Langan Ruth Dziewczyna z prerii

background image

Ruth Langan

Dziewczyna z prerii

background image

PROLOG

Dakota Południowa, 1867 rok

Niewielka grupa żałobników stała na spieczonej

skwarem ziemi, prażąc się pod promieniami słońca,

które można było porównać jedynie do ogni piekiel­

nych. Od tygodni nie padało i spalona ziemia zaczęła

już kurczyć się i pękać. Ciszę przerwał odgłos odleg­

łego gromu, ale nikt nawet nie uniósł głowy. Farme­

rzy z Dakoty już dawno przestali wyglądać deszczu.

Po chwili zresztą dudnienie nasiliło się, bo oto stado

bizonów przemierzało prerię w dzikim pędzie.

Przerażona pięcioletnia Kitty Conover spojrzała jesz­

cze raz w stronę grobu i wcisnęła się głębiej między bra­

ci: dziesięcioletniego Gabe'a i dziewięcioletniego Ya­

le'a. Cała trójka patrzyła, jak sąsiedzi rzucają ziemię na

drewniane pudło. Kitty po raz pierwszy widziała braci

w garniturach. Mama szyła je dla nich przez całą noc,

twierdząc, że robi to z szacunku dla zmarłego. W końcu

Deacon Conover, ojciec ich ojca, przyjął ich do siebie,

kiedy nie mieli gdzie się podziać.

Kiedy dzieci pytały o swego tatę, Claya Conovera,

background image

Dorry Conover odpowiadała dumnie, że po zakoń­

czeniu służby pełnionej w czasie wojny secesyjnej

został wysłany z tajną misją przez samego Lincolna,

zanim prezydent zginął w zamachu.

Kitty nie bardzo rozumiała, co to może znaczyć.

Nie miała też pojęcia, co tutaj robią. Chciała jak naj­

szybciej wrócić do domu. Wolałaby, żeby mama prze­

stała wyglądać na tak przybitą, a Gabe nie robił już

poważnej miny. Nie miałaby nawet nic przeciwko te­

mu, by Yale zaczął się z nią drażnić, tak jak zawsze.

Kiedy Yale zobaczył, że ociera łzy, pochylił się

w jej stronę i szepnął, że zaraz wrzuci ją do grobu

dziadka. Otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale za­

nim wydobyła z siebie choćby jeden dźwięk, Gabe,

który zauważył pełne zniecierpliwienia spojrzenie ich

stryja, Deacona, wziął ją na ręce.

Kitty zamknęła usta i po chwili nawet rozejrzała

się dookoła. Sąsiedzi skierowali się do wozów. Właś­

nie wtedy Dorry powiedziała:

- Zapraszam was wszystkich na poczęstunek. Zabi­

łam parę kurczaków, więc nie zabraknie nam jedzenia.

Kilka osób przystanęło, ale widząc niechętną minę

Deacona, jeszcze raz uchylili kapeluszy i ruszyli

w drogę.

Kiedy Dorry wsiadła na wóz, stryj chwycił ją bru­

talnie za ramię.

- Nie masz prawa rozdawać wszystkim dokoła

mojego jedzenia! - krzyknął.

background image

Dorry wyglądała na zdziwioną tym nagłym wybu­

chem. Próbowała jednak mówić cicho, żeby nie sły­

szeli jej odchodzący farmerzy.

- Ależ, Deacon, przecież to sąsiedzi! Przyjechali

tu, żeby okazać szacunek twojemu zmarłemu ojcu.

Niektórzy mają ładne parę godzin drogi do domu. Po­

winieneś być bardziej gościnny.

- O, tak, przecież ty wiesz wszystko o gościnie -

odparł Deacon zjadliwie.

Kitty odwróciła się, żeby spojrzeć na stryja, cho­

ciaż Gabe wsadził ją na wóz.

Dorry odpowiedziała pełnym szacunku, spokoj­

nym tonem, którego nauczyła się używać w obecno­

ści szwagra, zwłaszcza kiedy się na nią złościł.

- O czym ty mówisz?

- A o tym, że jestem już prawdziwym gospoda­

rzem! - zawołał Deacon. - I nie żadnym młodszym

Deaconem, tylko po prostu Deaconem. Jasne?!

- Jak sobie życzysz. - Dorry skinęła głową na

znak, że przyjęła to do wiadomości.

- Właśnie - mruknął, patrząc w stronę świeżego gro­

bu, i dodał: - Zawsze powtarzałem staremu, że to głu­

pota brać cztery dodatkowe gęby do wyżywienia. Ale ty

nakłamałaś mu o Clayu, a on we wszystko uwierzył.

- Nakłamałam? Co chcesz przez to...?

Dorry obejrzała się za siebie i zauważyła swoją

trójkę, która pilnie przysłuchiwała się toczonej roz­

mowie.

background image

- Przecież wiesz, że ta historyjka o misji Claya to

bujda! Stary też musiał to wiedzieć! Mój brat nigdy

do ciebie nie wróci! - Deacon jeszcze bardziej pod­

niósł głos. - Mogłaś sobie znaleźć porządnego męża,

Dorry. Wiesz, że cię chciałem. Byłaś najładniejszą

dziewczyną w całej okolicy, z tymi niebieskimi ocza­

mi i blond włosami...

Kitty niemal skinęła głową. Wiedziała, że jej ma­

musia jest najładniejsza na świecie, chociaż jej ręce

były coraz bardziej szorstkie i spękane od ciężkiej

pracy. Pewnie dlatego, że tyle krzątała się po obej­

ściu, chociaż Kitty starała się jej trochę pomagać.

Nigdy jednak nie przepadała za kuchennymi zajęcia­

mi i wolała biegać z chłopakami.

- Ale ty musiałaś wybrać takie ladaco jak Clay -

ciągnął stryj. - A teraz popatrz, czego się doczekałaś!

Zostałaś sama z trójką bachorów, a twój chłop należy

do najniebezpieczniejszej bandy w całym kraju!

Kitty krzyknęła, a potem zastygła na swoim miej­

scu z wyrazem bezbrzeżnego zdumienia. Gabe po­

spieszył w jej stronę i zaraz zatkał jej uszy, ale było

już za późno. Słyszała. Wszyscy słyszeli te okrutne,

pełne jadu słowa.

Bandyta? Jej tata jest bandytą? Kitty popatrzyła na

braci, którym też zrzedły miny. Żaden nie zaprotesto­

wał. Jednak im dłużej o tym myślała, tym bardziej

wydawało jej się to prawdopodobne. Tata był prze­

cież dla niej jak obcy. Pamiętała go jak przez mgłę.

background image

Miał na sobie jakiś dziwny mundur, w którym poje­

chał po to, żeby walczyć... Tak przynajmniej mówiła

mamusia.

Czy to możliwe, że przyłączył się do bandytów?

Że zupełnie o nich zapomniał?

Dorry zamarła na moment i stała tak, nawet nie

próbując protestować. W końcu wciągnęła powietrze

do płuc i lekko pokręciła głową.

- Nie będziemy cię już dłużej niepokoić, Deacon.

Zabierzemy tylko nasze rzeczy i pojedziemy sobie.

I... dziękujemy za gościnę.

Wdrapała się na wóz i chwyciła lejce. W drodze po­

wrotnej wszyscy milczeli - zarówno Dorry, jak i dzieci

oraz jadący wierzchem z ponurą miną Deacon.

Kiedy znaleźli się w domu, Dorry przeszła przez

kolejne pokoje, zbierając ich nędzny dobytek i instru­

ując chłopców, jak mają układać rzeczy na wozie.

Następnie zabrała część tych plonów, które udało się

ocalić przed suszą, i przekazała je Gabe'owi. Po

czym wzięła Kitty ze sobą i wyszły we dwie do ogro­

du, gdzie Dorry wybrała tylko parę kur ze wspólnego

dobytku. Na koniec przywiązała do wozu ich starą,

wychudzoną krowę.

Dopiero wtedy poleciła dzieciom, żeby wsiadły.

Stryj obserwował to wszystko z uśmieszkiem.

- Chcesz, żebym cię prosił, byś została, co, Dorry?

Przyznaj, że właśnie o to ci chodzi!

Dorry bez słowa sięgnęła po lejce.

background image

Kiedy ruszyli, uśmieszek zniknął z twarzy stryja.

Ruszył biegiem za ich wozem.

- Dobrze, już dobrze, przepraszam! - zawołał. -

Dzieci musiały w końcu poznać prawdę. Poza tym

sama wiesz, że nie masz dokąd jechać...

Dorry patrzyła na niego przez chwilę.

- Jadę do Badlandów. Clay powiedział, że właśnie

tam będzie na mnie czekał. A ciebie nie chcę już wię­

cej widzieć. - Popędziła konia. - Zawsze będziesz

dla mnie tylko młodszym Deaconem. Nie masz w so­

bie siły i odwagi swojego ojca i, moim zdaniem, nie

powinieneś nosić jego imienia.

Stryj zatrzymał się w kłębach kurzu, który pod­

niósł się na drodze. Kitty patrzyła za nim jeszcze

przez chwilę, a potem przeniosła wzrok na mamę.

Wargi jej drżały, ale głowę trzymała wysoko, tak jak

bracia. Ona też chciała być dumna. Wolałaby nie po­

kazywać, jak bardzo jej smutno. W końcu jednak od­

wróciła się i ze łzami w oczach patrzyła na malejącą

powoli farmę dziadka.

To był jej dom. Cały świat, jaki znała. A teraz mia­

ła się przenieść w jakieś obce, nieznane miejsce, które

budziło w niej strach.

W ciągu następnych dni ich sytuacja bardzo się po­

gorszyła. Cała rodzina musiała iść pieszo, żeby osz­

czędzić konia. Było to tak wyczerpujące, że wytrzy­

mywali zaledwie parę godzin, a potem musieli rozbi-

background image

jać obóz, by przeczekać najbardziej upalną część

dnia. O zmierzchu podejmowali żmudny marsz, ale

tym razem Kitty zasypiała na wozie. Zwykle budziła

się nad ranem i potem już szła z resztą rodziny.

Dorry opowiadała o dzieciństwie spędzonym

w Missouri albo przepytywała Yale'a i Gabe'a z gra­

matyki i rachunków, żeby ich czymś zająć, a zarazem

podtrzymać na duchu

- Pamiętajcie, że powinniście się uczyć, aby coś

w życiu osiągnąć - pouczała ich Dorry. - Jesteście to

winni mnie i tacie.

- Tak, mamo. - Gabe zwykle odpowiadał za całą

trójkę.

Starszy z braci stawał się coraz bardziej ponury.

Kitty widziała, że patrzy na mamę podejrzliwie, jakby

się bał, że coś się z nią może stać. Po pewnym czasie

Kitty zauważyła, że mama coraz częściej zatrzymuje

się i wieczorami jest w znacznie gorszej formie niż

Gabe czy Yale.

W tym czasie odjechali już od rzeki Missouri, kie­

rując się na zachód, i zbliżyli się do terenów zwanych

przez Siuksów mako sica, czyli złe ziemie, co po an­

gielsku brzmiało bad lands. Kury przestały się nieść,

więc musieli je zabić, żeby mieć co jeść. Po paru ko­

lejnych dniach wychudzona krowa przestała dawać

mleko, i, niestety, też poszła pod nóż. Mama bardzo

ostrożnie podzieliła mięso i schowała jego część na

samym dnie wozu.

background image

Codziennie stykali się z nowymi i przerażającymi

zjawiskami. Przemierzali olbrzymie przestrzenie, na

których prawie nie było ludzi. Przechodzili przez po­

zbawione trawy równiny i zalesione, skaliste góry,

czasami godzinami szukając wody.

Kitty była przytłoczona nawałem wrażeń, ale powoli

zaczynała oswajać się z sytuacją. Już wydawało jej się,

że może nawet polubi tę jazdę, kiedy któregoś dnia ma­

ma obudziła się z wysoką gorączką, która po pewnym

czasie podniosła się jeszcze bardziej. Dorry starała się

dotrzymać kroku dzieciom, ale była coraz słabsza.

- Pojedziesz na wozie z Kitty - zdecydował Gabe.

Obaj chłopcy pomogli mamie ułożyć się na wozie,

a następnie starannie okryli ją kocem. Kitty wzięła

mamę za rękę, a jednocześnie starała się podsłuchać

rozmowę braci.

- A co będzie, jak umrze? - spytał Yale, zwracając

się do starszego brata.

Gabe złapał go za ramię i spojrzał mu w oczy.

- Wypluj te słowa. Na pewno nie umrze.

Yale odepchnął jego rękę i zacisnął pięści, zawsze

gotowy do zwady.

- A skąd wiesz, Gabe? Ludzie często umierają...

Dziadek też umarł.

Gabe zastygł na chwilę niczym posąg.

- To co innego. Dziadek był stary.

- Ale młodzi też umierają - upierał się Yale. - Pa­

miętasz kolegów taty? Oni też umarli na wojnie.

background image

- Nie umarli, tylko zginęli - poprawił go z wyż­

szością Gabe. - To co innego. Wtedy była wojna,

a teraz mamy... - Urwał, nie bardzo wiedząc, jak

określić ich obecną sytuację.

- To też jest wojna, Gabe. - Yale aż się wyprosto­

wał, chcąc pokazać, jaki jest dorosły. - Tylko inna,

z Badlandami. Kto wie, co się jeszcze może zdarzyć.

- Kitty wyczuła w jego głosie nutkę obawy.

Obaj bracia zamilkli i pogrążyli się w niewesołych

myślach. Kitty nie miała nawet siły, żeby płakać.

Ścisnęła tylko mocniej rękę mamy i przytuliła się do

niej, nawet przez koc czując żar bijący od jej ciała.

Kiedy zatrzymali się na wieczorny popas, Dorry

była już zbyt słaba, żeby podnieść się z posłania. Po­

konała jednak niemoc i zaczęła do nich mówić, sku­

piając się na tym, by wyraźnie wypowiadać poszcze­

gólne słowa:

- Wasz ojciec... jest... uczciwym człowiekiem.

Nie... nie wierzcie stryjowi...

- Tak, mamo. - Gabe skinął z powagą głową,

a potem szturchnął brata i siostrę, żeby powiedzieli

to samo.

Dorry pokręciła głową.

- Wkrótce... wkrótce odejdę... Czuję, że... że bra­

kuje mi sił. - Jakby wbrew temu, co powiedziała, nagle

oczy jej zalśniły żywiej i zaczęła mówić pełnymi zda­

niami. - Wiedzcie, że duchem zawsze będę z wami. Pa­

miętajcie, że płynie w was krew ojca. Dzięki niej prze-

background image

trwacie najgorsze. - Ścisnęła dłoń najstarszego syna

i spojrzała na młodsze dzieci, jakby starała się zapa­

miętać ich twarze. - Uważajcie na siebie.

- Tak, mamo - powiedział Gabe, a potem znowu

ich szturchnął.

Kitty, która z przestrachu nie potrafiła wydusić

choćby słowa, tylko skinęła głową.

Oczy Dorry powoli blakły, tak jakby przestawała

widzieć. Kitty zauważyła, że jej palce zacisnęły się

kurczowo na dłoni najstarszego syna. A potem zrozu­

miała, co to wszystko znaczy, i zamarła przerażona.

O świcie pochowali mamę, a miejsce spoczynku

oznaczyli kamieniem zamiast krzyża i ruszyli dalej.

Kitty ociągała się i odwracała, by popatrzeć na ten

skrawek ziemi, na którym zostawili mamę. Szła, pła­

cząc z gniewu i żalu. Nie miała pojęcia, co się z nimi

teraz stanie i czy w dalszym ciągu będą rodziną.

Yale, który pierwszy zauważył, że Kitty rozpacza,

wsadził ją sobie na barana i zarżał jak najprawdziw­

szy koń. Następnie potruchtał z nią na najbliższe

wzgórze, by zorientować się w terenie. Było to tak

zabawne, że Kitty zaczęła się śmiać.

Tego wieczora rozbili obóz przy błotnistym strumie­

niu, który, jak wyjaśnił Gabe, był kiedyś rwącą rzeką.

Mimo że woda była brudna, Gabe zagotował ją, a potem

dał wszystkim do picia przy ognisku. Smakowała pa­

skudnie, ale Kitty bardzo chciało się pić.

background image

Kiedy obudziła się rano, zauważyła, że Yale'a nie

ma w obozie. Zanim jednak zdążyła się na dobre za­

niepokoić, brat wyłonił się zza okolicznych skał roz­

promieniony.

- Gdzie byłeś? - burknął Gabe, który obudził się

jeszcze wcześniej.

-. Och, uzupełniałem tylko nasze zapasy - odparł

nonszalancko Yale i nalał mleka do kubka, który na­

stępnie podał Kitty.

Wypiła je zachłannie. To było prawdziwe niebo

w gębie, zwłaszcza po tym, co ostatnio jedli i pili.

Gabe aż otworzył usta ze zdziwienia.

- Skąd wziąłeś mleko?

Yale uśmiechnął się szeroko w odpowiedzi.

- Jakąś milę stąd jest małe ranczo.

- I właściciel dał ci mleko i jedzenie? - zapytał

poważnie brat.

- W pewnym sensie - odparł Yale i uśmiechnął

się jeszcze szerzej. Kitty dawno nie widziała, by był

tak uradowany. - Tyle że jeszcze o tym nie wie. Ra­

dzę nie czekać, aż zechce nam podziękować. - Rzucił

na wóz kawał mięsa, na widok którego oczy Kitty

zrobiły się wielkie ze zdziwienia.

Nie miała tylko pojęcia, dlaczego brat nie chce

czekać na podziękowania.

- Zabiłeś cielę i ukradłeś mleko? - Gabe był nie­

mal tak przerażony jak ona, kiedy wreszcie pojęła, co

się stało.

background image

- Właśnie. - Yale odsunął go zniecierpliwionym

gestem i posadził Kitty na wozie. - No, jedźmy już!

Zaraz zrobi się zupełnie widno.

Przejechali błotnisty strumień i skierowali się

w stronę lasu, który przemierzali aż do wieczora. Yale

dbał o to, żeby zacierać za sobą ślady, chociaż pra­

wdopodobnie nikt ich nie ścigał. Tej nocy po raz

pierwszy od dawna poszli spać z pełnymi brzuchami.

Kiedy się położyli, Kitty poczuła się bezpieczna, spo­

czywając między braćmi i wsłuchując się w ich równe

oddechy. Czuła ciepło ich ciał i wiedziała, że zawsze sta­

ną w jej obronie. Bardzo chciała być taka jak oni. Do­

równać im we wszystkim. Najważniejsze było to, że ma­

ją trzymać się razem. Tylko co ona pocznie, jeśli cokol­

wiek stanie się Gabe'owi lub Yale'owi? Kitty nie chciała

nawet o tym myśleć. Zdołała jednak dostrzec, że bracia

ze sobą rywalizują, i nawet ona wiedziała, że nie prowa­

dzi to do niczego dobrego.

Po dwóch tygodniach, kiedy już skończyło im się

mięso, natrafili na wzniesienie, na którym znajdowa­

ło się gospodarstwo. Kiedy podjechali bliżej, dostrze­

gli starszego mężczyznę. Pilnował krów, ale na ich

widok podniósł się ze swego miejsca.

- Cześć, chłopcy - powiedział, nawet nie patrząc

na Kitty. - Witamy w Misery.

Yale spojrzał na brata.

- Misery? - powtórzył zdziwiony Gabe.

background image

Mężczyzna zauważył ich konsternację i bardzo go

to ubawiło. Kiedy zaczął się śmiać, Kitty zwróciła

uwagę na to, że prawie nie ma zębów.

- Tak nazwaliśmy naszą miejscowość - wyjaśnił.

- Może dlatego, że wszyscy tu cierpimy niedolę. Je­

stem Aaron Smiler - dodał, wyciągając dłoń w ich

stronę.

Gabe uścisnął ją pierwszy, a Yale przez chwilę przy­

glądał się starszemu mężczyźnie, zanim ją przyjął.

- Bardzo mi miło, panie Smiler - powiedział Gabe,

jak zawsze w imieniu całej trójki. - Jestem Gabriel Co-

nover, to jest mój brat, Yale, a tam dalej siedzi nasza sio­

stra, Kitty. - Machnął ręką w stronę wozu.

Starszy pan dopiero teraz ją zauważył i grzecznie

uchylił kapelusza. Dziewczynka uśmiechnęła się do nie­

go, a on, oczywiście, zwrócił się do Gabe'a.

- Gdzie są wasi rodzice, chłopcze?

- Mamę pochowaliśmy na szlaku. Jedziemy do

Badlandów, żeby odszukać tatę. Może pan o nim sły­

szał? Clay Conover...

Farmer pokręcił głową.

- Przykro mi, synu. - Popatrzył na nich ze współ­

czuciem, a potem wskazał jeden z drewnianych bu­

dynków. - To mój dom. Może się w nim zatrzyma­

cie? Zrobię coś do jedzenia.

Serce Kitty zabiło mocniej na te słowa. Tak bardzo

pragnęła usiąść za stołem w prawdziwym domu!

Czuła, że dodałoby jej to sił do dalszej podróży.

background image

- Nie mamy pieniędzy, panie Smiler - poinformo­

wał Gabe, a Kitty wydawało się, że słyszała, jak Yale

zaklął.

Stary farmer zauważył jej rozczarowanie. Możli­

we, że zrobiło mu się żal małej dziewczynki. Poza

tym chyba spodobała mu się szczerość i prostolinij­

ność Gabe'a.

- Cóż, może po prostu to odpracujecie - zapropo­

nował.

Yale potrząsnął głową, a Kitty pomyślała: byle nie

w kuchni.

- Robię się coraz starszy i trudno mi harować tak

jak dawniej - dodał po chwili pan Smiler.

Kitty popatrzyła w stronę drewnianych budynków.

Marzyła o tym, żeby tu zostać, a jeśli dobrze zrozu­

miała, to właśnie proponował im farmer.

- Bardzo chętnie - powiedział Gabe.

- Świetnie. - Aaron Smiler wskazał na gospodar­

stwo. - Możecie zatrzymać się na tak długo, jak chce­

cie. Aż zdecydujecie, że pora ruszać na dalsze poszu­

kiwania.

Kitty odetchnęła z ulgą. Nagle okazało się, że zna­

leźli dom. Szybko zerwała się z wozu i zeskoczyła na

spękaną ziemię. Po chwili oboje z Gabe'em pobiegli

w stronę skromnego drewnianego domku.

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Dakota Południowa, 1887 rok

- A, tu jesteście! - Kitty spojrzała w dół porośnię­

tego kępami trawy wzgórza i uśmiechnęła się na wi­

dok spokojnie pasącego się stada mustangów.

Miała na sobie swój zwykły strój z wyprawionych

skór, a złote włosy wetknęła pod kapelusz z szerokim

rondem. Wszyscy w okolicach Misery znali Kitty

Conover. Wiedzieli też, że w razie potrzeby może

tygodniami śledzić stado mustangów, żeby w końcu

wyłapać z niego najlepsze sztuki.

Kitty zajmowała się ujeżdżaniem mustangów, aby

następnie sprzedać je okolicznym farmerom lub

czasami wojsku. W ten sposób zarabiała na siebie

i Aarona Smilera, który przygarnął ją i jej dwóch bra­

ci, gdy zostali sami na świecie. Dał im dach nad

głową i okazał serce. Było to dwadzieścia lat temu,

wtedy, gdy podczas wędrówki umarła ich matka,

Dorry Conover, a teraz Kitty usiłowała spłacić dług

wdzięczności.

Już sześć dni ścigała to stado. Wiedziała jednak, że

background image

warto, ponieważ znajdowały się w nim trzy tuziny

klaczy, z których ze dwanaście miało się niedługo

oźrebić, a poza tym prowadził je piękny, srokaty

ogier. Gdyby Kitty się powiodło, byłoby to jej naj­

większe osiągnięcie.

- Myślisz, że jesteś sprytniejszy ode mnie, co sro­

kaczu? - mruknęła pod nosem. Już wcześniej zauwa­

żyła, że jeden z wylotów kanionu jest zawalony wiel­

ką skałą. A przy drugim zamierzała stanąć z lassem.

Chciała właśnie zjechać w dół, kiedy głośny strzał

rozdarł powietrze. Ogier stanął dęba i zarżał ostrze­

gawczo. Konie rzuciły się do ucieczki z rozwianymi

grzywami i rozszerzonymi chrapami.

Kitty wyprostowała się, starając się coś dostrzec

przez kurz i końskie ciała. Czyżby klęczał tam jakiś

człowiek? Skąd się wziął w kanionie?

- O, nie, ty cholerny skunksie! Ty wredny sukin­

synu. .. - zaczęła przeklinać nie gorzej niż niejeden

kowboj. - Nie pozwolę ci ukraść moich mustangów.

Za długo je ścigałam, żeby teraz, ot tak, je tobie da­

rować! Ty...

Nie dokończyła. Wskoczyła na konia. Już w galo­

pie odwiązała od siodła lasso. Jeszcze nie wszystko

stracone! Jeśli tylko uda jej się schwytać ogiera, kla­

cze pójdą za nim.

Zjechała w dół po stromym zboczu i skręciła za

skały. Dostrzegła tu paru jeźdźców, ale żaden nie wy­

glądał na zainteresowanego stadem, które za chwilę

background image

miało tędy przebiec. Starali się raczej usunąć koniom

z drogi. Kiedy mustangi się do nich zbliżyły, kurz za­

słonił mężczyzn, a Kitty nie miała czasu na dalsze

obserwacje. Właśnie na ten moment czekała. Jeśli nie

złapie teraz ogiera, to może pożegnać się z całym

stadem.

Jechała obok koni, które wybiegły już na otwartą

przestrzeń. Kurz został za nimi i dopiero teraz zrozu­

miała, że może się jej nie udać. Ogier wyglądał na tak

przerażonego, że gotów był ją ciągnąć za sobą choćby

i całe mile, nie zwalniając.

Kitty ściągnęła cugle swojego wierzchowca i

z ciężkim westchnieniem odwiesiła lasso na miejsce.

Jadąc stępa, sięgnęła po strzelbę. Zauważyła

jeźdźców, którzy oddalali się od kanionu bardzo szyb­

ko, prawie tak szybko jak mustangi. Przypomniała

sobie, że w kanionie zauważyła mężczyznę, który za­

pewne spadł z konia. Przynajmniej ten jeden będzie

musiał wysłuchać tego, co ma mu do powiedzenia.

Po chwili ponownie przejechała przez wąski wlot

do kanionu, myśląc z żalem, że nie udało się wyko­

rzystać sytuacji.

- Do licha! - Zacisnęła dłonie na lejcach i popę­

dziła konia.

Mężczyznę wypatrzyła tuż za skałą. Był sam, jego

wierzchowiec musiał się spłoszyć i uciec. Kitty wy­

celowała w nieznajomego.

- Przestań się chować, ty nędzna kreaturo! - za-

background image

wołała. - Przynajmniej miej odwagę spojrzeć mi

w oczy. Przez ciebie straciłam stado!

Nic. Żadnej reakcji.

Podeszła bliżej i kopnęła jego wystającą nogę.

- Myślisz, że cię nie widzę?!

Tym razem odpowiedział jej jęk. Niski, zduszony,

przepełniony bólem. Kitty zerknęła z niepokojem.

Wciąż trzymając broń w pogotowiu, na wypadek

gdyby to była sztuczka, okrążyła skałę i spojrzała na

mężczyznę.

Nie, nie oszukiwał. Leżał zwinięty w kałuży krwi,

przyciskając obie dłonie do piersi. Musiał być bardzo

silny, skoro jeszcze zachował resztki przytomności.

Kitty odłożyła strzelbę i sięgnęła po nóż. Nie miała

chwili do stracenia. Musiała jak najszybciej spraw­

dzić ranę. Od tego, jak szybko będzie działać, zale­

żało życie nieznajomego.

Kitty skrzesała ogień i spojrzała na wątły płomień,

który powoli obejmował coraz więcej gałęzi. Wkrót­

ce płomienie wystrzeliły w górę i rozświetliły mrok,

a w powietrzu rozszedł się zapach kawy. Kitty oparła

się o siodło i spojrzała na gwiazdy. Miała nadzieję, że

do tego czasu wróci do domu i będzie mogła przespać

się w swoim pokoju, który urządziła sobie na strychu

w domu należącym do Aarona Smilera, a właściwie

i do Conoverów. Nie lubiła na długo opuszczać go­

spodarstwa, bo Aaron miał coraz większe problemy

background image

z chodzeniem. Wciąż bolała go noga, a poza tym był

już przecież bardzo stary. Mimo wszystko starał się

robić to, co do niego należało, i się nie poddawać.

Jednak najbardziej lubił siadywać na werandzie,

z nogą ułożoną wygodnie na stołku, i patrzeć, jak

Kitty ujeżdża mustangi.

Spojrzała na mężczyznę przykrytego jej kocem,

zastanawiając się, czy ma rodzinę. Jeśli tak, na pewno

bliscy martwią się o niego i zadają sobie pytanie, kie­

dy wróci. Wyglądało na to, że ktoś do niego strzelił

z rewolweru, a nie strzelby. Rana była w miarę po­

wierzchowna i na szczęście udało jej się wyjąć kulę,

a następnie zdezynfekować ranę whiskey. Mężczyzna

zapadł w sen. Nie rzucał się i nie jęczał, a to był do­

bry znak. Jego oddech, choć płytki, wydawał się rów­

ny i spokojny. Gdyby jeszcze udało się go napoić

i nakarmić...

Myśl o jedzeniu sprawiła, że Kitty poczuła głód.

Wzięła kawałek suszonego mięsa z torby, a kubek

napełniła parującą kawą. Usiadła wygodnie, nie

zwracając uwagi na wielką rdzawą plamę, która po­

jawiła się na jej skórzanej bluzie. Nic nie wyszło tak,

jak zaplanowała, ale jakoś nie było jej przykro z tego

powodu. Nie przerażała jej kolejna noc spędzona pod

gwiazdami. W kanionie czuła się jak u siebie w do­

mu. Z tymi górami i skałami łączyła ją silna więź.

Tutaj się wychowała i znała każdą piędź ziemi w pro­

mieniu kilkuset mil.

background image

Wypiła trochę kawy, która pachniała znacznie le­

piej, niż smakowała. Skrzywiła się, ale uważała, że

powinna ją skończyć, bo i tak nie może liczyć na nic

lepszego. Następnie owinęła się płaszczem i już po

chwili spała jak suseł.

Obudziła się, mając wrażenie, że ktoś ją obserwu­

je. Bezszelestnie sięgnęła po ukrytą broń. Odwróciła

głowę i wtedy zobaczyła mężczyznę, któremu opa­

trzyła ranę.

- A, to ty - powiedziała z ulgą. Odłożyła rewol­

wer i usiadła, a następnie przeciągnęła się. - Nie

śpisz?

- Nie - mruknął ranny.

Kitty wstała i przyłożyła dłoń do jego czoła.

- Gorączka ci spadła - rzekła z zadowoleniem. -

Ale jeszcze boli, co?

- Uhm - przytaknął. Wciąż wpatrywał się w nią

uważnie, jakby chciał ocenić, czy nic mu nie grozi.

- To powinno ci pomóc. - Sięgnęła po whiskey,

która znajdowała się w torbie przytroczonej do jego

siodła. Otworzyła butelkę i przytknęła mu do ust.

Wiedziała, że przy każdym ruchu musi odczuwać ból.

Nieznajomy wypił kilka łyków. Chciał wytrzeć

usta dłonią, ale tylko syknął z bólu.

- Lepiej się nie ruszaj - poradziła mu.

- Dzięki. Kim jesteś?

- Nazywam się Kitty Conover. A ty?

background image

- Bo Chandler.

- Kto chciał cię zabić?

- Nie mam najmniejszego pojęcia. Wiem tylko, że

było ich trzech, bo zdążyłem się obejrzeć. Pewnie

chcieli ukraść mi konia. - Spojrzał na zakrwawioną

kurtkę i koszulę, które leżały nieopodal. - Zabrali mi

wszystko?

- Nie wiem.

Spojrzał na nią ze zdziwieniem.

- Nie sprawdziłaś?

Kitty potrząsnęła głową.

- Wyciągnęłam z torby tylko whiskey. Stwierdzi­

łam, że będę miała czas na poszukiwania, jeśli um­

rzesz. Skoro żyjesz, będziesz mógł sam to zrobić.

Prawdę mówiąc, nie spodziewałabym się cudów...

Nieznajomy wolno skinął głową.

- Możesz to zrobić za mnie?

Kitty sprawdziła kieszenie kurtki, które okazały się

puste.

- Tak jak myślałeś - powiedziała. - Zabrali ci

wszystko.

- Jasne.

Kitty przysunęła się do wygasającego ognia i pod­

rzuciła jeszcze trochę drewna. Płomienie strzeliły

w górę. Przygotowała kolejną porcję kawy, a kiedy

się zaparzyła, podała ją mężczyźnie.

- Wypij trochę. Obawiam się tylko, że nie jest

zbyt smaczna, ale za to ciepła i powinna cię rozgrzać.

background image

- Dziękuję. Sam sobie poradzę.

Dźwignął się, żeby usiąść. Koc zsunął mu się

z piersi. Kitty wzięła jego siodło i podsunęła mu, że­

by mógł się o nie oprzeć. Kiedy znalazła się blisko,

niemal poczuła ciepło jego nagiej skóry.

Gdy opatrywała ranę, myślała tylko o tym, żeby

ocalić mu życie. Nie zwracała więc uwagi na ciało

mężczyzny. Teraz jednak zdała sobie sprawę, że ma

wspaniałe muskuły i szerokie bary. Emanował siłą

mimo osłabienia wywołanego gorączką i upływem

krwi. Miał w sobie wolę walki.

Będzie żył, pomyślała.

Wypił trochę kawy i po chwili opadł bezwładnie

na siodło. Kubek wysunął mu się z dłoni. Kitty

sprawdziła jego puls i pokiwała głową. Następnie

okryła go kocem i podrzuciła jeszcze trochę drewna

do ognia.

Wiedziała, że już nie zdoła zasnąć. Wstała, żeby

na coś zapolować. Najprawdopodobniej będą musieli

tu zostać parę dni. Nie ulegało wątpliwości, że ktoś

słabszy niż Bo Chandler dawno by już umarł. On jed­

nak się nie poddawał i walczył.

Kitty lubiła takich mężczyzn.

- Jak długo spałem? - spytał ranny, zaciskając zę­

by, żeby nie jęknąć z bólu.

- Całą wczorajszą noc i cały dzień - odparła Kit­

ty, a następnie ziewnęła i spojrzała w gwiazdy. Miała

background image

taki miły sen. Śniło jej się, że siedzieli całą rodziną

przy stole, a mama kroiła kurczaka. Nie żeby ją wi­

działa - Kitty już dawno zapomniała, jak wyglądała

jej matka. Czuła jednak, że to ona, a poza tym było

jej bardzo przyjemnie. Pod kuchenną płytą palił się

ogień, a na parapecie stał wazon z kwiatami. Przez

okno widać było krowy pasące się w pobliżu. Nawet

teraz, chociaż sen już uleciał, czuła spokój i miłość,

które ją otaczały w tym domu.

Mężczyzna jęknął.
- Boli cię?

- Trochę.

- Zaraz dam ci whiskey. - Kitty uklękła obok

i przytknęła butelkę do jego ust. - Dobrze, że zdąży­

łeś zdjąć siodło, mamy przynajmniej parę twoich rze­

czy - dodała.

- Chciałem trochę odpocząć i popatrzeć na mu­

stangi. Byłem odwrócony tyłem, kiedy ktoś do mnie

strzelił. Gdyby nie stado, pewnie usłyszałbym tętent

kopyt, a tak byłem zupełnie bezbronny - wyjaśnił

Bo. Mówił cicho, ale Kitty słyszała wyraźnie jego

słowa.

Wypił jeszcze parę łyków alkoholu, a potem po­

ciągnął nosem.

- Czuję świeże mięso - zauważył.

- Upolowałam jelenia. - Kitty zakorkowała butel­

kę i odłożyła ją do torby. - Ugotowałam zupę, żebyś

się wzmocnił.

background image

Zaczekała chwilę, aż Bo usiądzie, i podsunęła mu

niepewnie metalowe naczynie. Mężczyzna wypił pa­

rę łyków, a następnie spojrzał na nią ze zdziwieniem.

- To jakaś trucizna?

- Myślałam, że doda ci sił - odparła bezradnie.

- Pod warunkiem, że najpierw mnie nie zabije.

Kitty nie obraziła się, tylko potrząsnęła lekko głową.

- Jak mówi Aaron, kiepska ze mnie kucharka, ale

da się przeżyć. Nie należy tylko zwracać uwagi na

smak.

- Kto to jest Aaron? Twój mąż?

Kitty zaśmiała się cicho na te słowa.

- Nie, raczej ktoś w rodzaju dziadka.

- To znaczy? - Spojrzał na nią ze zdziwieniem.

- Mieszkam w jego domu - wyjaśniła.

- A, rozumiem. Sprzątasz u niego i gotujesz.

Tym razem Kitty roześmiała się na cały głos. My­

śliwskim nożem odcięła spory kawałek jeleniego

mięsa i umieściła go nad ogniem. Zupełnie zapo­

mniała o soli, ale miała nadzieję, że Bo nie weźmie

jej tego za złe.

- Gotuję tak, jak widzisz, a jeśli idzie o sprząta­

nie, to też nie jestem w tym najlepsza. Oboje robimy

to, co lubimy, chociaż Aaron jest teraz kulawy, więc

nie może za dużo pracować. Zarabiam jednak tyle, że

mogę utrzymać nas dwoje...

- Co robisz?

- Łapię i ujeżdżam mustangi - odparła.

background image

Bo skinął lekko głową. To wyjaśniało, dlaczego ma

skórzany strój. Wypił jeszcze trochę tej okropnej zu­

py, a następnie spojrzał w stronę Kitty.

- Chciałbym jeszcze whiskey.

Miał nadzieję, że alkohol pozwoli mu zapomnieć

smak tego, co miał przed chwilą w ustach. Obecność

Kitty sprawiała mu wyraźną przyjemność. Mimo że

była ubrana po męsku, a w jej zachowaniu brakowało

kokieterii, wydała mu się szalenie kobieca. Była

uczynna, miła i bezpośrednia, a ponadto świetnie po­

radziła sobie z jego raną. Musiała ją dobrze oczyścić.

W dodatku upolowała jelenia i nie miała nic przeciw­

ko nocy spędzonej przy ognisku. Wyglądało na to, że

przywykła do traperskiego życia. Ubiera się i zacho­

wuje jak Indianka, a jednocześnie widać, że ktoś zaj­

mował się jej edukacją.

Kitty Conover coraz bardziej go intrygowała. Im

więcej o niej myślał, tym bardziej zagadkowa mu się

wydawała. W końcu jednak zasnął, a na jego ustach

pojawił się lekki uśmiech, mimo że ból jeszcze nie

ustąpił.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

- Bardzo mi przykro. - Bo otworzył oczy i zoba­

czył Kitty, która ciągnęła wielką gałąź, żeby położyć

ją na paru skałach, tworząc w ten sposób coś w ro­

dzaju dachu. - Zdaje się, że jestem w stanie tylko le­

żeć i przepraszać za to, że nie mogę się do niczego

przydać. Jak długo spałem tym razem?

- Prawie całe popołudnie. Nie przejmuj się. Aaron

twierdzi, że sen jest najlepszym lekarstwem.

Bo usiłował się podnieść. Starał się nie pokazywać

po sobie, że go boli, ale mimo to parę razy jęknął.

- Chyba w moim przypadku to nie działa - po­

skarżył się.

- Działa, działa - rzekła z pobłażaniem Kitty. -

Wyglądasz dziś znacznie lepiej niż wczoraj. Jeszcze

dzień lub dwa i będziesz mógł nawet wsiąść na konia.

- Obyś miała rację. - Wskazał dłonią szałas, który

wznosiła. - A to po co?

- Zbiera się na burzę. Będzie nam tu znacznie wy­

godniej - odparła.

- Myślisz, że gałęzie osłonią nas przed deszczem?

Kitty wzruszyła ramionami.

background image

- Rozłożę na nich świeżą skórę z jelenia - powie­

działa takim tonem, jakby miała do czynienia z nie­

zbyt rozgarniętym dzieckiem.

Poruszała się niespiesznie, ale Bo zauważył, że robi

to w sposób zaplanowany i doskonale wie w jakim celu.

Pocięła mięso, które im jeszcze zostało, i umieściła je

w rogu szałasu, a następnie położyła tam również sakwy

i strzelbę. Chmury, które jeszcze niedawno wyglądały

jak mała plamka, urosły teraz do rozmiarów sporego

melona. Kitty podeszła do Bo i spytała:

- Jak sądzisz, uda ci się tam przejść?

- Spróbuję.

- Pomogę ci.

Przyjął wyciągnięte ręce, starając się nie poddawać

bólowi. Przez moment wydawało mu się, że zemdle­

je, ale zdołał się pozbierać i wsparty o mocne ramię

Kitty, pokuśtykał w stronę szałasu. Do tej pory obser­

wował ją z pozycji leżącej i wydawała się wysoka.

Dopiero teraz zauważył, że sięga mu zaledwie do bro­

dy. Mimo to czuł siłę jej mięśni. Wiedział, że na pew­

no by go nie puściła, gdyby zemdlał.

Kitty położyła ramię Bo na swoim barku, a sama

objęła go w pasie. Dotknęła ciepłej skóry i chciała

natychmiast cofnąć dłoń, ale nie mogła tego zrobić,

jeśli zamierzała mu pomóc. Chcąc ukryć zmieszanie,

ruszyła w stronę szałasu, żeby dotrzeć tam jak naj­

szybciej. Bob wsparł się na niej mocniej, a ona po­

czuła ciężar jego ciała.

background image

- Teraz wiem, co czuje dziecko, kiedy uczy się

chodzić - odezwał się.

Kitty zaśmiała się, ale wypadło to dosyć sztucznie.

Wciąż była zakłopotana.

- Staraj się utrzymać równowagę, bo inaczej obo­

je upadniemy - bąknęła, a potem spłonęła rumień­

cem, gdy sobie to wyobraziła.

Wydawało się, że Bo nie zwrócił na to uwagi.

- Właśnie próbuję - westchnął i zachwiał się lekko.

Nagle Kitty poczuła, że pochylił się jeszcze bardziej

w jej stronę. Jego usta znalazły się w jej włosach. Zro­

biło jej się gorąco z wrażenia, a jednocześnie musiała

natężyć siły, żeby oboje się nie przewrócili.

- Nic... nic ci nie jest?

Bob wyprostował się wolno.

- Nie, chyba nie. Zdaje się, że o coś zaczepiłem.

- Możesz iść dalej? - zaniepokoiła się.

Przez moment zrobiło mu się ciemno przed oczami

i pomyślał, że nie da rady. Uznał jednak, że musi się

wziąć w garść, aby nie zawieźć siebie, a Kitty nie

przysporzyć kłopotów.

- Jasne. Przecież to tylko parę kroków - odparł.

W końcu znaleźli się przy zaimprowizowanym

wejściu do szałasu. Bo próbował się schylić i gdyby

nie mocny uchwyt Kitty, na pewno by upadł. Nie

miałby nawet szansy, żeby się osłonić. Na szczęście

zdołał z jej pomocą opaść na kolana, a następnie

przeczołgać się na przygotowane posłanie.

background image

Leżał tam przez chwilę z zamkniętymi oczami, od­

dychając ciężko.

Kitty nie wiedziała, co się z nią dzieje. Przecież

zwykle doskonale nad sobą panowała, a teraz spra­

wiało jej to wyraźną trudność. Dotyk tego mężczyzny

działał tak, że traciła głowę. A przecież widywała

półnagich mężczyzn przy różnych okazjach. Kiedy

wyruszała z kimś na szlak, nikt się specjalnie nie krę­

pował, myjąc się przy strumieniu czy piorąc brudne

ubrania. Poza tym miała dwóch braci, więc stykała

się z mężczyznami czasami częściej, niżby chciała.

Z Bo było inaczej. Kitty czuła, że nie potrafi przy nim

zapanować nad reakcjami i wcale jej się to nie po­

dobało. Przy tej okazji przypominały jej się te wszyst­

kie głupie panienki z Misery, które chichotały i ru­

mieniły się, gdy tylko Gabe albo Yale pojawiali się

w pobliżu. Nigdy nie rozumiała tego rodzaju zacho­

wań. A teraz to samo jej się przytrafiło, chociaż nie

wiedziała, jak to w ogóle możliwe.

Nie, najgorsze, co mogła zrobić, to się nad tym za­

stanawiać. Dlatego od razu zabrała się do roboty: po­

prawiła posłanie Bo i zaczęła przygotowywać miej­

sce dla siebie.

- Powinieneś trzymać głowę wyżej - zauważyła

w pewnym momencie. - Dasz radę się przesunąć?

Ranny uśmiechnął się blado. Nie chciał pokazać,

jak bardzo jest wyczerpany.

- Spróbuję.

background image

Podciągnął się z wysiłkiem w górę, a Kitty stłumi­

ła w sobie chęć, by mu pomóc. Wolała nie dotykać

Bo, wiedząc już, jak na to reaguje. Było jej bardzo

przykro widzieć, jak się męczy.

W końcu udało mu się ułożyć wygodnie, a ona po­

układała ich bagaże. Burzowe chmury były już cał­

kiem blisko. Odgłosy grzmotów rozchodziły się po

prerii. Kitty przywiązała konia do drzewa w obawie,

że może się spłoszyć, i po krótkim namyśle zabrała

jeszcze kawę z ognia.

W tym momencie poczuła gwałtowny podmuch

wiatru, a potem pierwsze krople deszczu. Szybko

wróciła do szałasu, wiedząc, że nie ma na co czekać.

Po chwili zaczęła się ulewa. Kitty z niepokojem pa­

trzyła na prowizoryczny dach, z nadzieją, że wytrzy­

ma napór wody. Napełniła cynowy kubek kawą i po­

dała go Bo.

- Skąd jesteś? - spytała.

- A, z różnych miejsc - odparł wymijająco. Wypił

trochę kawy, a następnie oddał jej kubek.

- Nie wyglądasz na wędrowca - zauważyła, pa­

trząc na to, co zostało z jego ubrań. Poza tym w jego

bagażach znalazła zmianę ubrania ze śnieżnobiałą,

wykrochmaloną koszulą. - Tacy ludzie nie noszą bia­

łych koszul i eleganckich kurtek.

- Wcale nie mówiłem, że jestem wędrowcem.

Mieszkałem w wielu miejscach.

- Na przykład?

background image

Przez moment zastanawiał się nad odpowiedzią.

- Na Wschodnim Wybrzeżu, w Bostonie i No­

wym Jorku - zaczął wyliczać. - Znam też południe

z Atlantą i Charlestonem, a także większą część Ka­

lifornii.

Kitty nie mieściło się w głowie, że ktoś mógłby wi­

dzieć te wszystkie miejsca. Trzeba by pokonać

ogromne odległości, żeby to zrobić.

- Nigdy w życiu nie byłam nigdzie poza Misery

- wyznała.

- Misery? - powtórzył. - Co to takiego?

- Miasteczko w okolicach Badlandów.

- Tam się urodziłaś?

Kitty potrząsnęła głową.

- Podobno na wozie, którym mama jechała z Mis­

souri na farmę dziadka w Dakocie Południowej. A ty

gdzie się urodziłeś?

- W Wirginii - odparł miękko, jakby wymawiał

imię kochanki.

- Jak tam jest? - spytała.

Bo założył ręce za głowę.

- Przede wszystkim bardzo zielono. Wzgórza są

łagodne, nie tak poszarpane - powiedział z rozma­

rzeniem. - W lecie na łąkach jest pełno kwiatów.

A poza tym mamy jedne z najlepszych koni w kraju.

- Lepsze od naszych mustangów? - zdziwiła się.

- Mustangi są inne. Ponieważ żyją na prerii, po­

trafią przetrwać w ciężkich warunkach. Konie z Wir-

background image

ginii są starannie hodowane, więc pięknie wyglądają

i są bardzo szybkie.

Dziewczyna pokręciła głową.

- Założę się, że nie szybsze od naszych!

- Na krótkich dystansach rasowe konie są na pew­

no szybsze - zaśmiał się Bo. - Ale przyznaję, że mu­

stangi są bardziej wytrzymałe. Z pewnością wygrały­

by długi bieg...

- Naprawdę są tak szybkie? - spytała poruszona

Kitty. - Czy twoja rodzina zajmuje się hodowlą koni?

- Zajmowała się tym kiedyś - odrzekł, patrząc

w przestrzeń. - Przed wojną mój dziadek miał jedno

z najlepszych rancz w naszym stanie. Potem ojciec

zostawił sobie parę koni, ale ranczo nie wróciło już

do dawnej świetności. Szkoda...

Kitty pomyślała o wojnie, która zabrała jej ojca, i

o tajemnicy, która się z tym wiązała. Miała wrażenie, że

to zdarzyło się bardzo dawno, sto czy dwieście lat temu.

Może dlatego, że nigdy nie doświadczyła jej skutków.

Głos Bo przywrócił ją do rzeczywistości:

- Nie powiedziałaś mi, jak udało ci się mnie

znaleźć.

- Tropiłam stado mustangów. Już je miałam, kie­

dy ktoś nagle strzelił i spłoszył wszystkie konie.

- A tak, widziałem to stado, zanim dostałem kulę

- przypomniał sobie. - Być może dlatego nie zwró­

ciłem uwagi na ludzi. Konie wyglądały naprawdę

pięknie i chyba było ich bardzo dużo...

background image

- Trzy tuziny klaczy - westchnęła Kitty.

- Przykro mi.

- Jeszcze je dopadnę - rzekła z przekonaniem. -

Mają dobrego przewodnika, sprytnego srokacza. Ale

ja znajdę na niego sposób!

Mimo bólu Bob nie zdołał powstrzymać uśmiechu.

- Jestem tego pewny.

- Dzięki. - Wzięła kawałek pieczonej dziczyzny.

- Zjesz kolację?

- Nie, dziękuję. Nie jestem głodny.

Już wcześniej odkrył, że powinien być potwornie

głodny, aby przy jedzeniu nie zwracać uwagi na smak

tego, co przygotowała Kitty. Nie winił jej jednak.

Przecież miała do dyspozycji jedynie nóż myśliwski

i ogień. Uważał, że w ogóle to szczęście, że się nim

zajęła. Gdyby został sam, z pewnością wykrwawiłby

się na śmierć.

Obserwował jej profil, zastanawiając się, jak ktoś

tak kruchy i delikatny może jednocześnie być tak sil­

ny. Kitty wydawała mu się bardzo piękna, mimo że

włosy pozlepiały jej się w strąki, a ubranie było przy­

brudzone.

- Aż strach pomyśleć, co by się ze mną stało, gdy­

byś mnie nie znalazła - odezwał się po jakimś czasie,

chcąc przerwać niezręczne milczenie.

- Żałuję, że nie wiedziałam, że do ciebie strzelali

- powiedziała, wyglądając na zewnątrz. - Może uda­

łoby mi się trafić jednego lub dwóch. A tak założy-

background image

lam, że to twoi kompani, którzy jedynie spłoszyli mu­

stangi.

- Dlaczego za nimi nie pojechałaś?

- Chodzi ci o konie?

Bo skinął głową.

- Z paru powodów - odparła. - Po pierwsze, dla­

tego, że wiem, jak daleko mogą biec spłoszone mu­

stangi. Byłam więc pewna, że nikt ich na razie nie

złapie, nawet ci, którzy je wystraszyli. Po drugie, nie

jestem głupia i nie ryzykuję starcia z napastnikami,

jeśli to nie jest konieczne.

Bob uśmiechnął się lekko.

- Nie odniosłem wrażenia, żebyś się ich przestra­

szyła.

Kitty oparła się mocniej o siodło i okryła płasz­

czem, gdyż wraz z deszczem nadszedł chłód.

- Parę razy byłam już w takich sytuacjach, pod­

czas których musiałam zmierzyć się z silniejszym

przeciwnikiem.

- I?

- Jak widać, jeszcze żyję - odrzekła. - Co nie

znaczy, że szukam zwady. Wolę raczej unikać niebez­

pieczeństw.

- Tak jak wszyscy - stwierdził.

Kitty wskazała jego kolta, leżącego na zakrwawio­

nej koszuli.

- Umiesz się tym posługiwać?

- Dlaczego pytasz?

background image

Chrząknęła lekko, a potem się zaczerwieniła. Zauwa­

żyła, że Bo ma bardzo delikatne i wypielęgnowane dło­

nie. Domyśliła się więc, że nie jest kowbojem. Mimo to

nie wyglądał też na zawodowego gracza. W niczym nie

przypominał jej brata, Yale'a, który większą część życia

spędził w saloonach i domach gry.

- Ci ludzie mogą tu wrócić - zauważyła. - Chcę

wiedzieć, czy będę musiała sama stawić im czoło.

- Nie przejmuj się. Jeśli wrócą, nie będziesz miała

za dużo roboty. Chętnie sam się nimi zajmę.

Mówił spokojnie, ale w jego głosie było coś, co

wskazywało, że nie żartuje. I jeszcze ten błysk

w oku... Nie, pomimo delikatnych dłoni i eleganc­

kiego stroju nie był mięczakiem. Było w nim coś nie­

bezpiecznego i tajemniczego zarazem, a Kitty nie

bardzo wiedziała, skąd się to bierze.

Oboje zamilkli i pogrążyli się w swoich myślach.

Powoli zaczęło się ściemniać, a oni leżeli, wsłuchując

się w odgłosy ulewy. Dach szałasu zaczął powoli

przeciekać i co jakiś czas spadało na nich parę kropel,

ale na szczęście deszcz już osłabł. Kitty liczyła na to,

że w nocy przestanie padać.

Po kwadransie lub dwóch oboje zasnęli.

Kiedy Kitty obudziła się parę godzin później,

stwierdziła, że jest okryta kocem i zamruczała

z ukontentowania. Zaraz też przewróciła się na drugi

bok i... trafiła nosem wprost w ciepłe, męskie ciało.

Aż zamarła z przerażenia. Jak to się mogło stać?

background image

Przecież zasnęli na oddzielnych miejscach. Doskona­

le pamiętała, że Bob spoczywał wtedy na legowisku,

które mu przygotowała.

Krople monotonnie bębniły o dach z jeleniej skó­

ry. A więc nie przestało padać.

Zerknęła na Bo. Na szczęście się nie zbudził. Za­

pewne kiedy zasnęła, mimowolnie przesunęła się

w stronę wygodnego legowiska. A teraz miała po­

ważny kłopot. Czuła wyraźnie rękę Bo na swoim bo­

ku. Musiała więc odsunąć się od niego na tyle deli­

katnie, żeby go nie zbudzić.

Kitty uniosła jego ramię i położyła je obok. Udało

się. Już chciała się odsunąć, kiedy Bob westchnął

przez sen i zarzucił na nią nogę. To było zupełnie nie­

oczekiwane i musiała bardzo nad sobą panować, żeby

nie krzyknąć. Serce waliło jej jak oszalałe. Mimo to

leżała bez ruchu, bojąc się, że go zbudzi.

Jeszcze chwila, a spróbuje ponownie się wyswo­

bodzić...

- Wygodnie ci? - usłyszała nagle jego głos tuż

przy swojej skroni.

Drgnęła.

- Nie śpisz już? - Próbowała się uwolnić i poczu­

ła, że trzyma ją mocno. - Od kiedy?

- Na tyle długo, by stwierdzić, że mi się to po­

doba. Zwłaszcza wtedy, gdy próbujesz się ode mnie

odsunąć. Nie masz pojęcia, co się ze mną wtedy

dzieje...

background image

Nie wiedziała i nie miała ochoty wiedzieć. Krew

napłynęła jej do policzków i czuła, że za chwilę spali

się ze wstydu.

- Puszczaj mnie, ty lubieżniku! Już ja ci pokażę.

Te słowa nie zrobiły na nim żadnego wrażenia.

- A nie mogłabyś mi pokazać bez puszczania?

- No, zabieraj te nogi i łapy! - nie dawała za wy­

graną.

- Co? I mam stracić całą zabawę? - zaśmiał się Bo.

- Jak mnie nie puścisz, to stracisz coś gorszego -

odgrażała się cała czerwona i nie wiadomo dlaczego

zdyszana Kitty.

W końcu wyrwała mu się i zaszyła w kącie szała­

su. Gdyby nie deszcz, na pewno wyszłaby na ze­

wnątrz.

- Będzie ci tam brakować mojego ciepłego ciała

- zauważył.

- Jeśli nie będziesz uważał, to ciepłe ciało niedłu­

go stanie się zimne - ostrzegła, sięgając po broń. -

Łapy przy sobie!

Bo odsunął się posłusznie nieco dalej, chociaż mia­

ła wrażenie, że na jego ustach pojawił się uśmiech.

- Dobrze, dobrze. Ale gdyby w nocy zrobiło ci się

zimno, chętnie podzielę się kocem. W końcu zająłem

twoje posłanie...

W jego głosie było coś takiego, że zaczerwieniła

się jeszcze bardziej. Na szczęście nie mógł widzieć

tego w półmroku, ale i tak była zażenowana. Narzu-

background image

ciła płaszcz i odwróciła się, żeby nie musieć patrzeć

na Bo.

Wystarczyło parę godzin, żeby noc zrobiła się wy­

jątkowo zimna i nieprzyjemna. Na dworze hulał

wiatr, którego podmuchy docierały do wnętrza szała­

su. Kitty starała się jednak nie zwracać na to uwagi.

Zdarzało jej się spędzać noce w gorszych warunkach.

Tyle że nie miała wtedy obok przystojnego męż­

czyzny, który zapraszał ją do swego zagrzanego posła­

nia. .. Kitty postanowiła, że prędzej zmarznie na kość,

niż przesunie się choćby o cal w stronę Bo.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Bo obudził się i leżał przez chwilę w ciszy, wie­

dząc, że nawet najmniejszy ruch może spowodować

ból. Rozejrzał się po szałasie i zorientował się, że Kit­

ty zniknęła. Szkoda. Z przyjemnością jeszcze by na

nią popatrzył. Miał ku temu okazję, gdy spała. Twarz

w kształcie serca, oczy okolone długimi rzęsami, peł­

ne usta. Bo nie miał wątpliwości, że Kitty jest pięk­

nością. Tym bardziej nie chciało mu się pomieścić

w głowie, że taka dziewczyna sama zapuszcza się na

prerię...

Uśmiechnął się, przypomniawszy sobie, jak w no­

cy próbowała uwolnić się z jego objęć. Kiedy zdała

sobie sprawę z tego, że nie tylko ona nie śpi, omal nie

spaliła się ze wstydu. Było to zadziwiające, zwłaszcza

że słyszał przekleństwa, które padły z jej ust. Kitty

Conover była silna i dzielna, ale jednocześnie nie­

zwykle kobieca. Bo pomyślał, że do tej pory nie po­

znał równie fascynującej kobiety, która jest zarazem

tak doświadczona, gdy chodzi o przetrwanie w naj­

trudniejszych warunkach, i tak niewinna w sprawach

męsko-damskich.

background image

Zwłaszcza to drugie budziło jego żywe zaintereso­

wanie...

Bo zacisnął zęby, szykując się na najgorsze, a na­

stępnie odrzucił koc i powoli usiadł. Udało się. Co

więcej, ból nie był tak silny, jak się spodziewał.

Wyraźna oznaka, że zaczyna dochodzić do siebie.

Może już czas, żeby zacząć się trochę ruszać?

Przesunął się w stronę wyjścia. I tym razem ból nie

dawał mu się tak bardzo we znaki. Bo wyczołgał się

z szałasu i znowu zaczął się rozglądać. Na zewnątrz

nie było już śladu po deszczu. Spragniona ziemia wy­

piła wszystko, ale rośliny, które znajdowały się w po­

bliżu, cieszyły oczy świeżą zielenią.

Wciągnął w nozdrza zapachy poranka i wyczuł

kawę, którą Kitty zostawiła w żarze ogniska. Wstał

z trudem i chwiejnym krokiem ruszył w tamtą stronę.

Właśnie dopijał kawę, kiedy usłyszał tętent, a za­

raz potem ujrzał Kitty. Siedziała na koniu tak, jakby

się na nim urodziła. Musiał przyznać, że dawno nie

widział kogoś, kto by jeździł równie dobrze. Tym ra­

zem nie włożyła kapelusza i złote włosy spłynęły na

plecy i tańczyły wokół głowy.

- Dobrze, że wstałeś - powiedziała na powitanie.

- Najwyraźniej jesteś silniejszy.

Zeskoczyła z siodła, starając się nie patrzeć w jego

stronę, mając w pamięci to, co zaszło w nocy.

- Rzeczywiście czuję się znacznie lepiej - po­

twierdził Bo.

background image

- Myślisz, że dałbyś radę utrzymać się na koniu?

- To zależy, jak długo - odparł, patrząc na bezkres

prerii. O ile się orientował, do najbliższych osiedli

było bardzo daleko.

- Musiałbyś jechać przez większą część dnia - zafra­

sowała się Kitty. - Misery jest po tamtej stronie gór.

Bo nie dał po sobie znać, że obawia się, jak zniesie

trudy długiej podróży w siodle.

- Dobrze, kiedy jedziemy?

- Jak najszybciej - odparła, pochyliwszy się do

konia, żeby Bo nie mógł zobaczyć wyrazu ulgi na jej

twarzy. Aaron zdecydowanie za długo przebywał sam

na ranczu. W każdym razie był to ten powód, do któ­

rego była gotowa się przyznać. W głębi duszy wie­

działa jednak, że chodzi o Bo Chandlera, zbyt męs­

kiego i przystojnego. Nie powinna spędzać kolejnej

nocy w jego towarzystwie. Bo za bardzo absorbował

jej myśli. Sama nie wiedziała, co się z nią dzieje. I je­

szcze to zakłopotanie, które ogarniało ją, kiedy znaj­

dował się w pobliżu. Prawdę mówiąc, dziś rano spe­

cjalnie pojechała na zwiady, byle tylko nie znajdować

się w jego pobliżu.

- Dobrze, więc ruszajmy. - Bo chciał to mieć jak

najszybciej za sobą.

- Zaczekaj, zjedz coś, a ja w tym czasie zwinę

obóz.

- Nie, dziękuję. Nie jestem głodny. - Spojrzał na

swój nagi tors. - Lepiej się ubiorę.

background image

- Jak uważasz. Powinieneś coś zjeść. Przed nami

długa droga. Musisz nabrać sił.

Bo skinął niechętnie głową. Wiedział, że jego wy­

bawicielka ma rację. Ukroił więc sobie kilka kawał­

ków mięsa i zaczął je żuć, wkładając jednocześnie

świeżą koszulę i kurtkę. Na koniec przypasał broń,

a Kitty zdążyła już do tego czasu pozbierać ich rze­

czy i umieścić je w sakwach.

- Sam wsiądziesz na konia czy mam ci pomóc?

Bo potraktował to jak wyzwanie.

- Poradzę sobie - odparł.

Chciał jej udowodnić, że wcale nie jest taki słaby.

Włożył kapelusz z szerokim rondem, a następnie

z trudem wdrapał się na wierzchowca. Nawet jeśli

zrobiło to wrażenie na Kitty, nie mógł w tej chwili

tego stwierdzić. Objął ją od tyłu, opasując ramieniem

jej wąską talię.

Kitty zadrżała, a on uśmiechnął się do siebie. Przy­

najmniej nie tylko on będzie cierpiał katusze w czasie

tej wyprawy.

- Och, jak wygodnie - westchnął, pochylając się

w stronę jej ucha. - Możesz jechać, jak tylko bę­

dziesz gotowa.

Kitty ruszyła stępa. Zabolało. Bo przygryzł wargi, że­

by nie jęknąć, i jednocześnie chwycił ją mocniej w pa­

sie. Jechali szybko, ale zauważył, że starała się prowa­

dzić konia tak, by nie wykonywał gwałtownych ruchów.

Po jakimś czasie Bo przyzwyczaił się do bólu.

background image

To był jeden z tych nieczęstych rześkich poranków

w Dakocie Południowej. W powietrzu czuło się jesz­

cze ożywczy zapach deszczu, a rośliny cieszyły oczy

świeżą zielenią. Delikatny wiatr od Gór Czarnych ła­

godził słoneczną spiekotę. W oddali dostrzegli pasą­

ce się stado bizonów. Na prerii pojawiły się świeże

kwiaty, głównie dzikie róże.

Bo skinął w stronę zwierząt.

- Polowałaś kiedyś na bizony?

- Parę razy - odparła Kitty, gotowa podjąć każdy te­

mat, byle tylko zapomnieć o napierającym na nią mę­

skim ciele. Czuła je aż nazbyt wyraźnie. Zarówno moc­

ne ręce, spoczywające na jej biodrach, jak i nogi, ocie­

rające się o zewnętrzną część jej ud. Nigdy nie przypu­

szczała, że aż tak bardzo będzie odczuwać bliskość Bo,

przecież niechcianą, wymuszoną przez okoliczności.

- Sama? - padło kolejne pytanie, a ona poczuła

ciepły oddech na swojej szyi.

Musiała chwilę odczekać, żeby móc spokojnie od­

powiedzieć.

- Nie, z Aaronem. Czasami ma ochotę na mięso

bizonów.

Przez ostatnią godzinę opowiadała Bo, jak znalazła

się wraz z braćmi u samotnego starszego mężczyzny,

który przyjął ich pod swój dach i otoczył opieką.

I o tym, jak wcześniej szukali swojego ojca w Bad­

landach. I o śmierci mamy. Jeszcze nikomu nie po­

wiedziała tak wiele o sobie.

background image

- Jest smaczne? - zaciekawił się jej towarzysz.

- Ja za nim nie przepadam - odparła. - Aaron je

lubi, staram się więc, żeby miał je przynajmniej raz

w roku.

Szlak prowadził pod górę i siłą rzeczy jechali wol­

niej. Kitty zorientowała się, że koń jest zmęczony, ale

wiedziała, że w razie potrzeby potrafi pokonać jesz­

cze szmat drogi.

- Trzeba na nie chyba potężnej strzelby - zauwa­

żył Bo, raz jeszcze spoglądając w stronę pasących się

w dole zwierząt.

Kitty skinęła głową.

- Aaron ma specjalną łamaną strzelbę. Kiedy po

raz pierwszy z niej strzeliłam, siła odrzutu była tak

duża, że zupełnie mnie zamroczyło. Jak doszłam do

siebie, byłam tak wściekła, że wystrzeliłam na oślep

i... zabiłam mojego pierwszego bizona.

Bo roześmiał się.

- Pewnie miałaś potem siniaki?

- Jasne. Podbite oko i spuchnięty policzek, a

w dodatku przez tydzień nie mogłam dotknąć barku.

Aaron nawet przypuszczał, że go sobie wywichnę­

łam, bo zupełnie mi zsiniał. - Kitty uśmiechnęła się.

- Przynajmniej nauczyłam się ostrożnie obchodzić

z bronią.

- Ale drogo za to zapłaciłaś.

- Nie ma nic za darmo. Aaron na wiele nam po­

zwalał pod warunkiem, że nie wchodziliśmy w kon-

background image

flikt z prawem i nikogo nie krzywdziliśmy. Yale

mógł nawet grać w karty...

- A ty?

- Sama mogłam wybierać, co lubię robić, a czego

nie - odrzekła po chwili namysłu. - Kiedy zdarzyło

mi się na czymś sparzyć, Aaron zawsze miał dla mnie

czas i dobre słowo.

- Wydaje się, że jest przyzwoitym człowiekiem.

- Najlepszym, jakiego znam. - Uśmiechnęła się,

przypomniawszy sobie pierwsze spotkanie ze Smile­

rem. - Chociaż nie powiedziałbyś tego, gdybyś go zo­

baczył. Brakuje mu paru zębów, jest cały pomarsz­

czony, a teraz w dodatku kuleje, bo ma chorą nogę.

Ale dla mnie jest prawdziwym aniołem.

- Mówiłaś mu to?

- Tylko bym go zawstydziła - odparła. - Jego

i siebie. Aaronowi nie mówi się takich rzeczy. Sam

zrozumiesz, jak go zobaczysz.

- Czekam na to z niecierpliwością - powiedział i na­

tychmiast zdał sobie sprawę z tego, że w tym przypadku

nie jest to pusty frazes. Rzeczywiście chciał poznać Aa­

rona Smilera. Poza tym liczył na to, że Aaron zapropo­

nuje mu gościnę i pozwoli u siebie odpocząć.

Gdyby nie to, że miał przed sobą Kitty i mógł czuć

krągłość jej bioder i ciepło promieniujące z jej ciała,

już dawno poprosiłby o przerwę w podróży. Był cały

obolały. Marzył o wygodnym łóżku i o czymś sma­

cznym do jedzenia.

background image

Miał nadzieję, że Aaron Smiler jest niezłym kucha­

rzem. A w każdym razie lepszym niż Kitty.

Zaczęło już zmierzchać, gdy zjechali z gór i dotar­

li do kępy drzew i skał, które zasłaniały część szero­

kiej doliny. Kiedy pokonali ten odcinek, Kitty wy­

ciągnęła przed siebie rękę.

- O, tam jest nasz dom.

Bo spojrzał we wskazanym kierunku. Dojrzał chylą­

cy się ku ziemi, stary drewniany domek, stodołę i zabu­

dowania gospodarskie. Nieopodal pasło się stado bydła,

a w jednym z paru corrali znajdowało się kilka mustan­

gów. Zanim zdążył się temu wszystkiemu dobrze przy­

patrzeć, Kitty uniosła palce do ust i gwizdnęła tak

przeraźliwie, że aż zadźwięczało mu w uszach.

A potem miał tylko tyle czasu, żeby chwycić się jej

skórzanej kurtki, kiedy ich koń pokłusował w stronę do­

mostwa. Gdy zbliżyli się do ganku, w drzwiach pojawił

się drobny, pomarszczony, siwowłosy staruszek wsparty

na sękatym kiju, którego używał jako laski.

- No, nareszcie wróciłaś - powiedział i uśmiech­

nął się szeroko.

Kitty zatrzymała konia przy ganku i zeskoczyła na

ziemię. Bo pomyślał, że będzie potrzebował pomocy,

żeby zwlec się z końskiego grzbietu.

- Stęskniłeś się za mną? - spytała Kitty z uśmiechem.

- Zawsze za tobą tęsknię. - Staruszek spojrzał

bystro na nieznajomego. - Przywiozłaś gościa?

background image

Bo pomyślał, że nie może się skompromitować,

i zaczął powoli zsuwać się z konia. Najpierw jedna

noga, potem draga, aż w końcu dotknął stopami zie­

mi. Był jednak tak słaby i wycieńczony, że musiał

złapać się balustrady, żeby nie upaść.

- Aaronie, poznaj Bo Chandlera - powiedziała

Kitty. - Bo, to jest Aaron Smiler.

Bo uścisnął dłoń staruszka i próbował się uśmiech­

nąć. Musiał przyznać, że mimo wieku i ewidentnego

kalectwa, Aaron zachował prostą sylwetkę i bystrość

spojrzenia właściwą ludziom znacznie młodszym.

Kitty poprowadziła konia do corralu. Na odchod­

nym zwróciła się do Aarona:

- Bo musi dojść do siebie po postrzale. Powie­

działam mu, że może się u nas zatrzymać.

- Postrzale? - zdziwił się gospodarz. - Kto do

ciebie strzelał, chłopcze?

Bo poczuł się trochę jak uczniak w szkółce nie­

dzielnej.

- Jacyś trzej kowboje, panie Smiler.

Staruszek machnął ręką.

- My tutaj nie lubimy wielkich ceregieli. Najlepiej

mów mi po imieniu.

Bo skinął głową.

- Dobrze, Aaron.

- A dlaczego do ciebie strzelali?

- Wydaje mi się, że zależało im na moim koniu...

- Nie broniłeś się? - padło kolejne pytanie.

background image

- Obserwowałem akurat stado mustangów. Wi­

działem je po raz pierwszy i chciałem się dokład­

nie przyjrzeć - wyjaśnił. - W ogóle nie zauważy­

łem moich prześladowców, a potem... było już za

późno.

Aaron od razu zwrócił uwagę na bogate słownic­

two nieznajomego i łatwość, z jaką się nim posługi­

wał. Jakby był przyzwyczajony do mówienia lub na­

wet przemawiania.

- Nie wyglądasz mi na kowboja - rzucił. - Co ro­

bisz w naszych stronach?

- Nigdy nie byłem w Dakocie i pomyślałem, że

warto by ją sobie obejrzeć. Zwłaszcza że wszyscy

ostatnio o niej mówią.

Staruszek wzruszył ramionami.

- A kogo. by mogło interesować takie odludzie?

- Nie słyszałeś, że obie Dakoty mają zostać no­

wymi stanami? - zdziwił się Bo.

Aaron myślał przez chwilę, a potem machnął ręką.

- Tak, słyszałem, ale nie sądzę, żeby to mogło

nam w czymś pomóc. Myślisz, że Waszyngton nas

nakarmi, kiedy uschną zbiory albo padną stada?

Bo pokręcił wolno głową.

- Nie, oczywiście, że nie - odparł. - Natomiast

wierzę w to, że razem jest lepiej, że w jedności

i wspólnocie jest siła. Jeśli Dakota Południowa dołą­

czy do pozostałych stanów, będzie miała stanowe

wojska, egzekutorów sądowych i sędziów.

background image

Staruszek spojrzał na niego z nowym zaintereso­

waniem.

- A kim ty będziesz?

- Nikim - odparł szybko mężczyzna. - Jestem po

prostu zwykłym obywatelem, który chce poznać te

ziemie.

Spojrzał w stronę corralu, gdzie Kitty wrzucała

widłami siano, by konie miały co jeść. Następnie wla­

ła jeszcze wody do koryta, zamknęła bramę i pospie­

szyła w ich stronę.

Aaron przesunął się, żeby zrobić mu przejście,

i wsparł się na swojej sękatej lasce.

- Jak ci się tutaj podoba? - spytał.

- Bardzo - odrzekł Bo, nie spuszczając wzroku

z Kitty. - Nigdzie nie widziałem takich cudów.

Za późno zdał sobie sprawę z tego, że gospodarz

wciąż go obserwuje swoimi bystrymi oczami i dos­

konale wie, co Bo ma na myśli.

Kitty wbiegła na ganek i skinęła na swego towa­

rzysza.

- Co dzisiaj na kolację? - spytała.

- Co tylko uda ci się przygotować, moja droga -

odparł Aaron, oderwawszy wzrok od nieznajomego.

Bo omal nie jęknął z rozczarowania. Wyglądało na

to, że czeka go kolejny prawie niejadalny posiłek.

Miał nadzieję, że w nagrodę będzie mógł spędzić noc

w miękkim łóżku.

background image

Nawet nie podejrzewał, że również to jego ży­

czenie się nie ziści. Ku jego rozczarowaniu po ko­

lacji, która nie różniła się specjalnie od innych

posiłków przygotowanych przez jego wybawiciel­

kę, Kitty rozesłała mu koc przy kominku, sama

zaś poszła spać na strych. Aaron zniknął w pokoju

obok, skąd już po kwadransie dobiegło głośne chra­

panie.

Bo leżał na twardym posłaniu i nie mógł zasnąć.

W ustach wciąż miał smak dziczyzny, którą Kitty do­

prowadziła do stanu przypominającego starą skórę,

w dodatku kiepsko wyprawioną. Jej ciasteczka były

niczym kawałki zeschniętej gliny i mniej więcej tak

smakowały. Tylko mleko było dosyć dobre, chociaż

miało już kwaśny posmak.

Gospodarze sprawiali wrażenie, jakby w ogóle te­

go nie zauważali. Jedli mechanicznie, a staruszek

opowiadał Kitty o wszystkim, co wydarzyło się

w okolicy w czasie jej nieobecności. Wyglądało na

to, że nie powodzi im się za dobrze. Aaron wspomniał

coś o długach, co Kitty zbyła machnięciem ręki.

- Aha, był też Simmons, żeby odebrać swojego

mustanga - powiedział w pewnym momencie.

Bo spojrzał pytająco na Kitty.

- To nasz sąsiad - wyjaśniła. - Mieszka na północ

od rancza i hoduje świnie. Robi pyszne szynki. - Aż

cmoknęła na myśl o tym, a w jej oczach pojawił się
wyraz rozmarzenia.

background image

- Właśnie powiedział, że nie da nam szynki, jeśli

nie dostanie mustanga - dodał zrzędliwie Aaron.

Kitty wzruszyła ramionami.

- Wcale nie potrzebujemy szynki - rzuciła szyb­

ko. - Mamy przecież dziczyznę i wołowinę. Muszę

mieć trochę czasu, żeby wytropić to stado albo nawet

jakieś mniejsze.

Dopiła kawę i odstawiła kubek.

- No dobrze, a co damy Swensenom? - dopyty­

wał się Aaron.

Kitty znowu spojrzała na Bo.

- Swensenowie prowadzą sklep w miasteczku -

wyjaśniła. - Kupujemy u nich wszystko, czego nam

potrzeba. - Ponownie zwróciła się do Aarona: -

A czy kury się niosą?

Staruszek skinął głową.

- Uhm.

- To dobrze. Może Inga przyjmie jajka w zamian

za mąkę i cukier.

- I kawę - dorzucił Aaron. - Nie zapominaj o ka­

wie.

Kitty uśmiechnęła się.

- Oczywiście - powiedziała, patrząc na niego z czu­

łością. - Wystarczy, że nie dostaniesz kawy, a zaczynasz

zachowywać się jak rozwścieczony niedźwiedź. Pa­

miętasz, co się działo w zeszłym miesiącu?

Aaron zaśmiał się, pokiwał głową i dolał sobie ka­

wy. Spytał nawet uprzejmie Bo, czy ma ochotę na

background image

więcej, ale ten mu podziękował. Wolał już pić kwaśne

mleko niż to, co tutaj nazywano kawą.

W końcu zwrócił się do gościa, który niewiele się

odzywał w ciągu całego posiłku.

- Pewnie jesteś zmęczony - zauważył. - Skoro

już sobie podjadłeś, możesz iść spać.

Bo przyjął z ulgą te słowa i nawet nie sprostował

ich w kwestii „podjedzenia sobie". Nareszcie mięk­

kie łóżko, pomyślał.

- Bardzo chętnie, ale może pomogę pozmywać

naczynia - zaproponował.

- Nie ma takiej potrzeby. I tak ledwo trzymasz się

na nogach. - Aaron westchnął ciężko. - Kitty przy­

gotowała kolację, będę więc musiał pozmywać. -

Wskazał pokój obok. - Chętnie podzieliłbym się z to­

bą moim łóżkiem, bo jest duże, ale często boli mnie

noga i przewracam się w nim pół nocy.

Kitty wstała od stołu.

- Pościelę mu tutaj.

Bo poczuł się zawiedziony, mimo to zerknął jesz­

cze w stronę stryszku. Gospodarz zauważył to i po­

kręcił głową.

- Nie, to sypialnia Kitty - wyjaśnił. - Poza tym

i tak byś się tam nie wgramolił.

Kitty zaczęła rozścielać koc na podłodze, tuż obok

kominka.

- Przynajmniej będzie ci ciepło - powiedziała,

a potem nie wiadomo dlaczego spłonęła rumieńcem.

background image

Bo spojrzał niechętnie na brudną podłogę.

- Jeśli nie chcecie, żebym pomógł...

- Nie, nie - zapewniła Kitty, wygładzając zwinię­

te szmaty, które miały mu służyć za poduszkę.

Bo skinął głową i podszedł do posłania. Zdjął buty

i położywszy się, zamknął oczy.

- Dobranoc.

- Dobranoc - odrzekli oboje.

Aaron przez chwilę krzątał się jeszcze przy misce

z wodą i co jakiś czas pojękiwał lub syczał z bólu.

Nie umył chyba naczyń zbyt dokładnie i nie zatrosz­

czył się o to, by wylać brudną wodę. Kiedy skończył,

przeszedł do siebie, położył się i szybko zaczął chra­

pać. Bo zastanawiał się, którą połowę nocy będzie

miał wobec tego nieprzespaną.

Sam mimo zmęczenia nie mógł zasnąć. Przeszka­

dzał mu nie tylko ból. Wciąż myślał o tej niezwykłej

parze i o tym, co zastał w ich skromnym domu. Nie

ulegało wątpliwości, że Aaron i Kitty ledwo wiążą

koniec z końcem. Wyglądali jednak na zadowolo­

nych z życia. Jakby ta sytuacja nie była dla nich

czymś nowym. Mieszkali na odludziu i to im nie

przeszkadzało, nie tęsknili do cywilizacji...

Początkowo postanowił, że podziękuje im rano za

gościnę i pojedzie dalej. Teraz jednak myślał o tym,

czy nie zmienić decyzji. Całe ranczo, łącznie z zabu­

dowaniami gospodarskimi, najwyraźniej chyliło się

ku upadkowi, a wszystko wskazywało na to, że wła-

background image

ściciele nie mają pojęcia, jak zabrać się do najmniej­

szych choćby napraw.

Może zostanie parę dni i postara się im pomóc. Od­

wdzięczyłby się w ten sposób, przynajmniej w nie­

wielkim stopniu, za to, że Kitty uratowała mu życie.

Tak, Kitty.

Bo uśmiechnął się. Powinien być bardziej szczery

wobec siebie samego. Nie chce tu zostać tylko po to,

żeby spłacić dług wdzięczności. Pragnie też poznać

lepiej Kitty. Przyjrzeć się jej i zrozumieć przywiąza­

nie, którym darzyła starego Aarona.

Pomyślał, że do tej pory nie spotkał takich ludzi.

Dostrzegł w nich coś, co budziło czułość i kazało

wierzyć w potęgę uczucia. Było oczywiste, że Kitty

traktuje staruszka jak własnego dziadka, a on ją jak

ukochaną wnuczkę.

Tak, cóż mu szkodzi zatrzymać się tu na parę dni?

Bo poprawił się na posłaniu. Kiedy już podjął de­

cyzję, zasnął w ciągu kilku minut.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

- Wygląda na to, że czujesz się dziś lepiej, chłop­

cze. - Aaron wyszedł na ganek, gdzie zastał Bo sie­

dzącego na schodkach z kubkiem kawy w dłoni. Sta­

ruszek wciągnął powietrze. - Czy mi się wydaje, czy

pachną bułeczki? Nie powiesz mi chyba, że Kitty do­

browolnie zabrała się do przygotowania śniadania?

- Kitty wciąż śpi na górze - poinformował Bo. -

Mam nadzieję, że nie weźmiesz mi za złe tego, że

sam przygotowałem kawę i upiekłem bułeczki?

- Za złe? - Aaron popatrzył na niego jak na wa­

riata. - Chcesz powiedzieć, że umiesz gotować?

- Trochę.

W każdym razie lepiej niż Kitty, dodał w myśli Bo,

ale nie odważył się tego powiedzieć. Wstał i po chwi­

li przyniósł staruszkowi kubek parującej kawy i talerz

z kilkoma bułeczkami.

Aaron usadowił się wygodnie na fotelu i ułożył no­

gę na stołku, który stał na ganku chyba właśnie w tym

celu. Powąchał kawę, a potem zabrał się do jedzenia.

Wprost pochłonął bułeczki i zaraz też wypił paroma

background image

łykami kawę. Dopiero na zakończenie mlasnął sma­

kowicie i powiedział:

- Moja Agnes piekła takie same. Już myślałem, że

spróbuję ich dopiero w raju.

Bo uśmiechnął się szeroko.

- Cieszę się, że ci smakowały. Chcesz jeszcze?

- Tak, ale... - Staruszek pokazał pusty kubek ge­

stem, który wskazywał, że chętnie też napiłby się kawy.

Bo spełnił jego życzenie i przyniósł Aaronowi

świeżą kawę i talerz z bułeczkami. Starszy pan już

miał się zabrać do jedzenia, gdy w drzwiach pojawiła

się Kitty. Miała na sobie skórzaną bluzę i spodnie,

które na każdej innej wyglądałyby pewnie idiotycz­

nie, ale do niej jakoś pasowały, a długie, pszeniczne

włosy były splątane niczym kłębowisko węży. Kitty

w jednej dłoni trzymała buty z cholewami, a w dru­

giej nadgryzioną bułeczkę.

- To twoja robota? - spytała.

Bo skinął głową.

- Od razu pomyślałam, że to nie Aaron. Czemu mi

nie powiedziałeś, że umiesz gotować?

- Nie pytałaś.

Kitty rzuciła buty na ganek i po chwili wróciła

z dwiema bułeczkami w jednej ręce i kubkiem kawy

w drugiej.

Dopiero kiedy skończyła ten zaimprowizowany

posiłek, usiadła na schodkach i zaczęła wciągać buty.

Spojrzała jeszcze w stronę Bo.

background image

- Chcesz dzisiaj jechać?

- Wolałbym zostać jeszcze dzień lub dwa, jeżeli

pozwolicie - zwrócił się do niej i do Aarona.

Kitty znieruchomiała z butem w ręce. Szykowała

się na pożegnanie z Bo, a tu taka niespodzianka! Sa­

ma nie wiedziała, dlaczego zrobiło jej się nagle lżej

na sercu. No, bo chyba nie z powodu decyzji Bo

Chandlera...

Jednak zamiast się uśmiechnąć, zmarszczyła brwi

i obrzuciła go uważnym spojrzeniem.

- Dlaczego?

- Po pierwsze, wczorajsza podróż omal mnie nie

wykończyła. Potrzebuję trochę czasu, żeby dojść do

siebie.

- A po drugie?

Aaron rzucił jej ostrzegawcze spojrzenie, jakby

chciał powiedzieć, że to niegrzecznie wypytywać

w ten sposób gościa.

- A poza tym chodzi też o opatrunek - dodał za­

raz Bo i dotknął ramienia i klatki piersiowej. - Nie

wiem, czy potrafiłbym sam zmienić bandaże. Oczy­

wiście jeśli zechcesz mi pomóc...

Kitty zerknęła na Aarona, myśląc, że mógłby ją za­

stąpić, ale dostrzegłszy jego rezerwę, skinęła głową.

- Niech będzie.

Naciągnęła but do końca i wstała energicznie.

- Zajmę się tym później - zdecydowała, spogląda­

jąc w stronę corralu. - Teraz mam pracę.

background image

Najpierw poszła do koni, a kiedy skończyła, osiod­

łała swojego wierzchowca i skierowała się w stronę

stada bydła, widocznego na horyzoncie. Bo, który

przez cały czas wodził za nią oczami, spojrzał na

Aarona.

- Chyba pójdę do swojej roboty - rzekł bez entuz­

jazmu staruszek.

Bo położył mu dłoń na ramieniu.

- Posiedź w słońcu, a ja zajmę się kuchnią - po­

wiedział.

Aaron zastanawiał się chwilę, a potem skinął gło­

wą i odstawił laskę.

- Z przyjemnością - rzekł z westchnieniem.

Bo przyniósł mu jeszcze kawy, a następnie zaszył

się w kuchni. Praca nie była ciężka, lecz rzeczywiście

odczuwał jeszcze skutki wielogodzinnej jazdy na ko­

niu i musiał co jakiś czas odpoczywać.

Tymczasem Aaron wystawił twarz do słońca i po­

grążył się w swoich myślach. Miał wrażenie, że coś

dziwnego dzieje się w jego domu. Kitty zachowywała

się jak spłoszony mustang. Podejrzewał, że pożegna­

nie z Bo sprawiłoby jej przykrość, a jednocześnie by­

ła wobec niego niezbyt grzeczna. Poza tym zrobiła

się nerwowa, co zupełnie do niej nie pasowało.

Bo Chandler też go zastanawiał. Aaron nie wątpił,

że ten człowiek był przyzwyczajony do wygodnego,

jeśli nie luksusowego, życia. Z sobie wiadomych po­

wodów zdecydował się zostać w ich domku i spać na

background image

podłodze. Co więcej, podjął się obowiązków domo­

wych tak, jakby było to zupełnie naturalne. Cóż, za­

stanawiające...

Staruszek uśmiechnął do siebie. Jeśli szło o niego,

wcale mu to nie przeszkadzało. Chętnie nawet prze­

ciągnąłby ten stan, jeśli Kitty nie będzie miała nic

przeciwko temu. A sądził, że będzie w stanie wiele

wytrzymać, byle tylko nie zajmować się gotowaniem.

Zwłaszcza że bułeczki i kawa naprawdę się Bo udały.

Aaron umieścił nogę na stołku i rozsiadł się wy­

godniej. Rozsądek podpowiadał mu, że najlepiej zro­

bi, pozwalając, by sytuacja sama się wyjaśniła. Wi­

dział już wiele w życiu i rozumiał, że stosunki mię­

dzy mężczyznami i kobietami nigdy nie należały do

łatwych. Pomyślał, że musi tylko uważać na Kitty, że­

by nie zrobiła czegoś, czego będzie później żałować.

Kitty wydoiła krowy, a potem wysprzątała stajnię,

co nie należało do najprzyjemniejszych ani też naj­

czystszych zajęć. Zwłaszcza że w czasie jej nie­

obecności praktycznie nic się tutaj nie działo. Aaron

był zbyt słaby, żeby tak ciężko pracować. Wszystko

wskazywało na to, że jest już za stary na prowadzenie

gospodarstwa, a jej pomoc nie wystarczała. Poza tym

Kitty musiała wyłapywać mustangi, żeby zarobić na

utrzymanie swoje i Aarona.

Cóż, gdyby udało jej się zebrać więcej pieniędzy,

mogłaby wynająć kogoś do pomocy. Jesse Cutler, bal-

background image

wierz z Misery, miał kilku synów i wszyscy byli

chętni do pracy, ale Kitty nie była w stanie im za­

płacić.

Westchnęła ciężko i zaczęła wrzucać gnój na wóz.

Wielka szkoda, że umknęło jej stado mustangów. Mo­

głaby przez jakiś czas nie ruszać się z domu, a i tak

mieliby sporo pieniędzy. Gdy tylko upora się z pod­

stawowymi obowiązkami tu, w domu, znowu wyru­

szy na szlak, żeby wytropić konie. Cóż, będzie mu­

siała zostawić Aarona samego, ale nic nie może na to

poradzić. Zauważyła, że wolniej się poruszał. I cho­

ciaż się nie skarżył, to wydawało jej się, że jego twarz

coraz częściej wykrzywia się pod wpływem bólu.

W tym wieku w ogóle nie powinien pracować, tylko

odpoczywać.

Serce ścisnęło jej się z żalu. Pomyślała, że Aaron

będzie w końcu musiał umrzeć, a nie potrafiła sobie

wyobrazić życia bez niego. Od kiedy pamiętała, za­

wsze był przy niej, pomagał, w razie potrzeby pocie­

szał i się troszczył.

Kitty próbowała odsunąć od siebie przykre my­

śli. Nie, Aaron na pewno nie opuści jej tak szybko.

Jest przecież twardy jak skała. Nie poddawał się przez

całe życie, więc nie podda się i teraz. Z pasją cisnę­

ła kolejną kupkę gnoju na wóz i rozejrzała się dooko­

ła. Zaczęła pracować szybciej, nie chcąc myśleć

o tym, co ją czeka. Najpierw zawiozła gnój na pole

i go rozrzuciła, a potem napełniła żłoby świeżym sia-

background image

nem. Na koniec dokonała przeglądu całego obejścia

i dopiero wtedy, spocona i zakurzona, wróciła do

domu.

Zdziwiona zatrzymała się na ganku. Tuż przed so­

bą miała wiadro pełne wody, a także szare mydło

i lniany ręcznik. Aaron nigdy nie przygotowywał jej

niczego do mycia. Zaraz też domyśliła się, że to nie

jego robota. Pomyślała z wdzięcznością o Bo i

z przyjemnością zanurzyła dłonie w ciepłej wodzie.

Kiedy umyła twarz, pomyślała, że chętnie cała zanur­

kowałaby w wiadrze. I chociaż nie mogła tego zro­

bić, wsadziła do środka głowę, a potem namydliła

włosy i porządnie je umyła.

Poczuła się teraz jak nowo narodzona.

Wcale nie przejmowała się tym, że przemoczyła

ubranie i porozlewała wodę. I tak wyschnie, pomy­

ślała i sięgnęła po ręcznik. Wytarła starannie mokre

włosy, a następnie usiadła na stopniach i zdjęła cięż­

kie buty.

Wciąż siedziała na schodach, odświeżona i zado­

wolona, kiedy drzwi się otworzyły i ukazał się w nich

Aaron. Gwizdnął donośnie, a potem dopiero zauwa­

żył ją na stopniach.

- O, tu jesteś. - Uśmiechnął się przepraszająco. -

Myślałem, że gdzieś na polu...

Kitty podniosła się ze swego miejsca.

- Przepraszam, że narozlewałam.

- Nieważne.

background image

Aaron zrobił tajemniczą minę i zaprosił ją gestem

do środka.

- Chodź - dodał

Kiedy stanęła w drzwiach, poczuła cudowny za­

pach. Wydawał się znajomy, ale Kitty nie miała poję­

cia, co to może być. Jeśli zetknęła się z nim wcześ­

niej, to na krótko i na pewno nie w tym domu.

- Co to takiego? - spytała.

- Bo upiekł chleb - odparł z namaszczeniem Aaron.

Ślinka sama napłynęła jej do ust.

- Chleb? - powtórzyła bezwiednie.

Staruszek skinął głową.

- A poza tym od paru godzin dusi wołowinę na

wolnym ogniu - dodał. - Wiesz, tę, co była jak pode­

szwa. .. Jeśli będzie smakować w połowie tak dobrze

jak pachnie, to czeka nas dzisiaj prawdziwa uczta.

Właśnie w tym momencie Kitty spostrzegła Bo.

Trzymał starą maselnicę, która leżała zapomniana

gdzieś w szopie, ponieważ rzadko do niej zaglądali

z Aaronem.

- Co robisz? - spytała zdziwiona.

- Na razie muszę to umyć - odparł. - Wydaje mi

się, że z mleka można by zrobić trochę masła, żeby

wam nie kwaśniało.

- A masło się nie zepsuje? - Aaron zadał pod­

chwytliwe pytanie.

Bo pokręcił głową.

- Tylko trzeba je będzie trzymać w wodzie. - Po-

background image

patrzył z podziwem na Kitty, zauważając, że mokre

ubranie uwydatniło jej figurę. - Widzę, że skorzysta­

łaś z wody i mydła - dodał.

- Tak, dziękuję.

- Proszę bardzo. - Wskazał nakryty do posiłku

stół. - Może usiądziecie z Aaronem. Wszystko goto­

we. Jestem pewny, że porządnie zgłodniałaś po całym

dniu pracy.

Dopiero teraz Kitty uświadomiła sobie, że jest po­

twornie głodna.

- Mogłabym zjeść konia z kopytami - zaśmiała się.

- Proponuję krowę, i to bez kopyt.

Kitty i Aaron usiedli, Bo położył na stole cudow­

nie zarumieniony bochenek chleba. Był jeszcze ciep­

ły. Kitty wzięła nóż i zabrała się do krojenia. Chleb

był lekki i puszysty.

Bo nałożył na talerz wołowinę, która była tak

miękka, że sama odchodziła od kości. W dodatku

pływała w sosie, który pachniał bardzo apetycznie.

Wyglądało na to, że Bo użył nie tylko przypraw z ich

kuchni, ale znalazł jeszcze jakieś zioła, których dodał

do mięsa.

Aaron aż się oblizał, widząc to wszystko.

Kitty nałożyła sobie porcję, a potem przesunęła ta­

lerz z mięsem i chleb w stronę staruszka. Bo obsłużył

się ostatni, po czym odmówili szybką modlitwę i za­

brali się do jedzenia.

Przez parę minut przy stole panowało milczenie.

background image

W końcu Kitty westchnęła błogo i odsunęła pusty ta­

lerz.

- Wspaniałe jedzenie.

Aaron kończył właśnie wołowinę.

- Cudowne - przytaknął.

Bo uśmiechnął się lekko.

- Miło mi to słyszeć. A więc wam smakowało...

- Smakowało?! - wykrzyknęła Kitty. - Nigdy

w życiu nie jadłam czegoś równie dobrego.

- Ja też - dodał Aaron. - Chociaż moja świętej pa­

mięci żona była niezłą kucharką.

Kitty spojrzała podejrzliwie na Bo.

- Gdzie nauczyłeś się tak wspaniale gotować?

- Wszyscy mężczyźni w mojej rodzinie potrafią

gotować. Mój ojciec mawiał, że to mu pozwala się

odprężyć, i chyba miał sporo racji...

Aaron wziął jeszcze kawałek chleba.

- Czy twoi rodzice żyją? - spytał, zanim włożył

go do ust.

- Nie, niestety. Mama zmarła pierwsza. Długo

chorowała, a ojciec się nią opiekował. Kiedy to się

skończyło, stracił chęć do życia. Nigdy już nie był

taki jak przedtem. Bardzo ją kochał.

Kitty poczuła mrowienie na plecach. Nie słyszała,

by ktoś tak otwarcie mówił o uczuciach.

- Rodzina Bo zajmuje się hodowlą koni - powie­

działa, żeby skierować rozmowę na inne tory.

Aaron pokiwał głową.

background image

- Tak, słyszałem o koniach z Wirginii - rzekł

z uznaniem. - Rasowe konie to coś zupełnie innego

niż mustangi.

Bo skinął głową.

- To prawda, ale w zasadzie tylko dziadek tak na­

prawdę zajmował się hodowlą. Ojciec miał parę koni,

ale głównie interesowało go prawo.

- Naprawdę? Był prawnikiem czy sędzią? - za­

ciekawił się Aaron.

- I jednym, i drugim - padła odpowiedź. - Przed

wojną prowadził prywatną praktykę w Wirginii,

a później dzielił swój czas między nasz stan a Wa­

szyngton.

- O! - zdziwiła się Kitty.

Bo wstał i podszedł z talerzem do pieca.

- Może jeszcze wołowiny? - zaproponował.

Aaron postanowił oprzeć się łakomstwu i pokręcił

głową.

- Dziękuję, bardzo się objadłem.

- A ty? - Bo zwrócił się do Kitty.

- Och, nie. Boję się, że zaraz pęknę! - zaśmiała się.

- Wobec tego napijemy się kawy - zdecydował Bo.

- A co twój ojciec robił w Waszyngtonie? - Aaron

zadał kolejne pytanie, kiedy Bo znowu usiadł, gdy już

nalał wszystkim pachnącej kawy.

- Zajmował się naprawą kraju.

Staruszek aż gwizdnął, a potem przyglądał mu się

przez chwilę uważnie.

background image

- To niełatwe zadanie, prawda?

- Dużo trudniejsze, niż się może wydawać - przy­

znał Bo. - Ojciec zajmował się ujednoliceniem prawa

Północy i Południa i twierdził, że wszędzie pełno jest

niesprawiedliwości. Nie chodzi o przestępców.

Wśród zwykłych obywateli zawsze znajdą się tacy,

którzy zechcą wykorzystać luki prawne. Dążył do te­

go, żeby to było niemożliwe i żeby wszyscy byli rów­

ni przed sądem.

Aaron pokiwał ze zrozumieniem głową.

- Musisz być z niego bardzo dumny.

- Tak, to prawda. Właśnie dlatego studiowałem

prawo.

- Jesteś prawnikiem?

- Właśnie.

Staruszek dopił kawę i odstawił kubek.

- To był naprawdę doskonały posiłek - powie­

dział. - Dziękujemy.

- Nie ma za co - rzekł Bo. - Chciałem wam w ten

sposób podziękować za gościnność.

Aaron zwrócił uwagę na Kitty, która ze zdziwioną

miną usiadła wygodnie na krześle, a potem zaczęła

badać jego oparcie.

- Co się stało? - spytał.

Kitty wzruszyła ramionami.

- Sama nie wiem. Nigdy nie mogłam porządnie

usiąść na tym krześle, a teraz nagle wszystko jest

w porządku. Zająłeś się nim, kiedy byłam w polu?

background image

Staruszek zrobił zaskoczoną minę.

- Prawdę mówiąc, nawet nie wiedziałem, że się

rozwala.

Oboje popatrzyli na Bo, który zaczął zbierać puste

kubki.

- To ja je naprawiłem - przyznał. - Po tym, jak

omal nie znalazłem się na podłodze, kiedy chciałem

się oprzeć.

Kitty zerknęła na niego przepraszająco.

- Przykro mi, powinnam cię była ostrzec.

- Nic się nie stało. Przynajmniej zrobiłem coś

pożytecznego.

Aaron i Kitty wymienili pełne zdziwienia spojrze­

nia.

- Wydaje się, że potrafisz niemal wszystko - za­

uważył staruszek i uśmiechnął się.

Bo pokręcił głową.

- Wykonam drobne naprawy, ale jest coś, czego

nie potrafię zrobić - powiedział, dotykając rany. -

W żaden sposób nie mogłem zmienić bandaży.

- Drobne operacje to specjalność Kitty. - Aaron

wstał od stołu. - Potrafi zająć się nie tylko ludźmi, ale

i bydłem.

- Zdążyłem zauważyć. - Bo przypomniał sobie,

jak umiejętnie pielęgnowała go na prerii.

- Zachowałem parę cygar na szczególną okazję.

Może zapalimy na ganku?

- Z przyjemnością - zgodził się Bo.

background image

- Czy mamy jeszcze whiskey? - Aaron zwrócił

się do Kitty.

- Nie za dużo, ale trochę jest - odparła, zaglądając

do kredensu. - Zaraz wam podam.

- Zachowaj też na ranę.

Kitty zmarszczyła brwi. Nie trzeba jej było o tym

przypominać.

Obaj mężczyźni usiedli wygodnie w starych, wy­

służonych fotelach, patrząc na zachód słońca. Jeszcze

trochę, a zacznie się ściemniać. Po chwili dołączyła

do nich Kitty, która podała im whiskey w szklanecz­

kach, a następnie sama usiadła na schodach, spoglą­

dając na krwawą łunę, niemal jak od pożaru.

- Gdzie ci się najbardziej podobało z tych wszyst­

kich miejsc, w których byłeś? - spytała Bo.

Zapalił cygaro i zamyślił się na chwilę.

- Trudno powiedzieć. W Bostonie i Nowym Jor­

ku czuje się siłę historii. Ale San Francisco jest bar­

dziej ekscytujące, chociaż pełno tam nowobogackich

i przygodnych zabijaków. Jednak wydaje mi się, że

przyszłość kraju to sam środek, prawdziwa wieś i lu­

dzie, którzy ciężko pracują, żeby wydrzeć przyrodzie

nowe ziemie. Chodzi tylko o to, żeby im nie prze­

szkadzać, ale jak najbardziej pomóc.

- I właśnie o to chcesz walczyć, chłopcze?

Bo wzruszył ramionami.

- Nie, w czasie tej podróży nie zajmuję się pracą.

Sam nie wiem, dlaczego wyjechałem z domu - od-

background image

rzekł, patrząc na Aarona. - Miałem nadzieję, że

w pewnym momencie to stanie się jasne.

Kitty nie bardzo wiedziała, o co mu chodzi, ale

wyglądało na to, że Aaron zrozumiał.

- Sama nigdy nie wyjechałabym z domu - powie­

działa.

Aaron popatrzył na nią z uśmiechem.

- Ani ja - rzekł i wyrzucił niedopałek. - No, robi

się późno. Pójdę się położyć.

Kitty nie chciała zostać tylko z Bo.

- Ja też już pójdę...

- A opatrunek? - przypomniał jej Aaron. - Weź

lepiej lampę i sprawdź, czy nie wdało się zakażenie.

Po chwili zniknął we wnętrzu domu. Kitty została

sama z Bo.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

- Zaraz wracam - powiedziała Kitty i weszła do

środka. Po chwili pojawiła się z lampą w jednej, a bu­

telką whiskey i szarpiami w drugiej ręce. Postawiła

lampę na poręczy.

Bo zdjął koszulę. Kiedy się odwrócił, Kitty zauwa­

żyła, że się uśmiecha.

- Tak się składa, że bez przerwy się przy tobie roz­

bieram - zauważył.

Kitty otworzyła butelkę.

- Whiskey wystarczy akurat na ranę - odezwała się.

- Mam nadzieję, że wszystko tam jest w porządku.

Bo pomału zdjął bandaż.

- Przysuń się do światła i stań bokiem - zarządziła

Kitty, biorąc szarpie do ręki.

Przyjrzała się ranie. Dotknęła opuchniętego ciała

wokół rany, ale natychmiast poczuła znajome mro­

wienie i cofnęła dłoń. Wyglądało na to, że rana goi

się dobrze, chociaż wyciekło z niej też trochę ropy.

Aby zapobiec zakażeniu, polała ją whiskey, a następ­

nie wylała jej resztkę na szarpie, które starannie przy­

łożyła do rany.

background image

- Piecze - mruknął Bo.

- To bardzo dobrze.

- I boli.

- Gdzie? - zaniepokoiła się.

- Tu. - Wskazał swoje serce.

Kitty niczym oparzona cofnęła dłoń.

- Nie wygłupiaj się - rzuciła ostro, chcąc ukryć

zmieszanie. Sama nie wiedziała, dlaczego tak silnie

reagowała właśnie na tego mężczyznę. Inni nie robili

przecież na niej większego wrażenia. - Przytrzymaj

szarpie, a ja zabandażuję ranę. Wydaje się, że wszyst­

ko jest w porządku - dodała, żeby go uspokoić, gdy­

by miał co do tego wątpliwości.

- Wiem. Mam przecież najlepszą pielęgniarkę

w całej Dakocie Południowej.

- Ale może jeszcze trochę piec - ostrzegła, zakła­

dając bandaż i starając się przy tym nie dotykać Bo,

co nie było łatwe.

- Mój ojciec mawiał, że czasami musi poboleć,

żeby mogło być dobrze...

- Właśnie - bąknęła, starając się nie zwracać uwa­

gi na Bo. Chodziło jej tylko o to, żeby jak najszybciej

skończyć opatrunek. - Mógłbyś usiąść na stołku Aa­

rona? Byłoby mi wygodniej.

Bo spełnił jej prośbę, a ona szybko zabrała się do

dalszego bandażowania. Przymknął oczy, zastana­

wiając się, czy Kitty wie, co się z nim dzieje. Naj­

chętniej wziąłby ją w ramiona i pocałował.

background image

- Aaron ma rację. Znakomicie sobie radzisz. Rze­

czywiście nauczyłaś się tego sama, na farmie?

- Tak. Z konieczności. Mustangi często są pora­

nione. Poza tym mam dwóch braci zabijaków.

- Opowiedz mi o nich - poprosił z nadzieją, że

zatrzyma ją przy sobie trochę dłużej niż to konieczne

do dokończenia opatrunku.

- Starszy, Gabe, został szeryfem w Misery - za­

częła Kitty - a Yale, który jest od niego o rok młod­

szy, był kiedyś zawodowym graczem, ale ustatkował

się po tym, jak się ożenił. Ma niewielkie ranczo koło

miasteczka. To przy nich nauczyłam się nie bać wi­

doku krwi.

- Było aż tak źle? - zaciekawił się.

- Z Gabe'em nie, ale Yale często wdawał się

w bójki. Jak widzisz, krew i rany nie robią na mnie

wrażenia. No, gotowe, jesteś wolny.

- A co robi?

- Słucham?

Bo dotknął jej włosów.

- Co robi na tobie wrażenie?

Kitty odsunęła się gwałtownie.

- Czy to tylko mnie się boisz, czy innych męż­

czyzn też?

- Wcale się ciebie nie boję.

- Wyglądasz tak samo jak mustangi, kiedy usły­

szały strzał - zauważył. - Zapamiętałem to sobie do­

kładnie.

background image

- Nie, nie. Jestem na ciebie tylko zła - zapewniła

go, cofając się jeszcze bardziej.

- I nie chcesz uciec?

- Ależ skąd. - Musiała włożyć olbrzymi wysiłek

w to, żeby zrobić mały krok w jego stronę.

A potem wszystko potoczyło się tak szybko, że sa­

ma nie wiedziała, co się stało. Bo chwycił ją za rękę.

Już po chwili trzymał ją w ramionach, a ona mu się

nie opierała. Dopiero kiedy zauważyła, że chce ją po­

całować, zaprotestowała:

- Ani mi się waż!

Miała nadzieję, że Aaron już śpi i nie słyszy tej

rozmowy. Spojrzała nawet w stronę drzwi i w tym

momencie zrozumiała, że popełnia błąd. Nagle po­

czuła usta Bo na swoich wargach i osłabła. Nie wie­

działa, co się z nią dzieje. Nikt jej jeszcze nigdy tak

nie całował. Co prawda, byli tacy, którzy próbowali,

ale szybko cofali się, widząc, jak bardzo się złości.

Woleli nie narażać się na atak wściekłości.

Kitty próbowała złapać oddech.

- Ależ...

- Cii, już za późno - zdołał jeszcze szepnąć Bo

i ponownie przywarł do jej ust.

Kitty Conover przyciągała go jak magnes. Piękna,

dzielna, z charakterem. Miała tak cudownie miękkie

usta, że mógłby całować ją całą wieczność. Tak wspa­

niale mieściła się w jego ramionach. Wydawało się,

że są wprost dla siebie stworzeni.

background image

Bo przyciągnął Kitty mocniej do siebie, myśląc

o tym, że smakuje jak świeża źródlana woda. Nie by­

ło w niej nic sztucznego. Żadnego udawania. Żad­

nych westchnień na pokaz. Kitty wydawała się zasko­

czona tym, co się z nią dzieje, co sprawiało, że zapra­

gnął jej szaleńczo.

Nawet nie czuł, że się poruszają, aż do momentu, kie­

dy Kitty oparła się plecami o balustradę ganku. A mimo

to nie przestał jej całować, przesuwając dłonie wzdłuż

jej pleców w łagodnej pieszczocie. Nie czuł bólu rany.

Z trudem panował nad pożądaniem. Najchętniej trwałby

tak, tuląc i całując Kitty, wiecznie.

Kitty zatraciła się w nowych, nieznanych sobie

doznaniach. Nie miała pojęcia, że pocałunek może

dostarczyć tyle przyjemności. Śmiała się z całują­

cych się par. Wydawało jej się żałosne, że tak się ob-

ściskują. A teraz sama czuła się cudownie w obję­

ciach Bo, który trzymał ją tak mocno i zarazem tak

delikatnie.

Wiedziała, że mogłaby mu się wyrwać. Bo na pew­

no nie zrobiłby niczego wbrew jej woli. Mimo to nie

poruszyła się. Czuła się trochę jak mustang, którego

złapano na lasso.

Miała wrażenie, że Bo doskonale wie, co robi. Mu­

siał znać się na całowaniu. Jego język wdzierał się do

jej ust, a ona odbierała to jak cudowną pieszczotę.

Przytuliła się mocniej, czując ciepło silnego męskie­

go ciała. Jednocześnie przestraszyła się, że jeśli bę-

background image

dzie to trwało dłużej, zupełnie opadnie z sił. Wystar­

czy, że Bo ją puści, a ona niczym szmaciana lalka

opadnie na deski ganku.

Dlatego objęła go w pasie. Skórę miał tak gorącą,

że niemal ją parzyła. Dopiero po chwili pomyślała,

że przecież nie włożył koszuli i czuje nagie ciało.

Przesunęła dłoń wyżej i stwierdziła, że drży.

- Bo! - szepnęła, kiedy oderwał się od niej, żeby

odetchnąć głębiej. Potrząsnął głową, jakby nie miał

pojęcia, gdzie jest ani co się z nim dzieje. Popatrzył

na nią niewidzącymi, zasnutymi mgłą oczami. Jak to

możliwe, żeby w ciągu paru chwil do tego stopnia się

zapomnieli? Właściwie to on się zapomniał, Kitty

najwyraźniej nie ma wielkiego doświadczenia...

Odsunął się trochę.

- Lepiej... lepiej idź już do środka, Kitty - ode­

zwał się lekko schrypniętym głosem.

Próbowała coś powiedzieć, ale tylko parę razy po­

ruszyła ustami jak ryba wyjęta z wody. A potem ski­

nęła głową i cofnęła się o krok z nadzieją, że znajdzie

w sobie tyle siły, by wspiąć się na stryszek. Nogi mia­

ła jak z waty. Wciąż patrzyła na Bo. Nie potrafiła

oderwać od niego oczu. Zrobiła jeszcze jeden krok do

tyłu, a potem kolejny i tak dotarła do drzwi.

W oczach Bo było coś mrocznego, co napawało ją

lękiem, a jednocześnie fascynowało. Wyglądał trochę

jak młody ogier doprowadzony do klaczy.

Znalazłszy się przy drzwiach, nagle odzyskała siły.

background image

Obróciła się na pięcie i zniknęła w domu, a potem

szybko wspięła się na stryszek.

Po chwili wyczekiwania rozebrała się i położyła

do łóżka. Nie mogła jednak zasnąć. Po dłuższym cza­

sie usłyszała jakiś ruch na dole. Przeczołgała się do

klapy i zobaczyła Bo zajętego zdejmowaniem butów.

Ułożył się na swoim posłaniu i założył ręce pod gło­

wę. Kitty cofnęła się, gdyż wydawało jej się, że ją

zauważył. Miała wielką ochotę zejść na dół, ale bała

się tego, co mogłoby potem nastąpić.

Wróciła do łóżka. Przez kwadrans lub dwa wierciła

się w pościeli, ale w końcu udało jej się zasnąć. Mimo

to nie zdołała się uwolnić od magii pocałunków Bo

Chandlera. Śniło jej się, że całuje ją jeszcze mocniej

niż na ganku i że przytula ją, a potem... Nie, nie wie­

działa, co było potem, bo zwykle budziła się w tym

momencie.

I tak trzy, cztery razy w ciągu nocy.

- Jak tam twoja rana, chłopcze? - spytał Aaron,

kiedy wszedł rano do kuchni, prowadzony nieomyl­

nie przez zapach świeżo zaparzonej kawy.

Z przyjemnością spojrzał na trzy pajdy chleba brą­

zowiejące nad ogniem.

- Znacznie lepiej - odparł Bo. - Nareszcie mogę

się w miarę swobodnie ruszać.

- To dobrze. Widzisz, mówiłem ci, że Kitty zna

się na rzeczy.

background image

Bo przypomniał sobie wczorajszy wieczór.

- O, tak. Na pewno - odparł.

Nalał gorącej kawy do kubka, a następnie wziął

grzankę, odczekał, aż trochę ostygnie, i posmarował

ją masłem.

Aaron powąchał pieczywo. Następnie ugryzł kawałek.

- Niebo w gębie - orzekł. - Wiesz, że mnie psu­

jesz, prawda?

- Właśnie o to mi chodzi.

Staruszek pokiwał smętnie głową.

- I wiesz, że jak wyjedziesz, będę skazany na go­

towanie Kitty.

Bo doszedł do wniosku, że słowo „skazany" jest

niezwykle trafne.

- Możesz próbować sam coś przyrządzić - za­

uważył.

Aaron machnął ręką.

- Jedzenie w moim wykonaniu jest chyba jeszcze

gorsze niż Kitty, o ile to w ogóle możliwe. Już wolę

jeść to, co ona przygotuje.

Bo spojrzał na niego ze współczuciem.

- Bardzo mi przykro. Jadłem to, co upichciła na

szlaku.

Staruszek zachichotał.

- Wobec tego dziwię się, że w ogóle przetrwałeś -

powiedział i spojrzał w stronę stryszku. - Prawdę mó­

wiąc, powinienem sam siebie winić za taki stan rzeczy.

Kitty potrafi tylko to, czego ją sam nauczyłem.

background image

- Więc powinieneś być z niej dumny. Może nie

jest najlepszą kucharką, ale zdaje się, że świetnie ra­

dzi sobie w gospodarstwie. No, i jest wspaniałą ko­

bietą. ..

Sposób, w jaki Bo wypowiedział te słowa, zwrócił

uwagę Aarona. Staruszek zaczął mu się uważnie przy­

patrywać. Właśnie chciał go o coś ważnego zapytać,

gdy spostrzegł Kitty. Schodziła po drabinie. Cisnęła

buty w kąt pod drzwiami i podeszła do stołu.

- Dzień dobry - rzuciła na powitanie, a potem

spojrzała gdzieś w bok.

- Dzień dobry - odpowiedział Bo. - Napijesz się

kawy?

Wyciągnął w jej stronę parujący kubek, a ona mu­

siała przyjąć go z jego rąk. Nie usiadła jednak przy

stole, tylko wzięła buty i zaczęła je naciągać, popija­

jąc co jakiś czas kawę z kubka, który odstawiała na

kuchnię.

- Pomyślałam, że mogłabym poszukać dziś tego

stada, które mi uciekło - powiedziała, nie patrząc

w ich stronę.

Aaron zrobił zdziwioną minę.

- Przecież dopiero wróciłaś - zauważył, - Czy to

nie może trochę poczekać?

- Przecież sam mówiłeś, że potrzebujemy pienię­

dzy. Bo mógłby ci dotrzymać towarzystwa. Oczywi­

ście, jeśli zgodzi się tu zostać jeszcze parę dni...

- Chętnie zostanę - zadeklarował Bo.

background image

- Na jak długo chcesz jechać? - spytał Aaron, któ­

ry zdążył już zapomnieć o kawie.

- Tak długo, jak będzie trzeba - odparła Kitty

i sięgnęła po pas z bronią. Następnie zaczęła pako­

wać inne rzeczy niezbędne podczas konnej wyprawy.

- Ale... - Aaron próbował protestować.

Kiedy dostrzegła wyraz jego twarzy, podeszła do

stołu i powiedziała nieco łagodniejszym tonem:

- Muszę złapać te konie. - Położyła dłoń na jego

ramieniu. - Dzięki nim pospłacamy wszystkie długi.

Nie przejmuj się, to nie powinno trwać zbyt długo.

A tym razem będziesz miał towarzystwo.

Spojrzała na Bo. Chyba po raz pierwszy tego ranka.

- No, dobrze - westchnął Aaron. - Gdzie chcesz

jechać?

- Na zachód. Znam już ulubione miejsca popasu

przewodnika.

- Uważaj na siebie.

Kitty uśmiechnęła się do Aarona i podeszła do

drzwi.

- Jasne. Ty też. - Znowu popatrzyła na Bo. - Żeg­

naj.

- Do widzenia - odparł.

Zatrzymała się jeszcze w otwartych drzwiach.

- I... opiekuj się Aaronem.

- Oczywiście.

Kiedy wyszła, Bo wyjrzał przez okno, a następnie

zaczął się kręcić przy kuchni. Owinął kawał chleba

background image

lnianą szmatką, dołożył do niego parę wczorajszych

bułeczek i wlał świeżo zaparzonej kawy do bukłaka.

- Zaniosę jej to - powiedział, ponownie wygląda­

jąc przez okno.

Aaron skinął głową.

- Tylko się pospiesz, bo jak jej coś strzeli do gło­

wy, to zniknie w parę minut.

Bo ruszył pośpiesznie w stronę corralu. Kitty przy­

wiązała wyprowadzonego ze stajni konia do ogrodzenia.

- Hej, zaczekaj! - zawołał.

Odniósł wrażenie, że Kitty najchętniej uciekłaby

przed nim, gdzie pieprz rośnie. Mimo to podszedł do

niej zdecydowanym krokiem i zatrzymał się tuż przy

ogrodzeniu.

- Zdecydowałaś się jechać z powodu tego, co za­

szło wczoraj - raczej stwierdził, niż zapytał.

Kitty uniosła dumnie brodę.

- Co chcesz przez to powiedzieć?

- Uciekasz - odrzekł. - Wolisz wrócić na szlak,

niż stawić czoło temu, co się pomiędzy nami wyda­

rzyło. Nie chcesz się nad tym zastanowić.

- Nie ma nad czym. To... to nie było nic ważnego.

Nic, o czym warto rozmyślać.

Twarz ją paliła. Oczywiście kłamała, ale nie mogła

tego przecież uniknąć. Zamierzała bronić się przed

Bo i przed emocjami, jakie w niej obudził, najlepiej

jak tylko potrafiła.

- Po prostu tchórzysz - powiedział oskarżycielsko.

background image

- Jeszcze przed niczym nie stchórzyłam - odparo­

wała. - Ani przed koniokradami, ani przed dzikimi

zwierzętami! I ciebie też się nie boję - dodała.

- Czy na pewno?

- Uhm.

- Kłamiesz!

Bo ze zdziwieniem stwierdził, że jest zły. Nawet

nie przypuszczał, że ktoś może w nim wzbudzić takie

emocje. A już zwłaszcza kobieta... Kitty Conover nie

była zwykłą kobietą. Miała rzadki dar wydobywania

z niego tego, co najgorsze. I teraz też, zamiast prze­

kazać jej węzełek z jedzeniem i życzyć szczęśliwej

drogi, złapał ją brutalnie i przyciągnął do siebie. Za­

nim zdążyła się zorientować, co się dzieje, przywarł

ustami do jej warg.

Całowali się tak namiętnie, że zapomnieli o bożym

świecie. Kitty zatraciła się w pocałunku, a jednak pod­

świadomie wiedziała, że nie powinna się tak łatwo pod­

dawać. Miała wrażenie, że ten pocałunek jest swoistą

próbą sil. Ale czyż mogła oprzeć się namiętności, którą

Bo w niej wyzwolił? Okazało się, że nie zna samej sie­

bie. Nie wiedziała, że emocje mogą nią zawładnąć tak

dalece, że nie będzie w stanie się kontrolować.

W końcu Bo oderwał się od niej i spojrzał z niepo­

kojem w stronę domku. No, tak, Aaron. Zupełnie

o nim zapomniała. Teraz jednak było za późno na to,

by zastanawiać się, czy widział, jak się całują. Stali

naprzeciwko siebie, oddychając ciężko.

background image

- Zdaje się, że jednak wyszło na moje - powie­

dział cicho Bo. W jego głosie nie było triumfu.

- Nic podobnego - odparta, dziwiąc się, że mó­

wienie przychodzi jej z takim trudem.

Serce nadal waliło jej jak szalone.

- A jednak uciekasz przede mną - zauważył, wi­

dząc, jak cofa się wzdłuż ogrodzenia.

- Jesteś wrednym, samolubnym skunksem, który

włazi, gdzie mu się podoba.

Przy innej okazji zapewne roześmiałby się, słysząc

takie porównanie, ale teraz wciąż był rozpalony

i z trudem panował nad sobą. Poza tym bolało go, że

słyszy żal w jej głosie.

- Widzę, że nie tylko uciekasz, ale jeszcze usiłu­

jesz oszukiwać samą siebie.

Kitty bez słowa podeszła do konia. Po chwili sie­

działa w siodle. Nie odjechała jednak, tylko popatrzy­

ła gniewnie na Bo.

- Powinieneś zginąć za te słowa.

Bo uniósł do góry ręce.

- Zabij mnie, jeśli uważasz, że kłamię.

Kitty pokręciła głową, a potem dźgnęła konia bu­

tami. Od razu poderwał się do biegu.

Bo stał przy corralu i patrzył za nią, a potem za­

uważył leżące przy ogrodzeniu zawiniątko z jedze­

niem. Wątpił, żeby Kitty zgodziła się je przyjąć. Pod­

niósł więc z westchnieniem chleb i bułeczki i ruszył

w stronę domku. Po drodze zastanawiał się, czy bę-

background image

dzie tu jeszcze, kiedy Kitty wróci. A jeśli tak, to co

będzie jej miał do powiedzenia.

- Cholera! - mruknął.

Miał swoje plany. Nie w głowie mu były romanse.

Nigdy by nie przypuszczał, że akurat na tym odlu­

dziu spotka tak pociągającą i interesującą kobietę,

jak Kitty Conover, a tym bardziej że straci dla niej

głowę. Teraz jego życiowa sytuacja się skomplikowa­

ła. Nie bardzo wiedział, jak powinien postąpić.

Ale cóż, stało się. Musi sobie jakoś radzić.

Wszedł po schodkach na ganek i położył zawiniąt­

ko na balustradzie. Nie chciał jeszcze wchodzić do

domu. Bał się, że Aaron widział całą scenę i że będzie

musiał się przed nim tłumaczyć.

Byłoby dla niego najlepiej, gdyby jak najszybciej

zapomniał o tej piekielnej Kitty Conover. Czy to jed­

nak możliwe?

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Kitty przyklękła w wysokiej trawie i obserwowała

stado mustangów, które pasło się nieopodal. Ogier stał

na straży, a ponad tuzin klaczy skubało trawę. To nie by­

ło stado, którego szukała, ale nie chciała stracić okazji.

Gdyby udało jej się złapać ogiera na lasso, przed kolacją

byłaby w domu, a nazajutrz mogłaby zająć się ujeż­

dżaniem. Przy odrobinie szczęścia w ciągu tygodnia

zdobyłaby pieniądze na wiosenne zapasy. Z prawdziwą

przyjemnością myślała o tym, że kupiliby z Aaronem

nasiona i ziarno. Być może wystarczyłoby nawet na sło­

ik miodu, który tak bardzo lubiła.

Jej brat, Yale, podśmiewał się z jej łakomstwa. Kit­

ty uwielbiała wszelkiego rodzaju słodycze i dlatego

Yale w prezencie kupował jej miód, konfiturę lub

twarde miętowe cukierki. Dużo podróżował, a kiedy

przyjeżdżał na farmę, jeszcze się nie zdarzyło, żeby

zapomniał o słodkim upominku. Cóż, to się jednak

zmieniło, od kiedy się ustatkował i ożenił z Carą.

Oczywiście wciąż pamiętał o siostrze, ale miał prze­

cież własną rodzinę, o którą musiał się troszczyć.

background image

Podobnie zresztą jak Gabe, który dzielił czas mię­

dzy sprawy zawodowe a żonę i nowy dom. Kitty ze

zdziwieniem myślała o tym, że obaj jej bracia są już

żonaci i uważani za szacownych obywateli Misery.

Jeszcze tak niedawno kłócili się z byle powodu.

W końcu doszli ze sobą do ładu. Potrafili się nawet

zaprzyjaźnić, co stanowiło zupełnie nowy rozdział

w dziejach ich rodziny...

Dziwiło ją również to, że bracia tak chętnie wyrzekli

się swojej wolności. Założyli rodziny, przyjęli obowiąz­

ki, a mimo to wyglądali na zadowolonych. Ba, nawet

szczęśliwych... Jej jakoś nie mogło pomieścić się w gło­

wie, że można aż tyle poświęcić dla drugiej osoby. Skąd

pewność, że to nie jest pomyłka? Albo że za jakiś czas

nie pożałują tego, co zrobili? Nie, ona sama nigdy nie

zdecydowałaby się na podobne ryzyko.

Ogier uniósł głowę i parokrotnie stuknął kopytem

o ziemię. Kitty zastygła w trawie. Wyglądało na to,

że koń stał się czujny. Musiała działać szybko, jeśli

chciała schwytać stado.

Błyskawicznie przekradła się do swojego wierzchow­

ca i wskoczyła na siodło. Już w trakcie jazdy odwiązała

lasso i przygotowała je do rzutu. Spłoszone mustangi

chciały uciekać, ale jednak udało się złapać ogiera. Kie­

dy zwierzę poczuło pętlę na szyi, stanęło dęba i usiłowa­

ło się wyzwolić. Gdyby nie jej doświadczenie, już leża­

łaby na ziemi. Ogier okazał się wyjątkowo silny. Kiedy

jednak lasso zacisnęło się mocniej na jego szyi, prze-

background image

stał się tak rozpaczliwie opierać. Kitty z doświadcze­

nia wiedziała, że to jeszcze nie koniec. Uwiązała ko­

niec sznura do siodła i zeskoczywszy na ziemię,

szybko zarzuciła drugie lasso na szyję zwierzęcia,

a jego koniec przywiązała do pobliskiego drzewa.

Ogier znowu podjął walkę. Szarpał się i stawał dę­

ba, starając się zerwać więzy. Nadaremnie. W tym

czasie reszta stada, spłoszona, zbita w gromadę, po­

patrywała na schwytanego przewodnika.

Kiedy wreszcie koń się zmęczył, Kitty popuściła

lasso i podjechała bliżej. Złapany w pułapkę ogier

obserwował ją nieufnie.

- Wiem, że mnie nie lubisz - powiedziała mięk­

kim, przyciszonym głosem i powoli zsunęła się

z siodła. Po chwili zabrała się do odwiązywała sznu­

ra. - Zobaczysz, niczego nie będzie ci brakować.

Nagle poczuła przejmujący ból. Upadła. Kiedy

zdołała przekręcić się na plecy, zobaczyła nacierają­

cego ogiera. Szybko przesunęła się w bok, ale i tak

nie uniknęła uderzenia. Półprzytomna z bólu i ze

strachu przeczołgała się w trawy, gdzie przywódca sta­

da nie mógł jej dosięgnąć.

Wciąż rzucał się i bił kopytami o ziemię.

- Ale bestia! - westchnęła z podziwem i dotknęła

obolałego ramienia. Kto mógł przypuszczać, że jesz­

cze znajdzie siły na walkę. Na szczęście nie zdołał

wyzwolić się z drugiego lassa.

Przez kolejne minuty koncentrowała się głównie

background image

na tym, żeby nie stracić przytomności. Nie mogła

poddać się i zostać w miejscu, gdzie nikt nie zdołałby

jej odnaleźć. Ból był tak przejmujący, że domyśliła

się, iż ma połamane żebra. Coś też było nie w porząd­

ku z jej ramieniem. Powinna jak najszybciej pojechać

do domu i poszukać pomocy. Nie wiedziała jednak,

jak tego dokonać. Bezskutecznie próbowała wstać,

a po chwili poczuła, że spada prosto w ciemność.

- Wydawało mi się, że słyszę dźwięki młotka. -

Aaron pokuśtykał do drzwi i oparł się na lasce.

Bo właśnie wypróbowywał nowe zawiasy.

- Wydawało mi się, że te drzwi zaraz odpadną -

mruknął.

Staruszek machnął ręką, chociaż wyglądał na tro­

chę zażenowanego.

- Ee, tak już było od roku - wyjaśnił. - Nawet

chciałem się za nie zabrać, ale nie starczało mi cza­

su... i chęci - przyznał. - Już nie radzę sobie z utrzy­

maniem domu w należytym stanie.

- To wymaga dużo pracy - stwierdził Bo i do­

tknął swojej rany.

- Boli cię, chłopcze? - Aaron przeszedł na ganek,

wypróbowawszy najpierw nowe zawiasy. - Powinie­

neś jeszcze odpoczywać, a nie wciąż się kręcić. Ani

chwili spokojnie nie usiedzisz.

- Nie lubię bezczynności.

- Ja też. - Aaron usadowił się w fotelu i ułożył

background image

nogę na stołku. - Chociaż nigdy byś się tego nie do­

myślił, widząc mnie w tym stanie. Poruszam się teraz

jak ślimak i tylko czekam, aż minie dzień. To wszyst­

ko przez ten piekielny ból.

- Nie musisz się tłumaczyć. - Bo schował narzę­

dzia. - I tak jestem pod wrażeniem tego, co udało

wam się tu z Kitty zrobić. Opowiedziała mi o tym,

jak przyjąłeś ją do siebie z jej braćmi, kiedy przybłą-

kali się tu tyle lat temu.

Staruszek uśmiechnął się, przypominając sobie

dawne dzieje.

- Robili wrażenie porządnie zmęczonych. Najstar­

szy Gabe próbował zaopiekować się rodzeństwem,

a Yale z nim rywalizował i usiłował załatwiać sprawy

po swojemu. Kitty była przerażona. Wyglądała jak anio­

łek z tymi złotymi loczkami. Na początku bałem się, że

będzie się mazgaić, jak to zwykle małe dziecko, ale oka­

zała się bardzo dzielna. Trzeba pamiętać, że jak do mnie

trafili, miała tylko pięć lat i właśnie straciła matkę

Aaron zamyślił się.

- Nigdy nie spotkałem takiej kobiety - powiedział

Bo. - Dobrze ją wychowałeś.

Staruszek pokiwał głową.

- Tak, od razu widać, że ma charakter, prawda?

I jest zawzięta. Kiedy miała dziewięć lat, potrafiła ro­

bić na farmie wszystko to, co jej bracia. Nikt nie zna

się lepiej od niej na koniach. Oczywiście byłoby też

dobrze, gdyby nauczyła się trochę gotować i sprzątać,

background image

ale... nie narzekam. Jak sięgam pamięcią, zawsze

usiłowała się wymigać od obowiązków domowych.

Taką już ma naturę. Zawsze chciała być taka jak jej

bracia. Cóż, było nas tu trzech mężczyzn i żadnej ko­

biety. Od kogo miała się nauczyć?

Staruszek spojrzał na chylące się ku zachodowi

słońce i zarysy Badlandów na horyzoncie.

- Pewnie już rozbiła obóz.

Bo wyczuł nutkę żalu w jego głosie.

- Brakuje ci jej, prawda?

Aaron, zawstydzony trochę, skinął głową.

- Tak. Nigdy bym nie pomyślał, widząc tych troje

zalęknionych dzieciaków, że tak wypełnią moje ży­

cie. Zaczynałem się już starzeć i właśnie pochowałem

żonę i syna. Nie spodziewałem się zbyt wiele od losu.

Pewnie już bym dawno umarł, gdyby rue ta trójka. To

dla nich żyłem przez wszystkie te lata.

- Dobrze się stało, że właśnie na ciebie trafili...

Wszyscy mieliście szczęście!

Aaron pokiwał głową jak ktoś obeznany z mean­

drami ludzkiej egzystencji.

- Nie wierzę w szczęście czy przypadek, chłopcze

- rzekł i zadarł głowę. - Opatrzność decyduje o tym,

co się nam przydarza. Co ma być, to będzie. To nie

przypadek, że Kitty znalazła cię i zdołała uratować.

Bo nic nie powiedział i zabrał się do przygotowa­

nia kolacji.

background image

Kitty otworzyła oczy i jęknęła z bólu. Popatrzyła

w niebo i zorientowała się, że leżała nieprzytomna

ładne parę godzin. Ogier parsknął niecierpliwie i jej

koń odpowiedział podobnym parsknięciem. Musi się

do niego dostać, a jednocześnie trzymać się z daleka

od ogiera. Nie wiedziała, ile mu jeszcze zostało sił

i co robił, kiedy ona leżała nieprzytomna. Miał

wprawdzie pianę na bokach, ale to jeszcze o niczym

nie świadczyło. Już raz popełniła błąd i nie zamierza­

ła go powtarzać.

Poruszała się bardzo wolno i ostrożnie. Każdy ruch

sprawiał jej ból. W końcu jednak dotarła do swojego

konia. Teraz musiała przygotować się na najgorsze.

Lewe ramię wciąż ją potwornie bolało, więc użyła

prawego, żeby wydźwignąć się na koński grzbiet.

Udało się. Usadowiła się w siodle.

Ogier znowu parsknął i rzucił głową w jej stronę.

Kitty skrzywiła się na ten widok.

- Nie myśl sobie, że cię wypuszczę - syknęła

przez zęby. - Nie po tym, co przez ciebie przeszłam.

Podjechała do drzewa i wzięła koniec drugiego lassa.

Następnie znowu popatrzyła na przewodnika stada.

- Zdołałeś je przerwać - powiedziała, wiążąc dru­

gi sznur przy siodle. - Gwarantuję ci, że nie powtó­

rzysz tej sztuczki. Zresztą mam teraz dwa lassa...

Zwróciła swego konia w stronę domu. Ogier ruszył

za nią bez większych sprzeciwów. Być może wyszalał

się, kiedy ona leżała nieprzytomna. A może zrozumiał,

background image

że nie ma szans. Kitty zauważyła, że stado podąża za

przewodnikiem, i skinęła z satysfakcją głową.

- Tak myślałam - szepnęła do siebie.

Ponieważ każdy ruch nadal sprawiał jej ból, starała

się skupić na tym, żeby znowu nie zemdleć. Upadek

z konia mógłby mieć daleko idące konsekwencje.

Czuła, jak zimny pot spływa jej po plecach.

Kiedy wreszcie w oddali ukazały się zarysy farmy

Aarona, zrozumiała, że nie zdoła jechać dalej. Wyciąg­

nęła więc strzelbę i oddała dwa strzały w powietrze.

Używali z Aaronem tego sygnału, kiedy działo się coś

złego. A potem ostrożnie ześliznęła się z grzbietu swo­

jego wierzchowca i dysząc ciężko, upadła na ziemię.

Zaczęła się modlić, by pomoc nadeszła jak najszybciej.

- Co się dzieje? - spytał Bo, podnosząc głowę

znad talerza.

Wydawało mu się, że usłyszał dwa strzały i dlate­

go spojrzał pytająco na Aarona, który jednak nie od­

powiedział. Wstał szybko i utykając, rzucił się do

szafy. Wyjął z niej strzelbę i skierował się do drzwi.

Bo nigdy wcześniej nie widział, by staruszek poruszał

się tak szybko.

- Czy stało się coś złego? - zaniepokoił się.

Aaron spojrzał w jego stronę, jakby dopiero teraz

przypomniał sobie o jego istnieniu.

- Kitty - rzucił tylko, jakby nie chciał tracić ener­

gii na zbędne wyjaśnienia.

background image

Bo wstał z miejsca.

- To ona strzelała?

- To nasz sygnał, kiedy dzieje się coś złego - od­

parł Aaron i wyszedł.

Bo sięgnął po swój pas z bronią i wybiegł na ganek.

- Tam! - krzyknął Aaron i wskazał jakiś punkt

nieopodal domu.

Zaczynało się ściemniać, ale Bo zauważył dwa konie

stojące na prerii i gromadę innych, trzymających się

w pobliżu. Kitty nie było w siodle. Zaniepokojony pu­

ścił się pędem w tamtym kierunku.

- Kitty?! - zawołał, biegnąc. Po chwili był już

przy niej.

- Bo - westchnęła, czując, że opuszczają ją siły.

- Nie chciałam martwić Aarona, ale...

Nie dokończyła. Ból stał się tak dojmujący, że mu­

siała zacisnąć zęby. Bo przytulił ją delikatnie i pogła­

dził po włosach.

- Cii, nic nie mów. Oszczędzaj siły.

- Ale mustangi...

Bo obejrzał się za siebie. Dostrzegł ogiera schwy­

tanego na lasso i krążące w pobliżu klacze.

- Są tu, obok. Później się nimi zajmę. Teraz muszę

zabrać cię do domu. - Przyjrzał się Kitty z rosnącym

niepokojem. Wyglądało na to, że jest poważnie ranna.

- Nie, najpierw konie - powiedziała z widocznym

trudem, a potem musiała zrobić przerwę, żeby nabrać

trochę sił. - Bo... bo uciekną.

background image

- Nigdy się nie poddajesz, co? - Westchnął znie­

cierpliwiony, ale jednak zawiązał sobie lejce na ra­

mieniu i ruszył, niosąc Kitty na rękach, w stronę do­

mu. Mimo że musiało jej to sprawiać ból, nie poskar­

żyła się choćby słówkiem.

Aaron czekał na nich przy corralu.

- Czy ona...?

- Żyje, ale jest ranna. Nalegała, żebym sprowadził

tu te wszystkie konie.

- Cała Kitty!

Aaron otworzył bramę do zagrody, a Bo wprowa­

dził ogiera. Po chwili wyszedł stamtąd wraz z Kitty

i jej wierzchowcem, a staruszek ponownie zajął się

bramą. Samotny ogier zarżał dziko w stronę stada.

- A co z tamtymi? - Bo wskazał klacze.

Aaron machnął ręką.

- Nie odejdą daleko bez przewodnika - odparł. - Zaj­

miemy się nimi jutro. Musimy najpierw obejrzeć Kitty.

Obaj pospieszyli w stronę domu. Bo nagle uświado­

mił sobie, że od jakiegoś czasu nie słyszał pojękiwań

Kitty. Spojrzał na nią i stwierdził, że straciła przy­

tomność. Pomyślał, że nigdy nie zapomni tego, jak wy­

glądała, gdy ją odnalazł na prerii: znużona, pozbawiona

sił, półżywa... To był obraz jakby z sennego koszmaru.

I nawet teraz, chociaż nie wątpił w to, że będzie

żyła, wciąż się o nią niepokoił.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Bo ułożył nieprzytomną Kitty. Kiedy jednak do­

tknął jej ramienia, syknęła z bólu i otworzyła oczy.

- Przepraszam - powiedział. - Muszę cię zbadać.

Wydaje się, że masz złamaną rękę i być może bark - do­

dał, przesuwając dłoń wyżej. - Czy coś jeszcze cię boli?

- Żebra.

Bo starał się być na tyle delikatny, na ile to możli­

we, ale mimo to sprawił Kitty ból, gdy badał, co sobie

uszkodziła. Pomyślała, że chętnie znowu zapadłaby

się w ciemność, ale zacisnąwszy zęby starała się za­

chować przytomność.

Kiedy Bo skończył, tuż przy nim pojawił się Aaron

z kostką ługowego mydła i jakąś flaszeczką, a także

paroma lnianymi ręcznikami, które zaczął drzeć na

bandaże i szarpie.

Bo wziął od niego flaszeczkę, odkorkował i aż się

skrzywił, kiedy poczuł zapach znajdującego się

w niej płynu.

- Co to takiego? - spytał.

- Eliksir życia - odparł staruszek. - Tak przynaj­

mniej mówił wędrowny sprzedawca. Podejrzewam

background image

jednak, że jest to jakiś samogon. Śmierdzi okropnie,

ale powinien pomóc Kitty.

- Jeśli jej wcześniej nie zabije - mruknął Bo.

Jednak Aaron nie zamierzał go słuchać. Uniósł de­

likatnie głowę Kitty i przytknął jej flaszeczkę do ust.

- Wypij trochę, kochanie - zachęcił.

Kitty miała bardzo nieszczęśliwą minę, ale Aaron

nie zwracał na to uwagi. Za to bacznie obserwował

jej źrenice.

- Czy coś się dzieje? - zaniepokoił się Bo.

Staruszek wykonał uspokajający gest ręką.

- Jeszcze parę minut, a nie będzie nic czuła -

stwierdził.

Teraz i Bo zauważył nienaturalnie wąskie źrenice

Kitty.

- Jesteś pewny?

Aaron wzruszył ramionami.

- Sam zobaczysz - mruknął. - Wypróbowałem to

kiedyś na sobie.

- Będziemy musieli zająć się jej ramieniem. - Bo

sięgnął po nóż, który Kitty miała przytroczony do pa­

sa, i podał go Aaronowi. - Możesz jej rozciąć ubra­

nie?

- Ja ją znieczuliłem. Reszta należy do ciebie. - Po­

patrzył na swoje ręce. - Jestem ostatnio bardzo słaby...

Bo westchnął i pochylił się nad Kitty. Zauważył,

że jest przytomna i stara się na nim skoncentrować.

Nie zważając na to, zaczął rozcinać rękaw jej skórza-

background image

nej bluzy. Kiedy zrozumiała, co się dzieje, uderzyła

go lekko prawą ręką.

- Nie... nie próbuj wykorzystać sytu... acji - wy­

krztusiła z trudem. - Nie... nie poddam się nawet

ta... akiemu przystojniakowi.

- Naprawdę myślisz, że jestem przystojny? - Bo

nie mógł powstrzymać uśmiechu.

- Jeszcze jak. Bar... rdziej niż Jack Slade.

- Kto to taki? - Zerknął w bok na Aarona.

- Właściciel saloonu z Misery i bawidamek - od­

parł staruszek. - Organizuje miejscowy hazard i

w ogóle...

- Jesteś przystojniejszy. Nie uważa... asz, że jest

dużo ładniejszy? - zwróciła się do Aarona.

- Będę musiał nastawić ci bark - powiedział Bo.

Kitty dotknęła miejsca, które przedtem tak bardzo

ją bolało.

- Jak chcesz - powiedziała obojętnym tonem.

Aaron zaśmiał się z ulgą. Nie był do końca pewny

efektu, jaki wywołał płyn.

- Widzisz! A nie mówiłem? Możesz z nią teraz

zrobić, co chcesz...

Bo zmieszał się, słysząc te słowa, jakby miał nie­

czyste sumienie, ale rozciął do końca rękaw. Ich

oczom ukazało się posiniaczone ramię i mocno

spuchnięty bark. Aaron westchnął, widząc rozmiar

obrażeń. Nie roztkliwiał się jednak, tylko zaraz podał

Bo wodę i mydło ługowe.

background image

- To nie był upadek z konia - zauważył cicho Bo.

Staruszek skinął głową.

- Najwyraźniej nie doceniła ogiera - stwierdził. -

Chyba musiał się wściec.

Bo spojrzał na niego ze zdziwieniem.

- Chcesz powiedzieć, że ją zaatakował?

- To nie pierwszy raz. Co nie znaczy, że Kitty jest

nieostrożna, ale z mustangami nigdy nic nie wiado­

mo. Potrafią być nieobliczalne. Może miała dziś gor­

szy dzień...

Bo westchnął ciężko. Nawet domyślał się, dlacze­

go mogło jej się to przytrafić...

- Obawiam się, że to poważna sprawa - rzekł.

- Złamanie?

Bo kiwnął głową.

- Wszystko na to wskazuje - stwierdził. - Poza

tym ma zupełnie wywichnięte ramię. Trzeba je nasta­

wić.

Staruszek spojrzał z czułością na Kitty, która wy­

glądała tak, jakby nie miała pojęcia, co się wokół niej

dzieje, a potem przeniósł spojrzenie na Bo.

- Wiesz, jak to zrobić?

- Myślę, że tak, chociaż dawno tego nie próbowa­

łem.

Aaron milczał, jakby zastanawiał się nad tym, co

zrobić. W końcu wziął kawałek wyprawionej skóry,

zwinął go i włożył w usta Kitty. Następnie pogładził

ją po głowie i westchnął.

background image

- Dobrze - powiedział, przytrzymując jej zdrowe

ramię. - Nie mamy innego wyjścia. Trzeba to zrobić

szybko.

- Tylko jej nie puszczaj - ostrzegł Bo. - Potem

zajmiemy się resztą. Póki działa znieczulenie.

Chwycił ramię Kitty i upewniwszy się, że wszyst­

ko jest tak, jak go uczono, pociągnął mocno. Najpierw

usłyszeli dźwięk, który wskazywał, że ramię trafiło

na swoje miejsce, a potem przeraźliwy krzyk Kitty.

Umilkła równie nagle, jak zaczęła krzyczeć. Bo

i Aaron popatrzyli na nią i zrozumieli, że zemdlała.

- Sprawdzę jeszcze żebra. - Bo otarł czoło z potu.

Staruszek wskazał flaszeczkę, z której wcześniej

piła Kitty.

- Jesteś pewny, że tego nie potrzebujesz? - zażar­

tował, a potem klepnął go po plecach. - Dobra robo­

ta, chłopcze. Nie sądzę, żeby doktor Honeywell lepiej

to zrobił.

Aaron ruszył w stronę swojej sypialni, ale wpadł

na ścianę. Mruknął pod nosem jakieś przekleństwo,

poszukał klamki i w końcu znalazł się tuż przy łóżku.

Po tym, jak Bo nastawił bark Kitty i opatrzył jej że­

bra, Aaron poczuł się tak wyczerpany, że sam pociąg­

nął łyk z flaszeczki z eliksirem życia. Chciał zapo­

mnieć o tym, co działo się przed chwilą, i o cierpiącej

Kitty. Teraz wiedział, że musi się położyć. Jednak coś

mu wpadło do głowy i zajrzał jeszcze do Bo.

background image

- Możesz się przespać w łóżku Kitty - powie­

dział, wskazując laską stryszek. - Nie będzie go dziś

potrzebowała.

- Nie, zostanę tutaj. Kitty może się zbudzić w no­

cy, a wtedy będzie ją bardzo bolało. Nie martw się.

Na pewno wszystkiego dopatrzę.

- No to dobranoc - pożegnał się Aaron i omal się

nie przewrócił, kiedy zamykał drzwi.

Bo wziął krzesło i ustawił je przy kominku. Nieco

wcześniej przyniósł z góry kilka koców. Opatulił po­

rządnie Kitty, a sam usiadł i zapatrzył się w ogień.

Kitty pojękiwała co jakiś czas, to ból zaczynał dawać

o sobie znać. Skan Anula, przerobiła pona.

To, czego dokonała, wzbudziło jego zdumienie i po­

dziw. Nie mógł sobie wyobrazić, jak osoba z tak roz­

ległymi i bolesnymi obrażeniami zdołała przejechać

konno tyle mil. W dodatku Kitty przyprowadziła ogiera,

za którym podążyły klacze. No tak, dzięki ujeżdżaniu

mustangów mogła przecież utrzymać ten dom.

Dom...

Bo uśmiechnął się lekko i rozejrzał po wnętrzu drew­

nianego domostwa. Na farmie jego ojca w Wirginii na­

wet szopy były solidniejsze i porządniej wykonane. Dla

małej Kitty i jej braci, pozostawionych sobie, musiał to

być prawdziwy raj. Zwłaszcza po tym, co przeszli. Zre­

sztą Bo już dawno zrozumiał, że nie sam budynek jest

ważny, ale ludzie, którzy w nim mieszkają. Zapewne tą

trójką dzieciaków nikt nie zająłby się lepiej od Aarona

background image

Smilera, który nie rozpieszczał ich, ale też nie był dla

nich nadmiernie surowy. I dał im tyle miłości, ile po­

trzebowały.

Tak, Aaron Smiler był niewątpliwie człowiekiem

godnym podziwu. Nie dosyć, że wziął trzy dodatko­

we osoby na utrzymanie, to jeszcze, co było ewi­

dentne, nie oczekiwał od nich wdzięczności. Nawet

ludzie wychowujący własne dzieci często nie potrafili

się zdobyć na podobną wielkoduszność.

Znowu spojrzał na Kitty i poczuł ukłucie w sercu.

W tej dziewczynie było coś, co poruszało go do głębi.

Nie potrafił tego nazwać, ale gdy tylko ją zobaczył, zro­

zumiał, że nie przypomina żadnej znanej mu kobiety.

Podziwiał jej samodzielność, chociaż niechętnie

się do tego przyznawał. Wyruszył w podróż właśnie

po to, żeby sprawdzić się w rozmaitych sytuacjach

i okolicznościach. Chciał przemierzyć cały kraj od

Atlantyku po Ocean Spokojny, a przy tym nauczyć

się radzić sobie w różnych warunkach. A także po­

znać ludzi, którzy wciąż jeszcze pamiętali bratobój­

czą wojnę Północy z Południem. Bo zostawił wygod­

ny dom i przyjaciół. Wiedział, że jeśli pragnie coś zy­

skać, musi też coś poświęcić. Po cichu zaś liczył na

to, że znajdzie swoje miejsce na ziemi.

Nagle opadło go potworne znużenie, wyciągnął

nogi w stronę ognia i obserwował Kitty, gotów

w każdej chwili jej pomóc.

background image

Kitty obudziła się w środku nocy. Jeszcze przez chwi­

lę oddychała ciężko, próbując dojść do siebie. Śniło się

jej, że zgubiła drogę w ciemności. Początkowo przysta­

nęła, żeby zorientować się, gdzie się znajduje, ale wów­

czas poczuła, że ściga ją coś wielkiego i groźnego. Za­

częła biec na oślep, by uciec przed bestią, lecz nagle po­

tknęła się i upadła, nie bardzo wiedząc, jak to możliwe,

na plecy. Bestia zaczęła ją bić. Czuła kolejne, mocne

uderzenia. Chciała się bronić, ale okazało się, że nie jest

w stanie podnieść rąk i nóg. Była jakby przykuta do zie­

mi i... całkowicie bezbronna. Im gwałtowniej się rzuca­

ła, tym ból stawał się silniejszy. Czuła, że boli ją już całe

ciało. I właśnie wtedy się obudziła.

Teraz, nieco uspokojona, spróbowała otrzeć pot z czoła

i... znowu poczuła ten nieznośny ból. Jęknęła cicho.

- Spokojnie, Kitty. Miałaś nastawioną rękę. Może

jeszcze boleć...

Łagodny głos dobiegał z boku. Znała go i nie zna­

ła. Z całą pewnością nie należał do Aarona.

- Bo! - przypomniała sobie.

- Tak, słucham?

- Co...? - Nagle przypomniała sobie, co się wy­

darzyło. - Co z ogierem?

Bo przyklęknął i otarł jej delikatnie pot z czoła.

- Wszystko w porządku - rzekł uspokajająco. -

Zaprowadziłem go do corralu.

- Więc... więc udało mi się?

- Tak, przyprowadziłaś konie do domu. Chociaż,

background image

prawdę mówiąc, nie wiem, jak zdołałaś tego dokonać.

Musiało cię bardzo boleć.

- Bolało - przyznała.

Nagle poczuła, że ma sucho w gardle. Język jej

zdrętwiał. Poruszyła parę razy ustami.

- Chcesz pić?

Skinęła głową. Bo przyniósł z kuchni cynowy ku­

bek. Najpierw zwilżył Kitty wargi, a potem przysta­

wił go jej do ust.

- Dziękuję - szepnęła, kiedy się wreszcie napiła.

- Tak jest dużo lepiej.

Poczuła się silniejsza. Zauważyła, że przedramię,

chociaż bolące, jest wolne od opatrunku, który za to

opasuje cały bark i dużą część klatki piersiowej. Blu­

za była rozcięta i odsłaniała niemal cały bok.

- Kto mnie opatrzył? - spytała, kiedy ponownie

się napiła.

- Ja.

- Jak duże są obrażenia?

- Potłuczona górna część ramienia i złamane parę

żeber - odparł. - Poza tym musieliśmy ci nastawić

z Aaronem bark. Dlatego jest taki opuchnięty.

Dotknęła barku, ale nic nie poczuła przez warstwę

opatrunku.

- Głowa mnie boli - poskarżyła się.

- Być może po uderzeniu, chociaż wydaje mi się,

że to pewnie z powodu tego eliksiru Aarona.

- Dał mi to do picia? - spytała z obrzydzeniem.

background image

- Nie było innego wyjścia. - Bo rozłożył ręce. -

Muszę przyznać, że ta mikstura bardzo nam pomogła,

chociaż diabli wiedzą, z czego ją zrobiono. To nie

może być tylko alkohol, bo strasznie się rozgadałaś,

jak tylko wypiłaś parę łyków.

- Rozgadałam się. - Posłała mu pełne niechęci

spojrzenie. - A co takiego mówiłam?

Bo uśmiechnął się lekko.

- No, coś na temat tego, że jestem przystojny.

Kitty dostrzegła jego uśmieszek i natychmiast za­

częła protestować.

- Nie możesz brać tego poważnie! Przecież plot­

łam, co mi ślina na język przyniesie.

- Chcesz powiedzieć, że nie jestem przystojny? -

zapytał z niewinną miną.

- Przede wszystkim jesteś arogancki i zbyt pewny

siebie - odparła, odwracając wzrok.

- Bardzo możliwe, ale nie odpowiedziałaś na mo­

je pytanie. Więc uważasz, że jestem pociągający?

- Jeśli już to nosem - zakpiła, a potem skrzywiła

się, gdyż mocno zabolał ją wywichnięty bark.

- Boli cię?

- A jak myślisz?

- Aaron powiedział, żebym znowu dał ci eliksiru,

jak zacznie cię boleć - rzekł niewinnie Bo.

Kitty próbowała się od niego odsunąć. Nie było to

łatwe i poczuła jeszcze większy ból.

- Niedoczekanie!

background image

- To powinno ci pomóc - przekonywał.

- To świństwo? Wolę już zwijać się z bólu.

- Czyżbyś się bała, że powiesz mi jeszcze coś,

czego nie powinienem usłyszeć? - spytał przyciszo­

nym głosem.

Kitty poczuła, że się rumieni.

- Nie, po prostu nie lubię takich rzeczy - powie­

działa. - Człowiek nie jest po nich sobą...

Bo pochylił się, żeby poprawić jej posłanie. Jedno­

cześnie dotknął lekko wargami jej policzka.

- Będę o tym pamiętał na przyszłość - szepnął.

Kitty poczuła, jak fala gorąca rozeszła się po całym

jej ciele. Na moment zupełnie zapomniała o bólu.

- Byłabym wdzięczna - mruknęła, czerwieniąc

się jeszcze bardziej. - Wolałabym, żebyś na przy­

szłość nie zdzierał ze mnie bluzy - dodała, przypo­

mniawszy sobie, co zrobił przy opatrunku.

Bo uśmiechnął się lekko.

- Zapewniam cię, że to... co najważniejsze, pozo­

stało zakryte.

Kitty chciała się podnieść, ale ból był tak dojmu­

jący, że opadła z jękiem na posłanie. Była wyczerpa­

na i po chwili zasnęła.

Bo postanowił zostać przy Kitty. Zrobiłby wszyst­

ko, żeby jej pomóc. Zaczynał sobie uświadamiać, jak

bardzo mu na niej zależy. Kiedy tak na nią patrzył,

pobladłą nawet przy mdłym świetle ognia, pomyślał,

że nigdy nie widział równie pięknej kobiety.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Kitty obudziła się z ciężką głową. Przekonała się,

że nadal bardzo boli ją ramię i bark, a żebra odzywają

się przy każdym, nawet najmniejszym, ruchu. Ale nie

obudził jej ani ból, ani też niewygoda. Ocknęła się

z dziwnym wrażeniem, że ktoś ją obserwuje. Znała

dobrze to odczucie; podczas samotnych wypraw na

prerii parę razy uratowało jej życie. Zwykle w takich

przypadkach najpierw sięgała po kolta, a dopiero po­

tem otwierała oczy. Teraz jednak była przecież we

własnym domu.

Uniosła powieki i od razu zauważyła Bo, który sie­

dział nieopodal i intensywnie się w nią wpatrywał.

Uniosła prawą rękę, żeby odgarnąć włosy z czoła.

- Dobrze spałaś? - spytał.

- Jako tako. A ty? Czy przespałeś się choć trochę?

- Myślę, że tak - odparł niezbyt pewnie. - Jak się

czujesz?

- Cała jestem obolała.

- Zrobić ci kawy?

Wolno pokręciła głową.

- Nie, raczej nie.

background image

- Może zjesz jajko albo parę bułeczek?

- Później.

Nawet nie próbowała siadać, wiedząc, że każde

poruszenie spotęguje ból. Leżała więc, licząc na to,

że Bo przestanie na nią patrzeć. W jego wzroku było

coś takiego, że dostawała gęsiej skórki. Do tej pory

nic podobnego jej się nie przytrafiło.

- Byłeś przy mnie przez całą noc? - spytała, żeby

przerwać przedłużające się milczenie.

Skinął głową.

- Pomyślałem, że możesz się obudzić i czegoś po­

trzebować.

- Mogłeś położyć się na stryszku - odezwała się

po

chwili namysłu. - Zawołałabym cię...

Bo nie wyglądał na przekonanego.

- Byłaś bardzo słaba - stwierdził.

- Ee, jakoś bym sobie poradziła i... - zaczęła nie­

zbyt pewnie.

Chciała coś dodać, ale w tym momencie

w drzwiach pojawił się Aaron, który pokuśtykał

wprost do jej posłania. Staruszek przez chwilę przy­

patrywał jej się z troską.

Bo wstał i podszedł do stołu.

- Zaraz przygotuję kawę - powiedział.

- Nie ma pośpiechu. - Aaron przysunął sobie

krzesło do posłania Kitty. - Jak się czujesz? - zwrócił

się do dziewczyny.

- Jak widzisz, żyję. - Uśmiechnęła się.

background image

Staruszek pokiwał głową.

- I tyle w tym dobrego - mruknął. - Bardzo nas

wczoraj przestraszyłaś.

- Przepraszam.

Aaron wziął ją za zdrową rękę.

- Nie masz za co. Zrobiłaś to, co powinnaś. A na­

wet jeszcze więcej. Sam nie wiem, jak ci się udało

przyprowadzić stado.

Kitty posłała mu kolejny uśmiech.

- Nie wiedziałam, czy mi się uda, ale chciałam

spróbować. Nie masz pojęcia, jak się ucieszyłam na

widok naszego domu.

- Myślę, że wiem. Parę razy byłem w podobnej

sytuacji. Jak dzieje się coś złego, człowiek chciałby

się schronić w domu, tam, gdzie bezpiecznie.

- Tak, masz rację. - Kitty zamyśliła się. - Oba­

wiam się - dodała - że przez jakiś czas nie będę mog­

ła ujeżdżać mustangów. Wpadniemy w długi z powo­

du mojej głupoty.

Bo popatrzył na nią znad garnka z parującą kawą.

- Może ja mógłbym spróbować - zaproponował.

- Ty? - spytała Kitty z powątpiewaniem. - A co

ty wiesz o ujeżdżaniu mustangów? Poza tym jeszcze

nie doszedłeś do siebie po postrzale.

- Czuję się znacznie lepiej - zaoponował.

. -

A umiesz ujeżdżać konie?

- Nie mam pojęcia - odparł - ale chyba mogę

spróbować. W końcu wychowałem się na farmie

background image

i wiem coś o koniach. Nie sądzę, żeby narowisty ru­

mak różnił się tak bardzo od mustanga.

Kitty i Aaron spojrzeli na siebie znacząco.

- Może jeszcze się zastanów, chłopcze. - Staru­

szek odezwał się pierwszy. - To dzikie stworzenia.

Widziałeś, jak ten ogier poradził sobie z Kitty, a mo­

gę powiedzieć z całą odpowiedzialnością, że nikt tak

jak ona nie zna się na mustangach.

- Nie jestem głupi. Jeśli mi nie wyjdzie, zrezyg­

nuję, żeby niepotrzebnie nie ryzykować. Chciałbym

jednak spróbować.

Aaron wzruszył ramionami.

- Jak uważasz. I tak mam szpital w domu. -

Uśmiechnął się lekko. - Pamiętaj, że tak czy inaczej

dostaniesz nieźle w tyłek. I to dosłownie.

- Więc mogę spróbować?

Staruszek skinął głową.

- Oczywiście.

Bo spojrzał na dziewczynę.

- To twoje stado. Co ty na to?

Kitty ziewnęła i podciągnęła koc, którym była

przykryta.

- Rób, co chcesz, ale musisz zacząć od ogiera.

Mogę się założyć, że tego pożałujesz... - Zamknęła

oczy, ale zaraz je otworzyła. - Aha, i musisz wcześ­

niej zagonić klacze do oddzielnej zagrody. Inaczej

uciekną.

- Zrobię to zaraz po śniadaniu.

background image

Bo uśmiechnął się i zabrał do przygotowywania

ciasta na bułeczki.

Aaron, który obserwował go ze swego miejsca, na­

gle pożałował swojej decyzji. Jeśli Bo coś się stanie,

będzie musiał nie tylko się nim zaopiekować, ale i go­

tować.

Była to ostatnia rzecz na świecie, na którą miał

ochotę.

Zaganianie klaczy do zagrody okazało się dość

trudne. Bo poświęcił na to praktycznie cały ranek,

uganiając się za nimi na koniu Kitty z lassem w ręce.

Dziwiło go, że zwierzęta aż tak bardzo chcą uniknąć

niewoli. Konie, które znał, były przyzwyczajone do

tego, że służą człowiekowi. Bo był jednak do tego

stopnia zdeterminowany, że w końcu udało mu się je

wyłapać i umieścić w zagrodzie nieopodal corralu.

Sądził, że Kitty będzie teraz miała poczucie, iż jej

poświęcenie nie poszło na marne.

Kiedy już ostatnia klacz znalazła się w zagrodzie,

otarł pot z czoła i zaczął przypatrywać się schwyta­

nym zwierzętom. Klacze były wyraźnie niezadowo­

lone z tego, że nie są razem z ogierem. Biegały

wzdłuż ogrodzenia, szukając drogi wyjścia. Niektóre

były nawet na tyle mądre, że zaczęły w nie kopać, ale

najwyraźniej Kitty i Aaron przewidzieli taką ewentu­

alność.

Aaron przez cały czas siedział na ganku, obserwu-

background image

jąc poczynania Bo. Był na tyle blisko Kitty, że usły­

szałby ją, gdyby go wołała, a jednocześnie mógł

przypatrywać się temu, co się działo w obejściu. Od

razu też zrozumiał, że Bo nie zna się na dzikich ko-

niachi ale że szybko się uczy. Na początku klacze bez

problemu unikały jego lassa i dopiero kiedy poznał

ich sztuczki, jakoś sobie z nimi poradził.

Teraz miał przed sobą znacznie trudniejsze zadanie.

Staruszek już się szykował na ciekawe widowisko,

gdy nagle usłyszał skrzypnięcie drzwi. Kiedy obej­

rzał się, zobaczył owiniętą kocem, bladą i drżącą Kit­

ty. Musiała oprzeć się o framugę, żeby utrzymać się

na nogach.

- Nie powinnaś wstawać - upomniał ją.

Chciał jej pomóc, ale boląca noga skutecznie mu

to uniemożliwiła. Zresztą Kitty machnęła ręką na

znak, że niczego nie potrzebuje, i przeszła chwiejnie

parę kroków, a następnie opadła z jękiem na krzesło.

- Widzisz, powinnaś leżeć - dodał.

Kitty pokręciła głową.

- Dosyć już się należałam.

- Będzie cię jeszcze bardziej boleć...

Skrzywiła się, słysząc te słowa.

- Nie szkodzi.

Prawdę mówiąc, gdyby nie ciekawość, nie zde­

cydowałaby się podnieść z posłania. Chciała jednak

koniecznie zobaczyć, jak Bo sobie radzi. Zwłaszcza

że podejrzewała, iż poniesie klęskę.

background image

Teraz rozejrzała się dookoła.

- Czy Bo jeszcze zagania klacze do zagrody? -

spytała.

Aaron uśmiechnął się i wskazał zagrodę.

- Nie uwierzysz, ale udało mu się połapać je

wszystkie - poinformował. - Co prawda, zajęło to

sporo czasu.

Zdziwiona Kitty spojrzała we wskazanym kierun­

ku. Rzeczywiście, zobaczyła Bo uwijającego się przy

koniach, które za wszelką cenę chciały wydostać

się z zagrody. Pewnie obawiał się, że mogą uszko­

dzić drewniane zapory, ale Kitty była pewna swojej

roboty.

Kiedy w końcu klacze uspokoiły się, a Bo zorien­

tował się, że wszystko w porządku, zdecydował się

zabrać za ogiera. Kitty zacisnęła bezwiednie dłonie.

Bo wszedł do corralu, zamknął za sobą bramę i do­

piero wtedy ruszył do zwierzęcia. Wyglądało na to,

że mówi coś do konia, a przy okazji podsuwa mu uz­

dę do powąchania.

Mustang stał spokojnie z położonymi po sobie

uszami i rozszerzonymi chrapami.

Kitty pochyliła się do przodu, obserwując uważnie

tę scenę.

- On chyba nie wie, że koń nie boi się zapachu

uzdy, tylko człowieka - powiedziała przyciszonym

głosem.

- Jeśli nawet nie, to zaraz się dowie - mruknął

background image

Aaron, skupiony, podobnie jak ona, na tym, co się

działo w corralu.

Koń zaczął się cofać, nie chcąc, by Bo za bardzo

się do niego zbliżył. W końcu jednak poczuł za sobą

żerdzie ogrodzenia i właśnie wtedy stanął dęba, a je­

go kopyta przecięły powietrze.

Kitty omal nie zerwała się ze swego miejsca.

- Głupiec - syknęła, zaciskając jeszcze mocniej

dłonie.

Ogier rzucił się w bok i zaczął biegać w kółko,

unikając Bo, który wciąż stał w tym samym miejscu,

jakby zastanawiał się, co ma dalej robić. I tak trwało

to przez ponad godzinę. Bo co jakiś czas próbował

zbliżyć się do zwierzęcia, ale koń nieodmiennie ucie­

kał. Zdarzało się też, że stawał dęba, a wtedy Bo mu­

siał bardzo uważać.

W końcu mustang zmienił taktykę. Kiedy stwier­

dził, że nie uda mu się uciec, zaczął szarżować na

człowieka, w ostatniej chwili skręcając w bok. Kitty

wiedziała, że chce go w ten sposób przestraszyć.

Bo znał tę grę. Próbował teraz nawiązać kontakt

wzrokowy ze zwierzęciem i dać mu znak, że się go

nie boi. Doskonale pamiętał rasowe jednoroczniaki

na farmie swojego dziadka. Je też trzeba było

ujeździć, gdyż nie były przyzwyczajone do uzdy, za­

pachu skóry i dodatkowego ciężaru na grzbiecie.

Jednak Bo instynktownie wyczuwał dodatkowe

niebezpieczeństwo. Konie z Wirginii były przynaj-

background image

mniej przyzwyczajone do ludzi, natomiast ten mus­

tang był dziki. Najpierw trzeba było go przynajmniej

trochę oswoić, zanim zacznie się go ujeżdżać. I to by­

ła najtrudniejsza sprawa. Bo wiedział, że musi zdo­

być zaufanie zwierzęcia, ale nie miał pojęcia, jak to

zrobić.

Kiedy słońce zaczęło zachodzić za wzgórza, ogier

zmęczył się. Stanął w najodleglejszym kącie corralu

i zaczął wpatrywać się w człowieka, jakby czekał na

kolejny ruch.

Bo coś nagle przyszło do głowy.

- Czas na kolację - stwierdził. - Najpierw ty, po­

tem ja.

Nie spuszczając wzroku z konia, ruszył tyłem do

wyjścia. Następnie wyszedł za ogrodzenie i wrzucił

widłami trochę siana do środka. Na koniec wlał jesz­

cze wodę do koryta.

Z satysfakcją stwierdził, że ogier zrobił krok w je­

go stronę. Jeden krok, ale to wystarczyło.

Bo ruszył w kierunku domu, uśmiechając się pod

nosem. Wciąż się uśmiechał, kiedy zobaczył Kitty

i Aarona, siedzących na ganku.

- Wstałaś? To dobry znak - ucieszył się. - Jak

tam twoje ramię?

- Boli.

- Trudno się dziwić.

Kitty wskazała ogiera, który zbliżył się nieufnie do

siana.

background image

- Myślałam, że go będziesz ujeżdżał - rzuciła wy­

zywająco.

- Na wszystko przyjdzie czas - odparł Bo. - Ten

koń zna już mój głos i zapach. Przyjął też ode mnie

jedzenie. Myślę, że jutro pozwoli mi się dotknąć...

- Tak? - Kitty omal się nie roześmiała, ale spoj­

rzała na Aarona i stwierdziła, że wygląda na zaintry­

gowanego tymi słowami.

- Właśnie tak. - Bo umył twarz i ręce w wiadrze

z wodą, które zostawił na ganku. - Chyba powinie­

nem zająć się kolacją, prawda?

Aaron aż ugiął się pod poczuciem winy.

- Przykro mi, chłopcze, ale tak zapatrzyliśmy się

z Kitty, że zupełnie zapomnieliśmy o jedzeniu.

- Nie szkodzi. Mamy bułeczki i trzeba będzie tyl­

ko podgrzać wołowinę - stwierdził Bo. - To nie zaj­

mie dużo czasu.

Odszedł, pogwizdując, a Aaron i Kitty spojrzeli za

nim ze zdziwieniem.

- Nie przejął się - szepnęła Kitty.

Wyglądało na to, że Bo Chandler nie bał się żadnej

pracy. I że każdą traktował równie lekko, niezależnie

od tego, czy było to przygotowanie posiłku, czy ujeż­

dżanie dzikiego mustanga.

To był naprawdę zagadkowy człowiek.

Aaron rozsiadł się na swoim krześle z drugim kub­

kiem kawy i z przyjemnością ugryzł kolejną bułeczkę.

background image

- Wydawało się, jakbyś się nieźle bawił, chłopcze,

przy tych klaczach dziś rano - zauważył.

Bo skinął głową.

- Na początku nie szło mi najlepiej - stwierdził -

ale potem się rozkręciłem. Cieszyło mnie to, że zno­

wu mogę siedzieć w siodle.

- To dobrze.

Bo zerknął na Kitty.

- Ciągle jesteś owinięta kocem - zauważył. -

Zimno ci?

Kitty spojrzała w bok, unikając jego wzroku. Na

bladych policzkach pojawiły się lekkie rumieńce.

- Nie, raczej nie. Hm... nie mogę się ubrać.

- Oczywiście! - Bo zerwał się z miejsca. - Czy

ubrania trzymasz na stryszku?

- Jakie ubrania?

Spojrzał na nią uważniej.

- No, pozostałe... Masz chyba jeszcze coś poza

tym ubraniem ze skóry? - Gdy tylko zadał to pytanie,

natychmiast tego pożałował. Zrozumiał, że to delikat­

ny temat.

- Mój brat kupił mi kiedyś suknię, ale...

Bo machnął ręką.

- Nieważne. I tak nie mogłabyś włożyć czegoś na

swoją miarę - orzekł, sięgając po swój sakwojaż. -

Zaraz coś znajdziemy.

Wyjął jedną ze swoich koszul, którą podał Kitty.

- Ale... - próbowała protestować.

background image

- Żadne ale - powiedział. - Potrzymam koc, a ty się

za nim przebierzesz. Mam nadzieję, że sobie poradzisz.

Kitty skinęła głową. Czuła w palcach, z jak deli­

katnego materiału uszyto koszulę.

Udało jej się włożyć koszulę, ale ponieważ miała jed­

rękę unieruchomioną, nie zdołała zapiąć guzików. Za­

ciągnęła tylko poły, myśląc o tym, że nigdy nie miała na

sobie czegoś równie przyjemnego i gładkiego. Prawdę

mówiąc, czuła się prawie naga w tej koszuli i dlatego nie

miała zbyt pewnej miny, kiedy Bo zabrał się do zapina­

nia guzików.

- Proszę - rzucił, kończąc - rozwiązaliśmy kolej­

ny problem. Tak jest chyba wygodniej, prawda?

- Uhm. - Skinęła głową i cofnęła się, by nie mieć

go tak blisko. - Dziękuję.

Wciąż czuła ciepło, które rozchodziło się po całym

ciele, a także mrowienie na plecach. Co więcej, zda­

wała sobie sprawę z tego, że Aaron przygląda się im

uważniej niż zwykle.

- Proszę bardzo. Usiądźcie z Aaronem przy ko­

minku, a ja posprzątam.

Kitty nie zaprotestowała. Czuła się jeszcze zbyt

słaba i... roztrzęsiona, co zapewne było wynikiem te­

go, co przeszła w ostatnich dniach. Nie chciała nawet

myśleć o Bo. Za dużo ją to kosztowało. Kiedy jednak

usiadła przy ogniu, zauważyła, że Aaron znowu pa­

trzy na nią w ten szczególny sposób.

Nagle poczuła, że jest jej duszno. Kiedy zdarzało

background image

się to wcześniej, uciekała na stryszek. Teraz jednak

była zbyt słaba, żeby próbować wspiąć się po drabi­

nie. Dlatego skierowała się do drzwi wyjściowych.

- Gdzie idziesz?

Kitty pchnęła drzwi.

- Chcę odetchnąć świeżym powietrzem - odparła.

- Może pójdę do zagrody, żeby obejrzeć nowe stado.

- Pójść z tobą?

- Nie, dziękuję, Aaron. Nic mi nie będzie - odpar­

ła, nie oglądając się za siebie. - Zaraz wracam.

Kiedy znalazła się na dworze, wciągnęła powietrze

głęboko do płuc, nie zwracając uwagi na ból złama­

nych żeber. Następnie ruszyła wolno w stronę corralu

i oparła się o jego ogrodzenie.

Ogier stał w jego drugim końcu i w tej chwili wyglą­

dał jak cień. W pewnym momencie zarżał w stronę dru­

giej zagrody, a klacze poruszyły się niespokojnie.

Kitty podniosła głowę i dostrzegła spadającą

gwiazdę.

- Powinnaś pomyśleć jakieś życzenie - usłyszała

głos Bo tuż koło swego ucha.

Aż drgnęła, a potem odsunęła się od niego o krok.

Była tak zajęta pokonaniem drogi do corralu, co przy­

szło jej z dużym trudem, że nawet nie zauważyła, iż

za nią szedł.

- Co tu robisz?!

- Po prostu cię pilnuję.

- Nie potrzebuję niańki!

background image

Bo uniósł dłoń w uspokajającym geście.

- To nie był mój pomysł - zastrzegł się. - Aaron

prosił, żebym za tobą poszedł. Uważa, że jesteś jesz­

cze bardzo słaba.

- Jak widzisz, nic mi nie jest.

- Tak, widzę. - Delikatnie dotknął palcem jej po­

liczka. - Widzę najwspanialszą kobietę, jaką kiedy­

kolwiek spotkałem.

- Tylko nie próbuj...

- Całować? - podchwycił. - Nie, nie zamierzam

wykorzystywać twojej słabości. Ale chcę znowu po­

czuć twoje wargi. Tylko raz...

Wciąż wpatrując się w nią, pochylił się i dotknął lek­

ko ustami jej warg. To był przelotny pocałunek, ale mi­

mo to wywołał w nich istną burzę zmysłów.

Kitty cofnęła się, ale Bo chyba spodziewał się ta­

kiej reakcji, ponieważ poczuła jego dłoń na plecach.

- Nie, to był błąd - powiedział nieswoim głosem.

- Raz to za mało.

Chciała protestować, ale nie zdążyła. Tym razem był

to namiętny pocałunek i Kitty poczuła, że zawirowało

jej w głowie. Serce waliło jej w piersi. Chciała się ode­

rwać od Bo, ale... nie mogła. Jakaś magiczna siła trzy­

mała ją przy tym mężczyźnie. Nie czuła bólu, a jedynie

pożądanie. To było niezwykłe doświadczenie.

Bo całował ją, dziwiąc się, że daje mu to aż tyle

przyjemności. Starał się być ostrożny i pamiętać o że­

brach i ramieniu Kitty. Mimo to coraz bardziej zatra-

background image

cał się w pocałunku. Czuł sprężyste piersi Kitty przez

materiał cienkiej koszuli i to jeszcze bardziej go pod­

niecało. Żadna kobieta nie działała na niego aż tak

mocno. To było coś zupełnie nowego i niesamowite­

go. Coś cudownego i niepowtarzalnego.

- Kitty! Bo! - usłyszeli głos Aarona od strony

ganku. - Gdzie jesteście? Nic wam nie jest?

Oderwali się od siebie. Kitty chciała odpowiedzieć,

ale nie mogła wydobyć z siebie głosu.

- Jesteśmy tu, przy corralu! - odkrzyknął Bo i nie

mogąc się powstrzymać, pogłaskał Kitty.

Nie protestowała. Stała drżąca, oszołomiona, nie

bardzo wiedząc, co się z nią działo w ciągu ostatnich

paru minut.

- Wracajcie już, bo Kitty się przeziębi!

- Nic... nic mi nie będzie! - zdołała odkrzyknąć

słabym głosem.

Bo poprowadził ją do domu, podtrzymując za zdrowe

ramię. Była mu za to wdzięczna, bo nogi odmawiały jej

posłuszeństwa. Aaron czekał na nich przed drzwiami

z lampą, którą podniósł wysoko do góry.

- Nic ci nie jest?

Kitty pokręciła głową.

- Nie, wszystko w porządku.

- Coś kiepsko wyglądasz. - Aaron westchnął i po­

stawił lampę na balustradzie. - Chyba wypalę cygaro.

Przyłączysz się, Bo?

- Z przyjemnością.

background image

Bo przyjął cygaro z rąk staruszka. Ich spojrzenia

się spotkały. Usiedli i palili w milczeniu. Bo myślał

o kobiecie, która właśnie weszła do domu. Zastana­

wiał się, co teraz robi. Chciał spędzić kolejną noc

przy niej, ale bał się, że nie zdoła zapanować nad po­

żądaniem.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

- Jak się czujesz? - spytał Aaron, gdy Kitty poja­

wiła się na ganku.

- Kiepsko - mruknęła dziewczyna.

W ciągu ostatnich paru dni tak właśnie odpowia­

dała na podobne pytania. Rzeczywiście nie czuła się

najlepiej. Co prawda, rany i obrażenia zaczęły się już

goić, ale ona tęskniła za swoim łóżkiem na stryszku

i za codziennymi obowiązkami. Tak więc, chociaż

z natury pogodna, chodziła naburmuszona przez

większą część dnia. Zwłaszcza że wciąż musiała pro­

sić o pomoc przy czynnościach, które nie sprawiały

jej zwykle większego kłopotu. Starała się to robić jak

najrzadziej, co powodowało, że niezwiązane włosy

opadały jej na oczy, wkładała wciąż tę samą koszulę

Bo i przestała kąpać się w potoku. Wołała nawet cho­

dzić boso, niż siłować się ze swoimi długimi butami.

Teraz zmrużyła oczy i rozejrzała się dookoła.

- Coś tu się zmieniło - zauważyła.

Aaron wzruszył ramionami.

- I to jeszcze ile. - Westchnął. - Do wyboru, do ko­

loru. ..

background image

- Na przykład?

- Cóż, po pierwsze, mamy nowe schody na ganek

- zaczął wyliczać. - Bo stwierdził, że tamte mogą się

lada chwila rozpaść. Po drugie jest też ławka, na któ­

rej można usiąść.

Kitty dopiero teraz zwróciła uwagę na zgrabną ła­

weczkę usytuowaną tak, by siedząc na niej, można się

było oprzeć o balustradę.

- A to po co?

- Tak będzie wygodniej. Przecież jesteśmy tu we

trójkę. No, usiądź. Zobacz, jak przyjemnie.

Kitty pokręciła przecząco głową. Jej wzrok powędro­

wał w stronę corralu i aż otworzyła usta ze zdziwienia.

- On... on jeździ... - wykrztusiła.

Aaron pokiwał głową.

- Uhm. Bo powiedział, że udało mu się tak łatwo,

że teraz z przyjemnością zajmie się klaczami.

Kitty zmarszczyła czoło. Wcale jej się to nie po­

dobało.

- Jeśli pójdzie mu z nimi tak szybko, to skończy, za­

nim się z tego wyliżę. Nie zostanie mi nic do zrobienia!

- To nie byłoby jeszcze takie najgorsze - orzekł

Aaron. - Nie zapominaj, że potrzebujemy pieniędzy.

Kitty spochmurniała jeszcze bardziej.

- No, tak - mruknęła, zastanawiając się, dlaczego

jest w tak podłym nastroju. Przecież Aaron w zasa­

dzie miał rację. Rzeczywiście potrzebowali pienię­

dzy. I to bardzo.

background image

- Masz ochotę na śniadanie? Bo zostawił ci bułe­

czki i wołowinę.

- Boże, Aaron, przestań mi ciągle mówić o Bo.

Bo to, Bo tamto. Mam już tego dosyć!

Staruszek spojrzał na nią z niepokojem.

- Może się jeszcze położysz...

Zrobiła parę szybkich kroków w jego stronę i po­

czuła ból. Natychmiast przystanęła, ale nie dała po

sobie poznać, co się stało.

- Przestań traktować mnie jak rozkapryszone

dziecko. Mam już tego powyżej uszu!

Aaron podniósł się ze swego miejsca i oparł się

ciężko na lasce, wyraźnie zaniepokojony.

- Co się z tobą dzieje, dziewczyno? Co cię gryzie?

Kitty dotknęła opatrunku.

- Chodzi o to - odparła, nieco zmieszana. - Nie

jestem na tyle chora, żeby tkwić w łóżku, a nie mogę

jeszcze pracować. Nie jestem przyzwyczajona do ta­

kiej sytuacji. Nie mogę znaleźć sobie miejsca.

Aaron pokiwał głową. Doskonale znał to uczucie,

chociaż on wycofywał się z pracy powoli, w miarę

jak pogarszał się stan chorej nogi.

- Przecież wiesz, że jesteś potrzebna.

- Ale nic nie robię! - odparowała.

- O, dużo.

- To powiedz, co takiego zrobiłam w tym tygo­

dniu? - zaperzyła się. - Nic, po prostu nic.

Staruszek poklepał ją lekko po zdrowym ramieniu.

background image

- Nie przejmuj się. Musisz w pełni wyzdrowieć.

Wykorzystaj ten czas na odpoczynek. Pozwól, by Bo

wszystkim się zajął. Spróbuj dzisiejszych bułeczek.

Są... - Popatrzył na Kitty i urwał. - Albo lepiej

usiądź na chwilę. Zdaje się, że Bo chce jeździć na tej

jabłkowitej klaczy. Pośmiejemy się trochę, jak będzie

z niej spadał.

To poprawiło Kitty humor. Weszła na chwilę do

domu i wróciła z kilkoma bułeczkami. Część zaofe­

rowała Aaronowi, a następnie usiadła na ławeczce

i spojrzała w stronę corralu. Jednak za każdym ra­

zem, kiedy Bo wylatywał z siodła, przestawała prze­

żuwać i odwracała oczy od tej sceny.

Sama się temu dziwiła. Przecież zależało jej na

tym, żeby Bo dostał w końcu nauczkę. Wcale nie

podobało jej się to, że tak łatwo wkradł się w łaski

Aarona, a jeszcze mniej to... jak sama na niego re­

agowała.

- Pozwól, Kitty. - Świeżo wymyty Bo, w którego

włosach lśniły krople, podniósł się ze swego miejsca

i podszedł do jej krzesła. - Zaraz pokroję ci mięso.

- Sama sobie poradzę - odparła ostro i odsunęła

talerz, kiedy chciał po niego sięgnąć.

- Dobrze, jak uważasz - rzekł pogodnie i zaczął

pogwizdywać, jakby nagle zrobiło mu się bardzo

wesoło.

Kątem oka zauważyła, że podchodzi do pieca, na

background image

którym stała kawa, i zabiera się do rozlewania jej do

trzech kubków. Chciała powiedzieć, że dziękuje za

kawę, ale w końcu uznała, że byłoby to niemądre.

Mimo to siedziała nadąsana, kiedy Aaron i Bo pa­

łaszowali kolację. Wcale nie podobało jej się to, że

w domku tak ładnie pachnie. Bo tak długo czyścił

i pucował podłogę oraz meble, że wszystko aż lśniło.

Okna były tak czyste, że do środka dostawało się te­

raz dwa razy więcej światła niż zwykle. Poznosił na­

wet rzeczy z jej stryszku i wytrzepał oraz wywietrzył

pościel i koce, wcale nie pytając jej o zgodę! Oczy­

wiście strych też posprzątał i umył podłogę i starą

skrzynię. Co gorsza, robił to wszystko tak pogodnie,

podśpiewując sobie lub pogwizdując jakieś melodyj­

ki, że Kitty czuła się przez to jeszcze gorzej.

Niepokoiło ją też, że ogarnął ją żal, jakby była skrzyw­

dzonym dzieckiem, któremu zabrano ukochaną zabawkę,

a przecież Bo bardzo im pomógł. Ponadto miała wyrzuty

sumienia, że to Bo posprzątał domek, co już dawno nale­

żało zrobić. Tyle że Kitty od dzieciństwa szczerze niena­

widziła zarówno sprzątania, jak i gotowania.

- Nie smakuje ci mięso? - zdziwił się Aaron, pa­

trząc na jej talerz.

- Smakuje - zapewniła go. - Po prostu nie jestem

głodna.

- Powinnaś jeść. - Aaron sięgnął po kolejną bułe­

czkę. - To ma ci pomóc wyzdrowieć. Mięso jest do­

bre na kości.

background image

Kitty przeszyła go gniewnym spojrzeniem.

- Jesteś tego pewny? Czy tylko mówisz tak, żeby

mnie zmusić do jedzenia?

Aaron pokręcił głową.

- Dawno nie widziałem, żebyś była aż tak roz­

drażniona. Ostatnio chyba wtedy, kiedy Yale wyje­

chał bez słowa.

- Przecież to było dziesięć lat temu.

Staruszek potwierdził skinieniem głowy.

- Właśnie. Co prawda, byłaś wtedy znacznie

młodsza, ale zachowywałaś się niemal tak samo.

Kitty uznała to za obrazę i natychmiast zerwała się

ze swego miejsca.

- Dosyć już tego! Idę do potoku.

- Już za zimno na kąpiel - zauważył Aaron spo­

kojnie. - Poza tym nie poradzisz sobie z tą ręką. Je­

szcze upadniesz i się urazisz...

. Kitty skrzywiła się, słysząc te słowa.

- Chcę tylko przez niego przejść - mruknęła.

Aaron nie wyglądał na przekonanego.

- Nie zdołasz utrzymać równowagi - orzekł. - Nurt

cię przewróci i możesz utonąć. Zaczekaj lepiej, aż zu­

pełnie wyzdrowiejesz. Jeszcze zdążysz się wykąpać.

- Nie zamierzam czekać - powiedziała Kitty

z uporem, zadzierając hardo brodę.

Po chwili zniknęła za drzwiami. Kiedy znalazła się

na dworze, zaklęła parę razy i dopiero kiedy jej ulży­

ło, ruszyła w stronę wody.

background image

Bo, który w milczeniu wysłuchał sporu, popatrzył

z niepokojem na staruszka i spytał:

- Pozwolisz jej na to?

- Czy pozwolę? - zaśmiał się Aaron. - Chyba nie

zdajesz sobie sprawy z tego, co mówisz, chłopcze.

Kitty zawsze robiła, co jej się podobało, i biada temu,

kto próbowałby się jej przeciwstawić.

- Ale dlaczego ona tak dziwnie się zachowuje?

Staruszek wzruszył ramionami.

- Widzi, że robisz wszystko za nią, a w dodatku

robisz to lepiej. Dlatego czuje się niepotrzebna. Po­

wiedziała mi nawet, że jest całkowicie bezużyteczna

albo coś w tym rodzaju...

- I to wszystko? - zdziwił się Bo.

Aaron spojrzał na niego kpiąco.

- A jak myślisz? Kitty znalazła się w niewygodnej

sytuacji, potrzebuje odrobiny zainteresowania.

- Rozumiem. - Bo zamyślił się, po czym dodał:

- Chyba wiem, co mogłoby jej pomóc.

Zabrał się do pracy. Napełnił parę wiader wodą,

a potem umieścił je na płycie pieca. Potem naszyko­

wał lniane ręczniki.

Zaczęło się już ściemniać, kiedy usłyszeli kroki

Kitty na schodach. Weszła do środka i rozejrzała się

ze zdziwieniem.

- Co to takiego? - spytała.

- Zdaje się, że chciałaś się wykąpać - odparł

uprzejmie Bo. - Posiedzimy z Aaronem na ganku,

background image

żebyś mogła czuć się swobodnie. Tylko najpierw

chciałem umyć ci głowę.

- Ty... mnie? - Kitty popatrzyła na Aarona i za­

uważyła, że jest równie zdziwiony, jak ona.

Bo przytaknął.

- Nie zrobisz tego jedną ręką. - Uśmiechnął się.

- To nie będzie bolało.

- Ale... - usiłowała protestować.

Bo wskazał stojące na kuchni wiadra, a następnie

na balię, którą udało mu się znaleźć w szopie i którą

musiał jeszcze dokładnie wyszorować.

- Woda już czeka. Po prostu uklęknij koło balii...

Kitty potrząsnęła głową.

- Nie potrzebuję pomocy.

- Wiem, Kitty - rzekł łagodnie - ale ja chciałbym

ci usłużyć.

Wziął ją delikatnie za ramię i zaprowadził do balii. Za­

nim zdążyła się zorientować, co się dzieje, już klęczała

z pochyloną głową, tak by woda nie spływała na podłogę.

- Jeśli myślisz, że... - zaczęła.

Bo zaczął lać ciepłą wodę na jej głowę i Kitty ur­

wała. Dawno nie było jej tak przyjemnie. Zwykle ką­

pała się w strumieniu i nie przyszło jej do głowy, że

wodę można podgrzać w domu.

- Nie chciałabym... - Tym razem jej protest był

słabszy.

Bo zaczął masować jej głowę i namydlił włosy. To

było jeszcze milsze. Coś jakby pieszczota, której podda-

background image

wała się niczym leniwa kotka. Nagle uświadomiła so­

bie, że nikt nigdy nie zajmował się nią w ten sposób.

- Uważaj, żeby nie zamoczyć ramienia - przypo­

mniał jej Bo.

Wziął kolejne wiadro, zmieszał gorącą wodę z zi­

mną i zaczął spłukiwać mydło z jej włosów. Przez ca­

ły czas czuła delikatny dotyk jego palców. Wiedziała,

że starał się jej nie urazić. Bo był silny, chociaż za­

pewne nienawykły do ciężkiej fizycznej pracy. Może

dlatego tak chętnie wszystko robił, ponieważ było to

dla niego coś zupełnie nowego.

To była słodka tortura: móc dotykać Kitty, ale tylko

w całkowicie niewinny sposób. Czuł na sobie wzrok

Aarona, który przypatrywał mu się tak, jakby domy­

ślał się, co dzieje się w głowie Bo. Zdwoił więc wy­

siłki, żeby nie dać nic po sobie poznać.

- I jak? - spytał, dotknąwszy włosów Kitty. - Nie

ma już na nich mydła?

Jej loki były miękkie i delikatne. Mógł tylko sobie

wyobrażać, jak będą lśniły, kiedy wyschną.

- Chy... chyba nie - odparła, odchrząknąwszy.

Poczuła się cudownie, ale jednocześnie była spięta,

i to znowu z powodu Bo.

- To świetnie. - Bo sięgnął po ręcznik i zaczął

wycierać włosy Kitty. Ta czynność też była przyjem­

na, ale nie tak jak mycie. Lniane płótno wyraźnie mu

przeszkadzało. Na koniec owinął jej ręcznik wokół

głowy i spytał: - Rozpiąć ci guziki koszuli?

background image

Kitty zaczerwieniła się, ale wiedziała, że dziurki są

bardzo małe i że sama sobie z nimi nie poradzi.

- Tak, proszę... - Nagle zrobiło jej się głupio i gwał­

townie zmieniła decyzję. - Nie, nie! Daj spokój!

Bo wzruszył ramionami.

- Jak uważasz. - Wskazał miękką tkaninę, prze­

rzuconą przez poręcz krzesła. - Kiedy skończysz, ko­

niecznie z niej skorzystaj. Łatwiej będzie ci się

później ubrać.

- Co to takiego? - spytała nieufnie.

Mężczyzna uśmiechnął się do niej.

- Przecież to twoje, powinnaś wiedzieć.

Zrobiła zdziwioną minę.

- Ja nigdy...

- Znalazłem to w twoim kuferku, kiedy robiłem po­

rządki - wyjaśnił. - To się nazywa suknia. Musiałem ją

tylko wywietrzyć, bo czuć ją było rośliną na mole.

Kitty skinęła głową.

- Należała do mamy - powiedziała. - Zupełnie

o niej zapomniałam. Rzadko wyjmuję jej rzeczy.

Mam wrażenie, że kiedyś ją nawet w niej widziałam,

ale nie pamiętam kiedy. Musiałam być wtedy bardzo

mała. Czy ta sukienka zaraz się nie rozpadnie?

Bo pokręcił głową.

- Nie, choć wygląda na mało znoszoną - stwier­

dził. Podszedł do drzwi i skinął głową na Aarona.

- Będziemy na zewnątrz, gdybyś czegoś potrzebo­

wała - dodał - ale nie musisz się spieszyć.

background image

Staruszek wyjął najpierw dwa cygara ze swoich

zapasów, a następnie ruszył w stronę wyjścia. Po

chwili obaj znaleźli się na ganku.

- Chętnie teraz zapalę - stwierdził Aaron, patrząc

na gwiazdy.

Bo zajrzał jeszcze przez otwarte drzwi do wnętrza

domku.

- Nie krępuj się. Nie będziemy ci przeszkadzać -

powiedział do zmieszanej Kitty.

W odpowiedzi obrzuciła go gniewnym spojrze­

niem. Zburzył jej spokój i jeszcze śmiał twierdzić, że

nie będzie przeszkadzać! Tego już za wiele. Przez

chwilę zastanawiała się, co dalej, a potem zaczęła

walczyć z guzikami koszuli. Zanim ją zdjęła, spojrza­

ła nieufnie w stronę drzwi. Ściągnęła skórzane spod­

nie i w końcu mogła wejść do wody, którą Bo przy­

gotował jej przed wyjściem.

Aż westchnęła. Rozsiadła się wygodnie w balii

i umieściła chorą rękę wysoko. Prawą zaczęła namydlać

całe ciało, po czym wyciągnęła się, zamknęła oczy i roz­

koszowała się kąpielą. Ta w potoku się z nią nie równała.

Kitty, cudownie rozleniwiona, poruszyła dłonią

w wodzie, żeby usłyszeć jej plusk. Zza okna dobiegał

szmer męskiej rozmowy. Poczuła, że powoli mija jej

podły nastrój. Nie mogła przecież trwać w przygnę­

bieniu, kiedy fizycznie czuła się tak wspaniale.

Otworzyła oczy i zerknęła w stronę matczynej

sukni. Myślała przez chwilę, co z nią zrobić, ale

background image

w końcu podjęła decyzję. Gdy tylko wyjdzie z wody

i się ogarnie, wypierze swoje spodnie i koszulę Bo.

Nic nie zaszkodzi, jeśli przez jakiś czas pochodzi

w czymś tak dziwacznym, jak suknia. A jutro, nieza­

leżnie od tego, jak ciężko jej się samej ubierać, wróci

do ukochanych skór.

Oczywiście powoli zacznie podejmować dawne

obowiązki. Jest jej wszystko jedno, czy będzie ją bo­

lało, czy nie. Musi w końcu udowodnić, że do czegoś

może się przydać.

Na jej zaciśniętych do niedawna ustach pojawił się

uśmiech. Zadziwiające, ile dobrego może przynieść

taka kąpiel. Człowiek jakby budził się do nowego ży­

cia. Kitty czuła, że w tej chwili poradziłaby sobie

z całym stadem mustangów. Spojrzała na obandażo­

wane ramię, które oparła o brzeg balii, i zachichotała.

Co prawda, nie odzyskała dawnej sprawności, ale

przynajmniej powrócił optymizm.

- Na wszystko przyjdzie czas - szepnęła do siebie.

A na razie musi nauczyć się radzić sobie z jedną

ręką.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

- Zdaje się, chłopcze, że ta jabłkowita klacz dała

ci do wiwatu, co? - spytał Aaron, patrząc na Bo, któ­

ry wyrzucił już niedopałek i patrzył w gwiazdy.

- Muszę przyznać, że parę razy udało jej się mnie

zrzucić.

- Może spróbujesz z inną?

- Nie, co prawda, boli mnie to i owo, ale mam

wrażenie, że już jest moja - odparł z pewnym siebie

uśmiechem. - Jutro po południu będę mógł się zająć

następną.

Staruszek pokiwał głową.

- Cały czas cię obserwuję. Świetnie ci idzie.

Bo uśmiechnął się jeszcze szerzej.

- Dzięki. Prawdę mówiąc, sam nie wiedziałem,

jak to będzie, kiedy zaproponowałem, że będę ujeż­

dżał mustangi. Te konie są jednak inne niż nasze. Nie­

ufne i sprytniejsze. Pewnie dlatego, że muszą przeżyć

na wolności.

- Tak, a poza tym potrafią sobie radzić w rozmai­

tych warunkach w terenie i przy różnej pogodzie -

dodał Aaron. - Nic ich nie zaskoczy. Ani susza, ani

background image

wylewające rzeki. Ani nawet śnieg, który potrafi za­

mknąć im drogę ucieczki z kanionu, gdzie muszą

przetrwać przez parę tygodni.

Bo pokręcił głową.

- Niesamowite.

- Tak, to bardzo dobre konie...

- Ciekaw jestem, co czują, kiedy nagle znajdą się

w ciepłej stajni, i okazuje się, że mają tyle jedzenia,

ile im potrzeba.

Nieoczekiwanie przyszło mu do głowy, że równie

dobrze mogliby rozmawiać o Kitty, która też potrafiła

przetrwać w najrozmaitszych warunkach, i w dodat­

ku była równie narowista.

- Sam nie wiem - westchnął staruszek. - Są po­

tem bardzo...

Nie skończył, ponieważ w drzwiach pojawiła się

Kitty. Obaj mężczyźni spojrzeli na nią z otwartymi

ustami. Wyglądała przepięknie w białej sukni. Roz­

puszczone złote włosy opadały jej na plecy. Światło

padające z wnętrza domku tworzyło wokół jej postaci

aureolę.

- Co się tak gapicie?

Aaron pierwszy odzyskał kontenans.

- Po prostu wyglądasz... inaczej - odparł.

Kitty poprawiła niepewnym gestem suknię.

- Tak, wiem, że głupio - westchnęła.

- Nie, wcale nie - wtrącił Bo.

Spojrzała na niego tak, jakby zamierzała mu coś

background image

powiedzieć, ale w końcu tylko machnęła lekceważą­

co zdrową ręką.

- No dobrze, już skończyłam. Możecie wejść do

środka.

- Już idziemy. - Aaron dopalił cygaro, parząc so­

bie przy tym palce, a następnie spojrzał na wciąż

oniemiałego Bo. - Ruszamy, chłopcze?

Bo wyglądał tak, jakby nie bardzo wiedział, gdzie

się w tej chwili znajduje.

- Co? A, tak...

Aaron pchnął go lekko w stronę drzwi. Bo potknął

się, ale zaraz odzyskał równowagę. Kitty parsknęła

śmiechem i cofnęła się w głąb domu.

W środku było ciepło i parno. Spodnie Kitty i ko­

szula Bo wisiały na krzesłach przysuniętych do ko­

minka. Kitty nie zdawała sobie sprawy z tego, że suk­

nia uwydatnia kształty jej jędrnego i zgrabnego ciała.

Bo wprost nie mógł oderwać oczu od Kitty, a ona od­

wróciła się do nich i powiedziała:

- Czuję się teraz znacznie lepiej. Jestem pewna, że

już jutro będę mogła zacząć coś robić. Dziękuję, Bo.

- Proszę - mruknął, nadal oszołomiony widokiem

Kitty w sukni.

Wskazała pełną wody balię.

- Moglibyście to wylać?

Aaron złapał jedną rączkę, a następnie spojrzał na

Bo, który wodził oczami za Kitty.

- Hej, musisz mi pomóc!

background image

Bo powrócił do rzeczywistości.

- Ja się tym zajmę - powiedział. - Idź się ogrzać,

Aaron.

Raz jeszcze spojrzał w stronę kominka, przy któ­

rym przykucnęła Kitty. Staruszek posłał mu wymow­

ne spojrzenie, a następnie skinął głową i pokuśtykał

do kuchni. Bo nalał wody do wiadra, które wyniósł

na ganek i wylał na podwórko. To samo zrobił z na­

stępnym, a potem następnym, starając się nie rozle­

wać wody na podłogę. Wziął balię dopiero wtedy,

kiedy była pusta, i po chwili zastanowienia ustawił ją

w rogu pokoju. Dopiero wówczas podszedł do ko­

minka, gdzie Kitty suszyła i rozczesywała włosy.

- Pomóc ci? - spytał cicho.

Kiedy usłyszała jego głos, uniosła nieco głowę

i uśmiechnęła się lekko.

- Nie, dziękuję. Nie idzie mi najgorzej. I tak bar­

dzo dużo dzisiaj dla mnie zrobiłeś - dodała.

Bo chętnie zrobiłby więcej.

- To dla mnie przyjemność - powiedział, sięgając

po szczotkę.

Poczuł świeży zapach bijący od Kitty i zakręciło

mu się w głowie. Starał się zachować obojętną minę,

co było bardzo trudne, zważywszy, że miał przed so­

bą najpiękniejszą i najbardziej pociągającą kobietę,

jaką w życiu spotkał.

Kitty siedziała prosto, mimo że serce biło jej

w przyspieszonym rytmie, a każde dotkniecie dłoni

background image

Bo wywołało kolejne fale gorąca. Nie miała pojęcia,

co to jest, ale było jej z tym dobrze. Bo szczotkował

jej włosy powolnymi ruchami, a ona nie chciała, by

przestał. Fale gorąca ustąpiły cudownemu rozleni­

wieniu.

W końcu Kitty uznała, że nie ma sensu tego prze­

dłużać. Spojrzała więc w stronę swego posłania.

- Chyba pójdę spać - westchnęła. - Po kąpieli

zrobiłam się senna.

Bo odłożył szczotkę.

- Ja też jestem trochę zmęczony.

Wziął koc i przesunął się w stronę posłania Kitty,

by go tam rozłożyć. Właśnie w tym momencie usły­

szeli chrząknięcie Aarona, który od dłuższego czasu

się nie odzywał, co było zupełnie do niego niepo­

dobne.

- Tak sobie myślę - zaczął, a potem urwał i po­

nownie chrząknął. - Tak sobie myślę, że już jesteś zu­

pełnie zdrowy i, ee, dobrze się czujesz - zwrócił się

do Bo. - A noce są coraz cieplejsze... Może poszedł­

byś spać do stodoły. Będzie ci tam wygodnie na sia­

nie. A tutaj będzie trochę, ee, tłoczno. Zwłaszcza że

Kitty nie może się na razie przenieść na stryszek.

- Świetny pomysł! - przyklasnęła Kitty.

Nie miała najmniejszej wątpliwości, że to rozsądne

rozwiązanie. Od jakiegoś czasu zachowywała się przy

Bo jak przysłowiowa kobietka i doszła do wniosku,

że najwyższa pora z tym skończyć. Może kiedy nie

background image

będzie go miała stale przy sobie, łatwiej jej będzie

wziąć się w garść.

Spojrzała na Bo.

- Co o tym myślisz?

- Nie mam pojęcia, dlaczego sam tego wcześniej

nie zaproponowałem - odparł i zarzucił sobie koc na

ramię. A potem jeszcze popatrzył na Kitty. - Śpij do­

brze. Dobranoc.

Zebrał pozostałe części swojego posłania i ruszył

do wyjścia. Widząc, że ma zajęte ręce, Kitty podeszła

do drzwi i otworzyła je szeroko. Kiedy wychodził,

niemal się o nią otarł.

- Dobranoc, Bo.

Skinął jej głową. Po chwili zamknęła drzwi, a on

poczuł się tak, jakby go wypędzono z raju.

- Dobranoc - szepnął do zamkniętych drzwi

i westchnąwszy raz i drugi, powlókł się w stronę sto­

doły.

Aaron zauważył, że Kitty stała przy drzwiach bez

wyraźnego powodu. A kiedy w końcu od nich odesz­

ła, na jej twarzy pojawił się wyraz rozczarowania.

Sprawiała takie wrażenie, jakby żałowała tego, co się

stało.

Tym lepiej, pomyślał Aaron.

Już jakiś czasu temu zorientował się, że tych dwoje

coś ciągnie do siebie, chociaż tak bardzo się różnią.

On - obyty światowiec i ona - wiejska amazonka,

która nosa nie wychyliła poza okolicę. Prawdopodob-

background image

nie nie wiedzieli, że znajdują się o krok od zakocha­

nia. Aaron uświadomił sobie w pełni, na co się zanosi,

dopiero dzisiaj, kiedy zobaczył, jak Bo czesze Kitty.

Obawiał się o nią. Była niewinna i naiwna. Nie

miała doświadczenia w postępowaniu z mężczyzna­

mi i łatwo można ją było zranić.

Tak, najwyższy czas porozmawiać z Bo Chandlerem.

Aaron czuł się odpowiedzialny za Kitty. Wraz

z Gabe'em i Yale'em stanowiła jego jedyną rodzinę.

Przez moment myślał, że pogada z Bo jutro rano, ale

po zastanowieniu uznał, że najlepiej kuć żelazo, póki

gorące.

- Idę do stodoły - rzucił w stronę Kitty. - Zapo­

mniałem powiedzieć Bo, gdzie najlepiej się rozłożyć.

Kitty skinęła głową.

- Dobrze, jestem taka senna...

Uśmiechnął się i pokuśtykał do drzwi.

- Nie musisz na mnie czekać.

Bo rzucił koc na siano, a następnie oparł się

o przegrodę i rozejrzał dookoła. Poczuł nawet coś

w rodzaju ulgi, że nie będzie blisko Kitty, zwłaszcza

że włożyła sukienkę, w której tak ponętnie wygląda­

ła. Jednak już za chwilę zaczął za nią tęsknić.

- Ech, do licha - mruknął, czując, że nie będzie

mógł zasnąć.

Nie, jednak dobrze, że tak się stało. Sam nie wie­

dział, co mogłoby się zdarzyć, gdyby zostali sami.

background image

Nie miał wątpliwości, że gdy tylko Aaron przeszedł­

by do swojej sypialni, spróbowałby uwieść Kitty. Tak

bardzo jej pragnął! Wiedział, że nie jest jej obojętny.

W jego ramionach traciła poczucie rzeczywistości,

namiętnie oddawała pocałunki. Prawdopodobnie nie

zdawała sobie sprawy, jak łatwo mogliby się zapa­

miętać i przekroczyć granicę. I co wtedy? Wiedział

jedno - pożądał Kitty i chciał mieć ją wciąż przy so­

bie. Czy był gotowy na poniesienie konsekwencji?

I czy Kitty była na to przygotowana?

Z zamyślenia wyrwało go skrzypnięcie drzwi do

stodoły. Spojrzał w tamtą stronę i zobaczył ciemną

sylwetkę Aarona. Poznał go też po charakterystycz­

nym chodzie.

- Co się stało? - spytał. - Czyżbym czegoś zapo­

mniał?

- Nie, chłopcze. To ja o czymś zapomniałem.

Bo spojrzał ze zdziwieniem na Aarona, który za­

trzymał się przy przegrodzie.

- Tak?

- Pomyślałem sobie, że opowiem ci trochę o Kitty.

- Mówiła mi o tym, jak się tutaj dostała - odparł

Bo. - I o tym, jak przygarnąłeś ich trójkę i się nimi

zaopiekowałeś. Wyrosła na wspaniałą kobietę.

- To prawda. - Aaron usiadł na beli siana i posta­

wił obok laskę. - Myślę, że ciężko jej było dorastać

wśród samych mężczyzn. Nie miałem pojęcia o tym,

jak się wychowuje dziewczynki.

background image

- A teraz już wiesz?

- Trochę - odparł Aaron. - Ale nie to chciałem

powiedzieć. Kiedy Kitty tu dotarła, była zupełnie

bezbronna.

- Bezbronna?

- Właśnie. Zresztą pod pewnymi względami tak

jest do dziś - podjął staruszek. - Nauczyłem ją, jak

należy prowadzić ranczo i ujeżdżać mustangi, ale to

przecież nie wszystko. Nie potrafiłem jej wytłuma­

czyć, co to znaczy być kobietą. Kiedy - Aaron zmie­

szał się - kiedy miała pierwsze krwawienie, przy­

biegła do domu, bo uznała, że musiała się skaleczyć.

Nawet nie płakała. Zawiozłem ją do doktora Honey­

wella, żeby ją zbadał, i ten biedak wszystko jej wy­

tłumaczył. A potem jeszcze powiedział mi, żebym

zaprowadził ją do Ingi Swensen po dalsze nauki.

Staruszek spojrzał na siedzącego nieopodal Bo.

W panującym mroku nie widział jego twarzy, a jedy­

nie sylwetkę. Nie wiedział więc, jak przyjął jego sło­

wa, i czy zrozumiał, o co mu chodzi.

- Nigdy nikomu nie opowiadałem tej historii -

podjął po chwili. - Jesteś pierwszym, chłopcze, który

to usłyszał. A zrobiłem to, bo - Aaron starał się

ostrożnie dobierać słowa - widzę, jak na nią patrzysz.

I jak ona patrzy na ciebie. Chociaż Kitty doskonale

wie, co robią zwierzęta, to nie ma pojęcia o tym, jak

to wygląda u ludzi. Brakuje jej kontaktów z innymi

kobietami. Jest może nawet trochę dzika...

background image

Jak mustang, pomyślał Bo.

- Kitty nie była nawet na tańcach w miasteczku

- ciągnął Aaron. - I o ile wiem, nie całowała się

z żadnym chłopakiem. Więc - znowu szukał odpo­

wiednich słów - więc trzeba na nią uważać. Nie znió­

słbym, gdyby ktoś ją zranił.

- Rozumiem, dlaczego mi o tym powiedziałeś.

Doceniam twoje oddanie Kitty. - Bo zamyślił się, po

czym dodał: - Mam wrażenie, że opiekujesz się nią

lepiej niż rodzony dziadek.

- Po prostu bardzo mi na niej zależy.

- Mnie też. Dlatego nie mogę obiecać, że nie sta­

nie się nic. Mogę tylko dać słowo honoru, że zrobię

wszystko, by jej nie skrzywdzić.

Staruszek pokiwał głową.

- O to mi właśnie chodziło.

Mężczyźni w milczeniu uścisnęli sobie dłonie,

a następnie Aaron sięgnął po laskę i wyszedł tak na­

gle, jak się pojawił.

Bo stał jeszcze przez jakiś czas, potem wymościł

sobie posłanie i położył się, nie przestając myśleć

o tym, co przed chwilą usłyszał.

Nagle na jego ustach pojawił się uśmiech. Przyszło

mu do głowy, że staruszek jest chytry jak lis.

Po pierwsze, przedstawił Kitty jako ideał: słodką

i niewinną. Po drugie, zmusił go, by przyrzekł, że jej

nie uwiedzie.

background image

- Co ty robisz? - Aaron zauważył, że Kitty wło­

żyła patyk pod bandaż, którym miała owinięte ramię,

i zaczęła się drapać.

- Strasznie mnie swędzi.

Stali oboje przy corralu, patrząc, jak Bo siodła na­

rowistą jabłkowitą klacz.

- Jeśli się skaleczysz, trzeba będzie znowu odka­

żać ranę - ostrzegł ją Aaron. - Nie potrzebujemy dal­

szych komplikacji.

Kitty westchnęła.

- Nic na to nie poradzę. Wprost nie mogę znieść

tego swędzenia.

Aaron przyglądał się jej przez chwilę w milczeniu,

a potem skinął na Bo.

- Wiesz co, chłopcze. Powinieneś chyba zawieźć

Kitty do miasta, do doktora Honeywella.

Kitty aż syknęła z gniewu.

- Nie potrzebuję lekarza!

Aaron spojrzał na nią koso i pogroził jej palcem.

- Pamiętasz, to samo powtarzałaś, kiedy ostatnio

pokaleczyłaś się drutem kolczastym. Doktor powie­

dział mi później, że gdybym cię nie przywiózł, wda­

łaby się gangrena i trzeba by ci amputować rękę.

Kitty pokręciła głową.

- Ale teraz po prostu mnie swędzi - przekonywała.

- I właśnie dlatego powinien to zobaczyć doktor

Honeywell - stwierdził staruszek. - Może to znak, że

ci się wszystko goi, a może nie. On sam zadecyduje.

background image

!

- Co się stało? - spytał Bo.

Aaron uśmiechnął się do niego.

- Powinieneś zrobić sobie małą przerwę - powie­

dział, patrząc na klacz. - Chciałbym, żebyś zawiózł

Kitty do lekarza. Może przy okazji uda ci się sprzedać

te ujeżdżone mustangi i kupić trochę prowiantu.

Bo otarł pot z czoła.

- Świetnie. Za parę minut będę gotowy do drogi.

Kitty skrzywiła się niechętnie.

- Nie zamierzam jechać.

Bo rozłożył ręce.

- Dobrze, wobec tego postaram się sam sprzedać

mustangi. Ile mniej więcej mogą być warte? - zwró­

cił się do Aarona.

Staruszek podrapał się w głowę.

- Czy ja wiem?

Oczy Kitty zalśniły gniewem.

- Dlaczego on ma je sprzedać?! Przecież są moje!

I to ja powinnam się targować, bo on odda je za pół

ceny.

Bo wzruszył ramionami.

- Jak uważasz...

- Właśnie tak uważam. Sama zajmę się sprzedażą.

Wezmę tylko kapelusz i możemy jechać - oznajmiła

Kitty i poszła do domu.

- To było sprytne posunięcie, chłopcze. - Aaron

spojrzał z uznaniem na Bo. - Myślałem, że trzeba bę­

dzie stoczyć prawdziwą bitwę, żeby ją przekonać.

background image

Bo zaśmiał się cicho.

- Mój ojciec często mi powtarzał, że najlepszy

sposób przekonania świadków czy sędziego, to spra­

wić, żeby myśleli to samo co my.

- Miałeś mądrego ojca - stwierdził Aaron. - Wie­

rzę, że nauka nie poszła w las. Mógłbyś sobie zapisać,

co trzeba kupić. Mam w domu atrament i pióro.

- Nie pojedziesz z nami?

Staruszek potrząsnął głową.

- Kiedyś to było tyle, co gwizdnąć, ale teraz nie

mogę siedzieć na koniu - westchnął. - To dla mnie

za długa podróż. Nawet na wozie nie jest mi zbyt wy­

godnie.

Kiedy odszedł, Bo ruszył w stronę potoku. Chciał

się porządnie umyć. To miała być jego pierwsza wi­

zyta w Misery i pierwsze od wielu dni zetknięcie

z „cywilizacją".

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Aaron i Kitty czekali na niego na ganku. Bo za­

przągł konia do wozu, który znalazł w stajni, a na­

stępnie przejechał nim do corralu. Tutaj przywiązał

do niego ogiera i dwie klacze i dopiero wówczas

podjechał pod domek.

Kiedy zeskoczył na ziemię, Kitty obrzuciła go

przeciągłym spojrzeniem. Bo umył się w potoku

i zmienił koszulę, a na jego przydługich, ciemnych

włosach wciąż lśniły kropelki wody. Włożył czarną

kurtkę, w której wyglądał bardzo elegancko. Znowu

przypominał nieznajomego, którego spotkała na pre­

rii. Było w nim coś niepokojącego i tajemniczego.

- Już nie musisz niczego zapisywać - poinfor-

mował go Aaron, kiedy zbliżył się do ganku. - Po­

wiedziałem Kitty, czego potrzebujemy, i powinna

wszystko pamiętać.

Kitty podeszła do wozu. Chciała wskoczyć jak

zwykle na kozioł, ale Bo chwycił ją i podsadził. Sama

nie wiedziała, czy mu podziękować, czy też go skrzy-

czeć. A ponieważ poczuła, jak zaparło jej dech

w piersiach, milczała.

background image

Bo usiadł obok Kitty i chwycił lejce.

- Powinniśmy wrócić przed zmrokiem - oznajmił.

Wóz ruszył. Kitty pomachała Aaronowi, a następ­

nie spojrzała przed siebie, tam, gdzie znajdowało się

miasteczko. Bardzo dawno nie była w Misery. Miała

nadzieję, że uda jej się sprzedać konie i że po zaku­

pach starczy pieniędzy na słodycze.

Obejrzała się jeszcze za siebie i posmutniała.

- Szkoda, że Aaron nie może z nami pojechać -

westchnęła. - Bardzo lubił wizyty w Misery.

- Gdyby kupić taki wielki, resorowany powóz, na

pewno przetrzymałby podróż - zauważył.

- Musielibyśmy natrafić na żyłę złota.

Bo pokręcił głową.

- Różne rzeczy się zdarzają - zauważył. - Pod­

czas podróży spotkałem ludzi, którzy się szybko

wzbogacili.

- Nam to nie grozi - uznała Kitty.

- Nie przesadzaj. Przecież sama mówiłaś, że już

straciłaś nadzieję, że kiedykolwiek wyjedziecie

z Badlandów, i właśnie wtedy spotkaliście Aarona.

- Tak, to prawda. To był jedyny cud w moim ży­

ciu. Przynajmniej jak na razie.

- Och, sam nie wiem. - Zaczął się jej uważnie

przyglądać, jakby chciał zajrzeć do jej duszy. - Gdzie

jedziemy najpierw?

Kitty wskazała ręką kierunek.

- Na ranczo Jeda Simmonsa - odparła. - Trochę

background image

nam nie po drodze, ale jestem mu winna konia, a Jed

znany jest z tego, że nigdy nikomu nie darował długu.

- Tak jak większość ludzi.

- Tak, ale Jed jest gorszy niż inni - odrzekła,

krzywiąc się z niechęcią. - Kiedyś mówił, że chciał­

by wykupić połowę Dakoty, zanim dojdzie do trzy­

dziestki.

- Wobec tego powinienem mu życzyć szczęścia.

Będzie mu chyba potrzebne...

Bo starał się teraz skoncentrować na drodze. Jecha­

li przez skalistą okolicę i musiał zwolnić, a także

uważać na kamienie. Stary wóz niemiłosiernie trząsł

się na wybojach. Aaron miał rację. Na pewno nie

przetrzymałby takiej podróży.

Nawet Kitty musiała uważać, chociaż czuła się co­

raz lepiej. Kiedy w końcu dotarli do Simmonsów,

miała taką minę, jakby zamierzała się z kimś poje­

dynkować. Bo obserwował ją ze zdziwieniem, nigdy

wcześniej nie zachowywała się w ten sposób.

Zaraz też dostrzegł muskularnego farmera, który

zmierzał w ich stronę od jednej z wielu zagród ze

świniami.

- Najwyższy czas - mruknął i spojrzał niechętnie

na mężczyznę na koźle. - Co to za jeden?

- Bo Chandler - odparła. - Bo, poznaj Jeda Sim­

monsa.

Pochylił się, żeby podać mu rękę, ale farmer już

ruszył w stronę koni.

background image

- Są ujeżdżone? - spytał, przyglądając się uważ­

nie trójce koni.

- Uhm. - Kitty skinęła głową.

- Mogę wybrać?

- Jasne. - Kitty dostrzegła chciwość w jego

oczach i zaraz dodała: - Jedną z dwóch klaczy.

- A co z ogierem?

- Jest wart więcej niż twoja marna szynka - rzuciła.

Farmer spojrzał na nią niechętnie.

- Nie mówiłaś tak, kiedy potrzebowaliście

z Aaronem jedzenia - zauważył.

Kitty uśmiechnęła się lekko.

- Może i nie, ale przecież oboje wiemy, że byłabym

głupia, gdybym ci oddała ogiera. No, wybierz którąś

z klaczy i pozwól mi jechać do Misery. Mam tam spra­

wy do załatwienia - powiedziała zdecydowanie.

Jed Simmons się nie spieszył. Obejrzał dokładnie

klacze, zajrzał im w zęby i sprawdził kopyta. W koń­

cu odwiązał jedną z nich od wozu.

- Ta będzie dobra.

Kitty skinęła głową.

- Co jeszcze za nią dostanę?

Bo myślał, że farmer się obruszy, słysząc to pyta­

nie, ale przyjął je zupełnie spokojnie. Najwidoczniej

się go spodziewał.

- Jeszcze jedną szynkę? - zaproponował.

Kitty udała, że bardzo ją to rozbawiło.

- Chyba żartujesz?! Za taką klacz powinnam do-

background image

stać całą świnię. O choćby tę. - Wskazała biegającą

w pobliskiej zagrodzie wielką maciorę.

- To moje najlepsze zwierzę. W zeszłym roku

miałem od niej dwanaście prosiąt.

- Więc się starzeje - rzekła Kitty. - Będziesz miał

inne, młodsze maciory. To moje ostatnie słowo.

Mężczyzna zastanawiał się. W końcu spojrzał je­

szcze raz tęsknie na klacz i niechętnie skinął głową.

- No, niech ci będzie.

Kitty uśmiechnęła się promiennie.

- Zrobiłeś naprawdę dobry interes - powiedziała.

- Przyjedziemy po maciorę jutro. Mam nadzieję, że

dorzucisz nam szynkę.

Simmons uśmiechnął się kwaśno. Jednocześnie

przypomniał sobie o istnieniu Bo i o swoim niezbyt

uprzejmym zachowaniu.

- Miło mi było pana poznać, panie Chandler. -

Pstryknął palcami w kapelusz. - Niech pan uważa,

bo Kitty oskubie pana do gołego.

Bo skinął mu głową. Myśl o tym, że mógłby się

znaleźć goły w towarzystwie Kitty, nie wydała mu się

wcale odstręczająca.

- Będę pamiętał.

Farmer pociągnął sznurek, do którego przywiązana

była jego klacz, i humor mu się trochę poprawił. Od

razu widać było, że to świetny koń.

- Żegnajcie - rzucił i skierował się do obory.

Bo strzelił lejcami. Wóz ruszył w stronę miastecz-

background image

ka. Droga była teraz lepsza, bo, jak poinformowała

go Kitty, Jed Simmons kazał swoim parobkom usu­

nąć z niej kamienie.

Kiedy odjechali wystarczająco daleko od zabudo­

wań, Bo spojrzał na nią z podziwem.

- Świetnie ci poszło - pochwalił. - Nie sądziłem,

że uda ci się tyle wycisnąć z tego sknery.

Kitty uśmiechnęła się szeroko.

- Dzięki. To szkoła Aarona.

- Wobec tego jemu również należą się słowa uz­

nania.

Wjechali na szczyt wzgórza. Przed nimi rozciągała

się wielka, dosyć płaska dolina z zabudowaniami.

- Misery? - spytał mężczyzna.

W odpowiedzi Kitty skinęła głową.

- Ostatnio bardzo się rozbudowało, ale pewnie

i tak jest brzydsze niż te wszystkie miasta, które wi­

działeś - zauważyła.

- Większość miasteczek wygląda tak samo - po­

wiedział. - To ludzie sprawiają, że stają się one wy­

jątkowe. Kto tutaj mieszka?

- No, na przykład Olaf i Inga Swensenowie. Mają

sklep z artykułami kolonialnymi, a ich syn, Lars, jest

zastępcą mojego brata, Gabe'a. To dobrzy, porządni

ludzie. Bardzo wysocy, z jasnymi włosami...

- Pochodzą ze Szwecji?

- Ee, nie wiem - odparła. - Nie słyszałam o takim

stanie.

background image

Bo miał taką minę, jakby chciał coś wyjaśnić, ale

dał spokój.

- Nieważne. I kto jeszcze tu mieszka? W gorącz­

ce wymieniłaś Jacka Slade'a.

Kitty zaczerwieniła się trochę, ponieważ nie pa­

miętała tego, co mówiła.

- A, tak. Jack ma saloon, który nazywa się Red

Dog. Moja szwagierka Billie prowadzi mu kuchnię.

- Zaśmiała się i zanim zdążył coś wtrącić, natych­

miast dodała: - Jest jeszcze misja zbawienia Emmy

Hardwick, która chce nawrócić kobiety pracujące

w saloonie.

Bo pokręcił głową.

- Trudne zadanie.

- Sama nie wiem. Nigdy tam nie byłam, ale nie

widzę nic złego w tym, że te kobiety podają kowbo­

jom drinki. Ktoś przecież musi to robić.

- I myślisz, że do tego ogranicza się ich rola?

- A co jeszcze mogłyby robić? - Popatrzyła na

niego pytająco.

Bo spojrzał na Kitty z niedowierzaniem, a potem

się trochę zmieszał. Nie mogąc się powstrzymać, do­

tknął lekko jej włosów.

- Pogadamy o tym przy innej okazji - odparł wymi­

jająco. - Teraz opowiedz mi o mieszkańcach Misery.

Kitty aż zadrżała, czując jego dotknięcie. Z trudem

utrzymała się na wozie, który zachybotał się na kolej­

nych wybojach.

background image

- Jest jeszcze doktor Honeywell - podjęła po

chwili. - I balwierz, Jesse Cutler, który jest chudy

i łysy, z niewielkim wianuszkiem włosów wokół gło­

wy. To trochę śmiesznie, jak na balwierza, prawda?

- Czy ja wiem...

- Jesse prowadzi zakład i łaźnię razem z żoną i sze­

ścioma synami. Natomiast Eh Moffat ma stajnie. Trudno

go nie zauważyć. Ma tak wielki brzuch, że nie może się

schylić, i nosi długie, umazane gnojem buty. Jest bardzo

duży i silny. Podobno potrafi podnieść wóz, żeby inni

mogli z niego zdjąć koło ze złamaną osią.

- Na pewno go poznam - zaśmiał się Bo, rozba­

wiony tak dokładnym opisem.

Kitty skinęła głową i zmarszczyła czoło.

- Boję się, że zapomniałam o wielu ludziach, ale

przecież i tak ich zobaczysz. Prawie wszyscy przy­

chodzą do Swensenów, więc łatwo ich spotkać. Więk­

szość to mili ludzie, z wyjątkiem Bucka Reedy'ego,

który lubi sobie wypić, a wtedy szuka zwady.

Bo pokiwał głową.

- W każdym mieście jest ktoś taki.

- Naprawdę? - zdziwiła się.

- Tak. Najważniejsze jest to, żeby porządnych lu­

dzi było więcej. I żeby nie dali się zastraszyć.

- Tak, pewnie masz rację - stwierdziła. - Nigdy

o tym nie myślałam.

Kiedy zbliżyli się do miasteczka, Kitty wyraźnie

się ożywiła.

background image

- Lubisz tu przyjeżdżać, prawda? - zauważył.

- Czasami - odparła. - Panuje tu taki ruch i zamęt,

że potem chętnie wracam do siebie na ranczo. Bardzo

lubię odwiedzać braci i ich żony. - Wyciągnęła rękę. -

Tam znajduje się areszt i zaraz obok dom Gabe'a, ale

najpierw zajedziemy do Swensenów, żebym mogła po­

wiedzieć Indze, czego potrzebuję. A potem może do

doktora Honeywella, skoro już tu jestem. Dopiero wtedy

pojedziemy do mojego brata i Billie, dobrze?

- Oczywiście. Ty tu rządzisz.

Główna ulica Misery nie była brukowana, dlatego

każdy wóz wzniecał tumany kurzu. Żeby temu zapo­

biec, polewano ją co jakiś czas wodą, ale nie na wiele

to się zdało. Na początku miasteczka znajdowały się

stajnie Eli Moffata, jak informował napis na budynku.

Sam właściciel przerzucał gnój widłami na podwórku

i co jakiś czas ocierał pot z czoła. Bo natychmiast go

poznał, choćby po wielkim brzuchu osłoniętym skó­

rzanym fartuchem.

Kiedy Eli zobaczył Kitty, wyciągnął rękę w geście

powitania. Na widok uwiązanych do wozu koni od­

stawił widły i pospieszył w ich stronę.

Kitty położyła dłoń na ramieniu Bo, który zatrzy­

mał wóz.

- Wygląda na to, że możemy ubić interes - szepnęła.

Mimo potężnej postury Eli poruszał się żwawo.

Już był koło ich wozu. Chociaż głównie interesowały

go konie, podszedł do kozła, żeby się przywitać.

background image

- Dzień dobry - zaczął basem.

- Witaj, Eli. To jest Bo Chandler. - Kitty dokonała

prezentacji.

Właściciel stajni skinął głową, a potem uścisnął dłoń

Bo. Kitty nie przesadzała, mówiąc o jego sile. Bo czuł,

że Moffat trzyma jego dłoń jak w kleszczach.

Mimo to uśmiechnął się do niego.

- Bardzo mi miło - powiedział.

- Mnie też. Mnie też. Czy te zwierzęta są ujeżdżo­

ne? - zwrócił się do Kitty, wskazując konie.

- Tak - odrzekła. - Nie znasz kogoś, kto chciałby

je kupić?

- Sam myślałem o tym, żeby kupić kilka koni pod

wierzch - odparł Eli, drapiąc się w głowę. - Sprzeda­

łem niedawno moją najlepszą kobyłę. Ile byś chciała

za tę parę?

- Klacz możesz wziąć za pięćdziesiąt, ale za ogiera

chcę całą stówkę - odparta Kitty. - Sam zobacz, jest

młody i zdrowy. Nie znajdziesz lepszego wierzchowca.

Eli nie protestował, tylko zaczął uważnie badać

oba zwierzęta. Zajęło mu to kilkanaście minut.

- Dobrze, dam ci pięćdziesiąt za kobyłę, ale tylko

siedemdziesiąt za ogiera. Wygląda mi na narowistego.

Kitty spojrzała na swoje ramię i domyśliła się,

skąd Eli to wie.

- Nie, chcę dziewięćdziesiąt - stwierdziła. - W tej

chwili jest łagodny jak baranek.

- Osiemdziesiąt i ani centa więcej!

background image

Bo zauważył, że Kitty zmarszczyła brwi. Albo li­

czyła coś w myśli, albo zastanawiała się, czy dalej ne­

gocjować. W końcu skinęła głową.

- Dobrze - przyjęła ofertę. - Możesz przynieść

pieniądze później do Swensenów. Jedziemy tam teraz

z Bo, żeby złożyć zamówienie.

Pożegnali się i ruszyli dalej. Przejechali obok za­

kładu Jesse Cutlera i szpitalika doktora Honeywella,

aż w końcu zatrzymali się przez budynkiem z szyl­

dem, który głosił: Sklep z artykułami kolonialnymi.

W mieście było pełno ludzi. Kitty dawno nie widziała

tylu przechodniów na ulicy. Kobiety dźwigały kosze

z prowiantami, dzieci się goniły, ale nie mogły już tak

jak kiedyś bawić się na ulicy, bo ruch był za duży.

Pojawiły się nawet eleganckie, resorowane powo­

zy, o jakich wspominał Bo. Kitty obserwowała to

wszystko ze zdziwieniem, ale i radością. To była miła

odmiana po tygodniach spędzonych na farmie lub na

szlaku, chociaż sama nie wiedziała, jak długo mogła­

by znosić taki zgiełk i zamęt.

Naprzeciw sklepu Swensenów znajdował się sa­

loon Red Dog. Dlatego też w tej części miasteczka

było najbardziej tłoczno i gwarno. Większość farme­

rów, którzy przybyli do miasteczka po zapasy, wstę­

powała do saloonu na kieliszek i partyjkę pokera. By­

ło ich teraz jeszcze więcej znęconych wyśmienitymi

daniami Billie Conover. Niektórzy przyjeżdżali spe­

cjalnie po to, żeby ich spróbować.

background image

Bo zatrzymał konia przed sklepem, ale nawet nie

spojrzał w jego stronę, tylko wciągnął w płuca aro­

mat świeżo pieczonego chleba i mięsa.

- Co to takiego? - spytał.

- Myślę, że Billie robi już coś na wieczór. Jest do­

skonałą kucharką. Nawet lepszą od ciebie.

- Świetnie. - Bo zeskoczył z kozła i przywiązał

konia. - Przyjemnie będzie spróbować dla odmiany

innej kuchni.

Kitty chciała sama zejść z wozu, ale Bo jej po­

mógł. Następnie podał jej ramię i weszli do sklepu

Swensena, w którym było co najmniej tuzin osób,

głównie kobiet. Wszyscy obecni spojrzeli w ich stro­

nę i Kitty poczuła się nieswojo. Tak jakby, towarzy­

sząc Bo, występowała w roli, która zupełnie do niej

nie pasowała.

Kitty zaczerwieniła się trochę i posłała gniewne

spojrzenie młodemu mężczyźnie z bokobrodami.

- Na co się tak gapisz, Roscoe?! - syknęła.

Roscoe Timmons, barman z Red Dog, kupował

właśnie woreczek tytoniu. Widząc jej gniewną minę,

uśmiechnął się złośliwie.

- Chciałem sprawdzić, czy to na pewno ty, Kitty

- rzucił. - Nigdy wcześniej nie widziałem, żebyś za­

chowywała się, hm, jak dama.

- I nie zobaczysz, bo ci wydrapię gały, jeśli nie

przestaniesz tak na mnie patrzeć - powiedziała przez

zaciśnięte zęby.

background image

- Tak, tak, oczywiście... - Roscoe zaczął cofać

się w stronę wyjścia.

- Ach, Kitty. - Inga Swensen pospieszyła do niej

zza kontuaru. - Co cię tu sprowadza? Dawno cię

u nas nie było. Już nawet mówiłam Olafowi, żeby ko­

goś wysłał do was na farmę. - Przyjrzała się uważnie

Kitty. - Ojej, złamałaś rękę?

Kitty skinęła głową.

- To nic wielkiego. Aaron chciał jednak, żebym

pokazała to doktorowi Honeywellowi.

- Słusznie. - Inga pokiwała głową, a potem prze­

niosła wzrok na elegancko ubranego mężczyznę. -

A to kto?

- Pozwól, Ingo, że ci przedstawię, to jest Bo

Chandler.

- Bardzo mi miło.

Bo uścisnął jej dłoń, a właścicielka sklepu nieco

się speszyła i poprawiła włosy.

- Czy przyjechał pan do nas na dłużej, panie

Chandler? - spytała.

- To zależy - odparł i posłał jej jeden ze swoich

najbardziej czarujących uśmiechów. Zaraz też sięgnął

do kieszeni kurtki i wyjął z niej kilka zaadresowa­

nych listów. - Czy mogłaby je pani wysłać, kiedy dy­

liżans przyjedzie do miasteczka?

- Z przyjemnością - odparła Inga i wzięła od nie­

go przesyłki.

Obecne w sklepie kobiety przypatrywały im się

L

background image

uważnie, ale Kitty nie miała o to do nich pretensji.

W Misery rzadko pojawiał się ktoś nowy i zwykle

budził powszechne zainteresowanie. Zwłaszcza jeśli

był tak przystojny jak Bo Chandler.

- Jak to się stało, że poznał pan Kitty?

- Och, uratowała mi życie.

W sklepie rozległy się szepty, a kilka kobiet przy­

sunęło się jeszcze bliżej. Inga dostrzegła męża, który

właśnie wyszedł z zaplecza, i natychmiast skinęła na

niego ręką.

- Olaf, chodź. Zaraz dowiesz się, jak Kitty urato­

wała życie panu Chandlerowi.

Bo zauważył, że Kitty zrobiła się czerwona, i do­

myślił się, że najchętniej uciekłaby za sklepu. Naj­

wyraźniej nie przywykła do tego, by znajdować się

w centrum zainteresowania.

- No, jak to było, Kitty? - ponagliła Inga.

Dziewczyna milczała z pochyloną głową.

- Postrzelili mnie trzej bandyci - wyjaśnił Bo. -

Kitty ich spłoszyła, a potem mnie opatrzyła. Gdyby

nie ona, wykrwawiłbym się na śmierć.

- Dzielna dziewczyna. Odważna - wtrącił Olaf

Swensen. Wciąż mówił z silnym obcym akcentem. -

Czym się pan zajmuje, panie Chandler?

- W czasie moich podróży zajmowałem się różny­

mi rzeczami, ale z wykształcenia jestem prawnikiem

- odparł Bo.

- Prawnikiem. - Olaf spojrzał na żonę, a potem

background image

chwycił go za ramię. - A mógłby pan rzucić okiem

na dokumenty, skoro pan już tu jest? - Zniżył głos.

- Próbujemy kupić trochę ziemi dla syna i jego na­

rzeczonej i potrzebujemy porady fachowca. Nie

chcielibyśmy, żeby nas oszukano.

Bo skinął głową.

- Z przyjemnością panu pomogę. - Zwrócił się do

Kitty. - To zajmie chwilę, możesz w tym czasie zło­

żyć zamówienie.

Bo wyszedł za Olafem Swensenem na zaplecze.

Odprowadziły go zachwycone spojrzenia. Kilka ko­

biet westchnęło głośno.

Kitty ogarnął gniew. Dlaczego kobiety oglądają się

za jej towarzyszem? Nie, wcale nie była zazdrosna

o Bo, ale uważała, że każdy powinien pilnować włas­

nego podwórka. To ona go tutaj przywiozła i nie po­

winien wzbudzać powszechnego zainteresowania.

Wcale nie podobały jej się te paniusie w strojnych

sukniach, gotowe oglądać się za każdym kowbojem.

- Po co przyjechałaś?

Te słowa sprawiły, że szybko wróciła do rzeczywi­

stości. Pamiętała, co zamówił Aaron. Było to o tyle

proste, że na ogół kupowali to samo.

- Chciałam wziąć worek mąki, worek cukru i cy­

gara - odparła. - No i może jeszcze kilka tych twar­

dych cukierków - dodała, wskazując słój.

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY

- Dziękuję ci, Bo - powiedział Olaf Swensen,

który zaczął już mówić mu po imieniu. - Gdyby nie

ty, zrobiłbym głupstwo. Teraz już wiem, jak z nimi

rozmawiać. Chciałbym ci zapłacić za poradę.

- Dziękuję, ale zapłaty nie przyjmę, natomiast

chętnie wziąłbym niewielki kredyt. Bandyci zabrali

mi pieniądze i papiery. Muszę teraz czekać na

odpowiedź z banku z Wirginii...

Właściciel sklepu rozłożył ręce.

- Bierz, czego dusza zapragnie - odparł. - Potem

się rozliczymy.

Przeszli do części sklepowej. Bo zauważył przy­

stojnego mężczyznę, który właśnie wszedł do środka

i zmierzał w stronę Kitty.

- Hej, kogo ja widzę? - zawołał nieznajomy.

Kitty pisnęła i rzuciła mu się w ramiona. Mężczyzna

chwycił ją i uściskał, a potem parę razy obrócił dokoła,

nie troszcząc się o to, że może zrzucić jakieś towary.

Bo wcale się to nie podobało. Nawet nie przypusz­

czał, że może być zazdrosny. Zacisnął dłonie w pięści

i podszedł do nich.

background image

Kitty nawet go nie zauważyła. Powiedziała nato­

miast do mężczyzny:

- Uważaj, Yale. Miałam złamane żebra.

Tamten natychmiast ją puścił i spojrzał na nią

z niepokojem.

- Co się stało? - spytał.

Kitty machnęła ręką.

- Nic wielkiego. Zwykły wypadek przy pracy -

odrzekła i dopiero teraz zwróciła uwagę na Bo. -

O widzisz, to on nastawił mi rękę i zrobił opatrunek.

Bo odprężył się. Wszystko wskazywało na to, że

ma do czynienia z jednym z braci Kitty.

Mężczyzna wyciągnął rękę w jego stronę.

- Bardzo dziękuję, panie...

Bo uścisnął jego prawicę.

- Nazywam się Bo Chandler, ale lepiej mówić mi Bo.

Tamten uśmiechnął się przyjaźnie.

- A ja jestem Yale. Yale Conover.

- Bardzo mi miło.

- Słyszałem, że jesteś prawnikiem - podjął Yale.

- To prawda?

- Muszę przyznać, że wieści rozchodzą się tu bar­

dzo szybko - zauważył z uśmiechem Bo. - Tak, rze­

czywiście jestem prawnikiem.

- Więc lepiej uważaj. - Znam co najmniej kilka

osób w Misery, które potrzebują twoich usług. Zdaje

się, że przed sklepem już zaczęła się tworzyć kolejka

zainteresowanych.

background image

Bo spojrzał przez szybę wystawową i stwierdził,

że Yale nie żartuje. Przed sklepem rzeczywiście stało

paru mężczyzn ściskających w dłoniach jakieś papie­

ry. Nie wyglądali oni na klientów Swensenów.

Po chwili weszli do środka. Wszyscy mieli do nie­

go ważne i pilne sprawy i podsuwali mu pod nos do­

kumenty.

Bo uniósł dłoń.

- Nie możemy załatwiać tych spraw w sklepie -

powiedział. - Robimy tu tylko zamieszanie.

- To może przejdziemy do Red Dog - zaproponował

ktoś z tłumu. - Jack ucieszy się z dodatkowych gości.

- Tak, tak - poparło go parę osób.

- Dobrze, chodźmy - zgodził się Bo. - Zobaczę,

w czym będę mógł pomóc. Dołączę tam za chwilę -

dodał, patrząc w stronę Kitty i jej brata. - Ale naj­

pierw musimy pójść do doktora Honeywella, żeby zo­

baczył twoje ramię.

Kitty niechętnie skinęła głową.

- Niech będzie. Potem pójdę do Gabe'a. - Wzięła

brata pod ramię. - Wybierzesz się z nami?

- Jasne - odparł. - A skoro Cara gotuje z Billie

w Red Dog, będziemy mogli wszyscy zjeść tam

obiad. - Spojrzał na Bo. - Przekonasz się, jedzenie

Billie jest wyśmienite.

- Właśnie dlatego zgodziłem się pójść do saloonu

- powiedział. - Kitty chwaliła kuchnię swojej brato­

wej. Nie mogę stracić takiej okazji.

background image

Yale spojrzał podejrzliwie na siostrę.

- Gotowałaś mu coś?

- Tylko na początku - zastrzegła się Kitty.

Jej brat spojrzał współczująco na Bo.

- No nic, najważniejsze, że żyje - mruknął, czym

zasłużył sobie na sójkę w bok od siostry.

Kitty szła między nimi, szczęśliwa jak nigdy. Do­

piero kiedy dotarli do doktora Honeywella, nastrój jej

się trochę pogorszył.

Weszli na górę, zapukali do gabinetu i usłyszeli:

- Wejść!

Kiedy znaleźli się w środku, dostrzegli starszego

mężczyznę.

- Kitty? Co cię znowu do mnie sprowadza? - Utkwił

wzrok w jej obandażowane ramię.

- Narowisty mustang - odparła. - Właśnie sprze­

dałam go Eli Moffatowi.

Lekarz zaczął podwijać rękawy koszuli.

- No, to go nauczy rozumu. - Zaśmiał się i spoj­

rzał na towarzyszących jej mężczyzn. - Widzę, że

masz niezłą obstawę.

- To jest Bo Chandler - powiedziała.

Mężczyźni wymienili uściski dłoni, a następnie

doktor umył ręce i zabrał się do rozwijania opatrun­

ku. W końcu odłożył łupki na biurko i obejrzał bark.

- Zwichnięcie?

- Tak - odparł Bo.

- Kto to nastawił i zrobił opatrunek?

background image

- Ja.

Doktor Honeywell przyjrzał mu się uważnie.

- Myślałem, że jesteś prawnikiem - powiedział. -

Sam nie zrobiłbym tego lepiej.

- Na studiach mieszkałem ze studentem medycy­

ny - wyjaśnił Bo.

- Gdzie to było?

- Na wschodzie. Studiowałem w Bostonie.

Doktor spojrzał na niego z jeszcze większym zain­

teresowaniem.

- W Bostonie? Na Uniwersytecie Harvarda?

- Tak.

- No, no. Wszystko w porządku, Kitty. Kości

świetnie się zrosły, chociaż trzeba na nie uważać,

a bark możesz już powoli ćwiczyć. Nie musi być

unieruchomiony.

- Mogę się podrapać?

- Oczywiście - zaśmiał się doktor. - I chroń ramię

tylko wtedy, kiedy coś robisz. Wszystko się goi i dla­

tego cię swędzi.

Kitty właśnie skończyła się drapać i uśmiechnęła

się błogo.

- I mogę już ujeżdżać konie?

- Wcale mnie nie słuchasz - zirytował się doktor.

- Możesz powoli ćwiczyć bark i nie wolno ci za bar­

dzo obciążać ramienia. Jak spadniesz, kość znowu się

złamie. - Pogroził jej palcem. - Trzeba czasu, żebyś

w pełni doszła do siebie.

background image

- Ha, czasu! - prychnęła.

Doktor Honeywell pogładził ją po głowie, a potem

zwrócił się do Bo:

- Co prawnik z Harvardu robi w tak nędznej mieści­

nie jak Misery?

- Wygląda na to, że mam tutaj mnóstwo pracy -

zaśmiał się Bo.

Lekarz zrobił zdziwioną minę, a Yale, widząc to,

wyjaśnił:

- Właśnie rozeszło się po miasteczku, że przyje­

chał prawnik, i niemal wszyscy mają do Bo jakieś

sprawy. W Red Dog czeka już na niego tłum peten­

tów. Tak na oko, będzie miał pracy na dwie, trzy go­

dziny.

- Wcale się nie dziwię. Miasteczko się rozwija,

a brakuje tu kogoś, kto by tym pokierował. Gdybyś

chciał, mógłbyś otworzyć praktykę. - Doktor zwrócił

się do Bo.

Nagle w drzwiach gabinetu stanął wysoki, musku­

larny mężczyzna z gwiazdą szeryfa przypiętą do

kurtki.

- Gabe! - pisnęła Kitty i rzuciła się w stronę brata.

Ten uściskał ją z większą rezerwą niż Yale. Bo za­

uważył, że w ogóle zachowuje się bardziej powścią­

gliwie niż młodszy brat

- Co się stało? - spytał, przyglądając się Kitty.

- Doktor mówi, że mogę już posługiwać się tą rę­

ką - poinformowała, chociaż pytał o coś innego.

background image

Lekarz skrzywił się lekko, ale nie protestował.

- Chciałbym najpierw dowiedzieć się, co się stało.

- Nic takiego. Miałam problemy z dzikim mus­

tangiem - odrzekła zdawkowo. - Bo nastawił mi

zwichnięty bark i złożył ramię.

- Kto taki?

Bo wysunął się do przodu.

- Jestem Bo Chandler - przedstawił się.

Szeryf skinął głową.

- Gabe Conover. Jestem ci bardzo zobowiązany.

Jak rozumiem, to nie był drobiazg, wbrew temu, co

powiedziała Kitty.

- Prawdę mówiąc, nie wiem, jak udało jej się

dojechać do farmy. Przy takich obrażeniach musiało

ją potwornie boleć. W dodatku miała połamane

żebra...

Wszyscy czterej spojrzeli na dziewczynę, która

zrobiła się czerwona jak burak.

- Znowu zaczynasz - powiedziała. - Najważniej­

sze, że nie stało się nic złego i jestem cała i zdrowa.

- Prawie zdrowa - poprawił ją doktor Honeywell.

- W dalszym ciągu zalecam odpoczynek.

Gabe Conover spojrzał uważniej na siostrę.

- Nie podoba mi się to, że mieszkacie z Aaronem

na tej odległej farmie. Wystarczy, że stanie się coś złe­

go, a wy nie możecie liczyć na niczyją pomoc.

- Nie potrzebujemy pomocy - odparła Kitty. -

Poza tym teraz jest z nami Bo.

background image

Gabe skierował badawcze spojrzenie na Chandle­

ra, którego poznał przed chwilą.

- Mieszkasz na farmie? - spytał.

- Tak.

- Trochę tam ciasno, prawda? Gdzie masz posła­

nie?

- W stodole.

W tym momencie Bo podziękował w duchu Aaro­

nowi, że wpadł na ten pomysł. Inaczej miałby ciężką

przeprawę z tymi dwoma mężczyznami. Co prawda,

Yale miał nieco więcej ogłady, ale Bo przypuszczał,

że w walce może być jeszcze bardziej niebezpieczny

niż jego brat. Wolał, żeby żaden z nich się do niego

nie uprzedził.

Bo wskazał drzwi.

- Chyba powinienem już iść do Red Dog - rzekł.

- Czekają tam na mnie.

Szeryf spojrzał na niego niechętnie.

- Grywasz w karty?

- W grze w karty nie ma niczego złego - wtrącił

się natychmiast jego brat. - Ale nie. Nie słyszałeś, że

Bo jest prawnikiem?

Gabe wzruszył ramionami.

- Nic nie wiem - mruknął. - Spałem po nocnym

pościgu za złodziejami bydła, kiedy zbudził mnie

Lars, powiadamiając, że Kitty jest w mieście. O co

w tym wszystkim chodzi?

Yale wziął go za ramię.

background image

- Chodź, to zobaczysz. Przy okazji coś przegry­

ziesz. - Spojrzał na Honeywella. - Idzie pan z nami,

doktorze?

- Na obiad u Billie? - Uśmiechnął się błogo star­

szy pan. - Zawsze!

W saloonie panował wielki ścisk. Jack Slade z sa­

tysfakcją rozglądał się po sali. Bo zajął stolik przy

wejściu, a Kitty wraz z braćmi usiadła nieopodal. Ca­

ła trójka była pogrążona w rozmowie. Bo co jakiś

czas spoglądał w ich stronę, lecz przede wszystkim

musiał się skupić na dokumentach, które mu co chwi­

la podsuwano. Większość z nich dotyczyła kupna zie­

mi, ale zdarzały się też sprawy wyjątkowe, związane

z dziedziczeniem po kimś, kto zaginął bez wieści, czy

unieważnienia małżeństwa z kimś, kto od sześciu lat

nie pokazał się w domu.

Trwało to już pewnie dobrą godzinę, a mimo to ko­

lejka czekających nie zmniejszyła się aż tak bardzo.

W pewnym momencie z kuchni wyszły Billie i Cara

i dołączyły do mężów. Kitty podeszła do Bo i poło­

żyła mu dłoń na ramieniu.

- Jeśli chcesz zjeść przygotowany przez Billie

obiad, to najlepiej teraz - szepnęła.

Bo wstał.

- Przepraszam, panowie, niedługo wrócę - zwró­

cił się do oczekujących.

Kiedy odszedł, ludzie zaczęli szeptać między sobą.

background image

Zarówno jego maniery, jak i olbrzymia wiedza zrobi­

ły na nich wrażenie i teraz zastanawiali się, jak by tu

jeszcze załatwić parę dodatkowych spraw.

Bo podszedł do sąsiedniego stolika i uśmiechnął

się do dwóch pań, zajętych krojeniem i podawaniem

kurczaka oraz pajd pachnącego świeżego chleba.

- Bo, poznaj Billie i Carę.

Bo ukłonił się kobietom, dziwiąc się, że bracia ma­

ją tak odmienny gust. Billie była drobna i żywa,

a niesforne rude włosy związała na karku. Cara wy­

glądała dojrzalej i zachowywała się spokojniej. Miała

też pełniejsze kształty i ciemne, uczesane gładko

włosy. Obie przywitały się z nim uprzejmie, a potem

zajęły miejsca przy mężach.

Bo odsunął krzesło dla Kitty, a następnie usiadł

obok niej.

- Chyba masz sporo roboty - odezwał się Yale.

- To dziwne, że aż tyle osób potrzebuje porady.

Gabe odstawił kubek z kawą.

- Nic w tym dziwnego - powiedział. - Mogą liczyć

jedynie na pomoc przyjezdnego sędziego, a ten zwykle

jest zajęty procesami. I tak ostatnio zjawia się tu częściej,

od kiedy może liczyć na przyzwoity posiłek.

Bo zjadł pierwszy kawałek kurczaka i przegryzł go

świeżym chlebem.

- Rzeczywiście. Kitty mówiła mi, że można tu

smacznie zjeść, ale nie przypuszczałem, że aż tak.

Billie i Cara aż pokraśniały z zadowolenia.

background image

Gabe przysunął sobie talerz, a potem spojrzał bacznie

na Bo.

- Chcesz zostać u Aarona? - spytał.

Wszyscy przy stole zamilkli. Bo przez chwilę zasta­

nawiał się nad odpowiedzią, a w końcu powiedział:

- Sam nie wiem. Na razie staram się niczego nie

planować.

Szeryf wskazał pokoje, które znajdowały się na

górnej galerii.

- Zawsze możesz zatrzymać się w Red Dog.

- Nie - wyrwało się Kitty, zanim zdołała się po­

wstrzymać. Kiedy zauważyła zdziwione spojrzenia

zgromadzonych przy stole, dodała: - To znaczy

Aaron bardzo polubił Bo. I... i byłoby mu przykro,

gdyby wyprowadził się do miasteczka. Poza tym Bo

bardzo nam się przydał. Naprawił drzwi i... i schody

na ganek. Zrobił ławeczkę. A poza tym umie goto­

wać! - użyła koronnego argumentu.

- Gotować? - wykrzyknęły chórem Billie i Ca­

ra.

- Właśnie, gotować. Wiecie, jak my z Aaronem

nie znosimy domowych zajęć - mówiła Kitty zbyt

szybko, ale nie mogła się powstrzymać. - A poza tym

Bo zajął się teraz ujeżdżaniem mustangów, więc mo­

gliśmy sprzedać trzy z nich i mamy teraz pieniądze

na kupno zapasów.

Bo milczał, słuchając tyrady Kitty, za to bacznie

przyglądał się jej braciom.

background image

- Nie masz własnych pieniędzy? - Yale pokręcił

głową.

- Nie. Bandyci, którzy na mnie napadli, zabrali mi

wszystkie pieniądze i papiery...

Yale spojrzał na brata.

- Tak przynajmniej twierdzisz. A tymczasem je­

steś na utrzymaniu naszej siostry i Aarona.

- Yale!

Kitty chciała zaprotestować, ale Bo położył dłoń

na jej ramieniu. Następnie zwrócił się do obu męż­

czyzn:

- To prawda.

- Chcę, żebyś wiedział jedno. - Głos Yale'a za­

brzmiał stanowczo. - Pamiętaj, że to my z Gabe'em

opiekujemy się naszą młodszą siostrą.

Oczy Bo zwęziły się w dwie szparki.

- Właśnie zdążyłem się o tym przekonać - od­

rzekł. - Jestem na ranczu od kilkunastu dni i żaden

z was się tam nawet nie pokazał.

- Co chcesz... - Gabe zaczął się podnosić ze swe­

go miejsca, ale Billie położyła mu dłoń na ramieniu.

- Przed wyjazdem zajrzyjcie do mnie do kuchni

- zwróciła się do Bo i Kitty. - Przygotowałam wam

paczkę z jedzeniem.

Bo uśmiechnął się do niej.

- Dziękuję, to bardzo uprzejmie z twojej strony.

Cara spojrzała karcąco na męża.

- To prawda, że rzadko bywamy na ranczu - po-

background image

wiedziała. - Może wybierzemy się tam w najbliższą

niedzielę po nabożeństwie.

Kitty skinęła z zadowoleniem głową.

- Będziemy czekać - obiecała. - Aaronowi na­

prawdę brakuje teraz towarzystwa, a nie może sam

przyjechać do miasta. - Wstała i spojrzała w stronę

wyjścia. - Przepraszam, ale muszę sprawdzić, czy

Olaf załadował już nasze rzeczy.

Bo westchnął.

- Wybacz, chętnie bym ci pomógł, ale mam jesz­

cze trochę roboty. - Wskazał głową czekających

kowbojów.

- Wystarczy ci godzina?

- Powinna. - Uśmiechnął się do siedzących w po­

nurym milczeniu Gabe'a i Yale'a. - Miło było was

poznać.

Ruszył w stronę sąsiedniego stolika i pilnie ocze­

kujących go mężczyzn. Bracia Kitty zaczęli się przy­

słuchiwać, co mówi, a ich żony wróciły do kuchni.

- I co myślisz? - Gabe skinął głową w kierunku

Bo.

Yale wzruszył ramionami.

- Jeśli wierzyć Kitty, to facet ma złote serce

i umie wszystko. Ale równie dobrze może to być na­

ciągacz, który szuka kolejnych ofiar. Bezbronna ko­

bieta i bezsilny staruszek to strzał w dziesiątkę.

- Ale byś oberwał, gdyby Kitty i Aaron to usły­

szeli!

background image

- Tak, wiem, bezbronna kobieta dałaby mi w łeb,

a bezsilny staruszek zaraz by do niej dołączył. - Yale

uśmiechnął się, ale spoważniał, kiedy spojrzał na Bo.

- Co on widzi w starym domku i zaniedbanym go­

spodarstwie?

- Myślałem o tym samym i nic mi nie przychodzi

do głowy - powiedział Gabe. - Tak czy owak, trzeba

na niego uważać. Pójdę teraz do więzienia i sprawdzę

rysopisy poszukiwanych osób. Może któryś będzie do

niego pasował...

Obaj bracia przyglądali się jeszcze przez chwilę Bo

Chandlerowi. W końcu jednak wstali i ruszyli do

swoich zajęć.

background image

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Kiedy Kitty zjawiła się w sklepie Swensenów, ko­

biety z miasteczka już tam na nią czekały. Gdy tylko

przestąpiła próg, wszystkie ruszyły w jej stronę, tak

że omal nie cofnęła się na ulicę.

- Gdzie jest twój Bo Chandler? - spytała Inga

i wyjrzała na zewnątrz.

- On wcale nie jest mój - odparła gniewnie Kitty.

- Został w Red Dog, żeby pomóc waszym mężom -

dodała z naciskiem na przedostatnie słowo. - Czy

Olaf załadował już zamówione rzeczy?

- Właśnie dogląda załadunku - poinformowała

Inga. - Jak długo go znasz?

- Olafa? - zdziwiła się Kitty.

- Nie, pana Chandlera.

Kobiety zachichotały.

- No, już ponad dwa tygodnie - odrzekła Kitty,

sama tym zdziwiona.

- Pan Chandler powiedział, że uratowałaś mu ży­

cie. - Emma Hardwick wysunęła się do przodu. - To

bardzo romantyczne.

background image

- Wiesz, Emmo, nie widzę nic romantycznego

w postrzelonym, krwawiącym rannym. A poza tym,

skąd o tym wiesz? Przecież nie było cię wcześniej

w sklepie.

Przedstawicielka misji zbawienia machnęła ręką.

- Och, słyszałam to od żony Jessego, który słyszał

to podobno na własne uszy od pana Chandlera - wy­

jaśniła.

Kitty powiodła wzrokiem po zgromadzonych

w sklepie kobietach.

- Aha, a ty zadbałaś o to, żeby dowiedziało się

o tym całe to piekielne miasteczko - domyśliła się

Emma wcale nie wyglądała na obrażoną.

- To prawda. A ci, którzy nie wiedzą, wkrótce

o tym usłyszą. - Spojrzała jej prosto w oczy. - Czy

pan Chandler mieszka z tobą i Aaronem na farmie?

Kitty z coraz większym trudem panowała nad sobą.

- A uważasz, że powinnam go zostawić na prerii?

Kojoty na pewno by się nim zaopiekowały. - Zaśmia­

ła się ponuro, widząc jej minę. - A teraz Bo mógłby

ewentualnie zamieszkać w Red Dog - dodała, wie­

dząc, że Emma nie cierpi Jacka Slade'a.

- W tej jaskini rozpusty?! - oburzyła się kobieta.

- Gdybyś tylko wiedziała, co mówiły kobiety, które

wyrwałam z tego siedliska grzechu!

Kitty odwróciła się do drzwi, myśląc o tym, jak by

umknąć.

- Niestety, nie mam w tej chwili czasu - rzuciła.

background image

Z ulgą dostrzegła zwalistą sylwetkę Eli Moffata za

drzwiami. Mężczyzna zapłacił jej za konie, a potem wy­

mienili uściski dłoni. W tym czasie kobiety zajęły się

swoimi sprawami. Kilka z nich wyszło, uznawszy za­

pewne, że Kitty nie powie już niczego ciekawego.

Istotnie, po wyjściu Moffata zabrały się z Ingą do

obliczania należności, po czym Kitty pospieszyła do

załadowanego wozu. Zajrzała jeszcze do Red Dog,

ale nie zastała Bo. Ktoś jej powiedział, że załatwił już

wszystkie sprawy. Kitty wyszła więc na główną ulicę

Misery i zaczęła się rozglądać.

Dopiero po chwili zauważyła Bo wychodzącego

z zakładu Jesse Cutlera. Serce zabiło jej niespokojnie.

Obudziło się w niej tyle uczuć, że nie bardzo wiedzia­

ła, jak sobie z nimi poradzić. Czuła ulgę i strach,

a także dumę, że patrzy właśnie w jej stronę i do niej

się uśmiecha.

Kiedy zatrzymał się przy wozie, zauważyła, że jest

świeżo ogolony i ostrzyżony.

- Jeszcze chwilka, dobrze, Kitty? - poprosił. -

Mam coś do załatwienia u Swensenów.

Ponieważ nie wiedziała, czy zdoła wydobyć z sie­

bie głos, po prostu skinęła głową. Kiedy wszedł do

środka, popatrzyła na pobliskie budynki i piaszczystą

drogę, starając się dociec, co też Bo o tym wszystkim

myśli. Niestety, nie miała tego z czym porównać. Na­

wet wspomnienia z dzieciństwa zatarły się w jej pa­

mięci. Nie miała pojęcia, jak może wyglądać Boston

background image

czy San Francisco. Próbowała sobie wyobrazić te

miasta, ale na próżno. Wiedziała tylko, że Misery mu­

si mu się wydawać bardzo małe i prowincjonalne

w porównaniu z wielkimi miastami. Oczywiście było

tam znacznie więcej budynków i to pewnie więk­

szych nawet od saloonu Jacka Slade'a. No, i co naj­

mniej kilka sklepów, a nie jeden jak tutaj, chociaż do­

prawdy nie wiedziała po co, skoro u Ingi można było

kupić wszystko, czego tylko dusza zapragnie.

Po chwili w drzwiach sklepu pojawił się Olaf Swen­

sen i zaczął ładować jeszcze jakieś paczki na wóz. Kiedy

skończył, uścisnął dłoń Bo i wrócił do sklepu.

- Jedziemy - powiedział Bo, wsiadając na kozioł.

Zanim jednak ruszyli, na ulicę wybiegła zgrzana

Billie.

- Hej, nie chcecie chyba odjechać bez kolacji! -

zawołała.

Kitty dopiero teraz przypomniała sobie, że miała

do niej zajrzeć. Bo natychmiast zeskoczył na ziemię,

wziął ciężki koszyk z jej rąk i uśmiechnął się.

- Och, bardzo dziękujemy.

Billie skinęła głową, a następnie spojrzała na sie­

dzącą na wozie Kitty.

- Pamiętaj, że będziemy w niedzielę - rzuciła, ro­

biąc daszek z ręki, by osłonić oczy od słońca. - Już

ja tego dopilnuję.

- Dzięki.

Pożegnały się, Bo strzelił lejcami i wóz wolno po-

background image

toczył się po piaszczystej ulicy. Billie pomachała im

jeszcze na pożegnanie.

Kiedy znaleźli się u wylotu ulicy, Kitty obejrzała się

za siebie i spojrzała na skąpane w słońcu miasteczko.

- I jak ci się tutaj podoba? - spytała.

- Bardzo. Ludzie są lepsi niż gdzie indziej. Jeszcze

nie zepsuci - dodał, ale nie wyjaśnił, o co mu chodzi.

- A czy Misery nie wydaje ci się trochę małe? -

dopytywała się.

- Jasne, że jest małe, ale widzę, że się rozbudowu­

je. Słyszałem, że ma tu wkrótce powstać tartak, a od

tego tylko krok do dalszego rozwoju.

- Myślisz, że będzie tak duże jak Boston albo San

Francisco?

Zaśmiał się, słysząc te słowa.

- Mam nadzieję, że nie.

Kitty popatrzyła na niego uważnie. Nie bardzo ro­

zumiała, o co mu chodzi.

- Dlaczego tak mówisz?

- Dlatego, że miałem już dość wielkich miast. -

Zamyślił się. - Między innymi dlatego wyruszyłem

w drogę - dodał.

- Nie przeszkadza ci to, że Misery jest małe? -

spytała z wyraźną ulgą.

- Nie, lubię małe miasteczka. - Dotknął delikatnie

jej włosów. - Najważniejsze, że tobie się tu podoba.

Skinęła głową, starając się nie zwracać uwagi na

burzę uczuć, którą wywołał ten zwykły gest.

background image

- Tak, nawet bardzo.

- Więc mnie też.

Nawet nie próbowała zrozumieć, co znaczą te sło­

wa. Najważniejsze było to, że Bo tak szybko nie wy­

jedzie z Misery. I że jeszcze przez jakiś czas będzie

się mogła cieszyć jego obecnością.

Słońce chyliło się ku zachodowi. Czerwona tar­

cza zawisła jeszcze na chwilę nad czubkami Gór

Czarnych. Ich wóz właśnie wjechał na stromiznę

i teraz zaczął się staczać w dół. Po usianej kwiatami

łące.

Bo wskazał płynący między skałami strumień.

- Chyba możemy nad nim zjeść kolację.

Kitty spojrzała na niego ze zdziwieniem.

- Chcesz jeść na szlaku?

- Specjały Billie pachną tak kusząco, że chętnie

bym coś przekąsił. Może zrobimy sobie piknik?

- Piknik? - powtórzyła. - A co to takiego?

- Chcesz powiedzieć, że nigdy nie byłaś na pikni­

ku? - zdziwił się Bo.

- Nawet nie wiem, co to jest - wyznała.

- To taki posiłek na świeżym powietrzu.

Kitty skinęła rezolutnie głową.

- Często zdarzało mi się jeść na prerii, kiedy ści­

gałam stado mustangów.

Bo odchrząknął. Wyglądało na to, że nie udało mu

się dobrze wytłumaczyć znaczenia słowa „piknik".

background image

- Piknik urządza się po to, żeby miło spędzić czas.

Można przy tym zagrać...

Kitty pokręciła głową.

- Nie lubię kart - stwierdziła.

I znowu kolejne nieporozumienie.

- Nie, nie, nie w karty. W serso albo wolanta...

Co słowo to gafa. Tym razem Kitty zrobiła jeszcze

większe oczy.

- W co?

- Wolant to taka kolorowa piłka, którą odbija się

nad siatką. A serso to kółka z wikliny, które się rzuca,

a druga osoba musi je złapać na patyk...

- A, coś jakby rzucanie lassem - zauważyła.

- O właśnie - powiedział Bo, zatrzymując wóz

nad wodą.

- Piknik to jakiś wynalazek ze wschodu - orzekła

Kitty. - U nas posiłek to posiłek, a rzucanie lassem

to rzucanie lassem. I po co rzucać, kiedy w pobliżu

nie ma mustanga albo byczka?

- Nieważne. My zjemy, a koń ma tutaj mnóstwo

trawy i też powinien odpocząć.

- Niech ci będzie.

Kitty chciała zeskoczyć z wozu, ale Bo chwycił ją,

uważając, żeby nie urazić złamanych żeber i ramienia.

- Widzę, że czeka mnie poważne zadanie - szep­

nął jej do ucha.

- Jakie? - spytała, chociaż poczuła się nagle bar­

dzo słaba.

background image

- Muszę zmienić twoje poglądy dotyczące jedze­

nia - odrzekł, sadzając ją w miejscu, gdzie było jesz­

cze sporo słońca. - Zaczekaj tu, zaraz przyniosę ko­

szyk Billie.

Kitty siedziała spokojnie nie dlatego, że Bo jej kazał.

Było jej po prostu miło w tym wygrzanym zakątku,

a szemranie wody wpływało na nią kojąco. Miała wra­

żenie, że wciąż czuje dotyk Bo i słyszy jego szept.

Dziwiło ją to trochę, bo nie przepadała za tym, by ktoś

jej nieustannie pomagał. Zawsze była bardzo niezależna

i nauczyła się być z tego dumna. Dlaczego więc teraz

czuła się inaczej? Co się z nią takiego działo?

Cóż, Bo ją po prostu rozpieszczał.

To też było dla niej coś nowego. Nikt do tej pory

tak jej nie traktował. Nikt nie przygotowywał kąpieli,

nie mył włosów, nie przysuwał krzesła, kiedy chciała

usiąść. Musiała przyznać, że jest to bardzo miłe, cho­

ciaż trochę denerwujące.

Bo przyniósł przykryty lnianą ściereczką koszyk.

Najpierw rozłożył ściereczkę, a potem wyjął jedze­

nie: kurczaka i wciąż świeżo pachnący chleb.

Najpierw posmarował chleb masłem, a potem po­

dał jej kromkę i udko kurczaka.

- To właśnie jest piknik - powiedział.

Przez chwilę siedzieli cicho, wsłuchując się w śpiew

ptaków i szum strumienia. Następnie zabrali się do je­

dzenia. Kitty zjadła swoją porcję i powiedziała:

- Kiedy Billie pierwszy raz dla nas ugotowała,

background image

miałam nadzieję, że zamieszka na naszym ranczu.

Zaproponowaliśmy to jej z Aaronem.

- Ale wolała twojego brata.

- Nie, nikt wtedy nie myślał, że wyjdzie za Ga­

be'a. Zupełnie do siebie nie pasowali...

- Dlaczego? - zaciekawił się Bo.

- Cóż, Billie wciąż się śpieszy i jest bez przerwy

zajęta, a Gabe jest powolny. Poza tym traktuje po­

ważnie swój zawód, a kiedy ją poznał, Billie była po­

szukiwana.

- Poszukiwana? Za co? - Jakoś nie chciało mu się

pomieścić w głowie, że to rudowłose chuchro mogło

zrobić coś złego.

- Za morderstwo - wyjaśniła Kitty. - Okazało się,

że człowiek, którego jakoby zabiła, wciąż żyje.

Chciał się po prostu zemścić, bo nie zgodziła się

wyjść za niego za mąż.

Bo pokręcił głową.

- Proszę, co za historia. - Oparł się o pień drzewa

i wyciągnął przed siebie nogi. - A co z Yale'em i Ca­

rą? Oni też przeżyli coś równie dramatycznego?

- Bardziej! - zaśmiała się. - Podobno Yale kochał

się w Carze jako chłopak, ale jej ojciec zakazał jej się

z nim spotykać, bo mój brat miał złą reputację z powodu

kart. Yale wyjechał z Misery i zajął się zawodowo ha­

zardem, a Cara w tym czasie wyszła za mąż i urodziła

dwoje dzieci. Ale jej mąż zginął, a kiedy bandyci napadli

na jej farmę, Yale przyszedł jej z pomocą.

background image

- I w końcu się z nią ożenił i stał się szanowanym

obywatelem Misery? - zaciekawił się Bo.

- Zabawne, prawda? Aaron powtarza, że nie wia­

domo, co jest za wzgórzem, póki się nie wejdzie. Sam

to wiesz najlepiej, przemierzyłeś przecież tyle wzgórz

od Bostonu do San Francisco.

Bo milczał i wpatrywał się w Kitty.

Poruszyła się niespokojnie.

- Czy coś się stało? - spytała.

- Nie, nic.

- To dlaczego tak na mnie patrzysz?

Bo poczuł, że wzruszenie ściska go za gardło. Mu­

siał jednak odpowiedzieć na to pytanie.

- Nic takiego. - Zaczął zbierać rzeczy do koszy­

ka, a następnie wstał. - Chodźmy już.

Kitty chwyciła go za ramię.

- Nie, najpierw wyjaśnij mi, o co chodzi - zażą­

dała. - Czy powiedziałam coś nie tak?

Bo pokręcił głową.

- Nie, chodzi o mnie. O nas... - Urwał.

Kitty cofnęła rękę i odsunęła się. W jej oczach po­

jawił się niepokój. Wiedział, że ją wystraszył, ale nie

bardzo mógł jej w tej chwili pomóc. Wystarczyło, że

go dotknęła, a już jej pragnął.

Chciał ją przeprosić za swoje zachowanie, ale kiedy

ujął ją za ramię, zapomniał o wszystkim poza tym, że

jej pożąda. Przyciągnął ją do siebie i pocałował głęboko.

W końcu jęknął głucho i oderwał się od ust Kitty.

background image

- Bez przerwy o tobie myślę - zaczął gardłowym

głosem. - Nie mogę przez ciebie spać, a kiedy już za­

snę, śnisz mi się przez całą noc.

- Ja... ja przepraszam.

- Próbuję się czymś zająć, ale to niewiele pomaga.

Moje myśli cały czas krążą wokół ciebie.

- Ja... ja też myślę o tobie więcej niż powinnam

- wyznała.

- Naprawdę?

Bo ujął dłoń Kitty i złożył na niej pocałunek. Za­

śmiała się nerwowo i cofnęła rękę.

- Tak. Chociaż nigdy wcześniej nie myślałam

o mężczyznach. - Popatrzyła na niego z obawą. - Ty je­

steś inny. Sama nie wiem, co mnie opętało - dodała,

czerwieniąc się. - I nie mam pojęcia, co mam o tobie

myśleć. Od razu widać, że jesteś inny i inaczej mówisz.

A poza tym umiesz tyle rzeczy. Gotować, sprzątać, ujeż­

dżać mustangi... A w dodatku, jak mnie dotykasz, to

dzieje się ze mną coś dziwnego...

- Ja czuję to samo. Bóg mi świadkiem, że próbo­

wałem się temu nie poddawać, ale nie potrafię. - Po­

kręcił z rozpaczą głową. - To mnie przerasta. Nie

mogę przestać cię pragnąć.

Znowu przywarł do niej i zaczął ją całować. Czuł,

że serce bije mu szybko i że ściska Kitty być może

mocniej niż powinien, ale bardzo jej pożądał.

W końcu oderwał się od jej ust i zaczął muskać

wargami jej twarz.

background image

- Dlaczego? - szepnęła, obejmując go za szyję.

- Co dlaczego?

- Dlaczego chcesz przestać mnie pragnąć? - spy­

tała. - Lubię, kiedy mnie całujesz.

Uśmiechnął się lekko, słysząc te niewinne słowa.

- Ja też to lubię, Kitty, w którymś momencie mogę

jednak posunąć się za daleko.

- Ale nic mnie już prawie nie boli - powiedziała,

przekonana, że chodzi mu o obrażenia.

Bo pokręcił głową.

- Nie to miałem na myśli.

- A co?

Spojrzał na nią poważnie, chcąc, żeby doceniła

wagę tego, co miał jej do powiedzenia.

- Całowanie prowadzi do dotykania, a później

moglibyśmy się razem położyć...

- Och, chodzi ci o to, że mógłbyś mnie pokryć? Nie

myślałam o tym, ale to nie byłoby wcale takie złe.

- Ja...

Bo nagle stwierdził, że patrzy na nią z otwartymi

ustami. Przez moment nie mógł wydusić z siebie sło­

wa, a potem przypomniał sobie to, co Aaron mówił

o Kitty i jej wiedzy dotyczącej zwierząt.

- Przede wszystkim chodzi mi o to, żeby cię dowieźć

na ranczo - powiedział. - Zaraz zrobi się ciemno.

- Myślałam, że ci się tu podoba. - Posłała mu nie­

winne spojrzenie. - Że na tym właśnie polega piknik.

Żeby miło spędzić czas...

background image

- Ale nie tak.

- Nie podoba ci się? - zasmuciła się.

- Aż za bardzo - odrzekł. - I właśnie dlatego mu­

simy już wracać.

- Nie rozumiem...

Zanim zdążyła znowu zaprotestować, Bo sięgnął

po koszyk i zaniósł go pospiesznie na wóz. Kitty stała

spokojnie obok i obserwowała go z bezbrzeżnym

zdumieniem.

- No, chodź już.

Pomógł jej wsiąść na wóz i sięgnął po lejce. Kiedy

ruszyli w stronę farmy, zauważył jej naburmuszoną

minę. To sprawiło, że poczuł się jeszcze bardziej win­

ny. Niepotrzebnie zaproponował ten przeklęty piknik.

Nie miał pojęcia co dalej. Bardzo pragnął Kitty, a jed­

nocześnie dał Aaronowi słowo honoru, że jej nie

skrzywdzi. Zwłaszcza że dziewczyna naprawdę była

niewinna niczym dziecko. To się mogło zdarzyć jedynie

na tym pustkowiu. Bo nawet nie przypuszczał, że w cza­

sie podróży spotka kogoś tak niezwykłego.

background image

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

- No, najwyższy czas!

Kiedy wóz podjechał pod ganek, Aaron wstał,

opierając się ciężko na lasce. Kitty zeskoczyła z wozu

i wbiegła po schodkach, żeby się z nim przywitać.

Staruszek uściskał ją serdecznie.

- Witaj, nie jesteśmy chyba za późno.

Aaron westchnął ciężko.

- Wygląda na to, że coraz bardziej za mną tęsk­

nisz, co? - Odsunął się trochę, żeby przyjrzeć się jej

twarzy w świetle latarni.

- O, tak.

- I przy okazji coś zgubiłaś. - Wskazał pozbawio­

ne bandaża i łupków ramię.

Kitty uśmiechnęła się promiennie.

- Doktor uważa, że ramię świetnie się goi - wy­

jaśniła. - Już za parę dni będę mogła wrócić do swo­

ich obowiązków.

- To dobra wiadomość.

- I nie jedyna. Na pewno się ucieszysz... - Zawiesiła

głos i spojrzała w stronę Bo, który zarzucił sobie na ra­

mię worek mąki i niósł go do domku. Nawet nie przy-

background image

puszczała, że wodzi za nim spojrzeniem, ale Aaron to

dostrzegł i nie był z tego zadowolony

- Tak? Z czego?

- Co? A... - Kitty udało się w końcu oderwać

wzrok od Bo. - W niedzielę mają przyjechać do nas

Gabe z Billie i Yale z Carą.

- Och, to najlepsza wiadomość od wielu tygodni.

Rzeczywiście się cieszę - potwierdził Aaron, przy­

glądając się Bo, który wrócił do wozu po kolejne za­

kupy. - Czy coś jeszcze wydarzyło się w miasteczku?

Kitty skinęła głową. Nie chciała jednak robić z te­

go wielkiej sprawy.

- Hm, cóż... Kiedy ludzie w Misery dowiedzieli

się, że Bo jest prawnikiem, obiegli go tłumnie, pro­

sząc o porady. Musiał pójść do Red Dog i tam przyj­

mować klientów, którzy przynosili mu najrozmaitsze

dokumenty. - Zniżyła głos: - Nie uwierzysz, ale on

potrafi wszystko przeczytać, a potem wytłumaczyć,

co to znaczy. A jak czytał coś na głos, to ani razu się

nie zaciął.

- Naprawdę?

Skinęła głową.

- I żebyś widział, z jakim szacunkiem odnosili się

do niego ludzie z miasteczka. Jakby był kaznodzieją

lub pastorem.

Aaron znowu spojrzał niechętnie na Bo,

dźwigającego worek cukru.

- No, pastorem to on nie jest - rzekł.

background image

Najwyraźniej Kitty nie dosłyszała tej uwagi.

- Tylko kobiety zachowywały się okropnie. Cho­

dziły za nim niczym kury za nowym kogutem.

- Cóż, piórka to ma ładne - mruknął Aaron, a kie­

dy napotkał zdziwiony wzrok Kitty, szybko powie­

dział: - Aha, pora na kolację. Pójdę coś przygotować.

- Nie ma takiej potrzeby. Billie dała nam pełny

koszyk jedzenia.

- To świetnie! Uwielbiam jej kuchnię - ucieszył

się Aaron. - Wobec tego nakryję do stołu.

- Też nie musisz. Najwyżej dla siebie. My zjedli­

śmy na szlaku. Bo mówił, że to jest piknik.

Aaron zmruż oczy.

- Piknik. No, proszę...

- Więc wiesz, co to takiego? - zdziwiła się.

Staruszek zaśmiał się pobłażliwie.

- Kiedy byłem młodszy, Agnes, która została

później moją żoną, uwielbiała pikniki. Urządzaliśmy

je zwykle w niedzielę po południu. To był świetny

sposób na to, żeby wymknąć się spod opieki rodzi­

ców. - Zauważył, że Kitty się zaczerwieniła, i zmie­

nił temat. - Pomóż Bo, a ja zajmę się swoją kolacją.

Może wypijecie ze mną trochę kawy?

Bo usłyszał te słowa i przystanął, trzymając kolej­

ny worek.

- Poradzę sobie. Już mi niewiele zostało. Idźcie do

środka, bo zaczyna się robić chłodno. Zaraz do was

dołączę.

background image

Kitty zrobiła taką minę, jakby chciała zaprotesto­

wać, jednak tylko skinęła głową i powiedziała:

- Dobrze, ale pospiesz się.

Wzięła koszyk do ręki, a potem weszła do domku

w ślad za Aaronem, zostawiając lampę na ganku. Bo

mógł jej potrzebować. Powoli zaczęły jej się przypo­

minać kolejne szczegóły związane z tym obfitym

w wydarzenia dniem.

- Sprzedałam klacz Jedowi Simmonsowi za szyn­

kę i świnię - poinformowała Aarona, stawiając ko­

szyk z jedzeniem na stole. - Obiecałam, że jutro do

niego zajrzę.

Aaron wciągnął w nozdrza smakowite zapachy.

- Kurczak?

- Uhm.

- I co jeszcze? - spytał, sięgając po talerz.

- Pieczony przez Billie chleb.

- Pytam o to, co jeszcze się zdarzyło.

- Nie wiem, czy usłyszałeś, że kupiłam świnię.

Staruszek dopiero teraz oderwał oczy od jedzenia

i spojrzał na Kitty ze zdziwieniem.

- Od Jeda? Czyżbyś chciała zacząć własną ho­

dowlę? - Po chwili wyłożył pierś kurczaka na talerz

i ukroił sobie grubą pajdę chleba.

Kitty wzruszyła ramionami.

- Czemu nie? Billie ma kilka świń i jest z nich za­

dowolona. Nie musi jeździć do Jeda Simmonsa i go­

dzić się na jego ceny.

background image

Aaron wyglądał tak, jakby chciał zatopić zęby

w kurczaku, ale się powstrzymał.

- To prawda, ale przy świniach jest dużo roboty

- zauważył. - Trzeba im gotować, wybudować za­

grodę, no i zarżnąć je, kiedy przyjdzie odpowiedni

moment.

- A nie mogłabym do nich strzelać? - spytała Kit­

ty, nieco zbita z pantałyku.

- Nigdy o czymś takim nie słyszałem.

- Cóż, może nie przemyślałam tego dokładnie -

przyznała z westchnieniem. - Musiałam jednak cze­

goś zażądać za naszą klacz. Nie mogłam dopuścić, by

Jed dostał ją za darmo.

- Też racja - powiedział już z pełnymi ustami

Aaron.

Jadł w milczeniu, rozkoszując się smakiem białego

mięsa i świeżo upieczonego chleba. Kitty nie odzy­

wała się, nie chcąc mu przeszkadzać. Kiedy już sobie

podjadł, poklepał Kitty po ramieniu.

- Muszę powiedzieć, że świetnie się spisałaś -

stwierdził. - Nie tak łatwo wyciągnąć cokolwiek od

Simmonsów.

Twarz Kitty rozjaśniła się.

- Właśnie. A poza tym zrobiłam nie najgorszy in­

teres w miasteczku - dodała jeszcze.

- To powiedz, ile dostałaś za pozostałe konie? -

spytał Aaron. - I komu je sprzedałaś?

- Ogiera i drugą klacz kupił Eli Moffat. Wy-

background image

starczyło mi akurat na zakupy. - Wysupłała resztę

pieniędzy ze skórzanego woreczka i wysypała mone­

ty na stół. - Obawiam się, że to wszystko, co mi zo­

stało.

Aaron pokręcił głową.

- To niewiele, jak na to, co wycierpiałaś przez te­

go ogiera.

Położyła dłoń na jego pomarszczonej ręce.

- Pamiętaj, że zostało nam jeszcze parę klaczy.

Powinniśmy dostać za nie dość pieniędzy, by prze­

trwać następną zimę.

Do domku wszedł obładowany pakunkami Bo.

- Wyprzęgłem konia i zaprowadziłem do stajni -

poinformował.

Aaron spojrzał na jego rzeczy.

- Widzę, że zrobiłeś zakupy - zauważył. - Czyż­

by ludzie z Misery ci zapłacili? Kitty mówiła, że

udzielałeś im porad.

Bo skinął głową.

- Od jednych dostawałem pieniądze, a inni chcieli

mi płacić w naturze. - Przejechał ręką po włosach. -

Dzięki temu mogłem się za darmo ostrzyc i wykąpać.

Olaf Swensen powiedział, że mogę na razie kupować

na kredyt. Wziąłem parę rzeczy, które wydawały mi

się potrzebne.

- Na przykład? - zainteresował się Aaron.

Bo otworzył jedną z paczek i wyjął z niej wielki

słój ze złocistą cieczą.

background image

- Yale mówił, że uwielbiasz słodycze - zwrócił

się do Kitty.

- Och, miód! Dziękuję. - Kitty natychmiast otwo­

rzyła stój i zanurzyła w miodzie łyżeczkę. Kiedy

spróbowała miodu, na jej ustach pojawił się błogi

uśmiech. - Pycha!

Bo napełnił trzy kubki kawą i przeniósł je na stół.

- Spróbuj, jak smakuje z ciasteczkami Billie - za­

proponował.

Kitty posmarowała ciasteczko miodem, następnie

przełamała je na pół i podała jedną część Aaronowi.

Staruszek zjadł je aż do ostatniego okruszka, a na ko­

niec się oblizał.

- Warto było czekać - stwierdził.

- Jeśli się już najadłeś, to może napijesz się tego.

- Bo wyjął butelkę whiskey. W trzeciej paczce znaj­

dowało się duże pudełko cygar.

Aaron aż potrząsnął głową na widok tych wspania­

łości.

- Psujesz mnie, chłopcze - powiedział takim to­

nem, jakby mu to zupełnie nie przeszkadzało.

- Taki miałem zamiar - zaśmiał się Bo. - Nie

wiem, jak mógłbym się wam odpłacić za gościnność.

Wziął szklaneczkę, którą napełnił do połowy, a na­

stępnie podał Aaronowi. Potem podsunął mu pudełko

z cygarami, a staruszek długo się namyślał, które

wziąć. W końcu wybrał jedno i przez chwilę obracał

w palcach.

background image

- Odnoszę wrażenie, że to wyjątkowy wieczór.

Bo podsunął mu świecę.

- Mam nadzieję.

Aaron przypalił cygaro.

- Kitty mówiła mi, że ludziom w miasteczku po­

mogłeś odczytać dokumenty - powiedział.

- To prawda.

- Może przeczytałbyś też coś dla mnie.

Aaron wstał i pokuśtykał w stronę sypialni. Za­

trzymał się tylko po to, żeby zaciągnąć się ulubionym

cygarem, a potem zniknął w pokoju. Kiedy znowu się

pojawił, miał w ręce oprawną w skórę książkę, którą

podał Bo.

- To należało do mojej Agnes - wyjaśnił. - Kie­

dyś mi to czytała, a potem ja starałem się to czytać,

żeby ją sobie przypomnieć. - Zamyślił się na chwilę.

- Teraz prawie nie widzę liter.

Bo przysunął sobie lampę i usiadł wygodnie na

krześle. Kiedy otworzył starą książkę, na jego twarzy

pojawił się wyraz zdziwienia.

- To wiersze?

Aaron skinął głową. Oczy miał zamknięte.

Bo zaczął głośno czytać:

Idzie w piękności jak noc, która kroczy

W cichym gwiazd gronie przez bezchmurne kraje;

Co cień i światło w sobie kras jednoczy.

background image

To w jej obliczu i jej oczach taje

I razem spływa w taki stan uroczy,

Jakiego niebo dumie dnia nie daje*.

Bo urwał nagle i zobaczył wpatrzoną w siebie Kit­

ty. Jej oczy błyszczały niczym gwiazdy.

- Te wiersze napisał Anglik, George Gordon.

- Agnes mówiła, że potem został lordem Byro­

nem - dodał Aaron.

Kiedy spojrzał na dwoje młodych, zorientował się,

że równie dobrze mógłby mówić do ściany. Kitty i Bo

byli tak w siebie zapatrzeni, że zupełnie nie obcho­

dziło ich, co dzieje się dokoła.

- Czytaj jeszcze - poprosiła, zaciskając dłonie na

stole. - Nigdy wcześniej nie słyszałam wierszy.

Bo przysunął się do latarni i przewrócił parę stron.

W głosie jej słodycz i zadowolenie,

W uśmiechu piękno i spokoju siła

W myśli jego zapada, jest mu wybawieniem,

Ledwo się spostrzeże, już mu lżej na duszy...

Dopiero po chwili zwrócił uwagę na Aarona. Sta­

ruszek poruszał ustami, mówiąc razem z nim z pa­

mięci, a oczy miał pełne łez.

- To jeden z moich ulubionych - rzekł. - Dzięku-

przeł. Stanisław Egbert Koźmian, (przyp. tłum.).

background image

ję, chłopcze. - Następnie zwrócił się do Kitty. - Na­

zywa się „Tanatopsja" i napisał go Amerykanin, Wil­

liam Cullen Bryant. Agnes przeczytała mi go pierw­

szy raz w czasach narzeczeńskich, a potem parę lat

później, kiedy przyjechaliśmy do Badlandów. - Zga­

sił cygaro, powoli podniósł się od stołu i wsparł cięż­

ko na lasce. - To był naprawdę wyjątkowy wieczór,

ale jestem już trochę zmęczony.

Pokuśtykał wolno w stronę sypialni. Zanim zamknął

za sobą drzwi, spojrzał jeszcze w stronę Kitty i Bo.

- Cieszę się, że jesteście już w domu.

Po chwili zostali sami. Siedzieli w ciszy, bojąc się

ją przerwać. Po chwili Kitty odezwała się przyciszo­

nym głosem:

- Nigdy niczego takiego nie słyszałam.

- Mówisz o poezji?

Skinęła głową.

- Nie wiedziałam, że można tak układać słowa -

ciągnęła, chociaż już wcześniej nie uszło jej uwagi,

że Bo mówi inaczej niż ona. - To było bardzo piękne.

Czułam tu każde słowo. - Dotknęła piersi.

- O to właśnie chodziło temu, kto to napisał. Po­

ezja to są czyste emocje. Rzecz w tym, żeby jak naj­

lepiej przeżyć wiersz.

- To znaczy?

Bo wzruszył ramionami.

- Chyba nie ma jednego sposobu - rzekł w zamy­

śleniu.

background image

- Ja czułam, jakby wszystko się we mnie otwiera­

ło. Jakbym nagle zobaczyła coś nowego i jakby to

wszystko odciskało się w moim sercu... Chciało mi

się śmiać i płakać.

- Z tego wynika, że nie mogłaś lepiej odebrać tego

wiersza - stwierdził.

- Przeczytasz mi coś jeszcze?

Bo zdawał sobie sprawę, w jakim stanie znajduje

się Kitty - rozmarzona, a jednocześnie podekscyto­

wana. Uświadomił sobie, że gdyby chciał, mógłby ją

teraz uwieść, a ona by mu na to pozwoliła.

- Nie, oboje powinniśmy się wyspać - powiedział.

- Mamy za sobą owocny, ale ciężki dzień. Poczytam ci

przy innej okazji. - Położył książkę na stole obok pustej

szklaneczki Aarona i wstał. - Dobranoc, Kitty.

- Dobranoc? - powtórzyła, jakby nie mogła uwie­

rzyć, że chce odejść.

- Tak, czas na mnie. - Podszedł z latarnią do

drzwi.

- Ale ja chciałam... - nie dokończyła, ponieważ

Bo zamknął za sobą drzwi.

Przez chwilę patrzyła na nie z niedowierzaniem,

a potem podeszła do okna. Bo zszedł już ze schodów

i skierował się w stronę stodoły. Zgasił latarnię, ale jego

sylwetka była widoczna w księżycowej poświacie.

Obserwowała, jak Bo zniknął w stodole, a potem

westchnęła ciężko i wspięła się po drabinie na stry­

szek. Usiadła na łóżku i zdjęła buty. Dopiero wtedy

background image

zgasiła świecę, ale się nie położyła. Jeszcze długo sie­

działa z podkurczonymi nogami na posłaniu, patrząc

przed siebie.

Była zmęczona i poirytowana niekonsekwentnym

postępowaniem Bo Chandlera. Raz ją całował do utraty

tchu, to znowu nie chciał jej dotykać. Szukał jej towa­

rzystwa i mówił, że miło spędzają razem czas, a potem

uciekał od niej, jakby się czegoś obawiał.

Nie potrafiła zorientować się, o co mu chodzi i do

czego zmierza. Bo wciąż stanowił dla niej zagadkę.

Wiedziała już, że jest wykształcony, i podejrzewała,

że nie mogą interesować go poważnie takie proste

dziewczyny jak ona. Dlaczego wyruszył na szlak ni­

czym zwykły kowboj? Czego szukał? Do czego dążył?

I po co zatrzymał się właśnie w jej domu? Już jakiś czas

temu doszedł do siebie po postrzale i śmiało mógł ruszyć

dalej. Domyślała się, że w San Francisco czy Bostonie

miałby do dyspozycji znacznie więcej wygód.

Dowiedziała się już, że miewa zmienne nastroje.

Przecież traktował ją to ciepło, to znów chłodno

i z dystansem. Wobec tego podróż też mogła być

kaprysem, czymś, nad czym się dłużej nie zastana­

wiał. Prawdopodobnie pod wpływem impulsu wyru­

szył na prerię, nie myśląc o niebezpieczeństwach.

A potem trafił do ich skromnego domku.

Kitty dotknęła warg.

Miała wrażenie, że wciąż czuje na nich pocałunki

Bo. Kiedy ją całował, zachowywał się zupełnie ina-

background image

czej niż teraz. Jak ktoś, kto nie liczy się z nikim i ni­

czym. Jak mężczyzna, który stracił panowanie nad

sobą i oddał się we władanie namiętności.

Kitty zadrżała.

Ona reagowała tak samo. Gdy się całowali, traciła kon­

trolę nad swoim zachowaniem. Pragnęła, by jej nie wy­

puszczał z objęć, żeby ją przytulał. Sama się do niego gar­

nęła. Było jej tak dobrze! Zrobiłaby wszystko, o co by ją

poprosił. Działo się z nią coś, czego nie doświadczyła do

tej pory, a mimo to nie miała nic przeciwko temu.

Tylko co to takiego było?

Kitty nie wiedziała, jak określić stan ciała i ducha,

w jaki wpadała, gdy Bo był blisko. Szukała odpo­

wiednich słów, ale nie mogła ich znaleźć. Może gdy­

by Bo zgodził się jej jeszcze poczytać, znalazłaby coś,

co pasowałoby do jej sytuacji. Nie wiedziała tego na

pewno, raczej wyczuwała intuicyjnie.

Czuła się zbyt ożywiona, żeby spać, i dlatego ze­

szła po ciemku na dół i zaczęła się kręcić wokół

dogasającego ognia w kominku.

Nagle przyszło jej do głowy coś nowego.

Czy to możliwe, że mężczyźni boją się kobiet, które

nie wiedzą nic o pokrywaniu? Ale przecież ona wiedzia­

ła. .. Niejednokrotnie zdarzało się, że widziała, jak robią

to zwierzęta, i traktowała to zupełnie naturalnie. Nie by­

ło w tym jednak niczego przyjemnego ani urzekającego.

Decydował instynkt; chodziło o potomstwo, czy to bę­

dą źrebięta, małe króliki czy kurczęta.

background image

A u ludzi? Czy też decydowała jedynie chęć posia­

dania dzieci?

Pocałunki wydawały się czymś bezużytecznym, bo

do niczego nie prowadziły. Kitty orientowała się, że nie

można po nich zajść w ciążę. A jednak bardzo jej się

spodobały. Sama nie wiedziała, dlaczego serce zaczyna

jej bić mocno i nogi ma jak z waty, ale bardzo lubiła to

uczucie. Zresztą słowo „lubiła" wydawało jej się nieod­

powiednie. Czuła to głębiej, mocniej, tylko nie miała po­

jęcia, jak inaczej można to określić.

To mógł być kolejny powód oziębłości Bo. Być

może czekał, że mu coś powie, a ona nie znała po­

trzebnych słów...

Kitty usiadła przy stole. Dawno nie czuła się tak

zagubiona i smutna.

- O, mamo! - szepnęła.

Po policzkach potoczyły się łzy. Wytarła je wierz­

chem dłoni i zacisnęła wargi. Nie chciała płakać, cho­

ciaż zdawała sobie sprawę, że to mogłoby przynieść

jej ulgę. Spojrzała na drzwi prowadzące do sypialni

Aarona. Miała ochotę tam się wśliznąć i powiedzieć

mu o wszystkim, ale nie zdecydowała się obarczać go

swoimi problemami.

Wiedziała, że Aaron traktuje bardzo poważnie rolę

opiekuna, której się podjął, gdy wraz z braćmi przy­

garnął ją pod swój dach. Kiedy była mała, pocieszał

ją w każdej wymagającej tego sytuacji i okazywał

mnóstwo cierpliwości. Później, jeśli nie mógł sam

background image

poradzić sobie z jej kłopotami, wiózł ją do kogoś

w Misery, kto mógłby jej pomóc. Ufała mu bezgra­

nicznie, ale teraz nie zdecydowała się do niego zwró­

cić. Bała się, że okaże się bezradny...

Pozostawały jej jeszcze Billie i Cara. One na pew­

no w lot zorientowałyby się, o co jej chodzi. To były

mądre i doświadczone kobiety. Cara miała dwóch

chłopców, synów jej i nieżyjącego męża. Musiała

więc wiedzieć wszystko o łączeniu się w pary. Zresz­

tą może Billie też... Ale żeby zasięgnąć ich rady, mu­

siałaby pojechać do Misery, a Kitty chciała dowie­

dzieć się tego wszystkiego już teraz, w tej chwili.

Bała się, że inaczej oszaleje.

Przykucnęła przy żarzących się drwach i objęła

kolana. Na jej ustach pojawił się uśmiech.

- Tym razem nie pozwolę, żeby przerwał - powie­

działa na głos. - Bo musi mi wszystko wyjaśnić. Ktoś

przede mną coś ukrywa, a ja chcę poznać prawdę!

background image

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

- Boże, jaki jestem głupi! - zawołał Bo i zatrzas­

nął za sobą drzwi stodoły.

Powiesił zgaszoną latarnię na gwoździu i przeszedł

w stronę posłania. Koń spojrzał w jego stronę, a na­

stępnie zajął się swym obrokiem. Musiał być trochę

zmęczony podróżą do Misery, zwłaszcza że wracali

ze sporym ładunkiem.

Powinien był pozwolić mu odpocząć przy strumie­

niu. Dlaczego uciekł jak spłoszony chłopak?

Przeszedł do posłania i wściekłym kopnięciem

zrzucił najpierw jeden but, a potem drugi. Następnie

zaklął siarczyście. Miał wrażenie, że poczynając od

niechlubnej zasadzki i tego, jak dał się zaskoczyć

bandytom, doznawał samych porażek. Jednak napadu

nie mógł się spodziewać, natomiast doskonale zdawał

sobie sprawę z tego, co dzieje się między nim a Kitty.

Wiedział, że nie jest ona taka jak inne, znane mu ko­

biety, a mimo to pozwolił, by zawładnęła wszystkimi

jego zmysłami. Sam wpakował się w tę sytuację i nie

miał pojęcia, jak się z niej wydostać. Potrzebował

background image

czegoś, co pozwoliłoby mu zachować dystans do Kit­

ty Conover.

Bo zacisnął pięści i pokręcił głową. Zrozumiał, że

musi wyjechać, a nie potrafił się na to zdobyć. Wie­

dział jednak, że jest to konieczne. Okazja pojawiła się

sama. Krótka wizyta w Misery uświadomiła mu, że

tamtejsi mieszkańcy bardzo potrzebują porad pra­

wnych. Mógłby wynająć pokój w Red Dog i zarobić

na dalszą podróż. Skan Anula, przerobiła pona.

Jeśli oczywiście zechciałby jechać dalej...

W gruncie rzeczy nie miał już ochoty na dalszą węd­

rówkę. Całym sercem pragnął zostać z Kitty i tylko bał

się, że jej samej nie przyniesie to niczego dobrego.

Uznał, że Kitty nie powinna opuszczać ani rancza,

ani Aarona. Oczywiście znosiła niewygody w skrom­

nym domku, ale nie narzekała, bo nie znała lepszych

warunków, a ponadto była bardzo dzielna. Ciężko

pracowała, lecz robiła to, co lubiła, i do niczego się

nie zmuszała. Bo wiedział, że może być dużo gorzej.

W swojej wędrówce spotkał dobrze sytuowanych lu­

dzi, którzy nie byli szczęśliwi; niektórzy cierpieli

z powodu samotności. Kitty i Aaron darzyli się miło­

ścią i szacunkiem i mieli poczucie, że ich praca

w gospodarstwie ma sens. Potrzebowali tyle pienię­

dzy, żeby przetrwać, a słoik miodu był dla nich naj­

większym luksusem. Nawet nie przypuszczali, jak

trudno zadowolić kogoś, kto dysponuje dużą sumą

pieniędzy i niemal wszystko już miał. Nie przypusz-

background image

czali też, że pieniądze mogą być źródłem udręki. I że

jeśli ma się ich dużo, to można chcieć jeszcze więcej

i więcej.

Ich wzajemne stosunki były proste i wyraziste,

a jednocześnie pozbawione sentymentalizmu i pozy.

Bo nie słyszał wielkich słów z ust Aarona lub Kitty,

ale nie miał wątpliwości, że jedno było gotowe oddać

życie za drugie, gdyby pojawiła się taka konieczność.

Nie powinien psuć tego wszystkiego. Poza tym

obiecał Aaronowi, że nie skrzywdzi jego ukochanej

Kitty, i zamierzał dotrzymać słowa.

Bo usiadł na sianie z mocnym postanowieniem, że

wyjedzie następnego ranka. Zanim namiętność do

Kitty sprawi, że przestanie myśleć! I zanim da się cał­

kowicie oczarować!

Wiedział, że podjął słuszną decyzję, ale nie czuł się

najlepiej. Prawdę mówiąc, miał fatalne samopoczu­

cie. Mógłby już nawet zacząć się pakować, ponieważ

wiedział, że nie uda mu się zasnąć.

W końcu wstał i ponownie zapalił latarnię, starając

się zachować wszystkie możliwe środki ostrożności.

Nie zamierzał na koniec spalić swoich gospodarzy!

Rozejrzał się po swoich rzeczach, ułożonych równo

koło posłania. Od czego by tu zacząć?

Po chwili zastanowienia sięgnął po torbę.

W tym momencie usłyszał skrzypnięcie drzwi do

stodoły i zdziwiony uniósł głowę. Zdziwił się jeszcze

bardziej, kiedy dostrzegł Kitty.

background image

- Sądziłem, że śpisz - odezwał się.

- Jakoś nie mogę usnąć - wyznała.

Zamknęła drzwi i przez chwilę stała oparta o nie

plecami, zanim ruszyła w jego stronę. W nikłym

świetle dostrzegł wpatrzone w siebie, niemal granato­

we oczy.

- Chcę, żebyś coś mi wyjaśnił - powiedziała. -

Myślałam... - Urwała nagle, widząc sakwojaż w je­

go rękach. - Co robisz?

Bo puścił torbę i zaklął pod nosem.

- Myślałem o tym, żeby się spakować - wyjaśnił.

- Chciałem jutro pojechać do miasteczka.

- Po co?

Bo wzruszył ramionami. Nie tak to sobie zaplano­

wał. Znacznie łatwiej byłoby mu przekazać tę wiado­

mość jutro rano, po dobrym śniadaniu.

Kitty zmierzyła go gniewnym spojrzeniem.

- Chciałeś od nas uciec w nocy, tak?

- Jasne, że nie. Zamierzałem...

- Co jeszcze tam masz? - Kitty przykucnęła i zaj­

rzała do torby. Kiedy okazało się, że jest pusta, ode­

tchnęła z ulgą. - Przynajmniej nie planowałeś tego

wcześniej. Ale co się stało? Dlaczego chcesz uciec?

- Wcale nie chcę uciec - sprostował, wiedząc, że

mija się z prawdą. - Zamierzałem pożegnać się z wa­

mi jutro rano i wyjechać.

- Ale dlaczego? Co się za tym kryje?

Dotknęła jego ramienia i natychmiast cofnęła dłoń,

background image

jakby się oparzyła. Zauważyła, że Bo drży. W ułamku

sekundy zrozumiała, że Bo z trudem nad sobą panuje

i że nie chce, by ona się w tym zorientowała.

- Przecież ci mówiłem, że chcę jutro wyjechać do

Misery.

- Po co?

- Zbyt długo korzystałem z waszej gościnności.

Bo dostrzegł jej reakcję i przeklął się w duchu za

te niezręczne słowa. Skoro jednak zaczął, nie wypa­

dało się wycofać. Doprowadziłoby to jedynie do dal­

szych nieporozumień.

- A jeśli ja... - Kitty urwała i zaraz się poprawiła:

- Jeśli nie chcemy, żebyś wyjeżdżał?

Odwrócił się od niej, żeby nie widzieć pełnego wy­

rzutów spojrzenia. Chociaż ręce mu drżały, zabrał się

powoli do pakowania swoich rzeczy, nie zastanawia­

jąc się za bardzo nad kolejnością.

- Będzie wam lżej, jak wyjadę - rzucił przez ramię.

- Przyszłam tu, ponieważ chciałam cię o coś za­

pytać.

Nie zwrócił się w jej stronę, ale zauważyła, że

przestał układać rzeczy i znieruchomiał.

- Tak?

Kitty nabrała powietrza do płuc.

- Czy lubisz mnie całować, Bo?

- Czy lu... - Chciał powtórzyć, ale słowa uwięzły

mu w krtani.

Odwrócił się. Zamierzał się roześmiać, ale mina

background image

Kitty wskazywała na to, że traktuje to pytanie zupeł­

nie poważnie.

Pomyślał, że przynajmniej raz, przed rozstaniem,

może z nią być całkowicie szczery.

- Bardzo lubię - powiedział, kładąc dłoń na sercu.

- Uwielbiam.

- Więc dlaczego...? - Przeciągnęła językiem po

wargach, które zrobiły się nagle zupełnie suche. -

Więc dlaczego mnie całujesz, a potem nagle się wy­

cofujesz?

Bo starał się odpowiedzieć prosto i beznamiętnie.

- Ponieważ moim zdaniem nie jesteś gotowa na

kolejny krok.

- Chodzi ci o pokrywanie.

Omal się nie uśmiechnął, ale starał się nie urazić

uczuć Kitty.

- Coś w tym rodzaju - odrzekł. - U ludzi to się

nazywa stosunek seksualny. Moim zdaniem...

Kitty uderzyła go mocno otwartą dłonią w ramię, tak

że się zachwiał. Jej twarz wykrzywiła się z gniewu.

- Moim zdaniem, moim zdaniem - przedrzeźniała

go. - Kto dał ci prawo, żeby mówić, na co jestem go­

towa, a na co nie?!

Bo zaczął rozcierać bolące miejsce.

- Ponieważ nic nie wiesz o tym, co się dzieje między

mężczyzną a kobietą. Jesteś niewinna jak pierwiosnek.

- Możliwe, ale przecież mogę się wszystkiego na­

uczyć.

background image

Bo wciągnął głęboko powietrze. Nie miał pojęcia,

jak powinien zachować się w tej sytuacji, i nie wie­

dział, co oznaczają słowa Kitty. Jak, jej zdaniem, mia­

ła wyglądać taka nauka.

- Moim zdaniem...

- Daj spokój - przerwała mu bezceremonialnie. -

Ja chcę się wszystkiego nauczyć.

- Ale...

- Aaron zawsze mówił, że jestem bardzo zdolna,

i żałował, że nie może mnie posłać do szkoły. Bardzo

szybko nauczyłam się czytać - argumentowała.

- To nie to samo co nauka czytania.

- Ale już nauczyłam się całować. I... i bardzo lu­

bię, jak mnie dotykasz. Dlaczego nie miałabym się

nauczyć o tym stosunku?

Bo patrzył na nią z bezbrzeżnym zdumieniem.

- To raczej sprawa wyboru niż nauki - podjął po

krótkim namyśle. - Nie jesteśmy przecież zwierzęta­

mi. U ludzi jest inaczej. Chodzi też o uczucia

i wspólne życie, chociaż zdarza się, że ludzie to robią,

a potem już się nie spotykają. Jak zwierzęta.

- Czy właśnie tego się boisz? Czy myślisz, że jak

to zrobimy, będę cię później chciała tu zatrzymać?

- Nie, przede wszystkim boję się tego, że mógł­

bym cię skrzywdzić. Obiecałem Aaronowi, że... -

gdy tylko wypowiedział te słowa, zrozumiał, że po­

pełnił błąd. Było już jednak za późno. Kitty patrzyła

na niego okrągłymi ze zdziwienia oczami.

background image

- Rozmawiałeś o tym z Aaronem?! Rozmawiali­

ście o tym, że mógłbyś mnie pokryć?!

Bo zacisnął dłonie w bezsilnej złości.

- Nie mów tak! Oczywiście, że nie rozmawiali­

śmy. Przynajmniej nie w ten sposób. A mnie nie cho­

dzi tylko o seks. Ja cię kocham!

Kitty poruszyła parę razy ustami. Nagle zapomniała

o tym wszystkim, co chciała powiedzieć. Patrzyła na Bo

tak, jakby zobaczyła go po raz pierwszy w życiu.

- Ty... ty mnie kochasz?

Bo oparł się o barierkę. Co go podkusiło, żeby być

aż tak szczerym?

Kitty położyła delikatnie rękę na ramieniu, w które

wcześniej go uderzyła. Poczuła, jak zadrżał. Z powo­

du jej dotknięcia...

Na jej wargach pojawił się uśmiech. Nareszcie zro­

zumiała, że ucieka nie tyle przed nią, co przed włas­

nymi uczuciami.

Nagle wszystko nabrało nowego znaczenia i chy­

ba po raz pierwszy w życiu poczuła się kobietą,

chociaż tak naprawdę nie wiedziała do końca, co to

znaczy.

- Kochasz mnie - powtórzyła drżącym z przeję­

cia głosem. - Naprawdę mnie kochasz.

Bo milczał.

- A to, co sama czuję... - Zamyśliła się. - To, ja­

ka jestem szczęśliwa przy tobie... I potem, kiedy od­

chodzisz, jak chce mi się płakać... - Wzięła głęboki

background image

oddech. - To też jest miłość... A jeśli nie, to musi być

jakaś straszna choroba...

Usłyszała nieokreślony dźwięk i pomyślała, że się

Zakrztusił. Kiedy jednak na niego popatrzyła, zauwa­

żyła, że tłumi śmiech.

- Śmiejesz się ze mnie?

- Och, Kitty, śmieję się z nas - rzekł, wycierając

łzy, które pojawiły się na jego policzkach. - Trzeba

przyznać, że dobrana z nas para.

- Chcesz powiedzieć, że czujesz się równie kiep­

sko, jak ja?

- Pewnie nawet gorzej. Bardzo cię pragnę, a jed­

nocześnie czuję się za ciebie odpowiedzialny.

- Och, Bo. - Zrobiła krok w jego stronę i zarzuci­

ła mu ręce na szyję. - Czy można to jakoś zakończyć?

- Chcesz, żebym złamał obietnicę?

Pocałowała Bo w policzek i usłyszała jego głębo­

kie westchnienie. Nagle poczuła się silniejsza niż kie­

dykolwiek. Zrozumiała, że ma władzę nad tym moc­

nym mężczyzną. Przysunęła usta do jego warg i po­

czuła dreszcz, który przeszedł po całym jego ciele.

- Nie chcę nic o tym słyszeć - szepnęła. - Nie mie­

liście prawa decydować z Aaronem w mojej sprawie.

Chcę ci tylko powiedzieć, że nie wyjdę stąd, zanim nie

nauczysz mnie wszystkiego o mężczyznach i kobietach.

Przez moment stał tak spokojnie, że musiała odsunąć

się od niego, by sprawdzić, co się stało. Kiedy zobaczy­

ła, jak na nią patrzy, serce podskoczyło jej w piersi.

background image

- Nie, nic z tego.

Przysunęła się bliżej.

- Jeśli odmówisz, to umrę - szepnęła. - Na­

prawdę, Bo.

Chciał się cofnąć, ale ona trzymała go w objęciach.

Postępowała z nim tak jak z dzikim mustangiem, ma­

jąc świadomość, że musi go okiełznać.

- Sama nie wiesz, co mówisz.

- Pocałuj mnie...

Doskonale wiedział, dlaczego nie powinien tego

robić, ale nie miał już siły się opierać. W końcu był

tylko zakochanym, spragnionym bliskości mężczyz­

ną. W dodatku pragnął jej tak bardzo jak żadnej innej

kobiety.

- Och, Kitty, co mam z tobą zrobić? - westchnął,

przyciągając ją do siebie.

Połączyli się w namiętnym pocałunku. Kitty po­

czuła, że kręci jej się w głowie. Wsparła się mocniej

na Bo.

- Uwielbiam twoje pocałunki - szepnęła, gdy

przerwali, by złapać oddech. - Zrób to jeszcze raz.

Bo spojrzał jej głęboko w oczy.

- Jeśli jeszcze raz cię pocałuje, już nie będę się

mógł powstrzymać.

- Wcale nie chcę, żebyś się powstrzymywał.

- Może teraz - mruknął. - Potem możesz tego ża­

łować, a wtedy będzie za późno.

Kitty potrząsnęła głową.

background image

- Nie sądzę - powiedziała. - A poza tym to moje

życie. Pragnę cię, Bo.

Pogłaskała go po odsłoniętej szyi. Dostrzegła, że

z rozkoszy aż zmrużył oczy, ale mimo to wciąż się jej

opierał.

- Pocałuj - poprosiła po raz kolejny.

Wspięła się na palce i musnęła wargami jego usta.

- Kitty!

Bo oddał pocałunek, pozwalając, by zawładnęła

nim namiętność, którą tak długo w sobie tłumił. Przy­

ciągnął Kitty i pogłębił pocałunek. Oddała mu go

z pasją dorównującej jego własnej. Stopili się w jed­

no, skupieni na sobie i swoich odczuciach, obojętni

na otaczający ich świat.

Bo pierwszy powrócił do rzeczywistości, chociaż

przyszło mu to ze znacznym trudem.

- Jeśli zostaniesz tu, nie będzie już odwrotu - po­

wiedział schrypniętym głosem.

Kitty z uporem potrząsnęła głową.

- Nigdzie nie pójdę.

Wiedział, że już podjęła decyzję. Zresztą sam roz­

paczliwie pragnął, żeby została. Oboje przekroczyli

granicę i nic nie mogło ich powstrzymać.

- Chyba zwariowałaś - mruknął i ujął jej twarz

w dłonie. - A ja razem z tobą.

background image

ROZDZIAŁ SZESNASTY

Bo całował policzki, szyję i czoło Kitty. Przyciąg­

nął ją też mocniej do siebie, tak że jej piersi wsparły

się o jego tors.

Kitty poddała się, ciesząc się bliskością Bo. Jesz­

cze nikt jej tak nie całował i nie pieścił. Bo raz był

delikatny i czuły, innym razem namiętny i gwałtow­

ny. Wszystko to było dla Kitty nowością. Całą sobą

chłonęła każdą pieszczotę, drżąc w oczekiwaniu na

dalszy ciąg.

Kiedy Bo oderwał się od jej ust, poczuła się opu­

szczona. Popatrzyła na niego zawiedziona i znieru­

chomiała pod jego spojrzeniem. Chociaż nie widziała

tego wcześniej, domyśliła się, że tak właśnie mężczy­

zna patrzy na ukochaną kobietę. Było to dla niej coś

zupełnie nowego i podniecającego. Kitty nigdy nie

myślała o tym, jak wygląda, a teraz nerwowym ru­

chem poprawiła włosy. Dostrzegła swoje odbicie

w oczach Bo i poczuła się nagle kochana i uwielbia­

na. A przecież do niedawna spędzała czas głównie

z Aaronem i mustangami.

- To naprawdę miłe. Bardzo lubię twoje pocałunki

background image

- szepnęła i uśmiechnęła się nieśmiało. - Chyba te­

raz będziemy się kochać - użyła określenia, które

kiedyś usłyszała. Uważała, że oznacza uczucie mię­

dzy różnymi osobami i dopiero w tej chwili dotarło

do niej prawdziwe znaczenie słowa „kochać".

- Zaraz, ale jeszcze nie teraz.

- Czy można robić coś jeszcze? - spytała Kitty.

- I to ile! - Westchnął, przytłoczony wizją, która

nagle pojawiła się przed jego oczami.

Przyciągnął Kitty do siebie i znowu zaczął ją cało­

wać. Jego język znalazł drogę do wnętrza jej ust. Kie­

dy je penetrował, Kitty jęknęła z rozkoszy i przytuliła

się mocniej. Bo poczuł, że brakuje mu tchu, więc ode­

rwał się od niej na chwilę.

Popatrzyła na niego z wyrzutem.

- Nie, to jeszcze nie koniec - zaśmiał się. - Mu­

szę tylko dojść do siebie.

- Aha. Ale po co?

Bo nie mógł powstrzymać śmiechu.

- Och, Kitty, jesteś tak miła, taka świeża...

Zaczął całować jej ucho, a potem przeciągnął po

nim lekko językiem.

- To łaskocze!

- Tak? A ze mną dzieje się coś zupełnie innego.

- Co takiego? - zaciekawiła się.

Bo uśmiechnął się do niej lekko.

- To sprawia, że chciałbym cię całą schrupać -

odparł.

background image

Kitty rozbawiłaby ta odpowiedź, gdyby nie ton Bo.

Było w nim coś, co sprawiło, że dreszcz przebiegł jej

wzdłuż kręgosłupa.

Bo przyciągnął ją bliżej i znów zaczął całować.

Najpierw delikatnie, a potem coraz gwałtowniej. Po­

woli też przesuwał się coraz niżej. Muskał ustami naj­

pierw jej szyję, a potem przeciągnął językiem po de­

likatnym zagłębieniu u jej podstawy.

Kitty zadrżała. Nogi miała jak z waty. Ledwie sta­

ła, musiała się wspierać o Bo. A on rozpiął pierwszy

guzik jej skórzanej bluzy...

Serce zabiło jej mocniej. Jej ciało reagowało na

najdelikatniejsze dotknięcie. Nagle Bo przesunął się

jeszcze niżej i pocałował jej pierś. Sutki stwardniały,

a ciało objęła fala gorąca.

- Och, Bo - westchnęła - co robisz?

- Chcę ci sprawić przyjemność - odparł, unosząc

nieco głowę. - I sobie też.

- To... to naprawdę przyjemne - westchnęła.

- Tak, Kitty. Ja też to czuję. - Znowu pocałował

jej pierś. - Wszystko, co się z tobą wiąże, jest cudow­

ne i nowe.

- To dobrze - odpowiedziała, zamknąwszy oczy.

Bo tym razem dotknął jej piersi i doznanie było

równie silne, jak poprzednio. Wydało jej się dziwne,

że samo dotykanie różnych części ciała może spra­

wiać aż tyle przyjemności. A wyglądało na to, że to

jeszcze nie koniec...

background image

- Cudownie - westchnął, przesuwając dłonie po

jej biodrach.

- Tak, nigdy nie doświadczyłam czegoś takiego -

wyznała.

- A to dopiero początek...

Kitty chciała jak najszybciej przejść do dalszego

ciągu. Miała nadzieję, że będzie co najmniej tak miły

jak to, co się działo do tej pory.

- Co... co dalej? - zapytała.

Bo odsunął się trochę od niej i zaczął rozpinać jej

bluzę.

- Chcę cię zobaczyć - szepnął. - Całą.

Po chwili ściągnął jej bluzę przez głowę i przez

moment nie mógł oderwać oczu od krągłych piersi ze

sterczącymi sutkami. Po chwili zaczął zdejmować

skórzane spodnie.

Serce biło jej jak szalone.

- Och, jesteś taka piękna - zachwycił się, patrząc

na jej nagie ciało. - Powinnaś nosić delikatnie suknie,

a nie to skórzane ubranie.

Kitty zaśmiała się.

- Ciekawe, jak bym w nich ujeżdżała mustangi?

- Masz cudowne ciało.

- Nigdy o nim za dużo nie myślałam - wyznała

szczerze. Jednak było jej przyjemnie, gdy Bo patrzył

na nią tak, jakby rzeczywiście chciał ją schrupać.

Kiedy wcześniej wyobrażała sobie, że mogłaby

przed kimś stanąć nago, wpadała w popłoch. Ale przy

background image

Bo wydawało się to zupełnie naturalne i... przyjem­

ne. Był nią zachwycony, co pomogło jej pokonać

wstyd.

Kiedy ponownie wziął ją w ramiona i zaczął cało­

wać, otarła się o niego nagim ciałem i oddała mu po­

całunek z pasją, która zaskoczyła nawet ją samą. Była

coraz bardziej podniecona, chociaż nie wiedziała, co

się z nią dzieje. Sięgnęła do guzików jego koszuli

i zaczęła ją odruchowo rozpinać. Teraz mogła do­

tknąć jego torsu. Jakiś dziwny impuls przebiegł po jej

ciele.

Zarzuciła mu ręce na szyję i poczuła twarde mu­

skuły. Przesunęła prawą dłoń na jego plecy, a Bo

westchnął. Czuł, że jeszcze chwila, a nie wytrzyma

i weźmie ją tu i teraz. Chciał jednak przedłużyć ten

moment. Dlatego odsunął się od Kitty i powoli zdjął

spodnie.

Teraz, kiedy byli już nadzy, poprowadził Kitty do

swojego posłania. Ukląkł na nim, a ona poszła w jego

ślady.

- Teraz mnie pokryjesz? - spytała.

- Jeszcze nie.

- Więc będziesz mnie całował?

- Jeśli chcesz.

- Och, tak - szepnęła, czując, że dzieje się z nią

coś dziwnego. Zerknęła w dół i spłonęła rumieńcem.

Męskość Bo była wyprężona niczym członek ogiera.

Chciała go tam dotknąć, ale się zawstydziła.

background image

Bo zaśmiał się cicho. Po chwili pocałował ją, a po­

tem położył dłoń na jej brzuchu. Kitty poczuła, że ca­

ły świat zawirował wokół niej, jakby znowu znalazła

się na karuzeli, którą kiedyś zrobili jej bracia.

- Ojej!

- Co takiego? - zaniepokoił się.

- Cały świat wiruje.

Bo przesunął dłoń nieco niżej.

- To dobrze - szepnął.

Sam też czuł się tak, jakby znalazł się w wirze, któ­

ry wciągał go coraz bardziej. Z trudem panował nad

pożądaniem.

Jeden z koni zarżał w boksie obok, ale oni nie

zwrócili na to uwagi. Chociaż byli nadzy, nie czuli

zimna. Na zewnątrz wiał wiatr i pohukiwał puszczyk,

ale oni tego nie słyszeli. W migocącym świetle latarni

widzieli tylko siebie.

Wydawało się, że czas stanął w miejscu. Nie my­

śleli ani o tym, co już się zdarzyło, ani o tym, co przy­

niesie przyszłość. Żyli tą jedną chwilą, która przecią­

gała się w nieskończoność. Byli skupieni tylko na so­

bie.

- Jesteś naprawdę wyjątkowa, Kitty. - Bo pocało­

wał ją delikatnie. - Tak piękna i niezwykła...

Kitty nigdy nie myślała o swojej urodzie, ale teraz

zrobiło jej się aż gorąco z emocji. Bo wypowiedział

te słowa, jakby to była modlitwa, i wiedziała, że na­

prawdę tak myśli. Leżała w jego ramionach, chcąc,

background image

żeby tak było zawsze. Z każdym pocałunkiem i pie­

szczotą narastało w niej coś niezwykłego. Pragnęła

czegoś więcej, a sama nie widziała czego. Poruszyła

bezwiednie biodrami, co sprawiło, że Bo zadrżał.

Kiedy pochylił się i pocałował jej nagą pierś, znowu

poczuła się tak, jakby była na karuzeli. Nie tylko ona

zaczęła wirować, ale wraz z nią wszystkie jej myśli.

- Za... zaczekaj - szepnęła.

Odsunął się od niej zaniepokojony.

- Chcesz, żebym przestał?

- Tak. Nie. - Z trudem wciągnęła powietrze. -

Zupełnie nie mogę myśleć.

- Nie musisz myśleć, Kitty. Po prostu poddaj się

uczuciom.

Znowu zaczął całować jej szyję, przesuwając się

w dół.

- Czuję się tak lekka, że mogłabym latać.

- Więc polecimy razem.

Całował Kitty dopóty, dopóki się nie rozluźniła.

Było jej coraz cieplej. Czuła się tak cudownie jak nig­

dy w życiu. Wygięła ciało w łuk.

Już nie bała się tego, co się z nią działo. Poddawała

się uczuciom, tak jak jej radził Bo. Dała się nieść roz­

koszy, która wypełniała jej ciało, i miała wrażenie, że

rzeczywiście lada chwila oderwie się do ziemi. Czuła,

że potrzebuje ciężaru jego ciała, by pozostać tu, na

tym posłaniu.

Podniosła ręce, by go przyciągnąć.

background image

- Proszę...

Bo powstrzymał nagłą chęć, by wziąć ją natych­

miast. Pragnął wydłużyć te chwile powolnych piesz­

czot, chociaż nie przychodziło mu to łatwo. Zwłasz­

cza gdy natrafiał w półmroku na jej piersi lub biodra.

Bał się dotykać jej niżej. Zaczął jednak całować jej

ciało, szepcząc coś gorączkowo. Sam nie wiedział, co

mówi, i nie było to najważniejsze. Czuł, że traci pa­

nowanie nad własnym ciałem, i chciał się jeszcze

przez chwilę napawać pieszczotami. Pragnął dać Kit­

ty to wszystko, co miał do zaofiarowania.

Kitty przysunęła się bliżej.

Jeszcze nie, jeszcze nie, powtarzał w myśli.

. - Co się stało? - spytała sennie, czując, że znowu

się wycofuje.

- Nic, nic - wymamrotał. - Jesteś dziewicą, nie

chcę, żeby cię bolało.

- Bolało? - zdziwiła się.

Wydawało jej się to niemożliwe. Przecież Bo nie

mógłby jej skrzywdzić!

Nie bardzo wiedząc, co robi, rozsunęła uda i przy­

ciągnęła go do siebie.

To wystarczyło. Bo nie był w stanie dłużej opierać

się pożądaniu. Wszedł w nią jednym mocnym ru­

chem. Krzyknęła, a potem jej ciało samo dostosowa­

ło się do jego ciała. Zaczęli poruszać się w odwiecz­

nym rytmie miłości. Oboje oddychali ciężko. Powoli

zagarniała ich fala rozkoszy.

background image

Kitty czuła się tak, jakby uczestniczyła w czymś

niezwykłym, a jednocześnie całkowicie naturalnym.

Nigdy nie sądziła, że może istnieć coś równie inten­

sywnego. W tej chwili rzeczywiście leciała gdzieś

w gwiazdy, nawet nie wiedząc, że zaczęła gardłowo

krzyczeć. Cała drżała, kiedy w końcu osiągnęli

szczyt.

A potem kolorowa gwiazda wybuchła W jej gło­

wie, rozpryskując się tysiącami iskier.

To była najniezwyklejsza rzecz, jakiej doświadczy­

ła w życiu.

Dopiero po jakimś czasie Kitty zorientowała się,

że leży na posłaniu, a nad sobą ma stryszek stodoły,

przez który widać było złożone tam siano. Przytuliła

się do leżącego obok Bo.

Pocałował ją delikatnie i pogłaskał po włosach.

- Wszystko w porządku?

Skinęła prawie niedostrzegalnie głową, wciąż my­

śląc o tym, co się wydarzyło.

Zaniepokojony uniósł się na łokciu.

- Kitty, nie chciałem...

Na jej ustach pojawił się rozmarzony uśmiech.

- Och, Bo. - Nie była w stanie powiedzieć wię­

cej. Przymknęła oczy, czując, jak rozkosz rozchodzi

się po całym jej ciele.

- Coś się stało? .

Powoli dochodziła do siebie.

background image

- Nie, nic mi nie jest - szepnęła. - Nie wiedzia­

łam, że to jest takie... cudowne. Czy zawsze tak jest?

Bo odetchnął z ulgą. Znowu ją pocałował.

- Jeśli tylko zależy ci na drugiej osobie.

- Bardzo mi na tobie zależy - zapewniła.

- Cieszę się. - Ścisnął jej dłoń. - Mnie też na to­

bie zależy. Bardziej niż na kimkolwiek na świecie.

Kitty nagle się zawstydziła.

- Czy... czy tak było dobrze?

Od razu domyślił się, o co jej chodzi.

- Byłaś wspaniała.

- Naprawdę? - Uśmiechnęła się jeszcze szerzej.

Przysunęła się bliżej, a on pogładził ją po włosach

i zanurzył w nich dłonie.

- Kiedy po raz pierwszy otworzyłem oczy po tym,

jak mnie postrzelono, zobaczyłem twoje złote loki.

Patrzyłem pod słońce, więc byłaś otoczona aureolą

i pomyślałem, że znalazłem się w niebie. A gdy do­

strzegłem twoją twarz, zaparło mi dech z wrażenia.

- To pewnie od postrzału. Wtedy jest trudniej od­

dychać.

Bo pokręcił głową.

- Nie, nie od postrzału - stwierdził. - Po prostu

byłaś piękna jak anioł. Ten widok wynagrodził mi ca­

ły ból. - Pocałował ją lekko. - Nigdy wcześniej, nie

widziałem anioła w skórach.

Kitty zachichotała.

- I ze strzelbą!

background image

Bo pozostał poważny.

- Myślałem tylko o tym, jak zwabić cię na moje

posłanie - dodał.

- To dobrze, że wtedy tego nie wiedziałam - za­

uważyła. - Inaczej pewnie bym cię tam zostawiła, że­

byś się wykrwawił.

Bo uśmiechnął się i zrobił do niej oko.

- Pomyśl o tym, co być straciła...

Kitty potraktowała tę uwagę zupełnie poważnie.

- To prawda. Chcesz teraz, żebym sobie poszła, co?

- Dlaczego?

- Żeby się wyspać - rzuciła.

- Nie jestem zmęczony, a ty?

Złote włosy zatańczyły w powietrzu.

- To dobrze - ciągnął Bo. - Może chciałabyś się

nauczyć jeszcze paru przyjemnych rzeczy związa­

nych z... kryciem?

Kitty wydęła wargi.

- Myślałam, że tak się nie mówi...

- Nie, rzeczywiście. Ludzie rozmaicie to nazywa­

ją, ale ja wolę mówić o kochaniu się.

- A właśnie! - przypomniała sobie. - Kiedyś ktoś

przy mnie tak powiedział, a ja myślałam, że chodzi

o małżeństwo i to, że mężczyzna i kobieta są razem.

Bo skinął głową.

- O to też. To się z tym wiąże.

- A czy z tego będą dzieci? U zwierząt zwykle są

młode...

background image

- Dzieci? Nie, nie zawsze. Na przyszłość będzie­

my musieli uważać...

- To znaczy?

- Nic, nieważne - odparł, pochylając się w jej

stronę. - Nie mam ochoty na rozmowę. Chciałbym

cię pocałować.

- A czy ja mogę ciebie pocałować?

Bo ułożył się wygodnie.

- Tak, ale jeśli mnie za bardzo podniecisz, znowu

będziemy się kochać.

Spojrzała na niego zaskoczona, ale po chwili ski­

nęła głową.

- Nie mam nic przeciwko temu.

- Myślałaś, że to się robi tylko raz? - zdziwił się,

widząc jej minę.

- A... a jak zrobimy to drugi, to nie umrzemy

z rozkoszy?

Bo roześmiał się, słysząc to naiwne pytanie.

- Bardzo możliwe - odrzekł, mrugając do niej

porozumiewawczo. - Ale chyba warto, co?

Pochyliła się nad nim i pocałowała jego szorstki po­

liczek. Następnie przesunęła się w stronę jego ucha.

- O, tak - odparła, zanim wsunęła język.

Bo znowu ogarnęło dojmujące pożądanie. Począt­

kowo starał się opierać, ale wkrótce zrezygnował

i dał się ponieść emocjom. Wcale tego nie żałował.

background image

ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

Kitty obudziła się, ale leżała cicho, rozkoszując się

nową dla siebie sytuacją. Nigdy wcześniej nie zasnęła

w ramionach mężczyzny i nie obudziła się przy jego

boku. A jednak w tej chwili wydawało jej się to cał­

kowicie naturalne.

Zamknęła oczy i zaczęła się wsłuchiwać w odgło­

sy poranka. W boksie obok koń przestępował z nogi

na nogę, a potem usłyszała uderzenie jego ogona. Na

dworze ptaki witały wschód słońca chóralną piosen­

ką. Deszcz bębnił miarowo o dach stodoły.

Kiedy ponownie otworzyła oczy, zobaczyła, że Bo

przygląda jej się z uwagą. Zdążyła już się przyzwy­

czaić do tego spojrzenia.

- Dzień dobry - powiedział i pocałował ją lekko.

Poczuła, że serce zabiło jej żywiej.

- Nie mogę uwierzyć, że w końcu zasnęłam -

westchnęła.

- Widocznie tego potrzebowałaś. Z mojego po­

wodu i tak nie przespałaś większej części nocy.

- Nie narzekam.

Dotknęła jego policzka i poczuła pod palcami

background image

twardy zarost. Pomyślała, że jeszcze tego nie robiła,

i się uśmiechnęła.

Bo przyciągnął ją bliżej, by mogła się oprzeć o je­

go pierś. Wciąż jednak czuła źdźbła siana pod posła­

niem.

- Wygodnie ci się spało?

- O, tak - odparła natychmiast.

To była prawda. Mimo że posłanie było wąskie i że

czuła twardą podściółkę, nigdy wcześniej nie spała

tak smacznie. Jakby to było posłanie z puchu, a nie

rozłożone na sianie koce. Co prawda, kiedy wyrusza­

ła na szlak, spała zwykle w jeszcze gorszych warun­

kach. Dziwiło ją tylko to, że spędzili noc na tak ogra­

niczonej przestrzeni, a nie było im ciasno. Co więcej,

żadne nie miało ochoty go opuścić...

Na początku bała się, że Bo odeśle ją do domu, jak

tylko ją pokryje, jak to zwykle działo się w przypadku

ogierów i klaczy. Ale on chciał, żeby została. Nigdy

wcześniej nie była z nikim tak szczera. Czuła, że mo­

że mu wszystko wyznać i że on ją zrozumie. Cieszyła

się, mogąc się z nim dzielić różnymi opowieściami.

Był doskonałym słuchaczem i zawsze mówił tylko to,

co należało.

Uniosła się i pogłaskała włosy na jego piersi.

- To była wspaniała noc - powiedziała.

- Też tak uważam.

Spojrzała na niego trochę zawstydzona.

- Czy... czy mogłabym znowu tu przyjść?

background image

- Jesteś nienasycona!
Popatrzyła na niego ze zdziwieniem.

- Co to znaczy nienasycona? Czy to ma coś

wspólnego z jedzeniem?

- Również. To ktoś, kto nigdy nie ma dosyć.

- Jesteś taki mądry. Znasz tyle słów. Wiesz o tylu

rzeczach...

- Ale nie wiem tego, co wiesz ty - odpowiedział.

- Na przykład?

Okręcił sobie pasmo jej włosów wokół palca.

- Znasz tutejsze wzgórza i potoki tak, jak ja znam

słowa z różnych książek - zaczął. - I wiesz, jak

orientować się w terenie, w którym ja zginąłbym bez

kompasu. No, i ja nigdy nie złapałbym stada mustan­

gów.

Zastanawiała się nad tym, aż w końcu jej oczy roz­

jaśniła radość.

- Masz rację, ja też coś potrafię.

- Właśnie.

- A teraz też wiem, co znaczy nienasycony - do­

dała. - To taki ciągły głód...

- Tak.
Pomyślała, że oboje są nienasyceni. Niemal przez

całą noc się kochali i za każdym razem było inaczej.

Czasami Bo zachowywał się tak, jakby była ze szkła.

Pieścił ją delikatnie, a kiedy w końcu w nią wcho­

dził, robił to ostrożnie aż do momentu, kiedy nie mo­

gli już powściągnąć pożądania. Zdarzało się też, że

background image

namiętność płonęła w nich od samego początku,

a wtedy kochali się zachłannie i bez zahamowań. To

były jak okresy ładnej pogody przeplatane wiosenny­

mi burzami. Kitty leżała potem zdyszana, zastanawia­

jąc się, jak to wszystko jest w ogóle możliwe i czy to

ona sama zachowywała się aż tak gwałtownie?

- A skoro mówimy o głodzie - podjął Bo - my­

ślę, że już najwyższy czas...

Pocałował ją głęboko i namiętnie.

- Na śniadanie? - spytała, kiedy się od niej ode­

rwał.

- Myślałem o czymś innym.

Kitty podniosła ramiona i przyciągnęła go do sie­

bie.

- Twoje myślenie bardzo mi odpowiada - szepnęła.

Bo aż zadrżał, słysząc te słowa. Poczuł, że znowu

traci panowanie nad sobą, i zaczął się zastanawiać, co

też ta dziewczyna ma w sobie takiego, że wciąż budzi

w nim pożądanie. Nigdy by nie przypuszczał, że będą

mogli kochać się kilka razy podczas pierwszej wspól­

nej nocy. Jednak teraz nie miał ochoty tego rozważać.

W ogóle nie chciał o niczym myśleć. Pragnął tylko

czuć ją jak najlepiej, jak najbliżej...

Dotknął jej piersi, a Kitty wygięła się w łuk. Szep­

cząc jej imię, wszedł w nią, wiedziony gwałtownym

impulsem. I po raz kolejny polecieli oboje aż do

gwiazd.

background image

Kitty leżała na posłaniu i obserwowała Bo, który

umył się w korycie dla koni i zaczął się golić. Uwiel­

biała na niego patrzeć: na te jego ciemne, przenikliwe

oczy, wysokie, gładkie czoło i pełną powagi twarz.

Gdyby nie przekorny uśmiech, można by pomyśleć,

że zawsze jest poważny. W niczym nie przypominał

kowbojów z Badlandów, z którymi się stykała. Mimo

że jego ręce stwardniały od pracy na farmie, wciąż

zachowywał się inaczej. Tak właśnie wyobrażała so­

bie dżentelmena, kogoś, kto wie, jak sobie poradzić

w każdej sytuacji.

Kiedy usunął resztki mydła z twarzy, wyprostował

się i spojrzał na nią tak, że aż ciarki przeszły jej po

piecach. Z niepokojem spojrzała na torbę, którą za­

czął wczoraj pakować.

- Czy nie żałujesz tego, że cię zatrzymałam? -

spytała.

Zrobił parę kroków i przyklęknął przy niej.

- Zamierzałem wyjechać, ponieważ chciałem

umknąć tego, co właśnie się stało - powiedział. - Ale

jak tylko tu przyszłaś, uświadomiłem sobie, że jest już

za późno na ucieczkę.

Przestraszona usiadła, nawet nie myśląc o tym, że

jest naga.

- Więc żałujesz?

Kiedy się uśmiechnął, ogarnęło ją wzruszenie.

- Jak mógłbym po tym, co wspólnie przeżyliśmy.

- Zachmurzył się trochę. - Przykro mi tylko, że nie

background image

dotrzymałem przyrzeczenia. - Popatrzył na nią i po­

kręcił głową. - A skoro już mowa o Aaronie, to nie

sądzisz, że powinnaś się ubrać?

- Oczywiście!

Odszukała swoje rzeczy i szybko wciągnęła skó­

rzane spodnie, a następnie narzuciła na siebie bluzę

i zapięła się aż po szyję. Na koniec spojrzała na swoje

bose stopy.

- Tak się wczoraj spieszyłam, że zapomniałam

o butach - westchnęła.

- Gdzie je zostawiłaś? W kuchni?

- Nie, na stryszku.

Znowu się uśmiechnął i przyciągnął ją do siebie.

Poczuła jego gorące usta na swoich wargach.

- Będę miał wymówkę, żeby cię zanieść do domu

- stwierdził. - Inaczej pobrudzisz sobie nogi.

Kitty objęła Bo za szyję, a on uniósł ją niczym

piórko. Kiedy wyszedł ze stajni i spojrzał w stronę

domu, spostrzegł Aarona, który pomimo deszczu wy­

szedł na ganek. Mimo odległości zauważył, że staru­

szek jest posępny i zły.

Bo zbliżył usta do jej skroni i szepnął:

- Uważaj, Kitty. Czeka nas burza z piorunami.

Najpierw popatrzyła na niebo, ale kiedy zobaczyła

Aarona, zrozumiała, o co mu chodzi.

- Jakoś sobie poradzimy - odpowiedziała.

Bo skinął głową i ruszył w stronę domu. Zatrzy­

mał się na ganku, ale nie postawił Kitty na deskach.

background image

Wciąż trzymał ją w objęciach, jakby pragnął ją

ochronić przed gniewem Aarona.

- Co się stało? - spytał Aaron. - Nie możesz cho­

dzić?

- Zostawiła buty na stryszku - odpowiedział Bo,

ale staruszek go zignorował. Wciąż wpatrywał się

w Kitty.

- A swój głos też tam zostawiłaś? - spytał.

Kitty potrząsnęła głową.

- Mogę mówić - odparła, a następnie zwróciła się

do Bo: - Postaw mnie.

Posłuchał jej, acz niechętnie. Stanął obok, jakby

chciał ją zasłonić własnym ciałem. Aaron spostrzegł

to i zrozumiał, że między nim a tą dwójką wyrasta

ściana.

- Nigdy ci nie kłamałam i nie zamierzam zaczy­

nać. - Kitty zwróciła się do Aarona. - Chcę, byś wie­

dział, że spędziłam noc w stodole razem z Bo.

- Bo dał mi słowo...

Kitty uniosła rękę.

- Tak, wiem o tej bezsensownej obietnicy - prze­

rwała mu. - Nie miałeś prawa tego żądać.

- Nie miałem prawa? - powtórzył ze zdziwieniem

Aaron. - Myślisz, że nie obchodzi mnie, co się z tobą

stanie?

- Wiem, że tak. I mnie też zależy na tobie. Ale -

potrząsnęła głową, żałując, że nie potrafi wyrazić te­

go, co w tej chwili czuje - ale to było coś zupełnie

background image

innego. Sama tego chciałam. - Spojrzała na stojącego

obok mężczyznę. - Oboje tego pragnęliśmy.

Bo skinął głową, ale Aaron nie wyglądał na prze­

konanego.

- Chodziło mi tylko o to, żeby nie złamał ci serca.

- To moje serce. Nie możesz za mnie decydować.

- A czy będziesz szanować człowieka, który nie

dotrzymał słowa? - Spojrzał znacząco na Bo.

- Mówiłam już, że wiedziałam o tej bezsensownej

obietnicy - powiedziała, powoli tracąc cierpliwość. -

Ponieważ dotyczyła właśnie mnie, uznałam, że mogę

go z niej zwolnić.

Staruszek, nie kryjąc gniewu, zwrócił się do Bo:

- No, co? Jesteś z siebie zadowolony?

- Nie. Przykro mi, że nie dotrzymałem słowa,

chociaż wiem, że to nie jest żadne wytłumaczenie.

Stało się i koniec. Chciałem tylko...

- Za moich czasów mężczyzna prosił kobietę o rę­

kę, zanim zdecydował się na coś takiego. - Aaron

spojrzał na Kitty. - Idź po swoje buty. Muszę poroz­

mawiać z Bo.

- Nie pozwolę na to, żebyście spiskowali za moi­

mi plecami. Chcę zostać.

Aaron powoli tracił cierpliwość. Kitty nigdy dotąd

nie była tak uparta.

- Idź już. To męska rozmowa!

Spojrzała na Bo, który skinął lekko głową. Bez

dalszych protestów weszła do środka.

background image

Mężczyźni zostali sami.

- Chodźmy do corralu - mruknął Aaron, spoglą­

dając w stronę drzwi.

Ruszyli w milczeniu. Kiedy dotarli do ogrodzenia,

staruszek oparł się o nie ciężko i spojrzał niechętnie

na Bo.

- Kto wpadł na pomysł, żeby Kitty przyszła do

stodoły, ty czy ona?

- To nie ma znaczenia.

Aaron popatrzył uważnie na Bo. Większość męż­

czyzn zaczęłaby od razu obwiniać drugą stronę, a ten

nawet nie próbował się bronić.

Staruszek odchrząknął.

- Pewnie Kitty - stwierdził. - Zawsze miała sza­

lone pomysły.

Bo milczał.

- Przypuszczam, że walczyłeś ze sobą, ale w koń-

cu musiałeś się poddać.

Bo zacisnął usta i spojrzał w stronę biegającego po

corralu mustanga. Myśl o tym, jak bardzo pragnie

Kitty, sprawiła, że był gotów znowu się z nią kochać.

Nie mógł tego jednak powiedzieć zaniepokojonemu

Aaronowi.

Powiał lekki wietrzyk, który poruszył siwymi wło­

sami starszego pana. Bo ze zdziwieniem stwierdził,

że na jego ustach pojawił się lekki uśmiech.

- O ile dobrze pamiętam, Agnes też tak na mnie

działała - westchnął. - I zrobiła dokładnie to samo...

background image

Bo spojrzał na niego ze zdziwieniem. Aaron tylko

pokiwał głową.

- Widziałem, jak Kitty wczoraj na ciebie patrzyła

przy czytaniu wierszy, i muszę przyznać, że się prze­

straszyłem. Przypomniałem sobie, że Agnes miała ta­

ką minę, zanim się na to zdecydowała. A ja, chociaż

nie chciałem zrobić nic złego, w końcu nie wytrzy­

małem. ..

Zdziwienie Bo jeszcze się powiększyło.

- Więc... nie masz pretensji?

Aaron oparł się jeszcze mocniej o corral i popa­

trzył w stronę konia.

- Jasne, że mam - westchnął. - Ale przecież wi­

dzę, co się dzieje. Kitty jest po twojej stronie i dosko­

nale wiem dlaczego. Niektóre rzeczy nigdy się nie

zmieniają. - Urwał i zerknął w bok na Bo. - Bardzo

ją kocham, chłopcze. Jeśli ją skrzywdzisz, zapłacisz

mi za to.

- Rozumiem. Zrobię wszystko, żeby jej nigdy nie

skrzywdzić.

Staruszek wsparł się na lasce i spojrzał w stronę

domu.

- Zdaje się, że to wszystko, o co mogę prosić -

odparł i westchnął.

Bo wyciągnął do niego dłoń, którą ten uścisnął po

chwili wahania. Następnie obaj ruszyli w stronę do­

mu, nie do końca zadowoleni z wyników rozmowy.

Aaron uważał, że nie przycisnął Bo do muru i że nie

background image

usłyszał tego, co chciał usłyszeć, a Bo doszedł do

wniosku, że nie powiedział wszystkiego. Jednak tak

to na razie musiało zostać.

Kiedy weszli do środka, Kitty natychmiast wdarła

się między nich i spojrzała najpierw na jednego, po­

tem na drugiego, szukając śladów wzburzenia. Kiedy

zauważyła, że są zadziwiająco spokojni, zerknęła py­

tająco na Bo. On jednak nic nie powiedział. Pogładził

ją tylko delikatnie po policzku, uśmiechnął się lekko

i zabrał się do przygotowywania śniadania: najpierw

wstawił garnek z wodą na ogień, a potem sięgnął po

patelnię i jajka.

Aaron też jej niczego nie wyjaśnił, więc Kitty po­

stanowiła przerwać niezręczne milczenie.

- Zaraz po śniadaniu będę ujeżdżać pozostałe mu­

stangi - oznajmiła.

- Myślisz, że już możesz? - Aaron spojrzał na nią

z niepokojem. - Nie jesteś za słaba?

- Nie będę jeszcze próbowała wsiadać na konia -

wyjaśniła. - Po prostu złapię klacz na lasso i zacznę

przyzwyczajać do mojego głosu i zapachu. To za­

wsze zajmuje trochę czasu.

Aaron skinął głową.

- Wiem, że chcesz już wracać do pracy. Nie ma

nic gorszego niż przymusowa bezczynność.

Spojrzał na laskę i westchnął.

Bo rozlał kawę, którą zaparzył, do trzech kubków,

z których dwa postawił na stole.

background image

- Kawa gotowa.

Aaron podziękował mu skinieniem głowy i usiadł

ciężko przy stole.

- A ty, Bo? Co zamierzasz dziś robić?

- Powinienem chyba pojechać do Misery. Oczy­

wiście jeśli pożyczycie mi konia.

Kitty zamarła, a potem zwróciła się do Aarona.

- Kazałeś mu wyjechać?!

Aaron wyglądał na równie zdziwionego, jak ona.

- Nie, nic podobnego. - Popatrzył na Bo stojące­

go przy kuchni. - Dlaczego chcesz jechać do Misery,

chłopcze?

Bo milczał przez chwilę, kończąc smażenie jajek.

Następnie przerzucił je na talerze i wskazał pokrojo­

ne resztki bochenka, który dostali od Billie i Cary.

- Proszę, jedzcie - powiedział. - Wygląda na to,

że ludzie w miasteczku potrzebują prawnika.

- Ale...

Bo wyciągnął rękę, zanim Kitty zdążyła otworzyć

usta.

- Nie mogę stale korzystać z waszej gościnności -

stwierdził. - Powinienem zacząć zarabiać.

- Ale i tak bardzo nam pomogłeś. Przecież cały

czas gotujesz i zajmujesz się domem. Poza tym przy­

gotowałeś pod siodło tamtego ogiera i dwie klacze.

Naprawiłeś tu więcej rzeczy niż my oboje przez wiele

lat...

- To nie wystarczy - stwierdził. - Jestem prawni-

background image

kiem i powinienem zarabiać jako prawnik. A jest to

możliwe tylko w Misery.

Kitty popatrzyła na niego błagalnie.

- Ale to przecież ładne parę godzin drogi.

Bo przytaknął.

- Właśnie dlatego będę musiał rozważyć całą sy­

tuację - powiedział. - Być może co jakiś czas będę

nocował w Red Dog. - Kiedy zobaczył, że Kitty

zmarszczyła brwi, dodał natychmiast: - Może też

wynajmę pomieszczenie na tyłach sklepu Swense­

nów, zanim nie znajdę czegoś lepszego. Tam również

mógłbym spać.

To jednak nie złagodziło jej gniewu. Kitty patrzyła

na niego tak jak poprzednio Aaron.

- Dlaczego mi to robisz?

Ponieważ czuł na sobie baczne spojrzenie starusz­

ka, położył tylko dłoń na jej ramieniu w uspokajają­

cym geście.

- Najwyższy czas, żebym zaczął myśleć o przy­

szłości - wyjaśnił. - Przecież powinienem zarabiać.

- O przyszłości? - powtórzyła nieufnie.

Bo przytaknął, a ona pochyliła głowę. Zapomniała

o tym, że Bo jest tutaj tylko gościem. Wydawało jej

się, że zostanie na zawsze na ranczu wraz z nią i Aa­

ronem. Uprzytomniła sobie, że się pomyliła.

Poczuła nagłe ukłucie w sercu. Stało się dla niej

jasne, że Bo ma plany na przyszłość.

Ale czy wziął ją pod uwagę w swoich planach?

background image

Serce biło jej mocniej, kiedy się nad tym zastana­

wiała. Niestety, nie znała odpowiedzi na to pytanie.

Nie wątpiła jednak w to, że wkrótce ją pozna.

- Witaj. - Jack Slade wyszedł przed saloon, żeby

się przywitać.

- Dzień dobry. - Bo uchylił kapelusza.

Właściciel saloonu przyłożył zapałkę do cygara,

które trzymał w ustach.

- Właśnie dowiedziałem się, że przyjechałeś do

miasteczka. Napijesz się czegoś?

Zagadnięty zastanawiał się przez chwilę, ale

w końcu pokręcił głową.

- Nie, dzięki. Nie mam czasu, ale jestem wdzię­

czny za zaproszenie.

- Gdzie się spieszysz?

- Olaf Swensen obiecał pokazać mi pokój, który

przygotował dla mnie - wyjaśnił. - To do czasu, aż

znajdę sobie coś na stałe.

Slade rozłożył ręce.

- Przecież możesz korzystać ze stolika w saloonie

- powiedział.

- Dziękuję, ale wizyta u prawnika to trochę tak

jak u lekarza. Czasami trzeba porozmawiać o rodzin­

nych sekretach albo o planach. Poza tym kobiety ra­

czej nie przyjdą do saloonu.

Wzrok Slade'a spoczął na Emmie Hardwick, która

zmierzała w ich stronę.

background image

- Choćby takie jak ona - mruknął.

- Właśnie - potwierdził Bo. - Możliwe, że pani

Hardwick też zechce ze mną porozmawiać.

Emma miała na sobie długą, zieloną suknię zapiętą aż

pod brodę i pasujący do niej kolorem, staroświecki cze­

pek, spod którego wystawało parę niesfornych loków.

- Obawiam się, że chodzi jej o mnie - mruknął

właściciel saloonu, cofając się w stronę wahadłowych

drzwiczek. Doskonale pamiętał poprzednie wystąpie­

nia Emmy Hardwick.

Ona jednak spojrzała na niego, jakby był powiet­

rzem, i zwróciła się wprost do Bo.

- Pan Chandler, jak mniemam.

Bo skinął poważnie głową, chociaż spotkali się już

wcześniej.

- Tak jest, proszę pani.

- Przyszłam specjalnie, żeby z panem porozma­

wiać - wyjaśniła, odwracając się tyłem do Slade'a.

- Czy moglibyśmy się udać w stosowne miejsce?

- Oczywiście. - Bo uśmiechnął się. Nie przepadał

za tak pretensjonalnym językiem, ale nie był to po­

wód, by zrażać do siebie klientkę. - Przejdźmy do

sklepu Swensenów - zaproponował.

Emma skinęła głową i ruszyła, nie oglądając się za

siebie. Jack Slade spojrzał za nią z ulgą i pomyślał,

że może rzeczywiście będzie lepiej, jeśli Bo Chandler

poprowadzi swoją praktykę gdzie indziej, a nie

w Red Dog.

background image

Cholerna baba, zawsze czuł się przy niej winny, że

prowadzi saloon. Wszedł do środka i spojrzał na swo­

je dziewczyny. Były młode i urodziwe, a jednak żad­

na nie podniecała go tak bardzo jak ta sztywna stara

panna.

Pomyślał nawet, że dla niej mógłby zmienić Red

Dog w porządny hotel, gdyby tylko Emma zgodziła

się zostać jego partnerką... Jack strzepnął popiół

z cygara, o którym zdążył już zapomnieć, a następnie

wciągnął dym głęboko do płuc. Ale nawet to nie po­

zwoliło mu zapomnieć jaśminowego zapachu perfum

Emmy, który wydawał się go otaczać.

Slade machnął ręką i rozejrzał się dookoła. Chyba

zwariował, chcąc porzucić tak dobry interes.

Tymczasem Bo i Emma przeszli do Swensenów,

którzy wskazali im schludny, acz ubogo urządzony

pokoik. Bo przysunął kobiecie krzesło, a sam usiadł

za wysłużonym biurkiem i zaczął wysłuchiwać na­

rzekań pani Hardwick na saloon, który nie tylko do­

puszczał do moralnej zgnilizny, lecz również rozpijał

okolicznych farmerów. Niestety, nie mógł jej pomóc,

ale przynajmniej wyjaśnił dlaczego, a następnie zajął

się innymi klientami, którzy czekali cierpliwie na

swoją kolej.

Jesse Cutler chciał pozwać Bucka Reedy'ego za to,

że pojawił się pijany w jego zakładzie i na dodatek

zwymiotował na podłogę.

Doktor Honeywell zastanawiał się, czy może do-

background image

stać pieniądze za operację na bandycie, który później

poszedł do więzienia.

Jed Simmons kupował ziemię i przyniósł umowy,

by je z nim razem przestudiować. Po jego wyjściu Bo

musiał w duchu przyznać rację Kitty, która mówiła

o chciwości bogatego farmera.

- Kitty - westchnął pod nosem i wyjrzał na dwór.

Cóż, powinien się pospieszyć, jeśli chce dotrzeć do

domu. To zadziwiające, ale już oswoił się z myślą, że

ranczo Aarona Smilera stało się jego domem. Chciał

jak najszybciej znaleźć się razem z Kitty, wziąć ją

w ramiona i przytulić. Z daleka pomachał jeszcze

stojącym przed sklepem Swensenom i dźgnął obca­

sami swojego wierzchowca.

background image

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY

- Hej, Kitty! - zawołał Aaron. - Popatrz, kto

przyjechał!

Kitty spojrzała w stronę wozu, na którym dostrzeg­

ła braci wraz z żonami, i uradowana puściła konia,

którego prowadziła na lonży w corralu. Kiedy znalaz­

ła się przy ganku, wóz zdążył już tam dojechać. Naj­

pierw wysiedli Gabe i Yale, którzy pomogli zejść żo­

nom. Potem z tyłu zeskoczyli dwaj synowie Cary:

Seth i Cody.

Gdy członkowie rodziny zaczęli się witać, ze stodoły

wychynął Bo, który naprawiał tam jeden z boksów.

- Mam nadzieję, że wszyscy już zgłodnieli - po­

wiedziała Billie, sięgając po liczne garnuszki i owi­

nięte lnianym płótnem paczki, znajdujące się na wo­

zie. - Wstałyśmy dziś z Carą wcześniej, żeby upiec

kruche ciasto.

Aaron położył rękę na sercu.

- Moje ulubione!

- A ja przygotowałam ziemniaki puree z rzepą -

dodała z uśmiechem Cara.

background image

Staruszek spojrzał na nią ciekawie.

- Czy to znaczy, że będę musiał je zjeść, zanim

dostanę ciasto? - spytał.

Cara wyglądała tak, jakby chciała mu coś powie­

dzieć, ale w końcu machnęła ręką. Zaraz też zwróciła

się w stronę Bo.

- Wszyscy w Misery mówią ostatnio tylko o tobie

i o tym, że spędzasz tyle czasu w miasteczku...

Bo uśmiechnął się kwaśno. To była prawda. Jesz­

cze w tej chwili czuł w kościach ciągłe podróże mię­

dzy ranczem a Misery. I chociaż byłoby wygodniej

wynająć pokój w Red Dog czy choćby rzucić parę ko­

ców na podłogę w pokoiku u Swensenów, to nie mógł

znieść myśli, że zostawiłby Kitty samą. Dzielił więc

czas między miasteczko a farmę Smilera.

Wspólne noce były największą nagrodą za wszel­

kie poniesione trudy. Kitty była cudowną kochanką

- równie nieokiełznaną, jak jej mustangi.

Cara objęła dwóch chłopców, którzy się koło niej

kręcili.

- Nie znasz jeszcze moich synów - dodała. - Co­

dy i Seth. Cody ma osiem lat, a Seth sześć.

Bo uścisnął ich dłonie. Obaj przyglądali mu się

z wyraźnym zainteresowaniem.

Pierwszy odezwał się starszy Cody.

- Słyszałem, jak Tim Cutler mówił Minnie Sim­

mons, że jest pan prawnikiem.

- To by się zgadzało.

background image

- Tim mówił, że pan potrafi wszystko przeczytać

i rozumie zupełnie nieznane słowa. Czy to prawda?

- Cóż, prawnicy używają rozmaitych terminów,

ale staram się tłumaczyć te dokumenty na tyle prosto,

żeby wszyscy je rozumieli.

- Ale gdzie się pan tego nauczył?

Bo przykucnął przy chłopcach, tak by móc im

spojrzeć w oczy.

- Miałem szczęście, bo mój ojciec też był prawni­

kiem i to on uczył mnie pierwszy. A potem wyjecha­

łem do szkoły...

- My nie będziemy musieli nigdzie wyjeżdżać -

dodał rezolutnie Seth. - Mamy już szkołę w Misery.

Panna Hardwick dwa razy w tygodniu uczy nas pisać

i czytać.

- To dobrze. Umiesz już czytać, Seth?

- Tak. - Chłopiec spłoszył się. - To znaczy tro­

chę... Tylko krótkie słowa...

- Jasne, od czegoś trzeba zacząć. Ani się nie spo­

strzeżesz, jak będziesz czytał całe zdania.

- Pan też tak zaczynał? - zaciekawił się Cody.

Bo skinął głową, a potem się wyprostował. Kiedy

zobaczył, że panie niosą jedzenie do domku, pospie­

szył, by otworzyć im drzwi. Gdy tylko Billie przekro­

czyła próg, zauważyła:

- Coś tu ładnie pachnie.

Bo wskazał kuchnię, na której dusił się kawałek

dziczyzny.

background image

- Przygotowałem sarninę specjalnie na tę okazję

- wyjaśnił. - Kitty i Aaron prosili, żebym przyrzą­

dził coś wyjątkowego. - Wyjrzał przez okno. - Obo­

je cieszyli się na wasz przyjazd jak dzieciaki na

Gwiazdkę.

Billie wymieniła spojrzenia z Carą.

- Czujemy się trochę winne, że dawno nikogo

z rodziny tu nie było - powiedziała Billie. - W na­

wale spraw łatwo zapomnieć o Kitty i Aaronie. Bar­

dzo nam przykro.

- Oni to rozumieją. Poza tym sami są zajęci, więc

nie czują się osamotnieni. Ale wiem, że Kitty bardzo

tęskni za rodziną, a dla Aarona ta trójka to wszystko,

co mu zostało na świecie.

Obie kobiety skinęły w milczeniu głową, a potem

zabrały się do rozpakowywania przywiezionych po­

traw. Było tego tyle, że powinno wystarczyć na kilka

rodzinnych obiadów.

Chłopcy zaczęli się gonić po podwórku,

a mężczyźni w towarzystwie Kitty poszli do corralu,

żeby obejrzeć konie.

- Ile chcesz jeszcze ujeździć? - spytał Gabe.

- Wszystkie osiem - odparła Kitty. - Bo wziął

kasztankę, żeby dojeżdżać do miasteczka, ale pozo­

stałe będę musiała sprzedać, żeby kupić ziarno na za­

siew. I tak już jesteśmy spóźnieni.

Yale wskazał kciukiem domek.

background image

- A ten goguś nie mógłby zająć się oraniem? -

spytał. - A może jest zbyt zajęty swoimi książkami?

- To nie w porządku, Yale - odrzekła z gniewem

Kitty. - Bo dużo robi na farmie.

- To ty tak mówisz...

Popatrzyła na brata, nie bardzo wiedząc, skąd

wziął się sarkazm w jego głosie.

- Bo naprawił nam drzwi i sprzęty w kuchni. Zro­

bił schody. Dzisiaj zreperował boks, żeby można

w nim było trzymać ujeżdżone zwierzęta. - Popa­

trzyła na Aarona, szukając wsparcia. - Prawda?

- Oczywiście - odpowiedział staruszek. - Sam

nie wiem, co byśmy bez niego zrobili. - Wsparł się

na lasce i spojrzał na zachmurzonych braci. - Czyżby

coś was gryzło, chłopcy? Powiedzcie szczerze, co

wam leży na sercu.

Bracia zmieszali się, a potem wymienili spojrze­

nia.

- Nic się przed tobą nie ukryje - rzekł Gabe. - Ni­

czego jeszcze nie wiemy na pewno. To jest tylko

przeczucie...

Kitty zacisnęła pięści.

- Co za przeczucie?

- Że to sprytny naciągacz, który zdołał was ocza­

rować - odparł Yale. - Przecież widać, że was wyko­

rzystuje.

Kitty zaniemówiła ze złości. Popatrzyła na Aarona,

który wpatrywał się w jej starszego brata.

background image

- To niemożliwe, żebyście takie oskarżenia opie­

rali wyłącznie na przeczuciach - rzekł spokojnie sta­

ruszek. - No, dalej, Gabe, kawę na ławę!

Yale poruszył się niespokojnie.

- Powiedz im - mruknął Gabe.

- Dobrze - westchnął Yale. - Jak wiecie, prowa­

dzę bank w Misery. Kiedy w miasteczku pojawił się

nieznajomy i zapytał Swensenów, gdzie mógłby spie­

niężyć dokument z międzybankowym poleceniem

wypłaty, Olaf skierował go do mnie. Powiedziałem

mu, że musi wysłać list do swego banku, żeby ten

potwierdził przelew, a wtedy wszystko będzie w po­

rządku. Pomogłem mu nawet napisać taki list, bo nie

potrafił, i poradziłem, żeby wysłał go najbliższym

dyliżansem. - Urwał, a potem spojrzał na brata - Ten

mężczyzna powiedział, że nazywa się Beauregard

Chandler.

Kitty bezwiednie zakryła usta dłonią, natomiast

Aaron spojrzał uważnie na braci.

- Myślicie, że Bo przywłaszczył sobie czyjąś toż­

samość? - spytał rzeczowo. - Trudno mi w to uwie­

rzyć.

Conoverowie milczeli. Staruszek wycelował więc

palec w pierś Gabe'a.

- Sprawdziłeś pewnie plakaty poszukiwanych

osób - domyślił się. - Czy rysopis któregoś z nich

odpowiada wyglądowi Bo?

Szeryf pokręcił głową.

background image

- Na razie nie, ale wciąż je sprawdzam - odrzekł. -

Obaj uważamy, że ktoś z takim wykształceniem na pewno

nie osiedliłby się w takiej dziurze jak Misery. I to w do­

datku nie w samym miasteczku, a na odległej farmie. To

mało możliwe, chyba że... miałby coś do ukrycia.

Kitty poczuła, że chce jej się płakać.

- Pamiętaj, że to ten drugi może kłamać.

Yale wzruszył ramionami.

- Po co? To przypadkowy człowiek. Nie miał po­

jęcia, że natrafi tu na drugiego Chandlera.

- A może obaj się tak nazywają. - Kitty chwyciła

się ostatniej deski ratunku.

- I obaj pochodzą z Wirginii? - zapytał kpiąco

Gabe. - Za dużo tu przypadków.

Kitty poczuła, że świat wokół niej zaczyna wiro­

wać. Jednocześnie przypomniała sobie własne wąt­

pliwości dotyczące Bo. Ona też na początku nie była

pewna, czy jest tym, za kogo się podaje.

Jednak później uwierzyła mu, ponieważ zobaczy­

ła, jaki jest. Tak jak Aaron zrozumiała, że nie może

być złym człowiekiem.

Popatrzyła z niepokojem na Aarona, żeby sprawdzić,

co on o tym wszystkim myśli. Nie wyglądał na prze­

konanego argumentami jej braci, ale nie był też zupełnie

wolny od niepokoju. Tak jakby zetknął się z czymś, co

było mało prawdopodobne, a jednak możliwe, i teraz

zastanawiał się nad konsekwencjami.

Kitty zrozumiała, że musi sama stawić czoło bra-

background image

ciom. Musiała im wytłumaczyć, że Bo, człowiek

szczery, prawy i uczciwy, nie jest zdolny do oszu­

stwa i do jakiejkolwiek podłości. To prawda, że jest

przystojny i sympatyczny i że potrafi zjednać sobie

ludzi, ale przecież nie czyni go to automatycznie

oszustem.

Przy ogrodzeniu pojawił się Cody, a zaraz za nim

Seth.

- Mama prosiła, by wam powiedzieć, że obiad już

gotowy.

Mężczyźni ruszyli w stronę domu, ale Kitty została

przy corralu. Aaron obejrzał się przez ramię.

- Idziesz z nami?

- Przyjdę za parę minut.

Kiedy została sama, westchnęła ciężko i spojrzała

na odległe góry. Starała się przemyśleć to wszystko,

co usłyszała od braci. Bo od dawna wydawał jej się

tajemniczy, ale nie mogła uwierzyć, by mógł okazać

się oszustem naciągającym życzliwych mu ludzi. Po­

za tym po co miałby przywłaszczać sobie cudze na­

zwisko... Po chwili doszła do wniosku, że nie znaj­

dzie odpowiedzi na dręczące ją pytania, i skierowała

się do domu. Czuła jednak, że ten radosny dzień stra­

cił dla niej cały urok.

Dlaczego nic nie mogło być proste? Dlaczego

wszystko się ciągle komplikowało?

Z ciężkim sercem weszła na ganek. Już tutaj po­

witały ją wspaniałe zapachy, na które jednak nie

background image

zwróciła szczególnej uwagi. Ich stary stół aż się ugi­

nał od potraw. Chyba nigdy nie stało na nim tyle je­

dzenia.

Gabe i Yale wnieśli do środka ławkę, tak żeby każ­

dy mógł wygodnie usiąść. Billie i Cara kładły na ta­

lerze ziemniaki puree oraz warzywa, a także podawa­

ły pokrojony chleb.

Bo zakasał rękawy i kroił wyśmienitą dziczyznę,

tak kruchą, że sama odchodziła od kości. Billie przy­

stanęła przy nim i z lubością powąchała sarninę.

- Co za wspaniały zapach.

Bo uśmiechnął się tak sympatycznie, że Billie się

zarumieniła. Widząc to, Kitty poczuła ukłucie w ser­

cu. Jak to możliwe, że ktoś może być tak czarujący

i jednocześnie winny? Przypomniała sobie słowa bra­

ci i zrobiło jej się jeszcze smutniej. Czyżby Bo rze­

czywiście chciał ich oszukać? Czy była to tylko gra

obliczona na efekt? To prawda, że domek nie przed­

stawiał sobą większej wartości. Mógł być jedynie

kryjówką, i to w dodatku na jakiś czas. Kiedy Bo stąd

wyjedzie, zostawi ją ze złamanym sercem...

Poczuła, że robi jej się słabo. Musiała oprzeć się

o framugę, żeby nie upaść. Pomyślała, że nie przeży­

je, jeśli okaże się, że Bo ją wykorzystał, a potem po­

rzucił.

Bo zauważył, że Kitty źle się czuje, i pospieszył jej

z pomocą.

- Co się dzieje? - spytał, podtrzymując ją.

background image

Kitty zebrała siły.

- Nic takiego - odparła, odsuwając się od niego.

- Trochę tu duszno.

- To prawda, chyba nigdy nie było tu aż tylu osób

- powiedział. - Może zostawimy drzwi otwarte?

Przystawił drzwi, które same się zamykały, stoł­

kiem, a Kitty zajęła wolne krzesło przy Aaronie.

Bo przez chwilę rozglądał się, szukając miejsca dla

siebie.

- Tutaj. - Billie poklepała ławkę. - Możesz usiąść

między mną a Carą.

- Będę tu jak cierń między różami - zaśmiał się,

siadając na wskazanym miejscu.

Obie kobiety zachichotały i się zarumieniły, co tyl­

ko jeszcze bardziej zirytowało Kitty. Czy to możliwe,

że jestem zazdrosna? - zadała sobie w duchu pytanie.

I to o własne bratowe?

- Gdzie mieszkasz, Bo? - spytała Cara, krojąc

mięso synom.

- Tam, gdzie trafię - zażartował. - Urodziłem się

w Wirginii.

Sięgnął po ciasteczko i nadgryzł je, a następnie

spojrzał z podziwem na Billie.

- Znacznie lepsze niż moje - powiedział. - Doda­

łaś do niego smalcu?

- Nie, masła. I na koniec też posmarowałam je

masłem, kiedy się rumieniły.

- Nigdy o tym nie pomyślałem. Następnym razem

background image

zastosuję twój przepis, jak tylko zrobimy sobie trochę

masła.

- Nie wydaje ci się, że gotowanie to praca dla ko­

biet? - wtrącił się Gabe.

Bo wzruszył ramionami.

- Nigdy tak o tym nie myślałem. Wszyscy

mężczyźni w mojej rodzinie lubili gotować.

Yale przyjął półmisek z rąk żony, nałożył sobie

porcję mięsa i podał dalej.

- Masz rodzeństwo? - zadał kolejne pytanie.

Bo pokręcił głową.

- Nie, jestem jedynakiem. Mój ojciec mówił, że

miałem szczęście, że w ogóle się urodziłem. Mama

była bardzo chora. No, ale zapewniła mi szczęśliwe

dzieciństwo, za co jestem jej wdzięczny. Zmarła do­

piero wtedy, kiedy poszedłem na studia.

- Zajmowałeś się nią? - zaciekawiła się Cara.

Spojrzała na swoich synów, wiedząc, że przysłu­

chują się pilnie rozmowie. Dwa lata temu pochowali

własnego ojca.

- Mój ojciec nie pozwalał, by ktoś inny ją pielęg­

nował. Sam ją kąpał i nosił do łóżka. A kiedy zmarła,

rzucił się w wir pracy. Ale potem już nigdy nie był

taki sam jak przedtem. Wyglądał tak, jakby chciał so­

bie czymś wypełnić czas przed śmiercią.

Billie pokręciła głową, aż jej rude loki zatańczyły

wokół kształtnej główki.

- To cudownie, że tak się kochali.

background image

Bo raz jeszcze skinął głową.

- Tak, uważam, że miałem wspaniałą rodzinę.

- Dlaczego wyjechał pan z Wirginii? - zaciekawił

się Cody.

- Po śmierci ojca nie miałem już bliższej rodziny

- odrzekł. - Masz szczęście, że jesteś z bratem. To

naprawdę coś szczególnego. Jeśli nawet się pokłóci­

cie, to później się pogodzicie i zawsze będziecie so­

bie bliscy. To wspaniałe mieć rodzeństwo.

Kitty zauważyła, że Gabe i Yale jakby się zawsty­

dzili. Pochylili głowy i skupili się na jedzeniu. Przez

wiele lat nie żyli w zgodzie. Dopiero niedawno sto­

sunki pomiędzy nimi się poprawiły. Stało się to wte­

dy, gdy Yale wrócił do Misery i postanowił żyć ucz­

ciwie, na dobre porzucając hazard.

Seth popatrzył na Bo z zaciekawieniem.

- Chce pan powiedzieć, że gdyby pan miał brata,

to dalej mieszkałby pan w Wirginii?

Bo zaśmiał się, uderzony celnością tego pytania.

- Wiesz, że chyba tak - odparł. - Ponieważ nie

miałem bliskiej rodziny, postanowiłem wyruszyć

w podróż po całym kraju i zobaczyć, gdzie mógłbym

się ewentualnie osiedlić.

- I widział pan cały kraj? - spytał przejęty Seth.

Bo pokręcił głową.

- Nie, ale widziałem dużą część. Oba oceany -

zaczął wyliczać - Góry Skaliste i Apallachy. No

i różne miasta.

background image

- A dlaczego przyjechał pan do Misery? - zapytał

z kolei Cody.

Bo zauważył, że wszyscy są w niego wpatrzeni.

Skinieniem głowy podziękował Billie, która nalała

mu kawy, i spojrzał gdzieś w przestrzeń.

- Kiedy byłem w Kansas City, dowiedziałem się

o Badlandach, ich niezwykłych skałach, no i o Gó­

rach Czarnych. Przede wszystkim zaciekawiło mnie

to, że jest tam dużo dzikich koni, czyli mustangów.

A ponieważ sam zajmowałem się końmi, stwierdzi­

łem, że muszę je zobaczyć, i dlatego zboczyłem na

północ z wcześniej obranej trasy. - Potarł lekko zra­

nione ramię. - Oczywiście mogłem się spodziewać,

że tak dzikie tereny przyciągają różnej maści rzezi­

mieszków. Ale nie sądziłem, że tak szybko wpadnę

w ich łapy. Gdyby Kitty mnie wówczas nie uratowa­

ła, już byłoby po mnie...

Wszyscy skończyli danie główne i Cara zabrała się

do roznoszenia ciasta.

Seth szybko złapał swój kawałek, a potem spytał

jeszcze:

- A gdzie pan pojedzie z Badlandów?

Bo uśmiechnął się do Kitty znad swojej filiżanki,

którą panie specjalnie przywiozły na tę okazję.

- Jeszcze o tym nie myślałem, Seth. A powiedz,

co byś mi radził?

- Ja nie wyjadę z Misery - odparł bez wahania

chłopiec. - To najwspanialsze miejsce na ziemi.

background image

Bo odstawił filiżankę.

- Szczęściarz z ciebie, Seth. Nie dosyć, że masz

brata, to jeszcze znalazłeś coś, czego niektórzy szu­

kają przez całe życie.

- To znaczy co? - spytał zdziwiony chłopiec.

- Własne miejsce na ziemi. - Zerknął na Aarona.

- Jak ciasto?

Staruszek kończył właśnie drugi kawałek i przez

chwilę nie odpowiadał. W końcu jednak westchnął

z zadowolenia.

- Niebo w gębie. Prawdę mówiąc, nigdy w życiu nie

jadłem lepszego obiadu. Gdybyśmy mieli taki w każdą

niedzielę, pewnie przestałbym się mieścić w drzwiach.

Billie dolała mu kawy i pogładziła po ramieniu.

- To wcale nie jest zły pomysł - powiedziała.

- Żebym zrobił się gruby jak beka?

- Nie, żeby przyjeżdżać tu w każdą niedzielę -

odparła.

Aaron się rozpromienił.

- To by było naprawdę świetnie. Zresztą Kitty też

tęskni za towarzystwem, prawda?

Kitty, która cały czas milczała, tylko skinęła gło­

wą. Aaron patrzył na nią przez chwilę, a potem zwró­

cił się do reszty towarzystwa, a głównie do jego mę­

skiej części:

- Można by się teraz napić whiskey i zapalić cy­

garo, co? Wyjdziemy na ganek, żeby panie mogły

swobodnie porozmawiać?

background image

Seth i Cody pierwsi wypadli na zewnątrz. Musieli

się teraz wyszaleć. Za długo siedzieli za stołem

w ciasnym pomieszczeniu. Mężczyźni wynieśli ław­

kę i usadowili się wygodnie na ganku. Aaron usiadł

w fotelu, a Bo podał mu stołek, żeby mógł ułożyć na

nim nogę.

Kitty wciąż tkwiła na swoim miejscu. Przyszło jej

do głowy, że, co prawda, Bo zachowywał się bardzo

swobodnie, jednak unikał odpowiedzi na pytania do­

tyczące dalszej podróży i pobytu w Misery. Nie po­

wiedział nawet, gdzie mieszka. I w ogóle wykręcał

się jak piskorz od wszelkich konkretów.

Tak, na pewno jest bardzo sprytny.

Czy mogła kochać go i nie wiedzieć, czy jest uczci­

wy, czy nie? A może to jednak nie jest miłość, ale rodzaj

zadurzenia? Kitty zaczęła się gubić w domysłach.

Cóż, Aaron ją ostrzegał. Posunął się nawet do tego,

że zmusił Bo, by ten dał słowo, że jej nie skrzywdzi.

I na czym się skończyło?

Niestety, to co się stało, wydarzyło się głównie za

jej sprawą. Jeśli Bo złamie jej serce, będzie mogła

winić tylko siebie i własną głupotę.

Popatrzyła na bratowe i przez moment zapragnęła

podzielić się z nimi swoimi wątpliwościami. Mogła­

by je wówczas poprosić o radę. Przyszło jej jednak

do głowy, że musiałaby odpowiadać na intymne py­

tania i przyznać się do tego, że czuje się upokorzona.

Dlatego zdecydowała się tego nie robić.

background image

Wstała od stołu i zbliżyła się do kominka, patrząc

w płomienie. Raz jeszcze zapragnęła pojechać w pre­

rię. Tam, na szlaku, nie miała podobnych problemów.

Tam wszystko było proste. Doskonale wiedziała, co

ma robić i jak sobie radzić.

A tutaj była jak dziecko we mgle...

- Kitty, wolałabyś pozmywać czy powycierać? -

usłyszała głos Billie.

- Może powycieram - zdecydowała.

Wzięła do ręki podaną jej przez bratową ścierkę

i zdziwiła się, że jest taka czysta. To Bo musiał ją uprać.

Niewiele myśląc, podniosła ją do twarzy i wciąg­

nęła powietrze. Chyba cały dom pachniał Bo. Ten

mężczyzna odcisnął piętno na ich życiu i teraz będzie

im bardzo ciężko się od tego uwolnić.

Billie rozejrzała się dookoła.

- Dawno nie było tu tak czysto - zauważyła.

- To Bo - odparła Kitty. Obejrzała się za siebie, jak­

by poszukiwała pomocy, i w końcu się rozpłakała. Obie

bratowe popatrzyły na nią tak, jakby widziały ją po raz

pierwszy. Nic takiego nigdy jej się nie przytrafiło.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY

Cara pierwsza ocknęła się z odrętwienia i pospie­

szyła, żeby wziąć Kitty w ramiona.

- Co, u licha? - spytała zdumiona Billie. - Co się

stało? Jeśli nie chcesz wycierać...

- Daj spokój - przerwała jej Cara i spojrzała na

płaczącą dziewczynę. - Co się stało, kochanie?

Kitty była przerażona tym, co się z nią działo, ale

nie mogła powstrzymać łez.

- Nie... nie mogę o tym po... powiedzieć - wyją­

kała.

- Musisz. - Billie pogłaskała ją po głowie jak ma­

łe dziecko. - Inaczej nie będziemy mogły ci pomóc.

- Ni... nikt nie może mi po... pomóc. By... byłam

taka głupia. A teraz... - Urwała i pociągnęła nosem.

Chciała już przestać płakać i zakończyć tę żałosną

scenę.

Cara poprowadziła ją do krzesła, na którym ją po­

sadziła. Następnie usadowiła się naprzeciwko i wzię­

ła jej dłonie w swoje.

Billie też przysunęła sobie krzesło.

background image

!

- No, a teraz powiedz, co się stało - poprosiła ła­

godnie. - Dlaczego byłaś głupia?

Kitty uciekła spojrzeniem w bok, czując, że cała drży.

- By... byłam z Bo w stodole.

Obie bratowe milczały przez dłuższy czas, patrząc

na siedzącą ze spuszczoną głową, czerwoną jak rak

Kitty.

- Z Bo Chandlerem? - spytała z uśmiechem Cara.

- To wszystko wyjaśnia.

- Co wyjaśnia? - Kitty popatrzyła na nią ze zdzi­

wieniem.

- Dlaczego wciąż tu wraca.

Billie skinęła głową.

- Sama słyszałam, jak Jack Slade proponował mu

pokój w Red Dog. Nakrywałam właśnie do obiadu,

kiedy Bo powiedział, że musi być przed zmrokiem na

ranczu Aarona. - Spojrzała znacząco na Carę. - Te­

raz już wiem dlaczego.

Cara cała się rozpromieniła.

- Och, Kitty! To cudownie! Kto by pomyślał, że

dziewczyna taka jak ty ulegnie urokowi Bo Chandle­

ra. Trzeba jednak przyznać, że jest naprawdę przy­

stojny...

W tym momencie Kitty znowu wybuchnęła płaczem.

Cara zakryła sobie usta dłonią.

- Czy powiedziałam coś złego?

Kitty popatrzyła na nią pełnymi łez oczami.

- To samo co Gabe i Yale. Po co ktoś tak przystojny,

background image

czarujący i wykształcony miałby siedzieć w takiej dziurze

jak Misery?! I to jeszcze na zapomnianym przez Boga

i ludzi ranczu? To jasne, że tylko traci czas.

- Mój mąż tak powiedział? - obruszyła się Billie.

- I co, nie domyślił się dlaczego? Czy masz tu jakieś

lustro?

Nie doczekawszy się odpowiedzi, wypatrzyła stare

lusterko na półce i podsunęła je Kitty pod nos.

Dziewczyna zobaczyła swoje Zapuchnięte oczy

i czerwone policzki i odsunęła je ze wstrętem.

- Jesteś piękna - powiedziała bratowa.

- Nie, to bez sensu - zaprotestowała Kitty.

Próbowała się odsunąć, ale Billie znowu podetknę­

ła jej lusterko.

- Wcale nie. Jesteś piękna i w dodatku zostałaś obda­

rzona niezwykłą wewnętrzną siłą. Niektórzy mężczyźni

pewnie baliby się twojej siły, ale nie Bo Chandler. Czy nie

rozumiesz, że on się świetnie dla ciebie nadaje? Jest inte­

ligentny i tak pewny siebie, że nie wstydzi się zajmować

gotowaniem i sprzątaniem. Mężczyźni zwykle obawiają

się, że ktoś im wypomni babskie zajęcia, a on nie. To do­

skonały partner dla ciebie...

Kitty kręciła głową, nie chcąc tego słuchać.

- Gabe i Yale uważają, że Bo to oszust, który albo

się tu ukrywa, albo chce wykorzystać mnie i Aarona.

- Pociągnęła nosem. - Albo jedno i drugie.

- Naprawdę? - Billie zmrużyła oczy. - To chyba

typowe dla starszych braci, prawda, Caro?

background image

Cara skinęła głową.

- Oczywiście. Po prostu są o niego zazdrośni...

- Zazdrośni?! O Bo?!

Bratowe wymieniły spojrzenia.

- Do tej pory byli jedynymi mężczyznami w two­

im życiu. Starsi bracia wolą nie myśleć, że ich siostra

jest już kobietą. A jeszcze trudniej pogodzić im się

z tym, że związała się z mężczyzną. Dlatego, dopóki

nie zrozumieją, co się z nimi dzieje, będę go trakto­

wać jak wroga.

- Czasami nawet dłużej - dodała Billie.

- To prawda. - Cara skinęła głową. - Zresztą

Aaron też może mieć podobne problemy. Jeśli wie...

- Urwała i spojrzała na Kitty, która zaczerwieniła się

aż po korzonki włosów. - Czy wie?

Kitty skinęła głową. Przypomniała sobie ten pora­

nek, kiedy Bo zaniósł ją na rękach do domu.

- Już rozmawiali, ale wygląda na to, że doszli do

porozumienia - odparta. - Chyba do dzisiejszego dnia

Aaron nie miał żadnych wątpliwości na temat Bo. Ale

teraz myśli pewnie o tym, czego się dowiedział. On też

nie może się z tym pogodzić...

Billie zabrała się do zmywania. Zanurzyła garnek

w misce tak, jakby to była żywa istota, którą chciała

utopić.

- Porozmawiam z Gabe'em w drodze powrotnej

- rzuciła groźnie.

Cara zachowała więcej spokoju.

background image

- Ja też to zrobię. Ale wieczorem, kiedy położymy

dzieci spać.

- Nie chciałabym, żebyście przeze mnie miały

kłopoty - bąknęła Kitty i zabrała się do wycierania

umytych naczyń.

Billie pokręciła głową i spojrzała mściwie w stro­

nę ganku.

- Nie będziemy miały. Chyba że twoi bracia nie

zechcą przyznać się do błędów. Ale wtedy będzie to

ich problem.

Cara dotknęła delikatnie ramienia Kitty i powiedziała:

- Jeśli chodzi o miłość, nie powinnaś słuchać in­

nych. Ani swoich braci, ani Aarona. A nawet nas.

- Więc kogo?

Cara pocałowała ją delikatnie w policzek i szepnęła:

- Słuchaj wyłącznie głosu serca, Kitty. Ono cię nie

zawiedzie.

Słuchać głosu serca.

Łatwo powiedzieć! Długo po wyjeździe braci i ich

żon Kitty kręciła się niespokojnie po domu, nie mo­

gąc znaleźć sobie miejsca. Czasami zatrzymywała się

przy kominku i patrzyła w ogień, a potem znowu za­

czynała krążyć.

Wiedziała, że Bo czeka na nią w stodole. Szepnął

to jej na ucho, zanim poszedł do siebie godzinę temu.

Ona ciągle zwlekała, wciąż myśląc o tym, co usłysza­

ła od braci.

background image

Billie i Cara mogły sobie uważać, że to tylko za­

zdrość, ale ona ufała braciom. Znała ich od dzieciństwa

i wiedziała, że nigdy by jej nie skrzywdzili. Nawet kiedy

sami byli skłóceni, pamiętali o niej i starali się o nią

dbać. I nigdy nie zapominali o rodzinnych obowiąz­

kach. Kitty kochała ich i szanowała jak nikogo na świe­

cie. Miała przecież tylko ich i Aarona.

No i jeszcze Bo...

Aż bała się myśleć, co to może znaczyć. Bo oczy­

wiście zauważył, że jest przez nich traktowany nie­

zbyt przyjaźnie, ale najwyraźniej tym się nie przejął.

Może tego właśnie się spodziewał. Może domyślił

się, że go rozszyfrowali.

Kitty raz jeszcze zatrzymała się przy kominku

i spojrzała w płomienie. Było jej tak źle, że najchęt­

niej rzuciłaby się w nie i przestała istnieć. Przypo­

mniała sobie to, co Bo powiedział do dzieci. O tym,

że brat jest kimś szczególnym i że nawet jeśli bracia

się pokłócą, to potem dojdą do porozumienia.

Tak właśnie stało się z jej braćmi.

Bo mówił do Cody'ego i Setha, ale jego słowa mo­

gły być równie dobrze skierowane do Gabe'a i Ya­

le'a. I tak było ze wszystkim. Kiedy o czymś mówił,

wydawało się, że może to też dotyczyć zupełnie in­

nych spraw. Tak, jakby posiadł mądrość, której jej

najwyraźniej brakowało.

Kitty gubiła się w domysłach. Powoli jednak za-

background image

czynało do niej docierać, co mogło znaczyć dzisiejsze

zachowanie Bo. Oczywiście zauważył wrogość Ya­

le'a oraz Gabe'a, ale zachowując się naturalnie,

chciał jej dać znak, że kogokolwiek wybierze, on nie

będzie miał do niej o to pretensji.

Czy tak zachowuje się oszust?

Kitty poczuła, że kocha go jeszcze mocniej, i serce

ścisnęło jej się z bólu.

Miłość.

Tak, musiała przyznać się sama przed sobą, że ko­

cha Bo. Zrozumiała, że jest to inne uczucie niż to,

którym darzyła Aarona czy braci. W jego ramionach

znalazła coś, czego jej zawsze brakowało, choć nie

zdawała sobie z tego sprawy. Poczucie bezpieczeń­

stwa, spokój, pewność jutra. Zaczęła też inaczej tra­

ktować przyszłość. Myślała o niej jak o czymś, co

będzie mogła zmienić.

A przecież do niedawna wydawało jej się, że

wszystko będzie takie samo.

Musiała jednak przyznać, że Bo jest wyjątkowy.

Żaden znany jej mężczyzna nie przyznałby się do

tego, że gotuje i sprząta. Co więcej, kiedy dochodzi­

ło do ujeżdżania koni, wszyscy traktowali ją jak ry­

walkę. A Bo był dumny z tego, że robi to lepiej niż

on!

Raz jeszcze powróciło do niej to samo pytanie.

Czy ktoś taki może chcieć ją oszukać?

Nagle na jej ustach pojawił się uśmiech i podeszła

background image

do drzwi. Postanowiła pójść za radą Cary i posłuchać

głosu serca.

Cóż innego jej pozostało?

Bo zakończył ostatnie prace przy odnowionym

boksie. Odłożył młotek i otarł pot z czoła, a potem

chyba po raz setny zerknął w stronę drzwi stodoły.

Nie przyszła.

Domyślił się, że bracia jej coś powiedzieli, ale nie

miał pojęcia, co mogła od nich usłyszeć. Jej mina

świadczyła o tym, że było to coś poważnego. Przy­

najmniej dla niej. Może uświadomili jej, że Bo nie

pochodzi z Dakoty albo że nie interesuje go farmer-

stwo i nigdy tak naprawdę nie stanie się hodowcą ko­

ni, co nie było do końca prawdą. A może tylko ostrze­

gali ją przed mężczyznami, gdyż nie spodobało im się

to, że adoruje ich siostrę.

Adoruje!

Bo omal się nie roześmiał, powtarzając w myśli to

stowo. U niego, w Wirginii, adorowanie oznaczałoby

serię długich posiłków w towarzystwie panny, ale także

większej części jej rodziny w charakterze przyzwoitek.

A potem, po zaręczynach, mogliby nawet siedzieć koło

siebie i pozwolono by mu całować jej dłoń. Ale i tak nie

miałby co liczyć na przychylność panny, gdyby nie za­

akceptowała go jej rodzina, co wiązało się z serią bar­

dzo osobistych, czasami niezbyt przyjemnych rozmów.

Z Kitty było zupełnie inaczej. Sprawy potoczyły

background image

się tak szybko, że na myśl o tym jeszcze teraz kręciło

mu się w głowie. Tak bardzo różniła się od dziewcząt

w jego stronach. Nigdy nie spotkał tak pewnej siebie

i niezależnej kobiety.

Wszystko w niej wydawało mu się pociągające:

uroda, bezpośredniość, swoboda... Podziwiał ją,

a nawet więcej. Już jakiś czas temu zorientował się,

że jest w niej zakochany.

W tej chwili sam nie wiedział, co robić. Czy cze­

kać na Kitty, czy może pójść do domku i sprowadzić

ją tutaj. Wiedział, że bez niej nie wytrzyma...

Drzwi do stodoły skrzypnęły. Bo drgnął i spoj­

rzał w stronę wejścia. Serce zatłukło mu się w pier­

si. Kitty! Wiedział, że potrafi chodzić bardzo cicho, co

zapewne brało się stąd, że musiała umieć podejść pło­

chliwe mustangi. Teraz spojrzał na jej złote włosy i po­

ważną twarz i poczuł gwałtowny przypływ uczucia do

tej tak silnej, a jednocześnie tak kruchej istoty.

- Bałem się, że już śpisz na stryszku - szepnął.

Potrząsnęła głową.

- Wolę, kiedy ty mnie układasz do snu. - Podeszła

do niego i pocałowała go lekko. Bo zawładnął jej

ustami, wkładając w pocałunek całą swą miłość i na­

miętność. - Właśnie na to czekałam - szepnęła, kiedy

oderwali się od siebie.

- Ja też - powiedział, czując, że puls mu przyspie­

sza. - I nareszcie się doczekałem. Bardzo za tobą tę­

skniłem.

background image

Zdjął jej bluzę, a następnie zaczął rozpinać swoją

koszulę.

- Ja za tobą też - wyznała.

- Więc dlaczego zwlekałaś? - spytał i obsypał ją

pocałunkami.

Kitty westchnęła z rozkoszy.

- Może chciałam wypróbować twoją cierpliwość

- zaczęła się z nim droczyć.

Oderwał się od niej i spojrzał jej głęboko w oczy.

- Obawiam się, że nie masz czego - rzekł z po­

wagą. - Nie została mi nawet odrobina cierpliwości.

Pragnę cię...

To proste wyznanie sprawiło, że Kitty zadrżała. Za­

częli niecierpliwie ściągać z siebie resztki ubrań. Do

momentu, kiedy stanęli nadzy, minęła zaledwie mi­

nuta, może półtorej, a im się wydawało, że cała wiecz­

ność.

Padli na posłanie, zatracając się zupełnie w poca­

łunkach i pieszczotach.

Kitty obudziła się i odruchowo przesunęła w bok.

Nie natrafiła jednak na Bo. Kiedy otworzyła oczy,

okazało się, że posłanie jest puste.

Przestraszona usiadła i w przytłumionym świetle

poranka zobaczyła, że Bo stoi koło koryta z wodą

i się goli. Kiedy ją zauważył, uśmiechnął się szeroko

i pomachał jej ręką.

- Witaj, śpiochu.

background image

- Dzień dobry. - Przetarła oczy. - Dlaczego wsta­

łeś tak wcześnie?

- Jadę do miasteczka - odparł. - Obiecałem Eli

Moffatowi, że wpadnę do niego i przejrzę jakieś do­

kumenty.

- Nie, nie jedź do Misery. Zostań ze mną - poprosiła.

Bo skończył golenie, zmył mydło z twarzy i wy­

tarł ją lnianym ręcznikiem. Następnie podszedł do

Kitty i położył się obok.

- Trudno mi odmówić...

Kitty pochyliła się nad nim i zaczęła całować jego

szeroką, nagą pierś.

- Będzie ci jeszcze trudniej.

Bo uniósł się trochę i popatrzył na nią z mieszani­

ną podziwu i niedowierzania.

- Jak na kogoś, kto nigdy tego nie robił, bardzo

szybko się uczysz.

- Och, przy tobie nauczyłam się najrozmaitszych

rzeczy - powiedziała zupełnie poważnie. - Nie tylko

jak się kochać. Chodź!

Bo nawet nie próbował się opierać. Zaczął ją cało­

wać i dopiero po chwili odsunął się od niej, jakby coś

sobie przypomniał.

- Nie, przepraszam, Kitty, ale naprawdę muszę je­

chać - powiedział z wyraźnym żalem. - Obiecałem,

że będę w Misery, a powinienem wyruszyć już teraz,

jeśli chcę wrócić przed zmrokiem.

- Nie jedź!

background image

Powiedziała to tak gwałtownie, że zatrzymał się

w pół gestu i spojrzał na nią ze zdziwieniem.

- Co się dzieje? - zapytał ją łagodnie. - Czy wiesz

coś, czego ja nie wiem?

Kitty nie umiała kłamać, ale teraz przynajmniej

musiała spróbować.

- Nie, po prostu chciałam z tobą trochę pobyć tu,

w stodole...

Uniósł lekko jej brodę i spojrzał jej w oczy.

- Aaron nie byłby zbyt szczęśliwy, gdyby tak się

stało - zażartował.

Kitty machnęła ręką, czując, że jest cała czerwona.

- Nie chodzi o Aarona...

- Wiem. Powiedz mi, o co chodzi.

- Już mówiłam, że chcę...

- Nie, Kitty. Mam prawo poznać prawdę. - Ton

jego głosu był teraz bardziej naglący i ostry.

Znowu spojrzała w bok. Westchnęła. A potem powie­

działa mu wszystko, czego dowiedziała się od braci. Kie­

dy skończyła, zobaczyła, że Bo wstał i podszedł do torby.

Przerażona zerwała się z posiania i chwyciła go za

ramię. Kiedy odwrócił się do niej, zobaczyła, że jest

wściekły.

- Jesteś na mnie zły?

- Na ciebie? - Bo potrząsnął głową. - Tu nie cho­

dzi o ciebie, Kitty. Czy nie rozumiesz, że ten niezna­

jomy, który podaje się za mnie, musi być jednym

z tych bandytów, którzy na mnie napadli?

background image

- Ale...

- Pewnie uznał, że nie żyję, i chce się dobrać do

moich pieniędzy.

- Skąd wiesz?

- Domyślam się - odparł. - Co prawda, ludzie

w okolicy wiedzą, jak się nazywam, ale nikomu nie

podałem mojego pełnego imienia. Zrobiłem to spe­

cjalnie, wiedząc, że takie informacje mogą mieć tylko

ci, którzy na mnie napadli.

Bo wyjął z torby kolta, a potem włożył koszulę.

Kitty znowu chwyciła go za ramię.

- Nie możesz jechać sam. Ich jest więcej.

- Nie, po pierwsze, przyjechał tylko jeden, a po

drugie, nie mam żadnej pewności, że go zastanę- tłu­

maczył. - Chcę przede wszystkim pogadać z tym za­

kutym łbem, szeryfem, który ma to szczęście, że je­

steś jego siostrą.

- Jadę z tobą - zdecydowała, bojąc się, że Bo mo­

że pobić się z Gabe'em. Nie miał żadnych szans. Jej

brat był od niego wyższy i silniejszy.

- Nie, to moja sprawa.

- Może się okazać, że musisz użyć broni, a ja

nieźle strzelam - pochwaliła się.

Bo spojrzał na nią przenikliwie.

- I pewnie wydaje ci się, że ja nie jestem w tym

za dobry, co?

Nie odpowiedziała. Ścisnęła tylko jego ramię

i spojrzała mu błagalnie w oczy.

background image

- Tylko obiecaj mi jedną rzecz.

Bo westchnął.

- Tak?

- Obiecaj, że od razu pójdziesz do Gabe'a i po­

prosisz go o pomoc. Przecież jest szeryfem.

Zastanawiał się przez chwilę, a potem skinął głową.

- Dobrze. I tak będę musiał z nim porozmawiać,

a jako szeryf powinien się zająć tą sprawą. - Wyswo­

bodził się z jej uścisku. - Ale pojadę sam. Powinie­

nem wrócić przed zmrokiem.

Przypasał broń, włożył kurtkę i wyprowadził konia

ze stodoły, która była jednocześnie stajnią.

Nie pożegnał się z Kitty. Wskoczył tylko na wierz­

chowca i pogalopował w stronę Misery. Kitty jeszcze

długo stała przy drzwiach, wpatrując się w malejącą

sylwetkę, która w końcu zniknęła za jednym ze

wzgórz.

Jak mogła tu zostać, skoro istniała możliwość, że

Bo znajdzie się w niebezpieczeństwie?

background image

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY

Zanim Bo dotarł do Misery, jego gniew osiągnął

punkt krytyczny. Był tak wściekły, że zmiótłby

wszystko, co pojawiłoby się na jego drodze. Na wi­

dok Gabe'a i Yale'a, którzy wchodzili jak gdyby nig­

dy nic do biura szeryfa, znajdującego się na końcu

piaszczystej głównej ulicy, postanowił od ręki zała­

twić sprawę.

Zmusił konia do szybszego biegu i już po chwili

znalazł się przy budynku. Zostało mu jeszcze na tyle

zdrowego rozsądku, żeby przywiązać konia, i dopie­

ro wtedy wtargnął niczym burza do środka.

Obaj bracia od razu zauważyli, w jakim jest stanie.

Gabe stał koło swego biurka, gwiazda szeryfa poły­

skiwała na jego piersi.

- Witaj, Bo - powiedział. - Co cię sprowadza?

- Przyszedłem, żeby spytać, dlaczego żaden z was

nie poinformował mnie, że ktoś się pode mnie pod­

szywa! - odparł podniesionym głosem.

- Chwileczkę! - obruszył się Yale, jak zwykle

bardziej skory do gniewu. - Kto tu się pod kogo pod­

szywa?

background image

Podszedł do Bo i chwycił go za poły kurtki, cofnął

się jednak, widząc jego minę.

- Przecież mówię!

- Ten facet powiedział, że nazywa się Beauregard

Chandler, i miał dokumenty, żeby to udowodnić -

powiedział Yale podniesionym głosem.

- Po pierwsze, powinniście to sprawdzić - wy­

tknął braciom Bo. - Widzieliście przecież, że poma­

gam obywatelom Misery, udzielając im prawnych po­

rad. Czy ten facet wyglądał na prawnika?

Yale zmieszał się trochę.

- To znaczy... musiałem mu pomóc napisać list

do jego banku...

- Co?! - Bo nie mógł uwierzyć własnym

uszom.

- To jeszcze nie jest żaden dowód - włączył się

Gabe.

- Dobrze. Po drugie, wiedzieliście, że zostałem

napadnięty i że ktoś ukradł mi dokumenty. Mogliście,

na miłość boską, przynajmniej połączyć fakty!

Szeryf uśmiechnął się zimno.

- Właśnie to zrobiliśmy i widzimy, że nasza naiw­

na siostra dała się oczarować sprytnemu oszustowi,

który wkradł się w jej łaski.

- To prawda, że jest naiwna i niewinna. Na szczę­

ście ma tyle rozumu w głowie, żeby nie dbać o to, co

inni o niej myślą...

Obaj bracia aż otworzyli usta, słysząc te słowa.

background image

- Chcesz powiedzieć... - zaczął Gabe, ale Bo go

uciszył podniesieniem dłoni.

- Ale zależy jej na was i na tym, co wy myślicie

- ciągnął. - Dlatego nie chciałbym was podzielić.

Musicie jednak zrozumieć, że w tej chwili walczę

o swoje dobre imię i o ukochaną kobietę.

- Zaraz, zaraz... - odezwał się osłupiały Gabe. -

Chcesz powiedzieć, że kochasz Kitty?

- Właśnie.

Gabe posłał bratu szybkie spojrzenie, a potem

przypomniał sobie burę, którą dostał od Billie. Jego

żona stanęła po stronie Bo, a sądząc po minie Yale'a,

on też usłyszał to i owo od Cary.

Yale poruszył się niespokojnie.

- Może źle cię osądziliśmy...

Bo pokręcił głową.

- Nie to jest w tej chwili najważniejsze - powie­

dział, zwracając się do Gabe'a. - Pewnie sprawdziłeś

już plakaty ze wszystkimi poszukiwanymi, szukając

kogoś, kto byłby podobny do mnie, prawda?

Szeryf skinął niechętnie głową.

- I z jakim rezultatem? - spytał ponuro Bo.

- Dyliżans przywozi co tydzień nowe - odparł

zmieszany Gabe.

- Możliwe, ale teraz chcę, żebyście obaj przejrze­

li te stare. Przy odrobinie szczęścia Yale rozpozna

na nich człowieka, który zgłosił się do niego do

banku.

background image

Obaj bracia znowu wymienili spojrzenia. Nie przy­

szło im to jakoś wcześniej do głowy.

Gabe chrząknął.

- To... to dobry pomysł. Chodź, Yale...

Bo skinął z aprobatą głową, a następnie skierował

się do drzwi.

- Znajdziecie mnie u Swensenów - rzucił jeszcze

przez ramię i wyszedł.

Nie widział już tego, jak Gabe wyciągnął z biurka

całą szufladę pełną plakatów i jak gorączkowo zabrał

się z bratem do ich przeglądania.

Ruszył do sklepu Swensenów. Przed wystawą stało

kilku farmerów wraz z żonami i dziećmi, a także pa­

ru nieznajomych. Bo przyjrzał im się uważnie i do­

piero wtedy wszedł do środka.

Inga obsługiwała właśnie pierwszych klientów.

Gdy tylko go zobaczyła, skinęła na niego ręką.

- O, Bo. Dobrze że przyjechałeś. Wczoraj był tu

dyliżans i przywiózł pocztę. Na jednej kopercie jest

napis „ważne".

- Dziękuję - powiedział, podchodząc do lady.

Inga podała mu kilka listów. Kiedy tak stał, przy­

glądając się adresom zwrotnym, kilka kobiet wes­

tchnęło na jego widok. Nie uszło to uwagi Ingi. Za­

uważyła też, że dwie czy trzy klientki podeszły blisko

do Bo.

- A gdzie jest Kitty? - spytała go.

- Została na ranczu z Aaronem.

background image

- Przywieziesz ją w niedzielę na nabożeństwo?

- Jeśli zechce.

Spróbował wyobrazić sobie ubraną w skóry Kitty,

stojącą wraz z odświętnie wystrojonymi parafianami,

i na jego wargach pojawił się uśmiech. W tym mo­

mencie zobaczył, że Gabe i Yale weszli szybkim kro­

kiem do sklepu.

Kobiety odsunęły się od Bo.

- Miałeś rację - powiedział przyciszonym gło­

sem Gabe i odciągnął go od lady. - Yale rozpoznał

tego mężczyznę. To Eustace Dudley poszukiwany za

napady na pociągi. Podobno ukrywa się w Badlan­

dach.

Yale pokręcił głową.

- Czuję się jak ostatni idiota - wyznał. - Kiedyś

bez trudu potrafiłem odróżnić uczciwego człowieka

od bandyty. Zwłaszcza przy kartach...

Bo machnął ręką.

- Przynajmniej nie wydałeś mu tych pieniędzy

i kazałeś napisać do mojego banku w Wirginii.

Brat Kitty odetchnął z ulgą i podał mu rękę.

- Przepraszamy - powiedział. - Mam nadzieję, że

pozwolisz nam się zrehabilitować.

Bo uściskał jego dłoń, a potem potrząsnął ręką

Gabe'a.

- Jasne. Przecież chodziło wam tylko o to, żeby

chronić młodszą siostrę...

- Cóż, robiliśmy to przez całe życie - powiedział

background image

Gabe tonem usprawiedliwienia. - Trudno się od tęgo

odzwyczaić.

Bo wyprostował się nieco.

- Teraz będzie miała jeszcze jednego obrońcę.

Gabe wykonał taki gest, jakby chciał zaprotesto­

wać, ale w końcu skinął głową.

- Pojadę zaraz z moim zastępcą, Larsem Swense­

nem, żeby przeczesać okoliczne tereny. Ci bandyci

muszą ukrywać się gdzieś tu, niedaleko. W dodatku

wszystko wskazuje na to, że czują się dość bezpiecz­

nie. Być może uda nam się ich aresztować, zanim

przyjadą do miasteczka. Myślisz, że zechcą wrócić po

pieniądze? Skan Anula, przerobiła pona.

- Raczej spróbują w innym miejscu - odparł Bo.

- Ale tak naprawdę, to nic nie wiadomo. Pójdę na ra­

zie do stajni Moffata, bo i tak nic nie mogę zrobić.

Eli miał mi pokazać jakieś dokumenty...

Skinął im głową, włożył listy do wewnętrznej kie­

szeni kurtki i wyszedł.

- Myślisz, że powie Kitty? - spytał z niepokojem

Gabe.

Yale westchnął ciężko.

- Ma prawo, chociaż nie wygląda na takiego,

co się skarży. Może uda nam się wszystko naprawić.

Gabe spojrzał na niego ze zdziwieniem.

- Mówisz tak, jakbyś go polubił.

Brat zrobił zafrasowaną minę.

- To porządny facet. A co ty o nim sądzisz?

background image

- Wciąż nie podoba mi się to, że zadaje się z Kitty

- odrzekł Gabe. - Może jednak będę sprawdzał te

plakaty.

- Uważaj, bo Kitty się dowie. Albo twoja żona -

zauważył Yale.

Bracia spojrzeli po sobie, a potem nagle wybuch­

nęli głośnym śmiechem. Po chwili wyszli ze sklepu,

odprowadzani ciekawymi spojrzeniami zgromadzo­

nych tam kobiet.

- Co w ciebie wstąpiło? - spytał Aaron, widząc,

jak Kitty wpadła do kuchni, a potem zaczęła się po

niej miotać.

- Bo pojechał do miasta.

Staruszek wypił trochę gorzkiej, niezbyt aromaty­

cznej kawy i potwornie się skrzywił.

- Pokłóciliście się?

- Nie, nie, chodzi o coś innego. - Odnalazła

w końcu swój pas i załadowała kolta.

Aaron pokręcił głową.

- Co się dzieje? Chcesz go zastrzelić?

- Pamiętasz, co powiedzieli nam wczoraj Gabe

i Yale? - spytała, przypasując broń.

Skinął głową.

- Takich rzeczy się nie zapomina.

- Powtórzyłam to Bo.

- Powtórzyłaś Bo... - aż zaniemówił ze zdziwie­

nia.

background image

- A on stwierdził, że jedyne osoby, które mogą

wiedzieć, że jego imię brzmi Beauregard, to bandyci,

którzy na niego napadli. Ukradli mu wtedy wszystkie

dokumenty.

Aaron potarł czoło. Zapomniał o niesmacznej ka­

wie.

- To ma sens - stwierdził.

- Ja też tak uważam. Obiecał mi, że zgłosi się do

Gabe'a i Yale'a, jak tylko przyjedzie do Misery.

Staruszek pokręcił głową.

- To po co ci broń? Chcesz strzelać do własnych

braci?

- Jasne, że nie - odparła ze śmiechem. - Ale ban­

dyci wciąż są gdzieś w pobliżu. Boję się tego, że

zacznie ich szukać i... w końcu znajdzie.

Aaron zastanawiał się przez chwilę i wreszcie ski­

nął głową.

- To chyba jasne. Powinnaś mu pozwolić wyrów­

nać rachunki.

Kitty westchnęła i poprawiła pas.

- Właśnie tego się obawiam.

- Uważasz, że nie poradzi sobie w walce?

Kitty nie wiedziała, co myśleć. Być może Bo rze­

czywiście potrafi celnie strzelać, ale bandytów może

być przecież kilku.

- Nigdy nie widziałam, jak korzysta z broni - od­

parła wymijająco. - Wiem natomiast, że ja potrafię

strzelać.

background image

Aaron wstał i podszedł do niej, wspierając się cięż­

ko na lasce. Położył jej dłoń na ramieniu.

- Nie sądzę, żeby Bo chciał, byś to zrobiła - po­

wiedział.

Kitty cofnęła się i potrząsnęła głową.

- Nie mogę siedzieć z założonymi rękami i cze­

kać. Kocham go i nie chcę, żeby zginął.

Miłość. Aaron przewidywał, że młodzi się w sobie

zakochają. Nie spodziewał się jednak, że nastąpi to

tak szybko. Podobnie zresztą jak Kitty, która wyglą­

dała na zdziwioną własnym wyznaniem.

Wybiegła na dwór i wskoczyła na osiodłanego

wierzchowca. Rozległ się tętent, a potem zapadła ci­

sza.

Aaron westchnął ciężko, następnie powlókł się do

stodoły i zaczął zaprzęgać konia do wozu. Czekał go

długi i ciężki dzień. Musiał pojechać do Misery.

Miał nadzieję, że do tego czasu w miasteczku nie

zdarzy się nic nadzwyczajnego.

- Dziękuję za pomoc, Bo. - Gruby właściciel staj­

ni uścisnął jego dłoń.

- Nie ma o czym mówić, Eli.

- Powiedz mi, ile jestem ci winny.

- Nic. Prawdę mówiąc, nie zrobiłem niczego

szczególnego. Przeczytałem tylko kilka dokumentów.

- I wyjaśniłeś mi, o co w nich chodzi. - Eli za­

stanawiał się przez chwilę, po czym zadeklarował:

background image

- Wiesz co, będziesz mógł korzystać za darmo

z moich stajni, gdy tylko przyjedziesz do Misery, do­

brze?

- Nie wiem, czy robisz na tym najlepszy interes,

ale dzięki. No, na razie.

Bo dotknął listów, które wciąż spoczywały w we­

wnętrznej kieszeni kurtki, i skierował się w stronę

sklepu Swensenów. Powoli wyparowała z niego cała

złość. Ten dzień zaczął się znacznie lepiej, niż się spo­

dziewał. Jeśli szeryf zdoła odnaleźć przestępców, bę­

dzie można nawet powiedzieć, że ma wyjątkowe

szczęście.

Nagle usłyszał za sobą czyjś głos.

- Beauregard Chandler?

Odwrócił się szybko i zobaczył trzech mężczyzn

stojących na środku piaszczystej drogi. Wszyscy mie­

rzyli do niego z broni. Widział ich już wcześniej tego

dnia przy sklepie Swensenów i nawet zwrócił na nich

uwagę, ale nikogo mu nie przypominali. Jeden był

starszy i miał pooraną twarz. Dwaj młodsi też nie bu­

dzili zaufania.

- Nie pamiętasz nas, ale myśmy cię już widzieli,

kiedy Eustace do ciebie strzelał - odezwał się najstar­

szy z nich. Wskazał jednego z towarzyszy. - Szkoda,

że nie dokończył wtedy tego, co zaczął.

Bo spojrzał na młodszego mężczyznę.

- Eustace Dudley - powiedział zimnym głosem.

background image

Mężczyzna wcale się nie przestraszył. Wyglądał

wręcz na zadowolonego.

- Ho, ho, stałem się sławny - zaśmiał się i po­

trząsnął koltem. - Dostałeś dziś pocztę od tej sklepo­

wej - dodał. - Jest tam coś, czego potrzebujemy.

- Chodzi wam o potwierdzenie mojej tożsamo­

ści? - Bo potrząsnął głową. - Nikomu tego nie dam.

- Nie musisz dawać. - Mężczyzna zmrużył oczy

i podszedł bliżej. - Po prostu cię zastrzelę i wezmę

to, o co mi chodzi. Nikt nie będzie wiedział, kim

jesteś.

Bo starał się realnie ocenić swoje szanse. Było ich

trzech. Wszyscy byli uzbrojeni i z pewnością potrafili

strzelać. Popełnili tylko jeden błąd, podeszli tak, że

musieli na niego patrzeć pod słońce.

- Szeryf i jego brat wiedzą już o całej sprawie -

rzekł. - A poza tym zna mnie całe miasteczko.

- Nie szkodzi. W obu Dakotach jest mnóstwo

miast. Zanim szeryf zdoła poinformować innych

o tym, co się stało, my zdążymy już wyczyścić twoje

konto. I będziemy żyć jak ci milionerzy w San Fran­

cisco. - Eustace Dudley wycelował broń wprost

w pierś Bo. - No, dawaj!

Bo włożył dłoń do wewnętrznej kieszeni kurtki

i wyczuł swój drugi pistolet. Dobrze zrobił, że mimo

gniewu, zdecydował się go tam schować. Nie po­

dobało mu się tylko to, że jest sam przeciwko trzem

background image

bandytom, ale postanowił wykorzystać słońce i za­

skoczenie.

- Z przyjemnością - mruknął i uśmiechnął się

zimno.

Kitty nigdy w życiu jeszcze się tak nie bała. Oczy­

wiście zdarzały jej się chwile strachu, jak choćby wte­

dy, kiedy zaatakował ją mustang, ale to, co działo się

z nią teraz, było zupełnie wyjątkowe.

Wiedziała, że Aaron nie chciał, by mieszała się

w sprawy Bo. Rozumiała też, że mężczyźni nie są

szczęśliwi, kiedy kobieta walczy w ich imieniu.

Jednak ta sprawa była zupełnie wyjątkowa. Kitty

doskonale wiedziała, jak się obchodzić z bronią,

i od lat miała do czynienia z kowbojami z Badlan­

dów.

Bo Chandler różnił się od tutejszych ludzi. Nie są­

dziła, żeby kiedykolwiek musiał walczyć o życie.

Czuł się pewnie, ponieważ nauczył się strzelać

i dobrze sobie radził ze strzelaniem do tarczy lub

rzutków.

To jednak w niczym nie przypominało strzela­

nia do ludzi. Być może Bo nawet nie wiedział, co to

znaczy zajrzeć śmierci w oczy... Przecież kiedy

go poprzednio zaatakowali, nawet nie zaczął się

bronić.

Kitty wiedziała, że naraża się na jego gniew. Nie

mogła jednak trzymać się z daleka od Misery, kiedy

background image

Bo groziło niebezpieczeństwo. Musiała pospieszyć

mu z pomocą.

Zobaczyła go zaraz po tym, jak wjechała na głów­

ną ulicę Misery. Bo stał naprzeciwko trzech męż­

czyzn. Serce nagle zabiło jej mocniej, gdy zrozumia­

ła, że ci ludzie nie pochodzą z miasteczka.

Kiedy zbliżyła się do nich jeszcze bardziej, zauwa­

żyła kolty w ich dłoniach. Wszystkie były wymierzo­

ne w Bo.

Niewiele myśląc, dźgnęła ostrogami konia i poga­

lopowała w ich stronę.

Zanim Bo zdołał wyciągnąć broń, zobaczył, jak

Cody i Seth wybiegają ze swego domu. Chłopcy spo­

strzegli go i ruszyli w jego stronę.

- Cześć! - krzyknął młodszy.

Bo odchrząknął. Starał się mówić tak, by jego głos

brzmiał normalnie, co nie było łatwym zadaniem.

- Witajcie, chłopcy. Prosiłem Ingę Swensen, żeby

odłożyła wam trochę cukierków. Biegnijcie tam, a ja

za chwilę przyjdę, bo teraz jestem zajęty.

Cody i Seth wyraźnie się ucieszyli i pobiegli do

sklepu. Bo popatrzył za nimi, a potem zwrócił się do

bandytów:

- Chodźmy za saloon. Tam nie będzie zbyt wielu

świadków.

Bał się, że ktoś może zostać przypadkowo postrze­

lony czy wręcz zabity.

background image

Eustace Dudley zmrużył oczy.

- Szykujesz jakąś sztuczkę?

To on, a nie jak się początkowo wydawało, starszy

z bandytów, był szefem gangu.

- Nie, żadnych sztuczek. - Bo pokręcił głową. -

Boję się o kobiety i dzieci.

Kilka kobiet pojawiło się nawet na ulicy, ale wi­

dząc broń, wycofało się do wnętrza budynków.

Eustace Dudley też je zauważył, ale tylko wzruszył

ramionami.

- Wszystko mi jedno - stwierdził, potrząsając

bronią. - Tylko trzymaj ręce przy sobie. Jeśli sięg­

niesz do pasa, położę cię trupem. A wy, chłopcy,

sprawdźcie, czy ten goguś nie znajdzie tutaj ja­

kichś obrońców - zwrócił się do kompanów, roz­

glądając się jednocześnie niespokojnie po sąsiednich

domach.

Chyba nareszcie dotarło do niego, że wszyscy ich

widzą.

Na te słowa dwaj pozostali przestępcy odwrócili

się, bacznie obserwując okoliczne okna.

Dudley podniósł głos:

- Pierwszy, który sięgnie po broń, padnie trupem,

zrozumiano?!

Większość gapiów cofnęła się w głąb pomiesz­

czeń. Słychać było dźwięki zatrzaskiwanych

drzwi.

Bo stał spokojnie, starając się ocenić sytuację.

background image

Mieszkańcy Misery mieli prawo się schować. To nie

była ich sprawa, a on nie chciał, by ktoś został przy­

padkowo ranny czy zabity.

A ponieważ nie udało mu się przekonać bandy­

tów, by przeszli w ustronne miejsce, mógł zrobić tyl­

ko jedno. Musiał blefować aż do momentu, kiedy nie

będzie miał już innego wyjścia i będzie musiał strze­

lać.

Wiedział, że wraz z upływem czasu powinni za­

cząć się coraz bardziej denerwować, a to zwiększało

jego szanse, nikłe, jak sam musiał przyznać, na prze­

życie.

- Chcielibyście przejąć list z mojego banku? -

Sięgnął do kieszeni i znowu wyczuł ukrytą broń. Tak

czuł się pewniej.

Dudley posłał mu zimny uśmiech.

- Właśnie. - Wyciągnął rękę. - Dawaj.

Nagle usłyszeli tętent kopyt. Jakiś koń pędził

w szaleńczym tempie główną ulicą. Bo ujrzał odzianą

w skóry postać. Jednak Kitty minęła go i z krzykiem

rzuciła się na Dudleya.

Bo sięgnął do kabury i błyskawicznie wyjął pisto­

let.

Przestępcy byli tak zdziwieni, że przez moment nie

wiedzieli, co się dzieje. Bo mógł to wykorzystać, ale

bał się, że zrani Kitty. Eustace Dudley wkrótce wy­

swobodził się z jej uścisku i przystawił jej pistolet do

skroni.

background image

- No, Chandler - syknął. - Wygląda na to, że

szczęście się do mnie dziś uśmiechnęło. Zobacz, jaką

dziewkę sobie dziś przygadałem. Można powiedzieć,

że sama na mnie leci.

W ciszy, która nastąpiła, usłyszeli ciężki oddech

Kitty.

- A teraz rzuć broń, bo ją zastrzelę jak wściekłą

sukę!

background image

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY

- Nie słuchaj go! - Kitty próbowała wyrwać się

przestępcy, ale była osłabiona po wypadku, a Eustace

trzymał ją niczym w kleszczach. - Niezależnie od te­

go, co zrobisz, i tak mnie zastrzeli.

- Nie, Kitty. Jemu chodzi o mnie. - Bo wziął pi­

stolet w dwa palce i rzucił go na ziemię. - Puść ją te­

raz - zwrócił się do bandyty.

Dudley wybuchnął śmiechem.

- Nie sądzisz chyba, że pozwolę, by pobiegła po

pomoc?!

- Ona da słowo, że tego nie zrobi. - Przeniósł

spojrzenie na Kitty. - Obiecaj mu, że pójdziesz do

Swensenów i pozwolisz nam dokończyć to, co zaczę­

liśmy.

- Nie, jeśli mają cię zastrzelić, to wolę zginąć z tobą.

•- Do licha, Kitty. - Bo zdusił przekleństwa, które

same cisnęły mu się na usta. Jak miał zmierzyć się

z przestępcami, skoro musiał zatroszczyć się jeszcze

o nią! Nie bał się o siebie, ale włosy jeżyły mu się na

myśl o tym, co może stać się z Kitty. - Chcę, żebyś

stąd poszła.

background image

- Nie zostawię cię samego - upierała się.

- Jakie to wzruszające, co, chłopcy? - zaśmiał się

Eustace Dudley.

Pozostała dwójka zarechotała, chociaż Bo wi­

dział, że nie zaniedbują przy tym swoich obowiąz­

ków i bacznie przyglądają się okolicznym domom.

- Nie pozwolę ci odejść. - Dudley jeszcze moc­

niej chwycił Kitty,

Zamachała rękami, a bandyta wyciągnął kolta

w stronę Bo.

- No, dawaj ten list, Chandler, bo ją uduszę.

Kiedy Bo się zawahał, ścisnął ją jeszcze mocniej.

- Zostaw ją!

- Zabiłem już tylu łudzi, że jedna osoba więcej nie

zrobi mi różnicy. - Znowu pokazał zęby w uśmiechu.

- List!

Bo bez słowa sięgnął do wewnętrznej kieszeni

kurtki i wyczuł kolbę pistoletu. Jeszcze niedawno to

wydawało się tak łatwe, ale teraz ryzykował życie

Kitty. Wiedział, że jest doskonałym i szybkim strzel­

cem. W całej Wirginii nie było lepszego. Ojciec na­

uczył go sztuczek, które poznał na wojnie. Bał się jed­

nak, że w tej chwili ryzyko jest za duże.

To mogła być kwestia przypadku. Gdyby kula po­

szła bardziej w dół, zabiłby Kitty, która znajdowała

się dokładnie na linii strzału. Musiałby też strzelać

w głowę Dudleya, a nie w serce, co również obniżało

jego szansę.

background image

Bo wyjął list z kieszeni.

Eustace Dudley sięgnął po niego z wyraźną ulgą.

- Dziękuję, Chandler. Dzięki temu stanę się boga­

ty. Teraz musimy tylko bezpiecznie wyjechać z tego

parszywego miasteczka.

- Zostawcie kobietę.

Dudley pokręcił głową.

- Nie masz tu nic do powiedzenia. To ja trzymam

kolta.

Teraz interesowała go wyłącznie koperta. I kiedy

tak ściskał ją kurczowo, Kitty poczuła, że nadszedł

odpowiedni moment, by się wyswobodzić.

W tym momencie rozległ się odgłos wystrzału.

Bandyta spojrzał ze zdziwieniem na stojącego

przed nim mężczyznę. Chciał strzelić, ale broń sama

wypadła mu z ręki.

- J a k ty...?

Nie dokończył. Zarył twarzą prosto w ziemię, po­

ciągając przy tym Kitty, która próbowała wygramolić

się spod Dudleya.

- Bo, uważaj!

Dwaj pozostali przestępcy odwrócili się w jego

stronę. Na ich twarzach malowało się bezbrzeżne

zdziwienie. Obaj wycelowali w Bo, mrużąc oczy.

Bo rzucił się na kolana.

- Zostań, gdzie jesteś! - krzyknął do Kitty.

Bandyci powoli dochodzili do siebie.

- Rzuć broń, Chandler! - krzyknął starszy.

background image

- Zabiję pierwszego, który spróbuje strzelać - od­

powiedział zimno Bo. - Zabiję was obu.

Bandyci wahali się przez chwilę.

- Kitty, jak tylko zaczniemy strzelać, biegnij do

Swensenów. Słyszysz, biegnij do Swensenów!

- Tak, Bo, ale...

- Żadne ale - stwierdził stanowczo.

Domyślał się, że pierwszy strzeli starszy bandyta,

dlatego nagle zwrócił broń w jego stronę. Strzelił

i natychmiast zwrócił się do drugiego, myśląc, że już

za późno, że zabrakło mu ułamków sekundy.

Jednak młodszy bandyta też osunął się na zie­

mię.

Zdziwiony spojrzał w stronę Kitty. Dziewczyna

trzymała w dłoni pistolet Eustace'a Dudleya i gramo­

liła się spod martwego przestępcy. Nagle przyszło mu

do głowy, że mogła działać, ponieważ żaden z ban­

dytów nie zwracał na nią uwagi.

Oboje milczeli. Cisza dzwoniła im w uszach. Jed­

nak ludzie, którzy obserwowali wydarzenia zza za­

mkniętych drzwi i okien, wreszcie pojęli, co się stało,

i zaczęli krzyczeć i wiwatować. Kowboje i gracze

z Red Dog pod wodzą Jacka Slade' a wylali się na uli­

cę i otoczyli trzech, leżących w kałuży krwi bandy­

tów. Niektórzy pobiegli po szeryfa, który wkrótce

nadjechał ze strzelbą.

Gabe przyjrzał się ze zdziwieniem trzem trupom,

a potem zwrócił się do siostry:

background image

- To twoje dzieło, Kitty?

Potrząsnęła głową wciąż zbyt oszołomiona, żeby

mówić. Kiedy w końcu doszła do siebie, odparła:

- Zastrzeliłam tylko jednego, a Bo pozostałych

dwóch.

Gabe potrząsnął głową, zdumiony.

- Niezła robota.

Bo nie odpowiedział. Patrzył na Kitty tak, że zro­

biło jej się gorąco z wrażenia. Dotknął delikatnie jej

szyi, chcąc sprawdzić, czy Dudley nie zrobił jej

krzywdy.

- Pewnie jesteś na mnie wściekły - bąknęła.

Poczuła ukłucie strachu. Bo nie odpowiedział, jak­

by w ogóle nie słyszał jej słów.

- Aaron przestrzegał, że nie powinnam przyjeż­

dżać - ciągnęła. - Uprzedzał mnie, że tak będzie.

Ale... ale bardzo się o ciebie bałam. Nie wiedzia­

łam. .. - Poczuła łzy na policzkach i przestraszyła się

kompromitacji przed całym miasteczkiem. Ale liczył

się tylko Bo. Musiała zrobić wszystko, żeby ją zrozu­

miał. - Nie wiedziałam, że... że tak strzelasz. I nie

chciałam, żebyś był sam...

Bo wciąż stał na swoim miejscu, nie zwracając

uwagi na spory tłumek, który pojawił się na miejscu

strzelaniny. Patrzył na Kitty. Wciąż miał przed ocza­

mi przestępcę, który celował w jej skroń.

- Więc stwierdziłaś, że znowu mnie uratujesz...

- Nie... nie chciałam się mieszać - tłumaczyła się

background image

mętnie. - W ogóle nie wiedziałam, że ci przestępcy

tu będą. Kiedy ich zobaczyłam, musiałam coś zrobić,

prawda? - Spojrzała mu w oczy.

Do tłumu dołączyli Yale i Cara, a także żona Ga­

be'a. Stanęli nieopodal, przysłuchując się rozmowie

Kitty i Bo.

To nie byli jednak wszyscy. Pędem nadjechał też

Aaron, zatrzymał konia i z trudem zsiadł z wozu.

Podparł się laską i krzywiąc się przy każdym kroku,

podszedł do Kitty.

- Nic ci nie jest? - spytał.

Potrząsnęła głową, wciąż wpatrując się w Bo.

Wzrok staruszka padł na martwych mężczyzn.

- A co z tobą, chłopcze? - zwrócił się do Bo.

Bo milczał, spoglądając na Kitty.

Aaron odwrócił się do Gabe'a.

- Czy ktoś mi powie, co tu się stało?

Szeryf wzruszył ramionami.

- Z tego co wiem, Bo zastrzelił dwóch bandytów,

mimo że Kitty mu przeszkodziła...

- Ona nie przeszkodziła - przerwał mu Bo. - Nig­

dy nie widziałem tak odważnej kobiety.

Kitty uniosła nieco brodę.

- Chcesz powiedzieć, że się na mnie nie gnie­

wasz?

- Za to, że zdecydowałaś się zaryzykować życie

w obronie mojego? - odpowiedział pytaniem.

- Ale byłeś wściekły - przypomniała sobie.

background image

- Bałem się o ciebie.

- Widziałam, że nawet nie drgnąłeś, kiedy stałeś

przed bandytami - szepnęła.

- Nie bałem się o siebie, tylko o ciebie, Kitty.

- O mnie?

Skinął głową i przysunął się jeszcze bliżej.

- Bałem się, że Dudley cię zabije, zanim zdążę go

zastrzelić. Bałem się też użyć broni, bo mogłaś się

znaleźć na linii strzału.

- Ja też nie obawiałam się o siebie - wyznała Kit­

ty. - Chciałam zginąć z tobą, gdyby cię zabili.

Znowu popatrzyli sobie w oczy, zupełnie nie zda­

jąc sobie sprawy z tego, że budzą coraz większe zain­

teresowanie tłumu.

Był jednak ktoś, kto o tym myślał.

- Być może wy możecie tak sobie stać i stać, ale

mnie boli noga - odezwał się Aaron, chrząknąwszy

uprzednio parę razy, żeby zwrócić na siebie uwagę.

- Może odwieźlibyście mnie do domu?

Kitty i Bo natychmiast oprzytomnieli i pomogli

mu przejść do wozu, gdzie usadowili go na kocach

tak, by mu było wygodnie. Gabe i Yale zaoferowali

własne wierzchowce, które przywiązali z tyłu wozu.

Następnie Bo pomógł Kitty wsiąść na kozioł,

a sam zwrócił się do szeryfa:

- Jeśli chcesz, przyjadę jutro, żeby wypełnić

wszystkie papiery.

Gabe pokręcił głową.

background image

- Nie ma takiej potrzeby. Po prostu zawieź ich do

domu. - Wskazał siostrę i Aarona.

Bo pomyślał, że zrobi to z prawdziwą przyjemno­

ścią. „Dom" to było najpiękniejsze słowo, jakie znał.

- Dobrze. - Z kolei zwrócił się do Yale'a: - Zdaje

się, że nie potraktowałem cię zbyt uprzejmie dziś rano.

- Miałeś do tego prawo.

Mężczyźni wymienili uścisk dłoni. Bo wskoczył

na wóz i chwycił lejce.

Kiedy wóz ruszył, Bo i Kitty przysunęli się do sie­

bie. Bo spojrzał na nią z troską.

- Nic ci nie będzie?

Wzruszyła ramionami.

- To zależy.

- Od czego?

Kitty poczuła, że serce bije jej mocno, coraz moc­

niej.

- Czy zostaniesz z nami, czy będziesz chciał wy­

jechać - odparła po namyśle.

Kiedy zobaczyła, że milczy, wstrzymała oddech.

Bała się, że za chwilę cały jej świat legnie w gruzach.

- Wolałbym zostać, ale nie chcę, żeby było tak jak

przedtem - powiedział zagadkowo.

Popatrzyła na niego zdziwiona.

- Naprawdę?

- Uhm. Zasługujesz na coś więcej...

- Zasługuję? - powtórzyła z niedowierzaniem,

gotowa przekonywać go, że się myli.

background image

- Tak. Chcę, żebyś została moją żoną.

Kitty nie mogła uwierzyć własnym uszom.

- Żoną?

Po policzkach spłynęły jej łzy, które wytarła nie­

zgrabnie rękawem skórzanej bluzy.

- Właśnie. Chciałabyś wyjść za mnie za mąż?

- Tak, oczywiście, że tak... Ale nie wiedziałam,

że zechcesz u nas zostać na stale. Na tym ranczu,

z daleka od wielkich miast...

- Pragnę tylko ciebie. - Objął ją ramieniem

i przyciągnął jeszcze bliżej. - A jeśli idzie o far­

mę... - chrząknął znacząco - może coś by się dało

zmienić.

- No jasne! Będziemy pracować! - powiedziała

z entuzjazmem w głosie.

Bo popatrzył na nią pobłażliwie. Kitty nie przyszło

do głowy, że może mieć własne pieniądze.

- Właśnie, praca i kapitał początkowy.

- Co to takiego? - zdziwiła się.

- Pieniądze, które trzeba wyłożyć, żeby móc wię­

cej zarobić - wyjaśnił.

- Aha - zafrasowała się. - Wobec tego spróbuję

odnaleźć tamto stado. Możemy też hodować te ob­

rzydliwe świnie. Jeśli Simmonsom się udało, to cze­

mu nie nam?

Bo uśmiechnął się szeroko.

- Nie wiem, jak ci to powiedzieć, Kitty, ale nie

musisz hodować świń. Ani nawet szukać nowych mu-

background image

stangów. No, chyba że będziesz miała na to ochotę.

Nie jestem biedny.

Spojrzała na niego nieufnie.

- Nie jesteś biedny?

Bo parsknął śmiechem na widok jej miny i pokrę­

cił głową.

- Nie. Prawdę mówiąc, jestem bardzo bogaty.

Kitty odsunęła się od niego, żeby mu się lepiej

przyjrzeć.

- Naprawdę?

Bo przyciągnął ją do siebie i pocałował w skroń.

- Uhm.

- Chcesz powiedzieć, że masz pieniądze? - upew­

niła się.

- Pieniądze też - odparł. - Mam nadzieję, że mi

to wybaczysz...

- Wybaczę - zaśmiała się i pocałowała go mocno.

Aaron, który od jakiegoś czasu nadstawiał bacznie

ucha, zamknął teraz oczy. Na jego ustach pojawił się

uśmiech. Kto by pomyślał, że dożyje szczęśliwej

chwili, kiedy jego podopieczni znajdą odpowiednich

partnerów na całe życie.

Zakochani oderwali się od siebie.

- A gdzie nauczyłeś się tak strzelać? - spytała je­

szcze zaciekawiona Kitty.

- Ojciec pokazał mi parę sztuczek - odparł. - Po­

za tym trochę polowałem w Wirginii.

- Raczej dużo, sądząc z tego, co widziałam.

background image

- Ufasz mi już? - spytał jeszcze przekornie.

- Tak. We wszystkim.

- Czy to znaczy, że za mnie wyjdziesz? Nie odpo­

wiedziałaś jeszcze na moje pytanie.

- To chyba jest najlepsza odpowiedź.

- Do licha, Kitty, powiedz mu, że się zgadzasz!

- nie wytrzymał Aaron.

background image

EPILOG

- Nie sądziłem, że doczekam tego dnia - powie­

dział Gabe, stojąc na ganku domku Aarona i obser­

wując wozy, które nadjeżdżały z miasteczka na ślub

Kitty Conover i Bo Chandlera.

- A ja nie przypuszczałem, że ta farma doczeka

się lepszych czasów - dodał Yale, patrząc na pobie­

lone ściany domostwa i naprawione barierki.

Wziął pudełko drogich cygar ze stolika, który wy­

stawiono tu specjalnie na tę okazję, i poczęstował

brata. Następnie nalał mu do szklaneczki najlepszej

whiskey, jaką udało im się dostać w Misery.

Gabe skinął głową. Dzięki pieniądzom Bo na pół­

nocnym pastwisku wybudowano corrale, w których

hasały zarówno mustangi, jak i rasowe konie z Wir­

ginii. Kitty uwielbiała konie i mogła się nimi zajmo­

wać od rana do wieczora, ale Bo i tak zatrudnił trzech

chłopaków od Cutlerów, żeby jej pomagali. Dzięki te­

mu Aaron pozbył się już wszystkich trosk i mógł od­

poczywać na ganku, nie trapiąc się tym, że jest bez­

użyteczny.

Właśnie wszedł na ganek, w towarzystwie Bo.

background image

- Jak tam pan młody? - zaśmiał się Gabe.

Ubrany elegancko Bo potrząsnął głową.

- Sam nie wiem. Kitty schowała się w domu

z waszymi żonami, a tu bez przerwy ściągają nowi

goście. A ja przecież chciałem się tylko ożenić. Nie

chodziło mi o to, żeby było z tego wydarzenie na całe

Misery.

Obaj bracia wybuchnęli śmiechem.

- To nasze żony - powiedział szeryf. - Uwielbia­

ją śluby i wesela. Biedna Kitty wpadła w ich ręce

i teraz pewnie nawet nie wie, czy to jej ślub.

- Śluby są dla kobiet - mruknął Aaron, sadowiąc

się w wygodnym, nowym fotelu, który Bo specjalnie

dla niego zamówił.

- Zapalisz?

Yale podsunął mu cygaro, które staruszek przyjął

z wdzięcznością. Już po chwili zaciągnął się aroma­

tycznym dymem.

- To może jeszcze whiskey? - zaproponował Bo

i napełnił ponownie szklaneczki.

Gabe podniósł swoją do góry.

- Za to, żeby Dakota została kolejnym stanem

- powiedział. - Słyszałem, że to już wkrótce.

Proponowano mi, żebym został egzekutorem sądo­

wym.

Yale spojrzał na Bo.

- Nie maczałeś w tym palców? Niektórzy mówią,

że masz zostać pierwszym gubernatorem.

background image

Bo machnął ręką.

- Nie interesuję się polityką. Wystarczy mi to, że

zostanę właścicielem ziemskim z niewielką praktyką

prawniczą.

- Czy nie to właśnie powiedział prezydent Lin­

coln? - rzekł Aaron, a następnie uniósł do góry swo­

ją szklaneczkę. - Wypijmy zdrowie państwa mło­

dych.

Wszyscy zgodnie podnieśli szklaneczki do ust

i spełnili toast. Bo chciał je ponownie napełnić, ale

usłyszał szelest papieru w wewnętrznej kieszeni sur­

duta.

- Byłbym zapomniał o mojej niespodziance!

- Niespodziance? - Aaron spojrzał na niego cie­

kawie.

- To mój prezent dla Kitty, chociaż dotyczy całej

rodziny - dodał zagadkowo Bo. - Chciałbym jej to

dać jeszcze przed ślubem. Chodźcie. - Skinął na ze­

branych.

Bez słowa weszli do środka.

- Co to takiego? - spytała Kitty zarumieniona po

kąpieli, na którą namówiły ją bratowe.

Znajdowały się we trójkę w nowej sypialni, któ­

rą Bo kazał dobudować do domku Aarona. Na

łóżku oraz krzesłach leżały różne damskie fata­

łaszki, z których większość Kitty widziała po raz
pierwszy.

background image

Billie wyciągnęła w jej stronę koronkową suknię.

Kitty potrząsnęła głową.

- Nie mogę jej włożyć. Będę się czuła jak idiotka.

Nie mówiąc o tym, jak będę wyglądała.

- Z twoimi włosami będziesz wyglądała jak anioł,

prawda, Caro?

- Jasne. Po prostu ją włóż.

Obie zbliżyły się do niej, uśmiechając się przebie­

gle. Nie doceniły jednak determinacji Kitty. Ubranie

Kitty w gorset, pończochy i suknię wymagało nie tyl­

ko sporo wysiłku, ale też dużej siły przekonywania:

Kiedy w końcu udało im się zapiąć guziczki z macicy

perłowej, odetchnęły.

- No, zrobione - westchnęła Cara.

Cofnęły się, by móc ją sobie dobrze obejrzeć.

- A nie mówiłam? - Billie nie kryła zadowolenia.

Cara skinęła głową.

- Wyglądasz naprawdę pięknie.

Poprowadziły ją do wielkiego lustra, które Bo za­

mówił w St. Louis. Obie wydawały się zachwycone

tym, co z nią zrobiły, ale Kitty patrzyła z niesmakiem

na swoje odbicie.

- To tak głupie, że...

Ktoś zastukał, a ona pomyślała z ulgą, że ktoś im

przerwał. Bratowe rzuciły się do drzwi, ale było już

za późno.

Jej bracia weszli do środka z głupimi uśmieszkami

background image

na twarzy. Jednak kiedy ją zobaczyli, aż otworzyli

usta ze zdziwienia.

- Kitty! Wyglądasz jak dama. Przypominasz ma­

mę - orzekł Gabe.

- Naprawdę?

Yale skinął głową.

- Wiem, że byłaś za mała, żeby ją pamiętać -

ciągnął starszy z braci - ale tak właśnie wyglądała.

Yale nie mógł wydobyć głosu. Był zbyt wzruszony.

Miał tylko nadzieję, że nie zacznie płakać przy

wszystkich.

- Gabe ma rację - powiedział w końcu.

Kitty znowu zwróciła się do lustra.

- Tak żałuję, że jej nie pamiętam - westchnęła. -

Ani taty...

Dostrzegła w lustrze odbicie Aarona i pod wpły­

wem impulsu skryła się w jego ramionach. Staruszek

trzymał ją, gładząc po włosach.

- Nie sądziłem, że możesz aż tak pięknie wyglą­

dać - powiedział.

- A czy ten strój nie wydaje ci się idiotyczny?

- Idiotyczny? Co ty opowiadasz?

- Sama widzisz. - Billie podeszła do niej, trzyma­

jąc w rękach delikatny welon i długie, jedwabne rę­

kawiczki.

- No, ale tego już nie włożę - zaprotestowała Kit­

ty. - Nigdy czegoś takiego nie widziałam!

Bo stanął w drzwiach.

background image

- A jeśli cię poproszę? - spytał.

- Czy... czy nie uważasz, że wyglądam głupio?

- Nie. Wyglądasz wprost cudownie.

Kitty pozwoliła przypiąć welon i włożyła rękawi­

czki. Bo przypomniał sobie o niespodziance i sięgnął

do wewnętrznej kieszeni surduta.

- Przyniosłem ci prezent ślubny.

- Naprawdę?

Otworzył kopertę i wyjął z niej dokument. Wszys­

cy spojrzeli na niego w milczeniu, a on wyjaśnił:

- Mój ojciec miał wielu przyjaciół w Waszyngto­

nie, dlatego zdecydowałem się ich poprosić o pewną

przysługę. Po tym, jak dowiedziałem się o waszym

ojcu, postanowiłem sprawdzić, jak to było naprawdę.

Pewien emerytowany sędzia był w stanie potwier­

dzić, że Clay Conover istotnie pracował dla rządu.

Sam prezydent Lincoln zlecił mu rozeznanie śro­

dowisk przestępczych w Badlandach. Jak wiecie, za­

raz po zamordowaniu prezydenta w Białym Domu

zapanował chaos i zagubiono lub zniszczono wiele

dokumentów, ale i tak udało się ustalić, że dzięki wa­

szemu ojcu ujęto wielu groźnych przestępców. Za­

kończył misję z powodzeniem, ale nie mógł liczyć

na wsparcie rządu. Cierpiał zresztą z powodu post­

rzału po wymianie ognia z wojskami federalnymi,

kiedy to jeszcze musiał udawać bandytę. Wrócił

jednak na farmę ojca, ale okazało się, że was już tam

background image

nie ma. Zmarł, nie mogąc kontynuować podróży, lecz

zostawił wam spadek.

Bo podniósł dokument.

- Za jego zasługi dla kraju rząd postanowił odzna­

czyć go pośmiertnie i zapisać jego nazwisko wśród

innych zasłużonych.

Podał im dokument, widząc, jak dotykają go

z nabożnym szacunkiem. Tylko Yale trzymał się

z boku, jakby z poczuciem, że nie ma prawa do tego

pisma.

Gabe chrząknął.

- O Boże, a ja zostałem szeryfem, bo chciałem

naprawić jego błędy - westchnął.

Yale skinął głową.

- A ja szukałem go wśród bandytów w Badlan­

dach. Strasznie mi teraz wstyd...

Kitty spojrzała na braci przez łzy.

- Nie pamiętam ojca. Nie myślałam o nim i czu­

łam się tak, jakbym go nigdy nie miała. - Zwróciła

się do Bo. - To dzięki tobie go odzyskałam. To naj­

wspanialszy prezent, jaki mogłeś dać mnie i moim

braciom.

Aaron podszedł do drzwi.

- Cóż, może zostawimy ich na chwilę samych -

zaproponował.

- Moment. - Cara pocałowała Kitty w policzek

i szepnęła jej do ucha: - Kaznodzieja już jest na miej­

scu.

background image

- Zaczekamy na ganku z kwiatami - powiedziała

Billie.

Wzięła Gabe'a za rękę i wyszli z pokoju.

Kiedy zostali sami, Kitty spojrzała nieśmiało na

Bo.

- Mam nadzieję, że nie przeszkadzają ci moi bracia?

Bo pokręcił głową.

- To najwspanialszy prezent, jaki mogłem dostać.

Jeszcze niedawno byłem sam, a teraz mam wielką ro­

dzinę.

- Tyle że trochę hałaśliwą i mało delikatną.

Bo wzruszył ramionami.

- Nie można mieć wszystkiego.

Oboje się zaśmiali.

- Poza tym będziemy mogli zająć się wychowa­

niem następnych członków rodziny - dodał. - Może

będę lepsi.

- A tak, młode...

- Dzieci, Kitty - poprawił ją. - Ludzie mają dzie­

ci, pamiętaj.

- Nic nie wiem o wychowaniu dzieci, ale mogę się

nauczyć.

- Świetnie radzisz sobie z mustangami - zauwa­

żył.

- Daj spokój! Wiesz, że to nie to samo! Ale na

pewno się nauczę.

- Oczywiście. Wierzę w ciebie. Z pewnością tak

będzie - powiedział.

background image

Próbowała do niego podejść, ale zaplątała się

w suknię i omal nie upadła. Bo złapał ją w ostatniej

chwili.

- Do licha! - Spojrzała tęsknie w stronę łóżka. -

Pomożesz mi?

- Z czym?

Już rozpinała guziczki z perłowej macicy. Po

chwili zdjęła suknię i wskazała tasiemki gorsetu.

- Z tym. Mamy mało czasu.

Kiedy w końcu zdjęła gorset, odetchnęła z ulgą

i sięgnęła po swoje skóry.

- Nie będziesz się na mnie gniewał, prawda?

Bo zdjął jej welon.

- Gniewał? Ależ skąd! Kocham cię taką, jaka je­

steś, i chcę, żebyś zawsze była sobą - zadeklarował.

- Obiecaj, że nigdy się nie zmienisz.

- Obiecuję.

- I coś jeszcze...

- Co takiego?

- Że zaraz po ślubie zmylisz trop i przyjdziesz do

mnie do stodoły.

Cała zadrżała, kiedy dotarło do niej znaczenie jego

słów.

- Ależ, Bo, mamy tu chyba całe miasteczko...

- Nie obchodzi mnie miasteczko. - Pochylił się

i pocałował ją w policzek. - Chcę tylko ciebie.

Kiedy wyszli na ganek, bratowe Kitty załamały rę-

background image

ce. Kitty jednak czuła się teraz pewniej i wiedziała,

czego chce. Nie była już tak zagubiona jak przedtem.

- Chodźmy - powiedziała do rodziny.

Popatrzyła przed siebie na morze głów. Nie prze­

sadziła, zjechało tu chyba całe Misery. Zobaczyła In­

gę i Olafa Swensenów, doktora Honeywella, Jesse

Cutlera wraz z całą rodziną, a także Moffatów. O dzi­

wo, Emma Hardwick stała tuż koło Jacka Slade'a i,

gdyby Kitty jej nie znała, pomyślałaby nawet, że trzy­

ma go za rękę. Nawet Simmonsowie zjechali ze swo­

jej farmy, przywożąc szynki i inne wyroby masar­

skie.

Kitty oderwała wzrok od zgromadzonych. Wzię­

ła Bo za rękę i ruszyła w stronę kaznodziei, który

czekał na nich na zaimprowizowanym podwyższeniu.

Dopiero teraz dotarło do niej, że połączą się na za­

wsze węzłem małżeńskim, i uśmiechnęła się ze

szczęścia.

Skądś napłynęły do niej słowa matki o tym, że jej

duch zawsze będzie przy dzieciach i że mają w sobie

krew ojca, która pozwoli im przetrwać wszystko, co

najgorsze. Matka nigdy nie zwątpiła w niego tak jak

oni. Ona wiedziała...

- Och, mamo - westchnęła, stając przed kazno­

dzieją. - Jak szkoda, że tego nie doczekałaś.

Miała jednak wrażenie, że rodzice patrzą na nią

z góry i cieszą się jej szczęściem. Spojrzała na Bo,

który uśmiechnął się do niej. Kaznodzieja poprosił,

background image

żeby powtarzali słowa przysięgi małżeńskiej, a po­

tem ich pobłogosławił.

Nareszcie stali się mężem i żoną.

I to na zawsze. Nie tylko na ziemską wędrówkę.

Kitty wiedziała, że ich miłość będzie jaśniała pełnym

blaskiem niczym słońce przez całą wieczność. Podo­

bnie jak miłość jej rodziców.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Tom 03 Dziewczyna z prerii Langan Ruth
34a Langan Ruth Cudowne ocalenie
Langan Ruth GorÄ…cy Rubin
Langan Ruth Ryan Na bakier z prawem
Langan Ruth Cudowne ocalenie
Langan Ruth Ryan Na bakier z prawem
Langan Ruth Ród Coltonów 06 Zakład z hazardzistą
2007 55 Zbłąkane serca 2 Langan Ruth Na bakier z prawem
070 Langan Ruth Korsarskie dziedzictwo
112 Langan Ruth Piosenki z dzieciństwa (The Conover s 01)
Langan Ruth Labirynt uczuć
Langan Ruth Cudowne ocalenie
Langan Ruth Jasny Nefryt
Langan Ruth Ród Coltonów 0 Szafiry dla narzeczonej 01 (Molly)
Langan Ruth Zaklad z hazardzista 6
Langan Ruth Zbłąkane serca 02 Na bakier z prawem

więcej podobnych podstron