Judy Campbell
Druga żona
PROLOG
W parku było gorąco. Ludzie wygrzewali się na trawie lub szukali schronienia
w cieniu drzew. Dzieci chlapały się w płytkim basenie, a ich radosne piski dobiegały
do uszu Franceski, która trzymała Abby za rączkę.
- Mogę tam pójść? - spytała dziewczynka, ciągnąc Francescę w kierunku
basenu.
- Jeśli tylko tatuś ci pozwoli - zaśmiała się kobieta. - Wybieracie się na
przyjęcie i mógłby być niezadowolony, gdybyś zamoczyła sukienkę.
- Tatuś nigdy się nie gniewa - zapewniła dziewczynka i zaczęła niecierpliwie
podskakiwać. - Popatrz, właśnie idzie. Poprosimy go?
Wysoki rudowłosy mężczyzna w okularach bez oprawek szedł szybko w ich
kierunku.
- Przepraszam, Francesco. Nie mogłem wyrwać się ze szpitala. Nie wiem, jak
ci dziękować za opiekę nad Abby.
- To żaden problem. Wiesz, że lubię się nią zajmować. - Uśmiechnęła się do
niego. - Nie dziwię się, że jesteś spóźniony. Mnie też nigdy się nie udało wcześniej
wyjść z dyżuru w sobotnie popołudnie.
Abby wcisnęła się między nich i objęła ramionkami nogi ojca.
- Proszę, tatusiu, pozwól mi pobawić się w wodzie. Wcale się nie pomoczę.
Dorośli zaśmiali się, a ojciec podniósł ją i pocałował w policzek.
- Trudno jest zostać suchym podczas zabawy w wodzie. Idź na chwilkę,
kochanie, ale najpierw zdejmiemy sukienkę. W tym upale szybko wyschniesz.
Francesca pomogła Abby zdjąć sukienkę i dziewczynka pobiegła w kierunku
basenu. Rude loki fruwały jej wokół głowy przy każdym podskoku.
- To takie kochane dziecko - powiedziała Francesca, patrząc na Abby. - Mądre
i radosne. Musisz być z niej naprawdę dumny, Jack.
R S
- Oczywiście, że jestem. - Westchnął. - Chciałbym tylko, żeby Sue mogła ją
zobaczyć. Wciąż boli mnie, że nie będzie jej dane ujrzeć, jak nasza córka dorasta.
Francesca spojrzała na niego ze współczuciem. Z przedwcześnie zmarłą żoną
tworzyli wspaniałą parę, byli sobie serdecznie oddani i oboje uwielbiali córeczkę.
Jack ciężko przeżył śmierć żony. Francesca miała wrażenie, że nigdy się nie
pogodził z tą stratą.
- Musi ci być naprawdę trudno, ale znakomicie wychowujesz Abby.
- Nie dałbym sobie rady bez twojej pomocy. Jestem ci wdzięczny za to, że
wiele razy ratowałaś mnie w potrzebie. Choćby dzisiaj, kiedy utknąłem na dyżurze,
a ty odebrałaś ją od opiekunki i zajęłaś się nią, choć sama masz za sobą cały dzień
na ratunkowym.
- Co by ze mnie była za przyjaciółka, gdybym nie zaopiekowała się od czasu
do czasu siostrzeniczką mojego narzeczonego. Poza tym oboje możemy na sobie
polegać. Jesteś szwagrem Damiana i dobrze jest czasem podzielić się z tobą moimi
problemami, bo on dalej siedzi w Ameryce Południowej.
- Żałujesz, że przedstawiłem cię komuś, kogo ciągle nie ma w kraju?
- Nie bądź niemądry. Miłość nie słabnie z odległością - westchnęła. -
Chciałabym pojechać i odwiedzić go, ale upiera się, że to niebezpieczne, bo w każ-
dej chwili mogą tam wybuchnąć zamieszki.
Jak żywe stanęło jej przed oczyma wspomnienie pierwszego spotkania z
Damianem. Był piękny letni wieczór. Jack namówił ją, by po męczącym całodzien-
nym dyżurze wpadła z nim na drinka do położonego nad rzeką wiejskiego pubu i
poznała jego szwagra, który na krótko wrócił do Anglii. W grupie ludzi jej uwagę
przykuł pełen energii mężczyzna z pięknymi jasnymi włosami. Rozprawiał
dowcipnie o warunkach życia na wysepce u wybrzeży Ameryki Południowej, gdzie
pracował. Emanował pewnością siebie i przemawiał ze swadą człowieka, który jest
przyzwyczajony do znajdowania się w centrum uwagi. Zupełne przeciwieństwo
nieśmiałego i skromnego Jacka.
R S
Frankie pamiętała moment, gdy Damian odwrócił się i dostrzegł ją u boku
Jacka. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się jej w oczy, potem poczuła, że przesunął
po niej wzrokiem z wyrazem podziwu i pożądania. Gdyby jakikolwiek inny
mężczyzna zachował się w ten sposób, Frankie spławiłaby go bez wahania, jednak
jego magnetyczny urok sprawił, że ugięły się pod nią nogi.
Damian porzucił grupę swoich słuchaczy, łącznie z tęsknie zapatrzoną w niego
blondynką, i całą resztę wieczoru spędził z Frankie. Wtedy zakochała się w nim bez
pamięci.
- Jakieś nowiny? - zapytał Jack.
Frankie zwróciła do niego rozpromienioną twarz, ciemnobrązowe oczy
błyszczały szczęściem.
- Właśnie chciałam ci powiedzieć. Dostałam wiadomość dzisiaj rano.
Przyjeżdża w przyszłym tygodniu, czyż nie wspaniale? Nie widziałam go od pół
roku.
- On już wraca? - Jack wyglądał na zaskoczonego. Zamilkł na chwilę i
wpatrywał się w córeczkę chlapiącą się radośnie w basenie. - To znaczy, że ustalicie
datę ślubu?
Roześmiała się z niecierpliwym podnieceniem.
- Tak sądzę. I to jak najszybciej. Oczywiście będziesz naszym świadkiem?
Wiem, że Damianowi bardzo na tym zależy.
Na jego twarzy pojawił się wyraz niepewności.
- Może mieć inne plany. Nie chcę zakładać z góry, że mnie o to poprosi...
- Nonsens! - zaprotestowała Francesca. - Przecież jest bratem Sue. Na pewno
chce, żebyś świętował wraz z nami. Gdyby Sue żyła, byłaby moją druhną. Mam
nadzieję, że teraz zastąpi ją Abby. Będzie ślicznie wyglądać w stroju druhny.
Jack rozpogodził się na wzmiankę o córeczce.
R S
- Jeśli tylko jesteś pewna, że chcesz, aby czterolatka uczepiła się trenu twojej
ślubnej sukni... - Spojrzał na zegarek i zawołał do dziecka: - Wyskakuj już, Abby.
Najwyższy czas iść do Sama na przyjęcie. Trzeba się ubrać!
Abby posłusznie wyszła z basenu i zachichotała, gdy jakieś dzieci na
pożegnanie opryskały ją wodą.
- Już biegnę. Zaraz dam wam mokrego całusa!
- Nie chcesz zamoczyć tatusia, prawda? - zapytał Jack i podniósł małą w
ramionach.
- Właśnie, że tak! - zawołała. Z figlarną miną spojrzała na młodą kobietę. - Ty
też z nami pójdziesz?
Francesca właśnie miała powiedzieć, że będzie jej bardzo miło przejść się z
nimi, kiedy Jack wtrącił pospiesznie:
- Frankie poświęciła ci już wystarczająco dużo czasu, Abby. Musi pomyśleć o
sobie. Ma wiele własnych spraw, o które musi się zatroszczyć. Kiedy wyjdzie za
Damiana, nie będziemy mogli jej tak często widywać.
Dolna warga dziewczynki wykrzywiła się w podkówkę.
- Ale ja chcę, żeby poszła z nami. Wszyscy mają ze sobą mamusie i tatusiów.
Myśleliby, że jest moją mamą.
Na twarzy Jacka pojawił się smutek.
- Muszę ci wystarczyć, kochanie - powiedział cicho.
- Chętnie będę ci towarzyszyła, Jack - wtrąciła się Francesca, pełna
współczucia dla dziewczynki.
Jack spojrzał na nią z trudnym do zdefiniowania wyrazem twarzy.
- Nie, nie - odrzekł energicznie. - Nie ma potrzeby. Zobaczymy się w
poniedziałek. Dziękuję za pomoc. Chodźmy już, skarbie. Wezmę cię na ręce.
Odszedł, niosąc dziecko w ramionach, a Francesca patrzyła za nimi z
dziwnym poczuciem Straty. Uwielbiała przebywać w towarzystwie Jacka i mat-
kować małej Abby. Spodziewała się, że kiedy dziewczynka będzie bawiła się na
R S
przyjęciu dla dzieci, znajdą chwilę, by nad filiżanką herbaty wymienić ostatnie
ploteczki, przedyskutować kwestię rodzinnej firmy, którą Damian zamierzał
stworzyć po powrocie, i porozmawiać o Abby i jej nowej szkole. Zaskoczyło ją, że
Jack nie wystąpił z taką propozycją. Wszak często razem spędzali sobotnie
popołudnia.
Odwróciła się i - dziwnie bez humoru - ruszyła w stronę małego domku, który
wynajmowała w sąsiedztwie parku. Jack ma rację, upominała się w myślach. Ma
przecież swoje własne życie, a wkrótce wraca Damian. Nie będzie mogła zwracać
się do Jacka z każdą wymagającą reperacji usterką ani mu towarzyszyć w wyjściach
do teatru albo na kolację z przyjaciółmi. Za bardzo przywykła do dotychczasowej
rutyny. Teraz, po powrocie Damiana z Ameryki, sprawy muszą ulec radykalnej
zmianie!
Zatrzymała się na ganku i zobaczyła jeszcze, jak wysoka sylwetka mężczyzny
znika w oddali między drzewami. Przez ostatnich parę miesięcy bardzo się
zaprzyjaźnili. Był świetnym kompanem i niezawodnym przyjacielem. Zastanawiała
się, czy od śmierci Sue minęło już wystarczająco dużo czasu, by spróbować znaleźć
mu odpowiednią dziewczynę. Może będą mogli spotykać się w czwórkę. To jest
dobry pomysł!
R S
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Nie uwierzyłabyś, co się działo wczoraj wieczorem. Przerażające
doświadczenie. Sama nie wiedziałam, czy śmiać się, czy płakać.
Corey Davidson opadła na ławę w pubie. Francesca Lovatt podniosła głowę
znad listu, który czytała w kółko, jakby nie wierzyła w jego treść.
- Co mówiłaś? - zapytała z roztargnieniem. - Och, ta zbiorowa randka. Miało
być przyjemnie.
- Nie umiem na poczekaniu wymyślać pytań i konwersować z ludźmi, z
którymi nie mam nic wspólnego. Nie znoszę sportu, a każdy z obecnych mężczyzn
miał jakąś sportową pasję: piłka nożna, golf lub tenis...
- Może powinnaś zapisać się do klubu tenisowego - zasugerowała Frankie,
chowając list do kieszeni. Ciągle nie mogła otrząsnąć się z szoku, jakim była jego
lektura.
- Mowy nie ma! - jęknęła Corey. - To było takie upokarzające. Nikt nie chciał
mojego numeru telefonu.
- A ty chciałaś wziąć numer telefonu kogoś z obecnych? - zapytała Frankie i
nie mogła powstrzymać uśmiechu na widok zabawnego grymasu na twarzy
przyjaciółki.
- Nie - przyznała Corey. Spojrzała z zazdrością na Frankie. - Jesteś
szczęściarą. Masz Damiana. Czy w czasie jego pobytu wyznaczyliście datę ślubu?
- Jeszcze nie. - Frankie z trudem przełknęła ślinę. - Musiał wcześniej wrócić
do Ameryki, kiedy niespodziewanie umarł zarządca jego fabryki. Ale to nie
wszystko. - Przygryzła wargi i spojrzała na przyjaciółkę, nie kryjąc rozpaczy. -
Właśnie dostałam od niego list. Nie wie, kiedy będzie mógł wrócić i nie chce,
żebym do niego przyjechała, bo nie może mi zapewnić bezpieczeństwa.
Głos Frankie się załamał, a Corey współczująco położyła jej dłoń na ramieniu.
R S
- Naprawdę mi przykro. Plotę głupstwa o moim koszmarnym wieczorze, a ty
masz prawdziwy problem.
Frankie podsunęła jej list.
- Przeczytaj ostatnią część. Ciągle nie wierzę własnym oczom. Nie wiem, jak
zareagować.
- Najpierw przyniosę drinki. Mam wrażenie, że nie są to dobre wieści, a po
dzisiejszym dniu na ratunkowym potrzebujemy czegoś orzeźwiającego, i to z
procentami.
Corey przepchnęła się w kierunku baru, a Frankie rozsiadła się wygodniej i
oparła nogi o poprzeczkę pod stołem, by dać odpocząć zmęczonym stopom. W izbie
przyjęć panował dzisiaj wyjątkowy ruch, więc cały dzień uwijała się jak w ukropie.
Zadymiony gwarny bar nie był najlepszym miejscem na relaks - zwłaszcza po
otrzymaniu listu od Damiana. Była odrętwiała i oszołomiona. Nadal nie docierało do
niej w pełni znaczenie jego słów.
Corey wróciła z dwoma drinkami na bazie białego wina. Uważnie przyjrzała
się bladej twarzy Frankie i jej podkrążonym oczom.
- Fatalnie wyglądasz. Może to postawi cię na nogi.
- Jestem zupełnie rozbita - przyznała Frankie. - Ale ty też musisz być
wykończona. Przez cały dzień nie miałyśmy czasu przysiąść nawet na sekundę. Po
odejściu Larry'ego Higsona naprawdę brakuje nam ludzi.
- Szczególnie dla ciebie to ciężka sytuacja. Niełatwo być jedynym starszym
lekarzem na oddziale. Na szczęście jest już ktoś nowy. Spotkałam go dzisiaj w
czasie lunchu.
- Dlaczego o wszystkim dowiaduję się ostatnia? Kto to jest? Znamy go?
- Nie sądzę. Na imię ma Jack, nie pamiętam nazwiska. Chce być konsultantem
na oddziale ratunkowym, co znaczy, że jest zupełnie szalony.
- Pracowałam poprzednio z Jackiem, ale wyjechał niespodziewanie i słuch po
nim zaginął. Zresztą są setki lekarzy specjalistów o tym imieniu.
R S
Jack Herrick, szwagier Damiana. Frankie westchnęła. Do tej pory nie mogła
zrozumieć, dlaczego zniknął z dnia na dzień, bez uprzedzenia. Nie poczekał nawet,
by się zobaczyć z Damianem, który miał przyjechać parę dni później. Pamiętała,
jakim wstrząsem było to, że niczego jej nie wyjaśnił. Zostawił tylko zdawkową
notkę przypiętą do jej szafki w pracy, że ma nadzieję jeszcze ją zobaczyć, być może
na jej weselu. Przez wspólnych znajomych dotarły do niej wieści, że się zaręczył, co
ją zdziwiło, bo od śmierci Sue z nikim się nie spotykał.
Niewytłumaczone zniknięcie Jacka bolało do tej pory. Pracowali razem na
dużym oddziale ratunkowym szpitala w St. Mary, trzydzieści mil stąd. Miała
wrażenie, że zaprzyjaźnili się i stanowią dla siebie nawzajem prawdziwe oparcie.
Okazał się niezawodny, gdy Damian wyjechał w sprawach rodzinnego biznesu. Był
nie tylko ogniwem łączącym ją z narzeczonym, ale i kimś, przy kim można
bezpiecznie się wypłakać. On też opowiadał jej o problemach związanych z wy-
chowywaniem córeczki i o samotności po śmierci żony. Gdy wyjechał, straciła
przyjaciela, ale sposób, w jaki to zrobił, odebrała jako policzek. Nawet się z nią nie
pożegnał.
Głos Corey przywołał ją do rzeczywistości. Wszystko to stanowi już historię.
Ona pracuje teraz w innym szpitalu i prawdziwym powodem do zmartwienia jest list
od Damiana.
- Pokaż, co tam narzeczony napisał, że tak cię zmartwił - powiedziała Corey.
- Przeczytaj, ale wolałabym, żebyś na razie zachowała to dla siebie.
- Chyba znasz mnie wystarczająco dobrze.
Oczy Corey w miarę czytania robiły się coraz większe. Gwizdnęła przeciągle i
z niedowierzaniem spojrzała na Frankie.
- Chyba zwariował! To niemożliwe, że chce zerwać zaręczyny. Przecież cię
kochał, chciał się z tobą ożenić.
- Też myślałam, że mnie kocha - rzekła Frankie z goryczą. - Kiedy przyjechał,
deklarował, że już nigdy się ze mną nie rozstanie. Najwyraźniej coś przeoczyłam.
R S
- Dlaczego ci nie powiedział twarzą w twarz, tylko przysłał list? Cóż za
parszywy tchórz!
- Może robi to dla mojego dobra - powiedziała bezbarwnie Frankie. - Zostanie
w Ameryce jeszcze przez rok i uznał, że nie mogę czekać na niego w nie-
skończoność.
- Raczej sam nie chce mieć związanych rąk - zauważyła cynicznie Corey. - Co
naprawdę o tym myślisz, Frankie?
- Myślę, że masz rację - przyznała. - Chce być wolny, choć nie pisze, że kogoś
ma. Nie ma sensu na silę utrzymywać narzeczeństwa, jeśli mężczyzna cię już nie
kocha. Chciałabym jednak poznać prawdę.
Poczuła napływające do oczu łzy i zaczęła sączyć drinka, by nie rozpłakać się
jak dziecko. Corey ma rację. Dlaczego nie miał odwagi powiedzieć jej tego, gdy byli
razem? Gorycz odrzucenia zastąpił piekący gniew. Czemu nigdy nie dał po sobie
poznać, że jego miłość wygasła? Wszystko stało się tak nagle. Jak grom z jasnego
nieba.
- I co teraz? - zapytała Corey, obejmując koleżankę i przytulając ją serdecznie.
Frankie wyciągnęła z kieszeni fotografię i przyjrzała jej się ponuro.
- Nie mogę go zabić - powiedziała z wymuszonym humorem - więc spróbuję o
nim zapomnieć.
Corey spojrzała przez ramię na zdjęcie.
- Jest zabójczo przystojny, ale brakuje mu piątej klepki, skoro zrezygnował z
takiej wspaniałej dziewczyny. - Przyjrzała się uważnie przyjaciółce, jej pięknej
twarzy w kształcie serca, obramowanej gęstymi kasztanowymi włosami. - Mogę się
założyć, że nie będziesz się mogła opędzić przed całym tłumem adoratorów!
Frankie zacisnęła usta i podarła zdjęcie na malutkie kawałeczki.
- Wątpię, Corey. Zresztą w tym momencie ostatnią rzeczą, która mogłaby
przyjść mi do głowy, jest poszukiwanie kolejnego mężczyzny. Po co? Żeby znów
mieć złamane serce? Damian zerwał ze mną bez powodu, bez żadnego ostrzeżenia.
R S
Jakbym nagle przestała istnieć, a wszystko, co nas łączyło, zostało kompletnie
zapomniane.
Corey wzięła Frankie za ręce i mocno je uścisnęła.
- Kochanie, nawet tak nie myśl! Jesteś milion razy więcej warta niż on.
- Nie martw się. Jestem twardsza, niż przypuszczasz - powiedziała Frankie
zdecydowanie.
Nagły hałas i niespodziewany ruch przy barze spowodowały, że obie
odwróciły się w tamtą stronę. Właściciel, zwalisty mężczyzna, przepychał się tłum i
ostrzegawczo groził palcem.
- Natychmiast przestać! - krzyczał gniewnie. - Żadnych awantur w moim
pubie! W tej chwili odstaw tę butelkę!
Dobiegły do nich głośne przekleństwa i krzyki.
- Och, nie - jęknęła Corey. - Mamy tego dosyć w pracy. Co tam się do diabła
dzieje?
- Kto wymyślił, żebyśmy się wybrały po pracy na drinka? - zapytała
sarkastycznie Frankie. - Następnym razem pójdziemy na filiżankę herbaty do
eleganckiej kawiarni.
Dobiegł do nich odgłos przewróconego krzesła i przerażony krzyk młodej
kobiety. Ktoś upadł na podłogę, a dwóch czy trzech mężczyzn przytrzymywało
wysokiego młodzieńca z ogoloną głową, w czarnej skórzanej kurtce. Został
obezwładniony i przyciśnięty do ściany, z rękami założonymi na karku. Człowiek na
podłodze się nie poruszał.
- Tylko raz go uderzyłem. Wcale nie mocno. Nie mogło mu się nic stać. Groził
mi butelką. Upił się do nieprzytomności! - krzyczał chłopak.
Frankie spojrzała na Corey porozumiewawczo.
- Znamy się na tym - mruknęła. - Sprawdźmy lepiej, co się stało.
Utorowały sobie drogę w tłumie gapiów, a Frankie powiedziała przyciszonym
głosem do właściciela, który pochylał się nad ofiarą bójki:
R S
- Jestem lekarką, a moja przyjaciółka pielęgniarką. Proszę nas przepuścić,
obejrzymy go.
Właściciel spojrzał na nie z wdzięcznością.
- Dzięki Bogu. To ostatnia rzecz, jakiej mi tu potrzeba. Żaden przyzwoity
klient nie będzie przychodził do baru, gdzie zdarzają się bójki. Policja i pogotowie
są już w drodze, ale nie wiadomo, ile czasu zajmie im dojazd. - Spojrzał na
nieruchome ciało na podłodze. - Facet jest zupełnie zalany.
Młody człowiek zaczął jęczeć.
- Jest przytomny - zauważyła Frankie. Wzięła go za rękę, by sprawdzić puls, a
drugą ręką dotknęła czoła. - Kto wie, jak on się nazywa?
- Gary Hemp - odpowiedział ktoś z tłumu.
Na dźwięk swojego imienia Gary coś zabełkotał. Frankie podniosła mu
powieki, żeby sprawdzić źrenice.
- Żadnej reakcji - rzekła półgłosem. - Jest spocony i ma przyspieszony puls.
Coś tu się nie zgadza. Czy widział pan, gdzie został uderzony? - zapytała właś-
ciciela, który stał nad nimi z założonymi na piersiach rękami.
- Nie wyglądało to na mocny cios - przyznał. - Trafił go w podbródek, a ten
padł jak długi.
- Może to wstrząśnienie mózgu po uderzeniu głową o podłogę - zastanawiała
się Frankie - ale tutaj jest wykładzina, więc właściwie... - Tknięta nagłą myślą
pochyliła się nad mężczyzną, powąchała go i z wyrazem triumfu spojrzała na Corey.
- W jego oddechu czuć aceton. Pewnie jest cukrzykiem i mamy do czynienia z
objawami hipoglikemii na skutek spożycia alkoholu. Bójka mu nie pomogła.
Przynajmniej wiemy, co mu jest.
- To prawda, pani doktor - powiedział ktoś z tłumu. - Gary ma cukrzycę.
Codziennie robi sobie zastrzyki.
Corey włożyła mężczyźnie pod głowę poduszkę z krzesła i przykryła go
kocem podanym przez barmana.
R S
- To niebezpieczne? - zapytał właściciel. - Myślałem, że za dużo wypił.
- Diabetyk po spożyciu alkoholu może doznać nagłego wzrostu poziomu
insuliny, która absorbuje zbyt wiele glukozy z jego krwi. To ma negatywne konsek-
wencje dla systemu nerwowego i prowadzi do uszkodzenia mózgu - wyjaśniła.
- Niech to diabli! - zaklął właściciel i otarł chusteczką czoło. - Ale nic mu nie
będzie?
Rozległ się dźwięk syreny, a po chwili do środka weszli dwaj policjanci i
ratownik.
- Nadeszła odsiecz - szepnęła Corey. - Jak tylko dostanie glukozę, zaraz mu
się poprawi.
Ratownik przecisnął się w ich stronę i zaskoczony spojrzał na Frankie i Corey.
- Przecież zaledwie godzinę temu widzieliśmy się na ratunkowym, kiedy
przywieźliśmy wam ofiary wypadku drogowego. Nie macie ochoty trafić do domu?
Co się stało temu dżentelmenowi?
- Hipoglikemia po spożyciu alkoholu - odparła Frankie. - Trzeba mu podać
pięćdziesiąt gramów glukozy dożylnie i przewieźć do szpitala. Nazywa się Gary
Hemp.
Ratownik wyjął jednorazową strzykawkę i fiolkę z glukozą, po czym sprawnie
zrobił zastrzyk.
- Brał udział w bójce, prawda? Ma rozciętą wargę.
- Nie moja wina! - krzyczał chłopak, przytrzymywany teraz przez jednego z
policjantów. - Rozmawialiśmy o piłce nożnej i nagle zupełnie mu odbiło. Roz-
trzaskał denko i rzucił się na mnie z butelką, jakby chciał mnie zabić.
- Mógł być bardzo agresywny tuż przed zasłabnięciem - wyjaśniła Frankie
drugiemu policjantowi. - Ludzie z niestabilnym poziomem insuliny mogą czasem
werbalnie lub fizycznie atakować innych. Zachowują się zupełnie niezgodnie ze
swoim charakterem.
R S
Powieki młodego mężczyzny drgnęły, po czym spojrzał ze zdumieniem na
otaczające go twarze.
- Co się stało? - wymamrotał.
- Wszystko w porządku, Gary - rzekł ratownik. - Zapomniałeś dzisiaj wziąć
insulinę, co? Nie martw się, zaraz odwieziemy cię do szpitala.
Wkrótce ofiarę bójki wyniesiono na noszach, a policjant spisał dane drugiego
uczestnika zajścia. Ratownik podniósł swoją medyczną torbę i zwrócił się do
Frankie i Corey:
- Wiem, że jesteście już po dyżurze, ale może wróciłybyście z nami?
Słyszałem, że wzywali cały personel. Przy głównej ulicy zawaliła się ściana i kilka
osób jest uwięzionych pod gruzami. Cześć personelu z ratunkowego została
skierowana na miejsce wypadku.
- A ja chciałam zrobić sobie pachnącą kąpiel, wyciągnąć się przed
telewizorem i objadać się prawdziwie niezdrowym jedzeniem... - mruknęła Corey i
spojrzała pytająco na Frankie.
- Powiedz im, że jesteśmy w drodze - odparła Frankie. Pomyślała ponuro, że i
tak nie ma w domu hic do zrobienia. Przygotowania do ślubu są nieaktualne.
Szpital w Dennison Vale był ogromnym wiktoriańskim budynkiem z
dobudowanymi nowoczesnymi skrzydłami, których chropowate ściany dziwnie
kontrastowały z wykwintnością fasady oryginalnej budowli. Stał na wzgórzu na
skraju miasteczka. Górowała nad nim centralnie usytuowana wieża zegarowa, a do
wejścia prowadziły imponujące kamienne schody, choć karetki zajeżdżały od tyłu,
gdzie był usytuowany oddział ratunkowy.
Kiedy Frankie zatrzymała swój samochód na parkingu dla personelu,
dostrzegły trzy karetki, z których wynoszono kolejnych pacjentów. Dwa samochody
policyjne z migającymi światłami stały w pobliżu, a całą akcję nadzorowała
zaaferowana tęga pielęgniarka.
R S
- Wygląda na to, że mamy do czynienia ze zdarzeniem masowym. Moje nogi
tego nie zniosą! - marudziła Corey.
- Idziemy - zarządziła Frankie. - Na miejscu zapomnisz o bólu nóg.
- Z pewnością nie - protestowała Corey. - Zobacz, kto ma dyżur. Ta maruda
Kenney. Tylko jej mi brakuje do szczęścia.
Pielęgniarka powitała je z uśmiechem ulgi.
- Dobrze, że jesteście. Bardzo wam dziękuję. Mamy tu prawdziwe piekło.
Wszystkie gabinety i stanowiska zabiegowe są zajęte. Doktor Burton z ortopedii
pomaga w opatrywaniu ofiar z katastrofy budowlanej. Przełożony przysłał nam
kilka pielęgniarek z interny.
- Pewnie nie było łatwo go namówić? - spytała Frankie.
- Najwyższy czas, żeby nam się zrewanżowali - odparła triumfalnie. - Proszę
zajrzeć do pani Jepson w ostatnim boksie. Ma bóle w klatce piersiowej, a nikt z
lekarzy jej jeszcze nie obejrzał.
Duża kobieta leżąca na łóżku spojrzała na Frankie z wyraźnym przestrachem.
Miała minę typową dla osób, które znalazły się w obcym środowisku, w nie-
pokojącej sytuacji, otoczone dźwiękami i widokami znanymi do tej pory z ekranu
telewizyjnego. Trzymała kurczowo za rękę niewysokiego mężczyznę siedzącego u
jej boku.
- Mam zawał serca? - spytała drżącym głosem. - Okropnie mnie boli.
Wargi kobiety drżały, głos brzmiał histerycznie, więc Frankie uspokajająco
położyła dłoń na ramieniu chorej.
- Proszę się odprężyć - powiedziała łagodnie. - Zaraz zrobimy serię badań,
które nam wyjaśnią, jaki jest powód niepokojącego bólu. Przyczyny mogą być
różne. Nie należy przedwcześnie wyciągać wniosków. Z pewnością udzielimy pani
pomocy.
R S
- Też jej to mówiłem, pani doktor - wtrącił mężczyzna. - To może być
niestrawność. Zjadła frytki i kiełbaski przed godziną. I do tego jeszcze dużą porcję
szarlotki.
- Jest pan mężem? - zapytała Corey, zajęta podłączaniem do ramienia
pacjentki monitora pokazującego na ekranie ciśnienie krwi.
- Tak - potwierdził mężczyzna. - Wybieraliśmy się do kina. Zapłaciliśmy już
za bilety, gdy nagle żona poczuła się źle.
- Wcześniej nie było niepokojących objawów? - upewniała się Frankie.
- Było mi słabo od paru dni. Miałam silne bóle w okolicy serca. Ale dziś
wieczorem stały się nie do zniesienia.
- Czemu nic nie powiedziałaś, Normo? - zdziwił się mąż.
- Nie chciałam cię martwić - wymamrotała kobieta.
- Ciśnienie jest w normie. Czy miała pani ostatnio jakąś operację?
Pani Jepson pokręciła głową, a jej mąż aż zastrzygł uszami.
- Myśli pani o skrzepie krwi w płucach?
Jego żona wydała przerażony okrzyk, a Frankie porozumiała się wzrokiem z
Corey. Pan Jepson swoimi hipotezami doprowadzał żonę do histerii i utrudniał
przeprowadzenie wywiadu.
- Badania potrwają dłuższy czas, więc może napije się pan kawy w
poczekalni?
Mężczyzna zawahał się.
- Jest pani pewna, że nie powinienem dodawać żonie otuchy?
- Jak pan widzi, jest tu bardzo ciasno. Dotrzyma pan żonie towarzystwa, kiedy
już skończymy.
Mężczyzna wyszedł niechętnie, a na odchodnym rzucił:
- Jeśli to zawał, potrzymają cię tutaj przez dłuższy czas.
- Mieliśmy wyjechać na urlop w przyszłym tygodniu. Będziemy musieli go
odwołać - wyjaśniła lekarce przygnębiona pani Jepson.
R S
- Do tego czasu będzie się pani dobrze czuła - zapewniła ją pogodnie Corey.
- Dla pewności zrobimy pani echokardiografię - dodała Frankie.
Wyjęła stetoskop, ale gdy dotknęła słuchawką do skóry pod lewą piersią,
pacjentka aż podskoczyła.
- Proszę mnie nie dotykać! Strasznie boli.
Frankie przyjrzała się bliżej zaczerwienionej skórze i skierowała na nią
lampkę.
- Czy pani wie, że ma pani bardzo wyraźną wysypkę? Myślę, że to może
wyjaśniać tajemniczy ból. Zapewne pojawiła się niedawno. Czy swędzi?
- Trochę. Ale jest bolesna, kiedy dotykam, i do tego ten koszmarny ból w
piersi...
Za plecami Frankie otworzyły się drzwi i męski głos zapytał:
- Ktoś tu potrzebuje echa serca?
Frankie odwróciła głowę w kierunku nowo przybyłego i skamieniała. Przez
chwilę nie wiedziała, czy wysoka sylwetka rudowłosego mężczyzny w okularach
bez oprawek nie jest tylko przywidzeniem. Czy rzeczywiście może to być Jack
Herrick?
- Wielkie nieba, Jack! Co tu robisz?
- Mógłbym zapytać o to samo - odparł, równie zaskoczony. - Nie wiedziałem,
że tu pracujesz.
- Od sześciu miesięcy. Musisz być tym nowym lekarzem specjalistą, o którym
mówiła Corey.
Pani Jepson wodziła wzrokiem od jednego do drugiego, a ciekawość
spowodowała, że na chwilę zapomniała o własnych dolegliwościach.
- Są państwo starymi przyjaciółmi?
- Przepraszam za zamieszanie - uśmiechnął się do pacjentki Jack. - Tak,
znamy się od lat i spotkaliśmy się zupełnie nieoczekiwanie. Ale zajmijmy się teraz
ważniejszymi sprawami.
R S
- Proszę spojrzeć na tę wysypkę, doktorze Herrick. Ciekawa jestem twojego
zdania - powiedziała Frankie sztywno.
- Nie ma wątpliwości. Podręcznikowy przykład Herpes zoster.
- Co to jest? - zaniepokoiła się pacjentka.
- Miała pani w dzieciństwie wietrzną ospę?
- Tak. Razem z całym rodzeństwem. Mama nie wiedziała, w co ręce włożyć.
- Można powiedzieć, że to duch z przeszłości. Ten sam wirus uaktywnił się po
latach.
- Atakuje zakończenia nerwów, dlatego jest tak bolesny - wyjaśniła Frankie. -
Wykwity pojawiają się na ogół po paru dniach.
Kobieta opadła na poduszkę.
- Nie wierzę. I to wszystko?
- To bardzo nieprzyjemna dolegliwość, ale lepsza niż atak serca - uśmiechnęła
się Frankie. - Jednak na wszelki wypadek zrobimy pani wszystkie badania. Nie
można zakładać, że skoro ma pani półpaśca, inne problemy znikają.
- O tym jednym mój Bert nie pomyślał - wykrzyknęła pani Jepson triumfalnie,
wyraźnie zadowolona, że mąż nie miał racji. - Zastanawiam się, dlaczego za-
chorowałam. Nie stykałam się z nikim chorym na ospę wietrzną.
- Często jest to efekt stresu i osłabienia systemu immunologicznego. Może też
towarzyszyć kuracji sterydowej.
- Zamartwiam się o syna - przyznała smutno pacjentka. - Miał problemy z
policją. Bierze narkotyki.
Włamywał się do samochodów, żeby się nimi przejechać.
- Ten rodzaj stresu może reaktywować zakażenie. - Jack pokiwał głową ze
współczuciem. - Zobaczymy, czy pomoże pani lek antywirusowy. Powinien osłonić
nerwy i złagodzić atak.
- Pobiorę pani krew do badania - uprzedziła Frankie.
R S
Czuła na sobie wzrok Jacka i zastanawiała się, czy choć trochę speszył się na
jej widok. Czy będzie się starał wyjaśnić, dlaczego wyjechał bez słowa? Dlaczego
sprawił jej taką przykrość? Było to zaskakująco grubiańskie, tego się po nim nie
spodziewała. Nie spodziewała się też, że jego ukochany szwagier złamie jej serce.
Ostatnio nie miała szczęścia do mężczyzn. Jękliwy głos pacjentki przywołał ją do
rzeczywistości.
- Mam nadzieję, że nie zemdleję. Bardzo się boję kłucia, pani doktor.
- Już skończyłam. Wkrótce będą wyniki testów - zapewniła Frankie spokojnie.
- Dzięki Bogu. Nie mogę się doczekać, żeby powiedzieć Bertowi.
Frankie zebrała próbki i przystanęła przy Jacku.
- Słyszałam, że wyjechałeś gdzieś daleko.
- To prawda - przyznał zakłopotany. - Pojechałem do Londynu, ale sprawy nie
ułożyły się po mojej myśli. Chyba znowu będziemy pracować razem, jak za
dawnych czasów.
Nie całkiem, pomyślała Frankie. Wtedy wierzyła, że łączy ich trwała przyjaźń,
teraz trudno było nie odczuwać urazy wobec przyjaciela, który tak łatwo ją odrzucił.
Pojawił się też dodatkowy czynnik. Nie jest już narzeczoną Damiana. Między nią a
Jackiem nie ma jak dawniej perspektywy rodzinnej więzi. Nie chciała tego zresztą.
Nie chciała niczego, co będzie jej przypominać o mężczyźnie, który odrzucił ją
niczym nudną książkę.
Tamta część życia jest nieodwołalnie zamknięta, a Jack Herrick będzie tylko
kolegą z pracy. Jednym z wielu.
R S
ROZDZIAŁ DRUGI
Następna godzina była niewiarygodnie nerwowa. Napięcie rosło, gdy obok
rannych wyciągniętych spod zawalonej ściany pogotowie przywoziło jak co dzień
pacjentów wymagających natychmiastowej interwencji. Dopiero o dziesiątej
wieczorem udało się opanować sytuację na tyle, że Frankie i Corey przysiadły na
chwilę w dyżurce.
- Trzy złamania, przedawkowanie, oparzenie i pijak, który prawie udławił się
własnymi wymiocinami. Do tego siostra Kenney kazała mi przenosić razem z tym
niemrawym portierem, Timem, sześć butli z tlenem. Mam dosyć. Następnym razem,
kiedy ktoś mnie poprosi o nadgodziny, powiem nie! - oznajmiła dramatycznie
Corey.
- Przecież dobrze wiem, że uwielbiasz swoją pracę - uśmiechnęła się Frankie.
- Po kawie poczujesz się lepiej.
- Nawet to rozpuszczalne paskudztwo mi teraz smakuje - stwierdziła Corey. -
A tak przy okazji, widziałaś już tego nowego przystojniaka, Jacka Herricka? Z
trudem się koncentrowałam na pracy...
- Okazuje się, że to ten sam Jack, z którym pracowałam poprzednio. Tak się
składa, że jest również szwagrem Damiana - przerwała jej Frankie.
- Co za niezręczna sytuacja! Czy już wie, jaki numer ci wykręcił ten łobuz?
- Nie mieliśmy jeszcze okazji rozmawiać na ten temat. To właśnie Jack poznał
mnie z Damianem.
- Mam nadzieję, że będzie umiał się zachować i okaże oburzenie. - Corey
spojrzała na koleżankę badawczo. - Dobrze go znasz? Nie chciałabym, aby się
okazało, że jest żonaty i ma czwórkę dzieci.
- Jest wdowcem z paroletnią córeczką. Siostra Damiana zginęła w wypadku
samochodowym dwa lata temu, ale...
- Wiedziałam. Zaraz będzie jakieś „ale".
R S
- Słyszałam, że był zaręczony i nie wiem, dlaczego podjął tutaj pracę.
- Mój zwykły pech. Cóż, pora wracać do własnego ciepłego łóżka. Do
zobaczenia, Frankie. Do poniedziałku.
W tym momencie wpadła do dyżurki siostra Kenney, jak zwykle zaaferowana.
- Zostało trochę kawy w dzbanku? Muszę się napić, zanim zacznę wypełniać
rejestr nowych pacjentów. Myślę, że już opanowaliśmy sytuację.
Frankie spojrzała na oddziałową z sympatią i podała jej kubek kawy. Ludzie
na ogół żartowali z siostry Kenney, że jak kwoka stara się zagarnąć wszystkich pod
swoje skrzydła, ale wynikało to z jej autentycznej chęci stworzenia personelowi i
pacjentom jak najlepszych warunków.
- Będę jeszcze potrzebna? - zapytała.
- Nie, bardzo dziękuję. Nie poradzilibyśmy sobie bez twojej pomocy.
Szczęśliwie się złożyło, że zatrudniliśmy tego nowego lekarza. Czy już go poznałaś?
Nazywa się Jack Herrick. Robi świetne wrażenie.
- Kiedyś z nim pracowałam. Dobrze go mieć w zespole.
W tym momencie wszedł Jack i siostra Kenney obdarzyła go szerokim
uśmiechem.
- Nie wiedziałam, że pan i Frankie jesteście kolegami. Jestem pewna, że
odpowie panu na wszystkie pytania, boja muszę zwolnić pielęgniarki wypożyczone
z interny. Nie będą nam już potrzebne - oznajmiła i pospiesznie wymaszerowała.
Jack podniósł dzbanek z kawą.
- Dolać ci?
- Nie. Idę już do domu, a po kofeinie nie mogę spać.
- Dobrze cię zobaczyć, Frankie. To była czarująca niespodzianka - powiedział
Jack spokojnie.
Frankie kiwnęła głową bez uśmiechu. Nie zamierzała okazywać radości. Jack
to kolejny facet, który ją zawiódł, choć w znacznie mniejszym stopniu niż Damian.
R S
- Myślałam, że już nigdy cię nie spotkam. Wyjechałeś tak niespodziewanie.
Zastanawiałam się, jaka była tego przyczyna.
- Jest mi naprawdę przykro, Frankie. Powinienem był z tobą porozmawiać.
Jestem ci winien wyjaśnienie.
- Nie trzeba - odparła lodowato. - Ale kartka na szafce w pracy nie była miłym
sposobem zawiadomienia o twojej decyzji. Myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi i
zasługuję na coś więcej. Chyba że była to moja wina? Czy cię w jakiś sposób
uraziłam?
- Oczywiście, że nie - zaprotestował. - Na miłość boską, byłaś moją najlepszą
przyjaciółką. Bardzo żałuję, że cię zraniłem. - Umilkł na chwilę, jakby chciał
precyzyjnie dobrać słowa. - Stało się coś, co zmusiło mnie do natychmiastowego
wyjazdu. Nie mogłem zostać. Uwierz mi, za żadne skarby świata nie chciałbym cię
obrazić. W końcu będziemy rodziną.
Frankie przygryzła wargi. W najbliższej przyszłości będzie musiała powtarzać
w kółko tę samą informację, że została porzucona. Wszyscy jej znajomi wiedzieli o
zaręczynach z Damianem, jednak nie ma sensu ukrywać prawdy. I tak wyjdzie na
jaw.
- Właściwie jest coś, co powinieneś wiedzieć. Spojrzał na nią pytająco.
- Damian i ja nie jesteśmy już parą. - Powiedziała to sucho, prawie obojętnie,
aby nie pokazać, jak bardzo była zraniona i upokorzona.
Nie potrafił ukryć zdumienia. Odstawił kubek z takim rozmachem, że kawa
rozlała się na stół.
- Jak to? Zerwałaś? Kiedy? Wyjeżdżając do Londynu, byłem pewien, że
jesteście gotowi do ślubu.
- Jeśli chcesz wiedzieć, dostałam dzisiaj list. Damian pisze, że nie może się ze
mną ożenić. Nie pytaj dlaczego, nie mam pojęcia.
- To niewiarygodne - powiedział Jack powoli. - Ty i on... Tworzyliście idealną
parę. Myślałem, że zawsze będziecie razem.
R S
- Ja też, Jack. Ja też. - Pozwoliła, by smutek zagościł w jej głosie, ale już po
chwili dodała szorstko: - Sprawa skończona. Nie ma szansy, żebyśmy się pogodzili.
Zawiódł mnie. Nigdy więcej nie mogłabym mu zaufać, niezależnie od tego, jakie
miał powody do zerwania.
Dziwił ją brak bólu, jakby była zupełnie odrętwiała, jakby jeszcze nie dotarły
do niej konsekwencje zerwanych zaręczyn. Spojrzała na Jacka wyzywająco.
- Znasz go od tylu lat. Czy podejrzewałeś, że jest niegodny zaufania?
Jack tylko pokręcił głową z wyrazem bezbrzeżnego zdziwienia.
- Jest nieprawdopodobnie odważny. Kilka razy ratował mi skórę w trudnych
sytuacjach. Kiedyś nawet ocalił mi życie na górskim spływie kajakowym, choć
ryzykował własnym. Zawsze uważałem, że można mu bezgranicznie ufać. Ale to...
Zupełnie nie rozumiem. Sam mi mówił, że szaleje na twoim punkcie,
Jack wpatrywał się w nią z trudnym do odczytania wyrazem jasnoniebieskich
oczu ukrytych za szkłami okularów. Frankie spojrzała na wysoką sylwetkę, mocne
ramiona skrzyżowane na piersi, szpitalny uniform rozcięty pod szyją. Całkiem
niespodziewanie przyszła jej do głowy myśl, że Jack jest bardzo atrakcyjny.
Zaskakująca myśl u kobiety, którą przed chwilą opuścił mężczyzna jej życia.
Oczywiście, zawsze zdawała sobie sprawę, że Jack jest przystojny na spokojny i
dyskretny sposób. To Damian uwielbiał być duszą towarzystwa i grał pierwsze
skrzypce wszędzie, gdzie się pojawiał. Jack zadowalał się rolą życzliwego ob-
serwatora. Patrzyła na Jacka jak na brata i zawsze ceniła jego kojące i miłe
towarzystwo.
Teraz nagle dotarło do niej, że powściągliwy sposób bycia wyraźnie
podkreślał jego seksapil i zrozumiała, dlaczego wiele kobiet uważało, że jest
seksowny.
Odwróciła się gwałtownie, by ochłonąć. Jak można być tak płytką! Powinna
rozpaczać po Damianie, a nie tracić głowę na widok innego mężczyzny z tej
rodziny.
R S
- Zmieńmy temat - burknęła. - Podobno ostatnio się zaręczyłeś. Kiedy jest ten
szczęśliwy dzień?
- Obawiam się, że to już nieaktualne. Zaręczyłem się zbyt szybko i z
niewłaściwych powodów. Od początku było to skazane na niepowodzenie.
Odwróciła się do niego z wyrazem szczerego współczucia na twarzy.
- Za szybko po śmierci Sue?
Wpatrywał się w podłogę, nerwowo zaciskając ręce.
- Uwikłanie się w związek z niewłaściwą osobą jest szaleństwem, które może
zrujnować człowiekowi życie - zauważył.
- Nie musisz mi tego tłumaczyć. Z tego punktu widzenia być może Damian
wyświadczył mi przysługę. Opowiedz lepiej o Abby. Chodzi tu do szkoły? Bardzo
mi jej brakowało.
Twarz Jacka rozpogodziła się, kiedy wyciągnął z kieszonki zdjęcie.
- To ona w mundurku szkolnym. Jest z niego bardzo dumna.
Frankie przyjrzała się fotografii i powiedziała z melancholią w głosie:
- Bardzo urosła od czasu, gdy widziałam ją ostatni raz. Wygląda tak słodko,
ciągle małe dziecko, a jednocześnie jest taka podobna do Sue.
- Na szczęście urodę ma po matce - uśmiechnął się Jack. - Z powodu Abby
przyjechałem do Dennison. Mieszkają tu moi rodzice, którzy bardzo mi przy niej
pomagają. Trudno jest wychowywać dziecko w pojedynkę.
- Dla nich to szansa na obserwowanie, jak rozwija się ich mała wnuczka.
Chciałabym ją znowu zobaczyć.
- Jeśli masz czas i ochotę, Abby ma w przyszły weekend szkolne zawody
sportowe - powiedział Jack. uważnie polerując szkiełka okularów. - Może przyj-
dziesz, jeśli nie masz dyżuru? Byłaby szczęśliwa.
Przyjemność związaną z perspektywą zobaczenia Abby psuła jej trochę
obawa, że zbyt łatwo odnawia przyjaźń, która już raz okazała się nietrwała.
- Dam ci znać, jeśli będę wolna - powiedziała niezobowiązująco.
R S
Jeśli zauważył rezerwę w jej głosie, nie dał tego po sobie poznać.
- Przypomnę ci.
- Idę już do domu. Wydarzyło się dzisiaj tyle, że muszę ochłonąć -
powiedziała, otwierając drzwi.
- Jest mi naprawdę przykro.
- Chciałabym tylko wiedzieć, dlaczego Damian nagle poczuł, że nie może
mnie dłużej kochać.
Oczy zaszkliły jej się od łez, więc szybko wyszła z dyżurki.
Jack popatrzył za nią i potrząsnął głową z niedowierzaniem. Jak Damian mógł
być takim głupcem i zerwać z tą wyjątkową dziewczyną - utalentowaną, zabawną,
piękną, a co ważniejsze serdeczną i szlachetną.
To prawda, był niespokojnym duchem, żył niebezpiecznie, łatwo się nudził i
ciągle szukał nowych wrażeń. Jednak kiedy poznał Frankie, wydawało się, że od-
nalazł swoją drugą połówkę.
Jack dopił kawę i poprawił się na krześle. Wpatrywał się w plakat,
zachęcający do mycia rąk, ale go nie widział. Pamiętał, jaka uszczęśliwiona była
jego żona, gdy jej brat zaręczył się z Frankie. Dziewczyny zaprzyjaźniły się
serdecznie, wiele czasu spędzały razem i to stało się fundamentem przyjaźni między
nim a Frankie już po śmierci Sue.
Pomyślał o napiętych stosunkach między nimi i westchnął. Skrzywdził ją, gdy
wyjechał bez żadnych wyjaśnień i wiele czasu zajmie mu naprawienie szkód i
ponowne zasłużenie na jej zaufanie.
Kiedy wyjeżdżał z St. Mary, uważał, że nie ma innego wyjścia i tak będzie
najlepiej dla wszystkich. Jednak zachował się jak słoń w składzie porcelany.
Zamiast rozwiązać problem, podkopał tylko swoją przyjaźń z Frankie. Po tym
wszystkim, co przeszedł, żeby uciec jak najdalej, los znowu rzucił ich w jedno
miejsce. Wrócił do punktu wyjścia, tylko Frankie jest teraz wolna.
R S
Było piątkowe popołudnie. Jack starannie mył ręce, przygotowując się do
zabiegu. Pacjentka leżała nieruchomo. Jej twarz była tak zmasakrowana, że trudno
było rozpoznać rysy. Spuchnięte policzki i powieki podbiegnięte były krwawymi
wybroczynami.
- Dziękuję za pomoc, Frankie - powiedział.
- Żaden problem. W tej chwili i tak nie mam innych pacjentów.
Stanęła obok i długo mydliła dłonie, starając się nie myśleć o tym, że w
ciasnym pomieszczeniu stoją bardzo blisko siebie i mimowolnie ocierają się
ramionami. Od czasu wieczornej rozmowy zaczęła patrzeć na Jacka innym
wzrokiem. Do tej pory Damian był jedynym mężczyzną, który ją pociągał. Teraz
uświadomiła sobie, jak atrakcyjny jest Jack, jej dotychczasowy powiernik, niemal
brat.
Ta myśl niepokoiła ją i wprawiała w zakłopotanie. Starała się izolować od
Jacka, jak tylko mogła, ale było to praktycznie niemożliwe na ruchliwym oddziale.
Oderwała papierowy ręcznik i starannie osuszyła ręce. Nie mogła zrozumieć
nagłej fascynacji Jackiem Ostatnie, czego jej potrzeba do szczęścia, to nowy
mężczyzna.
- Doktor Caulfield, nasz chirurg plastyczny, jest zajęty skomplikowaną
operacją. Musimy założyć szwy na rozcięcia na twarzy pani Casson jak najszybciej,
żeby uniknąć ryzyka infekcji - wyjaśnił Jack.
- Co się stało?
- Jacyś czarujący młodzieńcy postanowili uwolnić ją od torebki. Chciałbym
dostać ich w swoje ręce i skalpelem uwolnić ich od innych rzeczy.
Pacjentka otworzyła oczy i spytała pełnym lęku głosem:
- Co teraz będzie?
- Zajmiemy się panią. Zrobimy miejscowe znieczulenie i założymy szwy na
głębokie rozcięcia. To nie będzie bolało. Po paru dniach opuchlizna ustąpi i pani
wygląd wróci do normy. Proszę się nie martwić, to będzie koronkowa robota.
R S
- Byli przerażający - wyszeptała kobieta, odprężając się nieco. - Na twarzach
mieli kominiarki. Śmierdziało od nich wódką. Miałam zrobić zakupy dla znajomych
staruszków. Nie spodziewałam się napadu pod supermarketem.
- Policja zatrzymała tych trzech wyrostków. A my przywrócimy pani
normalny wygląd.
- Gdyby pan doktor mógł mi dodać urody, bardzo bym się ucieszyła.
Corey trzymała pacjentkę za rękę, gdy lekarze rozpoczęli pracę. Ten
przyjacielski gest zawsze przynosił pacjentom ulgę.
Frankie starannie przemyła rany roztworem soli fizjologicznej, a Jack
wstrzyknął w policzek znieczulenie. Potem przystąpił do zakładania szwów,
podczas gdy Frankie zajęła się raną na ramieniu. Valium zaczęło działać. Pacjentka
leżała spokojnie, mięśnie nie były już napięte i operacja przebiegała sprawnie.
Frankie skończyła szycie w ciągu kilku minut. Jack miał trudniejsze zadanie.
Musiał zamknąć ranę w taki sposób, by nie naciągnąć skóry i uniknąć nieładnej
blizny na twarzy pacjentki. Starannie dopasowywał brzegi rany i pewnie, ale
delikatnie, zakładał szwy.
Dziwnie jest pracować znowu ramię w ramię, pomyślała Frankie. Po jego
zniknięciu sądziła, że już go nie zobaczy, a oto bez wysiłku wskoczyli znowu w
utartą rutynę. Był wszakże jeden wyjątek. Po raz pierwszy widziała w nim nie tylko
kolegę po fachu, ale przystojnego mężczyznę. Ta myśl ją płoszyła, bo wracała
nieodparcie, choć Frankie starała się uniknąć rozważań na niepożądany temat.
- Skończone, pani Casson. Teraz zabierzemy panią do sali. W ciągu kilku dni
opuchlizna zniknie, a pani poczuje się lepiej - powiedział Jack, a gdy pacjentka
została już wywieziona z pokoju zabiegowego, zwrócił się do Frankie: - Dużo czasu
minie, zanim otrząśnie się z szoku po takim brutalnym pobiciu.
Ściągnął z dłoni lateksowe rękawiczki i wyrzucił je do kosza.
- Idę zrobić sobie herbatę. Masz ochotę?
R S
- Dobry pomysł. Przyjdę za minutkę, tylko skończę wypełniać kartę zdrowia
tej pacjentki.
Na szpitalnym korytarzu panowała cisza. Słychać było tylko, jak siostra
Kenney instruuje przyjętą na staż pielęgniarkę, jakie są procedury podawania cho-
rym lekarstw. W drugim końcu sprzątaczka kończyła myć podłogę.
Frankie poczuła, że tête-à-tête z Jackiem nie jest dobrym pomysłem i od razu
skarciła w myślach samą siebie. Czyżby była tak niepewna własnych uczuć wobec
niego, że nie potrafiła nawet wypić herbaty w jego towarzystwie? Z determinacją
skierowała się w kierunku dyżurki.
- Już się dziwiłem, co cię tak długo zatrzymało. Zaparzyłem mocną herbatę.
Prawdziwa siekiera. Przyda nam się na zakończenie tej historii z biedną panią
Casson.
- Zastanawiam się czasem, jak nisko trzeba upaść, żeby zrobić coś takiego
osobie, która stara się pomóc innym ludziom. - Wypiła duży łyk herbaty. – Masz
rację, jest bardzo mocna. Nie ma tam przypadkiem mleka?
Uśmiechnął się i podał jej dzbanuszek. Ich ręce znowu się zetknęły, a Frankie
doznała tego samego elektryzującego uczucia wzajemnego przyciągania. Dłonie jej
drżały, gdy podnosiła herbatę do ust.
- Miałaś rozważyć, czy przyjdziesz na dzień sportu w szkole Abby. Mam
nadzieję, że mogę na to liczyć. Ona naprawdę nie może się doczekać spotkania z
tobą. Będą też moi rodzice. Chciałbym, żebyście się poznali.
- Sama nie wiem. - Frankie zaczerwieniła się mimo woli. - Nie chcę się
narzucać. To w końcu rodzinna okazja. Może innym razem...
- Abby będzie niepocieszona. Ja też. - Zawód wyraźnie odmalował się na jego
twarzy. - Chciałbym w jakiś sposób zrekompensować przykrość, na jaką cię
naraziłem przez swoje grubiaństwo. Poza tym zawsze uważałem cię za członka
naszej rodziny.
- Dobrze wiesz, że to już nieaktualne. Nie zostanę żoną twojego szwagra.
R S
- Przepraszam, znowu zachowałem się nietaktownie. Ale chyba nie masz nic
przeciwko temu, że Abby traktuje cię jak rodzoną ciocię?
Zabrzmiało to smutno, Frankie zaś poczuła, że jej opór słabnie. Może nie
należy odrzucać gałązki oliwnej. Miała wielką ochotę zobaczyć Abby, a obecność
rodziców Jacka powodowała, że udział w spotkaniu nie będzie miał charakteru
wyjścia na randkę.
- Jeśli jesteś pewien, z przyjemnością przyjmuję zaproszenie.
- To cudownie. Przyjedziemy po ciebie o drugiej po południu.
- Nie ma potrzeby. Spotkamy się na boisku szkolnym. Wiem, gdzie to jest.
Radosne podekscytowanie przypisała perspektywie zobaczenia Abby, a nie
temu, że będzie tam jej ojciec.
ROZDZIAŁ TRZECI
Frankie już z parkingu widziała szkolne boisko. Stały na nim grupki rodziców,
którzy przyszli kibicować dzieciom. Wcale nie miała ochoty wychodzić z domu. W
porannej poczcie znalazła stertę weselnych katalogów, które zamówiła kilka tygodni
temu, teraz zupełnie bezużytecznych. Dręczyło ją uczucie straty i upokorzenia.
Z wahaniem przeszła przez boisko. Zaniepokoiły ją czarne chmury zbierające
się na niebie. Jednak kiedy zobaczyła Abby stojącą w szeregu rówieśników, roz-
czuliła się. Dzieci były wyraźnie przejęte odbywającymi się zawodami. Abby
wyrosła, ale poza tym niewiele się zmieniła. Loki otaczały jej słodką buzię. Frankie
przyglądała się dziecku ze wzruszeniem.
Dostrzegła Jacka, jego wysoka sylwetka wyróżniała się w tłumie. Miło będzie
poczuć się przez chwilę częścią rodziny, głośno dopingować Abby i okazywać jej
zainteresowanie. Biedny Jack. Trudno jest być samotnym rodzicem - nie ma nikogo,
z kim można dzielić radość z powodu osiągnięć dziecka i zmartwienie, gdy jest
chore. Nic dziwnego, że przeniósł się, aby być bliżej swoich rodziców.
R S
Dziewczynka z niepokojem szukała wzrokiem ojca i upewniała się, czy na nią
patrzy. Wyglądała na trochę bezradną i zagubioną. Nagle Abby spostrzegła kobietę
idącą w jej kierunku i buzię dziewczynki rozjaśnił promienny uśmiech. Pomachała
jej rączką i zwróciła się do stojącej obok koleżanki. Cienki dźwięczny głosik unosił
się nad szmerem innych rozmów:
- Przyszła Frankie!
- Kto to jest Frankie?
- Opiekowała się mną kiedyś. Jest jak mamusia. Frankie zapomniała na chwilę
o frustracji, bo zrobiło jej się niezwykle miło, że Abby natychmiast ja, poznała, a
jednocześnie poczuła zakłopotanie, że mała wyznaczyła jej tak ważną rolę. Zerknęła
w kierunku Jacka, ale pogrążony był w rozmowie z rodzicami i nie usłyszał
komentarza córki. Na jej widok rozpromienił się tak bardzo, aż ubyło mu lat i
powagi.
- Jestem szczęśliwy, że udało ci się przyjść. Pozwól, że cię przedstawię moim
rodzicom, Sheili i Brianowi Herrickom.
Frankie przyjrzała się matce Jacka i zauważyła:
- Teraz wiem, po kim pani syn i wnuczka odziedziczyli ten piękny kolor
włosów.
- Jestem bardziej siwa niż ruda, ale cieszę się, że przekazałam rodzinne
dziedzictwo kolejnym pokoleniom. I proszę, mów do mnie Sheila. Mam wrażenie,
że cię znam od dawna, bo Abby często o tobie opowiadała, kiedy pracowałaś
jeszcze z Jackiem w St. Mary.
- Lubiłam zajmować się nią, gdy Jack był zajęty. Bardzo mi jej brakowało po
ich wyjeździe.
- My też żałowaliśmy, kiedy nagle wyjechał. I nie możemy się nacieszyć, że
zdecydował się wrócić.
Frankie miała ochotę zapytać o przyczyny jego wyjazdu, ale nie chciała
okazać się wścibska.
R S
- Jesteś zaręczona z Damianem? - kontynuowała pani Herrick. - To był
prawdziwy łobuziak, ale Jack nie miał lepszego przyjaciela. Dzięki niemu poznał
naszą kochaną synową. Wiem, że się przyjaźniłyście. Sue nie mogła się doczekać,
kiedy wreszcie będziesz żoną jej brata!
Jack spojrzał w jej kierunku ze smutkiem:
- Przepraszam cię, Frankie. Nie miałem okazji uprzedzić mojej matki.
Sheila wyczuła nagłą zmianę nastroju.
- Czy powiedziałam coś złego?
- Niezupełnie - westchnęła Frankie. - Damian i ja rozstaliśmy się, a raczej to
Damian mnie porzucił.
- O mój Boże! Zachowałam się tak nieuprzejmie! - Sheila ścisnęła ją za ramię
i dodała zdecydowanym głosem: - Nie martw się, moja droga. Musi być idiotą, jeśli
nie chce ożenić się z taką wspaniałą kobietą, a przecież nie chciałabyś wyjść za
idiotę. Wszystko jeszcze obróci się na dobre.
To było odświeżające podejście, trochę optymizmu zamiast użalania się nad
losem. Frankie uśmiechnęła się z wdzięcznością.
- Masz rację. Takie właśnie zamierzam mieć podejście. Najwyższy czas
pomyśleć o sobie. Nie zaszkodzi, jak dla odmiany włożę więcej energii w karierę
zawodową.
- Słusznie - zachęciła ją Sheila. - Ale pamiętaj, w życiu liczy się nie tylko
praca. Zostaw sobie trochę czasu na przyjemności.
- Kiedy myślę o minionym roku, zdaję sobie sprawę, że za długo czekałam -
zauważyła Frankie z zawziętym wyrazem twarzy. - Wszystkie ważne sprawy w
moim życiu były odłożone na później, również praca. Najwyższy czas zrobić z tym
porządek.
Na dźwięk gwizdka odwrócili się, by obserwować rozpoczynającą się
konkurencję sportową. Abby biegła na pierwszej zmianie sztafety, z rozwianymi
lokami, pochłonięta walką. Podała kolejnej zawodniczce misia, który zastępował
R S
pałeczkę, i wraz z innymi dziećmi głośno dopingowała swoją drużynę. Po zakoń-
czeniu wyścigu przybiegła do nich, pękając z dumy.
- Widzieliście, jak ładnie wygraliśmy? Ani razu nie upuściliśmy misia.
Sheila uściskała wnuczkę, która natychmiast zaczęła się dopominać:
- Mogę przyjechać na farmę? Chcę zobaczyć cielaczki i malutkie kurczątka.
- Oczywiście, moja pieszczoszko. Im prędzej, tym lepiej. Zobacz, kochanie,
twoi koledzy znowu ustawiają się na linii startu. Chyba musisz do nich dołączyć. -
Sheila popatrzyła, jak Abby truchcikiem dobiega do grupki dzieci. - Wnuki są takie
cudowne. Czy twoi rodzice są już dziadkami?
- Mają tylko mnie i na razie nie zanosi się na to, żebym miała własne dzieci. -
Nagle dopadło ją poczucie winy wobec rodziców. - Nawet im nie powiedziałam o
Damianie... Tak się cieszyli na mój ślub.
- Zrób to koniecznie, zanim dowiedzą się z innego źródła. Twój ojciec jest
związany z uniwersytetem, prawda? Często widuję jego zdjęcia w gazecie.
- Tak, jest ważną osobą we władzach uniwersyteckich - przyznała Frankie. -
Mama nienawidzi związanego z tym rozgłosu.
- Mieszkają w pobliżu? - zapytała Sheila uprzejmie.
- Dwadzieścia mil stąd, w Market Downey. Bardzo lubią tę miejscowość, ale
moja matka marzy o przeprowadzce do mniejszego domu. Ten, który mają, jest
stanowczo za duży dla dwóch osób.
- Świetnie ją rozumiem - westchnęła Sheila. - Chętnie pozbyłabym się farmy i
osiadła w willi z ogródkiem. Chcemy sprzedać ziemię i zostawić Jackowi wiejski
dom. Gdyby tylko znalazł odpowiednią partnerkę. - Zaśmiała się. - A może masz
miłą i ładną koleżankę, której mogłabyś przedstawić naszego syna?
- Rozejrzę się - obiecała Frankie.
- Mamo, proszę, nie zachęcaj Frankie, żeby odgrywała rolę swatki! - jęknął
Jack. - Mam za sobą już jedne zerwane zaręczyny i nie planuję małżeństwa w
najbliższej przyszłości.
R S
- To była taka miła dziewczyna. Nie rozumiem, dlaczego jej nie chciałeś.
Naprawdę myślałam, że jesteś gotów znowu założyć rodzinę.
- Nie była mi przeznaczona - odparł żartobliwie.
- Mężczyźni! Nie umiecie zauważyć ideału, nawet jeśli znajduje się pod
waszym nosem. Prawda, Frankie?
- Na pewno mi poradzi, żebym czekał na właściwą osobę - wtrącił się Jack.
- Nie wciągajcie mnie w swoją dyskusję - odparła Frankie. - Jestem pewna, że
wiele dziewcząt tylko czeka, żeby Jack zaprosił je na randkę. - Miała nadzieję, że
Sheila zmieni temat rozmowy. Było oczywiste, że Jack wciąż porównuje wszystkie
kobiety do Sue.
Rozległ się głośny gwizdek i każde dziecko dostało wielką łyżkę z małym
plastikowym jajkiem. Abby szła powoli, trzymając łyżkę w ustach, skoncentrowana
na tym, by nie zgubić jajka. Nie zauważyła, że mijają ją kolejni zawodnicy.
Posuwała się wytrwale, aż dotarła do mety. Dopiero tutaj zorientowała się, iż
wszyscy ją wyprzedzili.
- Byłam ostatnia - pożaliła się ojcu.
- Kochanie, świetnie się spisałaś. Tylko ty ani razu nie zgubiłaś jajka. Jestem z
ciebie dumny! - zawołał Jack, podrzucając ją do góry.
Świetny z niego ojciec, pomyślała Frankie i uśmiechnęła się do dziewczynki,
która spoglądała na nią spod rzęs, jakby nagle była speszona jej obecnością.
Pochyliła się i dała jej całusa.
- Wspaniale, Abby! Szłaś dzielnie aż do mety. Wszyscy ci kibicowaliśmy.
Donośny głos wezwał do następnego biegu rodziców i opiekunów dzieci.
Abby spojrzała na ojca z wyczekiwaniem.
- Potrzebuję partnerki - oznajmił Jack. - Mamo? A może Frankie?
- Na pewno nie! - wykrzyknęła Sheila. - Nie chcę skończyć ze skręconą
kostką. To Frankie jest młoda i sprawna.
R S
- Proszę - zwróciła się do niej błagalnie Abby. - Mamusie i tatusiowie innych
dzieci biorą w tym udział...
- Jestem niewłaściwie ubrana - protestowała, patrząc na swoją szykowną
spódnicę.
- Nonsens - odparł Jack i spojrzał na nią z aprobatą. - Jesteś bardzo elegancka.
Dodasz trochę klasy temu wyścigowi.
Twarzyczka Abby wyrażała tyle nadziei, że Frankie za żadne skarby nie
chciała małej zawieść.
- Dobrze - poddała się. - Ale pamiętajcie, że nie jestem dobra w sporcie.
Ku jej większej konsternacji szkoła zdecydowała, że wyścig rodziców będzie
„trzynogi", toteż każda para dostała taśmę klejącą, żeby przymocować do siebie
kolana i kostki wewnętrznych kończyn.
- Obejmijcie się państwo w pasie. Zaczynacie od nogi, którą jesteście
przyklejeni do partnera - dyrygowała nimi nauczycielka wychowania fizycznego.
Ramię Jacka mocno otoczyło talię Frankie, a ona trzymała się jego tułowia.
- Wygodnie ci? - zapytał. - Gdybym wiedział, poćwiczylibyśmy wcześniej.
Gdybym wiedziała, że będziemy zmuszeni do tak intymnego kontaktu, na
pewno zostałabym w domu, pomyślała w odpowiedzi.
Starała się ignorować wewnętrzne rozdygotanie wywołane przez jego bliskość
i patrzyła na linię mety. Co u licha pomyślałby o niej Jack, gdyby wiedział, jak na
nią działa? Wszystkie te reakcje są pewnie opóźnionym skutkiem samotności. To
nie może być nic innego.
Rozległ się gwizdek i ruszyli. Jack ściskał ją tak mocno, że miała wrażenie,
jakby byli zrośnięci biodrami. Praktycznie niósł ją przez boisko. Czuła przy-
spieszone uderzenia jego serca.
W pewnym momencie zapomniała o skrępowaniu i wszystko stało się
nieopisanie zabawne. Była to szalona, radosna zabawa, jakiej nie zaznała od lat. Za-
R S
śmiewała się tak bardzo, że nie była w stanie stać o własnych siłach i kiedy już
dotarli do mety, musiała się przytrzymać Jacka, by się nie przewrócić.
- Dobiegliśmy - rzekł triumfalnie i spojrzał na nią skrzącymi się radośnie
oczami. - Żadnych naciągniętych ścięgien?
- Wszystko w porządku, ale muszę poważnie popracować nad kondycją.
Jestem zupełnie bez formy.
Jack z upodobaniem patrzył na jej zaróżowione policzki i rozwiane włosy,
tworzące jasną aureolę wokół głowy.
- W porównaniu z resztą wyglądasz jak mistrzyni olimpijska.
Frankie ciągle zanosiła się od śmiechu, gdy dopadła do nich Abby.
- Wygraliście! Wygraliście! - krzyczała, tańcząc wokół nich. - Mój tatuś i
Frankie zdobyli pierwsze miejsce - oznajmiła dumnie swojej przyjaciółce.
- Następnym razem na zawodach szkolnych wystąpię w dresie - zadeklarowała
Frankie.
- Więc przyjdziesz w przyszłym roku? - podchwycił Jack. - W takim razie
musimy często trenować.
- Nie przeciągaj struny. Na razie nie czuję się na siłach bronić naszego tytułu.
Wszyscy śmiali się wesoło, a Frankie uświadomiła sobie, że od wielu miesięcy
nie bawiła się tak beztrosko. Były jeszcze inne wyścigi, ale w pewnej chwili z
zachmurzonego nieba spadły pierwsze krople deszczu, który szybko przerodził się w
prawdziwe oberwanie chmury.
- Zanosiło się na to! - zaśmiała się Sheila, całując pospiesznie Abby. - Do
widzenia, aniołku. Jutro przyjedziecie z tatusiem na lunch, a ja pozwolę ci nakarmić
małego cielaczka. - Potem zwróciła się do Frankie. - Cieszę się, że cię poznałam.
Odwiedź nas kiedyś. I pamiętaj, nie rozpaczaj po Damianie. To jego strata, a nie
twoja.
R S
Parasolka Frankie była zupełnie niewystarczająca na taką ulewę. Boisko
szybko nasiąkało wodą. Nagle niebo rozdarła błyskawica i rozległ się grzmot. Abby
pisnęła ze strachu i wtuliła się w ojca.
- Tatusiu, piorun w nas uderzy. Uciekajmy!
- Nie martw się, kochanie. Burza jeszcze tu nie dotarła. Daj rączkę,
pobiegniemy.
Abby chwyciła ojca i bez wahania złapała rękę Frankie.
- Uciekaj z nami!
Kiedy dotarli na parking, pełno było na nim ślizgających się w błocie
samochodów.
- Nie do wiary! - krzyknęła Frankie na widok auta stojącego na środku bajora,
rozjechanego przez koła innych aut.
- Spróbuję nim wyjechać - zaoferował Jack. - Dobrze, że trzeba ruszyć do tyłu,
może się nie zakopię. Potrzymaj parasolkę nad sobą i Abby.
Zeszły na bok, by ustąpić z drogi kolejnemu kierowcy, który opuszczał
parking. Gdy Jack mocno wcisnął pedał gazu, koła zaczęły się kręcić i cała fontanna
brudnej wody i błota niespodziewanie ochlapała Frankie. Piękna kolorowa spódnica
była przemoczona i ubłocona, a mokra bluzka oblepiała jej ciało. Na szczęście
błotny prysznic ominął Abby.
- Jesteś cała oblepiona błotem! Jak śmiesznie wyglądasz - roześmiała się
dziewczynka.
Czasem, pomyślała Frankie, ocierając ręką brudną twarz, nawet najsłodsze na
świecie dzieci mogą doprowadzić człowieka do szału.
Jack spojrzał na nią znad kierownicy, a jego twarz wyrażała absolutne
zdumienie. Wysiadł, rozłożył bezradnie ręce i przygryzł wargi, żeby się nie
roześmiać na widok tego wcielenia nędzy i rozpaczy.
- Hm... Bardzo przepraszam - powiedział.
R S
- Przepraszam? - warknęła wściekle Frankie. - Czemu nie poczekałeś, aż
zejdziemy ci z drogi? Nie mogłam się usunąć na bok, dopóki nie przejechały
samochody.
Jack był pełen skruchy.
- Nie zauważyłem. Naprawdę nie wiem, co powiedzieć.
- Co mam teraz zrobić? Jestem cała w błocie i już skostniałam z zimna.
Jack potarł brodę w zamyśleniu.
- Zostawimy tutaj twój samochód, dopóki nie przestanie padać. Chodź do
mnie, to bardzo blisko. Będziesz mogła się oczyścić.
Nie było lepszego wyjścia. Frankie szła za nim, starając się ignorować
ciekawskie i rozbawione spojrzenia przechodniów. Abby dreptała obok. Wodziła
wzrokiem od swojego ojca do Frankie.
- Jesteś zła na tatusia? Już go nie lubisz? Dorośli nie mogli powstrzymać się
od śmiechu.
- Oczywiście, że lubię twojego tatę. To był wypadek. Starł się wyciągnąć mój
samochód z błota. Mam nadzieję, że ostatni raz.
Kiedy dotarli do domu Jacka położonego w jednej z bocznych uliczek przy
szkole, Frankie spojrzała z przerażeniem na kremową wykładzinę w holu i na
schodach.
- Nie mogę tam wejść w tym stanie - powiedziała z rezygnacją.
- Nic nie szkodzi, tatuś cię zaniesie. Zawsze tak robi, jak ubrudzę nogi -
zapewniała ją Abby.
- Świetny pomysł - podchwycił Jack. - Nie ma powodu do obaw.
- Nie, nie. Jestem przemoczona i brudna. Ubłocisz sobie ubranie -
protestowała Frankie zawstydzona.
- Czasem u dziadków bywam naprawdę umorusana i tacie to nigdy nie
przeszkadza.
R S
- Biegnij przodem, córeczko, i napuść wody do wanny, a ja wniosę Frankie na
górę.
Usiłowała protestować, ale Jack bez wysiłku uniósł ją w ramionach i zaniósł
na piętro do łazienki. Uświadomiła sobie, jak silnie działa na nią jego fizyczna
bliskość. W łazience postawił ją na miękkim chodniczku. Abby otworzyła butlę z
solami do kąpieli i wsypała do wody sporą porcję.
- Będziesz miała dużo bąbelków.
- To prawda - przytaknęła i zabrała dziewczynce pojemnik. - Już wystarczy.
Nie chcemy chyba, żeby piana urosła aż do sufitu.
- Możesz się w niej zgubić - zachichotała dziewczynka.
- Idź już na dół, Abby. Nastaw sobie film, a ja przygotuję herbatę dla nas
wszystkich. - Jack zwrócił się do Frankie: - Zdejmij mokre ubranie i zawiń je w ten
ręcznik. Wsadzę wszystko razem do pralki. Po kąpieli załóż szlafrok, który wisi na
drzwiach. Kiedy zejdziesz na dół, będzie już czekało na ciebie coś na rozgrzewkę.
Zobaczyła swoje odbicie w ściennym lustrze i nie mogła powstrzymać się od
śmiechu.
- Co za widok. Nawet we włosach mam błoto.
- Kąpiele błotne są bardzo zdrowe - zażartował Jack i wyszedł, zamykając za
sobą drzwi.
Frankie z przyjemnością zanurzyła się w gorącej, pachnącej wodzie. Poczuła
błogie ukojenie. Z głośników w ścianie popłynęła cicha muzyka klasyczna. Jack
zastukał do drzwi.
- Czy mogę zabrać rzeczy do prania? Nie bój się, zamknę oczy. Podać ci
drinka na pobudzenie krążenia?
Przez uchylone drzwi wsunęło się ramię ze szklaneczką wypełnioną
aromatycznym złocistym płynem. Sięgnęła po nią i zanurzyła usta.
- Świetne. Co to takiego?
R S
- Whisky Mac - odparł Jack. - Sprawdzony środek wspomagający krążenie:
wrzątek, kropla whisky i wino imbirowe.
Ramię cofnęło się, zabierając po drodze mokre rzeczy pozostawione na
podłodze, a Frankie usłyszała, jak Jack schodzi na dół.
Popijała drinka bez pośpiechu, rozkoszując się każdą chwilą kąpieli. Dawno
nie była tak odprężona. Pomału odpływała w stan między jawą a snem. Przed jej
oczami przesuwały się obrazy z dzisiejszego wyścigu. Biegła z Jackiem i czuła obok
siebie jego muskularne ciało. Byli już na mecie, a on wciąż trzymał ją w ramionach.
Patrzył na nią czule, trochę przekornie.
- Tworzymy dobraną parę, prawda? - wymruczał jej do ucha. Pieszczotliwie
przesunął palcem po jej policzku i szyi, pochylił się nad rozchylonymi wargami...
Głośne stukanie do drzwi łazienki wyrwało ją ze snu. Zniknęła twarz Jacka, a
przed nią pojawiła się zupełnie zaparowana lustrzana ściana. Nie była pewna, gdzie
kończy się sen, a zaczyna jawa. Z poczuciem winy uświadomiła sobie, że bohaterem
jej marzeń był Jack. Zza drzwi dochodził jego głos:
- Frankie, czy wszystko w porządku? Od godziny siedzisz w wannie. Zejdź na
dół, dostaniesz herbaty.
- Chyba zasnęłam. Będę gotowa za minutkę.
Wytarła się szybko i osuszyła włosy. Otuliła się obszernym, miękkim białym
szlafrokiem, który Jack dla niej zostawił. Postanowiła, że gdy tylko Jack odda jej
suche ubranie, wróci do siebie. Sen wstrząsnął nią - za szybko traci głowę dla
innego mężczyzny.
Salon był duży i przestronny, z wielkim oknem wychodzącym na ogród. Po
jednej stronie znajdowało się królestwo Abby - domek dla lalek, biblioteczka z
książkami dla dzieci, fotelik zajmowany teraz przez misia i lalkę. Dziewczynka
siedziała w fotelu z podwiniętymi nogami i oglądała film w telewizji. Na bi-
blioteczce stało kilka oprawionych w ramki zdjęć. Większość z nich przedstawiała
Abby - trzymającą mamę za palec, z dziadkami. Nagle Frankie wstrzymała oddech.
R S
Na fotografii był Damian z maleńką siostrzenicą na rękach, podczas jej chrzcin.
Patrzył na niemowlę z tym swoim czarującym, czułym uśmiechem. Jasne włosy
układały się w falę nad czołem. Poczuła nagły przypływ tak starannie tłumionych
emocji. Gdyby wszystko poszło zgodnie z planem, byliby małżeństwem i mieli
własne dziecko, które kołysałby w ramionach.
Nagle poczuła się nieszczęśliwa do szpiku kości. Wrócił lęk przed nieznaną
przyszłością, upokorzenie i gorzki żal do Damiana, że tyle czasu lojalnie na niego
czekała, a on jednym listem zniweczył wszystkie jej marzenia. Jego miłość, wspólne
życie, wszystko to okazało się bezwartościową mrzonką. Nie była w stanie
pohamować łez, a radosne rozbawienie, które towarzyszyło jej przez całe
popołudnie, znikło gdzieś bez śladu.
ROZDZIAŁ CZWARTY
- Proszę bardzo, herbata i bułeczki. Wypiek mojej matki... - Jack wszedł do
pokoju i postawił tacę na małym stoliku. - Podać ci trochę dżemu?
- Tak, proszę - odpowiedziała zdławionym głosem.
Jack podniósł wzrok, zaniepokojony jej wyczuwalnym przygnębieniem.
- Dobrze się czujesz?
- Oczywiście.
- Weź ode mnie filiżankę, a ja sprawdzę, czy twoje ubranie wyschło.
Frankie musiała się odwrócić i wtedy zauważył jej spuchnięte, załzawione
oczy. Delikatnie pociągnął ją do kuchni.
- Płakałaś? Coś sprawiło ci przykrość? To z powodu Damiana?
Odwróciła głowę. Nie chciała się zupełnie rozkleić.
- Wszystko w porządku - skłamała. - Wypiję tylko herbatę i pójdę do domu.
- Nie wierzę ci. Musisz mi powiedzieć, co się stało.
R S
- To głupie. Zobaczyłam zdjęcie z chrztu Abby, na którym Damian trzyma ją
na rękach. To mi przypomniało, jak długo byliśmy razem. Tęsknię za nim... a raczej
za samą ideą, że będziemy razem, za życiem, które mogliśmy zbudować.
- Musi ci być ciężko.
Spojrzała na niego uważnie, doszukując się w tych słowach ukrytych znaczeń.
- Nie tak jak tobie po śmierci Sue. Kochaliście się tak bardzo i mieliście
malutkie dziecko. W moim wypadku tylko ja cierpię z powodu rozstania.
- Pojawi się ktoś inny.
- Wątpię. Miałam trzydzieści lat, kiedy spotkałam Damiana. Jeśli będę musiała
czekać kolejnych trzydzieści, będzie za późno na zakładanie rodziny.
Zdjął okulary i machinalnie polerował szkła. Dziwny uśmieszek na chwilę
przemknął po jego twarzy.
- Sądzę, że mógłbym czekać całe życie na tę jedną wyjątkową osobę.
Frankie zapomniała o własnych zmartwieniach i przypomniała sobie o Corey,
tęskniącej do stabilizacji i wyraźnie zainteresowanej Jackiem. Byłaby świetną żoną.
- Znam wspaniałą dziewczynę, która bardzo by do ciebie pasowała. Chętnie
poznałaby cię bliżej. Jeśli mi pozwolisz, umówię cię na randkę.
- Myślisz, że potrzebuję partnerki?
- Wiem, że musisz czuć się samotny. Trudno jest żyć w pojedynkę.
Rozmawialiśmy już na ten temat.
- Niedawno spróbowałem posłuchać głosu rozsądku i stwierdziłem, że to nie
dla mnie - przypomniał jej.
Odgarnął jej z czoła mokry kosmyk włosów, potem delikatnie przesunął
palcem po podbródku i szyi.
Zesztywniała. Była to scena żywcem przeniesiona z jej niedawnego snu...
- Bardzo ci dziękuję - westchnął. - Jesteś dobrą przyjaciółką, ale nie.
Dokładnie wiem, jakiej kobiety potrzebuję. Nie zawracaj głowy swojej koleżance.
R S
Frankie uznała to za sugestię, że jeszcze za wcześnie na nową miłość. Jego
serce wciąż należy do Sue i nikt mu jej nie zastąpi.
- Rozumiem, Jack. Nie będę się wtrącała.
- Może kiedyś coś się zmieni. Teraz chcę tylko, żebyś wiedziała, jak wiele dla
mnie znaczy twoja troska.
Nachylił się nad nią i musnął jej czoło pieszczotliwym pocałunkiem, potem
odsunął się i uśmiech rozjaśnił jego błękitne oczy. Frankie słyszała dochodzące z
salonu dźwięki dziecinnej piosenki, ale w kuchni stało się nagle cicho i intymnie,
jakby za chwilę miało nastąpić coś doniosłego. Przepełniła ją obezwładniająca
czułość dla tego mężczyzny, który przez lata był łącznikiem między nią a
Damianem, zawsze był jej oddanym powiernikiem, choć rzadko mówił o własnych
kłopotach. Zanim zastanowiła się nad konsekwencjami swojego postępowania,
zarzuciła mu ramiona na szyję i lekko pocałowała w policzek. Chciała mu okazać,
jak bardzo ceni sobie jego współczucie.
- Musimy się nawzajem wspierać - wyszeptała. Raptownie nabrał powietrza i
mocno ją uścisnął.
Otoczył ramieniem jej talię i przez moment tulili się do siebie mocno, jakby
rozpaczliwie poszukiwali w sobie schronienia. Frankie zapomniała o obietnicach
składanych samej sobie, że będzie się trzymać od niego z daleka. Była w stanie
myśleć tylko o tym, jak prawdziwe i silne jest to męskie ciało obok i jaki kojący jest
jego dotyk. Gdzieś w podświadomości dręczyła ją myśl, że nie powinna przytulać
się do Jacka w ten sposób, ale zbyła ją śmiechem. Jest przecież wolna. Może robić
wszystko, na co ma ochotę.
Być może Jack miał podobne skojarzenia, lecz wyciągnął odmienne wnioski.
Westchnął, odsunął ją delikatnie od siebie i zaczął ustawiać na tacy kubki i talerze.
- Damian nie wie, co stracił - rzucił lekko.
Policzki Frankie płonęły. Przyznała się sama przed sobą z brutalną
szczerością, że wcale nie chciała przerwać tego, co zaczęło się między nimi dziać.
R S
- Tatusiu, dostanę trochę ciastek? - Delikatny głosik Abby przerwał niezręczną
ciszę. Patrzyła na nich podejrzliwie. - Co robicie? Czekam i czekam na herbatę.
Frankie i Jack spojrzeli na siebie porozumiewawczo, jak para winowajców, a
pojawienie się dziecka w jednej chwili rozładowało napięcie.
- Przepraszam, skarbie. Starałem się przekonać Frankie, że w potrzebie zawsze
może na nas liczyć. Najwyższy czas podać bułeczki.
Frankie w milczeniu przeszła do salonu, usiadła na kanapie i usiłowała zebrać
myśli: Co u licha w nią wstąpiło? Jak mogła rozmyślnie uwodzić Jacka, praktycznie
mu się narzucać? Najgorsze, że podniecający i uwodzicielski incydent w kuchni był
nasycony rozkosznymi pokusami i obietnicami rzeczy, które mogły się między nimi
wydarzyć. I ku jej osłupieniu, chciała, aby się zdarzyły. Całe szczęście, że
zatrzymali się, zanim sprawy zaszły za daleko.
Niedziela, pierwsza w nocy. Jeszcze sześć godzin, pomyślała Frankie, zerkając
na zegarek, gdy siadła przy komputerze, by wprowadzić pilne dane o pacjencie z
chorym sercem, który został przeniesiony na kardiologię. Szpital w sobotni wieczór
jak zwykle przypominał dom wariatów. Zjawiło się kilku pijaków, którzy wdali się
w bójki i mieli różne uszkodzenia ciała, od siniaków i skaleczeń po poważne rany
głowy. Kilku pacjentów ze złamaniami lub zwichnięciami - ludzie grający w rugby i
piłkę nożną w sobotnie popołudnia zazwyczaj czekali aż do wieczora, zanim
dochodzili do wniosku, że ich kontuzje są wystarczająco poważne, aby zgłosić się
do szpitala. Spojrzała na tablicę na ścianie i stwierdziła, iż w ciągu ostatnich kilku
minut pielęgniarka dopisała na niej trzy nazwiska. Oznacza to, że kolejni pacjenci
czekają na pomoc, a sobotnia noc jeszcze nie osiągnęła przesilenia.
Mimo całej gorączki i zamieszania, jakie panowało w takie noce na oddziale
ratunkowym, Frankie lubiła swoją pracę - szybkie działanie, różnorodność ludzi i
przypadków. Zaczęła brać nocne dyżury od początku tygodnia i odczuła ulgę. Jacka
nie było teraz w szpitalu, mogła się odprężyć i spojrzeć na incydent między nimi z
właściwej perspektywy. Wszystko było urojeniem. To skojarzenia z Damianem
R S
powodowały, że ciągle o nim myślała. Niemniej, jeśli nie będzie się pilnowała,
sytuacja może się stać potencjalnie niebezpieczna.
Odtąd będzie się starała unikać towarzystwa Jacka. Z pewnością nie zaprosi
go na uroczysty wieczór w czasie którego jej ojciec ma zostać jednym z rektorów
uniwersytetu w Dennison. Po uroczystościach oficjalnych miał być bal i rodzice już
wcześniej jej zapowiedzieli, aby przyszła z osobą towarzyszącą, nawet jeśli
Damiana nie będzie w kraju. Lepiej jednak będzie przyjść w pojedynkę, pomyślała.
A przy okazji - najwyższy już czas powiedzieć rodzicom, że jej zaręczyny zostały
zerwane.
Rozmyślania przerwał jej agresywny donośny głos na korytarzu.
- Do diabła, kiedy ktoś nas przyjmie!
Frankie spojrzała znad biurka i zobaczyła przysadzistego mężczyznę w
ciemnym garniturze, który wymachiwał paluchem przed oddziałową Kenney i wy-
straszoną młodą pielęgniarką Cindy.
- Wiecie, kto tam leży! Sam Denver Clayton! Chyba nie muszę tłumaczyć,
kim jest?
- Pan Clayton trafił tu przed chwilą. Zgodnie z procedurą pielęgniarka oceni,
w jakim jest stanie i jacy specjaliści powinni go obejrzeć. Z pewnością zostanie
otoczony opieką.
- Mam nadzieję. Pielęgniarka, o której pani mówi, wygląda jak dzieciak.
Sprowadźcie tutaj prawdziwych fachowców.
- Zapewniam pana, że wszyscy nasi pracownicy są profesjonalistami. - Siostra
Kenney nie pozwalała się zastraszyć. Zwróciła się do Frankie i wyjaśniła półgłosem:
- Przyjaciel tego pana leży pod trójką. Zemdlał pół godziny temu, ale chyba
dochodzi do siebie.
Frankie nie była zdziwiona zachowaniem mężczyzny. Widziała ludzi tego
typu codziennie. Rozumiała, że krewni pacjentów nie zważają na to, co dzieje się
R S
wokół nich, ale to nie usprawiedliwia chamstwa i agresji, często podsycanych
spożytym alkoholem.
Denver Clayton, powód awantury w izbie przyjęć, miał na oko trzydzieści lat.
Zwracała uwagę jego fryzura - włosy ufarbowane na czarno z białym pasem z
przodu. Twarz wydała jej się znajoma. Nosił koszulkę z napisem „Muzyka to ja" i
wyblakłe dżinsy z dziurami. Oddychał z wysiłkiem. Jęczał i rzucał się na łóżku, ale
oczy miał zamknięte.
- Podaj mu tlen - zwróciła się Frankie do Cindy. Pielęgniarka patrzyła na
pacjenta z pełnym uwielbienia podziwem.
- To naprawdę on. Widziałam go na scenie dziesięć dni temu.
- Piosenkarz?
- Każdy go zna! Jest wokalistą zespołu Music Bones.
Starzeję się, pomyślała Frankie. Wszyscy go znają oprócz mnie.
- Byłam pewna, że już widziałam tę twarz - powiedziała. - Pójdę porozmawiać
z jego przyjacielem. Może będzie umiał podać szczegóły.
Obok wojowniczego mężczyzny czekała młoda blondynka z wysoko upiętymi
włosami, w minispódniczce z imitacji skóry jaguara.
- Jestem Bill Courtney, menedżer. A to Vicky, dziewczyna Denvera.
- Narzeczona - sprostowała kobieta szybko.
- Byli państwo z nim, gdy zachorował?
- Przestraszył nas. Zaczął łapać powietrze i uderzał się w piersi, z oczu leciały
mu łzy. W pewnym momencie padł na ziemię. Przerażający widok. A chwilę
wcześniej był zdrowy jak rybka.
- Brał coś?
- Jest gwiazdą muzyki pop, ale to nie znaczy, że szprycuje się narkotykami.
Lubią go wszystkie matki, a na pewno by przestały, gdyby nie był czysty. Każdego,
kto twierdzi inaczej, pozwiemy do sądu za oszczerstwa.
R S
- Staram się postawić diagnozę. Wszystko, co państwo mi powiedzą, pozostaje
tajemnicą lekarską. Jeśli nie bierze narkotyków, to dobrze. Czy pił?
- Oczywiście. - Bill wzruszył ramionami. - Kilka drinków po występie pomaga
się odprężyć.
- Jak dawno zachorował?
- Pół godziny temu. Byliśmy u Chińczyka, niedaleko sali koncertowej. To
miejsce otwarte do rana, a my byliśmy głodni, więc podgrzali nam coś na ząb.
- Rozumiem. Proszę usiąść w tym bocznym korytarzyku, gdzie są krzesła i
automaty z piciem, a ja zajmę się panem Claytonem.
- Jak długo jeszcze? - Bill napierał na lekarkę i wygłaszał swoje kwestie
głośno, z pretensją w głosie. - Mamy następny występ jutro wieczorem w Man-
chesterze. Nie możemy zawieść naszej widowni.
Frankie marzyła o tym, by mieć ze dwadzieścia centymetrów więcej i patrzeć
na faceta z góry. Nagle cofnął się o krok, a za plecami rozległ się znajomy niski
męski głos:
- Czy mogę pomóc?
Zdziwiła się, że Jack ma nocną zmianę, ale z ulgą przyjęła jego obecność. Był
ostatnią osobą, która dałaby się rozstawiać po kątach i z pewnością poradzi sobie z
despotycznym osobnikiem pokroju Billa Courtneya.
- Pan Courtney jest przyjacielem naszego pacjenta, który leży pod trójką.
Jack spojrzał na menedżera zimno. Swoją atletyczną posturą górował nad
drugim mężczyzną.
-
Na czym polega problem? Musimy wiedzieć, co się stało i nie możemy
pospiesznie wyciągać wniosków. Z pewnością nie chciałby pan tego.
- Do diabła, nikt nie wie, co mu jest. Myślałem, że was tego uczą... -
wymamrotał Bill i pod wpływem wzroku Jacka zaczął przestępować z nogi na nogę.
- Proszę zastosować się do rady doktor Lovatt i napić się kawy, a my
zajmiemy się pacjentem.
R S
Vicky wzięła Billa pod ramię i odciągnęła go w kierunku poczekalni.
- Masz drobne? Zaschło mi w ustach. Nie przeszkadzajmy lekarzom.
- Przejawia więcej rozsądku niż jej źle wychowany towarzysz - skomentował
Jack, po czym razem z Frankie weszli do pacjenta.
- Mam pewien pomysł. Mogę się mylić, bo nigdy nie zetknęłam się z takim
przypadkiem, a tylko czytałam o nim w literaturze fachowej - rzekła Frankie,
obserwując z niepokojem szarą twarz Denvera. - Zjadł odgrzewaną w mikrofalówce
chińszczyznę, a wcześniej wypił znaczną ilość alkoholu. Zastanawiam się czy nie
jest to nadwrażliwość na glutaminian sodu.
- Brzmi prawdopodobnie - zgodził się Jack. - Nazywają to zespołem
restauracji chińskiej. - Przyłożył mężczyźnie rękę do policzka. - Jest rozpalony, a to
chyba jeden z objawów.
- Pewnie teraz potrzeba mu tylko snu i mocnej kawy, a rano będzie jak nowo
narodzony - dorzuciła Frankie.
Cindy patrzyła na nich szeroko otwartymi oczami.
- A ja zawsze biorę chińszczyznę na wynos - jęknęła z przerażeniem.
- Nie masz się czego bać - uśmiechnął się Jack. - Ale nie rób tego, jeśli
wcześniej wlałaś w siebie pokaźną ilość alkoholu i pamiętaj, że podgrzewanie
żywności w mikrofalówce powoduje kumulowanie się glutaminianu sodu.
- Nie wiedziałam, że pracujesz na nocki - zauważyła Frankie, gdy wracali na
oddział.
- Niezupełnie. Zastępuję Pete'a Jonesa, który ma grypę. - Ziewnął. - Mam
dyżur od pierwszej po południu. Przyda mi się trochę kofeiny. A tobie?
- Muszę uzupełnić rejestr - wykręciła się. - Kawę wypiję później.
- Chwilowo nic się nie dzieje - wtrąciła się siostra Kenney. - Radziłabym
skorzystać z okazji.
R S
Na oddziale panował spokój. Portier Tim sprawdzał zawory butli z tlenem i
nucił coś pod nosem. Corey czytała swój horoskop na przyszły tydzień, a Cindy
chwaliła się rejestratorce, że spotkała Denvera Claytona we własnej osobie.
- Nie dasz się skusić? - spytał Jack. - Chciałbym ci podziękować za przyjście
na dzień sportu. Mam coś dla ciebie na pamiątkę tego miłego popołudnia. Ojciec
sfotografował nas, gdy wpadliśmy jako pierwsi na metę.
Na zdjęciu Jack podrzucał ją do góry, lekko zadarta spódnica pokazywała jej
długie nogi, a wycięty dekolt odsłaniał piersi. Miała rozwiane włosy i radosny u-
śmiech osoby pozbawionej zmartwień.
To popołudnie skończyło się trochę zbyt intymnie i było powodem, dla
którego starała się unikać Jacka.
- Nie znajdę czasu na kawę - powiedziała. W tym momencie zadzwonił
telefon. Słuchała i szybko notowała przydatne informacje. - Zapisałam. Mężczyzna,
lat osiemdziesiąt siedem, upadł w domu. Prawdopodobnie atak serca. Jego żona ma
złamany obojczyk. Spadła z łóżka, a on próbował ją podnieść.
Martwy do tej pory oddział nagle ożył. Personel błyskawicznie zajął się
przygotowaniem do odbioru nowych pacjentów z izby przyjęć. Staruszek wyglądał
bardzo źle. Na szyi wyraźnie widać było żyły, twarz miał siną i oddychał chrapliwie.
- Szybko, Jack! Mamy zatrzymanie akcji serca!
Jack wcisnął alarm i w ciągu sekund dołączyli do nich inni członkowie
zespołu. Pracowali szybko, w pełni zgrani, świadomi, że przy ostrej niewydolności
serca liczy się każda minuta. Jedna z pielęgniarek podłączała już pacjenta do EKG,
druga na polecenie lekarza przygotowywała się do podania dożylnie leków. Frankie
obserwowała wskazania oksymetru, pokazującego odczyt ciśnienia krwi i poziomu
tlenu.
- Co mu podano wcześniej?
- Trzysta miligramów aspiryny w ambulansie i streptokinazę jeszcze w izbie
przyjęć - poinformowała Frankie siostra Kenney.
R S
- Wraca normalny rytm zatokowy - stwierdził Jack, obserwując uważnie
ekrany aparatury medycznej. - Świetnie. Nie straciliśmy go.
To jest dobra strona pracy na oddziale ratunkowym, pomyślała Frankie po
zainstalowaniu pacjenta na intensywnej terapii - autentyczna radość całego zespołu,
kiedy uda im się uratować pacjentowi życie.
Przyszła do pokoju zabiegowego, wezwana tam przez dyżurną pielęgniarkę, i
aż jęknęła na widok kolejnego pacjenta. Colin Burroughs był stałym bywalcem izby
przyjęć. Za każdym razem zgłaszał się z problemem nie cierpiącym zwłoki i
wymagającym zatrzymania go na całodobowej obserwacji. Po serii badań nie
znajdowano niczego niepokojącego i odsyłano go do domu.
Siedział teraz w kącie pokoju i wpatrywał się w szpitalną ulotkę kaprawymi,
załzawionymi oczami. Stary prochowiec związany był w pasie sznurkiem, na
nogach miał tenisówki z wyciętymi na haluksy otworami. U jego stóp leżała duża
torba z supermarketu wypełniona papierami. Wszyscy członkowie personelu
wiedzieli, że tak naprawdę poszukiwał łóżka na noc, czegoś do zjedzenia i - jak
zauważyła siostra Kenney - ciepłej kąpieli.
Pielęgniarka wzięła Frankie na stronę.
- Marne są szanse, że się go dzisiaj pozbędziemy - uprzedziła półgłosem.
- Co wymyślił? - spytała Frankie.
- Grozi, że skończy ze sobą, jeśli go nie przyjmiemy.
- Trudno będzie udowodnić, że nie ma takiego zamiaru, ale zdecydowanie nie
wygląda na osobę w depresji.
Podeszła do pacjenta.
- Witam, panie Burroughs. Jak się pan czuje?
- Fatalnie - powiedział radosnym głosem. - Zamierzam się zabić.
- Nie mówi pan poważnie, prawda?
- Jestem u granic wytrzymałości. Jeśli mnie nie przyjmiecie na noc, nie biorę
za siebie odpowiedzialności.
R S
Popatrzył na nią chytrze. Użył argumentu, którego nie mogła obalić ani
zignorować. Było w nim coś żałosnego. Frankie zastanawiała się, co go doprowa-
dziło do tego stanu. Musiał kiedyś być postawnym mężczyzną, teraz wyglądał jak
kupka nieszczęścia - zaniedbany, niechlujny, niekochany.
- Napije się pan herbaty? Porozmawiamy o tym.
- Tak, byle była gorąca, z dużą ilością cukru. - Uśmiechnął się bezzębnymi
ustami.
Frankie zaczęła od pytań o generalny stan zdrowia, a kiedy mężczyzna już
wyżalił się na wszystkie dolegliwości, które musiały utrudniać mu życie, od reuma-
tyzmu do hemoroidów, zapytała:
- Na wszystkie te choroby możemy dać panu lekarstwa. Jednak czy jest pan
pewien, że chce być przyjęty do szpitala? Naprawdę ma pan myśli samobójcze?
- Chyba nie - wyznał nieoczekiwanie. - Tak naprawdę chcę mieć miejsce na
stałe w schronisku dla bezdomnych. Życie na ulicach nie jest zabawne dla człowieka
w moim wieku. Gdyby szpital mnie skierował do schroniska, władze miejskie nie
mogłyby tego ignorować. Szukanie sobie co noc innej ławki w parku to już nie dla
mnie.
- Możemy to zrobić - obiecała Frankie. - Jutro będzie dyżurował pracownik
socjalny, który wypisze panu skierowanie. Proszę podać swoje dane w rejestracji.
Niewiele było trzeba, żeby uszczęśliwić staruszka, pomyślała Frankie, gdy
obserwowała, jak pan Burroughs oddala się korytarzem, osiągnąwszy swój cel.
Najwyższy czas do domu. Frankie zobaczyła swoje odbicie w lustrze nad
umywalką i skrzywiła się. Widać po niej męczącą noc. Teraz miała ochotę na gorącą
kąpiel i długi, regenerujący sen.
Podjęła decyzję, częściowo motywowaną chęcią trzymania się na dystans od
Jacka. Za trzy tygodnie będzie mogła wziąć kilka dni urlopu. Zarezerwuje bilet
lotniczy do Brazylii i poleci na małą wysepkę, gdzie pracuje Damian. Nie dbała o
swoje bezpieczeństwo. Czuła, że musi stanąć twarzą w twarz ze swoim byłym
R S
narzeczonym i zażądać od niego wyjaśnień. Ich związek trwał kilka lat. Mieli tyle
planów na przyszłość. Najmniejszy drobiazg nie zapowiadał zerwania. Dopóki nie
pozna przyczyn, przeszłość będzie ją prześladowała. A bez odcięcia się od
przeszłości nie jest w stanie skoncentrować się na przyszłości.
Wzięła do ręki jedną z porannych gazet, które ktoś zostawił na stole, i
machinalnie przebiegła wzrokiem kolumny towarzyskie, rozbawiona historiami
miłosnymi z życia gwiazd, które stanowiły większość wiadomości. W pierwszej
chwili nie zauważyła tej fotografii - parę rozbawionych osób na przyjęciu. Pod nią
był podpis. „Betsy St. John jest zaręczona! Na planie filmowym, podczas kręcenia
najnowszego kinowego hitu, poznała miłość swego życia. Ślub odbędzie się w
czerwcu. Tymczasem celebruje zaręczyny na romantycznej wysepce u wybrzeży
Ameryki Południowej".
Coś przykuło wzrok Frankie, przyjrzała się zdjęciu uważnie. W pierwszej
chwili nie wierzyła własnym oczom. W ustach zrobiło jej się sucho, serce waliło jak
szalone. Fotografia była wyraźna. Betsy wpatrywała się z uwielbieniem w Damiana,
przytulała się do niego. To nie pomyłka. Damian patrzył prosto w kamerę, widać
było wyraźnie jego przystojną, młodzieńczą twarz z jasną falą włosów nad czołem i
szerokim triumfalnym uśmiechem na ustach.
- Więc dlatego mnie zostawił! I nie miał dość odwagi, żeby mi to powiedzieć -
wyszeptała.
R S
ROZDZIAŁ PIĄTY
Niewiarygodne. Frankie zaczęła czytać tekst obok zdjęcia, choć litery skakały
jej przed oczami.
„Betsy St. John, której gaże filmowe sięgają miliona dolarów, ma zamiar
poślubić właściciela niewielkiej fabryki odzieżowej z wysepki u wybrzeży Brazylii.
Poznała go podczas zdjęć plenerowych, i jak twierdzą zgodnie, była to miłość od
pierwszego wejrzenia. Jest mężczyzną, o jakim marzyłam. Wie, jak traktować
kobiety - zapewnia gwiazda entuzjastycznie. - Nie jest związany z przemysłem
filmowym, ale wygląda jak hollywoodzki amant!".
- Niech go diabli porwą! Wie, jak traktować kobiety! - Frankie omal nie
krzyczała ze złości. - Co za idiotka ze mnie!
Damian ją okłamał. Chciał mieć ciastko i zjeść ciastko. Przekonał ją, że dla jej
własnego dobra nie powinna planować podróży do Ameryki, bo to niebezpieczne. A
ona mu uwierzyła! Zapewniał, że ją kocha, nie może bez niej żyć i pobiorą się pod
koniec roku, kiedy wróci do Anglii. Wzdrygnęła się. Mówił jej tyle rzeczy,
prawdopodobnie same kłamstwa.
Wydawało jej się, że wszystko widzi teraz niezwykle jasno i wyraźnie, jakby
spadło jej bielmo z oczu. Krążyła po pokoju tam i z powrotem, próbując się
uspokoić. Trudno jej było pogodzić się z faktem, że Damian należy do innej kobiety.
To Betsy St. John jest obiektem jego adoracji, teraz na nią patrzy z uwielbieniem.
Damian ma dar uszczęśliwiania kobiet, wie, co im mówić, aby czuły się piękne i
pożądane, wie, jak je rozbawiać. Teraz widziała to jasno. Wcześniej nie chciała
przyznać się sama przed sobą, ale była zakochana w niepoprawnym kobieciarzu. Z
gniewem i odrazą myślała o tym, że wierzyła w każde słodkie słówko i
pochlebstwo. Tym gorzej dla niej.
Zgniotła gazetę i wrzuciła ją do kosza. Wkrótce ludzie dowiedzą się o tym, a
ona stanie się obiektem drwin, a co gorsza, litości.
R S
- Wychodzisz do domu, czy zamierzasz spędzić tu także dzień? - spytała
Corey. - Wszystko w porządku? Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha.
Frankie wyciągnęła z kosza zmiętą gazetę.
- Popatrz na to. Właśnie się dowiedziałam, że jestem największą na świecie
kretynką.
Corey przebiegła wzrokiem wskazany artykuł i gwizdnęła cicho.
- Więc to tak? Dlaczego nie powiedział ci prawdy?
- Bo jest tchórzem. Cały czas miałam klapki na oczach, prawda? - Wstała i
powiedziała szorstko: - Wychodzimy. Potrzebuję gorącej kąpieli.
- Nie jest ciebie wart, kochanie. Nie wiem, jak mógł wybrać taką plastikową
lalę, skoro miał ciebie - powiedziała Corey pocieszająco i objęła przyjaciółkę.
Poszły razem do szatni, a potem na parking. Tam Frankie pomachała jej na
pożegnanie i z rozmachem zatrzasnęła drzwi od samochodu.
Gniew w niej buzował. I pomyśleć, że była gotowa czekać na niego do końca
życia! Uważała, że naprawdę troszczy się o jej bezpieczeństwo. Podziwiała
poświęcenie, z jakim rozwijał przedsiębiorstwo, które miało im zapewnić dostatnie
życie. Wcisnęła gaz i ruszyła z miejsca z piskiem opon. Miotała się między złością
na Damiana, i wstydem, że była tak łatwowierna.
W domu powitało ją migające światełko automatycznej sekretarki. Wcisnęła
przycisk i usłyszała głos matki.
- Witaj, skarbie. Chcę ci przypomnieć, że widzimy się w przyszłym tygodniu
na balu uniwersyteckim. Przyślemy po ciebie kierowcę, spotkamy się na uni-
wersytecie i pójdziemy na drinka do gabinetu taty. Wśród gości są też lekarze z
twojego szpitala, pewnie spotkasz wielu znajomych. Uprzedzałaś, że Damian jest za
granicą, więc zaprosiliśmy jednego z młodszych kolegów taty jako osobę
towarzyszącą. Do usłyszenia.
Frankie skasowała wiadomość i pomyślała, że nie może dłużej odkładać
rozmowy z rodzicami. Jeśli nie powie im, co się stało, wkrótce dowiedzą się o całej
R S
historii z gazet. Musi się przyzwyczaić do tego, że jest samotna. Tymczasem pójdzie
na bal i będzie się dobrze bawiła, nawet jeśli miałoby to oznaczać godziny nudy w
towarzystwie obcego mężczyzny. Ten wieczór jest uroczystością na cześć jej
ukochanego ojca i nie pozwoli, aby coś go zepsuło.
Podniosła fotografię przedstawiającą Damiana i ją w ogrodzie jej rodziców,
zrobioną kilkanaście miesięcy wcześniej. Przytulał ją, a ich poza przypominała tę ze
zdjęcia w gazecie, pomyślała z bólem. Po prawej stronie widać było Jacka i Sue,
uśmiechniętych, samowystarczalnych i zawsze trochę z boku. Trudno o dwóch
bardziej odmiennych mężczyzn. Nie mogła sobie wyobrazić, by Jack był zdolny do
oszukiwania ukochanej kobiety.
Z rozmysłem cisnęła ramką w kominek, zdjęcie wypadło, a kawałki szkła
rozprysły się na dywan. Wzięła kilka listów ze stołu i podarła je na drobne
kawałeczki. Przez chwilę czuła się lepiej, ale gniew nie pozwalał jej usiedzieć w
miejscu. Miotała się po pokoju, próbując zebrać myśli.
- Ty podły szczurze - syknęła ze złością.
Oczywiście, powinna wcześniej zauważyć niepokojące symptomy. Wykręty,
które Damian podawał, żeby nie przyjechać do Anglii i żeby ją powstrzymać przed
przyjazdem do Ameryki Południowej. Wszystkie te powody były podejrzane na
pierwszy rzut oka, cóż, nabiera się mądrości po szkodzie. A jednak...
Kiedy byli razem, wszystko inne przestawało się liczyć. Świetnie się bawiła w
jego towarzystwie. Uwielbiał spotkania z przyjaciółmi, poznawanie nowych ludzi,
imprezy wszelkiego rodzaju. Towarzyszył mu śmiech, umiał rozbawiać ludzi i
sprawiał, że świat wokół był ekscytujący i kolorowy. Ale teraz to już nie ma
znaczenia, pomyślała z goryczą. Musi o tym zapomnieć.
Wyjrzała przez okno. Będzie piękny dzień, słońce było już wysoko, a drzewa
miały tę świeżą zieleń, która zdarza się tylko wiosną. Otworzyła szeroko okno i
obserwowała ludzi spacerujących w parku, dzieci, staruszków, rowerzystów...
R S
Świat kręci się dalej i ona musi dalej żyć. Przez okno wpadł orzeźwiający
powiew. To tchnienie wiosny wzmacniało w niej chęć, żeby rozpocząć nowy roz-
dział swojego życia.
Jest wolna. Nie potrzebuje mężczyzny, by cieszyć się pełnią życia. Z
pewnością nie takiego drania jak Damian.
Aż podskoczyła na dźwięk dzwonka do drzwi. Zdumiała się na widok Jacka
stojącego na schodkach. Był ostatnią osobą, którą spodziewała się tu zobaczyć.
- Myślałam, że po nocnym dyżurze jesteś już w drodze do domu.
- Mogę wejść? - zapytał krótko.
Miał ponurą minę, a Frankie zrozumiała nagle, z czym przyszedł.
Wprowadziła go do saloniku. Jednym rzutem oka objął pokój, zauważył połamaną
ramkę, szkło, strzępy papieru. Nie musiała mu nic więcej mówić.
- Chyba już wiesz o Damianie - zauważył spokojnie. - Przyjechałem ci
powiedzieć.
Frankie objęła się ramionami.
- Przeczytałeś w gazecie? - zapytała.
- Usłyszałem w porannych wiadomościach. Jeden z moich pacjentów miał
włączony mały telewizor.
- Chyba cały świat już się dowiedział - jęknęła Frankie. Podniosła głowę i
spojrzała na niego wyzywająco. - Zobaczyłam zdjęcie w prasie brukowej, więc
podejrzewam, że jestem ostatnią osobą, która dowiedziała się o nowych zaręczynach
tego drania.
Byłam niewiarygodnie głupia. Gdybym tylko używała szarych komórek...
- Przykro mi, Frankie... - zaczął.
- Niepotrzebnie - syknęła jadowicie. - I wiesz co? Może to dziwne, ale wcale
mi nie zależy. Straciłam kawał życia zadurzona po uszy w kimś, kto nie był wart
mojej lojalności. Teraz jestem wolna i zamierzam to dobrze wykorzystać. Nie
zwiążę się z nikim przez długi czas.
R S
- To dobrze. - Zaśmiał się, wyraźnie zaskoczony.
- Nie sądziłem, że będziesz gotowa do podejmowania radykalnych
postanowień. - Przyjrzał jej się uważnie.
- Myślę, że ciągle coś do niego czujesz. Nie da się wyłączyć uczuć na żądanie.
- Masz rację. Za długo był pępkiem mojego świata. Teraz czuję pustkę.
Trudno mi uwierzyć, że już nie jest mój.
Oczy miała pełne łez, z trudem je powstrzymywała.
- Niemiło jest być porzuconą. Oczywiście, wiedziałam, że kobiety tracą głowę
na jego widok. Wchodził do pokoju i wszystkie dziewczyny śledziły go wzrokiem.
- Myślę, że on dobrze o tym wie - przyznał Jack.
- Czy orientowałeś się, co się dzieje?
- Miałem pewne podejrzenia - przyznał Jack. Popatrzyła na niego i spytała z
niedowierzaniem:
- Podejrzewałeś coś jeszcze wtedy, kiedy razem pracowaliśmy? Dlaczego mi
nie powiedziałeś? Dlaczego pozwoliłeś, żebym ślepo wierzyła w jego miłość?
Jack podniósł ręce, jakby chcąc zatrzymać potok jej wyrzutów.
- Gdybym ci coś powiedział, czybyś mi uwierzyła? Nie miałem żadnych
dowodów, a mój niepokój budził tylko sposób, w jaki Damian mówił o kobietach.
Ale zawsze zapewniał, że kobietą jego życia jesteś ty i nie może się doczekać
momentu, gdy wróci do Anglii i będzie mógł się z tobą ożenić.
Frankie podparła się pod boki i spojrzała na niego nieprzyjaźnie.
- Przyznaj się. Chciałeś chronić swojego drogiego kumpla. Męska solidarność.
Ale zapomniałeś, że ja także byłam twoją przyjaciółką!
Zamiast się cofnąć pod naporem jej złości, pochylił się i delikatnie odgarnął
niesforny lok z czoła.
- Mam nadzieję, że nadal jesteś moją przyjaciółką, Frankie. Nie zniósłbym
utraty tej przyjaźni - rzekł serdecznie.
R S
- To ci nie przeszkadzało wyjechać z St. Mary bez słowa wyjaśnienia - odparła
surowo, z trudem tylko maskując gorycz w głosie.
- Kiedyś ci wszystko wyjaśnię - obiecał z nieodgadnioną miną. - Teraz nie
mogę. Chcę tylko, żeby wiedziała, jaki jestem wściekły na niego, że zrobił ci
krzywdę.
- Nie tylko mnie! - Znów zakipiała gniewem. Mój ojciec dofinansował
Damiana, żeby mógł wykupić ziemię, na której stoi fabryka. Wątpię, czy kiedy-
kolwiek odzyska swoje pieniądze. Czuję się fatalnie, bo rodzice przeze mnie
ponieśli stratę materialną.
- Przecież to nie twoja wina. Wierzyłaś zapewnieniom Damiana, bo ty ufasz
ludziom, a on potrafi być niezwykle przekonujący. Nabrał mnie, a przecież znam go
od dziecka. On i Sue mieli zupełnie inne charaktery, aż dziwne, że byli
rodzeństwem. Uwielbiała go. Niezależnie od swoich wad, ma charyzmę i niezwykłą
życiową energię.
- To prawda, tego mu nie brakuje - przyznała Frankie gorzko. - Ale to nie
zmienia faktu, że byłam ślepa na jego punkcie. Wiele czasu minie, zanim znowu
komuś zaufam i zaangażuję się w nowy związek.
- Tylko tak mówisz - powiedział.
- I tak myślę - odparła zapalczywie. - Nie zrezygnuję tak łatwo z bycia panią
samej siebie. Damian trzymał mnie na krótkiej smyczy, bo potrzebował kogoś, kto
będzie wspierał finansowo to przeklęte rodzinne przedsiębiorstwo. Teraz może
położyć łapy na milionach Betsy St. John i już mnie nie potrzebuje.
- Mówiąc szczerze, nie wierzę, że takie miał motywy. Jest flirciarzem,
uwielbia grać pierwsze skrzypce, ale nigdy bym nie pomyślał, że może być okrutny.
- Udowodnił, że nie dba o mnie i moje uczucia - zauważyła sucho.
- Kiedy uświadomi sobie, co zrobił, jeszcze pożałuje.
R S
- Nienawidzę go. Chcę o nim zapomnieć. Zajmę się własnym życiem, własną
karierą. Za długo płynęłam z prądem, tłumiłam własną inicjatywę, podczas gdy on
mnie oszukiwał.
- Jesteś utalentowana. Osiągniesz wszystko, co tylko zechcesz. - Jack położył
jej rękę na ramieniu. - Gdybym miał dowód, że cię zdradza, powiedziałbym ci o
tym.
Dotyk jego dłoni wywołał w niej niespodziewany dreszcz. Czuła, że się dławi
własnym gniewem i smutkiem.
- Mężczyźni... Zawsze kryjecie jeden drugiego - wycedziła przez zęby. -
Dlaczego nie przyznasz, że Damian łgał jak pies? Dlaczego nie przyszedłeś do mnie
ze swoimi podejrzeniami? Wolałeś kryć swojego szwagra, niż zachować się jak
przyjaciel. Jesteś tak samo fałszywy jak on!
Gula w jej gardle nagle rozpłynęła się we łzach. Nie mogła pohamować
spazmatycznych szlochów. Jack bez słowa objął ją i przytulił, kołysząc w ramionach
jak zrozpaczone dziecko. Głaskał ją po karku i plecach, przytulał policzek do jej
policzka, a gesty te były bardziej wymowne niż wszystkie słowa pociechy. Stali tak,
dopóki jej łkania nie uciszyły się i nie zaczęła oddychać spokojniej.
- Już lepiej? - zapytał łagodnie.
- Dziękuję - wyszeptała, ukojona równym rytmem jego serca, ciepłem jego
uścisku. - Nie powinnam cię oskarżać o zakłamanie, o to, że jesteś równie podły jak
Damian.
- Przeżyłaś szok. To musi bardzo boleć - szepnął i musnął ustami jej skroń.
Frankie doznała dziwnego uczucia wyzwolenia i odprężenia. Ciągle czuła
piekącą gorycz zdrady, ale jednocześnie cudownie było znaleźć ukojenie i pocie-
szenie w objęciach Jacka, w bliskości jego muskularnego ciała.
- To nie koniec świata. Zrobiłaś już pierwszy krok, żeby zostawić za sobą
niedobre doświadczenia.
R S
Przyjrzała się jego twarzy uważniej: czułe spojrzenie, cień zarostu po nocnym
dyżurze. Jeszcze niedawno był dla niej jak brat, pozbawiony płci, a teraz słowo
„seksowny" było pierwszym przymiotnikiem, który przychodził jej do głowy. Czuła
się tak, jakby nagle znikły wszelkie bariery i wszystko stało się między nimi
możliwe. Nie dbała, że może źle zrozumieć czynione mu awanse. Potrzebowała
fizycznego ciepła, czułości, pieszczoty. Zdecydowanym ruchem odłożyła na bok
jego okulary i przyciągnęła go do siebie.
- Tak będzie mi łatwiej - powiedziała i pocałowała go prosto w usta.
Źrenice powiększyły mu się pod wpływem zaskoczenia, ale szybko dał się
ponieść zauroczeniu. Przylgnął do niej jeszcze bliżej, a ich usta zaczęły się szukać,
poznawać swój smak, drażnić i odpowiadać na prowokację. Ogarnęła ją błogość.
Pieściła jego kark i przesuwała palcami przez gęste włosy. Czy była to ucieczka
przed przeżytym szokiem, czy determinacja, by ostatecznie uwolnić się od
Damiana? To nie ma znaczenia, pomyślała półprzytomnie. Będzie rozkoszowała się
chwilą.
Pocałunki Jacka stawały się coraz bardziej namiętne, usta ześlizgiwały się po
szyi do zagłębienia między kośćmi obojczyka i niżej, do ciepłej jedwabistej skóry
piersi. Upajała się jego dotykiem i niezwykłym odzewem, jakim odpowiedziało jej
ciało. Zapomniała już, jak czuje się kobieta w ramionach atrakcyjnego mężczyzny.
Nie myślała o konsekwencjach. Liczyło się tylko tu i teraz.
- Jeśli nie możemy posunąć się dalej, powiedz mi o tym, zanim będzie za
późno. Czy jesteś całkowicie pewna, że tego chcesz? - zapytał Jack zmienionym
głosem.
Nie miała żadnych oporów. Została publicznie upokorzona i porzucona, a Jack
robił wszystko, żeby ją pocieszyć. Być może była to rozpaczliwa próba dwojga
samotnych osób, by szukać zapomnienia w akcie seksualnym, ale w tym momencie
nie mogła sobie wyobrazić lepszego rytuału przejścia do nowego etapu życia.
- Czemu nie? - wyszeptała. - Jestem wolna i nikogo nie zdradzam.
R S
- Jesteś prześliczna! I tyle w tobie ognia...
Osunęli się na podłogę, nie przestając całować się gorączkowo. Jego ciało
było ciężkie, ale pocałunki lekkie jak wiosenny wietrzyk. Powierzyła się dłoniom,
które niosły pieszczotę najskrytszym zakamarkom jej ciała, budząc je do życia,
przypominając, że stworzone są do pieszczoty. Ogarnęło ją ślepe, gorączkowe pożą-
danie i zupełnie zapomniała, że jest porzuconą kobietą, która zgodnie z obiegowym
wyobrażeniem powinna jęczeć z rozpaczy, a nie w miłosnym zapamiętaniu.
Leżeli obok siebie i próbowali zrozumieć, co się przed chwilą między nimi
stało. Frankie podparła się na łokciu i spojrzała Jackowi w oczy.
- O czym myślisz? - spytała.
- Że już dawno tego nie robiłem. I jakie to cudowne uczucie...
Frankie posmutniała. Pomyślała, że Jack myślał o Sue, kiedy się z nią kochał, i
poczuła się dziwnie. Ale przecież nie miała złudzeń. Jack bardzo kochał żonę i
pewnie do tej pory za nią tęskni. Ostatnie pół godziny było dla nich obojga dobrą
terapią, odświeżającym doświadczeniem, ale nie wydarzeniem brzemiennym w
skutki.
- Muszę już iść - mruknął, sięgając po koszulę. - Abby jest u rodziców. Będą
się zastanawiali, co się ze mną stało.
- Co im powiesz?
- Że miałem niespodziewany wypadek. - Nachylił się nad nią i pocałował
czule. - Mam nadzieję, że leczenie było skuteczne?
Nie miałaby nic przeciwko temu, by je ponowić. Seks między nimi był
niespodziewany, ekscytujący i cudowny. Teraz wydawał się snem. W dodatku mi-
łość, którą obdarzył jej ciało, była zapewne przeznaczona dla Sue i to napełniało ją
mieszanymi uczuciami współczucia i zazdrości. Jack uważnie ją obserwował.
- Co się stało? Czy żałujesz, żeśmy to zrobili?
- Nie, ale mam wrażenie, że cię uwiodłam. Jest mi wstyd. Niedawno rozstałam
się z narzeczonym, a oto rzucam się na innego mężczyznę.
R S
- Skąd to nagłe poczucie winy? Nie zapominaj, że jesteś wolna. Sama
powiedziałaś, że masz prawo brać z życia wszystko, czego chcesz, czy to dotyczy
pracy, czy miłości.
- Innymi słowy, mogę być tak rozwiązła, jak mi się żywnie podoba? Puszczać
się na lewo i prawo?
Jack przestał zapinać guziki i spojrzał na nią zaskoczony. Z wyczuwalną w
głosie irytacją odpowiedział:
- Na miłość boską, Frankie. Za kogo mnie masz?
Na pewno nie to miałem na myśli. Wiem tylko, że dawno nie czułem się tak
cudownie. Rozumiem, że nie szukasz w tej chwili stałego związku...
Frankie odwróciła się i gwałtownie zaczęła zbierać części porozrzucanej
garderoby. Ubierała się w pośpiechu, nagle zawstydzona i przerażona, że zrobiła
jedną z najgłupszych rzeczy w życiu.
- Masz rację. Nie chcę zobowiązań. Podobnie jak ty. To tylko epizod,
czarująca chwila, ale...
- Chciałabyś o tym zapomnieć? - Uśmiechnął się krzywo. - Rozumiem.
Zostałaś skrzywdzona. Chciałaś odreagować. Byłem pod ręką. Jeśli chodzi o seks
sprawa jest zamknięta. - Zarzucił na ramiona marynarkę i spojrzał na nią smutno. -
Pomogłem ci osiągnąć to, co sobie zamierzyłaś, prawda?
- Nie rozumiem?
- Pomogłem ci unicestwić Damiana, zatrzeć wspomnienie o nim.
- Co?! - Frankie nie wierzyła własnym uszom.
- Oskarżasz mnie o to, że cię z rozmysłem wykorzystałam?
- Może oboje posłużyliśmy się sobą. W każdym razie do pewnego stopnia.
Potrzebowaliśmy siebie nawzajem.
- Ale to ja wyszłam z inicjatywą - przyznała cicho.
- Gdybym nie zaczęła cię całować, nie doszłoby między nami do zbliżenia.
Nawet byś o tym nie pomyślał.
R S
- Przestań, Frankie. Nie zaczynaj teraz samobiczowania - dodał lżejszym
tonem. - Skłamałbym, gdybym powiedział, że nigdy nie pomyślałem o seksie z taką
piękną kobietą jak ty. Jesteśmy tylko ludźmi
Potrzebujemy odrobiny ciepła i słodyczy. Pomogliśmy sobie.
- Zabrzmiało to tak, jakby seks znaczył dla ciebie tyle, co filiżanka gorącej
czekolady.
- Jedyna w swoim rodzaju filiżanka czekolady - odrzekł łagodnie. - Rozumiem
twoją potrzebę niezależności. Było nam cudownie, ale teraz jest to tylko szczęśliwe
wspomnienie. Czy tego chcesz?
Sama nie rozumiała, dlaczego nagle poczuła się nieszczęśliwa. Przecież nie
szuka teraz nowej miłości? Spojrzała na inteligentną twarz Jacka i się zawstydziła.
Wciągnęła go na siłę do łóżka, a on nie chciał jej zawieść. Powinna była pamiętać,
że ciągle kocha Sue.
- Przepraszam, Jack - powiedziała łzawo.
- Nie masz za co. - Przejechał ręką po włosach.
- To, co zrobiliśmy, nie było wulgarne ani brzydkie. Jednak jeśli tego sobie
życzysz, zapomnimy o tym.
- I nadal będziemy przyjaciółmi?
- Z pewnością - przytaknął. Zastanowił się przez chwilę i powiedział wolno: -
Masz rację, seks wszystko komplikuje. Jestem nadal szwagrem Damiana. Nie
byłoby w porządku, gdybym miał romans z jego dziewczyną.
- Byłą dziewczyną - skorygowała Frankie z westchnieniem. - Ale masz rację.
Nie byłoby w porządku, gdybyś stracił przyjaciela tylko dlatego, że się ze mną
rozstał.
- Nie sądzę, że będziemy utrzymywać bliskie kontakty - zauważył Jack
ponuro. Spojrzał na zegarek.
- Do licha, jest później, niż myślałem. Jadę na farmę odwiedzić Abby.
- Do zobaczenia w pracy - powiedziała.
R S
Spojrzał na nią smutno. Ody wyszedł, oparła się o drzwi, a jej uczucia
zmieniały się jak kolory w kalejdoskopie. Czy to możliwe, że przed chwilą kochała
się z Jackiem, zaledwie pół godziny po otrzymaniu namacalnych dowodów zdrady
Damiana? Było to cudowne przeżycie, które dało jej moment prawdziwego szczęś-
cia, jakby Damian nigdy nie istniał. Ale Jack pewnie ma rację. Wykorzystała go,
żeby na chwilę zapomnieć o upokorzeniu i stracie.
Obserwowała przez okno, jak Jack wsiada do samochodu. Trudno będzie
pracować z nim i przyjaźnić się na dystans. Potrzebowała miłości, bliskości, ale nie
chciała narażać się na rozczarowanie w kolejnym związku.
Jack zmienił bieg i przyspieszył. Przyjedzie do rodziców później, niż
planował, ale to jest zupełnie nieistotne. Kochał się z Frankie i przez chwilę miał
świat u swoich stóp. Ciągle nie mógł uwierzyć, że doszło między nimi do zbliżenia.
Frankie nie zostawiła mu złudzeń - jednoznacznie stwierdziła, że nie będzie
powtórki. Było to dla niej wydarzenie bez znaczenia, seks dla rozładowania
napięcia. Nie mógł jej winić. Żadna kobieta nie chciałaby wskoczyć w nowy zwią-
zek zaraz po bolesnym zerwaniu.
Frankie ma przed sobą wielkie perspektywy - z jej talentem może wiele
osiągnąć w medycynie, jeśli tylko skoncentruje się na karierze.
Machinalnie pokonywał kolejne etapy krętej drogi. Zaklął. Marzył o tym, by
trzymać Frankie w ramionach, a kiedy to się spełniło, życie skomplikowało się
jeszcze bardziej.
Abby wybiegła mu na powitanie. Zawsze na jej widok odczuwał dumę i
wzruszenie. Podbiegła do samochodu z zaraźliwym śmiechem.
- Spóźniłeś się, tatusiu. Babcia przygotowała dla ciebie śniadanie, ale kanapki
wyschły i nie będą ci smakować.
- Wiem, kochanie. Byłem bardzo zajęty w szpitalu - powiedział i nachylił się,
żeby dać jej całusa.
R S
Zaprowadziła go za rękę do kuchni, gdzie jego matka siedziała przy stole,
pogrążona w lekturze porannej prasy.
- Ładna historia - oświadczyła, pokazując fotografię w gazecie. - Myślę, że
widziałeś już ostatnie rewelacje na temat Damiana. Co o tym myślisz? Wygląda na
to, że zachował się bardzo źle, przynajmniej wobec Frankie.
- Już słyszałem - przyznał Jack. - Dziś rano widziałem w telewizji.
- Biedna Frankie - skomentowała Sheila. - To ją na zawsze zrazi do mężczyzn.
- Być może - przyznał nieszczerze.
- Została oszukana i porzucona. Kto się raz sparzył, długo nie będzie chciał się
wiązać. Trzeba dużo czasu, żeby zagoiły się emocjonalne rany. - Spojrzała na syna
smutno. - Wiesz, czemu to mówię?
- Oczywiście, mamo - powiedział, obejmując jej ramiona. - Ale kiedy ojciec
odszedł, pojawił się Brian i pomógł ci się pozbierać.
- Miałam szczęście... Oboje mieliśmy - westchnęła, myśląc o trudnym okresie
w przeszłości. - Frankie ma przynajmniej pracę, a ja nie miałam żadnych kwalifi-
kacji. Siadaj wreszcie i zjedz śniadanie, zanim rzucę wszystko świniom.
Jack rozumiał, że matka ma rację. Oszukiwał się, gdy wmawiał sobie, że
pewnego dnia będą razem. Byłoby to bardzo nie w porządku wobec niej. Zbyt wiele
miał własnego bagażu, aby go przerzucać na Frankie. Sama powiedziała, że
zamierza w pełni wykorzystać odzyskaną wolność. A on? Czy wiążąc się z Frankie,
nie popełniłby zdrady wobec swego najlepszego przyjaciela?
Bezmyślnie przesuwał widelcem plasterek bekonu. Pewnego dnia Frankie
spotka mężczyznę, który nie będzie w żaden sposób związany z jej przeszłością, nie
będzie miał zobowiązań i trudnych przejść za sobą. Dla obopólnego dobra powinien
pozwolić, aby ich stosunki ochłodziły się i ograniczyły do koleżeństwa w pracy.
R S
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Zmarszczyła czoło, gdy komputer po raz trzeci tego dnia zasygnalizował, że
przycisnęła niewłaściwy klawisz i skasowała wprowadzane do systemu informacje.
- Do diabła! Nie rób mi tego!
Odchyliła się w krześle, przetarła oczy i ponownie wpatrzyła się w ekran, ale
wyobraźnia podpowiadała jej zupełnie inny obraz. Widziała nad sobą błękitne oczy i
czuła ręce, których dotyk budził mrowienie w brzuchu. Myślała o Jacku rano i
wieczorem, niezależnie od sytuacji. Miała poczucie winy, że wprowadziła erotykę
do ich przyjaźni, bezpowrotnie zmieniając naturę ich stosunków.
Od kilku tygodni rzadko go widywała. Schodził jej z drogi. Czy żałuje tego,
co między nimi zaszło? Nie winiła go za to. Pewnie czuł się skrępowany w jej to-
warzystwie. Westchnęła i podjęła kolejne bezowocne próby zapisania danych.
Rozmyślania o Jacku nie miały sensu. Przecież sama uprzedziła go, że nie
może być mowy o dłuższym związku, bo nie jest na to gotowa. Powinna być za-
dowolona, że trzymał się od niej z daleka. Robił tylko to, o co go sama poprosiła.
Publiczne upokorzenie, które niedawno przeżyła, nauczyło ją, że rzucenie się w
kolejny romans jest niezawodnym sposobem na nieuchronną katastrofę.
- Przepraszam, Frankie, ale w zabiegowym czeka dziecko ze złamaną ręką -
wyrwała ją z zadumy Corey.
Frankie uśmiechnęła się do niej. Odkąd ludzie dowiedzieli się o zdradzie
Damiana, traktowali ją delikatnie, jakby była ze szkła. Trudno jej było się przyznać,
że nie ma takiej potrzeby, bo jej myśli zajmuje całkiem inny mężczyzna.
Ściany pokoju zabiegowego, w którym zakładano gips, zdobiły malunki
postaci z kreskówek. Wszystkie miały gipsowe opatrunki na rękach lub nogach,
zażywały lekarstwo czy kuśtykały o kulach. To pozwalało odwrócić uwagę
przestraszonych małych pacjentów.
R S
Rudzielec, który siedział na skraju leżanki, krył przerażone oczy za grubymi
szkłami okularów. Po policzku spływały mu łzy, które rozmazywał rękawem. Z
boku siedziała opiekunka, która go przywiozła, chuda, nerwowa z palcami żółtymi
od nikotyny. Na kolanach trzymała drugie dziecko.
- Wszystko będzie dobrze, Jimmy - powiedziała Frankie pogodnie. - Ile masz
lat, skarbie?
- Sześć.
- Jak złamałeś rękę?
- Wygłupiał się - wtrąciła kobieta. - Mówiłam mu, żeby siedział cicho i
oglądał telewizję, ale on musiał skakać ze schodków w kuchni i wylądował na
doniczce, ot co!
- To nie moja wina - wyszeptał chłopaczek. - Barney mi pomagał...
- Ale to ty się przewróciłeś. A wiedziałeś, że do mojego powrotu ma być
cicho.
Kobieta mówiła szorstkim głosem, trochę bełkotliwie. Wyglądała niechlujnie.
Czuć było od niej woń alkoholu i papierosów. Frankie przyjrzała się najpierw jej,
potem dziecku. Jimmy wyglądał jak uosobienie nieszczęścia. Z trudem
powstrzymywał łzy i pocierał rączką oczy.
- Wiesz, słonko, kiedy założymy ci gips, od razu poczujesz się lepiej. Zobacz,
to jest twoja ręka. W tym miejscu widać pękniętą kość. Obiecuję ci, że szybko się
zrośnie. - Pokazała chłopcu podświetlone zdjęcie rentgenowskie i zwróciła się do
kobiety: - Jest pani matką Jimmiego?
- Nie, opiekunką. Doglądam trójki dzieci u siebie w domu.
- Gdzie jest trzecie dziecko? Kto się nim zajmuje?
- Zostawiłam go z sąsiadką. Nic mu nie jest.
- Czy ma pani uprawnienia do zajmowania się dziećmi? - zapytała Frankie,
coraz bardziej zaniepokojona.
- Znajome zostawiają u mnie dzieciaki, kiedy muszą. Nie płacą mi dużo.
R S
- Jak się pani nazywa?
- Coombs.
Frankie pokiwała głową. Sprawa opiekunki stanowczo wymaga wyjaśnienia,
ale teraz nie ma na to czasu. W tej chwili Jimmy potrzebuje jej pomocy.
- Pielęgniarka zaraz założy gips na twoją rękę. To nie boli, a pomoże ci
szybko wyzdrowieć. - Obejrzała jeszcze raz jego chude ramię i nagle coś przykuło
jej wzrok. Przyjrzała się skórze drugiej ręki i przeniosła uwagę na nogi chłopca. W
milczeniu pogłaskała go po głowie.
- Kiedy wyschnie, wszystkie dzieci w klasie będą chciały podpisać się albo
narysować coś na twoim gipsie - wtrąciła Corey, która przygotowywała właśnie
bandaż z włókna szklanego.
- Jedna dziewczynka w klasie miała złamaną nogę i każdy napisał swoje imię -
powiedział Jimmy z trochę pogodniejszą miną.
- No właśnie. Teraz bądź grzeczny i pomóż pani pielęgniarce. Trzymaj rękę
nieruchomo, a ona owinie ją bandażem. Kiedy opatrunek zaschnie, utworzy twardą
skorupę, która będzie ci chroniła ramię - wyjaśniła Frankie.
Po unieruchomieniu łokcia chłopca Corey z wprawą owinęła rękę bandażem,
pilnując, by nigdzie nie powstały fałdki. Kiedy skończyła, oceniła rezultat swojej
pracy z zadowoleniem.
- Prawdziwe dzieło sztuki, młody człowieku! Doktor Lovatt, Jimmy'emu
należy się odznaka. Był wyjątkowo dzielny.
Frankie wyjęła z szuflady nalepkę, pokazała chłopcu napis „Wzorowy
pacjent" i przykleiła ją do koszulki chłopca.
- Jestem z ciebie dumna, Jimmy. Niewielu ludzi zasługuje na takie
wyróżnienie. - Uśmiechnęła się do niego, a chłopczyk aż pokraśniał z zadowolenia.
- Może wreszcie będziesz słuchał, co się do ciebie mówi - burknęła ostro pani
Coombs ze swego kąta.
R S
Na dźwięk jej głosu Jimmy drgnął, jakby go uderzyła. Duma i uśmiech
zniknęły z jego twarzy w mgnieniu oka i cały zapadł się w sobie.
- Jimmy musi tu jeszcze zostać. Chcemy się upewnić, że opatrunek zaschnął
prawidłowo. Proszę w tym czasie przejść do poczekalni z drugim dzieckiem. To nie
zajmie dużo czasu. Czy zawiadomiła już pani matkę chłopca?
- Jeszcze nie, nie było kiedy - odparła opiekunka.
- Czy podała pani adres chłopca i dane jego matki w rejestracji? Powinni tam
mieć też numer telefonu do niej do pracy.
- Zadzwonię do niej sama - stwierdziła opryskliwie pani Coombs.
Kiedy wyszła, Frankie podeszła do pielęgniarki.
- Nie zrobiła na mnie dobrego wrażenia - rzekła półgłosem. - Jestem prawie
pewna, że nie ma uprawnień do pracy jako opiekunka. W dodatku matki dzieci
powinny się jak najszybciej dowiedzieć, że jest alkoholiczką.
- Wygląda na to, że zostawiła dzieci bez opieki. Kogo chcesz zawiadomić?
- Jack jest przedstawicielem szpitala w Komitecie Obrony Praw Dziecka w
Dennison. Zaraz to z nim skonsultuję. Powinien obejrzeć blizny na rękach i nogach
Jimmy'ego.
Serce zabiło jej mocniej, gdy zobaczyła Jacka rozmawiającego z siostrą
Kenney. W zielonym szpitalnym uniformie wyglądał jak aktor, który gra główną
rolę w hollywoodzkim serialu o szpitalu miejskim. Żywa, inteligentna twarz,
świetna prezencja. Damian był zuchwały i dominujący. Jack miał klasę, choć za-
chowywał się powściągliwie i dyskretnie.
- Potrzebujesz pomocy? - zapytał na jej widok.
- Mam w izbie przyjęć małego chłopca z pękniętą kością ręki. Podejrzewam,
że opiekunka, która go przyprowadziła, jest pijaczką. Niepokoją mnie siniaki i
blizny na rękach i nogach dziecka.
- Myślisz, że to ślady maltretowania?
R S
- Wiem, że nie powinno się wyciągać wniosków zbyt pospiesznie, ale
niepokoję się. W dodatku mam wrażenie, że często zostawiała bez opieki
powierzone jej dzieci.
- Musimy wezwać matkę chłopca. Zadzwonię też po pracownicę socjalną.
Trzeba zrobić pełny wywiad, zanim powiadomimy policję.
Corey czytała dziecku bajkę. Chłopczyk podniósł na nich swoje smutne oczy.
- Jimmy, to jest doktor Herrick. Przyszedł sprawdzić, czy pani pielęgniarka
dobrze założyła ci opatrunek.
- Wspaniały gips. - Jack z uwagą obejrzał chłopca i żeby odwrócić jego
uwagę, narysował na białej powierzchni kota z zabandażowaną łapą i podpisał „Od
pracowników szpitala". - To certyfikat autentyczności - rzekł z powagą.
Buzia chłopca rozpromieniła się w pierwszym beztroskim uśmiechu.
- Wszyscy będą mi zazdrościli!
Niewiele czasu minęło, gdy młoda kobieta o płomiennych włosach wpadła do
pokoju. Mogła mieć nie więcej niż dwadzieścia parę lat. Podbiegła do dziecka, a ono
zarzuciło jej ręce na szyję i rozpłakało się.
- Moje kochane biedactwo! Co się stało? - Zwróciła się do lekarzy. - Biegłam
całą drogę. Nie mam samochodu i musiałam czekać na autobus. Gdzie jest pani
Coombs? Czy to nie ona przywiozła tu mojego synka?
- Jest teraz w poczekalni. Często zostawia pani chłopca pod jej opieką?
- Mieszka po sąsiedzku. Podrzucam jej Jimmy'ego przed wyjściem do pracy.
Zajmuje się jeszcze dwójką innych dzieci.
- Chciałbym porozmawiać z panią na osobności. Corey, zaprowadź Jimmy'ego
i jego mamę do mojego gabinetu.
Jack zatrzymał się jeszcze na chwilę i powiedział do Frankie tonem
wyjaśnienia:
- Miałaś rację. Blizny na nogach wyglądają jak ślady oparzeń po papierosach.
Jestem prawie pewien, że mamy do czynienia z maltretowaniem dziecka. Muszę
R S
uprzedzić matkę chłopca i wyciągnąć od niej więcej informacji na temat opiekunki.
Przygotuję ci raport do dokumentacji.
Jego głos brzmiał oficjalnie i sucho. Frankie pomyślała, że zdążył już
zapomnieć, co między nimi zaszło. Powinna odczuć ulgę, ale z jakiegoś powodu
ogarnęło ją przygnębienie.
- Kochanie! Wyglądasz absolutnie zjawiskowo. Jest ci świetnie w tym kolorze
i fryzura jest wyjątkowo twarzowa!
- Suknia kosztowała fortunę, ale w taką noc chciałam się odpowiednio
prezentować.
Pani Lovatt popatrzyła na Frankie z matczyną dumą w oczach. Pocałowała ją i
przytrzymała mocno za ręce.
- Jak sobie radzisz, kochanie, po zerwaniu z tym koszmarnym typem?
Frankie powiedziała rodzicom o rozstaniu, a oni jak zwykle wychodzili z
siebie, by okazać jej wsparcie. Powtarzali, że były narzeczony na nią nie zasługuje i
że wkrótce znajdzie sobie lepszego partnera.
- Dobrze, mamo. Powinnam była zorientować się wcześniej, jak się rzeczy
mają. Jest mi lepiej bez niego.
Rzeczywiście tak było. Długo żyła iluzjami i w pewnym sensie poczuła ulgę,
gdy znowu wiedziała, na czym stoi.
- Uspokoiłaś mnie. Martwiłam się o ciebie, ale teraz, kiedy widzę, jak pięknie
wyglądasz, przekonałam się, że zerwanie cię nie załamało. Chodźmy na drinka.
Przedstawię ci współpracowników taty.
Pani Lovatt zaprowadziła gości do pomieszczenia wykładanego dębową
boazerią, które przylegało do wielkiej auli uniwersyteckiej. Na ścianach wisiały
portrety poprzednich rektorów. Okna wychodziły na piękny dziedziniec otoczony
starymi budynkami uniwersyteckimi z czerwonej cegły, obrośniętymi bujnym
dzikim winem. Popołudniowe słońce wpadające do pokoju nadawało mu wygląd
R S
przytulny i pogodny. Słychać było szmer rozmów, ludzie przechadzali się i sączyli
koktajle z szampana, roznoszone przez kelnerów.
Frankie znała wielu współpracowników ojca, więc odpowiadała na ich ukłony.
- Poprosiliśmy dziekana wydziału medycyny, żeby zaprosił kilkoro znajomych
ze szpitala. Mieliśmy nadzieję, że będziesz się lepiej czuła, jeśli wśród gości
znajdziesz swoich kolegów. Wiem, że przynajmniej jedna osoba pracuje na twoim
oddziale.
- Kto? - spytała Frankie zaintrygowana.
- Jack Herrick - oznajmiła matka, wskazując na znajomą sylwetkę po drugiej
stronie pokoju. - Wiem, że przyjaźni się z Damianem, ale zawsze uważałam go za
miłego człowieka. No i będziesz miała z kim porozmawiać.
Frankie przymknęła oczy, jakby nie chciała patrzeć na Jacka. Jak świetnie
wygląda w tym smokingu! W jaki sposób ma dotrzymać danej sobie obietnicy i
trzymać się od niego z dala, skoro najbliższych kilka godzin spędzą na uprzejmej
towarzyskiej konwersacji? Otworzyła oczy i uświadomiła sobie, że jej matka się
zaniepokoiła.
- Kochanie, czy to dla ciebie niezręczna sytuacja?
- Nie, mamo. Z pewnością będzie bardzo miło. Wypiła duszkiem koktajl, żeby
nabrać animuszu.
Jack pogrążony był w rozmowie z drobną blondynką, która zaśmiewała się z
każdego jego słowa i trzymała go za ramię, jakby miała do tego specjalne prawo.
Pani Lovatt przedstawiła Frankie jednego z kolegów ojca. Nazywał się
Gordon Hubner, był przysadzistym Amerykaninem o miłej twarzy i pełnym
entuzjazmu sposobie bycia. Z zapałem zabawiał ją rozmową, najwyraźniej
oczarowany córką rektora.
Z drugiego końca pokoju Jack obserwował ją ukradkiem, nieuważnie
słuchając szczebiotu stojącej obok blondynki. Suknia Frankie była głęboko wycięta,
podkreślała krągłość jej piersi i smukłość talii. Ciepły brzoskwiniowy kolor dodawał
R S
złocistego blasku jej skórze. Westchnął. Jak w ogóle mógł wierzyć, że mogliby być
parą? Ona może mieć każdego z obecnych tu mężczyzn. Nie jest jej potrzebny
wdowiec z pięcioletnią córką.
Przy długim biesiadnym stole Frankie została usadowiona obok Jacka. Po jego
drugiej stronie znalazła się blondynka, z którą rozmawiał wcześniej. Okazało się, że
wykłada historię na uniwersytecie i nazywa się Penny Curtis.
Wbrew początkowym obawom wieczór był bardzo miły. Frankie gawędziła
wesoło z wszystkimi znajomymi, zdeterminowana, aby pokazać, że zerwane za-
ręczyny już nic dla niej nie znaczą.
Oficjalna uroczystość wręczania profesorowi Lovattowi insygniów władzy
uniwersyteckiej wywołała łzy wzruszenia i dumy w oczach jego żony i córki.
Frankie pomyślała z podziwem, jaką niesamowitą drogę pokonał jej ojciec, od
dziecka biednej górniczej rodziny, w której nikt powyżej piętnastego roku życia nie
chodził już do szkoły, po uniwersyteckie zaszczyty.
- To ukoronowanie kariery twojego ojca. Musisz być dumna i szczęśliwa -
zauważył Jack, jakby czytając jej w myślach.
- Tatuś jest uparty i konsekwentny. Jeśli sobie coś postanowi, zazwyczaj to
osiąga - powiedziała i dodała szybko: - To nie znaczy, że jest bezwzględny.
Rozmowę przerwał im głośny dźwięk elektrycznych gitar. Na scenę wyszedł
zespół, a Frankie rozpoznała młodego mężczyznę, który energicznie uderzał w
struny, tańcząc przy mikrofonie.
- Coś mi się wydaje, że Denver Clayton jest już całkowicie zdrowy. Mam
nadzieję, że nie wybierze się po balu na chińszczyznę - odezwał się Jack ze śmie-
chem.
- Znasz członków tego zespołu? - spytała Penny.
- Pierwszy raz widzę ich na scenie, ale spotkałem kiedyś ich solistę.
- Są wspaniali, prawda? Uwielbiam tańczyć do tej muzyki - odparła Penny i
nie czekając na zaproszenie, pociągnęła Jacka na parkiet.
R S
Frankie obserwowała, jak Jack obraca partnerkę w szaleńczym rock-and-rollu.
Poruszał się lekko, z wielkim wyczuciem rytmu. Nigdy z nim nie tańczyłam,
pomyślała, i pewnie nigdy nie będę.
Frankie przetańczyła prawie cały wieczór z Gordonem. Od czasu do czasu
porywali ją na parkiet inni znajomi. Dopiero pod koniec przyjęcia znalazła się
znowu w pobliżu Jacka. Siedzieli obok siebie, obserwując wirujący tłum.
- Wiem, że chciałaś, abyśmy zachowali wobec siebie dystans - powiedział
Jack z wahaniem - ale może zrobiłabyś mi ten zaszczyt i zgodziła się zatańczyć ze
mną?
- Myślisz, że to rozsądne, po tym, co między nami zaszło? - spytała cichutko.
- Pewnie nie, ale to już ostatni taniec.
Wstał i podał jej ramię. Nie mogła mu odmówić. Czyż nie pragnęła tego przez
cały wieczór?
Jack poprowadził ją na parkiet i w tym momencie światła przygasły, rozległa
się wolna, słodka muzyka. Frankie poczuła jego ciało tuż przy swoim i uświadomiła
sobie, że to była bardzo nierozsądna decyzja.
R S
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Muzyka była powolna i romantyczna, odpowiednia dla zakochanych par. Jack
przyciągnął Frankie do siebie i zamknął w mocnym uścisku. Ich ruchy były
znakomicie zsynchronizowane. Czuła bicie jego serca, oddech na policzku, czysty
męski zapach. Taniec był niebiańską torturą. Uświadomiła sobie, że wspomnienia
Damiana zblakły w porównaniu z tym, co teraz czuła do Jacka.
- Nie miałem zamiaru z tobą tańczyć, Frankie - przyznał. - Mówiłem sobie, że
to beż sensu. Nie szukasz nowego związku, a ja... Pewnie też nie powinienem o tym
myśleć.
- Czemu więc tańczysz? - zapytała wyzywająco.
- Bo byliśmy jedynymi ludźmi w tym pomieszczeniu, którzy nie tańczyli -
wyjaśnił z powagą. - A poza tym, w tej sukience wyglądasz jak bogini seksu.
Frankie poddała się atmosferze tęsknego rozmarzenia i niespodziewanemu
uczuciu szczęścia. Nie dbała o konsekwencje dzisiejszej nocy. Chciała się nią cie-
szyć.
- Dobrze się bawisz? - zapytał.
- Oczywiście.
- Nie tak się umawialiśmy. Kazałaś mi trzymać się od siebie z dała.
- Wiem. A przy okazji, przyciskasz mnie zbyt mocno.
- Potrafię dużo mocniej. Pokazać ci? Starałem się nie stwarzać intymnej
atmosfery.
Zdławił jej nieszczere protesty, muskając wargami jej policzki i usta.
Korzystając z ciemności, całował ją coraz odważniej, aż nogi się pod nią ugięły.
- Nie powinniśmy - wyszeptała. - Co pomyślą moi rodzice?
- Nie robimy niczego złego - odparł. - Kiedy byliśmy ze sobą pierwszy raz,
cieszyliśmy się chwilą. Dwoje dorosłych, czerpiących przyjemność z seksu. Czy nie
tak?
R S
- To było coś więcej niż hedonistyczna „przyjemność z seksu" -
zaprotestowała, myśląc, że to sformułowanie brzmi bezdusznie.
- Powiem inaczej. Cieszmy się dzisiejszym wieczorem i przyjemnością
przebywania w swoim towarzystwie, bez wyciągania wniosków i rozważania, jakie
będą następstwa. Obiecuję, że nie posuniemy się za daleko.
Jego usta znowu odnalazły jej rozchylone wargi i obudziły w niej nienasycone
pragnienie i tęsknotę za przekroczeniem narzuconych sobie granic. Ich ciała
poruszały się jak jedno w rytmie muzyki. Dlaczego tak głupio zapewniała go, że nie
jest gotowa na ponowny związek? Wspólna przyszłość z Jackiem wydawała jej się
coraz bardziej upragniona. Niepokoiły ją tylko jego deklarację, że nie chce związku.
Nie mówił tego wprawdzie, ale mogła się domyślać, że chodzi o niewygasłe uczucia
do zmarłej żony.
Muzyka zamilkła, zapalono światła. Frankie kołysała się jeszcze w takt
muzyki, gdy Jack skłonił się lekko.
- Dziękuję ci za taniec - powiedział szarmancko.
- Mam nadzieję, że tobie też było miło.
Potwierdziła i uśmiechnęła się do niego. W tym momencie zdała sobie sprawę
z rozpaczliwą jasnością - i było to jak grom z jasnego nieba - że zakochała się w
Jacku po uszy, nieodwołalnie. Miły taniec, jak to określił, był dla niej prawdziwym
objawieniem. Jakby nagle spadły jej łuski z oczu. Chciała spędzać wszystkie noce
wsłuchana w bicie jego serca, wtulona w ciepło jego ciała.
Odwróciła się i machinalnie odpowiadała na uśmiechy znajomych, by nie
zdradzić, ile dla niej znaczył ten ostami taniec.
Jacka ogarnęło przygnębienie i poczucie braku nadziei. Nie powinien był z nią
tańczyć. To było jak przekręcanie noża w bolącej ranie. Jasno dała mu do
zrozumienia, że nie ma dla nich wspólnej przyszłości, a mimo to nie był w stanie
oprzeć się pokusie trzymania jej w ramionach.
R S
Kiedy odsunął dla Frankie krzesło, usłyszał dzwonek telefonu komórkowego.
Odebrał go z westchnieniem.
- Mam nadzieję, że Abby nie poczuła się źle.
- Słuchał w milczeniu, marszcząc czoło. - Chodzi o mamę. Coś się dzieje z jej
nogą. Spuchła, bardzo boli. Nie pozwala ojcu na wezwanie pogotowia.
- Upadła?
- Nie wiem. Muszę pojechać i sam się przekonać. Przeproś ode mnie swoich
rodziców i podziękuj za zaproszenie.
- Jadę z tobą. Może się przydam. Zajmę się Abby, gdyby trzeba było zawieźć
mamę do szpitala.
Zawahał się, ale zaraz spojrzał z wdzięcznością.
- To dobry pomysł. Ojciec był bardzo zdenerwowany, a niewiele rzeczy
wyprowadza go z równowagi. Zawsze myślałem, że jeśli któreś z nich zapadnie na
zdrowiu, to raczej Brian. Moja matka jest silniejsza fizycznie i niezwykłe rzadko
zdarza jej się chorować.
W domu na farmie paliły się wszystkie światła. Brian czekał na ganku, oparty
o laskę. Na widok syna nie mógł ukryć ulgi.
- Przepraszam, że cię ściągnąłem, ale nie wiedziałem, co zrobić z Sheilą. Jej
noga wygląda fatalnie. Jest spuchnięta i zaczerwieniona. Tuż przed wyjściem do
znajomych, po południu, uderzyła się mocno o róg stołu. Zanim wróciliśmy do
domu, bardzo jej się pogorszyło.
- Sprawdźmy - powiedział Jack krótko.
W saloniku Sheila leżała na kanapie, z nogą na poduszce.
- Brian nie powinien psuć ci wieczoru - mruknęła z irytacją. - Niepotrzebnie
robi z tego aferę. Mówiłam mu, że możemy poczekać do jutra.
Noga wyglądała katastrofalnie. Była obrzmiała, pokryta czerwonymi i sinymi
plamami. Pod wpływem dotyku Sheila nie mogła opanować gwałtownego jęku.
- Ojciec ma rację. Musimy jechać do szpitala.
R S
- Jeśli to jakaś infekcja, możesz mi przecież podać antybiotyk.
- Nie jesteśmy pewni, jaki jest powód, mamo. Musisz mi zaufać. To ja jestem
lekarzem. Zapytaj Frankie.
- Zgadzam się z Jackiem. To może być zakrzepica żył. Nie wolno zwlekać.
- A nie wystarczyłaby aspiryna? Podobno rozrzedza krew.
Brian w desperacji zastukał laską w podłogę.
- Na Boga, kobieto, zrób, co ci mówią. Jesteś uparta jak osioł. Zajmę się tutaj
wszystkim.
- To idiotyczne. Jechać do szpitala z powodu bolącej nogi. Brian nie poradzi
sobie sam - protestowała Sheila.
- Przestań, mamo - przerwał jej Jack. - Dopóki nie zrobimy badań, nie wiemy,
co się dzieje! - Odetchnął głęboko i uświadomił sobie, że jej upór bierze się ze
strachu. Jak wiele osób, które rzadko chorują, nie lubiła być bezsilna. Wziął ją za
rękę i powiedział serdecznie: - Im prędzej zawieziemy cię do szpitala, tym prędzej
wrócisz do domu.
- A ja zostanę z Abby. Zajmę się nią. Reszta spraw może chyba poczekać
dzień albo dwa?
- Sprzysięgliście się przeciwko mnie - westchnęła. - Widzę, że nie uniknę
szpitala. Jakie badania trzeba zrobić?
- Może ultrasonografię albo zdjęcie rentgenowskie. Jeśli jest skrzep, będzie go
można wykryć.
- Mam nadzieję, że znają się na rzeczy.
- Mamo, mówisz o szpitalu, w którym pracujemy oboje z Frankie. Znajdziesz
tam najlepszą opiekę!
Wkrótce nadjechała karetka. Frankie zdążyła tylko spakować dla matki Jacka
kosmetyczkę i piżamę.
R S
Jestem przekonany, że zatrzymają cię dzień lub dwa. Przywiozę ojca z
powrotem. Jutro mam wolne i zadbam, żeby wszystko chodziło jak w szwajcarskim
zegarku - obiecał matce Jack.
Brian wsiadł do karetki razem z Sheilą. Jack miał jechać za nimi swoim
samochodem. Odwrócił się na pożegnanie do Frankie.
- Jesteś wspaniała - powiedział szczerze. Przeczesał włosy palcami. - To jedna
z wielu sytuacji, kiedy brakuje mi Sue.
Leżała teraz w gościnnym pokoju, wsłuchując się w nieznane odgłosy starego
domu. Wydawało jej się, że echo powtarza słowa Jacka. Sue nadal jest obecna w
jego życiu. Żadna kobieta nie będzie w stanie jej zastąpić. A jednak ona, Frankie,
kocha tego mężczyznę i zamierza zrobić wszystko, żeby on także ją pokochał!
Obudziło ją słońce wpadające rano do pokoju. Przez chwilę leżała, niepewna,
gdzie właściwie się znajduje. Usłyszała skrobanie w drzwi i chichot, a kiedy uniosła
głowę z poduszki, drzwi otworzyły się i do środka wśliznął się wielki pies, a tuż za
nim Abby z małą tacką, na której stała szklanka mleka.
- Brindle i ja pomyślałyśmy, że trzeba cię obudzić - powiedziała dziewczynka.
- A tatuś uważa, że możesz mieć ochotę na mleko. Nie wiedziałam, że nas
odwiedziłaś. Bardzo się zdziwiłam.
- Mam nadzieję, że była to miła niespodzianka. - Frankie była zaskoczona, że
Abby wysławia się jak dorosła osoba. - Bardzo dziękuję za mleko. Tego mi
potrzeba!
- Wstaniesz? Pokażę ci farmę.
- Zaraz się ubiorę i zejdę na dół. Dobrze by było, gdybyś powstrzymała
Brindle od zjedzenia mojego buta. Inaczej będę musiała chodzić na bosaka. - Pa-
trzyła z niepokojem, jak pies z zapałem dobierał się do jej najlepszych szpilek.
Nie chciała grzebać w garderobie Sheili, więc włożyła swoją balową
kremowożółtą suknię. Kiedy zeszła do kuchni, Abby wydała z siebie pisk zachwytu.
- Wyglądasz jak dobra wróżka z bajki! Jak pięknie!
R S
Niestety, wyglądam jak idiotka, pomyślała Frankie, zawiązując w pasie
fartuszek. Nie chciała poplamić sukienki, która kosztowała majątek.
Nikogo poza nimi nie było w pobliżu. Domyślała się, że Jack i Brian wrócili
do domu nad ranem, ale zapewne obaj wcześnie wstali. Rozejrzała się wokół.
Pomieszczenie było przestronne, z dużym piecem kuchennym po jednej stronie i
wielkim rodzinnym stołem pod drugą ścianą. Z belki sufitu zwisały bukiety
suszonych kwiatów, a na półce przy kuchni stały słoiczki z przyprawami. Było to
wymarzone miejsce dla rodziny, zadbane, staroświeckie i przytulne.
- Przygotuję śniadanie, dobrze, Abby? Jajka na boczku, płatki śniadaniowe z
mlekiem. Musisz mi pomóc, bo nie wiem, gdzie co leży.
Dziewczynka krzątała się radośnie po kuchni. Nakrywała do stołu, podawała
potrzebne składniki i nie przestawała szczebiotać.
- Tatuś powiedział, że się zmęczył na tańcach, bo wszystkie panie deptały mu
po palcach. Dziadziuś doi krowy. Pewnie już skończył. Tatuś bierze prysznic.
Chyba nieprędko wyjdzie.
- Mylisz się, moja panienko. Zajęło mi to pięć minut - rozległ się głos Jacka.
Wszedł do kuchni i spojrzał na Frankie z udawanym zdumieniem. - Twoja elegancja
jest zniewalająca.
- Wyglądasz jak piękna księżniczka - potwierdziła Abby. - Przyprowadzę psa,
biega po podwórzu i szczeka, a nie wolno mu tego robić podczas dojenia krów.
- Ma rację, wyglądasz jak księżniczka - uśmiechnął się Jack.
- Po śniadaniu pojadę do domu i się przebiorę. Powiedz mi lepiej, jak się czuje
Sheila?
- Na ratunkowym panował wczoraj zupełny chaos i dopiero dziś będzie miała
zrobioną ultrasonografię, ale prawie na pewno jest to zakrzepica. Podają jej
antykoagulanty. Gdybyśmy nie przyjechali, wątpię, czy ojcu udałoby się namówić ją
na pójście do szpitala. Uważa się za niezniszczalną.
R S
- Niektórzy ludzie zadręczają lekarzy najmniejszym głupstwem, inni unikają
medyków nawet wtedy, kiedy są poważnie chorzy - zauważyła Frankie ze
śmiechem.
Spojrzeli na siebie z pełnym zrozumieniem. Odwróciła się pospiesznie i
zaczęła wbijać jajka na patelnię.
Jack podszedł bliżej i obserwował jej kuchenne poczynania.
- Mam nadzieję, że miło spędziłaś wieczór. Przynajmniej do momentu, gdy
opuściliśmy bal.
Francesca westchnęła. Nie zastanawiała się nad tym. Zadziwiło ją, z jaką
łatwością osiągnęli znowu ten stan bliskości, intymnego porozumienia, i to bez
pójścia do łóżka. Czy naprawdę dopiero wczoraj dotarło do niej, że czuje do niego
coś innego niż fizyczne pożądanie? Podczas jednego tańca znalazła nową miłość.
Nie była na to przygotowana.
- Spędziliśmy... miły wieczór - potwierdziła krótko i przełożyła na duży talerz
sadzone jajka i podsmażone plasterki boczku. - Zawołaj na śniadanie Abby i Briana.
- Po południu wybieramy się na piknik, może dołączyłabyś do nas?
- Myślałam, że będziesz chciał odwiedzić matkę? Mogę się zająć Abby.
- Wpadnę do szpitala przed południem. Ojciec bez trudu sobie poradzi.
Obiecałem Abby, że po południu weźmiemy psa na plażę, aby się wybiegał. Jeśli
będzie ciepło, może nawet da się wejść do wody. Na wszelki wypadek weź ze sobą
kostium kąpielowy.
Zaczęła uśmiechać się mimo woli. Na zewnątrz dziewczynka bawiła się z
psem, usiłując mu wyrwać z pyska kawał liny. Dobrze będzie spędzić dzień w jej
towarzystwie, zamiast zamykać się w domowej pustelni. Towarzystwo Jacka także
było kuszące.
Dzień był piękny, słoneczne promienie odbijały się migotliwie od spokojnej
powierzchni wody, plaża rozciągała się wzdłuż morskiego brzegu aż po horyzont.
Zdecydowanie jeszcze jest za zimno na morską kąpiel, pomyślała Frankie, choć
R S
dzieci chlapały się w płytkiej wodzie. W pewnej odległości widać było całą flotyllę
żaglowozów, czyli bojerów na kółkach. Kolorowe żagle wydymały się na wietrze i
wyglądały jak stado olbrzymich motyli.
Na widok plaży pies zaczął wprost szaleć z radości i zataczał wielkie koła
wokół nich. Nie uciekał też na widok fal.
- Brindle lubi pływać - oznajmiła Abby.
- To nie znaczy, że woda jest wystarczająco ciepła dla ludzi - stwierdziła
Frankie.
- Ale za to skutecznie pobudza krążenie - zażartował Jack.
Rozłożyli koc i leżaki w pewnej odległości od grupy dzieci grających z
zapałem w krykieta. Abby obserwowała je z zazdrością. Była dużo młodsza niż
pozostali uczestnicy zabawy, ale to nie powstrzymało jej przed okazywaniem, jak
bardzo chciałaby wziąć w niej udział.
- Biedactwo - mruknął Jack. - Uwielbia towarzystwo innych dzieci. Trudno
jest być jedynaczką.
- Też tak mieliśmy - zauważyła Frankie, ustawiając koszyk wypełniony
jedzeniem i piciem. - Brakowało ci rodzeństwa?
- Zawsze chciałem mieć dużą rodzinę. A ty?
- Ja też. Wtedy nie czułabym takiej presji ze strony rodziców, żeby realizować
ich ambicje.
- Świetnie to rozumiem. Abby ciągle mówi, jak bardzo chciałaby mieć
braciszka lub siostrzyczkę.
- Jej marzenia mogą się pewnego dnia urzeczywistnić.
- Nie jestem pewien. Mało kobiet chciałoby się zajmować cudzym dzieckiem.
Niełatwo jest wychowywać pasierbicę.
Frankie miała ochotę krzyknąć, że o niczym innym nie marzy, lecz się
powstrzymała.
- Dlaczego tak sądzisz?
R S
- Mam doświadczenie z pierwszej ręki. - Widząc jej zaskoczenie, wyjaśnił: -
Brian jest moim ojczymem. Ojciec opuścił matkę dla innej kobiety i wyjechał do
pracy za granicę. Nie widziałem go od tamtej pory. Miałem siedem lat, kiedy Brian
ożenił się z mamą. Winiłem go wtedy za wszystko, miałem pretensję, że zajął
miejsce mojego ojca. Nie byliśmy w dobrych stosunkach, delikatnie mówiąc. Teraz
świetnie się dogadujemy. Potrafię docenić, że był dobrym rodzicem, ale przeszedł ze
mną diabelnie dużo. Nie chciałbym narażać na to mojej drugiej żony.
- Ale Abby jest młodsza i pewnie już nie pamięta matki.
- Nie - westchnął - nie będzie pamiętała Sue.
Zapadła niezręczna cisza, przerywana krzykami i piskami graczy.
Obserwowali Abby biegnącą za piłką i energicznie podającą ją zawodnikom.
Najwyraźniej znalazła sposób, żeby uczestniczyć w grze. Zamachała w ich kierunku.
- Tato, Frankie, chodźcie. Jest nas za mało.
- Pokażmy im wszystkim, jak dobrze gramy w krykieta! - Jack poderwał się na
nogi.
Frankie odstawiła termos i kubki do koszyka. Westchnęła. Czy Jack ostrzegał
ją, że nikt nie może zastąpić Sue? A może przypisywała prostej wymianie zdań zbyt
wiele ukrytych znaczeń?
- Pospiesz się, Frankie. Czekamy na ciebie - popędzała ją dziewczynka,
podekscytowana zabawą.
- Nie jestem dobra w grach zespołowych. Naprawdę chcesz, żebym się
dołączyła?
- Oczywiście, że tak! Chcę się z tobą bawić do wieczora!
Entuzjazm dziewczynki wzbudził w niej nową nadzieję. Abby akceptuje ją
całym sercem. Teraz musi tylko przekonać jej ojca, że jest niezbędna również jemu.
Gra toczyła się w najlepsze. Jack rzucał piłkę do jednego z chłopców, którego
zadaniem było wybicie jej kijem jak najdalej. Piłka potoczyła się w kierunku morza
i upadła u stóp Frankie, która odrzuciła ją do Jacka, podczas gdy pozostali gracze
R S
biegiem zajmowali inne pozycje na boisku. Przy okazji było tyle śmiechu i hałasu,
że nikt nie zauważył, jak nagły podmuch wiatru zmienił kierunek jazdy żaglowozu,
który zmierzał teraz w ich stronę z dużą szybkością.
W ostatniej chwili Frankie zobaczyła czerwono-niebieski żagiel i z
przerażeniem uświadomiła sobie, iż kierujący pojazdem chłopak nie ma nad nim
kontroli, a rozpędzony jacht leci prosto na Abby. Za późno było na jakąkolwiek
reakcję. Wszystko działo się w ułamkach sekundy.
Usłyszała tępe uderzenie, krzyk i mogła tylko patrzeć, jak pojazd przewraca
się, szorując żaglem po piasku, a mała figurka wylatuje w powietrze jak szmaciana
lalka, spada na ziemię i leży zatrważająco nieruchoma.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Przez chwilę, która przedłużała się w nieskończoność, panowała śmiertelna
cisza. Słychać było tylko krzyk mew i jednostajny szum morskich fal. Potem jakiś
przerażony świadek całego wydarzenia zaczął krzyczeć, a Frankie nie wiadomo jak
przemierzyła pędem odległość między sobą i małym, bezwładnym ciałem.
- Boże, spraw, żeby żyła - powtarzała, kiedy opadła na kolana obok dziecka i
dotknęła jej szyi w poszukiwaniu pulsu. Dziewczynka była śmiertelnie blada, z
nóżki sączyła się krew, barwiąc na czerwono biały piasek.
- Żyje? - Jack klęczał obok, krew odpłynęła mu z twarzy i z trudem
wydobywał głos ze ściśniętego gardła.
- Tak, jest tylko nieprzytomna - powiedziała Frankie, starając się zachować
spokój i opanować drżenie rąk. Zawiązała chusteczkę nad raną, by zatamować
upływ krwi. - Przytrzymaj jej nóżkę w górze. - Zaczęła działać szybko i wydawać
polecenia zdecydowanym tonem, zupełnie jak w czasie kryzysowych sytuacji w
izbie przyjęć. Miała nadzieję, że dzięki temu Jack otrząśnie się z szoku. - Masz
komórkę? Daj mi ją, proszę.
R S
- Powiedz, że to pilne - szepnął, gdy wstukiwała numer. Przytrzymywał nóżkę
córki, by zmniejszyć upływ krwi.
- Mówi doktor Lovatt z ratunkowego w Dennison. Proszę przysłać dwa
ambulanse z pełnym wyposażeniem na Plażę Srebrnych Piasków. Natychmiastowej
pomocy potrzebuje kilkuletnie dziecko potrącone przez żaglowóz. Możliwe
pęknięcie czaszki. Krwotok tętniczy. Pomocy potrzebuje też chłopak kierujący po-
jazdem. Trzeba poinformować oddział ratunkowy, że na miejscu powinien czekać
pediatra neurolog. - Rozłączyła się i powiodła wokół wzrokiem. - Proszę zrobić
miejsce i nie tłoczyć się nad rannym dzieckiem - rzekła do gromadzących się
gapiów.
- Czy nie trzeba zrobić sztucznego oddychania? - zapytał ktoś z tłumu.
- Może podać jej wody, albo przenieść ją do cienia? - wtrącił się ktoś inny.
- Oboje jesteśmy lekarzami - rzekła Frankie autorytatywnym, ostrym tonem. -
Dziewczynka oddycha o własnych siłach, ale jest ciężko ranna i nie można jej
przenosić bez unieruchomienia kręgosłupa. Proszę się odsunąć, żeby zrobić
przejście dla ratowników, którzy niedługo tu dotrą. Zaraz obejrzę kierowcę
żaglowozu.
Ludzie zgromadzeni wokół miejsca wypadku posłusznie cofnęli się na pewną
odległość. Ktoś podał Frankie pled, żeby okryć Abby. Schyliła się nad dzieckiem
ponownie i szepnęła:
- Abby, maleńka. Tatuś jest obok. Gdzie cię boli, skarbie?
Powieki dziecka drgnęły. Frankie i Jack spojrzeli na siebie z nadzieją.
- Usłyszała mnie. Może wszystko skończy się dobrze.
- Jakim cudem? Takie uderzenie musiało spowodować pęknięcie czaszki... Nie
chcę myśleć, co jeszcze. - Jack był pełen nieskrywanych obaw.
- Nie widzę śladów płynu mózgowo-rdzeniowego - stwierdziła Frankie,
oglądając uważnie uszy i nos dziecka. - Trudno przesądzać cokolwiek, ale sam wi-
działeś, że porusza nogami.
R S
Jack otulił dziewczynkę pledem i pogłaskał ją po włosach.
- Jestem tutaj, skarbie. Nie zostawię cię.
Młody żeglarz, który stał nieopodal, był śmiertelnie blady i dygotał na całym
ciele.
- Nie chciałem. Przysięgam. Wiatr nagle mnie porwał i nie byłem w stanie
utrzymać kursu. - Schował twarz w dłoniach, a jego ramionami wstrząsał bezgłośny
szloch. - Tak mi przykro. Tak bardzo mi przykro.
Frankie spojrzała w kierunku Jacka obejmującego nieprzytomne dziecko i
odciągnęła chłopaka na bok. To nie był najlepszy czas na przeprosiny.
- Proszę usiąść. Przeżył pan straszny szok. Czy coś się panu stało?
- Nie wiem - wymamrotał chłopak. - Nie pamiętam, jak to było. Moje plecy są
jakby odrętwiałe.
Frankie pomogła mu zdjąć podkoszulkę i na moment wstrzymała oddech. Miał
zdartą skórę i powbijane w ciało ziarenka piasku. Jego plecy wyglądały jak papier
ścierny.
- Jak się pan nazywa?
- Dan Whiting - powiedział łamiącym się głosem.
- Będzie pan musiał pojechać do szpitala. Trzeba oczyścić ranę i założyć
opatrunek.
W oddali słychać już było syrenę pogotowia. Kilka minut później ratownicy w
odblaskowych zielonych kurtkach biegli plażą w kierunku Abby. Frankie odetchnęła
z ulgą. Przy urazach głowy u małych dzieci liczy się każda minuta.
Ratownicy byli sprawni i dobrze zorganizowani, wysłuchali relacji Frankie,
założyli dziewczynce kołnierz ortopedyczny i umieścili ją na noszach. Jack zdołał
wziąć się w garść i uśmiechnął się do córeczki, gdy tylko otworzyła oczy.
- Brindle cały czas cię pilnuje. Na chwilkę nie odeszła od twojego boku.
- Kochana sunia - wyszeptała Abby.
R S
- Jedź z Abby karetką. Przyjadę do szpitala twoim samochodem. Po drodze
odstawię psa. Chcesz, żebym zawiadomiła twoją matkę? - zapytała Frankie.
- Na szczęście obie będą w tym samym szpitalu - zauważył z niewesołym
uśmiechem.
Wyglądał tak smutno i bezradnie, że nie wahała się ani sekundy i objęła go
serdecznie. Słowa były niepotrzebne. Oboje wiedzieli, że trudno jest przesądzać,
jakie obrażenia odniosła jego córka. Mogła tylko być z nim i go wspierać.
- Zobaczymy się w szpitalu. - Nie dodała „nie martw się", bo wiedziała, że ten
banalny zwrot nie przyniósłby mu pocieszenia. Zbyt dobrze wiedział, jakie mogą
być konsekwencje wypadku.
Przytrzymał jej ramię przez chwilę.
- Dziękuję. Zależy mi, żebyś była przy mnie.
To była długa noc. Szpital nocą jest niepokojącym miejscem, pomyślała
Frankie, gdy szła długim korytarzem na oddział pediatryczny. Korytarze były ciche,
oświetlone nieprzyjaznym światłem jarzeniówek, sale pacjentów ciemne. Czasem w
żółtym świetle nocnej lampki nad łóżkiem widać było pielęgniarkę pochyloną nad
obłożnie chorym.
Abby leżała w izolatce, otoczona aparaturą monitorującą jej ciśnienie i pracę
serca, z kroplówką przymocowaną do rączki. Jack siedział z opuszczoną głową.
Wyglądał na bardzo zmęczonego, ale rozjaśnił się na widok Frankie.
- Dziękuję, że przyszłaś. Mam dobre wiadomości. Czaszka jest nienaruszona,
nie ma wewnętrznego krwotoku. Ma proste złamanie kości piszczelowej, bez
przemieszczeń. Będzie w gipsie przez parę tygodni, ale i tak miała dużo szczęścia.
Gdy pomyślę, jak to się mogło skończyć... - Urwał, bo głos mu się załamał. - Byłaś
wspaniała, Frankie. Gdybyś błyskawicznie nie zatamowała krwotoku, mogłoby być
dużo gorzej.
R S
- Panie doktorze, proszę skorzystać z okazji i zdrzemnąć się choć trochę -
rzekła pielęgniarka, która weszła sprawdzić aparaturę. - Abby jest pod wpływem
środków uspokajających, na pewno będzie spała.
- Nie opuszczę szpitala - odparł Jack zdecydowanie.
- Na końcu korytarza jest pokój lekarzy. W tej chwili nie ma tam nikogo.
Zawołam pana, kiedy Abby się obudzi.
- To znakomity pomysł. Poprzedniej nocy nie przespałeś, bo dyżurowałeś przy
matce. Potrzebujesz odpoczynku - wsparła pielęgniarkę Frankie.
- Zgoda - poddał się niechętnie Jack - ale proszę mnie zawołać, gdy tylko
Abby otworzy oczy.
- Pójdę już - powiedziała Frankie i spojrzała na zegarek. - Za kilka godzin
muszę wrócić na dyżur.
Przeszli razem na drugi koniec oddziału i zatrzymali się przed drzwiami
dyżurki.
- Jestem nieludzko zmęczony, ale nie sądzę, żebym zdołał zasnąć. - Wziął ją
za rękę i przyciągnął do siebie. - Dziękuję ci jeszcze raz. Nie wiem, co bym bez
ciebie dzisiaj zrobił.
W tej części korytarza panował półmrok. Nie widziała wyrazu jego twarzy,
tylko zarys prostego nosa i mocnej szczęki. Zdjął okulary i błysnął w uśmiechu
zębami.
- Tylko by mi przeszkadzały. - Nachylił się i pocałował ją mocno, bez
pośpiechu. - Pewnie nie powinienem tego robić, skoro postanowiliśmy nie
dopuszczać do zbytniej intymności, ale gdyby nie ty, nie wiem, jak bym przeżył ten
dzień. Nie chcę tego ukrywać. Potrzebuję cię, Frankie. Pragnę cię...
Nie było to równoznaczne z „kocham cię", pomyślała Frankie, usiłując
zachować resztkę rozsądku. Są przyjaciółmi, zwracają się do siebie w godzinie
próby. Ale to ona zakochała się bez pamięci.
R S
- Zrobię wszystko, żeby pomóc - szepnęła. - Wiesz, jaka jestem przywiązana
do Abby.
- Pomóż mi dzisiaj. Nie odchodź - szeptał i trzymał się jej kurczowo, jak
człowiek, który tonie. - Zostań ze mną. Tylko dzisiaj. Tylko na chwilę. To jedyny
sposób, żebym mógł się uspokoić i zasnąć.
Trzymając Frankie za rękę, otworzył drzwi i wciągnął ją za sobą do ciemnego
pokoju.
- Połóż się obok mnie, obejmij mnie - prosił gorączkowo.
To szaleństwo, myślała, nie powinni tego robić. Ale Jack tyle przeszedł, a ona
chciała go ukoić, nawet jeśli to znaczyło ofiarowanie mu przyjemności i odprężenia
płynących z seksu. Zignorowała głos rozsądku, który podszeptywał, że osobą, której
potrzebował w tym momencie, była Sue. Kochała Jacka i była gotowa udawać, że
on także ją kocha.
- A jeśli ktoś wejdzie? - szepnęła
- Zamknąłem drzwi. - W ciemności usłyszała zduszony śmiech. Udało jej się
oderwać jego myśli od popołudniowego wypadku.
Z westchnieniem zwróciła się ku niemu. Rozpiął guziki jej bluzki, potem
stanik. Pokrywał pocałunkami każdy centymetr kwadratowy jej skóry, połyskującej
w półmroku kremową bielą.
- Jesteś taka piękna, Frankie. Masz taką aksamitną skórę. Pachniesz jak nikt na
świecie.
Zrzuciła z siebie spodnie. Nie mogła doczekać się, kiedy jego ręce i usta zsuną
się niżej, będą dotykać, muskać, ściskać jej ciało, które aż krzyczało z pożądania.
Całowała jego twardą pierś, mocną szyję, drapiące policzki. Kręciło jej się w głowie
od jego zapachu. Przewrócili się na leżankę. Przygniatał ją swoim ciałem. Na jego
namiętne pragnienie odpowiedziała z równą pasją. Połączyli się w szaleńczym
zapamiętaniu, aż poczuła, że w niej tonie, rozpływa się, unosi go fala szczęścia i jest
w stanie tylko szeptać jej imię jak dziękczynną modlitwę.
R S
Chwilę później spał już głęboko i spokojnie jak dziecko, wtulony w nią,
zupełnie odprężony. Ona nie mogła zasnąć. Wpatrywała się w sufit i próbowała
uspokoić zdyszany oddech. Było cudownie, kochali się w milczeniu, ale z taką pasją
i wybuchem emocji, że nie znała bardziej ekscytującego uczucia. Przyglądała się z
czułością jego uśpionej, spokojnej twarzy. Zalało ją współczucie i miłość. Doznał w
życiu tyle bólu i smutku, a dzisiaj o mało nie stracił dziecka.
Delikatnie, by go nie obudzić, wyśliznęła się z łóżka i ubrała. Pewnego dnia ją
pokocha. Na razie będzie się cieszyła tym, że jej potrzebuje.
Mijały dni i jak zwykle pracy na oddziale ratunkowym było tyle, że dopiero
pod koniec dyżuru znajdowała czas, by wypić kawę. Tęskniła za Jackiem. Po owym
brzemiennym w skutki wieczorze nie mogła uwolnić się od myśli o nim. Miała
nadzieję, że wyjdą gdzieś razem, porozmawiają spokojnie o tym, co się między nimi
dzieje.
Tymczasem mogła tylko odtwarzać w kółko te same sceny i słowa i
zastanawiać się, jak powinna je interpretować. Powiedział, że jej potrzebuje. Czemu
więc nie zadzwonił, nie spróbował się z nią skontaktować? Oczywiście, martwił się
o matkę i córeczkę, ale przecież ich stan poprawiał się z dnia na dzień. Wiedziała o
tym, bo sama odwiedzała je codziennie.
Niech go diabli wezmą, pomyślała i energicznie wcisnęła formularze do
foldera. Nie pozwolę na to, żeby znikał mi na całe tygodnie, a potem pojawiał się,
kiedy znowu poczuje taką potrzebę. Może on wciąż tęskni za Sue, ale ona, Frankie,
jest nareszcie gotowa zacząć nowe życie
Kiedy spotkała go w przelocie na korytarzu, nie mogła się powstrzymać, by go
nie zaczepić. Chciała wiedzieć, czy o niej myśli, czy chciałby znowu znaleźć się w
jej ramionach.
- Cieszę się, że u Abby nastąpiła taka poprawa. Dziś widziałam, jak z
apetytem pałaszuje lunch.
Najwyraźniej nie zrozumiał jej subtelnej aluzji i odpowiedział po prostu:
R S
- Dzięki Bogu, jest dużo lepiej. Moja matka została dzisiaj wypisana, więc po
wyjściu ze szpitala Abby będzie mogła mieszkać na farmie.
Nie powiedział ani słowa o tym, jak bardzo była mu potrzebna tego dnia, gdy
niepokoił się o zdrowie i życie córki, jak słodko, było zasnąć w jej objęciach.
Frankie poczuła się upokorzona. Nie pozwoli kolejnemu mężczyźnie, aby traktował
ją jak zabawkę. Wystarczy, że Damian spowodował w jej życiu trzęsienie ziemi. To
prawda, ona sama radziła Jackowi zwolnić tempo i nie angażować się emocjonalnie,
ale po namiętnym epizodzie między nimi nie spodziewała się, iż będzie się
zachowywał tak, jakby nic się nie stało!
Usiadła w dyżurce i z trudem powstrzymywała łzy gniewu. Pozwoliła
kolejnemu mężczyźnie, by ją wykorzystał. Zakochała się, a jemu chodziło tylko o
seks. Idiotka ze mnie, pomyślała gorzko.
Wspomnienia wspólnej nocy wracały do niej jak niezwykle plastyczne obrazy.
Twarde mięśnie, usta, które żądały, a nie prosiły, pieszczoty doprowadzające na
skraj szaleństwa. Czuła, jak jej ciało ożywa, puls przyspiesza, a przez każdy nerw
przebiega elektryczny impuls.
- Ta noc nic dla niego nie znaczyła. Odtąd będę nieprzystępna i zimna. Może
wtedy przestanie mnie traktować jak środek dla poprawy samopoczucia - mamrotała
pod nosem, próbując jednocześnie wpisać wyniki badania krwi do kart zdrowia
pacjentów. Nie pozwoli się upokarzać tylko dlatego, że najprzystojniejszy lekarz w
szpitalu zawrócił jej w głowie. Będzie musiał stawać na rzęsach, by w przyszłości
zechciała się z nim umówić.
- Nie zapomniałaś chyba o jutrzejszej konferencji? - Niespodziewane pytanie
siostry Kenney brutalnie wyrwało ją z zamyślenia. - Ciągle szukamy zastępstwa za
ciebie i Jacka. Obawiam się, że pod waszą nieobecność będzie tu prawdziwe
urwanie głowy.
R S
Wymaszerowała, demonstrując swój zły humor. Frankie również obawiała się
jutrzejszego dnia. Będzie jej trudno spędzić cały dzień w towarzystwie mężczyzny,
który potraktował ją jak środek nasenny albo ciepły termofor.
- Przepraszam, pani doktor, ale musimy natychmiast porozmawiać - szepnął
jej do ucha znajomy głos.
Zaskoczona, popatrzyła na niego wilkiem. Mężczyzna, o którym śniła na
jawie, jest na wyciągnięcie ręki i do niej się uśmiecha. Nie zamierzała ulec czarowi
tych błękitnych oczu i okazać radości na jego widok.
- Jeśli chcesz się dowiedzieć, czy znaleziono zastępców na jutrzejszy dzień, to
wiadomo mi, że jeszcze nie.
- Wszystko już zorganizowane. Nie o tym chciałem rozmawiać. Masz prawo
się dziwić, czemu się od tamtej nocy nie odzywałem.
- Wcale nie. Byłam zbyt zajęta, żeby sobie zawracać głowę głupstwami -
warknęła, nie patrząc mu w oczy.
- Rzeczywiście? I wcale nie myślałaś o tym, co się między nami stało?
Patrzył na nią z niedowierzaniem. Poczuła nagłe uderzenie krwi do głowy.
Zaczerwieniła się gwałtownie.
- No cóż... Wiedziałam, że jesteś zajęty - powiedziała defensywnie.
- Nie było godziny, żebym nie myślał o naszej wspólnej nocy - oświadczył z
nagłą chrypką w głosie. - Ale ciągle byłaś taka zabiegana. Nie mieliśmy okazji
zostać sam na sam. Jutro nareszcie spędzimy trochę czasu, tylko we dwoje. Pojedź
na konferencję razem ze mną, moim samochodem.
Udać trudną do zdobycia? Odpowiedzieć chłodno? Zalała ją nagła fala
szczęścia i wszelkie zastrzeżenia wyparowały w mgnieniu oka.
- Z największą przyjemnością - odrzekła.
R S
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
- Nie przepadam za konferencjami - zauważył Jack, gdy wjeżdżali na główną
drogę z Dennison Vale - ale tym razem nie mogę się doczekać.
Frankie spojrzała na niego figlarnie.
- To zrozumiałe. Zwalczanie infekcji na terenie szpitala jest bardzo ważnym
problemem.
- Nie przeczę, że chciałbym więcej wiedzieć na ten temat.
- Referaty będą bardzo interesujące.
- Dobrze wiesz, że nie o tym mówiłem - rzekł z uśmiechem. - Ale jeśli chcesz,
to powiem to bez owijania w bawełnę. Cieszę się, że będziemy mogli spędzić trochę
czasu sami, tylko we dwójkę.
Ich oczy spotkały się, a Frankie poczuła, jak przenika ją rozkoszny dreszcz,
jakby napięcie między nimi wywoływało fizyczną reakcję w jej ciele. Tym razem
jednak nie pofolguje pragnieniom, nie wylądują razem w łóżku. Za każdym razem,
kiedy się kochali, odkrywała, że coraz bardziej traci głowę dla Jacka, podczas gdy
on traktuje seks jako coś bardziej terapeutycznego niż romantycznego.
- Może będziemy mieli czas wypełniony co do minuty - zauważyła.
- Nie będziemy jadać kolacji z innymi uczestnikami konferencji. Urwiemy się
i spędzimy wieczór w swoim towarzystwie. Wystarczy, że cały dzień poświęcimy
na kwestie medyczne.
Konferencja miała miejsce w ogromnym wiejskim domostwie przerobionym
na hotel, pół godziny jazdy od Dennison Vale. Wokół był piękny park z wielkimi
starymi drzewami i aleją dojazdową wysadzaną po obu stronach brzozami, których
gałęzie tworzyły naturalne podniebne arkady. Przed hotelem połyskiwała w słońcu
tafla naturalnego jeziorka, po którym pływała para łabędzi.
- Bardzo stylowo - skomentował Jack. - Mam nadzieję, że wykłady nie będą
zbyt długie i znajdziemy czas na przechadzkę po hotelowej posiadłości.
R S
- Nie liczyłabym na to - odparła Frankie.
Jednak już w trakcie konferencji okazało się, że samolot jednego z referentów
był tak opóźniony, że trzeba było odwołać prelekcję i uczestnicy zyskali resztę
popołudnia dla siebie.
- Dzięki Bogu! To świetna wiadomość - cieszył się Jack. - Rozprostujmy nogi.
Od wielu dni nie wychodziłem ze szpitala. Teraz, kiedy moja matka i Abby czują się
już dobrze, mam wrażenie, że znalazłem się na wakacjach.
Frankie milczała. Marzyła o spacerze z ukochanym, ale przecież on jej nie
kocha, ani nawet nie jest świadom jej uczucia. Po rozstaniu z Damianem deklarowa-
ła zdecydowanie, że nie chce się z nikim wiązać, a Jack prawdopodobnie dobrze to
zapamiętał. I pewnie jest mu to na rękę. Nie miała wątpliwości, że jeśli znajdą się
sam na sam, zaczną się całować, a może nawet więcej. Będzie musiała
zmobilizować całą siłę woli, żeby trzymać go na odległość.
- Pensa za twoje myśli. Wygląda, że masz jakieś wątpliwości - powiedział
Jack, który obserwował ją uważnie.
Stali w holu hotelu, a wokół nich kłębił się barwny tłum ludzi, którzy
wymieniali wrażenia, śmiali się i rozmawiali przez telefony komórkowe.
- Boję się iść z tobą - wyszeptała Frankie.
- Nie rozumiem. - Nachylił się ku niej, żeby ją lepiej słyszeć.
- Boję się, że jak na dwoje ludzi, którzy nie chcą żadnych stałych więzi,
popadamy w niebezpieczne uzależnienie.
Hałas wokół nich na chwilę przycichł i jej głos rozległ się niespodziewanie
głośno. Kilka głów obróciło się w ich stronę.
- Powinniśmy o tym porozmawiać na osobności - rzekł poważnie Jack. Wziął
ją pod rękę i wyprowadził na dwór.
Poszli naokoło jeziora ścieżką prowadzącą w kierunku zagajnika w pewnej
odległości od hotelu. Szli blisko siebie, ale nie dotykali się, gdyż Jack uwolnił jej
ramię. Napięcie między nimi było nie do zniesienia. Dziwiła się, że powietrze nie
R S
iskrzyło przy każdym ruchu. Miała świadomość, że wystarczy jeden gest ze strony
Jacka, jedno jego dotknięcie, by pokonać jej opór. Cudownie byłoby leżeć na
rozgrzanej trawie, patrząc, jak słońce igra z gałęziami drzew i posyła na murawę
strumienie światła. Wciągnęła w płuca zapach liści i wilgotnej ziemi.
- Co za powietrze. Zapomniałam już, jak intensywne są zapachy natury. -
Nagle zdecydowała, że nie chce teraz rozmawiać na temat relacji między nimi.
Wystarczy długi spokojny spacer.
Jednak Jack zdawał się myśleć intensywnie i w pewnej chwili zapytał wprost:
- Co miałaś na myśli, Frankie, mówiąc o niebezpiecznym uzależnieniu?
Poczuła, że jest w sytuacji bez wyjścia.
- Daj spokój, Jack. Cieszmy się tym spacerem. Nie wiem, co naprawdę
chciałam powiedzieć.
Przytrzymał ją za ramię i zmusił do stanięcia twarzą w twarz.
- Oczywiście, że wiesz. Na miłość boską, porozmawiajmy jak dorośli ludzie. -
Nie miał zamiaru jej odpuścić. - Pozwól, że zgadnę. Nie chcesz, żebyśmy się znowu
kochali?
Nie wiedziała, czy śmiać się, czy płakać. Ona nie chce kochać się z Jackiem?
Niczego nie pragnęła bardziej niż mocnego uścisku jego ramion, bliskości ciał
splecionych w cudownym zmysłowym zmaganiu. Przez chwilę wpatrywała się w
ziemię, a jej policzki pokrył rumieniec. Potem podniosła głowę, spojrzała na niego z
wyzwaniem, jakby podjęła ważną decyzję.
- Chcę się z tobą kochać, Jack, ale nie kosztem mojego serca. Znaczysz dla
mnie więcej, niż byłam skłonna przyznać. Myślę, że jestem w tobie trochę
zakochana. Nie mogę na pstryknięcie palców wyłączać uczuć. Nie mogę chwilami
być pełna namiętnej pasji, a chwilami zachowywać przyjazny dystans.
Na widok niedowierzania na jego twarzy dodała niecierpliwie:
R S
- Do licha, Jack. Musisz to zrozumieć. Rzucił mnie mężczyzna, którego
uwielbiałam. Nie chcę oszaleć na punkcie kogoś innego. Zakochany człowiek jest
tak wrażliwy i bezbronny.
- Oczywiście, że rozumiem - odparł z wymuszonym uśmiechem. - Nie jestem
zupełnym idiotą. Wyraźnie powiedziałaś, że chcesz być wolna i nie planujesz
stałego związku. Masz do tego prawo, Frankie. Tyle czasu kochałaś Damiana i
pewnie potrzebujesz czasu, żeby zapomnieć o tej miłości. Nie chcesz mieć nowych
zobowiązań.
- Nie kocham już Damiana.
- Ale rana ciągle jest głęboka. Tak długo byliście zaręczeni...
- Dobrze o tym pamiętam - powiedziała gniewnie. - Ale to już przeszłość. Nie
chcę jej rozpamiętywać. Jestem gotowa żyć dalej.
- Chciałbym jaśniej widzieć przyszłość. - Westchnął i położył jej ręce na
ramionach. - Widzisz, mam świadomość, że taszczę swój życiowy bagaż. Mam
córeczkę, która straciła ukochaną mamę. Byłoby bardzo nie w porządku, gdybym
cię tym obarczał.
I była w twoim życiu żona, której nikt nie może zastąpić, pomyślała Frankie
smutno. Poczuła się upokorzona i niemądra. Powiedziała mu przed chwilą, że go
kocha, a on nie ujawnił własnych uczuć. Najwyraźniej chodzi mu tylko o
niezobowiązujący romans.
Objął ją, przyciągnął do siebie czule i wyszeptał, jakby czytał w jej myślach:
- Kochanie moje, powiedziałem ci kiedyś, że myślę o tobie jako o mojej
najlepszej przyjaciółce, ale teraz jesteś dla mnie kimś więcej. Kiedy się kochamy, o-
twiera się niebo, ale za żadne jego skarby nie chciałbym cię skrzywdzić. Jeśli chcesz
platonicznego związku, dostosuję się, choć będzie to wyjątkowo trudne...
Co powinna zrobić? Skończyć wszystko i traktować Jacka jak każdego innego
kolegę? Nie była w stanie rozważać tej możliwości, gdy był tak blisko. Ich stosunki
stały się zbyt intymne, żeby móc się nagle wycofać i uznać całą sprawę za niebyłą.
R S
Przyciągnęła do siebie jego głowę, a on muskał jej wargi w delikatnym długim
pocałunku.
- Miałem nadzieję, że dasz taką odpowiedź - wyszeptał. - Nie chcę, abyś
myślała, że za każdym razem, kiedy się kochaliśmy, potrzebowałem seksu jako
swoistej terapii.
Frankie poczuła, że się czerwieni. Tak właśnie czasami uważała.
- Oboje wiele przeszliśmy. Jesteśmy emocjonalnie poobijani i
przewrażliwieni. To naturalne, że szukamy w sobie wsparcia i zapomnienia, także w
swoich ramionach... - wyjąkała.
Podniósł dłonią jej głowę i spojrzał prosto na nią.
- To nie był najważniejszy powód, skarbie. Pragnąłem tego, bo cię kocham, i
to od dawna.
Patrzyła na niego, jakby nie dotarł do niej sens jego słów.
- Kochasz mnie? - powtórzyła niemądrze.
- Oczywiście - potwierdził miękko.
Nieśmiałe skurcze serca zamieniły się w tętniącą w żyłach ekstazę. Uczucie
szczęścia przepełniało ją i uderzało do głowy jak wino. Powiedział, że ją kocha!
Powiedział to wyraźnie. Zaczęła się radośnie śmiać i zarzuciła mu ręce na szyję.
- Powiedz to jeszcze raz - szepnęła mu do ucha.
- Kocham cię nad życie, Francesco. Chcę być z tobą do końca świata i jeden
dzień dłużej. Pragnę cię zawsze i wszędzie - powiedział z uśmiechem, patrząc jej
prosto w oczy.
Świat zawirował wokół Frankie w eksplozji radości. Ptaki śpiewały weselej,
szelest liści na gałęziach brzmiał jak cichy śmiech. W tej chwili nie miała już
żadnych wątpliwości co do jego prawdziwych uczuć. Miała jeszcze wiele pytań, ale
w tym momencie była zbyt oszołomiona szczęściem, zbyt oczarowana, by je
zadawać.
R S
- Powiedziałeś, że pragniesz mnie zawsze i wszędzie. Jesteśmy razem, całkiem
sami. Co z tym zrobisz? - powiedziała wyzywająco.
Popatrzyli na siebie przez sekundę, jakby do nich dotarło, że oto przekroczyli
Rubikon. Jego palce zaczęły pospiesznie rozpinać guziczki jej bluzki, a usta błądziły
po skórze w poszukiwaniu miękkiej krągłości piersi.
- Mój Boże! - jęknął. - Marzyłem o tym przez cały dzień.
Pociągnął ją na liście pod wysokimi brzozami, rozpiął jej spódniczkę, tak że
została tylko w bieliźnie. Zaczęli się śmiać, gdy niecierpliwie zrzucał spodnie, i już
wkrótce znalazła się w jego objęciach, wydana na tkliwe wędrówki jego dłoni i ust.
Jęczała w ekstazie, prosząc, by w nią wszedł, ale przedłużał rozkoszne chwile, jakby
chcąc lepiej poznać zakamarki jej ciała. Słońce przeświecające przez gałęzie padało
na jego twarz, gdy patrzył na nią z bezbrzeżną czułością.
- Jesteś taka piękna, kochanie. Pachniesz tak słodko - twoja skóra, twoje
włosy. Mógłbym cię zjeść!
Zaczął ją pokrywać pocałunkami lekkimi jak muśnięcie skrzydła motyla.
Kochanie się z człowiekiem, który wielbi jej ciało, jest takie radosne. Potem stał się
coraz bardziej natarczywy, jakby pożądanie przelało się przez bariery stawiane przez
tkliwość. Odpowiedziała mu z równą pasją i po burzliwym zespoleniu opadli na
liście, nasyceni, zaspokojeni i ukojeni.
Milczeli przez chwilę, po czym odwrócili się do siebie twarzą. Jack oparł się
na ramieniu i pogłaskał ją po włosach.
- Nieźle było, prawda? Myślę, że jeśli będziemy częściej ćwiczyć, osiągniemy
doskonałość!
Francesca zachichotała i usiadła.
- Mam liście w najdziwniejszych miejscach.
- Będziemy musieli się tym potem zająć. Na razie nabierajmy praktyki, dopóki
możemy.
- Teraz? - spojrzała zdziwiona.
R S
- Trwaj chwilo, chwilo, jesteś piękna...
- Dobrze - zamruczała i przytuliła się do niego uwodzicielsko. - Pokaż mi, co
masz na myśli.
Corey siedziała w dyżurce z nogami opartymi o oparcie krzesła,
wykorzystując każdy moment, by odciążyć stopy. Wgryzła się w wielkie kremowe
ciastko.
- Pychota. Jak myślisz, ile to ma kalorii?
- Trzy tysiące - odrzekła Frankie i postawiła jej pod ręką kubek kawy. -
Myślałam, że się odchudzasz?
- Jedno ciastko. Zresztą, niezależnie od moich starań i tak nie będę tak
szczupła, jak ty. Jak tam konferencja?
- Udała się - odparła Frankie obojętnie, ale serce jej załomotało na
wspomnienie popołudnia z Jackiem. - Przywiozłam dużo reprintów na ten temat i
przez cały kolejny tydzień będziemy je omawiać na zebraniach personelu.
- A myślałam, że będziesz się nudziła - powiedziała Corey złośliwie. - Choć z
drugiej strony miałaś tego wspaniałego doktora Herricka tylko dla siebie...
- Nie wiem, o co ci chodzi - rzekła Frankie, odwracając głowę, żeby ukryć
przed przyjaciółką rumieniec. - Podwiózł mnie i to wszystko.
Frankie czuła, że szczęście ją przepełnia. Kocha i jest kochana przez
cudownego mężczyznę. Jakie to dziwne, że przez wiele lat pracowali razem,
przyjaźnili się i nie było między nimi seksualnego napięcia. Oczywiście, wtedy była
zakochana w Damianie.
Odczuła coś w rodzaju wdzięczności w stosunku do byłego narzeczonego.
Gdyby z nią nie zerwał, nie znalazłaby szczęścia w miłości do Jacka. Przyszłość
rysowała się przed nią w radosnych barwach. I w tym momencie rozległ się alarm
wzywający wolny personel oddziału ratunkowego do izby przyjęć.
- Pożar domu mieszkalnego na przedmieściach. Prawdopodobnym powodem
był wybuch gazu - poinformowała ich w biegu oddziałowa Kenney. - Sześć ofiar, w
R S
tym przynajmniej jedno dziecko. Poparzenia od lekkich do poważnych. Sala
operacyjna jest gotowa, dwa stanowiska zabiegowe także.
Frankie poczuła zimny dreszcz. Widziała na tym oddziale wiele różnych
tragicznych przypadków, ale poparzenia były dla niej najtrudniejsze. To była silna
emocjonalna reakcja na koszmarne i potencjalnie śmiertelne okaleczenie. Wiedziała,
że jej koledzy reagują podobnie na inny typ ran oraz zabiegów. Tylko czas i
doświadczenie pozwalają wyuczyć się panowania nad własnymi instynktownymi
reakcjami i pomagają zachowywać profesjonalne opanowanie w każdej sytuacji.
Następne pięć minut sprawiały wrażenie absolutnego chaosu, ale był on w
rzeczywistości dobrze zorganizowany i kontrolowany. Ratownicy pchali przed sobą
wózki z leżącymi na nich pacjentami. Pielęgniarki z rejestracji wypełniały
formularze, uspokajały zdenerwowanych członków rodzin i kierowały ich do
poczekalni. Personel medyczny w pokojach zabiegowych był już przygotowany do
opatrywania rannych.
Frankie przełknęła z wysiłkiem ślinę. Młody mężczyzna przed nią miał
rozległe oparzenie klatki piersiowej i liczne rany na ramionach. Myślała tylko o nie-
sieniu pomocy choremu. Nie zauważała gryzącego smrodu spalenizny, przestała
myśleć o tym, jakie blizny zostaną na ciele młodego człowieka. Usunięto już
ubranie, a Frankie po udrożnieniu dróg oddechowych założyła mu aparat tlenowy.
- To jest Dermont Lanyon. Ma problemy z oddychaniem - powiedziała krótko
Jackowi, który pojawił się obok niej. - Musimy na niego uważać.
- Podamy mu dożylnie roztwór Ringera - odparł Jack. Odwrócił się do Cindy,
która wyglądała tak, jakby miała lada moment zemdleć. - To cudowny płyn - ciągnął
Jack spokojnym głosem. - Zawiera podstawowe sole sodu, potasu, wapnia i chloru,
które zostały utracone w wypadku, umożliwia też uzupełnienie brakujących w
organizmie płynów.
- Badanie krwi pozwoli nam ustalić dalszy przebieg leczenia - włączyła się
Frankie, dobrze odczytując intencje Jacka. - Ustalimy jego grupę krwi, sprawdzimy
R S
jej chemiczny i cząsteczkowy skład. Teraz trzeba mu zrobić zastrzyk
przeciwtężcowy.
Cindy wyraźnie wzięła się w garść. Zrównoważenie i pewność siebie lekarzy
pozwoliły jej na opanowanie własnej histerycznej reakcji.
- Trzeba go umieścić na intensywnej terapii pod aparatem tlenowym i
monitorować jego stan. Odeślemy go zaraz po założeniu sterylnych opatrunków i
cewnika - wydała polecenie Frankie.
Ledwie Dermont Lanyon został umieszczony w przygotowanej dla niego
izolatce, do Frankie podbiegła siostra Kenney. Jej włosy normalnie schludnie
zaczesane w przylizany kok wymykały się spod czepka pielęgniarskiego, twarz była
zaczerwieniona. Widać było, jak bardzo zależy jej, by przyjmowanie pacjentów i
opatrywanie ich przebiegało sprawnie i bez niespodziewanych zakłóceń.
- W sąsiedniej sali mamy małą dziewczynkę. Nie została poważnie poparzona,
Bogu dzięki, ale ciągle jest w szoku.
- Musimy natychmiast wezwać kogoś z pediatrii. Tymczasem pójdę do niej i
obejrzę jej skórę przed założeniem opatrunków. - Frankie wiedziała, że zagrożenia
dla dziecka z powodu tego typu ran były większe niż dla osoby dorosłej. Miała tylko
nadzieję, że oddziałowa ma rację i oparzenia są powierzchowne.
Mała figurka wydawała się na dużym łóżku jeszcze mniejsza. Miała na sobie
strój wróżki, razem ze skrzydełkami i magiczną pałeczką, którą kurczowo ściskała w
rączce. Stała przy niej Corey, głaskała ją po głowie i przemawiała cichym, kojącym
głosem.
- Kogóż tu mamy? - zapytała Frankie.
- To jest Julie Watts. Ma poparzoną rączkę. Jest niezwykle dzielna. - Corey
spojrzała na lekarkę porozumiewawczo. Obie wiedziały, że dziecko zachowuje się
zbyt spokojnie. Był to efekt przeżytego szoku. Trzeba ją uspokoić i pozwolić na
odreagowanie przerażenia.
Frankie przysiadła przy dziewczynce.
R S
- Wyglądasz prześlicznie, kochanie. Czy jesteś wróżką?
Julie pokiwała główką, ale usta jej drżały. Frankie uważnie obejrzała ramię
małej pacjentki. Oparzone miejsce było zaczerwienione, pojawiły się pęcherze
podbiegnięte surowiczym płynem.
- Podłączymy kroplówkę i pobierzemy krew, żeby sprawdzić równowagę
elektrolitową.
- Chcę do mamusi - wyszeptała dziewczynka i zaczęła cichutko płakać. -
Gdzie jest?
- Nie martw się, skarbie. Niedługo ją znajdziemy. Teraz zajmiemy się twoją
rączką.
- Daj mi swoją magiczną różdżkę, kochanie, a ja przedstawię ci kogoś, kto
będzie się tobą opiekował. To dobry przyjaciel wszystkich małych dziewczynek i
chłopców. Ma nadzieję, że go polubisz - powiedziała Corey.
Sięgnęła do ściennej szafy i wyjęła stamtąd dużego misia, który pomógł
osuszyć już wiele dziecinnych łez. Posadziła zabawkę na szafce nocnej przy łóżku i
włożyła misiowi do łapy pałeczkę podaną przez Julie. Dziewczynka uśmiechnęła się
do pluszaka i wyraźnie się uspokoiła.
- Kiedy skończymy zakładać opatrunek, miś będzie mógł z tobą spać.
Zabierzemy cię do pokoju, w którym są inne dzieci. Pięknego pokoju z całą masą
obrazków na ścianach. Miś pójdzie z tobą i będzie ci dotrzymywał towarzystwa -
obiecała Corey.
Wkrótce przyszedł doktor Furney, pediatra, obejrzał dziewczynkę i zezwolił
przewieźć ją na pediatrię.
- Jak to się stało? - zapytał.
- Julie przygotowywała się do przyjęcia urodzinowego. Czekały właśnie z
mamą na pierwszych gości. Matka postawiła czajnik na kuchence gazowej. Zdaje
się, że ktoś wcześniej majstrował przy liczniku i gaz eksplodował.
R S
- Mój Boże! - wykrzyknął doktor Furney. - Zabawa z gazem jest naprawdę
niebezpieczna. Mamy na oddziale inne dziecko, które już pięć tygodni kuruje się po
podobnym wypadku.
Frankie nie dostrzegła nigdzie oddziałowej, ale nazwisko Tracey Watts, matki
dziewczynki, znajdowało się na tablicy z listą pacjentów, którym udzielano właśnie
pierwszej pomocy.
- Na pewno chce pani wiedzieć, co dzieje się z Julie. Nic jej nie grozi. Co
prawda ma poparzoną rączkę, ale powinna się ładnie zagoić i za parę miesięcy nie
będzie śladu.
- Dziękuję - wyszeptała kobieta. - Tak się o nią bałam. Myślałam, że
zginiemy, gdy wszystko wybuchło. Zamorduję tego mojego chłopaka. Mówiłam
mu, żeby nie majstrował przy przewodach gazowych.
Sytuacja była opanowana. Każdy pacjent otrzymał konieczną pierwszą pomoc.
Frankie czuła, że jest kompletnie wykończona.
- To było piekielne popołudnie - powiedział jej do ucha Jack. - Zajrzę jeszcze
do Abby, później pojedziemy do mnie, upichcę coś pysznego do jedzenia i może
wyciągnę butelkę dobrego wina. A potem...
- Potem? Chyba będzie już czas pójść do łóżka - powiedziała przekornie.
- To właśnie miałem na myśli. I traktuj to jak polecenie swojego lekarza!
- Doktor Lovatt? - Cindy zajrzała przez otwarte drzwi. - Jakiś mężczyzna
czeka w recepcji. Mówi, że to pilne.
- Do mnie? - zdziwiła się Frankie. - Podał nazwisko? Czy to pacjent?
- Nie podał nazwiska, ale wygląda, jakby przydał mu się lekarz.
- Dziwne. Nie wiem, kto mógłby mnie szukać po, południu w powszedni
dzień.
Odwróciła się do wyjścia, a Jack schwycił ją za rękę i na chwilę przyciągnął
do siebie.
R S
- Zobaczymy się później, skarbie - szepnął i pocałował ją w usta i kark, aż
krew zaczęła jej żywiej krążyć.
- Ktoś może zobaczyć - upomniała go.
- Nie dbam o to, choćby nawet to był sam ordynator.
Frankie miała ochotę tańczyć w korytarzu. Jej związek z Jackiem stawał się
coraz silniejszy.
Jack obserwował znikającą w oddali smukłą sylwetkę i uśmiechnął się do
siebie. Ponad rok temu w St. Mary był prawdziwie nieszczęśliwy. Starał się zacho-
wać poprawny dystans, udawać, że nie potrzebuje Frankie jak powietrza, starał się
walczyć z miłością do przyszłej żony swojego szwagra. Wyjechał nawet, by stracić
z nią kontakt, a oto kilka miesięcy później znowu stali się kolegami z pracy.
Los zbliżył ich do siebie, a teraz Frankie powiedziała mu, że go kocha. Nie
musi już martwić się o konsekwencje dla osób trzecich ani obciążanie jej swoimi
problemami. Frankie go kocha, a to znaczy, że kocha także jego córeczkę. Po raz
pierwszy od dwóch lat poczuł, że przepełnia go beztroskie szczęście, którego już nie
spodziewał się zaznać.
Frankie zdecydowała, że po dyżurze kupi zabawkę w szpitalnym kiosku i
zajrzy do Abby. Automatyczne drzwi do recepcji rozsunęły się z sykiem, a ona
weszła do środka, rozglądając się po poczekalni, gdzie gromadzili się pacjenci i ich
rodziny.
Przy wyjściu stał mężczyzna. Wysoki blondyn w dresie i z kulami pod pachą.
Początkowo Frankie nie poznała go, ale kiedy odwrócił się, ich spojrzenia się
spotkały. Brzydka czerwona szrama przecinała jego policzek. Opierał się o kule.
Jedna z nogawek była podwinięta pod kolanem i było oczywiste, że stracił nogę.
Trzeba było paru sekund, aby Frankie uświadomiła sobie, że patrzy na Damiana.
R S
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Czas stanął w miejscu. Wokół kręcili się ludzie, słychać było płacz dziecka i
odgłosy meczu piłkarskiego transmitowanego w telewizji, ale do Frankie nic nie
docierało. Widziała tylko Damiana stojącego na drugim końcu pokoju, jego
przejrzyste niebieskie oczy i uśmiech przeznaczony tylko dla niej.
- Mój Boże - wyszeptała i o mało nie usiadła z wrażenia. - Co właściwie tutaj
robisz?
Przykuśtykał do niej długimi susami, oparł kule o krzesło i wziął ją w
ramiona.
- Frankie, moja droga... Jak się miewasz?
Miała tak ściśnięte gardło, że z trudem wydobywała z siebie głos.
- Damian... Co ci się stało? Skąd masz tę szramę? A noga? Miałeś wypadek
samochodowy?
Usłyszała tak dobrze znany zaraźliwy śmiech.
- Nie mogę powiedzieć, że był to wypadek, kochanie. Mówiłem ci, że wyspa
jest niebezpieczna. Kilka tygodni temu znalazłem się na linii ognia.
Nagle Frankie poczuła się słabo, jakby ktoś zadał jej cios prosto w splot
słoneczny. Oparła się ręką o biurko.
- Nie wierzę własnym oczom. - Delikatnie dotknęła szramy na policzku. - Czy
to też na skutek ostrzału? A noga?
- Obawiam się, że nie mogę wziąć udziału w maratonie w najbliższym czasie,
ale daj mi parę miesięcy i znowu będę biegał.
Oczy Frankie napełniły się łzami. Cokolwiek zdarzyło się między nią a
Damianem, zawsze podziwiała jego niezwykłą żywotność i hart ducha.
- Tak mi przykro - wyszeptała.
R S
- Życie toczy się dalej. - Wzruszył ramionami, jakby kalectwo było tylko
przejściową niedogodnością. Oparł ręce na jej ramionach i powiedział przekornie. -
Minęło tyle czasu. Nie dasz całusa niedoszłemu mężowi?
Zanim zdążyła zaprotestować, pocałował ją mocno prosto w usta.
- Nie masz pojęcia jak bardzo mi tego brakowało - powiedział.
Wyrwała mu się i spojrzała na niego ze zdumieniem.
- Co ty do diabła wyprawiasz? Nie jesteś już moim narzeczonym. O ile
pamiętam, zerwałeś ze mną. Nie miałeś nawet tyle odwagi cywilnej, żeby się
przyznać do zaręczyn z Betsy St. John. Nic nas już nie łączy - oświadczyła
lodowato.
- Daj spokój. To historia wymyślona na użytek tabloidów. Gwiazdy filmowe
karmią nimi swoją publiczność. Myślałem, że zasługuje na wzruszenie ramion.
Frankie nagle uświadomiła sobie, iż stoją na środku szpitalnej poczekalni, a
siedzący naokoło ludzie obserwują tę scenę z zainteresowaniem. Za chwilę będą na
językach wszystkich mieszkańców miasta.
- Chodź za mną - powiedziała. - Nie możemy tutaj rozmawiać.
Zaprowadziła go do jednego z pustych pokoi zabiegowych, wzięła się pod
boki i powiedziała nieprzyjaźnie:
- Więc to jest twoje wytłumaczenie? Reklama dla jakiejś podrzędnej gwiazdki
filmowej?
- Jak zwykłe bierzesz byka za rogi - zaśmiał się. - Był to żart bez znaczenia
podchwycony przez lokalne piśmidło. Nie miałem pojęcia, że znajdzie się w
brytyjskiej prasie. Chyba nie uwierzyłaś w ten nonsens? Skarbie, gdzie się podziało
twoje poczucie humoru?
- Moje poczucie humoru? - Była naprawdę wściekła. Jak mogła zakochać się
w takim błaźnie? - Możesz się żenić, z kim chcesz. To, co było między nami, już nie
istnieje. Ale mogłeś się przyznać, jaki był prawdziwy powód zerwania.
- Ona nieźle odgrywała swoją rolę, Frankie...
R S
- A ty się dałeś nabrać? Tym większy z ciebie głupiec. Co się z nią teraz
dzieje?
- Kaleki mąż nie pasuje do jej wizerunku - wymamrotał, tym razem bez
uśmiechu.
Popatrzyła na piękną męską twarz naznaczoną straszną szramą i atletyczne, na
zawsze okaleczone ciało, i poczuła cień współczucia.
- Co właściwie się stało, że jesteś tak pokiereszowany? - zapytała spokojniej.
- Jeden z pracowników fabryki ukrył na jej terenie narkotyki, za które nie
zapłacił. Kilku jego kolegów dogadało się z handlarzami. Wywiązała się strzelanina,
w trakcie której żadna ze stron nie dbała o to, ile przypadkowych osób zostanie
rannych.
- A ty im przeszkodziłeś?
Kiwnął głową i po raz pierwszy widać było jego gorycz.
- Maczeta może narobić wiele szkód - skomentował sucho.
- O Boże, co za koszmar - wyszeptała Frankie, a źrenice rozszerzyły jej się z
przerażenia. - To cud, że cię nie zabili. Czy teraz wreszcie wróciłeś już na dobre?
- Nie mógłbym mieszkać tutaj. Umarłbym z nudów - powiedział beztrosko.
- Więc po co przyjechałeś?
- Wróciłem, bo pragnąłem cię zobaczyć. Podczas pobytu chcę także zebrać
trochę funduszy na fabrykę. Interes zaczyna wreszcie się rozkręcać! - Na jego
twarzy znowu pojawił się ujmujący uśmiech. - A co u rodziców? Twój ojciec nadal
jest zainteresowany obiecującymi inwestycjami?
Jego intencje są tak jawne, tak wykalkulowane, pomyślała. Gwiazda filmowa
dała mu kosza, więc powrócił do Frankie Lovatt z jej bogatymi, hojnymi rodzicami.
Spojrzała na niego twardo.
- Przykro mi, Damianie. Współczuję ci z powodu tego, co się stało, ale nie
chcę cię więcej widzieć. Muszę iść. Mam dyżur, czekają na mnie pacjenci. I nie
mam już nic do dodania.
R S
- Chyba nie mówisz poważnie, dziecinko. Nie możesz mnie tak zostawić.
Byliśmy tak długo razem. Muszę cię zobaczyć po pracy. Powinniśmy poważnie
porozmawiać. Pamiętaj, powiedziałaś kiedyś, że jesteś gotowa czekać na mnie do
końca życia.
Jak widać, ja też zmieniłam zdanie, pomyślała Frankie, mierząc wzrokiem
byłego narzeczonego. Teraz zakochałam się w kimś, kto jest odpowiedzialny i
godny zaufania, kto nie szuka sławy i podniet bez oglądania się na cenę. Nie odrzuci
mnie jak starej nieprzydatnej rzeczy, gdy znajdzie nową błyskotkę. Wyprostowała
się i skrzyżowała ramiona.
- Nie ma powrotu do przeszłości. Przestałam cię kochać i nie chcę cię więcej
widzieć. Jesteś już przeszłością.
- Chcesz powiedzieć, że spotkałaś kogoś innego - skomentował Damian.
Trudno było odmówić mu inteligencji. - To nie przetrwa. Wróciłem i zamierzam cię
odzyskać.
- Nie bądź śmieszny. - Frankie była gotowa zgrzytać zębami ze złości.
Pospiesznie wyszła z poczekalni.
- Będę czekał na ciebie po pracy! - zawołał Damian.
Nie odpowiedziała. Przyspieszyła tylko kroku.
Kawiarenka była zatłoczona. Jack przepchnął się do automatu z kawą, włożył
do wnęki jednorazowy kubek i przycisnął guzik. Opadł na pobliskie krzesło i bez-
myślnie wsypał cukier do brązowego płynu. Co do diabła Damian robi w kraju i
dlaczego przyszedł do Frankie? Łatwo zgadnąć, pomyślał cynicznie. W Ameryce
przydarzyło mu się coś strasznego, więc wrócił w te pędy do domu do swojej
wiernej Penelopy, którą porzucił bez wahania, gdy mu tak odpowiadało.
Jack widział całą scenę w izbie przyjęć, kiedy zszedł spotkać się z
konsultantem w sprawie poparzonych pacjentów. Zobaczył namiętny pocałunek,
czułość, z jaką Frankie wodziła palcem po szramie, wyraz jej twarzy na widok
Damiana - przerażenie, a potem współczucie.
R S
Poczuł się pusty w środku. Jak grom trafiła go wiadomość, że Frankie ciągle
coś czuje do tego mężczyzny. Teraz, kiedy Damian tak wyraźnie potrzebuje jej
pomocy, Frankie będzie chciała się nim opiekować i wkrótce przebaczy mu
rozczarowanie i ból, na jakie ją naraził.
Damian zawsze zdobywa to, na czym mu zależy, pomyślał gorzko Jack.
Zacisnął pięści w bezsilnej złości. Frankie powiedziała mu, że go kocha, ale to było
przed powrotem Damiana.
A co on czuł wobec mężczyzny, który uratował mu życie? Tak wiele mu
zawdzięczał. Łączyła ich nie tylko Sue. Damian był jego najlepszym przyjacielem
od szkolnych lat. Teraz, gdy wrócił tak strasznie okaleczony i pokiereszowany, Jack
nie może mu stanąć na drodze do szczęścia.
Wyjął z kieszeni kartkę i zaczął pospiesznie pisać. Potem zerwał się od stołu
tak gwałtownie, że spłoszył grupkę pielęgniarek, pogrążonych w ożywionej roz-
mowie. Wszystko jasne - musi się usunąć. Odtąd Frankie Lovatt znowu jest dla
niego niedostępna, pomyślał z rozpaczą. Nie ma szans, skoro na scenie ponownie
zjawił się Damian. Wyszedł z kawiarni prawie biegiem i wracał na oddział
ratunkowy, przeżuwając gorycz zawodu.
Corey stała przy tablicy, na której umieszczano aktualne informacje o
pacjentach czekających na swoją kolej. Spojrzała na Jacka i powiedziała:
- Frankie cię szukała. To podobno ważna sprawa.
- Powiedz jej, że już wiem - odrzekł ponuro. - Oddaj jej ten list, dobrze?
Skończyłem dyżur, więc idę odwiedzić Abby na oddziale pediatrycznym.
Corey patrzyła za nim zdziwiona, gdy nie czekając na odpowiedź, oddalił się
pospiesznie. Wzruszyła ramionami i wróciła do swojej pracy. Wyglądał na przy-
gnębionego. Może poprztykali się z Frankie. Uśmiechnęła się do siebie. Żadne z
nich nie przyznaje się do romansu, ale dla otoczenia jest oczywiste, że między nimi
aż iskrzy. Jack stał się cudownym antidotum na złamane serce Frankie.
R S
Ktoś nerwowo zastukał w blat za jej plecami. Odwróciła się i stanęła twarzą w
twarz z wysokim i tęgim mężczyzną w wieczorowym garniturze.
- Muszę się widzieć z lekarzem. Zostałem tu odesłany z izby przyjęć, ale
miejsce wygląda na opustoszałe. - Jego szorstki ton wykluczał wszelką dyskusję.
- Zapraszam pana do pokoju zabiegowego. Lekarz zaraz przyjdzie -
powiedziała Corey, zastanawiając się, dlaczego najbardziej roszczeniowi pacjenci
przychodzą zawsze pod koniec dyżuru. - Zanotuję tylko podstawowe informacje.
- Na miłość boską, podałem je już rejestratorce. Ta wasza biurokracja jest
nieznośna.
Corey odczuła ulgę na widok Frankie.
- Doktor Lovatt, mamy tu pacjenta przysłanego przez izbę przyjęć.
- Zaraz się nim zajmę - odparła Frankie energicznie.
Działała jak automat. W rzeczywistości ciągle nie mogła się otrząsnąć ze
sprzecznych emocji po rozmowie z Damianem. Z niedowierzaniem myślała, że miał
czelność pojawić się u niej i oczekiwał, iż padnie mu w ramiona. W dodatku
zamierzał naciągnąć jej rodziców na zainwestowanie w jego przeklętą fabrykę.
- W końcu! - burknął sarkastycznie pacjent.
- Dzień dobry - przywitała go uprzejmie. - Jak mogę panu pomóc?
- Czekam od trzech godzin! Powtarzam, aż trzech! - Mężczyzna stukał
palcami w stolik, by podkreślić swoją irytację. - To jest absolutnie niedopuszczalne.
Sądziłem, że na oddziale ratunkowym pomocy udziela się od razu!
Frankie westchnęła. Wiedziała z doświadczenia, że ludzi tego pokroju trudno
jest udobruchać. Czuła, że sama z trudem panuje nad nerwami, jednak spytała
spokojnie:
- Proszę pokazać, z czym pan przeszedł, panie...
- Grenville-Watts, Richard Grenville-Watts. - Podstawił jej pod nos wielką
pulchną rękę. - Oto mój problem. Bardzo dokuczliwa wysypka. Zapewne jestem na
coś uczulony.
R S
Frankie spojrzała z niedowierzaniem. Na przegubie dłoni widoczna była
niewielka czerwona plama.
- Od kiedy pan ją ma?
- Od kilku dni. Swędzi tak, że doprowadza mnie do szału.
- Nie pomyślał pan o zamówieniu wizyty w przychodni?
- Nie przyjmują pacjentów wieczorem, a w ciągu dnia mam tyle pracy, że
trudno mi się wybrać do lekarza. Teraz też muszę zdążyć na ważną biznesową kola-
cję. - Zerknął na kosztowny złoty zegarek. - Spóźnię się, jeśli natychmiast nie
zacznie pani badania.
Frankie poczuła, że zaraz eksploduje. Miała dosyć stresu na jeden dzień.
- Moja praca, panie Grenville-Watts, polega na niesieniu pomocy rannym i
poważnie chorym. Czasem jest to kwestia ratowania ich życia. Dziś po południu
mieliśmy wielu pacjentów w bardzo ciężkim stanie, dlatego musiał pan poczekać.
- Nie mówię, że moja dolegliwość jest śmiertelnie niebezpieczna -
usprawiedliwiał się lekko zakłopotany mężczyzna. - Sądzę jednak, że wymaga
medycznej konsultacji, żeby mój stan nie uległ pogorszeniu...
W tym momencie rozległ się sygnał alarmowy oznaczający, że doszło do
zatrzymania akcji serca u jednego z pacjentów i konieczna jest natychmiastowa
interwencja lekarska. Frankie wybiegła z kabiny, wołając przez ramię:
- Przepraszam, ale mamy nagły wypadek. Obawiam się, że będzie pan musiał
poczekać jeszcze trochę.
Mężczyzna z niezadowoleniem spojrzał na zegarek i sztywnym krokiem
wymaszerował z oddziału, zamiast pożegnania mamrocząc do dyżurnej pielęgniarki:
- I wy nazywacie to oddziałem ratunkowym?
Cały zespół starał się uratować życie staruszki przywiezionej z atakiem serca,
ale była to, jak stwierdziła siostra Kenney, z góry przegrana walka. Pacjentka była
bardzo stara, dotarła już do kresu życia, a na choroby serca cierpiała od dawna.
R S
Kiedy z oddziału wyszli pogrążeni w żałobie krewni sędziwej pacjentki,
Frankie zwróciła się do Corey:
- Co za straszny dzień. Czuję się tak, jakby rozjechał mnie walec drogowy.
- Nie gorszy od wielu podobnych - zauważyła pielęgniarka.
- Dla mnie był wyjątkowy. Uwierzyłabyś mi, że ni stąd, ni zowąd zjawił się tu
Damian? Stracił nogę, gdy zaatakował go gang handlarzy narkotyków, którzy mieli
porachunki z człowiekiem zatrudnionym w jego fabryce.
Przyjaciółka wysłuchała opowiadania Frankie i potrząsnęła głową ze
zdumieniem.
- Stracił nogę? To okropne! Ale czemu przyjechał do ciebie? Przecież jest
zaręczony z tą aktorką?
- Był. Czas przeszły - odparła Frankie krótko a treściwie. - Najwyraźniej
swoimi uczuciami obdarza tylko najzdrowsze okazy męskiego gatunku, więc rzuciła
go bez skrupułów.
- I wrócił do ciebie...
- Nie ma mowy. Już go nie chcę! - zadeklarowała.
- Słusznie. Byłabyś niemądra, zwłaszcza teraz... - Corey ugryzła się w język,
by nie zrobić wścibskiej uwagi na temat życia prywatnego Frankie. Nie jest jej rolą
uświadamiać przyjaciółce, że Jack jest w niej zakochany.
- Ma skórę nosorożca - żaliła się dalej Frankie,
- Wyrzuciłam go, nie chciałam z nim rozmawiać, ale wątpię, czy to do niego
dotarło.
- Nie wiem, co ci poradzić - odparła Corey, po czym nagle przybrała figlarny
wyraz twarzy. - Zawsze możesz powiedzieć, że spotkałaś kogoś innego, co mi
przypomina, że mam dla ciebie liścik od Jacka. Zostawił go, kiedy skończył dyżur i
szedł na pediatrię do córeczki.
- Dziękuję - rzekła Frankie - Ja też pójdę zobaczyć, jak się miewa Abby, a po
drodze kupię jej książeczkę do kolorowania.
R S
- Świetny pomysł - odparła Corey. - Może spotkasz Jacka. Jestem pewna, że
on woli bezpośredni kontakt z tobą, niż przesyłać ci liściki.
Frankie zatrzymała się jeszcze, by przejrzeć z siostrą Kenney rejestr nowych
pacjentów i przygotować informacje dla następnej zmiany. Była bardzo zajęta przez
kolejne pół godziny i dopiero przy zdejmowaniu szpitalnego uniformu przypomniała
sobie o liście od Jacka. Przeczytała go z rosnącym uczuciem niedowierzania i ciężko
usiadła na ławce naprzeciwko szafek. To popołudnie stanowczo dostarczyło jej zbyt
wielu wrażeń.
Moja najmilsza Frankie!
Napiszę wprost. Przed chwilą zobaczyłem ciebie i Damiana w izbie przyjęć.
Nietrudno było odgadnąć, że przyjechał, aby cię odzyskać. Nie zamierzam kom-
plikować sytuacji. I tak jest wystarczająco trudna. Zauważyłem, że miał okropny
wypadek i rozumiem, jeśli będziesz chciała się nim teraz zająć. Nie stanę ci na
drodze, choć kocham cię całym sercem. Kiedy rok temu wyjechałem bez słowa z St.
Mary, powodem była świadomość, że jestem w tobie nieprzytomnie zakochany. Nie
wiedziałem, co robić. Straciłem głowę dla narzeczonej mojego przyjaciela i
szwagra! Musiałem uciec jak najdalej, zbudować dla siebie i Abby nowe życie. Myś-
lałem nawet o ożenku. Zaręczyłem się z miłą dziewczyną, kandydatką na dobrą
mamę dla Abby, ale nie umiałem zmusić się do związku z inną kobietą. Byłoby to
nieuczciwe wobec niej. Zerwałem i wróciłem, aby mieszkać w pobliżu rodziców,
którzy pomagają mi wychowywać córkę.
Tym razem nie wyjadę, ale postaram się zmienić oddział na inny, żebyśmy nie
wpadali na siebie w pracy na każdym kroku. Możesz odbudować swój związek z
Damianem. Zawsze wiedziałem, że nadal coś do niego czujesz. Nie chcę stawać
między wami. Wiele zawdzięczam Damianowi. Poznał mnie ze swoją niezapomnianą
siostrą Sue. Wiele lat temu uratował mi życie z narażeniem własnego. Ale ponad
R S
wszystko, najdroższa, stawiam Twoje szczęście. Jeśli to oznacza, że nie mogę z Tobą
być, to się poświęcę.
Pamiętaj jednak, że zawsze możesz na mnie liczyć. Mam nadzieję, że
pozostaniemy dozgonnymi przyjaciółmi. Kocham cię.
Jack
Frankie zerwała się z miejsca. Zgniotła list i wsadziła go do kieszeni. Mowy
nie ma, żeby pozwoliła Damianowi zrujnować swoje życie. Cokolwiek widział Jack,
wyciągnął niewłaściwe wnioski. Wściekłość dodała jej skrzydeł, i Frankie
błyskawicznie pokonała odległość do skrzydła szpitala, w którym mieścił się oddział
pediatryczny.
- Czy doktor Herrick przyszedł odwiedzić córeczkę? - zapytała zadyszana
pielęgniarkę, która siedziała w dyżurce przy wejściu.
- Minęła się pani z nim. Właśnie wyszedł do domu. Był umówiony z
rodzicami.
Frankie obróciła się na pięcie i pobiegła do drzwi, które wychodziły na
parking dla personelu. Może tam go złapie. Przez moment stała, osłaniając oczy
ręką przed ostrym popołudniowym słonecznym światłem. Nagle dostrzegła znajomą
wysoką postać.
- Jack, musimy porozmawiać! - krzyknęła rozpaczliwie.
Nie usłyszał, więc puściła się biegiem, odpychając stojących na drodze ludzi.
Udało jej się dopaść jego samochodu w momencie, gdy zajął miejsce kierowcy i
zatrzasnął drzwi.
Uderzyła dłonią w karoserię, i wtedy wreszcie ją zauważył. Powoli wysiadł i
czekał w milczeniu, gdy z trudem łapała oddech.
- Dostałaś mój list? - zapytał, wpijając w nią wzrok. Pokiwała tylko głową. -
Więc już wiesz, dlaczego nie chcę stać ci na drodze do szczęścia. Damian cię po-
R S
trzebuje. Domyślam się, że go nadal kochasz, niezależnie od tego, jak bardzo cię
zranił przez tę aferę z tą gwiazdką.
- To źle się domyślasz! - powiedziała zapalczywie. - Dlaczego mówisz takie
nonsensy?
- Widziałem wasz pocałunek. Widziałem, jak przyjęłaś jego powrót. Patrzyłaś
na niego serdecznie, ze współczuciem.
- Oczywiście, że jest mi go żal, ale to wszystko. - Głos jej drżał, z wysiłkiem
powstrzymywała wybuch gniewu. - Boże, kiedy pomyślę sobie, jak długo czekałam
i byłam lojalna wobec niego... Wraca, kiedy czegoś ode mnie potrzebuje, na
przykład pieniędzy. Nic dla mnie teraz nie znaczy. Wiesz, kogo kocham.
- Był moim najlepszym przyjacielem. Wyciągnął mnie z topieli. Jego siostra
była moją żoną - wyliczał Jack cicho. - Nie chcę stanąć między wami.
Frankie tupnęła nogą.
- Na miłość boską, ty uparciuchu, już go nie kocham, czy tego nie rozumiesz?
Nie jestem towarem, który możesz przekazać wierzycielowi, żeby wyrównać
rachunki!
- Ona ma rację, stary!
Nieoczekiwane słowa rozległy się za ich plecami. Frankie i Jack odwrócili się
gwałtownie, uświadamiając sobie, że wokół są ludzie. Damian niedbale opierał się o
samochód i obserwował ich uważnie przez rozpływający się w powietrzu dymek
papierosa.
- Tak jak myślałem - powiedział lakonicznie, przydeptując niedopałek. -
Znalazłaś sobie faceta, kochanie, choć muszę przyznać, że nigdy nie przyszło mi do
głowy, że mógłby to być Jack. Od kiedy to trwa?
- To nie twoja sprawa - odparła twardo Frankie - ale mogę cię zapewnić, że
zaczęło się już po twoich zaręczynach z Betsy. Nie masz prawa oczekiwać, abym się
przed tobą tłumaczyła.
R S
- Wiem, wiem. - Zaśmiał się pojednawczo, popatrzył na Jacka i uśmiechnął się
swoim czarującym, trochę krzywym uśmiechem. - Na wojnie i w miłości wszystkie
chwyty są dozwolone. Jeśli mogę ci udzielić rady, nie bądź takim głupcem jak ja.
Frankie to prawdziwy skarb, nie pozwól, aby ci się wymknęła.
Smutek przemknął przez jego twarz, ale już za chwilę powiedział raźno:
- Myślę, że nie zasługiwałem na nią. Ucz się na moich błędach, staruszku, i
zaprowadź tę dziewczynę do ołtarza tak szybko, jak tylko możesz.
Podniósł kule, kiwnął im na pożegnanie i się oddalił. Przez chwilę
obserwowali go w milczeniu. Frankie powiedziała serdecznie:
- Biedny Damian. Zastanawiam się, czy kiedykolwiek znajdzie prawdziwe
szczęście.
- To niespokojny duch. Potrzebuje stałej dawki adrenaliny. Pewnie nigdy się
nie ustatkuje - odparł Jack. - Wiesz, myślę, że właśnie dał nam swoje błogosła-
wieństwo.
- Mam podobne uczucie - szepnęła. - Och, Jack, dlaczego nie powiedziałeś mi
od razu, że mnie kochasz?
- Wymieniłem wszystkie powody w liście - odrzekł. - Kiedy się zakochałem,
nie byłaś wolna. Po rozstaniu z Damianem nie byłaś gotowa na nowy związek.
Chciałaś odzyskać wolność, skoncentrować się na pracy. Myślałem też, że żądałbym
zbyt dużych poświęceń. W końcu mam małe dziecko...
- Ale ja kocham Abby! - zawołała Frankie. - Wiem, że mówiłam te wszystkie
rzeczy, ale to było pod wpływem emocji. Potem już tak nie myślałam. Pragnęłam
cię ze wszystkich sił, ale bałam się, że nigdy nie będę w stanie zastąpić ci Sue... że
ciągle ją kochasz.
Jack objął ją i spojrzał z tak czułym wyrazem oczu, aż napłynęły jej łzy.
- Najmilsza, kochałem Sue i świat mi się zawalił, gdy umarła. Ale czas leczy
rany i chociaż nigdy o niej nie zapomnę, teraz kocham ciebie. Małżeństwo z Sue jest
R S
jednym z moich najszczęśliwszych wspomnień, ale przyszłość należy tylko do
ciebie. No i do Abby, oczywiście.
Przytulił ją mocniej, pocałował bardzo delikatnie i szepnął jej do ucha:
- Chciałaś swego czasu, aby Abby została twoją druhną. Może mogłaby nią
być, gdybyś zaakceptowała mnie w roli pana młodego?
Frankie spojrzała na niego figlarnie.
- Jeśli to są oświadczyny, Jack, to je przyjmuję!
W odpowiedzi pocałował ją namiętnie, a ona przywarła do niego całym
ciałem. W miłosnym uniesieniu żadne z nich nie zauważyło, że pogoda gwałtownie
się zmieniła i zaczął padać ulewny deszcz.
R S