Twilightowela by FWK
F
ront
W
yzwolenia
K
iczu, w składzie:
1.Suhak
2.Rudaa
3.Nel
4.Bellafryga
5.mloda1337
6.thingrodiel
7.Robaczek
8.carolinca
9.Anna_Rose
10.klecza
11.Cornelie
*melodia na początek odcinka*
Odcinek 1.
Autorka – Suhak
Beta – ScaryMary, Rudaa, Cornelie
- Kap, kap, płynie krew...
Jakiś przerażający głos niósł się równie przerażającym echem po korytarzu. Edward Cullen
zlokalizował jego źródło i ruszył szybkim krokiem w kierunku mężczyzny, który nucił upiorną
piosenkę.
- W krwi kałuży topię się...
Edward przyspieszył tempa, skręcił za rogiem i zobaczył swojego brata.
- Emmett, ty psychopato! - wrzasnął ten pierwszy, wymachując dziko rękoma. Mężczyzna odwrócił
się, spoglądając na rozhisteryzowanego osobnika.
- Co? - zapytał głupkowato. - Zdrówko, brachu! - I uniósł kieliszek z czerwonawą zawartością do góry,
po czym przechylił go, pozwalając spłynąć cieczy do ust.
Przed oczami Edwarda pojawiły się gwiazdki. Prawdziwe gwiazdki, takie, których nawet Sailor Moon
nie przebije. Czuł krew. Jej zapach przyprawiał go o mdłości. Zaczęło mu się kręcić w głowie. Pieczenie
w gardle nabrało siły. Zacisnął powieki, modląc się, aby obrzydliwe uczucie znikło.
- Kretynie - wycedził przez zęby. - Mówiłem ci, żebyś nie konsumował obiadków na terenie naszej
posiadłości! - warknął z wciąż zamkniętymi oczami.
Emmett spojrzał na niego, marszcząc brwi.
- Tak w ogóle - wybełkotał, krzyżując ręce na piersiach - to uważam, że przesadzasz z tą całą szopką o
uczuleniu czy czymśtam...
- Nie jestem uczulony - burknął Edward. - Mam alergię. Wampirzą. To oznacza, że...
- Niech ci będzie - wymamrotał Emmett. Odstawił kieliszek na tacę i rzucił bratu wrogie spojrzenie. -
Nawet zwierzęca?...
- Nawet.
Zmarszczył nos, złapał jakąś biedną sarenkę wpół i wyniósł na zewnątrz, zostawiając po niej czerwony
szlak krwi. Edward pomasował się po skroniach i oparł się o pobliską szafkę.
To było takie żenujące. Takie uciążliwe. Głód męczył go od dobrych kilku lat. Ciężko mu było w
jakikolwiek sposób funkcjonować wśród ludzi. Nie mógł wystawiać nosa poza próg rodzinnej
posiadłości, co było bardzo przygnębiające. I to pieczenie, które nie opuszczało jego gardła już tyle
czasu... Próbował wielu sposobów, by to pokonać. Syrop cebulowy sąsiadki, Hallsy... "Kaszel ci minie
po Kaszlominie!" Młody Cullen skrzywił się na sam wydźwięk tego hasła.
Wbrew pozorom, można przywyknąć do czarnych oczu, kaszlu, pragnienia czy izolacji. Jednak jednego
nie mógł znieść - poniżenia. Tak bardzo wstydził się, że nie może zachowywać się jak Prawdziwy
Wampir...
- Edwardzie? - usłyszał głos wysokiego blondyna, Jaspera. Pojawił się znikąd. Pracował kiedyś w firmie
wypleniającej robactwo, musiał nauczyć się zaskakiwać ludzi... - Edwardzie, rozumiem, co czujesz...
Jesteś taki nieszczęśliwy... Wiem, jak to jest. - Jasper podszedł do swojego biedaka, który przyglądał
mu się z uniesioną brwią. - Edwardzie, masz jeszcze szansę!
- Co?
- Masz szansę. Znalazłem przychodnię, która leczy takie beznadziejne przypadki.
Edward zmierzył go bardzo wnikliwym spojrzeniem.
Bella Swan była najładniejszym psychiatrą w klinice im. św. Onufrego.
Spacerowała właśnie dostojnym krokiem po korytarzu w przychodni, udając, że wcale nie widzi
śliniących się na jej widok mężczyzn. Machnęła głową, odrzucając swoje piękne loki do tyłu i
zatrzymała się przed drzwiami do jakiegoś gabinetu. Kątem oka zobaczyła zmierzającego w kierunku
jej gabinetu Michaela Newtona, dyrektora zakładu i Głównego Psychiatry.
- Bello - powiedział, strzelając smalcowymi oczami. Podszedł do niej, nawet nie próbując ukryć
zainteresowania nowym wisiorkiem, spoczywającym na wyeksponowanym dekolcie. - Cześć.
- Cześć, Mike - wymamrotała, wkładając kluczyk do dziurki i przekręcając go. - Jak dzień mija?
- Cudownie - odparł, gdy weszła do gabinetu. - Wiesz, zgłosił się dzisiaj do mnie dziwny przypadek...
- Doprawdy? - zapytała, zrzucając stos papierów z biurka.
- Tia... gość podaje się za wampira...
- Tak, to jest bardzo niespotykane - prychnęła Bella. - Jakbyśmy tu mało wampirów mieli...
- No tak, nie jest to wyjątkowe - powiedział zniecierpliwiony Mike. - Ale ten przypadek to
niezwykłość. Biedaczysko jest alergikiem.
Bella zmarszczyła brwi.
- Alergikiem? Na co jest uczulony?
Newton uśmiechnął się złowieszczo, mrużąc oczy.
- Na krew.
- Jaja sobie robisz? - warknęła z wściekłością.
- Nie, Bello, oczywiście, że nie - wymamrotał Newton, czerwieniąc się. - To najprawdziwsza prawda...
- I że niby mam się nim zająć?
- Tak - powiedział cicho. - Chciałbym, żebyś się nim zajęła - dodał grzecznie.
Bella zawyła z wściekłości.
- Będę przebywać w jednym pomieszczeniu z wygłodzonym wampirem?! Chcesz, żeby mnie zżarł?!
- Ależ przecież cię nie zaatakuje - wyjaśnił spokojnie Mike. - Nie lubi krwi - przypomniał jej z
uśmiechem. Bella pokręciła głową z niesmakiem. Nienawidziła wampirów. Nie podobał jej się sposób,
w jaki na nią patrzyli. Jakby była jakąś przekąską.
Ale, cóż - jaka płaca, taka praca. Lub odwrotnie. Dostawała ciężkie pieniądze za to, co robiła. W
zamian musiała niańczyć wróżki, które straciły moc, wilkołaki, które utknęły w połowie przemiany czy
kosmitów, którzy nie potrafili zaznajomić się z planetą Ziemią. To zajęcie było tak nudne...
- Jasper... Musimy tam iść?
- Ależ oczywiście, Edwardzie, że musimy. To twoja jedyna szansa!
Edward pokręcił głową w milczeniu i zapukał do gabinetu doktor Swan.
- Proszę! - usłyszał. Nacisnął klamkę i poczuł się kompletnie zbity z pantałyku.
Jego oczom ukazał się najpiękniejszy anioł, jakiego kiedykolwiek widział. Była doskonała. Idealna
figura, duże, orzechowe oczy, alabastrowa, gładka cera, długie nogi, duży biust, gęste, brązowe włosy
i... goła szyja.
- Mniam - wyszeptał sam do siebie. Jasper rzucił mu mordercze spojrzenie i sprzedał sójkę w bok.
Bella podniosła na niego wzrok. Poczuł się jak w niebie. Postanowił, że nie może więcej siedzieć w
ukryciu.
- Och, Bello! - zawył, podbiegając do jej biurka i klękając przed nią. - Bądź mą jedyną, jakem Edward
wampir, kobieto mych snów, kwiecie mej wiosny, nadziejo mego skamieniałego serca...
Brwi Belli powędrowały do góry.
- Następny, proszę! - zawołała z przerażeniem w oczach.
Edward zawył w akcie desperacji.
*muzyczka na koniec odcinka; napisy końcowe; patroni*
*tandetne melodyjka wprowadzająca atmosferę kiczowatej telenoweli*
Odcinek 2.
Autorka – Rudaa
Beta - ScaryMary
W ostatnim odcinku:
Bella podniosła na niego wzrok. Poczuł się jak w niebie. Postanowił, że nie może więcej siedzieć w
ukryciu.
- Och, Bello! - zawył, podbiegając do jej biurka i klękając przed nią. - Bądź mą jedyną, jakem Edward
wampir, kobieto mych snów, kwiecie mej wiosny, nadziejo mego skamieniałego serca...
Brwi Belli powędrowały do góry.
- Następny, proszę! - zawołała z przerażeniem w oczach.
Edward zawył w akcie desperacji.
Jasper widząc absurdalne zachowanie Edwarda wycofał się bezszelestnie z gabinetu i pociągnął drzwi,
które zamknęły się z cichym kliknięciem.
- Poradzi sobie… - szepnął, starając się przekonać do tego samego siebie. Współczuł biednemu
wampirowi, ale nie mógł nic poradzić na tę jego dziwną przypadłość. Był bezsilny wobec tak
ogromnego problemu. Drapiąc się po rozczochranych blond włosach odpływał w krainę myśli i
rozważań. Nie zwracał uwagi na to, dokąd idzie i nie zauważył pielęgniarki, która patrzyła na niego
złowieszczo.
- W czymś panu pomóc? – zapytała twardym głosem.
- Słucham? – odrzekł rozkojarzony.
- A niech pan słucha… Może mi pan wyjaśnić, co pan robi na sali porodowej?!
Bella Swan patrzyła na wampira, który właśnie wszedł do jej gabinetu. Wysoki, przystojny, czarnooki,
o kasztanowo – rudych włosach, które podskakiwały rytmicznie nad wysokim czołem filozofa.
Spojrzała niżej. Jej oczom ukazał się zarys mięśni, idealnie odznaczający się pod czarną koszulą, której
kolor podkreślał bladość jego skóry. Miała ochotę westchnąć z zachwytu, gdy ten podbiegł do niej w
zawrotnym tempie i uklęknąwszy począł recytować, jakby z pamięci, ckliwe formułki.
- Następny proszę! – krzyknęła trochę zła, trochę przerażona.
Wampir spojrzał na nią żałośnie. Gdyby jego fizjologia na to pozwalała, pewnie łzy potoczyłyby się po
lodowatych policzkach.
- Ale, jak możesz…?
Tymczasem, w rogu pokoju, w starej, brązowej szafie James skrobał paznokciami po drewnie, w
oczekiwaniu na jakikolwiek znak od swojej ukochanej. Nie była sama, szepty i pomrukiwania
dochodziły do jego uszu. Nagle rozległ się dźwięczy krzyk, który mógł wydobyć się tylko z tak
wielbionych przez niego ust – Następny proszę!
- Jestem! – zawołał, wyskoczywszy z szafy, otwierając drzwiczki z ogromnym impetem. Zawiasy nie
wytrzymały. Drewniana płyta spadła na podłogę z głośnym hukiem, w wyniku czego, klamka
odskoczyła i potoczyła się w kierunku okna.
Mina mu zrzedła. Okazało się, bowiem, że Bella nie była sama. Dopiero teraz poczuł zapach wampira
klęczącego przed panną Swan. Wszystko się w nim zagotowało. Miał ochotę rozszarpać tego
osobnika. Czuł się wyjątkowo niekomfortowo, stając w czerwonych stringach i masce Batmana przed
nieznajomym.
- Poznajcie się. James to Edward Cullen, mój nowy pacjent – nieśmiały głos wydobył się z ust Belli.
- To ja może nie będę przeszkadzać – wyszeptał Edward, zrezygnowany.
Podkulił swoje wampirze uszy i powłóczystym krokiem wyszedł z gabinetu.
- Oszalałeś? – krzyknęła kobieta, gdy tylko drzwi się za nim zamknęły.
- Ależ, Belciu, nie denerwuj się. Nie chciałem! Myślałem, że on wyszedł. Przepraszam, wybaczysz mi?
– Spojrzał na nią w sposób, dzięki, któremu traciła resztki silnej woli. Krwistoczerwone tęczówki
dosłownie rozbierały ją.
- A co dostanę w zamian? – spytała zalotnie, trzepocząc rzęsami i bawiąc się wisiorkiem, który
wcześniej tak zainteresował Newtona.
- Co tylko chcesz. – Przygarnął ją do siebie i złożył pocałunek na zapraszających uśmiechem ustach.
Edward szedł jak w amoku, odbijając się od ścian. Rezygnacja. Nie wiedział, jak to się stało. Dlaczego
go odrzuciła? Istota idealna pod każdym względem… Czy był jej godny? Nie chciała takiego potwora i
to w dodatku wybrakowanego. Czy powinien się temu dziwić?
Zza rogu wyszedł Jasper, który wcale nie wyglądał lepiej. Zbliżył się do Edwarda i z przerażeniem w
oczach obserwował jego reakcje. Żaden nie chciał się odezwać. Obaj byli w głębokim szoku. Ruszyli
ramię w ramię, w kierunku wyjścia. Nie wiedzieli, czy kiedykolwiek jeszcze wrócą do tego miejsca, ale
w pamięci obu odznaczyło się ono przeraźliwym piętnem.
W podziemiach starego zamczyska ciemność rozdzierały jedynie nieliczne pochodnie przywieszone
do ścian pokrytych miejscami pleśnią. Kroki Emmetta przestraszyły nietoperza zwisającego głową w
dół, z jednej z belek, tworzących sufit. Ściskał w dłoni szarą kopertę. Nie mógł w to uwierzyć. Liczyła
się każdy minuta. Trzasnął kolejnymi drzwiami. Kurz wyleciał w powietrze drażniąc nozdrza.
- Uważaj! – krzyknęła Rosalie.
- Co tu robisz? – spytał zaskoczony.
- To samo, co ty. Masz te dokumenty?
- I nie tylko… Carlisle się ucieszy. Niedługo będziemy mieli wystarczająco dowodów, żeby uzyskać
pozwolenie z Voltery na unicestwienie Edwarda.
- Ciiii! – uciszyła go. – Ściany mają uszy! Chodźmy już, Carlisle czeka.
Ruszyli razem przez ciemne korytarze, ocierając się ramionami w wąskim przejściu. Uśmiechy
wykwitły na twarzach obojga. Uśmiechy, zwiastujące koniec. Koniec i początek równocześnie.
Wszystko układało się idealnie. Finał zbliżał się nieubłaganie…
- Ała!
*tandetna melodyjka kończąca odcinek*
*napisy końcowe*
Wystąpili:
Edward
Bella
Jasper
James
Rosalie
Emmett
Pielęgniarka
Scenariusz:
Rudaa
Producent:
FWK – Front Wyzwolenia Kiczu
*koniec napisów końcowych*
Odcinek 3.
Autorka: Nel
Beta: Niekoniecznie
W poprzednim odcinku:
Carlisle się ucieszy. Niedługo będziemy mieli wystarczająco dowodów, żeby uzyskać pozwolenie z
Voltery na unicestwienie Edwarda.
- Ciiii! - uciszyła go. - Ściany mają uszy! Chodźmy już, Carlisle czeka.
Ruszyli razem przez ciemne korytarze, ocierając się ramionami w wąskim przejściu. Uśmiechy
wykwitły na twarzach obojga. Uśmiechy, zwiastujące koniec. Koniec i początek równocześnie.
Wszystko układało się idealnie. Finał zbliżał się nieubłaganie.
- Ała!
- Dlaczego nie przewidziałam, że nadepniesz mi na stopę? - Piśnięciu w ciemnościach towarzyszyły
odgłosy pukania się w czoło.
- Alice?
- Nie, narwany chochlik.
- To my mamy papiery, nie odbierzesz nam chwały, Alice Mary Cullen! - Krzyknęła histerycznie Ros.
- Milcz Rosalio Vanesso Hale, nie pozwolę wam pociągnąć za Edwardem Anthonym mojego
ukochanego, Jaspera Paula!
Między gestykulujące kobiety natychmiast wskoczył Emmet.
- Spokojnie siostrzyczko, pominęliśmy go w raporcie. Oficjalnie Edward sam wybrał się do lekarza i
zdradził wampirzy sekret.
Ukryta w kapturze twarz Alice rozciągnęła się w sadystycznym uśmiechu.
- Coś mi mówi, że w najbliższym czasie śmierć zapuka do niejednych drzwi.
Tymczasem w hacjendzie Cullenów...
Ciszę pogrążonego w ciemnościach pokoju przerwało lekkie buczenie.
- ku*** - dało się po chwili słyszeć przyjemny baryton.
Edward Cullen, nieziemsko przystojny wampir, o skórze lśniącej w słońcu tysiącem diamentów,
dłoniach zimnych lecz budzących żar, oraz jędrnych pośladkach, zerwał się z leżanki i z prędkością
światła, na którą mógł sobie pozwolić dzięki paru tajemnym mocom, rzucił się w stronę biurka.
Buczenie dobiegające z leżącej na nim torby trwało nieprzerwanie.
- ku*** mać! Jebana. - Kontynuował, a ton jego głosu tonął od nadmiaru seksapilu.
Szarpał nerwowo dziesiątki zamków błyskawicznych, w myślach goniąc Alice i wbijając w jej serce
drewniany kołek. Po raz ostatni dał się namówić na wspólne chodzenie po sklepach, którego efektem
był zakup skórzanej, absolutnie męskiej i w żadnym wypadku niegejowskiej torby na ramię,
przypadkowo posiadającej sto różnych kieszonek.
- Pieprzona! - Krzyknął triumfalnie unosząc w geście zwycięstwa wibrujący telefon. - Cullen, czego?
- Edward? Z tej strony Izabella Swan - melodyjny głos rozmówczyni na chwilę osłabił jego mordercze
zapały. - Zapoznałam się z twoimi aktami, przemyślałam wszystko jeszcze raz i postanowiłam ci
pomóc. Mam nadzieję, że cię nie obudziłam?
Chwila minęła.
- Jak mogłaś mnie obudzić i jak chcesz mnie leczyć, skoro nie możesz zapamiętać jednej podstawowej
rzeczy. Jestem wampirem. Nie cholernym Piotrusiem Panem, nie muminkiem, tylko wampirem, a
wampiry nie śpią...
- Spokojnie, oddychaj.
- Ja nie oddycham! Jestem...
- Rozumiem. Umówiłam cię na wizytę u mojego dawnego znajomego. To światowej sławy specjalista,
więc wyświadcz mi przysługę, nie spóźnij się i nie ośmiesz. Oczekuję cię jutro o 10. Mam nadzieję, że
wampiry znają się na zegarkach. Kolorowych snów.
- Zołza - skwitował inteligentnie rzucając telefonem o ścianę.
Zatupał nogami ze złości i zwinął się do pozycji embrionalnej na swojej nieśmiertelnej leżance. Z
drżącym podbródkiem spojrzał na wiszący nad biurkiem plakat Draculi i ponownie wtulił twarz w
poduszkę. Niewidzialne łzy zapiekły jego bursztynowe oczy. Tak bardzo chciał być normalnym
wampirem, nie bać się krwi i polować na jelonki, jak mamusia i tatuś...
Następnego dnia
Zegar po raz trzeci wybił dziesiątą i zamilkł. Stała koło recepcji o całe 30 sekund za długo, ze
zdenerwowania wygładzała nerwowo swoją obcisłą spódnicę i co chwilę poprawiała lśniące włosy.
Kiedy Edward Cullen wbiegł do poczekalni, odgarniała właśnie niesforne pasemko, które
przypadkowo zaplątało się jej między zębami.
BPOV
Przez chwilę myślałam, że śnię. Edward Cullen poruszał się jak w zwolnionym tempie, burza
kasztanowych, niesfornych włosów odbijała przepięknie światło szpitalnej jarzeniówki. Pod obcisłym,
białym t-shirtem drgały mięśnie, a skóra mojego pacjenta lśniła od potu. Lśniła bardziej niż gruby,
srebrny łańcuch, podrygujący na szyi w rytmie tego szaleńczego biegu. Momentalnie owionął mnie
jego samczy zapach. W tej chwili mógł być kimkolwiek - liczyłam się tylko ja i jego gorące,
przymrużone oczy.
EPOV
Ale ma zajebistą spódnicę.
- Dwie minuty spóźnienia - Bella szybko otrząsnęła się z pierwszego wrażenia.
- Ale masz zajebistą spódnicę - Edward miał w sobie mniej samozaparcia.
- Nie poznaję cię, ostatnio byłeś taki subtelny, prawie nieśmiały, skąd to słownictwo?
Cullen nie zamierzał odpowiadać, bynajmniej nie z powodu kompletnej ignorancji. Jego uwagę
doszczętnie pochłonął mały szczegół w zmianie otoczenia.
- Jacob pieprzony Black - zasyczał złowieszczo w stronę siedzącego w poczekalni mężczyzny.
- Edward Cullen - zaszczekał długowłosy brunet, gwałtownie wstając.
- Pomyliłeś placówki, w tym szpitalu nie ma oddziału weterynarii - syn Carlisle'a pochwalił sam siebie
w myślach za błyskotliwość tej wypowiedzi.
- Pomyliłeś piętra, prosektorium mają w piwnicy - kilkanaście głosów w głowie wilkołaka wyło ze
śmiechu. Wspólny kanał myślowy działał bez zarzutów.
Mężczyźni krążyli naprzeciwko siebie w kogucich pozycjach. Drzwi od pokoju lekarza otworzyły się na
chwilę przed masakrą. Pielęgniarka zapowiedziała następnego pacjenta.
- Edward, teraz nasza kolej - szepnęła Bella, lekko drżącym głosem.
Kompletnie o niej zapomniał. Spojrzał na stojącą przy ścianie, przerażoną istotkę, a jego serce zaczęło
topnieć jak lody waniliowe na słońcu. Była taka niewinna i krucha, pragnął przyciągnąć ją do siebie i
już nigdy nie wypuszczać z objęć. Czuł, że dla niej mógłby się zmienić. Uśmiechnął się do siebie, ujął
malutką dłoń Belli i pokazując język Blackowi ruszył w stronę gabinetu.
- Doktor Gregory House - powiedziała Bella zamykając za sobą drzwi.
- Nie zamawiałem prostytutki - siedzący na krześle mężczyzna zarzucił nogi na biurko, nie obdarzając
ich najmniejszym spojrzeniem.
- Greg, to ja, Izabella, byliśmy umówieni - lekarka nie dawała za wygraną.
- Ach Bella, jesteś bardzo podobna do matki, pomyliłem was - rzekł radośnie House, wstając i celując
laską między piersi Swan.
- Przyprowadziłam swojego pacjenta, potrzebuję konsultacji. To dość ciekawy przypadek - dodała
widząc sceptyczną minę doktora.
- Mów. Tylko szybko. O 11 jestem umówiony z Billym Blackiem, idziemy pobiegać. - Rzucił lekarz
kuśtykając w tę i z powrotem.
- Mój pacjent cierpi na chroniczną bezsenność, ma obniżoną temperaturę ciała, jadłowstręt,
problemy z wydalaniem, częste zmiany nastrojów no i dodatkowo twierdzi, że jest wampirem
uczulonym na krew - zakończyła Bella, wzruszając ramionami.
- Jednym słowem, chcesz sprawdzić czy pacjent jest świrem, czy chorym na raka mózgu biedakiem?
Na dobry początek proponuję kolonoskopię - mruknął House, oglądając swoje paznokcie.
Edward poruszył się niespokojnie.
- Chcesz szukać przyczyny uczulenia w moim tyłku?
- Ależ skąd! To po prostu moje ulubione badanie. Nie umiem sobie odmawiać przyjemności.
- Bello...
- Spokojnie Ed, ufam mu jak ojcu. - Odparła bez zastanowienia.
- Nie dziwie się Swan, twoja matka była gorącą kobietą - sapnął lubieżnie Greg po czym zmarszczył
nos i ruchem rewolwerowca sięgnął za pas. Chwilę później wysyłał smsy do swojego zespołu. Nie
minęło 30 sekund, kiedy drzwi otworzyły się z hukiem i do gabinetu wkroczyli Victoria, James i
Laurent.
- Kochany zespole, przed nami zadanie. Trzeba zdiagnozować ten o to okaz. - Zawołał głosem pełnym
natchnienia, zupełnie nie zwracając uwagi na krzywo zapiętą bluzkę Viki i ślady szminki na kołnierzyku
Jamesa. - Zabierzmy się za badanie.
- Edwardzie? - Szepnęła ponętnie Victoria. - Czy jesteś w stanie polizać swój łokieć?
Brew młodego Cullena podjechała windą do nieba. Bez zastanowienia wysunął język i próbował na
różne sposoby dotknąć nim zgięcia ręki. Bez efektu.
- Nabrał się na numer z łokciem - szepnął cicho James starając się ukryć za postawnym murzynem.
- To może oznaczać tylko jedno - wtrąciła Viki.
- Debil. - Skwitował House. - Laurent, notuj. Opóźnione procesy myślowe, zanik szarych komórek,
lewe oko lekko zezuje... - Kontynuował lekarz świecąc długopisem-żarówką w oczy
zdezorientowanego Cullena.
- Ja pierze, kurewsko mnie wkurwiasz. - Krzyknął Edward, patrząc spode łba.
Niebo przecięła błyskawica.
- Edward! - Warknęła Izabella - Jak możesz?
- Spokojnie panno Swan, on nad tym nie panuje - szepnął dr House. - Proszę tylko spojrzeć.
Twarz Edwarda momentalnie rozjaśnił uśmiech. Teraz, z dziecięcym zainteresowaniem oglądał
opakowanie pełne psychotropów leżące na biurku House'a.
- Uwielbiam cukierki - mruknął pod nosem, chowając pudełko do kieszeni.
Zebrani wymienili wymowne spojrzenia.
- Bello, obawiam się, że nie jestem w stanie mu pomóc. Pan Cullen złapał właśnie fazę zwaną
powszechnie "bad&trauma". Będzie przeklinać, pić, palić, łajdaczyć się... - przerwał patrząc na
Edwarda wtulającego twarz w siedzenie zielonego fotela.
- Moja pierwsza miłość miała oczy tego koloru - wychlipał bezłzowo Cullen - Zatruła się małżami na
Titanicu i zmarła. Tak bardzo za nią tęsknię!
- ... i płakać z byle powodu. Z mojego punktu widzenia to niestety nieuleczalne.
- Dajcie mi gitarę! Będę tworzył muzykę!
- Choroba ma podłoże psychiczne. Albo przekonasz go, że nie jest wampirem, albo nauczysz pić krew,
albo... - House zawiesił teatralnie głos - albo... powiadam, możliwym jest, że on już nigdy... Bello!?
Tworzę nastrój grozy! Wczuj się trochę!
Bella jednak nie słuchała. Z oczami wielkości spodków zbliżała się do drżącego Jamesa.
- Ty żałosny batmanopodobny...
- Bells, misiaczku! Wszystko ci wyjaśnię!
- Wlazłeś na tę rudą wywłokę? Dlatego, że nie chciałam się przebrać za kobietę kota?!
[dramatyczny akcent muzyczny]
--------Napisy końcowe--------
Wystąpili:
Edward Cullen
Bella Swan
James
Victoria
Laurent
Gościnnie:
dr Gregory House
Jacob Black
Muzyka:
"Miłość w kajucie" Podwodna Kapela Titanica
Nocturn g-mol i d-ćma - Edward Cullen
Mazurek c-dur-brzuszny - Edward Cullen
Odcinek 4.
Autorka: Bellafryga
Beta: Anna_Rose
*melodia przewodnia telenoweli i czołówka: koniki biegające na łące, twarz Edwarda, pieski w
koszyczku, twarz Belli, kotki na poduszkach, twarze Jamesa, Victorii, Laurenta, kurczaczki na talerzu,
twarze Cullenów*
W poprzednim odcinku:
Bella jednak nie słuchała. Z oczami wielkości spodków zbliżała się do drżącego Jamesa.
- Ty żałosny batmanopodobny...
- Bells, misiaczku! Wszystko ci wyjaśnię!
- Wlazłeś na tę rudą wywłokę? Dlatego, że nie chciałam się przebrać za kobietę kota?!
- Ruda wywłoka? – krzyknęła Victoria.
- Ja wlazłem? – zdziwił się James.
- Kobieta kot? – oblizał się Edward. Gregory House również uśmiechnął się lubieżnie.
- Dlaczego nie chciałaś się przebrać? - zapytał z błyskiem w oku.
- Idioci! – krzyknęła roztrzęsiona Bella i wybiegła z gabinetu. Zaległa cisza.
- No to ja wracam do pracy – powiedział spokojnie House i wyjął PlayStation. – Idźcie zrobić komuś
kolonoskopię, najlepiej temu chłopakowi z blizną na czole – poradził dr Gregory swoim kaczątkom,
nim całkowicie pochłonęła go gra.
- Counter Strike*! – krzyknął rozochocony Edward, podbiegł do lekarza i wyrwał mu konsolę. – To gra
tylko dla prawdziwych mężczyzn! – powiedział i wybiegł z pokoju.
- Czekaj! Ty przebrzydły, nienażarty truposzu! – wściekł się House, wyciągnął zza pazuchy krzyż i rzucił
się w kierunku złodzieja…
Tymczasem młoda, urocza dziewczyna o inteligentnym wyrazie twarzy przemierzała szpitalne
korytarze w poszukiwaniu ukojenia. Wyglądała na bardzo nieszczęśliwą. Niestety, nigdzie nie mogła
znaleźć patyczków do uszu, a tylko czyszczenie małżowiny usznej pomagało jej w uzyskaniu
psychicznej równowagi. Swego czasu planowała nawet przeprowadzić badania nad tą cudowną
metodą uspokajania, ale teraz miała inne sprawy na głowie.
Zdradzający partner, bardzo badpacjent i brak patyczków… Zdenerwowana Bella wyjęła z torebki
zapałki i trochę waty, po czym, niczym McGayver, zrobiła własne czyściki do uszu.
- Bello! – rozległ się męski głos tuż przy szyi dziewczyny.
- Spier*alaj – syknęła brunetka i spoliczkowała Jamesa.
- Jak możesz! Nic nie rozumiesz! - zaoponował, pocierając twarz.
- Czego niby nie rozumiem? Zdradzałeś mnie z tą zdzirą, a teraz myślisz, że ci przebaczę? - Bella
niedowierzała głupocie wampira.
- Mam swoje potrzeby, ty byłaś daleko ode mnie… Nigdy nie byłaś mężczyzną, więc nawet nie wiesz o
czym mówię!
- Mylisz się… - szepnęła zrezygnowana Bella.
- Carlisle, mamy papiery! – wykrzyknął Emmett, wkraczając do mrocznego gabinetu swego ojca.
- Całe szczęście. Myślałem, że odpowiedź nigdy nie nadejdzie… - powiedział ponurym głosem
najstarszy Cullen i odebrał pożółkłą kopertę z rąk syna. Rozłożył ją i chrząkając, odczytał:
– Szanowny Panie Cullen! Po rozważeniu pańskiej prośby o likwidację syna z powodu wydania naszej
tajemnicy człowiekowi, doszliśmy do wniosku, że Pańska propozycja jest w pełni uzasadniona i
postanowiliśmy zastosować się do wskazówek, jakie wystosował Pan w poprzednim liście. Zjawimy
się już wkrótce, by dokonać egzekucji. Z poważaniem, Aro, Marek i Kajusz, oraz cały ród Volturi. -
Carlisle skończył czytać i wrzasnął z radości. - Tak! Wreszcie spełni się marzenie mego życia! Od
dawna miałem dosyć tego uczulonego lalusia…
- Całe szczęście. Jeszcze kilka lat i dobrowolnie poszedłbym do sklepu z czosnkiem… - powiedział
Emmett.
- Czosnek nam nie szkodzi – przypomniała Alice, oglądając butelki na półkach swego ojca. – O! Czy mi
się wydaje, czy to oryginalny Einstein? – jęknęła z zachwytem.
- Tak, ostatnio udało mi się nabyć… Najlepszy rocznik, wkrótce po zdobyciu przez niego Nagrody
Nobla. Oddał z radości krew. Później ktoś to wykradł ze szpitala... Długa historia.
- Będzie pasował do twojej Skłodowskiej-Curie i Darwina – powiedziała Alice.
- Nie widziałaś jeszcze najlepszego! To moja najnowsza zdobycz! – krzyknął rozentuzjazmowany
Carlisle, podszedł do barokowego barku i wyjął butelkę opatrzoną naklejką z odręcznym napisem. -
Sophia Loren**– przeczytał z szacunkiem i odłożył karafkę na atłasową poduszeczkę, patrząc na nią z
miłością. Po chwili namysłu delikatnie dotknął szkła i szepnął cicho:
- Dla Sophii chyba zrobię wyjątek. Muszę jej posmakować!
- Tato! Uspokój się! Przyrzekłeś, że twoja kolekcja będzie służyć wyłącznie celom edukacyjnym! A
poza tym masz już żonę i dzieci. Ta kobieta ma już swoje lata! Myślę, że nadeszła pora, abyś zdjął jej
plakaty znad łóżka…
- Sophia, bez względu na wiek, jest najseksowniejszą kobietą na ziemi! Nie znasz się! – krzyknął
wściekły Carlisle, porwał butelkę, odkorkował ją i przyłożył szyjkę do ust.
- Tato, nie rób tego, bo powiem Esme, że kochasz się w Sophii – powiedziała ostrzegawczo Rosalie.
- Dobrze, już dobrze – powiedział pojednawczym głosem senior rodu i odłożył Sophię na swoje
miejsce.
- Czy ja dobrze usłyszałam? Mój mąż się w kimś kocha? – powiedziała Esme, wkraczając do pokoju.
- Tylko w tobie, kochanie – powiedział szybko Carlisle. Nikt nie zauważył, że pani Cullen z nienawiścią
spojrzała na butelkę z Sophią Loren. Zniszczę ją – pomyślała i przywołała na twarz miły uśmiech.
- Co z Edwardem? – spytała.
- A właśnie! Przyszła odpowiedź z Volterry. Nasza prośba została pozytywnie rozpatrzona –
powiedziała Rose z entuzjazmem. – Trzeba będzie zwabić go na miejsce egzekucji…
- Wiem kto się najlepiej nada do tego celu… - szepnęła cicho Alice. – Widziałam ją w swojej wizji…
Bella Swan…
*melodia na zakończenie telenoweli*
Wystąpili:
Bella Swan
Edward Cullen
Victoria
James
Carlisle
Esme
Alice
Emmett
Rosalie
Gościnnie:
Dr Gregory House
Scenariusz:
Bellafryga
Odcinek 5.
Autorka – mloda1337
Beta – Anna_Rose, Robaczek
W poprzednim odcinku:
- Co z Edwardem? – spytała.
- A właśnie! Przyszła odpowiedź z Volterry. Nasza prośba została pozytywnie rozpatrzona –
powiedziała Rose z entuzjazmem. – Trzeba będzie zwabić go na miejsce egzekucji…
- Wiem kto się najlepiej nada do tego celu… - szepnęła cicho Alice. – Widziałam ją w swojej wizji…
Bella Swan…
*melodia przewodnia telenoweli i czołówka: koniki biegające na łące, twarz Edwarda, pieski w
koszyczku, twarz Belli, kotki na poduszkach, twarze Jamesa, Victorii, Laurenta, kurczaczki na talerzu,
twarze Cullenów*
- Jak to? Mylę się? Jesteś kobietą! Całowałem się z kobietą! To, że nie lubisz zakupów, nienawidzisz
chodzić na obcasach, a twoje nogi śmierdzą jak zgniłe skarpetki faceta, nie oznacza, że jesteś
mężczyzną! Naprawdę, dzwoneczku. Chyba nie wzięłaś tak bardzo do siebie tego, co ci mówiłem?
Rodzice nie zmienili ci płci w dzieciństwie. Bello, błagam! Wróć do mnie, a obiecuję, że już nigdy nie
będę ci kazał przebierać się w zwierzę!
- To dlatego myślałeś, że miałam operację, tak? Śmierdzą mi nogi? – powiedziała cicho dziewczyna,
cedząc słowa. Mimowolnie schyliła się, aby powąchać swoje stopy, ale było to, niestety, niemożliwe.
Za to zapałka, którą nadal czyściła dla uspokojenia ucho, została wepchnięta zbyt głęboko, a
towarzyszące temu dziwne uczucie zmusiło Bellę do jej wyjęcia. To, co zobaczyła, sprawiło, że głośny
krzyk, uwolniony z jej bujnej, falującej piersi, poniósł się echem po korytarzu. Po kilku minutach
upiornego wrzasku poczuła dłoń na ramieniu. Zamilkła i odwróciła się twarzą do właściciela ręki.
- Co? Zdałaś sobie wreszcie sprawę, że robię ci kolonoskopię w nocy? - To był House.
- A robisz? – zapytała bliska płaczu. Jej policzki zalała purpura, a zaraz potem czerń nowokupionego
tuszu do rzęs.
- Zdarza się – odparł w całkowitym spokoju.
- Nie, Greg, spójrz! – Bella przypomniała sobie powód swojego przerażenia, więc szybko pokazała
lekarzowi zapałkę.
- Patyk, i co?
- Mam watę w uchu!
- Aha… A co ma do tego ten patyk?
- Czyściłam nim ucho.
- To czemu masz watę w uchu, a patyk w ręce?
- Bo ten patyk, jak nazywasz zapałkę, był owinięty w watę! Proszę, zrób coś z tym!
- Dobra – zgodził się lekarz. Wziął patyczek, złamał go na pół i wrzucił do kosza. Po chwili odwrócił się
i odszedł spokojnym krokiem w stronę swojego gabinetu.
- Ale ja nadal mam watę w uchu… - wyszeptała Bella.
Nie wiedziała nawet, że całemu zajściu zza wazonu przygląda się rodzeństwo jej nowego pacjenta. Do
stukotu oddalających się obcasów dołączył cichy śmiech. Śmiech zapowiadający zmiany…
Tymczasem w domu Cullenów Esme szykowała się do wyjścia. W jej głowie nadal huczały słowa
zniszczę ją.
- Gdzie idziesz, kochanie? – usłyszała swojego męża.
- Och… Jadę… Jadę do… – Jej umysł pracował na bardzo szybkich obrotach. Przypomniała sobie, czyja
twarz widnieje ostatnio na wszystkich bilbordach w mieście. – Idę do kina na Hannah Montana.
- Co? – zapytał, nie kryjąc zdziwienia, Carlisle.
- Mam swoje potrzeby, a ty nie zgodziłeś się założyć w domu Disney Channel… Nigdy nie byłeś
kobietą, więc nawet nie wiesz, o czym mówię! – Zarzuciwszy lśniącą grzywą, Esme wymaszerowała
ostentacyjnie z domu i skierowała się w stronę swojego samochodu, a zaraz potem na cmentarz.
Nie przeszkadzało jej, że posłużyła się kłamstwem. W końcu to nie ona podczas stosunku wzywała
imię Sophie. Miała cel i zrobiłaby wszystko, żeby go osiągnąć. Wszystko.
Przechodząc między alejkami cmentarza, odczytywała nekrologi. Niektóre były piękne, niektóre
śmieszne, niektóre smutne. W końcu znalazła ten właściwy. Znalazła grób Sophie Loren. Nie, ona nie
znalazła po prostu grobu – znalazła omszały grób z koślawym, spróchniałym krzyżem, z którego w
żałobnej procesji wypełzały korniki. Sceneria wydawał się wręcz stworzona do tego, co zamierzała
zrobić… Idealnie.
Esme bardzo cieszyło to, że ta znienawidzona przez nią kobieta została pochowana w cementowym
dole, a nie, jak to zazwyczaj miało miejsce u Amerykanów, zakopana. To bardzo ułatwiało jej zadanie.
Jednak zanim zdjęła marmurową płytę, zaniosła się złowieszczym śmiechem, pragnąc nadać całej
sytuacji dramaturgii. Zawsze chciała zostać aktorką, ale, niestety, jej występy w najlepszym wypadku
kończyły się zmywaniem z twarzy sosu pomidorowego.
Przypomniała sobie te chwile i mimowolnie ucichła. To był kolejny powód, żeby nienawidzić Sophie.
Miała dar. Dar, którego brakowało Esme do pełni szczęścia.
Pospiesznie zsunęła płytę i to, co zobaczyła, zaskoczyło ją bardziej, niż cokolwiek innego w jej długim
życiu. Poczuła, jak jej serce zwalnia swój dotychczasowy bieg… Och, fakt, tylko to sobie wyobraziła.
- Ale… Ale to… To niemożliwe… Przecież to… To… Zwykły człowiek! Czy to możliwe… Nie!
Upadła na kolana – oczywiście wcześniej się dokładnie rozejrzała dookoła – i, szarpiąc się za włosy,
wzywała imię Badwarda.
Wzywała.
I wzywała.
I nadal, k u r w a, wzywała.
Ale nikt się nie zjawił.
Carlisle zastygł w miejscu. Co prawda nie pamiętał wszystkiego ze swojego poprzedniego życia, ale na
pewno nie był kobietą. Nie chciał być kobietą! Jeśli to okazałoby się prawdą, a on kochał się w Sophie,
to znaczyłoby, że…
- Tatusiu! Co tatuś robi? – zapytał Edward – zguba całej rodziny Cullenów.
- Jestem homoseksualistką.
- A tak mniej ogólnie, tatusiu? Czemu tatuś stoi na środku pokoju i trzyma się za… pupę?
Jakiż on jest mało męski! Nawet krocze powiedzieć nie potrafi. Nie ma nic ze swojej matki, uch.
Właśnie, gdzie podziała się Esme? Zresztą, czy to ważne… W obliczu trapiących go problemów -
nowoodkrytego homoseksualizmu i zniewieściałego syna - nie miało to żadnego znaczenia. Ciekawe,
kiedy Alice złapie tę całą Bellę!, pomyślał Carlisle, zapominając o zdolności syna.
*melodia na zakończenie telenoweli*
Wystąpili:
Bella Swan
Edward Cullen
Victoria
James
Carlisle
Esme
Alice
Emmett
Rosalie
Gościnnie:
Dr Gregory House
Scenariusz:
mloda1337
Odcinek 6.
Autorka: thingrodiel
W poprzednich odcinkach...
* - Bello, obawiam się, że nie jestem w stanie mu pomóc. Pan Cullen złapał właśnie fazę zwaną
powszechnie "bad&trauma". Będzie przeklinać, pić, palić, łajdaczyć się...
* - A właśnie! Przyszła odpowiedź z Volterry. Nasza prośba została pozytywnie rozpatrzona –
powiedziała Rose z entuzjazmem. – Trzeba będzie zwabić go na miejsce egzekucji…
- Wiem kto się najlepiej nada do tego celu… - szepnęła cicho Alice. – Widziałam ją w swojej wizji…
Bella Swan…
* Ciekawe, kiedy Alice złapie tę całą Bellę!, pomyślał Carlisle, zapominając o zdolności syna.
Belli nie trzeba było łapać ani wzywać, co Alice dobrze wiedziała ze swojej wizji. Dziewczę samo
pchało się w horyzont, wystarczyło tylko usiąść i poczekać, aż dojdzie do odpowiedniego punktu.
Alice się nie spieszyła. Spokojnie, Bella nie zając. Nie ucieknie, chyba że ktoś się sypnie, ale wtedy już
wampiry ruszą za nią w pogoń. I złapią ją dwa metry od punktu, w którym Swan podejmie decyzję o
czmychnięciu z miasta.
Wypadki toczyły się same. Gdyby Alice Cullen była człowiekiem, zapewne przygotowałaby sobie
popcorn i zasiadła, oglądając je w najlepsze. Ponieważ jednak spożywanie popcornu nie wchodziło w
rachubę, wampirzyca musiała zadowolić się samym czekaniem. Cierpliwym.
Ameryka, późnym popołudniem...
Bella była zmęczona. Spotkanie z Jamesem ją wykończyło. Zdała sobie sprawę, że to nie jest
mężczyzna dla niej. Mogła znieść jego zamiłowanie do stringów, perwersyjne gierki, przy których
musiała przebierać się za... różne dziwne stworzenia. Ale ta łatwowierność... Jak szybko dał się
oszukać! Wystarczyło powiedzieć, że kiedyś była mężczyzną, a już zasiała niepewność w jego sercu.
James był słaby. Jedyne, co miał mocne, to węch i... Zarumieniła się. No, miał swoje zalety. Ale Bella
potrzebowała prawdziwego oparcia, silnego ramienia na swej kibici... mężczyzny przez duże M. A że
James zaczynał się na J, to odpadał już na starcie.
Nie, nie zamierzała do niego wracać. Ten związek zakończyła definitywnie i gratulowała sobie, że była
taka twarda i nawet powieka jej nie drgnęła, gdy James w panice zaczął ją błagać, by do niego
wróciła. A przecież ją zdradzał. No to na co mu ona? Dla ozdoby?
W tym momencie odezwała się jej komórka. Zastrzeżony numer? Z niecierpliwością odebrała,
odnotowując sobie w pamięci, by zmienić dzwonek. Motyw przewodni „Mody na sukces” dziwnie ją
deprymował.
W słuchawce usłyszała ciężki oddech, a potem chrząknięcie. To mogło oznaczać jedno. Szef. Znowu.
- Bello, pragnąłbym cię zobaczyć w swoim gabinecie. Prędko.
- Już idę – odparła, wstrzymując westchnienie. Dlaczego Newton zawsze zwracał się do niej w taki
sposób? Czy nie mógł po prostu powiedzieć „Proszę przyjść do mojego gabinetu”? Czy musiał mówić
do niej tak, jakby wyrażał swoje najskrytsze pragnienia? Czasem odnosiła wrażenie, że zapraszał ją do
wzięcia udziału w czymś nieprzyzwoitym. I dlaczego ciągle dzwonił do niej na komórkę? Przecież w
gabinecie stał telefon! Możliwe, że wystukiwanie jej prywatnego numeru sprawia szefowi jakąś
perwersyjną przyjemność.
Weszła do jaskini lwa.
Sali tortur.
Pokoiku zwierzeń Wielkiego Brata.
Biura szefa wszystkich szefów placówki, postrachu personelu i nieszczęśliwie zakochanego w Belli
człowieka, ale o tym pani psychiatra wiedzieć nie mogła.
Mike Newton nonszalancko poprawił grzywkę i spojrzał na podwładną tak namiętnie, że świat by
spłonął w tym ogniu. Lecz obiekt zajęty był wygładzaniem żakietu i poprawianiem mankietów, co
uniemożliwiło mu dostrzeżenie gorejących oczu przełożonego.
- Isabello, zaprawdę powiadam ci, iż musimy poważnie porozmawiać – rzekł, modulując głos, Mike.
Ona usiadła, spoglądając w niego jak w święty obrazek. Wzrok ten podziałał na niego deprymująco,
zaczerwienił się i chrząkać począł.
Swan przeczystymi oczyma wpatrywać się w niego nie przestawała, co Newtona w coraz większe
zażenowanie wpędzało.
- Bo widzisz... Ten tego... - Ręka Mike'a powędrowała na kark jego zaczerwieniony, gdzie potarł
dłonią, jakby idei jakiejś na przedstawienie problemu tam szukał. - Dostałem... dosyć ciekawą... Bo
wiesz, że ja jestem... reprezentuję... jestem...
- Jesteś moim szefem – podsunęła mu usłużnie, co sprawiło, że jagody Mike'a tym większą
czerwonością zapłonęły.
- Nnno niby tak. Ale wiesz, ja szefuję tylko tej placówce, pode mną... ten... no, są inni, ale nade mną
też. I jest taka sprawa... Prezes... - Newton w zdenerwowaniu miął kartkę jakowąś, na co Swan swe
oczy zwróciła. Powstała i wyrwała mu ją z ręki.
- Zwolniono House'a? - zadziwiła się niepomiernie, z treścią dokumentu się zapoznawszy.
- Właśnie o tym chciałem z tobą porozmawiać – wykrztusił w końcu Mike i oklapł na fotelik swój jak
zwiędła roślina, której ktoś wody szczerze żałował. - Prezes uznał, że metody House'a są zbyt
niekonwencjonalne i... tego... - zająknął się, widząc, że Swan znów kieruje na niego swoje oczy. - I nie
daje to efektów, bo pacjenci... są... zd... dep... mają coraz większą depresję. Martwię się jednak, że
ciebie może czekać to samo – powiedział w końcu Mike i odetchnął głęboko. Najgorsze za nim, teraz
powinno pójść jak z płatka. Znów odchrząknął, ręce złożył niczym do modlitwy, i wbił wzrok w... w
sufit, jako że Bella wciąż na niego spoglądała.
- Nie rozumiem – rzekła ona, rzęsami obficie wachlując.
- Pre... Prezes – Mike jął nerwowo krawat poprawiać. - Prezes oznajmił, że twoje... metody są równie
kontrowersyjne, ale ub... ubłagałem go, by ciebie nie zwalniał, bo... bo tobie się udaje. Jesteś na...
naszym... naj... naj... naj... - jąkał się jak uczniak, usiłując wzrok na czymś skupić, nieszczęśliwie wciąż
natrafiając na wejrzenie Swan. - Naj... najlepsiejszym – Och, jak palnął! - Najlepszym znaczy się!
Psych... psych... tego... psychiatrą. Wywalczyłem! – Wypiął pierś dumnie, policzki nadął, lecz
stwierdziwszy, że w pozycji tej przemawiać nie może, spuścił powietrze i podjął na nowo temat. -
Pozwolą ci zostać, jeżeli... jeżeli ograniczysz nieco... swoje metody i zajmiesz się normalnym
leczeniem.
Bella pomyślała o Edwardzie, który twierdził, że jest wampirem i katusze cierpiał niezmierzone przez
głód.
- To znaczy?
- Kozetka i rozmowa. Leki. I raporty pisz, bardzo... bardzo cię proszę, moja droga – zagalopował się
Mike.
- Kozetka? Mike, jeśli uważasz, że ja położę Cullena na kozetce i zacznę go pytać o dzieciństwo, to się
grubo mylisz. Tutaj problemem jest jego psychika. On ma „bad&trauma”, Gregory...
- Gregory go źle zdiagnozował! - zawołał, uderzając pięścią w stół Mike. Wbił się w dumę, że po
pierwsze udało mu się nie zająknąć przy obiekcie westchnień swych skrytych, a po wtóre okazał siłę i
stanowczość. Swan za to podskoczyła. - Isabello, zaiste, Gregory nie ma pojęcia o tym pacjencie. -
Głos jego złagodniał, jakby czuł, że przesadził. - Widział go raz w życiu. Zważ, że od razu chciał mu
robić badania, których psychiatra zlecać nie powinien. Jesteś profesjonalistką – rzekł i znów utonął w
brązie oczu Belli. - I, ten tego, musisz się nim sama zająć bez wyskoków. Nie chciałbym, by i twój etat
obcięli. Prezes nie wie, rzecz jasna, o twoim... twoim... - odchrząknął znów, gdyż słowo przez gardło
przepchnąć mu się nie chciało. - Twoim związku z Jamesem, ale...
- To skończone. Jego wyskoki już się nie powtórzą – ucięła Bella. Zrobiła profesjonalną minę. - Myślę,
że wszystko zrozumiałam, panie Newton – powiedziała, nacisk szczególny na „pana” kładąc, czym
Mike'a do rozpaczy nieomal przyprawiła. - A teraz proszę mi wybaczyć, ale mam masę roboty z
pewnym pacjentem.
To rzekłszy ruszyła do drzwi, niczym gladiator na arenę i włóczni jej jeno, tarczy oraz skrzydlatego
konia brakło, by Mike Newton doszedł do wniosku, że serce stracił dla jednej z walkirii.
Edward wszedł do gabinetu Belli, ciekaw, co dziś go czeka. Głód doskwierał mu coraz bardziej. Nie
chodziło o to, że wcześniej odczuwał go mniej intensywnie, po prostu ilekroć znajdował się w pobliżu
doktor Swan, gardło zamieniało się w Saharę, nozdrza pracowały na zwiększonych obrotach, on sam
zaś czuł się jak bohater „Pachnidła”. I nawet mordować mu się chciało. Może niekoniecznie Bellę.
Chciał mieć ofiarę i zjeść ofiarę jednocześnie, przeżywając odwieczny problem ludzkości na wampirzą
modłę.
- Połóż się, Edwardzie – powiedziała łagodnie Bella.
Witaj, ukochana!!!
Chciał zakrzyknąć na powitanie, widząc ją w zieleni żakietu i brązie burzy włosów, uroczo okalających
jej boską twarz. Wstrzymał się jednak. Doszedł do wniosku, że nie może konkurować z... tym tam,
Batmanem w czerwonych gaciach, jeśli będzie wciąż serwował jej teksty godne Romea czy innego
bohatera. Najwidoczniej doktor Swan kochała się w twardzielach, a zatem będzie miała przed sobą
męża* jak skała. Albo granit.
- Ehe – burknął, padając na kozetkę na wznak.
Jakaś ty piękna w blasku zachodzącego słońca!
- Dobrze, Edwardzie, a teraz może mi opowiesz, skąd u ciebie myśl, że jesteś wampirem.
Bella nienawidziła się za to pytanie. Nienawidziła tego gabinetu. Nienawidziła Mike'a Newtona,
prezesa i psychiatrii konwencjonalnej. Nienawidziła także Edwarda Cullena, bo był tak nieprzyzwoicie
piękny, że z trudem utrzymywała profesjonalną surowość.
Stop, Bello, upomniała samą siebie. Koniec z mężczyznami. Już jeden okazał się niewypałem, nie
polecisz przecież na niezrównoważonego psychicznie faceta tylko dlatego, że jest przystojny.
- To nie pomysł, tak po prostu jest – odparł, a po namyśle dodał: - ku***.
Bella miała nadzieję, że to nie wyzwisko, tylko przerywnik myślowy. Edward skrzyżował ramiona.
Cudne twe oczy, pozwól mi w nie spoglądać!
- Oczywiście. – W swym notesie zanotowała „urojenia”. Wyjrzała przez okno. - Słońce zachodzi –
rzuciła, niby od niechcenia.
- No i? - prychnął Edward. Nie wyszło mu, zapluł się jadem. Szybko niczym błyskawica wytarł brodę i
na powrót przybrał minę zatwardziałego przeciwnika. Na wszelki wypadek skrzyżował ramiona na
piersi.
- Czy wampiry nie powinny stanąć w płomieniach, jeśli wystawią się na słońce?
- Nie. Kto ci takich bajek naopowiadał, kobieto?
Jestem jak Odys, co płynie do swej Penelopy. Mniej jednak godnym twego uczucia, niż mityczny heros.
Czemu zmuszasz mnie do wypowiadania słów obelżywych, miłości moja?
Bella wzruszyła ramionami.
- Tak tylko pytam.
Słońce? Co mi tam słońce! Płonę od samego twego spojrzenia, o, piękna!
- Opowiedz mi o swoim dzieciństwie.
- Którym? - Edward dwoił się i troił, by jego ton był należycie warkliwy i nieprzyjemny.
- A ile ich miałeś? - zdziwiła się doktor Swan.
- Ludzkie i wampirze.
- O ludzkim – westchnęła Bella, rezygnując z pokusy, by Edward opowiedział jej o wampirzym. To
mogłoby być ciekawe. Może poznałaby sekrety jego szaleństwa?
- Nie chce mi się. - Edward nadął się i utkwił wzrok w suficie.
Ukochana moja, powiem ci wszystko, czego tylko pragniesz. Bądź tylko ze mną! Przestanę udawać,
oddam ci serce, ciało, duszę...
- Wobec tego o wampirzym. Wampiry mają dzieciństwo?
- Jasne! - burknął Cullen, wciąż wpatrując się w sufit.
Nie mogę spojrzeć w twe cudne oblicze. Zmięknąć nie chcę. Zacznę się zwierzać i bez szans całkiem
będę.
Zerknął jednak.
Ech... Głodny jestem.
- Potem dorastamy.
- Dorosłeś już, Edwardzie? - zapytała Bella, kreśląc w notatniku wielkie kółko wokół słowa
„schizofrenia”.
- Nie widać, ku***? - warknął. Coraz gorzej szło mu przeklinanie. Z oporem wysyłał nieprzystojne
słowa w powietrze, którym oddychała Isabella Swan. Głód mu doskwierał coraz bardziej.
Ukochana, nie możemy być razem. O, ja nieszczęsny! Nie, nie mogę okazywać ci swego uczucia.
Wybacz wyznanie z dnia pierwszego. Odtąd będę się przed tym wzbraniał. Ochronię ciebie, bo inaczej
cię zjem. Będę... Będę... BOŻE, JAKA ONA PIĘKNA!
- Nie, nie, skąd. Widać, widać – zapewniła go szybko, dopisując w notatniku „rozbuchane ego”.
- Dorosłem. Dojrzałem. Jestem już duży. Naprawdę.
Isabella Swan po raz pierwszy pomyślała o którymkolwiek ze swych pacjentów, że przydałby mu się
pluszowy miś i butelka z mlekiem do cmoktania. Zamiast tego jednak, dopisała sobie w notatniku
„Prozac”.
Zadzwoniła do Jacoba. Długo nie odbierał, chociaż wiedziała, że słyszy dźwięk swojej komórki. Zawsze
tak robił – napawał się dzwonkiem do granicy absurdu. Ciekawe, czy wciąż miał ustawione wycie
kojota?
- Tak, Bello? Właśnie się kąpałem. - Usłyszała jego rozradowany głos.
- Jake, czy Billy wrócił już do Forks?
- Tak. Pokłócili się o coś z Gregiem, chyba chodziło o coś fundamentalnego. A co?
- Muszę pojechać do Forks z pacjentem. Tylko nikomu ani słowa! - zastrzegła.
- A co ma z tym wspólnego Billy? - zdziwił się Jacob.
- Ostatnim razem, gdy go widziałam, zdawał egzaminy na plemiennego szamana – przypomniała mu
Isabella.
- Wiesz, z tym szamanem to taka trochę ściema jest – ostrożnie poinformował ją Jake. - To nie na
poważnie.
- Nieważne – przerwała mu Bella. - Muszę leczyć jednego świra. - W ostatniej chwili wyhamowała z
wyjawieniem nazwiska pacjenta. Tajemnica, to tajemnica. Nic to jednak nie dało – Jacob i tak
domyślił się, o kogo chodzi.
- Cullena? On jest świrem? Takim prawdziwym? - zdziwił się Jake. Zawsze mu się wydawało, że tylko
wampirem, a tu taka rewelacja. Będzie o czym myśleć ku uciesze sfory.
- Nie, plastikowym! - warknęła. - Może mu te plemienne cuda pomogą. Tylko cicho siedź, bo mnie
zwolnią, jak się dowiedzą, że leczę go niekonwencjonalnie.
- Dobra, nie panikuj. Przywieź go do Billy'ego. Tylko jak ty się wytłumaczysz z tej wycieczki?
- Pójdę na urlop. Od dawna miałam odwiedzić Charliego.
- A Cullen? On też będzie miał urlop od leczenia?
- Nie, ale jeśli się nie zgłosi do lekarza, nikt go za to nie zamorduje, prawda? Po prostu... się rozpłynie
w powietrzu – powiedziała Bella, starając się nie myśleć o tym, jak beznadziejny jest ten plan. Po
krótkim pożegnaniu rozłączyła się, po czym spojrzała w notatki rozłożone na biurku. Czytała je sobie
pod nosem, coraz bardziej nie dowierzając temu wszystkiemu.
- Schizofrenia, rozbuchane ego, wampir, picie krwi. Potencjalne uczulenie. Trauma z dzieciństwa.
Podejrzenie, że ktoś chce go zabić... - narysowała strzałkę i nagryzmoliła obok niej „mania
prześladowcza”. - Prawdopodobnie rodzice. - Po namyśle dopisała jeszcze „patologia”, a obok wielki
znak zapytania. Przymknęła oczy i zamyśliła się. - Przystojny, skomplikowany, nieprzystępny, z
wielkimi problemami... Cholerny ideał! - jęknęła, uderzając głową w notes.
Tymczasem w Volterze o poranku...
Kajusz nie lubił się denerwować ani siać paniki. Preferował pokojowe rozwiązania i, o ile to możliwe,
rozmowę, dzięki której wszyscy sobie wszystko wyjaśnią. Taką przynajmniej przyjmował postawę od
kilkudziesięciu lat, co było trudne, lecz każda okazja, w której wykazywał się opanowaniem, napawała
go dumą.
Ale nie dziś.
Ruszył ku drzwiom prowadzącym do prywatnych komnat Ara niczym byk, który właśnie postanowił
pozbyć się wnerwiającego torreadora. W dłoni dzierżył papier z zezwoleniem na zutylizowanie
wampira. Wpadł do sypialni, której właściciel właśnie wylegiwał się na łóżku. Rozmach, z jakim to
uczynił, sprawił, że drzwi z hukiem odbiły się od ściany, z której odpadła farba. Stanął, odetchnął kilka
razy i przystąpił do ataku.
- Tylko nie udawaj, że śpisz – powiedział najłagodniej jak tylko potrafił, zważywszy na emocjonalny
stan, w którym się właśnie znajdował. Nadmienić trzeba, że był niezwykle wzburzony.
Aro niechętnie podniósł się z pościeli.
- Czasem trudno się oprzeć ludzkim odruchom.
- Nie byłeś człowiekiem od tysięcy lat, nie czas na sentymenty. - Zwinął papier i rzucił nim w wampira.
- Co to jest?
- Kulka z papieru – odparł brunet z całym przekonaniem.
- To akceptacja na likwidację wampira. Nie przypominam sobie, by którykolwiek z nas coś takiego
podpisywał.
- Podpisuję wiele rzeczy – usprawiedliwił się Aro. - Być może było jakieś podanie w sprawie zabicia
któregoś krwiopijcy. Załączono trzy zdjęcia? Nie pamiętam wszystkiego. Nie zaprzątam sobie głowy
takimi drobiazgami. Pogadaj z moją sekretarką.
- Edward Cullen! Czy to przypadkiem nie podopieczny Carlisle'a? - Kajusz nie zwrócił uwagi na
ostatnią wypowiedź wampira.
- Cullen? Cullenowie zawsze byli dość grzeczni. Ekscentryczni, ale grzeczni – zdziwił się Aro,
przyglądając się swojemu podpisowi. - Nie, ja tego nie podpisywałem. A ty?
- Byłbym tutaj, gdybym podpisywał? - zdenerwował się Kajusz. - Wezwij Marka. Trzeba to będzie
wyjaśnić.
- Kajuszu, mój drogi, a wiesz, co jest najciekawsze? - odezwał się Aro, przyglądając się wnikliwie
dokumentowi.
- Cóż takiego?
- To kopia do dokumentacji. Zatem oryginał już został wysłany. - Aro chwycił Kajusza za rękę i
wiedział, że ten jęknął w duchu. Czekał ich długi lot samolotem z soczystymi, ale przerażonymi
stewardessami, równie wystraszonym pilotem, turbulencjami i zdecydowanie zbyt wielką odległością
od ziemi. Kajusz nienawidził latać. Na szczęście Aro już puścił jego rękę, więc nie wiedział, że przez
myśl jego „brata” przemknęła myśl, by pokonać ocean wpław.
Ameryka, kilka dni później...
Bella prowadziła samochód, denerwując Edwarda swoim żółwim tempem. Chciał jej wyznać, jak
bardzo ją wielbi, jak cudne są jej włosy w tym oświetleniu i jaka jest odważna, że jeździ takim trupem,
zamiast kupić sobie porządny samochód, ale nie mógł. Po pierwsze uznałaby go za mięczaka, a po
drugie – wolniej się jechać nie dało?! Wlepił wzrok we wskazówkę nieśmiało drgającą w okolicach
sześćdziesiątki. Przewrócił oczami. W tym tempie dojadą na miejsce dopiero na Boże Narodzenie. To
prawda, że pośpiech wskazany jest tylko przy łapaniu pcheł, ale szanowna pani doktor chyba
przesadziła?
- Odpręż się – poradziła mu Bella, widząc, jak bardzo jest spięty.
Masaż twymi boskimi rękoma, o, piękna!
- Jestem odprężony. Ku... - zaczął, lecz nie skończył. Stwierdził, że czas zmienić repertuar. - Pierdolić.
Tym razem to Bella przewróciła oczyma.
- Czy ty naprawdę musisz tak kląć?
- Nie podoba się?
O, boska, każ mi zamilknąć, a uczynię to z rozkoszą. Będę słuchał twego głosu jak świergolenia
ptaszków!
Problemy ze sobą, klnie jak szewc, pomyślała Bella. Pieprzony, pieprzony ideał.
Z westchnieniem skręciła w lewo i znalazła się na drodze do Forks. Edward znów pomyślał o tym, jaki
jest głodny.
c.d.n.
* rzecz jasna tu „mąż” w znaczeniu „mężczyzna”, nie „małżonek”
Napisy końcowe
Wystąpili:
Edward
Bella
Jacob
Alice
Kajusz
Aro
Scenariusz i reżyseria:
thingrodiel
na podstawie poprzednich odcinków
Producent:
FWK – Front Wyzwolenia Kiczu
patroni, sponsorzy i cała reszta tego tałatajstwa