Korzeniowski Józef DRUGA ŻONA


Józefa Korzeniowskiego

DRUGA ŻONA

W lesistej okolicy, jest wieś duża i bogata na­zwiskiem Dąbrowice. Nazwanie to musiała

otrzymać od wielkiego lasu dębowego, któ­ry tam niegdyś zielenił się i szumiał, a którego dziś tylko ślady pozostały w ol­brzymich dębach, to zdobiących dziedzi­niec dworu i ogród, to licznie porozrzu­canych na żyznych i dobrze uprawnych polach. Dwór obszerny i staroświecki, z ła-

manym dachem, z gankiem szerokim na czterech dęliowych kolumnach wspartym, stał lam na równym i zasłanym trawą dziedzińcu; oddzielony był od drogi drew- nianemi sztachetami i miał z prawej stro­ny oficynę, gdzie się mieściła kuchnia i służba, a z lewej długi nieotynkowany bu­dynek, gdzie były wozownie i wzorowej

czystości i porządku stajnie. Za domem

był wielki ogród, mający i drzewa 1`ruk- towe, i szpaler staroświecki, i gruppy wspomnianych wyżej dębów. Przypierał 011 do małej, ale pełnej życia rzeczki, za którą zaczynał się tuż las głęboki, cieni-

sty, z rozmaitych drzew złożony, i kilku

ładnemi mostkami z ogrodem łączący się. Wieś ogromna, mająca w środku kościoł drewniany, także wrielkiemi dębami ocie­niony, ciągnęła się wzdłuż ponad rzeką;

na drugim jej końcu był folwark, z ca­lem gospodarstwem i ze wszystkiemi na- leźącemi do niego zabudowaniami.

Cała la osada miała pozór wielkiego porządku, i w każdym kącie widać było,

źe gospodarstwo szło z akuratnością i sci-

Wszędzie postrzegać się dawało coś militarnego, i Dąbrowiec miał minę jakby kolonji wojskowej. Antoni Kiecki, właściciel tćj wsi, był niegdyś podpół- . kownikiem kawalerji, a w zamożnym do­mu jego znaleźli przytułek dawni, biedni, podkomendni, z których pomocą całą ma­jętność na stopie wojskowej postawił i do rygoru i ścisłości militarnej przyuczył. Na folwarkach jego gospodarowali ex-oficero- wie; po karczmach siedzieli starzy wąsa- cze, ten bez ręki, ten bez nogi; w stajni miał trzech wiarusów, których poznałbyś

wszędzie po chodzie i minie, w jakiej wy­ćwiczyli się szkole; przy boku zaś jego, quasi marszałkiem dworu, był niegdyś wachmistrz tego samego pólku, dzielny i śmiały wojak, który w szwadronie wszyst- kiem rządził: w jakimściś gorącym mo­mencie podpółkownikowi życie ocalił, wy­dobywszy go z pod konia i oddawszy mu swego, a i teraz dałby się za niego porą­bać i posiekać, tak go kochał, tak wier­nie dobra jego doglądał, tak codzień po- wtarzał, źe przy nim tylko i w usługach jego chce żyć i umierać.

tym dworze szło jak z płatka i wedle woli półkownika, jak go tam w7szyscy nazywali. W gospo­darstwie , w interesach, słowem wszędzie za granicami domu, słowo i rozkaz jego miały powagę i szanowane były, jak ko-

Wszakże nie wszystko w

menda przed frontem. Ale w obrębie dworu było tara inne, potężniejsze stowo, przeciwko któremu i pólkownik nie śmiał podnieść swego męzkiego głosu, przed którem giął się i adjutant jego, wspom- niany wyżej wachmistrz; a chociaż to był zuclr, który ani szabli, ani bagneta się nie bał, tu jednak ani mruknąć, ani zbun­tować się nie śmiał.

Otoź do tego to dworu chcę zaprowa­dzić czytelników tej opowiadanej komedji,

której osnowa i grunt są zupełnie praw­dziwe, a której rozwinięcie odkryje im tajemnicę tego wpływu, któremu w krót­kim czasie uległ stary żołnierz, z zahar­towaną duszą, z energiczną niegdyś we wszystkiem wolą, którą zachował jeszcze

i dziś wszędzie— tylko nie w domu.

W 1840 roku, w lipcu, między piątą i

szóstą wieczorem, stał na ganku dworu w Dąbrowcu mężczyzna, z którego po­stawy i miny poznać można było, że to

był dawny kawalerzysta. Średniego on był wzrostu i dobrze zbudowany: twarz miał czerstwą i wesołą, oko jasne, uśmie­chające się, a pod zawiesistym wąsem zęby zdrowe i białe. Odzienie jego, zło­żone z sieraczkowej czamarki ze stoją­cym kołnierzem, odznaczało się czysto­ścią, leżało na nim jakby przyklejone, zapięte było starannie, nie odejmując ru­chom jego swobody i zgrabności. W ręku trzymał czyste rękawiczki, któremi się bawił; czapeczka zaś jego biała, z błę­kitną obwódką, trzymała się tak mister­nie na siwiejącej już i nizko ostrzyżonej głowie, iż zdawało się, że ją z godzinę przed zwierciadłem układał i rychtował,

aby każdy poznał, że to pan Wincenty Puślicki, niegdyś wachmistrz 3-go półku strzelców i gospodarz szwadronu. W tym- źe samym czasie, gdy pan Puślicki, stojąc na ganku, poglądał ku bramie, pokazał się na dziedzińcu kocz podróżny i dobrze upakowany, a dzielna i zmęczona widać szybką jazdą piątka, w krakowskich cho- montach, dzwoniąc swą uprzężą i wy­rzucając głowami, wkrótce przed gankiem stanęła. W koczu siedział wyprostowany, poważny starzec, z białym zupełnie wą- <

sem, w popielatym letnim kaszkiecie, któ­ry z fantazją pokrywał białą jego głowę, a sporym daszkiem twarz od słońca osła­niał. W czarnym był surducie, szczćlnie na wszystkie guziki zapiętym i przy je­dnym z nich czerwoną wstążeczkę mają-

*

cym. Twarz jego była dość czerstwa, oko

patrzało śmiało i spokojnie, dłoń wśpie- rała się na lasce z wielką rączką ze sło­niowej kości, a z całego ułożenia i po­stawy widać było, na pierwszy rzut oka, źe to także dawny wojak, przywykły roz­kazy wać i gromić, przyuczony przebiegać

%

bystrem spojrzeniem front milczący i na skinienie jego gotowy.

Wachmistrz, skoro go poznał, zdjął cza­peczkę, stanął wyprostowany i zdawał się czekać jego rozkazów.

■— Jak się masz Puślisiu! — zawołał stary dźwięcznym i czystym głosem.

— Zdrów, JW. Jenerale! — odpowie­dział wachmistrz, nie zmieniając postawy; tylko w oku jego błysnęła radość na wi­dok starego wodza, którego przywykł był słuc&ąć i szanować.

—Jeszcze się widzę dobrze trzymasz

i nie zbabiałeś, jak uważam — dodał je­nerał uśmiechając się i odrzucając far­tuch od kocza, którego drzwiczki lokaj jego otwierał.— Zejdź-że tu do mnie, Pu- ślisiu! niech cię uściskam, i pomóż mi na schody, bo mi się coś nogi zasie­działy. ...

Zbiegł wachmistrz, jakby zdjęty temi

%

słowy z posterunku, w mgnieniu oka był

#

już koło kocza i podał rękę staremu, któ­ry, skoro stanął na ziemi, • położył dłoń swą na głowie żołnierza, nachylił ją ku sobie i pocałował go w czoło. Wypro­stowawszy się po takiem przywitaniu Pu- ślicki, odwrócił się cokolwiek i otarł rę­kawem łzę, która mimowolnie do oczu

mu nabiegła.

— No, no, cóż u djabła! rzekł jene­rał , postrzegłszy to rozrzewnienie — nie

2

wstydź się, źe mnie kochasz, i źeś rad z mojego przybycia.

—Bóg widzi JW. Jenerale! jak rad je­stem— odpowiedział Puślicki, i nastawiw­szy żylaste swe ramię, na którem jene-

na schody ganku.

— Ulokuj-źe moje szkapy, Puślicki — mówił jenerał, stanąwszy na ganku i o- bejrzawszy się po dziedzińcu.— Zbiegały się tęgo. Pięć mil zrobiłem jednym cią­giem, tak mi już było pilno do was.

— Natychmiast JW. Jenerale!—odpo­wiedział wachmistrz, i dał znak ku stajni, gdzie stało przede drzwiami trzech wąsa- czów, w czystych płóciennych kurtkach i w zielonych czapeczkach z niebieską ob­wódką. Podbiegli przywołani kłusem, a zbliżywszy się i poznawszy na ganku stoją-

cego jenerała, pozdejmowali czapeczki, staiięli rzędem i patrzyli mu w oczy z tym wyrazem, który zdawał się mówić: „Kaź tylko, a wszystko będzie zrobiono.”

—Oho! wiara tu!—zawołał jenerał jak się macie dzieci!

—Dziękujemy JW. Jenerale! — odpo-

. wiedzieli jednym głosem.— Zdrowi, dzięki Bogu, a dzięki półkownikowi naszemu, niegłodni i odziani.

—Dobrze, dobrze—odpowiedział sta­ry.—Mam i ja kilku takich zuchów u sie­bie , i takie pracują. Kto pracuje ten śpie­wa , kto smaruje ten jedzie. Czy prawda ? Prawda JW. Jenerale! — odpowie- razem.

A widzicie chłopaki! dopatrzyć-źe lam moich koni i przeprowadzić je,' bo zgrzane —110, prawo w tył, marsz!

Obrócili się wszyscy trzej, poruszeni tern słowem jakby sprężyną, a tymcza­sem jenerał śmiejąc się wszedł do poko­jów, i wachmistrz wszedł za nim.

*

II.

* *

*

Gdy przyszli do sali, jenerał obejrzał się w około, zsunął brwi z nieukontentowa- niem, i kładąc kaszkiet swój ria. stole, rzekł:

— Coś tu u was nie tak, jak było daw­niej. Dwa lata prawda nie byłem w tym pokoju; ale za dwa lata te wszystkie me­ble, które moja synowicą, świętej pa­mięci, tak lubiła, nie mogły się tak ze­starzeć, żeby je wyrzucać. Zagrodziliście pokój jakiemiś gratami, pozawieszaliście

(?. K8RIHIM

jn 4 M

przy oknach i drzwiach jakieś ornaty, po- podpinaliście je jakiemiś paskami ber- nardyńskiemi, ze to wszystko wygląda niby sklep, niby kaplica. Tu nic żołnier­skiego niema, Puślicki! niema żadnego szyku i ładu, niema frontu i Hanków; ża­den stołek nie wie gdzie jego miejsce, a wszystkie te krzesła i kanapki błąkają się jak ciury niewytresowaue. Co to u dja- bła znaczy? gadaj-że!

Puślicki, który w czasie tych słów je­nerała stał wyprostowany, czując praw­dziwość tych gorzkich wymówek, mrugał tylko oczami, jakby chciał łzy powstrzy-

#

mać i poruszał w7ąsem, jakby mu się na płacz zbierało; ale nie chcąc od razu puł­kownika swego kompromitować, i wsty­dząc się niejako za jego słabość, nic nie odpowiadał.

*

— Dla czego/- milczysz? czy to kon­ceptem pułkownika tak wszystko odmie­

nione !

To JW. jenerale! pani pułkowniko­wa tak kazała—wymówił Puślicki pod- stąpiwszy krok naprzód i stając prosto i we froncie.

*

—Kazała! kazała!—powtórzył jene­rał—I pułkownik usłuchał rozkazu?

—A usłuchał JW. Jenerale— odpu- wiedział wachmistrz miłusiernynrgłesem.

Trzy kwartały dupiero, jak się z dru­gą zoną ożenił, a juz tak zmiękł, tak skruszał!— rzekł jenerał siadając.— Dja- belnie prędko zapomniał czem była dla niego moja Michalinka, którą wychowa- łem na zonę posłuszną i rozumiejącą głos

inęza.

Świętej pamięci pani półkownikowa

była tez zupełnie inszą—odpowiedział Pu- ślicki oglądając się.

— Żadnein słowem nie śmiała mu się nigdy sprzeciwić.

*

— Prawda JW. Jenerale!— odpowie­dział Puślicki z przeniknieniem.

— Żadnego wymysłu, żadnego gryma­su, żadnego skrzywienia nie widział ni­gdy na jej pięknej twarzy, chociaż nieraz mówił do niej tonem komendy, jak do żołnierza pod bronią.

—I to prawda JW. Jenerale!

—Wniosła mu pięć kroć posagu, a przestawała zawsze na tćm, co jej dał z łaski i nieraz z ofuknieniem. A toż nie prawda?

—Prawda, prawda, JW. Jenerale — mówił Puślicki coraz rozrzewniając się.

— Zdrowiem i życiem zapłaciła przy-

t

wiązanie do niego, pędząc dzień i noc wśród ciężkiej zimy, gdy się dowiedziała, że chory i znękany. Prawda, czynie? po­wiedz.

— Święta prawda, JW. Jenerale! — odpowiedział wachmistrz ocierając łzę rę- ką, którą czemprędzej opuścił, aby fron­towej postawy nie skrzywić.

— I teraz, gdy dopiero cztery lata jak umarła, gdy dopiero dziewięć miesięcy jak inna zajęła jej miejsce i do domu jej

I weszła, nie widzę już żadnej pamiątki po świętej kobiecie, którą przecież kochał.

—Ze kochał, to także święta prawda, JW. Jenerale! — mówił Puślicki głośniej i śmielej, kontent, że choć tem będzie mógł półkownika swego postawić na nogi i wopinji jenerała podnieść.—Byłem sam nieraz świadkiem, jak pan półkownik ko-

chał ś. p. pierwszą swą zonę, jak ją po­tem zawsze wspominał... to jest nim się z teraźniejszą panią półkownikową oże­nił.— To powiedziawszy zagryzł wąsy i klasnął nieznacznie palcami, jak gdyby żałował, że się wyrwał niewcześnie. Je­nerał, który postrzegł ambaras poczciw­ca , i sam z przykrego wrażenia, jakie na nim salon nowej pani domu sprawił, tro­chę ochłonął, uśmiechnąwszy się niezna- cznie, zapytał:

:—A teraz to już jej nie wspomina? co? —Teraz, JW. Jenerale—odpowiedział wachmistrz, cofając się krok w tył—teraz tak... jakoby nigdy.

—Więc nie śmić ? Co ?— zapytał stary powstając.

— Coś nakształt tego, JW. Jenerale.

*

—Boi się baby? 011, taki żołnierz. Prze-

*

cięż widziałem nieraz jak leciał z szablą na bagnety i na armatach rąbał kano- nierów.

—Tamto, JW. Jenerale! nie sztuka— odpowiedział Puślicki, jak gdyby to i jemu było zwyczajne.— Tu zaś — dodał prostu­jąc się i oglądając się nieznacznie—to inna rzecz!

— E, kochanku!— zawołał jenerał — więc i ty stchórzyłeś i przed czepkiem zwinąłeś chorągiewkę. Fe! wstyd, wstyd, babiarstwo, mazgajstwro!—mówił chodząc po pokoju i odrzucając na bok stołki i fotele, które pokrzyżowane stały w ró­żnych kierunkach, i zawadzając mu do przejścia, plątały się wszędzie przy jego nogach. Puślicki tymczasem spuścił głowę zawstydzony, przygryzał wąsa i ciężko

wzdychał.

—Ale cóż u djabła!—rzekł wreszcie jenerał zatrzymując się.— Nikt do mnie nie wychodzi ? czy nikogo w domu niema ? czy się pochorowali ? gdzież, Jadwisia ?

—Panna półkownikówna pojechała z pa­nią pułkownikową w sąsiedztwo. Zapewne ku wieczorowi nadjadą.

— Szkoda! radbym ją widzieć jak naj­prędzej—musiała wyróść, wyładnieć, u- formować się?

— Wyrosła, JW. Jenerale, i wyład­niała— odpowiedział wachmistrz z uśmie­chem ukontentowania—istny portret matki.

— Drogie dziecko!— mówił stary przy­stępując do Puślickiego i biorąc za guzik jego czamarki.—A wspomina tez czasem swego dziadunia,— hę?

— Jak ze mną, JW.Jenerale, to oni-

%

kim innym i nie mówi.

—Poczciwe dziecko!— zawołał stary, potem konfidencyoiialiiie dodał:— A czy

ma ochotę za mąż? co?

—Jużci o tśm JW. Jenerale jakoby nie

mówi — odpowiedział cokolwiek zaamba-

ft

rasowany— ale tak, jak mi się widzi — dodał serjo — to powinnaby być nie od tego.

—Kochane dziecko! niech nie będzie od tego — a do pięciukroć matczynych do­dam jeszcze pięćkroć swoich, aby był okrągły miljonik, ha?

—Dobra rzecz, JW. Jenerale — odpo­wiedział wachmistrz z rozmysłem — zaw­sze to lepsze niż nic.

— Spodziewam się, że lepsze — rzekł jenerał, a potem obejrzawszy się zapy­tał :— czy i półkownik z żoną pojechał

w sąsiedztwo?

—Nie, JW. Jenerale — odpowiedział Puślicki, obracając niespokojnie rękami, które jednak trzymał opuszczone,.] dła­wiąc się, jakby to słowo, które miał wy­mówić, kością mu stanęło. Nareszcie do­dał cichszym i spadającym do dyszkantu głosem:— pan półkownik, JW. Jenerale, poprowadził na spacer pieski pani półkow- nikowej.

Jenerał odskoczył od przestraszonego wachmistrza, potem spojrzawszy nań groź­nie, zawołał głosem komendy:— bacz­ność !—Puślicki wyprostował się i patrzył . mu bystro w oczy. Jenerał mówił dalej:— prawa noga naprzód, marsz!—Puślicki zrobił kilka kroków, a gdy był o łokieć «

od starego wojaka, zawołał tenże:—Stój!—■ Wachmistrz stanął jak wryty, a jenerał rzekł:

27

Słuchaj Puślicki! wiem o tern, ze pół- kownika kochałeś, źeś go z narażeniem wła­snej skóry i głowy wyciągnął z biedy, gdzie mógł stracić życie lub wolność; wiem, że i on pamięta ci tę przysługę i kocha cię także; a' ty teraz taką na.niego rzucasz potwarz ? Czy wiesz do kogo mówisz!

Puślicki, który słuchał tych słów z prze- niknieniem i łapał spodnią wargą wąsy, jakby się bał, żeby mu nie uciekły, po­kiwawszy głową, odpowiedział:'

JW.Jenerale! co prawda, to praw- da, JW. Jenerale; a co się tycze osoby

*

JW. Jenerała, to także wiem przed kim mówię, i nie śmiałbym kłamać i mojego półkownika czernić, którego kocham i któ­rego mi żal, bo dawniej nie tak by­wało.

Więc on poprowadził pieski na spa-

%

cer—rzekł wówczas stary śmiejąc się — on, który psów cierpieć nie mógł, i o włos źe za psa, którego wypłazował, nie musiał strzelać się z kolegą! A toż już świat wywrócił się do góry nogami!

— Wywrócił się JW. Jenerale! — od­powiedział Puślicki z przekonaniem.

—Doprawdy, ciekawe tu u was rzeczy się dzieją — mówił dalej stary siadając.— Iiaż-źe mi, biedny Puślisiu! dać tu fajkę i opowiedz jakim sposobem daliście się tak osiodłać.

—U nas tu JW. Jenerale!—odpowie­dział wachmistrz upokorzony—fajki i na lekarstwo niema. Rozkazem dziennym za­broniona pod największą odpowiedzial­nością.

— Jak to, i półkownik już nie pali!

— Nie pali, JW. Jenerale!

On, co się bez niej obejść nie mógł, co z fajeczką w gębie szedł do attaku? Odkąd pani półkownikową weszła

do dworu, fajka wyszła ze dworu, JW.

J enerale!

O mazgaje!—zawołał stary.—Pójdź­że do mojego służącego i każ mi tu przy­nieść Hioję. Czegóż stoisz ? czy nie sły-

« *

szałeś? '

JW. Jenerale!—odpowiedział wach­mistrz w największym ambarasie.—Jak

mnie się widzi, to -pani półkownikową za-

ł -

raz nadjedzie możeby bezpieczniej JW.

Jenerale

Cóż to ? rozumiesz, że się jej zlęknę? czy to wasza półkownikową dwónasto- funtowa armata?

Dwónasto-funtowa armata, to fraszka dla JW. Jenerała, o tem wiem; a i dla

mnie, dzięki Bogu, takie fraszka, toJW. Jenerał nieraz widział; ale pani półkow- nikowa, JW. Jenerale!...

— Gorsza od armaty ?

—Coś nakształt tego, JW. Jenerale.

— Cóź to 11 djabła za czary, któremi was opętała ?—rzekł stary powstając.— Goła hrabianka,' niemłoda, może tam so­bie po francuzku rozumna; ale cóż to tak szczególnego ? takich starych pańskich gra­tów znajdzie się dużo. Chyba źe bardzo ładna, bom jej nie widział. Czy ładniejsza od mojej Michalinki?

— Gdzie zaś JW. Jenerale! nie umy­wała się do nieboszczki pani pułkowniko­wej— odpowiedział wiarus, oglądając się jednak, czy kto nie słyszy; potem postą­piwszy trochę na przód', dodał ciszej:— Sucha jak trzaska, JW. Jenerale wysoka

31

i prosta

nie się do człowieka nigdy, a co chce to zrobi. Kiedy półkownik, co dawniej nie dał sobie nikomu w kaszę dmuchać, przy­pomniawszy jakim był niegdyś i przed frontem i w domu, wyrwie się czasem z jakim rozkazem, a potem spojrzy na pa- nię półkownikowę, patrzaj,' zmilknie jak trusia i ani mru-mru dalej. Ona mu wten­czas cóś powie po francuzku, i bywaj zdrów! Zaraz rozkaz zupełnie inszy. Co miało być białe, staje się czarne, JW. Jenerale, i kwita.

— Hm! hm!—rzekł stary pomrukując i przechadzając się serjo zafrasowany.— Tom tu widzę w dobrą porę przyjechał. Twój zbabiały półkownik wypchnąłby mi Jadwisię z domu bez mojej wiedzy i woli, byl e mu zona kazała. Czy to prawda, źe

jak pika; mało mowi, me uśmiech-

32

i mizerne, podobno kuzynek waszej ko- mendantowej ?

— A prawda JW. Jenerale ! tak to coś; na to kroi.

— Zje djabła, źe liźnie — krzyknął stary bijąc ręką o stół—ja nie chcę i ba­sta. Niech sobie pana półkownika trzyma pod pantoflem, kiedy mu tak dobrze; ale od mojej wnuczki i mojego majątku wa­ra! Tu tylko jej serce i ja będą stanowić, a nie widzimisię i interes jakiegoś tam dyktatora w spódnicy. Ale muszę trochę bliżej przypatrzyć się tym manewrom. Znieść moje rzeczy do tych pokojów, któ- rem ostatnią razą zajmował. Tam mi było dobrze.

— JW. Jenerale! — odpowiedział Pu- ślicki zakłopotany — właśnie w tych po-

kojach złożone rzeczy tego hrabiego Al­freda , który ma jutro przyjechać.

—I jak się jeszcze nazywa! Panie od­puść!—zawołał stary z urąganiem—Al­fred! Alfred! wyraźnie jak gdyby to wy-

A

lazło z jakiej welinowej franciizkiej ksią­żeczki ! I jabym mu dał dziewczynę jak złoto, 'jedyne dziecię mojej drogiej Micha- linki ?— Do tego nie przyjdzie, do kroćset djabłów! choćbym się miał kłócić i strze­lać !— Rzeczy jego z tych pokojów wy­rzucić, a moje tam znieść.

—JW.Jenerale! pani półkownikowa...

— Co mi tam pani półkownikowa! tu idzie o Jadwisię, nie o panię półkowniko- wę!— mówił w gniewie i prędko chodzić zaczął. Gdy jednak Puślicki nie śpieszył się, a 011 sam przeszedłszy się kilka razy po pokoju, cokolwiek ochłonął dodał po

chwili:—No, no, nie chcę was narażać, liiedy się tak boicie. Daj już pokój! Wresz­cie, gwałtu robić w cudzym domu nie wypada. Wszakże półkownik wkrótce na­dejdzie ze spaceru, to musi mię uloko­wać. Pomyśl-no tylko, żeby był drugi pokój osobny, bo tu przyjedzie jutro pewny młody człowiek, rozumiesz ? a chciałbym, żeby był dobrze przyjęty, zrozumiałeś?

—Zrozumiałem, JW. Jenerale— od­powiedział Puślicki z uśmiechem, jak gdy­by się domyślił o co rzecz szła. Domyśl­ność bowiem należy do dyscypliny woj­skowej i jest kamieniem probierskim do­brze wyrobionego żołnierza. Wolno mu czasem źle się domyśleć, ale nie wolno zgapieć i w skutek niewyraźnego rozkazu nic nie zrobić, lub się dopytywać starsze­go, jak ma słowa jego rozumieć.

Wtem dałosię słyszeć szczekanie małych piesków. Jenerał usłyszawszy je zaczął ' ruszać ramionami i prędzej się przecha- dzać, a Puślicki, który zaczerwienił się prawie na to oczywiste świadectwo sła­bości półkownika, stał jak na szpilkach, i gdy jenerał • tyłem się do niego obrócił, i ruszał także ramionami, wachmistrz wzdy- chał, nawet w głowę się skrobał, tak jednak, aby siary komendant nie dostrzegł,

ze ręce jego od frontowego położenia od­biegły.

Nareszcie drzwi się otwarły i wszedł półkownik. Nie patrzył on zrazu na obe­cnych, gdyż wszedł bokiem, i trzymając na ręku jednego pieska, przyzywał kla­skaniem palców drugiego, który widać za nim zdążał. Puślicki, który chciałby się był pod ziemię schować, tak go widok ten upokarzał, postrzegłszy, źe jenerał usiadł sobie z boku i z ironją poglądał, nie mógł już wytrzymać, i przybliżywszy się do półkownika z minami, któremi rad- by mu był dać poznać niebezpieczeństwo,

rzekł:

—Panie Półkowniku...

—A, to ty Puślisiu!—przerwał ten­że — Podaj-no mi tam Pafcia. Biedne psiąt­ko schodziło się i nie może zdążyć. A bę­

dzie zazdrościć Lolciowi, źe go mara na

*

ręku.

—Ale Panie Półkowniku-1-rzekł zde­sperowany Puślicki—pan jenerał.

—Jaki jenerał?

— Aleź J W. jenerał Darski, Panie Pół­kowniku— mówił Puślicki ukazując głową na lewó.

—Cóż? pisał; przysłał umyślnego ? co ? —Ale jest tu w pokoju i patrzy — rzekł wreszcie Puślicki, nie obwijając już nic w bawełnę.

Półkownik zwrócił głowę na lewo i po­strzegł poważną twarz jenerała i bystre jego siwe oczy, które nań z dziwnym wyrazem szyderstwa i wyższości'patrzyły.- Zmięszał się 011 zrazu i zawstydził; lecz Prędko przyszedłszy do siebie i reperując dobrą miną, złą i fałszywą pozycyę, w któ-

T)ritga Żona. a

*

• *

38

rój się znalazł, rzucił na ręce Puślickiego pieska, którego trzymał, i rzekł:

—Weź tam Puślicki te psięta i zapro­wadź do garderoby. A niech je pilnują nim pani przyjedzie.

Potem, wyprostowawszy się i przy­brawszy twarz wesołą i uprzejmą, przy­stąpił do swojego gościa, który się z miejsca nie ruszał, tylko kiwając jedną nogą, którą na drugiej założoną trzymał, patrzył bystro na zbliżającego się półkow- nika.

Półkownik był mężczyzna wysoki, przy­stojny, z ułożeniem męzkićm, z twarzą pełną wyrazu siły i dojrzałości. Nosił du­że włosy, które już siwieć zaczynały. U- brany był starannie , i wcale nie po do­mowemu: miał na sobie elegancki tużu- rek, glansowane bóty, jasne rękawiczki;

halsztuch jego był wykwintnie zawiązany, kamizelka materjalna, pełna gustu i mody, a twarz tak troskliwie ogolona, źe nawet przez szkło powiększające niktby na niej najmniejszego włoska nie znalazł. Owe wąsy, z których niegdyś słynął, które pięknej twarzy jego dawały tak marsowy pozór, i tak groźnie niegdyś strzępiły się,

gdy głos jego grzmiał przed frontem, lub

i

w niebezpieczeństwie do odwagi zachęcał, znikły bez śladu.

— Jakaż to niespodziewana radość spot­kała dom mój, panie jenerale!—rzekł zbliżywszy się.

—A cóż ? przyjechałem—odpowiedział jenerał dość obojętnie i nie ruszając się z miejsca—ale nie wiem, czy ci to pół- kowniku, tak wielką radość sprawi.

—A toż czemu ?— rzekł półkownik tro-

chę zmięszany.—Moja żona będzie bardzo rada...

.— To znaczy, że jeżeli żona twoja bę­dzie mi rada, to i ty będziesz rad; a jak się pani półkownikowa skrzywi, to i pan półkownik w też tropy pójdzie—przerwał jenerał powstając.

—A toż znowu zkąd?—zawołał pół­kownik śmiejąc się i nadrabiając miną.— Najprzód moja żona się nie skrzywi; a i choćby i tak było, czyź nie jestem pa­nem tego domu, gdzie jenerał masz pra­wo do wszelkiej czci i przywiązania?

— Widzę, widzę, że tu jesteś panem?— rzekł stary z uśmiechem i gładząc białe wąsy—bo i pieski z taką cierpliwością niańczysz, i twarz twoja wygląda jak ko­lano , tak goła i błyszcząca. Dawniej je- % **

dnak, panie pułkowniku, karesowałeś wą-

sy, a wszystkie psy, wielkie i małe, wy­pychałeś za drzwi. Musiało się tu coś djabelnie zmienić w tym domu, którego jesteś panem.

— Tyle tylko panie jenerale, żem się ożenił.

Alboż to mała rzecz — odpowiedział jenerał—już i przysłowie mówi: że kto się ożeni, ten się odmieni. Atem bardziej,

I

kiedy po raz drugi

—Jużci należą się—rzekł półkownik • prostując się—małe koncessje kobiecie, którą się kocha. Moja żona...

Twoja żona—przerwał jenerał z prze­kąsem, ale uśmiechając się — lubi pieski, a nie lubi wąsów; więc i pan półkownik, jako pan w domu i dobry kawalerzysta, bierze pieski na' ręce^ i niesie na spacer, a wąsy odsyła do stajni.

szcze mała rzecz, gdyby się na tern skoń­czyło. Ale w koncessjach, mój pułkow­niku, a zwłaszcza z kobietami, to niema granicy. Boję się, żeby się nie skończyło na mnie, a zwłaszcza na Jadwisi.

— O! o! o! co też jenerał mówisz ?— zawołał półkownik cokolwiek zawstydzo­ny.—Jeżeli jestem grzecznym mężem, czyż dla tego mam być złym ojcem? Musiał ci tu Puślicki bąknąć coś niepotrzebnie, i co nie jest tak, jak głupiemu poczciw­cowi wydaje się. Ale zacząłeś jenerale od reprymandy, i ja zapomniałem zapytać, czyś już ulokowany u mnie tak, jak przy­stało na tyle drogiego mi gościa. Usiądź- no jenerale!—dodał biorąc z uprzejmo­ścią i ściskając rękę starca — i pozwól mi na chwilę pogospodarować.

Jenerał uśmiechnąwszy się usiadł, a

półkownik otworzył drzwi i zawołał Pu- ślickiego. Gdy wachmistrz wszedł, pogro­ził mu naprzód półkownik nieznacznie, a

potem zapytał:

— Czy ulokowałeś już jenerała w jego

*

apartamencie ?

Jenerał chciał, panie półkowniku, zająć dawne swoje pokoje. Ale tam pani półkownikową..... dodał zakłopotany mar­szałek dworu ciszej i z miną dość miło­sierną.

A prawda! — odpowiedział pan do- mu.— Tam rzeczy hrabiego Alfreda, a on jutro ma przyjechać. Nie, tam nie można.

A potem klucze u pani półkowniko- wej — dodał Puślicki.

—A tak, tak — mówił półkownik oglą­

dając się nieznacznie na jenerała, który się uśmiechał.—To w narożnym zielo-

nym. I tam jest przedpokój i okna na ogród.

— Tam, panie półkowniku, ma stać krewna pani pułkownikowej, która w tycli jdniach przyjeżdża.

— A prawda, tam nie można. Ona dziś, utro nadjedzie.

— I klucz także u pani pułkuwniko- wej — dodał Puślicki ruszając ramionami.

—To zniesiesz tymczasem wszystkie rzeczy do mego pokoju—rzekł wreszcie pułkownik miękko — moja żona wkrótce nadjedzie, tu się ta rzecz załatwi.

Gdy Puślicki już był przy drzwiach, półkownik obrócił się jeszcze ku niemu i głośnu, tunem kemendy rzekł:

— Hola! Puślicki! a i tam zajrzeć. Po­dwójna porcya koniom i wygoda sługom. Powóz niech zaraz wiarusy ubmyją i zam-

knąć go do mojej wozowni.— Potem, zwra­cając się do jenerała, dodał:—Po dro­dze moźeby jenerał kazał sobie czem

*

—A. dla czegóż nie?—odpowiedział stary.—Pięć mil ubiegłem jednym cią- dem.

W

— Może szklankę dobrej herbaty—mó­wił uprzejmy gospodarz.

— Dobrze — odpowiedział jenerał — byle nie zielonej i nie pańskiej.

— Puślicki! herbaty, prędzej!

Gdy Puślicki stał wyprostowany, ruszał wąsami i chrząkał. półkownik zbliżywszy się do niego, zapytał :

— I czegóż stoisz? herbaty!

— Klucze u'pani półkownikowej—od­powiedział wachmistrz ciszej.—U nas nié-

— A prawda, źe to jeszcze nie pora herbaty— rzekł głośniej półkownik, nad­rabiając miną i patrząc na zegarek.— Moja zona tak mi tu dom urządziła, źe wszyst­ko ma swoją godzinę. Herbatę będziemy mieli później i lepszą; a teraz może pan jenerał pozwoli szklankę wina z suchar­kiem, to lepiej posili.

— Dobrze — odpowiedział stary uśmie­chając się.— Wszak to nasz dawny trak­tament. Byle węgierskie, i tak choć tro­chę do mojego wieku zbliżone.

— Puślicki!—dysponował półkownik— kaź-no nam tu przynieść parę lampeczek i dobrą buteleczkę—tylko żwawo. A i su­charków lub biszkoktów.

Ale Puślicki stał na miejscu, ruszał

ł

wąsami i oczami mrugając, dawał znaki

9

półkownikowi, źe się samochcąc kompro­mituje. Półkownik widząc to, przystąpił znowu i rzekł z niecierpliwością:

— A cóż? nie zrozumiałeś?

*

—Ale panie półkowniku!. zrozumiał­bym , gdyby kluczę, lub przynajmniej źe- by w piwnicy nie były drzwi żelazne. Ale.

*

pani półkownikowa

— Otoź macie!— rzekł półkownik wra-

t'

cając do jenerała i niby śmiejąc się—rad nie rad, muszę ci się wydać jenerale złym i niedbałym gospodarzem. Moja zona kazała dziś przy sobie porządkować piwni­cę. i jakoś przez roztargnienie wzięła z sobą

klucze.

• .

—Więc twoja żona roztargniona?— rzekł jenerał, śmiejąc się w duchu z am­barasu i wykrętóvy półkownika.—' Toż mi

cię szczerze żal. To djabelnie przykro, kiedy kto przywykł być panem w domu, a ma roztargnioną żonę, która wszystko przed nim zamyka. Nie prawdaź, Pu- ślisiu ?

—A juźci prawda, JW. jenerale—od­powiedział wachmistrz prostując się.

—I takie roztargnienia często zdarzają się pani półkownikowej, Puślisiu?

—Proszę JW. jenerała, tak... jakoby ustawicznie.

Półkownik namarszczywszy się dał znak Piiślickiemu, aby odszedł,

— Czekaj-no jeszcze Puślicki — rzekł jenerał z taką miną uśmiechającą się i złośliwą, jakby chciał umyślnie wydoby­wać na jaw niedołężne poddanie się puł­kownika woli i rządom żony.— Nie am- barasuj się półkowniku, źe przez zbieg

okoliczności nie możesz mię przyjąć, jak­byś chciał.

— Ze mi to przykro, panie jenerale... —Wierzę, wierzę—przerwał stary—

ale czyż to tak rzecz nieodzowna? Prze- cieżeśmy starzy żołnierze, a żołnierz chłód i głód łatwo znosi. Bywało jak nie było co pić ^ tośmy sobie zapalili fajeczkę; jak

'•m-

nie było co jeść, tośmy znowu zapalili fajeczkę. I poczciwa fajeczka zastępowała nain miejsce i węgierskiego wina i bara­niej pieczeni. Nie prawdaż Puślisiu!

— Święta prawda! JW. Jenerale! — odpowiedział wachmistrz prostując się i z niocnem przekonaniem.

— Otóż tak i teraz zróbmy, półkowni- ' ku!—mówił dalej jenerał, poglądając z u-

#

kosa na gospodarza domu, który kręcił się niespokojny.— Zapalmy tu solne fa-

jeczki, siądźmy i pogadajmy, póki nie przyjdzie godzina herbaty i nie znajdą się klucze od piwnicy.

— Ja, panie jenerale, nie palę juz fajki — odpowiedział półkownik.— Prze­konałem się, źe to nałóg niepotrzebny; postrzegłem przytem, źe mi to zaczęło szkodzić na piersi, i dałem pokój.

Jenerał uśmiechnął się i spojrzał na Pu- ślickiego, który poruszył wąsami i mocno odchrząknął.

• *

. —Winszuję ci półkowniku doprawdy!., ja nie mam tyle mocy nad sobą i doga­dzam dawnym przyzwyczajeniom. Puśli- siu! powiedz tam memu Szymonowi, żeby mi tu przyniósł zapaloną fajkę. Wszak po­zwolisz półkowniku ?

.—Ale i owszem, panie jenerale, bar­dzo proszę — odpowiedział półkownik, i

dał znak Puślickiemu, aby rozkaz wypeł­nił. Polom powstawszy i otwierając nie­znacznie okno, dodał:—Czy pan jenerał nie znajduje, że tu cokolwiek za gorąco?

— Poci sie szlachcic—rzekł w duchu

%

stary, a potem głośno:— Ja nie znajduję wcale. Prosiłbynr cię nawet, żebyś zam-

*

knął okno, bo się boję zawiania. Ten nie­godziwy reumatyzm zaczyna mi coraz go­rzej dokuczać.

'Zamknął półkownik okno z widocznem zakłopotaniem, spojrzał w około po sa­lonie, który miał się okopcić, i przysłu­chując się, czy kto nie jcdzie, usiadł z rezygnacyą i poddaniem się ciężkiej ko­nieczności.

Gdy przyniesiono fajkę, jenerał puszcza­jąc kłęby dymu, na które półkownik mi­łosiernie poglądał, rzekł:

— Ależ, kochany półkowniku, z tego wszystkiego, co tu widzę, wnoszę, źe

r

twoja żona musi być bardzo dystyngowana osoba.

—Pełna edukacyi, obaczysz panie je­nerale; a co za słodycz charakteru!

—A tak, widać źe tam słodycz jest, ale przy tej słodyczy musi.być i moc, jak w dobrem piwie angielskiem.

—No — odpowiedział półkownik niby żartobliwie—bez tej mocy, której rzeczy­wiście cokolwiek jest, sama słodycz by-

— Naturalnie i moc potrzebna kobiecie, gdy przytćm ma to przekonanie, źe mąż jest głową w domu, a żona ręką uległą jego kierunkowi.

— Rozumie się, źe mąż powinien być głową w domu—odpowiedział półkownik

i machnął parę razy chustką, dla rozpę­dzenia dymu, który jenerał obficie pusz­czał.

I w takim razie— mówił stary z u- śmiechem—jeżeli w drobnych rzeczach ulega jej żądaniom, a nawet małym wy­mysłom , jest tylko delikatnym. Jest bo­wiem jego powinnością, pobłażaniem i kon- cessjami w drobiazgach życia, nagrodzić miłość i uległość w głównych jego wa­runkach.

Tego zawsze byłem przekonania odpowiedział półkownik, machnąwszy zno­wu chustką—jest to świętą powinnością męża, któremu los, jakby przez kokie- terję, dał w żonie skarb, na który nie

— I dla tego, jako głowa domu—mó­wił stary patrząc nań bystro—przez de­

likatną koncessję dla gustów drugiej swej żony, powinien się niejako przerodzić i pokochać to, czego dawniej nienawidział, a znienawidzieć to, co mu niegdyś było mitem i upodobanem; powinien rząd tego domu całkiem zdać żonie, i potem w dy­spozycjach jej nie zmieniać nic ani na jo­tę ; powinien z pokojów usunąć wszyst­ko , coby mu pierwszą jego żonę przypo­minało , i nawet portret jej zarzucić gdzieś w kąt, aby córka zapomniała rysów swej matki, a przyuczyła się do twarzy swej macochy.

Panie jenerale! — rzekł półkownik powstając—więc do tego zmierzałeś? Po- zwól-że mi powiedzieć sobie, że to zarzut niesłuszny i nie zasłużony. We Avszyst- kiem, jak uważam, sądzisz z pozoru. A %

przecież znasz mię od dawna i wiesz do­

brze, czym miał wo!ę i moc wykonania tego, com chciał, lub odrzucenia tego cze- gom nie chciał. Nawet teraz wyrzucam so­bie, żem może niekiedy bywał za twardym

i za upartym w postępowaniu mojem z Mi- chalinką, którąm serdecznie kochał i której pamięć więcej szanuję, niż ci się wydaje. Pamiątki jej chowam, chociaż ich nie poka­zuję. Portret jej wisi w pokoju córki, aby razem z rysami matki wrażały się w jej ser­ce , jej dobroć i cnoty. A że teraz, w no­wych związkach, wprowadziłem niektóre odmiany w domu, to wzgląd na wysokie

urodzenie mojej żony

*

— Proszę! — przerwał jenerał — żona

oficera, którymby się każda armija pysznić

inogła, pamięta o tem, że wysoko uro-

0

dzona i żąda aby się w urządzeniu domu do tego jej urodzenia zastosował!

—Ja sam o tćm pamiętam, nie ona— odpowiedział półkownik, machnąwszy chustką.— Jest to delikatność, która mi oszczędza przykrości, jakąbym miał, gdy­by mi to przypadkiem przypomnieć mu­siała. Taki przyjąłem systemat we wszyst­kim, i dobrze na tem wychodzę. Odda­łem jej zarząd wewnętrzny domu i mam

W małych rzeczach stosuję się nawet do kaprysów, jakie ma....

Jakie ma! — przerwał jenerał pu­ściwszy ogromny kłąb dymu.

Któż jest bez ale— kownik rozpędziwszy go starannie.— Ina tej pozornej uległości także dobrze wy­chodzę, bo mam pokój w domu.

A inaczej nie miałbyś go.... po dzie­więciu miesiącach pożycia %

rał z uśmiechem.— Toż winszuję ci tej ko-

kieterji losu, z jaką ci lę drugą żonę wy­bierał. Ale dajmy temu pokój! Ponieważ ci tak dobrze i ta uległość zabezpiecza twój pokój domowy, to sobie ulegaj...

—-Ależ bo ja nie we wszystkićm ule­gam—przerwał półkownik śmiejąc się i starając się znowu wszystko to w żart

%

obrócić.—Daleko od tego, wierz mi jene­rale!—Człowiek z moim charakterem.... Tu zatrzymał się i zajrzał niespokojnie w*okno, jakby przysłuchując się czy kto nie jedzie.

— O! tak, tak—zawołał wówczas je­nerał powstawszy i głośno śmiejąc się.— Jest to bez wątpienia djabelny dowód cha­rakteru , kiedy kto dla miłości żony po­stanowi sobie robić wszystko na przekor

m

swojej naturze i dotrzymuje; kiedy ten, co niegdyś śmiało patrzył w oczy śmier-

ci, gdy do niego zębami zgrzytała, z drże­niem patrzy w okno, czy nie jedzie taż żona, która zapewne zmarszczy się i dobry da pater noster mężowi z charakterem, zastawszy dym w swoim salonie i zakop­cone meble i firanki.—To mówiąc, jakby na złość ogromny kłąb dymu raz i drugi wypuścił.

—Cóż to jenerał myślisz doprawdy, że ja się boję mojej żony—odpowiedział pół- kownik, odstępując od okna—kobiety tak pełnej słodyczy! Cóż znowu.... ale cicho!— dodał miększym głosem i nasłuchując— • doprawdy, jakiś turkot słychać. To zapew­ne ona.

W tedy wszedł Puślicki i doniósł, że pani

I

półkownikowa jedzie i z nią panna Jadwiga.

— Chwałaż Bogu ! — zawołał stary.— Słuchajże teraz półkowniku!

—Co każesz jenerale! — odpowiedział półkownik rozpędzając dyni chustką.

— Na wszystkie koncessje zgoda, to do mnie nie należy. Ale mówię ci serjo, źe wyłączam z nich moję wnuczkę i jej dalsze postanowienie.

— Ale to się rozumie; czyżbym ja na to pozwolił— odpowiedział półkownik; po­tem oddając chustkę Puślickiemu i ukazu­jąc giestem, aby wałęsający się dym po

tl

pokoju porozpędzał, obrócił się do jene­rała i dodał:—Jenerale! doprawdy tu bardzo gorąco. Pozwól otworzyć okno, bo moja żona.... .

— OtwTórz, otwórz prędzej—mówił sta­ry śmiejąc się—ja ci pomogę i drugie je- szcze otworze.

*

— Dziękuję ci zacny mężu! — rzekł półkownik ściskając jego rękę, i rzucił

się da okna. Jenerał śmiejąc się otworzył drugie, a Puślicki tymczasem gorliwie dym

—Tęgo wzięła imość biedaka w łapy— mówił stary do siebie i siadając:— dopraw­dy ciekawy jestem poznać tego szefa tutej­szego sztabu. Musi to być cóś osobliwsze-' go, kiedy go tak uchodziła.

i* .fi-

■f ` 4

`t

fimrt: i'

IV.

Tymczasem turkot dał się słyszeć i kocz

zajechał przed ganek. Puślicki stanął przy drzwiach, a półkownik szedł naprzeciwko wchodzącej żony.

Półkownikowa Kiecka, z domu hrabian­ka Podbrzyska, była rzeczywiście, jak ją Puślicki opisał, kobieta w średnim wie­ku, wysoka, sztywna i wyschła wewnątrz i zewnątrz. Oczy miała piękne i przenikli­we, nos dość foremny, ale usta ważkie i

zaciśnięte, broda ostra i wystająca zawsze naprzód, świadczyły o jej dumie i tej tak nazwanej rezerwie, oznaczającej serce chłodne i bez natchnienia, a głowę aryt­metyczną, która obliczała wprzód każde słowo nim z ust tych wyszło, i każdy uśmiech, nim je trochę rozciągnął i suro­wy wyraz ich złagodził.' Należała ona do familji dawnej, ale podupadłej, która w miarę pogorszających się interesów, w miarę zmniejszających się dochodów a rosnących długów, zasklepiała się niejako w pamiątki dawnego blasku i znaczenia, nastrzępiała się tytułem hrabiowskim, nie wiedzieć zkąd przybranym, i przyzywała na odsiecz przeciw wierzycielom wypło­wiałe galony lokajów i coraz zaciętszą

pychę i pogardę niższej, a wzbogacającej się przemysłem i pracą szlachty. W ta­

kich zasadach wychowana, a nieniająca wr sercu tej kobiecej dobroci, która na­wet na wady, cechujące pewne rody, ja­kąś słodycz rozlewa, hrabianka Klemen­tyna Podbrzyska najszczerzej była przeko­naną , źe wyrzekając się swojego niby hi- storycznego nazwiska, czyniła z siebie ofiarę 'dla dobra swej rozrodzonej familji, ze przyjmując imie pospolite bogatego szlachcica, wsławione tylko męztwem, pra- wością iświetnemi zasługami, czyniła mu niesłychany honor i miała prawo do wszel­kiej z jego strony wdzięczności i poddania się. Nie kochając męża, któremu się od­dała dla tego, aby wyjść z nędzy, po­wrócić do atłasów, koronek, aksamitów i sobolów, które w rodzie jej zostały tylko w tradycyi i w dawrnych zbutwiałych re­gestrach , stara panna, z silną i niezłom-

64

1

ną wolą, której żadna miłość nie łago­dziła, z postanowieniem dąsania się byle za co i cedzenia przez zaciśnięte wargi słów ostrych i dojmujących, zaczęła za­raz na drugi dzień po ślubie tę rolę żony wojującej, z której nie wyszła ani na chwilę. Półkownik, któremu to postano­wienie żenienia się przyszło ni ztąd ni zowąd, z początku przez grzeczność i zwy­kłą szlachecką słabość dla utytułowanego imienia, zaczął ulegać; w parę miesięcy zaś, rad nie rad, dla zachowania pokoju domowego i żeby ustawicznie nie walczyć i nie mówić sobie codzień, źe niewiedzieć dla czego tak wielkie głupstwo zrobił, ulegać już musiał, zimna krew i te wszystkie kolce, którerni takie kobiety i żony, jak jeż rozgniewany, nasrożyć się umieją, i których nigdy nie

drobniutkiego, źe tak powiem, bolu, przy­prowadzonym został' do szukania ulgi i ucieczki w zupełnej uległości i posłuszeń­stwie. Wstydził się tej niemocy półkow'- nik, bolał nad takiem położeniem swojego komendanta kochający go Puślicki; ale pierwszy taił stan swój nawet przed sobą samym, wmawiał w żonę przymioty, któ­rych nie miała, a w siebie szczęście, któ­rego nie doznawał; drugi zaś, bojąc się, aby jakim niewczesnym buntem i siebie nie naraził na rozdział ze zwierzchnikiem, którego kochał, i temuż zwierzchnikowi niechybnej przykrości i przycinków nie przymnożył, ulegał także, bał się kobiety jak ognia i położenie półkownika przed ca­

łym dworem przed jenerałem wygadał się, to w ser­decznym żalu, którego nie był panem, i w tej nadziei, że ten niegdyś ich wspólny wó'dz, i który nadto nad półkownikiem, jako dziad jego córki, powinienby mieć jeszcze władzę, koniec jakiś tej ich bie­dzie położy.

Półkownikowa, ustrojona w piękną z zie­lonego aksamitu mantylę, ozdobioną bo- gatęnii czarnemi koronkami, trzymała na ręku szal przepyszny, a pod białym ma- terjalnym kapeluszem, z którego zwie­szało się pióro, miała dużo lśniących lo­ków, które chudą twarz jej osłaniały i da­wały jej minę sztywnej i wzgardliwej an­gielki. .Weszła roztworzysto, wyprosto­wana i'z podniesioną głową, a spójrzaw-

«

szy lodowatem wejrzeniem na obecnych

ukrywał. Jeżeli zaś teraz

i pociągnąwszy nosem, zacisnęła usta je­szcze mocniej, i sucho i ostro rzekła :

—Fi! quelle détestable odeur! Mężu! któż to ośmielił się taką kordegardę zrobić z mego salonu?

Puślicki, który stał przy drzwiach, ki­wał głową i ruszał wąsami ; jenerał uśmie­chał się, a półkownik, który zrazu nie

kradkiem na jenerała i postrzegłszy w jego twarzy wyraz ironji, wziął niejako na kieł i przystępując do żony, rzekł tonem śmia­łym, jak gdyby ją chciał zreflektować, aby się miarkowała:

— Zono! moje życie! nie widzisz, źe mamy zacnego gościa, pan jenerał Darski.

—A, pan jenerał!— odpowiedziała pół- kownikowa niby zadziwiona, niby uśmie­chająca się. I powitawszy go ukłonem,

dodała:—Bardzo sobie winszuję, źe mam honor poznać pana jenerała.— To powie­dziawszy, zacisnęła znowu usta i zakryła nos chustka.

Najmocniej panie przepraszam —

ąc się—żem się z góry

tak źle zarekomendował. Bo to ja, pani dobrodziko, stary żołnierz i nałogowy fajkarz, zakopciłem tak salon pani.

— Oh! nic się złego nie stało—Odpo­wiedziała.z uśmiechem do jenerała, a ze znaczącem wejrzeniem to stary i dobrodusznie mówił dalej:

ize mogę panie upewnić, ze ik do tego występku mego nic

przyczynił się ani trochę. Jemu biedako­wi fajka na piersi szkodzi. Cała jego wina w tem, źe mi tu nie wzbronił palić. Ale już racz pani z łaski swojej za to się na

niego nie gniewać; bom ja się uparł', a on przez wzgląd na dawniejsze stosunki nasze, a może i na mój wiek, jakoś nie śmiał się opierać.

Uczuła półkownikowa ironję i przyci­nek , ale nie dawszy po sobie tego poznać4 i udaną słodyczą odpowiadając na udaną dobrotluszność, rzekła:-

—Mój mąż jest panem w domu i miał wszelkie prawo nie wzbraniać panu jene­rałowi tej uciechy, której ja wprawdzie nie pojmuję, ale która, jak uważam, jest powszechną panów potrzebą. Gdyby i sam chciał jej sobie pozwolić, nie miałabym mu tego^wcale za złe. Owszem, byłoby to nawet moją powinnością polubić to, co on lubi. Ale 'pozwoli mi pan jenerał na chwilę siebie odstąpić, i dopełnić obo­wiązków gospodyni domu.

To pcrwiedziawszy, tym delikatnym pań­skim tonikiem, którym daje się uczuć te­mu z kim się mówi, źe się nie zupełnie stosownie znalazł, ukłoniła się z powagą i wyszła.

A co, jenerale! — rzekł wówczas półkownik nadrabiając miną, niespokojny jednak co jenerał powie.

A cóź—odpowiedział tenże—źe je­steś panem w domu, to słyszałem na moje własne uszy. Mógłbyś nawet w tym po­koju fajkę palić, gdyby ci na piersi nie szkodziła. Ale dajmy temu pokój. Radbym już uściskać Jadwisię. Czyjej tu wchodzić nie wolno?

— Co za myśl, jenerale!— odpowie­dział półkownik żywo.— Puślicki! poproś tu pannę Jadwigę.

Puślicki otworzył drzwi, i w tejże

t

r

chwili wbiegła panienka hoża, piękna, z twarzyczką pełną determinacyi i woli, w białej skromnej sukience i z włosami ciemnemi, które gładko były zaczesane i lśniły się jak aksamit.

— Otoź widzisz, jenerale! źe zakazu niema— rzekł półkownik z tryumfem i jak­by z wymówką.

—Dziadunio!—krzyknęła Jadwisia po­strzegłszy jenerała, i jednym susem juz była w jego objęciu.

—Moja ty dzieweczko droga!—zawo­łał stary ściskając i całując panienkę.— A jak wyrosła! jaka zgrabna! jak podobna do matki!

— O mój drogi dziaduniu! cóż to za niespodziewane dla mnie szczęście t A jak mi dziadunia było na gwałt potrzeba!— Wyrwawszy się z temi słowy i postrzegł­

szy, źe ojciec tu stoi, przystąpiła do niego i całując go w rękę, dodała:—Do­bry wieczór ojcze! kilka godzin cię nie widziałam.

Cóż? dobrze się wam jeździło? za­

stałyście te panie w domu ?— zapytał pół­kownik.

Doskonale! zastałyśmy. Ale żebyś wiedział ojcze, kogo jeszcze tam zasta­łyśmy? zadziwiłbyś się.

—Iiogoź to? ciekawym.

, W tem drzwi od pokojów półkowniko- wej otwarły się- i wyszedł z nich głos mo­cny i rozkazujący:

Półkownik drgnął, puścił rękę córki i odpowiedział:

W ten moment moje życie, idę.

Nie słuchając więc tego, co Jadwisia mówić miała i zapomniawszy o tem, cze-

»

go był ciekawy, poszedł spiesznie, a prze­chodząc minioPuślickiego, dodał: idź do garderoby, tam ci dam resztę rozkazów.

W garderobie teraz kawalerja od­biera rozkazy, do wszystkich djabłów. Oj! biedny mój półkownik!—mruknął wach­mistrz, i obrócił się na prawo w- tył i wyszedł.

Biedny ojciec!— rzekła wówczas Ja- dwisia, patrząc za odchodzącym półkow- nikiem.—Nie miał nawet czasu dosłuchać; com mówić miała.

W tęgie, jak widzę, wzięto go tu kluby—rzekł stary przyciągając do siebie panienkę.—W dobrej jesteś szkole; mo­żesz przypatrzyć się i naśladować.

—Nie dziaduniu!—odpowiedziała se- rjo—mój wzór tam, w moim pokoju, wisi nad mojem łóżkiem.

Druga. Żona 7

— Twoja matka, dziewczyno! — rzekł .

ściskając ją.

—Moja matka, dziaduniu! — kobieta

święta, do której codzień się modlę, i która mi zapewne ciebie tu przysłała w mojej wielkiej biedzie.

—Bardzo się cieszę, żem stanął na za­wołanie. Ale cóż to takiego ? czy nie jaka

serdeczna bieda ? co ?

— Oj! podobno źe serdeczna, kochany

dziaduniu!

—A prawda, skończyłaś siednmaście |at—mówił gładząc jćj rumianą twa-

*

rzyczkę.

—Od kiedy! od kiedy?—już mam trzy tygodnie na ośmnasty.

—Toż już i czas na takie serdeczne ' bićdy.

—A czas, i wielki czas—rzekła czśr-

%

wieniąc się; a potem dodała:— Choćby dla tego, drogi dziaduniu, żeby czemprę- dzej z domu i nie patrzyć na upokorzenie biednego ojca.

—Więc dla tej.przyczyny byłem ci tak na gwałt potrzebny?—rzekł stary siadając i trzymając rękę panienki.—Czy nie masz mi czasem do powierzenia jakiego sekretu? Co?

—Naturalnie, że mam;—i niedawno, zdawało mi się, że już jestem w tak kry- tycznem położeniu, żem już chciała na­mówić Puślickiego do dezercyi i z nim drapnąć z domu do ciebie, kochany dzia­duniu!

5 —Byłbym cię bardzo kwaśno przyjął— odpowiedział cokolwiek niespokojny.

nacyą—zawszeby to jednak było nie z de­szczu pod'rynnę, ale z pod rynny na

deszcz. Możebyś się dziadunio trochę roz­gniewał; ale jakbym ci wyłuszezyła wszyst­kie powody i racye, uściskałbyś mię, i rzekłbyś: do wszystkich djabłów, dziew­czyno! dobrześ zrobiła!

Hm! coś za nadto pewna jesteś swe­go—rzekł stary, patrząc z ukontentowa­niem na tak hożą, żywą i determinowaną panienkę.

Chyba źe i ty dziaduniu !• chcesz mię wydać za hr. Alfreda—dodała z filuterją.

—Zje djabła, źe cię dostanie!—zawo­łał jenerał.

A widzisz dziaduniu, nie miałażem być pewna swego?

Więc oni serjo myślą wydać cię za tego welinowego panicza? — zapytał po­wstając.

—Nie oni, ale ona— odpowiedziała

Jadwisia, ukazując na drzwi macochy.

Bo biedny ojciec juz sam nie wie co my­śli a czego nie myśli, co chce a czego nie chce.

Mazgaj!— zawołał jenerał.

%

Nie mów tak dziaduniu—mówiła Ja-

4

dwisia całując'jego rękę!—to właśnie

jest największa moja zgryzota. Dla miło-

0

ści mojego drogiego ojca .poświęciłabym się chętnie; poszłabym nawet za takiego, któregobym nie kochała, byleby on mi to kazał, a kazał ź tym wyrazem męzkiej woli i charakteru, jaki dawniej miał i jaki 'ma i teraz w tem wszystkiem, gdzie ona zadartego noska swego nie wtrąci. Ale z takim wstrętem, jaki czuję, iść za tego wymokłego panicza, dla dogodzenia woli i interesowi tej baby, która mi ojca tyra­nizuje? O! nigdy!

Dziewczyno! niech cię uściskani! zawołał stary żołnierz uradowany, wycią­gając do niej raniiona. Jadwisia skoczyła mu na szyję, a po tein serdecznem uści- śnieniu, jenerał wzruszony, obcierając ukradkiem łzę radości; usiadł i zapytał: I on ci się już wyraźnie oświad­czył?

— On?— odpowiedziała napuszywszy się — czyżby śmiał, widząc jak go trak­tuję? Ani 011 mi się nie oświadczył, ani ona mi wyraźnie jeszcze woli swej nie objawiła. Boi się mnie, dziaduniu!

Oho!—zawołał uśmiechając się.

—A tak, tak, mój drogi dziaduniu. Bo choć ona kosa, ale i ja kamyk nie zły i twardy, i ona to zmiarkowała, że mogłaby się wyszczerbić. Jednak cóżby mi to wszystko pomogło, gdyby nie ty

dziaduniu! na którym polegam jak na Za­wiszy. Gdyż, niestety! widzę to dobrze, że to jej plan; że albo już zaczęła, albo wkrótce zacznie dręczyć tem ojca, który na końcu, rad nie rad, będzie musiał przystać. Jest bowiem tak zręczna w prze­prowadzaniu swoich zamiarów, tak wy­trzymała w swej woli, że doprawdy, mu­siałabym ją szacować, gdyby cele jej były godne i szlachetne. Dla tego to, mój drogi dziaduniu, trzeba temu stanowczo zara­dzić i przeciąć ten węzeł tak, żeby go już zawiązać nie mogli.

Innem np. małżeństwem—rzekł je­nerał uśmiechając się.

mnie —• odpowiedziała — to środek najskuteczniejszy.

Tak myślisz?

Bo widzisz kochany dziaduniu! tym

sposobem klamka juz zapadnie i ojciec będzie spokojny od ataków, których ina­czej nie uniknie.

—Dobrzeby to było, i plan obrony nieźle obmyślany.

—Kieprawdaź, źe strategicznie?

—Niema co mówić—odpowiedział gła­dząc wąsy—dość strategicznie. Szkoda tylko, źe nie ma żadnego kandydata, któ­ryby i ciebie z tej biedy i'ojca twego z ambarasu wyciągnął.

—Ej! kochany dziaduniu!—odpowie­działa naiwnie — dobrze poszukawszy, to moźeby się i znalazł.

— Czy nie ten?—rzekł jenerał doby­wając list i pokazując jej podpis.

*

—Najdroższy dziaduniu!—zawoła rzu­cając mu się na szyję— doprawdy, źe gdzieindziej nie trzeba szukać. To będzie

dywersja doskonała. Ale cicho! cóś tam już pani półkownikowa głośniej mówi. Chodź dziaduniu do mego pokoju, tam mi dasz przeczytać, co pan Stanisław pisze. A ja, rozważywszy rzecz dokładnie, roz- kalkulowawszy wszystko pro i contra, a nadewszystko wezwawszy na pomoc opieki mamy, która tam ciągle na mnie patrzy, odpowiem: tak lub nie—i basta.

—Dobrze, chodź— rzekł stary powsta­jąc i obejmując ją.— Ty postanowisz, a ja pobłogosławię.

—Pobłogosławisz naprzód w imieniu •mamy, która w niebie, potem w imieniu ojca....

—Który pod pantoflem—przerwał je­nerał.

*

—Niestety! — I nakoniec w imieniu swojem, który jesteś najlepszym w świe-

cie dziaduniem, i doskonałym jenerałem, boś przybył z sukursem w zlej bardzo chwili

— Dziękuję ci za tę pochwałę, swy- wolnico! No, pójdźmyż na tę radę wo­jenną.

— Pójdźmy, panie jenerale! prawa noga naprzód! marsz!

Po takiej rozmowie, która odmłodziła starego wojaka, a energicznemu sercu dziewczyny dała słodkie nadzieje, oboje

«

wyszli, trzymając się za ręce i patrząc sobie w oczy.

Pułkownikowa , jak kobieta rozumna i zręczna, zmiarkowała od razu z kim ma do czynienia. Postanowiwszy więc ująć sobie jenerała, który cały swój majątek

• przeznaczył Jadwisi, a którą znowu ona przeznaczała swemu kuzynkowi, mające­mu tylko imie i długi, zaczęła od tego,

%

że kazawszy co prędzćj uprzątnąć z po­kojów, które jenerał zwykle zajmował, rzeczy i elegancye hr. Alfreda, poleciła

Puślickienm, aby go tam ulokował; że dowiedziawszy się starannie o wszystkich nawyknieniach jenerała, o potrawach, któ­re lubił, o godzinach, w których zwykł kłaść się spać i wstawać, jeść śniadanie, obiad i t. d., nie zapomniała o żadnej z tych wygódek, do których starzy zwykle tak wielką przywiązują wartość. Zaraz nawet tego samego dnia, po herbacie, którą pili w salonie, mającym drzwi - otwarte do ogrodu, przyniesiono jenerałowi fajkę, i półkownikowa uprzejmie zapraszała go, aby się nie żenował i nie siadał przy oknie, jak to chciał uczynić, gdyż mógłby go wiatr zawiać i zaszkodzić jego zdrowiu.

Dziękował jenerał za tę grzeczność, u- śmiechał się jednak pod wąsem, domy­ślając się do czego to wszystko dąży. Pół­kownik tryumfował i w miarę zabiegów

«

%

dręczyć, to proponując mu fajeczkę i swój doskonały tytuń, który mu któś przysłał

z Odessy, to pytając o zdrowie Pafcia i

*

i Lolcia, i chwaląc go przed pułkowniko­wą, że niezmiernie zręcznie dwa razem

* • pieski nosi, to przypominając różne zda­rzenia, w których nieboszczce zonie od­mawiał to tego, to owego, czego samą chciała, a potem dawał jej rzeczy dwa razy droższe i piękniejsze, byle nie te, które się jej podobały, i nie w7tedy, k się jej zachciewało. W czasie tych roz-

mow i zdradzieckich pochwał, półkowni-

a

było dojść, czy pojmowała, czy nie, do czego one zmierzały. Półkownik odcinał się jak mógł i wszystko w żart obracał, a Jadwisia, gospodarując przy herbacie, poglądała miłosiernym i proszącym wzro­kiem na starego, aby ojca nie męczył, a gdy to nie pomagało, stawała nieznacznie za jego krzesłem, nachylała się do ucha i szeptała mu:—niemiłosierny dziaduniu! dajże pokój, bo tak kwaśno przyjmę pana Stanisława, że ucieknie, gdzie pieprz nie

f •

rosme.

Ten pan Stanisław Górzycki, był to sąsiad jenerała w Sandomierskiem, i syn najlepszego jego przyjaciela. Miał ładną wieś między Ćmielowem i Sandomierzem, w gruntach pszenicznych, dobrze zago­spodarowaną i niedaleko od Wisły leżącą Liczył wówczas dwudziesty siódmy rok

życia, które od dzieciństwa strawił na kształceniu się i pracy. Kilka lat przebył za granicą, i tam, chociaż jeszcze bardzo młody, korzystając z przymusowego swe­go położenia, oddawał się naukom i sztu­ce. T»ył to razem poeta i malarz, Pisał ładnie i z natchnieniem; wszakże wyłącz-

%

niej i,z większem zamiłowaniem oddawał się malarstwu. Jego peizaże były pełne życia i prawdy; ale szczególną wartość miały te, gdzie działali ludzie i konie. Gdzie tylko była jakaś ruchawka, jakaś placów­ka, jakaś utarczka, tam każdy koń miał juch i wyraz, każda twarz ludzka myśl i mowę. Siedząc długo w Dreźnie, skopjo- wał większą połowę obrazów Wuwerma- na, w które ta galerja tak obfita, i długą

m

wprawą i zapatrywaniem się, nabył tej miękkości i prawdy w kolorycie, co tak

!

pociąga oko; tej umiejętności w chmu­rach i otaczającem scenę powietrzu, tej

biegłości w7 grupowaniu i mieszaniu naj-

/

rozmaitszych postaw ludzi i koni, które charakteryzują roboty tego znakomitego mistrza. Jenerał, jako amator koni, jako stary żołnierz, który kilkadziesiąt lat prze­pędził w szeregach i na ich czele, wiel­kim był -admiratorem tych kompozycyj ar- tysty-obywate'a, posiadał kilkanaście jego robót, celniejsze sam woził z sobą i po­kazywał sąsiadom i przyjaciołom, a wi­dząc przytem, źe młody człowiek nie traci ani chwili czasu; że położywszy pę­dzel , bierze się do pióra i książki, a przy­tem i gospodarstwo swoje z wielką aku- ratnościa i znajomością rzeczy prowadzi; że przy tak Wysokiem ukształceniu jest wesołym i naturalnym, i nie ma ani pe-

danterji, ani fanfaronady; źe skromny i surowy w obyczajach, nie nadużywa ży­cia i młodości; nie pije, w karty nie gra, iupędzając się za posażnemi pannami, któ- rymby kłaniał miłość, nie pociesza się w domu tańszemi i mniej ceremonij ko- sztującemi zalotami, pokochał go serde­cznie i postanowił sobie, bądź co bądź, aby Jadwisia była jego żoną, i mając być jego dziedziczką, była wprzód jego są-

siadką i pociechą jego starości. W tym celu, którego nikomu nie objawił, skłonił pana Stanisława, źe upłynionej zimy udał 'Się do Warszawy i tam kilka tygodni prze­wiedział jenerał z listu Jadwisi, że i oni jadą na Karnawał do Warszawy. Pani półkownikowa, kazawszy starannie na biletach swych wylitografować: nee Comtessc Podbrzyska, i nadto lak unio-

dyfikować wyrazy, aby nazwisko jej męża było drobniutkiem pismem, a jej własne dużemi literami, rzucającemi się w oczy. chciała światu pokazać swoje axamity, ko­ronki i sobole, do których nareszcie ko­sztem zniżenia się i mezaliansu przyszła. Jenerał dał panu Stanisławowi list do pół- kownika, aby mu dom swój otworzył, a osobny do Jadwisi, w którym rekomen­duje jako dobrego tancerza, i prosi, aby mu na każdym balu, gdzie będą razem, nie odmawiała jednego przynajmniej ma­zurka. Pan Stanisław rzadko bardzo by-

*

wał u półkownika, gdyż półkownikowa przyjęła go kwaśno i niepodobała mu się wcale. Za to. po obcych domach chętnie do niego przystępował, z nim rozmawiał i szacował go, jako znakomitego oficera i znawcę sztuki, której się poświęcił. Pół-

kownik nawzajem polubił młodego czło­wieka i z rozmowy i z kilku szkiców, które widział, i nie tylko od niego nie stronił, ale owszem często sam go na­wet szukał. Panna Jadwiga podobała się zrazu panu Stanisławowi ze swej powierz­chowności; zaczęła go bawić i zajmować jej rezolutność i energja; potem miłym mu się stał i głos z jakim zdania swe i decyzje wymawiała; potem wyraz oczu, który każdemu słowu towarzyszył; potem pokazało się, źe* żadne usta lak pięknie nie składały się do mowy i uśmiechu i , żadne oczy tak widocznie i wymownie nie

tego czego niedopowicdziały usta i uśmiech nie dokończył. Panna Ja­dwiga , z początku dla dogodzenia woli dziadunia, tańcowała na dwóch pierwszych wieczorach z panem StanisłaAvem po je-

dnym mazurku; na trzecim, mazurka i ka­dryla, na czwartym mazurka, kadryla i

walca; potem przekonała się, źe nikt tak

/

dobrze w a 1 c a nie tańczy jak pan Stanisław, który był tak długo w Niemczech; źe nikt tak dzielnie nie wywijał mazurka jak pan Stanisław, który był Sandomirzanin. Dla tego to, juz nie z polecenia dziadunia, ale z własnego przekonania, ile na ostatnich balach zdarzyło się mazurków, tańczyła je z panem Stanisławem; ile tylko było walców, zawsze rączka jej leżała na ra­mieniu pana Stanisława, a w żywym obrocie lecąc z nim przez salę, nieraz okiem i uśmiechem dała mu poznać, źe jej miło .walcować z człowiekiem, który nie próżno był w ojczyznie Kanta i Klopsztoka.

Tym sposobem zawiązała się znajomość

*

dwojga młodych ludzi i pod domniemaną opieką kochanego dziadunia i widocznym szacunkiem i przychylnością, jakie pół- kownik młodemu człowiekowi okazywał,

V

szczere i bezwarunkowe przywiązanie wkradło się do serca panny Jadwigi, a w męzkiej duszy pana Stanisława powstała

9

miłość, która natchnieniom jego dodała mocy,, a żywsze jeszcze i wyrazistsze

m

farby rozlała na jego płótna.

Gdy półkownikowstwo wrócili na post do domu, przybył do nich z za granicy hr. Alfred, wycieńczony, zadłużony i goniący „ostatkiem funduszów i zdrowia. Nie mając już gdzie podziać się, gdyż jedna wieś która mu została, była w zastawie, a nie było jej czem wykupić, osiadł przy krew- nej, która już wówczas w ręku swem i wolę półkownika i rząd domu miała. Ztam-

tąd pan hrabia kiedy niekiedy tylko robił wycieczki do Warszawy za pieniądze opa­nowanego męża swój kuzynki, lub do ja­śnie wielmożnych krewnych na Polesie i Wołyń, aby im pokazać swoję niezależ­ność , nakłaść pełne uszy o zagranicznych sukcessach i nagadać się po francuzku

0 wszystkich cudach, które widział to w Tuileries, to w Clichy lub Neuilly,

9

to u margrabiny S*, z którą był w naj­lepszych stosunkach, to u Wikontów X. lub Y., z któremi żył jak z rodzonemi braćmi.

Zaraz z początku pobytu swego w Dą- browcu, hr. Alfred, z nudów i nałogu rozpusty, zwrócił oczy na Marysię, gar- dćrobiankę panny Jadwigi, śliczną i ru­mianą szlachcianeczkę, z czarnćm okiem

1 włosem, z figurką kształtną i najlepszćm

sercem. Cały dwór ją uwielbiał, a szcze­gólniej jego marszałek pan Wincenty Pu­ślicki, który poglądając na nią często z westchnieniem i pokręcając siwego wąsa, mówił sobie w duchu:— za poźno do djabła! daj asan pokój panie Wincen­ty, żebyś sobie nie odciął odwrotu.— Wymokły panicz, dostawszy od Marysi dobrego odkosza zaraz przy pierwszej

pańskiej propozycyi jaką jej zrobił, do- i

wiedziawszy się przy tein jaki był stan po­sagu panny Jadwigi i jakie dalsze w tym względzie nadzieje, przeniósł plany swe ' od sługi do pani, chcąc im naturalnie dać za podstawę święty stan małżeński, który miał poprawić jego interesa, a za środek dopięcia tego celu obrawszy afekt skrom­ny i bojażliwy, który najdelikatniejszą francuzczyzną i w najdalszych aluzjach

objawiać jej itłómaczyć zaczynał. Wszyst­ko to robiło się riiimo wiedzy półkownika, na którego oczy zarzucono matrymonjalną zasłonę, ale po licznych i stanowczych konferencyach z półkownikową, która pierwsza kuzynkowi swemu myśl tę po­dała i której postanowienie przeniesienia fortuny Jadwisi do swego imienia, aby z jego upadkiem dawny porządek w Eu­ropie nie runął, stało się mocnem i nie- złomneni.

Ale pan hrabia wkrótce postrzegł, źe Jadwisia, chociaż młoda i śmiejąca się, jest to wszakże osa z żądełkiem ostrem i bolacem, która trudno zwabić do ula. « ' *

kolwiek sama pełna woli, wytrwałości i sposobów pająka, który z daleka i w około

*

sieć swą rozprowadza, przekonała się je-

dnak, że nie tak łatwo uchodzi córkę jak uchodziła ojca. Przypomniawszy sobie przytem pewne okoliczności balów war­szawskich, na które wówczas jako nie mająca jeszcze żadnych planów i więcej zajęta sobą niż pasierbicą, nie zwracała uwagi, domyśliła się, źe i serce Jadwisi

%

nie musi być zupełnie wolne. Z tych po­wodów ułożyli rzecz tę zostawić czasowi,

• «

nie spuszczać jednak z oka panny i od raz powziętej myśli, bądź co bądź, nie od- i stępować ani na jotę. W tej więc komedji,

t

której tendencyą i sensem moralnym miał być miljon, półkownikowa wzięła na sie­bie rolę uprzejmej i prawie excepeyonal- nćj macochy, a pan hrabia pełnego boja- źliwości kochanka, który milczeniem tłu­mił w sobie gwałt serca i wyrażał go tylko pełnemi melancholji spojrzeniami.

Przenikliwa Jadwisia odgadła te manewra, i równie karesy półkownikowej jak ob­winione w bawełnę zabiegi hrabiego, od-

/

bijały się od niej jak groch od ściany. Wszakże kochające jej serce zatrwożyło się nieraz, gdy widziała i słabość ojca, coraz bardziej i bardziej podpadającego

snącą nieograniczenie, utrzymywaną / nie­wypowiedzianą energją i wywalczaną z co­raz większą sztuką i wybiegami. Ztąd więc w listach swych do dziadunia, da­wała mu poznać, jak mocno pragnie jego obecności, a opisując bieg swego życia, wspomniała umyślnie o panu Alfredzie, kuzynku swój macochy, dodając zręcznie takie okoliczności, któreby jej nie kom­promitowały, na przypadek, gdyby się list w ręce półkownikowej dostał, ale

- z których jenerał domyśliłby się o co idzie i tak żeby się zatrwożył.

Z drugiej strony hrabia Alfred, choć przed Jadwisią udawał bojaźliwego i zro- spaczonego kochanka, za nadto jednak wierzył w potęgę swej krewnej, za nadto dobrze widział całą słabość i zaślepienie jej nuęża, aby wątpił, źe nie dziś to jutro będzie miljonerem. Nie miał 011 nadto ani dosyć umiarkowania, ani dosyć rozsądku, aby oczekiwać skutku w milczeniu i z na- , dziejami swemi przed krewnym się nie po­chwalić. Zaczął więc łowić ryby przed jiiewodem i tym sposobem pogłoska o tym mniemanym marjażu rozeszła się. W są­siedztwie potwierdzało ją znajome już wszystkim panowanie żony nad mężem i

ciągły prawie pobyt hrabiego w Dąbrow- cu, a dalej roznieśli ją gorliwi jego krew-

ni, rozmaite porobiwszy przydatki, po­większywszy między innemi, dla honoru

imienia Podbrzyskich, posag panny i zbli-

/ *

żywszy termin ślubu, aby rzecz najmniej­szej już nie podpadała wątpliwości.

Strwożony tem pan Stanisław, napisał ów list do jenerała, który on pokazał Ja-

dwisi, i gdzie zamykało się wyrażenie

* \

wszystkich jego uczuć, opisanie wierne całego szczęścia balów warszawskich, i obraz tych złotych nadziei, jakie mu one dały. Tam także wyraził słuszne trwogi, jakie opanowały go przez pogłoski, które i ztąd i zowąd do niego dochodzą, i w skutek których ośmiela się szukać opieki i wsparcia w przywiązaniu starego wodza, prosi go, aby oświadczenie jego formalne zawiózł pannie Jadwidze i jej ojcu, aby żądanie jego i prośby poparł swoją po-

wagą i stał się dobroczyńcą jego życia, które inaczej zmarnuje w żalu nieutulo­nym i smutku, coby mu odjął wszelką energję do pracy i stania się. na cobądź przydatnym sobie i drugim.

Jenerał serjo zatrwożony, znając już niektóre okoliczności domowe w Dąbrów- cu, ale nie przypuszczając nigdy, aby do­szły do tego stopnia, na jakim były rze­czywiście , list ten natychmiast sam po­wiózł , a panu Stanisławowi kazał, aby ' nazajutrz wyjechawszy z domu, na drugi dzień po przybyciu jenerała także przybył ,do Dąbrowca, pod pretekstem, że prze­jeżdża do krewnych na Polesie, a dowie­dziawszy się, że jenerał tu jest, pragnie odwiedzić i półkownika i starego sąsiada swego obaczyć.

Takie było położenie, chęci i zamiary

osób działających w tym dramacie za któ­rego prawdziwość ręczymy, a który, jak możemy, przed oczami czytelników rozwi­nąć postaramy się.

Nazajutrz o godzinie dziesiątej, siedział *

jenerał w tymże samym salonie, na któ­ry się wczoraj'tak gniewał i już przy otwartem oknie, nie chcąc robić przy­krości półkownikowej, palił niewielką fa­jeczkę. Ranek był piękny i świeży. W no­cy deszcz skropił ziemię i zieloność dzie­dzińca zrobił żywszą i mocniejszą. Stary zdawał się z ukontentowaniem oddychać tem powietrzem', które zwykle tem jest

*

zdrowsze i posilniejsze, im żyzniejszy grunt, którego wyziewy je nasycają. Było to także jego powietrze rodzinne, gdyż w tej okolicy rodzice jego mieszkali i tam pierwszą młodość swą przepędził. A jak mleko matki najlepiej odpowiada organi- zacyi dziecka, tak oddech tej ziemi, na której człowiek byt odebrał, najmilej do­tyka jego płuca i zdaje się przyczyniać mu zdrowia i życia. Wesołym więc i pra­wie szczęśliwym był starzec połykając ten powiew, który do niego jakby z daw­niejszych czasów dolatywał, i patrząc na to niebo, które się ku niemu przeszło­ścią , dawno miniona, uśmiechać zdawało. Przytem miło mu było widzieć koło stajni krzątających się wiarusów. Ich działal­ność, ich ruchy żywe i wprawne, ich miny i postawy przeniosły go do chwil

*

młodości, do obowiązków szlachetnego

*

rzemiosła, w którem wyrósł i w którem zyskał sławę i znaczenie. Nie dziw więc, ze gdy w tej chwili wszedł Puślicki, zastał jenerała w najlepszym humorze i przyjęty był z uśmiechem i uprzej­mością, jakiej zawsze od niego doświad-

* •

czaL

— Dzień dobry ci Puślisiu!—-rzekł do wyprostowanego i ubranego jak z igły

I

wachmistrza.—Przyszedłeś na ordynans?

— Przyszedłem dowiedzieć się, czy

%

JW. Jenerał czego nie rozkaże ?

- —Nic nie mam do żądania — odpowie­dział stary.—Wszystko tu u was idzie jak z płatka. Wasza pani półkownikowa jest doskonałym komendantem placu. Gdybym komenderował armją, zrobiłbym ją jene-

rał-kwatermistrzem.

»

Puślicki poruszył wąsami i uśmiech­nął się nieznacznie, a jenerał mówił dalej:

Kto jej powiedział, źe ja lubię ka­wałek kapłona przekąsić do poduszki i po-

f *

' pić 'go kieliszkiem francuzkiego wina ? Kto ją nauczył, źe nie piję innej kawy jak z imbryczka i nie lubię śmietanki, tylko w maleńkich kamiennych garnuszeczkach! Ażem się zdziwił, jak mi wczoraj lokaj jej przyniósł parę skrzydeł doskonale upie­czonych i wino, nie z butelką, czego cierpieć nie mogę, bom nie pijak, ale w kieliszku i właśnie mojej zwyczajnej miary; gdy dziś punktualnie o piątej, le- dwiem spojrzał , na zegarek, drzwi się otwarły i tenże sam lokaj wszedł z tacą, ni której był imbryczek z kawą i dwa małe garnuszki śmietanki z wybornym

kożuszkiem. To przednia kobieta, mój Pu- ślisiu! ta wasza półkownikowa.

Puślicki moderował się i chrząkał, nie wiedząc, czy jenerał serjo mówi, czy żartuje. Nareszcie odpowiedział.

—Tak, JW. Jenerale, kiedy chce.

— To jest—mówił stary uśmiechając

*

się-r'kiedy chce być dobrą, to dobra, a jak chce być złą, to i to potrafi.

Potrafi, JW. Jenerale — odpowie­dział Puślicki z mocnem twierdzeniem.

To znaczy, że i kozła i barapa umić

»

i siebie zrobić! Co ?

Najczęściej JW. Jenerale, jakoby.

kozła—odpowiedział żołnierz, klasnąwszy

nieznacznie palcami, jakby mu żal byłof

że się może niewcześnie wyrwał. Zaśmiał,

się jenerał, widząc ambaras poczciwca, a potem dodał: ■ .. *

—Musiała wam jednak dobrego sadła zalać za skórę, źe jej przebaczyć nie mo­żesz. Ale samiście temu winni. Daliście się osiodłać, teraz po was jeździ.

*

—A jeździ, JW. Jenerale, co prawda, to prawda.

—Ja mogę tylko pochwalić się jej grzecznością i nadskakiwaniem — mówił' stary przystępując do Puślickiego. Wczo­raj kazała mi sama podać fajkę przy her­bacie, wyrzuciła z moich pokojów' ele- gancye swego kuzynka, i mnie tam ulo­kowała tak, że mi lepiej, jak w domu; miałem kapłona i wino do poduszki, ka­wę* w imbryczku i śmietankę w małych

• _ garnuszeczkach; przytem masło tylko-co zrobione i o piątej rano świeże bułeczki.

Czegóż chcieć?—Ale bo też postrzegła zaraz, źe ze mną nie przeliwki. Nieznacznie

i grzecznie dałem poznać, ze czego mi nie dadzą, to saín wezmę i basta. Gdyby pół­kownik tak postępował, toby i jemu by­ło z nią tak dobrze, jak i mnie. A mnie doskonale. Gdybym gdzie drugą taką ko- bićtę znalazł, tobym się i sam do licha ożenił.

Puślicki zaczął mocno chrząkać, ruszać wąsami i choć jenerał patrzył, poskrobał się w głowę, oderwawszy tym sposobem na chwilę rękę od frontowego położenia. Jenerał śmiał się, a stary wachmistrz przystępując krok bliżej i wyprostowaw­szy się jak strona, rzekł:

—JW. Jenerale! to są blichtry, to jest tak JW. Jenerale jakoby zamydlenie oczów, to JW. Jenerale jakoby rozwinięta umyśl­nie słaba 'Unja, dla zwabienia ataku, a

Druga Żona. 10

korpus gdzieś JW. Jenerale siedzi z boku

i znienacka uderzy.

—Więc sądzisz—mówił stary dusząc się od śmiechu— źe ta grzeczność, te nad­skakiwania, to niby fortel wojenny?

—Wojenny, JW. Jenerale — odpowie­dział z pewnością.

—Skądźeby ona u licha tego się nau­czyła, kiedy nigdy nie komenderowała

wojskiem?

—Ej! JW. Jenerale!—zawołał żywiej Puślicki— kobietę, juź tak jakoby P. Bóg stworzył, źe jak na złe dla nas to wszyst-

• ko wie, chociaż się niczego nie uczyła. Każdej z nich, jak onej Ewie w raju, wąż jakiś podszeptuje, co ma zrobić, żeby nas w biedę wprowadzić.

* #

—Więc nie radzisz mi żenić się, choć­bym gdzie drugą taką wynalazł.

—Niech JW. Jenerała, Chrystus Pan

od takiego nieszczęścia broni!

—I sam nie ożenisz się Puślisiu! bo mi się, zdawało wczoraj, żeś na tę czarno­oką Marysię Jadwisiną, jakoś niby miło spo­glądał.

—To jest JW. Jenerale—rzekł Puślic- ki postąpiwszy krok naprzód ze śmiejącą się twarzą— pierwszy raz jak pierwszy;

co drugi raz, o! to nigdy.

—Nie zarzekaj się—mówił Jenerał u- śmiechając się—z twoich oczów widzę, że gdybyś był wdowcem, a gdyby ta Ma- , rysia chciała, to i drugi raz nie byłbyś od tego. I nie taki to djabeł straszny, jake- ście go sobie wymalowali. Gdyby półko- wnik nie stracił był dawnej energji, miał­by żonę miękką jak jedwab. Nieprawdaż?

—Jużći i to prawda, JW. Jenerale —

«

odpowiedział znowu inaczej przekonany Pu­ślicki , gdyż to był żołnierz, który według prawideł dyscypliny nie mógł mieć innego przekonania, tylko takie, jakie miał jego zwierzchnik.— Z kobietą JW. Jenerale— dodał — trzeba tak jak z koniem, który zrzuca. Nie bić go, nie kłuć ostrogą, ale trzymać tęgo i obiema rękami natręźli, to pójdzie jak dziecko, i kłusa, i stępa, jak jeno człowiek zechce, kiedy dobrykawa-

—Masz racją, masz racją mój Puślisiu!— rzekł stary klepiąc go po ramieniu—po- chodźno koło tej Marysi, a ja ci dopo­mogę.

— Ślicznie dziękuję, JW. Jenerałowi— rzekł z iskrzacemi oczami Puślicki— mo- źe ja o tern jakoby i pomyślę.

—Z takiemi zasadami jakie masz, oso­

bliwie co do owej trężli,—mówił jenerał uśmiechając się—to możesz śmiało. Wąż nic nie poradzi, Ale gdzież to twój półko- wnik? Wszak nie sądzę, aby teraz była po­ra prowadzić pieski na spacer?

—Pieski, JW. Jenerale—odpowiedział serjo— prowadzą się między piątą i szóstą wieczorem. Teraz pan półkownik po konno na folwark obejrzeć gospodarstwo.

—Więc to mu jeszcze wolno— zapylał jenerał z ironją— i do gospodarstwa żona nie wtraca sie.

*

—Za domem, JW. Jenerale— odpowie- dział wachmistrz rehabilitując swego wo­dza— Pan'Pułkownik jest takim, jakim

biono.

—Dobrze, ze choć tyle mocy zostało

półkownikowi, Ale za to w domu sza!

10»

• »

—Ani mru mru, JW. Jenerale— odpo­wiedział oglądając się ku drzwiom poko- jów półkownikowej.— Tu już nie nasza . komenda.

—Jednakże, mój Puślisiu!— rzekł jene- rał patrząc w okno, a potem spojrzawszy na zegarek— chociaż jak mówisz, tu nie wasza komenda, trzebaby przygotować po­koik dla tego gościa, o którym ci wczo­raj mówiłem. On tu może przenocuje. Je­żeli wam to tak trudno i nie śmiócie, to

odenmie.

—Juźem wczoraj wieczorem napomknął, że to jest życzenie JW. Jenerała i pokoik

gotowy.

. *

-—A widzisz, co to jest umieć wziąć się do kobiety. Pamiętajźe Puślisiu o tem, jak

się ożenisz i trzymaj się mocno, żebyś nie upadł.

—Chyba nigdy, JW. Jenerale—odpo- wiedział wąsacz z determinacją;— nie na- próżno człek dwadzieścia lat był we fron­cie, i na nie jednej narowistej szkapie sie­dział, a przecież dosiedział, JW. Jenerale!

—A teraz.... ale otóż słychać turkot. Ktoś jedzie. Czy nie mój gość. Pójdź Pu­ślicki na ganek, i jeżeli to młody, przy­stojny mężczyzna , z czarnemi wąsikami, to proś go tu, prosto do mnie, a rzeczy jego każ znieść do tej przygotowanej stan­cji; konie zaś wziąć do stajni.

—To się rozumie, JW. Jenerale. Z koń­mi niema żadnej biedy. Tam już nasza ko- menda.

Gość tymczasem zajechał przed ganek. Jenerał wyjrzał oknem i z uśmiechem

przesłał mu od ust pocałowanie. Potćm rzekł prędko:

.7

—Ruszajźe Puślisiu! proś go. To on! Ale, ale, pójdź potem do mego pokoju. Jest tam paczka, w której są dwa obrazy. Roz­pakuj ją, tylko ostrożnie, i obrazy te przy­nieś tu. Rozumiesz?

—Rozumiem JW. Jenerale!— rzekł • wachmistrz, obrócił się na prawo w tył i '

—Poczciwie^.!—mówił sobie wówczas ; jenerał w duchu— moźem go na złą dro­gę naprowadził. A miałbym sobie do wy­rzucenia, doprawdy!.... bo to podobno ła­twiej gadać o tćj tręźli, jak ją w ręku 11- ; trzymać. Mam oczywisty dowód. Ale pra- : wda, .to druga żona; a recydywa w tak

4

ważnej chorobie, to najczęściej śmierć!

czuciem i pośpiechem do jenerała, który otworzył ramiona i pięknego młodzieńca po ojcowsku uściskał.

—Jak się masz!- jak się masz kochany Stanisławie!—rzekł stary trzymając jego . rękę.—Tak.mię strwożyłeś swym listem, tak mi było pilno i gorąco , źe dawszy ci . tylko naprędce instrukcję co masz robić, pośpieszyłem tu na łeb na szyję , żeby mi

dziewczyny nie sprzątnęli z przed nosa, Dla tego nie czekałem, aż przybieżysz do mnie. Pewny byłem — dodał z uśmie­chem — że mój rozkaz dzienny zrozumia­nym i wykonanym zostanie.

Panie Jenerale!— odpowiedział Sta­nisław— łatwo zrozumieć i wypełnić tak pożądany rozkaz. Każde jego słowo, wszyst- kiemi siłami wcisnęło się do głowy i do serca.

—Nagryzmoliłem go po swojemu. Ka­ligraf ze mnie nie tęgi; a do tego drżała mi ręka od trwogi o moję wnuczkę i od złości, że na nią bez mojej wiedzy sieć za­rzucali.

—A jednak — odpowiedział Stanisław

z uśmiechem—przeczytałem go od razu

t

i notabene po księżycu., Odebrałem bo­wiem list jenerała wieczorem i tak mi

było pilno, źe nim mi światło podali, juz mi księżyc usłużył.

—Prawda, ten poczciwy księżyc, to wasz . powiernik— rzekł jenerał.— Ale je­dnak nie mów tego Jadwisi, bo cię wy­śmieje. To dziewczyna wcale nie roman­sowa. Z nią trzeba w tych wsz łościach jak po szpilkach.

—Wiem, wiem — odpowiedział Stani­sław oglądając się, jakby chciał powie­dzieć: gdzież ona?— Zmiarkowałem od. razu, że cała poezja tej energicznćj duszy jest w prawdzie jasnój jak jćj twarz, wi­dnej, jak jej piękne oko. To też dla tej przyczyny natem sercu, wfctórem niema ani kropli fałszu i udawania dla jakichbądź względów, nawet przez towarzystwo upo­ważnionych, zbudowałem moję przyszłość.

—I będziesz ją miał piękną i jasną ,

mam w Bogu nadzieję!— rzekł stary bio­rąc rękę wzruszonego młodzieńca.

—O! Panie Jenerale! to, czegom ci o- sobiście wynurzyć nie śmiał, com wy­pisał....

—Juz to czytała, mój drogi Wuwer- manie!

ręce.— I cóź?

—A cóź ?— odpowiedział stary uśmie­chając się— kiwała główką, było nieraz hm! hm! hm! czasem: proszę! czy aź tak?— W niektórych miejscach parsknęła ze śmie­chu.— Ale niebledni^`źe tak, kochany ar- tysto-obywatelu! bo skończyło się na tem, źe na koniec listu, na sam podpis upadła prześliczna łezka, jak perła, i list poszedł za sukienkę i podobno przylgnął do biją­cego serduszka.

Stanisław chwycił rękę jenerała i choć stary się bronił, serdecznie ją ucałował. Uspokoiwszy się trochę z pierwszej rado­ści , rzekł młody człowiek.

Jak szczęśliwym jestem! zdołamże to wyrazić? Ale Pan Jenerał tu sam?

Oho !—odpowiedział stary— chcia­łoby się żeby i ona tu była, żeby zaraz z gorąca podziękować, uściskać śliczną rączkę, co liścik tu schowała i zajrzeć w to oko, z którego łza kapnęła. Za pozwole­niem panie młody! radzę cierpliwiej cze­kać, być niby zimnym, niby obojętnym i ciszej mówić, szczególniej bez żadnego ach! i och! bo tam— dodał ukazując filu­ternie na boczne drzwi— tam szef sztabu tego domu, jenerał kwatermistrz i jenerał dyżurny razem.... tam kochanku, pani pół-

kownikowa!

n

—Więc to wszystko prawda Panie Je­nerale! co ludzie z przekąsem mówią o słaboś ci półkownika, a com postrzegał juz tej zimy w Warszawie ?— zapytał Stani­sław.

—Ale więcej niz prawda— odpowie­dział stary machnąwszy ręką— to święta prawda, jak mówi Puślicki, z którym ra­dzę ci się poznać, bo go Jadwisia bardzo kocha.

— Szkoda życia — rzekł Stanisław — tak pełnego sławy i zasługi.

—Poszło, kochanku,— odpowiedział konfidencyonalnie jenerał— na niańczenie

—Niestety!— rzekł znowu Stanisław— mam w kieszeni dowód, jak szerokie jej plany i jak pewna swego.

—Doprawdy?— rzekł jenerał, patrząc

mu w oczy.— Ale czekaj!— dodał uśmie­chając się i poszedł na palcach ku drzwiom półko vvnikowej, posłuchać co się tam dzie­je. Potem wrócił i usiadł z wyrazem twa- rzy pełnym ironji.

—Musi być nieprzyjaciel w siłach, kie­dy i pan Jenerał zaraził się trwogą, i tak ostrożnie postępuje— rzekł Stanisław u- śmiechając się.

—Mój kochany! — odpowiedział stary serjo— w czasie wojny pierwszy warunek ostrożność, żeby cię znienacka nie pode­szli. A ja wypowiedziałem wojnę tej ba­bie, i prowadzę ją chytrością, udając tak ufność, jak ona względem mnie udaje u- przejmość. Dla tego, od rana siedzę tu w jej salonie, aby nie myślała, źe co knu­ję. A nie chciałoby mi się przegrać: raz, źe przegrać z kobietą to brzydko; a potem,

źe mi idzie o Jadwisię, a i o ciebie, mój chłopaku! Dziewczęby mi się zmarnowało, a tybyś djablim dyszkantem Tadeusza śpie­wał. A to poemat nie wesoły! Co ?

—O! byłbym bardzo nieszczęśliwym!—

odpowiedział Stanisław z westchnieniem.

—Siądź-no—rzekł jenerał przysuwając się i ukazując mu krzesło— i powiedz, jaki to masz dowód jej planów i pewność. Mamy czas. Jeszcze nie wróciła z ogrodu, gdzie jak mi mówiła Ludwisia, codzieńra- no botanizuje. Bo i to należy do rysu jej charakteru— dodał z mocą i niechęcią.— Ona nie kocha kwiatów, ale je męczy i wy­suszone uciska. Tak nakoniec pod ostatni karton swego zielnika i zasuszonego męża położy. Ale co tam!— Mówno prędzej gdzie,

—Tak i ja sądzę, panie Jenerale— od­powiedział Stanisław siadając. — Rzecz się

i

tak miała. Wczoraj na noc zajechałem do Ostrowa. Ze w miasteczku tem jedna jest tylko porządniejsza karczma, gdzie można przenocować, zajechał tam wkrótce po mnie i jakiś młody człowiek, po którego ułożeniu i manierach poznałem, źe to jakieś wyzagraniczałe paniątko, napuszone i nie- kontente z nas wcale. Był blady, mizer­ny i wzgardliwie poglądał na wszystko, co go otaczało. Zajął dragą obok mnie stan- cyjkę i oba wyszliśmy przed sień, ja z faj­ką, on z sygarem, i rozmawialiśmy o rze­czach potocznych; o miasteczkach naszych,

o żydach i t. d. Panicz mówił prawie cią­gle po francuzku, cytował co chwila ró­żne miejsca za granicą, porównywając je

wzgardliwie z naszym pięknym i biednym

11*

krajem. Zaciskałem wargi i juz za to samo przejęty niechęcią do młodzika, któremu smaczne były tylko polskie pieniądze, mia­łem wielką ochotę dać mu małą nauczkę.

—Byłbyś dobrze zrobił,— odpowiedział jenerał— gdyż oni na to po większej czę­ści zasługują.

—Ale wkrótce nastręczyła mi się spo­sobność— mówił Stanisław.

—No, no, — rzekł jenerał przysuwając się i patrząc z ukontentowaniem na ener­gicznego młodzieńca.— Ciekawy jestem.

—Nie upłynęło pół godziny naszej roz­mowy, w której ani ja mu nie powiedzia­łem , kto jestem, anim jego nie zapytał kto on taki, gdy zjawił się przed bramą karczmy posłaniec konny, w kaszkiecie z galonem i na koniu dobrze zgrzanym. Podjechał blizko tak, żeby nam się przy­

patrzyć. Gdy postrzegł mojego kompana,

zeskoczył z konia i zdejmując kaszkiet

f

zbliżył się.— A, to ty Michale ?— zawołał wówczas mój towarzysz. — Ja, panie hra­bio , odpowiedział posłany.— Z Dąbrowca jedziesz ?— Prosto; naprzeciw pana hra­biego, wysłała mię pani.

—A widzisz! co za strategja! — krzy­knął prawie jenerał; potem spojrzawszy raptem ku drzwiom półkownikowej, poło­żył palec na ustach, przysunął się i do­dał ciszój:— No, mów, mów, bo rzecz za­czyna być ciekawa.

—Cóż tam u was słychać? zapytał pan hrabia, nie żenując się mnie wcale.— Ma­my gościa JW. Panie, odpowiedział sługa. Przyjechał pan jenerał, stryj nieboszczki pani.—Diable! krzyknął hrabia i zapytał czy nie ma listu. A mam, odpowiedział sługa

i oddał. Panicz rozpieczętował prędko, czytał i czytając powtarzał co chwila:

4 *

Diable! diable!— Ja tymczasem zapyta­łem posłańca i umyślnie głośno: kiedy pan jenerał przyjechał do Dąbrowca?— Dziś proszę pana, o godzinie piątej w wieczór. —Chwała Bogu! rzekłem i spojrzawszy na czytającego, postrzegłem, że przestał czy­tać i źe go moje zapytanie i wykrzyknie- nie zastanowiło. Oczywiście, w przybyciu pana Jenerała do domu półkownika mieli­śmy interes przeciwny, kiedy on wykrzy- . knął: Diable! a ja: Chwała Bogu!

—Rzecz prosta!— rzekł stary przysu­wając się.— To nas spowodowało do zaj­rzenia sobie w oczy trochę bliżej. Pan hra­bia , skończywszy list, widocznie zafraso­wany, zapytał: Pan jedziesz do Dąbiwca?

%

—A pan ? odpowiedziałem. — Ja w Dą-

browcu prawie mieszkam, rzekł. — A ja tam teraz jadę.— Któż pan jesteś?— za­pytał znowu, niby mierząc mię wzrokiem. A pan? zapytałem znowu.

—Dobrze, dobrze, tak należało,— mó- wił jenerał gładząc wąsy.

—Pokazało się tedy, jak się Jenerał ła­two domyśla, że to był pan hrabia Alfred Podbrzyski. Gdy się dowiedział o mojem nazwisku, rzekł: A, a, słyszałem coś o tem. Pan podobno ma się do panny Jadwi­gi. Dobra partja, przyznaję. Ale szkoda pańskiego zachodu, i protekcya tego pana jenerała panu nie pomoże.

—Kroćset djabłów!— krzyknął stary zrywając się z miejsca. Ale wkrótce zmiar­kowawszy się i spojrzawszy na drzwi pół- kownikowej, usiadł i rzekł ciszej:— Ale

kończ, kończ. Obaęzymy czy pomoże, czy nie?

—Dla czegóż to, proszę pana,- nie po-

• może? zapytałem.— Dla tego, odpowie- dział, że ręka tej panny jest mnie przy­rzeczona przez rodziców; a rodzice mają, jak myślę, większe prawo, niż dalecy krewni.

— Dalecy krewni! ja jestem dalekim krewnym córki mojej synowicy, która jest moją jedyną dziedziczką i najbliższa była mego serca ?— zawołał stary na serjo roz­gniewany.— Ale mniejsza o to. Dajmy tymczasem, że jestem dalekim krewnym.

Cóż datój ?

—Nie wiem, rzekłem, jaki pan masz na to dowód, że ręka panny Jadwigi jest panu przyrzeczona, i że to jest wola ro­dziców. Bo ja, mój panie, gołemu słowu

twemu nie uwierzę. On kazał służącemu odprowadzić konia do stajni i odejść, i po­tem mówił: — Bez dowodów mogłoby się obej ść, kiedy mówię; ale ponieważ pan mię nie znasz, nie uważam tego za ubliże­nie. Żeby jednak oszczędzić panu próżnego jeżdżenia, a z niewczesnego przybycia przy­krości i panu, którybyś tam był krzywo przyjętym, i panu jenerałowi, który pro­tegując pana wdałby się nie w swoję rzecz, i rodzicom panny, którzy od postanowie­nia swego nie odstąpią, to możesz pan ten list przeczytać, i kazawszy zaprządz koni­ki , wrócić spokojnie do żniw i siejby, bo to podobno już pora.—Jenerał sapał i krę­cił się na krześle niespokojny, a pan Sta­nisław tak dalej mówił:

—Ten żart zniosłem tą razą niby niero- zumiejąc go, wziąłem list i przeczytałem.

—I cóż w nim było?— zapytał stary z niecierpliwością.

—List był naturalnie po francuzku i za­mykał, naprzód : doniesienie o niespodzie- wanern przybyciu jenerała; powtóre: po-

«

wody, dla których pani półkwnikowa, zmiarkowawszy po co jenerał przybył i bo­jąc się, aby kuzynek nie doznał jakiej przy­krości od starego żołnierza, qui ne con­naît pas le monde— przepraszam jenerała, źe te słowa powtarzam.

—Czyż mię to może rozgniewać ? dziec­ko jesteś !

—Prosi hrabiego, żeby teraz nie przy­jeżdżał, żeby sobie pojechał tymczasem na kilka dni do Lublina i tam wezwania jej zaczekał.

— Mądra! niech mię djabli porwą —

rzekł jenerał— bo. żeby panicz doznał był przykrości, to więcej jak pewna.

—Dal^j pisze, źe co postanowiła, to juz powinien uważać za rzecz zrobioną i pewną; źe na jej woli i wpływie może po­legać; źe ponieważ oprócz posagu, jaki ma

i

panna Jadwiga po matce, ma mieć jeszcze spadek po jenerale , postara się więc grze­cznością i manjerami uchodzić starego, aby i on z czasem na ten związek przystał, aby tym sposobem i jego fortuna, jak to uło­żyli , mogła odnowić znakomite imię Pod-

r

*

—No, to już nadto!.— zawołał stary śmiejąc się — tu podrwiła głową. Zbytek mądrości staje się głupstwem, rzecz da­wno dowiedziona. Moja praca ma odna­wiać imię Podbrzyskich! Nie, doprawdy,

n

miałem ją za rozumną! a ona widzę głu- piuteńka.

•—Na tym punkcie, Panie Jenerale — rzekł Stanisław— wszystkie głowy takich panów, choćby zkądinąd rozumne, zwich­nęły się oddawna, i z tego kalectwa ni- czem wyleczyć się nie dadzą.

—A, kto to w7ie ?— odpowiedział sta­ry patrząc w górę — ale mów dalej. Czy

juz koniec listu?

—Następuje rzecz najciekawsza. Pisze dalej, że gdyby jenerał powagą swoją obu­dził upor panny Jadwigi, iżby opierać się śmiała, to żeby także był spokojnym. W ta­kim razie, za parę tygodni i natychmiast po odebraniu paszportu, wyjadą z mężem ' i panną za granicę, gdzie i on udać się ma; a tam, zdaleka od wszelkich wpły­wów i wszelkiej nadziei postronnej pomo-

cy, panna będzie musiała uledz woli ojca,

o której juz nie ma co mówić, bo on ja­ko dobry mąż, zrobi wszystko i będzie mu­siał zrobić, co żona zechce.

—Doskonale! doskonale!— zawołał sta­ry; przeszedł-się parę razy, potrącił parę stołków, które mu zawadzały, potem usiadł znowu i kazał panu Stanisławowi, aby kończył.

czytanie— mówił da­lej młody człowiek— oddałem spokojnie list panu Alfredowi, który z zarozumiało­ścią patrząc mi w oczy, rzekł:—A widzi pan, że rzecz tak dobrze jak skończona. —Mnie się zdaje, odpowiedziałem, źe tak dobrze jak nie zaczęta. Tu nie ma ani woli panny, ani woli rodziców, jak pan ich na­zywasz; jest tylko interesowany plan ma­cochy, za którego wyjawienie nieskończe-

niem panu obligowany.— Cóż to panu po­może? zapytał zmieniony, i postrzegłszy, źe głupstwo zrobił.—Kto to wie, może i pomoże; i jeżeli pan raczysz na chwilkę pofatygować się do mnie, to panu lepiej tę rzecz wyjaśnię. Wreszcie czas już nam ztąd zejść, bo i późno i stróż chce bramę zamknąć. Gdym widział, źe się waha, do­dałem: jeżeli to panu nie miło, lub może nie raźno zajść do mnie, to mogę panu słu­żyć do jego stancyi. Zawstydził się temi słowy i przyszedł. Teraz zapytuję pana, rzekłem gdyśmy usiedli, co pan myślisz zrobić ? czy usłuchasz rady swojej kuzyn­ki , czy nie ?— Cóż tó panu do tego, od­powiedział pusząc się, co zrobię? Zrobię to co mi się będzie podobało.— Wcale nie, kochany panie, rzekłem, i oto są moje racje. Jenerał źle o panu uprzedzony; je-

licrał pana nie lubi, i za nic na żadne ta­kie projekta nie pozwoli. Jenerał jest czło­wiek prawy, ale przy tein gorączka. Wi­dok pana mógłby go wzburzyć, odkrycie zamiarów pana mogłoby go rozgniewać, a gniew jego straszny i dla tych na których się gniewa, ale równie straszny i dla niego samego, bo to człowiek stary i krwisty. A żeja szanuję jenerała i kocham, żebym mu chciał wszelkiej oszczędzić przykrości, dla tego życzę sobie, naprzód: abyś pan nie to zrobił, co się panu będzie podobało, ale że­byś jutro rano, prościuteńko ztąd pojechał do Lublina.

—Dobrze!— zawołał stary uradowany, ściskając rękę młodzieńca.—I cóż, przystał?

— Z początku nasrożył się i oburzony moją propozycją zawołał: właśnie dla tej przyczyny, źe pan tego chcesz, ja nie chcę.

n*

—Bardzo żałuję, odpowiedziałem, biorąc ze stołu pistolet, i odwodząc kurek, że muszę pana drugi raz o to prosić.— Cóżto? Pan mnie chcesz zabić! krzyknął i po­wstawszy chciał wyjść.— A pan chcesz

*

uciec?—rzekłem z zimną krwią. Tosło- wro zatrzymało go, wrócił i usiadł. Masz tam pan drugi pistolet, mówiłem. Reko­menduję go panu jako wierny i dobrze na­bity. Możesz pan go wziąć i tak pomów­my.—Nie ma potrzeby, rzekł; na taką spra­wę znajdzie się inny czas i inne miejsce. Bardzomrad, odpowiedziałem, ale zawsze z tym warunkiem, że pan jutro rano po- jedziesz do Lublina.— Wreszcie racje pa­na dobre, odpowiedział ; a że i rada mojej kuzynki takaż sama, jadę więc do Lubli­na.—Vous êtes charmant, Mr. le Comte! rzekłem wówczas po francuzku i położy­

łem pistolet. Teraz druga rzecz panie hra­bio!— Cóż takiego? zapytał niespokojny. Ten list pani półkownikowćj panu się na nic nie zda, a mnie będzie bardzo potrze­bny. Proszę o niego.— Mais c'est une in­dignité! Mr. zawołał; to konfidencjonal­ne. — Ha !. nie należało mi tego komuni­kować, odpowiedziałem. A przytćm, mój panie, to konfidencja nieuczciwa, która

«

zagraża sumieniu dobrego ojca, ale słabe­go męża, i szczęściu osoby, którą ja ko­cham, rozumiesz pan?— Juźciź pan nie pokażesz tego półkownikowi, rzekł wów­czas wahając się ipoglądając na pistolety, które spokojnie leżały. Tym sposobem za- kompromitowałby się cały wpływ mojej kuzynki i zamieszałby się pokój domowy. ■—Wpływu tego niewielka szkoda, rze­kłem , a pokój domowy szanuję wszędzie

i dla tego ostatniego względu, daję panu słowo, źe nie półkownikowi list ten po­każę.-— Mam więc słowo pana, rzekł pręd­ko składając list na stole, za którego nie­dotrzymanie pan mi odpowiesz.— Najchę­tniej , odpowiedziałem uśmiechając się. Wtedy powstawszy dodał: Bon soir Mon- sieur, i prędko wyszedł, rad zapewne, źe

się mnie pozbył.

—Imasz ten list?—zawrołał jenerał—

da w7 aj. To ważny dokument

—Patrz-no, panie Stanisławie! przywio- złem tu parę twoich najlepszych robót, Półkowiiili amator koni, i żywych i mało-

wanych. Ten podarunek będzie mu zape­wne miły.

Przez cóż zasłużyłem na tyle dobro- ci!—rzekł rozrzewniony młodzieniec.

No, 110,— odpowiedział stary ściska­jąc go. Postaw-no je sam w najlepszem świetle, bo' widzę półkownik przyjechał i

» •

chciałbym, żeby mu się dobrze wydały. A on znawca, to wiesz.

— O! bardzo trafnie ocenia sztukę rzekł Stanisław ustawiając obrazy.— Roz­mawiałem z nim o tein nieraz z przyje­mnością. ■ .

/

*

i

Gdy malowidła. stały na miejscu, a Pu- ślicki przy drzwiach, wszedł półkownik. Zdziwił się trochę, postrzegłszy Stanisła­wa; ale wkrótce przybrawszy twarz u- przejmą i podawszy mu rękę, rzekł:

— A, witam pana Górzyckiego, w mo­im domu. Dobry dzień kochany jenerale ! Zapewne to jenerałowi winieneni tę nie­spodziankę. A że mi przyjemna, tego mo­żesz pan być pewnym.

— Dziękuję panu półkownikowi za to miłe mi słowo, którego spodziewałem się— odpowiedział Stanisław. — Ta pewność ośmieliła mię, ze jadąc na Polesie do kre­wnych , i mając tylko milkę do zboczenia, nie mogłem sobie odmówić tej przyjemno­ści, żeby i półkownikowi się nieprzypo- mnieć, i nie obaczyć pana jenerała,, o któ­rego bytności tu wiedziałem.

— Spodziewani się — dodał półkownik z uprzejmością — że mi pan dzisiejszy dzień darujesz. — Puślicki! rzeczy i konie tego pana

—Jużeśmy tu, kochany półkowniku— odezwał się jenerał — pogospodarowali i uprzejma nasza gospodyni, uprzedzona przeze mnie, załatwiła wszystko.

— To bardzo dobrze — rzekł półkownik widocznie uradowany i jak gdyby jaki cię­

żar spadł z jego serca. — Więc pan juz

widziałeś- moją żonę.

Nie, jeszczem nie miał tego szczę­ścia — odpowiedział Stanisław.

Gospodarowałeś półkowniku ? — za­pytał jenerał, odwracając rozmowę do in­nego przedmiotu.

Obowiązki gospodarza są obszerne i

*

ważne—odpowiedział półkownik.—Zwła­szcza w teraźniejszych trudnych czasacli wymagają wielkiej czujności i porządku. To też pochwalić się mogę, panie jenerale, źe mi wszystko idzie według naszego ulu­bionego trybu, po wojskowemu, gdzie roz­kaz krótki i węzłowaty, a wykonanie szyb­kie i wierne. Nie lubię wiele słów, na któ­rych inni gospodarze tyle czasu marnują. Każę jasno i po prostu, tonem i stylem ko­mendy, do której rozumienia przyuczyłem,

i pewny jestem, źe com kazał będzie zro­bione. To mi daje spokojność i oszczędza czas, który mogę poświęcić innym zaję­ciom, powabniejszym dla głowy i serca.

— Winszuję ci Półkowniku! •— rzekł jenerał z uśmiechem —• źe cię tak twoi ekonomowie- słuchają i rozumieją.

— Wiedzą panie jenerale, źe co każę, to być musi; wiedzą, źe czego dziś chcę, tego chcieć będę jutro i pojutrze, i znają mój charakter w tej mierze, cokolwiek na upór kobiecy zakrawający.

— A pięknyż bo to przymiot w mężczy­źnie i w żołnierzu — dodał jenerał zironją.

— A przytem, dobrałem sobie ludzi fron­towych— mówił półkownik jakby z dumą i ukontentowaniem. — A nie ma jak front! wiesz dobrze jenerale, źe to najlepsza

Druga Żona. 13

i powodzenie zależy od szybkości wyko­nania.

— Półkowniku! — zawołał stary — do­prawdy miło cię słuchać, gdy tak mówisz.

Półkownik jakby zmiarkował, źe rozmo­wa bierze kierunek, który może ją dopro­wadzić do tego rezultatu, ie nie zawsze tak robi, jak mówi, zwrócił się nagle do pana Stanisława i zapytał:

— Jakże idzie poezja? a nadewszystko czy pędzle nie spoczywają? Czytałem pań­skie gawędy kominkowe. Wyborne, pełne życia i prawdy. Przy wesołości i rubaszno- ści dawnej szlacheckiej, jest tyle melan- cholicznych wspomnień i tak niespodzie­wanie jawi się rzewny jakiś smutek, źe łza mimowolnie spada czasem na śmiejące się jeszcze usta. Prawdziwie, pokochałem pana za tę pracę, tak miłą i pożądaną.

Tu podał rękę Stanisławowi, który ją

s

serdecznie uścisnął, i w serce jego wstąpiła nadzieja wraz ze słowami takiej aprobacji, wychodzącemi z ust ojca kochanki. Jene-

• •

rał nie odzywał się, ale w oczach jego bły­skała radość i uśmiech przebiegał po li­stach.

— Nie zdarzyło mi się widzieć — mó­wił dalej półkownik — żadnej pracy pana wykończonej olejno i nie mogę sądzić o kolorycie i życiu zewnętrznem obrazu; ale szkice pana ołówkiem robione i lekko tu­szem cieniowane, admiruję, doprawdy.

A «

Każda figura tam żyje, każde oko mówi. A przytem rysunek bardzo pewny i ugru­powanie , szczególniej gdzie kawalerja, wyborne. Mam nawet parę takich robót w mojej tece, i niech to pana nie psuje, alem je położył między pierwszemi.

nisław rad nad wszelki wyraz — nie wiem, doprawdy, jak podziękować za tak łaskawe, a l-iik umiejętne pochwały.

— Nieustając w pracy miłej i użyte­cznej, — mówił pójkownik biorąc jego rękę.

—Ale znawca!—zawołał jenerał, zwra­cając mowę do Stanisława.

—Znam pana półkownika z tego względu

i przyznaję mu w tej mierze wyższość nad wielu amatorami, choć nie dla tego, źe mnie chwalić raczy — odpowiedział Sta­nisław.

— Jakże ci się te obrazki podobają, pół- kowniku — mówił jenerał, — którem ci umyślnie przywiózł jako znawcy, abyś je ocenił.

Półkownik przystąpił ku obrazom, przy­

patrzył się źdaleka, potem zbliska, potem odstąpił znowu i .przyglądał się przez ku­łak , nareszcie zawołał:

— Prześliczne rzeczy! kapitalne, p. nie jenerale, które chciałbym powiesić w mo­im gabinecie* Co za chmury! jaka mgła otacza ten oddalony wiatrak! co to za za­wziętość w tych twarzach mierzących do siebie ludzi i wT oczach tych koni, które

zdają się nienawiść panów swroich podzie-

t'

lać. Ten ma więcej efektu, choć w tym więcej wypracowania. Tu te drzewa usu­nąłbym cokolwiek. Za nadto wyraźnie o- znaczają odległość przedmiotów. Ta ręka trochę za słabo trzyma szablę. Ale to dro­bne uchybienia. Za to, cóż to za skok tego konia, jak się ogląda za tamtym? nie jak tchórz, który rad, źe ucieka, ale jak dzielny żołnierz, którego trąba odwołała,

13*

a on patrzy jeszcze za wrogiem z żalem, źemu go wydarto. To pana robota, panie Górzycki! widzę to po rysunku tych koni. Winszuję panu, winszuję, źe tak władasz pędzlem, i panu jenerałowi winszuję, źe tak piękną rzecz posiadasz. Ale chciałbym to mojej żonie pokazać. Puślicki!

— Pani pułkownikowa jeszcze w ogro­dzie — odpowiedział Puślicki.

— Nim nasza uprzejma gospodyni ułoży swoje dzisiejsze botaniczne zdobycze, — widzisz półkowniku, źe i o tom amator- stwie twojej żony wiem — może pan Sta­nisław pójdzie do siebie, trochę się prze­bierze po drodze, i damom zaprezentuje się w żółtych rękawiczkach, jak to teraz moda, — mówił jenerał, dawszy znak Sta­nisławowi, aby wyszedł. Potem obracając się do Puślickiego dodał — Puślicki! za-

l

prowadź pana Stanisława do jego pokoju i tam gospodaruj, jeżeliby czego potrze­bował.

Stanisław zrozumiał mrugnienie jenera­ła, którego półkownik, zajęty obrazami, na które jeszcze poglądał, nie uważał; skło­niwszy się więc gospodarzowi domu, wy- szedł z wachmistrzem. Wtedy jenerał przy­stąpił do półkownika i biorąc uprzejmie jego rękę, rzekł prawie z uczuciem:

— Dziękuję ci, kochany* półkowrniku, źeś tak łaskawie przyjął tego młodego czło­wieka. Jestto zacna dusza, głowa dobra, człowiek użyteczny i pełen nadziei.

— Cóż to dziwnego, panie jenerale! — odpowiedział półkownik — młodzieniec tak zdolny, tak zacny, ma prawo do szacunku i przychylności wszystkich myślących lu­dzi. Poznałem go dosyć dobrze ze strony

jego ukształcenia, często bowiem tej zimy na wieczorach, gdzie w karty nie gram, rozmawiałem z nim po godzinach całych, z wielką przyjemnością. Jego talent cenię bardzo wysoko.

— Ja półkowniku—mówił jenerał — jako jego sąsiad i patrzący z bliska na jego życie, znam go równie dobrze i ze strony charakteru i obyczajów7. Serce to najpocz­ciwsze, życie pełne skromności. Przy tej łatwości, jaką ma w pisaniu, przy tein za­miłowaniu sztuki, cenię go i za to, źe to człowiek czynny i majątek swój, którego wartość wynosi przeszło dwakroć, utrzy­muje w porządku, i umie doskonale pogo­dzić z literaturą i sztuką gospodarstwo i wymagania obywatelskiego i praktycznego życia. Nadto jest to syn mojego najlep­szego przyjaciela i ja go kocham równie,

jak kochałem jego ojca. Słuchaj półkowni- ku! jesteśmy oba żołnierze, znamy się od- dawna, niepotrzebujemy więc myśli na­szych obwijać w bawełnę. Oto powiem ci po prostu: On kocha Jadwisię. Oddaj mu ją.

—Ale, panie jenerale!— odpowiedział półkownik. tak niespodzianie zagadniony— moja żona.

— Cóż twoja żona — przerwał jenerał spokojnie, tłumiąc jednak w sobie niecier­

pliwość

ma mieć przeciw temu, abyś

rozrządził losem twojej córki, zgodnie z wła- snem przekonaniem, z jej szczęściem i moją prośbą? .

To prawda, panie jenerale!

od­

powiedział półkownik — źe mam zupełny szacunek dla tego młodzieńca, źe moźeby i Jadwisia nie była od tego, zwłaszcza po­strzegłszy, źe i ja nie mam mu nic do za­

rzucenia i ty jenerale tego sobie życzysz; ale moja żona ... moja zona kocha ją ró­wnie jak i ja, i pragnie także tylko jej szczęścia.

— Być to bardzo może — mówił jenerał co raz widoczniej mocując się z sobą,— że twoja żona nie taka macocha jak inne, bo nie ma reguły bez excepcji; ale tem bar­dziej nie widzę, dla.czegobyś nie miał ze­zwolić , kiedy pragnie tylko szczęścia two­jej córki. A ja ci mówię, półkowniku, źe to da jej szczęście niewątpliwie, bo i ona kocha pana Stanisława.

— Uważałem ja to — mówił półko- wnik — jeszcze w Warszawie, źe z nim

% • chętnie tańczyła i rada rozmawiała; i zre­sztą, niedziwiłbym się wcale, gdyby się jej podobał; ale ztćm wszystkiem, moja zona..,.

—Chce ją wydać za kogo innego? Co?— rzekł jenerał prawie groźnie.

—Tego nie mówię—odpowiedział zmie­szany półkownik. — Jużciż wiedziałbym o tem, gdyby miała jakie plany; ale widzisz jenerale, sama delikatność nakazuje mi po­mówić z nią o tćm, dać jej lepiej poznać

*

młodego człowieka, którego bardzo mało zna. Z tych powodów, proszę cię jenerale, nie bierz tej rzeczy tak gorąco, Jadwisia jeszcze bardzo młoda, może trochę zacze­kać. Niech pan Górzycki u nas tu częściej bywa, niech się da poznać ze swych przy­miotów, a obaczysz jenerale, źe się wszyst­ko ułoży, jak sobie życzysz, to jest jak so­bie życzymy obydwa. Moja żona jest ko­bieta pełna rozumu, oceni prędko i jego głowę i talenta i serce. A jak się jeszcze dowie, źe ta skłonność młodych ludzi jest

pod twoją opieką, nie wątpię, źe nie bę­dzie miała nie przeciwko temu, boś ją od razu opanował, i uważałem, źejest. wzglę­dem ciebie z prawdziwą kokieterją, tak pragnie ci się podobać.

Z taką samą, z jaką los był wzglę­dem ciebie, gdy ci ją wybierał — odpo­wiedział stary, który całej tej perory słu­chał nachmurzony, tormosząc, strzępiąc, lub pogładzając wąsy. — Dziękuję ci pół- kowniku, źe moje wstawienie się choć tym sposobem przyjmujesz.

4

Panie jenerale! — odpowiedział pół­kownik — wierzysz zapewne, źe twoje

wstawienie się jest dla mnie waźniejszem, niżby było czyjekolwiek bądź inne. Bo juź- ci sądzę, źe mi nie robisz tej krzywdy, abyś myślał, żem zapomniał, czem byłeś

dla mnie, czem jesteś i czem być możesz dla mojej córki.

— Tak sądzę — rzekł jenerał ciągnąc wąs, jakby go chciał wyrwać z korze­niem — źe przynajmniej o tem ostatnióm pamiętasz. Ale dajmy temu pokój i zo­stawmy to czasowi.

— To najlepiej, panie jenerale! moja żona...

— Dobrze, dobrze — odpowiedział sta­ry z mocą —już ja z nią o tem mówić nie będę.

Naturalnie, to do mnie należy — rzekł półkownik — i wkrótce upatrzę na to mo­ment najstosowniejszy.

*

Jenerał ruszył ramionami, spojrzał na półkownika z politowaniem, a w tymże cza­sie drzwi się otwarły i weszła półkowni- kowa.

Półkownikowa weszła w zgrabnym, spa­cerowym stroju, z kapeluszem słomko­wym wiszącym na ręku, w którym mia­ła pęk rozmaitych roślin. Twarz jej była uprzejma i niby śmiejąca się i cały u- kład pokazywał, źe chciała być grzeczną i miłą.

—Dobry dzień, panie jenerale !— rze­kła prawie zumizgiem. — Jakże pan jene­rał spał u nas? Myślałam o tćm ciągle, że­by na czem nie zbywało.

—Bardzo pani dziękuję— odpowiedział stary— miałem wrszystko i lepiej jak w do­mu. Dziwiłem się nawet, zkąd pani do­wiedziałaś się o drobnych nałogach i chi­merach starego, który do nich zwykle wię- cćj wagi przywiązuje, niż to warto.

—Czyż tó nie było obowiązkiem gospo­dyni , i dla takiego gościa!— odpowiedzia­ła, odgryzając listek jakiegoś kwiatka, któ­ry chytry wyraz ust jej zasłonił.

—Tylko kobieta, panie jenerale — ode­zwał się półkownik, uradowany z tych wza­jemnych komplementów— i taka kobieta, może miść te delikatne instynkta, któreby żadnemu z nas nie przyszły do głowy. Dziękuję ci moje życie— dodał całując jej rękę— żeś myślała za mnie i za siebie.

— O czemże tu panowie radzicie ?—

rzekła odwracając rozmowę do czego inne­go i siadając.

Mamy gościa, moje życie— odpo­wiedział półkownik—Pana Stanisława Gó- rzyckiego, sąsiada pana jenerała, który przejeżdżając blizko i wiedząc, źe mi tem przyjemność zrobi, wstąpił do nas.

— A, więc to pan Górzycki ?— odpo­wiedziała bez niechęci, bez ukontentowa­nia i bez zadziwienia.— Po chwili tylko dodała z przyciskiem:— Wspomniał mi wczoraj Puślicki, żeśmy dziś mieli mieć gościa.

I znowu bardzo pani dziękuję—rzekł jenerał siadając— żeś mu pozwoliła kącika w swym domu, gdzie kilka godzin zabawi. Jest to mój sąsiad i syn najlepszego mego przyjaciela.

Przypominam sobie— rzekła półko-

sL*

I

»i

ł'

wnikowa— żem go widziała parę razy w Warszawie, u siebie iw kompanjach... Ładnie tańcuje.

—Jest to jego najmniejszy przymiot, pa­ni dobrodziko—odpowiedział jenerał chmu­rząc brwi i gładząc wąsy.

—Pełen rozumu i rzadkich zdolności— mówił półkownik.— Celujący pisarz i ar­tysta całą gębą. Patrz moje życie— do­dał opierając się jedną ręką o krzesło pół- kownikowej, a drugą ukazując jej obrazy. Te dwie jego kompozycje przywiózł mi jenerał, dla pokazania jego manjery i zna­jomości kolorytu. Biegłość jego w rysun­ku już znałem; ale nie mogę się odadmi- rować sztuki, z jaką włada farbami, rzuca światła i cienie i wydobywa najcudniejsze efekta. Jenerał wiedział bardzo dobrze, źe

mi tem zrobi przyjemność, bo lubię sztukę,

14*

zwłascza ten rodzaj, który mi tak dawniej­szy mój zawód przypomina.

—Żeby ci większą jeszcze przyjemność sprawić, półkowniku — rzekł stary znowu udobruchany—przywiozłem je na to, aby u ciebie zostały.

—O! serdecznie ci dziękuję jenerale— odpowiedział półkownik.— Pójdź moje ży­cie , przypatrz się co to za robota. Bo to warto widzieć z blizka.

—Widzę i ztąd— rzekła półkowniko- wa zaciskając wargi; a spojrzawszy nie­dbale przez lornetkę, odwróciła się nie rzekłszy ani słowa, z tym marmurowym wyrazem twarzy, który tylko panowie, wprawieni do ich ulubionej rezerwy, przy­brać umieją, a z którego nikt nic wyczy­tać nie zdoła. Jenerał widząc to, zaczął znowu gładzić i naciągać wąsy; półko-

9

t

wnik widocznie zmienił się izmięszał, a półkownikowa powstając i nie spojrzaw­szy więcej na malowidła i nie spytawszy

o ich autora, dodała:—Ale muszę jeszcze ułożyć moję dzisiejszą zdobycz. Czekam panów za godzinę w sali jadalnej. Będę bardzo rada, jeżeli śniadaniem dogodzę gu­stowi jenerała.

To powiedziawszy wyszła do swego po­koju. Jenerał siedząc milczał i męczył bia­łe swe wąsy; półkownik otarł parę razy pot z czoła, i potem spojrzawszy na obra­zy Stanisława, raptem się od nich odwró­cił i ku drzwiom pokojów żony popatrzył. Ta przykra dla obu chwila trwała z pół minuty. Wreszcie jenerał rzekł:

—Nie bardzo się, widzę, te roboty żo­nie twojćj podobały.

Półkownik jeszcze nic nie odpowiedział, tylko znowu czoło chustką otarł.

—Widać, źe twoja zona niewielka a- matorka sztuki i woli naturę, którą zasu­sza— mówił dalej jenerał z przycinkiem.

—I owszem, i owszem panie jenerale— odpowiedział półkownik, poglądając nie­znacznie ku drzwiom zony.—Moja zona lu­bi bardzo malowidła; ale lubi arcydzieła, sztuki kapitalne i mistrzowskie.

—A toż co? bohomazy!— zawołał sta­ry ledwie mogąc stłumić w sobie gniew i niecierpliwość.

—Tego nie mówię—odpowiedział pół­kownik ocierając pot z czoła.— Ale tak sobie, niezłe próby rodzącego się talentu, który może pójść wysoko, jeżeli go nie spleśni próżniactwo, lub nie zwichnie za ■

rozumiałość; gdyż u nas jedno lub drugie musi koniecznie nastąpić.

Jenerał porwał się z miejsca, jakby sprężyną jaką podniesiony i patrząc bystro w oczy półkownikowi, który wejrzenia te­go nie mógł wytrzymać, zawołał:

—Człowieku! człowieku! czyś ty męź- • ezyzna ?

—A toż znowu zkąd to pytanie ? Je­nerale!— odpowiedział z przymuszonym śmiechem półkownik, nadrabiając miną i chcąc to wszystko w żart obrócić!

—Niedawnoźeś nie umiał słów znaleźć na pochwałę tych robót. Widziałeś w nich wykończenie, życie, talent, mistrzow- stwo.... i tam dalej. I dla tego, źe twoja żona zimno na nie spojrzała, źe ich nie pochwaliła, bo może miała w tein interes, aby ich nie pochwalić, toś w mgnieniu

oka wykręcił swoje zdanie, wyrzekł się całego swego znawstwa, i to samo, coś przed chwilą nazywał robotą mistrzowską, nazywasz teraz niezłą próbką rodzącego się talentu?— Wierz mi, półkowniku.... Ale wolę sobie przykąsić język, bobym głupstwo powiedział.

—Ależ panie jenerale!— rzekł półko- wnik zawsze niby śmiejąc się, choć do śmiechu nie miał żadnej ochoty— czyż się godzi pomawiać mię o taką słabość i nie­dostateczność sądu. Pochwaliłem te robo­ty przy autorze może nadto, bom go nie chciał zmartwić. A teraz przypatrzyłem się, i mówię, jak mi się istotnie wydaje. A źe moja żona....

Wtem drzwi od pokojów półkowniko- wej otwarły się i wyszedł z nich głos o- stry i syczący: mężu!

— Idę, moje życie! — odpowiedział cienko półkownik i nie kończąc zaczętego frazesu, poszedł.

Jenerał na temźe miejscu gdzie stał, usiadł, położył obie ręce na obu rozsta­wionych kolanach, i tak siedział, patrząc w ziemię, bez ruchu, jak gdyby był szru- bą. do krzesła przymocowany.

Wtedy wszedł Puślicki. Stanął przy drzwiach wyprostowany, i stał tak we froncie przez chwilę. Ale widząc, źe je­nerał milczy i położenia swego nie zmie­nia, chrząknął i postąpił parę kroków. Gdy i to jeszcze nie ocknęło starca z o- trętwienia, przybliżył się jeszcze i wypro­stowawszy się, rzekł:

—Jaśnie wielmożny Jenerale! śmiem.... Porwał się jenerał z miejsca, spojrzał groźnie na biednego wachmistrza, które­

go wzrok ten ku drzwiom przysunął, i przystąpiwszy do niego, jakby był kon- tent, źe miał na kim złość wywrzeć, za­wołał silnym głosem;

—Mazgaje! baby! lalki maślane! da­liście się okiełznać jak szkapy folwarczne, jak woziwody, które nigdy prochu nie wą­chały ! Dobrze, źe juź nie macie kaszkie- ta na głowie i szabli przy boku; dla was czćpek, dla was kądziel i spódnica!—To wymówiwszy, zaczął prędko chodzić, po­trącając , stawiąe silnie na innych miej­scach krzesła i fotele i mrucząc:— A to rzecz niesłychana! a toż trzeba nie mieć wstydu w oczach!

Przez cały ten czas Puślicki zadziwiony, stał jak murowany, nie machnął ręką, nie kiwnął głową, czasem tylko poruszył wą- sem lub zacisnął powieki. Przy końcu je-

driak łzy, których juz utrzymać nie mógł, potoczyły się po jego twarzy. Postrzegł to jenerał i zbliżywszy się, kładąc rękę na jego ramieniu, rzekł:

—Co to? ty płaczesz biedaku? No, no, ja wiem, że ty czujesz jego poniżenie. Wszystko to, com mówił nie do ciebie się ' stosuje. Przepraszam cię, Puślisiu! Ale bo mnie to bardzo zabolało.

Puślicki chwycił jego rękę i pocałował, potem otarł już śmielej łzy i znowu na twarz jego wróciło spokojne oczekiwanie rozkazu, a ręce do frontowego opuściły się położenia.

Wtedy drzwi się zlekka otwarły i zaj­rzała wesoła, figlarna i uszczęśliwiona twa­rzyczka Jadwisi. I w tejże chwili dał się słyszeć głosik:

—Czy można? Dziaduniu?

—Prosimy!— odpowiedział stary prze­chadzając się.

—Dziaduniu! co to jest? tyś w złym humorze?— zapytała uczepiwszy się jego ramienia i chodząc z nim razem.

—W najgorszym.

—Mimo to, źe pan.Stanisław przyje­chał ?

«

—Jego przyjazd może tobie dać dobry humor— odpowiedział jenerał— a ninie dał bardzo zły.

—Prawdę mówiąc, kochany dziaduniu!! —rzekła niby dąsając się— i mnie to nie bardzo cieszy źe przyjechał, i stroi się

%

^rzy godziny.

t

—Śmiem panience powiedzieć— ode­zwał się wówczas Puślicki— źe ten mło­dy pan .dawno juz ubrany i zapytuje JW. Jenerała, czy może już tu przyjść?

—On ? tu ? a to po co ? żeby na niego tak nos zakrzywiła, jak na jego robotę?-—

ą

zawołał stary— nie ma potrzeby! Pójdź, niech konie jego natychmiast zaprzęgają, a jego poproś, żeby zaraz przyszedł do mego pokoju.

—Co to jest? co to jest? Dziaduniu?— zapytała Jadwisia' blednąc.— To on zaraz ma jechać?

_ _ •

—Natychmiast. Nie ma tu co robić — rzekł jenerał.— I moje konie niech będą gotowe. I ja jadę.

—Ależ na miłość boska! Dziaduniu! co się tu stało?

—To się stało, źe moja obecność tu niepotrzebna— odpowiedział— i na nic się nikomu nie zda. Ale! zabierz mi to Puślicki—dodał ukazując na obrazy—od­

nieś napowrót do mnie i zapakuj zaraz jak było.

Gdy Puślicki zabrawszy obrazy wyszedł, Jadwisia dobywszy list Stanisława z za gorsu i ukazując go jenerałowi, zapytała serjo i z determinacją:

—Dziaduniu! czy to wszystko na nic?

—Nie, moja dziewko droga!— odpo­wiedział z mocą — z tej mąki musi być chleb, chyba źe wprzódy umrę.

—O tak, to rozumiem—rzekła urado­wana i całując go w ręce.— A teraz, po­zwolisz dziaduniu, żebym dotwrego poko­ju wbiegła, jak tam będzie pan Stanisław, ale tak niby przypadkiem, niby nie wie­dząc.

—Dobrze, dobrze— odpowiedział— ja mu powiem, źe przyjdziesz niby nie wie­dząc.

4

«

—Fe! Dziaduniu! mówić nie trzeba; domyśli się on i sam po com przyszła.

—Do widzenia więc!—rzekł stary idąe ku drzwiom.

« • —Tak za kwadrans, dobrze!

—Dobrze.

—A może lepiej za pół kwadransa— rzekła biegnąc za nim i obejmując jego

szyję-

—Przychodź i za pół kwadransa.

—A gdzież ojciec ? Dziaduniu!

—E, twój ojciec mazgaj! baba! — krzy­knął stary wydzierając się jej z rąk i poszedł.

—Biedny ojciec! — zawołała Jadwisia,. zastanawiając się i patrząc ku drzwiom półkownikowej. Potem tupnąwszy nóżką, rzekła :— ha! żebym ja była mężczyzną! A toż mi mądre życzenie! I cóźbym na tem zyskała ? a nuż dostałabym się jak raz

15*

w łapki takiej dobrodziki !... dziękuję.... wo­lę zostać przy swojém.

Oho!—mówiła daléj patrząc w okno i klasnąwszy w dłonie— Pan Stanisław po­szedł już do dziadunia. Za pół kwadransa te.dy i ja, niby niechcący, niby nie wie­dząc wchodzę i krzyknę: Ach! przepra­szam dziadunia ! może przeszkadzam ! Nie, nie, proszę , odpowie mój nieoceniony o- piekun.— O! pani! rzecze wówczas P. Sta­nisław, zawracając oczy. Ach ! panie ! od- powiem spuszczając moje. I tam dalej, i tam daléj. Ale już pewnie minęło pół kwa­dransa. Trzeba tedy iść ! Ach! Boże! Bo-

* * źe! jak mi się nie chce!— dodała z filuter­ną minką i pocałowawszy ukradkiem list pana Stanisława, wybiegła na rendez-vous, które w obecności dziadunia odbyć się miało.

%

w godzinę potem pan Stanisław, zmar­twiony trochę frasunkiem i przykrością, jakie sprawił jenerałowi, ale uradowany przyjęciem, jakiego doznał od panny Ja­dwigi, pożegnawszy półkownika listem, w którym wynurzył mu wdzięczność za doznane przyjęcie; i za słowa pełne zachę­ty, w zawodzie który polubił, wyjechał.

Panna Jadwiga ze łzą w oku stała jesz­cze w oknie tegoż samego salonu, który

juz znamy i patrzyła na dziedziniec, przez który mignął powóz, i uwiózł miłego jej młodzieńca, gdy wszedł ojciec z biletem pana Stanisława w ręku. Na twarzy jego była troska i nieukontentowanie. Rzucił liścik na stół i usiadł w milczeniu. Potem, patrząc na córkę, która go nie widziała, i kiedy niekiedy obcierała chusteczką oczy, rzekł zniecierpliwiony:

Cóź-to? ty płaczesz?

Jadwisia obróciła się prędko i ze spo­kojną , ale nie śmiejącą się jak zwykle twarzą, odpowiedziała:

—Nie ojcze! nie płaczę, chociaż może miałabym do tego powody.

—Czy te, źe ów pan Stanisław jak nie

zieć po co przyjechał, tak nie wie­dzieć dla czego jeszcze prędzej wyjechał. Nie taję ci, kochany ojcze!—odpo­

wiedziała stanowczo i z wyrazem mocnej woli,— że mi to przykro: bo to młody człowiek, który zasługuje na szacunek i przychylność; ale nie jestem ja tak mięk­kiego serca, abym opłakiwała to, co mo­że się odrobić czynem i postanowieniem. Ja, mój drogi ojcze!— dodała całując z u- czuciem jego rękę— miałabym powód pła­kać nad takiem złem, którego juz naprawić nie można.

0

Półkownik usunął rękę z żywością, po­wstał i przeszedłszy się parę razy po po­koju , rzekł:

—Nie nabijaj sobie głowy niepotrzebne- mi rzeczami. Jesteś zanadto młoda, abyś myślała o sobie i o drugich. Są tacy, któ­rzy myślą o tobie z miłością i którzy lepiej wiedzą niż ty, co ci do szczęścia potrze­bne. Sobie zaś potrafią radzić sami, je­

śliby ich położenie było przykrem i nie- znośnem.— Te ostatnie słowa dodał z wy-- razem, w którym widać było, że ją zro- zumiał.

• • • •

—Bićdny ojciec!— pomyślała Jadwisia, i po chwili rzekła:—Ah! mój ojcze! nie mo­żna dość wcześnie zacząć myślćć o sobie i nad sobą, zwłaszcza dziewczynie, która nie ma matki.

—Jadwisiu!—rzekł półkownik z obra­zą— krzywdzisz kobietę, która cię kocha i myśli o twojćm szczęściu.

—Że mnie nie kocha, mój ojcze! o tem wićm z pewnością. Że mnie cacka, że mi dogadza, a niekiedy nawet pochlebia, to dla tego mój ojcze, abyś ty to widział, i dla pewnych planów, które ma względem mnie, a których łatwobyś się domyślił,

gdybyś tylko chciał spojrzeć w koło'siebie własnem swćm okiem.

—Ja o niczem nie wiem i twoja matka

0 żadnych mi nie mówiła planach— odpo­wiedział półkownik z przyciskiem.

— Moja matka w niebie — odpowie- działa Jadwisia z mocą.— A jeżeli ta dru­ga matka, którąś mi dał, nic ci jeszcze nie mówiła o zamiarach , jakie względem mnie ma, to samo dowodzi, źe nie są ta­kie , abyś na nie mógł przystać. Ze te za­miary są, za to ci ręczę, mój drogi ojcze; źe są takie, iź je odrzucisz, tegom także pewna. Dla tego proszę cię ojcze, powiedz jej, niech się próżno nie fatyguje, bo z te­go jej myślenia o mojem szczęściu nic a nic nie będzie. Ja mam ciebie, mój ojcze,

1 mam mojego drogiego dziadka. Waszym obowiązkiem jest myśleć o mojem szczęściu.

I ja z ręki tylko waszej przyjmę moją przy­szłość , więcej z niczyjej....' to ci zapo­wiadam.

Półkownik spojrzał na córkę i w oczach jego błysnęła radość na widok takićj otwar­tości i takiej energji, z jaką ostatnie sło­wa wymawiała. W twarzy jego widać by­ło, ic aprobował wszystko, co mu Jadwi- sia mówiła, źe serce jego pyszniło się tym odgłosem i echem jego własnego charakte­ru i mocy, którą w duszę jej młodą i szla­chetną przelał. Ale w tćjźe chwili jakby zadrzał, i zwrócił się ku drzwiom żony, które stuknęły. Drzwi te były wprawdzie zamknięte, ale tylko co zamknęła je półko- wnikowa, która z twarzą bladą, z namar- szczonemi brwiami i z zaciśniętemi warga­mi , stała w nich od połowy tej sceny i,, od silnie sobą zajętych jej aktorów niewi- %

%

dziana, najważniejszą jej część wysłucha­ła. Stuknienie to drzwi i ztąd domysł, źe żona miała zapewne chęć wejść, ale co­fnęła się,, żeby stanowczej ich rozmowy nie przerwać, zmieniły kierunek myśli puł­kownika i zasępiły jego czoło. Spojrzawszy . więc surowo na córkę, rzekł:

—Dobrze to jest, moje dziecię, źe na mnie polegasz i troskliwośei jenerała ufasz; ale`powinnaś także szanować .i kochać oso­bę, która jako moja żona, ma prawo do twojego przywiązania i szacunku. A tym czasem, chociaż nie bezpośrednio, obra­ziłaś ją i zrobiłaś jćj przykrość.

. \

—Ja? mój ojcze!— odpowiedziała Ja- dwisia zadziwiona — a toż czem ? Nigdy. Zanadto cię kocham.

ł

—Nie ty moje dziecię, — rzekł półko- wnik łagodząc wyrażenie swego głosu.—

Druoa Zona. i6

Ale z t woj ej przyczyny i dla twojej miło­ści, ten pan Stanisław.

—Pan Stanisław ? przez cóź to ? kiedy się z nią nie widział wcale.

—Przez to, źe zrobił burdę, do której nie sądziłem go zdolnym—odpowiedział.

—Pan Stanisław burda? A, mój ojcze! daruj mi, ale doprawdy nie myślisz serjo, aby to być mogło, i uwierzyłeś słowom, którym niestety! za prędko wierzysz. Cóź on zrobił? powiedz mój drogi ojcze! bo ła­two wniesiesz jakby mi było bolesnem, gdyby choć cień prawdy był w tem, co ci powiedziano.

—Szczegółów nie wiem,—odpowiedział półkownik cokolwiek zaambarasowany,— bo mi moja żona, przez delikatność dla mnie, żem go wychwalał, i przez wzgląd na jenerała, który go kocha, powiedzićć

ich niechce. Dosyć, źe zjechawszy się wczoraj na noclegu z hrabią Alfredem, któ­ry tu do nas pospieszał, obszedł się z nim po grubijańsku.

—Po grubijańsku ?— rzekła z niedowie­rzaniem i ki wając główką—a t oż jak, mój ojcze?

—Jak? jak? czyja wiem?—odpowie­dział prędko. — Między innemi rzeczami jest zapewne i to, że zmusił panaAlfre- da nie jechać do nas, dokąd dążył, ale wrócić napowrót tam, zkąd przybył.

—I pan Alfred usłuchał pana Stanisła­wa ?— zapytała Jadwisia z wyrazem ukon­tentowania.

—A widać! odpowiedział półkownik ru­szając wzgardliwie ramionami—kiedy go dotąd niema.

—I ty, ojcze! mężczyzna i taki żołnierz,

. ."i1 •■2; a-rif, !?.V;

¡W

kM*'

L;;;:

Ili1' 11* liii

i

¿WW! ł» thiiji

»«mm?

^ Wiml?

! ;;1 , $'*$& 1 •ir <b>. r

h- - !!*:-

■ fu

illf: ?i J

tfJlH1 'li

F "

t i

i [4

w

Ih • *

•t

ii |i" *

lP. -1,i m'' u* i

•L i li

t

P«r

w ™ ,; -ł

vi

lii'; 'fy -i iis! I f |; f iii.®

4

ll

sr%.

4

jakim byłeś, nazywasz to burdą?— zawo­łała dziewczyna z zaiskrzonemi oczami.

t

I tybyś dopuścił, abym ja, twoja córka, była zoną takiego mazgaja, który pozwolił zmusić się, aby nie jechał tam, dokąd chciał i postanowił!

.Jadwisiu! córko! tyś moje rodzone

•*

dzićcko!—krzyknął półkownik ze łzą w oku i otworzył jej ramiona. Ona rzuciła się z uniesieniem w jego objęcia, a półkownik całując ją mówił:— nigdy, nigdy na to nie pozwolę.

Dziękuję ci ojcze!— rzekła wówczas schylając się do jego kolan i potem po­wstawszy i tuląc do ust jego rękę, dodała: —O! byłem to miała! byle to, mój ojcze! reszty juzem pewna.

*

Tylko cicho! tylko sza!—dodał pół-

kownik pół żartem, pół serjo, gładząc twa- rzyczkę córki.

Wtem dał się słyszeć turkot.

-Co to? czy kto przyjechał?—zapy­lał, i oczy jego, jakby juź nałogowym spo­sobem w każdem ważniejsze 111 zdarzeniu, zwróciły się ku drzwiom zony, gdzie bie­dny pólliowiiik udawał się po radę i decy­zją , jak Numa do owego lasu, którego bó­stwem durzył pastuchów co mieli być pa-

♦ t

nami świata.

—To zapewne ekwipaż jenerała— od­powiedziała Jadwisia, ocierając oczy z łez, które jej dowód miłości ojcowskiej wyci­snął.

—Jakto! i jenerał tak prędko wyjeż­dża?— rzekł patrząc w okno i widocznie

jeżdżą, ojcze! i to zaraz.

16*

—O ba! ba! co na to, to nie pozwolę—

r

zawołał i puścił się prędko ku drzwiom wy-

i

chodowym, w zamiarze widać udania się do jenerała. Ale tam zatrzymał się, po- waliał i ze spuszczoną głową, nie patrząc na córkę, która z niego ócz nie spuszczała, wszedł do pokojów zony.

f

—Otóż macie!— rzekła Jadwisia— te­raz znowu wszystko pójdzie do góry noga­mi. Mój Boże! mój Boże!—dodała napół z płaczem, napół w złości— co ona z te­go człowieka zrobiła? i czem? jak? kie­dy ? doprawdy że to warte zastanowienia, Wśród tych medytacyj energicznej Ja- dwisi, wszedł jenerał, już zupełnie dodro-

4

gi przygotowany. W tymże samym był sur­ducie, zapiętym szczólnie pod szyję, w któ­rym przyjechał i przy którego pętlicy,błysz-

\

czała czerwona wstążeczka; w jednej ręce

miał kaszkiet podróżny, a w drugiej laskę z rączką ze słoniowej kości, na której się opierał. Jadwisia spojrzała na zbliżającego się starca, w którego mowie i wyrazie twarzy, była wypisana cała jego przeszłość, wszystkie trudy, jakie przebył, wszystkie kampanje w rozmaitych czasach i strefach odbyte, w których ustawiczna praca i nie­bezpieczeństwa urobiły jego męzką postać i wyhartowały jego serce i charakter. Po­strzegł starzec, źe panienka przygląda mu się z ukontentowaniem i dumą, i jakby jeszcze wyprostował się i urósł, czując się pod okiem młodej, pięknćj i energicznej dziewczyny, której charakter znał i którą nad wszystko, jako ostatnią już gwiazdkę, co schylający się do zachodu żywot jego ozdobić miała, pokochał. Widok ten jakoś go rzewnie usposobił.

—Juz więc dziaduniu odjeżdżasz?— rze­kła gdy się do niej milcząc zbliżył i poca-

t

łował ją w czoło.

—Jadę—odpowiedział,— bo mi tu źle. Wszystko tu hie tak jak było, wszystko do góry nogami; każda rzecz razi mię, kaleczy i gniewa; każda chwila mi przypomina, że

niema; ciągle mi się zda-

I

je, źe słyszę jej szlochanie tam, w nie­bie, zkąd patrzy na to co się tu dzieje, jeżeli duchy patrzą na nas i cierpienie i poniżenie nasze podzielają. Ale nie płaczźe tak dziewczyno!— dodał porywając zano­szącą się od płaczu Jadwisię i tuląc ją kon- wulsyjnie w swojem objęciu!

— O dziaduniu! dziaduniu! dla czego ty to wszystko tak mówisz!-—rzekła wreszcie

Jadwisia utuliwszy się cokolwiek.— A

i

mnież tobie nie żal?

«

%

Żal, żal, moja dziewko jedyna! odpowiedział ocierając męzką łzę, która mimowolnie powieki jego zrosiła.— Dla te- go też przyjechałem, żeby się o wszyst- kiem na własne oczy przekonać.

—A teraz, przekonawszy się porzucasz mię— rzekła składając przed nim ręce.

—Porzucam?... Nie, nie porzucam cię

wcale. Miałem nawet myśl teraz... zaraz... ale cicho, potem o tein;— dodał, postrzegł­szy , że drzwi półkownikowej otwarły się i ona sama, wyprostowana, z twarzą bla­dą , ale z której wszelki wyraz znikł, wszelka myśl na rozkaz potężnej woli u- stąpiła i schowała się gdzieś w głąb ser­ca , weszła do pokoju.

%

U;

niegdyś na szabli, i gładząc drugą ręką ; was, patrzył poważnie na zbliżającą się, < i czekał co powie.

—Cóż to ja słyszę ?— rzekła wreszcie przystąpiwszy bliżej— P. Jenerał tak na­gle wyjeżdża?

—Wyjeżdżam, pani dobrodziko!—od­powiedział z lekkim ukłonem.— Lprzysze- dłem właśnie państwa pożegnać. Darujesz

pani staremu żołnierzowi, źe może prezen­tuje się nieprzyzwoicie, ale droga ma swo- je prawa,

—O! panie jenerale! — odpowiedziała z godnością— Sądzę, źe nie zasłużyłam na taki żart ze strony poważnego człowieka,

*

który zapewne wie, źe moje wychowanie nauczyło mię, czego i od kogo mogę wy­magać.

—Przepraszam panią, — rzekł jenerał trochę dotknięty i czując, źe poniekąd ma racją—moźem się pomylił, ale mogę pa­nią upewnić, że tą razą obrazić pani nie chciałem.

—Tą razą ?— powtórzyła półkowniko- wa z dziwnym i przelotnym uśmićchem, który prędko znikł i znowu twarz jej zro­biła się surową i zacisnęły się wargi. Po- tćm spojrzawszy na Jadwisię, która z na-

tężeniem słuchała, dokąd ta rozmowa ich zaprowadzi, rzekła:— Proszę nas na chwi-

r-t

lę zostawić.

• «V

Jenerał chrząknął i uśmiechnął się; Ja- dwisia zaś przystąpiła do niego, nastawi­ła mu czoło, które 011 pocałował, i bez ża­dnego grymasu, niespójrzawszyjednak na macochę, wyszła.

—Niech pan jenerał raczy usiąść—rze­kła półkownikowa, gdy się już drzwi za­mknęły i zostali sami. Jenerał usiadł i cze­kał co powie. Ona, przybrawszy minę ła­godną i uśmiechającą się, dodała:— Pa­nie jenerale! nie sądzę, aby przyjęcie, ja­kiego w domu naszym doznałeś, było przy­czyną tak nagłego zerwania się, które, przyznam się, może się wydać dziwnem i podać w supozycją szczerość i gościnność

naszę. Zdaje mi się, źe co należało do mnie, jako do gospodyni domu....

— Pani dobrodziko ! — przerwał jene­rał— w tej mierze oddaję pani zupełną sprawiedliwość, i składam najszczersze po­dziękowanie. Zrobiłaś pani więcej nawet, niźelim się spodziewał. I ta uprzedzająca uprzejmość ze strony pani nie zadziwia mię bynajmniej. Bo chociaż wychowany w obo­zie, nie znam świata— dodał z przyciskiem i gładząc wąsy-— widziałem jednak, źe je­żeli wychowanie nauczyło panią czego i od kogo masz prawo wymagać, nauczyło cię lakźe, co i komu się należy.

Zacisnęła wargi półkownikowa, widząc, że ze starym w ojakiem trudno jej będzie, i źe ją bije jej własną bronią. Zmieniła więc kierunek ataku i niezadając już sobie pracy w7 udawaniu słodyczy, której nie mia-

17

sou, źe jest synem mojego najlepszego s

ła w swojej naturze, z której pozorem je­dnak, jako w dobrej szkole wyćwiczona, była oswojoną i używała jej nieraz za na­rzędzie w razie potrzeby, z przekąsem i pańskim tonikiem, rzekła: %

—Bo źe ten młody człowiek, który tu zjawił się tak niespodziewanie, jeszcze prę­dzej wymknął się niż przybył, temu się nie dziwię. Ilem słyszała, nie jest tak o- graniczonyin, aby tego nie postrzegł, źe tu nie był na swpojeni miejscu.

Pani dobrodziko!—rzekł jenerał źy-

*

wiej— taki młody człowiek, jak pan Gó- rzycki, jest wszędzie na swojćm miejscu, gdzie cenią uczciwość, rozum i talent. Tu zaś i z tego względu był na swojem miej-

przyjaciela, i źe chociaż młody, umiał i

sam zasłużyć na mój szacunek i przywią­

zanie.

O! niepotrzebnie pan moje słowa tak gorąco bierzesz— odpowiedziała z przy­ciskiem.— Mogę pana jenerała upewnić, że tą razą nie chciałam go obrazić i z in­nego powodu to powiedziałam.

Tu znowu jenerał przygryzł wąsa i po- %

myślał: trafiła kosa na kamień. Poprawiwszy się więc na krześle, na którem siedział jak na szpilkach, rzekł:

—To przepraszam panią, żem się uniósł. Ale ja przywykłem przyjaciół moich bro­nić jawnie i gorąco, obecnych i nieobe­cnych. A zdawało mi się, że słowa pani były krzywdą.

—Nie ja, panie jenerale— odpowiedzia­ła spokojnie1— skrzywdziłam mojemi sło­wy pana Górzyckiego, ale 011 postępowa-

mew swojem względem mojego Kuzyna wy-

ninie i mojemu imieniowi. Dla tego to powiedziałam, że musiał to uczuć, iż nie był na swojem miejscu.

—A, to co innego!— nerał, udając !• że o niczćni nie vv'ie. Przy­sunął się więc z krzesłem i zapylał:—Ale jakże to on, proszę pani, postąpił wzglę­dem kuzyna pani, przez coby się krzyw stała i jej imieniowi ?

— Dziwię się, panie jenerale,' rzekła z obrazą i dumą— że mi robisz to zapy-

\s mnie za tan ograniczoną, abym mogła nawet przypuszczać, że o ni- czem nie wiesz?

Jenerał odsunął sic z krzesłem na da-

* *

wne miejsce, i patrząc na surowe, ostre

i suche lice kobiety, na której czole był rozum , a w pięknych oczach dziwna prze-

nikliwość , pomyślał, biedny pólko w nil;! nie dziw, że mu tu idzie jak z kamienia.

Pani dobrodziko!— rzekł po chwili tonem szczerości, ale bez wszelkiego gnie­wu lub ironji— o postępku pana Górzyc- kiego względem kuzyna pani, rzeczywiście wiem szczegółowo i aprobuję wszystko. Pan aprobujesz?—zawołała zpodzi- %

wieniem.

Każdy krok, każde słowo jego apro­buję— odpowiedział stanowczo.— Kuzyn pani jest niedouczony, albo przeliczony za granicą panicz, fanfaron, lekce ważący wszystko swoje, i pewny, że byle się po­kazał we fraku zakurzonym pyłem fran- cuzkim, weźmie górę i przodek przed każ­dym krajowcem w swojej własnej, choć w czystej kapocie. Za to dostał nauczkę, na którą zasłużył.

-O! panie jenerale!

nie spodziewałam się, źe z ust takiego człowieka jak pan, i pod tym dachem coś podobnego usłyszę.

z im-

pozycją—jeszczem nie skończył, i tą ra­żą także nie panią obrazić chciałem; pani zaś powiem to, czego zapewne nie wiesz. Półkownikowa uśmiechnęła się ironicz­

nie i usiadła, a on tak dalej mówił:

Kuzyn pani postąpił nierostropnie z dwóch względów'. Raz, źe przed czło­wiekiem , którego nie znał, zaczął wzgar­dliwie mówić o kraju własnym, a zatem obraził go w jednej jego głębokiej i bar­dzo naturalnej miłości; powtóre, źe dowie-

• »'

dziawszy się, kto jest ten, z kim mówi, zaczął się chwalić, źe pewny juź jest rę­ki i posiadania mojćj wnuczki, • a zatem

obraził go w drugiej jego równie głębokiej miłości, którą ma prawo karmić w swein sercu, bo go do tego upoważnia wzaje­mność Jadwisi, szacunek jej ojca i moja

przyjazn.

To powiedziawszy, jenerał umilkł, a . półkownikowa siedziała wyprostowana, ale twarz jej jeszcze mocniej pobladła i usta zacisnęły się tak silnie, że delikatna tylko ■»

i ledwo widna pokazała się linja; jenerał postrzegł, że bierze górę. Ze przeciwni­kiem jego była kobieta, honor niepozwa- lał mu być dalej równie twardym a nie­ubłaganym, i korzystać do końca ze swej wyższości. Chociaż więc nie było mu jej , żal, chcąc jednak złagodzić ranę, jaką jej zadał, postanowił oddać jej po swojemu tyle sprawiedliwości, na ile według przekona­nia jego zasłużyła. Dodał więc po chwili:

— Otóż, widzisz pani, źe w tein nie ma nic tal; bardzo dziwnego, źe ja aprobuję postępowanie młodego człowieka, którego kocham, względem niebacznego młodzień­ca , który uroił sobie jakieś prawo do ręki panny, co o nim nie myśli, i której, póki -żyć będę, nigdy nie otrzyma. Co więcej pani powiem, gdyby ten pan kuzyn doniósł był pani o wszystkiem tak jak było, naj­mocniej jestem przekonany, żebyś także postępowanie pana Górzyckiego zaaprobo­wała. Bo chociaż nie pochwalam panią we wszystkiem jako żonę; chociaż, przepra­szam panią.za moję żołnierską szczerość, uciekłbym od pani prędko, gdybyś jakim przypadkiem była moją i chciała być taką, jaką jesteś; ale, iłem panią poznał, naby­łem tak wysokiego wyobrażenia o pani rozumie, ojej woli i energji charakteru,

źe gdybyś była mężczyzną, podałbym ci pierwszy rękę, choć siary, i prosiłbym cię

o przyjaźń i szacunek.

— Ozłociłeś panie jenerale pigułkę, jak

mogłeś — odpowiedziała półkownikowa z przytomnością, do której prędko wró­ciła.— Ponieważ tak się rzecz ma, nie mówmy więcej o leni. Nie pochwalam pło- cliości i zarozumienia mojego kuzyna, choć nie we wszystkiem także aprobuję postę­pek pana Górzyckiego. Zawsze jednak wdzięczna ci jestem, panie jenerale, za lal; kategoryczne objaśnienie zajścia, o klórć

em inne miaiam pojęcie

Tu twarz jenerała przybrała łagodniej­szy wyraz. Kontcnt był, źe jakoś na dobry ulrafił środek, źe i powiedział co chciał, a nienadużył praw swoich starca i męż­czyzny, względem kobiety rozumnej i do­

• •

brze wychowanej. Postrzegła lo półkowni- kowa i w oczach jej błysnęła myśl, źe może na tej drodze uległości i grzeczności uchodzi i tego tak, jak uchodziła i spętała męża na innej. Przysunęła się więc cokol­wiek z krzesłem i z uśmiechem, rozu­mnym, w którym była razem wymówka i przebaczenie, dodała:

— Żałowałabym doprawdy i po raz pier­wszy w życiu, że nie mogę być mężczy­zną, gdybym przez to miała być koniecznie pozbawioną szacunku i przyjaźni takiego jak pan człowieka. Mam jednak nadzieję, źe i bez tego cudu, który niepodobny, do­piąć tego celu potrafię. Ale na to, panie jenerale, potrzeba mi czasu, potrzeba, abym

niestety zostać muszę; a szczególniej jako

zona, o Której widać lak dziwne powzią

, . 203

#

łeś wyobrażenie. Nie zdołam-że uprosić cię jenerale, abyś został.

%

Jenerał, widząc prawie umizg w jej licu, przypomniał sobie co mówił Puślicki, że to są blichtry i jakoby zamydlenie oczów; odsunął się nieznacznie z krzesłem i odpo­wiedział poważnie:

i

— Dziękuję pani za dobrą chęć. Ale moje postanowienia są mocne. Co raz po­wiem, tego dotrzymuję. A jeżeli kto, to

*

pani powinnaś ten przymiot cenić i nie wieść mię na pokuszenie, abym przeciw charakterowi i godności mężczyzny zgrze­szył.

Poczuła półkownikowa przycinek; na- dewszystko ubodło ją to, że się niejako poniżyła do przymileń i awansów dla czło-

wato, i daremnemi uczynił zabiegi, które

ją tyle kosztowały. Posiedziawszy więc przez chwilę w milczeniu i potarłszy pal­cami czoło, jakby się namyślała co powie­dzieć ; powstała z godnością i prawie z du­ma rzekła:

— Bardzo żałuję, źe moja prośba, lak łatwa jednak i prosta, nie wzięła skutku. Tym bardziej mi to przykro, źe musimy na długo pozbawić się tej nadziei, żeby­śmy tu znowu pana jenerała powitali. Moje zdrowie wymaga ratunku, mój mąź także potrzebuje rozrywki i wytchnienia, a Jad- wisia jest już w tym wieku, źe potrzebuje cokolwiek obejrzeć się po świecie. Z tych powodów wkrótce wyjeżdżamy za granicę, gdzie zabawimy do późnej jesieni, a może i przez zimę. Może ten wzgląd — dodała, widząc, źe słowa jej zastanowiły mocno

starego

*

moja powtórzona znajdzie lepsze przy- jęcie.

Pani dobrodziko, ■— odpowiedział je­nerał, który powstał, skoro .ona powsta­ła — właśnie ten wzgląd jest takiej na­tury, że mię skłania do jak najprędszego wyjazdu.

.Jeżeli tak — nie mogąc już powstrzymać niecierpliwo­ści, która wyraziła się w jej twarzy i zro- J)iła ją prawie brzydką —to nie śmiem za­trzymywać i życzę panu jenerałow i szczę­śliwej drogi. — Tu skłoniła się i szybko

i

odeszła.

f — Upadam do nóg pani dobrodziki — odpowiedział jenerał kłaniając się za od­chodzącą. Ale pułkownikowa uie widziała już tego ukłonu i może słów tych niesły-

szała. Drzwi za nią prędko zatrzasnęły się.

18

Stary, jakby był kontent, że lak dziel- nie wytrzymał tak silny atak, uśmiechnął się, popatrzył za nią przez chwilę z taką miną, jakby chciał powiedzieć: a widzisz, trafiłaś na swego. Potem podniósł głowę i zaczął się przechadzać poświstując. Na­gle, przypomniawszy ostatni punkt jej roz­mowy, stanął, zmarszczył brwi, jedną ręką szarpnął was, drugą stuknął laską o po­dłogę tak, że się mało na sztuki nieroz- leciała.

— Za granicę, do kroć set djabłów! — zawołał wówczas głośno —- do późnój je- sieni, a może i na zimę! — i z Jadwisią, która potrzebuje obejrzeć się po świecie?— Nic z tego, moja pani! Ruszaj sobie sama na cztery wiatry! weź go z sobą i naciśnij mu tam czćpek na maślaną głowę jak szlaf­mycę , żeby ani nosa, ani uszów nie było

widać. To ci wolno. Ale od mojej dziew­czyny wara! do kroć set djabłów! bo mógł­bym być niegrzecznym. Jej niepotrzeba ob- zierać się po cudzym świecie; ma dosyć swego. Niechaj ten pozna i pokocha, a bę­dzie z tym lepiej i jej dzieciom. — Ale cóź u licha! wszyscy o mnie zapomnieli; a mnie pilno, chciałbym juz zląd wyrwać się jak najprędzej! Tu mi się krew burzy i bije do głowy.

' Po tym monologu, który prawie cały głośno wypowiedział, tak był zajęty rzeczą,

o której myślał, szedł ku drzwiom wclio-

widać. To ci wolno. Ale od mojej dziew­czyny wara! do kroć set djabłów! bo mógł­bym być niegrzecznym. Jej niepotrzeba ob- zierać się po cudzym świecie; ma dosyć swego. Niechaj ten pozna i pokocha, a bę­dzie z tym lepiej i jej dzieciom. — Ale cóż u licha! wszyscy o mnie zapomnieli; a mnie pilno, chciałbym już zląd wyrwać się jak najprędzej! Tu mi się krew burzy i bije do głowy.

' Po tym monologu, który prawie cały głośno wypowiedział, tak był zajęty rzeczą,

o której myślał, szedł ku drzwiom wclio-

swego życia, jest zupełnie podobna do

«

nmie.

— Do ciebie, pułkowniku! — zawołał stary odstępując parę kroków. Potem zre- llektowawszy się, dodał: — Tak, jakim by­łeś wówczas, kiedyś jej dał życie. Ale cie­szę się, żeś z tej strony poznał i ocenił swoje dziecko. Z tym większą troskliwo­ścią czuwać nad nią będziesz i nie pozwo­lisz, aby jej sercu krzywda się stała. Bo wi­dzisz, półkowniku! serce słabe we wszysl- kiem jest słabe, i w uczuciu szczęścia i w uczuciu cierpienia. Nie podniesie się ni­gdy wysoko w pierwszem, ugina się z po­korą i poddaniem pod ciężarem drugiego. Ale serce takie, jak naszej dziewczyny,

jest jak stal. Wypręży się silnie w rado-

18*

ści, ale w smutku i bolu może pęknąć i prysnąć, Pamiętaj o tem, półkowniku, i bądź zdrów! Bądź zdrów na długo — do­dał podając mu rękę z uśmiechem i patrząc mu w oczy — bo jedziesz za granicę z żo­ną , a zatem nie prędko się zobaczymy.

*

— Ja jadę za granicę, jenerale ? — od­powiedział z podziwieniem półkownik — a toż skąd? nie myślałem o tem bynajmniej.

< —Pojedziesz, pojedziesz i zabawisz do jesieni, a może i przez zimę —» mówił jenerał patrząc filuternie na półkownika, który spojrzał ku drzwiom żony.

— Nie, jenerale! — odpowiedział po chwili — to nie nastąpi z wielu względów.. Raz, że nie mamy żadnej potrzeby. Ja je­stem zdrów, napatrzyłem się tej zagranicy do woli i więcej może niżbym sobie życzył; moja żona także, dzięki Bogu! zdrowa i

zwiedzała juz cudze kraje; a głównie to, źe Jadwisi w tyra wieku to niepotrzebne wcale. Mam w tej mierze mocne i nieza­chwiane przekonanie, źe młode głowy na­sze trzeba strzedz od zagranicznego powie­trza, a zwłaszcza główmy młodych kobiet naszych, jak twarze ich od ospy, któraby je zepsuła i rysy ich wykrzywiła. Naj­lepszą matką i żoną jest ta, która się wy­chowała pod dachem rodzinnym, której pierś pełna jest własnego powietrza, któ- rem ukrzepia ciało swego dziecięcia gdy się nad niem nachyla i oddechem go swym o- grzewa.

jenerał — patrząc nań z ukontentowaniem i podziwieniem razem — doprawdy, miło, miło cię słuchać.

— Czyż nie wiedziałeś, jenerale, źe to

było zawsze moim przekonaniem? i wierz

mi, niewiem zkąd,...

W tem drzwi od pokojów żony olwarły się i wyszedł z nich głos mocniejszy niż

zwykle: — mężu!

Idę, moje życie! — kownik którego twarz inny przybrała wy­

raz, i

w ten moment służę ci, panie jenerale. — Idź, idź nieboraku! —rzekł jenerał

się; aie poiRO.wniK nic

czekał na to pozwolenie swojego gościa i prędko wszedł do źoninego pokoju, któ- rego drzwi za sobą zamknął,

'í' '• l : -■

f r

' i '

H

rał sam jeden w pokoju, stoi w marsowej pozycji i gładząc wąsy, pogląda ironicznie . ku tej stronie, gdzie półkownik poszedł, , wbiegła co prędzej i przybliżywszy się do starca, rzekła:

—Jesteś sam? dziaduniu?

—Sam, moje drogie dziewczę.

Ojciec zapewne na posłuchaniu? Sądzę, źe ostateczne odbiera instru­kcje przed moim wyjazdem— odpowiedział stary gładząc jej twarzyczkę.

—To dobrze—odpowiedziała spuszcza­jąc oczy—bo ja mam ci dziaduniu coś po­wiedzieć pod sekretem.

—Dpprawdy? tylko mów prędko, bo ojciec może zaraz wyjść— odpowiedział patrząc na nią fduternie.— A to zapewne sekret przed nim.

Niestety! — odpowiedziała smutno Jadwisia.— Gdyby nie miał drugiej żony, tobym pewnie nie miała przed nim żadnej tajemnicy, bo on taki dobry, taki szlache­tny, taki rozumny, tak mńie kocha! Ale cóż, kiedy biedny ojciec z tem wszystkiem nawet przed sobą samym musi się kryć i chować , tak go ta baba opętała. I czem,

l

to doprawdy nie wiem. Juzem się nieraz nad tern zastanawiała i dojść nie mogę. Żeby choć była piękna! Ale to i tego nie­ma— dodała ruszając ramionami.

— Ale wiesz co jest?— odpowiedział stary.

—0o, dziaduniu ?— zapytała, patrząc mu ciekawie w oczy, jakby chciała gwał­tem odkryć tę tajemnicę.

—Oto, jest dużo tu, atu niema nic— rzekł jenerał okazując palcem na czoło, a potem na serce.—To cały sekret. Ale mów-

no o swoim sekreciku, który zapewne wy-

t

pływa z przeciwnego usposobienia.

. —To jest, żedużo tu, atu niema nic— odpowiedziała śmiejąc się i ukazując od­wrotnie na serce i na czoło.— Być to mo­że, dziaduniu, ale zawsze to sekrecik bar­dzo miły. Oto, mówiłam dziś dużo z oj- %

cem, i tu i tani, w obliczu mamy. Kocha- ¡| ny, dobry ojciec! jak mię uściskał, jaka piękna łza błysnęła w jego oku, gdy mnie^j całował, a na twarz mamy patrzył. Nigdym nie była tak szczęśliwą, bom go w tej chwili widziała takim, jakim go mieć pra-

P

gnę. A potem,... tu Jadwisia zatrzymała się i spuściła oczy.

—Teraz następuje sekrecik— rzekł sta­ry patrząc na nią z miłością.

—Tak, kochany dziaduniu— odpowie-j działa— bom z tego wszystkiego zmiarko­wała, i to z największą pewnością, źe oj­ciec na wrszystko pozwoli.

—A na cóż to ma ojciec pozwalać ?—

*

zapytał dobrodusznie. ,,

Powiedz-no tylko, drogi dziaduniu! panu Stanisławowi, to co mówię, a juz on jakoś się domyśli.

—I to z największą pewnością!—rzekł stary.

m. •

—Z największą, z największą! — od­powiedziała rzucając mu się na szyję.— Chyba źe ty dziaduniu nie zechcesz.

—No, dobrze, dobrze, powiem z naj­większą—odpowiedział tuląc ją w swojem objęciu.

Wśród tego wynurzenia uczuć, które równie radowały i dziadka, i wnuczkę, wszedł Puślicki i stanął przy drzwiach wy­prostowany. Uśmiechał się przywiązany wiarus na widok tej kwitnącej zdrowiem i młodością twarzyczki, która z taką miło­ścią i zaufaniem tuliła się pod opiekę bia­łych wąsów starca, pełnego jeszcze siły i czerstwości. Postrzegł go jenerał i ła­godnie zapytał:

Duce * Zona. 19

A co Puślicki! wszystko tara juz go­

towe ?

Wszystko JW. Jenerale!—odpowie­dział ; a potem ruszając wąsami i mrużąc oczy, co zwykle czynił, gdy chciał potłu- mTć w sobie rozrzewnienie, tak nieprzy­zwoite we frontowej pozycji, dodał: Śmiem tylko, jakoby wyrazić,- że JW. Je­nerał tak prędko wyjeżdża....

Cóż robić? mój Puślisiu! tak wypa­dło— odpowiedział jenerał, a potćm zwra­cając się do Jadwisi, zapytał:— Słuchaj-

y

no moje dziecię! czy twoja Marysia dziew­czyna dobra i obyczajna? bo chciałbym ją

wyswatać za tego oto poczciwca, które-

t

mu podobno przyszła ochota zdrową gło­wę pod Ewangelją położyć. Cóż ? prawda

%

czy nie? Puślisiu!

od­

powiedział wachmistrz, na którego twa­rzy dziwne malowały się uczucia, gdy sły­szał, źe jenerał sam tak się losem jego zajmuje.

—Możesz śmiało, dziaduniu!— odpo­wiedziała panna, uśmiechając się do Pu-

— ja za nią ręczę, że będzie do­brą żoną. Jeżeli go tylko zechce.

—A, to już jego rzecz— odpowiedział st ary.

To już moja w tem turbacja, panien­ko — odpowiedział Puślicki prostując się.

A co do zabezpieczenia ich losu, to

o tem pomyślimy oba z półkownikiem.

A i ja także, dziaduniu! — rzekła Ja-

*

dwisia uśmiechnąwszy się do wiarusa i ki­wnąwszy mu główką.

Dziękuję JW. Jenerale! dziękuję pię­kna panienko — zawołał stłumionym gło­

sem Puślicki, trzęsąc głową, a dwie łzy duże jak groch, potoczyły się po jego twa­rzy i osiadły na wąsach.

\

Na to wyszedł półkownik z pokoju zo­ny, obcierał chustką czoło spocone, i mil­cząc zbliżał się zwolna do jenerała i do córki, którzy bliżej okna stali.

No— rzekł stary— teraz już mi czas w drogę. Bądźcie zdrowi.

Żegnam cię jenerale— mówił półko­wnik podając mu rękę—i zapewne na dłu­żej niż myślałem.

•A to jak ? — zawołał jenerał odstę­pując.

#

Chciałbym trochę się rozerwać, tro­chę zapomnióć o kłopotach gospodarstwa, które mi ciężą.

I zapewne pojedziesz za granicę? Co?

—zapytał' surowo jenerał, a Jadwisia zbla­dła słysząc te słowa.

. —Moja zona cierpi ataki nerwowe — mówił półkownik — ale tak silne , źe do­prawdy litość mię nad nią bierze. Nie mo­gę jej tego odmówić, żebym nie ratował jej zdrowia, które naturalnie jest mi tak drogiem.

— Niedawnoźeś mówił półkowniku —

rzekł jenerał cofając się jeszcze— źeś się już dosyć napatrzył i źe twoja żona zdrowa.

—Zastałem ją teraz cierpiącą, bardzo cierpiącą, do niepoznania zmienioną— mó­wił miłosiernym głosem półkownik,— ale , główny cel mój,-a szczególniej mojej żo­ny jest ten, aby Jadwisia poznała cokol­wiek świat, nim inne obowiązki....

y *

—Co, Jadwisia? Twoja żona chce, że­by i ona jechała! — krzyknął stary ude-

49*

rzając laską o ziemię.— Człowieku! zapo­mniałeś, coś tylko co mówił tak pięknie i z takiem przekonaniem?... Jadwisia, do stu djabłów! nie pojedzie; bo nie chcę, ja nie chcę, abyś się stał złym ojcem i jej nieszczęściem obciążył swoje sumienie.

—Ale, panie jenerale! — rzekł pułko­wnik podnosząc głowę.

—Co tam, panie jenerale! panie jene­rale ! — zawołał w złości stary gorączka. —Ja ci mówię, że nie wiesz, dla czego twoja żona chce jechać za granicę i dla czego ją chce wziąć z sobą. Ale z tego nic nie będzie, póki duch w mojem cie­le !— To powiedziawszy w zapale, porwał za rękę Jadwisię i dodał: —Siadaj ze mną dziewczyno jak stoisz! Ja ci nie dam krzywdy zrobić!

—O! z ochotą dziaduniu!— zawołała

«

uradowana panienka, i rzucając się na rę­kę ojca i całując ją w uniesieniu, mówi­ła:—Ojcze! ojcze! pamiętasz coś tam mó­wił , gdy mama na nas patrzyła. Ja o tem pamiętam i dla tego jadę. Bądź zdrów oj­cze ! nie bój się o mnie!

—Aleź, na miłość boską, zastanówcie się!— mówił półkownik zakłopotany. Wte­dy drzwi od pokoju żony otwarły się i dał się słyszćć głos: Mężu!

—Idę moje życie— odpowiedział pół­ko wni k obcierając pot z czoła i nie wie­dząc co zrobić.

+

V

•/ —Idź, idź,— zawołał jenerał—dałem słowo poczciwemu chłopcu, że ci tego nie pokażę; ale okoliczność jest gwałtowna. Przeczytaj to— dodał wyjmując z kasz- kieta list półkownikowej i oddając go —

a z tego się dowiesz dopiero, źeśniemęż- czyzna, nie żołnierz, ale istny pantofel!

To powiedziawszy, jenerał wziął za rę­kę Jadwisię, która ojcu od ust przesyłała pocałowania i wyszli. Półkownik szedł za niemi wołając:—Ależ jenerale! Jadwisiu!— —A ze drzwi pokojów zony wychodził głos silniejszy i bardziej syczący: Mężu!

Idę moje życie — odpowiadał półko- wnik ku drzwiom otwartym, a tymczasem usłyszawszy turkot biegł do okna i zała­mując ręce wołał:

— A to widzę nie żarty! wrszak oni do­prawdy pojechali! Patrz Puślicki!

Przystąpił Puślicki, spojrzał w okno i krzyknął:

—I Marysia także! tańi do djabła! Wtedy we drzwiach otwartych poka­zała się półkownikowa, i postąpiwszy pa-

rę kroków ku mężowi, który szedł ku niej, rzekła:

.— Cóż to mężu! czy już do tego przy­szło , że kiedym chora i kiedy cię proszę, to nie słyszysz i nierozumiesz?

Ale bo widzisz, moje życic, byłem •w największym kłopocie, jenerał wyjeż­dżał ; ale co gorsza, że z nim razem i J ad- wisia wsiadła.

— Jakto? i pojechała?— rzekła półko- wnikowa prostując się i zaciskając usta.

1 pojechała— odpowiedział z dzi­wnym akcentem.

I ty pozwoliłeś na to?

— Nie pozwoliłem i nie mogłem wzbro­

nić; tak to wszystko zrobiło się nagle dodał machnąwszy ręką. — Jenerał postą­pił jak gorączka, ufając w swój wiek i po­wagę; Jadwisia z ochotą poskoczyła za

rę kroków ku mężowi, który szedł ku niej, rzekła:

.— Cóż to mężu! czy już do tego przy­szło , że kiedym chora i kiedy cię proszę, to nie słyszysz i nierozumiesz?

Ale bo widzisz, moje życie, byłem •w największym kłopocie, jenerał wyjeż­dżał ; ale co gorsza, że z nim razem i J ad- wisia wsiadła.

— Jakto? i pojechała?— rzekła półko- wnikowa prostując się i zaciskając usta.

1 pojechała— odpowiedział z dzi­wnym akcentem.

I ty pozwoliłeś na to?

— Nie pozwoliłem i nie mogłem wzbro­

nić; tak to wszystko zrobiło się nagle dodał machnąwszy ręką. — Jenerał postą­pił jak gorączka, ufając w swój wiek i po­wagę; Jadwisia z ochotą poskoczyła za

chustką czoło i spojrzawszy na Puślickiego, który bladł, zagryzał wąsy i oczami mru-

*

gał, rzekł:

— Chodź tu Puślicki. — Gdy się wach­mistrz przybliżył, półkownik zapytał: — Czy słyszałeś?

— Słyszałem, panie półkowniku!

— I to drugi raz tak mnie nazywają?

. >

— Drugi raz, panie półkowniku. Raz słowo to wymówił pan jenerał, a teraz pani pułkownikowa. No, — dodał wachmistrz tonem perswazji. — Jeszczeć kiedy pan je­nerał to powiedział, to jakoś było człowie-

i

kowi jakby znośniej; bo juźci to i starszy i miał racją. Ale pani półkownikowa nie powinnaby tego mówić, bo Róg widzi, źe jeżeli, prawdę mówiąc, tak i jest w rzeczy samej, to przecież nie czyja inna, tylko jej własna robota.

Moja nieboszczka zona tegoby mi ni­gdy niepowiedziała! — mówił półkownik wysłuchawszy poprzedniej perswazji Pu-

— Nigdy, nigdy, — odpowiedział wiarus z przekonaniem. — Nieboszczka pani puł­kownikowa kochała i szanowała pana pół- kownika; bo też prawdę mówiąc, pan pół­kownik zasługiwał na to u takiej zony; bo choć kochał ją, ale tak jakoś dobrze w rękach trzymał, jak Pan Bóg każe mężo­wi, który nie mazgaj. A teraz

— No, no, dosyć tego—przerw; kownik widząc że się Puślicki rozg adał, i konsolując go pali mu słowa prawdy, co go zawstydzały. Po chwili, spojrzawszy na list, który trzymał dotąd w ręku, rzekł sam do siebie: — Bardzo żałuję, ale będę musiał innym tonem przemówić. To mię

229

0

za daleko zaprowadziło. Ale co to mi tu jenerał wetknął w rękę ? A, to list mojej żony do hrabiego Alfreda! Cóż to wszystko znaczy ?

Tak mówiąc zaczął czytać. Ale zaledwie kilkanaście wierszy przeczytał, a już na- marszezyło się jego czoło, brwi się zsu­nęły i twarz przybrała w yraz męzki i gro- źny. Gdy skończył, rzucił list na stół, u- derzył po nim ręką i obracając się do Pu- -ślickiego, rzekł tonem rozkazującym:

0

— Puślicki! poproś tu do mnie mojej £ony.

— W ten moment panie półkowniku! — rzekł wachmistrz, jakby odżywiony tym głosem.

— Tylko proś, żeby natychmiast przy­szła! — krzyknął półkownik chodząc, i

gdy Puślicki był juz we drzwiach otwar-

20

tych. — Więc to takie były plany! — do­brze więc źe pojechała! — bardzom, bar- dzom z tego kontent.

Po krótkiej chwili wyszła półkowniko- , wa, prędko, sztywnie, ale z twarzą zagnie- waną i zadziwioną nowością wypadku.

— Cóż to za ordynansa mi przysłałeś mężu! — zapytała, patrząc nań bystro, a nawet wzgardliwie. — Czy masz zamiar na stopie wojennej dom swój postawić?

— Nie mylisz się — odpowiedział to­nem powagi, choć bez gniewu. — Myślę go przyprowadzić do naturalnego porząd­ku, aby każdy wiedział, kto ma rozkazy­wać , a kto ulegać. Co mię zaś do tej re­formy skłania, o tem dowiesz się z tego listu. Przeczytaj go sobie teraz z uwagą. Będziesz miała czas, bo ja na parę tygo­dni wyieźdżam z domu. — Tu oddał list

V

\

zmięszanej lak niespodziewanym tonem kobiecie, sam zaś obracając się do Puśli- ckiego dodał:—Pójdź Puślicki! przenie­siemy portret mojej pierwszej żony z po-

9

koju panny do mego gabinetu. Potem za­raz przygotujesz mi kocz i cztery konie. Za godzinę chciałbym być w drodze; mo­że jeszcze dopędzimy jenerała i pojedzie- my z nim razem do niego.

— Wiwat! panie półkowniku! zawołał z cicha Puślicki i poszli obadwa.

Półkownikowa stała przez niejaki czas

- pogrążona w myślach. Potem spojrzawszy na swój list, zmięła go i ściskając w ręku rzekła:

— Ten chłystek, który widać pozwolił sobie i ten list odebrać, popsuł mi na dłu­go,'nad czem tak wiele pracowałam. Jest w tem i moja wina także. Przebrałam mia-

T

rę! Ha! cóż robić, siało się! Czas jednak ubiegł. Co się da naprawić, to się napra­wi, byle była cierpliwość, bowiem jest to alfa i omega w abecadle kobiety.

XIII.

We trzy tygodnie potem, w sali jenerała zbierali się zaproszeni z sąsiedztwa goście, a na dziedzińcu co moment dawał się słyszeć hurkot nowo przybywającego po­wozu. Jenerał w czarnym fraku, pod szy­ję starannie zapiętym, ze wstążeczką przy

guziku, przyjmował wszystkich z uprzej-

1

mością. Na twarzy jego jaśniała radość,

a w oku jasnem i niekiedy tylko łzą za-

chodzącem, błyskał promień nadziei, źe dłu-

20*

go jeszcze patrzeć będzie na szczęście ulu-

o dziecka, które właśnie dziś miłe­mu sobie oddawał człowiekowi. I pułko­wnik witał przybywających, poznawał się z nieznajomemi i damom z sąsiedztwa mó­wił o swojej córce, rekomendując ją ich

t

ości i przyjaźni. Szczęśliwym 011 był także, i na jego twarzy widna była ta swoboda, jaką wyczytać można na licu wyrazistem mężczyzny, gdy z jego głowy wypadnie myśl ciężka, co go gnębiła i czoło jego chmurą okrywała. Czasem tyl­ko, zasępił się, i chwilowem zsunięciem brwi okazał jakby nieukontentowanie, gdy która z dam zapytywała go o żonę.

—Moja żona chora— odpowiadał wów­czas zmuszając się do kłamstwa— i na ślu­bie córki mojej być nie może.

Wkrótce pokazał się pan Stanisław,

życzliw

przystrojony do ślubu, opromieniony szczę­ściem , a za nim wszedł Puślicki, w no­wiuteńkiej, ciemno-zielonej czamarce, z bu­kietem przy piersiach, z przyczesanemi i dnie wąsami, z twarzą z której radość try­skała strumieniem. Marysia bowiem przy­jęła jego jakoby oświadczenie, i jenerał wraz z półkownikiem postanowili, aby przy tym samym ołtarzu, tegoż samego dnia, ten wierny towarzysz ich broni, połączył się z dobrą i przywiązaną do swej pani dziewczyną.

Wszystko juz było gotowe, goście, po­wozy, i w blizkim kościołku Proboszcz już czekał w zakrystji i powtarzał sobie w my­śli przemowę, którą miał mieć do łączą­cych się z sobą par, na życie wspólne i do­zgonne. Niedostawało tylko narzeczonych. Stroiły się one obie razem, a niektóre pa­

nie, prezydujące ich toalecie, dopinały 1o to, to owo i tą przeszkodliwą pomocą przewlekały ich wyjście.

Wtem dał się słyszeć hurkot nowo przy­byłego powozu. Półkownik spojrzał w okno i zbladł; Puślicki postrzegłszy to, zajrzał także, i zagryzając wąs klasnął palcami obu rąk, jakby chciał powiedzieć: masz tobie! Był to bowiem powóz półkowniko- wej i ona sama w białej materjalnej su­kni, w strojnym kapeluszyku, z twarzą wesołą, z uśmiechem na ustach i uprzej­mością na czole weszła do pokoju.

Jenerał, który w ciągu swojej kąrjery wojskowej przywykł do nagłego i niespo­dziewanego jawienia się nieprzyjaciela, nie stracił głowy; spojrzał tylko z uśmie­chem na zmięszanego półkownika i przy­stępując prędko do idącej ku niemu pół-

kownikowej, wziął uprzejmie podaną so­bie rękę, i powitał ją ze zwykłą sobie ser­decznością,

—Otoż to mi siurpryza !— rzekł ze zna­czącym uśmiechem, który półkownikowa bardzo dobrze zrozumiała— tylko nam pa­ni brakowało do zupełnego kompletu i zu­pełnej radości. Dziękuję pani dobrodzice, serdecznie dziękuję, żeś przezwyciężyła swoje nerwy, i usilnej prośbie mojej wnucz­ki, swego męża i mojej, zadość uczyniła.

—Nie mogłam przemódz na sobie, pa- .nie jenerale— odpowiedziała półkowniko­wa — aby nie być obecną szczęściu Ja- dwisi, i nie podzielić z mężem jego rado­ści.—To mówiąc podała półkownikowi rę­kę , a gdy się nachylił do jej uściśnienia, pocałowała go w czoło.— Wyjechałam z domu bardzo chora— mówiła dalej—

, ale świeże powietrze i. mocna wola, prze­mogły niemoc ciała i teraz, zwłaszcza wi­dząc to przygotowanie, czuję się prawie zupełnie zdrową.

9

-Bardzo rad jestem— -odpowiedział je­nerał i przybliżywszy się, dodał ciszej szczególniej to mnie raduje, że wola pani taki bierze kierunek,

v

Lekki rumieniec wystąpił na twarz puł­kownikowej, ale wkrótce znikł i rozmowa

żonę swoję niektórym daniom, inne zna­jome zaczęły się z nią witać i wszystko już odtąd poszło zwyczajnym trybem.

Gdy Jadwisia wyszła wystrojona i ja­śniejąca wdziękiem młodości i nadziei, wszystkich oczy zwróciły się równie na nią, jak i na jej towarzyszkę, cokolwiek starsza, ale równie ładna i która heroina

*7 4 *

nasza za rękę trzymała. Jadwisia rzuciła naprzód okiem na pana Stanisława i w tern spojrzeniu była obietnica serdeczna i szcze­ra , źe się przygotowała do podróży, i go­towa .przejść z nim przez całe życie i przez wszystkie jego kwiaty. i ciernie.

do jenerała; ale gdy podniosła oczy na oj­ca i obaczyła przy nim jego żonę, zbla­dła nagle i na czoło jej wystąpiła trwoga

i zamyślenie. Postrzegł jenerał to wraże- nie, jakie na niej obecność niespodziewa­na macochy zrobiła, i pragnąc co prędzej z tak jasnego dnia, jaki sobie obiecywał

i tę chmurkę spędzić, przystąpił do niej, pocałował ją w czoło i szepnął niezna­cznie :

—Nie okazuj zadziwienia. Jeżeli mnie kochasz, bądź dla niej uprzejmą. Wszyst­

ko dobrze. Zmiarkowała się i poprawimy ją. Zrób to dla mnie i dla ojca.

Jadwisia ścisnęła dłoń starego, na znak źe będzie posłuszną, przystąpiła do ojca, pocałowała go w rękę, a gdy półkowniko- wa, z wyrazem przywiązania doskonale udanem i swoję do niej wyciągnęła, gdy

#

pułkownik patrzał na córkę jakby w ocze­kiwaniu i niepokoju, jak się znajdzie, Ja­dwisia nienamyślając się prawie przycisnę­ła do list rękę macochy i rzekła głośno, tak, źe wszyscy słyszeli:

—Dziękuję ci mamo, źeś przyjechała, Wiedziałam o tem, źe nie wytrzymasz w domu, choć chora i osłabiona.

Półkownik uradowany uściskał zręczną

i przytomną dziewczynę, która z wielkie­go wyciągnęła go kłopotu i wiele mu o- szczędziła explikacji.

. Potem zaczęły się zwykłe błogosławień­stwa i wszyscy wyruszyli do kościoła. Od­był się szczęśliwie ślub młodej pary, a po nim zaraz ślub Puślickiego i Marysi. A chociaż się przemowa ks. Proboszczowi nie zupełnie udała, bo się w najwaźniejszem miejscu pomylił i wyraz główny frazesu tak przekręcił, że wypadł sens zupełnie przeciwny temu, który wyrazić zamierzył, nikt jednak na to nie zważał i pomyłki tej za zły nie brał prognostyk. Veni Creator odśpiewany przez nos, przez miejscowe­go organistę z akompaniamentem chrypli- wych trochę organów, pokrył niejako ko- miczne qui pro quo , które się ks. Probo- . szczowi wyniknęło, i zaczęły się winszo­wania i uściski, pełne serdeczności, łez

i śmiechu. Od ślubu prowadził Jadwisię

Puślicki, jako już mający żonę, a Marysia

21

jako mężatka, prowadziła pana Stanisła­wa. Tak wrócili do domu, tak siedzieli za stołem, a uroczystość tę , po staropol­ski! huczne i trzydniowe zakończyły fe­styny.

Rozjechali się wreszcie goście. Jenerał

i półkownikostwo odprowadzili państwa młodych do domu. Cieszył się ojciec wi­dząc w zięciu swym człowieka pełnego prawości, przywiązania dla młodej swćj żony, pełnego uszanowania i ufności dla siebie; cieszył się jenerał, że się tak sta­ło jak marzył, jak życzył, jak sobie przy gorących modlitwach układał. Pułkowni­kowa także najzupełniejszą udawała radość; była tak miłą, tak powolną mężowi, z taką godnością i sztuką dogadzała Jadwisi, że młoda kobieta odurzona jej obejściem, dzię­kowała w duszy Bogu za tę odmianę i za

przyszłe szczęście ojca, a jenerał mówił sobie po cichu: — Zmiarkowała się , po- prawi się, nie, to już nie są blichtry i ja­koby zamydlenie oczów.

Półkownik i jego żona po kilku tygo­dniach pobytu to u jenerała, to u Jadwisi, powrócili wreszcie do domu. Puślicki nie chciał komendanta swego odstąpić; a cho­ciaż Marysia wolałaby była zostać bliżej dawnej swojej pani, ale prośbą jej skłonio-

w

na, nie sprzeciwiała się woli męża. Zo­stał więc Puślicki po dawnemu quasi mar­szałkiem dworu półkownika, a żona jego dostała w oficynie pokój czysty, wyporzą- dzony i który sama półkownikowa kilku .ładnemi gracikami ozdobić raczyła.

Czyż to już koniec tej opowiedzianej ko- medji? Zdaje się żeby tu być powinien. My wszakże wierni naturze, której prawa

musimy.

Przy końcu maja następnego roku przy­był' do Dąbrowca jenerał, a z nim pan Sta­nisław i Jadwisia, która dziadek i maź

7 4 *

z największą ostrożnością wysadzali z po­wozu. Było już po piątej, dzień był prze­śliczny, i Puślicki, jak na początku tej po­wieści, stał na ganku wyprostowany i we froncie, skoro jenerała obaczył i poznał. Gdy wezwaniem jego z posterunku zdjęły zbliżył się, i gdy wszyscy na ganku sta­nęli, jenerał klepiąc po ramieniu starego żołnierza, zapytał:

—A cóż tu u was? mójPuślisiu!

r

—A cóż JW. Jenerale! wszystko po dawnemu.

—Jakio po dawnemu?— rzekł stary pa-

trząc w oczy wachmistrzowi— więc pani półkownikowa....

» •

—Pani półkownikowa pojechała w są­siedztwo, JW. Jenerale—odezwał się pręd­ko wachmistrz.

— A Półkownik-że?— krzyknął prawie jenerał, strwożony wyrazem jego twarzy.

m

—Półkownik— rzekł Puślicki mach­nąwszy ręką,— poprowadził na spacer pieski pani półkownikowej.

/

#

KONIEC.

«

>



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Korzeniowski Józef Kollokacja
Korzeniowski Józef DOKTOR MEDYCYNY Komedia Teatralna
AA Druga żona
401 Campbell Judy Druga żona
Józefa Sawicka Druga żona
Korzeniowski Józef Wtorek i piątek
Korzeniowski Józef MAJĄTEK ALBO IMIĘ Komedia Teatralna
Czy rozwodnikrozwodnik (z drugą żoną) pójdzie do nieba o Mieczysław Łusiak duszpasterz małżeństw ni
Korzeniowski Józef REPUTACJA W MISTECZKU Komedia Teatralna
Fraser Anne Medical Duo 481 Druga żona
Korzeniowski Józef Spekulant
Korzeniowski Józef ŻYDZI Komedia Teatralna
Korzeniowski Józef WĄSY I PERUKA Komedia Teatralna
Józef Korzeniowski Karpaccy górale (BN)
Kollokacja, Józef Korzeniowski doc
Kollokacja, Józef Korzeniowski
Kollokacja, Józef Korzeniowski
JÓZEF CONRAD KORZENIOWSKI LORD JIM doc
Józef Korzeniowski Kollokacja (BN)

więcej podobnych podstron