Miosga Jerzy
Tajemnica ginącego lasu
Tę książkę dedykuję Agacie i Zuzannie, moim ukochanym córkom. Serdecznie dziękuję za
życzliwość i okazaną pomoc moim przyjaciołom, a zwłaszcza pani Małgorzacie Frankowskiej.
NIESPODZIEWANI GOŚCIE
-
Jeszcze nie śpisz? - Tomek usłyszał głos matki dobiegający zza drzwi.
Zaniepokojona tym, że już tak późno, a w pokoju pali się światło, zapukała i weszła do środka.
Rzeczywiście nie spał. Nie potrafił zasnąć, zbyt wiele dzisiaj się wydarzyło. Właśnie rozmyślał o
wieczornych gościach rodziców. Czemu byli tak dziwnie ubrani? Rozmawiali głośno i o rzeczach,
których chłopak kompletnie nie rozumiał. Na widok Tomka wyraźnie ściszali głosy, co jeszcze
bardziej go niepokoiło.
-
Powinieneś już spać. Proszę, zgaś światło i postaraj się zasnąć. - Głos matki zawsze
uspokajał chłopca. A teraz, w promieniach światła lampy, jej śliczne, długie, kręcone blond włosy
były tak oświetlone, że wyglądała, jakby stała w jakiejś przedziwnej poświacie. Tomek w jednej
chwili się uspokoił.
-
Dobrze mamo. Ale powiedz mi, proszę, czego chcieli ci panowie? - mimo błagalnego
tonu, matka pozostawała nieugięta, przemilczała pytanie i rzuciła krótko:
7
- Dobranoc. - I cichutko zamknęła za sobą drzwi.
Chłopak z całych sił zaciskał powieki, aby zmusić swoje ciało do snu, niestety nie udawało mu
się. Mózg, nadal bardzo aktywny, nie potrafił się wyciszyć i zapaść w ten jakże błogi stan.
Co to za ludzie?
Myślał ciągle o wieczornych gościach rodziców. Było ich dwóch. Jeden wyglądałby całkiem
normalnie, gdyby nie jego niewielki wzrost i śmieszna czapeczka na głowie. Wydawało mu się, że
już go gdzieś widział, jednak nie potrafił sobie przypomnieć, w jakich okolicznościach spotkał
tego osobnika. Drugiego z mężczyzn cechował bardzo wysoki wzrost. Odziany był w biały
fartuch i czarne kalosze. Jego głowę zdobiła opaska z przymocowaną dziwną latarką. Goście
wyglądali śmiesznie i strasznie, a już na pewno tajemniczo.
To głupie, nie będę o tym dłużej myślał.
Analizowanie przebiegu dziwnej wizyty znużyło chłopca. Nie mógł spać, ale był przecież
wyczerpany całodziennym bieganiem z kolegami po pobliskim lesie. Nie znał jeszcze dobrze
okolicy, więc chętnie się wybierał z nowymi przyjaciółmi na coraz to dłuższe wypady do lasu i
nad jezioro.
Przeprowadził się z rodzicami do nowego domu dopiero dwa miesiące temu, a już poznał Pawła i
Krzysia. To z nimi właśnie najchętniej biegał po lesie i rozległych łąkach. Krzysiu miał siostrę
bliźniaczkę. Emilka, nie dość, że ładna, to jeszcze uśmiechała się w taki jakiś dziwny sposób.
Mimo iż starał się to za wszelką cenę ukryć, kolesie od razu dostrzegli jego ukradkowe spojrzenia
i przy każdej nadarzającej się okazji śmiali się, mówiąc, że Tomek jest po uszy zakochany.
8
Obraz mijającego dnia zniknął, gdy Tomek posłyszał jakiś dziwny szelest. Ale dopiero gdy
zaszeleściło raz jeszcze, i to
o
wiele głośniej niż za pierwszym razem, chłopak poruszył się nerwowo w pościeli.
Jeszcze tego brakowało - pomyślał zaniepokojony.
Wyczekiwany sen odszedł na dobre.
Szelest powtórzył się kolejny raz i był tym razem całkiem blisko.
Przestraszony, nie wydając najmniejszego szmeru, zaczął powoli wkręcać się pod kołdrę tak, że
po chwili był nią cały nakryty. Leżał tak przez jakiś czas, aż zrobiło się duszno i zaczęło
brakować powietrza. Dziwne dźwięki ustały.
Długo nie mógł tak wytrwać. Trzeba było oddychać, no
i
sprawdzić, co się dzieje. Powoli wysunął głowę, tak że najpierw zza oddzielającej go od
całego zewnętrznego świata kołdry było widać tylko jedno oko. Potem ostrożnie odsłonił drugie -
i nic, kompletnie nic. Tomkiem miotały sprzeczne uczucia, był zadowolony, że to tylko fałszywy
alarm i nie ma się czego bać, a zarazem trochę rozczarowany, bo mogło się wreszcie wydarzyć
coś niezwykłego. Przecież wszystkie dzieci lubią, gdy dzieje się coś ciekawego. On sam na pewno
już od dawna czekał na jakiś wyjątkowy moment w swoim życiu. Co wieczór modlił się o to, by
jego los był niezwyczajny, pełen przygód, o jakich nawet nie umiał marzyć. A tu znowu nic.
Nasłuchiwał jeszcze przez jakiś moment i gdy już zdecydował na nowo, by spróbować zasnąć,
łóżko, na którym leżał, zaczęło się, ku jego wielkiemu zdziwieniu, trząść i unosić. Strach i
oszołomienie nie pozwalały mu nawet pisnąć. Przerażony szybko wyskoczył z chwiejącego się
posłania i w ciągu ułamka sekundy znalazł się w szafie.
Co to jest?! Dopiero za zamkniętymi drzwiami znalazł moment, by zacząć racjonalnie myśleć.
Może to trzęsienie ziemi? Wprawdzie w Polsce bardzo rzadko się zdarzają, a na pewno nie za jego
życia, ale wszystkie racjonalne wytłumaczenia skupiały się wokół tej jednej ewentualności.
Minęła już jakaś chwila, zza drzwi szafy nie dobiegał żaden hałas. Teraz dopiero chłopak sobie
uświadomił, że wszystko ucichło w momencie, kiedy szafa się zamknęła.
A może to tylko senne zwidy? - intensywne myśli przewijały się w jego głowie.
Tak, to na pewno mu się tylko wydawało.
Strach tym razem wygrał z ciekawością. Chłopak, jak na dwunastolatka, był odważnym
młodzieńcem. Bez najmniejszego lęku potrafił zejść wieczorem do piwnicy, gdy rodzice prosili,
by im coś przyniósł. Nie czuł też strachu, gdy z chłopakami ganiał po ciemnym, wieczornym
lesie. To go jednak trochę przerosło. Przez poszerzającą się szparę drzwi od szafy wdzierało się
coraz więcej światła. Tomek, oślepiony uderzeniem promieni w jego źrenice, poczuł ból, a oczy
zamiast się odruchowo przymknąć, otwarły się jeszcze szerzej, lecz nie z ciekawości, ale ze
strachu... Oj, gdyby wiedział, ile jeszcze go czeka strasznych przygód, to pewnie teraz, w tej
szafie, wcale by nie siedział, z oczami wlepionymi w światło zza otwierających się drzwi, tylko
spokojnie leżałby na łóżku, czekając na dalszy ciąg wydarzeń. Ale jeszcze nie był zahartowany w
zwalczaniu narastających we wnętrzu serca pokładów strachu.
Co to za światło? Czemu tak cicho? A może to sen? - pytanie za pytaniem przemykały przez
niespokojny umysł mło-
10
dzieńca. Drzwi powoli same zaczęły się otwierać. Światło stawało się coraz to mocniejsze, a
wdzierając się do panującej w szafie ciemności, powodowało ostry ból zaskoczonych blaskiem
oczu. Tomek nie wytrzymał i zakrył twarz. Po chwili zaryzykował i spojrzał przez uchylone
drzwiczki. Teraz już widział lepiej. Lecz nie dlatego, że oczy powoli przyzwyczajały się do tak
mocnego światła, po prostu jasność zaczynała słabnąć. Zrobiło się znowu ciemno. Wydawało się,
że wszystko wróciło do normy i nic się wcześniej nie wydarzyło. Jednak to było tylko chwilowe
złudzenie. Mimo iż chłopak nic znowu nie widział w ciemności, doskonale słyszał, że jednak nie
jest w pokoju całkiem sam. Coś się wierciło tak blisko szafy, że Tomek zaczął się zastanawiać, czy
nie zrobi lepiej, jak znów zamknie szafę i przeczeka w niej do rana.
-
Ty pierwszy! - głos, który dobiegał z pokoju, był całkiem wyraźny.
Kolejny raz zimny dreszcz przeszedł po trzęsących się ze strachu plecach chłopca.
-
Nie, ty pierwsza! Proszę!
Teraz już wiedział, że pierwsze zdanie nie było skierowane do niego. Na dodatek zrozumiał, że w
pokoju znajdowały się jeszcze dwie osoby.
Nagle go olśniło.
-
Tak, na pewno to oni -- pomyślał i wyskoczył z szafy z okrzykiem:
-
Mam was!!
Z pośpiechem włączył lampkę stojącą przy łóżku. Był przekonany, że to jego nowi przyjaciele
chcą go dla zabawy wystraszyć.
11
T >
*
Gdy w pokoju zrobiło się jasno, na jego twarzy zaczęło malować się wielkie zdziwienie. W
pomieszczeniu nikogo nie było! Podszedł do ściany, by włączyć główne światło, i wtedy kątem
oka zauważył, że spod łóżka wystaje kawałek nóżki i coś, co przypomina skrzydełko małego
aniołka z obrazu, który wisi w pokoju rodziców.
-
Co tu się dzieje? - w jego głosie już nie było słychać najmniejszego strachu, lecz
ciekawość połączoną ze zirytowaniem. A to wszystko na dodatek było okraszone wielkim
ziewnięciem.
Zapominając o głównym oświetleniu, zbliżył się do swojego łóżka. Nóżka, która wcześniej
wystawała, już zdążyła zniknąć w cieniu, ale kawałek skrzydełka nadal był widoczny.
-
No posuń się - głosik już nie wydawał się tak straszny, przypominał raczej głos jego
młodszej kuzynki, która, gdy coś przeskrobała, starała się nieporadnie wyłgać przed rodzicami.
Nachylił się powoli, wspierając się na łokciach. Opuścił głowę, by lepiej widzieć, co się dzieje pod
łóżkiem. Po raz kolejny oczy jego się powiększyły, tym razem ze zdziwienia.
-
Kim jesteście? - zapytał cichym głosem tak, jakby bał się, by jego słowa nie wydostały się
z pokoju. Instynktownie czuł, że musi tę sytuację zachować w tajemnicy przed rodzicami. Co
musi ukryć? Sam jeszcze do końca nie wiedział. Był jednak przekonany, że to jest to, o czym
marzył co wieczór przed zaśnięciem. Wreszcie spotkało go coś niezwykłego.
-
Kim jesteście i co tu robicie? - powtórzył pytanie.
-
Ty mów -- odezwał się dziewczęcy głosik. Łóżko znowu się poruszyło i po chwili pokój
zaczął wypełniać się światłem, takim, jak wcześniej, gdy Tomek siedział w szafie. Chłopak zrobił
krok do tyłu. - No mów!
12
Oczom chłopca ukazało się trudne do opisania stworzenie. Maleńki stworek stał nieporadnie z
wyraźnie zakłopotaną miną. Po tym, jak jego towarzyszka wypchnęła go w światło nocnej
lampki, nie miał już wyboru, więc zaczął przemawiać do zaskoczonego chłopaka.
-
Witaj, Tomku - powiedział i wyprostował się niczym emisariusz podczas audiencji.
Chłopak wybałuszył oczy bacznie obserwując niespodziewanego gościa. Przybysz wcale nie
wyglądał strasznie. Wręcz przeciwnie, na widok jego niewielkiej postaci nasuwały się Tomkowi
same pozytywne myśli. Sięgał chłopcu prawie do kolan. Miał twarz młodzieńca, ale ciało dobrze
umięśnionego mężczyzny, co sprawiało wrażenie, że gdyby nie jego bardzo zaokrąglony
brzuszek, wyglądałby jak mały siłacz. Ręce i nogi miał obficie owłosione, a jego głowę zdobiła
czupryna przypominająca grzywę lwa, spod której wystawały koniuszki spiczastych uszu. Biodra
miał przepasane spódniczką z mchu i paproci. Nerwowo poruszał skrzydełkami, które przy
każdym drgnięciu lśniły jasnym blaskiem. Chłopak od razu się domyślił, skąd pochodziło światło,
które wcześniej tak go wystraszyło.
-
No wychodź. Przestań się chować. Nie bój się - powiedział stworek do swojej
towarzyszki, która nadał ukrywała się w cieniu łóżka. Brzmiało to trochę tak, jakby sam sobie
chciał dodać odwagi.
-
Jesteś pewien? Dobrze, .wychodzę - odrzekła i powoli wyczołgała się w światło lampki.
Stanęła krok za nim i równie nerwowo zaczęła poruszać skrzydełkami tak, że w pokoju zrobiło
się jasno jak w dzień. Ale tym razem chłopiec się już nie bał. Wpatrywał się i uśmiechał do
nowego gościa. Przyjazny wyraz twarzy wyraźnie uspokoił przybyszów.
13
-
Witaj, Tomku - mała postać przywitała się z gospodarzem i dodała: - Jestem Lei, a to
Boki, jesteśmy leśnymi elfami - wskazała śliczną rączką na swojego towarzysza.
Znowu zapadł półmrok, gdyż goście zdążyli się już uspokoić i przestali trzepotać niezwykłymi
skrzydełkami.
-
A ja jestem Tomek. Ale z tego co słyszę, to wy już o tym wiecie. Bardzo mi miło -
przywitał się chłopiec i obsypał ich gradem nurtujących go pytań: - Kim jesteście? Czego ode
mnie chcecie? Skąd pochodzicie?
-
Powoli, Tomku, powoli. Odpowiemy na wszystkie twoje pytania. Wiemy, jak się
nazywasz, bo obserwujemy cię od dnia, kiedy pierwszy raz pojawiłeś się w naszym lesie -
wyjaśnił Boki.
-
Więc jesteście stworkami z lasu? Czemu mnie obserwujecie? - zapytał.
-
Tak, mieszkamy w lesie nad jeziorem - tym razem wypowiedziała się Lei.
Była o wiele szczuplejsza od Bokiego. Miała śliczną buzię, na którą opadały złociste włosy
otaczające o wiele mniejsze, ale równie spiczaste uszka. W swoją bujną fryzurkę miała wplecione
kolorowe polne kwiaty. Ubrana była w sukienkę zrobioną, podobnie jak u Bokiego, z mchu i
liści, z tą tylko różnicą, że tak jak włosy, była ona przyozdobiona kwiatami. Oboje mieli bose
nóżki
-
Obserwujemy cię, bo to ciebie wybrała Pani - odpowiadała na pytania chłopca Lei.
-
Pani? Jaka Pani? Nic nie rozumiem - chłopiec był coraz bardziej zaciekawiony.
-
Czy nie prosiłeś co wieczór, by przydarzyło ci się coś niezwykłego? - odpowiedziała
pytaniem na pytanie i tajemniczo się do niego uśmiechnęła.
14
Chłopak aż poczerwieniał ze wstydu. Bo skoro znała te prośby, to i parę takich, które raczej nie
przynosiły mu chluby.
Po co ja prosiłem o gorączkę, gdy nie chciało mi się iść do szkoły - pomyślał i znowu ugryzł się
w język. A może teraz ona też słyszy jego myśli?
-
Czy wy czytacie w myślach? - zapytał, starając się za wszelką cenę w tym momencie
myśleć o czymś błahym, choćby o pająku, którego właśnie zobaczył na ścianie. Ale od razu tego
pożałował, bo przecież myśli natychmiast skierowały się ku gazecie, przy pomocy której chętnie
by się z nim rozprawił.
-
Nie, my nie. Tylko Pani potrafi, ale też nie zawsze - odparł Boki.
Młodzieniec nie ukrywał, że mu naprawdę ulżyło.
Potem się z tobą rozprawię - pomyślał, zerkając na pająka, który zdawał się odczytać zamiary
chłopca i pośpiesznie schował się za komodą.
-
Kim jest ta Pani? Czego ona chce? - zapytał.
-
Pani Lasu, tak ją nazywamy, prosiła nas, byśmy cię do niej zaprowadzili. A czego chce?
Hmm... to ona ci wszystko powie. - Boki kończąc, sięgnął do skórzanej torby, którą miał
zarzucaną na plecy i usilnie w niej czegoś szukał.
-
Tomku, czy jesteś gotowy, by się z nią spotkać? Chętnie cię do niej zaprowadzimy.
Bardzo jest nam potrzebna twoja pomoc - dodała Lei.
Chłopak dopiero teraz spostrzegł, że gdy jego goście mówią o Pani Lasu, zawsze lekko się
pochylają, jakby do skłonu przed swą królową.
-Teraz? Już teraz? - zapytał, spoglądając na swoją piżamę.
15
-
Naprawdę poszedłbyś z nami już teraz? Och, jak się cieszę! - krzyknęła Lei z radości, że
tak łatwo się powiodła ich misja.
-
A jak to jest daleko od domu? Ja teraz powinienem spać. Nie wiem, co powiedzą na to
moi rodzice. - Tomek najwyraźniej nie wiedział, co ma zrobić.
-
Nie! Oni nic nie mogą wiedzieć! Dorośli widzą nas tylko u siebie w domu. A potem, po
kilku dniach i tak całkowicie o nas zapominają. A tobie na pewno by nie uwierzyli. To musi być
zachowane w tajemnicy - powiedziała rozkazującym tonem.
Boki już nic nie mówił. Zostawił dokończenie rozmowy Lei, a sam zajął się pałaszowaniem
kawałka ciasta z leśnych jagód, który wyjął z torby.
-
Nic nie rozumiem, czemu... - Tomek nie dokończył. Wszyscy troje właśnie usłyszeli
zbliżające się do drzwi pokoju kroki jego mamy.
-
Synku. Proszę przestań już czytać. Wyłącz lampkę i śpij już, kochanie - powiedziała,
otwierając drzwi. Rozejrzała się po pokoju. Syn leżał ze znudzoną miną w łóżku. Przymknęła
otwartą szafę i okno. Popatrzyła przez chwilę na młodzieńca, ale nic już nie mówiła, by go nie
rozbudzić, po czym wyszła ze zdziwioną miną z pokoju.
Chłopiec szybko wyskoczył z łóżka i podszedł do okna. Bał się jednak je na nowo otworzyć,
dobrze wiedział, że w nocnej ciszy rodzice mogą usłyszeć, jak je otwiera. Na parapecie, z drugiej
strony szyby, siedział Boki.
-
Przyjdziemy po ciebie jutro o tej samej porze. Bądź przygotowany. A teraz idź spać, by
wieczorem mieć siły - powiedział, zatrzepotał skrzydełkami i znikł, ale nie odleciał, po prostu
znikł, co jeszcze bardziej zdumiało chłopaka.
16
-
Naprawdę poszedłbyś z nami już teraz? Och, jak się cieszę! -- krzyknęła Lei z radości, że
tak łatwo się powiodła ich misja.
-
A jak to jest daleko od domu? Ja teraz powinienem spać. Nie wiem, co powiedzą na to
moi rodzice. - Tomek najwyraźniej nie wiedział, co ma zrobić.
-
Nie! Oni nic nie mogą wiedzieć! Dorośli widzą nas tylko u siebie w domu. A potem, po
kilku dniach i tak całkowicie o nas zapominają. A tobie na pewno by nie uwierzyli. To musi być
zachowane w tajemnicy - powiedziała rozkazującym tonem.
Boki już nic nie mówił. Zostawił dokończenie rozmowy Lei, a sam zajął się pałaszowaniem
kawałka ciasta z leśnych jagód, który wyjął z torby.
-
Nic nie rozumiem, czemu... - Tomek nie dokończył. Wszyscy troje właśnie usłyszeli
zbliżające się do drzwi pokoju kroki jego mamy.
-
Synku. Proszę przestań już czytać. Wyłącz lampkę i śpij już, kochanie - powiedziała,
otwierając drzwi. Rozejrzała się po pokoju. Syn leżał ze znudzoną miną w łóżku. Przymknęła
otwartą szafę i okno. Popatrzyła przez chwilę na młodzieńca, ale nic już nie mówiła, by go nie
rozbudzić, po czym wyszła ze zdziwioną miną z pokoju.
Chłopiec szybko wyskoczył z łóżka i podszedł do okna. Bał się jednak je na nowo otworzyć,
dobrze wiedział, że w nocnej ciszy rodzice mogą usłyszeć, jak je otwiera. Na parapecie, z drugiej
strony szyby, siedział Boki.
-
Przyjdziemy po ciebie jutro o tej samej porze. Bądź przygotowany. A teraz idź spać, by
wieczorem mieć siły - powiedział, zatrzepotał skrzydełkami i znikł, ale nie odleciał, po prostu
znikł, co jeszcze bardziej zdumiało chłopaka.
16
Śpiący, z głową pełną kłębiących się myśli, położył się do łóżka. Leżał tak jeszcze przez moment,
po czym zasnął.
-
Puk, puk! - stukanie do drzwi pokoju chłopca było słychać w całym domu. Tomek
jednak spał tak mocno, że nie słyszał nawet wołania matki.
-Wstawaj, synku! No wstawaj, pobudka! - krzyknęła, już tym razem stojąc nad jego łóżkiem.
Śpioch nawet nie drgnął. Dopiero gdy mama zaczęła szturchać go w ramię, wsunął się cały pod
kołdrę. Miał za sobą tylko kilka godzin snu, a sam sen nie należał do lekkich. Śnił mu się ciemny
las, przepełniony dziwnymi stworami, które nie zawsze wyglądały na przyjaźnie nastawione.
Zwłaszcza te, przed którymi nie potrafił we śnie uciec. Matka jednak nie dawała za wygraną. Były
wakacje i upór matki go zaskoczył. Nigdy nie miała nic przeciwko, aby w ten wolny czas
wylegiwał się w łóżku tak długo, jak tylko chciał. Tym razem jednak koniecznie chciała go
wyciągnąć z tego cieplutkiego legowiska.
-
Wstawaj, bo wszystko cię ominie! - pobudka zabrzmiała tak tajemniczo, że syn jednak nie
wytrzymał i zapytał:
-
Co mnie ma ominąć? - ziewanie chłopaka było prawie tak głośne, jak wołanie matki.
-
Zobaczysz, ale musisz szybko wstać. Pośpiesz się, śniadanie już czeka - odparła.
-
Co zobaczę? -- wrodzona ciekawość całkowicie go rozbudziła.
-
Jakbym ci teraz powiedziała, to by już nie była niespodzianka - powiedziała, serdecznie
się do niego uśmiechając.
-
Niespodzianka! Ja kocham niespodzianki! - Młodzieniec prawie w jednej sekundzie wstał
z łóżka i zaczął się ubierać.
17
-
Pośpiesz się, bo nie będą czekać - to mówiąc, mama zamknęła za sobą drzwi.
-
Kto miałby teraz na mnie czekać? O co jej chodzi? -mruczał do siebie.
Założył spodnie i, z koszulką w ręku, zaczął schodzić na dół, do kuchni. Nagle się zatrzymał. W
pośpiechu zapomniał, że na dole może ktoś na niego naprawdę czeka, a w samych spodniach nie
wypada witać gości. Pobiegł do łazienki, ubrał koszulkę i czesząc przed lustrem włosy, zaczął się
zastanawiać, co to za niespodzianka? Dawno nie widział tak tajemniczej matki. Myśląc o tym,
prawie całkowicie zapomniał o wydarzeniach z minionej nocy.
-
Tomku! - tym razem zawołał ojciec.
-
Już idę, tato - odpowiedział i podekscytowany zszedł do kuchni. Rozejrzał się wkoło i nie
zobaczył nic ciekawego. A już na pewno nie było tam nikogo obcego.
-
I co mamo? Gdzie ta niespodzianka? - zapytał z wyraźnym rozczarowaniem w głosie.
-
Zjedz szybko śniadanie, a zobaczysz - głos ojca był równie tajemniczy jak mamy, gdy go
budziła.
-
Już jem, tato - Tomek wiedział, że skoro ojciec potwierdził, że czeka go niespodzianka, to
na pewno to prawda i nie ma sensu więcej dyskutować.
Zabrał się pospiesznie do jedzenia. Kanapki z prędkością światła znikały jedna po drugiej w jego
ustach.
-
Musisz z nami wyjść na podwórko. Pośpiesz się, bo panowie nie mają zbyt wiele czasu, a
muszą ci wyjaśnić, co i jak - ojciec chwycił syna za ramię i razem wyszli z domu. Ciekawość i
podekscytowanie Tomka sięgały zenitu. Serce biło mu
18
szybciej, a oczy lustrowały wszystko wokół w poszukiwaniu obiecanej niespodzianki.
-
Oj ej ku! Nie wierzę! - radosny okrzyk smyka było słychać w promieniu kilometra.
-
Jest twój - powiedział tato, wskazując na młodego konia, przy którym stali dwaj
mężczyźni.
-
Naprawdę? Kochani rodzice, dziękuję! - chłopak z całych sił przytulił się do obojga. Stali
tak razem przez moment, po czym Tomek szybko podbiegł do konia.
-
Witaj, mój rumaku - młodzieniec dopiero teraz przyjrzał się stojącym obok czworonoga
mężczyznom. To byli ci sami mężczyźni, którzy wieczorem odwiedzili rodziców. Chłopak już
wiedział, czemu rozmawiali ukradkiem. Nie chcieli zdradzić niespodzianki.
-
Z koniem jest wszystko w porządku. Po prostu okaz zdrowia - powiedział weterynarz,
ściągając z siebie biały fartuch.
-
Starałem się go nauczyć wszystkiego, co się da. Jest bardzo szybki i nie powinien
sprawiać najmniejszych kłopotów
-
dodał drugi z mężczyzn, poklepując konia.
-
Jak się nazywa? - zapytał dżokeja Tomek.
-
Nie wiem, to twój koń. Sam go powinieneś nazwać -odpowiedział tamten z uśmiechem.
-
No tak. Dziękuję. Nazwę go, ale muszę się nad tym jeszcze zastanowić.
-
Masz rację, to jest bardzo ważne. Najpierw powinieneś go lepiej poznać. Imię powinno do
konia dobrze pasować
-
dodał dżokej i założył swoją czapeczkę na głowę.
Rodzice Tomka, Andrzej i Anna Koseccy, bardzo kochali swego synka. Już od jakiegoś czasu
chcieli mu kupić konia.
19
Ale czekali na odpowiedni moment. Po tragicznej śmierci córki pozostał im już tylko on. Gdy
trochę się otrząsnęli po stracie Łucji, postanowili zmienić swoje życie i miejsce zamieszkania. Byli
dość zamożnymi ludźmi. Kupili dom i zamieszkali na odludziu. No, prawie odludziu, bo mieli
jeszcze kilku sąsiadów. Obwiniali się, że kariera i ciągła gonitwa za pieniędzmi nie pozwalała im
poświęcić zbyt wiele czasu swoim dzieciom. Teraz już było za późno, by poświęcić czas córce,
ale został im jeszcze syn. I postanowili, że zrobią wszystko, by czuł się przy nich szczęśliwy i
wyrósł na dobrego, mądrego człowieka. Byli przekonani, że jest na tyle odpowiedzialnym
chłopcem, by mógł zajmować się własnym koniem. A wynikające z posiadania takiego zwierzęcia
obowiązki jeszcze bardziej przyczynią się do ukształtowania w chłopcu takich cech, jak
sumienność, pracowitość i odpowiedzialność.
-
Jesteście najukochańszymi rodzicami pod słońcem! -syn jeszcze raz podbiegł do
rodziców, by ich uściskać.
Stali przytuleni do siebie i podziwiali konia. Rumak naprawdę wyglądał okazale. Był prawie cały
śnieżnobiały. Jedynie prawe ucho miał ciemniejszej maści. Stał sobie spokojnie, co chwila
pochylając się, by skubnąć odrobinę trawy. Jego ogon zataczał koła, bezowocnie odganiając
natrętne muchy.
-
Och, gdyby go mogła zobaczyć Łucja! - zawołał Tomek. Bardzo przeżył jej śmierć. Byli
do siebie mocno przywiązani i bardzo się kochali.
-
No wskakuj, smyku. To będzie twoja pierwsza przejażdżka - powiedział pan Andrzej.
20
-
Lecę - chłopakowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Podszedł znowu do konia.
Pogłaskał go po grzywie. Obszedł wokoło, po czym sprawnie wskoczył na jego grzbiet. Siedział
w siodle jak wytrawny jeździec. Rodzice wysyłali go w Warszawie na naukę jazdy konnej. Lecz
nigdy nie przeszła mu przez głowę nawet myśl, że będzie miał kiedyś własne i to tak wspaniałe
zwierzę.
-
No, to ruszamy - na komendę swego nowego pana koń ruszył do przodu. Wyglądali
razem wspaniale. Koń bez najmniejszego oporu i wahania wykonywał wszystkie polecenia
Tomka. Naprawdę był dobrze ułożony i chłopak już wiedział, że są dla siebie stworzeni.
-
Pokaż, na co cię stać! - zawołał i ścisnął go mocniej nogami.
Koń natychmiast zareagował i już galopował ze swym panem w kierunku pobliskiego lasu.
-
Jesteś wspaniały! Kochany koniku - chłopiec mocniej przylgnął do rumaka.
Galopowali tak jeszcze przez jakiś czas, po czym, oboje zmęczeni, wrócili pod dom. Rodzice
czekali na syna, siedząc na werandzie. Byli równie szczęśliwi jak on.
Do samego obiadu chłopak zajmował się koniem. Szczotkował go, dawał mu siano, spędzał z nim
czas w zagrodzie i zastanawiał się, jak go nazwać.
Poranne wydarzenia tak go pochłonęły, że całkowicie zapomniał o tym, co działo się w nocy.
Na obiad szedł bardzo niechętnie. Nie chciał zostawiać konia samego, tak jakby miało się mu coś
stać albo jakby się obawiał, że gdy do niego wróci, to już go nie będzie. Umył
21
ręce i usiadł z rodzicami do stołu. Po dziękczynnej modlitwie ojciec odezwał się do żony:
-
Rozmawiałem rano z naszymi sąsiadami. Słyszałaś od Depczyków o tym, co się dzieje z
lasem?
-
Nie, co ci powiedzieli? -- zapytała, nalewając Tomkowi zupę.
-
Podobno las niszczeje. Najwyraźniej umiera. Nie potrafią znaleźć przyczyny. Być może to
jakieś nieznane szkodniki lub po prostu wina kwaśnych deszczy - odparł z bardzo poważną miną.
-
Las, las umiera, tato? - syn wyraźnie się ożywił.
-
Tak. Podobno w takim tempie, że jeśli nie znajdą przyczyny, by zacząć odpowiednio
reagować, to do jesieni wszystkie drzewa będą się nadawały do wycięcia.
-
Teraz rozumiem - zamamrotał pod nosem chłopak.
-
Co rozumiesz? Jedz już, proszę - matka podsunęła mu talerz pod nos.
-
Mamo, już nic - Tomek pamiętał, że elfy go prosiły, by nic nie mówił rodzicom. Powoli
zaczynał się domyślać, po co przyszły do niego w nocy. Więc to jednak nie był sen. One
naprawdę były i najwyraźniej potrzebowały jego pomocy.
-
Tato, co się dzieje z lasem? Wiesz może coś więcej? - zapytał.
-
Hmm - ojciec chwilę się zastanowił, po czym dodał: - Depczyk mi zbyt wiele nie mówił,
bardzo mu się rano śpieszyło. Martwił się tylko, bo powiedział, że wartość działek spadnie, jeśli
las przestanie istnieć. Tu już nie będzie tak pięknie. Dodał jeszcze to, co mówił leśniczy, że to
wszystko jest bardzo dziwne. Las umiera bardzo szybko, dosłownie schnie i zniszczenia
systematycznie posuwają się w kierun-
22
ku jeziora. Nie wiedzą, co jest przyczyną. To naprawdę jest dziwne.
-
Jak zjem, to mogę zaprosić do mnie kolegów? - zapytał, przerywając wypowiedź ojca,
Tomek.
-
Oczywiście - odpowiedzieli chórem rodzice chłopca. Byli przekonani, że syn chce się
pochwalić koniem.
Pewnie w każdy inny dzień to by było trafne spostrzeżenie, jednak nie tym razem. Tomka
rozsadzała chęć porozmawiania z kimś o minionej nocy. Musiał wyrzucić to z siebie, a elfy
mówiły tylko o dorosłych, nic nie mówiły o dzieciach...
-
Już zjadłem - wstał, podziękował za obiad i szybko wyszedł z kuchni. Wyskoczył jak z
procy z domu i już go nie było widać.
-
Nawet nie zdążył się umyć - powiedziała pani Anna i porozumiewawczo uśmiechnęła się
do męża.
Dom Pawła był po drodze do domu Krzysia, więc, siłą rzeczy, on pierwszy dostąpił zaszczytu i
usłyszał niesamowite nowiny.
-
Słuchaj! Słuchaj mnie! Muszę ci coś powiedzieć. - Tomek zdyszany, ledwo wypowiedział
te słowa. Odsapnął na moment, i zaczął opowiadać...
-
I co ty na to? - zapytał Pawła, gdy już skończył w wielkim skrócie opowiadać o tym, co
go spotkało w nocy i co usłyszał od taty.
Zapadła niezręczna cisza.
-
Nic nie powiesz? Rozumiem, nie wierzysz mi... -- Tomek spojrzał z wyrzutem na kolegę.
-
No, nie. W to, że dostałeś konia, to może bym jeszcze uwierzył, ale po tym, co mi
opowiedziałeś, to nawet w to nie wierzę - odparł Paweł, stanowczo okazując dezaprobatę wobec
tego, co opowiadał Tomek.
23
--
Co? Nie wierzysz?! Czy ja cię kiedykolwiek okłamałem? Jak chcesz się przekonać, to
chodź ze mną po Krzysia, a potem pokażę wam konia. Na resztę nie mam dowodów, ale jeśli
poczekacie ze mną u mnie do nocy, to się sami przekonacie - wycedził oburzony Tomek.
Do Krzysia już szli wolniej. Tomek domyślał się, że i on nie uwierzy jego słowom. Zresztą,
gdyby sam usłyszał takie rewelacje od któregoś z kolegów, to pewnie też zareagowałby wielkim
śmiechem i szydziłby z niego. W tym momencie poczuł wdzięczność do Pawła, że okazał się
bardziej wyrozumiały.
Dochodziła szesnasta, gdy zastukali do drzwi domu Krzysia.
Dzień był upalny. Słońce nie dawało odpocząć. Strugi potu lały się z głów chłopców. Pawełek
miał kilka kilogramów nadwagi, co dodatkowo potęgowało jego zmęczenie.
-
Witajcie, chłopcy. Dzieci za moment zejdą do was, tylko dokończą jeść obiad -
powiedziała jak zwykle uśmiechnięta mama Krzysia i Emilki.
--
Ale my właściwie przyszliśmy tylko do Krzysia - pospiesznie powiedział Tomek, zanim
gospodyni znikła za drzwiami -tylko do Krzysia, no wie pani, to taka męska sprawa - dodał, a
miał tak poważny wyraz twarzy, że zaskoczona gospodyni nic na to nie odpowiedziała.
Tomasz nie chciał się skompromitować przed dziewczyną. Skoro Paweł tak zareagował, to było
oczywiste, że i ona będzie powątpiewać. A tego jego zakochana dusza by pewnie nie zniosła.
Chłopcy nie musieli długo czekać. Krzyś po chwili pojawił się, zlizując resztki obiadu z warg.
-
Co się stało? Czemu macie takie głupie miny? - zapytał.
24
-
Co? Nie wierzysz?! Czy ja cię kiedykolwiek okłamałem? Jak chcesz się przekonać, to
chodź ze mną po Krzysia, a potem pokażę wam konia. Na resztę nie mam dowodów, ale jeśli
poczekacie ze mną u mnie do nocy, to się sami przekonacie - wycedził oburzony Tomek.
Do Krzysia już szli wolniej. Tomek domyślał się, że i on nie uwierzy jego słowom. Zresztą,
gdyby sam usłyszał takie rewelacje od któregoś z kolegów, to pewnie też zareagowałby wielkim
śmiechem i szydziłby z niego. W tym momencie poczuł wdzięczność do Pawła, że okazał się
bardziej wyrozumiały.
Dochodziła szesnasta, gdy zastukali do drzwi domu Krzysia.
Dzień był upalny. Słońce nie dawało odpocząć. Strugi potu lały się z głów chłopców. Pawełek
miał kilka kilogramów nadwagi, co dodatkowo potęgowało jego zmęczenie.
-Witajcie, chłopcy. Dzieci za moment zejdą do was, tylko dokończą jeść obiad - powiedziała jak
zwykle uśmiechnięta mama Krzysia i Emilki.
-
Ale my właściwie przyszliśmy tylko do Krzysia - pospiesznie powiedział Tomek, zanim
gospodyni znikła za drzwiami -tylko do Krzysia, no wie pani, to taka męska sprawa - dodał, a
miał tak poważny wyraz twarzy, że zaskoczona gospodyni nic na to nie odpowiedziała.
Tomasz nie chciał się skompromitować przed dziewczyną. Skoro Paweł tak zareagował, to było
oczywiste, że i ona będzie powątpiewać. A tego jego zakochana dusza by pewnie nie zniosła.
Chłopcy nie musieli długo czekać. Krzyś po chwili pojawił się, zlizując resztki obiadu z warg.
-
Co się stało? Czemu macie takie głupie miny? - zapytał.
Chłopcy rzeczywiście wyglądali w tym momencie dość dziwnie. Paweł ciągle się pocił. Żałował,
że nie zabrał ze sobą z domu czegoś do picia. A Tomek zastanawiał się, jak to wszystko
opowiedzieć Krzysiowi, by go nie wyśmiał. Wiedział, że to będzie bardzo trudne.
-To, co powiedział mi tatko, tylko potwierdza moje przypuszczenia. Możecie się śmiać, ale ja
naprawdę nie kłamię - powiedział, kończąc swoje sprawozdanie.
-
Najpierw zobaczmy konia. Nigdy jeszcze nie jechałem na koniu. Mam nadzieję, że mnie
nauczysz - Krzyś jednak łatwiej dał się przekonać. A może po prostu nie chciał denerwować
Tomka z obawy, że nie pozwoli mu pogłaskać konia.
-
No, to chodźmy - zakomenderował Tomasz i powoli ruszyli w kierunku tymczasowej
stajni. Szli już jakiś czas, a Paweł co chwilę oglądał się za siebie.
-
Przestań się rozglądać, chodź szybciej - poganiał go Krzyś, który chciał jak najszybciej
zobaczyć rumaka.
-
Wydaje mi się, że ktoś nas obserwuje... -- Paweł odpowiedział na zarzuty. Miał rację, ktoś
ich śledził. W tym momencie szli przez park, gdzie można było łatwo się skradać niepostrzeżenie.
Właśnie mijali gęsto rozsiane krzewy i nisko opadające gałęzie drzew.
-
Tak, pewnie zielone ludziki - zażartował Krzyś i zaraz ugryzł się w język. Na szczęście
Tomek nic mu nie odpowiedział. Był tak zamyślony, że nawet nie słyszał, o czym rozmawiali
jego towarzysze.
Rżenie konia było słychać już z daleka. Paweł zaczynał się zastanawiać: Skoro to prawda, że
Tomek ma konia, to może reszta też daleko od niej nie odbiega..? Nadal co chwilę się
25
odwracał za siebie, ale to, co dostrzegał jego instynkt, było niewidoczne dla jego oczu.
Rumak stał przed stajnią. Spokojnie skubał zieloną trawę. Na widok chłopców zrobił krok do
przodu i skłonił swój biały łeb. Chłopcy oniemieli z zachwytu. Nawet Tomek był zaskoczony.
Koń zachowywał się tak, jakby znał ich od dawna.
-
Jak się nazywa? -- zapytali go koledzy prawie równocześnie.
-
Nie wiem, nie mam pojęcia - odpowiedział szczerze.
-
Nazwijcie go Gracja, porusza się z takim wdziękiem i jest taki śliczny - na dźwięk słów
dobiegających zza płotu chłopcy aż skoczyli ze strachu.
-
Kto tam jest?! - zapytał Tomasz.
-
A nie mówiłem, że ktoś za nami idzie? - powiedział Paweł, ściszając głos, by osoba zza
płotu go nie usłyszała.
-
To Emilka. Wychodź! Czemu nas śledzisz? - Krzyś od razu rozpoznał głos siostry.
-
A co? Myśleliście, że możecie mieć przede mną tajemnice? -- odpowiedziała, wychodząc
zza płotu. Spojrzała na Tomka tak, że aż go ścisnęło w gardle. Zrobił krok do tyłu. Na jej widok
zawsze ogarniała go wielka nieśmiałość. Paweł spojrzał na niego z wyraźną pogardą.
-
Nazwiesz go tak? - zapytała, jednocześnie mrugając tak powiekami ozdobionymi
firaneczkami rzęs, że Tomek po prostu stał jak zahipnotyzowany. - Proszę... -- jej wielkie oczy
zrobiły się jeszcze większe.
-
Ale Gracja to imię żeńskie, a to jest koń - uwaga Pawła, mimo iż była bardzo
uzasadniona, dla Emilki nie miała naj-
26
mniejszego znaczenia. Ciągle spoglądała błagalnymi oczami na Tomka.
-
Dobrze, będzie się nazywał Gracja - chłopak zgodził się dopiero po dłuższej chwili, nie
dlatego że się zastanawiał, musiał mieć czas na zebranie siły i odwagi, by się odezwać w
obecności Emilki. Na szczęście jego poważna mina nie zdradzała zakłopotania związanego z
obecnością koleżanki, chociaż miał jeszcze jeden problem. Zastanawiał się, jak zareaguje Emilka,
gdy usłyszy o elfach.
-
Wspaniale! Gracja, Gracja... - Emilka podskoczyła z radości. Czuła się prawie jak matka
chrzestna tego rumaka. Koń na jej wołanie podszedł i pokłonił się, uginając jedno kolano, a łeb
pochylając tak, że prawie dotykał jej bucików.
-
Patrz - Paweł klepnął Krzysia, który akurat był zajęty zawiązywaniem wiecznie
sprawiającego mu kłopoty sznurowadła.
Widok był naprawdę imponujący. Rozświetlona przez promienie zachodzącego słońca grzywa
muskała buty dziewczynki. Emilka nachyliła się i zaczęła głaskać konia przy ciemnym uchu.
Rumak tkwił tak jeszcze przez jakiś moment. Po czym znowu wstał i unosząc się na tylnych
nogach, zarżał. Żółte słońce powoli osuwające się za jego plecami rozświetliło jego rozwianą
grzywę. Koń zachowywał się jak modelka na wybiegu.
-
O, już powoli kończy się dzień - zauważyła Emilka - czyli już niedługo przyjdą tu elfy.
Nie mogę się tego doczekać.
-
Co, skąd ty to wiesz? Podsłuchiwałaś nas? - zapytał Tomek.
27
-
Nie musiałam. Rozmawialiście tak głośno, że wszystko słyszałam przez otwarte okno w
moim pokoju - odpowiedziała i uśmiechnęła się do niego kokieteryjnie.
Chłopak znowu się zarumienił, ale po chwili zapytał:
-
Czyli ty mi wierzysz?
-
Zobaczymy w nocy - wymijająca odpowiedź Emilki musiała wystarczyć zaskoczonemu
chłopcu.
-
Nie rozumiem. Co to znaczy? Będziesz czekać razem ze mną na leśne stworki u mnie w
pokoju?
-
Nie tylko ja. Wszyscy będziemy czekać. Może nasza pomoc będzie ci przydatna... -
znowu spojrzała na niego tak, że nawet gdyby chciał, to nie potrafiłby odmówić.
-
Dobrze - odpowiedział - ale musimy coś wymyślić, bym mógł rodzicom wyjaśnić, czemu
u mnie nocujecie. Nie chcę, by zadawali zbyt wiele pytań.
Tomek dobrze pamiętał prośbę elfów, by nic nie mówić dorosłym. Teraz, po tym jak zareagowali
na tę niesamowitą wiadomość jego koledzy, wiedział, że rodzice nie zrozumieliby go i na pewno
by mu nie uwierzyli.
Powoli robiło się ciemno, ale nadał był odczuwalny gorący powiew letniego wiatru. Jeszcze przez
jakiś czas bawili się z koniem, po czym odprowadzili go do stajni i pożegnali się z nim.
Uzgodnili, że gdy tylko zjedzą kolację w swoich domach, to od razu spotykają się u Tomka.
Chłopak przyszedł w sam raz na wieczorny posiłek. Był bardzo zmęczony minionym dniem.
Wydarzyło się tak wiele, a jeszcze czekała go tajemnicza noc. Mimo wielkiego zmęczenia, był
bardzo zadowolony. Wreszcie jego modlitwy zostały wysłuchane. A na dodatek Emilka będzie
dzisiaj w jego pokoju. Zjadł wszystko, ku uciesze mamy. Zadowolony z pre-
28
zentu, jeszcze raz pięknie podziękował rodzicom. Gdy im powiedział, jak koń będzie się
nazywać, nie potrafili ukryć zdumienia i lekkiego rozbawienia. Jednak nic mu nie powiedzieli,
jedynie wymienili się porozumiewawczymi spojrzeniami i uśmieszkami. Wiedzieli, że z decyzją
syna, podjętą pod wpływem Emilki, nie ma sensu walczyć. Koń należał do chłopaka i to jego
sprawa, jak będzie się nazywał.
-To ja już pójdę do siebie do pokoju posprzątać - powiedział i lekko się zarumienił, gdy zauważył
rozbawione miny rodziców.
-
Posprzątać? Czy ja powinnam o czymś wiedzieć? - Matka zbyt dobrze znała syna.
Wiedziała, że skoro o tej porze chce sprzątać w pokoju, to albo jest chory, albo będzie miał
nadzwyczajnego gościa. - Czy ma cię jeszcze dzisiaj ktoś odwiedzić?
-
A nie mówiłem wam? - syn udawał zdziwienie.
-
A czego nam nie mówiłeś? - wtrącił się zaciekawiony tato.
-Jednak chyba nie mówiłem. Hmm. Koledzy mają dzisiaj być u mnie do późna. Chcemy zagrać w
„Monopol". Dobrze wiecie, że taka gra trochę potrwa.
-
A Emilia też będzie? - matka nie potrafiła się powstrzymać od zadania tego pytania.
-
Tak. Chyba też przyjdzie - syn opuścił w pośpiechu jadalnię i odpowiedź na zadane
pytanie rzucił już zza drzwi, by mama nie widziała rumieńców na jego twarzy
Z tym, że będzie sprzątał pokój, to była szczera prawda. Nieład, jaki tam panował, był jednak
łatwy do ujarzmienia. Wystarczyło tylko pozbierać z podłogi porozrzucane książki i posprzątać
rozsypaną ziemię z doniczki. Potem sprawnymi
29
ruchami zajął się pościelą i dywanem. Gdy skończył, udał się do łazienki. Zza przymkniętych
drzwi usłyszał głos:
-
Cześć. Tomek już wychodzi, idź i zaczekaj na niego w jego pokoju - witała gościa pani
Anna.
Po powrocie Tomek zastał już Pawła siedzącego w jego bujanym foteliku i pałaszującego ciastka,
które leżały na stoliku przy ścianie.
-
Gdzie reszta? - zapytał.
-
Nie wiem, pewnie przyjdą za moment. Ale będzie ubaw. Ja i tak ci nie wierzę - stwierdził
rozbawiony Paweł. Tomek nic mu na to nie odpowiedział. Wiedział, że to i tak nic nie da.
To on powinien mieć na imię Tomasz - irytował się, myśląc o jego niedowiarstwie.
W tym momencie skrzypnęły drzwi i w progu ukazały się bliźnięta.
-
Możemy tu być do pierwszej w nocy. Taki warunek nam dała mama - zakomunikował
Krzyś.
-
Powinniśmy się wyrobić. Mam przynajmniej taką nadzieję - odpowiedział gospodarz i
zaprosił gości do środka. - Powiedziałem rodzicom, że będziemy grać w „Monopol".
-
O, to wspaniale, ja bardzo lubię tę grę - Emilka podskoczyła z radości, co Tomek przyjął
z wielkim zadowoleniem.
Zakłopotanie, jakie zawsze czuł w jej obecności, powoli odchodziło, by już więcej nie powrócić.
Szybko rozłożyli planszę, podzielili pieniądze i zaczęli grać. Nawet nie zauważyli, kiedy na
dworze zapadała ciemność. Gra właśnie wchodziła w najciekawszą fazę, gdy Tomek uświadomił
sobie, że elfy mogą się wystraszyć, gdy zobaczą całą czwórkę.
-
Grajcie beze mnie - oświadczył.
30
-
Czemu? Masz jeszcze wiele pieniędzy. No, nie pękaj
-
Paweł starał się zmobilizować kolegę.
-
Nie, nie chodzi mi o to. Ja muszę stać przy oknie i czekać na nich. Zapomniałem, że one
nie wiedzą, że wy tu jesteście, i mogą się przestraszyć.
Towarzystwo było tak zajęte grą, że zapomniało, po co tak naprawdę tu przyszło.
-
No przestań nas rozśmieszać, ty dalej o tych elfach...
-
Krzyś był trochę znudzony.
-
Nie. Tomek ma rację. Jeśli chcemy je zobaczyć i im pomóc, to powinniśmy go słuchać -
wtrąciła się Emilka.
Po tych słowach chłopak poruszył się i podszedł do okna, sadowiąc się niczym generał na
stanowisku dowodzenia.
-
OK, jak chcecie. Tomek kończy grę - stwierdził znies-maczony Paweł, zbierając jego
pieniądze i pionki z planszy.
Grali dalej. A gospodarz siedział spokojnie w oknie, zerkając to na podwórko, to na Emilkę.
Powoli zbliżała się dwunasta. Paweł zakończył już grę. Nie mając żadnego zajęcia, usiadł w
bujanym fotelu i zaczął coraz to głośniej ziewać.
-
Au! - głuche uderzenie głowy Tomka o framugę okna i jego jęk przyciągnęły uwagę
reszty.
Chłopak gwałtownie odskoczył, gdy na parapecie nagle pojawili się Boki i Lei.
-
Witaj, Tomku - pierwszy przywitał się Boki.
-
Witajcie. Tylko się nie przestraszcie, proszę - odpowiedział pospiesznie chłopak.
-
Ha, ha! My? - skrzydełka Bokiego zaczęły świecić. Elf był najwyraźniej jeszcze
rozbawiony widokiem Tomka pocierającego guza na głowie.
31
-
Boki, zobacz! - Na słowa Lei oba elfy spojrzały przez szybę w głąb pokoju i prawie w
tym samym momencie zeskoczyły z parapetu, znikając tak samo jak poprzedniej nocy.
-
Co się stało? Mocno się uderzyłeś? - wszyscy stali już przy oknie.
-
Wracajcie! Nie bójcie się! - wołał za elfami Tomek. - No i znikli - zwrócił się do kolegów.
-
Kto znikł? - zapytali zgromadzeni.
-
Przestań sobie z nas żarty stroić. Jesteś gapa i teraz będziesz miał guza. Na dodatek masz
jakieś przewidzenia.
-
Hi, hi - na słowa Pawła reszta zaczęła się głośno śmiać.
-
Byli tu, byli. Przestraszyliście ich. Wszystko na nic. Teraz nie wiadomo, czy jeszcze tu
przyjdą. - Tomek okazywał swoje zdenerwowanie tak wyraźnie, że jak na komendę wszyscy
ucichli i tylko zerkali na siebie, nie wiedząc, jak mają zareagować.
-
Koniec tej komedii. Przestań już, bo powoli to staje się nudne i mało zabawne - przerwał
milczenie Paweł, siadając ze zmęczoną miną na fotelu i sięgając po ostatnie ciasteczko.
-
Możecie się śmiać, wszystko mi już jedno. - Tomek był najwyraźniej zrezygnowany.
Odszedł od okna i dodał: - Nie wiem, co mam teraz zrobić...
-
Może lepiej pójdziemy do domu. Późno już - Krzyś dobrze wiedział, że czeka go porażka
w grze z siostrą, dlatego szukał powodów do jej szybszego zakończenia. Wyjrzał przez okno, by
nie pokazać zmieszanej miny, i właśnie w tym momencie z krzykiem uderzył się w głowę.
-
Wiedziałem, że tak będzie, ale to zabawne! - Boki śmiał się do łez, trzymając w jednej
ręce kawałek swego ulubionego ciasta jagodowego, a drugą podtrzymując trzęsący się ze śmiechu
brzuch. - Mówiłem ci, że będzie ubaw.
32
-
Tak, ale wiesz, że nie powinieneś - odpowiedziała Lei, która zjawiła się na parapecie. Na
jej widok Krzyś znowu uderzył się w głowę.
-
A jednak! - Paweł nie był w stanie nic więcej powiedzieć. Patrzył na siedzące na parapecie
elfy. Usta miał szeroko otwarte, a nadgryziony kawałek ciastka wysunął mu się z ręki i upadł na
podłogę.
-
Cóż za marnotrawstwo - Boki wskazał na okruszki leżące na podłodze, a skrzydełka
znowu mu się rozjaśniły.
Emilka stała i patrzała na nowych gości jak zaczarowana. Tylko Tomek nie był zdziwiony. Stał i
z miną zwycięzcy spoglądał, to na Pawła, to na Emilię.
-
Od tej pory macie mi wierzyć we wszystko, co wam powiem. Ja nie mam zwyczaju
kłamać - jego słowa brzmiały jak wyrocznia.
-
Przepraszam, myliłem się - odpowiedział Krzyś, pocierając na zmianę to jednego, to
drugiego guza.
-
Możemy wejść do środka? - zapytała Lei.
-
Oczywiście, zapraszam. - Tomasz szerzej otworzył okno, a leśne stworki wskoczyły do
pokoju.
Światło, jakie wydawały skrzydła, powoli słabło, aż znikło całkiem. Wszyscy stali przez jakiś czas
w milczeniu. Elfy cierpliwie czekały, aż dzieci oswoją się z zaistniałą sytuacją i przestaną się
zastanawiać, czy to czasem nie sen.
-
Wiedzieliśmy, że tu jest was więcej. Obserwowaliśmy już was wcześniej, gdy bawiliście się
z koniem - przerwał milczenie Boki.
-
Jedno mnie zastanawia - Tomek chwilę się namyślał, po czym dodał: - Skoro potraficie
znikać, to czemu wczoraj chowaliście się pod moim łóżkiem?
-
Tak, ale wiesz, że nie powinieneś - odpowiedziała Lei, która zjawiła się na parapecie. Na
jej widok Krzyś znowu uderzył się w głowę.
-
A jednak! - Paweł nie był w stanie nic więcej powiedzieć. Patrzył na siedzące na parapecie
elfy. Usta miał szeroko otwarte, a nadgryziony kawałek ciastka wysunął mu się z ręki i upadł na
podłogę.
-
Cóż za marnotrawstwo - Boki wskazał na okruszki leżące na podłodze, a skrzydełka
znowu mu się rozjaśniły.
Emilka stała i patrzała na nowych gości jak zaczarowana. Tylko Tomek nie był zdziwiony. Stał i
z miną zwycięzcy spoglądał, to na Pawła, to na Emilię.
-
Od tej pory macie mi wierzyć we wszystko, co wam powiem. Ja nie mam zwyczaju
kłamać - jego słowa brzmiały jak wyrocznia.
-
Przepraszam, myliłem się - odpowiedział Krzyś, pocierając na zmianę to jednego, to
drugiego guza.
-
Możemy wejść do środka? - zapytała Lei.
-
Oczywiście, zapraszam. - Tomasz szerzej otworzył okno, a leśne stworki wskoczyły do
pokoju.
Światło, jakie wydawały skrzydła, powoli słabło, aż znikło całkiem. Wszyscy stali przez jakiś czas
w milczeniu. Elfy cierpliwie czekały, aż dzieci oswoją się z zaistniałą sytuacją i przestaną się
zastanawiać, czy to czasem nie sen.
-
Wiedzieliśmy, że tu jest was więcej. Obserwowaliśmy już was wcześniej, gdy bawiliście się
z koniem - przerwał milczenie Boki.
-
Jedno mnie zastanawia - Tomek chwilę się namyślał, po czym dodał: - Skoro potraficie
znikać, to czemu wczoraj chowaliście się pod moim łóżkiem?
33
-
To proste. Na zewnątrz potrafimy naprawdę wiele. Ale w domach ludzi tracimy prawie
całą moc. Kiedyś było inaczej. Ludzie razem z nami biesiadowali, myśmy ich chronili i
opiekowaliśmy się nimi w lesie. W zamian oni dawali nam dary w postaci płodów rolnych! Ale z
biegiem lat zapomnieli
0
nas. A teraz to po prostu nie wierzą w nasze istnienie. Ktoś, kto wierzy albo jest zdolny
uwierzyć, widzi nas. Ale dorosłym przychodzi to coraz trudniej. Nawet gdyby teraz nas tu
zobaczyli, to jutro by już tego wcale nie pamiętali. I właśnie dlatego przyszliśmy z prośbą o
pomoc do was. Bo już jesteście na tyle dorośli, by nam pomóc, a na tyle młodzi, by nas widzieć
1
w nas wierzyć.
-
Chronili? Przed czym? - Tomek czuł, że to ma coś wspólnego z tym, co teraz dzieje się z
lasem.
-
Nie wiem, czy mogę ci o wszystkim powiedzieć, czy nie będzie lepiej, gdy wszystko ci
wyjaśni Pani Lasu. - Boki znowu ukłonił się z szacunkiem, tak jak gdyby ona stała przed nim.
-
Co się tak naprawdę dzieje z lasem? Wiem, że powoli umiera. - Młodzieniec nie
rezygnował. Oczekiwał wyjaśnień jak najszybciej.
-
Wybacz, ale naprawdę nie my powinniśmy ci to wyjaśniać. Naszym zadaniem jest
przyprowadzić cię do naszej Pani. - Lei szybko ostudziła oczekiwania gospodarza.
-
Tylko Tomek jest wam potrzebny, czy może my się też przydamy? - Tym razem błagalne
oczy Emilki i niewinna minka nie pomogły jej w uzyskaniu tego, czego oczekiwała. Boki i Lei
nie byli pod wpływem jej niewątpliwego uroku.
-
Nie my tu decydujemy. Ale możecie iść z nami. Pani Lasu sama zadecyduje -
odpowiedziała, kłaniając się, Lei.
34
-
Możemy iść z Tomkiem do niej? Wspaniale! -- ostanie słowo było prawie wykrzyczane z
radości.
Do uszu zebranych dobiegł nagle przeraźliwy skowyt psów. Zapadła cisza. Dreszcze niepokoju
przemykające po plecach wszystkich nie chciały zaniknąć.
-
Lei, musimy się pośpieszyć, bo oni już chyba wiedzą, że my tu jesteśmy. - Boki już nie
był tak wesoły, jak jeszcze przed momentem, a Lei wyraźnie okazywała podenerwowanie
zmieszane ze strachem.
-
Co to za skowyt? Czego się tak obawiacie? - grad pytań sypnął się z ust wszystkich
zebranych.
-
Musimy się pośpieszyć. W lesie będziemy bezpieczni.
-
Boki jednym zdaniem uciszył szemranie. - Kto chce, może iść z nami. Wydaje mi się, że
Tomkowi przyda się pomoc, bo czeka go trudne zadanie. Mam nadzieję, że zechcesz się go
podjąć - dodał, spoglądając na chłopca.
Oczy wszystkich jak na komendę skierowały się w jego stronę. Zapadła niezręczna cisza
przerywana coraz to bardziej złowrogim skowytem psów.
-
Będzie mi bardzo miło poznać Panią Lasu. Prowadźcie!
-
Pewność tonu, jakim to wypowiedział, jak za dotknięciem zaczarowanej różdżki wlała we
wszystkich żądzę przygody.
-
Ja też chcę - powiedział Krzysiu.
-
I ja idę - oznajmił Paweł.
-
I ja - ostatnia zadeklarowała Emilka.
-
No, to nie ma co zwlekać. Wyjdźcie na zewnątrz. My poczekamy na was przy stajni. - Lei
już się nie bała. Wdrapała się razem z Bokim na parapet i powoli przeszła przez okno. Po czym
znikła.
35
-
Wszystko pięknie, ale co my powiemy rodzicom. Powinniśmy wracać już do domu. -
Słowa Krzysia zaniepokoiły pozostałych.
-
Masz rację, coś musimy im powiedzieć, nie chcę, by się o nas martwili. -- Emilka bardzo
kochała swoich rodziców, a oni ją nauczyli tego, że kłamstwo jest złe. Teraz miała dylemat, co ma
zrobić? Wiedziała, że nie może powiedzieć im prawdy, bo i tak by nie uwierzyli. Szczerość
wobec dorosłych mogłaby zaszkodzić Tomkowi. Państwo Koseccy mogliby mu zabronić wyjścia
z domu o tej porze. Stanowczo trzeba coś wymyślić, by wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji.
Najlepiej powiedzieć rodzicom prawdę, tylko że niecałą -pomyślała. Nie chciała nawet teraz
złamać danej im obietnicy, że nigdy ich nie okłamie.
-
Musimy się pośpieszyć. - Boki znowu ponaglał przyjaciół.
-
Wiem! - Emilka wesoło uśmiechnęła się do zebranych. - Powiemy im, że chcielibyśmy tę
noc spędzić w stajni. Są wakacje i chcemy spać na sianie.
-
Wspaniały pomysł. - Tomek aż klasnął w dłonie.
-
Rozumiem, że już wszystko ustaliliście? -- zapytał znowu odrobinę zestresowany Boki.
Nie do końca wiadomo było, czy ze względu na niezdecydowanie zebranych, czy z powodu
coraz głośniejszych złowrogich skowytów i dziwnych pomruków, jakie docierały do pokoju
przez otwarte okno.
-
Ruszamy - zakomenderował Tomek.
W progu drzwi wyjściowych domu zatrzymał ich pan Andrzej. Syn ze spokojem w głosie
powiedział to, co wymyśliła Emilka. Ojciec zgodził się na ich pomysł, ciesząc się w duszy, że
prezent, jaki sprawili synowi, aż tak mu się podoba. Gdy
36
już prawie zamykał za nimi drzwi, dorzucił, że zadzwoni do rodziców pozostałej trójki i wyjaśni
im, czemu dzieci nie zjawią się na noc w domu.
-
Bardzo panu dziękujemy, jest pan bardzo miły. - Emilka naprawdę była mu wdzięczna,
bo dzięki niemu wcale nie musiała się tłumaczyć rodzicom.
Ruszyli do stajni.
-
Słyszycie? Dziwnie się czuję... - Paweł zwrócił uwagę przyjaciół na mrożące krew w
żyłach skowyty.
-
Chodźmy szybciej - ponaglił Krzysiu.
-
Masz rację. - Paweł rzadko zgadzał się z Krzysiem, ale w tym momencie nie mógł nie
przytaknąć. Wszyscy nerwowymi ruchami machali zabranymi przed wyjściem latarkami w
kierunku, z którego dobiegały złowrogie dźwięki. Lecz niczego nie mogli dostrzec, co jeszcze
bardziej potęgowało ich strach. Od prowizorycznej stajni dzieliło ich już tylko jakieś pięćdziesiąt
metrów, gdy ich przyśpieszony krok zamienił się w bezładny bieg.
-
Zamknij je dobrze - Tomek poprosił Pawła, który jako ostatni wbiegł do stajni i właśnie
zaryglowywał za sobą drzwi zrobione z desek.
Elfy już czekały na wchodzących. Machając skrzydełkami, rozjaśniły tak stajnię, by wszyscy
mogli bez problemu znaleźć sobie miejsce do siedzenia.
-
Proszę, powiedzcie nam, co to za straszne dźwięki? I czemu nie widzimy psów, mimo iż
skowyty wydają się dobiegać z bardzo bliska? - Emilka spojrzeniem dała wyraźny znak, że nie
toleruje wymijających odpowiedzi.
-
Nie widzicie ich, bo oni tego nie chcą. Myślę, że przyjdzie czas, że wam się ukażą. Ale to
jeszcze nie teraz, nie dzisiejszej nocy - powiedziała z powagą Lei.
37
-
Kto oni? Jacy oni? Mów wszystko -- tym razem Tomek zadał pytanie.
Elfy przestały już machać skrzydełkami. W stajni zapanował półmrok. Z obawy, by nie
wyczerpały się baterie, świeciła się tylko jedna latarka. Wiedzieli, że czeka ich jeszcze wyprawa
do lasu. Latarki mogły się im jeszcze przydać.
-
To słudzy pana ciemności. Mieszkańcy lasu nazywają go po prostu Złym. W większości
są to wstrętne ogry i gnomy Ale wyraźnie słyszałem też i wilkołaka. Na usługach Złego jest wiele
mrocznych stworzeń, ale nie obawiajcie się, w lesie będziecie całkowicie bezpieczni. To tu, gdzie
mieszkają ludzie, czyha zło.
-Wilkołak, ogry. Hmm, nic mnie już dzisiejszej nocy nie zdziwi. -- Paweł był bardziej w tym
momencie rozbawiony niż przestraszony.
-
Zobaczymy, zobaczymy... - Lei spojrzała na Pawła z tajemniczym uśmiechem.
Wszyscy zamilkli. Zza drewnianych ścian nadal dobiegały ponure dźwięki, a koń wiercił się w
boksie i co chwila pochrapywał nerwowo nozdrzami.
-
Otwórzcie! - nagły okrzyk dobiegający zza drzwi stajni postawił wszystkich na nogi. A
elfy w jednym momencie znikły. - Otwórzcie!
Emilka odruchowo chwyciła Tomka za rękę i w panice ścisnęła ją tak mocno, że gdyby nie to, że
chłopiec był wystraszony i nie potrafił wydobyć z siebie najmniejszego dźwięku, to pewnie
krzyczałby z bólu.
-
Otwórz, Tomku, przyniosłem wam koce, mama dorzuciła jeszcze ciasteczka i herbatę do
picia.
Tym razem głos brzmiał całkiem znajomo. Wszyscy się uspokoili, a chłopak wstał, by otworzyć
ojcu drzwi. Tylko
38
Krzysiowi serce nadal biło, jakby chciało wyskoczyć z jego piersi.
-
Wszystko w porządku? - Pytanie pana Andrzeja było wyraźnie uzasadnione. Wszyscy
jeszcze mieli przestraszone i zakłopotane miny. Nawet rżenie konia wydawało się być wywołane
tą sceną. Wyglądało tak, jakby śmiał się z ich szerokich oczu.
-Tak, tato, tylko nas trochę wystraszyłeś - Tomek nie mijał się z prawdą.
-
Na pewno chcecie tu spać? Muszę przyznać, że sam dziwnie się czułem, idąc do was.
Słyszeliście te dziwne skowyty psów? Nie wiedziałem, że w okolicy jest ich aż tak wiele.
Nikt nie wyrywał się do odpowiedzi. W stajni zapadła krępująca cisza, co sprawiło, że jeszcze
bardziej było słychać złowieszcze wycie. Gracja chodził nerwowo po swoim boksie, co chwilę
uderzając bokiem o furtkę, dając sygnał, że najwyraźniej chce go opuścić. Pan Andrzej zbliżył się
do niego i zaczął uspokajać poklepywaniem po grzbiecie.
-Tato, nie jesteśmy dziećmi. Tomek znacząco uśmiechnął się do ojca, okazując pewność siebie i
zdecydowanie. - Zresztą sam widzisz, że musi ktoś zostać przy koniu, bo to jego pierwsza noc w
tej stajni i nie chcę, aby się stresował.
Przyjaciele z podziwem spoglądali na chłopaka. Wspaniale wybrnął z krępującej sytuacji. Ojciec
nie zadawał już więcej pytań. Uściskał syna na dobranoc. Był bardzo zadowolony, że Tomek
rośnie na odpowiedzialnego i odważnego młodzieńca.
-
Dobranoc - powiedział do pozostałych, powoli zbliżając się do drzwi. Chwycił za rygiel i
miał wyjść, gdy w stajni
39
rozległ się huk. Wiadro, które stało w kącie, przewróciło się i uderzyło o taczkę. Na ziemi
powiększała się kałuża rozlanej wody.
Wszyscy podskoczyli ze strachu.
-
Boki! - dziewczęcy okrzyk był nie mniej głośny od dźwięku uderzającego wiadra.
-
Kto to powiedział? - zapytał pan Andrzej, rozglądając się po zebranych. W półmroku,
jaki panował w stajni, oczy wszystkich wydawały się jeszcze większe. Chwycił przyniesione koce
i torbę z ciasteczkami i przełożył tak, by powiększająca się kałuża ich nie dosięgła.
-
To ja. Mówię, że można boki zrywać. Śmiesznie to wyglądało, gdy wszyscy podskoczyli
ze strachu - tym razem refleksem popisała się Emilka.
-
Dziwne - w tym momencie tylko na taką odpowiedź było stać pana Andrzeja. Nie chciał
okazywać zakłopotania przed dziećmi. Wyraźnie słyszał, skąd dobiegał okrzyk. Gdyby to
krzyknęła Emila, to musiałaby stać w przeciwnym kącie stajni. Ale wiedział, że nikt tam nie stał,
więc doszedł do wniosku, że tylko mu się wydawało. Jeszcze raz pożegnał się i wyszedł.
-
Mało brakowało - Krzysiu odetchnął z ulgą i poszedł zaryglować wejście.
Oczom dzieci ukazał się siedzący przy taczce Boki, trzymający resztkę ciasteczka w prawej ręce.
Lewa ręka spoczywała na pękatym brzuszku.
-
Co ty wyprawiasz?! -- Lei była wyraźnie na niego zła. W stajni znów zapanowała jasność,
gdyż poirytowana tak szybko machała skrzydełkami, że rozświetliła mrok.
40
-
Przepraszam, ale nie umiałem się powstrzymać - Elf spojrzał na wszystkich z miną
niewiniątka -- zauważyłem te ciasteczka w torbie, ale wiadra nie zauważyłem.
W tej chwili emocje opadły i wszyscy parsknęli gromkim śmiechem. Poczuli, że razem tworzą
zgraną drużynę i wspólnie mogą wiele osiągnąć. Wybrnięcie z niezręcznych sytuacji to była
namiastka tego, na co ich stać. Lei pochwaliła ich dyplomację i czuła, że jeśli razem będą dalej
działać, to na pewno uratują las.
-
Dobrze, ale teraz powinniśmy się pospieszyć. Czeka na nas Pani Lasu - zauważyła, a
wszyscy powstali, by ruszyć w drogę.
TAJEMNICZA POLANA
Noc wydawała się ciemniejsza od innych. Wszyscy wyglądali niczym mroczne mary
przemykające przez łąki tak, by nie zwracać na siebie niczyjej uwagi. Ale jak zawsze pozory
mogą mylić, tak i tym razem łatwo można im ulec. Mimo iż wyglądali jak zwidy, nie oni siali
strach. To w sercach nocnych wędrowców gromadził się potok lęku, który wraz z coraz bliższymi
odgłosami wycia wilków zamieniał się w rwącą rzekę trwogi. Elfy wprawdzie ciągle frunęły
obok. Jednak to, że w tym momencie były niewidoczne, nie dodawało im otuchy.
Tomek dziwnie się czuł. Ostatnio wieczorami często po ciemku ganiał z kolegami w tym miejscu.
Ale nigdy nie czuł strachu. Był wtedy zbyt pochłonięty zabawą, by mieć czas na strach. Tym
razem wszystko wydawało się bardziej ciemne, złowieszcze i przerażające. Serce biło mu w piersi
niczym młot o kowadło. Był przekonany, że pozostali czują to samo. Postanowił powiedzieć coś,
by dodać im odwagi. Ale nie potrafił znaleźć odpowiednich słów. Jego krucze włosy opada-
42
ły na przerażone oczy. Szyja nerwowo przesuwała głowę, to w prawo, to w lewo, by sprawdzić, z
której strony nadchodzi zagrożenie. Wreszcie zdobył się na odwagę i powiedział:
-
Już jesteśmy blisko. W lesie zapalimy latarki.
Wszyscy spojrzeli na niego, ale nikt się nie odezwał.
Emilka tylko chwyciła jego rękę w marszu i przez moment ściskała, jakby w ten sposób chciała
sobie dodać odwagi. Chłopak poczuł prawdziwą dumę, a w sercu, mimo okoliczności,
zapanowały prawdziwy spokój i pewność siebie. Nie trwało to jednak długo. Z wysokości nieba
rozległ się nagle przeraźliwy świst. Najpierw jeden, który został spotęgowany odgłosami
drugiego. Po ułamku sekundy już wyraźnie było słychać trzy świszczące obiekty pędzące niczym
meteoryty z nieba. To wszystko trwało tak krótko, że tylko Emilka z Tomkiem zdążyli je
zobaczyć. Widok był tak samo imponujący, jak zatrważający. Trzy świecące i, w miarę zbliżania,
powiększające się obiekty do złudzenia przypominające meteoryty, leciały w ich kierunku. Gdy
pierwszy uderzył o ziemię, rozległ się wielki huk, który powtórzył się jeszcze dwa razy. Upadły w
odległości jakichś dwustu metrów od przyjaciół. Upadek ostatniego obserwowali już wszyscy.
Stali jak zaklęci w biblijne słupy soli. W świetle fontann ognia wydobywających się z powstałych
w wyniku uderzenia kraterów wyglądali jak bezradne i zaskoczone dzieci, które podczas zabawy
w chowanego nie potrafią znaleźć nowej kryjówki.
-
Co to jest? - Krzysiu pierwszy głośno zadał pytanie, które wszyscy już postawili sobie w
myślach.
-
Nie wiem, ale na pewno nic dobrego - sceptycyzm Pawła był tym razem bardzo
uzasadniony.
43
--
Nie ma czasu, musicie szybko biec do lasu! - Lei nie pozostawiła zebranym najmniejszych
złudzeń. Już było oczywiste, że to nie są zwykłe meteoryty.
Z pierwszego krateru, niczym ćma z kokonu, wypełzał niesamowity stwór. Przypominał znane z
horrorów wilkołaki. Resztki lawy odpadały z jego czarnej jak smoła sierści. Z piekielnymi jękami
zaczął się otrząsać. Jego głowa uzbrojona w potężne kły rozglądała się za pierwszymi ofiarami.
-To już nie przelewki! - Krzyś klepnął Tomka, by pogonić do ucieczki. Ale to było zbyteczne.
Wszyscy, ile sił w nogach, ruszyli w kierunku lasu. Nikt nie oglądał się za siebie. Widok był zbyt
przerażający. Domyślali się tylko, że z pozostałych dwóch kraterów na pewno za moment
wypełzną podobne monstra.
--
To już mój koniec - jęknął Krzyś. Biegł ostatni i wyraźnie z każdym krokiem brakowało
mu sił. Torba z jedzeniem przewieszona przez ramię bardzo mu ciążyła. Tomek, widząc to,
zatrzymał się na moment, zabrał ją i klepnięciem zachęcił Krzysia, by się tak łatwo nie poddawał.
Las był już blisko.
--
Do zielonej strefy! -- Boki już się nie ukrywał. Leciał widoczny przy przyjaciołach,
rozświetlając im drogę. Z drugiej strony leciała Lei. Za nimi w szybko zmniejszającej się
odległości biegły stwory. Paweł wyraźnie zaczynał zostawać w tyle.
Wbiegli w las, a raczej w jego już umierającą część. Monstra goniły ich nadal. Były już bardzo
blisko. Nagle Paweł, zahaczywszy o wystający konar drzewa, upadł na ziemię. Tomek zatrzymał
się i nie zastanawiając się nawet sekundy, powrócił po kolegę, by mu pomóc wstać. Do zielonej
stre-
44
fy było już naprawdę blisko. Gdy Paweł podnosił się przy pomocy kolegi z ziemi, reszta
przyjaciół wbiegała już do zielonej gęstwiny. Tomek, podpierając Pawła, ciągnął go w ich
kierunku. Dwa pierwsze monstra były już w odległości dosłownie kilkunastu metrów, gdy
wepchnął kolegę w zielone krzaki. W tym momencie wydarzyło się coś niezwykłego. Cały
zielony las zaczął świecić tak jasno, że przyjaciele musieli przysłonić oczy. Tomek zauważył, że
torba Pawła została przy uschniętym konarze. Wyskoczył z oświetlonego krzaku, szybko ją
pochwycił i już miał z powrotem się schronić w strefie światła, gdy pierwszy z potworów szarpnął
go za ramię. Chłopiec wrzasnął z bólu. Szamotał się przez moment i zanim monstrum go ugryzło,
zdołał się wyrwać z śmiertelnego uścisku. Wskoczył w zielone krzewy i poczuł ulgę. Udało się!
Dopiero gdy żar przepalił ubranie i zaczął parzyć skórę na jego prawej łopatce, Tomek zaczął się
znowu szamotać i szybko zdejmować koszulę. Nie zauważył kawałka lawy, który stwór
pozostawił na jego ubraniu. Odpadająca rozgrzana masa zostawiła po sobie tylko czerwony ślad
wielkości jabłka. Chłopak znowu się ubrał, przykrywając ciągle pieczącą ranę. Zrobił to, nim
zbliżyli się do niego pozostali. Blizna została zakryta i nikt nie zauważył, co tak naprawdę kryje
pod sobą koszula... Monstra się zatrzymały. Nie potrafiły wskoczyć w białe światło. Kręciły się
tylko i wyły. Wydawały przeraźliwe jęki niczym' średniowieczni przestępcy na torturach.
Najwyraźniej światło dobiegające z lasu było dla nich barierą nie do przekroczenia.
Wszyscy byli bardzo zmęczeni. Oddychali głęboko. Paweł już leżał wycieńczony na mchu, a
światło odbijało się od kropli potu ściekających mu z czoła. Teraz dopiero, gdy ich
45
oczy już powoli się przyzwyczaiły do jasności, przyjaciele mogli zobaczyć, skąd ona pochodzi.
Wzdłuż granicy lasu ustawiły się leśne stwory: w locie, na gałęziach i stojące na ziemi. Wszystkie,
wyposażone w skrzydła mniejsze lub większe, machając nimi, emitowały jasne światło.
Niesamowita liczba elfów powodowała, że jasność pochodząca z ich skrzydeł potrafiłaby oślepić
patrzącego w ich kierunku przez dłuższą chwilę widza. Widok był bajeczny. Elfy wyglądały tak
majestatycznie, że przyjaciołom kolejny raz zaparło dech w piersiach. Las przypominał bardziej
jakąś nieznaną i tajemniczą krainę, niż miejsce, w którym tak często się razem bawili. Drzewa,
oświetlone blaskiem elfich skrzydeł, wydawały się o wiele większe i bardziej rozłożyste.
Tworzyły jakby parasol ochronny przed wszystkim, co mogło nadejść z zewnątrz. W jednej
chwili wszyscy poczuli wyraźny spokój. Potwory zaczęły się nienaturalnie kurczyć. Z ich ciał
wydobywała się para, aż po chwili zamieniły się w stertę zwęglonego pyłu. Wiatr dokończył
dzieła. Powoli rozdmuchał ich resztki w stronę łąki tak, że nikt by się nie domyślił, że w tym
miejscu jeszcze przed chwilą stały jakieś straszne stwory. Zapadła cisza, a światła zaczęły powoli
gasnąć. Elfy w milczeniu odwracały się w kierunku środka lasu i zaczęły rozchodzić się, znikając
za konarami i pniami drzew. Boki i Lei właśnie kończyli rozmawiać z postacią wyższą od nich i
na wpół przeźroczystą. Rozmawiali szeptem. Gdy skończyli, podeszli do przyjaciół i tajemnicza
osoba prawie śpiewającym głosem zapytała zebranych:
- Czy po tym, co teraz przeżyliście i zobaczyliście, nadal czujecie się na siłach, by podjąć się tego,
o co was poprosi Pani Lasu? - w tym momencie zjawa zrobiła lekki ukłon.
Nikt nie śpieszył się z odpowiedzią.
46
m
-
Jeśli chcecie zrezygnować, to bez żalu odprowadzimy was z powrotem do waszych
domów. Pamiętajcie jednak, że jeśli teraz się zgodzicie, to już nie będzie odwrotu, bo Zły i tak
będzie was ścigał. A z nim nie ma żartów - słowa nieznajomej postaci napełniły młodych lękiem.
Zaczynali rozumieć powagę sytuacji.
Pierwszy odezwał się Tomek.
-
A co się stanie, jeśli zrezygnujemy? - nim miał podjąć decyzję, chciał się dobrze
wszystkiego dowiedzieć. Musiał wiedzieć, jaki może mieć wpływ na przyszłe losy swoje i
towarzyszy i jakie konsekwencje dla elfów będzie niosła odmowa.
-
Nie jestem Panią Lasu - odparła z ukłonem zjawa -- i nie wiem wszystkiego, co może
nastąpić. Domyślam się tylko, że skoro po tylu latach odizolowania się naszego świata od świata
ludzi Pani zdecydowała się was poprosić o pomoc, to naprawdę miała powody. Las umrze, a my
bez jego żywotnej siły też zginiemy. Po pewnym czasie powstanie tu całkowite pustkowie. W
świecie ludzi też zachwieje się równowaga między dobrem a złem. Zapanuje duchowa ciemność...
Zapadła niezręczna cisza. Dopiero po jakiejś chwili przyjaciele zaczęli spoglądać na siebie,
dodając sobie wzajemnie odwagi. W ich oczach było już widać, jaką podjęli decyzję...
-
Szkoda czasu, nie dajmy na siebie czekać - powiedział Paweł z dumą i wszyscy ruszyli w
głąb lasu.
Tym razem marsz był o wiele przyjemniejszy. Przed nimi poruszała się bezszelestnie tajemnicza
przeźroczysta postać, obok niej szły małe elfy niosące zapalone pochodnie. Za nimi Boki i Lei.
Przyjaciele szli zwartą grupą, którą zamykał Tomek. Ciągle się rozglądali, zerkając na szybko
chowające
47
się postaci obserwujących ich elfów, które z zaciekawionymi minami wpatrywały się w
przechodzących. Śledziły drogę przybyszy, ale nic nie mówiły. Przyjaciele z podziwem
obserwowali drzewa, które im ustępowały miejsca. Zwijały konary, przesuwały korzenie, a' gdy
zachodziła taka potrzeba, przemieszczały się całe nawet o kilka metrów na boki. Wędrowcy szli
dokładnie w linii prostej. Szli tak przez jakieś pół godziny, aż doszli do przepięknej polany.
Chłopcy byli trochę zdziwieni, bo mimo iż często przechadzali się po tym lesie, nigdy wcześniej
na nią się nie natknęli.
Na środku polany było niewielkie wzniesienie. Na nim zrobiona z korzeni ława przypominająca
tron. Po bokach były ustawione małe krzesełka i stół zastawiony leśnymi przysmakami. To
wszystko było przyozdobione kwiatami. Widok był naprawdę zachwycający. Cała polana
błyszczała dzięki świecącym kwiatom mleczy. Po jej bokach rozmieszczone były niewielkie
domki z drewna i mchu. Z ich kominów unosił się delikatnie do góry dym, a przy strumieniu
oddzielającym przyjaciół od tronu zaczęli się powoli zbierać tajemniczy mieszkańcy lasu. W
większości to były całe rodziny leśnych elfów. Jedne wzrostem i wyglądem przypominały
Bokiego i Lei, a inne bardzo były podobne do zwykłych ludzi. Gdzieniegdzie można było
zobaczyć wyższą postać fauna czy zjawę do złudzenia przypominającą tę, z którą rozmawiali na
skraju lasu. Nad nimi unosiły się szybko przelatujące świetliki. Ich widok sprawiał wrażenie,
jakby gwiazdy na niebie zaczęły wirować. Po chwili zapadła cisza. Wszyscy skierowali oczy na
wyłaniające się zza wzniesienia postaci. Najpierw pokazały się elfy. Po sposobie poruszania się i
długich brodach widać było, że musiały być najstarszymi z mieszkań-
48
ców tego lasu. Stanęły przy niewielkich krzesełkach i czekały. Dopiero wtedy oczom zebranych
ukazała się ubrana cała w świetlistobiałą suknię Pani Lasu. Jej majestat i atmosferę powagi sytuacji
odczuli wszyscy zebrani. Wyglądała pięknie. Ni to zjawa, ni elf, ni człowiek. Mieniące się złotem
jasne włosy, w które były wplecione leśne kwiaty, opadały na jej pierś. Długa suknia przeplatana
złotymi nitkami sięgała samej ziemi, zakrywając stopy. Postać usiadła na tronie, a za nią stanęły
dwa sędziwe fauny z zakręconymi rogami i kozimi bródkami. Stojąc tak, wyglądały niczym
osobista straż królewska.
Wszyscy zebrani na polanie, łącznie z przyjaciółmi, wykonali ukłon w jej stronę. Dopiero wtedy
stojące przy krzesełkach elfy usiadły.
-
Witajcie, moi drodzy - głos Pani Lasu był ciepły i życzliwy.
-
Witaj -- w imieniu reszty odezwał się Tomek. I razem z pozostałymi jeszcze raz grzecznie
się ukłonił.
-
Obserwowałam cię, Tomku, gdy pomagałeś Pawłowi dojść do lasu. Jesteś odważnym
chłopcem i można na tobie polegać. - Na te słowa Paweł się lekko zaczerwienił. Powinien już
dawno podziękować przyjacielowi za pomoc, a jeszcze tego nie zrobił.
-
Na moich przyjaciołach również można polegać, zapewniam panią - odparł z dumą
Tomek.
-
Jestem o tym przekonana, tworzycie zgraną drużynę.
-
Dziękuję - Tomek nie ukrywał zadowolenia. Pomyślał, że szkoda, że go teraz nie widzą
rodzice. Miał nadzieję, że może przynajmniej gdzieś z nieba właśnie ogląda go
49
ców tego lasu. Stanęły przy niewielkich krzesełkach i czekały. Dopiero wtedy oczom zebranych
ukazała się ubrana cała w świetlistobiałą suknię Pani Lasu. Jej majestat i atmosferę powagi sytuacji
odczuli wszyscy zebrani. Wyglądała pięknie. Ni to zjawa, ni elf, ni człowiek. Mieniące się złotem
jasne włosy, w które były wplecione leśne kwiaty, opadały na jej pierś. Długa suknia przeplatana
złotymi nitkami sięgała samej ziemi, zakrywając stopy. Postać usiadła na tronie, a za nią stanęły
dwa sędziwe fauny z zakręconymi rogami i kozimi bródkami. Stojąc tak, wyglądały niczym
osobista straż królewska.
Wszyscy zebrani na polanie, łącznie z przyjaciółmi, wykonali ukłon w jej stronę. Dopiero wtedy
stojące przy krzesełkach elfy usiadły.
-
Witajcie, moi drodzy - głos Pani Lasu był ciepły i życzliwy.
-
Witaj - w imieniu reszty odezwał się Tomek. I razem z pozostałymi jeszcze raz grzecznie
się ukłonił.
-
Obserwowałam cię, Tomku, gdy pomagałeś Pawłowi dojść do lasu. Jesteś odważnym
chłopcem i można na tobie polegać. - Na te słowa Paweł się lekko zaczerwienił. Powinien już
dawno podziękować przyjacielowi za pomoc, a jeszcze tego nie zrobił.
-
Na moich przyjaciołach również można polegać, zapewniam panią - odparł z dumą
Tomek.
-
Jestem o tym przekonana, tworzycie zgraną drużynę.
-
Dziękuję - Tomek nie ukrywał zadowolenia. Pomyślał, że szkoda, że go teraz nie widzą
rodzice. Miał nadzieję, że może przynajmniej gdzieś z nieba właśnie ogląda go
49
siostrzyczka. -- Co możemy dla pani zrobić? Chcemy wam pomóc - zapytał.
-
Dzisiaj wszyscy wykazaliście się odwagą. Ale muszę was uprzedzić, że zadanie, o które
was poproszę, naprawdę nie jest łatwe. Ale od tego, czy wam się uda, zależy nasza przyszłość, a
zarazem przyszłość świata ludzi - stwierdziła Pani Lasu.
-
Kim jest Zły? Dlaczego chce zniszczyć las? - zapytał Paweł.
-
Chce go zniszczyć, bo - jak sam siebie nazywa - jest zły - odparła z lekkim uśmiechem. -
Od zarania dziejów między dobrem a złem, mimo chwilowych zawirowań, panowała równowaga.
Musicie wiedzieć, że nasze światy są ze sobą połączone i uzależnione od siebie. Mimo iż już od
wielu lat ludzie przestali nas zauważać i wierzyć w nasze istnienie, jak widzicie, my tu jesteśmy.
To, o czym dorośli czytają w bajkach swoim pociechom - elfy, ogry, gnomy, fauny i inne
stworzenia leśne, które jak się wydaje, istnieją tylko na kartkach książek dla dzieci - istnieje
naprawdę. Nasze światy są ze sobą do tego stopnia połączone, że gdy u nas się źle dzieje, to w
świecie ludzi również następuje zachwianie równowagi. Często wynikiem tego są wojny i inne
kataklizmy. To działa w obie strony. Gdy u was ktoś zły rozpęta wojnę albo stanie się coś innego,
równie złego, my to bardzo dotkliwie odczuwamy. Staramy się często pomagać ludziom. Kiedyś
robiliśmy to jawnie. Wzajemnie sobie pomagaliśmy. Ale przez ludzką pychę rozsianą po świecie
przez Złego ludzie powoli przestali nas zauważać. Rozwój techniki i nauka sprawiła, że ludzie nas
odrzucili, myśląc, że nasz świat już im nie jest potrzebny. My wiedzieliśmy, że to nieprawda. Ale
z powodu
50
i
ludzkiej pychy od tego czasu musimy się ukrywać. Nadal ich chronimy. Pomagamy im w lesie i
ich domostwach, ale czynimy to niewidocznie. Ostrzegamy przed różnymi niebezpieczeństwami i
odpędzamy demony. Lecz robimy to tak, by się nie ujawniać. Zły robi tak samo. Tylko że łatwiej
jest skłócić dwoje ludzi niż ich pogodzić. A on nie przebiera w środkach. Ma na swoje zawołanie
zastępy różnego rodzaju piekielnych sług. Jeśli nam nie pomożecie, to on zdobędzie wszelką
władzę nad tym lasem, a potem jego zachłanność rozszerzy się nad waszymi domami. Z biegiem
czasu opanuje okolice i będzie poszerzał swoje panowanie na coraz to większy obszar. My
jesteśmy ostatnim bastionem. Ale to na waszych barkach spoczywa przyszłość tego lasu.
Pani Lasu jeszcze przez jakiś czas opowiadała im o dawnych dziejach, gdy ludzie razem
biesiadowali przy ogniskach z leśnymi mieszkańcami. Po czym zapadła cisza. Wszyscy oddali się
zadumie, którą przerwał Tomek.
-
Co mamy uczynić? Mów, proszę.
-
Co pięćset lat nasz las zaczyna umierać. Ale zawsze ludzie nam pomagali i nigdy w
historii nie było takiego problemu. Dopiero gdy przestaliście nas zauważać, Zły poczuł okazję, by
zniszczyć odwieczną równowagę i nas zniszczyć, nie dopuszczając do odrodzenia się naszego
lasu. By las mógł istnieć, musimy dotrzeć do wody. Jak dotąd Zły nigdy nie przeszkadzał
ludziom w wyprawie do jeziora. Ale tym razem domyślamy się, że może być inaczej. Zrobi
wszystko, co w jego mocy, by nam przeszkodzić w uratowaniu lasu. Nie chodzi tylko o zwykłą
wodę. W głębinach jeziora kryje się magiczny świat, do którego my - leśni mieszkańcy - nie
mamy wstępu. To ludzie są łącznikiem między nami a głębi-
ną jeziora. By las nie umarł, potrzebne jest ziarno życia, a to właśnie tam, w głębinach jeziora,
ono się znajduje. Co pięćset lat, gdy stary magiczny krzew powstały z tego ziarna obumiera,
siejemy nowe, by wyrósł z niego następny. Siejemy je na skraju tej polany i podlewamy wodą
życia. - Skinęła na fauna stojącego po jej prawej stronie, a on otworzył szkatułkę leżącą pod jej
stopami, ukazując ozdabiany diamentami flakon z wodą życia w środku. - Bez wody życia ziarno
nie miałoby tyle energii. Czasem przydaje się też do uzdrowienia kogoś, ale to zdarza się bardzo
rzadko. Bo my raczej nie chorujemy. Cóż mi jednak da woda, gdy nie mamy ziarna? Energia,
która mieści się w ziarnie, wystarczy na następne pięćset lat. Nie chodzi tu tylko o to, że drzewa
będą dalej zielone i las będzie żył. Musicie wiedzieć, że z niego czerpią wszyscy leśni mieszkańcy.
Dzięki niemu jesteśmy zdrowi i mamy magiczną moc, którą się w ukryty sposób dzielimy ze
światem ludzi.
-
Rozumiem. I to my tym razem mamy się wybrać po ziarno życia? A jak można się dostać
do głębin jeziora? - zapytał Tomek, lekko pocierając ranę powstałą po ataku stwora z lawy.
-
Na jeziorze jest mała wysepka. Pewnie już ją widzieliście. Elfy was do niej doprowadzą.
Na jej szczycie musicie znaleźć kamień, a raczej głaz, z wyrytą na nim rybą.
-
Widziałem go! - prawie że wykrzyczał Paweł. -- Byłem tam kiedyś z ojcem - dodał z
dumą - to jest ścisły rezerwat przyrody i musieliśmy mieć specjalne pozwolenie.
-
A zatem znajdziecie go bez problemu. Nie musicie nic więcej robić. Wystarczy tylko, że
któryś z was wciśnie oko ryby w głaz.
52
-
I co się wtedy stanie? - zapytała Emilka.
Pani Lasu się tylko uśmiechnęła, po czym z tajemniczym spojrzeniem powiedziała:
-
Zobaczycie.
-
Czego mamy szukać w głębinach? Gdzie konkretnie znajduje się ziarno? - Tomek pytał
dalej.
-
Nie zadawajcie tylu pytań. Powiem wam wszystko, co musicie wiedzieć. Tylko proszę, nie
przerywajcie mi - poprosiła i kazała usiąść przy stole do posiłku. - Pewnie jesteście głodni.
Po tym stwierdzeniu wszyscy zasiedli do biesiady. Zebrane elfy i inni mieszkańcy lasu zaczęli się
rozchodzić do swoich zajęć. Pozostała tylko starszyzna. Kilka zjaw podobnych do tej, która ich
przywitała przy lesie, i dwa fauny stojące obok królowej niczym straż królewska, bacznie się
wszystkiemu przyglądały, szukając ewentualnego zagrożenia.
Paweł nie umiał się powstrzymać, by wszystkiego nie spróbować. Razem z Bokim siedzieli i
zajadali się jagodowymi ciasteczkami.
Królowa domyśliła się, że są bardzo wyczerpani. Niewyspanie, ucieczka przed stworami i emocje
związane z całym minionym dniem musiały dać się przyjaciołom we znaki.
-
Gdy zaspokoicie głód, Boki i Lei zaprowadzą was na miejsce spoczynku. A rano wrócimy
do naszej rozmowy -- powiedziała, po czym dodała: - Nie ma zbyt wiele już czasu, więc
postarajcie się odpocząć.
-
Mam tylko jedno pytanie. Co my powiemy rodzicom? Powinniśmy być rano na
śniadaniu. Będą się o nas martwić. - Tomek bardzo kochał rodziców i wiedział, że po utracie
siostry o niego martwią się w dwójnasób.
-- Widzę, że bardzo kochasz swoich rodziców. Napiszecie im jeszcze tej nocy listy - skinęła na
fauna, który po chwili przyniósł trzy kartki i gęsie pióra z atramentem. - Napiszcie, że macie dla
nich niespodziankę i że czekacie rano na nich na skraju lasu. Zaufajcie mi, wszystko będzie
dobrze. Ważne jest tylko, byście przynieśli nam ziarno. Na tym zadaniu musicie się skupić.
Przyjaciele zabrali się do pisania. Nigdy jeszcze nie pisali gęsim piórem, co sprawiło im trochę
problemów, a kartki były gęsto przyozdabione kleksami. Krzyś dyplomatycznie podał kartkę
siostrze. Bał się, że jego pisma nikt w domu nie odczyta.
Gdy skończyli, trzy małe elfy zabrały listy i zwinęły w rulony, po czym, wciskając je za paski,
pofrunęły w kierunku domów gości. Lecąc, rozjaśniały gwieździste niebo, a błyszczący pył z ich
skrzydeł delikatnie opadał na korony drzew. Gdy już dotarły na miejsca, zawiesiły listy na
klamkach wejściowych drzwi, tak by każdy, kto będzie wchodził lub wychodził z domu, mógł je
zauważyć. Spełniwszy swoje zadanie, pośpiesznie powróciły na polanę, gdzie przyjaciele
przygotowywali się już do snu.
Leżeli na posłaniu z mchu. Obok złożyli torby z ekwipunkiem i smakołykami, które podarowała
im mama Tomka. Z największej torby, należącej do Pawła, wystawały wafelki i wysypało się
kilka cukierków. Boki co chwila łakomym wzrokiem spoglądał na łakocie. Lei nie poszła do
swojego domku, tylko położyła się koło Emilki. Mały elf, widząc to, uznał za całkiem naturalny
fakt, iż może się położyć koło Pawła, a raczej jego torby. Wszystkie pochodnie i ogniska
zaczynały powoli gasnąć, a mlecze, zwierając płatki swych
5
kwiatów, znacznie przytłumiły światło, jakim jeszcze przed momentem emanowały. Zapadła
cisza. Można było tylko usłyszeć odgłosy cykad i chrapanie Pawła. Wszyscy zasnęli. Byli tak
bardzo zmęczeni, że nie zdążyli sobie nawet powiedzieć „dobranoc", a już dopadły ich szpony
snu. Paweł leżał przytulony do swojej torby. Ale po chwili zaczął się wiercić i ręka, która
spoczywała na zapasach smakołyków, osunęła się na posłanie z mchu.
Dopiero po jakimś czasie po polanie zaczęły spacerować fauny, które wcześniej stały u boku Pani
Lasu. Rozglądały się bacznie wokoło, pilnując, czy czasem nie grozi mieszkańcom polany jakieś
niebezpieczeństwo.
Nagle Tomek zaczął się wiercić i wydawać dziwne dźwięki przez sen. Gałki oczu przykryte
powiekami zaczęły się poruszać nerwowo, to w prawo, to w lewo. Na czole pojawiły się krople
potu. Najwyraźniej śniło mu się coś strasznego. Mimo iż zachowywał się coraz to głośniej, nie
zbudził swoich towarzyszy, którzy po trudach dnia spali twardym snem.
Chłopak zaczął się miotać i powtarzać słowa: „Zostaw mnie, odejdź". Mówił coraz głośniej i
wyraźniej. Zwróciło to uwagę fauna, który akurat przechadzał się po tej stronie polany. Podszedł
do dręczonego koszmarami Tomka i osłupiał na widok tego, co zaczęło się dziać.
Chłopak jliż nie leżał, a unosił się w pozycji leżącej jakiś metr nad ziemią. Nic nie mamrotał.
Można ten widok przyrównać do takich, jakie często ogląda się podczas pokazów iluzjonistów. Z
tą tylko różnicą, że to nie działo się na scenie, a widz był tylko jeden.
Faun nie wiedział, jak ma zareagować, stał nadal, nie wzywając nikogo do pomocy. Tymczasem
młodzieniec zaczął
zmieniać pozycję z leżącej na siedzącą. Kawałki mchu, które przyczepiły się do jego ubrania, co
chwilę opadały na ziemię. Faun już miał zaalarmować swojego pobratymca i wezwać go do
siebie, gdy znowu jego uwagę przykuło to, co zaczęło się dziać z kwitującym. Oczy chłopca
otworzyły się. Ale niczym nie przypominały spokojnych i radosnych oczu przybysza. Były
niczym rozgrzane węgle. Faun poczuł, jak ciarki mu przechodzą po plecach. Chłopak powoli
ściągał z siebie koszulę i, ciągle unosząc się jakiś metr nad posłaniem, zaczął odwracać się do
fauna plecami. Dopiero na widok rany w kształcie głowy wilka strażnik zrozumiał, co się dzieje.
Ale było już za późno na wzywanie pomocy. W chwili, gdy miał się odwrócić i uciekać, z rany
wydobył się promień świecący prosto w oczy fauna. Trwało to jakieś dziesięć sekund, poczym
oboje runęli na ziemię. Tomek opadł z zamkniętymi oczami na miękkim posłaniu, a koszula
spoczęła na nim tak, że prawie całe plecy miał nią okryte. Niezasłonięta nią rana powoli znikała i
po chwili nie pozostał po niej nawet ślad. Powiercił się przez moment, by dobrać najwygodniejszą
pozycję i dalej spał, jak gdyby nic się nie stało.
Tymczasem faun podniósł się z ziemi, poprawił i otrzepał z kurzu ubranie, spojrzał na leżącego
spokojnie Tomka i w tym momencie jego oczy zaświeciły identycznie jak oczy chłopca podczas
lewitacji. Rozejrzał się wkoło i powoli odszedł, by dalej spacerować po polanie.
-
Wstawajcie, wstawajcie - głos zjawy, która przywitała ich ubiegłej nocy na skraju lasu,
obudził śpiącą drużynę.
-
Jeszcze minutkę - prosił Krzyś, odwracając się plecami do promieni wschodzącego słońca.
-
Nie, natychmiast wstawajcie! Pani Lasu już na was czeka.
Wszyscy zaczęli się przeciągać i powoli wstawać z legowisk. Gdy Tomek usiadł, a koszula opadła
na jego spodnie, pozostali zaczęli się śmiać.
-
Tak ci w nocy ciepło było? - zapytał z nutką ironii Krzyś.
-
Dziwne - tylko tyle mógł odpowiedzieć, gdyż sam tego nie rozumiał. Założył na siebie
koszulę i po chwili wszyscy poszli na spotkanie z gospodarzem lasu.
Zjawa nadal była przy nich, a raczej prowadziła ich na miejsce spotkania. Krzyś zbliżył się do
niej, idąc za nią, i zaczął machać ręką tak, że dłoń przechodziła przez jej mglistą postać. Śmiał się
po cichu i dawał znaki pozostałym, by zobaczyli, co on robi. Paweł zaczął chichotać. Krzyś tak
się rozzuchwalił, że, idąc ciągle za zjawą, zaczął przekładać przez jej przeźroczyste ciało już dwie
ręce. Nagle jej plecy zaczęły zmieniać kształt tak, że w ich miejsce pojawiła się twarz. Oczy, a
raczej coś na ich kształt, szeroko się otwarły, a z poszerzającej się szczeliny, zastępującej zjawie
usta, wydobył się przeraźliwy krzyk:
-
Auuuu!
Krzysiu, odskoczył od niej tak, jakby się oparzył. Po chwili zjawa znowu wyglądała jak
poprzednio. Zatrzymała się na moment i powiedziała śpiewnym głosem:
-
A tobie co się stało, Krzysiu? Wystraszyłeś się czegoś?
Wszyscy zaczęli się głośno śmiać, jedynie Krzysiu spuścił głowę, ukrywając zaczerwienioną twarz
i nic nie mówiąc, szedł w szeregu za nią.
Nad brzegiem jeziora czekała na nich Pani Lasu.
57
Słońce już całkowicie się wyłoniło zza horyzontu. Jezioro rozświetlone jego promieniami
wyglądało wspaniale. Nawet Krzyś na ten widok się znowu rozweselił.
-
Witajcie, mam nadzieję, że się wyspaliście - władczyni przywitała ich z uśmiechem.
-
Dzień dobry - odpowiedzieli chórem, nic nie mówiąc na temat snu, bo chętnie by
wszyscy jeszcze poleżeli sobie w miękkim posłaniu z mchu.
Przy brzegu jeziora była przycumowana korowa łódka. W niej stały dwa starsze elfy. Torby
przyjaciół już były załadowane. Przy dziobie stał mały stoliczek nakryty do śniadania
przeznaczonego dla nich. Widząc to, domyślili się, że śniadanie będą jeść w drodze na wyspę.
-
Słuchajcie mnie uważnie, bo nie ma już zbyt wiele czasu - powiedziała Pani Lasu do
zebranych. I zaczęła wyjaśniać przyjaciołom: -- Głębinami jeziora rządzi od wielu wieków król
Gopło. Musicie się do niego dostać i podarować mu to - w tym momencie faun podał Tomkowi
małą skrzynkę, na którą wskazała jego pani - są w niej przyprawy, zioła, a przede wszystkim sól.
W słodkiej wodzie jeziora nie ma soli, a król, pół człowiek, pół ryba, przepada za nią. Gdy mu to
dacie, nie powinien wam odmówić ziarna życia. Jednak musicie być bardzo ostrożni, bo nie
wiadomo, co się tam działo przez ostatnie pięćset lat. Może Zły też będzie chciał zawładnąć jego
królestwem. Gdy wrócicie na powierzchnię wyspy, zapalcie ogień. Będzie tam na was czekać
przygotowane ognisko z krzesiwem. Jak tylko zapalicie ogień, od razu wyślę po was łódkę. Jeśli
nie będziecie mieli jakichś niespodziewanych utrudnień, to do wieczora będziecie z powrotem. I
jeszcze jedno. Zbliż się do mnie, chłopcze - skinęła
na Tomka -- mam nadzieję, że nie będziecie mieć niemiłych niespodzianek. W zaistniałych
okolicznościach musicie być jednak przygotowani na najgorsze. Nie będę mogła was tam chronić
osobiście, bo moja moc nie sięga do głębin jeziora, ale chcę ci coś podarować - skinęła na
drugiego fauna, a on podał jej ozdabianą szlachetnymi kamieniami tacę, na której środku leżał
mały, niepozorny pierścień. Wyglądał jak ślubne obrączki rodziców, z tym tylko, że miał
wtopione w złoto równomiernie rozstawione cztery małe diamenciki. Kamienie były tak
umieszczone w szlachetnym metalu, że ich wypukłości nie wystawały poza złoto obrączki.
-
Daję ci ten pierścień - powiedziała, wsuwając go na serdeczny palec chłopca. - Posiada on
magiczną moc, ale można go użyć tylko raz. Pamiętaj, tylko raz.
Pierścień, gdy tylko znalazł się na drobnym palcu młodzieńca, zaczął się kurczyć tak, że po
chwili idealnie do niego pasował.
--
Gdy będziecie w jakimś niebezpieczeństwie, to wystarczy, byś go potarł i pomyślał o tym,
co wam grozi, a on sam was ochroni. Nie spełnia życzeń, tylko chroni. Nie myśl, czego chcesz,
ale czego się obawiasz. Musisz być pewien, że nie ma innego wyjścia z sytuacji. Bo pierścień
może ci pomóc tylko raz. Pamiętaj, jesteś odpowiedzialny nie tylko za siebie i powodzenie misji,
ale również za przyjaciół - poinstruowała chłopca władczyni lasu.
Tomasz podziękował za pierścień i obiecał, że zrobi wszystko, co w jego mocy, by zadanie
zostało wykonane. Wszyscy zaczęli się żegnać. Lei ostatnia zbliżyła się do przyjaciół z życzeniami
powodzenia wyprawy.
59
-
Gdzie jest Boki? - zapytała, rozglądając się w około. Była trochę na niego zła, bo o ile go
znała, to pewnie teraz nadal sobie smacznie s'pi. A powinien teraz być tu razem z nią.
Cała czwórka siedziała już w łódce i machała na pożegnanie zebranym na brzegu. Tomasz
głośno, tak by wszyscy go słyszeli, powiedział:
-
Nie żegnamy się na długo, wieczorem już będziemy - spojrzał na królową. - Proszę
pamiętać o naszych rodzicach - dodał, po czym łódka odbiła od brzegu. Teraz wszyscy
zrozumieli, czemu w łodzi nie było wioseł. Dwa elfy, które czekały na nich przy łódce, frunęły u
jej tyłu, pchając, w kierunku ledwo widocznej z brzegu wyspy.
CO KRYJE WYSPA?
Słońce było już na tyle wysoko, że zrobiło się bardzo ciepło. Emilka nawet zaczęła się
zastanawiać, czy czasem nie poczekać na przyjaciół w łódce i się opalać. Ale szybko odegnała
niedorzeczne myśli. Przecież czekała na nią nowa przygoda, a tego nie mogła przegapić.
Wyspa z każdym trzepotem skrzydeł elfów powiększała się tak, że już można było wyraźnie
zobaczyć korony drzew i głazy znajdujące się na jej środku. Wyglądała całkiem zwyczajnie. A
jednak płynący w jej kierunku wiedzieli, że skrywa w sobie tajemnicę. Nie mogli się doczekać,
kiedy ją odkryją. Byli bardzo ciekawi, co się stanie, gdy wcisną oko ryby wyryte na jednym z
głazów.
Gdy łódka wbiła się dziobem w piaszczystą plażę wyspy, drużyna Tomka powoli zaczęła
wychodzić na brzeg, zabierając ze sobą torby. Krzysiu szybko podbiegł, aby pomóc Pawłowi w
wynoszeniu jego bagażu.
- Co ty w niej masz zapakowane, pewnie wagon czekolad? - zażartował, gdy wynosili na brzeg
torbę.
61
CO KRYJE WYSPA?
Słońce było już na tyle wysoko, że zrobiło się bardzo ciepło. Emilka nawet zaczęła się
zastanawiać, czy czasem nie poczekać na przyjaciół w łódce i się opalać. Ale szybko odegnała
niedorzeczne myśli. Przecież czekała na nią nowa przygoda, a tego nie mogła przegapić.
Wyspa z każdym trzepotem skrzydeł elfów powiększała się tak, że już można było wyraźnie
zobaczyć korony drzew i głazy znajdujące się na jej środku. Wyglądała całkiem zwyczajnie. A
jednak płynący w jej kierunku wiedzieli, że skrywa w sobie tajemnicę. Nie mogli się doczekać,
kiedy ją odkryją. Byli bardzo ciekawi, co się stanie, gdy wcisną oko ryby wyryte na jednym z
głazów.
Gdy łódka wbiła się dziobem w piaszczystą plażę wyspy, drużyna Tomka powoli zaczęła
wychodzić na brzeg, zabierając ze sobą torby. Krzysiu szybko podbiegł, aby pomóc Pawłowi w
wynoszeniu jego bagażu.
- Co ty w niej masz zapakowane, pewnie wagon czekolad? - zażartował, gdy wynosili na brzeg
torbę.
61
Cała czwórka już stała na brzegu. Wszyscy uprzejmie podziękowali elfom za transport i ruszyli w
głąb wyspy. Serca zaczęły im bić szybciej. Wkrótce emocje i trudy podchodzenia na wzniesienie
wyspy dawały się we znaki. Paweł poprosił Krzysia, by mu nadal pomagał nieść torbę. Przyjaciele
byli podekscytowani. Nie wiedzieli, ęo ich czeka za moment, gdy dotrą do głazu z rybą. Gdy
doszli do pierwszego wzniesienia, z którego można było zobaczyć już prawie całą wyspę, Emilka
zatrzymała się, chwyciła brata za rękę:
-
Zobacz - wszyscy się zatrzymali. Ich oczom ukazał się złowróżbny widok. Prawie cała
część wyspy od przeciwległego brzegu była martwa. Można było tylko dostrzec suche konary
połamanych drzew i wyschnięte koryto strumyka, z którego jeszcze niedawno Paweł pił wodę
razem ze swoim tatą.
-
Co się tu stało? - zapytał Krzyś.
-
A jak myślisz? - odpowiedział pytaniem na pytanie Tomek.
-
Tu też już dotarł - powiedziała Emilka. - Mam nadzieję, że nie wie o tajemnym przejściu.
Musimy się pospieszyć.
Mimo wyraźnego zmęczenia, przyśpieszyli kroku i po jakichś pięciu minutach wszyscy stali już
przy głazie z pięknie wyrytą rybą.
-
Jesteście gotowi? - zapytał pozostałych Tomek.
-
Od zawsze - zażartowała Emilka, rozluźniając nieco atmosferę. - Zaczynaj.
Młodzieńca nie trzeba było więcej zachęcać. Zbliżył się jeszcze bardziej do ryby i wcisnął jej oko
w głąb kamienia. Przez moment nic się dziwnego nie działo. Cała czwórka zaczęła się
zastanawiać, czy Pani Lasu nie zapomniała czasem im czegoś jeszcze przekazać. Ale ta chwila
dezorientacji nie
Cała czwórka już stała na brzegu. Wszyscy uprzejmie podziękowali elfom za transport i ruszyli w
głąb wyspy. Serca zaczęły im bić szybciej. Wkrótce emocje i trudy podchodzenia na wzniesienie
wyspy dawały się we znaki. Paweł poprosił Krzysia, by mu nadal pomagał nieść torbę. Przyjaciele
byli podekscytowani. Nie wiedzieli, co ich czeka za moment, gdy dotrą do głazu z rybą. Gdy
doszli do pierwszego wzniesienia, z którego można było zobaczyć już prawie całą wyspę, Emilka
zatrzymała się, chwyciła brata za rękę:
-
Zobacz - wszyscy się zatrzymali. Ich oczom ukazał się złowróżbny widok. Prawie cała
część wyspy od przeciwległego brzegu była martwa. Można było tylko dostrzec suche konary
połamanych drzew i wyschnięte koryto strumyka, z którego jeszcze niedawno Paweł pił wodę
razem ze swoim tatą.
-
Co się tu stało? - zapytał Krzyś.
-
A jak myślisz? -- odpowiedział pytaniem na pytanie Tomek.
-
Tu też już dotarł - powiedziała Emilka. - Mam nadzieję, że nie wie o tajemnym przejściu.
Musimy się pospieszyć.
Mimo wyraźnego zmęczenia, przyśpieszyli kroku i po jakichś pięciu minutach wszyscy stali już
przy głazie z pięknie wyrytą rybą.
-
Jesteście gotowi? - zapytał pozostałych Tomek.
-
Od zawsze - zażartowała Emilka, rozluźniając nieco atmosferę. - Zaczynaj.
Młodzieńca nie trzeba było więcej zachęcać. Zbliżył się jeszcze bardziej do ryby i wcisnął jej oko
w głąb kamienia. Przez moment nic się dziwnego nie działo. Cała czwórka zaczęła się
zastanawiać, czy Pani Lasu nie zapomniała czasem im czegoś jeszcze przekazać. Ale ta chwila
dezorientacji nie
trwała długo. Wyspa nagle zaczęła się trząść. Chwiała się tak mocno, że kilka kamieni przeturlało
się w jej dół, a suche konary obumarłych drzew poczęły się łamać i opadać na ziemię. Kruk,
który od samego początku obserwował przyjaciół zebranych przy głazie, poderwał się do lotu i
poszybował w kierunku lądu, od strony, gdzie już las był martwy.
-
Trzymajcie się! - krzyknął Tomasz i w tym samym momencie cała wyspa zaczęła się
zanurzać w wodzie.
-
Co się dzieje? - krzyczał Krzyś na przemian z Pawłem, ale ich wrzaski zagłuszał szum
przelewającej się wody.
-
Utoniemy! Ratunku! - dołączyła do krzyczących Emilka.
-
Patrzcie, a nie wyjcie! - rozkazał rozbawiony Tomek. On pierwszy zauważył, że nic im
tak naprawdę nie grozi. Owszem, wyspa zanurzała się w głąb jeziora, ale woda nie wlewała się
całkowicie na nią. Trochę to przypominało windę zjeżdżającą na dolne piętro. Woda tworzyła
przeźroczystą ścianę. Gdy wyspa już całkiem się w niej zanurzyła, Krzyś spojrzał do góry i
odniósł wrażenie, że znajduje się na dnie studni. A studnia robiła się coraz głębsza. W tafli wody
można było wyraźnie zobaczyć ławice ryb pływających w jeziorze. Wyglądało to naprawdę
niesamowicie. Wszyscy już zamilkli i z otwartymi ustami podziwiali to cudne zjawisko. Im głębiej
się zanurzali, tym ściana wody robiła się ciemniejsza. Trwało to jeszcze jakiś czas, gdy nagle
wyspa się znowu zatrzęsła, osiągając miejsce chwilowego spoczynku. Przyjaciele spojrzeli do
góry. Byli tak głęboko, że rozjaśnione niebo w tym półmroku przypominało księżyc podczas
pełni. Tylko tyle go można było dostrzec u wylotu tunelu, jaki utworzyła woda.
63
-
Mam nadzieję, że tak samo będzie można wrócić na powierzchnię - powiedział lekko
zaniepokojony Paweł.
-
Będzie dobrze - uspokajał go Tomek, zerkając jednym okiem na pierścień, który mu
podarowała Pani Lasu.
Stali tak jeszcze przez moment, gdy nagle w miejscu, gdzie się łączyły dwa głazy, zaczęła się
tworzyć coraz większa szczelina. Ściany już nie były z wody, ale ze skał. Ogromne kamienie
rozsunęły się na szerokość drzwi, a pod nimi oczom przyjaciół ukazały się schody prowadzące w
dół. Zaczęli powoli, jeden po drugim, po nich schodzić.
Gdy już wszyscy się znaleźli na schodach, na ścianach zapaliły się pochodnie, a wejście zaczęło
powoli się zamykać.
Emilka z przerażeniem spojrzała na zamykającą się za nimi szczelinę.
-
Będzie dobrze - pocieszył ją Tomek. - Nie martw się. -- Serce biło mu o wiele szybciej,
niż wskazywała na to jego mina, którą chciał upewnić przyjaciół, że jest spokojny i kontroluje
sytuację.
Powoli i ostrożnie schodzili w dół. Po kamienistych schodach ciągle ściekała woda, a na głowy co
chwila spadały im zimne krople. Echo wzmagało odgłosy opadających kropel i kroków
wędrowców. Było bardzo ślisko. Krzyś wyjął jedną z pochodni zawieszonych po bokach
kamiennych ścian i zbliżył ją do schodów, by lepiej zobaczyć, co po nich pełza. Na widok tego,
co ujrzał, po jego ciele przeszedł dreszcz obrzydzenia. Całe schody były przepełnione małymi
rakami i podziemnymi robakami. Im niżej schodzili, tym było ich więcej. Gdy pochodnia zbliżała
się do nich, rozpierzchały się na boki, po czym znowu powracały, gdy tylko płomienie oddalały
się od nich. Przyjaciele musieli bardzo uważać, by się
64
l
nie pośliznąć, a przy tym nie zgnieść jakiegoś mieszkańca tej jaskini. Mimo ostrożności, co chwilę
można było usłyszeć nieprzyjemny chrupot pod ich butami. Nagle Paweł stracił równowagę i z
jękiem upadł o kilka schodów niżej. Te pełzające stworzenia, które nie zdążyły uciec, zostały
zgniecione. Krzyś najpierw odskoczył w obawie, że Paweł doprowadzi jeszcze do jego upadku, a
po chwili zaczął mu pomagać wstać i otrzepywać się z resztek raków. Torba, która leżała
spokojnie przed nimi, nagle zaczęła się chwiać, co doprowadziło do tego, że z hukiem potoczyła
się po schodach w dół. Nie byłoby w tym może nic dziwnego, gdyby nie fakt, że podczas
spadania, przy każdym uderzeniu o stopień schodów, wydawała jękliwe odgłosy:
-Au! Au! Boli!
Wszyscy się zatrzymali ze zdziwieniem i niedowierzaniem, czekając, aż torba w końcu się
zatrzyma.
-
Co to było? - pierwsza zapytała Emilka, zachęcając brata, by poświecił pochodnią bliżej
torby. - Czy ta torba coś mówiła, czy tylko mi się wydawało? - zapytała przyjaciół.
-
Nie wydawało ci się. Ja też słyszałem - odparł brat, zbliżając światło do torby Pawła. -
Tylko że to raczej nie ona, - dodał - ale to co w niej jest - mówiąc to, lekko szturchnął ją nogą,
czekając na reakcję.
-
Co się stało? Gdzie ja jestem? Moja głowa, wszystko mnie boli. Czemu tu jest tak ciemno?
Ratunku! - głos wyraźnie dobiegał z wnętrza torby. Tym razem cała czwórka już się domyśliła,
do kogo należy.
-
Boki! Co ty robisz w mojej torbie? - Paweł był wyraźnie oburzony. Właśnie uświadomił
sobie, że musiał go taszczyć taki kawał drogi.
65
Krzysiu rozpiął zamek, pomagając wygramolić się poobijanemu elfowi.
-
Gdzie my jesteśmy? - zapytał Boki, gdy już wyszedł z torby. - Jakoś strasznie tu jest.
Dokąd prowadzą te schody? - pytał, rozglądając się z trwogą wokoło.
-
To droga do głębin jeziora - odparł z powagą Tomek, przypominając sobie, że elfy nie
powinny się w nich znajdować.
-
Co? To niemożliwe. Ja tu nie mogę zostać. Musicie mnie odprowadzić do wyjścia, bo
moja obecność w głębinach może zniweczyć wasz trud, a powodzenie całej misji może być
zagrożone. - Boki nie przypominał tego elfa, który z uśmiechniętą miną beztrosko wcześniej
pałaszował ciasteczka i robił psikusy. Był naprawdę przejęty. Czuł się winien zaistniałej,
kłopotliwej sytuacji.
-
Dajcie mi chwilę pomyśleć - poprosił zaniepokojony Tomek.
-Tu nie ma co myśleć. Musimy go odstawić na powierzchnię - oznajmił Paweł.
-
Chętnie, tylko powiedz nam, jak mamy to zrobić - odparł poirytowany Krzyś.
--Wyjście samo się za nami zatrzasnęło. Jedynie król Gopło może nas stąd wyprowadzić -
stwierdziła Emilka, co chwilę zrzucając z włosów jakiegoś pająka czy innego robaka.
Przez moment nikt się nie odzywał. Zbliżyli się jeszcze bardziej do siebie, jakby to miało pomóc
im w myśleniu, a może ogrzać w zimnej i wilgotnej jaskini. Ich twarze oświetlone promieniami
pochodni wyglądały bardzo posępnie.
-
Nie mamy wyjścia, musimy go zabrać ze sobą - pierwszy przerwał milczenie Tomasz. -
Boki, wskakuj z powrotem do torby.
66
i
-
Co? Nigdy w życiu - elf był najwyraźniej oburzony.
-
Jeszcze powiedz, że ja go mam dalej nosić! - Pawła na samą myśl o tym już zabolały
plecy.
-
Masz jakiś inny pomysł? - zapytał Bokiego Tomek.
-
A jeśli się wyda, że on jest z nami? - zapytała zaniepokojona Emilka.
-
Nie wiem, ale wiem, że nie możemy go tu zostawić -odpowiedział Tomek.
-
A czemu nie? Sam sobie jest winien - powiedział Paweł, zerkając na Krzysia tak, jakby
szukał jego poparcia. - Nie wiemy, co nas tam czeka, a on może być zagrożeniem dla całej
wyprawy - dodał z miną mędrca.
-
Proszę, tylko nie to. Dobrze, już wchodzę do torby, tylko mnie tu nie zostawiajcie - elf
zbliżył się do Tomka i objął jego prawą nogę, niczym dziecko szukające schronienia za sukienką
mamy.
-
Nie obawiaj się, nikt cię tu nie zostawi samego - uspokajała elfa Emilka.
-
Idziemy - wreszcie odezwał się Krzyś, po czym dodał: - Nie ma na co czekać. Tylko, jak
długo będzie można, pójdziesz na własnych nogach. A najlepiej zrobisz, gdy będziesz nam
świecił swoimi skrzydełkami.
-
Już się robi - Boki szybko zaczął trzepotać i od razu na schodach zrobiło się jaśniej.
Znowu zaczęli schodzić w dół. Nikt już nie przerywał milczenia. Ciszę zakłócały jedynie odgłosy
spadających kropel i chrupot zgniatanego przez stopy przyjaciół wszelkiego robactwa. Schodzili
tak jeszcze przez jakieś piętnaście minut, aż dotarli do kamiennych wrót. Na ich środku była
wyryta taka sama ryba, jak na kamieniu z wyspy. Boki,
67
by nie narażać siebie i przyjaciół, pośpiesznie wskoczył do torby.
- Wprawdzie nie wiemy, co jest za tymi wrotami, ale mam nadzieję, że będzie tam przyjemniej niż
tu - mówiąc to, Tomek wcisnął oko kamiennej ryby.
Wszystkim serca podeszły do gardeł. Stali wpatrzeni w otwierające się powoli wrota. Wymowną
ciszę zakłócały tylko dźwięki wydawane przez mechanizm podczas ich otwierania. Im bardziej
poszerzała się szpara, tym więcej światła wdzierało się na schody. Powietrze zdawało się być teraz
o wiele świeższe niż do tej pory. Wyraźnie można było odczuć jego powiew. Włosy Emilki
poruszyły się, odsłaniając jej szeroko otwarte oczy i usta.
Gdy brama już całkiem się otwarła i znowu nastała cisza, przyjaciele ostrożnie przeszli przez nią,
niosąc swoje torby. Ich oczom ukazał się o wiele szerszy korytarz. Nie było w nim już żadnych
pająków i innych robaków obficie oblepiających schody, które ich tu zaprowadziły. Na ścianach
również znajdowały się pochodnie, ale to nie one dawały najwięcej światła panującego w
korytarzu. To znajdujące się w suficie szklane świetliki sprawiały, że panowała tu o wiele większa
jasność. Szkło nie było idealnie przeźroczyste, miało zgrubienia i przebarwienia, ale to jeszcze
bardziej nadawało uroku temu, co było można zobaczyć po jego drugiej stronie. Z racji tego, iż
oddzielało ono korytarz od dna jeziora, zamiast chmur i ptaków co jakiś czas można było przez
nie dojrzeć przepływającą rybę. Widok był imponujący. Poza tym w korytarzu było pusto. Nikt
na nich nie czekał. Szli więc dalej. Krzysiu pomagał nieść Pawłowi torbę, marudząc od czasu do
czasu pod nosem. Już zbliżali się do jedynych
68
drzwi, jakie znajdowały się na końcu korytarza, gdy usłyszeli dziwny dźwięk, który dochodził
właśnie zza nich. Zatrzymali się. Drzwi otworzyły się same i oczom zebranych ukazały się dwa
niesamowite stworzenia.
Na pierwszy rzut oka przypominały ludzi. Ale to tylko pierwsze wrażenie. Ich spodnie z racji
tego, iż była to tylko jedna nogawka, bardziej przypominały obcisłą spódniczkę. Spod czarnej
nogawki, zamiast butów, wystawało około tuzina małych odnóży, które były wyposażone w
niezliczoną liczbę macek. Odnogi układały się na ziemi w kształt koła o średnicy prawie metra.
Podobnie było z tym, co można by przyrównać do ludzkich rąk. Tym razem jednak były to dwa
rękawy, a macki o wiele mniejsze. Górne odnogi, obleczone w białą koszulę, miały początek w
miejscu, gdzie człowiek ma klatkę piersiową. Stwory nie miały ust, uszu i oczywiście włosów. Na
górze zamiast głowy miały jedynie niewielkie wybrzuszenie na którym znajdowało się dwoje
oczu. Widok był bardziej zabawny niż straszny. Postaci, nic nie mówiąc, skinęły „rękami", dając
znak, by cała czwórka poszła za nimi. Odwróciły się i powoli ruszyły, wskazując im drogę. Teraz
już było wiadomo, co to był za dźwięk, który usłyszeli, zanim drzwi się otwarły. To macki na
dolnych kończynach przysy-sając się, po czym znowu odrywając od podłoża, wydawały te
dziwne odgłosy. Przyjaciele również nic nie mówili, obserwowali tylko bacznie swoich
przewodników i rozglądali dookoła. A było na co popatrzeć. To już nie był korytarz, tylko
piękna sala. Po bokach, w ścianach, były umieszczone podobne szyby jak na suficie w
świetlikach. Za tymi szybami można było dostrzec inne sale, po których poruszali się mieszkańcy
tego tajemniczego świata. Szyby były mleczne,
69
ale i tak można było zauważyć, że tubylcy bardzo różnili się wyglądem i sposobem poruszania od
ludzi. Gigantyczne kraby z wiecznie uniesionymi do góry szczypcami co chwilę zatrzymywały
się, by zerknąć swoimi wybałuszonymi ślepiami na przybyszów. Po jakimś czasie ich śladem
poszły inne dziwne monstra, między innymi wielkie kałamarnice przyodziane w śmieszne ubrania
przypominające fraki, poruszające się na końcówkach swych odnóg podobnie jak przewodnicy,
którzy właśnie kroczyli przed przyjaciółmi. Momentami można było dostrzec postaci bardzo
podobne do ludzi. Z daleka i przez zamgloną szybę praktycznie wyglądali tak samo. Różnili się
tylko ubraniem. To, co mieli na sobie, raczej przypominało odzienia ze wschodu, zwracały
uwagę zwłaszcza turbany, które mieli na swoich głowach.
Sala, w której obecnie przebywali przybysze, poza nimi i ich przewodnikami była pusta.
Pomiędzy szybami, na kamieniach, rosły różnego rodzaju rośliny. Były tam zwykłe mchy,
bluszcze, a także rośliny zupełnie nieznane przyjaciołom. Miały liście i kwiaty o przeróżnych
kształtach i kolorach. Na środku sali stał okazały posąg przedstawiający dobrze zbudowanego pół
mężczyznę, pół rybę. W jednej ręce trzymał otwartą księgę, a w drugiej miecz. Miecz skierowany
był w górę. Tomek spojrzał odruchowo w kierunku, jaki wskazywał miecz, i aż zadrżał. W
sklepieniu sali, dokładnie we wskazanym przez ostrze miecza miejscu, umieszczona była figura
elfa. Elf zdawał się właśnie nadlatywać w kierunku posągu. Miał wykrzywioną twarz, jakby
wydawał okrzyk bojowy. W ręku trzymał włócznię, a przez plecy pomiędzy rozłożonymi w locie
skrzydłami miał zawieszony łuk i kołczan ze strzałami. Bez trudu można się było domyślić, że
scena
70
przedstawia coś w rodzaju walki pomiędzy światem głębin a światem elfów.
-
Popatrzcie - chłopak lekko szarpnął za koszulę Krzysia.
Wszyscy zwolnili kroku, spoglądając na rzeźby. Krzysiu
niepostrzeżenie pochylił się nad torbą i cicho powiedział do Bokiego:
-
Siedź tam cicho i nie wierć się, bo może być z nami źle - po czym znowu się wyprostował
i porozumiewawczo skinął na Pawła.
Szli jeszcze tak przez jakiś czas, aż doszli do następnych drzwi, na których widniała piękna
płaskorzeźba przedstawiająca - znane przybyszom z bajek - syreny.
Drzwi się powoli otworzyły i ich oczom ukazał się tron, do którego zbliżał się sam władca głębin,
król Gopło. Miał atletyczną sylwetkę. Wyglądem od ludzi różnił się tylko tym, że na szyi
wyraźnie można było zauważyć cztery, po każdej ze stron po dwie, szramy, które pulsowały i
czasem się otwierały. Tomek od razu się domyślił, że to są otwory skrzelowe, jakie występują u
ryb. Na skórze gdzieniegdzie znajdowały się połyskujące rybie łuski. Odziany był w purpurowy,
lśniący w świetle świetlików i ognia pochodni, płaszcz. Nie szedł, a tylko przesuwał się po
posadzce wykładanej szlachetnymi kamieniami niczym zjawa, unoszony mnóstwem czerwonych
krabów. Siwe włosy i broda dodawały mu dostojeństwa. Na jego szyi wisiał złoty łańcuch z
uwieszoną na nim złotą rybą zdobioną drogocennymi minerałami. Na serdecznym palcu prawej
dłoni widniał wielki pierścień w kształcie owiniętej na nim ośmiornicy. Za królem, w szeregu, szła
cała jego świta. Najpierw dwie, podobnie jak on przypominające fizycznie ludzi, kobiety. Obie
były bardzo piękne, ale
71
0F
Wif %
wyraźnie różniły się wiekiem. Emilka szepnęła Tomkowi do ucha:
- To na pewno jego żona i córka -- a w myślach dodała, że gdy będzie w domu, to poprosi
mamę, by jej uszyła taką samą suknię, jaką miała na sobie młodsza z kobiet. Było to naprawdę
piękne odzienie, ale stanowiło tylko nikły dodatek do urody, jaką emanowała jego właścicielka.
Emilka właśnie to sobie uświadomiła i natychmiast spojrzała na Tomka. Zrobiła się po chwili
prawie tak czerwona jak płaszcz króla. Tomek spoglądał na córkę władcy z nieukrywanym
zachwytem. Dziewczynka wiedziała, że musi coś szybko zrobić, a jedyną rzeczą, jaka jej przyszła
do głowy, było kopnięcie chłopaka w kostkę. Jak pomyślała, tak uczyniła. Tomek aż jęknął z
bólu. Pocierając uniesioną nogę, odwrócił się do Emilii, a zrozumiawszy, za co go to spotkało,
również poczerwieniał ze wstydu. Krzyś uśmiechnął się tylko. Gdyby nie to, że okoliczności na to
nie pozwalały, pewnie skomentowałby to uszczypliwie, nie zostawiając na Tomku suchej nitki.
Za córką króla pojawiły się jeszcze jakieś dziwne stwory w śmiesznych ubraniach i o przeróżnych
kształtach. Nikt nic nie mówił, szli w milczeniu, bacznie wpatrując się swymi ślepiami w
przybyszów.
Gdy król, niesiony przez kraby, dotarł do tronu, najpierw chwilę stał przy nim, przyglądając się
całej czwórce z poważną i surową miną, po czym usiadł i skinął na królową oraz córkę, by
zrobiły to samo. Obie usiadły na podobnych do królewskiego tronach. Królowa usiadła po
prawej stronie, a córka po lewej.
Tomek właśnie się zastanawiał, co ma powiedzieć królowi. Już zaczął się nisko kłaniać na
przywitanie i już się miał do
72
niego odezwać, gdy niespodziewanie przerwał mu głos dobiegający zza pleców dzieci.
-
Witajcie. - Cała czwórka aż wzdrygnęła się, i spojrzała za siebie, w kierunku, z którego
dobiegło przywitanie. Za nimi, jakieś dwa metry od oczka wodnego, które znajdowało się
idealnie pośrodku sali, stał młodzieniec. Podobnie jak król i jego rodzina, był bardziej
człowiekiem niż rybą. Miał kształtne i wysportowane ciało przykryte delikatną białą koszulą z
pozłacanym haftem. Jego długie do ramion, jasne, wręcz złote włosy były mokre, tak jakby
właśnie wyszedł z wanny.
-
Jestem Eron, otrzymałem polecenie, by opiekować się wami podczas pobytu u nas.
-
Bardzo nam miło - uprzedziła Tomka Emilka, ale nie powiedziała nic więcej, nie wiedząc,
czy wypada zbyt wiele mówić w obecności króla.
Eron w lekkim ukłonie przeszedł obok przybyszów i stanął tak, by być pomiędzy władcą a
ludźmi.
-
Witam, domyślam się, kim jesteście i co was tu sprowadza - odezwał się wreszcie król.
Na jego słowa wszyscy się mu nisko pokłonili.
-
Czujemy się zaszczyceni, wasza wysokość, że możemy u was gościć - odpowiedział
dyplomatycznie Tomek, nadal się kłaniając. - To są moi przyjaciele: Emilia, Paweł i Krzysztof. Ja
mam na imię Tomasz: Pani Lasu kazała przekazać najserdeczniejsze pozdrowienia i wyrazy
szacunku dla Waszej Wysokości i jego małżonki. Do pozdrowień dołączyła ten skromny
podarunek - chłopiec szybko sięgnął do torby i wyciągnął szkatułkę, którą kazała przekazać
królowi Pani Lasu.
Władca zerkał łapczywie na podarek, ale nie kazał otworzyć pudełka. Dobrze wiedział, co w nim
powinno się znaj-
73
dować, a jako władcy nie wypadało mu okazywać zbytnio radości z powodu daru.
Tymczasem Krzyś spoglądał to na Tomka, to na Emilkę. Wyraźnie można było zauważyć, jak
zerkali na siebie z zazdrością, sprawdzając czasem, czy Tomek nie zerka zbyt długo na
księżniczkę, a Emilka na Erona. Jedynie Paweł miał ważniejszy problem. On też spoglądał, ale na
swoją torbę, z obawą, czy Boki czasem się w niej nie poruszy...
Król właśnie otwierał usta, by coś powiedzieć, gdy z oczka, przy którym stał wcześniej Eron,
wyskoczyły jedna po drugiej trzy postaci. Pojawienia się pierwszej przyjaciele nie zdążyli
zobaczyć, spostrzegli dopiero drugą, a po niej trzecią. To był przedziwny widok, bo podczas
wyskoku z wody ukazywały się im syreny, a gdy już znalazły się na posadzce sali, to ogony
zamieniały się im w nogi i przed zebranymi stały już ozdobnie ubrane trzy śliczne kobiety, każda
w innej sukni i fryzurze. Jedynie włosy, tak jak u Erona, zdradzały, że jeszcze przed chwilą były
w wodzie. Zerkając na przybyszy, zbliżyły się do króla i chórem się odezwały:
-
Dzień dobry, tatusiu.
-
Przepraszamy cię, ojcze, za spóźnienie, ale byłyśmy u głównego źródła i musiałyśmy się
tam zatrzymać na dłużej
--
odezwała się najstarsza wiekiem.
Gdy one się zbliżały do ojca, by ucałować go na powitanie w pierścień i przytulić się do matki,
kraby szybko dostawiły trzy ozdobne krzesła, na których księżniczki po chwili usiadły.
-
Później porozmawiamy - odparł ojciec, starając się zachować poważną i surową minę.
Mimo pozorów, wyraźnie można było dostrzec, że nie potrafi się na nie złościć i bardzo je kocha.
--
Nie wiem, czy zauważyłyście, ale mamy tu gości - dodał.
74
-
Ojcze, to co mamy ci do powiedzenia, jest bardzo ważne
-
powiedziała najstarsza z córek. - Dzieje się coś dziwnego.
Ostatnie słowa przykuły uwagę króla.
-
Co się stało, moje dziecko? - zapytał.
-
Źródła wysychają. Popłynęłyśmy do głównego, mając nadzieję, że przynajmniej z nim
jest wszystko dobrze, ale ono też już prawie nie istnieje. Ryby umierają, wszystkie stworzenia,
które mają możliwość, schodzą w dół potoku do rzeki, ale jeśli tak dalej będzie, to i jezioro
zacznie wysychać. Ryby, które żyły w potokach, spłynęły z resztkami wody do jeziora. Niestety,
nie wszystkie zdążyły - w tym momencie przerwała, a po jej ślicznych policzkach spłynęły
obficie łzy.
-
To wszystko prawda, ojcze - potwierdziła młodsza syrenka i natychmiast przytuliła się do
płaczącej siostry, szepcząc jej coś do ucha na pocieszenie.
-
Czemu ja się dowiaduję o tym od was, moje drogie, a nie od moich wartowników? -
Córki nic na to nie odpowiedziały, bo pytanie było bardziej skierowane do straży niż do nich.
-
Musimy na jakiś czas przerwać audiencję. Gdy wyjaśnię, co się tam dzieje, to was wezwę -
te słowa były tym razem skierowane do czwórki przybyszów. Król skinął ręką wymownie na
Erona, dając mu znak, by się zaopiekował gośćmi.
-
Panie i władco tych głębin - odezwał się Tomek, nisko kłaniając - zanim nas odeślćsz,
proszę, wysłuchaj mnie, bo być może ja znam odpowiedź na pytania, jakie cię dręczą. Wiem,
czemu potoki wysychają.
-
Nie odzywaj się do króla niepytany - cicho szepnął mu Eron.
Król jednak nie był zły, a raczej zaciekawiony tym, co oznajmił Tomek.
75
-
Co masz mi do powiedzenia, młody człowieku? -- zapytał, a ręką nakazał się wszystkim
uciszyć.
-
Władco tych głębin - zaczął Tomek - czy jesteś świadomy zmian, jakie nastąpiły podczas
ostatnich stuleci na ziemi? I czy wiesz, że w lesie, z którego Pani Lasu nas do ciebie wysłała, też
powoli zaczyna się źle dziać? Olbrzymia część tego lasu jest już zniszczona. Drzewa są
wyschnięte, konary połamane, a wszystkie zwierzęta tłoczą się w pozostałej, jeszcze tętniącej
życiem części lasu. Ale spustoszenia następują tak szybko, że nie zostało zbyt wiele czasu. Za tym
wszystkim stoi Zły. Widząc słabnącą więź między magicznym światem lasu, głębin jeziora a
ludźmi, postanowił to wykorzystać i zapanować nad lasem, a z tego, co widzę, to i nad twoim
królestwem. Musimy go powstrzymać. Pani Lasu przysłała nas do ciebie, o władco, po ziarno
życia. Ma nadzieję że jego moc odnowi równowagę między dobrem a złem.
-
Dostaniecie ziarno, tak jak jest w naszym prawie i traktacie zapisane. Nie martw się -
odparł król, ale wyraźnie było widać, że to, co usłyszał, zaniepokoiło go. Zaczął się głaskać po
swojej obfitej brodzie i nerwowo stukać po obrzeżach tronu. - Widzę, że sprawa zaczyna się robić
poważna, ale zanim podejmę jakąkolwiek decyzję, to chcę się dobrze zorientować w sytuacji.
Muszę na jakiś czas was zostawić pod opieką Erona, a sam ze strażą wybiorę się do źródeł. Gdy
wrócę, to jeszcze porozmawiamy i wtedy wręczę wam ziarno życia -to powiedziawszy, wezwał
swoich gwardzistów.
Strażnicy byli wiekiem i wyglądem zbliżeni do Erona. Młodzieńcy o nienagannym wyglądzie w
ułamku sekundy zmieniali się w półryby.
76
1
Gdy oni po kolei wskakiwali do oczka wodnego, z którego wcześniej wyskoczyły córki króla, on
sam czule pożegnał się z żoną i córkami. Dziwnie to wyglądało, bo miał przecież szybko wrócić,
a żegnał się tak, jakby czuł, że ta rozłąka może trochę dłużej potrwać.
-
Nie wiem, czy pamiętam, by kiedyś król miał tak poważną minę. Czyżby wiedział więcej,
niż nam się wydaje? Czuję, że stanie się jeszcze coś złego - szeptem powiedział do gości Eron.
-Ty czujesz, a my to wiemy - zadrwił Krzyś i odruchowo spojrzał na torbę, w której ukrywał się
Boki.
-
Co wy nosicie w tej wielkiej torbie? - zapytał zaciekawiony Eron.
-
My? Nic, nic takiego, trochę słodyczy i takie tam, latarki, ubrania i inne drobiazgi - zaczął
się plątać w wypowiedzi Paweł.
-
Paweł nigdzie się nie rusza bez swojej ulubionej torby - Emilka żartem skwitowała
wyraźnie widoczne zaniepokojenie Pawła. Eron się zaśmiał i już więcej nie pytał o torbę,
przynajmniej do czasu.
-
Na pewno jesteście głodni - stwierdził, i nie czekając na to, co powiedzą, klaśnięciem w
dłonie zawołał służbę.
Służba, o ile można tak nazwać tysiące krabów kotłujących się na posadzce sali, na swych
grzbietach przyniosła pozłacane półmiski wypełnione różnego rodzaju daniami. Wszystkie dla
całej czwórki były, najprościej mówiąc, egzotyczne. Oczywiście jedzenie w całości pochodziło z
tego, co daje w swym bogactwie woda z jeziora. W pewnym momencie Krzysiu zaczął się
dziwacznie śmiać. Ni to śmiech, ni zdziwienie. Wszyscy odwrócili w jego kierunku głowy.
77
-
No co? Nie widzicie tego co ja? - zapytał, wskazując na jeden z półmisków.
Po chwili wszystko się wyjaśniło. Kraby w tym momencie wnosiły na tacy nic innego, jak
właśnie... kraby. Widok był rzeczywiście tak samo śmieszny, jak szokujący. Ale nikt nie ośmielił
się przed Eronem tego skomentować.
-
Częstujcie się. Nie wiadomo, kiedy król wróci, a czeka was jeszcze powrotna droga do
lasu - Eron mówiąc to, był wyraźnie zafrasowany.
-
Czy coś cię martwi? - zapytała zaniepokojona Emilka.
-
Przyznam, że wiele się dzisiaj wydarzyło - odparł i drapiąc się nerwowo po brodzie,
dodał: - Najpierw wasze przybycie, potem nieoczekiwane nowiny o wyschniętych potokach, ale
najbardziej mnie martwi reakcja króla. On prawie nigdy się stąd nie rusza. Tak właściwie, to ja nie
pamiętam, by kiedykolwiek opuścił głębiny. Dzisiaj jest chyba pierwszy raz od czasu wielkiego
rozejmu. Nie wiem, co mam o tym myśleć. Ale skoro król postanowił ujrzeć wszystko na własne
oczy, to musi się naprawdę dziać coś poważnego, coś, co zagraża naszemu królestwu.
-
O jakim wielkim rozejmie mówisz? - zapytał zaciekawiony Tomek.
-
No tak - odparł -- to oczywiste, że wy nic nie wiecie. Już wam wyjaśniam. Jakieś dwa
tysiące lat temu, hmm a może trzy, sam już nie wiem, ten czas tak szybko upływa.
-
Co? Ile lat? - zapytał z niedowierzaniem Krzysiu.
-
No nie wiem dokładnie, chyba trzy tysiące, nie dziw mi się, ja byłem wtedy dosyć młody -
tłumaczył się Eron, nie rozumiejąc powodu zdziwienia Krzysia.
78
-
To wy tak długo żyjecie?! - krzyknął Krzyś. - No nie, trzymajcie mnie, bo za moment
skonam, to ile ty masz teraz lat?
-
Trzy tysiące trzysta pięćdziesiąt - odpowiedział Eron.
-
No, przyznaję, że robi to na mnie wrażenie - wtrącił się Tomek.
Emilia z Pawłem nic nie mówili, jedynie wpatrywali się w Erona wielkimi oczami i z otwartymi
ustami. Zwłaszcza dziewczynka była zaskoczona informacją o wieku przystojnego „młodzieńca".
-
A, o to wam chodzi. - Eron zrozumiał powód zdziwienia Krzysia. - No dobrze, skoro już
wiecie, ile mam lat, to pozwólcie, że skończę wam opowiadać.
-
Tak, tak, bardzo proszę. - Tomek był bardzo ciekawy, co oznacza zwrot „wielki rozejm",
domyślał się, że ma to coś wspólnego z rzeźbą, jaką oglądali w poprzedniej sali.
Wszyscy usiedli na przyniesionych krzesełkach i zaczęli się częstować dostarczonymi potrawami.
Były bardzo smaczne i pożywne. Tylko nikt jakoś nie miał ochoty na kraby.
Przyjaciele co jakiś czas oglądali się za dziwnymi postaciami, pojawiającymi się w drugim końcu
sali. Ich wygląd i stroje niczym nie przypominały tych ze świata, z którego pochodziła czwórka
przybyszy.
Goście spokojnie jedli, gdy Eron zaczął opowiadać:
-
Wielki rozejm był zakończeniem wyniszczającej wojny między światem mieszkańców
lasu a naszym królestwem. Może się wam wydawać, że to, co wam teraz powiem, to ubarwiona
historia, ale uwierzcie mi, to wszystko naprawdę się wydarzyło. Ginęło wiele stworzeń po obu
stronach. Nikt wtedy nie myślał o podaniu przeciwnikowi w potrzebie wody
79
życia. Zresztą do tej pory za to pokutujemy. Zaczęło się wszystko bardzo niewinnie. Widzieliście,
że tylko trzy córki króla pływały swobodnie. A czwarta siedziała pokornie przy nim. Ma na imię
Ester i to ona w połowie przyczyniła się do straszliwej wojny... - Eron na moment przerwał
opowiadanie i przez chwilę milczał, tak jakby chciał sobie dokładnie przypomnieć wydarzenia z
tamtego strasznego okresu. Jego twarz powoli robiła się coraz bardziej pochmurna, aż wreszcie
zdecydował się kontynuować wypowiedź. - Popełniam znowu ten sam błąd, jaki popełniliśmy
wszyscy wtedy, obwiniając tę niewinną i śliczną istotę o dalszy bieg wydarzeń. To nie ona
zawiniła, ani książę Kares, syn i jedyny następca Pani Lasu. Wszystkiemu jest winien Zły. To jego
intrygi doprowadziły do wszystkiego. Jest księciem kłamstwa i zniszczenia. Obawiam się, że
znowu coś straszliwego wymyślił - Eron na moment zamilkł, tak jakby myślami był bardzo
daleko. Jego szlachetne rysy twarzy wciąż przyciągały uwagę Emilki. Tomek to widział, ale z
racji wieku konkurenta już nie czuł się zagrożony.
- Ester - kontynuował Eron -- uwielbiała wypływać na powierzchnię wody. Często można ją było
zobaczyć u brzegu jeziora rozmawiającą z mieszkańcami lasu, a nawet z ludźmi. Była pełna życia,
radosna i zawsze uśmiechnięta. Gdy poznała Karesa, to od razu przypadli sobie do gustu. Zaczęli
się coraz częściej spotykać. Po jakimś czasie Kares zaprosił ją w głąb lasu, do siedziby elfów.
Wyglądali razem na szczęśliwych i zakochanych w sobie. Pani Lasu zerkała na nich łaskawym
okiem. Wszyscy cieszyli się z ich szczęścia za wyjątkiem Gizeli. Gizela była najpiękniejszą z
elfów, jaką kiedykolwiek widziałem. Zanim Kares poznał Ester, cały las był przekonany, że to
właśnie ona w przyszłości będzie wybranką jego
80
V
serca. Najprawdopodobniej ona sama w to głęboko wierzyła i była bardzo w nim zakochana. Nie
potrafiła się oswoić z myślą, że jego serce coraz bardziej otwiera się dla Ester, jednocześnie
zamykając się na zawsze dla niej.
-
Ależ ona musiała być zrozpaczona - wtrąciła się bardzo poruszona losem Gizeli Emilka -
pewnie czuła się odtrącona i bezsilna.
--
Tak, masz rację. Jeśli pozwolisz, to dokończę i zobaczysz, do czego doprowadziła ją ta
rozpacz - Eron, oderwany na moment, potrzebował chwili, by znowu wspomnieniami wrócić do
tamtych czasów i zacząć kontynuować opowiadanie. - Gizela była naprawdę zrozpaczona. Z
daleka obserwowała Ester i Karesa, jak razem ze sobą rozmawiali i spacerowali. Z biegiem czasu
rozpacz zamieniała się w zazdrość. W nocy wymykała się z lasu na łąki i pola, by w ciszy oddać
się rozpaczy. I tam właśnie musiało się wydarzyć coś, co tak bardzo ją zmieniło, że postanowiła
dopuścić się straszliwego czynu. Może sama nie zdecydowała, ale coś ją do tego czynu pchnęło.
Elfy później mi opowiadały, że pewnego dnia bardzo się zmieniła. Jej zachowanie niczym nie
przypominało dawnej Gizeli. Była niemiła, szydziła z wszystkich i wiecznie
0
coś innych oskarżała. A kto spojrzał w jej niegdyś ciepłe
1
pełne radości oczy, widział w nich nienawiść i gniew. Ci, którzy wcześniej jej współczuli,
zaczęli jej unikać i wręcz się bać. Ale nikt nie wiedział, że dojdzie do najgorszego. Podczas
jednego z elfickich świąt dolała do potrawy Karesa jakiś eliksir, a obok, na półmisku, położyła
syrenią łuskę. Nikt nie wie, skąd to wzięła. Następnie wkradła się do jego namiotu, porywając
sztylet, który podarowali kiedyś Karesowi przyjaciele, i zaczaiła się przy brzegu jeziora na Ester.
Gdy księżniczka
81
wyłoniła się z wody, natychmiast ją ugodziła sztyletem Karesa, pozostawiając go w piersi Ester.
Biedna syrena upadła na przybrzeżne kamienie, a jej krew spływała do wody jeziora. Gizela
tymczasem wróciła, jakby nic się nie wydarzyło do biesiadujących mieszkańców lasu i gdy
dostrzegła, że Kares skosztował zatrutej potrawy, natychmiast podeszła do niego i powiedziała, że
widziała Ester, jak go wypatruje przy brzegu jeziora. Książe natychmiast wstał i zanim trucizna
zaczęła działać, dobiegł do leżącej bez znaku życia ukochanej - w tym momencie Erono-wi
zadrżał głos. A smutek i wzruszenie wyraźnie wyryło się na jego twarzy. Rozejrzał się po
słuchaczach. W ich twarzach dostrzegł te same emocje. Po ślicznych policzkach Emiki powoli
zaczęły spływać krople łez. Eron odchrząknął i zaczął mówić dalej: - Zauważyły to wszystko
kraby, które właśnie wyszły na wieczorny żer. Widząc strugi krwi co chwilę zabierane przez
delikatne fale i Karesa pochylonego nad Ester, doszły do wniosku, że trzeba natychmiast
poinformować króla. I tak zrobiły. Gdy trucizna zaczęła działać, Gizela wsunęła Ester do ręki
kielich z resztkami fatalnego napoju. Król Gopło, słysząc zatrważające wieści, natychmiast
przybył na miejsce tragicznych zdarzeń. Gdy wyszedł na brzeg, ujrzał, jak mu się wydawało,
martwą córkę, a przy niej umierającego Karesa. Prawie w tym samym momencie na brzegu
jeziora zjawiła się Pani Lasu. To Gizela pobiegła do niej i przywołała ją nad brzeg jeziora,
mówiąc, że Ester otruła Karesa.
-
No tak, można się już domyślić, co było dalej - wtrącił się Krzysiu, mocno oburzony
zachowaniem Gizeli.
-
Rzecz jasna, łatwo się domyślić - Eron przytaknął Krzysiowi. - Kares i Ester byli półżywi,
a właściwie umierający. Trucizna, którą wypił Kares, miała domieszkę czarów tak sil-
82
nych, że musiano wykorzystać prawie całą wodę życia i czekać wiele dni, aż odzyskał
przytomność. Ester wróciła do zdrowia szybciej, ale i tak ojciec kazał ją odizolować i pod ścisłym
nadzorem siedziała zamknięta w komnacie wiele dni. Na nic się zdały jej wyjaśnienia i próby
ubłagania ojca, by jej uwierzył. Zresztą król nie miał już wyboru, nasze królestwo zostało
zaatakowane przez leśnych mieszkańców. Oni nie wiedzieli, co stało się naprawdę, bo w tym
czasie Kares był ciągle jeszcze nieprzytomny. A Gizela wszystkich namawiała do wojny,
oskarżając niewinną Ester. Król musiał odpowiedzieć atakiem na atak. I tak się rozpętała
straszliwa i bratobójcza wojna. Tak, bratobójcza, bo co by nie mówić, mimo iż mieszkamy w
dwóch różnych światach, zawsze były one ze sobą związane i od siebie zależne.
-
Nie rozumiem - zapytała Emilka - jak zależne, przecież się nie kontaktujecie ze sobą?
-
Tak, ale jednak tu jesteście. A czemu tu jesteście? - odpowiedział pytaniem na pytanie
Eron. - Świat lasu potrzebuje naszej pomocy, a właściwie naszego ziarna, a my potrzebujemy
wody życia. Nie wiem, czy wiecie, ale w szkatułce, którą przesłała królowi Pani Lasu, znajdowała
się również i woda. Nieźle to czarownice wymyśliły. I dzięki nim mamy pokój. Mimo to jeszcze
niejeden mieszkaniec głębin na samą myśl o elfach chwyta za miecz - w tym momencie torba
Pawła zdawała się poruszyć. Paweł udał, że sam ją trącił, ale Eron nie dał się na to nabrać. Od tej
pory zerkał uważnie na nią tak, by goście tego nie zauważyli.
-Jakie czarownice? I co wymyśliły, wyjaśnij proszę - Emilka szybko starała się skierować myśli
Erona na inne tory, by zapomniał o torbie.
83
-
No tak, wy pewnie nic nie wiecie o czarownicach - odpowiedział Eron, lekko się
uśmiechając. - Zresztą, jak widzę, bardzo mało wiecie.
-
Eronie - odparł Tomek - dwa dni temu, to ja wcale nie wiedziałem, że istnieją wasze
światy...
-
Rozumiem - Eron znowu spoważniał i zaczął opowiadać. - Wojna zaczęła naprawdę być
straszna i nie było widać jej końca. Pani Lasu była przekonana, że Ester z niewiadomych
przyczyn zabiła jej syna. A gdy woda życia nie działała tak jak powinna, popadła w czarną
rozpacz. Zebrała wszystkich zdolnych do walki i zaatakowała nasz kraj. Po kilku tygodniach
armia wdarła się do nas tą samą drogą, którą przyszliście. W sali, w której stoi teraz pomnik,
zginęło wielu naszych walecznych obrońców. W tym miejscu odparliśmy atak. Król po walce nie
pozwolił na wydanie zwłok elfom, by mogły pochować bliskich. Leżały tam kilka dni. Dopiero
czarownice musiały zainterweniować, zaniepokojone tym, że ciągle syreny i elfy prosiły o
większe dostawy wody życia. Gdy przybyły tu ich dwie przedstawicielki, by sprawdzić, co się
dzieje, i zobaczyły straszne żniwo wojny, postanowiły zrobić zlot na Łysej Górze i podjąć na nim
jakieś decyzje w sprawie wojny.
-
I co postanowiły? - ponaglał Erona zniecierpliwiony Krzysiu.
-
Nie przerywaj - Emilka szybko skarciła brata.
-
Wykorzystały właśnie to, że nasze światy się wzajemnie przenikają i współistnieją.
Widzicie sami, że las potrzebuje ziarna, a my wody i darów lasu, np. soli. Woda życia wypływa ze
źródła znanego tylko czarownicom. Więc wymyśliły, że elfy będą miały co jakiś czas dostarczaną
wodę życia, a ziarno
84
tak zaczarowały, że może przebywać tylko w klimacie naszych głębin. W lesie musi być szybko
zasiane, by wyrósł z niego krzew, który wydaje tylko raz, tylko jeden, jedyny owoc, w którym
znajduje się nowe ziarno. By ziarno przetrwało, szybko je trzeba oddać w nasze ręce, na
przechowanie. Inaczej, w klimacie lasu zgniłoby i straciło możliwość wykiełko-wania. Tak więc
podział był taki, że my mamy ziarno, a elfy wodę. I do tej pory tak współpracujemy. Jeśli
zerwiemy ro-zejm, to czarownice przestaną nam dostarczać wodę. Mam nadzieję, że ten incydent
ze źródłami to nie sprawka elfów, bo źle by się to mogło skończyć dla nas wszystkich - Eron
znowu się na moment zamyślił i zerkał na torbę Pawła.
-
Nie, na pewno nie. Las ginie i elfy nie mają teraz czasu, by knuć intrygi przeciwko wam -
spostrzeżenie Tomka było bardzo trafne. - Myślę, że znowu książę ciemności albo, jak wy go
nazywacie „Zły", tu intryguje. Czy ty wiesz, że wyspa umiera? Wyraźnie widać, że dzieje się z nią
to samo, co z lasem. Kto wie, może on i jeziorem chce zawładnąć?
-
Zgodzę się z tobą, Tomku - Eron już wcześniej zaznaczył podczas opowiadania, że czuł,
iż coś z zewnątrz wpłynęło na Gizelę, by posunęła się do aż tak straszliwego czynu. Wszystko
wskazywało na księcia ciemności. A teraz to było prawie pewne, że to jego sprawka.
-
Król długo nie wraca - zauważył Krzysiu.
-
Tak, też zaczyna mnie to niepokoić. Mieliśmy jak najszybciej powrócić na powierzchnię.
Ciekawe, co teraz się dzieje z naszymi rodzicami. Pewnie się o nas martwią - Tomek wiedział, że
po stracie córki rodzice bardzo by przeżywali każdą minutę niepewności o Tomka, zastanawiając
się, gdzie przebywa.
85
-
Wszystko będzie dobrze - Emilka zaczęła pocieszać przyjaciela. - Pani Lasu obiecała, że
się tym zajmie. Musimy jej zaufać.
-
Eronie, Eronie! - zza pleców biesiadników nagle zaczęły dobiegać wołania. To
księżniczki jedna po drugiej wyskakiwały z wodnego oczka. Przyjaciele znowu byli świadkiem,
jak z syren z rybimi ogonami wlocie zamieniają się w piękne dziewczęta. - Martwimy się o ojca,
długo nie wraca. Może wybrałbyś się z nami, by wyjść mu naprzeciw? - zapytała najstarsza z
sióstr.
-
Pozwólcie, że zanim odpowiem, przedstawię wam naszych gości - Eron, jak przystało na
dobrze wychowanego młodzieńca, i w tej chwili nie zapomniał o dobrych manierach. - Emilia,
Tomasz, Krzysztof i Paweł - po kolei przedstawiał przybyszy.
-
Ja jestem Amanda - odezwała się najstarsza, czarnowłosa, o pięknych rysach twarzy, już
właściwie kobiecych, nie dziewczęcych - to jest Miriam, to Rachel, a to Ester - na końcu wskazała
najmłodszą z sióstr, tę, o której opowiadał Eron.
-
Moje drogie panie - odezwał się żartobliwym tonem i z lekkim uśmieszkiem na twarzy
Eron -- wasz ojciec wyraźnie mi kazał, bym do jego powrotu towarzyszył naszym gościom. Jak
wy sobie wyobrażacie, że co, mam ich zostawić samych? Gdyby król się o tym dowiedział, to
pewnie srogo by mnie ukarał.
-
Ale tatko nie powiedział, że nie możesz z nimi wyjść, tylko że masz być przy nich -
odparła Miriam, kokieteryjnie poprawiając sobie swoje blond włosy, które niechybnie
odziedziczyła po swojej pięknej matce.
86
-
Wszystko będzie dobrze - Emilka zaczęła pocieszać przyjaciela. - Pani Lasu obiecała, że
się tym zajmie. Musimy jej zaufać.
-
Eronie, Eronie! - zza pleców biesiadników nagle zaczęły dobiegać wołania. To
księżniczki jedna po drugiej wyskakiwały z wodnego oczka. Przyjaciele znowu byli świadkiem,
jak z syren z rybimi ogonami w locie zamieniają się w piękne dziewczęta. - Martwimy się o ojca,
długo nie wraca. Może wybrałbyś się z nami, by wyjść mu naprzeciw? - zapytała najstarsza z
sióstr.
-
Pozwólcie, że zanim odpowiem, przedstawię wam naszych gości - Eron, jak przystało na
dobrze wychowanego młodzieńca, i w tej chwili nie zapomniał o dobrych manierach. - Emilia,
Tomasz, Krzysztof i Paweł - po kolei przedstawiał przybyszy.
-
Ja jestem Amanda - odezwała się najstarsza, czarnowłosa, o pięknych rysach twarzy, już
właściwie kobiecych, nie dziewczęcych - to jest Miriam, to Rachel, a to Ester - na końcu wskazała
najmłodszą z sióstr, tę, o której opowiadał Eron.
-
Moje drogie panie - odezwał się żartobliwym tonem i z lekkim uśmieszkiem na twarzy
Eron - wasz ojciec wyraźnie mi kazał, bym do jego powrotu towarzyszył naszym gościom. Jak
wy sobie wyobrażacie, że co, mam ich zostawić samych? Gdyby król się o tym dowiedział, to
pewnie srogo by mnie ukarał.
-
Ale tatko nie powiedział, że nie możesz z nimi wyjść, tylko że masz być przy nich -
odparła Miriam, kokieteryjnie poprawiając sobie swoje blond włosy, które niechybnie
odziedziczyła po swojej pięknej matce.
86
mjł,
-
No może to i prawda, ale nasi goście nie potrafią pływać pod wodą i nie jestem pewien,
czy chce im się moczyć i przemierzać na wdechu nasze tunele. - Na te argumenty Erona siostry
nie potrafiły nic odpowiedzieć. Nastała niezręczna cisza, którą przerwało nagłe pojawienie się
jednego z wartowników, którzy poszli z królem.
-
Szybko, szybko poproście matkę, by wydała mi wodę życia! - zawołał zdyszany
posłaniec. - Król umiera!
-
Co?! - ostatnie słowa żołnierza przeraziły syreny. - Co się stało? Mów szybko - kokieteria
Miriam ustąpiła wielkiej trwodze o życie ojca.
-
Sprawdzaliśmy po kolei wszystkie potoki, aż dotarliśmy do głównego. Było dokładnie
tak, jak opowiadałyście - gwardzista przerwał na moment, by zebrać siły, był bardzo osłabiony, a
to, co miał powiedzieć, nie przychodziło mu łatwo przez gardło -- koryto było suche. Wszędzie
były porozrzucane szczątki ryb, a nad nimi krążyły wielkie kruki. Co chwila któryś opadał w dół,
by się pożywić rybami. Widok był straszny - znowu przerwał na moment, ale szybko wrócił do
sprawozdania poganiany przez księżniczki. - Król postanowił iść w głąb lądu, wzdłuż koryta
potoku, by się przekonać, co jest przyczyną tego, że woda nagle przestała płynąć. I szliśmy tak
przez jakiś czas. Im dalej szliśmy, tym naszym oczom pokazywał się coraz większy i straszniejszy
obraz spustoszenia lasu. Nie tylko potoki były martwe, ale i drzewa i krzaki. Te które nie uschły,
zostały przez kogoś wyrąbane i zabrane. Wszędzie było czuć zapach śmierci i palonego drewna.
-
No pięknie. Musimy jak najszybciej dostarczyć Pani Lasu ziarno - wtrącił się Paweł.
87
-
Nie, tylko nie to! - krzyknął gwardzista. - A was powinniśmy aresztować.
-
Co? Nic nie rozumiemy, wyjaśnij nam, proszę - odezwała się Amanda, po czym dodała: -
Ester, biegnij szybko po matkę. - Ester od razu wybiegła przez drzwi, w których pierwszy raz się
pokazała razem z rodzicami, biegła i płakała tak głośno, że dopiero, gdy była już za drzwiami,
umilkły jej szlochy.
-
A ty mów - rozkazała Miriam.
-
Bo chodzi o to, że nagle zza głazów zostaliśmy ostrzelani, a tak właściwie to tylko nasz
król. Dowódca wysłał mnie po wodę, a sam z resztą gwardii został przy rannym królu.
-
Ale co to ma wspólnego z nami? - zapytał zniecierpliwiony Tomasz.
-
Wszystko - gwardzista spojrzał prosto w oczy chłopca i wycedził słowa - bo nasz pan
został postrzelony strzałą zrobioną przez elfy. Tylko oni umieją robić takie strzały, a ja się ich, jak
reszta straży, naoglądałem wiele podczas wojny. Tylko elfy robią takie - dodał oskarżającym
tonem.
-
To nie może być prawda, to jakieś bezpodstawne oskarżenie - Emilka była bardzo
oburzona. - Jak możesz nas na podstawie jednej strzały oskarżać o spisek przeciwko królowi?
-
To rzeczywiście dziwne - mówiąc to, Amanda zrobiła krok do tyłu, oddalając się od
przyjaciół, a jej młodsza siostra poszła w jej ślady.
-
Czy to prawda? - głos królowej dobiegał z wejścia do sali. -- Czy to prawda? -
powtórzyła, stojąc już przy gwardziście.
-
Tak, królowo - mówiąc to, żołnierz pokłonił się swojej pani. - Jest mi bardzo przykro, ale
to prawda. Został ugo-
88
dzony strzałą wykonaną przez elfa. Nikt inny nie potrafiłby zrobić takiej - powtórzył oskarżenie.
-
Masz tu wodę i szybko dostarcz ją mojemu mężowi
-
rozkazała, a gwardzista w mgnieniu oka zniknął w oczku wodnym. - Nie martwcie się,
córeczki, woda go szybko postawi na nogi - zaczęła pocieszać księżniczki, ale jej mina nie
pokazywała, że jest o tym przekonana.
-
Czy to, co się stało, to też moja wina, matko? -- zapytała Ester, wchodząc za królową.
Oczy miała całe we łzach.
-
Ależ nie, drogie dziecko -- odparła jej matka - nic nie jest twoją winą. Wtedy i teraz to nie
twoja wina. Nawet tak nie myśl - przytuliła ją do siebie i pogłaskała po głowie jak małe dziecko.
-
Czy to oznacza, że znowu będzie wojna? - zapytała Amanda. - Czego znowu od nas chcą
te wstrętne elfy?
-
Nie chce mi się wierzyć, by to była ich sprawka - wtrącił się Tomek. - Widziałem, co się
dzieje w lesie, to by nie miało sensu.
-
Przyznam, że i ja tak uważam - Eron do tej pory milczał, dopiero teraz się odezwał,
popierając chłopca.
-
Poczekajmy, co powie król -- zadecydowała królowa.
-
Nie wiemy, co dokładnie tam się wydarzyło.
Wszyscy usiedli i milczeli przez kilka minut. Każdy był głęboko zamyślony, ciszę przerywały
tylko delikatne szlochy księżniczek. Emilce też powoli udzielił się nastrój i zaczęła płakać razem z
nimi. Atmosfera zrobiła się nie do zniesienia. Księżniczki płakały, królowa starała się ukryć strach
o męża, a czwórka przyjaciół truchlała ze strachu, by się nie wydało, że w torbie jest Boki. Nie
wiadomo, co by się wtedy mogło wydarzyć. Mały elf bez ruchu zamarł w torbie. Wcześniej nie
umiał
89
w jej środku usiedzieć i dlatego się wiercił, a teraz bał się nawet nabrać głębiej powietrze w płuca,
by tylko nie było widać, że torba się rusza. Na sali zaczęły się powoli gromadzić coraz liczniej
tłumy poddanych. Mieszkańcy głębin byli przeróżnego wyglądu, wielkości i koloru. Jeśli chodzi
o rozmaitość stworzeń, to przewyższali poddanych Pani Lasu. Tragiczna wieść o ich królu
przyciągała taką ich liczbę, że sala zaczęła powoli robić się zbyt mała, by pomieścić tłumy
zebranych.
-
Moi drodzy -- nagle głośnym i pewnym głosem odezwała się do zebranych królowa. Nic
nie wskazywało na to, jaki ogromny ból przeszywał w tym momencie jej serce. Martwiła się o
męża, ale jednak była królową i do jej obowiązków należało zapanowanie nad tłumem oraz
uspokojenie zatrwożonych poddanych. - Domyślam się powodu waszego tak licznego zebrania
się tu. Proszę was o spokój. Nie wiadomo, co się tak naprawdę wydarzyło nad strumieniem. Nie
należy więc rozsiewać paniki i niemających nic wspólnego z prawdą plotek - mówiąc to, spojrzała
na zebranych surowym wzrokiem. - Proszę spokojnie się rozejść do swoich zajęć. Jeśli się
wydarzy coś, o czym powinniście wiedzieć, heroldowie natychmiast was poinformują. Miejmy
nadzieję, że nasze obawy są niepotrzebne. Bądźmy dobrej myśli.
-
Słyszeliście, co powiedziała królowa? - Eron postanowił pomóc swojej pani. Domyślał się,
ile wysiłku kosztuje ją zachowanie pozorów spokoju przed zebranymi. - Proszę, rozejdźcie się,
wszystko będzie dobrze.
Królowa spojrzała na niego z podziękowaniem, a on się lekko jej odkłonił. Poddani zaczęli
powoli, ale systematycznie, opuszczać salę, wychodząc, czy w wielu przypadkach wypełzając, do
swych obowiązków.
90
-
Zapraszam was do moje] komnaty - odezwała się władczyni do gości, córek i Erona. -
Domyślacie się, że nie chcę teraz być na widoku tłumu - dodała, oczekując zrozumienia.
Przeszli powoli do innej, mniej okazałej sali, z niej do wąskiego i wilgotnego korytarza, a
następnie do komnat królowej.
Komnata, w której się wreszcie zatrzymali, aż biła ciepłem kolorów i światła. Na ścianach
pomiędzy wspaniałymi gobelinami przedstawiającymi życie w głębinach wisiały portrety córek w
ozdabianych złotem i diamentami ramach. Pośrodku stał okrągły, drewniany stół, który zamiast
nóg miał ogromną skorupę z żółwia.
Na stole stał wysadzany drogocennymi kamieniami wazon, w którym znajdowały się nieznane
przybyszom kolorowe kwiaty. Ich łodygi łagodnie się wyginały w rytm delikatnej i spokojnej
muzyki, która rozlegała się w komnacie. Tomek rozglądał się, szukając źródła słodkich i miłych
dla ucha dźwięków. Wodził oczyma to w prawo, to w lewo. Ester domyślała się, czego szuka, ale,
uśmiechając się tylko, czekała, aż znajdzie sam. No i znalazł. W ścianach były umieszczone różnej
wielkości muszle. To z ich wnętrz wypływała delikatna muzyka.
No, no. To jest dopiero sprzęt - pomyślał chłopak, podziwiając podwodny wynalazek - jeszcze
tylko TV tu brakuje...
-
Długo nie wraca - odezwała się władczyni - woda już dawno powinna go postawić na
nogi.
-
No chyba, że to nie taka zwykła rana - głośno pomyślał Eron.
91
-
Co masz na myśli? - zapytała przerażona Ester.
-
Pamiętasz, ile czasu i wody potrzebował Kares, by dojść do siebie po wypiciu zatrutego
wina? - odparł Eron, a twarz Ester jeszcze bardziej posmutniała.
-
Czy ty myślisz, że za tym może stać Gizela? - pytanie królowej było jak najbardziej
uzasadnione. - Znowu by się miało zacząć to piekło? - zamyślonymi oczami spojrzała na swych
gości.
-
Mamusiu, poczekajmy na tatę. Zobaczymy, co on powie. Nie martw się, wszystko będzie
dobrze - córki na przemian starały się pocieszyć zatroskaną matkę.
-
A ja myślę, że to książę ciemności stara się na nowo skłócić wasz świat ze światem elfów -
mówiąc to, Tomek zbliżył się do Erona, szukając w nim wsparcia.
-
Przyznam, że i mi przyszła ta myśl do głowy. - Chłopak się nie mylił, Eron poparł go i po
chwili jeszcze dodał: - Nowy konflikt między naszymi narodami jest tylko jemu na rękę i może
bardzo go wzmocnić.
-
Pani Lasu nie posyłałaby nas tu po ziarno życia, gdyby miała złe intencje - dodała Emilka -
ona ma tam wiele własnych problemów. Oj, gdybyście widzieli, jak szybko umiera las.
-
Mamusiu, czy możemy wypłynąć ojcu naprzeciw? - zapytała Rachel, tuląc się do matki i
spoglądając na nią swoimi ślicznymi, proszącymi oczętami.
-
Nie wiem, kochanie, czy to jest dobry pomysł - matka martwiła się o męża, a tu jeszcze
miałaby się martwić o bezpieczeństwo i powrót swych ukochanych córek. - Może Eron zgodziłby
się sprawdzić, co z waszym ojcem - dodała.
92
■vi
-
Oczywiście, moja królowo -- Eron nie dawał się prosić, pokłonił się nisko - będzie to dla
mnie zaszczyt. Tylko proszę zwolnić mnie z rozkazu króla, który zobowiązał mnie do
dotrzymywania naszym gościom towarzystwa w czasie jego nieobecności.
-
Zwalniam cię, zwalniam - uradowała się królowa. - Weź ze sobą kilku żołnierzy i szybko
wyruszajcie.
-
Pani, czy mogę im towarzyszyć? - zapytał Tomasz. -Może się do czegoś przydam.
-
Wolałabym, byś został z nami, Tomeczku - Emilka okazała troskę o swego przyjaciela, co
sprawiło mu wielką radość.
-
Nic mi nie będzie, a naprawdę czuję, że mogę się przydać. - Słowa Emilki nie sprawiły
jednak, że zmienił zdanie.
-
Chyba do ludzi nikt nie będzie strzelać - dodał z uśmiechem, starając się zbagatelizować
troskę przyjaciółki. A Paweł z Krzysiem w duszy zaczęli podziwiać jego odwagę.
-Jeśli Eron się zgodzi, to ja zezwalam - królowa zostawiła podjęcie decyzji swemu wiernemu
słudze.
-
Dobrze, zgadzam się, chętnie przyjmuję tę propozycję
-
i uśmiechając się, dopowiedział: - Nieczęsto do nas zaglądają ludzie, a już nie co dzień
mogę się wybrać z człowiekiem na wypad.
Tomek był bardzo zadowolony. Miał okazję znowu przeżyć jakąś dodatkową przygodę i
zaimponować przy okazji Emilii. Zerknął ukradkiem na pierścień, który mu podarowała Pani
Lasu, i pomyślał, że gdy zrobi się naprawdę niebezpiecznie, to zawsze może go użyć.
Królowa kazała wezwać dwunastu żołnierzy, by poszli razem z Eronem i Tomkiem. Gdy już
mieli odejść, wydała
93
im dyspozycję, w której zaznaczyła, że w przypadku, gdyby król nie był w stanie wydawać im
rozkazów, będzie dowodził nimi Eron. Młodzieniec nie potrafił ukryć swej dumy i zadowolenia.
Pokłonił się nisko jeszcze raz swej pani i dał towarzyszom znak do odejścia. Gdy ostatni żołnierz
wskoczył do oczka wodnego, Eron kazał Tomkowi objąć się i mocno trzymać. Tomek zrobił
głęboki wdech, by wytrwać jakiś czas pod wodą i tak razem wskoczyli do oczka. Pozostała tylko
po nich w komnacie mokra plama rozlanej na posadzce wody.
MONSTRUM
-
Żyjesz? - zapytał żartobliwie chłopaka Eron, widząc, jak Tomek po wypłynięciu na
powierzchnię wody łapczywie nabiera świeżego powietrza. Chłopiec ocierał krople spływające
mu z włosów do oczu, był blady, ale wyraźnie zadowolony.
-
Ale jazda! - krzyknął z radości. - Atrakcje z parku wodnego to przy tym pestka.
-
Jakiego parku? - zapytał Eron.
-
No tak, zapomniałem, że ty nie znasz naszego świata. Uwierz mi, od czasów kiedy ostatni
raz widziałeś człowieka, wiele się zmieniło. Ale przyznaję, że chyba nie wszystko na lepsze -
ostatnie zdanie chłopak wypowiedział, już leżąc na plecach towarzysza. Cała czternastka płynęła
na powierzchni jeziora w kierunku koryta głównego potoku. Żołnierze płynący po ich obu
stronach wyskakiwali z wody, by po chwili na moment w niej zniknąć i znowu się pojawić. Ich
płetwy ogonowe połyskiwały w świetle zachodzącego powoli słońca. Jedynie Eron, ze względu
na Tomka, musiał ciągle płynąć na powierzchni. Młodzieńcowi trochę przeszkadzała
95
tarcza, którą Eron miał przy sobie razem z mieczem umocowanym przy pasie. Ale wolał się nie
odzywać, bo i tak czuł się w tym momencie jak niepotrzebny balast.
-
Daleko jest ta rzeczka? - zapytał.
-
Powinniśmy dotrzeć jeszcze zanim zajdzie słońce - odparł jego nowy przyjaciel.
Płynęli tak przez jakiś czas w milczeniu. Ciszę przerwał przyboczny Erona. Podpłynął i wskazał
swemu dowódcy słaby, ledwo widoczny punkt świetlny znajdujący się na horyzoncie dokładnie
na wprost płynącej grupy.
-
Wydaje mi się, że przy ujściu potoku nasi zrobili przymusowy postój - oznajmił żołnierz.
-
Tak, masz rację, to nie jest dobry znak - odparł jego dowódca. A po chwili dodał tak
głośno, by i Tomek słyszał dobrze: - Chyba woda życia nie przyniosła ulgi królowi.
Najprawdopodobniej obozuje razem ze swoją wartą przy ujściu potoku.
-
Pośpiesz się, przyjacielu! - zawołał chłopak, spoglądając w kierunku światła.
Po pewnym czasie byli już na tyle blisko, by móc wyraźnie dostrzec, iż światło pochodziło z
ogniska, przy którym krzątali się żołnierze króla.
Eron jeszcze bardziej przyspieszył. Woda ciągle bryzgała Tomkowi w twarz. Było mu coraz
bardziej zimno, ale postanowił nic nie mówić. Nie chciał wyjść na mięczaka, a zresztą, jak
dopłyną, to ogrzeje się w cieple płomieni ogniska.
-
Tomku, jeśli król jest naprawdę ciężko ranny, to jestem przekonany, że część jego
żołnierzy będzie chciała się zemścić na elfach - Eron starał się tak mówić, by słyszał to tylko
adresat tych słów. - Nie możemy dopuścić do tego, by zapanowała anarchia.
96
-
Dobrze cię rozumiem - odparł chłopiec, pochylając się prosto do ucha Erona - im
większy chaos, tym zło bardziej się panoszy
Tak jak Eron powiedział, dotarli do brzegu, zanim słońce całkowicie zaszło za koronami drzew.
Żołnierze wyskakiwali jeden po drugim na brzeg, zmieniając w locie płetwy w nogi. Jedynie
Eron musiał poczekać, aż chłopak zsunie się z jego pleców i wygramoli z wody.
Tomek natychmiast zbliżył się do ogniska, zdjął koszulę i powiesił ją na kiju tak, by w pobliżu
płomieni szybko wyschła. Dopiero gdy ogień rozgrzał jego przemoczone i zziębnięte ciało,
zaczął rozglądać się wkoło. Naprędce zrobiony obóz wyglądał całkiem przyzwoicie. W pobliżu
drugiego ogniska mieścił się szałas, w którym, jak domyślał się chłopak, znajdował się ranny
król. Kilku wartowników stało na obrzeżach obozu z oczami skierowanymi w kierunku lasu i
skał. Pozostali spożywali coś sporządzonego w pośpiechu przez jednego z żołnierzy. Przy szałasie
leżały nosze przygotowane do transportu króla. Najprawdopodobniej nie byli pewni, czy mają
zostać i czekać, aż król wydobrzeje, czy starać się, mimo pewnego cierpienia władcy,
przetransportować go do podwodnego królestwa. Eron właśnie rozmawiał o czymś z dowódcą
straży króla. Po minach i gestach można się było domyślić, że nie potrafili dojść do konsensusu.
W końcu zdenerwowany Eron machnął ręką i odszedł. Po chwili namysłu podszedł do Tomka i
wyjaśnił powód sprzeczki.
-
Nie chcą mnie dopuścić do króla. Czy oni wszędzie muszą węszyć zdradę? - spojrzał na
chłopaka, jakby oczekiwał rady.
97
-
Nie wiem, co ci mam powiedzieć. Czy oni znają rozkazy królowej? - zapytał Tomek.
-
Tak, ale Ordon, dowódca straży, twierdzi, że król jest w stanie rządzić i że nadal słucha
jego rozkazów - odparł Eron.
-
Pewnie to, że ci towarzyszę, w tym przypadku nie działa na twoją korzyść - mówiąc to,
Tomek opuścił głowę, by nie patrzeć Eronowi w oczy, zapewniał przecież królową, że może się
przydać jej słudze, a okazuje się być wręcz odwrotnie. - Jeśli chcesz, to porozmawiam z dowódcą,
może da się przekonać. Przynajmniej pozwoliliby ci zobaczyć króla.
-
Nie, myślę, że to w tym momencie zły pomysł, ale dziękuję. - Eron polubił Tomka i nie
miał do niego najmniejszego żalu, a w głębi serca też czuł, że jeszcze się coś wydarzy, że Tomek,
przybysz z zewnątrz i zarazem człowiek, pomoże uratować ich królestwo.
-
To co będziemy teraz robić? Powiedzieli ci, co zamierza król? - chłopak zaczął zadawać
pytania, bo wiedział, że muszą podjąć decyzję. - Musi być z nim bardzo źle, skoro nie chcą cię do
niego dopuścić.
-
Nie tylko to. Oni nawet nie chcą powiedzieć, w jakim jest stanie. - Eron był wyraźnie
poirytowany. Mimo wyraźnego rozkazu królowej, nie mógł nic tu zdziałać. Gdyby chciał siłą
przejąć dowództwo, mogłaby się polać braterska krew. Na dodatek nie wiedział, czy żołnierze,
którzy z nim przybyli, staną po jego stronie.
-
Wiesz już dokładnie, co się tak naprawdę tu wydarzyło? - Tomek nadal zadawał mu
pytania, ale biedny Eron nie znał na nie odpowiedzi.
98
I $
-
Nie, dowódca nakazał wszystkim milczeć i zakazał ze mną rozmawiać -- odparł. -
Zbierzemy naszych, wyruszymy w górę rzeki. Sami sprawdzimy, co tam się dzieje - dodał po
chwili namysłu.
-
Masz rację, nie będziemy stać bezczynnie - chłopak zareagował entuzjastycznie, słysząc,
jaką podjął decyzję Eron. Też o tym myślał, ale nie chciał wywierać na niego nacisku.
Słońce, zachodząc za drzewami rosnącymi na wzniesieniu, zabrało ze sobą resztki promieni,
którymi tak obficie obdarowywało wcześniej połyskujące jakby w podzięce jezioro. Chłodne i
wilgotne powietrze zaczęło doskwierać Tomkowi. Założył na siebie jeszcze nie do końca
wyschnięte ubranie i sam zbliżył się do ogniska. Eron w tym czasie zarządził swoim
podwładnym, by się szybko przygotowali do drogi. Tomek widział, jak dowódca straży
królewskiej obserwował poczynania Erona, rozmawiał ze swoim podwładnym i po chwili znikł w
szałasie, w którym znajdował się król. Chłopak poczuł głód. Zapytał najbliższego zbrojnego, czy
może się poczęstować ich strawą. On nic nie odpowiedział, jedynie skinieniem ręki wskazał na
wielką płaską muszlę, która zastępowała im talerze. Młodzieniec podziękował i nabrał jedzenia do
naczynia. Wolał nie zastanawiać się, co je, nie przyglądał się zbytnio zawartości „talerza".
Wiedział, że musi teraz się najeść, bo nie wiadomo, kiedy będzie następny posiłek. Gdy już
opróżnił muszlę, to stwierdził z zadowoleniem, że bardzo mu smakowało.
Eron podszedł do niego i zapytał:
-
Jesteś już gotowy? Możemy iść?
-
Tak, przyjacielu - odparł chłopak, wstając od ogniska.
99
Szli jakiś czas korytem rzeki, co chwilę wdeptując w pozostałe po niej kałuże. Nie było łatwo.
Ciągle pod górkę i po wyboistych kamieniach. Z wiadomych przyczyn zbrojni nie byli
wprawnymi piechurami, nie potykali się wprawdzie o kamienie swymi śmiesznymi sandałami, ale
wyraźnie, z minuty na minutę, tracili siły. Z upływem czasu robiło się coraz ciemniej. O tej porze
Tomek z przyjaciółmi już dawno powinni być w lesie i wracać do swoich rodziców. Ale on
wiedział, że nie ma co zbytnio się martwić. Na pewno Pani Lasu już coś wymyśli, by rodzice się
nie niepokoili. Teraz chłopak zresztą miał inne problemy i bardziej pilne. Widok śniętych ryb i
innych wodnych stworzeń sprawiał, że jego myśli szły w kierunku otaczającego go usychającego
lasu i tego, co być może się w nim czai. Nie było słychać żadnych odgłosów zwierząt czy ptaków.
Złowieszcza cisza otaczała wędrowców. Żołnierze również nerwowo się rozglądali, wypatrując za
uschniętymi konarami drzew zagrożenia. Nikt nic nie mówił. Można było tylko usłyszeć
przesuwające się kamienie pod stopami i dźwięk wydawany przez uschnięte gałęzie drzew
pocierających o siebie pod wpływem narastającego wiatru. Mimo iż już zrobiło się całkiem
ciemno, nie zapalali pochodni, by nie być zbytnio widocznym celem w razie ewentualnego ataku.
Nagle za drzewami rozległ się przeraźliwy skowyt. Cała czternastka natychmiast upadła na
kamienie. Tomek już kiedyś słyszał ten dźwięk, i to całkiem niedawno. Przypomniało mu się, jak
uciekał do lasu przed wilkołakami z lawy. Na samą myśl, że może znowu spotkać takie
stworzenia, jego serce zaczęło bić o wiele szybciej, a oczy w nienaturalny sposób się powiększyły,
jakby chciały opuścić głowę ich właściciela i wyskoczyć, by się schować wśród kamieni.
100
Szli jakiś czas korytem rzeki, co chwilę wdeptując w pozostałe po niej kałuże. Nie było łatwo.
Ciągle pod górkę i po wyboistych kamieniach. Z wiadomych przyczyn zbrojni nie byli
wprawnymi piechurami, nie potykali się wprawdzie o kamienie swymi śmiesznymi sandałami, ale
wyraźnie, z minuty na minutę, tracili siły. Z upływem czasu robiło się coraz ciemniej. O tej porze
Tomek z przyjaciółmi już dawno powinni być w lesie i wracać do swoich rodziców. Ale on
wiedział, że nie ma co zbytnio się martwić. Na pewno Pani Lasu już coś wymyśli, by rodzice się
nie niepokoili. Teraz chłopak zresztą miał inne problemy i bardziej pilne. Widok śniętych ryb i
innych wodnych stworzeń sprawiał, że jego myśli szły w kierunku otaczającego go usychającego
lasu i tego, co być może się w nim czai. Nie było słychać żadnych odgłosów zwierząt czy ptaków.
Złowieszcza cisza otaczała wędrowców. Żołnierze również nerwowo się rozglądali, wypatrując za
uschniętymi konarami drzew zagrożenia. Nikt nic nie mówił. Można było tylko usłyszeć
przesuwające się kamienie pod stopami i dźwięk wydawany przez uschnięte gałęzie drzew
pocierających o siebie pod wpływem narastającego wiatru. Mimo iż już zrobiło się całkiem
ciemno, nie zapalali pochodni, by nie być zbytnio widocznym celem w razie ewentualnego ataku.
Nagle za drzewami rozległ się przeraźliwy skowyt. Cała czternastka natychmiast upadła na
kamienie. Tomek już kiedyś słyszał ten dźwięk, i to całkiem niedawno. Przypomniało mu się, jak
uciekał do lasu przed wilkołakami z lawy. Na samą myśl, że może znowu spotkać takie
stworzenia, jego serce zaczęło bić o wiele szybciej, a oczy w nienaturalny sposób się powiększyły,
jakby chciały opuścić głowę ich właściciela i wyskoczyć, by się schować wśród kamieni.
Szli jakiś czas korytem rzeki, co chwilę wdeptując w pozostałe po niej kałuże. Nie było łatwo.
Ciągle pod górkę i po wyboistych kamieniach. Z wiadomych przyczyn zbrojni nie byli
wprawnymi piechurami, nie potykali się wprawdzie o kamienie swymi śmiesznymi sandałami, ale
wyraźnie, z minuty na minutę, tracili siły. Z upływem czasu robiło się coraz ciemniej. O tej porze
Tomek z przyjaciółmi już dawno powinni być w lesie i wracać do swoich rodziców. Ale on
wiedział, że nie ma co zbytnio się martwić. Na pewno Pani Lasu już coś wymyśli, by rodzice się
nie niepokoili. Teraz chłopak zresztą miał inne problemy i bardziej pilne. Widok śniętych ryb i
innych wodnych stworzeń sprawiał, że jego myśli szły w kierunku otaczającego go usychającego
lasu i tego, co być może się w nim czai. Nie było słychać żadnych odgłosów zwierząt czy ptaków.
Złowieszcza cisza otaczała wędrowców. Żołnierze również nerwowo się rozglądali, wypatrując za
uschniętymi konarami drzew zagrożenia. Nikt nic nie mówił. Można było tylko usłyszeć
przesuwające się kamienie pod stopami i dźwięk wydawany przez uschnięte gałęzie drzew
pocierających o siebie pod wpływem narastającego wiatru. Mimo iż już zrobiło się całkiem
ciemno, nie zapalali pochodni, by nie być zbytnio widocznym celem w razie ewentualnego ataku.
Nagle za drzewami rozległ się przeraźliwy skowyt. Cała czternastka natychmiast upadła na
kamienie. Tomek już kiedyś słyszał ten dźwięk, i to całkiem niedawno. Przypomniało mu się, jak
uciekał do lasu przed wilkołakami z lawy. Na samą myśl, że może znowu spotkać takie
stworzenia, jego serce zaczęło bić o wiele szybciej, a oczy w nienaturalny sposób się powiększyły,
jakby chciały opuścić głowę ich właściciela i wyskoczyć, by się schować wśród kamieni.
-
Musimy uważać - szeptem poinformował Erona. -- Wiem, skąd pochodzą te skowyty.
Wiedziałem, że napaść na króla to nie sprawka elfów, tylko władcy ciemności.
Leżeli tak przez dłuższą chwilę. Ale nic nie zapowiadało, by miał nastąpić na nich jakikolwiek
atak z lasu. Skowyty wprawdzie nie ustawały, ale też się nie nasilały i nie stawały głośniejsze, więc
nic nie wskazywało na to, iż stwory, które je wydawały, zbliżały się do nich.
Chłopak w skrócie i cichaczem opowiedział Eronowi przygodę pod starym lasem elfów. I wtedy
przypomniało mu się, że został przecież przez jednego wilkołaka przypalony. Nerwowo zaczął się
obmacywać, by sprawdzić, w jakim stanie jest blizna, ale o dziwo nie potrafił jej zlokalizować na
swoim ramieniu.
-
Dziwne - powiedział chłopak sam do siebie, leżąc w uschniętym korycie potoku - czyżby
mi się to tylko wydawało?
-
Tomku, może już czas się podnieść i sprawdzić, co tam się dzieje? - Głos Erona odtrącił
myśli chłopaka od „blizny widma" i skierował ponownie na las i dobiegające z niego złowieszcze
dźwięki. -- Idziesz ze mną?
-
Tak, musimy to sprawdzić. - Tomasz powoli zaczął się podnosić z ziemi.
Eron nakazał jednemu zę swoich zbrojnych przejąć dowództwo na czas jego nieobecności i po
chwili oboje zaczęli się skradać w kierunku pobliskich uschniętych konarów. W ciemnościach
mieli wielkie szanse na to, by zostać niezauważeni, ale równie dobrze mogli się potknąć i zranić.
Im byli bliżej lasu, tym w poruszaniu się przeszkadzało im więcej leżących gałęzi odłamanych z
uschniętych konarów. Wreszcie dotarli
101
do pierwszego drzewa. Zatrzymali się na moment, by nasłuchiwać, czy coś się nie dzieje. Gdy
stwierdzili, że nic na nich w pobliżu raczej nie czyha, ruszyli dalej w kierunku, z którego
dobiegały skowyty. Przedzierali się tak jeszcze przez jakiś czas, co chwilę przystając, by
sprawdzić, czy ktoś ich nie zauważył. Wreszcie dotarli do krańca lasu. To, co zobaczyli, przerosło
ich najśmielsze oczekiwania. Obaj odruchowo przykucnęli przy pniach drzew, by być jeszcze
mniej widocznymi.
Przed nimi rozlegała się ciemna przestrzeń wyścielona ściętymi pniami drzew. Część z nich
znajdowała się już na drewnianych wozach, a reszta leżała jeszcze na ziemi. Przy wozach
pracowały dziwne stwory przypominające karły. Były brudne i półnagie. Na plecach miały
niesamowite owłosienie, a spod przepaski zwisającej na biodrach wystawały niewielkie ogony.
Ich twarze bardziej przypominały pyski goryli, a obfite wargi okalały dwa wielkie kły sięgające
owłosionej brody. Przy każdej większej gromadzie stworów znajdował się jeden wilkołak, taki
sam, jaki zaatakował Tomka, i skowytami zamieniającymi się co chwila w groźne warczenie
poganiał i tak już wyraźnie śpieszących się robotników. Takich wozów i dziwnych drwali było
razem może ze sto. Nie można było dokładnie wszystkich objąć wzrokiem, ponieważ teren ciągle
podnosił się i wyższe partie wzniesienia były zasłonięte skałami. Wszystkie wypełnione wozy były
ciągnięte przez jakieś olbrzymie jednookie stwory.
-
To cyklopy - poinformował chłopaka szeptem Eron. - A te małe, to gnomy, natomiast ten
tam, to ogr. Nigdy nie widziałem ich tylu naraz. Po co im to drewno?
-
Musimy to sprawdzić - odparł chłopak - ale domyślam się, że coś budują. - Tomek już
był prawie pewien, że wie,
102
co znajduje się za wzniesieniem, ale nie powiedział Eronowi. Chciał się na własne oczy
przekonać.
-
Ale jak sprawdzimy? Tam już las został wycięty. Jest wprawdzie dosyć ciemno, ale jednak
nie będzie nam łatwo się prześlizgnąć niepostrzeżenie. - Eron zrobił taką minę, jakby w myślach
zaczął szukać rozwiązania patowej sytuacji.
-
Może pójdziemy cały czas krańcem lasu w tę stronę i z daleka coś zobaczymy. Zresztą
wydaje mi się, że tam, gdzie już las został wcześniej wycięty, jest mniej gnomów, bo już nie mają
tam co robić. - Spostrzeżenie Tomka było bardzo trafne. Eron spojrzał na niego z zadowoleniem.
-
Masz rację, no i na dodatek tam już zaczęły w miejsce drzew rosnąć małe krzaki, co da
nam odrobinę schronienia
Tomek domyślał się, że w takich niesprzyjających warunkach wyrosnąć mogły
najprawdopodobniej jedynie cierniste jeżyny, ale postanowił nie wytrącać przyjaciela z
entuzjastycznego podejścia do tego pomysłu.
Powoli ruszyli skrajem lasu w wyznaczonym sobie kierunku. Nie wiedzieli jeszcze, że za około
siedemset metrów koryto rzeki zakręca i za jakiś czas przetnie im drogę wiodącą pod górę.
Im dłużej szli, tym po ich prawej stronie było mniej wozów i mrocznych stworów. Tomek
żałował, że nie zabrał ze sobą latarki. Leżała sobie teraz spokojnie w jego torbie. Myślał również
o Bokim, zazdroszcząc mu tego, że pew-nie spokojnie sobie teraz siedzi w drugiej torbie i
pałaszuje słodycze, które zabrał ze sobą Paweł. Skowyty, jakie ciągle wydawały wilkołaki,
poganiając swych robotników, nie ustawały. Obaj co chwila potykali się o jakiś wystający korzeń
103
lub kamień, który w tych ciemnościach zlewał się z mchem. Nerwowo zerkali wkoło siebie, czy
czasem podczas upadku nie narobili zbyt wiele hałasu, co mogłoby zwrócić na nich uwagę
wilkołaków. Słaba widoczność w ciemnościach i pośpiech nie sprzyjały wędrówce. Wreszcie
doszli do momentu, w którym kończył się las i zaczynało wyschnięte koryto. Zatrzymali się i
sapiąc, zaczęli bacznie rozglądać. Nadal nic nie można było zobaczyć. Koryto ostro zakręcało w
prawo.
-
Musimy podejść bliżej - wysapał Tomek. - Jestem przekonany, że na wyższej partii
wzniesienia zbudowali tamę. Ale nie wiemy, po co im ta tama? Czy tylko po to, by zatrzymać
wodę, a może mają jeszcze jeden, ważniejszy cel.
Eron nic nie odparł, podziwiał w duszy odwagę i bystrość umysłu swego towarzysza. Tomek
przecież był jeszcze młodym chłopcem nawet jak na człowieka, a już potrafił tak dobrze sobie
radzić. Teraz powoli zaczęło docierać do syreny, dlaczego, mimo iż ludzie żyją o wiele krócej od
syren czy elfów, potrafią tak wiele w swym życiu dokonać. Pokiwał tylko głową na znak
aprobaty i powoli zaczęli się czołgać w kierunku pierwszego krzewu.
-
Au... co to jest? - cicho, z bólem w głosie, zapytał Eron, gdy pierwsze kolce jeżyny
zaczęły ranić jego ciało.
Tomek tylko lekko się uśmiechnął i wyszeptał:
-
Spokojnie, do wesela się zagoi - ale szybko przestał się śmiać, gdy i jego zabolała
poraniona noga.
Skradali się tak aż do miejsca, w którym kończył się pas krzewów. Dalej nie mogli iść, bo od razu
zostaliby zauważeni przez dwa wilkołaki, które stały jakieś sto metrów od nich. Tomek rozglądał
się nerwowo, nie widząc rozwiązania prob-
104
lemu. Eron w tym czasie wykorzystywał moment postoju, by poocierać poranione łokcie i nogi.
-
Widzisz, las po przeciwnej stronie koryta nie jest tak wycięty, jak tutaj, i porasta
wzniesienie dość wysoko - mówiąc to, chłopak wskazał ręką na ciemny pas lasu, który
rzeczywiście po przeciwnej stronie był jeszcze w nienaruszonym stanie i sięgał o wiele wyżej. -
Może gdybyśmy jakoś niepostrzeżenie przeszli na drugą stronę, to posuwając się jego skrajem,
doszlibyśmy dalej.
-
Możemy spróbować, czemu nie. Zejdźmy trochę niżej, tam nikt nie powinien nas
zobaczyć. - Eron wypowiedział te słowa szybko i nie czekając na kolegę, zaczął wycofywać się z
krzaków.
Gdy dotarli do położonego nieco niżej skraju koryta rzeki, sługa króla Gopło wskazał Tomkowi
niewielki skalny uskok, który najprawdopodobniej w czasie, gdy dnem koryta płynęła woda,
tworzył niewielkich rozmiarów wodospad.
-
Idź pierwszy i staraj się trzymać tego uskoku - powiedział, po czym dodał: - Tam
będziesz mniej widoczny.
-
Dobrze, będę czekał na ciebie po drugiej stronie z czekoladą i pączkami - zażartował
chłopak, nie wiedząc, że Eron nie do końca wie, co to czekolada i pączki.
Najciszej jak się tylko dało, szybkimi krokami, omijając kałuże pozostałe po wodzie, korzystając
z osłony nocy i uskoku wodospadu, chłopiec przemknął niepostrzeżenie na drugą stronę.
Gdy Eron był już pewien, że Tomek dotarł do celu, sam ruszył w jego kierunku. Poruszał się
dokładnie tą samą drogą, co jego młody poprzednik. Gdy już był pośrodku uskoku, nagle
usłyszał skowyt wilkołaka nad swoją głową. Nerwo-
105
wo spojrzał w kierunku, z którego dobiegał dźwięk, i w tym samym momencie potknął się i z
wielkim pluskiem wpadł do kałuży. Tomek, widząc to z ukrycia, aż zamarł ze strachu. Chlupot
rozbryzgiwanej wody dobiegł do czujnych uszu stwora, który podszedł bliżej skarpy i zaczął się
rozglądać. Podniósł do góry szczękę, wystawiając nos do wiatru, i przez moment obwąchiwał
otoczenie, wydając złowieszcze pomruki. Chłopaka ogarnęły w tym momencie najczarniejsze
myśli. Nie wiedział, co ma zrobić. A nawet gdyby wiedział, to raczej by tego nie zrobił, ze
względu na to, iż całe ciało ze strachu odmówiło mu posłuszeństwa. Zamarł z walącym sercem
niczym jedna z otaczających go skał. Bał się, że stwór znajdzie Erona i go rozszarpie swymi
wielkimi pazurami i kłami. Zerkał tylko, szukając otuchy, na pierścień podarowany mu przez
Panią Lasu. Dopiero po chwili dotarło do Tomka, że widzi wilkołaka, ale Erona nie. Gdzie on się
schował? Co się z nim stało? Zadawał sobie w myśli te pytania, wiedząc, że musi sam sobie na nie
odpowiedzieć. W tej chwili stwór zeskoczył ze skalnej półki, jeszcze przez moment bacznie
rozglądał się wkoło, po czym spokojnie zaczął pić z kałuży, do której wpadł Eron.
Tomek nie do końca rozumiał, co się w tym momencie dzieje. Myślał, że Eron gdzieś przycupnął
przy skalnej ścianie. W takim razie już dawno wilkołak by go zauważył. Uskok był niewielkich
rozmiarów, a brak spływającej w tym momencie po nim wody jeszcze bardziej sprawiał, że nie
było za bardzo się gdzie schować.
Czekał ukryty za drzewem na rozwój wydarzeń. Gdy stwór już najwyraźniej zaspokoił swoje
pragnienie, zanurzył całą głowę w kałuży, by po chwili potrzepotać nią we wszyst-
106
kie strony tak, jak to mają w zwyczaju psy. Krople wody opadały wkoło stwora na kamienie, a on
sam zawył, wskoczył na wzniesienie i pobiegł do swoich zajęć przy gnomach. To jednak nie do
końca uspokoiło Tomka, nadal nie wiedział, co się dzieje z jego towarzyszem. Musiała minąć
całkiem spora chwila, zanim zrozumiał oczywistą rzecz. Eron wyskoczył z kałuży i w locie - jak
zawsze - zmienił ogon w nogi. Podbiegł zadowolony do Tomka i wyjaśnił:
-
Miałem szczęście. To nie była zwykła kałuża. To była całkiem spora wodna jama pod tą
skałą. Szkoda, że jest tak ciemno, bo chętnie bym ją sobie pozwiedzał - dodał z przekąsem, nie
przyznając się, że sam był wcześniej przerażony, zwłaszcza w momencie, gdy stwór zanurzył w
wodzie głowę.
Tomek wiedział, że nie ma czasu na dyskusje, skwitował tylko słowa druha lekkim uśmieszkiem i
wykonał ręką gest skłaniający go do dalszego marszu. Idąc w lesie po lewej stronie koryta, czuli
się trochę bardziej bezpiecznie. Szli więc szybciej, gdyż nie musieli zwracać większej uwagi na to,
by się ukrywać. Starali się tylko zachować jak największą ciszę, wiedząc, że wilkołaki są bardzo
czujne i mogą wychwycić hałas łamanych gałęzi nawet z takiej odległości. Wreszcie doszli do
miejsca, w którym i ta strona lasu znacznie została przetrzebiona przez oprawców, którzy swymi
owłosionymi rękami nieubłaganie wycinali drzewo po drzewie. Zbliżyli się teraz jak najbliżej do
koryta potoku i ich oczom ukazała się monumentalna drewniana budowla. Na tle szarego w
ciemnościach wzniesienia i opadającej mgły wyglądała naprawdę posępnie i złowieszczo.
-
Co to jest? -- zapytał zdezorientowany Eron.
107
-
Nie wiesz? To tama - chłopaka najwyraźniej zdziwiło to pytanie. -- Tamy buduje się
właśnie po to, by, jak nazwa wskazuje, tamowały wodę. Już teraz wiesz, czemu brakuje wody w
potokach... - młodzieniec chciał jeszcze powiedzieć kilka słów Eronowi, już miał prawie
otworzyć usta, by z profesorską miną zrobić krótki wykład o tamach, ale nie zdążył. Na jego
ustach zacisnęły się dłonie towarzysza, który nakazując mu tym gestem milczenie, wskazał
oczami w jego prawą, a Tomka lewą stronę. Chłopak powoli odwrócił głowę i aż zamarł ze
strachu. Jakieś piętnaście metrów od nich dnem wyschniętego koryta szła gromada gnomów.
Właściwie, to nie gromada, a oddział. Te gnomy nie były poganiane jak ich pobratymcy przez
wilkołaki. Wszystkie były uzbrojone. Miały krótkie miecze, tarcze, a na plecach nosiły, ku
zaskoczeniu zwłaszcza Erona, łuki i kołczany wypełnione strzałami zrobionymi identyczną
techniką, jaką się posługiwały elfy przy wyrabianiu strzał. Za nimi na kruczoczarnym koniu
jechała kobieta.
-
To Gizela - szepnął do Tomka, gdy zbrojni już byli wystarczająco daleko - to
najprawdopodobniej ona strzelała do króla albo zrobił to któryś z jej pachołków. Widzę, że nie
marnowała czasu i postanowiła się mścić nadal. Zapewne zaprzedała się księciu zła.
Gizela jechała na swym koniu, nie rozglądając się na boki. Jej wyprostowana, ciemnowłosa postać
na pierwszy rzut oka sprawiała pozytywne wrażenie. Ale jej czarne ubranie, na które opadały
luźno jej krucze włosy, i sposób, w jaki co chwilę nerwowo uderzała biczykiem konia, już
takiego wrażenia nie pogłębiały. Gdy nagle się odwróciła do jednego z biegnących koło niej
gnomów, by mu dać rozkaz, mogli zobaczyć jej
108
urodziwą twarz, na której już chyba od dawna nie widniał szczery uśmiech.
-
Widziałeś jej oczy? -- zapytał cicho Eron, spoglądając na nienaturalnie czerwone oczy
Gizeli, które sprawiały wręcz wrażenie, że w ciemności świecą niczym żarzące się węgielki.
-
A widzisz jej konia? Nawet on wygląda jak z piekła rodem - gdy chłopak to mówił, to po
jego plecach przemknęły, niczym stado rozszalałych mrówek, ciarki. Wzdrygnął się tylko i dodał:
-
Ciekawe, co teraz porabia mój konik...?
Rzeczywiście, zwierzę, na którym jechała Gizela, miało
w sobie coś upiornego. Nie tylko jego kruczoczarny kolor sprawiał takie wrażenie, ale i kolczasta
uprząż zdobiąca łeb oraz szyję. A sposób poruszania się i nerwowe rżenie na pewno nikogo o
zdrowych zmysłach nie zachęciłyby do tego, by poklepać konia czy poczęstować go kostką
cukru.
Przez jakiś czas towarzysze w milczeniu obserwowali wszystko, co działo się przy tamie. Nie
rozumieli, po co została zbudowana. Tomek dobrze widział, że nawet największa tama kiedyś
nabierze tyle wody, że będzie musiała nadmiar przelać przez brzegi i na nowo wypełni koryto
potoku. Teren ten znajdował się na obszarze rezerwatu przyrody i nawet strażnicy leśni rzadko
zaglądali w te strony. Ale mimo wszystko kiedyś dostrzegą niepożądaną budowlę i pewnie
zastanawiając się, kto ją zbudował, zniszczą, przywracając wszystko do poprzedniego stanu.
-
Po co oni to robią? - przerwał milczenie, odwracając się do Erona. - Taki stan nie potrwa
wiecznie. Woda w końcu się przeleje przez te wszystkie tamy -- mówiąc „wszystkie tamy",
109
miał na myśli pozostałe mniejsze potoki. Łatwo było się domyślić, że i na nich zostały zbudowane
podobne budowle.
-
Tak - odparł Eron - ale w tym czasie wszystkie wodne stworzenia, które żyły w tej
wodzie, poumierają, już i tak właściwie większość jest martwa. Brak wody, zraniony strzałą elfa
król i nie wiadomo co jeszcze, to wszystko może doprowadzić do nieporozumienia między nami
V mieszkańcami starego lasu.
--Tak, znowu zaczniecie walczyć między sobą. Was to osłabi jeszcze bardziej, a Gizelę tylko
wzmocni - Tomek przerwał na chwilę, wyobrażając sobie już w myślach bratobójcze walki, po
chwili dodał: - A gdy przyjdzie odpowiedni moment, zbierze wszystkie siły i zaatakuje was. Boję
się pomyśleć, co się może stać, gdy zło wszystko opanuje. Ludzie pewnie też to odczują i zacznie
się w naszym świecie również źle dziać.
-
Hmm, musieliby mieć wojska, ale po tym małym, dobrze uzbrojonym oddziale widzę, że
pewnie za tamą jest jeszcze niejedna grupa szkolona do walki. - Eron miał rację, podejrzewając,
że siła wojskowa Gizeli jest o wiele większa i ciągle się umacnia.
Już chcieli się po cichu wycofać i wrócić do swoich żołnierzy, gdy ich uwagę przykuło nagle
rosnące zamieszanie na brzegu tamy. Zza skały na drewnianą zaporę zaczęły wjeżdżać wielkie
wozy również ciągnięte przez cyklopy, przy których biegły gnomy. Gdy już się zatrzymały,
stojące w szeregu wzdłuż tamy stwory zaczęły jeden po drugim wyrzucać zawartość wozów na
dno jam. Dopiero po dłuższej chwili towarzysze z przerażeniem w oczach uświadomili sobie, jaki
pojazdy kryły w sobie ładunek.
110
-
Czy ja dobrze widzę? -- zapytał z niedowierzaniem Tomek.
-
Dobrze, to jest straszne. Teraz rozumiem, czemu tu tak cicho i brak życia - odparł Eron,
obserwując, jak stwory, jeden po drugim, wyrzucają z wozów martwe zwierzęta i ptaki. Sarny,
dziki, zające oraz wiele innych drobniejszych martwych stworzeń wpadały jedno po drugim do
spiętrzonej przez tamę wody.
Zanim dotarło do nich to, co zobaczyli, ich oczom ukazało się nowe zjawisko, jeszcze bardziej
przerażające i mrożące krew w żyłach. Tomek aż na moment przestał oddychać, jakby chciał
nakarmić swoje płuca nie powietrzem, a tylko tym, co w tym momencie zobaczył. Eron otworzył
szeroko usta i zamarł w bezruchu, obserwując zdarzenia zachodzące w tym momencie na
drewnianej budowli.
Zza brzegów tamy, co jakiś czas zaczęły wystawać jedna po drugiej olbrzymie kończyny
uzbrojone w macki, które chwytały martwe stworzenia i miażdżąc je, wciągały w dół ich ciała tak,
że znikały w głębinie. Temu zjawisku towarzyszyły dziwne upiorne dźwięki, jakie wydawało to
znajdujące się w wodzie monstrum. Nietrudno było się domyślić, że gnomy właśnie karmiły
jakiegoś potwornego, wodnego stwora, który najprawdopodobniej, sądząc po odnogach z
mackami, był wielką ośmiornicą, pożerającą wszystko, co wpadnie w zasięg jej odnóży.
-
Co to jest? - wybełkotał, dochodząc powoli do siebie Tomek. - Wiesz, co to jest?
-
Wiem. To morski potwór - Kraken. Jest ich tylko kilka na całym świecie. Niszczą i
pożerają wszystko, co stanie im na drodze. Nigdy żadnego nie widziałem, tylko o nich słysza-
111
łem. Podobno dawno temu zostały strącone do największych głębin morskich, by już nie siać
spustoszenia wśród innych stworzeń wodnych i ludzkich statków, których załogi wtedy często
padały ich ofiarą. Jak to możliwe, że dostały się tu z samego morza? - Pytanie zadane przez Erona
pozostało bez odpowiedzi. - Jeśli na pozostałych rzekach też istnieją tamy, a w nich podobne
monstra, to biada nam, gdy w końcu one dostaną się do naszego jeziora.
Chłopak nic na to nie powiedział. Straszliwa wizja przyszłości, jaką przedstawił mu Eron,
wydawała się w tym momencie bardzo realna.
-
Musimy już wracać i ostrzec wszystkich - zakomenderował Eron i powoli ruszyli w
powrotną drogę.
Tym razem szli o wiele szybciej. Nadal robili wszystko, by nikt ich nie zauważył, ale chęć
podzielenia się informacjami z innymi dodawała im, jakże potrzebnej przy tak męczącym marszu,
energii. Wracali tą samą drogą, którą przyszli. Nie napotykając na niespodziewane przeszkody,
doszli już bardzo blisko miejsca, w którym zostawili zbrojnych podlegających Eronowi.
-
Uważaj, by moi wojacy nie pomylili nas z wrogiem i nie ostrzelali. - Eron poinformował
kolegę, jednocześnie wyprzedzając go tak, że Tomek od tej pory szedł za nim.
Gdy zbliżyli się już do brzegu koryta potoku, w którym pozostawili żołnierzy, i już mieli
postawić stopy na kamiennym gruncie, Eron nagle się zatrzymał. Zrobił to tak gwałtownie, że
chłopak wpadł prosto na jego plecy.
-
Co ty wyprawiasz? -- nerwowo odezwał się Tomek. -- Uważaj trochę bardziej, proszę.
112
łem. Podobno dawno temu zostały strącone do największych głębin morskich, by już nie siać
spustoszenia wśród innych stworzeń wodnych i ludzkich statków, których załogi wtedy często
padały ich ofiarą. Jak to możliwe, że dostały się tu z samego morza? - Pytanie zadane przez Erona
pozostało bez odpowiedzi. -- Jeśli na pozostałych rzekach też istnieją tamy, a w nich podobne
monstra, to biada nam, gdy w końcu one dostaną się do naszego jeziora.
Chłopak nic na to nie powiedział. Straszliwa wizja przyszłości, jaką przedstawił mu Eron,
wydawała się w tym momencie bardzo realna.
-
Musimy już wracać i ostrzec wszystkich - zakomenderował Eron i powoli ruszyli w
powrotną drogę.
Tym razem szli o wiele szybciej. Nadal robili wszystko, by nikt ich nie zauważył, ale chęć
podzielenia się informacjami z innymi dodawała im, jakże potrzebnej przy tak męczącym marszu,
energii. Wracali tą samą drogą, którą przyszli. Nie napotykając na niespodziewane przeszkody,
doszli już bardzo blisko miejsca, w którym zostawili zbrojnych podlegających Eronowi.
-
Uważaj, by moi wojacy nie pomylili nas z wrogiem i nie ostrzelali. - Eron poinformował
kolegę, jednocześnie wyprzedzając go tak, że Tomek od tej pory szedł za nim.
Gdy zbliżyli się już do brzegu koryta potoku, w którym pozostawili żołnierzy, i już mieli
postawić stopy na kamiennym gruncie, Eron nagle się zatrzymał. Zrobił to tak gwałtownie, że
chłopak wpadł prosto na jego plecy.
-
Co ty wyprawiasz? -- nerwowo odezwał się Tomek. -- Uważaj trochę bardziej, proszę.
112
Druh nic mu na to nie odparł, stał nadal i wpatrywał się w to, co ujrzał, a na jego twarzy o
szlachetnych rysach pojawił się grymas rozpaczy i duchowego bólu.
Tomek spojrzał w stronę, w którą był wpatrzony jego towarzysz.
-
O rany! - Tylko tyle zdołał z siebie wydusić.
Na kamieniach, po których jeszcze kilka dni temu płynęła woda potoku, teraz spływała na wpół
zaschnięta krew żołnierzy. Oni sami, już martwi, leżeli bez ruchu. W ich ciałach tkwiły setki
strzał. Widać było, że zostali zaskoczeni i ostrzelani z łuków z lasu. Nie mieli najmniejszych szans
na przeżycie. Nie zdążyli nawet sięgnąć po broń, by próbować się ratować. Widok był
makabryczny. Nad całym tym pobojowiskiem w szarości nocy co jakiś czas przelatywał jakiś
kruk, czekając na odpowiedni moment, by móc zacząć krwawą ucztę. Dla młodego chłopaka to
było już za wiele. Odwrócił się od Ero-na, pochylił i zwymiotował. Tysiące myśli zaczęło się
kłębić w jego wrażliwej duszy. Najchętniej zamknąłby oczy, by po chwili je otworzyć i
stwierdzić, że to wszystko to tylko zły sen, a on sam teraz leży spokojnie w łóżku w swoim
pokoju. Niestety to nie był sen. To była najprawdziwsza i najokrut-niejsza prawda.
-
Zapłaci mi za to - Eron powoli otrząsał się z szoku. - Zapłaci mi, choćbym i sam miał
zginąć. - Teraz Tomek zrozumiał, że te słowa nie są skierowane do niego, tylko do martwych
żołnierzy.
-
To sprawka Gizeli, prawda? - zapytał.
-
A kogóż by innego? - Eron odparł pytaniem na pytanie, a po jego twarzy spłynęły krople
łez. Podczas minionej
113
wojny wiele razy widział swoich rodaków poległych w walce, ale nigdy nie umiał się
przyzwyczaić do tego widoku. Czuł się po części winien ich śmierci. Cała ta wyprawa to był jego
pomysł i on kazał im właśnie w tym miejscu zaczekać. - Widzieliśmy, jak wracała ze swoim
oddziałem po walce. O ile podstępne strzelanie do kogoś z ukrycia można nazwać walką. Ale
zapłaci za to wszystko! - Eron był zrozpaczony.
--
Musimy ich pochować - Tomek starał się wyprzeć depresyjne myśli konkretnym
działaniem. Wiedział, że praca jest dobrym lekarstwem na smutek.
--
Nie, problem w tym, że nic nie możemy zrobić - stanowczo odparł Eron, a jego oczy już
były bardziej wyraziste, co miało świadczyć, iż znowu zaczyna racjonalnie myśleć. - Jeśli ich
pochowamy, to Gizela się domyśli, że byliśmy tu i wszystko widzieliśmy. Zauważyłeś, że gdy
wracała, była pewna siebie, bo wszyscy szli zwartym szykiem. Nikogo nie szukali. Nie mieli
pojęcia, że ktoś ich obserwuje. Pewnie nadal myśli, że wina za ten atak spadnie na niczego
nieświadome elfy - przerwał na moment, obserwując Tomka, jakby chciał sprawdzić, czy
rozumie, co do niego mówi. - Nie możemy jej wyprowadzać z tego błędu. Wrócimy tu, ale z
całym oddziałem króla. Musimy sprawić, by myślała, że jej plan się udał i że syreny są
przekonane, iż elfy zabiły naszych braci.
Gdy wracali do obozu, gdzie zostawili króla z jego świtą, Eron zastanawiał się, co ma zrobić. Nie
wiedział, co tak naprawdę dolega królowi i czy będzie miał okazję z nim rozmawiać. Postanowił,
że jeśli nie dopuszczą go do władcy, to uda się od razu do królowej i przedstawi jej sytuację.
Przekazał swoją decyzję Tomkowi.
114
Chłopiec poparł swego towarzysza i dodał:
-
Mam nadzieję, że obóz waszego króla nie został też zaatakowany.
Resztę drogi przeszli w milczeniu. Nieprzyjemną nocną ciszę przerywał tylko od czasu do czasu
specyficzny dźwięk, jaki wydawały przesuwające się pod ich nogami kamienie. Noc już była
bardzo zaawansowana. Im byli bliżej obozu, tym bardziej odczuwali wilgotny powiew wiatru od
strony jeziora. Gdy zobaczyli z oddali światła, jakimi migotały płomienie ognisk, odczuli
ogromną ulgę. Wszystko było tak, jak poprzednio. Obóz na pewno nie został zaatakowany. Gdy
już dochodzili, naprzeciw nich wyszło dwoje zbrojnych, przywitali ponownie Erona i gdy
poprosił o spotkanie z królem, nakazali mu zaczekać. Obaj spokojnie czekali, obserwując, jak
jeden z żołnierzy wszedł do namiotu swojego władcy. Po jakimś czasie wyszedł z niego razem ze
swym dowódcą.
-
Zanim król podejmie decyzję, czy będzie z wami rozmawiać, chce wiedzieć dokładnie,
gdzie byliście, co widzieliście i gdzie jest twój oddział, Eronie - oznajmił dowódca, obserwując
ich bacznie z zauważalną nieufnością.
-
Właśnie to chcę powiedzieć królowi. Nie rozumiem, czemu nie chce mnie wysłuchać? --
odparł pytaniem na pytanie. -To są bardzo ważne informacje, czy wy nie rozumiecie, że
pozostając tu, ryzykujecie życie naszego króla?
Żołnierz przez chwilę się zastanawiał, widać było, jak na jego skroni pulsują żyły z wytężenia i
stresu. Wreszcie, po krótkim namyśle, patrząc w oczy Tomka, wycedził przez prawie zamknięte
usta: - Będę cię miał na oku. Jeden zdradliwy ruch i nie dożyjesz poranka...
115
Chłopiec, ukrywając się pod maską obojętności, z cynizmem odpowiedział:
-
Po tym, co dzisiaj przeżyłem i zobaczyłem, twoje groźby nie robią na mnie najmniejszego
wrażenia.
Słowa wypowiedziane przez Tomka zrobiły ogromne wrażenie na Eronie, a i musiały też chyba
pozytywnie wpłynąć na dowódcę, który cenił nie tylko własną odwagę, ale również mężną
postawę innych.
-
Chodźcie za mną -- powiedział ostrym żołnierskim tonem - pamiętajcie, będę was
obserwować.
Wnętrze namiotu było urządzone w iście spartańskim stylu. Praktycznie nie było w nim nic
oprócz małego naprędce zrobionego z drewna stolika, na którym w metalowym naczyniu
połyskiwała, jak przyjaciele się szybko domyślili, woda życia, i zrobionego z gałęzi i suchego
mchu legowiska (nie można było tego nazwać łóżkiem), na którym spoczywał ranny król.
Już na pierwszy rzut oka można było dostrzec ból, jaki rysował się na jego zroszonej potem
twarzy. Przez jakiś czas panowało niezręczne milczenie, które przerwał Ordon - dowódca straży.
-
Panie, pozwoliłem sobie jednak przyprowadzić Erona przed twoje oblicze. Wydaje mi się,
że można mu zaufać -ukłonił się lekko i dodał: -- Proszę, wysłuchaj go.
Król skinął na znak aprobaty i z wielkim wysiłkiem, prawie nie poruszając swymi spieczonymi od
gorączki ustami, powiedział:
- Wybacz, mój drogi, naszą nieufność, ale po tym, co mnie spotkało z rąk elfów, nie wiem, komu
mogę ufać. Ty przyszedłeś tu z człowiekiem, którego do naszej krainy przy-
116
słały elfy. I to właśnie w tym samym czasie, w którym zaczęły się dziać te dziwne rzeczy z
potokami.
Gdy to mówił, żołnierz zrobił krok w kierunku Tomka i wyzywająco położył dłoń na rękojeści
swojego krótkiego miecza.
-
Panie, wybacz mi moją poufałość, ale pozwolę sobie zauważyć, że bardzo się mylisz,
oskarżając elfy i ludzi o to, co cię spotkało - odezwał się Eron, nisko się kłaniając, i dodał: -
Pozwól mi wszystko ci wyjaśnić.
Gdy król wysłuchał swego sługę, który mu z najmniejszymi szczegółami opowiedział, co widzieli
podczas nocnej wyprawy i co spotkało jego oddział, nie ukrywał wzburzenia i zaskoczenia.
Ocena całej sytuacji uległa diametralnej zmianie. Gdy Eron już dobrnął do końca opowieści, do
głosu został dopuszczony Tomek. Chłopak równie dokładnie opowiedział królowi wszystko od
momentu, gdy pierwszy raz spotkał Lei i Bokiego. Jedynie fakt, iż niepokorny elf znajduje się w
torbie Pawła, postanowił zachować dla siebie. Nie chciał niepotrzebnie narażać małego
przyjaciela.
-
Teraz rozumiesz, królu, że pozostając tu, ryzykujesz życiem własnym i swoich żołnierzy --
powiedział Eron, gdy Tomek już skończył opowiadać. - Może się to naprawdę źle skończyć -
dodał, wspominając w myślach poległych żołnierzy, z którymi jeszcze nie tak dawno płynął na
pomoc królowi, i pochylił ze smutkiem głowę. - Pozwolisz, panie, że gdy bezpiecznie cię
dostarczymy do głębin, powrócę tu z większym odziałem, by pochować poległych.
-
Problem w tym, że nie będzie nam łatwo bezpiecznie przetransportować króla - Ordon
postanowił wyręczyć swe-
117
go zmęczonego pana w rozmowie. -- Nie zauważyliście, że woda życia prawie została nietknięta?
-
Zauważyłem i przyznaję, że nie rozumiem - stwierdził wyraźnie zaniepokojony Eron. -
Panie, w tym stanie powinieneś jak najszybciej wypić większość, a resztą polać ranę. To od razu
powinno cię postawić na nogi. A gdy będziesz już u siebie, w swym podwodnym świecie, to pod
opieką królowej szybko całkowicie wyzdrowiejesz.
-
Niiee, Erroonie - z wysiłkiem odparł król.
-
Ty nic nie rozumiesz - wtrącił się dowódca. - Król nie może pić tej wody, bo przy
najdrobniejszym zetknięciu jej z jego ustami woda zaczyna go palić niczym kwas. Rozumiesz,
ona zamiast leczyć naszego pana, zadaje mu jeszcze większy ból.
-
Strzała Gizeli musiała być czymś zatruta. - Eron, mówiąc to, podniósł połowę złamanej
podczas wyjmowania z piersi króla strzały, bacznie przyglądał się jej grotowi, powąchał i czując
specyficzny zapach trucizny, zawinął ją w kawałek płótna. - Będzie trzeba to komuś pokazać -
oświadczył stanowczo.
-
Komu? - zapytał Ordon.
-
Tylko czarownice potrafią rozpoznać, co to za trucizna i znaleźć na nią antidotum -
odparł - ale tym będziemy się martwić, jak już król będzie w swych komnatach.
-
Eronie, ty nadal nic nie rozumiesz - odezwał się lekko poirytowany dowódca. - Król nie
może dotykać żadnej wody, nie tylko wody życia. Gdy podajemy mu kielich, by się napił, co na
pewno w gorączce sprawiłoby naszemu panu ulgę, to reakcja jest taka sama. Tylko ból i nic
więcej. - Słowa Ordona zatrwożyły Erona, który nerwowo zaczął się drapać po brodzie, jakby
szukając wyjścia z trudnej sytuacji.
118
Dla syren długie przebywanie bez wody oznaczało wielkie osłabienie. A dla rannego króla mogło
oznaczać szybszą śmierć. Eron dobrze o tym wiedział, ale nie potrafił znaleźć sposobu na
przetransportowanie rannego władcy tak, by nie zetknął się z wodą. Król, widząc zakłopotanie
swego sługi, wyszeptał tak cicho, że wszyscy musieli nastawiać ucha:
-- To nie twoja wina. My cały czas myśleliśmy nad tym, ale nic nam mądrego nie wpadło do
głowy.
-
Mam! - wykrzyknął Tomek. - Jest wyjście! - dodał, a na jego twarzy pojawił się uśmiech i
zadowolenie.
-
Mów i przestań tak szczerzyć zęby - Eron zniecierpliwiony popędzał przyjaciela.
-
Przejdziemy tą samą drogą, którą ja się dostałem do głębin jeziora. - Tomek mówiąc to,
nie ukrywał dumy. - A nie mówiłem, czułem, że ci się na coś przydam.
Pomysł chłopaka był naprawdę wspaniały. Syreny zapomniały o tym wejściu z tego powodu, iż
ono reagowało tylko na dłoń człowieka. Tomek, mógł, tak jak wcześniej, wcisnąć oko ryby i
otworzyć bezpieczne, bo suche, przejście dla króla. Wszyscy szybko zaakceptowali ten pomysł, a
oczy rannego zajaśniały nadzieją. Król nie lękał się śmierci, ale bardzo pragnął zobaczyć przed
kresem swych dni najdroższą żonę i ukochane córki.
-
Nie ma na co czekać, musimy szybko działać, zanim nam ktoś nie przeszkodzi -
zakomenderował dowódca i wszyscy wzięli się do roboty.
Tomek z Eronem i kilkoma żołnierzami zabrali się do przygotowania noszy, na których syreny
nad wodą, bezpiecznie i sucho mogłyby przetransportować króla. A Ordon z resztą wojowników
zajął się zwijaniem obozu. Nie minęła nawet
119
godzina, gdy król leżał już na noszach przy brzegu jeziora. Po obozie nie pozostał nawet
najmniejszy ślad. Jedynie w miejscu, gdzie był namiot króla, tkwił drewniany słup, do którego
przytwierdzony został pergamin z napisem: „Nie myślcie, podstępne elfy, że tu nie wrócimy.
Pomścimy naszych braci, a was spotka straszliwy los".
Syrenom bardzo zależało, by Gizela myślała, że król sądzi, iż to elfy go napadły, a ten napis miał
ją w tym tylko utwierdzić.
Ordon ostatni raz rozejrzał się po byłym obozie i po chwili nakazał odbić od brzegu.
Odział króla posuwał się do przodu równie szybko, jak wcześniej Erona. Cztery syreny płynęły,
nie zanurzając się, tak by na swych barkach móc nieść swego pana i bezpiecznie dostarczyć go na
wyspę, nie narażając go na spryskanie wodą.
Król dzielnie znosił trudy podróży. Obok niego z prawej strony płynął Ordon, a po lewej Eron z
Tomkiem na plecach.
W pewnym momencie sześciu żołnierzy na znak dowódcy odbiło od reszty, znikając w
głębinach. Ich zadaniem było uprzedzić królową o nadejściu króla i zwołać medyków.
Gdy reszta dotarła do brzegu wyspy, Tomek ze smutkiem zauważył, że jest ona w jeszcze
gorszym stanie, niż gdy ją zastał za pierwszym razem. Uschnięte drzewa i połamane gałęzie
straszyły swym widokiem. Szybko wszyscy dotarli do głazu z rybą, a Tomek wcisnął jej oko.
Wyspa znowu zadrżała i zaczęła się zanurzać...
*
MAŁY ZAKŁADNIK
- Och, mój najdroższy - przywitała swego męża królowa, gdy wreszcie dotarł do ostatniego
korytarza i otworzyły się drzwi oddzielające go od stojącej za nimi żony, córek i medyków. -
Witaj! Nie martw się, wszystko będzie dobrze - starała się pocieszyć męża, a po jej policzkach
popłynęły łzy.
Gdy żołnierze nieśli króla do jego komnat, przechodząc w cichym orszaku przez kilka większych
sal, robili wszystko, by coraz większe zbiegowisko gapiów nie miało możliwości go zobaczyć.
Widok rannego władcy nie wpłynąłby zbyt pozytywnie na nastroje w podwodnym świecie. Eron
nakazał żony zabitych żołnierzy informować o ich śmierci pojedynczo i prosić je jo dyskrecję.
Dodał, że ich ciała na pewno zostaną sprowadzone do ich rodzin i pochowane z honorami.
Tomek na widok swych przyjaciół oddalił się od orszaku, dając znać Eronowi, że idzie z nimi
porozmawiać. Cała trójka ruszyła w jego kierunku. Emilka podbiegła pierwsza i rzuciła mu się na
szyję.
121
-
Nawet nie wiesz, jak się tu o was martwiliśmy - gdy to mówiła, na jej ślicznej twarzy
pokazały się rumieńce. Dopiero teraz zauważyła, że w wyniku emocji, które udzieliły się jej pod
wpływem królowej, pierwszy raz tak oficjalnie okazała Tomkowi, że nie jest jej obojętny. Szybko
odsunęła się od niego na krok, ale już było za późno. Tomek nie potrafił się powstrzymać i
patrząc na nią z zadowoleniem, szczerzył głupkowato zęby. -- Tylko sobie nic nie wyobrażaj -
dodała szybko, widząc jego dumną minę zdobywcy.
-
Nic sobie nie wyobrażam - odparł chłopak i też zaczął się rumienić, co wywołało
szydercze uśmieszki u jego kolegów. - No co się śmiejecie? - odburknął, a widząc, że jeszcze
bardziej się śmieją, postanowił rozmowę skierować na inne tory. - Nie wiem jak wy, ale ja nie
mam nastroju do śmiechu -- i zaczął powoli opowiadać, co zaszło i co widział przy tamie. Gdy im
wszystko wyjaśniał, szli powoli do komnat królowej, która wcześniej ich poprosiła, by tam na nią
zaczekali. Usiedli w wygodnych fotelach i wszyscy z uwagą słuchali Tomka. Emilka, gdy
opowiadał im o martwych żołnierzach, nie wytrzymała i dając upust wzruszeniu, rozpłakała się
tak rzewnie, że Krzyś musiał ją uspokajać. Gdy Tomek skończył opowiadać, powiedziała do
niego z zachwytem:
-
Jesteś naprawdę odważny, Tomku, nie dziwię się, że Pani Lasu do ciebie się zwróciła o
pomoc.
Po jakimś czasie królowa w towarzystwie córek Erona i jakichś jeszcze dwóch dziwnych
głębinowych stworzeń weszła do komnaty. Tomek właśnie kończył jeść batona, którego wyjął z
torby Pawła, gdy sprawdzał, czy z Bokim wszystko w porządku.
122
-Wybaczcie, że musimy wam przerwać, ale nie mamy już zbyt wiele czasu - odezwała się królowa
i poprosiła Erona, by wyjaśnił, o co jej chodzi.
-
Król umiera - oznajmił bez ogródek. - Pamiętasz, Tomku, grot strzały, który go ugodził?
Zabrałem go ze sobą, a teraz ty musisz go jak najszybciej dostarczyć na Łysą Górę, do ukrytego
miasta czarownic. - Wyjął zza pasa małe zawiniątko, w którym znajdował się złamany kawałek
strzały z zatrutym grotem.
-
A czemu Tomek? - zapytała Emilka.
-
Od czasu ostatniej wojny ani elfy i inni mieszkańcy lasu, ani syreny i żadne stworzenie z
głębin nie mogą przekroczyć granic miasta czarownic, nie narażając się na straszliwą karę. Tak
dawno temu zadecydowały mieszkanki Łysej Góry, widząc, do czego doprowadziła nas
wzajemna nienawiść. Widocznie nie chciały, by i im coś takiego się przytrafiło. A może miały
inny powód, nam bliżej nieznany. To nie ma teraz znaczenia. Jedynymi stworzeniami, które
mogą bezkarnie przestąpić granice ukrytego miasta czarownic, są ludzie. To wy jesteście
łącznikiem miedzy naszymi światami - wyjaśniła sama królowa, a jej błagalne oczy były
skierowane w stronę Tomka.
-
Chętnie pomogę, ale co ja powiem rodzicom? - zapytał, przypominając sobie, iż spędził
już drugą noc poza domem.
-
Nasi rodzice już na pewno się bardzo o nas martwią
-
powiedział Paweł, a minę miał taką, jakby chciał się rozpłakać.
-
Na pewno Pani Lasu już coś wymyśliła, by ich uspokoić
-
odparła królowa. - Przyznam, że nadal jej nie ufam i dlatego nie do końca ufam wam.
Jedynie Eron mnie przekonuje, a jemu wierzę.
123
-
Ja właśnie w tej sprawie, królowo - wtrącił się Ordon, który właśnie wszedł do komnaty.
-
Co się stało? - zapytała królowa.
-
Król, mimo iż bardzo ufa Eronowi, to nie całkiem wierzy ludziom, których, jak sami
przyznają, przysłały elfy - wyjaśnił dowódca - więc jeśli nasi goście mają względem nas szczere i
uczciwe zamiary, to gdy Tomasz wróci do lasu i wyruszy do czarownic, będzie mógł zabrać ze
sobą tylko dwie osoby. Jedna pozostanie z nami.
-
Co? - zaprotestował Tomek -- chcecie kogoś tu więzić jako zakładnika?
-
Nazywaj to, jak chcesz, ale jeśli wasze zamiary są uczciwe, to gdy zakończysz zadanie,
będziecie wszyscy mogli powrócić do domów jako nasi bohaterowie. -- Ordon mówił to tak
stanowczo, że rzeczą oczywistą było, iż nie pójdzie na żadne ustępstwa. - Nasz władca na pewno
wtedy się wam odwdzięczy - dodał na zakończenie.
-
A jeśli mi się coś stanie? - zapytał chłopak, widząc przerażenie na twarzach pozostałej
trójki. - Kto i jak wtedy udowodni, że nie jesteśmy żadnymi szpiegami?
-
Ordonie, czy to naprawdę konieczne? - Królowa, jak sama wcześniej powiedziała, też do
końca im nie ufała, ale takie postępowanie ze strony króla, po tym jak Tomek sprowadził go do
królestwa, wydawało się jej niewłaściwe. - Na pewno tego chce mój mąż?
-
Pani - dowódca ukłonił się jej nisko - proszę pamiętać, że król odpowiada za cały nasz
podwodny świat i jego mieszkańców. Wie, ile zawdzięcza Tomkowi, ale ostrożności nigdy nie za
wiele.
124
-
Mylisz się - wtrącił się Eron. -- Ja mogę za nich ręczyć własnym życiem.
-
Dziękuję, to szlachetne z twojej strony - Tomek był mu naprawdę wdzięczny.
-
Wybaczcie, ale nie ma zbyt wiele czasu na dyskusje - dobitnie powiedział Ordon. -
Wybierajcie, kto ma zostać.
Krzyś spoglądał na Pawła, Paweł na Emilkę, Emilka na Tomka z proszącymi oczami, które jakby
krzyczały „tylko nie ja, Tomku, ratuj". A biedny Tomek nie wiedział, co ma powiedzieć. Źle się
czuł z tym wszystkim, to on ich wciągnął w tę dziwną sytuację. Na pewno nie wybierze Emilii, ale
wiedział, że tak właściwie nie ma prawa wybierać nikogo. Gdy Ordon zawołał straże i kazał im się
pospieszyć, bo inaczej sam wybierze, Paweł zdobył się na odwagę i powiedział:
-
Dobrze, ja zostanę. Wierzę głęboko, że Tomkowi się wszystko uda i po mnie wróci -
mówił drżącym głosem, ale jego wyprostowana postawa nie dawała powodu do najmniejszych
wątpliwości, że podjął nieodwracalną decyzję. Krzyś nie ukrywał zadowolenia i gdy już miał
zacząć mu dziękować, stało się coś dziwnego. Torba Pawła zaczęła się trząść i podskakiwać.
Strażnicy natychmiast stanęli pomiędzy torbą a królową, by w razie niebezpieczeństwa ją chronić.
-
Otwórzcie ją wreszcie - głos Bokiego tak zaskoczył syreny, że nawet Eron odruchowo
chwycił za miecz.
-
Spokojnie - Tomek szybko starał się załagodzić sytuację - nic wam nie grozi. -
Przepychając się pomiędzy strażnikami, nachylił się nad torbą i powoli zaczął ją otwierać. Jakże
wielkie było zdziwienie królowej i reszty przedstawicieli głę-
125
bin, gdy ujrzeli powoli wyłaniającą się z ciemnej torby głowę małego elfa.
-
To tylko ja - oznajmił cienkim głosem Boki, z miną niewinnego kotka - nie zabijajcie
mnie, proszę.
-
Co on tu robi? - zapytał Ordon. - Wyjaśnijcie mi szybko albo was wszystkich wtrącę do
lochów.
-
Nie denerwuj się, już wyjaśniam. - Tomek w wielkim skrócie opowiedział, jak i dlaczego
Boki dostał się do torby, a przez to - w jej wnętrzu - do podwodnego świata. Gdy napomknął o
łakomstwie małego elfa, co potwierdzał jego pokaźnych rozmiarów brzuszek, wszyscy zaczęli się
lekko podśmiechiwać, za wyjątkiem Pawła, któremu tak samo jak Bokiemu wyskoczyły rumieńce
na twarzy. Atmosfera trochę się rozluźniła.
-
Ja tu zostanę jako zakładnik. - Tym razem głos elfa nie przejawiał objawów strachu. Boki
wydawał się być pewnym siebie. - To elfy, jak twierdzicie, są waszym zagrożeniem, a nie ludzie.
Ja chętnie tu zostanę, bo im ufam. Są młodymi, ale bardzo dobrymi ludźmi. Wykazali się już
odwagą i czystymi sercami. Jeśli ktoś tu ma być zakładnikiem, bo wy nie potraficie odróżnić
dobrych od złych, to ja chętnie nim będę.
-
Ordonie, czy to naprawdę konieczne ? - zapytała jeszcze raz królowa.
-
Mogę się zgodzić na propozycję elfa, ale to tylko tyle. Ktoś musi tu pozostać - odparł
dowódca i nie czekając na odpowiedź królowej, rozkazał zbrojnym odprowadzić Bokie-go do
króla.
Boki szybko się pożegnał z całą czwórką i spokojnie poszedł razem ze strażnikami. Przyjaciele
byli pełni podziwu. Nie spodziewali się, że w tym małym stworzonku drzemią
126
tak wielkie pokłady odwagi i umiejętności poświęcenia się dla innych.
-
Wybaczcie, ale proszę, zrozumcie też króla - Eronowi widocznie zrobiło się wstyd.
-
Tylko proszę, nie skrzywdźcie go - poprosiła Emilka - on jest taki mały.
-
Obiecuję, że dopilnuję, by mu się nic nie stało - zapewniła królowa.
-
Dobrze, teraz słuchaj mnie, Tomku, bo czas nas nagli. Grot został zatruty czymś bardzo
mocnym. Z tego, co mi wiadomo, to tylko najstarsze czarownice umieją sporządzać takie
trucizny. Ale skoro potrafią wyczarować taki jad, to i potrafią stworzyć antidotum. Właśnie po nie
musisz wyruszyć. Królowa napisze list do Pani Lasu. Jeśli zamiary władczyni leśnych stworzeń są
uczciwe, to ci pomoże i powie, jak się tam masz dostać. Drugi list dostaniesz do Horyty -
przywódczyni czarownic. Pamiętaj tylko o jednym. Musisz być ostrożny, bo być może któraś z
czarownic podobnie jak Gizela zdradziła i jest w zmowie z władcą ciemności.
-
Rozumiem, zrobię wszystko, by wrócić tu jak najszybciej z antidotum - zapewnił Tomek.
-
Nawet nie wiesz, mój przyjacielu, jak bardzo bym chciał z tobą wyruszyć - z żalem
powiedział Eron, po czym za aprobatą królowej razem z jej córkami poszedł odprowadzić
czwórkę przyjaciół do bramy prowadzącej prosto do wyjścia na wyspę.
Córki, które do tej pory, jak je nauczono, nie wtrącały się w rozmowę, czule się z nimi
pożegnały, a zwłaszcza z Emilką, z którą, w czasie gdy Tomek był na powierzchni, zdążyły się
zaprzyjaźnić.
127
-
Proszę, dbajcie o Bokiego - zwróciła się z ostatnią prośbą do nich Emilka.
-
Nie martw się, będzie mu u nas w tym czasie dobrze -jedna przez drugą zaczęły uspakajać
dziewczynę syreny. - Na pewno nie schudnie - dodała żartobliwie Ester.
Ostatni raz na siebie spojrzeli i Tomek nacisnął ponownie oko ryby.
Było już koło południa, gdy dostali się na powierzchnię. Szybko zaczęli schodzić w dół do skraju
wyspy. Tak jak Pani Lasu obiecała, na brzegu czekało drewno przygotowane na ognisko i
krzesiwo. Krzysiu sprawnymi ruchami harcerza rozpalił ogień. Wprawdzie było jasno i światło
ogniska mogło być niewidoczne z daleka, ale na pewno dym, jaki unosił się w górę, był łatwo
zauważalny. Drużyna nie musiała długo czekać, by spostrzec, jak od brzegu przy lesie odbija
łódka pchana przez te same elfy, co poprzednio.
-
Ciekawe, co nasi rodzice na to, że nie było nas tak długo? - Emilka powiedziała na głos
to, co wszystkich nurtowało od jakiegoś czasu.
-
Nie martwmy się na zapas - powiedział Paweł. Jemu rodzice już niejedno musieli
wybaczyć i, w odróżnieniu od pozostałych, zawsze wychodził z opresji obronną ręką.
-
Pani Lasu obiecała, że jakoś to załatwi - wtrącił się Krzyś.
-
Ona nam zaufała, więc my musimy jej zaufać - Tomek zakończył dyskusję na temat
rodziców.
Gdy elfy dobiły do brzegu, uprzejmie się przywitały i zaprosiły do łódki. Już po chwili cała
czwórka płynęła w kierunku starego lasu.
Wszyscy byli bardzo zmęczeni, a zwłaszcza Tomek po nieprzespanej nocy. Niewiele brakowało,
by pozasypiali w łód-
128
-
Proszę, dbajcie o Bokiego - zwróciła się z ostatnią proś-bą do nich Emilka.
-
Nie martw się, będzie mu u nas w tym czasie dobrze -jedna przez drugą zaczęły uspakajać
dziewczynę syreny. - Na pewno nie schudnie - dodała żartobliwie Ester.
Ostatni raz na siebie spojrzeli i Tomek nacisnął ponownie oko ryby. y
Było już koło południa, gdy dostali się na powierzchnię. Szybko zaczęli schodzić w dół do skraju
wyspy. Tak jak Pani Lasu obiecała, na brzegu czekało drewno przygotowane na ognisko i
krzesiwo. Krzysiu sprawnymi ruchami harcerza rozpalił ogień. Wprawdzie było jasno i światło
ogniska mogło być niewidoczne z daleka, ale na pewno dym, jaki unosił się w górę, był łatwo
zauważalny. Drużyna nie musiała długo czekać, by spostrzec, jak od brzegu przy lesie odbija
łódka pchana przez te same elfy, co poprzednio.
-
Ciekawe, co nasi rodzice na to, że nie było nas tak długo? - Emilka powiedziała na głos
to, co wszystkich nurtowało od jakiegoś czasu.
-
Nie martwmy się na zapas - powiedział Paweł. Jemu rodzice już niejedno musieli
wybaczyć i, w odróżnieniu od pozostałych, zawsze wychodził z opresji obronną ręką.
-
Pani Lasu obiecała, że jakoś to załatwi - wtrącił się Krzyś.
-
Ona nam zaufała, więc my musimy jej zaufać - Tomek zakończył dyskusję na temat
rodziców.
Gdy elfy dobiły do brzegu, uprzejmie się przywitały i zaprosiły do łódki. Już po chwili cała
czwórka płynęła w kierunku starego lasu.
Wszyscy byli bardzo zmęczeni, a zwłaszcza Tomek po nieprzespanej nocy. Niewiele brakowało,
by pozasypiali w łód-
128
ce. Na szczęście nie płynęli na tyle długo, by sen zdążył na dłużej przymknąć ich powieki.
Przy brzegu czekały już na nich zjawa, trzy małe elfy z trzepoczącymi skrzydełkami i jeden duży
elf. Ten ostatni przywitał całą czwórkę i poprosił, by wszyscy poszli za nim do królowej. Szli
szybko, nie podejmując rozmowy. Każdy myślał w tym momencie o czymś innym. Emilka o
pysznym śniadaniu, ciepłej kąpieli i świeżej bieliźnie. Krzysiu o tym, co powie rodzicom i czy
pamiętali o nakarmieniu rybek w akwarium. Paweł o tym, czy jeszcze w jego szafce jest kilka
jego ulubionych batonów (zostawił na pocieszenie Bokiemu swoją torbę i to, co jeszcze w niej
pozostało). Tomek zaś martwił się o elfa, który wykazał się niezwykłą odwagą.
Gdy wreszcie doszli do polany, gdzie czekała już na nich Pani Lasu, słońce było na tyle wysoko,
by las i polana mieniła się w nim wszystkimi odcieniami zieleni i brązu. Kwiaty niczym kolorowe
gwiazdy, którym przydarzyło się opaść na ziemię, przyciągały do siebie spragnione ich nektaru
owady. Mimo iż widok był iście sielski, atmosfera na polanie już taka nie była. Większość
mieszkańców lasu zebrała się wkoło tronu królowej. Wszyscy oczekiwali na ziarno życia z
nadzieją, że wreszcie kryzysowa sytuacja się skończy i znowu las odżyje. Nie wiedzieli jeszcze, no
może poza Panią Lasu, która domyślała się powodu opóźnienia się ich powrotu, że sytuacja się
skomplikowała, a ziarno życia pozostało w głębinach.
- Witajcie - powitała ich władczyni - w imieniu wszystkich mieszkańców bardzo wam dziękuję -
starała się uśmiechać, ale wprawne oko szybko by zauważyło, iż robi wszystko, by przed
mieszkańcami lasu ukryć swoje obawy. Przywitanie było krótkie. Mieszkańcy szybko powrócili
do swoich obo-
129
■
wiązków, a Pani Lasu zaprosiła gości do swojego drewnianego domu. Weszli do niego tylko oni,
Lei, leśna zjawa i - tradycyjnie - dwa fauny. W środku dom był bardziej okazały niż z zewnątrz.
Na ścianach z drewnianych bali widniały piękne gobeliny, przedstawiające elfy podczas różnych
zajęć. Pomiędzy nimi znajdowały się okna ozdobione kaskadami przeróżnych kwiatów. Dzięki
napływowi światła dziennego, cały dom był bardzo dobrze oświetlony. Pośrodku największego
pokoju, do którego ich zaprowadziła, stał wielki drewniany, suto zastawiony stół, a przy nim
pięknie rzeźbione krzesła.
Wszyscy usiedli, jedynie fauny stały za plecami Pani Lasu.
-
Opowiadajcie, moi drodzy, co was tam tak długo zatrzymało? - zapytała. - Domyślam się,
że nie przyszliście z tym, po co was wysłałam - jej głos nie był w stanie ukryć smutku.
-Tak, ma pani rację - odparł Tomek - król Gopło nie dał nam ziarna, ale to nie znaczy, że nam go
nie da.
-
Nic nie rozumiem - władczyni lasu spojrzała na niego badawczym wzrokiem. - Co tak
właściwie was zatrzymało?
-
Król jest umierający - wtrącił się Krzyś, a pozostała trójka przytaknęła i wszyscy naraz
zaczęli mówić.
-
Ale mówcie po kolei - poprosiła królowa.
-
Ty mów, Tomku - Emilka uznała, że on jest najlepiej poinformowany i to on powinien
wszystko opowiedzieć Pani Lasu.
Chłopak nie dał się dłużej prosić. Szybko, ale nie omijając najważniejszych szczegółów,
opowiedział gospodyni wszystko, co zaszło w głębinach i w lesie po drugiej stronie jeziora
podczas wyprawy z Eronem. Pani Lasu była bardzo zaskoczona. Na wiadomość, że Gizela znowu
stara się skłócić syreny
130
z elfami, władczyni aż zbladła. Ale ucieszyła się, gdy Tomek wyjaśnił, że król Gopło o wszystkim
wie. Gdy Emilka na końcu dopowiedziała o Bokim, to królowa zaczęła się wesoło śmiać i po
chwili wszyscy śmiali się tak, że nawet poważne fauny zachichotały.
-
Czyli nasz Boki poświęcił się dla was -- powiedziała Pani Lasu - no, przyznaję, że jestem z
niego dumna.
-
Nie wiedziałam, że mój Boki jest taki dzielny - wtrąciła się Lei i od razu się zarumieniła.
Widocznie mały elf nie był aż tak obojętny jej sercu, jakby się mogło wydawać.
-
Czyli wychodzi na to, że król da nam ziarno, gdy ty, Tomku, dostarczysz mu antidotum
na truciznę ze strzały?
-
zapytała królowa.
-
Tak, mam nadzieję, że zdążę - odpowiedział młodzieniec i wyjął z kieszeni swego plecaka
list od królowej głębin.
-
Zapomniałbym, to jest list do waszej wysokości - podał go szybko Pani Lasu.
Królowa podziękowała, przełamała królewską pieczęć, jaka się znajdowała na zwoju listu, i
pośpiesznie przeczytała wyjaśnienia, które potwierdzały słowa chłopca. W tym czasie jej goście
posilali się, połykając w mgnieniu oka wszystkie smakołyki, jakie znajdowały się na stole.
-
Rozumiem - powiedziała królowa po przeczytaniu listu
-
czyli będziesz musiał, chłopcze, dostać się na Łysą Górę i dostarczyć list Horycie.
Właściwie to dwa listy, bo i ja mam jej kilka słów do przekazania.
-
Tak, ale nie wiem, czy to jest możliwe. - Tomek miał uzasadnione obawy.
-
Domyślam się, że chodzi ci o rodziców i o to, że Łysa Góra jest daleko stąd?
131
-
Tak - odparł chłopiec.
-
Nie martw się aż tak bardzo, bo i jedno, i drugie nie stanowi problemu - powiedziała
królowa, uśmiechając się tajemniczo, a cała czwórka spojrzała na nią pytającymi oczami. --
Później wam wszystko wyjaśnię. Wy dokończcie, proszę, posiłek, a ja idę szybko pisać list do
Horyty. - Wstała i prosząc Lei, by jej towarzyszyła, wyszła.
Gdy za odchodzącą królową zamknięto drzwi, w pokoju zrobił się gwar wielki niczym na
targowisku. Każdy miał coś do powiedzenia i chciał o coś zapytać. Wszyscy zastanawiali się, w
jaki sposób Pani Lasu uspokoiła rodziców i jak Tomek ma się dostać do tajemniczego miasta
czarownic.
Nie minął kwadrans, gdy gospodyni znowu pojawiła się w pokoju z pergaminem zwiniętym w
rulon i, podobnie jak listy z głębin, zapieczętowanym przy pomocy jej królewskiego pierścienia.
Podała zwój chłopakowi, mówiąc:
-
Ten list również jest dla dobrej Horyty. Gdy staniesz przed jej obliczem, to pozdrów ją
serdecznie od wszystkich mieszkańców lasu. A teraz chodźcie za mną. - I po chwili wszyscy szli
na drugą stronę polany, tam gdzie wcześniej przyjaciele spali przed wyprawą w głąb jeziora.
Nikt o nic nie pytał. Wszyscy domyślali się, że gdy dotrą na miejsce, to wyjaśni się, po co
królowa ich tam prowadzi. Gdy już byli prawie u celu, ich oczom ukazali się wszyscy rodzice.
Leżeli na posłaniach z mchu. Mieli zamknięte oczy i wyglądali, jakby byli pogrążeni w błogim
śnie. Na ich twarzach widoczny był uśmiech zadowolenia. Rękami robili takie ruchy, jakby coś
zbierali. Przy ich głowach siedziały leśne nimfy w prześlicznych kolorowych sukienkach
przyozdobionych w kwiaty i perły. Były jeszcze mniejsze od małych elfów.
132
-
Tak - odparł chłopiec.
-
Nie martw się aż tak bardzo, bo i jedno, i drugie nie stanowi problemu - powiedziała
królowa, uśmiechając się tajemniczo, a cała czwórka spojrzała na nią pytającymi oczami. --
Później wam wszystko wyjaśnię. Wy dokończcie, proszę, posiłek, a ja idę szybko pisać list do
Horyty. - Wstała i prosząc Lei, by jej towarzyszyła, wyszła.
Gdy za odchodzącą królową zamknięto drzwi, w pokoju zrobił się gwar wielki niczym na
targowisku. Każdy miał coś do powiedzenia i chciał o coś zapytać. Wszyscy zastanawiali się, w
jaki sposób Pani Lasu uspokoiła rodziców i jak Tomek ma się dostać do tajemniczego miasta
czarownic.
Nie minął kwadrans, gdy gospodyni znowu pojawiła się w pokoju z pergaminem zwiniętym w
rulon i, podobnie jak listy z głębin, zapieczętowanym przy pomocy jej królewskiego pierścienia.
Podała zwój chłopakowi, mówiąc:
-
Ten list również jest dla dobrej Horyty. Gdy staniesz przed jej obliczem, to pozdrów ją
serdecznie od wszystkich mieszkańców lasu. A teraz chodźcie za mną. - I po chwili wszyscy szli
na drugą stronę polany, tam gdzie wcześniej przyjaciele spali przed wyprawą w głąb jeziora.
Nikt o nic nie pytał. Wszyscy domyślali się, że gdy dotrą na miejsce, to wyjaśni się, po co
królowa ich tam prowadzi. Gdy już byli prawie u celu, ich oczom ukazali się wszyscy rodzice.
Leżeli na posłaniach z mchu. Mieli zamknięte oczy i wyglądali, jakby byli pogrążeni w błogim
śnie. Na ich twarzach widoczny był uśmiech zadowolenia. Rękami robili takie ruchy, jakby coś
zbierali. Przy ich głowach siedziały leśne nimfy w prześlicznych kolorowych sukienkach
przyozdobionych w kwiaty i perły. Były jeszcze mniejsze od małych elfów.
132
Siedziały przy swych „podopiecznych" i sypiąc im co chwilę na zamknięte oczy jakiś błyszczący
pył, szeptały coś ciągle do ich uszu. Obok każdego z rodziców stał wiklinowy koszyk
wypełniony dorodnymi grzybami.
-
Posłuchajcie - odezwała się królowa do wpatrzonych w rodziców przyjaciół. -- Jak wam
już wiadomo, my dla dorosłych jesteśmy niewidzialni. Gdy przyjdzie odpowiedni moment, wasi
rodzice zostaną wybudzeni - wskazała na koszyki z grzybami i dodała: - Widzicie te koszyki?
Pamiętajcie, gdy wasi rodzice się przebudzą, to będą przekonani, że byli z wami na grzybach, że
zabłądziliście i spędziliście wspaniałą noc przy ognisku. Waszym zadaniem jest utwierdzić ich w
tym przekonaniu. - lekko się uśmiechnęła. - Gdy dojdziecie do domów, poproście ich, by znowu
pozwolili wam spędzić razem dzień i noc w stajni.
-
Dobrze, poprosimy, powinni się zgodzić - powiedziała wesoło Emilka - w końcu są
wakacje.
-
Na pewno się zgodzą. - Znowu na twarzy Pani Lasu pojawił się lekki uśmiech. - Nasze
miłe nimfy już się o to postarały. Musicie być razem w stajni, aby dostarczyć alibi Tomkowi, gdy
on w tym czasie poleci na Łysą Górę.
-
Poleci?! Jak poleci? -- Krzysiu zawsze marzył o lataniu i gdy tylko słyszał słowo „latać",
to od razu się ożywiał.
-
Zobaczycie - odpowiedziała władczyni. - Resztę wy-
jaśni wam już Lei, gdy będziecie w stajni. Poprosiłam ją, by poszła z wami, ona też ma tam do
wykonania jeszcze jedno zadanie - królowa znowu sprawiała wrażenie tajemniczej, ale nikt już o
nic jej nie pytał.
-
Pani, oni powinni już ruszać w drogę - wtrąciła się zjawa - czas nagli, a Gopło nie może
czekać.
133
-
Masz rację, moja droga - odparła królowa i skinęła nimfom, by zaczynały przebudzać
swych „podopiecznych". Gdy zaczęły wyprowadzać rodziców z sennych marzeń, łąka zrobiła się
pusta. Wszystkie budynki i leśne stworzenia znikły. Pani Lasu ze swoją świtą stała się również
niewidzialna.
-
Pamiętaj, Tomku - zza pleców rozglądającego się chłopaka odezwał się głos Pani Lasu -
doręcz Horycie nasze listy i słuchaj Lei, ona ci wyjaśni, jak masz się dostać do miasta czarownic. -
Głos ucichł i na polanie zostali tylko rodzice ze swoimi dziećmi.
Pierwszy otworzył oczy pan Kosecki. Nie skończył się jeszcze dobrze przebudzać, gdy pozostali
też już rozglądali się wokoło.
-
O, widzę, że nasze dzieci wstały już przed nami - powiedział do pozostałych pan Andrzej.
-
Oj, już dawno tak mile nie spędziłam czasu - mama Tomka była najwyraźniej zadowolona
i wypoczęta.
Na brzegu polany zrobiło się przez moment gwarno. Wszyscy chcieli opowiedzieć, co miłego im
się śniło. Chłopak nie wierzył własnym oczom. Przypomniało mu się, o co prosiła go Pani Lasu, i
szybko się odezwał:
-
Mamo, ty chyba nazbierałaś najwięcej grzybów? - Rzeczywiście koszyk stojący koło pani
Anny był wypełniony dorodnymi grzybami po brzegi.
-
Masz chyba rację - odparła z zadowoleniem matka.
-
Teraz, za dnia, będzie nam łatwiej znaleźć drogę do domu - wtrącił się tato Pawła,
podnosząc się z mchu.
-
O wiele łatwiej, tato.
Paweł był bardzo rozbawiony całą tą sytuacją, było dokładnie tak, jak powiedziała Pani Lasu.
Pomyślał sobie, że jak
134
będzie miał okazję, to poprosi jedną z nimf, by podczas snu zasugerowała rodzicom, by mu
kupili nowy rower, dokładnie taki, jaki chciał dostać na wiosnę.
-
Musimy kiedyś powtórzyć taką wyprawę, tylko następnym razem zabierzemy ze sobą
kiełbaski na ognisko - powiedziała z uśmiechem mama Emilki. Jej córka, jeśli chodzi o urodę,
najwyraźniej wrodziła się w mamę. Tomek przez moment przyglądał się na przemian to Emilce,
to jej mamie. Obie wyglądały w porannym słońcu przepięknie.
-
Pośpieszcie się - głos, który usłyszał zza ucha, wyrwał go brutalnie z romantycznych
rozmyślań. Po czasie dopiero dotarło do niego, że to Lei do niego mówi - powiedz, że znalazłeś
drogę, ja was poprowadzę szybko do domu.
-
Ja już chyba wiem, którędy mamy iść do domu - oznajmił głośno chłopiec. - Wcześniej
wstałem i się trochę rozejrzałem po okolicy. Jeśli chcecie, to możemy już wracać.
-
Oczywiście, synu - odezwał się pan Andrzej - było naprawdę miło, ale trzeba wracać do
obowiązków. -- I wszyscy powoli zaczęli się zbierać w drogę.
Gdy szli, Lei, będąc sama niewidoczna dla wszystkich, podpowiadała Tomkowi, którędy ma iść.
Szli w miarę szybkim krokiem i po niecałej godzinie dotarli do pól.
-
Mamo, czy my możemy się jeszcze dzisiaj pobawić u Tomka? - Emilia zapytała, tak jak
wcześniej prosiła Pani Lasu.
-
A wiesz, że właśnie miałam wam to zaproponować -oznajmiła matka i dodała: - Już
wieczorem o tym myślałam.
Wszyscy rodzice uzgodnili, że jak tylko ich pociechy się odświeżą, przebiorą i coś zjedzą, to będą
mogły iść do stajni
135
Tomka pobawić się z koniem. Przyjaciele nawet nie musieli się za bardzo starać, rodzice pod
wpływem nimf sami im to zaproponowali.
Nie minęło zbyt wiele czasu od momentu, gdy słońce przekroczyło najwyższy punkt nieba, a
Tomek z Pawłem już czekali na bliźniaki. Siedzieli przed stodołą i rozmawiali
0
tym wszystkim, co zaszło w minione dni. Lei tymczasem zamknęła się w stajni i poprosiła
chłopców, by jej nie przeszkadzali.
--
Już idą - zauważył Paweł - pewnie Emilka musiała posiedzieć przed lustrem i dlatego tak
długo ich nie było. - On sam szybko się umył, przebrał, zjadł jajecznicę z grzybami, zabrał
jeszcze ze sobą kilka kanapek i batonów, które mu przygotowała mama, i od razu ruszył do
Tomka.
--
Przepraszam, ale musiałem poczekać na Emilię - powiedział Krzysiu, spoglądając z
wyrzutem na siostrę.
--
No przestań, aż tyle to na mnie nie czekałeś - broniła się bliźniaczka, jednocześnie
poprawiając swoje pięknie rozczesane blond włosy, które delikatnie opadały jej na ramiona,
połyskując w promieniach letniego słońca.
Tomek przez moment przyglądał się jej z otwartymi ustami. Przestał dopiero w momencie, gdy
Paweł go lekko szturchnął.
Krzyś tylko spojrzał na Tomka z uśmieszkiem na twarzy
1
powiedział:
--
Żenada.
--
Możecie wejść. - Lei zaprosiła ich do stajni, ratując tym Tomka przed kompromitacją.
Chłopak spojrzał na nią, jakby chciał jej podziękować. Niestety, mała Lei nie wiedziała, o co
chodzi.
136
Gdy już weszli do środka, a ich oczy przyzwyczaiły się do półmroku, jaki panował w budynku,
poprosiła wszystkich, by jej wysłuchali. Usiedli więc w kręgu na sianie i czekali, aż zacznie
mówić.
-
Jak wszyscy j uż wiemy - zaczęła - Tomek musi dostać się do miasta czarownic. A
waszym zadaniem jest zrobić wszystko, by rodzice myśleli, że w tym czasie jest z wami. Powinien
zdążyć do rana. Musicie powiedzieć rodzicom, że chcecie, jak poprzednio, spać tu, w stodole.
Myślę, że się zgodzą.
-
Dobrze, ale jeśli rodzice, zwłaszcza Tomka, zechcą nas tu odwiedzić, a jego nie będzie, to
co mamy powiedzieć? -- pytanie Pawła było jak najbardziej uzasadnione.
-
Pójdziecie za moment do nich i poprosicie jeszcze o kiełbaski i chleb na wieczorne
ognisko, i powiecie, by wam nie przeszkadzali, bo chcecie im na jutro przygotować
niespodziankę - odparła Lei.
-
Dobra myśl - przytaknął Krzyś.
-
Wasze zadanie jest najprostsze, ale nie znaczy, że mniej ważne - stwierdziła i zatrzepotała
swoimi skrzydełkami.
-
A jak Tomek się dostanie na Łysą Górę? - zapytał Paweł, przypominając sobie, że Pani
Lasu coś wspomniała o lataniu.
-
To proste - odpowiedziała i z uśmiechem dodała: - Poleci na swoim koniu.
-
Co?? - zapytali wszyscy chórem.
-
Tak, poleci na Gracji - potwierdziła. - Pamiętasz, Pani Lasu powiedziała, że czeka cię,
Tomku, niespodzianka? To właśnie ona. Nasza królowa wysłała mnie właśnie w tym celu, bym
sprawiła, że twój koń będzie latać.
-To niesamowite - Emilka była najwyraźniej zachwycona perspektywą oglądania Tomka
latającego na Gracji.
137
-
Tylko pamiętaj, że masz jak najszybciej wrócić tu z antidotum na truciznę ze strzały -
przypomniała chłopakowi Lei, i dodała: - Listy musisz wręczyć osobiście Horycie, tylko jej ufają
obie królowe. Podejrzewają, że skoro trucizna została wykonana sposobami czarownic, to któraś
z nich musiała zdradzić i stanąć po stronie księcia ciemności i Gizeli.
-
Tak, to całkiem możliwe - przytaknął Tomek, i zapytał: - Na pewno będę umiał latać na
Gracji? Jeźdźcem jestem podobno dobrym, ale nie wiem, jak się prowadzi konia, gdy on lata.
-
Nie martw się, wszystko będzie dobrze - uspokoiła Lei chłopaka i znowu zatrzepotała
skrzydełkami, a minę miała tak tajemniczą, jakby kryła przed nim jeszcze jedną niespodziankę,
którą odłożyła na później.
-
Dobrze, rozumiem. - Krzysiu pierwszy wstał z siana, zachęcając innych, by poszli w jego
ślady. - Nie ma na co czekać, trzeba działać. Idziemy do domów po ekwipunek na noc, a ty,
Tomku, już ruszaj, bo szkoda każdej chwili, król Gopło nie ma zbyt wiele czasu.
-
Masz rację - przytaknęła Lei i poprosiła jeszcze raz wszystkich, by zaczęli działać.
Gdy przyjaciele Tomka poszli do swych domów, on sam szybko -- z racji tego, że miał najbliżej --
uzyskał zgodę rodziców na nocleg w stajni i zabranie ze sobą kilku kiełbasek, musztardy i paru
kromek chleba. Wrócił, osiodłał i wyprowadził swego śnieżnego rumaka. Na zewnątrz Lei dla
bezpieczeństwa robiła się niewidzialna. Wprawdzie dorośli od kilkuset lat nie dostrzegają postaci z
innych światów, ale Lei słyszała opowieści, że czasem któryś z dorosłych jest w stanie ich widzieć
i rozmawiać z elfami. Najwyraźniej musi to być
138
ktoś, czyje serce pozostaje nadal ufne i otwarte na świat podobnie jak u dzieci.
Tomek wysłuchał ostatnich instrukcji Lei, wsiadł na konia i zachęcił go lekkim szturchnięciem
kolanami, by ruszył z miejsca. Rumak stanął na tylnych nogach i odbijając się na nich, wyskoczył
jakiś metr nad ziemię. W tym samym momencie pomiędzy jego szyją a siodłem ukazały się dwa
potężne skrzydła, które rozpościerając się na kilka metrów, zaczęły swymi pewnymi ruchami
wznosić rumaka i jego pasażera coraz to wyżej i wyżej.
Szkoda, że nie widzi mnie teraz Emilia -- pomyślał chłopak, gdy tylko oswoił się z myślą, że jest
tak wysoko nad lasem i domami. Nigdy nie obawiał się wysokości, a na koniu czuł się bardzo
pewnie. Rumak, jakby czytając w myślach swego pana, zatoczył wielkie koło nad domami,
zbliżając się do domu Emilki i Krzysia. Rodzeństwo akurat wychodziło z domu, gdy usłyszeli
nawoływania z góry.
- Powodzenia! - zawołali, machając do Tomka, który znowu zatoczył na swoim koniu koło i
poleciał w kierunku lasu, znikając jak najszybciej z ich oczu z obawy, by ktoś obcy ich nie
zobaczył.
Chłopiec domyślał się, że koń dobrze wie, którędy ma lecieć, więc nie starał się nim zbytnio
kierować. Wykorzystał ten czas na podziwianie widoków, jakie rozpościerały się pod nimi.
Żałował trochę, że nie zabrał ze sobą okularów przeciwsłonecznych, bo promienie oślepiały
młodzieńca, trochę utrudniając mu podziwianie krajobrazu.
Koń leciał przeważnie nad lasami, jak Tomek się słusznie domyślał, po to, by nie być
dostrzeżonym przez ludzi. Gdy tak lecieli, chłopakowi przypomniał się wiersz, który, gdy był
139
mały, wieczorem przy łóżku często mówiła mu mama. Tak często, że w końcu go całego
zapamiętał. Lecąc tak i podziwiając wszystko, co widział, a wiadomo, że z góry wszystko wydaje
się mniejsze i inne niż z dołu, zaczął sobie na głos recytować, zwrotka po zwrotce, swój ulubiony
wiersz:
W pewnej krainie, pięknej dolinie leży miasteczko, co z czarów słynie.
Wciąż wielkie cuda tam się zdarzają, gdyż czarodzieje tam przebywają.
Raz do roku przy pełni księżyca
trwa w nim turniej, co wszystkich zachwyca.
Nie jest to zwykły turniej sportowy, lecz czarodziejski, no bo baśniowy.
A w szranki zamiast zwykłych sportowców staje od magii szereg fachowców.
Czarownice, wróżki i magowie, a jak ich wielu? Nikt się nie dowie.
Jeden przed drugim ciągle czaruje. Wiedzą tajemną się popisuje.
Jakie to czary? Pomyślcie sami? Jakby to wyście byli magami.
W baśni możecie robić, co chcecie, a gdy już do niej się przeniesiecie, możecie wcielić się w maga
postać bądź dobrą wróżką na moment zostać.
I może wy ten turniej wygracie? Bo przecież po to fantazję macie.
140
A o poranku przy wschodzie słońca skończy się baśń ta, jedna z tysiąca.
Proszę, nie smućcie się, drogie dzieci. Wieczorem baśń znów do was przyleci.
Gdy skończył ostatni wers, nagle wydarzyło się coś tak niespodziewanego, że niemal wypadłby z
siodła.
-
Nie mogliście mnie nazwać Gracjusz albo Gracjan, tylko Gracja, jakbym był klaczą? -
zapytał z wyrzutem ludzkim głosem koń.
-
Co? Ty mówisz? - chłopak nie wierzył własnym uszom. - Wiedziałem, że Lei ma jeszcze
coś w zanadrzu, ale nie spodziewałem się, że to może być to.
-
Lei prosiła, bym się odezwał dopiero w locie, chciała ci zrobić niespodziankę. I jak?
Może będziesz mnie nazywać Gracjusz? To imię mi się o wiele bardziej podoba. Zgadzasz się? Bo
jeśli nie, to - i w tym momencie koń zrobił niespodziewany i gwałtowny ruch tak, że chłopak
znowu musiał na nowo się usadowić wygodnie na siodle.
-
Dobrze, już dobrze, od dziś jesteś Gracjuszem - starał się uspokoić go Tomek, mając
nadzieję, że Emilka nie będzie na niego o to zła. W końcu to tylko mała zmiana, a lepiej nie
ryzykować upadku z latającego konia.
-
Wiedziałem, że dasz się przekonać - odparł koń zadowolony z metody i skutku swoich
perswazji. - Tak właściwie, to chciałem ci podziękować - dodał i odwrócił łeb w kierunku
chłopaka.
-
Ty? Mi? A za co? - zapytał zdziwiony chłopiec.
-
Bo z tego, co mi Lei powiedziała, to twojej odwadze i poświęceniu zawdzięczam to, że
teraz jestem Pegazem.
141
-
Nie przesadzaj - odparł skromnie Tomek, ale w duszy bardzo się cieszył z jego słów i z
tego, że ma z kim porozmawiać podczas podróży. - Nie ma za co.
Lecieli tak jeszcze jakąś godzinę, Gracjusz pouczony przez elfa starał się jak najszybciej dotrzeć
do celu. Tomek ten czas poświęcił na podziwianie ciągle zmieniającego się pejzażu i rozmyślanie
nad tym, co go ostatnio spotkało, a zwłaszcza, co go jeszcze może spotkać. Z natury był
optymistą i był przekonany, że wszystko dobrze się skończy.
-
Już jesteśmy bardzo blisko - przerwał mu rozmyślanie Gracjusz, gdy zbliżyli się do
pierwszego z wielu wzniesień otaczających Łysą Górę - za moment będziemy lądować.
Chłopiec słysząc to, bardzo się ucieszył, bo mimo iż latanie sprawiało mu ogromną przyjemność,
to tylna część ciała powoli zaczynała mu przypominać o swoim istnieniu. Poza tym czas naglił.
TURNIEJ
W miejscu, w którym wylądowali, nie było nic, co by mogło przypominać miasto. Stali na górze,
Tomek zsiadł z konia i trzymał Gracjusza za uzdę. Oprócz pięknego krajobrazu, jaki rozciągał się
wokoło, chłopiec nie widział nic niezwykłego, co by mogło świadczyć o obecności czarownic.
Już chciał coś powiedzieć z wyrzutami do Gracjusza, że chyba to nie tu miał go dostarczyć, gdy
koń gwałtownie odskoczył na bok. Tomek odwrócił się w jego kierunku, chcąc go uspokoić, ale
Gracjusz, nie zwracając na niego uwagi, stanął na tylnych nogach i wymachując przednimi,
wydobył ze swego pyska najdonioślejsze rżenie, jakie kiedykolwiek młodzieniec słyszał.
Powtórzył to trzykrotnie. Nagle oczom chłopca ukazało się kilkadziesiąt drewnianych domków,
przegrodzonych piaszczystymi ulicami. Gdzieniegdzie usytuowane były studnie z żurawiami, na
których końcach umocowane były drewniane wiadra. Młodzieniec wskoczył na konia i powoli
ruszył w kierunku stojącej pośrodku największej budowli.
143
Łatwo było się domyślić, że tam powinna przebywać najstarsza z czarownic: Horyta.
Tomek wypatrywał słynnej chatki z piernika na kurzej stopce, ale niczego takiego nie znalazł.
Domki były niewielkich rozmiarów, drewniane i kryte strzechą. Z niektórych unosił się dym, a
inne znowu wyglądały na całkiem opuszczone. Ulice były opustoszałe, a jeśli już pojawiła się
jakaś postać, to szła szybkim krokiem w tym samym kierunku, co Tomek. Chłopaka zdziwiły
dwie rzeczy. Pierwsza, to że nikt nie zwracał najmniejszej uwagi ani na niego, ani na jego konia,
który wprawdzie w tym momencie już nie miał skrzydeł (widocznie pojawiały się tylko wtedy,
gdy chciał odlecieć), ale i tak wyglądał okazale. Druga to taka, że po ulicach miasteczka
poruszały się nie tylko czarownice, ale i czarodzieje.
-
Dokąd tak wszyscy się śpieszycie? - zapytał jednego z nich.
-
Jak to dokąd? Nie wiesz? To po co tu przyjechałeś? - odpowiedział zagadnięty czarodziej.
Mag zwolnił kroku i głaszcząc się po swej obfitej brodzie, zaczął się bacznie przyglądać chłopcu.
-
Mam ważną przesyłkę do Horyty - odparł Tomek z niepewną miną.
-Ty nie jesteś jednym z nas, ty jesteś człowiekiem - czarodziej w tym momencie bardziej to
stwierdził, niż pytał.
-
Tak, i mam misję do wykonania. - Gdy zobaczył serdeczny uśmiech na twarzy swego
rozmówcy, Tomek nabrał pewności siebie.
-
Powiadasz, że chcesz się zobaczyć z Horytą? I powiadasz, że to ważna misja - znowu
pogłaskał się po swej siwej brodzie i zapytał: - Kto cię tu przysłał?
144
-
Król Gopło i Pani Lasu - odparł i dodał: - Mam do przekazania listy do rąk własnych
Horyty.
-
Listy powiadasz - czarodziej zamilkł na moment. Najwyraźniej zastanawiał się nad czymś
i dopiero po chwili powiedział:
-
Musi to być naprawdę ważna sprawa, skoro wieziesz listy z dwóch skłóconych światów.
Tomek sprawnym ruchem zeskoczył z konia i od tej pory szli obok siebie.
-
Zaprowadzisz mnie do niej? - zapytał - to naprawdę pilna sprawa.
-
Chętnie, ale jednak będziesz musiał trochę poczekać. W tym momencie Horyta jest zajęta.
Nie może cię przyjąć - a widząc pytające spojrzenie chłopca, dodał: - Chodź, sam zobaczysz.
Szli jeszcze przez jakiś czas obok siebie, ale czarodziej nie zadawał już żadnych pytań. Tomek też
postanowił trzymać swoja wrodzoną ciekawość na wodzy. Pasowało mu to, że nie musi zbyt wiele
mówić o tym, co w listach jest zawarte. Dobrze pamiętał słowa Pani Lasu, by nikomu poza Horytą
nie ufać. Gdy dochodzili już do największej z chat, chłopiec ze zdziwieniem stwierdził, że
wszyscy wchodzą właśnie do niej.
-
Co tam się dzieje? - Tomek nie wytrzymał i przerwał milczenie.
-
Zobaczysz. Ja chętnie cię przedstawię Horycie, ale wpierw pozwolę sobie sam się
przedstawić - i wyciągnął do chłopca rękę. - Jestem Twardowski, Pan Twardowski.
Chłopiec aż zatrzymał się na chwilkę i wytrzeszczył swoje niewyspane oczy.
-
Co? Twardowski, ten Twadowski z księżyca? - zapytał z niedowierzaniem.
145
-
Już nie. To znaczy czasowo nie - odparł czarodziej.
-
Nie rozumiem.
-
Zbyt wiele by mówić, powiem ci tylko tyle, że jak raz się wejdzie w układy z księciem
ciemności, to ciężko się potem z tego wyplątać - Twardowski zrobił smutną minę i już nic więcej
nie powiedział.
-
Czy mógłbyś tu na nas poczekać? - chłopak zwrócił się do konia, gdy stanęli już przy
wejściowych drzwiach budynku. I razem z czarodziejem wszedł do środka.
Po przekroczeniu progu wielkich drzwi oczom Tomka ukazała się olbrzymia sala. Wydawała się
o wiele większa od budowli widzianej z zewnątrz. Chłopiec nie musiał pytać, wiedział, że to
sprawka czarów. Polana na Łysej Górze byłaby zbyt mała, by pomieścić salony takich
rozmiarów. Pewnie pozostałe chaty też w środku były tak naprawdę o wiele większe. W środku
znajdowało się mnóstwo czarownic, magów i czarodziei. Nie wszyscy byli ubrani w tradycyjne
stroje. Wielu z nich miało współczesne ubrania, co mogło świadczyć o tym, że większość czasu
spędzają wśród ludzi.
Zebrani byli skupieni na tym, co dzieje się pośrodku pomieszczenia. Panował tam straszny ścisk.
-
Co tam się dzieje? - chłopiec zapytał Twardowskiego.
-
Widzisz, chłopcze, trafiłeś na koniec wielkiego turnieju czarownic. W ostatni dzień
turnieju czarownica, która sprawuje rządy, może być wyzwana na pojedynek na czary przez inną.
My - czarodzieje - nie mamy tu w tym przypadku nic do gadania -- w tym momencie między
włosami jego brody pojawiły się śnieżnobiałe zęby i uśmiech rozpromienił na moment jego
twarz. -- Turniej odbywa się co pięćdziesiąt lat i nie zawsze dochodzi do pojedynku, bo nie
146
ma chętnych. Ale tym razem Horyta została wyzwana przez czarownicę Edittę. To jest bardzo
ambitna czarownica i przyznam, iż mam nadzieję, że nie uda się jej pokonać Horyty. Ma w sobie
coś, co sprawia, że gdy na nią patrzę, to aż ciarki mi po plecach przechodzą. A uwierz, mnie mało
co może zatrwożyć.
Przecisnęli się przez tłum, tak że w końcu Tomek mógł zobaczyć na własne oczy, co się dzieje na
środku sali. W dwóch ułożonych z płaskich kamieni kołach, połączonych w jednym miejscu
krawędziami stały rywalki. Każda w jednym, okołoośmiometrowym, kręgu.
-
Chodzi o to, by zmusić konkurentkę do opuszczenia linii, którą wyznaczają te kamienie -
powiedział chłopcu do ucha Twardowski i dodał: - Nie wystrasz się, jeśli nagle w którymś z nich
pojawi się coś strasznego. To są zaklęte koła i czary, które się w nich dzieją nie zagrażają widzom.
-
Jak można zmusić przeciwnika do czegoś, czego sam nie chce? Pewnie rzucając jakieś
straszne czary?- zapytał Tomek, ale nie uzyskał odpowiedzi, bo właśnie w tym momencie
wszyscy zebrani przy okręgu, przy którym stał, szybko, w naturalnym odruchu zachowania
bezpiecznej odległości, cofnęli się o krok do tyłu, popychając przy tym chłopaka tak, że gdyby
nie pomoc młodego mężczyzny stojącego za nim, na pewno by upadł.
-
Bardzo dziękuję za pomoc - gdy Tomek chciał wyrazić swą wdzięczność dobroczyńcy,
odwrócił się w jego stronę głowę. Jego oczom ukazał się młody, przystojny elf. Chłopiec nie
umiał ukryć zaskoczenia.
-
Nie ma za co - odparł zagadnięty - musisz bardziej uważać. Jesteś pewnie pierwszy raz na
turnieju? - zapytał.
147
-
Tak. A co ty tu robisz, jeśli wolno spytać? Z tego co widzę, jesteś elfem. Nie należysz do
tego świata, a elfom i syrenom nie wolno tu przebywać. - Tomek dobrze pamiętał, co mu
opowiadał Eron o tajemniczym mieście czarownic.
-
Jak widzisz, bywają wyjątki - elf najwyraźniej nie chciał rozmawiać na ten temat, dodał
tylko: - Widzę, że jak na tak młodego człowieka jesteś dobrze poinformowany. - Już zrobił krok
w bok, by odsunąć się bardziej od ciekawskiego chłopca, gdy usłyszał od Tomka coś, co
przykuło jego uwagę.
-
Wiem od syren, jeszcze wczoraj byłem w głębinach. - Tomek nie zdawał sobie sprawy,
jak to, co powiedział, zainteresowało napotkanego elfa. Nie dał tego jednak po sobie poznać,
przysunął się z powrotem w kierunku chłopca, by go nie stracić z oczu.
Twardowski chwycił młodzieńca za ramię i wskazał mu stojącą w kręgu czarownicę. - To jest
Horyta - poinformował go. - Dzisiaj ma naprawdę niebezpiecznego przeciwnika.
Editta stała w drugim kole i właśnie mamrotała do siebie jakieś zaklęcie, wymachując przy tym
rękoma w kierunku swej rywalki. Nagle w kręgu Horyty pojawił się olbrzymi pająk. Wszyscy na
sali, włącznie z Tomkiem, znowu zrobili odruchowo krok do tyłu. Ale Horyta nie wyglądała na
przestraszoną. Gdy tylko pająk zbliżył się do niej, by ją zaatakować, sypnęła na niego jakiś
proszek wyjęty z małego woreczka, jakich wiele miała przypiętych do swego sznurowego paska, i
pająk natychmiast zamienił się w małego zajączka. Zajączek pokicał to w prawo, to w lewo, i w
momencie, gdy chciał przeskoczyć przez kamienie, rozpłynął się w powietrzu tak, że tylko mała
mgiełka unosząca się w górę mogła świadczyć, że przed chwilą był jeszcze w tym miejscu.
Czarownica
148
zadowolona z efektu swych działań uśmiechnęła się i spojrzała wyzywająco na Edittę.
-
One już tak od jakiejś godziny - powiedział czarodziej, nachylając się do ucha chłopaka. -
Tak naprawdę, to chodzi
0
zrobienie takich czarów, by przeciwnik nie umiał na nie znaleźć kontrzaklęcia. Przed
chwilą byłeś świadkiem właśnie takiej zagrywki. Teraz kolej Horyty, ciekawe co tym razem
wymyśli?
Horyta sięgnęła do jednego ze swych woreczków, mamrocząc po cichu jakieś zaklęcie, i rzuciła
proszek do kręgu rywalki. Natychmiast koło Editty pojawiły się setki węży różnej wielkości,
odmiennie ubarwionych i, czego można się spodziewać w tak przedziwnej sytuacji, różniących
się odpornością na czary. Ich widok był bardziej nieprzyjemny niż wielkiego pająka. Tomek
nigdy nie lubił węży, wzdrygnął się, widząc, jak syczą i zaczynają się rozpełzać we wszystkie
strony. Jednak najwięcej kierowało się w kierunku Editty.
-
To wszystko na co cię stać? Widzę, że zaczynają ci się kończyć sztuczki - wycedziła przez
zęby rywalka Horyty.
Czarownica nic jej nie odpowiedziała, czekała tylko na to, co zrobi jej konkurentka.
-
Patrz i ucz się - drwiła Editta. - Chwyciła swoją miotłę, która leżała dotychczas na ziemi i
uderzając nią o zakurzoną posadzkę, szeptała jakieś tylko sobie znane słowa. Natychmiast
wszystkie węże zamieniły się w małe, białe myszki
1
podobnie jak wcześniej zając, gdy tylko przekroczyły okrąg z kamieni, szukając szybko
jakieś bezpiecznej kryjówki, natychmiast zamieniały się w unoszący się do góry pył.
-
Teraz moja kolej - powiedziała i znowu zaczęła coś mamrotać pod nosem.
149
-
Ciekawe jak to długo potrwa? - zastanawiał się Twardowski. - Ostatnio trwało to jakieś
dwie godziny.
Tymczasem w kręgu Horyty pojawiły się latające miecze. Krążyły wkoło niej, nabierając
prędkości. Tomkowi trudno było policzyć szybko poruszające się obiekty, ale było ich około
dwudziestu. Horyta, widząc zagrożenie, nachyliła się i w tym momencie, kiedy miecze wszystkie
jednocześnie miały w nią uderzyć, wyprostowała się i stanęła bez ruchu, pocierając jedynie
pierścień, jaki nosiła na swej prawej dłoni. Miecze przy próbie przeszycia jej ciała natychmiast
zamieniały się w piękne, czerwone róże. Czarownica znowu uśmiechnęła się w kierunku Editty.
Tomek podszedł bliżej kręgu. Zainteresował go pierścień, jakiego użyła Horyta do swej obrony.
Był identycznie grawerowany jak ten, który podarowała mu Pani Lasu.
-
Pośpiesz się, bo mam dla ciebie coś ekstra - powiedziała Editta do swej przeciwniczki.
Mimo iż starała się zachować spokój, na jej twarzy malowało się zdenerwowanie.
-
Jak sobie życzysz - chłopak pierwszy raz miał okazję usłyszeć głos obecnie panującej w
mieście czarownicy.
Horyta sięgnęła do tego samego woreczka, co poprzednio i, podobnie jak wcześniej, w kręgu jej
rywalki pojawiły się znów setki węży.
Editta roześmiała się z nieukrywaną pogardą.
-
Naprawdę się starzejesz, poddaj się, to może cię nie uśmiercę - drwiła z okazującej
zaskoczenie Horyty. Była tak pewna siebie, że zwlekała z sięgnięciem po miotłę, która znowu
leżała na posadzce.
-
Widzicie - krzyknęła do wszystkich gapiów - oto jest upadek i koniec rządów Horyty! -
gdy to mówiła, nie zwracała większej uwagi na węże, które powoli zbliżały się do niej.
150
Nie śpieszyła się, bo wiedziała, jak je zamienić w małe myszki. - Biorę was za świadków, że
proponowałam Horycie poddanie się, a przez to darowanie jej życia - mówiąc to, powoli sięgnęła
po miotłę.
Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale węże zbliżały się w takim tempie, że musiała zareagować.
Sycząc przypełzły już tak blisko niej, że gdy już pierwsze miały ją ukąsić, w ostatniej chwili
wyszeptała zaklęcie i uderzyła miotłą o ziemię. Ale tym razem, ku jej zaskoczeniu, gady nie
zamieniły się w myszki, tylko w latające miecze, dokładnie takie same, jakimi chciała zaatakować
Horytę. Ostre przedmioty zatoczyły tylko jeden krąg i już leciały w kierunku czarownicy, by ją
ugodzić. Editta była do tego stopnia zdumiona, że nie zdążyła zareagować. Wszystko trwało zbyt
szybko. Nagle Horyta, wysuwając rękę w kierunki mieczy, nakazała się im zatrzymać. Zrobiła to
w ostatnim momencie, bo jeden z nich zdążył już lekko skaleczyć policzek Editty. Miecze wisiały
przy skamieniałej ze strachu czarownicy. Na sali zapadła cisza, którą na moment zakłócił dźwięk
upadającej na ziemię miotły upuszczonej przez Edittę. Pięć mieczy wisiało w powietrzu tak blisko
niej, że gdy tylko się lekko poruszyła, to z jej policzka zaczynała płynąć krew, a ubrania, w
miejscach w których zahaczyły ostrza, zostały przecięte.
- Nie chcę cię zabijać, Editto - Horyta powiedziała to spokojnym i doniosłym głosem i nadal
trzymając wyciągniętą dłoń, która powstrzymywała miecze od dalszego ataku, dodała: - Radżę ci
się pośpieszyć z poddaniem, bo już jestem stara i długo tak tej ręki nie utrzymam.
Na twarzach większości zebranych pojawił się uśmiech. Horyta była znana z małomówności, ale
każdy, kto ją poznał,
151
wiedział, że jak już coś powie, to albo to coś bardzo ważnego, albo śmiesznego. Tym razem to
było i jedno, i drugie. Editta wściekła, że nie dość, iż przegrała, to jeszcze została upokorzona, nie
miała jednak wyjścia. Gdy tylko przy następnej próbie sięgnięcia po jeden z woreczków miecz
znowu ukłuł ją w policzek, nie pozwalając na najmniejszy ruch, ze złością i po cichu
wymamrotała:
-
Dobrze, poddaję się.
-
Głośniej proszę -- powiedziała zwyciężczyni.
-
Poddaję się! - krzyknęła Editta, a na sali rozległ się wielki okrzyk radości. Miecze, na
znak Horyty, zamieniły się jak wcześniejsze w róże, a pokonana, zabierając ze sobą miotłę,
opuściła swój okrąg i ze spuszczoną głową wyszła z sali.
-
Zupełnie jak w wierszu mamy - powiedział do siebie zachwycony Tomek.
Rozradowany tłum zaczął się powoli rozchodzić, by w karczmach lub pod gołym niebem, w
blasku rozpalonych ognisk świętować zakończenie turnieju. Wszyscy okazywali zadowolenie z
przebiegu ostatniego pojedynku, co utwierdziło chłopca, że Horyta była lubianą i cenioną
władczynią.
Tomek chciał od razu do niej podejść, by wręczyć jej listy. Lecz Twardowski przeszkodził mu,
mówiąc, że to nie czas i miejsce. Obiecał, że gdy tylko czarownica opuści salę, to go do niej
zaprowadzi. Tomek zgodził się i postanowił wykorzystać czas oczekiwania na przyjrzenie się
wszystkiemu, co się tu dzieje, a było co oglądać.
W kręgach, w których jeszcze przed chwilą walczyły ze sobą czarownice, teraz jacyś młodzi
magowie popisywali się różnego rodzaju sztuczkami, wystrzeliwując w powietrze z rękawa
sztuczne ognie albo zamieniając przyniesione ze sobą owo-
152
ce w gołębie, które natychmiast odfruwały przez niewielkie okno w suficie. Wielu zebranych
zaczęło radośnie tańczyć w rytm wesołej muzyki, jaka dobiegała z kąta sali. Wszędzie panował
radosny gwar, który był wzmacniany okrzykami stra-ganiarzy chcących zachęcić przybyszy do
kupna ich towarów.
Tomek, spacerując ze swym tymczasowym opiekunem, zauważył kątem oka, że jest śledzony
przez elfa, który uratował go od upadku. Twardowski też to zauważył i natychmiast kazał
chłopcu, by nie oddalał się od niego nawet na krok.
-
Bądź ostrożny - powiedział - nie wiem, co masz do przekazania w tych listach Horycie,
ale wbrew pozorom oprócz przyjaciół, ma ona również zazdrosnych wrogów, takich jak Editta.
-
Rozumiem i dziękuję za pomoc - odparł zaniepokojony chłopak.
Gdy kończył to mówić, śledzący go elf nie wytrzymał i szybko się do niego zbliżył. W tym
samym momencie czarodziej jednym susem zagrodził mu drogę i stanął pomiędzy chłopcem a
elfem.
-
Czego chcesz? - ostro zapytał elfa - kto cię nasłał?
-
Nikt -- odparł zaskoczony elf - chciałem tylko o coś zapytać - mówiąc to, wskazał na
Tomka.
Chłopiec, widząc jego błagalne spojrzenie, poprosił czarodzieja, by mu zezwolił porozmawiać.
-
Dobrze, ale w mojej obecności - odparł troskliwie czarodziej.
Twardowski sam nie wiedział czemu, ale od samego początku polubił tego młodego człowieka.
Może dlatego, że w jego oczach widział samego siebie sprzed stuleci. Tomek tak samo jak on
kiedyś okazywał ciekawość świata i żądzę
153
przygód. A przede wszystkim wzbudzał zaufanie. Być może czarodziej podświadomie nie chciał,
by ten młodzieniec przez ufność do wszystkich dał się wpędzić w przyszłości w takie same
tarapaty, w jakich on sam się znalazł.
-
Nazywam się Kares - powiedział do obu elf. - Jestem, jak widzicie, elfem i od dawna nie
byłem w rodzinnej krainie. Usłyszałem od ciebie, że byłeś niedawno w świecie syren, a być może
i elfów, więc chciałem zasięgnąć języka. Co słychać u moich pobratymców? Jak im się wiedzie?
Młodzieniec od razu zrozumiał, z kim ma do czynienia i uspokajając Twardowskiego, odparł,
robiąc jednocześnie lekki ukłon w kierunku elfa:
-
Bardzo mi miło cię poznać, książę, ja się nazywam Tomasz Kosecki.
-
Wiesz, kim jestem? - Kares był wyraźnie zaskoczony. Już od dawna nikt go tak nie
tytułował.
-
Tak, słyszałem o tobie - odpowiedział Tomek - to naprawdę straszne, co spotkało ciebie i
Ester.
Twardowski był tak samo zdziwiony jak Kares tym, że chłopiec tak wiele wie, ale chcąc uniknąć
gapiów, zaproponował:
-
Widzę, że macie sobie wiele do powiedzenia, a to miejsce nie wydaje się być dobrym na
pogaduszki. Elf i człowiek w świecie czarownic bardzo zwracają na siebie uwagę - i wskazując na
wyjściowe drzwi, dodał: - Może wyjdźmy stąd i przejdźmy do jakiejś pobliskiej karczmy, gdzie
będziemy mogli w spokoju porozmawiać. Ty i tak, Tomku, teraz nie dopchasz się do Horyty.
-
Ha ha, może do karczmy, co „Rzym" się nazywa - zażartował chłopak, ale od razu
pożałował żartu, widząc smutną i zmieszaną minę czarodzieja.
154
-
Chodźmy -- zakomenderował Kares, chcąc ratować niezręczną sytuację.
Po chwili znaleźli niepozorną karczmę znajdującą się na uboczu. Za nią był kawałek polany, a
dalej las. Właśnie tam Gracjusz skubał sobie spokojnie trawę w świetle księżyca. Zaś Tomek i jego
towarzysze, upewniając się, że nic mu nie będzie i bez przeszkód może tam na nich poczekać,
weszli do środka karczmy. Rzeczywiście, ten budynek również w środku był o wiele większy niż
na zewnątrz, ale nie aż tak wielki i nie aż tak okazały, jak sala, w której odbywał się pojedynek.
Usiedli w trójkę w najbardziej zacisznym miejscu.
Gospodyni o dość słusznym wzroście podeszła do nich i badawczym wzrokiem zapytała, co
podać. Dopiero teraz chłopiec przypomniał sobie, jaki jest głodny. Zachęcony więc przez
Twardowskiego zamówił olbrzymią pieczeń z ziemniakami i kompotem jabłkowym. Jego starsi
znajomi poprosili tylko o szklaneczki grzanego wina.
-
Kto ci opowiedział o Ester, skąd znasz i moją historię? - zapytał Kares, w ten sposób
rozpoczynając rozmowę.
-
Znam ją od Erona, przyjaciela Ester i jej sióstr - odpowiedział chłopiec. Chciał jeszcze coś
dodać, ale przerwała mu gosposia, kładąc przed nim olbrzymiej wielkości półmisek z jedzeniem i
dzbaneczek z kompotem. Gdy położyła ostatnią szklankę wina przed Karesem, powiedziała
„smacznego" i odeszła.
-
Kto to jest Eron? - zapytał tym razem czarodziej, głaszcząc się jednocześnie po swej siwej
brodzie i kładąc swą szpiczastą czapkę na ławie.
-
To jest mój były przyjaciel -- odpowiedź Karesa zdziwiła i zaskoczyła chłopca tak bardzo,
że nie umiał tego ukryć.
155
-
Chodźmy - zakomenderował Kares, chcąc ratować niezręczną sytuację.
Po chwili znaleźli niepozorną karczmę znajdującą się na uboczu. Za nią był kawałek polany, a
dalej las. Właśnie tam Gracjusz skubał sobie spokojnie trawę w świetle księżyca. Zaś Tomek i jego
towarzysze, upewniając się, że nic mu nie będzie i bez przeszkód może tam na nich poczekać,
weszli do środka karczmy. Rzeczywiście, ten budynek również w środku był o wiele większy niż
na zewnątrz, ale nie aż tak wielki i nie aż tak okazały, jak sala, w której odbywał się pojedynek.
Usiedli w trójkę w najbardziej zacisznym miejscu.
Gospodyni o dość słusznym wzroście podeszła do nich i badawczym wzrokiem zapytała, co
podać. Dopiero teraz chłopiec przypomniał sobie, jaki jest głodny. Zachęcony więc przez
Twardowskiego zamówił olbrzymią pieczeń z ziemniakami i kompotem jabłkowym. Jego starsi
znajomi poprosili tylko o szklaneczki grzanego wina.
-
Kto ci opowiedział o Ester, skąd znasz i moją historię? - zapytał Kares, w ten sposób
rozpoczynając rozmowę.
-
Znam ją od Erona, przyjaciela Ester i jej sióstr - odpowiedział chłopiec. Chciał jeszcze coś
dodać, ale przerwała mu gosposia, kładąc przed nim olbrzymiej wielkości półmisek z jedzeniem i
dzbaneczek z kompotem. Gdy położyła ostatnią szklankę wina przed Karesem, powiedziała
„smacznego" i odeszła.
-
Kto to jest Eron? - zapytał tym razem czarodziej, głaszcząc się jednocześnie po swej siwej
brodzie i kładąc swą szpiczastą czapkę na ławie.
-To jest mój były przyjaciel - odpowiedź Karesa zdziwiła i zaskoczyła chłopca tak bardzo, że nie
umiał tego ukryć.
-
Chodźmy - zakomenderował Kares, chcąc ratować niezręczną sytuację.
Po chwili znaleźli niepozorną karczmę znajdującą się na uboczu. Za nią był kawałek polany, a
dalej las. Właśnie tam Gracjusz skubał sobie spokojnie trawę w świetle księżyca. Zaś Tomek i jego
towarzysze, upewniając się, że nic mu nie będzie i bez przeszkód może tam na nich poczekać,
weszli do środka karczmy. Rzeczywiście, ten budynek również w środku był o wiele większy niż
na zewnątrz, ale nie aż tak wielki i nie aż tak okazały, jak sala, w której odbywał się pojedynek.
Usiedli w trójkę w najbardziej zacisznym miejscu.
Gospodyni o dość słusznym wzroście podeszła do nich i badawczym wzrokiem zapytała, co
podać. Dopiero teraz chłopiec przypomniał sobie, jaki jest głodny. Zachęcony więc przez
Twardowskiego zamówił olbrzymią pieczeń z ziemniakami i kompotem jabłkowym. Jego starsi
znajomi poprosili tylko o szklaneczki grzanego wina.
-
Kto ci opowiedział o Ester, skąd znasz i moją historię? - zapytał Kares, w ten sposób
rozpoczynając rozmowę.
-
Znam ją od Erona, przyjaciela Ester i jej sióstr - odpowiedział chłopiec. Chciał jeszcze coś
dodać, ale przerwała mu gosposia, kładąc przed nim olbrzymiej wielkości półmisek z jedzeniem i
dzbaneczek z kompotem. Gdy położyła ostatnią szklankę wina przed Karesem, powiedziała
„smacznego" i odeszła.
-
Kto to jest Eron? - zapytał tym razem czarodziej, głaszcząc się jednocześnie po swej siwej
brodzie i kładąc swą szpiczastą czapkę na ławie.
-
To jest mój były przyjaciel - odpowiedź Karesa zdziwiła i zaskoczyła chłopca tak bardzo,
że nie umiał tego ukryć.
155
-
Widzę, że tego to ci już Eron nie powiedział - zauważył elf.
-
Tak, przyznaję, nie mówił, że kiedyś się przyjaźniliście, ale też nie powiedział o tobie nic
złego. Wręcz przeciwnie, żałował ciebie i Ester.
-
Już wierzy, że ja jej nie zabiłem? - zapytał Kares, przykładając wino do ust, by ukryć
wielki smutek i łzy, jakie się pojawiły na jego policzkach na samą myśl o śmierci jego ukochanej.
,
♦
-
Kogo nie zabiłeś? - zapytał zdziwiony Tomek.
-
Ester, a kogóż by innego? - wybełkotał zza szklanki wina.
-
Ależ Ester żyje. Czemu myślisz, że ona jest martwa? Wczoraj rano jeszcze z nią
rozmawiałem - gdy chłopiec powiedział ostatnie zdanie, Kares odstawił szklankę na stół tak
gwałtownie, że aż część wina rozlała się na blat. Chwycił młodzieńca za ubranie i zaczął
gwałtownie nim potrząsać.
-
Nie łżyj! Nie żartuj sobie z umarłych. Widziałem ją martwą, zanim sam straciłem
przytomność! - wykrzyczał do chłopca.
-
Przestańcie! - Twardowski skoczył do nich, by ich rozdzielić.
Gdy w końcu Kares puścił Tomka, chłopak nabrał powietrza i z wysiłkiem powiedział:
-
Ja nie kłamię, Ester żyje. Owszem, była umierająca, ale przeżyła. Od tej pory ma zakaz
wypływania na powierzchnię jeziora. Widocznie król Gopło celowo zabronił mówić poddanym,
że Ester przeżyła, by ją chronić.
-
To niemożliwe... - Kares nie wierzył słowom, jakie wypowiadał jego nowy znajomy.
Przez tyle lat opłakiwał
156
%
w samotności śmierć swej ukochanej, a wiadomość o tym, że przeżyła, była dla niego tak wielkim
zaskoczeniem, że nie potrafił jej przyjąć. Wyglądał, jakby był w tym momencie bliski obłędu. -
Ona żyje. Ona żyje - powtarzał sam do siebie, a na jego policzkach pojawiły się łzy, ale nie były
to łzy smutku, tylko szczęścia.
-
Tak, żyje i ma się dobrze - powiedział Tomek i chcąc trochę zmienić temat, by Kares miał
możliwość oderwać swe myśli od ukochanej, dopowiedział: - Ona żyje, ale jej ojciec może nie
przeżyć nawet dzisiejszej nocy.
-
Tak? A co się stało staremu Gopło? - wtrącił się czarodziej.
-
Gopło umiera? - na wieść o umierającym królu Kares znów słuchał uważnie Tomka.
Widząc zainteresowanie słuchaczy, młody przybysz postanowił im w skrócie opowiedzieć
wszystko, co wie i co go w ostatnich dniach spotkało. Czarodziej i książę słuchali go uważnie,
zadając co chwilę jakieś pytania. Gdy chłopiec zaczął opowiadać o tym, co zaszło w głębinach
jeziora, Kares obsypał go gradem pytań dotyczących Ester. Chłonął niczym gąbka każdą
informację, która jej dotyczyła. Nie potrafił ukryć swego zadowolenia, gdy młodzieniec zapewnił
go po raz kolejny, że z tego, co on wie, Ester nie oddała jeszcze nikomu swej ręki i jest nadal
wolna. Kares aż podskoczył z radości. Twardowski uspokajał go z obawy, by nie zwracał na
siebie uwagi innych biesiadników.
-
Pozwól dokończyć chłopcu - powiedział do elfa - nie mamy już zbyt wiele czasu, bo za
moment musimy iść do Horyty.
-
Przepraszam, mów dalej, Tomku - powiedział książę, lekko zawstydzony tym, że tak
bezpośrednio okazuje swoje uczucia względem Ester.
157
Chłopak wrócił do opowiadania. Przerywał co jakiś czas na moment, by nabrać jedzenia. I tak
jedząc, i mówiąc jednocześnie, kontynuował relację z wydarzeń ostatnich dni.
-
I tym sposobem dotarłem aż tu, by doręczyć Horycie te dwa listy - zakończył.
-
Dobrze, Tomku, już wszystko wiemy. Możesz liczyć na naszą pomoc - oznajmił
Twardowski, spoglądając na elfa, tak jakby szukał jego aprobaty.
-
Tak, oczywiście, na mnie też możesz liczyć - przytaknął Kares.
-
Musimy cię teraz zaprowadzić do Horyty - oznajmił czarodziej i dał towarzyszom znak,
by wstali od stołu. Położył kilka złotych monet na stole i wyprowadził ich z karczmy.
-
Co tak długo, chłopcze? - zarżał koń. - Zapomniałeś, że czas nas nagli?
-
Nie zapomniałem, ale dopiero teraz będę miał okazję na osobności porozmawiać z Horytą -
tłumaczył się młodzieniec.
Szli tak przez kilka ulic, aż doszli do domku, w którym mieszkała Horyta.
-
Poczekajcie - Kares zatrzymał towarzyszy - pójdę poprosić moją opiekunkę, by nas
przyjęła.
Tak też zrobił.
-
Jego opiekunkę? -- Tomek okazał zdziwienie.
Noc była bardzo ciepła, wszędzie można było słyszeć gwar i śpiewy biesiadników. To był ostatni
dzień zlotu czarownic zwanego sabatem. Wszyscy nie tylko świętowali zwycięstwo
dotychczasowej władczyni, ale również zaczynali się żegnać.
-
Jutro o tej porze będzie tu pustka i cisza - poinformował chłopca Twardowski - zamilkł na
chwilę, po czym do-
158
i
dał: -- Pozostaną tu tylko stali mieszkańcy miasteczka. Wynika z tego, że Horyta na prośbę Pani
Lasu zaopiekowała się biednym księciem. Być może matka obawiała się o jego życie i dlatego go
tu przysłała. Tu pod okiem Horyty był bezpieczny i z dala od przykrych wspomnień.
-
Chodźcie! - zawołał Kares. - Możecie wejść.
Tomek z czarodziejem pośpiesznie weszli do domku. Gracjusz pozostał przed budynkiem, zajęty
skubaniem kępek soczystej trawy, której dookoła nie brakowało.
-
Witaj, Tomku - powitała go czarownica. - Słyszałam od Karesa, że masz mi do
przekazania dwa listy -- powiedziała i dała mu znak, by je podał. - I ciebie serdecznie witam,
Panie Twardowski - odpowiedziała na ukłony.
Chłopak podał czarownicy listy, a ona pośpiesznie przełamała pieczęcie, które nałożyły na nie
królowe, rozwinęła zwoje i zaczęła czytać.
W tym czasie młodzieniec miał okazję, by przyjrzeć się jej samej i jej mieszkaniu. Domek był
idealnym wzorem czystości i skromności. Nie było w nim nic zbędnego. Żadnych przedmiotów
zbytku, jakimi zazwyczaj otaczali się monarchowie. Wszystko było wykonane z drewna. Całą
niemal płytę żeliwnego pieca zajmował wielki kocioł, a w kącie stała stara miotła. Wokół wszędzie
tam, gdzie tylko dochodziło za dnia słońce rozstawiono kwiaty. Sama czarownica była ubrana w
tradycyjny strój. Materiał, z jakiego wykonano jej suknię, tylko gdzieniegdzie przeplatała złota
nitka. Na palcu Tomek znów dostrzegł pierścień. Posiwiałe włosy czarownicy swobodnie opadały
na ramiona.
-
Usiądźcie, proszę - powiedziała Horyta, gdy skończyła czytać pierwszy z listów,
jednocześnie robiąc gest ręką w kie-
159
runku krzeseł, które natychmiast same przysunęły się do nich. Goście usiedli, a czarownica
kontynuowała czytanie. Nie trwało to długo, listy były najwyraźniej krótkie.
-
Gdzie masz, chłopcze, ten grot strzały? - zapytała Tomka, któremu już zaczęły się
zamykać oczy ze zmęczenia i z braku snu.
-
Proszę - chłopiec pośpiesznie podał jej zawiniątko z zatrutym przedmiotem.
Czarownica przyjrzała mu się dokładnie, powąchała i zapytała: - Czy ty, dzielny przyjacielu,
potwierdzasz, że król nie może zetknąć się z wodą, nawet z wodą życia?
-
Tak, to prawda - usłyszała jego odpowiedź.
-
Dziwne, bo taką truciznę potrafią sporządzić tylko najstarsze i największe czarownice -
zamyśliła się na moment, po czym dodała: - Chodźcie ze mną. Szybko przyrządzę antidotum, a
ty, mój drogi, w tym czasie zdasz mi relację z tego, co tam się dzieje.
Tomek na samą myśl, że po raz kolejny ma opowiadać, zażartował:
-
Szkoda, że nie mam tu magnetofonu - ale nikt poza nim nie śmiał się z tego żartu.
Poszli za gospodynią do kuchni i w czasie gdy ona, mieszając różne mikstury i proszki, wrzucała
to wszystko po kolei do małego kociołka, Tomek, ziewając, powoli wszystko jej opowiedział.
Najbardziej zaciekawiło ją, gdy opowiadał o strasznych morskich potworach sprowadzonych
przez Gi-zelę, które zagrażały podwodnemu światu.
-
Powiadasz - odezwała się - że książę ciemności wraz z Gizelą szykuje się do wielkiej
bitwy. I Gizela znowu chce skłócić elfy z syrenami. No tak, gdy oba światy będą ze sobą
160
walczyć i będą wyczerpane bratobójczą walką, to wtedy ona sama zaatakuje i zniszczy i elfy, i
syreny. Sprytny plan. Ale my jej trochę pomieszamy szyki - dodała, uśmiechając się tajemniczo.
-
Eron i Pani Lasu robią wszystko, by Gizela nadal myślała, że syreny są przekonane, iż to
elfy zabiły żołnierzy przy wyschniętym potoku i że to one raniły samego króla - przypomniał
Tomek.
-
I bardzo dobrze - odpowiedziała z uśmiechem i dodała: - Wreszcie syreny z elfami
zaczynają ze sobą współpracować. Może złość Gizeli tym razem na nowo zjednoczy te dwa
światy. Naszym zadaniem, moi drodzy, jest zrobić wszystko, co w naszej mocy, by pomóc im w
odbudowaniu wzajemnego zaufania.
-
Trzeba będzie nakłonić władców obu światów, by razem stanęli ramię w ramię do walki
ze Złym i Gizelą - wtrącił się do rozmowy Twardowski.
-
Tak, ale to trudne zadanie i przyznaję, że nie wiem, czy sobie dasz radę, młody człowieku -
zastanawiała się Horyta.
-
To nie tylko zadanie dla Tomka, ale i dla mnie - powiedział Kares. -- Pozwól, proszę,
bym mógł wrócić do swoich, do lasu.
-
Hmm. Do swoich czy do Ester cię bardziej ciągnie? -zapytała, sprawiając, że na twarzy
elfa znów pojawiły się rumieńce.
Gdy czarownica skończyła przyrządzać mikstury, wlała do mniejszej ampułki ciemnozielony
płyn i do drugiej, o wiele większej, podobną ciecz.
-
Ta mniejsza ampułka zawiera antidotum dla króla. Gdy to wypije, natychmiast podajcie
mu wodę życia, a ta większa zawiera właśnie taką samą truciznę, jaką został zatruty.
161
-
Nie rozumiem, po co mi ta trucizna? - zapytał chłopiec, gdy czarownica wszystko
pakowała do niewielkiego koszyka i przykrywała chustą.
-
Wszystko wyjaśnię w odpowiedziach na listy - odparła i poprosiła, by zaczekali na nią, aż
skończy je pisać. Gdy Tomek z czarodziejem czekali, Kares poszedł się pośpiesznie pakować.
-
Młody człowieku - zawołała czarownica z pokoju, w którym pisała listy - na stole w
kubku jest napój, wypij go szybko. On pomoże zwalczyć ci sen. Musisz jak najszybciej wracać do
króla Gopło, a widzę, że jesteś już bardzo zmęczony. Ten napój sprawi, że odzyskasz siły.
-
Dziękuję - powiedział chłopiec i podszedł do stołu, na którym stał kubek. Szybko wypił
lekko gorzkawy napój i prawie od razu poczuł, że senność go opuszcza, a w jej miejsce
przychodzą nowe pokłady energii. - To naprawdę działa - powiedział z zadowoleniem do siebie.
-
Karesie, pośpiesz się - popędzała elfa czarownica.
-
Już jestem - w drzwiach ukazał się Kares w swym książęcym, pięknie haftowanym
ubraniu i z podróżnym workiem na plecach - możemy ruszać.
-
Polecicie razem na koniu? - zapytał Twardowski.
-
Nie - odpowiedziała Horyta - proszę, mój drogi - i podała elfowi miotłę, która stała przy
drzwiach - wiesz, co masz z tym zrobić.
-
Dziękuję - powiedział wzruszony książę i żegnając się serdecznie ze swą opiekunką,
dodał: - Dziękuję ci za wszystko, nigdy nie zapomnę twojej dobroci i nauk. Wierzę głęboko, że
jeszcze się zobaczymy.
-
I ja tak myślę - odparła, ocierając łzy wzruszenia - lećcie już, bo król nie może czekać.
My z Panem Twardowskim
162
mamy tu trochę do zrobienia, ale przyjdzie czas, że się jeszcze wszyscy spotkamy.
Po krótkim, ale serdecznym pożegnaniu chłopiec wskoczył na Gracjusza, a Kares na miotłę i
obaj, machając pozostającym na ziemi, odlecieli w kierunku, z którego wcześniej przyleciał
Tomek.
Dzięki temu, że na bezchmurnym niebie księżyc świecił w pełni, widoczność była bardzo dobra.
Książę leciał blisko Gracjusza, zadając co jakiś czas pytania Tomkowi. Większość pytań dotyczyła
oczywiście Ester i jego matki. Kochał obydwie kobiety, a przecież dawno ich nie widział. Tomek
starał się na wszystko odpowiadać, oczywiście w miarę swoich możliwości i wiedzy.
-
Ja cię dobrze rozumiem, Karesie - powiedział - mi też się podoba pewna dziewczyna -
zwierzył się elfowi.
-
Nie dziwię ci się - wtrącił się w rozmowę Gracjusz - Emilka jest naprawdę śliczną osóbką -
i widząc zmieszanie chłopca, dodał: - Nie obawiaj się, to będzie nasza tajemnica.
TAJNA NARADA
Było już grubo po północy, gdy wylądowali przy stajni. Brak jakiegokolwiek światła w oknach
domu świadczył o tym, że rodzice smacznie spali. Przy stajni od strony łąki dogasało ledwie się
tlące ognisko. Nikogo jednak przy nim nie było. Kares podszedł i zasypał je dla bezpieczeństwa.
Weszli do stajni i zastali w niej śpiących przyjaciół Tomka.
-
No pięknie, ja wracam z dalekiej drogi, przywożę ze sobą nowego przyjaciela, a tu mnie
nikt nie wita - żartował sobie chłopak, budząc jednocześnie śpiochów. - Wstawajcie, czeka nas
następna wyprawa do lasu.
-
Co, już jesteś z powrotem? - odezwała się rozbudzona Emilka. - Udało ci się przywieźć
odtrutkę? - zapytała, jednocześnie ziewając i się przeciągając.
-
Znowu? - wymamrotał Krzysiu. - Ja chcę jeszcze spać.
-
Wstawajcie, król tam umiera, a wy sobie leniuchujecie -- Tomek popędził leżących na
sianie.
-
Wstawać! Nie ociągać się, lenie - zawołał Gracjusz.
164
-
Co? Ty mówisz? - prawie wszyscy jednocześnie zawołali, okazując zaskoczenie. Fakt, iż
koń nie tylko lata, ale i mówi tak wszystkich zabsorbował, że sen odszedł na dobre. Jeden przez
drugiego zaczęli mu zadawać dziwne pytania, by się upewnić, że to nie żart.
-
Przestańcie mnie już dręczyć - odparł - jestem zmęczony. Przeleciałem dzisiaj kawał
drogi, a Tomek aż tak lekki to nie jest.
-
Ciesz się, że nie musiałeś nieść Pawła - zażartował Krzyś.
-
Och, przepraszam, zapomniałem was sobie przedstawić - zauważył Tomek, gdy Kares
wyłonił się z półmroku stajni i stanął bliżej konia otoczonego przez całą czwórkę - to jest książę
Kares - oznajmił, a przyjaciele na widok przybysza wytrzeszczyli oczy bardziej jeszcze niż na
wieść, że Gracjusz mówi.
-
Kares, ten Kares? - upewniał się Paweł.
-
Tak, poznaliśmy się na Łysej Górze - odparł Tomek.
Kares serdecznie się z wszystkimi przywitał, a gdy ściskał
dłoń Emilki, odwrócił się do Tomka i na głos powiedział:
-
Nie dziwię ci się, i gratuluję dobrego gustu.
Chłopak zawstydzony spuścił głowę i wyjąkał:
-
Musimy się śpieszyć.
Krzysiu z Pawłem wymienili porozumiewawcze spojrzenia, a Emilka zaczęła udawać, że jest
zajęta układaniem grzywy konia.
-
Masz rację, musimy się śpieszyć - elf szybko poparł Tomka, ponieważ widząc, że
niechcący go zawstydził, chciał tak jak on zmienić temat rozmowy.
165
-
Idę z wami - oznajmił Gracjusz.
-
Mam nadzieję, że tym razem nie będą nas gonić te przeklęte stwory -- dziewczyna aż
wzdrygnęła się na samą myśl o wilkołakach, które goniły ich w drodze do lasu.
-
Niech tylko spróbują, to będą miały z elfami do czynienia - powiedziała Lei, jednocześnie
pojawiając się przy drzwiach. - Pani Lasu posłała mnie po was z nadzieją, że Tomek już powrócił,
i jak widzę, nie myliła się - dodała z uśmiechem. Gdy zauważyła stojącego przy koniu Karesa, aż
oniemiała z wrażenia. - Książę, to ty? - zapytała, nisko się kłaniając przed synem swej królowej.
-Witaj, Lei, wiele lat minęło od naszej ostatniej rozmowy
-
odparł i serdecznie ją uściskał.
-
Niejeden raz zastanawialiśmy się z Bokim, gdzie nasza pani cię wysłała? Teraz już wiem.
Przyznam, że nigdy by mi to nie przyszło do głowy. Boki zakładał, że poprosiła leśne nimfy, by
się tobą zaopiekowały, a ja z racji twojego wzrostu stawiałam, że Pani Lasu wysłała cię do
jednego ze swych znajomych czarodziejów mieszkających w wysokich górach. Ale nie
pomyślałabym, że przez te wszystkie lata żyłeś na Łysej Górze. Przecież elfy nie mogą przebywać
w mieście czarownic.
-
I właśnie dlatego nikt, kto by chciał mi zrobić krzywdę, tam by mnie nie szukał. Zresztą,
nie zawsze tam przebywałem. Ale to długa historia, może kiedyś wam wszystko opowiem, nie
teraz jednak - odparł Kares, wyjaśniając tym samym, czemu ukrywał się przez tyle lat wśród
czarownic.
-
Dobrze, że wróciłeś, Pani Lasu na pewno się ucieszy z twojego powrotu, no i przyda się
jej pomoc - zauważyła Lei
-
a teraz już chodźmy.
166
Szli szybkim krokiem. Tym razem nic nie zapowiadało, by ktoś albo coś miało ich zaatakować.
Nie było słychać żadnych złowieszczych dźwięków. Wręcz przeciwnie, wszędzie panowała błoga
cisza przerywana od czasu do czasu pohukiwaniem sowy, która właśnie wracała z nocnych
łowów. Ciepły wiatr poruszał delikatnie koronami drzew, które odwdzięczały mu się cichutkim
szelestem liści. Nawet Gracjusz zdawał się ciszej niż zwykle stawiać kopyta. Przyjaciele mimo to
byli bardzo czujni. Dobrze pamiętali ostatnią wyprawę do lasu. Mogła się wtedy bardzo źle dla
nich skończyć, a zwłaszcza dla Tomka. Na skraju lasu dołączyła do nich kilkunastoosobowa
grupa małych elfów, ale mimo iż szli już teraz bardziej pewnie, nikt nic nie mówił. Tomek, idąc,
rozmyślał nad tym wszystkim, co go spotkało. Nie miał bladego pojęcia, co może jeszcze
przynieść ta noc. Martwił się, że rodzice wreszcie zaczną się czegoś domyślać. Wprawdzie
zostawili na drzwiach stajni kartkę informującą ich, że wyszli wcześnie rano na spacer z koniem i
że postarają się wrócić na obiad, ale chłopak nie miał pojęcia, ile mu tak naprawdę czasu zajmie
wyprawa do głębin i co go tam może jeszcze czekać. Lei tymczasem zamartwiała się o Bokiego.
Wreszcie nie wytrzymała i przerwała ciszę pytaniem skierowanym do Karesa:
-
Czy twoim zdaniem można ufać Eronowi? On przetrzymuje Bokiego. Boki jest
tam,czymś w rodzaju zakładnika.
-
Boki jest w świecie syren? - zdziwił się książę -- no wiesz, długo mnie nie było i na
przykładzie Gizeli widać, że wszyscy mogą się zmienić. Ale o ile znam Erona, on jest syreną
honoru. Nie powinni zrobić krzywdy małemu Bokiemu - uspokoił tymi słowami Lei, a sam
zaczął sobie w myślach przypominać Erona i wydarzenia z lat ich zażyłej przyjaźni.
167
-
Dobrze, że już jesteście, nasza pani czeka na was
-
odezwała się zjawa, która właśnie niespodziewanie ukazała się maszerującym przez las
towarzyszom -- chodźcie za mną.
Już nie kluczyli leśnymi ścieżkami. Tak jak poprzednio, przed zjawą wszystkie drzewa się
rozstępowały, dzięki czemu mogli iść w linii prostej do polany, na której już czekała na nich
władczyni.
-
Cieszę się, że już jesteście z powrotem - szybko ich powitała Pani Lasu i od razu przeszła
do konkretów. - Czy przyniosłeś Tomku to, po co cię wysłaliśmy do miasta czarownic?
-
zapytała.
-
Tak, mam tu od niej list dla ciebie, pani, i dla królowej głębin - odparł chłopak, podając
przesyłkę od czarownicy.
-
Nie rozumiałem, po co do antidotum dodała dużą ilość tej trucizny, ale podczas lotu
miałem czas, by nad tym pomyśleć i chyba już wiem - powiedział młodzieniec i tajemniczo się do
niej uśmiechnął.
Królowa szybko otworzyła list, pośpiesznie go przeczytała i poprosiła gości, by na nią chwilę
poczekali. Potrzebowała trochę czasu, by móc się naradzić razem ze starszyzną. Zawsze ceniła ich
rady płynące z doświadczenia i mądrości.
-
Gdzie się podział Kares? - dopiero teraz Lei zauważyła nieobecność księcia. - Dziwne, że
nie przyszedł przywitać się z matką. Nasza pani jeszcze nic chyba nie wie o jego przybyciu.
-
Ja chyba wiem, gdzie poszedł - powiedziała Emilka, starając się domyśleć, co ona by
zrobiła na jego miejscu. - Powinniśmy zacząć szukanie w miejscu, gdzie ostatni raz widział
półżywą Ester.
168
-
Masz rację - odparła Lei - to jest niedaleko, może korzystając z czasu, zanim się skończy
narada, pójdziemy go tam poszukać?
Wszyscy się zgodzili i nie minęło dziesięć minut, gdy wyszli z lasu wprost na kamienisty brzeg
jeziora.
-
Stójcie - Paweł szeptem zatrzymał całą grupę - dajmy mu jeszcze trochę czasu.
Widząc księcia siedzącego na jednym z większych kamieni tuż przy brzegu tak, że fale lekko
obmywały jego obute w sandały stopy, wszyscy zrozumieli szczere i dobroduszne intencje Pawła.
Nie powinni mu teraz przeszkadzać. Dobrze wiedzieli, że siedzi w miejscu, gdzie przed laty leżała
wpół-żywa jego ukochana. Na pewno wszystko teraz wspominał i rozmyślał nad tym, co
przyniesie mu przyszłość, jak zareaguje Ester, gdy go zobaczy i czy będą znowu razem.
-
Wracajmy - szeptem zakomenderował Tomek, a wszyscy powoli i bezszelestnie wycofali
się z powrotem na łąkę.
Tam już czekała na nich Pani Lasu otoczona swymi doradcami i stojącymi za nią, jak zawsze,
dwoma faunami. Gdy już wszyscy zgromadzeni ucichli, powiedziała:
-
Posłuchajcie, musimy jeszcze raz was poprosić o to, byście stawili się przed obliczem
królowej głębin -- zwróciła się do czwórki przyjaciół. -- My nie do końca ufamy syrenom, ale
ufamy wam, nasi młodzi przyjaciele, i ufamy Horycie. Wraz z listem i ampułkami od niej
przekażecie królowej i Eronowi list ode mnie. Zapewniam ich w nim, że my nie mamy nic
wspólnego z haniebną napaścią na króla i że chętnie im pomożemy w przypadku ataku gnomów
na ich krainę. Lepiej walczyć razem przeciwko Złemu. Wspólnie jesteśmy silniejsi i mamy
większe szanse na zwycięstwo. Gizela, jeśli zdobę-
169
dzie głębiny, nie omieszka zaatakować w następnej kolejności nas.
-
Mam nadzieję, że król Gopło, gdy wyzdrowieje, podzieli twoją opinię, królowo - odparł
Tomek - bo Eron, tak mi się wydaje, wam ufa, ale nie wiem, co na to król i jego doradcy.
-
Zobaczymy, a tymczasem ruszajcie -- ponagliła ich władczyni. - Głęboko wierzę, że uda
wam się przekonać króla, że nie mamy złych zamiarów względem syren.
Wszyscy poszli na brzeg jeziora, gdzie tradycyjnie czekała na nich łódź i te same elfy, co
poprzednio.
-
Poczekaj na nas w lesie z elfami - poprosił konia Tomek.
Pośpiesznie wsiedli do łodzi i odpłynęli. Gdy byli już jakieś dwadzieścia metrów od brzegu,
ujrzeli, jak powracająca do swych obowiązków w lesie władczyni natknęła się na swego syna,
który właśnie pojawił się, idąc brzegiem w jej kierunku. Z racji odległości nie dosłyszeli ciepłych
słów powitania, ale czułe matczyne objęcia i pocałunki mówiły same za siebie. Pani Lasu i syn
byli najwyraźniej bardzo szczęśliwi. Tomek z towarzyszami szybko dotarli do wyspy, pożegnali
się z przewoźnikami i poszli znaną już ścieżką do kamienia z wyrytą rybą. Tym razem Emilka
wcisnęła oko. Wyspa znowu obsunęła się w głąb jeziora, zabierając ze sobą całą czwórkę. Gdy
weszli do pierwszego i najmniej przyjemnego korytarza, Tomek zaczął się zastanawiać.
-
Może nie powiemy na razie Ester o Karesie - powiedział. - Nie wiadomo, co by
powiedziała królowa i Gopło, gdy wyzdrowieje. Oni już teraz nie ufają elfom.
-
Masz rację - przytaknął Paweł - tu chyba jeszcze wiele syren myśli, że to Kares maczał
palce w tragedii Ester.
170
-
Najpierw pomóżmy królowi wyzdrowieć - wtrąciła się Emilka - a potem się zobaczy.
Gdy otworzyły się przed nimi drzwi do pierwszej z sal, okazało się, że czeka już w niej Eron z
kilkoma zbrojnymi.
-
Witajcie - powitał ich - i co Tomku, dostałeś antidotum?
-
Tak, Eronie - odparł chłopak i podał mu wszystko, co dostał od Horyty i Pani Lasu. Tu
jest antidotum, a tu ta trucizna. Są jeszcze listy do waszej królowej.
-
Bardzo się cieszę - wreszcie jakaś dobra nowina - powiedział zadowolony Eron.
-
A jak się czuje król? - zapytała z troską Emilka.
-
Cóż ci mogę powiedzieć? Na pewno jeszcze żyje, ale bez antidotum długo by to nie
potrwało. Wszyscy mieszkańcy głębin są wam bardzo wdzięczni za waszą pomoc - słowa Erona
płynęły z serca, cieszył się bardzo, że los na jego drodze postawił mu tych młodych i dzielnych
ludzi.
-
Po podaniu lekarstwa Horyta zaleciła, by szybko podać królowi wodę życia -
poinformował Tomek.
Eron szybko podał antidotum jednemu z medyków, powiedział mu kilka słów w syrenim języku i
natychmiast tamten wszedł do komnat króla.
-
Król za moment dostanie antidotum - oznajmił Eron - później zaprowadzę was do niego,
bo na pewno osobiście wam będzie chciał podziękować, ale teraz powinniśmy iść do królowej
oddać jej listy i zdać relację.
Jak powiedział, tak też zrobili. Okazało się jednak, że królowa nie była w swoich komnatach,
tylko razem z córkami i medykami czuwała przy mężu. Musieli więc cierpliwie na nią czekać.
Gdy weszła, była cała rozpromieniona.
171
-
Och, jak się cieszę, że was widzę - przywitała się z posłańcami. - Mężowi wracają siły.
-
To wspaniała nowina - ucieszył się Eron - a oto listy dla pani. Może, skoro król powraca
do zdrowia, to i on powinien je przeczytać.
-
Masz rację, ale dajmy mu jeszcze trochę czasu, powinien jeszcze przez jakiś czas
odpoczywać. Proszę, powiedzcie mi, moi drodzy - tu zwróciła się do czwórki przyjaciół - czym
wam się mogę odwdzięczyć? Nawet nie wiecie, jak jesteśmy szczęśliwe.
-
Pani - odparł tym razem Krzysiu, uprzedzając Tomka - prosimy tylko, byś uwolniła
Bokiego - i nisko się kłaniając, dodał: - elfy naprawdę nie są winne temu wszystkiemu. Kares też
niczemu nie zawinił, tylko zła Gizela.
Na wzmiankę o Karesie Ester się lekko poruszyła, zdradzając większe zainteresowanie. Emilka to
zauważyła i zrobiło się jej żal, że biedna nie wie, co się dzieje z jej ukochanym.
-
Boki? - zaśmiała się królowa, a pozostałe córki zachichotały. - Powiadasz „niewola", no to
zerknijcie do komnaty.
W tym momencie wskazała na masywne drewniane i ozdabiane płaskorzeźbami drzwi
prowadzące najwidoczniej do następnego pomieszczenia, w którym znajdował się Boki. Krzysiu
podszedł i powoli je uchylił. Stał tak przez moment, nic nie mówiąc, tylko zerkając przez szparę.
Po chwili odwrócił się i zawołał resztę przyjaciół. Oni podeszli i za jego przykładem tylko
zerknęli. Ich oczom ukazał się zabawny widok. Mały zakładnik siedział przy suto zastawionym
stole w otoczeniu młodych syreniątek. I ciągle coś podjadając i mlaskając, opowiadał im właśnie
jakąś historyjkę. Dzieci grzecznie przy nim siedziały i z otwartymi z zaciekawienia
172
ustami słuchały tego, co mówił, co chwilę zadając mu jakieś pytania. Najwyraźniej Boki był w
swoim żywiole. Przyjaciele odczekali jakieś dwie minuty i Paweł widząc, że jeszcze ich nie
zauważył, głośno powiedział:
-
Nadajesz się na ojca albo na nianię. Gdy będę dorosły i będę miał dzieci, to poproszę cię
o pomoc. - Cała reszta natychmiast parsknęła śmiechem, a Boki, oderwany od swych opowiastek,
dopiero teraz zauważył przyjaciół.
-
Już jesteście, och, jak ten czas szybko mija - powiedział.
-Jeśli chcesz, to my cię tu jeszcze zostawimy z tymi dziećmi na kilka dni - powiedział rozbawiony
Tomek.
-
Nie, nie - elf szybko wstał, pożegnał się z maluchami i zamykając za sobą drzwi, dołączył
do reszty.
W czasie, gdy wszyscy stali przy drzwiach, przyglądając się opiekuńczym umiejętnościom
małego elfa, królowa zdążyła już przeczytać oba listy. Gdy podeszli do niej, powiedziała:
-
Z tego, co piszą i Horyta, i Pani Lasu, widać, że wojna z księciem zła jest nieunikniona.
-1 ja tak myślę - powiedział Eron - to kwestia czasu, a my ten czas musimy dobrze wykorzystać
na przygotowania.
-
Pani Lasu oferuje pomoc - przypomniał Tomek.
-
Wiem, ale o tym, czy ją przyjmiemy, musi zdecydować sam król - zauważyła królowa.
-
Gizela nadal myśli, że jesteśmy przekonani, że to elfy zaatakowały króla i moich
żołnierzy - zauważył Eron.
-
Pomyślimy nad tym - odparła władczyni - nie będziemy też mogli przez jakiś jeszcze czas
dać elfom ziarna, bo to by świadczyło, że im ufamy.
Spostrzeżenie królowej było nader trafne i zasmuciło Tomka oraz jego przyjaciół.
173
-
Czyli nasza pani nie dostanie ziarna życia? - zapytał zaskoczony Boki.
-
Dostanie, tylko jeszcze nie teraz - uspokoiła go Emilka - wszystko będzie dobrze,
zobaczysz. Królowa ma rację - jeśli Gizela ma myśleć, że wasze światy są nadal skłócone, to król
Gopło nie może dać teraz ziarna.
-
Król wzywa młodych ludzi do siebie - rozległ się głos posłańca - zaprasza ich do swej
prywatnej komnaty.
Przeszli więc wszyscy wąskimi korytarzami do komnaty, w której odpoczywał powracający do
zdrowia władca. Komnata, mimo iż była wyposażona w przepiękne i bogato ozdabiane meble,
nie była tak przytulna i ciepła jak komnaty królowej. Od razu można było wyczuć żołnierskie
upodobania króla. Miała w sobie coś surowego i bardziej przypominała wojskową salę odpraw
niż prywatne komnaty wielkiego monarchy.
Król leżał w swym łożu. Wyglądał o wiele lepiej niż wtedy, gdy go ostatni raz widział Tomek.
Serdecznie uśmiechnął się do gości i powiedział:
-
Jestem wam bardzo wdzięczny za okazaną mi pomoc, a zwłaszcza tobie, Tomku. Mam
nadzieję, że kiedyś będę miał okazję wam się odwdzięczyć.
-
Nie ma za co, królu - odpowiedział chłopiec, nisko się kłaniając przed władcą. - Nasze
światy są ze sobą złączone i powinniśmy sobie wzajemnie pomagać i się wspierać - mówiąc to,
Tomek starał się delikatnie wpłynąć na króla, by on zgodził się na oferowaną mu przez elfy
pomoc. Chłopiec dobrze wiedział, że jeśli mają pokonać armię księcia zła, to wszystkie światy
muszą działać wspólnie.
174
-Ten młody człowiek ma rację - powiedział Eron, rozumiejąc intencje Tomka - czekają nas
ciężkie chwile i nieunikniona walka z mroczną armią. Powinniśmy stanąć do walki ramię w ramię
razem z elfami i wspólnie walczyć przeciwko armii Gi-zeli. - Gdy skończył mówić, spojrzał na
królową w oczekiwaniu wsparcia. Wiedział, że król jest dobrym i mądrym władcą, ale po
minionej wojnie z elfami ciężko mu im zaufać.
-
Mój drogi - odezwała się tym razem królowa, widząc wyczekujące spojrzenie Erona -
mam tu listy od Horyty i Pani Lasu. Myślę, że powinieneś je przeczytać. Gdy to uczynisz, Tomek
chętnie ci opowie, co widział i słyszał w mieście czarownic oraz w starym lesie. Potem sam
podejmiesz na pewno mądrą decyzję.
-
Listy, hmm - król Gopło chwilę się zastanowił, a następnie poprosił wszystkich, by go na
jakiś czas zostawili samego - gdy je przeczytam i wszystko przemyślę, to znowu porozmawiamy.
Wszyscy niezwłocznie opuścili komnatę. Dowódca straży wraz z dwoma innymi żołnierzami
stanął przy drzwiach, mówiąc do królowej. - Pani, proszę iść odpocząć z gośćmi, gdy król was
znowu poprosi do siebie, to ja natychmiast was o tym poinformuję.
-
Chodźmy odpocząć -- na pewno jesteście zmęczeni -- zauważyła królowa.
Gdy weszli do następnej komnaty, w której paliły się setki wyglądających niczym gwiazdy leżące
na ziemi i meblach świec, kraby właśnie wnosiły ostatnią potrawę, kładąc ją na wielkim stole.
-
Siadajcie i częstujcie się - zachęciła gości gospodyni - nie wiadomo, ile zajmie czasu
mojemu mężowi podjęcie
175
decyzji w sprawie wspólnej walki elfów i syren z Gizelą i jej wojskiem.
-
Przed południem musimy być z powrotem w naszych domach - zauważył Tomek. - Nasza
nieobecność mogłaby zaniepokoić rodziców.
Mimo obaw, sięgnął jednak po jedzenie. Jego ostatni posiłek był w karczmie na Łysej Górze i
głód powoli dawał się mu we znaki. Tymczasem Emilka, siedząc blisko Ester, obserwowała ją.
Zauważyła jej smutek i zamyślenie. Czuła, że ten stan zadumy u księżniczki trwał od chwili, gdy
w trakcie rozmowy wspomniano imię Karesa. Dziewczynie zrobiło się jej najwyraźniej żal.
Domyślała się, co może teraz czuć biedna Ester. A przecież Kares żyje i pewnie w tym momencie
też bardzo za nią tęskni. Dziewczynka wykorzystała fakt, iż atmosfera na sali bardzo się
rozluźniła, a powstały gwar z powodzeniem zagłuszył jej słowa. Nachyliła się do ucha Ester i
szepnęła:
-
Nie martw się, Kares żyje. Jest znowu w starym lesie i tęskni za tobą.
Ester zamarła na moment, spojrzała Emilce prosto w oczy. Jej śliczne policzki zrobiły się tak
jasne, że w tym momencie można by ją było pomylić ze zjawą z lasu. Oczy powoli zrobiły się
wilgotne i zanim zdążyła uronić pierwszą łzę, mdlejąc, upadła na podłogę. Jej siostry, widząc, co
się stało, szybko pośpieszyły jej z pomocą. Pozostali, zaskoczeni tym wszystkim, z troską
obserwowali, jak osłabiona Ester z pomocą sióstr powoli podnosi się i z powrotem zajmuje
miejsce przy stole.
-
Kochanie, co się stało? Mam wezwać medyków? - zapytała przestraszona matka.
176
-
Nie, mamusiu, już mi lepiej - odparła córka, a na jej twarzy nagle pojawił się radosny
uśmiech, oczy nabrały wyrazistości, a policzki rumieńców.
Nagła zmiana stanu córki jeszcze bardziej zaniepokoiła królową.
-
Czy coś się stało? - zapytała ponownie. - Czy powinnam o czymś wiedzieć?
Ester tylko spuściła głowę i spojrzała błagalnie na Emilkę.
Dziewczyna zrozumiała, że powinna jakoś jej pomóc uniknąć niezręcznych pytań. I zbytnio się
nie zastanawiając, powiedziała głośno i pewnie:
-
Nie, nie, królowo, to nic takiego. Nadmiar wrażeń. No i ta choroba króla. Aaaa.... Boki,
zapomniałam ci powiedzieć, że Lei jest z ciebie bardzo dumna.
-
Tak? - zapytał zdumiony elf.
-
Tak. Doceniła twoją odwagę i poświęcenie dla sprawy - widząc, że udało się jej odwrócić
uwagę wszystkich, z uśmiechem dodała: - Mogłeś siedzieć cicho w torbie i się nie narażać, a
jednak odważyłeś się i ujawniłeś.
-
Naprawdę tak myślicie? - zapytał z zadowoleniem Boki, a widząc, jak wszyscy to
potwierdzają, poprosił: - Tylko nie mówcie Lei, że ja tu zabawiałem dzieci.
-
Nic nie powiemy - odpowiedzieli chórem, spoglądając na siebie porozumiewawczo. *
W komnacie znowu zapanował gwar i wesoły nastrój, jedynie Ester siedziała niemalże bez ruchu,
zdawkowo odpowiadając na pytania. Zerkała od czasu do czasu na Emilkę. O nic jednak nie
pytała, wolała poczekać na dogodniejszy moment, gdy będą już same. Biesiadę przerwało wejście
Ordona.
177
-
Król zaprasza ponownie do siebie, podjął już decyzję.
Wszyscy wstali, by znowu przejść do królewskiej sali. Idąc,
Tomek z Eronem szeptali na temat ewentualnej wojny. Ale gdy tylko weszli do komnaty,
wszyscy się uciszyli.
-
Przemyślałem wszystko - zaczął król i głaszcząc się po swej siwej brodzie, dodał: - Ufam
Horycie i jej mądrości. Gdyby nie intryga Gizeli, to nasze światy nadal żyłyby pewnie w zgodzie i
harmonii. Z tegp, co mi po dzisiejszym zwiadzie powiedział Eron, będziemy musieli zmierzyć się
z o wiele liczniejszą i bardziej bezwzględną armią. Sami na pewno nie damy rady jej pokonać -
przerwał na moment i rozglądając się po zebranych, pogłaskał znowu swą brodę, po czym
powiedział: - Zamiast iść na pewną śmierć, wolę zaufać elfom i przyjąć ich pomoc. Nawet z
wojskami Pani Lasu będzie nam trudno pokonać księcia zła.
-
Panie -- wtrącił się Eron -- wprawdzie wojska Gizeli są liczniejsze, ale jeden nasz żołnierz
jest wart dziesięciu przeciwników. No i możemy wykorzystać fakt, iż Gizela nadal myśli, że my
jesteśmy wciąż wrogami elfów.
-
Tak, to prawda i musimy to wykorzystać - król znowu się zamyślił, wiedział, jak wielka
spoczywa na nim odpowiedzialność. Dalsze losy całego świata głębin spoczywały na jego
barkach. - Przekażcie Pani Lasu, że zgadzamy się na jej pomoc, mam już nawet pewien plan.
Król poprosił, by w jego komnacie zostali tylko żołnierze, królowa, Eron i Tomek. Reszta
opuściła ich, by mogli się w spokoju naradzić.
-
Najprawdopodobniej Gizela ma zamiar nas zaatakować w przeciągu kilku dni - zaczął
Gopło - powinniśmy ją uprzedzić.
178
V"
-
Po co? - zapytał zdziwiony Ordon. - My też musimy mieć czas na zebranie i
przygotowanie naszego wojska.
-
Tak, ale jeśli uderzymy znienacka, to nie wszystkie oddziały wroga zdążą się zebrać -
zauważył król. - Największy problem to te wstrętne potwory przy tamach. Na lądzie możemy
mieć szansę, ale w wodzie w zetknięciu z nimi poniesiemy klęskę. Elfy w wodzie nam nie
pomogą.
Król miał rację, nie wiedział tylko, że Tomek miał sprytny plan, który wymyśliła Horyta.
-
Jeśli chodzi o Krakeny, to ja wiem, jak je pokonać -chłopiec tajemniczo się uśmiechnął i
szepnął coś królowi do ucha.
-
Wspaniale! - krzyknął z radości Gopło - to powinno zadziałać.
-
Powinniśmy już zacząć przygotowania do bitwy - zauważył Tomek i poprosił: - Czy
mógłbyś, królu, napisać list do Pani Lasu, by i jej poddani zaczęli się przygotowywać do walki?
Ja, wracając do domu przez las, chętnie jej go dostarczę.
-
Zrobię więcej - odparł władca - poślę razem z tobą do lasu Erona.
-
Chętnie będę towarzyszyć Tomkowi - oznajmił Eron z nieukrywanym zadowoleniem -
ciekaw jestem, czy wiele się tam pozmieniało od czasu, gdy ostatni raz tam byłem.
-
A co ty tam robiłeś? - zapytał Tomek.
-
Zbyt wiele by opowiadać - wykręcił się Eron, a jego oczy zrobiły się smutne.
Chłopiec domyślił się, że musiał mieć jakieś smutne wspomnienia związane z ostatnim pobytem w
lesie i postanowił już nie zadawać mu więcej pytań na ten temat. Pamiętał jed-
179
nak o dawnej zażyłości Erona z Karesem, więc możliwe, że reakcja elfa była z tym związana.
-
Ordonie - nagle odezwał się król - ogłoś stan przygotowania do wojny. Niech wszyscy
zdolni do walki zgłoszą się do dowódców. Rozdajcie broń i zacznijcie szkolić rekrutów.
Gopło wydawał się teraz o wiele silniejszy niż w momencie, gdy pierwszy raz Tomek wszedł do
jego sali. Rozkazy wydawał szybko i dobitnym tonem. Ordon zasalutował i szybko poszedł
rozdawać swoim podwładnym dyspozycje, natomiast władca powiedział:
-
Idźcie do swych przyjaciół, ja tymczasem napiszę szybko list - król skinął ręką, dając im
znać, by jak najszybciej zostawili go samego. Gdy przekraczali próg, Eron odwrócił na moment
głowę i dostrzegł grymas bólu na twarzy swego pana. Domyślił się, że pisanie listu było tylko
wymówką, by król mógł zostać sam i zmierzyć się z jeszcze jednym wrogiem, z cierpieniem,
które ciągle sprawiała mu jeszcze nie do końca zagojona rana.
W komnatach królowej panował radosny gwar. Królowa była wesoła i zadowolona z powrotu
męża do zdrowia. Jej córki radośnie rozprawiały z Krzysiem, Pawłem i Bokim.
-
A gdzie jest Emilia i Ester? - zapytał Tomek.
-
Emilka poprosiła naszą siostrę, by pokazała jej podwodny świat - wyjaśniły szybko
syreny.
Chłopak domyślił się, że był to tylko pretekst, by mogły spokojnie same porozmawiać o Karesie i
jego niespodziewanym powrocie. Ale nie miał Emilce tego za złe, że postanowiła poinformować
o tym Ester. Ufał jej i wiedział, że jako dziewczyna na pewno współczuła syrenie i chciała jej
pomóc w odbudowaniu kontaktu z ukochanym. Tomek wiedział, że
180
król nie pozwoli Ester wypłynąć na powierzchnię. Przynajmniej do czasu zakończenia
zbliżających się działań wojennych. Domyślał się, że biedna syrena będzie umierać z niepokoju i
tęsknoty za księciem. Zaczynał się zastanawiać, czy Emilka dobrze zrobiła, mówiąc Ester o jej
najdroższym elfie. Ale skoro już się tak stało, to trzeba będzie dać im możliwość szybkiego
spotkania. Chłopak miał dobre i wrażliwe serce, które nie pozwoliłoby mu przejść obojętnie obok
nieszczęśliwie zakochanych.
Gdy Emilka opowiedziała Ester już wszystko, co wiedziała, postanowiły powrócić do reszty
zebranych. Wchodząc, udawały, że rozmawiają o czymś związanym z ciekawą architekturą świata
głębin.
-
Powinnaś zobaczyć mój pokój, nie jest tak okazały, jak twoja komnata, ale chyba by ci się
spodobał, a zwłaszcza telewizor i komputer - powiedziała dziewczynka do syreny. Ester nie miała
zielonego pojęcia, o czym mówi jej nowa koleżanka, ale udawała, że wszystko rozumie, tak jakby
nie rozmawiały wcześniej o niczym innym, tylko o pokojach i ich wystroju.
-
Może kiedyś, gdy mi rodzice pozwolą cię odwiedzić - odparła.
-
Kochanie, rozmawialiśmy już tyle razy na ten temat -wtrąciła się królowa -- wiesz dobrze,
że to jest niebezpieczne. Nawet jeśli to nie była wina Karesa, tylko Gizeli, to ona może nadal
chcieć cię ranić. Teraz myśli, że ty nie żyjesz, i niech tak pozostanie.
Matka wiedziała, że Ester cierpi, ale miała uzasadnione obawy o jej bezpieczeństwo. Już raz
widziała ją umierającą i nie chciałaby więcej tego przeżywać. Powoli do wszystkich
181
«
r Jifl
docierało, że Kares był tak samo ofiarą Gizeli, jak i Ester. Ale to nie zmieniało faktu, iż jednak
ktoś być może ciągle czyha na życie ślicznej księżniczki.
-
Mamo, ile razy mam ci powtarzać, że to nie jest wina Karesa - Ester była wyraźnie
wzburzona - mało masz dowodów na jego niewinność?
-
Zmieńmy temat - wtrąciła się Rachel, widząc, że rozmowa kieruje się na złe tory - biedny
Kares i tak już nie żyje.
-
Masz rację, moje dziecko - poparła ją królowa.
-
A jeśliby się okazało, że żyje? - nieśmiałe pytanie Ester zaskoczyło królową. -
Pozwoliłabyś mi się z nim spotkać?
-
Kochanie, nie czas i miejsce na takie rozmowy - matka była lekko poirytowana - ojciec
ledwo uszedł z życiem, zbliża się wielka wojna, a ty mnie teraz męczysz - ucięła rozmowę o
księciu elfów, dając tym samym do zrozumienia, że nie chce już więcej o tym słyszeć.
Biedna Ester - pomyślał Tomek, widząc zasmuconą minę księżniczki.
Emilka zauważyła, że Tomek bardzo współczuł zakochanym i domyśliła się, że gdy przyjdzie
odpowiednia pora, to pomoże Karesowi i Ester w zorganizowaniu spotkania. 1 - Król ponownie
wzywa do siebie Tomasza i Erona -- oznajmił stojący w progu dowódca straży.
Obaj pośpiesznie podążyli do komnaty króla. Gopło podał im list do Pani Lasu, mówiąc:
-
Eronie, zwracaj na wszystko baczną uwagę. Obserwuj, czy czasem nie kryje się za
propozycją elfów jakaś zdrada. A ty, młody człowieku, pamiętaj, że Książę Zła jest podstępny i
zrobi wszystko, by wam przeszkodzić. Jeśli masz coś ważnego do powiedzenia królowej, to staraj
się robić to bez świadków.
182
Zły wszędzie ma swoich szpiegów. Jak widzisz, ja też wolę unikać zbędnych par uszu. Tu też
mogą być szpiedzy...
-
Królu -- odparł chłopiec - byłem z Eronem w korycie rzeki i widziałem, co książę
ciemności i Gizela potrafią uczynić, wydaje mi się jednak, że nawet gdyby wiedzieli coś
0
mojej misji, zlekceważyliby mnie ze względu na mój wiek
1
niepozorny wygląd.
-W liście opisałem dokładnie, co zamierzam zrobić. Przyznaję, że bardzo liczę na pomoc
królowej elfów i mam nadzieję się nie zawieść - powiedział król Gopło, przypomniał jeszcze, co
mają czynić i co sam zamierza zrobić, po czym dodał: - A teraz ruszajcie, zbliża się południe, a ty
Tomku, z tego co mi wiadomo, musisz być wcześniej w domu. My tu też nie będziemy
próżnować. Do waszego powrotu będziemy gotowi do walki.
Pożegnali się i Eron z chłopcem dołączyli do reszty przyjaciół.
-
Zbierajcie się - zakomenderował chłopak - na nas już czas.
Gdy wychodzili z komnaty królowej, Tomek delikatnie się nachylił do ucha Ester i szepnął:
-
Porozmawiam z Karesem, wszystko będzie dobrze.
Syrena uśmiechnęła się i wyszeptała słowa podziękowania,
a na jej policzkach ukazały się delikatne wypieki.
Powrót do brzegu wyspy nie był zakłócony żadnym nieprzewidzianym wypadkiem. Przyjaciele
dobrze znali drogę, dzięki czemu wszystko trwało o wiele krócej i sprawniej. Jedynie krążące
wkoło kruki swoim krakaniem przypominały o tym, że to nie jest zwykły wakacyjny spacer. Gdy
doszli do łódki, dwa stare elfy okazały zdziwienie tym, że razem z nimi
183
jest Eron, jednak nie protestowały. Pogoda była przepiękna. Nikt z siedzących w łódce nie
zamierzał przerywać innym chwili odpoczynku w promieniach słońca obficie odbijającego się od
tafli spokojnej wody jeziora. Zwłaszcza Emilka rozkoszowała się słoneczną kąpielą.
Wreszcie Boki zauważył na brzegu swoją małą przyjaciółkę i nie czekając, aż łódź do niego
dobije, wstał, zatrzepotał swymi skrzydełkami i szybko podfrunął do Lei.
-
Wreszcie - odezwał się cichaczem do swojego kolegi po fachu jeden z pchających łódkę
elfów.
-
Mały darmozjad - odparł drugi, uśmiechając się z zadowoleniem, że łódka zrobiła się
trochę lżejsza.
-
Ależ to słodkie - westchnęła Emika, wskazując pozostałym na Bokiego przytulającego się
na powitanie do swej przyjaciółki.
-
Chodźcie szybko za mną, nasza pani już na was czeka - odezwała się zjawa, gdy wreszcie
dobili do kamienistego brzegu. -- Musimy iść do komnaty narad, bo na polanie nie możemy
rozmawiać - mówiąc to, wskazała powłóczystym ruchem ręki na krążące nad nimi kruki. - One są
wszędzie i szpiegują dla Złego - dodała.
-
Nad wyspą też krążyły, ale to może i dobrze - powiedział z tajemniczym uśmiechem
Tomek, zerkając na chmary czarnych ptaków. Pozostali nie rozumieli, czemu właśnie dobrze, ale
nikt nie zapytał chłopca, bojąc się ośmieszenia.
Tym razem polana nie przypominała tej sielskiej polany sprzed kilku nocy. Zebrali się na niej
prawie wszyscy mieszkańcy lasu. Bynajmniej nie po to, by ucztować, tylko by się dobrze
przygotować do wojny. Każdy nosił przy sobie jakąś broń. Nawet najmniejsi mieszkańcy, łącznie
z nimfami leśny-
184
mi, zebrali się na niej. Wszędzie panował gwar i nerwowa atmosfera. Kilka domków pośpiesznie
przerobiono na kuźnie, w których kuto nowe miecze i zbroje. Dźwięk charakterystycznych
uderzeń o kowadło było słychać w każdym zakątku polany. Przyjaciele, idąc pośpiesznie za
zjawą, przyglądali się ze zdziwieniem poczynaniom leśnych mieszkańców. Eron, widząc
uzbrojone odziały, przypomniał sobie minioną wojnę i wyniszczające walki z elfami. Po jego
syrenich plecach przebiegł dreszcz niepokoju. Czuł na sobie ciekawskie spojrzenia miejscowych,
ale nie dziwił się temu, dobrze wiedział, że od czasów rozejmu, jaki narzuciły na oba światy
czarownice, nikt tu nie widział syreny. Przyjaciele nie mieli czasu, by się zatrzymać nawet na
moment. Mimo to zauważyli, że wszystko, co się tam działo, było nad wyraz dobrze
zorganizowane. Każdy dobrze wiedział, co należy do jego obowiązków. Dowódcy, najczęściej
fauny, szybko szkolili i formowali nowe oddziały.
-
Proszę wejść - zjawa wskazała drzwi prowadzące wprost do komnaty narad - czekają już
tam na was.
Przyjaciele weszli do środka. W sali zebrana była cała starszyzna lasu wraz z Panią Lasu i jej
synem. Panował jeszcze większy gwar niż na zewnątrz. Po chwili władczyni spojrzała w stronę
wchodzących gości. Wszyscy także spojrzeli w tym kierunku i nagle gwar ucichł. Oczy całej
starszyzny skierowane były na Tomka, po czym powoli wszyscy zaczęli się w milczeniu
przyglądać Eronowi.
-
Cieszę się, że już jesteście.
Kares przerwał niezręczną ciszę. Podszedł do gości i zaprosił do stołu. Nie zrobił najmniejszego
gestu serdeczności na widok starego przyjaciela. Emilkę, Pawła i Krzysia zaskoczyło
185
jego zachowanie względem Erona. Jedynie Tomek rozumiał, czemu książę tak postępuje.
Rozejrzał się po przepełnionej sali i stanowczym głosem powiedział:
-
Wasza wysokość, jestem zobowiązany przez króla Gopło do tego, by przekazać ci
informacje na osobności - jeszcze raz rozejrzał się po starszyźnie, dając im do zrozumienia, że
przy nich nic nie powie.
--Wybaczcie, dostojni goście, ale muszę was prosić o opuszczenie sali - królowa nie dała nikomu
wyboru.
Wszyscy ze zdziwieniem i niechęcią, jeden po drugim, wychodzili z budynku, by na zewnątrz
poczekać, aż władczyni ponownie wezwie ich do siebie. Jeden z faunów, które zawsze trzymały
straż przy Pani Lasu, chciał pozostać przy drzwiach, ale i jemu władczyni rozkazała wyjść.
Trwało to jakąś chwilę, aż wreszcie w środku pozostali tylko goście wraz z królową i Kare-sem.
Gdy zostali tylko zaufani, Kares podszedł pośpiesznie do swego starego przyjaciela i serdecznie
go uściskał.
-
Jak dobrze cię znowu zobaczyć, mój przyjacielu - Eron był najwyraźniej bardzo
wzruszony powitaniem.
-
Obawiałem się, czy nadal po tych wszystkich oszczerstwach uważasz mnie za przyjaciela -
odparł Kares, poklepując serdecznie starego druha.
Tymczasem Tomek podszedł do królowej i starając się mówić jak najciszej, by dać jeszcze
odrobinę czasu księciu i Ero-nowi, powiedział:
-
Król Gopło prosi o największą dyskrecję. W liście opisuje, co zamierza zrobić. Resztę
mam dokładnie i ze szczegółami wyjaśnić.
Gdy Pani Lasu już otwierała usta, syn chwycił ją za rękę, nakazując gestem milczenie. Podszedł
do lewej strony sali,
186
a Eron w tym czasie zbliżył się do prawej. Szli tak powoli, jakby czegoś szukali. To wszystko
było niezrozumiałe dla pozostałych, ale nikt się nie odezwał, rozumiejąc, że skoro królowa
milczy, to i reszta powinna zachować ciszę. Nagle znad belek znajdujących się pod sufitem
zerwały się dwa kruki i z wrzaskiem poleciały w stronę jedynej otwartej okiennicy znajdującej się
nad drzwiami wyjściowymi. Dwaj przyjaciele, nie zwlekając, sięgnęli po swoje sztylety, by
szybkimi i pewnymi ruchami rzucić je w kierunku uciekających ptaków. Efekt był
natychmiastowy. Oba ptaki śmiertelnie ugodzone stalą sztyletów upadły na drewnianą podłogę,
tuż przy drzwiach. Książę podszedł do nich i wyciągając sztylety, powiedział:
-
Teraz możecie rozmawiać, już chyba żaden szpieg nas nie podsłuchuje - wytarł
zabrudzone ostrza i oddał sztylet Eronowi.
-
Czy moglibyście zabrać je stąd? -- zapytała Emilka. Miała papierowobladą twarz i
kurczowo trzymała swego brata za rękę.
Krzysiu z Pawłem zabrali zwłoki i wynieśli je z sali, a Tomek podał królowej list.
-
Proszę przeczytać - powiedział z lekkim ukłonem.
Pani Lasu zbliżyła się z listem do wielkiego świecznika,
który stał na środku stołu, rozświetlając salę swymi dwunastoma świecami, i w jego blasku zaczęła
czytać. List nie był długi, król Gopło streścił, co zamierza, a na końcu zaznaczył, że ufa Eronowi
i Tomkowi i to, co oni powiedzą, to tak, jakby on sam powiedział. Po przeczytaniu wiadomości
władczyni przysunęła list do płomienia jednej z świec i go spaliła.
187
-
Mówcie, słucham teraz was, moi drodzy - odezwała się do Erona i Tomka, a oni
natychmiast zaczęli je) wyjaśniać wszystko dokładnie i z najmniejszymi szczegółami.
Rozmawiali tak przez jakieś dwadzieścia minut. Gdy rozmowa powoli dobiegała końca, Emilka
zbliżyła się do Karesa i wykorzystując to, że wszyscy w tym momencie spoglądali na mapę,
szepnęła mu do ucha: '
-
Masz pozdrowienia od Ester.
Zaskoczony książę spojrzał na nią z uśmiechem, ale widząc, że nie czas i miejsce na takie
rozmowy, tylko lekko się ukłonił z podziękowaniem i odwrócił z powrotem głowę w stronę
mapy.
Po następnych kilkunastu minutach drzwi budynku otworzyły się szeroko i wyszedł z nich
oburzony Eron. Przepychając się przez starszyznę, która ciągle stała zgromadzona pod drzwiami,
pośpiesznym krokiem szedł w kierunku jeziora.
-
Przekaż swojemu podstępnemu królowi, że my, mieszkańcy lasu, nie mamy nic
wspólnego z rzekomym atakiem na niego. I nie będziemy nikogo przepraszać. A jeśli chce
wojny, to będzie ją miał jeszcze dzisiaj wieczorem przy korycie potoku! - krzyknął za nim Kares
tak głośno, że gwar, jaki panował na polanie, prawie całkowicie ucichł. Wszyscy byli zdumieni
nagłym obrotem sprawy.
-
Czułem, że syreny znowu coś knują - powiedział na głos jeden ze starszyzny, a inni
zaczęli mu wtórować - powinniśmy go dla przykładu wychłostać.
-
Nie, nie możemy. On jest emisariuszem, tak się nie godzi - uspokoił ich inny elf.
-
Puśćcie go wolno -- odezwała się Pani Lasu - niech przekaże naszą wiadomość swemu
panu.
188
W czasie, gdy Eron wracał do brzegu, by skoczyć do wody i powrócić do swego świata, chmara
krążących nad nim kruków odleciała w kierunku największej tamy...
Tymczasem Kares kończył przemówienie, w którym oznajmił, że wojna jest nieunikniona i że
wszyscy powinni do wieczora być gotowi do bitwy.
-
Jeśli Gopło chce wojny, to będzie ją miał jeszcze dzisiaj! - zakończył przemówienie i od
razu z pobliskich drzew dwa wielkie czarne kruki zerwały się do lotu.
Wkoło rozległy się okrzyki wojenne i wszyscy pośpiesznie zabrali się do przygotowań.
Przyjaciele zaczęli powoli zbierać się z powrotem do domów. Gdy książę wszedł do sali narad,
Emilka podeszła do niego i powiedziała:
-
Ester bardzo za tobą tęskni. Myślała, że zginąłeś. Gdy bitwa się skończy, to będzie na
ciebie czekać tam, gdzie widzieliście się po raz ostatni -- uśmiechnęła się do niego i dodała: -
Powiedziała, że będziesz wiedział.
-
Tak, wiem - odparł i szepnął: - Dziękuję.
Razem ze starszyzną uzgodniono, że wszystkie siły zbrojne lasu wymaszerują do ujścia rzeki
przed zachodem słońca. Tomek zapytał, czy też może u boku Karesa stanąć do walki, co spotkało
się z protestem Emilki.
-
Ty wiesz, ile ty masz lat? - zapytała. -- A co jeśli ci się coś stanie albo nie daj Boże
zginiesz? Nawet się nie waż. - Jej oczy powoli wypełniały się łzami, które tylko czekały, by
spłynąć po jej ślicznych policzkach.
-
Nic mi się nie stanie, zresztą jakby coś naprawdę mi groziło, to mam jeszcze do pomocy
pierścień - Tomek starał
189
się uspokoić swoją koleżankę, a w głębi duszy był bardzo zadowolony z faktu, iż Emilka tak się o
niego martwi.
-
Twoja przyjaciółka ma rację - wtrąciła się królowa -nie powinieneś uczestniczyć
bezpośrednio w walce. Ale jeśli chcesz, to możesz, latając, z góry wszystko obserwować i
dowodzić oddziałem elfów.
.
-
Jeśli Tomek tu będzie wieczorem, to i ja chcę wam pomóc - odezwała się Emilka. - Będę
wam pomagać przy rannych. Moja mama jest pielęgniarką i wiem, jak opatrywać rany.
-
Będzie nam bardzo miło - odparła Pani Lasu, a Tomek spojrzał na nią z zachwytem i
dumą.
- My też chętnie pomożemy, jeśli pozwolicie - prawie równocześnie powiedzieli Krzysiu z
Pawłem.
-
Będziecie mile widziani - odparł Kares. - Teraz wracajcie do domów, bo rodzice będą się
martwić.
-
Kares ma rację - przytaknął Tomek. - Do zobaczenia wieczorem.
-
Zjawa was odprowadzi do skraju lasu - powiedziała królowa i dodała: - Jeśli się
rozmyślicie i nie będzie was tu wieczorem, to i tak chcę, byście wiedzieli, że wszyscy tu zebrani są
wam bardzo wdzięczni za okazaną nam pomoc.
-
Nie ma za co - odparł Tomek i razem z przyjaciółmi ruszył w powrotną drogę.
-
Zaczekajcie na mnie! - zawołał Gracjusz, który właśnie kończył przeżuwać resztki
soczystej trawy - chyba nie zapomnieliście o mnie? - zapytał. I nie słysząc odpowiedzi,
powiedział sam do siebie: - No tak, na konia to nikt nie zwraca uwagi, ale gdy ich nogi zabolą, to
pewnie nagle im się przypomni, że ja istnieję.
190
Dzięki zjawie drzewa znowu rozstępowały się, by tworzyć prostą drogę, co bardzo przyśpieszyło
ich marsz. Wszyscy byli bardzo podekscytowani. Rozmawiali o tym, co ma się wydarzyć i jak
powinni się przygotować do wieczoru. O rodziców się nie martwili. Dochodziła dwunasta, więc
wywiązali się z obietnicy. Ojcowie i matki nie powinni mieć powodu, by się nie zgodzić na to, by
znowu mogli spędzić razem noc w stajni. No, przynajmniej w oficjalnej wersji. Bo to, gdzie
spędzą tę noc, było oczywiste. Emilka wsiadła na konia i zaczęła sobie nucić jakąś melodię.
Widzieli krążące nad nimi kruki, ale nie przejmowali się nimi. Gdy doszli do pola, grzecznie
podziękowali zjawie za odprowadzenie, poprosili, by wieczorem czekała na nich na skraju lasu, i
dalej poszli już sami. Krzysiu zapytał Gracjusza, czy może go dosiąść. Na co koń, rżąc, odparł:
-
Wiedziałem, że tak będzie. Wsiadaj - a sam do siebie dodał: - Ach, ci ludzie, ciekawe, co
by powiedzieli, gdybym ja stwierdził, że mnie nogi bolą, i poprosił, by mnie nieśli na plecach.
Krzyś przy pomocy Emilki wsiadł na konia i powiedział:
-
Dziękuję, jeszcze kiedyś będziesz mnie musiał unieść w powietrze, tak jak Tomka.
-Jeszcze czego? - zarżał poirytowany Gracjusz. -- Nie raczył mnie do tej pory poczęstować nawet
jedną kostką cukru, a ma takie wymagania - słysząc to,- wszyscy wybuchli śmiechem.
Pogoda była wspaniała, słońce napełniało swym ciepłym blaskiem całą okolicę. Gdy doszli do
stajni, jeszcze raz upewnili się, czy wszystko dobrze uzgodnili i pośpiesznie poszli każdy do
swojego domu. Jedynie Gracjusz pozostał przy stajni, skubiąc leniwie zieloną trawę.
191
-
Och, kochanie, widzę, że przyjaciele i twój rumak wypełniają ci cały wolny czas - pani
Anna powitała swego syna z uśmiechem na twarzy i obiadem na stole.
-
Oj, mamo, ależ ja jestem zmęczony - nieopatrznie odparł Tomek.
Reakcja mamy była natychmiastowa.
-
No nie dziwię ci się -- odparła - dzisiaj szybciej się położysz do łóżka. Wyśpisz się dobrze,
a wcześnie rano idziemy wszyscy troje na grzyby -- oznajmiła, oczekując, że syn bardzo się
ucieszy. - To był mój pomysł, a tacie się spodobał. Cieszysz się? Mam nadzieję, że tak... -
zapytała, nie dostrzegła jednak entuzjazmu na twarzy syna. Tłumaczyła to sobie jego
zmęczeniem, ale chłopak szybko rozwiał jej nadzieje.
-
Mamo - powiedział - ja nie mogę. Umówiłem się już z kolegami, że znowu spędzimy noc
w stajni. Proszę, nie rób mi tego.
-To zadzwonisz do nich i przełożysz to na jutro - odparła zaskoczona pani Anna. - Wakacje
jeszcze się nie skończyły. Jeszcze wiele takich nocy przed wami.
-
A nie możemy odłożyć na następny dzień raczej grzybobrania? - chłopak spojrzał na
mamę błagalnymi oczami.
Nagle do głowy wpadł mu pomysł, jak może skutecznie przekonać matkę, by mu pozwoliła iść w
nocy do stajni, więc szybko powiedział:
-Wiesz, mamo, tam będzie też Emilka, a ja jej obiecałem, że będzie mogła wieczorem pojeździć
na koniu - chłopak wiedział, że mama go kocha i nie pozwoli, by się skompromitował przed płcią
przeciwną. Po chwili namysłu dodał: - Zresztą możemy rano iść na grzyby, z tą tylko różnicą, że
192
ja będę spał w stajni - to przypieczętowało fakt, iż decyzja mamy nie mogła być negatywna.
Pani Anna chwilę jeszcze się zastanawiała, aż wreszcie powiedziała:
-
Dobrze. Nie możesz nie dotrzymać słowa danego koleżance - w tym miejscu mrugnęła
znacząco do syna - ale pamiętaj, że teraz i mi coś obiecałeś. Rano idziemy na grzyby.
-
Dzięki, mamo, jesteś kochana - Tomek przytulił się do matki i dodał: - obiecuję, że rano
pójdę z wami na grzyby.
-
Dobrze, a teraz idź się umyć i siadaj do obiadu.
-
Już pędzę - szybko się umył, usiadł do stołu, odmówił krótką modlitwę i zabrał się do
jedzenia.
Przeżuwając smaczne kąski, układał sobie plan zajęć. Wiedział, co jeszcze musi przygotować, ale
zaczynał odczuwać brak snu. Postanowił szybko zakończyć przygotowania i położyć się spać
chociaż na godzinkę. Gdy zjadł, szybko podziękował, wstał i poszedł do swojego pokoju. Wyjął z
szuflady lornetkę, krótkofalówkę, starą procę, pistolet na wodę i medalik, który podarowała mu
matka chrzestna w dniu Pierwszej Komunii. Założył go sobie na szyję i zszedł z pistoletem do
pokoju, w którym matka trzymała święconą wodę. Szybko napełnił swoją broń i wracając do
swojego pokoju, przypomniał sobie, że jego krótkofalówka nie ma naładowanych baterii.
Podłączył je do ładowarki, zaprogramował budzik na szesnastą trzydzieści, odbył wieczorną
toaletę i położył się do łóżka. Mimo podekscytowania i rozmyślania nad tym, co się może
wydarzyć wieczorem, chłopiec w wyniku wielkiego zmęczenia szybko zapadł w sen.
Na dźwięk niemiłosiernie dzwoniącego budzika Tomek powoli i z niechęcią otwarł oczy. W
pierwszym momencie
193
nie wiedział, gdzie jest. Właśnie śnił o tym, jak wspólnie z Emilką siedzą na Gracjuszu i latają nad
polami. A tu nagle został brutalnie przywrócony do rzeczywistości. Pośpiesznie wstał, pościelił
łóżko, ubrał się, zabrał spakowany wcześniej plecak i zszedł do kuchni. Tam już czekały na niego
kanapki, które mama przygotowała na pobyt w stajni. Pocałował matkę na dobranoc i wyszedł.
-
Ma najbliżej, a się spóźnia -- skarciła kolegę Emilka.
-
Przepraszam, ale trochę mi się przysnęło - tłumaczył się chłopak, a na jego policzkach
pokazały się rumieńce, bo właśnie przypomniał sobie, co mu się śniło.
-
Już jest siedemnasta - nie mamy zbyt wiele czasu - ruszajmy - ponaglił wszystkich Paweł.
-
Ruszajmy. - Krzysiu tak naprawdę najbardziej obawiał się dzisiejszego wieczoru. Nie był
do końca pewien, czy powinni tam iść. Ale nie chciał zostawić siostry i przyjaciół w potrzebie.
Opowieści o ostatniej wojnie między elfami a syrenami wywarły na nim olbrzymie wrażenie.
Jednak poczucie obowiązku i wstyd z faktu, iż jego siostra jest odważ-niejsza od niego, zrobiły
swoje.
Podczas drogi w kierunku lasu uzgodnili, że tylko Tomek będzie w trakcie bitwy latał na
Gracjuszu, a reszta pozostanie i będzie pomagać przy ewentualnych rannych. Emilka przezornie
zabrała ze sobą plecak wypełniony bandażami. Jej mama przechowywała w domu wystarczający
zapas opatrunków. Dziewczyna cieszyła się w duchu, że wreszcie będzie mogła wykorzystać
umiejętności, jakie jej przekazała matka. Często przychodziła ją odwiedzać w szpitalu i
obserwowała, jak pomaga innym. Emilka miała bardzo wrażliwe i współczujące serce. Zawsze
powtarzała, że gdy dorośnie, to wybierze się na medycynę.
194
-
Czujecie to co ja? - dziwny głos Pawła wyraźnie dawał znać, że to, co on odczuwał, na
pewno nie było miłe.
-
Tak, chyba ktoś nas obserwuje - odparł Tomek.
-
Tak? Gdzie? Ja nic nie widzę - zapytała zaskoczona Emilka.
-
Ale ja nie pytam, czy widzicie, tylko czy czujecie - odparł poirytowany Paweł.
Wszyscy odruchowo zaczęli się rozglądać, ale nikt nie dostrzegł niczego podejrzanego.
-
Pośpieszmy się. W lesie będziemy bezpieczni - ponaglił wszystkich lekko przestraszony
Krzysiu.
W tym momencie koń głośno zarżał i stanął na dwóch tylnych nogach.
-
Zabierzcie to! - krzyknął.
-
Co? - chórem zapytali wszyscy, jednocześnie rozglądając się w około.
-
Jak to co? Te wstrętne szczury. Przegońcie je precz - odparł Gracjusz, nerwowo chrapiąc i
stukając kopytami. Dopiero wtedy wszyscy zauważyli szybko i bezszelestnie poruszające się
grupki szczurów.
-
Nie, tylko nie szczury! - krzyknęła przerażona Emilka. Zbliżyła się szybko do Tomka i
przytuliła w taki sposób, jakby chciała, by ją ochronił przed otaczającymi ich coraz szczelniej
gryzoniami.
Paweł z Krzysiem nie wypowiedzieli w tym momencie nawet jednego drwiącego zdania. Sami
byli przerażeni. Perspektywa bycia zjedzonym przez setki szczurów nie znajdowała się na długiej
liście ich marzeń. Przysunęli się do pozostałych i z przerażeniem w oczach czekali na dalszy bieg
wydarzeń.
195
Było oczywiste, że to nie są zwykłe szczury, tylko podobnie jak kruki pozostają na usługach
księcia ciemności.
-
Wskakuj szybko na Gracjusza i pędźcie do lasu - wyszeptał Tomek do ucha koleżanki. -
No pośpiesz się.
-
Ale ja się boję - odparła równie cicho Emilka.
Chłopak domyślił się, że Emilkę tak sparaliżował strach,
że nie będzie w stanie wykonać najmniejszego kroku, a co dopiero wskoczyć na konia. Szczury
coraz to bardziej zbliżały się do nich, tworząc z sekundy na sekundę mniejszy i bardziej zbity
krąg. Z pobliskich krzewów i zarośli ciągle wyskakiwały nowe chmary gryzoni.
-
Gracjuszu, zabierz ją do lasu - Tomek, mówiąc to, pochwycił koleżankę w pasie i
dosłownie wepchnął na grzbiet konia.
Rumak w mgnieniu oka rozpostarł skrzydła i wzniósł się razem z siedzącą na nim Emilką.
-
A co z nami? - zapytał drżącym głosem Krzysiu. - Wiedziałem, że nie powinienem się z
wami dzisiaj wybierać.
-
Bierzcie, bierzcie, co chcecie, tylko mnie zostawcie w spokoju - mówiąc to, Paweł rzucał
przed szczury cukierki i batony, które jeden po drugim wyciągał z kieszeni. Szczury szybko je
chwytały, rozszarpywały opakowania i pożerały ich zawartość.
-
Nie martwcie się, mam jeszcze pierścień - Tomek pocieszył kolegów i przy okazji samego
siebie. To chyba ten moment. I myśląc o niebezpieczeństwie, jakie grozi jemu i jego
przyjaciołom, sięgnął drugą ręką, by go potrzeć.
W tym momencie stało się coś dziwnego. Wielki kot, a właściwie wielka czarna pantera,
przeskakując przez kotłujące się szczury, wpadła w sam środek pomiędzy przerażo-
196
nych kolegów. Przybrała pozycję, jakby chciała zaatakować szczury, wydając jednocześnie
przeraźliwe dźwięki. Chłopcy w pierwszym momencie byli tak zaskoczeni, że nie rozumieli, iż
pantera przyszła im z pomocą. Byli sparaliżowani strachem, nawet Tomek zapomniał o
pierścieniu. Nie trwało to jednak długo. Wreszcie zauważyli, że pantera nie atakowała ich, tylko
szczury. Przetrąciła swoją wielką łapą kilka gryzoni z taką siłą, że poszybowały na kilka metrów
dalej, by martwe upaść na ziemię. Reszta zgrai w popłochu rozpierzchła się we wszystkie strony.
Po chwili pozostali tylko trzej przyjaciele, pantera i kilka leżących na ziemi martwych szczurów.
Trwoga opuściła przyjaciół dopiero, gdy czarna pantera kręcąc się wkoło, jakby goniąc własny
ogon, powoli zaczęła przybierać ludzką postać.
-
Pan Twardowski! - radość Tomka była nie do opisania
-
Jak się cieszę! W samą porę!
-
Witaj, mój młody przyjacielu - odparł czarodziej -- czułem, że będziesz mnie
potrzebować, i po rozmowie z Horytą doszliśmy do wniosku, że sprawdzę, co tu się dzieje.
-
Bardzo ci dziękuję za pomoc - chłopak przytulił się serdecznie do starca i przedstawił mu
swoich kolegów.
-
Miło mi was poznać - odparł starzec - a teraz już chodźmy. Nie stójmy tu tak bezczynnie.
Na skraju lasu czekali na nich mocno zatroskani Emilka, Gracjusz i zjawa.
-
Przepraszam, że nie wróciłem po was, ale ja naprawdę boję się szczurów - odezwał się
lekko zawstydzony koń.
-
Nic się nie stało, dobrze, że zabrałeś ze sobą Emilkę
-
odparł Tomek. - To jest Emilia -- przedstawił swoją koleżankę Panu Twardowskiemu.
197
-
Miło mi cię poznać - powiedział czarodziej, uśmiechając się serdecznie. A teraz już
chodźmy - dodał, spoglądając na latające nad nimi kruki.
-
Chodźcie za mną - zakomenderowała zjawa i pierwsza ruszyła w kierunku polany.
Na miejscu Pan Twardowski serdecznie się przywitał z Panią Lasu. Najwyraźniej już wcześniej
mieli okazję się poznać.
-
A gdzie jest Kares? - zapytał.
-
Przyjdzie tu za moment - odparła królowa -- poszedł się przygotować do walki.
Słońce powoli kończyło bieg na błękitnym niebie i przygotowywało się do zniknięcia za
horyzontem.
Ostatnie przygotowywania do bitwy dobiegały końca. Pani Lasu szybko poinstruowała Emilkę, w
jaki sposób ma pomagać rannym.
-
Pamiętaj, że woda życia jest tylko dla ciężko rannych. Trzeba ją oszczędzać, by nie
zabrakło dla najbardziej potrzebujących. Wy, chłopcy, pomożecie Emilce - dodała do Krzysia i
Pawła.
-
Bardzo chętnie - odparli.
-
Razem z wami będą Boki i Lei - powiedziała królowa, wskazując małe elfy.
-
Moja pani - wtrącił się Boki - czy ja naprawdę muszę tu pozostać? - zapytał i nisko się
kłaniając, dodał: - Wolałbym uczestniczyć w walce, czemu ja mam tu być, gdy moi przyjaciele
będą narażać życie na polu bitwy?
-
Mój drogi - odparła królowa - tu też może być niebezpiecznie. Musisz być czujny i
wszystko obserwować. Kto będzie bronił sanitariuszy i rannych w razie jakiegoś podstęp-
198
nego ataku na nasz obóz? -- zapytała, lecz nie czekała na odpowiedź, tylko w pośpiechu odeszła
porozmawiać ze swoimi gwardzistami.
Tymczasem Tomek widząc, że jego koledzy powoli się przygotowują do obowiązków
sanitariuszy, razem z Panem Twardowskim postanowił przejść się po polanie i sprawdzić, jak leśni
mieszkańcy przygotowali się do bitwy. Od czasu gdy tam ostatnio przechodził razem z Eronem,
idąc do sali obrad, wiele się zmieniło. Większość mieszkańców stała już w szyku przygotowana
do wymarszu. Uzbrojeni byli przeważnie w krótkie miecze, oszczepy i łuki. Małe elfy miały przy
sobie przeważnie tylko łuki, a do ich pasów przymocowane były sztylety. Pozostałe elfy, z racji
swych rozmiarów, mogły nosić jeszcze ze sobą topory i kusze, które pewnie pamiętały minioną
wojnę z syrenami. Wszędzie panowała atmosfera napięcia. Co chwilę można było usłyszeć głuchy
dźwięk uderzeń mieczy o tarcze. Najprawdopodobniej w ten sposób niektórzy wojownicy
dodawali sobie animuszu. Dzieci już nie biegały pomiędzy żołnierzami, tylko siedziały w oknach
swych domostw i wszystkiemu przyglądały się z daleka.
-
Mam nadzieję, że wasz plan się powiedzie - zagadnął do chłopca czarodziej.
-
I ja mam taką nadzieję - odparł Tomek. - Przyznam, że trochę się boję.
-
Nie masz się czego wstydzić - Pan Twardowski głęboko spojrzał chłopcu w oczy - to
naturalne. Tylko głupiec by się nie bał. Ja jednak jestem przekonany, że ty umiesz się zmierzyć ze
strachem i go pokonać.
Tomek wiedział, że starzec miał rację. W duchu obiecał sobie, że wszystko będzie dobrze. A
gdyby naprawdę coś złe-
199
go go miało spotkać, to zawsze jeszcze ma pierścień, który mu podarowała Pani Lasu. Jak do tej
pory, udało mu się wybrnąć z opresji bez jego pomocy. Gdy wrócili do Gracjusza, chłopiec
pogłaskał konia i powiedział:
-
Czeka nas dzisiejszego wieczoru trochę pracy, ale myślę, że razem wszystkiemu dzielnie
podołamy.
-
Nie obawiaj się, mam silne skrzydła, które zaniosą nas, gdzie tylko będzie potrzeba -
odparł dzielny rumak.
Chłopiec przytulił się do swego konia i podszedł do reszty przyjaciół.
-
Waleczni mieszkańcy lasu - nagle rozległ się dochodzący gdzieś sponad głowy Tomka
głos Karesa - większość z nas dobrze pamięta wojnę, w której walczyliśmy z syrenami. -Teraz
dopiero chłopak dostrzegł, skąd dobiega głos.
Kares stał wyprostowany w lśniącej zbroi na dachu sali obrad. Jego prawa ręka spoczywała na
srebrnym ozdabianym diamentami pasie, a lewa na rękojeści przywieszonego do niego miecza. W
tym miejscu był widoczny nawet przez poddanych stojących w najdalej położonych krańcach
polany.
-
Dziś znowu będziemy musieli podjąć walkę w obronie naszej ojczyzny i zakończyć
trwający między naszymi światami konflikt - przerwał na moment i rozejrzał się wkoło.
Wszyscy powoli zbliżali się w jego kierunku, by móc lepiej słyszeć to, co chce im w tej doniosłej
chwili przekazać. Kruki, które ciągle przelatywały nad ich głowami, nagle obniżyły loty, by
porozsiadać się na gałęziach drzew i dachach budynków
-
Konflikt - kontynuował wypowiedź książę -- który już pochłonął wiele istnień po obu
walczących stronach. Do tej pory matki opłakują swych synów, a dzieci ojców, którzy po-
200
legli w boju. Dzisiaj, mam nadzieję, wszystko się zakończy. By jednak odnieść zwycięztwo,
jesteśmy zmuszeni do następnego heroicznego poświęcenia. Nie wszyscy będą mogli świętować z
nami po bitwie. Albowiem polegli odejdą w zaświaty, a ich dusze będą cieszyć się wszelkimi
dobrodziejstwami jako dusze walecznych bohaterów. Moja matka, a wasza królowa, mnie
wyznaczyła jako głównodowodzącego podczas dzisiejszych działań wojennych. Przyjąłem ten
zaszczyt i przysięgam wam, że nie spocznę, dopóki nie zwyciężymy. Choćbym miał to przypłacić
własnym życiem - znowu przerwał na moment, by po chwili głośno krzyknąć: - Niech żyje
Królowa Lasu!
W odpowiedzi na to wezwanie uniósł się gromki okrzyk:
-
Niech żyje!
W tym samym momencie zbrojni wyjęli swoje miecze i zaczęli uderzać nimi równomiernym
rytmem o swe tarcze, nucąc pieśń w starym, niezrozumiałym dla Tomka i jego przyjaciół języku.
Kares zszedł do swych dowódców i zaprosił ich na odprawę do komnaty obrad. W tej samej
chwili kilka kruków wzbiło się w powietrze i odleciało w kierunku największej tamy. Tomek
szybko wsiadł na Garcjusza i poprosił go, by uniósł go do góry. Gracjusz nie dał się dwa razy
prosić. Rozpostarł swe lśniące, białe skrzydła i w mgnieniu oka już byli nad koronami starych
drzew.
Koń zmierzał w kierunku ujścia koryta potoku, w miejsce, gdzie tego wieczoru miały się rozegrać
wydarzenia, o których mówił Kares.
-
Jak na razie, wszystko jest po naszej myśli - powiedział Tomek do swego rumaka.
Z powietrza chłopiec obserwował przez lornetkę, jak na brzegu jeziora zbiera się coraz to większa
armia syren i innych
201
wodnych stworzeń. Mimo iż najwyraźniej gnomy starały się ukryć swoją obecność, to oczy
chłopca wspomagane szkłami lornetki je wypatrzyły. Przy samym brzegu lasu było ich niewiele,
ale im wyżej w kierunku tamy, tym widział liczniejsze i dobrze uzbrojone odziały wroga. Przy
samej tamie stały cztery machiny wojenne, które, jak się domyślił, miały za zadanie miotać
kulami ognia'. Jednookie cyklopy znosiły właśnie ciężkie kule nasączone smołą. Gdy Gracjusz
wzbił się jeszcze wyżej, Tomek z przerażeniem dostrzegł, że za tamą stacjonuje jeszcze większa
liczba gnomów i ogrów. Nawet połączone oddziały elfów i syren byłyby trzykrotnie mniej liczne
od oddziałów księcia zła.
-
Już czas - powiedział chłopiec do Gracjusza.
Koń zatoczył wielkie koło, by powrócić na polanę.
Po wylądowaniu Tomek podszedł do Karesa, który właśnie wyszedł razem ze swymi dowódcami
i szepnął mu do ucha:
-
Jak na razie wszystko jest tak, jak planowaliśmy. Myślę, że już czas ruszać.
-
Dziękuje, Tomku - odparł książę - leć i obserwuj wszystko. Gdyby się wydarzyło coś
nieprzewidzianego, to natychmiast nas informuj.
-
Już się robi - odparł z zapałem młodzieniec.
Widział, jak Emilka z daleka go obserwuje, i czuł, że jest
z niego dumna. Serce zaczęło mu bić szybciej, uśmiechnął się z daleka do niej, wskoczył
sprawnie na Gracjusza i znowu poszybowali ponad korony drzew.
WIELKA BITWA
Chłopiec z góry śledził, jak cała leśna armia ruszyła na spotkanie z wojskiem syren. Z racji liczby
żołnierzy oddziały przesuwały się dosyć powoli, dopiero gdy wszystkie dotarły do brzegu jeziora
i na nowo uformowały szyk bojowy, szybkim i równym krokiem ruszyły naprzeciw wodnej
armii. Tymczasem chłopiec postanowił sprawdzić, czy jego krótkofalówka jest sprawna.
-
Halo, tu orzeł, tu orzeł, słyszycie mnie? - zapytał do mikrofonu swego nadajnika.
Nie musiał długo czekać na odpowiedź.
-
Tak, słyszymy cię wyraźnie, orle - miły i delikatny głos koleżanki potwierdził sprawność
łączności. - Bądź, proszę, ostrożny - dodała.
-
Nie martw się o mnie - Tomek uspokoił koleżankę - nic mi nie będzie - a w duszy
pomyślał: Jeśli wszystko się dobrze skończy, to fajnie by było zaliczyć jakąś niedużą ranę, by
mogła się jeszcze trochę pomartwić i mną zaopiekować -- i już zaczął sobie wyobrażać, jak
Emilka delikatnie nakłada
203
WIELKA BITWA
Chłopiec z góry śledził, jak cała leśna armia ruszyła na spotkanie z wojskiem syren. Z racji liczby
żołnierzy oddziały przesuwały się dosyć powoli, dopiero gdy wszystkie dotarły do brzegu jeziora
i na nowo uformowały szyk bojowy, szybkim i równym krokiem ruszyły naprzeciw wodnej
armii. Tymczasem chłopiec postanowił sprawdzić, czy jego krótkofalówka jest sprawna.
-
Halo, tu orzeł, tu orzeł, słyszycie mnie? - zapytał do mikrofonu swego nadajnika.
Nie musiał długo czekać na odpowiedź.
-
Tak, słyszymy cię wyraźnie, orle - miły i delikatny głos koleżanki potwierdził sprawność
łączności. - Bądź, proszę, ostrożny - dodała.
-
Nie martw się o mnie - Tomek uspokoił koleżankę - nic mi nie będzie - a w duszy
pomyślał: Jeśli wszystko się dobrze skończy, to fajnie by było zaliczyć jakąś niedużą ranę, by
mogła się jeszcze trochę pomartwić i mną zaopiekować -- i już zaczął sobie wyobrażać, jak
Emilka delikatnie nakłada
203
mu opatrunek i patrzy na niego jak na wielkiego bohatera. Nagle w brutalny sposób został
wyrwany z marzeń przez Krzysia.
-Tylko sobie zbyt wiele nie obiecuj i pamiętaj, że Emilka jest moją siostrą - drwiący głos kolegi
brzmiał w głośniku krótkofalówki.
- Nie wiem, o czym mówisz - odparł zawstydzony Tomek i dodał: - Bez odbioru.
Słońce już całkowicie zaszło za wzniesieniami, a noc, gwałtownie wdzierając się do lasu, zaczęła
pochłaniać jeszcze przed momentem lśniącą taflę jeziora. Pomiędzy szeregami syren jedno po
drugim zaczęły pojawiać się ogniska. Również większość leśnego wojska zapaliła w marszu
pochodnie. Tomek obserwował to wszystko z lotu ptaka i pewnie, gdyby nie powaga sytuacji,
zachwycałby się tym widokiem. Jedynie pochowane wśród drzew odziały Gizeli nie zapalały
ognia. Najwyraźniej zdrajczyni była przekonana, że mieszkańcy jeziora i lasu nadal nie wiedzą o
ich obecności. Nietrudno było się domyślić, że książę ciemności czeka na to, by dwie armie
wyczerpały swe siły podczas walki i gdy będą osłabione, sam zaatakuje, by je rozgromić i objąć
władzę nad głębinami i lasem.
Wreszcie leśne wojsko zatrzymało się jakieś trzysta metrów przed przednimi oddziałami syren. Po
obu stronach zapanowała grobowa cisza. Z lewej znajdowało się jezioro, na wprost były wojska
króla Gopło, a po ich prawej stronie wyschnięte koryto potoku. Po jakimś czasie książę Kares
wysunął się z pierwszego szeregu na jakieś dziesięć metrów, dając znać, że oczekuje tego samego
od króla Gopło. Nie musiał długo czekać. Król wyszedł na przód swej armii. Ubrany był w
lśniącą
204
w promieniach pochodni zbroje. W ręku, jak przystało na władcę głębin i krewnego Neptuna,
trzymał wielki trójząb. Zatrzymał się i głośno zawołał:
-
Eron przekazał mi waszą informację i oto jesteśmy. Wreszcie możemy to załatwić raz na
zawsze!
-
I ja tak myślę! - z dziwnym i tajemniczym uśmiechem odpowiedział mu Kares.
-
To co? Długo będę czekać, aż wreszcie wyjmiecie broń i pokażecie, że nie jesteście zgrają
tchórzy? - zaśmiał się król.
-
Ha ha. No, my przynajmniej mamy broń, a nie takie wykałaczki - odparł z uśmiechem
Kares, wskazując na trójząb króla.
-
Dobrze, koniec tej gadki. Zakończmy szybko sprawę, bo żona czeka z kolacją.
Gopło jak na tak stresującą sytuację sprawiał wrażenie bardzo rozbawionego, a jego dostojna
postawa napełniała dumą jego podwładnych. Wszyscy zaczęli wydawać okrzyki bojowe. Wojsko
Karesa rewanżowało się tym samym. Powstała jedna wielka wrzawa.
-
Zaraz się zacznie - powiedział obserwujący z góry wszystko Tomek -- musimy się
przygotować.
I jak powiedział, tak też się stało. Obie armie najpierw powoli, a później coraz szybciej zaczęły się
zbliżać do siebie. Wszyscy krzyczeli, dodając sobie wzajemnie animuszu. Na ich czele biegli ich
głównodowodzący. Tomek widział, jak w lesie zrobiło się ogólne poruszenie. Gizela była
widocznie przekonana, że skoro walczące strony są zajęte bitwą, nie zauważą, że od krańca lasu,
u ujścia koryta potoku zbliża się jeszcze potężniejsza armia. Tomek wszystko obserwował z góry
z coraz większym podenerwowaniem.
205
-
Jednak wszystko, co mówiłem, zaczyna się sprawdzać - powiedział.
-
Wszystko będzie dobrze, nie martw się tyle - uspakajał go Gracjusz - i nie wierć się tak,
bo w końcu spadniesz.
Tymczasem obie armie szybko zbliżyły się do siebie. Gdy Kares dobiegł do króla Gopło,
szybkim ruchem wbił swój miecz w ziemię. Król zrobił to samo ze swoim trójzębem i
uśmiechając się do siebie, podali sobie dłonie na znak przyjaźni. Nic do siebie nie mówiąc, znowu
pochwycili broń, ale tym razem skierowali ją gdzie indziej, to znaczy tam, gdzie znajdowały się
ukryte oddziały Gizeli. Nagle z dwóch armii powstała jedna i na znak dowódców cały impet
skierował się na gnomy, które tkwiąc za drzewami, nie rozumiały jeszcze, co się stało. Kares
rozkazał swoim łucznikom ostrzelać skraj lasu i w jednej chwili na niebie ukazała się chmura
płonących strzał lecących wprost na stanowiska gnomów. Syreny zrobiły to samo i tak na
przemian obie armie ostrzeliwały pierwsze szeregi wojsk Gizeli. W lesie zapanował wielki
popłoch. Większość tych, którzy przeżyli ostrzał, chciała uciekać w głąb boru. Niestety, nie
pozwolili na to bezwzględni dowódcy, którzy dostali właśnie rozkaz od zaskoczonej Gizeli, by
wyruszyć do ataku. Większość gnomów z pierwszego szeregu ginęła albo od strzał, albo od
mieczy swoich ziomków nakazujących im atak. Książę Zła w ten sposób pokazał, jaki potrafi być
bezwzględny. Wiedział, że mimo iż nie udało mu się oszukać swych wrogów, to i tak jego potęga
jest o wiele większa od siły dwóch właśnie połączonych armii.
Gdy wojownicy Gopła i Karesa dobiegli już do lasu i starli się z niedobitkami gnomów, łucznicy
zmienili cel swego ostrzału. Tym razem skierowali atak na oddziały, które z wy-
206
żyny pomiędzy drzewami i korytem potoku biegły na pomoc zaatakowanym. Wszędzie panował
niesamowity zgiełk. Dźwięki uderzanych o siebie mieczy, jęczących rannych i niekończący się
świst strzał dobiegały do przerażonego Tomka. Chłopiec postanowił się skupić na powierzonym
mu zadaniu. Wypatrzył zbliżających się wilkołaków i z góry polewał je wodą święconą. Stwory
zaczęły się wić i ogarnięte wściekłością i bólem, nie mogąc pochwycić chłopca, rozpierzchły się
we wszystkie strony. Młodzieniec zauważył, że wojska na plaży przemieszczają się tak, że odziały
elfów były po bokach, a syreny pozostały pośrodku, dosłownie w ujściu koryta potoku. Chłopak
wiedział, że już nadszedł czas, by wykonać następne i najtrudniejsze zadanie.
- Teraz! - krzyknął, a Gracjusz głośno zarżał, dając znać zjawie, która natychmiast rozkazała
drzewom, by się przemieszczały, tym razem nie rozstępując się na boki, ale zwierając szeregi, tak
że wojska Gizeli zostały zmuszone do przesuwania się do koryta potoku.
Drzewa napierały, tworząc mur nie do przebycia. Przerażone gnomy, stłoczone w korycie,
zaczęły atakować syreny. Gi-zela rozkazała swoim łucznikom ostrzeliwać z góry oddziały
przeciwnika. Po obu stronach gęsto padał trup. Ranni krzyczeli, oczekując pomocy. Ci, których
udało się wynieść z pola rażenia strzał gnomów, natychmiast zostali przetransportowani w
kierunku obozu, gdzie czekała już na nich pomoc. Emilka była dzielną dziewczyną, widziała też
wielu chorych ludzi, ale to, co teraz zobaczyła, było po prostu przerażające. Z drżącym sercem
podbiegała i pomagała rannym, jak tylko mogła. Pozostali sanitariusze razem z Krzysiem i
Pawłem dwoili się i troili, by nieść skuteczną pomoc. Wodę życia
207
podawali tylko naprawdę umierającym. Pozostałym musiały wystarczyć opatrunki i zioła.
Pole walki zaczęło się zwężać do przestrzeni koryta potoku. I znowu, po jego kamieniach
spłynęły strumienie krwi. Te gnomy, które wydostały się z uścisków drzew i pozostały w lesie,
zostały natychmiast zaatakowane przez odziały elfów, którymi mądrze dowodził Kares.
Najwyraźniej połączone siły syren i elfów zaczęły przejmować inicjatywę w tej bitwie. Gizela,
widząc to, rozkazała cyklopom uruchomić miotacze ognistych kul. Kolejny raz niebo rozjaśniło
się od ognia. Pierwsza z kul upadła wprost pod nogi dowódcy straży króla Gopło. Biedny Ordon
w mgnieniu oka zaczął płonąć. Eron, który stał w jego pobliżu, rzucił się na pomoc. Niestety,
było już za późno. Mimo iż udało się ugasić płomienie, to jednak ciało dowódcy było już tak
spalone, że zmarł w objęciach Erona, który bardzo cenił tego żołnierza. W jego oczach pokazały
się łzy. Położył go delikatnie na ziemi i ponownie rzucił się w wir walki.
Ogniste kule siały spustoszenie na tyłach armii sprzymierzonych. Szala zwycięstwa znowu
zaczynała się przechylać na korzyść księcia zła. W lesie elfy miały przewagę, ale w wyschniętym
korycie rzeki syreny nie posuwały się naprzód dziesiątkowane przez rozwścieczone gnomy i
ogry. Łucznicy przestali strzelać, z obawy przed zranieniem swoich pobratymców, i sami
wyjmując miecze, pobiegli ich wspomóc. Nikt nie zwracał już uwagi na rannych. W tym całym
zamieszaniu i ścisku wystarczyło upaść, by zginąć nie od broni, tylko od zadeptania. Tomek był
przerażony.
-- Tomku -- nagle odezwała się krótkofalówka -- i jak się mają sprawy? Bardzo się tu wszyscy
martwimy. To jest strasz-
208
ne, ilu tu jest cierpiących - Emilka była zatrwożona rozmiarem nieszczęścia, jakie spotkało
mieszkańców lasu i głębin.
-
Wszystko będzie dobrze - uspokajał koleżankę Tomek -teraz nie mogę rozmawiać, bo
mam zadanie do wykonania.
Chłopiec wiedział, że to właśnie najlepszy moment, by wykonać następny punkt planu. Syreny z
sekundy na sekundę wypierane w kierunku plaży pozostawiały za sobą swych martwych
towarzyszy. Nie było już chwili do stracenia. Chłopiec głośno zawołał:
-
Atakujemy!
W mgnieniu oka wkoło niego ukazało się jakieś dwieście małych latających elfów, które
niewidoczne czekały na jego rozkaz. Wszystkie były uzbrojone w łuki i z impetem opadały w
kierunku tamy. Część z nich ostrzeliwała rozwścieczone cyklopy, które w odruchach obronnych
przestały obsługiwać machiny wojenne i starając się uchronić przed strzałami, machały swymi
wielkimi łapami tak, jakby odganiały od siebie muchy.
Unieszkodliwienie machin nie było głównym celem ataku małych elfów. Tak naprawdę musiały
odciągnąć cyklopy od tamy, by ją zniszczyć. Płonącymi strzałami zapaliły wszystkie kule, które
leżały przy katapultach. Powstał z tego tak wielki płomień, że od niego zajęła się sucha strona
zapory. Tomek wskazał kilku elfom wiadra ze smołą. Natychmiast podleciały do nich i z wielkim
wysiłkiem unosząc je nad budowlę, wylały na drewniane belki. Ogień z palącego się drewna
wzmógł się jeszcze bardziej. Nie było już możliwości, by go ugasić. Gnomy, które jeszcze starały
się odpierać dywersyjny atak elfów, widząc nieuchronną katastrofę, szybko zaczęły zbiegać z
tamy na ląd. Wtedy Tomek dojrzał na wzniesieniu Gizelę, która,
209
widząc, co się dzieje, wydawała jakiś rozkaz. Było już za późno. Jeszcze chwila i belki pękną.
Wystarczyło, by tylko jedna nadpalona belka nie wytrzymała naporu wody i już cała tama runie.
Nagle chłopak zrozumiał, co zakomenderowała Gizela. Z lewej strony budowli dziesięciu
cyklopów wspomaganych przez nowy odział gnomów, choć ostrzeliwanych przez latające elfy,
niosło wielkie beczki wypełnione błotem i starało się zalewać płomienie. Gnomy odpowiadały
elfom ogniem, siejąc spustoszenie. Te, które wpadały w toń wody, natychmiast znikały w
śmiertelnych objęciach macek Krakena. Czyżby jednak tama miała przetrwać? Nie, to nie mogło
się tak zakończyć. Tomek zdecydował się na szaleńczy krok.
-
Gracjuszu, mój drogi koniku, wiem, że to ryzykowne, ale muszę cię prosić, byś podleciał
do tamy w miejsce, gdzie ogień poczynił największe szkody - poprosił swego rumaka.
-
Nie musisz mnie prosić, to nasz obowiązek - odparł Gracjusz i szybkim tempem zbliżał się
do płonącej zapory. W miarę jak obniżał lot, pociski wystrzeliwane przez gnomy stwarzały coraz
to większe zagrożenie. Co chwilę chłopiec pochylał się, słysząc nad sobą ich świst. Gdy
przelatywali koło cyklopów, szybko wyjął swoją procę i strzelił w jednego z nich.
-
A masz, draniu! - zawołał, widząc, że trafił i cyklop pociera z bólu swoje jedyne oko.
Gracjusz doleciał do celu. Będąc przy samej tamie, Tomek zauważył, że w jednym miejscu jest
tak nadpalona, że pod wpływem napierającej wody zaczyna trzeszczeć.
-
Tutaj! - krzyknął, wskazując Gracjuszowi naruszoną belkę.
-
Tak jest.
210
Koń dobrze wiedział, co ma zrobić. Zatoczył koło, by uderzyć swymi tylnymi kopytami o
nadpalone drewno. Tomek nie zauważył, że w tym momencie Gizela wysłała na szczyt tamy
jeszcze kilka wilkołaków, a jeden z nich właśnie przymierzał się do skoku z góry na lecącego w
stronę tamy konia. To wszystko trwało ułamki sekund. Gdy Gracjusz podleciał i z impetem
uderzył w nadwątlone drewno, wilkołak już opadał z wyciągniętymi łapami na Tomka i jego
konia. Wtedy dopiero go zauważył. Nie zdążył nawet ostrzec Gracjusza. To koniec - pomyślał,
ale nagle los się odwrócił. Gdy Gracjusz po uderzeniu o ścianę tamy lekko stracił równowagę i
zaczął spadać w dół, by po chwili wyrównać lot, a opadający na niego wilkołak już otworzył swą
uzbrojoną w zabójcze zęby szczękę, uderzona przez konia belka pękła i z trzaskiem oderwała się
od reszty zapory. Odpadający kawałek uderzył w grzbiet wilkołaka z taką siłą, że potwór jęknął,
stracił równowagę i omijając Tomka i Gracjusza, nawet ich nie drasnął. Dopiero gdy obaj wznieśli
się na bezpieczną odległość, młodzieniec ujrzał martwe ciało wilkołaka na dnie koryta rzeki.
Tama uległa naporowi wody. Belka po belce jak wieża z zapałek wielka budowla zapadała się z
hukiem i trzaskiem. Pozostałe przy życiu elfy, widząc, co się stało, natychmiast odstąpiły od ataku
i wróciły w pobliże Tomka. Teraz wszyscy z daleka mogli obserwować swoje dzieło zniszczenia.
Atak zakończył się powodzeniem, ale został okupiony śmiercią połowy oddziału elfów. Cyklopy
i wilkołaki, które nie zdążyły uciec, runęły w dół razem z resztkami tamy. Woda zmiatała
wszystko, co stawało jej na drodze. Martwe ciała elfów, gnomów, cyklopów i wilkołaków ginęły
w wodnej kipieli. Wody było tak wiele, że wylewała się o wiele szerzej, niż
211
X u
sięgało koryto potoku. Teraz to już była olbrzymia i rwąca rzeka. Dopiero napotykając na zwarte
szeregi spiętrzonych przez zjawę drzew, wracała w koryto, cały swój impet kierując w dół, w
kierunku jeziora i walczących w dole armii. Elfy zmagające się z wrogiem w lesie były
bezpieczne. Syreny na szczęście nie musiały się obawiać wody. Plan Karesa i Erona okazał się
skuteczny. Woda, spływając w dół, pochłaniała i topiła jeszcze przed chwilą mające przewagę nad
syrenami gnomy. Syreny zaś natychmiast zamieniały nogi na płetwy i w wodzie zaczęły się
przegrupowywać. Król Gopło razem z Eronem już też przesuwał się w głąb koryta rzeki, aby
oczekiwać na pierwszą zbawienną dla nich falę. Od jakiegoś czasu walczyli z przeważającym
liczebnie wrogiem i gdyby nie niszczycielska dla gnomów fala, pewnie w końcu by im ulegli.
-
Udało się! - król tryumfująco zawołał do Erona.
Władca był już bardzo zmęczony walką. Jeszcze nie tak
dawno leżał ciężko chory w swej komnacie, a teraz musiał toczyć wyczerpującą bitwę.
-
Tak, na szczęście - odparł Eron.
Nagle jeden z porwanych przez wodę wilkołaków, płynąc w jej przedniej fali, pochwycił króla
swymi wielkimi szczękami za ramię i porwał razem ze sobą. Eron również pochłonięty przez nurt
od razu przemienił się w półrybę. Natychmiast popłynął swemu panu z pomocą. Doskoczył do
bestii i wbił jej swój sztylet prosto w serce. Wilkołak zwolnił uścisk szczęk, tak że król mógł
swobodnie się uwolnić, a martwy potwór popłynął z nurtem wody wprost do jeziora.
-
Dziękuję - tylko tyle był w stanie wypowiedzieć król. Krew tryskała mu z rany. Eron
pochwycił go, by dostarczyć do sanitariuszy.
212
'i_
Tomek widział to wszystko, ale nie mógł iść tak jak Eron królowi z pomocą, bo miał jeszcze
jedno, ostatnie zadanie do wykonania. Kraken, widząc, że tama uległa zniszczeniu, natychmiast
zbliżył się do jej resztek, tak by być poniesiony z nurtem wody. Syreny właśnie tego się
obawiały. Wiedziały, że jeśli dostanie się do jeziora, to może w nim siać spustoszenie. Ale i na to
znalazł się - za sprawą Horyty i Tomka - sposób. Chłopiec wyjął z przymocowanej do siodła
torby naczynie, w którym znajdowała się trucizna, taka sama, jaką został otruty król Gopło.
Wezwał do siebie elfy, uśmiechnął się do pierwszego z nich, rozpoznając w nim jednego ze
swych przewoźników po jeziorze.
-
Zamoczcie groty strzał w tej miksturze i ostrzelajcie z góry Krakena - powiedział do niego
i pozostałych.
Elfy o nic nie pytały, tylko pośpiesznie podlatując jeden po drugim, moczyły końce strzał w
naczyniu i od razu odfru-wały, by stworzyć szyk bojowy.
-
Do ataku! -- krzyknął elf przewoźnik i dając znak pozostałym, pierwszy ruszył ostrzelać
Krakena.
Gdy elfy odleciały, chłopak miał czas spojrzeć, co się dzieje na polu walki. Wojska Gizeli, które
obecnie znajdowały się w większości w zalanym korycie, już praktycznie nie istniały. Te gnomy,
które nawet potrafiły pływać, tonęły obciążone zbroją. A syreny przepływając na obie strony
ujścia rzeki, ponownie wychodziły z wody, by wspomóc w walce elfy, które nadal walczyły z
wojskami zdrajczyni w lesie po obu stronach rzeki. Rozwścieczona Gizela, widząc, że zwycięstwo
wymyka się jej z rąk, rzuciła do walki w lesie wszystkie odziały, jakie jej pozostały.
-
Spójrz, Tomku! Powiedział do chłopca Gracjusz - zobacz, co się dzieje z Krakenem! - I
powoli zaczął kierować
swój lot w kierunku małych elfów, które z powietrza ostrzeliwały wodnego potwora.
Trucizna, którą Horyta podarowała chłopcu razem z antidotum, błyskawicznie zaczęła
oddziaływać na potwora. Zatrute strzały jedna po drugiej wbijały się w jego ob-ślizgłe macki, a
mikstura natychmiast przedostawała się do jego krwiobiegu. Trucizna działała identycznie, jak na
króla Gopło. Wodny potwór, przebywając w wodzie, sam siebie zabijał. Woda pod wpływem
trucizny stawała się dla niego żrąca jak kwas. Jego skóra zaczynała się marszczyć i odchodzić od
tkanki mięśniowej. Potwór wił się w straszliwych męczarniach. Wymachiwał swymi ogromnymi
kończynami, starając się wydostać z wody, ale silny nurt i osłabienie organizmu nie pozwalały
mu na to. Elfy widząc, co się dzieje, przestały go ostrzeliwać, zostawiając resztę zatrutych strzał
na inne monstra. Chwilę unosiły się nad umierającą bestią, by w końcu, na komendę
przewoźnika, odlecieć do pozostałych potworów. Tomek już z nimi nie leciał. Opanowanie
pozostałych tam było już tylko formalnością. Nie były już tak pilnie strzeżone, jak ta, którą
właśnie udało im się zniszczyć. Chłopiec wiedział, że zaprawione w boju elfy spokojnie sobie z
nimi poradzą. Macki Krakena z każdym momentem robiły coraz to mniejsze zamachy, aż
wreszcie całkowicie opadły do wody, by już więcej się nie poruszyć. Potwór był martwy. Teraz z
góry wyglądał jak mała wysepka, wkoło której przepływał szybki nurt rzeki. Tomek był z siebie
bardzo zadowolony. Wreszcie mógł zakomunikować Emilce, że wszystko, co miał zrobić,
wykonał i bitwa powoli zmierza ku końcowi. Już miał zacząć mówić do krótkofalówki, gdy nagle
usłyszał wołanie.
214
--
Tomku, ratuj! - przerażona Emilka wołała o pomoc. - Kruki, wszędzie kruki, dziobią
wszystkich! - wołał głos w krótkofalówce.
-
Już do was lecę! - odpowiedział Tomek, a Gracjusz, nie czekając na komendę,
natychmiast skierował się tam, gdzie Emilka z przyjaciółmi i innymi sanitariuszami opiekowała
się rannymi.
Dopiero po chwili chłopak uświadomił sobie, że jest już całkowicie sam. Towarzyszące mu do tej
pory elfy odleciały.
-Jak ja im sam pomogę? -- zastanawiał się przerażony i zatroskany o swoich przyjaciół.
Wreszcie doleciał i na własne oczy ujrzał to, o czym mówiła mu przyjaciółka. Gizela w akcie
desperacji i zemsty rzuciła na słabo strzeżone obozowisko niezliczone chmary kruków. Czarni
napastnicy atakowali wszystkich bez wyjątku. Biedni ranni mieli wielkie trudności z odegnaniem
dziobiących ich ptaków. Nocne niebo zrobiło się jeszcze bardziej ciemne i mroczne. To ptaki
zasłaniały światło księżyca. Tomek wiedział, że sam z Gracjuszem nic nie zdziała przeciwko tym
okrutnikom. Było ich zbyt wiele. Na ziemi panował popłoch i wrzask ranionych elfów. Boki, Lei
i inne małe elfy po prostu zrobiły się niewidoczne, jednak pozostałe elfy, syreny i inne stworzenia
leśne już nie miały takiej możliwości, przez co zostały narażone na coraz to. większy atak
czarnych ptaków. Gracjusz dostrzegł uciekającą przed kilkoma krukami Emilkę i podleciał do
niej. Tomek pochwycił ją i sprawnym ruchem wciągnął na siodło. Odlecieli z przewieszoną przez
grzbiet konia dziewczyną na bezpieczną odległość tak, by spokojnie mogła się zsunąć na miękkie
posłanie z mchu. Emilce pomógł, ale wiedział, że nie będzie w stanie pomóc wszystkim.
215
Nagle dostrzegł kilkadziesiąt ptaków, które najwidoczniej zauważyły ich ucieczkę i poleciały za
nimi. Chłopak zrozumiał, że jedynym ratunkiem będzie użycie pierścienia.
-Tomku, pomocy! - nawet jego koń nie potrafił odpędzić się od czarnych napastników.
Chłopiec lewą ręką chwycił szybko pierścień, ale nim zdążył cokolwiek pomyśleć i go potrzeć,
jeden z ptaków tak go dziobnął, że w odruchu bólu zsunął pierścień i upuścił go w zarośla.
-
Jesteśmy zgubieni! - Głos Emilki przebijał się przez szum trzepoczących skrzydeł i
wrzasków ptaszysk.
-
Przepraszam, to moja wina! - odpowiedział Tomek, jednocześnie odganiając
napastników.
Oboje byli przekonani, że to już ich koniec, gdy nagle ptaki, jak na komendę, odstąpiły od ataku.
Tomek zaskoczony nagłą zmianą zachowania natrętnych ptaszysk odsłonił zakrytą rękoma twarz
i spojrzał w górę. Teraz dopiero zrozumiał, co się stało. Nad koronami drzew na swych miotłach
szybowały czarownice. Na ich czele leciała Horyta i Pan Twardowski. Kruki, widząc następne
potencjalne ofiary, natychmiast rzuciły się do ataku. Jednak czekała je niemiła niespodzianka.
Wszystkie czarownice jednocześnie wyjęły małe woreczki i wydobywając z nich jakiś tajemniczy
proszek, z góry rozsiewały je na czarne ptaszyska. Kruki natychmiast zamieniały się w małe
nocne ćmy i odlatywały we wszystkie strony lasu. Przy Emilce i Tomku pozostała tylko Horyta z
czarodziejem. Reszta czarownic poleciała na pomoc atakowanym w obozowisku.
-
Jak ja się cieszę, że przyszliście nam z pomocą! - zawołał radośnie Tomek, jednocześnie
pochylając się nad ziemią, by odszukać zgubiony pierścień.
216
Horyta przywitała się z Emilką, po czym nachylając się, podniosła zgubę z ziemi i z uśmiechem
podała ją chłopcu.
-
Dziękuję - Tomek był lekko zawstydzony.
-
Nie, to my dziękujemy - odparła Horyta. - Dzielnie się dzisiaj spisałeś, ty i twoi
przyjaciele.
-
No, tak, a o mnie to już zapomnieli - odezwał się z wyrzutem Gracjusz.
-
O tobie nikt nie zapomniał - odparł Tomek. - Horyta powiedziała „przyjaciele", a ty
przecież jesteś moim przyjacielem -- mówiąc to, podszedł do swego konia i pogłaskał go po
śnieżnobiałej grzywie.
Rumak z zadowolenia aż stanął dęba na tylnych nogach i zarżał:
-
To się rozumie! A teraz pozwólcie, że was opuszczę i udam się na mały posiłek, bo to
ciągłe latanie troszkę mnie wygłodziło - jak powiedział, tak zrobił, nie zwracając uwagi na
rozbawione twarze zebranych.
-
Teraz, gdy wszystkie czarownice przyszły nam z pomocą, to jestem przekonany, że
pokonaliśmy Gizelę - chłopak był naprawdę szczęśliwy.
-
Wygraliśmy tę bitwę, ale nie pokonaliśmy Gizeli i księcia zła - jestem przekonana, że za
jakiś czas znowu coś wymyślą i przypomną nam o sobie w najmniej oczekiwanym momencie -
powiedziała Pani Lasu, która widząc czarownice, przyszła do obozowiska.
Na plaży i w lesie walka powoli dobiegała końca. Czarownice rozprawiwszy się z krukami, poszły
z pomocą walczącym, co całkowicie przesądziło o zwycięstwie sprzymierzonych armii.
Sanitariusze uporządkowali obozowisko i szybko powrócili z pomocą do rannych.
217
Horyta przywitała się z Emilką, po czym nachylając się, podniosła zgubę z ziemi i z uśmiechem
podała ją chłopcu.
-
Dziękuję - Tomek był lekko zawstydzony.
-
Nie, to my dziękujemy - odparła Horyta. - Dzielnie się dzisiaj spisałeś, ty i twoi
przyjaciele.
-
No, tak, a o mnie to już zapomnieli - odezwał się z wyrzutem Gracjusz.
-
O tobie nikt nie zapomniał - odparł Tomek. - Horyta powiedziała „przyjaciele", a ty
przecież jesteś moim przyjacielem - mówiąc to, podszedł do swego konia i pogłaskał go po
śnieżnobiałej grzywie.
Rumak z zadowolenia aż stanął dęba na tylnych nogach i zarżał:
-
To się rozumie! A teraz pozwólcie, że was opuszczę i udam się na mały posiłek, bo to
ciągłe latanie troszkę mnie wygłodziło -- jak powiedział, tak zrobił, nie zwracając uwagi na
rozbawione twarze zebranych.
-
Teraz, gdy wszystkie czarownice przyszły nam z pomocą, to jestem przekonany, że
pokonaliśmy Gizelę - chłopak był naprawdę szczęśliwy.
-
Wygraliśmy tę bitwę, ale nie pokonaliśmy Gizeli i księcia zła - jestem przekonana, że za
jakiś czas znowu coś wymyślą i przypomną nam o sobie w najmniej oczekiwanym momencie -
powiedziała Pani Lasu, która widząc czarownice, przyszła do obozowiska.
Na plaży i w lesie walka powoli dobiegała końca. Czarownice rozprawiwszy się z krukami, poszły
z pomocą walczącym, co całkowicie przesądziło o zwycięstwie sprzymierzonych armii.
Sanitariusze uporządkowali obozowisko i szybko powrócili z pomocą do rannych.
Horyta przywitała się z Emilką, po czym nachylając się, podniosła zgubę z ziemi i z uśmiechem
podała ją chłopcu.
-
Dziękuję - Tomek był lekko zawstydzony.
-
Nie, to my dziękujemy - odparła Horyta. - Dzielnie się dzisiaj spisałeś, ty i twoi
przyjaciele.
-
No, tak, a o mnie to już zapomnieli - odezwał się z wyrzutem Gracjusz.
-
O tobie nikt nie zapomniał - odparł Tomek. - Horyta powiedziała „przyjaciele", a ty
przecież jesteś moim przyjacielem - mówiąc to, podszedł do swego konia i pogłaskał go po
śnieżnobiałej grzywie.
Rumak z zadowolenia aż stanął dęba na tylnych nogach i zarżał:
-
To się rozumie! A teraz pozwólcie, że was opuszczę i udam się na mały posiłek, bo to
ciągłe latanie troszkę mnie wygłodziło - jak powiedział, tak zrobił, nie zwracając uwagi na
rozbawione twarze zebranych.
-
Teraz, gdy wszystkie czarownice przyszły nam z pomocą, to jestem przekonany, że
pokonaliśmy Gizelę - chłopak był naprawdę szczęśliwy.
-
Wygraliśmy tę bitwę, ale nie pokonaliśmy Gizeli i księcia zła - jestem przekonana, że za
jakiś czas znowu coś wymyślą i przypomną nam o sobie w najmniej oczekiwanym momencie -
powiedziała Pani Lasu, która widząc czarownice, przyszła do obozowiska.
Na plaży i w lesie walka powoli dobiegała końca. Czarownice rozprawiwszy się z krukami, poszły
z pomocą walczącym, co całkowicie przesądziło o zwycięstwie sprzymierzonych armii.
Sanitariusze uporządkowali obozowisko i szybko powrócili z pomocą do rannych.
>
'_
Horyta przywitała się z Emilką, po czym nachylając się, podniosła zgubę z ziemi i z uśmiechem
podała ją chłopcu.
-
Dziękuję - Tomek był lekko zawstydzony.
-
Nie, to my dziękujemy - odparła Horyta. - Dzielnie się dzisiaj spisałeś, ty i twoi
przyjaciele.
-
No, tak, a o mnie to już zapomnieli - odezwał się z wyrzutem Gracjusz.
-
O tobie nikt nie zapomniał - odparł Tomek. -- Horyta powiedziała „przyjaciele", a ty
przecież jesteś moim przyjacielem - mówiąc to, podszedł do swego konia i pogłaskał go po
śnieżnobiałej grzywie.
Rumak z zadowolenia aż stanął dęba na tylnych nogach i zarżał:
-
To się rozumie! A teraz pozwólcie, że was opuszczę i udam się na mały posiłek, bo to
ciągłe latanie troszkę mnie wygłodziło - jak powiedział, tak zrobił, nie zwracając uwagi na
rozbawione twarze zebranych.
-
Teraz, gdy wszystkie czarownice przyszły nam z pomocą, to jestem przekonany, że
pokonaliśmy Gizelę - chłopak był naprawdę szczęśliwy.
-
Wygraliśmy tę bitwę, ale nie pokonaliśmy Gizeli i księcia zła - jestem przekonana, że za
jakiś czas znowu coś wymyślą i przypomną nam o sobie w najmniej oczekiwanym momencie -
powiedziała Pani Lasu, która widząc czarownice, przyszła do obozowiska.
Na plaży i w lesie walka powoli dobiegała końca. Czarownice rozprawiwszy się z krukami, poszły
z pomocą walczącym, co całkowicie przesądziło o zwycięstwie sprzymierzonych armii.
Sanitariusze uporządkowali obozowisko i szybko powrócili z pomocą do rannych.
217
#
y
-
Możecie już tak nie oszczędzać wody życia, skoro walka się skończyła - rozporządziła
Pani Lasu. - Ja zostawiłam trochę, by mieć czym podlać ziarno, gdy je w końcu otrzymamy od
króla Gopło - dodała, a swym strażnikom faunom rozkazała, by nie stali tak przy niej, tylko
pomagali w znoszeniu rannych.
Najciężej ranni prawie natychmiast otrzymywali swoją porcję wody życia i szybko powracali do
sił. Mimo zwycięstwa, nikt nie okazywał radości, ponieważ prawie każdy podczas tej bitwy stracił
kogoś bliskiego. Tryumf był okupiony śmiercią wielu walecznych syren i elfów. Wszyscy dobrze
wiedzieli, że najpierw trzeba będzie pochować poległych braci, by móc zacząć świętować.
-
Dobrze mówisz, królowo - wtrąciła się Horyta - jak tylko powrócimy na Łysą Górę, to
prześlę ci nowy zapas wody życia.
-
Nic tu już chyba po nas, każdy wie, co ma robić i wszystko powraca do normy - odparła
Pani Lasu. - W takim razie zapraszam was, moi drodzy, na naszą polanę.
-
Chętnie - odezwał się Paweł z nadzieją na poczęstunek.
Właśnie myślał o tym, że zjadłby coś dobrego, i zazdrościł
trochę Gracjuszowi.
-
Tomku, mam do ciebie jeszcze jedną prośbę - królowa zbliżyła się do chłopca, położyła
dłoń na jego prawym ramieniu i dodała: - Czy mógłbyś poprosić jeszcze swego skrzydlatego
przyjaciela, by poleciał z tobą zaprosić króla Gopło z jego świtą, a także i mojego syna na naszą
polanę? Chciałabym wreszcie oficjalnie zakończyć bezsensowny spór, jaki nas poróżnił przed
laty.
-
Mądra myśl - pochwalił ją Pan Twardowski.
218
-
Oczywiście, że przekażę twoje zaproszenie, królowo -odparł chłopiec, nisko się kłaniając. -
A czy mógłbym zabrać ze sobą Emilkę?
Dziewczyna była lekko zaskoczona propozycją, ale zarazem bardzo się ucieszyła. A gdy królowa
odparła, że nie ma nic przeciwko temu, podeszła do Tomka, ścisnęła jego rękę i delikatnie w
podzięce, że o niej pamiętał, pocałowała w policzek. Tym razem Tomek był zaskoczony jej
zachowaniem. W ciągu sekundy zrobił się czerwony jak burak. Na szczęście właśnie księżyc na
moment zaszedł za chmury i nikt poza Emilką, która stała najbliżej chłopca, nie zauważył nagłej
zmiany koloru twarzy.
-
No no, siostrzyczko - odezwał się z ironią w głosie Krzysiu - widzę, że będziemy musieli
sobie porozmawiać. Z tobą też, Tomku - zażartował i serdecznie się do nich uśmiechnął.
-
No to my już idziemy po Gracjusza - starał się ukryć zmieszanie Tomek i chwyciwszy
Emilkę za rękę, poprowadził ją w kierunku, w którym odszedł jego koń.
-
Resztę zapraszam na polanę - Pani Lasu z uśmiechem powtórzyła zaproszenie.
-
Mówiłem rodzicom, że obiecałem ci przejażdżkę na moim koniu. Wiem, że rano będą się
pytać, czy jechałaś na Gracjuszu i dlatego, by im rano nie kłamać, pozwoliłem sobie ciebie zabrać
ze sobą - Tomek tłumaczył się swojej koleżance.
-
I tylko dlatego? - zapytała zdziwiona Emilka. - A ja myślałam, że mnie lubisz i chcesz mi
sprawić przyjemność - zrobiła taką minę, jakby za moment miała się rozpłakać.
-
Wiesz, że bardzo cię lubię - odparł Tomek ośmielony przez koleżankę - i będzie mi
bardzo miło, gdy będziesz mi towarzyszyć.
219
-
I ja cię lubię, mój bohaterze - odpowiedziała Emilka i szybko odbiegła od chłopca w
kierunku Gracjusza, tak jakby bała się kontynuować rozmowę.
Tomek nie pobiegł za nią. Szedł nadal spokojnie. W ostatnich dniach wszystko działo się tak
szybko, że sam się sobie dziwił. Jeszcze nie tak dawno na samą myśl o Emilce trzęsły mu się nogi,
wstydził się nawet na nią spojrzeć, a co dopiero porozmawiać. A teraz szedł z nią i trzymał za
rękę, ona mu mówi, że go lubi, a za moment razem będą lecieć na Gracjuszu. Chłopiec był z
siebie bardzo zadowolony. Duma rozpierała jego pierś. Czuł się zupełnie tak samo, jak w dniu
kiedy jego rodzice zgodzili się na to, by mógł jechać na obóz narciarski, mówiąc mu, że jest już
na tyle dużym i dojrzałym chłopcem, że spokojnie i bez obawy mogą go wysłać.
-
Wsiadajcie - powiedział do Tomka Gracjusz - zanim tu doszedłeś, Emilka już mi wszystko
powiedziała. Chętnie was zawiozę do króla.
-
No to ruszajmy - odparł chłopiec i sprawnym ruchem wskoczył na rumaka.
Podał swą dłoń Emilii, by pomóc koleżance usiąść koło siebie. I gdy dziewczynka już przy nim
siedziała i obejmowała go, dał znak Gracjuszowi, by leciał.
-
Troszkę się boję - powiedziała swym delikatnym głosem, gdy już znajdowali się kilka
metrów nad drzewami.
-
Przytul się mocniej i niczego nie obawiaj - odparł chłopiec. - Gracjusz wie, co robi.
-
Mam nadzieję - odparła Emilka, tuląc się do swego kolegi.
Powoli strach zaczął ustępować ciekawości. Dziewczyna zaczęła podziwiać widoki. Z góry nie
było przy tych ciem-
220
nościach widać rannych i martwych. Jedynie płomienie nadpalonych drzew i dogasających
pochodni. Bitwa już się skończyła i na dole panował względny spokój. Wszystko wyglądało w
ciemnościach nocy spokojnie i bajecznie.
-
Gracjuszu, proszę, obniż lot, bo z takiego wysoka nie dojrzymy króla - powiedział
Tomek.
-
Ja już go widzę - zarżał koń i skierował się w kierunku największego ogniska.
Rzeczywiście, przy największym ognisku spoczywał zmęczony i ranny król. Co chwilę któryś z
żołnierzy podchodził do niego po rozkazy. Erona przy nim nie było, organizował sprawny
powrót wszystkich do głębin, by tam móc pożegnać poległych, udzielić pomocy rannym i na
końcu cieszyć się ze zwycięstwa.
Gracjusz wylądował, lecz kilkadziesiąt metrów od ogniska, gdzie rosła zielona trawa. Chłopiec
zeskoczył z konia i zostawiając rumaka z Emilką, podszedł do leżącego króla.
-
Królu - młodzieniec nisko się kłaniając, przemówił do władcy: - Pani Lasu prosiła mnie,
bym w jej imieniu zaprosił cię i twoją świtę do niej na polanę.
Król chwilę pomyślał, po czym z powagą odparł:
-
Młody człowieku, przekaż władczyni lasu, że chętnie skorzystam z jej zaproszenia, bo już
czas zakończyć nasze spory. Dzisiejszego wieczoru dowiodła, że można jej zaufać - umilkł na
moment, pogłaskał się zdrową ręką po swej siwej brodzie, i po chwili dodał: - Niestety, teraz nie
mogę. Wszyscy jesteśmy zmęczeni. Ja też jestem ranny, a nie wiem, ile jeszcze mamy zapasu
wody życia. Najpierw muszę dopilnować rannych i poległych. Uporządkować to wszystko.
Powiedz Pani Lasu, że chętnie się zjawimy u niej jutro po południu i wtedy
221
będzie okazja przekazać jej ziarno życia. Czyż nie po nie wysłała cię do nas za pierwszym razem? -
zapytał, uśmiechając się do dzielnego chłopca. - A skoro tu jesteś, to pragnę ci w imieniu moim i
moich poddanych podziękować za odwagę, jaką się wykazałeś, i pomoc, jakiej nam wszystkim
wielokrotnie udzieliłeś.
-
Nie ma za co, królu - odparł chłopiec - chętnie przekażę twoje słowa Pani Lasu - nisko się
ukłonił i odszedł w kierunku Emilki i Gracjusza.
-
Teraz musimy odszukać Karesa - odezwał się do swego rumaka.
-
Nie widziałem go ani w lesie, ani na plaży - odezwał się koń.
-
Ja wiem, gdzie powinniśmy go szukać - wtrąciła się tajemniczo uśmiechnięta Emilka.
-
Gdzie? - prawie równocześnie zapytali Gracjusz ze swym panem.
-
Tam, gdzie Kares ostatni raz widział Ester - odparła.
-
Chyba masz rację - powiedział Tomek - bitwa się skończyła i pewnie umówili się tam po
zakończeniu działań wojennych.
-
Na pewno - odparła - sama im tę myśl podsunęłam. - Emilka była z siebie bardzo
zadowolona.
-
Dobrze zrobiłeś, że zabrałeś ze sobą tę młodą damę, bo inaczej długo byśmy jeszcze
szukali księcia - powiedział Gracjusz i wzbił się z nimi w powietrze.
Szybko dolecieli na miejsce. Kares z Ester rzeczywiście byli we wskazanym przez Emilkę
miejscu. Siedzieli spokojnie na jednym z wielkich kamieni, jakie były rozsypane
222
wzdłuż plaży. Trzymali się za ręce i cicho coś szeptali sobie do ucha.
-
Przepraszamy, że wam przeszkadzamy - odezwała się dyplomatycznie Emilka, będąca
jakieś dwadzieścia metrów od nich, gdyż nie chciała ich zaskoczyć i sprawić, by się czuli
niezręcznie. - Karesie, twoja matka cię wzywa do siebie
-
dodała.
-
Przepraszam, to było do przewidzenia - odparł Kares
-
przekażcie mamie, że zaraz do niej dołączę.
-
Dobrze, przekażemy, ale myślę, że powinniście wiedzieć
0
czymś jeszcze - wtrącił się Tomek.
-
O czym? - zapytała zdziwiona Ester.
-
Przed chwilą rozmawiałem z twoim ojcem i on powiedział, że jutro odwiedzi Panią Lasu
na polanie.
-
Tak? Czyli ma zamiar wreszcie się pogodzić z elfami?
-
Ester zapytała ożywiona tą informacją.
-
Tak - odparł chłopiec -- i myślę, że moglibyście ten czas wykorzystać na oficjalne
zaręczyny. Wystarczająco wiele czasu wam zabrano, byście go jeszcze tracili - powiedział i
wsiadając ponownie na konia, dodał: - A teraz lepiej wracaj do swych komnat, bo twój ojciec za
chwilę też będzie wracał. Po co ma wiedzieć, że złamałaś zakaz wypływania na powierzchnię
jeziora.
Gdy dotarli do Pani Lasu, Tomek przekazał jej dokładnie słowa króla Gopło, poinformował o
tym, że Kares za moment do niej dołączy (pominął szczegół, gdzie i z kim go zastał)
1
zapytał: - Czy my możemy już powrócić do siebie? Musimy się dobrze wyspać. A
zwłaszcza ja, bo moi rodzice wymyślili sobie, że wcześnie rano wybierzemy się na grzyby. Tak
im się
223
spodobała ostatnia przygoda w lesie. Nie wiem, co te nimfy im zrobiły, ale stali się wielkimi
miłośnikami grzybobrania. Ja chyba umrę z wyczerpania - żalił się królowej.
-
Rozumiem - odparła władczyni - może to i dobrze, że wszystko się przełoży do jutra.
Wracajcie do swych domów. A o grzybobranie się nie martw. Szybko nazbieracie pełne koszyki,
więc za bardzo się po lesie nie nachodzisz - dodała, uśmiechając się tajemniczo. - Ale pamiętajcie,
że chcę was tu wszystkich widzieć po południu na uroczystości sadzenia ziarna życia --
zakończyła i ukłoniwszy się z lekka, odeszła do swych królewskich obowiązków.
-
No to wracamy! - zakomenderował Tomek.
-Jeśli chcecie, to ja was podrzucę do stajni - niespodzianie zaproponował Gracjusz. Widział, że
naprawdę są zmęczeni i powinni wreszcie odpocząć - ale najpierw przewiozę Emilkę z bratem, a
potem Pawła z Tomkiem - dodał.
-
Zgoda! - odpowiedzieli z radością wszyscy poza Tomkiem, który wolałby lecieć z
Emilką, a nie z Pawłem.
WYZNANIA BOKIEGO
Dzięki Gracjuszowi bardzo szybko wszyscy mogli spokojnie spocząć na sianie. Ale nie zasnęli od
razu. Po takich emocjach musieli jeszcze przez jakiś czas porozmawiać o tym, co ich ostatnio
spotkało. Gdy Tomek opowiadał im, jak z Gracju-szem rozprawili się z tamą, Emilka wzdychając,
powiedziała:
-
Ależ ty jesteś dzielny, Tomku, przy tobie można się czuć naprawdę bezpiecznie.
-
Nic bym nie zdziałał, gdyby nie wasza pomoc - odparł dyplomatycznie chłopak, odwrócił
się na sianie plecami, powiedział: - Dobranoc - i udawał, że właśnie zasypia. Czuł się naprawdę
speszony, no i na pewno zakochany.
Reszta towarzystwa jeszcze przez moment rozmawiała, poczym poszła w ślady kolegi. Szybko
wszyscy zasnęli. Lecz ich sny nie były takie błogie jak zazwyczaj. Gracjusz czuwał przez jakiś
czas nad nimi, widząc, jak nerwowo się wiercą na sianie, aż wreszcie i sam postanowił zasnąć.
Okrucieństwa minionej bitwy odbiły się najbardziej na delikatnej duszy Emilki. Teraz, śniąc,
przeżywała wszystko ponownie. Na przemian opatrywała rannych i uciekała
225
wstrętnym krukom. Ciągle nie umiała dokończyć opatrunku, bo bandaż jakimś dziwnym sennym
zrządzeniem losu nie miał końca, a kruki, mimo iż szybko uciekała, bez trudu ją doganiały i
dziobiąc, powalały na ziemię. Biedna dziewczyna jęczała i machała rękami, ale koszmar jej nie
opuszczał. Dobrze, że położyła się bardziej z boku, bo inaczej jej brat byłby cały poobijany przez
jej gwałtowne ruchy.
Pozostałych, nie wyłączając Tomka i Gracjusza, dręczyły podobne majaki. Wszyscy byli zlani
potem i co chwila któryś poruszał się nerwowo. Zaduch letniej nocy dołożył jeszcze swoje trzy
grosze. W okolicach godziny drugiej, pierwszy obudził się Tomek. Tak sprawnie w swym śnie
uciekał goniącemu go wilkołakowi, że wiercąc się, uderzył głową o belkę. Cały był mokry od
potu. Oddychał głęboko, powoli uświadamiając siebie, że to tylko sen. Po chwili obudzili się
Paweł i Gracjusz. Paweł głośno zaczął coś mamrotać. Najwidoczniej jeszcze do końca się nie
uporał z goniącymi go gnomami. Jego głośne gadanie obudziło pozostałych. W rezultacie nikt
już nie spał.
-
Ależ miałam straszny sen - zaczęła się żalić Emilka.
-
Chyba wszyscy mieliśmy koszmary - odezwał się Paweł, szperając nerwowo prawą ręką w
torbie w poszukiwaniu czegoś do przekąszenia.
-
Jest na to tylko jeden sposób - wtrącił się Gracjusz.
-
Jaki? - zapytali wszyscy chórem.
-
Zapraszam was na zewnątrz - odpowiedział koń - tam jest o wiele przyjemniej. Zabierzcie
swoje koce i wychodźcie.
-
Może masz rację, Gracjuszu - Krzysiu poparł jego złotą myśl i dodał: - Nie wiem jak was,
ale mnie przekonał
226
- usiadł, i zaczął szybko zwijać koc, by po chwili już razem z koniem wychodzić na zewnątrz.
-
A jeśli coś tam czyha na nas? -- Emilka była troszkę prze-lęknięta pomysłem spania pod
gołym niebem.
-
Nie obawiaj się - pocieszył ją Tomek - po przegranej bitwie wszystkie gnomy i inne
wstrętne stworzenia liżą rany. Nawet by im do głowy nie przyszło, by nas dzisiaj w jakikolwiek
sposób niepokoić.
-Tomek ma rację - potwierdził słowa swego kolegi Paweł. Zdążył już zjeść prawie całego batona,
co najwyraźniej go odprężyło.
-
Może macie rację. Przekonaliście mnie, a tu naprawdę nie można wytrzymać - odparła
Emilka.
Nie minęło wiele czasu, a wszyscy już leżeli opatuleni swymi kocami na zewnątrz, przy ścianie
stajni. Wszędzie panowała cisza i błogi spokój. Teraz dopiero, leżąc na wznak, mogli podziwiać
piękno rozgwieżdżonego nieba.
-
Co, wy też nie umiecie zasnąć? - na dźwięk głosu, który brutalnie przerwał ciszę, wszyscy
aż podskoczyli. - Przepraszam, nie chciałem was wystraszyć, to ja, Boki - dopiero wtedy mały elf
wyłonił się z ciemności. Sprawiał wrażenie, jakby właśnie ktoś go zdjął z krzyża. Niczym nie
przypominał tego małego wesołka, którego wiecznie trzymały się żarty. Najwyraźniej coś go
trapiło.
-
Czy coś się stało? - pierwsza zapytała Emilka. - Możemy ci jakoś pomóc? Mam nadzieję,
że w wiosce wszystko OK?
-
Nie nic się nie stało - nie martwcie się - tak tylko nie umiałem zasnąć i postanowiłem się
przewietrzyć. Sam nie wiem, czemu was teraz odwiedziłem - odparł, ale jego mina mówiła, że nie
wszystko jest w porządku.
227
Emilka szybko zrozumiała, że skoro nie umie zasnąć, a w wiosce nic się strasznego nie
wydarzyło, to na pewno w grę wchodzi uczucie zwane miłością.
-
Czy ty czasem nie jesteś nieszczęśliwie zakochany? - zapytała.
Mały elf nie odpowiedział od razu, chrząknął kilka razy, postukał palcami po drewnianej ścianie,
aż wreszcie zdobył się na wyznanie i potwierdził:
-
Tak, jestem zakochany, ale nie wiem, czy nieszczęśliwie. Po prostu jestem zakochany, a
nie wiem, czy ze wzajemnością, czy nie.
-
Domyślam się, że chodzi o śliczną Lei - wtrącił się do rozmowy Tomek.
-
Tak, masz rację - Krzysiu znowu postanowił wykorzystać sytuację, by podokuczać
Tomkowi - masz rację, Tomek jest odpowiednią osobą, z którą można porozmawiać o miłości.
No nie, Emilko?
-Tym razem to nie było śmieszne - zganił kolegę Paweł. -Nie widzisz, że nasz mały przyjaciel
naprawdę cierpi? - Mów, Boki, chętnie cię wysłuchamy.
-
Ale ja już nie mam nic więcej do powiedzenia - odparł elf, nerwowo trzepocąc
skrzydełkami i lekko oświetlając twarze rozmówców. -- Tak, zgadłeś, Tomku, chodzi o Lei.
Znamy się już kilkaset lat i wiem, że ona mnie lubi, ale ja wolałbym być jej chłopakiem, a nie
przyjacielem - dodał.
-
Ona o tym wie? - zapytał Tomek.
-
Niby co? - elf odparł pytaniem na pytanie.
-
No to, że żywisz do niej większe uczucia, a nie tylko przyjaźń - wyjaśnił Paweł.
228
-
No, a skąd ma wiedzieć? Ja nie potrafię jej tego powiedzieć. Za każdym razem, gdy tylko
chcę jej to wyjaśnić, to zaczyna mi drżeć głos i ze strachu, że mnie wyśmieje, zmieniam temat na
mniej istotne dla mnie sprawy.
Boki już chciał odlecieć, ale niespodziewanie odezwał się Gracjusz.
-
To na co czekasz? -- zapytał i widząc, że wszyscy na niego patrzą, kontynuował: - Bo
widzisz, mój mały skrzydlaty bracie, zanim dostałem się do zagrody Tomka, przebywałem i
wychowywałem się w wielkiej stajni. Było nas tam może ze sto koni. Ja teraz potrafię mówić
ludzkim głosem i latać, ale wtedy byłem zwyczajnym koniem, jednym z wielu. I tak jak tobie Lei,
tak i mi bardzo podobała się jedna klacz. Nazwano ją Gwiazda, a dla mnie była nie tylko
gwiazdą, ale całym niebem. Spędzałem z nią coraz więcej czasu. No i siłą rzeczy zakochałem się
w tej gniadej piękności. Przy niej czułem się naprawdę wolny i szczęśliwy. Z biegiem czasu ona
zaczęła się do mnie zwracać „przyjacielu", a im częściej mi tak mówiła, tym większą sprawiała mi
przykrość. Ja wiedziałem, że to nie jest jej wina, tylko tego, że najzwyczajniej w święcie
zakochałem się w niej i, podobnie jak ty teraz, chciałem być dla niej kimś więcej, a nie tylko
przyjacielem. Ileż to ja razy obiecywałem sobie, że jej powiem o moich uczuciach. Ale za
każdym razem, gdy już miałem się zdobyć na odwagę i wyksztusić to wreszcie z siebie, nagle
wycofywałem się. Byłem zwykłym tchórzem - przerwał na moment, najwyraźniej wspomnienia
otworzyły jeszcze niezagojoną ranę na jego nieszczęśliwie zakochanym sercu. -- I widzisz -
kontynuował - nagle przyszedł właściciel stajni, kazał mnie władować na przyczepę i wywieźć w
nowe, obce dla mnie miejsce. By-
229
łem tam tylko pół roku. Miałem wraz ze znanym dżokejem zdobywać najwyższe laury na
turniejach, ale brakowało mi ducha walki. Tęskniłem za moją ukochaną i żałowałem, że przed
opuszczeniem stajni nie zdobyłem się na odwagę, by jej wyznać, co do niej czuję. Najwidoczniej
trener doszedł do wniosku, że z moim brakiem chęci rywalizacji nie zdobędą żadnego pucharu i
postanowił mnie sprzedać. W ten sposób znalazłem się tutaj, z czego bardzo się cieszę. Jednego
tylko nadal nie potrafię sobie darować, że brakowało mi wtedy odwagi, by powiedzieć, że ją
kocham - znowu przerwał na moment, ale nikt nie śmiał mu przerywać. Wszyscy w skupieniu
rozważali jego słowa. - Widzisz, mój mały przyjacielu, chodzi mi o to, że konie nie żyją tak długo
jak elfy, i mimo iż masz teoretycznie więcej czasu, niż ja miałem, to jednak skoro kochasz Lei, to
każde stulecie bez niej jest dla ciebie straconym stuleciem. Pomyśl, dzisiaj mogliście ty albo ona
zginąć i nigdy byś się nie dowiedział, co ona by odpowiedziała na twoje „kocham".
-
Ależ to, co teraz powiedziałeś, jest mądre i piękne - zauważyła Emilka. - Boki, musisz
zdobyć się wreszcie na odwagę i wyznać jej, jakie uczucia tobą miotają.
-
Tak, masz rację - poparł swoją siostrę Krzysiu. Opowiadanie Gracjusza bardzo go
wzruszyło i od tej pory postanowił, że nigdy nie będzie sobie żartował z uczuć innych. Gdyby
Tomek o tym wiedział, to na pewno by mu ulżyło.
Nagle przy stajni zrobiło się głośno. Wszyscy zaczęli udzielać rad biednemu Bokiemu, jakby byli
ekspertami od miłości. Jedynie Tomek siedział cicho, rozmyślając nad tym, co powiedział jego
wierny rumak. On sam bardzo często sprzeczał się ze swoją siostrą. Teraz, gdy już odeszła, to wie,
ile stracił
230
V
okazji, by jej powiedzieć, że ją bardzo kocha i że zawsze może na niego liczyć. Ona pewnie o
tym dobrze wiedziała, ale chłopiec nigdy nie powiedział jej tego wprost. Podobnie jak Gracjusz
stracił wiele okazji, ale rumak jeszcze o tym nie wie, że nie stracił bezpowrotnie, tak jak Tomek.
Chłopak właśnie wpadł na wspaniały pomysł. Postanowił wypytać rodziców, gdzie znajduje się
rodzima stajnia jego konia, i kiedyś w nocy polecieć tam z Gracjuszem i odwiedzić jego Gwiazdę.
Nie powiedział tego jednak swemu rumakowi. Uśmiechnął się tylko sam do siebie i szepnął do
zdruzgotanego elfa: - Boki, ty przestań się smucić, bo nie ma powodu, wszystko jeszcze przed
tobą. Powinieneś teraz, wracając do lasu, na łące na-zrywać jakichś ślicznych kwiatów i dać je
Lei. Ona to zrozumie i będzie ci łatwiej z nią porozmawiać o tym, co do niej czujesz. Zresztą z
tego, co ja zauważyłem, wnioskuję, że ty jej też nie jesteś obojętny. Myślę, że ona właśnie czeka
na twój pierwszy krok. Nie trać czasu i idź do niej.
- Słuchaj Tomka - nagle odezwała się Emilka - i nie trać czasu, Lei na pewno czeka. Zwłaszcza
dzisiaj, po tak strasznym dniu.
Boki nie dał się długo namawiać, dzięki słowom wsparcia i zachęty poczuł nagle w sobie odwagę
i chęć, by wreszcie porozmawiać z Lei o swych uczuciach. Ślicznie wszystkim podziękował i
odleciał W kierunku lasu. Pozostali, leżąc w milczeniu opatuleni w swe koce, podziwiali
gwieździste niebo. Po czym jeden po drugim zapadali w sen, zamykali oczy i zasypiali na dobre.
-Tomku, wstawaj - głos matki nie od razu zbudził chłopca. Musiała kilkakrotnie powtórzyć
prośbę, aż wreszcie szturchnęła go lekko, wyrywając z objęć snu - no wstawaj, śpio-
231
chu - pani Kosecka starała się mówić prosto do ucha syna, by nie zbudzić pozostałych. - Idź do
domu się odświeżyć, przebrać i zjeść szybko śniadanie - poprosiła, gdy zauważyła, że jej syn
wreszcie zaczyna rozumieć, co się do niego mówi.
-
Oj, mamo, musimy iść na te grzyby? - Tomek zapytał, mimo iż dobrze wiedział, że jest
mało prawdopodobne, by jego rodzice zmienili zdanie.
-
Tomku, dotrzymaliśmy obietnicy i spędziłeś noc z przyjaciółmi, teraz ty, proszę,
dotrzymaj słowa - odparła pani Anna.
-
Już idę, mamo.
Chłopak był zbyt jeszcze śpiący, by mieć siły na polemikę z rodzicami. Na dodatek dobrze
wiedział, że jeśli chce wieczorem wybrać się bez przeszkód do lasu na uroczystość zasadzenia
ziarna życia, to nie może dać powodu rodzicom, by mu tego zabronili. Tak więc czysta
kalkulacja sprawiła, że znalazł w sobie siły, by cicho wstać i zrobić to, o co prosiła go matka. Nie
minęło pół godziny, a już w trójkę zmierzali w kierunku lasu. Tomek widział, że rodzice bardzo
się cieszą z faktu, iż razem spędzą tych kilka godzin na poszukiwaniu grzybów. Widząc, jak są
szczęśliwi, postanowił nie marudzić i przemilczeć fakt, iż jest nadal bardzo zmęczony. Skoro
ostatnimi czasy tyle robił dla innych, to i dla rodziców warto troszkę pocierpieć. Gdy doszli już
do lasu, pan Andrzej wręczył synowi koszyk i powiedział:
-
No synu, zobaczymy, kto dzisiaj nazbiera więcej grzybów. Mam nadzieję, że będzie
przynajmniej tyle samo, co ostatnio.
-
No nie wiem, tato - i w tym momencie Tomek ugryzł się w język. Jak miał wyjaśnić ojcu,
że tak obfite grzybobranie zawdzięczają leśnym elfom.
232
-
Czego nie wiesz? - zapytała matka.
-
Nie wiem, czy dacie radę udźwignąć to, co nazbieramy
-
chłopak szybko się wykręcił.
-
Musimy korzystać z lasu, póki jeszcze istnieje - wtrąciła pani Kosecka - jeśli będzie
umierać w takim tempie, jak mówią, to niedługo będzie tu tylko sterta suchych drzew.
-
Dzisiaj przed wyjściem rozmawiałem z Depczykiem
-
ojciec spojrzał na syna i dodał: - Powiedział, że podobno wczoraj wieczorem po drugiej
stronie jeziora w ścisłym rezerwacie był pożar. Mówił, że dzwonili do niego z leśniczówki,
prosząc o pomoc, ale po jakimś czasie odwołali akcję, bo gdy dotarli na miejsce, to wszystko było
już ugaszone. Trochę to dziwne, bo nie przypominam sobie, by padało - zauważył i zamilkł.
-
Masz rację, tato - Tomek odpowiedział z lekkim uśmiechem - trochę to dziwne.
-
Wy tyle nie gadajcie, tylko rozejdźcie się trochę i zacznijcie wreszcie zbierać grzyby -
poprosiła pani Anna.
Syn natychmiast skorzystał z okazji i odsunął się od rodziców. Od momentu, gdy tylko wkroczyli
do lasu, czuł obecność któregoś z jego mieszkańców.
-
Kto tu jest? - cicho zapytał, rozglądając się wokoło.
-
Skąd wiedziałeś, że cię obserwujemy? - zapytał Boki i w tym samym momencie razem z
Lei ukazali się chłopcu przy najbliższym z drzew.
-
Zbyt głośno mlaskasz przy jedzeniu ciasteczek - chłopiec odparł rezolutnie i mrugnął
okiem do Lei.
Boki usłyszawszy to, zrobił obrażoną minę, a jego prawa ręka, w której znajdowało się jagodowe
ciasteczko, odrucho-
233
wo schowała się za plecami niczym u ucznia przyłapanego na podjadaniu podczas lekcji. Lei
zauważyła zmieszanie Bokiego i postanowiła zmienić temat rozmowy.
-
Mamy dla ciebie i twoich rodziców niespodziankę - powiedziała.
-
Niespodziankę? Jaką? - chłopiec nie ukrywał swej ciekawości.
-
Bo widzisz - wtrącił się Boki - wczoraj po mojej wizycie u was zdobyłem się na odwagę i
poprosiłem moją ukochaną o rozmowę.
-
Cieszę się bardzo - odparł Tomek. - Z tego, co widzę, miałem rację. Bardzo się cieszę i
życzę wam szczęścia.
-
Tak, miałeś rację, ja naprawdę jestem tobie i twoim przyjaciołom bardzo wdzięczny za
słowa zachęty.
Mały elf chwycił Tomka za rękę i zaczął prowadzić w sobie tylko znane miejsce.
-
Nie tylko Boki jest wam wdzięczny - Lei chwyciła chłopca za drugą rękę i idąc tak z nimi,
kontynuowała: - Ja już od dawna czekałam na to, by on wreszcie mi się oświadczył. Ileż stuleci
można czekać?
-
O, to skoro były oświadczyny, to i ślub będzie - młodzieniec z radością zauważył i dodał: -
Mam nadzieję, że mnie zaprosicie?
-
Oczywiście, że tak. Ciebie i twoich przyjaciół - odparł mały elf.
-
Zwłaszcza Emilkę - dodała Lei i porozumiewawczo spojrzała na swego narzeczonego.
Tomek domyślił się aluzji, ale postanowił to przemilczeć. Po chwili doszli do wielkiego dębu, pod
którym borowiki rosły niczym trawa. Trzy koszyki, w jakie byli zaopatrzeni
234
Koseccy, nie pomieściłyby wszystkiego. Chłopak spojrzał na ten minilas grzybów i powiedział z
zachwytem:
-
Nawet nie macie pojęcia, jak wam jestem wdzięczny.
-
Domyślaliśmy się, że jesteś po wczorajszych przygodach bardzo zmęczony i za radą
Naszej Pani postanowiliśmy, że ci pomożemy - odparł z zadowoleniem Boki, tym razem bez
skrępowania gryząc ciastko.
-
Wystarczy, że zawołasz tu rodziców i w ciągu kilku minut macie pełne koszyki --
zauważyła Lei. -- To my wam życzymy udanego grzybobrania, a sami wracamy na naszą polanę -
dodała i chwyciwszy swego wybranka za rękę, razem z nim odleciała w głąb lasu.
-
Mamo! Tato! - Tomek głośno nawoływał rodziców.
Pierwszy dobiegł do swego syna pan Andrzej. Zziajany niczym maratończyk, nabierając w swe
płuca potrzebny zapas powietrza, zapytał:
-
Co się stało, synu? Uderzyłeś się o coś albo coś cię ugryzło?
-
Nie, tatku -- chłopiec uśmiechnął się na widok przestraszonego ojca - mam dla was
niespodziankę - i wskazał ręką na gąszcz borowików.
Gdy pani Anna wreszcie dotarła do syna, jej mąż z Tomkiem spokojnie już siedzieli pomiędzy
grzybami i jeden po drugim wkładali je do koszyków.
-
Jak długo żyję, takiego zjawiska nie widziałam - zauważyła z wielkim zachwytem.
-
Tak, kochanie, masz rację, to jest niesamowite miejsce
-
odparł pan Andrzej - nasz syn ma prawdziwe szczęście.
-
Widzisz, Tomku, a nie chciałeś iść z nami dzisiaj do lasu
-
pani Kosecka powiedziała do syna i poczochrała jego czarną czuprynę. - Widzisz, co by
cię ominęło?
235
-
Jak Depczyk to usłyszy, to pewnie nie uwierzy - pan Andrzej był bardzo dumy ze
swojego potomka i cieszył się bardzo, że dał się namówić żonie na dzisiejszy wypad do lasu.
Wracając z grzybobrania, wszyscy wesoło ze sobą rozmawiali. Ich radosne śmiechy odbijały się
echem po całym lesie, a później rozlegały na łąkach. Gdy doszli do domu, Tomek poprosił
rodziców, by mu pozwolili z powrotem dołączyć do jeszcze śpiących przyjaciół.
-
Oczywiście, synu - ojciec był w wyjątkowym nastroju - jak się obudzą, to zapraszamy
wszystkich na jajecznicę z grzybami.
-
Tato, mam do ciebie prośbę - chłopiec postanowił wykorzystać dobry humor ojca - czy
mógłbyś się dowiedzieć, z jakiej stajni pochodzi Gracjusz?
-
Postaram się - odparł ojciec, na szczęście nie pytając, do czego to mu jest potrzebne.
Gdy chłopiec doszedł do stajni, wszyscy oprócz skubiącego leniwie zieloną trawę Gracjusza,
jeszcze spali. Postanowił ich nie budzić i też się jeszcze położyć. Mimo iż czuł się bardzo śpiący,
sen nie chciał do niego przyjść. Wiercił się w swym legowisku, aż wreszcie dał za wygraną. Usiadł
i zaczął się rozglądać wkoło. Wszyscy jeszcze smacznie spali. Krzysiu jedynie od czasu do czasu
nerwowo poruszał ręką i zasłaniał nią oczy, bo wschodzące słońce zaczynało muskać go swymi
ciepłymi promieniami po twarzy. Tomek spojrzał na śpiącą Emilkę i zaczął się jej przyglądać.
Koc, którym była otulona, rytmicznie się podnosił, by po chwili znowu opaść. Dziewczyna
oddychała równomiernie i spokojnie. Wyglądała podczas snu tak ślicznie, że chłopak nie potrafił
oderwać od niej oczu. Tomek przyglądał się jej i zastanawiał, czy kiedy-
236
kolwiek oni, gdy dorosną, będą prawdziwą parą, tak jak Lei i Boki. Marzył tak przez chwilę na
jawie, wyobrażając sobie ich razem spacerujących po brzegu jeziora, trzymających się za ręce
niczym Ester i Kares. Już zaczynał sobie wyobrażać ich pierwszy pocałunek, gdy do
rzeczywistości przywrócił go głos Pawła, który przed momentem się obudził.
-
Ależ miałem piękny sen - zaczął. - Śniło mi się, że Pani Lasu w nagrodę za pomoc dała mi
podobny pierścień jak tobie. I gdy tylko go potarłem, to przede mną pojawiał się stolik pełen
pyszności.
-
No tak - odparł Tomek - czemu mnie to nie dziwi?
Krzysiu, którego obudziła ta rozmowa, zaczął się głośno
śmiać, nie zwracając uwagi na to, że właśnie obudził siostrę.
-
Skoro wstaliście wszyscy, to w imieniu moich rodziców zapraszam was do mojego domu
na pyszne śniadanie, będzie jajecznica ze świeżo nazbieranymi grzybami.
-
Tak, a kto je nazbierał? - zapytała Emilka.
-Ja z rodzicami - odparł Tomek i po chwili dodał z uśmiechem - no i z niewielką pomocą naszych
przyjaciół - małych elfów.
-
To ty już byłeś na grzybach? - Emilka spojrzała na kolegę z uznaniem. - Naprawdę mnie
zaskakujesz. Mi by się nie chciało - stwierdziła i głośno ziewnęła.
Wszyscy poszli się odświeżyć, by po jakimś czasie wspólnie z rodzicami Tomka zasiąść do
śniadania. Pan Andrzej odmówił krótką dziękczynną modlitwę i wszyscy zabrali się do
pałaszowania pysznej jajecznicy.
-
Synu, wykonałem kilka telefonów i dowiedziałem się tego, o co mnie rano prosiłeś -
powiedział ojciec Tomka.
237
-
O, to wspaniale - chłopiec był zaskoczony, że tak szybko tato spełnił jego prośbę - bardzo
ci dziękuję.
-
Mam nazwę stajni zapisaną na kartce przy telefonie, ale z tego, co się dowiedziałem, to ta
stajnia jest renomowana i na pewno twój koń miał się w niej dobrze. Bo tego pewnie chciałeś się
dowiedzieć? - zapytał.
Chłopak nie lubił kłamać, a zwłaszcza ojcu, i skinął tylko głową, jakby chciał potwierdzić jego
pytanie, ale nic nie powiedział. Krzysiu od razu domyślił się, po co ten adres jest potrzebny jego
koledze i postanowił przyjść mu z pomocą.
-
Bardzo smaczna ta jajecznica, pani Anno.
-
Och dziękuję, Krzysiu - pani Kosecka była zadowolona, że w końcu ktoś to zauważył.
-
Tak, naprawdę pyszna - wtrąciła Emilka, słodko się do niej uśmiechając.
-
Wyprawa na grzyby to był właśnie pomysł mamy - zauważył Tomek szczęśliwy, że nie
musi już odpowiadać na pytania ojca.
Podczas śniadania czworo przyjaciół uzgodniło, że w okolicach szesnastej ponownie się spotkają
przed domem Tomka. Gdy skończyli jeść, wszyscy rozeszli się do swoich domów, a Tomek
poszedł wyczyścić i nakarmić swego konia. Rozmawiali o wszystkim, co im przyszło właśnie na
myśl, ale tematu pierwszej stajni Gracjusza Tomek nie poruszył.
-
Mam nadzieję, że skoro wszystko się dobrze skończyło, to Pani Lasu nie zabierze mi
umiejętności latania - koń zwierzył się swemu panu z obaw, jakie go dręczyły od jakiegoś czasu.
-
Nie martw się, mój przyjacielu - szybko pocieszył go Tomek. - Nawet gdyby chciała, to ja
ją poproszę, by tego nie robiła - oznajmił.
238
-
Dziękuję - odparł Gracjusz i z radości głośno zarżał.
-
No wiesz, to jest i w moim interesie - dodał chłopiec - uwielbiam z tobą latać. - Przytulił
się do jego białej grzywy i szepnął: - Bez twojej pomocy nic bym nie zdziałał. Bardzo ci za
wszystko dziękuję.
Rozmawiali tak jeszcze przez jakiś czas, aż wreszcie Tomek poczuł zmęczenie i postanowił się
zdrzemnąć do popołudnia, by na uroczystościach w lesie być wypoczętym. Położył się na sianie,
a Gracjusz obiecał, że gdy przyjdą jego przyjaciele, to go obudzi.
-
Wstawaj już - głos konia stojącego tuż przy swym panu wyrwał go z sennych marzeń -
już przyszli - dodał i trącił chłopca swym łbem.
Tomek wyszedł ze stajni i zobaczył swych kolegów, a wśród nich Emilkę. Nie umiał się
powstrzymać i powiedział:
-
O raju!
Chłopcy od razu domyślili się, że powiedział tak na widok swej koleżanki, która była ubrana
wyjątkowo odświętnie. Wyglądała prześlicznie. Włosy miała jakoś inaczej uczesane niż zwykle. W
oczy rzucały się mieniące się blaskiem popołudniowego słońca bursztynowe kolczyki, a na
smukłej szyi wisiorek. Zapewne pożyczyła od mamy - pomyślał Tomek. Jej nogi zdobiły
pantofelki na lekko podwyższonych obcasach, delikatnie ozdabiane haftowanymi kwiatami.
Jednak to, co zwróciło od razu uwagę chłopca - to była sukienka, prawie taka sama, jaką miała
Ester, gdy pierwszy raz ujrzał ją w głębinach.
-
Przyznaję, że i nas zatkało - Krzysiu tym razem nie naśmiewał się z otwartych ze
zdziwienia i podziwu ust Tomka.
239
Wskazując na sukienkę Emilki, dodał: - Gdy pierwszy raz wróciliśmy z głębin do domu, Emi od
razu zaczęła rysować mamie, jaką by chciała sukienkę. No i mama uszyła. Przyznajcie, że jak na
amatorkę, to moja mama ma talent - Krzysiu zrobił dumną minę i dodał: - A moja siostra urodę.
-
Oj, przestań już, przestań tyle gadać - Emilka skarciła brata, ale w głębi duszy była
szczęśliwa, że jej kreacja wywarła takie wrażenie na chłopcach - w końcu idziemy dzisiaj na
wielką uroczystość. Nie wypada być byle jak ubranym - dodała.
-
No to chodźmy - Tomek wreszcie opanował swoje osłupienie z powodu nowego wyglądu
koleżanki - damy.
ZDRADA
Gdy doszli do polany, zauważyli, że wszędzie panuje wielki zgiełk. Ale w niczym nie
przypominał zgiełku przed wczorajszą bitwą. Wszędzie można było wyczuć radosną atmosferę
przygotowania do wielkiego wydarzenia.
-
Chodźcie, moi młodzi przyjaciele - zawołał Kares, gdy ich tylko zauważył - za moment
przyjdzie do nas król Gopło z całą swoją świtą. Usiądźcie tu - wskazał na krzesła w pierwszym
rzędzie wśród siedzącej już starszyzny lasu. - Będziecie z tego miejsca wszystko mogli dobrze
widzieć - dodał.
-
A czy razem z królem przyjdzie Ester? - Emilka nie umiała się powstrzymać od zadania
tego pytania.
-
Mam nadzieję, że tak, bo musimy - w tym momencie książę przerwał, by po chwili
powiedzieć: - Nieważne, zobaczycie wszystko sami - i pośpiesznym krokiem odszedł do innych
zacnych gości.
Przyjaciele nie musieli długo czekać na przybycie gości ze świata głębin. Ledwo zajęli swoje
miejsca, gdy od strony jeziora doszedł ich dźwięk podobny do dźwięku trąb, ale tym razem to nie
były zwykłe trąby, dźwięk wydobywał się
241
ZDRADA
Gdy doszli do polany, zauważyli, że wszędzie panuje wielki zgiełk. Ale w niczym nie
przypominał zgiełku przed wczorajszą bitwą. Wszędzie można było wyczuć radosną atmosferę
przygotowania do wielkiego wydarzenia.
-
Chodźcie, moi młodzi przyjaciele -- zawołał Kares, gdy ich tylko zauważył - za moment
przyjdzie do nas król Gopło z całą swoją świtą. Usiądźcie tu - wskazał na krzesła w pierwszym
rzędzie wśród siedzącej już starszyzny lasu. - Będziecie z tego miejsca wszystko mogli dobrze
widzieć - dodał.
-
A czy razem z królem przyjdzie Ester? - Emilka nie umiała się powstrzymać od zadania
tego pytania.
-
Mam nadzieję, że tak, ho musimy - w tym momencie książę przerwał, by po chwili
powiedzieć: - Nieważne, zobaczycie wszystko sami - i pośpiesznym krokiem odszedł do innych
zacnych gości.
Przyjaciele nie musieli długo czekać na przybycie gości ze świata głębin. Ledwo zajęli swoje
miejsca, gdy od strony jeziora doszedł ich dźwięk podobny do dźwięku trąb, ale tym razem to nie
były zwykłe trąby, dźwięk wydobywał się
241
z wnętrza wielkich muszli, w które z całych sił dęły syreny. Zbliżający się orszak podwodnych
stworzeń był imponujący. Ciągnął się kilkadziesiąt metrów i składał z przedstawicieli różnych ras
i gatunków mieszkających w głębinach, jednak w olbrzymiej przewadze były syreny. Na czele
szedł sam król ze swoją małżonką i córkami. Wszyscy byli odświętnie ubrani. Szli w swych
bajecznie kolorowych szatach i śpiewali w swoim podwodnym języku jakąś sobie tylko znaną
pieśń. Mieszkańcy lasu szybko rozstąpili się, tworząc szeroki szpaler i dając swym gościom
możliwość swobodnego przejścia. Stali tak wszyscy i podziwiali przechodzących koło nich
mieszkańców podwodnego świata.
-
Jeszcze niedawno na widok syren wszystkie kobiety i dzieci uciekałyby w popłochu, a
teraz, widząc barwny orszak, uśmiechają się do gości, klaszczą w dłonie i machają na powitanie -
szeptał Tomkowi do ucha Pan Twardowski.
-1 pomyśleć, że ta cała wojna i nienawiść między tymi ludami była tak bezsensowna i
bezpodstawna - odparł chłopiec.
-
Tak, masz rację, chłopcze - czarodziej pogłaskał się po swej obfitej brodzie i dodał: -
Prawda jest taka, że wszystkie wojny są bezsensowne. Wojna jest najgorszym z wszystkich
możliwych rozwiązań problemów i konfliktów. I musisz wiedzieć, że od czasu, jak istnieją na
świecie pycha, próżność, chciwość, kłamstwo, niegodziwość i zło, od tego też czasu rodzą się
ciągłe konflikty i wojny.
-
To smutne - wtrąciła się Emilka.
-Tak, miejmy tylko nadzieję, że ten konflikt został zażegnany raz na zawsze - odparł czarodziej.
Wstępne powitanie i przekazanie przez króla Gopło ziarna życia trwało jakąś godzinę. Uroczyste
przemówienia prze-
242
rywane muzyką i tańcami dwie następne. Wszyscy dobrze się bawili, tańczyli, śpiewali i
spożywali rozmaite potrawy, którymi częstowali ich gospodarze. Tomek z przyjaciółmi bawili się
wyśmienicie. Co chwilę ktoś do nich podchodził i dziękował za okazaną pomoc.
-
Słyszałem, że za moment będzie uroczyste zasianie ziarna -- powiedział Tomek do
Emilki, przekrzykując gwar i muzykę. - To już będzie ostatnia atrakcja dzisiejszego wieczoru
-
zauważył i dodał: - Myślę, że potem powinniśmy wracać do domów.
-
Nie śpiesz się tak, Tomku - odparła Emilka - ja myślę, że czeka nas jeszcze jedna
niespodzianka - w tym momencie spojrzała na kolegę i tajemniczo zaczęła do niego mrugać
swymi sarnimi oczami. Biedny Tomek nie wiedział, o co jej chodzi, ale zrobił minę, jakby
wszystko dla niego było jasne i niezdarnie odmrugnął swej koleżance.
-
Popatrz na Bokiego i Lei - Emilka wskazała na małe elfy przechadzające się po polanie.
Wyglądały jak dwa małe zakochane aniołki. Trzymając się ciągle za ręce, co chwila szeptały coś
sobie do ucha, by po chwili wybuchnąć śmiechem. Na pierwszy rzut oka było widać, że są
bardzo szczęśliwi.
-
Tak, wiem - tym razem Tomek był bardziej poinformowany - zostaliśmy dzisiaj rano
zaproszeni na wesele - dodał i nie umiejąc się powstrzymać, wreszcie powiedział to, co chciał już
powiedzieć w chwili, gdy zobaczył Emilkę po południu przy stajni: - Przepraszam, że dopiero
teraz ci to mówię, ale chciałem ci powiedzieć - biedny zaczął się plątać
-
chciałem ci tylko powiedzieć, że wyglądasz naprawdę ślicznie w tej sukni - to znaczy,
zawsze jesteś śliczna, ale dzisiaj wyjątkowo - gdy skończył to mówić, na jego policzki
wyskoczyły dwa dorodne rumieńce.
243
-
Dziękuję, Tomku - tym razem Emilka odparła z bardzo poważną miną - bardzo mi miło
słyszeć te słowa. - Na moment przerwała, spojrzała kokieteryjnie w oczy swego kolegi i wyznała: -
Przyznam, że ubrałam tą suknię przede wszystkim dla ciebie. Chciałam dzisiaj wyglądać
wyjątkowo - zawstydzona tym, co wyznała, opuściła głowę i z wypiekami zaczęła się bezmyślnie
gapić na buty.
Po rumieńcach na twarzy chłopca nie było już śladu, teraz był po prostu blady jak ściana. Stał
przez moment jak wryty, patrząc na swą koleżankę. Widząc, że ona powoli zawstydzona zaczyna
się odwracać, by odejść, chwycił ją za rękę i zapytał:
-
Będziesz tak miła i zatańczysz ze mną?
Emilka nic nie odpowiedziała, tylko uśmiechając się serdecznie, ścisnęła jeszcze mocniej dłoń
swego rycerza i to ona zaprowadziła go na parkiet.
Tańczyli przez jakiś czas razem wśród innych wirujących par pod pięknie przyozdobioną leśnymi
kwiatami altanką, aż usłyszeli nawoływania, aby udać się w miejsce, w którym Pani Lasu miała
zasiać ziarno. Gdy wszyscy mieszkańcy i goście zebrali się na skraju polany, muzyka ucichła.
Pani Lasu w asyście swego syna i króla Gopło stali przy wcześniej wykopanym małym dołeczku.
Przy nich stały dwa fauny, jeden trzymał poduszkę, na której znajdowało się ziarno, a drugi
naczynie z resztką wody życia, jaka pozostała po wielkiej bitwie.
-
Drodzy poddani i moi mili goście - Pani Lasu zaczęła przemawiać, a wszyscy zebrani w
ciszy i skupieniu słuchali jej słów - dzisiaj obchodzimy nie tylko święto poświęcone naszemu
wspólnemu zwycięstwu, ale również tradycyjnemu odrodzeniu się naszego już mocno
osłabionego lasu. Oto ziarno życia, które za moment swą siłą odrodzi naszą krainę
244
i pobudzi znów do życia -- wskazała na ziarno, które faun uniósł wyżej, tak by wszyscy mogli je
zobaczyć. -- Król Gopło dotrzymał danego nam słowa i oddał nam je do dyspozycji. Jesteśmy mu
za to bardzo wdzięczni, albowiem bez ziarna nasz las i cała okolica w szybkim tempie
zamieniłyby się w pustynię bez zieleni i życia. To właśnie dlatego książę zła chciał skłócić nasze
światy, by w osamotnieniu wyginęły. Jednak dzięki pomocy życzliwych nam przyjaciół - tu
wskazała na czwórkę młodych ludzi oraz czarownice - jego nikczemny plan się nie powiódł. - W
tym momencie musiała na chwilę przerwać. Cała polana huczała od oklasków i radosnych
nawoływań. Gdy oklaski ucichły, uśmiechnęła się i kontynuowała: - Wczorajsze zwycięstwo
okupiliśmy śmiercią wielu naszych braci. Niech to ziarno życia, które odrodzi na nowo nasz las,
będzie zarazem symbolem tego, że życie naszych poległych też się nie skończyło. Pamiętajmy, że
i oni się w swoim czasie odrodzą i powrócą do nas z gwiezdnych szlaków, gdzie teraz
przebywają, powrócą, by razem z nami się cieszyć i ucztować.
Wszyscy w ciszy słuchali słów przemawiającej królowej, jednak Tomek nie potrafił się skupić na
tym, co mówi. Pierścień, który od niej dostał, dziwnie zaczął go piec, tak jakby był właśnie
wyjęty z wrzątku. Chłopiec chciał go zdjąć, ale nie potrafił. Tkwił tak mocno, jakby chciał dać
znać, że nie życzy sobie, by go zdjęto.
-
O co ci chodzi? - młodzieniec mówił sam do siebie.
-
Twój też? - głos Horyty wyrwał chłopca z dręczących go myśli. - Mnie też piecze mój
pierścień.
Tomek już chciał zapytać czarownicę, co to może oznaczać, jednak nie zdążył. Tym razem jego
uwagę przykuło na-
245
r
głe milczenie królowej. Oboje z Horytą spojrzeli na nią i zauważyli, że i ona spogląda na swój
pierścień i nerwowo stara się go zdjąć. Stara czarownica zrozumiała, co to może oznaczać, szybko
podeszła do Pani Lasu i szepnęła jej do ucha:
-
Kończ przemówienie i szybko zajmij się ziarnem. Grozi nam tu jakieś niebezpieczeństwo.
Siej ziarno i szybko schrońmy się w komnatach.
Królowa postanowiła usłuchać rady czarownicy i chcąc zakończyć przemówienie, powiedziała:
-
A teraz najważniejszy moment - pochyliła się nad dołkiem, położyła w nim podane przez
fauna ziarno i delikatnie zasypała ziemią. - Podaj wodę życia - powiedziała do drugiego fauna.
Chwyciła naczynie i wylała jego zawartość na świeżo ukle-paną ziemię. Wyprostowała się, by ze
wszystkimi zebranymi na polanie w ciszy oczekiwać rezultatu swych działań. Nie musiała długo
czekać. Z ziemi w niewiarygodnie szybkim tempie wykiełkował pęd, który następnie pnąc się w
górę, zamienił się najpierw w niewielkich rozmiarów krzew, który robił się coraz to większy i
większy. Na jego łodygach zaczęły pojawiać się różnobarwne kwiaty o niesamowicie
intensywnym zapachu rozchodzącym się po całej polanie. Wszyscy na ten widok i aromat
westchnęli z zachwytu. Gdy ozdobiony w przepiękne kwiaty i liście krzew osiągnął wysokość
dorosłego człowieka, przestał rosnąć w górę. Tomek już myślał, że to koniec, ale się mylił. Z dołu
krzewu u podstaw jego korzeni zaczęły wypełzać cztery nowe pędy. Każdy z jednej strony. W
szybkim tempie rozrastały się i niczym niestrudzony wędrowiec zaczęły wić się w linii prostej
każdy w swoim kierunku, w cztery strony świata.
246
-
Zaczęło się - powiedziała pełna wzruszenia Pani Lasu, widząc jak pęd, który miał najbliżej
do początku lasu od strony polany, zbliżył się do pierwszego zaczynającego już usychać drzewa i
w mgnieniu oka pobudził je do życia. Jego liście znowu były soczyście zielone, a gałęzie dumnie
podniosły swe ramiona w kierunku nieba. Od tego drzewa pęd krzewu przeniósł się na następne i
następne, tak że wyraźnie było widać, jak las na nowo powraca do życia.
Widok był zachwycający. Krzysiu z Pawłem patrzeli na to zjawisko z otwartymi ustami.
Mieszkańcy lasu w większości już mieli okazję widzieć podobne cuda podczas poprzedniego
siania ziarna. Mimo to, i oni obserwowali z podziwem to wszystko, co wkoło się dzieje, ciesząc
się zarazem tym, że jednak ich świat przetrwa. Gdy pozostałe pędy dotarły do drzew po obu
stronach polany, działo się z nimi to samo. Tomek już miał ochotę wskoczyć na swego rumaka,
by móc z góry podziwiać, jak cały las na nowo zaczyna się budzić do życia, zrezygnował jednak,
zauważywszy, że jest już ciemno i tak naprawdę zbyt wiele by nie zobaczył. A na dodatek chyba
by mu nie wypadało egoistycznie opuścić swych przyjaciół. Pani Lasu widząc, że wszystko się
zakończyło pomyślnie i las powrócił do swych witalnych sił, czując nadal pieczenie pierścienia,
przypomniała sobie radę czarownicy i postanowiła wraz z zacnymi gośćmi udać się do swych
komnat. Już miała ich zaprosić, by poszli za nią, gdy uprzedził ją Kares.
-
To, że nasz las znowu tętni życiem i nasz świat został ocalony, to jeszcze nie ostatnia
dobra nowina dzisiejszego wieczoru - powiedział to jak najgłośniej, by wszyscy zebrani mogli go
usłyszeć.
247
Pani Lasu, słysząc zaskakujące słowa syna, postanowiła jeszcze na moment wstrzymać się od
schronienia w komnatach. Tak naprawdę nie wiedziała, co oznacza pieczenie pierścienia.
Pierwszy raz się z czymś takim spotkała. Tymczasem Kares mówił dalej:
-
Moi drodzy, pragnę w waszej obecności poprosić króla Gopło o rękę jego córki Ester - w
tym momencie podszedł do ojca swej ukochanej i uklęknął przed nim na jedno kolano, dając tym
samym znać, że prosi o jego zgodę.
-
Przyznam - król nie zwlekał z odpowiedzią - że spodziewałem się takiego przebiegu
wydarzeń. Wasza miłość była okupiona cierpieniem i długą rozłąką. Jeśli tylko Ester tego
pragnie, to ja wyrażam zgodę i dodam jeszcze, że będę zaszczycony, mając takiego zięcia. -
Zbliżył się do Karesa i nakazując mu, by wstał, uścisnął serdecznie jego dłoń.
Ester widząc to wszystko, podbiegła do nich i ze szczęściem wypisanym na twarzy zaczęła
całować najpierw ojca, potem matkę i Panią Lasu. Uścisnęła serdecznie gratulujące jej siostry, po
czym powoli podeszła do Karesa i oboje padli sobie w objęcia. Ich długi pocałunek oklaskiwali
wszyscy na polanie. Zebrani okazywali swą radość, wznosząc głośne, serdeczne okrzyki. Po
policzkach matki Ester i Pani Lasu spłynęły łzy szczęścia. Mieszkańcy lasu i głębin wiedzieli, że
małżeństwo Ester i Karesa to nie tylko uwieńczenie i tryumf ich miłości, ale również połączenie
obu światów w jeden. W przyszłości Kares mógł wspólnie ze swą żoną rządzić zjednoczonym
królestwem lasu i głębin. Dzięki temu można uniknąć niepotrzebnych wojen. Ich związek miał
same zalety, mógł przynieść szczęście nie tylko im, ale i ich poddanym.
248
-
Coś czuję, że w najbliższym czasie będziemy się bawić nie tylko na jednym, ale na dwóch
weselach - Tomek mówiąc to do Emilki, spojrzał na nią z zadowoleniem. Był naprawdę
szczęśliwy, bo czuł, że Emilka polubiła go tak samo, jak on ją.
-
Ależ oni razem pięknie wyglądają - zauważyła dziewczyna. - A widzisz suknię Ester? Jak
wrócę do domu, to będę miała nowy projekt dla mojej mamy.
Tomek nic nie odpowiedział, bo jego pierścień znowu dawał mu się we znaki. Spojrzał na
czarownicę, która czując podobny ból na palcu, zerknęła najpierw na niego, a potem oboje
spojrzeli na Panią Lasu. Jej pierścień również przypomniał o swoim istnieniu. Królowa, widząc
wymowne spojrzenie Horyty, podeszła do króla Gopło i szeptem poinformowała go o jakimś
dziwnym przeczuciu, że może im coś grozić na zewnątrz, po czym zaprosiła go wraz z
najdostojniejszymi gośćmi do swych komnat, gdzie powinni być bezpieczni. Król nie do końca
wierzył w możliwość jakiegoś dziwnego ataku na polanę, ale nie wypadało mu odmówić.
-
Moi drodzy - znowu przemówiła władczyni lasu - postanowiłam zaprosić króla Gopło
wraz z jego najbliższą świtą do mych komnat, gdzie będziemy w spokoju mogli omówić
problemy związane z przygotowaniem ślubu naszych dzieci. Tak więc pozwolimy sobie was
opuścić, mając nadzieję, że pozostaniecie i nadal będziecie radośnie świętować.
Zebrani z aprobatą przyjęli słowa królowej, ciesząc się z kolejnej okazji do ucztowania. Widząc
to, Pani Lasu dała znak królowi, by ruszył za nią. Odwróciła się i gdy już miała zejść z
podwyższenia, jeden z faunów zbliżył się do niej. Królowa zauważyła to i skierowała wzrok na
swego sługę, myśląc, że
249
chce jej coś powiedzieć. Gdy zauważyła w jego dłoni sztylet, było już za późno. Faun jednym
pewnym ciosem ugodził swą panią w pierś. Jego towarzysz rzucił się natychmiast na niego i
razem z Karesem obezwładnili go, rzucając z impetem na ziemię. Z pomocą podbiegł sam król
Gopło wraz z jego dwoma przybocznymi. Zebrani na polanie zamarli w bezruchu. Wszystko
działo się tak szybko, że nie do końca rozumieli, co się tak naprawdę wydarzyło. Pani Lasu stała
jeszcze przez moment, trzymając obie dłonie zaciśnięte na swej piersi. Rozejrzała się wokoło i z
bladą jak pergamin twarzą upadła wprost w objęcia podchodzącego do niej syna. Kares
pochwycił swą matkę i dopiero teraz zauważył krew spływającą spod jej nadal zaciśniętych dłoni.
Tomek widząc to wszystko, był w takim szoku, że musiała minąć jakaś chwila, zanim zauważył,
że jego pierścień przestał go piec. Krzysiu z Pawłem patrzeli to na umierającą królową, to na
swego przyjaciela, jakby oczekując ratunku.
-
Tomku, zawsze coś umiałeś wymyślić - odezwała się cicho Emilka - może i teraz...
--
Mamo, błagam, nie umieraj - zrozpaczony książę mówił do swej ukochanej matki. -
Medyka i wody życia! - zawołał.
Tymczasem faun, który zranił swą królową, zaczął krzyczeć coś w dziwnym języku i szamotać się
tak mocno, że trzymający go musieli się nie lada wysilić, by go utrzymać leżącego na ziemi.
Dopiero w tym momencie z trwogą zauważyli, że oczy fauna mają kolor płonącej lawy.
Najwyraźniej biedak był pod władzą jednego z demonów księcia zła. Oszołomiony Tomek nie
miał pojęcia, że kilka dni temu sam nieświadomie pomógł demonowi dostać się do wioski.
250
-
Jestem, ale wody życia nie ma - odparł, bezradnie wzruszając ramionami medyk, który
właśnie nadbiegł.
Ester, jej siostry i matka zbliżyły się do rannej i widząc, w jak ciężkim jest stanie, zaczęły płakać.
Pani Lasu, leżąc w objęciach swego ukochanego syna, umierała.
-
Nie możesz umrzeć - mówił zrozpaczony Kares, ocierając łzy. - Musisz być na moim
ślubie, pomagać nam wychowywać wnuki. Jeszcze jest tyle rzeczy, których musisz mnie nauczyć,
zanim obejmę rządy.
-
Tomku, wymyśl coś - Emilka nerwowo ponaglała chłopca, który nie miał bladego
pojęcia, co ma czynić. Nagle przypomniał sobie o pierścieniu. Krzyknął do Horyty:
-
Trzyj pierścień! - Czarownica natychmiast domyśliła się, o co chodzi chłopcu.
Gdy Tomek mocno pocierając pierścień, mamrotał coś pod nosem, nad głową miotającego się
fauna pojawił się kruk. W tym momencie faun, mimo starających się go utrzymać na ziemi
drugiego fauna, króla Gopło i dwóch jego przybocznych, uniósł się w pozycji leżącej jakiś metr
nad ziemią, a z jego oczu popłynęła łuna wprost w ślepia krążącego nad nimi kruka. Gdy łuna
zgasła, faun z łoskotem upadł na ziemię.
-
Zestrzelić ptaszysko! - zawołał król, ale było już za późno.
-
Myśleliście, że nas pokonaliście! - wrzasnął kruk. - Mylicie się bardzo! Przyjdzie czas, że
my będziemy panować nad całym światem! - zatoczył krąg i skrzecząc, odleciał w ciemność.
-
Błagam, nie umieraj! - Kares widząc, jak jego matka wydaje ostatnie tchnienie, był bliski
obłędu. Tymczasem Horyta zauważywszy, że pierścień królowej podobnie jak jej i Tomka
zaczyna wydawać dziwny blask, zawołała:
251
-
Karesie, potrzyj pierścień!
Książę chwycił dłoń matki i zaczął pocierać mieniący się barwami tęczy pierścień.
Pani Lasu otwarła oczy, spojrzała na swego syna.
-
Kocham cię - szepnęła i wydała ostatnie tchnienie.
-
To nie może tak się skończyć! - Tomek widząc, co się stało, zaczął płakać.
Kares pochylił się nad matką i milczał w rozpaczy. Wszyscy świadkowie tych strasznych
wydarzeń milczeli pogrążeni w smutku. Emilka, jak i większość zebranych kobiet, zaczęła ronić
łzy. Nie było już ratunku.
-
Masz rację, Tomku - nagle głos Pani Lasu przerwał straszliwą ciszę przeplataną
zawodzeniem kobiet - to nie koniec! Głos nie dobiegał jednak z miejsca, gdzie leżało martwe
ciało królowej, lecz rozlegał się właściwie z każdej strony polany i całą ją wypełniał.
-
Synu! Moje ciało jest już martwe, ale dzięki wspólnemu działaniu twojemu, Horyty i
Tomka mój duch nie odszedł do gwiazd, tylko pozostanie jeszcze przez jakiś czas tu z wami i
będzie strzegł polany i lasu - a widząc, że jej syn nadal płacze, dodała: -- Nie smuć się, ale wesel
razem ze mną. Stan, w jakim się znalazłam, jest wielkim darem i szczęściem dla mnie.
-
Dobrze, matko - książę powoli pogodził się z obecną sytuacją. Wprawdzie nie mógł
bezpośrednio zobaczyć matki i się do niej przytulić, ale i tak był wdzięczny losowi, że ona nadal
przy nim jest i może na nią liczyć.
-
Bawcie się i weselcie wszyscy! - po polanie rozległ się znowu radosny głos królowej. -- A
tobie, Tomku szczególnie dziękuję za pomoc.
252
-
Wiedziałam, że coś wymyślisz - powiedziała Emilka i pocałowała go w policzek.
-
Brawo! Jeszcze raz! - wołali, widząc to, Paweł z Krzysiem. Obaj byli dumni ze swego
kolegi.
Cała polana na nowo zaczęła tętnić radosnymi okrzykami, śpiewami i tańcami.
Kares z pomocnikami zaniósł ciało swej matki do jej komnat i pozostał tam wraz ze swymi
gośćmi. Po chwili Eron podszedł do czwórki przyjaciół, Horyty i Pana Twardowskiego i
powiedział:
-
Kares i Ester zapraszają was serdecznie do komnat.
-
Nie wiem, jak wy - w tym miejscu Tomek wskazał na Horytę i jej towarzysza - ale my już
powoli będziemy musieli się zbierać do domu - zauważył i dodał: - Zresztą mnie i Gracjusza
czeka jeszcze mała wyprawa. A muszę zdążyć powrócić do stajni przed porankiem, by rodzice
nie martwili się o mnie. Przeproś od nas serdecznie Karesa i jego wybrankę, ale my naprawdę
musimy już was opuścić.
-
Wyprawa? - przyjaciele chłopca byli zaskoczeni. - Nic nam nie mówiłeś o żadnej
wyprawie - jeden po drugim zaczęli zadawać pytania.
-
Bo to miała być niespodzianka - odparł Tomek. - Dowiedziałem się, gdzie znajduje się
rodzima stajnia Gracjusza, wiem też, że jego ukochana klacz jeszcze w niej przebywa. Reszty już
się chyba domyślacie.
-
Tomku, ty mnie ciągle zaskakujesz - zauważyła z dumą Emilka.
-
No, no - te dwa słowa miały wyrazić uznanie Krzysia.
-
Przyznam, że jesteś wspaniałym przyjacielem - stwierdził Paweł.
253
-
No przestańcie już, proszę - Tomek był najwyraźniej zawstydzony takim gradem
pochwał.
-
Wiesz, chłopcze - odezwała się z powagą Horyta - przez wieki obserwowałam, jak ludzie
odchodzili od tradycji i starych zwyczajów w imię nowoczesności i fałszywie pojętego dobra
człowieka. Widziałam, jak świat ludzi pochłania chciwość i nienawiść. Ale gdy patrzę na ciebie i
twoich przyjaciół, to jestem przekonana, że jeszcze świat człowieczy nie do końca jest stracony i
jest dla was iskierka nadziei.
-
I ja myślę podobnie - wtrącił się Pan Twardowski.
Czwórka przyjaciół serdecznie się ze wszystkimi pożegnała, obiecując, że jak tylko będą mogli, to
odwiedzą mieszkańców lasu i głębin.
Gdy Emilka, jej brat i Paweł ułożyli się na sianie do snu, Tomek podszedł do Gracjusza i
powiedział:
-
Mój wierny przyjacielu, mam do ciebie dzisiaj jeszcze jedną prośbę. - Rozwinął mapę,
przyłożył do niej kompas i wskazując na wschód, dodał: - Czy mógłbyś mnie jeszcze podrzucić w
pewne miejsce?
-
Teraz, jeszcze cię gdzieś nosi? - zapytał zdziwiony koń.
-
Tak, teraz, to bardzo ważna sprawa. Bo widzisz, mam pewnego przyjaciela, któremu chcę
jeszcze dzisiaj sprawić przyjemność - odparł wymijająco Tomek.
-
Cóż, skoro chcesz komuś sprawić przyjemność, to na mnie możesz liczyć - zauważył
Gracjusz, nie domyślając się, że to właśnie jemu chce się przysłużyć Tomek. - Wskakuj, szkoda
czasu na gadanie.
Chłopiec szybko dosiadł swego rumaka i odlecieli w ciemność nocy...
SPIS TREŚCI
1.
Niespodziewani goście 7
2.
Tajemnicza polana
42
3.
Co kryje wyspa?
61
4.
Monstrum
95
5.
Mały zakładnik
121
6.
Turniej 143
7.
Tajna narada 164
8.
Wielka bitwa 203
9.
Wyznania Bokiego
225 10. Zdrada
241
Wydawnictwo Polskiej Prowincji Dominikanów W drodze Wydanie I