KAREN ROSE SMITH
Ten niezwykły, wymarzony
(Just the Man She Needed)
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Slade Coleburn prowadził bardzo ostrożnie. Za szybą furgonetki coraz gęściej padał
śnieg, ograniczając widoczność. Nie śniegiem jednak się martwił, ale brakiem paliwa w baku.
Jechał na zapasie, a do Billings miał jeszcze co najmniej godzinę drogi. Nie dojedzie! A tak
liczył na stację benzynową na ostatnim odcinku drogi przez Montanę.
Po prawej stronie szosy dostrzegł snop światła z wysoko umieszczonego reflektora, a po
chwili dwie wielkie stajnie czy stodoły. Farma! Może odstąpią mu trochę paliwa? Na
częściowo zmytym deszczami szyldzie odczytał nazwę „Ranczo BZ”. Niewiele myśląc,
skręcił na szutrową drogę i po paruset metrach zatrzymał wóz przed piętrowym budynkiem
rancza, równie starym i okazałym jak stodoły. Wysiadł z szoferki i po kilku schodkach wszedł
na frontowy ganek. Kilka razy nacisnął guzik dzwonka, ale z domu nie dochodził żaden
dźwięk. Zaczął więc energicznie stukać. Po pewnym czasie drzwi uchyliły się na tyle, na ile
pozwalał im łańcuch.
– Dobry wieczór...! – zaczął. – Kończy mi się paliwo, nie ujadę nawet kilometra. Czy nie
mógłbym odkupić paru galonów...? – Cisza. – A jeśli nie, to prosiłbym o pozwolenie na
przespanie się do rana w stodole...
– Nie mam ropy ani benzyny – odpowiedział mu melodyjny kobiecy głos. – Bardzo mi
przykro, ale...
Nie widział twarzy rozmówczyni. Kryła się, pewnie się bała. Może mieszka tu sama.
Ponieważ nic nie powiedziała na temat noclegu, ciągnął dalej:
– Ja wiem, proszę pani, że pani musi być ostrożna, zwłaszcza wieczorem, niech więc pani
weźmie wałek do ciasta i potrzyma mi go nad głową, kiedy będę pokazywał moje
dokumenty...
– Jeśli przyszedł pan z zamiarem obrabowania mnie, to mi pańskie dokumenty nic nie
pomogą.
– Nazywam się Slade Coleburn i mam w kieszeni bardzo przekonywające dowody...
– A ja jestem Emily Lawrence – usłyszał w odpowiedzi.
Slade uśmiechnął się pod nosem na ten przejaw dobrego wychowania, które nakazywało
przedstawienie się nawet potencjalnemu bandycie, skoro ten pierwszy podał swoje nazwisko.
Przez dłuższą chwilę panowała cisza, a potem nagle drzwi otworzyły się szeroko.
– Niech pan wejdzie – powiedziała kobieta. – Gdyby pan był napastnikiem, to już dawno
wysadziłby pan jednym kopniakiem te spróchniałe deski.
Slade przekroczył próg i w świetle zwisającej z pułapu lampy zobaczył piękną młodą
kobietę z kaskadą kasztanowych włosów opadających na ramiona. Okrzyk zdumienia zamarł
mu na ustach.
– Teraz rozumiem pani ostrożność – mruknął. – Alp nie rozumiem, dlaczego pani te
drzwi otworzyła.
Kiedy zdejmował kapelusz, poczuł szarpnięcie za rękaw.
– Mama powiedziała, żebym stał cicho w kącie... – odezwał się dziecięcy głos.
Slade spojrzał w jego kierunku i zobaczył chłopczyka w wieku siedmiu, może ośmiu lat.
Miał wielkie brązowe oczy, jak matka, i ciemniejsze niż ona włosy. W rękach trzymał napiętą
procę.
– Mama dobrze postąpiła. Myślała o twoim bezpieczeństwie. – Slade ukląkł obok
chłopca.
– Mama upiekła dziś ciasteczka. Chce pan spróbować?
– zapytał chłopiec.
Emily Lawrence trzymała dłoń na wydętym brzuchu jakby w ochronnym geście. Wzrok
przenosiła z syna na Slade’a i z powrotem. Była ubrana w sweter i nałożoną nań kurtkę. W
kuchni panował chłód, a stojący w rogu pice wydawał się zimny. Slade niemal natychmiast
zauważył, że choć kuchnia jest czysta, wygląda bardzo biednie.
Ponieważ kobieta i chłopiec wpatrywali się w niego, jakby oczekiwali jakiejś deklaracji,
Slade powiedział:
– Mogę narąbać pani drzewa do pieca. I mogę też zapłacić za nocleg.
– Nie będę brać od pana pieniędzy za nocleg w stajni – odparła kobieta i podeszła do
stołu, gdzie stał słój z ciasteczkami.
Mimo iż, jak ocenił Slade, była chyba w dziewiątym miesiącu ciąży, poruszała się z
gracją.
– Mąż wyjechał? – spytał Slade i pożałował pytania, gdyż kobieta mogła pomyśleć, że
pyta w jakimś niecnym celu.
– Jestem wdową – odparła po długim wpatrywaniu się w Slade’a.
Był zaskoczony. Musiała owdowieć niedawno, skoro jest w zaawansowanej ciąży,
pomyślał. Sama prowadzi ranczo?
– Mark, daj mi termos z kredensu! – poleciła synowi, a gdy go podał, dodała: – Teraz idź
na górę, włóż piżamkę i do łóżka. Czas spać!
– Ale, mamo...! – Chłopiec głową wskazał Slade’a.
– Nic się nie martw. – Kobieta roześmiała się. – Ja odprowadzę pana...
– Slade’a. Slade’a Coleburna – szybko przypomniał swoje nazwisko.
– ... pana Coleburna. Już go odprowadzam. Nie będzie się tu działo nic ciekawego,
zapewniam.
Chłopiec westchnął, powiedział „dobranoc” i zniknął.
– Zaparzę panu kawy – powiedziała kobieta.
– Ależ ja nic nie potrzebuję. Nie chcę sprawiać najmniejszego kłopotu!
– Żaden kłopot. Niech pan powie prawdę: kiedy pan ostatni raz jadł?
– Około południa – odparł z ociąganiem Slade.
– No, a teraz dochodzi dziewiąta. Zostało mi kilka plasterków wołowiny. Jeśli pan chce,
zrobię panu kanapki, które zabierze pan ze sobą do stajni.
– Serdecznie dziękuję, a jeśli już ma być kawa, to czarna.
Kobieta zaczęła krzątać się po kuchni. Przez ramię rzuciła pytanie:
– Dokąd pan jedzie?
– Chwilowo do Billings...
– W interesach?
Slade odczytał te pytania jako próbę sprawdzenia, czy jednak nie popełniła błędu,
wpuszczając go do domu.
– W dwóch interesach. – Roześmiał się. – Poszukuję kogoś i szukam pracy. Potrafię robić
wiele rzeczy.
– Jeśli to miała być sugestia, żebym pana zatrudniła, to nic z tego. Nie mam pieniędzy.
– Nie szukam roboty za duże pieniądze, bo wiem, że . tu niełatwo o taką. Wystarczyłby
mi dach nad głową i wikt...
Nie zareagowała, więc uznał, że lepiej nie ciągnąć tematu. Podała mu termos z kawą i
kanapki w folii. Ich palce zetknęły się na ułamek sekundy i Slade poczuł przyśpieszone bicie
serca. Zwariowałeś, skarcił się w myślach.
– Zaraz, zaraz, zapomniałabym! – wykrzyknęła kobieta. – Muszę dać panu koc albo
nawet dwa. Noce są bardzo zimne.
Pobiegła w głąb domu. Nim Slade zdołał ochłonąć i włożyć na głowę kapelusz, pojawiła
się z powrotem Z dwoma wełnianymi kocami.
– Pani nie musi tego wszystkiego dla mnie robić. Właściwie pani nie powinna była mnie
wpuścić. Dlaczego pani to robi? – zapytał, biorąc koc.
Długo czekał, nim zdecydowała się odpowiedzieć:
– Umierałam ze strachu, kiedy usłyszałam, że ktoś podchodzi do domu. Zaczęłam się
modlić. Potem szósty zmysł kazał mi panu pomóc. Ale na wszelki wypadek znowu się
pomodliłam.
Był zaskoczony tą odpowiedzią. Nie tego się spodziewał. Był pod wrażeniem urody tej
kobiety samotnie wychowującej syna i spodziewającej się drugiego dziecka. I szczerze
przyznającej, że nie ma pieniędzy.
– Rano narąbię pani drzewa – obiecał, wychodząc na dwór. – I niech pani już dziś nie
otwiera drzwi żadnemu obcemu. Nigdy nie wiadomo – dodał żartobliwie.
Uśmiechnęła się i ten uśmiech nie tylko go oczarował, ale w jakiś niezrozumiały sposób
rozstroił i... zniewolił. Nagłe ugięły się pod nim nogi. Idąc do stodoły rozmyślał nad
przedziwnymi zrządzeniami losu. Co się z nim, u licha, dzieje?
Następnego ranka Emily obudziła się o brzasku dnia i natychmiast uświadomiła sobie, że
coś się wydarzyło, choć jeszcze nie wiedziała co. Dopiero po kilku sekundach przypomniał
się jej obcy mężczyzna. Przystojny obcy. Wysoki brunet o niebieskich oczach! Poczuła lekkie
kopnięcie dziecka. Położyła dłoń na brzuchu i zaczęła się zastanawiać nad minioną nocą. Była
zupełnie inna od poprzednich. No tak, po raz pierwszy od miesięcy przespała spokojnie
siedem godzin bez koszmarów, bez ciągłego budzenia się. Dlaczego tak dobrze spała? Czy
dlatego, że w stodole był mężczyzna, niejaki Slade Coleburn, którego w ogóle nie znała?
Chyba niemożliwe! A jednak...
„Ranczo BZ” należało do jej męża, a przedtem do jego ojca. Kiedy wyszła za mąż za
Pete’a Lawrence’a, zamieszkała z oboma mężczyznami na ranczu. Bardzo szybko
zorientowała się, że Pete ożenił się z nią tylko po to, by mieć kogoś, kto będzie się nim
opiekował. Niby to pracował na ranczu obok ojca, ale było to raczej udawanie pracy i tylko
wtedy, kiedy był do tego zmuszony. Emily właściwie prosto z ławki szkolnej poszła do
ołtarza. Małżeństwo traktowała z całą powagą i jak najszybciej chciała mieć dzieci, nie tyle z
własnej potrzeby, co z chęci sprawienia radości teściowi, który tak bardzo pragnął wnuków.
Niestety, niezbyt dobrze wybrała ojca dla dzieci.
Tak, to było bardzo nieudane małżeństwo. Ale nie czas na wspomnienia. Teraz trzeba
myśleć o przyszłości już dwojga dzieci... I trzeba przygotowywać się do porodu. Gdyby
nastąpiły jakieś komplikacje albo drugie dziecko okaże się zbyt wielkim problemem, to kto
wie, czy nie będzie musiała sprzedać rancza.
Szybko się ubrała i przed zejściem na dół zajrzała do Marka. Pochyliła się nad nim i
szepnęła mu do ucha:
– Idę do stajni porozmawiać z panem Coleburnem. Niedługo wrócę.
– Ja chcę spać... ! – mruknął Mark chyba jeszcze przez sen, ale natychmiast poderwał się,
jakby podrzucony sprężyną i spuścił nogi na ziemię. – Ja też chcę iść do pana Coleburna! –
oświadczył.
– Nie, nie! Pośpij jeszcze!
Zostawiła syna i szybko zbiegła ze schodów. Włożyła ciepły płaszcz, który nie dawał się
zapiąć na zbyt wielkim brzuchu, i wyszła na dwór. Było zimno. Kuląc się, przebiegła
podwórze, kierując się do bocznych drzwi stajni, gdzie powitało ją prychanie koni. Przeszła
wzdłuż boksów, obdarzając każde zwierzę pospieszną pieszczotą. W ostatnim boksie, gdzie
miał spać mężczyzna, znalazła tylko złożone w kostkę koce, natomiast zza stajni dobiegł ją
odgłos rąbania drzewa. Tylnymi drzwiami wyszła na zewnątrz i zobaczyła swego gościa z
zapałem rozłupującego grube polana. Stał do niej tyłem, ale jakby wiedziony instynktem
obrócił się, uśmiechnął i powiedział:
– Dzień dobry.
– Dzień dobry – odparła. – Przecież powiedziałam już panu wczoraj, że nie chcę żadnej
zapłaty za gościnę.
– Słyszałem, słyszałem, ale ja zawsze tak reaguję na czyjeś dobre serce. – Widząc jej
szeroko rozchylony płaszcz na wydatnym brzuchu, dorzucił: – Co pani wyrabia? Przeziębi
pani potomka. Jest przecież chyba z minus osiem.
– A co mam robić? Ktoś musi nakarmić zwierzęta, bez względu na chłód. Jestem
zahartowana. Nic mi nie będzie.
– Pani sama gospodaruje na ranczu? I nadal tak ma być?
– Do czasu, aż zdecyduję, co i jak. Być może będę musiała sprzedać ranczo. Już
wielokrotnie była u mnie agentka z biura handlu nieruchomościami. Zje pan śniadanie? Mark
już chyba wstał. Koniecznie chciał tu ze mną przyjść, żeby zobaczyć, co pan robi.
– Ile Mark ma lat?
– Siedem, a wygląda na dziesięć.
Slade roześmiał się.
– Trzeba go było wziąć. Pogadalibyśmy sobie. On układałby szczapy.
Emily pomyślała ze smutkiem, że Pete nigdy nie chciał mieć przy sobie Marka, kiedy był
czymś zajęty. Zawsze mówił, że bachor mu przeszkadza.
– Lubi pan dzieci?
– Bardzo lubiłem, kiedy sam byłem dzieckiem, a teraz to nie wiem. Chyba nadal lubię.
– Więc jak? Mam dla pana nakryć do śniadania?
– Chyba tak. Tyle że będę zmuszony znowu coś znaleźć do zrobienia na ranczu. – W
oczach zapaliły mu się wesołe ogniki.
Emily odpłaciła mu szerokim uśmiechem. Gdy wróciła do domu, w kuchni czekał na nią
Mark z dziesiątkiem pytań:
– Czy temu panu nie było za zimno w nie ogrzanej stajni? Co teraz robi? Czy zostanie na
dłużej? Czy umie jeździć konno...?
Emily na niektóre pytania odpowiedziała, na inne odpowiedzi nie znała, więc poradziła
Markowi, by sam zapytał, kiedy pan Coleburn przyjdzie na śniadanie. Bardzo chciała, by syn
zasypał jej gościa pytaniami, nie tyle po to, by poznać odpowiedzi, ile w celu zorientowania
się, jaka jest wytrzymałość i cierpliwość pana Coleburna.
Ledwo zdążyła usmażyć jajecznicę i podgrzać chleb domowego wypieku, kiedy pojawił
się sam Coleburn.
– Co za cudowne zapachy! – wykrzyknął od progu. Zdjął i powiesił na wieszaku
kapelusz, to samo zrobił z kurtką, zatarł dłonie i zaproszony gestem Emily usiadł za stołem.
Mark natychmiast zarzucił Slade’a pytaniami, na które otrzymywał bardzo krótkie
odpowiedzi udzielane tonem wyrozumiałym i nawet rozbawionym: „Nie”, „Tak”, „Może”,
„Kto wie?” „Zobaczymy”, „Pomyślę”.
W czasie śniadania Emily i Slade wzajemnie się obserwowali. Emily podziwiała
muskularne ramiona mężczyzny, a Slade rysy twarzy kobiety.
Po skończonym jedzeniu Slade otarł usta rękawem koszuli i stwierdził:
– Tak mi się coś wydaje, że bardzo by się pani przydał ktoś, kto uszczelniłby stajnie,
naprawił dachy...
– Powiedziałam panu, że nie mam pieniędzy...
– A ja powiedziałem, że wystarczy mi dach nad głową i wikt. Robiłbym ciężką robotę.
Przecież przed rozwiązaniem pani nie powinna się forsować... A po rozwiązaniu też nie.
Niemowlak wymaga ciągłej opieki.
– Mark mi bardzo dużo pomaga... – Emily opierała się pokusie zaakceptowania
propozycji mężczyzny. Ostrożność przeważała. – Nie, nie! Dam sobie radę. Mark,
podziękujemy Panu Bogu za jego dary... – Złożyła dłonie.
Slade westchnął i wzruszył ramionami. Chwilę intensywnie myślał, a potem spróbował
raz jeszcze:
– Pokażę pani moje referencje. Może wtedy zmieni pani zdanie...
– Mark, spóźnisz się na szkolny autobus. Zmykaj! – powiedziała Emily, jakby nie
słyszała propozycji Slade’a.
Chłopiec, który z otwartymi ustami słuchał całej rozmowy, poderwał się i pobiegł w
kierunku schodów na piętro. Dopiero gdy zniknął, Emily zapytała:
– Czy tak trudno znaleźć pracę?
– Jeśli nie chce się powiedzieć, jak długo ma się zamiar zostać, to trudno.
Z tej odpowiedzi Emily wywnioskowała, że ma do czynienia z tułaczem z wyboru, który
nie chce nigdzie zapuścić korzeni. Dlaczego taki mężczyzna błąka się po świecie? Nie
potrafiła się tego domyślić i nie miała zamiaru pytać.
– Dobrze, przeczytam referencje i zadzwonię do osób, które je podpisały. Ale najpierw
muszę odprowadzić Marka do szosy. – Widząc, że Slade otwiera usta, dodała: – Nie, niech
pan nie oferuje swej pomocy. Odprowadzenie Marka to rytuał. Zegnamy się przy autobusie.
Slade zostawił na stole referencje i wrócił do rąbania drzewa. Emily odprowadziła Marka
do drogi, pożegnała paroma całusami, a następnie wróciła do domu, by zagnieść ciasto na
chleb, gdyż na śniadanie zjedli ostatnią kromkę. Gdy ciasto rosło, zadzwoniła pod trzy podane
przez Slade’a numery telefonów, dwa w stanie Idaho, jeden w Wyoming. Jedna firma
budowlana i dwa rancza. Wszyscy pytani potwierdzili to, co uprzednio napisali w
zaświadczeniach z pracy: Slade Coleburn jest pracownikiem sumiennym i wywiązuje się
doskonale z powierzonych mu zadań. Nigdy też nie porzucił roboty przed jej zakończeniem.
No tak, ale kończy robotę i umyka dalej...
Uformowała bocheneczki chleba, włożyła je do pieca i zabrała się do gotowania zupy na
kilka dni. W miarę upływu czasu czuła się coraz bardziej zmęczona. Kiedy około jedenastej
pojawił się Slade, właśnie przesuwała na piecu ciężki gar. Szybko podskoczył, niemal odtrącił
Emily i sam przesunął naczynie. Zganił gospodynię:
– I pewno ten gar z wodą pani sama postawiła na piecu? Nie przyszło pani do głowy
postawić na fajerce pusty i dolewać wody kubkami? Czy nikt pani nie mówił, że kobiety w
ciąży nie powinny nic dźwigać?
Zignorowała uwagę, natomiast poinformowała go o przeprowadzonych rozmowach z jego
byłymi pracodawcami:
– Wszyscy potwierdzili, że pracuje pan sumiennie i dobrze. Zgoda, dam panu dach nad
głową i wikt. Przygotuję listę robót: prac bieżących i reperacji. Za kuchnią jest mały pokoik z
łóżkiem, z wejściem z przedpokoju. Może pan tam spać.
Slade nic nie odpowiedział. Podszedł do zlewu i umył ręce, a następnie wytarł je ścierką.
Emily stwierdziła, że stoi zbyt blisko niego. Poczuła ni to skrępowanie, ni podniecenie.
Gdyby patrzyła wówczas na Slade’a, zauważyłaby z pewnością, że on też czuje się nieswojo.
– Co za męża pani miała? – spytał. – Widzę, że pani jest przyzwyczajona robić wszystko
sama.
– To nie pańska sprawa! – Emily zjeżyła się. – To, że będziemy przez pewien czas pod
jednym dachem, nie oznacza, że ma pan prawo ingerować w moje życie.
Jednocześnie kłębiły się w jej głowie zupełnie inne myśli. Jakby to było, gdyby od
początku jej mężem był ktoś taki, jak Slade? Zerknęła na niego z ukosa. Miał zmarszczone
czoło, jakby głęboko się nad czymś zastanawiał. Pewno nad jej ostrą ripostą. Może nie
powinna była tak zareagować. Chciałaby się dowiedzieć o tym dziwnym mężczyźnie czegoś
więcej, ale on, zbesztany, pewno już nic nie powie.
– Wszystko w porządku – odparł Slade bynajmniej nie obrażony. – Umowa stoi. Pani nie
będzie grzebała w moim życiu, a ja się obiecuję trzymać z daleka od pani problemów.
– Z drzewem pan skończył? – spytała.
– Z rąbaniem tak, ale powinienem wrócić do koni. Sprawdzić obrok i wodę...
– Dobrze, ale niech pan wróci za godzinę. Chleb do tego czasu ostygnie. Zjemy lunch.
W czasie lunchu Slade nie zadawał żadnych pytań i nie mówił o sobie, natomiast od
Emily dowiedział się, że rozwiązanie powinno nastąpić za trzy tygodnie i że od śmierci męża
sąsiad dowozi paszę dla zwierząt, za co Emily w każdy weekend zaopatruje jego rodzinę w
wypiekany przez siebie chleb i ciasta.
W miarę dowiadywania się tych szczegółów Slade zapragnął wiedzieć coraz więcej. Czuł
przedziwną sympatię do swej nowej pracodawczyni i zachodził w głowę dlaczego. Chyba nie
zadurzył się w kobiecie, która za kilka tygodni ma rodzić... ?
Gdy po południu sprzątał boksy w stajni, przybiegł Mark i już od progu krzyknął:
– Przyszedłem trochę popatrzeć. Mama powiedziała, że mogę, jeśli to panu nie
przeszkadza.
– Absolutnie mi nie przeszkadza, chłopcze! Możesz mi nawet pomagać, jeśli masz
ochotę.
– Mama mówi, że pan u nas zostanie. Na długo pan zostanie? – Nie jestem jeszcze
pewien.
– Wie pan co? Będę miał brata albo siostrzyczkę – powiedział, jakby wyjawiał wielką
tajemnicę.
– Wiem, wiem. A cieszysz się?
– Jeszcze nie. Muszę najpierw zobaczyć.
Slade roześmiał się. Rozmawiali z ożywieniem aż do kolacji. Markowi ani na chwilę nie
brakowało tematu, interesował się wszystkim, a i Slade przy okazji dowiedział się kilku
ciekawych rzeczy. Jednakże, mimo że bardzo go interesowało, kim był mąż Emily, nie
próbował pytać o to chłopca.
Po kolacji Mark zaproponował Slade’owi partię chińczyka.
– Nie musi pan... – interweniowała Emily.
– Nie mam nic lepszego do roboty, chyba że chce pani, żebym jeszcze dziś zaczął
ocieplanie stajni – odparł Slade z uśmieszkiem rozbawienia.
– Wystarczy, jak pan zacznie jutro.
Emily zauważyła, że jej niespodziewany pracownik bardzo często takim właśnie
uśmieszkiem okrasza swoje riposty. Miał poczucie humoru, ale i lekko ironiczny stosunek do
świata, rzeczy i ludzi. Była pewna, że Slade długo z Markiem nie wytrzyma. Chłopiec miał
niewyczerpany zapas pytań, a Slade z pewnością wyczerpującą się cierpliwość. Pogra z
Markiem najwyżej pół godziny, a potem umknie do swego pokoiku. Jest już pewno bardzo
zmęczony.
Mark przyniósł pudełko z chińczykiem i zaczęli grać na kuchennym stole. Mark
oczywiście ciągle o coś pytał. Wbrew oczekiwaniom Emily grali bardzo długo.
Gdy zegar wybił dziewiątą, powiedziała „dość”, zabrała syna na górę, dopilnowała, by
porządnie złożył ubranko i umył się, a potem jak zwykle opowiedziała mu wymyśloną na
poczekaniu bajkę. Gdy już miała odejść, Mark zapytał:
– Czy pan Slade mógłby też przyjść i powiedzieć mi dobranoc?
– Przecież już się z nim pożegnałeś na dole? A poza tym on pewno poszedł się położyć.
– Na dole to nie to samo. A on na pewno jeszcze się nie położył. Dla kogoś starego to za
wcześnie. Proszę...!
Dla kogoś starego! Uśmiechnęła się. Schodząc ze schodów, poczuła zaskakujące pikanie
w okolicy serca. To chyba nie początek porodu. Jeszcze przecież trzy tygodnie! Przestraszyła
się. Dlaczego ona przez cały dzień czuje się tak dziwnie?
Miała nadzieję, że Slade już śpi, ale kiedy leciutko zapukała do jego pokoju, aby nie mieć
wyrzutów sumienia, że zignorowała prośbę Marka, Slade niemal natychmiast zareagował
uchyleniem drzwi.
– Czy coś się stało?
Miał rozpiętą koszulę. Emily z uczuciem zażenowania, ale i z prawdziwą przyjemnością,
wpatrywała się jak zauroczona w jego muskularny tors. Co za mężczyzna!
– Nic się nie stało... – Zająknęła się, nie mogąc oderwać od niego oczu. – ... tylko Mark
prosi... pyta... czy nie mógłby pan pójść do niego na górę, żeby powiedzieć mu dobranoc.
Wiem, że to głupie... ale...
– Nie ma w tym nic głupiego. Z wielką przyjemnością zrobię, o co chłopiec prosi. Uroczy
dzieciak. Ale przy okazji coś pani powiem. Bardzo niedobrze, żeby kobieta w pani stanie
latała tam i z powrotem po tych stromych schodach. Niebezpieczne, a poza tym trzeba się
oszczędzać, bardziej uważać.
– To dobra gimnastyka, panie Coleburn. – Była zaskoczona i nawet wzruszona jego
troską o zupełnie mu obcą osobę, ale i trochę zła, że przybysz ingeruje w jej prywatne sprawy.
– Niech pani zostawi tego Coleburna. Jestem po prostu Slade.
Długo się wahała, nim skinęła głową, choć w myślach już od rana powtarzała tylko imię.
– Dziękuję panu... dziękuję, Slade, za wyrozumiałość wobec kaprysów Marka.
Poprowadzę pana...
Poszli na piętro. Były tam trzy pokoje. Duża sypialnia, sypialnia Marka i pokój roboczy z
maszyną do szycia. To ostatnie pomieszczenie Emily przygotowała już na przyjęcie nowego
członka rodziny.
Pokój Marka był niedawno odnowiony i pomalowany na kolor jasnoniebieski. Wisiał w
nim oczywiście afisz ulubionej drużyny bejsbolowej, parę rysunków szkolnych i kilka
fotografii koni. Slade podszedł do łóżeczka chłopca, pochylił się nad nim i powiedział:
– Otrzymałem miłą wiadomość od twojej mamy, Mark. Podobno chcesz raz jeszcze
powiedzieć mi dobranoc.
– Tak, ale chodzi mi też o to, żeby mi pan opowiedział jakąś historię...
– Mark, nie nudź pana Coleburna. Już ci opowiedziałam historię.
– A ja muszę mieć czas, żeby sobie przypomnieć coś, co cię zainteresuje – dodał Slade. –
Może odłożymy opowiadanie do jutra.
– Ale jutro na pewno?
– Tak, do jutra, partnerze! – Slade wyciągnął zwiniętą w pięść dłoń i pieszczotliwie,
lekko szturchnął chłopca pod brodę.
– Mamo, on powiedział, że jestem partnerem! – Na twarzy chłopca wykwitł błogi
uśmiech, jakiego Emily nigdy chyba u niego nie widziała.
Nagle poczuła bolesny skurcz i wykrzywiła twarz. Slade natychmiast to zauważył.
– Co się stało? – spytał.
– Nie, nic. Absolutnie nic. Trochę się dziś przepracowałam i poczułam takie
strzyknięcie... Ale już przeszło. Jutro będę jak nowa...
– Jutro musi pani bardziej na siebie uważać. Nic nie dźwigać, częściej odpoczywać...
Będę pani pilnował...
Emily uśmiechnęła się do siebie. Obcy człowiek, przypadkowy gość, pracownik najemny
od kilkunastu godzin, a robi jej uwagi jakby był... Bała się dokończyć, chociaż gdzieś w
zakamarkach myśli plątały się dwa słowa: „... czułym kochankiem”.
Slade zszedł do siebie, Emily zamknęła się w sypialni i po kilkunastu minutach zgasiła
światło i otuliła się kocem. Naraz poczuła jeszcze gorszy niż poprzednio ból w krzyżu. Z
powrotem zapaliła światło, wstała i zaczęła spacerować po pokoju, licząc na to, że ból zaraz
minie. Nie minął. Trzymał ją w kleszczach.
Nagle przeszyło ją coś więcej niż zwykły ból. Niby cięcie nożem wzdłuż całego
kręgosłupa. Padła na kolana i nie mogła się podnieść. Wiedziała, że Slade jej nie usłyszy,
nawet gdyby zaczęła wołać na całe gardło. Resztkami sił doczołgała się do nocnego stolika,
na którym leżała ciężka, na sztywno oprawiona książka, zsunęła ją na ziemię i szybko zaczęła
nią walić w podłogę.
ROZDZIAŁ DRUGI
Wyciągnięty w ubraniu na łóżku i pogrążony w myślach o ewentualnym udaniu się
nazajutrz do Billings, do sądu, Slade usłyszał nagle szybkie uderzenia w sufit. Po wizycie na
piętrze wiedział, że jego pokój znajduje się dokładnie nad sypialnią Emily. Czy ona coś
przybija? Chyba nie. Dziwne uderzenia. Seriami po trzy, jakby jakiś sygnał. Tak, to jest
sygnał! Niewiele myśląc, zerwał się z łóżka i wybiegł do przedpokoju, a następnie
przeskakując po trzy stopnie, wbiegł na piętro. Nie pytając o nic, otworzył drzwi do sypialni i
stanął jak wryty, nie wiedząc, co robić. Emily leżała na podłodze, a na jej twarzy widniało
przerażenie.
– Zaczęło się...! – wyszeptała zbielałymi wargami. – Nie wiem dlaczego. Poprzednim
razem miałam zupełnie normalny poród.
Slade nie miał pojęcia o porodach, ale ukląkł obok leżącej i zaproponował, że przeniesie
ją na łóżko.
– Nie. Muszę... do szpitala...
– Dopiero teraz się zaczęło?
– Przez cały dzień dziwnie się czułam. Przy Marku miałam skurcze najpierw co pół
godziny, potem co dziesięć minut. Trwało to razem siedem godzin. Ale teraz... nagle...
wszystko od razu...
– Jak mogę ci pomóc, Emily? – Po raz pierwszy zwrócił się do niej po imieniu.
Emily ciężko oddychała. Na kilka sekund podniosła głowę, jakby chwycił ją nagły
skurcz. Przetarła grzbietem dłoni mokre od potu czoło i spytała:
– Czy możesz zawieźć mnie do szpitala? Wiem, że nie powinnam tego od ciebie żądać,
ale...
– Przestań! Oczywiście, że powinnaś. Sytuacja jest kryzysowa... – Zdobył się na uśmiech,
by ją uspokoić.
– Żadna kryzysowa sytuacja. To jest po prostu poród... – odparła także z uśmiechem. –
Musisz obudzić Marka. Ja postaram się zwlec i zejść na dół...
– Ja cię zniosę, a potem wrócę po Marka.
– To po prostu poród... – wyszeptała słabym głosem.
– Po prostu poród! Ale choć się na tych rzeczach zupełnie nie znam, coś mi się wydaje, że
na szpital jest za późno...
– Muszę...
– Macie tu w okolicy stację karetek pogotowia?
– To jest Montana. Dojedziemy prawie do Billings, nim zjawi się karetka. Muszę jechać
do szpitala...
Nim Emily zdążyła się zorientować, co Slade robi, wziął ją na ręce i szedł w kierunku
schodów.
– Zeszłabym sama... – zaprotestowała słabym głosem.
– Ale z ciebie uparciuch, Emily!
– Znam cię zaledwie jeden dzień...
– A co to ma do rzeczy? Jesteś damą w potrzebie. Uznaj mnie za błędnego rycerza, który
zawsze spieszy na pomoc damom w potrzebie.
W saloniku na dole położył ją na kanapie i wrócił na górę, by obudzić Marka, któremu w
kilku słowach wyjaśnił sytuację.
– Ale mama czuje się dobrze? – z niepokojem zapytał chłopiec.
– Teraz bardzo cierpi, ale wszystko będzie w porządku – zapewnił Slade. – Jak
najszybciej musimy zawieźć ją do szpitala. Ja schodzę, żeby przy niej być, a ty szybko się
ubierz i dołącz do nas.
Slade nie znalazł już Emily na kanapie. No oczywiście! Wszystkiego można się
spodziewać po tak upartej kobiecie. Emily była w kuchni. Siedziała na krześle ubrana w
płaszcz i usiłowała naciągnąć buty. Podszedł do niej i niemal wyrwał z jej rąk czarny but, po
czym usiłował wsunąć weń jej stopę.
– Są trochę za ciasne – usprawiedliwiała się.
– Twojemu przyszłemu dziecku też jest bardzo ciasno. Nie wolno ci się tak zginać i
napierać na płód.
Emily zaśmiała się cicho. Slade’owi bardzo podobał się ten śmiech. Niesłychanie
melodyjny. Ta kobieta zaczęła mu się podobać. Bardzo. Nim nałożył jej dragi but, Mark już
do nich dołączył.
– Czym pojedziemy? – zapytał Slade. – W mojej ciężarówce jest tylko kilka naparstków
paliwa. Masz samochód?
– W oborze, w drugim budynku gospodarczym, stoi stara furgonetka. Bak jest pełny,
powinna dać się uruchomić, choć dawno jej nie używałam...
– Nie wstawaj! – polecił Slade.
Zdjął z wieszaka swoją kurtkę i kapelusz, ubrał się, potem mimo głośnych protestów
Emily wziął ją ponów nie na ręce i z kroczącym przodem Markiem ruszył w kierunku obory.
Najpierw umieścił Emily bezpiecznie na przednim siedzeniu, Marka z tyłu, potem sam
wsiadł, włączył zapłon i starter. Wóz, o dziwo, od razu zapalił. Slade odetchnął z ulgą.
Dotychczas każdy ruch i każdy krok wykonywał z absolutnym spokojem, by nie denerwować
Marka i Emily. Zdawał sobie bowiem sprawę z niebezpieczeństw tej podróży do szpitala. Nie
mając żadnego doświadczenia, instynktownie wyczuwał, że w drodze zdarzyć się może
wszystko, łącznie z narodzinami dziecka. W zimnej furgonetce, na mrozie!
Ujechali kilkanaście kilometrów, kiedy Emily wydała chrapliwy okrzyk, inny od
poprzednich i jakby skuliła się w fotelu.
– Co się stało? – Cofnął nogę z gazu.
– Wody... chyba odchodzą... Szybciej! Przycisnął gaz do deski.
Po niespełna pięciu minutach Emily bezwładnie opadła na siedzenie. Jej głowa znalazła
się na kolanach Slade’a.
– Co się dzieje, Emily?
– Chyba rodzę...
– Teraz?
– Teraz...
Zaklął szpetnie, ale zaraz się zreflektował i przeprosił.
– Daj mi jeszcze trochę czasu – powiedział.
– Ja dam, ale czy dziecko da, tego nie wiem... – odparła.
To bardzo pocieszyło Slade’a. Najważniejsze, by Emily dobrze się trzymała. Twarda z
niej babka. Noc była zimna, chyba z dziesięć stopni mrozu, ale Slade, niesłychanie przejęty,
poci! się, jakby był w saunie.
– Czy mama będzie żyła? – zapytał płaczliwym głosem Mark.
– Co ty za głupie pytania zadajesz, chłopie? – zaśmiał się głośno Slade. – Jeszcze jak
będzie żyła! Szczęśliwa z dwojgiem dzieci!
W oddali błyskały światła miasteczka. Niestety, nie przy samej drodze, ale dość daleko od
niej. Tym razem Slade zaklął pod nosem. Chyba nie zdąży.
– Slade, musimy się zatrzymać. Ja muszę... – Chwyciła go kurczowo za ramię.
Trzymaj się, stary, nie trać głowy, tylko spokój może cię uratować, polecił sobie Slade.
Zjechał na pobocze i włączył migacze. Obrócił się do Marka i powiedział:
– Potrzebna mi będzie twoja pomoc, Mark. Masz usiąść na moim miejscu za kierownicą i
naciskać klakson. Trzy krótkie sygnały, przerwa i trzy dłuższe... Masz to robić przez cały czas
bez względu na to, co się będzie działo. Zrozumiałeś?
– Tak jest, szefie! – odparł chłopiec.
Slade wyskoczył z szoferki, otworzył boczne przesuwane drzwi i wypuścił Marka, który
natychmiast zajął miejsce kierowcy i zaczął trąbić.
Slade obiegł od przodu furgonetkę i otworzył drzwi z drugiej strony. Emily zgięta wpół
ciężko i głośno dyszała.
Z trudem usunął środkowy fotel w szoferce. Wyniósł go ponad głową kobiety i rzucił na
pobocze. Powstałym przejściem udało mu się ostrożnie przeciągnąć Emily na tył furgonetki.
Ułożył ją jak mógł najwygodniej, podkładając swoją kurtkę. Ocierając pot z czoła, zauważył
w kącie furgonetki niedbale rzucone stare derki. Chyba dar z nieba! Będzie czym owinąć
dziecko.
Na chwilę ujął dłoń kobiety i lekko ścisnął.
– Jesteśmy gotowi, Emily!
To była przechwałka. Wcale nie czuł się gotowy. W życiu nie widział porodu, w ogóle
nie interesował się tym tematem.
– Muszę teraz przeć! Nie wiem, czy powinnam, ale dłużej nie mogę czekać. Wody
odeszły.
– Obawiam się, że będę musiał obserwować z bliska, żeby w razie czego pomóc... –
powiedział z zażenowaniem i odwrócił wzrok.
– Wiem! – Zdobyła się na blady uśmiech, co bardzo podniosło Slade’a na duchu. – Rób,
co uważasz za słuszne w danej chwili.
Pierwsze, co zrobił, to zdjął jej buty, a następnie poprawił „posłanie”, wykorzystując
jedną z trzech końskich derek, jakie znalazł w wozie. Opatulanie i dotykanie tej kobiety było
dla niego bardzo żenujące. I dla niej pewno też.
Nie upłynęło pół minuty, kiedy ujrzał główkę dziecka i wtedy wpadł w panikę. Dłonie
zaczęły mu drżeć. Po kilku głębokich oddechach nieco się uspokoił. To już ta chwila!
– Slade! – Emily wyciągnęła do niego dłoń, w której trzymała jakąś różową szmatkę. –
To do przewiązania pępowiny.
Wziął z jej ręki strzępek tkaniny, chyba brzeg oderwany od nocnej koszuli.
Mark, wyczuwając dramatyzm sytuacji, trąbił przez cały czas i jakby mocniej naciskał
klakson. Przerywany dźwięk wdzierał się Slade’owi boleśnie w uszy.
– Jedzie samochód! – wykrzyknął nagle Mark. Postanowił pozostawić Emily na chwilę
samą. Jadący ku nim samochód był już blisko. Musi go zatrzymać. Wyskoczył na szosę,
samochód zwolnił, potem się zatrzymał, kierowca opuścił szybę.
– Co się dzieje?
– Kobieta rodzi. Proszę z najbliższego telefonu zadzwonić po karetkę...
– Mam w wozie komórkowy. Już dzwonimy! Slade, który uważał telefony komórkowe za
zbędną komplikację życia, po raz pierwszy błogosławił ten wynalazek. Spokojniejszy wrócił
do furgonetki i poinformował Emily o wezwaniu karetki.
– Podłożę ci pod plecy dwie derki. Będzie ci wygodniej. Potem owiniemy w nie
potomka... Tak, teraz jest lepiej. Przy kolejnym skurczu zabieraj się poważnie do roboty.
Nadymaj się, czy jak tam, i przyj, przyj, ile sił...
– Pogłaskał ją po policzku. W oczach kobiety widział łzy.
– Wszystko będzie dobrze. Jesteś gotowa?
– Jestem gotowa – odparła.
Chciałby móc powiedzieć to samo o sobie.
Nie czekał długo na kolejny skurcz. Nie musiał zachęcać Emily, gdyż ona sama, stękając,
parła, ile sił. Wydawało mu się, że czeka wieczność na następny skurcz, a to były chyba tylko
sekundy. Emily wytężała się, parła, stękała i nagle Slade wstrzymał oddech, patrząc na
ślicznego noworodka w rękach. Dziewczynka! To chyba cud! Po paru sekundach obudził się
jakby ze snu, zakołysał dzieckiem, aby sprawdzić, czy oddycha, i natychmiast zajął się
związywaniem pępowiny różowym skrawkiem bawełny. Gdy skończył, wziął drobne ciałko
w dłonie i złożył je w ramionach Emily. Wyciągnął spod niej jedną derkę i owinął maleństwo.
– Jak jej dasz na imię? – spytał.
– Amanda.
Zapatrzyli się oboje w czerwoną buzię. Z transu wydobył ich dopiero dźwięk syreny.
Slade ujrzał migające niebieskie światła zbliżającego się ambulansu. Po chwili ustąpił miejsca
sanitariuszom, którzy zabrali Emily i dziecko do karetki.
Pojechał z Markiem za karetką. Chłopiec zmęczony wrażeniami po kilku minutach
zasnął. W szpitalu Slade czekał z pół godziny, nim go wezwano. Uśmiechnięta pielęgniarka
powiedziała, że może iść do pokoju żony.
– Ale ona nie... – Urwał, bo bał się, że jeśli powie, iż jest przygodnym znajomym, to go
tam nie wpuszczą. – Nie chciałbym zostawiać chłopca samego – dokończył.
– Będziemy go pilnowali. Zresztą nie może pan u żony siedzieć długo. Należy się jej
odpoczynek po tym, co przeszła.
W szpitalnym pokoju były dwa łóżka. Jedno wolne, na drugim leżała Emily. Obok niej w
przenośnym kojcu kwiliło dziecko. Emily miała zamknięte oczy. Najwidoczniej wyczuła
obecność Slade’a, gdyż otworzyła oczy i powiedziała z bladym uśmiechem:
– Ale mieliśmy jazdę, co?
– Nie chciałbym ponownie czegoś podobnego przeżyć. W każdym razie nie w
najbliższym czasie. – Czyżby mu się wydawało, że Emily lekko się zaczerwieniła?
– Ja też nie – odpowiedziała poważnie. Przysunął sobie krzesło i usiadł u wezgłowia
łóżka.
– Jak się po tym wszystkim czujesz?
– Doskonale. Podobno Amanda też. Powiedzieli mi, że dziecko jest wspaniałe. Ale jest
jedna sprawa... Nie powinniśmy byli tu przyjeżdżać. Nie tu. Przyślą olbrzymi rachunek.
Przez ostatnie lata Slade prawie nie wydawał zarobionych pieniędzy. Miał spore
oszczędności. Może kiedy Emily lepiej go pozna, to zgodzi się przyjąć od niego pomoc.
Uświadomił sobie nagle, że dla tej kobiety zrobiłby wszystko. Oddałby ostatniego centa.
– Nie myśl teraz o żadnym rachunku. Przyjazd do szpitala był konieczny. Lekarze musieli
zbadać ciebie i dziecko. Sama wiesz.
– Jutro wracam do domu – oświadczyła.
– Czy to nie za wcześnie?
– Doktor powiedział, że mogę, jeśli nie będę się nadwyrężać.
– To o której mam po ciebie przyjechać?
– Czy nie masz już dość mnie i mojego rancza?
– O której mam przyjechać? – powtórzył pytanie.
– Około jedenastej – odparła po długim milczeniu i wpatrywaniu się intensywnie w jego
twarz.
– Będę o jedenastej. A teraz pojadę, bo czeka mnie dużo roboty: wyprawienie Marka do
szkoły, jeśli się obudzi po tylu nie przespanych godzinach, karmienie koni i krów... – Spojrzał
na kojec. – Dziewczynka jest śliczna. Wyrośnie na piękną kobietę, taką jak ty.
– Dziękuję, Slade. – Zaczerwieniła się.
– Wiesz co, spróbuję jeszcze wprowadzić tu Marka, żeby się z tobą pożegnał.
Gdy wyszedł na korytarz, pomyślał sobie, że przeżywa niesamowitą noc. Ale czy nie za
bardzo zaangażował się emocjonalnie? Chyba jednak nie. Chwilowe zauroczenie sytuacją. Ot,
jedna z przygód, jakie niesie życie. Jedna z krótkotrwałych przygód, jakich wiele go jeszcze
czeka. Zaczęło się już od sierocińca. Myślał, że to będzie trwało. A potem wszyscy
sięporozchodzili na cztery strony świata i od tego czasu rozpoczął nieustanną wędrówkę z
miejsca na miejsce.
I jeszcze jedno: miał przecież odnaleźć swojego brata.
Ale tej nocy nigdy nie zapomni. Nigdy.
Przez całą drogę na ranczo Mark spał. Przed domem Slade obudził go lekkim
szturchnięciem. Wysiedli z wozu. Gdy szli do drzwi, chłopiec trzymał Slade’a za rękę. Potem
ruszył biegiem do schodów, nie zdejmując nawet ciepłej kurtki. Slade poszedł za nim i
pomógł mu przebrać się w piżamę, a gdy Mark się położył, otulił go kołderką.
– Zostań ze mną, Slade! – poprosił mały. – Jest drugie łóżko.
– Ja głośno chrapię – zażartował Slade. – Nie zmrużyłbyś oka.
– Bardzo proszę!
– Posiedzę z tobą w fotelu, póki nie zaśniesz, a potem... potem nie zejdę na dół, tylko
wyciągnę się w pokoju twojej mamy, dobrze?
Mark błogo się uśmiechnął i po minucie już spał. Slade cichutko wstał i wyszedł,
zostawiając drzwi do jego pokoju otwarte. Zatrzymał się na progu sypialni Emily. To był
niedobry pomysł. To jest sypialnia kobiety – falbanki, koronki, różowe kokardy i różany
zapach. Emily tak właśnie pachniała, a butelka różanej esencji stała na toaletce. Nie miał
prawa naruszać prywatności tego miejsca. No, ale obiecał Markowi. Wzruszył ramionami i
wszedł. Uładził jako tako wzburzoną pościel i położył się na kołdrze, gasząc przedtem
światło. Zamknął oczy i wydawało mu się, że opada, opada...
Wstał wczesnym rankiem i przed wyjściem z sypialni przyjrzał się fotografiom w
ramkach, ustawionym na komodzie. Na jednej Mark, na drugiej starszy mężczyzna.
Fotografia była bardzo stara. To mógł być ojciec Emily. I jeszcze jedna bardzo stara
fotografia kobiety i obejmującego ją mężczyzny. Może oboje rodzice? Twarz mężczyzny była
podobna do tej na pierwszej fotografii. Rozejrzał się dokoła. Nigdzie ani śladu po zmarłym
mężu.
Zszedł na dół, nie budząc Marka. Zdecydował, że chłopiec może raz opuścić lekcje.
Lepiej, żeby pojechał po matkę i siostrzyczkę. To będzie dla niego wspaniałe przeżycie.
Wziął prysznic, przebrał się w czyste ubranie, które przedtem przyniósł ze schowka swojej
furgonetki.
Gdy nakarmił konie i bydło, zajął się przygotowywaniem śniadania. Usmażył jajecznicę i
podpiekł chleb upieczony przez Emily. Ledwo to zrobił, gdy pojawił się Mark.
– A ja wiem, że spałeś na górze! – wykrzyknął zadowolony. – Wstałem, żeby napić się
wody, i sprawdziłem.
– Przecież ci obiecałem.
– Tata też obiecywał, ale nigdy nie robił tego, co mi obiecał.
– Na przykład czego nie robił?
Slade wyrzucał sobie, że jest taki ciekawy, jednak chciał poznać charakter ojca dzieci
Emily.
– Obiecywał, że pójdziemy na ryby, pojeździmy konno, zagramy w piłkę. I nigdy tego nie
robiliśmy.
– Może był zbyt zajęty i nie miał czasu.
– Mama zawsze miała czas.
– Pewno mama bardzo cierpi z powodu śmierci twojego taty, co? – zapytał.
Mark tylko wzruszył ramionami, odwrócił głowę i zajął się śniadaniem.
Po śniadaniu Slade wrócił do sypialni Emily, która poprzedniej nocy, bardzo zakłopotana,
prosiła go, żeby jej przywiózł sweter, bluzkę, spodnie i dość intymne części damskiej
garderoby. Opisała też dokładnie, gdzie co się znajduje. Gdy teraz otworzył szafę, nie mógł
się oprzeć, aby nie przesunąć dłonią po delikatnych materiałach damskich strojów. Czuł się
zakłopotany, gdyż właściwie po raz pierwszy w życiu znajdował się w kobiecej sypialni.
Owszem, znał i miał w życiu kilka kobiet, ale zawsze na krótko, przelotnie.
Dość szybko odnalazł wszystko, o co Emily prosiła, zawinął w jakąś chustkę i zszedł na
dół po Marka. Wsiedli do furgonetki i pojechali do szpitala.
Emily uśmiechnęła się promiennie, gdy wszedł z Markiem do pokoju. Jaka ona jest
piękna, pomyślał Slade i serce zabiło mu żywiej. Zdecydował jednak, że popełniłby wielki
błąd, gdyby w tej chwili jej to powiedział.
– Zupełnie zapomniałam o czymś dla małej – żaliła się Emily. – No cóż, Amanda musi
jechać do domu w stroiku szpitalnym.
– Amanda nawet tego nie zauważy – stwierdził Slade, podając zawiniątko z garderobą.
Mark rzucił się do matki i zaczął ją obcałowywać, a potem pochylił się nad kojcem, w
którym spało niemowlę i powiedział:
– Cześć, mała!
– Przeproszę teraz panów, ubiorę się i będziemy mogli jechać. – Emily jak najszybciej
chciała znaleźć się w domu. – W rejestracji jest już wypis ze szpitala i dokument dotyczący
Amandy.
Slade i Mark czekali przy rejestracji. Po kilkunastu minutach pielęgniarka wytoczyła
wózek z Emily i dzieckiem. Zjechali na dół windą prosto na szpitalny podjazd.
Wsiedli do furgonetki i ruszyli.
– Jak to dobrze, że przez te wszystkie lata przechowywałam ubranka Marka. Teraz jak
znalazł. – Emily wprost promieniała.
– Muszę wjechać do miasta – zapowiedział Slade. – Potrzebna jest benzyna, a przy okazji
mogę załatwić jakieś sprawunki. Co ci jest potrzebne, Emily?
– Już tyle zrobiłeś, Slade. Nie ma powodów wciągania ciebie...
– Może nie ma... – przerwał jej. – A może i są. Nie mogę zostawić kobiety samej z
jednodniowym dzieckiem.
Emily nic nie odpowiedziała, a wzrok z jego twarzy przeniosła na Amandę.
W drodze powrotnej na ranczo wszyscy milczeli. Nawet Amanda podporządkowała się
nastrojowi.
Slade podjechał pod sam ganek i potem bardzo ostrożnie poprowadził Emily tulącą do
piersi dziecko. W saloniku odłożyła je na chwilę na kanapę, by móc zdjąć płaszcz.
– Teraz idź na górę i połóż się – poradził Slade. – Musisz odpocząć. Możesz wejść po
schodach, czy cię zanieść?
– Mogę wejść. Powoli, ale mogę.
– Pomogę ci.
W oczach Emily pojawiły się łzy. Była wzruszona troską okazywaną jej przez obcego
mężczyznę. Co ona by bez niego zrobiła? Gdyby tamtego wieczoru nie zabrakło mu paliwa...
Gdy w swojej sypialni zobaczyła posłane łóżko, wykrzyknęła:
– Po co to robiłeś? To naprawdę do ciebie nie należało!
– Mark prosił mnie, żebym spał blisko niego. Więc przysnąłem na twoim łóżku, ale na
kołdrze...
Zrobiła się czerwona jak piwonia. Aby pokryć zmieszanie, zaczęła szybko mówić o tym,
jak pokój, tak zwany roboczy, gdzie stoi maszyna do szycia, miała zamiar urządzić dla
dziecka, ale nie zdążyła zrobić wszystkiego.
– Nie zniosłam też kołyski ze strychu. Możesz mi ją przynieść, Slade?
– Oczywiście, zaraz! Odzieją ustawić? Tu czy w tym pokoju z maszyną? Chwilowo
chyba w twojej sypialni, a ja zajmę się przygotowaniem dziecinnego pokoju. Pomaluję ściany
na różowo.
– To by było ślicznie, ale nie trudź się. Przynieś mi tylko kołyskę. Wejście na stryszek
jest z roboczego pokoju.
Slade i Mark poszli na stryszek, a Emily ułożyła Amandę na środku swego łóżka. Usiadła
i przyglądała się dziecku. Przypomniała sobie wyraz twarzy Slade’a, kiedy nagle dziecko
znalazło się w jego dłoniach.
Slade! Obcy człowiek, który tyle jej pomógł. Nie lubiła wysługiwać się obcymi. Takimi,
którzy dziś są, a nazajutrz znikają. Ale doktor zakazał jej męczących czynności co najmniej
przez kilka dni. A Slade bardzo szybko przestawał być kimś obcym. Stanowczo za szybko...
Właśnie wrócił z kołyską.
– Wyszorowana i wytarta do sucha – obwieścił. – A przy okazji Mark znalazł pudło ze
swoimi starymi zabawkami. Teraz je przegląda w nadziei, że znajdzie coś dla Amandy, choć
wątpię.
Zaczął ustawiać kołyskę tuż przy łóżku. Emily wdychała świeży zapach mydła, zapach
mężczyzny... zapach mężczyzny, który spał w jej łóżku. Znowu poczuła, że się czerwieni.
Aby przerwać te myśli, powiedziała:
– Czyż nie powinnam być szczęśliwa? Mam wspaniałego synka, który już stara się być
starszym bratem i opiekować siostrą. Mam cudowne maleństwo. Czekają mnie cudowne lata
wychowywania tej dwójki...
– Jesteś nadzwyczajną kobietą, Emily Lawrence – przerwał Slade. – I potrafisz bezkarnie
błądzić w chmurach...
Spuściła głowę zażenowana. Zawstydził ją komplement obcego mężczyzny, ale
właściwie nie obcego, przecież... Nie mogła oderwać od niego oczu. Czy w nim też jest coś
nadzwyczajnego?
Widziała dłoń, która zbliżała się do jej policzka, by go pogłaskać. Powinna cofnąć
głowę...
ROZDZIAŁ TRZECI
Jednak nie potrafiła tego zrobić. Nawet nie drgnęła, tak ją zniewalało spojrzenie jego
niebieskich oczu. Nie mogła tego zrobić, gdyż serce zaczęło jej walić jak szalone, a szorstka
dłoń dotknęła policzka. Zamknęła oczy, jakby to mogło powstrzymać wzbierające w niej
uczucia. A kiedy jego usta musnęły jej wargi, zastygła. Podobne doznanie było dla niej
niespodzianką. Nigdy niczego podobnego nie przeżyła, nawet z własnym mężem. A przecież
to, co robił Slade, to nie była nawet erotyczna pieszczota, ale ot, taki sobie przyjacielski
żarcik. To krótkie spotkanie warg okazało się czymś, czego nigdy nie doznała z Pete’em.
Ciszę przerwał płacz Amandy. Zmieszana Emily, z rozpalonymi policzkami, odwróciła
się od Slade’a i wzięła na ręce córeczkę. Postanowiła, że to, co wydarzyło się przed chwilą ze
Slade’em, nie może się powtórzyć. To było jej chwilowe zaburzenie hormonalne, ot co! A
jeśli Slade zechce to powtórzyć? Wtedy mu powie, że ma do wychowania dwoje dzieci i nie
ma czasu na romanse z przygodnymi wędrowcami.
– Muszę ją nakarmić – poinformowała Slade’a.
– Masz butelki i całą resztę? – spytał dziwnie zmienionym, jakby zduszonym głosem.
– Będę karmić piersią.
Spojrzała na Slade’a i miała wrażenie, że w jego oczach widzi podniecenie. Jakby już
wyobrażał sobie scenę karmienia. Może on jest lubieżnikiem?
– Czy coś ci teraz potrzeba? – spytał tym samym zduszonym głosem.
Potrząsnęła przecząco głową, choć miała ochotę powiedzieć, że potrzebna jest jej
przestrzeń, wielka przestrzeń, w której mogłaby głęboko oddychać.
– Pójdę na górę zobaczyć, czy Mark już skończył i czy nie zostawił bałaganu, a potem
może obydwaj wykombinujemy coś na lunch...
– Slade, nie oczekuję od ciebie, żebyś...
– Żebym ci pomagał? Ale przecież po to tu jestem. Potrzebujesz pomocy. Musisz to
zrozumieć i zaakceptować. Na pewien czas.
– Ale ty masz jakieś sprawy w Billings?
– To może kilka dni poczekać.
Amanda zaczęła ponownie zawodzić, dając do zrozumienia, że ma dosyć czekania na
posiłek. Slade skłonił się głęboko, jak paź przed królową, mrugnął porozumiewawczo i
wyszedł. Emily nie potrafiła powstrzymać się od uśmiechu. Rozpięła bluzkę, usiadła na łóżku
z dzieckiem w ramionach i zaczęła karmić.
Dla Slade’a kuchnia nie była miejscem obcym. Bardzo wcześnie musiał zajmować się
sobą i chociaż najlepiej znał kuchenki mikrofalowe i elektryczne czajniki, dawał sobie
również radę ze zwykłymi piecami na węgiel czy drzewo. Bez trudu rozpalił ogień i odgrzał
zupę z poprzedniego dnia. Pokrajał też chleb na grube kromki. A w trakcie tych czynności
myślał o Emily karmiącej piersią swe nowo narodzone dziecko. Gdyby go ktoś przycisnął do
muru, to wyznałby, że więcej myśli o piersi niż o dziecku. Dość tych zdrożnych obrazków,
skarcił się. Zwłaszcza że jego pobyt tutaj miał być krótki. Lepiej nie zżywać się za bardzo z
matką ani z jej synem, Markiem.
Z góry zszedł Mark ze starymi zabawkami. Usiadł na podłodze i pieczołowicie zaczął
czyścić ścierką przybrudzone samochodziki i klocki. Slade miał na końcu języka uwagę, że
mama nie będzie zachwycona zniszczeniem kuchennej ścierki, ale Mark miał zbyt szczęśliwy
wyraz twarzy, by go psuć. Slade złapał się na tym, że patrzy na chłopca, jak na kogoś bardzo
bliskiego. Dla własnego dobra nie powinien tego robić.
– Mark, idź do mamy i spytaj, czy jest gotowa na lunch. Powiedz, żeby nie schodziła, bo
ja jej przyniosę.
Slade bał się iść na górę bez uprzedzenia. A nuż trafiłby jeszcze na karmienie i zobaczył
to, czego nie powinien i co mogło go niepotrzebnie poruszyć.
– A czy my też możemy zjeść razem z mamą? – spytał Mark.
– W pierwszych dniach mama będzie miała sporo roboty z twoją siostrzyczką.
Powinniśmy zostawić ją w spokoju, żeby choć trochę mogła odpocząć. Jeśli będzie dobrze się
czuła, to może wszyscy razem zjemy kolację.
– No dobrze – zgodził się chłopiec niechętnie. – A czy po południu mogę iść z tobą tam,
dokąd ty będziesz szedł?
– Jeśli tylko mama się zgodzi.
Chłopiec pobiegł na górę i po chwili wrócił z wiadomością, że mama może jeść. Slade
ustawił na tacy kubek zupy, szklankę mleka i dwa kawałki chleba. Tacę ujął w obie dłonie i
poszedł na górę. Na chwilę zatrzymał się u szczytu schodów, bo doszedł go melodyjny głos
Emily, nucącej kołysankę. Poczuł przedziwny ucisk w okolicy serca. Jakieś wzruszenie i
radość, że uczestniczy w życiu tej rodziny. Wszedł do sypialni i stanął jak wryty: Emily
siedziała w łóżku, a jej głowa i kasztanowe włosy skąpane były w promieniach zachodzącego
słońca. Ocknął się, nim zdołała zauważyć jego zachowanie, i zapytał:
– Szanowna mamusia jest głodna?
– Niezbyt. – Zaśmiała się. – Ale muszę jeść dla Amandy, żeby nie zabrakło mi pokarmu.
– Wzięła tacę z rąk Slade’a. – Muszę się odpowiednio odżywiać i dlatego od razu
porozmawiajmy na temat kolacji. Są pewne rzeczy, których mi nie wolno jeść ze względu na
skład pokarmu.
– W lodówce widziałem mieloną wołowinę. Może być rzymska pieczeń?
– Może, ale pod warunkiem, że zapomnimy o większości przypraw. Nie wyglądasz mi na
kogoś, kto zna się na pieczeniach rzymskich i tym podobnych nadzwyczajnych daniach.
– Znam się, bo też jestem nadzwyczajny – odparł ze śmiechem. – Umiem nawet robić
puree z kartofli.
– No, to masz na całe życie przyjaciela w Marku. On uwielbia puree z kartofli.
Przyjaciel na całe życie! Slade nie znał podobnego pojęcia.
– Mark mówił, że pozwoliłaś mu towarzyszyć mi przy robocie.
– Pod warunkiem, że nie będzie ci przeszkadzał.
– Nie tylko nie będzie przeszkadzał, ale pomoże. Zaprzęgnę go do pracy. Ale czy ty mnie
nie potrzebujesz? Mam coś zrobić, podać, przynieść, przygotować?
– Nic nie potrzebuję, teraz przewinę Amandę, potem zjem. Amanda zaśnie, a ja trochę
odpocznę. Może też się zdrzemnę.
– Tak na wszelki wypadek: gdybyś mnie potrzebowała, wywieś jakąś szmatę albo
poduszkę przez okno. Od czasu do czasu będę zerkał i w razie potrzeby przylecę.
– W pełni zdaję sobie sprawę, Slade, że to, co zrobiłeś dla mnie i nadal robisz, ma dużo
większą wartość niż dach nad głową i wikt. Nie mogę ci za to zapłacić.
– Nic mi nie jesteś winna, Emily. Robię to, co mogę i nic więcej. To ja odpłacam pomocą
za okazaną mi pomoc.
Slade szybko wyszedł w obawie, że jeśli zostanie tu dłużej, to chyba na zawsze zniewolą
go te brązowe oczy i ich spojrzenie.
Popołudnie szybko minęło przy robocie. Mark dzielnie pomagał Slade’owi w
oporządzaniu koni, w karmieniu bydła i obijaniu papą nieszczelnych desek obory. Gdy
wreszcie obaj wrócili do domu, Mark poszedł się umyć, a Slade wbiegł na górę, by sprawdzić,
czy u Emily wszystko jest w porządku. Nie wywiesiła co prawda żadnej szmatki, ale nigdy
nic nie wiadomo.
Drzwi do sypialni były uchylone. Slade zajrzał ostrożnie. Amanda leżała u boku matki i
spała. Emily miała oczy zamknięte i równo oddychała. Też chyba spała. Długo stał wpatrzony
w jej twarz. Tej twarzy nigdy nie zapomni. Piękna i dobra.
Nagle otworzyła oczy, jakby rozbudziło ją spojrzenie Slade’a.
– Bardzo przepraszam – wybąkał. – Obudziłem cię. Nie miałem zamiaru. Przyszedłem,
żeby zobaczyć...
– Właściwie nie spałam, tylko tak sobie myślałam – przerwała mu. – Dopiero teraz
poczułam się strasznie senna i zmęczona.
– No, to śpij, śpij! Dobrze ci to zrobi. Ja zajmę się wszystkim.
Obdarzyła go spojrzeniem, które przeniknęło go do głębi. Ona mnie urzekła, pomyślał,
nie odrywając od niej oczu.
Po długiej chwili powieki Emily opadły i powrócił równy oddech. Zasnęła. Zaczarowana
chwila minęła. Otrząsnął się jakby z odrętwienia, westchnął i zszedł na dół przygotować coś
do jedzenia.
Emily zeszła na kolację i przyniosła ze sobą Amandę. Nim usiadła, zwróciła się do
Slade’a:
– Mam jeszcze jedną prośbę. Przypomniałam sobie, że na stryszku jest druga kołyska,
pewno bardzo zniszczona. To moja kołyska. Czy nie zechciałbyś jej przynieść i tu postawić.
W ten sposób podczas posiłków i pracy w kuchni będę miała gdzie położyć Amandę. Tę
kołyskę zrobił mój ojciec...
– Żaden problem. Chyba ją widziałem, kiedy brałem kołyskę Marka. Wyglądała
rzeczywiście na bardzo zniszczoną i starą.
– Ale zrób to dopiero po kolacji. Teraz dam sobie radę. Podczas posiłku kilkakrotnie
chwaliła zdolności kulinarne Slade’a, nazywając go Wielkim Szefem. Miała apetyt i
sprawiała wrażenie wypoczętej. Slade był zdziwiony, że zaledwie dwadzieścia cztery godziny
po porodzie matka może czuć się tak dobrze i wyglądać tak pięknie.
Po kolacji Emily pozwoliła Markowi wziąć Amandę na kolana. Chłopiec najpierw długo
głaskał delikatnie włoski siostrzyczki, potem policzył jej wszystkie paluszki, jakby
spodziewał się jakiegoś odstępstwa od normy, a następnie stwierdził, że jest bardzo fajna i że
on nie miałby nic przeciwko drugiej takiej.
Wszyscy przeszli do saloniku i Slade zaproponował Markowi grę w karty, polegającą na
dobieraniu ich w pary. Emily usiadła na kanapce i zaczęła robić na drutach sweterek dla
małej. Gdyby ktoś podejrzał tę scenę, to byłby pewien, że patrzy na najszczęśliwszą rodzinę
na świecie. W pewnej chwili Amanda zaczęła kwilić, a potem płakać. Emily zabrała ją na
górę na karmienie. Pokarm nie uspokoił jednak małej, która płakała w dalszym ciągu. Płakała
nawet wtedy, gdy Mark powinien był pójść już spać. Slade i Mark poszli na górę sprawdzić,
co się dzieje.
– Jej chyba coś jest – powiedział z niepokojem Slade.
– Nie sądzę – odparła Emily. – Niemowlęta miewają takie kapryśne okresy.
– Masz doświadczenie – skomentował.
Emily spojrzała bacznie.
– Mam. Przy Marku zamartwiałam się każdą jego łzą. I dlatego teraz jestem pewna, że
Amandzie nic nie jest. Ty też pewno dużo płakałeś, kiedy miałeś dwa dni. Płakałeś bez
powodu.
– Kołysz Amandę, a ja położę Marka spać i opowiem mu jakąś historyjkę.
– Niech on tu przedtem przyjdzie powiedzieć nam dobranoc. Dziękuję za wszystko,
Slade... I dopilnuj, żeby Mark umył zęby. , Ich spojrzenia spotkały się i porozumiewały czas
jakiś, po czym Slade skinął głową i wyszedł, przymykając za sobą drzwi.
Kiedy Mark już się umył, wyszorował zęby, włożył piżamkę i położył się, Slade usiadł na
skraju łóżka, aby opowiedzieć chłopcu jakąś wymyśloną historyjkę kowbojską. Zobaczył
jednak głęboki smutek na buzi malca i spytał:
– Masz jakieś kłopoty, mój partnerze?
– Zawsze kładła mnie i otulała mama. I opowiadała o dobrym księciu, który podróżuje na
białym koniu i szuka, komu by pomóc.
– No cóż, masz teraz siostrzyczkę. Niemowlęta wymagają stałej opieki.
– Ale dlaczego ta Amanda tak ryczy?
– Ja ci powiem dlaczego. Przez wiele, wiele miesięcy Amandzie było cieplutko w
brzuszku mamy. Zawsze miała co jeść i czuła się bezpieczna. Ale w końcu musiała opuścić
swoje schronienie. Wyszła na wielki świat, gdzie panuje hałas, zgiełk, jest strasznie jasno, raz
może być za gorąco, raz za zimno. Ona do tego wszystkiego nie przywykła. Potrzeba wiele
matczynej troski i czasu, żeby przestała się bać.
– Ile potrzeba czasu?
– Nie jestem pewien, ale chyba po miesiącu zacznie się czasami uśmiechać, bo już nie
będzie taka przestraszona.
Mark w zamyśleniu pokiwał głową.
– Opowiesz mi o księciu?
– Nie, o jednym kowboju, który też pomagał ludziom.
W trakcie opowiadania Mark zasnął. Slade cicho wyszedł z pokoju i na chwilę zatrzymał
się przed drzwiami Emily. Dziecko ciągle płakało. Wzruszył ramionami i zszedł do siebie,
żeby też wreszcie wypocząć. Nie mógł jednak zasnąć. Przeszkadzały mu myśli, w których
główną rolę odgrywały Emily Lawrence oraz plącz małej. Amanda przestała płakać dopiero
przed północą, a o północy Slade nadal przewracał się z boku na bok. Z kolei zaczął myśleć o
czekającej go nazajutrz wizycie w Billings. Najpierw musi iść do budynku sądów i przejrzeć
stare akta. Może trafi tam na ślad brata bliźniaka. Nim zapadł w sen, długo jeszcze zmagał się
z własnymi myślami.
Obudził go brzęk łyżki padającej na podłogę z terakoty. Potem usłyszał wodę lejącą się
do zlewu. Jak długo mógł spać? Chyba nie dłużej niż piętnaście minut. Szybko włożył dżinsy
i flanelową koszulę i poszedł do kuchni. Emily właśnie nalewała mleko do kubka, potem
kubek wstawiła do kuchenki mikrofalowej.
– Co się stało? – spytał.
Obróciła się. Jej wzrok wyrażał zdziwienie.
– Amanda dopiero co zasnęła. Przyszłam napić się mleka.
Slade podszedł do kredensu i z aluminiowej folii odwinął drożdżowe bułeczki, które na
polecenie Emily wyjął przed kilkoma godzinami z zamrażalnika.
– Masz na nie ochotę? – spytał.
– O tak. Ale przejdźmy do saloniku. Stamtąd będę słyszała, jeśli Amanda zapłacze. Coś
mi przyszło do głowy: ponieważ jutro jedziesz do miasta, to może mi kupisz elektroniczny
sygnalizator. Daje znać, gdy dziecko się obudzi. Mam na górze folder reklamujący to
urządzenie.
– Zrób mi listę zakupów. Postaram się wszystko załatwić jak najlepiej.
Gdy zasiedli w saloniku na kanapce, Emily raz jeszcze powtórzyła:
– Chwilowo to lista twoich usług rośnie. Jak ja ci zapłacę?
– Nic mi się od ciebie nie należy. To, co robię, robię z prawdziwą przyjemnością... – I
dodał po chwili: – Sam się nie spodziewałem, że to będzie taka przyjemność.
Po takim stwierdzeniu musiała nastąpić długa cisza, podczas której oboje zastanawiali się
nad dalszym krokiem. Długo milczeli.
Ciszę przerwała Emily pytaniem:
– Nie będzie cię cały dzień? To nie zwykła ciekawość, ale...
– Tak, tak – przerwał jej. – Chcesz wiedzieć, czy przez cały dzień będziesz z dziećmi
sama. Ale nie wiem, ile czasu mi to zajmie. Nie wiem, co znajdę... Ja szukam pewnej osoby...
Nie, nie kobiety – dodał szybko, widząc jakby niepokój w jej oczach. – Szukam brata... – Czy
powiedzieć jej wszystko? Jeśli nie opowie jej o swoim życiu, to nie dowie się niczego o niej.
A bardzo chciał wiedzieć, jak to było z jej małżeństwem z owym Pete’em Lawrence’em. –
Otóż ja nie miałem normalnej rodziny jak inne dzieci... – Gdy napotkał wzrok Emily,
wzruszył ramionami, jakby chcąc podkreślić, że to wszystko razem nie ma większego
znaczenia. – Nie znam swoich rodziców. Byłem w sierocińcu...
– Jakże mi przykro...
– Nie lituj się nade mną. Byłem karmiony, ubierany, opiekowali się mną przeważnie
dobrzy ludzie. Ale sierociniec to nie rodzina.
– Byłeś tam z bratem?
– Nie wiedziałem, że mam brata. Dowiedziałem się o tym dopiero przed dwoma
miesiącami. Ten sierociniec w Tuscon, w którym byłem od pierwszych dni życia, został
obecnie zamknięty. Pracowałem na ranczu w Idaho, kiedy otrzymałem list. Oni mieli w
sierocińcu mój aktualny adres, bo ja zawsze na Boże Narodzenie wysyłałem im jakiś datek.
W tym liście, informującym mnie o likwidacji domu i rejestru akt stanu cywilnego, znalazłem
świadectwo zgonu mojej matki i dwa świadectwa urodzenia wystawione tego samego dnia.
Wreszcie się dowiedziałem, jak się nazywała. Świadectwa urodzenia były moje i mojego
brata Huntera. Jest w nich godzina naszego •urodzenia. Pięć minut różnicy między mną a nim.
Mam więc chyba brata bliźniaka... W liście była też informacja, że Hunter został adoptowany,
kiedy miał osiem miesięcy. Na odwrocie kopii aktu urodzenia Huntera była notatka, że
oryginał przesłano do Billings. I to tego” samego dnia, kiedy został wysłany list do mnie.
Dzwoniłem do likwidatora sierocińca w Tuscon po jakieś bliższe informacje, ale on nic nie
wiedział. Wszystko to działo się tak dawno.
– Więc myślisz, że twój brat mieszka w Billings albo w okolicy?
– Tak myślę i chcę pogrzebać w starych aktach urzędu stanu cywilnego. Powinny być
zgromadzone w archiwach przy sądzie. Jeśli sam się jutro czegoś nie dowiem, to może
wynajmę miejscowego detektywa.
– To może być kosztowne.
– Mam trochę oszczędności. Od kiedy opuściłem Tuscon, mając osiemnaście lat,
oszczędzałem i wydawałem bardzo mało. Człowiek wiele nie potrzebuje, wynajmując się do
pracy na farmach i ranczach.
– Nigdy nie mieszkałeś długo w jednym miejscu?
– Nie. Zatrzymywałem się tam, gdzie była praca. Przy budowach, w gospodarstwach
hodowlanych i rolnych. Na południu i północnym zachodzie. Ty nigdy nie opuszczałaś
Montany?
– Nigdy. Najdalej byłam w Helenie. Ojciec mnie tam zabrał na rodeo.
– A twój mąż?
– Też znał tylko Montanę. I nie miał żadnych... ciągot ani do podróżowania, ani do
zmiany miejsca zamieszkania. Nie lubił zmian.
Coś w tonie jej głosu zachęcało do dalszego wypytywania, ale nie chciał być natrętny.
Emily mogłaby się speszyć, widząc jego nadmierną ciekawość. Lepiej działać powoli. Pytanie
tu, pytanie tam. To stanowczo lepsza metoda.
– Jak długo chciałbyś tu zostać? – spytała ostrożnie Emily i wypiła parę łyków mleka.
– Naprawdę nie wiem. To zależy, jak mi wyjdą sprawy w Bilings... No i od tego, jak
długo będziesz mnie potrzebowała.
Ta druga ewentualność przyszła mu do głowy teraz. Sam się zdziwił, że to powiedział.
– Jeśli tu zostaniesz na dłużej, to nie będą rosły twoje oszczędności.
– Pieniądze nie są mi specjalnie potrzebne.
Slade widział, że Emily intensywnie myśli i usiłuje go rozszyfrować, bo przecież nadal
był dla niej przygodnym i przypadkowym pracownikiem najemnym. A ponadto miał
wrażenie, że ich rozmowa zaczyna toczyć się między wierszami. No i dobrze. To jest droga
do lepszego poznania. Złapał się na tym, że bardzo chce lepiej poznać Emily. Ni stąd, ni
zowąd powiedział:
– Jesteś piękną kobietą...
Zaczerwieniła się i chcąc pokryć zmieszanie, roześmiała się, mówiąc:
– Widzę, że zbyt długo pracowałeś tylko w otoczeniu mężczyzn i krów.
Też się roześmiał i dotknął dłonią jej karku, a potem wśliznął się palcami między
jedwabiste włosy. Palce zastygły w kasztanowej gęstwinie. Czekał, wiedząc, że musi dać jej
czas na podjęcie decyzji: cofnąć głowę czy akceptować dalsze zbliżenie.
Emily poczuła zamęt w głowie. Serce biło jej jak szalone. W pewnej chwili zadała sobie
pytanie, co ona tu robi, siedząc tak spokojnie obok tego mężczyzny, świadoma, co może się
stać za chwilę. Rozsądek nakazywał trzymanie się z daleka od wiecznego tułacza, ale w
niebieskich oczach Slade’a było coś, co zachęcało, aby w tym błękicie się zanurzyć i
zapomnieć o wszystkim.
Pochylił ku niej głowę, ona podniosła głowę ku niemu.
Zadygotała, nim jeszcze jego usta dotknęły jej ust. Ale tylko je musnął. Tak jak za
pierwszym razem. Nie posunął się dalej. Musnął, a potem powędrował na policzek, też
delikatnie go muskając. Pachniał przestrzenią i promieniował łagodnym ciepłem. Jego oddech
był kojący. Po tej wstępnej igraszce miłosnej powrócił do ust i tym razem złożył na nich
pocałunek namiętny, głęboki. I Emily nagle zaczęła go całować, tak jak jeszcze nigdy w życiu
nie całowała. Straciła poczucie miejsca i czasu. Wreszcie poznała prawdziwego mężczyznę!
Mężczyznę, który wiedział, czego pragnie kobieta, i był gotów jej to dać.
Nagle zastygła i oderwała usta. Przecież całuje człowieka, który wdarł się nagle w jej
życie i zamierza z niego jak najszybciej umknąć. Odepchnęła Slade’a, oburzona właściwie na
siebie, że nie potrafi racjonalnie myśleć. Rozdygotana i zła niemal wykrzyczała:
– To nonsens! To nie może się powtórzyć! Słyszysz? Nie może! Co też we mnie
wstąpiło? No i w ciebie!
– Emily... – zaczął zduszonym głosem.
– Jestem dopiero co po porodzie – przerwała mu. – Nie powinnam nawet myśleć o czymś
podobnym. Nie wolno mi... Nie wolno mi pakować się w ramiona mężczyzny... – Co ja plotę,
zadała sobie pytanie.
– Chyba nie myślisz, Emily, że zamierzałem... że chciałem czegoś więcej, niż
pocałunku... z osobą, która stała mi się... jest w moich oczach taka... taka bliska i
sympatyczna...
– Tak... nie... Nie wiem. Ja ciebie nie znam.
– Nie znasz mnie? Po tym wszystkim, co razem przeżyliśmy przez te kilkadziesiąt
godzin, ty mówisz, że mnie nie znasz? Wobec tego coś ci powiem: jestem człowiekiem
honoru. I daję ci teraz słowo, że nie zbliżę się i nie pocałuję cię, dopóki mnie o to nie
poprosisz.
Wstał, koszula mu się rozpięła i gdy Emily zobaczyła jego owłosioną klatkę piersiową i
muskularny płaski brzuch, ogarnęła ją fala pożądania. Zmieszała się nie mniej, niż zmieszany
i zagubiony był Slade. Nim zdołała zebrać myśli, by odpowiedzieć na jego ostatnią
deklarację, on odezwał się pierwszy:
– Dobranoc, Emily! Jeśli będziesz mnie potrzebowała, to uderz czymś w podłogę tak jak
tamtej nocy. – Po tych słowach wyszedł z kuchni. Po chwili Emily usłyszała trzaśniecie drzwi
jego pokoju.
Pozostała sama z chaosem w głowie, z wypitym kubkiem mleka w dłoniach i oczami
pełnymi łez.
Wpierw śnieg spadnie w piekle, nim go poproszę o pocałunek, powiedziała sobie.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Uszczelniając ościeżnicą kuchenne drzwi, Slade patrzył kątem oka na Emily, która
wsuwała do piekarnika kamionkę z czymś, co przygotowała na kolację. Boczyła się przez
minione dwa dni i trzymała jak najdalej. To było nie tylko denerwujące, ale i bardzo dla niego
niewygodne. Co dalej? Zapytywał siebie o to już przed dwoma dniami, kiedy wyprawa do
Billings nic nie przyniosła. Nie natrafił na żaden ślad brata. Upychając uszczelniacz w szpary
myślał teraz o tym, że Emily jest właściwie przeszkodą w kontynuowaniu poszukiwań jedynej
bliskiej mu osoby. Opóźniła te poszukiwania. Może tamtego wieczoru nie powinien wpaść w
złość i powiedzieć tego, co powiedział. Może nie powinien jej całować. Ale przecież ona
rozkoszowała się tym pocałunkiem nie mniej od niego. Teraz drogo go to kosztuje, gdyż
zaplątał się emocjonalnie w historię bez wyjścia. Emily nie chciała jego emocjonalnego
zaangażowania, nie chciała jego pocałunków. W każdym razie tak powiedziała.
No cóż, niech tak będzie.
Z saloniku dobiegł płacz niemowlęcia. Emily zerknęła na kuchenny zegar. Slade wiedział,
co ona teraz myśli. Ze za pięć minut będzie przejeżdżał szkolny autobus, a ona zawsze wita
Marka przy wylocie drogi z rancza.
– Idź nakarmić małą, a ja pójdę po Marka zaproponował.
– Chyba muszę tak zrobić – odparła Emily, wzdychając. – A taką miałam nadzieję, że
Amanda pośpi dłużej. Mark będzie rozczarowany...
– Poprawię mu humor. Powiem, że jutro może ze mną pojechać na sprawdzanie studni. –
Slade odłożył na stół narzędzia, wsypał do pudełka pozostałe gwoździe i włożył do puszki
resztę masy uszczelniającej. – Nie będzie tak wiało przez drzwi...
– Jakże ja ci się za to wszystko odwdzięczę, Slade.
Był już zmęczony jej pojękiwaniem na temat podziękowania i niemożności spłacenia
długu, jaki wobec niego zaciągnęła. Nic jednak nie powiedział, tylko zdawkowo się
uśmiechnął. O dziwo, uśmiechnęła się i Emily.
Gdy Mark wyskoczył z autobusu i zobaczył Slade’a, a nie matkę, nagle posmutniał.
– Gdzie mama? – spytał. – Znowu karmi bachora?
– To nie bachor, tylko twoja mała siostrzyczka, która wymaga częstego karmienia. Ciebie
też tak często mama karmiła. Ale Amanda rzeczywiście jest żarłoczna, bardzo dużo je. Czy
chciałbyś jutro pojechać ze mną, żeby sprawdzić, czy bydło ma wodę?
– Mama na pewno się nie zgodzi. Powie, że za zimno albo coś takiego.
– Już mamę pytałem. Zgodziła się.
Jednak nawet ta wiadomość nie rozchmurzyła chłopca. Szedł z ponurą miną aż do domu.
Slade zauważył, że Mark bardzo się zmienił od chwili powrotu Emily ze szpitala. Był bardziej
zamknięty, cichy i zamyślony.
– No tak, mama znowu u siebie na górze z Amandą – powiedział po wejściu do kuchni.
Slade pomyślał, że trzeba porozmawiać z Emily na temat jej syna. Będzie musiała
zmienić swoje postępowanie, jeśli nie chce mieć kłopotów z chłopcem, który czuje się przez
nią opuszczony od chwili przyjścia na świat drugiego dziecka.
Emily wkrótce zeszła na dół z Amandą i ułożyła ją w saloniku w starej kołysce. Zaczęła
wypytywać Marka o dzień spędzony w szkole, ale on nie miał ochoty na rozmowę i
odpowiadał monosylabami.
Zadumana, zabrała się do przygotowywania sałaty. Ponownie spróbowała nawiązać
kontakt z synem:
– Jutro będę piekła ciasteczka. Takie, jak lubisz. Pomożesz mi?
– Slade powiedział, że mogę z nim jechać.
– Wiem, wiem. Ale możemy piec po południu.
– Może być – odparł chłopiec, nieco się ożywiając. Jednakże podczas kolacji w dalszym
ciągu nie miał wiele do powiedzenia i wbrew zwyczajowi nie zarzucał nikogo pytaniami.
Ponieważ po kolacji Emily uparła się, że sama zmyje, Slade zaczął uczyć Marka robienia
węzłów. Sztuki tej nauczył się przy okazji pracy w różnych firmach budowlanych. Chłopiec
był pojętnym uczniem i po półgodzinie znał już z tuzin różnych sposobów wiązania linki.
Tego wieczoru Amanda szybko zasnęła, więc Emily mogła dopilnować Marka. Gdy
jednak zaczęła czytać mu przed snem jakieś opowiadanie z ilustrowanej książki, rozległ się
głośny płacz i musiała przerwać, by pobiec do córki.
Minęła godzina, nim mała zasnęła. Emily zeszła na dół do kuchni, ale po drodze usłyszała
dobiegające ją z saloniku odgłosy programu telewizyjnego. A więc Slade jeszcze nie spał.
Podeszła do drzwi i zobaczyła go w fotelu, z założonymi na piersiach rękami i z
uśmiechem na ustach. Oglądał kolejny odcinek komediowego serialu rodzinnego.
– Oboje śpią? – spytał, nie podnosząc głowy.
– Śpią. I ja idę spać. Zeszłam tylko po szklankę mleka.
– Nie odchodź. – Wyłączył telewizor. – Powinniśmy porozmawiać.
– O czym?
– O kilku sprawach... – Wyprostował się w fotelu i dłonie oparł na poręczy. – Przede
wszystkim o tamtym wieczorze.
Domyślała się, o jakim wieczorze Slade mówi. Ale kiedy tak na nią patrzył, widziała w
jego oczach wiele pytań, na które sama nie znała odpowiedzi.
– Właściwie nie ma o czym mówić – odparła.
– Jest, skoro odskakujesz ode mnie jak oparzona, ilekroć stoję bliżej niż metr.
– Wcale nie! To twoja imaginacja.
– Nie wydaje mi się, a wzrok mam sokoli. I stwierdzam fakt.
– Ja... ja tylko czuję się tak dziwnie... – Usiadła. Właściwie była zbyt zmęczona na
jakiekolwiek rozmowy. Czuła się tak, jakby nie spała od tygodnia. – Może... jestem po prostu
nie przyzwyczajona do obecności mężczyzny w domu.
– Miałaś w domu mężczyznę, swojego męża. Tego Pete’a.
– To zupełnie co innego. Ty jesteś kimś obcym...
– No, niezupełnie.
Oboje pomyśleli jednocześnie o tym samym: o tamtej nocy na szosie, w furgonetce...
– Idę spać. – Wstała.
Nim zdołała postąpić jeden krok, Slade zerwał się i chwycił ją za ramię.
W tym momencie Amanda znowu zaczęła płakać.
– Slade, puść mnie. Obiecuję, że porozmawiamy jutro. – Pobiegła w stronę schodów.
– Przyniosę ci mleko! – krzyknął za nią Slade.
Rano następnego dnia Slade i Mark wyjechali na objazd rancza, a Emily zajęła się
Amandą i tysiącem czynności domowych. Chciała mieć wolniejsze popołudnie, by móc
spędzić czas z Markiem i upiec zapowiadane od dawna ciasteczka. Jednakże po lunchu
zadzwoniła sąsiadka, Mavis O’Neill, kobieta bardzo gadatliwa, i przez pół godziny zanudzała
Emily lokalnymi plotkami, a poza tym wprosiła się z wizytą następnego dnia, w niedzielę, po
mszy. Po zakończeniu rozmowy Emily zaczęła wyjmować na stół wszystko, co było jej
potrzebne do pieczenia, kiedy nagle usłyszała płacz Amandy śpiącej w kołysce w saloniku.
Musiała zanieść ją na górę, na karmienie. Po zjedzeniu mała zaczęła marudzić i w ten sposób
minęło popołudnie. Oczywiście nic nie wyszło z danej synowi obietnicy pieczenia ciasteczek.
Niedobrze.
Mark nie powiedział ani słowa i podczas kolacji leż milczał jak zaklęty.
– Chcesz piec ze mną ciasteczka po kolacji? – spytała Emily.
– Nie – odparł krótko Mark. – Slade obiecał mi pokazać sztuczki z kartami. – To może
jutro? – Słyszałem, że jutro przychodzą państwo O’Neill. Kiedy wieczorem kładła Marka
spać, chłopiec ani razu nie spojrzał jej w oczy. – Słuchaj, Mark, przed urodzeniem Amandy
rozmawialiśmy wiele razy o tym, że będziesz miał braciszka albo siostrzyczkę. I ogromnie się
cieszyłeś. Już niedługo nie będę musiała przebywać tak długo przy Amandzie. Każdą wolną
chwilę będę z tobą.
– Nie martw się, mamo. Mam teraz Slade’a.
– Kiedy ja nie wiem... – Zasępiła się. – Ja nie wiem, jak długo jeszcze Slade u nas
zostanie. On tu jest tylko przejazdem.
– On na pewno zostanie, jeśli go poprosimy.
– Ma sprawy do załatwienia w Billings, szuka brata. Jak go znajdzie, to pojedzie do
niego. – Pochyliła się nad chłopcem, uściskała go. – Spij, synku. I nie martw się. Zawsze
będziemy razem. Do czasu, aż dorośniesz. – Mark nic nie odpowiedział. – Dobranoc, synku.
– Dobranoc – bąknął i odwrócił głowę.
Emily westchnęła i poszła do łazienki. Wzięła prysznic i kiedy spojrzała na zegarek,
stwierdziła, że już czas nakarmić Amandę. Boże, czy ona da sobie z tym wszystkim radę? Po
karmieniu mała od razu zasnęła. Emily usiadła w bujanym fotelu i rozmyślała o swoim losie,
o ostatnich dniach i o tych, które ją czekają. W trakcie tych rozważań usłyszała mocne
pukanie do drzwi. Ledwo zdążyła się okryć, drzwi otworzyły się i w progu stanął Slade.
– Emily, musimy porozmawiać. Sprawa staje się pilna. Przed chwilą zszedł na dół Mark.
Nie mógł zasnąć i przyszedł do mnie z różnymi pytaniami. Ty z pewnością dobrze opiekujesz
się Amandą, ale powinnaś się zastanowić, czy nie zaniedbujesz Marka. Chciał przede
wszystkim wiedzieć, jak długo jeszcze zostanę na ranczu. Kiedy mu odpowiedziałem, że nie
wiem, uciekł na górę. Poszedłem za nim, ale on nie chce odezwać się do mnie.
Do oczu Emily napłynęły łzy. Czuła się naprawdę zagubiona. Nie powinna milczeć,
powinna wszystko z siebie wyrzucić. Ale czy ma odwagę, aby przyznać się, że już nie daje
rady? Ranczo, potrzeba odzyskania sił po porodzie, troska o noworodka, zadośćuczynienie
Markowi, który czuje się porzucony przez matkę, widok pożądania w oczach Slade’a, no i jej
pogłębiające się przywiązanie do obcego mężczyzny...
Dostrzegłszy łzy, Slade przykucnął przed Emily.
– Emily, nie miałem zamiaru sprawić ci przykrości... Połóż się i odpocznij. Jeśli nie
będziesz mogła zasnąć, to zawołaj mnie bez względu na porę. Porozmawiamy. Szczerze,
otwarcie. Wszystko sobie wyjaśnimy, przedstawimy swoje plany...
– Dobrze, ale na chwilę zostaw mnie samą. Chcę pomyśleć. Ja też doszłam do wniosku,
że powinniśmy porozmawiać, i to jeszcze dziś.
Skinął głową, wstał i wyszedł.
Po niespełna godzinie Emily zeszła na dół, zostawiając drzwi do sypialni uchylone.
Slade’a zastała w kuchni, (idy ją zobaczył, wstawił do kuchenki mikrofalowej kubek z
mlekiem.
– Tak sobie pomyślałem, że będziesz chciała napić się mleka teraz, skoro przedtem go nie
wzięłaś.
Jego nieustanna troska i dobroć spowodowały, że znowu zwilgotniały jej oczy. A
jednocześnie zrodziło się nowe pragnienie. By ten mężczyzna nie zniknął z jej życia...
– Chodźmy do saloniku – zaproponowała, biorąc z rąk Slade’a ciepły już kubek.
Oboje usiedli w przeciwległych kątach kanapki, twarzami do siebie. Slade bacznie
przyglądał się Emily. Miała spuszczone oczy i małymi łyczkami popijała mleko. Rozmowę
zaczął Slade:
– Przepraszam, jeśli na górze zbyt ostro się odezwałem. .. Sprawa jest ważna. Musisz
skończyć z tym zamykaniem się przed wszystkimi. Uciekasz do sypialni i istnieje dla ciebie
tylko Amanda. Wstydzisz się tego, że karmisz? W miastach matki karmią dzieci piersią na
ławkach w parku. Mark to widzi i uważa, że go porzuciłaś dla Amandy. Karm ją przy nim.
Uczyń z niego uczestnika życia rodzinnego. On sądzi, że przestał się liczyć...
– Nie zdawałam sobie sprawy, jak trudno mieć dwoje małych dzieci. A byłam taka
szczęśliwa, kiedy się dowiedziałam, że jestem w ciąży. Byłam szczęśliwa, choć już wtedy nie
miałam męża.
– A teraz draga sprawa, Emily. Zatrzaskujesz mi drzwi przed nosem, zamykasz się przede
mną. Dosłownie i w przenośni. A co takiego by się stało, gdybym zobaczył, że karmisz
piersią?
Emily była zmieszana i nie wiedziała, co odpowiedzieć. Podniosła tylko głowę i po raz
pierwszy od rozpoczęcia rozmowy spojrzała mu w oczy. Zobaczyła w nich tęsknotę i
pożądanie. Tęsknotę za czymś, czego Slade łaknął. Zarumieniła się.
I tak oto powstał problem. Polega! on na tym, że nie wiedziała, co zrobić, ponieważ nie
wiedziała, czego sama chce.
– To jest sprawa prywatności, Slade... – wybąkała wreszcie.
– Gdybym ja był kobietą... – zaczął.
– Ale nie jesteś. I nie jesteś członkiem rodziny.
– Wcześniej czy później będziesz musiała wyjechać gdzieś na kilka godzin z Amandą. I
przyjdzie czas karmienia. Co wtedy zrobisz? – zapytał surowym tonem, bo dotknęła go
bardzo uwaga, że nie jest członkiem rodziny. Oczywiście, że nie jest, ale w sytuacji, kiedy to
on odbierał poród?
– Nie przesadzajmy, nawet w mieście nietrudno ukryć się przed ludźmi.
– Jeszcze raz cię ostrzegam, że ukrywając się przed Markiem, wpadniesz w poważne
tarapaty. On się od ciebie zupełnie odsunie. No, ale cóż, to jest twój dom, twoja rodzina.
Zrobisz, co będziesz chciała. – Westchnął i skrzyżował ręce na piersiach, jakby tym chciał jej
dać do zrozumienia, że cała sprawa przestaje go obchodzić. Raz na zawsze.
– Ja bardzo cenię twoje rady i twoją pomoc, ale...
– Wiem, wiem. Jest ci tylko trudno przyjmować jedno i drugie. Rad w ogóle nie
przyjmujesz, a za pomoc zbyt często dziękujesz. – Mówił teraz zupełnie innym tonem. –
Jesteś silną kobietą, Emily, ale nawet najsilniejszy człowiek może się załamać pod ciężarem
obowiązków...
– Więc co mam robić?
– Ulżyć sobie. Na przykład nie gotować pracochłonnych zup i dań, ale czasowo korzystać
z puszek.
– To dużo więcej kosztuje.
– Zafunduję ci zupy w puszkach na najbliższe dwa tygodnie.
– Właśnie tego nie chcę. – Już miała kłopot ze zwrotem pieniędzy za kupione przez
Slade’a urządzenie sygnalizacyjne dla Amandy.
– Jesteś najbardziej upartą kobietą jaką znam! – oświadczył zdesperowany.
Siedzieli i patrzyli na siebie.
Slade stwierdził, że oczy Emily są urzekające. Kiedy się ku niej pochylił, jeszcze nie
wiedział dobrze, w jakim to robi celu. Wyciągnął dłoń i palcami pogładził jej policzek. I tylko
tyle. Powrócił do poprzedniej pozycji i ponownie krzyżując ręce, powiedział:
– Nie zapominam raz danego słowa. Gdybyś chciała, żebym cię pocałował, to mnie o to
poproś.
Emily zaczerwieniła się po korzonki włosów.
– A jeśli idzie o Marka... – zaczął raz jeszcze Slade.
– Jeśli idzie o Marka, to jutro z nim porozmawiam. Myślę, że dojdziemy jakoś do
porozumienia.
– Pokazanie mu, że go kochasz, byłoby lepsze niż rozmowa.
– Pomyślę o tym. Dobranoc.
Wstała i ruszyła w kierunku schodów. Nie obejrzała się z obawy, że jeśli to zrobi, nie
wiadomo, co może się jeszcze stać tego wieczoru.
Następnego ranka Slade wcześnie wyszedł, by nakarmić zwierzęta i oczyścić stajnię. Gdy
wrócił do kuchni, zastał już śniadanie na stole i Emily krzątającą się przy jakichś
tajemniczych czynnościach. Podejrzewał, że ta uwidaczniająca się energia to nie tyle rezultat
dobrze przespanej nocy, co determinacja, by jednak podołać wszystkim obowiązkom. No
dobrze, ale on tu jest i wiele rzeczy za nią robi. Co będzie, gdy opuści ranczo?
– Za kilka dni Święto Dziękczynienia – przypomniała nagłe Emily, uprzednio
powitawszy Slade’a tylko skinieniem głowy. – Chyba powinnam pomyśleć o indyku.
– Przecież to okropny kłopot – odparł. – Czy warto zawracać sobie głowę?
– Warto. To jest najważniejsze święto rodzinne. Slade wzruszył ramionami. Dla niego
rodzinne święta nie miały najmniejszego znaczenia, gdyż nie miał rodziny. I takie dni
świąteczne były jeszcze bardziej przykre od innych, bo uświadamiał sobie, że jest na świecie
sam jak palec. Nagle zdał sobie sprawę, że zupełnie zapomniał o bracie i o postanowieniu, że
ponieważ nie znalazł żadnych jego śladów w aktach urzędu stanu cywilnego w Billings, da
kilka ogłoszeń do prasy. Tamtego dnia biuro ogłoszeń było już zamknięte. Powinien jak
najszybciej znowu pojechać do Billings.
– Zrób listę zakupów. Pojadę z Markiem do miasta i wszystko załatwię. – W tym
momencie Mark wbiegł do kuchni. – I zgadzamy się na indyka, pod warunkiem, że będziemy
ci we wszystkim pomagać. Prawda, Mark?
– Ja mogę drobić chleb do nadzienia – zaproponował ochoczo chłopiec, ale posmutniał,
gdy z saloniku dobiegł płacz Amandy.
Spojrzenia Emily i Slade’a spotkały się nad głową Marka. Po raz pierwszy pojawił się w
nich ślad jakiegoś tajemnego porozumienia.
Nieco później tego samego dnia Slade zobaczył podjeżdżającą pod dom nowiutką
półciężarówkę. Od srebrnego lakieru odbijały się oślepiające promyki zimowego słońca. To
pewno ta O’Neill, z którą Emily rozmawiała przez telefon i która wprosiła się z wizytą po
mszy. Slade miał zamiar zignorować gościa i pozostać w stajni, by dokończyć pracę, ale
zmienił zamiar, gdy zobaczył, że za kierownicą siedzi mężczyzna w stetsonie i w eleganckiej
skórzanej kurtce z frędzlami. Mężczyzna był mniej więcej w wieku Slade’a. Wysiadł
pierwszy, a następnie pomógł wysiąść starszej parze. Pewno ich syn. Slade podrzucił świeżą
słomę do ostatnich boksów i poszedł do domu.
Wszyscy, z wyjątkiem Marka, byli w saloniku. Starsza pani o krótko przystrzyżonych
kręconych włosach trzymała w ramionach Amandę. Starszy pan siedział obok żony i
uśmiechał się do dziecka. Ale uwagę Slade’a zwrócił młodszy mężczyzna. Chyba siedział
zbyt blisko Emily. Stanowczo za blisko i widać było, że świadomie dotyka jej ramienia, na co
Emily wcale nie reaguje. A ponadto wpatrywał się w nią z widocznym zachwytem. Owszem,
uroda Emily była zachwycająca, ale... Sytuacja nie podobała się Slade’owi. Odchrząknął, by
obwieścić swoje wejście, i wtedy wszystkie oczy zwróciły się na niego, Emily zaś lekko się
zaczerwieniła. Na chwilę ich spojrzenia się skrzyżowały.
– Slade, to są państwo O’Neill, Mavis i Rob, oraz ich syn, Dallas. Przedstawiam państwu
Slade’a Coleburna, który jest... Zaangażowałam go do pomocy – wyjaśniła.
Emily wyglądała uroczo w czarnej spódnicy zapinanej z przodu i w czerwonym
puszystym swetrze.
– Szkoda, że mama nie powiedziała ci, że przyjeżdżam przed Świętem Dziękczynienia.
Mógłbym ci we wszystkim pomóc... Nie musiałabyś nikogo zatrudniać – odezwał się Dallas.
Slade zazgrzytał zębami, ale szybko opanował wściekłość i rosnącą nagle zazdrość. Z
miłym uśmiechem oświadczył, że bardzo mu przyjemnie poznać przyjaciół Emily. Spojrzał
przy tym na nią wzrokiem, który dopowiedział całą resztę.
– A nam miło poznać pana – odparł Dallas. – Skąd pan przyjechał?
– Z Idaho. Pracowałem na ranczu, jeśli to pana interesuje. – Slade doskonale wiedział, o
co Dallasowi chodzi. – Proszę się nie obawiać, Emily sprawdziła moje referencje.
Pragnąc rozładować rosnące między mężczyznami na pięcie, Emily zaproponowała
wszystkim kawę. Wsiała i poszła do kuchni.
W czasie jej nieobecności rozmowa się nie kleiła, do momentu kiedy mężczyźni nie
przeszli na tematy ranczerskie. Slade dowiedział się, że Dallas kończy właśnie studia
weterynaryjne na uniwersytecie Illinois i ma otrzymać dyplom pod koniec lipca. Wtedy też
zamierza wrócić na ranczo ojca, powiększyć pogłowie bydła oraz zająć się ujeżdżaniem koni.
Kończąc ustawianie filiżanek na tacy, Emily słyszała strzępy rozmów prowadzonych w
saloniku i wyrzucała sobie sposób, w jaki przedstawiła Slade’a gościom. Ale co mogła innego
powiedzieć? Że czuje więcej niż sympatię do człowieka, który przed kilkoma dniami zapukał
do jej drzwi?
Już była gotowa wziąć tacę i wrócić do saloniku, kiedy nagle weszła Mavis, by
powiedzieć, że Amanda zasnęła i została ułożona w kołysce. Następnie zadała pytanie, które
ujawniło właściwy cel jej przyjścia do kuchni:
– Od jak dawna masz tutaj tego Coleburna? Nazywa się Coleburn; prawda?
– Tak, Slade Coleburn. Jest tu od tygodnia. Zabrakło mu benzyny, była śnieżyca, zapukał
do mojego domu, prosząc o pomoc i pozwoliłam mu przenocować w stajni... No, a potem... Ja
miałam kłopoty z przedwczesnym porodem. I on odebrał dziecko... Bardzo wiele mu
zawdzięczam.
Emily była pewna, że wcześniej czy później ciekawska Mavis zada jej to pytanie i
postanowiła odpowiedzieć szczerze. Może nie powinna, ale tak zrobiła.
– I jak długo on zamierza tu zostać?
– Tego nie wiem ani ja, ani on. On przyjechał w te strony, żeby odszukać krewnego. –
Nie uważała za potrzebne wdawać się w szczegóły.
– Zdajesz sobie sprawę, Emily, że ludzie zaczną gadać. Pete nie żyje od niespełna roku...
– Nic mnie nie obchodzą ludzie. Nie obchodziły mnie ludzkie plotki za życia Pete’a, nie
obchodzą i teraz. Slade to dobry człowiek. Nie wiem, co bym bez niego zrobiła tamtego
wieczora, kiedy przyszedł czas...
– Przecież wiesz, że zawsze możesz liczyć na mnie.
– Wiem, wiele razy to mówiłaś i jestem ci wdzięczna. Ale wiesz również, że ja
nienawidzę kogoś o cokolwiek prosić. Slade otrzymuje ode mnie dach nad głową i wikt i robi
to wszystko, czego ja w tych dniach nie byłabym zdolna zrobić sama.
– Śpi nadal w stajni?
– Oddałam mu dawny pokój taty. I wszystko jest, jak być powinno, Mavis. Nie miej
żadnych obaw, jeśli idzie o moją cnotę.
W rozmowach z Mavis Emiiy nigdy nie owijała spraw w bawełnę. Jakiś chochlik
podszeptywał jej, żeby przyznać się do pocałunku, ale się powstrzymała.
– Ja nie będę plotkowała na twój temat, ale inni będą – ostrzegła Mavis i westchnęła. –
Ale ty zawsze wiedziałaś, czego chcesz, i zawsze to robiłaś...
– Idziemy! – zakomenderowała Emily i wzięła ze stołu tacę. – Panowie czekają. Weź,
proszę, talerz z biszkoptami, Mavis.
Wchodząc do saloniku, Emily niemal natychmiast zorientowała się, że między młodszymi
panami panuje napięcie, co z zainteresowaniem obserwuje Rob O’Neill.
Slade zwrócił się do Emily:
– Pan Dallas O’Neill wspomniał, że już reperował ogrodzenia na twoim ranczu i gotów
jest robić to w przyszłości. Chwilowo jednak nie widzę potrzeby go trudzić. Póki tu jestem,
mogę to sam zrobić.
Emily zdawała sobie sprawę, że między obu mężczyznami toczy się bój i że tę sytuację
tylko ona może rozładować. Najpierw jednak zwróciła się do ojca Dallasa:
– Bardzo ci jestem wdzięczna, Rob, za pomoc, jakiej mi udzielałeś podczas mojej ciąży.
– A my delektowaliśmy się twoimi wypiekami. Chlebem, bułeczkami i ciastami. Jesteś
mistrzynią. Powinnaś otworzyć piekarnię.
Wszyscy się roześmieli. Podając Dallasowi kawę, Emily powiedziała:
– Tobie też dziękuję za pomoc. A w przyszłości, kiedy Slade mnie porzuci, zwrócę się na
pewno do ciebie.
Slade zastrzygł uszami. Co to miało znaczyć: „kiedy Slade mnie porzuci”?
– Trzymam cię za słowo – odparł Dallas.
W saloniku zapanowała cisza, do chwili kiedy przerwał ją Slade, wstając:
– Bardzo było mi miło państwa poznać i porozmawiać, ale muszę zmykać. Czeka na mnie
robota w stajni. – Okrasił te słowa kwaśnym uśmiechem.
– Nie wypiłeś swojej kawy, Slade. Wleję ją do termosu. Chodź ze mną do kuchni.
W kuchni, przelewając kawę do tego samego termosu, który mu ofiarowała pierwszego
wieczoru, spytała:
– Coś nie tak, Slade? Jesteś w okropnym humorze.
– Ależ skąd. Chciałbym tylko wiedzieć, kim jest dla ciebie pan Dallas O’Neill i od jak
dawna to trwa?
ROZDZIAŁ PIĄTY
Pytanie Slade’a zaszokowało Emily. Czuła się nie tylko głęboko urażona, ale i obrażona.
– Co to ma znaczyć „od jak dawna to trwa”? Niby co trwa? O co ty mnie oskarżasz?
– Nigdy nie mówisz o swoim mężu. Nie masz w domu nawet jego fotografii, a z tym
facetem wydajesz się być... bardzo blisko. A jak on na ciebie patrzy!
– Zwyczajnie patrzy. Znamy się od dziecka. W tym sensie jest mi bardzo bliski.
Oboje mówili półgłosem, zerkając nieustannie w kierunku saloniku. Emily podała
Slade’owi termos. Właściwie wcisnęła mu go do ręki, bo sam nie kwapił się, żeby go wziąć.
– A jeśli idzie o mojego męża – kontynuowała – to nie twoja sprawa. Dallas to też nie
twoja sprawa.
Slade nie ustępował:
– Czy ty i Dallas byliście... czy emocjonalnie coś was łączy?
– Dallas i ja jesteśmy przyjaciółmi. Od zawsze. I tak chyba pozostanie. Skończmy tę
rozmowę. Muszę wracać do gości. – Odwróciła się, by odejść.
Slade rzucił za nią jeszcze jedno pytanie:
– Czy twoje małżeństwo było bardzo nieszczęśliwe?
Odwróciła się.
– Jeśli będziesz się tak zachowywał, Slade, to mogę dojść do wniosku, że dam sobie radę
bez ciebie. – Po tych słowach wyszła z kuchni.
Zobaczyła go dopiero podczas kolacji. Wszedł do kuchni i obwieścił, że przede
wszystkim musi wziąć prysznic. Spojrzenie miał ponure i uśmiech wymuszony.
– Rysowałem z mamą zwierzątka. Chcesz zobaczyć? – zapytał Mark.
– Chętnie, ale po kolacji. Wezmę prysznic i potem tu przyjdę.
Emily bardzo przeżywała wydarzenia minionych kilku godzin. Podczas wizyty O’Neillów
przez cały czas myślała o swoim gościu, którego nietaktownie przedstawiła jako wynajętą siłę
roboczą. Teraz myślała znowu o rozmowie, jaką mieli podczas przelewania kawy do termosu.
Slade szybko wrócił do kuchni. Usiadł i zabrał się do jedzenia. Przez cały czas kolacji
milczał. Ciszy nie przerwała też Emily, do głębi oburzona tym, że Slade, pytając ojej stosunki
z Dallasem, oskarżył ją właściwie o małżeńską zdradę. Za kogo on ją uważa?
Po sprzątnięciu po kolacji Slade oświadczył, że idzie do swego pokoju, bo musi coś
przeczytać. Emily zrozumiała to jako karę za to, że nie chciała mu nic powiedzieć o swoim
małżeństwie. Przyjęła oświadczenie Slade’a w milczeniu i gdy wyszedł, zabrała się wraz z
Markiem do pieczenia ciasteczek.
Później, kiedy szykowała się do karmienia Amandy, Mark zapytał ją, czy może zejść,
żeby powiedzieć dobranoc Slade’owi.
– Lepiej mu dziś nie przeszkadzaj, synku. Położę cię, otulę i poczytam, gdy tylko skończę
karmienie twojej siostrzyczki.
Tym razem Amanda usnęła zaraz po karmieniu. Dzięki temu Emily miała więcej czasu
dla Marka. Przeczytała mu długie opowiadanie, wysłuchała jego modlitwy, ucałowała i otuliła
kołdrą.
– Dlaczego jesteś zła na Slade’a, mamo? – spytał niespodziewanie Mark z buzią w
poduszce.
– Byłam zła, ale już nie jestem – odpowiedziała szczerze. Nigdy synowi nie kłamała. –
Slade powiedział coś, co mi się bardzo nie podobało. Ale wszystko jest już w porządku. –
Jednakże nie była wcale pewna, że tak jest.
– Ja bym nie chciał, żeby on teraz wyjechał, mamo...
– Ja wiem, że nie chcesz. Postaram się przekonać go, żeby został choć do Święta
Dziękczynienia.
– Tak krótko? Ja chcę, żeby został dłużej.
– Zobaczymy. Spij, synku.
– Dobranoc, mamo. Niech Slade zostanie z nami... Wyszła z pokoju małego i stojąc przy
schodach na dół, długo się wahała. Ojciec kiedyś jej powiedział, że zawsze będzie dobrze
spała, jeśli rozliczy dzień... Rozliczyć dzień, który właśnie mijał, oznaczało w tym przypadku
wyjaśnić wszystko między nią a Slade’em. Ale jak?
Emily nigdy nie cofała się przed trudnymi zadaniami. Z dumnie podniesioną głową zeszła
na dół, stanęła pod drzwiami pokoju Slade’a i leciutko zapukała.
Slade bardzo szybko otworzył. Był nadal we flanelowej koszuli w szkocką kratkę i w
dżinsach. I wydawał się pełen wigoru. A poza tym... emanował męskością.
– Powinniśmy porozmawiać – rzuciła prosto z mostu Emily.
– Chciałem przecież, ale ty nie chciałaś.
– Nie po to zapukałam, żeby toczyć nieistotne spory o to, co kto powiedział i kiedy.
– Poważnym rozmowom zawsze towarzyszą drobne spory. Czasami są one bardzo trudne
i wymagają kompromisów.
– Zapukałam i chcę rozmawiać, ponieważ chciałabym wiedzieć, co takiego kiedykolwiek
powiedziałam lub zrobiłam, co dawałoby ci prawo do sugerowania, że byłam niewierną żoną.
– A byłaś?
– Nie! – krzyknęła na cały głos, a wraz z tym krótkim krzykiem ulotniły się wszystkie
dobre intencje, jakie miała, by naprawić stosunki ze Slade’em.
Zasłoniła dłonią usta, ponieważ przestraszyła się, że mogła obudzić Amandę. Do oczu
napłynęły jej łzy. Obróciła się na pięcie i wybiegła do przedpokoju.
Slade dogonił ją po paru krokach, chwycił mocno za ramię i bezwolną zaprowadził z
powrotem do pokoju.
– Nie chcę tu zostać z tobą – oświadczyła, wyswobadzając się z kleszczy jego uścisku. –
To by dowodziło, że masz rację, źle o mnie myśląc.
– Emily, obawiam się, że nie masz pojęcia, co ja o tobie myślę. – Coś w spojrzeniu
Slade’a kazało jej wstrzymać oddech.
Nie uświadamiała sobie, czy to ona postąpiła krok, czy on, w każdym razie zupełnie
niespodziewanie znaleźli się bardzo blisko siebie.
– Nie znam się na małżeństwach, ale wiem, że nie zawsze są udane, bywają też bardzo złe
– powiedział Slade. – I wiem, bo mam oczy, że Dallas chciałby być czymś więcej niż kolegą
przyjacielem.
– Od dwóch lat spotykam się z Dallasem tylko podczas wielkich świąt, więc nie wiem,
jak...
– Czasami takie wielkie święta zupełnie wystarczą. I kilka dni wystarczy, kiedy
mężczyzna wie, czego chce.
– Dallas wcale mnie nie chce. I ja jego nie chcę... W tym sensie, o jakim ty mówisz.
– Przyznaję, że byłem zazdrosny. Ty mi zaraz powiesz, że nie miałem prawa być
zazdrosny, bo niby z jakiej racji... Najemna siła robocza zazdrosna o chlebodawczynię!
Byłem zazdrosny jak diabli, bo zauważyłem, że nie odsuwasz się od niego tak jak ode mnie.
– Nie odsuwam się od ciebie – powiedziała półgłosem. – Masz najlepszy dowód teraz. I
powiem ci jeszcze jedno: przy Dallasie czuję się swobodnie, a przy tobie... Doznaję emocji,
jakich nie powinnam doznawać. Mówię to szczerze i otwarcie. Dopiero co urodziłam dziecko,
jestem wdową od kilku miesięcy...
Palce prawej dłoni zatopił w jej włosach.
– Jesteś przede wszystkim kobietą, a ja jestem mężczyzną. Doznałem przedziwnych
emocji już wtedy, kiedy cię zobaczyłem po raz pierwszy... I wtedy też powiedziałem sobie, że
nie powinienem...
– Ponieważ byłam w ciąży.
– Ale teraz nie jesteś. I nic się nie zmieniło, jeśli idzie o moje uczucia. Owszem, zmieniło
się. Są dużo mocniejsze. I nie chciałbym, by były jednostronne. Mam nadzieję, że nie są.
– Nie – wyznała szeptem.
Słyszał dobrze, co powiedziała. Ale nie przygarnął jej, nie zaczął całować, nawet nie
objął jej ramieniem. Stał, jak stał, pomny danego słowa, że nie pocałuje jej bez wyraźnej
zachęty z jej strony. Emily milczała.
– Czy chcesz, abym opuścił ranczo? – spytał po chwili.
– Nie. Obiecałam Markowi, że poproszę cię o pozostanie co najmniej do Święta
Dziękczynienia. On chce, byś został dłużej, do Bożego Narodzenia.
– A czego ty chcesz?
– Żebyś został. Kropka.
– Dobrze. Chwilowo podpisuję kontrakt do Bożego Narodzenia. Może do tego czasu
oswoimy się... – Cofnął się kilka kroków. Emily była mu za to bardzo wdzięczna. – Do
spotkania przy śniadaniu. Dobranoc!
– Dobranoc! – Emily wyszła od Slade’a z uczuciem wielkiej ulgi. Spadł jej kamień z
serca, a jego miejsce zajął dobry humor i lekka jak zefirek nadzieja, że oto w jej życiu rodzi
się coś nowego.
Po uroczystym obiedzie w dniu Święta Dziękczynienia Emily, Siade i Maik przeszli do
saloniku, gdzie w starej kołysce Amanda smacznie spała od kilku godzin, dzięki czemu
wszyscy mogli długo siedzieć przy stole. Emily usiadła wygodnie w fotelu i westchnęła.
– Kiedyż ja odpocznę? Jutro znowu czeka mnie pieczenie, pieczenie, pieczenie... Muszę
upiec górę pasztecików na sobotni kiermasz. Są ochotnicy do pomocy?
– Ja ci pomogę, mamo – zgłosił się Mark bez większego entuzjazmu.
– Jaki znowu kiermasz? – spytał Slade.
– W pierwszą sobotę po Święcie Dziękczynienia nasza parafia organizuje kiermasz
wypieków. Dochód na zbożny bożonarodzeniowy cel. Ja zwyczajowo piekę dziesięć dużych
pierogów albo pół setki mniejszych pasztecików.
– Chyba żartujesz? – odezwał się Slade.
– Taka to już tradycja. Każde ranczo dostarcza przydzielony mu gatunek wypieku. Przy
waszej pomocy powinnam dać radę. Surowce mam. Byle mi Amanda zanadto nie
przeszkadzała. ..
– Jeśli masz wałek do ciasta, to ja mogę wałkować, ale na tym się zaczyna i kończy moja
wiedza w dziedzinie wypieków – poinformował Slade.
– Jeśli zostaniesz do Bożego Narodzenia, to ja i Mark wiele cię nauczymy. Pieczenia i
kilku lokalnych tradycji.
– Przecież powiedziałem, że zostanę – obruszył się Slade. – Nigdy nie cofam danego
słowa, czy chodzi o zostawanie, czy całowanie...
– Jakie znowu całowanie? – zainteresował się Mark.
– To był taki żarcik – wyjaśniła mu matka.
Slade siedział w swoim pokoju i pisał listy. Postanowił umieścić kilka dodatkowych
ogłoszeń w gazetach stanu Kolorado i tych ogólnokrajowych, których w tym stanie najwięcej
sprzedawano. Nie wolno mu zlekceważyć żadnego śladu. A pewien ślad miał. Kiedy
odwiedził w Billmgs dom pod adresem, który znalazł na odwrocie kopii aktu urodzenia
swego brata, z uwagą, że właśnie tam wysłano oryginał, zastał już nowych właścicieli. Oni
nic nie wiedzieli o swoich poprzednikach, gdyż dom nabyli przez pośrednika. Ktoś im jednak
mówił, że poprzedni właściciele wyjechali do Kolorado. Dlatego właśnie Slade
przygotowywał drugą serię ogłoszeń.
Skończył ostatni list, dołączył do niego czek, włożył do koperty i zakleił ją. Wstał,
przeciągnął się i poszedł do saloniku, gdzie Emily baraszkowała z rozbrykaną Amandą, a
Mark przyglądał się temu w głębokiej zadumie, jakby nie był pewien, czy aprobować
podobne igraszki i do nich się przyłączyć, czy też ustosunkować się negatywnie.
Ponieważ nadeszła już pora, kiedy Mark powinien iść spać, Slade zaproponował, że
pobawi się z Amandą, by Emily mogła położyć chłopca.
– Ale przecież ty nigdy nie miałeś jej nawet na rękach. I obawiam się, że Amanda zaraz
zacznie płakać...
– Będę bardzo ostrożny, poza tym mam swoje męskie metody. A Amanda jest kobietą, no
nie? Zresztą trzymanie niemowlaka, nawet rozwrzeszczanego, jest chyba łatwiejsze niż
wywijającego się prosiaka. Z prosiakami mam wielkie doświadczenie.
Emily wybuchnęła śmiechem.
– Z pewnością masz rację, ale pamiętaj, że żaden prosiak nie może konkurować z
Amandą, jeśli chodzi o siłę głosu. No dobrze, bierz ją... – Delikatnie umieściła dziecko w jego
ramionach. – I na miłość boską, uważaj...!
– Slade da sobie radę, mamo. Nic się nie bój. On wszystko potrafi...
– Przesadziłeś, partnerze – odparł Slade.
Amanda obudziła się i najwidoczniej poczuła, że to nie matka trzymają w ramionach,
gdyż zaczęła najpierw płaczliwie pomrukiwać, a potem po prostu płakać. Slade ujął ją pod
brodę i bardzo poważnie zaczął tłumaczyć:
– No dobrze, młoda damo, wystarczy, zrozumiałem, że jesteś niezadowolona. Ale coś ci
powiem: będziemy spacerować, będziemy rozmawiać o ważnych sprawach, będziemy się
kołysać, dopóki mama nie wróci. I obiecuję, że cię nie ugryzę i nie upuszczę...
I nastąpił cud. Niemowlę bystro spojrzało na Slade’a i nagle umilkło.
– Nie wierzę własnym oczom – powiedziała Emily. – Ty swoim głosem oczarowujesz
kobiety.
– Wobec tego będę musiał cały czas mówić. Nie tylko do Amandy, ale i do ciebie.
Emily znowu się roześmiała i poszła za Markiem na górę. Pozostawiony sam sobie Slade
chodził z Amandą po pokoju, opowiadając jej o minionym dniu pracy. Nie miał zamiaru
naśladować matek, które do niemowląt stroją miny i mizdrzą się. Jego zdaniem to czysta
strata czasu. Dzieci tego nie rozumieją. Po dłuższym spacerze podszedł do okna i pokazał
Amandzie księżyc oraz omówił wszystkie kwadry. Skończywszy z księżycem, zajął się
gwiazdami. Emily zastała go przy opisywaniu Wielkiej Niedźwiedzicy.
– Nie wiedziałam, że jesteś przewodnikiem po gwiazdozbiorach – zauważyła.
– To za dużo powiedziane. Ale jeszcze w sierocińcu wpadła mi do rąk książka o
gwiazdach, Księżycu i Słońcu. Zafascynowały mnie fotografie, a potem zacząłem ją czytać i
przeczytałem od deski do deski. Tak się to zaczęło.
Później łapałem każdą książkę o gwiazdach. Fascynująca lektura. Spójrz na te gwiazdy...
Długo stali w milczeniu przy oknie, patrząc w granatowe niebo upstrzone iskierkami.
Amanda w ramionach Siadem ani pisnęła, choć nie spała.
– Zabiorę teraz małą na górę – odezwała się wreszcie Emily.
– Przynieść ci szklankę ciepłego mleka? – spytał.
– Oczywiście. Znasz już moje obyczaje. A przy okazji skończ szarlotkę. W lodówce jest
jeszcze kilka kawałków. Albo wiesz co, położę Amandę i jeśli ona szybko zaśnie, to przyjdę
na dół. Możemy posiedzieć sobie w saloniku...
Ta propozycja poruszyła Slade’a. Zaczynał się nowy etap w ich stosunkach.
Gdy po kilkunastu minutach Emily zeszła na dół, zastała Slade’ a na kanapie w saloniku.
Na niskim stole przed nim stały dwa kubki. Jeden z kawą dla niego, drugi z dość jeszcze
ciepłym mlekiem dla niej. Emily zajęła miejsce obok Slade’a. Blisko, bliżej niż kiedykolwiek
przedtem.
– O czym myślisz? – spytał.
– O tym, że to był dla mnie specjalny dzień...
– Dla nas obojga był specjalny – poprawił. – Myślę, że ty i ja nie tylko porozumieliśmy
się, ale wiele sobie uświadomiliśmy... Już chyba nie traktujesz mnie jak obcego intruza?
– Nie. Ale szczerze się przyznam, że nie wiem, czego pragnę – odparła enigmatycznie. –
W ciągu roku moje życie radykalnie się zmieniło.
– A ja sądzę, że w głębi duszy wiesz doskonale, czego chcesz.
– To są raczej marzenia. Czy i ty czasami nie marzysz?
– Nad marzenia przedkładam rzeczywistość. Chwytam w garść to, co mogę pochwycić. A
nie ułudę.
– A ja... – urwała. – Czy chciałbyś... – Głos jej zawisł. Slade milczał. Wreszcie Emily
wykrztusiła: – Pocałuj mnie.
W ułamku sekundy znalazła się w ramionach Slade’a.
Był to chyba najwspanialszy i najdłuższy pocałunek w jej życiu. Ale w pewnej chwili
przyszła jej do głowy straszna myśl i oderwała usta od jego warg. Przecież ona inwestuje
uczucia w nieodpowiednim mężczyźnie. Po Bożym Narodzeniu Slade zniknie i zostawi ją z
bagażem nie nasyconych nadziei i nie spełnionych marzeń. Po co jej to?
– Co się stało, Emily?
– Puść mnie!
– Znowu będziesz udawała, że nic się nie stało?
– Stało się. Nawet zbyt wiele. Ale my jesteśmy zbyt różni. Ludzie mówią o takich:
niekompatybilni...
– Różni tak, niekompatybilni nie. Wręcz odwrotnie. Plus i minus. Przyciągamy się jak
dwa przeciwne bieguny... .
– Może. Może do ciebie przyciągnęło mnie to, że byłeś w tylu miejscach, w tylu stanach,
widziałeś świat. Ja znam tylko Billings. Ale jest inna sprawa: ja nigdy, ale to nigdy nie
pozwoliłabym sobie na... przygodę. Tak zostałam wychowana...
– Rozumiem. Innymi słowy chciałabyś poznać moje intencje, nim... Chcesz wiedzieć, czy
są poważne i dokąd to prowadzi?
– Szczerze przyznam, że jeszcze nie jestem gotowa na czyjekolwiek poważne intencje.
Nie jestem gotowa na nic, co mogłoby skomplikować mi życie, życie moich dzieci, czy
narazić ranczo. Chcę jednak powiedzieć, Slade, że mam serce otwarte dla dobrego
przyjaciela.
– Nie sądzę, by kobieta i mężczyzna mogli pozostawać tylko przyjaciółmi, jeśli wokół
nich powstaje aura... nazwijmy ją emocjonalną. Niemniej możemy spróbować, jeśli tego
chcesz.
– Tego chcę.
I na tej deklaracji Emily zakończyli rozmowę wieczoru Święta Dziękczynienia.
W sobotę rano sala parafialna przy kościele była pełna. Emily po raz pierwszy pokazała
się publicznie z Amandą. Natychmiast otoczyła ją gromadka znajomych i sąsiadek,
pragnących obejrzeć dziecko i pogratulować matce. Wszyscy już słyszeli o porodzie w
furgonetce, a także o przygodnym mężczyźnie, który odebrał poród. Aż dziw, że w tak
odludnych miejscach wiadomości rozchodzą się tak szybko. Kobiety dopytywały ją także o
owego tajemniczego mężczyznę, ale nagle zamilkły, gdy do Emily dołączyli Slade i Mark z
półmiskami wypieków na kiermasz.
Slade widział dziesiątki wpatrzonych weń oczu, uchylił więc grzecznie kapelusza i
paroma równie grzecznymi słowami powitał panie, wyrażając radość z ich spotkania. W
spojrzeniu, jakim obrzucał zgromadzenie, łatwo było zauważyć nutkę ironicznego
rozbawienia. Zdawał sobie sprawę, że wywołał sensację swoim przyjściem. Spytał Emily, co
ma zrobić z półmiskami i poszedł odstawić je tam, gdzie mu wskazała.
– A więc to prawda – odezwała się jedna z kobiet.
– Nie rozumiem, co pani chce powiedzieć – rzekła spokojnie Emily. – Prawdą jest, że
dzięki dobremu zrządzeniu losu pan Colebum był u mnie na ranczu, gdy zaczął się poród.
Amanda jemu zawdzięcza życie. Pan Colebum pozostanie na ranczu jako pomoc, dopóki ja
nie będę mogła wszystkiemu podołać. Są jeszcze jakieś pytania?
Tymi słowami zawstydziła grono pań, które pospiesznie rozeszły się do swoich zajęć.
Została tylko Grace Harrison, która z mężem i córką mieszkała na ranczu graniczącym z
ranczem Emily.
– A gdzie ten Coleburn śpi? – spytała.
– W dawnym pokoju ojca – odparła bez namysłu.
– I widać, że Mark go bardzo lubi – zauważyła z przekąsem Grace.
– Bardzo.
– Ale ten Coleburn nie zostanie długo? – Grace należała do najbardziej ciekawskich
kobiet.
– Nie, nie zostanie. I nie ma więcej o czym mówić – stwierdziła zimnym tonem Emily.
Grace odeszła, przyłączając się do grupki kobiet, które nieustannie zerkały to na Slade’a,
to na Emily, wymieniając uśmieszki i uwagi.
– Czy one widzą we mnie diabła, którego należy czym prędzej przepędzić? – spytał
Slade, który podszedł do Emily.
– To wcale nie jest śmieszne. Wstrętne babska. Chodźmy stąd.
– Z miłą chęcią. Znajdę tylko Marka i spotkamy się przy drzwiach.
Emily spojrzała na śpiącą Amandę.
– Wszystko będzie w porządku, maleńka! – zapewniła córeczkę.
I przez całą drogę do domu powtarzała sobie, że wszystko będzie w porządku...
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Na niespełna dwa tygodnie przed Bożym Narodzeniem Slade jak zwykle wrócił w
południe do domu na lunch, bardziej zmęczony niż zwykle po porannym oporządzaniu
zwierząt.
W kuchni pachniało świeżymi wypiekami. Emily, odwrócona plecami, coś mieszała w
garnku na piecu.
Od wizyty w parafialnej sali wydawała się nieswoja. Była też bardzo ostrożna, by nie
nastąpiło zbliżenie ze Slade’em. Unikała poważnych rozmów i nie reagowała na żadne próby
nawiązania bliższego kontaktu ze swoim pracownikiem.
Slade domyślał się, że Emily ciąży to, że jest przedmiotem plotek miejscowych kobiet.
– Coś wspaniale pachnie – powiedział, odwieszając kurtkę i kapelusz.
– Piekę dziś budyń chlebowy – pochwaliła się, obracając głowę w kierunku Slade’a. –
Wyjdzie z pieca lada chwila. Aha, jest do ciebie list, leży na stole.
Usiadł i długo obracał w dłoniach kopertę. Na odwrocie wypisany był niedbale adres
nadawcy: John Morgan, Denver. Slade bał się tego, czego może się dowiedzieć, wreszcie
jednak rozdarł kopertę i zaczął czytać. Po chwili wykrzyknął do Emily:
– Słuchaj! Ten człowiek, niejaki John Morgan, pisze, że przed trzydziestoma laty
adoptowali z żoną chłopca z sierocińca, Huntera Coleburna. Mieszkali najpierw w Tuscon,
potem w Billings, a teraz są w Denver... Hunter żyje! Jest prawnikiem specjalizującym się w
prawie korporacyjnym. Teraz nie ma go w kraju.
Ta informacja zawisła między nimi niby groźna czarna chmura.
– I jedziesz do Denver? – spytała stłumionym, na pozór obojętnym głosem.
Slade długo się zastanawiał. Do świąt zostały jeszcze dwa tygodnie. Bydło i konie
wymagają opieki. Zapowiadane są śniegi. Z jednej strony nie jest przecież związany z tą
farmą, z drugiej jednak... A Huntera nie ma przecież w kraju...
– To może poczekać – odparł wreszcie. – Do świąt tylko dwa tygodnie.
– Ale bardzo pragniesz mieć własną rodzinę – powiedziała Emily.
– Nigdy jej nie miałem, więc nie wiem, czy tak bardzo pragnę. Jestem bardziej ciekawy,
czy mam brata, niż jego spragniony. Bo tak naprawdę, to ja wcale nie jestem pewien, czy
Hunter to mój brat. Tylko przypuszczam, że tak jest.
– Ale może powinieneś pojechać i porozmawiać z tymi ludźmi.
– Nie rozumiem, o co ci chodzi? Myślałem, że Mark bardzo chce, żebym został na
święta... Bo ty to nie wiem...
– Oboje bardzo chcemy, ale nie jesteśmy twoją rodziną. A ty mimo tego, co mówisz,
pragnąłbyś ją mieć. Nie chcę być odpowiedzialna za to, że jej nie znajdziesz.
– Za nic nie jesteś odpowiedzialna, a poza tym ja nie rezygnuję z wyjazdu do Denver,
tylko pojadę później. Mam zamiar zostać tu na święta. Ale jeśli dogryzają ci plotki tych
wszystkich bab i jeśli uważasz, że robisz coś złego, zatrzymując mnie, to powiedz. Wyjadę
jeszcze dzisiaj.
– Nie chcę, żeby wyjeżdżał.
– No, to nie zachowuj się tak, jakbyś chciała. Emily zaczerwieniła się.
– Ostatnio mało czasu spędzaliśmy razem i mało rozmawialiśmy.
– To nie moja wina. Rozumiem jednak, że ranczo i dwoje dzieci są pożeraczami czasu –
odparł. – Ale jeśli się czegoś chce, to zawsze znajdą się sposoby. Mam propozycję. Poproś
Mavis, aby przez kilka godzin popilnowała Amandę, a my pojedziemy do Billings po
świąteczne zakupy. Wrócimy, nim szkolny autobus odwiezie Marka. Emily długo zwlekała z
odpowiedzią, udając, że ma coś do zrobienia przy piekarniku. Wreszcie się jednak
wyprostowała i obróciła twarzą do Slade’a.
– A wiesz, że to niezły pomysł. Ja też mam pewne sprawy do załatwienia w Billings –
odparła.
– Na ile godzin możesz zostawić Amandę samą? Bo w Billings chciałbym zaprosić cię na
lunch.
– Mogłabym ściągnąć mleko do butelki i zostawić je Mavis. Zrobię to dziś i sprawdzę,
czy Amanda będzie piła przez smoczek. Tak czy inaczej już powinnam ją do tego
przyzwyczajać.
– I nasz wyjazd do Billings nazwijmy randką – zażartował.
– Nasz wyjazd do Billings nazwiemy wyjazdem po zakupy – odparła, ale w jej oczach
rozbłysły dziwne ogniki.
– Dobrze, niech będzie randka zakupowa. Wilk syty i owca cała.
– Czasami to jesteś... – Nie dokończyła, a Slade nie nalegał.
– Idę się umyć – powiedział. – Krzyknij, kiedy lunch będzie gotowy.
Wyszedł, nim Emily zdołała mu powiedzieć, że to jednak jest zły pomysł, by razem udali
się po zakupy. Ludzie jeszcze bardziej zaczną plotkować.
Najpierw każde z nich z osobna chodziło po sklepach niewielkiej promenady
supermarketu w Billings, a potem spotkali się w sklepie z zabawkami. Slade jeszcze nigdy
nikomu nie kupował świątecznych prezentów, sam też nigdy wiele nie otrzymał. Ale w tym
roku pragnął obdarować najbliższych sobie ludzi... Wiedział, że Emily wiele od niego nie
przyjmie i dlatego dla niej w tajemnicy wieczorami rzeźbił w drewnie jelonka. Był w tym
dobry. Emily nie będzie miała pretensji, że wydał na nią pieniądze, a to, czy jelonek jej się
spodoba, to inna sprawa. Inna była również sprawa z Markiem.
– Chciałbym kupić Markowi siodło – powiedział.
– Mark nie potrzebuje nowego siodła. Używa mojego.
– Powinien mieć siodło odpowiednie dla dziecka.
– To za drogi prezent, Slade. Nie mogę ci pozwolić na podobny wydatek.
– Cena nie jest ważna. Co ty dajesz Markowi?
– Mavis znalazła mi na wyprzedaży sanki. Trzeba je tylko pomalować. I chcę mu kupić
nowy kij bejsbolowy. W przyszłym roku ma zacząć grać w szkolnej drużynie.
– A rękawica?
Emily potrząsnęła przecząco głową i Slade domyślił się, że cena rękawicy przekracza
możliwości jej domowego budżetu. Przeszli do działu sportowego.
– No, to ja mu kupię rękawicę, piłkę futbolową i piłkę do gry w siatkówkę. Umocuję mu
kosz na tyle obory i będzie mógł tam ćwiczyć.
– Slade!
Wiedział, że czeka go kazanie, więc przerwał Emily i sam je wygłosił:
– Boże Narodzenie to czas obdarowywania dzieci. Wszystkich dzieci, które o czymś
marzą i których marzenia nie zostały dotąd spełnione.
– Nie uważam, by Mark miał tak wiele nie spełnionych marzeń – zaprotestowała. –
Zawsze dawałam mu wszystko, co mogłam. A teraz jest jeszcze Amanda. Dlaczego chcesz
mu tyle kupować? Czy tak ci zależy, żeby o tobie pamiętał, kiedy nas opuścisz?
Slade pomyślał, że może jest w tym część prawdy, a może prawda była zupełnie inna:
chciał się czuć cząstką tej rodziny. Długo jeszcze dyskutowali, nim uzgodnili prezenty dla
Marka, potem długo stali przed kasą, gdyż przedświąteczny ruch w sklepie z zabawkami był
bardzo duży. Po wyjściu z supermarketu poszli na parking i schowali zakupy do furgonetki.
– A teraz lunch! – obwieścił Slade. – Zaczynamy część randkową. Patrz, tam jest
restauracja! Napisane, że rodzinna. Masz wybierać z menu, co dusza zapragnie.
Emily dobrze wiedziała, że w restauracyjnej karcie nie znajdzie niestety tego, czego
pragnie jej dusza. A to, czego pragnęła, przerażało ją.
Następnego dnia po zakupach w Billings Slade zabrał Marka na wyprawę po świąteczną
choinkę. Chłopiec był niesłychanie podniecony. Kiedy jechali zaśnieżoną drogą w kierunku
odległej kępy świerków przeznaczonych specjalnie do wycinania na Boże Narodzenie, bez
przerwy mówił i zadawał pytania. Mówił o dziadku, który zawsze sam wycinał drzewka na
święta. Mark nie znał dziadka, ale mama mu o nim opowiadała. Mówił o ojcu, który nigdy nie
wycinał drzewek i który...
Mark urwał i więcej o ojcu nie mówił. A potem nagle spytał Slade’a:
– Zostaniesz z nami i po świętach?
– Masz specjalny powód, pytając mnie o to teraz?
– Bo ja wiem, że mama bardzo by chciała, żebyś tu zamieszkał.
– Żebym zamieszkał? Tak powiedziała?
– Nie powiedziała, ale ja wiem. I chcę, żebyś był na festiwalu śmiechu w naszej szkole.
Zaraz po Nowym Roku. Na tym festiwalu każdy chłopiec i jego ojciec lepią ze śniegu
bałwana, a najlepszy bałwan otrzymuje nagrodę.
– To bałwan otrzymuje nagrodę? Mark się roześmiał.
– I są tam inne śmieszne gry i zabawy. Musi grać chłopiec z tatą. Tak sobie pomyślałem,
że mógłbyś tam pójść ze mną...
– Przyjmuję zaproszenie. Pójdę z tobą lepić bałwana. Już dawno tego nie robiłem.
Będziesz mi musiał pokazać, jak to się robi.
Mark rozpromienił się i rzucił Slade’owi na szyję.
Slade nie był przyzwyczajony do podobnych oznak miłości ze strony dzieci i gest Marka
bardzo go wzruszył.
Po paru minutach zatrzymali się przed ogrodzeniem z drutu kolczastego. Wysiedli z
wozu, z którego Slade zabrał piłę. Przyginając druty do ziemi, przeszli do zagajnika, gdzie
śnieg był głębszy i miękki.
Mark nie mógł zdecydować się na drzewko. Chodził od jednego do drugiego i grymasił.
Jedno za niskie, inne zbyt rozłożyste, jeszcze inne krzywe. Wreszcie Slade musiał mu
przypomnieć, że zaraz zapadnie zmierzch i jeśli szybko się nie zdecydują, będą musieli
wracać przy księżycu.
Kiedy ścięte drzewko załadowali wreszcie do furgonetki, zrobiło się już ciemno. W
drodze powrotnej Mark kilka razy powtarzał, jaki jest szczęśliwy, że Slade zostaje na święta i
że wystąpi jako tata podczas lepienia bałwanów.
– Jestem gotowy na kolację – oświadczył, gdy zajechali przed dom.
– Najpierw musimy wnieść choinkę.
Choinka była olbrzymia i gdy Slade ustawił ją wreszcie na tle okna w saloniku, zajęła
właściwie pół pokoju.
Emily, która z podziwem chodziła dookoła choinki, narzekała jednak, że jest za duża i że
nie mają na nią tyle bombek, ile potrzeba. Nagle wykrzyknęła:
– Slade, skaleczyłeś się!
– Co ty za bzdury opowiadasz?
– Z tyłu na udzie. Masz podarte dżinsy, krew... Slade obmacał wskazane miejsce. Dopiero
w tym momencie uświadomił sobie, że już od dłuższego czasu czuł dziwne pieczenie, ale
lekceważył to, sądząc, że do spodni dostała mu się w oborze jakaś słomka czy siano.
– Obejrzę... – Emily pochyliła się. – Ojej, głębokie rozcięcie, jeszcze krwawi. Kiedy to
się stało?
– Już wiem! To musiało być wtedy, kiedy przenosiłem choinkę przez druty kolczaste.
Wiem, że się zachwiałem i przysiadłem...
– Zardzewiały drut w lesie. To źle. Kiedy szczepiłeś się przeciw tężcowi?
– Minionego lata.
– To bardzo dobrze. Ja cię opatrzę.
– Ależ nie trzeba.
– Trzeba. Chodź ze mną do łazienki, tam oczyścimy ranę i opatrzymy.
– Nie można dopuścić do info... infakcji – dopowiedział Mark.
– Infekcji – poprawił go Slade.
– Wszystko jedno, byle to się nie stało. Słuchaj mamy.
– Ale kolacja. Powiedziałeś, że jesteś bardzo głodny.
– Kolacja poczeka. Ty jesteś ważniejszy. Musisz być zdrowy, żeby lepić bałwana.
– Co znowu? – zdziwiła się Emily.
– Slade obiecał mi, że zostanie na szkolny festiwal – oświadczył z dumą Mark.
– Ooo... ! – Emily nie wiedziała, co powiedzieć.
– Mogę zostać, jeśli się zgodzisz, Emily... – Slade też nie bardzo wiedział, jak powinien
się zachować.
– Oczywiście. Teraz chodź ze mną do łazienki i zdejmij spodnie.
– Emily, ja...
– Masz zdjąć spodnie i tyle. Musisz dawać dobry przykład Markowi.
– Niby dobry przykład czego?
Ta rozmowa do niczego nie prowadziła. Slade wzruszył ramionami, mrugnął
porozumiewawczo do Marka i pomaszerował do łazienki, gdzie wkrótce Emily obmyła
rozcięcie wodą utlenioną, posmarowała je piekącym środkiem dezynfekującym, posypała
proszkiem gojącym i wreszcie przyłożyła opatrunek i zakleiła plastrem.
I na tym by się skończyło, gdyby nagle Emily nie przyszedł do głowy pomysł, by Slade
zdjął te brudne i rozdarte dżinsy, to ona je upierze i zaceruje, a teraz włożył świeże. Z
początku oponował, ale natarcie było tak zdecydowane, że zrobił, co mu kazała i czego
osobiście przypilnowała, mimo iż prosił ją, by odeszła.
W pewnym momencie opanowało go fizyczne podniecenie, no bo on i ona sami w
łazience... Emily to zauważyła i oboje jednocześnie poczerwienieli. Ona szybko się odwróciła
i zaczęła chować plastry, bandaże, tubki i słoiczki. W pewnej chwili podniosła wzrok i w
lustrze napotkała zmieszane spojrzenie Slade’a.
– Przepraszam – powiedział. – Powinienem był zdać sobie sprawę...
– Nie boję się ciebie – odparła.
Coś w jej głosie kazało Slade’owi zadać sobie pytanie, jak wyglądało jej pożycie
małżeńskie z Pete’em.
– Trzeba jednak zawsze pamiętać, że potrzeby kobiety są inne niż potrzeby mężczyzny –
dodała enigmatycznie i wymijająco.
– Niby jak inne?
– Potrzeby mężczyzny są czysto fizyczne. Z kobietą sprawa jest bardziej skomplikowana.
Zaspokojenie fizyczne to tylko część...
– Nie masz racji co do mężczyzny. Moje pragnienia, reakcja na ciebie, to nie tylko
pożądanie fizyczne. Dałaś mi coś, czego nigdy w życiu nie miałem i czego potrzeby nie
odczuwałem. To, co zaistniało między nami, wykracza poza ramy fizycznego pożądania...
Myślę, że ty boisz się to przyznać.
– Nie boję się, ale jestem po prostu ostrożna. Czekam. Kiedy stąd wyjedziesz, ja zostanę
ze swoim dawnym życiem. .. Nie tylko dawnym. Będę obarczona troską o dwoje dzieci i
ranczo. Nie wiem, czy temu podołam. Całowanie ciebie jest bardzo przyjemne, ale nie może
odrywać mnie od rzeczywistości.
Slade, który stał tuż za plecami Emily, prawie jej dotykając, cofnął się pospiesznie o dwa
kroki, gdyż usłyszał tupot biegnących stóp.
Do łazienki wpadł Mark.
– Umyłem się, Amanda płacze. Czy możemy już jeść? Emily nieco zmieszana szybko
wyszła z łazienki.
– Dobrze, synku, zabaw przez kilka minut siostrzyczkę, ja przez ten czas podam do stołu.
Panowie zaczną jeść, a ja nakarmię wtedy Amandę.
– Dobrze, mamo. Opatrzyłaś Slade’a? Nic mu nie będzie?
– Nic mi nie będzie – odparł Slade z głębi łazienki. Mówił tylko o swojej kondycji
fizycznej i żałował, że tego samego nie może powiedzieć o duchowej i emocjonalnej.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Podłoga była zarzucona pudełkami z ozdobami choinkowymi. Emily podtrzymywała
Marka, który stojąc na wysokim stołku i wspinając się na palce, usiłował zawiesić na choince
szklany dzwoneczek. Zerknęła na Slade’a, trzymającego w ręku bombkę z imieniem Mark.
Czuła, że płoną jej policzki. Żaden mężczyzna nigdy nie wywoływał w niej podobnych
emocji, a przede wszystkim uczucia słodkiej słabości.
Za kilka tygodni to może być tylko wspomnienie. Siadem może już tu wtedy nie być...
– Skończ już, Mark! – powiedziała. – Czas spać.
– Chciałbym jeszcze umieścić gwiazdę na czubku choinki, bo to zawsze ja robię... – Mark
rzeczywiście zawsze to robił, ale w przeszłości drzewka były niższe. Tym razem choinka była
pod sam sufit.
– Stołek jest za niski, synku.
– Ja Marka podniosę – zaoferował się Slade i podszedł.
– Gwiazda jest w pudle koło kanapy – poinformowała Emily.
Mark zeskoczył ze stołka i pobiegł po gwiazdę.
– Czy to ty namalowałaś? – spytał Slade, pokazując bombkę z imieniem i datą urodzenia
Marka.
– Tak, na jego pierwszą gwiazdkę.
– Jak ty dobrze wiesz, co trzeba zrobić, żeby upamiętnić jakieś wydarzenie. Teraz, ilekroć
Mark spojrzy na tę bombkę, poczuje się kimś wyjątkowym. To mu pomoże w rozwoju, będzie
zachętą do wysiłku...
– Tak uważasz?
– Oczywiście. I uważam, że ty również jesteś wyjątkową kobietą... Kiedy są twoje
urodziny?
– Ósmego kwietnia. Ciebie już tu nie będzie... Slade jakby tego nie słyszał.
– Niektóre z tych ozdób choinkowych wyglądają na bardzo stare. Pościerane wzory...
– Moja matka zrobiła to, kiedy miałam pięć lat. – Pokazała mu kogucika. – A mój ojciec
przywiózł te bombki, kiedy wrócił z wizyty u przyjaciela w Wyoming. A to dał mi Dallas
przed maturą... Właściwie to z każdą z tych ozdób łączy się jakieś wspomnienie...
– Nigdy nie zdawałem sobie sprawy, że choinki mogą być drzewkami pamięci o
wydarzeniach i ludziach. To zapewnia jakąś przynależność... Tak to chyba odbierasz,
prawda?
Miała ochotę odpowiedzieć, że on też mógłby przynależeć, ale zabrzmiałoby to jak
oświadczyny. Skinęła tylko głową..
Przybiegł Mark z gwiazdą. Slade podniósł go wysoko, a chłopiec zawiesił gwiazdę tuż
pod sufitem, na samym czubku drzewka. Gdy znalazł się z powrotem na ziemi, spojrzał
dumnie na swoje dzieło.
– Wspaniale wygląda, prawda? Wybraliśmy najlepszą choinkę, prawda, mamo?
– Z całą pewnością najlepszą – zgodziła się Emily i uśmiechnęła do Slade’a, bo to była
przecież jego zasługa.
– Za rok wybierzemy podobną, prawda, Slade? – wyrwał się nagle Mark, czym
spowodował długą ciszę, której żadną uwagą nie chciał przerwać ani Slade, ani tym bardziej
Emily.
Wreszcie Mark, który być może wyczuł narastające napięcie i wodził oczami od Slade’a
do matki i z powrotem, zapytał bardzo niewinnym głosikiem:
– Czy moglibyśmy zapalić teraz lampki i zaśpiewać kolędę?
– Już jest bardzo późno, ale dobrze. Zapalmy i zaśpiewajmy, ale króciutko... Włącz,
Slade!
– Co zaśpiewamy? – spytała Emily, gdy choinka już się jarzyła. Objęła syna ramieniem i
patrzyła na jego ciemną główkę.
– „Cichą noc” – odparł bez wahania Mark.
Emily zaintonowała, najpierw Mark się do niej przyłączył, a potem nieśmiało Slade.
Przerwał im dzwonek telefonu. Emily kazała Markowi iść na górę, obiecując, że zaraz
przyjdzie, wzięła ze stołu sygnalizator Amandy i poszła odebrać telefon.
Slade postanowił od razu się położyć. Miał dzień pełen nowych wrażeń. Nigdy jeszcze
nie wycinał w lesie choinek, nigdy nie towarzyszył żadnej rodzinie w ubieraniu drzewka,
nigdy w podobnym nastroju nie śpiewał kolęd. I wreszcie to ich spotkanie i rozmowa w
łazience... Co on właściwie robi w domu, dla którego mieszkańców jest kimś zupełnie
obcym? Skierował pierwsze kroki do swego pokoju, kiedy usłyszał głos Emily:
– Cześć, Dallas! Już przyjechałeś na Boże Narodzenie?
Nagle Slade zapragnął napić się mleka i robić to jak można najdłużej. Poszedł do kuchni i
bezwstydnie słuchał. Mimo iż słyszał tylko jednego z rozmówców, dowiedział się, że Dallas
dzwoni z uniwersytetu. Odniósł także wrażenie, że dzwoni wyłącznie po to, by wywąchać, jak
się sprawy mają i czy Slade przypadkiem nie zabiega o coś, o co zabiegać nie powinien.
Gdy po kilku minutach Emily skończyła rozmowę, nadal popijał mleko przy kuchennym
stole.
– Dallas miał jakąś ważną sprawę? – spytał.
– Nie, dobrosąsiedzka rozmowa. U nas sąsiedzi troszczą się o siebie.
– Jeszcze jedna tradycja. Podobnie jak śpiewanie kolęd po zapaleniu lampek na choince?
Zaśmiała się.
– Coś w tym rodzaju. A na ranczach, gdzie pracowałeś, nie było takiego zwyczaju?
– Na ranczach, gdzie pracowałem, mieszkałem w barakach dla służby. Nie wiedziałem,
co dzieje się w domach. Ale teraz usłyszałem, że Dallas dzwoni z uniwersytetu. To chyba
zbyt daleko, by nazwać to sąsiedztwem, a rozmowę dobrosąsiedzką.
– Odległość nie koliduje z przyjaźnią. Od śmierci Pete’a Dallas dzwoni do mnie mniej
więcej co dwa tygodnie. Sprawdza, czy wszystko jest w porządku. – Ich spojrzenia spotkały
się. – Jak noga, a raczej miejsce nieco wyżej? – Sztucznie się zaśmiała.
– Doskonale.
– A gdyby było inaczej, też byś powiedział, że jest doskonale, co?
– Oczywiście! – odparł lekko. – Nie wolno mi niszczyć wizerunku twardego kowboja.
– Masz dobre serce, Slade. Dzięki tobie Mark przeżywa wspaniałe święta.
– Niewłaściwie to sformułowałaś, Emily. To ty i twoje dzieci czynicie święta czymś
zupełnie wspaniałym dla mnie. – Zmienił temat: – Obejrzałem te sanki, które kupiłaś. Skoro
nie pozwoliłaś mi obdarować Marka tym, czym chciałem, to może zgodzisz się, że sanki będą
w pewnym sensie naszym wspólnym prezentem. Chcę je najpierw oczyścić papierem
ściernym, a potem pomaluję.
– Bo ja wiem... – powiedziała powoli, udając, że się waha. – Zgodzę się pod warunkiem,
że kiedy Mark rozpakuje tę piłkę futbolową, to i ja zagram z wami na śniegu. Będzie
wspaniale!
– W gromadzie radość tym większa – odparł, chociaż trudno mu było wyobrazić sobie
Emily grającą w piłkę nożną.
I znowu ich spojrzenia się skrzyżowały. Patrzyli sobie w oczy głęboko, długo, jakby
szukali prawdy o rosnących w ich sercach uczuciach, Slade miał ogromną ochotę pocałować
Emily. Miał nieprzepartą chęć wzięcia jej w ramiona. I tym razem pocałunek byłby zupełnie
inny, a trzymając ją w objęciach, wyszeptywałby do ucha słodkie słowa... Stanowczo
powinien wyjechać natychmiast po świętach Bożego Narodzenia. Pozostawanie dłużej
groziło... Czym? Dramatem dla niego.
– Idę na górę – oświadczyła Emily, z trudem odrywając spojrzenie od Slade’a.
– Zostaw mi urządzenie, póki nie położysz Marka. Będę czuwał nad Amandą.
Podała mu je, ich pałce się spotkały i zastygły. W oczach Emily Slade widział odbicie
tych samych uczuć, które nim targały. W nastroju, w jakim był obecnie, zaliczył to do emocji
wywoływanych przez świąteczny nastrój. I nic więcej.
W wigilię Bożego Narodzenia Slade ujeżdżał konie w corralu, kiedy przybiegł zziajany
Mark, już z daleka krzycząc:
– Chodź szybko, Slade. Mama mówi, że jest do ciebie pilny telefon!
Tylko jedna osoba miała numer telefonu Slade’a na ranczu: John Morgan, który
adoptował Huntera Coleburna. Slade puścił wodze trzymanego konia, przeskoczył przez
niskie ogrodzenie i ruszył pędem do domu. Mark mu dzielnie towarzyszył. Wpadł do kuchni,
a Emily, wskazując na słuchawkę na stole, powiedziała krótko:
– Hunter Coleburn.
Slade’owi zaczęło szybko bić serce. Chodźmy do pokoju – powiedziała Emily do Marka.
– Zostawmy Slade’a samego.
– Słucham! – powiedział Slade do słuchawki.
– Slade Coleburn?
– Tak.
– Tu Hunter Coleburn. Właśnie wróciłem do mego biura w Londynie i znalazłem
wiadomość od ojca. Na moją prośbę przefaksował mi twój list i fotografię, którą załączyłeś. Z
wyjątkiem koloru włosów... jesteśmy identyczni. Slade, jesteśmy bliźniakami! To dla mnie
całkowite zaskoczenie. Pojęcia nie miałem, że mam jakąkolwiek rodzinę. Musimy się
koniecznie spotkać, no bo przecież przez telefon... Wiesz co? Za trzy tygodnie wracam do
Stanów. Może przyjedziesz do mnie do Denver albo ja polecę do ciebie do Montany.
– Omówimy to, kiedy wrócisz do Stanów. Nie jestem pewien, czy będę jeszcze tu, gdzie
jestem, więc daj mi numer telefonu, pod który do ciebie zadzwonię, jeśli byłbym gdzie
indziej.
Hunter podał mu numer, Slade go zapisał, a następnie spytał:
– Słuchaj, powiedz mi, dlaczego jako adoptowany syn nie nosisz nazwiska Morgan?
– Nosiłem je do dwudziestego pierwszego roku życia. A przez cały czas jako drugie imię
miałem pozostawione Coleburn. Taki gest ze strony przybranych rodziców. Osiągnąwszy
pełnoletność, postanowiłem powrócić do prawdziwego nazwiska.
Slade podejrzewał, że w tej zmianie nazwiska coś się kryło. Może istniała jakaś rysa w
stosunkach z Morganami. Ale to już nie była rozmowa na telefon.
– Ojciec mi powiedział, że pracujesz na ranczu w Montanie. Co konkretnie robisz? –
spytał Hunter.
– To i owo... Od niedawna tu jestem. Przedtem pracowałem na innych ranczach, na
fermach, a także w firmach budowlanych. Lubię wędrowanie po kraju i otwarte przestrzenie.
Lubię zmiany.
– Ja podróżuję po świecie. Moją specjalnością jest prawo międzynarodowe. Widzę już
bliźniacze podobieństwo: obaj lubimy wędrować i nigdzie nie zagrzewamy miejsca na dłużej.
Nastąpiła długa chwila ciszy, jakby obaj mężczyźni nie wiedzieli, jak pokierować
rozmowę, a unikali pytania o ewentualne żony.
– Cieszę się, że zadzwoniłeś – powiedział wreszcie Slade. – Gdy tylko skonkretyzują się
moje dalsze plany, dam ci znać. I najlepsze bożonarodzeniowe życzenia!
– Już zaczynają się spełniać dzięki rozmowie z tobą. Trzymaj się, wszystkiego
najlepszego! Do zobaczenia!
Slade odłożył słuchawkę. Miał zaciśnięte gardło i gdzieś w głębi czuł wzbierające łzy.
Usłyszał Marka wbiegającego po schodach na górę. Od razu się domyślił, że matka go tam
wysłała pod jakimś pretekstem. I chyba miał rację, bo Emily po chwili weszła do kuchni z
Amandą w ramionach i spytała:
– Chcesz o tym porozmawiać?
– Mam brata bliźniaka. Ojciec Huntera przefaksował mu moją fotografię i Hunter mówi,
że jesteśmy podobni do siebie jak dwie krople wody...
– I co odczuwasz, dowiedziawszy się o tym? Ulgę, że poszukiwania zakończone i
Radość, ze skończyły się pomyślnie? Jakie wyciągnąłeś wnioski z rozmowy?
– Szczerze mówiąc, to nie wiem, czego oczekiwałem. Ale z rozmowy pozostaje mi jedno
wrażenie: jakbym rozmawiał z obcym człowiekiem... mimo że wydawał się serdeczny.
– Nic dziwnego, bo jesteście sobie obcy. I będziecie, póki przez dłuższy czas nie
pomieszkacie razem. Masz zamiar to zrobić?
– Boja wiem. On mówił o spotkaniu. O spotkaniu! Ale zamieszkać razem to co innego.
Może on jest żonaty i ma dzieci? Nie wiem, czy on jest tak znowu zadowolony ze znalezienia
brata-kowboja... Wraca do Ameryki dopiero w połowie stycznia. Co ty o tym wszystkim
myślisz?
– Zupełnie nie wiem. Nie słyszałam tonu jego głosu...
– Ton powściągliwy, kulturalny głos wykształconego człowieka... Człowieka z zupełnie
innego świata niż mój. Nie mamy z sobą wiele wspólnego.
– Wspólnota krwi tworzy bardzo silne więzy, Slade.
– Bo ja wiem, czy większe niż wspólnota małżeńska... – Co on gada? Boże drogi!
Amanda zaczęła się wiercić i kwilić w ramionach matki. Slade patrzył z rozczuleniem,
jak Emily głaszcze jej główkę, i pomyślał sobie, że coraz silniejsze emocjonalne więzy łączą
go z tą kobietą, dobrą, dzielną i przy tym nieprawdopodobnie piękną. Łączy ich coś, czego
oboje się jeszcze boją, myśląc, że może to być tylko chwilowe zauroczenie, nietrwałe i
niebezpieczne. Tym razem Emily się nie odsunęła, gdy przypadkowo dotknął jej, chcąc
przejść. W ostatnich dniach przestała właściwie unikać przypadkowych dotyków, kiedy na
przyład malowali sanki dla Marka, a potem wspólnie pakowali kupione dla chłopca prezenty.
– Pojedziesz ze mną dziś do kościoła? – spytała.
– Zabierzemy Amandę?
– Ma vis ma przyjść popilnować Marka i powiedziała, że może także zająć się Amandą,
jeśli oboje chcielibyśmy iść do kościoła.
– Chętnie pojadę z tobą do kościoła – odparł Slade, chociaż bardzo wątpił, czy Mavis
rzeczywiście to zaproponowała, by on mógł towarzyszyć Emily. – A Markowi nie będzie
smutno, że z nami nie pojedzie?
– Będzie już spał. Msza jest o wpół do jedenastej.
– No, to jedziemy we dwoje. Jutro muszę się wybrać do Billings. Potrzebujesz czegoś?
– W tej chwili mam wszystko, czego potrzebuję – odparła.
Slade odniósł wrażenie, że ona nie myśli wcale o sprawunkach. I on miał w tej chwili
wszystko, czego potrzebował i pragnął.
Tego wieczoru Mark marudził przed zaśnięciem. Był zbyt podniecony oczekiwanym
porankiem i spodziewaną wizytą Świętego Mikołaja. Emily siedziała przy nim, póki nie
usnął. Dopiero wtedy mogła iść nakarmić Amandę.
Slade przebierał się w swoim pokoju w wyjściowy garnitur, gdy dobiegły go z kuchni
głosy dwóch kobiet. Z pewnością przyszła Mavis. Już wystrojony poszedł do kuchni.
Gdy kobiety go zobaczyły, przerwały rozmowę i patrzyły zaskoczone. Slade wyglądał
wspaniale w białej koszuli z teksaskim krawatem, w czarnej marynarce kowbojskiej, czarnych
dżinsach i czarnych butach. Ponieważ nie odrywały od niego oczu, spytał żartobliwie:
– A co? Niezbyt dokładnie się ogoliłem? – Przeciągnął dłonią po brodzie.
Emily się zaczerwieniła, Mavis roześmiała.
– Żadna kobieta nie odwraca wzroku od mężczyzny wyszykowanego na wielkie święto –
powiedziała Mavis.
– Na przykład na ślub? – spytał przekornie i natychmiast sam siebie wyzwał od głupców.
Emily jeszcze bardziej poczerwieniała.
– Rzeczywiście tak całkiem inaczej wyglądam? – zwrócił się do niej z pytaniem.
– Aha... inaczej... – wyjąkała.
– Inaczej lepiej, czy inaczej gorzej?
– Niemal cię nie poznałam...
– Zaręczam ci, Emily, że pod tym ubraniem pozostałem tym samym człowiekiem i bije
tam to samo serce.
– Widząc jej pogłębiające się zmieszanie, zmienił temat:
– Najwyższy czas jechać, bo nie zdążymy.
Wziął jej płaszcz, przewieszony przez krzesło, i pomógł włożyć. Potem zaczął poprawiać
zawinięty kołnierz płaszcza. Emily obróciła ku niemu głowę. Stała tuż-tuż. Krótkim
spojrzeniem przekazała mu więcej niż setką słów. Slade’owi zabiło serce. Ujął Emily pod
rękę i wyprowadził z domu. Nie pamiętał, czy na pożegnanie powiedział coś do Mavis. Chyba
tak, bo coś mu odpowiedziała.
W drodze do kościoła, raz po raz odrywał wzrok od drogi i zerkał na Emily. Jechali pod
rozgwieżdżonym niebem, na zewnątrz szalała wichura, ale szoferka była ogrzewana, silnik
miło mruczał.
– Wiesz, Emily, dziś wieczorem czuję się prawie szczęśliwy – odezwał się w pewnej
chwili.
– Ja też – odparła cichutko. – W tym odświętnym ubraniu wydałeś mi się jeszcze...
wspanialszy – wykrztusiła. – I zupełnie inny, dużo bogatszy wewnętrznie. Czy to nie
śmieszne, że przez białą koszulę można lepiej dostrzec mężczyznę, niż przez flanelową w
kratę... – roześmiała się sztucznie.
– Może w ogóle nie powinienem mieć na sobie koszuli. Kto wie, czy nie dostrzegłabyś
jeszcze więcej. Mówię o wnętrzu.
– Lubisz sobie kpić.
– Lubię, kiedy nadarza się okazja. A~ powiedz mi, czy u kobiet jest to samo, co u
mężczyzn z tymi białymi i flanelowymi koszulami? Ja uważam, że tak. Kobieta bez szminki
na ustach, to tak jak mężczyzna we flaneli. A ze szminką...
– Ze szminką kobiety czują się ubrane – przerwała mu. A bez szminki jakby...
– Jakby gołe? – przerwał je.
Żartowali tak i droczyli się przez całą drogę. Gdy przybyli na miejsce, parking
przykościelny był już pełen samochodów. Slade zostawił furgonetkę na poboczu drogi.
W kościele większość miejsc była zajęta, ale jakaś trzyosobowa rodzina ścieśniła się,
robiąc im miejsce na końcu ławki. Gdy usiedli, Slade zaczął się ciekawie rozglądać. Od kilku
lat nie był w kościele. Pięć lat temu po raz ostatni poszedł na mszę podczas Wielkanocy.
Zabrali go kowboje, kiedy pracował na ranczu hodowlanym.
W pewnej chwili dostrzegł głowę Dallasa O’Neilla. Siedział sam i wyraźnie rozglądał się
na wszystkie strony, chcąc odnaleźć kogoś w tłumie wiernych. Slade nie uważał za konieczne
poinformowanie Emily o jego obecności.
Powoli Slade zaczął nie tylko wczuwać się w nastrój chwili, ale i uczestniczyć w
zbiorowych modlitwach i śpiewaniu kolęd. Było coś niemal hipnotyzującego w atmosferze
kościelnej i odczuwało się zupełnie wyraźnie wspólnotę tej wiejskiej społeczności, gdzie
wszyscy się znali, a większość mówiła sobie po imieniu.
W czasie całej mszy Emily tylko raz spojrzała na niego. Jakby wiedziony instynktem w
tym samym momencie spojrzał na nią. I podobnie jak wcześniej w kuchni doskonale się
porozumieli niemalże w ułamku sekundy, bo chyba tylko tyle trwało to spojrzenie.
Po mszy pastor przeszedł do wejścia, by pożegnać każdego z parafian z osobna, życząc
pomyślnych świąt.
Idąc między rzędami w orszaku wiernych, Slade szepnął do ucha Emily:
– Jestem bardzo szczęśliwy, że zechciałaś mnie tu zabrać. Dziękuję.
Emily tylko się uśmiechnęła.
Nim jednak zdołali dotrzeć do pastora, dobry nastrój Slade’a zepsuł Dallas, który
najpierw klepnął Emily po ramieniu, a następnie bezceremonialnie objął ją. Slade zazgrzytał
zębami i skrzywił się, co Emily natychmiast zauważyła. On jest rzeczywiście zazdrosny,
pomyślała zaskoczona, czując jednocześnie, że mina Slade’a sprawia jej satysfakcję.
Dallas usiłował pocałować ją w policzek. Odsunęła głowę.
– Tobie też życzę wesołych świąt – powiedziała.
– Wesołych świąt, Coleburn! – mruknął Dallas.
– Wesołych świąt, O’Neill! – odparł Slade.
– Mama powiedziała, że zaprosiła cię na jutrzejszy świąteczny obiad – przypomniał jej
Dallas. – Przyjdziesz, prawda?
Emily zupełnie zapomniała o tym zaproszeniu, pochłonięta myślami o wtargnięciu w jej
życie niejakiego Slade’a Coleburna...
– Jeszcze nie omówiłam tego ze Slade’em. Powiedziałam Mavis, że odpowiem jej dziś
wieczorem.
– Mam nadzieję, że odpowiedź będzie pozytywna. Wybierasz się do Diamondów na
sylwestra?
– Jeden z tutejszych ranczerów, Amos Diamond, hoduje konie półkrwi. Co roku w
sylwestra organizuje wielkie przyjęcie... – wyjaśniła Slade’owi Emily, włączając go tym
samym do rozmowy.
Slade pokiwał głową. Po dalszych kilku minutach rozmowy Dallasowi udało się cmoknąć
Emily w policzek. Powiedział dobranoc, potem uścisnął dłoń pastora, gdyż właśnie znalazł się
tuż przy nim w kościelnym przedsionku, i odszedł.
W drodze do zaparkowanej dość daleko furgonetki Slade milczał.
– Co ci jest? – spytała Emily.
– Jeśli masz ochotę iść jutro do O’Neillów, to idź – odparł nieco nie na temat.
– Przecież ci mówiłam, że Mavis zaprasza i ciebie...
– Z ciekawości. Chce wiedzieć, czy przy stole oblizuję palce.
– To nieprawda! Jeśli ty nie pójdziesz, to i ja zostanę w domu. Nie będę spędzała świąt
bez ciebie.
– Masz dobre serce, Emily, ale nie jest mi potrzebna niczyja litość.
– Co ty wygadujesz?! – Zatrzymała się, obróciła do Slade’a i patrzyła na niego niemal z
oburzeniem. – Jak ty mogłeś coś podobnego powiedzieć?! Czy ty w moich oczach widziałeś
kiedykolwiek litość dla ciebie? – Puściła jego ramię. Szli dalej osobno. – Mnie jest zupełnie
wszystko jedno. Wybieraj: domowy obiad albo O’Neillowie. Z kolei Slade się zatrzymał.
– Wiesz, mam kompromisową propozycję: jutro oboje pójdziemy do O’Neillów,
natomiast w sylwestra ty pójdziesz ze mną do tych Diamondów i to będzie nasza randka.
Akceptujesz?
– Chcesz jeszcze zostać po świętach?
– Przemyślałem to. Ty jeszcze potrzebujesz kogoś do pomocy, a ja i tak muszę czekać na
powrót Huntera do Stanów. Bardzo chciałbym iść z tobą na sylwestra.
– Kupiłeś sobie randkę – odparła wesoło. A po chwili dodała: – Zabawa będzie trwała
całą noc...
– Nasza pierwsza noc – szepnął Slade pod nosem. Gdy wrócili do domu, zastali Mavis
czytającą gazetę w kuchni.
– Przyjdziemy do ciebie jutro – obwieściła Emily od progu.
– Bardzo się cieszę – odparła Mavis, wstając i biorąc z wieszaka płaszcz. – Mam
nadzieję, że lubi pan szynkę, młody człowieku – zwróciła się do Slade’a – bo w tym roku
mamy właśnie pieczoną szynkę z kartoflami.
– Bardzo lubię, proszę pani – odparł Slade, pomagając Mavis włożyć płaszcz, a następnie
zejść po schodkach z ganku.
Gdy wrócił, zamykając za sobą drzwi, powiedział do Emily:
– Wiem, że jest bardzo późno, że kleją ci się oczy, a kto wie, czy nie będziesz jeszcze
musiała karmić małej, ale mam coś dla ciebie i chciałbym ci to dać jeszcze dziś wieczorem...
– Slade, nie musiałeś...
– To jest Boże Narodzenie. Usiądź na kanapce w saloniku, zaraz przyjdę...
Nie usiadła na kanapce, ale podeszła do choinki i podniosła z ziemi jeden z leżących tam
pakuneczków. Dopiero wtedy usiadła, sprawdzając, czy sygnalizator Amandy jest włączony.
Slade przyszedł bez marynarki, a biała koszula jeszcze bardziej uwydatniała szerokość
jego barów. Niósł w ręku owinięte ozdobnym papierem pudełko i podał je Emily.
Rozpakowała. Zobaczyła zwykłe pudełko po butach. Zdjęła pokrywkę i wyjęła ostrożnie kilka
warstw ligniny. Na ligninowej wyściółce leżał śliczny jelonek wyrzeźbiony z drewna.
– Bardzo mi się podoba – powiedziała.
– Skąd... ?
– Rzeźbię od dziecka. Zawsze rzeźbię w wolnym czasie, żeby go nie mieć...
– Dziękuję ci, Slade. To jest najpiękniejszy prezent, jaki otrzymałam w życiu.
– Eee... !
– Tak. Bo to jedyny prezent, w który ktoś włożył tyle pracy i własnego talentu. Bo to nie
jest nic kupnego... I ja mam prezent dla ciebie. Ale kupiony... Tyle że po długim namyśle...
– Jeszcze nie wiem, co to jest, ale już ci dziękuję, ponieważ poświęciłaś mi swoją uwagę.
– Przewodnik po niebiosach, galaktykach i gwiazdach.
– Cieszę się, bo niedawno straciłem mój stary. Na jednej z farm przeciekał dach, zalał mi
moją starą książkę o niebie, strony się pozlepiały, wszystko było do wyrzucenia... Wiesz co,
może któregoś wieczora pójdziemy specjalnie obejrzeć gwiazdy...
Odłożył swój prezent na stolik, wyjął z rąk Emily jelonka i postawił go na przewodniku,
usiadł obok na kanapie, objął ją, przywarł ustami do jej warg. Emily jakby tylko na to
czekała.
Nagłe rozległ się brzęczyk sygnalizatora.
– O Boże, Amanda! – wykrzyknęła Emily i oderwała się od Slade’a, który tylko jęknął i
powiedział:
– Któregoś wieczora nic już nam nie przeszkodzi. Obiecuję ci to, Emily!
Zabrakło jej tchu i musiała chwycić się balustrady schodów, by nie upaść. To nie słowa
Slade’a ją poraziły, ale nagle objawiona prawda: jest zakochana. Zakochana w kowboju o
nazwisku Slade Coleburn... Co ona zrobi, kiedy on wyjedzie?
ROZDZIAŁ ÓSMY
Gdy weszli do wielkiej pustej stodoły, w której Diamondowie wydawali sylwestrowe
przyjęcia, Slade przypomniał sobie ostatnie obrazy mijającego tygodnia: radość na twarzy
Marka odpakowującego bożonarodzeniowe prezenty, no i częstszy niż przedtem uśmiech na
twarzy Emily, w której spojrzeniach dostrzegał coś nowego, co dawało nadzieję, że być może,
on, Slade, zaczyna coś dla niej znaczyć. Może jej uczucie jest nawet poważne? Chciał, by tak
było. I zaskoczyło go, że on tego chce. Naprawdę chce coś dla niej znaczyć. Pragnie, żeby się
w nim zakochała? Ale to przecież oznaczałoby zakotwiczenie w Montanie. Czy jest na to
przygotowany?
W stodole – która właściwie była tym, czym namiot dla areny cyrkowej, jednym wielkim
wybiegiem, gdzie w zimie i w lecie Diamond ujeżdżał konie – były tego wieczoru ustawione
dziesiątki, jeśli nie setki stolików, a bele słomy zostały wykorzystane do obłożenia ścian i
zapewnienia wewnątrz wyższej temperatury.
Slade właściwie nie dostrzegał tego wszystkiego, bo nadal rozmyślał: ciekawe, że od
chwili przybycia na „Ranczo BZ” ani razu nie przejawiał chęci ruszenia w dalszą drogę. A
dotychczas, gdy znalazł się na innych farmach i ranczach czy w przedsiębiorstwach
budowlanych, już po kilku dniach zaczynał się zastanawiać, kiedy by się urwać i ruszyć dalej.
A tu nic. Tu mu jest tak dobrze, jakby był we własnym domu. A przecież nigdy nie miał
własnego domu!
W głębi stodoły zbudowano estradę. Grała na niej orkiestra, ludową piosenkę
wyśpiewywała do mikrofonu rada dziewczyna. Wiele bel słomy leżało w artystycznym
nieładzie na ziemi, służyły za siedziska dla tulących się do siebie młodych lub siedzących
sztywno, uroczyście odzianych starszych par.
– Amos umie wydawać przyjęcia, prawda? – spytała Emily.
Slade jakby się obudził i pokiwał głową.
– Tu jest ciepło – stwierdziła Emily. – Może zdejmiemy płaszcze i odwiesimy na te
wieszaki. – Z boku wejścia wisiało kilka desek z powbijanymi gwoździami.
– Tańczysz? – spytał Slade, gdy uporali się z płaszczami, a Emily poprawiła uczesanie.
– Od dziecka. Znam wszystkie tańce country, stare i nowe.
– No, to ruszamy w tany – powiedział Slade, prowadząc Emily na parkiet, na którym
tworzyły się właśnie grupki tancerzy do tańca, zwanego kwadratowym, niegdyś
spopularyzowanego tu przez szkockich osadników.
Przez następne kilka godzin Slade odkrywał Emily, jakiej zupełnie nie znał: kobietę
świetnie tańczącą, umiejącą się beztrosko bawić, śmiać, żartować ze znajomymi i prowadzić z
nimi ożywione rozmowy. A robiła to z naturalnym wdziękiem, który wraz z urodą ściągał na
nią łakome spojrzenia mężczyzn.
Tak, Emily to najładniejsza, najseksowniejsza kobieta, jaką kiedykolwiek spotkałem,
pomyślał Slade. I pilnuj jej jak oka w głowie, bo ona jest wielką wygraną twojego życia.
Przez wiele lat wmawiał sobie, że jest samotnikiem, ponieważ tak jest najlepiej i tak właśnie
czuje się szczęśliwy. Nie znał wtedy Emily. Teraz już nie chciał być samotnikiem. Trzymając
ją w ramionach i tańcząc dla odmiany staromodnego slow-foksa, doszedł do wniosku, że
mógłby być zupełnie dobrym mężem. Przytulił Emily do siebie i ustami muskał jej skroń.
Czuła wzbierający w niej żar. Nagle, zupełnie niespodziewanie, wargi Slade’ a gdzieś
umknęły. Podniosła głowę i zrozumiała, dlaczego. Obok nich pojawił się Dallas i oświadczył
z wielką powagą:
– Odbijany.
– To zależy od decyzji damy – odpowiedział sucho Slade.
Emily nie chciała opuszczać ramion Slade’a, ale nie chciała także urazić przyjaciela.
Skinęła więc głową i uśmiechnęła się do Dallasa. Slade natychmiast puścił ją.
Niespodziewanie poczuła chłód w sercu. Jedno spojrzenie na twarz Slade’a powiedziało jej,
że podjęła chyba złą decyzję. Nim odszedł, chwyciła go za ramię.
– Następny taniec? – spytała.
– Będę się tu kręcił – odparł.
– Kroi się z nim coś poważnego? – spytał Dallas, gdy zaczęli tańczyć.
– Nie rozumiem, co to znaczy „poważnego”.
– Nie udawaj, Emily. Za dobrze się znamy. Czyżby pan Coleburn zagościł na stałe w
twoim sercu?
– Ty i ja jesteśmy przyjaciółmi od bardzo wielu lat, Dallas, ale nie mam ochoty z tobą o
nim rozmawiać.
– I ta odpowiedź wszystko mi wyjaśnia. Mam nadzieję, że się nie obrazisz za ostrzeżenie,
jakie ci dam: możesz zostać śmiertelnie zraniona.
– Mam otwarte oczy, Dallas. I zdaję sobie sprawę, że Slade wkrótce ruszy w dalszą
drogę.
– Nie sądziłem, że jesteś kobietą, która... Zatrzymała się i odstąpiła o krok.
– Możesz nie kończyć, bo wiem, co masz na myśli. Nie sądziłeś, że jestem kobietą, która
sypia z przygodnymi mężczyznami, tak?
Dallas zaczerwienił się po uszy i zaczął coś bąkać pod nosem.
– Chyba nie pogniewasz się na mnie, Em. Znamy się od tylu lat i zawsze mówimy sobie,
co myślimy... Dokończmy taniec!
Emily, acz bez większego entuzjazmu, pozwoliła się objąć partnerowi. Gdy orkiestra
skończyła grać, powiedziała:
– Zapomnijmy o tym, co chciałeś czy nie chciałeś powiedzieć. Zdaję sobie sprawę, że
miałeś tylko moje dobro na względzie. Zawsze się o mnie bardzo troszczyłeś.
Przez twarz Dallasa przemknął jakiś cień, którego Emily nie potrafiła rozszyfrować. Ale
po chwili wydawał się znów pogodny i beztroski.
– No dobrze, miej sobie ten wieczór z Coleburnem, jeśli tak ci na tym zależy, i baw się
dobrze, ale ostrożnie. – Dallas pocałował Emily w policzek, a ona, wspiąwszy się na palce,
zrewanżowała się pocałunkiem w czoło.
Pożegnawszy się słowami „Cześć, Em!”, Dallas odszedł. Emily sama podeszła do stolika,
gdzie siedział w ponurym nastroju Slade. Ożywił się na jej widok i spytał:
– Dallas się zmył?
– Na to wygląda.
– Bardzo mnie to cieszy. Właśnie zaczęli slow-foksa. Zatańczymy?
Tańczyli bez przerwy chyba przez dwie godziny. Nikt im nie przeszkadzał, nikt nie
próbował odbijanego, mało mówili, w pełni usatysfakcjonowani przebywaniem ze sobą. Raz
tylko Emily zanuciła słowa do granej właśnie melodii „Przetańczyć całą noc”.
Na kilka minut przed północą Slade wyprowadził Emily z parkietu, jakim była ubita
ziemia, i zaciągnął za stertę beli siana w rogu wielkiej stodoły.
– Co się stało? – spytała zaskoczona.
– Absolutnie nic. Po prostu zbliża się dwunasta i chcę pobyć z tobą sam na sam.
Wkrótce umilkła orkiestra, rozległy się werble i wszyscy zaczęli śpiewać staroangielski
hymn noworoczny, a po hymnie chóralnie odliczać ostatnie sekundy przed północą.
Emily przygotowywała się psychicznie na pocałunek Slade’a, kiedy nagle z beli siana tuż
obok poderwała się jakaś kobieca postać, a za nią wstał szczupły wysoki mężczyzna.
Natychmiast ich poznała: jej dawna koleżanka szkolna, Sharon Conner, i jej kawaler.
– Cześć, Sharon! – powitała ją grzecznie.
– Aa, to ty, Emily? Cześć! Wybraliście ten sam kąt, co my. Chodź, poszukamy miejsca
gdzie indziej! – zwróciła się do swego towarzysza.
Oboje, potykając się, odeszli w mrok, a Slade i Emily doskonale słyszeli słowa Sharon:
– To była Emily Lawrence, żona Pete’a. Tego, co nie żyje. Teraz chodzi z takim jednym,
co się przybłąkał na ranczo. Ale każdy jest lepszy od Pete’ a...
Radość Emily z przyjścia na sylwestrową zabawę ulotniła się. Wszyscy wydawali się
znać jej prywatne sprawy. To nie do zniesienia. Żałowała, że przyszła tu ze Slade’ em.
Zegar już dawno wybił dwunastą, teraz słychać było piszczałki, trąbki, pokrzykiwania,
bicie braw. Umieszczone pod dachem kolorowe światła przygasały.
– Co to ma znaczyć, Emily, że każdy jest lepszy od...
– Nie chcę teraz o tym mówić. To nie czas i miejsce. Chodźmy stąd!
W kakofonii dźwięków wypełniających całą przestrzeń Slade musiał krzyczeć, by go
słyszała:
– A ja uważam, że to najwyższy czas, byś mi coś powiedziała o twoim małżeństwie.
Możemy jeszcze trochę potańczyć, jeśli masz ochotę, ale musisz mi wszystko opowiedzieć
jeszcze dziś.
– Nie mam ochoty dłużej tańczyć. I mam dosyć tego miejsca. Wróćmy do domu.
Emily zdawała sobie sprawę, że skoro między Slade’em a nią sprawy zaszły lak daleko,
to rzeczywiście musi mu wiele powiedzieć.
W drodze powrotnej na ranczo towarzyszyła im wichura, której porywy kołysały
furgonetką. Slade’owi głowa pękała od pytań, które chciałby zadać Emily, zastanawiał się też
nad najważniejszym pytaniem, ale sam jeszcze nie był pewien, czy dojrzał do jego
wypowiedzenia.
Ponieważ lodowaty wiatr nadal bezlitośnie zacinał, Slade podwiózł Emily pod same
drzwi, a potem odjechał i zaparkował wóz koło samochodu O’Neillów, którzy na ten wieczór
zgodzili się popilnować Marka i Amandy, twierdząc, że w ich wieku najlepszy sylwester jest
przed telewizorem.
Gdy Slade wszedł do domu, Rod i Mavis byli już ubrani do wyjścia. Po wymianie
noworocznych życzeń starsi państwo odjechali.
Slade zdjął uciskający go krawat i odpiął górny guzik białej koszuli, Emily zaś poszła na
górę sprawdzić, czy u dzieci wszystko w porządku. Na górę poszedł też po chwili Slade z
nadzieją, że Mark się obudził i będzie mu można złożyć życzenia. Jednakże chłopiec głęboko
spał, więc delikatnie pogłaskał go tylko po głowie. Pomyślał sobie, że gdyby był ojcem, to z
rozkoszą robiłby to co wieczór.
Drzwi do pokoju Emily były otwarte. Ona stała pochylona w zamyśleniu nad kołyską
Amandy. Slade dołączył do niej. Malutka uśmiechała się przez sen.
– Jaka ona jest cudowna! – szepnęła Emily. – I pomyśleć, że to ty pomogłeś jej przyjść na
świat. Bez ciebie prawdopodobnie by je nie było...
– Nadal kochasz swego męża, ojca Amandy? – spytał. Emily spojrzała na Slade’a,
wyraźnie zdziwiona pytaniem. Chwilę milczała.
– Nie. Jeszcze nim on umarł, umarły moje uczucia.
– Jak się poznaliście?
– W szkole. Był o dwie klasy wyżej ode mnie. Po skończeniu szkoły otrzymał pracę w
sklepie spożywczym w Billings. Wtedy zaczęliśmy ze sobą chodzić. Byłam jeszcze w szkole.
Kiedy ją skończyłam, niemal natychmiast wyszłam za niego. Nie zdawałam sobie sprawy... że
Pete nie jest człowiekiem, za jakiego go brałam. Nic okropnego nie wydarzyło się w naszym
małżeństwie, nie. Ono po prostu dryfowało. A Pete tak naprawdę nigdy nie stanął na
wysokości zadań czekających męża, a następnie ojca. Nie potrafił i nie chciał ponosić
odpowiedzialności. Tu zamieszkaliśmy. Pete miał pomagać ojcu na ranczu, ale unikał
wszelkiej pracy. Ojciec bardzo się tym martwił. Nie ze względu na siebie, ale na mnie. Pete
zawsze chciał, by nim się zajmować. Spodziewał się, że żona go obsłuży. Nie okazywał
żadnej inicjatywy w niczym poza leniuchowaniem.
– W seksie też nie?
– Nie chcę o tym mówić. Pomyślałam sobie, że dziecko przyniesie jakąś zmianę.
Niestety, po urodzeniu Marka nic się nie zmieniło oprócz tego, że miałam więcej pracy.
Starałam się, jak mogłam, żeby Pete’a zadowolić... ale on nigdy z niczego nie był
zadowolony. Właściwie mało ze sobą rozmawialiśmy. On, gdy tylko mógł, tkwił przed
telewizorem. Rok przed śmiercią zaczął dużo pić i pił coraz więcej... I dlatego miał
wypadek...
– Dlaczego się nie rozwiodłaś?
– Wierzyłam w świętość więzów małżeńskich... A Amanda to przypadek...
Po dłuższym milczeniu Slade zapytał:
– I dla Marka nie był dobrym ojcem?
– Ty przez te kilka tygodni poświęciłeś Markowi więcej uwagi i czasu niż Pete przez całe
życie...
Slade podszedł parę kroków, stanął naprzeciwko Emily, a kiedy nie cofnęła się, objął ją i
przytulił.
– Nie uczciliśmy jeszcze Nowego Roku. Masz ochotę... ?
– Tak.
Ich usta połączyły się w namiętnym pocałunku. Po kilku minutach Slade zapragnął więcej
i zaczął rozpinać guziczki jej bluzki. Kiedy jednak powędrował w kierunku krągłej piersi,
powiedziała stanowczo:
– Nie, nie.
– Bo karmisz?
– Po prostu nie.
– Dlaczego?
– Bo nie. Nawet gdybym chciała... może nawet pragnę mężczyzny... to znaczy ciebie... to
nie potrafiłabym kochać się z kimś, kto ma wkrótce zniknąć z mego życia.
– Rozumiem... – To wszystko, co powiedział. Nie złożył żadnych deklaracji, bo jeszcze
nie był gotów. – Przepraszam. Sądziłem, że... No... sądziłem inaczej.
– Nie masz za co przepraszać. Żadne z nas nie musi tego robić. Jesteśmy dorośli i każde z
nas ma inne doświadczenia i cele życiowe.
Milczał chwilę, a potem powiedział:
– Obiecałem Markowi, że zostanę na jego szkolny festiwal śmiechu, i zostanę. Mam
zamiar opuścić ranczo pod koniec stycznia...
– Jeśli uważasz to za najlepsze dla siebie... – Emily drżącymi palcami zapinała bluzkę.
– Tak uważam... – Wstał z kanapy, na którą przed chwilą opadł zniechęcony. – Najlepsze
dla mnie, najlepsze dla nas wszystkich: dla mnie, ciebie, Marka...
– Jeśli tego chcesz...
Slade sam nie był tego pewien. I bardzo się martwił, że Emily powiedziała tylko tyle. A
potem, krótko się pożegnawszy, poszła do siebie na górę.
W samolocie do Denver Hunter Coleburn myślał o tym, co zaprzątało go od chwili
telefonu od ojca i faksu z fotografią. Myślał o swoim bracie! Rozpierała go radość, że ma
kogoś, z kim łączą go więzy krwi. Jak mógł najszybciej, załatwił wszystkie sprawy w
Londynie i teraz wracał do domu o tydzień wcześniej, niż zapowiedział Slade’owi. Jaki on
jest, ten brat? Co myśli? Jak urządził się w życiu? Jaki ma stosunek do tego życia?
Wszystkiego musi się dowiedzieć. Musi czym prędzej spotkać się ze Slade’em.
Wrócił myślami do dzieciństwa w domu adoptowanych rodziców. Tak naprawdę to nigdy
nie czuł się w pełni akceptowany. Może źle to określa, bo akceptowany był, John i Martha
Morgan otaczali go tą samo troską, co dwoje swoich naturalnych dzieci. Był zawsze
traktowany na równi z nimi, ale on sam czuł się dziwnie obco. I dlatego po osiągnięciu
pełnoletności wrócił do swego prawdziwego nazwiska. Nigdy, w najśmielszych
przypuszczeniach nie podejrzewał, że może mieć brata bliźniaka. Wzbierał w miii teraz zal do
przybranych rodziców. Nie mieli prawa adoptować jednego z bliźniąt. Albo żadnego, albo
obu... Przez chwilę myślał o Eve Ruskin, która wymknęła się z jego życia przed pięcioma
laty.
Pilot zawiadomił przez interkom, że samolot podchodzi do lądowania. Za dziesięć minut
dotkną ziemi. Hunter schował do teczki trzymane na kolanach dokumenty. Był między nimi
faks dotyczący brata i jego fotografia... Tak intensywnie myślał o czekających go pełnych
wrażeń dniach, że nawet nie zauważył podchodzenia do płyty lądowiska. Nagle poczuł twarde
uderzenie samolotu o ziemię. Wstrząs wyrzucił go z fotela, samolot jak zwariowany pędził
zakosami po płycie. Nagle Hunter poczuł, że uderzył w coś twardego. I to było wszystko, co
zapamiętał. Potem zapadła ciemność.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Tuż przed kolacją, z wielkim hałasem wpadł do domu Mark, mocno zatrzaskując drzwi.
– Już kończymy robotę przy koniach – obwieścił. – Slade zaraz wraca. On daje głowę, że
na szkolnym festiwalu w piątek dostaniemy nagrodę...
– Nagroda mało ważna. Byłeś się dobrze bawił – odparła Emily.
Na te słowa wszedł Slade.
– Mama ma rację, Mark. Nie ma się co podniecać szansą wygranej. Najważniejsze jest
uczestniczenie. – Podszedł do Marka i pieszczotliwie targał mu palcami włosy. – Choć nie
zaprzeczam, że czasami miło jest także wygrać...
Gdy zadzwonił telefon, odebrał Slade. Emily wiedziała, że już od kilku dni zerka na
aparat, spodziewając się wiadomości od Huntera.
Slade długo słuchał, nic nie mówiąc, Emily spostrzegła, że ma zmarszczone brwi i
dziwny wyraz twarzy.
– Rozumiem – odezwał się wreszcie. – Będę jutro po południu... Nie, nie, proszę się tym
nie martwić! Wynajmę samochód i pojadę prosto do szpitala. Jeśli on... Niech się pan trzyma,
panie Morgan... Ja też będę się modlił. – Odłożył słuchawkę i stał, trzymając na niej rękę.
Do kuchni wszedł Mark, który przez cały czas coś robił u siebie na piętrze.
– Siadaj, partnerze, i słuchaj! – powiedział Slade z poważną miną. – Mam problem i
muszę się nim z tobą podzielić. Mówiłem ci o moim bracie, z którym miałem się wkrótce
spotkać? – Mark skinął głową, a Slade ciągnął dalej: – Mój brat miał wczoraj wypadek...
Emily, która milczała od chwili dzwonka telefonu, teraz głośno zaczerpnęła powietrza i
zasłoniła usta dłonią.
– Ale żyje? – spytała.
– Żyje, choć jest w ciężkim stanie. To był wypadek w czasie lądowania samolotu w
Denver. Była o tym mowa we wczorajszym dzienniku telewizyjnym. Hunter nie odzyskał
przytomności. Lekarze boją się o jego życie... Muszę lecieć do Denver.
– Ale wrócisz na piątek? – spytał Mark.
– Nie, nie wrócę na piątek...
Emily podeszła do synka i objęła go ramieniem.
– Mark, Slade nic nie może na to poradzić. Musisz zrozumieć...
– Nie rozumiem – przerwał jej płaczliwie Mark. – Slade obiecał, a teraz nie chce
dotrzymać obietnicy.
– Wiem, że czujesz się bardzo zawiedziony – odezwał się Slade. – Ale nie mogę czekać z
wyjazdem do soboty. Hunter wracał wczoraj z Londynu. Na płycie lotniska w Denver był
śnieg, samolot uderzył w wóz dostawczy... Hunter ma złamaną nogę. Ale to jeszcze nic. On
nie odzyskał przytomności i lekarze nie wiedzą, czy w ogóle odzyska...
– Mark z pewnością zrozumie – powiedziała Emily.
– Mam nadzieję. Ale czy dasz sobie radę podczas mojej nieobecności? – spytał Slade.
– I tak miałeś wyjechać pod koniec miesiąca...
– Muszę zadzwonić i zrobić rezerwację na samolot. Z pewnością nie będzie lotu do
jutra... – Zignorował całkowicie jej uwagę na temat wyjazdu pod koniec miesiąca.
Emily czuła się tak, jakby ktoś rozdzierał jej serce. Pokochała człowieka, który teraz
opuszcza jej ranczo...
Slade jeszcze dwukrotnie usiłował porozmawiać z Markiem. Tego samego dnia
wieczorem i następnego ranka. Ale chłopiec nie chciał w żaden sposób zrozumieć, dlaczego
w piątek nie będzie miał dorosłego partnera przy lepieniu bałwana.
Pożegnanie Slade’a z Emily było bardzo krótkie. Od noworocznej nocy nie pocałował jej
ani razu. Doszedł do wniosku, że Emily tego nie chce. Tak zrozumiał jej zachowanie i słowa.
Obiecał, że zadzwoni, gdy tylko będzie wiedział, kiedy wraca. A wróci na pewno! Ale Emily
obawiała się, że i tej obietnicy może nie spełnić, jak nie spełnił poprzedniej, danej Markowi.
Zapewne też coś stanie mu na przeszkodzie.
Gdy odjeżdżał, spojrzał we wsteczne lusterko i zobaczył Emily stojącą w bezruchu na
ganku. Ścisnęło mu się gardło. W samolocie do Denver wiedział już, że na „Ranczu BZ”
pozostawił serce.
Gdy wylądował, wynajął samochód i po para godzinach zajechał na szpitalny parking.
Odnalazł właściwy pokój i cichutko uchylił drzwi. Przy łóżku chorego zobaczył
szpakowatego, nieco łysiejącego mężczyznę, który na widok Slade’a otworzył szeroko oczy,
jakby ujrzał ducha.
W głębi pokoju siedziała w fotelu kobieta o siwych włosach, co usiłowała zamaskować
popielato-blond płukanką. Ona też ze zdumieniem patrzyła na Slade’a.
On natomiast skoncentrował uwagę na mężczyźnie w łóżku, który miał jedną nogę w
gipsie, podwieszoną na wyciągu. Leżał bez ruchu, twarz miał podrapaną, a na nosie i ustach
maskę tlenową.
– O Boże, ależ wy jesteście podobni! – wykrzyknęła kobieta. – Jestem Martha Morgan. –
Podeszła i podała Slade’owi dłoń w rękawiczce.
– Slade Coleburn – przedstawił się.
– John Morgan – powiedział szpakowaty mężczyzna, który zaszedł Slade’a z boku. –
Gdyby nie ubranie, to wziąłbym pana za Huntera.
– Sytuacja jest stabilna – pospieszyła z wyjaśnieniem pani Morgan. – Ale lekarze nadal
nie wiedzą, czy i kiedy się obudzi. Była tu nasza córka, która stale siedzi przy Hunterze, ale
poszła się przebrać i coś zjeść. Larry, nasz syn, przyjdzie na nocny dyżur.
Morganowie skwapliwie się pożegnali i wyszli, uznając, że brat bliźniak obejmie „wartę”
przy chorym.
W piątek po południu Slade ponownie pełnił dyżur przy Hunterze, gdyż państwo Morgan
postanowili opuścić pobliski hotel i na noc wrócić do własnego domu, nieco odległego od
szpitala.
Slade rozmyślał nad tym, co robi teraz Emily, jak sobie daje radę i co robi Mark. No
oczywiście, chłopiec lepi pewno bałwana i jest mu smutno, że jego bałwan nie dostanie
nagrody, bo będzie zbyt mały.
Nagle kątem oka zauważył jakiś ruch na pościeli. Wytężył wzrok. Chyba się nie myli!
Lewa ręka Huntera przesunęła się z centymetr. Slade wpatrywał się jeszcze długo, ale nic
więcej nie zobaczył.
– Drogi Hunterze, słuchałem, jak twoja matka i ojciec do ciebie mówili. Spróbuję zrobić
to samo. Będę ci opowiadał o sobie...
Przez kilka godzin Slade mówił o swoim życiu w sierocińcu, o wędrowaniu ze stanu do
stanu, o miejscach, w których przebywał, i ludziach, których poznał. Wiele czasu poświęcił
kobiecie, którą ostatnio spotkał – Emily i jej dwojgu dzieciom. Z rozrzewnieniem mówił też o
„Ranczu BZ”, wspominając, że po raz pierwszy czuł się tam jak w rodzinnym domu...
Parokrotnie już zauważył ruch ręki Huntera, a gdy przerwał opowiadanie, bo właśnie doszedł
do jego kresu, zaskoczył go nagle chrapliwy dźwięk, a następnie zupełnie go przygwoździły z
trudem wypowiadane słowa:
– Mi... ło... mi... poz... nać... cię... bra... cisz... ku... Powinien zerwać się i wybiec na
korytarz, by zawołać pielęgniarkę i lekarza. Zerwał się co prawda, ale podszedł do łóżka,
pochylił się nad chorym i powiedział:
– Mądry to ty za bardzo nie jesteś, każąc pilotowi lądować na oblodzonym lotnisku. – I
poklepał go delikatnie po dłoni.
– Spie... szy... łem... się... do... cie... bie – usłyszał w odpowiedzi. – Gło... wa... bo... U...
Pić...
Slade tym razem szybko wybiegł na korytarz i zaalarmował personel.
Wrócił do Huntera, gdy lekarze pozwolili na to po dokładnym zbadaniu pacjenta.
Poklepali Slade’a po plecach żartując, że Hunter uciekł grabarzowi spod łopaty i że teraz
będzie szybko powracał do zdrowia. Jeszcze tego samego popołudnia Hunter mówił już
znacznie swobodniej. Bracia nie mogli się nagadać. Slade wyjaśnił bratu, że teraz, skoro już
wszystko jest na dobrej drodze, musi wracać na ranczo w Montanie, gdzie czeka go
potrzebująca pomocy kobiet z dwojgiem dziecia.
Hunter był światowym człowiekiem i w lot wszystko zrozumiał. Bracia uściskali się,
zobowiązali do stałego kontaktu i Slade opuścił szpital, w którym od paru dni właściwie
mieszkał.
Następnego dnia po wyjeździe Slade’a z farmy przyszedł rachunek ze szpitala. Emily
wiedziała, że tym razem jest w poważnych tarapatach. Ten rachunek był ostatnim sygnałem.
Wyjęła z biurka bilet wizytowy agenta handlu nieruchomościami, zadzwoniła i umówiła się
na następny dzień. W czasie spotkania agent obiecał, że szybko znajdzie jej klienta na ranczo.
W niedzielę po południu siedziała w kuchni obłożona nie zapłaconymi rachunkami. Pete
zadłużył ranczo po uszy. Nie było teraz innego wyjścia niż sprzedaż. Należało spłacić długi, a
za resztę pieniędzy urządzić się jako tako w Billings, gdzie była szansa uzyskania pracy.
Emily miała w oczach łzy, myśląc o wyprowadzeniu się z rodzinnego domu. Otarła je
szybko, mówiąc sobie, że musi być silna. Ma dwoje dzieci, o których przyszłość trzeba
zadbać...
Gdy usłyszała dzwonek telefonu, serce skoczyło jej do gardła. Teraz dopiero uświadomiła
sobie, że przez ostatnie dni czekała na telefon Slade’a jak na zbawienie. Nie bądź głupia,
skarciła się. Nie spodziewaj się żadnego zbawienia ze strony wędrującego po świecie
kowboja!
Podniosła słuchawkę.
– Emily? – usłyszała głęboki baryton.
– Cześć, Slade! – Usiłowała zachować beztroski, pozbawiony emocji ton, jakiego używa
się w rozmowie ze zwykłym znajomym.
– Co się dzieje?
– Wszystko w najlepszym porządku.
– Mark dobrze się bawił na szkolnym festiwalu?
– Nie poszedł. Namawiałam go, prosiłam. Chciał z nim iść Rob O’Neill, ale Mark się
uparł, że nie pójdzie... Jak Hunter?
– Kryzys minął. Wszystko na najlepszej drodze do pełnego wyzdrowienia.
– To wspaniale...
– Emily, przestań do mnie tak mówić. Dzwonię, żeby powiedzieć, że wracam.
– Wracasz?
– Przecież powiedziałem, że wracam.
Jeśli on wraca, to ona musi mu powiedzieć... Uczciwość nakazuje, by mu powiedziała.
– Wystawiłam ranczo na sprzedaż i przeprowadzam się do Billings.
– Jasny gwint, co ty wyrabiasz?! Nie ma mnie kilka dni i... Co się stało?
– Szpital przysłał wysoki rachunek, nie zapłacone są pewne podatki, ranczo jest
zadłużone hipotecznie. Już dalej tak nie mogę. Muszę myśleć o przyszłości Marka i Amandy.
Nie ma sensu kurczowo trzymać się przeszłości.
Zapadła długa cisza, którą przerwał Slade:
– Jutro wracam. Nie rób nic beze mnie. Wszystko razem omówimy.
– Nie ma nic do omawiania.
– Masz nie robić nic, czego byś potem żałowała. Niestety, Emily już zrobiła coś, czego
żałowała. Oddała serce Slade’owi Coleburnowi.
Kiedy wyłonił się dom, Slade dodał gazu, chociaż wiedział, że to nierozsądne na
zaśnieżonej drodze. Ale tak mu brakowało Emily, że każda następna sekunda rozłąki
wydawała się coraz boleśniejsza. A poza tym okropnie się bał, że mimo jego próśb Emily
może złożyć fatalny podpis na dokumencie, który jej podsunie pozbawiony skrupułów
pośrednik. Gdy mu poprzedniego dnia wspomniała o sprzedaży rancza, oblał go gorący pot,
chociaż na pytanie, dlaczego tak reaguje, nie potrafiłby odpowiedzieć. Wjechał na ranczo i
zaparkował jak najbliżej domu. Chwycił podróżną torbę i pobiegł do drzwi.
Emily była w kuchni i coś mieszała w garnku. Gdy usłyszała jego kroki, zwróciła się ku
niemu uśmiechnięta. Czyżby się mylił, dostrzegając w jej oczach coś jakby uczucie ulgi?
– Jak lot? – spytała.
– Świetnie. – Slade odłożył torbę, zdjął kurtkę i kapelusz, wieszając jedno i drugie przy
drzwiach. Dopiero wtedy zauważył, że za stołem siedzi Mark. – Cześć, Mark, jak tam w
szkole?
Chłopiec nie odpowiedział i nie poruszył się. Nadal siedział z podpartą głową.
– Slade się z tobą wita, Mark! Jak ty się zachowujesz?
– skarciła syna matka.
Mark spojrzał na Slade’a, na Emily i bąknął:
– Cześć, Slade! Czy mogę już iść do mego pokoju? – spytał.
– Może najpierw porozmawiamy – powiedział Slade.
– Dlaczego nie poszedłeś do szkoły na festiwal zimy?
– Bo nie chciałem...
– Przykro mi, że nie mogłem tu być i iść z tobą. – Przyciągnął krzesło i usiadł
naprzeciwko chłopca. – Ale liczyłem na to, że będziesz mnie reprezentował.
– Wszyscy chłopcy przyszli z ojcami...
– Wiem, że było ci przykro. Czy mógłbym to jakoś wynagrodzić?
– Jak? – zainteresował się Mark.
– Zastanowię się nad tym dziś wieczorem i powiem ci rano.
– Ale nie zapomnij!
Z saloniku dobiegło kwilenie, a potem popłakiwanie Amandy. Mark zerwał się zza stołu.
– Pójdę do niej i powiem, że wróciłeś, to może się uspokoi. – Wybiegł z kuchni.
Slade niezwłocznie przystąpił do głównej sprawy:
– Pozwól mi pomóc sobie. Mam pieniądze, dzięki którym mogłabyś zatrzymać ranczo... –
zaczął.
– Nie masz pojęcia, ile to może wynieść.
– A ty nie masz pojęcia, ile przez te lata mogłem zaoszczędzić.
– Dlaczego miałbyś oddawać mi swoje oszczędności? – spytała Emily.
– Ponieważ ty ich potrzebujesz, a ja nie.
– Ja nie mogę przyjmować od ciebie takich prezentów. Na moje życie, życie Marka i
Amandy muszę zapracować sama.
– Nie chcesz prezentu, to przyjmij pożyczkę.
– Sprzedaję ranczo, bo mam już dość zaciągania pożyczek i niemożności ich spłacania.
Pośrednik znalazł kupców. Ma tu z nimi przyjechać.
– Dlaczego odmawiasz przyjęcia ode mnie pomocy?
– Bo i tak za dużo już pomogłeś.
Płacz w saloniku był coraz głośniejszy i Emily wyrwała rękę z uścisku Slade’ a. Chwycił
ją przed chwilą, chcąc tym gestem wzmocnić swoją propozycję. Ale Emily wydawała się
nieczuła na gesty.
Już przedtem Slade zauważył, że od pamiętnej nocy sylwestrowej, która miała ich
zbliżyć, Emily podejmowała kroki mające na celu usunięcie go ze swego życia. Może nawet
już przed jego wyjazdem do Denver planowała sprzedaż rancza... Doskonale rozumiał jej
postępowanie. Należała do kategorii kobiet, które potrzebują trwałego związku z mężczyzną.
Wiązanie się ze Slade’em było ryzykowne. On nawet nie znał znaczenia słowa „stałość” czy
„trwałość”. Emily zbyt troszczyła się o przyszłość swoją i dzieci, by decydować się na
niepewny związek z tułaczem.
Kto wie, czy wobec tego nie wróci do Denver szybciej, niż się tego spodziewał.
Myśląc nad sprawą zrekompensowania Markowi doznanego zawodu, Slade doszedł do
wniosku, że istotą imprezy szkolnej, w której chłopiec nie uczestniczył, jest ogólna atmosfera.
Gromada dzieciaków, zabawy, krzyki. Przyszło mu do głowy, że mógłby, choć w mniejszej
skali, tę atmosferę odtworzyć. Po rozmowie z Emily i rodzicami najbliższych kolegów Marka,
zaplanował popołudnie zabaw na ranczu. Budowanie zamków ze śniegu, toczenie kul,
obrzucanie się śniegowymi pociskami i tym podobne.
Chociaż wszyscy rodzice byli zaproszeni, mieli już dość niedawnych szkolnych
wyczynów swych pociech i tylko odwieźli dzieci, życząc im dobrej zabawy. Z Emily ustalili,
kiedy mają je zabrać z powrotem.
Slade okazał się wspaniałym organizatorem, wodzirejem i uczestnikiem śniegowych
szaleństw. Najpierw budował z dziećmi zamki i pomniki, a potem konstruował wielki mur,
zza którego na drużynę napastników sypały się śniegowe kule. Śmiech dzieci i ich
pokrzykiwania rozlegały się ze wszystkich stron.
Pogoda dopisała i zabawa trwała do zmroku. Zaczerwienione z zimna i radości dzieci
Slade zapędził wreszcie do kuchni, gdzie Emily miała dla wszystkich gorącą czekoladę i
upieczone przez siebie ciasteczka, sławne już w całej okolicy. Po tym podwieczorku Slade
zabrał wszystkich do stodoły, gdzie odbył się pokaz i lekcja wiązania węzłów, a także
zarzucania lassa na słup.
Mark był uszczęśliwiony. Gdy wszyscy już rozjechali się do swoich domów, podszedł do
Slade’a, wspiął się na palce i wyciągnął w górę ręce, prosząc, by go podniósł. Gdy to uczynił,
mały objął go za szyję i pocałował w policzek.
– Dobrze było? – spytał Slade.
– Dobrze.
– Założę się, że lepiej niż na tej zabawie w szkole.
– Tam każdy chłopiec miał tatę...
– A tu byłem ja.
– Ale bawiłeś się ze wszystkimi. A tam każdy miał tatę dla siebie. Ja też mogłem udawać,
że mam, gdybyś ze mną poszedł.
Slade’a trochę ubodło słowo „udawać”. Zresztą ubodło go wszystko, co Mark powiedział.
Z drugiej strony rozumiał jego żal. Co mu powiedzieć?
– Może któregoś dnia będziesz miał własnego tatę – próbował pocieszyć chłopca i
odstawił go na ziemię. – Rozwiązał ci się but. – Wskazał palcem wleczące się po ziemi
sznurowadło.
Mark przykląkł i zawiązując but, wyrzucił z siebie nagle gwałtownie:
– Ja chcę, żebyś ty został moim tatą!
– Kiedy ja nie wiem, jak być tatą – odparł Slade. – Nigdy sam nie miałem ojca... Rzadko
przebywałem z dziećmi czy ich ojcami. Tobie potrzebny jest tata ekspert...
– Ja wiem, że gdybyś chciał, mógłbyś być tatą. – Brązowe oczy patrzyły na Slade’a
oskarżycielsko. – Ja wiem, że potrafisz. Ale ty chyba nie chcesz... – Broda chłopca wygięła
się w podkówkę. Był bliski płaczu. – Tamten tata, którego miałem, też mnie nie chciał...
Slade’owi krajało się serce na widok chłopca.
– O tym musi zadecydować twoja mama. To od niej zależy – Slade próbował się bronić.
– Mógłbyś ją przekonać. Powiesz jej, że ja chcę, żebyś ty był moim tatą? Obiecaj, że
powiesz!
– Kiedy ja... – zaczął Slade, ale nie dokończył, gdyż z dołu schodów dobiegł go głos
Emily:
– Slade, telefon! Dzwoni twój brat.
– Jeszcze porozmawiamy o tym – obiecał i zbiegł na dół zaniepokojony, czy nie stało się
coś złego.
Wieści były pomyślne: Hunter wyszedł ze szpitala, był w domu i zawiadamiał Slade’a, że
chciałby się jak najszybciej spotkać z bratem. Lekarze powiedzieli, że nie powinien być sam,
więc nie pojechał do swego mieszkania na najwyższym piętrze wieżowca, ale zamieszkał
chwilowo u rodziców.
– Mama jest nadopiekuńcza – poskarżył się Slade’owi, który usłyszał protestujący głos
kobiecy.
– Takie są matki. – Slade roześmiał się. – Niedawno taką poznałem. Ona świata nie widzi
poza dwojgiem swoich dzieci.
– Młoda?
– Tak.
– Ładna?
– Jeszcze jak.
– A mąż?
– Nie ma.
– Ma kogoś?
– Chyba tylko mnie.
– No, to trzymaj i nie puszczaj. Słuchaj mojej rady. Jestem dobrym adwokatem. Moich
rad słuchają ważni ludzie i dobrze na tym wychodzą.
Obaj bracia roześmieli się.
– Kiedy wracasz do Denver? – spytał Hunter.
Slade zerknął w kierunku Emily, która siedziała w saloniku z Amandą na kolanach.
– Po rozmowie z tobą nie jestem pewien. Zadzwonię do ciebie za kilka dni.
Po zakończeniu rozmowy Slade poszedł do saloniku, oparł się o framugę drzwi i
spoglądał na Emily z córką. Amanda była już nakarmiona i zasypiała, tuląc się do piersi
matki.
– Wszystko w porządku? – spytała Emily. – Tak dziwnie z nim rozmawiałeś.
Odpowiadałeś półsłówkami. Przepraszam, ale nie mogłam nie słyszeć.
– Chyba ci się zdawało. Miałem bardzo interesującą rozmowę. Hunter to mądry chłopak.
Wszystko jest w najlepszym porządku. Wyszedł ze szpitala. Chwilowo mieszka u rodziców,
bo nie powinien być sam. – Nagle zmienił temat. – Wiesz co, po rozmowie, jaką prowadziłem
z Markiem przed telefonem od Huntera, czuję się naprawdę winny. Nie powinienem był
wyjeżdżać i zostawiać was na lodzie.
– Ale brat... wypadek...
– Wszystko wiem. Ale dopiero dziś uświadomiłem sobie, jak bardzo Markowi zależało na
tym, by jak inni chłopcy przyjść z ojcem... Chciałbym kupić mu rower.
– I sądzisz, że wynagrodzi mu to brak ojca?
Miał wrażenie, że w głosie Emily słyszy jakby drwinę i oburzenie. Zmieszał się.
– Chyba nie...
– Czy powiedziałeś Markowi, że opuszczasz Montanę? Opuszczanie jakiejś okolicy nigdy
nie było dla Slade’a problemem. Aż do tej chwili...
– Nie, nie powiedziałem.
– Jutro rozpoczynam pakowanie rzeczy na stryszku. W poniedziałek agent przywozi
trzech klientów, w tym jednego właściwie zdecydowanego. Agent uprzedził mnie jednak, że
muszę być gotowa na pewne ustępstwo od wyznaczonej ceny...
– Emily, przemyśl raz jeszcze moją ofertę... Potrząsnęła przecząco głową i spuściła oczy,
by Slade nie zobaczył w nich łez.
– Nie mogę, Slade... Naprawdę nie mogę. Zamierzam rozpocząć nowe życie i tak będzie
najlepiej.
Słowa Emily o nowym życiu wywołały u niego dziwny skurcz w okolicach serca. Chciał,
pragnął, ale nie potrafił wyrazić tego słowami. Chyba bał się wynikających z nich
konsekwencji.
– Idę dojrzeć koni – powiedział i wyszedł.
Gdy zatrzasnęły się drzwi kuchenne, Emily załkała. Boże, gdyby mogła zbudować mur
wokół Slade’a i zatrzymać go na zawsze! Ale on nie da się zatrzymać siłą. Zaoferował jej
pieniądze, ale nie siebie.
A ona pragnęła tylko jego. Jednak nie mogła go przecież błagać, by został. Niby w jakim
charakterze miałby zostać?
Zresztą w Denver czekał na niego brat. I z pewnością Slade osiądzie na stałe właśnie tam.
Jeśli oczywiście kiedykolwiek osiądzie gdzieś na stałe.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Stryszek był skarbnicą wspomnień. Następnego dnia po zapowiedzi, że zacznie
pakowanie rupieci na poddaszu, Emily siedziała między pudłami i roniła łzy. Między innymi
dlatego, że ojciec, którego listy, fotografie i przybory toaletowe leżały przed nią, nigdy nie
poznał swojej wnuczki.
Amanda właśnie smacznie spała piętro niżej, dzięki czemu Emily miała czas na
pakowanie. Jeszcze go właściwie nie zaczęła, pochłonięta przeglądaniem pamiątek. Roniła też
łzy dlatego, że kochała ten dom, który teraz musiała opuścić. A także dlatego, że pokochała
mężczyznę, który zaledwie przed kilkoma tygodniami zapukał do jej drzwi, a teraz zamierza
wyjechać i więcej nie powrócić.
Dlaczego on nie może jej pokochać, tak samo jak ona jego? Wtedy wszystko byłoby inne,
piękne, radosne... Duma nie pozwalała jej prosić Slade’a, by został. A ten mężczyzna – dobry,
delikatny, silny – miał tyle do zaofiarowania kobiecie. Ale jego wychowanie, a może jego
brak, uczyniło go niespokojną duszą. On po prostu nigdzie nie potrafi zapuścić korzeni.
Zawsze czegoś szuka. Czegoś, czego najprawdopodobniej nigdy nie znajdzie. Chyba że...
zdarzyłby się cud w postaci jakiegoś wielkiego wstrząsu czy uczucia.
Emily westchnęła, podniosła się z podłogi, otrzepała dłonie z kurzu, otarła łzy z
policzków. W ten sposób nigdy nic nie zapakuje. Trzeba bez przeglądania i wspominania
wkładać po prostu rzeczy do pudeł. Te rzeczy, które chce zabrać, a resztą niech zajmą się
śmieciarze. Na pewno musi zabrać fajki ojca, nadal pachnące jego ulubionym tytoniem.
Zawsze palił fajkę, kiedy swej małej córeczce opowiadał ni to bajki, ni to zabawne
wspomnienia. Były cudowne i szybko przy nich zasypiała. Musi także zabrać jego kolekcję
indiańskich grotów do strzał i drugą kolekcję starych narzędzi stolarskich. Ale każda sztuka
musi być osobno owinięta papierem. Przyniosła na stryszek kartonowe pudła, ale zapomniała
o gazetach.
Gdy zeszła do pokoiku, który miał być pokojem Amandy, spotkała właśnie idącego do
niej Marka.
– Czy mogę iść do stajni pomóc Slade’owi? – spytał. Emily pomyślała, że Mark
najprawdopodobniej znudził się swoimi zabawkami, do których pobiegł zaraz po śniadaniu.
– Dobrze, ale przedtem przynieś mi z komórki trochę starych gazet. Ja przez ten czas
przygotuję gorącą czekoladę. Napijesz się i zaniesiesz kubek Slade’owi.
Mark skinął głową i pobiegł na dół. Włożył płaszcz i wyszedł na dwór, kierując kroki do
stojącej na uboczu komórki. Słońce świeciło jaskrawo, śnieg skrzył. Emily wyjrzała przez
okno i patrzyła za synem. Potem przeniosła wzrok na stajnia, w której przebywał Slade.
Smutno pokiwała głową i westchnęła. Nie cieszył jej oczu widok zaśnieżonego krajobrazu ani
słońce na błękitnym niebie. Kiedy indziej oparłaby się łokciami o parapet i napawała
widokiem rancza i pastwisk za budynkami. Odchodząc od okna, przypomniała sobie
komunikat pogodowy: pod wieczór dużo chmur i wielkie opady śniegu, które na wiele dni
sparaliżować mogą lokalną komunikację drogową. Zabiło jej żywiej serce. Może Slade nie
będzie mógł wyjechać uwięziony przez śnieżycę? Ale to również oznaczało komplikacje dla
niej samej. Agent z biura nieruchomości i jego potencjalni klienci nie mogliby przyjechać.
Sprzedaż się opóźni, a rachunki czekają na uregulowanie... Poza tym, po co przedłużać
agonię, czekając na nieuchronne opuszczenie rodzinnego domu? Więc im szybciej Slade
wyjedzie, tym lepiej. Będzie mogła zacząć proces zaleczania ran. Czy potrafi je zaleczyć?
Wyjęła z lodówki mleko i zaczęła je podgrzewać w kuchence mikrofalowej, a potem
zalała nim czekoladowy proszek. Przez cały czas myślała o córeczce, o problemie jej
wychowania i przyszłym losie. Ciekawe, jaka będzie Amanda w wieku Marka? Chłopczyca,
naśladująca starszego brata, czy dystyngowana panna? Czy Amanda będzie przeżywała brak
ojca podobnie silnie jak Mark? Myśli Emily przeskoczyły nagle jakby na boczny tor, ale w
zasadzie zdążały w tym samym kierunku: jakim wspaniałym ojcem byłby Slade...!
– Przestań! – krzyknęła do siebie na głos. – Jedynie pogarszasz własną sytuację, bo
wpadasz w neurasteniczny nastrój.
Tak była pochłonięta tymi myślami, że nawet nie zauważyła, że Mark jeszcze nie wrócił,
a przecież pobiegł tylko po stare gazety. Może poszedł do Slade’a, żeby mu powiedzieć, że
zaraz przyniesie gorącą czekoladę. A może zapomniał o gazetach i pomaga Slade’owi?
Czekolada była gotowa i stygła. Emily podeszła do okna i wyjrzała. Gdy wzrok jej padł
na komórkę, wydała okrzyk przerażenia. Ze spadzistego dachu, pod wpływem gorących
promieni słonecznych, osunął się śnieg. Drzwi komórki były zasypane aż po klamkę. Jeśli to
stało się już po tym, jak Mark wszedł do środka, to on nie może się teraz wydostać. Chwyciła
płaszcz, zrzuciła domowe pantofle, włożyła buty i wybiegła z domu.
– Mark, Mark! – zaczęła wołać, idąc przez śnieg.
Gdy zbliżyła się do budyneczku, wydało się jej, że słyszy płacz.
– Mark?!
– Jestem tu, mamo! Nie mogę wyjść. Boję się. Tu jest okropnie ciemno.
– Zaraz cię uwolnimy, kochanie. Idę po Slade’a.
– Nie odchodź, mamo, ja się boję... !
– Weź głęboki oddech, synku, i policz do dziesięciu. A potem jeszcze raz. I wtedy już
będziemy tu razem ze Slade’em.
Pędząc w kierunku stajni, słyszała głośny płacz Marka, który najwidoczniej nie skorzystał
z jej rady. Musiała jednak wezwać na pomoc Slade’a, ponieważ on znacznie szybciej od niej
odsunie śnieg. A poza tym potrzebne były łopaty, które trzymano w stajni.
Od progu już zaczęła wołać Slade’a. Natychmiast wyjrzał z któregoś z boksów.
Opowiedziała mu o uwięzionym Marku i po chwili oboje uzbrojeni w łopaty byli już pod
zasypaną komórką.
Emily lżejszą, plastykową, a Slade dużą żelazną zaczęli odkopywać drzwi, uspokajając
chłopca zapewnieniami, że za chwilę wyjdzie na słoneczko i że Slade bardzo liczy na jego
pomoc w stajni.
Mark oświadczył, że teraz już się nie boi, bo przyszedł Slade. Po chwili milczenia doszedł
do wniosku, że może warto byłoby obiecać, że już nigdy nie będzie się bał, jeśli Slade
zostanie na zawsze na ranczu.
W takich okolicznościach Emily nie miała serca wyjaśniać Markowi, dlaczego niedługo
będą musieli ranczo opuścić. Uświadomiła sobie jednak, że jak najszybciej musi z nim
przeprowadzić poważną rozmowę na ten temat. Może jeszcze tego wieczoru.
Wreszcie drewniane drzwi komórki dały się uchylić i Mark wyskoczył jak z procy,
spojrzał na matkę, spojrzał na Slade’a i wybrał jego ramiona, by w nie wpaść.
Emily zrobiło się trochę przykro. Jednocześnie kazało jej to przemyśleć sytuację. Slade
spojrzał na nią i w jego oczach zobaczyła wzruszenie i coś jeszcze, jakby pytanie skierowane
do niej.
Może to była właśnie okazja, by zaryzykować, schować głęboko dumę i... I co? Prosić?
Błagać? Wyznać własne uczucia?
Odłożyła jednak decyzję, uklękła w śniegu, ujęła w obie dłonie twarz Marka nadal
przytulonego do Slade’a i spytała:
– Wszystko już dobrze synku?
– Bałem się... Było ciemno. Myślałem, że nikt nigdy mnie nie usłyszy. Jak to dobrze, że
Slade jest z nami. Jakby jego nie było, to byś mnie sama nie odkopała.
– Ja też bym pewno płakał zamknięty po ciemku, nie mając szansy wyjścia. Darłbym się
na całe gardło – zapewnił Marka Slade.
Miał przedziwny wyraz twarzy. Emily jeszcze nigdy go takim nie widziała. Sprawiał
wrażenie człowieka zmagającego się z ciężkim problemem życia i śmierci.
Slade’owi trzęsły się ręce, gdy wstawał z przyklęku, a serce biło tak, jak jeszcze nigdy w
życiu. Gdy po otwarciu drzwi komórki Mark wpadł prosto w jego ramiona, przeżył chwilę
nieprawdopodobnego wzruszenia. To była wizja tego, czego doświadczałby co dzień, gdyby
był ojcem...
I nagle wszystko stało się jasne jak słońce. Przede wszystkim zdał sobie sprawę, że marzy
o tym, żeby mieć syna. Po drugie, że jego uczucia do Emily są znacznie głębsze, niż
przypuszczał jeszcze tego ranka, rozpatrując dylemat, czy wyjechać. Chciał być nie tylko
ojcem, ale i mężem. I pragnął móc trzymać Emily w ramionach aż po ostatni dzień swego
życia. Potrzebował jej ciepła, determinacji, słodyczy i miłości, jeśli ona zechce go nią
obdarzyć.
Nie wiedział tylko, jak jej to wszystko przekazać. I nie potrafił też przewidzieć jej reakcji.
No cóż, musi zdobyć się na odwagę i jakoś wybąkać to, co mu leży na sercu.
– Chodźcie do domu, podgrzejemy czekoladę, bo już wystygła, wypijemy, ochłoniemy i
wrócimy do pracy – zaproponowała Emily.
– Idźcie, ja zaraz do was dołączę. Muszę tylko zepchnąć resztę śniegu z dachu, bo znów
zasypie drzwi – odparł Slade. Właściwie była to bezsensowna robota, ale jemu był potrzebny
czas, choćby kilka minut, by zebrać myśli i opracować swoje wystąpienie.
Emily skinęła głową i spojrzała na Slade’a szeroko otwartymi oczami, w których
zauważył coś, co nim poruszyło. Ale co? Gdy się odwróciła i trzymając Marka za rękę poszła
do domu, Slade już wiedział, że ona i tych dwoje dzieci stały się nierozerwalną częścią jego
życia.
W kilka minut później przyszedł do kuchni, nadal niezbyt pewny, jak ma zacząć, co
powiedzieć i w jaki sposób to zrobić. Westchnął, wiedząc, że improwizacja nie jest jego
mocną stroną. Zawsze, przed każdym życiowym krokiem, przed każdą czynnością, musiał
mieć wszystko dobrze obmyślone i zaplanowane.
Po drodze widział Marka przed telewizorem w saloniku; oglądał jakąś kreskówkę,
popijając czekoladę. Emily stała w kuchni przy piecu.
– Napijesz się czekolady? – spytała.
– Nie.
– Kawy?
– Emily... nie, nic mnie nie obchodzi, co będę pił, Emily, ja... – Poczuł się strasznie
głupio. Myśli mu umykały. Jednak postanowił brnąć dalej. – Emily, wyjdziesz za mnie?
Równocześnie Emily zapytała:
– Slade, czy nie zostałbyś na zawsze?
I potem oboje niemal jednocześnie wykrzyknęli jedno słowo:
– Co?!
Slade podbiegł i położył dłonie jej na ramionach:
– Czy ty prosiłaś, żebym został?
– Tak. A czy ty naprawdę spytałeś mnie, czy za ciebie wyjdę?
– Tak. Tylko musisz być bardzo tolerancyjna. Mam za sobą lata kawalerskich
przyzwyczajeń. Będziesz musiała okazywać mi wyrozumiałość i być cierpliwa. Bardzo dużo
czasu zajęło mi zdanie sobie sprawy, że pragnę od ciebie czegoś więcej niż pocałunku, niż
nawet spędzenia z tobą nocy. Ja chcę zbudować sobie życie rodzinne u twego boku. Mam
nawet zamiar cię okraść. Chcę cząstki miłości twoich dzieci, które bardzo pokochałem. Jedno,
bo na moich rękach przyszło na świat, drugie, bo ma twój urok. Chcę być ojcem, dobrym
ojcem dla Amandy i Marka. Nie czułem takiej potrzeby, póki nie przyjechałem tu i nie
odkryłem ciebie. Mark w jednej z rozmów, które z nim ostatnio przeprowadzałem,
podszepnął mi, żebym ciebie spytał, czy się zgadzasz, żebym ja mógł zostać jego ojcem.
Wyjdziesz za mnie?
– Wyjdę! Wyjdę za mąż za najwspanialszego mężczyznę, jakiego kiedykolwiek widziały
moje oczy!
Wprost nie mógł uwierzyć własnym uszom. Nie mógł uwierzyć, że ona czuje to samo, co
on. Aby uprawomocnić tę deklarację, wziął Emily w ramiona i przypieczętował porozumienie
namiętnym pocałunkiem.
Byli tak sobą zaabsorbowani, że nie spostrzegli, że do kuchni wszedł Mark. Odskoczyli
od siebie dopiero wtedy, gdy usłyszeli:
– Jejku! Nawet w telewizji nikt się tak nie całuje. Czy ty uczysz Slade’a, jak to robić,
mamo?
Slade uznał, że jego rola ojca nie zaczyna się od chwili, gdy pastor wypowie właściwe
formułki, ale od momentu wyjawienia intencji. Pogroził Markowi palcem i powiedział na
pozór srogo:
– Starszych się nie podgląda, a jeśli już – to chyłkiem i nic się nie mówi. Czy pamiętasz,
jak powiedziałeś, że gdybym chciał, to mógłbym zostać twoim tatą? Więc ci teraz
oświadczam, że chcę nim być i masz mnie słuchać.
– Będziesz moim prawdziwym tatą? I Amandy też?
– Bardzo tego pragnę. Ponieważ Amanda jeszcze nie mówi, ty masz w swoim i jej
imieniu złożyć deklarację, że podtrzymujesz swoją propozycję.
– O tak! – wykrzyknął uradowany Mark i zaczął klaskać w dłonie i podskakiwać.
– Wobec tego możemy ustalać termin ślubu – oświadczył Slade, obejmując Emily.
EPILOG
W niespełna trzy tygodnie później, w dniu świętego Walentego, Emily stała w niewielkiej
zakrystii w kościele, gdzie właśnie miał się odbyć jej ślub. Usiłowała stać nieruchomo,
podczas gdy Mavis zaciągała zamek błyskawiczny na plecach ślubnej sukni. Bardzo stylowa
kremowa kreacja miała rękawy i dekolt w kształcie serca, obszyte perełkami. Emily czuła się
jak księżniczka.
– Prześliczna suknia – stwierdziła Mavis. – Po prostu wspaniała.
– To dzięki Hunterowi. Miał klienta projektanta sukien ślubnych. Wysłał mi fotografie i
jedną wybrałam. A teraz trudno mi uwierzyć, że to ja stoję przed lustrem. I ten welon...
Trudno jej było również uwierzyć, że już tylko minuty dzielą ją od chwili, kiedy zostanie
żoną Slade’a Coleburna. Żoną człowieka, którego pokochała całym sercem.
I z którym będzie się kochała tej nocy... Slade nalegał, by poczekali do ślubu, bo wtedy to
będzie coś wspaniałego i wyjątkowego.
Na miesiąc miodowy nie mogli wyjechać z powodu Amandy, no i szkoły Marka, ale
Slade zapowiedział, że gdy się zżyją bardziej jako rodzina, kiedy Amanda nie będzie już
wymagała karmienia piersią, to zostawią na ranczu kogoś na kilka dni i wyskoczą gdzieś w
świat. Rozległo się pukanie do drzwi i męski głos obwieścił:
– Dallas składa wizytę. Mogę wejść?
– Bardzo proszę – odparła Emily.
– Ach, jaka ty jesteś piękna! – wykrzyknął Dallas.
– Dziękuję szanownemu panu za komplement – odparła. – Nigdy jeszcze mi tego nie
powiedziałeś...
– Teraz żałuję. Słuchaj, Emily, po ślubie będziesz otoczona tłumem składającym ci
życzenia, więc ja wolę złożyć je przedtem. Życzę ci, abyś przez całe życie była taka
szczęśliwa, na jaką wyglądasz teraz. Wczoraj wieczorem doszedłem do wniosku, że Slade
będzie mężem, na jakiego zasługujesz.
Poprzedniego wieczoru przyleciał Hunter. Emily wydała małe przyjęcie, na które
zaprosiła także O’Neillów. Pod koniec wieczoru całe napięcie, jakie poprzednio istniało
między Dallasem a Slade’em, całkowicie zniknęło.
– Bardzo się cieszę, że doszedłeś do tego wniosku i mam nadzieję, że będąc sąsiadami,
będziecie też przyjaciółmi.
– Może, może. Patrząc na was oboje, teraz każdy wie, że ma do czynienia z parą do
szaleństwa w sobie zakochaną. Podoba mi się także brat Slade’a. Kiedy się dowiedziałem, że
to sławny adwokat, to sobie pomyślałem, że pewno zadziera nosa. A tymczasem jest to miły,
przystępny człowiek.
Zdaniem Emily, Hunter był bardziej zamknięty od Slade’a, tym niemniej wcale
przyjazny. I wykazywał wielką chęć lepszego poznania brata, którego zobaczył po raz
pierwszy dopiero przed kilkoma tygodniami. Gdy wyszli O’Neillowie, Hunter zaczął czytać
kartkę z życzeniami ślubnymi, jaką Ma vis przyniosła Emily. W pewnej chwili Emily
zauważyła, że Hunter poczerwieniał i że usta zaczęły mu drgać jak małemu dziecku, któremu
zbiera się na płacz. Kiedy go jednak zapytała, czy dobrze się czuje, napięcie z twarzy Huntera
zniknęło i natychmiast zaczął mówić, jaki jest szczęśliwy, że został zaproszony na ślub brata.
Do zakrystii dotarła muzyka kościelnych organów.
– To wszystko, co ci chciałem powiedzieć, Emily. Idę zająć miejsce... – Dallas
uśmiechnął się i pocałował Emily w policzek. – Tym razem nie będę próbował odbijać, kiedy
na przyjęciu zatańczysz ze Slade’em.
– I na mnie czas – powiedziała Emily, gdy Dallas wyszedł z zakrystii.
– Najwyższy czas – zgodziła się Mavis.
Rob na prośbę Emily miał ją poprowadzić do ołtarza. Był przecież najlepszym
przyjacielem jej ojca. Mavis wręczyła pannie młodej bukiet białych i czerwonych róż,
organista dał znak. Mavis ruszyła pierwsza, a za nią Emily prowadzona przez Roba.
Tylko dziesięć ławek wypełniali weselni goście, ponieważ młoda para zdecydowała, że
uroczystość będzie skromna. Zaproszeni zostali jedynie bliscy znajomi i przyjaciele Emily,
która miała nadzieję, że zostaną także przyjaciółmi Slade’a. W pierwszej ławce stali Mark i
Grace Harrison, trzymająca na rękach Amandę. Dallas stał w ławce po prawej stronie, gdzie
miał dołączyć do niego ojciec po przekazaniu panny młodej Slade’owi. Blisko ołtarza stał też
Hunter z nogą w gipsie. Gdy Emily podeszła, uśmiechnął się do niej i zrobił oko. Odpłaciła
mu uśmiechem, który mówił, że wie, iż tego dnia pozyskuje nie tylko męża, ale i brata.
Na stopniu ołtarza stał Slade i na nim skupiła całą swą uwagę.
Gdy Rob O’Neill powierzał ją przyszłemu mężowi, ten pochylił się i szepnął jej do ucha:
– Kocham cię!
Podała mu rękę i odpowiedziała także szeptem:
– I ja cię kocham.
Z całej ceremonii najbardziej zapadły jej w pamięć jego słowa: „Ja, Slade, biorę ciebie,
Emily, za żonę, partnera w życiu i przyjaciela... I obiecuję stać przy tobie bez względu na to,
co przynieść może życie, wspomagać cię, słuchać twoich słów i szanować cię przez wszystkie
dni mojego życia... Bóg mi cię zesłał, kiedy najbardziej ciebie potrzebowałem”.
Później ona powtarzała te słowa, ale ta jego deklaracja była piękna.
Patrząc sobie głęboko w oczy, składali obietnice i szczerze wierzyli, że dotrzymają każdej
z nich.
Gdy Slade wsuwał jej na palec podaną mu przez Huntera obrączkę, Emily miała ochotę
rozpłakać się ze szczęścia. Następnie pochylił się i pocałował ją, a był to pocałunek chyba
najsłodszy ze wszystkich, jakimi obdarował ją do tej chwili.
Na zakończenie ceremonii pastor polecił parze małżonków stanąć twarzą do weselnych
gości, po czym na cały głos obwieścił:
– Przedstawiam wam, moi mili, panią i pana Coleburnów. Oby im się wiodło.
Wszyscy zaczęli klaskać, ale przez oklaski przebił się głos Marka:
– Czy to znaczy, że teraz jesteś już moim tatą, Slade?
Slade chrząknął rozbawiony. Grace podała Amandę Emily.
– Tak, teraz już jestem twoim tatą – padła poważna odpowiedź.
– To znaczy, że jesteśmy prawdziwą rodziną! – wykrzyknął Mark.
Otrzymał za to oklaski.
– Jesteśmy prawdziwą rodziną! – powtórzył Slade. Hunter poklepał brata po ramieniu.
– O czymś zapomniałeś, Slade. Drużba ma prawo pocałować pannę młodą.
– Panna młoda czeka na pocałunek nowego brata – odparła Emily i pochyliła się w
kierunku Huntera, który obdarzył ją delikatnym całusem w czoło.
– Od tej chwili zaczyna się nasza przyszłość – szepnął Slade do ucha żonie.
– Czekałam na nią z niecierpliwością – odparła niemal bezgłośnie.