Campbell Judy Kawaler do wiecia

background image

Judy Campbell

Kawaler do wzięcia

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Cara odgarnęła z twarzy rozwiewane przez wiatr włosy, drugą ręką ciaśniej owinęła się

płaszczem, po czym sięgnęła do kieszeni po fotografię. Przyglądała się jej przez dłuższą
chwilę, po czym energicznym ruchem podarła ją na drobne kawałki i puściła z wiatrem.

Patrzyła, jak na tle wzgórz i jeziora unoszą się niczym białe motyle nad doliną, w której

się wychowała.

– Żegnaj. Nareszcie mam to za sobą – mruknęła. – To ostatni dzień roku. Jutro zaczynam

nowe życie.

Odwróciła się na pięcie i wsiadła do samochodu, rzucając czułe spojrzenie synkowi, który

spał w foteliku. Miał długie rzęsy, pulchne policzki, a w tłustej rączce trzymał ukochanego
sfatygowanego misia.

Czy dobrze zrobiła, porzucając Londyn, ciekawą pracę, przyjaciół i mieszkanie, by

wrócić do Szkocji? Decyzja zapadła. Niczego nie da się już zmienić. Mimo upływu czasu nie
mogła doczekać się spotkania z ojcem, by pokazać mu małego Dana, wnuka, o którym w
ogóle nie wiedział.

Powoli zjeżdżała ze wzgórza ku położonemu w dolinie miasteczku. Wyjechała z

Ballranoch pięć lat temu, lecz przez cały ten czas nie miała odwagi nikomu się przyznać, że
jej życie w Londynie nie było usłane różami.

Na początku było wspaniale, pomyślała ze smutkiem. Dopóki nie poznała prawdy.

Skręciła w boczną drogę, przy której znajdował się dom ojca. Starała się skupić na

teraźniejszości, na rozpoznawaniu znajomej okolicy. Mijała solidne wiktoriańskie domostwa
z podjazdami wysadzanymi drzewami. Wszystkie sprawiały wrażenie ponurych i dostojnych.

Niespodziewanie, jak to bywało w tych okolicach, niebo zachmurzyło się i lunął deszcz.

Przez zamkniętą szybę dotarł do niej rytmiczny łoskot. Zerknęła na jeden z podjazdów.

Już zaczęli sylwestrową zabawę, pomyślała. Prawie w tej samej chwili przed maskę jej
samochodu wyskoczyła jakaś postać.

Zahamowała. Patrzyła spode łba na wysokiego mężczyznę w absurdalnym stroju:

spodenkach do biegania.

– Mogłam pana potrącić! O co chodzi? – krzyknęła przez szybę. Nie opuści jej, dopóki

nie będzie miała pewności, że facet nie ma zamiaru jej zaatakować.

– Przepraszam. – Miała przed sobą męską twarz oblepioną mokrymi włosami. –

Wypadek!

Przyglądała się niebieskim oczom, długim rzęsom i opalonej twarzy nieznajomego. Może

go zna? Ściągnęła brwi.

– Czy ma pani komórkę? – Tym pytaniem wyrwał ją z zadumy. – Jeśli tak, to muszę z

niej skorzystać!

Opuściła nieco szybę i wyłączyła silnik.
– Dlaczego? Co się stało? – zapytała ostrożnie. Ciągle nie mogła sobie przypomnieć, skąd

zna tego mężczyznę.

background image

– Trzeba natychmiast wezwać policję i karetkę – odezwał się stanowczym tonem

człowieka przyzwyczajonego do wydawania poleceń. – Prywatka małolatów wymknęła się
spod kontroli. Coś się stało jednej z dziewcząt – wyjaśnił, jakby czytał w jej myślach.

– Pan jest tam gościem?
Przez jego twarz przebiegł lekki uśmieszek, który sprawił, że jego rysy zmiękły, stały się

wręcz chłopięce.

– To nie jest moja grupa wiekowa. Biegłem szosą, kiedy z tego domu wypadła

rozhisteryzowana dziewczyna i poprosiła mnie o pomoc – wyjaśnił, starając sieją uspokoić. –
To nie żarty. W domu zabarykadowali się nieproszeni goście i nikogo nie wpuszczają.
Koleżanka tej dziewczyny jest w ogrodzie. Wygląda bardzo niewyraźnie. Może to po prostu
reakcja na alkohol, ale nie jestem tego pewny.

A ja myślałam, że jadę do oazy spokoju, gdzie nic się nie dzieje.

Cara sięgnęła do schowka po telefon i wystukała podany numer.
– Proszę przysłać karetkę i patrol policji do Glenside House przy Spinney Lane w

Ballranoch – mówiła opanowanym głosem. – Jedna z uczestniczek prywatki potrzebuje

natychmiastowej pomocy.

– Dzięki – rzekł mężczyzna. – Muszę do niej wracać. – Przyjrzał się swej nowej

znajomej. – Przepraszam, że panią przestraszyłem. Pani jest nietutejsza – stwierdził.

– Pochodzę stąd. – Zawahała się. – Powinnam z panem pójść. Jestem lekarzem.
Zerknęła na tylne siedzenie, gdzie mały Dan nadal spał najspokojniej w świecie.

Niebieskooki mężczyzna uśmiechnął się.
– Dzięki. Ja też jestem lekarzem. Widzę, że pani jest z dzieckiem...
– Obudzi się dopiero za pół godziny. Pomogę panu. Mam przy sobie torbę lekarską.

Zaparkuję na podjeździe, żeby mieć małego na oku. Karetka nie przyjedzie prędzej niż za
kwadrans.

Mężczyzna z powątpiewaniem popatrzył na dziecko.
– Jeśli jest pani pewna... Druga opinia jest zawsze mile widziana. Przyda mi się też

odrobina wsparcia. Mam na imię Jake – przedstawił się. – Jake Donahue.

Nie dowierzała własnym oczom, spoglądając na smukłą sylwetkę Jake’a, który biegiem

oddalał się od jej auta. Jake Donahue! Oczywiście!

Natychmiast przypomniała sobie pewne krótkie i dosyć nieprzyjemne spotkanie sprzed

pięciu lat. Ojciec przedstawił jej wówczas nowego lekarza, z którym podpisał tymczasową
umowę. Było to tuż przed jej wyjazdem do Londynu. Jake Donahue nie ukrywał
sceptycyzmu.

– Twoje ambicje wyrastają ponad takie dziury jak Ballranoch? – Bardzo zabolała ją taka

reakcja. – Wszystkim będzie ciebie brakowało. Dobrze wiesz, że tu potrzebni są lekarze. –
Obrzucił ją krytycznym spojrzeniem. – Pamiętaj, że nie zawsze trawnik sąsiada jest bardziej
zielony. Będziesz jednym z tysiąca zmęczonych i niedocenianych londyńskich lekarzy,

podczas gdy tutaj...

Przypomniała sobie, jak bardzo zirytował ją ten jego mentorski toa. Typowy dla

aroganckich, wszystkowiedzących samców. Wcale jej nie znał, ale od razu przyjął założenie,

background image

że opuszcza prowincję wyłącznie z egoistycznych pobudek.

– Powody, dla których wyjeżdżam, to moja prywatna sprawa – odrzekła, rzucając mu

niechętne spojrzenie. – Chcę się usamodzielnić. Poza tym chcę zbierać doświadczenia,
zobaczyć, jak wygląda praca w wielkim mieście, nie tylko w wiejskiej przychodni.

– Jeśli chodzi o doświadczenie zawodowe, to jest to na pewno dobre posunięcie –

skwitował Jake.

Oczywiście, mylił się, pomyślała. Wyjazd nie miał nic wspólnego z pracą. Opuściła

Ballranoch, ponieważ nie było tu dla niej miejsca. Cara, która od najwcześniejszego
dzieciństwa kochała to miasteczko i tę okolicę, nagle poczuła się tu obco. Jej piękna i młoda
macocha była zbyt zazdrosna o uczucia łączące córkę i ojca, by ją zatrzymywać. Więc gdy
nadarzyła się okazja, Cara uznała, że należy z niej skorzystać.

Lecz Jake Donahue nie musiał o tym wiedzieć.
– Zawsze mogę wrócić – żachnęła się.
W niebieskich oczach czaił się drwiący uśmiech.
– Wątpię. Gdy poznasz blask i atrakcje Londynu, Ballranoch wyda ci się zapadłą dziurą.

– Jego spojrzenie nagle złagodniało. Ujął jej dłoń i serdecznie uścisnął. – Szkoda, że nie
mieliśmy więcej czasu, żeby lepiej się poznać. Nie zapominaj o nas. Życzę ci powodzenia.

Ponownie poczuła wyrzuty sumienia, które towarzyszyły jej, gdy pozostawiała ojca jako

jedynego lekarza w okolicy.

Jake Donahue miał dobrze rozwinięty szósty zmysł. Teraz Cara nie mogła zaprzeczyć, że

decyzja o wyjeździe okazała się poważnym błędem. Uśmiechnęła się pod nosem. Minione
lata sporo ją nauczyły. Ciekawe, czy Jake Donahue zmienił się w podobnym stopniu?

Gdy parkowała pod domem tuż obok miejsca, gdzie Jake klęczał nad dziewczyną, deszcz

przestał padać, a prywatkowa muzyka nieco przycichła. Rzuciła okiem na Dana, sięgnęła po
torbę oraz pled i wyskoczyła z auta.

Ruszyła na werandę, w stronę Jake’a i dziewczyny. Trzymał ją za nadgarstek i mierzył

puls.

– To jest Anna, a to jej przyjaciółka Megan. – Zniżył nieco głos. – Anna ma bardzo

przyspieszony puls. Megan powiedziała mi, że obydwie piły alkohol, lecz wcale nie jestem

pewny, czy to on wywołał takie objawy. Jaka jest pani opinia?

Anna rozejrzała się półprzytomnym wzrokiem i zaczęła coś mamrotać. Za nią stała

przerażona i zapłakana Megan.

Cara pochyliła się nad Anną. Zauważyła jej bladość i krople potu na czole. Okryła ją

pledem.

– Miejmy nadzieję, że karetka wkrótce przyjedzie – powiedziała półgłosem. – Ona jest

strasznie chuda, zauważył pan?

Przytaknął.
– Może to anoreksja. Ma bardzo niskie ciśnienie. Cara wyjęła z torby ciśnieniomierz.
– Ciśnienie marne – mruknęła. – Osiemdziesiąt na pięćdziesiąt.
– Znasz ją od dawna, prawda? – Jake zwrócił się do Megan. – Kiedy to się zaczęło?

Opowiedz nam, jak do tego doszło. To nam pomoże postawić diagnozę.

background image

Może Jake Donahue jest zadufany w sobie, ale na pewno ma właściwe podejście do

pacjenta. Sprawiał wrażenie człowieka bezgranicznie spokojnego.

Megan wzięła głęboki oddech.
– Zaczęła dziwnie się zachowywać pół godziny temu. Powiedziała, że jest jej słabo, a

potem zaczęła wygadywać głupoty, jakby nie wiedziała, gdzie jest. I narzekała, że boli ją
brzuch.

– Dziękuję, to bardzo ważne. Czy wiesz, co piła?
– To była jakaś mieszanina. Z dzbanka. Oni... – głos się jej załamał – włamali się do

barku. Ja wcale nie chciałam takiej prywatki. – Gdy się rozpłakała, Jake położył jej dłoń na

ramieniu.

– To się da naprawić – pocieszał ją. – Czy w domu są dorośli?
– Babcia i dziadek wyjechali z wizytą, a oni... się wprosili i zrobili w domu straszny

bałagan. Wszędzie. Dziadkowie mi zaufali, kiedy powiedziałam, że chcę zaprosić koleżanki...
Co ja im powiem?

– To nie twoja wina – zauważył przytomnie Jake. – Niewiele mogłaś zrobić, żeby

zapobiec takim chuligańskim wybrykom. – Gdy przeniósł wzrok na Carę, w jego spojrzeniu
nie było cienia wyrozumiałości. – Dziadkowie Megan są naszymi pacjentami. Nie
podejrzewałem ich o taką głupotę. Jak można takich smarkaczy zostawiać samych? Jej
dziadek był kiedyś deputowanym w parlamencie.

Miała teraz przed sobą Jake’a sprzed pięciu lat. Wzruszyła ramionami. Dziadkowie

Megan na pewno nie mieli pojęcia, jaka jest współczesna młodzież.

– Nie wińmy ich, bo nie znamy całej prawdy – rzekła półgłosem, po czym zwróciła się do

Megan: – Zaraz przyjedzie policja i wszystkich przegoni. Najpierw jednak musisz nam więcej
powiedzieć o Annie. Co wiesz ojej zdrowiu?

– O co pani pyta?
– Brała jakieś pigułki, proszki? Megan energicznie zaprzeczyła.
– Nie, nie. To nie ona.
– Jest zupełnie zdrowa? Dziewczyna ściągnęła brwi.
– Ma cukrzycę. Zawsze nosi leki w torebce. Jake i Cara wymienili spojrzenia.
– Hipoglikemia! – oznajmili chórem.
– Jasne! – Jake uderzył pięścią w otwartą dłoń. – To ty zauważyłaś, że jest spocona i

mówi od rzeczy. Jedno i drugie to objawy hipoglikemii.

– Co to jest hipo... ? Myślałam, że ona jest pijana. – Megan była wyraźnie speszona.
– To znaczy, że jej organizm stracił równowagę – odparł Jake poważnie. – Brakuje mu

cukru. Podejrzewam, że wcześniej nic nie jadła, więc insulina w połączeniu z alkoholem
wywołała atak hipoglikemii. – Spojrzał na Carę. – Czy w twojej magicznej skrzyneczce
znajdzie się coś dla Anny?

Nie odrywała wzroku od leżącej dziewczyny.
– Mam wrażenie, że zapada w śpiączkę. Trzeba sprawdzić poziom cukru w krwi. –

Sięgnęła po glukometr. – To tylko małe ukłucie – uspokoiła Megan.

Jake aż zagwizdał.

background image

– Paskudnie niski. Poniżej jednego. Przydałaby się kroplówka z glukozy.
– Co pani robi? – pisnęła Megan na widok strzykawki w ręce Cary.
– Nic strasznego. Wstrzykniemy jej trochę bardzo potrzebnego cukru. Patrz, co się stanie.
Po paru sekundach Anna podniosła powieki i próbowała usiąść.
– Bingo! – ucieszył się Jake.
Wymienili z Cara spojrzenia ulgi, a Megan na chwilę zapomniała o nieudanej prywatce.
– Już wygląda lepiej. Pani jest cudotwórczynią.
– Co się stało? – Anna przyglądała się Carze i Jake’owi. – Kręci mi się w głowie.
– Dostałaś glukozę, więc zaraz poczujesz się normalnie. – Jake poklepał ją po ręce. –

Wkrótce przyjedzie karetka i zabierze cię na badania do szpitala. Trzeba przywrócić
równowagę w twoim organizmie. Wiesz przecież, jakie to ważne.

W tej samej chwili przez łomot muzyki przebiło się wycie syreny i na podjazd z piskiem

opon wjechał policyjny samochód, a tuż za nim karetka. Przed domem zaroiło się od postaci
w uniformach z jaskrawymi napisami na plecach: POLICJA i SŁUŻBA MEDYCZNA.

Jake poinformował pielęgniarzy o przypadku Anny i już po chwili wniesiono ją do

karetki.

Muzyka nagle ucichła i z budynku zaczął wychodzić sznureczek nadąsanych dziewcząt i

chłopców, eskortowany przez paru policjantów. Zrozpaczona Megan stała u boku Jake’a.

– Nie martw się – zaczęła Cara. – Przyjadę jutro i pomogę ci posprzątać. Może uda ci się

namówić do pomocy twoich gości. Rano świat wyda ci się o wiele lepszy...

Dziewczyna uśmiechnęła się ponuro.
– Dziękuję. Nie wiem tylko, jak spojrzę dziadkom w oczy. To miał być sylwester z

koleżankami.

– Gdzie spędzisz noc? Nie powinnaś tu zostawać sama – zatroszczył się Jake.
– Pójdę do koleżanki. Jej rodzice się zgodzą.
W milczeniu patrzyli za nią, jak w asyście policjanta odchodzi, by złożyć zeznanie.
– To wielkie szczęście, że pani tędy przejeżdżała. Gdyby nie pani, ta mała znalazłaby się

w sporych tarapatach.

Uwagi Cary nie uszedł szeroki, szczery uśmiech, który rozjaśnił jego rysy. Obserwowała

go kątem oka. Był całkiem przystojny: miał niebieskie oczy, gęste ciemne włosy i
wysportowane ciało. I bez wątpienia był bezczelny.

Odwzajemniła jego uśmiech.
– Prawdę mówiąc, nie spodziewałam się, że pierwszego pacjenta będę miała, jak tylko

wjadę do Ballranoch. Liczyłam, że trochę tu odpocznę.

Jake ściągnął brwi, przypatrując się jej uważnie.
– Czy myśmy się już gdzieś nie widzieli?
– Owszem – odparła z prostotą. – Pięć lat temu. Zdumiał się.
– Niemożliwe. Gdzie?
– Ostrzegał mnie pan przed stolicą. Nie pamięta pan? Powiedział pan, że wyjeżdżając,

zdradzę Ballranoch oraz że nie spodoba mi się życie w Londynie.

– Już sobie przypominam – powiedział powoli. – Cara. Córka sir Gordona Mackenzie.

background image

Prawda? – Zajrzał do małego Dana w samochodzie. – Nie wiedziałem, że masz synka.
Gordon będzie zachwycony taką sylwestrową wizytą.

Cara poczuła, że serce zabiło jej mocniej.
– Mam nadzieję. Dan bardzo się cieszy z przyjazdu do dziadka.
– Dawno nas nie odwiedzałaś. Zapewne dobrze ci się powodzi w Londynie. Zrobiłaś

karierę.

Odebrała to jako wymówkę, że wyżej stawia pracę niż rodzonego ojca. Bezczelny typ.

Gdy zwlekała z odpowiedzią, wyjął z plecaczka ręcznik i zaczął wycierać mokre włosy,

nie przestając się jej przyglądać.

– Nie miałem racji. Londyn potraktował cię przychylnie.
Pomyślała o podartej fotografii i londyńskich wspomnieniach wraz z nią puszczonych z

wiatrem.

– Poznałam tam wielu ciekawych ludzi. Mam przyjaciół – rzuciła od niechcenia. – A ty?

Nadal tu pracujesz? Przyjechałeś pięć lat temu, żeby pomóc mojemu ojcu. Myślałam, że już
przeniosłeś się gdzie indziej. Na mniejsze odludzie. Do przychodni z lepszym wyposażeniem.

Na okamgnienie wzrok mu pociemniał.
– W Ballranoch jest mi bardzo dobrze – oznajmił i wepchnął ręcznik do plecaka.
Chyba dotknęła jakiegoś bolesnego miejsca, mimo że odnosiła wrażenie, że człowiekowi

tak pewnemu siebie trudno sprawić przykrość. No cóż, widać i on ma jakieś wspomnienia.
Chociaż to nie jej sprawa, poczuła, że ten człowiek ją intryguje.

– Czy to znaczy, że nadal pomagasz mojemu ojcu? Wahał się.
– Myślałem, że sir Gordon poinformował cię, że od blisko dwóch lat jestem jego

wspólnikiem.

Zaczerwieniła się.
– Chyba o tym pisał, ale... wypadło mi z pamięci.
– Był tu sam. W pojedynkę nie dawał rady. Odnoszę wrażenie, że nawet teraz, kiedy go

wspieram, pracuje zbyt dużo. – Przyglądał się jej, pocierając brodę palcami. – Jak się
zapewne domyślasz, jest mu bardzo ciężko, od kiedy żona... Angela go opuściła.

Angela! To znienawidzone imię podziałało na nią jak zimny prysznic. Ta kobieta

wszystkim pokrzyżowała życiowe plany. Niezależnie od tego, co teraz będzie się działo, Cara
nie dopuści, by nadal wtrącała się w ich życie.

– Nie lubiłyśmy się – ucięła. Zamierzała jak najszybciej zmienić temat na mniej bolesny.

– Mówisz, że tutaj jest ci dobrze? Tobie i twojej rodzinie.

– Mieszkam na wzgórzu, za miastem. Uwielbiam tę okolicę.
Zauważyła, że nie rozwinął tematu rodziny. Popatrzył z uśmiechem na Dana.
– Dobrze mu zrobi wizyta wnuka – powiedział. – Na długo przyjechałaś?
– Jeszcze nie wiem. – Schowała glukometr do torby.
– Ojciec Dana dojedzie później?
– Jego ojciec przestał dla nas istnieć – rzuciła obojętnym tonem.
Mimo to jej słowa złowieszczo zawisły w powietrzu.
– Przepraszam.

background image

– Muszę jechać. Mały zaraz się obudzi i będzie głodny. Poza tym chcę nareszcie spotkać

się z ojcem.

– Wobec tego zobaczymy się później, na przyjęciu sylwestrowym u Gordona.
Zaskoczył ją. Zupełnie zapomniała o tej tradycyjnej organizowanej od lat imprezie i

wcale nie ucieszyła jej taka perspektywa. Poza tym wcale nie miała pewności, że będzie tam
mile widziana.

– Możliwe – odparta ostrożnie.
Gdy podeszli do samochodu, Jake otworzył jej drzwi.
– Dziękuję za pomoc. Tworzymy dobry zespół. Moglibyśmy razem pracować. Brakuje

tutaj takiej ekipy ratunkowej.

Wycofała się z podjazdu. Uśmiechnęła się na widok znikającej sylwetki Jake’a w

absurdalnym jak na tę porę roku stroju: w krótkich spodenkach i mokrym podkoszulku, który
oblepiał muskularne plecy.

W tej samej chwili zupełnie nieoczekiwane olśnienie sprawiło, że aż przeszył ją dreszcz.

Zdała sobie bowiem sprawę, że Jake Donahue, nie dość że wydał się jej bardzo przystojny, to
na dodatek bardzo atrakcyjny.

Z oburzeniem popatrzyła na siebie w lusterku. Raz już się zbłaźniła i teraz na pewno nie

ulegnie pierwszemu pociągającemu facetowi, którego spotyka po rozstaniu z Tobym.
Związek z nim o mało nie zrujnował jej życia. Mężczyźni jej nie interesują, a już zwłaszcza ci
z niebieskimi oczami. Upłynie sporo czasu, zanim ponownie się zaangażuje. Tym bardziej że
ten osobnik prawdopodobnie ma żonę i dzieci.

Zmieniła bieg i ruszyła w stronę ojcowskiego domu. Zupełnie nie odpowiadała jej

perspektywa sylwestrowego przyjęcia. Potrzebowała teraz czasu na refleksję oraz na ponowne
nawiązanie kontaktu z ojcem. Wolałaby uniknąć pytań jego ciekawskich gości.

Głośne ziewnięcie na tylnym siedzeniu kazało jej popatrzeć na synka. Budził się.

Wjeżdżali już przez bramę Glen Shee Manor.
– Byłeś bardzo grzeczny. Za chwilę poznasz dziadka i dostaniesz mleko i grzankę. I

będziesz mógł pobawić się z Buchanem, jego psem.

– Dziadek już tu jest? – ożywił się chłopiec.
– Zaraz będzie – obiecała.
Serce biło jej jak młotem, gdy parkowała przed frontowymi drzwiami, nad którymi

wykuto dewizę jej przodków: WIERNI I LOJALNI. Może raczej UPARCI I
NIEPRZEJEDNANI, pomyślała, uśmiechając się do siebie. Jakie będzie to powitanie?
Serdeczne czy chłodne? Pięć lat temu ich rozstanie było bardzo nieprzyjemne. Teraz po latach
i po tym, co przeszła, z całego serca pragnęła pojednania.

Z Danem na rękach stanęła pod drzwiami i pociągnęła za sznur staroświeckiego dzwonka.

Czeka ich chwila prawdy.

Za kilka minut dowiedzą się, czy zostaną tu, czy będą musieli odejść.

Usłyszała kroki, po czym drzwi zaczęły się powoli otwierać i wysunęła się spoza nich

drobna, pochylona postać sir Gordona Mackenzie.

Przez długą chwilę przyglądali się sobie, po czym starszy pan podszedł bliżej i dotknął jej

background image

ramienia. Jakby chciał się upewnić, że nie śni.

– Cara... To naprawdę ty? – zapytał drżącym głosem.
Jak on się postarzał! Gdy wyjeżdżała, wyglądał zupełnie inaczej. Teraz miała przed sobą

człowieka starego i bardzo zmęczonego.

– Tak, tato, to ja. – Uśmiechnęła się nieśmiało. – To jest Dan, twój wnuk.
– Mój... wnuk? Mój rodzony wnuk? Nie wiedziałem, że masz syna. – Z niedowierzaniem

wodził po nich wzrokiem. – Ile ma łat?

– Prawie trzy.
Pogładził dziecko po głowie.
– Przyjechaliście mnie odwiedzić? – zapytał niepewnym głosem.
– Nie, tato, nie przyjechaliśmy w odwiedziny. Wróciliśmy do Ballranoch. Będziemy tu

mieszkać... jeśli, oczywiście, nas przyjmiesz.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Cara rozcierała zesztywniały kark. Przed nią pląsali sylwestrowi goście – kobiety w

białych sukniach, panowie w różnobarwnych tartanach. Była bardzo zmęczona, psychicznie i
fizycznie. Przy najbliższej okazji wymknie się do siebie. Przypomniało się jej, jak w
dzieciństwie te tradycyjne szkockie tańce wprawiały ją w trans.

Ze smutkiem popatrzyła na puste miejsce nad kominkiem, gdzie kiedyś wisiał portret jej

matki. Wiadomo, kto go usunął. Angela zatarła wszystkie ślady swojej poprzedniczki.

Popatrzyła na ojca. Na jego laskę, zapadnięte policzki, ziemistą cerę.
– To jest inny człowiek – powiedziała do siebie. – Gdybym wiedziała, że jest taki słaby,

zapewne wcześniej zdecydowałabym się tu przyjechać.

Westchnęła. Nie warto myśleć o tym, co mogło być. Gdy wyjeżdżała, ojciec jej nie

zatrzymywał, wręcz ją zachęcał do tego, by spakowała manatki. Lecz w życiu obojga zaszły
zmiany i teraz muszą nauczyć się wybaczać oraz zapominać. Pierwszy krok został już
zrobiony.

Radość ojca na widok jej i Dana płynęła z głębi serca. Jest szansa, że stare rany się

zabliźnią.

Podczas długiej rozmowy przeprowadzonej przed tańcami ojciec nie chciał mówić o

swoim zdrowiu, wypytywał natomiast o wnuczka. Z rozczuleniem patrzył na chłopczyka,
który bawił się z psem lub opowiadał mu o swoich zabawkach. Nie powiedziała ojcu,
dlaczego Toby ją porzucił. Nie chciała psuć mu tego wieczoru ani radości z powodu dopiero

co poznanego wnuka.

Ktoś dotknął jej ramienia.
– Przyda ci się niewielki zastrzyk alkoholu – usłyszała niski głos. – Na pewno jesteś

zmęczona długą podróżą oraz ratowaniem małolaty w deszczu.

Odwróciła się, by stanąć twarzą w twarz z Jakiem Donahue w idealnie skrojonym

smokingu. Podał jej kieliszek z szampanem. Z uznaniem stwierdziła, że wygląda jeszcze
bardziej atrakcyjnie niż w przemoczonym stroju do joggingu i z mokrymi włosami.

– To prawda. Mam za sobą dzień pełen wrażeń. Do głowy by mi nie przyszło, że będę

brać udział w akcji ratowniczej w takim deszczu. Nie podejrzewałam, że w Ballranoch
młodzież nie potrafi się kulturalnie bawić.

– Uznałaś, że w takiej dziurze nie dzieje się nic ciekawego. W Londynie bez

porównania...

– Prowadzę bardzo spokojny tryb życia – odparła, popijając szampana. – Dobrze mi

zrobił ten kieliszek. Doczekam do północy i pójdę spać. Zarwałam parę ostatnich nocy.
Obawiam się, że to widać.

Omiótł spojrzeniem całą jej postać, a ona poczuła się niepewnie w obcisłym jedwabnym

gorseciku i szerokiej czarnej spódnicy. Nie miała innej wieczorowej kreacji, a ta być może
była trochę zbyt wyzywająca.

– Moim zdaniem wyglądasz bardzo dobrze. Jak synek?

background image

– Bawił się z psem, ale po kolacji zaraz zasnął.
– Gordon jest zachwycony wnukiem. Oraz tym, że przyjechałaś. – Popatrzył na nią

sponad kieliszka. – Nic nie wiedział o waszej wizycie. To dla niego wielka niespodzianka.

– Podjęłam tę decyzję w ostatniej chwili. Pomyślałam, że Danowi przyda się zmiana.
Jake powiódł spojrzeniem w stronę Gordona, po czym popatrzył na Carę.
– Jak go znajdujesz?
– Mizerny. To był dla mnie wstrząs. Nie wyobrażałam sobie, że tak się zmieni.
– W ciągu paru ostatnich miesięcy mocno się posunął. Rozumiem, że będziesz tutaj, gdy

założą mu bypass.

– Bypass? – Nie dowierzała własnym uszom. – Nic o tym nie wiem.
Nic dziwnego, że tak źle wygląda, pomyślała ze smutkiem.
– Mogłam się domyślić, że to stwardnienie tętnic.. Przyglądał się jej badawczo.
– Nie wiesz o wielu rzeczach – zaczął powoli. – O tym, że zostałem jego wspólnikiem, o

stanie jego zdrowia... Nie przyszło ci do głowy odwiedzić go?

Poczuła, że oczy zaczynają ją szczypać.
– Wiem. Powinnam była zrobić to wcześniej, żeby sprawdzić, jak się czuje.
Ściągnął brwi.
– Nie mogłaś wyrwać się z Londynu. – Tym razem jego głos zabrzmiał bardzo surowo.
Zaczęło robić się nieprzyjemnie.
– Co ty o tym wiesz? – warknęła. – To on wybrał, kogo chce mieć przy sobie. Dali mi

wyraźnie do zrozumienia, że moja obecność nie jest pożądana. Proszę cię, nie wyciągaj
pochopnych wniosków. Przez te wszystkie lata każdego dnia marzyłam, żeby z nim
porozmawiać.

– Więc dlaczego tego nie zrobiłaś?
Oburzona, popatrzyła na niego spod opuszczonych powiek.
– Nie chcę tego słuchać. Kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy pięć lat temu,

pomyślałam, że masz się za człowieka, który wszystko wie lepiej. Widzę, że nic się nie
zmieniłeś. Twoja rodzina musi mieć z tobą ciężkie życie.

– Możliwe, ale to nie ma nic wspólnego z tym, o czym dyskutujemy.
– To nie jest dyskusja. Przepraszam, idę przywitać się ze starymi przyjaciółmi.
Już miała odejść, gdy chwycił ją za ramię.
– Nie chciałem sprawić ci przykrości, ale od kilku miesięcy widzę, jak Gordon niknie w

oczach...

Przeszył ją nieprzyjemny dreszcz. Pomyślała, że ma dosyć dominujących mężczyzn,

którzy stale dyktują swoje warunki, i że musi jak najszybciej uciec od tego przenikliwego
spojrzenia.

– Nie rozumiem, jakim prawem tak surowo mnie oceniasz.
Przyciągnął ją bliżej.
– Mam do tego prawo, ponieważ darzę twojego ojca ogromnym szacunkiem. Pracuję z

nim od pięciu lat i zdążyłem go dobrze poznać. Ten człowiek jest całym sercem oddany
pacjentom. I wszystkich traktuje jednakowo. Przełożył nawet tę operację, ponieważ uważał,

background image

że może tu być potrzebny w Nowy Rok. Najlepszym lekarstwem dla niego mogła być twoja
wizyta.

– Żałuję, bardzo żałuję, że nie było mnie tak długo, ale to nie twoja sprawa – stwierdziła

przez ściśnięte gardło.

Zwolnił uścisk.
– Twoje układy z ojcem to rzeczywiście nie moja sprawa. Ale nie mogę być obojętny w

kwestii jego zdrowia. On potrzebuje miłości ze strony osoby, którą kocha. Czyli od ciebie.

Milczała. Nie zamierzała kłócić się ze wspólnikiem ojca, który najwyraźniej przejmuje

się jego zdrowiem. Powinna być mu wdzięczna.

Patrzył na jej zakłopotaną twarz, duże szare oczy i burzę rudych włosów.
– Wybaczysz mi?
Podniosła wzrok. Niespodziewanie przyszła jej do głowy niedorzeczna myśl, że te wargi

są stworzone do pocałunków. Otrząsnęła się. Chyba jest bardziej zmęczona, niż się jej
wydawało. Musi być w dobrych stosunkach ze wspólnikiem ojca, ale przyszło jej mieć do
czynienia z gburem, o którym nawet nie warto myśleć.

– Pójdę porozmawiać z ojcem.
Jake patrzył na odchodzącą kobietę. Dlaczego ma taki niewyparzony język? Nic

dziwnego, że się obraziła. Wcale nie chciał, by stała się jego wrogiem, ale serce mu pękało na
widok tego wspaniałego człowieka w takim stanie.

Zmarszczył czoło. W tym wszystkim kryje się jakaś tajemnica. Gordon Mackenzie nigdy

z własnej woli nie podejmował tematu córki. Na pewno nie wspominał o tym, że przyjedzie
na sylwestra.

Jake uśmiechnął się. Przyjemnie byłoby, gdyby Cara została na jakiś czas w Ballranoch.

Trudno ją zbić z tropu. Dotarło do niego, że ta kobieta, podobnie jak on, nie waha się głośno
wyrażać swoich opinii.

Gordon Mackenzie siedział w dębowym fotelu przy ogromnym kominku, lecz na widok

córki wstał rozpromieniony. To dlatego pomyślała, że żartuje, gdy ułamek sekundy później
chwycił się za serce i osunął na podłogę. Rozpaczliwie szarpał kołnierzyk koszuli.

Znieruchomiała. Ogromnym wysiłkiem woli ruszyła w stronę leżącej postaci.
– Tato – szepnęła. – Tato, co się stało? Nie odchodź!
Obejmując go, pomyślała, że Dan nie zdąży zaprzyjaźnić się z dziadkiem. Po chwili

czyjeś silne ramiona postawiły ją na nogi.

– Opanuj się – przemówił do niej Jake stanowczym tonem. – Musisz być silna. Dla ojca.
Pochylił się, by rozpiąć staruszkowi kołnierzyk.
– Tętno jest. Pomóżcie mi go podeprzeć – zwrócił się do zebranych. – Niech wszyscy

przejdą do jadalni. – Odszukał wzrokiem dziewczynę, którą Cara zdążyła już poznać jako
pielęgniarkę. – Sheena, wezwij karetkę.

Jake oparł Gordona na poduszkach z fotela.
– Tato, będzie dobrze. Nie martw się. Jesteśmy przy tobie. – Cara starała się mówić jak

najspokojniej.

Ojciec skinął głową. Miał sine usta i był blady jak płótno.

background image

– Ten ból... – szepnął. – Niedobrze...
Jake mierzył mu puls.
– Rzadkoskurcz – zwrócił się do Cary. – Poniżej sześćdziesięciu... – Sięgnął do kieszeni.

– To jest klucz do szafki z lekami. Weź atropinę, adrenalinę i morfinę. Poproś dwóch
mężczyzn, żeby przynieśli tlen z magazynku.

Zamiast myśleć o ojcu, musiała czymś się zająć. Ruszyła biegiem do przychodni, która

mieściła się w bocznym skrzydle. Jednak po drodze przez cały czas powtarzała:

– Tato, nie umieraj. Proszę cię, nie umieraj. Mamy sobie jeszcze tyle do powiedzenia...
Gdy wróciła, Jake nadal klęczał obok Gordona. Trzymał go za rękę i zapewniał, że

pomoc zaraz nadejdzie.

– Co z nim... ? – szepnęła, przerażona cieniami pod oczami ojca i sinymi wargami.
– Myśl pozytywnie – nakazał jej Jake. – Zaaplikujemy mu atropinę. Może zdołamy go

ustabilizować i zapobiec zatrzymaniu akcji serca. Zaczniemy od miligrama.

Zrobił zastrzyk, po czym założył Gordonowi maskę i podłączył ją do butli z tlenem.
– To mu pomoże oddychać. Masz stetoskop? Patrzyła, jak Jake osłuchuje serce. Czuła, że

jej własne bije tak mocno, że aż trudno jej oddychać. W końcu Jake podniósł się.

– Lepiej z każdą chwilą. Chyba się udało.
Bladość powoli ustępowała z policzków starszego pana. Uniósł powieki, a Cara poczuła,

że oczy zachodzą jej łzami. Być może tym razem dzięki błyskawicznej akcji Jake’a udało się
uratować ojca.

Pochyliła się i pocałowała go w czoło.
– Będziesz zdrowy. A z bypassem poczujesz się jak nowo narodzony.

W blasku księżyca imponująca bryła szpitala pod wezwaniem Świętego Cuthberta

wyraźnie odcinała się na tle zimowego nieba. Cały parking i wszystkie samochody okrywała
szadź.

Cara nabrała w płuca głęboki łyk orzeźwiającego powietrza. Ojciec był już w dobrych

rękach – zawieziono go na oddział kardiologiczny. Czuła, że ogromny kamień spadł jej z
serca. Popatrzyła na Jake’a, który przyjechał z nimi do szpitala.

– Nie wiem, jak mam ci dziękować – zaczęła. – Gdyby nie ty... Chyba nie potrafiłabym

sama tak szybko nim się zająć. Byłam jak sparaliżowana. Kiedy choruje ktoś z rodziny,
trudno zdobyć się na obiektywizm.

– Na pewno byś sobie poradziła. Aż dziwne, do czego człowiek jest zdolny w

krytycznych sytuacjach – zauważył, przyglądając się jej uważnie. – Nie wyglądasz najlepiej.
Chodźmy na kawę, zanim ruszymy z powrotem. Barek w szpitalu jest jeszcze czynny.

Nagle poczuła, że kona z głodu. Przypomniała sobie, że od rana zjadła po drodze tylko

jedną kanapkę.

– Obawiam się, że już nie dostanę ryby z frytkami. Jestem głodna jak wilk.
Mimo ciemności nie umknął jej uwadze jego szeroki uśmiech.
– Myślę, że da się to jakoś załatwić.
Usiadła przy stoliku w barze, do którego co chwila wpadał ktoś z nocnego dyżuru.

background image

Obserwowała Jake’a, który już niósł tacę z jedzeniem. Znał tu niemal wszystkich. Z
rozbawieniem zauważyła spojrzenia, jakie rzucały mu kobiety. Z pewnym zażenowaniem
popatrzyła na swój balowy strój pod ciepłym tweedowym płaszczem, który ktoś jej pożyczył.

Jake postawił tacę na stole.
– To nie jest najwytworniej sza kuchnia w okolicy – stwierdził z lekkim grymasem. – Oto

co udało mi się zdobyć. Ryba oraz coś, co przypomina frytki.

– Nieważne, jak to smakuje, ważne, że jest – pocieszyła go uradowana.
Sięgnął po frytkę z jej talerza.
– Jakie masz plany? Domyślam się, że zechcesz tu zostać, aby pilnować ojca. Czy

znajdziesz kogoś, kto cię zastąpi w Londynie?

Narastający gwar pozwolił jej nie odpowiadać od razu. Kroiła rybę na mikroskopijne

kawałki. Jeszcze rano była w Londynie, a teraz już czuła, że jest częścią Ballranoch.
Westchnęła. Prędzej czy później Jake musi się dowiedzieć.

– Rzuciłam Londyn. Zrezygnowałam z pracy. Mam nadzieję, że tutaj gdzieś się zaczepię.
Uniósł brwi.
– Wydawało mi się, że wiedzie ci się nieźle.
– To nie z winy Londynu, lecz okoliczności. Pomyślałam, że ojciec może mnie

potrzebować.

– Rozumiem. Kiedy uznałaś, że Londyn jest be, pędem wróciłaś do tatusia.
– Jesteś niesprawiedliwy! – oburzyła się. – Mógłbyś najpierw poznać okoliczności, a

dopiero potem ferować wyroki!

Uniósł dłonie w geście pojednania.
– Tak, masz rację. Nie mam o tym pojęcia. Po prostu jestem całym sercem oddany

Gordonowi. Był przybity, kiedy pięć lat temu wyjechałaś z Ballranoch, a gdy rok temu
porzuciła go Angela, sprawiał wrażenie człowieka, który już nigdy się nie podniesie.

Cara wpatrywała się w blat stołu. Skąd miałby wiedzieć, dlaczego uciekła z Ballranoch

lub dlaczego wróciła.

– Wyjechałam stąd przez Angelę – powiedziała cicho. – Nie kryła, że jej przeszkadzam.

Jako jedynaczka byłam z ojcem bardzo zżyta, a ona nie mogła tego znieść. Byłam już dorosła
i uznałam, że pora się usamodzielnić i lepiej poznać życie. Zakochałam się w Tobym Walshu,
synu przyjaciela ojca, więc pojechałam do Londynu.

To tylko część prawdy, pomyślała. Na razie musi mu to wystarczyć.

Odchylił się od stołu.
– Słusznie postąpiłaś. Taka okazja rzadko się zdarza i niezależnie od tego, co wtedy

mówiłem, należało z niej skorzystać.

– Wydawało mi się, że mnie potępiasz i zarzucasz mi egoizm.
– Może się uprzedziłem, bo sam nie miałem takiej szansy – przyznał. – Musiałem

zadowolić się tym, co mi proponowano. Miałem wielkie szczęście, że przyszło mi pracować z
takim człowiekiem jak twój ojciec, i w takim pięknym miejscu.

Zabrzmiało to jak mocno skrywana aluzja do przeszłości, lecz Cara postanowiła na razie

nie dotykać tego tematu.

background image

– Dziękuję za kolację. Muszę wracać. Ty chyba też. Wierz mi, jestem ci bardzo

wdzięczna za to, co zrobiłeś dla ojca.

– To dla mnie wielka przyjemność. – Wstał od stołu. – Przyszło mi do głowy, że jeśli

chcesz tu pracować, to mogłabyś mnie wesprzeć w naszej przychodni. Potrzebuję kogoś do
pomocy, a twój ojciec mógłby już przestać się o to martwić. Zanim odmówisz, dobrze się

zastanów. – Wskazał na automat telefoniczny. – Muszę zadzwonić. Nie wolno tu używać

komórek, więc skorzystam z tego aparatu.

Czekała, zastanawiając się nad jego propozycją oraz nad tym, do kogo dzwoni. Miałaby

pracować z człowiekiem, który ma tyle uprzedzeń? Jake jest świetnym lekarzem, to prawda,
ale czy wytrzymałaby, mając z nim do czynienia na co dzień?

– Nie wiem, czy to jest dobry pomysł – oznajmiła, gdy wrócił do stolika. – Nie byłoby

nam łatwo. Nie jestem taka jak ojciec. Pracuje się wam tak zgodnie, że byłoby ci trudno
przyzwyczaić się do kogoś nowego.

– Tak czy inaczej będę do tego zmuszony. Wiemy już, że potrafimy pracować jako

zespół. Chciałbym, żebyś się zgodziła – dodał, zniżając głos.

– Muszę to przemyśleć. – Pokręciła głową z powątpiewaniem. – Zawsze stawiasz na

swoim?

– Zazwyczaj.
Szli przez parking do samochodu. Cara napawała się krystalicznie czystym powietrzem,

od którego aż kręciło się w głowie, zupełnie jak po szampanie. Odgłos dzwonów mieszał się z
zawodzeniem samotnej kobzy, które spływało z odległych wzgórz.

– Co się dzieje? – zdziwiła się. Jake roześmiał się.
– Nowy rok! Właśnie wybiła północ. Zapomniałaś, że to sylwester?
– Faktycznie zapomniałam. Zaczyna się nowy rok. Uśmiechał się, tym razem dziwnie

ciepło. Objął ją ramieniem i przytulił.

– Wszystkiego najlepszego – szepnął, po czym pochylił się i pocałował ją w usta. – Zdaje

się, że w taką noc wszyscy to robią.

Zadrżała. To prawda, ta noc jest wyjątkowa. Poczuła, że znikają wszystkie wątpliwości,

które jeszcze przed chwilą piętrzyły się przed nią spowodowane napięciem związanym z
wydarzeniami tego wieczoru.

– Życzę spełnienia marzeń, doktorze Donahue.
Przylgnęła do niego całym ciałem. Z przymkniętymi powiekami delektowała się

pierwszym od wielu miesięcy pocałunkiem w silnych ramionach atrakcyjnego mężczyzny.
Jego wargi wędrowały po jej twarzy i szyi. Wszystkie erogenne strefy jej ciała budziły się z
długiego letargu.

Nagle zorientowała się, że to nie są kościelne dzwony, lecz dzwony bijące na alarm w jej

głowie. Co ona robi?! Prowokuje obcego mężczyznę! Na parkingu! Wyrwała się Jake’owi z
objęć i mocniej otuliła płaszczem.

Cara Mackenzie zawsze jest opanowana. Nie zadaje się z byle kim. Czyż nie uznała, że

ma dosyć mężczyzn?

– Wracajmy. Zostawiłam Dana pod opieką Sheeny. Nie mogę jej tak wykorzystywać.

background image

Przez chwilę patrzył jej w oczy z nieprzeniknioną miną, po czym otworzył drzwi

samochodu.

– Zapewne masz rację.
Po drodze wpatrywała się, ciągle rozdygotana, w jego silne dłonie na kierownicy.

Przypominała sobie, jak dotykał jej twarzy, całując ją w szyję. Nie mogła nie przyznać, że to
doznanie było tak słodkie, jak to sobie wyobrażała wcześniej, gdy zaprosił ją do tańca.

I ja mam z nim pracować? – myślała ponuro. Jak profesjonalista z profesjonalistą?

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Dziewczynka obrzuciła Carę wojowniczym spojrzeniem. Osłaniała się zaciśniętymi

piąstkami niczym krasnoludek bokser.

– Nie dotykaj mnie, bo cię uderzę – krzyknęła. – Nie pokażę ci ucha!
Cara pohamowała uśmiech i z całą powagą zwróciła się do matki dziewczynki:
– Proszę przytrzymać jej głowę, żebym mogła zobaczyć, jak głęboko jest ta gumka –

powiedziała rzeczowym tonem.

Mimo że wizyta już się przedłużyła, na nic zdałoby się popadanie w irytację.

Pani Brown przygarnęła córkę do siebie, jakby chciała obronić ją przed lekarką.
– Biedactwo. Ona jest przerażona. Nie zrobi jej pani krzywdy, prawda? – upewniła się

zatroskanym głosem.

Pierwszy dzień w przychodni był bardzo pracowity. Zgłaszali się staruszkowie z różnymi

problemami i młodzież z trądzikiem. Cara była już zmęczona i nie miała ochoty walczyć z
niesubordynowaną pacjentką.

Popatrzyła na panią Brown, która kogoś jej przypominała, lecz nie to było teraz

najważniejsze. Odkąd sama była matką, lepiej rozumiała lęki rodziców chorych dzieci. Lecz
przypadek Shony był wyjątkowo prosty.

Ostatecznie zgodziła się pracować razem z Jakiem. Tym bardziej że ojciec ją o to

poprosił.

Ojcu nie mogła odmówić.
– Zrób to dla mnie – prosił Gordon. – Tutaj trudno znaleźć kogoś na zastępstwo. Będę

spokojniejszy, wiedząc, że Jake ma pomoc. On jest bardzo dobrym lekarzem, ale sam sobie

nie poradzi.

Dałam się im namówić, pomyślała. Wiedziała, że dla ojca jest gotowa na wszystko. Była

pewna swoich umiejętności, obawiała się jedynie bliższych kontaktów z tym przystojnym

lekarzem.

Przypomniała sobie noworoczny pocałunek. Rozsądek podpowiadał jej, że nie należy

brać go poważnie. To była sylwestrowa noc. Czuła jednak, że od tej pory jej serce bije inaczej
i bała się, że ta fascynacja sprowadzi na nią nowe zagrożenia.

Nagle uprzytomniła sobie, że jest w gabinecie, w pracy.
– Przecież ty jesteś bardzo dzielną dziewczynką – zaczęła. – To nie będzie bolało. Po

prostu przez chwilę się nie ruszaj.

Shona rozdarła się wniebogłosy.
– Gdybym przyjechała po nią do szkoły nieco wcześniej, nie włożyłaby sobie tego

ołówka do ucha – westchnęła matka.

Wszystkie trzy znieruchomiały, gdy Cara za pomocą otoskopu zaglądała dziewczynce do

ucha.

– Gumka jest całkiem płytko – zauważyła z zadowoleniem. – Usunę ją bez trudu.
– Bez znieczulenia?

background image

– Nie warto jej na to narażać. To potrwa sekundę. A ze znieczuleniem musiałaby na cały

dzień zostać w szpitalu.

Pani Brown popatrzyła z powątpiewaniem na swoją pociechę, która szlochając, wtuliła

twarz w jej ramię.

– Jeśli jest pani tego pewna... – Spoglądała podejrzliwie na Carę. – Doktor Mackenzie i

doktor Donahue znają ją od urodzenia, a pani widzi ją po raz pierwszy. Bardzo się niepokoję.

Pani Brown zaczęła kołysać dziewczynkę jak maleńkie dziecko. Cara zorientowała się, że

w obecności tak nadopiekuńczej matki nigdy nie uda się jej usunąć gumki z ucha. Zadzwoniła
do recepcji.

– Czy doktor Donahue jest w tej chwili wolny? Byłabym wdzięczna, gdyby do mnie

zajrzał.

Chwilę później zjawił się Jake. Widząc zapłakane dziecko i bladą jak płótno matkę,

natychmiast zorientował się w sytuacji. Cara rzuciła mu wymowne spojrzenie. Nie umknął jej
uwagi błysk rozbawienia w jego niebieskich oczach, które przypomniały jej również o
sylwestrowym pocałunku.

– Czym mogę paniom służyć? – zapytał. Pani Brown natychmiast się rozpromieniła.
– Jak to dobrze, że pan przyszedł! Nie możemy sobie poradzić z moją biedną córeczką.

Doktor Cara jeszcze nie wie, z kim ma do czynienia...

W związku z tym kompletnie jej nie ufam, dokończyła w myślach Cara.
– Mam do pani doktor pełne zaufanie – oznajmił Jake. – Doktor Cara jest córką doktora

Mackenzie. Na czym polega problem?

– Shona wepchnęła sobie do ucha gumkę od ołówka – wyjaśniła Cara. – Wyjęłabym ją

bez trudu, gdybyś potrzymał jej głowę. Ponieważ znasz ją tak dobrze – dodała złośliwie.

Cały zabieg nie trwał nawet dziesięciu sekund.
– Już! – triumfowała Cara. – Chyba nie bolało?
– Byłaś bardzo dzielna, córeczko. W nagrodę kupię ci duże lody. – Pani Brown

wychodziła z gabinetu. – Dziękuję panu, że zechciał pan pomóc doktor Carze – rzuciła na
odchodnym.

– I kto tu zachowuje się protekcjonalnie? – mruknął Jake. – Ta mała jest rozpuszczona jak

dziadowski bicz, ponieważ państwo Brown mają jeszcze trzech starszych od niej synów.

– Najgorsze co może spotkać lekarza, to histeryczni rodzice. Przepraszam, że cię

wezwałam, ale mamuśka dała mi wyraźnie do zrozumienia, że jako nowa na pewno sobie nie
poradzę.

– Nasi pacjenci niestety nie lubią nowości. Na pewno znasz wielu z nich, ponieważ stąd

pochodzisz.

– Ale ich nie leczyłam – zauważyła.
– Nie szkodzi. Bardzo się cieszę, że będziesz nam pomagać.
– Na razie. – Im krócej będzie z nim obcować, tym lepiej. Mogą z tego wyniknąć same

kłopoty!

Patrzył na nią, jakby czytając w jej myślach, po czym zupełnie nieoczekiwanie się

uśmiechnął.

background image

– Na pewno się dogadamy. Mamy też sporo sobie do powiedzenia. Moglibyśmy zjeść

drugie śniadanie w moim pokoju. Muszę zapoznać cię z funkcjonowaniem tej przychodni i
odpowiedzieć na twoje ewentualne pytania.

Przytaknęła i zaczęła wprowadzać dane małej Shony Brown do komputera. Nagle

przestała pisać. Nareszcie dotarło do niej, o kim pomyślała na widok matki dziewczynki.

– Jake... – Zatrzymał się już na progu. – Czy dobrze znasz panią Brown?
– Owszem. Była u mnie jakiś czas temu. Dzisiaj zauważyłem, że sporo przytyła.
– Może to zabrzmi niedorzecznie, ale miałam w Londynie pacjentkę, która mogłaby być

jej siostrą bliźniaczką. Wyglądała tak samo i miała taki sam ochrypły głos. Chorowała na
nadczynność tarczycy. Przyszło mi do głowy, że pani Brown... Narzekała, że jest zmęczona, i
nie wyglądała kwitnąco.

Jake zamyślił się.
– Pasuje do grupy ryzyka: kobieta, około pięćdziesiątki, z nadwagą. Nie widziałem jej

jakiś czas, ale teraz też , zauważyłem zmianę. Wezwiemy ją na badania. Sprawdzimy
poziomy hormonów TSH i T4. Dobrze się złożyło, że jej córeczka wepchnęła sobie coś do

ucha, bo nikt nie zwróciłby na to uwagi. – Uniósł brwi. – No proszę, jaką mamy czujną nową

lekarkę. Przejrzę kartę pani Brown i skontaktuję się z nią.

Zadowolona Cara dokończyła opis zabiegu Shony. Jeśli jej diagnoza okaże się słuszna,

pani Brown podejmie stosowną kurację i niedługo poczuje się lepiej. Zawód lekarza ma swoje
przyjemne strony, pomyślała z satysfakcją.

– Byłam tutaj bardzo dawno temu – powiedziała, spoglądając na niebieskie wody jeziora

rozmigotane w zimowym słońcu.

W przerwie na drugie śniadanie Jake poprowadził ją nad jezioro leśną ścieżką, która

zaczynała się tuż za przychodnią.

– Pomyślałem, że przyjemnie będzie zjeść kanapki na świeżym powietrzu. Karen dała mi

termos z gorącą kawą. Zapraszam na śniadanie w najpiękniejszej scenerii na świecie.

Po drugiej stronie jeziora mieli przed sobą pokryte śniegiem góry, a na ich tle niewielką

wyspę.

– To była moja wyspa – stwierdziła Cara półgłosem. – Kiedy byłam mała, ojciec woził

mnie na nią łódką. Zbudowałam tam szałas z gałęzi. To była moja kryjówka.

Jake uśmiechnął się.
– Niedługo będziesz mogła zabrać na tę wyspę Dana. Na pewno spodoba mu się rzucanie

kamyków do wody.

– Czy nadal mieszka tam gajowy Robbie Tulloch? Zawsze częstował nas herbatnikami i

mlekiem.

– Rzadko go widujemy, chociaż jest naszym pacjentem.
Jake cisnął do wody kamyk.
– To fantastyczne miejsce dla dziecka. Tyle przestrzeni do zabawy...
– Wychowałeś się na wsi?
– Nie, w mieście. Wśród spalin i tłoku. Dlatego tak polubiłem górzysty krajobraz Szkocji.
– I dlatego wybrałeś pracę na prowincji?

background image

– Można to tak ująć. – Zdwoił czujność. – Uznałem, że z różnych powodów będzie mi tu

lepiej. Praca u twojego ojca bardzo mi odpowiadała.

Wyczuła, że nie powinna zadawać więcej pytań, więc sięgnęła po termos.
– Kawa?
Wziął od niej kubek.
– Opowiem ci, jak tutaj się pracuje, żebyś wiedziała, co cię czeka.
– Ilu macie pacjentów? – zapytała. – W Londynie mieliśmy około sześciu tysięcy na dwie

osoby.

– Tutaj jest ich mniej, za to na sporym obszarze. Miejscowy szpital ma bardzo dobry

oddział traumatologiczny, ale przypadki neurologiczne odsyłamy gdzie indziej. Na przykład

amatorów górskich wycieczek z urazami głowy. A propos, masz porządne buty turystyczne i
komplet ubrań na każdą pogodę?

– Po co?
– Może ci się przydać. Czasami występujemy w roli awaryjnej ekipy ratunkowej. Nie

masz pojęcia, jak często to się zdarza.

W Londynie uczestniczyła w paru akcjach ratowniczych, gdy doszło do wypadku

drogowego, ale nawet przez myśl jej nie przeszło, że miałaby wspinać się po górach, żeby
kogoś ratować!

– Nie podoba ci się? – Rozbawiony uniósł wysoko brwi. – Uważam, że jest to spore

urozmaicenie. Pamiętaj, że nie będziesz wtedy sama.

Odchrząknęła. Sam na sam z Jakiem Donahue w górach. To chyba przesada.
– Nie umiem się wspinać.
– Poradzisz sobie – zapewnił ją, widząc w jej oczach powątpiewanie. – Mamy też umowę

z drugą przychodnią, oddaloną stąd o kilkanaście kilometrów. Przejmują od nas nocne

wezwania. Raz w tygodniu wykonujemy drobniejsze zabiegi chirurgiczne dla tych, którzy
mają utrudniony dostęp do szpitala. Nie zapominaj, że autobus jeździ tutaj bardzo rzadko.

Kiwała głową. Czeka ją zupełnie inna praca niż w Londynie, gdzie wszyscy pacjenci

mogli łatwo dotrzeć do lekarza, a nocne wizyty obsługiwała agencja.

– Wracamy do kieratu. – Wstał i przeciągnął się. – Co słychać u ojca?
– Był w dobrym stanie. Jeśli nic się nie zmieni, w przyszłym tygodniu założą mu bypass.

Chcę na następną wizytę zabrać Dana. To powinno dodać mu otuchy.

– Czy Gordon widzi go teraz po raz pierwszy? – Rzucił jej badawcze spojrzenie.
– Dowiedział się o jego istnieniu w noc sylwestrową – przyznała z westchnieniem. –

Dlatego nigdy o nim nie wspominał.

– Należy się cieszyć, że przyjechałaś w samą porę. – Pomógł jej wstać. – Zauważyłem, że

używasz panieńskiego nazwiska. Jakie nosisz nazwisko po mężu?

– Nie mieliśmy ślubu.
Marzyła o ślubie. Łudziła się, że z czasem Toby do tego dojrzeje, zwłaszcza gdy urodził

się Dan. Ale pojawienie się dziecka sprawiło, że jeszcze bardziej się od niej oddalił. Teraz,
nad jeziorem, poczuła, jakby go w ogóle nie znała, jakby nie przeżyła z nim czterech lat.

Do rzeczywistości przywołał ją szorstki ton Jake’a.

background image

– Szkoda, że Dan nie ma ojca. Czy on się nim interesuje?
To nie jego sprawa, pomyślała, starając się zapomnieć o tym, co zrobił Toby.
– Nie – ucięła. Do tego stopnia, że wyjechał za granicę. – Widzę, że ci się to nie podoba.

Uważasz, że powinnam wyjść za kogoś takiego?

– Wiem, że małżeństwo nie jest dzisiaj modne – wzruszył ramionami – ale wiem też, że

nie opuściłbym matki mojego dziecka. Jesteś pewna, że nie potrafilibyście się pogodzić? Dla
jego dobra.

Pogodzić się z Tobym?
– Po tym, co zrobił? Nie chcę go oglądać. – Ruszyli ścieżką. – Masz bardzo tradycyjne

poglądy. Ale są ludzie, którzy potrafią być sobie oddani bez ślubu. Za długo żyjesz na
odludziu.

– Być może, ale dziecko powinno mieć ojca. Zirytowała się. Ależ on jest sentymentalny!
– Wypadki chodzą po ludziach. Wszyscy czasami popełniamy błędy.
– Jako lekarz powinnaś umieć przewidzieć taki „wypadek”.
On jest bezczelny! Czuła, jak rośnie jej ciśnienie. Zatrzymała się.
– Co ty wygadujesz?! Dan nie jest żadnym „wypadkiem”! To najwspanialsze, co mi się w

życiu przytrafiło!

Jak tu pracować z takim chamem, który co chwila ją obraża?! Może jest zabójczo

przystojny, ale nie potrafi utrzymać języka w gębie.

Chwycił ją za ramię.
– Źle mnie zrozumiałaś.
– Masz prawo do swoich opinii, ale nie musisz ich wygłaszać! – warknęła.
– Wiem, że Dan jest dla ciebie wszystkim, ale zetknąłem się z wieloma dziewczynami,

które zostały same z dzieckiem i nie podoba mi się, że tobie i Danowi dzieje się krzywda.

Przeszył ją wzrokiem. Prawdę mówiąc, miał rację. Toby zostawił ich na pastwę losu i

wcale nie było jej łatwo. Przysięgła sobie, że zrobi wszystko, by Dan tego nie odczuł, lecz
nawet przed sobą musiała potwierdzić smutny fakt, że nigdy nie pozna swojego ojca. Starała
się zapanować nad gniewem, ale nie bardzo mogła się pogodzić z bezpośredniością Jake’a.

– Powinniśmy sobie coś wyjaśnić – zaczęła. – Ojciec chce, żebyśmy razem pracowali. Na

razie nie mogę mu odmówić, ale jeśli stale będziesz prawił mi kazania, jak mam żyć, wyjadę.

– To brzmi jak szantaż. Wcale nie chciałem cię pouczać. Wiem natomiast, że gdybym

spotkał kobietę, z którą chciałbym mieć dziecko, najpierw bym się z nią ożenił.

Poczuła ukłucie zazdrości wobec wybranki Jake’a. On na pewno nie porzuci swojej

rodziny. Dziwny jest ten człowiek: z jednej strony bezsprzecznie przystojny i stanowczy, z
drugiej powściągliwy i nieprzystępny.

– Masz idealistyczny obraz małżeństwa. To też nie jest gwarancją szczęścia. Popatrz na

mojego ojca.

– Zdaję sobie sprawę z tego, że nie może to być pochopna decyzja, ale uważam, że ślub

jest nieodzowny, gdy w grę wchodzą dzieci.

– Czy jako osoba z tak silnym poczuciem odpowiedzialności chciałbyś mieć dzieci?
– Być może – odparł ostrożnie. – We właściwym czasie. I z odpowiednią kobietą.

background image

– Jeszcze jej nie spotkałeś? – zdziwiła się. Niespodziewanie napięcie między nimi

zelżało, a Jake nawet się lekko uśmiechnął.

– W Ballranoch nie ma zbyt wielu panien na wydaniu, które chciałyby się związać z

biednym lekarzem.

Wesołe ogniki w jego niebieskich oczach przyprawiły ją o niebezpieczny dreszczyk

emocji. Zamarła, gdy odsunął jej z twarzy kosmyk włosów.

– Wiesz najlepiej, jakie to ryzykowne. – Tym razem przemówił do niej znacznie bardziej

łagodnym tonem. – Gdybyś poślubiła Toby’ego, być może bylibyście razem.

– Wątpię. Na jakiej podstawie snujesz takie domysły? Nic o nas nie wiesz.
To, co zrobił Toby, jest niewybaczalne, lecz Jake’owi nic do tego. Mruknęła coś na

pożegnanie i energicznym krokiem ruszyła do gabinetu.

Siedziała przed komputerem. Do końca pracy został jej już tylko jeden pacjent. Potem

pojedzie po Dana.

Jakie to szczęście, że mały od razu polubił przedszkole, które poleciła jej Annie Shaw,

dochodząca gosposia ojca. Co więcej, Annie chętnie zgodziła się zamieszkać w domu pana
Mackenzie na czas jego pobytu w szpitalu. Dziewczyna pragnęła na jakiś czas wyprowadzić
się spod matczynych skrzydeł, korzystając z pretekstu opiekowania się Danem. Cara była jej
za to bardzo wdzięczna.

Martwił ją jedynie układ z Jakiem. Czy potrafi współpracować z człowiekiem, który nie

kryje dezaprobaty wobec samotnych matek? Nacisnęła guzik, który na tablicy w poczekalni
wyświetlał sygnał pokazujący pacjentom, że mogą wejść do gabinetu.

Chociaż powtarzała sobie, że nie obchodzi jej opinia Jake’a, że ważna jest tylko praca, nie

mogła przestać myśleć ani o nim, ani o jego przykrych uwagach.

Otworzyła w komputerze dokument z danymi pacjentki i ku swemu zdziwieniu

stwierdziła, że mieszkała w domu, w którym dwa dni wcześniej nastolatki urządziły sobie
głośną prywatkę.

Do gabinetu weszła kobieta w średnim wieku. Cara zupełnie inaczej wyobrażała sobie

panią Forbes. Spodziewała się zobaczyć kogoś starszego, ponieważ Megan, jej wnuczka,
miała co najmniej piętnaście lat. Kobieta miała staranną fryzurę w blond pasemka i elegancki
kaszmirowy żakiet. Sprawiała wrażenie osoby światowej, stanowczej i uporządkowanej. W
niczym nie przypominała obrazu oderwanej od rzeczywistości emerytki. Ciekawe, czy jej
wizyta ma związek z prywatką wnuczki?

– Sama nie wiem, czy powinnam pani doktor zawracać głowę – zaczęła pani Forbes.

Wyglądała na bardzo zmieszaną, mimo że uśmiechała się promiennie. – Chodzi o to... –
Otarła oczy chusteczką. – Po prostu jestem idiotką.

Cara czekała.
– Nie wiem, komu mam o tym powiedzieć. Jestem pacjentką doktora Donahue, ale nie

mogę o tym rozmawiać z kimś, kogo znam.

Jednym nie podoba się nowy lekarz, a drudzy się z tego cieszą, pomyślała Cara z goryczą.

Pani Forbes zagryzła wargi.

– Czy słyszała pani o awanturze, jaka odbyła się w naszym domu w noc sylwestrową?

background image

– Byłam tam. Wraz z doktorem Donahue udzielaliśmy pierwszej pomocy dziewczynie z

cukrzycą.

– Wiem, że postąpiliśmy bardzo nierozsądnie, zostawiając dziewczynki same. Nie mogę

sobie tego wybaczyć. Ale miałam zmartwienie... i z powodów osobistych musiałam
wyjechać. Megan jest takim dobrym dzieckiem, że nie wyobrażałam sobie, że coś może się
stać.

– Czym się pani martwiła? Kobieta zbierała się w sobie.
– Boję się, że jestem w ciąży.
– Ile ma pani lat?
– Prawie pięćdziesiąt. W tym wieku ciąża jest mało prawdopodobna, prawda?
– Jeśli nadal ma pani owulację, ciąża nie jest wykluczona. Który to tydzień?
– Upłynęło już sporo czasu. Nie przyszło mi do głowy, że coś takiego mi się przytrafi! –

Pani Forbes rozpłakała się rzewnie.

– Sprawdźmy najpierw, czy to rzeczywiście ciąża. To może być początek menopauzy.
Pacjentka otarła łzy.
– Wyobrażałam sobie, że najpierw ma się uderzenia gorąca i inne typowe objawy, a ja

niczego takiego nie mam.

– Te objawy wcale nie muszą wystąpić.
– Od trzech miesięcy nie mam miesiączki.
– Rozumiem, że dziecko nie byłoby mile widziane. Powiedziała pani o tym mężowi?
– Skądże! To nie jest takie proste. Parę lat temu bardzo bym się z tego cieszyła. Mam

tylko jedno dziecko, a chciałam mieć więcej. Rzecz w tym... – Zawahała się.

– Spotykam się z innym mężczyzną – szepnęła. – To nic poważnego. Mój „mąż je t ode

mnie o wiele starszy i nie lubi towarzystwa. – Mięła w palcach chusteczkę. – Znudziło mi się

takie bezczynne siedzenie w domu. Gdyby mąż się o tym dowiedział, byłby to dla mnie

koniec.

– Sądzi pani, że by panią opuścił?
– Cieszy się tutaj ogromnym poważaniem. Był członkiem parlamentu. Na pewno by mu

się nie spodobało, gdyby wyszło na jaw, że mam romans.

Egoistka, pomyślała Cara. Myśli tylko o tym, co by ją spotkało. Teraz jednak nie pora na

moralną ocenę takiego postępowania.

– Przede wszystkim sprawdźmy, czy jest pani w ciąży. Rozumiem, że nie robiła pani

próby ciążowej. Najpierw potrzebna mi będzie próbka moczu. Potem panią zbadam.

Kilka minut później Cara odczytała wynik testu.
– Negatywny. Niepotrzebnie się pani denerwowała. Teraz badanie. Jestem prawie pewna,

że to nie jest ciąża – oznajmiła chwilę później, ściągając rękawiczki po badaniu. – Aby mieć
absolutną pewność, zbadamy jeszcze krew na poziom hormonów. Zapewne potwierdzi to
moje podejrzenie, że jest to początek menopauzy.

– Dzięki Bogu. To był koszmar.
– To wcale nie znaczy, że już nie może pani zajść w ciążę. Taką pewność można mieć,

dopiero gdy miesiączka nie wystąpi przez rok. Do tej pory musi pani się zabezpieczyć.

background image

– Nie będzie już takiej okazji – oznajmiła pani Forbes, wygładzając spódnicę. – Dostałam

nauczkę. Postaram się być rozsądna.

Skąd ja znam ten scenariusz, pomyślała Cara, gdy pacjentka wyszła. Młoda kobieta

wychodzi za maż za dużo starszego mężczyznę, po czym zaczyna się nudzić. Tego samego
doświadczył jej biedny ojciec. W sylwestrowy wieczór, zajęta własnymi potrzebami, pani
Forbes nie myślała o wnuczce i jej koleżance, która taką beztroskę mogła przypłacić życiem.

Wyłączyła komputer. Z przyjemnością wypije filiżankę herbaty, a potem, gdy już położy

Dana spać, weźmie długą kąpiel. Zaniepokoiła się, słysząc pukanie do drzwi.

– Proszę – powiedziała niechętnym tonem.
– Wiem, że jest późno i jesteś zmęczona – tłumaczył się Jake. – Wszyscy już wyszli, a ja

się zorientowałem, że nie mam w baku ani kropli benzyny, bo wcześniej niespodziewanie
wezwano mnie do pacjenta w górach. Czy mogłabyś po drodze do przedszkola wysadzić mnie

na stacji benzynowej?

Obrzuciła go chłodnym spojrzeniem, nadal nie mogąc mu wybaczyć uwagi o

„wpadkach”. Niech sobie nie wyobraża, że jak będzie taki milutki, to ona puści to w
niepamięć.

– Nie ma sprawy.
Gdy już siedzieli w samochodzie, zwrócił ku niej twarz.
– Cieszę się, że nareszcie jesteśmy sami – zaczął. – Chciałem ci coś powiedzieć. To jest

bardzo ważne. Przepraszam za przykre słowa. Nie chciałem cię zranić. Czasami jednak zdarza
mi się zagalopować.

– Zdajesz sobie z tego sprawę?
– Siostra stale mi to powtarza – przyznał. – Przepraszam.
– I uważasz, że już załatwiłeś całą sprawę. – Nie potrafiła powstrzymać się od

uszczypliwości.

– Mam nadzieję, że to trochę pomoże. – Położył jej dłoń na ramieniu. – Chciałbym

bardzo, żeby nasza współpraca układała się pomyślnie. Wierzę, że to jest możliwe. Pozwól się
zaprosić na kolację, abym miał szansę zrekompensować ci moje niestosowne odzywki.

Był tak blisko, że poczuła się nieswojo. Atmosfera w ciasnym samochodzie robiła się

nadto intymna. Czuła na policzku jego ciepły oddech i wcale się nie zdziwiła, gdy dłonią
odwrócił jej twarz w swoją stronę. Patrzył jej w oczy. Wstrzymała oddech.

Przypomniał się jej sylwestrowy pocałunek. Czując wielką chęć powtórzenia tych

doznań, odsunęła się.

– Nie musisz mnie nigdzie zapraszać – odparła przez ściśnięte gardło. – Po prostu

zachowaj swoje myśli dla siebie.

– Będę się starał. Miałaś rację, mówiąc, że zdziczałem wśród tych wzgórz i zapomniałem

o dobrych manierach.

Było coś smutnego w tym wyznaniu. Nuta żalu z powodu osamotnienia lub

zaprzepaszczonych szans? Jakie przeżycia sprawiły, że ten człowiek stał się taki zamknięty i
surowy w swoich sądach? Sylwestrowy wieczór pokazał, że potrafi być czarujący i dowcipny.

Przeszła jej cała złość.

background image

– Z przyjemnością pójdę z tobą na kolację. – Przekręciła kluczyk w stacyjce. – Ale

pamiętaj, że mam spory apetyt.

– Trzymam cię za słowo – szepnął.
Gdy wysiadł na stacji benzynowej, patrzyła za nim, jak odchodził skulony na mroźnym

wietrze.

Zawsze najpierw coś mówi, a potem dopiero się zastanawia. Być może jest to

konsekwencja wychowania wśród ludzi, którzy mówili, co myślą, i nigdy nie bawili się w
piękne słówka. Oraz aktualnej sytuacji. Najgorsze jest to, że zachowuje się, jakby się uwziął,
by sprawiać przykrość córce Gordona, mimo że przez całe życie szukał takiej dziewczyny:
energicznej, wesołej i pięknej. Za dobrej dla takiego gnojka jak Toby.

Wsunął ręce zaciśnięte w pięści do kieszeni. Nie ma co marzyć o tym, że kiedyś będą

razem. W jego sytuacji jest to absolutnie niemożliwe. Nie byłby w stanie wywiązać się z
podjętych wobec niej zobowiązań i dlatego za wszelką cenę musi zachować dystans.

– Zapomnij o tym – mruknął pod nosem. – To się nigdy nie ziści.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Z podniesioną głową obserwowała dwie postacie unoszące się wysoko ponad taflą

jeziora. Na tle czystego zimowego nieba wyglądały jak dziwne ptaszyska z jednym wielkim
skrzydłem.

– Popatrz. Widzisz ich? – Położyła dłoń na ramieniu synka. – To są ludzie. Mają skrzydła

na szelkach. Latają na paralotniach.

Chłopiec obserwował w skupieniu ich wyczyny.
– Chciałbym tak latać – powiedział z całą powagą. Cara roześmiała się.
– Musisz jeszcze trochę urosnąć. I chodzić na lekcje latania, bo to bardzo niebezpieczne.
– Dlaczego?
– Bo można spaść na ziemię i się potłuc.
Dan kiwnął głową, po czym rozejrzał się w poszukiwaniu psa, który biegał po brzegu,

płosząc kaczki.

– Buchan, chodź tu! – zawołał. – Chodź, pogramy w piłkę. – Chłopiec ruszył przed siebie,

kopiąc niewielką piłeczkę, ku ogromnej radości psa.

Tu jest lepiej niż w mieście, pomyślała Cara, patrząc na syna, który z radosnym piskiem

ścigał się z psem. Chyba wcale go nie martwi to, że ma tylko jednego rodzica. Kiedyś jednak
zauważy, że jego koledzy mają ojców. Wtedy mogą zrodzić się problemy, ale do tego czasu
będzie wesołym, beztroskim dzieckiem.

– Teraz chodźmy na ryby! – zawołał.
– Nie mamy wędki – zmartwiła się. – Pojedźmy do sklepu. Może tam uda się nam kupić

wędkę. A potem z okazji twoich urodzin pojedziemy na farmę.

– Tak, tak! – zapiszczał radośnie.
Chrzęst kamieni na brzegu kazał jej się odwrócić. Szedł ku nim Jake. W ręce trzymał

spore pudełko. Od dnia, kiedy ją przeprosił za swoje zachowanie, niczego nie można było mu
zarzucić. Czuła jednak, że Jake stworzył pewien dystans. Nie podjął nawet tematu wspólnej
kolacji.

Przykucnął obok Dana.
– Słyszałem, że ktoś tu ma urodziny – odezwał się. – To jest prezent dla tego kogoś. –

Położył paczkę na ziemi.

Dan podskakiwał, wyrzucając do góry rączki.
– To ja! To ja mam urodziny!
– Wobec tego rozpakuj prezent. – Jake podniósł wzrok na Carę. – Mam nadzieję, że

zaaprobujesz.

Uśmiechnęła się. Jeśli Jake chce się poprawić, robi to w bardzo miły sposób.
– Skąd wiedziałeś o urodzinach?
– Kiedy wychodziłem z przychodni, nie mogłem nie zauważyć w holu mnóstwa

porozrzucanych opakowań od prezentów.

– To sprawka ojca. Zadzwonił do sklepu z zabawkami i kazał przysłać wszystko, co tam

background image

było. Po południu odwiedzimy go z tortem urodzinowym.

Dan rozrywał ozdobny papier. Gdy zajrzał do pudełka, znowu aż krzyknął z radości. Po

chwili już wymachiwał niewielką siatką na ryby.

– O tym marzyłem! Już możemy łowić ryby! Dziękuję! Pobiegł na brzeg, gdzie kilka razy

energicznie machnął siatką w wodzie, po czym natychmiast wrócił do dorosłych.

– Tu nie ma ryb – oznajmił ze smutną miną. – Nie chcą wejść do mojej sieci.
– Mógłbym zawieźć was do miejsca, w którym są kałuże wśród skał. Powinno tam być

mnóstwo rybek i różnych żyjątek – zaproponował Jake.

– Jedźmy! – zawołał Dan i pociągnął Jake’a za rękę. – Jedźmy zaraz!

Ze ściśniętym gardłem patrzyła na dwie postacie, które maszerowały przed nią: wysoką i

malutką. Tak powinno na co dzień wyglądać życie małego Dana. Z ojcem, który by się z nim
bawił, opiekował, dzielił z nim jego drobne przyjemności. Jak teraz Jake.

Mała postać podniosła głowę i powiedziała coś do dużej, która wybuchnęła radosnym

śmiechem. Ten facet potrafi się wyluzować! Ale dopiero dzięki dziecku.

Pojechali do odległej o parę kilometrów przystani, gdzie wśród przybrzeżnych skał łowili

maleńkie kraby i rybki. Dan był w siódmym niebie. Potem Jake zaprowadził ich do swojego
pacjenta, starego rybaka z wielką brodą, który zabrał ich na przejażdżkę łódką po to, by Dan
mógł opowiadać, że pływał po morzu. Chłopczyk nie posiadał się z radości.

– Czy jeszcze kiedyś tak popływamy? – pytał Carę, gdy wracali do samochodu. – Jake

powiedział, że mu się to bardzo podobało. I że to jego najszczęśliwszy dzień w życiu.

– To prawda – przyznał Jake. – Myślę, że należy to jak najczęściej powtarzać.
Coś w jego spojrzeniu sprawiło, że zaczerwieniła się i odwróciła wzrok. Tego dnia miała

wrażenie, że Dan ma prawdziwą rodzinę.

– Dziękuję ci. Sprawiłeś Danowi ogromną radość – powiedziała i dodała z wahaniem: –

Mnie również.

Ojciec wygląda znacznie lepiej, pomyślała jakiś czas później podczas wizyty w szpitalu.
– Wiedziałem, że lego ci się spodoba. – Ojciec nie krył zadowolenia. – Kiedy byłem

mały, też budowałem najprzeróżniejsze rzeczy z klocków.

Chłopiec oparł się o łóżko.
– Jak wrócisz do domu, to zbuduję dla ciebie bardzo wysoką wieżę.
Gordon pogładził małego po głowie.
– Czy wszczepią ci bypass w przyszłym tygodniu? – zapytała Cara, podając mu niewielki

kawałek tortu.

– Chciałbym jak najszybciej mieć to za sobą. Mam już dosyć leżenia w szpitalu. Im

prędzej wrócę do pracy, tym lepiej.

– Tato, już o tym rozmawialiśmy. Świetnie dajemy sobie z Jakiem radę. Musisz porządnie

odpocząć. Większość ludzi w twoim wieku jest już na emeryturze.

– Ani mi się śni, moja droga! – zaprotestował. – Jesteś pewna, że potraficie

współpracować? Jake bywa trudny, ale nie należy się tym przejmować. To dobry człowiek.

– Już zdążyłam zauważyć, że mówi, co myśli. Moim zdaniem za długo żyje na odludziu.

background image

Dziwaczeje.

– Wiem, że mieszka z siostrą, ale nigdy jej nie widziałem. Podobno ona w ogóle nie

wychodzi z domu. – Westchnął. – Polubiłem go. Zdaje się, że nie miał łatwego życia, ale był
moją opoką w trudnych chwilach.

– Kiedy Angela odeszła? – zapytała bez ogródek.
– Byłem w bardzo złej formie... przede wszystkim dlatego że tęskniłem za tobą, moje

dziecko. Ale oto jesteś! I przywiozłaś mi wnuka! Ten dzieciak sprawił, że ubyło mi wiele lat.

Popatrzył czule na chłopca, który na podłodze układał drogę z klocków.
– Nie myśl o przychodni. Wszystko idzie gładko – zapewniła go po raz kolejny, po czym

zabrała się do sprzątania klocków.

– Jake jest bardzo dobrym lekarzem – powtórzył Gordon, patrząc na córkę spod

krzaczastych brwi. – Co więcej, nie jest szpetny.

Odwróciła się, by rumieniec na jej policzkach nie zdradził, że i ona jest tego zdania.

Gdy Dan zasnął, podeszła do okna, by popatrzeć na rozgwieżdżone niebo i srebrzysty

księżyc, który rozświetlał wzburzone wody jeziora i wyspę. Coraz silniejsze podmuchy wiatru
wiejącego od morza targały drzewami.

Już miała zasłonić okno, gdy jej uwagę przykuł jakiś błysk od strony wyspy. Pomyślała,

że gajowy Robbie Tulloch robi pewnie wieczorny obchód. Ale światełko nie drgało w sposób
charakterystyczny dla latarki niesionej przez piechura. To sygnały! Trzy krótkie, trzy dłuższe,

trzy krótkie. S. O. S. !

Rzuciła się do telefonu i wystukała numer Jake’a.
– Patrzyłam przed chwilą na wyspę. Obawiam się, że Robbie Tulloch potrzebuje pomocy.

Ktoś nadaje sygnały, które układają się w S. O. S. Dlaczego nie skorzystał z telefonu? Czy
myślisz, że należy zawiadomić policję?

Jake parsknął.
– Najbliższy posterunek jest trzydzieści kilometrów stąd! Facet umrze, zanim policja tam

dotrze. Już do ciebie jadę. Wezmę łódź. Po drodze wezwę ekipę ratunkową.

– Będę czekać na pomoście. Wyprowadzę łódź z hangaru.
Sięgnęła po kurtkę ojca, krzyknęła do Annie, że niedługo wróci, i pobiegła nad jezioro.

Pogoda pogarszała się z minuty na minutę, ciemne chmury już zakryły księżyc.

– Uważaj! – wołała za nią Annie. – W taką pogodę jezioro jest wyjątkowo zdradliwe!
Z niemałym trudem przyciągnęła łódź na brzeg. Zasapana, próbowała sobie przypomnieć,

ile lat temu robiła to po raz ostatni. Zaniedbała się przez ten czas. Straciła kondycję. Od jutra
zacznie ćwiczyć.

Popatrzyła w stronę wyspy. Światełko nadal migało. Teraz nie miała już wątpliwości, że

jest to wołanie o pomoc.

Odwróciła się. Jake akurat wjeżdżał na podjazd. Po chwili był już przy niej. Miał na sobie

przeciwdeszczową kurtkę i kalosze. Dźwigał spory plecak.

– Już tam płynę – oznajmił. – Prawdopodobnie wiatr zerwał druty telefoniczne, więc będę

dawał ci sygnały latarką. Potrójny sygnał, potrzebuję wsparcia, podwójny – poradzę sobie
sam.

background image

Rzuciła mu wojownicze spojrzenie.
– Nie wygłupiaj się. Nie możesz sam płynąć. A jeśli Robbie jest nieprzytomny? Jak

zaniesiesz go do łodzi? Kto go będzie podtrzymywał, kiedy będziesz wiosłował? Płynę z
tobą!

– Wykluczone. Nie narażę cię na takie ryzyko.
– Bierz wiosła! – Wskoczyła do łodzi. – Marnujemy czas. Pływałam tam setki razy. Znam

najlepszą trasę. Ty wiosłujesz, ja pilotuję!

– Nie szarżuj. Masz dziecko...
– To moje zmartwienie! Ruszaj się! Mam sama popłynąć?
Pomimo chmur, które nieustannie przesłaniały księżyc, wypatrzyła na wyspie wysokie

drzewo, które dawniej było jej punktem orientacyjnym, i dzięki temu już po kilkunastu
minutach walki z wiatrem i fałami dobili do brzegu. Wyskoczyli na piasek.

– Widzę światło! – zawołała, przekrzykując wiatr. Chwilę później odnaleźli gajowego.
– Robbie! Co się stało? Co ci jest?
– Nareszcie – mruknął mężczyzna. – Ja jestem cały i zdrowy. Pomocy potrzebuje pewien

młody człowiek. Ma na imię Seth. Zawisł na drzewie. Przy okazji zerwał kabel telefoniczny.

Gajowy wskazał na najwyższe drzewo. W świetle latarki ujrzeli postać, która zaczepiona

o konary, zwisała niemal do góry nogami. Nieco poniżej trzepotał strzęp tkaniny

spadochronowej. Jake aż zagwizdał.

– Jak to się stało?
– To paralotniarz – odezwała się Cara. – Widziałam dzisiaj rano kilka paralotni. To

znaczy, że wisi tu od dłuższego czasu.

Mężczyzna jęknął.
– Zobaczę, co sobie zrobił. – Jake wspinał się na drzewo. – Trzymaj się, chłopie. Idziemy

z pomocą.

Przy kolejnym, silnym podmuchu wiatru usłyszeli rozdzierający krzyk bólu.
– Pospieszcie się. – Ledwie słyszeli głos lotniarza. – Coś mi się stało w kręgosłup.
Jake już był całkiem blisko. Starał się go uspokoić, zapewniał, że zaraz nim się zajmą.

Parę minut później wrócił na ziemię.

– Nie jest dobrze – oznajmił. – Ma poharataną nogę. Stracił sporo krwi. Niepokoi mnie

też kąt, pod jakim są jego plecy. Musimy go zdjąć i zatamować krwawienie.

– Jak zamierzasz unieruchomić mu głowę i plecy?
– Robbie, znajdziesz jakieś tyczki? Do unieruchomienia pleców. Przydałaby się też deska,

do której można by go przywiązać, jak już go zdejmiemy.

– Potem trzeba go przewieźć z wyspy. I to raczej nie łodzią – zauważyła Cara, przerażona

taką perspektywą. Taka podróż na pewno skończyłaby się nowymi urazami.

Jake wyjął komórkę.
– Potrzebna natychmiastowa pomoc. Jesteśmy na wyspie na jeziorze Ballranoch. Mamy

paralotniarza, który zawisł na drzewie. Trzeba go przewieźć śmigłowcem, bo łódź nie
wchodzi w rachubę. – Zwrócił się do Robbiego.

– Gdzie tu można wylądować?

background image

– Koło domu jest sporo miejsca. Przyniosę tyczki, a potem rozpalę tam ognisko.
Jake przekazał tę informację ratownikom, po czym schował komórkę do wewnętrznej

kieszeni.

– Wracaj jak najszybciej – zwrócił się do Robbiego.
– Przynieś też sznur. Śmigłowiec bierze teraz udział w innej akcji, więc potrwa to jeszcze

jakiś czas.

Z cienkich gałązek i kawałków liny od paralotni Cara uplotła coś, co przypominało

kołnierz ortopedyczny. Jake tymczasem ponownie wdrapał się na drzewo.

Znalazł się tuż przy pechowym lotniarzu.
– Zadam ci parę pytań – zwrócił się do chłopaka. – Czy możesz poruszać dłońmi i

stopami? Czy coś cię boli?

– Chyba mogę... – odparł szeptem. – Ale trudno mi oddychać i boli mnie bok.
– Czy czujesz, że dotykam twoich nóg?
– Czuję. O cholera, klatka piersiowa! Boli za każdym razem, jak zawieje wiatr.
– Trzymaj się. Robbie już wrócił. Zdejmiemy cię. Bądź silny.
– Teraz będzie najtrudniej – mruknęła pod nosem Cara, gdy Jake kolejny raz wszedł na

drzewo i balansując pośród gałęzi, zakładał Sethowi prowizoryczny kołnierz.

Słyszała, jak sapie z wysiłku. Z szacunkiem pomyślała o ryzyku, jakiego się podjął, by

ratować obcego człowieka. W pełni zdawał sobie sprawę, że nie wolno im z założonymi
rękami czekać na ekipę ratunkową.

– Robbie! – zawołał. – Wejdź to do mnie. Będziesz potrzebny, żeby go podtrzymać, gdy

przetnę uprząż. Zrobimy z tego materiału hamak, w którym opuścimy go na ziemię.

Rozległ się głuchy pomruk nadchodzącej burzy.
– Tego nam brakowało – warknął Jake. Właśnie pomagał Robbiemu usadowić się w

rozwidleniu konarów, tuż przy niefortunnym amatorze paralotni. – Musimy go uwolnić.
Przede wszystkim zależy nam na zatamowaniu krwawienia z rany w nodze. Uszkodzenie
kręgosłupa jest w tej chwili mniej istotne. Poza tym wiatr stale się nasila.

W pośpiechu odcinali kawałki tkaniny, lin i sznura, aż w końcu skonstruowali coś na

kształt hamaka. Owinęli nim Setha i pociągnęli do siebie. Ciało chłopaka nareszcie przyjęło
pozycję równoległą do podłoża.

– Przecinam linkę, na której wisi – ostrzegł Jake. – Będziemy powoli spuszczali go na

dół. Cara, przygotuj się, żeby go przytrzymać i złagodzić kontakt z ziemią.

Trwało to przeraźliwie długo. Mimo że Robbie i Jake starali się robić wszystko jak

najdelikatniej, bezwładne ciało od czasu do czasu ocierało się o gałęzie, a wówczas z hamaka
rozlegał się cichy jęk.

– Jeszcze chwila – pocieszała go Cara z dołu.
W końcu podłożyła mu ramiona pod plecy i ostrożnie opuściła na drzwi od komórki,

które przyciągnął gajowy.

– Jesteś już na dole – powiedziała półgłosem. – Teraz obejrzę ranę na nodze. Staraj się

leżeć nieruchomo.

Nie zareagował. Miał zamknięte oczy i był blady jak płótno.

background image

Jake i Robbie zeszli z drzewa.
– Zdaje się, że ma bardzo niskie ciśnienie – zwróciła się do Jake’a. – Trzeba zatrzymać

krwawienie. Może też mieć urazy wewnętrzne, które powodują dodatkową utratę krwi.

Z bandaży, które wyjęła z torby Jake’a, zrobiła pokaźny tampon, po czym przyłożyła go

do rany. Jake i Robbie unieruchomili Setha na desce.

– Teraz pozostaje nam modlić się, żeby śmigłowiec przyleciał jak najszybciej.
Jak na zawołanie rozległ się warkot silnika. Robbie zerwał się na nogi.
– Wracam na polanę. Mają takie reflektory, że odrazu ją znajdą. Poza tym rozpaliłem

spore ognisko. Dam im wskazówki, jak was znaleźć.

Seth otworzył oczy.
– Co się stało? Gdzie jestem?
– Czeka cię wycieczkowy przelot śmigłowcem – wyjaśnił mu Jake i uśmiechnął się. –

Miejmy nadzieję, że będzie mniej urozmaicony niż dzisiejszy lot na paralotni. Nie pamiętasz,
że wylądowałeś na drzewie?

– Owszem, pamiętam. Niezbyt miękko. – Przeniósł wzrok na Jake’a. – Czy to ty mnie

zdjąłeś?

– Potrzeba było do tego trzech osób. Ale wolałbym tego nie powtarzać.
– Dziękuję. Jestem wam wdzięczny... – Ucichł.
– Tętno słabnie – szepnęła Cara, trzymając go za nadgarstek. – Zanim wyląduje w

szpitalu, trzeba mu podać preparat krwiozastępczy. Oddech jest taki płytki, że na pewno ma
połamane żebra.

Z zarośli wypadło dwóch mężczyzn w zielonożółtych kombinezonach. Tuż za nimi biegł

zadyszany Robbie.

– Oto wasz pasażer.
– Nie mogliśmy szybciej, bo wieźliśmy ciężarną do szpitala. W górach spadł śnieg i droga

była nieprzejezdna.

– Trzeba mu zaaplikować preparat krwiozastępczy i, oczywiście, tlen – poinstruował ich

Jake.

Jeden z mężczyzn popatrywał na drzwi od komórki, przyniesione przez gajowego.
– Nie będziemy tego zmieniać. Lepiej go nie ruszać. Ale założymy mu kołnierz z

prawdziwego zdarzenia, chociaż to, co ma teraz, też wygląda na skuteczne.

– To jest rzemiosło artystyczne – obruszyła się Cara. – Ruszamy!
Podnieśli prowizoryczne nosze i ruszyli przez las za gajowym. Cara i Jake poszli ich

śladem.

Śmigłowiec wyglądał jak monstrualny owad, który przysiadł na leśnej polanie.
– Powodzenia – zawołała Cara, gdy nosze z Sethem znalazły się w jego wnętrzu. – Do

zobaczenia w szpitalu!

Maszyna ciężko oderwała się od ziemi, aż w końcu zniknęła za horyzontem.
– Miał facet szczęście. – Robbie zadumał się, prowadząc ich do domu. – Gdybym nie

wyszedł z psami na obchód, wisiałby tak do rana. – Potrząsnął głową. – Wiedziałem, że
kiedyś to się tak skończy. Kto to widział, rzucać się tak na wiatr? Miałem rację. Zapraszam na

background image

szklaneczkę whisky. Dobrze wam zrobi.

Wracali do łodzi w ciemnościach. Nawet latarka nie bardzo im się przydała. Wiatr dalej

wył wśród drzew, a wysokie fale zalewały brzeg.

– Czy to ma sens? Może powinniśmy wrócić i zanocować u Robbiego? – zastanawiał się

Jake.

– To niedaleko. Jestem wykończona i nie mam ochoty spać na pryczy.
Dotarli wreszcie do jeziora.
– Wydawało mi się, że przycumowaliśmy ją do tego kołka – powiedział Jake. – Gdzie

ona jest?

Cara chwyciła go za ramię i wskazała na środek jeziora.
– Tam! W połowie drogi!
Niemal w tej samej chwili łoskot gromu odbił się od gór i lunął deszcz.
– Boję się burzy – jęknęła, wtulając się w jego ramię. – Wracajmy do Robbiego. Z

dwojga złego wolę pryczę.

– Wstyd się przyznać, ale zgubiłem latarkę. Wątpię, czy bez niej do niego dotrzemy.
– Co teraz z nami będzie?
– Pozostaje nam schronić się w krzakach. Drzewa podczas burzy są niebezpieczne.

Musimy ją przeczekać. Zadzwonię do Annie, żeby się nie niepokoiła.

Gdy niebo przecięła kolejna błyskawica, Cara chwyciła Jake’a za rękę i razem rzucili się

w stronę przybrzeżnych zarośli.

– Tu jest nawet całkiem sucho – zdziwił się Jake. – Jeśli będziemy spokojnie siedzieć, nic

nam się nie stanie.

– Zimno mi. Podłożyłam kurtkę Sethowi pod nogę. Leci teraz śmigłowcem.
Jake zdjął swoją kurtkę i oboje ciasno nią otulił.
– Dzięki Bogu w ostatniej chwili udało się nam odesłać Setna w bezpieczne miejsce –

zauważyła Cara.

Jake w milczeniu mocniej ją przytulił.
– Jeszcze pół godziny, a byśmy nie zdążyli.
Zadrżała. Tym razem nie z zimna. Poczuła, że z powodu bliskości tego męskiego ciała i

jego zapachu płoną jej wszystkie zmysły. Silne ramiona zamknęły ją w objęciach.

– Wygodnie? – Ledwie go słyszała, ponieważ wtulił twarz w jej szyję.
– Już mi cieplej.
– Czuję to. Aż żar od ciebie bucha.
Jego ręce powędrowały po jej szyi, po włosach, aż niespodziewanie znalazła się pod nim.

Próbowała niezdarnie protestować.

– Osłaniam cię od deszczu – szepnął.
Nagle zaczął obsypywać jej twarz i szyję pocałunkami.
– Przepraszam. Nie mogłem się powstrzymać. Twoje włosy pachną tak kusząco, a ty

sama jesteś zniewalająco piękna. Doprowadzasz mnie do szaleństwa.

Chciała się podnieść, gdy poczuła jego dłonie pod swetrem. Delikatnie pieścił jej piersi.

Zaszumiało jej w głowie. Zapragnęła, by ten dziwny człowiek ją kochał. Lecz czym się to

background image

skończy? Nowym zawodem, jak z Tobym?

– Jake... Chyba nie powinniśmy... Tak nie można... Zamknął jej usta pocałunkiem, a ona

objęła go mocniej i przyciągnęła do siebie, ulegając podszeptom pożądania. Delektowała się
jego pieszczotami, delikatnymi jak muśnięcia skrzydeł motyla. Jak łatwo byłoby zaspokoić
pragnienie oddania mu się bez reszty.

Kolejna błyskawica przywróciła jej jasność myślenia. Czy to rozsądne ulegać

człowiekowi, którego praktycznie wcale się nie zna? Na dodatek z bujną przeszłością? Po co
znowu komplikować sobie życie?

Zachowała się jak idiotka. Jak mogła zaufać prawie obcemu człowiekowi, zapominając,

jak bardzo zranił ją Toby, którego znała tak dobrze?

– Nie, Jake... Jeszcze nie... Ukląkł, wyczuwając jej niechęć.
– Przepraszam.
Oparła się o pień drzewa i przymknęła powieki. Nie wiadomo dlaczego stanął jej przed

oczami obraz z przeszłości, od którego ciągle nie mogła się uwolnić.

Trzymając za rękę Dana, otwierała drzwi do londyńskiego mieszkania. Przez chwilę nie

bardzo rozumiała, co widzi: dwie postacie wijące się na dywanie. Potem rozpoznała
Toby’ego, który robił z jakąś kobietą to, co wcześniej z nią. Mimo że starała się trzymać Dana
z tyłu, nagle usłyszała dziecięcy głosik: Mamo, co tatuś robi? Obraz rozpłynął się.

Gdy otworzyła oczy, napotkała wzrok Jake’a.
– Przepraszam – szepnął. – Nie wiedziałem, co robię. To wina whisky od Robbiego.
Uznała, że najlepiej będzie zbagatelizować ten incydent.
– Zapomnieliśmy zadzwonić do Annie – przypomniała z uśmiechem. – Niech kogoś po

nas przyśle. Od rana muszę być pod telefonem.

Jake westchnął, po czym sięgnął po komórkę. Dlaczego uległ pragnieniu tulenia jej w

ramionach, skoro rozsądek nakazywał mu trzymać się od niej z daleka?

Już raz spotkał ją zawód, pomyślał. Nie potrafił zrozumieć, jak można zdradzić taką

piękną i inteligentną kobietę? Skazać ją na samotne wychowywanie dziecka? Musi zabić w
sobie to pragnienie. Chłopak ze slumsów w Glasgow nie ma szansy na związek z kobietą z
porządnej rodziny. Co ważniejsze, ona musi wychowywać dziecko, więc nie wolno obarczać
jej nowymi obowiązkami.

– Masz rację. – Otrzepał liście ze spodni. – Trzeba wracać do domu póki czas.
Obserwowała go, gdy rozmawiał z Annie. Tego wieczoru było jej dane poznać drugą

stronę jego osobowości: ciepłą, wesołą, namiętną. Znowu zalała ją fala pożądania. Postąpiła
słusznie, przerywając pieszczoty. Najpierw musi wylizać się ze starych ran.

Poza tym jak by to wyglądało, gdyby miała romans ze współpracownikiem? To dobrze,

że przeszli nad tym do porządku dziennego. Jutro na pewno będą się z tego śmiali. Czuła, że
od tej pory ich stosunki powinny zmienić się na lepsze.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Stłumiła ziewanie. Była na nogach od siódmej rano i jeszcze przed przyjściem do pracy

na ósmą trzydzieści musiała załatwić kilka domowych wizyt. W tej chwili siedziała wraz z
Jakiem na spotkaniu z administratorem regionalnej sieci komputerowej.

Dyskutowali o tym, jak połączyć wszystkie szpitale, przychodnie! gabinety lekarskie.

Patrząc na Jake’a, który przedstawia! potrzeby ich ośrodka Bernardowi Lewisowi, myślała o
wydarzeniach poprzedniego wieczoru. Dotknęła palcami warg, jakby chciała sprawdzić, czy
zostało tam jeszcze wspomnienie gorących pocałunków Jake’a.

Spodziewała się, że Jake stanie się bardziej przystępny, lecz on nawet na nią nie spojrzał.
– Nasze skierowania do specjalistów w szpitalu Świętego Cuthberta muszą docierać na

miejsce jak najszybciej. Zwłaszcza do onkologów.

– Nie powinno być z tym żadnych problemów. – Bernard kiwał głową. – W przyszłym

miesiącu poruszę tę sprawę z dyrektorem szpitala.

– Byłoby też wskazane, żebyśmy mogli bezpośrednio i na konkretne daty zapisywać

pacjentów na operacje – wtrąciła Cara. – Na razie wszyscy w nieskończoność musimy czekać

na wyznaczenie terminów. Bardzo by to nam ułatwiło planowanie.

Jake z uznaniem pokiwał głową.
– Rozumiem, że teraz czekamy na wiadomość od ciebie – podsumował i uścisnął dłoń

Bernarda.

– Tak jest. – Bernard uśmiechnął się do obojga. – Słyszałem, że wczoraj w nocy na

wyspie przeprowadziliście niezłą akcję. Staliście się bohaterami. Wszyscy o was mówią.

Cara poczuła, że się czerwieni, ale Jake podjął temat ze stoickim spokojem.
– Nie ukrywam, że było sporo emocji. Jeśli jesteś amatorem paralotni, bądź uprzejmy

lądować na miękkim podłożu, w dzień, i nie podczas burzy.

Gdy Bernard wyszedł, ich spojrzenia na moment się spotkały. Cara czekała, aż Jake

powie coś dowcipnego, lecz on zajął się zbieraniem z biurka swoich papierów.

– Uważam, że spotkanie było bardzo owocne – rzucił od niechcenia. – Chciałem ci

również podziękować za wczorajszą pomoc. – Po tych słowach po prostu wyszedł.

Stała jak słup soli. To wszystko? Nawet nie wspomniał o tym, co się działo, kiedy już

Seth odleciał śmigłowcem. Czyżby był aż tak wyrachowany?

Czy te wspólne upojne chwile nic dla niego nie znaczą? Skąd to nagłe przejście od

czułości do obojętności?

Siedziała w swoim gabinecie i starała się zebrać myśli. To niemożliwe, by tak szybko o

tym zapomniał. To prawda, że wycofała się w ostatniej niemal chwili, ponieważ po bolesnych
doświadczeniach z Tobym nie była jeszcze gotowa do angażowania się w nowy związek, lecz
Jake mógłby chociaż coś o tym napomknąć. Zadzwonił interkom.

– Przyszedł Pete Marbury, reporter z naszej gazety – oznajmiła Karen. – Chciał

porozmawiać z tobą i Jakiem o wydarzeniach wczorajszej nocy. Masz chwilę czasu?

background image

– Mogę przyjąć go teraz.
– Przyjdzie do ciebie z Jakiem.
Wygląda jak rozbrykany szczeniak, pomyślała, gdy reporter wpadł do pokoju.
– Żałuję, że nie byłem na miejscu akcji – biadolił. – Mielibyśmy z niej fantastyczne

zdjęcia. Czy trudno było zdjąć tego faceta z drzewa?

– Owszem, bardzo trudno – przyznał Jake. – Musieliśmy go najpierw unieruchomić.

Mógł mieć uraz kręgosłupa.

– Miał? – Pete notował z zapałem.
– Odniósł poważne obrażenia. Czeka go operacja. Całe szczęście, że udało się nam

wyekspediować go do szpitala w ciągu złotej godziny.

– Co to jest „złota godzina”?
– Badania wykazały, że jeśli w ciągu godziny od urazu lub, powiedzmy, ataku serca,

pacjent znajdzie się w szpitalu, który dysponuje specjalistycznym sprzętem, jego szansa na
przeżycie rośnie w sposób istotny – tłumaczyła Cara. – Dlatego taki ważny jest sanitarny
śmigłowiec.

– Słuchaj – zwrócił się nagle do niej Jake. – Dzwoniłem do szpitala. Tomograf wykazał

złamanie uciskowe dwunastu żeber. Miał chłopak szczęście, że nie doszło do urazów
neurologicznych.

– Co to znaczy?
– Jeden z odłamków znalazł się bardzo blisko rdzenia kręgowego. Mogło się skończyć

trwałym paraliżem.

– Z tego wynika, że przeprowadziliście tę akcję bezbłędnie. – Pete był pełen uznania. –

Wyobrażam sobie, jak trudno było go zdjąć z drzewa.

– Doktor Mackenzie zrobiła naprędce wspaniały kołnierz ortopedyczny. Poza tym nic

byśmy nie zrobili bez Robbiego Tullocha. Przygotował lądowisko dla śmigłowca.

– Dzięki serdeczne. Będzie z tego supernotatka. Cara z trudem powstrzymała śmiech. To

wszystko nic w porównaniu z tym, co było po akcji! Pete badawczo przyjrzał się obojgu.

– Nic was nie łączy? – zapytał, jakby czytał jej myśli.
– Czytelnicy to lubią.
– Pracujemy razem w tej samej przychodni. Nic ponadto – uciął Jake.
– Nie byłeś zbyt sympatyczny – zauważyła, gdy reporter wyszedł.
– Bezczelny typek. Dostał wszystkie potrzebne informacje.
– Czyżby? – Oparła się o biurko. – Już zapomniałeś, co było potem? Czy to dla ciebie nic

nie znaczy?

– Chciałabyś, żeby wszyscy o tym się dowiedzieli? – Jake był wyraźnie przestraszony.
– Nie, ale myślałam, że dzisiaj rano będziesz miał mi coś do powiedzenia. Każdy

normalny człowiek przynajmniej zrobiłby aluzję do przyjemnie spędzonego wieczoru. Czy to
jest dla ciebie wielki problem?

– Skądże! Jasne, że ten incydent ma dla mnie znaczenie...
– Nie proponuję ci związku aż po grób. Odnoszę jednak wrażenie, że trafiłam na

wyjątkowego cynika obdarzonego bardzo krótką pamięcią.

background image

Chwycił ją za ramię.
– Nie zamierzam opowiadać na prawo i lewo szczegółów z mojego, prywatnego życia.

Zapewniam cię również, że niczego nie zapomniałem. – Jego ton niespodziewanie złagodniał.
– Prawdę mówiąc, dużo myślałem o wczorajszej nocy. Z kimś takim jak ja nie powinnaś się
zadawać.

Co on ma na myśli? Na pewno nie jest typem uwodziciela. Przed jaką tajemnicą ją

ostrzega? Prawdopodobnie sam woli nie angażować się z kobietą, która ma nieślubne
dziecko. Na tym polega jego problem, skonstatowała w duchu.

– W porządku. – Wzruszyła ramionami. – Wystarczy, że będziemy wystrzegać się whisky

Robbiego.

– Zapomnijmy o tym. Skoncentrujmy się na pracy.
Dziwny facet, pomyślała, gdy pospiesznie opuścił pokój. Nawet Gordon nic o nim nie

wie, mimo że razem przepracowali pięć lat. Trzeba rozwikłać tę zagadkę.

Otworzyła w komputerze plik z danymi pierwszego pacjenta. Miała przeczucie, że

czekają pracowity dzień. I na pewno nie obejdzie się bez zawodowych kontaktów z Jakiem.
Czy sobie z tym poradzi?

Tego wieczoru ostatnią pacjentką w przychodni była Megan Forbes, którą Cara spotkała

w sylwestrowy wieczór na trawniku przed domem dziadków. Już druga osoba z tej rodziny

potrzebuje jej fachowej porady!

Dziewczyna miała oczy mocno obrysowane czarną kreską i jaskrawoczerwone wargi.

Żuła gumę. Ubrana była w najkrótszą minispódniczkę w historii Ballranoch. Wyglądała
zupełnie inaczej niż podczas prywatki. Wtedy była przestraszona, teraz radosna i swobodna,
niemal wyzywająca.

– Przyszłam do pani, ponieważ wtedy, w sylwestra, wydała mi się pani bardzo

sympatyczna. Proszę nikomu nie mówić, że byłam u pani.

– Obiecuję. Miałaś przykrości z powodu tego przyjęcia?
– Babcia trochę ponarzekała, ale jakby wcale się tym nie przejęła. Normalnie zrobiłaby

mi potworną awanturę. Gorszy jest dziadek. Ciągle gdera. Trudno z nimi wytrzymać, bo
ciągle się z tego powodu kłócą. Ma do niej pretensje, że zmusiła go wtedy do wyjazdu. –
Wzięła głęboki oddech. – I dlatego postanowiłam na jakiś czas ich opuścić. Mieszkam z nimi,
bo rodzice są za granicą, ale jestem wystarczająco dorosła, żeby mieszkać osobno. Będę
pracować. Muszę wyjechać z Ballranoch!

Kogo mi to przypomina? – zastanowiła się Cara z pewnym smutkiem.
– Co chcesz robić? Dokąd pojedziesz?
– Będę modelką. Sporo o tym wiem, bo czytam pisma kobiece.
– Tego trzeba się uczyć – zaczęła Cara. – Poza tym wiem z twojej karty, że masz dopiero

szesnaście lat. Obawiam się, że dziadkowie będą przeciwni twojemu pomysłowi.

Zdaje się, że babcię Forbes czekają większe zmartwienia niż tylko ukrywanie romansu

przed mężem. Co by to było, gdyby ich wnuczka zniknęła!

– Nie będą mieli nic przeciwko temu – zniecierpliwiła się Megan. – Nareszcie nie będą

musieli się mną przejmować. Ciągłe mi powtarzają, jak bardzo się o mnie martwią.

background image

– Oni cię kochają. Jestem o tym przekonana. Proszę cię, porozmawiaj z nimi, zanim

podejmiesz decyzję.

– Zobaczę... Nie widzę żadnego powodu, żeby się nie zgodzili. Babcia też była modelką.

– Wzruszyła ramionami, jakby uznała temat za wyczerpany.

– Rozumiem – rzekła Cara z westchnieniem. – Co jeszcze cię do mnie sprowadza?
– Czy mogłaby pani doktor obejrzeć moje plecy? Mam tam pełno znamion, a jeśli mam

zostać modelką, to muszę mieć gładką skórę. Czytałam, że znamiona mogą się uzłośliwić,
zwłaszcza u osób, które się opalają.

– To prawda. Coraz więcej ludzi zapada na raka skóry. Przysuń się do tej lampy, żebym

mogła dobrze im się przyjrzeć. – Sięgnęła po szkło powiększające. – Te trzy znamiona to
moim zdaniem zupełnie niegroźne zmiany skórne.

– Na pewno? – Wyczuła w głosie dziewczyny ogromną ulgę.
– Żeby mieć absolutną pewność, należałoby je usunąć i zbadać pod mikroskopem.
– Czy zostaną po nich blizny? Nie mogę mieć blizn na plecach.
– Minimalne. Poza tym za jakiś czas znikną zupełnie. Poza tym dadzą się zakryć

korektorem. Chcesz, żebym je teraz usunęła?

– Nie w szpitalu? – przestraszyła się Megan. – Czy to będzie bolało?
– Ani trochę. Zrobię ci miejscowe znieczulenie. A za kilka dni przyjdziesz do pielęgniarki

na zdjęcie szwów. Nie dam ci rozpuszczalnych, ponieważ czasami zostawiają większe blizny.

– Zgadzam się – oznajmiła dziewczyna, wyjmując gumę z ust.
W trakcie zabiegu Cara zastanawiała się, co czeka Megan. Ile marzeń legło w gruzach w

okrutnym świecie modelek?

– Gdzie chcesz być modelką?
– Chyba w Londynie. Zamierzam wkrótce zrobić zdjęcia do dossier. Roześlę je do

agencji modelek albo do redakcji magazynów. – Mówiła to takim tonem, jakby praca ta była
najprostszym zajęciem pod słońcem.

– Czy nie lepiej byłoby zacząć od kursu dla modelek?
– Nie warto. Karierę można zrobić bez żadnych kursów.
Cara pokiwała głową. Miała nadzieję, że Londyn okaże się dla Megan bardziej łaskawy

niż dla niej.

– Obiecaj mi, że niczego nie zrobisz bez wiedzy dziadków. Sama widzisz, jak przeżywają

twoją prywatkę. Postaraj się być z nimi w dobrych układach.

Megan uśmiechnęła się promiennie.
– Porozmawiam z nimi, skoro pani tak radzi.
– Grzeczne dziecko. Przyjdź za tydzień na zdjęcie szwów. I może wtedy będziesz już

mogła mi powiedzieć, co postanowiłaś.

Pakując wycinki do analizy, Cara uśmiechnęła się. Kto powiedział, że w Szkocji będzie

nudno? Warto było tu przyjechać choćby tylko po to, by wziąć udział w perypetiach rodziny
Forbesów. Weszła Karen z kawą.

– Nareszcie mamy porządny śnieg. Jutro będzie można pojeździć na nartach – zauważyła

uradowana. – Kocham narty. Mogłabyś się ze mną zabrać. Mój mąż, łan, dorabia przy

background image

wyciągu. Czasami aż mi go żal, bo tam jest okropnie zimno. – Wybiegła z pokoju, ponieważ
w recepcji zadzwonił telefon.

Po chwili wróciła mocno poruszona.
– Dzwonili z przedszkola. Dan spadł ze zjeżdżalni i potłukł sobie ramię. Udawał, że lata

na paralotni.

– O, nie! Powiedziałam mu, żeby poczekał z tym, aż będzie starszy. – Popatrzyła przez

okno, za którym padał śnieg. – Nie mógł tego zrobić w lepszą pogodę. Muszę po niego
pojechać. Obawiam się, że nie obejdzie się bez prześwietlenia.

W drzwiach stanął Jake.
– Przepraszam, że przeszkadzam, ale może jakieś moje wydruki wylądowały na twoim

biurku? Czekam na wyniki badań krwi i biopsji.

– Nie miałam czasu ich przejrzeć.
– Wyręczę cię – powiedziała Karen. – Przed chwilą zawiadomili Carę, że Dan miał

wypadek.

– Nie możesz sama jechać w taką śnieżycę. Zwłaszcza takim małym samochodem –

oświadczył Jake. – Zawiozę cię. Mam łańcuchy.

– Dzięki, nie trzeba. Poradzę sobie – rzekła, wkładając płaszcz. Nie miała najmniejszej

ochoty na dalszą wymianę uprzejmości w jego aucie. – Może to tylko nadwerężony
nadgarstek i wystarczy bandaż elastyczny.

– Nie masz pewności, że tak jest. Lepiej nie ryzykuj. Jake ma rację. Śnieg jest coraz

głębszy, a szosa do szpitala prowadzi przez wzgórza. Dla dobra Dana powinna skorzystać z
tej propozycji.


– Tutaj nie ma najmniejszej wątpliwości – powiedział Jake, delikatnie obmacując pulchną

rączkę chłopca. – Popatrz na to wgłębienie. To jest złamanie en bois vert. Konieczny jest
rentgen oraz gips.

– My tak dbamy o bezpieczeństwo. Maty leżą dokoła całej zjeżdżalni – kajała się

opiekunka. – Co to jest złamanie en bois verf.

– Zdarza się dzieciom, a polega na tym, że pęka tylko zewnętrzna warstwa kości. Zrasta

się bardzo szybko. – Jake popatrzył na chłopczyka. – Jest w szoku. Im prędzej dowieziemy go
do szpitala, tym lepiej.

– Nie martw się, misiu – szepnęła Cara, tuląc synka. – Niedługo wszystko będzie dobrze.

To samo przydarzyło się wielu chłopcom i dziewczynkom. – Pocałowała go, po czym
zwróciła się do opiekunki: – Zabieramy go do szpitala. Dziękuję, że panie tak szybko mnie
poinformowały.

– Tak mi przykro. Proszę nas zawiadomić, co stwierdzono.
W izbie przyjęć panował tłok, jak w każdym szpitalu o tej porze dnia. Większość

pacjentów wpatrywała się w zawieszony na ścianie telewizor, w którym transmitowano mecz
piłki nożnej. W jednym rogu siedziała grupka roześmianej młodzieży, w drugim płakało
niemowlę.

– Czy coś ci to przypomina? – zapytał Jake, gdy podchodzili do rejestracji.

background image

– Jasne. To dopiero była harówka. Człowiek miał wrażenie, że jest najważniejszy na

świecie, ale też nigdy nie wiedział, co go za chwilę czeka.

Dyżurująca pielęgniarka najwyraźniej znała Jake’a.
– Nie jest aż tak źle – powiedziała. – To głównie odwiedzający. Zaraz się maluchem

zajmiemy. – Uśmiechnęła się do niego. – Najpierw prześwietlimy ci rączkę, a potem ją
zagipsujemy i już nic nie będzie bolało.

W kabinie laborantka włączyła mobila, który kręcił się, połyskując kolorowymi

światełkami. Dan siedział na kolanach matki jak zauroczony.

– Ładne, prawda? – zagadnęła go pielęgniarka. Gawędząc z Cara i Jakiem, zakładała

chłopcu gips.

– Jak gips wyschnie, twoi koledzy i koleżanki będą mogli na nim pisać i rysować.
Chłopczyk rozpromienił się.
– Pokażę go dziadkowi! On leży w tym szpitalu!
– Naprawdę? Wobec tego poproś dziadka, żeby to on zrobił pierwszy rysunek.
Gordon Mackenzie zdumiał się na widok całej trójki.
– Co ci się stało, młody człowieku? Byłeś na wojnie i zostałeś ranny?
– Jestem zagipsowany – pochwalił się Dan. – Musisz mi tu coś napisać.
– Jako pierwszy! Czuję się zaszczycony.
Starszy pan sięgnął po długopis i wykaligrafował: „Kochanemu wnuczkowi, kochający

dziadek”.

To wyznanie sprawiło, że Cara poczuła ucisk w gardle. To znaczy, że słusznie zrobiła,

decydując się na powrót do Ballranochi. Dzięki temu jej synek ma dziadka, który za nim
przepada i który odzyskał wreszcie chęć do życia. Zerknęła na kartę choroby ojca.

Zobaczyła tam polecenie, by pacjent był na czczo.
– Jutro założą ci bypass!
– Tym bardziej cieszę się z waszej wizyty. Bardzo mnie podniosła na duchu. Koledzy po

fachu uznali, że do tego dojrzałem, a ja już bardzo chcę wrócić do domu.

– Przyjadę do ciebie z samego rana. – Cara położyła mu dłoń na ramieniu. – Jake, dasz

sobie radę?

– Jasne. – Spojrzał na wspólnika. – Nigdzie się nie spiesz. Przychodnia jest w dobrych

rękach. – Zerknął na Carę. – Jaki ojciec, taka córka. Świetnie mi się z nią pracuje.

– Cieszę się. Bo nam we dwóch szło całkiem dobrze, prawda? – Odwrócił głowę i

spojrzał za okno. – Jedźcie już. Trzeba małego położyć do łóżka. Ciągle sypie, a twój
samochód nie poradzi sobie z zaspami.

– Jake nas przywiózł. Ma łańcuchy.
W oczach starszego pana zamigotały dziwne iskierki.
– Dziękuję ci, Jake. Idźcie już, a ja się zdrzemnę.
Jechali przez baśniową, zaśnieżoną krainę, jak z bożonarodzeniowej pocztówki. Gdy Dan

spokojnie zasnął w foteliku na tylnym siedzeniu, Cara usiadła wygodniej, oparła głowę na
zagłówku i przymknęła powieki.

Pozbyła się już lęku o Dana, lecz spokoju nie dawały jej nowe zmartwienia. Jak ojciec

background image

zniesie operację, jak ona dostanie się nazajutrz do szpitala, oraz czy Annie zgodzi się zostać z
Danem.

Niski głos Jake’a wyrwał ją z zamyślenia.
– Co cię dręczy? Jesteś bardzo spięta.
– Nic nowego. Dan i ojciec.
– Dobrze wiesz, że to nie jest poważne złamanie. A Gordon z bypassem będzie jak nowy.

Powiedz, co cię naprawdę trapi.

Nie warto przejmować się tym, że uzna ją za wścibską. Musi dowiedzieć się o nim

więcej, jeśli ma z nim współpracować. Spojrzała na niego spod rzęs.

– Trudno cię rozgryźć – mruknęła i uśmiechnęła się. Uniósł brwi.
– Jak mam to rozumieć?
– Niewielu mężczyzn puściłoby tak szybko w niepamięć to, co się wczoraj wydarzyło.

Chyba mnie nie lubisz.

Patrzył przed siebie na zasypaną śniegiem szosę.
– Głupstwa wygadujesz – warknął.
– A może trzymasz się zasady, że nie należy całować koleżanek z pracy? – zakpiła.
Zacisnął dłonie na kierownicy.
– A może nie chcę psuć stosunków z osobą, z którą pracuję? Albo się boję?
– Boisz się? Czego?
Zajeżdżali już przed jej dom. Nagle Jake z kamienną twarzą pogładził ją po policzku.
– Tego, że mogłabyś odgadnąć moje mroczne tajemnice. Pokiwała głową. Tak, on się boi.

Nie chce wiązać się z samotną matką, bo mogłoby to zaważyć na jego karierze. Ostrożnie
wyjęła Dana z samochodu.

– Wolałbyś ich nie ujawniać. Dziękuję. Jutro porozmawiamy.
Obserwował we wstecznym lusterku, jak przytulając do siebie dziecko, Cara otwiera

drzwi. Nie minął się z prawdą. Chciał, aby jego życie prywatne było naprawdę prywatne.

Po co jej opowiadać o niepełnosprawnej siostrze? Nie zrozumiałaby tego, że Ursula

byłaby przeszkodą nie do pokonania. I nie tylko to. Dzięki siostrze ukończył studia, bo to ona
ich wówczas utrzymywała. Na dodatek, to pośrednio przez niego została napadnięta i
okaleczona. Nie opuści jej ani nie wyśle do domu opieki, nie może też narażać ewentualnej
żony na jej zaborczość i zazdrość.

Jechał pod górę do starego domostwa, w którym mieszkał z siostrą. Już poszła spać, ale

rano nie omieszka wymusić na nim zeznania, dlaczego wrócił tak późno. Nie opowie jej o
nowej lekarce, jej długich rzęsach, piegach na zadartym nosku ani o tym, że marzy, by
całować jej piękną szyję.

Dostrzegłaby w niej jedynie rywalkę, która mogłaby jej odebrać brata, wyrwać go spod

jej kontroli.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Zirytowana spojrzała na zegarek. Dlaczego akurat wtedy, kiedy kupiła w supermarkecie

zaledwie trzy rzeczy, otwarta jest tylko jedna kasa, do której stoi cała kolejka wózków
wyładowanych pod sufit?

Był niedzielny poranek. Odwiozła Dana do kolegi z przedszkola, a sama wybierała się na

narty z Karen. Powinny być na stoku jak najwcześniej, ponieważ o tej porze roku już o
czwartej robi się ciemno. Bardzo zależało jej na tej wyprawie, ponieważ wiedziała, że gdy
ojciec w następnym tygodniu wróci ze szpitala, nie będzie miała ani chwili wolnego czasu.

Czuła, że bardzo potrzebuje świeżego górskiego powietrza i fizycznego wysiłku. Od

kiedy parę tygodni temu Jake przywiózł ich ze szpitala, wyczuwała między nimi napięcie.

Jake zachowywał się bez zarzutu, lecz był bardzo zamknięty w sobie. Jakby świadomie

chciał zachować dystans, nie dać się wciągnąć w rozmowy na żadne tematy pozazawodowe.
Dusiła się w tej atmosferze. Czasami wręcz miała ochotę zapytać go, czy nie wolałby, by
zrezygnowała z pracy w przychodni.

Odnosiła jednak wrażenie, że Jake wbrew sobie całkiem ją lubi. Po co wypytywał ją o

zawodowe drobiazgi, skoro mógł zostawić jej kartkę z listą pytań? Dlaczego w weekendy

nadal odwiedza Dana? Ręka dawno już się zrosła, a on przychodzi na sobotni lunch z

prezentami.

Dan przepadał za jego wizytami, podczas gdy ją zaczynała peszyć ich zażyłość.

Nareszcie dotarła do kasy. Wyjęła portmonetkę. Nie będzie sobie tym zaprzątać głowy,

mimo że bardzo często miała przed oczami jego obraz, a serce nieodmiennie biło jej jak
młotem, gdy do niej się zbliżał.

Jake chce zachować dystans? W porządku, nie będzie mu w tym przeszkadzać!

Na stokach aż roiło się od narciarzy, którzy zjechali tu nawet z Edynburga i Glasgow.

Mąż Karen powitał je przy wyciągu.

– Mam nadzieję, że włożyłyście ciepłe gacie, bo na górze sakramencko duje! –

Uśmiechnął się szeroko.

Karen, jako pierwsza, usiadła na orczyku obok nieznajomej kobiety, zostawiając Carę z

tyłu. Gdy ta podniosła wzrok, by sprawdzić, z kim pojedzie, i zobaczyła dobrze znane
niebieskie oczy, odebrało jej głos.

Przez dziesięć minut będzie musiała siedzieć tuż obok faceta, który od tygodni jej unika!
– Co ty tu robisz? – zapytała bez ogródek. – Nie wiedziałam, że jeździsz na nartach.
– Mam dzisiaj dyżur. Jestem członkiem tutejszej ekipy ratowniczej. Do naszych zadań

należy patrolowanie wraz z policją tych zboczy. Staramy się przemawiać do rozumu różnym
szaleńcom.

Przyjrzała mu się dyskretnie. W stroju narciarskim wyglądał wręcz zabójczo.
– Przyznam się, że nie lubię takich wyciągów – powiedziała, gdy ich orczyk był już

blisko. – Zdarzało mi się spaść... i pociągnąć za sobą partnera.

– Zobaczymy, jak będzie tym razem – odparł beztrosko. – Spróbuj mnie ściągnąć!

background image

łan przytrzymał ich orczyk. Gdy tylko usiedli, poczuła, że jej narty ściągają ją w stronę

Jake’a.

– Próbujesz mnie zepchnąć? Nie wiedziałem, że jesteś taka silna.
Ruszyli pod górę.
– Przepraszam, nie robię tego specjalnie. Aj!
W tej samej chwili jej narty, podbite na muldzie, skrzyżowały się z jego nartami. Przez

chwilę myślała, że spadną z orczyka i potoczą się na dół niczym kula ze splątanych rąk, nóg i
nart.

– Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz. – Jake objął ją w pasie i posadził z powrotem na

właściwym miejscu. – Trzymaj nogi prosto i rozluźnij się. Może uda się nam dojechać na
górę, zanim wszystkich porozbijasz.

U kresu podróży, z wrażenia zdecydowanie za wcześnie zsunęła się z orczyka, zachwiała

się i ostatecznie wpadła na Jake’a.

– Co jest?! – mruknął pod nosem. – Zawsze tak zsiadasz z wyciągu?
Przytrzymał ją, a ona, ciągle pod kontrolą jego silnych rąk, na szeroko rozstawionych

nogach zjechała na bok. Tutaj wbrew jego wysiłkom zaczęła się przewracać, pociągając go za
sobą. Upadli na ziemię.

Jake natychmiast się podniósł i pomógł jej wstać. Przez chwilę patrzył na nią spode łba,

po czym niespodziewanie zaniósł się niepohamowanym śmiechem. Jakby jej żenujący upadek
rozładował napięcie, jakie tłumił w sobie od bardzo długiego czasu.

– Ośmiornica z zaburzeniami równowagi! Postrach całego stoku!
Czy on naprawdę się zrelaksował?
– Nareszcie coś cię rozbawiło.
– Twierdzisz, że jestem zbyt poważny? Nawet się zastanawiałem, czy nie powinienem

spuścić z tonu, bo jeśli mamy razem pracować, to powinniśmy się zaprzyjaźnić.

Nadal ją obejmował. Ona tymczasem poczuła, że między nimi znowu zaiskrzyło, jak

tamtej nocy na wyspie. Zapomniała o istnieniu innych ludzi. Nie słyszała ich śmiechów i

krzyków na stoku. Była świadoma tylko tego, jak silnie pociągają to muskularne ciało. On

czuje to samo, bo gdyby nadal chciał zachować dystans, już by jej nie obejmował.

W jego oczach wyczytała coś, co mówiło jej, że nie darzy jej niechęcią.
– Zapomniałem już, ilu emocji dostarcza narciarstwo. Skąd wzięło siew nich tyle

uwięzionej energii? Czyżby oszołomiło ich górskie powietrze, czy ta nieograniczona
przestrzeń?

– Już myślałam, że nigdy nie będziemy się śmiali razem – wyznała mu półgłosem.
W odpowiedzi tylko mocniej ją przytulił. Uznała, że musi jak najprędzej od niego uciec,

zanim zrobi coś głupiego, na przykład pocałuje go w usta. Wyrwała się z jego objęć.

– Kto pierwszy na dole?!
Z tym okrzykiem rzuciła się w dół na nogach jak z waty i z rozszalałym sercem.

To był czarowny, upojny dzień. Jake zmienił się nie do poznania. Cara i Karen jeździły

spokojnie, w poprzek zbocza, podczas gdy on szusował jak oszalały, czasami machając im po

drodze, kiedy indziej znów przystawał, aby przegonić z tras narciarzy desperatów na

background image

snowboardach.

Jeśli narty działają tak relaksująco, należy zalecać uprawianie narciarstwa wszystkim

pacjentom!

W dużej drewnianej szopie u podnóża wzniesienia podawano gorące napoje i przekąski.

Po blisko godzinie zjechały tam Cara i Karen wraz z łanem.

– Od zachodu idą ciemne chmury – zauważył łan, spoglądając w stronę doliny. –

Niedługo wyłączymy wyciąg, a Jake dopilnuje, żeby wszyscy zjechali na dół. Zanim zapadnie
zmrok, stok musi być pusty.

Cara popijała gorącą czekoladę, zadowolona z wyjątkowo udanego dnia. Gdy zbierała

swoje rzeczy, szykując się do powrotu po Dana, do szopy wszedł Jake.

– Głupia sprawa, łan, ale odebraliśmy telefon, że pod Ballranoch Tor ktoś natknął się na

dwie osoby. Jedna ma złamaną nogę, a obydwie są wyziębione. Wiem mniej więcej, gdzie są,
chociaż komórka tego turysty ciągłe przerywała, gdy przekazywał mi tę informację. Musimy
ruszać, zanim zrobi się ciemno.

– Ilu mamy ratowników?
– Jest nas tylko trzech. Mam zestaw pierwszej pomocy.
Śmigłowiec wezwiemy, gdy już lepiej się zorientujemy, gdzie oni są. Może uda się nam

dotrzeć do nich przed zmierzchem.

– Pójdę z wami. – Cara wstała od stołu. – Mam pewne doświadczenie. Mówiłeś, że

przydałaby się wam pomoc.

– Wykluczone. Ratownictwo górskie to nie jest twoja specjalność.
– Przeszkolisz mnie po drodze. Czy to jest bardzo trudny teren?
– Nie. Dotrzemy tam na nartach. Ballranoch Tor jest za tym wzgórzem. Podejrzewam, że

ci durnie zjechali z trasy i wpadli na skałki. Sądzę, że są całkiem niedaleko.

– Na wyciągu się nie sprawdzam, ale na nartach potrafię się poruszać – zauważyła Cara. –

Niepokoi mnie tylko, kto odbierze Dana od kolegi.

– To dla mnie żaden problem. – Karen włączyła się do rozmowy. – Annie na pewno się

ucieszy, że przez jakiś czas będzie miała go tylko dla siebie.

– Dziękuję ci z całego serca. – Tutaj zawsze można było liczyć na pomoc. – Bardzo bym

chciała zobaczyć taką akcję. I, oczywiście, na coś się przydać.

– Skoro się uparłaś, to już wyruszajmy. – Jake zarzucił plecak, przyglądając się jej

uważnie. – Na pierwszy rzut oka jesteś odpowiednio ubrana, bo tutaj po zmroku natychmiast
robi się bardzo zimno. Pójdzie z nami łan i jego bliźniak Max. Wyruszymy razem, potem
trochę się rozdzielimy, szukając zaginionych lub ich rzeczy.

łan przedstawił jej Maxa, swojego bliźniaczego brata. Byli rzeczywiście jak dwie krople

wody. Chwilę później ruszyli na poszukiwanie.

– Uważaj na kamienie – ostrzegł ją łan. – Może tu być bardzo nierówno, bo na tym

zboczu tęgo wieje.

Gdy znaleźli się na zachodnim stoku, poczuła, że temperatura nagle spadla. Pociemniały

śnieg wyglądał szaro i zdradliwie. Zupełnie inaczej niż tam, skąd przyjechali.

– Rozdzielamy się! – zakomenderował Jake. – Krzyczcie, jeśli coś zobaczycie.

background image

Niedługo potem rozległo się wołanie.
– W prawo! Dwadzieścia pięć stopni na północ! Cara sunęła za trójką mężczyzn, którzy

puścili się w stronę ogromnej skały, gdzie majaczyły dwie skulone postacie. Jedna z nich
rozpaczliwie machała rękami.

Cara popatrzyła na śnieg przed sobą. To był trudny teren. Co chwila spod śniegu

wystawały nagie kamienie. Zacisnęła zęby. Nie może sprawić ekipie zawodu i sama nabawić
się kontuzji.

– Tylko popatrz, jak się ubrali – syknął Jake, gdy zbliżali się do przestraszonych ludzi. –

W podkoszulki!

– Bóg was nam zsyła – chlipała dziewczyna. – Mój chłopak zranił się w nogę, a mnie boli

ramię.

– Jak ci na imię? – zapytała Cara.
– Sally, a to jest Bob. Wpadliśmy na kamienie, niewidoczne pod tym śniegiem.
Mężczyźni już otwierali plecaki: łan i Max wyjęli z nich puchowe kurtki.
– Trzeba ich rozgrzać.
Przytaknęła, obserwując nieobecny wzrok chłopaka. Wiedziała, że skutkiem wyziębienia

jest dezorientacja i senność: śmiertelna kombinacja w takich warunkach.

– Jeśli uda się nam podnieść ich ciepłotę choćby o trzy stopnie, będzie szansa, że nie

zapadną w śpiączkę.

Rozpostarł nad nimi coś, co przypominało namiot.
– To nas ochroni od wiatru. Siedząc razem z nimi, naszymi ciałami podniesiemy

temperaturę powietrza.

– Zmierz im poziom tlenu i ciśnienie – rzekł Jake, podając jej niewielki aparat.
– Ciśnienie niskie, osiemdziesiąt na pięćdziesiąt – szepnęła. – Chyba jest w szoku.
Jake tymczasem rozciął spodnie chłopaka, by przyjrzeć się złamaniu. Zacisnął wargi.
– Nic dziwnego, że jest w szoku. To wygląda na złamanie złożone, z przebiciem skóry. –

Zwrócił się do reszty ekipy. – Rana wzdłuż piszczeli.

Sally zaczęła się ożywiać.
– Co mu jest? Co mu się stało w nogę? – zapytała przerażona.
– Złamał nogę, ale jeszcze zanim go stąd zabierzemy, udzielimy mu pierwszej pomocy,

aby zapobiec infekcji, oraz unieruchomimy kończynę – tłumaczył Jake uspokajającym tonem.
Poklepał ją po ramieniu. – Obejrzyjmy teraz twoją rękę.

– Co to jest? – przeraziła się Sally na widok ogromnego sińca. – Jak to się stało?
– Bardzo boli, prawda? – zagadnęła ją Cara. – Za tydzień będzie już po bólu. Dostaniesz

temblak, żebyś nie uraziła tego miejsca. Skoro możesz swobodnie nią ruszać, nie sądzę, żebyś
coś złamała. Jednak w szpitalu trzeba będzie ją prześwietlić.

Jake zakładał chłopakowi szynę.
– Zanim ją umocuję, proponuję dać mu dożylnie dziesięć mililitrów morfiny, żeby

uśmierzyć ból.

– Założę mu opatrunek.
Cara z podziwem patrzyła, jak sprawnie i spokojnie pracuje ta niewielka ekipa. Przez cały

background image

czas Max i łan rozmawiali z Sally, pocieszając ją i uspokajając.

Bob powoli odzyskiwał przytomność.
– Co jest z moją nogą? – zapytał niewyraźnie. – Cholernie boli...
– Za moment poczujesz się lepiej. Dostałeś zastrzyk przeciwbólowy – powiedziała Cara

półgłosem. – Złamałeś nogę. Musimy założyć ci szynę. – Zwróciła się do Jake’a. – Miejmy
nadzieję, że szybko go stąd zabiorą. Ma nierówne tętno. Skąd przyleci śmigłowiec?

– Tym razem to nie będzie sanitarka, ale helikopter RAF-u. Nie ma tam sprzętu

medycznego. Ale lepsze to niż sprowadzanie ich piechotą. To jest pięć kilometrów. Sądzę, że
wyląduje pod tamtą skałką, około stu metrów stąd. My weźmiemy nosze, a ty pomożesz
Sally.

Ku zdumieniu Cary nosze mieściły się w trzech torbach. Gdy je montowali, rozległ się

huk śmigłowca.

– Wy, dziewczyny, idźcie pierwsze. Przetrzecie nam drogę. Informujcie nas o większych

dziurach i rozpadlinach.

Po kwadransie dotarli do śmigłowca.
– Polecę z nimi do szpitala, a ty – zwrócił się do Cary – zejdziesz z chłopakami pod

wyciąg. Dobrze, że zdążyliśmy przed zmrokiem. Dziękuję ci za pomoc. – Rozpromienił się. –
Jeszcze zdążysz przelecieć się helikopterem.

– Bylebym nie musiała go pilotować! – Roześmiała się, poprawiając czapkę.
Jake śmiał się do niej, zachwycony aureolą jej rudych włosów rozwiewanych przez wiatr.
– Pamiętaj, że masz u mnie kolację – szepnął. – W przyszłym tygodniu. Odpowiada ci?
– Z przyjemnością, pod warunkiem że nie przeszkodzi nam żaden helikopter.
Ruszył w kierunku maszyny, lecz nagle się zatrzymał.
– Czy mogę prosić cię o przysługę? W samochodzie jest prezent dla mojej siostry. Ma

dzisiaj urodziny. Nie chcę, żeby myślała, że o nich zapomniałem. Paczka leży na przednim

siedzeniu. Kluczyki schowaj pod fotelem kierowcy.

– Mam jej go zawieźć?
– Byłbym ci za to bardzo wdzięczny. Nie wiem, ile spędzę czasu w szpitalu. Mieszkamy

dziesięć minut od Ballranoch. – Na kopercie zapisał adres i dokładniejsze wskazówki. –
Powiedz jej, że wrócę, jak tylko będę mógł. Aha, jeszcze jedno. Moja siostra... jest
niepełnosprawna. Upłynie sporo czasu, zanim otworzy drzwi i... – Zawiesił głos. – Nic
takiego. To nieważne. Dziękuję.

Cara była w siódmym niebie. Poczuła, że jest szansa, by zostali przyjaciółmi.

Jake i jego siostra mieszkali w ładnym, pobielonym domku, do którego prowadziły drzwi

obrośnięte bluszczem. Z jego okien rozciągał się przepiękny widok na rozległą dolinę. Nie
mogąc znaleźć dzwonka, zapukała.

– Kto tam? – usłyszała po dłuższej chwili.
– Cara Mackenzie. Pracuję razem z Jakiem. Jake musiał odwieźć dwoje

pokiereszowanych narciarzy do szpitala.

Rozległ się odgłos zdejmowanego łańcucha, po czym w drzwiach ukazała się kobieta na

wózku inwalidzkim.

background image

Przyglądała się gościowi. Miała tak samo niebieskie oczy jak jej brat, lecz gdy

odruchowo odrzuciła do tyłu długie czarne włosy, Cara ujrzała długą, grubą bliznę, która
przecinała policzek, od oczodołu aż do szyi.

Kiedyś Ursula Donahue musiała być bardzo piękna, lecz teraz nic nie pozostało z dawnej

urody.

Przypomniała sobie, że ojciec nigdy nie widział siostry Jake’a. Teraz poznała powód.

Dziwiło ją jednak, dlaczego Ursula nie poddała się operacji plastycznej. Dlaczego Jake, jako
lekarz nie przekonał jej, że możliwa jest rekonstrukcja policzka oraz zlikwidowanie szpecącej
blizny?

Podała kobiecie paczkę.
– Jake obawiał się, że wróci późno, a nie chciał, żebyś pomyślała, że zapomniał o twoich

urodzinach.

– Proszę, wejdź. – Manewrując wózkiem, Ursula zaprowadziła Carę do przytulnego

pokoju w głębi domu. – Mówił, o której wróci? Nie powiedział mi, że w ten weekend ma
dyżur na stoku!

Nie jest zbyt sympatyczna, pomyślała Cara.
– Część ekipy się rozchorowała. Musiał ich zastąpić.
– Cały Jake! Troszczy się o wszystkich oprócz najbliższych. I to w taki dzień! Mimo to

dziękuję za wiadomość i za doręczenie paczki. – Zmierzyła Carę uważnym wzrokiem. –
Jesteś córką Gordona Mackenzie, prawda? Jak długo zamierzasz pomagać Jake’owi?

Tak samo bezpośrednia jak brat.
– Jeszcze nie wiem. Mam nadzieję, że ojciec w końcu pójdzie na emeryturę i nareszcie

odpocznie.

Ursula podjechała do barku.
– To znaczy, że to jakiś czas potrwa.
– Zapewne. – Lepiej się nie deklarować.
Ursula uśmiechnęła promiennie, choć blizna sprawiła, że był to krzywy uśmiech.
– Skoro tu jesteś, to zapraszam cię na drinka. Przecież są moje urodziny! Mam ochotę na

towarzystwo.

– Nie zostanę długo. Muszę wracać do synka.
– To czerwone wino trzymałam na specjalną okazję. – Ursula odwróciła się w stronę

gościa. – Podobno macie zamiar mieszkać u twojego ojca.

– Tak. Sama wychowuję dziecko.
Zabrzmiało to nieco wyzywająco. Nie starała się wprawdzie utrzymywać w tajemnicy

swojego samotnego macierzyństwa, ale gdzieś w głębi duszy czuła, że się nie sprawdziła. Że
Toby odszedł, ponieważ go zawiodła.

– Podejrzewam, że niełatwo być samotną matką. – Ursula podniosła kieliszek do ust. –

Jak ci się pracuje z moim bratem?

– Dobrze. Jest doskonałym lekarzem.
Ursula uśmiechała się, popatrując pod światło na czerwony płyn w kieliszku.
– Ciężko na to pracował. Ale on jest zdolny i uparty, mimo że bywa do bólu bezpośredni.

background image

– Nie spuszczała wzroku z Cary. – Być może dlatego z nikim się nie związał. Kręci się koło
niego mnóstwo dziewczyn, ale wszystkie znikają ze złamanym sercem. Jake nie może
poświęcić dla rodziny tego, co zdobył z jakim wysiłkiem. – Roześmiała się dla złagodzenia
efektu swych słów. – Podejrzewam, że on się realizuje wyłącznie w pracy. Nie dziwiłabym
się, gdyby aspirował do objęcia funkcji naczelnego lekarza tego regionu.

– Zapewne masz rację. Jest bardzo... oddany swojej pracy – wyjąkała Cara.
Co Ursula chce przez to powiedzieć? Ostrzec ją przed dalekosiężnymi planami Jake’a?

Dała jej do zrozumienia, że Jake zawiódł wiele kobiet. Tego się obawiała: ambitnego
mężczyzny, który nie życzy sobie żadnych zbędnych obciążeń. Kobieta z dzieckiem byłaby
dla niego kamieniem u szyi.

Przez całą drogę do domu miała w uszach słowa Ursuli. Szkoda, że tego samego dnia,

kiedy Jake poniekąd potwierdził ich przyjaźń, jego siostra ostudziła jej zapał.

Czuła, że nie podźwignęłaby się, doznając nowego zawodu. Ciągle nękał ją ból z powodu

zdrady Toby’ego. Cokolwiek czuje do Jake’a, musi to stłumić. To nieważne, że tego dnia jego
stosunek do niej był taki... przyjazny.

– Łapy przy sobie, dziewczynko! – mruknęła, parkując przed domem. – Doktor Donahue

nie jest do wzięcia!

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

W poniedziałek jak zwykle poczekalnia była pełna pacjentów.
– Dobrze, że już jesteś! – powitała ją Sheena. – Nie ma Karen. To jej się nie zdarza.

Dzwoniłam do niej, ale nikt nie odpowiada. Na domiar złego zawiesił się komputer! A tylko
ona wie, jak go ponownie uruchomić!

– Fantastycznie. To znaczy, że nikt nie zna kolejności pacjentów. – Uśmiechnęła się do

zaaferowanej pielęgniarki. – Wyczytałam w horoskopie, że czeka mnie dzień pełen wyzwań.
Sprawdziło się.

Popatrzyła bezradnie na czarny monitor i stertę korespondencji.
– Czuję, że nieprędko stąd dzisiaj wyjdziemy. Poniekąd dobrze się składa, bo nie będzie

miała czasu myśleć o Jake’u. Od kiedy Ursula dała jej do zrozumienia, że jej brat nie ma
czasu na romanse, nie mogła przestać o nim myśleć, marzyć, że ją pokocha. Aby wyzbyć się

tych mrzonek, przez cały miniony tydzień starała się go unikać.

– Dom wariatów – prychnęła Sheena, podnosząc słuchawkę telefonu, który dzwonił

prawie bez przerwy.

– Myślisz, że Karen coś się stało? Skontaktuj się z łanem. Gdzieś tu powinien być numer

jego komórki. Gdzie jest Jake?

– Wyjechał do chorego. Zadzwonię do lana.
Cara tymczasem uciszała czekających.
– Mamy awarię komputera, więc nie znamy kolejności zgłoszeń. W tej sytuacji zacznę od

osoby zapisanej na ósmą trzydzieści.

– To ja – powiedziało unisono dwoje pacjentów. Jeden z nich na pewno czeka na Jake’a.
– Wobec tego przyjmę państwa w porządku alfabetycznym.
Pan Dunne pokazał groźnie spuchnięty palec.
– Przycinałem róże, jak zawsze na wiosnę, i ukłułem się kolcem. Pulsuje i boli. Żona

kazała mi pójść do lekarza.

– Słusznie. Mogłoby dojść do zakażenia. Czy w ciągu minionych pięciu lat był pan

szczepiony przeciwko tężcowi? Niestety, nie mogę tego sprawdzić w komputerze.

– Tak, całkiem niedawno.
– Więc nie będziemy tego powtarzać. – Wypisywała receptę. – Proszę brać jedną tabletkę

cztery razy dziennie. I zażyć wszystkie, do końca. To bardzo ważne.

Starszy pan zmarszczył czoło.
– Jedną tabletkę cztery razy dziennie? – powtórzył, po czym się uśmiechnął. – Głupiec ze

mnie! Zacząłem się zastanawiać, jak można cztery razy połknąć tę samą tabletkę.

Niespodziewanie ją rozbawił.
– To znaczy, że muszę wyrażać się bardziej precyzyjnie. Jeśli po trzech dniach nie będzie

poprawy, proszę przyjść do mnie. Sheena założy panu temblak.

Gdy wyprowadzała pana Dunne’a, na korytarzu spostrzegła Jake’a, który nie krył radości

na widok pacjenta.

background image

– Peter! Jak to dobrze, że cię spotykam. Nareszcie mam okazję podziękować ci za

zaproszenie na wystawę. Tym razem jestem zdecydowany coś kupić.

– Na pewno będzie z czego wybierać. Przyjdź trochę wcześniej. To nie jest tylko moja

wystawa, zaprosiliśmy również innych malarzy.

Staruszek ruszył w stronę stanowiska Sheeny.
– Peter Dunne maluje piękne pejzaże – oznajmił Jake, podchodząc do Cary. – W

przyszłym tygodniu robi wystawę.

Przyjrzał się jej uważnie.
– Zapraszam. Moglibyśmy połączyć to z obiecaną kolacją. Przez cały tydzień byłaś

nieuchwytna.

– Na razie wolałabym nie mieć żadnych zobowiązań, bo w tym tygodniu ojciec wraca do

domu.

– Rozumiem. – Nie krył rozczarowania. – Myślę, że te pejzaże by ci się spodobały.
– W najbliższej przyszłości będę bardzo zajęta – oznajmiła stanowczym tonem.
– Odniosłem wrażenie, że perspektywa wspólnej kolacji cię ucieszyła. – Nie dawał za

wygraną. – Skąd ta nagła zmiana?

– Tata będzie wymagał opieki. Nie mogę zostawić go samego.
– To tylko parę godzin. Poza tym masz do pomocy Annie.
To ma być tylko przyjacielska pogawędka, nic więcej. Dlaczego tak się przejmuje tym

zaproszeniem? Ponieważ znajomość z takim atrakcyjnym facetem nie może być platoniczna.

– Zobaczę. – Nie mogła się zdecydować. – Bierzmy się do roboty, bo się nam pacjenci

zbuntują. – Popatrzyła na pełną poczekalnię.

Do południa cała trójka zwijała się jak w ukropie: mierzyli ciśnienie, zmieniali opatrunki,

odbierali telefony i zamawiali karetki dla staruszków, których należało przewozić. W samo
południe Cara odebrała co najmniej dwudziesty telefon.

– Mówi łan Taylor. Otrzymałem pytanie od Sheeny, co dzieje się z Karen. Pojechałem do

domu sprawdzić to. Karen ledwie trzyma się na nogach i mówi od rzeczy. Nigdy tak się nie
zachowywała. Niech ktoś tu do niej przyjedzie. Jej stan bardzo mnie niepokoi.

– Zaraz u was będę – rzuciła do słuchawki, po czym wpadła do biura, gdzie zastała Jake’a

i Sheenę.

– Dobra wiadomość to ta, że wiadomo, gdzie jest Karen – zaczęła. – Zła, że jest w bardzo

niepokojącym stanie, łan jest wręcz przerażony. To może być wszystko: od udaru po
psychotropy. Przydałoby mi się twoje diagnostyczne wsparcie.

Patrzyli na nią z niedowierzaniem. Karen była osobą młodą, zdrową i rozsądną. Udar ani

narkotyki do niej nie pasowały.

– Mam wizytę domową nieco dalej – pocieszył ją Jake.
– Możemy do nich pójść razem, jeśli uważasz, że co dwie głowy to nie jedna.
– Ruszajcie. Oboje – westchnęła Sheena. – Zostanę na posterunku. I postawcie Karen na

nogi, bo bez niej wszyscy tu padniemy.

Pochylili się nad Karen. Jake uniósł jej powieki.
– Bardzo rozszerzone źrenice.

background image

– Miałem wrażenie, że zwariowała. – łan nie krył zdenerwowania. – Gadała coś o jakimś

gwiazdorze rocka i o tym, że musi się z nim spotkać, a kiedy ją położyłem, nie mogła się
podnieść.

– Czy bierze jakieś leki? Bo to wygląda zupełnie jak przedawkowanie.
– Ona nigdy by czegoś takiego nie zrobiła – oburzył się łan.
– Wiem, wiem. – Cara poklepała go po ramieniu. – Mogła zrobić to przez nieuwagę.
– Bardzo szybkie tętno – stwierdził Jake. – Dziwne. Jak się czuła rano?
– Normalnie. Wyjechałem pierwszy, żeby zawieźć Kirsty do szkoły. Jadła wtedy jajka na

bekonie.

– Może to ten bekon? Zatrucie pokarmowe? Zajrzyjmy do lodówki.
– Zostanę przy niej, idź sama. Może coś znajdziesz – powiedział Jake, okrywając Karen

pledem.

W lodówce leżało otwarte opakowanie bekonu.
– Nie jest przeterminowany – mruknęła. – Pachnie ładnie.
Już miała zaniknąć lodówkę, gdy jej uwagę przyciągnęło coś na wyższej półce.
– Co to jest? – Sięgnęła po przewróconą buteleczkę, tuż nad opakowaniem z bekonem. –

Zdaje się, że znalazłam sprawcę. – Uśmiechnęła się do lana, podając mu bekon. – Wyrzuć go.

Mąż Karen szedł za Cara.
– Co znalazłaś? Pokazała obu buteleczkę.
– Wasza córka ma kłopoty ze wzrokiem, prawda? Przepisano jej atropinę, którą należy

przechowywać w lodówce.

– Owszem, ale nie widzę żadnego związku...
– Już wiem, co powiesz. Buteleczka się przewróciła i atropina zaczęła kapać na bekon. –

Jake uniósł brwi. – Gratuluję, panno Marple!

– Co teraz będzie? Czy Karen z tego wyjdzie? – niepokoił się łan.
– Gdyby szpital był blisko, wysłałabym ją na obserwację, ale myślę, że w tej sytuacji

powinieneś zostać w domu i w razie pogorszenia nas zawiadomić. To powinno przejść w
ciągu paru godzin.

Jake ponownie badał puls Karen.
– Już zwalnia. Poprosimy Sheenę, żeby jeszcze dzisiaj do was zajrzała. – Popatrzył na

lana, który nadal niewiele rozumiał. – Twoja żona spożyła sporą dawkę wyciągu z wilczej

jagody, z której otrzymuje się atropinę. To bardzo skuteczny środek, ale zupełnie nie nadaje
się dó jedzenia.

– Codziennie człowiek czegoś się uczy – zauważył Jake, gdy wracali do przychodni. –

Teraz już wiemy, że można odjechać na kroplach do oczu. – Zaparkował pod domem. – Może
jednak przyszłabyś na tę wystawę? O ile dobrze pamiętam, Peter malował również wasz dom.

To chyba nieuprzejmie z jej strony tak się wykręcać. Przecież to tylko parę godzin. Jake

jest taki dobry dla Dana, poza tym od tylu lat wspiera Gordona. Nie wolno tak postępować,
tylko dlatego że na jego widok nogi miękną jej w kolanach.

– Z przyjemnością.
– Wystawa jest dopiero za tydzień, więc Gordon już od kilku dni będzie w domu.

background image

Obejrzymy obrazy, a potem pojedziemy na kolację. Przyjadę po ciebie koło siódmej, zgoda?

Obudziła się z przeświadczeniem, że będzie to bardzo długi dzień. Tydzień minął

niepostrzeżenie. Za to najbliższe dwanaście godzin, jak na ironię losu, będzie wlokło się w
nieskończoność.

Z jednej strony cieszyła się, z drugiej bała tego spotkania. Przekonywała się, że będzie to

przyjemny kontakt ze sztuką, lecz po chwili zastanawiała się, czy jest szansa, by znowu
znalazła się w ramionach Jake’a.

Lepiej o tym nie myśleć. Ursula nie kryła przed nią, że Jake ma inne priorytety. To ma

być przyjemny, towarzyski wieczór. Nic ponadto.

Rozległo się potężne grzmotnięcie w drzwi, po czym do łazienki wpadł Dan.
– Nie chcę dzisiaj iść do przedszkola – oświadczył stanowczym głosem.
– Dlaczego?
– Bo dziadek powiedział, że będzie za mną tęsknił. Mówił, że mogę być jego

pielęgniarką. – Podparł się pod boki i wojowniczo wydął wargi. – Tak powiedział.

– Dziadek musi dużo odpoczywać – argumentowała z całą powagą, mimo że ta scena

mocno ją rozbawiła. – Będzie odpoczywał, kiedy ty będziesz w przedszkolu. Jak wrócisz,
będzie miał już więcej sił i na pewno będzie zachwycony, jak mu opowiesz, co robiłeś przez
cały dzień. – Przytuliła chłopczyka. – Dla odmiany zjemy śniadanie w jego pokoju, a potem
pozwolimy mu się wyspać.

Gordon siedział w łóżku i czytał gazetę. Rozpromienił się na ich widok.
– Jest mój mały pomocnik – rzekł z radością. – Buchan powiedział mi, że był wczoraj z

tobą i Annie na bardzo długim spacerze nad jeziorem.

– Buchan umie mówić? Był bardzo niegrzeczny. Jak wyszedł z wody, otrzepał się na

Annie.

Cara nie mogła się nadziwić, jak bardzo ojciec się zmienił na korzyść po operacji.

Zniknęła siność warg i sińce pod oczami. Wydał się jej o wiele silniejszy niż w dniu, kiedy
wróciła do Ballranoch. Co więcej, nie mogła się nacieszyć, jak świetnie dogaduje się z
wnuczkiem.

Stanęła jej przed oczami scena sprzed kilku tygodni, gdy zasłabł w sylwestrowy wieczór.

Gdyby nie szybka akcja Jake’a, być może nie byłby teraz z nimi.

Pochyliła się, by pocałować go w policzek.
– Widzę, że czujesz się znacznie lepiej.
– O niebo. Brakuje mi tylko mojej fajki.
– Ani się waż! Bo ci głowę ukręcę!
– Kochana despotka. – Uśmiechnął się szeroko. – Wiem od Jake’a, że wybieracie się

dzisiaj na wystawę Petera Dunne’a. Żałuję, że nie mogę z wami pójść. Rozejrzyj się za
pejzażami z naszej okolicy.

Zadrżała na myśl, że co najmniej trzy godziny spędzi w towarzystwie Jake’a. Zaczynała

wręcz żałować, że przyjęła zaproszenie. Przygarnęła do siebie synka.

– Chodźmy. Czeka nas pracowity dzień.

background image

– Przynieś mi obrazek, który namalujesz w przedszkolu. Powieszę go sobie na ścianie! –

zawołał Gordon.

– Namaluję dla ciebie taaaki ogromny obraz – obiecał poważnie chłopczyk.

Bez większego entuzjazmu przeglądała zawartość garderoby. Od miesięcy nie kupiła

sobie nic nowego. Była zajęta dzieckiem, pracą i zapominaniem o Tobym.

Wyjęła z szafy ciemnogranatowe spodnie z krepdeszynu, żakiet i różową bluzkę. Ostatni

raz miała ten komplet na sobie, gdy była na kolacji z Tobym. Pochwalił ją za dobry gust.

Odsunęła to wspomnienie. Upięła włosy w kok i lekko pociągnęła policzki różem, aby

zatuszować ślady całodziennego zmęczenia.

– Nie będzie lepiej – mruknęła, spoglądając w lustro. Jake czekał na dole. Czytał bajkę

Danowi.

Ta scena mocno ją poruszyła. Dan zawsze powinien mieć kogoś takiego jak Jake. Ale na

pewno to nie będzie on. On ma zawodowe ambicje, pomyślała ze ściśniętym gardłem.

– Jestem gotowa.
W oczach Jake’a zamigotała dziwna tęsknota.
– Ładna fryzura – powiedział półgłosem. – Wyglądasz... bardzo pięknie.
Chłopiec zachichotał.
– Mama, Jake powiedział, że jesteś piękna! Odwróciła się, aby ukryć przed Jakiem

rumieniec.

– Zmykaj do łóżka! Jeśli będziesz grzeczny, Annie przeczyta ci jeszcze jedną bajkę!
– Kareta już czeka – oznajmił Jake rozbawiony jej zażenowaniem.
Miejscowa galeria mieściła się w zaadaptowanej murowanej stodole. W tej chwili mieszał

się tam spory tłum oglądających porozwieszane na ścianach obrazy.

Taka towarzyska okazja była dla Cary czymś przyjemnie nowym. Przechadzając się z

kieliszkiem wina wśród gości, czuła, że stanowi część tego grona.

Jake obserwował ją, gdy rozmawiała ze starymi znajomymi. Wyglądała na zadowoloną.

Była też porażająco piękna i pociągająca. Czy postąpił nierozsądnie, zapraszając ją na tę
wystawę? Czuł, że gdyby był wolny, mógłby związać się z tą kobietą. Westchnął ciężko,
wodząc za nią wzrokiem.

Wspólna przyszłość nie jest im pisana. Musi opiekować się Ursulą. Przypomniał sobie jej

słowa po wizycie Cary.

– Niezła laska – rzuciła. – Od razu widać, że szuka męża. Wcale bym się nie dziwiła,

gdybyś to ty, kochany braciszku, wpadł jej w oko. Lepiej uważaj, bo wylądujesz z dzieckiem.

Uśmiechnął się ponuro. Dobrze wiedział, co kryło się za tymi okrutnymi słowami. Strach.

Ursula bała się, że zostanie sama i niekochana.

Odstawił kieliszek. To jasne jak słońce, że jej nie porzuci, ponieważ kochają i szanuje.

Tyle dla niego poświęciła. Urodę i poczucie bezpieczeństwa. Teraz on musi poświęcić się dla
niej.

Cara dotknęła jego ramienia.
– Chodź, powiedz mi, co myślisz o tym pejzażu – poprosiła i zaprowadziła go przed

background image

płótno pokaźnych rozmiarów, na którym artysta uwiecznił dom jej ojca na tle gór i jeziora.
Zapewne malował go jesienią, ponieważ wszystkie wzniesienia pokrywał fiolet wrzosów. –
Spodoba mu się?

– Na pewno.
– Kupuję go! – zawołała, rzucając Jake’owi wyzywające spojrzenie. – Może wypiłam za

dużo, ale jestem w nastroju do kupowania. Zaszaleję!

– W tej sytuacji, aby zapobiec wykupieniu wszystkich obrazów Petera, proponuję,

żebyśmy poszli coś zjeść.

Gdy wyszli z galerii, mżyło. Jake otworzył parasol.
– Idzie wiosna – zauważył. – Śnieg zamienił się w deszcz. – Skręcili w boczną uliczkę. –

Ta knajpka jest całkiem niezła, mimo że w Ballranoch nie ma wielkiej konkurencji.

O tej porze ruch w miasteczku zamierał. Przed nimi jakaś staruszka wyprowadzała psa, a

na wprost niej szedł młody chłopak w bejsbolowej czapce.

Nagle sprawy potoczyły się tak błyskawicznie, że Cara właściwie nie zauważyła, co się

dzieje. W pewnej chwili chłopak doskoczył do starszej pani, wyrwał jej torebkę i uciekł w

przeciwnym kierunku.

Napadnięta kobieta krzyknęła, oszołomiona oparła się o mur, podczas gdy Jake ze

złowieszczym pomrukiem rzucił się w pogoń za złodziejaszkiem.

Cara podbiegła do staruszki.
– Popchnął mnie i zabrał mi torebkę. Cara objęła drżące ramiona starszej pani.
– Proszę się uspokoić. Jestem z panią. Przysiądźmy na chwilę.
Weszły do restauracji, gdzie kelner natychmiast podał staruszce coś gorącego do picia.

Piesek ulokował się obok jej krzesła. Oboje sprawiali wrażenie zagubionych i
przestraszonych.

– Jak się pani czuje? Nic panią nie boli? – dopytywała się Cara, gładząc pomarszczoną

dłoń.

– Nie, nie. Jestem trochę oszołomiona, bo to stało się tak niespodziewanie. – Potarła

dłonią czoło, po czym nagle się rozpromieniła. – Jak jeszcze raz spotkam tego drania, to go
poszczuję psem!

– Słusznie.
Cara zostawiła starszą panią pod opieką kelnerów i wyszła na ulicę, by zobaczyć, co

dzieje się z Jakiem. Ujrzała dwie postacie: ta wyższa popychała przed sobą tę niższą.

– Zaczekamy tu na policję – oznajmił Jake. – Mam nadzieję, że porządnie natrą ci uszu.
– Ja jej nic nie zrobiłem – jęczał małolat.
– Nic jej nie zrobiłeś?! – Oczy Jake’a zabłysły. – Myślisz, że ona o tym zapomni?! Będzie

pamiętała do końca życia! Za napad na taką słabą kobietę należą ci się porządne cięgi!

Cara ze zdumieniem zauważyła, że Jake aż się gotuje ze złości. Jeszcze chwila i straci

panowanie nad sobą i chłopaka uderzy, a wtedy sam zostanie oskarżony o nadużycie siły
fizycznej!

– Dobrze, że go złapałeś – powiedziała w nadziei, że jej słowa nieco go uspokoją. –

Zostaw to policji. Już przyjechali.

background image

Jake pchnął chłopaka w stronę policjanta.
– Niech go pan zabiera, bo mogę zrobić mu krzywdę! Zapewne będzie pan chciał,

żebyśmy złożyli zeznania?

– Oczywiście, ale to nie potrwa długo. Jake zerknął na Carę.
– To miał być przyjemny wieczór – mruknął. – Ale zaraz to nadrobimy.
Policjant wsadził chłopaka do samochodu, a Jake wszedł do restauracji, by zwrócić

staruszce torebkę. Przysiadł obok niej.

– Pani Batley! – Ucieszył się. – Oto pani torebka. Mam nadzieję, że nic z niej nie zginęło.
– Nie miałam tam nic cennego. – Na twarzy kobiety pojawił się łobuzerski uśmiech. –

Tylko pigułki na przeczyszczenie. Mógłby je sobie wziąć.

– Ja bym mu zaaplikował coś znacznie silniejszego – odparł Jake z całą powagą. – Policja

odwiezie panią do domu i spisze pani zeznania. Doktor Mackenzie i ja też pójdziemy na
posterunek. Jutro zadzwonię do pani, żeby dowiedzieć się, jak się pani czuje. Czy mam
zatelefonować do pani syna i zawiadomić, co się stało?

– Będę panu bardzo wdzięczna. Na pewno do mnie przyjdzie.
– Carlo... – Jake zwrócił się do właściciela restauracji. – Czekaj na nas. Ten wieczór

jeszcze się nie skończył.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Obserwowała Jake’a, który w skupieniu studiował menu. Nadal nie mogła nadziwić się

wściekłości, jaka w nim zawrzała z powodu tego chuligańskiego wybryku. Miała okazję
poznać zupełnie inną twarz tego zamkniętego w sobie człowieka. A już się jej wydawało, że
go rozgryzła!

Zorientował się, że mu się przygląda.
– Tylko nie mów, że wieczór ze mną był nieciekawy – powiedział, jakby starał się

poprawić swój nastrój. – Zasłużyliśmy na lampkę wina.

– Dobrze mi zrobi. Ciągle jestem roztrzęsiona, jakby to mnie napadnięto. To było takie

niespodziewane. Zawsze myślałam, że taka mieścina jak Ballranoch jest bezpieczna.

– Chuligani są wszędzie, nawet w takich malowniczych miejscowościach. Lepiej nie

mówić, co bym z nimi zrobił, gdyby to ode mnie zależało.

– Zauważyłam, że bardzo się przejąłeś. Pocieszające jest to, że babcia nie doznała

żadnego uszczerbku na zdrowiu. Mogło być gorzej...

Oczy mu pociemniały.
– Panią Batley czeka wiele nieprzespanych nocy przez tego smarkacza. Dobrze wiesz, ile

czasu trwa wychodzenie ze wstrząsu psychicznego. Osoba w jej wieku może już nigdy nie
czuć się bezpiecznie poza domem. Najbardziej wkurza mnie to, że ten szczeniak zapomni o
tym za parę tygodni, a pani Batley nigdy. – Zawiesił głos. – Przepraszam, że tak drążę ten
temat. To miał być miły wieczór. Wybierzmy coś. Polecam ci rybę z krewetkami w sosie z
białego wina, a na deser tarte na gorąco ze śmietaną.

– To jest nieprzyzwoita propozycja, ale dzisiaj zapomnę o moich zasadach. Odchudzanie

zacznę od jutra.

Omiótł ją pełnym uznania spojrzeniem.
– Zdecydowanie nie jest ci to potrzebne – skomentował poważnie. – Naokoło same

patyczaki. Gdzie nie spojrzysz, przekonują nas, że należy się głodzić.

Sposób, w jaki na nią popatrzył, sprawił, że poczuła wzmożone bicie serca, więc aby

pokryć zmieszanie, sięgnęła po kieliszek. To była tylko grzecznościowa uwaga, upomniała
sama siebie.

– Przez cały tydzień byłaś nieuchwytna, więc nie miałem okazji podziękować ci za

doręczenie prezentu Ursuli.

– Miałam mnóstwo spraw na głowie. Czy twoja siostra pracuje?
– W domu. Jak Peter Dunne jest malarką, ale ma całkiem odmienny styl.
– Szkoda, że nie widziała tej wystawy. Nie interesowała jej? Myślałam, że artyści lubią

się spotykać, żeby wymieniać opinie na temat prac kolegów.

– Ursula rzadko wychodzi z domu. Kiedyś była bardzo towarzyska, ale ta blizna...

Uważam, że zmieniła jej osobowość.

– Nie chciałabym się wtrącać... ale czy ona myśli o rekonstrukcji? Podobno chirurg

plastyczny z naszego szpitala jest bardzo dobry.

background image

Wzruszył ramionami.
– Starałem się ją namówić, ale oznajmiła mi, że nie chce znowu cierpieć. Obawiam się, że

wypadek uczynił z niej inną osobę. Do tego wystarczy jedna chwila – dodał ze smutkiem.

Cara odłożyła sztućce.
– Jak to się stało? Wypadek drogowy?
– Nie, chociaż podejrzewam, że gdyby to był prawdziwy wypadek, zniosłaby to lepiej. To

było celowe.

– Jak to? – Szeroko otworzyła oczy.
– Nie zapomnę tego do końca życia. Napadła ją na ulicy banda pijanych wyrostków,

którzy potrzebowali pieniędzy na prochy. Szedłem spory kawałek przed nią i to na mnie
czatowali. Wiedzieli, że jestem lekarzem i podejrzewali, że mam przy sobie coś, co im się

przyda. Ursula przeczuła, na co się zanosi, i starała się ich powstrzymać...

– Jak to zrobiła?
– Rzuciła się na nich, gryzła, kopała, ale nie miała szansy. Skatowali ją i pocięli nożami.

Uciekli, kiedy do nich podbiegłem. Mnie nawet nie tknęli, ale biedna Ursula przeleżała w
szpitalu parę tygodni.

Stało się jasne, dlaczego tak ostro zareagował podczas napadu na panią Batley.
– To nie była twoja wina. Masz wyrzuty sumienia?
– Niestety tak. – Uśmiechnął się smutno. – Poganiałem ją, żeby szła szybciej, ponieważ

spieszyliśmy się na spotkanie. Powiedziałem jej nawet, że nie powinna była się umawiać,
skoro nie potrafi zdążyć. – Zamyślił się. – Gdybym nie był taki niecierpliwy, szedłbym przy
niej i wszystko potoczyłoby się inaczej. Tak, uważam, że to przeze mnie została tak

okaleczona.

– Jesteś dla siebie zbyt surowy. Uwierz mi. Czy kiedykolwiek powiedziała ci, że to twoja

wina?

– Nigdy, lecz wiele jej zawdzięczam. Nie tylko tamtego wieczoru. W całym życiu.
Uniosła brwi pytająco.
– Nie urodziłem się w czepku. Jestem potomkiem kilku pokoleń nierobów, którzy woleli

pić niż pracować. Po śmierci matki ojcu było obojętne, co robię, bylebym tylko nie chciał od
niego pieniędzy. Ursula miała co do mnie inne plany: ciężko pracowała, żeby zapłacić za
moje studia.

– Masz wobec niej dług wdzięczności. Chyba dobrze, że mieszkacie razem. – Cara bawiła

się przez chwilę nożem i widelcem. – Sądzę, że jej to bardzo odpowiada.

– Obojgu jest nam z tym dobrze.
To jasne, że jest mu wygodnie mieszkać z siostrą, pomyślała, pijąc kawę. On się nią

opiekuje, ona gotuje mu i pierze. W ten sposób nie grozi mu żadna zaborcza samica.

Być może dlatego że mu współczuła lub z chęci podziękowania za mile spędzony

wieczór, w drodze do domu zdobyła się na odważny gest.

– Może wpadniesz na strzemiennego? Ojciec ma spory zapas najprzedniejszej whisky.
Przyglądając się w samochodzie jego profilowi, czuła, że zaczyna rozumieć, dlaczego

sprawiał wrażenie odludka. Chciał być kimś w swoim zawodzie, aby zadośćuczynić siostrze,

background image

a to wymagało energii i wytrwałości.

Ursula ostrzegła ją, że zrezygnował z sercowych przygód, aby realizować zawodowe

ambicje, a osoby, którym przyświeca jeden cel, często trzymają się na uboczu.

Jej studia nie były dla niej żadnym wysiłkiem: rodzice wręcz ją do nich zachęcali oraz nie

brakowało im pieniędzy. Dopiero później zaczęły się kłopoty.

Gdy weszli do salonu, w kominku nadal tlił się żar. Wystarczyło dorzucić polano, by

blask płomienia objął cały pokój.

Nagle Carę ogarnął lęk. Dlaczego nie posłuchała głosu rozsądku i go zaprosiła?

Atmosfera w tym przytulnym pokoju jest aż nadto intymna.

– Z wodą? – zapytała.
– Nie. Chcę jej skosztować w najczystszej postaci. Podała mu szklankę i oparła się o

kominek. Przez jakiś czas popijali w milczeniu.

– Kiedy pokażesz ojcu obraz? – Jake odezwał się pierwszy.
– Nie mogę doczekać się tej chwili.
Ta deklaracja rozbawiła oboje, łagodząc wcześniejsze napięcie. Jake podszedł bliżej.
– Wyśmienita jest ta whisky – powiedział z uznaniem. – Gdzie go zawiesisz? – zapytał,

rozglądając się po eleganckim salonie.

– Jeśli tata nie zabierze go do siebie, mógłby zawisnąć nad kominkiem.
– Aż dziwne, że nic tu nie ma. To idealne miejsce.
– Kiedyś wisiał tu portret mojej matki – wyjaśniła Cara z westchnieniem – ale nasza

kochana Angela kazała go usunąć. Przyznaję, że trudno wymagać od drugiej żony, aby lubiła
taką formę obecności swojej poprzedniczki. Mimo to przykro mi było, gdy zniknął. Mama
była bardzo piękna.

– Wdałaś się w nią. Czy mogę zapytać... jak ojciec poznał Angelę?
Cara ciągle nie mogła pogodzić się z tym, że ojciec ożenił się ponownie już pół roku po

śmierci matki.

– Podczas pewnej konferencji. Była kierowniczką hotelu, w którym ta konferencja się

odbywała. Trudno mi było w to uwierzyć. Rodzice byli razem przez dwadzieścia pięć lat i
bardzo się kochali. A on poślubił Angelę sześć miesięcy po śmierci mamy. Domyślam się, że
musiał zapełnić tę bolesną lukę. Szkoda tylko, że tak źle trafił.

– Nie znał jej wcześniej?
– Nie. Dał się zwieść jej urodzie i czułym słówkom. Ona jednak kierowała się wyłącznie

egoizmem. Interesowały ją pieniądze, tytuły i oddanie mężczyzny, który uwierzył, że ona go

kocha. Podobno nie ma to jak stary głupiec...

– Zauroczyła go. Mówiłaś, że poczułaś się niechciana.
– Od tej pory moje stosunki z ojcem zaczęły się pogarszać. – Wpatrywała się w płomienie

w kominku. – Tak bardzo bał się, że ją straci, że był skłonny spełnić każde jej życzenie. Ona
żądała, żebym się wyprowadziła, tata z kolei nie chciał, żebym mieszkała z Tobym. Przejrzał
go.

– Co było dalej?
– Odbyła się potworna awantura, podczas której powiedział, że nie obchodzi go, co

background image

zrobię, bylebym nie drażniła Angeli.

Nie spodziewała się, że tak ją wzruszy jej własna opowieść. Zawstydziła się, czując, że

łzy spływają jej po policzkach. Pochyliła głowę i opuściła ramiona, jakby chciała stłumić to
uczucie.

Jake w okamgnieniu był przy niej. Objął ją ramieniem.
– Nie płacz, proszę. Gdybym wiedział, że sprawię ci ból, nie zadawałbym tych pytań.

Przepraszam...

Otarła łzy. Nie warto aż tak przejmować się tym, co już minęło.
– Daj spokój. To nie twoja wina. Ta baba nie zasłużyła na moje łzy! Prawdę mówiąc,

dobrze mi zrobiła ta rozmowa. Toby nie uznawał takich wynurzeń.

– Chyba nie był sympatycznym facetem.
– Zdecydowanie.
Gdy spojrzał jej w oczy, zauważył, że przyspieszył się jej oddech. Wydało mu się

oczywiste, że powinien ją objąć mocniej, przytulić jej głowę do swojej piersi. Kołysał ją,
jakby uspokajał zapłakane dziecko.

Słyszała miarowe bicie jego serca, czuła, jak jego ręka gładzi jej włosy. To jest

zwyczajny odruch dobroci, powtarzała sobie, to nie ma nic wspólnego z pożądaniem. Tuli ją,
ponieważ się rozpłakała. Podniosła na niego wzrok, jednocześnie robiąc gest, jakby chciała
wyzwolić się z objęć.

– Jesteś taki dobry... – zaczęła.
– Cara... nie odsuwaj się. Tak bardzo chcę cię pocałować, pocieszyć. – Pochylił się, by po

chwili ich usta połączyły się w namiętnym pocałunku.

Próbowała protestować.
– Jake, nie wolno nam dać się ponieść...
Gdy jednak zaczął obsypywać delikatnymi muśnięciami jej szyję i dekolt, a przez jej ciało

przebiegł dreszcz, uznała, że dłużej nie może się opierać. Przywarła mocniej do niego i dała
się porwać fali uniesienia, która pomogła jej zapomnieć o bólu z powodu ożenku ojca i
niewierności Toby’ego. Nie miała siły zrobić tego, co powinna: zmusić go, by przestał.

– Jesteś piękna, od stóp do głów – szeptał, rozpinając guziki jej bluzki. Rozsunął ją

delikatnie, by rozpiąć biustonosz.

Ułożył Carę na puszystym dywanie i wpatrując się w jej oczy, pieścił jej ciało, wynosząc

ją na wyżyny pożądania. Gdy ją posiadł, nie była w stanie protestować i nie chciała, by to się
kiedykolwiek skończyło.

Przymknęła oczy, spodziewając się pocałunku, po czym je otworzyła, gdy nic takiego się

nie zdarzyło. Jake wpatrywał się w nią udręczonym wzrokiem. Z cichym jękiem zsunął się
obok niej i leżał na plecach, wpatrując się w sufit.

Zamarła.
– Co się stało? Usiadł.
– Przepraszam, nie powinienem tego robić. Kochać się z tobą. Oszołomiła mnie twoja

uroda, ale nie wolno mi cię wykorzystywać. Zachowałem się egoistycznie.

Zerwała się na nogi. Była zdezorientowana. W jednej chwili Jake ogarnięty pożądaniem

background image

trzymają w ramionach, a minutę później odwraca się do niej plecami i mówi, że nie powinien
jej oszukiwać! Jak mogła zapomnieć o przestrodze Ursuli? Że Jake’owi nie chodzi o nic
więcej.

W pewnym sensie sama zawiniła, pozwalając uwieść się tak szybko. Czuła, jak powoli

wzbiera w niej gniew. Rzuciła mu wściekłe spojrzenie.

– Jak mogłeś?! Udawałeś, że mnie pocieszasz, aby wykorzystać sytuację! Świnia!
– To prawda. – Usiadł na kanapie i ukrył twarz w dłoniach. – Wiem, że postąpiłem podle.

Nie powinienem był cię dotykać.

Zapięła bluzkę. Czuła do siebie wstręt za to, że tak łatwo mu uległa.
– Zgadza się. Jak mogłam się tego nie domyślić?
– To było silniejsze ode mnie.
– Mam w to uwierzyć? Jestem po prostu jedną z wielu kobiet, które wykorzystałeś i

rzuciłeś, ponieważ interesuje cię wyłącznie zrobienie kariery.

– O czym ty mówisz? – Stał nad nią z twarzą pociemniałą gniewem. – Zapewne

współpracownicy nie powinni tego robić, ale nie ma to nic wspólnego z moją karierą. Kto ci
to powiedział?

– Twoja siostra. Należało jej usłuchać. Ostrzegła mnie, że złamałeś już wiele serc.

Posłuchaj, co ci powiem: pomyliłeś się, podejrzewając, że Dan i ja będziemy przeszkodą na
twojej drodze do sukcesu!

– Co ty wygadujesz?!
Lojalność wobec siostry, która tyle przez niego wycierpiała, nie pozwoliła mu wdawać się

w wyjaśnienia. Nie może powiedzieć Garze, że siostra jest zdolna stanąć między nim i jego
kobietą, ani że nie chce obarczać Cary odpowiedzialnością za los siostry.

Położył dłonie na jej ramionach i spojrzał jej prosto w oczy.
– Nie wiesz, jak bardzo bym chciał, żeby było inaczej. Postarajmy się od tej chwili

ograniczyć nasze kontakty wyłącznie do zawodowych. – Patrzył na nią ze smutkiem.

– Nie myśl o mnie źle. Musimy spróbować.
– Jak sobie wyobrażasz tę współpracę? – wybuchnęła.
– Ta sytuacja nie ma sensu. Nie masz ochoty na bliższe kontakty z koleżanką z pracy, a

mnie nie odpowiada świadomość, że dałam ci się uwieść. Nie mam innego wyjścia, jak
poszukać nowego zajęcia. Gdzieś, gdzie znajdę kolegów godnych zaufania.

Obrzucili się gniewnymi spojrzeniami, po czym Jake odwrócił się na pięcie i wyszedł, a

ona zalała się łzami. Jak mógł sprawić jej taki zawód? Zaprowadzić ją na wyżyny rozkoszy, a
chwilę później odebrać jej to wszystko?

Otarła oczy. Znowu ten sam, koszmarny scenariusz. Podobno doświadczenie jest

najlepszym nauczycielem, ona jednak niczego się nie nauczyła i kolejny raz została poniżona.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Jake ponuro patrzył w przestrzeń. Nawet nie zerknął na artykuł w medycznym

czasopiśmie, który przed nim leżał. Nie mógł się skupić, ponieważ przez cały czas rozmyślał
o tym, że upokorzył Carę, ostatnią osobę pod słońcem, której chciałby wyrządzić taką
krzywdę.

Myślał naiwnie, że jego szlachetna intencja pocieszenia jej ograniczy się do tego, że ją

przytuli. Niestety, uległ pragnieniu kochania się z nią oraz złudnej iluzji, że są sobie pisani.
Jak gdyby taka przyszłość miała jakiekolwiek szanse.

Zamknął pismo. Postąpił egoistycznie i musi ponieść konsekwencje. Cara prawie się do

niego nie odzywa. Co gorsza, doszły go słuchy, że szuka nowej pracy.

Brzęczenie interkomu przerwało mu ten wątek.
– Mamy pacjenta spoza rejonu. Czy przyjmiesz go przed lunchem? – Głos Karen brzmiał

sucho i oficjalnie. To dlatego, że od czasu przykrego incydentu z Cara Jake bywał bardzo
niemiły dla wszystkich bez wyjątku. Musi się poprawić, bo nawet słodka Karen przestanie z
nim rozmawiać.

– Czekam na niego. – Starał się powiedzieć to łagodnym tonem.
W drzwiach stanął krótko ostrzyżony blondyn. Jake zerwał się zza biurka i niemal

podbiegł, by go powitać.

– Chris! Po tylu latach! Ostatni raz widzieliśmy się na stażu! Co robisz w tych stronach?
– Byłem przez dwa dni u ciotki. Przyjechałem na ryby. – Chris mówił dziwnie

niewyraźnie. – Chciałem cię odwiedzić, ale ciotka na moją cześć wystąpiła z oficjalną kolacją
i zupełnie nie miałem czasu. A teraz jadę na ślub.

– To znaczy, że nie jest to towarzyska wizyta.
– Niestety. – Gość uśmiechnął się niepewnie. – Potrzebuję twojej porady. Jako

pulmonolog znam się tylko na klatce piersiowej. Wiem, że powinieneś iść na lunch, ale twoja
rejestratorka się nade mną ulitowała.

– Mów, co ci jest.
– Mam niejakie trudności z uśmiechaniem się oraz jedzeniem – tłumaczył. – Rano nie

mogłem otworzyć ust. Teraz też mówię przez zęby. Od dziecka ostrzegano mnie, że dostanę
szczękościsku, bo za dużo gadam.

– To jest bardzo bolesne – współczuł mu Jake. – Zapewne masz lekkie zwichnięcie

szczęki.

– Dysfunkcja stawu skroniowo-żuchwowego?
– Otóż to. Zaordynujemy ci valium i coś przeciwzapalnego.
– Nareszcie będę mógł jeść i porządnie spać.
– Idź do dentysty, który na pewno coś ci doradzi, żeby to się nie powtórzyło. – Jake podał

koledze receptę. – Dawno się nie widzieliśmy. Domyślam się, że masz już żonę i dzieci...

– Jasne. Śliczną trójeczkę. Do tej pory nie mogę się nadziwić, jak udało mi się znaleźć

taki skarb jak Jenny. A ty? Tylko nie mów, że nadal jesteś wolnym strzelcem.

background image

– Niestety. Ciągle jestem kawalerem i chyba tak już pozostanie.
– Wszyscy myśleliśmy, że ty pierwszy założysz rodzinę!
– Nie bardzo umiem postępować z kobietami.
Chris przyjrzał mu się uważnie, jakby wyczuł, że dotknął czułej struny, więc zmienił

temat.

– Co słychać u Ursuli? Pamiętam, że gdy byliśmy na stażu, została paskudnie napadnięta.
– Od tej pory stała się mało towarzyska. Odmówiła poddania się operacji plastycznej,

mimo że usilnie starałem się ją na to namówić.

– Przekaż jej pozdrowienia ode mnie. – Chris wstał i podał dłoń Jake’owi. – Dzięki. Przy

następnym spotkaniu chcę cię widzieć zaobrączkowanego. Pamiętaj, tempus fugit. Odezwę się
– rzekł na koniec i zamknął za sobą drzwi.

To prawda, że czas ucieka, pomyślał. Siedzi tu od pięciu lat. Przez ten czas Chris się

ożenił i spłodził troje dzieci. Czy za kolejne pięć lat on, Jake, nadal będzie kawalerem, który
mieszka z siostrą w Ballranoch?

Zirytowany zerwał się ze swego miejsca za biurkiem i wyszedł na korytarz, gdzie

przystanął pod drzwiami Cary. Wejdzie i powie jej, że ją kocha, że nie obchodzą go różne
zmartwienia związane z siostrą!

Już chciał zapukać, gdy naszła go inna myśl. Przecież ona nie chce go znać!

W tej samej chwili drzwi się otworzyły i stanęła w nich Cara.
– Przepraszam. – Minęła go i ruszyła w stronę Karen. – Powiedz przedstawicielowi firmy

farmaceutycznej, że za parę minut będę gotowa iść z nim na lunch. I pamiętaj, że dzisiaj mam
wolne popołudnie. Nareszcie trochę odpocznę.

– Czeka cię coś przyjemnego? – zapytała Karen.
– Idę z Danem na plażę. Będziemy puszczać latawca.
– Uważaj, żeby was nie zwiało do morza.
Cara przysiadła na jednym z foteli, trzymając się za brzuch.
– Co się stało? – zaniepokoiła się pielęgniarka.
– Nic, nic. Bolesny okres. Nie warto się przejmować. Wezmę coś przeciwbólowego i

naciągnę tego farmaceutę na porządny lunch.

Pełną piersią wdychała ostre morskie powietrze. Od dawna tego potrzebowała. Czując

przypływ nowej energii, obiecała sobie, że teraz, gdy pogoda nieco się poprawiła, zacznie
ćwiczyć. To też powinno złagodzić bolesność miesiączek.

– Trzymaj, synku, tego latawca. Dan puścił się pędem w stronę plaży.
Cara tymczasem omiotła wzrokiem zapierający dech w piersiach widok. Za dwa, trzy

tygodnie wszystkie wzgórza utoną w żółtej powodzi janowca. Podniosła dumnie głowę:
wbrew temu podłemu doktorowi Donahue będzie z optymizmem patrzyła w przyszłość.

Nie mogła zaprzeczyć, że było w tym trochę jej winy.

Nie posłuchała przestróg Ursuli. Więc teraz, upokorzona przez niego, musi o nim

zapomnieć. Musi myśleć o przyszłości Dana oraz o tym, jak mu ją zapewni.

Patrzyła na synka. Jakie to szczęście, że ma takie zdrowe i pogodne dziecko, które

background image

rekompensuje jej wszystkie niepowodzenia w innych sferach życia.

Dan zatrzymał się przy kimś, kto siedział na piasku. Zewsząd zjeżdżali się tutaj malarze

zauroczeni tą częścią wybrzeża, gdzie góry schodziły prosto do morza, uwydatniając
malowniczy kontrast odcieni nieba i ziemi. Przed kobietą stała sztaluga. Dan prowadził z nią
ożywioną rozmowę. W pewnej chwili najwyraźniej powiedział coś zabawnego, ponieważ
kobieta roześmiała się głośno, odrzucając do tyłu głowę.

Cara uśmiechnęła się. Wiedziała, jaki jej synek potrafi być zniewalający.
– Dan, nie przeszkadzaj! – zawołała, biegnąc w ich stronę. – Nie przeszkadzaj pani.
Oboje odwrócili się w jej kierunku. Cara spojrzała z zaskoczeniem na Ursulę.
– Doktor Mackenzie! Jeśli to twój smyk, to wcale mi nie przeszkadza. Przyznam nawet,

że czasami warto czegoś dowiedzieć się o swoich obrazach – dodała nieco surowym tonem. –
On niczego nie owija w bawełnę. Powie

:

dział, że moje kolory są zabawne.

Dan patrzył jej prosto w oczy.
– Ale mi się podobają. Ten obraz jest bardzo ładny. – Ściągnął brwi i przyłożył pulchną

rączkę do jej pooranego bliznami policzka. – Skaleczyłaś się? Czy to cię boli?

Cara zamarła. Nie mogła go skarcić. Ursula na pewno zdaje sobie sprawę z tego, że takie

małe dziecko nie zamierzało sprawić jej przykrości. Z niepokojem czekała na reakcję.

Ursula poczerwieniała. Przyglądała się Danowi uważnie, po czym ujęła jego maleńką

dłoń.

– Nikt mnie nigdy o to nie pytał. Dorosłych nie stać na taką szczerość... chociaż wiem, co

myślą. Czasami mnie to boli, jak jest zimno. Ale już się przyzwyczaiłam.

Cara nie mogła nie zauważyć, że Ursula przemawiała do dziecka znacznie łagodniejszym

tonem.

– Masz na imię Dan, prawda? Umiesz malować? Chłopiec przytaknął.
– Maluję obrazki dla dziadka. On je ustawia w swojej sypialni. Powiedział, że zaprosi

dużo ludzi, żeby je obejrzeli. – Uśmiechnął się uwodzicielsko do Ursuli. – Ty też możesz
przyjść.

– Dziękuję za zaproszenie. Bardzo bym chciała obejrzeć twoje obrazki.
Dan już stracił zainteresowanie malarstwem. Podrzucił latawca, który opadł na piasek.

Cara poprawiła mu kurtkę.

– Rozwiń sznurek i zacznij biec. Za chwilę ci pomogę.
Ursula z wyraźnym zainteresowaniem obserwowała jego wysiłki.
– Słodki – powiedziała półgłosem. – Czasami przypomina mi małego Jake’a... –

Przeniosła wzrok na Carę. – Nieczęsto widuję dzieci – tłumaczyła się, jakby speszona.

– Dan jest moim promyczkiem – powiedziała Cara. – Mogę obejrzeć obraz?
Oniemiała, zachwycona ostrością barw oraz złudzeniem głębi, która wchłaniała

oglądającego w głąb pejzażu.

– Ursulo... Pierwszy raz widzę coś tak pięknego. Twój brat mówił mi, że malujesz, ale nie

wiedziałam, że masz taki wielki talent. Powinnaś wystawiać te obrazy.

– Kogo by to interesowało – prychnęła Ursula. – Poza tym maluję dla siebie, a nie dla

innych.

background image

– Oglądanie takich pejzaży to sama przyjemność. Nawet dla ludzi, którzy nie znają tych

okolic.

Cara wpatrywała się uważnie w twarz Ursuli. Zapewne siostra Jake’a chciała dać jej do

zrozumienia, że wystawiając swe obrazy na widok publiczny, naraziłaby na ten widok
również siebie. A nie życzyła sobie, by ktokolwiek na nią patrzył.

– Tutaj jest mnóstwo malarzy. Po co zaśmiecać rynek kolejną wersją tego samego

widoku?

– Twoje obrazy są inne. To jest bardzo indywidualna interpretacja. Pokazywałaś je

komuś, oprócz brata?

– Nie – ucięła Ursula. – I nie zamierzam nimi handlować. – Zmieniła temat. – Jake

powiedział, że szukasz pracy. Źle się wam razem pracuje?

– Wolałabym mieć zastępstwo. Mogłabym wtedy więcej czasu spędzać z Danem.
– Rozumiem. Ale zostaniesz u nas?
– Na razie nie mogę zostawić ojca. Poza tym jestem przywiązana do tego miejsca, ale jak

nic się dla mnie nie znajdzie w okolicy, przeniosę się do miasta. Najchętniej zostałabym tu do
końca moich dni.

Może się jednak okazać, że znalezienie nowego sposobu na życie w tej okolicy wcale nie

będzie takie łatwe. Ponieważ będzie tutaj również Jake Donahue.

– Mama! Mama! – Dan wymachiwał rączkami. – Chodź tu. Pomóż mi.
– Zdaje się, że jesteś niezastąpiona – zauważyła Ursula, uśmiechając się ciepło.
Cara szła w stronę chłopca, rozważając nowy pomysł. Nie jest twórcą, ale zna się na

sztuce, a to, co przed chwilą oglądała, to bardzo dobre malarstwo. I na pewno te obrazy
znalazłyby wielu nabywców.

W konsekwencji odniesionych obrażeń Ursula zamknęła się w sobie. Może nabrałaby

większej pewności siebie, gdyby uświadomiła sobie, jak wspaniale maluje.

Dla takiej utalentowanej i nieśmiałej osoby warto zrobić coś dobrego, bez względu na to,

że jej brat okazał się podły.

Wzięła z ziemi latawca i wysoko go uniosła.
– Biegnij teraz jak najszybciej. Zobaczymy, jak wysoko się wzniesie!
Parę dni później złożyła wizytę Peterowi Dunne’owi, który mieszkał na drugim końcu

miasteczka. Przed jego domkiem pysznił się pedantycznie utrzymany ogród, a nad samymi
drzwiami pochylał się krzak róży. Zapewne ten sam, który jakiś czas temu tak boleśnie ukłuł
go w palec.

Czekając, aż Peter otworzy drzwi, zastanawiała się, jak zareaguje na jej propozycję

dotyczącą obrazów Ursuli.

Staruszek niepomiernie się ucieszył z jej wizyty.
– Przyjechałaś po obraz. Zmieniłem ramę, jak prosiłaś. Na pewno będzie się wspaniale

prezentował w waszym salonie. Ojciec już wie?

– Jeszcze nie. Czekam, aż będą jego urodziny. Będzie wniebowzięty. Ale jestem tu w

jeszcze innej sprawie. Czy zna pan Ursulę Donahue?

– Siostrę doktora? Wiem, o kim mówisz, ale niewiele z nią rozmawiałem. Mam wrażenie,

background image

że woli być sama.

– Czy mógłby mi pan pomóc przekonać ją, by wystawiła swoje obrazy?
– Oczywiście. Byłem u nich w domu jeden raz. Zawoziłem jakiś swój obraz. Przy okazji

zobaczyłem jej prace. Wybitne. Nacechowane ogromnym indywidualizmem.

– Otóż to! Odnoszę wrażenie, że ona nie zdaje sobie sprawy, że ma talent i uważam, że

pokazanie tych prac wyszłoby jej na dobre. Przestałaby być „siostrą doktora”. Jake
powiedział mi kiedyś, że pan chętnie promuje miejscowych artystów.

– Bardzo bym chciał ją do tego przekonać, ale jak? Na pewno wolałaby nie ściągać na

siebie uwagi ani publicznie się pokazywać.

– Można by to załatwić okrężną drogą. Wiem na przykład, że nasz szpital zbiera środki na

nowy sprzęt diagnostyczny. Ojciec też chciałby się do tego przyczynić. Pomyślałam, że
można by zorganizować wystawę w szpitalu. I namówić Ursulę do wzięcia w niej udziału.

– Słusznie. Może byłoby jej łatwiej pokazać się publicznie, gdyby wiedziała, że przyczyni

się to do szlachetnego celu. Sądzę, że wielu kolegów malarzy chętnie odda część swoich
honorariów.

– Czy zechciałby pan wyjaśnić to Jake’owi? – prosiła. – Może uda mu się nakłonić

Ursulę.

– Z przyjemnością. Ale czy to nie ty powinnaś się tym zająć?
– Pan wie, jak to się załatwia, a ja nie mam o tym zielonego pojęcia. Poza tym pan się na

tym zna. Jake pana posłucha. Powiem szczerze: nie chcę się w to angażować. Wolałabym też,
żeby Jake myślał, że pomysł wyszedł od pana.

– Zrobię, co mogę – obiecał staruszek.
Ursula na pewno inaczej by się czuła, gdyby miała własne osiągnięcia, pomyślała Cara po

drodze. Przestałaby żyć w cieniu brata. Życie siostry ambitnego mężczyzny musi być
niełatwe. Nic dziwnego, że jest taka nieśmiała.

Jeśli uda się to wszystko zorganizować bez jej, Cary, udziału, uniknie konieczności

kontaktowania się z Jakiem!

Zerknęła na zegarek. Jeszcze tylko jedna wizyta domowa. U osiemdziesięciopięcioletniej

pacjentki, Nellie Parsons, którą rano odwiedziła pielęgniarka środowiskowa. Cara zdążyła
polubić tę pogodną starowinkę. W ciągu dnia poprosiła jej młodszą siostrę, by do niej
przyjechała.

Otworzyła jej Beattie. Miała bardzo zirytowaną minę.
– Aż mi wstyd panią zapraszać do środka. Podejrzewam, że Nellie nie robiła tu

porządków ani niczego nie wyrzucała, od kiedy skończyła się wojna. Jak tak można?!

Z pokoju obok rozległ się cienki głosik.
– Beattie, ja wszystko słyszę. Nie podoba ci się mój porządek! Ty stara obłudnico, dobrze

wiesz, że pani doktor jest u mnie co tydzień, więc zdążyła się już do tego przyzwyczaić.

Cara opanowała uśmiech, przeciskając się między stertami pism i kartonami

zaścielającymi podłogę. Siostry zawsze się sprzeczały, ale nie było wątpliwości, że bardzo się
kochają.

– Dobry wieczór – powitała staruszkę. – Przyjechałam panią zbadać, ponieważ

background image

doniesiono mi, że coś panią pobolewa oraz że ma pani kłopoty z wypróżnieniem. – Popatrzyła
na nią groźnie. – Czy dużo pani pije, tak jak zaleciłam?

– Nic nie pije – wtrąciła się Beattie. – Jest uparta jak osioł. Kazała jej pani pić osiem

szklanek wody dziennie, ale jak nie dostanie whisky, to nic nie pije.

– Ohydne kłamstwo! – zaprotestowała Nellie, po czym obydwie zaczęły chichotać.
– Nie jestem pewna, czy osiem szklanek whisky komukolwiek zrobiłoby dobrze –

zażartowała Cara. – Zmierzę pani ciśnienie i pobiorę krew do badania. To nam powie całą
prawdę o pani. Na przykład, czy jest pani odwodniona lub czy ma pani anemię.

Nellie podała jej ramię.
– Jak się miewa pani tatuś? Stęskniłam się za nim. Przyjaźnił się z moim Bertem. Często

wychodzili razem do ogródka na fajkę. – Uśmiechnęła się. – To wcale nie znaczy, że nie
cieszę się, kiedy pani do mnie przychodzi, albo ten przecudny doktor Donahue. Miałabym
ochotę go schrupać!

Cara odwinęła mankiet ciśnieniomierza.
– Niech pani uważa, on jest kawalerem! Staruszki parsknęły śmiechem.
– O, jest mnóstwo dziewcząt, które chętnie by się nim zajęły, ale jeśli on ma jakąś

ukochaną, to dobrze to ukrywa – dodała Beattie tonem osoby wszystkowiedzącej. – Moim
zdaniem, ta jego siostra jest mu kamieniem u szyi.

Cara zanotowała ciśnienie starszej pani.
– Nigdy nie miał dziewczyny? – rzuciła obojętnym tonem. – Słyszałam, że miał pełno

przyjaciółek, ale z żadną długo nie chodził.

– Gdybym dostała go w swoje ręce, łatwo bym go nie wypuściła. Niczego mu nie

brakuje: przystojny, miły, solidny – rozmarzyła się Nellie.

– Mogłabyś być jego prababką – przycięła jej siostra, puszczając oko do pani doktor.
Cara uśmiechnęła się blado. Co sprawia, że Jake Donahue u wszystkich cieszy się taką

doskonałą opinią? Wszyscy go kochają, od jej syna do osiemdziesięciopięcioletniej pani
Parsons. Dlaczego tylko ona ma go za skończonego łajdaka?

Nagle ogarnęło ją przejmujące poczucie straty. Zbyt wiele oczekiwała.

Spakowała swoje rzeczy.
– Jutro zajrzy do pani pielęgniarka, a niedługo będą wyniki badań. Proszę dużo pić.

Powtórzyłam też receptę na środek przeciwbólowy, na artretyzm.

Na odjezdnym pomachała obu kobietom, które stały w oknie. Mają szczęście, że są dwie,

mimo że nie mieszkają razem.

Było już prawie wpół do szóstej, pora zabrać Dana z przedszkola. Ból brzucha ustał.

Podczas służbowego lunchu nie miała jednak większego apetytu, więc teraz umierała z głodu.
Powetuje to sobie wieczorem, zajadając się smakowitą zapiekanką Annie.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

W normalnej sytuacji, gdyby nie ten nasilający się z każdą minutą ból w dole brzucha,

Cara potrafiłaby zdobyć się na współczucie wobec ubranej jak spod igły pani Hunter. Teraz
jednak nie była w stanie skoncentrować się na problemie zaniepokojonej matki.

– Co pani mówi?! – spytała kobieta piskliwym głosem. – Po prostu nie wierzę, żeby moja

Rebecca miała coś tak paskudnego jak liszajec! Myślałam, że te strupki pod włosami to ospa
wietrzna.

Przestraszona dziewczynka popatrzyła na lekarkę spoza okularków w drucianej oprawce.
– Czy pośle mnie pani do szpitala? – zapytała, drapiąc się w głowę.
Cara zmusiła się, by zignorować ból, i uśmiechnęła się do dziewczynki.
– Ależ skąd. Przepiszę ci lekarstwo.
– To wszystko przez tę szkołę! – oburzyła się jej wstrząśnięta do głębi matka. – Przyjęto

tam takie podejrzane osoby... One chyba nigdy się nie myją. Od mojej córki wymagam
absolutnej czystości.

– Podejdź do mnie, dziecko – powiedziała Cara łagodnym głosem. – Pokaż mi głowę.
Pani Hunter podniosła oczy ku niebu.
– Proszę mi tylko nie mówić, że ten liszajec jest również pod włosami.
Cara sięgnęła do szuflady po gęsty grzebień i przeciągnęła nim po włosach dziewczynki.
– O! – rzuciła z nieskrywanym zadowoleniem. – Tu jest gnida. Jeśli są gnidy, to są i

wszy. To one są przyczyną stanu zapalnego.

– Gnidy?! Nie daj Boże! – Kobieta z żalem popatrzyła na piękne, gęste włosy córki. –

Czy to znaczy, że trzeba ją ostrzyc? Tak się robiło za moich czasów. Ale w naszej rodzinie
nie było wszy – zastrzegła się pospiesznie.

– Zapewniam panią, że wszy nie zalęgły się dlatego, że córka nie przestrzega zasad

higieny. I wcale nie trzeba ścinać jej włosów – tłumaczyła cierpliwie. – To, że Rebecca ma

wszy, nie ma nic wspólnego z brudem. Wszom jest obojętne, czy włosy są brudne, czy czyste.

Prawdopodobnie maje cała klasa. Swędzenie prowokuje do drapania i przez te malutkie ranki

dochodzi do infekcji bakteryjnej. Nie ma żadnego powodu do wstydu.

Pani Hunter poprawiła się na krześle.
– Obrzydliwość! – prychnęła. – Na pewno nikomu o tym nie powiemy.
Cara westchnęła. Ból stale się wzmagał. Gdy tylko będzie miała chwilę czasu, pójdzie do

lekarza.

– Aby się ich pozbyć, należy zaraz po umyciu wyczesywać je z mokrych włosów. Przede

wszystkim najpierw pójdą panie do apteki, gdzie farmaceuta wyda stosowny płyn do
smarowania głowy. Och!

– Czy coś pani dolega, pani doktor? – zaniepokoiła się matka Rebeki.
Cara zacisnęła zęby.
– Nie, nie. Nic mi nie jest. Jak już powiedziałam, trzeba będzie pójść do apteki w

Ballranoch...

background image

Kobieta zacisnęła wargi.
– Za nic w świecie nie przyznam się przed aptekarzem do wszy ani liszai. On jest naszym

sąsiadem! Pojadę do sąsiedniego miasteczka.

Wstała, obrzucając Carę nienawistnym spojrzeniem, jakby to ona przyczyniła się do

powstania tego wstydliwego problemu.

– Dziękujemy. Chodź, dziecko. Musimy jak najprędzej pozbyć się tych... pasożytów.
Gdy wyszły, Cara westchnęła z ulgą. Powinna zażyć coś przeciwbólowego, zanim

zacznie się spotkanie, które za kilka minut odbędzie się w jej pokoju.

Przez chwilę siedziała bez ruchu, starając się pokonać ból, lecz nagle szarpnął nią tak

silny atak, jakby dostała kopniaka w brzuch. Poczuła, że pot wystąpił jej na czoło. Co się z nią

dzieje?

Sięgnęła po szklankę z wodą, która stała na biurku. Za moment wejdą tu Jake, Sheena,

fizjoterapeutka i kierowniczka przychodni, aby omówić budżet na najbliższe pół roku oraz

priorytety, które w tym okresie należy zrealizować. Zamknęła oczy. Nie wytrzyma tego!

Znowu chwyciła się za brzuch, ponieważ ponownie owładnął nią paroksyzm potwornego

bólu. Co gorsza, poczuła mdłości. Otępiała podniosła się z krzesła, lecz w tej samej chwili

osunęła się na podłogę. Wydawało się jej, że wszystkie ściany się zakołysały.


– Co ty na to, Ursulo? Odmówisz pomocy szpitalowi? Wiem, że jesteś bardzo

przywiązana do tych obrazów, ale dzięki wystawie szpital zbierze fundusze na niezbędny
sprzęt.

Jake urwał na chwilę, by obserwować, jak jego siostra zareaguje na propozycję pokazania

swoich prac. Patrzył jej w twarz. Na widok blizn po raz kolejny poczuł wyrzuty sumienia na

myśl, ile przez niego wycierpiała.

Ursula kręciła głową z powątpiewaniem.
– No... nie wiem. Nie mam ochoty spotykać się z tłumami ludzi. Kto jest organizatorem?
– Peter Dunne. Kiedyś go poznałaś. Jak wiesz, on też maluje. Włożył bardzo dużo energii

w przygotowania, ale obawia się, że nie uda mu się zebrać optymalnej liczby wystawiających.

– Może... gdybym nie musiała się tam pokazywać... – W jej głosie brzmiała niepewność.

– Chyba mogę się zgłosić... skoro cel jest taki zbożny, a im brakuje obrazów.

Jake rozpromienił się.

Od wielu lat Ursula nie odważyła się na tak ryzykowny krok jak pokazanie swoich

obrazów. Będzie teraz miała zajęcie. Musi przecież wybrać obrazy oraz zadecydować, jak
mają być eksponowane.

– Fantastycznie! – ucieszył się Jake. – Niczym się nie przejmuj. Jak już coś wybierzesz,

powiesz mi, jak mają wisieć, i ja się tym zajmę.

– Mógłby to być pejzaż morski, ten z górami w tle – zastanawiała się Ursula na głos. –

Ten, który malowałam na plaży, kiedy przyszła tam ta doktor Mackenzie z synkiem. Ten
mały jest niezwykły. – Uśmiechnęła się, zamyślona. – Prosto z mostu powiedział mi, co
myśli. Tak jak ty, kiedy byłeś mały.

– Fajny jest, prawda? Gordon Mackenzie odżył, od kiedy Dan pojawił się w jego życiu.

background image

Ursula uniosła brwi.
– Bardzo się zmartwi, kiedy się dowie, że Cara rozważa możliwość wyjazdu z

Balłranoch.

Jake odstawił filiżankę, szeroko otwierając oczy.
– Co takiego? Chyba nie zamierza się wyprowadzić? Już wkrótce?
– Zrozumiałam, że jak ojciec stanie na nogach oraz jeśli znajdzie warunki, które będą jej

odpowiadały.

Wstał, po czym na moment wbił wzrok w podłogę.
– Muszę wracać do przychodni. – Uśmiechnął się sztucznie. – Za parę minut mamy

zebranie. Zawiadomię Petera, że weźmiesz udział w wystawie. Na pewno bardzo się ucieszy.

Gdy zjeżdżał ze wzgórza do miasteczka, przez jego umysł przebiegały setki myśli. Nie

mógł wprost uwierzyć, że sprawy przybrały aż taki obrót, ze Cara postanowiła przeprowadzić
się gdzie indziej.

Od czasu wizyty Chrisa nieraz myślał o swoim życiu, o tym, jak czas przecieka mu przez

palce. Tak, ma dług wdzięczności wobec siostry, ale jemu samemu też należy się odrobina
szczęścia!

U stóp wzgórza z piskiem opon skręcił w drogę prowadzącą do przychodni. Cara uznała,

że ją zwodzi, ponieważ cierpi na przerost ambicji i nie chce z nikim się wiązać, a ona i Dan
uniemożliwią mu zrobienie wielkiej kariery. Chociaż to nieprawda, ona jest o tym
przekonana.

Utrzymywał dystans z różnych powodów, ale ten do nich się nie zaliczał. Kochał tę pracę

i ten region. Od dawna marzył o tym, żeby tu osiąść i z czasem założyć rodzinę.

I oto po tylu latach w jego życiu pojawiła się Cara. Jak głupiec dał się zniewolić poczuciu

obowiązku wobec Ursuli, ponieważ nie widział możliwości zagwarantowania Carze tego, na
co zasłużyła.

A teraz dowiaduje się, że ona chce opuścić te strony. Wyskoczył z samochodu, głośno

trzaskając drzwiami.

Wielkimi krokami wszedł do recepcji po swoje dokumenty potrzebne na zebranie.
– Wszyscy już są? – zapytał Karen.
– Na razie jest tylko Cara. Skończyła już przyjmowanie pacjentów, więc możesz do niej

wejść. Zaraz przyniosę kawę.

Ruszył w stronę jej gabinetu, otworzył drzwi i stanął w progu jak wryty.
– Co się dzieje?
Cara leżała skulona na podłodze i cicho jęczała.
– Co ci jest? Gdzie cię boli?
Przykląkł obok niej i odgarnął jej włosy z twarzy. Drugą ręką badał puls.
– Od kiedy tak cię boli?
– Od rana. Z przerwami. Nie mogę oddychać, tak boli. Jakby mnie ktoś dźgał nożem –

wyszeptała. Odwróciła się na plecy. – Dzieje się coś bardzo niedobrego, Jake. Z prawej strony
podbrzusza... Potworny ból... Na czoło wystąpiły jej krople potu.

– Już dobrze. Jestem przy tobie – przemawiał do niej spokojnym, opanowanym głosem. –

background image

Zabieram cię do szpitala. Sheena pojedzie z nami. Zaraz zadzwonię do izby przyjęć.

Zamknęła oczy i słabo przytaknęła. Patrzył na jej pobladłą twarz, ściągnięte bólem rysy,

długie rzęsy i kasztanowe włosy, rozrzucone na podłodze. Serce mu się ścisnęło. W ułamku
sekundy, jakby ktoś nagle przetarł zakurzone lustro, doznał olśnienia.

Po raz pierwszy wszystkie inne sprawy rozpłynęły się w tle. Czyżby miał ją stracić,

akurat wtedy gdy nareszcie pojął, że ona jest jego największym skarbem? Ze on jej pragnie,
potrzebuje?

Nie mógł się pohamować. Pochylił się i pocałował wilgotne czoło Cary.
– Nie martw się, będzie dobrze, moja droga – szepnął do niej czule.
Gwałtownie nacisnął guzik interkomu na jej biurku. Zauważył, że ręce trzęsą mu się w

sposób zdecydowanie nieprofesjonalny. Usilnie wyliczał w myślach wszystkie możliwe

przyczyny cierpienia Cary.

– Karen! Przyjdź tu i posiedź z nią. Mamy nagły przypadek. Ostry ból w jamie brzusznej.

Dzwonię do szpitala.

Karen z przerażeniem popatrzyła na Carę, po czym przyklękła obok niej i wzięła ją za

rękę.

Do Cary jak przez mgłę docierał ostry ton Jake’a, który już połączył się ze szpitalem.
– Mówi Jake Donahue z przychodni w Ballranoch. Zaraz przywiozę doktor Mackenzie.

Nagły przypadek. Ostry ból w okolicach prawej pachwiny. Podejrzewam zapalenie wyrostka
robaczkowego lub problem z jajnikiem. Będziecie gotowi, jak przyjedziemy za pół godziny?

Jake i Sheena czekali w kuchence dla personelu izby przyjęć. Zaprowadziła ich tam

siostra Sheeny, która również była pielęgniarką.

Sheena siedziała na krześle i spokojnie sączyła herbatę, Jake natomiast zachowywał się

jak lew w klatce.

– Dlaczego nikomu nie powiedziała, że od kilku dni źle się czuje? – pytał zdenerwowany.

– Ignorowanie takiego bólu w jamie brzusznej to czysta głupota! Każdy normalny człowiek
zaraz by poszedł do lekarza. To mogło być pęknięcie wyrostka, blokada jelit...

– Nie panikuj, Jake. Już ją zabrali na rezonans, już pobrali jej krew, więc za chwilę

wszystkiego się dowiemy. Poza tym jest w dobrych rękach. – Sheena klepnęła sąsiednie
krzesło. – Usiądź, napij się kawy i odpręż.

Mruknął coś pod nosem, ale posłusznie przysiadł na brzeżku krzesła i wziął od

pielęgniarki kubek z kawą.

Otworzyły się drzwi i do pomieszczenia wszedł niski, łysiejący mężczyzna w okularach.

Jake zerwał się z miejsca, upuszczając kubek na podłogę.

– Co to jest, Barney? Jakie jest rozpoznanie? Barney Woolerton, lekarz z izby przyjęć,

uśmiechną się półgębkiem.

– Niestety, jest to klasyczna duża, skręcona torbiel jajnika. Będziemy operować. Najpierw

obejrzy ją nasza ginekolog Connie Brown. Podejrzewa, że może to być torbiel krwawicza.
Wygląda na to, że coś tam krwawi.

– Kiedy zabieracie ją na salę? – zapytał Jake.
– Jak najszybciej. Może wiecie, kiedy jadła ostatni raz? Sheena uśmiechnęła się.

background image

– Tak się składa, że wiem to bardzo dokładnie. Przyjechała rano do pracy w ostatniej

chwili. Powiedziała, że nie zdążyła zjeść śniadania. O dziewiątej rano zaniosłam jej do
gabinetu kawę.

Barney zerknął na zegarek.
– Prawie sześć godzin temu. Można już podać znieczulenie. To znaczy, że zaraz

weźmiemy ją pod nóż.

Jake skrzywił się.
– Daruj sobie tę obrazowość. Lepiej weź się do pracy. Wybiegając za Barneyem na

korytarz, nerwowo przeciągnął palcami po włosach.

– Czy zrobiliście jej wszystkie badania? Barney przystanął i poklepał go po ramieniu.
– Uspokój się, stary. Wszystko jest w porządku. Ma niewielki częstoskurcz, ale ciśnienie

w normie. Sto dziesięć na siedemdziesiąt. Nie denerwuj się. – Popatrzył na Sheenę, która
stanęła u boku Jake’a. – Zabierz go na lunch – zaproponował. – Dobrze mu to zrobi.

Cara przeciągnęła się ostrożnie. Rana na brzuchu ciągle ją bolała, ale przeszywający ból

w środku ustał. Chociaż minęło zaledwie parę dni od niespodziewanej operacji, czuła się
wyjątkowo dobrze.

Teraz wydawało się jej, że cała sprawa była tylko koszmarnym snem. Ostatnie, co

zapamiętała, to szorstkość marynarki Jake’a, gdy na rękach wniósł ją do samochodu i ułożył
na tylnym siedzeniu, by zawieźć ją do szpitala.

Zaczerwieniła się. Wolałaby, żeby akurat Jake nie oglądał jej w takiej krępującej sytuacji,

ponieważ co gorsza, w samochodzie dopadły ją mdłości.

Popatrzyła za okno i poczuła, że ogarnia ją smutek. Może jest to jedynie depresja

pooperacyjna, ale odniosła wrażenie, że już nic jej w życiu nie czeka.

Poczucie straty, nieobce jej wcześniej, ponownie dało o sobie znać. Wróciła do

Bałlranoch pełna nadziei. Pogodziła się z ojcem. Myślała również, że w ten sposób zapewni
Danowi lepsze życie. Na dodatek spotkała ją przyjemna niespodzianka – fascynacja
wspaniałym Jakiem Donahue!

To coś więcej niż fascynacja, przyznała w duchu. Nie ma co ukrywać, po prostu

zakochała się w nim.

Nic z tego nie wyszło. Łudziła się, że ze strony Jake’a to uczucie poważniejsze niż

zauroczenie, lecz się przeliczyła. W przychodni, w której pracują dwie osoby, nie ma miejsca
na pogmatwane układy. Kiedy nabierze sił, co zapewne nastąpi już wkrótce, rozejrzy się za
nowym miejscem.

Rozczuliła się nad sobą, do oczu napłynęły jej łzy. To już nie pierwszy raz zaczęła od

nowa, po czym wszystko z hukiem się zawaliło. Otuliła się szczelniej prześcieradłem i
pogrążyła w ponurej zadumie.

Słysząc pukanie do drzwi, tylko westchnęła. Do tej pory odwiedził ją jedynie Dan oraz

Karen. W tej chwili nie miała ochoty przyjmować kogokolwiek innego.

– Proszę! – zawołała, starając się, by jej głos zabrzmiał radośnie.
W drzwiach stanął Jake z ogromnym bukietem kwiatów. Popatrzył na nią dziwnie, jakby

starał się ukryć zdenerwowanie.

background image

– Muszę z tobą porozmawiać – zaczął od progu. Otworzyła szeroko oczy.
– Mam nadzieję, że Karen w moim imieniu podziękowała ci za to, że mnie tu

przywiozłeś. Przepraszam, że sprawiłam ci tyle kłopotu... – Starała się, by jej słowa nie
zabrzmiały zbyt uniżenie.

Zniecierpliwiony machnął ręką.
– Ach, to drobiazg... – Przyglądał się jej badawczo, lekko się uśmiechając. – Muszę

przyznać, że wyglądasz o wiele lepiej, niż gdy ostatnio cię widziałem. Jak się czujesz? Coś
cię boli?

– Nie... Całkiem dobrze. Dziękuję. Obserwowali się w milczeniu. Cara usiłowała nie

zwracać uwagi na jego bardzo niebieskie oczy i gęste włosy. Nawet teraz z całego serca
pragnęła znaleźć się w jego ramionach, by poczuć, jak biją razem ich serca. Poczuła na
plecach znany, zdradziecki dreszczyk, więc aby się go pozbyć, zaczęła miąć w palcach brzeg
prześcieradła.

– Co słychać w przychodni? Znalazłeś już kogoś na zastępstwo? – zapytała w końcu.
– Doktor Jack Stothers, już na emeryturze, zgodził się mi pomóc.
Położył kwiaty na stoliku w rogu pokoju, po czym zwrócił się do Cary.
– Wiem od Ursuli, że szukasz nowej pracy i że być może wyjedziesz z Ballranoch.
Uśmiechnęła się blado.
– Jak to się szybko roznosi. Na razie nie mam siły nigdzie się ruszać. Ale w sytuacji, jaka

się między nami wytworzyła, byłoby lepiej, gdybym wyjechała stąd jak najszybciej.

Jej słowa zawisły w powietrzu. Po chwili Jake pokiwał głową, po czym powoli usiadł na

krześle przy łóżku.

– Nie przyszedłem rozmawiać o pracy – wyrzucił z siebie. – Chciałem ci powiedzieć coś

innego. Coś, co powinienem był zrobić wiele tygodni temu.

Podniosła na niego wzrok.
– Słucham.
Roztargnionym gestem przeganiał włosy, aż stanęły do góry.
– Cholera – mruknął. – Nie domyślasz się? Otworzyła oczy jeszcze szerzej.
– Nie na temat przychodni? Zaśmiał się ponuro.
– Nie, chodzi o coś, nad czym panuję w znacznie mniejszym stopniu niż praca! Prawdę

mówiąc... – Wsunął jej palec pod brodę i wpatrywał się jej w oczy. – Prawdę mówiąc,
popełniłem straszny błąd, odsuwając się od ciebie, no, unikając jakiegokolwiek
zaangażowania. Wiedziałem o tym wcześniej, ale byłem zbyt zapatrzony w swoje własne
idiotyczne problemy... i uznałem, że to, co do mnie czujesz, to tylko potrzeba odreagowania

tego, co zrobił ci ten Toby.

Nie posiadała się ze zdumienia.
– O czym ty mówisz?! – Nie potrafiła zdobyć się na bardziej przychylny ton. – To ty nie

chcesz się wiązać. Nawet gdyby mi twoja siostra tego nie powiedziała, to sama w końcu to
odkryłam.

– To nieprawda! Przysięgam. Sądziłem, że są w moim życiu sprawy, którymi nie mam

prawa cię obciążać. Wiem teraz, że się myliłem!

background image

Popatrzyła na niego podejrzliwie. Czy znowu zamierza ją czarować pięknymi słówkami?
– Daj spokój, Jake – zaczęła lekko znużonym tonem. – Nie musisz być dla mnie taki

miły, ponieważ wylądowałam w szpitalu. Jestem dorosła i dam sobie radę. Musiałam sobie
poradzić z gorszymi problemami niż to nasze drobne nieporozumienie. Toby dał mi niezłą
szkołę.

– Czy to znaczy, że kiedy tu przyjechałaś, nadal o nim myślałaś? – Wyraźnie posmutniał.
– Przestał się dla mnie liczyć z chwilą, gdy zobaczyłam, co zrobił. I z kim to zrobił!
– Z twoją przyjaciółką? Znałaś ją?
Splotła przed sobą ramiona, jakby chciała się obronić przez tym przerażającym

wspomnieniem.

– Tak, zgadłeś – szepnęła. – Znałam ją. To była Angela, moja kochana macocha.

Romansowali już od jakiegoś czasu, ale dowiedziałam się o tym, dopiero gdy pewnego razu,

wróciwszy z Danem do domu, przyłapałam ich in flagranti. – Uśmiechnęła się ze smutkiem. –

Zabawne, prawda? Oto jedna kobieta, której udało się zniszczyć dwa związki: mój i ojca.

Jake był przerażony.
– To bardzo przykre. Nie wiedziałem o tym. I przez to straciłaś zaufanie do mężczyzn.
– Już ci mówiłam, że Toby przestał dla mnie istnieć. Muszę po prostu bardziej uważać. I

to dlatego nie chcę, żebyś czuł, że masz wobec mnie jakieś zobowiązania, ponieważ jestem
chora. Poradzę sobie w życiu bez ciebie!

Zerwał się z krzesła z okrzykiem zniecierpliwienia, odwrócił się, po czym zacisnął pięści

i przeniósł na nią wzrok.

– Tak, być może to prawda, że twoja choroba mnie zmobilizowała, ale czy nie rozumiesz,

co usiłuję ci powiedzieć?! Kocham cię. I to od dawna.

Ukląkł przy łóżku i chwycił jej dłonie, błagalnie się w nią wpatrując.
– Skarbie, musisz mi uwierzyć. Zakochałem się w tobie od pierwszego wejrzenia.

Podczas balu sylwestrowego, na którym mnie urzekłaś. Ale miałem zobowiązania, z których
musiałem się rozliczyć. I uważałem, że nie mam prawa cię nimi obarczać. Ty masz swoje
kłopoty... więc nie chciałem przysparzać ci ich więcej.

Zaczynało jej szumieć w głowie. Czy się przesłyszała? Czy przed chwilą powiedział, że

ją kocha?

– Nie rozumiem... – wyjąkała. – Ty mnie kochasz? – Nieco odzyskała rezon. – Bardzo

dziwnie to okazujesz.

– Już ci tłumaczyłem, że byłem przekonany, że moja sytuacja rodzinna wyklucza mnie

jako kandydata do jakiegokolwiek trwałego związku. I dlatego uznałem, że powinienem się
wycofać, zanim będzie za późno.

– Na czym polega ta twoja skomplikowana sytuacja rodzinna?
Opuścił głowę i westchnął.
– Czuję się odpowiedzialny za los Ursuli – zaczął. – Zawdzięczam jej niemal wszystko.

Nie powiedziałem ci jednak, że moja siostra zawsze była wobec mnie bardzo zaborcza.
Czasami nawet miała mi za złe to, że wychodzę do pracy. Byłem przekonany, że jeśli zwiążę
się z tobą, ona zatruje ci życie. Zazdrość to potworne i niszczycielskie uczucie, a w przypadku

background image

Ursuli przybiera wręcz przerażające rozmiary.

– To straszne – szepnęła. – Co sprawiło, że stała się taka zależna?
– Całkowity brak wiary w siebie oraz to, że wycofała się z wszelkich kontaktów

towarzyskich. Już ci mówiłem, że ten napad zmienił jej charakter. Wcześniej była zupełnie

inna.

– Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś?
– Bo wiedziałem, że w swojej dobroci nie będziesz z nią rywalizować. Uważałem jednak,

że nie mam prawa cię tym obciążać. Bo to mój problem.

– Co sprawiło, że zmieniłeś zdanie? – Wpatrywała się w niego, nieco zaskoczona. Powoli

wzbierała w niej fala radości na myśl o tym, że Jake mówi prawdę.

Uśmiechnął się.
– Złożyły się na to różne okoliczności – wyznał. – Między innymi odwiedziny kumpla ze

studiów, który uprzytomnił mi, jak czas szybko biegnie, oraz to, że kiedy zachorowałaś,
zdałem sobie sprawę, że gdyby coś ci się stało... – głos mu się załamał – straciłbym cię na
zawsze.

Siedziała zmieszana, zdziwiona tym, co słyszy, z trzepoczącym sercem.
– A Ursula? Powiedziałeś jej, co do mnie czujesz?
– Jeszcze nie, ale odnoszę wrażenie, że ostatnio jej nastrój się poprawił, jakby powoli

wychodziła z tej swojej skorupy. Bardzo się ożywiła na propozycję pomocy przy
organizowaniu wystawy w szpitalu, a poza tym... – Oczy mu zalśniły. – Bardzo polubiła
małego Dana! Przyjeżdżając tu ze swoimi obrazami, widziała go dwa razy. Nawet się
zaprzyjaźnili. Coś mi podpowiada, że nie miałaby nic przeciwko temu, żeby widywać go
częściej.

Ujął jej twarz w dłonie.
– Powoli zaczyna do mnie docierać, że mam tylko jedno życie. Nie mogę... nie pozwolę

ci odejść. Potrzebuję cię bardziej niż moja siostra mnie. Błagam, powiedz mi, że mam szansę.

Patrzył na nią z taką czułością, że ze wzruszenia zabrakło jej słów.
– Nie wiem, co ci odpowiedzieć – szepnęła. – Raz już się sparzyłam, dając się zwieść

czułym słówkom...

– Powiedz, czy mnie kochasz – nalegał.
Pochylił się nad nią, opierając ręce po obu jej stronach. Przysunął twarz bardzo blisko i

wpatrywał się jej w oczy, czekając, by powiedziała, że kocha go nad życie.

Przymknęła powieki. Czy to jest sen, czy jawa? To się stało tak niespodziewanie.

Dziesięć minut temu rzewnie płakała z żalu nad sobą, a teraz nie posiada się z
wszechogarniającej radości.

Spojrzała mu w oczy i uśmiechnęła się.
– Chyba zwariowałam – szepnęła. – Chyba tak...
Pchnął ją na poduszkę i zaczął obsypywać pocałunkami, a ona objęła go jeszcze mocniej i

przyciągnęła do siebie.

– Nie powinniśmy... – szepnęła.
– Bzdura. To jest to, co zalecam wszystkim swoim pacjentom: kochać i być kochanym. –

background image

Musnął wargami jej czoło. – Chcę opiekować się tobą do końca moich dni.

Pielęgniarka, która stanęła w drzwiach, wycofała się na palcach.

background image

EPILOG

W rozległym, wiktoriańskim holu szpitala Świętego Cuthberta, wyjątkowo bogatym jak

na instytucję użyteczności publicznej, przechadzał się tłum gości. Dookoła na wszystkich
ścianach porozwieszano obrazy, a w rogu ustawiono podest z kamerą telewizyjną, mnóstwem
reflektorów oraz mikrofonem.

Cara rozglądała się wokół z podziwem. Pomysł zbiórki pieniędzy na szpitalny sprzęt

zrodził się zaledwie parę tygodni temu, a dzisiaj zeszli się tu niemal wszyscy mieszkańcy
miasteczka i okolic.

– W tej chwili wcale nie wygląda to jak szpital – zauważył Jake. – Kto by się spodziewał

szampana w tym gmaszysku? Jestem pełen uznania dla tego, co tu zrobiono. Nieraz
myślałem, że to wieka szkoda, że ta przestrzeń jest zupełnie niezagospodarowana.

– To idealne miejsce na wystawy – przyznała Cara z przekonaniem, popijając szampana.

– Zauważ, jak prace Ursuli odcinają się od reszty. Jestem przekonana, że wzbudzą duże
zainteresowanie.

Popatrzył na nią czule.
– Ursula tobie to zawdzięcza. Wiem o tym. – Cara otworzyła usta, by zaprotestować. –

Nie udawaj, że nie wiesz, kto ją namówił do wzięcia udziału w tej wystawie. Peter Dunne się
wygadał. Wzięliśmy go na męki i wyznał, że to był twój pomysł. Nie rozumiem tylko,
dlaczego robisz z tego taką tajemnicę. Popatrzyła na niego spod rzęs.

– Nie wiem, czy pamiętasz, że nie tak dawno nasze stosunki uległy znacznemu

ochłodzeniu...

– Więc uznałaś, że nie chcesz mieć ze mną do czynienia? – Objął ją. – Jak mogłem do

tego dopuścić?! Idiota – szepnął i pochylił się, by ją pocałować.

– Jake, nie tutaj. Nie przed całym Ballranoch.
– Dlaczego nie? Chcę, żeby wszyscy widzieli, że udało mi się podbić serce

najpiękniejszej kobiety pod słońcem.

Spoglądając na tak przystojnego mężczyznę o zabójczo niebieskich oczach, czuła, ze

kręci się jej w głowie. Rozpierało ją uczucie szczęścia. Czegoś takiego nie doznała nigdy
wcześniej. Aż nie mogła uwierzyć, że jej los tak nagle się odmienił.

Zanosiło się, że znowu zostanie sama z Danem, a tu, proszę, przyszło jej planować życie

we troje.

Rozejrzała się po sali. Z gardłem ściśniętym ze wzruszenia ujrzała dwie postaci

zmierzające w jej stronę: jedną wysoką, w podeszłym wieku, drugą bardzo małą i
pulchniutką. Pod koniec minionego roku jej ojciec nie miał pojęcia o istnieniu wnuka, a teraz
trudno im się rozstać.

Od kiedy powrócił do zdrowia, wyprawiali się we dwóch do pobliskich farm, do muzeów,

wszędzie, dokąd zdaniem Gordona mógłby zechcieć pójść taki mały chłopiec.

Być może dlatego tak szybko stanął na nogi po operacji, pomyślała Cara. Bo ma dla kogo

żyć.

background image

Byli już niedaleko, gdy Dan puścił dłoń dziadka i rzucił się biegiem do Cary i Jake’a.
– Chodźcie do Ursuli. – Objął matkę na wysokości kolan. – Dziadek powiedział, że

Ursula będzie w telewizji. Ursula będzie sławna!

Jake pochwycił go do góry.
– Zaprowadź mnie do niej. – Pogładził chłopczyka po głowie. – Ale zanim Ursula udzieli

wywiadu, obejrzymy jej obrazy.

– To nadzwyczajne – zaczął ojciec. – Ursula sprzedała już prawie wszystkie prace! Na

dodatek jakiś facet z Edynburga namawia ją na indywidualną wystawę podczas festiwalu
sztuki. Coś mi się wydaje, że na potrzeby szpitala zbierzemy całkiem ładną sumkę.

Dan pokazał im palcem Ursulę, która stała tuż obok podestu, więc razem tam podeszli.

Nie do wiary, pomyślała Cara na widok roześmianej kobiety, że to ta sama zamknięta,

szorstka w obejściu osoba. Siostra Jake z ożywieniem wyjaśniała zwiedzającym swoje
artystyczne zamierzenia i techniki. Trudno było w niej dopatrzyć się choćby cienia
nieśmiałości i nieufności.

– Odnoszę wrażenie, że mam przed sobą znowu Ursulę sprzed napadu – szepnął Jake,

jakby czytał w myślach Cary. – Odzyskała wiarę w siebie. Wspomniała nawet o operacji
rekonstrukcji mięśni twarzy. Nie dla urody, ale po to, żeby była bardziej wyrazista i mniej
bolesna.

– To jest wielki przełom! – ucieszyła się Cara.
Jake uśmiechnął się promiennie. Ten uśmiech sprawił, że jego twarz nagle przybrała

niemal chłopięcy wyraz.

– Dzięki tobie, kochanie – oznajmił, po czym postawił Dana na ziemi i ujął dłoń Cary. –

Nie miała czasu myśleć tylko o sobie, ponieważ była zajęta dyrygowaniem Peterem, gdzie i
jak mają być zawieszone jej prace.

Dan podbiegł do Ursuli i zaczął niecierpliwie szarpać ją za spódnicę.
– Kiedy będziesz w telewizji? Zaraz? Jak się pospieszysz – zniżył głos do

konfidencjonalnego szeptu – pójdziemy coś zjeść. Jedzenie już na nas czeka. W drugiej sali.
A ja jestem strasznie głodny!

Ten monolog rozbawił wszystkich zebranych wokół młodej artystki.
– Ach, to ty. – Ursula pochyliła się nad chłopcem. – Mój mały pomocnik. Powiem ci

sekret. Ja też jestem okropnie głodna. Spróbuję namówić Jake’a, żeby udzielił wywiadu za

mnie, a my zajmiemy się czymś naprawdę ważnym: pójdziemy nareszcie coś jeść. –
Popatrzyła proszącym wzrokiem na brata. – Jake, jeszcze do tego nie dojrzałam. Proszę cię,
powiedz parę słów w moim imieniu.

– Zrobię dla ciebie wszystko, co zechcesz. – Uśmiechnął się serdecznie. – Obiecuję.

Przeszłaś bardzo długą drogę w bardzo krótkim czasie.

Za ich plecami kręcił się nerwowo mężczyzna w okularach i z notatnikiem w ręku.
– Pan jest bratem pani Donahue? Czy zechciałby pan odpowiedzieć na parę pytań? Pani

Donahue nie dała się namówić na wywiad przed kamerą.

Jake skinął głową, po czym obaj odeszli na stronę. Wówczas Ursula podniosła na Carę

niebieskie oczy, takie same jak oczy Jake’a.

background image

– Chciałam zamienić z tobą parę słów na osobności – zaczęła nieśmiało. – Nawet nie

potrafię wyrazić, jak bardzo jestem ci wdzięczna za to... za to wszystko. Pierwszy raz od
wielu, wielu lat dałam się ponieść entuzjazmowi.

Roześmiała się nerwowo i podjęła:
– Dzięki tobie znowu poczułam, że żyję. Ale podejrzewam, że to chyba przede wszystkim

zasługa twojego Dana.

Powiodła wzrokiem za chłopczykiem, który teraz bacznie obserwował poczynania ekipy

telewizyjnej.

– On jest taki podobny do mojego brata! To tak, jakby wrócił do mnie mały Jake. Był tak

samo bezpośredni jak Dan. Zawsze mówił, co myśli. Przyzwyczaiłam się, że ludzie chodzą
koło mnie na palcach ze strachu, że mnie urażą. Nareszcie znalazł się ktoś, kto zaczął mnie
traktować jak normalnego człowieka.

– Dan przepada za tobą – powiedziała Cara.
Czuła ogromną sympatię do tej kobiety, która musiała pokonywać w życiu tyle

przeszkód.

– Czuję to! – wyznała Ursula i położyła dłoń na ramieniu Cary. – I dlatego bardzo się

cieszę, że jesteście razem. A może kiedyś zostanę ciocią Dana...

– Jake się wygadał? – spytała Cara ze śmiechem.
– Nie musiał nic mówić – zapewniła ją Ursula. – Nie trzeba być jasnowidzem, żeby się

zorientować, że mój braciszek jest do szaleństwa zakochany. Wystarczyło, że go zagadnęłam,
a on od razu ze wszystkiego mi się wyspowiadał.

Nagle powietrze przeszył donośny gwizd. Na podeście nerwus w okularach zamachał

rękami.

– Panie i panowie, proszę o ciszę. Za chwilę nasz prezenter Lee Howard przeprowadzi

wywiad z doktorem Jakiem Donahue na temat malarstwa jego siostry oraz zbiórki funduszy
na rzecz oddziału kardiologicznego. Proszę o względną ciszę podczas nagrania.

Cara chwyciła Dana za rękę.
– Wszystkim wiadomo, że pańska siostra maluje od lat, lecz jest to jej pierwsza wystawa.
Jake przytaknął.
– Kiedy dowiedziałem się o pomyśle sir Gordona Mackenzie, aby zorganizować zbiórkę

na rzecz oddziału kardiologicznego, udało mi się namówić siostrę, żeby przeznaczyła na ten
ceł kilka prac. Mamy nadzieję, że w ten sposób uda nam się zapełnić największe luki w
wyposażeniu oddziału. – Zwrócił się w stronę Gordona, który stał nieco na uboczu. – Sądzę,
że warto zapytać, co sir Gordon o tym sądzi.

Starszy pan okazał lekkie zdziwienie, lecz pozwolił wprowadzić się na podest.
– Dziadek będzie w telewizji! – Dan aż podskakiwał z radości, gdy prezenter podchodził

do Gordona.

– Jest pan zapewne bardzo dumny z tego, że dzięki pańskiej inicjatywie udało się zebrać

pokaźne fundusze dla szpitala, z którym od lat pan współpracuje.

– Jestem dzisiaj bardzo szczęśliwy. Ostatnio spotykają mnie same dobre rzeczy, a dzień

dzisiejszy chyba jest ukoronowaniem tej pomyślnej passy.

background image

– Dlaczego?
Gordon uśmiechnął się jeszcze szerzej.
– Ponieważ właśnie się dowiedziałem, że moja córka, która powróciła do gniazda po

pięcioletniej nieobecności, zamierza poślubić mojego wspólnika. Tego oto doktora Jake’a
Donahue! Cieszę się, że ona i mój wnuczek Dan zostaną tutaj na zawsze oraz że Ursula
Donahue, dzięki której odnieśliśmy dzisiaj taki sukces, wejdzie do mojej rodziny.

Cara czuła, jak do oczu napływają jej łzy wzruszenia.
– Zapraszam Carę, Dana i Ursulę, aby stanęli tu obok nas, ponieważ wszyscy oni mają

swój udział w tej wspaniałej wystawie, która pomoże szpitalowi stać się głównym ośrodkiem
kardiologicznym w całym regionie. – Gordon Mackenzie wyciągnął dłoń w stronę Cary i
Ursuli. – Chodźcie tu, chodźcie. Chcę, żebyście tu stanęły, u mojego boku.

– Co wy na to? – roześmiała się Cara. – Chyba nie możemy mu tego odmówić!
Wszyscy ustawili się na podeście: Cara i Jake z jednej strony, Ursula z drugiej, a mały

Dan dumnie wypiął pierś przed nimi.

– Panie i panowie, wznieśmy toast za sukces tego przedsięwzięcia..
Gordon zerknął nieśmiało na córkę, po czym podjął nieco drżącym głosem:
– Oraz za prawdziwą miłość!
Rozległa się burza oklasków. W tej samej chwili promień słońca przedarł się przez szyby

w oknie, obejmując całą grupkę ciepłym blaskiem. Jake czule popatrzył na Carę i szepnął: –
Do końca życia będę wznosił ten toast...


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
256 Campbell Judy Kawaler do więcia
M256 Campbell Judy Kawaler do wziecia
Campbell Judy Świat za szybą
KAWAŁEK DO TAŃCA. Poparzeni kawą, Teksty piosenek
!kawałek do tańca - poparzeni kawą trzy, kwitki, kwitki - poziome
Kawałek do tańca
Campbell Judy Życz mi szczęscia
!kawałek do tańca - sax, kwitki, kwitki - poziome
KAWAŁEK DO TAŃCA
Campbell Judy Świat za szybą
kawałek do tańca
Campbell Judy Ukryte marzenia
Manley Lissa Kawaler do wziecia(1)
245 Campbell Judy Kolega z pracy
KAWAŁEK DO TAŃCA Poparzeni kawą 2
Kawaler do wziecia
401 Campbell Judy Druga żona
kawałek do tanca

więcej podobnych podstron