Horyzont zdarzeń Jacek Brzozowski ebook

background image
background image

Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment

pełnej wersji całej publikacji.

Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji

kliknij tutaj

.

Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora

sklepu na którym można

nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji

. Zabronione są

jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z

regulaminem serwisu

.

Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie

internetowym

e-booksweb.pl - audiobooki, e-booki

.

background image

Jacek Brzozowski

HORYZONT

ZDARZEŃ

background image

Copyright © by Jacek Brzozowski

Copyright © for this edition by Walkowska Wydawnictwo / JEŻ

All rights reserved

Wszelkie prawa zastrzeżone

Fotografie na okładce: Adam Piekut – wylatowo.pl

Korekta: Krystyna Pawlikowska

Projekt okładki: Szymon Jeż

Opracowanie graficzne i skład: Adrian Łaskarzewski

ISBN 978-83-61805-36-6

Wydanie II (e-book)

Szczecin 2012,

na podstawie wydania I, 2010

Walkowska Wydawnictwo / JEŻ

ul. Falskiego 29/8, 70-733 Szczecin

www.walkowska.pl

Powieść ta jest fikcją. Zbieżność nazwisk postaci powieści z osobami

żyjącymi bądź zmarłymi jest niezamierzona.

background image

Najpiękniejszym uczuciem, jakie możemy przeżyć,

jest odczucie tajemnicy. To ono jest źródłem autentycznej sztuki,

prawdziwej nauki. Ten, kto nigdy nie odczuł tej emocji,

kto tego nigdy nie spróbował, jest jak umarły.

Jego oczy są zamknięte.

Albert Einstein

background image

I

Z pewnością nieraz widziałeś,

ytelniku, wychodząc z papierosem na

balkon w którąś z bezsennych nocy, białe nieoznakowane ciężarówki sunące
gładko ulicami. Na ich na epach o ywają ogromne walcowate zbiorniki.
Jeżdżą tylko nocą, gdy mały ruch zapewnia

okój, a e y o tej po e

można uznać za widziadła.

P ed nie ełna godziną kolumna sześciu takich wozów ruszyła z polsko-

słowackiego pograni a, wydając pomruk ciężki jak ołów. Obrano kierunek
północny.

Wylatowo, 21 lipca 2000 roku. Godzina 1:42 w nocy
– Co z tym telewizorem, u licha? – powiedziała siedząca na kanapie

niemłoda już kobieta. – Nic nie słychać, tylko znowu jakieś pasy latają.
Tadek, wyjrzyj na dach, rusz tą cholerną anteną!

Męż yzna o zmę onej twa y i

racowanych rękach posłusznie w ał

i skierował się na rych. Z prowadzących tam schodów dobiegało coraz
cichsze dudnienie kroków.

– I co? – siedząca uciła głośno w ronę uchylonego okna. – Znowu wiatr

p ek ywił? – na awiła ucha. – To złaź już, bo chyba idzie na bu ę –
popat yła z niepokojem na błyski za oknem. W odpowiedzi dobiegło ją
tylko szczekanie psa. – Cicho tam, kundlu! Tadzik! Głuchy jesteś?

Sz ekanie nasiliło się, a powiet e za oknem wypełnił chłodny wiatr.

Z oddali za ęły dobiegać głosy innych psów we wsi. Było ich coraz więcej,
aż stały się jednolitym, złowrogim wyciem.

– Co to je ?..., do... – Kozakowa w ała z bijącym sercem. Za ęła iść

w kierunku okna. – Tadeusz?!

W tej samej chwili zapanowała absolutna, porażająca jasność. Kobieta

upadła na podłogę. Jedną ręką zasłaniała twa , drugą podpierała się na
oślep. Rozwarła na chwilę zaciśnięte powieki: wszechobecne światło
zdawało się p enikać p ez ściany, a intensywne promienie rysowały na
nich dziwa ne, nieokreślone kszta y. Wszy ko trwało kilka sekund.
Kobieta łkała cicho.

Pół minuty później do pokoju wbiegł zdyszany męż yzna z twa ą

wykrzywioną przerażeniem.

– O Boże! Hela, Boże drogi!

background image

Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu
Katedra Astronomii i Astrofizyki
– Dziękuję wszy kim za udział w naszym letnim sympozjum – profesor

Aleksander Zoll zdobył się na pogodny wyraz twarzy.

Pomimo zmę enia, od którego drżały mu już kolana, arał się zapanować

nad tonem głosu i modulować go tak, aby wydawał się silny
i

p ekonujący.

Pasował

do

gibkiej

jesz e

sylwetki

t ydzie osześcioletniego męż yzny, który był świadom, że dziś musi

rawiać wrażenie łowieka absolutnie pewnego swoich racji. Każda osoba

z tego li nie dopisującego audytorium mogła być potencjalnym onsorem
jego badań. Część twa y rozpoznał od razu: to grupa udentów, takich jak
on pasjonatów niekonserwatywnej, odważnej zyki. P ychodzili zawsze
i zawsze miał do nich serce.

– Na zakoń enie zapraszam do zapoznania się z moją najnowszą książką

traktującą o niezwykłym zjawisku tuneli asop e

ennych. One mogą

skrócić wiele dróg – p esunął znad mównicy wzrokiem po sali. Dzięki
pode owi, choć był średniego wzro u, zna nie górował nad publi nością.
P ełknął ślinę. Nigdy nie p e ał obawiać się takich wy ąpień, jednak
czas i przyzwyczajenie nauczyły go maskować nerwy.

– Miejmy nadzieję, że nie będzie w nich zbyt wielu dziur – ucił ktoś

z widowni, czym wywołał wesoły pomruk.

– Racja – prelegent kiwnął głową z uśmiechem. – Ży ę wszy kim

udanych wakacji – zakończył.

Rozległy się oklaski, po

ym w gwa e, szurając k esłami, ludzie

podnosili się z miejsc. Profesor zbierał w pośpiechu notatki i upychał je
bezładnie w nieco sfatygowanej aktówce. Uleganie urokowi niekoń ących
się dyskusji miało tylko jedną wadę – nie pozwalało nigdzie zdążyć na as.
Dotknął nerwowo kieszeni, usiłując namacać klu yki do auta. Myślami był
już na kolejnym

otkaniu; rozmowa, która go

ekała, była ni ym

biznesowy lunch. T eba być skupionym, up ejmym i

rawiać wrażenie

wiecznie wypoczętego.

– Najmocniej p epraszam! – z ednącego tłumu wynu ył się po awny,

dy yngowany męż yzna o łagodnym, choć

anow ym głosie

pięćdziesięciolatka. Doskonały biały garnitur, w który był ubrany,
uzupełniały wykwintne dodatki w po aci apaszki i eleganckiej arnej laski
zwień onej złoconą główką. Było w tym

łowieku coś do ojnego

i niedzisiejszego jedno eśnie. – Pan pozwoli, że się p ed awię – wyciągnął
dłoń. – Nazywam się Ksawery Nowicki.

Zoll p yj ał się intruzowi: aromodnie za esane w tył włosy delikatnie

background image

lśniły srebrem i brylantyną, a nieduże zmarsz ki wokół p enikliwych o u
chowały się pod delikatną, zaokrągloną oprawą okularów. Profesor
podniósł zegarek do oczu i podał rękę z lekko wyczuwalną niechęcią:

– Witam pana. Czym mogę służyć? Mam niewiele

asu... – zazna ył

formalistycznie, starając się o kamienny wyraz twarzy. Żywą mimikę uważał
za wadę, odkąd usłyszał, że można z niej wyczytać niemal wszystko.

– Otóż chcę, żeby pan wiedział, iż je em wielbicielem pana naukowego

talentu – nieznajomy zaczął w uprzejmym, rozbrajającym tonie.

Zakłopotany u ony p e esał dłonią zmie wioną fryzurę i uścił wzrok.

Dopiero teraz spostrzegł, że jego rozmówca ściska coś w drugiej ręce.

– Jeśli nie

rawi to kłopotu, chciałbym prosić o autograf – uniósł

pro okątny p edmiot na wysokość o u. Był to egzempla „Tuneli
czasowych”.

Sz e e zdziwiony profesor podpisał książkę, lu rując ukradkiem

rozmówcę. Ten kontynuował:

– Powszechnie znane je pańskie zamiłowanie do e y niezwykłych.

Czytuję te smakowite felietony...

Męż yzna arannie ważył słowa i robił to w

osób zwykły ludziom,

którym mniej zależy na pośpiechu, a bardziej na wrażeniu.

– E... Tak, ja... Dziękuję za uznanie, to dla mnie bardzo ważne – jego

pamięć wyklepała za niego andardową, p ygotowaną na taką okoli ność
formułkę. – Proszę czekać na następny artykuł. Niestety, ale muszę już...

– ...dlatego powinien pan wiedzieć, profeso e, że dziś w nocy zda yło się

coś bardzo niezwykłego – wtrącił cicho i umilkł.

Aleksander Zoll zmie ył badaw o nobliwego pana; gdyby nie ubiór

i emanujące od niego do ojeń wo, sądziłby, że ma do ynienia z kimś
niezrównoważonym. Ważył w myśli argumenty, wiedząc, że paranoicy
bywają bardzo przekonujący.

– Proszę mi wyba yć, ale kim pan właściwie je ? I o ym pan mówi? –

rzucił nieufnie, spowalniając pakowanie teczki.

Rozmówca

natychmia

wychwycił

podświadomą

oznakę

zainteresowania. W głosie zabrzmiała mu nutka pewności siebie:

– Na co dzień je em bankierem – wyjaśnił ściszonym, niemal poufałym

tonem. – Czasem bywam także... antykwariuszem. Moją

ecjalnością są

różnorodne artefakty, niezwykle rzadkie, bezcenne przedmioty.

– Ach tak... rozumiem – z twa y naukowca natychmia zniknęło

wy ekiwanie. – W tej sytuacji nie sądzę, abym okazał się panu pomocny.
Moja

ecjalność związana je ra ej z p yszłością – wybiegł wzrokiem

gdzieś w przestrzeń. – A przynajmniej na razie – dodał po chwili.

background image

Czas uciekał. Pozo ało około dwudzie u minut, jakiekolwiek

óźnienie

było wyklu one. Aleksander zat asnął p epełnioną walizkę. Połowa
rzeczy ze środka mogłaby bez żadnej szkody zniknąć.

Prawą dłonią bankier mocniej objął błysz ącą główkę laski. Fizyk

o

egł trójkątny sygnet i zadbane,

arannie opiłowane paznokcie.

Wydało mu się to nieco zabawne.

– Być może to pana zdziwi – Nowicki kontynuował mowę, wypowiadając

zdania onieśmielającym tonem ary okraty, któremu nigdy nie p erwano
– ale chciałbym pana prosić o p ysługę, a to, co mam do zaoferowania
w zamian, z pewnością nie będzie obojętne dla pańskiego naukowego
apetytu.

– Doprawdy?
Aula całkowicie opu oszała, a gwar słucha y dobiegał z coraz dalszych

zakątków koryta a. W końcu ucichł zupełnie, pozo awiając męż yzn
wyłącznie we własnym towarzystwie.

– Ponadto, mimo ogromnego dorobku, p ed którym uniżenie chylę oła,

je pan profesorem młodym, posiadającym określone, zapewne
wyra nowane, pot eby. Sądzę zatem, że p ydałoby się panu coś jesz e,
zwłasz a jeśli żyje pan wyłą nie na własny rachunek – kąciki u arszego
pana uniosły się w ledwie do

egalnym uśmiechu. – Zarę am, że potra ę

być bardzo szczodry.

Zoll wahał się rozda y pomiędzy rozbudzoną ciekawością a chęcią

natychmia owego wyjścia bez jednego słowa. Stał jednak, tkwiąc na
wątłej granicy wyty onej jedno esnym szaleń wem i powagą tej
rozmowy. Wszystko brzmiało niezwykle, a miało cenę jedynie kwadransa.

– Dob e, panie Nowicki – oj ał o entacyjnie na p egub ręki – ma pan

piętnaście minut.

Filharmonia Wiedeńska, późny wieczór
Stare mury szacownej sali wypełniły się głośnymi brawami. Ich fala

ływała z wysoko zawieszonych, wymyślnie zdobnych lóż i p enikając

p ez setki światełek aroświeckich żyrandoli, wzbierała w dolnych ędach,
aby opaść w końcu na sceni ne deski. Nim minęło pół minuty, oklaski
p ybrały na sile w owacji na

ojąco, w której oceanie zatonęło

p ytła ające rozmachem wnęt e. Muzycy również pow ali, gnąc się
w dystyngowanych ukłonach.

Meine Damen und Herren... – powiedział wyfrakowany konferansjer

z gardłem ściśniętym ze wzruszenia. Zamaszy ym, a jedno eśnie pełnym

background image

szacunku

ge em

wskazał

centralnie

siedzącą

po ać

odzianą

w karmazynową połyskującą suknię. – Laura Jablonska!

Jego głos z trudem p ebijał się p ez w awę.

lauz wynikał nie tylko ze

znakomitego wykonania utworu – był także laurem za odwagę: pierwszy raz
w swej hi orii ze ół najlepszej lharmonii świata zaprosił do wy ępu
kobietę. Dwudzie osiedmioletnia sk ypa ka wy ąpiła jako soli ka,
łamiąc wielowiekową tradycję tej wyłącznie męskiej orkiestry.

– Laura Jablonska! – wyk yknął jesz e raz prowadzący, pat ąc na

zastygłą w bezruchu dziewczynę.

Pod zasypywaną bukietami sceną natychmia zjawili się fotorepo e y,

poszukując pośród tłoku i błysków eszy najdoskonalszego ujęcia. Młoda
a y ka trwała na miejscu, a łuki jej gę ych brwi celowały uważnie
w obiektywy. Lektor p yglądał się temu z wyrazem zakłopotania na
twa y. Wreszcie, gdy kipiący zgiełk zmienił się w jednolity, marszowy
rytm oklasków, w ała, skłoniła się niezna nie i powolnym krokiem
opuściła swoje podium.

Grube obicia ścian sz elnie oddzielały garderobę od rozemocjonowanego

tłumu,

rawiając, że wewnąt panowała ab rakcyjna cisza. Wy erpana

a y ka opadła na k esło ojące p ed oświetlonym żarówkami lu rem,
a jej palce, rozpięte ni ym g ebień, mechani nie powędrowały ku głowie.
Odetchnęła z ulgą, gdy długie, rozisk one jak miedź loki znalazły
odpo ynek na smukłych ni ym grecka

eźba ramionach. Spoj ała

w lu ro, pro o w szumiącą dżunglę ciemnozielonych o u. Napięcie powoli
ustępowało.

– Witaj, samotności, moja miła siostro – szepnęła gorzko.
We chnęła głęboko i bezsilna skryła twa w dłoniach. Gdzieś pod

powiekami zamia kojącej ciemności wędrowały świetli e koła wywołane
światłem żarówek. Opuszki palców odbierały miarowy puls na skroniach.

Znów

oj ała w lu ro, w rozsze one, niep ytomne źrenice. Wiodły

w ciemny koryta , w obojętnie obracający się kosmos. Widmowa
p e

eń two yła kręgi rytmem

okojnie p eta anej krwi. Kręgi już są

kulami, tań ą równomiernie wokół siebie. Naraz arna otchłań jaśnieje
tysiącami punktów. Ruch. Zbliżają się. Są jak wiry. Coraz szybciej. Lecą jak
świetli e smugi. Two ą jasne pomo y. Roz ucają wokół sieci. Jesz e
jaśniej. Już tak blisko...

– Nie! – krzyknęła. – Nieee!!!
P eszywający zg yt pękającego lu ra p ywrócił ją do świadomości.

Z policzka wolno spłynęła łza.

background image

Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment

pełnej wersji całej publikacji.

Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji

kliknij tutaj

.

Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora

sklepu na którym można

nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji

. Zabronione są

jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z

regulaminem serwisu

.

Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie

internetowym

e-booksweb.pl - audiobooki, e-booki

.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
MERKABA, Przekroczyć Horyzont Zdarzeń - Wszystko Jest Czarną Całością, Święta Geometria - MERKABA
Czym jest święta geometria, Przekroczyć Horyzont Zdarzeń - Wszystko Jest Czarną Całością, Święta Geo
Horyzont zdarzen, CAŁE MNÓSTWO TEKSTU
Co to jest Merkaba, Przekroczyć Horyzont Zdarzeń - Wszystko Jest Czarną Całością, Święta Geometria -
informatyka programowanie aplikacji dla urzadzen mobilnych z systemem windows mobile jacek matulewsk
inne visual basic net w praktyce blyskawiczne tworzenie aplikacji jacek matulewski ebook
biznes i ekonomia r ewolucja marki jak tworzyc marki i zarzadzac nimi w xxi wieku jacek pogorzelski
informatyka php5 bezpieczne programowanie leksykon kieszonkowy jacek ross ebook
Waskiewicz Andrzej K Horyzont zdarzen
informatyka php i html tworzenie dynamicznych stron www jacek ross ebook
Amazonia w weekend Jacek Jarecki ebook
Zagrożona niewinność Jacek Kurzępa ebook
informatyka kod skutecznosci o jakosci myslenia i dzialania jacek pogorzelski ebook
Amazonia w weekend Jacek Jarecki ebook
informatyka bezpieczne programowanie aplikacje hakeroodporne jacek ross ebook

więcej podobnych podstron