04 Harris Ch 1995 Aurora Teagarden 04 Dom Juliusow

background image
background image

Charlaine Harris

Aurora Teagarden Tom 4

Dom Juliusów

Przekład Martyna Plisenko

Wydaje się, że odkąd w jej życie wkroczył bogaty biznesmen Martin Bartell, Roe wreszcie czuje się
spełniona. Pomimo różnicy wieku i doświadczenia, Martin doskonale wie, czego pragnie jego
narzeczona, i w ramach prezentu ślubnego ofiarowuje jej dom Juliusów. Historia budynku od lat
fascynuje Aurorę – rodzina, która poprzednio w nim mieszkała, sześć lat temu zniknęła bez śladu...

Pomiędzy kolejnymi przymiarkami do ślubu Roe radośnie zabiera się do remontu nowego

domu. Szybko okazuje się, że jej szczęście może zakłócić nie tylko ciążąca na domu tajemnica, ale i
niejasna przeszłość Martina. Czy bystra detektyw amator na pewno wie, kim jest

człowiek, za którego wychodzi? I co takiego odkryje w domu Juliusów?

To z pewnością najdziwniejsza z przygód Roe.

Rozdział 1

Rodzina Juliusów zniknęła sześć lat przed moim ślubem z Martinem Bartellem. Zniknęli tak nagle, że
niektórzy mieszkańcy Lawrenceton dzwonili do „National Enquirera", żeby powiedzieć, że Juliusów
porwali kosmici.

Po ukończeniu collegeu już przez kilka lat mieszkałam w domu i pracowałam w Bibliotece
Publicznej Lawrenceton, gdy coś — cokolwiek to było — przydarzyło się T.C., Hope i Charity
Juliusom.

Ale kiedy czas upływał, a po rodzinie Juliusów nie było ani śladu, przestałam się nad całą tą sprawą

background image

zastanawiać. I tylko gdy okazjonalnie w rozmowie pojawiało się nazwisko „Julius",

miałam dreszcze nie-samowitości.

Potem Martin dał mi ich dom w prezencie ślubnym.

Powiedzieć, że byłam tym zaskoczona, to niedopowiedzenie; byłam wręcz oszołomiona. Owszem,
chcieliśmy kupić dom i szukaliśmy pośród nowocześniejszych budynków na nowszych
przedmieściach Lawrenceton, starego południowego miasta, które samo — w pożałowania godnym
procesie — właśnie staje się sypialnią dla dojeżdżających do Atlanty. Większość domów, które
braliśmy pod uwagę, było dużych, z kilkoma przestronnymi pokojami

odpowiednimi do prowadzenia życia towarzyskiego; według mnie za dużych dla bezdzietnej pary.

Ale Martin miał ten swój odchył nakazujący mu lubić zewnętrzne oznaki powodzenia finansowego.
Na przykład jeździł mercedesem. I chciał, żeby nasz dom pasował do tego mercedesa.

Obejrzeliśmy dom Juliusów, ponieważ zaznaczyłam w rozmowie z Eileen Norris, moją koleżanką i
agentką sprzedaży nieruchomości, żeby dołączyła go do listy. Oglądałam go już,

kiedy sama szukałam domu dla siebie.

Ale Martin nie zakochał się z miejsca w domu Juliusów tak jak ja. W gruncie rzeczy widać było, że
moją słabość do niego uznał za dziwną. Uniósł te swoje ciemne brwi i popatrzył na mnie z
powątpiewaniem jasnobrązowymi oczami.

— Trochę na uboczu — powiedział.

— Tylko mila od miasta. Prawie widać stąd dom mojej matki.

— Jest mniejszy od tego na Cherry Lane.

— Mogłabym sama się nim zająć.

— Nie chcesz gosposi?

— A po co?

Nie mam nic innego do roboty, dodałam w myślach. (I to nie była wina Martina, ale wyłącznie moja.
Rzuciłam pracę w bibliotece, zanim go poznałam. Z biegiem czasu coraz bardziej żałowałam tego
kroku).

— A to mieszkanie nad garażem? Chciałabyś je wynająć?

background image

— Pewnie tak.

— A garaż jest w osobnym budynku...

— Jest zadaszony chodnik.

Podczas gdy Martin i ja prowadziliśmy ten mały dialog, Eileen taktownie kręciła się gdzie indziej.

— Zastanawiasz się, co się z nimi stało — powiedziała później, gdy zamknęła za sobą drzwi i
wrzuciła klucz do torebki.

A Martin popatrzył na mnie z nagłym zrozumieniem w oczach.

♦ ♦ ♦

Dlatego właśnie, gdy wymieniliśmy prezenty ślubne, byłam oszołomiona tym, że wręczył mi akt
własności domu Juliusów.

I sam był równie zaskoczony moim prezentem dla niego.

Byłam niesamowicie przebiegła. Ja także podarowałam mu nieruchomość.

Wybieranie prezentu dla Martina było koszmarem. Nie dało się ukryć, że nie znaliśmy się zbyt dobrze
i bardzo się różniliśmy. Co mogłam mu dać? Czy kiedykolwiek wykazał chęć posiadania czegoś?

Siedziałam w swoim brązowym zamszowym fotelu, w pokoju „rodzinnym" mojego domu, w którym
mieszkałam od lat, i męczyłam się, próbując wymyślić, co byłoby idealnym

prezentem. Nie miałam pojęcia, co dała mu jego poprzednia żona, ale bardzo mi zależało, żeby mój
był bardziej znaczący.

Kocica Madeleine rozlewała się z moich kolan na poduchy. Jej ciepłe, ciężkie ciało poruszało się
lekko, gdy mruczała.

Madeleine wydawała się czuć, kiedy zaczynam dochodzić do wniosku, że więcej z nią kłopotu, niż
jest tego warta — prezentowała wówczas przywiązanie, co do którego byłam pewna,

że było fałszywe. Madeleine należała do Jane Engłe, a moja przyjaciółka, stara panna Jane, zostawiła
mi po śmierci fortunę;

Madeleine przypominała mi więc o dwóch dobrych rzeczach

background image

— przyjaźni i pieniądzach.

Myśli o Jane przypomniały mi, że sprzedałam jej dom, dzięki czemu teraz miałam jeszcze więcej
pieniędzy. Zaczęłam myśleć ogólnie o nieruchomościach — I nagle już wiedziałam,

czego pragnął Martin.

Mój narzeczony, wyrafinowany pracownik korporacji,

pochodził z rolniczego Ohio. Trudno było w to uwierzyć.

Jedyne oczywiste powiązanie tego faktu

z jego obecnym życiem stanowiła praca dla Pan-Am Agra,

producenta rolnego związanego z bardziej rolniczymi krajami

Ameryki Łacińskiej, zwłaszcza Gwatemalą i Brazylią. Ojciec

Martina zmarł młodo, a jego matka ponownie wyszła za mąż.

Martin i jego siostra Barby nigdy nie dogadywali się z mężem

numer dwa, Josephem Flockenem, zwłaszcza po śmierci ich

matki. Martin powiedział mi gorzko, że farma popadła w ruinę,

ponieważ ich ojczym cierpiał na zaawansowany artretyzm i nie

mógł na niej pracować, a jednak jej nie sprzedał, bo chciał

zrobić na złość Martinowi i jego siostrze.

♦ ♦ ♦

Musiałam sprytnie wymyślić jakiś dobry powód do

kilkudniowej nieobecności w mieście. Wreszcie oświadczyłam

narzeczonemu, że jadę odwiedzić moją przyjaciółkę Aminę,

która obecnie mieszkała w Houston i była w drugim trymestrze

ciąży. Zadzwoniłam do niej i spytałam, czy ona i Hugh mieliby

background image

coś przeciwko temu, bym przez kilka dni korzystała z ich

automatycznej sekretarki. Dzwoniłabym co wieczór, a gdyby

to Martin do mnie zadzwonił, mogłabym oddzwaniać do niego

z Ohio. Amina uznała, że ten pomysł jest bardzo romantyczny i

przypomniała mi, że niedługo przyjeżdża z mężem do

Lawrenceton, na uroczystości poprzedzające mój ślub oraz na

wesele.

— Nie mogę się doczekać, żeby poznać Martina —

powiedziała radośnie.

— Tylko nie próbuj go oczarować — zastrzegłam wesoło i

nagle do mnie dotarło, że mówię poważnie. Na myśl, że Martin

mógłby się zainteresować inną kobietą, poczułam wściekłość.

— A jaka ja mogę być czarująca? — parsknęła Amina. —

Mam brzuszysko jak stąd do Chin!

Wiedziałam, że moja przyjaciółka ma co najwyżej lekką

wypukłość na brzuchu.

Skończyłyśmy naszą zwyczajową pogawędkę, jednak mój

nagły napad zazdrości dał mi materiał do przemyśleń podczas

lotu do Pittsburgha (najbliższe lotnisko) i jazdy wynajętym

samochodem na zachód do miasteczka, z którego było najbliżej

do rodzinnej farmy Martina. W miasteczku tym (Corinth,

trochę mniejszym od Lawrenceton) znajdował się Holiday Inn,

gdzie zarezerwowałam sobie pokój, nie mając pewności, co

background image

innego można było tam znaleźć.

Musicie zrozumieć, że dla mnie była to egzotyczna przygoda.

Pomimo że cały czas sobie powtarzałam, że ludzie ciągle

jeżdżą sami w nieznane miejsca, byłam potężnie

zdenerwowana. Podczas lotu co chwila patrzyłam na mapę, na

parkingu przy lotnisku niespokojne szukałam wynajętego

forda taurusa... i zachwycałam się faktem, że nikt na świecie

nie wiedział, gdzie dokładnie byłam.

Moje pierwsze wrażenie z Corinth w Ohio: wszystko wydaje

się tu znajome. Prawda, ukształtowanie terenu nieco się różniło

i ludzie byli ubrani trochę inaczej, i być może wiodący styl

architektoniczny był cięższy, ta czerwona cegła, częściej trzy

piętra... Jednak było to małe, farmerskie miasteczko,

zgrupowane wokół centrum, z nieadekwatną przestrzenią

parkingową; a na wielkich placach handlowych tuż za

granicami miasta stało mnóstwo traktorów John Deere.

Zameldowałam się w Holiday Inn i zadzwoniłam do

pośrednika. Było ich tu tylko trzech; Corinth było skromne,

jeśli chodzi o możliwości sprzedażowe. Firmą, która

reklamowała się jako specjalizująca się w farmach („areał pod

uprawy") była Bishop Realty. Trzymając słuchawkę w ręce,

zawahałam się. Właśnie miałam skłamać, a nie byłam do tego

background image

przyzwyczajona.

— Bishop Realty, przy telefonie Mary Anne Bishop —

odezwał się energiczny głos.

— Mówi Aurora Teagarden — powiedziałam wyraźnie i

czekałam na ryk śmiechu. Bardziej przypominał parsknięcie.

— Chciałabym obejrzeć parę farm w tych okolicach, zwłaszcza

te, które nie są w najlepszym stanie. Szukam czegoś raczej na

uboczu.

Mary Anne Bishop trawiła moje słowa w pełnej namysłu

ciszy.

— Jaka duża powierzchnia panią interesuje? — spytała

wreszcie.

— Nie za duża — powiedziałam ogólnikowo, ponieważ nie

wyciągnęłam tej informacji od Martina.

— Mogę przygotować kilka miejsc na rano — powiedziała

pani Bishop. Wydawała się raczej ostrożna. — Czy mogłaby

mi pani powiedzieć, czy faktycznie zamierza pani uprawiać

ziemię? Gdybym wiedziała, co pani planuje, może mogłabym

wybrać takie farmy, które najlepiej pasowałyby do pani

oczekiwań.

Bardzo się starała nie robić wrażenia wścibskiej. Zamknęłam

oczy i odetchnęłam zadowolona, że nie mogła mnie zobaczyć.

— Reprezentuję małą, ale rozrastającą się społeczność

background image

religijną — wyjaśniłam. — Interesuje nas nieruchomość, którą

moglibyśmy samodzielnie wyremontować i dostosować do

naszych potrzeb. Będziemy uprawiać trochę ziemi, ale przede

wszystkim

potrzebujemy

miejsca, gdzie moglibyśmy

zachować... prywatność.

— Cóż — powiedziała pani Bishop — ale to nie sekta Moona,

prawda? Czy ci Druwidianie?

Druidzi? Gałąź Dawidowa?*

* Gałąź Dawidowa — sekta powstała w 1955 r. W1984

przyłączył się do niej 25-letni Vernon Wane Howell (David

Koresh), który uważał się za istotę nadprzyrodzoną i wymusił

na społeczności bezwzględny posłuch. Kilkuset jej członków

mieszkało na farmie w Waco (Teksas), gdzie gromadzili broń i

szykowali się na koniec świata. W 1993 r. władze wysłały na

teren farmy kilkunastu agentów FBI, celem przeszukania

posiadłości sekty. Wywiązała

— Boże, nie! — odparłam stanowczo. — Jesteśmy

chrześcijańskimi pacyfistami. Nie uznajemy picia i palenia.

Nie ubieramy się dziwnie, nie wystajemy na rogach ulic,

prosząc o datki, nie wygłaszamy kazań w sklepach ani nic

background image

takiego!

Pani Bishop z wysiłkiem przyłączyła się do mojego lekkiego

śmiechu. Agentka jasno wytłumaczyła mi, jak znaleźć jej

biuro, poleciła mi kilka restauracji, do których mogłam pójść

na kolację („Jeśli wolno wam to robić") i zapowiedziała, że

spotkamy się jutro rano.

Znalazłam maszynę z napojami i kupiłam colę. Zmieszałam ją

z burbonem — zostało mi pół buteleczki po locie — i sącząc

napój, obejrzałam wiadomości. Dobrze, że pani Bishop nie

widziała, jak zachowuje się ta wymowna członkini ruchu

religijnego.

Po jakimś czasie, czując się dziwnie anonimowa w tym

małym miasteczku, gdzie nikt mnie nie znał, pojechałam na

przejażdżkę, w gasnącym świetle przyglądając się miastu, w

którym dorastał Martin. Przejechałam koło brzydkiej, ceglanej

szkoły; tu grał w football. W lekkiej mżawce roszącej szary,

wiosenny wieczór, patrzyłam na domy, w których musieli

mieszkać dawni przyjaciele i znajomi Martina, dziewczyny,

się strzelanina, siły policyjne musiały się wycofać. Oblężenie

farmy trwało 51 dni, zakończyło się wybuchem pożaru podczas

szturmu sił porządkowych. Zginęło 80 osób, w tym wiele

kobiet i dzieci. Zginął też wówczas David Koresh.

z którymi się spotykał, chłopcy, z którymi chodził się napić.

background image

Niektórzy z nich, może większość, na pewno nadal mieszkali w

tym mieście... może mężczyźni, z którymi był w Wietnamie?

Być może wspominali o tym równie rzadko, jak on.

Czułam się, jakbym podsłuchiwała życie Martina. W torebce,

jak zwykle, miałam książkę (dziś był to egzemplarz Stalkera

Lisy Cody w miękkiej oprawie) i czytałam, jedząc kolację w

poleconej przez panią Bishop restauracji. Jadłospis był mi

trochę obcy — żadnych stałych pozycji w południowym menu.

Ale chili było dobre i niechętnie zostawiłam połowę na talerzu.

Teraz, gdy przekroczyłam trzydziestkę, grawitacja i kalorie

wydawały się mieć na mnie większy wpływ niż kiedyś. Gdy

ma się cztery stopy i jedenaście cali wzrostu, kilka

dodatkowych kalorii może cię zmienić w wieloryba.

Nikt mnie nie niepokoił, a kelnerka była miła, więc czas

spędziłam przyjemnie. Lekki deszczyk uznałam za znak, że

dziś nie powinnam chodzić ani biegać, mimo że cnotliwie

zabrałam ze sobą dres i buty do biegania. Żeby uspokoić

sumienie, po powrocie do pokoju trochę się porozciągałam.

Ćwiczenia pozwoliły mi pozbyć się części napięcia

spowodowanego lotem i długą jazdą samochodem.

Zadzwoniłam do Aminy, która poinformowała mnie, że Martin

pół godziny wcześniej zostawił wiadomość.

background image

Uśmiechnęłam się głupkowato — w końcu nikt mnie nie

widział — i zadzwoniłam do niego. W chwili, gdy usłyszałam

jego głos, przerażająco boleśnie za nim zatęskniłam.

Wyobraziłam sobie jego starannie ułożone białe włosy, czarne,

wygięte brwi i jasnobrą-zowe oczy, mocno umięśnione

ramiona oraz pierś. Był w pracy, jak powiedziała automatyczna

sekretarka Aminy, więc mogłam go sobie wyobrazić za tym

jego wielkim biurkiem pokrytym stertami papierów, pie-

czołowicie ułożonych i posegregowanych. Miałby na sobie

nieskazitelną, białą koszulę, ale po wyjściu ostatniego

pracownika zdjąłby krawat. Marynarka wisiałaby na

wyściełanym wieszaku, na haczyku w jego własnej łazience.

Kochałam go aż do bólu.

Nie pamiętałam, żebym wcześniej kiedykolwiek okłamywała

Martina i cały czas musiałam sobie przypominać, gdzie

rzekomo jestem.

— Amina dużo mówi o dziecku? — zapytał.

— Och, tak. Za kilka miesięcy idzie do szkoły rodzenia, Hugh

cały aż się do tego pali — zawahałam się odrobinę. —

Chodziliście do szkoły rodzenia, gdy miał się urodzić Barrett?

— Nie pamiętam, żebyśmy z Cindy chodzili na taki kurs, ale

byłem przy jego narodzinach, więc pewnie tak — powiedział z

powątpiewaniem.

background image

Cindy. Żona numer jeden i matka jedynego dziecka

Martina, Barretta, który teraz mieszkał w Los Angeles i starał

się zostać wziętym aktorem.

— Roe, czy ciąża Aminy podsuwa ci jakieś pomysły? —

zapytał Martin.

Z jego głosu nie potrafiłam wywnioskować, co czuł. Ostatnio

tak dużo mówił o Barrecie, że czułam, że to nieodpowiedni

moment na rozmowę o kolejnym dziecku.

— A co o tym sądzisz? — zapytałam.

— Nie wiem. Jestem trochę za stary, żeby zmieniać pieluchy.

Myśl o zaczynaniu tego wszystkiego od nowa jest dość...

zniechęcająca.

— Możemy o tym porozmawiać, kiedy wrócę do domu.

Pogadaliśmy o kilku innych rzeczach, które Martin chciał

zrobić, gdy wrócę do domu. Przyjemnym zbiegiem

okoliczności, również miałam na nie ochotę.

♦ ♦ ♦

Gdy już się rozłączyłam, wzięłam do ręki cienką książkę

telefoniczną Corinth. Bez zastanowienia otworzyłam ją na B.

Bartell, C.H., 1202 Archibald Street.

To może brzmieć nieprawdopodobnie, ale aż do tej chwili

nawet mi przez myśl nie przeszło, że była żona Martina może

mieszkać w Corinth.

background image

Odkryłam, że aż płonę z chęci zobaczenia Cindy

Bartell. W sercu zapłonęła mi wyjątkowo idiotyczna

zazdrość. Chciałam ją zobaczyć.

Może i nie było to mądre z mojej strony, ale uznałam, że

skoro już tu jestem, rzucę na nią okiem. Zdjęłam okulary i

położyłam się na przypominającym betonową płytę łóżku

hotelowym z nieprzyjemnym uczuciem, że jestem naprawdę

głupia. Usilnie starałam się sobie przypomnieć, czym

zajmowała się Cindy. Martin na pewno musiał o tym

wspominać. Niechętnie mówił o swojej przeszłości, choć

wydawał się zafascynowany tym, jak spokojna była moja...

Prawie zasnęłam w ubraniu, a gdy zmusiłam się, żeby wstać,

umyć twarz i założyć koszulę nocną, przypomniało mi się, że

Cindy Bartell jest — lub była — florystką.

Mała książka telefoniczna poinformowała mnie, że w

miasteczku znajdowała się Kwiaciarnia Cindy.

Zasnęłam, ledwie przyłożyłam głowę do poduszki, wciąż

niezdecydowana, czy dobry smak i wyczucie powstrzymają

mnie przed wizytą w sklepie Cindy.

♦ ♦ ♦

Następnego ranka wzięłam szybki prysznic, masę moich

background image

długich, falistych włosów upięłam w kok, mając nadzieję, że w

tej fryzurze będę wyglądać religijnie, zrobiłam lekki makijaż i

starannie wyczyściłam okulary. Założyłam żakiet w kolorze

khaki z brązową

jedwabną bluzką, i skromne brązowe pumpy. Chciałam

wyglądać ultra szacownie, żeby pani Bishop się uspokoiła.

Jednak zależało mi na tym, żeby podać się za kogoś na tyle

trudnego do przyjęcia (a ruch religijny zdecydowanie się do

tego celu nadawał), by Joseph Flocken skusił się na sprzedaż

farmy, żeby zrobić na złość swoim przysposobionym

dzieciom. Niestety nie wiedziałam, gdzie leżała farma, bo

Flocken najwyraźniej nie wystawił jej na sprzedaż. Po prostu

miałam nadzieję, że wypatrzę ją podczas wycieczki z agentką.

Obejrzałam się w lustrze hotelowym, uznałam, że zdam każdy

test, któremu chciałaby mnie poddać pani Bishop, i wyszłam

zjeść przed spotkaniem lekkie śniadanie.

Wskazówki, których udzieliła mi pośredniczka, okazały się

bardzo precyzyjne, co tylko świadczyło o profesjonalizmie

kobiety.

Agencja Bishop Realty mieściła się w starym domu na prawo

od Main Street. Gdy weszłam do recepcji, drzwi po prawej

stronie otworzyły się i pojawiła się w nich wysoka, krzepka

blondynka. Miała na sobie tani granatowy żakiet i białą bluzkę.

— Szczęść Boże — przywitałam się natychmiast.

background image

— Panna Teagarden? — upewniła się ostrożnie, rzuciwszy

okiem na mój palec serdeczny. Oczywiście zdjęłam mój

ogromny pierścionek zaręczynowy i schowałam go do

zapinanej kieszonki w torebce. Nie-

zbyt pasował do mojego nowego wizerunku. — Mam pani do

pokazania kilka miejsc — kontynuowała pani Bishop,

wyraźnie starając się mnie wyczuć. — Mam nadzieję, że coś

się pani spodoba. Nie możemy się doczekać, żeby pani grupa

osiedliła się w tej okolicy. To kościół, jak rozumiem?

Wprowadziła mnie do swojego biura i usiadłyśmy.

— Jesteśmy małą, pacyfistyczną wspólnotą religijną —

powiedziałam równie ostrożnie, myśląc o przywilejach

podatkowych i innych kwestiach związanych z prawdziwymi

kościołami. — Cenimy sobie prywatność i nie jesteśmy bogaci

— ciągnęłam. — Dlatego właśnie chcemy kupić farmę z dala

od miasta, którą moglibyśmy wyremontować.

— I chcecie przynajmniej ile...? Sześćdziesiąt akrów? —

dopytywała pani Bishop.

— Och, przynajmniej. Albo więcej. To zależy — rzuciłam

niejasno. Nie miałam pojęcia, jaka duża była farma

Bartel-lów/Flockena.

background image

— Przepraszam, że pytam, ale zastanawiałam się, dlaczego

pani grupa interesuje się właśnie tą częścią Ohio. Pani chyba

jest z Południa, a tam jest mnóstwo ziemi nadającej się pod

uprawy...

— Bóg kazał nam tu przyjechać — oświadczyłam.

— Och — powiedziała pani Bishop bez wyrazu. Wzruszyła

szerokimi ramionami i uśmiechnęła się

swoim Uśmiechem Sprzedawcy. — Cóż, wobec tego

ruszajmy poszukać odpowiedniego miejsca. Ponieważ

będziemy oglądać farmy, pojedziemy moim bronco.

Tak więc przez cały poranek wraz z Mary Anne Bishop

jeździłam po rolniczych okolicach Ohio, oglądając pola, płoty

oraz walące się farmy. Rozmyślałam o tym, jak zimne i

osamotnione będą niektóre z nich zimą, jak będzie wyglądać

pokryta śniegiem ziemia. Samo wyobrażenie wywoływało u

mnie dreszcze.

Żadna z tych farm nie należała do Martina.

Jak, na Boga, miałam ją skłonić, żeby pokazała mi właściwe

miejsce? Flocken ewidentnie nie wystawił farmy na sprzedaż,

po prostu siedział na niej, żeby nie oddać jej Martinowi i

Barby. Zaczęłam nienawidzić Josepha Flockena, choć nigdy go

nie widziałam.

Na lunch wróciłyśmy do miasta, a potem Mary Anne

przeprosiła i poszła sprawdzić popołudniowe spotkania.

background image

Siedziałam sama w poczekalni i denerwowałam się. Być może

i tak nie sprzedałby mi tej farmy. Wstałam, żeby przejrzeć się

w wiszącym na ścianie nad małym, dekoracyjnym stolikiem

lusterku, trochę bliżej biura Mary Anne. Moje włosy, które

żyły własnym życiem, uciekały z koka, tworząc bardzo pofa-

lowaną, orzechową chmurę. Zaczęłam je poprawiać.

Odkryłam, że jeśli się skupię, to mogę stąd wyłowić

poszczególne słowa Mary Anne.

— Inez, przywiozę ją dziś po południu, jeśli jesteś

gotowa. Nie, nie nosi dziwacznych ubrań ani nic z tych

rzeczy. Jest drobniutka i młoda, i ma na sobie kostium, który

kosztował majątek...

Cholera! Powinnam była kupić coś w WalMarcie.

— ... ale jest bardzo uprzejma i w ogóle niedziwna.

Prawdziwy południowy akcent, masz pojęcie!

Skrzywiłam się.

— Nie, nie sądzę, żeby pastor miał coś przeciwko temu — z

naciskiem powiedziała Mary Anne. — Ta grupa ewidentnie nie

pije, nie pali i nie pochwala posiadania broni. Mogą mieć tylko

jedną żonę. To brzmi bardzo uczciwie, a skoro chcą siedzieć

sami na wsi... No tak, wiem, ale ona chyba ma pieniądze...

Okay, do zobaczenia niedługo.

background image

Mary Anne z uśmiechem wyszła z biura, niosąc plik papierów

dotyczących miejsc, które miałyśmy obejrzeć po południu.

Moje serce oklapło, podobnie jak i duch.

To było długie popołudnie. O rolnictwie w

środkowowschodnim Ohio dowiedziałam się więcej, niż

chciałabym wiedzieć. Poznałam wielu miłych ludzi, którzy

naprawdę chcieli sprzedać swoje farmy i było mi żal

większości z nich, ofiar ekonomicznych naszych czasów. Ale

nie było mnie stać na wszystkie te farmy.

Do czwartej zwiedziłam wszystko, co Mary Anne miała na

liście. Zostały jeszcze trzy miejsca na następny ranek.

Udawałam, że poważnie zastanawiam

się nad dwiema posiadłościami, które oglądałyśmy, ale w

każdej znalazłam wadę na tyle znaczącą, żeby poczekać z

decyzją do następnego dnia. Zanim wróciłam do swojego

wynajętego samochodu, który cały dzień stał pod jej biurem,

miałyśmy już siebie dosyć. Kilka razy próbowałam skierować

rozmowę na lata, gdy Martin tu dorastał, ale ani razu nie

wspomniała o Bartellach, choć i ona, i jej mąż pochodzili z

tego miasta.

Koszmarnie tęskniłam za Martinem.

Kończyłam już swoją książkę, więc gdy wracając do motelu

zauważyłam księgarnię, zaparkowałam przed nią samochód w

background image

nastroju radosnego oczekiwania. Każde miejsce, w którym jest

dużo książek, sprawia, że czuję się jak w domu. To był mały,

przyjemny sklepik, umiejscowiony w niszy pomiędzy pralnią i

zakładem fryzjerskim. Pchnęłam drzwi. Zabrzęczał dzwonek, a

gdy weszłam do środka i zatrzymałam się na moment,

rozkoszując się uczuciem, że otaczają mnie słowa, zza lady z

kasą spojrzała na mnie siwowłosa kobieta, która na chwilę

oderwała się od lektury.

— Szuka pani czegoś konkretnego? — spytała uprzejmie.

Okulary pasowały do jej włosów, choć niefortunnie miała na

sobie ubranie w kolorze fuksji. Za to jej uśmiech był cudowny i

miała głęboki głos.

— Tylko się rozglądam. Gdzie są kryminały?

— Z tyłu po prawej — powiedziała i wróciła do książki.

Spędziłam tam bardzo przyjemnych piętnaście albo

dwadzieścia minut. Znalazłam nowego Jamesa Lee Burkea i

Adama Halla, którego jeszcze nie czytałam. Sekcja dotycząca

prawdziwych przestępstw była rozczarowująca, ale mogłam to

wybaczyć. Nie każdy był takim hobbystą jak ja.

Kobieta skasowała moje książki w tej samej radosnej

atmosferze „żyj i pozwól żyć innym". Bez zastanowienia

spytałam ją, gdzie jest Kwiaciarnia Cindy.

background image

— Za rogiem i jedna przecznica w dół — odpowiedziała

zwięźle i ponownie otworzyła książkę.

Odpaliłam samochód. Zastanawiałam się jakieś trzydzieści

sekund, a potem, zamiast do Holiday Inn, pojechałam do

Kwiaciarni Cindy.

♦ ♦ ♦

Z zewnątrz kwiaciarnia wyglądała na dobrze prosperującą.

Miała prześliczną wielkanocną dekorację w witrynie.

Przypudrowałam nos i z jakiegoś powodu wyjęłam szpilki z

włosów i uczesałam je. Dopiero potem wysiadłam z

samochodu. Front sklepu zdobiły wystawki zrobione z

jedwabnych kwiatów i żywych roślin, i przykładowe wiązanki

na specjalne okazje, takie jak śluby i pogrzeby. Stały tam też

duża chłodnia i mała lada do płacenia. Duża powierzchnia

robocza na tyłach była

doskonale widoczna. W głębi pracowały dwie kobiety. Jedna,

pięćdziesięciolatka tleniona na blond, przypinała właśnie białe

lilie na styropianowym krzyżu. Druga, która miała bardzo

krótkie, ciemne włosy i była jakieś dziesięć lat młodsza, robiła

chyba „bukiet z okazji narodzin synka" w niebieskim

koszyczku z trawy w kształcie kołyski. Zawód florysty wiązał

się z rytuałami przejścia, jak u kucharza... albo pastora.

Kobiety poparzyły na siebie, żeby ustalić, która mi pomoże.

background image

— Ruth, skończ to, już prawie gotowe — powiedziała ta

ciemnowłosa.

Podeszła do mnie szybko i cicho w swoich praktycznych

sportowych butach, gotowa, by mnie wysłuchać, ale

ewidentnie się spiesząc.

— Co mogę dla pani zrobić? — zapytała.

Miała duże, ciemne oczy i chochlikowatą fryzurę. Twarz i

całe ciało były bardzo szczupłe. Miała świetny makijaż i

okulary dwuogniskowe. Paznokcie długie, owalne i pokryte

świeżym lakierem.

— Hm. Zatrzymałam się tu na kilka dni i nagle sobie

przypomniałam, że jutro moja matka obchodzi urodziny.

Chciałabym posłać jej kwiaty.

— Ze słonecznego południa — zauważyła, wyciągając notes i

długopis. — O czym pani myślała?

Nie byłam przyzwyczajona do tego, że tak łatwo mnie

zidentyfikować. Za każdym razem, gdy otwie-

rałam usta, ludzie jedną rzecz wiedzieli na pewno: nie byłam

stąd.

— Mieszanka wiosennych kwiatów, koło czterdziestu

dolarów — powiedziałam na chybił trafił.

Zapisała to sobie.

— Skąd pani przyjechała? — zapytała nagle, nie podnosząc

background image

wzroku.

— Z Georgii.

Na sekundę przestała pisać.

— Dokąd posłać kwiaty?

Och. Sama się wpakowałam. Gdybym miała choćby taki

mózg, jakim Bóg obdarzył kozy, to posłałabym kwiaty

Aminie! Skoro jednak powiedziałam, że były dla mojej matki,

czułam się głupio zobligowana ciągnąć to dalej. Przez cały

dzień udawałam i — jak widać — miałam już tego dość.

— Plantation Drive dwanaście-czternaście, Lawrenceton,

Georgia.

Cały czas pisała, a ja bezgłośnie westchnęłam z ulgą.

— W Georgii jest godzinę później, więc nie wiem, czy jeszcze

dziś uda mi się tam coś załatwić — zauważyła Cindy Bartell.

— Zajmę się tym z samego rana i postaram się znaleźć kogoś,

kto je jutro dostarczy. Może tak być?

Spojrzała na mnie pytająco.

— Tak, oczywiście — odpowiedziałam słabo.

— Jest tu pani pod telefonem?

— W Holiday Inn.

Nie była po prostu ładna; była uderzająco urodziwa. I wyższa

ode mnie o dobrych sześć cali.

— Jaka forma płatności?

background image

— Słucham?

— Gotówka? Karta kredytowa? Czek?

— Gotówka — odparłam stanowczo, bo tylko w ten sposób

nie musiałabym podawać jej swojego nazwiska. Pomyślałam,

że jestem bardzo sprytna.

Patrzyłam, jak blondynka pracuje nad krzyżem

pogrzebowym; zawsze lubiłam obserwować, jak inni ludzie

robią coś dobrze. Kiedy znów spojrzałam na Cindy Bartell,

przyłapałam ją na tym, że mi się przygląda. Zerknęła na moją

lewą dłoń, ale pierścionek zaręczynowy oczywiście nadal

miałam w torebce.

— Czy ma pani tutaj krewnych?

— Nie — powiedziałam, uśmiechając się uprzejmie, i

podałam jej pieniądze.

♦ ♦ ♦

Zabrałam do hotelu kupioną w fast foodzie kolację i zaczęłam

się zastanawiać, po co zrobiłam coś tak głupiego. Nie mogłam

znaleźć zadowalającej odpowiedzi. Niewiele myślałam o

przeszłości Martina i nagle zaczęła mnie przytłaczać

ciekawość. Przyszła żona numer dwa chyba zawsze myśli o

żonie numer jeden?

Jedząc, oglądałam wiadomości, a w przerwach na reklamę

background image

czytałam książkę. Po tym, jak przez cały dzień udawałam

kogoś innego, przyjemnie było pobyć sobą. Lubiłam sobie

wyobrażać różne rzeczy, ale ciągłe udawanie — to było coś

innego.

Pukanie do drzwi tak mnie przestraszyło, że prawie

wyskoczyłam ze skóry.

Poza Aminą nikt nie wiedział, gdzie się znajduję, a ona była

przecież w Houston!

Po drodze wyrzuciłam do kosza resztki po kolacji. Drzwi

uchyliłam dopiero, gdy uprzednio założyłam na nie

zabezpieczający łańcuch.

Na zewnątrz stała Cindy Bartell. Wyglądała na spiętą i

nieszczęśliwą.

— Cześć — rzuciłam niepewnie.

— Mogę wejść?

Miałam złe przeczucia: „Porzucona Żona Morduje Przyszłą

Pannę Młodą w Pokoju Hotelowym". Właściwie odczytała

moje wahanie.

— Kimkolwiek jesteś, nie mam zamiaru zrobić ci krzywdy —

powiedziała poważnie, równie zakłopotana tym

melodramatem, jak ja.

Otworzyłam drzwi i stanęłam z boku.

— Czy pani... — stała w progu i bawiła się kółkiem z

kluczami. — Czy pani jest nową narzeczoną Martina?

background image

— Tak — powiedziałam po chwili namysłu.

— Czyli nie robię z siebie idiotki. Chyba jej ulżyło.

Pomyślałam, że już to widziałam. Zapadła niezręczna cisza.

Teraz naprawdę nie wiedziałyśmy, co powiedzieć.

— Jak pani wie — zaczęła — bo chyba pani wie? — uniosła

brwi pytająco. Kiwnęłam głową. — Więc wie pani, że jestem...

że byłam... żoną Martina.

— Tak.

— Martin nie wie, że pani tu jest.

— Nie. Jestem tu, żeby kupić prezent ślubny dla niego.

Wskazałam na niewygodne krzesła stojące po obu stronach

okrągłego stołu. Usiadła na brzeżku jednego z nich, znów

bawiąc się kluczami.

— Powiedział Barrettowi, że żeni się ponownie, a Barrett

zadzwonił do mnie — wyjaśniła. — Powiedział, że ojciec

mówił, że jest pani bardzo mała — dodała kwaśno — i nie

żartował.

— W prezencie ślubnym — powiedziałam spokojnie — chcę

kupić Martinowi farmę, na której się wychował. Czy może mi

pani powiedzieć, gdzie to jest? Nie powiedziałam agentce, że

chcę zobaczyć tę konkretną farmę, ponieważ oczywiście

domyśli się, że mam po temu jakieś szczególne powody, a

Joseph Flocken mi jej nie sprzeda, jeśli będzie wiedział, że

background image

zamierzam ją dać Martinowi.

— Ma pani rację, nie zrobi tego. Powiem, co powinna pani

wiedzieć. Ale potem dam pani pewną radę. Jest pani dużo

młodsza ode mnie — westchnęła. — To dobry pomysł, kupić

mu tę farmę. Zawsze go bolało, że właścicielem jest ktoś inny,

ktoś, kto pozwala, żeby popadała w ruinę. Ale Joseph zawsze

trzymał ją dla Martina, choć nie przepadał za Barby. Ja

również, skoro już o tym mowa. Jedną z wad ślubu z Martinem

jest to, że Barby zostanie pani szwagierką... Przepraszam,

obiecałam sobie, że nie będę zołzą. Barby miała ciężkie

przejścia jako nastolatka. Powodem tak dużej niechęci między

dzieciakami a Flockenem... Barby powiedziała, że Martin

nigdy mi o tym nie opowie... jest to, że gdy miała szesnaście

lat, zaszła w ciążę, a kiedy pan Flocken się o tym dowiedział,

stanął przed wszystkimi zgromadzonymi w kościele... nie

jednym z głównych, ale takim małym, graniczącym z sektą... i

wszystkim o tym powiedział. A potem poprosił o radę. Barby

przy tym była. Więc odesłali ją do jednego z tych domów dla

upadłych kobiet, straciła rok szkoły, urodziła dziecko i oddała

je do adopcji. A dzieciak, który był ojcem, oczywiście nigdy

nie został pociągnięty do najmniejszej odpowiedzialności.

Łaził po całym mieście, opowiadając, jaka z niej szmata, a z

background image

niego jaki ogier. Więc Martin go pobił, a potem podbił oko

Flockenowi.

Co za okropna historia! Spróbowałam sobie wyobrazić

publiczne upokorzenie tego rodzaju i aż się skuliłam.

— Okay, ta farma leży na południe od miasta, przy Route 8 i

nie widać jej z drogi, ale przy bramie stoi skrzynka pocztowa z

napisem „Flocken".

Zapisałam sobie wskazówki w małym notesie, który

znalazłam w szufladzie pod telefonem.

— Dzięki — powiedziałam. I przygotowałam się na radę.

— Martin ma wiele zalet — powiedziała niespodziewanie.

Najpierw dobre wiadomości, potem złe.

— Ale nie wie pani o nim wszystkiego — ciągnęła powoli.

Od dawna to podejrzewałam.

— Nie chcę wiedzieć, chyba że sam mi powie —

oświadczyłam.

To ją kompletnie zastopowało... A ja nie mogłam uwierzyć,

że te słowa wyszły z moich ust.

— Proszę mi nie mówić — powiedziałam. — To on musi to

zrobić.

— Nigdy tego nie zrobi — zapewniła spokojnie, a potem się

skrzywiła. — Próbuję nie zachowywać się jak zołza, i życzę

wam wszystkiego najlepszego... chyba. Nigdy nie był dla mnie

background image

niedobry. Po prostu nigdy też nie powiedział mi wszystkiego.

Patrzyłam, jak wpatruje się w kąt pokoju, jak zbiera siły, już

żałując tego, że okazała emocje. Potem po prostu wstała i

wyszła.

Z ledwością się powstrzymałam, żeby nie pobiec za nią.

♦ ♦ ♦

Następnego ranka poszłam do biura Mary Anne Bishop.

Miałam bardzo jasny umysł. Zapytałam ją, które farmy

będziemy dziś oglądać, zerknęłam na dokumenty i poprosiłam,

żeby najpierw obejrzeć tę przy Route 8. Wyglądała na trochę

zdziwioną, ale zgodziła się i pojechałyśmy. Uważnie

przyglądałam się wszystkim mijanym skrzynkom pocztowym i

wypatrzyłam tę z nazwiskiem Flockena tuż przed farmą, którą

przyjechałyśmy obejrzeć i którą pobieżnie zlustrowałam.

Przygotowałam sobie teren, mówiąc Mary Anne, że rozmiar

działki wydaje się odpowiedni, ale budynek jest za mały. Po

drodze do miasta spytałam ją o drogę, która prowadziła od

skrzynki pocztowej za niewielkie wzgórze. Przypuszczalnie

tam były położone zabudowania farmy.

— Podoba mi się, że z drogi nie widać domu — stwierdziłam.

— Kto jest właścicielem?

background image

— Och, to farma Bartellów — powiedziała natychmiast. —

Obecny właściciel nazywa się Jacob... nie, Joseph Flocken.

Mówią o nim, że jest trochę stuknięty.

Zjechała na pobocze i z namysłem postukała długopisem o

zęby.

— Mogłybyśmy tam wpaść i zobaczyć — powiedziała

wreszcie Mary Anne. — Słyszałam, że chce się przeprowadzić,

więc nawet jeśli nie wystawił farmy na sprzedaż, nie zaszkodzi

sprawdzić.

Dom był duży i zniszczony. Niegdyś musiał być biały; teraz

farba była odrapana i obłaziła płatami. Miał kształt klocka,

jedno piętro i niczym się nie wyróżniał. Stodoła po prawej

stronie, cofnięta o jakieś sto jardów, była w znacznie gorszym

stanie. Najwyraźniej od jakiegoś czasu nie było tam żadnych

zwierząt. W kępie chwastów rdzewiał pochylony na bok

traktor.

Przez siatkowe drzwi przeszedł wysoki, szczupły mężczyzna.

Nie włożył sztucznej szczęki i ciężko opierał się na lasce. Był

jednak ogolony, a ubranie miał czyste.

— Dzień dobry, panie Flocken! — zawołała Mary Anne. —

Ta pani szuka farmy i chciałaby spytać, czy mogłaby rzucić

okiem na pańską.

Joseph Flocken nie odzywał się przez dłuższą chwilę.

background image

Przyglądał mi się podejrzliwie.

Patrzyłam mu prosto w oczy, starając się zachować szczerą

minę.

— Reprezentuję Robotników Pana — powiedziałam w końcu

krótko. — Chcemy kupić w tej okolicy

farmę, która wymaga wkładu pracy, odosobnioną farmę, którą

moglibyśmy wyremontować. Gdy skończymy pracę,

zbudowane przez nas dormitoria posłużą za schronienie dla

naszych członków.

— Dlaczego akurat ta farma? — spytał, odzywając się po raz

pierwszy.

Mary Anne popatrzyła na mnie uważnie. No właśnie,

dlaczego?

— Nie tylko spełnia kryteria wyznaczone przez mój kościół

— powiedziałam żarliwie, modląc się o wybaczenie — ale...

Bóg mnie tu przyprowadził.

Kącikiem oka widziałam, jak Mary Anne z powątpiewaniem

patrzy na chwasty i błoto. Pewnie sobie myślała, że faktycznie

musiał mnie natchnąć Pan.

— Cóż, wobec tego rozejrzyjcie się — przyzwolił nagle

Joseph Flocken. — Potem przyjdźcie obejrzeć dom.

background image

Na zewnątrz nie było za dużo do oglądania, więc

pomamrotałyśmy sobie o areale, drogach dojazdowych i

studniach, i poszłyśmy do środka.

Doceniłam Flockena za to, że kuchnię, łazienkę na dole i

sypialnię utrzymywał w czystości. Resztą pomieszczeń nie

zawracał sobie głowy, a patrząc, jaki ból sprawia mu

poruszanie się, nie mogłam go za to winić. Próbowałam sobie

wyobrazić, jak mały Martin wybiega przez drzwi kuchenne,

żeby się bawić, lub wspina się po schodach na piętro, by poło-

żyć się do łóżka, ale mi się nie udawało. Pomijając nawet

ogromną różnicę, którą stanowiliby kochający rodzice, to

miejsce wydawało mi się samotne i ponure. Tak bardzo

chciałam już być gdzieś indziej, że negocjowałam dość

nieprzytomnie. Flocken tak wyraźnie rozkoszował się

szczegółami wizji, jak członkowie kościoła będą sobie urabiać

ręce po łokcie, żeby zbudować sobie schronienie, że zdołałam

podrzucić kilka wzmianek o rygorystycznym nakazie pracy,

której wymagał i do której zachęcał mój ruch. Z aprobatą kiwał

szarą głową. Ten człowiek nie chciał, żeby ktokolwiek miał

cokolwiek za darmo albo z przyjemnością.

Wraz z Mary Anne zaczęli omawiać cenę sprzedaży i nagle

dotarło do mnie, że wygrałam. Trzeba było tylko kogoś, co do

kogo byłby przekonany, że Martin i Barby w życiu nie

background image

chcieliby mu oddać farmy.

Chciałam wyjść.

Pochyliłam się i popatrzyłam Flockenowi w oczy.

— Dam panu tyle i ani centa więcej — powiedziałam i

podałam kwotę.

— To uczciwa cena — stwierdziła Mary Anne.

— Jest warta więcej — powiedział.

— Nie, nie jest — ucięłam. Wyglądał na mocno

zaskoczonego.

— Twarde z pani stworzonko — powiedział wreszcie. —

Niech będzie. Nie sądzę, żebym przetrwał tu

jeszcze jedną zimę, a moja siostra w Cleveland ma wolną

sypialnię i mówi, że mogę ją zająć.

I tak po prostu było po wszystkim.

Z niechęcią pokręciłam głową; ale to musiało się stać.

Rozdział 2

Zakup poszedł sprawnie, skoro nie trzeba było starać się o

kredyt. Pomyślałam, że dużo trzeba będzie załatwić za

pośrednictwem poczty albo może przyjechać tu jeszcze raz, ale

background image

ku mojej uldze nie było to konieczne. Najważniejsze rzeczy

udało się załatwić w ciągu trzech dni. Do czasu, gdy

odstawiłam samochód do wypożyczalni na lotnisku w

Pittsburghu, złożyłam jeszcze dwie wizyty w księgarni,

zjadłam w każdej restauracji w mieście i konsekwentnie

unikałam Kwiaciarni Cindy. Gdybym mogła komuś

powiedzieć, kim naprawdę byłam, może spędziłabym ten czas

z ludźmi, którzy znali człowieka, którego kocham. Jednak poza

pokojem hotelowym musiałam trzymać się roli.

Prawdopodobieństwo, że ktoś, kto lubił Josepha Flockena na

tyle, żeby mu o tym powiedzieć, odkryje prawdziwy powód,

dla którego chciałam tej farmy, było znikome, ale nie mogłam

ryzykować. Byłam więc dzielna, biegałam co rano, starałam

się nie jeść za dużo z czystej nudy, byłam we wszystkich

miejscowych sklepach i do chwili wyjazdu miałam już

serdecznie dość Corinth w Ohio.

Przysięgłam sobie, że już nigdy nie zrobię sobie koka.

Bardzo pragnęłam, żeby Martin odebrał mnie z lotniska, ale

oczywiście chciałby wiedzieć, dlaczego wychodzi na lot z

Pennsylwanii, a ja nie miałam zamiaru dawać mu jego prezentu

ślubnego na lotnisku.

Kiedy w Atlancie wysiadłam z samolotu, czułam się znacznie

bardziej zrelaksowana niż przez cały ostatni tydzień. Niosąc

background image

swój bagaż, jakby był lekki jak piórko, znalazłam swój stary

wóz na parkingu długoterminowym, uiściłam wygórowaną

opłatę, żeby stamtąd wyjechać, i pojechałam do Lawrenceton.

Rozkoszowałam się powrotem do domu, domu, domu.

Gdy po drodze do miasta mijałam Pan-Am Agrę, musiałam

się zatrzymać.

Dotąd byłam w środku tylko kilka razy i czułam się tam

bardzo nie na miejscu. Przynajmniej sekretarka Martina mnie

znała.

— Cieszę się, że pani wróciła — ciepło powiedziała pani

Sands. Jej babciny głos kompletnie nie pasował do krzykliwie

czarnych, farbowanych włosów i lawendowego żakietu. —

Może teraz będzie szczęśliwszy.

— Coś się stało?

— Och, dostał jakiś list z Ameryki Południowej, który go

rozgniewał, i przez cały dzień wisiał na telefonie, ale już mniej

więcej wrócił do normy. Proszę wejść.

Zapukałam jednak, bo był w pracy; i na takiego właśnie

wyglądał, gdy weszłam.

W sekundę rzucił długopis, okręcił się na krześle i wyszedł

zza biurka.

— Powinniśmy albo zamknąć drzwi, albo przełożyć to na

wieczór — zauważyłam po kilku minutach.

background image

Martin spojrzał na zegarek.

— Chyba trzeba będzie to przełożyć — powiedział z

wysiłkiem. — W recepcji pewnie czeka już na mnie człowiek,

z którym miałem się spotkać. Pani Sands pewnie się

zastanawia, co zrobić. Ale w sumie... może zaczekać...

— Nie — zaprzeczyłam, starając się nie chichotać. — Muszę

wyznać, że świadomość, że pani Sands tam siedzi, budzi we

mnie lekkie wyrzuty sumienia. Czyli wieczorem?

— Pójdziemy coś zjeść — powiedział. — Wiem, że nie

przepadasz za gotowaniem, a ja nie wyrwę się stąd przed

siódmą, więc nie będę miał czasu.

Gotowanie Martina ograniczało się do steków z grilla, ale

lubił to robić.

— Do zobaczenia — wyszeptałam, całując go po raz ostatni.

Próbował mnie do siebie przyciągnąć, jednak zręcznie się

wywinęłam i wychodząc z pokoju, uśmiechnęłam się przez

ramię.

— Do widzenia, pani Sands — pożegnałam się, mając

nadzieję, że mój głos brzmi spokojnie.

Pewnie zrobiłabym lepsze wrażenie, gdyby nie to, że (jak

nagle do mnie dotarło) bluzka wystaje mi zza spódnicy.

Szybko przeszłam przez pomieszczenie, rzucając tylko

background image

przelotnie okiem na mężczyznę o ciemnej skórze, który czekał,

by spotkać się z Martinem; mężczyznę z dużym, pirackim

wąsem, grubymi czarnymi włosami i mięśniami jak liny

okrętowe. Wyglądał bardziej jak wykidajło z nocnego klubu

niż jak ktoś, kto starał się o pracę.

Z domu zadzwoniłam do matki, by jej powiedzieć, że

wróciłam i dowiedzieć się, co przez kilka dni mojej

nieobecności wydarzyło się w mieście.

— Auroro, dziękuję za kwiaty. Nie wiem, co to za okazja, ale

były śliczne.

Zawiesiłam się. Kompletnie zapomniałam o tym, że wysłałam

jej kwiaty z Ohio! Wymamrotałam coś z dezaprobatą.

— Widziałaś się już z Martinem? — spytała matka. Brzmiała

tak, jakby to pytanie było niebezpieczne.

Mogłam ją sobie wyobrazić, jak siedzi przy biurku w Select

Realty, szczupła, elegancka i władcza, zupełnie jak Lauren

Bacall.

— Tak. Wstąpiłam do zakładu, ale nie miał dużo czasu.

Umówiliśmy się na wieczór. — Gdybym miała antenę, byłaby

skierowana w kierunku mojej matki. Coś się szykowało. — Co

u Johna? — zapytałam.

— Wszystko dobrze — odparła z zadowoleniem. — Zakłada

ogród.

background image

— Na podwórzu?

— Owszem, coś nie tak?

— Nie, nie — rzuciłam pospiesznie.

Jeślibym kiedykolwiek miała wątpliwości co do uczucia

mojej matki do niedawno nabytego drugiego męża, właśnie w

tym momencie bym się ich pozbyła. Nie mogłam sobie

wyobrazić, żeby moja matka pozwoliła komuś przekopać jej

starannie utrzymane podwórze po to, żeby posadzić pomidory.

Rozłączyłam się, kręcąc głową, zdecydowałam, że Madeleine

od weterynarza odbiorę jutro, i szczęśliwa zaniosłam swoje

walizki do sypialni.

♦ ♦ ♦

Po długiej podróży oskrobałam się pod własnym prysznicem.

Wysuszyłam włosy. Zdrzemnęłam się. Kiedy się obudziłam,

poszłam do piwnicy i wpakowałam ubrania do pralki.

Podziękowałam sąsiadce, która przyniosła mi pocztę. Stałam

właśnie przy ladzie kuchennej, przekopując się przez te śmieci.

Nagle wszystkie zaproszenia do nowych ośrodków wypo-

czynkowych i kupony na loterie wysunęły mi się z palców,

tworząc kupkę na podłodze.

Może byłam zmęczona albo po prostu wytrącona z normalnej

rutyny, nie wiem, ale... Dlaczego wychodziłam za Martina? W

background image

jego historii były luki. Był kimś więcej, niż się wydawało. W

pewnych chwilach dostrzegałam w nim człowieka o

przerażających możliwościach. Potrafił być twardy,

bezwzględny i ostry.

Ale nie dla mnie.

Robiłam się ckliwa, głupia. Fizycznie i mentalnie wzruszyłam

ramionami, otrząsając się z dramatycznego nastroju, w który

popadłam. Brzmiałam jak bohaterka któregoś z tych romansów

o dziewczętach, które myślą waginami. Spróbowałam

wyobrazić sobie Martina i mnie, jak pozujemy do jednej z tych

okładek, ja w artystycznie zsuwającym się gorsecie, on w

strategicznie potarganej koszuli. Potem, żeby uzupełnić ten

obrazek, dodałam swoje ulubione okulary w jasno-czerwonych

oprawkach i okulary połówki, które Martin nosił do czytania.

Roześmiałam się. Umalowałam się i założyłam sukienkę, którą

kupił mi Martin, każąc obiecać, że będę ją nosiła wyłącznie dla

niego, i wtedy wreszcie poczułam się lepiej.

Właściwie to powiedział „Noś ją tylko przy mnie, bo

wyglądasz tak dobrze, że boję się, że ktoś mógłby cię porwać".

Może to właśnie był powód, dla którego wychodziłam za

Martina.

♦ ♦ ♦

Przyjechał punktualnie o siódmej. Akt notarialny miałam w

background image

torebce. Bardzo mi zależało na tym, żebyśmy nie poddali się

szalejącym hormonom, ale naprawdę poszli do restauracji. W

głowie miałam film, w którym wymieniamy się ślubnymi

prezentami przy kolacji, i nie mogłam się go pozbyć.

Podejrzewam, że powinniśmy czekać aż do próbnego

przyjęcia, ale wiedziałam, że nie zdołam dochować tajemnicy

do tego czasu, chociaż była to kwestia zaledwie trzech tygodni.

Poszliśmy do Powozowni, ponieważ to było najbardziej

szykowne miejsce w Lawrenceton, a nasze spotkanie

wymagało szczególnej oprawy.

Zamówiliśmy drinki, a potem jedzenie.

— Roe, wcześnie na to — powiedział Martin, sięgając ręką

przez stół i ujmując moją dłoń — ale mam dla ciebie prezent i

chciałbym dać ci go dzisiaj.

— Ja też mam prezent dla ciebie — odparłam. Roześmialiśmy

się. Oboje denerwowaliśmy się tą

wymianą. Spodziewałam się, że podaruje mi diamentową

bransoletkę albo nowy samochód — coś drogiego i

wspaniałego

— ale nie oczekiwałam prawdziwej

niespodzianki. Sięgnął do kieszeni swojego płaszcza i

wyciągnął kopertę na dokumenty.

background image

Zmienił testament? Rany, ależ to romantyczne! Uwolniłam

rękę i wzięłam kopertę, starając się zachować neutralny wyraz

twarzy; nie chciałam, by się zorientował, że byłam

rozczarowana. Wyciągnęłam ze środka kartkę sztywnego

papieru, rozłożyłam ją i zaczęłam czytać, próbując pojąć to, co

widziałam. Nagle do mnie dotarło.

Byłam teraz właścicielką domu Juliusów.

Poczułam, że oczy mi wilgotnieją. Nie znoszę tego; nos robi

mi się czerwony, oczy nabiegają krwią, rozmazuje mi się

makijaż. Ale czy tego chciałam, czy nie, łzy zaczęły mi

cieknąć.

— Wiesz, jak dużo to dla mnie znaczy — powiedziałam

bardzo cicho. — Dziękuję ci.

Uniosłam moją wielką, materiałową serwetkę i delikatnie

otarłam twarz. Potem wyłowiłam z torebki własną kopertę i

przesunęłam ją po stole. Otworzył ją z taką samą niepewną

miną, jaką musiałam mieć i ja. Przebiegł wzrokiem po

pierwszej stronie i spojrzał w dal, ponad głowami innych gości,

mrugając.

— Jak ci się to udało? — spytał wreszcie.

Opowiedziałam mu, a on dusił śmiech, gdy wyjaśniałam, że

przedstawiałam się jako członkini ruchu religijnego. Wciąż

jednak patrzył w bok, a ja wiedziałam, że to dlatego, że boi się

rozpłakać.

background image

— Chodźmy — powiedział nagle, złapał portfel i rzucił na

stół pieniądze.

Wyszliśmy na zewnątrz, sprytnie unikając kobiety przy

książce rezerwacji, która wyraźnie chciała zapytać, co było nie

tak. Otoczyłam Martina ramieniem w pasie, on objął mnie i, jak

na to, że jedno z nas było kobietą w butach na wysokim

obcasie, całkiem szybko przeszliśmy przez wysypany żwirem

parking. Oczywiście Martin pamiętał o tym, by otworzyć

przede mną drzwi, choć często mu przypominałam, że mam

dwie sprawne ręce. Do czasu, gdy usiadł na swoim miejscu, od

tłamszenia emocji był naprawdę bez tchu. Obróciłam się na

swoim siedzeniu, żeby go objąć. Czasami bardzo się cieszę z

tego, że jestem mała. Gwałtownie mnie do siebie przytulił.

Płakał.

♦ ♦ ♦

Następnego ranka mój przyszły mąż wręczył mi klucze do

naszego domu.

— Jedź się rozejrzeć. Zobacz, co chcesz zrobić — oznajmił,

wiedząc, że było to dokładnie to, co chciałam usłyszeć.

Cieszyłam się, że będę mogła zrobić to sama; i o tym także

wiedział.

Wzięłam prysznic, wciągnęłam na siebie niebieskie jeansy i

koszulkę z krótkim rękawem, zrobiłam lekki makijaż, w uszy

background image

wpięłam kolczyki, zawiązałam trampki... i pojechałam milę na

północ od miasta.

Dom Juliusów leżał na obrzeżach Lawrenceton,

pośród otwartych pól, zwykle obsadzonych bawełną. Jak

wskazałam Martinowi, widać z niego było dom mojej matki —

jeśli poszło się na sam tył ogrodu, przekraczając rząd drzew,

które pierwszy właściciel posadził wokół całej, mniej więcej

akrowej, działki.

Dom ten około sześćdziesięciu lat temu postawiła rodzina

Zinsnerów. Gdy druga pani Zinsner owdowiała, sprzedała go

za grosze rodzinie Juliusów. („Bezpośrednio", parskała w tym

miejscu opowieści moja matka).

Juliusowie mieszkali w nim przez kilka miesięcy sześć lat

temu. Wyremontowali go. T.C. Julius dodał mieszkanie nad

garażem dla matki pani Julius. Swoją córkę zapisali do

miejscowej szkoły średniej.

Potem zniknęli.

Nikt nie widział Juliusów od pewnego wietrznego, jesiennego

dnia. Następnego ranka matka pani Julius poszła do domu,

żeby przygotować śniadanie dla reszty rodziny, i odkryła, że

wszyscy zniknęli.

Dziś też wiał wiatr, przesuwając się cicho po świeżo

background image

obsadzonych polach, wiosenny wiatr głaszczący liście.

Opiekunka nieruchomości — pani Totino, jak mi powiedział

Martin — od czasu do czasu kosiła trawnik i utrzymywała dom

w przyzwoitym stanie, żeby zniechęcić wandali i zapobiec

plotkom. Od czasu do czasu bywał wynajmowany.

Dziś podwórze było zarośnięte wysokimi chwa-

stami, ale tak wczesną wiosną w większości były to rośliny

nieszkodliwe, takie jak koniczyna; ta ostatnia kwitła całymi

połaciami, jasna zieleń poznaczona białymi kwiatkami.

Wyglądało to zimno i uroczo; wydawało się, że położenie się

na niej byłoby jak leżenie na chłodnym, pachnącym łóżku.

Długi podjazd był w okropnym stanie, z głębokimi koleinami

i prawie bez żwiru. Ogromna kępa forsycji, rosnąca przy

drodze, obsypana była żółtym kwieciem, dom zaś — ceglany,

otynkowany na biało. Drzwi frontowe i te prowadzące na

obciągnięty siatką ganek były zielone, podobnie jak okiennice

w oknach na dole i daszek nad potrójnym oknem na piętrze,

wychodzącym na podjazd.

Po betonowych schodkach podeszłam do siatkowych drzwi,

otwierających się na frontową werandę, która rozciągała się na

całą szerokość domu. Balustradę z kutego żelaza trzeba było

odmalować; zanotowałam to sobie w małym zeszycie.

Przeszłam przez werandę i po raz pierwszy przekręciłam klucz

w drzwiach frontowych.

background image

Odłożyłam torebkę na nieprzyjemnie pachnący dywan i

uszczęśliwiona chodziłam po domu z notesem i długopisem w

gotowości. A było co notować!

Wymienić dywany, ściany do pomalowania. Martin

powiedział, żebym kolory wybrała sama, pod warunkiem, że

nie zdecyduję się na zieleń avocado,

złoto i malinowy róż. Kominek w pokoju frontowym

powinien być obudowany półkami na książki, uznałam

marzycielsko. Jadalnia, która mieściła się między pokojem

frontowym a kuchnią, miała wbudowaną szafę na nasze srebra,

serwetki i obrusy, prezenty, które już się zbierały w moim

salonie i jadalni.

W kuchni znalazłam mnóstwo szafek, a kolory — kremowy i

złotopomarańczowy — były w sam raz. Będę musiała

wymienić półki; zrobiłam kolejną notatkę. Juliusowie zaczęli

odnawiać dolną łazienkę, ale tapeta mi się nie podobała; wanna

też kwalifikowała się do wymiany. Zrobiłam następną notkę.

Czy będziemy używali sypialni na dole, czy zmienimy ją w

mniejszy, mniej oficjalny pokój rodzinny? A może biuro? Czy

Martin zabierał pracę do domu?

Weszłam na górę, żeby sprawdzić rozmiary dwóch sypialni

na piętrze. Największa wychodziła na front domu; to była ta z

background image

trzema oknami i daszkiem osłaniającym je przed

popołudniowym słońcem. Natychmiast do nich podeszłam.

Wyjrzałam ponad szczytem dachu werandy (nie łączył się z

dachem domu, weranda musiała zostać dobudowana później).

Spoglądając na ogród, miałam wrażenie, że patrzę na kartkę

papieru kancelaryjnego złożoną wzdłuż — dach domu —

powtórzoną przez tak samo złożoną kartkę z zeszytu, trochę

niżej — dach werandy. Konstrukcja ta nie przesłaniała jednak

widoku, który rozciągał się

na pola i odległe pasma wzgórz. W okolicy żadnych

budynków. Podobnie jak w pokoju frontowym na dole, także i

tu znajdował się kominek.

Byłam zachwycona.

To będzie nasza sypialnia.

Wyraźny problem stanowiły szafy. Podwójna była po prostu

niewystarczająca. Przeszłam do małego pokoju bez

konkretnego przeznaczenia. Czy można by tu wbudować

dodatkową szafę? Tak, to było możliwe — jedna ze ścian była

pusta, dałoby się tu wstawić szafę większą niż ta, którą

mieliśmy w sypialni. I było tu dosyć miejsca na sprzęt

treningowy Martina. Druga sypialnia na górze mogłaby służyć

jako pokój gościnny.

Książki — gdzie ja upchnę moje książki? Miałam ich tak

background image

dużo, zwłaszcza po połączeniu z biblioteczką Jane... Spędziłam

chwilę na ciepłych rozmyślaniach o Jane, o jej srebrzystym

koczku i małym domku, o jej sukienkach z Searsa i skromnym

zachowaniu; o bogatej Jane, która zostawiła mi wszystkie te

pieniądze. Posłałam pod jej adresem myśli pełne uczucia i

wdzięczności, gdziekolwiek się znajdowała; miałam nadzieję,

że w niebie, w które wierzyła.

Powoli zeszłam na dół, patrząc przy tym pod nogi. Schody

kończyły się jakieś sześć stóp przed drzwiami frontowymi i

oddzielały duży pokój od przestronnego holu, z którego

wychodziło się do łazienki i sypialni

na dole, a który pozwalał także przejść do kuchni inną drogą

niż przez jadalnię.

Co za przyjemny, duży hol. Czyż nie wyglądałby świetnie z

nowymi tapetami i mnóstwem regałów z książkami?

Roześmiałam się głośno. Wydawało się, że nie ma nic

bardziej zajmującego od posiadania domu do renowacji i

wystarczającej ilości pieniędzy, by sobie na wiele pozwolić.

To był najszczęśliwszy poranek w moim życiu — spędzony w

samotności, w domu Juliusów.

background image

Rozdział 3

Odebrałam Madeleine od weterynarza, gdzie przebywała

podczas mojej nieobecności. Cała ekipa nie mogła się

doczekać jej wyjazdu; Madeleine nienawidziła wszystkich,

którzy tam pracowali, i dawała im to odczuć. Przez całą drogę

do domu z jej transportera dochodziło warczenie, ale je

zignorowałam. Unosiłam się na fali szczęścia i żaden gruby,

rudy kot nie mógł mi zepsuć nastroju.

Spotkałam się z Martinem na lunchu w Beef'N More i gdy już

przywitaliśmy się z tuzinem ludzi, mogliśmy porozmawiać o

domu. Tak naprawdę to Martin słuchał, a ja opowiadałam.

Położyłam swój notes koło talerza i, poprawiając zsuwające się

okulary, cały czas do niego zaglądałam.

— Jesteś szczęśliwa — stwierdził, ocierając usta serwetką.

— Jak nigdy w życiu.

— Sprawiłem ci właściwy prezent.

— O tak.

— Masz coś przeciwko, żebym zostawił ci wszystkie

obowiązki związane z doglądaniem remontu?

— Czy to miła parafraza stwierdzenia „skoro nie pracujesz, to

mogłabyś się tym zająć"?

background image

Martin przez moment wyglądał na zażenowanego.

— Chyba tak — przyznał. — Oczywiście chcę, żeby dom

ładnie wyglądał i był wygodny... Chcę powiedzieć, że

naprawdę mnie obchodzi to, jak wygląda! Ale czeka mnie parę

służbowych wyjazdów...

Wydałam z siebie cichy jęk przerażenia.

— Wyjazdów?

— Przykro mi, kochanie. To było kompletnie nieoczekiwane.

Obiecuję, że za trzy tygodnie będę na miejscu. — Za trzy

tygodnie miał się odbyć nasz ślub. — Ale jest mnóstwo rzeczy,

które muszę podopinać, zanim wezmę urlop na nasze wesele i

podróż poślubną.

Prawdę mówiąc, perspektywa wolnej ręki przy renowacji

domu była bardzo pociągająca. Czułam, że kusił mnie tym jako

rekompensatą za te podróże służbowe, ale okay. Niech będzie.

— Co mamy w ciągu tych trzech tygodni, do czego będę

potrzebny? — spytał, wyciągając kalendarz.

Wyjęłam własny i przejrzałam plan. Mój wieczór panieński.

— Potem — kontynuowałam — jest przyjęcie z grillem na

naszą cześć w domu letniskowym rodziców Aminy, od soboty

licząc, za tydzień. To nieformalna impreza. Amina i jej mąż

przyjeżdżają na nią z Houston.

Amina miała być moim jedynym świadkiem. Dopasowanie

background image

sukienki i możliwość, że zwymiotuje podczas ceremonii, która

już i tak była imprezą szarpiącą nerwy, dodawała kolejnej nutki

suspensu.

— Południowe wesela — ponuro skwitował mój ukochany.

— Byłoby znacznie gorzej, gdybyśmy nie byli tak starzy i

szacowni — zauważyłam. — Gdybym miała dwadzieścia dwa

lata, a nie trzydzieści jeden, a ty dwadzieścia cztery, a nie

czterdzieści pięć, w tym planie byłoby co najmniej jeszcze raz

tyle punktów.

Martin był wyraźnie przerażony.

— Nie żartuję — zapewniłam go.

— A potem, na przyjęciu, macie tylko tort i poncz —

podsumował, kręcąc głową.

— Wiem, że trudno to zrozumieć, ale tak się robi w

Lawrenceton — powiedziałam stanowczo. — Wiem, że gdy

Barby wychodziła za mąż, była kolacja i zespół, ale uwierz mi,

i tak naciągamy zwyczaj, podając szampana.

Wziął mnie za rękę i po raz kolejny rozlało się po mnie to

wilgotne, topniejące uczucie rodem z piosenek z lat

czterdziestych.

— Słyszałam od Barby — wyjaśniłam i z niejakim trudem

utrzymałam na twarzy szczęśliwy uśmiech. Moja przyszła

background image

szwagierka nie wzbudzała we mnie wielkiego entuzjazmu.

— Przylatuje dwa dni przed weselem i przyjęła zaproszenie

twojej matki; zatrzyma się u niej. Zadzwonię i podziękuję —

powiedział Martin, robiąc notatkę. — I dzwonił Barrett.

Syn Martina dzwonił do niego mniej więcej raz na miesiąc, by

zdać relację ze swoich wzlotów i upadków na drodze do

kariery aktorskiej w Kalifornii.

— Ale będzie twoim świadkiem? Zesztywniałam i przestałam

udawać, że się uśmiecham.

— Dostał rolę w filmie — bez wyrazu odpowiedział Martin.

— Długo na to czekał; ma powiedzieć kilka kwestii i w kilku

scenach będzie na ekranie... Najlepszy przyjaciel głównego

bohatera.

Spojrzeliśmy po sobie.

— Przykro mi — wydusiłam wreszcie.

Martin znów popatrzył gdzieś ponad głowami innych gości.

Cieszyłam się, że siedzimy w jednej z małych nisz, które

sprawiały, że w Beef'N More dało się jeść.

— Jest coś, o czym chciałbym z tobą pomówić — powiedział

po chwili. Temat Barretta wyraźnie został zamknięty.

Zmieniłam wyraz twarzy na „oczekiwanie".

— Mieszkanie nad garażem — powiedział. Uniosłam brwi

jeszcze wyżej.

background image

— Mam przyjaciela, który właśnie przyjechał z Florydy.

Stracił pracę. On i jego żona to bardzo zdolni ludzie.

Zastanawiałem się... jeśli nie miałabyś nic przeciwko temu...

czy mogliby się zatrzymać w tym mieszkaniu nad garażem?

— Jasne! — zgodziłam się. Nie poznałam żadnego

przyjaciela Martina, żadnego starego kumpla. Porobił tu trochę

znajomości, głównie w klubie sportowym, z ludźmi z wyższej

kadry zarządzającej, podobnie jak on. — Znasz go z... ?

— Z Wietnamu.

— Jak ma na imię?

— Shelby. Shelby Youngblood. Pomyślałem... przy tym

całym remoncie... że byłoby miło, gdyby ktoś jeszcze pilnował

domu. Shelby przypuszczalnie będzie pracował w Pan-Am

Agra przy dostawach i wysyłce, ale Angel, jego żona, mogłaby

być na miejscu.

— Okay — wymruczałam, czując, że umyka mi coś istotnego.

— Kiedy się dowiedziałem, że Barrett nie może przyjechać —

dodał Martin, jakby dopiero teraz sobie o tym przypomniał —

zadzwoniłem do twojego ojczyma z pytaniem, czy zostanie

moim świadkiem. Zgodził się.

Uśmiechnęłam się z prawdziwą przyjemnością. Z wielu

powodów łatwiej było wychodzić za starszego mężczyznę,

background image

który był przyzwyczajony troszczyć się sam o siebie.

— To dobry pomysł — przyznałam, wiedząc, że John na

pewno się ucieszył.

Rozdzieliliśmy się na parkingu. Martin wracał do pracy, a ja

wybierałam się do Total House, mojego ulubionego sklepu z

farbami/dywanami/tapetami, aby móc zacząć przekształcać

dom Juliusów w nasz dom. Ale w połowie drogi stanęłam na

krawężniku i zagapiłam się przed siebie, z oknem otwartym, by

wpuścić chłodne, świeże powietrze.

Martin, w tym swoim „trybie tajemniczości", coś na mnie

złożył.

Kim, do diabła, był ten cały Shelby Youngblood? Jaką

kobietą była jego żona? Co za pracę stracił na Florydzie i skąd

wiedział, gdzie znaleźć Martina? Głowiąc się nad tym,

bębniłam palcami o kierownicę.

Przypuszczalnie to właśnie był minus wychodzenia za

starszego mężczyznę, który był przyzwyczajony troszczyć się

sam o siebie. Był również przyzwyczajony nie musieć się z

niczego tłumaczyć. A jednak Martin miał prawo nie mówić o

swojej przeszłości, pomyślałam mętnie; ja nie mówiłam mu o

wszystkim... Nie! Powiedziałam mu o wszystkim, co mogło

mieć znaczenie dla naszego wspólnego życia. Nie chciałam

znać

background image

imion jego partnerek seksualnych, to oczywiście powinien

zachować dla siebie. Ale miałam prawo, zgadza się? Miałam

prawo wiedzieć... co? Co właściwie tak naprawdę napawało

mnie lękiem?

Ale może to dlatego, że nie znaliśmy się szczególnie długo,

powiedziałam sobie. Mamy mnóstwo czasu na to, by Martin

powiedział mi o tych trudnych i mrocznych okresach swojej

przeszłości, o których chciałby mi powiedzieć.

Wychodziłam za Martina. Odpaliłam samochód i ponownie

włączyłam się do niewielkiego ruchu, który robił się w

Lawrenceton w porze lunchu.

Ponieważ tak naprawdę, szemrał cichutki, zimny,

niestrudzony głosik bardzo z tyłu mojej głowy, jeśli poprosisz

go, żeby ci powiedział, mogłabyś dowiedzieć się o czymś, co

zmusiłoby cię do odwołania ślubu.

Wizja życia bez niego była tak przerażająca, że po prostu nie

mogłam ryzykować.

Na drugich światłach starannie zamiotłam to wszystko pod

swój mentalny dywan jako przedślubne nerwy i skręciłam w

prawo do Total House.

Tam bardzo, bardzo uszczęśliwiłam kilku sprzedawców.

♦ ♦ ♦

Tego wieczoru spotkałam się z Martinem w kościele

episkopalnym pod wezwaniem świętego Jakuba.

background image

To była nasza czwarta przedmałżeńska sesja doradcza z

ojcem Aubreyem Scottem. Gdy przyjechałam, stali i

rozmawiali na dziedzińcu przed kościołem — Martin niższy,

bardziej muskularny od Aubreya. Dziwnie się czułam pod ich

badawczymi spojrzeniami. Przez kilka miesięcy spotykałam

się z Aubreyem i lubiliśmy się nawzajem (nic więcej).

Pomyślałam nagle, że poproszeni, by mnie opisali,

scharakteryzowaliby dwie zupełnie różne osoby. Odsunęłam tę

myśl, żeby przetrawić ją później.

Kiedy poznałam Martina, spotykałam się z Aubreyem, i

zauważyłam, że w towarzystwie pastora mój narzeczony

zawsze stawał się wobec mnie bardzo zaborczy. Teraz, gdy do

nich podeszłam, otoczył mnie ramieniem, nadal prowadząc

niezobowiązującą rozmowę.

— ...dom Juliusów? — z niejakim zaskoczeniem mówił

Aubrey.

Spojrzałam w górę — mocno w górę — na jego łagodną,

przystojną twarz ze starannie przystrzyżonym, ciemnym

wąsem.

— Jej prezent ślubny — krótko odpowiedział Martin.

— Niezły prezent — zauważył Aubrey. — Ale, Roe... czy to

ci nie będzie przeszkadzać?

background image

— Co? — spytałam z zamierzoną tępotą.

— Ta zaginiona rodzina. Mieszkam w Lawrenceton

wystarczająco długo, żeby już kilka razy usłyszeć

tę historię... Choć jestem pewien, że przez lata została

rozbudowana. Czy kiedy matka przyszła z tego mieszkania nad

garażem, na stole naprawdę jeszcze stało jedzenie?

— Nie wiem, tej wersji nie słyszałam — odparłam.

— I nie będzie cię to niepokoić? — drążył Aubrey.

— To cudowny dom — stwierdziłam. — Uszczęśliwia mnie

samo przejście przez drzwi.

— Emily z nerwów nie wytrzymałaby tam nawet godziny.

Aubrey zawsze musiał wpleść w rozmowę Emily.

Zakładałam, że dynamika seksualna układała się tak: Aubrey i

ja rozstaliśmy się, gdy na horyzoncie pojawili się Martin i

Emily. Emily miała dziecko, którego Aubrey pragnął, a nie

mógł mieć (był bezpłodny), a Martin pociągał mnie tak bardzo,

że gdy byliśmy razem, aż iskrzyło. Ale Aubrey spotykał się ze

mną pierwszy i być może trochę go ubodło, że tak całkowicie i

tak szybko doszłam do siebie po jego łagodnej mowie

pożegnalnej. I dlatego Emily Kaye, jego prawie-narzeczona,

pojawiała się w każdej naszej rozmowie.

Właśnie takie rzeczy sprawiają, że bardzo się cieszę, że

jestem niemal mężatką. Po tylu latach randkowania i

background image

nierandkowania miałam serdecznie dosyć wszystkich tych

niedopowiedzeń i podchodów. Byłam gotowa na niszczącą

prostolinijność. Nie ma co mówić, jaką skalę osiągnęłaby moja

reputacja ekscentryczki, gdyby

Martin nie chciał obejrzeć domu, na pokazanie którego moja

matka, prawdziwa królowa nieruchomości w Lawrenceton, nie

miała czasu. W zastępstwie posłała mnie i po raz pierwszy

spotkaliśmy się na schodach frontowych.

W biurze Aubreya zadzwonił telefon, więc przeprosił i

poszedł odebrać. Wykorzystałam tę okazję, żeby przyciągnąć

do siebie twarz Martina i głęboko go pocałować. To z

pewnością była największa różnica związana z Martinem: seks

był częsty, nieskrępowany i absolutnie wspaniały. Moje

doświadczenie nie było duże, choć sądziłam, że wiem, czym

jest dobry seks. Jednak z Martinem Bartellem odkryłam jego

nowe wymiary.

— Jeśli to przez ten garnitur, to będę go nosił codziennie —

zauważył.

— Właśnie rozmyślałam o tym, jak zobaczyłam cię po raz

pierwszy.

— Możemy wrócić i jeszcze raz stanąć na schodach tego

domu?

background image

— Nie, matka sprzedała go w zeszłym tygodniu.

— Cóż...

Martin zabrał się do kontynuowania przerwanej czynności,

ale wtedy ze swojego biura wyszedł Aubrey. Ściemniało się i

zawołał, żebyśmy wchodzili. Weszliśmy więc, trzymając się za

ręce, a podczas gdy rozmawialiśmy w jego biurze, na dworze

zrobiło się całkiem ciemno.

— Byłem dziś na kolacji z Shelbym Young-bloodem —

poinformował mnie Martin.

Opierał się o swój samochód, a ja o swój. Światło latarni

ulicznych pozbawiało jego twarz kolorów i rzucało głębokie

cienie pod oczy.

Martin miał spędzić tę noc w swoim mieszkaniu, ponieważ

wcześnie rano musiał zdążyć na samolot do Arkansas, do innej

fabryki Pan-Am Agra.

— Powinnam się z nim spotkać — wymamrotałam.

— Właśnie chcę to zorganizować. Mógłby jutro rano

przyjechać do nowego domu? Będziesz tam?

Pokiwałam głową.

— Martin, jaki jest ten człowiek?

— Shelby? Jest... godny zaufania. Niezupełnie to

spodziewałam się usłyszeć. Dziwna

biografia skrócona.

background image

— Chyba powinnam wiedzieć trochę więcej — zauważyłam.

— Czy pali, pije, uprawia hazard? Skąd pochodzi? Co robił,

zanim przyjechał tutaj?

— Nie mówi dużo o sobie — po chwili ciszy powiedział

Martin. — Chyba będziesz sama musiała się przekonać, jaki

jest.

Martin się zdenerwował. Być może miał wrażenie, że

podważam jego ocenę...

— Wiesz, jak nazywam tę minę, jaką masz teraz? —

spytałam.

Martin uniósł brwi, wyrażając uprzejme zainteresowanie.

Naprawdę był zły.

— Miną „Uwaga, intruz".

Wyglądał na zaskoczonego, potem zirytowanego; w końcu

zaczął się śmiać.

— Jestem aż taki okropny? — zapytał. — Wiem, że mam

problem z mówieniem o pewnych rzeczach. Nigdy wcześniej

nikt tego tak nie ujął.

Czekałam.

— Niełatwo mi mówić o Wietnamie, bo był brudny i

przerażający — przyznał wreszcie. — I są ludzie, o których nie

mówię, bo łączą się z tymi czasami... Shelby jest chyba jednym

background image

z nich. Pochodzi z Tennessee, z Memphis. Byliśmy w tym

samym plutonie. Przyjaźniliśmy się. Po wojnie przez jakiś czas

trzymaliśmy się razem. Mieliśmy kontakt. Z raz na trzy

miesiące dzwonił albo wysyłał list, przez przynajmniej cztery

lata czy coś koło tego. Potem bardzo długo nie miałem od

niego żadnych wieści. Myślałem, że coś mu się stało.

Martin odwrócił się, by spojrzeć na zalany światłem kościół.

Przez chwilę wyglądał staro.

— Jakiś rok temu dostałem od niego list i znów zaczęliśmy

wymieniać się wiadomościami. Ożenił się z Angel.

Martin nagle przerwał i zrozumiałam, że więcej od niego nie

usłyszę.

No, zawsze to już jakiś początek.

♦ ♦ ♦

Następnego dnia byłam w domu Juliusów o siódmej rano.

Zajrzałam do każdego pokoju, niespiesznie i uważnie, krok po

kroku sprawdzając moją listę koniecznych zmian. O ósmej

piętnaście przyjechali stolarze; rozejrzeli się, porobili notatki i

pojechali.

0 dziewiątej przyjechali ludzie od malowania, kładzenia tapet

i wykładzin, pomierzyli wszystko i też pojechali. O dziewiątej

czterdzieści pięć pojawił się hydraulik, wlokąc za sobą

ponurego pomocnika z papierosem w ustach.

background image

— Proszę tu nie palić — powiedziałam tak miło, jak to

możliwe.

Patykowaty rudzielec, który nie mógł mieć więcej niż

osiemnaście lat, rzucił mi posępne spojrzenie i cofnął się na

dwór. Mogłabym się założyć, że rzuci niedopałek na trawę. Po

latach spędzonych w bibliotece byłam w stanie całkiem trafnie

przewidzieć, który nastolatek będzie się zachowywał dobrze, a

który będzie sprawiał problemy. Ten był problemowy. Spoj-

rzałam na mojego hydraulika.

— Wiem, wiem — wymamrotał John Henry. — Nie sądzę,

żeby długo wytrzymał, jest jak wrzód na

tyłku. Ale jego mamuśka to najlepsza przyjaciółka mojej

żony.

Westchnęliśmy jednocześnie.

Omówiliśmy łazienki, opracowaliśmy plan działań („tak

szybko, jak to możliwe"), a potem John Henry wczołgał się pod

dom, żeby sprawdzić rury.

— Trochę się boję tu zaglądać — wyznał mi z krzywym

uśmiechem. — Kto wie, czy nie leżą wszyscy pod domem?

— Och, Juliusowie — uśmiechnęłam się w odpowiedzi. —

Cóż, jestem pewna, że policja w swoim czasie dokładnie to

sprawdziła.

background image

— Jasne. Ale założę się, że się zastanawiasz, czy jednak nie

ma ich gdzieś tutaj. Roe, mam ciarki na samą myśl.

— Jakoś się tym nie przejmuję — odpowiedziałam

wymijająco.

Odwróciłam się, żeby otworzyć drzwi frontowe, i

zobaczyłam, że stoi za nimi jakiś obcy człowiek. Oglądał się

przez ramię na rudego chłopaka palącego na trawniku. Gdy

odwrócił się w moją stronę, poznałam w nim mężczyznę, który

siedział w poczekalni Martina tamtego dnia, gdy wróciłam z

Ohio.

Więc to był Shelby Youngblood. W tej chwili na mnie

spojrzał i gapiliśmy się na siebie niegrzecznie.

Miał jakieś pięć stóp i dziesięć cali, smagłą skórę i mięśnie

imponujące nawet komuś, kto przywykł do

muskularnej budowy Martina. Włosy miał matowo czarne,

rozczochrane, z tylko kilkoma pasemkami siwizny, a usta

otoczone wąsami. Oczy niebieskie, a na sobie stare jeansy i

spraną koszulkę z krótkim rękawem. Dłonie miał szerokie i

twarde.

— Panna Teagarden? — zapytał przyjemnym głosem. —

Jestem Shelby Youngblood.

Spodziewałam się raczej warczenia.

— Miło mi poznać przyjaciela Martina — powiedziałam

background image

szczerze. — Proszę mi mówić Roe.

Uścisnęliśmy sobie dłonie. Jego, jak się spodziewałam, była

bardzo twarda, nierówna i pokryta bliznami.

— Chodźmy obejrzeć to mieszkanie nad garażem —

zaproponowałam.

Wzięłam klucze i ruszyłam przodem, przez kuchnię i

zadaszone przejście, do garażu z zabudowanymi schodami

wspinającymi się po ścianie od strony domu. Otworzyłam

drzwi na górze i weszliśmy do środka. Garaż był szeroki na

dwa samochody, ale na tyłach miał jeszcze spory magazyn,

więc mieszkanie było większe, niż mogliśmy się spodziewać,

patrząc z zewnątrz. Miało bardzo dobry metraż dla jednej

osoby — właściwie było to jedno duże, otwarte pomieszczenie.

Miałam nadzieję, że dwojgu ludzi będzie tu wygodnie.

Łazienka była mała, ale dobrze wyposażona, bardziej

nowoczesna od tych w domu, ponieważ to Juliusowie zamienili

stryszek na siano

w mieszkanie dla matki pani Julius. Malutka kuchnia nie była

obliczona na przygotowanie uczty na Święto Dziękczynienia,

ale do wytrzymania dla kogoś, kto nie był zbyt

zaangażowanym, wyrafinowanym kucharzem. Spojrzałam

pytająco na Shelby ego Youngblooda.

background image

— Może być? — wydusiłam z siebie, gdy nic nie powiedział.

— Jest w porządku — odpowiedział, jakby zaskoczony, że w

ogóle czekam na jego werdykt.

— Wykładzina jest zapleśniała, podkładka pewnie też —

zauważyłam, marszcząc nos. Gdy poprzednio tu zaglądałam,

nie odnotowałam tego. — Wymienię ją. Czy jest jakiś kolor,

który szczególnie lubicie? Żeby pasował do waszych mebli...?

— W tej chwili żadnych nie mamy — powiedział spokojnie.

Wydawał się rozbawiony.

Dobra. Co było tak cholernie zabawnego w tym, że nie mieli

mebli i w tym, że chciałam wiedzieć, jaką dobrać wykładzinę?!

Myślałam, że większość ludzi po czterdziestce ma jakieś

meble! Nie pytałam go przecież o jego pochodzenie rasowe ani

nie prosiłam, żeby mi opisał widelec do krewetek. Czułam, jak

robię się czerwona.

— Angel i ja nie mieszkaliśmy nigdzie na tyle długo, żeby

nazbierać rzeczy — wyjaśnił, a ja krótko pokiwałam głową.

— Wobec tego wynajmę je z umeblowaniem —

podsumowałam, a potem odwróciłam się i wyszłam.

Oddychając głęboko, zeszłam ze schodów.

Złapałam syna najlepszej przyjaciółki żony Johna Henryego

na wchodzeniu do mojego domu z papierosem w ustach.

— Przepraszam! — zawołałam. Zatrzymał się i odwrócił.

background image

Ten dzieciak bez wątpienia potrafił zajść za skórę. Popatrzył

na mnie, jakbym wypełzła spod kamienia i kwestionowała

dane mu przez Boga prawo do palenia w budynku. Moim

domu.

— Wyrzuć, proszę, papierosa, zanim wejdziesz do środka —

powiedziałam tak spokojnie, jak tylko mogłam, zatrzymując

się kilka stóp od tego chłopaka, który stał na moich schodach

frontowych.

Wywrócił oczami i uśmiechnął się szyderczo. To był jeden z

tych nastoletnich grymasów, które każą się dziwić, że tak wiele

dzieciaków dotrwało do dorosłości. Oczywiście, także w

bibliotece nastolatki zachowywały się w taki sposób i wówczas

sobie z tym radziłam, ale kilka miesięcy przerwy znów mnie na

to uwrażliwiło.

Już wcześniej wkurzona, teraz wręcz gotowałam się ze złości.

Na zewnątrz objawiało się to zaciśniętymi po bokach pięściami

i zaciśniętymi zębami; a żeby uzupełnić tę moją imitację

Shirley Tempie, powinnam jeszcze wysunąć wargę.

Chłopak rzucił papierosa na mój drewniany ganek i

przydepnął go. Zrobił kolejny krok do środka.

— Podnieś to — zasugerował cichy głos za moimi plecami.

— Hm? — chłopak aż otworzył usta na tę nowatorską myśl.

— Podnieś to i schowaj do kieszeni — powtórzył cichy głos,

background image

jakby implementował sugestię hipnotyczną.

Patrząc z lękiem ponad moje ramię, chłopak sięgnął w dół,

podniósł niedopałek, wsadził go do kieszeni i podreptał do

domu.

— Sama bym sobie poradziła — oznajmiłam, odwracając się

na pięcie.

— Najpierw ja cię rozzłościłem — powiedział Shelby.

Starałam się o tym nie myśleć, ale nie mogłam, gdy tak stał i

patrzył na mnie.

— Powinniśmy zacząć od początku — powiedział.

— Tak.

— Cześć, jestem Shelby Youngblood, przyjaciel Martina.

— Cześć. Jestem Roe Teagarden, jego narzeczona. Nie

uścisnęliśmy sobie ponownie dłoni, ale patrzyliśmy na siebie

ostrożnie.

— Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, że Martin

zaproponował nam to mieszkanie — powiedział Shelby.

To nie było dla niego łatwe. Nie był przyzwyczajony, by coś

komuś zawdzięczać.

Znów odetchnęłam głęboko, powoli się uspokajając.

Zdecydowałam się na krótkie, pozytywne zdania.

— Bardzo się cieszę, że tu będziecie. Wiem, że planujecie

pomóc przy remoncie. Bardzo mi zależy, żeby skończyć z tym

background image

możliwie szybko. Za trzy tygodnie bierzemy ślub, potem na

dwa tygodnie wyjeżdżamy, mam więc nadzieję, że do tego

czasu uda się zrobić większość rzeczy...

— Jeśli wcześniej zacznę pracę w Pan-Am Agra, Angel

doskonale poradzi sobie z nadzorowaniem prac — powiedział

Shelby. — A przy okazji, lubi jasny pomarańczowy... chyba

mówi na to brzoskwiniowy... i zielony.

Poczułam, jak z mojej twarzy znika napięcie.

— Jedziesz z powrotem na... Florydę, zgadza się? Po nią?

Czy...

— Tak. Jutro lecę z powrotem, zapakujemy nasze rzeczy i za

jakieś trzy, może cztery dni wyruszymy tu samochodem.

— Okay. Wszystko świetnie pasuje.

Gdy już tu dotrą, będę coraz bardziej zaangażowana w sprawy

związane z weselem, i ich obecność może się okazać

prawdziwą pomocą.

Wreszcie zauważyłam, jak Shelby Youngblood się tu dostał.

Przyjechał samochodem Martina.

— On naprawdę ci ufa! — wykrzyknęłam.

— Tak.

Znów wymieniliśmy przeciągłe spojrzenia.

— Do zobaczenia później — rzucił zdawkowo Shelby, po

czym wsiadł do mercedesa mojego narzeczonego i odjechał.

background image

Dziwnie było widzieć w tym aucie kogoś innego.

♦ ♦ ♦

Pognałam do miasta, żeby powiedzieć ludziom od wykładzin

i malowania, że mają nowe zlecenie, i to pilne. Szczęśliwym

zrządzeniem losu mieli na składzie brzoskwiniową

wykładzinę. Ponieważ białe ściany mieszkania nadal były w

bardzo dobrym stanie, poprosiłam malarza, żeby listwy

przypodłogowe oraz futryny drzwi i okien pociągnął na

zielono. Miałam nawet farta i w WalMarcie dostałam białe

zasłony z brzoskwiniowym wzorkiem (za bardzo się

spieszyłam, żeby kazać je uszyć), a co do mebli... rany, to się

robiło kosztowne. Przejrzałam ogłoszenia sprzedaży w

„Lawrenceton Sentinel" i zadzwoniłam pod kilka

zamieszczonych tam numerów. Do późnego popołudnia

znalazłam bardzo ładny używany zestaw do sypialni oraz

kanapę i dwa fotele w neutralnym beżu, a potem pospiesznie

wróciłam do WalMartu, żeby kupić prześcieradła na podwójne

łóżko i narzutę (zieloną). Zestaw do salonu był w dobrym

stanie, ale trzeba go było odświeżyć.

Zanotowałam sobie, żeby kupić spray do czyszczenia, a

potem szybko pojechałam do siebie, żeby przygotować się na

swój wieczór panieński.

Gdy zanurzyłam się w wannie, uświadomiłam sobie, że nie

background image

zjadłam lunchu i nie miałam czasu na obiad. Zdumiewające;

nie zdarzało mi się zapominać o posiłkach. Cóż, z pewnością

nie tęskniłam za kaloriami, ale jeśli nie będę lepiej o siebie

dbać, to nie utrzymam obecnego tempa życia. Oddychając

regularnie, świadomie odprężyłam się od stóp do głów.

Miałam zamiar cieszyć się dzisiejszym wieczorem. Tyle lat

czekałam na swój wieczór panieński! To była moja noc.

Na szczęście już wcześniej zdecydowałam, w co się ubiorę. Z

szafy wyciągnęłam fioletową sukienkę w białe groszki,

założyłam ametystowe kolczyki, które kupił mi Martin, stopy

wsunęłam w parę nowych szpilek. Przejrzałam się w lustrze i

dodałam małą, złotą bransoletkę. Starannie rozczesałam włosy

i nałożyłam na głowę plecioną opaskę, żeby utrzymać ich masę

z dala od mojej twarzy (oraz jedzenia i picia).

Jedzenie. Miałam nadzieję, że Eileen i Sally coś

przygotowały. Może kiełbaski i biszkopty?

Na samą myśl ślinka mi ciekła, już gdy przerzucałam torebki,

a kiedy do drzwi zadzwoniła moja matka, byłam głodna jak

wilk.

Moja matka, Aida Brattle Teagarden-Queensland,

w olśniewającym, granatowym spodniumie wyglądała tak

szczupło i nieskazitelnie jak zwykle. Jest kobietą, którą

background image

niezwykle trudno skrytykować. Jej ubrania i zachowanie

zawsze są stosowne do okazji. Zawsze myśli, zanim coś powie.

Rozległe interesy zawsze są uczciwe, a jej pracownicy mają

pierwszorzędną opiekę medyczną i program lojalnościowy.

Jednak z pewnością nie jest kobietą, do której można by

podbiec i przytulić się bez wyraźnego ostrzeżenia i ważnego

powodu. I nigdy nie zapomina nikogo, kto postąpił wobec niej

nie fair.

Matka ostrożnie i radośnie pocałowała mnie w policzek.

Wreszcie wydawała mnie za mąż, ciesząc się tymi wszystkimi

sprawami należącymi do matki panny młodej, których dotąd jej

odmawiano. I wiedziała, że byłam szczęśliwa. Akceptowała

Martina, choć wyczuwałam pewne zastrzeżenia. Martin był

bliższy wiekiem jej niż mnie, i trochę ją to martwiło (zapytała

mnie na przykład, czy widziałam jego firmową polisę

ubezpieczeniową). A także, ponieważ oprócz bycia moją

matką była ekstremalnie zorientowana na posiadanie, chciała

wiedzieć, ile pieniędzy Martin miał w banku, jaka była

wysokość jego pensji, ile odłożył i jaki miał program

emerytalny. Z uwagi na to, że nie mogła spytać go o te sprawy

wprost, zabawnie było słuchać, jak próbuje tak manewrować

rozmową, by delikatnie te kwestie wybadać.

— Jestem gotów dać jej pełne, wydrukowane i podpisane

background image

oświadczenie finansowe — oświadczył mi Martin po kolacji,

którą któregoś wieczoru zjedliśmy z matką i Johnem.

— To by było zbyt bezpośrednie — zauważyłam. — Zresztą

w gruncie rzeczy nie wiem, dlaczego się tak gorączkuje. — W

sumie bardzo trudno było sobie wyobrazić moją matkę

niegorączkującą się. — Mam mnóstwo własnych pieniędzy,

bezpiecznie zainwestowanych, dobrze chronionych.

— Po prostu się o ciebie troszczy — z czułością powiedział

Martin.

Miałam ponure myśli co do powodów, dla których wszyscy

wydawali się sądzić, że trzeba się „troszczyć o mnie", ale

uznawszy, że kto jak kto, ale moja matka miała do tego prawo,

przemilczałam temat.

Teraz, prowadząc mnie do swojego wspaniałego auta

(przyjechała po mnie, bo uznała, że mój stary chevette jest zbyt

plebejski dla Panny Młodej), obejrzała mnie dokładnie, jakbym

wybierała się na swoją pierwszą randkę, skinęła głową z

aprobatą i spytała, czy ostatnio miałam jakieś wieści od ojca.

— Nie, odkąd dzwonił po tym, jak rozmawiał z Betty Jo o

przyjeździe — odpowiedziałam.

Betty Jo była drugą żoną mojego ojca, konkretną, zwyczajną i

bardzo domową. Po ucieczce od mojej matki ojciec wyraźnie

poszedł w drugą skrajność.

background image

Obecnie wraz z Betty Jo i ich dzieckiem, Phillipem, moim

dziewięcioletnim bratem, mieszkał w Kalifornii. Nie

widziałam ojca, Phillipa, ani Betty Jo od prawie trzech lat.

— Przyjadą?

— Jeśli ojciec dostanie urlop. Miał zapytać.

— I nie dał znać — wymamrotała moja matka, prawie do

siebie.

Nic nie odpowiedziałam.

— Jeśli przyjadą, chciałabym, żeby Phillip niósł obrączki —

oznajmiłam nagle.

Całe szczęście, że siedziałyśmy w wielkim lincolnie mojej

matki; było dość miejsca na mnóstwo tych

niewypowiedzianych myśli, którymi wypełniło się powietrze

wokół nas. Podczas ostatniego spędzonego ze mną weekendu

Phillip przeżył traumatyczne chwile. Przeprowadzili się do

Kalifornii w (według mnie) chybionej próbie pomocy

Phillipowi. Potem jeszcze przez rok chodził do terapeuty. Jak

donosił w swoich rzadkich listach ojciec, obecnie z Phillipem

wszystko było w porządku.

Kiedy zaparkowałyśmy przed domem Eileen, przez okno

zobaczyłam udekorowany na biało stół i białe i srebrne ślubne

dzwonki, zwisające z żyrandola, a także Eileen niosącą wielką

tacę czegoś, co zdecydowanie wyglądało na jadalne, i Sally

background image

Allison, współ-gospodynię, mieszającą poncz w ogromnej,

srebrnej

wazie. Na stoliku obok piętrzyły się opakowane na biało i

srebrno prezenty. Sally i Eileen wyglądały wspaniale.

Wysiadając z samochodu, poczułam nagły wstrząs

psychiczny.

To było dla mnie. Wychodziłam za mąż.

Jedną rękę oparłam na dachu samochodu, a drugą położyłam

na piersi, jakbym składała przysięgę wierności.

Miałam moment radości, a zaraz potem poczułam falę paniki.

— Właśnie to do ciebie dotarło, co? — zapytała matka.

Kiwnęłam głową, nie mogąc wydusić z siebie ani słowa.

Przez kilka minut stałyśmy w mroku, patrząc przez okno. To

było dziwnie... przyjazne.

— Jak to się ułoży? — wreszcie powiedziała moja matka.

Pierwszy raz w życiu odezwała się do mnie tak, jakbym była

całkiem dorosła.

— Wejdźmy do środka — zdecydowałam i ruszyłam

chodnikiem do drzwi frontowych.

Rozdział 4

background image

Matka i ja stałyśmy zdenerwowane w holu, czekając, by

przywitać się ze wszystkimi, zanim zostaniemy posadzone na

miejsca i zabierzemy się za otwieranie prezentów. Choć moja

matka się denerwowała, wyglądała na równie opanowaną i

chłodną jak zawsze, jakby nigdy się nie pociła. Ale od czasu do

czasu drgała jej jedna powieka.

Najpierw przyjechała jedna ze znajomych mojej matki, a

potem mama Aminy, „panna" Joe Neli, jedna z osób, które po

background image

prostu uwielbiam. Dalej już goście zaczęli się wlewać za

szybko, by z każdym porozmawiać dłużej. Sterta prezentów

rosła, a pokój stawał się coraz bardziej zatłoczony; starsze

panie, które od lat przyjaźniły się z moją matką, mieszały się z

kobietami w moim wieku, które znałam przez całe swoje życie

— Susu Hunter, Lizanne Buckley-Sewell, Lindą Erhardt i

kilkoma innymi — i tymi, które zostały zaproszone

ze względu na jakiś związek z moim życiem, jak Patti Cloud,

kierowniczka biura mojej matki, i Melinda, żona pasierba

mojej matki, a także kilka kobiet, które zaprosiłam tylko po to,

żeby móc im w twarz wykrzyknąć „Ha!", jak Lynn

Liggett-Smith (żona mojego byłego chłopaka, Arthura Smitha)

i Emily Kaye (ukochana mojego byłego chłopaka, wielebnego

Aubreya Scotta).

Po zwyczajowych dwudziestu minutach pogawędek, podczas

których sześć czy siedem razy odpowiedziałam na te same

pytania, Sally wystąpiła z krótką przemową o moim

zbliżającym się zamążpójściu, z nieodłącznym dowcipem, jak

długo wszyscy czekaliśmy na ten dzień (dzięki, Sally!), a

potem zaczęło się otwieranie prezentów. W miejscowych

sklepach zaznaczyłam wcześniej swoje preferencje

kolorystyczne co do ręczników i akcesoriów łazienkowych, i

oczywiście dostałam ich całe mnóstwo: uchwyty na

szczoteczki do zębów i kosze na śmieci, a nawet półkę na

background image

ręczniki ozdobioną monogramem, która praktycznie odjęła mi

mowę. Nie mogłam się doczekać, żeby ją pokazać Martinowi,

a wyobrażanie sobie jego miny sprawiło, że zaczęłam

nieopanowanie chichotać. Każdy podarunek puszczałam dalej,

by każda z pań mogła go obejrzeć i wyrazić swój podziw dla

wyboru.

Była też bielizna, oczywiście, która wywołała mnóstwo

ochów i achów. Od Susu dostałam haleczkę w panterkę, która

sprowokowała kilka ryzykownych uwag, od

matki jedwabne piżamy w kolorze szampana, a od gospodyń

przyjęcia naprawdę olśniewający komplet z czarnej koronki.

Pokazywanie go Martinowi też będzie zabawne.

Podczas odpakowywania prezentów Sally i Eileen pojawiały

się i znikały. Po skomentowaniu jednego czy dwóch uciekały

do kuchni, ale teraz obie zajęły miejsca przy zastawionym stole

w jadalni. Sally nalewała poncz do delikatnych szklanych

kubeczków, a Eileen po drugiej stronie kroiła tort i nakładała

go na swoją najlepszą porcelanę. Jako gość honorowy dostałam

wszystko jako pierwsza; jedna z wielu miłych rzeczy

związanych z byciem panną młodą. Wszystkie poczyniłyśmy

rytualne uwagi co do tego, jak dobrze wszystko wygląda i że

jadłyśmy kolację, więc z całą pewnością nie pomieścimy już

background image

ani trochę więcej... ale potem i tak napakowałyśmy sobie

wszystkiego na talerze i zaczęłyśmy się opychać.

Oczywiście wszystko było pyszne, choć przypuszczam, że i

tak byłabym zachwycona, nawet gdybyśmy jadły trociny.

Niektóre kobiety wspominały własne wieczory panieńskie i

wesela, niektóre pytały Sally i Eileen o przepisy, inne

rozmawiały o zwykłych wydarzeniach Lawrenceton, kolejne

pytały mnie o plany weselne, a kilka ze starszych kobiet

przepytało mnie odnośnie do osoby Martina i tego, kim byli

„jego ludzie".

Gdy niektóre z gości odłożyły puste talerze na szafki i na

krzesło obok mnie, chwilowo zwolnione

przez moją matkę, dosiadła się do mnie bardzo stara kobieta.

Na twarzy miała pajęczynę zmarszczek, oczy w kolorze

spranego jeansu, a przerzedzone włosy śnieżnobiałe. Ubrana

była w jedną z tych kwiecistych sukienek, które stanowiły

podstawę lawrencetońskiej mody. Ta konkretna była niebieska

jak niebo, w różowe kwiaty, a pani, która ją nosiła — od dołu

do góry tej samej grubości. Lyndower Dawson, ochrzczona

jako Eunice, którą od dzieciństwa nazywano Neecy.

— Jak się pani miewa, panno Neecy? — zapytałam.

— Całkiem nieźle, Auroro. Jak długo Bóg pozwoli, sama

będę się sobą zajmować — uroczyście odparła Neecy.

background image

W Lawrenceton nieco nas martwiło, że Bóg pozwala pannie

Neecy samej się sobą zajmować, ponieważ wciąż prowadziła

samochód i miała tendencje do zajmowania środka jezdni i

ignorowania takich drobiazgów, jak znaki stopu.

— Auroro, powiedz mi coś — powoli powiedziała Neecy, a ja

zdałam sobie sprawę, że zmierzamy do sedna. — Słyszałam, że

ten twój młody kawaler kupił ci tak zwany dom Juliusów.

— Owszem — potwierdziłam grzecznie, rozbawiona tym, że

Martin został moim „młodym kawalerem", i ciekawa, co

Neecy zamierzała mi powiedzieć.

— Nazywają go domem Juliusów, ale oczywiście to

nieprawda.

— Och?

— Oczywiście, że nie; ci ludzie mieszkali tam tylko kilka

miesięcy. Tak naprawdę to dom Zinsnerów. To oni go

wybudowali i mieszkali w nim przez, och, sześćdziesiąt czy

sześćdziesiąt pięć lat, zanim Sarah May sprzedała go tym

Juliusom.

— Naprawdę? — W sumie to o tym wiedziałam, ale nie

chciałam robić pannie Neecy przykrości.

— Och tak, kochanie, Zinsnerowie byli starą lawren-cetońską

rodziną. Byli tu nawet przed moimi krewnymi, a ta gałąź, która

background image

wybudowała ten dom, była ostatnią. Pobudowali się tam, gdy

do miasta było dwie i pół mili po kiepskiej drodze gruntowej, a

nie mila po asfalcie.

Zachęcająco pokiwałam głową.

— Pamiętam, że kiedy budowali ten dom, John L. i Sarah

May gryźli się o niego jak pies z kotem. John L. chciał jednego,

Sarah May czegoś innego. Sarah May chciała balkonu

wychodzącego na ogród, a John L. zapowiedział, że skoro tak,

to będzie musiała go sobie zbudować własnymi rękami. Sarah

May była bardzo bystrą kobietą, ale akurat tego nie potrafiła.

Dopięła jednak swego, jeśli chodzi o ganek. Gdy dom był już

prawie wykończony, powiedziała Johnowi L., że chce mieć

frontową werandę, i to dużą. John L. skończył już kłaść dach i

nie chciał znów go zrywać; właśnie weranda ma osobny. John

L. jedynie położył rynny między tymi dwoma częściami.

Potem Sarah zażyczyła sobie garażu

na dwa samochody, a nie na jeden, a chociaż mieli tylko jedno

auto, więc John L. dodał miejsce na drugie. A potem chciała

dodatkowej szafy, ale się pokłócili i zabił ją, tę szafę, deskami,

żeby zrobić jej na złość!

Wspominając walczących Zinsnerów, Neecy pokręciła

głową.

— Oboje już nie żyją? — zapytałam delikatnie.

background image

— Rany, skąd! Komuś tak wrednemu, jak Sarah May,

potrzeba dużo czasu, żeby się wykończyć — wesoło

powiedziała Neecy. — Mieszka w Peachtree Leisure

Apartments... miła nazwa dla domu starców. .. na Pike Street,

tam gdzie kiedyś była remiza. Od czasu do czasu zaglądam tam

do starych przyjaciół z wizytą i często widuję Sarah May, choć

ona sama czasami mnie nie poznaje. A tamta kobieta też tam

jest, skoro już o tym mowa.

— O jakiej kobiecie pani mówi, panno Neecy?

— O matce tej kobiety Juliusów. Nosi jakieś takie włoskie

nazwisko. Totino. Melba Totino.

Nie wiedziałam, że wciąż żyją przedstawiciele rodziny, która

wybudowała ten dom, i nie wiedziałam, że wciąż żyła

Teściowa (jak niezmiennie mówiła o niej miejscowa legenda),

a do tego że wciąż mieszkają w Lawrenceton.

— Dziękuję, że mi pani o tym opowiedziała —

podsumowałam szczerze.

— Och, my, starzy ludzie, nadajemy się już tylko do

wspominania — żachnęła się panna Neecy, z dezaprobatą

machając ręką.

Oczywiście, zgodnie z regułami zaprotestowałam, co zgodnie

z planem ją uszczęśliwiło. Wylewnie podziękowałam jej za

background image

prezent w postaci pachnących „gościnnych" mydeł w kształcie

muszli, i to także sprawiło jej przyjemność.

Podniosła się i pomyślała o jeszcze jeden rzeczy do

powiedzenia.

— Auroro, ten człowiek, za którego wychodzisz... to prawda,

że jest z Chicago?

— Cóż, przeprowadził się tutaj z Chicago. Właściwie to

wychował się w Ohio.

Neecy Dawson powoli pokręciła głową. Z nieobecnym

wzrokiem poklepała mnie po ramieniu i zaczęła przebijać się

do mojej matki. Zobaczyłam, że wciągnęła ją w poważną

rozmowę.

Później, gdy ładowałyśmy prezenty do bagażnika samochodu

matki, spytałam, co mówiła Neecy. Matka parsknęła

śmiechem.

— Cóż, skoro naprawdę chcesz wiedzieć... Zapytała mnie,

czy to prawda, że wychodzisz za Jankesa. Powiedziałam

„panno Neecy, on jest z Ohio". A ona na to, „Biedna Aida.

Wiem, że się martwisz. Ale naprawdę tam mili ludzie.

Aurorze nic nie będzie".

Rozdział 5

background image

Teraz, gdy zabrałam się za renowację domu Juliusów — po

prostu nie byłam w stanie myśleć o nim jak o domu Zinsnerów

— czas do wesela płynął szybko. Najpierw kazałam

przygotować mieszkanie nad garażem. Wykładzina została

położona w przeciągu trzech dni po tym, jak pracę skończył

malarz. Wyczyściłam kupione przez siebie meble, ustawiłam je

zapraszająco, wymieniłam półki kuchenne, wymyłam

kuchenkę i pościeliłam łóżko. W WalMarcie kupiłam zestaw

naczyń na cztery osoby, a do szafek powędrowały niektóre

garnki i patelnie, które dostałam już jako prezenty ślubne, a nie

były mi potrzebne. W łazience zostawiłam ręczniki,

powiesiłam zasłonę prysznicową i w mydelniczce ułożyłam

kilka mydełek w kształcie muszli. Wyglądało to ładnie i czysto,

i miałam nadzieję, że przyjaciele Martina będą zadowoleni.

Prace w dużym domu posuwały się wolniej. Kilku

fachowców, których chciałam wynająć, było akurat zajętych,

sprowadzenie dywanów trwało dłużej, niż miało, i nie mogłam

się zdecydować na farby i tapety. Uparłam się, żeby skończyć;

mój dom i gościnna sypialnia u mojej matki były zapchane

prezentami i meblami, które zatrzymałam po sprzedaży domu

Jane Engle. Meble Martina wciąż znajdowały się w magazynie

background image

w pobliżu Atlanty. Wybrałam się tam, żeby zobaczyć, czym

dysponujemy. W chwilach między podejmowaniem decyzji i

zamartwianiem się opóźnieniami musiałam się stosownie

ubierać i punktualnie stawiać na pozostałych imprezach ku

naszej czci.

Cóż, to bardzo przyjemne problemy, wiem. Ale zaczęłam

odczuwać zmęczenie, zdenerwowanie i desperację. Martin też

sprawiał wrażenie nietypowo ponurego, choć jego nastrój nie

wydawał się mieć związku z weselem.

Tak więc naprawdę się ucieszyłam, witając Young-bloodów,

gdy przyjechali z Florydy. Gdy zjawili się w południe któregoś

dnia, jakieś półtora tygodnia przed weselem, byłam w domu

Juliusów.

Z zakurzonego, starego camaro jako pierwsza wysiadła Angel

Youngblood. Miałam wrażenie, że jej nogi wysuwały się i

wysuwały... a dopiero potem wyłoniła się reszta ciała.

Zagapiłam się. Angel była równie wysoka, jak jej mąż.

Muskularna i szczupła jak gepard,

miała jasnoblond włosy zebrane w kitkę. Ubrana była w

luźne, połyskliwe spodenki, jakich do treningu używają

ciężarowcy, i popielatą koszulkę na ramiączkach. Miała

szerokie usta o cienkich wargach, prosty nos i świetliście

niebieskie oczy oraz wąską twarz. Nie była umalowana.

background image

Uważnie rozejrzała się dookoła; jej wzrok przesunął się tuż

nade mną, a potem nagle wrócił, gdy mnie zarejestrowała.

Popatrzyłyśmy na siebie z ciekawością.

— Jestem Aurora — powiedziałam wreszcie, potrząsając jej

dłonią; to było ciekawe doświadczenie dla nas obu. — Ty

musisz być Angel?

— Tak — potwierdziła. — To była długa podróż. Dobrze

wysiąść z samochodu.

Przeciągnęła się; był to robiący wrażenie proces, ujawniający

mięśnie, o których nawet nie wiedziałam, że kobiety je mają.

Obok stanął jej mąż. W porównaniu z jej smukłą gładkością

skórę miał chyba jeszcze ciemniejszą i bardziej ściągniętą.

— Shelby, miło znów cię widzieć — zauważyłam.

— Auroro — skinął głową.

Ludzie od wykładzin, którzy nieśli rolkę, zatrzymali się i

zagapili na Angel. Shelby spojrzał na nich. Pospiesznie ruszyli

w stronę domu.

Nie w tym rzecz, że była ładna. Nie była. I prawie nie miała

piersi. Była po prostu tak ewidentnie silna,

sprawna i opalona na złoto, a jej włosy miały taki śliczny

kolor... To było jak przyglądanie się dzikiemu zwierzęciu,

które znalazło się w ogrodzie — pięknemu i przerażającemu

background image

jednocześnie.

— Chodźcie, proszę, obejrzeć to mieszkanie nad garażem —

powiedziałam trochę nieśmiało. — Mam nadzieję, że się wam

spodoba.

Odwróciłam się, żeby poprowadzić ich po schodach. Nagle

zmieniłam zdanie.

— Nie — powiedziałam, odwracając się. — Tu macie klucze.

Należało do nich, powinni je obejrzeć sami, beze mnie i

poczucia, że muszą je podziwiać. Odeszłam, żeby zająć się

wykładzinami.

Jakąś godzinę później przyszli do domu, uważnie rozglądając

się dookoła, jak koty badające nowe środowisko.

W czasie gdy Shelby na moje zaproszenie poszedł obejrzeć

górę, Angel położyła mi silną dłoń na ramieniu, żeby zwrócić

moją uwagę. Spojrzałam na nią.

— To najładniejsze miejsce, w którym mieszkaliśmy od lat —

powiedziała niespodziewanie. — Shelby opowiedział mi, jak

to wyglądało przedtem. Dziękuję za wszystko.

— Proszę bardzo. Jeśli chcecie coś zmienić, to teraz, skoro

kręcą się tutaj ci wszyscy ludzie od remontu.

Spojrzała na mnie oczami pozbawionymi wyrazu,

jakby zmienianie wyglądu otoczenia było jakąś obcą

koncepcją.

background image

— Gdzie możemy parkować?

— Skoro Martin i ja nie trzymamy tu swoich samochodów, to

po prostu w garażu. Nie wiem, co będzie później, ale po weselu

coś się wymyśli.

— Okay. Wnieśliśmy na górę nasze walizki i jesteśmy gotowi

zacząć pracę.

„Praca" brzmiała bardziej oficjalnie niż zwykła „pomoc",

którą sugerował Martin. Ale ja z pewnością potrzebowałam

pomocy.

— Powiem ci, co chcę tu zrobić i jak daleko udało się ze

wszystkim posunąć — zaczęłam.

Ku memu zaskoczeniu, z jednej z kieszeni wyciągnęła mały

notes w linie i długopis. Shelby nagle znalazł się obok niej,

słuchając tak uważnie, jakbym zlecała im odpalenie torpedy.

Czując się dziwnie niepewnie, zaczęłam objaśniać, pokój po

pokoju, poczynione przez siebie plany i pokazywać im próbki

farby, tapet i wykładzin, które pogrupowałam w składanym

folderze. W częściach przyporządkowanych każdemu

pomieszczeniu były także listy koniecznych napraw lub zmian,

a na przedzie przykleiłam taśmą wykaz spraw, które miałam

jeszcze do zrobienia, zanim wyjedziemy w podróż poślubną.

Na tej liście znajdowały się takie rzeczy, jak:

Zamówić dostarczanie gazet.

Zamówić nowe naklejki adresowe.

background image

Nowa karta biblioteczna.

Pudla z książkami w domu.

Nową kuchenkę przywiozą w poniedziałek przed południem.

I tak bez końca.

— Myślę, że damy sobie z tym radę — powiedział Shelby po

pobieżnej lekturze.

— Naprawdę? — wiem, że zabrzmiałam kretyńsko, ale byłam

zaskoczona.

Nigdy nie przyszło mi do głowy, że zdejmą ze mnie...

wszystko.

— Oczywiście nie możemy podpisywać się za ciebie —

powiedziała Angel. — I będziesz chciała sama wszystkiego

doglądać, pewnie przynajmniej raz dziennie. Ja bym chciała.

Ale sądzę, że możemy dopilnować, żeby wszystko było

zrobione na czas. Widzę, że masz tu listę wszystkich numerów

telefonów, które mogą być potrzebne.

Jestem dobra w sprawach organizacyjnych.

— Zrobilibyście to?

Nadal miałam problem, żeby ogarnąć tę wizję pomocy.

— Oczywiście — znów potwierdziła Angel. Tym razem to

ona była zdziwiona. — Właśnie po to tu jesteśmy.

— Kiedy Shelby zaczyna pracę w Pan-Am Agra?

— Och, nie przed waszym powrotem — odparł Shelby. —

background image

Martin chce, żebyśmy wszystkiego dopilnowali pod waszą

nieobecność, i to właśnie mamy zamiar zrobić.

— Och... to wspaniale. Dziękuję — powiedziałam z głębi

serca.

Oboje wyglądali na zakłopotanych i popatrzyli po sobie.

— To nasza praca — rzuciła Angel, lekko wzruszając

ramionami.

W jej wykonaniu małe wzruszenie ramionami było całkiem

dużym gestem.

Zanim odjechałam, musiałam ich uspokoić.

— Dobrze — powiedziałam dziarsko. — Stolarz, który ma

postawić w holu regały na książki, miał przyjść dziś po

południu, ale koło dwunastej trzydzieści zadzwoni jego żona z

jakąś wymówką. Powiedzcie mu, że jeśli się nie stawi i nie

skończy roboty, to jutro zatrudnię kogoś innego.

— Okay — skinął głową Shelby. — A do kogo zadzwonimy

jutro? Czy to blef?

— Blef. Przyjedzie dzisiaj, ale potrzebuje zachęty. Lubi

wędkować.

— Ja też — powiedział Shelby. — Rozumiem go. No dobrze,

jeśli masz coś do zrobienia, spokojnie możesz się do tego

zabrać. Wszystkim się tu zajmiemy.

background image

— Dziękuję — westchnęłam ponownie. Naprawdę czułam

wdzięczność.

♦ ♦ ♦

Na ten wieczór mieliśmy zaplanowaną kolejną sesję z

Aubreyem. Przyjechałam do świętego Jakuba wcześnie, ale

Aubrey był już na miejscu. Siedział na stopniach kościoła i

patrzył na zachód słońca — mały rytuał, który lubił od zawsze.

Opadłam obok niego, zadowolona, że mogę usiąść i dać trochę

wytchnienia myślom.

Wymieniliśmy przywitania, a potem przez kilka minut

siedzieliśmy w życzliwym milczeniu, każde zajęte swoimi

myślami, patrząc na całą wspaniałość zachodu. Aubrey miał

cudowną umiejętność zachowywania spokoju, wewnętrzną

łagodność człowieka, który jest łącznikiem między światem i

jego stwórcą.

— Tym razem Martin nie przyjechał wcześniej — po chwili

odezwał się Aubrey.

— Nie... chyba ma jakieś spotkanie.

— Myślę, że zwykle przyjeżdża wcześniej, bo nie chce

zostawiać cię ze mną samej.

— Tak sądzisz?

— Możliwe — neutralnie odpowiedział Aubrey.

— Wie, że go kocham — zauważyłam.

— Wie, że kochają cię inni ludzie. Przemyślałam to.

background image

— Sugerujesz, że jest ekstremalnie zazdrosny?

— Możliwe.

— Lubisz go?

— Podziwiam. Roe, on ma wiele wspaniałych cech. Nie

sądzę, żebyś wybrała mężczyznę, który by ich nie miał. Jest

inteligentny, silny, jest przywódcą. I ewidentnie cię kocha. Ale

będziesz musiała stawiać mu czoła we wszystkim, w każdym

punkcie, nie pozwalając mu sobą rządzić. Jeśli raz zacznie, nie

będzie w stanie przestać.

— Aubrey, to dla mnie... niespodzianka. — Patrzyłam, jak po

szarym, betonowym chodniku biegnie mrówka.

— Troszczę się o ciebie. Oczywiście troszczę się o

wszystkich w tej kongregacji, ale ty jesteś dla mnie kimś

szczególnym, i wiesz o tym. Podczas tych sesji doradczych

widziałem, jak bardzo Martin cię kocha i jak bardzo ty kochasz

jego, i że oboje wierzycie w Boga i staracie się żyć dobrym

życiem. Ale Martin czuje, że sam jest dla siebie prawem, że on

i Bóg są autonomiczni.

Schody były tak płytkie, że siedząc, prawie dotykaliśmy

brodami kolan. Oparłam więc głowę o kolana, poczułam ich

twarde wypustki i poruszenia mięśni pod spodem —

zdumiewający sposób, w jaki pracowało moje ciało. Starałam

się nie czuć lęku.

background image

— Udzielisz nam ślubu?

— Tak. I nie mówię ci niczego, czego nie powiem Martinowi.

Po prostu chciałem z tobą porozmawiać, bo miałem odczucie,

że jestem przed tym powstrzymywany. I ponieważ zawsze

będziesz mi bliska.

— Ożenisz się z Emily?

To była impertynencja, ale wieczór i zaciszne sąsiedztwo

kościoła sprzyjały intymności.

— Myślimy o tym. Jest wdową od niedawna, a jej córeczka

wciąż próbuje zrozumieć, dlaczego taty nie ma.

Rok wcześniej mąż Emily zginął w

wypadku

samochodowym, a ona przeniosła się do Lawrenceton,

ponieważ miała tutaj ciotkę.

Emily Kaye była nudna jak zmywarka, ale oczywiście nie

miałam zamiaru mówić tego Aubreyowi. Przynajmniej mój

narzeczony był ekscytujący.

I oto przyjechał swoim mercedesem. Nawet po długim dniu w

pracy wyglądał świeżo, jego koszula w prążki wciąż była

sztywna, a garnitur nieskazitelny. Na jego widok serce ścisnęło

mi się znajomo i westchnęłam niechcący.

— Naprawdę jesteś zakochana — zauważył Aubrey bardzo

background image

cicho, jakby upewniał sam siebie.

— Tak.

Gdy Martin wysiadł z samochodu i ruszył w naszym

kierunku, uśmiechnęłam się do niego, a on nie wyglądał na

zazdrosnego czy nawet niezadowolonego z faktu, że

siedzimy z Aubreyem blisko siebie. Ale pociągnął mnie za

ręce i dał buziaka, który był za długi i prawie dziki.

— Pójdę otworzyć biuro — wymamrotał Aubrey i podniósł

się ze schodów.

— Twoi przyjaciele przyjechali — powiedziałam Martinowi.

— Shelby do mnie dzwonił. Co myślisz o Angel?

— Nigdy nie spotkałam kogoś takiego jak ona... ani jak

Shelby, skoro już o tym mowa.

— Co masz na myśli?

Szliśmy powoli chodnikiem w stronę zakrystii, gdzie

znajdowało się biuro Aubreya. Wokół zapadał zmierzch. Przez

okno pozbawione zasłon widziałam lampkę oświetlającą

biurko pastora.

— No... — zaczęłam powoli i ostrożnie — wydają się

przyzwyczajeni do tego, że mają bardzo mało rzeczy, że bardzo

mało potrzebują. — Nie wiedziałam, jak wyrazić swoją

następną myśl. — Bardzo szybko rozpoznają twoje potrzeby i

zaczynają działać, i nie ujawniają niczego o sobie. Nie chcą. O

background image

rany, przez to brzmię, jakby byli pokojówką i lokajem, a

przecież nie są. Ale rozumiesz, co mam na myśli?

Przez chwilę nie odpowiadał i bałam się, że go obraziłam.

— Są bardzo niezależni i bardzo szybko oceniają sytuację,

Angel chyba nawet szybciej od Shelbyego — powiedział

wreszcie Martin. — Ale cię rozumiem.

Shelby nigdy nie lubił mówić o sobie i byłem pewien, że

ożeni się z kimś, kto mówi bez przerwy, ale on poślubił Angel.

Ona powie ci o sobie więcej niż Shelby, ale żadna z niej gaduła.

— Będą wielką pomocą przy pracach wykończeniowych —

powiedziałam ostrożnie, kiedy stało się jasne, że Martin sam z

siebie też nie powie nic więcej. Na przykład: kim byli ci ludzie.

Skąd pochodzili i co tam robili. Dlaczego znaleźli się w

Lawrenceton, robiąc tutaj to, co robili. — To, że wiem, że tam

są, sprawia mi ulgę.

— Wspaniale, kochanie. Chciałem, żebyś przed ślubem

zrobiła sobie wolne. Ten dom cię wykańczał.

Wykańczał? Poczułam potrzebę zanurkowania do najbliższej

damskiej toalety i przejrzenia się w lustrze. Nagle poczułam się

przerażona, że zobaczę krogulcze szpony i siwe włosy.

Normalnie nie przejmuję się jakoś straszliwie swoim

wyglądem, ale przymiarki sukni ślubnej i ogólne zamieszanie z

background image

ubraniami sprawiły, że stałam się go bardzo świadoma.

— Robią sobie notatki — nieuważnie powiedziałam

Martinowi. — Myślę, że świetnie sobie poradzą.

— Chcę, żebyś była szczęśliwa — zaznaczył.

— Jestem — odpowiedziałam mu, zaskoczona. — Nigdy w

życiu nie byłam szczęśliwsza.

Stanęliśmy w drzwiach biura, wzięliśmy się za ręce i

weszliśmy do środka. To była nasza ostatnia sesja

przed ślubem i Aubrey nie miał zamiaru jej ułatwiać. Zadawał

trudne pytania i oczekiwał szczerych odpowiedzi.

Omówiliśmy, czego się spodziewamy od siebie nawzajem

finansowo, emocjonalnie i w kwestiach religijnych. I po raz

kolejny rozmawialiśmy o dzieciach; oboje nie byliśmy w stanie

podjąć decyzji. Może to nie było dobre, ale lepsze niż

odmienne punkty widzenia. Prawda?

Te sesje doradcze otworzyły nam oczy na sprawy o ogromnej

złożoności, duże i małe kompromisy oraz decyzje związane z

dzieleniem życia z drugą dorosłą osobą. To był „roboczy"

aspekt małżeństwa, który jakoś mi umknął, gdy o swoich

małżeństwach opowiadali moi przyjaciele. Martin, który miał

więcej doświadczenia ze względu na swój poprzedni związek,

podczas sesji wspominał Cindy częściej niż kiedykolwiek.

Zwłaszcza odkąd ją poznałam, słuchałam bardzo uważnie. A

background image

tego wieczoru Aubrey zadał Martinowi Wielkie Pytanie.

— Martin, ponieważ zamierzacie się pobrać, to oczywiście

skupiliśmy się na twojej relacji z Roe. Ale zastanawiam się,

czy chciałbyś podzielić się swoimi odczuciami co do tego,

dlaczego nie udało się twoje poprzednie małżeństwo. Czy

podczas naszych spotkań pojawiło się coś, co skłoniło cię do

jakichś refleksji?

Martin zamyślił się. Jego jasnobrązowe oczy skupiły

się na ścianie nad ciemną głową Aubreya. Poluzował węzeł

krawata.

— Tak — powiedział cicho po kilku sekundach. — Są pewne

rzeczy, o których nigdy nie rozmawialiśmy, ważne rzeczy.

Pewne rzeczy, które wolałem zachować dla siebie. Nie chcę,

by kobieta, którą kocham, się nimi martwiła.

Oczy mi się rozszerzyły, usta rozwarły. Aubrey bardzo

delikatnie pokręcił głową. Zapadłam się w sobie, ale bardzo

niechętnie. Do diabła, martwiłabym się, gdybym miała wybór;

zasługiwałam na wybór.

— Ale — kontynuował Martin — w ten sposób małżeństwo

nie mogło przetrwać. Skończyło się na tym, że Cindy nie ufała

mi w niczym. Posmutniała i oddaliła się. W tamtym czasie

uważałem, że gdyby miała we mnie więcej wiary, to wszystko

background image

byłoby dobrze, i czułem się urażony, że tej wiary nie miała.

— A teraz? — zapytał Aubrey.

— Nie byłem dla niej sprawiedliwy — płasko powiedział

Martin. — Z drugiej strony zaczęła robić rzeczy obliczone na

to, by przyciągnąć moją uwagę... flirtować z innymi

mężczyznami, angażować się w rzeczy, do których nie miała

serca...

— I nie mówiliście sobie o tych odczuciach?

— To było tak, jakbyśmy nie mogli. Tak długo skupialiśmy

się na takich sprawach, jak oceny Barretta, o której mamy być

na spotkaniu rady szkoły lub czy

powinniśmy zainstalować zraszacze, że nie potrafiliśmy

rozmawiać o rzeczach ważnych. Nasze umysły ich nie

przyjmowały.

— A teraz, w twoim małżeństwie z Aurorą?

— Spróbuję — wreszcie spojrzał na mnie, przepraszająco. —

Roe, spróbuję porozmawiać z tobą o najważniejszych

rzeczach. Ale to nie będzie łatwe.

Gdy już wychodziliśmy, odezwał się Aubrey.

— Roe, prawie zapomniałem — zwrócił się do mnie. —

Byłem wczoraj z wizytą u kilku członków kongregacji, którzy

mieszkają w Peachtree Leisure Apartments. Przebywaliśmy w

tym dużym, wspólnym pokoju, gdy podeszła do mnie pewna

background image

starsza pani i spytała, czy będę celebrował wasz ślub.

— Kto to był?

— Pani Totino. Kojarzysz ją? Powiedziała, że przeczytała w

gazecie ogłoszenie o zaręczynach. Chciała cię poznać.

— Totino — powtórzyłam, próbując przypisać twarz do

nazwiska. — Och, już wiem! Teściowa Juliusa! Na wieczorze

panieńskim słyszałam, że wciąż żyje i tam mieszka, i

kompletnie o tym zapomniałam.

— Nie poznałem jej, gdy kupowałem ten dom. Wszystkimi

dokumentami zajął się Bubba Sewell — dorzucił Martin.

— Czy jest zdrowa? — spytałam Aubreya.

— Wydawała się dość słabowita. Ale była pełna

kwasu i z pewnością całkowicie sprawna umysłowo. Starszy

pan, którego odwiedzałem, mówi, że jest postrachem ekipy.

Wyobraziłam sobie posiwiałą, starszą panią, która mówiła

zdumiewająco zgryźliwe rzeczy, które pracownicy

background image

zapamiętują, żeby powtórzyć swoim rodzinom przy kolacji.

— Po weselu pojadę ją odwiedzić.

Rozdział 6

Ostatnio zaczęłam się czuć zupełnie, jakbym występowała w

jednym z tych filmów, w których widać przelatujące kartki z

kalendarza, obrazujące upływ czasu. Wydarzenia tygodni i

przygotowania sprawiły, że wszystko się zamazywało. Gdy

myślałam o tym później, wyraźnie pamiętałam tylko kilka

rzeczy.

Tej nocy, gdy wracaliśmy do domu z barbecue, które w

swoim domu nad jeziorem wydali dla nas rodzice Aminy,

Martin wreszcie powiedział mi, dokąd jedziemy na miesiąc

miodowy. Zapytał, czego chciałam, a ja odpowiedziałam, żeby

mnie zaskoczył. Spodziewałam się Kajmanów, może jakiegoś

rejsu po Karaibach.

— Chciałem, żebyś miała wybór, więc poczyniłem wstępne

przygotowania do dwóch rzeczy — zaczął, gdy zjeżdżaliśmy

okropną asfaltową szosą do autostrady stanowej, która

prowadziła do miasta. Opar-

background image

łam się o siedzenie, pełna oczekiwania i grillowanej

wieprzowiny.

— Możemy pojechać na dwa tygodnie do Waszyngtonu i

porządnie zwiedzić Smithsonian*.

Odetchnęłam z zachwytem.

— Albo możemy pojechać do Anglii. Teraz byłam

oszołomiona.

— Och, Martin. Ale czy tam jest coś... to znaczy, czy ty też

miałbyś z tego przyjemność? Z obu tych rzeczy?

— Pewnie. Wiele razy byłem w Waszyngtonie, ale nigdy nie

miałem czasu, żeby obejrzeć Smithsonian. A jeśli wybierzesz

Anglię, to możemy zrobić sobie pieszą wycieczkę po słynnych

miejscach zbrodni w Londynie, jeżeli pójdziesz ze mną na

Savile Row po kilka garniturów.

— Jak mam wybrać? — w rozkosznej rozpaczy przygryzałam

dolną wargę. — Och... Anglia! — zdecydowałam. — Już nie

mogę się doczekać! Martin, co za wspaniały pomysł!

Uśmiechnął się jednym ze swoich rzadkich, szerokich

uśmiechów.

— Czyli wybrałem właściwie.

* Instytut Smithsona (ang. Smithsonian Institution) —

background image

założony w 1846 r., największy na świecie kompleks muzeów i

ośrodków edukacyjno-badawczych, mieszczący się głównie w

Waszyngtonie.

— Tak! Byłam pewna, że pojedziemy na jakąś wyspę,

będziemy leżeć na piasku i pokrywać się solą!

Roześmiał się głośno.

— Może czasami porobimy też i to. Ale chciałem, żebyś

naprawdę dobrze się bawiła, a podróż poślubna na plaży jakoś

mi do ciebie nie pasuje.

Raz jeszcze Martin zaskoczył mnie swoją

spostrzegawczością. Gdybyśmy usiedli i zaczęli o tym

rozmawiać, nigdy nie przyszłoby mi do głowy, żeby

zasugerować Anglię (wyjazd dalej niż na Karaiby nigdy mi nie

przyszedł do głowy), a jeśli nawet, to zrezygnowałabym z tego

pomysłu jako z czegoś, co nie byłoby interesujące dla Martina.

Wróciwszy do mojego domu, spędziliśmy czas absolutnie

cudownie.

♦ ♦ ♦

Kolejną chwilą, którą zapamiętałam, było przedstawienie

Martina Aminie. Byłam bardzo podekscytowana ich

spotkaniem i jej późniejsze, nietypowe dla niej milczenie

przypisałam walce z mdłościami, których wciąż doświadczała.

Aminie, która zawsze była szczęśliwie nieświadoma swojego

dobrego zdrowia, trudno było przywyknąć do nowych

background image

ograniczeń i niedogodności, które łączyły się z ciążą. Włosy

zwisały jej płasko, zamiast puszyć się i błyszczeć, na skórze

miała wypryski, puchły jej kostki, gdy za długo siedziała bez

ruchu, i wydawało się, że mdłości zastąpiła zgaga. Ale za

każdym razem, gdy pomyślała o mającym się narodzić

dziecku, była szczęśliwa jak nigdy.

Początkowo więc uważałam, że to z powodu swojego

wyglądu Amina była tak nietypowo cicha. Wreszcie —

zupełnie niemądrze — zapytałam ją wprost, co myśli o

Martinie.

— Wiem, że obecnie nie jestem do końca sobą, ale też mi nie

odbija — zaczęła Amina.

Miałam to złowieszcze przeczucie; to, które się ma, gdy

wiesz, że zaraz bardzo się zdenerwujesz, i to na własne

życzenie.

Stałyśmy na trawniku przed domem Juliusów, który zaczął

wyglądać tak, jak widziałam to w wyobraźni, gdy zobaczyłam

go po raz pierwszy. Spod domu wystawały nogi Johna

Henryego, obleczone w kombinezon hydraulika, młody czarny

człowiek przycinał krzewy, a na szerokim podjeździe do

garażu Youngbloodowie robili jakąś dziwną, azjatycką rzecz.

background image

To było coś jakby wojowniczy balet, przerywany nagłymi

kopnięciami i okrzykami, świszczącymi oddechami i

powolnymi ruchami, pełnymi wdzięku. Amina przyglądała im

się przez chwilę i potrząsnęła głową z niedowierzaniem.

— Słońce — powiedziała, patrząc mi prosto w oczy — co to

za ludzie?

— Amina, mówiłam ci — westchnęłam. — Shelby

to stary znajomy Martina z wojska, stracił pracę na

Florydzie...

— Daj spokój z tymi bzdurami. Zagapiłam się na moją

najlepszą przyjaciółkę.

— Jaką pracę? Gdzie dokładnie? Co robił? A co ona robi?

Czy ona ci wygląda na kurę domową?

— No, może nie są do końca tacy, jak ludzie, których znamy...

— To mało powiedziane! Hugh powiedział, że wyglądają jak

kryminaliści, których broni jego firma!

Przywołanie Hugh, jej męża, było błędem, co Amina

natychmiast sobie uświadomiła.

— Okay, okay — wycofała się, unosząc ręce. — Rozejm. Ale,

słonko, posłuchaj, ci ludzie wydają mi się bardzo dziwni. To,

że Martin chce, żeby mieszkali tutaj z wami... Nie wiem, to po

prostu... dziwne.

— Amina, wyrażaj się bardziej konkretnie — powiedziałam

background image

bardzo sztywno. — Dziwne? Co masz na myśli?

Amina przeniosła ciężar z jednej nogi na drugą.

— Mogłybyśmy usiąść? — spytała płaczliwie. Rozpoznałam

taktykę opóźniającą, ale pewnie

naprawdę była zmęczona. Popchnęłam w jej stronę składane

krzesło ogrodowe. Rozłożyłam kolejne dla siebie. Wieczór

wcześniej siedzieliśmy z Martinem na trawniku, patrząc na

dom i rozmawiając o naszych planach.

— Nie powinnam była tego zaczynać — wymamrotała Amina

do siebie i spróbowała umieścić swoje zmieniające się ciało w

lekkim, aluminiowym krzesełku. — Po prostu się o ciebie

martwię — powiedziała wprost. — Gdyby Martin był

normalnym facetem z normalną pracą, który wraca co wieczór

do domu, to bym go lubiła. I tak go lubię, bo ewidentnie uważa

cię za najwspanialszy wynalazek od czasów krojonego chleba.

Ale tak często go nie ma, tak ciężko pracuje, i tak długo.

Dlaczego musi tyle wyjeżdżać z miasta? Menedżerowie

fabryki powinni siedzieć w fabryce, zgadza się? No i ci

Youngbloodowie...

Pokręciła głową.

— Amina, przestań.

— Twoja mama też się martwi. Rozpłakała się.

background image

Youngbloodowie skończyli ten swój dziwny rytuał i

wykonywali teraz jakieś ćwiczenie, podczas którego kucali,

patrzyli na siebie i walili się nawzajem po ramionach.

Moja matka, pomyślałam, była wystarczająco bystra, żeby nic

nie mówić.

Prawdę mówiąc, ta rozmowa mnie zaszokowała.

Podałam Aminie chusteczkę higieniczną, którą miałam w

torebce.

— Po prostu boję się, że... to wygląda prawie tak, jakbyś

miała być ich więźniem.

— Amina, wydaje mi się, że powinnaś się położyć —

zauważyłam po chwili milczenia.

— Nie traktuj mnie protekcjonalnie! Może jestem w ciąży, ale

nie jestem głupia.

— Wobec tego uwierz, gdy ci mówię, że nie chcę słyszeć już

ani słowa.

Rozgniewane patrzyłyśmy w różne strony, zbierając się,

starając znów być przyjaciółkami. Zajęło nam to kilka dni.

♦ ♦ ♦

Sama ceremonia była krótka i piękna. Lawrencetończycy

zapełnili moją stronę kościoła i połowę rzędów po stronie

Martina. Był starszy ode mnie i przeprowadzał się tyle razy, że

nie zaprosił wielu ludzi. Przybyli jego współpracownicy z

background image

Pan-Am Agra, do tego kilkoro przyjaciół z Ohio i jego siostra

Barbara. Odkąd podczas pobytu w Corinth poznałam jej

historię, miałam dla niej więcej zrozumienia, ale nadal

wiedziałam, że nigdy jej jakoś szczególnie nie polubię ani nie

będę się jej zwierzać. (Przywiozła ze sobą swoją córkę,

studentkę drugiego roku na Kent State, ładną, ciemną, pulchną

młodą kobietę o imieniu Regina. Regina nie została

pobłogosławiona posiadaniem szczególnie sprawnego mózgu i

o wiele za dużo razy spytała, dlaczego jej kuzyn Barrett nie

przyjechał, żeby zobaczyć, jak jego tata się żeni).

Tak więc kościół episkopalny imienia świętego Jakuba był

pełen. Emily Kaye pięknie zagrała na organach. Moja matka

przeszła przez nawę z godnością stanowiącą jej znak

rozpoznawczy, Martin wraz z Johnem u boku wyłonił się z

gabinetu Aubreya — Martin w smokingu wyglądał absolutnie

wspaniale — a Amina przeszła wzdłuż nawy w długiej

sukience, która całkiem nieźle ukrywała jej ciążę. Potem

nadeszła moja kolej.

Mój ojciec i jego żona w końcu zdecydowali się przyjechać, w

sumie w ostatniej chwili; możecie sobie wyobrazić, jak się

czułam, widząc taki brak entuzjazmu. A do tego zostawili

background image

mojego brata Phillipa w Kalifornii, u jakichś przyjaciół.

Moje ogromne rozczarowanie całkowicie zmieniło uczucia,

jakie żywiłam wobec ojca.

Nie wyszukuję trudności. Nie kpię z tradycji. I nie jestem

osobą, która lubi zmieniać plany w ostatniej chwili. Ale gdy

mój ojciec wreszcie przyjechał, powiedziałam mu, że do

ołtarza podejdę sama. Moja matka odetchnęła gwałtownie i

otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale spojrzawszy na mnie,

natychmiast je zamknęła. A ja nie wyjaśniłam ojcu powodów

mojej decyzji ani nie zaczekałam na jego reakcję, ani nie

powiedziałam, żeby nie czuł się urażony. A Betty Jo w ogóle

nie miała nic do powiedzenia. Tak więc ojciec i Betty Jo weszli

do środka przed moją matką.

Kiedy więc Emily Kaye zaczęła grać muzykę, na którą

czekałam przez tyle lat, przeszłam nawą sama. Miałam upięte

włosy, w uszach kolczyki, które Martin podarował mi w

wieczór przed naszymi zaręczynami, miałam też na sobie

wszystkie „insygnia" panny młodej. Czułam się jak królowa

balu, miss Ameryki, zdobywczyni nagrody Pulitzera i

nominowana do nagrody Tony*, wszystko jednocześnie.

I wzięliśmy ślub.

background image

* Nagrody Tony (ang. Tony awards, oficjalnie: Antoinette

Perry Award for Excellence in Theatre) — nagrody

przyznawane corocznie twórcom teatralnym w USA.

Rozdział 7

Zajechaliśmy na nasz własny, wysypany żwirem podjazd,

wymęczeni po podróży, zadowoleni z powrotu do domu.

Wiedziałam, że Martin znów zaczął myśleć o fabryce, a ja

wizualizowałam sobie moje własne — nasze własne — łóżko i

moją pralkę, i chodzenie w koszuli nocnej, aż się nie rozbudzę i

nie będę gotowa ubrać. I moją własną kawę! Nasza podróż

poślubna, tak słodka, jak tylko powinny być podróże poślubne,

była cudowna, ale zdecydowanie byłam już gotowa wracać do

Lawrenceton. Trudno było uwierzyć, że mieliśmy przeżyć

resztę dnia bez pójścia do łóżka. Martin pospał trochę w

samolocie przelatującym nad oceanem, ja zresztą też, ale nie

był to szczególnie krzepiący sen.

Dom wyglądał wspaniale. Były w nim nowe wykładziny,

farby i półki na książki. Niech Bóg błogosławi Youngbloodów;

poustawiali meble, a myślałam, że

będą czekały upchnięte pod ścianami. Zostawiłam rysunki

obrazujące ustawienie mebli w sypialniach, ale nie byłam w

stanie sobie wyobrazić salonu. Wyglądał bardzo przyjemnie,

background image

choć wolałabym przestawić parę rzeczy. Madeleine już

wybrała sobie fotel i opanowała drzwiczki dla zwierząt w

kuchni. Sądząc po jej obwodzie, Youngbloodowie karmili ją aż

za dobrze. Wydawała się dość zadowolona z mojego powrotu i

jak zawsze kompletnie zignorowała Martina.

Kręciliśmy się po domu w ten niepewny sposób, właściwy

ludziom, którzy wrócili z podróży i nie mogą sobie znaleźć

miejsca. Martin podszedł do dużego pudełka z pocztą na

stoliku do kawy i zaczął sortować listy — jego kupka, moja

kupka — a ja przeszłam przez jadalnię, odnotowując

zapakowane prezenty na stole, i zajrzałam do kuchni. Jeszcze

przed ślubem przeniosłam tu większość moich sprzętów, a

także wiele rzeczy Martina, które były w magazynie, ale stały

tu jeszcze ze dwa nierozpakowane pudła; ważne rzeczy, które

aż do dnia ślubu trzymałam u siebie. Posprzątałabym miesz-

kanie i wprowadziła się na chwilę do matki, gdyby jej trzecia

sypialnia nie była już zastawiona meblami, które zostawiła mi

Jane Engle, a drugiej nie obiecała Barby Lampton, która

przyjechała na tydzień przed weselem.

Zerkając na plecy Martina i zabierając się za otwieranie

spóźnionych prezentów, piętrzących się na stole w jadalni,

przeczuwałam, że kiedy zaczniemy żyć

background image

razem dzień po dniu, doświadczę poślubnego kryzysu.

Cieszyłam się więc, że zostało jeszcze trochę rzeczy do

zrobienia przy domu. Nieprzytomnie wpatrzyłam się w kolejny

komplet kieliszków do wina i sprawdziłam pudełko, żeby

zobaczyć, czy pochodzą z miejscowego sklepu z upominkami;

pochodziły. Jutro mogłabym je zabrać i wymienić na coś,

czego faktycznie potrzebowaliśmy, choć nie byłam pewna, co

by to mogło być; wyglądało na to, że mieliśmy dość rzeczy,

żeby dotrwać tak do końca życia.

W następnej paczce były srebrno-fioletowe podkładki pod

talerze, tak porażająco paskudne, że musiałam zawołać

Martina, żeby je obejrzał. Obydwoje biedziliśmy się nad

dołączoną wizytówką i wreszcie udało mi się odcyfrować

niewyraźne, ręczne pismo.

— Martin! To od pani Totino!

— Kogo?

— Teściowej! Tej, która odkryła, że wszyscy zniknęli!

Dlaczego przysłała nam prezent?

— Pewnie z radości, że po tych wszystkich latach wreszcie

pozbyła się domu.

— Pieniądze. Pewnie się cieszy, że dostała pieniądze. Dom

był jej własnością? — Nagle coś mi przyszło do głowy. — Czy

oficjalnie uznano tę rodzinę za zmarłych?

background image

— Jeszcze nie. W sumie to będzie w tym roku, za kilka

miesięcy. Czek za dom trafił do spadkobiercy.

To była dziwna transakcja. Spadkobiercę reprezentował

Bubba Sewell. Najwyraźniej po roku pani Totino objęła

funkcję powiernika. Chyba nie ma innych krewnych.

Podniosłam jedną z walizek, żeby zanieść ją na górę.

— Idę pod nasz własny prysznic, w naszej własnej łazience, z

naszym własnym mydłem.

— A potem drzemka w naszym własnym łóżku? — zapytał.

— Tak jest. Zaraz po tym, jak zadzwonię do matki i powiem

jej, że wróciliśmy.

— Może dałoby się opóźnić ten telefon i popracować nad

czymś pomiędzy prysznicem a drzemką?

— Może — pokiwałam głową z zadumą. — Ale lepiej się

pospiesz, bo inaczej drzemka dopadnie mnie pierwsza.

— Nie wiem, czy będę wystarczająco szybki — przyznał

Martin, odkładając wizytówkę do pudełka z podkładkami i

przechodząc przez salon, by dołączyć do mnie na schodach —

ale mogę spróbować.

Był wystarczająco szybki. Życie w naszym nowym domu

zainaugurowaliśmy w bardzo satysfakcjonujący sposób.

♦ ♦ ♦

Po dniu odpoczynku Martin radośnie poszedł do pracy, a ja

zabrałam się za organizację reszty mojego

background image

życia. Łazienka na dole nie była skończona i musiałam

ochrzanić za to kilkoro ludzi, ale ta na górze była gotowa i

prześliczna. Nasza sypialnia była w kolorach francuskiego

błękitu, szarości i bieli; w pokoju gościnnym ustawiłam meble

Martina. Jego kapa na łóżko była kasztanowo-granatowa, więc

wprowadziłam tam takie kolory. Mały pokoik niewiadomego

przeznaczenia teraz mieścił sprzęt treningowy mojego męża i

ubrania, które nie zmieściły się w szafie. Drewniane schody

zostały odświeżone i wypolerowane, a jasnoniebieska

wykładzina, którą wyłożone było piętro, została położona

również na nich.

Kiedy na dole zdarto starą wykładzinę, okazało się, że podłogi

są z dębowego drewna. Wszystkie zostały odświeżone. W

salonie leżał duży, orientalny dywan, kolejny w jadalni, a przez

hol biegł chodnik. Sypialnię na dole zmieniliśmy w

nieformalny pokój „rodzinny". W jednym rogu stało biurko

Martina; był tam telewizor, a także kilka wygodnych foteli ze

stolikami i lampkami.

Antyki po matce Jane Engle — stół jadalny i krzesła — teraz

pyszniły się w naszej jadalni, a salon został umeblowany

rzeczami Jane, moimi i Martina; eklektyczna mieszanina, która

background image

jednak była przyjemna dla oka, uznałam.

No a te wbudowane w ściany regały na książki w holu

wyglądały wspaniale. Wszystkie miejsca, któ-

rych nie zajmowały książki, były zastawione bibelotami,

które dostaliśmy jako prezenty ślubne, tu porcelanowy ptaszek,

tam wazon. Dwie z szafek na książki Jane — szafki jak z

gabinetu prawnika, z pięknymi, przeszklonymi drzwiczkami

—- stały w pokoju rodzinnym, a reszta wraz z pozostałymi

rzeczami Martina została w magazynie, czekając na ostateczną

decyzję.

Zastanawiałam się, co się stało z rzeczami rodziny Juliusów.

Siedziałam przy stole w kuchni, pijąc kawę i starając się

stłumić apetyt na kolejnego tosta, kiedy zobaczyłam, jak po

schodach z mieszkania schodzi Shelby Youngblood. Obszedł

garaż i usłyszałam dźwięk uruchamianego silnika. Musieli

uznać, że to najbardziej dyskretne miejsce na parkowanie.

Cofnął samochód na betonowym podjeździe i pojechał (jak

założyłam) do pracy. Gdy wjechał na żwir, koła samochodu

zachrzęściły. Prędzej czy później będziemy musieli wyłożyć

kostką także resztę podjazdu. Pomyślałam o Angel

Youngblood w jej brzoskwiniowo-zielonym mieszkaniu i

przypomniało mi się, co przed ślubem wyrzuciła z siebie

Amina. Jej troska utkwiła we mnie jak cierń, irytujący i trudny

background image

do usunięcia.

Zaczęłam się zastanawiać, co przez cały dzień porabia Angel.

W sumie to nie była moja sprawa, ale ciekawią mnie ludzie

wokół. To taka moja rozrywka.

Włożyłam naczynia do zmywarki i poszłam na górę, żeby się

ubrać. Po tych wszystkich moich nowych

„podróżopoślubnych" ubraniach miło było znów założyć na

siebie najstarsze niebieskie jeansy i koszulkę z księgarni.

Zrobiłam lekki makijaż, żeby Martin nie doznał zbyt dużego

szoku po powrocie do domu. Wyciągnęłam też swoje okulary

w czerwonych oprawkach. Właśnie planowałam dzień,

rozczesując włosy, gdy usłyszałam pukanie do drzwi

kuchennych.

Angel miała na sobie jeden z tych strojów do ćwiczeń, które

przylegają do ciała jak druga skóra. Ten zestaw stanika i

szortów był czarny z jaskraworóżowym wzorem. Na to miała

narzuconą wiatrówkę. Jej nogi były jak długie kolumny mięśni

kończące się grubymi, różowymi skarpetami i czarnymi

butami do biegania.

— Witaj z powrotem — powiedziała krótko.

— Wejdź, proszę.

— Tylko na chwilkę.

background image

— Dzięki za ustawienie mebli.

Wzruszyła ramionami i zdobyła na uśmiech. Nagle do mnie

dotarło, że Angel była nieśmiała.

— Wpadłam tylko przed bieganiem, żeby ci powiedzieć, że

kiedy będziesz gotowa, mogę przyjść pomóc ci poprzestawiać

meble w salonie tak, jak będziesz chciała. My tylko

poustawialiśmy je tak, żeby jakoś to wyglądało, ale założyłam,

że po powrocie do domu będziesz chciała to zrobić po

swojemu.

Angel patrzyła na mnie mocno z góry, ale nie wydawało się,

żeby jej to przeszkadzało albo dawało jej poczucie przewagi.

— Angel, kim ty dokładnie jesteś?

— Hm?

— Jesteś moją pracownicą? Pracownicą Martina, jak Shelby?

Jeśli tak, to gdzie spis twoich obowiązków? Mam wrażenie, że

mi coś umyka.

Miałam nadzieję, że nie byłam niegrzeczna, ale czułam się

nieswojo, że oddawała mi tyle przysług, skoro nie była moją

bliską przyjaciółką. Jeśli dostawała za to pieniądze, to co

innego.

I właśnie to okazało się prawdą.

— Martin płaci Shelbyemu i mnie — odpowiedziała po tym,

jak przez chwilę patrzyła na mnie z namysłem. — Oczywiście

background image

Shelby dostaje pensję z fabryki, ale dostajemy też coś oprócz

tego. Za pomaganie ci tutaj. Ponieważ ten dom jest trochę

daleko od miasta, poza zasięgiem słuchu... A Shelby mówi, że

Martin często wyjeżdża.

— Usiądź, proszę. — Popatrzyłyśmy na siebie ponad stołem.

— Co obejmuje „pomaganie" mi?

— Ach... cóż. Pracę w ogrodzie; tu jest mnóstwo przestrzeni

do przycinania, koszenia i sadzenia. I gdybyś miała jakieś

ciężkie prace w domu. I pilnowanie go, gdy nie ma ani ciebie,

ani Martina... takie tam.

Przypatrywałyśmy się sobie otwarcie. To było bar-

dzo interesujące. Jak, na Boga, wyglądało życie tej kobiety?

— Dzięki, Angel — powiedziałam wreszcie, a ona poprawiła

się trochę na krześle. — Udanego biegania.

Natychmiast się podniosła, pokiwała głową i poszła do drzwi

kuchennych, które otwierały się na ogród.

— W czasie gdy będziesz biegać, pomyślę nad salonem, i

może później, kiedy już weźmiesz prysznic i odetchniesz,

mogłabyś wpaść.

— Jasne — odparła jakby z ulgą. — To powinno potrwać

koło godziny, może trochę dłużej.

— Dobrze.

background image

Zamknęłam za nią drzwi, oparłam się o nie i zaczęłam

zastanawiać, o czym mi nie powiedziała.

♦ ♦ ♦

Pod koniec poranka spędzonego na przestawianiu ciężkich

przedmiotów wiedziałam o Angel trochę więcej. Ona i Shelby

byli małżeństwem od siedmiu lat. Poznali się w swojej

poprzedniej pracy. Co to była za praca, pozostało niejasne.

Jestem dość „południowa", żebym miała problem z pytaniem

wprost; swój dzienny przydział zużyłam rano w kuchni. A

Angel, z rozmysłem czy nie, nie reagowała na nic poza

podejściem bezpośrednim. Nadal nie miałam jasnego

wyobrażenia co do jej charakteru.

Martin miał dziś spotkanie podczas lunchu, a matka

wyszła z klientami, więc usiadłam w kuchni i opracowałam

plan posiłków na cały tydzień. Tak podobno zachowywały się

dobre, niepracujące żony. Zgodnie z tym wykazem zrobiłam

zakupy spożywcze. Już wcześniej gotowałam dla Martina, a on

wiele razy grillował dla nas mięso, ale to miał być pierwszy

posiłek, który przygotuję mu jako jego żona, i uznałam, że

powinien być fantazyjny, ale nie za bardzo, żeby mój małżonek

nie nabrał zbyt wysokich wyobrażeń co do tego, jak powinna

wyglądać nasza codzienna kuchnia, i niezbyt skomplikowany,

żebym go nie zepsuła. Pośród prezentów ślubnych było co

background image

najmniej pięć książek kucharskich i niejasno wyobrażałam

sobie, że nasze jedzenie będę przygotowywać właśnie na ich

podstawie.

Usiadłam w naszym małym pokoju rodzinnym i obejrzałam

wiadomości, w trakcie reklam podczytując zaległe czasopisma.

Potem napisałam jeszcze kilka liścików z podziękowaniami,

jako że zdołałam rozpakować nieco ponad połowę prezentów,

które przyszły podczas naszej nieobecności. Gdy poszłam na

koniec podjazdu, by włożyć listy do skrzynki, odnotowałam, że

Youngbloodowie postawili własną. To miało sens, skoro

mieliśmy ten sam adres; problem został rozwiązany, zanim

nawet pomyślałam o jego istnieniu. Powoli wracałam do domu,

bezmyślnie przerzucając rachunki, ulotki i próbki, które

znalazłam w skrzynce. Podczas przedmałżeńskich sesji

doradczych zdecy-

dowaliśmy, że będę odpowiadać za płacenie comiesięcznych

rachunków z naszego wspólnego konta, na którym Martin i ja

zdeponowaliśmy określone wcześniej sumy pieniędzy z

naszych oddzielnych dochodów. Tak więc wyciągnęłam naszą

nowiutką książeczkę czekową, zapłaciłam rachunki i

podpisałam się „Aurora Teagarden".

Okay, okay. Zachowałam nazwisko, to absurdalne i śmieszne

background image

nazwisko, które przez całe życie było moim przekleństwem.

Gdy pojawiła się możliwość, po prostu nie potrafiłam stać się

kimkolwiek innym. Martin miał z tym spory problem, ale ja

żywiłam głębokie poczucie, że mam rację, a w takich

wypadkach jestem nie do ruszenia. I nie macie pojęcia, o ile

lepiej się dzięki temu czuję. Miałam własne pieniądze,

własnych przyjaciół i rodzinę, własne nazwisko. Krojąc

truskawki, powiedziałam sobie, że jestem szczęśliwą kobietą.

Martin otworzył drzwi i zawołał wesoło.

— Cześć, kochanie! Jestem w domu! Zaczęłam się śmiać.

Jakoś zdołałam odwrócić się

od zlewu i powiedzieć:

— Witaj, mój drogi. Jak ci minął dzień? Zupełnie jak mama z

sitcomu.

Byłam szczęśliwą, zaniepokojoną kobietą.

Rozdział 8

Następnego ranka, powodowana zachcianką, pojechałam do

Peachtree Leisure Apartments, czegoś w rodzaju domu dla

niezależnych staruszków, co tak pogodnie wykazała Neecy

Dawson. Bywałam już tutaj, odwiedzając różnych ludzi, ale to

background image

było dość dawno temu. Wprowadzono kilka zmian. Przedtem

w dużym holu znajdował się spis mieszkańców i można było

po prostu wejść, wsiąść do windy i pojechać na właściwe

piętro. Teraz spis zniknął, pojawił się za to siedzący za

biurkiem bardzo potężny czarny mężczyzna z wąsikiem. W

rogu pomieszczenia podwieszono kamerę, która obejmowała

prawie całą powierzchnię holu.

— Okradano ich — wyjaśnił strażnik, gdy zapytałam o

zmiany. — Ludzie tu wchodzili, sprawdzali nazwiska i numery

mieszkań i po prostu kręcili się po budynku, aż znaleźli

odpowiednie osoby. Sprzedawali im magazyny, które starym

ludziom nie są do niczego

potrzebne, jeśli uznali, że staruszkowie byli dość

zdziecinniali, a jeśli byli słabi, okradali ich tak po prostu. No i

dlatego jestem tu ja, a nocą, od siedemnastej do siódmej,

pilnuje druga zmiana. Dobrze, do kogo pani przyszła?

Dziwnie roztrzęsiona po odmalowanym przez niego obrazku

wilków ganiających po korytarzach Peachtree Leisure

Apartments, wyjaśniłam mu, że przyszłam do pani Totino.

— Spodziewa się pani wizyty?

— Nie. Tak. — Spojrzał na mnie podejrzliwie. — Nie, nie

spodziewa się. Przyszłam, żeby jej podziękować za prezent

background image

ślubny.

— Ona coś pani dała? — brązowe oczy rozszerzyły się jak w

burlesce. — To musi być pani przyjaciółką.

— Rozumiem, że to dość niezwykłe?

Ale po swoim małym żarcie strażnik nie zamierzał

powiedzieć niczego więcej.

— Proszę chwileczkę zaczekać, zadzwonię do niej —

wyrzucił tylko z siebie.

Podniósł słuchawkę, wybrał numer i poinformował Melbę

Totino, że jestem w holu. Zobaczy się ze mną.

— Proszę na górę — poinstruował. — Nie miewa wielu gości.

Winda pachniała jak gabinet lekarski, jak alkohol, środki do

dezynfekcji i zimna stal. Strażnik powiedział mi, że w

rezydencji stale przebywa technik medyczny,

a lekarz oczywiście jest pod telefonem. Dla tych, którzy

„gustowali" w takich usługach, w budynku była stołówka, a

miejscowe sklepy dostarczały zakupy. Wszystko było bardzo

czyste, a w holu siedziało wielu starych ludzi, którzy nawet

jeśli nie wydawali się do końca szczęśliwi, to sprawiali

wrażenie ożywionych i zadowolonych. Pewnie jeśli nie ma się

możliwości, żeby żyć całkowicie na własną rękę, jest to

całkiem niezłe miejsce.

Mieszkanie pani Totino znajdowało się na trzecim piętrze.

Wnioskując z odległości między drzwiami, niektóre

background image

apartamenty były większe niż inne. Jej należał do tych

mniejszych. Zapukałam, a drzwi otworzyły się tak szybko, że

nie zdążyłam nawet cofnąć ręki.

Mogłam jej spojrzeć prosto w oczy, czyli nie miała więcej niż

pięć stóp wzrostu. Oczy miała ciemnobrązowe, tonące w

zmarszczkach, a skórę poznaczoną plamami wątrobowymi.

Duży nos, małe usta. Wiotkie, siwe włosy wymykały się z

koczka z tyłu głowy. Zaskoczyło mnie, że nie nosiła okularów.

Jej absurdalnie wesoła sukienka w żółte i pomarańczowe paski

była okryta szarym swetrem, a powietrze w mieszkaniu

przesiąknięte było silnym zapachem odświeżacza, zasypki

talkowej i gotowania.

— Tak? — jej głos był głęboki i przyjemny, a nie drżący, jak

się spodziewałam.

— Pani Totino, jestem Aurora Teagarden.

— To właśnie powiedział Duncan. Duncan! Co to za imię dla

czarnego człowieka, ja się pytam? — I cofnęła się do

mieszkania, wskazując, że mam wejść. — Jego też o to

zapytałam — powiedziała, bardzo zadowolona ze swojej

śmiałości. — Powiedziałam: „nigdy dotąd nie znałam czarnego

mężczyzny o imieniu Duncan". A on na to: „a jak według pani

powinienem mieć na imię? LeRoy?" Ten Duncan! Śmiałam się

background image

bez końca.

Ojej, ojej, co za zabawny żarcik. Założę się, że Duncan też tak

pomyślał.

— Siadaj, siadaj.

Nerwowo rozejrzałam się dookoła. Były tu miejsca do

siedzenia, ale tak pozastawiane, że nie byłam pewna, czy

mogłabym tam przysiąść, czy nie. Sofa i pasujący do niej fotel

były pokryte uderzającym, kwiatowym wzorem w odcieniach

pomarańczu, brązu i kremowego. Na stoliku między fotelem a

sofą znajdował się „Przewodnik Telewizyjny",

najpaskudniej-sza lampa we wszechświecie, czerwono-biały

szklany talerz z landrynkami, okulary do czytania, pudełko

chusteczek higienicznych i okropnie sentymentalna figurka

wielkookiej małej dziewczynki, tulącej do siebie słodkiego

szczeniaczka, która na podstawku miała napis „Moja Najlepsza

Przyjaciółka". Wreszcie uznałam, że jedna z poduch sofy była

pusta i ostrożnie się tam usadowiłam.

— To bardzo ładny budynek — zagaiłam.

— Och, tak, a ochrona robi wielką różnicę! Może zrobię ci

filiżankę kawy? Obawiam się, że mam tylko rozpuszczalną

bezkofeinową.

To po co w ogóle pić kawę?

— Nie, dziękuję.

background image

— A może coli? Chyba mam trochę w lodówce.

— Dobrze, poproszę.

Wyszła z wahaniem. W zagraconym, małym pokoju było

dwoje drzwi, jedne z tyłu po lewej, prowadzące do kuchni, i po

prawej do sypialni. Z kuchni dobiegły mnie dźwięki

przestawiania i mamrotanie, więc skorzystałam z okazji, żeby

się trochę rozejrzeć.

Na ścianach wisiało mnóstwo ozdóbek wszelkiej maści.

Grupa trzech złocistych motyli, całkiem ładny obraz

przedstawiający misę z kwiatami, dwa koszmarne plakaciki

słodkich cherubinków ze słodkimi zwierzątkami, kosz z trawy

wypełniony okropnie zakurzonymi zasuszonymi kwiatami,

plakietka z modlitwą o spokój... Mnogość rzeczy

domagających się uwagi zaczęła mnie oszałamiać.

Pomyślałam o miejscu w naszym domu i poczułam coś jakby

ukłucie winy.

Potem zwróciłam uwagę na telewizor. Cały czas był

włączony, ale nawet nie spojrzałam na obraz. Teraz do mnie

dotarło, że widzę w nim hol budynku. Powoli szedł przez niego

staruszek z balkonikiem. Dobry Boże. Ciekawe, ilu

rezydentów obserwuje życie w holu.

Pani Totino chwiejnym krokiem wróciła do pokoju, w drżącej

background image

dłoni ściskając szklankę coli. Lód obijał się o ścianki w

drażniąco szybkim rytmie.

— Podobały ci się podkładki? — znienacka i głośno zapytała

pani Totino.

Przekazanie szklanki z jej rąk do moich przebiegło bez

przykrych niespodzianek.

— Nigdy takich nie widziałam — odpowiedziałam szczerze.

— Cóż, wiem, że nie będziesz obrażona, gdy ci powiem, że to

był prezent ślubny dla TC. i Hope. Przez te wszystkie lata

leżały w szufladzie i pomyślałam, że w zasadzie ktoś mógłby

się nimi nacieszyć. I nigdy nie były w użyciu; to nie tak, że

dałam ci używany prezent!

— Recykling — podsunęłam.

— Racja, racja. Teraz wszędzie jest recykling! Miałam

nadzieję, że zobaczę zdjęcie rodziny Juliusów, ale w całym tym

bałaganie wyłowiłam okiem tylko dwie fotografie w

podwójnej ramce, stojące niepewnie na telewizorze. Oba

zdjęcia były bardzo stare. Na jednym widniała surowa, mała

kobieta z ciemnymi włosami i twardym wzrokiem, stojąca

obok nieco wyższego mężczyzny z jaśniejszymi włosami i

nieśmiałą twarzą o wąskich wargach. Mieli na sobie ubrania,

które według mnie wskazywały na jakieś lata dwudzieste. Na

drugim zdjęciu były dwie bardzo do sie-

background image

bie podobne dziewczynki, jedna mogła mieć dziesięć, druga

może dwanaście lat, obejmujące się i uśmiechające

niewzruszenie do aparatu.

— Ja i moja siostra, Alicia Manigault. Czyż to nie śliczne

imię? — czule powiedziała pani Totino. — Nigdy nie lubiłam

swojego imienia: Melba. A tamto drugie zdjęcie to jedyna

fotografia moich rodziców.

— Czy pani siostra nadal... mieszka w pobliżu?

— W Nowym Orleanie — powiedziała pani Totino. — Ma

niewielki domek w Metairie, to tuż pod Nowym Orleanem. —

Westchnęła ciężko. — Nowy Orlean to piękne miejsce;

zazdroszczę jej. Ona nigdy nie chce mnie odwiedzić. Jeżdżę

tam od czasu do czasu. Żeby zobaczyć miasto.

Zastanawiałam się, dlaczego po prostu się nie

przeprowadziła.

— Pani Totino, ma tu pani krewnych?

— Nie, nie od czasu... od czasu tragedii. Oczywiście słyszałaś

o tym.

Pokiwałam głową.

— Jednak kupiłaś ten dom, czy też twój mąż kupił go dla

ciebie, jeśli zrozumiałam to, co mówił pan Sewell.

— Tak, proszę pani.

— Nie boisz się? Inni ludzie wycofywali się z oferty kupna w

ostatniej chwili.

background image

— To piękny dom.

— Nie jest nawiedzony, prawda? Nie wierzę w takie rzeczy

— powiedziała energicznie pani Totino.

Ukradkiem rozejrzałam się za miejscem na odstawienie

szklanki. Cola była kompletnie wygazowana.

— Ja też nie.

— Kiedy ten prawnik z głupim imieniem zadzwonił i

powiedział, że ktoś naprawdę chce kupić ten dom i że to para,

która zamierza się pobrać, pomyślałam sobie, że poślę im jakiś

drobiazg... Po tylu latach dom znów będzie żył. W jakim był

stanie?

Opowiedziałam jej; ona zadawała mi pytania, ja

odpowiadałam, i ani przez chwilę nie mówiła o tym, co mnie

interesowało najbardziej. Przyznaję, że zniknięcie jej córki,

wnuczki i zięcia musiało być okropne, ale można by się

spodziewać, że choć o tym wspomni. Poza sztywną wzmianką

o „tragedii" nie nawiązała jednak do tego. Oczywiście

najbardziej zainteresowana była mieszkaniem nad garażem,

tym zbudowanym dla niej, w którym mieszkała tak krótko.

Potem w tonie konwersacyjnym wróciła do samego domu.

Odmalowaliśmy go? Tak, powiedziałam jej. Czy położyliśmy

nowy dach? Nie, powiedziałam, agent upewnił się, że pan

background image

Julius już to zrobił, kupiwszy budynek.

— Przyjechał tutaj, żeby być bliżej krewnych? — zapytałam

ostrożnie.

— Jego krewnych — uściśliła, pociągając nosem. —

Jego ciotka Essie nie miała dzieci, więc kiedy odszedł z armii,

wraz z Charity przenieśli się tutaj, żeby być bliżej niej. Wiele

lat oszczędzał, żeby założyć własny biznes: dobudówki do

domów, stolarka, rzeczy, które zawsze chciał robić. Mógł

pojechać gdziekolwiek chciał, ale osiadł tutaj — powiedziała

ponuro.

— I poprosili, żeby pani z nimi zamieszkała?

— Tak — przyznała. — Chcesz jeszcze coli? W kuchni

zostało pół puszki. Nie? Tak, wymyślili, że mogą zrobić

dobudówkę nad garażem. Nie chcieli, żebym mieszkała w

domu razem z nimi. Więc wyprowadziłam się z Nowego

Orleanu... mieszkałam razem z siostrą... i przyjechałam tutaj. A

ją zostawiłam tam. — Pokręciła głową. — Tak to było.

— Wobec tego — nie mogłam się powstrzymać od bycia

wścibską — dlaczego pani została?

— Dlaczego? — spytała bez wyrazu.

— Po tym, jak zniknęli. Dlaczego pani została?

— Och — pojęła. — Rozumiem. Zostałam na wypadek,

gdyby wrócili.

background image

♦ ♦ ♦

— Martin, nie sądzisz, że to trochę niesamowite? — spytałam

tego wieczoru, gdy skończył jeść, a ja myłam naczynia.

— Niesamowite? Może sentymentalne. Po tylu latach raczej

nie znajdą się cali i zdrowi.

Przypomniałam sobie przesłodzone obrazki w jej mieszkaniu,

tę figurynkę. Wszystko bardzo sentymentalne.

— Może i tak — zgodziłam się niechętnie.

— Widziałeś, jak Angel i ja przestawiłyśmy meble w salonie?

— spytałam po chwili.

Wycisnęłam gąbkę i wyciągnęłam korek. Woda ze

zlewozmywaka spłynęła z potężnym bulgotem, jakby wypił ją

smok.

— Ładnie. Ale chyba trzeba coś zrobić z tym stołem, który

zostawiła ci Jane. Jedna noga jest obluzowana.

— Martin, myślę, że powinieneś mi opowiedzieć o

Youngbloodach.

— Mówiłem ci, Shelby potrzebował pracy... Zebrałam się na

odwagę.

— Nie, Martin, nie o to mi chodzi.

Odwiesił ścierkę na haczyk obok zlewu. Idealnie równo.

— Zastanawiałem się, kiedy w końcu zapytasz — powiedział

background image

wreszcie.

— Zastanawiałam się, kiedy mi powiesz. Obrócił się twarzą

do mnie i oparł się o blat. Ja też

to zrobiłam. Skrzyżowałam ramiona na piersi. Rękawy miał

podwinięte, a krawat poluzowany. I także skrzyżował ramiona

na piersi. Ciekawe, co powiedziałby o tym ekspert od mowy

ciała.

— Czy Youngbloodowie to moi strażnicy? Są tutaj, żeby mieć

na mnie oko? — wyrzuciłam z siebie najbardziej oczywiste

pytanie.

Martin przełknął ślinę. Serce mi waliło tak, jakbym biegała.

— Poznałem Shelby'ego w Wietnamie — zaczął. — Pomógł

mi przez to przejść.

Kiwnęłam głową, żeby pokazać, że przyswajam informacje.

— Po wojnie... po naszej części wojny... w Wietnamie

poznałem ludzi z wywiadu. Mówiłem już wtedy jako tako po

hiszpańsku, Shelby tak samo. W naszej jednostce było kilku

Latynosów i rozmawialiśmy z nimi po hiszpańsku, żeby się

uczyć. Przynajmniej było co robić.

Martin tak ściskał swoje przedramiona, że aż pobielały mu

palce.

— Po tym, jak wyjechaliśmy z Wietnamu, odeszliśmy z armii,

ale zaciągnęliśmy się do innej akcji, która podlegała pod rząd.

background image

— Zwerbowano was?

— Tak — po raz pierwszy spojrzał mi w oczy. Jego

jasnobrązowe tęczówki obramowane czarnymi rzęsami i

brwiami patrzyły na mnie prosto, jakby mnie przewiercając. —

Zostaliśmy zwerbowani. A w naszym... Pracował z nami

Jimmy Dell, chłopak z bagien Florydy, który wychował się po

sąsiedzku

z uchodźcami z Kuby. Jego hiszpański był nawet lepszy od

naszego.

Martin uśmiechnął się lekko i pokręcił głową nad

umykającym wspomnieniem czasu i miejsca, którego nawet

nie potrafiłam sobie wyobrazić.

— A zajmowaliśmy się sprzedażą broni — podjął. — Tak

naprawdę to ją rozdawaliśmy, ale miało to wyglądać, jakbyśmy

byli niezależną firmą, która ją sprzedaje. Roe, co mogę

powiedzieć? Myślałem, przynajmniej na początku, że robię coś

dobrego dla swojego kraju. Nigdy nie miałem z tego

osobistych zysków. Ale coraz trudniej było określić, kim byli

ci dobrzy.

Wyglądał przez okno w noc. Zastanawiałam się, czy

Youngbloodowie z okna swojego mieszkania mogli zajrzeć do

naszej kuchni. Nie byłam w stanie się ruszyć, żeby zaciągnąć

background image

zasłony.

A Martin spoglądał w swoje osobiste jądro ciemności.

Broń. Broń była lepsza od narkotyków. Prawda? Oczywiście

przy tych wszystkich podróżach Martina do Ameryki

Południowej zamartwiałam się, że jego piracka strona

prowadziła go do niebezpiecznego i lukratywnego handlu

narkotykami, choć mój mąż często wyrażał głęboką pogardę

dla tych, którzy ich używali, a także dla tych, którzy nimi

handlowali. Broń była lepsza.

— ...i dostarczaliśmy ją w bardzo odległe miejsca grupom

prawicowym. Niektórzy z tych ludzi byli w porządku, inni

stuknięci; wszyscy bardzo twardzi. A kilku było po prostu...

bandytami.

Zdjęłam okulary i dłonią potarłam oczy. Bolała mnie głowa.

Nałożyłam oprawki z powrotem i palcem nasunęłam na nos.

Popatrzyłam gdzieś ponad ramieniem Martina. Musiałam

wziąć mleczko do czyszczenia i porządnie odszorować zlew.

— I któregoś dnia, późnym rankiem, byliśmy w Chama

Mountains... z dostawą dla jednej z lepszych grup. Znikąd

napadła nas inna grupa, która coś słyszała o tej dostawie.

Oberwałem w ramię, Shelby miał znacznie gorszą ranę na

nodze. A Jimmiemu Dellowi odstrzelili głowę.

Gwałtownie nabrałam powietrza. Poślubiłam mężczyznę,

background image

który był świadkiem takiego barbarzyństwa, takiego horroru;

był ich częścią. Zaczęłam drżeć. Chciałam, żeby ta opowieść

już się skończyła.

— Shelby'emu i mnie ledwie udało się stamtąd uciec.

Musieliśmy zostawić Jimmiego Della, a on był naszym

pilotem. Shelby wiedział o śmigłowcach wystarczająco dużo,

żeby nas stamtąd wyciągnąć, chociaż krwawił jak zarzynana

świnia. A potem trochę trwało, zanim wydobrzeliśmy.

Dowiedzieliśmy się, że grupa, której mieliśmy przekazać broń,

została wybita przed naszym przyjazdem. Gdy wróciliśmy do

Stanów, Shelby poje-

chał na Florydę spotkać się z rodziną Jimmiego Della. Jimmy

był najstarszym z dzieciaków, a po nim była jeszcze piątka, z

najmłodszą Angel. Wtedy jeszcze była dla niego za młoda,

pomyślał sobie Shelby, a i pan Dell z pewnością uważał tak

samo. Więc Shelby czekał.

A Martin zatrzymał się na tej osamotnionej farmie w Ohio,

wraz z człowiekiem, którego nienawidził, po to tylko, żeby

zdrowieć w miejscu, które znał. Tam właśnie zszedł się z

Cindy i wzięli ślub. Nigdy jej o tym nie opowiedział. O tym ani

o niczym innym.

Idiotyczne, ale nie mogłam przestać drżeć.

background image

— Po kilku latach Shelby wrócił na Florydę. Angel, będąc w

szkole średniej, zainteresowała się sztukami walki, po tym, jak

coś jej się stało, i zainteresowała się także Shelbym. Pobrali się

i zaczęli pracować jako zespół ochroniarzy.

Rany, ciekawe, dla kogo można pracować na południu

Florydy.

— Ale nie chcieli pracować dla takich ludzi. — Moja twarz

musiała mówić sama za siebie. — Więc później pracowali

głównie dla mniejszych wytwórni filmowych, rozsianych po

Wschodnim Wybrzeżu, ochraniając ludzi, którzy przebywali

tam tymczasowo. Niektórzy z nich byli całkiem sławni. —

Martin uśmiechnął się z wysiłkiem. — I grali też epizody w

filmach karate. Ich ostatnią klientką była kobieta, która

pożyczyła dużo pieniędzy od niewłaściwych

ludzi. Roe, ona ich nie pożyczyła. — Martin spojrzał prosto

na mnie. — Ukradła je, o oni ją znaleźli. Zostawili

Youngbloodów przy życiu, ale pobili ich tak, żeby to sobie

dobrze zapamiętali. Gdy Shelby mnie znalazł, Angel wciąż

była w szpitalu. Przy ich rodzaju pracy nie ma żadnego

ubezpieczenia, więc byli zrujnowani i na jakiś czas musieli

wyjechać. Martwiłem się, że kiedy wyjeżdżam, to ty jesteś

tutaj zupełnie sama, a to mieszkanie stało puste... Ty drżysz!

Dwoma krokami znalazł się przy mnie, odczekał chwilę na

background image

wypadek, gdybym miała go uderzyć, a potem mnie objął.

Poczułam, jak otaczają mnie jego ciężkie mięśnie, a po głowie

błąkała mi się myśl, że te jego ćwiczenia, które przypisywałam

chęci, by być w formie i dobrze wyglądać, tak naprawdę miały

go utrzymać w gotowości do samoobrony. Oparłam głowę o

jego mocną pierś i pozwoliłam, żeby przejął trochę mojego

dygotu.

— No i — powiedział do czubka mojej głowy, prawie

szeptem — co teraz będzie?

— Wezmę mleczko do czyszczenia i wyszoruję zlew.

Martin odsunął mnie od siebie. Był zły.

— Pójdę do pokoju rodzinnego i popracuję, aż będziesz

gotowa, żeby pogadać.

Wyszedł z kuchni. Jego buty lekko stukały na drewnianej

podłodze, gdy szedł przez hol.

Wyciągnęłam mleczko i gąbkę i zabrałam się do roboty.

Pomyślałam o rozmowie, którą odbyłam ze swoją matką.

Mówiłyśmy o miłości, a ona powiedziała, że kobiety, które

zostają z mężczyznami, którzy ich niszczą, mają w sobie

głęboką potrzebę, by zostać zniszczonymi; nie mogą kochać

kogoś, kto je niszczy, to nie powód, by nic nie zmieniać.

Kobieta z silnym instynktem samozachowawczym wyjdzie ze

background image

złego związku, żeby się ratować; instynkt samozachowawczy

zabije miłość, żeby można było odejść i nie narażać się na

kolejne zranienia. Moja matka jako przykład podała siebie: gdy

mój ojciec zaczął ją zdradzać, odeszła i już go nie kochała.

A ja kochałam Martina tak bardzo, że czasami nie mogłam

złapać tchu. Nie powiedział mi całej prawdy. Zamierzałam

zostać. Nie miałam pojęcia, co sobie myślał, siedząc w naszym

nowym pokoju w naszym nowym domu.

Spłukałam mleczko ze zlewu. Błyszczał. Pewnie jeszcze

nigdy nie był taki czysty.

Chyba nie potrafiłam poskładać myśli w logiczny ciąg.

Ulżyło mi niewiarygodnie, że nie chodziło o narkotyki.

Musiałabym odejść. Broń była zła. Czy mogłam żyć z bronią?

Mogłam żyć z bronią. I dlaczego, na miłość boską, Martin się

we mnie zakochał? To było jak spotkanie Marsjanina i

Wenusjanki. Zgięłam się wpół, oparłam głowę na blacie i

zaczęłam płakać.

Martin usłyszał to i przyszedł do mnie. Nie znosił, gdy

płakałam. Odwrócił mnie i przygarnął do siebie, a ja

przywarłam do niego tak, jakbym próbowała wcisnąć mu się

pod skórę. Po kilku chwilach odniosło to swój nieuchronny

skutek, nawet w tych emocjonalnych okolicznościach. Martin

poruszył się niespokojnie, a ja go objęłam i uniosłam twarz.

background image

Rozdział 9

Następnego ranka Martin wyszedł do pracy, wciąż

przyglądając mi się niepewnie, ale najwyraźniej czując ulgę, że

po cichu przepracowywałam sobie reakcję na jego bombowe

wiadomości.

Patrzyłam, jak szedł do garażu. Otworzyłam okno, żeby

wpuścić chłodne, poranne powietrze, więc słyszałam, jak

stanowczo mówi Madeleine, żeby zjeżdżała z maski jego

mercedesa. Martin tak kochał ten samochód, że wyjeżdżając,

nie zostawiał go na parkingu przy lotnisku; w takim wypadku

zawsze brał któryś z samochodów firmowych, więc kocica żyła

na krawędzi. Gdy wycofywał auto, kotka bezczelnie

wymaszerowała z garażu. Martin zawrócił na betonowym

podjeździe, a potem po żwirze wyjechał na drogę. Wyszłam na

zewnątrz z torbą kociego jedzenia i napełniłam miskę.

Madeleine nagrodziła mnie zdawkowym miauknięciem. W

szlafroku usiadłam na

schodach i patrzyłam, jak zjada karmę co do kawałeczka.

W ten sam jakby ogłuszony sposób odbyłam resztę moich

background image

małych porannych rytuałów. Stanęłam w obliczu czegoś tak

dziwacznego, że po prostu potrzebowałam trochę czasu, żeby

się z tym uporać. Pomyślałam o mężczyznach, za których

wyszły niektóre moje koleżanki z klasy: właścicielu sklepu

żelaznego, agencie ubezpieczeniowym, farmerze, prawniku.

To, że spotykałam się z policjantem, przez moich przyjaciół

było uznawane za bardzo egzotyczne. Policjanci byli zbyt

blisko tej robaczywej strony życia, strony, której nie

widywaliśmy, bo nie odwracaliśmy kamieni.

Nieważne, z jakich powodów.

Z naszego pięknego, potrójnego okna w sypialni,

wychodzącego na front domu, drogę i pola, szpiegowałam

Angel Youngblood, wychodzącą na swoją poranną przebieżkę.

Tym razem jej strój był ciemnozłoty. Zrobiła serię ćwiczeń

rozciągających, co samo w sobie robiło wrażenie, i zaczęła

biec. Patrzyłam, jak robi pętlę po podjeździe i wybiega na

drogę. Długie nogi rytmicznie zagarniały przestrzeń, blond

kitka podskakiwała. Angel była energetyczna. Niedługo

zacznie się nudzić.

Wpadłam na pomysł.

Czekałam na jej powrót, a kiedy uznałam, że miała dość czasu

na prysznic i zmianę ubrania, zadzwoniłam

background image

do niej. Jej numer znalazłam w notesie przy telefonie na

biurku Martina, gdy dzień wcześniej robiłam listę zakupów.

— Angel — powiedziałam, kiedy podniosła słuchawkę. —

Gdybyś mogła przyjść po tym, jak już pozałatwiasz swoje

sprawy... Mam pewien projekt.

♦ ♦ ♦

Tego ranka pojęłam prawdziwe piękno koncepcji posiadania

pracownika. Angel i ja nie znałyśmy się, nie łączyły nas żadne

więzy przyjaźni, uprzejmości czy zwyczajów. Jej zadaniem

było pomagać mi w moich poczynaniach.

A skoro Angel była pracownikiem, nie mogła protestować.

Przyszła ubrana w niebieskie jeansy, t-shirt i trampki;

wyglądała jak zdrowa dziewucha z farmy, która gołymi rękami

wrzuca na stryszek bele siana. Przygotowałam zwijaną,

metalową miarkę, notatnik i długopis oraz kopię najdłuższego

artykułu o zniknięciu rodziny Juliusów. Od lat go

przechowywałam, ponieważ miałam zamiar zrobić na ten

temat prezentację dla klubu Prawdziwych Morderstw.

Oczywiście zamierzałam znaleźć rodzinę Juliusów.

Podałam artykuł Angel i czekałam, aż go przeczyta.

Policja kontynuuje poszukiwania rodziny T.C. Juliusa, której

zniknięcie wczorajszego dnia

rano zgłosiła matka pani Julius, pani Melba Totino.

background image

Pani Totino wezwała policję, kiedy w sobotę rano przyszła do

domu ze swojego mieszkania nad garażem i nikogo nie zastała.

Po kilku godzinach oczekiwania i odkryciu, że rodzinny

samochód i ciężarówka nadal stoją w garażu, pani Totino

zgłosiła zaginięcie.

Zaginął T.C. Julius, emerytowany sierżant wojska, który miał

zamiar otworzyć w naszym mieście firmę; jego żona, Hope;

oraz ich córka Charity, lat 15. Julius ma 5 stóp 11 cali wzrostu,

waży 185 funtów, ma 46 lat, siwiejące, brązowe włosy i

niebieskie oczy. Hope Julius ma ciemnobrązowe włosy,

niebieskie oczy, 5 stóp 4 cale wzrostu, waży 100 funtów. Ma

42 lata i choruje na raka. Charity Julius, która właśnie zaczęła

uczęszczać do liceum w Lawrenceton, ma niebieskie oczy i

brązowe włosy do ramion. Mierzy w przybliżeniu 5 stóp i

cztery cale, waży 120 funtów.

Juliusowie przeprowadzili się do Lawrenceton cztery

miesiące temu, żeby być bliżej jedynej żyjącej krewnej pana

Juliusa, jego ciotki, Essie Nyland. Pani Nyland, według jej

przyjaciół, jest zdruzgotana tym wydarzeniem. „Była

taka szczęśliwa, gdy T.C. się tutaj przeniósł, zwłaszcza odkąd

zaczęła chorować", powiedziała jedna z sąsiadek, pani

background image

Lyndower Dawson. „Obawiam się, że to ją wykończy".

Pani Totino powiedziała miejscowym funkcjonariuszom, że

dzień przed zniknięciem był normalny. Poinformowała, że

większość czasu spędziła w swoim mieszkaniu, jak zwykle

przyłączając się do rodzinnych posiłków. Powiedziała, że z

wizytą przyjechał Harley Dimmoch, przyjaciel Charity Julius z

ich poprzedniego miasta zamieszkania, Columbii. Wyjechał

przed zmrokiem, a dzień spędził, pomagając pani Julius przy

domu.

Późnym popołudniem przyjechał miejscowy przedsiębiorca

budowlany, Parnell Engle, żeby wylać beton pod nowe patio,

które T.C. Julius zaplanował na tyłach domu. Widział się i

rozmawiał z Hope oraz Charity Julius, i nie zauważył niczego

dziwnego.

Detektyw Jack Burns mówi, że jego ludzie „bardzo starannie

sprawdzają wszystkie możliwości".

„Nie wydaje się, żeby odjechali z własnej woli, skoro oba

samochody są w garażu", skomentował. „Z drugiej strony nie

ma żadnych

śladów przemocy, a ich rzeczy pozostały nietknięte".

Prosi, by wszyscy mieszkańcy, którzy mają wiadomości o

rodzinie Juliusów, niezwłocznie skontaktowali się z policją.

Do artykułu były dołączone zdjęcia: domu oraz studyjny

background image

portret rodzinny. T.C. Julius był krępym mężczyzną z

agresywnym uśmiechem i kwadratową twarzą. Jego żona,

Hope, sprawiała wrażenie szczupłej, słabej i chorej, skurczonej

do tych samych rozmiarów, co jej nastoletnia córka. Charity

Julius miała włosy do ramion (lekko się podwijały) i owalną

twarz swojej matki. Choć może nieładna, była pociągająca i

trzymała się jak dziewczyna przyzwyczajona do tego, że jest

siłą, z którą należy się liczyć.

♦ ♦ ♦

— To ten dom — zauważyła Angel, oglądając zdjęcie.

Sprawdziła datę artykułu. — Ponad sześć lat temu.

— Jak ci się wydaje, gdzie oni są? — zapytałam.

— Myślę, że nie żyją — odpowiedziała bez wahania. — On

dopiero co się tu wprowadził. Miał zamiar otworzyć nową

firmę. Żadnych wzmianek o kłopotach małżeńskich. Żadnych

wzmianek o córce, która popa-

dła w konflikt z prawem. Właśnie zbudował mieszkanie dla

teściowej, więc widocznie ją tolerował. Brak wyraźnego

powodu, żeby uciekać cichaczem, zwłaszcza zabierając ze

sobą żonę i córkę.

— Myślę, że nadal tu są. Samochód został na miejscu.

— Ale zabójca mógł ich wywieźć swoim autem — rozsądnie

background image

wytknęła Angel. — A co, jeśli to był ten chłopak, Dimmoch?

Może pozbył się ich po drodze do domu?

— To dlaczego ciała się nie znalazły?

— Jeszcze nie. Hoffy1 też nie znaleziono, prawda? Nie dałam

się zniechęcić.

— Biorąc pod uwagę ten samochód i że ciała nie zostały

odnalezione, sądzę, że to całkiem możliwe, że nadal są gdzieś

tutaj.

— No to co mamy robić?

— Chcę, żebyśmy zmierzyły wszystkie ściany i podłogi, i

wszystko, co nam przyjdzie do głowy.

— Myślisz, że policja tego nie zrobiła?

— Nie wiem, co zrobili, i nie jestem pewna, czy uda mi się

dowiedzieć. Ale spróbuję. To tylko pierwszy krok.

1Jimmy Hoffa (James R. Hoffa) (ur. 14 lutego 1913 — zaginął 1975) — amerykański działacz
związkowy, długoletni przewodniczący związku Teamsters, znanego z silnych powiązań z
przestępczością zorganizowaną.

— Pierwszy krok. Hmmm. — Zastanawiała się nad tym przez

chwilę, a potem wzruszyła ramionami. — Gdzie zaczynamy?

— Obawiam się, że od mieszkania.

— Ale ta teściowa, Totino, mówi, że była tam przez cały

dzień. A przynajmniej przez jego większą część — poprawiła

się Angel, raz jeszcze zaglądając do artykułu.

background image

— Więc zaczniemy od najmniej prawdopodobnego miejsca i

je wyeliminujemy — oświadczyłam.

Angel spojrzała na mnie z namysłem.

— Okay — powiedziała wreszcie. Pozbierałyśmy nasze

rzeczy i zabrałyśmy się do pracy.

Półtorej godziny później przerwał nam przyjazd Susu Hunter,

z którą przyjaźniłam się przez całe życie.

— Roe! Gdzie się podziewasz? — wykrzykiwała z ganku.

Angel i ja wyłoniłyśmy się z warsztatu na tyłach garażu,

zakurzone, zgrzane i pokryte pajęczynami. Podczas prac nad

odnowieniem domu nie zajmowałam się warsztatem. Można

było powiedzieć, że pan Julius miał zamiar często z niego

korzystać: wzdłuż ścian wisiały deski z powbijanymi w nie

haczykami, znajdował się tam też stół roboczy, a nad nim

mocna lampa. Najwyraźniej wymienił także drzwi: były

bardzo szerokie i otwierały się do samego końca. Teraz

były zastawione pudłami z narzędziami, których Martin nie

otworzył, odkąd został przeniesiony do Chicago i mieszkał w

mieszkaniu, a nie w domu. Pudłom towarzystwa dotrzymywała

kosiarka, której pochodzenia nie mogłam sobie przypomnieć:

być może należała do Jane Engle. Repertuar narzędzi

background image

uzupełniały grabie, motyki, szpadle, młot dwuręczny i siekiera.

Wszystko było brudne.

Tak więc, jak powiedziałam, gdy Angel i ja stamtąd

wyszłyśmy, nie wyglądałyśmy szczególnie reprezentacyjnie.

— Roe, na miłość boską! — z niejakim podziwem

powiedziała Susu. — Coś ty robiła?

— Sprzątałam w garażu — odparłam, nie rozmijając się

specjalnie z prawdą; skoro już tam byłyśmy, to faktycznie

trochę poustawiałyśmy niektóre rzeczy. — Susu, to jest Angel

Youngblood, która niedawno przyjechała do Lawrenceton.

— Jak miło, że tu zamieszkałaś! — ciepło powitała ją Susu.

— Mam nadzieję, że podoba ci się to nasze małe miasteczko. A

jeśli jeszcze nie wybrałaś sobie kościoła, to z radością

powitamy cię w Calgary Baptist.

Żałowałam, że nie mam kamery. Mina Angel była niezwykła.

Jednak pomimo twardego życia, które było jej udziałem przez

ostatnich kilka lat, Angel Dunn Youngblood była prawdziwą

córą Południa. Szybko się pozbierała.

— Dziękuję. Jak dotąd bardzo nam się tu podoba. I bardzo

dziękuję za zaproszenie do twojego kościoła, ale obecnie

Shelby i ja bardzo interesujemy się buddyzmem.

Przewidując przyjemności, odwróciłam się w stronę Susu.

— To fascynujące! — wykrzyknęła, nie tracąc rezonu. —

background image

Gdybyście kiedykolwiek mieli wolną środę w południe,

pierwszą środę miesiąca, byłoby cudownie, gdybyście mogli

się pojawić i opowiedzieć coś na lunchu powitalnym dla

nowych mieszkańców.

— Och. Dziękuję bardzo. Bardzo przepraszam, ale za jakąś

godzinę Shelby wróci do domu, żeby coś zjeść.

I Angel wycofała się wdzięcznie, wbiegając po schodach do

ich mieszkania. Ulżyło mi, kiedy gdy zamykała za sobą drzwi,

zobaczyłam na jej twarzy lekki uśmiech — bez śladu wrogości.

— Cóż za interesująca kobieta — podsumowała Susu

rozmyślnie neutralnym tonem.

— To prawda — przytaknęłam szczerze.

— Jak to się, na Boga, stało, że tu zamieszkała? Ruszyłyśmy

w stronę domu. Susu wyglądała ładnie,

i na cięższą o kilka funtów niż przed rokiem. Włosy miała

świeżo ufarbowane na rażący blond; ubrała się w błękitne

spodnie w białe kropki oraz białą koszulę.

— Och, jej mąż jest przyjacielem Martina.

— Jest jeszcze większy od niej?

— Trochę.

— Pewnie nie mają dzieci?

— Nie...

background image

— Bo strach pomyśleć, jakich by były rozmiarów.

Parsknęłam śmiechem i zaczęłyśmy rozmawiać

o dzieciach Susu, Małym Jimie i Bethany. Bethany była

bardzo zajęta nauką stepowania, a Mały Jim, młodszy

0 kilka lat, miał dostać brązowy pas w taekwondo.

— A Jimmy? — spytałam grzecznościowo. — Co u niego?

— Chodzimy na terapię rodzinną — powiedziała Susu głosem

kogoś zdeterminowanego, żeby się nie wstydzić. — I chociaż

za wcześnie, żeby coś powiedzieć, Roe, to naprawdę uważam,

że nam to pomoże. Zabrnęliśmy za daleko, ignorując to, co

naprawdę czujemy i wygładzając po wierzchu, żeby wszystkim

dookoła się wydawało, że jest dobrze. Powinniśmy byli

bardziej się przejmować tym, co naprawdę się w nas działo.

Cóż za zdumiewająca przemowa ze strony Susu

Saxby-Hunter. Uścisnęłam ją lekko.

— Bardzo dobrze — powiedziałam nieadekwatnie i ciepło. —

Wiem, że jeśli oboje się postaracie, to się uda.

Susu uśmiechnęła się drżąco.

background image

— Chodź! Pokaż mi ten swój wymarzony dom! — zarządziła

energicznie.

Wymarzonym domem Susu był ten, który zosta-

wili jej rodzice, a który zbudowali dziadkowie. W jej oczach

nigdy żaden dom mu nie dorówna i lubiła zbywać nowe domy

naszych przyjaciół, położone w nowych dzielnicach, jako

„budynki, nie domy!" Ale ten uznała za prawdziwy dom.

— Nie przeraża cię to? — spytała z bezpośredniością starych

przyjaciół.

— Nie — odparłam, niezaskoczona jej pytaniem. Starzy

przyjaciele czy nie, sporo ludzi mnie o to pytało. — To

spokojny dom. Cokolwiek tu się stało.

— Założę się, że czasami się zastanawiasz, gdzie oni są.

— Masz rację, Susu. Cały czas się nad tym zastanawiam.

Susu wzdrygnęła się teatralnie.

— Cieszę się, że jest twój, a nie mój — powiedziała. — Mogę

zapalić?

— Nie, nie w środku. Chodźmy na ganek. Zaraz znajdę jakąś

popielniczkę.

Z dachu ganku zwisała teraz huśtawka, a obok niej stały ładne

krzesła ogrodowe. Były tam też dwa czy trzy stoliki, a ja

znalazłam popielniczkę dla Susu.

Gdy tak siedziałyśmy i gawędziłyśmy o tym i o owym, na

background image

podjazd wjechał Shelby Youngblood i pomachał do nas,

wysiadając z samochodu. Odmachałyśmy mu, a on wbiegł po

schodach do swojego mieszkania, do swojej Angel.

— Rany, kawał chłopa — stwierdziła Susu. — Niezbyt

pociągający, co?

— Chyba jednak tak — powiedziałam zaskakując samą

siebie.

— A ty wyszłaś za Faceta Roku.

—- Shelby jest atrakcyjny — powiedziałam stanowczo. —

Może jestem zamężna, ale nie jestem ślepa.

— Te wszystkie blizny po trądziku!

— Tylko dodają mu charakteru.

— Martin przyjeżdża na lunch do domu?

— Jak dotąd nie. Wciąż nadgania zaległości po naszym

wyjeździe.

— Jimmy ma dziś spotkanie rotarian. Chodźmy do kuchni i

zróbmy jakiś lunch.

Zjadłyśmy kanapki z szynką, winogrona i chipsy

ziemniaczane, i porozmawiałyśmy jeszcze o mojej podróży

poślubnej i ostatnim spotkaniu Koła Modlitewnego Kobiet.

Moja stara znajoma Neecy Daw-son głośno i dobitnie

sprzeciwiła się zaproszonemu mówcy, wprowadzając zamęt

background image

wśród pań i prowokując wcale liczne uwagi, że już czas, żeby

spotkała się z Bogiem twarzą w twarz.

— Przyjaźniła się z Essie Nyland, prawda? — spytałam przy

okazji.

— Neecy? Tak. Essie była też dobrą przyjaciółką mojej babci

i przeżyła ją chyba ze dwadzieścia lat. Panna Essie zmarła...

chwila. Sześć lat temu. A Neecy

nadal ma się świetnie. Ciągle zna tutaj wszystkich, wie, co kto

zrobił i kiedy.

Dotarło do mnie, że mogłabym z panną Neecy odbyć owocną

rozmowę. Opowiedziała mi o kłótniach Zinsnerów podczas

budowy tego domu. To właśnie ta opowieść podsunęła mi

myśl, że mogą tu być jakieś skrytki, w których być może

znajdują się ciała rodziny Juliusów. To właśnie był powód

poszukiwań, które prowadziłam wraz z Angel.

— Pamiętasz, kiedy zniknęła rodzina Juliusów? — spytałam.

Zabrałam pusty talerz Susu i swój, i zaniosłam je do zlewu,

jak zawsze podziwiając kamionkę, z której były zrobione.

Kolory ziemi i wzór z południowego zachodu... dlaczego, na

Boga, ja — rdzenna mieszkanka Georgii — czułam się

zmuszona mieć naczynia w stylu południowego zachodu,

naprawdę nie wiedziałam.

— Tak — powiedziała Susu. — Dopiero co urodziłam

background image

Małego Jimmiego. Ty pracowałaś w bibliotece, chyba dopiero

od roku, zgadza się?

— Zgadza. Teraz to już przeszło sześć lat. Jednocześnie

pokręciłyśmy głowami, dziwiąc się

nieubłaganemu upływowi czasu.

Susu zerknęła na zegarek i krzyknęła cicho.

— O rany! Roe! Dziesięć minut temu miałam być u pani

Newman, żeby ją zabrać do salonu piękno-

ści! Przepraszam, muszę lecieć! Wprosiłam się i teraz

zostawiam cię ze zmywaniem — jęczała, po drodze do drzwi

wyciągając kluczyki z torebki.

Bezceremonialnie wsadziłam talerze do zmywarki,

zamarynowałam w miodzie, sosie sojowym i czosnku

karkówkę na kolację i usiadłam, żeby zrobić jedną z tych list,

które podobno miały sprawiać, że człowiek stawał się bardziej

efektywnym.

Skończyć pomiary domu.

Porozmawiać z panna Neecy o Essie Nyland, a także o Zinsnerach –

gdzie byla ta wbudowana szafa?

Może. uda sie znaleźć Harleya Dimmocha?

Sprawdzić, czy Parnell Engle opowie mi o dniu, gdy wylewał tu beton.

background image

Spytać Lynn albo Arthura, czy mogłabym zobaczyć akta sprawy

zniknięcia Juliusów albo czy mógłby mi opowiedzieć o szczególach.

Sprawdzić, czy udałoby sie coś wyciągnąć od prawnika pani Totino,

Bubby Sewella (który przypadkiem jest także moim prawnikiem i mężem

mojej przyjaciółki, Lizanne Buckley).

Byłam zadowolona. Wyglądało na to, że przez jakiś czas będę

miała zajęcie. Obecnie właśnie tego mi było trzeba. Być może

gdy będę pracować nad sprawą Juliusów, problem sekretnego

życia mojego męża jakoś sam się rozwiąże. Jasne.

Rozdział 10

— Sally — powiedziałam cicho do telefonu na biurku

Martina. — Chciałabym niedługo zjeść z tobą lunch, u mnie

albo u ciebie, dobrze? Mam kilka pytań. Zajmowałaś się

zniknięciem Juliusów, prawda? Masz może nadal swoje akta

czy notatki z tamtej sprawy?

Sally, współgospodyni mojego wieczoru panieńskiego,

przynajmniej od piętnastu lat pracowała w „Lawrenceton

Sentinel".

— Nie zachowuję notatek o pięćdziesiątych rocznicach ślubu

background image

albo tym, kto wygrał konkurs plucia pestką arbuza, ale

materiały o większych sprawach kryminalnych owszem.

Wydawała się lekko rozdrażniona.

— Okay, okay! — rzuciłam szybko. — Przepraszam. Nie

znam się na pracy reporterów!

— Tak, mam te materiały — powiedziała łagodniejszym

tonem. — I rozumiem, dlaczego się tym

interesujesz. Moja lepsza połówka... no, moja druga

połówka... jest w Auguście na seminarium dotyczącym technik

przesłuchania, więc przez dwa dni jestem wolna. Kiedy ci

pasuje?

— No to może u mnie, jutro, na lunch koło południa? —

zapytałam.

Wiedziałam, że Sally, jak całe Lawrenceton, chciała obejrzeć

dom.

Rozłączyłam się, gdy po schodach zszedł Martin, spocony i

zrelaksowany po ćwiczeniach na swoich przyrządach. Grał też

w sąuasha w Athletiv Club, ale czasami nie pasowały mu

godziny. Lubił mieć w domu sprzęt do ćwiczeń.

— Jestem spocony — ostrzegł mnie.

Nie przejęłam się tym zbytnio. Sama już się wykąpałam po

background image

tym, jak dziś rano pracowałam w garażu. Angel i ja

skończyłyśmy pomiary po południu, i na środku garażu

znajdowało się czterocalowe wątpliwe miejsce, ale uznałam, że

w tym miejscu pani Zinsner zażądała od pana Zinsnera, żeby

dobudował miejsce na drugi samochód. Nie wydawało mi się,

żeby na czterech calach można było ukryć trzy ciała, a Angel

zgodziła się ze mną.

Objęłam Martina, przesuwając ręce po jego biodrach, a potem

w górę pleców.

— Roe — powiedział z wahaniem.

— Hmmm?

— Jesteś zła?

— Tak. Ale pracuję nad tym.

— Pracujesz.

— Tak. Zakładam, że nie powiedziałeś mi tego wszystkiego

przed ślubem na wypadek, gdybym wiedząc o tym, nie

zgodziła się za ciebie wyjść. Zgadza się? Czy po prostu miałeś

nadzieję, że nigdy nie zapytam? A może po prostu myślałeś, że

byłam tak zdesperowana albo tak głupia, żeby nie zauważyć, że

w twojej historii jest kilka luk?

— No...

— Martin, dam ci wskazówkę. Na to jest tylko jedna

właściwa odpowiedź.

background image

— Bałem się, że za mnie nie wyjdziesz, gdy się dowiesz.

— I to była właściwa odpowiedź.

— To dobrze.

— Więc teraz muszę zdecydować, jak się czuję z tym, że

chciałeś, żebym weszła w małżeństwo, bardzo poważną rzecz,

nie znając wszystkich faktów dotyczących twojego życia. Czy

mi pochlebia, że tak bardzo chciałeś mnie zatrzymać, że byś

tego nie zaryzykował? Pewnie. — Przeciągnęłam paznokciem

po jego kręgosłupie, a on zadrżał. — Czy jestem zła, że

potraktowałeś mnie jak jakąś kobietkę z lat pięćdziesiątych,

która im mniej wie, tym lepiej? Jestem. — Wbiłam paznokieć

w jego skórę. Odetchnął głośno. — Martin,

musisz być ze mną szczery. Mój szacunek do samej siebie...

Nie zniosę, że mnie okłamujesz, nieważne, jak bardzo cię

kocham.

♦ ♦ ♦

Następnego dnia — dnia, w którym na lunch miała przyjechać

Sally Allison — Martin i ja byliśmy także zaproszeni na

kolację do domu jednego z szefów oddziału Pan-Am Agra.

Człowiek ten, Bill Anderson, był nowym pracownikiem,

zatrudnionym przez szefa Martina i wysłanym do

Lawrenceton, żeby ocenił i rozszerzył program zabezpieczeń

background image

fabryki. Obudziłam się więc w nastroju nieco wyczekującym.

Gdy półprzytomna, po drodze na kawę weszłam na chwilę do

łazienki. Martin właśnie się golił. Zaczęła się ustalać nasza

dzienna rutyna.

Lubił być już w pracy, gdy przyjeżdżali pozostali

menedżerowie Pan-Am Agra. Martin zawsze wyglądał

nienagannie. Wszystkie jego ubrania były drogie i lubił

oddawać koszule do pralni na krochmalenie, co — szczerze

mówiąc — bardzo mi odpowiadało. Nie miałam nic przeciwko

temu, żeby je tam zawozić i potem odbierać. Prasowania

nienawidziłam z całego serca, a Martin, który dobrze sobie z

nim radził, nie miał na to czasu ani chęci, chyba że nie było

innego wyjścia.

Na szczęście oboje rano nie byliśmy rozmowni.

Schodził na dół, robił sobie własne śniadanie i nalewał kawy.

Do tego czasu ja kończyłam czytać pierwsze strony gazety,

którą przynosiłam z podjazdu. Następnie to on je czytał, a

potem podawałam mu działy ze środka. Martin nie interesował

się specjalnie sportami drużynowymi, co zauważyłam, nie

robiąc uwag. Sporty jeden na jednego — o, to było coś, co

lubił.

Gdy Martin skończył gazetę i śniadanie, porozmawialiśmy

chwilę o spotkaniach przewidzianych na ten dzień i poszedł na

background image

górę, żeby umyć zęby. Nalałam sobie kolejny kubek kawy i

zabrałam się do rozwiązywania krzyżówki w gazecie.

Zszedł na dół, zabrał aktówkę, zapytał, czy mamy jeszcze coś

do omówienia, uprzedził, że większą część dnia spędzi poza

biurem i pocałował mnie na do widzenia. Wyszedł przed

siódmą trzydzieści.

W każdym razie czułam, że nasze poranki były udane. Jak

dotąd.

♦ ♦ ♦

Tego dnia Angel stawiła się koło ósmej trzydzieści.

— Shelby mówi — zaczęła bez wstępów — że musimy się

dowiedzieć, czy przeszukano okolicę z powietrza, zwłaszcza

pola dookoła domu.

— Hmm — mruknęłam i zanotowałam to sobie na liście. —-

Zapamiętam, żeby o to zapytać. Przyjaźnię się z tutejszą

reporterką. Przychodzi dziś na lunch.

— Masz bogate życie towarzyskie.

— Och?

— Chyba cały czas ktoś cię odwiedza albo ty gdzieś jedziesz,

albo ktoś do ciebie dzwoni.

— Wychowałam się tutaj. Pewnie gdybyś nadal mieszkała

background image

tam, gdzie się urodziłaś, byłoby tak samo.

— Może — z powątpiewaniem powiedziała Angel. — Nigdy

nie miałam tylu znajomych. Gdy dorastałam, mieszkaliśmy na

bagnach. Miałam braci i siostry. A ty?

— Mam przyrodniego brata, ale mieszka w Kalifornii. Jest

ode mnie dużo młodszy.

— Cóż, poza paroma Kubańczykami, byliśmy tam

praktycznie sami. W dużej mierze trzymaliśmy się razem. Gdy

byłam nastolatką, zaczęłam chodzić na randki... ale nawet

wtedy zwykle cieszyłam się, kiedy już wracałam do domu. Nie

byłam za dobra w rozmowach o niczym, a jeśli nie rozmawiasz

i nie pijesz, to chłopcy chcą robić co innego. A ja nie chciałam.

Po raz pierwszy uśmiechnęłyśmy się do siebie.

Potem Angel zamilkła i zrozumiałam, że wiadomości o sobie

podaje w odmierzonych porcjach, i to był cały dzienny

przydział.

Wyszłyśmy na chłodne, wiosenne powietrze, żeby pomierzyć

dom od zewnątrz. Potem pomierzyłyśmy wszystkie pokoje i

narysowałyśmy szczegółową mapkę domu.

— Coś takiego chyba może się przydać — westchnęłam,

przyglądając się ścianom, które okazały się tylko zwykłymi

ścianami, bez tajemnych skrytek z makabryczną zawartością.

Tyle w kwestii ukrytej szafy.

background image

— Och, z pewnością — sucho powiedziała Angel. — Gdy

następnym razem ktoś zapyta, gdzie jest łazienka, wystarczy,

że powiesz, by poszedł czterdzieści dwa cale od podstawy

schodów, skręcił na wschód, a potem dwie stopy na północ.

Przez sekundę patrzyłam na nią nieprzytomnie, a potem nagle

zaczęłam się śmiać.

Może nasza dziwna znajomość będzie zabawniejsza, niż obie

przypuszczałyśmy.

Angel spojrzała na plany.

— Coś było na strychu — zauważyła.

— Co?! Co takiego?

— Pewnie nic takiego. Ale wiesz, komin idzie z salonu,

potem w górę przez waszą sypialnię, tam gdzie macie kominek,

a potem przez strych na dach.

— No.

— Miałam wrażenie, że na strychu jest za dużo komina.

— Ktoś mógł ich tam zamurować — powiedziałam bez tchu.

— Albo i nie. Ale możemy sprawdzić.

— Do kogo można by zadzwonić, żeby go rozebrał?

— Kurde, sama mogę to zrobić. Ale Roe, zastanów się. Co,

jeśli tam niczego nie ma? Co, jeśli po prostu rozwalisz bardzo

background image

dobry komin... po nic?

— To mój komin.

Skrzyżowałam ręce na piersi i spojrzałam na nią znacząco.

— Ano jest — potwierdziła. — To do roboty. Idź na górę i się

mu przyjrzyj, a ja pójdę do garażu po młot i parę innych rzeczy.

Ściągnęłam schody na strych i wspięłam się na górę. W

gorącu małego poddasza, ze słońcem wpadającym przez

okrągłe okienko na tyłach domu, uspokoiłam się. Podłoga na

strychu była drewniana, ze starych desek, szerokich i ciężkich.

Zaskrzypiały lekko, gdy podeszłam do komina. Faktycznie,

cegły odrobinę się różniły od tych na dole, choć nie byłam w

stanie powiedzieć, czy wyglądają na nowsze. No i komin był

szerszy.

Zachowywałam sceptycyzm. Miałam pewność, że policja

zauważyłaby świeżą murarkę.

Po chwili na schodach pojawiła się Angel z młotem w rękach.

Popatrzyła na cegły. Nałożyła plastikowe okulary ochronne, a

ja tylko gapiłam się na nią.

— Odłamki cegieł — powiedziała praktycznie. — Lepiej się

cofnij; ty nie masz gogli.

Odeszłam tak daleko, jak to było możliwe, aż do miejsca, w

którym ledwie mogłam stanąć, i zgodnie

z kolejną radą Angel, odwróciłam się. Usłyszałam huk, gdy

background image

młot uderzył w cegły, potem kolejne uderzenia; stopniowo do

tego dźwięku dołączyły odgłosy pękania i spadania.

Potem Angel się zatrzymała, a ja odwróciłam. Patrzyła na coś

leżącego w stercie cegieł i pokruszonej zaprawy.

— O cholera — powiedziała. Poczułam, że włosy stają mi

dęba.

Podeszłam do niej pospiesznie i stanęłam obok, patrząc na to,

co robiła.

W gruzie spoczywało coś owiniętego w poczerniałe od dymu

i sadzy koce.

Uniosłam dłoń do ust.

Stałyśmy tam przez najdłuższą chwilę mojego życia, gapiąc

się na to małe zawiniątko.

Potem uklęknęłam i drżącymi rękami zaczęłam odwijać koce.

Spomiędzy szmat spojrzała na mnie mała, biała twarzyczka.

Wrzasnęłam przeraźliwie.

Angel chyba też, choć później gorąco się tego wypierała.

— To lalka — powiedziała, klękając obok mnie i chwytając

mnie za ramiona. — Roe, to jest lalka z porcelany.

Potrząsnęła mną i sądzę, że uważała, iż jest delikatna.

Później, gdy już obie wzięłyśmy prysznic, a Angel

background image

zadzwoniła po kamieniarza, żeby przyjechał naprawić komin,

zastanawiałyśmy się, skąd wzięły się tam i ta komora, i lalka.

Uznałam, że opowieść o tym, jak Sarah May Zinsner chciała

mieć szafę, którą jej mąż zamurował z czystej złośliwości,

miała swoją podstawę w tym, co się działo z kominem.

Ostatecznie doszłyśmy do wniosku, że kazała położyć

dodatkową warstwę cegieł, żeby umieścić tam półki na... kto to

wie? Może chciała, żeby znalazły się tam półki dla gosposi,

która mogłaby zamieszkać na strychu. Ale ostatnia zmiana była

dla Johna L. Zinsnera tą kroplą, która przelała czarę. Kazał

dołożyć warstwę cegieł, a gdy kamieniarz pracował, być może

jedna z córek właścicieli na chwilę (jak sądziła) położyła

owinięte w kocyk „dziecko" na półce. Teraz ja je miałam, po

tylu latach.

Śmiertelnie przeraziło Angel i mnie.

♦ ♦ ♦

Jakoś tak wyszło, że kiedy kroiłam truskawki na lunch i

zadzwoniła moja matka, nic jej nie powiedziałam o mojej

porannej przygodzie. Byłaby przerażona, że szukam rodziny

Juliusów; poza tym nie chciałam mówić, jak bardzo się

zdenerwowałam, gdy zobaczyłam tamtą maleńką, białą twarz.

Choć raz nie wyczuła, że nie byłam zbyt szczęśliwa.

Niezwykłe, biorąc pod uwagę, że rozmawiałyśmy przez telefon

background image

albo osobiście prawie codziennie. Była całą moją rodziną,

odkąd ojciec wraz z moim przyrodnim bratem przeprowadził

się do Kalifornii. To było właśnie coś, teraz to sobie

uświadomiłam, co łączyło mnie z rodziną Juliusów. Byli

prawie tak samo oderwani od południowej sieci powiązań

rodzinnych, jak ja.

— Sfinalizowałam dziś sprzedaż domu — powiedziała matka.

Z każdej sprzedaży była tak dumna, jakby to była jej

pierwsza, co uznawałam za swoiście ujmujące. Gdy byłam

nastolatką i matka zaczęła pracować — zanim została

niezależną i odnoszącą sukcesy bizneswoman — miałam

wrażenie, że każdy sprzedany przez nią dom należałoby

uczcić, wyprawiając przyjęcie. Matka wydawała się tak samo

zmotywowana teraz, jak zaraz po tym, jak odeszła od ojca i

bardzo potrzebowała pieniędzy; ojciec nigdy nie był zbyt

sumienny, gdy chodziło o alimenty na dziecko.

— Którego? — spytałam z uprzejmym zainteresowaniem.

— Andertonów — powiedziała. — Pamiętasz, mówiłam ci,

że w zeszłym tygodniu dostałam zaliczkę. Aż do ostatniej

chwili bałam się, że się wycofają. Jakiś idiota opowiedział im o

Tonii Lee Greenhouse. — Tonią Lee, miejscowa agentka

pośrednictwa w sprzedaży nie-

background image

ruchomości, została zamordowana w tamtejszej głównej

sypialni. — Ale się udało.

— Mandy się ucieszy. A przy okazji — przypomniało mi się

podobne nazwisko — dziś wieczorem idziemy na kolację do

Billa Andersona. Sprzedałaś im dom, prawda? Jaka jest jego

żona?

— O ile dobrze pamiętam, dość miła i niezbyt bystra.

Wynajmują z opcją kupna.

Gdy się pożegnałyśmy, a ja wróciłam do działań przy zlewie,

spiesząc się, bo eskapada na strych zajęła nam dużo czasu,

próbowałam sobie wyobrazić, co w mojej sytuacji zrobiłaby

matka — ale to było tak, jakbym usiłowała sobie wyobrazić

stepującego papieża.

♦ ♦ ♦

Sally przyjechała punktualnie, ubrana w bardzo kosztowny

kostium, który miała zamiar nosić tak długo, aż zostaną z niego

strzępy. Sally od wieków miała czterdzieści dwa lata. Była

atrakcyjną kobietą z brązowymi, skręconymi trwałą włosami.

Nie była ani chuda, ani gruba, ani wysoka, ani niska.

W ciągu ostatnich dwóch czy trzech lat Sally była bliska

przebicia się do większej gazety, ale się nie udało. Została

mentorką i postrachem młodych adeptów dziennikarstwa,

którzy regularnie pojawiali się w „Sentinelu", ucząc się

background image

zawodu.

Po raz pierwszy Sally uściskała mnie rytualnie.

To był wyraz uznania dla ważnych rzeczy, które przytrafiły

mi się, odkąd widziałyśmy się po raz ostatni; teraz byłam

szanowaną kobietą zamężną, i to nie tak po prostu zamężną, ale

taką, która zdobyła naprawdę wartościową nagrodę,

atrakcyjnego dyrektora fabryki, który przypuszczalnie mógł się

pochwalić znaczącymi dochodami. Naprawdę można to

wszystko zawrzeć w jednym uścisku!

— Roe, wyglądasz świetnie — oświadczyła Sally. Nie wiem,

dlaczego ludzie czują się zmuszeni do

mówienia tego młodym mężatkom. Czy regularny seks ma

sprawiać, że się ładniej wygląda? Odkąd wróciliśmy z podróży

poślubnej, już wiele osób podkreślało, jak świetnie wyglądam.

Może to właściwość wyłącznie seksu małżeńskiego.

— Dziękuję, Sally. Chodź, pokażę ci dom.

— Od lat tutaj nie byłam. Nie, odkąd to się wydarzyło. Och,

kto by się spodziewał, że są tu dębowe podłogi! Wyglądają

cudownie!

Sally szła za mną, wykrzykując co chwila coś z aprobatą.

Gdy postawiłam na stole lunch, opowiedziała mi o swoim

synu Perrym i cudownej dziewczynie, którą poznał w swojej

grupie terapeutycznej, i o swoim mężu Paulu oraz rysach na ich

background image

małżeństwie.

— Sally, z pewnością jesteście w stanie nad tym

popracować! Byłaś pełna nadziei, wychodząc za niego, i

minęło tylko kilka miesięcy!

— Czternaście — ukonkretniła, nadziewając truskawkę na

widelec.

— Och. Cóż. Może pomogłoby doradztwo małżeńskie?

Aubrey Scott jest naprawdę dobry.

— Może — odparła. — Porozmawiamy o tym, gdy Paul

wróci z Augusty.

— To mogłabyś mi opowiedzieć o tym zniknięciu? —

spytałam delikatnie, gdy przez kilka sekund dźgała widelcem

marynowanego ogórka.

— Czytałaś artykuły w „Sentinelu"?

— Tak, przynajmniej ten główny. Tak naprawdę to

chciałabym wiedzieć, czego tam nie napisałaś albo co ci

utkwiło w pamięci. Byłaś tu wtedy?

— Razem z paroma innymi reporterami. Choć dostałam

wyłączność na jeden dzień... To zniknięcie było przez moment

dość głośne, ale potem minął tydzień bez żadnych wieści.

Opłaciło się jednak bycie lokalną reporterką.

background image

Sally odłożyła widelec i otworzyła swoją aktówkę. Z teczki

wyciągnęła kilka zadrukowanych kartek.

— To są twoje notatki?

Spodziewałam się pogryzmolonego notesu na sprężynie.

— Tak — potwierdziła Sally z lekkim zdziwie-

niem. — Oczywiście po powrocie do biura wrzuciłam je na

dysk. Niech no popatrzę... to będzie rekonstrukcja.

Przejrzała papiery i pokiwała głową.

— Gdy przyjechała tu policja... — zaczęła.

Na podjeździe stoi stara kobieta. Jest niska, ma siwe

włosy, na przemian trzęsie się i zrzędzi. Mówi, że

nazywa się Melba Totino i jest matką pani Julius, Hope

Julius. Twierdzi, że wszyscy zniknęli: Hope, jej mąż

T.C. i ich córka Charity. Zniknęli w nocy. Sama wstała o

zwykłej porze i poszła do domu, żeby przygotować

śniadanie, jak zawsze. Spodziewała się, że wszy scy tam

będą, nawet Charity, która dzień wcześniej zachorowała

i została w domu. Charity jest uczennicą drugiej klasy

liceum w Lawrenceton, świeżo przeniesioną. Miała za

sobą trudnych sześć tygodni przyzwyczajania się do

nowej szkoły, tęskniła za swoim chłopakiem, ale

wreszcie przywykła. Przez ostatnich kilka dni miała

niewielką gorączkę. Ale Charity, chorej czy nie, teraz

background image

nie było w domu.

Melba Totino wchodzi przez drzwi frontowe, ponieważ

kuchenne wychodzą na wylany dzień wcześniej beton,

który

miał posłużyć jako podłoga patio. Nie jest pewna, czy

można już po nim chodzić, czy nie, więc wchodzi od

frontu. Drzwi nie są zamknięte na klucz. W środku nie

palą się światła. Żadnych dźwięków ani ruchu.

Pani Totino z wahaniem wchodzi do środka,

nawołując. Nie chce wchodzić bez zapowiedzi, ale nikt

jej nie odpowiada. Przemyka przez dom, już za -

niepokojona, szukając śladów jakiegoś wypadku. Dom

jest czysty i spokojny. W salonie odzywa się zegar z

kukułką i starsza pani podskakuje.

Gdzie jest jej córka? Gdzie jest Hope? Czując

narastającą panikę, starsza pani wreszcie woła w górę

schodów, ale nikt jej nie odpowiada. Mówiąc so bie, że

jest niedorzeczna, i że poważnie sobie z nimi

porozmawia, gdy wrócą, Melba Totino siada przy stole

kuchennym, czekając, żeby ktoś przyszedł. Nie ma

śmiałości niczego dotknąć. Wszystkie naczynia są

background image

pochowane. Nie parzy się kawa, nic nie stoi na

kuchence. Po półgodzinie wychodzi frontowymi

drzwiami i idzie do garażu. Nie zaglądała tam po drodze

do domu - bo i po co?

A teraz, o ile może ocenić, wszystko wygląda tak.

samo. Nie ma prawa jazdy,

więc niewiele wie o samochodach, ale w garażu stoi

auto rodziny jej córki i pickup zięcia z dumnym napisem

„Usługi stolarskie Julius" i numerem telefonu. W

żadnym pojeździe nikogo nie ma.

Od wejścia do garażu, mijając schody prowadzące do

jej mieszkania, przez zadaszony chodnik, idzie na duże

podwórze. Cieszy się, że ma na sobie sweter, w

powietrzu wyraźnie czuć przymrozek. Po niebie kołuje

myszołów. Samo podwórze jest puste. Pani Toti -no

spogląda w górę, na drugie piętro domu, mając nadzieję,

że zobaczy jakiś ruch w oknie pokoju Charity. Ale

niczego tam nie ma.

Przerażona, starając się zagłuszyć lęk, starsza kobieta

powoli wraca przed dom, nadal usiłując nie naruszyć

świeżego betonu, którego właściciele domu nigdy już

nie zobaczą. Wreszcie, po kilku niekończących się

godzinach, dzwoni na policję.

background image

— Tamtego ranka podjechał tam Parnell Engle — wyjaśniła

Sally. — Skoro dzień wcześniej wylewał tam beton, to

wiadomo, że przejeżdżając w pobliżu, chciał zerknąć. Po tym

jak zobaczył tam policyjne

samochody, przypadkiem zajechał do redakcji, żeby

sprawdzić swoje ogłoszenie i przypadkiem wszedł do

newsroomu i dał mi znać, co widział.

— Przypadkiem — zgodziłam się.

— Oczywiście to było kilka lat przed tym, jak odnalazł Boga

— powiedziała Sally. — Na szczęście dla mnie, bo udało mi

się porozmawiać z tą starszą panią, zanim inni reporterzy w

ogóle się dowiedzieli, że coś się wydarzyło. Od następnego

dnia z nikim już nie rozmawiała. Ciekawe, co się z nią stało?

— Mieszka w Peachtree Leisure Apartments —

poinformowałam ją, zadowolona z siebie. — Dała mi prezent

ślubny.

Nieczęsto się zdarzało, żebym powiedziała Sally coś, czego

sama nie wiedziała.

— Dziwne, że tu została, nie mając rodziny. Słyszałam, że

wraz z siostrą mieszkała w Nowym Orleanie. Ciekawe,

dlaczego nie wróciła.

background image

— Powiedziała mi, że czeka na powrót Juliusów. Sally

wzdrygnęła się i wzięła łyk mrożonej herbaty.

— To dopiero upiorne. Wiesz, Hope Julius do teraz już by

umarła, nawet jeśli żyła po tym wydarzeniu.

Uniosłam brwi, a po sekundzie do Sally dotarło, co

powiedziała. Pokręciła głową, zła na siebie.

— Mam na myśli to, że Hope Julius miała raka — wyjaśniła.

— Chyba jajników, bardzo zaawansowanego. Miała

naświetlania w Atlancie, ale nie dawano

jej wielkiej nadziei. Wypadły jej wszystkie włosy...

Pamiętam, że gdy policja pozwoliła mi się przejść po domu, to

w jej pokoju znalazłam perukę i jeden pusty stojak... Pani

Totino powiedziała, że to normalne. Brakowało tej peruki,

którą nosiła na co dzień, takiej lokowanej. Ta, która została,

była bardziej szykowna, jakby miała upięte włosy. Zakładała ją

do kościoła i na przyjęcia.

— Ooo — mruknęłam. — To okropne. Fałszywe damskie

włosy w sypialni kobiety, która

zniknęła.

— Owszem — zgodziła się Sally. Przewróciła stronę swoich

notatek.

— Zastanawiam się, dlaczego ta peruka tam została? Nie

wygląda to dobrze dla pani Julius.

background image

— To prawda. Raczej by nie wyjechała bez dodatkowej

peruki, zgadza się? A przez nią cała ta scena była jeszcze

bardziej niesamowita... Jakby tuż po tym, jak rano wstali i

pościelili łóżka, ale zanim zeszli na śniadanie, pojawili się

Marsjanie i ich wypromieniowali.

— Pościelili łóżka — powtórzyłam.

— Tak, chyba że coś się stało w nocy, zanim się położyli, ale

po tym, jak pani Totino poszła do siebie.

— A która to była godzina, pamiętasz może?

— Tak, zapisałam sobie... Powiedziała, że dziewiąta

trzydzieści. Była bardzo zmęczona po całym dniu... Do

Charity, i żeby pomóc T.C., przyjechał

z wizytą ten chłopak, Dimmoch, a Parnell wylewał patio.

Trudno było sobie wyobrazić, że można się bardzo zmęczyć,

skoro to kto inny pracował. Powiedziałam to Sally.

— Tak, ale pomyśl: odkąd jej córka tak ciężko zachorowała,

pani Totino przejęła niemal całe gotowanie, a w każdym razie

wieczorne posiłki, a także pranie.

— Może właśnie dlatego TC. zgodził się, żeby jej zbudować

to mieszkanie? Bo Hope była taka chora?

— Tak właśnie sądzę. Nigdy go nie spotkałam. Tych kilkoro

background image

ludzi, którzy go poznali, jak Parnell Engle, lubiło go, i lubili

także Hope. Zbudowałam sobie obraz tego faceta, uczciwego i

słownego, bardzo skrupulatnego, gdy chodziło o interesy,

punktualnego i uporządkowanego; oczywiście przynajmniej

część tych cech mogła być wynikiem długiej służby

wojskowej. Z tego, co mogę powiedzieć, Hope nie była silną

osobą, ani emocjonalnie, ani fizycznie, i jestem pewna, że

choroba dodatkowo ją osłabiła.

— A Charity?

— Charity według miejscowych dzieciaków, które znały ją

kilka tygodni, była typową nastolatką. Cały czas mówiła o

swoim chłopaku, którego musiała zostawić, gdy się tutaj

przeprowadziła, ale większość dziewcząt, z którymi

rozmawiałam, chyba uważało,

że chciała po prostu przez to sprawiać wrażenie ważnej. Skoro

jednak temu chłopakowi zależało na tyle, żeby tu przyjechać,

chyba nie miały racji. Jej oceny, o ile dobrze pamiętam, nie

były specjalnie dobre, co wskazywałoby, że albo nie była za

bystra, albo bardziej interesowała się innymi rzeczami; nie

wiem jakimi. Wszyscy mówili, że była dość atrakcyjna, choć

na zdjęciu nie wygląda na bardzo ładną. Udało mi się pogadać

z kilkorgiem dzieciaków, które ją znały, gdy mieszkała w

Columbii, i wszyscy twierdzili, że była silną dziewczyną, pod

background image

wieloma względami dojrzałą, zwłaszcza po tym, jak

zachorowała jej matka.

Zaproponowałam Sally jeszcze jedną szklankę mrożonej

herbaty. Spojrzała na zegarek.

— Nie, dzięki. Za dziesięć minut muszę być na zebraniu Rady

Miejskiej.

Wkładając naczynia do zmywarki, myślałam o tym, co

powiedziała mi Sally. I dotarło do mnie, że zapomniałam ją

spytać o to, czy przeszukano okolicę z powietrza.

Kiedy po południu zobaczyłam, że Angel wyszła pozałatwiać

jakieś swoje sprawy, zrobiłam coś szczególnego.

Odtworzyłam poruszenia pani Totino z poranka, którego

odkryła zniknięcie rodziny — nie, z poranka, gdy zgłosiła jej

zniknięcie — tak, jak opisała je Sally. Weszłam przez drzwi

frontowe, rozejrzałam się po

domu, poszłam do kuchni, wyszłam przez frontowe drzwi,

zajrzałam do garażu, weszłam pomiędzy garaż i dom na

podwórze. Rozejrzałam się po nim i zerknęłam w górę na okno

naszej gościnnej sypialni, pokoju, który należał do Charity.

Potem raz jeszcze poszłam do drzwi frontowych.

Bardzo się cieszyłam, że mieszkamy w takim oddaleniu i nikt

background image

nie widział tych dziwacznych ćwiczeń, które nie dały mi nic,

poza nerwowym jeżeniem się włosów na karku.

♦ ♦ ♦

Tego popołudnia zadzwoniłam do Lynn Liggett-Smith. Nasze

rozmowy zawsze przypominały chodzenie po szkle. Z jednej

strony wyszła za Arthura Smitha, policjanta, z którym

spotykałam się przez kilka miesięcy i którego bardzo lubiłam.

Potem zerwał ze mną i ożenił się z Lynn — która była w ciąży.

Mało mnie to już obchodziło, ale Lynn czuła się w moim

towarzystwie nieco niepewnie. Z drugiej strony zawsze

myślałam, że gdyby nie to, mogłybyśmy się naprawdę polubić.

— Jak się miewa Lorna? — zapytałam.

Wyobraziłam sobie Lynn przy jej biurku na komendzie policji

w Lawrenceton; wysoką, szczupłą Lynn, która błyskawicznie

pozbyła się nadwagi po ciąży i wróciła do swoich spodniumów

szytych na miarę i jasnych bluzek. Widziałam Lynn na moim

ślubie, ale

oczywiście ona i Arthur nie zabrali dziecka. Asystowałam

przy narodzinach Lorny i zawsze interesowały mnie jej

postępy.

— Zaczęła już chodzić? — Miałam bardzo mgliste pojęcie o

tempie rozwoju dzieci.

— Chodzi już od miesięcy — powiedziała Lynn. — I mówi.

background image

Zna przynajmniej czterdzieści słów!

— Je prawdziwe jedzenie?

— O tak! Musiałabyś zobaczyć, jak Arthur karmi ją jogurtem.

Pomyślałam, że sobie daruję.

— No dobrze, Roe, co mogę dla ciebie zrobić?

— Zastanawiałam się — zaczęłam — czy byłoby dla ciebie

dużym problemem, gdybym cię poprosiła o rzut oka na akta

zniknięcia Juliusów i opowiedzenie mi, jak dokładnie policja

prowadziła poszukiwania.

Długa chwila ciszy.

— I to wszystko, co chcesz wiedzieć? — ostrożnie zapytała

Lynn.

— Tak, chyba tak.

— No dobrze, raczej nie będzie z tym problemu. Lynn z

głuchym odgłosem położyła słuchawkę na

biurku. W tle słyszałam rozmowy innych policjantów i

oddalające się postukiwanie jej czółenek.

Przytrzymując telefon ramieniem, wytarłam kuchenne blaty.

Próbowałam zdecydować, w co się ubrać na dzisiejszą kolację.

Powinniśmy przynieść

butelkę wina? A jeśli Andersonowie byli abstynentami?

background image

Wielu ludzi tutaj było.

— Roe? Podskoczyłam.

— Przeszukano każdy cal domu, a także mieszkanie nad

garażem. Żadnych śladów krwi. Żadnych śladów walki.

Zbiorniki paliwa w obu samochodach były pełne, a silniki

pracowały normalnie... zatem nikt przy nich nie majstrował.

Sprawdzono łóżka i materace... i podwórze, cal po calu.

Okoliczne pola sprawdzono wzrokowo. Według akt Jack

Burns chciał przeprowadzić poszukiwania z powietrza, ale

miasto nie miało na to pieniędzy.

— Kurczę. Czyli skoro nie było na to pieniędzy, to na tym się

skończyło?

— Dokładnie.

— To niedobrze.

— To jest odpowiedzialność podatkowa.

— Nigdy nie przyszło mi do głowy, że policja nie ma

środków na takie rzeczy.

Lynn zaśmiała się sardonicznie i dobrze jej to wyszło.

— Policja nie ma środków na mnóstwo rzeczy, które

chcielibyśmy zrobić. Nie mamy środków nawet na to, żeby

robić to, co musimy.

— Och — powiedziałam niepewnie.

— Ale pomijając tę kwestię, śledztwo było pro-

background image

wadzone bardzo starannie. A poszukiwania były naprawdę

metodyczne. Skrupulatnie przeszukano dom, podwórze i pola

wokół domu, przeprowadzono testy laboratoryjne obu

samochodów; nie wykazały kompletnie nic. Pytano na

dworcach autobusowych, lotniskach i stacjach kolejowych, czy

ktoś widział osoby odpowiadające opisowi któregokolwiek z

członków tej rodziny. Trochę to trwało, zwłaszcza że wszyscy

byli raczej przeciętni, jakkolwiek Hope była wyraźnie chora.

Ale niczego nie znaleziono.

— Dziwaczne.

Podskoczyłam na dźwięk drzwiczek dla zwierząt, które

zamknęły się za Madeleine. Podeszła do swojej miski i złożyła

w niej coś martwego i włochatego.

— Jack ciągle mówi o tej sprawie, gdy wypije jedno lub dwa

piwa. Co zdarza się częściej... — Lynn urwała, przemyślała to i

zmieniła temat. — Co u twojego męża?

— W porządku — odpowiedziałam, lekko zaskoczona.

Arthur miał swoje uprzedzenia wobec Martina i najwyraźniej

podzielił się nimi z Lynn.

— Jest od ciebie trochę starszy, prawda?

— Piętnaście lat. No, niecałe.

Czułam, jak brwi łączą mi się nad nosem. Zdjęłam okulary —

dziś te w szylkretowej oprawce — i potarłam mały punkt, w

którym zawsze gromadziło się

background image

napięcie. Madelaine czekała, żebym do niej podeszła i ją

pochwaliła.

— Chciałabym z tobą niedługo porozmawiać — oznajmiła

Lynn tonem świadczącym o tym, że podjęła jakąś decyzję.

Pomyślałam sobie, że Arthur i Lynn za pośrednictwem

jakichś swoich kanałów dowiedzieli się czegoś o

wcześniejszych działaniach Martina. W tej chwili ostatnią

rzeczą, jakiej potrzebowałam, było to, żeby mnie ktoś pouczał.

Albo mówił mi o moim mężu coś, czego nie wiedziałam,

sprawiając mi przykrość.

— Dam ci znać, kiedy będę wolna —- powiedziałam.

Rozdział 11

Wiosenna kolacja w domu współpracownika: nasze pierwsze

wyjście jako pary od czasu ślubu. W końcu założyłam jasną,

bawełnianą sukienkę bez rękawów i czółenka. Martin

rozczesał mi włosy; bardzo to lubił. Byłam gotowa, żeby je

przyciąć. Ich skręt i będąca jego wynikiem skłonność do

plątania się sprawiały, że było mi z nimi niewygodnie, gdy

background image

były za długie, ale Martin naprawdę lubił, gdy sięgały mi

poniżej ramion. Będę znosić ten dodatkowy kłopot do lata.

Ponieważ sukienka była niebiesko-czerwona, założyłam

czerwone okulary i poczułam, że stanowią taki pogodny

akcent. Z jakiegoś powodu mój mąż uważał je za zabawne.

Martin założył garnitur, ale kiedy zajechaliśmy do

Andersonów (tylko kilka domów w dół na Plantation Drive od

domu mojej matki), zastaliśmy Billa Andersona na

zdejmowaniu krawata.

— Gorąco już jak latem — stwierdził. — Pozbądź się tych

rzeczy. Panie nie będą miały nic przeciwko temu, prawda,

Roe? Bettina?

Bettina Anderson, miedzianowłosa, przysadzista kobieta po

czterdziestce, wymamrotała „oczywiście, że nie!" w tej samej

chwili, co ja.

Nasz gospodarz poprowadził Martina w głąb holu, żeby

zabrać jego płaszcz. Nie było ich trochę dłużej, niż mogło

trwać takie zadanie. W tym czasie zapytałam Bettinę, czy mogę

jej w czymś pomóc, a ponieważ mnie nie znała, musiała

powiedzieć, że nie.

Cieszyłam się, że nie przynieśliśmy wina; nie zaproponowano

background image

nam nic mocniejszego od mrożonej herbaty.

Wrócili Bill i Martin. Martin miał na twarzy grymas, który

starał się wygładzić. Bettina po kilku minutach zniknęła w

kuchni i była wyraźnie zdenerwowana, ale zauważyłam, że gdy

znów odezwał się dzwonek, to ona poszła otworzyć.

Zastanawiałam się, od jak dawna Andersonowie są

małżeństwem. Nie odzywali się do siebie za dużo.

Ku mojej radości zaproszono również Bubbę Sewella i jego

żonę, moją przyjaciółkę Lizanne Sewell, z domu Buckley.

Bubba był przedsiębiorczym prawnikiem i prawodawcą, a

Lizanne była piękna i o pełnych kształtach, z głosem jak masło

roztapiające się powoli na kolbie kukurydzy. Pobrali się kilka

miesięcy przed

nami, a kolacja, którą wydali na naszą cześć, była najlepszym

przyjęciem, na którym byliśmy jako narzeczeni.

Uściskałam krótko Lizanne, co pasowało do naszej przyjaźni i

czasu, przez który się nie widziałyśmy.

Bettina odrzuciła również propozycję pomocy złożoną przez

Lizanne; była jednak wyraźnie zdeterminowana, by dotrzymać

nam „towarzystwa". Gawędziłyśmy, gdy nasza gospodyni

zniknęła w kuchni i jadalni. Lizanne zadała kilka pytań o naszą

podróż poślubną, ale bez zazdrości; nigdy nie chciała

wyjeżdżać ze Stanów, stwierdziła.

background image

— W tych innych krajach nigdy nie wiesz, gdzie jesteś —

powiedziała mrocznie. — Wszystko może się zdarzyć.

Zauważyłam, że dotarło to do Billa Andersona i z

niedowierzającą miną miał zamiar podjąć temat. (Zaczynałam

nie lubić Billa, a jeśli się nie myliłam, Martin również go nie

lubił. Zastanawiałam się, czy to coś, co będziemy często robić:

spotykanie się na kolacji z ludźmi, z którymi nic nas nie

łączyło).

— Podoba ci się, że nie musisz co rano wstawać do pracy? —

pospiesznie zapytałam Lizanne, żeby nie poczuła się

niekomfortowo.

(Lizanne przypuszczalnie nie obchodziło, co Bill Anderson

albo ktokolwiek inny miałby do powiedzenie na temat jej

opinii, ale jej męża tak).

— Och... jest w porządku — powiedziała Lizanne po

namyśle. — W końcu jest dużo do zrobienia w domu. No i

jestem w paru komitetach organizacji charytatywnych... To był

pomysł Bubby.

Wydawała się lekko rozbawiona wysiłkami męża, żeby ją

wpasować w jego wzorzec przedsiębiorczości.

W tej chwili zostaliśmy poproszeni do jadalni, a ponieważ

background image

miałam własny plan na wieczór, ucieszyłam się, widząc, że

zostałam posadzona przy okrągłym stole pomiędzy Martinem a

Bubbą.

Po zamieszaniu związanym z podawaniem, nakładaniem i

komplementowaniem kurczaka, ryżu, brokułów i sałatki, cicho

zapytałam naszego reprezentanta stanowego, czy zajmował się

sprawami nieruchomości Juliusów od czasu ich zniknięcia. To

było z mojej strony bezduszne, skoro rozmowa zeszła na

football.

— Tak — potwierdził, starannie ocierając serwetką wąsy. —

Zajmowałem się transakcją zakupu, gdy pani Zinsner sprzedała

ten dom T.C. Juliusowi, więc po ich zniknięciu pani Totino

poprosiła mnie, żebym dalej trzymał pieczę nad kwestiami

prawnymi.

— Bubba, a co o zniknięciach mówi prawo?

— Zgodnie z prawem Georgii zaginieni po siedmiu latach

mogą zostać uznani za zmarłych — powiedział mi Bubba. —

Ale pani Totino zdołała wykazać, że była jedyną żyjącą krewną

rodziny, a ponieważ miała bardzo małe dochody... wraz z

siostrą mieszkała

w Nowym Orleanie i żyła z opieki społecznej... poszliśmy do

sądu i ustanowiliśmy ją nadzorczynią nieruchomości, więc

mogłem tak to załatwić, żeby miała dość pieniędzy na życie. Po

background image

roku dostaliśmy pismo, że może sprzedać dom, jeśli znajdzie

się kupiec. Oczywiście to wszystko jest w publicznych

rejestrach — podsumował ostrożnie.

— Czyli za kilka miesięcy Juliusowie zostaną uznani za

zmarłych.

— Tak, a potem pani Totino dostanie spadek.

— Pieniądze ze sprzedaży domu.

— Nie, nie. Nie tylko to. T.C. oszczędzał jakiś czas, żeby po

odejściu z armii założyć własny interes. — Bubba zacisnął

usta, przekazując w ten sposób, że to koniec rozmowy o

finansach rodziny Juliusów.

— Lubiłeś go? — spytałam po minucie poświęconej na

jedzenie.

— To był twardy człowiek — po namyśle powiedział Bubba.

— Bardzo w stylu... „moja rodzina robi to, co mówię". Ale nie

był złośliwy.

— Poznałeś pozostałych?

— Och, tak. Poznałem panią Julius, gdy kupili dom. Bardzo

chora, bardzo się cieszyła, że może łatwo dojechać do każdego

szpitala w Atlancie. Cicha kobieta. Ich córka była po prostu

nastolatką, ale nie trzpiotką. Tyle tylko mogę o niej

powiedzieć.

Potem nasz gospodarz zapytał Bubbę, co zmieni

się w prawodawstwie, o czym powinniśmy wiedzieć, i nasza

background image

rozmowa o Juliusach definitywnie dobiegła końca.

Po drodze do domu opowiedziałam to wszystko Martinowi.

Nie słuchał zbyt uważnie. To nie było do niego podobne, bo

dotąd interesował się zniknięciem Juliusów nie mniej ode

mnie.

— W przyszłym tygodniu muszę polecieć do Gwatemali —

oświadczył.

— Och, Martin! Myślałam, że teraz, gdy już nie jesteś w

Chicago, nie będziesz musiał tyle podróżować.

— Ja też tak myślałem, Roe.

Powiedział to tak szorstko, że spojrzałam na niego z lekkim

zaskoczeniem. Mój mąż był wyraźnie zmartwiony.

— Jak długo cię nie będzie?

— Och, nie wiem. Tyle, ile trzeba... może trzy dni.

— Może... może ja też mogłabym pojechać?

— Poczekaj, aż wrócimy do domu. Nie mogę się skupić na tej

rozmowie, gdy prowadzę.

Z niepokoju przygryzłam wargę. Gdy dojechaliśmy do siebie,

pomaszerowałam prosto do domu.

Właśnie wysiadał z samochodu, żeby otworzyć mi drzwi, ale

byłam szybsza. Dogonił mnie dopiero, kiedy byłam w połowie

drogi do drzwi kuchennych.

Położył mi rękę na ramieniu.

— Roe, chcę powiedzieć...

background image

Strząsnęłam jego dłoń.

— Nie odzywaj się do mnie — powiedziałam przyciszonym

ze względu na Youngbloodów głosem. Mieszkaliśmy milę za

miastem, a ja nadal nie mogłam wrzeszczeć na męża na moim

własnym trawniku. — Nie odzywaj się ani słowem.

Tupiąc, weszłam po schodach, zatrzasnęłam drzwi do naszej

sypialni i usiadłam na łóżku.

Co się ze mną działo? Nigdy w życiu z nikim się otwarcie nie

pokłóciłam, a tu awanturowałam się z własnym mężem i mało

brakowało, żebym go uderzyła, czego też nigdy w życiu nie

zrobiłam. To było takie tandetne.

Musiałam pomyśleć, i to już. Nasz związek zawsze był

bardziej emocjonalny niż wszystkie, które miałam dotąd,

bardziej zmienny. Ale te jasne, gorące uczucia zawsze służyły

zasypywaniu przepaści między nami, uświadomiłam sobie,

siedząc na końcu naszego nowego łóżka, w naszym nowym

domu, z moją nową obrączką na palcu. Zdjęłam buty i

usiadłam na podłodze. Z jakiegoś powodu tak myślało mi się

lepiej.

— On nadal nie mówi mi prawdy — powiedziałam głośno i

już wiedziałam, że właśnie o to chodzi.

Słyszałam niewyraźnie, jak Martin chodzi na dole. Robi sobie

drinka, uznałam. Czułam tylko oszołomione zdumienie — jak

background image

to się stało, że siedziałam na podłodze we własnej sypialni,

rozgniewana i roz-

żalona, zakochana w człowieku, który miał sekretne życie?

Przypomniałam sobie słowa Cindy Bartell: „Nie będzie cię

oszukiwał. Ale też nie powie ci wszystkiego".

Miałam chwilę czystej wściekłości i użalania się nad sobą,

podczas której zadawałam sobie wszystkie te bezsensowne

pytania. Co ja takiego zrobiłam, że mnie to spotkało? Dlaczego

teraz, gdy w końcu wyszłam za mąż, nie wszystko było

różowe? Skoro mnie kochał, to dlaczego mnie tak traktował?

Leżałam na podłodze, gapiąc się w sufit. Co zrobię w ciągu

następnej godziny?

Skrzypienie zdradziło, że Martin wszedł po schodach na górę

i był na podeście.

— Nie będę pukał do własnej sypialni — powiedział z

zewnątrz.

Dalej gapiłam się w sufit.

Drzwi otworzyły się powoli. Bał się, że czymś w niego rzucę?

Intrygująca wizja. Może Cindy rzucała przedmiotami?

Pojawił się przy moich stopach, w dłoniach trzymając coś, co

wyglądało na gin z tonikiem. Zobaczyłam mokre ślady na jego

background image

białej koszuli, tam gdzie przedramieniem przyciskał do siebie

szklankę, gdy otwierał drzwi.

— Roe, co robisz?

— Myślę.

— Porozmawiasz ze mną?

— A ty porozmawiasz ze mną?.

Usiadł na stołku przy mojej toaletce. Pochylił się i podał mi

drinka. Postawiłam go między piersiami, obie ręce zaciskając

na ciężkim szkle.

— Nadal... — zaczął.

Przerwał, rozejrzał się wokół, jakby czekał na ułaskawienie,

napił się. Patrzyłam na niego z podłogi, czekając.

— Nadal sprzedaję broń.

Poczułam się, jakby sufit zawalił mi się głowę.

— Chcesz wiedzieć o tym coś więcej?

— Nie — odpowiedziałam. — Nie teraz.

— Nie sądzę, żeby Bill Anderson był tym, za kogo się podaje

— powiedział Martin.

Spojrzałam na niego bez poruszania głową.

— Myślę, że jest z rządu.

Wróciłam spojrzeniem do swojej szklanki.

— Myślałam, że rząd to ty. Jeden kącik ust mu opadł.

— Ja też. Podejrzewam, że coś się zmieniło, a ja o tym nie

background image

wiem. Właśnie dlatego muszę jechać do Gwatemali. Coś się

psuje.

Walczyłam z tyloma pytaniami, że nie wiedziałam, które

zadać jako pierwsze. Czy naprawdę chciałam usłyszeć

odpowiedź na którekolwiek?

— Naprawdę masz normalną pracę w normalnej firmie? —

spytałam drżącym głosem.

Wyglądał na zasmuconego.

— Jest dokładnie tak, jak ci zawsze mówiłem. Tylko... są też

inne rzeczy.

— Więc dlaczego nie jesteś zadowolony? — zapytałam

gorzko i bezsilnie.

Usiadłam, a po moich policzkach potoczyły się łzy. Nawet nie

wiedziałam, że zaczęłam płakać — nie szlochać, po prostu...

moczyć sukienkę. Pociągnęłam łyk ze szklanki; tak, to był gin

z tonikiem.

Gdy byłam w stanie, spojrzałam na niego.

— Zostaniesz? — zapytał.

Przez długą chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu.

— Tak — odpowiedziałam. — Na razie.

♦ ♦ ♦

background image

Nie dopiłam tego drinka, jednak następnego ranka czułam się,

jakbym miała kaca. Musiałam się czymś zająć. Ubrałam się

szybko, nakładając na twarz więcej różu, niż zazwyczaj, bo

byłam blada jak ściana, i pojechałam do cementowni Parnella

Engle.

To był mały zakład na północy Lawrenceton. Ogrodzony plac

znaczyły sterty rozmaitego żwiru i piasku. Warczało kilka

wielkich gruszek z cementem. Biuro było nijakie i utylitarne do

stopnia, z którym nie spotkałam się od lat. Stały tam popękana,

skórzana kanapa, kilka czarnych szafek na dokumenty i biurko

w biurze zewnętrznym. Rządziła nim przysadzista kobieta w

elastycznych spodniach i niedopasowanej, zwiewnej bluzce,

która miała za zadanie ukryć zwały tłuszczu. Z okrągłej twarzy

zerkały pełne humoru oczy. W bardzo stanowczy sposób

rozmawiała z kimś przez telefon.

— Skoro panu powiedzieliśmy, że dojedzie do południa, to

dojedzie do południa. Pan Engle nie obiecuje niczego, czego

nie może zrobić. A że deszcz, nie mamy władzy nad

deszczem... Nie, nie mogą przyjechać wcześniej, wszystkie

nasze ciężarówki są zajęte do tego czasu... Wiem, że w

prognozie mówili o deszczu, ale jak panu powiedziałam...

Dobrze, wobec tego do zobaczenia w południe.

Niemal z hukiem odłożyła słuchawkę. Na biurku stała stara

background image

maszyna do pisania marki Underwood i nigdzie nie widziałam

komputera.

— Czy jest pan Engle? — spytałam.

— Parnell! — krzyknęła w stronę drzwi za sobą. — Ktoś do

ciebie.

W drzwiach pojawił się Parnell, ubrany w niebieskie jeansy,

ciężkie buty i oliwkową koszulę, z naręczem papierów.

— Och — westchnął bez entuzjazmu. — Roe Teagarden.

Cieszysz się z tych wszystkich pieniędzy, które zostawiła ci

moja kuzynka?

— Tak — odpowiedziałam bez ogródek.

Po chwili gapienia się na siebie jak rewolwerowcy Parnell

zdobył się na uśmiech.

— Cóż, przynajmniej Pan cię pobłogosławił — skwitował. —

Słyszałem, że w zeszłym miesiącu wyszłaś za mąż. Bóg chciał,

by kobieta była towarzyszką mężczyzny.

— Amen — odparłam smutno.

— Chcesz ze mną porozmawiać?

— Tak, jeśli masz chwilę.

— Najwyżej tyle, ale wejdź.

Niemal z wdziękiem machnął papierami, a ja po skrzypiącej,

background image

drewnianej podłodze przeszłam do jego sanktuarium.

Poczułam przypływ sentymentu do Parnella; jego biuro było

dokładnie takie, jak się spodziewałam. Równie odrapane, jak

sekretariat, na ścianie wisiały duża reprodukcja Ostatniej

Wieczerzy i oprawione wersety z Biblii, a także wielka mapa

kraju i kalendarz, w którym zamiast kobiet widać było

krajobrazy.

— Wiesz, że kupiłam dom Juliusów — powiedziałam wprost.

Parnell ani się nie spodziewał, ani nie pochwalał

grzecznościowych konwersacji. — Chciałabym, żebyś mi

opowiedział o dniu, w którym wylewałeś tam beton pod patio.

— Wtedy wałkowałem to w kółko — zauważył. — I nie

wiem, po co ci to wiedzieć, jednak to nie moja sprawa. Dawno

już nie myślałem o tamtym dniu.

Odchylił się w fotelu i złożył dłonie na szczupłym brzuchu.

Przez chwilę ściągał usta, a potem zaczął.

— Nadal większość zleceń wykonywałem sam. Przez

ostatnich kilka lat dobrze mi idzie, chwała Bogu. Ale kiedy

zadzwonił T.C., chętnie pojechałem. Powiedział mi, że sam

zrobił szalunek i wszystko jest gotowe. Wiedziałem, że

próbował rozkręcić własny biznes stolarski, ręczna robota, tego

typu rzeczy, więc miałem pewność, że odwalił dobrą robotę.

Pojechałem tam ciężarówką, zabierając ze sobą czarnego

background image

mężczyznę, który wtedy dla mnie pracował, Washingtona

Pre-scotta. Już nie żyje, miał tętniaka. Dojechaliśmy. Forma

była w porządku, tak jak się spodziewałem. Było w niej trochę

śmieci, które się tam czasem wrzuca, popękane cegły, rzeczy,

których chcesz się pozbyć; ale nic, co wyglądałoby na ciało ani

w czym mogłoby być ciało. Kamienie, stare cegły, chyba jakieś

szmaty. Ta mała, Charity, wyszła i się przywitała. Już

wcześniej spotkałem ich w kościele, więc ją znałem.

Powiedziała, że tata wyjechał na zlecenie i zadzwonił, żeby

powiedzieć, że gdyby nie zdążył przyjechać na czas, mam po

prostu wylać beton i przesłać mu rachunek.

— Nie spotkałeś się z nim?

— Przecież właśnie to powiedziałem.

— Widziałeś pozostałych członków rodziny?

— Właśnie miałem ci o tym powiedzieć. To ty chcesz się

czegoś dowiedzieć, nie ja.

— Przepraszam.

— Chłopak Charity, Harley, wyszedł, żeby mi pomóc w razie

potrzeby. A z mieszkania nad garażem przyszła teściowa, nie

pamiętam, jak się nazywa, i patrzyła na nas jak urzeczona. Gdy

wylewaliśmy, Washington stał na ziemi i pilnował, żeby

background image

wszystko się równo lało, a potem obaj dokończyliśmy

rozgarniać beton. Przez okno kuchenne widziałem Hope w

fartuszku, jak przygotowywała kolację czy coś takiego.

Pomachała do mnie, ale nie wyszła porozmawiać. Pomyślałem,

że się spieszy. Musieli później się gdzieś wybierać.

— Czy zazwyczaj była przyjacielska?

— Hope? O tak, to była przyjazna kobieta, łagodna. Ten rak

naprawdę ją wykańczał, ale tamtego dnia wyglądała lepiej i

poruszała się z większą łatwością, niż przez ten miesiąc czy

dwa, kiedy ją znałem.

Widział wszystkich członków rodziny oprócz T.C. — Czy w

kuchni paliło się światło? — spytałam.

— Nie, chyba nie. Ciągle było jasno. Przyjechałem tam o

czwartej, a była druga połowa października... Chociaż gdy

sobie o tym teraz pomyślę, nie było aż tak jasno. Ale to Hope

widziałem.

— I nie ma mowy, żeby po twoim odjeździe można było

utopić ciała w cemencie.

— Następnego dnia, już po rozmowie z policją, pojechałem

tam. Beton wyglądał dokładnie tak, jak go zostawiliśmy z

Washingtonem, i nikt go nie ruszał.

Parnell powiedział to ze stanowczością, która była absolutnie

wiarygodna. Przy wtórze poskrzypywania sprężyn pochylił się

background image

w swoim fotelu.

— Cóż, Roe, to chyba wszystko.

Podniósł się, żeby odprowadzić mnie do drzwi, więc

powiesiłam torebkę na ramieniu i posłusznie poszłam za nim.

Wpadłam na jeszcze jedno, ostatnie pytanie.

— Parnell, dlaczego uznałeś, że pani Julius miała zamiar

później gdzieś wyjść?

— No... — powiedział i stanął w miejscu. — Dlaczego? —

zastanawiał się, drapiąc po nosie papierami, które znów

pozbierał. Jego wąska twarz straciła wyraz, gdy przekopywał

się przez wspomnienia. — Ze względu na perukę —

powiedział, zadowolony ze swojej pamięci. — Hope miała na

głowie swoją niedzielną perukę.

♦ ♦ ♦

Potem pojechałam do kościoła.

Nie wiedziałam, gdzie indziej mogłabym się udać.

Nie był zamknięty. W domu parafialnym paliło się światło,

Aubrey siedział przy biurku. Ja jednak weszłam do kościoła.

Był ciepły i zakurzony. Usiadłam z tyłu, opuściłam klęcznik i

osunęłam się na niego.

Miałam nadzieję, że uda mi się zaprowadzić porządek w chaosie.

Gdy braliśmy ślub, obiecałam Martinowi, że będę przy nim

background image

trwać. Kochałam go.

Ale on był Złym Facetem. Albo w ostateczności Niezbyt

Dobrym.

Skrzywiłam się z bólu, gdy sformułowałam tę myśl, ale nie

mogłam zaprzeczyć, że to prawda.

Gdyby ktoś do mnie przyszedł — powiedzmy, Aubrey — i

powiedział „znam człowieka, który nielegalnie sprzedaje broń

w krajach Ameryki Łacińskiej", to co bym założyła?

Założyłabym, że ten człowiek jest zły, bo nieważne, co w jego

życiu było dobre, nie mogłoby zrównoważyć tego zła.

Człowiekiem, który czynił to zło, był mój mąż, facet, który

miał dwa alternatywne plany podróży poślubnej, żeby mieć

pewność, że będę szczęśliwa, który uważał, że miał

niewiarygodne szczęście, żeniąc się ze mną. Człowiek, który

walczył w potwornej wojnie w Wietnamie, który kochał i

wspierał swego niewdzięcznego syna.

Byłam pewna, że Martin robił to, co robił, nie dlatego że był

wewnętrznie zły, ale dlatego, że uzależnił się od

niebezpieczeństwa, przygody... i być może dlatego, że sądził,

że służy swojemu krajowi. Ale to, co robił, zatruje nasze

wspólne życie, nieważne, ile w tym życiu będzie dobra. Był

moją miłością, moim kochankiem, dyrektorem w firmie

rolniczej, wetera-

background image

nem i sportowcem, ale nie byłam w stanie zapomnieć, co

jeszcze robił.

Płakałam przez chwilę. Usłyszałam, jak cicho otwierają się

drzwi do kościoła. Poczułam, że ktoś stoi za mną w

przedsionku: Aubrey. Musiał zauważyć mój samochód. Nie

odwróciłam się do niego, bo nie chciałam, by zobaczył moją

twarz. Po chwili poczułam, jak jego dłoń gładzi moje włosy i

lekko opada na ramię. Uścisnął je i po chwili usłyszałam, jak

skrzypiące drzwi zamykają się za nim.

♦ ♦ ♦

Peachtree Leisure Apartments. Inny ochroniarz, także czarny,

mniej onieśmielający i mniej dobroduszny. Miał na imię

Roosevelt, co z pewnością cieszyło panią Totino. Jednak mną

była mniej ucieszona; jej głos, który trzeszczał w telefonie w

holu, nie był entuzjastyczny. Być może żałowała

fioletowo-srebrnych podkładek pod talerze.

— Płakałaś — powiedziała ostro, stojąc plecami do drzwi.

Skąd ten nagły chłód? Pamiętałam, że była uważana za

nieznośną. Może właśnie wróciła do tej cechy.

— Chciałam panią o coś zapytać — powiedziałam. —

Przepraszam, że wcześniej nie zadzwoniłam.

Właściwie to uznałam, że całe szczęście. Nie zamierzała

poprosić, żebym usiadła.

background image

— Co? — spytała niegrzecznie.

— Ten dzień, gdy wylewano beton na patio...

Kiwnęła krótko głową, jej pochylona, chuda sylwetka

odcinała się na tle słońca wpadającego przez okna ciasnego i

zagraconego salonu.

— Czy przychodzi pani do głowy jakiś powód, dla którego

pani córka założyła swoją niedzielną perukę?

— Wynoś się! — zaskrzeczała nagle. — Idź stąd! Idź! Idź!

Kupiłaś ten dom! To koniec sprawy! Odczep się od tego!

Nigdy się nie dowiemy! Wiesz, co kiedyś powiedział mi jeden

stary dureń? Powiedział, że pożarli ich Marsjanie! Słucham

tego od lat. Mam już tego dosyć!

Całkowicie zbita z tropu i głęboko zawstydzona tym, że

sprowokowałam takie zamieszanie — na całym korytarzu

otwierały się drzwi — cofnęłam się i zrobiłam jej miejsce, by

zatrzasnęła mi drzwi do swojego mieszkania przed nosem.

♦ ♦ ♦

Żeby jeszcze mi uprzyjemnić te doskonałe dwadzieścia cztery

godziny, Martin zadzwonił z biura powiedzieć, że jego

zwierzchnik z siedziby firmy w Chicago zwołał pilne zebranie

wszystkich menedżerów fabryk, tak szybko, jak tylko zdołają

tam dotrzeć. Przyjechał do domu, żeby się spakować, mnie tam

background image

nie było, i nikt nie wiedział, gdzie pojechałam.

Ciekawe, kogo zapytał?

— Więc muszę lecieć do Gwatemali prosto z Chicago —

powiedział.

Zaprotestowałam. Nie byłam w stanie podjąć decyzji co do

mojego dalszego życia z Martinem, ale wiedziałam, że będę za

nim tęsknić, i byłam zła, że wyjeżdża z kraju, zanim zdołaliśmy

rozwiązać nasze problemy.

— Roe — powiedział bardziej prywatnym, mniej

stanowczym głosem. — Kończę z tym.

Niestety znów zaczęłam płakać.

— Obiecaj — wyszlochałam jak dziewięciolatka.

— Obiecuję — powiedział. — To ostatni wyjazd. Gdy tam

będę, zacznę się z tego wyplątywać. Są ludzie, z którymi muszę

porozmawiać, przygotowania, które muszę poczynić. Ale dla

mnie to koniec.

— Dzięki Bogu — odparłam.

Pomyślałam, że przez cztery tygodnie mojego małżeństwa z

Martinem płakałam więcej niż przez ostatnie cztery lata.

Rozdział 12

background image

Następnego dnia zadzwoniłam do rodziców Harleya

Dimmocha, żeby się dowiedzieć, gdzie obecnie przebywa ich

syn. To nazwisko nie było szczególnie popularne, a Columbia

w Południowej Karolinie nie taka znowu duża. Były tam trzy

rodziny Dimmochów, i trafiłam na właściwych za drugim

podejściem.

Powiedziałam matce Harleya Dimmocha, że właśnie kupiłam

dom, w którym mieszkała rodzina Juliu-sów.

— Ciekawi mnie historia tego domu. Miałam nadzieję, że

opowie mi o dniu przed ich zniknięciem.

— On nie lubi o tym mówić. Wie pani, był naprawdę

zauroczony tą dziewczyną.

— Charity.

— Tak. Nie myślałam o tym od kilku lat, Harley to obecnie

zupełnie inny człowiek.

— Mieszka z państwem w Columbii?

— Nie, mieszka teraz na Południowym Wybrzeżu i pracuje w

tartaku. Ma dziewczynę, widuje się z nią już od kilku lat. Mniej

więcej raz do roku przyjeżdża do nas z wizytą, żeby się

pokazać.

— I mówi pani, że nie rozmawia o zniknięciu Charity?

— Nie, jest w tej kwestii bardzo drażliwy. Jego tata i ja

background image

zawsze sądziliśmy, że w jakiś sposób czuje się winny. Jakby

mu się wydawało, że gdyby tamtego wieczoru został z nimi,

zamiast wracać do domu, to mógłby powstrzymać to, co się

stało.

— Więc tamtego dnia wrócił do domu...

— Przyjechał bardzo późnym wieczorem w przeddzień tego,

jak pani Totino odkryła, że zniknęli. Och, policja ciągle tu

przyjeżdżała i z nim rozmawiała, baliśmy się, że straci

panowanie nad sobą, do czego jest trochę skłonny, i powie coś,

co sprawi, że uznają, że to on to zrobił...

Podobała mi się ta kobieta. Była gadatliwa.

— Ale on wydawał się jakby oszołomiony. Ledwie wiedział,

co się wokół niego działo. Powtarzał nam raz za razem,

„Mamo, tato, pomogłem panu Juliusowi z dachem i widziałem,

jak tamten facet wylewa beton na patio, i zjadłem kolację, i

pojechałem".

— Nie wspominał, żeby się pokłócili albo że przyszedł ktoś

obcy, czy coś w tym rodzaju? — zarzuciłam przynętę.

— Nie, wszystko było jak zwykle, powtarzał to, jakbyśmy w

niego wątpili. A policja ciągle grzebała w tym jego starym

samochodzie, jakby chcieli nas doprowadzić do obłędu. On

background image

miał fioła na punkcie Charity. Od tamtego czasu nigdy już nie

był taki sam.

— Och, naprawdę?

— Tak, potem po prostu nie mógł wytrzymać na miejscu. Jest

starszy od... cóż, gdy to się stało, Charity miała piętnaście albo

szesnaście lat, a Harley osiemnaście. Trudno uwierzyć, że mój

syneczek ma już dwadzieścia cztery lata, prawie dwadzieścia

pięć! Mieliśmy nadzieję, że z nami zostanie, może pomyśli o

college'u czy czymś takim. Gdy zaczął się spotykać z Charity,

właśnie stracił swoją pierwszą pracę. Ale po tym wszystkim po

prostu chciał się z tego otrząsnąć, nie chciał tu zostać. I cały ten

szok! To trochę tak, jakby nie chciał już w życiu żadnych

więcej niespodzianek. Nie lubi telefonów, których się nie

spodziewa. Dzwonimy do niego w niedzielę albo wcale. Nie

jedziemy w odwiedziny pod wpływem chwili, że tak powiem,

uprzedzamy go o tym z wyprzedzeniem.

Wydałam z siebie nieokreślony odgłos, który miał brzmieć

zachęcająco.

— Więc raczej nie dam pani jego numeru. Nie byłby

zachwycony telefonem od obcej osoby. Ale jeśli poda mi pani

swój numer, to przy następnej rozmowie mu go przekażę.

Podałam jej moje nazwisko i numer telefonu, podziękowałam

serdecznie i rozłączyłam się.

background image

Opowiedziałam o tej rozmowie Angel, gdy dwa dni później

siedziałyśmy na werandzie, popijając lemoniadę. Dom był już

cały obmierzony, opukałyśmy także ściany w poszukiwaniu

pustych miejsc. Przeszukałyśmy podwórze. Neecy Dawson,

którą chciałam zapytać o tę szafę ścienną, wraz z innymi

paniami pojechała na wycieczkę autokarową po przedwojen-

nych domach. Bettina Anderson nagrała się na mojej

sekretarce. Widziałam, że moja matka i John wyjechali na

zjazd agentów nieruchomości do Tucson, i robiło się coraz

cieplej. Wiosna w Georgii to wspaniały czas.

Martin zadzwonił, żeby powiedzieć, że dotarł do Chicago, a

Emily Kaye, żeby zaprosić mnie do wstąpienia do Bractwa

Ołtarzowego kościoła świętego Jakuba. Oba telefony mnie

zirytowały, choć w innym stopniu. Martin wydawał się

zmartwiony, ale zdeterminowany; to właśnie ta zmartwiona

część mnie zatrwożyła. Czy wydobycie się z tego biznesu

będzie łatwe? Emily w swój najmilszy sposób nie przyjęła do

wiadomości odpowiedzi odmownej i słodko nalegała, abym

wzięła udział w dzisiejszym spotkaniu i poznała je nieco lepiej.

— Więc czego się dowiedziałaś? — spytała Angel swoim

równym akcentem z Florydy.

— Dowiedziałam się — zaczęłam powoli — że

background image

pani Julius w środku tygodnia nosiła swoją niedzielną perukę.

Dowiedziałam się, że pani Totino nie chce już rozmawiać o

zniknięciu. Dowiedziałam się, że pod betonem nie było ciał i

nikt nie mógł ich w nim utopić później. Dowiedziałam się, że

Harley Dimmoch po zniknięciu Charity stał się innym

człowiekiem, ale policja dała wiarę jego zeznaniom, bo pani

Totino widziała Juliusów po jego odjeździe... przypuszczalnie.

—- Czyli słowo pani Totino jest jedynym dowodem, że byli

żywi?

— Tak — zastanowiłam się. — Ale w końcu była matką

kobiety, która zaginęła. Częścią rodziny. Jej córka miała raka.

— Może powinnaś porozmawiać z jej siostrą. Tą z Metairie.

— Nie wiem, co mogłaby mi powiedzieć. Zgodnie z tym, co

powiedziała pani Totino, nigdy tu nie była. Pani Totino tak

uwielbia Nowy Orlean, że od czasu do czasu tam jeździ, tak

mówi, choć z jakiegoś powodu odniosłam wrażenie, że siostra

nie jest szczególnie uszczęśliwiona jej wizytami.

— Ciekawe dlaczego?

— Cóż, z pewnością potrafi być jędzowata, a strażnik, z

którym rozmawiałam, gdy byłam u niej po raz pierwszy,

powiedział, że ma reputację nieprzyjemnej osoby.

— Skoro to taka zołza, to dlaczego Juliusowie ją tu

background image

sprowadzili?

— Pewnie do pomocy przy domu, gdy pani Julius jeździła na

zabiegi.

— Ale czy to by wszystkiego nie pogorszyło? To znaczy,

masz tu ciężko chorą kobietę, nastolatkę wściekłą, że musiała

zostawić swojego chłopaka, i męża próbującego rozkręcić

własną firmę w nowym mieście. Czy taka osoba, jak ona, nie

byłaby większym kłopotem niż to wszystko warte? Taniej

byłoby im wynająć gosposię niż budować mieszkanie nad

garażem.

Jeśli spojrzeć na to w taki sposób, rzeczywiście było to

tajemnicze. Przemyślę to w wolnej chwili. Teraz musiałam się

spotkać z członkami Bractwa Ołtarzowego, przypuszczalnie po

to, żeby rozmawiać o kwestiach dotyczących ołtarza, jakie by

one nie były.

— Muszę jechać — poinformowałam niechętnie. Sięgnęłam

po szklanki.

— Odniosę je — zaoferowała się Angel. — Zostawię je w

kuchni i wychodząc, zamknę tylne drzwi.

Weszłyśmy do środka razem, bo i tak musiałam zabrać

torebkę i kluczyki. Miałam na sobie strój, który — mam

nadzieję — był odpowiedni: prostą spódnicę khaki i bluzkę w

paski, a do tego jasno-żółtą klamerkę, która przytrzymywała

moje włosy, i najbardziej stateczne okulary. Torebka leżała tuż

background image

przy drzwiach frontowych, więc znalazłam się przed

domem, zanim Angel zdążyła dojść do kuchni. Było ciepło,

ale nie był to ten oślepiający żar, który panował w Georgii

latem. Poczłapałam przez trawnik, rozmyślając o tym, że zakup

traktorka do koszenia trawy może być niezłym pomysłem;

podwórze było ogromne.

Z garażu nagle wybiegła Madeleine. Przecięła ogród z

prędkością zaskakującą u tak grubego kota i zniknęła pod

krzakami obrastającymi ganek. Co, na Boga, tak ją

wystraszyło? Rozejrzałam się po cienistym ogrodzie, mocno

zwalniając kroku. Nie wiedząc dlaczego, poczułam niepokój.

Drzwi od warsztatu były uchylone. Angel i ja z pewnością je

zamknęłyśmy tego dnia, w którym mierzyłyśmy i sprzątałyśmy

garaż.

Angel wyszła kuchennymi drzwiami i była dokładnie w

połowie chodnika między domem a garażem.

Zrobiłam kolejny krok i wydało mi się, że szczelina odrobinę

się powiększyła.

— Angel! — zawołałam, czując, jak po moich nerwach

rozlewa się panika. Z pewnością dało się ją słyszeć w moim

background image

głosie.

Jej reakcja nawet w takim momencie uderzyła mnie jako

niezwykła.

Zamiast powiedzieć „Co?" albo „Jakiś problem?" runęła

biegiem i znalazła się przede mną na ułamek sekundy

przedtem, jak drzwi do warsztatu otworzyły

się gwałtownie. Mężczyzna, który z nich wypadł, pędził

prosto na nas, a w rękach miał siekierę.

— Uciekaj! — gwałtownie krzyknęła Angel. — Roe, uciekaj!

Wydawało mi się to jednocześnie potworną nielojalnością, ale

także czymś niezwykle pożądanym. Szlachetnie i idiotycznie

zdecydowałam, że nie mogłabym zostawić Angel, skoro leci na

nas wrzeszczący i wymachujący siekierą facet. Angel

zanurkowała pod jego ramieniem, spróbowała złapać za

trzonek, poślizgnęła się na żwirze i upadła. Miałam tylko

torebkę, więc machnęłam nią, i z zaskoczeniem zobaczyłam, że

ostrze siekiery przecięło długi pasek na ramię i torebka spadła

na ziemię. Jednakże napastnik musiał cofnąć rękę, żeby się

znów zamierzyć, co dało Angel czas, by się unieść, zmienić

pozycję i złapać jego kostki tak, że jego następny krok w moją

stronę sprowadził go na glebę, podczas gdy siekiera świsnęła

obok mnie, nie robiąc mi krzywdy. Z hukiem upadł na podjazd,

ale nadal ściskał trzonek i próbował się przekręcić tak, by

background image

uderzyć narzędziem Angel. Wtedy z całą siłą nastąpiłam mu na

rękę.

Ze skowytem wypuścił siekierę, a ja się pochyliłam, złapałam

ją i wyrzuciłam tak daleko, jak tylko mogłam. Instynktownie

chciałam się jej pozbyć, bo ostre powierzchnie tnące sprawiały,

że robiłam się bardzo nerwowa. Ale on się wykręcił, złapał

Angel za

włosy i uderzał jej twarzą o żwir. Nie pozwoliła, żeby ból

odwrócił jej uwagę, ale z miną pełną determinacji sięgnęła do

jakiegoś miejsca na jego ramieniu i nacisnęła je mocnymi

palcami. Wrzasnął, wyszarpnął się i zamierzył do kopniaka w

jej głowę. Przetoczyła się zwinnie jak wąż, i kopnięcie

wylądowało na jej ramieniu, zobaczyłam jednak, że otwiera

usta z bólu. To spowolniło ją na tyle, że napastnik poderwał się

na nogi. Kręciłam się nieporadnie, próbując dostrzec jakiś

słaby punkt, ale poruszali się tak szybko, że było to wręcz

ogłupiające. Kiedy się poderwał, próbowałam go zablokować,

ale odepchnął mnie ramieniem. Przez swoje czółenka ze

skórzaną podeszwą gwałtownie straciłam równowagę i z

łupnięciem upadłam płasko na plecy, co wybiło mi powietrze z

płuc. Nie byłam w stanie się poruszyć. Słyszałam, że ktoś

background image

biegnie ciężko po żwirowym podjeździe.

Nade mną pojawiła się podrapana i zakrwawiona twarz

Angel.

— Żyjesz? — spytała nagląco.

Dałam radę kiwnąć głową, cały czas czekając na wdech, który

pozwoliłby mi się pozbierać.

Ruszyła biegiem za intruzem, jej kroki były lżejsze i szybsze.

Ale usłyszałam dźwięk uruchamianego silnika i wiedziałam, że

Angel zaraz wróci.

Wróciła, ale nie miała nastroju, żeby usiąść i rozpamiętywać

nasze doświadczenie.

— Do domu, już! — powiedziała ostro, jednym ruchem

podrywając mnie z ziemi.

Wreszcie zaczerpnęłam powietrza. Ulga była niewiarygodna.

Angel podtrzymywała mnie ramieniem i na wpół wlokła, na

wpół prowadziła w stronę domu. W drugiej ręce trzymała moją

zniszczoną torebkę, po drodze wyciągając klucze, i odłożyła ją,

żeby otworzyć drzwi. W zasadzie wrzuciła mnie do salonu, po

czym zamknęła drzwi na zamek i zasuwę. Gdy siedziałam,

wciąż próbując pojąć, co się stało, Angel pobiegła do kuchni. Z

jej twarzy kapała krew, rozpryskując się na podłodze.

Usłyszałam jej głos, szybki i spokojny. Dzwoniła na policję.

Zdołałam się podnieść i chwiejnie dojść do kuchni.

background image

Angel odkładała słuchawkę. Odwróciła się do bocznych

drzwi kuchennych i przesunęła zasuwę; potem to samo zrobiła

z tylnymi. Obeszła kuchnię i pozaciągała zasłony.

Potem odwróciła się do mnie i uświadomiłam sobie, że była

wściekła. W Angel nie było już nic powolnego i spokojnego.

— Gdy ci mówię, że masz uciekać, to uciekasz —

powiedziała niskim głosem, ledwie go kontrolując. — Nie

łazisz w kółko i nie ratujesz mi dupy. Zabierasz się stamtąd.

Powiedziałam, że masz uciekać.

— Angel — wyszeptałam, nagle olśniona. — Ty jesteś moim

ochroniarzem.

Stałyśmy, mierząc się wzajemnie wzrokiem. Obie miałyśmy

sporo do przemyślenia.

— Dlaczego nie uciekłaś? — zapytała.

— Nie mogłam cię tam zostawić. — Sięgnęłam za siebie po

ręcznik i podałam go jej. — Ciągle krwawisz.

Wzięła go odruchowo i zaczęła przykładać do twarzy.

Spojrzała na tkaninę; wydawała się zaskoczona czerwonymi

plamami.

— Musisz pojechać do lekarza.

— Nie — zaprotestowała. — Zajmiemy się tym. Nigdzie nie

pojedziemy, dopóki Shelby nie sprawdzi drogi stąd do miasta.

Właśnie tym się teraz zajmuje.

background image

— To do niego dzwoniłaś.

Pokiwała głową. Podeszła do okna i wyjrzała przez szparę w

zasłonach.

— Nie zadzwoniłaś na policję. Powiedziałam to ostrożnie,

czując, że brzmiało to

dość naiwnie.

Miałam rację. Angel uniosła jedną brew i pokręciła głową.

Nawet nie musiałam pytać, dlaczego tego nie zrobiła. Angel

sądziła, że ten atak miał związek z nielegalnymi poczynaniami

Martina. Angel i Shelby oczywiście wiedzieli o wszystkim,

uświadomiłam sobie

wreszcie; Martin sprowadził ich tutaj, żeby mnie chronili,

zanim nawet się pobraliśmy, kupił mi dom Juliusów ze

względu na mieszkanie nad garażem, w którym mogli się

zatrzymać, przewidując możliwość, że może się zdarzyć coś

takiego.

Wzięłam apteczkę z łazienki, czując się na wpół martwa.

Byłam zaszokowana atakiem, upokorzona tym wszystkim, co

teraz wiedziałam. Powinnam być wdzięczna; gdyby nie Angel

Youngblood, z całą pewnością już bym nie żyła. Ale byłam

zimna jak głaz; nienawidziłam ich wszystkich: Angel,

Shelbyego i Martina. Z hukiem postawiłam apteczkę na blacie

kuchennym i podniosłam słuchawkę telefonu. Angel zrobiła

background image

minę, jakby chciała zaprotestować, ale zanim zdążyła się ode-

zwać, odwróciłam się do niej z twarzą tak straszną, że wróciła

do wyglądania przez szczelinę w zasłonach.

— Emily — powiedziałam, gdy usłyszałam głos po drugiej

stronie linii — Przykro mi, ale nie dam rady przyjść dziś na to

spotkanie Bractwa Ołtarzowego.

Stosowne, ale raczej naburmuszone odgłosy ze strony Emily.

— Cóż, przewróciłam się po drodze do garażu... tak, wiem, że

to się zdarza babciom... żwir był śliski, a ja miałam buty na

skórzanej podeszwie... Nie, naprawdę nic mi nie jest, jestem

tylko posiniaczona. Przyjdę następnym razem, na pewno!

Przeproś panie w moim imieniu.

Odłożyłam słuchawkę. Stałam, trzymając na niej rękę,

wpatrując się w czarną dziurę, w którą wpadłam. Spod zlewu

wzięłam białą szmatkę, zwilżyłam ją i wycisnęłam.

— Usiądź — nakazałam Angel.

Porzuciła swój posterunek, ale uparła się, żeby krzesło

postawić przy oknie. Gdy oczyszczałam jej twarz, cały czas

przez nie wyglądała. Wiedziałam, że ją boli, ale nie dbałam o

to. Kiedy otarcia i skaleczenia były już czyste, nałożyłam na

nie maść z antybiotykiem. Nie wyglądało to za dobrze.

background image

Na podjeździe zachrzęścił samochód Shelbyego. Wjechał na

miejsce parkingowe Youngbloodów za garażem, więc zniknął

z pola widzenia. Angel wzięła z szuflady nóż kuchenny; stała, z

napięciem wypatrując męża, ściskając narzędzie w dłoni.

— Otwórz drzwi kuchenne — poleciła mi. Zrobiłam to.

— Odsuń się od nich.

Przewróciłam oczami, cofnęłam się i oparłam o blat. Mogłam

wyjrzeć na zewnątrz przez szparę, którą zrobiła Angel.

Wreszcie pojawił się w niej Shelby, idąc ostrożnie, patrząc we

wszystkich kierunkach jednocześnie. W ręku miał karabin

myśliwski.

Opadła mi szczęka.

Tego dnia uderzyło mnie wiele rzeczy, dosłownie i w

przenośni. Ale najbardziej szokującą z nich, chwilą

prawdy, było ujrzenie w rękach Shelby'ego Young-blooda

broni.

Ktoś próbował mnie zabić. Tamten człowiek próbował mnie

dopaść. Angel w jego oczach była tylko przeszkodą; nie miał

pojęcia o jej funkcji ani o możliwościach. Skoncentrowany był

na tym, by mnie zabić. Pomyślałam o tej siekierze spadającej

na moją głowę. Nagle zmiękły mi kolana.

Shelby pospiesznie wszedł do środka. Angel natychmiast

zamknęła za nim drzwi na klucz.

background image

— Jesteś cała? — spytał ją. Pokiwała głową.

— Wściekła — powiedziała. — Wściekła jak diabli. Nie

mogłam go dorwać. Nakryłam się nogami. To ona zabrała mu

siekierę, nie ja.

Angel najwyraźniej nie potrzebowała ani nie spodziewała się

żadnego zamieszania z powodu swojej poobijanej twarzy;

Shelby swoimi ciemnymi oczami szybko ocenił jej obrażenia i

przestał się nimi zajmować. Angel była profesjonalistką, co z

każdą minutą rozumiałam coraz bardziej. Jeśli ja borykałam się

z poczuciem upokorzenia, to ona także; zawaliła swoją robotę.

— Roe zabrała mu siekierę? — z niedowierzaniem powtórzył

Shelby.

— Leży na środku podwórza. Rzuciła nią.

— Roe. — Shelby wciąż nie do końca to pojmował.

— Podszedł bardzo blisko — gniewnie powiedziała Angel. —

Gdybym nie była już w ogrodzie, to by ją dorwał.

Nagle poczułam, że muszę usiąść. Przyciągnęłam do siebie

jedno z krzeseł. Zapiszczały przesuwane po podłodze nogi.

— Zapewne, jadąc z miasta, go nie zauważyłeś.

— Żadnego niebieskiego chevy nova.

— Tablice były pokryte błotem — ponuro powiedziała Angel.

background image

Wiedziałam, że już mu to powiedziała przez telefon, a on po

drodze tutaj uważnie się rozglądał.

Nikt nie mógłby powiedzieć, że moje życie jako mężatki było

sielanką. Bartellowie nie znają rutyny!

Zachichotałam.

Popatrzyli na mnie niepewnie, a potem wrócili do rozmowy.

— Teraz na dworze jest czysto. Lepiej się stąd zabierajmy —

poradził Shelby.

— Zadzwonię do niego — zaproponowała Angel.

Ewidentnie chciała się komuś wyspowiadać ze swojej

porażki. Po sekundzie dotarło do mnie, że miała zamiar

dzwonić do Martina i aż zazgrzytałam zębami.

— Przepraszam — zaprotestowałam jadowicie. — Jeśli już

ktoś ma dzwonić do mojego męża, to będę to ja.

Oboje wyglądali na zaskoczonych tym stwierdzeniem i jakby

nie chcieli uwierzyć w to, co usłyszeli.

— Powinnaś się spakować i porozmawiać z Martinem

wieczorem — łagodnie powiedział Shelby.

Ale widziałam, że ta łagodność dużo go kosztowała. I dobrze.

— Będę rozmawiać z moim mężem, kiedy tylko będę miała

na to cholerną ochotę, jeśli można.

Świadomie się wycofali. Może ja nie znałam prawdziwej

natury Youngbloodów, za to oni dowiedzieli się dziś o mnie

jednej czy dwóch rzeczy.

background image

Mieli numery do miejsc, w których zatrzymywał się Martin.

Wiedzieli, gdzie był i że wyjechał z miasta. Wiedzieli o

naszym życiu wszystko.

Byli moimi ochroniarzami. Za każdym razem, gdy to słowo

pojawiało mi się w głowie, doznawałam lekkiego szoku.

Cóż, Shelby z tą twarzą pokrytą bliznami po trądziku i

rozczochranymi, czarnymi włosami ani trochę nie przypominał

Kevina Costnera.

— Zadzwonię z drugiego pokoju — oświadczyłam.

Przemknęłam przez hol, usiadłam przy biurku

Martina i zadzwoniłam do Chicago.

Sekretarka, która odebrała telefon, była dość mocno

przekonana, że spotkanie Martina („Ma konferencję z

prezesem", powiedziała surowo) było ważniejsze od mojego

telefonu, ale nie dałam się zbyć.

— Naprawdę muszę nalegać. Mówi jego żona, to nagła

sprawa — powiedziałam.

Martin podszedł do telefonu po niemal pięciu minutach, a na

dźwięk jego głosu o mało się nie załamałam.

— Co się dzieje? — spytał z napięciem. — Nic ci nie jest?

— Nic.

background image

Głos mi drżał. Przez chwilę siedziałam i zbierałam się w

sobie.

— Angel jest lekko ranna — powiedziałam z pewną

niechlubną satysfakcją.

— Angel? Tobie nic nie jest, a Angel jest ranna? Co się stało?

Jest tam Shelby?

— Tak, Martin, Shelby tu jest i możesz z nim porozmawiać,

żeby twoi ludzie mogli się wszystkim zajęć. — Ciągle byłam

na wszystkich wściekła. — W garażu chował się jakiś facet, a

gdyby nie stracił panowania nad sobą i zaczekał, aż tam wejdę,

to by mnie dostał. Ale zauważyłam, że coś jest nie tak, on

wypadł na zewnątrz, Angel zdążyła tam dobiec, a ja

wyrzuciłam siekierę. Tyle że on uciekł, wsiadł do samochodu i

odjechał.

Teraz głos znów zaczął mi drżeć. Żałowałam, że nie mogę

czuć tylko jednej rzeczy na raz. Strach, złość, upokorzenie,

szok. Co za mieszanka odczuć.

— Kotku... Naprawdę nic ci nie jest? Nie jesteś ranna?

— Fizycznie nie — powiedziałam z wielkim trudem.

— Czy Angel musi jechać do szpitala?

— Nie, opatrzyłam ją na miejscu.

— To dobrze. Bardzo dobrze. Okay, skarbie. Chcę, żebyś coś

zrobiła... żebyś zrobiła wszystko, co ci nakażą Shelby i Angel.

background image

Są tam po to, żeby zapewnić ci bezpieczeństwo. Jutro rano

złapię lot do domu. Do Gwatemali pojadę, gdy już będę miał

pewność, że nic ci nie będzie.

— Dobrze — powiedziałam krótko. Spieranie się naprawdę

nie miało sensu.

— A teraz muszę porozmawiać z Angel i Shelbym. Ja...

Dzięki Bogu, że nic ci nie jest. Tak mi przykro.

Spojrzałam przez hol. Stali przy drzwiach do kuchni. Shelby

otaczał Angel ramionami. Chwila słabości.

— Telefon — powiedziałam. — Do Angel. Sprawiając

wrażenie, że wolałaby raczej zmierzyć

się z aligatorem, Angel Youngblood, moja obrończyni, poszła

porozmawiać z Martinem.

Poszłam na górę i położyłam się na łóżku.

Rozdział 13

To była długa noc.

Angel spała na kanapie na dole, w biurze/pokoju rodzinnym.

Shelby patrolował okolicę. Leżałam bezsennie w naszej

sypialni. Trochę czytałam. Czasami zasypiałam. Czasami

rozmyślałam. W życiu by mi nie przyszło do głowy, że

background image

kiedykolwiek mogłabym się znaleźć w takiej sytuacji.

Cieszyłam się, że moja matka wyjechała. Nie potrafiłam sobie

wyobrazić, jak ukryłabym przed nią cały żal i strach, które

odczuwałam.

Zanim rozeszliśmy się na swoje pozycje, Shelby wypytał nas

o wygląd tego człowieka. To wszystko wydarzyło się szybko, a

on przez cały czas się ruszał, jednak odkryłam, że jeśli zamknę

oczy i przypomnę sobie, jak wystrzelił z drzwi warsztatu,

otrzymywałam całkiem niezły obraz.

— Miał oliwkową koszulę z krótkimi rękawami —

powiedziałam pierwsza.

Angel przytaknęła.

— I buty robocze — dodała, pocierając ramię.

— Co to są buty robocze? — spytałam.

— Takie ze stalowymi czubkami — wyjaśniła mi z lekkim

zaskoczeniem.

— Och. I miał ciemnobrązowe spodnie.

— Czyli wiemy, jak był ubrany. A jak wyglądał? — zapytał

Shelby.

background image

Poczułam silny impuls, żeby wstać, narobić hałasu, pójść do

siebie i trzasnąć drzwiami, ale miałam świadomość, że Shelby,

oczywiście, po prostu wykonuje swoją pracę. Zachowywanie

się jak dziecko w niczym by nie pomogło... Jednak bardzo

mnie kusiło.

— Miał ciemne, kręcone włosy — przypomniała sobie moja

ochroniarz.

— Był wzrostu Angel — dopowiedziałam. — Młody. Nie

miał więcej niż trzydzieści lat, a i w to wątpię.

— Ciężko pracuje na życie, sądząc z jego muskulatury.

— Ogolony. Niebieskie oczy, jestem tego pewna. Mocna

szczęka.

— Czy powiedział coś w jakimkolwiek języku? — dopytywał

Shelby.

— Nie.

— Nie.

I to było wszystko, co wiedzieliśmy o człowieku w garażu.

♦ ♦ ♦

Następny poranek znowu był piękny, zdecydowanie gorętszy.

Youngbloodowie się zamienili; Shelby poszedł do ich

mieszkania się przespać, a Angel została ze mną. W ciszy

zjadłyśmy śniadanie i posprzątałyśmy naczynia, a potem, gdy

background image

patrzyłyśmy na siebie, obie ubrane w niebieskie jeansy i

koszulki, nieustannie kręciłyśmy się nerwowo. Angel nie

wyszła pobiegać. Ja skończyłam moją ostatnią książkę z

biblioteki, a nie zwykłam oglądać telewizji w ciągu dnia.

Obejrzałam tylko wiadomości w CNN i wyłączyłam odbiornik.

Normalnie o tej porze przygotowywałabym się do różnych

swoich zajęć albo przynajmniej zastanawiała się, co mam do

zrobienia — pralnia, zakupy, bank, biblioteka — rozmawiała

przez telefon lub pisała listy. Dziś jednak nie mogłam; nie

chcieli, żebym jechała do miasta.

— Możemy wyjść na dwór? — spytałam w końcu Angel.

Zastanowiła się.

— Tak, od frontu — powiedziała wreszcie. — Z tyłu jest za

dużo drzew i krzaków, które zasłaniają widok.

To była jedna z tych rzeczy, które mi się tu podobały.

— Z przodu widzę, kto się zbliża — wyjaśniła Angel. —

Shelby w nocy wyciął tę kępę krzaków koło drogi, za którą był

ukryty samochód.

— Co zrobił? Angel cofnęła się.

— Wyciął tę kępę żółtych dzwoneczków — powtórzyła.

— Moja forsycja — wyjąkałam z niedowierzaniem. W nocy

Shelby wyciął moje krzewy, wielką, piękną

kępę trzech forsycji, które radośnie rozkrzewiały się i kwitły

background image

pewnie ze dwadzieścia lat.

—- Rosły przy drodze i zasłaniały widok z domu — wyjaśniła

Angel, zdumiona stopniem mojego rozżalenia.

— Okay — wyrzuciłam z siebie wreszcie. — Okay.

Chodźmy.

— Co chcesz robić?

Z szoku i braku snu byłam jak pijana.

— Angel, masz frisbee?

— Pewnie — powiedziała takim tonem, jakbym ją spytała,

czy ma nos.

— No dobra. To zagrajmy we Frisbee.

Tak więc po wstępnym rekonesansie wyszłyśmy na zewnątrz.

Zignorowałam pistolet, który miała przy sobie Angel; położyła

go na fotelu na ganku, gdzie mogła szybko po niego sięgnąć.

Potem wzięła frisbee

i uniosła rękę, żeby je do mnie rzucić. Jej cienkie wargi

rozciągnęły się w wyczekującym uśmiechu. Przygotowałam

się na bieganie.

Dziesięć minut później dyszałam; nawet Super-woman

oddychała nieco ciężko. Znów udało mi się zaskoczyć Angel.

Żaden był ze mnie gracz we frisbee. Moja taśma wideo z

background image

ćwiczeniami nie przygotowała mnie na coś takiego i poczułam,

jak po plecach spływa mi pierwsza stróżka gorącego potu.

Ogólnie jednak dobrze się bawiłam. Poszłam do domu po

wodę.

Angel musiała czuć, że to dla niej jakieś wyzwanie. Cofnęła

się nieco w stronę drogi i kiedy schodziłam ze schodów

frontowych, wygięła nadgarstek i wypuściła czerwony dysk. Z

pól dmuchnął nagły powiew wiatru, poderwał frisbee i

podniósł je jeszcze wyżej. Dysk ze stuknięciem wylądował na

szczycie pierwszego dachu (dachu werandy) i sturlał się pod

okna mojej sypialni.

— O cholera — zaklęła Angel. — Słuchaj, zaraz wracam.

Muszę osuszyć twarz, skaleczenia mnie swędzą od potu.

— Jasne — powiedziałam. — Pójdę po drabinę.

Dziwnie się czułam, wchodząc do garażu i otwierając drzwi

do warsztatu na tyłach. Wiedziałam, że wczoraj, zanim się

ściemniło, Youngbloodowie wszystko sprawdzili i przeszukali,

ale podczas tych paru godzin snu miałam koszmary o ciemnej

postaci biegnącej na mnie z uniesioną siekierą.

Wyciągnęłam ze schowka długą drabinę i wzięłam ją na

ramię, żeby zanieść pod dom. Angel zeszła po schodach od ich

mieszkania. Miała łagodny wyraz twarzy; widok śpiącego

Shelbyego najwyraźniej wciąż ją poruszał.

background image

Nacisnęłam haczyki, które nie pozwalały drabinie się

rozsunąć i z pomocą Angel oparłam ją o dach. Ponieważ dom

został postawiony na wysokich fundamentach, wspinaczka nie

należała do krótkich.

— Posłuchaj... — niemal nieśmiało zaczęła Angel. — Wiem,

że to ja je tam wrzuciłam, ale jeśli jest coś, z czym sobie nie

radzę, to jest to wysokość... Ale jeśli to dla ciebie problem, to

wejdę na górę, albo może Shelby, gdy się obudzi...

Gapiłam się na nią, dopóki nie przypomniałam sobie o

dobrych manierach i pokiwałam swobodnie głową.

— Żaden problem — powiedziałam dziarsko.

I zaczęłam się wspinać. W zasadzie nie boję się wysokości;

jestem — powiedzmy — mniej więcej wolna od wszelkich

fobii. Ale tu było stromo. Skoro już robiłam przedstawienie na

użytek Angel, stwierdziłam, lepiej, żebym nie patrzyła w dół i

stale posuwała się w górę. Miałam przemożne uczucie, że

zatrzymanie się nie byłoby dobrym pomysłem.

Właściwie — skoro już o tym mowa — nigdy wcześniej nie

byłam na dachu. Dach werandy był stromy.

Nerwowo wywindowałam się z drabiny na gonty, już

nagrzane od wiosennego słońca. Dotąd nie miałam okazji

background image

obejrzeć ich z bliska, a gdy zapierałam się, by sięgnąć szczytu

dachu, mogłam się przyjrzeć ich skalistej szarości.

Wyciągnęłam się i złapałam szczytu, i odepchnęłam bokami

stóp, ciesząc się, że założyłam mocne trampki na gumowej

podeszwie. Frisbee powinno być na dole tego spadu, w

miejscu, gdzie ten dach przylegał do dachu budynku.

Pamiętałam, jak panna Neecy opowiadała mi o tym, jak kłócili

się budowniczowie domu, i że Sarah May Zinsner w ostatniej

chwili uparła się na tę werandę.

— Roe, jedzie jakiś samochód — powiedziała Angel tak

cicho, jak to było możliwe.

Zamarłam.

— Co mam zrobić?

— Przejdź na drugą stronę dachu. Błyskawicznie wdrapałam

się górę i zniknęłam za

szczytem. Potrzebowałam tylko odrobiny motywacji. W

dolinie między dwoma dachami, ze zboczem pod kątem

czterdziestu pięciu stopni w stosunku do ściany, pod oknami

mojej sypialni, która stanowiła linię przyprostokątną, leżały:

jasnoczerwone frisbee i stara, poszarzała płachta, tak

wtapiająca się w gonty, że musiałam na niej stanąć, żeby ją

zauważyć.

Zerknęłam nad szczytem dachu, żeby zobaczyć, co robiła

Angel. Trzymała broń w rękach i przyciskała się

background image

do wewnętrznej ściany garażu tam, gdzie stał mercedes

Martina. Nadjeżdżający samochód było stąd widać jedynie

dzięki temu, że Shelby wyciął moją forsycję. To było białe

auto, jakby znajome. Skręciło na podjazd, a Angel uniosła

pistolet. Samochód zachrzęścił na żwirze i zatrzymał się kilka

stóp za moim autem. Od strony kierowcy otworzyły się drzwi.

Wyłonił się z nich Martin.

Natychmiast zaczęłam się bezwiednie uśmiechać.

Angel wyszła zza garażu, trzymaj ąc opuszczoną broń, i

chociaż nie słyszałam, co mówią, wskazała na dach.

— Tu, na górze! — zawołałam.

Martin się odwrócił i podszedł do domu, z dziwną miną

patrząc w górę.

— Roe, wszystko w porządku? — zapytał. Nadal go

kochałam.

— Nic mi nie jest. Zaraz zejdę. Łap frisbee. Zrzuciłam je z

dachu. Ręka Martina wystrzeliła

w górę i złapał je zgrabnie.

— Jest tu coś jeszcze — zawołałam. — Szara płachta plastiku.

Mina Angel natychmiast się zmieniła.

— Nie dotykaj jej! — wrzasnęła jednocześnie z Martinem.

— Leży tu od wieków — uspokoiłam ich. — Są na niej igły

sosnowe, ptasie odchody i mnóstwo brudu.

Dwie twarze nieco się rozluźniły.

background image

— Co to takiego? Jakiś materiał budowlany? — spytał

Martin.

— Cóż, zaraz sprawdzę.

Obróciłam się z trudem w małej dolince, w której się

znalazłam. Była w niej rynna do odprowadzania wody

deszczowej, biegnąca pod oknami sypialni, a plastik został

wepchnięty pod nią; wciśnięty pod ten prosty odcinek dachu

tak dokładnie, że nie dziwiłam się, że nie zauważyłam go

wcześniej: był tak blisko ściany, że musiałabym wywiesić się z

okna do pasa i spojrzeć w dół, żeby cokolwiek zauważyć.

Plastik był sztywny i trzeszczał z powodu wieku i

wystawienia na warunki pogodowe. Gdy wyciągnęłam i

podniosłam jeden narożnik, przesunął się cały i dokładnie

zobaczyłam to, co było pod spodem.

Chwilę trwało, zanim pojęłam, na co właściwie patrzę.

Próbowałam przekonać samą siebie, że ktoś był na dachu i jadł

żeberka, po czym rzucał ogryzione kości na stertę. Może wielu

ludzi; tych kości było tak dużo... Rozumiecie, najpierw

zobaczyłam żebra. Nie były ładne i białe, tylko pożółkłe... i

miały jakieś ciemne, zaschnięte strzępy. Ale były tam też inne

kości, małe i duże, jedna dłoń z kilkoma ścięgnami, które wciąż

background image

trzymały ją razem... czaszki trochę się przekręciły, ale

automatycznie je policzyłam.

— Roe?! — z dołu zawołał Martin. — Co się tam dzieje? Nic

ci nie jest?

Znów zerwał się wiatr. Pierwszy raz od przeszło sześciu lat

dostał się pod plastik. Uniosły się włosy na jednej z czaszek.

Chciałam zejść z tego dachu.

W rekordowym czasie podciągnęłam się w górę, przesunęłam

nogi nad szczytem i zaczęłam schodzić.

— Roe! — znów zawołał Martin, wyraźnie zaalarmowany.

Stopami trafiłam na pierwszy szczebel. Wydawało mi się, że

zanim zdołałam złapać się drabiny rękami i wejść na nią w

całości, minęło mnóstwo czasu.

Martin i Angel jedno przez drugie zadawali mi pytania.

Wreszcie znalazłam się na ziemi i oparłam o metal, w

bezpiecznej odległości od horroru na dachu.

— Oni tam są — zdołałam wreszcie powiedzieć. — Cały czas

tam byli.

Martin nadal nie rozumiał, ale Angel, która pomagała mi

szukać, natychmiast pojęła, w czym rzecz.

— Rodzina Juliusów — powiedziała Martinowi. — Są na

dachu.

♦ ♦ ♦

background image

Musieliśmy powiadomić o tym policję. Angel schowała broń i

zadzwoniła. Potem zobaczyłam, jak wchodzi do mieszkania

nad garażem, pewnie po to, żeby obudzić Shelbyego.

Siedzieliśmy na werandzie na jednym z foteli. Zwinęłam się

na kolanach Martina.

— Martin — wyszeptałam. — Ona cały czas miała na głowie

perukę. Ale pod spodem była tylko czaszka.

♦ ♦ ♦

Przyjechali wszyscy. To było jak garden party dla sił

porządkowych hrabstwa Spalding.

Nasz dom leży w administracyjnych granicach miasta, więc

pierwszy przyjechał szef policji. Padgett Lanier miał ostry nos,

był wysoki, miał przerzedzające się blond włosy i niemal

niewidoczne brwi i rzęsy. Do tego wystający brzuch i usta

nieproporcjonalnie małe w stosunku do twarzy. Szefował

siłom policyjnym Lawrenceton od dwudziestu lat. Gdy

spotykałam się z Arthurem Smithem, widywałam go na

różnych imprezach.

Wtedy siedziałam już na osobnym krześle, ale nadal na

werandzie, mając nadzieję, że nikt nie wejdzie do domu.

Martin przysunął sobie fotel do mojego i trzymał mnie za rękę.

background image

Shelby i Angel siedzieli opodal, blokując wejście do domu,

przyglądając się poruszeniu z nic niewyrażającymi minami.

— Pani Bartell? — z frontowego trawnika odezwał się Lanier.

— Teagarden — poprawiłam go.

— To pani ich znalazła?

— Tak. Byli na dachu. Pod plastikową płachtą.

— Zaraz tu będzie pan od zdjęć — zapowiedział. Zabrzmiało

to tak, jakby mówił do widza Ulicy

Sezamkowej; Padgett Lanier należał do ludzi, którzy sądzili,

że ponieważ jestem mała, trzeba mnie traktować jak dziecko.

— Lepiej, żeby wszedł tam pierwszy. Kotku, dotykała pani

czegoś, gdy tam była? Jak to się stało, że weszła pani na dach?

Chwila, idzie Jack; równie dobrze może pani powiedzieć to

nam obu za jednym zamachem.

Przyjechał sierżant detektyw Jack Burns, a ja, widząc, że

wysiada z samochodu, westchnęłam ciężko. Nie znosił mnie z

całego serca. Z drugiej strony... on przynajmniej traktował

mnie jak dorosłą. Burns miał na sobie jeden z tych swoich

niedorzecznych garniturów, które kupował chyba na

wyprzedażach garażowych, a do tego w nocy. Stał, gapiąc się

na drabinę, z miną jeszcze bardziej ponurą niż zazwyczaj.

Jakoś nie sprawiał wrażenia, jakby miał ochotę się po niej

wspinać. Jego pozbawione określonego koloru włosy były

background image

rzadsze, niż wtedy gdy widziałam go ostatnio, a twarz miał

obwisłą.

Lynn Liggett-Smith była tuż za nim, równie szczupła, wysoka

i kompetentna jak zawsze. Przyprowadziła ze sobą „pana od

zdjęć". Za jej samochodem stanęło kilka kolejnych. Wyglądało

na to, że wszyscy, którzy

nie mieli służby albo uznali, że mogą się na chwilę oderwać

od obowiązków, przyjechali do domu Juliusów, żeby

zobaczyć, co się działo. Jeśli było się gliną, to właśnie tu

należało się pojawić.

— Czy w tym mieście nie ma innej zbrodni, którą trzeba by

się zająć? — wymamrotał Martin. — Na pewno ktoś

przejeżdża w tej chwili, nie zatrzymując się koło stopu.

— Pewnie większość z nich była tutaj sześć lat temu —

powiedziałam.

Zastanawiał się nad czymś przez chwilę, po czym pokiwał

głową.

Padgett Lanier konferował z Jackiem Burnsem, a facet od

zdjęć zaczął wchodzić na drabinę. Lynn ruszyła za nim, żeby

mu pomóc ze sprzętem. Na szczęście miała buty bez obcasa.

Spojrzała na mnie pomiędzy szczeblami. Lekko potrząsnęła

background image

głową, jakbym wywinęła kolejnego paskudnego psikusa.

W ogrodzie zrobiło się cicho. Wszyscy policjanci — oprócz

Lynn sami mężczyźni — zadarli głowy i patrzyli na dach.

Słyszałam, jak podczas wspinaczki po dachu fotograf skrobie

butami po gontach; pauza, gdy dotarł na szczyt i zobaczył

płachtę. Powiedział coś do Lynn; usłyszałam jej odpowiedź

„proszę", gdy z drabiny podała mu aparat. Ze swojego miejsca

widziałam tylko jej stopy. Przypuszczalnie zrobił kilka zdjęć.

— Pani detektyw, proszę podnieść płachtę — usłyszałam jego

głos, a potem odgłosy przesuwającej się po dachu Lynn.

Przysięgam, że usłyszałam trzeszczenie sztywnego, spękanego

plastiku, gdy go uniosła.

— Martin, oni leżą jedno na drugim — wymamrotałam. —

Chyba wszyscy troje.

— Same kości? — zapytał Martin.

Twarz miał spokojną i wiedziałam, że się tym przejmuje, bo

wiedział, że tego potrzebowałam. I ponieważ spotykał się ze

śmiercią znacznie częściej ode mnie.

— Tak... głównie. Na jej czaszce jest peruka, mówiłam ci. Nie

rozumiem tej peruki.

— Pewnie jest syntetyczna.

— Nie, nie. To nie ta peruka.

Spojrzał na mnie pytająco i pochylił się bardziej, ale w tej

background image

chwili z drabiny zeszła Lynn, odwróciła się do swoich

zwierzchników i potrząsnęła głową.

— Wszyscy troje — powiedziała. — W każdym razie trzy

czaszki.

Wydawało się, że wszyscy zgromadzeni na moim trawniku

westchnęli jednocześnie.

— Jerry ściągnie tę płachtę — poinformowała. — Potem

zrobi jeszcze kilka zdjęć.

Poszła do samochodu i wyciągnęła dużą, plastikową torbę na

śmieci. Skinęła na patrolowego. Podskoczył, żeby jej pomóc, i

szeroko otworzyli otwór

torby. Słychać było drapanie i skrobanie, gdy fotograf/

policjant zdejmował płachtę.

— Potrzebuję tu kogoś do pomocy! — zawołał. Jack Burns

poczłapał do drabiny i zaczął się ciężko

wspinać. Naciągnął gumowe rękawiczki.

Ostrożnie spuścili na dół poskładaną płachtę, żeby nic z niej

nie spadło, ale była spękana od wieku i kilka kawałków trzeba

było zdejmować z krzaków wokół werandy. Wreszcie udało się

ją wsadzić do wora na śmieci i wpakować do samochodu Lynn.

— Niech ktoś zadzwoni do Domu Pogrzebowego Morrilton,

background image

żeby tu przyjechali. Powiedzcie, czego się mają spodziewać —

poleciła patrolowemu, który pomagał jej z torbą. Przytaknął i

poszedł w kierunku swojego samochodu, gdzie miał radio.

Kilku ludzi podeszło do Lynn z jakąś prośbą, a ona po chwili

namysłu udzieliła zgody. Zgromadzili się przy drabinie.

Wchodzili po niej kolejno. Słyszeliśmy skrobanie ciężkich

butów, ciszę, gdy zerkali ponad szczytem dachu, a potem

trzeszczenie drabiny. Gdy na dach wchodzili kolejni ludzie,

Lynn i jej dwaj zwierzchnicy zebrali się na werandzie. Shelby

podniósł się i przysunął trzy krzesła, ustawiając je naprzeciwko

nas. Angel zajęła miejsce Martina. On i Shelby stanęli z boku

tak, żebyśmy mogły z Angel ich widzieć. To nie spodobało się

Jackowi Burnsowi, byłam tego pewna, ale nie bardzo mógł

kazać naszym mężom sobie pójść

w sytuacji, gdy byłyśmy niewinnymi świadkami tragedii innej

rodziny.

— Moglibyśmy wejść do środka? — spytał z całą

łagodnością, na jaką było go stać.

Angel już zaczęła wstawać.

— Wolałabym nie — odparłam.

Spojrzała na mnie z zaskoczeniem i próbowała usiąść z

powrotem w taki sposób, jakby nigdy się nie ruszała. Kątem

oka widziałam, że Martin zamrugał zdziwiony, a Shelby lekko

background image

się odwrócił, żeby ukryć uśmiech.

Lynn, Lanier i Burns też wyglądali na zaskoczonych.

Nie chciałam, żeby ktoś wchodził do mojego domu.

— Cóż, w końcu mamy piękny dzień — gładko powiedział

Lanier.

— Roe, jak to się stało, że weszłaś na ten dach? — zapytała

Lynn.

— Grałyśmy z Angel we frisbee.

Lanier popatrzył na Angel, a potem na mnie, porównując

nasze rozmiary, i zakrył dłonią usta, żeby ukryć uśmiech.

— Angel rzuciła frisbee, dmuchnął wiatr, i wpadło na dach.

Wzięłam drabinę, weszłam na górę, znalazłam frisbee... i ich.

— Była pani tam, pani Youngblood? — uprzejmie spytała

Lynn.

— Trzymałam drabinę. Boję się wysokości.

— Co się stało z pani twarzą, młoda damo? — przesadnie

troskliwym tonem zapytał Jack Burns.

— Poślizgnęłam się na żwirze i przewróciłam —

odpowiedziała Angel.

Jej ręce, spoczywające na podłokietnikach, były całkowicie

rozluźnione.

— A pan, panie Bartell? — nagle spytała Lynn, odwracając

background image

się na krześle, żeby spojrzeć na Martina. — Gdzie pan był, gdy

pańska żona wchodziła na dach? I gdzie był pan Youngblood?

— Jechałem z lotniska. Znalazłem się tutaj, gdy moja żona już

była na dachu — odpowiedział Martin. — Podróżowałem

służbowo.

— Spałem — powiedział Shelby.

— Ma pan dzisiaj wolne?

— Rano źle się czułem i nie poszedłem do pracy. Już wczoraj

po południu nagle poczułem się kiepsko. Przyjechałem z pracy

do domu i dziś tu zostałem.

Shelby całkiem zgrabnie wyjaśnił swój nagły przyjazd z pracy

wczoraj po południu, gdy Angel do niego zadzwoniła.

Działanie na wszelki wypadek, pomyślałam.

To było praktycznie wszystko, o co w tych okolicznościach

mogła zapytać Lynn. Choć, jeśli się nad tym zastanowić, to

było jeszcze jedno czy dwa pytania, które powinna nam była

zadać.

— Zabieram moją żonę do domu, przeżyła szok —

oświadczył Martin.

Samochody policyjne odjeżdżały jeden po drugim, ale

przybywać zaczęli mieszkańcy miasta; ktoś nasłuchiwał

policyjnej częstotliwości. Na podjazd wtoczył się karawan z

Domu Pogrzebowego Morrilton i nagle nie mogłam się

background image

doczekać, żeby znaleźć się w domu.

Nie było powodu, żeby mnie zatrzymywać, więc Lynn tylko

pokiwała głową. Shelby i Angel weszli z nami. Martin

zaciągnął zasłony w salonie, zasłaniając widok na

nadjeżdżające samochody i ludzi z zakładu pogrzebowego. Nic

jednak nie mogło zagłuszyć dźwięków z dachu.

Rozdział 14

Chciałam, żeby Youngbloodowie poszli wreszcie do siebie.

Chciałam zapomnieć o wariacie z siekierą i kościach na dachu.

Chciałam zwinąć się na kanapie z wielką miską prażonej

kukurydzy i może z piwem, i obejrzeć jakiś stary film w

telewizji. Chciałam, żeby Martin znalazł się na górze, zanim

film się skończy. Albo nawet wcześniej.

Jednak z westchnieniem uświadomiłam sobie, że on miał inne

priorytety.

Zebrał nas przy stole w kuchni.

— No dobrze, to co tu się wczoraj stało? — zapytał.

Opowiedziałam mu jeszcze raz, potem swoją część

opowiedziała Angel. Jej poraniona twarz mówiła sama za

siebie.

background image

Ponuro zapadłam się w swoje krzesło. Brak snu i dwa dni

pełne brutalnych emocji robiły swoje. Byłam bardzo zmęczona

i miałam serdecznie dość kryzy-

sów. Chciałam, żeby to wszystko zniknęło, chociaż na chwilę,

żebym mogła powoli do tego przywyknąć. Ale oczywiście

znowu myślałam o człowieku, który na mnie biegł i teraz,

kiedy byłam zbyt zmęczona, żeby się bać, myślałam jeszcze o

jego twarzy. Podczas gdy Martin mówił Youngbloodom coś o

zabezpieczeniach, coś o krzewach, uświadomiłam sobie, że w

tamtym mężczyźnie było coś niejasno znajomego. Kojarzyłam

go z budownictwem...

Zadzwonił telefon. Podeszłam do blatu, żeby odebrać. Sally

Anderson chciała wiedzieć wszystko o szkieletach na dachu;

nie była akurat w trybie „przyjaciółka", dzwoniła jako

reporterka. Powiedziałam jej.

— Wiesz — uświadomiła mi — policja wezwie do tego

antropologa sądowego. Wiedziałaś, że Georgia jest jedynym

stanem, który ma kogoś takiego na etacie? Nigdy dotąd nie był

wzywany do sprawy w hrabstwie Spalding! Przyjeżdża jutro.

— Zabawnie by było — powiedziałam — gdyby to nie byli

Juliusowie.

Martwa cisza. Potem Sally zaśmiała się niepewnie.

— Roe, a kto inny miałby to być? — zapytała tak ostrożnie,

background image

jakby mówiła do wariatki.

Pomyślałam, że gdybym odpoczęła, to mogłabym to

uchwycić, coś ważnego.

— Nieważne — powiedziałam. — Do zobaczenia, Sally.

Rozłączyłam się, a telefon znów zadzwonił. Odebrałam.

Potem kolejny. Wreszcie wyciszyłam dźwięk i włączyłam

automatyczną sekretarkę.

Usiadłam przy stole z pozostałymi, którzy przez cały ten czas

rozmawiali zniżonymi głosami.

— Roe — zaczął Martin i wiedziałam, że miał zamiar

powiedzieć mi, co mam zrobić.

— Martin — ubiegłam go. — Myślę, że weźmiemy z Angel

parę dni wolnego i polecimy do Nowego Orleanu.

Wszyscy zapatrzyli się na mnie. To było bardzo

satysfakcjonujące.

— Wiem, że musisz jechać do Gwatemali, a Shelby pewnie

powinien wrócić do pracy, zanim ludzie w fabryce zaczną

zadawać pytania, więc najlepszą rzeczą dla mnie, przy tym

urywającym się telefonie i w ogóle, i dla Angel... skoro

uważasz, że potrzebuję ochroniarza... byłoby gdzieś wyjechać.

I sądzę, że mogłybyśmy wybrać się do Nowego Orleanu. Od lat

tam nie byłam.

background image

Martin patrzył na mnie podejrzliwie.

— Roe, to brzmi nieźle — powiedział jednak. — Angel, co o

tym myślisz?

— Mnie pasuje — ostrożnie powiedziała Angel. — Mogę być

spakowana i gotowa za pół godziny.

— To dałoby mi możliwość zamontowania tu jakiegoś

systemu alarmowego — zauważył Shelby.

— Nie chcę tu po powrocie zastać fortecy — powiedziałam

mu.

Nawet nie spojrzał na Martina; niech będzie mu to policzone

na plus.

— Nie zrobię niczego, zanim nie porozmawiam z wami

obojgiem — oświadczył.

Kiwnęłam głową i wstałam w bardzo znaczący sposób.

Youngbloowie natychmiast się podnieśli i poszli do swojego

mieszkania.

Martin przeszedł do salonu i wyjrzał przez szparę w

zasłonach.

— Wyjeżdżają — zakomunikował, nie odwracając się. —

Policja. I karawanu już nie ma.

Czekałam.

Wreszcie spojrzał na mnie.

— Roe, nie wiem, co ci teraz powiedzieć. Nic nie okazuje się

background image

takie, jak planowaliśmy. Chciałem dla nas dobrego życia,

chciałem ci to zapewnić i zadbać o ciebie, i nie chciałem, żeby

kiedykolwiek spotkała cię jakaś krzywda czy rozczarowanie.

Myślałem, że uda mi się oddzielić te sprawy z bronią.

Myślałem, że będę chodził do pracy do fabryki i wracał do

domu, a ty będziesz mi opowiadać o tym, co cię

zainteresowało, a ja się będę z tego cieszył, i że będziemy się

kochać co noc.

Może ja też planowałam coś w tym rodzaju.

— Cóż, Martin. Wygląda na to, że niezupełnie nam

się to udało. — Podeszłam, objęłam go i położyłam mu głowę

na piersi. Przycisnął mnie do siebie tak mocno, że prawie

pisnęłam. — Jednak będziemy mieć coś innego. Jeśli możesz

się wyplątać z tego interesu z bronią. .. — mamy szansę,

dokończyłam w myślach. — Ale — podsumowałam — nadal

możemy zająć się częścią naszych oczekiwań.

— Hmmmmm?

— Możemy się kochać co noc.

— Chodźmy na górę.

— Dobry pomysł.

Moi drodzy, on mnie zaniósł.

♦ ♦ ♦

background image

Nowy Orlean. W Nowym Orleanie poharatana twarz Angel

nie przyciągała szczególnej uwagi. Angel ponuro chodziła za

mną po cudownym nowym Aquarium Audubon przy Canal

Street. Nadąsana, odmówiła mrożonej kawy i bagietek w Cafe

du Monde. Angel z chłodną pogardą zaakceptowała pokoje i

obsługę w Hyatt Regency. Gdy na Bourbon Street jakiś

wytatuowany facet złapał mnie za ramię i złożył propozycję tak

dziwaczną i nieprzyzwoitą, że opadła mi szczęka, Angel

wyszła zza moich pleców, nacisnęła jakiś punkt poniżej jego

łokcia i obejrzała się na mnie z posępną satysfakcją, gdy facet

rozcierał swoje bezwładne ramię i przeklinał.

— A tak naprawdę to po co tu jesteśmy? — zapytała, gdy w

malutkim sklepie w Dzielnicy Francuskiej kupiłam mojej

matce stare kolczyki.

— Chodźmy na wycieczkę po cmentarzach —

zaproponowałam.

Przewodnika znalazłyśmy w małej kafejce przy posterunku

policji. W menu było mnóstwo uroczych i fikuśnych kaw.

Przewodnik również był uroczy, choć wysoce ekscentryczny, i

złapałam się na tym, że jestem równie ciekawa jego życia

seksualnego, co wycieczki, która była bardzo interesująca —

chociaż nie mogę powiedzieć, żeby Angel była pod równie

dużym wrażeniem. Po tym, jak wysłuchałyśmy pogadanki i

background image

rad, żeby nie odchodzić od grupy, ponieważ na cmentarzach

zdarzają się napady rabunkowe, w jej spojrzeniu i postawie

pojawiło się coś, co dobitnie sugerowało, że Angel wprost nie

może się doczekać, żeby nas ktoś zaatakował.

— Po co naprawdę tu jesteśmy? — zapytała ponownie, gdy

jadłyśmy w cajuńskiej restauracji w pobliżu centrum

targowego.

— Chodźmy jutro do zoo — zaproponowałam. Gdy

wróciłyśmy do hotelu, na automatycznej

sekretarce w pokoju zastałam wiadomość od Martina. „Jestem

na miejscu, bardzo się staram i wygląda na to, że to możliwe,

chociaż niełatwe", powiedział. „Tęsknię za tobą bardziej, niż

sobie wyobrażasz".

Poczułam nagły napływ łez i ściskając chusteczkę, usiadłam

na łóżku.

To nie była taka wiadomość, na jaką miałam nadzieję.

Wałęsanie się po Nowym Orleanie i oddawanie rozrywkom w

niczym nie pomoże. Musiałam spróbować planu B.

Powinnam była zadzwonić do Sally Allison. To by bardzo

pomogło. Ale, szczerze mówiąc, nie wpadłam na to.

— Angel, jutro — oświadczyłam — bierzemy się do pracy.

— No nareszcie.

background image

Rozdział 15

Angel prowadziła. Była bardzo dobrym kierowcą i czuła się

swobodnie za kółkiem. Otworzyła się na tyle, żeby powiedzieć

mi, że ma za sobą kilka specjalnych kursów prowadzenia auta

dla ochroniarzy. Jechałyśmy do Métairie, ogromnych

przedmieść Nowego Orleanu, gdzie przed swoją

przeprowadzką do Lawrenceton mieszkała ze swoją siostrą

Melba Totino.

W książce telefonicznej figurowała Alicia Manigault, siostra

„Teściowej".

Pani Totino ze sporym sentymentem mówiła o swoim

dawnym miejscu zamieszkania, ale nie mogłam w Métairie

dopatrzeć się wielu rzeczy godnych zachwytu, w każdym razie

nie z autostrady. Były tam setki małych domków, stłoczonych

w ciasne skupiska, pozbawionych uroku i stylu, okraszone od

czasu do czasu jakimś motelem, restauracją albo małym cen-

trum handlowym. Z pewnością istniały jakieś ładniejsze

zakątki Metairie?

background image

Upał tutaj zaczął się robić dość konkretny; wzdrygnęłam się

na myśl, jak musiało być tu gorąco w lipcu czy sierpniu.

Wynajęty przez nas samochód miał klimatyzację, ale gdy

wysiadłyśmy na krótkiej, wąskiej uliczce, przy której

mieszkała Alicia Mani-gault, natychmiast poczułam, że się

kleję. W małych ogródkach rosły karłowate palmy. Wszystkie

domy były bardzo małe i parterowe, niektóre schludne, inne

wymagające remontu i malowania. Byłabym chora, gdybym

musiała tutaj mieszkać. Okropność.

Dom z płaskim dachem, który mieścił się pod wskazanym

przez książkę telefoniczną adresem, był dość zadbany. Trawa

była skoszona, ale nic na niej nie rosło, poza nieporządnymi

krzakami przy ścianie budynku. Czerwona farba na domu

obłaziła, a strona wychodząca na popołudniowe słońce była

wyraźnie jaśniejsza od reszty budynku.

Angel wypakowała się z ciemnozielonego auta i

pozbawionym wyrazu spojrzeniem zlustrowała okolicę.

— Co chcesz zrobić? — zapytała.

— Zadzwonić do drzwi.

Ogród otoczony był niskim ogrodzeniem z łańcucha. Furtka

skrzypiała.

Nie znalazłam dzwonka, więc zapukałam. Serce waliło mi

nieprzyjemnie.

background image

Otworzyła nam młoda kobieta.

Nigdy wcześniej jej nie widziałam. Była bardzo gruba, bardzo

jasna i miała na sobie różowy chałat.

— Czego chcecie? — spytała.

Nie wyglądała na nieprzyjazną, tylko zajętą.

— Czy zastałyśmy panią Manigault?

— Alicję? Nie, nie ma jej.

— Nie mieszka tutaj?

— No, to jej dom — powiedziała młoda kobieta, mrugając

niepewnie małymi, niebieskimi oczkami, ukrytymi za

okularami w niebieskich oprawkach.

— A pani go wynajmuje — zauważyła Angel.

— Tak, razem z mężem. Czego chcecie od Alicii? Dziwny

dźwięk z głębi domu spowodował, że

odwróciła głowę.

— Dobra, wejdźcie do środka — powiedziała. — Mam tu

chorego psa.

Poszłyśmy za nią do najmniejszego salonu, jaki w życiu

widziałam. Był zapchany winylowymi meblami pokrytymi

szydełkowymi narzutami w rozmaite wzory. Łączyły je tylko

wstrząsająco upiorne kombinacje barw. Angel i ja zamarłyśmy.

— Wiem — powiedziała kobieta, chichocząc cicho. —

Wprost trudno uwierzyć własnym oczom. W weekendy

sprzedaję je na targach rękodzieła, ale

background image

te tutaj to moje ulubione. Po prostu nie mogłabym ich

sprzedać. Mój mąż zawsze powtarza „tobie się wydaje, że tutaj

jest zimno!".

Przykucnęła nad koszykiem stojącym w rogu, przy drzwiach,

jak sądziłam, do kuchni. Gdy się wyprostowała, w ramionach

trzymała maleńkiego, czarnego psiaka z podpalanym

pyszczkiem — toy Manchester terrier, pomyślałam.

— Kickapoo — powiedziała z dumą. — Tak ma na imię.

Angel dziwnie parsknęła i uświadomiłam sobie, że starała się

powstrzymać śmiech. Byłam zbyt przejęta ewidentną chorobą

psa. W ramionach właścicielki był apatyczny i bezwładny.

— Co się stało? — spytałam, choć nie byłam do końca

przekonana, że chcę poznać odpowiedź.

— Dwa dni temu zły człowiek kopnął naszego pieseczka,

prawda, Kickapoo? — powiedziała.

— Och, to okropne!

— Kickapoo nie zrobiłby nikomu krzywdy, same widzicie —

wyjaśniła kobieta, a święte oburzenie poruszyło zwały

tłuszczu. — Nie wiem, co mu się stało. — Uznałam, że mówiła

o napastniku. — Był w kiepskim nastroju, ale nigdy nie

zdarzało mu się coś takiego.

— Nie pani mąż? — spytałam niepewnie.

background image

— Och, nie! Carl uwielbia naszego małego piesiu-nia! —

wykrzyknęła. — Prawda, Kickapoo?

Pies nie miał nic do powiedzenia.

— Nie, to był znajomy Alicii, facet, który odbiera czynsz i

załatwia dla niej różne sprawy. Jasne, kosimy trawnik i

zajmujemy się drobnymi naprawami, ale jeśli jest jakaś

poważniejsza awaria, to dzwonimy do... — przerwała nagle.

— Tak? — powiedziałam zachęcająco.

Ta rozmowa strasznie mnie nudziła, dopóki kobieta wyraźnie

nie przypomniała sobie, że nie powinna w ogóle nic mówić.

— Nieważne. Tak tylko gadam i gadam. Nawet nie wiem, co

was tu sprowadza.

Tego dnia obie z Angel byłyśmy dobrze ubrane, ponieważ

uznałam, że to wzbudzi zaufanie w starszej pani, takiej jak

Alicia Manigault. Miałam na sobie kostium z białym żakietem

i granatową spódnicę, a Angel dopasowane, czarne spodnie i

szafirową bluzkę, a do tego złoty łańcuszek i kolczyki. Tak

więc pasowałyśmy do wizerunku Stowarzyszenia Seniorów

Metairie, jak nas natychmiast przedstawiła.

— Och — powiedziała kobieta. — Nigdy o nim nie

słyszałam. Ale to miło.

— A pani to...? — z naciskiem spytała Angel.

Kobieta sięgnęła po lekarstwo z zakraplaczem, stojące na

background image

stoliku w salonie. Kapnęła coś do pyska psa. Przełknął

obojętnie.

— Lanelda Coleman — powiedziała, spoglądając na zwierzę.

— Więc pani Manigault nie potrzebuje transportu do i z

centrum? — spytała Angel.

— Nie, przebywa tutaj tylko przez kilka tygodni w roku —

powiedziała nam Lanelda Coleman.

Byłam kompletnie zdezorientowana.

Otworzyłam usta, żeby zapytać, gdzie wobec tego była przez

pozostałą część, ale moje wsparcie kopnęło mnie w kostkę.

— Wobec tego nie będziemy się pani naprzykrzać; widać, że

ma pani pełne ręce roboty — ze współczuciem oznajmiła

Angel.

— Och — odparła Lanelda. — Fakt. Strasznie się boimy, że

to coś poważnego. Zastanawiamy się, czy pójść z nim do

weterynarza. To takie kosztowne!

Przestąpiłam z nogi na nogę. Uwielbiają tego psa, ale nie

wzięli go do weterynarza?

— To prawda — zgodziła się Angel.

— Carl i ja przez całą noc siedzieliśmy przy tym maleństwie

— nieuważnie powiedziała Lanelda, skupiona na psie.

— Ten facet, który go kopnął, powinien zapłacić za wizytę u

background image

weterynarza — oświadczyła Angel.

Spojrzałam na nią ze zdumieniem.

Na twarzy Laneldy nagle pojawiło się zdecydowanie.

— Wie pani co, ma pani rację — stwierdziła. — Zadzwonię

do niego, gdy tylko Carl wróci do domu.

— Powodzenia — powiedziałam, i wyszłyśmy. Wsiadłyśmy

do samochodu.

— Musimy popytać — zauważyłam.

— Ale nie ją. Ktoś jej powiedział, że nie ma z nikim

rozmawiać o ustaleniach dotyczących tego domu, ktoś, kogo

ona się boi. Nie byłoby dobrze, żeby do niego zadzwoniła i

poinformowała, że ktoś chodzi i zadaje pytania.

— No to co robimy?

— Przestawimy samochód — powoli powiedziała Angel. —

Potem pochodzimy od domu do domu. Ta cała Lanelda ma

zaciągnięte zasłony i zajmuje się psem. Może nie zauważy.

Trzymamy się tej historyjki, że chodzimy po okolicy i pytamy

starszych ludzi, czy potrzeba tu centrum społecznego z

gorącymi posiłkami i codziennym dowozem. Mam tylko

nadzieję, że niczego takiego tu jeszcze nie ma. Pytaj o starsze

panie, które są właścicielkami domu pod dwadzieścia jeden.

Popatrzyłam na Angel z podziwem.

— Dobry pomysł.

background image

♦ ♦ ♦

Godzinę później nie byłam już tak entuzjastycznie

nastawiona. Nigdy dotąd nie pukałam do drzwi

obcych ludzi. Zaczekałyśmy aż do piątej, żeby mieszkańcy

wrócili do domów; większość tutejszych matek pracowała.

To było doświadczenie, o którym później chciałam

zapomnieć. Nigdy nie ciągnęło mnie do pracy prywatnego

detektywa; byłam na to zbyt wrażliwa. Starsi ludzie byli

podejrzliwi, a młodsi o tej porze zbyt zajęci, żeby zastanawiać

się nad moimi pytaniami, albo nie widzieli powodu, żeby tracić

czas na pogawędki z obcymi. Właściwie to raz czy dwa

zatrzaśnięto mi drzwi przed nosem.

Jedna kobieta po sześćdziesiątce, Betty Lynn Sistrump,

pamiętała siostry, które tam mieszkały, i znała je dość

powierzchownie.

— Byłam zdumiona, gdy Alicia powiedziała mi, że Melba się

wyprowadziła — zaznaczyła pani Sistrump. Miała na sobie

szlafrok i za dużo makijażu, jak na kobietę w jej wieku... lub w

jakimkolwiek. — Były jak siostry syjamskie czy coś takiego.

Zawsze razem, choć z pewnością czasami się kłóciły.

— Więc nie sądzi pani, żeby pani Totino mieszkała gdzieś w

background image

Métairie? — spytałam, żeby podtrzymać fikcję. — Bo jeśli tak,

to chcielibyśmy się z nią skontaktować w sprawie tego

centrum.

— Alicia mówiła, że pojechała gdzieś daleko na północ,

chyba do Georgii, żeby zamieszkać ze swoją córką.

— Pamięta pani, kiedy to było? — zdołałam powiedzieć.

Myśl, że dla tej kobiety Georgia leżała gdzieś daleko na

północy, niemal odjęła mi mowę. Georgia na północy!

Gdybym miała krótsze włosy, to by mi się zje-żyły.

Pani Sistrump uznała, że odkąd ostatnio rozmawiała z Alicią,

minęło mniej więcej pięć lat. Choć od tego czasu widywała ją,

jak wchodzi i wychodzi z domu, to przyznała, że nie jest jej z

tego powodu przykro. I takie odnosiłam wrażenie,

rozmawiając właściwie ze wszystkimi, którzy się zgodzili ze

mną pogadać.

Przybita całym tym doświadczeniem, wróciłam do

samochodu. Zastałam tam Angel — opierała się o niego i

gapiła w przestrzeń. Angel wykorzystywała każdą możliwość,

żeby odpoczywać.

— Carl wrócił do domu — oznajmiła. — To musiał być on.

Wszedł bez pukania.

Nadążenie za tokiem jej rozumowania zajęło mi kilka sekund.

— Okay — powiedziałam ostrożnie.

background image

— Lanelda mówiła — przypomniała mi Angel — że gdy Carl

wróci do domu, to z nim porozmawia, żeby zadzwonić do tego

faceta, który kopnął ich psa. A ten facet musi wiedzieć, gdzie

jest Alicia Manigault.

— To co robimy? — spytałam niepewnie.

— Mogę spróbować podkraść się pod okna i podsłuchać —

niepewnie zaproponowała Angel. — Albo możemy poczekać i

zobaczyć, czy ten koleś przyjedzie. Będzie musiał dać im

pieniądze na weterynarza, zgadza się?

— Niezbyt to konkretne. A co, jeśli pies umarł? Co, jeśli ten

facet powie, że nie da ani grosza?

— A masz lepszy pomysł?

Cóż, mogłyśmy wrócić do naszego luksusowego hotelu i

zamówić sobie porządny posiłek. Ale nie po to tu

przyjechałyśmy, powiedziałam sobie.

Nadal było jasno, ale szybko się ściemniało. Gdy czekałyśmy,

aż zapadnie mrok, by Angel mogła ocenić, czy warto

podejmować ryzyko, zajechałyśmy do najbliższego fast foodu.

Jedząc w aucie frytki i kanapki z kurczakiem, opowiadałyśmy

sobie, czego udało nam się dowiedzieć.

Z ludzi, z którymi rozmawiała Angel, tylko dwoje pamiętało

background image

siostry. Pozostali wprowadzili się już po tym, jak Alicia

wynajęła dom. Te dwie relacje, które uzyskała Angel,

zasadniczo zgadzały się z tym, co powiedziała Betty Lynn

Sistrump. Jakieś sześć lat temu Alicia powiedziała tym

ludziom, których to interesowało, że jej siostra wyjechała, żeby

zamieszkać ze swoją córką. Niedługo potem Alicia wynajęła

dom i od tego czasu pojawia się tu tylko okazjonalnie. Jedna

czujna kobieta, przykuta do wózka inwalidzkiego i w kwestii

rozrywek mogąca liczyć tylko na najbliższe sąsiedztwo,

pamiętała, że mniej więcej w tamtym czasie do domu

przyjeżdżał samochód policyjny — wydarzenie tak niezwykłe,

że przy następnej okazji zapytała o to Alicię.

— A ona zmyła mi głowę za zadawanie pytań — powiedziała

Angel. — Pewnie faktycznie byłam ciekawa, ale pani by nie

była? To znaczy... A gdyby to było włamanie albo napaść?

Sąsiedzi chyba powinni wiedzieć o takich rzeczach?

— I nie była ciekawa, po co wolontariuszka, która chciała się

dowiedzieć, czy Alicia Manigault potrzebuje transportu do

centrum seniora, pyta o takie rzeczy?

— Nie — zwyczajnie odparła Angel. — Po prostu chciała z

kimś porozmawiać. I chciała się dowiedzieć, czy autobus,

który by po nich przyjeżdżał, będzie przystosowany dla

wózków. Musiałam jej powiedzieć, że wszystko jest dopiero w

background image

sferze planowania. Była rozczarowana.

Popatrzyłyśmy na boki. Angel wypiła resztę swojej coli.

Holmes i Watson to z nas nie byli.

— Jak myślisz, jest już wystarczająco ciemno? — zapytałam.

— Aha. Ale przyjrzałam się ogródkowi i nie ma tam miejsca,

w którym nie byłoby mnie widać przynajmniej z czterech

domów.

— Hmm. No tak.

— Więc lepiej po prostu poobserwujmy teren przez jakiś czas.

Może przyjedzie. Ktokolwiek to jest.

W tym krótkim czasie, jakiego potrzebowałyśmy, by

zamówić, zjeść i wrócić, charakter okolicy uległ całkowitej

przemianie.

Pod domami stało więcej samochodów; mała uliczka była

zapchana autami stojącymi na krawężnikach. Zapalone latarnie

tworzyły ostre kontrasty między światłem a cieniem. Na

dworze bawiły się dzieci. Angel miała rację; przekradnięcie się

przez mikroskopijny ogród było niewykonalne w tak

zatłoczonym sąsiedztwie. Trudno było nawet stanąć i

obserwować. W jaki sposób w takich miejscach radzi sobie

policja? Jeśli ruszymy i zaczniemy krążyć po ulicach, to z pew-

nością ktoś nabierze podejrzeń.

background image

Po chwili zaparkowałyśmy kawałek dalej w dół ulicy, przed

domem, w którym nadal nie paliły się światła, a na podjeździe

nie stał żaden samochód. Popatrzyłyśmy na zegarki i

pokręciłyśmy głowami; pantomima pokazująca, że jesteśmy

zniecierpliwione. Potem Angel popatrzyła w tylne, a ja w

boczne lusterko.

— Myślałam, że jesteś do tego przyzwyczajona —

zauważyłam.

— Jak to?

— Byłaś ochroniarzem.

— Ale wtedy wypatrywałam ludzi takich jak ja. Próbowałam

odnaleźć każdego, kto czekał na mojego pracodawcę. Sama

nigdy na nikogo nie czekałam.

— Och. A co się stało z twoim ostatnim klientem? Martin

nigdy mi nie powiedział.

Angel odwróciła wzrok od lusterka i spojrzała na mnie.

— I miał powody — odparła. — Wierz mi, nie chcesz

wiedzieć.

Uznałam, że miała rację.

Wcześniej, niż byśmy się spodziewały, nasza cierpliwość

została wynagrodzona. Carl musiał być przekonującym

człowiekiem. Pojawił się biały pickup, z wymalowanym na

boku fantazyjnym wzorem fioletowych i zielonych płomieni.

background image

— Nie wiem, gdzie mu się uda zaparkować — mruknęła

Angel. — Na całej ulicy zostało tylko jedno miejsce, tuż obok

nas... Cholera, ale jestem głupia! Padnij!

Pickup faktycznie wmanewrował się w miejsce przy

krawężniku, tuż przed naszym samochodem. Kierowca będzie

musiał przejść dokładnie obok nas.

Zanurkowałam na podłogę i skuliłam jak tak bardzo, jak tylko

mogłam. Angel jak zwykle włosy miała związane w kucyk;

teraz zdarła z nich gumkę, roztrzepała je szybko i pospiesznie

rozłożyła mapę Nowego Orleanu. Uniosła ją, częściowo

zasłaniając twarz

pokrytą blednącymi siniakami i znikającymi zadrapaniami.

Usłyszałam trzaśnięcie drzwi pickupa i ciężkie kroki obok

naszego wozu.

— Idzie do ich domu? — wyszeptałam.

— Zamknij się! Tak!

— Okay, możesz wstać — po długiej chwili pozwoliła Angel.

— Jest w środku.

— Przyjrzałaś mu się?

— Taa.

Zbierając włosy i wiążąc je na nowo, miała bardzo dziwną

minę.

background image

— No i?

— To był ten facet, który próbował nas zabić.

♦ ♦ ♦

Facet z siekierą jakoś powiązany z Melbą Totino i jej siostrą

Alicią? Czyli nie był w żaden sposób zaangażowany w

południowoamerykańskie interesy mojego męża; gdy nas

zaatakował, spokojnie mogłyśmy wezwać policję. Byłybyśmy

po właściwej stronie prawa, a nie po stronie Martina.

— No dobra. Jedziemy za nim? — zapytała Angel.

— Chyba tak — odpowiedziałam. — Dasz radę? Angel

pokręciła głową. Ale nie dlatego, że nie była

przekonana; usta miała zaciśnięte w wąziutką kreskę. Rękami

tak mocno ścisnęła kierownicę, że pobielały

jej kostki. Nie podobało jej się, że została pobita, nie podobało

jej się, że o mało nie straciła klienta, nie podobało jej się, że

musiała powiedzieć Martinowi i swojemu mężowi, co się

stało... A na poziomie najbardziej osobistym, jak

podejrzewałam, naprawdę jej się nie podobało, że miała

zmasakrowaną twarz.

Od postawy obojętnej wobec tego, co uważała za moją

osobistą obsesję, Angel przeszła do zupełnego zainteresowania

sprawą Juliusów. Obie więc niecierpliwie czekałyśmy, żeby

tamten mężczyzna wyszedł z małego domku.

background image

— Nie powinno nas tu być, gdy znów wyjdzie — powiedziała

Angel i odpaliła silnik.

Objechałyśmy przecznicę, aż znalazłyśmy miejsce na

poprzecznej ulicy, skąd mogłyśmy ruszyć za nim, chyba że

zrobiłby coś tak szalonego, jak zawracanie pod prąd na

wąskiej, zatłoczonej ulicy.

Po raz pierwszy mogłam mu się przyjrzeć, gdy zatrzasnął za

sobą drzwi do domu Alicii Manigault. Był wysoki i

muskularny, i wyglądał młodziej, niż go zapamiętałam. Miał

na sobie jeansy i roboczą koszulę z podwiniętymi rękawami.

Włosy miał ciemne i kręcone, i był gładko ogolony; Angel i ja

należałyśmy do kobiet spostrzegawczych. Trudno było sobie

wyobrazić tego na wskroś amerykańskiego osiłka jako wariata

wymachującego siekierą, który kilka dni wcześniej o mało nie

obciął mi głowy.

— Trochę sztywno chodzi — radośnie zauważyła Angel. —

Chyba mu dołożyłyśmy.

— Mam nadzieję.

Wspiął się do swojego krzykliwego pickupa i włączył silnik.

Wyjechałyśmy z Metairie przez Most Huey P. Longa, i dalej

na południe. Po przejechaniu przeszło dwudziestu mil, facet

skręcił w prawo, a my za nim. Nie wydawało się, żeby

background image

sprawdzał, czy ktoś za nim nie jedzie.

— Amator — wymamrotała Angel.

Nie potrafiłam określić, czy cieszyła się z tego, czy była

zdegustowana lub może rozgniewana. Jeśli jazda za nim w

nocy była trudna, to o tym nie wspomniała.

Teraz byłyśmy na wąskiej drodze z zatoką po jednej stronie, a

domami po drugiej. Wzdłuż brzegu kotwiczyły łodzie z

reklamami wycieczek po bagnach, obiecującymi aligatory i

bujną przyrodę. Na większości znaków widniało słowo

„cajuńskie". Oświetlenie nie było dobre, ale dość łatwo

mogłyśmy wypatrzeć białą ciężarówkę z jaskrawymi

malunkami na boku. Wreszcie zwolniła i wjechała na jeden z

wąskich podjazdów. Musiałyśmy pojechać dalej, a ja

wypatrywałam oczy, żeby przyjrzeć się czemuś w rodzaju

domku letniskowego z werandą. Facet od siekiery zaparkował

pod daszkiem, gdzie stał już poobijany, niebieski chevy nova i

osłonięta brezentem łódź.

— To tym samochodem przyjechał do nas — powiedziała

Angel.

Dojechałyśmy do zatoczki, gdzie moja towarzyszka zjechała i

zaparkowała. Popatrzyłyśmy po sobie pytająco.

Żadna z nas nie wiedziała, co dalej.

— Możemy tu sterczeć całą noc, możemy wrócić jutro albo

background image

możemy zadzwonić stąd do Shelbyego.

Angel głową wskazała na bar, z którego dobiegała głośna

muzyka i pod którym cały czas kręcili się ludzie. Nie miałam

ochoty tam wchodzić.

— Dowiedzmy się czegoś więcej, zanim zadzwonimy do

Shelbyego — zaproponowałam. — Chcę wiedzieć, kto

mieszka w tym domu.

Rozdział 16

Następnego ranka padało. To była parująca, bezustanna

ulewa, która sprawiła, że wnętrze wynajętego samochodu stało

się wilgotne i kleiste pomimo klimatyzacji. Z Hyatt Regency w

miejskim centrum Nowego Orleanu pojechałyśmy do domku w

rolniczej, południowej Luizjanie, przeskok kulturowy, w

którym lepiej odnajdywała się Angel niż ja. Zanim tam

dotarłyśmy, ciężarówki już nie było, ale stary nova stał tam,

gdzie wcześniej.

W pobliżu byli sąsiedzi; działki nad zatoką były równie cenne

tu, jak wszędzie, zwłaszcza dla ludzi, którzy żyli z obwożenia

turystów po bagnach. Z drugiej strony, ponieważ ci ostatni

powszechnie się tu kręcili, to nie wyróżniałyśmy się specjalnie.

background image

Malutki sklepik z pamiątkami, który przycupnął przy marinie,

był już otwarty. Facet w środku, ubrany w maskujące zielenie i

brązy, z mocnymi, czarnymi, rozczochranymi wło-

sami, wyglądał, jakby uciekł z filmu o Rambo. Angel

pomalowała usta i wyślizgnęła się z samochodu.

— To raczej mój typ — oznajmiła. — Zobaczę, czego uda mi

się dowiedzieć.

Deszcz osłabł do bardzo lekkiej mżawki.

Dziś rano nie zrobiła końskiego ogona i jej jasne włosy

unosiły się uroczo wokół wąskiej twarzy. W obcisłych

jeansach, koszulce bez rękawów i trampkach mogłaby

spowodować wypadek na drodze, gdyby zechciała. A

zechciała. Podeszła do lady w małej ruderze, oparła się na niej

łokciami i już po chwili była pogrążona w rozmowie z

ciemnowłosym facetem, którego białe zęby błyszczały w

uśmiechu. Angel się uśmiechała, wzruszała ramionami,

odrzucała włosy i ogólnie zachowywała się jak nie ona.

Wyglądało na to, że to działało. Gdy ruszyła z powrotem do

samochodu, odwróciła się kilkakrotnie, żeby coś odpowiedzieć

w tej przeciągającej się rozmowie.

— Rany — odetchnęła z ulgą, gdy wślizgnęła się na swoje

miejsce. — Rozmowa z Cajunem! Akcent miał tak ciężki, że

można by go kroić, i wdzięczył się jak paw.

background image

— A co powiedział?

— Opowiedziałam mu długą historię... zeszłego wieczora

poznałam tego faceta w barze, i nie wiem, jak ma na imię, ale

miał taką bardzo charakterystyczną ciężarówkę i mieszka

gdzieś w tej okolicy. A potem mu

powiedziałam, że zostawiłam mu serwetkę ze swoim

imieniem i numerem telefonu, ale chcę go znaleźć, zanim do

mnie zadzwoni, bo podejrzewam, że jest żonaty. I chcę to

wiedzieć na pewno, zanim się z nim umówię.

— No i?

— Powiedział, żebym zapomniała o facecie, którego

poznałam wczoraj, i zamiast tego umówiła się z nim, ale

wyjaśniłam mu, że obiecałam tamtemu, że dziś się z nim

spotkam, choć jeśli jest żonaty, to go spławię. — Angel

pomachała ręką, żeby zobrazować, ile czasu zajęło to

przekomarzanie się. — W każdym razie dowiedziałam się, że

facet z siekierą wynajmuje ten domek od kilku lat. Przy okazji,

właścicielami domów przy tej drodze są wyłącznie Cajuni,

ponieważ istnieje jakieś prawo mówiące, że dom można

przekazać wyłącznie członkowi rodziny i nikt tu nigdy nie

sprzedaje, ale w przypadku tego konkretnego domu jedyny syn

właścicieli jest w wojsku i chce, żeby do jego powrotu z misji

background image

ktoś tam mieszkał... czy coś takiego.

— Dowiedziałaś się, jak się nazywa?

— Dumont czy coś w tym rodzaju. Pracuje w tartaku, rzut

kamieniem stąd. I jest żonaty; a przynajmniej mieszka tam

jakaś kobieta, a René mówi, że słyszał, że jest dość ostra.

Poradził mi, żebym trzymała się z daleka.

— Nie wiem teraz, co robić — stwierdziłam po chwili. —

Dlaczego ten cały Dumont miałby nas atakować siekierą?

Dlaczego odbiera czynsz w imieniu Alicii Manigault? Gdzie

ona jest? Musi żyć, skoro pojawia się tam na kilka tygodni

każdego roku i gniecie się w tym domu razem z Colemanami i

psem.

— I co to wszystko ma wspólnego z ciałami na dachu twojego

domu, skoro już zadajemy pytania? — dodała Angel. —

Przychodzi mi do głowy tylko tyle, że powinnyśmy spytać o to

kogoś, kto może znać odpowiedzi.

Długo i intensywnie próbowałam wymyślić coś innego, ale

wyglądało na to, że inny sposób nie istniał. Przynajmniej nie

było faceta z siekierą; może pod jego nieobecność uda nam się

dowiedzieć czegoś, co wyjaśniłoby atak. Co miałybyśmy

zrobić w przypadku odkrycia powodu, nie miałam

najbledszego pojęcia.

— Jeśli ktoś leci na mnie z siekierą, to chciałabym wiedzieć

background image

dlaczego — powiedziała Angel. Zerkała na mnie kątem oka,

wyczuwając moje wahanie.

Dla Angel to była kwestia honoru.

— No to zapukajmy do drzwi — zaproponowałam.

♦ ♦ ♦

Rozejrzałyśmy się szybko. Przy sąsiednich domach nie było

samochodów. Popatrzyłyśmy po sobie i wzruszyłyśmy

ramionami.

Śmiało wjechałam na podjazd. Prowadziłam, pod-

czas gdy Angel kuliła się na podłodze. Zaparkowałam

możliwie blisko starego samochodu, żeby z frontowego okna

domu nie było widać drzwi od strony pasażera. Gdy tylko

wejdę do środka, możliwie najlepiej odwracając uwagę

gospodyni, Angel wyślizgnie się z samochodu i podkradnie na

tył domu. Na podwórzu było wystarczająco dużo krzewów,

żeby zapewnić osłonę. Jeśli w środku nie ma klimatyzacji, to

może było tam gdzieś otwarte okno, żeby Angel usłyszała,

gdybym wpadła w jakieś tarapaty.

W sumie trudno to było nazwać planem.

Kiedy wysiadałam z auta, pociły mi się ręce. Nadal padało na

background image

tyle mocno, żeby nie było tu turystów, i port nad zatoką był

wyludniony. Wsadziłam torebkę pod ramię i pomaszerowałam

do domku. Przeszłam przez skrzypiący ganek i zadzwoniłam

do drzwi.

Spodziewałam się, że kobieta, która mi otworzy, będzie

potężna, być może wyglądająca tandetnie, i z pełnymi

wargami. Pomimo zdenerwowania, byłam przygotowana

mniej więcej na coś takiego.

Ale na pewno nie na to, że drzwi otworzy kobieta... nieżyjąca.

— Tak? — zapytała Charity Julius.

♦ ♦ ♦

Niewątpliwie jej mózg działał znacznie szybciej od mojego.

Moja mina i westchnienie nie pozostawiły jej żadnych

wątpliwości co do tego, że została rozpoznana. Nie miała

pojęcia, kim, do diabła, byłam, ale miała pewność, że

wiedziałam, co z niej za jedna.

W czasie, gdy Angel przekradała się na tyły domu, Charity

Julius walnęła mnie w żołądek na tyle mocno, że zgięłam się

wpół, a kiedy byłam pochylona, potężnie uderzyła mnie

pięściami w kark. Gdy Angel znalazła się przy oknie

kuchennym i nasłuchiwała, Charity Julius wlokła mnie do

sypialni i zamykała w szafie, w której, jak podejrzewałam,

właściciel normalnie trzymał broń; była wyposażona w bardzo

background image

mocny zamek zewnętrzny. Mniej więcej w chwili, w której

Angel zaczęła się martwić, że nie słyszy mojego głosu, Charity

dzwoniła do faceta z siekierą do pracy, a on swoją jaskrawą

ciężarówką gnał do domu.

♦ ♦ ♦

W ciemnej szafie, pełnej chyba twardych, nierównych rzeczy,

choć obolała, zachowywałam przytomność. Dźwignęłam się

na nogi, ostrożnie i z wahaniem, i pomacałam rękami nad

głową. Wyczułam sznurek od lampy. Pociągnęłam go i

rozejrzałam się wokół siebie.

Z jednej strony piętrzyły się upchnięte ubrania na zimę, a z

drugiej sprzęt wędkarski. Na podłodze pełno było butów, od

skórzanych buciorów z metalowymi czubkami po sięgające ud

wodery.

Miałam nadzieję, że Angel niedługo wkroczy, ale przecież jej

też mogło się coś przytrafić. Lepiej poszukam sobie jakiejś

broni. Wędki nie dawały się złamać do odpowiedniej długości,

ale w końcu znalazłam starą bambusową. Z niejakim

wysiłkiem skróciłam ją do długości jakiegoś jarda. Grubszy

koniec był całkiem ciężki; uznałam, że jeśli będę miała

miejsce, żeby się zamachnąć, to mogę komuś zrobić krzywdę.

— Co ty tam robisz? — zza drzwi zapytała Charity Julius.

background image

Milczenie wydawało się rozsądne.

— Zajmiemy się tobą, kimkolwiek jesteś — powiedziała

gwałtownie. — Przez cały ten czas nikt nas nie znalazł i za

cztery miesiące dostaniemy pieniądze. Nie czekaliśmy przez te

wszystkie lata na próżno.

Oparłam się o drzwi.

— Kto leży na dachu, skoro nie ty? — zapytałam. Byłam zbyt

ciekawa, żeby tego nie zrobić.

— Znalazłaś ich? — Teraz to Charity była w szoku. — O nie

— jęknęła tak cicho, że ledwie ją usłyszałam.

Zastanawiałam się, dlaczego pani Totino nie zadzwoniła do

wnuczki. Musiała wiedzieć, że Charity żyła; dowodziła tego

obecność jej ukochanego w życiu Alicii Manigault. Dlaczego

więc Charity nic nie wiedziała?

W ciasnej przestrzeni było mi niewygodnie. Gdzie

podziewała się Angel? Spojrzałam na zegarek. Minęło

piętnaście minut.

Uznałam, że sprawy nie toczą się do końca po mojej myśli, a

zaraz potem usłyszałam na zewnątrz męski głos.

— Harley! Jest w szafie — powiedziała Charity Julius i

kolejny kawałek układanki wskoczył na swoje miejsce. Harley

Dimmoch chciał, żeby jego rodzice dzwonili w określonym

czasie, żeby mieć pewność, że to on, a nie Charity, odbierze

background image

telefon. Nie pozwalał im przyjeżdżać bez zapowiedzi, bo

podczas ich wizyt musiała mieszkać gdzie indziej.

— Zobaczmy, kto to — wyrzucił z siebie szybko i miałam

tylko tyle czasu, ile trwało przekręcenie klucza w zamku.

Uniosłam wędkę i wypadłam z szafy, co prawie kosztowało

mnie postrzał. Młody, ciemnowłosy mężczyzna trzymał w

rękach poważnie wyglądający rewolwer, z którego na mój

widok wystrzelił. Na szczęście dla mnie, wędzisko trafiło go w

żołądek i strzał poszedł wysoko, ale przynajmniej Angel, która

wparowała tylnymi drzwiami jak taran, wiedziała, co się

dzieje.

Mała sypialnia wypełniła się krzykiem, poruszającymi się

ciałami i strachem przed bronią.

Charity była tak zajęta próbami złapania mnie, że przeoczyła

obecność Angel, dopóki moja towarzyszka

nie udowodniła swojej znajomości sztuk walki, kopiąc ją w

bok kolana; zdecydowany ruch, po którym Charity wrzasnęła i

natychmiast zwiotczała, a potem jęcząc, padła na podłogę.

Kiedy Charity krzyknęła, Harley Dimmoch wolną ręką złapał

mnie za ramię i próbował wycelować broń. Zobaczył, jak jego

kobieta upada, a ja widziałam, jak jego twarz wykrzywia się w

background image

desperacji. Zaczął wyciągać rękę, żeby strzelić do Angel, gdy

ta złapała go za rękę, dziwnie delikatnym uchwytem palców

wykręciła mu nadgarstek, przesunęła się bliżej do niego, pod

jego ramieniem, a potem, gdy ramię miał wykręcone i

wyciągnięte w pozycji, która musiała być porażająco bolesna,

wykopała spod niego jedną nogę. Kiedy padał, trzymała jego

rękę w górze — ramię musiało się zwichnąć albo złamać.

Wrzasnął i zemdlał.

Broń leżała obok niego na podłodze. Końcówką wędki

wepchnęłam ją do szafy, w której uprzednio byłam uwięziona,

i zatrzasnęłam drzwi. Angel i ja spojrzałyśmy na siebie, sapiąc

i uśmiechając się.

— Kretynka — ofuknęła mnie. — Gdyby nie wystrzelił, to

wciąż byłabym na zewnątrz i zastanawiała się, co się dzieje.

— Kretynka — powiedziałam. — Gdybyś wiedziała, że

jedzie do domu, mogłabyś go zaskoczyć na podjeździe i nie

miałby szansy wyciągnąć broni.

— Do diabła, co się z tobą działo? Niczego nie słyszałam!

— Walnęła mnie w żołądek, a potem w kark — wyjaśniłam,

wskazując na młodą kobietę, ściskającą kolano. — To Charity

Julius.

Przez moment na twarzy Angel odbiło się takie samo

zaskoczenie jak to, które jakiś czas temu musiało się malować

background image

na mojej twarzy.

— Czyli ten facet z siekierą — powiedziała — to Harley

Dimmoch?

— Aha.

Charity spróbowała się podnieść, chwytając się jednego z

tanich, sosnowych stolików nocnych, ale z pobielałą twarzą i

szlochami bólu opadła z powrotem na podłogę. Nie miałam

najmniejszego zamiaru jej pomagać, a ona byłaby zachwycona,

gdybym to ja była na jej miejscu, jednak tak czy inaczej czułam

się niekomfortowo, delikatnie mówiąc.

Angel na chwilę wyszła z pokoju. Wróciła z szeroką, srebrną

taśmą klejącą i parą nożyczek. Wprawnie skrępowała kostki

Harleya Dimmocha i nadgarstki Charity Julius. Otrząsając się z

obrzydzenia, trzymałam Charity, gdy Angel robiła swoje.

Wystrzał najwyraźniej nie przyciągnął niczyjej uwagi. Nikt

nie przyszedł, nie zadzwonił, nie zapukał do drzwi. Wszystkie

trzy stopniowo ochłonęłyśmy. Charity odzyskała panowanie

nad sobą. Jej

ciemne, szeroko rozwarte oczy, spoglądały na nas oceniające

— I co teraz? — spytała.

— Zastanawiamy się — odparła Angel. Cieszyłam się z tego.

Nie miałam pojęcia, co robić

background image

dalej. Poczułam jednak nieodpartą ciekawość. Pochyliłam się

ku Charity.

— Do kogo należy to trzecie ciało? — zapytałam. Na chwilę

zamknęła oczy. Musiała mieć teraz dwadzieścia jeden lat;

wyglądała na starszą.

— Do mojej babci — odpowiedziała.

— Wobec tego kim jest kobieta, która mieszka w

Lawrenceton?

— To moja ciotka, Alicia.

— Opowiedz — powiedziałam żarliwie — powiedz mi, co się

wydarzyło tamtego dnia.

Nareszcie, nareszcie, jako pierwsza ze wszystkich ludzi,

którzy się nad tym głowili, dowiem się, co się stało. To było

prawie tak, jakbym to właśnie ja odkryła prawdziwą tożsamość

Kuby Rozpruwacza albo miała możliwość być muchą na

ścianie pewnego bardzo gorącego dnia w Fall River, w

Massachussetts, w 1892 roku2.

2W sierpniu 1892 r. w miasteczku Fall River, od ciosów narzędziem podobnym do siekiery, zginął
bankier Andrew Borden wraz ze swoją drugą żoną. O morderstwo została oskarżona Lizzie Borden,
młodsza z dwóch córek finansisty. Z braku niezbitych dowodów została uniewinniona.

— Moja ciotka przyjechała z wizytą. Zatrzymała się wraz z

babcią w jej mieszkaniu.

— Jak się tam dostała?

background image

— Przyjechała autobusem. Tata pojechał po nią do Atlanty.

Była u nas trzy dni.

— Jak to się stało, że nikt o tym nie wiedział?

— A kto miał wiedzieć? Kogo to obchodziło? Nie mieliśmy

wielu gości, głównie dlatego, że mama była tak bardzo chora.

W szkole o tym nie mówiłam. Dlaczego miałabym to robić? A

tata pracował przez te trzy dni na dachu, starając się go

skończyć. Wyjazd po nią kompletnie mu nie leżał, ale skoro

mamie i babci na tym zależało, pojechał. Przyjechał Harley,

żeby mnie odwiedzić i pomóc ojcu. Powiedziałam, że źle się

czuję, i zostałam w domu. Nie sądzę, żeby mi uwierzyli, ale

wiedzieli, jak tęskniłam za Harleyem i nie drążyli tematu.

Gdy to mówiła, twarz miała jak z kamienia. Nakazała sobie

nie czuć, jak nakazywała to sobie przez wszystkie te lata.

— Harley... Myśli pani, że wszystko z nim w porządku?

Wygląda okropnie; powinnyście wezwać karetkę.

Zapytała Angel, nie mnie.

— Nic mu nie będzie. Oddycha — bezlitośnie odpowiedziała

Angel.

Zauważyłam jednak, że gdy Charity nie patrzyła, sprawdziła

mu puls.

— Harley był z tatą na dachu, przybijając gonty. Tego dnia

background image

miało zostać wylane patio; cały ranek budowali formę. Tata się

uparł, żeby Harley mu pomógł, a Harley w sumie nie miał nic

przeciwko temu, ale przyjechał spotkać się ze mną i zanosiło

się na to, że będzie musiał wracać, nie mając nawet okazji

dłużej ze mną porozmawiać. Tata po prostu chyba tego nie

pojmował, zachowywał się tak, jak wtedy, gdy mieszkaliśmy

blisko Harleya i on ciągle mu pomagał. Ale wtedy mogliśmy

iść na randkę i oderwać się od niego. A tam na tym dachu tata

zaczął tę swoją ciężką, kościelną gadkę, że Harley musi

przestać pić i nauczyć się panować nad sobą, jeśli chce się ze

mną ożenić, czego oboje z Harleyem pragnęliśmy. I wyciągnął

wszystkie te pierdoły z Biblii, żeby trzymał ręce przy sobie,

dopóki się nie pobierzemy.

Westchnęła głęboko, przemieszczając się nieco, żeby ulżyć

bólowi.

— Słuchajcie, mogłybyście dać mi jakąś poduszkę czy coś?

Angel ściągnęła poduszkę z łóżka i podsunęła ją pod ramiona

Charity. Młoda kobieta była tak... uderzająca, jak sugerowały

to zdjęcia z gazety, ale jeszcze bardziej wyrazista, z ciemnymi,

dużymi oczami i linią żuchwy, która nadawała jej twarzy

charakter. Właśnie się dowiadywałam, jaki to był charakter.

— No więc — podjęła wątek — tam na dachu Harley uznał,

że to dobre miejsce i czas, żeby powiedzieć mojemu ojcu, że

background image

już ze sobą spaliśmy. — Wywróciła oczami, doskonale

obrazując zirytowaną nastolatkę. Niemądry, stary Harley. —

Tacie po prostu odbiło. Wrzeszczał, krzyczał i wymachiwał

młotkiem na wszystkie strony, i powiedział, że Harley ma się

wynosić i więcej mnie nie zobaczy. Harley wystraszył się i

wściekł, zamachnął się swoim młotkiem i uderzył mojego tatę

w głowę. Tata umarł. Na dachu.

Zamknęłam oczy.

— Potem Harley zszedł na dół i powiedział mi, co się stało.

Mama była w mieszkaniu babci, rozmawiała z nią i z ciocią, i

niczego nie słyszała.

Twarz wykrzywił jej skurcz bólu i poczułam kolejne ukłucie

winy. Co my zrobimy z tymi ludźmi? Ale Charity pozbierała

się i mówiła dalej, a widziałam, że w miarę opowiadania,

musiała odczuwać pewną ulgę.

— Wiedziałam, że mama powie glinom, a Harley pójdzie do

więzienia. Nigdy więcej bym go nie zobaczyła. Więc

powiedziałam mu, żeby wlazł z powrotem na dach, a gdy

mama wróciła, poleciłam jej, żeby poszła na górę, do sypialni, i

wychyliła się przez okno, bo tata i Harley chcą jej coś pokazać.

No a kiedy wychyliła się z tego okna, Harley ją uderzył.

Musiała zobaczyć coś na mojej twarzy.

background image

— Mama i tak była bardzo chora, umierała — dodała.

W domu nie znaleziono żadnych śladów morderstwa, bo

miało ono miejsce na dachu.

— A co z twoją babcią? — zapytała Angel.

— Cóż, wiedziałam, że powie o mamie — opryskliwie rzuciła

Charity. — To wciąż narastało. I tak zawsze byłam bliżej

związana z Alicią. Ja i Harley nie wiedzieliśmy, co robić, więc

opowiedziałam cioci Ali-cii, co się stało. Ona i moja babcia

nigdy się dobrze nie dogadywały, a wspólne mieszkanie w

Metairie jeszcze wszystko to pogorszyło. Prawie nie miały

pieniędzy i znajomych, a już wcześniej raz czy dwa posłużyła

się nazwiskiem babci i nie została złapana. Zapewniła, że

ludzie i tak nie wiedzieli, która jest która. Powiedziała nam, co

mamy zrobić... od razu pomyślała o pieniądzach... że równie

dobrze możemy je wziąć i żyć, zamiast pójść do więzienia, że

mama i tata nie chcieliby, żebym tam trafiła. Więc zadzwoniła

do babci i powiedziała jej, że mama jest w sypialni i bardzo źle

się czuje. Babcia natychmiast przybiegła, a gdy była w sypialni

i rozglądała się dookoła, objęłam ją mocno i wypchnęłam jej

głowę za okno, a Harley... zajął się nią.

Żołądek mi się skurczył.

Nie chciałam jej już dłużej słuchać, ale teraz już nie byłam w

stanie jej powstrzymać przed zwierzeniami.

background image

— Usiedliśmy w kuchni i rozmawialiśmy. Do tego czasu

Harley prawie zwariował. Nie mogliśmy się zdecydować, co

zrobić z ciałami ani co powiedzieć panu Engle, który za dwie

godziny miał przyjechać wylać cement. Potem pomyśleliśmy...

żeby po prostu zostawić je tam, gdzie były. Harley powiedział,

że powinniśmy zasypać ich wapnem, tak właśnie zrobił jego

ojciec, gdy zdechł im pies, i nie chcieli, żeby inne zwierzęta

rozkopały jego grób. A tam na dach zleciałyby się ptaki,

gdybyśmy tego nie zrobili... Więc pojechał do Atlanty i kupił

wapno i szary brezent... Na ubraniu miał krew, więc wziął

ciuchy mojego ojca. Harley wrócił i zamaskował ich na dachu,

a potem czekaliśmy. Alicia uświadomiła sobie, że nikt nie

wiedział, że tam była, więc mogła udawać babcię. I

powiedziała, że jeśli założę jedną z peruk mamy, to na

odległość pan Engle nie zorientuje się, że to nie ona. I musiał

też zobaczyć mnie jako mnie. Powiemy mu, że tata musiał

pojechać na zlecenie. Więc Harley przestawił ciężarówkę za

garaż, żeby pan Engle jej nie zobaczył. Ja wyszłam z nim

porozmawiać, a potem pobiegłam na górę i założyłam

niedzielną perukę mamy, bo tę drugą miała na głowie.

Na sekundę pękła twarda maska na twarzy Charity i

zobaczyłam kryjące się pod nią przerażenie.

— I poszłam, i zaczęłam się kręcić po kuchni, żeby pan Engle

mnie widział, a Alicia udawała babcię.

background image

Cały czas się zastanawiałam, dlaczego Hope Julius miała na

głowie niedzielną perukę, gdy Parnell widział ją pracującą w

kuchni, skoro następnego dnia, gdy Sally przyszła obejrzeć

dom, była na stojaku. I widziałam codzienną perukę z

syntetycznymi włosami powiewającymi na wietrze.

— W jaki sposób zniknęłaś? — spytałam.

— To do mojej cioci dotarło, że muszę to zrobić. Tamtej nocy

usiedliśmy i wszystko obmyśliliśmy. Harley musiał wrócić do

domu jakby nigdy nic. Do tego czasu uprałam i wysuszyłam

jego ubranie, założył je z powrotem, a te należące do taty

wsadziliśmy do worka na śmieci... mogły na nich zostać włosy

Harleya czy coś takiego. Wsiadłam do samochodu razem z

nim, prawie nic ze sobą nie zabierając, tylko jedno ubranie na

zmianę, bo Alicia powiedziała, że to musi wyglądać tak, jakby

ktoś mnie niepostrzeżenie uprowadził. Odwiesiłam na miejsce

perukę mamy; moje włosy na tyle przypominały jej, że

uznałam, że to bez znaczenia, jeśli nawet je znajdą. Potem

Harley po drodze do domu zostawił mnie na dworcu

autobusowym. Miałam klucz do domu w Métairie. Na bilet

wydaliśmy wszystkie pieniądze, które mama miała w torebce.

— Policja sprawdziła wszystkie dworce autobusowe w

okręgu — powiedziałam.

background image

— Założyłam stare okulary mamy i wsadziłam sobie

poduszkę z przodu, żeby wyglądać na ciężarną —

powiedziała Charity z niejaką dumą. — Harley o mało się nie

przewrócił ze śmiechu.

Po raz pierwszy spojrzałam na Angel. Wyglądała na równie

zniesmaczoną, jak ja się czułam. Kompletnie straciłam ochotę

na poznawanie szczegółów tych wydarzeń.

Ale ona mówiła dalej, choć Harley zaczął się ruszać i

pojękiwać. Przez kilka dni ukrywała się w domu w Metairie,

jedząc tylko to, co znalazła w spiżarni i nie wychodząc na

zewnątrz. Trzeciej nocy, bardzo późno, wyślizgnęła się na

zewnątrz, poszła do telefonu w sklepie kilka przecznic dalej i

zadzwoniła do swojej ciotki z prośbą, by ta przekazała

Harleyowi wiadomość. Jego rodzice mogliby zacząć zadawać

pytania o młodą kobietę, która dzwoni do ich domu. Harley

mógł do niej dołączyć dopiero po zakończeniu śledztwa.

Przewidywali, że może to potrwać około miesiąca.

— Wiedziałam, że nie mogę zostać w tym domu tak długo, bo

ktoś w końcu by mnie zobaczył — powiedziała Charity. —

Dostawałam świra.

Mogłam się założyć, że to była prawda: zamknięta w domu,

zmuszona, by zniknąć, za całe towarzystwo mając ostatnie

wspomnienia o swojej rodzinie.

background image

— I co zrobiłaś?

— Ciocia Alicia spieniężyła jeden z czeków babci i przesłała

mi pieniądze na poste restante, a gdy je odebrałam, pojechałam

do Nowego Orleanu, wyna-

jęłam pokój i znalazłam pracę. Nigdy wcześniej tego nie

robiłam. — Była z siebie dumna. — Podałam im nazwisko i

numer ubezpieczenia Harleya. Uznałam, że dziewczyna też

może mieć na imię Harley. I to był prawdziwy numer

ubezpieczenia. Miałam go zapisanego w portfelu. Wiedziałam

o Harleyu wszystko.

— A on przyjechał, gdy uznał, że jest bezpiecznie? Angel

chciała skrócić tę spowiedź. Oboje z Harleyem ciągle się

kręcili.

— I dostał pracę w tartaku. A potem wynajęliśmy ten domek.

I byliśmy tu przez cały czas... Aż nas znalazłyście. Kim wy, do

diabła, jesteście?

— Jestem właścicielką domu twoich rodziców —

odpowiedziałam.

— A... To o tobie mówiła Alicia. Ta, której Harley miał się

pozbyć. Ta, która zadaje za dużo pytań i ma za dużo wolnego

czasu.

Angel mogła sobie darować uniesienie brwi.

background image

— Ale powiedział, że zawalił. I był zbyt przestraszony, żeby

wrócić tam, gdzie ktoś mógłby go rozpoznać, i spróbować

jeszcze raz. Był taki wściekły... Posłuchajcie, pewnie macie to

gdzieś, ale naprawdę okropnie mnie boli.

— Dlaczego twoja ciotka po prostu nie sprzedała swojego

domu i nie zmieniła numeru telefonu?

To było ostatnie pytanie, na które naprawdę chciałam poznać

odpowiedź.

— Bo przy podpisaniu umowy sprzedaży musiałyby być obie

z babcią; to była współwłasność. A gdyby Alicia odcięła

telefon... To niby gdzie miałaby być? Od czasu do czasu ktoś

do niej dzwonił... i musiała jakoś odbierać pocztę. Więc wpadła

na pomysł, że wynajmie go tej beczce smalcu, córce jej kuzyna,

żeby mieć jakieś pieniądze na życie do czasu uprawomocnienia

się testamentu... Cztery miesiące! Prawie się nam udało!

Jej chęć spowiedzi zmieniła się nagle w nienawiść,

skierowaną w całości przeciwko mnie. Zdołała rzucić się na

mnie, pomimo strzaskanego kolana, pomimo związanych rąk.

Zaczęłam się zastanawiać, czy to naprawdę Harley popełnił

wszystkie trzy morderstwa.

— Coś mi wpadło do głowy — powiedziała nie-poruszona tą

desperacją Angel. — Jeśli antropolog sądowy zbadał te ciała

następnego dnia po tym, jak je znalazłaś, to wiedział, że żaden

z tych szkieletów nie należał do Charity. Musiał powiedzieć

background image

policji, że to stara kobieta. Kogo więc policja przesłucha w

pierwszej kolejności?

— Kobietę, którą uważa za panią Totino.

— Właśnie. Dlaczego więc nie zadzwoniła, żeby ostrzec tych

dwoje? Dlaczego im nie powiedziała, że znaleziono ciała?

Po minie Charity zorientowałam się, że sama sobie zadaje te

pytania. Żałowałam, że nie zadzwoniłam do

Sally Allison. Wiedziałabym dużo więcej. Gdybym się

dowiedziała, że Charity Julius żyje, mogłabym anonimowo

zadzwonić na policję; nie byłabym taka zaskoczona

konfrontacją z kobietą, o której sądziłam, że zmarła sześć lat

temu. I nie znajdowałybyśmy się teraz w takim dziwacznym

położeniu.

— Albo trzymają ją w areszcie, albo pilnują tak starannie, że

podejrzewa, że założyli jej podsłuch — powiedziałam. —

Założę się, że i tak nigdy do nich nie dzwoniła z własnego

telefonu.

— Myślisz, ze Alicia pęknie?

— Jestem tego pewna. Nie dlatego, że jest taka wrażliwa, ale

dlatego, że będzie chciała mieć towarzystwo, kogoś, kogo

będzie mogła oskarżyć o to, że fizycznie popełnił te

background image

morderstwa. Tak... gdy już ustalą jej prawdziwą tożsamość, nie

będzie mogła dłużej udawać, że jest Melbą Totino.

— Bardzo trudno będzie to wyjaśnić — skomentowała Angel.

To było niedopowiedzenie.

— Muszę jechać do szpitala — wyraźnie powiedział Harley.

Był ciężko ranny, tak samo Charity, i za cholerę nie

wiedziałam, co z nimi zrobić.

— Shelby nie będzie zachwycony, jeśli mnie aresztują za

morderstwo — powiedziała Angel.

Moje aresztowanie Martina też by nie zachwyciło.

— Dobra, oto, co zrobimy — powiedziała Angel swoim

dwóm bladym ofiarom. — Pojedziemy i z budki telefonicznej

wezwiemy policję.

— A co dobrego nam z tego przyjdzie, do kurwy nędzy? —

zapytał Harley.

— Przede wszystkim, ty niewdzięczny debilu, zabiorą was do

szpitala. Poza tym chciałabym zauważyć, że możemy was po

prostu zostawić, żebyście tu zgnili, albo możemy was zabić i

zapewniam, że nikt nie będzie za wami tęsknić.

Odwróciłam się, żeby ta dwójka morderców nie zobaczyła

szoku na mojej twarzy.

— Powiemy im, że to twoja robota — splunęła Charity. —

Pójdziesz do więzienia.

background image

— Nie, nie pójdę, i zaraz ci wytłumaczę dlaczego —

spokojnie powiedziała Angel. — Ponieważ nie powiemy

policji, że Harley próbował nas zabić. A obie możemy o tym

zaświadczyć, a także go zidentyfikować. Ale w chwili, gdy

powiecie o nas glinom, my powiemy im o was. W ten sposób

przynajmniej odpowiecie przed sądem na stare zarzuty, przy

braku dowodów i świadków.

To nie było dużo, ale zawsze coś i ostatecznie się zgodzili.

Jaki mieli wybór? Wytarłyśmy moje odciski palców z wędki i

wszystkiego, czego mogłam dotknąć, przebywając w szafie, a

Angel, co zauważyłam z pew-

nym podziwem, miała gumowe rękawiczki. Czułam się

nieciekawie, jakbym sama była przestępcą.

Chwała Bogu, nie zapytali, dlaczego nie powiedziałyśmy

policji o pierwszym ataku Harleya.

Odjechałyśmy stamtąd i nie odzywałyśmy się do siebie aż do

chwili, gdy z napotkanego sklepu zadzwoniłyśmy na policję.

Znowu prowadziła Angel i zaparkowała tak, by sprzedawca

zza lady nie widział samochodu. Wyszła na zewnątrz i

zadzwoniła. Czekałam bezmyślnie, oklapła na swoim

siedzeniu.

background image

Resztę drogi również pokonałyśmy w milczeniu. Kiedy

znalazłyśmy się znów w naszym pokoju hotelowym, lata

świetlne od domku nad zatoką, Angel oznajmiła, że jest bardzo

głodna i uświadomiłam sobie, że ja również. Rozrzutnie

zamówiłyśmy posiłek do pokoju, a gdy czekałyśmy na swoje

jedzenie, obie skorzystałyśmy z prysznica i zmieniłyśmy

ubranie, jakbyśmy mogły zmyć z siebie ten poranek.

Byłam przybita i zmęczona, a dopiero dochodziło południe.

Angel przeciwnie, wydawała się triumfować. Dla niej,

pomyślałam, ten ranek był rehabilitacją. Skutecznie ochroniła

moje życie i dowiodła swojej wartości, swojej efektywności.

Ale jej triumf był okupiony patrzeniem na cierpienie tej

koszmarnej pary, przed którą mnie uratowała; nie była tak

zimna, żeby jej to nie poruszyło.

Gdy przyniesiono jedzenie, rzuciłyśmy się na nie jak

wygłodzone wilki.

— Myślisz, że powiedzą? — spytała Angel, gdy pożerałyśmy

deser.

— Nie wiem — powiedziałam. — Na dwoje babka wróżyła.

Wracajmy do domu.

— Dobry pomysł. Jak skończę to ciasto, zamówię bilety na

samolot.

W przeciągu godziny byłyśmy w drodze na lotnisko.

background image

Rozdział 17

Tamtego dnia nie udało nam się uciec przed deszczem. W

Atlancie padało. Shelby podjechał tak blisko drzwi, że wraz z

bagażem załadowałyśmy się do samochodu — mercedesa

Martina — z minimalnym zamieszaniem. Angel i Shelby

bardzo się cieszyli na swój widok. Shelby podał mi gazetę nad

siedzeniem; umościłam się z tyłu. To był dzisiejszy

„Lawrenceton Sentinel", a nagłówek na pierwszej stronie nie

zrobił tak wstrząsającego wrażenia, jakie zrobiłby jeszcze

wczoraj.

„Zaskakujące wyniki tej sekcji", donosił nagłówek,

sugerujący, że już widywałam inne. Angel zniżonym głosem

opowiadała Shelbyemu, co widziałyśmy i zrobiłyśmy rano.

Czytałam między wierszami artykułu tak starannie

przygotowanego przez Sally Allison. Antropolog sądowy,

stanąwszy w obliczu czegoś, co wydawało się prostym

zadaniem: zidentyfikowaniem ciał,

był zaskoczony (i przypuszczalnie dość zadowolony), gdy

odkrył, że zlecenie było bardziej skomplikowane, niż sądził.

background image

Chciałabym zobaczyć twarz Jacka Burnsa i Lynn, gdy

dowiedzieli się, że trzecie ciało nie należy do Charity Julius. To

najwyraźniej Lynn pojechała do Peachtree Leisure

Apartments, by się przekonać, czy domniemana pani Totino

miała jakieś sugestie co do tego trzeciego ciała. Stara kobieta

musiała bać się tej chwili od momentu zabrania kości z dachu.

Lynn nie pozwoliła, aby Duncan, ochroniarz, zapowiedział

telefonicznie jej wizytę, ale Alicia musiała oglądać obraz z

kamer wewnętrznych i rozpoznać w Lynn funkcjonariuszkę

policji, która przyjechała wcześniej, żeby jej powiedzieć o

znalezieniu ciał. Otworzyła okno i wyskoczyła.

— Ile mieli zyskać na tych morderstwach? — zapytał Shelby.

— Hmm? Och. Cenę sprzedaży domu, pieniądze, które pan

Julius odłożył na start własnej firmy, i pewnie pieniądze z polis

ubezpieczeniowych. Podejrzewam, że firmy ubezpieczeniowe

wypłacają coś w momencie, gdy osoba zaginiona zostaje

uznana za zmarłą. Gdyby te ciała zostały odnalezione cztery

miesiące później, ta trójka odebrałaby już pieniądze i

rozpierzchła się na cztery strony świata.

— Myślisz, że Alicia przekazałaby Harleyowi i Charity ich

udziały? — spytała Angel, kiedy zjecha-

liśmy na autostradę prowadzącą na północny wschód, do

background image

Lawrenceton.

— Myślę, że tak. Widziała Harleya w akcji.

— To musiało być irytujące, przez te wszystkie lata tak

czekać na pieniądze... Mam na myśli tę staruszkę.

— Tak, dla niej tak. Dla Harleya i Charity pewnie nie

stanowiło to większej różnicy. Nie zabili tych ludzi dla

pieniędzy; one były pomysłem Alicii Manigault.

Nastoletni romans, który zmienił się w tragedię; ballada o

Charity i Harleyu.

Zastanawiałam się, co policja w Luizjanie zrobi z tą dwójką.

Gdy dojechaliśmy do Lawrenceton, nie mogłam uwierzyć, że

tak intensywnie przesłuchiwałam ciężko ranną, młodą kobietę.

Równie trudno było mi uwierzyć, że uderzyła mnie w żołądek

tak mocno, żeby powstał wielki siniak, nawet teraz

rozlewający się po miękkich tkankach wokół mojego pępka.

Od dwóch dni nie miałam wiadomości od Martina.

Zastanawiałam się, jak mu szło w tej Gwatemali. Tęskniłam za

nim, gwałtownie i namiętnie. Pod powiekami zaczęły mi się

gromadzić łzy i zdjęłam okulary, żeby otrzeć oczy chusteczką.

— Martin dzwonił — odezwał się Shelby. Skręcaliśmy w

drogę, która prowadziła z Lawrenceton do domu.

— Próbował się dodzwonić do waszego hotelu, ale

już się wymeldowałyście. Dziś wieczorem będę musiał jechać

background image

po niego na lotnisko.

— W porządku — powiedziałam.

Byłam zbyt zmęczona, żeby pojawić się na lotnisku po raz

kolejny tego samego dnia, i wolałabym być rozgrzana i

wypoczęta w łóżku, gdy wróci do domu, zamiast zmęczona i

wymięta w miejscu publicznym.

Wjechaliśmy na podjazd. Shelby próbował mi opowiedzieć o

systemach zabezpieczających, które oglądał, gdy nas nie było.

Kompletnie go nie słuchałam.

— Nie boisz się wejść do środka? — spytała Angel. Kiedy

wyciągaliśmy walizki z bagażnika, lunęło

jak z cebra. Przeszliśmy przez garaż, żeby otworzyć boczne

drzwi i zadaszonym chodnikiem pójść do kuchni. Madeleine, z

ogonem owiniętym wokół łap, siedziała w królewskiej pozie

nad swoją miską.

— Nie — odpowiedziałam, i uświadomiłam sobie, że to

prawda. — Nie boję się tego domu. Nie ma tu żadnych

duchów. Ludzie, którzy mogliby się nimi stać, wciąż żyją w

Luizjanie. Ludzie, którzy umarli, byli na to zbyt mili.

Ta paplanina dała mi jakieś pojęcie o stopniu mojego

wyczerpania, a spojrzenia, jakimi obrzucili mnie Shelby i

Angel, uświadomiły, że zaczęłam dzi-waczyć. Ale ten dom

mnie nie przerażał; byłam szczęśliwa, że znów tu jestem. Nie

pozwoliłam Shelbyemu

background image

zanieść bagaży do mojej sypialni i odetchnęłam z ulgą, gdy

Youngbloodowie poszli do siebie.

Na automatycznej sekretarce mrugało światełko. Nacisnęłam

„play", żeby odsłuchać wiadomości.

Moja matka: „Wróciliśmy i świetnie się bawiliśmy! Auroro,

ta wiadomość o twoim wyjeździe do Nowego Orleanu była

nieco niepokojąca. Czy Martin pojechał z tobą, czy nie? To te

ciała tak cię rozstroiły? Zadzwoń do mnie, gdy wrócisz do

domu".

Emily Kaye: „Roe, strasznie cię przepraszam, że takie ze

mnie utrapienie, ale naprawdę potrzebujemy pomocy przy

Bractwie Ołtarzowym. Proszę, zadzwoń do mnie, kiedy tylko

wrócisz. Och, a przy okazji! Aubrey i ja jesteśmy zaręczeni!".

Aubrey: „Roe, jeśli jesteś zdenerwowana tym znaleziskiem w

twoim domu, proszę, zadzwoń do mnie. Chciałbym ci pomóc,

o ile potrafię. I chcę, żebyś dowiedziała się czegoś jako

pierwsza: Emily zgodziła się zostać moją żoną".

Wykrzywiłam się nieładnie.

Moja matka: „Słuchaj, Auroro, naprawdę szkoda, że nie

zostawiłaś mi nazwy twojego hotelu. To bardzo irytujące: nie

mieć z tobą kontaktu i nie móc się upewnić, że wszystko z tobą

w porządku. Zadzwoniłam do Martina do biura i zrozumiałam,

background image

że nie wyjechaliście razem. Wobec tego co robisz w Nowym

Orleanie?".

Miałam nadzieję, że kolczyki ją ułagodzą.

I pozostałe wiadomości, w konfiguracji: Sally Allison, Sally

Allison i Sally Allison.

Weszłam na schody, z przyjemnością rozglądając się po

swoim pięknym domu, ciesząc się, że do niego wróciłam.

Niedługo przyjedzie mój mąż; porozmawiamy; wszystko

będzie dobrze.

Ale gdy weszłam do naszej sypialni, nagle zobaczyłam

ciemnowłosą dziewczynę, jak trzyma starszą kobietę i siłą

wysuwa jej posiwiałą głowę przez okno, żeby można ją było

uderzyć młotkiem.

Stanowczo otrząsnęłam się z tej wizji.

To był mój dom.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
04 DOM
2008 próbny 04 dom i ogród
Harris Charlaine Aurora Teagarden 03 Trzy sypialnie, jeden trup
Adam Nasielski 04 Dom tajemnic
Harrison Harry Ku Gwiazdom 03 Gwiezdny Dom 2
Harrison Harry Ku gwiazdom 03 Gwiezdny Dom
A Ch 1995 2007
04 1995 70 72
1995 12 04 2796
wyklad 04, ekonomia pochodzi od greckiego oiconomicos, oikos-dom, nomos -prawo
04 1995 45 46
04 1995 19 23
04 1995 86
04 1995 69
04 1995 84

więcej podobnych podstron