Roman Kuzniar
Globalizacja, geopolityka i polityka zagraniczna
Pojęciem, za pomocą którego próbuje się opisać i wyjaśnić świat w ostatnich latach
dwudziestego wieku, jest globalizacja. Mimo całej jego nieostrości, choć może właśnie
dlatego, "globalizacja" podbiła język politologii, stosunków międzynarodowych, analiz,
komentarzy oraz retoryki politycznej przywódców państw. Stało się tak, mimo iż korzenie
procesów i zjawisk określanych terminem ("wytrychem") globalizacji sięgają jeszcze XIX
wieku. Prawdą jest jednak, że w ciągu ostatnich kilkunastu lat globalizacja nabrała nowej
mocy i treści ze względu na nałożenie się w czasie kilku procesów. Chodzi między innymi o
wzrost skali, mobilności oraz integracji rynków finansowych lub mówiąc inaczej - swobodne
przemieszczanie się bilionów dolarów w poszukiwaniu zyskownych inwestycji. Wiąże się z
tym deregulacja gospodarek i rynków narodowych, która sprawia, że stają się one otwarte na
zagraniczną konkurencję. Dotyczy to nie tylko produkcji, ale także wszelkiego rodzaju usług.
Globalizacja nie byłaby możliwa bez rewolucji technologicznej w szeroko pojętym
komunikowaniu, zwłaszcza rewolucji w informatyce (gromadzeniu, przetwarzaniu i
przesyłaniu danych). Tych ścieżek globalizacji jest więcej. Dochodzi do ich nakładania się i
wzajemnego przenikania, co prowadzi do powstawania nowych treści w życiu narodów,
państw i w stosunkach międzynarodowych. Globalizacja nie jest trendem wyłącznie
ekonomicznym. W praktyce oznacza ona wzrost różnego rodzaju połączeń, wzajemnych
powiązań, niesymetrycznych oddziaływań we wszystkich dziedzinach życia społeczeństw, od
kultury masowej przez finanse, migrację po bezpieczeństwo i utrzymanie pokoju. Globalna
współzależność daje rezultat ujęty przez zastępcę sekretarza stanu w administracji prezydenta
Clintona, Strobe a Talbotta w formułę: "co dzieje się tam, ma znaczenie tutaj".
Realne procesy globalizacji dały podstawę do wykształcenia się dosłownie w ostatnich latach
nurtu w myśleniu o porządku międzynarodowym. Jest to nurt o dwóch obliczach. Tworzą go
z jednej strony entuzjastyczni piewcy globalizacji, z drugiej zaś jej przekonani krytycy. Aączy
ich wspólne przeświadczenie, że globalizacja nie jest opcją czy wyborem społeczności
międzynarodowej, lecz "nieubłaganą" rzeczywistością, nieodwracalną tendencją rozwojową
porządku międzynarodowego. Entuzjaści dostrzegają jedynie płynące z globalizacji korzyści:
przyśpieszenie rozwoju cywilizacyjnego świata, wzrost dobrobytu, znoszenie zbędnych barier
między narodami, wzajemne uczenie się i inspiracja. "Teoretykami" pozytywów globalizacji
są w mniejszym stopniu uczeni i analitycy, w większym zaś jej praktycy: przedstawiciele
transnarodowych korporacji, globalnych mediów, szefowie globalnych instytucji finansowych
i handlowych - MFW, OECD, WTO. Poprzedni szef WTO Renato Ruggiero sformułował
prostą zależność: globalizacja = wzrost, rozwój oraz pokojowe, oparte na współpracy,
stosunki międzynarodowe. Według zwolenników tego procesu na jego horyzoncie widać już
globalne społeczeństwo i "globalne zarządzanie" (global governance). Optymistyczna
interpretacja globalizacji jest zasadniczo ideologią społeczeństw wysoko rozwiniętych i
bogatych, których potencjał i dalszy wzrost istotnie wymaga globalnej "przestrzeni życiowej".
Thomas Friedman, czołowy komentator "New York Timesa" deklaruje wprost: "globalizacja
to my", czyli Stany Zjednoczone, które są wprost stworzone do tego, by w tym procesie
zwyciężać. System Stanów Zjednoczonych (gospodarka, kultura, polityka) jest generatorem
tego procesu ze wszystkimi jego międzynarodowymi skutkami.
Krytycy globalizacji wskazują przede wszystkim na jej negatywne efekty - marginalizację
pewnych regionów i krajów, rosnącą i destabilizującą słabsze gospodarki żywiołowość
1
przepływów kapitałów w ramach globalnego systemu finansowego, coraz trudniejszą do
wykrycia korupcję oraz operacje prania brudnych pieniędzy na dużą skalę, a także rozwijające
się na fali globalizacji transnarodowe syndykaty zorganizowanej przestępczości. Dlatego
elementem analiz i ocen staje się przekonanie o potrzebie wytworzenia etyki globalizacji. W
swym dorocznym orędziu z okazji Światowego Dnia Pokoju, 1 stycznia 1998 r., papież Jan
Paweł II wezwał Narody Zjednoczone do troski o to, aby "globalizacja dokonywała się w
klimacie solidarności i nie prowadziła do marginalizacji". Badacze i analitycy zwracają
uwagę, że - wbrew tezom ideologów globalizacji - w rezultacie tego procesu nie zmniejsza
się rola państwa i rządu, choć ze względu na globalizację trudniejsze i bardziej
skomplikowane stają się jego zadania.
Globalizacji nie należy także utożsamiać z uniwersalizacją, towarzyszy jej bowiem
fragmentacja, zwłaszcza w sferze cywilizacyjnej. Co więcej, w obliczu budzącej niepokój
globalizacji społeczności ludzkie będą poszukiwać swego bezpieczeństwa i tożsamości w
odniesieniach partykularnych: regionalnych, religijnych, kulturowych i narodowych.
Warto przy tym pamiętać o jeszcze jednej, bardzo ważnej, kwestii. Procesy globalizacji,
niezależnie od ich oceny, same z siebie nie tworzą struktur międzynarodowych, samej
zaś globalizacji nie należy utożsamiać z jakimś nowym porządkiem międzynarodowym.
Zjawiska i problemy niesione przez procesy globalizacji stanowią jedynie środowisko dla
takiego porządku, choć będą w rozstrzygającym stopniu determinować jego cechy. Wydaje
się jednak zarazem, że implikacje globalizacji dla polityki państw oraz życia
międzynarodowego, zwłaszcza w powiązaniu z geopolitycznymi atawizmami, będą raczej
hamować niż przyspieszać pojawienie się nowego ładu światowego; przynajmniej takiego,
który wykazywałby podobieństwa do przeszłych porządków międzynarodowych. Jakie to
może mieć znaczenie dla państw i całej społeczności międzynarodowej jest już całkowicie
odrębnym zagadnieniem. Wymaga ono jak najbardziej poważnego potraktowania przez myśl
polityczną i ośrodki analityczne, zwłaszcza takich państw, jak Polska, które nie mają
istotnego wpływu na dynamikę, kształt i konsekwencje procesów globalizacji.
Wyzwania globalizacji
Analiza wpływu globalizacji na politykę zagraniczną państwa wymaga poczynienia kilku
zastrzeżeń metodologicznych, które powinny uchronić badacza przed popadnięciem we
"wszystkoizm". Są one, zdawałoby się, oczywiste i banalne, lecz dotychczasowa dyskusja na
ten temat pokazuje, iż jest to konieczne. W przeciwnym razie wszystko w otaczającej nas
rzeczywistości międzynarodowej będzie "globalizacją", a samo pojęcie będzie służyć do
wyjaśniania wszystkiego, niczym wytrych, za pomocą którego usiłuje się otworzyć wszystkie
drzwi.
Po pierwsze, rygoryzm pojęciowo analityczny nakazuje odróżniać globalizację (poprawniej:
procesy globalizacji) od internacjonalizacji i wynikającej z niej współzależności
międzynarodowej. Większość krajów świata żyje od dziesięcioleci w warunkach rosnącej
internacjonalizacji procesów rozwojowych i pogłębiającej się współzależności w różnych
dziedzinach życia społecznego. Przynajmniej od połowy lat siedemdziesiątych powstaje na
ten temat świetna literatura, lecz politycy i media zaczęły się tym interesować dopiero wtedy,
gdy pojawił się atrakcyjny termin - "globalizacja". Pewną rolę odegrało tu istnienie do końca
lat osiemdziesiątych bipolarnego podziału świata i dopiero w kilka lat po jego zniknięciu
pojawiło się zapotrzebowanie na nowe schematy i paradygmaty objaśniające nowy porządek
międzynarodowy.
2
Realnym problemem analitycznym jest stwierdzenie, do którego momentu (progu) mamy do
czynienia ze stopniowo rozszerzającą się ("inkrementalnie") internacjonalizacją, od którego
zaś jest to zjawisko jakościowo nowe, z nowymi implikacjami dla państw i ich polityki
zagranicznej. Ujmując rzecz inaczej od którego momentu skala, czyli globalny zasięg
procesów internacjonalizacji, tworzy nową treść. Mamy tu bowiem do czynienia z łańcuchem
pojęć i zjawisk stycznych: globalizacja internacjonalizacja integracja uniwersalizacja. W
publikacjach na temat globalizacji charakterystyczne jest pomieszanie pojęć, które zaciemnia
obraz, utrudnia analizę i debatę na temat tego zjawiska.
Po drugie, ilekroć zastanawiamy się nad polityką zagraniczną w warunkach globalizacji
należy mieć na uwadze jeszcze inne rozróżnienie: między polityką zagraniczną a stosunkami
zewnętrznymi państwa. Państwo demokratyczne, stanowiące instytucjonalną nadbudowę
otwartego społeczeństwa obywatelskiego, z zasady nie dąży do objęcia regulacją i kontrolą
całokształtu swoich stosunków zewnętrznych. Stąd też wiele procesów, relacji czy transakcji
przekraczających jego granice, będących częścią jego stosunków zewnętrznych i mających
dlań istotne znaczenie, nie musi być przedmiotem zainteresowania jego polityki zagranicznej.
Po trzecie, konieczne jest wzięcie pod uwagę kolejnego rozróżnienia: między polityką
zagraniczną a polityką i sytuacją wewnętrzną. Tradycyjna polityka zagraniczna nie zajmuje
się kwestiami, które leżą w kompetencji resortów finansów, gospodarki, łączności czy pracy.
Najważniejsze i najdotkliwsze przejawy i konsekwencje procesów globalizacji dotyczące
pieniądza, finansów państwa, handlu, kwestii socjalnych (bezrobocia!), migracji,
przestępczości czy komunikowania nie są - nie tylko w Polsce - domeną polityki
zagranicznej. Oczywiste związki globalizacji z tymi kwestiami stanowią problem dla państwa
- dla jego poszczególnych, sektorowych polityk - lecz prawie wcale nie obchodzą polityki
zagranicznej, przynajmniej w tym zakresie, który jest określany i realizowany przez resort
spraw zagranicznych.
Wreszcie, co się tyczy Polski, jej wielkość, potencjał i poziom rozwoju nie czyni z naszego
kraju, przynajmniej na razie, aktywnego uczestnika procesów globalizacji. Głównym kadrem,
w którego ramach prowadzona jest polska polityka zagraniczna realizująca nasze narodowe
interesy, jest strefa euroatlantycka. Podstawowe stosunki dwu- i wielostronne Polski mieszczą
się w trzech układach odniesienia: Unia Europejska, Sojusz Północnoatlantycki oraz
subregion - Europa Środkowa i Wschodnia. Stosunki dwu- i wielostronne oraz uczestnictwo
w instytucjach działających w tym obszarze stanowią swoisty bufor i filtr kontaktu Polski z
procesami globalizacji. Na tej platformie formułowana jest odpowiedz na przejawy
globalizacji w naszym środowisku międzynarodowym. Nie należy zapominać o tym, iż
międzynarodowe stosunki ekonomiczne Polski są mniej "globalne" niż w czasach RWPG
(niemal 90% naszych obrotów stanowi wymiana z krajami strefy euroatlantyckiej, w tym
niemal 70% z unijną "piętnastką").
Powyższa sytuacja nie jest bynajmniej przejawem prowincjonalizmu. Jest to zgodne z
towarzyszącą globalizacji tendencją do fragmentacji porządku (społeczności)
międzynarodowego, czyli powstawania regionalnych stref (bloków) pogłębionej współpracy
czy - jak w przypadku Europy - integracji. W ramach tego procesu Polska wiąże się z Unią
Europejską i w rosnącym stopniu poprzez swoje związki z Unią uczestniczy w procesach
globalizacji. Znajduje to odzwierciedlenie w dorocznych programowych dokumentach
polskiej polityki zagranicznej oraz zgodnej z nimi naszej aktywności międzynarodowej.
3
Po przedstawieniu precyzujących pole analizy zastrzeżeń można wskazać na te zjawiska
wniesione do życia międzynarodowego przez procesy globalizacji lub przez nie zaostrzone,
które istotnie wpływają na politykę zagraniczną państw.
1. Globalizacji towarzyszy centralizacja podejmowania decyzji dotyczących spraw
światowych w nielicznych, państwowych i pozapaństwowych ośrodkach. Globalizacja jest
problemem skali w tym sensie, iż jedynie ten, kto może działać w skali globalnej - w
wymiarze finansowym, gospodarczym, politycznym czy wojskowym - może podejmować
decyzje ważące w skali globalnej. Niekiedy globalizację jako centralizację utożsamia się z
amerykanizacją. Twierdzi tak między innymi Zbigniew Brzeziński, dla którego "globalna
hierarchia władzy jest wyraznie pionowa: ze Stanami Zjednoczonymi bezspornie na
szczycie". Podobnie uważa Jean-Marie Guehenno: "Gwarantem porządku międzynarodowego
w czasach globalizacji jest potęga Ameryki i dlatego właśnie globalizacja jest postrzegana
jako synonim amerykanizacji". Guehenno nie uważa zarazem, aby amerykańska
mocarstwowość miała jakiekolwiek imperialne cechy. Dominacja Stanów Zjednoczonych jest
wyrazna w sferze finansów, handlu światowego, cyberprzestrzeni, korporacji
transnarodowych, bezpieczeństwa międzynarodowego. Jednocześnie wskazuje się na wiele
przykładów unikania przez USA reguł międzynarodowych, do których przyjęcia starają się
one nakłonić pozostałe państwa (prawa człowieka, kwestie nuklearne, suwerenność itd.). Z
faktu dominującej roli Stanów Zjednoczonych inne państwa wyciągają dla siebie różne
wnioski.
2. Globalizacja rozumiana jako centralizacja (czy koncentracja) władzy międzynarodowej
zmniejsza poziom demokracji czy demokratyczności życia międzynarodowego. Zmniejsza
się mianowicie udział większości państw w decydowaniu o najważniejszych kwestiach
międzynarodowych, także o sprawach mających żywotne znaczenie dla tych państw.
Obrazuje to spadek znaczenia organizacji pracujących według zasady jedno państwo = jeden
głos; dotyczy to zwłaszcza ONZ. Na zagrożenie, jakie stanowi globalizacja dla demokracji
międzynarodowej i wewnątrz państw, wskazuje cytowany wcześniej Z. Brzeziński, który
przywołuje przede wszystkim przykład międzynarodowych regulacji w zakresie broni
masowego rażenia oraz problem globalnego ubóstwa. Bez wątpienia pogłębianie się
niedemokratyczności stosunków międzynarodowych widoczne jest:
- w sferze bezpieczeństwa międzynarodowego, w której zwiększa się rozziew pomiędzy
potencjałami i zdolnościami a odpowiedzialnością różnych państw za utrzymanie stabilności i
bezpieczeństwa w skali regionalnej i globalnej,
- w sferze finansów międzynarodowych, w której znakomita większość państw ma
ograniczony i stale malejący wpływ na instytucje międzynarodowe określające parametry
globalnych finansów,
- w pojawianiu się transnational governance system, nazywanego także niekiedy global
governance, który jest nieprzejrzysty i amorficzny od zewnątrz, lecz którego kształt jest
przecież bardzo konkretny (ludzie, firmy, zyski, decyzje) od wewnątrz,
- w zwiększaniu się procentu ludności świata żyjącej na poziomie absolutnej nędzy (ludność
wielu krajów świata żyje "na garnuszku" bogatych państw), uzależniającej ją od krajów wyżej
rozwiniętych, co nie pozwala rządom krajów słabo rozwiniętych na podmiotowy udział w
podejmowaniu ważnych decyzji międzynarodowych.
4
3. Procesy globalizacji są zródłem polaryzacji społeczności międzynarodowej. Wytwarzana
przez globalizację linia podziału różni się od tych, które jeszcze do niedawna wyznaczały
strukturę rzeczywistości międzynarodowej (ideologie, imperialne strefy wpływu). Jest to linia
podziału na coraz bardziej bogatych i coraz większy odsetek coraz biedniejszych. Ta linia
przebiega nie tylko pomiędzy krajami i regionami, ale także wewnątrz społeczeństw w
poszczególnych krajach. Cytowany wcześniej Strobe Talbott napisał o nowym bipolaryzmie,
"którym nie jest już żelazna kurtyna pomiędzy Wschodem a Zachodem. Jest to linia między
stabilnością a niestabilnością, integracją a dezintegracją, dobrobytem a nędzą".
Niekwestionowane rozszerzanie się obszarów nędzy nie jest jednak zasługą "niestabilności i
dezintegracji", lecz rezultatem logiki procesów globalizacji. Z bezwzględną szczerością
ujmuje to profesor Lester C. Thurow: "Dla jednej grupy globalna ekonomia to najlepsza
rzecz, jaka zdarzyła się kiedykolwiek, dla drugiej to najgorsza" Posługując się mało
poetycką metaforą można porównać procesy globalizacji do globalnej centryfugi, która
oddziela i oddala od siebie crŁme de la crŁme i serwatkę.
4. Procesy globalizacji są nieoczekiwanie także zródłem potrzeby poszukiwań odniesień i
struktur znajdujących się ("mediujących") pomiędzy podmiotami klasy narodu, społeczeństwa
czy państwa a tym, co globalne. To co globalne jest zbyt abstrakcyjne, odległe i obce, dlatego
ludzkie społeczności potrzebują oparcia w mniejszych, bardziej "swoich" układach
odniesienia. Chodzi przede wszystkim o ugrupowania regionalne i subregionalne, w
ramach których kraje czują się bardziej "u siebie". Lokalne struktury tworzą się zarówno
według kryteriów politycznych i ekonomicznych, jak i religijnych, kulturowych,
cywilizacyjnych czy historycznych. W konfrontacji z obcą i postrzeganą jako zagrożenie dla
własnej tożsamości wzrasta potrzeba i cena takich struktur, które chronią tożsamość i
różnorodność. To będące pochodną globalizacji zjawisko jest określane jako fragmentacja i
znajduje odzwierciedlenie w przywiązywaniu przez państwa wagi do udziału (kreowaniu) w
związkach regionalnych.
5. Globalizacja pociąga za sobą także wzrost możliwości działania i znaczenia
pozarządowych uczestników stosunków międzynarodowych. Zyskują one globalny zasięg
swego działania. Dotyczy to nie tylko klasycznych organizacji pozarządowych, lecz w jeszcze
większym stopniu korporacji transnarodowych, a także ruchów ekologicznych, mediów czy
organizacji reprezentujących interesy grup pracowniczych. Ilustracją ich możliwości było
doprowadzenie przez koalicję ad hoc organizacji rolniczych, związków zawodowych i
ekologów do spektakularnego fiaska konferencji ministerialnej WTO w Seattle w końcu 1999
r. W 1997 r. Pokojową Nagrodę Nobla otrzymała także powołana ad hoc Międzynarodowa
Kampania na rzecz Zakazu Min Przeciwpiechotnych, która doprowadziła do podpisania
międzynarodowego traktatu w tej sprawie wbrew oporowi wielkich mocarstw, a zwłaszcza
Stanów Zjednoczonych. W 1999 r. Pokojowa Nagroda Nobla została przyznana działającej
"ponad granicami" francuskiej organizacji humanitarnej Lekarze bez granic. Kilka
amerykańskich i brytyjskich agencji ratingowych ma ogromny wpływ na ekonomiczny
wizerunek, wiarygodność kredytową i inwestycyjną stu kilkudziesięciu krajów świata.
Globalizacja działalności organizacji pozarządowych wyraża się nie tylko w globalnym
zasięgu ich działania, w oddziaływaniu na rządy w każdym regionie świata (na przykład
amerykańska Human Rights Watch ma biura regionalne na wszystkich kontynentach), lecz
także w ich rosnącym wpływie na globalne organizacje międzynarodowe (ONZ, MOP,
WTO). Warto przy tym pamiętać, że organizacje pozarządowe niekoniecznie sprzyjają
rozwojowi i umacnianiu demokracji i społeczeństwa obywatelskiego. Mają one swoje
partykularne interesy i priorytety, które nie muszą być zgodne z sensem demokracji. Ponadto,
jak się niekiedy zauważa, wielkie zachodnie organizacje pozarządowe zachowują się często
5
"cokolwiek w imperialistyczny sposób", usiłując narzucić innym rządom i społeczeństwom
swoje wartości, normy czy rozwiązania dotyczące konkretnych problemów społecznych.
Następstwa globalizacji są rozległe i różnorodne zarówno dla kształtu (elementów, cech)
porządku międzynarodowego, jak i podstawowych uczestników stosunków
międzynarodowych - państw i tworzących je społeczeństw i narodów. Ich analiza i
interpretacje nie tylko są przedmiotem ożywionych polemik między specjalistami, lecz także
stają się one argumentem w dyskursie politycznym oraz powodem demonstracji i kontestacji
tych, którzy postrzegają globalizację jako zagrożenie dla swoich interesów czy wręcz swojej
tożsamości. Wśród implikacji globalizacji dla polityki zagranicznej państw należy przede
wszystkim wskazać na trzy problemy.
Po pierwsze, na erozję lub, jak chcą inni, transformację suwerenności. Zjawisko to dotyczy
podstawowych sfer życia państwa: politycznej, bezpieczeństwa, ekonomiczno-finansowej,
informacji, opinii publicznej (kształtowania świadomości społecznej), praw człowieka itd.
Państwo (a w państwie demokratycznym - społeczeństwo) traci kontrolę nad swym
potencjałem, nad instrumentami swej polityki gospodarczej, socjalnej, obronnej itd. Następuje
ograniczanie autonomii państwa w aspekcie wewnętrznym i zewnętrznym, a formalnoprawne
ujmowanie jego suwerenności traci sens. Pojawia się zjawisko określane jako
deterytorializacja suwerenności. Ma ono związek z działalnością korporacji transnarodowych
czy z istnieniem przestrzeni elektronicznej i informatycznej. Centrale głównych światowych
korporacji, instytucji kredytowych i ubezpieczeniowych, przedsiębiorstw wytwarzających
infornacje i sterujących ich przepływem (zwłaszcza przez internet - CNN, America On Line)
znajdują się na terytorium kilku zaledwie państw wysoko rozwiniętych. Swe prawa
wynikające z zasady suwerenności państwo realizuje oraz broni tych praw w coraz mniejszym
stopniu w granicach swego terytorium i poprzez podejmowane autonomicznie decyzje
najwyższych organów państwowych. Owe decyzje w coraz większym stopniu są jedynie
dostosowaniem do zewnętrznych tendencji, regulacji, oczekiwań lub presji. O realizację praw
i interesów wynikających z suwerenności trzeba w coraz większym stopniu zabiegać poprzez
uczestniczenie w decyzjach podejmowanych przez liczne instytucje międzynarodowe.
Po drugie, na podkopywanie, lub inaczej erozję fundamentów demokracji. Zauważa się, iż
w rezultacie globalizacji gospodarki i polityki coraz większą rolę odgrywają korporacje
ponadnarodowe i organizacje międzynarodowe, a los państw, poszczególnych sektorów
gospodarki i całych warstw nie zależy wyłącznie od dojrzałych decyzji polityków i
administratorów. Zdaniem socjologa Pawła Śpiewaka w takich warunkach "system
demokratyczny prowadzi do koncentracji grup silniejszych, które mogą wpływać na
dysponowanie zbiorowymi zasobami, od polityki zagranicznej, wydatków na obronność, po
systemy podatkowe i rządowe gwarancje" . W epoce globalizacji polityka staje się coraz
mniej czytelna, coraz mniej zrozumiała i dostępna dla szerszego ogółu. Podejmowanie decyzji
przesuwa się w ręce menedżerów, zawodowych polityków i administratorów. Zdaniem
socjologów kurczy się w ten sposób społeczeństwo obywatelskie, a jego wpływ ogranicza się
do spraw lokalnych.
Warto zwrócić uwagę na dwa związane z globalizacją zjawiska, które niosą ze sobą
zagrożenie dla demokracji. Dominującą pozycję w sferze komunikowania społecznego
zajmują wielkie media, które są reprezentacją światopoglądu i interesów wąskich grup ze
świata polityki i finansów. To nie media odzwierciedlają głos społeczeństwa, lecz starają się
urabiać bądz uchodzić za "opinię publiczną". Głos obywateli, mniejszych grup, które
stanowią w sumie większość społeczeństwa, jest mało słyszalny, nie przebija się w stopniu
6
zapewniającym wzięcie go pod uwagę w procedurach podejmowania decyzji
demokratycznego państwa. "Media masowe - twierdzi Aleksander Smolar - kształtują i
narzucają nie tylko poglądy, ale nawet politykę państwową" .
Jeszcze większe zagrożenie dla demokracji stanowi przenoszenie podejmowania ważnych,
dotyczących większych społeczności czy sektorów całego społeczeństwa, decyzji ze sfery
polityki do sfery ekonomii. Entuzjaści globalizacji domagają się wręcz takich rozwiązań,
które zapewniłyby priorytet ekonomii nad polityką (sytuację odwrotną uważają wprost za
szkodliwą). Profesor Jan Winiecki, przypisując krytykom globalizacji pragnienie utrzymania
priorytetu polityki nad ekonomią, uważa, iż kryje się za tym potrzeba "wścibskiego,
wszechregulującego państwa". Takie doprowadzenie stanowiska przeciwników ad absurdum
(wszak priorytet polityki nie oznacza jeszcze wszechregulującego państwa) ma ułatwić ich
ośmieszanie, jednak zarazem zdaje się ignorować głęboko niedemokratyczny charakter
postulatu priorytetu ekonomii nad polityką. Władza "ekonomii", czyli w istocie wielkiego
kapitału, nie tylko nie ma i nie potrzebuje demokratycznej legitymizacji, lecz w istocie jest
obca naturze demokracji. Idea zorganizowania społeczeństwa wokół ekonomicznej logiki i
racjonalności jest z gruntu utopijna i niepokojąco podobna do znanych z historii ostatnich
stuleci projektów, które miały wypisane na sztandarach hasła modernizacji i postępu bez
względu na cenę. Polityka w demokratycznym systemie, mimo wszystkich jej wynaturzeń,
zapewnia szerszy zakres reprezentacji i lepszą realizację interesów wszystkich grup
społecznych . Niezależnie od tego, w jakim stopniu potwierdzą się proroctwa i postulaty
piewców globalizacji jako "nowego wspaniałego świata", niesie ona ze sobą alienację
państwa, którego obowiązki rosną paradoksalnie właśnie w związku z globalizacją.
Po trzecie, na zacieranie granicy między tym, co zagraniczne a tym, co wewnętrzne w
polityce państwa, czyli między polityką zagraniczną a polityką wewnętrzną. Niektórzy
deklarują wręcz "koniec polityki zagranicznej", sam zaś termin "zagraniczny" uważają za
anachroniczny i przestarzały. Polityka zagraniczna staje się w ogromnym stopniu polityką
wobec własnego społeczeństwa, wobec różnych aktorów życia wewnętrznego w państwie.
Wynika to z konieczności ciągłego podejmowania wewnętrznych działań dostosowawczych
do zewnętrznych tendencji rozwojowych, a co za tym idzie nieustannego dialogu i
negocjowania z partnerami wewnętrznymi zakresu i tempa tych dostosowań. Wprawdzie to
zjawisko jest rezultatem internacjonalizacji procesów rozwoju społeczeństw, lecz globalizacja
bez wątpienia wymusza szybsze tempo tych zmian, czyli zacieranie granicy między
wewnętrzną a zewnętrzną sferą polityki państwa.
Implikacje procesów globalizacji dla polityki zagranicznej państw są znacznie bardziej
rozległe niż niektóre zasygnalizowane powyżej problemy. Jeden z nich zasługuje na szersze
potraktowanie.
Manowce geopolityki
Wejście stosunków międzynarodowych, a wraz nimi polityki zagranicznej państw w epokę
globalizacji zaskakująco zbiegło się w czasie z powrotem geopolityki. Można wręcz
powiedzieć, iż w ostatniej dekadzie kończącego się stulecia geopolityka odzyskała prawo do
obywatelstwa. Dotyczy to geopolityki rozumianej jako dyscyplina naukowa, a także
geopolityki jako sposobu uprawiania "polityki realnej". Pojawiły się liczne publikacje
naukowe, sam zaś termin znajduje się ponownie w politycznym obiegu w strefie -
parafrazując modną do niedawna koncepcję - "od Vancouveru do Władywostoku". Jego
7
popularność, w różnych formach, sprawiła, iż zaczęto wręcz mówić o "geopolityce
medialnej".
Tymczasem krytyczny ogląd treści i funkcji geopolityki oraz jej kariery we właściwym jej
kontekście historycznym zmusza do podwójnego sprzeciwu. Należy otwarcie stwierdzić, że
po pierwsze, całkowicie nieuzasadniona jest uzurpacja geopolityki i jej adherentów do miana
dyscypliny naukowej. Po drugie, geopolityka jako polityka, której fundamentem jest
determinizm geograficzny, jest złą polityką; polityką, która prowadzi na manowce.
Wątpliwości i zastrzeżenia zostaną przedstawione poniżej w kilku punktach.
1. Zasadnicza wątpliwość wobec geopolityki jako dyscypliny naukowej ma swoje zródło w jej
podstawach, czyli w definicji. Mamy tu do czynienia z ogromnym bałaganem myślowym,
brakiem precyzji oraz rozbieżnym, a niekiedy wręcz sprzecznym rozumieniem i
definiowaniem geopolityki. Przyjrzyjmy się tylko kilku określeniom. Karl Haushofer, główna
postać niemieckiej geopolityki, twierdził, że geopolityka jest "nauką o przestrzennym
uwarunkowaniu procesów politycznych". Dodawał także, iż jest ona "geograficzną
świadomością państwa", "esencją polityki", "narzędziem intelektualnego programu dla
przyszłości Niemiec". Rudolf Kjellen, twórca samego terminu, nazywał ją "nauką o państwie
jako organizmie geograficznym". Według definicji encyklopedycznych geopolityka jest
nauką o zastosowaniu zasad geografii do polityki światowej (jakich zasad? czyjej polityki? -
R.K.), lub badającą relacje między cechami geograficznymi państwa a jego polityką. Liczne
definicje proponuje współczesna, bardzo ekspansywna, francuska szkoła geopolityczna. Jej
czołowy przedstawiciel, Yves Lacoste, uważa że "nie chodzi o dyscyplinę naukową ani
poszukiwanie praw nią rządzących, lecz o umiejętność myślenia kategoriami przestrzeni oraz
konfliktów jakie się na niej toczą. Dość mętną formułę proponuje Michel Foucher, dla
którego geopolityka jest "metodą globalnej analizy geograficznej sytuacji socjopolitycznych
konkretów". Najbliższy prawdy jest Pascal Lorot, którego zdaniem geopolityka "jest jedynie
modnym w XX wieku słowem-wytrychem, obiecującym wszystko wytłumaczyć, nawet to,
czego nie można wytłumaczyć". P. Lorot uważa jednak zarazem, że geopolityka jest
"szczególną metodą pozwalającą wykrywać i analizować zjawiska konfliktowe i strategie
skupiające się na posiadaniu pewnego terytorium" .
Wszystkie definicje odnoszą w jakiś sposób politykę do geografii. Na tym tle zaskakuje
określenie zaproponowane przez Leszka Moczulskiego w jego imponującej skądinąd pracy
Geopolityka. Potęga w czasie i w przestrzeni: "Geopolityka zajmuje się zmiennymi układami
sił na niezmiennej przestrzeni". Jest to w istocie definicja antygeopolityczna, ponieważ
wynika z niej, że przestrzeń nie ma znaczenia, nie determinuje polityki, skoro chodzi o
zmienne układy sił na niezmiennej przestrzeni. Jeśli one się zmieniają, a ona pozostaje
niezmienna, to znaczy, że nie ma ona na nie wpływu. Zarazem jednak L. Moczulski twierdzi,
że geopolityka jest dyscypliną naukową z pogranicza wielu dyscyplin. Znamienne jest przy
tym, że w swej obszernej, niemal 600-stronicowej pracy, zagadnieniom podstawowym, czyli
aspektom definicyjno-teoretycznym geopolityki, Moczulski poświęcił zaledwie 9 stron.
Zdaniem autora niniejszego artykułu można przyjąć, iż geopolityka - w świetle jej dorobku
teoretycznego i praktyki politycznej - jest interpretacją przestrzeni geograficznej jako
przedmiotu pożądania (kontroli, podboju, ekspansji itp.) polityki państwowej; reszta jest
czynnikiem geograficznym w polityce lub geografią polityczną.
2. Oczywiście nie jest moim zamiarem kwestionowanie istnienia geograficznego kontekstu
polityki. Daje się on jednak wyrazić w pochodzącym od geopolityki przymiotniku
"geopolityczny". Zasadne jest mówienie o sytuacji geopolitycznej czy położeniu
8
geopolitycznym. Chodzi w tym przypadku o niezbyt odkrywcze i wyłącznie opisowe
konstatacje w rodzaju: na wschód od Polski leży Rosja, na zachód od Polski są Niemcy, z
czego wynika, iż Polska leży między Niemcami a Rosją (nota bene, rozwój wydarzeń w ciągu
ostatnich dziesięciu lat sprawił, że w kategoriach geopolityki Polska nie leży już między
Niemcami a Rosją). Takie okoliczności i wynikające z nich stwierdzenia oraz wnioski są
oczywiście ważne i muszą być brane pod uwagę w analizie i kalkulacjach politycznych. Nie
dają one jednak podstawy do tworzenia odrębnej dyscypliny naukowej. Tego rodzaju
okoliczności są czynnikiem, który polityka bierze pod uwagę, podobnie jak bierze pod uwagę
inne czynniki. Wszakże polityka, która nie uwzględnia geografii jest złą polityką, również złą
polityką jest taka, która daje się "prowadzić" geografii; jest ona nie tylko głupia czy zła, ale
niekiedy także niebezpieczna.
Nie należy przy tym ignorować faktu, iż w historii czynnik geograficzny (przestrzeń, warunki
naturalne) warunkował procesy polityczne. Stanowił przeszkodę dla jakiejś ekspansji,
zabezpieczenie przed nią lub przeciwnie - otwierał przed nią pole, gdy brakowało naturalnych
granic, lub też - w przypadku nadmorskiego położenia - kierował ją na morza czy bardziej
poprawnie - na lądy po ich drugiej stronie. Analiza tego typu "geopolitycznych" czynników,
na przykład rozwój Francji w jej Heksagonie lub morskiego powołania wyspiarskiej Anglii,
nie wymaga jałowego geopolitycznego teoretyzowania. Czynnik geopolityczny uwzględnia
się w każdej poprawnej politologicznej analizie określonej sytuacji międzynarodowej i nie
wymaga to wchodzenia w sferę alchemii, którą jest geopolityka jako "dyscyplina".
3. Zainteresowanie czy też fascynacja geopolityką oraz próby podnoszenia jej do rangi
dyscypliny naukowej lub programu politycznego są niezrozumiałe, ponieważ dwa
najgłośniejsze paradygmaty geopolityki będące jej "znakiem firmowym" okazały się wielkim
zmyśleniem - zostały negatywnie zweryfikowane przez bieg historii. Po pierwsze, chodzi o
geopolityczne urządzenie świata przez Karla Haushofera. Zakładał on powstanie ograniczonej
liczby mocarstw o światowym wpływie i promieniowaniu. Konieczne było jego zdaniem
wyłonienie kilku stref ekspansji: amerykańskiej, niemieckiej, rosyjskiej i japońskiej. Gdyby
Rosja sowiecka nie zaprzestała swej ideologicznej misji, należałoby - zdaniem Haushofera -
podzielić jej strefę pomiędzy Japonię i Niemcy. "Historia" za nic sobie wzięła ten
geopolityczny projekt. Jak wiadomo, na dość długo zostały podzielone najpierw Niemcy.
Drugim paradygmatem była koncepcja Heartlandu Sir Mackindera. Halford Mackinder,
główna postać anglosaskiej szkoły geopolitycznej, uważał, że najważniejszym atutem w
polityce międzynarodowej było centralne położenie państwa (mocarstwa). Jego zdaniem
istniało "serce świata" (Heartland) położone w centrum "wyspy świata", którą była Eurazja.
W "sercu świata" znajdowała się Rosja, o pełnym zaś panowaniu nad nim decydował los
Europy środkowo-wschodniej. Z tych wyjściowych założeń Mackinder wyprowadził
teoremat, zgodnie z którym "kto panuje nad Europą środkowo-wschodnią, ten panuje nad
Heartlandem, kto panuje nad Heartlandem, ten kontroluje "wyspę świata", ten zaś, kto nad
nią panuje, panuje nad całym światem. Paradygmat Mackindera był stuprocentowym
determinizmem geograficznym ignorującym inne, znacznie ważniejsze czynniki warunkujące
rozwój państw i życie międzynarodowe i dlatego okazał się spektakularnym fałszem.
Podobny był los dwóch wielkich geopolityk realnych - niemieckiej i rosyjsko-sowieckiej.
Założenia tej drugiej wyłożył w swoim Testamencie już Piotr Wielki. W obu przypadkach
inspiracja geopolityką, wręcz zaczadzenie myśli i polityki państwowej ideą geopolityczną,
doprowadziła do katastrofy oba mocarstwa, których ofiarami były najpierw przez długi okres
sąsiadujące z nimi narody. Geopolityka stosowana nie jest adekwatnym uwzględnianiem
9
przez politykę czynnika geograficznego w bezpieczeństwie narodowym czy obronie
narodowego interesu, lecz jest doktryną ekspansji i podboju. Pozbawione pierwiastka
ekspansji pojmowanie czynnika geograficznego w polityce jest zwykłą i pożyteczną geografią
polityczną.
Z powyższego wynika, iż myślenie i działanie w kategoriach geopolityki powinno budzić
nieufność i sprzeciw w społeczeństwie, którego klasa polityczna lub jakikolwiek jej odłam
przejawiają słabość do takiego właśnie myślenia. Podobnie naszą czujność i ewentualne
przeciwdziałanie powinna budzić geopolityczna retoryka polityków u któregokolwiek z
naszych sąsiadów.
4. Fiasko geopolitycznych paradygmatów i programów realnej polityki było związane z
upadkiem epoki, w której one powstawały. Geopolityka była dzieckiem swego czasu,
wytworem formacji, którą John Hobson w głośnym studium na początku XX wieku ochrzcił
mianem imperializmu. Politische Geographie z 1897 r., której autorem był prekursor tego
nurtu Friedrich Ratzel, była przecież powszechnie zwana "katechizmem imperialistów".
Geopolityka była odwołującą się do quasi naukowych założeń ideologią i doktryną
imperializmów i wraz z nimi odeszła do historii.
O rozwoju społecznym i zmienności systemów politycznych, o ewolucji układów i sytuacji
międzynarodowych - interpretowanych często w kategoriach geopolitycznych - decydują
przede wszystkim inne, pozageograficzne czynniki. Należą do nich, w różnych proporcjach
właściwych poszczególnym okresom i systemom, szeroko pojmowana cywilizacja, ustrój
polityczny, gospodarka, technologia, finanse, demografia, idee i wartości, ideologie, rezultaty
wojen czy innych wstrząsów. A la longue, to one determinują politykę państw, ich rozwój
wewnętrzny i stosunki zewnętrzne. Patrząc z polskiej perspektywy, to nie geograficzne fatum
przestrzeni - Heartlandu pchało Rosję w kierunku Europy środkowej. Była to zwyczajnie
imperialistyczna ekspansja przybrana w różne ideologiczne szaty, a także wyposażona w
geopolityczny sztafaż w rodzaju "uzasadnionych interesów bezpieczeństwa" Rosji czy
Związku Sowieckiego. Rosja była więzniem nie tyle swej przestrzeni, ile swych unikalnych
dziejów i wytworzonych w ich toku mitów, także tych na temat swego powołania w
otaczającej ją przestrzeni. Znacznie większa liczba Niemców zadowala się dzisiaj znacznie
mniejszym terytorium w przeciwieństwie do znacznie mniejszej liczby Niemców na znacznie
większym terytorium przed II wojną światową. Mocarstwowe Stany Zjednoczone nie
potrzebują ani "do szczęścia", ani dla bezpieczeństwa nawet skrawka nie bronionego przecież
terytorium Kanady (najdłuższa nie broniona granica w świecie!), natomiast Moskwa "w
trosce o swe bezpieczeństwo" wyrywała po kawałku terytorium niemal wszystkim swym
sąsiadom. Decyduje polityka nie geografia. Czynnik geograficzny był zasadniczo wtórny w
geopolitycznie interpretowanym rozwoju sytuacji.
5. Biorąc powyższe pod uwagę, zdziwienie musi budzić swoisty renesans geopolityki po
zakończeniu zimnej wojny. Jej rehabilitacja nastąpiła wcześniej, bo w końcu lat
siedemdziesiątych. W Stanach Zjednoczonych i we Francji pojawiły się pierwsze w okresie
powojennym prace reprezentujące ten nurt. Twierdzi się, że upadek ideologicznej
konfrontacji Wschód-Zachód umożliwił powrót do geopolityki utożsamianej nierzadko z
Realpolitik. Niezupełnie odpowiada to prawdzie, ponieważ ten wielki ideologiczny spór miał
także swój wyrazny geopolityczny i geostrategiczny wymiar. Od kilku lat pojawiają się liczne
prace o geopolityce, lub napisane językiem i w duchu geopolityki. Być może najbardziej
reprezentatywną i zarazem najgłośniejszą jest Wielka szachownica Zbigniewa Brzezińskiego.
Najwięcej tekstów z "geopolityką" w tytule ukazuje się chyba we Francji, co jest być może
10
rezultatem dezynwoltury, z jaką francuscy autorzy posługują się tym terminem. Bardzo
intensywnie nadrabia opóznienia piśmiennictwo geopolityczne w Rosji (orientacja
eurazjatycka). To właśnie w związku z odradzaniem się rosyjskiej myśli geopolitycznej
Charles Clover sformułował na łamach "Foreign Affairs" swoiste ostrzeżenie: "Niewiele ze
współczesnych ideologii jest tak dziwacznie wszechobejmujących, tak romantycznie
mrocznych, tak intelektualnie niechlujnych, a jednocześnie tak bardzo prawdopodobnie
mogących zapoczątkować trzecią wojnę światową, jak teoria geopolityki".
Jeszcze raz podkreślam, iż nie neguję prawdy dość oczywistej o tym, że czynnik geograficzny
- przestrzeń, punkty oparcia - był i jest inspiracją dla działań politycznych; geografia miała i
ma swoje miejsce w polityce. Dotyczy to przede wszystkim mocarstw. Prowadzona przez nie
polityka równowagi oraz będące jej pochodną układy sił wymagały przestrzeni. To jest
zresztą nadal widoczne w polityce Stanów Zjednoczonych, jedynego naprawdę globalnego
mocarstwa i jako atawizm po dawnej Rosji, a następnie Związku Sowieckim w polityce
dzisiejszej Rosji. Trzeba zresztą przyznać, że świat zewnętrzny wykazywał i wykazuje dużo
"zrozumienia" dla geopolitycznego ducha polityki Moskwy (vide Czeczenia). Powyższa
konstatacja nie daje jednak podstaw do powoływania geopolityki jako dyscypliny - jak chcą
jej najmłodsi wyznawcy - "zajmującej się studiowaniem przestrzennego aspektu (spatial study
of) stosunków międzynarodowych"; dyscypliny wychodzącej poza geografię polityczną,
posiadającej swą metodologię i odkrywającej nieznane poza nią zależności i prawidłowości.
Byłby to powrót do przeszłości, to znaczy do prób naginania nieznanych bliżej "praw
geografii" czy geograficznego determinizmu dla potrzeb polityki. Byłoby to zatem
wskrzeszanie Frankensteina. Zbędne byłoby dowodzenie, dlaczego nie należy tego robić. Tak
się chyba jednak nie stanie, ponieważ życie międzynarodowe dzisiaj, na kolejnym przełomie
stuleci, nie stwarza pożywki dla odrodzenia się geopolityki, podobnej do tej sprzed 1945 r. W
analizach i pracach posługujących się terminem "geopolityka" nie będzie się zapewne
wychodzić poza treść właściwą geografii politycznej oraz poza konstatacje adekwatnie
odzwierciedlające miejsce czynnika geograficznego w polityce państw i w życiu
międzynarodowym. Dlaczego fetyszyzacja geopolityki byłaby fałszywa i dlaczego, jak należy
sądzić, do tego nie dojdzie. Istnieje kilka tego powodów, niektóre z nich związane wprost z
globalizacją.
Po pierwsze, technologia. Rewolucja technologiczna stale pomniejsza przestrzeń, skraca
dystans, relatywizuje ich znaczenie. Zauważył to już w latach czterdziestych Nicolas
Spykman, który argumentem o technologii kwestionował centralne znaczenie Heartlandu
(sam twierdził, że najważniejszy jest Rimland - pas krajów oddzielających "serce świata" od
okalających "wyspę świata" mórz i oceanów). Nowoczesne środki rozpoznania,
komunikowania, przenoszenia - "projekcji siły" - zmniejszają znaczenie geografii i
środowiska naturalnego jako fizycznej podstawy strategii. Dzięki technologii powierzchnia i
przestrzeń nie są już tak niezbędnym wyznacznikiem potęgi, jak w przeszłości. Powierzchnia
nie jest dzisiaj tak ważna dla rozwoju gospodarczego, przestrzeń zaś, w tym posiadanie
naturalnych granic, dla bezpieczeństwa państwa. Technologia pokonuje przestrzeń i
przekracza granice.
Po drugie, współzależność. Geopolitykę w polityce zagranicznej cechował woluntaryzm.
Geopolityka uzasadniała pewne ambicje w kategoriach przestrzennych realizowane
jednostronnie, ze szkodą dla innych uczestników życia międzynarodowego. Geopolityka była
częścią polityki realnej rozumianej jako gra o sumie zerowej. Dzisiejsza współzależność
międzynarodowa czyni taką politykę (geopolitykę) niemal niemożliwą, bo nieopłacalną.
Margines manewru dla polityki jednostronnej, egoistycznej wybitnie się zmniejszył.
11
Po trzecie, prawo i instytucje międzynarodowe. Czynnikiem ograniczającym myślenie i
działanie w duchu geopolityki jest rozwój prawa i instytucji międzynarodowych, lub inaczej
procesy instytucjonalizacji. Chodzi przede wszystkim o wprowadzone do prawa i praktyki
stosunków międzynarodowych takie zasady, jak integralność terytorialna i nienaruszalność
granic, których nie było w czasach rozkwitu geopolityki oraz o ograniczenia związane z
użyciem siły (zasady zakazujące użycia siły, porozumienia rozbrojeniowe oraz w zakresie
budowy środków zaufania - przejrzystości) w stosunkach między państwami. Ważny jest w
tym kontekście rozwój prawa w wymiarze wewnątrzpaństwowym, a zwłaszcza rozwój
demokracji (instytucji demokratycznych). Demokracja znakomicie utrudnia odwoływanie się
do siły w polityce zagranicznej państwa (demokratycznego).
Po czwarte, zmiana funkcji siły w stosunkach międzynarodowych. Geopolityka była
nieodłącznie związana z polityką siły. Nie przypadkiem geopolityka - jako "dyscyplina" i
sposób uprawiania polityki - powstała i rozwinęła się w państwach-mocarstwach, które
aktywnie posługiwały się siłą w swych stosunkach zewnętrznych - w Niemczech, Stanach
Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Rosji (ZSRR), Francji. Obecnie państwa nie budują swej
siły w związku z przestrzenią i ekspansją terytorialną. Witalność państwa czy narodu nie
wyraża się w postulatach Lebensraumu. Zresztą dominujące mocarstwa znajdują się w fazie
demograficznego regresu (z wyjątkiem Chin). Inna jest także funkcja siły w polityce
zagranicznej i w stosunkach międzynarodowych. Z pewnością dzisiaj siła nie jest po to, aby
osiągać korzyści w kategoriach przestrzennych, aby dokonywać zaboru cudzych ziem.
Korzyści ekonomiczne, które dawniej osiągano poprzez fizyczną kontrolę jakiegoś
terytorium, osiąga się dzisiaj innymi instrumentami - ze sfery stosunków ekonomicznych,
także poprzez selektywne stosowanie siły do utrzymania istniejącej struktury
międzynarodowego porządku ekonomicznego. To jest jednak domena geoekonomiki, o której
jej protagoniści, zwłaszcza Edward Luttwak, twierdzą, iż wyparła z życia międzynarodowego
jej starszą siostrę - geopolitykę.
Wnioski dla strategii polityki zagranicznej
W konfrontacji dwóch paradygmatów geopolityka jawi się jako hibernatus, który nawet jeśli
fałszywie i szkodliwie odzwierciedlał pewną rzeczywistość, to i tak jest to rzeczywistość
dawno miniona . Unieważniając geopolitykę globalizacja nie unieważniła bynajmniej
Realpolitik, czyli prostej prawdy, iż państwa kierują się w swej polityce zasadą obrony i
popierania interesu narodowego, czyli bezpieczeństwa, suwerenności (w sensie autonomii
podejmowania decyzji), wzrostu gospodarczego, wpływu czy prestiżu. Globalizacja nie znosi
zasady suwerenności, choć zmienia warunki jej praktykowania; nie zmniejsza znaczenia
państw jako podstawowych uczestników stosunków międzynarodowych, choć wprowadza na
scenę nowych i coraz potężniejszych aktorów; nie sprawia, iż rządy stają się mniej potrzebne
(choć istotnie utrudnia im prowadzenie polityki), lecz zmusza je do kreatywnego
poszukiwania nowych instrumentów zapewniających im skuteczność tam, gdzie są one nie do
zastąpienia. Wszakże procesy globalizacji stwarzają problemy, z którymi uporać się muszą i
mogą jedynie rządy. Jakie wynikają stąd wnioski i dyrektywy dla polityki zagranicznej? Nie
tracąc z pola widzenia tradycyjnych i nadal niezbędnych środków oraz metod polityki
zagranicznej należy sformułować kilka dodatkowych wniosków.
Po pierwsze, rozszerza się zakres stosunków zewnętrznych państwa realizowanych nie
przez tradycyjne struktury polityki zagranicznej (centralę, placówki), aparat kadry itd., lecz
przez agendy rządowe lub podmioty pozarządowe. Z perspektywy funkcji polityki
zagranicznej punkt ciężkości przesuwa się z funkcji koncepcyjnej i realizacyjnej na funkcję
12
koordynacyjną, którą resorty spraw zagranicznych także pełnią z coraz większym trudem.
Rolą ministerstw staje się raczej "pilnowanie" i nadzór niż programowanie i realizacja
stosunków zewnętrznych państwa. Owo pilnowanie to dbałość o to, aby "polityki
zagraniczne" innych agend rządowych były zgodne z interesem narodowym i ogólnym
programem rządu. Politykę zagraniczną sensu largo w coraz szerszym zakresie wyprowadza
się z "wnętrza" systemu państwa i nadmiernie gęsty "filtr" resortu spraw zagranicznych byłby
całkowicie zbędny. Nie oznacza to bynajmniej zmniejszenia zadań, które ma do spełnienia
tradycyjna polityka zagraniczna (dyplomacja); przeciwnie, niezależnie od wielu funkcji, które
są i pozostaną jej domeną, konsekwencje internacjonalizacji (nie mylić z globalizacją)
rozwoju społeczeństw stawiają przed służbą zagraniczną coraz to nowe zadania i coraz
trudniejsze wymogi.
Po drugie, gwałtownie rozszerza się zakres spraw wewnętrznych i zagranicznych
państwa podlegających regulacjom wielostronnym, to znaczy takim, które są uzgadniane,
przyjmowane, a następnie egzekwowane przez instytucje, reżimy, mechanizmy, procedury
wielostronne. Wymaga to większego zaangażowania dyplomacji oraz innych agend
uczestniczących w polityce zagranicznej (od finansów po pracę i politykę socjalną) w
dyplomację konferencyjną. Rządy muszą poświęcać na to więcej środków, przygotowywać
więcej odpowiednich kadr posiadających specyficzne umiejętności wymagane w dyplomacji
wielostronnej. Uczestniczenie w globalnej dyplomacji wielostronnej wymaga długotrwałych i
szerokich przygotowań do właściwych negocjacji, poszukiwania i pozyskiwania sojuszników,
formowania koalicji ad hoc, wyszukiwania obszarów kompromisu, które składają się z bardzo
złożonych wiązek koncesji i zysków tak, aby bilans ostatecznego porozumienia był dla nas
korzystny.
Po trzecie, konieczne jest świadome włączanie do polityki zagranicznej organizacji
pozarządowych. Organizacje pozarządowe mogą ułatwiać bądz komplikować prowadzenie
polityki zagranicznej i utrudniać osiąganie przez nią celów (vide: z jednej strony szkodzące
interesom Polski demonstracje antyukraińskie w Przemyślu czy "wojna o krzyże" w
Oświęcimiu, a z drugiej działania organizacji pozarządowych w krajach leżących na wschód
od Polski). Należy mieć przy tym świadomość, że interesy organizacji pozarządowych mogą
być zbieżne lub sprzeczne z interesami i polityką zagraniczną rządu. Bywa, iż rządy, gdy
same nie mogą z jakiś względów podjąć się pewnych działań na zewnątrz, posługują się
organizacjami pozarządowymi (na przykład w sferze praw człowieka czy ochrony
środowiska; znane są przypadki działań organizacji pozarządowych na zlecenie rządów).
Trzeba się zatem uczyć korzystać z działalności organizacji pozarządowych, lecz także - jeśli
zachodzi potrzeba - neutralizować ich działania.
Po czwarte, wzrasta znaczenie dyplomacji publicznej i dyplomacji społecznej. W
pierwszym przypadku (od public relations) chodzi o promocję kraju za granicą, o tworzenie
jego korzystnego wizerunku na scenie międzynarodowej. Podobnie jak w innych sferach
życia społecznego, tak w stosunkach zewnętrznych zaczyna się liczyć "opakowanie" - opinia
o danym kraju. Opinię tworzą przede wszystkim wielkie media o międzynarodowym zasięgu.
Media mogą również deformować obraz kraju. Wielkie media, podobnie jak rządy czy
korporacje transnarodowe, prowadzą swoją politykę, czyli nie są bezstronne. Reprezentują
one czyjeś interesy, jakieś grupy nacisku czy orientacje polityczne. Wynika z tego imperatyw
pracy z i "nad" mediami; trzeba chcieć i umieć je sobie zjednywać. Istnieje wiele możliwości
tworzenia pozytywnego wizerunku kraju na scenie międzynarodowej za pomocą wielkich
mediów: od zamieszczania specjalnych wkładek w wielkonakładowych czasopismach,
kupowania miejsca na opublikowanie artykułu ministra czy prezydenta do organizowania
13
wielkich konferencji międzynarodowych, które będą się cieszyć zainteresowaniem i
życzliwym komentarzem mediów. Rządy, chcąc osiągnąć ważny cel ich polityki zagranicznej,
coraz częściej wynajmują firmy typu public relations. Dzieje się tak zwłaszcza wtedy, gdy
ważne jest przekonanie nie tylko rządów innych państw, ale także ich opinii publicznej, czyli
w praktyce parlamentów, w których kompetencji leży ratyfikacja traktatów
międzynarodowych. Na przykład Polska wynajęła taką firmę w Stanach Zjednoczonych w
celu wsparcia naszych zabiegów o przekonanie członków amerykańskiego Senatu do
rozszerzenia NATO o Polskę (oraz Czechy i Węgry).
Można niezbyt precyzyjnie określić, iż rewersem dyplomacji publicznej jest dyplomacja
społeczna. Chodzi o zjednywanie własnego społeczeństwa oraz zapewnianie jego poparcia w
sprawach, które mogą mieć strategiczne znaczenie dla państwa, lecz co do których
społeczeństwo (opinia publiczna), ze względu na brak zainteresowania lub kampanie
dezinformacyjne czy agitacyjne innych sił politycznych może nie mieć zdania lub wręcz mieć
przeciwne zdanie. Problem jest tym większy, iż - jak się zauważa - w społeczeństwach wyżej
rozwiniętych wraz ze wzrostem zakresu swobód osobistych jednostki (obywatele) wycofują
się w sferę prywatną i porzucają zaangażowanie w sprawy publiczne; wyjątkiem są dorazne
kampanie za lub przeciw, w których uczestniczy niewielka część określonych społeczności.
Zwłaszcza odległe od "przeciętnego" obywatela są sprawy polityki zagranicznej. Mimo to
społeczeństwo powinno być informowane i edukowane, ponieważ jego głos ma jednak od
czasu do czasu wielką wagę także w odniesieniu do spraw zagranicznych (na przykład
referendum w sprawie przystąpienia do Unii Europejskiej, wybory parlamentarne). W Polsce
powstał znacznym nakładem Program Informowania Społeczeństwa (PIS), którego celem jest
zapewnienie poparcia społecznego dla naszych dążeń integracyjnych z UE. Jeszcze nie tak
dawno "dyplomacja" kontaktowała się ze społeczeństwem za pośrednictwem rzecznika
ministra spraw zagranicznych, szefa rządu czy państwa. Obecnie powstają całe departamenty
promocji, informacji, dyplomacji kulturalnej, których zadaniem jest oddziaływanie zarówno
na świadomość społeczną (opinię publiczną) we własnym kraju, jak i na tak zwaną
międzynarodową opinię publiczną (zwłaszcza wielkie media). Polityka zagraniczna staje się
coraz mniej gabinetowa, zamknięta w hermetycznym dyplomatycznym kręgu, choć w
pewnym zakresie taką nadal pozostanie, a coraz więcej czasu i energii poświęca się
dyplomacji publicznej i społecznej, bez czego nie będzie ona po prostu skuteczna. Francuski
autorytet w tej dziedzinie, Jean-Marie Guehenno, utożsamia wręcz strategię polityki
zagranicznej w epoce globalizacji (i demokracji) z marketingiem. Chodzi o stały marketing
naszych idei (wyrażających - wprost lub "w przebraniu" nasze interesy), o umiejętne
oddziaływanie, a jeśli trzeba manipulowanie percepcją w celu zapewnienia sobie poparcia i
mobilizacji środków. Kto lepiej opanuje tę sztukę i zapewni sobie kontrolę nad mediami, ten
uzyska tym samym strategiczną przewagę.
* * *
Procesy globalizacji postawiły na porządku dnia sprawę aktualności stosowania strategii w
polityce zagranicznej. Uważa się często, iż kompleks nowych zjawisk - dyfuzja władzy,
"widmo pokoju", "widmo demokracji", wszechobecność organizacji pozarządowych, "władza
mediów", utrata kontroli nad zasobami ze względu na otwartość granic, zwłaszcza w sensie
gospodarczym i finansowym, elektroniczne komunikowanie transnarodowe - czyni
uprawianie strategii w polityce zagranicznej wprost niemożliwe. Przywołuje się chętnie Sir
Mackindera twierdzącego, iż "demokracja jest systemem, który wyklucza myślenie
strategiczne" ("chyba że jest do tego zmuszona w celu samoobrony"). Powszechne staje się
także przekonanie, iż minęły czasy wielkich koncepcji i planów, owych grand designs, za
14
pomocą których państwa i ich przywódcy próbowały realizować swe podstawowe narodowe
interesy, wpływać na sprawy regionu czy świata, a tym samym zmieniać bieg historii.
W niemałym stopniu jest to prawdą. Istota problemu leży chyba jednak gdzie indziej. Rzecz
nie w tym, aby porzucać jako anachroniczne i nieprzydatne myślenie strategiczne i zgodne z
jego regułami działanie. Chodzi raczej o podjęcie wysiłku zmierzającego do lepszego
zrozumienia warunków, w jakich obecnie należy działać strategicznie oraz metod, jakimi
można i trzeba się w tych nowych warunkach posługiwać. Na gruncie studiów strategicznych
taki wysiłek jest już podejmowany. Cytowany wcześniej J.-M. Guehenno napisał, iż
skuteczna strategia w wieku globalizacji "wymaga innych, niekiedy niemal sprzecznych
umiejętności: adekwatnego rozumienia świata, z którego wychodzimy, oraz świata, w który
wkraczamy; talentu przywódczego połączonego z oportunistycznym wyczuciem adaptacji do
sytuacji rozproszenia władzy; zdolności do skupiania władzy i szybkiego podejmowania
ważnych decyzji z zastrzeżeniem, aby większość z nich była podejmowana stopniowo
(inkrementalnie) i w sposób zdecentralizowany; i wreszcie, umiejętności chłodnej kalkulacji
stosunku sił w powiązaniu z uniwersalistyczną intuicją moralną". Jest to naturalnie o wiele
trudniejsze. Komfort myślenia i działania strategicznego jest dzisiaj znacznie mniejszy niż w
czasach Helmuta von Moltke czy nawet jeszcze Charlesa de Gaulle a. Do tego, że warto, że to
się opłaca starają się nas przekonać kolejni szefowie Krajowej Rady Bezpieczeństwa przy
prezydencie USA, a więc ci, którzy są być może najlepszym przykładem podmiotu
skupiającego myśl i działanie strategiczne w polityce zagranicznej. Zbigniew Brzeziński
uważa, że "jednostka czy grupa, która ma poczucie kierunków strategicznych i świadomość
priorytetów, może narzucić do pewnego stopnia to, co można luzno nazwać strategią. (....),
zaś "ujęcie w ramy bardziej skonceptualizowanego podejścia strategicznego tego pełnego
zamieszania, wewnętrznie sprzecznego, reaktywnego procesu podejmowania decyzji daje
pewną przewagę operacyjną". Obecny szef Krajowej Rady Bezpieczeństwa Sandy Berger
ujmuje rzecz bardzo krótko: "You can t be successful if you can t think strategically".
Kończąc, przypomnijmy: wobec procesów globalizacji sama polityka zagraniczna jest
bezsilna, gdyż w ogromnym stopniu procesy te przechodzą obok niej lub ponad nią. Zadanie
ochrony suwerenności państwa, jego podmiotowości, nowocześnie pojmowanego, bo
wyrażanego w demokratycznych procedurach prawa narodu do samostanowienia, do
zachowania swej tożsamości nie może dzisiaj w żadnym kraju ograniczać się do polityki
zagranicznej i obronnej. Rozumne stawianie czoła globalizacji jest rzeczą całego
społeczeństwa, całego państwa. Problem suwerenności przestał się sprowadzać do prawa
międzynarodowego. Powszechne staje się przekonanie, że suwerenność oznacza panowanie
nad losem i przyszłością narodu/społeczeństwa, nad warunkami i kierunkiem jego rozwoju.
Ta gra toczy się dzisiaj na wielu poziomach, w wielu dziedzinach i wielu miejscach
równocześnie. Wynika stąd konieczność angażowania różnych sił i czynników społecznych i
wielu wymiarów polityki państwowej - od edukacji i podatków po "czysto" zagraniczny.
Stawka jest wysoka. Należy raz jeszcze, tym razem jako przestrogę, powtórzyć spostrzeżenie
Lestera Thurowa: miejsce kraju w globalnej rzeczywistości "zależy od tego, kim się jest. Dla
jednej grupy globalna ekonomia to najlepsza rzecz, jaka się zdarzyła kiedykolwiek, dla
drugiej - to najgorsza".
15
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Rola Floty Czarnomorskiej w polityce zagranicznej i bezpieczeństwa Rosjiwspolna polityka zagraniczna i bezpieczenstwa mtalasiewiczkierunki rosyjskiej polityki zagranicznejCzy polską polityką zagraniczną rządzą agenciW strone strategicznego partnerstwa UE i Turcji w polityce zagranicznejGROM jako instrument polityki zagranicznej i bezpieczeństwa RPPolityka zagraniczna Polski po 1989 rokuWaldemar Marciniak Polityka zagraniczna II Rzeczpospolitej (racjonalista pl)Modul 3 Polityka zagraniczna panstwapolityka zagraniczna francji (3)Prozachodni zwrot w polityce zagranicznej Rosjiwięcej podobnych podstron