony kochał się z żoną przy greckich rzeźbach, tak łapczywie i zachłannie, jak jego
kuzyn. Melisanda zapomniała, że może jej pognieść albo poplamić suknię, że ktoś może ich
zobaczyć. Straciła rozum, całkowicie się zapomniała i bardzo jej to odpowiadało. Kiedy
powiedziała mu, że go kocha i że zabiłaby każdą kobietę, która spróbowałaby go jej zabrać,
Tony uśmiechnął się jak matołek i oświadczył z satysfakcją: - Ja też cię kocham i uwielbiam
twoją gwałtowność. O tak, sprawiłaś mi dziś wiele przyjemności.
Jeśli zaś chodzi o Douglasa, siedział sobie w miedzianej wannie, z wiernym Finkle'em
stojącym obok, i żałował zniszczonych spodni i butów.
ROZDZIAŁ 18
Tysen Sherbrooke stał wyprostowany i dumny jak paw. Z czcią oświadczył:
- Oto panna Melinda Beatrice Hardesty. Moja szwagierka, lady Alexandra.
Więc to jest ta bogobojna i płaska panna, której tak nie znosiła Sinjun. Alex
uśmiechnęła się do niej. - Jestem oczarowana, Tysen tyle nam o pani opowiadał. Mam na-
dzieję, że miło spędzi pani dzisiejszy wieczór.
Melinda Beatrice, choć doskonale znała swoją wartość, była nieco onieśmielona w
obecności hrabiny -jakkolwiek nie starszej od niej samej. Pięknie dygnęła i odezwała się
wdzięcznym głosikiem: - Dziękuję pani.
-Pewnie lubicie z Tysenem tańczyć.
-Pan Sherbrooke zapytał mamę, czy pozwoli mu ze mną zatańczyć. Oczywiście
odmówiła, bo ja jeszcze nie jestem na wydaniu.
-Szkoda - powiedziała Alexandra. - Może w takim razie pogracie w karty.
-O nie, proszę pani. Mama uważa, że to nie przystoi. Powiada, że w karty grają tylko
utracjusze.
-No cóż - Alex spojrzała na Tysena oniemiałego z miłości. - Może moglibyście z
panem Sherbrooke'iem przejść się po ogrodach. Taki ciepły dziś wieczór, że szanowna
mama pani z pewnością nie będzie oponować, a jeśli chodzi o reputację, to pełno tu
wszędzie dorosłych.
-O tak, bardzo bym chciała - powiedziała panna Hardesty - jeżeli mama się zgodzi.
-Cóż za dziewuszysko! - zauważył Douglas, patrząc, jak Tysen ją prowadzi. - Mam
szczerą nadzieję, że mu przejdzie. Dzięki Bogu, niedługo wraca do Oksfordu. -
Spojrzał na żonę odzianą w stanik, który ostatecznie podniesiono zaledwie o półtora
centymetra. Podsłuchał, jak śmiała się z tego Sinjun. Nic nie mówił, bo wcześniej,
kiedy Alexandra wbiegła do salonu i szukała go ufna jak szczeniak, był zbyt zajęty
myśleniem, jak ślicznie wygląda. Przy zielonej sukni jej skóra była jeszcze bielsza, a
gęste, rude włosy miała upięte na czubku głowy, tylko z kilkoma lokami spadającymi
na ramiona. Patrzył na bujne, mlecznobiałe ciało i czuł, że zaczyna drżeć.
-Zatańczmy, bo nie wytrzymam i wsadzę ci rękę pod suknię.
-Proszę bardzo.
-Proszę bardzo co?
-Co sobie życzysz - odparła z syrenim uśmiechem.
Walczył sam ze sobą, a Alexandra z trudem powstrzymywała się od śmiechu. Z dumą
rozglądała się po sali, pięknie udekorowanej festonami z niebieskiej, białej i złotej krepy.
Wszędzie, na każdym stoliku i w każdym kącie, poustawiano bukiety kwiatów, które
pachniały w ciepłym wieczornym powietrzu. Tańczyło co najmniej piętnaście par i co
najmniej dwakroć tyle przyglądało się tańczącym. Przybyli wszyscy zaproszeni goście, poza
sir Jamesem Evertonem, który zachował się na tyle brzydko, żeby umrzeć z rana. Wszystko
było zapięte na ostatni guzik, a ona pomogła to zorganizować. Jedzenia było w bród. a poncz
smakował nawet najbardziej wybrednym matronom. Pierwszy raz czuła się jak pani
Northcliffe Hall. Wspaniałe uczucie. Co prawda jej teściowa zżymała się na niektóre
polecenia, ale nie oponowała, a przynajmniej nie w jej obecności. Tak, udowodniła, że daje
sobie radę z teściową.
Poszukała wzrokiem Melisandy, jaśniejącej niczym księżniczka. Tańczyła z jakimś
młodym dżentelmenem wyglądającym, jakby miał paść u jej stóp i zemdleć z wrażenia.
Douglas skończył wewnętrzną potyczkę i wreszcie odezwał się do niej, trochę
zszokowany. - Drażnisz się ze mną?
Uśmiechnęła się do niego. - O czym to mówiliśmy? Tak długo nie odpowiadałeś. A
tak, cokolwiek zechcesz, Douglasie. Upierasz się, że to, co do ciebie czuję, to żądza. Dobrze,
jesteś ode mnie starszy i o wiele bardziej doświadczony, więc pewnie masz rację. Tak.
Wpatrujesz się w mój dekolt i czujesz żądzę. Ja patrzę na twoje usta i pewnie wiesz, że chcę
cię pocałować, dotykać cię wszędzie, a zwłaszcza poniżej pasa. Jesteś tam taki gorący i
delikatny. To wszystko żądza. Powiedziałeś mi przecież, że mam być rozsądna, a jesteś taki
doświadczony. Niech zatem to będzie żądza. - Uśmiechnęła się przebiegle i zapytała: - Za-
tańczymy, milordzie?
Miał ochotę dać jej klapsa.
Ciężko oddychał. Widział jej białe dłonie na swoim ciele, pieszczące go, dotykające
piersi, brzucha. Mięśnie mu stężały. - Idę do pokoju karcianego - powiedział, skinął jej głową
i wyszedł.
Alexandra uśmiechnęła się. Wypij piwo, którego sam nawarzyłeś - pomyślała. Niech
sobie wierzy, że to tylko żądza.
Lady Juliette doskonale się bawiła. Królowała nad swoją małą świtą z dala od
Melisandy, śmiejąc się często i głośno, ale Alexandra nie zwracała na to uwagi. Jutro już jej
tu nie będzie.
Kiedy Hollis szepnął jej do ucha, że bufet gotowy, zdziwiła się, że czas tak szybko
upłynął. Tony poprowadził ją do kolacji, a Douglas ujął pod ramię Melisandę. Juliette wsparła
się na usłużnym ramieniu dżentelmena z sąsiedztwa, który po raz pierwszy od wielu lat nie
uskarżał się na podagrę.
-Douglas nadal wściekły - zakomunikowała Alexandra, podczas gdy Tony pożerał
łososia. - Teraz dlatego, bo wreszcie zgodziłam się z nim co do swoich uczuć, a raczej
ich braku.
-Tylko żądza?
-Tak. Fukał jak obrażony kardynał i wyszedł do pokoju karcianego. Jego matce nie
bardzo się to podobało. Oczywiście, obwinia mnie. Korci mnie, żeby powiedzieć jej
prawdę. Ujrzałaby go w innym świetle.
- Ciebie też, małe ladaco.
Roześmiała się. - Tak, ale chciałabym zobaczyć wyraz jej twarzy.
- Jesteś już w ciąży?
Aż upuściła widelec.
-Boże, nie mam pojęcia. Tony, nie pomyślałam o tym. W ciąży. Dlaczego pytasz?
-Słyszałem, jak hrabina matka rozmawiała o tym z ciotką Mildred. Ma nadzieję, że
spełnisz swój obowiązek jeszcze zanim minie rok, bo przecież to głównie dlatego
Douglas chciał się żenić. No wiesz, bezcenny dziedzic.
Spojrzała na niego. - Jeżeli w ciągu roku nie wydam na świat dziedzica, to Douglas
pewnie wyrzuci mnie na zbity pysk i będzie próbował z inną?
- Brzmi to, jak uwagi o hodowli bydła. Nie, Douglas będzie dzielnie próbował, bez
wątpienia. - Tony zajął się kromką chleba. - Wiem, że trudno ci w to uwierzyć, ale to prawda.
Przez całe moje dorosłe życie nigdy nie widziałem, żeby Douglas stracił głowę. W bitwie
zachowywał się jak zimnokrwisty sukinsyn, nigdy nie zbaczając z drogi, zawsze mając swoje
cele przed oczami, pamiętając o najdrobniejszych szczegółach. Podwładni go czcili, bo
wiedzieli, że mogą mu ufać. Nigdy ich nie zawiódł.
Bywał taki wściekły, że inny by wybuchnął. Ale nie on. Nie widziałem go,
oczywiście, z kobietami, w łożu, ale jak to mężczyźni, rozmawialiśmy o tym i owym. Kiedyś
była to dla niego tylko gra. Lubił, kiedy kobiety traciły przy nim rozsądek, a on nad
wszystkim panował, o wszystkim decydował. Zaszokowałaś go po czubki Sherbrooke'owych
palców, nie daje sobie z tym rady. Alex, dla mnie to zabawne. To, co dzisiaj zrobiłaś, to było
mistrzowskie posunięcie. Szkoda, że nie będę mógł zostać i być świadkiem jego upadku.
-Upadku? Nie podoba mi się to.
-W takim razie: wyniesienia, przyjęcia do wiadomości, że bardzo mu zależy na żonie
zarówno w łożu, jak i poza nim, i że nic w tym złego, jeżeli mężczyzna szaleje za
swoją żoną.
-Wiesz, że gdyby ktoś nas podsłuchał, to wysłaliby nas oboje do tej okropnej zatoki
Botany? Nigdy nawet nie myślałam o tym, o czym tak otwarcie rozmawiamy. -
Uśmiechnęła się - A co się tyczy Douglasa, nie zna opamiętania, nie ma wstydu.
Tony roześmiał się i ucałował jej rękę. Widział, że Douglas ich obserwuje i marszczy
brwi, z żądzą mordu w oczach. W oczach Melisandy była nie tylko żądza mordu, lecz także
cierpienie, o ile dobrze zgadywał. Radowało go to niepomiernie. W życiu nie zapomni seksu
w ogrodzie. Miał nadzieję, że zrobił jej dziecko, zasłużyła sobie na to.
- Jaka szkoda, że część dramatu rozegra się bez mojego udziału.
Alexandra roześmiała się. - Mów tak dalej, a nie dożyjesz zakończenia.
Wieczorek skończył się o drugiej w nocy. Alexandra była tak podniecona, że nie czuła
zmęczenia, ale lawendowe pióro na turbanie teściowej jasno wskazywało drogę do portu.
Cioteczka Mildred nie przytupywała już w takt muzyki, a wuj Albert pochrapywał z
policzkiem wspartym na dłoni. Z pokoju karcianego wyłonił się Douglas, bogatszy o pięćset
funtów, i zajął miejsce u boku żony żegnając odjeżdżających gości.
- Odniosłaś sukces - powiedział. - Ale i tak nie podoba mi się, jak ci tak piersi wystają.
- Zdaje mi się, że to ty odniosłeś sukces, mój drogi.
W tych czarnych bryczesach wyglądasz zabójczo. Założę się, ze wszystkie panie
mówiły tylko o twoim przyrodzeniu.
Bez zmrużenia oka odwróciła się, żeby zamienić kilka słów z sir Hardestym i jego
małżonką. Komplementując uroczą córkę, kącikiem oka zerkała na Tysena. Ku jej
zaskoczeniu sir Thomas Hardesty trochę za długo trzymał jej dłoń w swojej z dziwnym
wyrazem twarzy. Douglas stał sztywny jak pogrzebacz, do czasu aż sobie poszli.
-Stary zbereźnik. Jak śmiał tak się na ciebie gapić!
-Wcale się nie gapił - oświadczył Tysen. - Po prostu jest trochę krótkowzroczny.
-Robisz się co dzień głupszy, to bardzo irytujące. Powinienem był cię wysłać z
Ryderem, wybiłby z ciebie tę naiwność.
-No cóż - powiedziała Alexandra, kiedy nieco zaskoczony Tysen zniknął z pola
widzenia. - Wydaje mi się, że lady Hardesty była tobą zainteresowana.
-Alexandra, zapłacisz mi za te całkiem nieodpowiednie spostrzeżenia.
Uśmiechnęła się pogodnie. - Dlaczego nie nazywasz mnie Alex?
Nadeszli Melisanda i Tony. Douglas patrzył na stojące obok siebie siostry. Jedna z
nich była piękna, tak piękna, że wystarczyło na nią spojrzeć, żeby stracić język w gębie, a
druga... dobry Boże, śmiała się, a on cały twardniał i myślał tylko o tym, jak leży pod nim,
naga. Stojąc tak obok Melisandy, wcale nie wyglądała nieelegancko. Miał ochotę pocałować
koniuszek jej błyszczącego nosa.
Nie mógł się doczekać, aż zanurzy ręce w jej staniku i uwolni bujne piersi. Szedł za
nią do jej sypialni, zwolnił służącą i zrobił właśnie to. Wziął w dłonie jej piersi, zamknął oczy
i wzdychał z rozkoszy. Nagle poczuł, że dotyka jego łydek, ud, że kieruje się do pachwin.
Zastygł, chciało mu się wyć z rozkoszy.
- Ach - szepnęła prosto w jego usta, nie przestając go całować. - Kocham żądzę, a ty?
- Do diabła! - zawołał i zdarł z niej ubranie. Nie protestowała, całkowicie obojętna na
los pięknej balowej sukni, która kosztowała co najmniej sto funtów. Rozbierała go, pieściła i
patrzyła, patrzyła na niego.
Jak zawsze nie było czasu, nie było uwertury, zapomniano o preludium. Był na niej,
dyszał ciężko, a jego potężnym ciałem wstrząsały dreszcze. Wygięła do niego swe ciało, jak
zwykle gotowa, niecierpliwa, otwarta dla niego. Władał nią, chciała krzyczeć z rozkoszy i
oddać mu więcej niż miała. Schwyciła jego głowę, przyciągnęła do siebie usta i całowała,
lekko gryząc dolną wargę. Dzikie dłonie buszowały po jej ramionach i plecach, otwierała się
jeszcze bardziej, chciała go jeszcze głębiej.
Na jedną krótką chwilę odzyskał zmysły, w tej chwili rozkosz przewaliła się przez jej
ciało. Scałowywał z jej ust okrzyki i westchnienia, patrzył w zamglone oczy. Ale trwało to
krótko, bardzo krótko, i po chwili burza namiętności zawładnęła nim bez reszty. Zanurzał się
w niej i nie mógł, nie chciał przestać. Czuł jej dłonie na swoich pośladkach i omal nie
wyskoczył ze skóry. - Alexandra! - zawołał i upadł na nią.
Niemal spadali z łóżka. Był bardzo ciężki, ale wcale jej to nie przeszkadzało.
Zastanawiała się, czy zawsze tak będzie - dzika miłość, pośpieszna, namiętna i gwałtowna.
Wiedziała, że tego pragnie, że zawsze idzie z nim ręka w rękę, że jest tak samo szalona jak
on.
Kiedy mogła już zaczerpnąć tchu, zapytała: - Jak myślisz, jestem już w ciąży?
-Tak - odparł bez wahania. - Zapłodniłem cię już za pierwszym razem.
-Jeżeli tak, to udowodnię, że jestem coś warta. Tego właśnie wszyscy pragnęli, czyż
nie? Dziedzica Sherbrooke'ow?
-Tak, i o ile pamiętam, zgłosiłaś się na ochotnika.
-O tak - odpowiedziała. - Urodzę ci pół tuzina dziedziców, jeżeli tylko chcesz.
Chciałabym mieć chłopczyka, który by wyglądał dokładnie tak jak ty.
Nie lubił tego uczucia, które wzbudziły w nim jej stówa. Zamruczał coś i powiedział: -
Jestem zmęczony, wykończyłaś mnie. Idź spać.
- Jeżeli będziesz bardziej kontrolował swoją żądzę, może będziesz miał więcej energii,
żeby ze mną rozmawiać.
- Idź już spać!
Zasnęła z uśmiechem na twarzy. Kiedy obudziła się następnego ranka, Douglasa przy
niej nie było. Tęskniła za nim, zawsze budził ją pocałunkami, dotykał, przygotowywał na
swoje przyjęcie jeszcze zanim się do końca obudziła. Teraz była sama i wcale jej się to nie
podobało.
Zapłodniłem cię już za pierwszym razem.
O nie, nie mógł tego wiedzieć, bo skąd? Odkąd ją wziął, nie miała okresu, ale z nią
różnie bywało. Sama nie wiedziała.
Wstała, szybko wykąpała się i ubrała. Tony i Melisanda wyjeżdżali dzisiaj, ciocia
Mildred, wuj Albert i Juliette też, dzięki Bogu.
Zbliżała się druga po południu, kiedy wyjechała lady Juliette. Obsztorcowywała
służącą, nawet żegnając się z gospodynią i gospodarzem.
Hrabina matka zmarszczyła brwi. - Ta dziewczyna srodze mnie rozczarowała, moja
droga Mildred. Nie byłabym zadowolona, gdyby Douglas ją poślubił.
- Ta dziewczyna to jędza - oświadczyła ciocia Mildred.
-Ale boska - dodał wuj Albert. - Jest młoda i wysoko mierzy, to wszystko.
-Zepsuta suka, która z wiekiem stanie się jeszcze gorsza - podsumowała jego oddana
małżonka.
Tony uściskał Alexandre, szepcząc jej do ucha. - Jestem z ciebie dumny. Nie zmieniaj
się, rób, co robisz, a wszystko będzie dobrze.
Melisanda spojrzała na siostrę przeciągle i powiedziała: - Nie przeszkadza mi, że
jesteś hrabiną, a ja tylko wice-hrabiną, ale ani mi się waż tknąć Tony'ego. Nigdy go nie
dostaniesz, lepiej od razu o nim zapomnij.
Alexandra popatrzyła na swoją piękną siostrę i zachciało jej się śmiać, tak absurdalne
było to, co mówiła.
- Obiecuję, że już nigdy nie będę próbowała ci go odbić.
-Pamiętaj! Chciałaś Douglasa i dostałaś go. Jeżeli się rozmyśliłaś, to wielka szkoda,
ale będziesz musiała się zadowolić tym, co masz. Tony jest mój.
-Spróbuję - odpowiedziała pokornie Alexandra.
Douglas, który podsłuchał tę rozmowę, z trudem utrzymywał powagę. Nieco zbyt
aksamitnym głosem zapytał kuzyna: - Zobaczymy się w Londynie?
-Może. Jeżeli będziesz mógł, przygotuj wszystkich na moją żonę. Uniknę w ten
sposób niepotrzebnych pojedynków.
-Spędziła tam już sezon, więc są przygotowani.
-Nie, teraz jest inaczej... jest bardziej wrażliwa, współczująca. To bogini z ludzką
twarzą. Widziałeś, jak marszczyła brwi.
-Dobrze, powiem wszystkim, że ją ułożyłeś.
- I nie zapominaj o dyscyplinie.
Douglas roześmiał się i dał kuzynowi kuksańca. Mógł się już śmiać, nie czuł goryczy,
jak jeszcze tydzień temu. Alexandra poczuła przypływ nadziei. Dobrze, że Melisanda tego nie
słyszała. Złamałaby Tony'emu rękę.
Stali na szerokich schodach prowadzących do Northcliffe Hall i patrzyli za
odjeżdżającymi powozami. - No cóż - powiedziała hrabina matka - znowu zostaliśmy sami.
Pewnie będzie nam trochę nudno.
- Nie mnie - Douglas spojrzał na żonę.
-O Boże - westchnęła Sinjun. - Przestań tak na nią patrzeć. Miałam nadzieję, że
pojeździmy konno.
-Nie ja - odpowiedział Douglas. - Przynajmniej nie teraz.
-Pewnie nigdy! - stwierdziła mamusia Douglasa, patrząc jak złapał żonę za rękę i
ciągnął ją do domu.
Usłyszał jeszcze, jak ciocia Mildred wyjaśnia matce: - Lydio, wszyscy pragniemy
dziedzica. Douglas to dobry chłopak, spełnia swoją powinność.
Wbiegli po schodach do jego sypialni. Rzucił ją na łóżko i zrobił to dwa razy, jak
zwykle szybko i gwałtownie, ani przez moment nie myśląc o dziedzicu. Kiedy już skończyli,
patrzył na nią, oddychał ciężko, a serce waliło mu jak szalone. Nic nie powiedział, ubrał się
szybko i poszedł pojeździć konno.
Alexandra dobre piętnaście minut leżała, patrząc w sufit, bez ruchu. Wreszcie wstała,
żeby się trochę ogarnąć. Umyła się i ubrała, cały czas myśląc, jaki był zaskoczony, kiedy mu
powiedziała w momencie rozkoszy.
- Ach, tak bardzo cię pożądam.
Burknął na nią.
Nie przyszedł do niej tej nocy. Podejrzewała, że siedzi w bibliotece i myśli o żądzy, a
przynajmniej miała taką nadzieję. Zasnęła w swojej sypialni. W środku nocy nagle obudziła
się w ciężkiej, gęstej ciemności. Leżała nieruchomo. Nic nie widziała, ale czuła, że nie jest
sama.
I wtedy ją zobaczyła. Młoda kobieta, którą widziała już wcześniej, cała w bieli,
nierzeczywista, jakby przejrzysta, z rozpuszczonymi długimi włosami. Były tak jasne, niemal
białe wokół pięknej, delikatnej twarzy. Wyglądała na bardzo smutną i wyciągała dłonie do
Alexandry.
- Kim jesteś?
Boże, czy to jej głos, taki cienki i przerażony?
Postać nie poruszyła się. Stała nie dalej niż metr od łoża, a jej ciało lśniło jakby w
rzeczywistości nie stała, lecz unosiła się nad podłogą, wyciągając ręce ku Alexandre.
- Czego chcesz? Dlaczego przyszłaś?
Żadnej reakcji.
- Wiem, że nazywają cię Duchem Dziewicy, bo twój mąż został zabity, zanim zostałaś
jego żoną. Ale ja nie jestem dziewicą. Mój mąż nie umarł. Dlaczego przyszłaś?
Postać wydała z siebie cichy, głęboki dźwięk, a Alexandra omal nie spadła z łóżka ze
strachu.
Nagle wszystko stało się tak jasne, jakby postać przemówiła. Wiedziała już dlaczego
przyszła. - Chcesz mnie ostrzec, tak?
Postać lekko się poruszyła, a wraz z nią zatańczyły cienie i światła.
- Boisz się, że coś mi się stanie?
Znowu się poruszyła i Alexandra już nie wiedziała, czy to duch, czy może ona sama...
traciła rozum, próbowała odgadnąć intencje ducha. Oszalała.
- Co tu się, do diabła, dzieje? Alexandra, z kim rozmawiasz?
Postać zadrżała, wydała z siebie ostatni płomyk światła i znikła.
W drzwiach pojawił się Douglas, całkiem nagi.
- Nic się nie stało, zabawiałam się z kochankiem. Przestraszyłeś go.
Nie zdawała sobie sprawy, że głos jej drży, ale Douglas szybko się zorientował.
Podszedł, popatrzył na nią przez chwilę i położył się przy niej. Mocno przytulił ją do siebie.
Czuł, że cała drży i tulił ją. - Już dobrze, to tylko koszmar, nic więcej, tylko koszmar.
-O „nie - odezwała się wreszcie, z twarzą wtuloną w jego ramię. - To nie koszmar ani
sen. Przysięgam. Boże, ja nie tylko ją widziałam, ja z nią rozmawiałam. Wydawało mi
się, że ją rozumiem.
-To był sen - powiedział stanowczo. - Ten cholerny duch to jakieś zbiorowe omamy.
Śniła ci się, bo nie kochałem się dziś z tobą do upadłego.
-Widziałeś ją, prawda?
-Oczywiście, że nie. Nie jestem głupią dziewką z kupką słomy zamiast mózgu.
- Widziałeś ją, nie kłam! Kiedy? W jakich okolicznościach?
Ucałował jej skroń i przytulił jeszcze mocniej, aż jej usta dotykały jego ramienia.
Kiedy znowu się odezwała, ciepły oddech pieścił jego skórę.
-Powiedziałam jej, że nie jestem dziewicą, a ty żyjesz. Zapytałam, dlaczego przyszła.
Ostrzegała mnie, ale nie jestem pewna, czy to ja jestem w niebezpieczeństwie... może
nie. Wszedłeś, a ona znikła.
-Tak, wyobrażam to sobie. Rozpłynęła się po prostu, a wraz z nią jej romantyczne
zawoje.
- Kiedy ją widziałeś?
Pocałował ją jeszcze raz, ale myślami był przy tej nocy, kiedy próbowała uciec, kiedy
usłyszał płacz i wszedł do jej sypialni i zobaczył... tego przeklętego ducha. Potrząsnął głową.
- Nie, nie - powiedział.
Nagle zdrętwiał. - Mój Boże, zdajesz sobie sprawę, że się na ciebie nie rzucam?
Rozmawiamy, nie przewracam cię na plecy. Leżymy tu co najmniej od trzech minut, nago i...
Odwróciła twarz i poczuł na ustach jej ciepły oddech. Pocałował ją. - A niech to -
powiedział i zsunął dłonie na jej pośladki. Czuł swój nabrzmiały członek, obejmował ją i
całował. Udało mu się jeszcze ściągnąć z niej koszulę.
Oddychał ciężko i szybko, kiedy poczuł, że już długo nie wytrzyma, podniósł jej nogę
i wszedł w nią. Dyszała z rozkoszy, pieścił jej kobiecość, całował piersi.
- Douglas - jęknęła. Krzyczała z rozkoszy.
Położył ją na plecach i wszedł jeszcze głębiej. Jęczał, nie mógł przestać.
-Douglasie - wyszeptała - ona się rozpłynęła.
-Do diabła. Jej tu nie było, to tylko głupi sen. Nie kochaliśmy się i dlatego to ci się
przyśniło. Już cicho, dziś jej na pewno nie zobaczysz.
Położył ją na sobie i okrył kocami.
-Masz myśleć tylko o mnie. Rozumiesz?
-Tak - powiedziała, całując go w szyję. - Tylko ty i ta wspaniała żądza, którą mi
dajesz. Czy to nie wspaniałe, że rano wyjeżdżamy do Londynu? Może to właśnie pró-
bowała mi powiedzieć. Tylu tam będzie mężczyzn, których można pożądać.
- Jesteś zabawna jak wrzód na zadku.
Roześmiała się i pocałowała go za uchem.
Jeszcze długo wpatrywał się w ciemność, gładząc jej plecy i biodra. Zasnął wreszcie,
czując na szyi jej ciepły oddech, jej piersi na swojej piersi i bicie jej serca na swoim sercu.
Miejską siedzibą Sherbrooke'ow było okazałe, trzypiętrowe gmaszysko na rogu
Putnam Place. Przed sześćdziesięciu laty wzniósł go dumny hrabia Northcliffe, mający więcej
pieniędzy niż dobrego gustu. Niektórym jednak podobały się greckie kolumny i wnętrza pełne
nisz na rzeźby, w większości wypełnione teraz książkami i kwiatami, jako że rzeźby już
dawno zesłano na wygnanie na strych. Douglas wyjaśnił Alexandre, że to ten sam hrabia,
który kazał poustawiać greckie rzeźby w ogrodach w Northcliffe.
-Więc zadowoliłem mój gust - powiedział wskazując na ciemnobordowe draperie w
centralnym salonie. - Moi potomkowie mogą oczywiście to zmienić. - Zmarszczył
brwi. - Może będziesz chciała dokonać jakichś zmian. Nic nie robiłem w pokojach
hrabiny.
-Dobrze - Alexandra nadal nie mogła dojść do siebie po pierwszym zetknięciu z
Londynem. Naprawdę tu była, w mieście chwały, bogactwa i nędzy. Była tak
podekscytowana, że zgodziłaby się absolutnie na wszystko. Pokazywał jej po drodze
tyle rzeczy, a ona jak ciekawska sroka wychylała się z okna powozu.
-Trochę przytłoczona?
Pokiwała głową, lekko dotykając pięknego hiszpańskiego stołu.
- Wkrótce się przyzwyczaisz. Jeżeli chodzi o dom, pani Goodgame wszystko ci
pokaże. Burgess, nasz tutejszy kamerdyner, jest taki sam jak Hollis, możesz mu zaufać. Zo-
staniemy w Londynie dwa tygodnie, dość czasu, żeby wziąć miarę i porobić zakupy. Chcesz
trochę odpocząć czy od razu jedziemy do madame Jordan?
Madame Jordan była prawdziwą Francuzką, urodzoną i wychowaną w Rennes. Miała
sześć panien sklepowych, piękny zakład na Picaddiły i słabość do hrabiego Northcliffe.
Alexandra stała sobie w kąciku - ot, nie zauważony członek świty Douglasa - i grzecznie
słuchała, co mają zamiar z nią zrobić. Zmierzono ją i kiedy miała już wrzasnąć, że nie jest
niewidzialna i że ma dobry gust, madame rozszerzyła palce na jej biuście i wybuchła salwą
francuskiego. A, pomyślała Alexandra, patrząc na rozwścieczone oblicze męża, chce, żebym
miała modne cycki.
-Zgadzam się z madame - oświadczyła głośno, aż Douglas odwrócił się do niej, sypiąc
iskry z rozgniewanych oczy.
-Cicho bądź albo pójdziesz do powozu! To nie chodzi o ciebie!
-Ha! Chcesz, żebym wyglądała jak zakonnica, a madame się nie zgadza, tak samo
zresztą jak ja. Poddaj się i przestań się wygłupiać. Jestem taką samą kobietą jak każda
inna; wszystkie jesteśmy zbudowane dokładnie tak samo. Nikt nawet nie spojrzy,
zobaczysz. Jak się będziesz upierał, żeby mnie zakryć aż po uszy, wtedy dopiero
wszyscy zaczną się zastanawiać i dociekać, czy może mam jakąś deformację.
-Hrabina ma rację - odezwała się madame płynną angielszczyzną. - Milordzie, jest pan
zbyt zaborczy. Niemodnie jest mieć serce na dłoni.
-O nie! - wyryczał Douglas, zaciskając pięści i wygrażając malowidłu kobiety w stroju
wróżki. - Ona jest zbyt niewinna i nie zdaje sobie sprawy, czego chcą mężczyźni i... -
Przerwał. Osaczyły go i zwyciężyły. Miały liczebną przewagę i nie umiał ich
przegadać. Rozsądek był po jego stronie, ale wiedział, że to co mówi, brzmi
śmiesznie.
-Do diabła! Rób co chcesz! Poczekam w powozie. Możesz sobie nosić dekolty do
pasa, nie dbam o to!
-Uwielbiam namiętnych mężczyzn, a pani? - powiedziała z uśmiechem madame
Jordan.
-O tak - zgodziła się Alexandra. - Bardzo dobrze mówi pani po angielsku, madame.
Pokiwała głową, nie przerywając pracy. - Znam też niemiecki, włoski i trochę
rosyjski. Mam kochanka, rosyjskiego księcia. Jest tak samo dziki i zazdrosny jak pani mąż,
uwielbiam go.
Alexandra czuła się wspaniale.
Zanim skończyło się to popołudnie, była tak zmęczona, że ledwo trzymała się na
nogach. Została dumną posiadaczką sześciu nowych sukien, dwóch strojów do konnej jazdy,
koszul nocnych, halek. Boże, lista była coraz dłuższa. Po wizycie u madame Jordan
Douglasowi wrócił dobry humor. Kupił żonie czepki, buty, pończochy i torebki, nie zapom-
niał nawet o parasolce.
Tryskał energią, kiedy wreszcie wsiedli do powozu. Rzucił stos pudeł na siedzenie.
Alexandra była tak zmęczona, że nie dbała, czy są w Londynie, czy gdziekolwiek indziej.
Oparła głowę o jego ramię, a on mocno przycisnął ją do siebie i pocałował w czoło.
- To był długi dzień. Jestem z ciebie dumny. Dobrze się spisałaś... no, w większości.
Co do tych dekoltów, nie jestem zadowolony.
Alexandra nie miała zamiaru wracać do tego tematu. Przygryzła dolną wargę, a po
chwili wybuchnęła. - Wiesz wszystko o strojach, jesteś bardzo zaprzyjaźniony z madame
Jordan. Dla wielu kobiet kupowałeś ubrania?
ROZDZIAŁ 19
Popatrzył na nią uważnie, po czym wzruszył ramionami.
- Żonie nic do tego, co robi jej mąż, ale powiem ci. Tak, to doceniają wszystkie
kobiety. Jako uroczy dziewiętnastolatek zdałem sobie sprawę, że powinienem zdobyć pewną
wiedzę w kwestii mody i zdobyłem. Jeżeli mężczyzna chce mieć wokół siebie kobiety, musi
się pogodzić z ich zachciankami.
-Cóż za wyrachowanie!
-Nie jesteś ani trochę wdzięczna za moją hojność?... Sześć nowych sukien... dwa
stroje do konnej jazdy. Co więcej, ustąpiłem wam, tobie i madame. Nie wynagrodzisz
mnie?
Bardzo dziwne, pomyślała, ale mogła przecież przewidzieć, że mężczyźni wszystko
widzą inaczej. Westchnęła.
- Bardzo tego chcę, ale nie dajesz mi szansy. Zanim zdążę cokolwiek zrobić, już jest
po wszystkim. To ty mnie wynagradzasz, a przecież nigdy niczego ci nie kupuję.
-Bardzo interesujące. Większość ludzi uznałoby cię za kuriozum albo za kobietę o
wielkiej przebiegłości. - Zmarszczył brwi, jakby czegoś nie był pewien. - Nadal masz
te trzydzieści funtów?
-Tak. Chcesz przez to powiedzieć, że żeby móc otaczać się mężczyznami, muszę
pogodzić się z ich zachciankami?
-To nie tak. Mężczyźni zawsze są. Oni nie łkają, nie wzdychają i nie robią wymówek.
-Douglasie, nie mam za wiele doświadczenia, ale to co mam wystarczy, żeby się
przekonać, że ten kij ma dwa końce. Trzydzieści funtów nie na długo by starczyło, ale
nie chciałabym, żeby ci mityczni mężczyźni poczuli się zlekceważeni. Może
powinnam kupić trochę drobiazgów i dawać co jakiś czas, jak myślisz?
-Myślę, że mnie prowokujesz i nie postępujesz zbyt mądrze. Myślę też, że
powinienem cię wybić, że powinnaś trochę się zastanowić i opamiętać. Nie pozwolę
na impertynencje. Bądź cicho.
-Może łańcuszki do zegarków - zastanawiała się głośno. - I na każdym mogłabym
kazać wygrawerować moje inicjały obok jego. Wiesz, to by było bardzo osobiste.
-Jeżeli szybko dasz mi dziedzica, zwrócą mi się wszelkie koszty - oświadczył sucho.
Oho, pomyślała. Sprowokowała go, a zemsta była brutalna. - Jeżeli powiesz, że nie to
miałeś na myśli, będę cicho i nawet nie wspomnę o łańcuszkach.
- Nic nie powiem. O tej porze roku niewiele osób z towarzystwa bawi w Londynie, ale
to, co jest, i tak wystarczy.
Dziś wieczór jest bal u Ranleaghów, to będzie twój debiut.
Założysz suknię, którą miałaś na sobie w Northcliffe. Pani Goodgame pomoże ci się
ubrać.
Tego wieczoru, kilka minut po jedenastej, pod imponującą rezydencją Ranleaghów
przy Carlisle Street Alexandra twarzą w twarz zetknęła się z kobietą, która najwidoczniej
znała Douglasa i wciąż go pragnęła.
Podsłuchiwała - i wcale się tego nie wstydziła. Prawdę mówiąc, nie miała czego, bo
mówili po francusku i nie rozumiała ani słowa. Była wściekła.
Kobieta była jak na jej gust o wiele za ładna, wiotka, bardzo kobieca, o dużych
oczach. Miała jakieś dwadzieścia pięć lat. Widziała, że białą dłonią dotyka rękawa Douglasa.
Stała bardzo blisko, nachylała się do niego, musiał czuć jej oddech na swoim policzku, jak jej,
Alexandry, kiedy go całowała. Miała niski, wibrujący głos. Douglas klepał jej dłoń i mówił
bardzo spokojnie, z nienagannym francuskim akcentem.
Dlaczego ojciec upierał się, żeby się uczyła włoskiego? Cóż za bezużyteczny język!
Kobieta wyglądała tak poważnie i tak interesowała się Douglasem. Kim była? Czy kupował
jej ubrania? Czy mu się odwdzięczała?
Douglas odwrócił się nagle, ledwo zdążyła schować się za zasłoną, która tworzyła coś
w rodzaju maleńkiej alkowy. Jakaś para całowała się w niej bez pamięci. - Przepraszam! -
wykrzyknęła Alexandra i uciekła.
Choć tego wieczora poznała pewnie z pięćdziesiąt osób, nikogo nie zapamiętała.
Czuła się trochę opuszczona. Dostrzegła lady Ranleagh, ale dobrotliwa dama żywo konwer-
sowała z dżentelmenem wyglądającym na kogoś bardzo ważnego i nieco pijanego.
Nie miała wyboru, stanęła przy parkiecie i obserwowała tańczące menueta pary.
Poruszali się wspaniale, wszyscy tacy piękni, bogaci i wykwintni. Poczuła się jak natręt,
prowincjuszka w za małym dekolcie. Spodziewała się, że lada chwila ktoś wytknie ją palcem
i zawoła: - Ona do nas nie należy! Wyrzucić ją!
- Czy wolno mi mniemać, że napotkałem zagubioną owieczkę, poszukującą dobrego
pasterza?
Interesujący wstęp, pomyślała, odwracając się w stronę szarmanckiego dżentelmena.
Był wysoki, dobrze zbudowany i nienagannie odziany. Miał bardzo jasne włosy i pewnie nie
więcej niż dwadzieścia pięć lat, ale wyraz cynizmu i smutnej mądrości malujący się w
intensywnie niebieskich oczach nadawał mu wygląd znacznie starszego. Musiała przyznać, że
był bardzo przystojny i świetnie wyglądał w wieczorowym stroju, tylko te oczy... Czyżby
proponował, że zostanie jej dobrym pasterzem?
-Nie zagubiłam się, sir, ale miło, że pan pyta.
-Jest pani siostrzyczką Melisandy, nie mylę się? Jedna z dam pokazała mi panią.
-Tak. Zna pan moją siostrę?
-O tak. Jest najczarowniejszą, najwspanialszą istotą. Czy to prawda, że poślubił ją
Tony Parrish, lord Rathmore?
Pokiwała głową. - To była miłość od pierwszego wejrzenia. Wybierają się do
Londynu.
-Teresa Carleton nie będzie zadowolona, jak się dowie, kto go złapał. Ach, pani
przecież nie wie, bo i skąd? Tony był z nią zaręczony, a potem nagle zaręczyny ze-
rwano. Nic nikomu nie mówiąc, wyjechał z Londynu. Teresa twierdzi, że nie chciała
go za męża, bo miał kołtuńskie poglądy. Och, proszę o wybaczenie, jestem
Heatherington, pewnie pani wie.
-Nie, nie wiedziałam. Miło mi pana poznać. To, co ta pani mówiła o Tonym... Jeżeli
pan go zna, to z pewnością pan wie, że to nieprawda. Tony kołtunem? Bzdura. Zna
pan mojego męża, Douglasa Sherbrooke'a?
-Czyli to także prawda. Tak, któż by nie znał Sherbrooke'a, czy Northa, jak nazywają
go przyjaciele z wojska. Niełatwo o nim zapomnieć, nie chciałbym, żeby był moim
wrogiem. Tak naprawdę nikt nie wierzył w to, co mówiła Teresa. Tony nie jest
kołtunem.
-Jest bardzo wesoły i dobrze im razem, jemu i mojej siostrze. Bardzo się kochają.
Wzruszył ramionami, bacznie się jej przypatrując. - Co innego mnie dziwi, a
mianowicie pani. Poślubiła pani Douglasa Sherbrooke'a. Wygląda pani na ciepłą, wesołą
osobę, a on jest człowiekiem zimnym, ostrym i prawdę mówiąc surowym.
- Mój mąż zimny? Czy mówimy o tym samym człowieku? Zimny? To zabawne -
roześmiała się.
- Beecham, co za niespodzianka. - Douglas zgrabnie wsunął się pomiędzy Alexandre i
mężczyznę, z którym rozmawiała. Zmarszczyła brwi.
- Zdawało mi się, że Heatherington.
Douglas był wściekły na młodziana, cukrowanego draba.
Niecny pies miał czelność flirtować z jego żoną. - To lord Beecham - powiedział.
- Heatherington to nazwisko rodowe - wyjaśnił młodzieniec, posyłając jej zabójcze
spojrzenie. - Northcliffe, gratuluję. Jest urocza, zupełnie inna od swojej siostry, oryginalna. O,
widzę że będzie kadryl, obiecałem go pannie Danvers, która uważa się za istotę taktowną i
dyskretną.
Z pewnością nie poświęciłbyś jej swego czasu.
- Nie, nie poświęciłbym - odrzekł Douglas.
Heatherington wykrzywił twarz w czymś na kształt uśmiechu. - Ja chyba też nie
powinienem.
-Trzymaj się z dala od tego człowieka - ostrzegł Alexandre, patrząc za lordem
Beecham, zbliżającym się do panny Danvers. - Jest znanym kobieciarzem. Mawia się,
że w jego obecności damom opadają spódnice.
-Jest taki młody.
-Tylko dwa lata młodszy ode mnie. Ale masz rację, miał dziwną przeszłość. Trzymaj
się od niego z daleka.
-Z pewnością doskonale zna się na modzie i ma przepastną szkatułę, żeby w tym
wieku już odnosić takie sukcesy.
-Alexandre, to nie jest śmieszne. Nie podobał mi się sposób, w jaki na ciebie patrzył.
Trzymaj się od niego z dala.
-Doskonale, będę się trzymać, jeżeli ty nie zbliżysz się do tej francuskiej ladacznicy,
co łapała cię za rękaw i dyszała coś prosto w usta.
-Jaka Francuzka - zmarszczył brwi patrząc na nią. - Nie gestykuluj tak gwałtownie,
widać każdy centymetr twojej bielutkiej skóry aż do samego pasa. Każę zmniejszyć
ten przeklęty dekolt zanim następny raz założysz tę suknię.
- Nie odwracaj kota ogonem! Co to za jedna?
Patrzył na nią, zaskoczony i zadowolony, aż oczy mu pociemniały. - Dobry Boże!
Jesteś zazdrosna.
Była i czuła się bardzo upokorzona, kiedy ją na tym przyłapał. - Gdybym tu kogoś
znała, odeszłabym i prowadziła grzeczną rozmowę. Ale nie znam i gdybym odeszła, nie
byłoby to zbyt dobre.
-Jej nazwisko nie powinno cię interesować. Jest po prostu moją znajomą, to wszystko.
-Co ci powiedziała?
-Że jej babka jest chora. - Skłamał i nie bardzo mu to wyszło.
-Bzdura.
-Dobrze. Pojechałem do Francji, żeby ją uratować, a Tony'ego posłałem do Claybourn
Hall. Skutki znasz.
-A, więc to ta przeklęta Janinę, o której mi mówiłeś. To ta kobieta, która chciała ci się
oddać.
-Masz przerażającą pamięć. Nic już nie powiem. Błagam, zapomnij, co wtedy
mówiłem. Teraz to nie ma znaczenia. Alexandra, zajmij się własnymi sprawami.
-Zatańczmy. Nie chcę cię zmuszać do dalszych wynurzeń, choć doprawdy niewiele mi
powiedziałeś.
Tańczył z nią, potem poprowadził na kolację i przedstawił młodym damom, żywiąc
nadzieję, ze jej się spodobają. Cały czas miał oczy szeroko otwarte, rozglądając się za
Georges'em Cadoudalem. Do cholery, ten maniak był ostatnim człowiekiem, z którym
chciałby walczyć.
Czemu, do diabła, nie siedział we Francji, gdzie było jego miejsce? Może tam był,
może Janinę po prostu histeryzowała. To właśnie z nią rozmawiał, z Janinę Daudet, którą
uratował we Francji.
-Chciałabym poznać Teresę Carleton.
-Więc Beecham i o niej ci powiedział? Uwielbia niedyskrecje. Nie byłbym
zaskoczony, gdyby to on z nią sypiał.
-Zerwała zaręczyny z Tonym?
-Nie, to on odkrył, że sypia z jego przyjacielem. Omal się nie załamał pod wpływem
szoku i przyjechał do Northcliffe, żeby trochę dojść do siebie, a ja dostrzegłem w nim
swojego wybawcę. Pojechał potem do Claybourn Hall i poślubił moją żonę.
-Nie uważasz, że mógłbyś wyrazić to troszkę inaczej?
-A po co? To prawda. To, że ty się pojawiłaś, nie zmienia faktów.
Westchnęła. - Masz rację, oczywiście. Jeżeli jednak zmieniłbyś trochę swoje słowa,
wynagrodziłabym ci to po powrocie do domu... Pod warunkiem, że ty nie wynagrodzisz mnie
pierwszy, jak to się zwykle dzieje. Nie dajesz mi szansy.
- Może dam za pięćdziesiąt lat.
W uszach Alexandry zabrzmiało to jak najcudniejsza muzyka. Uśmiechnęła się do
niego promiennie. Douglas przemyślał swoje słowa i miał ochotę kopnąć się w tyłek. Zaklął,
wypił za dużo brandy i rozpromienił się. Tak, może alkohol trochę go spowolni. W powozie
czuł się lekko zamroczony, idąc na górę pogwizdywał. Może brandy zadziała.
Nie zadziałała, ale warto było spróbować. Kiedy wreszcie z niej wyszedł i położył się
na plecach, założył ręce nad głową i skoncentrował się na swoim oddechu. - Zabijesz mnie -
powiedział na koniec. - Mężczyzna nie może się tak eksploatować. To niezdrowe i
nienaturalne.
- A co ze mną?
Położył dłoń na jej sercu, biło jak szalone. Uśmiechnął się. - Pochowają nas obok
siebie w rodzinnym grobowcu.
-Nie podoba mi się to.
-Najpierw musisz mi dać dziedzica.
-Sądziłam, że damy źle się czują będąc przy nadziei.
-Większość dam, o ile wiem.
-Ja czuję się wspaniale.
-Kiedy ostatnio miałaś okres? Leżeli w ciemnościach tuż obok siebie, jeszcze
zmęczeni miłością, całkiem nadzy w dużym łóżku, ale i tak czuła się skrępowana.
Kiedy milczenie trwało już za długo, zapytał. - Nie miałaś okresu od ślubu, tak?
Skinęła głową.
Lekko dotknął jej brzucha. - Jesteś bardzo płaska. - Rozłożył palce, tak że sięgały aż
do spojenia łonowego - Jesteś drobna, ale mam nadzieję, że nie zbyt drobna, żeby donosić
moje dziecko. Ale to prawda, że duży ze mnie chłop. Moja matka nawet teraz narzeka, że
przy porodzie omal jej nie zabiłem, taki byłem wielki. Nie, chyba jesteś za drobna.
Sprowadzę lekarza, żeby cię zbadał.
-Nie zrobisz tego!
-Proszę, proszę, ona potrafi mówić.
-Douglasie, posłuchaj mnie. - Podniosła się na łokciu, a włosy spływały jej na pierś. -
Jestem kobietą, a kobiety rodzą dzieci. Nie pozwolę się dotknąć żadnemu innemu
mężczyźnie poza tobą. Rozumiesz?
-Kto odbierze poród?
-Akuszerka. Porody mojej matki także odbierała akuszerka. Ona też nie potrzebowała
żadnych mężczyzn.
Roześmiał się, rozłożył rękę na jej brzuchu i pogłaskał ją. Miał ciepłą, dużą dłoń,
lekko pieścił ją palcami. Wstrzymała oddech.
-Nie potrzebujesz mnie? Ja też jestem mężczyzną.
-Wiem. Naprawdę nie pojmuję, jak ktoś może cię uważać za zimnego. Tylko spójrz na
to, co robisz, jaki masz ciepły głos. Zimny!
-Kto ci to powiedział?
-Ten młody człowiek, o którym powiedziałeś, że jest zły. Heatherington.
-A, pewnie chciał się zorientować, czy jesteś ze mną szczęśliwa.
-Cóż go to obchodzi, czy jestem szczęśliwa, czy nie? Douglasie, to bardzo miłe.
Przestał, ale wciąż czuła ciepło jego ciała.
-Jeżeli będziesz dalej to robił, zapomnę, co miałam do powiedzenia.
Musisz się przyzwyczaić, że będę cię dotykał, gdzie chcę i kiedy chcę. Alexandra, nie
zrozum mnie źle. Jestem zimny, można tak to widzieć, ale to znaczy, że jestem mężczyzną,
który nie ulega sentymentom i pozorom, żyje zgodnie z nakazami rozumu i logiki, a nie... -
Przerwał, nie mógł oderwać od niej swoich dłoni, klął i całował, wszedł w nią jak zwykle
szybko i bez pamięci. Czuła rozkosz, zatapiała się w przyjemności, tonęła w nim i chciała
jeszcze więcej. Trzymała go mocno, tuliła i wychodziła mu naprzeciw, chciała go bardziej niż
można to sobie wyobrazić, a jej uczucia były głębsze niż jego ruchy w jej ciele. Nie pamię-
tała, jak było wcześniej, kiedy jego w niej nie było. Nie szeptała, jęczała tylko cichutko i
ugryzła go w ramię. A Douglas przyjął jej rozkosz, i dał jej swoją. Trzymał ją w ramionach i
tak zasnęli.
*
Alexandra weszła do salonu zobaczyć się z mężczyzną w średnim wieku, który stał
przy jednym z okien, kołysząc się na obcasach i popatrując na zegarek. Kiedy ją ujrzał,
szybko schował zegarek do kieszonki kamizelki i lekko skłonił głowę.
Zapytała, nie kryjąc zdziwienia. - Nasz kamerdyner powiedział mi, że jakiś
dżentelmen czeka w salonie. Nie znam wielu panów w Londynie, dlatego wydało mi się to
dziwne. Przez chwilę myślałam, że to może lord Beecham, ale to nie byłoby w jego stylu.
Kim pan jest, sir?
- Ja? - patrzył na nią bez mrugnięcia okiem. - Ja? Jego lordowska mość z pewnością
poinformował panią o mojej wizycie. Na pewno wie pani, kim jestem.
Jej zdumienie i niewiedza nie były udawane. Uśmiechnęła się. - Nie, Burgess
powiedział mi tylko, że czeka na mnie jakiś dżentelmen. Może jest pan dramatopisarzem albo
aktorem szukającym patrona? Może księdzem? Jeżeli tak, bardzo mi przykro, ale jego
lordowska mość...
- Nie! Jestem doktor John Mortimer, lekarz, jeden z najlepszych w Londynie! Jego
lordowska mość poprosił mnie, żebym do pani przyszedł z wizytą. Jak pani wiadomo, ma
pani zrodzić jego dziedzica, a jego lordowska mość żywi obawy, że jest pani zbyt drobna, aby
poród zakończył się pomyślnie. Poprosił mnie, żebym się co do tego upewnił.
Patrzyła na niego, nie wierząc własnym uszom. Douglas, niech piekło pochłonie jego
czarne oczy, wyszedł z rana i do tamtej pory nie wrócił. Więc umówił się z tym
człowiekiem... Cóż. może i lepiej, że jeszcze go nie ma, nie będzie musiała się z nim kłócić
przy obcym.
- Panie doktorze - powiedziała, nie przestając się uśmiechać. - Obawiam się, że
przyszedł pan na próżno. Mój mąż przesadnie się martwi. Zresztą, skoro już jestem w ciąży,
to i tak nic się nie da zrobić, nawet jeżeli jestem zbyt drobna, czyż nie?
Doktor Mortimer, człowiek, który doskonale znał swoją wartość, mężczyzna
niezwyczajny dam wyrażających się bez ogródek i traktujących jego szacowną osobę w taki
sposób, pozbierał się w sobie i uśmiechnął. Jest zakłopotana, to wszystko, tak, z pewnością
chodzi tylko o to. Uspokajającym głosem powiedział: - Szanowna pani, damy, niezależnie od
tego, jakie jest ich zdanie, nie posiadają zdolności rozróżniania, co jest, a co nie jest dla nich
właściwe. Dlatego mają mężów. Przyszedłem panią zbadać, zgodnie z życzeniem pani męża.
Po badaniu powiem mu, co jest dla pani najlepsze teraz, kiedy nosi pani jego dziedzica. To
doprawdy chwalebne, że on tak troszczy się o pani zdrowie. Jako lekarz wezmę wszystkie
czynniki pod uwagę i zalecę pani właściwe postępowanie w trakcie tych miesięcy, które nas
dzielą od przyjścia na świat dziecka. Proszę teraz...
Alexandra nadal nie mogła uwierzyć, że do jej salonu wtargnął jakiś zarozumiały,
irytujący jegomość, lekarz czy nie lekarz, i traktował ją jak niedorozwiniętą. Ale tak
naprawdę nie jego miała ochotę prać po pysku, tylko Douglasa.
Uśmiechnęła się z całą słodyczą, na jaką mogła się zdobyć. - Może napije się pan
herbaty?
Uśmiechnął się w odpowiedzi, pokazując całe zęby. - Dziękuję pani, nie. - Zamachał
rękoma w geście mającym wyrażać skromność. - Rozumie pani, nie zawsze jestem panem
mojego czasu. Za godzinę muszę być u lady Abercrombie. Jest kuzynką królowej, a ja jestem
osobistym lekarzem królowej, jak zapewne pani wiadomo. Nie było mi łatwo wykroić trochę
czasu, żeby tu przyjść tak od razu, ale bardzo dobrze znam lorda Northcliffe. To cóż,
przejdźmy do pani sypialni. Jeżeli życzy sobie pani, żeby pokojówka była obecna podczas
badania, nie ma przeszkód.
- Sir, nigdzie nie pójdziemy. Przykro mi, że trudził się pan na darmo. Jak już
powiedziałam, mój mąż za bardzo się przejmuje. - Mówiąc to, z całej siły pociągnęła za sznur
dzwonka. Serce waliło jej z całej siły i czuła, że się czerwieni. Nie była nawet tak bardzo zła
na tego medyka od siedmiu boleści, był jaki był. Ale Douglas, to całkiem co innego.
- Doprawdy, proszę pani...
Uniosła dłoń przerywając mu w pół słowa. - Nie, proszę nie przepraszać. Proszę
spieszyć do kuzynki królowej, lady Abercrombie. Z pewnością nie może się pana doczekać, a
jej serce bije tak szybko, że może to zaszkodzić zdrowiu.
-Nie miałem zamiaru pani przepraszać. Pani mąż błagał mnie, żebym tu przyszedł i...
-Proszę o wybaczenie, sir, ale mój mąż nie błagałby o nic nawet samego króla.
Najwyraźniej nie zna go pan aż tak dobrze. Burgess, proszę odprowadzić pana
doktora, bardzo się spieszy do królowej.
-Nie, nie. Do lady Abercrombie, kuzynki królowej. Z pewnością nie chce pani, żebym
wyszedł!
-Królowa też za panem wzdycha, panie doktorze. A teraz proszę mi wybaczyć...
Burgess znalazł się między młotem a kowadłem. Hrabia powiedział mu o
spodziewanej wizycie lekarza. Wiedział też, że hrabina nie została powiadomiona, i bardzo go
to gryzło. Choć znał ją niedługo, zdążył się zorientować, że nie będzie zadowolona. A teraz
oto jej lordowska mość wyrzucała dobrego doktora za drzwi. Burgess znał swoje obowiązki,
wiedział też, co dla niego dobre. Wyprostował się i rzekł z godnością.
- Panie doktorze, pozwoli pan za mną.
- Do widzenia panu. Miło, że pan do mnie zajrzał.
Mortimer wolałby, żeby go obraziła. Nie bardzo rozumiał, jak młoda dama, hrabina
czy nie hrabina, zdołała tak go wymanewrować, że dał się bez słowa wyprowadzić ka-
merdynerowi, który wyglądał bardziej jak stajenny - łysy. okrągły, wystarczyłoby tylko
przepasać go fartuchem. Był bardzo niski, nie spodziewał się tak niskiego kamerdynera u,
było nie było, hrabiego. Przez chwilę stał na progu, zdezorientowany.
Douglas spieszył się jak tylko mógł. Chciał być w domu, kiedy przyjdzie lekarz.
Wyobrażał sobie, że Alexandra nie będzie zadowolona na jego widok, ale zależało mu na
usłyszeniu kompetentnej opinii innego mężczyzny. Nie liczyło się, czy rzeczywiście jest w
ciąży. Jeżeli jeszcze nie, wkrótce na pewno będzie. Musiał pozbyć się obaw. Chciał, żeby
rozwiał je mężczyzna, który się na tym znał, który wiedział co i jak. Mortimera polecił mu
lekarz, który się nim opiekował jeszcze przed wstąpieniem do armii.
Zobaczył lekarza stojącego na progu domu, z głupkowatą miną wpatrującego się w
zamknięte drzwi. Wzdrygnął się. Boże, coś jest nie tak. Jest za mała, tak jak przypuszczał.
Jest w ciąży z jego dzieckiem i umrze, to on ją zabije. Ochrypłym głosem zapytał: - Panie
doktorze, czy mojej żonie coś grozi?
- Milordzie! Pańska żona? Częstowała mnie herbatą. Pańskiej żonie nic nie jest.
Spodziewałem się czegoś innego. Jest inna niż damy, które widywałem, pewnie to dlatego, że
jest taka młoda. Przepraszam, ale muszę już iść. A pańska żona... tak... żona. Życzę dużo
szczęścia, z pewnością będzie potrzebne.
Mówił tak dalej, schodząc ze schodów, aż zniknął w swoim powozie.
Douglas stał z ręką na klamce, patrząc za lekarzem. Wyglądał dziwnie, jakby się
spieszył. Rano był zupełnie inny. Chyba powiedziałby mu, gdyby z Alexandra było coś nie
tak?
Znalazł ją w salonie, stała przy oknie i patrzyła na piękny park i ulicę.
Obejrzała się przez ramię, słysząc jego kroki, ale nic nie powiedziała. Odwróciła się
do okna.
- Na schodach spotkałem doktora Mortimera.
Nie odpowiedziała.
- Wyglądał trochę dziwnie. Powiedział, że nic ci nie jest, o ile dobrze go zrozumiałem.
Przyszedł bardzo wcześnie.
Nie reagowała. Kij od szczotki sztywniał w jej plecach.
-Alexandra, chciałem być pewien, że nic ci nie grozi. Nie możesz się gniewać, że
martwię się o twoje zdrowie. Wiem, to mężczyzna, ale tylko mężczyźni są lekarzami,
nie miałem wyboru. Starałem się zdążyć, być przy tobie, ale nie udało się. Przecież
chyba nie było aż tak strasznie?
-Ależ skąd, wcale nie było strasznie.
-To dlaczego tak stoisz, dlaczego mnie ignorujesz? Traktujesz mnie jak powietrze!
Nigdy taka nie byłaś. Nie pamiętasz? Przecież mnie kochasz.
-O nie, z pewnością nie. To tylko żądza, przekonałeś mnie o tym. A co do tego
twojego doktora, mam nadzieję, że ten pompatyczny głupek wpadnie do rowu i
porządnie się opije brudnej wody.
Pogłaskał ją po włosach. - Przepraszam jeżeli nie potraktował cię jak powinien. Nie
spodobał ci się? Był niedelikatny? Zawstydził cię bardziej niż powinien?
Odwróciła do niego twarz, ale myślami błądziła gdzieś daleko. - Powiedziałam ci nie
dalej jak wczoraj, że nie będzie mnie dotykał żaden mężczyzna...
- Poza mną.
-Właśnie. Widzę, że kiedy chcesz, masz doskonałą pamięć. Byłam dla, niego
grzeczna, ale nie wyszliśmy z salonu...
-Pozwoliłaś, żeby cię tutaj zbadał? Gdzie? Na sofie, nie? Na fotelu? Mój Boże, nie
powinnaś. To było niedelikatne i niemądre. W każdej chwili mogła przecież wejść
pani Goodgame albo Burgess z tacą, czy któraś z pokojówek. Spodziewałem się, że
zadbasz o przyzwoitość, że będziesz się domagała obecności co najmniej trzech
panien służących. Nie, to...
-Nawet mnie nie tknął. Powiedziałam ci wczoraj, że na to nie pozwolę. Nie wierzyłeś
mi?
-Jesteś moją cholerną żoną! Nie byłaś, ale teraz już jesteś. Twoim obowiązkiem jest
być mi posłuszną... Nie, to brzmi komicznie. To twój przeklęty obowiązek! Obo-
wiązek! Chcę, żeby cię zbadał, nie żeby cię dotykał! To właściwie nie jest mężczyzna,
to eunuch, któremu płacą za to, żeby macał i wiedział, co maca! Niech cię szlag, coś
mu zrobiła?
-O tak, twój wspaniały doktor Mortimer jest mężczyzną! Plótł tu te wszystkie wasze
męskie bzdury, traktował mnie jak niedorozwinięte dziecko! Zresztą, skądże on może
widzieć, co robi? Nie jest kobietą, nie jest zbudowany jak kobieta. Skąd ma wiedzieć,
że coś jest nie tak?
-Nie będę się z tobą sprzeczał. Poproszę go, żeby przyszedł jeszcze raz. Jeżeli sobie
tego życzysz, będę przy badaniu. Dzisiaj też tak właśnie miało być. No, dość tego.
Masz ochotę przejechać się do Richmond? Możemy urządzić sobie piknik. Nie będę
mógł cię tam zaatakować, to znaczy wynagrodzić... za dużo ludzi się tam kręci. Co ty
na to?
Tylko patrzyła. - Nie rozumiesz, co zrobiłeś?
-Irytujesz mnie!
-Postąpiłeś wbrew memu życzeniu, nawet ze mną nie porozmawiałeś. Nie będę tego
tolerowała.
Zaczerwienił się i krzyknął na nią. - Niech cię, jesteś moją żoną. Nie rozumiesz, że
jeżeli cię zapłodniłem, to możesz umrzeć? Nie chcę cię zabić!
-A to dlaczego? - powiedziała to głosikiem słodkim jak miód. Douglas miał ochotę
kopnąć się w tyłek.
-Nie próbuj ze mną tych sztuczek. Idź się przebrać. Jeżeli za piętnaście minut nie
będziesz gotowa, zgubię cię w labiryncie.
To już jakiś początek, bardzo dobry początek, myślała idąc na górę.
Jednak już za pół godziny miała ochotę go wykopać. Dobry początek obrócił się w
niwecz.
ROZDZIAŁ 20
-Dlaczego wyszedłeś dziś tak rano? - zapytała z czystej ciekawości, ale Douglas cały
zesztywniał w siodle. Ogier, którego trzymał w Londynie, potężny deresz o imieniu
Prince, wyczuł to i zatańczył pod nim. Klaczka Alexandry, ognista kasztanka,
uznawszy, że winę za zły humor konia ponosi jej pani, odwróciła głowę i próbowała ją
ugryźć. Alexandra aż podskoczyła.
-Mówiłem ci, że jest inna niż twoja klacz w domu. Uważaj! - powiedział ostro.
Zmarszczyła brwi. Jechali wolniutko Rotten Row. Douglas uznał, że nie mają czasu na
labirynt w Richmond. Na szczęście słynna aleja była prawie pusta. Wczesnym popołudniem
sławni i bogaci mieli co innego do roboty, Alexandra mogła więc w spokoju rozkoszować się
lekkim wietrzykiem.
-Kto tak cię pilnie potrzebował? - tym razem pytała już nie tylko z ciekawości. - Coś
się stało? Zachorował ktoś z twojej rodziny?
-Postaraj się zapamiętać, że moja rodzina jest teraz także twoją rodziną. To nie twoja
sprawa, gdzie chodzę i co robię. Żona nie powinna wtrącać się w sprawy swojego
męża. Pilnuj swego nosa i...
- Douglasie - powiedziała najbardziej rozsądnym tonem, na jaki było ją stać. - Złościsz
się, bo nie przyjęłam dziś tego przeklętego doktora. Nie zamierzam go przyjąć i o ile nie
chcesz urządzać dantejskich scen, nie będziesz mnie do tego zmuszał. Powiedz mi, co się
stało? Jestem twoją żoną, proszę, powiedz.
Nie odezwał się, a ona oczyma wyobraźni widziała już wszystko, co najgorsze.
- Chodzi o inwazję? Boże, czy to ministerstwo chce, żebyś wrócił do wojska? Nie
pojedziesz, powiedz, że nie! Proszę, Douglasie, dobrze się zastanów. Tyle spraw w
Northcliffe Hall wymaga twojej obecności.
Nie sądzę...
-Ucisz się! Nie o to chodzi, do diaska! Chodzi o tego szaleńca Cadoudala!
-Co to za jeden?
Zastanawiał się, jakim cudem zdołała to od niego wydusić.
-To nie twoja sprawa. Bądź cicho i zostaw mnie w spokoju. Już nic więcej ci nie
powiem.
-Dobrze - powiedziała. Georges Cadoudal. Francuz, a Douglas mówił po francusku
jakby wyssał ten język z mlekiem matki. Pamiętała tę Francuzkę, Janinę, to ladaco,
które uratował. Pamiętała, z jakim ożywieniem rozmawiali u Ranleaghów.
-Czy on ma coś wspólnego z tą kobietą, która wczoraj próbowała cię uwieść?
Patrzył na nią. Przecież nie wiedziała, nie mogła... na pewno zgadywała. Głupiec z
niego. Nie chciał jej przestraszyć, nie chciał, żeby się martwiła, a już na pewno nie, żeby w
jakiś sposób wplątała się w to wszystko. Wepchnął pięty w boki Prince'a i ruszył galopem.
Alexandra żałowała, że nie ma przy sobie kamienia. Chętnie cisnęłaby nim w ten głupi
łeb. Denerwowała się. Jak się dowiedzieć, kto to taki ten Cadoudal i co go łączy z
Douglasem? Przypomniała sobie liścik, który przyniósł mu któregoś dnia Finkle. Musi gdzieś
jeszcze być. Postanowiła go odnaleźć. Powiedział, że jego rodzina jest teraz także jej rodziną.
Doskonale. Jest jego żoną i czas najwyższy, żeby zrozumiał, co to znaczy mieć żonę. Koniec
z decyzjami na własną rękę. Żona jest od tego, żeby mu pomóc.
Znalazła liścik. Finkle troskliwie umieścił go na masywnym biurku w bibliotece, obok
pozostałej korespondencji jego lordowskiej mości. Zmarszczyła czoło, liścik był od lorda
Avery'ego. Niedbałym, rozlazłym charakterem pisma informował, że Georges Cadoudal nie
przebywa w Paryżu, tam gdzie powinien, lecz w Anglii. Lord Avery martwił się i chciał się
natychmiast widzieć z Douglasem.
Starannie złożyła list i odłożyła tam skąd wzięła. W tym momencie Douglas wszedł
znienacka do pokoju. Zaczerwieniła się po cebulki włosów i szybko odsunęła od biurka.
- Dzień dobry, milordzie! - zawołała niefrasobliwie.
Zmarszczył czoło i zablokował wyjście. - Co tu robisz?
Podbródek poszedł w górę. - Czy nie jest to mój dom, tak samo jak twój? Czy może
mam nie wchodzić do niektórych pokoi? Jeżeli tak, musisz mi powiedzieć. Oczywiście będę
posłuszna.
Popatrzył na biurko, nie przestając marszczyć brwi. - Nigdy ci się nie udało
wyprowadzić mnie w pole. I nigdy nie byłaś mi posłuszna. Co tak cię zainteresowało na
moim biurku?
Zrobił krok w jej kierunku, a ona próbowała umknąć bokiem. Złapał ją za nadgarstki.
Poczuła, że kciukiem lekko pieści jej dłoń i wiedziała, że jeżeli nie przestanie, to za chwilę
wylądują na dywanie, a w najlepszym razie na sofie.
Douglasowi chyba przyszło do głowy to samo. Puścił jej ręce. - Nie ruszaj się -
rozkazał - albo dopilnuję, żebyś poniosła karę za wściubianie nosa w nie swoje sprawy.
Zastanawiała się, co by zrobił, gdyby mu uciekła. Postanowiła zaryzykować - groźba
była tak mało precyzyjna. Po chwili już jej nie było.
Nie gonił jej, przecież i tak daleko by nie uciekła. Przejrzał listy leżące na biurku.
Zaklął na widok liściku od lorda Avery'ego. Przeklęty Finkle, czy musi być aż takim
pedantem? No trudno, i tak wiele się nie dowiedziała. Jednak denerwował się. Postępowania
Cadoudala nie dało się przewidzieć. Z doświadczenia wiedział, że kiedy raz wbił sobie coś do
głowy, nie ustąpił, aż dopiął swego. Wielka zaleta i jeszcze większa wada. Jak na przykład
teraz.
Zaklął szpetnie. Co robić?
Jeszcze tego samego wieczora podjął decyzję. Zabrał Aleksandrę na małe soiree do
domu lady i sir Marchpane'ów, przemiłych starszych państwa, którzy przepadali za
Douglasem, bo opiekował się ich wnukiem służącym w armii. Bardzo serdecznie powitali
jego i Aleksandrę.
Aleksandra miała się na baczności, choć Douglas nie wspominał o zemście czy karze.
Wyglądało na to, że głowę ma zaprzątniętą czymś innym. Nie zwrócił nawet uwagi na jej
nową, śmiało wydekoltowaną suknię. Skinął tylko głową i to wszystko. Obserwowała go spod
oka. Prawdę mówiąc, wolałaby nigdzie nie iść i spędzić wieczór w domu, razem z nim. Może
powinna go przeprosić za swoją niewczesną ciekawość. Dotknęła jego rękawa. Popatrzył na
nią bez słowa, z nieobecnym wyrazem twarzy.
-Przepraszam.
-Za co?
-Za wścibstwo, ale tak mnie rozgniewałeś, nie mówiąc, co się stało. Jestem twoją
żoną, mogę ci pomóc, jeżeli tylko mi pozwolisz.
Jego spojrzenie było jeszcze bardziej odległe. - Przyjmuję przeprosiny, choć takie to i
przeprosiny. Co do tej drugiej sprawy, nie dajesz mi zapomnieć ani na chwilę. Nie opuszczasz
mnie ani na sekundę. Nie mogę nawet iść ulżyć sobie, żebyś zaraz nie pytała gdzie byłem i co
robiłem. O, jest Teddy Summerton. Dobrze tańczy. Zajmie się tobą. Nie kłóć się, zrobisz, co
ci każę. Rozumiesz?
- Rozumiem.
Następny taniec posłusznie przetańczyła z Teddym Summertonem, miłym
młodzieńcem o bladej cerze i wielkich uszach, który wyrażał się o jej mężu z nabożnym
uwielbieniem. Kiedy taniec się skończył, nigdzie nie było widać Douglasa.
Zastanawiała się, czy może znowu konferuje z tą francuską ladacznicą. Wolno
przechadzała się po sali balowej. Niektórzy z obecnych pamiętali ją i skłaniali głowy, od-
kłamała się z uśmiechem. Gdzie on jest?
Wieczór był ciepły, w powietrzu czuło się deszcz. Wyszła na balkon i wychyliła się
przez balustradkę, usiłując wypatrzyć coś w ogrodzie. Rozjaśniały go rozwieszone tu i ówdzie
lampiony, ale i tak pełno było miejsc ciemnych i niebezpiecznych. Poczuła dziwny lęk.
- Douglas? - zawołała cichutko.
Nie uzyskała odpowiedzi. Zdawało jej się, że z krzaków po lewej doszedł ją jakiś
odgłos, ale nie była pewna. Znowu zawołała, potem zeszła do ogrodu po kamiennych
schodkach. Zawołała go jeszcze raz i ucichła. Szybko przeszła wąską, kamienistą alejką. Nic.
Nagle usłyszała głęboki, męski głos, który brzmiał jak syk, ale nic nie rozumiała. Niech to
szlag, znowu ten francuski. Chciało jej się krzyczeć z wściekłości, ale usłyszała Douglasa.
Mówił coś po francusku. Wyczuwała, że jest zły i zdenerwowany.
Doszły ją odgłosy bójki. Nie czekała, biegła w stronę krzaków. Dwóch mężczyzn
rzuciło się na Douglasa. Z podziwem patrzyła, jak okręcił się dookoła własnej osi i jednego z
nich grzmotnął pięścią w brzuch, a drugiego łokciem w krtań. Trwało to ułamki sekund,
nawet nie zdążyła się poruszyć. Jeden z mężczyzn, rozcierając bolącą krtań, krzyknął coś do
Douglasa i po chwili on i jego towarzysz znikli w ciemnościach.
Douglas stał bez ruchu, masując lewą dłoń i wpatrując się w ciemności. Podbiegła do
niego, dotykała ramion, barków, twarzy. - Nic ci nie jest? Byłeś taki wspaniały, tak szybko się
poruszałeś. Nie wierzyłam własnym oczom. Wcale nie potrzebowałeś mojej pomocy. Nic ci
się nie stało? Możesz mówić? Powiedz coś, proszę. - Mówiąc to, nie przestawała go dotykać,
głaskać. Stał nieporuszony.
Wreszcie podniósł ręce, ujął jej dłonie i pochylił się nad nią. - Do diabła, co ty tu
robisz?
Nie odsunęła się ani o milimetr. - Szukałam cię, nigdzie cię nie było. Myślałam, że
może jestem ci potrzebna.
-Potrzebna? Dobry Boże, oszczędź sobie! Wychodzimy stąd.
-Ale kim byli ci dwaj? Dlaczego cię napadli? Słyszałam, jak się kłóciliście, ale nic nie
rozumiałam. Przez ten przeklęty francuski. Dlaczego...
Potrząsnął nią, nic nie mówiąc, po czym powlókł za sobą do domu. Bał się o nią, bo
na odchodnym Cadoudal wykrzyczał mu groźbę wobec niej. Jak Douglas zniszczył Janinę
Daudet, tak on zniszczy jego młodą żonę.
Nie odzywał się w powozie, aż go zapytała. - Nigdy nie widziałam, żeby ktoś się tak
bił. Tony'ego tak nie uderzyłeś.
- Chciałem mu skórę wygarbować, nie zabić.
- Gdzie się tego nauczyłeś?
Odwrócił się i patrzył na nią w stłumionym świetle powozu. Uśmiechnął się do
swoich wspomnień. - Byłem w Portugalii i poznałem kilku członków bandy grasującej w
Oporto. Nigdy nie widziałem, żeby ktoś bił się lepiej od nich. Nauczyli mnie, a ja zdołałem
przeżyć.
- Ach tak. Kim byli ci dwaj?
Wziął jej lewą dłoń w swoją rękę i przytrzymał. - Posłuchaj, nigdzie się beze mnie nie
ruszysz, rozumiesz? Nie patrz tak na mnie, zaufaj mi. Powiedz, że rozumiesz.
-Tak, rozumiem.
-Oczywiście nie rozumiesz, ale to nie ma znaczenia. Pojutrze wracamy do Northcliffe.
-Dlaczego?
-Zrobisz, co ci każę i nie będziesz zadawać żadnych pytań.
Postanowiła poczekać. Znała go dość dobrze, żeby wiedzieć, że jak już raz zakręcił
kurek z informacjami, nic nie zmusi go do zmiany decyzji. Był najbardziej upartym czło-
wiekiem, jakiego kiedykolwiek poznała. Wyciągnęła się na siedzeniu, oparła głowę o
wezgłowie, zamknęła oczy i zaczęła chrapać.
Wydawało jej się, że słyszy jego zduszony śmiech, ale nie była pewna. Miała plan, nic
wielkiego, ale na początek dobre i to.
Następnego dnia Douglas wrócił do domu tuż po jedenastej rano. Spotkanie z lordem
Avery było krótkie i bardzo rzeczowe. Tak, Georges Cadoudal jest w Londynie, nie w Paryżu,
gdzie powinien siedzieć z sakwą nabitą angielskim groszem. Najwidoczniej jest żądny krwi,
krwi Douglasa.
Westchnął, oddał Burgessowi laseczkę i zapytał: - Gdzie jej lordowska mość?
Burgess starał się być dzielny. - Jest z pewną osobą, milordzie.
-Osobą, powiadasz? Płci męskiej?
-Tak, milordzie. To Francuz.
Pomyślał o Cadoudalu i zbladł. Ale nie, nie miałby śmiałości przyjść tutaj. Niech ją
czort, próbowała go śledzić, przekupując jakiegoś Francuza z ulicy?
-Rozumiem. A gdzież ona jest z tym Francuzem płci męskiej?
-W pokoju porannym, milordzie.
-Czemuś nie spytał o cel wizyty tego Francuza?
-Jej lordowska mość odpowiedziała, że to nie mój interes, tak jak to ma w zwyczaju
jego lordowska mość.
-Nigdy przedtem nie udawało mi się zatkać ci tym ust!
-Jej lordowska mość zapytała mnie też o mojego siostrzeńca, który ma dyfteryt. Pan
nigdy nie okazywał takiego zainteresowania, więc zdecydowałem się milczeć.
-A niech cię. Nie wiedziałem, że masz siostrzeńca!
-W rzeczy samej, milordzie.
Douglas, nadal bardzo zaintrygowany, pośpieszył do pokoju porannego w tylnej
części domu, którego okna wychodziły na ogród. Nieczęsto tam zaglądał, choć pokój był
bardzo miły. Sinjun powiadała, że to pokój dla dam i on powinien trzymać się od niego z
daleka. Nie pukał, otworzył po cichu drzwi. Odziany w czerń młodzian o długiej twarzy
siedział naprzeciwko Aleksandry. Milczał, a ona wolno mówiła. - Je vais a Paris demain. Je
vais prendre mon mań avec moi.
Młodzian był wyraźnie zadowolony i dał temu wyraz.
- Excellent, madamel Et maintenant...
Z progu wtrącił się Douglas. - Alexandre, nie wybieram się z tobą jutro do Paryża. I
nie ma w tym nic doskonałego.
Spłoniła się po same koniuszki włosów, westchnęła kilka razy i zwróciła się do
siedzącego naprzeciwko Francuza.
- Je crois que cest ici mon mań.
- Tylko myślisz, że jestem twoim mężem? - Douglas skinął głową Francuzowi, który
zerwał się na równe nogi i patrzył się na niego nerwowo, bawiąc się łańcuszkiem od zegarka.
Łańcuszkiem!
- Co on tutaj robi?
Ona też wstała i podbiegła do niego, uśmiechnięta.
- Och, to miły dżentelmen, którego spotkałam... tak, u Gunthersów i zapytałam, czy
nie mógłby tu przyjść, żebyśmy mogli trochę... no wiesz, pokonwersować.
-Po francusku?
-Chyba można by to tak nazwać.
-Płacisz mu?
-Tak.
-Szpieguje dla ciebie? Chcesz, żeby mnie śledził, podsłuchiwał rozmowy i o
wszystkim ci donosił?
-Naprawdę wierzysz, że zrobiłabym coś takiego?
-Nie - odpowiedział krótko. - W normalnych okolicznościach nie. Ale wierzę, że
zrobiłabyś wszystko, co w twojej mocy, żeby mnie ratować, nawet gdybym tego nie
chciał albo nie potrzebował.
Przechyliła głowę. - Mówisz o tylu rzeczach, a ja wcale nie jestem pewna...
- Do cholery, kobieto, co to za jegomość i co tutaj robi?
Podbródek powędrował w górę. - Bardzo dobrze. To monsiuer Lessage, uczy mnie
francuskiego.
- Co?
- Słyszałeś. Może wyjdziesz i pozwolisz nam dokończyć lekcję.
Douglas zaklął po francusku z takim mistrzostwem, że młody Francuz pokazał całe
uzębienie w uśmiechu. Powiedział coś bardzo szybko do Douglasa, a Douglas odpowiedział
mu coś jeszcze szybciej. Potem zaczęli rozmawiać między sobą w tym przeklętym języku, a
ona znowu nie rozumiała. Czuła się jak parias.
- Douglasie - powiedziała bardzo grubym głosem.
- Pan Lessage jest moim nauczycielem. Przeszkodziłeś nam w lekcji. Sil vous plait.
Wyjdź proszę.
Douglas powiedział coś i monsieur wykrzywił twarz w uśmiechu.
- Monsieur przeprasza, ale czeka na niego uczennica, w innej części Londynu. Bardzo
się spieszy. - Douglas uścisnął rękę Francuza i wręczył mu pieniądze.
Miała ochotę go uderzyć. Ze też nie może go skląć płynną francuszczyzną, którą
posługiwał się bez żadnego wysiłku. Jedno przekleństwo, tylko jedno francuskie słowo. Ręce
zaciskały jej się w pięści. Czekała, aż zamkną się drzwi za nauczycielem, potem odwróciła się
na pięcie.
-Jak śmiesz! To mój nauczyciel, nie żaden twój podkomendny! Ach, tak bym chciała
powiedzieć ci po francusku, jaka jestem na ciebie zła!
-Skląć mnie, tak?
-Tak. Oui.
-Merde.
-Co?
-Możesz powiedzieć merde. To znaczy... nieważne, co to znaczy, ale poczujesz się
lepiej. Uwierz mi.
- Merde!
Uśmiechnął się do niej. - Lepiej? Nie odpowiedziała, więc mówił dalej.
- Dlaczego chciałaś się uczyć francuskiego?
-Żeby się dowiedzieć, co ci powiedziała ta ladacznica i dlaczego ten Georges jakiśtam
chciał cię wczoraj zabić!
-A, dobrze się domyślałem. Pozujesz na świętą Georginię. - Podszedł do szklanych
drzwi prowadzących do ogrodu. Otworzył je i wdychał rześkie poranne powietrze. -
Alexandra, zamierzałaś znowu mnie uratować? Tym razem swoim szkolnym
francuskim?
-Jeżeli mi nie mówisz, co się dzieje, muszę. Taka już jestem, nic na to nie poradzę.
Szkoda, że traktujesz to jak wtrącanie się.
-Szkoda - powiedział, nie patrząc na nią. - Tak, szkoda że nie jesteś bardziej podobna
do twojej siostry. Ona jest damą. Na pewno czeka na to, co przykaże jej mąż, a nie
rośnie gdzie jej nie posiali, mieszając się w sprawy, które absolutnie jej nie dotyczą!
-Mógłbyś się wyrażać nieco jaśniej.
-Czy nie wyrażam się dość jasno?
- Że kochasz Melisandę?
Odwrócił się i spojrzał na nią, na tę swoją żonę. W jej oczach zobaczył ból. Nie
przyszedł do niej w nocy. Chciał, jak zawsze chciał, ale musiał jej pokazać, że nie może go
mieć na każde życzenie, że to on o tym decyduje. Okazał jej w ten sposób swoje
niezadowolenie. Zrobił, co zrobił, ale teraz pragnął jej tak. że nie mógł się opanować. Jej
suknia nie była aż tak znowu kusząca, zwykła muślinowa szmatka, a on ledwo się
powstrzymywał, żeby nie rozedrzeć koronki przy dekolcie, zobaczyć obnażone piersi, wziąć
je w dłonie i pieścić miękką skórę, przytulić twarz i poczuć bicie jej serca.
Westchnął i odsunął się od niej, bo czuł, że zaraz zrobi się twardy. Wystarczyło, że
pomyślał ojej piersiach. Niech to szlag, wcale mu się to nie podobało.
Ku swemu zdziwieniu powiedział: - Nie, nie kocham Melisandy. Nigdy jej nie
kochałem, choć jej pożądałem. Była dla mnie marzeniem, snem, nie kobietą z krwi i kości.
Piękny duch, dzięki któremu moje samotne noce stawały się nieco mniej samotne. Nie, nie
kocham jej. Tony miał rację, przeklęty skurczysyn.
-Tony ją kocha.
-Tak. Tak bardzo, rozpaczliwie chciała go zapytać, czy może kiedyś pokocha ją choć
troszeczkę, ale milczała.
-Jestem jaka jestem, Douglasie. Nie mogę znieść myśli, że jesteś w
niebezpieczeństwie. Nie wierzę, że wolałbyś, bym siedziała popijając herbatkę,
podczas gdy jakiś łotr chce ci wbić nóż w serce.
-Może w takiej sytuacji mogłabyś krzyczeć z całych sił, wzywając na pomoc jakiegoś
mężczyznę.
-A gdyby w pobliżu nie było żadnego z przedstawicieli twojej wspaniałej płci?
-Skończ swoje gierki. Nie chcę, żebyś robiła rzeczy, których nie aprobuję. Chcę
wiedzieć, gdzie jesteś i co robisz, i nie zniosę wtrącania się w moje sprawy.
-Chcesz nieczułej żony.
-Nieczułej? Zapomniałaś już, jak krzyczysz, kiedy cię biorę? - Zamknął buzię, bo
członek zaczął go boleć z podniecenia, aż wypychał mu spodnie.
Popatrzył na nią, zamyślony. - Nie życzę sobie, żebyś wychodziła z domu, rozumiesz?
Zajmij się przygotowaniami do wyjazdu, jutro rano. Czy to ci wystarczy?
Wstała, zaciskając dłonie. Nie zrezygnuje, pomyślała, on nigdy nie rezygnuje. Zmusiła
się, żeby się do niego uśmiechnąć, kiwnęła głową i wyszła z pokoju.
Szerokimi schodami poszła na górę, nie odwracając się nawet na wołanie pani
Goodgame. Weszła do swojej sypialni i zamknęła drzwi na klucz. Długo stała na środku
pokoju, potem upadła na kolana, stuliła ramiona i rozpłakała się.
Nie słyszała, że otwierają się drzwi łączące ich sypialnie, Douglas otwierał właśnie
usta, żeby wydać jej jakieś polecenie, ale zrezygnował. Patrzył na nią i czuł coś dziwnego,
jakby ucisk w dole brzucha. Na litość boską, przecież tak naprawdę wcale jej nie skrzyczał,
więc skąd taka żałość. Nie mógł tego znieść. Podszedł do niej, podniósł ją z kolan i zaniósł na
łoże. Położył się na niej i całował. Chciał scałować jej łzy, sprawić, by o nich zapomniała,
żeby pamiętała tylko o przyjemności, jaką jej dawał. Zdarł z niej suknię, odrzucił pończochy i
pantofle.
Rozpiął bryczesy i wszedł w nią, a ona była miękka i chętna, jak zawsze otwarta dla
niego. Zdumiało go to, przecież ją zranił, ale jej ciało, ona - była dla niego.
- Alexandre - wyszeptał w jej usta i był w niej.
Otworzyła oczy i miała szeroko otwarte, nawet kiedy wchodził jeszcze głębiej.
-Chyba muszę cię brać codziennie, dla zdrowia. Inaczej szybko będziemy starzy i
chorzy. Rozumiesz? Powiedz, że rozumiesz?
-Rozumiem - powiedziała i przyciągnęła do siebie jego twarz. Była nienasycona,
wiecznie głodna jego ust. Całowała go, czuł w ustach jej język, to ona prowadziła i to
go zaskoczyło i obudziło w nim zwierzę.
-Och nie! - wydyszał, ale było już za późno. Zawsze za późno, zawsze się spieszył,
dyszał, drżał. Zamykał oczy i przeklinał moc swoich doznań, to napięcie, które zawsze
w nim było. Nagle wyszedł z niej. Otworzyła oczy, ale on tylko potrząsnął głową.
Podniósł ją do ust.
Krzyczała.
Potem jęczała lekko. Pozwalał narastać rozkoszy i przestawał. Tym razem to on ją
kontrolował, mogła tylko jęczeć i rzucać się na łożu. Wreszcie w nią wszedł ostatni raz i
krzyczał jej imię.
Kiedy było już po wszystkim, kiedy mogli już mówić, powiedział, opierając się na
łokciach. - Nie płacz, nie lubię płaczu. Nie masz powodu. Czy do ciebie nie przyszedłem? Nie
dałem ci rozkoszy?
- Tak - odpowiedziała - tak.
Nadal był w niej. Zbliżała się pora lunchu. Absurd, środek dnia, a on znowu robi się
twardy. Zmusił się, żeby z niej wyjść.
-Koniec płaczów - powiedział i wstał. Zapiął spodnie.
-Dlaczego nie możesz mi zaufać?
-Co ty pleciesz?
-Czy nie próbowałam uratować się przed Tonym?
-To nie ma nic do rzeczy.
Usiadła i naciągnęła na siebie suknię. Miała w sobie wilgoć jego i swoją, fala
rozkoszy jeszcze kołysała się w jej ciele. Patrzyła na swoje bose stopy, nie sięgające ziemi.
- Dobrze, zrobię jak sobie życzysz. Nie będę się wtrącała, a jeżeli popadniesz w
tarapaty, powiem: przykro mi, ale nic nie mogę zrobić. Tego chcesz?
Zmarszczył brwi. Wcale nie tego, ale tak jej powiedział.
- Chcę, żebyś doprowadziła się do ładu. Jestem głodny, pora na lunch.
Wyszedł do swojej sypialni i zamknął za sobą drzwi. Siedziała na łóżku, patrząc za
nim.
- Merde - powiedziała.
ROZDZIAŁ 21
Douglas obudził się nagle. Nie wiedział, co go zbudziło, ale w jednej chwili śnił mu
się atak Francuzów na okopy w pobliżu Peny, a już za moment szybko oddychając wpatrywał
się w ciemność. Wyciągnął rękę i szukał obok siebie Alexandry.
Dotknął jej posłania, przeciągnął dłonią po poduszce i kocach. Nie było jej tam,
znikła. Poczuł paniczny, dławiący strach. Boże wszechmogący, Cadoudal ją zabrał.
Nie, to absurd. Nie mógłby wśliznąć się do domu i do sypialni, nie mógł jej ot tak
sobie wziąć, nie budząc go. Nie, to niemożliwe.
W pośpiechu wiązał pasek ciemnogranatowego szlafroka, zbiegając po schodach. Jego
bose stopy bezszelestnie stąpały po grubym dywanie. Gdzież ona może być?
Zajrzał do salonów, do pokoju śniadaniowego, do jadalni. Zatrzymał się w szerokim
holu wejściowym i szybko poszedł do biblioteki. Spod zamkniętych drzwi wychodziła smuga
światła.
Cichutko nacisnął klamkę i zajrzał do środka.
Alexandra siedziała za jego biurkiem, przy lewym łokciu miała świecę, a przed sobą
otwartą książkę. Z całych sił skupiała się nad czymś, marszcząc czoło.
Właśnie miał wejść do środka i spytać, co tu do diabła porabia, kiedy usłyszał, że dość
głośno mówi do siebie.
- Więc to właśnie znaczy merde. Całkiem, całkiem, niezłe przekleństwo, Douglas miał
rację. Z pewnością może po tym ulżyć. - Kilka razy powtórzyła to słowo, po czym dodała
głośno - Oczywiście, na dłuższą metę to nic dobrego. No dalej, malutka, bierz się za to.
Z trudem powstrzymywał śmiech, duszący go w gardle.
Zaczęła głośno powtarzać słabym, ale dającym się zrozumieć francuskim: - Nie pójdę.
Je ne vais pas. On nie pójdzie. Je ne va pas. Oni nie pójdą. lis ne vont pas. Patrzył. Ki diabeł?
Usiłowała sama nauczyć się francuskiego. Wszystko dlatego, że chciała mu pomóc,
jeżeli tylko mogła.
Stał, patrząc na żonę, i tylko potrząsał głową, nie wierząc własnym oczom. Zaczęło go
wypełniać coś dziwnego, coś słodkiego, czego nigdy jeszcze nie czuł w całym swoim życiu.
To było cudowne, nowe i potężne. Nie spodziewał się tego, bo nie zdawał sobie sprawy, że to
coś istnieje. Tyle lat nie czuł i nie wiedział... nie wiedział, jak bardzo mu tego brakowało.
Nie odrywał od niej oczu. Siedziała tam w swojej białej koszuli nocnej, z
kołnierzykiem pod brodą, z rudymi włosami zaplecionymi w ciasny warkocz, który
przerzuciła sobie przez ramię. Powtarzała francuskie słowa, pomagając sobie przy tym
rękami. Jej twarz oświecał migotliwy płomień świecy, odbijając się w oczach, rzucając
nieuchwytne cienie na policzki i włosy. Powtarzała bez końca te same zwroty.
Rozumiał jej francuski - jeżeli się bardzo starał.
- Pomagałam mu. Je l'aide. A to co? - Ucichła, potem łagodnie powiedziała: - Kocham
go. Je I'aime.
Kocham Douglasa. J'aime Douglas. Kocham mojego męża.
J'aime mon mari.
Stał, pozwalając swoim uczuciom rosnąć, owładnąć nim. Uśmiechnął się, ciepło,
serdecznie, z głębi duszy. Był niewiarygodnie szczęśliwy, akceptował ją, godził się z tym,
kim była dla niego i co będzie zawsze do niej czuł.
Cichutko zamknął drzwi i poszedł do sypialni. Leżał w łóżku i czekał, rozpamiętując
świeżość swoich uczuć.
Kiedy godzinę później położyła się obok niego, udawał, że śpi. Przez dziesięć minut.
Potem odwrócił się do niej, wziął w ramiona i zaczął całować.
Alexandra była nieco zaskoczona, ale jak zawsze entuzjastycznie oddawała mu
pocałunki. Ale tym razem nie było pośpiechu, nie było szaleństwa. Kiedy w nią wszedł, był
czuły i dobry - stało się coś, czego nigdy dotąd nie udało mu się dokonać. Całował ją. i
pieścił. Czuł, że należy do niej. Westchnęła z przyjemności. Teraz już na zawsze byli ze sobą
związani.
Kiedy zasnęła, pochylił się nad nią, lekko pocałował skroń i wyszeptał prosto w
uśpiony policzek: - Je t'aime aussi.
Siedem godzin później, przy śniadaniu, tak walnął pięścią w stół, że jego talerz aż
podskoczył, a plasterek bekonu spadł na biały obrus.
- Alexandra, powiedziałem nie. Jeżeli nawet Sinjun prosiła, żebyś jej kupiła książkę w
Hookams, trudno. Nie mam czasu, żeby tam z tobą jechać, a beze mnie nigdzie nie pójdziesz.
Zrozumiano?
Milczała.
-Rozumiesz?
-Rozumiem.
-Dobrze. Zajmij się pakowaniem. Przepraszam, że nie możemy wyjechać dziś rano,
ale muszę jeszcze coś załatwić. Wrócę później. - Stał już przy drzwiach, kiedy zmrozi-
ło go jej głośnie merde.
Udał, że nie słyszy i wyszedł. Alexandra wpatrywała się w swoją jajecznicę i
zastanawiała się, dlaczego niektórzy unoszą się tak głupio w środku nocy i wierzą, że
przetrwa to dłużej niż namiętność mężczyzny.
Resztę poranka spędziła bardzo pracowicie, choć prawdę mówiąc pani Goodgame nie
miała z niej wielkiego pożytku. Pani była rozkojarzona i roztargniona, i nie bardzo inte-
resowało ją, czy jej suknie zostaną starannie opakowane bibułką, czy też niedbale wrzucone
do kufra.
Douglas nie wrócił na lunch. Alexandra nie wiedziała, co ze sobą począć, tak się o
niego bała. Dlaczegóż to ona nie mogła wymóc na nim obietnicy, że nigdzie się bez niej nie
ruszy? Usiłowała pouczyć się francuskiego, ale była tak rozdrażniona, że większość czasu
spędziła szukając nowych przekleństw.
- Milady, to nerwy - oświadczyła wreszcie pani Goodgame bardzo poważnym tonem.
- Może przejechałaby się pani trochę powozem? Ja się wszystkim zajmę.
Więc Douglas nie powiedział służbie, że jest więźniem we własnym domu. Od razu
humor jej się poprawił. Pojedzie kupić tę przeklętą książkę dla Sinjun. Do diabła z Dou-
glasem. Jednak na wszelki wypadek postanowiła wziąć ze sobą jego pistolet. Natknęła się na
niego wczoraj wieczorem, ucząc się francuskiego w bibliotece. Wsunęła go do torebki. Nie
miała pojęcia, czy był nabity, a od samego widoku dostawała gęsiej skórki. Modliła się, żeby
osoba, wobec której go użyje - o ile w ogóle będzie musiała - była co najmniej tak przerażona
jak ona. Poprosiła jednego z lokajów, żeby jej towarzyszył, siedząc przy stangrecie. Czegóż
więcej mógłby żądać Douglas? Miała dwóch uzbrojonych strażników i pistolet.
Burgess wiedział, ze jej lordowska mość ma zostać w domu, ale kiedy wychodziła z
Jamesem u boku, nie było go akurat przy drzwiach.
Powóz toczył się po Picaddily, minął Hyde Park i skręcił w St. Edward Street.
Stangret został na koźle, a ona z Jamesem wkroczyła do Hookams. Ogromne, sięgające do
sufitu półki były pełne najróżniejszych książek. W wąskich przejściach między regałami
unosił się kurz, ale księgarnię uznawano za miejsce, w którym należy bywać i dlatego
tłoczyło się tu wiele modnych pań i panów. Przy wejściu stali lokaje i pokojówki odbierający
od państwa opakowane w zgrabne paczuszki książki. Alexandra zostawiła tam Jamesa
zagapionego na jakąś ładniutką pannę służącą, a sama poszła za sprzedawcą rozglądając się
za powieścią dla Sinjun. A, tu jest, na trzeciej półce. Właśnie sięgała po „Tajemniczego
hrabiego”, kiedy jakiś męski głos zasyczał w jej prawe ucho.
- A, mała gołąbeczka wyfrunęła z gniazdka.
To nie Heatherington, pomyślała. Nie, on zaczynał od owieczki i pasterza. Westchnęła
i odpowiedziała, nawet nie patrząc w stronę natręta: - Nie podoba mi się ten wstęp, sir. Brak
mu oryginalności, wdzięku i dowcipu. Powinien pan wziąć sobie nauczyciela. Całkiem nieźle
panu wychodzi ten francuski akcent, ale wcale nie pasuje do pańskiej bezbłędnej
angielszczyzny. Nie przekręca pan słów, wie pan o tym?
-Nich cię szlag! Nie mam zamiaru nikogo czarować, mówię płynnie trzema językami!
-W takim razie o co panu chodzi? - mówiąc to, odwróciła się i ujrzała bardzo
wysokiego, przystojnego mężczyznę, o oczach i włosach jeszcze ciemniejszych niż u
Douglasa, odzianego w przedpołudniowy strój dżentelmena. To musiał być Georges
Cadoudal. Boże miłościwy, stąd ten akcent.
-O co mi chodzi? Dobrze, powiem pani. W prawej ręce trzymam bardzo malutki i
bardzo skuteczny pistolecik, wycelowany prosto w pani pierś. Sugeruję, madame,
żeby poszła pani ze m n ą uśmiechając się tak czarująco, jak w tej chwili. Proszę sobie
wyobrazić, że jestem pani kochankiem i przed nami bardzo miłe chwile. Idziemy.
Alexandra widziała, że on nie żartuje, widziała jego twarde, zdecydowane oczy. - Je
ne vais pas! - krzyknęła ile sił w piersiach i walnęła go „Tajemniczym hrabią” w twarz z
nadzieją, że przynajmniej złamie mu ten długi nos. Kiedy podniósł ręce, żeby ją uderzyć,
zaczęła drzeć się jak oszalała.
- Merde! Merde! Je vais a Paris demain avec mon mań!
Aidez-moi!
Uderzył ją pięścią w głowę, klnąc jak szewc. Obsługa księgarni porozdziawiała usta
ze zdziwienia.
-James, pomocy! Aidez-moi!
-Niech cię cholera! - wysyczał Cadoudal i znikł. Przerażony James podbiegł do pani.
Wiedział, że ją zawiódł, ale ten łajdak napadł na nią tak nieoczekiwanie. - Nic się pani
nie stało? Proszę, milady, proszę. Niech pani powie, że nic pani nie jest!
Alexandra potrząsnęła głową. Uderzenie było tak mocne, że miała mroczki przed
oczami.
-Nic mi nie jest. - Spojrzała na sfatygowaną książkę. - Walnęłam go w nos. Słyszałeś
mój francuski?
-Merde, milady?
Tym razem był to Heatherington, ten, przy którym damom spódnice opadały.
Uśmiechał się do niej, nie sardonicznym uśmieszkiem kpa i bawidamka, ale prawdziwie,
szczerze i ciepło.
- O tak, słyszałem pani porażającą francuszczyznę. Kim jest ten biedak, który miał
czelność panią zaczepić?
- Znikł - powiedziała Alexandra, dumna jak paw. -
Przestraszył się mojego francuskiego.
Popatrzył na nią, a potem się roześmiał. Bardzo dziwny był to śmiech, bo
Heatherington już dawno się nie śmiał; śmiech nie pasował do jego pieczołowicie
pielęgnowanego wizerunku. Roześmiał się jeszcze głośniej i potrząsnął głową. - Merde -
powiedział i wyszedł z księgarni.
Alexandra patrzyła za nim przez chwilę, po czym zapłaciła za książkę, nie zwracając
uwagi na szepczące i wpatrujące się w nią damy i dżentelmenów. James szedł tuż obok niej aż
do samego powozu. Za dwadzieścia minut podjeżdżali pod miejską rezydencję
Sherbrooke'ow. U szczytu schodów zatrzymała się i odwróciła do postępującego krok w krok
za nią Jamesa.
- Jamesie, proszę, nie chcę, żeby jego lordowska mość dowiedział się o tym, hm...
spotkaniu. Dobrze? To nic, naprawdę nic, a ten mężczyzna na pewno z kimś mnie pomylił.
James nie był do końca przekonany, czy pani ma rację. Denerwował się, i słusznie, bo
pierwszą osobą, na jaką natknęli się w drzwiach, był pan, który wyglądał, jakby miał kogoś
zabić. Uściślając, rozglądał się kogo by tu zabić.
James nigdy przedtem nie słyszał ryczącego mężczyzny, ale teraz usłyszał. Jego
lordowska mość wyprostował się na całą imponującą wysokość i krzyczał na żonę najgłośniej
jak tylko umiał.
- Gdzieś ty, do cholery, poszła? Jak śmiesz mi się sprzeciwiać! Mój Boże, Alexandra,
za daleko się posunęłaś! Do diabła, za daleko!
James wycofał się, trafiając wprost w objęcia Burgessa, który z twarzą jak zwykle
kamienną spieszył otworzyć drzwi. - Milady, witam w domu. A, widzę, że cały czas byli z
panią John i James. Jego lordowska mość nieco się denerwował, choć...
- Do stu katów, Burgess! Cicho bądź! Ona nie potrzebuje ani twojej obrony, ani
wtrącania się!
Złapał ją za ramię i zawlókł do salonu. Obcasem zatrzasnął drzwi. - Niech go kaczki
podepczą, zdrajcę przeklętego! Próbuje cię bronić! - potrząsał nią, wbijając palce w jej ramię.
Nie odzywała się, patrzyła tylko na niego. Szok wywołany niespodziewanym
spotkaniem Cadoudala minął, choć musiała przyznać, że była wtedy bardziej spokojna niż te-
raz, oko w oko z rozwścieczonym Douglasem.
-Kupiłam powieść dla Sinjun - powiedziała, kiedy na chwilę zamilkł.
-Do diabła z powieścią!
- Douglas, uspokój się, proszę, i przestań kląć. Nic się nie stało, doprawdy...
Znowu ją potrząsnął. - Teraz do nieposłuszeństwa dodajesz jeszcze kłamstwo! Jak
śmiesz! Jak śmiesz mnie okłamywać!
Nie, pomyślała, niemożliwe, żeby wiedział o wszystkim, co się wydarzyło w
księgarni.
-Widziałem Heatheringtona - wyjaśnił, czując, że nadal próbowałaby go oszukiwać.
-Och - powiedziała i uśmiechnęła się do niego uwodzicielsko. Heatherington nic nie
wiedział. - To był po prostu mężczyzna, który nie umiał się przyzwoicie zachować.
-To był Georges Cadoudal i chciał cię porwać.
-Skąd wiesz?
-Dobry Boże, oszczędź mi głupich bab! Alexandra, darłaś się po francusku tak głośno,
że chyba cały Londyn cię słyszał. Spotkałem się z pewnym dżentelmenem, którego ty
nawet nie znasz, i opowiedział mi o twoich dźwięcznych merde. Wszyscy wiedzą i
pewnie mogę oczekiwać co najmniej tuzina gości, którzy przyjdą mnie powiadomić o
przedziwnym zachowaniu mojej żony.
-Inne rzeczy też mówiłam.
-Tak, wiem. Jutro jedziesz ze swoim mężem do Paryża.
-I wołałam po francusku o pomoc.
-I jeszcze coś. - Zaczynał się rozkręcać, ale zmroził go widok pistoletu w jej ręce.
Znienacka wyciągnęła go z maleńkiej torebeczki.
-To też wzięłam. Douglasie, nie jestem głupia. Nie wyszłam z domu nieprzygotowana.
Zrozum, bardzo się nudziłam, chciałam coś zrobić. Wszystko poszło świetnie. Próbo-
wał, ale mu się nie udało. Uderzyłam go w nos książką Sinjun. Nie miał szans.
Ręce mu opadły. Była taka dumna z siebie, całkowicie przekonana o swojej racji, a
jednocześnie naiwna i niewinna jak małe dziecko. Przy Cadoudalu nie miała więcej szans niż
bezbronne kurczątko. Wziął od niej pistolet, sztywniejąc na samą myśl o broni wycelowanej
w jej stronę. Wyszedł z pokoju, nie mówiąc już ani słowa.
Alexandra spojrzała na zamknięte drzwi.
- Bardzo stara się opanować - powiedziała w powietrze.
Kolację jadł poza domem i nie przyszedł do niej tej nocy.
*
Wyjechali z Londynu o wpół do dziewiątej następnego ranka. Nad miastem nisko
zawisła gęsta, wiosenna mgła. Wydostali się z niej dopiero na drodze wiodącej na południe.
Douglas siedział obok żony. Milczał. Niech ją szlag, czytała powieść Sinjun.
„Tajemniczy hrabia”, cóż za bzdura. Przypomniał sobie, jak Sinjun powiedziała mu o jego
greckich sztukach. W tej książce roiło się pewnie od romansowych heroin, które raczej
wzdychały niż zrzucały szmatki.
- Czemu czytasz takie bzdury? - zapytał poirytowany.
Alexandra podniosła głowę i uśmiechnęła się do niego.
-Nie chcesz ze mną rozmawiać jak cywilizowany człowiek, a nie mam ochoty na
drzemkę. Masz lepszą propozycję? Może wieziesz ze sobą tom kazań, żebym mogła
się trochę podbudować?
-Będę z tobą rozmawiał - oświadczył, prawie krzycząc.
- Bardzo miło z twojej strony.
Przez chwilę zastanawiał się, czy nie słyszy w jej głosie ironii, ale nie. Westchnął.
-No dobrze. Martwiłem się o ciebie. Musisz się z tym pogodzić, zwłaszcza jeżeli
wiem, że może ci grozić niebezpieczeństwo. Przepraszam, że zostawiłem cię samą, ale
powinnaś była mnie słuchać.
-To bardzo miło z twojej strony. Doceniam, że o mnie dbasz, a doceniałabym jeszcze
bardziej, gdybyś mi wyjaśnił, jakie to niebezpieczeństwo mi grozi.
-Nie chcę. Chcę, żebyś mi ufała. Nie rozumiesz, że musisz mi ufać? Powiedz, że
rozumiesz.
Popatrzyła na jego surowy profil. - Tak, rozumiem - powiedziała, po czym znów
wzięła się za czytanie.
Douglas prawie godzinę dumał w milczeniu, aż wreszcie przez okno zakrzyknął do
stangreta, żeby się zatrzymał.
Okolica była bardzo odludna, żadnych siedzib ludzkich, pasących się krów, nic, tylko
krzaki, drzewa i chaszcze. Podniosła głowę, zaniepokojona.
- Pomyślałem sobie tylko, że może chciałabyś trochę rozprostować kości, może pójść
na stronę.
Nie musiała iść na stronę, ale pomyślała, że może Douglas ma taką potrzebę i dlatego
się zatrzymali.
Pomógł jej wysiąść z powozu, przytrzymał ją przez chwilę, po czym postawił na
ziemi. - Idź do tamtego zagajnika, ale nie marudź długo. Jakby coś się stało, krzycz,
niekoniecznie po francusku.
Uśmiechnęła się do niego bez słowa i pomachała dłonią, chowając się w zagajniku.
Drzewa rosły gęsto, słońce z trudem przedzierało się przez bujne listowie. Szybko zrobiła, co
miała zrobić, i już miała iść z powrotem, kiedy znienacka zatkała jej usta wielka dłoń i ktoś
pociągnął ją za sobą.
- Tym razem mam cię - powiedział męski głos. Poznała, że należał do Georgesa
Cadoudala. - Już mi nie uciekniesz.
Nie miała przy sobie pistoletu Douglasa. Nie było też Jamesa ani Johna. Gdyby tylko
udało jej się uwolnić choć na jedną krótką chwilę.
Ugryzła go w rękę i uścisk na sekundę zelżał. Uderzył ją w skroń, zanim zdążyła
otworzyć usta. Upadła na ziemię niczym kamień.
Douglas spacerował w jedną i drugą stronę. Nie było jej już dobre dziesięć minut.
Zachorowała? Zaklął, po czym skierował się prosto do zagajnika, wołając ją. - Alexandra!
Wychodź już! Alexandra?
Cisza.
- Aidez-moi! Je veux a Paris demain avec ma femme!
- Krzyczał, że jutro wyjeżdża z żoną do Paryża, ale czuł, że mięśnie napinają mu się
pod skórą. W ustach mu zaschło ze strachu.
Cisza, głęboka, nieprzerwana cisza.
Wbiegł do zagajnika. Znikła. Zobaczył ślady dwóch osób, ale nie było walki. Zabrał ją
i albo zabił, albo straciła przytomność. Nie, gdyby ją zabił, zostawiłby ją tutaj. Szukał dalej.
Szybko znalazł ślady końskich kopyt - te wychodzące z zagajnika były wyraźniejsze,
podkowy głębiej zapadały się w ziemię, koń najwyraźniej niósł dwie osoby.
Nie miał konia, tylko powóz. Nie mógł jechać za nimi. Dopiero za godzinę dojechali
do Terkton nad Byne, gdzie mógł dostać konia nadającego się do jazdy.
Bał się, a jednocześnie był wściekły. Za pół godziny dotarł do zagajnika i ruszył po
ich śladach. Modlił się, żeby nie padało, ale szare, gęsto ścielące się chmury nie zapowiadały
nic dobrego. Cadoudal kierował się na południe, w stronę Eastbourne, prosto na wybrzeże.
Miał zamiar zabrać ją do Francji? Krew zastygła mu w żyłach.
Za dwie godziny rozpadało się na dobre. Klął, ale nie na wiele się to zdało. Deszcz
bardzo szybko rozmył ślady, jednak przeczucie podpowiadało Douglasowi, że Georges,
doskonały strateg, nie będzie miał z Alexandra łatwego życia. Nie będzie mdlała, nie będzie
wzdychała, ale zrobi co w jej mocy, żeby od niego uciec. Tego właśnie się obawiał.
Cadoudalowi nikt nie śmiał się sprzeciwiać, był nieprzewidywalny, mógł być podły. Douglas
parł naprzód, do Eastbourne.
Wjeżdżając do miasta - przemoczony do nitki i trzęsący się z zimna - wiedział, że sam
nie da rady znaleźć Cadoudala. Potrzebował pomocy - ludzi, którzy przeszukaliby gospody,
doki i odpływające okręty.
Był bardzo zmęczony, zupełnie bez sił, ale zdołał jeszcze wstąpić do trzech oberż.
Nikt nie widział w nich człowieka odpowiadającego opisowi Cadoudala, a może on opłacił
milczenie. Pokonany, wsiadł na konia i pojechał piętnaście mil do Northcliffe Hall.
Hollis spojrzał tylko na pana i nie zwlekając wezwał wiernego Finkle'a. Już po chwili
Douglas znalazł się w swojej sypialni, odziany w suchą koszulę. Hollis uznał, że może go
teraz odwiedzić rodzina, i sam przyszedł jak pierwszy. - John powiedział nam, co się stało -
powiedział. - Wydałem rozporządzenia i mamy już trzydziestu ludzi czekających na pana
rozkazy. Proszę tylko powiedzieć im, co mają robić.
Douglas miał ochotę rzucić się swojemu kamerdynerowi w ramiona. Opanował się
jednak. - Porwał ją Georges Cadoudal - powiedział. - Boję się, że już wsiedli na statek do
Francji. Jechałem za nimi do samego Eastbourne, ale zaczęło padać. Nie powiodło mi się w
gospodach.
Hollis poklepał go po ramieniu, jakby znowu był dziesięcioletnim chłopczyną. -
Proszę się nie martwić, milordzie. Opisze mi pan tego Cadoudala, a ja przekażę to ludziom.
Wyruszą, nim minie godzina. Pan musi teraz odpocząć.
Chciał oponować, ale był tak zmęczony, że tylko pokiwał głową.
- Przyniosę coś do jedzenia i szklaneczkę brandy. Od razu lepiej się pan poczuje.
Za pół godziny w stronę Eastbourne wyruszyło dwudziestu dwóch mężczyzn. Tak
skutecznym generałem był Hol-lis. - Posłałem także po lorda Rathmore. Wkrótce powinien
przybyć - powiedział. - Nigdy pana nie zawiódł.
Douglas zamruczał coś i łyknął trochę brandy. Najadł się do syta, a ogień i brandy
rozgrzewały jego zmarznięte ciało. Ułożył się w fotelu i przymknął oczy. Przespał godzinę.
Obudził się bardzo wypoczęty. Przy fotelu stała Sinjun. Przez chwilę zupełnie nie
pamiętał, co się stało. - Cześć smyku! - zawołał. - Gdzie jest Alexandra?
Prawda uderzyła go pięścią między oczy. Zbladł.
-Przepraszam, Douglasie. Pomimo sprzeciwów matki ruszam z tobą na poszukiwania.
Mam zawiadomić Tysena?
-Nie, niech sobie siedzi w Oksfordzie. - Wstał - Nie wierzę - powiedział w przestrzeń.
-Za późno, za późno, żebyś dziś wyruszał. Dochodzi północ.
-Sinjun, tam jest dwudziestu dwóch ludzi, którzy jej szukają. Muszę do nich dołączyć.
- Przerwał i delikatnie ujął ją pod brodę. - Bardzo ci dziękuję, że chcesz ze mną
jechać, ale muszę cię prosić, żebyś została tutaj. Znasz matkę... Musisz się zająć
przygotowaniem wszystkiego na powrót Alexandry.
Pojechał z Northcliffe do Eastbourne. Dzięki Bogu przestało padać, a drogę oświetlał
księżyc. W oberży Pod Tonącą Kaczką spotkał MacCalluma, swego głównego stajennego.
- Jego lordowskiej mości przyda się kieliszeczek czegoś mocniejszego. Proszę usiąść.
Powiem, czegośmy się dowiedzieli. Ta oberża to nasz sztab, co trzydzieści minut przybywają
ludzie i mówią, co się dzieje. Proszę sobie łyknąć i usiąść tu przy mnie.
O drugiej w nocy pięciu mężczyzn przyniosło wiadomość, że Cadoudal i jej
lordowska mość wsiedli na statek do Calais. Niestety, nie można jechać za nimi ze względu
na sztorm i silny wiatr. Mogli tylko czekać.
Douglas kazał MacCallumowi odesłać ludzi do domu. Do Northcliffe wrócił o
czwartej nad ranem.
Poszedł do sypialni Alexandry, położył się na jej łóżku i wpatrywał się w sufit. Był
wyczerpany, ale nie spał. Przypominał sobie każde złe słowo, które jej powiedział. Pamiętał
ból i urazę w jej oczach, kiedy mówił o Melisandzie i o tym, że ona z pewnością byłaby
posłuszna mężowi.
Czuł ból przenikający całe ciało, czuł pustkę, która kiedyś była jego codziennością.
Ale teraz, teraz zrozumiał, że nie może bez niej żyć.
Słyszał jak mówi po francusku, widział ją przy biurku, taką młodą, wypowiadającą
obce słowa z namaszczeniem i przedziwnym akcentem. Uśmiechnął się pomimo bólu.
Znajdzie ją. Musi ją znaleźć, nie wyobrażał sobie bez niej życia.
*
Następnego dnia burza zamieniła się w sztorm. Nie dało się wyjść z domu, deszcz
bębnił o parapety, a pioruny waliły w ziemię. Wiatr przyginał gałęzie drzew prawie do samej
ziemi. Modlił się, żeby bezpiecznie dopłynęli i sam się z tego śmiał.
Lady Lydia zwietrzyła pismo nosem - niewczesne uwagi, że należałoby tę poronioną
żonę zostawić własnemu losowi, zatrzymała dla siebie. Nie była głupia. Sinjun starała się
zająć czymś brata.
Nie było dobrze. Douglas szalał tak samo jak sztorm za oknami. Nawet Hollis się nie
odzywał. Musieli czekać i milczeć.
Tej nocy spał w pokoju Alexandry. Zasnął głęboko, bo Hollis dosypał mu laudanum
do wina. Śnił o Alexandre, byli w stajni, a ona śmiała się, klepała po pysku swoją klacz i
mówiła mu, że go kocha, kocha, kocha...
Obudził się nagle. Przy łóżku stała Alexandra i mówiła do niego.
ROZDZIAŁ 22
Zamrugał. W sypialni nie było już tak ciemno jak wtedy, kiedy kładł się spać, ale nie
to go zdziwiło. Stała obok łóżka, widział ją bardzo wyraźnie, uśmiechała się do niego i
mówiła: - Nic jej nie jest - ale tak naprawdę nie odezwała się, choć w myślach bardzo
wyraźnie słyszał te słowa.
To nie była Alexandra. Wyciągnął rękę, a ona zrobiła krok do tyłu, dotknął rękawa jej
sukni, ale było to tylko powietrze.
Czuł przerażenie, duszący strach przed nieznanym, duchami, goblinami i potworami
czającymi się w mroku, które nocami przychodzą straszyć małych chłopców.
- Nie - powiedział. - Nie jesteś prawdziwa. Jestem chory z przerażenia i mój umysł
wymyślił sobie ciebie, żebym się jeszcze bardziej dręczył. To wszystko, wszystko!
Miała długie, proste włosy, tak jasne, że prawie białe. Suknia lekko poruszała się
wokół niej, ale powietrze było gęste i ciężkie. Oczywiście, że ją pamiętał, widział ją już tej
nocy, kiedy Alexandra próbowała uciec. Gdyby umysł nie podsunął mu wtedy tego
wizerunku, udałoby jej się.
Nagle wewnętrzne oko Douglasa zobaczyło Alexandre. Leżała na wąskim łóżku, w
małym pokoiku. Miała na sobie podartą, wygniecioną suknię, włosy w nieładzie. Była blada,
ale nie widział w niej strachu. Nadgarstki i kostki związano jej sznurkiem. Nie spała, niemal
widział, jak myśli, jak knuje szaleńcze plany ucieczki. Aż się uśmiechnął - ma tupet. Bardzo
wyraźnie, tak samo wyraźnie jak Alexandre, zobaczył miejsce, w którym była - Staples,
maleńka wioska we Francji.
Cadoudal miał poczucie ironii.
Powiedział głośno, niskim, nieco niewyraźnym głosem.
- To niemożliwe, nie jesteś prawdziwa. Ale jak...
- Burza skończy się jutro rano - usłyszał jeszcze i odeszła. Powoli, uśmiechając się do
niego, lekko kiwając mu głową, bardziej płynąc w powietrzu niż stąpając po ziemi.
Po chwili już jej nie było.
Nie przyjmował tego do wiadomości. Wyskoczył z łóżka i pobiegł za nią. Nic. Zapalił
świecę stojącą na stoliku przy łóżku i uniósł ją do góry. Pokój był pusty. Oddychał szyb ko,
serce mu waliło ze strachu. - Ty przeklęte nic, wracaj! Wracaj, duchu! Tchórz!
Nie odpowiedział mu żaden dźwięk, tylko jego serce walące w ciemnościach, deszcz
dobijający się do okien i gałęzie wyginane wiatrem.
Jeszcze długo stał na środku pokoju, nagi, rozedrgany, i myślał o tym, co się
wydarzyło. Bolała go głowa.
O brzasku deszcz zamienił się w deszczyk, a o siódmej rano chmury przerzedziły się i
wyjrzało słońce.
Zszedł na dół, ubrany do wyjścia. W pokoju śniadaniowym zastał Tony'ego Parrisha
przy kawie, jajecznicy na bekonie i bułeczkach.
Podniósł głowę znad talerza i uśmiechnął się do niego.
- Siadaj i jedz. Potem wyruszymy. Znajdziemy ją, nie martw się.
- Wiem - odpowiedział Douglas i usiadł przy stole.
Tony zaczekał, aż kuzyn sobie nałoży, i zapytał: - Co chcesz przez to powiedzieć?
Powiedzieć mu prawdę? O nie, nie prawdę, choć ciekawe, jaką miałby minę.
Uśmiechnął się i powiedział tylko:
- Georges Cadoudal zabrał ją do Etaples we Francji. Ruszamy za kilka minut. Przy
odrobinie szczęścia dotrzemy do Francji za osiem godzin, wynajmiemy konie i rano będziemy
już w Etaples.
-Skąd wiesz, że ona właśnie tam jest? Cadoudal zażądał okupu?
-Tak - Douglas ugryzł kawałek tostu. - Zostawił wiadomość z żądaniem okupu.
Wyjechałbym wcześniej, gdyby nie ta burza. Melisanda przyjechała z tobą?
-Tak, śpi.
-A...
-Póki jesz, opowiedz mi o tym Cadoudalu. Dlaczego ją zabrał?
Powiedział prawdę, nie miał powodu kłamać, choć ani słowem nie wspomniał o
milionie gwinei od rządu angielskiego na pokonanie Napoleona, o planach Cadoudala roz-
niecenia powstania w Paryżu i przywrócenia na tron hrabiego d'Artois, brata Ludwika XVI.
Opowiedział o Janinę Daudet i że powiedziała swojemu kochankowi, Cadoudalowi, iż to
Douglas jest ojcem jej nienarodzonego dziecka. Zbyt się bała przyznać, że zapłodnił ją
generał Belesain albo jeden z mężczyzn, którym generał ją „wypożyczał”. Potem nie mogła
już tego cofnąć. Nie wiedziała, że Georges będzie szukał zemsty, aż było za późno.
- Ta kobieta jest chora! - krzyknął Tony. - Dlaczego tak ci się przysłużyła? Dobry
Boże, przecież ją uratowałeś!
Douglas powoli przełknął kęs bekonu. - To bardzo proste z jej punktu widzenia. Nie
chciałem jej.
- Nic nie rozumiem. O czym ty, do diabła, mówisz?
Ale Douglas wstał z krzesła i powiedział tylko: - Powiem ci po drodze do Eastbourne.
Powietrze było rześkie i chłodne, lekka bryza wiała im w twarz. Gartha rozsadzała
energia, aż jego pan musiał ściągać cugle. Wzięli ze sobą pistolety i noże, włożyli wysokie
buty, spodnie z koźlęcej skórki i peleryny.
- Myślała, że jej nie chcę, bo Belesain zrobił z niej swoją prywatną dziwkę.
Oczywiście, myliła się - odezwał się wreszcie Douglas. - A jeżeli chodzi o generała, to
pewnie ją wykorzystywał do tych celów. Skoro ofiarował mi ją dla rozrywki, to nie ma
powodu przypuszczać, że nie robił tego już wcześniej. Tak czy siak, poczuła się urażona i zła,
bo nie chciałem z nią spać i dlatego tak mnie urządziła, kiedy stwierdziła, że jest w ciąży.
Tony pokręcił głową, zaklął i zmarszczył brwi, zastanawiając się głośno. - Ciekaw
jestem, dlaczego Cadoudal posłał ci wiadomość. Jeżeli chciał się zemścić, powinien wziąć
Alexandre i nic nie mówić. Chce pieniędzy?
- Nie. Chce czegoś innego.
Przyjechali do Eastbourne na czas. Douglas wynajął mały jednożaglowiec,
nadgryziony zębem czasu, ale zaprawiony w bojach. Kapitan przeklinał na czym świat stoi, a
załoga nie zwracała na niego najmniejszej uwagi, zajęta robotą. Wyruszyli w niespełna dwie
godziny, ze sprzyjającą falą.
Do Calais przybili siedem i pół godziny później.
Walczyła i szarpała się, kiedy trzymała ją przed sobą na koniu. Uderzył ją w głowę
pistoletem, żeby byłą cicho. Uderzył tak mocno, że kiedy wreszcie doszła do siebie, czuła jak
w głowie jej łomoce i chciało jej się wymiotować. Leżała przywiązana do drzewa, miała
związane ręce. Postanowiła opanować odruchy swojego ciała. Jest silna, da sobie radę. Ledwo
miała czas zastanowić się, co się z nią dzieje, a był już przy niej i wlewał jej do gardła jakiś
płyn. Pamiętała, że zanim straciła przytomność, pachniało morzem.
Kiedy już się na dobre obudziła, zrozumiała, że ją czymś odurzył. Ale kiedy? Dokąd
ją przywiózł? Nie miała pojęcia, gdzie jest. Leżała w jakimś małym domku związana, brudna
i głodna. Bardzo chciało jej się pić. Ale co to za miejsce?
Była sama. Żadnych straży, chyba że na zewnątrz. Myśli jej się mieszały. Zamknęła
oczy, żeby odzyskać jasność umysłu.
- Obudziłaś się. Miałem nadzieję, że cię nie zabiłem. Nigdy nie wiem, czy nie
przesadzam z laudanum. Ale - dodał szybko - we wszystkim poza tym jestem bardzo dobry.
Otworzyła oczy. Stał przy łóżku i patrzył na nią. Jakim cudem tak cicho wszedł?
Wyglądał na zmęczonego, ze skórą napiętą na policzkach, i oczami na wpół przysłoniętymi
ciężko opadającymi powiekami. Długim, czarnym włosom przydałoby się mydło i woda, a
jego ubranie - choć porządne - było wygniecione i utytłane ziemią. Dziwne, ale nie bała się,
choć minę miał niezachęcającą. Przynajmniej Douglas był bezpieczny.
- Ja też się cieszę, że mnie nie zabiłeś. Nie słyszałam cię, chodzisz jak kot.
Wzruszył ramionami. - Tak, mam liczne talenty, a zemsta jest jednym z tych, które
traktuję bardzo poważnie. Uczyniłem z niej sztukę. Jestem geniuszem. Szkoda, że nigdy nie
poznasz mego imienia - w dodatku jestem dyskretny. Niczego nie zostawiam przypadkowi,
nie zostawiam za sobą śladów. Twój mąż cię tu nie znajdzie, porzuć płonne nadzieje.
Nadal nie było w niej strachu, choć leżała związana na łóżku. - Monsieur, powiem
panu prawdę. Chcę tylko tego, żeby mój mąż był bezpieczny. Tylko on się dla mnie liczy.
Roześmiał się, a jego oczy poczerniały jak oczy samego króla ciemności. - Jakież to
wzruszające! Romantyczne dziecko z ciebie. Twoje dziecinne oddanie z pewnością podoba
się jego lordowskiej mości. Jesteś niebrzydka i na tyle młoda, że możesz dawać mu
przyjemność. To minie, prawdopodobnie nim nadejdzie jesień. Mężczyźni tacy jak on nie są
nigdy zadowoleni, nie cieszy ich nawet mała dziewica z uwielbieniem w oczach.
Alexandra zmarszczyła czoło. Uważał, że wielbi swego męża tylko dlatego, że go
kochała? Miała ochotę go poinformować, że nie jest aż tak głupia, ale zamiast tego powie-
działa: - Myślisz o Janinę.
-Skąd wiesz o Janinę? Miał czelność powiedzieć ci, co jej zrobił? Chełpił się tym?
Przed tobą? Swoją żoną?
-Powiedział mi, że uratował ją we Francji i przywiózł do Anglii.
-Ha! Wierzę Douglasowi Sherbrooke'owi jak każdemu przeklętemu Anglikowi!
Zdradził mnie. Zgwałcił ją. To zwierzę, które ją więziło, dało ją Douglasowi, bo
wygrał w karty, a on zgwałcił ją wiele razy, zranił ją, a potem zażądał współpracy.
Ona jest silna, moja Janinę, niełatwo ją złamać. To była jego cena za wywiezienie
Janinę do Anglii, do mnie.
- O nie, Douglas nigdy nie zrobiłby czegoś takiego. Jest dżentelmenem, człowiekiem
honoru. Mylisz się, ta Janinę cię okłamała. Nie wiem czemu, bo nie znam francuskiego i nie
rozumiałam, co mówiła do Douglasa. Pytałam go, ale powiedział, że to nie mój interes.
Georges Cadoudal miał zamiar gwałcić tę małą, aż zajdzie w ciążę, i wtedy odesłać ją
Douglasowi. Nie wątpił w swoją męskość, był pewien, że nie potrwa to długo. Odpłaci
pięknym za nadobne i wróci do planu porwania Napoleona. Ale ona była zupełnie inna niż się
spodziewał. Potrząsnął głową na wspomnienie, jak się zachowała w tej przeklętej księgarni,
jak wydzierała się niczym przekupka marną francuszczyzną. Uderzyła go nawet w nos tą
swoją książką. Nosa mu nie złamała, ale upokorzyła go, o bólu nie ma nawet co wspominać.
Zamyślił się. Dlaczego nie płacze? Dlaczego nie błaga, żeby się ulitował?
-Co to znaczy, że podsłuchałaś, jak rozmawiała z Douglasem?
-Na balu u Ranleaghów. Trzymała go za rękaw. Wyglądała tak, jakby chciała go
uwieść. Chciałam ich podsłuchać, ale mówiłam już, że nie znam francuskiego. Próbo-
wałam wyciągnąć coś od Douglasa, ale nie dało się. Jest zbyt honorowy, żeby złamać
obietnicę. Bardzo chce mi się pić. Mogę prosić trochę wody?
Zrobił, co kazała, nawet się nad tym nie zastanawiając. Rozwiązał jej dłonie. Zaczęła
rozcierać nadgarstki, a on podał jej kubek z wodą. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, co robi,
ale było już za późno, żeby wyrywać jej kubek z rąk. To dowód, że na chwilę przestał nad
sobą panować i opamiętał się dopiero po fakcie. Szybko wypiła wodę, dużymi łykami, potem
obtarła usta wierzchem dłoni. Przymknęła oczy.
Popatrzył na nią i mimo woli zapytał: - Chcesz jeszcze?
-Proszę. Jesteś bardzo dobry.
-Niech cię szlag! Nie jestem dobry! - wyskoczył z pokoju, trzaskając drzwiami.
Usłyszała przekręcanie klucza w zamku. Przysięgłaby, że słyszy też przekleństwa; co
najmniej raz padło dobrze jej znane słowo merde. Musiała oddać Douglasowi
sprawiedliwość - nauczył jej jednego z częściej używanych francuskich słów.
Kiedy została sama, strach, nagi i brzydki, pokazał swe podłe oblicze. Boże, co
zrobiła? Rozmawiała z nim niczym z księdzem dobrodziejem, ufnie i szczerze. Jakaż ona głu-
pia! A on pewnie tymczasem obmyśla dla niej tortury, chce, żeby zapłaciła za domniemane
krzywdy, które Douglas wyrządził tej małej kłamliwej dziwce. Dlaczego Janinę okłamała
swojego kochanka? Przecież Douglas ją ocalił. Chciała wzbudzić zazdrość? Posunęła się za
daleko.
Położyła się na plecach i zamknęła oczy, żałując, że Douglas szczerze z nią nie
porozmawiał, tak żeby mogła wykorzystać prawdę przeciwko Cadoudalowi. Po chwili
przyszło jej do głowy, że wychodząc nie zawiązał jej rąk. Nie mogła w to uwierzyć, podniosła
dłonie i patrzyła na nie.
Poczuła w sobie nową energię, rozwiązała sznurek krępujący jej stopy. Wstała, ale
natychmiast upadła na łóżko. Kilka minut masowała kostki, próbowała wstać i na nowo
upadała.
Kiedy wreszcie udało jej się zrobić kilka kroków, cichutko podeszła do drzwi.
Spróbowała je otworzyć, choć wiedziała, że są zamknięte. Wróciła do pojedynczego okna.
Było wąskie, pewnie zbyt wąskie, żeby zdołała przepchnąć ramiona i biodra.
Musiała spróbować.
*
Douglas i Tony jechali z Calais w kierunku Etaples. Dzień był ciepły, świeciło słońce.
Był to dzień targowy, dlatego drogi pełne były furmanek i bryczek. Wieśniacy poganiali
objuczone osiołki, a i sami dźwigali na ramionach owoce swej pracy. W Etaples także będzie
targ, może to i dobrze - w razie gdyby musieli uciekać. W dni targowe wszędzie jest dużo
zamieszania, kręcą się żołnierze, cieśle, robotnicy portowi i szkutnicy. Cadoudal oszalał,
przywożąc ją tutaj. To było nie tylko niebezpieczne, ale przede wszystkim głupio zuchwałe -
właśnie tego można się po nim spodziewać. Szydził ze wszystkiego, śmiał się diabłu prosto w
twarz i ciągnął go za ogon.
- Czy Cadoudal dał ci dokładne instrukcje? Zachowujesz się tak, jakbyś dobrze
wiedział dokąd masz jechać - zapytał Tony.
- Owszem - Douglas nie patrzył na kuzyna - dobrze wiem, dokąd mam jechać.
- Naprawdę nie rozumiem. Czego on od ciebie chce?
Douglas tylko potrząsnął głową. Nie mógł przestać myśleć o tym cholernym duchu. A
przecież to tylko sen. Skoncentrował się na jednej myśli. Tak bardzo chciał wiedzieć, dokąd
zabrał ją Cadoudal, że znalazł rozwiązanie. Zupełnie sam - choć z niewyjaśnionych przyczyn
jego mózg podsunął mu tę zjawę, będącą czymś w rodzaju potwierdzenia jego wniosków.
Tak, wszystko się zgadzało. Kiedy już wiedział, że Cadoudal zabrał ją do Francji,
wszystko pasowało - oprócz tego bzdurnego ducha, tej jakiejś dziewicy.
Nawet dom, w którym ją przetrzymywał, wiejski domek babci Janinę. Douglas
widział już miejsce; doskonałe dla celów Cadoudala. Tak, wszystko pasowało.
Dlaczego, do diabła, tego ducha obchodził los Alexandry?
Przestał o tym myśleć; trzeba było działać, obmyślić plan, obrać strategię. Doszło do
niego, że Tony zadał jeszcze jedno pytanie, na które nie potrafił odpowiedzieć, na które nie
chciał odpowiadać.
Za godzinę byli w Etaples, a za następne dziesięć minut dojeżdżali do domku.
*
Alexandre udało się tak skręcić, że wydostała ramiona z brudnego okna. Gorzej było z
biodrami, ale wreszcie przeszły. Upadła w błoto, prosto na twarz. Leżała tak przez chwilę,
ciężko oddychając, potem podniosła głowę i rozejrzała się dokoła.
Tuż przed nią rozciągał się niewielki ogródek, zarośnięty chwastami, pod którymi
ginęło kilka cherlawych marchewek. Była na tyłach domu. Zobaczyła rozwalającą się stajnię
z kilkoma starymi dachówkami smętnie zwisającymi z dachu. Z dala dochodziło ją gdakanie
kur, a jakieś trzy metry od niej koza obojętnie skubała coś, co wyglądało jak stary but.
Nie słyszała żadnych ludzi.
Ile miała czasu, zanim wróci Cadoudal?
To ją zelektryzowało. Trzymając się jak najbliżej ziemi, pobiegła w stronę rosnącej w
odległości jakichś dziesięciu metrów kępy drzew. Dopadła jej dysząc ciężko, czując ucisk w
boku. Schowała się za drzewo i spojrzała w stronę domku. Nic, tylko koza żująca but.
Gdzie jest? Spojrzała na gorące, południowe słońce i zebrała myśli. Chciała kierować
się na północ, w stronę Kanału, ale gdzie jest teraz? Z pewnością niedaleko morza, nie była
przecież nieprzytomna aż tak długo. A może?
Po pięciu minutach dobiegła do końca kępy drzew. Dalej nie było już nic, co mogłoby
ją ukryć, żadnych zarośli, krzewów, nic, tylko łąka porośniętą niską trawą.
Nie mogła tu zostać. Teraz albo nigdy. Wstała i zaczęła biec na północ.
Słońce mocno przypiekało, ona nie miała nic na głowie. Wkrótce spływała potem.
Była bardzo głodna. Oddychała głośno, coraz głośniej, aż czuła piekący ból w piersiach. Była
tak zmęczona, że chyba nie mogła bardziej, ale zmuszała się do biegu. Musiała iść naprzód,
pomimo kolki, która przyginała ją do ziemi.
Kiedy usłyszała za sobą tętent kopyt, chciało jej się krzyczeć z wściekłości. Nie
przestawała biec.
Głośno zawołał: - Ty perfidna babo!
Po chwili złapał ją wpół i przerzucił przez koński grzbiet.
Odwróciła się i uderzyła go w twarz. Walnęła mocno, ale odchylił się do tyłu i
następny cios chybił celu. Przytrzymał ją rękami. - Niech cię szlag, przestań wierzgać!
Czuła, jak wielka gula narasta w jej gardle. Czuła smak przegranej, smak strachu.
Robiło jej się niedobrze... Nie chciała, próbowała się powstrzymać, ale nie dała rady.
Zwymiotowała na siodło, na jego spodnie, na konia.
Ogier oszalał, rzucał się we wszystkie strony, wyrwał Cadoudalowi cugle z rąk. Oboje
spadli na ziemię. Alexandra natychmiast się podniosła, skuliła ramiona. Cała drżała. Wreszcie
jej przeszło, uspokoiła się i siedziała bez ruchu, z opuszczoną głową, usiłując opanować
oddech.
Wreszcie podniosła głowę i zobaczyła stojącego obok Cadoudala.
- Przepraszam, próbowałam się powstrzymać, ale nie mogłam. Koniowi nic się nie
stało?
Patrzył na nią bez słowa, zastanawiając się, czy nie rozwaliła sobie głowy podczas
upadku. Potrząsnął nią, jakby chcąc się upewnić, że jest cała. Koń skubał trawę kilka metrów
dalej, jakby nigdy nic.
- Koń chyba cały.
Znowu poczuła ból w brzuchu, zajęczała. Z trudem łapała powietrze w płuca. -
Dobrze, że nie dałeś mi nic do jedzenia. Byłoby o wiele gorzej.
-Co ci jest? Przecież nic ci, do cholery, nie zrobiłem!
-Nie wiem. Cadoudal wstał i otrzepał ubranie. Nachylił się i pomógł jej wstać.
Zmarszczył brwi. - Wyglądasz okropnie. Nie mogę patrzeć na takie kobiety.
Oczy Alexandry zwęziły się do małych szpareczek. - A ty wyglądasz jakbyś dwa dni
przesiedział w butelce brandy. Ha! Ty mi mówisz, że okropnie wyglądam!
Roześmiał się. - Chodź. Zabieram cię do domku.
Nie miała wyboru, musiała za nim iść. Kiedy podeszli do konia, zwierzę popatrzyło na
nią z naganą w oku.
-Nie mogę - powiedziała. - Znowu zwymiotuję. - Odwróciła się do niego. - Nie
będziesz aż tak okrutny, prawda? Nie wsadzisz mnie znowu na tego konia?
-Nie przełożę cię przez grzbiet tak, żebyś miała zgnieciony żołądek. To dlatego
zrobiło ci się niedobrze. Jeżeli obiecasz, że będziesz grzeczna, posadzę cię z przodu i
pojedziemy bardzo powoli.
- Dobrze.
Po chwili byli już z powrotem w domku. Alexandra czuła się tak, jakby przebiegła co
najmniej sto mil. Kłucie w boku ustąpiło. Drogę, która zabrała jej tyle czasu, konno prze-
mierzyli w kilka minut. Co za niesprawiedliwość! Zsiadł pierwszy i pomógł jej zsiąść.
- Wejdź do środka, napij się wody i usiądź sobie.
Pożałujesz, jeżeli spróbujesz wyściubić za drzwi choć czubek nosa.
Gdyby to Douglas powiedział jej coś takiego, nie przejęłaby się ani trochę. Jednak
Cadoudal był nieodgadniony. Okrutny, bezlitosny i zdecydowany na wszystko. Może za-
mierzał ją zabić. Ale dal jej przecież wody - to nie bardzo trzymało się kupy.
Weszła do domku, napiła się wody i usiadła na jakimś ledwo zipiącym ze starości
krześle.
Kiedy wszedł do środka, kopniakiem zamykając za sobą drzwi, spojrzała na niego.
Oczyścił spodnie i nie bił już od niego wstrętny fetor.
-Zamierzasz mnie zabić? - zapytała.
-Nie.
- To co zamierzasz zrobić?
Spojrzał na nią.
- Zażądasz okupu? O nie! - jej blada twarz pobladła jeszcze bardziej. Wiedział, co
przyszło jej do głowy: że pośle hrabiemu Northcliffe żądanie okupu, a kiedy hrabia się tu
zjawi, zabije go. Nigdy jeszcze nie widział takiego bólu w oczach, ale nie miał zamiaru się
przejmować. Więcej śmierci widział w życiu niż ta słodka kwoczka mogłaby zobaczyć w
dwunastu wcieleniach. On sam zabił więcej ludzi niż cały angielski regiment.
Zaczęła mówić. - Nie, Douglas nie przyjedzie po mnie, na pewno nie. Przysięgam.
Kocha moją siostrę Melisandę, nie mnie. Musiał mnie zatrzymać, bo jego kuzyn ożenił go ze
mną, ale to była okropna pomyłka. Douglas chce się mnie pozbyć, naprawdę. Proszę,
monsieur, proszę.
-Pewnie nie umiesz gotować? Tak, jesteś jedną z tych bezużytecznych angielskich
damulek, co to nigdy w życiu rąk sobie nie pobrudzą.
-Nie jestem bezużyteczna! Potrafię zadbać o ogród! - przerwała. - Ale nie potrafię
ugotować nic smacznego, przepraszam. Właściwie to wcale nie jestem głodna.
Zamruczał coś pod nosem, potem poszedł do małej kuchni w przeciwległym kącie
pomieszczenia. - Nie ruszaj się - rzucił przez ramię.
Nie poruszyła się. Siedziała patrząc na drzwi, na niego w maleńkiej niszy, na grubą
powłokę kurzu pokrywającą wszystkie sprzęty. - Gdzie jesteśmy? - zawołała.
-Cicho bądź.
-Wiem, że we Francji.
-Skąd wiesz?
Nie była pewna, ale bardzo łatwo udało jej się to potwierdzić. Pamiętała zapach morza
i kołysanie statku.
Za kilka minut wszedł do pokoju, niosąc dwa talerze. Na jednym było trochę grubo
pokrojonego chleba, na drugim mocno naczosnkowane mięso. Aż ją odrzuciło.
- Zjedz trochę chleba - powiedział tylko. - Żołądek ci się uspokoi.
Żuła chleb starając się nie patrzeć, jak pochłania obrzydliwe mięso.
Zostało kilka kawałeczków masła, ale nie miała odwagi posmarować nimi chleba.
Georges jadł zachłannie.
Kiedy nie mogła już dłużej tego znieść, zapytała. - Co zamierzasz ze mną zrobić?
Uniósł głowę znad talerza i popatrzył na nią.
- Po pierwsze rozebrać i wykąpać. Potem cię zgwałcę tak jak twój mąż zgwałcił
Janinę. Zatrzymam cię tu, aż zajdziesz w ciążę. Wtedy odeślę do Douglasa.
Mężczyźni są nieobliczalni.
- Ale - powiedziała, przekrzywiając głowę - to przecież nie ma sensu.
Rzucona przez niego łyżka uderzyła o ścianę. Podniósł się z krzesła i nachylił do niej,
opierając dłonie o stół.
- Skończ z tym głupim gadaniem! Nie podoba mi się to, denerwujesz mnie.
Rozumiesz?
- Nie! To wszystko jest strasznie głupie, dżentelmen tak nie postępuje. Zmuszać mnie?
Trzymać w zamknięciu i poniżyć w taki sposób? Nie, to nie jest rozsądne. Zresztą, Douglas
twierdzi, ze dziecka nie robi się ot tak, od razu.
Będziesz mnie tu trzymał pięć lat?
Aż zaryczał ze złości. - Błagaj, żebym tego nie robił, do cholery! Patrzyła na niego.
- Co, uciszyłaś się?
Nadal się nie odzywała.
- Przyniosę ci wodę do kąpieli. Chcę, żebyś słodko pachniała, kiedy cię będę brał.
Nie mogła mu na to pozwolić. Wiedziała, że mu na to nie pozwoli. Tylko jak miała go
powstrzymać? Był silniejszy, zagrzewała go chęć zemsty, i był mężczyzną, a zdążyła już się
nauczyć, że kiedy mężczyzna raz sobie coś postanowi, niełatwo go od tego odwieść. Nie
odstraszała go nawet wizja pięciu lat spędzonych w jej towarzystwie.
Co robić?
Główna ulica Etaples roiła się od straganów i ludzi sprzedających wszystko co się
dało, od ziemniaków po jagody. Tony i Douglas zsiedli z koni i prowadzili je, trzymając przy
uzdach.
Douglas zaklął. Mogli przejechać opłotkami Etaples, ale pomyślał, że byłoby dobrze
trochę się rozejrzeć na wypadek, gdyby im przyszło się tu ukryć. Jak mógł zapomnieć, że w
dzień targowy będzie takie zamieszanie?
Stracili dwadzieścia minut, Tony żuł jabłko, a Douglas pogryzał marchewkę.
- Musimy jeść - zauważył Tony.
Douglas znowu zaklął.
- To już niedaleko. Douglasie, jesteś pewien, że ona tam będzie?
- Będzie.
Zeskoczył z siodła i kupił więcej jabłek od jakiegoś wieśniaka. Rzucił jedno
Tony'emu. - Najedz się do syta, kuzynie. Pojechali dalej.
*
- Zdejmuj ubranie albo je z ciebie zedrę!
Wierzyła mu, ale nie wyobrażała sobie, że mogłaby się tak po prostu przy nim
rozebrać. Nie był Douglasem. Nikt nie był Douglasem.
Wanna z wodą stała tuż za nią. Unosiła się z niej para, bo nagrzał wodę. Trwało to
dobre pół godziny, ale nic nie udało jej się przez ten czas wymyślić.
-Masz brudną twarz.
-Upadłam, kiedy wychodziłam przez okno.
-Zdejmuj te przeklęte szmaty. Milczała, pokręciła tylko głową.
Westchnął, naprawdę westchnął. Miał nieszczególną minę. Nie bardzo wiedział, jak
ma się zachować. Po chwili rzucił się na nią. Walczyła, gryzła i kopała, ale był silniejszy i już
po chwili stała naga. Cała drżała, a strzępy ubrań leżały na podłodze.
- Właź - wziął ją pod pachy i wsadził do wody. Dał jej do ręki gąbkę i mydło. - Umyj
się, tylko porządnie.
Wyglądało na to, że kompletnie się nią nie interesuje. Ulżyło jej. Nic nie mówiła,
patrzyła tylko na niego. Matka przestrzegała ją kiedyś, że mężczyźni dostają szału, jak tylko
zobaczą nagą kobietę. Z Douglasem tak w istocie było, ale dopiero po kilku razach. Może to
trochę trwa, zanim mężczyzna się do niej przyzwyczai i opętają go zwierzęce żądze? Modliła
się, żeby w przypadku Georges'a trwało to bardzo długo. Co najmniej dziesięć lat.
- Umyj głowę. Twoje włosy wyglądają strasznie. Nie lubię rudych kobiet.
Popatrzył na nią tym zamyślonym wzrokiem. W jego spojrzeniu były same pytania,
żadnych odpowiedzi. Wreszcie wyszedł, klnąc siarczyście.
Wykąpała się.
Była taka wycieńczona, że zasnęła. Obudziła się nagle, słysząc głos Cadoudala.
- Niech cię szlag, Zasnęłaś? To nie jest normalne, na Boga. Powinnaś coś wymyślać,
krzyczeć, łkać. Skończyłaś?
Pokręciła głową i jeszcze głębiej zanurzyła się w wodę.
Zmarszczył brwi niczym na niegrzeczne dziecko. Złapał mokrą szmatę, namydlił ją
porządnie i zaczął energicznie myć jej twarz.
Próbowała krzyczeć, ale tylko nałykała się mydła. Nagle poczuła na piersiach jego
ręce i zmartwiała.
ROZDZIAŁ 23
- Proszę, proszę! - powiedział, patrząc na jej piersi.
Kręcił głową, nawet kiedy próbowała odsunąć się od jego rąk, ale wydawało jej się, że
zmusza się do patrzenia na nią.
- Jesteś nieźle wyposażona. To zadziwiające, nie zauważyłem wcześniej tych twoich
piersi. Szkoda, ale taki jestem zmęczony, za dużo myślę o planach na przyszłość, a ty
zachowywałaś się okropnie, ale... - Jeszcze raz pokręcił głową i zmarszczył brwi.
Wziął się w garść. Wstał i rzucił jej gąbkę. - Kończ mycie i nie zasypiaj, bo źle się to
dla ciebie skończy.
Skończyła tak szybko, jak tylko mogła. Był w drugim pokoju, ale chyba ją
obserwował, bo natychmiast zjawił się przy niej z cienkim ręcznikiem w ręku. Szybko się w
niego zawinęła.
-Włosy - powiedział i rzucił jej drugi ręcznik. - Nie mówiłem, że nie lubię rudych?
-Tak, mówiłeś. Mógłbyś wyjść, proszę.
-Nie, muszę się na ciebie napatrzeć. To mnie podnieci, a przynajmniej powinno mnie
podniecić, i szybko uda mi się załatwić sprawę.
- Wolałabym, żeby ci się nie udało.
Wzruszył ramionami; gest, który znaczył wszystko i nic.
Doskonale wiedziała, co znaczył.
Zdołała porządnie owinąć się ręcznikiem. Potem wzięła drugi ręcznik, wyglądający
jak szmata, i wytarła włosy.
- Chodź do drugiego pokoju, rozpaliłem w kominku.
Niby lato, ale nie jest ciepło. Muszę trochę ogrzać ten pokój i moje serce. Muszę
spróbować, przyrzekłem to sobie.
Weszła do drugiego pokoju, wpatrzona w drzwi wejściowe.
-Choćby ci się nawet udało stąd uciec - stwierdził bez emocji - nie wyobrażam sobie,
żebyś daleko pobiegła tylko w ręczniku i boso.
-Masz rację. - Podeszła do kominka. Zrobiło jej się ciepło i bardzo przyjemnie. Stała
tak, wycierając włosy. Wycierała i wycierała, aż ją bolała głowa.
-Dość - powiedział wreszcie, ale nie mówił ani nie wyglądał jak mężczyzna, który
chce ją zgwałcić. W jego głosie słyszała zmęczenie, gniew i zniechęcenie.
Odwróciła się do niego. Patrzył na nią, ale nie zrobił żadnego ruchu. Otworzył usta,
zamknął je, powiedział coś po francusku i wbił palce w swoją czuprynę. - No dobrze -
powiedział na koniec po angielsku - niech cię szlag.
Dlaczego ty? Douglas powinien zapłacić, przeklęty drań, ale nie mogę...
Chciała bronić męża, otworzyła usta, ale wyszedł z nich tylko okrzyk bólu. Złapała się
za brzuch. Ból narastał, coś twardniało w niej tak, że musiała przytrzymać się krzesła. Zelżał,
usiłowała zaczerpnąć tchu, ale po chwili wrócił.
- Co ci jest? Nie możesz chorować, nie lubię tego.
Twarz jej pobladła, a usta wykręcał ból.
- Nie powinnaś mieć już skurczy, to śmieszne! Nie jesteś koniem! Jadłaś tylko ten
chleb, który ci dałem. Przestań, słyszysz? Powiedziałem ci, że tego nie lubię.
Skurcz puścił. Poczuła ciepłą i lepką ciecz między nogami. Spojrzała na siebie i
zobaczyła, że krwawi. Podniosła głowę i spojrzała na niego. - Co mi jest? Co się dzieje? -
krzyknęła głośno i upadła na kolana. Na twarzy czuła gorące łzy, na nogach krew. Ból
narastał.
Przekręciła się na plecy i podciągnęła nogi do góry. Leżała tak, trzymając się za
brzuch. Próbowała opanować ból, ale nie mogła nic zrobić, tylko leżeć.
Georges ukląkł przy niej. Rozwinął ręcznik i zobaczył krew na jej udach, czerwone
strużki na białym ręczniku. Przełknął ślinę, nie wiedział co robić.
W tym momencie drzwi małego domku otworzyły się szeroko. Wpadł przez nie
Douglas z pistoletem w ręku.
- Zostaw ją, draniu! Zabiję cię, brudny skurczybyku!
Tony szedł tuż za Douglasem. Zobaczył białe ciało
Alexandry i pochylonego nad nią Cadoudala. Drań, już ją zgwałcił? Wszędzie było
dużo krwi, o wiele za dużo. Bił ją?
Georges odwrócił się i na widok Douglasa wyraźnie mu ulżyło. Nie miał jednak czasu,
żeby cokolwiek powiedzieć, bo Douglas przyskoczył do niego, odciągnął od Alexandry i
grzmotnął pięścią w szczękę. Cadoudal wrzasnął. Douglas uderzył jeszcze raz, tym razem w
żebra. Georges nie oddawał ciosów, próbował się tylko osłaniać.
- Douglas, poczekaj!
Zanim dotarło do niego, co krzyczy do niego Tony, zadał jeszcze jeden cios.
- Douglas, przestań! Alexandra, ona jest ranna!
Pięść Douglasa zatrzymała się tuż przed nosem Georges'a. Spojrzał na żonę. Leżała na
plecach, z trudem łapała powietrze a wkoło pełno było krwi.
-Nie, nie bij mnie - powiedział szybko Cadoudal. -Będę musiał ci oddać, nie mogę na
to dłużej pozwolić. Bogu dzięki, że jesteś. Szybko, szybko! Ona roni. Cholera, nie
wiem co robić. Nie chcę, żeby umarła. Mon Dieu, pomocy!
-Żeby... co? - Pięść Douglasa nadal była kilka centymetrów od jego głowy.
Alexandra zajęczała i próbowała unieść nogi.
- Popatrz na nią. Nie zgwałciłem jej. Przysięgam, że i tak bym jej nie zgwałcił. Do
cholery, ona traci dziecko!
Douglas w jednej chwili ogarnął sytuację. Ukląkł przy żonie i zaczął wydawać
rozkazy. - Georges, grzej wodę i przynieś czyste szmaty, szybko! Tony, przynieś materac z
tamtego pokoju. Położymy ją tu, przy ogniu.
Obydwaj wzięli się do roboty, choć Georges wahał się przez chwilę. Byli wdzięczni,
że ktoś powiedział im, co mają robić.
Douglas był przy niej. Jęczała, rzucała głową z bólu. Kiedy skurcze mijały, ciężko,
wielkimi haustami łapała powietrze. Miała zamknięte oczy.
- Alexandra - powiedział, ujmując jej twarz w dłonie
- Alexandra.
Otworzyła oczy i spojrzała na niego. O dziwo, uśmiechnęła się. - Wiedziałam, że
przyjedziesz. Pomóż mi. Proszę. Tak boli, tak bardzo boli.
- Pomogę ci, kochanie moje. - Wziął ją w ramiona i ostrożnie położył na materacu. -
Słuchaj, co ci powiem. Tracisz dziecko. Nie jesteś długo w ciąży, więc to nie powinno długo
trwać, obiecuję. Tylko się nie poddawaj. Przyłożę teraz te szmaty, żeby zatamować
krwawienie. Nie walcz z bólem. Tak, trzymaj mnie za rękę, możesz mnie ściskać tak mocno,
jak tylko chcesz.
Dobrze.
Ścisnęła go tak mocno, że poczuł jej ból.
Modlił się, żeby to się już skończyło. Niewiele wiedział o poronieniach, dżentelmeni
nie poruszali takich tematów.
Jej ciało zesztywniało nagle, wygięło się w łuk. Krzyknęła. Poczuł wypływającą z niej
gorącą krew, która wsiąkała w szmaty i spływała na jego dłoń.
Spojrzała na niego, jakby nie wiedząc, co się dzieje. Jej głowa przechyliła się do tyłu.
Straciła przytomność.
Douglas tamował krwawienie.
- Gorąca woda - powiedział Cadoudal. - Boże, Douglas, nic jej nie jest?
- Nic jej nie będzie. Jeżeli coś jej się stanie, uduszę cię.
Georges popatrzył na niego spod oka. - Mówiła, że za nią nie przyjedziesz, że kochasz
jej siostrę i że wcale cię nie obejdzie, co z nią zrobię.
- Czasami bardzo się myli. - Nie spuszczał oczu z jej twarzy.
-Tak myślałem. Jest niezwykła - Georges westchnął i przejechał dłonią po włosach. -
Do cholery, nie mógłbym jej zgwałcić, naprawdę. Niech to szlag. Mógłbym zabić stu
ludzi bez mrugnięcia okiem, ale ona... Przepraszam, że ją wykradłem. Źle zrobiłem.
Nie zgwałciłeś Janinę, prawda?
-Nie.
-Ta mała była pewna, że nie. Rozumie, że jesteś człowiekiem honoru.
Uśmiechnął się tylko.
Tony przyniósł koc i okrył ją. Położył dłoń na jej czole. Było zimne.
Georges Cadoudal odwrócił się. Ku zdziwieniu Douglasa wyglądał, jakby skręcał go
ból.
- Ja to na nią sprowadziłem - wyznał, jakby spowiadał się księdzu.
Douglas popatrzył na niego, zaciskając usta. - Powiedz, co się stało.
-Uciekła. Dałem jej wodę do picia i potem zapomniałem skrępować ręce. Zagadała
mnie. Nie wiem jakim cudem, ale zdołała przecisnąć się jakoś przez to wąskie okno w
sypialni. Upadła na twarz, w błoto. Biegła co sił, biegła i biegła, ale ja ją dogoniłem.
Przerzuciłem ją przez grzbiet konia. Zwymiotowała.
-Podobno poronienie to bardzo naturalna rzecz - odezwał się Tony. - Słyszałem, że
jeżeli nasienie mężczyzny nie zagnieździ się jak trzeba w macicy, ciało po prostu je
wyrzuca. Czasami tak się po prostu dzieje.
-Nie. Gdybym jej nie porwał, to by się nie stało.
-To prawda - Douglas nie odrywał oczu od bladej twarzyczki żony. - Zamierzam cię
za to sprać na kwaśne jabłko.
-Douglas, na litość boską - powiedział Tony - Nikt nigdy nie będzie pewien, czy to on
jest winien. Już go sprałeś. Co się stało, już się nie odstanie. Wydobrzeje i będziesz
miał dziedzica. Zresztą, jeżeli to rzeczywiście wina Cadoudala, pójdzie do piekła i
diabeł będzie go karał przez całą wieczność.
-Wątpię, czy będzie miał czas. Popełnił tyle innych grzechów. - Douglas przerwał. -
Zresztą, ani trochę nie dbam o żadnego cholernego dziedzica - dorzucił. Patrzył na
Georges'a. - Jeżeli ona umrze, zabiję cię. Potem będzie mógł się za ciebie wziąć
diabeł.
- Rozumiem, że będziesz musiał próbować - Georges wzruszył ramionami. Lewe oko
tak mu napuchło po celnym ciosie Douglasa, że wyglądało jak maleńka szparka.
Tony nic nie powiedział. Georges przysunął się do brudnego okna frontowego. Przez
dobrą chwilę milczeli. Potem Georges zaczął strasznie kląć. Tony i Douglas spojrzeli na
niego. Cadoudal otworzył drzwi wejściowe.
Stała tam Janinę Daudet, zakurzona i rozczochrana. Była sama, w dłoni trzymała
pistolet.
Schwyciła Georges'a i potrząsała nim, cały czas krzycząc po francusku. - Powiedz, że
jej nie zabiłeś, powiedz mi... - Przerwała, widząc Douglasa. - Douglas? Ty tutaj? - zapytała
zdumiona.
-Tak.
-Kto to jest?
-Mój kuzyn, lord Rathmore.
-Twoja żona, co jej jest? Tyle krwi ... Boże, Georges, nie zabiłeś jej?
- Nie - spokojnie powiedział Douglas. - Poroniła.
Tony widział, jak się tym przejęła. Patrzył, jak Georges przytulił ją do siebie, chcąc ją
pocieszyć. Delikatnie wyjął pistolet z jej ręki i wsunął sobie do kieszeni.
- To moja wina, moja wina! - powtarzała.
-Dość tych płaczów! - wrzasnął Douglas. - Janinę, bądź cicho. To z pewnością twoja
wina, że Alexandra tu jest, śmiertelnie przerażona. Georges groził jej, że ją zgwałci
mszcząc się za to, co ja ci podobno zrobiłem.
-Ha! - powiedział Georges. - Ona wcale nie była przerażona. Ma w sobie stal. Nigdy
w życiu nie spotkałem kobiety, która by tak mówiła. Czułem się przy niej jak nie-
grzeczny uczniak, któremu należą się porządne baty. - Mówił tak, ale wiedział, że
bardzo ją przestraszył. Żałował tego, ale nie mógł się zmusić, żeby otwarcie to
przyznać. Wydawało mu się, że wtedy wszystko stałoby się rzeczywiste, a jego wina
byłaby tak wielka, że nie do zniesienia. Nie pojmował, co się z nim dzieje. W
przeszłości zabijał bez wyrzutów sumienia i zrobiłby wszystko co konieczne do
ponownego wprowadzenia Burbonów na francuski tron. Ale z tą kobietą było
inaczej...
- Janinę, co ty tu robisz?
Uniosła głowę. - Kiedy zdałam sobie sprawę z tego, co zrobił Georges, musiałam
przyjechać, musiałam to przerwać. Wiedziałam, że muszę powiedzieć mu prawdę.
- Jaka jest ta prawda, cherie?
Janinę odsunęła się od niego, wbijając wzrok w swoje zakurzone buty do konnej
jazdy. - Zgwałcił mnie... nie, nie Douglas... generał. Wiele razy. Zmuszał mnie, żebym robiła
te poniżające rzeczy jemu i innym mężczyznom, którym mnie dawał. Często sam na to
patrzył i zawsze, za każdym razem groził, że zabije moją babcię, jeżeli nie będę mu
posłuszna. To dziecko, które noszę, nie będzie znało swego ojca, ponieważ ja sama go nie
znam. Boże! Zapanowała cisza, słychać było tylko jej łkanie.
-Dlaczego obwiniałaś hrabiego Northcliffe? - zapytał Georges. Tony aż się wzdrygnął
słysząc surowy ton i słowa.
-Był dla mnie miły.
-Rzeczywiście dobry powód!
-Właśnie tak - wtrącił się Douglas. - Bała się, że jeżeli się dowiesz, co jej zrobił
Belesain, nie będziesz jej chciał. Ja byłem lepszym ojcem dla dziecka niż każdy z tych
drani.
-Wszyscy ci zwyrodnialcy powinni umrzeć - wysyczał Georges.
- Owszem! - zgodził się Douglas.
Pełne napięcia milczenie przerwał Tony. - To wszystko jest dość interesujące, ale czy
ten łajdak nie zabawia się nawet teraz? Nie dotrzemy do tych wszystkich mężczyzn, nie
znamy ich i nie poznamy, ale ten drań powinien dostać lekcję, na jaką sobie zasłużył, lekcję,
jakiej nigdy nie zapomni. To on powinien zapłacić za te wszystkie nieszczęścia. Georges
nieczęsto się uśmiechał. Był bezlitosny w dążeniu do postawionych sobie celów. Nie mógł
sobie pozwolić na miękkość i łagodność. Dobry humor opuścił go wiele lat temu, kiedy na
jego oczach Robespierre zamordował jego ojca. matkę i dwie siostry. Był człowiekiem
oddanym jednej idei, tacy ludzie nigdy się nie uśmiechają.
Teraz uśmiechnął się szeroko. - Jezu - powiedział. - Jak mam go zabić? Wiecie, są
różne metody. O, przeróżne. Mam z czego wybierać. Mam to zrobić powoli? Żeby krzyczał,
prosił i błagał o ostatnie chwile swego nędznego życia? Mam posłużyć się garotą?
Zatarł ręce, oczy mu rozbłysły, a myśli pełne były planów i strategii.
- Zapominasz, że jest pilnie strzeżony, otacza go więcej żołnierzy niż mógłbym
zliczyć. Mieszka w fortecy, jego ludzie wszędzie za nim chodzą. Zna z widzenia mnie, ciebie
i Janinę - powiedział Douglas.
Dumali w milczeniu.
-Mnie nigdy nie widział - rzekł Tony.
-O nie - sprzeciwił się Douglas. - To nie twoja walka.
-Nie wiem, to...
Alexandra jęknęła i otworzyła oczy. Zobaczyła Douglasa, który uśmiechał się do niej
łagodnie. Czuła uścisk jego ręki na swojej. - Douglasie, będę żyła?
Pochylił się nad nią i leciutko pocałował w usta. Bardzo cicho powiedział: - O tak.
Bardzo mi brakowało twego impertynenckiego języczka, twoich potyczek z francuskim. A
najbardziej twojego uścisku.
Płakała. Nie chciała, ale łzy same płynęły jej po policzkach. Wycierał je palcami. -
Cii, kochanie, cicho. Nie chcę, żebyś się rozchorowała. Cicho. Dobrze ci, ciepło?
Pokiwała głową, przełykając łzy.
-Jeszcze kilka minut będę tamował krew. Potem cię wykąpię i wygodnie ułożę.
-Douglasie, straciłam twojego dziedzica. Tego chciałeś od żony, ode mnie.
Przyrzekłam, że będę twoją klaczą rozpłodową, ale nie udało mi się. Przepraszam,
ale...
-Cicho, co ty mówisz. Stało się i już. Chcę, żebyś była zdrowa, to ty jesteś ważna.
Rozumiesz mnie? Nie kłamię, to prawda.
Nie mógł znieść bólu w jej oczach, bólu po stracie, która -jak wierzyła - dla niego była
nie do naprawienia. Przekona ją, że jest inaczej, kiedyś mu uwierzy. Zaczął coś mówić, ale
zobaczył, że przestała płakać. Zmrużyła oczy. Zadziwiająco szybka była ta zmiana od płaczu
do podejrzliwości.
-Co tu robi ta francuska dzierlatka? Znowu cię śledziła? Nie zgadzam się na to!
Powiedz mi, co mam jej powiedzieć.
-Dobrze. Powiedz: Je suis lafemme de Douglas and je l'dime. II est a moi.
Patrzyła na niego podejrzliwie.
- Mówisz jej, że jesteś moją żoną, że mnie kochasz i że należę do ciebie.
- Powtórz to.
Powtórzył.
Alexandra otworzyła usta i wykrzyczała te słowa Janinę. Zapadła cisza, tylko Georges
powiedział z namysłem:
- Wolałem twoją wersję merde. Hookams zamarła w świętym oburzeniu!
Douglas uśmiechnął się; jeszcze niedawno nie sądził, że kiedykolwiek będzie to
możliwe. Alexandra nadal zaciskała usta, patrząc na Janinę Daudet. - Douglasie, powiedz jej,
powiedz, że jeżeli jeszcze raz powie o tobie jakieś kłamstwo, szczerze tego pożałuje.
Douglas nie wahał się ani chwili. Powiedział coś Janinę po francusku. Kobieta
spojrzała na niego, potem na Alexandre i powoli pokiwała głową.
Georges rozcierał bolącą szczękę. - Bogu dzięki, że jej nie złamałeś - powiedział do
Douglasa.
-Zasłużyłeś na bicie, powinienem cię stłuc. Ale zgadzam się z Tonym. Chcę zobaczyć,
jak Belesain płaci za swoje postępki.
-Masz podsiniaczone oko - zauważyła Janinę. - Ona cię tak załatwiła?
-Nie, ale z pewnością byłaby w stanie podbić obydwa.
Była pierwsza nad ranem, ciemna, bezksiężycowa noc. Gęste chmury zawisły nad
ziemią, zakrywając nieliczne gwiazdy. Niebo sprzyjało trzem skradającym się mężczyznom.
W uroczym domu mera w Etaples panowała kompletna ciemność. Czterech
strażników patrolowało wejście. Byli znudzeni i zmęczeni, rozmawiali starając się nie zasnąć.
Mężczyźni przyczaili się nie dalej niż piętnaście metrów od strażników. Douglas
powiedział po cichu: - Tony, bierzesz tego po prawej. Ty, Georges, tego w rogu.
-Ale zostaje jeszcze dwóch.
-Spokojna głowa, ci są moi. - Douglas zatarł ręce. Widział, że Georges chce się
sprzeciwić i uprzedził go. - Nie, ja lepiej walczę w ciemnościach. Posłuchaj mnie. Jak
już wyjedziemy z Francji, możesz sobie zabić cały batalion.
Georges'owi wcale się to nie podobało. To on zawsze przewodził, komenderował
innymi. Jednak był coś winien Douglasowi, zresztą cenił jego umiejętności. Powstrzymał się.
Z drugiej strony wcale nie było mu łatwo mówić - Douglas zadał mu nielichy cios w szczękę.
Wciąż nie mógł do końca otworzyć prawego oka.
Poczekali, aż strażnicy będą w największym rozproszeniu, i rzucili się na nich,
wyłaniając znienacka z ciemności jak złowróżbne cienie.
Douglas zamierzał zająć się dwoma pozostałymi, kiedy będą obok siebie. Nie mógł się
doczekać. Uśmiechał się w ciemnościach. Piekło go zaschnięte na twarzy błoto, ale nie
zwracał na to uwagi. Akurat tej nocy byli tylko trzema cieniami w ciemności. Patrzył, jak
Tony podchodzi do strażnika i powala go na ziemię, przyciskając mu dłoń do gardła. Georges
wykręcił drugiemu ramię do tyłu i wygiął mu plecy. Nie zabił go, ale Douglas wiedział, że ma
ochotę. Poczuł ulgę, że Georges dotrzymał umowy.
Przygotował się. Strażnicy podeszli bliżej. Jeden z nich zawołał. - Hej tam, gdzie jest
Jacques?
- Pewnie poszedł sobie ulżyć. Za dużo wypił tego taniego wina.
Stali obok siebie. Douglas był cichy i szybki. Zanim go zobaczyli, już przy nich był. -
Dobry wieczór panom - powiedział nieskazitelną francuszczyzną i wykrzywił się do
nich. Prawym łokciem uderzył w brzuch jednego z nich. lewą pięść wsadził drugiemu
w grdykę. Okręcił się na pięcie i zadał jeszcze cios stopą w podbródek pierwszego i ręką w
splot słoneczny drugiego. Obaj ciężko zwalili się na ziemię. Szybko wciągnął ich w krzaki i
wyprostował się. Cichutko gwizdnął na Georges'a i Tony'ego.
- Dobra robota - wyszeptał Tony. - Uszczypnij mnie, jakbym cię kiedyś za bardzo
zdenerwował.
Douglas chrząknął. Szybko związali strażników i zakneblowali im usta. Później
poprowadził ich do salonu, w którym generał Belesain grał z nim kiedyś w karty. Okno było
zamknięte, musiał je ostrożnie rozbić.
Tony podsadził go do góry i Douglas już za chwilę wśliznął się do środka. Za nim
weszli Georges i Tony.
Po cichu ruszyli na górę szerokimi frontowymi schodami. Ich skulone postacie rzucały
na ściany fantastyczne cienie.
Przed sypialnią generała był jeszcze jeden strażnik. Spał oparty o ścianę, z pistoletem
na kolanach. Douglas uderzył go w skroń kolbą swego pistoletu. Bezwładne ciało osunęło się
na podłogę.
- Teraz - powiedział Douglas. Cichutko nacisnął klamkę. Drzwi nie zaskrzypiały.
Powoli, bardzo powoli je otworzył. Cisza. Wszedł do środka.
Spojrzał na łóżko, ale nie dostrzegł w nim śpiącego generała. Zrobił jeszcze jeden
krok i zastygł.
- A, mam cię - rzekł generał, przykładając mu pistolet do pleców. - Coś ty za jeden,
co? Włamanie do tego domu?
Głupek z ciebie. Widzisz, ptaszku, usłyszałem cię, bo cierpię na bezsenność.
Wszystko słyszę.
Douglas się nie ruszał. Nie słyszał Tony'ego i Georges'a, chociaż byli na korytarzu, nie
dalej niż metr stąd.
Płomień świecy zamigotał i na chwilę przygasł, kiedy Belesain przysunął ją
Douglasowi do twarzy. - Ty? - powiedział zszokowany. - Nie wierzę, to przecież bez sensu.
Dlaczego?
Douglas nic nie powiedział.
-Zresztą, to bez znaczenia, i tak umrzesz. Właściwie mógłbym cię zabić już teraz,
gdyby niejedna rzecz. Musisz mi powiedzieć. Przed domem mam czterech łudzi. Nie
chce mi się wierzyć, że wszystkich unieszkodliwiłeś.
-Nie unieszkodliwił! - Tony popchnął drzwi wprost w ramię Belesaina. Pistolet
wypadł mu z dłoni. Douglas odwrócił się na obcasach i grzmotnął go w żołądek.
Odziany tylko w białą koszulę nocną, generał stanowił w ciemnym pokoju doskonały
cel.
Georges przytrzymał rękę Douglasa. - Teraz moja kolej- powiedział i zadał mu
potężny cios w szczękę. Generał upadł, lądując na dłoniach i kolanach. Jęczał cicho.
-Utył, odkąd go ostatnio widziałem - stwierdził Douglas.
-Mógłby być chudy jak szczapa, a i tak byłby świnią - powiedział Georges i splunął na
Belesaina - Uważaj stary. Jestem Georges Cadoudal, przyszedłem się zemścić.
Skrzywdziłeś moją Janinę. Nie tylko więziłeś ją, ale gwałciłeś i dawałeś innym
mężczyznom.
- Cadoudal - powiedział Belesain, podnosząc na niego wzrok. - Boże, to ty!
- Tak.
Tony patrzył obojętnie na bladą twarz generała, która ze strachu przed Georges'em
zrobiła się bielsza niż jego koszula nocna. - Georges, to twoja decyzja. Co chcesz z nim
zrobić?
Douglas zmarszczył brwi. Miał nadzieję, że Georges nie zapomni swojej obietnicy, że
nie zabije tego człowieka. Ale nie liczył na to. Na twarzy Georges'a malowała się taka furia i
ból, które niełatwo dawały się uśmierzyć.
- Twoja Janinę? - odezwał się generał. - Mówię ci, ona nie była twoja. Nie musiałem
jej zmuszać. Obiecałem jej względy, klejnoty, pieniądze i inne rzeczy, a ona sama do mnie
przyszła, sama chciała tych wszystkich mężczyzn, którzy bywali w jej pokoju. Wszyscy jej
płacili, a ona... -
Georges uderzył go w żebra, aż Belesain złapał się za bok.
- To nie było zbyt mądre, generale - stwierdził Douglas.
- A nawet bardzo głupie. Georges, kończmy z tym.
Tony zobaczył uśmiech Cadoudala. Przerażający uśmiech.
- Wiesz co robią ze świniami?
Generał nie poruszył się.
- Nie - powiedział Douglas - ale pewnie niedługo się dowiem.
Generał wrzasnął i próbował uciec na kolanach.
- Stój, stary, bo ci kulę przyładuję!
Zatrzymał się. Ciężko dyszał, bał się. Głupi był, obrażając Janinę.
- Wiem, że jesteś zagorzałym rojalistą - zaczął.
- Wiem, że chcesz zabić Napoleona albo usunąć go z kraju.
Mogę ci pomóc. Mam informacje, mogę...
Georges przerwał mu. - O nie, nie masz. Nie masz nic dla mnie, generale. Znam cię,
jesteś tłustym biurokratą, który nie ma talentu, ale niestety ma pewną władzę. Jesteś jak
choroba, pasożyt. Tak, nienawidzę Napoleona, to prawda. Ale prawdą jest także to, że
nienawidzę głupców takich jak ty, dla których torturowanie i wykrwawianie innych to
przyjemność. Dosyć. Moi przyjaciele i ja nie mamy zamiaru dłużej tu zostawać.
Razem zaciągnęli go na dół i wyprowadzili z uroczego domu mera.
Przed piątą byli już w domku. Zastali Alexandre siedzącą na krześle, owiniętą w koc,
z kubkiem bardzo mocnej kawy w ręku. Na podłodze obok niej leżała Janinę, wściekła, z
dobrze związanymi rękami i nogami. Klęła jak szewc i na widok Georges'a zaczęła głośno coś
do niego wołać. Wszyscy trzej stanęli jak wryci.
-Jak ci się udało to zrobić? - zapytał Georges. Alexandra wyglądała całkiem nieźle jak
na osobę, która zaledwie kilka godzin wcześniej przypominała śmierć na chorągwi.
-Oszukałam ją - powiedziała Alexandra i wypiła malutki łyczek kawy. -
Powiedziałam, że niedobrze się czuję i kiedy podeszła do mnie, zupełnie niechcący,
uderzyłam ją i związałam. Zasłużyła sobie tym, co ci zrobiła, Douglasie. Powiedz, że
rozumiesz.
Nie mógł się powstrzymać od śmiechu. - Rozumiem.
Janinę wydzierała się po francusku.
- Zachowuje się tak, odkąd ją związałam, ale nie mówię po francusku, więc wcale mi
to nie przeszkadza. Nie mam pojęcia, co ona mówi. Wyklina mnie?
Uśmiechnął się do niej. - Zaczęła pewnie od ciebie. Teraz obraża twoje wnuki.
-Prawdę mówiąc - Georges patrzył na kochankę - bardzo sprawnie wyraża się o twojej
przeszłości, porównując cię do niektórych zwierząt gospodarskich.
-Chyba powinniśmy ją rozwiązać - odezwał się Tony. Nie jest jej zbyt wygodnie. Co
ty na to Alexandra? Czujesz, że dostatecznie ją ukarałaś?
Alexandra znowu napiła się kawy.
- Dobrze - powiedziała wreszcie. - Nie chcę jej wgnieść w ziemię, to znaczy chcę, ale
teraz nie dałabym rady.
Musi jednak wiedzieć, że nie ścierpię mówienia takich rzeczy o moim mężu. Już
nigdy nie skrzywdzi Douglasa, przenigdy.
Douglas odwrócił się i powiedział coś bardzo szybko po francusku. Obaj z Tonym
roześmiali się.
-Co powiedziałeś? - Alexandra była podejrzliwa.
-Powiedziałem - bardzo powoli mówił Douglas, uśmiechając się do żony - że kiedy
już się dobrze nauczysz francuskiego, napuszczę cię na Napoleona. Georges także jest
zdania, że ten korsykański parweniusz nie miałby z tobą szans.
- Nie jestem pewna - zmarszczyła brwi, a w jej głosie zabrzmiała obawa. - W tej
chwili nie czuję się jeszcze zbyt mocna. Ile czasu zajęłoby mi nauczenie się tego przeklętego
języka?
Przerwała, oczy zrobiły jej się okrągłe jak spodki. - O mamusiu - powiedziała jeszcze i
zemdlała.
Kubek z kawą upadł na podłogę, a Janinę przestała kląć. Tony i Douglas rzucili się do
Alexandry.
- Za trzy miesiące będzie gadała jak z nut - powiedział Tony, wyczuwając równo
bijący puls.- Douglas, przestań się trząść, wydobrzeje. To tylko z podniecenia.
ROZDZIAŁ 24
Dokładnie o szóstej rano trzej mężczyźni i Janinę Daudet przybyli na potężny plac
stoczni, który już za chwilę miał się zaroić od robotników, żołnierzy, marynarzy, kucharzy,
prostytutek i handlarzy wszelkich możliwych dóbr. Ukryli się i czekali.
Nie wyszli z kryjówki, kiedy zaczęła się wrzawa, spowodowana napadem na kwaterę
generała Belesaina. Strażników związano, a generał znikł.
Ludzie rozmawiali o zajściu, przechodząc przez szeroką bramę. Później zapadła
kompletna cisza.
Początkowo było nie więcej niż pięćdziesiąt osób, po chwili zrobiło się ich sto
pięćdziesiąt i ciągle przybywali nowi. Stali i patrzyli w milczeniu. Później zaczęli chichotać, a
potem przez tłum przeszedł potężny śmiech. Przychodziło coraz więcej ludzi, śmiali się coraz
głośniej. Coraz głośniejsze były też przekleństwa i groźby generała, który wykrzykiwał, że
będzie obcinał ręce i nogi, wyrywał języki i chłostał wszystkich, którzy mają czelność się
śmiać. Wcale się tym nie przejęli.
-Dobry Boże! Toż to świnia, duża, tłusta, generalska świnia! - krzyknął jakiś
mężczyzna.
-Patrzcie, jaki ma mały interes! Nic, tylko cieniutka kiełbaska! - wydarła się któraś z
kobiet.
-A jakże, a to tłuste brzuszysko, napchane naszym żarciem. Wysyłał swoich ludzi,
żeby je nam kradli, samolubna świnia!
-Świnia! Patrzcie na świnię!
Georges patrzył to na Tony'ego, to na Douglasa. Nie musieli już ukrywać swojej
wesołości, tak jak wszyscy śmiali się do rozpuku i klepali po plecach. Janinę aż uścisnęła
Tony'ego.
Generał Belesain stał na wysokiej na półtora metra drewnianej kracie, dobrze
przywiązany do palika. Ramiona miał tak mocno wykręcone do tyłu, że tłusty brzuch sterczał
mu obscenicznie. Był całkiem nagi. Do głowy miał przywiązane świńskie uszy. które Georges
ukradł ze sklepu miejscowego rzeźnika, u nosa zwisał mu przywiązany wokół twarzy świński
ryj. Reszta - różowa i tłusta - nie wymagała korekt.
Żołnierze generała próbowali przedostać się przez tłum, żeby go uwolnić, ale się
dawali rady. Ludzie nie przestawali się śmiać.
Douglas dał im znak do odejścia.
- Śmiejesz się - powiedziała zaskoczona Janinę do Georges'a. - Nie do wiary. Przecież
ty nigdy się nie śmiejesz.
Natychmiast otrzeźwiał. - Nie chciałem, nie powinienem był.
- Człowiek powinien się śmiać - stwierdził Tony - To przywraca poczucie
rzeczywistości. Widzisz, jak absurdalne bywa niekiedy życie.
Douglas nic nie powiedział. Chciał tylko zobaczyć swoją żonę. Bardzo chciała iść z
nimi, ale nie pozwolił jej na to. Była jeszcze zbyt słaba. Sprzeczała się, ale nie ustąpił. Ża-
łował, że jej tu nie przyniósł. Ubawiłaby się setnie.
Teraz musi ich stąd wydostać i zabrać do Anglii, do domu.
Trzy dni później Douglas wchodził do Northcliffe Hall, niosąc Alexandre na rękach.
Za nim postępował Tony.
Zamieszanie było równie duże, jak w dniu „obnażenia” generała Belesaina, tyle że
wszyscy się cieszyli. Douglas spojrzał na Melisandę schodzącą szerokimi schodami. Wy-
glądała nieziemsko pięknie, tak pięknie, jakby nie była kobietą z krwi i kości, ale on po prostu
uśmiechnął się do niej. Wzrokiem szukała Tony'ego, a kiedy już go znalazła, podkasała
spódnice, podbiegła do niego i rzuciła mu się w ramiona. Krzyczała jak szalona. - Niech cię!
Jesteś bezpieczny! Tak się martwiłam, tak... - Już nic nie powiedziała, bo Tony zaczął ją
całować.
Douglas nadal się uśmiechał.
Popatrzył na swoją żonę i zobaczył łzy w jej oczach. Przestraszył się. - Źle się
czujesz? Co się stało? Boli cię? Pokręciła głową i otarła oczy wierzchem dłoni.
-Alexandra, za dwie minuty zaatakuje nas pięćdziesięciu służących, matka i Sinjun.
Powiedz mi.
-Jest taka piękna.
-Kto? A, Melisanda. Jest. Kogo to obchodzi? Zesztywniała.
-Ciągle jesteś zazdrosna? - zaczął z uśmiechem.
-Nie, niech cię diabli.
-Ależ jesteś, głuptasie. Powiedz mi. Czy Melisanda zna francuski?
-Nie, jest bardzo słaba jeżeli chodzi o języki, ma akcent jeszcze gorszy od mojego, ale
tak dobrze maluje.
-Więc nie mogłaby starać się mnie uratować tak jak ty?
- To nie ma nic do rzeczy.
Douglas drażnił się z nią. - Zastanawiam się, jak by to było po francusku. Słuchaj
uważnie, Alex...
- Nazwałeś mnie Alex!
-Tak, czemu nie. Jeżeli wolisz kochanie, będę cię tak nazywał. Albo uparciuch, moja
piękność, moja radość, moje cudo, moja miłość. Tak, twoja siostra jest piękna. To nic
nowego, wszyscy o tym wiedzą. Ale ona nie jest tobą. Nie, teraz to wcale się nie liczy.
Dla Tony'ego liczy się to, że pod jego czułym kierownictwem staje się coraz lepsza.
Wczoraj powiedział mi, że pewnego dnia jej charakter może dorówna urodzie.
-Naprawdę?
-Naprawdę co?
- Miłość?
Pocałował ją. Usłyszał czyjś śmiech i powoli podniósł głowę. To była Sinjun,
szczerząca do niego zęby. Za nią stała matka z ustami w ciup.
-Douglasie, gdzieś bywał? Co się tu dzieje? Żądam informacji. Czemu ją niesiesz?
-Chwileczkę. Jeżeli chodzi o tę małą, chorowała.
-Nie wygląda na chorą. Dlaczego jest w kocu?
-Bo pod kocem jest całkiem goła - powiedział, mijając matkę.
-Douglasie! Wiesz, że to nieprawda! - Miała na sobie jedną z sukien Janinę, tak
brzydką, że niewątpliwie była to zemsta Janinę za to, co jej zrobiła. Tylko stopy miała
bose, wystawały poza koc. Douglas tak się spieszył do domu, że nie zatrzymywali się,
żeby kupić jej buty. Nie oponowała. To noszenie było całkiem przyjemne.
-Tak, ale jeżeli będzie myślała, że jesteś goła, uda nam się szybciej zwiać.
-Co się stało? - zapytała Sinjun.
-Później o tym porozmawiamy. - Douglas odwrócił się i obwieścił głośno. - Jesteśmy
cali i zdrowi. Wróciliśmy do domu i zamierzamy tu zostać. Dziękuję wam za okazaną
troskę.
Służący zaczęli wiwatować. Hollis stał dumny, z rękoma skrzyżowanymi na piersi.
Alexandra poczuła ulgę. Może wszystko będzie dobrze, może nawet z teściową się ułoży.
Może Douglas naprawdę ją kocha. Może.
Zaniósł ją do sypialni, pocałował i ostrożnie położył na łóżku. Przysiadł na brzegu i
odwinął ją z koca.
- Matka bez wątpienia sądzi, że jesteś kobietą niemoralną, że spaliłaś ubranie, żeby
mnie uwieść. Powiem jej, że od dawna jestem całkowicie przekupiony i że nie mogę bez
ciebie żyć. Nic już nie musiałaś robić.
Patrzyła na niego. Siedziała bez ruchu, nogami nie sięgając podłogi, odziana w za
długą, workowatą suknię Janinę.
Zwilżyła usta. - Kochasz mnie? Tak troszeczkę?
- Może.
Uśmiechając się pod nosem, poszedł do jej sypialni, przyniósł stamtąd koszulę nocną i
powiedział: - Chodź, przebierzesz się. Musisz teraz odpocząć.
Na widok jej piersi przełknął ślinę i szybko włożył jej koszulę przez głowę. - Chodź. -
Położył ją i dobrze okrył. Usiadł potem przy niej i zaczął rozkładać włosy na poduszce.
- Nasze małżeństwo nie było jak dotąd łatwe - mówił
z namysłem. - Może mogłabyś działać trochę mniej porywczo? Może najpierw
powinnaś się trochę zastanowić, zanim ode mnie uciekniesz i się rozchorujesz, albo dasz się
porwać i wywieźć do obcego kraju? Albo będziesz próbowała mnie ratować, podczas gdy to
ty jesteś w niebezpieczeństwie?
Patrzyła na niego bez słowa, a on dalej rozkładał jej włosy.
- Nie wiem - powiedziała wreszcie. - Jesteś dla mnie bardzo ważny.
Podobało mu się to. Pochylił się i pocałował koniuszek jej nosa. - Postanowiłem, że
jeżeli przytrzymam cię w łóżku przez jakieś trzy godziny dziennie, oczywiście nie licząc
nocy, może będziesz za bardzo zajęta koncentrowaniem się na mnie albo dochodzeniem do
siebie po seksie, żeby przysparzać mi siwych włosów.
-A ty też będziesz zbyt zmęczony?
-Nigdy nie na tyle, żeby przestać myśleć o następnym razie. Zaciągnę cię do łoża i
zrobię, co zechcę. Już i tak zajmujesz dużą część mojej biednej mózgownicy. - Zmar-
szczył czoło, a ona nic nie powiedziała. - Nie chodzi tylko o seks. Uwielbiam chodzić
z tobą do stajni i na ten miękki dywanik przed kominkiem. Może też do pokoju
śniadaniowego, kiedy będzie tam świeciło słońce, a potem na stół w jadalni. Mogłabyś
się chwycić tej okropnej patery...
Roześmiała się.
-Powiedz mi, że mnie kochasz.
-Kocham cię, Douglasie.
-Zgadzasz się, że mężczyzna powinien to słyszeć każdego dnia?
-W zupełności.
-Dobrze. Teraz, żono, chcę żebyś odpoczęła. Zobaczę się z rodziną, trochę ocenzuruję
naszą historię - o ile Sinjun nie wyciągnęła wszystkiego od Tony'ego - i zbiorę wszyst-
kie ploteczki, żeby ci je później przekazać.
Pocałował ją. Miało to być tylko delikatne muśnięcie warg, ale otoczyła go ramionami
i rozchyliła usta.
- Przyjechałeś po mnie - powiedziała. - Martwiłeś się o mnie.
-Oczywiście - odpowiedział, całując jej usta, policzki, nos, brodę. - Jesteś moją żoną,
kocham cię. uwielbiam cię! Jesteś zadowolona?
-Wiesz, że żona powinna to słyszeć codziennie?
-Nie jestem zaskoczony. Nie, wcale. - Znowu ją pocałował, otulił kocem i wyszedł.
Upłynęły dwa tygodnie. Późnym południem Douglas wszedł do jej sypialni.
Alexandra podniosła głowę znad robótki i uśmiechnęła się do niego. Boże, tak bardzo go
kochała. - Co tam masz? - zapytała, próbując nie wyglądać na bardzo zadziwioną.
Zmarszczył brwi. - Musiałem wiedzieć - mówił bardziej do siebie niż do niej. - Po
prostu musiałem wiedzieć, więc poszedłem do sypialni Sinjun. - Pokazał jej to, co znalazł
ukryte na dnie szafy siostry.
Alexandre zatkało. - Peruka! Boże, to wygląda jak włosy Dziewicy! I ta suknia!
Douglasie, czy to znaczy, nie, na pewno nie...
- Nie wierzysz, że Sinjun była naszym duchem? Najwyraźniej tak. Tak, na pewno
była. Oto dowód.
Alexandra z całej siły próbowała sobie przypomnieć, kiedy pierwszy raz widziała
ducha. Tak, Sinjun była wtedy w Londynie. Nie myliła się. Już miała to powiedzieć Dou-
glasowi, ale zobaczyła, że wpatruje się w okno i blednie na twarzy. Nic nie powiedziała.
Wreszcie odwrócił się do niej i powiedział zdecydowanym głosem. - To cały czas była
Sinjun. Moja siostrzyczka bawiła się w ducha. Chciała troszkę namieszać, zabawić się
naszym kosztem.
Alexandra kręciła głową. Otwierała usta, chcąc coś powiedzieć, ale Douglas ją
uprzedził.
-Tak, to była Sinjun, nic więcej, żaden duch. Istota ludzka, nie żaden fantom, nie twór
umysłu. Tak, to prawda, to bardzo ważne. Powiedz, że to rozumiesz.
-Rozumiem.
Pocałował ją i powiedział, patrząc na perukę i suknię: - Postanowiłem nie mówić o
tym Sinjun. Nie mam ochoty wysłuchiwać jej zaprzeczeń i protestów. Chcę, żeby wszystko
przeszło. Nie sprzeczaj się ze mną, już zdecydowałem. Rozumiesz?
-Rozumiem.
-W przeciwieństwie do moich przodków, nigdy nie napiszę o tej osławionej Dziewicy,
niezależnie od tego, że czasami okazywała się bardzo pomocna, oczywiście jako twór
mojego umysłu, nic innego. Spalę ten strój i duch przestanie składać nam wizyty.
Koniec. Już nikt nie będzie jej opisywał w swoich pamiętnikach. Tak musi być. Nie
przyjmuję sprzeciwów. Rozumiesz?
-Rozumiem.
-Dobrze. - Pocałował ją i wyszedł. Patrzyła za nim, uśmiechnięta. Pokręciła głową i
wróciła do robótki.