Harris Charlaine Aurora Teagarden 03 Trzy sypialnie, jeden trup

background image

background image

Harris Charlaine

Aurora Teagarden 03

Trzy sypialnie, jeden trup





Aurora Teagarden – sympatyczna okularnica i była

bibliotekarka z niewielkiego miasteczka Lawrenceton w stanie

Georgia – właśnie próbuje swoich sił w handlu

nieruchomościami. Jej debiut w branży spokojnie można

nazwać spektakularnym: kiedy oprowadza klientów swojej

matki po zjawiskowym domu Andertonów, w jednej z trzech

mieszczących się na piętrze sypialni odkrywa półnagie zwłoki

kobiety. W kręgu podejrzanych o morderstwo nagle znajdują

się wszyscy pośrednicy w Lawrenceton... i nie tylko.

Roe ma także inne zmartwienia na głowie. Usiłuje sprzedać

odziedziczony po starszej koleżance dom, który – bo przecież

nie mogłoby być inaczej! – znajduje się vis a vis mieszkania

byłego faceta Roe, i znaleźć sobie lokum jak najdalej od

Arthura, jego żony i córki. Do tego, choć Aurora od kilku

miesięcy spotyka się z Aubreyem, nagle traci grunt pod

nogami, gdy jej oczy napotykają brązowe spojrzenie nowego

klienta matki, niejakiego Martina...

background image

Rozdział 1

Moja kariera w branży obrotu nieruchomościami była krótka i

nieoficjalna, ale nie można jej nazwać spokojną. Zaczęła się w
lobby Eastern National Bank o dziewiątej trzydzieści, w
zwykły dzień, w towarzystwie mojej matki zerkającej na jej
maleńki, drogi, złoty zegarek.

— Nie wytrzymam — powiedziała z kontrolowaną irytacją.
W ocenie mojej matki osoby, które spóźniały się na spotkania

z nią, były indolentne, a zderzenie się z takim brakiem
szacunku — niemal nie do zniesienia. Oczywiście obecna
sytuacja nie była jej winą.

— To ci Thompsonowie! — rzuciła z furią. — Zawsze się

spóźniają! Powinni tu być czterdzieści pięć minut temu! Żeby
się spóźniać na sfinalizowanie sprzedaży własnego domu!

Popatrzyła na ten swój malutki, elegancki zegarek, jakby siłą

woli mogła przestawić wskazówki. Jej szczu-

background image

płe nogi podrygiwały ze zniecierpliwienia, a stopa obuta w

granatowe czółenko postukiwała w podłogę. Gdy wstanie, w
podróbce orientalnego dywanu leżącego w banku pewnie
będzie widniała dziura.

Siedziałam obok niej w fotelu, który zwolniłabym dla pani

Thompson, kiedy — i jeśli w ogóle — by się pojawiła. Para,
która spóźniała się na spotkanie z Aidą Brattie
Teagarden-Queensland w sprawie sprzedaży własnego domu,
była po prostu niesamowita. Thompsonowie albo mieli masę
brawury, albo tyle pieniędzy, że dawały im one niezniszczalną
zbroję pewności siebie.

— Gdzie się spóźnisz? — Z zazdrością patrzyłam na jej

skrzyżowane nogi. Moje nigdy nie będą na tyle długie, żeby
wyglądać elegancko. Właściwie to siedząc, nawet nie
dotykałam stopami podłogi. Zanim matka odpowiedziała na
moje pytanie, pomachałam do dwojga znajomych. Takie było
Lawrenceton. Całe życie mieszkałam w tym małym
miasteczku w Georgii i pewnie zostanę tu na zawsze. Prędzej
czy później dołączę do moich pradziadków na cmentarzu
Shady Rest.

Większość dni pozostawiała po sobie ciepłe, łagodne

wspomnienia; to część tej starej, południowej rzeki życia.

Czasami doprowadzało mnie to do szału.
— Do Bartellów. On jest inżynierem rolnictwa, przyjechał z

Illinnois do pracy w Pan-Am Agra. Szu-







background image

kają „naprawdę miłego domku". Mieliśmy się spotkać, żeby

obejrzeć dom Andertonów. Właściwie oni już tam byli, albo on
tam był, nie znam szczegółów. Od trzech miesięcy mieszka w
motelu i załatwia swoje sprawy z Pan-Am Agra, a teraz ma
czas, żeby spokojnie poszukać domu. Rozpytywał o
najlepszego pośrednika w mieście... i wczoraj wieczorem
zadzwonił do mnie. Pięknie przeprosił za to, że dzwoni na
prywatny numer, ale nie sądzę, żeby choć trochę się tym
przejmował. Wiem, że w Greenhouses byli pewni, że go
dostaną, skoro kuzynka Donniego jest jego sekretarką. A ja się
spóźnię.

— Och — westchnęłam, teraz pojmując głębię rozgoryczenia

mojej matki. Miała wspaniałe propozycje dla wspaniałego
klienta, a spóźnić się na przedstawienie jednych drugiemu
oznaczało zawodową katastrofę.

Dom Andertonów był niezłą gratką w tym małym miasteczku,

w którym praktycznie nie istniał zwyczaj zgłaszania
nieruchomości do kilku agencji. Jeśli matce udałoby się go
szybko sprzedać, byłby to kolejny liść do jej laurowego wieńca
chwały (jakby jej wieniec potrzebował dodatkowych ozdób) i
oczywiście dobra prowizja. Dom Andertonów spokojnie
można by nazwać posiadłością Andertonów. Mandy Anderton,
obecnie mężatka mieszkająca w Los Angeles, była moją
koleżanką z dzieciństwa, i byłam u niej

background image

na kilku przyjęciach. Pamiętam, jak starałam się nie otwierać

ust, żeby nie wyglądać na tak bardzo oszołomioną.

— Posłuchaj — powiedziała matka, nagle podejmując jakąś

decyzję. — Pojedziesz za mnie na spotkanie z Bartellami.

— Co?
Obrzuciła mnie spojrzeniem raczej biznesowym niż

matczynym.

— To ładna sukienka; ten rdzawy kolor ci pasuje. Twoje

włosy wyglądają dobrze, nowe okulary również prezentują się
świetnie. I masz piękny żakiet. Masz tu teczkę z danymi i jedź
tam. Auroro... proszę.

Ten przymilny ton nie pasował do mojej matki, która

wyglądała jak Lauren Bacall i zawsze zachowywała się
stosownie do swojej pozycji pośredniczki odnoszącej wielkie
sukcesy w handlu nieruchomościami.

— Mam ich po prostu oprowadzić? — spytałam, z wahaniem

biorąc teczkę i ześlizgując się z fotela obitego niebieską skórą.
Moje olśniewające, całkiem nowe, rdzawo-brązowe zamszowe
czółenka wreszcie dotknęły podłogi. Byłam ubrana tak hmm...
dyskretnie, ponieważ dziś był trzeci dzień, jak chodziłam za
moją matką, aby uczyć się zawodu, podczas gdy nocami
uczyłam się do egzaminu na licencję pośrednika w handlu
nieruchomościami. Właściwie









background image

to spędzałam ten czas, śniąc na jawie. O wiele bardziej

wolałabym szukać domu dla siebie. Ale matka wykazała
sprytnie, że jeśli będę w biurze, jako pierwsza dowiem się
praktycznie o każdym domu, który pojawi się na rynku.

Spotkanie z Bartellami mogło być znacznie ciekawsze niż

obserwowanie, jak matka i jakiś bankier przedzierają się przez
nieskończoną liczbę papierów dokumentujących sprzedaż
domu.

— Tylko do mojego przyjazdu — zaznaczyła matka. — Nie

masz licencji agenta, więc nie możesz pokazać im domu. Po
prostu otworzysz drzwi i będziesz miła, dopóki nie przyjadę.
Wyjaśnij im, proszę, sytuację, tyle tylko, żeby wiedzieli, że to
nie moja wina, że mnie tam nie ma. Tu masz klucz. Wczoraj
ten dom pokazywało Greenhouse Realty, ale dziś rano ktoś od
nich musiał oddać klucz Patty, bo gdy sprawdzałam, był na
tablicy.

— Okay — powiedziałam zgodnie. Niepokazywanie bogatej

parze pięknego domu

jawiło mi się jako znacznie bardziej interesujące niż siedzenie

w bankowym lobby.

Wepchnęłam papiery do torebki, wzięłam klucz do domu

Andertonów i mocno chwyciłam teczkę z dokumentami.

— Dzięki — znienacka rzuciła matka.
— Jasne.

background image

— Jesteś naprawdę śliczna — stwierdziła niespodziewanie.

— A te wszystkie nowe ubrania są znacznie lepsze niż twoja
stara garderoba.

— No... dzięki.
— Odkąd pojawił się ten film z Mary Elizabeth Mastrantonio,

twoje włosy wydają się ludziom raczej modne niż
rozczochrane. I — kontynuowała ten bezprecedensowy ciąg
pochwał — zawsze zazdrościłam ci piersi.

Uśmiechnęłam się do niej.
— Nie wyglądamy jak matka i córka, no nie?
— Wyglądasz jak moja matka, nie jak ja. Była wspaniałą

kobietą.

Moja matka zadziwiła mnie dwa razy w ciągu jednego

poranka. Ona po prostu nie mówiła o przeszłości. Żyła tu i
teraz.

— Dobrze się czujesz? — spytałam nerwowo.
— Tak, spokojnie. Po prostu dziś rano zauważyłam więcej

siwych włosów.

— Porozmawiamy później. Lepiej już pojadę.
— Rany boskie, tak! Zabieraj się tam! Matka znów popatrzyła

na zegarek.

♦ ♦ ♦
Na szczęście umówiłam się z matką w banku, a nie w jej

biurze, więc miałam swój samochód. Dotarłam do Andertonów
na tyle wcześnie, żeby zaparkować







background image

mój praktyczny, mały samochodzik na krawężniku tak, by nie

psuł widoku.

Dwa miesiące temu, gdy zmarł stary pan Anderton, Mandy

Anderton Morley (jego jedyna spadkobierczyni) przyleciała z
Los Angeles na pogrzeb, a następnego dnia wystawiła dom na
sprzedaż. Pozbyła się ubrań ojca z głównej sypialni, opróżniła
wszystkie szafy, ich zawartość zapakowała w pudła, które
wysłała do swojego domu, po czym wróciła do swojego boga-
tego męża. Meble zostały na miejscu, a Mandy poleciła mojej
matce, by negocjowała z kupcami nabycie całości bądź części
umeblowania. Mandy nigdy nie była sentymentalna.

Kiedy więc otworzyłam podwójne drzwi frontowe i

sięgnęłam do włącznika światła w chłodnym, wysokim na dwa
piętra holu, dom wyglądał tak niesamowicie jak wtedy, gdy
byłam dzieckiem. Zostawiłam drzwi otwarte, żeby się trochę
przewietrzyło i stałam tuż za progiem, spoglądając w górę na
żyrandol, który tak mnie urzekał, gdy miałam jedenaście lat.
Byłam pewna, że od tego czasu wymieniono dywan, ale miał
chyba taki sam kremowy kolor, który sprawiał, że byłam
strasznie świadoma każdego pyłku na swoich butach. Na
marmurowym stole naprzeciwko drzwi błyszczały jaskrawe
kwiaty z jedwabiu. Gdy obeszło się ten stół, dochodziło się do
szerokiej klatki schodowej, która prowadziła do rozległego
podestu z podwójnymi

background image

drzwiami będącymi odbiciem drzwi frontowych poniżej.

Pobiegłam, żeby włączyć ogrzewanie, by dom nie był tak
wyziębiony, w czasie gdy będę go pokazywać, i wróciłam,
żeby zamknąć drzwi frontowe. Pstryknęłam włącznikiem i
zapaliłam żyrandol.

Miałam dość pieniędzy, by kupić ten dom.
Ta myśl wywołała u mnie dreszcz przyjemności.

Wyprostowałam kręgosłup.

Oczywiście wkrótce po zakupie poszłabym z torbami —

podatki, elektryczność itd. — ale faktycznie mogłam zapłacić
żądaną sumę.

Moja przyjaciółka — cóż, tak naprawdę, miła znajoma —

Jane Engle, stara, bezdzietna kobieta, zostawiła mi wszystkie
swoje pieniądze, ruchomości i nieruchomości. Zmęczona pracą
w bibliotece w Lawrenceton, rzuciłam ją; zmęczona
mieszkaniem w szeregu domów należących do mojej matki,
którymi zarządzałam, zdecydowałam się na kupno własnego.
Dom Jane, który obecnie był moją własnością, po prostu nie
był tym, czego potrzebowałam. Po pierwsze, nie było tam
wystarczająco dużo miejsca na nasze połączone zbiory
literackie dotyczące prawdziwych i fikcyjnych przestępstw. Po
drugie, po przeciwnej stronie ulicy mieszkał mój były
kochanek, detektyw Arthur Smith, wraz ze swoją niedawno
poślubioną małżonką Lynn i ich córką Lorną.







background image

Tak więc szukałam domu dla siebie, miejsca, które byłoby

tylko moje, z którym nie wiązałyby się wspomnienia ani
szarpiący nerwy sąsiedzi.

Parsknęłam śmiechem, gdy wyobraziłam sobie, jak w jadalni

Andertonów jem tuńczyka z puszki i krakersy serowe.

Usłyszałam, że na wysypany żwirem, półokrągły podjazd

wtacza się jakiś samochód. Bartellowie przyjechali
nieskazitelnie czystym, białym mercedesem. Wyszłam na
wielki ganek frontowy (o ile budowlę z kamiennymi
kolumnami można nazwać gankiem) i powitałam ich
uśmiechem. Przejmująco wiało, więc szczelniej owinęłam się
swoim cudownym, nowym, puszystym żakietem. Poczułam,
jak wiatr szarpie mi włosy i zdmuchuje je na twarz. Stałam u
szczytu frontowych schodów, patrząc, jak pan Bartell pomaga
żonie wysiąść z samochodu. Potem popatrzył na mnie.

Nasze oczy się spotkały. Po elektryzującej chwili zamrugałam

i pozbierałam się.

— Jestem Aurora Teagarden — oznajmiłam i zaczekałam na

nieuniknione. Oczywiście, elegancka, ciemna pani Bartell nie
powstrzymała chichotu. — Moją matkę coś zatrzymało, za co
bardzo przeprasza i poprosiła mnie, żebym się z państwem
spotkała i wstępnie pokazała dom. Jest tu wiele do oglądania.

Proszę, matka byłaby ze mnie dumna.

background image

Pan Bartell mógł mieć około czterdziestu pięciu lat,

przedwcześnie pobielałe włosy i mocną, interesującą twarz.
Miał na sobie garnitur, który — nawet ja mogłam to poznać —
kosztował majątek. Jego oczy, których bardzo starałam się
unikać, były w najjaśniejszym odcieniu brązu, jaki
kiedykolwiek widziałam.

— Panno Teagarden, jestem Martin Bartell — powiedział

głosem człowieka nawykłego do wydawania poleceń. — A to
moja siostra, Barbara Lampton.

— Barby — z dziewczęcym uśmiechem oznajmiła Barbara

Lampton.

Pani Lampton miała może ze czterdzieści lat, była szeroka w

biodrach, ale bardzo umiejętnie to maskowała, i nie wyglądała
na szczególnie uszczęśliwioną faktem, że jest w Lawrenceton
w Georgii, z populacją na poziomie piętnastu tysięcy
mieszkańców.

Prawie w ogóle nie uniosłam brwi (w końcu moja matka

chciała sprzedać ten dom). Barby, która śmiała się z Aurory? I
mimo wszystko nie była panią Bartell... Czy to naprawdę jego
siostra?

— Miło mi państwa poznać — stwierdziłam neutralnie. —

Dobrze... tak naprawdę nie będę państwu pokazywać tego
domu, nie jestem licencjonowaną pośredniczką, ale mam przy
sobie opis, gdyby mieli państwo jakieś pytania, i znam układ
oraz historię tego miejsca.






background image

Mówiąc to, odwróciłam się i ruszyłam przed panem

Bartellem, zanim mógł zadać pytanie, czym przedstawiona
przeze mnie perspektywa różni się od pokazywania domu.

„Barby" zrobiła uwagę na temat marmurowego stołu i

jedwabnych kwiatów, a ja wyjaśniłam kwestię mebli.

Po prawej stronie holu, za drzwiami, znajdował się bardzo

przestronny, formalny salon i mała jadalnia oficjalna, po lewej
ta sama przestrzeń była podzielona na dwa duże pokoje, „pokój
rodzinny" i pokój dowolnego przeznaczenia. Martin Bartell
oglądał wszystko bardzo uważnie i zadał kilka pytań. Na
większość nie byłam w stanie udzielić odpowiedzi.

Za każdym razem, gdy mnie o coś pytał, bardzo starannie

wpatrywałam się w dokumenty.

— Mógłbyś wstawić do tego pokoju swój sprzęt do ćwiczeń

— zauważyła Barby.

.. .więc to stąd wzięły się ten ruch sportowca i mięśnie.
Przeszli dalej na tyły i zajrzeli do kuchni z jej nieoficjalnym

kącikiem jadalnym, a potem do oficjalnej jadalni, która
mieściła się pomiędzy kuchnią a salonem.

Czyjego siostra będzie z nim mieszkać? Co miałby robić w

takim wielkim domu? Z pewnością będzie

background image

potrzebował gosposi. Zaczęłam myśleć, kto mógłby znać

jakąś godną zaufania osobę. Starałam się nie wyobrażać sobie
siebie w jednym z tych kostiumów „francuskiej pokojówki"
reklamowanych

na

tylnych

stronach

tych

dziwnych

magazynów z wyznaniami. (Kiedyś taką gazetę zostawiła w
bibliotece jakaś gimnazjalistka).

Przez cały czas, gdy chodziliśmy i oglądaliśmy, trzymałam

się przed nim, za nim, gdziekolwiek, byle nie patrzeć mu w
twarz.

Zamiast po schodach kuchennych poprowadziłam Martina

Bartella i Barby z powrotem do głównej klatki schodowej.
Zawsze szalenie mi się podobała. Zerknęłam na zegarek. Gdzie
była moja matka? Piętro było wisienką na torcie tego domu, a
przynajmniej ja tak zawsze uważałam, i to ona powinna je
pokazać. Pan Bartell jak dotąd wydawał się ze mnie
zadowolony, ale w porównaniu z matką byłam jak hamburger
przy obiecanym steku.

Chociaż miałam bardzo mocne wrażenie, że Martin Bartell

tak nie uważał.

Poranek robił się coraz bardziej skomplikowany.
Ten mężczyzna był ode mnie przynajmniej piętnaście lat

starszy i należał do świata, o którym nie miałam najbledszego
pojęcia. Milcząco skierował moją uwagę na fakt, że od
jakiegoś czasu spotykałam się z pastorem, który nie wierzył w
seks przedmałżeński.







background image

A przed ojcem Aubreyem Scottem nigdy nie spotykałam się z

nikim przez tyle czasu.

Cóż, nie mogłam pozwolić, by potencjalni klienci mojej matki

stali w holu, podczas gdy ja rozmyślałam

o swoim życiu seksualnym (czy też jego braku). Mentalnie

poskromiłam swoje hormony i powiedziałam sobie, że
prawdopodobnie tylko sobie wyobraziłam te fale
zainteresowania, które mnie obmywały.

— Na górze znajdują się najładniejsze pokoje w tym domu —

oznajmiłam z determinacją. — Główna sypialnia.

Spojrzałam na podbródek pana Bartella, omijając jego oczy.

Ruszyłam w górę, a oni posłusznie podążyli moim śladem. Gdy
wspinałam się po schodach, był tuż za mną. Kilka razy
odetchnęłam głęboko i spróbowałam się opanować. No
naprawdę, to było zbyt głupie.

— W tym domu są tylko trzy sypialnie — wyjaśniłam — ale

wszystkie są cudowne, właściwie to prawie apartamenty. W
każdej jest przebieralnia, garderoba

i prywatna łazienka.
— Och, to brzmi cudownie — powiedziała Barby. Może

naprawdę byli rodzeństwem?

— Główna sypialnia, która znajduje się za tymi podwójnymi

drzwiami na szczycie schodów, wyposażona jest w dwie
garderoby. Sypialnia niebieska jest po prawej stronie podestu,
a różowa po lewej. Te drzwi po lewej prowadzą do małego
pomieszczenia, które

background image

Andertonowie wykorzystywali jako pokój, w którym dzieci

odrabiały lekcje i oglądały telewizję. Może służyć za biuro,
pokój do szycia, albo... — urwałam. Ten pokój się przydawał,
okay? A dla sprzętu sportowego Martina Bartella będzie
znacznie bardziej odpowiedni niż ten łatwo dostępny pokój na
dole. —- Te dodatkowe drzwi po prawej prowadzą na schody
kuchenne.

Drzwi do wszystkich sypialni były zamknięte, co wydawało

się nieco dziwne.

Z drugiej strony, ta sytuacja pozwalała mi na wytworzenie

większego dramatyzmu. Jednocześnie przekręciłam obie
klamki, gładko otworzyłam drzwi do głównej sypialni i
natychmiast przesunęłam się na bok, żeby klienci matki mieli
swobodny widok, podczas gdy sama patrzyłam w tył na ich
reakcje. — O mój Boże! — jęknęła Barby. Nie tego się
spodziewałam. Martin Bartell nie wyglądał na zachwyconego.
Powoli i niechętnie odwróciłam się, żeby zobaczyć, co
wzbudziło taką reakcję.

Na środku ogromnego łoża, opierając się o zagłówek,

siedziała kobieta. Białe, jedwabne prześcieradła okrywały ją do
pasa. W oczy rzucały się najpierw jej nagie piersi, potem twarz,
ciemna i opuchnięta. Rozczochrane, czarne włosy zostały
odgarnięte do tyłu, bardzo naturalnie. Na nadgarstkach,
ułożonych po bokach, znajdowały się rzemienie.







background image

— To Tonia Lee Greenhouse — zza pleców klientów

odezwała się moja matka. — Auroro, upewnij się, proszę, czy
Tonia Lee nie żyje.

Oto moja matka. Zawsze mówi „proszę", nawet gdy chodzi o

sprawdzenie oznak życia ewidentnych zwłok. Już dotykałam
martwego człowieka, ale nie było to doświadczenie, które
chciałabym powtórzyć. Tym niemniej zrobiłam krok do
przodu, ale na moim nadgarstku zamknęła się silna dłoń.

— Ja to zrobię — nieoczekiwanie powiedział Martin Bartell.

— Już widywałem martwych ludzi. Barby, zejdź na dół i
usiądź w tym dużym pokoju na froncie.

Barby bez słowa zrobiła to, co powiedział. Ten rozkazujący

ton działał nawet na jego siostrę. Pan Bartell, ze sztywnymi
ramionami, przeszedł po brzoskwiniowym dywanie do
wielkiego łóżka i przyłożył palce do szyi bardzo martwej Tonii
Lee Greenhouse.

— Cóż, z całą pewnością nie żyje i to już od dłuższego czasu

— stwierdził pan Bartell dość spokojnym tonem. Zmarszczył
nos i wiedziałam, że znacznie wyraźniej ode mnie poczuł
nieprzyjemny zapach unoszący się z łóżka. — Czy telefony
działają?

— Sprawdzę — krótko odpowiedziała moja matka. — Zejdę

do tego na dole.

Powiedziała to tak, jakby to był po prostu jej kaprys, ale gdy

się na nią obejrzałam, wyraźnie dostrzegłam, że twarz miała
kompletnie białą. Odwróciła się z wielką

background image

godnością, ale gdy ruszyła w dół schodów, zaczęła się

wyraźnie trząść — jakby schodami wstrząsało trzęsienie ziemi,
które czuła tylko ona.

Wydawało mi się, że wrosłam w gruby dywan. Choć bardzo

chciałam być gdzie indziej, najwyraźniej brakowało mi energii,
żeby się tam dostać.

— Kim była ta kobieta? — spytał pan Bartell, wciąż

pochylając się nad łóżkiem, ale ręce trzymając za plecami. Z
niejakim zainteresowaniem oglądał jej szyję.

— To Tonia Lee Greenhouse, współwłaścicielka Greenhouse

Realty — wyjaśniłam. Dziwnie mi się słuchało własnego
głosu. — Wczoraj pokazywała ten dom. Musiała wziąć klucz z
biura mojej matki, ale dziś rano był na miejscu.

— To bardzo... znaczące — powiedział chłodno pan Bartell.
Z pewnością.
Stałam tam jak wrośnięta, myśląc o tym, jak nietypowo

wszyscy się zachowują. Postawiłabym pieniądze na to, że
Barby Lampton zacznie krzyczeć histerycznie, a tymczasem
poza tym pierwszym okrzykiem nawet nie pisnęła. Martin
Bartell nie wpadł w gniew, że pokazujmy mu dom, w którym
znajduje się trup. Moja matka nie kazała mi zejść na dół
wezwać policję, tylko zrobiła to sama. A ja, zamiast znaleźć
sobie samotny kącik i rozmyślać, stałam jak słup, patrząc, jak
biznesmen w średnim wieku ogląda nagie zwłoki. Bardzo








background image

chciałam zakryć czymś piersi Tonii Lee. Popatrzyłam na jej

ubrania, ułożone na końcu łóżka. Czerwona sukienka i czarna
halka były złożone tak starannie, tak dziwnie, w małe, idealne
trójkąty. Dumałam nad tym przez kilka chwil. Przysięgłabym,
że Tonia Lee była raczej dominująca niż uległa, a każda
sukienka, którą tak potraktowano, byłaby po rozłożeniu
okropnie pognieciona.

— Czy ta pani była mężatką? Kiwnęłam głową.
— Ciekawe, czy jej mąż zgłosił wczoraj zaginięcie —

powiedział pan Bartell tak, jakby tylko odpowiedź na to
pytanie była interesująca, i nic poza tym.

Wyprostował się i podszedł z powrotem do mnie tak, jakby

zabijał czas przed jakimś spotkaniem, ręce trzymając w
kieszeniach.

Mój mózg nie działał zbyt szybko. Wreszcie dotarło do mnie,

że stara się nie dotknąć niczego w tym pokoju.

— Pewnie nie powinniśmy jej przykrywać — rzuciłam

smętnie.

Po raz pierwszy żałowałam, że czytałam o prawdziwych i

wymyślonych zbrodniach tak dużo, żeby wiedzieć, że nie
powinnam dotykać ciała.

Martin Bartell spojrzał na mnie bardzo uważnie tymi

jasnobrązowymi oczami. Miały złoty połysk, jak oczy tygrysa.

background image

— Panno Teagarden.
— Panie Bartell...?
Wyjął rękę z kieszeni i podszedł. Zesztywniałam, jakby miał

mnie porazić prąd. Zapomniałam, że mam patrzeć na jego
podbródek i spojrzałam mu prosto w twarz. Miał zamiar
dotknąć mojego policzka.

— To tutaj jest to ciało? — spytała detektyw Lynn

Liggett-Smith z odległości może trzech stóp.

♦ ♦ ♦
Na dole, mniej więcej pół godziny później, odzyskałam

panowanie nad sobą. Nie czułam się już tak, jakby oblewał
mnie żar i jakbym lada chwila miała zedrzeć ubranie z Martina
Bartella. Nie miałam już odczucia, jakby ze wszystkich ludzi
na świecie właśnie on był w stanie przejrzeć wszystkie
warstwy mojej osobowości i zobaczyć po prostu kobietę, która
od bardzo dawna była samotna w ten jeden, szczególny sposób.

W „pokoju rodzinnym", z matką i Barby Lampton w

charakterze przyzwoitek, zdołałam pozbierać wszystkie swoje
małe dziwactwa i upchnąć je między siebie i Martina Bartella.

Moja matka czuła się w obowiązku, by prowadzić ze swoimi

klientami uprzejmą rozmowę. Przedstawiła się oficjalnie, nie
okazała zaskoczenia odkryciem, że panu Bartellowi
towarzyszy jego siostra, a nie żona, i ustaliła, że podczas tych
paru tygodni, które Martin








background image

Bartell tu spędził, Lawrenceton zrobiło na nim dobre

wrażenie.

— Po Chicago tutejszy spokój to bardzo miła odmiana —

powiedział, chyba szczerze. — Barby i ja wychowaliśmy się na
farmie w Ohio.

Barby nie wydawała się cieszyć z tego wspomnienia.
Wyjaśnił mojej matce, urodzonej menedżerce, co nieco

kwestii związanych z reorganizacją miejscowego oddziału
Pan-Am Agra, a ja usilnie na niego nie patrzyłam.

Wydawało się, że bardzo długo czekamy na policję.

Słyszałam na schodach znajome głosy. Spotykałam się z
mężem Lynn Liggett, Arthurem Smithem (oczywiście, zanim
się pobrali), a podczas tego „związku" poznałam wszystkich
detektywów i większość mundurowych z małych sił
Lawrenceton. Przeciągły, schrypnięty głos detektywa Henske,
lekki alt Lynn, piskliwy głos Paula Allisona... a potem rozległ
się głos, który mną wstrząsnął.

Sierżant Jack Burns.
Odwróciłam się w fotelu, żeby schować się dla ochrony w

grupce pozostałych trzech osób. O czym teraz rozmawiali?
Martin Bartell powiedział, że przez te trzy miesiące spędzone
w Lawrenceton pracował każdego dnia i poprosił matkę, żeby
opowiedziała mu o mieście. Nie mógł znaleźć nikogo lepiej
poinfor-

background image

mowanego, być może z wyjątkiem przewodniczącego Izby

Handlowej, samotnego faceta, który ciężko pracował, żeby
przekonać resztę świata, że Lawrenceton ma mnóstwo
nieuchwytnych zalet.

Raz jeszcze wysłuchałam znajomej litanii.
— Cztery banki — wyliczała matka — country club, dealerzy

wszystkich głównych marek samochodowych. .. choć co do
mercedesa, obawiam się, że najbliższy serwis jest w Atlancie.

Usłyszałam, jak Jack Burns woła w dół schodów. Chciał, żeby

człowiek od zdejmowania odcisków palców „natychmiast
ruszył dupę".

— Lawrenceton to już właściwie przedmieścia Atlanty —

powiedziała Barby Lampton, zarabiając tym twarde spojrzenie
mojej matki.

Większość mieszkańców nie była szczególnie zachwycona

zbliżającymi się do nich granicami Atlanty, która była bliska
wchłonięcia Lawrenceton.

— A system szkolnictwa jest znakomity — kontynuowała

matka, leciutko wzruszając ramionami. — Chociaż nie wiem,
czy to akurat państwa interesuje...?

— Nie, mój syn właśnie skończył college — mruknął Martin

Bartell. — A córka Barby jest na pierwszym roku w Kent State.

— Aurora to moje jedyne dziecko — oznajmiła moja matka w

dość naturalny sposób. — Pracowała w tutejszej bibliotece
przez... Roe, jakieś sześć lat?








background image

Kiwnęłam głową.
— Bibliotekarka — powiedział z namysłem.
Dlaczego bibliotekarki kojarzyły się z takimi pruderyjnymi

istotami? Przy tych wszystkich informacjach zawartych w
książkach, które były na wyciągnięcie ręki, bibliotekarki
mogły być najlepiej wykształconymi ludźmi w okolicy. W
dowolnej dziedzinie.

— Teraz myśli o tym, by zająć się nieruchomościami, a

jednocześnie szuka domu dla siebie.

— Sądzi pani, że spodoba się pani sprzedawanie domów?
— Zaczynam myśleć, że to chyba jednak nie dla mnie —

przyznałam, a moja matka wyglądała na zawiedzioną.

— Kochanie, wiem, że dzisiejszy poranek był okropnym

doświadczeniem... Biedna Tonia Lee... Ale wiesz, że to nie jest
coś, co zdarza się każdego dnia. Zaczynam się zastanawiać nad
tym, czy nie będę musiała stworzyć jakiegoś systemu ochrony
moich agentek, gdy wychodzą pokazać dom klientowi, którego
nie znamy. Auroro, może to Aubreyowi nie podoba się, że
miałabyś zajmować się sprzedażą nieruchomości? Moja córka
od kilku miesięcy spotyka się z naszym pastorem
episkopalnym — wyjaśniła swoim klientom z niemal
przekonującą swobodą.

— Członkowie kościoła episkopalnego mają reputację raczej

liberalnych — zauważył Martin Bartell.

background image

— Owszem, ale Aubrey jest wyjątkiem, o ile to w ogóle

prawda — powiedziała matka, a moje serce zamarło. — To
wspaniały człowiek. Poznałam go, gdy udzielał ślubu mnie i
mojemu obecnemu małżonkowi, który jest bardzo
zaangażowany w życie kościoła. Aubrey jest bardzo
konserwatywny.

Poczułam, jak w tym zimnym pokoju policzki oblewają mi się

czerwienią. Nerwowo sięgnęłam dłonią do włosów na karku,
uwalniając kosmyki, które utknęły pod kołnierzem żakietu, i
nieco odchyliłam głowę, żeby się ułożyły.

Wolałam już myśleć o Tonii Lee Greenhouse, niż czuć się jak

papużka, na którą poluje kot.

Pomyślałam o obrzydliwym sposobie, w jaki Tonia została

ułożona, o parodii uwodzenia. Pomyślałam

0 skórzanych paskach na jej nadgarstkach. Czy została

przywiązana do rzeźbionego, drewnianego zagłówka? Starzy
państwo Andertonowie musieli się przewracać w grobach.
Pomyślałam o Tonii Lee za życia — wysokiej, szczupłej, z
kuszącymi, ciemnymi włosami

1 mocnym makijażem, o kobiecie, która (jak głosiły plotki)

często bywała niewierna swojemu mężowi, Donniemu.
Zastanawiałam się, czy Donnie po prostu miał dość wyskoków
Tonii Lee, czy poszedł za nią na spotkanie i zajął się nią po
wyjściu klienta. Zastanawiałam się, czy Tonia dała się porwać
namiętności do swojego klienta i posiadła go w zapraszająco
luksuso-






background image

wej głównej sypialni, czy też może była to schadzka z kimś, z

kim widywała się od jakiegoś czasu. Być może pokazywanie
domu było fikcyjną przykrywką dla igraszek w jednym z
najładniejszych domów w Lawrenceton.

— Wczoraj Mackie zawiózł jej klucz — powiedziałam

znienacka.

— Co? — spytała moja matka z przyganą w głosie. Nie

miałam pojęcia, o czym rozmawiali.

— Wczoraj, koło piątej, gdy czekałam na ciebie w recepcji,

zadzwoniła Tonia Lee i poprosiła o klucz. Powiedziała, że to
pilne, że jeśli ktoś wychodzi z pracy, to byłaby naprawdę
zobowiązana, gdyby go tu podrzucił. Miała tutaj czekać.
Przekazałam słuchawkę Mackieemu Knightowi. Właśnie
wychodził i powiedział, że to załatwi.

— Będziemy musieli powiedzieć o tym policji. Może Mackie

ostatni widział ją żywą... a może widział człowieka, któremu
miała pokazać dom!

Potem w drzwiach pojawił się Jack Burns, a ja westchnęłam.
Detektyw sierżant Jack Burns był przerażającym człowiekiem

i szczerze mnie nie znosił. Gdyby tylko mógł mnie aresztować
pod jakimkolwiek pretekstem, zrobiłby to z rozkoszą. Na
szczęście dla mnie jestem bardzo praworządna, a odkąd
poznałam Jacka Burnsa, pilnuję, żeby mój samochód zawsze
miał aktualny

background image

przegląd, parkuję idealnie i nawet nie przechodzę przez ulicę

na czerwonym świetle.

— Czyż to nie Aurora Teagarden? — powiedział z

przerażającą słodyczą. — Młoda kobieto, przysięgam, za
każdym razem, gdy cię widzę, jesteś ładniejsza. A widuję cię
zawsze, gdy jestem wzywany na miejsce morderstwa, zgadza
się?

— Witaj, Jack — przywitała go moja matka z wyraźnym

chłodem w głosie.

— Pani Teagarden... nie, teraz pani Queensland, prawda? Nie

widziałem pani od czasu wesela; moje gratulacje. A to muszą
być nasi nowi mieszkańcy? Mam nadzieję, że po dzisiejszym
dniu nie uciekniecie na północ. Lawrenceton było niegdyś
takim spokojnym miejscem... Ale sięga po nas miasto i pewnie
za kilka lat będziemy tu mieli przestępczość na takim
poziomie, jak w Atlancie.

Matka przedstawiła swoich klientów.
— Pewnie po tym dniu już nie zechcą państwo tego domu —

błyskotliwie oświadczył Jack Burns. — Stara Tonia Lee
wygląda naprawdę kiepsko. Jest mi niewymownie przykro, że
się państwo natknęli na coś takiego, zwłaszcza że są tutaj nowi
i w ogóle.

— To mogło się zdarzyć wszędzie — powiedział Martin. —

Zaczynam dochodzić do wniosku, że praca agenta obrotu
nieruchomościami to niebezpieczny zawód, jak zawód
sprzedawcy w sklepie nocnym.







background image

— Z pewnością na to wygląda — zgodził się Jack Burns.
Miał na sobie okropny garnitur, ale oddam mu jedno — nie

sądzę, żeby choć trochę przejmował się tym, co nosi, ani co o
tym myśleli ludzie.

— Dobrze, panie Bartell, zakładam, że dotykał pan zmarłej?

— kontynuował.

— Tak, podszedłem, żeby się upewnić, że nie żyje.
— Czy dotykał pan czegoś na łóżku?
— Nie.
— Na stoliku przy łóżku?
— Niczego w sypialni — zdecydowanie powiedział Martin

— poza szyją tej kobiety.

— Zauważył pan, że była posiniaczona?
— Tak.
— Wie pan, że została uduszona?
— Tak mi się wydawało.
— Ma pan doświadczenie w takich sprawach?
— Byłem w Wietnamie. Mam sporo doświadczenia, jeśli

chodzi o rany. Ale raz widziałem przypadek uduszenia, a to
wyglądało podobnie.

— A co z panią, pani Lampton? Weszła pani do pokoju?
— Nie — cicho odpowiedziała Barby. — Zostałam w

korytarzu. Gdy panna Teagarden otworzyła drzwi, oczywiście
natychmiast zobaczyłam tę biedną kobietę. Potem brat
powiedział, żebym poszła na dół. Wie, że

background image

nie mam mocnego żołądka. Oczywiście było lepiej dla mnie,

żebym sobie poszła.

— A pani, pani... Queensland?
— Weszłam na górę tuż po tym, jak Aurora otworzyła drzwi

do sypialni. Właściwie widziałam już z dołu, jak je otwiera.

Matka wyjaśniła sprawę z Thompsonami i że wydelegowała

mnie do otwarcia domu dla Bartellów. Przepraszam, dla pana
Bartella i pani Lampton.

— Pani jest jego siostrą — powiedział Jack Burns, jakby

chciał rozwiać wszelkie wątpliwości w tej kwestii. Przesunął
groźnym spojrzeniem po biednej Barby Lampton.

— Tak, jestem — potwierdziła gniewnie, oburzona

powątpiewaniem w jego głosie. — Właśnie się rozwiodłam,
moje jedyne dziecko jest w college'u, w ramach ustaleń
rozwodowych sprzedałam własne mieszkanie, a mój brat z
czystej uprzejmości poprosił mnie, żebym pomogła mu szukać
domu.

— Oczywiście, rozumiem — odparł Jack Burns z

niedowierzaniem wypisanym w każdej zmarszczce na ciężkich
policzkach.

Włosy Martina Bartella mogły być białe, ale brwi wciąż

pozostały ciemne. Teraz ściągnął je złowrogo.

— Roe, kiedy ostatni raz widziałaś panią Greenhouse? —

Jack Burns nagle przerzucił się na mnie.

— Nie widziałam jej od tygodni. Kiedy spotkały-






background image

śmy się ostatnio, wymieniłyśmy parę zdań w salonie

piękności.

Tonia Lee farbowała i podcinała włosy, ja (co rzadko mi się

zdarza) akurat także byłam u fryzjera. Przez cały czas
próbowała wybadać, ile pieniędzy zostawiła mi Jane Engle.

— Panie Bartell, czy kontaktował się pan z panią Greenhouse

w sprawie oglądania jakichś domów?

Jack Burns strzelił pytaniem w menedżera Pan-Am Agra tak,

jakby najchętniej wytłukł z niego odpowiedź. Cóż za uroczy
człowiek.

Widziałam, jak Martin bierze głęboki wdech.
— Obecna tu pani Queensland jest jedyną agentką, z którą

kontaktowałem się w Lawrenceton — powiedział stanowczo.
— A teraz, jeśli mi pan wybaczy, sierżancie, moja siostra ma
dość jak na jeden poranek, a i ja także. Muszę wracać do pracy.

Nie czekając na odpowiedź, wstał i objął ramieniem siostrę,

która podniosła się jeszcze szybciej.

— Oczywiście — gładko odparł Burns. — Bardzo

przepraszam, że tak długo państwa przetrzymałem!
Oczywiście, mogą państwo jechać. Proszę was jednak,
żebyście zatrzymali dla siebie wszystko, co tu widzieliście. To
nam bardzo pomoże.

— My chyba także już pojedziemy — zimno oświadczyła

moja matka. — Gdybyś nas potrzebował, to wiesz, gdzie nas
szukać.

background image

Jack Burns tylko skinął głową, przeciągnął wielką dłonią po

bezbarwnych włosach i stał, zwężonymi oczami obserwując
nasze wyjście.

— Pani Queensland! — zawołał, gdy matka była już prawie

za drzwiami. — Co z kluczami do tego domu?

— Ach, tak, zapomniałam...
I matka wróciła, żeby opowiedzieć mu o Mackieem Knighcie

i kluczu. Ja wyszłam w świeży chłód poranka, odsuwając się
od sypialni na górze i strachu przed Jackiem Burnsem.

Prosto na Martina Bartella.
Nad jego ramieniem zobaczyłam, że Barby siedzi na

przednim siedzeniu mercedesa i zapięła już pasy. Chusteczką
dotykała oczu. Czekała ze łzami, aż znajdzie się na zewnątrz;
podziwiałam jej samokontrolę. Poczułam, jak po twarzy
spływa mi łza współczucia. Tak czy inaczej, ten poranek był
okropny.

Patrzyłam na jedwabny krawat w kolorze złotawej oliwki, w

drobne białe i czerwonawe prążki.

Chusteczką starł mi łzę z policzka, uważając, żeby nie

dotknąć mnie palcami.

— Czy ja to sobie wyobrażam? — spytał mnie cicho.
Pokręciłam głową, nadal nie patrząc mu w oczy.
— Musimy później porozmawiać.
Raz w życiu nie byłam w stanie nic powiedzieć.






background image

Byłam przerażona na myśl, że miałabym go jeszcze spotkać;

już raczej wolałabym ogolić głowę... byle tylko się z nim znów
nie zobaczyć.

— Ile masz lat? Jesteś taka mała.
— Trzydzieści — odpowiedziałam. I wreszcie na niego

popatrzyłam.

Milczał przez chwilę.
— Zadzwonię do ciebie — powiedział w końcu. Kiwnęłam

głową, szybko podeszłam do swojego

samochodu i wsiadłam. Musiałam chwilę poczekać, żeby

przestać drżeć. Jakimś sposobem trzymałam w dłoni jego
chusteczkę. Och, po prostu wspaniale! Może miał starą
skórzaną kurtkę z godłem szkoły średniej, którą mogłabym
nosić? Moje hormony szalały. Byłam przybita okropną
śmiercią Tonii Lee Greenhouse i przerażona moją własną
perfidią wobec Aubreya Scotta.

Stukanie w okno sprawiło, że podskoczyłam.
Przy samochodzie stała moja matka, gestem wskazując,

żebym otworzyła okno.

— Nigdy wcześniej nie spotkałam Jacka Burnsa podczas

wykonywania czynności służbowych — rzuciła z furią — i
modlę się, żebym nie spotkała go nigdy więcej. Auroro,
mówiłaś mi, że taki jest, ale nie mogłam w to uwierzyć!
Dlaczego? Gdy sprzedawałam dom jemu i jego żonie, był taki
uprzejmy i miły!

— Mamo, jadę do siebie.

background image

— A, tak, jasne. Dobrze się czujesz? A biedny Donnie

Greenhouse... ciekawe, czy już go powiadomili.

— Mamo, teraz powinnaś się martwić tylko o to, w jaki

sposób ten klucz wrócił na tablicę. Powiesił go tam ktoś z
Select Realty. Zanim się obejrzysz, w twoim biurze zjawi się
policja i zacznie zadawać pytania.

— Z pewnością masz dryg do przestępstw — z dezaprobatą

stwierdziła moja matka, ale myślała szybko. — To pewnie
przez ten klub, do którego należałaś.

— Nie. Należałam do Prawdziwych Morderstw właśnie

dlatego, że myślę w taki sposób, a nie: myślę tak, ponieważ
byłam w klubie — wyjaśniłam łagodnie.

Ale ona nie słuchała.
— Zanim wrócę... — podjęła nagle — zastanawiam się, czy

nie powinnam zaprosić Martina Bartella i jego siostry... nie
mogę uwierzyć, że kobieta w tym wieku każe zwracać się do
siebie „Barby"... — i to powiedziała kobieta o imieniu Aida! —
na kolację do nas, jutro wieczorem. Może przyszlibyście z
Aubreyem?

— Och — powiedziałam słabo, przerażona tą wizją. Jak

miałam się wykręcić? — Mamo, jeśli znów spotkam się z tym
facetem, możemy skończyć na podłodze.

Moja matka, zazwyczaj tak bystra, nie zrozumiała mojego

niepokoju. Oczywiście, miała na głowie parę innych rzeczy.







background image

— Wiem, że najpierw musisz spytać Aubreya, więc po prostu

do mnie zadzwoń. Naprawdę uważam, że powinnam zrobić
jakiś gest, żeby spróbować im to wynagrodzić...

— Wynagrodzić pokazanie im domu z martwą pośredniczką

w środku?

— Właśnie.
Nagle do mojej matki dotarło, że teraz dom Ander-tonów

będzie nie do ruszenia, przynajmniej przez jakiś czas, i
zamknęła oczy. Widziałam to na jej twarzy, mogłam odczytać
w jej myślach.

— Prędzej czy później się sprzeda — spróbowałam ją

uspokoić. — Dla pana Bartella i tak był za duży.

— Prawda — powiedziała słabo. — Ten dom na Ivy Avenue

byłby bardziej odpowiedni. Ale jeśli ma z nim zamieszkać
siostra, przydałyby się osobne sypialnie.

— Do zobaczenia później — rzuciłam, zapalając silnik.
— Zadzwonię do ciebie.
Nie miałam wątpliwości, że to zrobi.

background image

Rozdział 2

Gdy godzinę później znalazłam się w domu, zaczęłam wracać

do siebie. Usiadłam, owijając się w pled, z kocicą Madeleine
mruczącą na moich kolanach (znakomity środek uspokajający)
i oglądałam

CNN

,

żeby przez jakiś czas zająć myśli czymś

nieosobistym. Siedziałam w swoim ulubionym, zamszowym
fotelu, pod ręką miałam coś do picia, było mi wygodnie i już
prawie się uspokoiłam. Oczywiście Madeleine zostawiła sierść
na całym kocu i mojej ślicznej, nowej sukience; oparłam się
impulsowi, by po powrocie do domu przebrać się w niebieskie
jeansy. Wciąż miałam wrażenie, że te moje nowe ubrania to
kostiumy, które powinnam zrzucić, żeby naprawdę być sobą.

Gdy wydałam ostatniego kociaka Madeleine, zdecydowałam

się ją wysterylizować. Spod sierści na jej brzuszku wciąż
przebijał ślad po zabiegu. Szybko przywykła do przebywania
w moim domu, a nie u Jane,
















background image

ale nadal się złościła o to, że nie wypuszczam jej na zewnątrz.
— Dopóki nie znajdę domu z ogrodem, będzie musiała ci

wystarczyć kuweta — powiedziałam jej, a ona spojrzała na
mnie nienawistnie.

Uspokoiłam się na tyle, żeby móc pomyśleć. Pilotem

wyłączyłam telewizor.

Byłam przerażona tym, co stało się z Tonia Lee i bardzo się

starałam nie wyobrażać sobie, jak wtedy wyglądała. Znacznie
lepiej było pamiętać ją w jej normalnym otoczeniu, w salonie
piękności, w którym ostatnio rozmawiałyśmy — pamiętać jej
ciemne, błyszczące włosy, poddawane przez fryzjerkę
działaniu lokówki, długie, owalne paznokcie, idealnie
wypolerowane przez manikiurzystkę, mózg, który starał się
nadać pozór uprzejmości nieuprzejmym pytaniom, jej
niezadowoloną twarz, gdy uświadomiła sobie, że nie
wyciągnie ze mnie żadnych informacji. Było mi przykro, że
skończyła w tak okropny sposób, ale to, co wiedziałam o Tonii
Lee Greenhouse, nigdy mi się nie podobało.

Pomijając fakt, że byłam pośrednio związana z jej paskudną

śmiercią... Bez wątpienia pojawiły się dziś jeszcze
zawirowania natury osobistej. Co się wydarzyło — i co
mogłoby się wydarzyć — pomiędzy mną a Martinem
Bartellem?

Powinnam zadzwonić do Aminy, mojej najlepszej

przyjaciółki. Choć obecnie mieszkała w Houston

background image

warto by było wykosztować się na rozmowę zamiejscową.

Zerknęłam na kalendarz wiszący przy telefonie w kuchni.
Dzisiaj był czwartek. Wesele odbyło się pięć tygodni temu...
Tak, już dwa tygodnie temu powinni wrócić z rejsu, a Amina
wraca do pracy dopiero w poniedziałek.

Ale jeśli zadzwonię do Aminy, to by było jak potwierdzenie

mojego hm... uczucia.

Więc co to było za uczucie? Miłość od pierwszego wejrzenia?

Nie wydawało się to koncentrować wokół mojego serca, ale
gdzieś wyraźnie niżej.

Niesamowite, ale on też to poczuł.
To właśnie było takie szokujące — że to było wzajemne.

Przez całe życie zastanawiałam się i analizowałam, a tu
pojawiło się poważne niebezpieczeństwo, że porwie mnie coś,
czego nie jestem w stanie kontrolować.

Och — oczywiście, że jestem! Lekko uderzyłam się w

policzek. Po prostu nigdy więcej nie wolno mi zobaczyć
Martina Bartella.

To będzie honorowe rozwiązanie. Spotykałam się z

Aubreyem Scottem, dobrym i przystojnym mężczyzną.
Powinnam się uważać za szczęściarę.

Te rozważania doprowadziły do ponuro znajomego ciągu

myśli.

Dokąd zmierzała moja znajomość z Aubreyem?

Spotykaliśmy się od kilku miesięcy i byłam pewna,







background image

że jego kongregacja (w tym moja matka i jej mąż) spodziewali

się wielkich rzeczy. Oczywiście ktoś opowiedział Aubreyowi o
moim zaangażowaniu w zgony związane z Prawdziwymi
Morderstwami — przez moją przynależność do klubu
zajmującego się omawianiem starych morderstw mój
przyrodni brat Phillip i ja o mało nie zginęliśmy — i trochę o
tym rozmawialiśmy. Ale ogólnie rzecz ujmując, inni ludzie
wydawali się uważać nasz związek za odpowiedni i na miejscu.

Byliśmy dla siebie atrakcyjni, oboje byliśmy chrześcijanami

(choć ja z pewnością niezbyt dobrym), żadne z nas nie piło
więcej niż okazjonalny kieliszek wina i oboje lubiliśmy
czytanie, popcorn i wizyty w kinie. On lubił mnie całować; ja
lubiłam, jak mnie całuje. Lubiliśmy się i szanowaliśmy
nawzajem.

Ale byłabym okropną żoną pastora, jeśli nawet nie jawnie, to

wewnętrznie. Do tej pory musiał się już zorientować. A on nie
byłby odpowiedni dla mnie nawet, gdyby był, powiedzmy,
bibliotekarzem.

Jednak nie chciałam robić żadnych pospiesznych ani

drastycznych ruchów. Audrey zasługiwał na coś lepszego.
Moje przejmujące uczucie do Martina Bartella mogło zniknąć
tak nagle, jak się pojawiło. Przynajmniej połowa mnie miała
gorączkową nadzieję, że zniknie. Było w tym coś
poniżającego.

A także coś okropnie podniecającego, jak przyznawała druga

połowa.

background image

Telefon odezwał się w chwili, gdy właśnie miałam przejść

ponownie przez cały ten cykl.

— Roe, dobrze się czujesz? — Aubrey był tak przejęty, że

mnie to zabolało.

— Tak, Aubrey, wszystko w porządku. Pewnie moja matka

do ciebie zadzwoniła?

— Owszem. Była bardzo przybita biedną panią Greenhouse i

martwiła się o ciebie.

Może moja matka niezupełnie czuła coś takiego, ale Aubrey

interpretował wszystko w możliwie najmilszy sposób. Choć z
pewnością nie był naiwny.

— Nic mi nie jest — wymamrotałam ze znużeniem. — To był

po prostu ciężki poranek.

— Mam nadzieję, że policji uda się złapać tego, kto to zrobił, i

to szybko — powiedział Aubrey — skoro ktoś poluje na
samotne kobiety. Jesteś pewna, że chcesz się zajmować tymi
nieruchomościami?

— Nie, oczywiście, że nie jestem pewna — odparłam. — Ale

nie ze względu na Tonię Lee Greenhouse. Aubrey, moja matka
przez cały czas ma przy sobie kalkulator.

— Och...?
— Musi cały czas być na bieżąco z obecnymi wskaźnikami

rynkowymi, musi być w stanie określić, za ile ktoś powinien
sprzedać dom, żeby mógł kupić kolejny, który kosztuje
dwadzieścia tysięcy dolarów więcej niż dom, który ma...






background image

— Nie zdawałaś sobie sprawy, że sprzedawanie domów łączy

się z czymś takim? — Aubrey bardzo się starał zachować
neutralny ton.

— Owszem, zdawałam sobie sprawę — powiedziałam,

równie mocno starając się nie warczeć. — Ale więcej
myślałam o tej części związanej z pokazywaniem domów.
Lubię chodzić do domów innych ludzi i po prostu patrzeć.

I głównie o to chodziło.
— Ale nie lubisz wszystkich tych przyziemnych szczegółów

— podpowiedział Aubrey, przypuszczalnie starając się ustalić,
czy byłam wścibska, dziecinna, czy po prostu dziwna.

— Więc może to jednak nie dla mnie — podsumowałam,

zostawiając to jego osądowi.

— Masz czas, żeby się nad tym zastanowić. Wiem, że chcesz

coś robić... prawda?

To, że cieszyłam się całkowitą swobodą (pomijając

nominalny obowiązek wysłuchiwania wszelkich skarg, które
mogli mieć mieszkańcy kompleksu domów należących do
mojej matki) sprawiało, że Aubrey czuł się bardzo niepewnie.
Singielki pracowały na pełen etat. I nie dla swoich matek.

— Jasne. — Nie tylko jemu koncepcja niepracującej kobiety

wydawała się niepokojąca.

— Matka wspominała ci o swoich planach na jutrzejszy

wieczór?

background image

O, cholera.
— Ta kolacja u niej?
— Właśnie. Chcesz iść? Pewnie moglibyśmy jej powiedzieć,

że już mamy inne plany.

Ale Aubrey najwyraźniej miał ochotę pójść. Uwielbiał

jedzenie z firmy cateringowej, z której usług korzystała moja
matka. „Catering" był fikuśnym określeniem Lucindy Esther,
majestatycznej, czarnej kobiety, która żyła wygodnie „z
gotowania dla ludzi, którzy są na to zbyt leniwi", jak to
ujmowała. Lucinda miała też dodatkową zaletę w postaci
„charakteru" — czynnika, którego była w pełni świadoma.

O rany, to będzie koszmar. Ale może w jakiś sposób oczyści

atmosferę.

—- Dobrze, no to pójdziemy.
— W porządku, kochanie. Przyjadę po ciebie koło

osiemnastej trzydzieści.

— Do zobaczenia — powiedziałam nieobecnym głosem.
— Pa.
Pożegnałam się i rozłączyłam, choć słuchawka cały czas

tkwiła w mojej dłoni.

Kochanie'? Audrey nigdy dotąd nie zwracał się do mnie

czułymi słówkami. Dla mnie to zabrzmiało tak, jakby coś się z
nim działo... ale może po prostu poczuł przypływ sentymentu,
ponieważ dziś rano miałam bardzo kiepskie przeżycia?








background image

Przed oczami stanęła mi Tonia Lee Greenhouse, taka, jaką ją

ujrzałam na tym ogromnym łożu. Zobaczyłam te eleganckie,
idealnie dopasowane stoliczki przy nim. Widziałam dziwny
kolor ciała Tonii Lee na tle białych prześcieradeł, czerwień
sukienki w tak szczególny sposób złożonej w nogach łóżka.
Zastanawiałam się, gdzie były jej buty — pod łóżkiem?

A skoro już mowa o zaginionych rzeczach — gdzieś na

obrzeżach umysłu tłukła mi się myśl tak intensywna, że
próbując ją uchwycić, straciłam ostrość widzenia. Brakujące
rzeczy. Albo przynajmniej coś, co nie pasowało do mojego
wspomnienia o łóżku i podłodze wokół niego. Te nocne
stoliki...

O właśnie. Stoliki. Moja mentalna kamera zrobiła najazd na

ich blaty. Podniosłam słuchawkę i wybrałam siedem
znajomych cyfr.

— Select Realty — odezwał się głos Patty Cloud.
— Patty, mówi Roe. Połącz mnie, proszę, z matką, jeśli gdzieś

tam jest.

— Jasne, Roe — powiedziała Patty ciepło. — Rozmawia na

drugiej linii... Czekaj, skończyła. Już cię łączę.

— Aida Queensland — odezwała się moja matka. Jej nowe

nazwisko wciąż mnie zaskakiwało.

— Pamiętasz, jak pierwszy raz byłaś w domu Andertonów,

gdy Mandy zdecydowała się go sprzedać? — zaczęłam bez
wstępów. — Przypomnij sobie, jak razem wchodziłyście do tej
sypialni.

background image

— Okay, mam to przed oczami — mruknęła po chwili.
— Popatrz na stoliki nocne. Kilka sekund ciszy.
— Och — powiedziała powoli. — Och, rozumiem, co masz

na myśli. Tak, zaraz zadzwonię do detektyw Liggett. Nie ma
waz.

— Niech sprawdzi też w oficjalnej jadalni. Była tam

kryształowa misa z kryształowym owocem, były warte fortunę.

— Już do niej dzwonię. Rozłączyłyśmy się w tym samym

momencie. Lata minęły, odkąd byłam w domu Andertonów,

ale wciąż pamiętam, jakie wrażenie zrobiło na mnie to, że na

stolikach nocnych rodzice Mandy, zamiast chusteczek czy
lampek, mieli chińskie wazy. W swój czarujący sposób Mandy
napomknęła, ile kosztowały oraz że nigdy ich nie lubiła. Więc
gdy uświadomiłam sobie, że zniknęły, nawet przez myśl mi nie
przeszło, że je spakowała i wysłała do Los Angeles.
Zostawiłaby je, żeby przypodobać się potencjalnemu kupcowi.
Ktoś, kto miałby tyle pieniędzy, żeby kupić dom jej rodziców,
nie kradłby waz, prawda?

Zrzuciłam z kolan oburzoną Madeleine i zaczęłam chodzić po

pokoju.

Stałam przy oknie, spoglądając na swoje patio i myśląc, że w

następny weekend muszę schować do










background image

piwnicy stół i krzesła ogrodowe, gdy zadzwonił telefon.

Sięgnęłam po słuchawkę.

— To znowu ja — powiedziała moja matka. — Dziś o drugiej

jest zebranie załogi. Ty też powinnaś przyjść.

— Czy policja rozmawiała z Mackieem?
— Zabrali go na komendę.
— O nie.
— Okazuje się, że detektyw Liggett... to znaczy, detektyw

Smith... już tu była, gdy z tobą rozmawiałam. Jestem pewna, że
to wszystko jest wynikiem tego, co powiedziałam Jackowi
Burnsowi: że Mackie zawiózł klucz Tonii Lee. Zanim sobie
uświadomiłam, że mogą go uznać za podejrzanego, już go
zabrali. Było za późno.

— A myślisz, że to dlatego, że on...?
— Och, nie chcę nawet o tym myśleć. Mam nadzieję, że nasza

policja nie jest taka. Ale wiesz... to, że jest czarnoskóry, może
zadziałać na jego korzyść. Tonia Lee nigdy nie poszłaby z
Mackieem do łóżka. Ciemnoskórzy w ogóle jej nie pociągali.

— Mogą powiedzieć, że po prostu ją zgwałcił. Nastąpiła

długa chwila ciszy, gdy matka trawiła tę

opcję.
— Wiesz, to jakoś nie... no, nie potrafię powiedzieć dlaczego.

Widziałam to tylko przez sekundę... ale to nie wyglądało jak
gwałt, prawda?

Teraz to ja zamilkłam. Tonia całkowicie rozebrana,

background image

prześcieradła ściągnięte tak, jakby dwoje ludzi razem weszło

do łóżka... Matka miała rację, to wyglądało na uwiedzenie, a
nie brutalny gwałt, nawet jeśli te skórzane bransoletki mogły
wskazywać na przemoc. Moja pierwsza myśl dotyczyła
perwersyjnego seksu. Ale może i ja, i moja matka
kierowałyśmy się reputacją Tonii Lee jako niewiernej żony.
Gdy zasugerowałam to matce, zgodziła się ze mną.

— W każdym razie jestem pewna, że Mackie nie miał z tym

nic wspólnego — powiedziała lojalnie. — Bardzo go lubię, to
sumienny pracownik. Jest z nami rok i od samego początku był
uczciwy. Poza tym... on jest zbyt bystry, żeby odwiesić ten
klucz.

Gdy się rozłączyłyśmy, zaczęłam się nad tym zastanawiać.

Dlaczego klucz do domu Andertonów w tak tajemniczy sposób
wrócił na swój haczyk? Ten klucz pozwolił nam wejść do
środka i odkryć ciało.

Pomyślałam o ilości interesujących pytań związanych z tą

zagadką.

Spotkanie załogi powinno być stymulujące.
Zjadłam jabłko i resztki piersi kurczaka, jednocześnie

przerzucając strony należącej do Jane Engle kopii Kto jest kim
w świecie morderców.
Przeczytałam wstępy do swoich
ulubionych spraw i zaczęłam się zastanawiać, czy w
zaktualizowanym wydaniu pojawi się nasz miejscowy
morderczy duet, którego koszmarną, choć krótką karierę
podsumowały (krzycząc nagłów-






background image

kami) gazety ogólnokrajowe. A może naszym jedynym

przyczynkiem do sławy będzie zniknięcie całej rodziny z domu
kawałek za Lawrenceton? To było... moment... pięć lub sześć
lat temu.

To, że byłam zaznajomiona ze starymi sprawami dotyczącymi

morderstw, doprowadzało moją matkę do rozpaczy. Teraz,
odkąd klub Prawdziwe Morderstwa został rozwiązany, nie
miałam z kim o tym rozmawiać. Westchnęłam i zapłakałam
nad rozlanym mlekiem.

Włożyłam naczynia do zmywarki, a potem ponuro wdrapałam

się na schody, żeby przygotować się na spotkanie. Przede
wszystkim musiałam się pozbyć kociej sierści ze spódnicy.

♦ ♦ ♦
Budynek, w którym mieści się biuro mojej matki, ze swoimi

kojącymi, popielatymi ścianami i błękitnymi dywanami,
tchnącymi spokojem obrazami i wygodnymi fotelami,
emanował łagodną ciszą i rentownością. To była istota mojej
matki, a architektowi wnętrz udało się ją uchwycić, gdy
remontowano ten budynek. Matka nalegała na pokój
konferencyjny na spotkania pracowników. Co poniedziałek
każdy agent, który dla niej pracował, musiał się stawić na
takim zebraniu. Mimo że i tak planowała rozwój, to
pomieszczenie wciąż było bardziej niż wystarczająco duże dla
całej załogi.

background image

Z zainteresowaniem zauważyłam, że na czas tego spotkania

do odbierania telefonów zaangażowano jedną z synowych
Johna Queenslanda. Synów mojego ojczyma i ich żony znałam
tylko przelotnie. Gdy kiwnęłam głową Melindzie Queensland,
spróbowałam ustalić, jakie łączą mnie z nią związki
pokrewieństwa czy powinowactwa. Przyrodnia bratowa? Coś
mi się wydawało, że za parę miesięcy mogę zostać przyrodnią
ciotką, ale Melinda kilkakrotnie poroniła, więc nie miałam
zamiaru pytać.

Melinda siedziała przy biurku Patty Cloud, które oczywiście

nie było po prostu posprzątane, ale także udekorowane
schludną roślinką i zdjęciem w drogiej ramce. Biurko Patty
stało frontem do wejścia. Stanowisko jej podwładnej, Debbie
Lincoln, znajdowało się po prawej. Takie ułożenie dawało
efekt punktu startowego do korytarza prowadzącego do pokoju
konferencyjnego oraz biur Idelli i Mackiego. W kwadracie
stworzonym przez dwie ściany i biurka, za plecami Patty,
wisiała mocno przykręcona do ściany tablica z haczykami na
klucze. Bardziej popularne litery alfabetu miały po dwa lub
trzy haczyki. Nawet osoba pozbawiona szczególnej inteligencji
byłaby w stanie rozgryźć ten system w kilka sekund, a coś
podobnego znajdowało się w każdej agencji w mieście.

Przerwałam swoje rozmyślania nad tablicą z kluczami i

zauważyłam, że Melinda czeka, czyją poznam,








background image

a jej uśmiech, w miarę, jak gapiłam się w ścianę za jej

plecami, stawał się coraz bardziej wymuszony. Pozdrowiłam ją
krótko i poszłam do sali konferencyjnej. Przyszłam w samą
porę, żeby usiąść po lewej stronie mojej matki, na krześle,
które - jak założyłam - czekało właśnie na mnie. Wszyscy
agenci spodziewali się, że przejmę tę firmę od matki, a moją
obecność w biurze w tym tygodniu uznali za pierwszy krok na
drodze do stania się zastępczynią szefowej.

To było dalekie od prawdy. Swoją pracę w bibliotece

rzuciłam pod wpływem impulsu, i już żałowałam tego bardziej,
niż kiedykolwiek uznałabym za możliwe. (Oczywiście, nawet
umiarkowany żal to było więcej, niż bym się kiedykolwiek
spodziewała).

Idella Yates, słabowicie wyglądająca, blada kobieta pod

czterdziestkę, rozwódka z dwójką dzieci, wślizgnęła się na
krzesło przy końcu stołu i położyła na nim swoją aktówkę,
jakby budowała barierę między sobą a pomieszczeniem. Jej
krótkie, proste włosy miały odcień martwej, zimowej trawy.
Eileen Norris wpadła do środka, niosąc wielką stertę papierów
i wyglądając na rozkojarzoną. Eileen była druga po mojej
matce w łańcuchu dowodzenia. Była pierwszą pośredniczką,
którą matka zatrudniła po tym, jak założyła własną firmę.
Eileen była duża, pewna siebie, głośna i wesoła; pod tymi
pozorami

kryła

się

barakuda.

Patty

Cloud,

recepcjonistka-sekretarka, gotowa do robienia notatek,

background image

usiadła wygodnie na krześle obok Idelli. Patty, która miała

może ze dwadzieścia cztery lata, zbijała mnie z tropu i
irytowała znacznie bardziej, niż powinna. Patty ciężko
pracowała nad byciem idealną i była cholernie bliska sukcesu.
Przez telefon zawsze była pomocna, doskonale wywiązywała
się ze swoich obowiązków, nigdy o niczym nie zapominała i
nigdy, przenigdy nie przyszła do pracy w niczym niemodnym,
pozbawionym stylu bądź choćby pogniecionym. Już się uczyła
do egzaminu na pośrednika w handlu nieruchomościami.
Pewnie zda z jedną z najwyższych lokat w grupie.

Podwładna Patty, Debbie Lincoln, była raczej nieśmiałą i

zahukaną dziewczyną prosto po szkole. Dziś była cała na
czarno, włosy zaś miała pozaplatane w kunsztowne
warkoczyki i ozdobione koralikami. Debbie była cicha,
punktualna i bardzo dobrze pisała na maszynie. Poza tym nie
wiedziałam o niej nic. W tej chwili siedziała obok Patty, wzrok
wbijając w dłonie. I nie rozmawiała jak inni.

Eileen wreszcie się usadowiła i wyczekująco popatrzyliśmy

na moją matkę. Ledwie otworzyła usta, do sali konferencyjnej
wszedł Mackie Knight.

Jego ciemna, okrągła twarz była napięta i zmęczona, a na

nasze okrzyki zareagował machaniem ręką. Z wyraźną ulgą
opadł na krzesło obok Eileen, automatycznie poprawił krawat i
przeciągnął dłonią po króciutkich włosach.








background image

— Mackie, myślałam, że żeby cię wyciągnąć z komendy,

będę musiała wysłać tam prawnika!

— Dzięki, pani Queensland. W razie czego zadzwoniłbym

właśnie do pani — powiedział. — Ale chyba wierzą,
przynajmniej na ten moment, że ja tego nie zrobiłem.

— Co się wczoraj stało? — spytała Eileen. Wszyscy się

pochyliliśmy, żeby nie uronić ani

słowa.
— No... — Mackie niechętnie zaczął opowiadać historię,

którą ewidentnie przytoczył już kilka razy — pięć minut po
tym, jak Patty poszła do domu, zadzwonił telefon, a ja stałem
przy recepcji, rozmawiając z Roe, więc odebrałem.

Patty wyglądała na zmartwioną, że tego dnia nie miała

nadgodzin.

— To była pani Greenhouse. Powiedziała, że ma spotkanie z

klientem, który chce zobaczyć dom Andertonów. Zapomniała
przyjechać wcześniej po klucz. „Jeśli ktoś będzie niedługo
wychodził z biura, to czy mógłby go przywieźć?". Bardzo się
martwiła, że jeśli zostawi swojego klienta, żeby do nas
przyjechać, to go straci.

— Nie wymieniła nazwiska tego klienta? — zapytała matka.
— Nie — stanowczo powiedział Mackie. — Jestem prawie

pewien, że powiedziała „on".

background image

Idella Yates zadrżała i objęła się ramionami, jakby poczuła

chłód. Chyba wszyscy go poczuliśmy; Tonia Lee umawiająca
się na spotkanie z własną śmiercią...

— W każdym razie właśnie z tą częścią policja ma największy

kłopot — ciągnął Mackie. — Bo zamiast podjechać, zostawić
ten klucz i wrócić do domu... najpierw pojechałem do domu,
przebrałem się w rzeczy do joggingu i poszedłem pobiegać.
Klucze wsadziłem do kieszeni spodenek, zatrzymałem się po
drodze i przekazałem je pani Greenhouse. To tylko jakieś
siedem, dziesięć minut różnicy w stosunku do czasu, gdy
faktycznie się tam znalazłem, i tak bardziej mi pasowało.
Szczerze mówiąc, nie byłem szczególnie zachwycony, że robię
jej robotę, nikt tutaj nie byłby zachwycony. Gdy się tam
znalazłem, była sama w domu. Jeśli znajdował się tam ktoś
jeszcze, to go nie widziałem. Stał tam tylko jej samochód. Był
zaparkowany na tyłach, za kuchnią, więc wszedłem właśnie
tamtymi drzwiami.

— Dlaczego policja widzi w tym coś niezwykłego? — spytała

matka. — Dla mnie nie na w tym niczego dziwnego.

— Chyba sądzą, że przybiegłem, zamiast przyjechać

samochodem, żeby później nikt nie rozpoznał mojego auta na
podjeździe. Powiedzieli, że kobieta, która mieszka
naprzeciwko domu Andertonów, czekała na córkę, która miała
wrócić po tygodniu spę-








background image

dzonym w mieście, więc przez prawie dwie godziny siedziała

we frontowym pokoju, wyglądając przez okno i czytając
książkę... Córka, jak się okazało, złapała gumę na
międzystanowej. Ta kobieta mogłaby przeoczyć kogoś
pieszego, ale nie samochód.

— A co z tymi tylnymi drzwiami? — zadała pytanie Eileen.
— Ludzie, którzy mieszkają za Andertonami, oglądali

telewizję i nie mieli zaciągniętych zasłon, więc wiedzą, że w
domu Andertonów nikogo nie było. Powiedzieli policji, że
widzieli, jak zajeżdża tam Tonia Lee, i że było jeszcze jasno,
ale szybko się ściemniało. Z samochodu wysiadła jedna
kobieta. Siedzieli przed telewizorem i jedli kolację, i nie
pojawiło się tam żadne inne auto. Uznali, że ktoś jeszcze
musiał wejść przez drzwi frontowe. Widzieli, jak po zmroku,
bardzo po zmroku, samochód Tonii Lee wyjeżdża, ale
oczywiście nie widzieli, kto siedział w środku. Byli dość
zaciekawieni tym, że ktoś tak długo przebywał w tym domu;
pomyśleli, że ktoś naprawdę poważnie myślał o kupnie.

Przez minutę wszyscy nad tym rozmyślaliśmy.
— Zastanawiam się, dlaczego policja powiedziała ci tak dużo

— odezwała się Patty.

Mackie pokręcił głową.
— Pewnie pomyśleli, że jak będą naciskać, to się do czegoś

przyznam. Gdybym był winny, to mogłoby zadziałać.

background image

— Biegasz co wieczór, zawsze nam to mówiłeś, i często cię

widuję. To nie jest podejrzane w najmniejszym stopniu —
lojalnie oznajmiła moja matka.

Wszyscy wymruczeliśmy potwierdzenie, nawet Patty Cloud,

która (jak zauważyłam) niezbyt chętnie pracowała dla
czarnoskórego mężczyzny. Choć to, że Debbie pracowała dla
niej,
najwyraźniej nie stanowiło problemu.

— Wieczorami wielu ludzi biega albo jeździ na rowerach —

znienacka powiedziała Idella. — W tym Donnie Greenhouse...
i Franklin Farrell.

Franklin Farrell był jeszcze jednym miejscowym

pośrednikiem.

— Założę się, że to był Donnie — bezceremonialnie

oświadczyła Eileen. — Nie mógł już wytrzymać tego, że Tonia
Lee się puszcza.

— Eileen! — ostrzegawczo rzuciła moja matka.
— To prawda i wszyscy o tym wiemy — odparła Eileen.
— Jestem pewna, że po prostu umówiła się z kimś, kto podał

fałszywe nazwisko, i ten człowiek ją zabił — powiedziała
Idella tak cichym głosem, że musieliśmy się wysilić, żeby ją
usłyszeć. — To mogło się przydarzyć każdemu z nas.

Przez chwilę wszyscy siedzieliśmy w ciszy, wpatrując się w

nią.

— Oczywiście z wyjątkiem Mackiego — ener-







background image

gicznie powiedziała Eileen i wszyscy wybuchnęliśmy

śmiechem.

— Nie, po prostu ktoś mnie wrabia — mruknął Mackie po

tym, jak umilkły ostatnie chichoty.

Znów byliśmy poważni.
— Myślę, że to był Łowca Domów — oznajmiła nagle Patty.
— Och — mruknęła z powątpiewaniem moja matka. — Daj

spokój, Patty.

— Łowca Domów — powiedziała z namysłem Eileen. — To

możliwe.

— Kto to taki? — spytałam.
Najwyraźniej byłam jedyną osobą, która tego nie wiedziała.
— Łowcą Domów — łagodnie zaczęła Idella — pośrednicy w

mieście nazywają Jimmiego Huntera*, właściciela sklepu
żelaznego. Tego na Main, kojarzysz?

— Męża Susu? — spytałam. W Lawrenceton było kilka

kobiet o imieniu Sally, więc większość posługiwała się
przydomkami dla rozróżnienia. — Byłam na ich weselu —
powiedziałam, jakby dzięki temu Jimmy Hunter nie mógł być
nikim osobliwym.

— Wszyscy go znamy — rzuciła sucho matka. —








* Gra słów: hunter (ang.) — łowca, myśliwy. W języku

angielskim poszukiwanie odpowiedniego domu do kupienia
określa się jako house hunting, dosłownie: polowanie na dom.

background image

A ochrzciliśmy go Łowcą Domów, bo po prostu uwielbia

oglądać domy. Bez Sally. Zawsze twierdzi, że ma zamiar kupić
jej dom na urodziny albo coś takiego. A że faktycznie ma na to
pieniądze... Cóż, to jedyny powód, dla którego się nim
zajmujemy.

— Więc on tak naprawdę nie chce niczego kupić?
— Ale skąd — huknęła Eileen. — Zostaną w tym starym

domu odziedziczonym po rodzicach Susu aż do końca świata.
On ma tylko takie łagodne zboczenie. Po prostu lubi oglądać
domy od środka.

— Z kobietami — dodała Idella.
— Tak, gdy wysłaliśmy z nim Mackiego, nie odzywał się

miesiącami — powiedziała matka.

— Czyli z Franklinem również się nie umówił — dodała

Idella. — Tylko z tą Terry Sternholtz, która z nim pracuje.

Eileen roześmiała się na tę myśl i wszyscy spojrzeliśmy na nią

z ciekawością.

— Może zamiast tego zadzwonił do Greenhouse Realty —

powiedział cicho Mackie.

— A skoro Greenhouse'owie są spłukani, Donnie posłał z

nim Tonię Lee. Po prostu żeby nie stracić szansy, że naprawdę
coś by kupił — spekulowała Eileen.

— Zaraz, niech to ogarnę. On się nie przystawia? —

zapytałam.

— Nie. — Matka potrząsnęła głową. — Gdyby tak







background image

było, nikt z nas nie pokazałby mu nawet budy dla psa. On po

prostu lubi zaglądać do domów innych ludzi i lubi mieć przy
tym obok siebie kobietę, która nie jest jego żoną. Kto wie, co
mu się roi w głowie?

— Od jak dawna Jimmy to robi? — Byłam zafascynowana

dziwacznym zachowaniem męża mojej koleżanki. — Czy Susu
o tym wie?

— Nie mam bladego pojęcia. Jak mielibyśmy jej o tym

powiedzieć? Z drugiej strony, wydaje się dziwne, że nie dotarła
do niej żadna plotka o tym, że jej mąż ogląda domy. O ile mi
wiadomo, nigdy słowem nie zająknęła się na ten temat. Roe, w
szkole średniej byłyście blisko, prawda?

Kiwnęłam głową.
— Ale obecnie nie widujemy się zbyt często. Powstrzymałam

się od dodania, że to dlatego, że

Susu zawsze wiezie gdzieś swoje dzieci albo angażuje się w

jakieś działania na rzecz komitetu rodzicielskiego. Trudno mi
było wyobrazić sobie krzepkiego Jimmiego Huntera, o
grubych rysach i wciąż szerokich ramionach (jak za czasów,
gdy grał w football), a obecnie będącego zdecydowanie po
stronie wagi ciężkiej, snującego się w rozmarzeniu po domach,
których nie chciał kupić.

— Jeżeli to nie Łowca Domów — podsunęła Patty — to może

zamordowanie Tonii Lee ma coś wspólnego z tymi
kradzieżami.

background image

To spowodowało jeszcze większe poruszenie niż jej pierwsza

sugestia. Ale ta reakcja była inna. Martwa cisza. Wszyscy
wyglądali na zdenerwowanych. Siedząca obok mnie Idella
pocierała dłonie, a jej jasnoniebieskie oczy lśniły od łez.

— Okay — powiedziałam wreszcie. — Może byście mnie

oświecili. Handel nieruchomościami w tym mieście wydaje się
ostatnio bardzo tajemniczym zajęciem.

Matka westchnęła.
— To poważny problem... Nie coś w rodzaju Łowcy Domów,

którego wszyscy w mniejszym lub większym stopniu
traktujemy jak żartownisia.

Zamilkła, rozważając, jak ująć to, co miała powiedzieć.
— Przez ostatnie dwa lata z domów na sprzedaż ginęły różne

rzeczy — powiedziała krótko Eileen.

Nawet Debbie Lincoln była tym poruszona. Spojrzała na

Eileen.

— Z domów będących na listach wszystkich pośredników?

Czy z domów, które pokazywał tylko jeden? — spytałam
niecierpliwie.

— I w tym właśnie problem — powiedziała matka. — To

nie tak, że... powiedzmy... z każdego domu, który pokazywała
Tonia Lee, znikała lodówka. To by było jasne i czytelne.

— To małe rzeczy — powiedział Mackie. — Ale cenne.

Jednak nie aż tak małe, żeby klient, któremu








background image

pokazuje się dom, mógł je wsunąć do kieszeni. A nawet, jeśli

nieruchomość była zgłoszona tylko do jednego pośrednika,
oczywiście pozwalamy, żeby pokazywali ją też inni; w mieście
tej wielkości nie da się inaczej. Wszyscy musimy
współpracować. Wszyscy zostawiamy wizytówki, gdy
pokazujemy dom, nieważne, kto go ma na liście... Znasz
procedurę. Gdybyśmy tylko mieli system, w którym oferta
trafia do wszystkich pośredników, moglibyśmy skorzystać ze
skrytek bankowych. Wtedy nie dochodziłoby do czegoś
takiego.

Miał na myśli to, że nie musiałby składać zeznań na policji,

ponieważ nie musiałby zabierać klucza do domu Andertonów.
Tonia Lee przypuszczalnie byłaby tak samo martwa. Matka
chciała wprowadzić taki system, używany w większości
miejscowości w okolicach Atlanty, ale mniejsi pośrednicy —
zwłaszcza Greenhouse'owie — sprzeciwiali się temu.

— I nigdy nie byli to ci sami ludzie. Nigdy tak, żeby dało się

to wyjaśnić czymś innym, niż zbiegiem okoliczności —
mówiła matka. — Nie wydaje mi się, żeby te domy
pokazywała jedna osoba — albo tej samej osobie — przed
zniknięciem przedmiotów, w każdym przypadku.

— Wszyscy w tę i z powrotem pożyczacie sobie klucze —

powiedziałam.

Pośrednicy pokiwali głowami.

background image

— Więc każdy mógł je dorobić i używać na własną rękę.
Znów ponure kiwanie głowami.
— Dlaczego nie przeczytałam o tym w gazecie? Posłali mi

spojrzenia wyraźnie pełne poczucia winy.

— Zebraliśmy się wszyscy — zaczęła Eileen. — My, Select

Realty; Donnie i Tonia Lee, Greenhouse Realty; Franklin
Farrell i Terry Sternholtz, Today s Homes; nawet agencja,
która w przeważającej większości zajmuje się farmami, Russel
& Dietrich, ponieważ pokazywaliśmy niektóre gospodarstwa.

— Ludzie z miasta, którzy chcą się chwalić, że mają

posiadłość na wsi — powiedziała matka, drwiąco unosząc
brwi.

— I co się stało podczas tego spotkania? — spytałam

zgromadzonych.

Jakoś nikt nie spieszył z odpowiedzią.
— Niczego nie ustaliliśmy — wymamrotała Idella. Eileen

parsknęła.

— Delikatnie rzecz ujmując.
— Mnóstwo wzajemnych oskarżeń i ogólne wylewanie

dawnych żali — powiedziała matka. — Ale ostatecznie, żeby
to nie trafiło do gazet, zdecydowaliśmy się zapłacić
właścicielom domów za wszystko, co zginęło, gdy były
wystawione na sprzedaż.

— To dość szerokie pojęcie.








background image

— No, nie mogło być żadnych śladów włamania.
— I nigdy nie było?
— Och, raz czy dwa się zdarzyło i najpierw przyjechała tam

policja. Ten cały detektyw Smith — rzuciła moja matka z
niesmakiem.

Trwała w niewzruszonym przekonaniu, że Arthur Smith źle

mnie potraktował, i że Lynn Liggett w jakiś sposób mi go
ukradła, pomijając fakt, że Arthur i ja zerwaliśmy, zanim
zaczął spotykać się z Lynn. No, może z tydzień wcześniej, to
prawda. A ja zerwałam z Arthurem może na dwadzieścia
sekund przed tym, jak on miał zamiar zerwać ze mną, więc
ocaliłam nieco godności. Do diabła... było, minęło.

— I co ustalił?
— Ustalił — ostrożnie powiedziała matka — że w jego

fachowej opinii włamania zostały zaaranżowane, żeby ukryć
fakt, iż złodziej posłużył się kluczem. A później już nawet nie
udawał, że się włamał.

— Ale nie było kogo oskarżyć — powiedział Mac-kie. —

Każde z nas mogło być winne lub niewinne. Jak zwykle,
najpierw sprawdzili mnie.

Nie ukrywał rozgoryczenia.
— Nikt nie okazał oznak nagłego wzbogacenia się. Nikt nie

zaczął często jeździć do Atlanty, żeby pozbyć się kradzionych
przedmiotów, przynajmniej z tego, co nam wiadomo.
Oczywiście wszyscy często bywamy

background image

w Atlancie — powiedziała Eileen. — A policja w Law-

renceton nie ma aż tylu ludzi, żeby jeździć za każdym
tutejszym pośrednikiem.

Czy Arthur powiedziałby mi coś więcej? Ciekawe. Czy

(przykładowo) obserwowałby dom, który mógł zostać
obrabowany? Czy miał jakieś podejrzenia, których nie mógł
udowodnić?

— Z tego, co nam wiadomo, dochodzenie jest w toku —

podsumowała moja matka z wyraźną niewiarą. — To wciąż się
zdarza i trwa już od dawna, od zbyt dawna. Mamy już
serdecznie dosyć uważania na każdy swój ruch w obawie, że
zostanie opacznie zinterpretowany. Przynajmniej nie mówi się
o tym na tyle szeroko, żeby ludzie bali się wystawiać domy na
sprzedaż, ale może dojść i do tego.

— To byłby naprawdę poważny cios dla interesów —

powiedziała Eileen.

Zapadła pełna powagi cisza.
— A więc — powiedziałam, przechodząc do najważniejszego

pytania — kto powiesił ten klucz z powrotem na tablicy?














background image

Rozdział 3

To pytanie musiało zostać zadane, a odpowiedź na nie

powinna się znaleźć raczej prędzej niż później. Nie mogłam się
doczekać, żeby je zadać, ponieważ byłam żywo
zainteresowana odpowiedzią.

Można by pomyśleć, że byłam policjantem negocjującym z

wariatem, jednym z tych, którzy trzymają jako zakładników
własne dzieci.

— Musimy się dowiedzieć — powiedziała moja matka. —

Ktoś z tego biura zabrał klucz, a potem odwiesił go na tablicę.
Nikt tu nie wiedział, że dziś rano miałam pokazywać dom
Andertonów. Aż do wczorajszego wieczoru, gdy pan Bartell
zadzwonił do mojego domu, sama o tym nie wiedziałam. Więc
to ciało nie zostałoby znalezione przez długi czas; jak często
pokazujemy dom Andertonów? Może jednego klienta na
dziesięciu stać na taki dom.

Debbie Lincoln po raz pierwszy otworzyła usta.

background image

— Ktoś — powiedziała łagodnie — mógł wejść do środka,

gdy w recepcji nie było ani Patty, ani mnie.

Patty spojrzała na nią ostro.
— Któraś z nas zawsze powinna tam być. Ale tego ranka

rzeczywiście był moment, może pięć minut, gdy obu nas tam
nie było — przyznała. — Gdy Debbie była na tyłach i
kserowała dokumenty dotyczące domu Blandingów, ja
musiałam wyjść do toalety.

— Przechodziłam tam wtedy, gdy nikogo nie było —

natychmiast powiedziała Eileen. — I nie widziałam, żeby ktoś
tam wchodził z zewnątrz.

— Czyli to zawęża czas, w którym ktoś mógł wejść, do kilku

sekund — zauważyłam.

— To musiał być ktoś, kto zna nasz system i bardzo szybko

mógł znaleźć właściwy haczyk — powiedziała moja matka.

— Każdy pośrednik w tym mieście wie, gdzie znajduje się

nasza tablica na klucze i że haczyki mamy oznaczone
alfabetycznie — wytknął Mackie.

— Mówisz więc, że ktokolwiek oddał ten klucz, jest innym

pośrednikiem albo jednym z was — stwierdziłam. — Sądzę
jednak, że każdy, kto by wszedł do tego biura, organizację
tablicy zrozumiałby w kilka sekund. Ale to, że zwrócił go
pośrednik, ma więcej sensu: łatwo można się domyślić, że brak
klucza na tablicy zaalarmowałby nas prędzej niż jego
obecność. Ten ktoś, kto zabił Tonię Lee, po prostu miał pecha,
że Martin





background image

Bartell chciał tego ranka oglądać jakieś duże domy, i że

wczoraj wieczorem zadzwonił do mojej matki do domu, już po
zamknięciu biura.

Znów uświadomiłam sobie, że pośród ludzi, którzy właśnie

zrozumieli, że ktoś ich wrabia, nie cieszę się dużą
popularnością.

— W porządku — powiedziała Patty defensywnie i

nielogicznie. — A gdzie jest samochód Tonii Lee? Dlaczego
dziś rano nie było go pod domem Andertonów?

To było kolejne interesujące pytanie. A ja o nim nie

pomyślałam... ani też nikt inny w tym pomieszczeniu.

— Stoi na parkingu za Greenhouse Realty — odezwał się

nowy głos od drzwi. — A odciski palców są wytarte do czysta.

Moja stara kumpelka Lynn Liggett-Smith zrobiła swoje

kolejne ciche wejście.

— Pani synowa powiedziała mi, żebym tu przyszła —

powiedziała mojej matce, która miała w oku szczególnie
nieprzyjemny błysk.

Melinda chyba już nigdy nie zostanie poproszona o

odbieranie telefonów.

Lynn była wysoką, szczupłą kobietą z bardzo atrakcyjnie

ułożonymi krótkimi, brązowymi włosami. Nie malowała się
prawie wcale, zawsze zakładała czółenka lub buty na płaskiej
podeszwie i proste spodniumy, w stonowanych barwach, z
jasnymi bluzkami. Lynn

background image

była odważna i bystra, i czasami żałowałam, że ze względu na

Arthura nigdy nie będziemy dobrymi koleżankami. Lynn była
także jedynym detektywem w departamencie policji w
Lawrenceton, który zajmował się konkretnie zabójstwami.
Zanim przyjęła to, co wydawało jej się mniej stresującą pracą,
służyła w policji w Atlancie. Nie liczyła, że natknie się na
kogoś pokroju detektywa sierżanta Jacka Burnsa.

— Kiedy znaleźliście jej samochód? — matka starała się

odzyskać panowanie nad sobą.

— Dziś po południu. Pan Greenhouse widział, że stał tam już

rano, ale nie pomyślał, że to mogło być ważne, ponieważ
sądził, że pani Greenhouse pojechała samochodem kogoś
innego. Po prostu nie wiedział, gdzie była, a gdy nie wróciła na
noc do domu, pomyślał, że spędza tę noc z kimś innym. Jak
zrozumiałam, powszechnie wiadomo, że jej się to zdarzało.

Lynn leciutko uśmiechnęła się do mnie.
— Dziś jednak pan Knight powiedział nam, że samochód pani

Greenhouse był wczoraj wieczorem na podjeździe do domu
Andertonów, więc dotarła tam sama. Ktoś, przypuszczalnie
morderca, odprowadził ten samochód do Greenhouse Realty i
zostawił go tak, żeby nie było go widać z ulicy.

Lynn uniosła głowę i przyjrzała się naszym twarzom.








background image

Donnie Greenhouse zauważyłby brak samochodu, tak jak w

naszym biurze ktoś, prędzej czy później, zauważyłby brak
klucza.

Ale morderca miał pecha, bez wątpienia.
— A więc — kontynuowała Lynn — kto odwiesił ten klucz?
— Moja córka też zadała to pytanie — gładko odpowiedziała

matka. — Doszliśmy do tego, że dziś, wcześnie rano, był
moment, gdy ktoś mógł niezauważenie wejść do recepcji.

— Ile trwałby ten moment?
— Pięć minut. Albo mniej — niechętnie powiedziała Patty

Cloud.

— I zapewne nikt nie chciałby się przyznać? — zachęcająco

zapytała Lynn.

Cisza.
— Cóż, będę musiała porozmawiać z wami wszystkimi po

kolei — powiedziała. — Jeśli skończyliście już spotkanie, to
może mogłabym tu zostać? Zacznę od pani, pani Tea... nie,
pani Queensland. Dobrze?

— Oczywiście — odparła matka. — Wracajcie do pracy. Ale

nie wychodźcie, dopóki pani detektyw z wami nie
porozmawia. Poprzesuwajcie swoje spotkania.

Idella obok mnie westchnęła. Wzięła swoją aktówkę i

odepchnęła się na krześle. Odwróciłam się, żeby coś

background image

powiedzieć, i nagle zauważyłam, że Idella płacze cicho. To

coś, czego nigdy nie opanowałam. Gdy ocierała policzki
chusteczką, złapałam jej spojrzenie.

— Głupia ja — powiedziała gorzko.
Z niejakim zdziwieniem patrzyłam, jak wychodzi z sali. Jeśli

Idella i Tonia Lee były przyjaciółkami, to bardzo by mnie to
zdumiało. Reakcja Idelli tak czy inaczej wydawała się nieco
ekstremalna.

Wyszłam sama, zastanawiając się, gdzie mam zaczekać na

swoją kolej na rozmowę z Lynn. W biurze mojej matki,
zdecydowałam, i ruszyłam w dół korytarza.

W recepcji stała młoda kobieta. Gdy skręciłam w korytarz po

lewej, prowadzący do biura matki, wydała mi się niejasno
znajoma.

— Panna Teagarden? — spytała z wahaniem. Odwróciłam się

i uśmiechnęłam z lekką niepewnością.

— Zdaje się, że w zeszłym tygodniu spotkałyśmy się w

kościele — powiedziała, wyciągając szczupłą dłoń.

Przekopywałam pamięć.
— Och, oczywiście — powiedziałam w samą porę. — Pani

Kaye.

— Emily — poprawiła z uśmiechem.
— Aurora — odparłam. Jej uśmiech niemal się nie zmienił;

niech jej to zostanie policzone na plus.

— Pracujesz tutaj? — zapytała. — W Select Realty?





background image

— Niezupełnie — przyznałam się. — To agencja mojej

matki, a ja próbuje się dowiedzieć czegoś więcej o działaniu
tego biznesu.

To było wystarczająco bliskie prawdy.
Emily Kaye była przynajmniej o pięć cali wyższa ode mnie,

co nie było wielkim wyczynem. Była szczupła, miała mały
biust, a na sobie idealny podmiejski sweter i spódnicę, a do
tego buty na niskich obcasach... torebkę też miała dopasowaną.
Jej biżuteria była mała, dyskretna, ale prawdziwa.
Złotobrązowe, nieźle ostrzyżone włosy ładnie okalały jej
twarz.

— Podobało ci się w kościele? — spytałam.
— Och tak, a ojciec Scott jest taki miły... — powiedziała

żarliwie.

Hm?
— Tak dobrze radzi sobie z dziećmi — ciągnęła. — Moja

córeczka Elizabeth po prostu go uwielbia. Obiecał jej, że
niedługo zabierze ją do parku.

Co takiego?
Wszystkie moje zmysły podniosły alarm.
— Szczęściara z ciebie — powiedziała.
Moje spojrzenie musiało zdradzać niejaką nerwowość.
— Że się z nim spotykasz — dodała pospiesznie. Czyli

zrobiła małe rozpoznanie terenu. Myślałam

o wielu rzeczach, tak wielu, że potrzebowałabym dużo czasu,

żeby ukończyć każdą myśl.

background image

Aubrey uwielbiał dzieci? Aubrey zdążył już złożyć wizytę

swojej nowej parafiance i zaprosić jej córeczkę do parku?

— Grasz na organach, zgadza się? — powiedziałam z

namysłem.

— O tak. No, niezbyt dobrze. —- Byłam pewna, że kłamała.

— Grywałam w kościele w Macon.

Miałam rację.
— Jesteś... przepraszam, jesteś wdową?
— Tak — powiedziała krótko, żeby szybko mieć za sobą

bolesny temat. — Ken zginął w zeszłym roku w wypadku
samochodowym, a po tym trudno mi było mieszkać w Macon.
Nie mam tam żadnej rodziny, byliśmy tam ze względu na jego
pracę... ale tutaj, w Lawrenceton, mam ciotkę, Cilę Vernon, a
ona usłyszała, że w tutejszym żłobku szukają nauczycielki i
udało mi się zdobyć tę pracę. Więc teraz szukam małego
domku dla Elizabeth i dla siebie.

— Cóż, wobec tego trafiłaś do właściwego pośrednika —

powiedziałam, próbując ożywić konwersację i nie poddać się
podejrzeniom.

Miałam wrażenie, że jeśli spojrzę nad ramieniem Emily Kaye,

to zobaczę na ścianie opis mojego związku z ojcem Aubreyem
Scottem.

— Tak, pani Yates jest bardzo miła. Poważnie zastanawiam

się nad takim małym domkiem na Honor, przy liceum. To tylko
kilka przecznic od żłobka,






background image

a w pobliżu jest też przedszkole dla mojej dziewczynki.

Oczywiście wolałabym zrezygnować z pracy i zostać w domu z
Elizabeth — powiedziała tęsknie.

Napis na ścianie robił się coraz ciemniejszy. Pewnie, że by

wolała.

A do tego wszystkiego to był mój dom, dom, który

odziedziczyłam po Jane Engle. Właśnie o jego kupnie myślała.

Mieszkałaby dokładnie naprzeciwko Lynn, Arthura i ich

dziecka.

Aubrey mnie rzuci i zakocha się w tej grającej na organach

wdówce z uroczą, małą córeczką.

Nie, popadałam w paranoję.
Nie, byłam realistką.
— Pani Kaye — w samą porę odezwał się słodki głos Idelli.

— Bardzo mi przykro, ale musimy przełożyć nasze spotkanie i
obejrzeć dom w innym terminie.

— Och, a ja poprosiłam moją ciotkę, żeby zajęła się Elizabeth

właśnie po to, żeby obejrzeć ten dom! — wykrzyknęła Emily
Kaye, a w jej głosie mieszało się rozczarowanie i oskarżenie.

Miotałam się między wściekłością a żalem nad sobą.

Przewalały się przeze mnie z mocą monsunu. Wolałabym
umrzeć, niż dać Emily Kaye poznać, że coś jest ze mną nie tak.

— Może zapytaj detektyw Smith, czy mogłabyś wyskoczyć

na pół godziny, żeby pokazać pani Kaye ten

background image

dom? — podsunęłam Idelli, która spoglądała zakłopotana na

swoją rozczarowaną klientkę.

Mój własny głos w moich uszach zabrzmiał trochę głucho.

Czułam, że mina, jaką zrobiłam, nie pasuje do rozsądnych
słów, ale starałam się, jak mogłam.

— Zaraz to zrobię — wyrzuciła z siebie Idella, podejmując

niezwykłą decyzję. — Przepraszam na sekundę.

— Och, dziękuję — powiedziała do mnie Emily tak ciepło i

szczerze, że zachciało mi się wymiotować. — Było mi
strasznie głupio prosić ciotkę Cilę o opiekę nad Elizabeth. Nie
chcę, żeby sobie pomyślała, że przeprowadzam się tu tylko po
to, żeby mieć darmową opiekunkę!

— Nie ma sprawy — rzuciłam równie szczerze.
Tak bardzo chciałam się wydostać z tego pomieszczenia, że

mrowiły mnie stopy. Jeszcze trochę, a wyleję smołę na Emily
Kaye.

I dlaczego? Skinęłam głową i przemknęłam do biura mojej

matki. Ponieważ, odpowiedziałam sobie gniewnie, Emily Kaye
wyjdzie za mąż, wyjdzie za Aubreya, a nawet jeśli ja sama nie
chciałam za niego wyjść, to oznacza to, że znów zostanę
porzucona. Wiedziałam, że to było dziecinne, wiedziałam, że
w moich uczuciach nie było za grosz logiki, ale nic nie mogłam
na to poradzić. To nie był mój najlepszy dzień.










background image

Nadszedł czas na jedną z moich przemów motywujących.
Lepiej nie wychodzić za mąż, niż wyjść za mąż i być

nieszczęśliwą.

Kobiety nie muszą wychodzić za mąż, żeby mieć bogate,

spełnione życie.

I tak nie chciałam wyjść za Aubreya, a gdyby Arthur Smith

poprosił mnie o rękę, pewnie nie przyjęłabym jego
oświadczyn. (No dobrze, przyjęłabym, ale to byłby błąd).

Dopóki nie trafisz na właściwego człowieka, żaden związek

nie będzie udany. To nieuniknione.

Rozpad związku, który miał się skończyć małżeństwem, nie

oznacza, że nie jesteś wartościowa i atrakcyjna.

Powiedziałam sobie to wszystko, a potem wyrecytowałam tę

listę jeszcze raz.

Zanim matka wróciła do swojego biura, zdążyłam wszystko

powtórzyć trzy razy. Matka też nie była w najlepszym
humorze. Narzekała na zamieszanie w biurze, na to, że znów ją
przesłuchiwano, na tupet Tonii Lee i na to, że zepsuła Select
Realty pokaz. Oczywiście nie użyła takich słów, ale taka była
istota jej diatryby.

— Och, posłuchaj tylko! — wykrzyknęła nagle. — Nie mogę

uwierzyć, że tak się zachowuję, podczas gdy kobieta, którą
znam, prawdopodobnie leży gdzieś na

background image

stole i czeka na sekcję. — Pokręciła głową nad własnym

brakiem empatii. — Będziemy musieli po prostu się z tym
uporać. Bóg wie, że nie byłam fanką Tonii Lee, ale nikt nie
powinien przechodzić przez to, co ona.

— Powiedziałaś Lynn o tych kradzieżach?
— Tak. Pozwoliłam, żeby sama wyciągnęła wnioski. Już jej

mówiłam o tych wazach, które zniknęły z domu Andertonów.
Więc pociągnęłam temat dalej i powiedziałam jej o tym, że to
zdarza się regularnie. Oczywiście to coś więcej niż drobne
kradzieże. Ktoś w naszej grupie pośredników jest naprawdę
nieuczciwy.

— Mamo, a pomyślałaś, że może Tonia Lee dowiedziała się,

kto jest tym złodziejem? Że to może właśnie dlatego zginęła?

— Tak, oczywiście, ale mam nadzieję, że te kradzieże nie

mają nic wspólnego z tym morderstwem.

— To by oznaczało, że zabójcą jest któryś pośrednik.
— Tak... Zostawmy ten temat. Niczego nie wiemy. Pewnie

zrobiła to jedna ze zdobyczy Tonii Lee.

— Pewnie tak. Cóż, jadę do domu, gdy tylko Lynn mnie

zwolni.

— Nie masz zacięcia do tego biznesu, prawda? — niechętnie

spytała matka.

— Chyba nie — odparłam z takim samym żalem.









background image

Wyciągnęła dłoń nad biurkiem i poklepała mnie po ręce,

zaskakując mnie już drugi raz tego samego dnia. Raczej
nieczęsto się dotykamy.

— Przepraszam — od drzwi odezwała się Debbie Lincoln. —

Panno Teagarden, ta pani detektyw panią prosi.

— Dzięki — powiedziałam. Podniosłam torebkę z podłogi i

palcami pomachałam do matki. — Mamo, jeśli nie zobaczymy
się wcześniej, to do jutra wieczorem.

— W porządku, Auroro.
♦ ♦ ♦
Tego wieczora, gdy już wzięłam prysznic i owinęłam się w

ciepły szlafrok, to coś, co majaczyło mi gdzieś na obrzeżach
świadomości, wreszcie się do niej przebiło.

W małej książce telefonicznej Lawrenceton wyszukałam

numer i zadzwoniłam.

— Halo?
— Gerald, tu Roe Teagarden.
— Dobry Boże, dziecko. Nie widziałem cię chyba z rok!
— Jak się miewasz, Geraldzie?
— Och, całkiem nieźle. Wiesz, że znów się ożeniłem?

background image

— Tak słyszałam. Gratulacje.
— Kuzynka Mamie, Marietta, przyjechała, żeby pomóc mi z

rzeczami po tym, jak Mamie... umarła, no i po prostu
przypadliśmy sobie do serca.

— Bardzo się cieszę.
— Co mogę dla ciebie zrobić?
— Posłuchaj, usłyszałam dziś nazwisko, które usiłuję

przypasować do jakiejś sprawy. Mógłbyś mi pomóc?

— Na pewno spróbuję. Wiele czasu minęło, odkąd ostatnio

czytałem o jakiejś prawdziwej zbrodni. Zabójstwo Mamie w
jakiś sposób osłabiło moje zainteresowanie. ..

— Jasne. Strasznie głupio zrobiłam, dzwoniąc do ciebie.
— .. .ale ostatnio zacząłem myśleć, żeby znów się za to

zabrać. Więc o co chcesz zapytać?

— Zawsze byłeś chodzącą encyklopedią Prawdziwych

Morderstw. Więc oto moje pytanie. Emily Kaye?

— Emily Kaye... hmmmm. Ofiara, nie zabój czyni, o ile

dobrze pamiętam.

— Okay. Amerykanka?
— Nie, nie. Angielka... początek tego wieku, chyba lata

dwudzieste.

Milczałam z szacunkiem, podczas gdy Gerald przekopywał

się przez swój mentalny strych starych morderstw. Biorąc pod
uwagę, że sprzedawał ubezpie-








background image

czenia, jego zainteresowanie podejrzanymi zgonami zawsze

wydawało się raczej naturalne.

— Mam! — powiedział triumfalnie. — Patrick Mahoń!

Żonaty facet, który zabił i pokroił swoją kochankę, Emily
Kaye. Kawałki jej ciała były porozrzucane po całym domku
letniskowym, który wynajęli; próbował różnych sposobów,
żeby pozbyć się ciała. Zanim przyjechał do tego domku, kupił
nóż i piłę, więc przysięgli nie uwierzyli mu, gdy tłumaczył, że
Emily zginęła przypadkowo. Roe, niech no zerknę do książki...
Okay... jego żona, która domyślała się, że jest oszukiwana,
znalazła kwit z przechowalni bagażu na dworcu kolejowym. W
torbie były zakrwawione, damskie ubrania. Zdaje się, że poszła
z tym na policję. Wyśledzili Mahona i znaleźli części ciała.
Tego właśnie chciałaś się dowiedzieć?

— Tak, Geraldzie, bardzo ci dziękuję za pomoc.
— To żaden problem.
Pierwsza Emily Kaye z pewnością bardzo się różniła od tej, z

którą miałam do czynienia. Jakoś nie potrafiłam sobie
wyobrazić, żeby ta Emily, którą znałam, wyjechała na tajne
wakacje z żonatym mężczyzną.

Więc mała zagwozdka została rozwiązana. Wiedziałam, skąd

znałam to nazwisko.

Ale nie miałam nikogo, z kim mogłabym się podzielić tą

fascynującą informacją, nikogo, kto by ją

background image

docenił. Już drugi raz dzisiaj pożałowałam, że Prawdziwe

Morderstwa zostały rozwiązane. Nazwijcie nas upiorami,
nazwijcie ludźmi specyficznymi, ale dobrze się bawiliśmy,
uprawiając to nasze w istocie dziwaczne hobby.

Co się stało z członkami naszego małego klubu? Z

dwanaściorga jedno wkrótce będzie sądzone za wielokrotne
morderstwo, kolejne popełniło samobójstwo, jedno zostało
zamordowane, jedno owdowiało, jedno zmarło z przyczyn
naturalnych, jedno zostało aresztowane za sprzedaż
narkotyków (niezwykły styl życia Gifforda w końcu zwrócił na
siebie uwagę), jedno znalazło się w szpitalu psychiatrycznym...
z drugiej strony, LeMaster wciąż był bardzo zajęty dobrze
prosperującą siecią pralni chemicznych, przynajmniej tak
sądziłam, bo nie widziałam go od pogrzebu Jane Engle. John
Queensland poślubił moją matkę. Gerald ożenił się ponownie.
Arthur Smith się ożenił. A ja...

Wyglądało na to, że przez tych osiemnaście miesięcy od

ostatniego spotkania Prawdziwych Morderstw nie zmieniło się
szczególnie tylko życie moje i LeMastera Canea.














background image

Rozdział 4

W piątkowy poranek obudziłam się z tym nieokreślonym

uczuciem, które mnie ostatnio nawiedzało. Nic konkretnego do
zrobienia, nigdzie nie trzeba iść. Nikt mnie nigdzie nie
oczekiwał.

Pomimo cięć w funduszach biblioteki, które oznaczały, że

pracowałam tylko na część etatu, do tej pory tydzień był
podporządkowany moim godzinom pracy. Miałam coraz
silniejsze przekonanie, że nie będę pracować wraz z matką w
Select Realty, więc nie było sensu uczyć się do egzaminu na
pośrednika.

Senne leżenie w łóżku nie było już taką przyjemnością, skoro

nie było naganne, nawet z ciepłym ciałem Madeleine
zwiniętym przy mojej nodze. Wcześniej ten czas
wykorzystywałam na zaplanowanie swojego dnia. Teraz czas
rozciągał się przede mną jak pustynia. Nie chciałam myśleć o
dzisiejszej kolacji, nie chciałam

background image

znów na zmianę odczuwać lęku i pociągu, które wzbudzał we

mnie Martin Bartell.

Wygrzebałam się więc z łóżka, zeszłam na dół i po tym, jak

już napełniłam dzbanek kawą, wsunęłam do magnetowidu
kasetę z ćwiczeniami. Rozciągałam się, pochylałam i
podskakiwałam posłusznie, przeklinając każdą minutę.
Madeleine z lękliwą fascynacją obserwowała tę nową część
mojej porannej rutyny. Teraz, gdy miałam trzydzieści lat,
kalorie już nie spalały się same tak łatwo, jak wcześniej. Moja
matka trzy razy w tygodniu wbijała się w olśniewający strój
treningowy i jechała do nowo otwartego Athletic Center na
aerobik. Mackie Knight, Franklin Farrel, Donnie Greenhouse
oraz większość mieszkańców Lawrenceton co wieczór biegała
lub jeździła na rowerze. Widziałam przyboczną Franklina,
Terry Sternholtz, jak wraz z Eileen uprawia chód sportowy.
Nowy mąż mojej matki był golfistą. Prawie każdy, kogo
znałam, robił coś, żeby rozruszać mięśnie i zachować właściwą
sylwetkę. Sama więc poddałam się tej konieczności, ale bez
szczególnego wdzięku i z mniejszym entuzjazmem.

Wreszcie poczułam, że zasłużyłam na moją kawę i tosta, a

późniejszy prysznic był prawdziwą przyjemnością. Gdy
suszyłam włosy, zdecydowałam, że dziś już na poważnie
zabiorę się za szukanie domu dla siebie. Potrzebowałam
jakiegoś planu dnia, a poszu-








background image

kiwanie domu, który naprawdę by mi się spodobał, brzmiało

jak plan. Książki Jane i tych kilka rzeczy z jej domu, które
zatrzymałam, były poupychane w różnych miejscach i
zaczynałam się czuć klaustrofobicznie. Matka wyraźnie dała
mi do zrozumienia, że meble z jadalni Jane tylko przez krótki
czas mogą zajmować jej trzecią sypialnię.

Oczywiście będę musiała powierzyć to zadanie Select Realty,

ale chyba nie było potrzeby, żeby to moja matka pokazywała
mi domy. Eileen, Idella czy Mackie? Stojąc pochylona, żeby
wysuszyć włosy u nasady, uznałam, że Mackie mógłby
skorzystać na takim wotum zaufania. Ale choć nic przeciwko
niemu nie miałam, nigdy też specjalnie za nim nie przepada-
łam. Chyba nie chodziło o to, że był czarnoskóry ani o to, że
był mężczyzną. Po prostu nie czułam się przy nim swobodnie.
Z drugiej strony... Eileen była inteligentna i chwilami zabawna,
ale zbyt się rządziła. Idella była słodka i potrafiła zostawić
człowieka samego, gdy musiał się zastanowić, ale nie była
zabawna w najmniejszym stopniu.

Po chwilowym namyśle wybrałam Eileen. Zadzwoniłam do

biura.

Patty powiedziała, że jej nie ma.
Znalazłam domowy numer Eileen i wybrałam go

niecierpliwie.

— Halo?

background image

— Czy mogę rozmawiać z Eileen?
— A mogę wiedzieć, kto dzwoni?
— Roe Teagarden.
Kto to był, do diabła? Domowa sekretarka Eileen? W sumie,

to nie był mój interes. Eileen wreszcie wzięła słuchawkę.

— Cześć, Eileen. Zdecydowałam się wreszcie poszukać

domu dla siebie. Możesz mi jakieś pokazać w najbliższym
czasie?

— Jasne! Co cię interesuje?
Och. No, cztery ściany i dach... Zaczęłam mówić, myśląc

jednocześnie:

— Przynajmniej trzy sypialnie, bo potrzebuję miejsca na

biblioteczkę. Chcę, żeby w kuchni było dużo blatów. —
Kuchnia w moim obecnym domu miała ich zdecydowanie za
mało. — Dużą główną sypialnię z bardzo dużą garderobą. —
Na wszystkie te moje nowe ubrania. — Przynajmniej dwie
łazienki. — Czemu nie? Zawsze mogą się przydać dla gości. —
I żeby nie było tam dużego ruchu. — Ze względu na
Madeleine, która ocierała mi się o kostki, mrucząc gardłowo.

— Jaki możesz określić zakres cenowy?
Wciąż rozmawiałam z doradcą inwestycyjnym o tym, ile będę

mogła przeznaczyć na życie, jeśli nie skorzystałabym z
kapitału Jane. Jednak mogłam kupić dom za gotówkę, a resztę
zainwestować, albo za pieniądze ze sprzedaży domu Jane kupić
coś innego...







background image

Pozwoliłam, żeby to wszystko wirowało mi w głowie, aż

odpowiedź pojawiła się sama.

— Okay — powiedziała Eileen. — Siedemdziesiąt pięć do

dziewięćdziesięciu pięciu tysięcy daje nam niejakie pole
manewru. Jest do wzięcia kilka domów w tym przedziale,
odkąd Golfwhite zamknął swoją fabrykę.

Golfwhite — który, na logikę, produkował piłki do golfa i

inne golfowe akcesoria — zamknął jakiś czas temu fabrykę w
Lawrenceton i wszystkich ludzi, którzy wyrazili taką wolę,
przeniósł do większej fabryki na Florydzie.

— Nie potrzebuję niczego okropnie dużego i wywierającego

Bóg wie jakie wrażenie — powiedziałam Eileen, nękana
nagłymi wątpliwościami.

— Nie martw się, Roe. Jeśli ci się nie spodoba, nie musisz

kupować — odparła sucho. — Zacznijmy jutro po południu.
Zobaczę, co uda mi się znaleźć do tego czasu.

♦ ♦ ♦
Po tym, jak ubrałam się w limonkowo-zieloną bluzkę,

granatowe spodnie i sweter, nie miałam do roboty nic lepszego,
niż wpaść do mojej starej znajomej, Susu Saxby-Hunter. Dom,
który odziedziczyła po rodzicach, stał w najstarszej części
Lawrenceton. Został zbudowany pod koniec dziewiętnastego
wieku, miał

background image

cudowne, wysokie sufity i wielkie okna, niewarte wzmianki

garderoby i przestronne korytarze: coś, co z pewnego powodu
szczególnie mi się podobało. Szerokie korytarze to wspaniałe
miejsce na regały z książkami, a w mojej opinii Susu
marnowała masę pierwszorzędnej przestrzeni. Oczywiście
miała inne rzeczy na głowie, czego dowiedziałam się tego
ranka. W tak wiekowym domu rachunki za ogrzewanie i
chłodzenie były ogromne, usterki nieuniknione, zasłony trzeba
było szyć na zamówienie, bo nic tam nie było w standardowym
rozmiarze, a ostatnio trzeba było wymienić całą instalację
elektryczną. Nie mówiąc już o starych jak świat toaletach i
łazienkach, które Susu niedawno wyremontowała.

— Ale ty kochasz ten dom, prawda? — powiedziałam,

siadając naprzeciwko Susu przy jej sosnowym stole
kuchennym w stylu country.

Kuchnia Susu była tak bardzo „country"; łącznie ze skrytką na

ciasta w rogu (pięknie odrestaurowaną i niezawierającą
żadnego ciasta), że człowiek spodziewał się, że do środka zaraz
wejdzie gąska z niebieską kokardą na szyi.

— Tak — przyznała, zapalając trzeciego papierosa. —

Zbudowali go moi pradziadkowie, gdy się pobrali, potem
odziedziczyli go moi rodzie, a potem ja, no i teraz go
remontuję. Pewnie zawsze będę. Całe szczęście, że Jimmy
prowadzi sklep żelazny! Byłoby








background image

jeszcze lepiej, gdyby był elektrykiem albo miał sklep z

tkaninami. Chcesz jeszcze kawy?

— Jasne — powiedziałam, reflektując się, że w takim

wypadku zaraz będę musiała obejrzeć odnowione łazienki. —
Jak miewa się Jimmy?

Teraz Susu nie wyglądała na tak szczęśliwą, jak wtedy, gdy

opowiadała o domu.

— Roe, ponieważ od dawna się przyjaźnimy, to ci powiem...

Nie jestem pewna, jak się miewa Jimmy. Chodzi do roboty i
ciężko pracuje. Naprawdę rozbudowuje firmę. Chodzi do
Rotarian, chodzi do kościoła, tego lata trenuje drużynę
baseballową Małego Jima. I chodzi na recitale fortepianowe
Bethany. Ale czasem mam takie zabawne uczucie... — jej głos
ucichł niepewnie, a ona popatrzyła na tlącego się papierosa.

— Jakie, Susu? — spytałam cicho, czując nagły nawrót mojej

licealnej sympatii do tej blondwłosej, pulchnej, przestraszonej
kobiety.

— Nie wkłada w to serca — powiedziała po prostu, a potem

zaśmiała się krótko. — Wiem, że to brzmi głupio...

Właściwie to było dość przenikliwe, czego nigdy bym się nie

spodziewała.

— Może po prostu przechodzi coś w rodzaju wczesnego

kryzysu wieku średniego? — zasugerowałam łagodnie.

— Jasne, pewnie masz rację — powiedziała Susu,

background image

wyraźnie zakłopotana własną szczerością. — Chodź, pokażę

ci, jak urządziłam pokój Bethany! Zanim się zorientuję, będzie
już nastolatką. Roe, spodziewam się, że lada dzień przyjdzie i
powie mi, że zaczęła miesiączkować!

- Ojej!
Po drodze na piętro wydawałyśmy ochy i achy. Pokój

Bethany był śliczny jak z obrazka. Wciąż były w nim dziecięce
akcenty, jak ulubione lalki — ale obok nich wisiały plakaty z
ponurymi, młodymi mężczyznami w skórach. Potem
obejrzałyśmy pokój Małego Jima, z tapetą w polowanie na
kaczki i męską, szkocką kratą. Zdaje się, że ten, kto
projektował te „samcze" dekoracje, uważał, że męskie DNA
zawiera gen wymagający strzelania do kaczek.

Potem przeszłyśmy do pokoju Sally i Jima, olśniewającego

perkalem i haftami w ramkach, bardzo starą, cedrową szafą i
marszczonymi poduszkami na łóżku. Przy toaletce Sally
wisiało zdjęcie z jej ślubu. Był bardzo starannie zaplanowany.

— Roe, jesteś tutaj, druga od lewej! Czy to nie był wspaniały

dzień? — Różowy paznokieć Susu wylądował na mojej bardzo
młodej twarzy. Doskonale pamiętałam, jak bardzo mi nie
pasowała okropna, marszczona, lawendowa suknia druhny. Na
moich nieposkromionych włosach spoczywał kapelusik
trzymający się na dopasowanej do całości, lawendo-









background image

wej wstążce. Moja przyjaciółka Amina, która także była

wtedy druhną, wyglądała w tym stroju znacznie lepiej ze
względu na swój wzrost i dłuższą szyję, a jej uśmiech nie był
wymuszony. Sama Susu, promienna, w białej sukni, na którą w
pełni zasługiwała, była cudowna; powiedziałam jej to teraz.

— To było wesele roku — powiedziałam, uśmiechając się

lekko. — Wyszłaś za mąż jako pierwsza. Ależ ci
zazdrościłyśmy!

Wspomnienie tej zazdrości, dreszcz związany z tym, że była

pierwsza, natychmiast ociepliły twarz Susu.

— Jimmy był taki przystojny — powiedziała cicho. Owszem,

był.

— Kotku, wróciłem na lunch — zagrzmiał głos z dołu.

Pulchna twarz Susu znów się postarzała.

— Jimmy, nie uwierzysz, kto do nas przyjechał! — zawołała

pogodnie.

I zeszłyśmy na dół, zamknięte w dziurze czasowej pomiędzy

tym zdjęciem z wesela, a rzeczywistością dwojga dzieci i
domu.

Jimmy Hunter szybko sprowadził mnie na ziemię. Minęło

wiele czasu, odkąd widziałam go z bliska. Postarzał się i
stwardniał. Dobroduszność, która zawsze była cechą jego
charakteru, wydawała się już nie istnieć, zastąpiona przez coś
jakby zagubienie z dodatkiem zastanawiającej urazy. Jak życie
Jimmiego

background image

Huntera mogło nie być idyllą? Czego tu mogło brakować?

Zawsze go uważałam za nieskomplikowanego mięśniaka.
Zrozumiałam, że będę musiała zrewidować swoją ocenę
Jimmiego tak, jak musiałam zmienić opinię o jego żonie.

— Roe, świetnie wyglądasz — powiedział serdecznie Jimmy.
— Dzięki, Jimmy. Jak tam interesy?
— No, wystarcza na chleb z masłem i jakieś przyjemności —

powiedział swobodnie. — A jak rynek nieruchomości w
Lawrenceton?

Oczywiście już wszyscy w mieście wiedzieli, że odeszłam z

biblioteki, i słyszeli lub spekulowali o spadku po Jane Engle.

— Obecnie dość niespokojny.
— Masz na myśli Tonię Lee? Ta dziewucha po prostu nie

wiedziała, kiedy przestać.

— Och, Jimmy — zaprotestowała Susu.
— Kotku, wiesz równie dobrze, jak ja, że Tonia Lee zdradzała

swojego męża przy każdej okazji. Po prostu zrobiła to o raz za
dużo, z niewłaściwym facetem, w niewłaściwym czasie.

Choć mógł mieć rację, powiedział to w bardzo nieprzyjemny

sposób. Aż miałam ochotę bronić Tonii Lee Greenhouse.
Jimmy był facetem, który powiedziałby, że kobieta sama się
prosiła, żeby ją zgwałcić, bo miała na sobie bluzkę z dekoltem i
obcisłą spódnicę.








background image

— Była niemądra — zaczęłam łagodząco — ale nie zasłużyła

na to, żeby ją zamordowano. Nikt nie zasługuje na to, żeby go
zabić, bo popełnił kilka błędów.

—- Masz rację — powiedział Jimmy, natychmiast się

wycofując, choć ewidentnie nie zmienił swojej opinii. — Cóż,
pewnie macie wiele do obgadania, więc pójdę popracować w
szopie z narzędziami. Susu, zawołaj mnie, gdy lunch będzie
gotowy.

— Okay — odpowiedziała ciepło.
Gdy wyszedł na zewnątrz, jej twarz jakby się zapadła.
— Och, Roe, on ciągle siedzi w tej szopie! Przebudował ją na

warsztat, spędza w niej całe godziny i zajmuje się jakimiś
pierdołami. Jest dobrym i troskliwym mężem, kocha nasze
dzieci, ale mam wrażenie, że przybywa tu tylko ciałem.

Zaskoczona, nie wiedziałam, co powiedzieć. Niepewnie

poklepałam ją po ramieniu, czując się niezręcznie, jak zawsze,
gdy kogoś dotykałam.

— Wiesz, co on robi? — spytała Susu, przekopując się przez

lodówkę i wyciągając jakieś resztki. — Chodzi i ogląda domy!
Kiedy mamy ten cudowny dom, którego za nic nie oddam!
Umawia się i ogląda domy! — Wrzuciła naczynia do
mikrofalówki i włączyła timer. — Nie wiem, jak tłumaczy
pośrednikom, że nigdy mnie z nim nie ma. Jestem pewna, że
spodziewają się, że przyjdzie z żoną, skoro na poważnie

background image

rozgląda się za domem. Zdarzało się, że ludzie, których domy

były na sprzedaż, pytali, jak się Jimmiemu podobały, a ja nic o
tym nie wiedziałam! — Susu wyciągnęła chusteczkę z
pojemnika ozdobionego szydełkową serwetką i gwałtownie
otarła oczy. — To takie upokarzające.

— Och, Susu — powiedziałam mocno zmartwiona. — Nie

mam pojęcia, dlaczego Jimmy to robi.

Mikrofalówka zapiszczała, a Susu zaczęła wyciągać z niej

jedzenie. Z kredensu wzięła dwa talerze.

— Ale założę się, że o tym słyszałaś, co? — Odpowiedź

miałam wypisaną na twarzy. — Wszyscy słyszeli. Nawet
Bethany przyszła ze szkoły i zapytała, czy to prawda, że tata
jest dziwny.

— Może to dlatego, że ten dom jest tak bardzo twój —

powiedziałam ostrożnie.

Wiedziałam, że nie powinnam była otwierać ust, ale i tak to

zrobiłam.

— Oczywiście, że jest mój — ponuro odparła Susu. —

Należał do mojej rodziny, jest na moje nazwisko, kocham go i
to się nie zmieni.

Chyba nie było już nic więcej do powiedzenia. Susu

wyznaczyła stanowisko, a jej mąż szukał ulgi w swoim
specyficznym hobby, które było dziwacznym symptomem
głębokiego niezadowolenia.

A przynajmniej tak to widziałam. (Jestem równie kiepska w

amatorskiej psychologii, jak każdy).







background image

Spróbowałam podnieść się i wyjść, dziękując za zaproszenie,

bym zjadła z nimi, ale Susu zagadywała mnie z uporem, aż
lunch był gotowy. Chciała, żebyśmy porozmawiały o
pozostałych druhnach. Te wspomnienia chyba dawały jej coś,
czego potrzebowała. Oczywiście wszystkie, poza mną, były
mężatkami; niektóre brały ślub więcej niż raz. Albo dwa.

— Słyszałam, że spotykasz się z Aubreyem Scottem —

zachęcająco powiedziała Susu.

— No, od kilku miesięcy.
— Jak to jest, spotykać się pastorem? Chce się całować i tak

dalej?

— Całować się chce; co do reszty, to nie wiem. Ma hormony,

jak każdy inny.

Nie mogłam się powstrzymać od uśmiechu.
— O rany — kręcąc głową, powiedziała Susu, z udawaną

zgrozą. — Roe, może i nie wyszłaś za mąż, ale chodziłaś z
tyloma interesującymi ludźmi, co żadna z nas.

— Na przykład z kim?
— Choćby ten policjant. I ten pisarz. A teraz pastor. Czy w

kościele episkopalnym to jest ksiądz, jak u katolików? A
pamiętasz, jak byłaś w liceum, spotykałaś się...

Zrozumiałam, że Susu chciała poprawić mi humor, ale jej

starania przyniosły dokładnie odwrotny efekt. To było jak
patrzenie do mojej szafy, w której wisiały

background image

suknie druhen. Gdy tylko wydało mi się to możliwe, zaczęłam

się zbierać. Kiedy szłyśmy do mojego samochodu, możliwie
neutralnym tonem zadałam pytanie.

— Czy Mały Jim gra w baseball w środy wieczorem?

Wydawało mi się, że widziałam waszego vana zaparkowanego
przy boisku Youth Club.

— O której?
— Och, chyba jakoś koło wpół do szóstej.
— Niech no pomyślę. Nie, nie, w środę wieczorem Bethany

jest na zbiórce skautów, a Mały Jim w tym samym czasie ma
trening taekwondo, więc Jimmy musi go zawieźć, podczas gdy
ja odstawiam Bethany na zbiórkę. Środowe popołudnia Jimmy
i tak ma wolne — wtedy sklep jest zamknięty, bo działa w
soboty. W środę wieczorem mecz mają chyba planowo starsi
chłopcy. Jest wiele vanów takich jak nasz.

— Mały Jim ma taekwondo w tym budynku w centrum

handlowym na Czwartej Ulicy?

— Tak, tuż obok tego sklepu z dywanami.
— Czy Jimmy zostaje na zajęciach Małego Jima?
— Nie, trener nie pozwala rodzicom się przyglądać, poza

szczególnymi okazjami. Mówi, że to rozprasza chłopców,
zwłaszcza tych małych. Ale zajęcia trwają tylko pół godziny,
góra czterdzieści pięć minut, więc Jimmy bierze książkę i czyta
w samochodzie albo jeździ po okolicy. No i to jest tuż przed
kolacją o piątej, więc na środę muszę mieć jakieś resztki... albo
gnać







background image

do domu od skautów, żeby wrzucić coś do mikrofalówki.
Susu nie wydawała się uważać, że moje zainteresowanie

rozkładem dnia jej rodziny było dziwne. To było coś, co lubiła
opisywać z detalami. Jak każdy specjalista, chciała pochwalić
się swoją wiedzą.

Gdy wreszcie udało mi się pożegnać i odjechać, myślałam

sobie, że jeśli to Jimmy Hunter zabił Tonię Lee, miał bardzo
wąski margines czasowy. Susu nie powiedziała jasno, że jej
mąż w środę wieczorem zjadł kolację wraz z rodziną, ale też
nie wspomniała, żeby ten środowy wieczór różnił się od
innych. Musiałam więc uznać, że to nie było rozstrzygające. Za
niewinnością Jimmiego Huntera przemawiały różne drobiazgi.
Wyglądało na to, że w czasie, gdy zginęła Tonia Lee
Greenhouse, ulubiony podejrzany Patty Cloud siedział pod salą
taekwondo z gazetą lub książką albo był w domu i jadł kolację
z rodziną.

background image

Rozdział 5

Na mojej automatycznej sekretarce mrugało światełko.
Pierwsza wiadomość pochodziła od mojej matki. „Jeśli nie

zamierzasz brać czegokolwiek do Donniego Greenhousea, to
wiedz, że raczej powinnaś. Dziś rano zrobiłam casserole z
kurczaka, Franklin Farrell powiedział, że przyniesie jakąś
sałatkę owocową, a Mark Russel z Russel & Dietrich
zadeklarował, że jego żona robi casserole z brokułów. Ale nikt
nie przygotował deseru. Wiem, że członkowie kościoła jej
matki przyniosą mnóstwo jedzenia, ale gdybyś upiekła ciasto,
to by znaczyło, że pośrednicy zapewnili pełny posiłek. Okay?".

„Upiec ciasto", zapisałam w notesie. Prawdę mówiąc, nie

byłam pośrednikiem, a Eileen albo Idella pewnie wiedziały, jak
zrobić ciasto. Mackie raczej też. Ale cóż...

„Mówi Martin Bartell", zaczynała się druga wiadomość. „Do

zobaczenia dziś u twojej matki".















background image

Przysięgam, że dźwięk jego głosu wzbudził we mnie jakieś

wibracje. I to potężne, nie dało się zaprzeczyć. To było
uczucie, na które nie mogłam nic poradzić, coś jak postępująca
wścieklizna, jak uznałam. Tyle że na wściekliznę są sposoby...
na przykład szczepionki. Żałowałam, że nie mogę przyjąć
zastrzyku na to coś z Martinem Bartellem. Aubrey też był
seksowny i o wiele bezpieczniejszy; może pomimo moich
wątpliwości ten związek był realny? Z wysiłkiem pozbyłam się
Martina z myśli i zaczęłam grzebać w lodówce, żeby
sprawdzić, czy mam dość orzechów pekanowych na ciasto.

Nie miałam. Za mało kokosa na niemieckie ciasto

czekoladowe. Ani odrobiny twarogu na sernik. Zaczęłam
sprawdzać w szafkach. Ha! Miałam puszkę dyni, która musiała
pochodzić z zapasów Jane. Zrobię ciasto dyniowe. Zdjęłam
granatowy sweter i nałożyłam stary, czerwony fartuszek. Gdy
związałam na karku włosy, które miały tendencje do wpadania
do ciasta, zabrałam się do pracy. Po tym, jak posprzątałam i
zjadłam lunch — musli, jogurt i jakiś owoc — ciasto było
gotowe, żeby zanieść je do Donniego Greenhousea.

Skromny dom Tonii Lee i Donniego otoczony był

samochodami. Poznałam lincolna Franklina Farrella, który stał
na samym froncie, także kilka innych samochodów wyglądało
znajomo, chociaż nie jestem za dobra w zapamiętywaniu aut.
Wóz Franklina Farrella

background image

był jedynym pudrowoniebieskim lincolnem w Lawrenceton i

odkąd go kupił, bez przerwy go komentowano.

Donnie Greenhouse stał tuż za drzwiami. Był blady, sprawiał

wrażenie ogłuszonego, ale także w jakiś sposób
uszczęśliwionego. Ujął moją dłoń, tę, w której nie miałam
ciasta, i uściskał ją obiema swoimi.

— Roe, tak miło z twojej strony, że przyszłaś — powiedział

ze smętną przyjemnością. — Proszę, wpisz się do księgi gości.

Siedemnaście lat temu, gdy Tonia Lee za niego wyszła,

Donnie był przystojny. Pamiętam, jak uciekli razem, całe
miasto o tym mówiło. Ucieczka w noc po rozdaniu dyplomów
szkoły średniej była „taka romantyczna" według niezbyt
mądrej matki Tonii Lee i „cholernie głupia", zgodnie ze
słowami bardziej realistycznego ojca Donniego, który był
szkolnym trenerem footballowym. Tonia Lee najwyraźniej
mocno odchudziła Donniego. Gdy się pobrali, był potężnym
footballistą; teraz był kościsty i wyglądał na niedożywionego
pod każdym względem. Okropna śmierć żony dała Donniemu
rangę, której nie miał od dawna, ale to nie był przyjemny
widok. Z ulgą cofnęłam dłoń, wymamrotałam kondolencje i
uciekłam wraz z ciastem do kuchni, w której już było więcej
domowego jedzenia, niż — mogłabym się założyć — Donnie
zjadł przez ostatnich sześć miesięcy.









background image

Skromna, mała kuchnia, która przypuszczalnie była idealna

dla Tonii Lee, minimalistycznej kucharki, była teraz pełna
koleżanek jej mamy z kościoła, w większości rozłożystych
dam w poliestrowych sukienkach. Na próżno wypatrywałam
samej pani Purdy. Zapytałam o nią kilka pań, które
zasugerowały łazienkę.

To wydawało się trochę dziwne, ale przepchnęłam się przez

tłum do wskazanego pomieszczenia. Drzwi były otwarte, a
Helen Purdy siedziała na (zamkniętej) muszli klozetowej,
zalewając się łzami. Pocieszały ją dwie kobiety.

— Pani Purdy? — spytałam niepewnie.
— Och, Roe, wejdź — powiedziała większa z dwóch

pomocnic. Teraz poznałam Lillian Schmidt, z którą
pracowałam w bibliotece. — Helen tak bardzo płakała, że
dostała mdłości, więc na wszelki wypadek przyszłyśmy tutaj.

Och, wspaniale. Przybrałam współczujący wyraz twarzy i

nerwowo podeszłam do pani Purdy.

— Widziałaś ją — żałośnie zaszlochała Helen, z bladą twarzą,

wykrzywioną żalem. — Auroro, jak ona wyglądała?

Przez głowę przemknął mi obraz obscenicznie nagich piersi

Tonii Lee.

— Wyglądała bardzo — zamilkłam, szukając natchnienia —

spokojnie.

— Znów wstrząsnęło mną wspomnienie

wybałuszonych oczu martwej kobiety,

background image

patrzących ślepo z jej upozowanego ciała. — Jakby spała —

powiedziałam i współczująco ukłoniłam się pani Purdy

— Mam nadzieję, że poszła do Jezusa — załkała Helen i

znów zaczęła płakać.

— Ja też mam taką nadzieję — wyszeptałam od serca,

ignorując falę wątpliwości, która zalała mi umysł.

— Nie mogła znaleźć spokoju na ziemi, więc może znajdzie

go w niebie.

Wtedy Helen chyba zemdlała, a ja pospiesznie wyszłam z

małej łazienki, żeby Lillian i jej towarzyszka mogły się nią
zająć.

Zobaczyłam jedną z miejscowych pielęgniarek i

powiedziałam jej cicho, że Helen straciła przytomność. Poszła
szybko do łazienki, a ja, czując, że zrobiłam, co się dało,
rozejrzałam się za kimś, z kim mogłabym normalnie
porozmawiać. Nie mogłam jeszcze wyjść — mój wewnętrzny
zegar towarzyski mówił, że jest na to za wcześnie.

Nad głowami wypełniającymi pokój wypatrzyłam szarą,

gęstą czuprynę Franklina Farrella i, przepraszając mijanych
ludzi, dotarłam do niego. Franklin, mocno opalony i przystojny
mężczyzna, zajmował się sprzedażą nieruchomości, odkąd
zamieszkał w Lawrenceton, czyli od jakichś trzydziestu lat.










background image

— Roe Teagarden — powiedział z wyraźną przyjemnością,

gdy stanęłam u jego boku. — Cieszę się, że cię widzę, choć
żałuję, że przy takiej okazji.

— Ja także żałuję — wymamrotałam ponuro. Pokręcił

przystojną głową.

— Zawsze była strasznie zapatrzona w Tonię Lee —

stwierdził. — Wiesz, była jedynym dzieckiem Helen.

— I jedyną żoną Donniego. Wyglądał na zaskoczonego.
— Cóż, to prawda, ale jak wszyscy doskonale wiemy...
Potem uświadomił sobie, że wyciąganie niewierności Tonii

Lee byłoby raczej niestosowne.

— Wiem.
— Przyniosłem sałatkę owocową z sosem Jezabel —

powiedział, żeby zmienić temat.

Franklin był jednym z nielicznych nieżonatych mężczyzn w

mieście, którzy przyznawali się, że gotują dla siebie. Co
więcej, robił to naprawdę dobrze, a jego dom był pięknie
urządzony. Pomimo jego drygu do wnętrzarstwa i
wykraczającego poza grillowanie zamiłowania do gotowania,
nikt nigdy nie oskarżał Franklina o zniewieściałość. W pobliżu
jego domu nocami parkowało za dużo znanych samochodów.

— Ja przyniosłam ciasto z dyni.
— Terry przynosi marynowane grzyby.

background image

Starałam się nie parsknąć. Próbowałam sobie wyobrazić

Donniego i Helen Purdy zajadających się marynowanymi
grzybami.

— Terry nie ma szczególnego wyczucia okazji — powiedział

Franklin, rozbawiony moją miną.

Franklin i Terry Sternholtz z pewnością stanowili dziwną parę

w społeczności pośredników w Lawrenceton. Franklin był
wyrafinowany, spokojny i czarujący. Wszystko w nim było
zaplanowane, nieskazitelne, kontrolowane i przyjemne. A oto
weszła Terry, w ręce trzymając zakryty talerz. Na głowie miała
rudy, modny nieład; jej włosy sięgały podbródka. Terry
Sternholtz wypowiadała wszystko, co przyszło jej do głowy, a
ponieważ była oczytana, mówiła bardzo dużo. Kiwnęła
szefowi głową, uśmiechnęła się do mnie i samymi ustami
przekazała: „Tylko zaniosę to do kuchni", zanim pochłonął ją
tłum. Terry miała piegi i otwartą, bardzo amerykańską twarz.

Złapałam się na tym, że wpatruję się w zdjęcie Tonii Lee,

które wisiało nad kominkiem. To był ostry kontrast dla Terry.
Zrobiono je w jednym z tych studiów fotograficznych, które
znajdują się w podmiejskich centrach handlowych. Tonia była
starannie umalowana, włosy miała seksownie rozczochrane.
Wyglądała łagodniej niż zwykle. Na szyi miała czarne boa, a
jej ciemne oczy płonęły. To było niezłe zdjęcie, a fakt, że
wisiało nad kominkiem, gdzie można było na








background image

nie patrzeć bez przerwy, oznaczało, że Tonia Lee była z niego

bardzo zadowolona.

— Cóż to była za kobieta — powiedział Franklin, podążając

za

moim

spojrzeniem.

Beznadziejna

agentka

nieruchomości, ale bardzo się starała, żeby jej życie osobiste
było warte zapamiętania.

To było dziwne, ale odpowiednie epitafium dla nieszczęsnej

Tonii Lee Greenhouse, z domu Purdy.

— Codziennie biegasz zaraz po pracy, prawda? — spytałam

go.

— Tak, prawie zawsze, chyba że pada albo jest duży mróz —

powiedział Franklin. — A co?

— Czyli w środę wieczorem też musiałeś biegać.
— Pewnie tak. Tak, w tym tygodniu nie padało, więc na

pewno biegałem.

— Widziałeś Mackiego Knighta? Zastanowił się.
— Bardzo często widuję ludzi, którzy ćwiczą o tej samej

porze co ja, i nie jestem pewien, czy tego wieczoru widziałem
Mackiego, czy nie. Nie zawsze go widuję, bo biegam różnymi
trasami. Mam dwie, które lubię i biegam nimi na zmianę.
Mackie chyba wybiera trasę dość przypadkowo. Pamiętam, że
w środę widziałem Terry i Eileen; prawie co wieczór chodzą
razem. Ale pamiętam to tylko dlatego, że Terry znów mi
pogratulowała sprzedaży, którą sfinalizowałem tamtego dnia.
Widziałem Donniego na rowerze, tym

background image

nowym z dziesięcioma biegami... Przykro mi, Roe, po prostu

Mackiego akurat nie pamiętam. Dlaczego pytasz?

Powiedziałam mu, że Mackie był przesłuchiwany przez

policję.

— Nie mogę uwierzyć, że są tacy pewni, że nie było tam

innego samochodu! — Franklin był bardzo sceptyczny. —
Ktoś musiał zamknąć oczy na minutę czy dwie: albo ta kobieta
po drugiej stronie ulicy, albo ta para za domem Andertonów. I
wydaje mi się bardzo dziwne, że jedne i drugie drzwi akurat tej
nocy były obserwowane.

Wzruszyłam ramionami. Ale pomyślałam o tym, co musiał

zrobić zabójca — odprowadzić samochód Tonii Lee na tyły
Greenhouse Realty, a potem na piechotę wrócić do domu.
Jeżeli jego samochód też stał pod domem, musiałby pójść z
powrotem do domu Andertonów, żeby go zabrać, albo
najpierw odstawić własny samochód, a potem przyjść po auto
Tonii Lee. Ktoś prawie na pewno zauważyłby drugi samochód.

Myślałam o zabójcy jako o mężczyźnie, ze względu na nagość

Tonii Lee.

Kiedy Terry Sternholtz wróciła, jeszcze się nad tym

zastanawiałam.

— Roe, wyglądasz bardzo posępnie — powiedziała.
— Biorąc pod uwagę okazję...
— Jasne, jasne. To okropne, co się przydarzyło







background image

Tonii Lee. Teraz wszystkie kobiety będą musiały bardziej

uważać. Prawda, Eileen?

Eileen właśnie pojawiła się przy Terry. Wyglądała

imponująco w czarno-białym spodniumie i wielkich, czarnych
kolczykach.

— Cieszę się, że zrobiłyśmy kurs samoobrony — powiedziała

Eileen.

— Kiedy? — spytałam.
— Och, jakiś rok temu. Pojechałyśmy na niego do Atlanty. I

ćwiczymy ruchy, których nas nauczyła ta instruktorka. Ale
podejrzewam, że skoro Tonia pozwoliła się tak związać i tak
nie miałaby szansy. — Terry pokręciła głową.

Franklin wyglądał na zaskoczonego. Najwyraźniej nie słyszał

o tym ekscytującym szczególe. Co gorsza, blisko, plecami do
nas stał Donnie Greenhouse, rozmawiając z kobietą, której
włosy i oprawki okularów miały dokładnie ten sam,
szaroniebieski kolor. Ale Donnie się nie odwrócił, więc
najwyraźniej nie usłyszał Terry. Ona także go zauważyła i
zrobiła przerażoną minę, gdy uświadomiła sobie swój nietakt.
Eileen rzuciła jej karcące spojrzenie, jak spogląda się na
bliskiego przyjaciela. Takie spojrzenie, które mówi „Ty
tumanie, znów to zrobiłeś, ale i tak cię kocham".

Eileen i Terry najwyraźniej były sobie bliższe, niż sądziłam.

Teraz, gdy się nad tym zastanowiłam, doszło do mnie, że to
chyba Terry odebrała telefon, gdy dziś

background image

rano dzwoniłam do Eileen. Eileen była od niej co najmniej

dziesięć lat starsza, ale najwyraźniej miały wiele wspólnego.
Pracowały dla konkurencyjnych firm, jednak pośród agentek
obrotu nieruchomościami w Lawrenceton były jedynymi
singielkami. No, była jeszcze Idella, ale ona rozwiodła się dość
niedawno.

Zawsze zakładałam (tak jak wszyscy w Lawrenceton), że

Terry i Franklin byli kochankami, przynajmniej od czasu do
czasu, bo biorąc pod uwagę reputację Franklina, trudno było
uwierzyć, że mógłby dzielić biuro z jakąś kobietą i nie
próbować jej uwieść. W Lawrenceton zakładano (robiła to
zwłaszcza męska część populacji), że prawie wszystkie jego
próby uwodzenia kończyły się sukcesem. Ale to, jak Franklin i
Terry stali obok siebie, jak się do siebie odzywali, nie
wskazywało na relację intymną. Jeśli już miałabym w naszej
małej grupie wskazać parę kochanków, to byłyby to Eileen i
Terry.

To była rzecz, do której musiałam przywyknąć. Nie miałam z

tym problemu. Po prostu musiałam przywyknąć.

Do naszego niewielkiego kółka dołączył Donnie Greenhouse,

a ja zwróciłam uwagę na jego pełną żalu twarz i dziwnie
rozradowane oczy. Gdzieś za tymi bladymi, zaciśniętymi
wargami .czaił się triumfalny uśmiech. Uświadomiłam sobie,
że wolałabym raczej rozsmarować mu to dyniowe ciasto na
twarzy, niż dać







background image

mu je do zjedzenia i natychmiast przeniosłam tę myśl do

przegródki „pomyśleć o tym później". Ta przegródka
zapełniała się dziś bardzo szybko. Donnie położył rękę na
ramieniu Franklina.

— Bardzo dziękuję, że przyszliście — powiedział świeży

wdowiec. — Wspaniale jest wiedzieć, że nasi... moi... koledzy
z branży okazują takie wsparcie.

Zakłopotani wymamrotaliśmy stosowne frazy.
— Tonia Lee byłaby bardzo uszczęśliwiona, widząc tutaj was

wszystkich. Dziś rano była tu pani Queensland, przyszli Mark
Russel i Jamie Dietrich, a widzę, że idzie też Idella... to wiele
znaczy dla mnie i dla mamy Tonii Lee. Musiała się położyć w
gościnnej sypialni.

— Wiesz, kiedy będzie pogrzeb? — spytała Eileen.
— Nie mam pewności... przypuszczalnie w przyszłym

tygodniu. Do tego czasu pewnie dostanę już z powrotem...
szczątki Tonii Lee po sekcji. Terry... przyjdź na pogrzeb.

Terry wyglądała na wyraźnie zaskoczoną.
— Oczywiście, Donnie, przyjdę.
Wszyscy kręciliśmy się dookoła, próbując wymyślić, co

powiedzieć, gdy Donnie nagle wybuchł.

— Wiem, że wszyscy będziecie mnie bronić przed policją i

powiecie im, że nie mógłbym skrzywdzić Tonii Lee! Ta
detektyw chyba uważa, że mogłem ją zabić, ale coś wam
powiem! — Nagle zaczął bardzo szybko oddychać, a ludzie
zaczęli odwracać się w naszą

background image

stronę. — Gdybym miał zamiar to zrobić, zrobiłbym to już

dawno!

W to mogłam uwierzyć.
W pokoju podniósł się szum i wszyscy odwracali oczy. Jakby

powodowani jednym impulsem, wszyscy spojrzeliśmy w
niedorzecznie szykowne zdjęcie, powiększone do maksimum i
umieszczone nad kominkiem. Wpatrywały się w nas płonące
oczy Tonii Lee. Wdowiec po niej zaczął łkać.

To z pewnością była scena, która na zawsze wejdzie do

folkloru Lawrenceton, ale opowiadana po roku będzie znacznie
zabawniejsza niż w chwili, gdy się działa. Wszyscy tęsknie
spojrzeliśmy na drzwi frontowe. Gdy tylko pozwoliła na to
przyzwoitość, tłum zaczął się wylewać, porywając ze sobą
małą grupkę pośredników. Donnie uspokoił się na tyle, żeby
ściskać dłonie wychodzących.

Zauważyłam, że wielu z nich dyskretnie wycierało potem ręce

o ubranie.

Wiem, że ja też to zrobiłam.
♦ ♦ ♦
Godzinka lektury najnowszej Joan Hess pozwoliła mi dojść

do siebie. Chyba się trochę zdrzemnęłam, bo gdy spojrzałam na
zegar, stwierdziłam, że mam już bardzo mało czasu, żeby się
przygotować do kolacji u matki. Pobiegłam po schodach na
górę, wzięłam bardzo








background image

szybki prysznic, żeby się odświeżyć, i stanęłam przed otwartą

szafą, mierząc się z odzieżowym dylematem. Musiałam
wyglądać ładnie dla Aubreya, jednocześnie nie sprawiając
wrażenia, że postarałam się dla Martina Bartella. Cóż, to nie
było łatwe. Ale co bym włożyła, gdybym nie poznała Martina?
Gdyby to była po prostu kolacja powitalna dla kogoś nowego w
mieście?

Włożę moją niebieską sukienkę i dopasowane do niej

czółenka, a do tego kolczyki z perłami. Zbyt strojnie? Może
powinnam założyć jakieś ładne spodnie i bluzkę?
Zadzwoniłam do matki, żeby się dowiedzieć, jak ona się
ubiera. „W sukienkę", powiedziała mi stanowczo. Ale ta
niebieska nagle wydała mi się nudna — z wysokim
kołnierzykiem, prawie wojskowa z tym podwójnym rzędem
guzików z przodu. Potem złapałam się na tym, że myślę o
Martinie i rozsądnie wciągnęłam przez głowę niebieską
sukienkę. Włosy mi trzeszczały, gdy sczesywałam je do tyłu, a
górną warstwę zabezpieczyłam na boku modną spinką.
Wpięłam perłowe kolczyki, skropiłam się perfumami i
zrobiłam makijaż. Rozległ się dzwonek do drzwi. Zanim
zeszłam, żeby wpuścić Aubreya, obejrzałam się w dużym
lustrze, które odziedziczyłam po Jane. Tysięczny raz
pożałowałam, że nie jestem w stanie nosić soczewek
kontaktowych, które wreszcie w zeszłym miesiącu kupiłam na
próbę. Skrzywiłam się lekko. Oto ja, niska, biuściasta, z
okrągłymi,

background image

brązowymi oczami i masą pofalowanych włosów. I okrągłymi

okularami w szylkretowej oprawce oraz krótkimi, jasnymi
paznokciami z pozadzieranymi skórkami.

Dotarło do mnie, że w moim życiu wszystko było możliwe.
♦ ♦ ♦
Aubrey dziś wieczorem wyglądał po kapłańsku — cały w

czerni, z koloratką. I prezentował się cudownie. Już widział
moją sukienkę, ale znów ją komplementował.

— To twój kolor — pochwalił, całując mnie w czoło. —

Gotowa? Wiesz, jak uwielbiam kolacje u twojej matki.
Zatrudniła panią Esther?

— Tak, Aubrey — powiedziałam w przewidywaniu pasma

cierpień. — Tylko pójdę po płaszcz i możemy jechać
zaspokoić twój apetyt.

— Jest naprawdę zimno — ostrzegł mnie.
Płaszcze trzymałam w szafie pod schodami. Patrzyłam na nie

przez sekundę, zanim wyciągnęłam nowy, czarny. Był
wspaniale skrojony i miał wysoki kołnierz. Podałam go
Aubreyowi.

Uwielbiał

takie

drobne

gesty,

jak

przytrzymywanie mi płaszcza, gdy się ubierałam, choć
przecież miałam w tym mnóstwo doświadczenia przy moich
trzydziestu latach. Wsunęłam ręce w rękawy, a potem on
delikatnie zebrał moje włosy, wyciągnął je spod kołnierza i
rozsypał na moich








background image

ramionach. Tę część lubił najbardziej. Pochylił się, żeby

pocałować mnie w ucho, a ja uśmiechnęłam się do niego.

— Widziałeś ostatnio swoją nową parafiankę? — zapytałam.
— Emily, tę z małą córeczką?
W jego głosie pojawiło się coś odmiennego. Wiedziałam to.
— Tak. Wczoraj była w biurze. Myśli o kupnie domu, który

odziedziczyłam po Jane.

Dowiedziałam się, że Aubrey zainteresował się mną, tego

samego dnia, kiedy odkryłam, że Jane zostawiła mi swój dom,
pieniądze i swoją tajemnicę, o której nigdy mu nie
powiedziałam... ani nikomu innemu. Aubrey zawsze czuł się
trochę niezręcznie ze spadkiem po Jane, ponieważ jego czuła
pastorska antena mówiła mu, że ludzie dużo mówili o tej
dziwnej spuściźnie.

— To ładny, mały dom. Dobre miejsce na wychowywanie

dziecka.

Aubreyowi to dziecko nie wychodziło z głowy. Z żoną, która

zmarła na raka, nie mieli dzieci.

— Nie wiedziałam, że lubisz dzieci — powiedziałam bardzo

ostrożnie.

Westchnął.
— Roe, nigdy nie będzie dobrego momentu na taką rozmowę,

więc powiem ci o tym teraz.

background image

Odwróciłam się, żeby na niego spojrzeć. Dłoń miałam już na

klamce. Wiem, że musiałam wyglądać na zaalarmowaną.

— Nie mogę mieć dzieci.
Po mojej minie widział, że nie wiedziałam, co powiedzieć.
— Gdy moja żona zaczęła chorować, zanim dowiedzieliśmy

się, co jest nie tak, próbowaliśmy, a ja poddałem się testom
jako pierwszy. Dowiedziałem się, że jestem bezpłodny... i
dowiedzieliśmy się, że ona ma raka.

Zamknęłam oczy i na chwilę oparłam się o drzwi. Potem

podeszłam do Aubreya, objęłam go ramionami i oparłam mu
głowę na piersi.

— Och, słońce — powiedziałam łagodnie. — Tak mi przykro.
Ręką pogładziłam go po plecach.
— Czy to ci robi różnicę? — spytał mnie miękko. Nie

uniosłam głowy.

— Nie wiem — powiedziałam smutno. — Ale tobie chyba

robi.

Wtedy odwróciłam twarz, a on mnie pocałował. Pomimo

wyznawanych przez niego zasad, byliśmy bardzo blisko
przekroczenia granic, wtedy, pod koniec naszego związku. W
naszym dotyku było więcej emocji, niż kiedykolwiek
przedtem.











background image

— Lepiej już chodźmy — powiedziałam.
— Tak — zgodził się z żalem.
Milczeliśmy przez całą drogę do domu mojej matki na

Plantation Drive. Chyba obojgu nam było trochę smutno.

background image

Rozdział 6

Przed domem mojej matki stał już mercedes Martina. Gdy

wysiadałam z przedniego siedzenia samochodu Aubreya,
wzięłam głęboki wdech i wypuściłam go w chłodne powietrze.
Aybrey wyciągnął dłoń i pomógł mi wstać. Wciąż trzymając
się za ręce, weszliśmy po długich schodach prowadzących do
drzwi frontowych. Przez szklane drzwi widać było kominek,
ciepły i zapraszający, a John Queensland, nowy mąż mojej
matki, stał przed nim z kieliszkiem wina. Zobaczył, że idziemy,
i otworzył nam drzwi.

— Wchodźcie, wchodźcie, chłodno dziś na dworze! Zima jest

chyba tuż-tuż — powiedział genialnie John.

Uświadomiłam sobie, że teraz czuł się w tym domu jak u

siebie, że był gospodarzem. Dlatego ja muszę być gościem.

Ten wieczór zaczął się od kilku ostrych nut.















background image

Moja matka wychyliła się z kuchni. Mogła sobie pozwolić

nawet na wąskie sukienki.

— Aubrey! Aurora! Ogrzejcie się i wypijcie kieliszek wina z

naszymi gośćmi — powiedziała, cmokając mnie w policzek i
poklepując Aubreya po ramieniu.

Siedział na sofie, plecami do mnie. Nie miałam dużo czasu,

żeby się uzbroić. Mocniej chwyciłam dłoń Aubreya.
Obeszliśmy kanapę i dołączyliśmy do małej „grupy
konwersacyjnej" przed kominkiem.

— Doszłaś już do siebie po tym wczorajszym wstrząsie? —

spytała Barby Lamton.

Miała na sobie niestosowną sukienkę w kolorach ciemnej

zieleni i musztardy.

— Tak — odpowiedziałam krótko. — A ty?
Aubrey zdjął ze mnie płaszcz. Delikatnie przygładził moje

włosy, zanim oddał okrycie Johnowi. Wreszcie spojrzałam na
Martina Bartella. Twarz miał pozbawioną wyrazu. Oczy
gorące.

— Chyba tak — odparła Barby, śmiejąc się lekko. — Nigdy

wcześniej nie przeżyłam czegoś takiego, ale kobieta, którą
poznałam w tutejszej bibliotece, powiedziała, że ty masz
ekscytujące życie.

— Wyrobiłaś sobie kartę biblioteczną? — spytałam po chwili.
— Och, nie — powiedziała Barby, znów się śmiejąc. —

Chciałam zerknąć do „New York Timesa" na

background image

ogłoszenia o wyprzedażach. Chyba przed powrotem do domu

polecę do Nowego Jorku.

Po małżeństwie musiał jej zostać spory majątek.
— Już chcesz wracać? — szybko spytał John. Aubrey i ja

usiedliśmy na jednej z sof flankujących

kanapę. Znów wziął mnie za rękę.
— Przepraszam. Bardzo lubię wiejskie życie — powiedziała

Barby dość radośnie. — To takie urocze, małe miasteczko, a
ludzie tutaj są tacy... rozmowni. — Spojrzała na mnie. — Ale
tęsknię za Chicago bardziej, niż bym się spodziewała. Muszę
wracać i zacząć szukać mieszkania. Martin chyba miał
nadzieję, że zajmę się jego domem, ale nie jestem na to gotowa.

Uśmiechnęła się do nas znacząco.
— Zdaje się, że kilka lat temu miałaś jakiś okropny wypadek?

— ciągnęła Barby, nieświadoma, że moja matka zesztywniała,
a twarz Johna przybrała ponury wyraz.

Martin z ciekawością przenosił wzrok z jednej twarzy na

drugą.

— Nic poważnego — powiedziałam wreszcie. — Miałam

złamany obojczyk i dwa żebra.

Audrey uważnie wpatrywał się w swój kieliszek z winem. To,

że otarłam się o śmierć, zawsze wydawało mu się lekko
szokujące.

— O mój Boże! To musiało boleć!
— Tak. Bolało.







background image

— Jak to się stało?
Bok zaczął mnie boleć, jak zawsze, gdy myślałam o tamtej

koszmarnej nocy. Słyszałam swój krzyk i znów czułam ból.

— To stare dzieje — skwitowałam. Barby znów otworzyła

usta.

— Aido, słyszałem, że masz wspaniałą kucharkę — gładko

wtrącił Martin.

Barby spojrzała na niego z zaskoczeniem, a matka z

wdzięcznością.

— Tak — potwierdziła natychmiast — ale pani Esther nie jest

moją kucharką. Zajmuje się cateringiem. Jeśli zna cię dobrze,
to przyjdzie do twojego domu i będzie dla ciebie gotować. Jeśli
nie, to przygotuje wszystko u siebie i zostawi ci to w kuchni,
wraz z odpowiednimi instrukcjami. Na szczęście mnie zna
dobrze. Przygotowuje własne menu, a następnego dnia
wszyscy rozprawiają o tym, co pani Esther ugotowała dla pani
Queensland, pana Bartella czy kogoś jeszcze innego. Wszyscy
próbowaliśmy zgadnąć, według jakiego klucza dobiera swoje
potrawy, ale nikomu nie udało się znaleźć wzorca.

W Lawrenceton kuchnia i charakter pani Esther dostarczały

więcej pożywki dla konwersacji na przyjęciach, niż
jakikolwiek inny temat. Martin gładko przeszedł od pani Esther
do katastrof cateringowych na przyjęciach, w których brał
udział, i wszyscy gło-

background image

śno się śmialiśmy, gdy oto w drzwiach pojawiła się sama pani

Esther w nieskazitelnym, białym uniformie i ogłosiła, że czas
siadać do stołu. Była wysoką, mocno zbudowaną, ciemnoskórą
kobietą. Włosy zawsze miała zaplecione w warkoczyki, a w jej
uszach tkwiły duże, złote kółka. Pani Esther — nikt nigdy nie
nazywał jej Lucindą — była poważną kobietą. Jeśli miała
poczucie humoru, to ukrywała je przed klientami. Była także
tajemnicza. W naszej gazecie młodzi Estherowie zawsze byli
wymieniani w kolumnie z pochwałami i najwyraźniej byli
równie małomówni, jak ich matka.

Wszyscy w nastroju oczekiwania przeszliśmy do jadalni

mojej matki. Pani Esther czasami gotowała na modłę
francuską, czasami były to tradycyjne potrawy z południa
Stanów, raz czy dwa nawet niemieckie czy kreolskie.
Najczęściej było to po prostu dobrze przygotowane i
znakomicie podane jedzenie amerykańskie. Dziś mieliśmy
pieczoną szynkę, casserole ze słodkich ziemniaków, zielony
groszek z maleńkimi, młodymi kartoflami, domowe roladki,
sałatkę Waldorfa, a na deser tort ananasowo-bananowy z
orzechami pekanowymi. Matka i John oczywiście usiedli u
szczytów stołu, a Aubrey i ja siedzieliśmy naprzeciwko Barby i
Martina.

Spojrzałam na Martina w chwili, gdy wydawało mi się, że

rozkłada swoją serwetkę. Natychmiast podniósł wzrok i
patrzyliśmy na siebie. Jego dłonie zamarły.







background image

Rany, to było po prostu okropne. Oddałabym wszystko, żeby

znaleźć się jak najdalej stąd, ale nie istniała żadna wymówka,
która pozwoliłaby mi wyjść. Odwróciłam wzrok, kierując do
Aubreya jakąś przypadkową uwagę, a potem przez co najmniej
sześćdziesiąt sekund trzymałam oczy spuszczone.

Pani Esther nie podawała do stołu, choć zostawała na tyle

długo, żeby pozmywać. W związku z tym przez kilka minut
byliśmy zajęci, podsuwając sobie półmiski i talerze. Potem
matka poprosiła Aubreya, żeby odmówił modlitwę, zrobił to ze
szczerym zapałem. Dłubałam widelcem w talerzu, przez kilka
minut nie będąc w stanie rozkoszować się jedzeniem. Złapałam
szybkie spojrzenie z drugiej strony stołu. Był świeżo ogolony;
założyłabym się, że to dla niego konieczność, przypuszczalnie
miał mocny zarost. Zanim posiwiał, musiał mieć czarne włosy.
Brwi nadal miał ciemne i uderzające, podbródek zaokrąglony,
a usta pełne. Pragnęłam Martina Bartella tak bardzo, że aż było
mi niedobrze. To było niebezpieczne uczucie. Zawsze byłam
ostrożna z niebezpiecznymi uczuciami.

Odwróciłam się do Aubreya, który wybrał akurat ten wieczór,

żeby mi powiedzieć o swojej bezpłodności. Żeby mi
powiedzieć, jaka urocza jest córeczka Emily Kaye. Żeby mnie
ostrzec, że chciał mieć dzieci i nie będzie mógł mieć ich ze
mną, podczas gdy Emily miała już dziecko, które mogło być
jego we wszystkim,

background image

z wyjątkiem nazwiska. Teoretycznie zawsze chciałam mieć

własne dziecko, ale — jak teraz pomyślałam — gdybym
kochała Aubreya dosyć mocno, mogłabym zrezygnować z
posiadania własnych dzieci. Gdyby on kochał mnie dosyć
mocno.

Ale to nie miało się wydarzyć. Aubrey nie miał być moją

kotwicą, która mogłaby uchronić mnie przed nie-
bezpieczeństwem niesionym przez Martina Bartella. Zostawi
mnie na pastwę fal, pomyślałam melodramatycznie. Wzięłam
kawałek roladki. Martin popatrzył na mnie, a ja się
uśmiechnęłam. To było lepsze, niż wbijanie w niego palącego
spojrzenia. Uśmiechnął się w odpowiedzi, a ja uświadomiłam
sobie, że po raz pierwszy widzę go szczęśliwego. Moja matka
zerknęła na nas, a ja ugryzłam kolejny kawałek roladki.

Godzinę później wszyscy narzekaliśmy, jacy jesteśmy

objedzeni, i że tort nas dobił. Odsunęliśmy krzesła. Wszyscy
się podnieśli; moja matka popłynęła do kuchni
komplementować panią Esther, Barby przeprosiła i poszła do
toalety, a ja wróciłam do salonu. Martin stanął obok mnie. Za
nami Aubrey i John rozmawiali o golfie.

— Jutro wieczorem — cicho powiedział Martin. — Zjedzmy

jutro kolację w Atlancie.

— Tylko my?
Nie chciałam zabrzmieć głupio, ale nie chciałam się niemile

zdziwić, gdyby przyszedł z siostrą.







background image

— Tak, tylko my. Przyjadę po ciebie o siódmej. Pogładził

moje palce.

Po jakichś trzydziestu czy czterdziestu minutach uprzejmej

rozmowy to małe przyjęcie się skończyło.

Aubrey i ja poszliśmy do jego samochodu po tym, jak Martin i

Barby zdążyli odjechać. Rozmawialiśmy o tym, jak było zimno
i że niedługo znów będzie Święto Dziękczynienia. Rozmowa o
jedzeniu trwała aż do mojego domu, gdzie Aubrey grzecznie
wysiadł i odprowadził mnie do drzwi. Tak zazwyczaj kończyły
się nasze randki; Aubrey nie dawał sobie szansy, by porwała go
namiętność. Dziś pocałował mnie w policzek, a nie w usta.
Poczułam ukłucie żalu.

— Dobranoc, Aubrey — powiedziałam cichutko. — Żegnaj.
— Żegnaj, serduszko — powiedział ze smutkiem. Pocałował

mnie raz jeszcze i odjechał.

Niemal wczołgałam się po schodach do swojej sypialni i

rozebrałam. Poruszałam się wolno, tak wyczerpana, jakbym
wzięła jakiś lek. Gdy obmyłam twarz i naciągnęłam koszulę
nocną, opadłam na łóżko. Zasnęłam, gdy tylko położyłam
głowę na poduszce.

♦ ♦ ♦
Następnego dnia wolno wracałam do rzeczywistości. Drzewo

rosnące na moim trawniku postukiwało w okno nagimi
gałęziami. Dziś po południu mia-

background image

łam oglądać domy, a wieczorem miałam randkę: to doprawdy

miał być bardzo zajęty dzień według moich ostatnich
(niepracujących) standardów. Założyłam stare jeansy i
koszulkę, grube skarpety i tenisówki, i przygotowałam sobie
solidne śniadanie: biszkopty, kiełbaska, jajka.

Do przyjazdu Eileen miałam trzy godziny. Zamiast kręcić się

bezcelowo i rozmyślać o Martinie, zabrałam się za sprzątanie.
Zaczęłam od parteru. Układałam, szorowałam, czyściłam i
odkurzałam. Gdy skończyłam, ku swemu zadowoleniu
zabrałam się za górę. W gościnnej sypialni pełno było
kartonów z rzeczami Jane, które zdecydowałam się zatrzymać,
a oparta o ścianę stała rama drugiego łóżka; sprzątanie tutaj nie
miałoby większego sensu. Ale w swojej sypialni naprawdę się
wyżyłam. Zmieniłam pościel, idealnie zasłałam łóżko, łazienka
lśniła czystością, ręczniki były świeże, a wszystkie moje
przybory do makijażu wylądowały w odpowiedniej szufladzie,
zamiast walać się po toaletce. Nawet ułożyłam na nowo
wszystkie rzeczy w komodzie.

Potem uznałam, że przygotuję sobie ubranie na wieczór, na

wypadek, gdybym miała dziś wiele domów do obejrzenia i
późno wróciła. Co należało założyć, idąc do przypuszczalnie
eleganckiej restauracji ze światowym, starszym panem, na
którego było się napalonym?









background image

Niedawno w mieście odkryłam sklep z ubraniami dla małych

kobiet. Pochodziły stamtąd moje najlepsze zakupy, jako że
Great Day, sklep mamy mojej przyjaciółki Aminy, po prostu
nie sprowadzał wielu rzeczy w tak małych rozmiarach. Teraz,
kiedy miałam pieniądze, mogłam kupować ciuchy nawet, gdy
ich aktualnie nie potrzebowałam. Miałam jedną sukienkę, którą
trzymałam na specjalną okazję, o ile starczy mi jaj, żeby ją
założyć. Była turkusowa i błyszcząca, bardzo dopasowana;
sięgała nieco ponad kolano i miała niski dekolt. Wyciągnęłam
ją z szafy i przyjrzałam się jej nerwowo. Nie była wyzywająca,
ale z całą pewnością podkreślała moją figurę.

Teraz przyszła chwila na coś nieprzyzwoitego. Tego samego

dnia kupiłam niesamowity stanik z czarnej koronki i pasujący
do niego pas do pończoch. Jak na moje zwykłe zakupy, to było
naprawdę niegrzeczne. Przy kasie byłam wręcz zażenowana. Z
poczuciem, że pozbywam się wszystkich środków
bezpieczeństwa, położyłam te szmatki na łóżku, wraz z
gładkimi, czarnymi pończochami i czarnymi czółenkami na
wysokim obcasie. Miałam nadzieję, że się nie zbłaźnię i w nich
nie przewrócę. Nie byłam przekonana, czy mam wystarczająco
dużo pewności siebie, żeby założyć ten zestaw, ale jeśli nie
teraz, to kiedy? Będę do tego dążyć, a jeśli w ciągu dnia moja
pewność sie-

background image

bie wyparuje i założę jakąś bardziej hm... zwyczajną bieliznę,

to tylko ja będę wiedziała, że stchórzyłam.

Dochodziła godzina, na którą umówiłam się z Eileen i

przeszłam przez cały dom, sprawdzając szczegóły. Wszystko
było czyste i uporządkowane. Miałam tylko nadzieję, że nie
wpadnę teraz na Martina. Obecnie nie wyglądałam najlepiej.

Dzwonek do drzwi rozległ się dokładnie o pierwszej. Gdy

otworzyłam, trzymając torebkę i wciągając płaszcz, z ulgą
zobaczyłam, że Eileen nie miała na sobie żadnego ze swoich
„mundurków" pośredniczki, tylko zwykłe spodnie i bluzkę, a
do tego fuksjową kurtkę i tenisówki.

— Cześć, Roe! Gotowa na oglądanie?
— Jasne, Eileen. Mocno wieje?
— Mocno. I zimno jest jak w psiarni. Przynajmniej nie padał

deszcz ani śnieg. Jednak

gdy spojrzałam na ołowiane niebo i kołyszące się drzewa,

poczułam, że niedługo zacznie.

— Miałam wrażenie, że nie do końca wiesz, czego naprawdę

chcesz — zaczęła Eileen, gdy już się usadowiłyśmy w
samochodzie — więc wykonałam parę telefonów i
sprawdziłam, co mogłabym ci dziś pokazać. Oczywiście w
określonym przez ciebie rozmiarze i zakresie cenowym. Mamy
do obejrzenia pięć domów.

— Och, to nieźle.
— Tak, lepiej niż się spodziewałam przy tak krót-





background image

kim czasie. Pierwszy jest na Rosemary. Tu masz papiery...

trzy sypialnie, dwie łazienki, duża kuchnia i bawialnią,
oficjalny salon, mały ogród i wszystko na prąd...

Dom na Rosemary potrzebował nowych wykładzin i nowego

dachu. To nie było nie do pokonania, jednak nie spodobała mi
się wąska działka. Moi sąsiedzi mogliby mi zaglądać do
sypialni i podać mi rękę, gdyby się wychylili. Coś takiego
miałam od lat u siebie. Jeśli miałam kupić dom, to chciałam
nabyć też trochę prywatności.

W następnym domu były cztery sypialnie, co mi się podobało,

i ciasna kuchnia bez żadnej spiżarni. To mi się nie spodobało.

Trzeci dom, dwupiętrowy, położony raczej w dolnej części

Lawrenceton, był najbardziej atrakcyjny. Potrzebował małego
remontu, ale za to mogłam zapłacić. Byłam zachwycona
główną sypialnią i kącikiem śniadaniowym, wychodzącym na
ogród. Ale sąsiedni budynek był podzielony na mieszkania i
niezbyt podobała mi się myśl o tych wszystkich wjeżdżających
i wyjeżdżających samochodach — tego też miałam dosyć.

Czwarty dom wchodził w rachubę. Był mniejszy i w bardzo

miłej części miasta, co oznaczało, że kosztował tyle samo, co
większy dom gdzie indziej. Ale miał tylko dziesięć lat,
wspaniałą bryłę, pięknie zagospo-

background image

darowany ogródek, który nie wymagał wiele zachodu, i

mnóstwo szaf. A także wielką wannę z jacuzzi, którą
obejrzałam z zainteresowaniem. Przekraczał mój limit cenowy,
ale niezbyt dramatycznie.

Do czasu, gdy zatrzymałyśmy się przed piątym domem,

Eileen i ja wiele się o sobie dowiedziałyśmy. Eileen była
inteligentna, skrupulatna, notowała każde najmniejsze pytanie,
jakie zadawałam, żeby poszukać odpowiedzi, starała się nie
wchodzić mi w drogę, gdy zastanawiałam się nad
poszczególnymi nieruchomościami, i generalnie była
wspaniałą pośredniczką. Przynajmniej udawała, że klient,
który niedokładnie wie, czego chce, to coś normalnego.

Próbowałam nie zauważać rzeczy, z którymi mogłabym coś

zrobić, gdybym była naprawdę zainteresowana domem, a
zamiast tego skoncentrować się na tym, co całkowicie ten dom
dyskwalifikowało. To jednak mogły być rzeczy dość
nieokreślone, a ja czułam się zobligowana, by podawać Eileen
konkretne powody.

Piąty dom był... okropny. Niby nie było w nim nic złego. Miał

trzy sypialnie i śliczny ogród, małą, ale odpowiednią kuchnię i
normalną liczbę szaf. Z pewnością był wystarczająco duży dla
jednej osoby. Jeśli zabawki były wskazówką, to był za mały dla
pary z kilkorgiem dzieci. Był bardzo podobny do sąsiednich
domów... elewacja była jedną z trzech czy czterech







background image

standardowych dla tego typu budownictwa. Byłam pewna, że

żaden sąsiad nie miałby problemów, żeby w cudzym domu na
tej ulicy trafić do konkretnego pokoju lub szafy.

— Nie podoba mi się ten dom — oświadczyłam. Eileen lekko

postukiwała paznokciem w imitujący

kloc drewna blat kuchenny z formiki.
— Powiedz mi, co tak bardzo ci się nie podoba, żebym nie

traciła naszego czasu na pokazywanie ci czegoś innego, co by
się tym cechowało.

Rozsądna prośba.
— Za bardzo przypomina inne domy na tej ulicy. I chyba

wszyscy sąsiedzi mają małe dzieci. Nie czułabym się częścią
społeczności.

Eileen oswajała się z faktem, że to nie będzie najłatwiejsza

sprzedaż w jej życiu.

— To dopiero pierwszy dzień — powiedziała filozoficznie.

— Zobaczymy więcej. No i nic cię nie goni.

Przytaknęłam. Eileen odwiozła mnie do domu, cały czas

myśląc na głos, jakie domy mogłaby mi pokazać w przyszłym
tygodniu. Słuchałam nieuważnie, myśląc o wieczornej randce.
Starałam się niczego sobie nie wyobrażać: żadnych scen z tego
wieczoru, nie snuć żadnych domysłów co do jego zakończenia.

Oczywiście, gdy przyjechałam do domu, nadal miałam sporo

czasu do zabicia, a skoro było posprzątane, i wybrałam już
ciuchy, nie miałam co robić.

background image

Włączyłam więc telewizor, a gdy to zawiodło, spróbowałam

się skupić na starej Catherine Aird, licząc, że jej niezawodna
mieszanka humoru i dedukcji pozwoli mi przetrwać kilka
godzin. Po dziesięciu minutach walki o koncentrację Aird
zadziałała, jak zawsze. Nawet zapomniałam spoglądać na
zegarek.

Potem przypomniałam sobie, że dziś rano nie ćwiczyłam przy

kasecie. Madeleine przyszła, żeby popatrzeć na mnie ze
zwyczajowym zdumieniem, a ja ćwiczyłam, aż oblałam się
potem i poczułam się bardzo doskonała.

Wreszcie naprawdę nadszedł czas na prysznic.
Nie skrobałam się tak starannie od czasu balu absolwentów.

Każdy atom mojej skóry i każdy cal włosów był absolutnie
czysty, każdy włosek z moich nóg usunięty, a gdy wyłoniłam
się z kabiny, wysmarowałam się wszystkim, co miałam,
nałożyłam krem nawet na wysuszone skórki przy paznokciach.
Wyskubałam brwi. Makijaż nałożyłam ze starannością i
rozmysłem modelki z wybiegów, wysuszyłam każdy kosmyk
włosów, i przeczesałam je co najmniej pięćdziesiąt razy.
Wyczyściłam nawet okulary.

Wślizgnęłam się w moją niewiarygodną bieliznę. Nie

spojrzałam w lustro, przynajmniej dopóki nie wciągnęłam
przez głowę czarnej haleczki. Potem bardzo ostrożnie wbiłam
się w turkusową sukienkę, którą zapięłam z niejakim trudem.
Przepakowałam torebkę,







background image

nałożyłam buty na wysokich obcasach i przejrzałam się w

lustrze Jane.

Wyglądałam tak dobrze, jak to tylko było możliwe, a jeśli to

nie było wystarczająco dobrze... mówi się trudno.

Zeszłam na dół i czekałam.

background image

Rozdział 7

Dzwonek do drzwi zabrzmiał dokładnie o czasie.
Martin miał na sobie olśniewający, popielaty garnitur. Po

chwili cofnęłam się, żeby mógł wejść, a on się rozejrzał.

Nagle oboje zdaliśmy sobie sprawę z sytuacji i zaczęliśmy

mówić jednocześnie. Ja wyrzuciłam z siebie „Jak się
miewasz?", a on powiedział „Ładne mieszkanie". Oboje
drgnęliśmy nerwowo i uśmiechnęliśmy się do siebie z
zakłopotaniem.

— Zarezerwowałem stolik w restauracji, do której zabrali

mnie członkowie rady nadzorczej po tym, jak zdecydowali się
mnie tutaj zatrudnić — powiedział Martin. — To francuska
restauracja i uznałem, że jest bardzo dobra. Lubisz francuską
kuchnię?

Nie zrozumiałabym menu.
— Tak — odpowiedziałam. — Będziesz musiał zamówić coś

dla mnie. Nie próbowałam mówić po francusku od czasów
liceum.












background image

— Będziemy musieli zdać się na kelnera — powiedział

Martin. — Znam hiszpański i dogadam się po wietnamsku, ale
po francusku mówię bardzo słabo.

Mieliśmy coś wspólnego.
Z szafy wyjęłam swój czarny płaszcz. Włożyłam go sama, nie

byłam gotowa na to, żeby mnie dotknął. Wyjęłam włosy spod
kołnierza i wypuściłam je na plecy, boleśnie świadoma tego, że
on obserwuje każdy mój ruch. Pomyślałam, że będzie cudem,
jeśli uda nam się wyjść z domu, więc zachowywałam
odległość; a gdy otworzył przede mną drzwi i puścił mnie
przodem, wyszłam tak szybko, jak mogłam. Od lat nie czułam
się taka krucha.

Jego samochód był wspaniały — prawdziwa skóra i

imponująca tablica rozdzielcza. W życiu nie jechałam czymś
tak luksusowym. Poczułam się bardzo rozpieszczana.

Po

królewsku

przemknęliśmy

przez

Lawrenceton,

przyciągając (miałam nadzieję) dużo uwagi i wyskoczyliśmy
na krótki odcinek międzystanowej do Atlanty. Nasza
zdawkowa rozmowa była... cóż, bardzo zdawkowa. Powietrze
w samochodzie trzeszczało od napięcia.

— Zawsze tu mieszkałaś?
— Tak. Wyjechałam tylko do college'u, i potem chwilę

popracowałam. Ale później wróciłam i od tego czasu tu
mieszkam. A ty skąd pochodzisz?

background image

— Cóż, wychowałem się na rolniczych terenach Ohio, jak

wspomniałem wczoraj.

Nie byłam w stanie wyobrazić go sobie jako rolnika w

żadnym punkcie jego życia i powiedziałam to.

— Całe życie staram się to wykorzenić — powiedział z

przebłyskiem humoru. — Przez chwilę służyłem w Marines,
byłem w Wietnamie, już pod koniec, a gdy wróciłem, podjąłem
pracę dla Pan-Am Agra. Wieczorowo skończyłem college, a
Pan-Am Agra tak bardzo potrzebowała ludzi, którzy znali
hiszpański, że nauczyłem się płynnie mówić w tym języku.
Opłaciło się. Zacząłem iść w górę... Ten samochód to pierwsza
rzecz, jaką kupiłem, która otwarcie mówi, że jestem na
szczycie, i bardzo o niego dbam.

Pewnie wielki dom w Lawrenceton będzie kolejną zdobyczą,

pokazującą, że wspiął się na sam szczyt drabiny.

— Masz... trzydzieści lat? — zapytał znienacka.
— Tak.
— Ja mam czterdzieści pięć. Nie przeszkadza ci to?
— A powinno?
Oboje jednocześnie spojrzeliśmy na podświetlony szyld

motelu przy międzystanowej. Zjazd był milę dalej.

Pomyślałam, że poddam się impulsowi — nareszcie.
— Hm... Auroro...
— Roe.






background image

— Nie chcę, żebyś myślała, że nie chcę wydawać na ciebie

pieniędzy. Nie chcę, żebyś myślała, że nie chcę, by mnie z tobą
widziano. Ale dzisiaj...

— Zjedź na bok.
— Co takiego?
— Zjedź na bok.
Z międzystanowej zjechaliśmy z prędkością, która wydawała

mi się ogromna. Nagle staliśmy przed jasno oświetloną
recepcją motelu. Nie zapamiętałam jego nazwy, położenia,
niczego.

Martin gwałtownie wysiadł z samochodu, a ja patrzyłam, jak

się melduje. W trakcie tego procesu starannie unikał patrzenia
za siebie.

Potem, z kluczem w dłoni, wślizgnął się z powrotem do

samochodu.

Odwróciłam się do niego.
— Mam nadzieję, że ten pokój jest na parterze —

powiedziałam przez zaciśnięte zęby.

Był.
♦ ♦ ♦
Całą noc padało. Za oknami szalały błyskawice i słyszałam

lejącą się na chodnik wodę. Martin spał; przebudził się
odrobinę, gdy drgnęłam na uderzenie pioruna.

— Jesteś bezpieczna — powiedział, przygarniając mnie do

siebie. — Bezpieczna.

background image

Złożył pocałunek na moich włosach i znów zasnął.
Zastanawiałam się, czy faktycznie byłam. Praktycznie rzecz

ujmując, tak; nie byliśmy głupi; zabezpieczyliśmy się. Ale w
sercu nie czułam ani odrobiny bezpieczeństwa.

♦ ♦ ♦
Poranek nie należał do tych, które zwykle wprawiają mnie w

radosny nastrój. Było zimno, szaro, a na parkingu pod motelem
stały kałuże błotnistej wody. Czułam się jednak na tyle dobrze,
że przeszłam do porządku dziennego nad niechęcią do
zakładania na siebie wczorajszych ubrań. Zjedliśmy śniadanie
w motelowej kawiarni. Oboje byliśmy bardzo głodni.

— Nie wiem, co zapoczątkowaliśmy — nagle powiedział

Martin, gdy wstał, żeby zapłacić nasz rachunek — ale chcę,
żebyś wiedziała, że w życiu nie czułem się taki wyżęty.

— Zrelaksowany — poprawiłam z uśmiechem. — Ja jestem

zrelaksowana.

— Wobec tego — powiedział, unosząc brwi — nie starałaś się

wystarczająco mocno.

Uśmiechnęliśmy się do siebie.
— Zależy, kogo zapytać — powiedziałam, nieco

zaszokowana sama sobą.

— Po prostu będziemy musieli próbować dalej, aż oboje

będziemy zadowoleni — wymruczał Martin.










background image

— Co za los.
— Dzisiaj? — zapytał.
— Jutro. Daj mi szansę, żebym się mogła zrehabilitować.
Znów uśmiechnęliśmy się do siebie.
Gdy jechaliśmy z powrotem, spojrzał na zegarek.
— W niedziele zwykle pracuję w zakładzie sam, ale dziś o

dwunastej trzydzieści mamy zebranie specjalne, a potem lunch
z kierownictwem. To tak na rozpoczęcie następnej fazy
produkcji.

— A co powiedzą, jeśli się spóźnisz kilka minut? — spytałam

go miękko, gdy w drzwiach mojego domu całował mnie na
pożegnanie.

— Nic — odparł. — To ja jestem szefem.
♦ ♦ ♦
Po raz pierwszy od długiego czasu miałam zamiar nie iść do

kościoła. Wspięłam się po schodach i zdjęłam z siebie ubrania,
naciągnęłam koszulę nocną, wyciszyłam dzwonek telefonu i
wpełzłam do łóżka, żeby odpocząć. Zaczęłam się zastanawiać i
z wysiłkiem zamknęłam strumień myśli, jakbym zakręcała
kran. Byłam obolała, wykończona i upojona. Wkrótce
zasnęłam.

♦ ♦ ♦
O jedenastej, zaraz po powrocie z kościoła, zadzwoniła moja

matka. W kościele episkopalnym w Lawrenceton

background image

msza była o dziewiątej trzydzieści, ponieważ Aubrey zaraz

potem jechał czterdzieści mil odprawić nabożeństwo w innym,
mniejszym kościele. Wierciłam się w łóżku i myślałam, co
zrobić z pozostałą częścią dnia, tłumacząc sobie, że nie
powinnam dzwonić do Martina. Czułam się tak spokojna i
wyzuta z sił, że mogłabym ześlizgnąć się z łóżka i przesączyć
się wzdłuż dywanu do szafy. Ledwie słyszałam, że na dole
dzwoni telefon.

— Witaj, Auroro — dziarsko powiedziała moja matka. —

Brakowało nam cię w kościele. Co dziś robiłaś?

Uśmiechnęłam się błogo do sufitu.
— Nic szczególnego — powiedziałam.
— Dzwonię, żeby się dowiedzieć, co z tym dorocznym

bankietem pośredników — powiedziała. — Chcielibyście
przyjść z Aubreyem? To impreza także dla członków rodzin,
wiesz, i mogłoby się wam spodobać, bo wszystkich znacie.

Matka co roku próbowała mnie tam zaciągnąć, a w zeszłym

się złamałam i poszłam. Doroczny bankiet pośredników był
jednym z tych dziwnych wydarzeń, których nikt nie lubił, ale
wszyscy musieli w nim uczestniczyć. Był to miejscowy
zwyczaj zapoczątkowany piętnaście lat temu, gdy pewien
pośrednik (który dawno zdążył już wyjechać z Lawrenceton)
uznał, że dobrze by było, gdyby wszyscy profesjonalni agenci z
miasta oraz ich goście spotkali się raz








background image

do roku, wypili masę koktajli, zjedli ciężkostrawny posiłek, a

potem posiedzieli w osłupieniu, słuchając jakiegoś mówcy.

— Czy w tym roku data nie jest nieco niefortunna? Myślałam

o Tonii Lee.

— Cóż, owszem, ale zrobiliśmy rezerwację i wybraliśmy

menu, i wszyscy już wieki temu zarezerwowali sobie ten
wieczór. Więc równie dobrze możemy przez to przejść. Mam
wpisać ciebie i Aubreya? To ostateczna lista gości. Cieszę się,
że w przyszłym roku zajmie się tym Franklin.

Wszystkie agencje w Lawrenceton po kolei zajmowały się

organizacją.

— Większość przygotowań zostawi Terry Sternholtz, tak

samo jak ty zostawiłaś je Patty — powiedziałam.

— Przynajmniej to nie nasza agencja będzie się musiała

tłumaczyć, gdyby coś źle poszło.

— Wszystko będzie dobrze. Wiesz, jaka skuteczna jest Patty.
— Na Boga, tak. — Moja matka westchnęła. — Auroro, mam

wrażenie, że mnie zbywasz.

— Tak, właściwie to tak. Po prostu mam ci jakby coś do

powiedzenia...

— Jakby?
— Próbuję mieć to już za sobą.

background image

— No to dalej. Szybko.
— Już nie spotykam się z Aubreyem. Głęboki wdech.
— Ja po prostu... Chyba... Spotykam się z Martinem

Bartellem.

Długa cisza.
— Auroro, czy między wami były jakieś niesnaski? Czy John

i ja powinniśmy przez kilka tygodni nie pojawiać się w
kościele? Aubrey wydawał się dziś trochę ponury, ale nie aż
tak, żebym się nad tym zastanawiała. Aż do teraz.

— Nie, żadnych niesnasek.
— W porządku. Będziesz mi musiała kiedyś wszystko

opowiedzieć.

— Jasne. Tak, cóż, Martin i ja przyjdziemy, tak myślę... może.

— Poczułam nagły atak niepewności. — To w następną sobotę,
tak?

— Tak. A pogrzeb Tonii Lee jest we wtorek. Dzwonił

Donnie. Msza jest w... — spojrzała do swoich notatek — w
Kościele Ognistego Miecza Biblijnego Boga — dokończyła
kwaśnym głosem.

— O rany. To tuż przy autostradzie, zgadza się?
— Tak, obok Pine Needle Trailer Park. Ton matki był suchy

jak Sahara.

— O której?
— O dziesiątej.
— Okay. Przyjadę.






background image

— Auroro. Wszystko w porządku? Z tą wymianą

absztyfikantów?

— Tak. Dla Aubreya też. I dla Martina.
— Wobec tego dobrze. Widzimy się we wtorek rano, jeśli nie

wcześniej. Eileen chyba wspomniała coś, że ma ci jakieś domy
do pokazania dziś po południu; pewnie będzie do ciebie
niedługo dzwonić.

— Okay. Do zobaczenia.
Wzięłam szybki prysznic, włożyłam sweter w zielone, rdzawe

i brązowe paski, pasujące do niego rdzawe spodnie i brązowe
buty. Rzut oka przez okno powiedział mi, że dzień się nie
rozjaśnił, że nadal jest przejmująco zimno, wietrznie i mokro.

Na dole zobaczyłam, że mruga moja automatyczna

sekretarka. Dziś rano byłam tak zmęczona, że tego nie
zauważyłam.

„Roe, mówi Eileen, dzwonię w sobotę wieczór. Mam ci do

pokazania dwa domy, może w niedzielę po południu, jeśli ci to
pasuje? Daj mi znać".

Chwila ciszy między wiadomościami.
„Roe, słoneczko, śpisz?"
Gdy usłyszałam głos Martina, oblałam się rumieńcem. Musiał

zadzwonić, gdy byłam pod prysznicem.

„Dzwonię z pracy. Nie mogę się doczekać jutra. Nie będę

mógł pojechać wieczorem do Atlanty, bo we wtorek wcześnie
rano mam spotkanie, ale moglibyśmy przynajmniej pójść do
Powozowni".

background image

To była najlepsza restauracja w Lawrenceton.
„Chcę cię znów zobaczyć", powiedział po prostu. „Sprawiłaś,

że jestem bardzo szczęśliwy".

Ja też byłam cholernie szczęśliwa.
Oddzwoniłam do Eileen, żeby umówić się z nią na drugą, a

potem zdecydowałam, że pojadę gdzieś na lunch. Pod
wpływem impulsu zadzwoniłam do mojej koleżanki,
dziennikarki Sally Allison, i umówiłyśmy się wBeef 'N More.

Trzydzieści minut później, gdy już udało nam się pokonać

tłum ludzi, który wyszedł z kościoła, usiadłyśmy naprzeciwko
siebie. Sally pracowała nad hamburgerem i sałatką, a ja
cnotliwie poprzestałam na barze sałatkowym; to, co się w nim
znajdowało, z pewnością mogło dostarczyć mi wystarczająco
dużo kalorii.

Sally była ode mnie starsza o ponad dwanaście lat, ale

byłyśmy dobrymi znajomymi. Była taką Sally, która nie
tolerowałaby przydomku. Miała brązowe włosy, zawsze
idealnie uczesane, i kupowała drogie ubrania, które nosiła do
upadłego. Miała na sobie czarne spodnium, które widziałam na
niej niezliczoną ilość razy. Wciąż wyglądało dobrze. Chociaż
raz miała jakieś własne wieści, zanim zaczęła kopać w
poszukiwaniu innych.

— Paul jest dziś w pracy. Pobraliśmy się w zeszły weekend

— powiedziała swobodnie, a celofanowe opakowanie
krakersów, które próbowałam otworzyć, eksplodowało.
Pospiesznie zaczęłam zgarniać okruchy.







background image

— Wyszłaś za brata swojego pierwszego męża?
— Wiesz, że spotykaliśmy się od dawna.
— No, tak, ale nie wiedziałam, że to się skończy

małżeństwem!

— On jest wspaniały!
Paplałyśmy dalej. Umierałam z ciekawości, co pierwszy pan

Allison myślał o tej sytuacji, ale wiedziałam, że nie wolno mi
zapytać.

Gdy Sally po raz trzeci zaczęła mi opowiadać, jaki cudowny

jest Paul (wiedziała, że gdy spotykałam się z Arthurem
Smithem, słyszałam, że koledzy niezbyt za nim przepadają),
byłam już mocno znudzona i zaczęłam się rozglądać dookoła.
Ku swemu zaskoczeniu zauważyłam Donniego Greenhousea
jedzącego lunch z Idellą. Siedzieli w jednym z niewielu miejsc
w restauracji, w których można było rozmawiać bez ryzyka, że
ktoś podsłucha. Donnie pochylał się nad stołem, mówiąc coś
żarliwie i pospiesznie do Idelli, na której bladej twarzy pod
wpływem stresu zaczęły się pojawiać plamy. Idella kręciła
głową przecząco.

Co za dziwaczna para! Trochę dziwnie było widzieć

Donniego w miejscu publicznym. Zganiłam się za małostkową
reakcję. Ale... z Idellą?

— Z pewnością wyglądają, jakby ze sobą sypiali —

powiedziała Sally. Podążyła za moim spojrzeniem. — Nie
wygląda na pogrążonego w żałobie wdowca, co?

Dla mnie w ich postawie i sposobie, w jaki na siebie

background image

patrzyli, nie było nic, co wskazywałoby, że byli kochankami.

Idella nagle się poderwała, złapała swoją torebkę i
pomaszerowała do damskiej toalety. Donnie coś za nią
krzyknął. Miałam wrażenie, że Idella płakała. Sally i ja
spojrzałyśmy po sobie.

— Chyba lepiej pójdę sprawdzić — powiedziałam. —

Między okazywaniem troski a wtrącaniem się w nie swoje
sprawy jest duża różnica, a ta sytuacja znajduje się dokładnie
pośrodku.

W łososiowo-brązowej toalecie były dwie kabiny. Idella

zamknęła się w jednej z nich i faktycznie płakała.

— Idella...? — powiedziałam łagodnie. — To ja, Roe.

Przytrzymam drzwi, żeby nikt nie wszedł.

I oparłam się o nie plecami.
— Dzięki — chlipnęła. — Zaraz się pozbieram.
I faktycznie, zanim udało mi się odcyfrować napisy

przebijające spod warstwy świeżej farby, uspokoiła się i
wyszła z kabiny. Wyglądała na wymęczoną. Zmoczyła
papierowy ręcznik w zimnej wodzie i przyłożyła go sobie do
oczu.

— To mi zrujnuje makijaż — stwierdziła — ale przynajmniej

nie będę miała takich spuchniętych powiek.

Dziwnie było z nią rozmawiać, gdy miała tak zakryte oczy, w

tym ponurym pomieszczeniu, w którym panował drażniący
zapach przemysłowych środków dezynfekcyjnych.








background image

— Idello, wszystko w porządku?
— Och... tak, nic mi nie będzie. — Nie miała szczególnie

pewnego głosu. — Donnie uczepił się jednego wariackiego
pomysłu, nie chce sobie odpuścić i mnie nim dręczy.

Milczałam wyczekująco. Byłam tak ciekawa, że w końcu się

odezwałam.

— Chyba nie sądzi, że miałaś coś wspólnego ze śmiercią

Tonii Lee?

— Uważa, że wiem, kto to zrobił — ze znużeniem

powiedziała Idella. — To oczywiście bzdura.

Gapiła się nieprzytomnie w lustro; w tym nieprzyjemnym

świetle wyglądała na jeszcze bardziej umęczoną. Szare włosy
zwisały bezładnie wokół jej bladej twarzy.

— Mówi, że tej nocy, gdy zabito Tonię Lee, widział mój

samochód wyjeżdżający z parkingu pod Greenhouse Realty.

— A skąd wziął ten pomysł?
Ale Idella nie miała zamiaru powiedzieć nic więcej, a gdy

ktoś naparł na drzwi na tyle mocno, że trochę się uchyliły,
skorzystała z okazji, by wrócić do stolika.

— Dzięki — powiedziała szybko. — Do zobaczenia później.
Odsunęłam się od drzwi, żeby ją wypuścić, a ona przepchnęła

się obok osoby, która próbowała wejść do środka. To była
Terry Sternholtz.

background image

Spojrzała na nas dziwnie; wiedziała, że trzymałam drzwi.

Ciekawe, czy cały czas tam była.

— Idella wyglądała na zdenerwowaną — powiedziała

swobodnie Terry, wchodząc do jednej z kabin. Wyglądała dziś
bardzo promiennie, a jej lśniące, rude włosy kontrastowały
ładnie z zielonym garniturem.

— Miała swoje powody — powiedziałam wymijająco i

wróciłam do swojego stolika.

Sally czekała, a gdy wsunęłam się na swoje miejsce, pytająco

uniosła brwi.

— Nie wiem — odpowiedziałam na niezadane pytanie. — W

sumie nie powiedziała.

Nie chciałam powtarzać tej rozmowy. Było jasne, że Idella

ma jakieś kłopoty, a że zawsze była dla mnie bardzo miła, nie
chciałam ich pogarszać, rozsiewając plotki. Sally spojrzała na
mnie spod oka, żeby mi pokazać, że wiedziała, że ją zbywałam.

— Nie wiem, dlaczego uważasz, że mówię wszystkim o

wszystkim — rzuciła z wyraźną urazą w głosie.

Chyba zanosiło się na jedną z naszych małych kłótni.
Właśnie wtedy do środka weszła grupa menedżerów z

Pan-Am Agra, a pośród nich Martin. To było jak zobaczyć
chłopca, z którym dzień wcześniej całowało się pierwszy raz w
życiu. Zupełnie, jakbym włączyła jakąś syrenę, Martin
natychmiast się odwrócił i przesunął wzrokiem po tłumie,
szybko mnie odnajdując.






background image

Przeprosił swoich towarzyszy i wyszedł z kolejki, żeby do

mnie podejść. Oblałam się rumieńcem. Sally siedziała tyłem do
niego.

— Roe, wyglądasz, jakbyś właśnie połknęła muchę —

mówiła, gdy Martin podszedł, pochylił się i pocałował mnie na
tyle krótko, żeby nie wyglądało to wulgarnie.

Potem rozpromieniliśmy się na swój widok.
— Martin, to moja przyjaciółka, Sally Allison — oznajmiłam

gwałtownie, nagle uświadamiając sobie zainteresowanie na
twarzy Sally.

— Dzień dobry — powiedział grzecznie i potrząsnął jej

wyciągniętą dłonią.

— Nie jest pan nowym dyrektorem fabryki Pan-Am Agra? —

zapytała. — Zdaje się, że Jack Forrest zamieścił o panu artykuł
w dziale biznesowym.

— Widziałem go. Był dobrze napisany — powiedział Martin.

— A to więcej, niż mogę powiedzieć o niektórych artykułach
na mój temat. Roe, co z jutrzejszym wieczorem?

— O siódmej? — powiedziałam na chybił trafił.
— Będę o siódmej.
Pocałował mnie szybko i wrócił do swoich znajomych, którzy

obserwowali nas z wielką uwagą.

— Nie ma co, zostałaś publicznie ometkowana — sucho

powiedziała Sally.

— Hm? — Patrzyłam w swój talerz.

background image

— Własność Martina Bartella. Nie dotykać.
— Sally, nie chcę, żeby wyglądało, że o nim rozmawiamy —

syknęłam i spojrzałam na nią ostro. — Po prostu przez chwilę
porozmawiajmy o czymś innym.

— Okay — powiedziała zgodnie. — Zaprosi cię na bal?
— Sally!
— Och, już dobrze. Donnie wyszedł, gdy tylko Idella wróciła

z toalety i prawie wybiegła na zewnątrz. Był wkurzony...
Wyglądał dość posępnie. Co ci powiedziała?

— Że Donnie uważa... och, Sally!
— Ciekawość, tylko ciekawość! Od kiedy ty i Martin Bartell

jesteście razem?

— Od bardzo niedawna. Dajmy na to, od zeszłej nocy.
— Cóż, czyż życie nie jest pełne upadków i wzlotów? Ja

wyszłam za mąż, a ty masz misiaczka.

Wywróciłam oczami. Martin Bartell miał tyle z misiaczka, co

mercedes z furmanki.

— Był w Wietnamie, prawda? — spytała Sally.
— Tak.
— Chyba przywiózł parę medali. Nie opowiadał o tym

Jackowi, ale jeden z menedżerów w Pan-Am Agra mu
powiedział, że Bartell wrócił z wojny w blasku chwały.

— Kiedy ukazał się ten artykuł?









background image

Nie widziałam go.
— Niedługo po tym, jak tu przyjechał, jakieś sześć tygodni

temu.

— Mogłabyś mi przysłać kopię?
— Pewnie. Poszukam jej, gdy jutro będę w biurze.
Zostawiłyśmy napiwek i wzięłyśmy torebki. Czułam

mrowienie na karku i spojrzałam za siebie. Martin, otoczony
swoimi pracownikami, siedział przy jednym z większych,
okrągłych stołów, i patrzył na mnie, lekko się uśmiechając.

Wyglądał na głodnego. Poszłam do swojego samochodu.

background image

Rozdział 8

Umówiłam się z Eileen w biurze i już powinnam była się

zbierać. Na parkingu stało kilka samochodów; w Select Realty
niedziela często była pracowita.

Pierwszą osobą, którą zobaczyłam, była Idella. Powiedziała

„Cześć, Roe!" tak pogodnie, jakbym nie widziała jej
zapłakanej w damskiej toalecie w restauracji raptem
czterdzieści pięć minut wcześniej.

— Dzień dobry, Idello — odpowiedziałam uprzejmie.
— Właśnie dostałam ofertę na twój dom na Honor. Pani Kaye

proponuje trzy tysiące mniej, niż twoja cena, plus chce, żeby
została mikrofalówka i inne sprzęty gospodarstwa domowego.

Poszłyśmy do małego biura Idelli, udekorowanego wyłącznie

zdjęciami jej dwojga dzieci, razem i pojedynczo, mniej więcej
dziesięcioletniego chłopca, bardzo ciężkiej budowy, i może
siedmioletniej, szczupłej dziewczynki o gładkich, jasnych
włosach.














background image

— Powiedz jej, że spuszczę cenę o dwa tysiące i może

zatrzymać wszystko oprócz pralki i suszarki.

Moje były na wyposażeniu domu, a będę potrzebowała takich

sprzętów, gdy się przeprowadzę.

— A co z zamrażarką w składziku pod wiatą? — spytała

Idella. — Nie mówi konkretnie, czy zalicza ją do sprzętu AGD,
czy nie.

— Nie zależy mi szczególnie na zamrażarce. Jeśli ją chce, to

niech ją sobie zatrzyma.

— Okay. Zaraz podjadę do jej ciotki i przedstawię twoją

propozycję.

Idella wyraźnie nie chciała wracać do sceny, która rozegrała

się w Beef 'N More. Oczywiście, chciałam wiedzieć, o co
chodziło, ale przyzwoitość nakazywała czekać, aż sama będzie
mi się chciała zwierzyć.

— Jestem naprawdę zadowolona z tej oferty —

powiedziałam, a ona się uśmiechnęła.

— To szybka transakcja, właściwa osoba we właściwym

czasie — stwierdziła wymijająco. — Ona potrzebuje małego,
porządnego domu, a ty masz mały, porządny dom; lokalizacja
w ślepym zaułku i cena są w porządku.

Gdy Idella zbierała papiery, zadzwonił telefon. Odebrała

jedną ręką, podczas gdy drugą cały czas porządkowała
dokumenty.

— Idella Yates — powiedziała miło.
Pierwsze słowa jej rozmówcy dramatycznie zmie-

background image

niły jej zachowanie. Jej wolna dłoń zamarła. Cała się

wyprostowała, a uśmiech zniknął z jej twarzy.

— Musimy porozmawiać później — powiedziała szybko. —

Tak, muszę się z tobą zobaczyć... cóż... — zamknęła oczy w
namyśle. — Okay — odparła wreszcie.

Odłożyła słuchawkę i przez chwilę siedziała całkowicie

nieruchomo. Pogoda ducha i energia natychmiast z niej
uciekły. Nie wiedziałam, czy powinnam coś powiedzieć, czy
nie, więc siedziałam i wyglądałam na zatroskaną.
Rzeczywiście byłam zaniepokojona.

Idella zdecydowała się nie dawać nic po sobie poznać.
— Chyba mam tutaj wszystko — powiedziała w okropnej

parodii swojej poprzedniej, pogodnej skuteczności.

— Gdybyś potrzebowała pomocy, wiesz, że możesz liczyć na

mnie i na moją matkę — powiedziałam jej i poszłam do Eileen.

Gdy tylko Eileen podniosła się do wyjścia, odebrała

niespodziewany telefon od klienta spoza miasta. Zdecydował
się złożyć ofertę na dom, który oglądał tydzień wcześniej. Dom
był zgłoszony do Todays Homes, ale klient był przypisany
konkretnie do Eileen, więc pokazała mu ten dom wraz z
innymi, zgłoszonymi do Select Realty. Dojście z klientem do
porozumienia zajęło jej trochę czasu. Zapewniła go, że










background image

natychmiast zadzwoni do Today's Homes, a potem się

rozłączyła i natychmiast wybrała numer. Kilka minut
wcześniej wyłowiłam z torebki książkę i czytałam,
zadowolona.

— Franklin? Tu Eileen. Słuchaj, właśnie dzwonili państwo

McCann, w zeszłym tygodniu pokazywałam im dom
Nordstromów... Tak, chcą złożyć ofertę... wiem, wiem, ale
wiesz, jak jest...

Gdy Eileen przekazywała ofertę Franklinowi, mnie

pochłaniała lektura. Prawie już skończyłam Catherine Aird.

Wreszcie Eileen była gotowa do wyjścia. Gdy szłyśmy do

samochodu, powiedziałam jej, że mam dobre wieści odnośnie
do sprzedaży mojego własnego domu.

— Jak myślisz, czy z Idellą ostatnio jest wszystko w

porządku? — spytałam ostrożnie.

— Ostatnio? Nie.
— Chyba coś jest nie tak.
— Co? Możemy z tym coś zrobić?
— No... nie.
— Skoro nic nie wiemy, a ona nie prosi o pomoc, to chyba nie

powinniśmy się mieszać — stwierdziła Eileen, patrząc na
mnie.

Przytaknęłam niechętnie.
Gdy zatrzymałyśmy się przy krawężniku pierwszego domu,

jego właściciele właśnie wychodzili. Eileen oczywiście
wcześniej ustaliła z nimi porę

background image

pokazu. Poszła z nimi porozmawiać, podczas gdy ja

rozglądałam się po ogródku, który bardzo potrzebował
wygrabienia.

— Jak się miewacie? — spytała Eileen swoim grzmiącym

głosem. — Ben, kiedy wreszcie mnie gdzieś zabierzesz?

— Gdy tylko Leda spuści mnie z łańcucha — z równie

dobrym humorem odparł mężczyzna. — Lepiej wyciągnij
swoje buty do tańca.

— Eileen, nie znalazłaś jeszcze właściwego mężczyzny? —

zapytała kobieta.

— Nie, słonko. Nadal nie znalazłam nikogo, kto byłby dla

mnie dostatecznie męski!

Chichotali, prowadząc ten lekko sprośny dialog, a potem

tamci wsiedli do samochodu i odjechali, a Eileen otworzyła
drzwi.

— Co? — spytała ostro.
Nie wiedziałam, że coś po mnie widać.
— Eileen, dlaczego to robisz? — zapytałam tak neutralnie,

jak mogłam. — Czy to naprawdę ty?

— Nie, oczywiście, że nie — odpowiedziała zgryźliwie. —

Ale ile domów sprzedam w tym małym mieście, jeśli Terry i ja
zaczniemy publicznie trzymać się za rączki? Jak miałybyśmy
tutaj żyć? W pewien sposób dla Terry jest to łatwiejsze...
Franklin tak naprawdę potrzebuje kogoś, kto jest niewrażliwy
na jego urok. Nie chciał wylądować w łóżku z pracownicą. Ale






background image

nadal, gdyby wszyscy wiedzieli... a ludzie, którzy wiedzą,

muszą być w stanie udawać, że nie wiedzą. Rozumiałam ją,
choć to było przygnębiające.

— Oto więc dom Mayów — powiedziała Eileen, znów

wchodząc w rolę pośredniczki. — Mamy tu... trzy sypialnie,
dwie łazienki, bawialnię, mały salon... hmm... dużą garderobę
w głównej sypialni...

I szłyśmy przez dom Mayów, który był ciemny i ponury,

nawet w kuchni. Już po dwóch minutach mogłam powiedzieć,
że nie kupię tego domu, ale to najwyraźniej był dzień
udawania. Ja udawałam, że może kupię, Eileen udawała, że
wcześniejsza wymiana zdań nie miała miejsca. Idella udawała,
że ten telefon do biura nie wytrącił jej z równowagi.

W sypialni, którą obejrzałam z obowiązku, zaczął mi się

dawać we znaki brak snu. Otworzyłam szafę na pościel i
ziewnęłam do niej, zauważając ohydne ręczniki, które
Mayowie rozsądnie odłożyli.

— Roe, tu ziemia.
— Co? Och, przepraszam, nie spałam dziś za dobrze.
— Chcesz w ogóle zobaczyć ten drugi dom?
— Tak, obiecuję, że będę uważać. Eileen, ten po prostu mi się

nie podoba.

— Trzeba było od razu mówić. Nie ma sensu tracić czasu na

dom, którego nie chcesz.

Przytaknęłam posłusznie.

background image

Po drodze do następnego domu nie rozmawiałyśmy za dużo.

Pogrążona w snach na jawie ledwie zauważyłam, że Eileen
wyjeżdża z miasta.

Jakąś milę na wschód od Lawrenceton zatrzymałyśmy się pod

domem stojącym niemal na środku ugoru. Miał długi, żwirowy
podjazd. Dom był piętrowy, ceglany, a cegła została
pomalowana na biało, żeby podkreślić zielone okiennice i
drzwi frontowe. Były chronione przez ganek. Piętro było
mniejsze od parteru. Po lewej stronie znajdował się osobny
garaż na dwa samochody, z zadaszonym przejściem prowa-
dzącym od drzwi w jego bocznej ścianie do domu. Nad
garażem było pięterko, na które prowadziły kryte schody.

Nad polami zaczęło opadać słońce. Było znacznie później, niż

sądziłam.

— Eileen — powiedziałam ze zdumieniem. — Czy to nie

jest...

— Dom Juliusów — dokończyła.
— Jest na sprzedaż?
— Od lat.
— A ty mi go pokazujesz? Uśmiechnęła się.
— Może ci się spodobać.
Odetchnęłam głęboko i wysiadłam z samochodu. Zimowe

pola dookoła były nagie, a ogród — wyblakły i martwy.
Wielkie krzewy, które wyznaczały granice








background image

działki, wciąż były ciemnozielone, a ostrokrzew przy

budynku potrzebował przycięcia.

— Spadkobiercy go zatrzymali — powiedziałam ze

zdumieniem.

— Tylko jedna spadkobierczyni. Matka pani Julius.

Oczywiście chciała, żeby odłączyć prąd, ale dom by po prostu
zgnił. Ze względu na jego reputację było tu zaskakująco
niewiele aktów wandalizmu.

— No cóż. Wejdźmy do środka.
Nagle ten dzień okazał się niespodziewanie zaskakujący.

Eileen, z kluczami w dłoni, poprowadziła nas po schodach
frontowych z kutą, żelazną balustradą pomalowaną na czarno,
bardzo już potrzebującą odświeżenia. Weszłyśmy na ganek i
stanęłyśmy przed drzwiami.

— Eileen, jaki stary jest ten dom?
— Czterdzieści lat — powiedziała. — Co najmniej. Ale

Juliusowie, zanim zniknęli, wymienili całą elektrykę... położyli
nowy dach... zainstalowali nowy piec. To było... niech no
zerknę... tak, sześć lat temu.

— I dobudowali pięterko nad garażem?
— Tak, to było mieszkanie teściowej. Mieszkała tam matka

pani Julius. Ale to pewnie pamiętasz.

Zniknięcie rodziny Juliusów było w Lawrenceton sensacją

dekady. Choć mieli jakąś rodzinę w mieście, niewielu ludzi
miało okazję ich poznać, więc prawie wszyscy mogli się
rozkoszować niekłamanym dresz-

background image

czem zagadki i dramatu po ich zniknięciu. T.C. oraz Hope

Juliusów, obojga tuż po czterdziestce, i Charity Julius,
piętnastolatki, nie było w domu, gdy któregoś sobotniego
poranka matka pani Julius przyszła na śniadanie, co było jej
niezmiennym zwyczajem. Starsza pani najpierw nawoływała
przez chwilę, a potem przeszukała dom. Po godzinie
oczekiwania, kiedy wreszcie sprawdziła, że ich samochody
były na miejscu, zadzwoniła na policję. Policjanci oczywiście
początkowo byli sceptyczni.

Ale gdy dzień mijał, samochody, rodzinny van i pickup, wciąż

stały w garażu, a żaden członek rodziny Juliusów nie
zadzwonił ani nie wrócił, policja zrobiła się tak samo
niespokojna, jak matka pani Julius. Rodzina nie pojechała na
wycieczkę rowerową ani nie poszła na spacer, nie przyjęła też
zaproszenia od nikogo innego.

Nigdy nie wrócili i nikt ich nigdy nie znalazł.
Eileen otworzyła drzwi i weszłam do środka.
Nie wiem, czego się spodziewałam, ale w domu nie było

niczego niesamowitego. Przez okno sączyło się chłodne
światło słoneczne, a ja nie czułam upiornej obecności
zaginionej rodziny Juliusów, tylko spokój.

— Na dole jest jedna sypialnia — czytała Eileen — na górze

dwie, a także pokój do wykorzystania jako biuro albo pokój do
szycia... oczywiście można tam też urządzić sypialnię. Jest tu
także strych z drewnianą







background image

podłogą, bardzo mały. Wejście przez właz sufitowy z

korytarza na górze.

Byłyśmy w bawialni, dużym pokoju z wieloma oknami. Jasny

dywan wydzielał nieokreślony zapach. Podwójne drzwi do
jadalni były przeszklone. Jadalnia miała drewnianą podłogę,
wbudowany kominek oraz duże okno wychodzące na ogród z
tyłu i garaż. Potem przyszedł czas na kuchnię, w której było
odpowiednio dużo miejsca na jedzenie i (również) dużo, dużo
szafek. Mnóstwo miejsca na blatach. Linoleum na podłodze
było pomarańczowe, a tapeta kremowa z małym wzorkiem pod
kolor podłogi, zasłony zaś kremowe z pomarańczowymi
fałdami. Była tam spiżarnia, wyraźnie przerobiona z pralni.

Byłam zachwycona.
Nad łazienką na dole trzeba by popracować. Nowe płytki,

uszczelki, nowe lustro.

W sypialni na dole byłaby świetna biblioteka.
Schody były strome, ale nie przerażająco. Balustrada

wyglądała na dość solidną.

Największa sypialnia na górze była bardzo miła. Tapeta nie

podobała mi się za bardzo, ale to można było łatwo zmienić.
Łazienka na górze, do której wchodziło się z korytarza, także
wymagała nieco pracy. Drugą sypialnię trzeba by odmalować,
tak samo jak mały pokoik, ten na składzik czy pomieszczenie
do szycia.

background image

Mogłam to zrobić. Albo nawet lepiej, mogłam to komuś

zlecić.

— Wyglądasz na uszczęśliwioną — zauważyła Eileen.
Zapomniałam, że nie byłam tam sama.
— Ty naprawdę rozważasz kupno tego domu — powiedziała

powoli.

— Jest cudowny — odparłam oszołomiona.
— Nieco odizolowany.
— Cichy.
— Trochę zniszczony.
— Spokojny.
— Hmmm... biorąc pod uwagę cenę, to okazja... no i

oczywiście jest to małe mieszkanie nad garażem, które można
komuś wynająć... to pomogłoby w kwestii odizolowania.

— Zobaczmy to mieszkanie.
Zeszłyśmy więc na dół i wyszłyśmy przez drzwi kuchenne.

Schody prowadzące na to małe pięterko wydawały się dość
solidne; oczywiście, ta dobudówka miała tylko sześć lat. Szłam
za Eileen, która otworzyła szklane drzwi.

Tak naprawdę był to jeden przestronny, otwarty pokój,

jedynie łazienka na końcu była zamknięta. Był w niej prysznic,
nie wanna. Kuchnia była wystarczająca dla jednej osoby, która
od czasu do czasu coś sobie podgrzewała; matka pani Julius
większość posiłków







background image

zjadała w domu. Były tam wbudowane ładne, otwarte półki, a

także dwie szafy. W oknie znajdował się klimatyzator, ale nie
potrafiłam zgadnąć, jak to pomieszczenie było ogrzewane.

— Podejrzewam, że grzałką naftową — powiedziała Eileen.

— Przy takiej powierzchni nie powinno być z tym problemów.

Być może mogłabym wynająć to mieszkanko studentowi

naszego małego college'u biblijnego albo jakiejś nauczycielce.
Komuś cichemu i nienarzucającemu się.

— Naprawdę mi się to podoba — niepotrzebnie oznajmiłam

Eileen.

— Widzę.
— Ale oczywiście będę się musiała zastanowić.
— Oczywiście.
— Stać mnie na niego i na naprawy, i mogę zapłacić gotówką.

Ale jest poza miastem, a ja muszę zdecydować, czy to mi
przeszkadza. Z drugiej strony, praktycznie widać stąd dom
mojej matki. I byłabym wdzięczna, gdybyś mogła się
dowiedzieć, kto jest właścicielem tego pola. Nie chciałabym tu
zamieszkać, a potem odkryć, że ktoś postawił mi pod oknem
centrum handlowe. Albo kurnik przemysłowy.

Eileen zapisała to sobie.
Powiedziałam sobie cicho, że jeśli coś mi się ostatecznie nie

spodoba, to zawsze mogę wynająć archi-

background image

tekta i postawić dom podobny do tego, budowany od podstaw.
— No, a ja też będę dalej szukać — powiedziałam Eileen. —

Po prostu nie chcę żyć w ciasnocie.

— Okay, ty jesteś szefem — zgodziła się Eileen. Zrobiło się

na tyle ciemno, że wyjeżdżając spod

garażu na długi podjazd, włączyła światła.
W ciszy wracałyśmy do miasta. Eileen wyraźnie

powstrzymywała się przed udzieleniem mi dobrej rady, ja
byłam głęboko zamyślona. Ten dom naprawdę mi się podobał.

— Chwila — ostrym głosem odezwała się Eileen.

Otrząsnęłam się z marzeń.

— Patrz, to samochód Idelli. Ale dziś nie miała pokazywać

domu Westleyów. Mój Boże, zobacz, która godzina! Za
godzinę pokazuję go parze, która przez cały weekend pracuje
na różnych zmianach. Będę potrzebować klucza.

Eileen była poważnie zirytowana. Gdybym była zwykłą

klientką, najpierw odwiozłaby mnie do biura, a potem wróciła,
ale ponieważ należałam do rodziny pośredników, czuła się
swobodnie, dając przy mnie upust swoim uczuciom. Eileen
zaparkowała na podjeździe i wysiadła z wytrenowaną
łatwością. Ja też wyszłam z samochodu. Może Idella miała już
odpowiedź Emily Kaye na moją kontrpropozycję.

Stało tam tylko auto Idelli.








background image

— Westleyowie wyprowadzili się w zeszłym tygodniu —

powiedziała Eileen i bez pukania otworzyła drzwi frontowe. —
Idella! — huknęła. — Kobieto, za godzinę będę potrzebować
tego klucza!

Nic. W środku była tylko ciemność. Weszłyśmy powoli.
Choć raz Eileen wyglądała na zaniepokojoną.
Znów zawołała, coraz mniej spodziewając się odpowiedzi.

Rolety i zasłony były podniesione, wpuszczały trochę światła z
latarni na ulicy. Eileen spróbowała włączyć lampę, ale
elektryczność była odcięta.

W domu było bardzo zimno i ciaśniej otuliłam się płaszczem.
— Powinnyśmy wyjść i wezwać policję — powiedziałam

wreszcie.

— A co, jeśli jest ranna?
— Och, Eileen! Wiesz... — nie mogłam dokończyć zdania. —

W porządku — powiedziałam, poddając się nieuniknionemu.
— Masz w samochodzie latarkę?

— Tak. Nie wiem, gdzie ja mam głowę! — wykrzyknęła

Eileen, wyraźnie zła na siebie.

Poszła po latarkę i omiotła jej szerokim promieniem

bawialnię. Nic, poza kurzem na dywanie. Poszłam za nią i za
światłem do kuchni... nic. Przeszłyśmy z powrotem koło drzwi
wejściowych i korytarzem do sypialni. W pierwszej po lewej
nic. W łazience nic. Po twarzy Eileen spływały łzy i widziałam,
że dzwoni zębami.

background image

W drugiej sypialni nic.
Nic w bieliźniarce w korytarzu.
Idella znajdowała się w ostatniej sypialni. Strumień światła

przesunął się po jej jasnych włosach, po czym niechętnie
zatrzymał.

Leżała wciśnięta w kąt, jak zdarta z łóżka poszewka. Tonia

Lee została ułożona, ale Idellą po prostu rzucono. Żaden żywy
człowiek nie mógł leżeć w taki sposób.

Zmusiłam się, żeby podejść i dotknąć nadgarstka Idelli. Był

ledwie ciepły. Nie czułam tętna. Podstawiłam dłoń pod jej nos.
Brak oddechu. Dotknęłam nasady szyi. Nic.

Z ludźmi nigdy nic nie wiadomo. Usłyszałam wilgotny

dźwięk, a światło latarki zatańczyło dziko po ścianach. Eileen
Norris w głębokim omdleniu osunęła się na podłogę.

♦ ♦ ♦
Oczywiście w domu Westleyów nie było telefonu. Nagle

poczułam się, jakbym znajdowała się na bezludnej wyspie. Nie
chciałam zostawiać Eileen samej w ciemności i ciszy z ciałem
Idelli, ale musiałam sprowadzić pomoc. Przed domem po
prawej stronie stał samochód, widoczny w świetle latarki.
Zapukałam do drzwi.

Na dźwięk pukania pojawiło się małe dziecko









background image

w czerwonej koszulce i kombinezonie. Nie potrafiłam

określić, czy to chłopiec, czy dziewczynka.

— Mogę rozmawiać z twoją mamusią? — powiedziałam.
Dziecko kiwnęło głową i podreptało w głąb, a po chwili do

drzwi podeszła młoda kobieta z głową owiniętą ręcznikiem.

— Przepraszam, mówiłam Jeffreyowi, żeby nie podchodził

do drzwi, ale jeśli nie słyszę dzwonka, to się wymyka —
powiedziała, wyraźnie dając do zrozumienia, że uważa
JefFreya za spryciarza. — Co mogę dla pani zrobić?

— Jestem Aurora Teagarden — zaczęłam, a jej twarz drgnęła,

zanim znów ułożyła się w uprzejmy wyraz. — Chciałabym,
żeby pani wezwała policję. W domu Westleyów zdarzył się...
wypadek.

— Mówi pani poważnie? — powiedziała z powątpiewaniem.

— Nikogo nie powinno tam być, ten dom jest na sprzedaż.

— Daję słowo, że mówię poważnie. Proszę wezwać policję.
— Dobrze, zaraz to zrobię. A pani dobrze się czuje? —

spytała, przerażona, że mogłabym chcieć wejść do jej domu.

— Nic mi nie jest. Jeśli pani zadzwoni, to tam wrócę.

background image

Miałam nieprzyjemne uczucie, że raczej wróci do mycia

włosów i zapomni, że pukałam.

— Już dzwonię — powiedziała z nagłym zdecydowaniem.
Wróciłam więc do zimnego, ciemnego domu obok. Eileen się

ruszała, ale nadal była nieprzytomna. Złapałam kurczowo
latarkę, przysiadłam obok niej na paskudnym, brązowym
dywanie i czekając na policję, gapiłam się bezmyślnie na
martwego chrząszcza.

♦ ♦ ♦
Przynajmniej nie przyjechał Jack Burns. W tej chwili

wolałabym się zamknąć w jednym pomieszczeniu z pitbullem,
niż stanąć przed sierżantem Burnsem. Od czasu naszego
spotkania w trakcie śledztwa w sprawie Prawdziwych
Morderstw traktował mnie z nienawistnym brakiem zaufania.
Najwyraźniej uważał mnie za Calamity Jane Lawrenceton,
twierdził, że śmierć ciągnie się za mną jak jakiś paskudny
zapach. Gdybym była Jonaszem, bez namysłu rzuciłby mnie
wielorybowi.

Lynn

Liggett-Smith

moją obecność wydawała się

przyjmować jako coś naturalnego. To było niemal tak samo
irytujące.

Eileen ocknęła się z omdlenia, powiedziałyśmy wszystko, co

nam było wiadomo — nie było tego dużo — a potem
odwiozłam roztrzęsioną Eileen








background image

do biura. Policjanci zadzwonili już do mojej matki, więc

czekała tam na nas. Eileen poszła do jej biura w chwiejnej
parodii swojego normalnego, energicznego kroku. W
korytarzu paliło się światło. Usiadłam na krześle dla klientów
w biurze Mackiego Knighta. Mackie z wyraźnym zdziwieniem
odłożył dokumenty, którymi się zajmował.

— Roe, co się dzieje?
— Mackie, byłeś tutaj przez całe popołudnie? Do teraz?
Na zegarze na ścianie biura zobaczyłam, że była już prawie

siódma.

— Nie. Właśnie przyszedłem. Całe popołudnie spędziłem w

kościele i na kolacji u moich rodziców. Ledwie mama
postawiła przede mną bezę cytrynową, przypomniałem sobie,
że nie przygotowałem wszystkich dokumentów do jutrzejszego
sfinalizowania sprzedaży domu Feifferów.

Na rogu jego biurka leżał papierowy talerzyk i plastikowy

widelec, wysmarowane bezą cytrynową.

— Był tam ktoś poza twoimi rodzicami?
— Tak, mój pastor. O co ci chodzi?
— Idella właśnie została zamordowana.
— O nie. — Mackie wyglądał, jakby zrobiło mu się

niedobrze. — Gdzie?

— W pustym domu Westleyów.
— Jak?

background image

— Nie wiem. — Nie widziałam broni, ale Idella miała płaszcz

naciągnięty na szyję. W słabym świetle nie było za dobrze
widać, ale uznałam, że jej twarz miała ten sam dziwny odcień,
co twarz Tonii Lee. — Może uduszenie.

— Biedna kobieta. Kto powiedział jej dzieciom?
— Chyba policja. Albo ten ktoś, z kim je zostawiała, idąc do

pracy.

— A ja nie mógłbym tego zrobić! — Wreszcie to do niego

dotarło. — Ani przez chwilę nie byłem sam, z wyjątkiem jazdy
tutaj od moich rodziców.

— Może to nie zostało zaplanowane tak dobrze, jak

zamordowanie Tonii Lee.

— Myślisz, że Tonia Lee została zamordowana w

konkretnym czasie i miejscu, ponieważ było wielu możliwych
podejrzanych?

— Jasne, a ty nie?
— Nie myślałem o tym w taki sposób — powiedział powoli

— ale to brzmi bardzo sensownie. Biedna Idella. — Mackie
pokręcił głową z niedowierzaniem. — Faktycznie dziwnie się
ostatnio zachowywała, prawie przepraszająco, za każdym
razem, gdy z nią rozmawiałem.

— Mackie, ona wiedziała, że nie zabiłeś Tonii Lee. Sądzę, że

wiedziała, kto to zrobił, albo to podejrzewała.

Oboje przez chwilę siedzieliśmy i myśleliśmy,







background image

a potem w drzwiach pojawiła się moja matka i spytała

delikatnie, czy mogłaby ze mną porozmawiać.

— Mackie — powiedziała, gdy podniosłam się do wyjścia —

pojechałeś do kościoła po wyjściu Idelli czy przedtem?

— Przedtem. Gdy szedłem do drzwi, wciąż była w swoim

biurze. Pożegnałem się z nią.

— Och, dzięki Bogu. Wobec tego jesteś czysty.
— Tak, chyba tak.
Mackie walczył z przeciwstawnymi emocjami. W biurze

matki czekała Lynn.

— Słyszałam, że w Beef 'N More odbyłaś ciekawą rozmowę z

Idellą — powiedziała.

Pomyślałam, że Lynn blefuje, ale i tak miałam zamiar

powiedzieć jej, co powiedziała Idella, choć było to dość
niejasne. Jedyną osobą, która mogła powiedzieć Lynn, że
rozmawiałam z Idellą, była Sally Allison, a Sally nie wiedziała,
co zdradziła mi Idella. Nie, nie byłam sprawiedliwa wobec
Sally... była jeszcze Terry Sternholtz.

Opowiedziałam Lynn o moim małym spotkaniu z Idellą w

toalecie. Wałkowałyśmy to w kółko, podczas gdy moja matka
słuchała albo pracowała cicho. Zastanawiałam się, dlaczego
siedzę tutaj, zamiast na komendzie. Opowiedziałam Lynn o
każdym, najmniejszym niuansie ewidentnej kłótni Idelli i
Donniego Green

background image

housea, jej ucieczce do toalety, moich dość szczerych

wysiłkach, żeby jej pomóc, kilku uwagach, które wygłosiła, i
jej wyjściu z restauracji. Potem o spotkaniu w biurze, naszej
krótkiej rozmowie, wymianie zdań z niewiadomą osobą, która
do niej zadzwoniła, i jej oświadczeniu, że pojedzie do Emily
Kaye w sprawie mojej kontrpropozycji. A potem znalazłam ją
w tym pustym domu.

Zanim Lynn uznała, że wyciągnęła ze mnie wszystko, co

mogła, szczerze żałowałam, że w restauracji rozmawiałam z
Idellą. Czasem dobre odruchy odbijają się czkawką.

— Jedźcie pogadać z Donnieem Greenhousem —

powiedziałam z irytacją. — To on ją zdenerwował, nie ja.

— Och, zrobimy to — zapewniła mnie Lynn. — W gruncie

rzeczy ktoś z nim właśnie rozmawia.

♦ ♦ ♦
Ale Donnie Greenhouse, który tak długo pozwalał, żeby

Tonia Lee wchodziła mu na głowę, nie ustąpił policji ani na
cal. Wciąż byłam w biurze, gdy zadzwonił do mojej matki i
powiedział triumfalnie, że nie dał się wrobić Paulowi
Allisonowi.

— Powiedział Paulowi, że nieważne, co według Roe

Teagarden powiedziała Idella. On i Idella omawiali wyłącznie
kwestie biznesowe oraz pogrzeb Tonii Lee.










background image

Słynne brwi mojej matki wygięły się bardzo sceptycznie.
— Równie dobrze mógłby chodzić z transparentem „Wiem za

dużo, proszę mnie zabić" — stwierdziłam.

— Donnie jest za głupi, żeby się schować przed deszczem...

ale chyba nie jest aż tak głupi — odparła matka. — Ale
dlaczego to robi, zamiast powiedzieć policji wszystko, co wie?
Nie mam pojęcia.

— Sam chce pomścić Tonię Lee?
— Bóg wie dlaczego. Wszyscy wiedzą, że zmieniła jego życie

w piekło.

— Może zawsze ją kochał.
Obie się nad tym zastanawiałyśmy.
— Osobiście uważam, że racjonalnie myślący człowiek,

mający instynkt samozachowawczy, nie mógłby ciągle kochać,
będąc tak znieważanym — oświadczyła moja matka.

Ciekawe, czy miała rację.
— Czyli Donnie nie myśli racjonalnie i nie ma instynktu

samozachowawczego — powiedziałam. — A co z Idellą? Do
biura ewidentnie dzwoniła osoba, którą podejrzewała o to, że
może być zabójcą. A jednak zgodziła się z nią spotkać w
pustym domu. Czy to nie pozwala przypuszczać, że kochała tę
osobę?

— Ja po prostu nie kocham w taki sposób — wydusiła

wreszcie matka. — Kochałam twojego ojca, dopóki

background image

nie dopuścił się niewierności. — Pierwszy raz w życiu

usłyszałam od niej choć słowo o jej małżeństwie z moim
ojcem. — Kochałam go, w mojej opinii, bardzo głęboko. Ale
gdy tak bardzo mnie zranił, a sprawy tak czy inaczej nie
układały się za dobrze, to po prostu zabiło miłość. Jak można
wciąż kochać kogoś, kto cię okłamuje?

Naprawdę nie potrafiła tego zrozumieć.
Przy swoim ograniczonym doświadczeniu nie wiedziałam,

czy to moja matka ma tak niezwykle silny instynkt
samozachowawczy, czy też świat pełen jest nieracjonalnych
ludzi.

— Z tego, co czytałam i widziałam — powiedziałam z

wahaniem — wielu ludzi tak nie postępuje. Kochają bez
względu na ból czy cenę.

— Żadnego szacunku do siebie. Tak uważam — szorstko

oznajmiła matka. Przez chwilę wyglądała przez okno, na nagie
gałęzie dębu, które tworzyły blady, abstrakcyjny wzór na
szarym niebie. — Biedna Idella — westchnęła, a po policzku
spłynęła jej łza. — Była warta dziesięciu takich Toni Lee, i
miała dzieci. Tyle dla siebie zrobiła, odkąd mąż ją zostawił.
Bardzo ją polubiłam, nawet nie będąc z nią szczególnie blisko.

Matka znów spojrzała na mnie.
— Tak bardzo musiała się bać. — Potem sama się

wzdrygnęła. — Kochanie, poproszę Eileen, żeby zadzwoniła
do Emily Kaye i dowiedziała się, czy Idella






background image

była tam przekazać twoją propozycję. Policja niedługo

powinna oddać nam papiery z jej samochodu. Zajmiemy się
sprzedażą tego domu, Eileen bądź ja. Dam ci znać.

O to nie martwiłam się w najmniejszym stopniu.
— Dzięki — wymamrotałam, starając się wyglądać na pełną

ulgi. — Chyba pojadę już do domu.

Odwróciłam się jednak od drzwi.
— Wiesz co, założę się, że Donnie tak naprawdę nic nie wie.

Jeżeli zostanie zabity, to zupełnie na darmo.

Naprawdę się cieszyłam, że nie umówiłam się na dziś z

Martinem. Potrzebowałam trochę czasu, żeby otrząsnąć się z
tego koszmaru. Jadąc do domu, poczułam impuls, żeby i tak do
niego zadzwonić. Ale potrząsnęłam głową. Nie wiadomo, co
robił. Wciąż próbował zainspirować menedżerów Pan-Am
Agra, jadł kolację z klientem, pracował w motelu nad ważnymi
dokumentami. Bardzo nie chciałam, żeby się dowiedział, jaka
byłam samotna, jak szybko.

Wciąż myślałam o Idelli, jej dzieciach, jej śmierci z miłości.

background image

Rozdział 9

Następnego dnia zadzwoniła moja najlepsza przyjaciółka,

Amina Day — obecnie Amina Day-Price. Właśnie naciągałam
swoje niebieskie jeansy, więc padłam na brzuch na łóżko, żeby
odebrać telefon.

— Cześć, to ja!
— Amina! — wykrzyknęłam radośnie, czując, jak na usta

wypływa mi uśmiech. — Co u ciebie?

— Kotku, jestem w ciąży!
— Omójboże!
— Tak! Serio-serio. Dziś rano kreseczka zmieniła kolor i

zwymiotowałam śniadanie. Więc jestem w domu i leżę.

— Amina, nie mogę w to uwierzyć. A co na to Hugh?
— Jest bardzo przejęty. Już chce lecieć kupować fotelik

samochodowy i kołyskę. Powiedziałam, żebyśmy lepiej chwilę
zaczekali, moja mama zawsze















background image

mówiła, że nie powinno się zaczynać przygotowań za szybko,

bo to przynosi pecha.

— Byłaś już u lekarza?
— Nie, w przyszłym tygodniu mam wizytę u doktorka, do

którego chodzą żony wszystkich partnerów Hugh.

Hugh jest pnącym się w górę prawnikiem w Houston.
— Bardzo się cieszę — powiedziałam szczerze.
Rozmawiałyśmy przez chwilę... czy raczej ja słuchałam, jak

Amina mówiła o dziecku, i czego chciała, a czego nie chciała
dla spodziewanego potomka.

— A co nowego u ciebie? — zapytała wreszcie.
— No... spotykam się z kimś.
— Nie z pastorem?
— Nie, już nie. Ten mężczyzna... Martin... jest nowym

dyrektorem zakładu w Pan-Am Agra.

— Ho ho. Ile ma lat?
— Starszy.
— Bogaty?
— Bogaty.
— Oczywiście to teraz bez różnicy, skoro odziedziczyłaś całą

tę forsę.

— Nie, ale to i tak miłe. Lubi mieć pieniądze.
— Opowiedz mi o wszystkim!
— No, nazywa się Martin Bartell, ma czterdzieści pięć lat,

białe włosy, ale czarne brwi...

background image

— Sexy!
— Tak, bardzo... Jest twardy, silny, inteligentny i... hmmm,

bezwzględny. Nie chciałabyś próbować wcisnąć mu kitu.

— To raczej nie są atrybuty wzorowego harcerza.
— Wiesz, masz rację — powiedziałam z namysłem. — To z

pewnością nie jest facet w typie harcerza. Raczej ulicznego
wojownika.

— Mam nadzieję, że nie jest dla ciebie za twardy.
— Nieważne, jaki jest — wyznałam. — To najgorsze, co mi

się w życiu zdarzyło. Jestem przerażona na śmierć. Nie
mogłabym się trzymać od niego z daleka, nawet gdyby był w
środku pożaru.

— Och, wow. Nieźle cię wzięło. Mam nadzieję, że jest tego

wart. To brzmi jak miłość od pierwszego wejrzenia.

— Tak, pierwszy raz w życiu mi się to przydarzyło. I mam

nadzieję, że ostatni. To okropne.

— Nigdy nie czułam czegoś takiego — powiedziała Amina.

— Więc co jeszcze się dzieje?

Zmiana takiego tematu nie była podobna do Aminy. Czyżby

była odrobinę zazdrosna?

Ale opowiedziałam jej o zamordowaniu Tonii Lee i

wywołanym przez to zamieszaniu. Potem opowiedziałam jej o
mężu Susu Hunter i jego dziwnej, sekretnej osobowości Łowcy
Domów.







background image

— Och, ja mam to samo, choć w mniejszym stopniu —

natychmiast powiedziała Amina. — To nie takie znowu
dziwaczne.

— Po prostu oglądasz domy?
— Pewnie, a ty nie? Mam dreszcz w dole kręgosłupa, gdy

wchodzę do domu, który nie jest mój i mogę zajrzeć wszędzie,
gdzie chcę. Lubię wejść na chwilę w cudze życie. Możesz
otwierać szafy i dowiedzieć się, ile ludzie płacą za prąd, i ile
mają ubrań, i jak czyste są ich meble... Odkąd Hugh i ja
zaczęliśmy szukać domu, bawię się jak nigdy w życiu. Żałuję,
że nie mogę oglądać domów przez cały czas. W gruncie rzeczy
myślałam o tym, żeby zostać pośredniczką, zamiast
sekretarzem prawnym, dopóki do mnie nie dotarło, że
musiałabym pracować na zewnątrz niezależnie od pogody i
użerać się z palantami, którzy nie wiedzą, czego chcą... sama
wiesz.

— To ciekawe — mruknęłam. Mówiłam absolutnie

poważnie.

— Oczywiście teraz rozglądamy się za większymi domami —

dodała i znów byłyśmy przy jej chwilowo ulubionym temacie.

Zanim skończyłyśmy rozmawiać, zgodziłam się zostać matką

chrzestną dziecka, a Amina kazała mi się pospieszyć i wyjść za
Martina, skoro i tak mieliśmy to zrobić, żeby mogła być druhną
honorową, zanim jej brzuch będzie za duży.

Po prostu się roześmiałam i pożegnałam. Zestawie-

background image

nie Martina i małżeństwa w jednym zdaniu sprawiło, że się

zdenerwowałam, jakby to był zły omen. Skończyłam się
ubierać, próbując nie użalać się nad sobą, tylko cieszyć ze
względu na Aminę i Hugh.

Zaczęłam się zastanawiać, czy Jimmy Hunter był kochankiem

Idelli. To by idealnie pasowało, biorąc pod uwagę jego małą
aberrację: wziąć sobie pośredniczkę za kochankę. Ale jak by
się to miało do rzeczy ginących z domów, którymi zajmowali
się miejscowi pośrednicy? Jimmy chyba nie zabierałby ich
podczas pokazów? Nie mógłby, nie bez zwracania na siebie
uwagi pośrednika. I nie zawsze oprowadzała go Idella. Czy
podczas spotkania w Select Realty ktoś nie powiedział, że
Greenhouse'owie zawsze wysyłali z nim Tonię? Czy coś w
ostrej naturze Tonii Lee przekłuło balon fantazji Jimmiego i tak
go wyprowadziło z równowagi, że ją za to zabił?

Jimmy Hunter jeździł niebieskim fordem escortem, tak jak

Idella. Może to samochód Jimmiego widział Donnie w środę
wieczorem. A skoro już o tym mowa, to co tam robił sam
Donnie? To musiało być już po przypuszczalnym czasie zgonu
Tonii Lee, który musiał mieć miejsce, zanim sąsiedzi na tyłach
Andertonów zauważyli, że samochód zniknął. W okolicach
chwili zgonu Tonii Lee Jimmy parkował przy sali taekwondo,
czekając na syna.









background image

Pokręciłam głową, patrząc w lustro i nakładając makijaż.

Miałam już tego dość. Nie będę spekulować o
przygnębiających rzeczach. Pojadę na zakupy, żeby zdobyć
sukienkę na wieczór. I dowiem się, czy Emily Kaye
zaakceptowała moją propozycję co do domu na Honor Street.
Byłoby miło zamknąć ten mały rozdział mojego życia:
sprzedać dom Jane i przygotować wszystkie moje rzeczy do
przeprowadzki do mojego własnego domu. Znowu
pomyślałam o domu Juliusów: słońcu wpadającym przez okna,
ciepłej kuchni, ganku.

— Spodobałby ci się — powiedziałam Madeleine, która

powątpiewająco spoglądała na mnie z plamy słońca w sypialni.
Przekręciła się na grzbiet, wskazując mi, że mam ją podrapać
po brzuszku, a ja zrobiłam to posłusznie. Razem zeszłyśmy na
dół, żeby zmienić jej wodę i ją nakarmić.

Zanim wyruszyłam do Atlanty, do mojego sklepu z

sukienkami dla małych kobiet, zadzwoniłam do biura mojej
matki. Eileen powiedziała, że policja przekazała jej podpisaną
przez Emily Kaye umowę na mój dom. Była w samochodzie
Idelli. Zmiany, których chciałam, zostały tam dopisane. Sama
Emily dzwoniła dziś rano, gdy tylko dowiedziała się o śmierci
Idelli, żeby potwierdzić, że zgodziła się na moją cenę i wyrazić
chęć zatrzymania pralki i suszarki. Po drodze zatrzymałam się
zatem w biurze i też złożyłam swój podpis. Tak oto dom

background image

Jane znalazł się na najlepszej drodze, by stać się domem

Emily Kaye, nigdy tak naprawdę nie będąc moim.

Wolałam pojechać do miasta, niż pójść do Great Day, sklepu

mamy Aminy, ponieważ potrzebowałam czegoś, co Amina
nazywała sukienką „Później, kotku". Amina zawsze była
specjalistką od randek, osobą, która dobierała ubrania równie
starannie, jak makijaż. Twierdziła, że ubranie zawsze coś mówi
osobie, z którą się umawiasz, a jej kariera randkowa była tak
długa, zróżnicowana i pełna sukcesów, że zakładałam, że
wiedziała, co mówi.

— Musi być na tyle skromna, żebyś mogła się bez

zażenowania pokazać w niej swojej matce — radziła. — Ale u
twojego partnera musi wywołać jęk „Później, kotku!"

W sklepie Short 'n Sweet (hej, to nie ja to wymyśliłam)

niewiele się działo, i sprzedawczyni, która pomogła mi
poprzednio, ucieszyła się na mój widok. Byłam zbyt
zażenowana, żeby jasno powiedzieć, o co mi chodziło, ale
wreszcie coś znalazłam. To był sukienkowy sweter, miękki i
beżowy, bezkształtny, ale przylegający, z dużym kołnierzem
przypominającym kaptur, który prawie spadał z ramion.
Musiałam kupić do tego stanik bez ramiączek, i wielkie, złote
kolczyki, a potem jakieś buty, więc sprawiłam, że dla pani
sprzedawczyni było to bardzo udane popołudnie. Spora zmiana
dla kogoś, kto przez dziesięć lat nosił swoje ciuchy z college'u i
szkoły średniej.

Zjadłam lunch w mieście i zajrzałam do swojej ulubionej

księgarni, więc do Lawrenceton wróciłam dość obładowana






background image

dobrymi rzeczami.
Gdy zjechałam z międzystanowej, włączyłam lokalną stację

radiową. Był czas wiadomości.

„Policja

przesłuchuje

człowieka

podejrzanego

o

zamordowanie pośrednika w handlu nieruchomościami w
Lawrenceton", tonem pogawędki powiedziała reporterka. „W
zeszłym tygodniu w pustym domu znaleziono zwłoki Tonii
Lee Greenhouse. Kobieta została uduszona. Dziś na
przesłuchanie w sprawie jej śmierci wezwano wpływowego
lokalnego biznesmena. Choć policja odmówiła komentarza, od
anonimowego informatora wiemy, że James Hunter zostanie
przesłuchany także na okoliczność śmierci Idelli Yates, której
ciało znaleziono wczoraj".

Wstrzymałam oddech. Jimmy Hunter. Biedna Susu! Biedne

dzieciaki! Byłam ciekawa, jaki nowy dowód wskazujący na
Jimmiego znalazła Lynn. Pomyślałam, że może policja
znalazła u Jimmiego jakieś kradzione rzeczy. A może... ale nie
było sensu spekulować.

♦ ♦ ♦
Martin był dziesięć minut przed czasem.
Z aprobatą przyjął sukienkę.
— Muszę tylko uczesać włosy — wyciągnęłam ręce, żeby go

przytrzymać na odległość.

background image

— Pozwól, że ja to zrobię — zaproponował, a ja poczułam

rumieniec, który zaczynał się od samych stóp.

— Nigdy stąd nie wyjdziemy, jeśli ci pozwolę —

powiedziałam z uśmiechem i odskoczyłam na schody, zanim
zdążył mnie złapać.

— Jeden buziak — powiedział, gdy dziesięć minut później

zeszłam na dół.

Patrzyli na siebie nieufnie z Madeleine.
— Jeden — powiedziałam stanowczo. Początkowo ów buziak

był bardzo słodki, ale potem

temperatura zaczęła rosnąć.
— Okulary mi parują — wymamrotałam. Roześmiał się.
— Okay, idziemy.
Minęło jeszcze kilka minut, zanim weszliśmy do jego

samochodu. Szybko dotarliśmy do Powozowni, której nazwa
związana była z dawną funkcją tego miejsca. Była to jedyna
elegancka restauracja w Lawrenceton i mieli tam bardzo dobrą
obsługę oraz jedzenie. Była mała, ciemna i droga. Na tyłach
dodano dużą salę, w której odbywały się większe spotkania.
Wskazano nam stolik w rogu i usiedliśmy obok siebie.

Przebywanie tak blisko Martina poważnie wpływało na moją

możliwość skupienia się na czymś innym, ale postanowiłam
sobie, że zaliczymy normalną randkę. Rozmawialiśmy o tym,
co zamówić do








background image

picia, kiedy wybrałam sobie jedzenie, to on rozmawiał z

kelnerem. Przyniesiono wino.

— Przesłuchują Jimmiego Huntera w związku ze śmiercią

kobiety, której ciało znaleźliśmy — powiedziałam mu.

— Coś słyszałem. Znasz tego człowieka? Opowiedziałam

więc Martinowi o Jimmym i Susu,

i małym dziwactwie Jimmiego.
— Lubi oglądać domy w towarzystwie pośredniczek? To

dosyć... zboczone.

— Ale nigdy nic nikomu nie zrobił — wskazałam uczciwie.

— I, szczerze mówiąc, mam nadzieję, że policja ma na niego
coś więcej niż to. Przynajmniej tak zakładam, bo bardzo trudno
mi uwierzyć, żeby Jimmy to zrobił.

Nie wiedziałam, co czułam, dopóki nie powiedziałam tego

głośno.

— I nie oskarżyli go o zamordowanie Tonii Lee ani Idelli, a

na pewno zabił je ten sam człowiek.

Martin nie słyszał jednak o tym, że znalazłam ciało Idelli i

teraz musiałam mu o tym opowiedzieć. Jasno-brązowymi
oczami wpatrywał się w moją twarz.

— Żałuję, że do mnie nie zadzwoniłaś, gdy byłaś

zdenerwowana — powiedział.

Miałam niejasne uczucie, że mógł być na mnie trochę zły.
— Myślałam o tobie. Oczywiście. Rzecz w tym,

background image

że... naprawdę, przy tych wszystkich emocjach, które w sobie

wzbudzamy, tak naprawdę nie znamy się za dobrze. A ty jesteś
dyrektorem fabryki, masz obowiązki i powinności, o których
nie mam najmniejszego pojęcia. Nawet w niedzielę wieczór po
prostu bardzo nie chciałam ci przeszkadzać.

Aż zbyt wyraziście potrafiłam sobie wyobrazić, jak odrywam

go od jakichś ważnych dokumentów, żeby odebrał telefon od
swojej przygody na jedną noc.

— Posłuchaj — szepnął z naciskiem. — Nie myśl tak.

Niewiele o sobie wiemy, ale to nie jest tylko kwestia łóżka.
Mam nadzieję. Przynajmniej dla mnie i myślę, że dla ciebie też
nie.

Jeszcze nie wiedziałam. Dotknął moich włosów.
— Jeśli będziesz mnie potrzebowała, przyjadę. Tak to działa.

Mamy czas, żeby się poznać. Ale jeśli coś cię zmartwi albo
zdenerwuje, zadzwoń do mnie.

— Okay — odparłam wreszcie z obawą. Przyniesiono nasze

sałatki i zaczęliśmy jeść, bardzo

świadomi siebie nawzajem.
— Martin, będziesz mi musiał opowiedzieć o swojej firmie —

powiedziałam. — Mam tylko bardzo ogólne pojęcie o tym, co
robi Pan-Am Agra.

— Aranżujemy wymianę dobrych, używanych maszyn

rolniczych dla producentów z niektórych krajów Ameryki
Południowej — wyjaśnił. — Ponadto







background image

zajmujemy się produkcją rolniczą i spożywczą przy użyciu

bazowych składników z Ameryki Północnej i Południowej,
czym zajmujemy się w tutejszej fabryce. Mamy też ziemię w
Ameryce Południowej, gdzie próbujemy wykorzystywać
metody uprawy z Ameryki Północnej, żeby uzyskiwać lepsze
plony. To są główne pola działania Pan-Am Agra, choć nie
wszystkie.

— Co produkujecie?
— Mieszanki owocowe, produkty zawierające kawę, trochę

nawozów.

— Często musisz podróżować do Ameryki Południowej?
— Gdy byłem w głównej siedzibie firmy w Chicago, to

musiałem często, przynajmniej raz w miesiącu. Teraz nie ma
potrzeby, żebym tyle tam latał. Ale będę musiał pojawiać się w
innych fabrykach.

— Czy rząd jest mocno zaangażowany w wasze działania?
— Jako czynnik regulujący tak, aż za bardzo. Ciągle myślą, że

szmuglujemy do kraju narkotyki, a z kraju broń, świadomie lub
nie, i nasze ładunki są przeszukiwane niemal za każdym razem.

Pomyślałam o przeszukiwaniu nawozów i zmarszczyłam nos.
— Dokładnie — powiedział Martin.
— Więc co taki pirat jak ty robi w przedsiębiorstwie rolnym?

background image

— Właśnie tak mnie postrzegasz? Jako pirata? — parsknął

śmiechem. — Co taka cicha, nieco nieśmiała, zamknięta w
sobie bibliotekarka robi z takim piratem jak ja? Twoje życie
ostatnio bardzo się zmieniło, jeśli to, co mówisz mi ty i inni
ludzie jest prawdą.

Zauważyłam, że nie odpowiedział na moje pytanie.
— Moje życie faktycznie się zmieniło — powiedziałam w

zamyśleniu. — Chyba ja też się zmieniłam. — Zabawne, nigdy
nie pomyślałam o tym, że sama się zmieniłam, jedynie
okoliczności. — To chyba zaczęło się... och, prawie dwa lata
temu — wyznałam mu — kiedy w wieczór, gdy miałam odczyt
dla Prawdziwych Morderstw, zabito Mamie Wright.

Zabrano talerze po sałatkach i przyniesiono danie główne, a ja

opowiadałam Martinowi o Prawdziwych Morderstwach i o
tym, co się wydarzyło tamtej wiosny.

— Po tym, co usłyszałeś, z pewnością nie będziesz mnie już

uważał za cichą — powiedziałam smutno. — Lepiej opowiedz
mi, jak dorastałeś.

— Nie lubię dużo o tym myśleć — zaczął po chwili. — Gdy

miałem sześć lat, ojciec zginął w wypadku na farmie...
przygniótł go traktor. Gdy miałem dziesięć lat, matka
ponownie wyszła za mąż. To był twardy człowiek. Wciąż jest.
Nie tolerował żadnych nonsensów, a definicję nonsensu miał
szeroką. Początkowo nic do niego nie miałem. Ale po kilku
latach nie mogłem go znieść.








background image

— A co z twoją mamą?
— Była wspaniała — powiedział natychmiast z naj-

cieplejszym uśmiechem, jaki widziałam. — Można jej było
powiedzieć o wszystkim. Przez cały czas gotowała,
zachowywała się jak te matki, które teraz ogląda się w starych
sitcomach. Nosiła fartuszki, chodziła do kościoła i
przychodziła na każdy mecz, w którym grałem — baseball,
koszykówka, football. Dla Barbary robiła to samo.

— Mówiłeś, że też wychowałeś się w małym miasteczku?
— Tak. Właściwie to kilka mil od miasteczka. Więc gdy

dostałem szansę pracy tutaj, nie byłem zmartwiony. Chciałem
zobaczyć, jak to będzie: znowu mieszkać w małym mieście.
Choć... Lawrenceton to praktycznie obrzeża Atlanty.

— Twoja mama jeszcze żyje?
— Nie, zmarła, gdy byłem w szkole średniej. Miała tętniaka

mózgu, to się stało bardzo... bardzo nagle. Ojczym wciąż żyje,
wciąż na farmie, ale nie widziałem się z nim, odkąd wróciłem z
wojny. Barbara od czasu do czasu wraca do naszego
miasteczka, chyba głównie po to, żeby pokazać, jak bardzo
oddaliła się od tego miejsca... Też się z nim nie widuje.

— Był między wami rozdźwięk?
— On nie sprzeda farmy.
To chyba nie była odpowiedź na moje pytanie.

background image

— Matka zostawiła mu farmę na dożywocie, a nam odrobinę

gotówki. Oczywiście nie miała wiele. Ale w razie, gdyby
sprzedał farmę, mieliśmy dostać jedną trzecią zysku, bądź
ziemię, gdyby umarł, nie sprzedając jej. Po jej śmierci
chcieliśmy, żeby ją sprzedał, żebyśmy mogli się przenieść do
miasta. Ale tego nie zrobił, powodowany jakimś głupim
uporem. Teraz sytuacja małych farm jest jeszcze gorsza, o
czym na pewno wiesz.

Kiwnęłam trzeźwo głową.
— Tak więc farma się wali, stodoła ma dziurawy dach, on od

lat nie ma zysków i całe to miejsce ledwie się trzyma. W każdej
chwili mógłby to sprzedać naszemu najbliższemu sąsiadowi,
ale nie zrobi tego z czystej złośliwości.

Martin widelcem dźgał swój stek. Przez chwilę jedliśmy w

milczeniu. Myślałam o tym, co mi powiedział.

— Hm... ile razy byłeś żonaty? — spytałam pełna obaw.
— Raz.
— Rozwiodłeś się?
— Tak. Byliśmy małżeństwem przez dziesięć lat... mamy

syna, Barretta. Obecnie ma dwadzieścia trzy lata... i chce być
aktorem.

— Niepewny zawód.
Pomyślałam o moim przyjacielu, pisarzu Robinie







background image

Crusoe, który teraz mieszkał w Kalifornii i pisał scenariusz na

podstawie swojej najnowszej książki. Byłam ciekawa, jak mu
szło.

— Też mu to powiedziałem. Zabawne: „on już o tym wie!" —

kwaśno powiedział Martin. — Ale tak bardzo chciał
spróbować, że dałem mu pieniądze na start. Jeśli mu się nie
uda, to przynajmniej powinien wiedzieć, że zrobił wszystko, co
się dało.

— To brzmi, jakbyś sam w którymś momencie nie dostał

wystarczającej zachęty.

Przez chwilę wyglądał na zaskoczonego.
— Chyba to prawda. Choć w sumie trudno mi powiedzieć, co

naprawdę chciałem robić. Nie wiem, czy kiedykolwiek to
sformułowałem. Coś dużego — rękami zatoczył koło w
powietrzu. Roześmialiśmy się. — To musiało być coś, dla
czego mógłbym wyjechać z mojego rodzinnego miasta.

— Ja nigdy nie chciałam z niego wyjechać — powiedziałam.
— A zrobiłabyś to?
— Nigdy nie miałam powodu. Nie wiem. Próbowałam sobie

przypomnieć, jak to było, gdy

poszłam do college'u i nikogo nie znałam, nie wiedziałam,

gdzie co jest, pierwsze dwa tygodnie niepewności.

W tej chwili podszedł do nas kelner, żeby spytać, czy czegoś

sobie życzymy.

— Czy zjedzą państwo deser?

background image

Martin spojrzał na mnie pytająco. Pokręciłam głową.
— Nie — powiedział kelnerowi. — Sami zajmiemy się

deserem.

Uśmiechnął się do mnie, a ja poczułam dreszcz wzdłuż

kręgosłupa.

Martin uregulował rachunek i uświadomiłam sobie, że nie

wspomniał ani słowem o tym, że to moja kolej. Coś w nim
zniechęcało do złożenia takiej propozycji. Będziemy musieli o
tym porozmawiać.

Ale nie w tej chwili.
Gdy dotarliśmy do mnie, byliśmy już gotowi na deser.





















background image

Rozdział 10

— Martin — powiedziałam później w nocy — pójdziesz ze

mną w sobotę wieczorem na bankiet pośredników?

— Jasne — odparł sennie. Wokół palca owinął sobie kosmyk

moich włosów. — Nosisz je czasem zaczesane do góry? —
spytał.

— Och, czasami.
Przekręciłam się, żeby otoczyły twarz jak kurtyna.
— A mogłabyś się tak uczesać na sobotę?
— Chyba tak — powiedziałam niepewnie.
— Uwielbiam twoje uszy — powiedział i dał wyraz temu

uczuciu.

— W takim razie — powiedziałam — tak zrobię. Tętent łap

obok łóżka sprawił, że Martin podskoczył.

— To Madeleine — wyjaśniłam pospiesznie. Czułam, jak

znów się odpręża.

background image

— Będę musiał przywyknąć do kota?
— Obawiam się, że tak. Jest stara — powiedziałam

pocieszająco. — No, w sumie w średnim wieku.

— Jak ja, hm?
— Och tak, ty praktycznie jesteś już jedną nogą w grobie —

zachichotałam.

— Ooo... zrób to jeszcze raz. Więc zrobiłam.
♦ ♦ ♦
— Dziś po południu będę musiał wyjechać z miasta —

powiedział Martin następnego ranka, jedząc tosta.

W samochodzie miał ubranie na zmianę i przybory do

golenia, więc był gotowy do pracy.

— Dokąd?
Starałam się nie czuć rozczarowania. Ten związek był tak

nowy, ryzykowny i kruchy, i wciąż tak bardzo się bałam, że
Martin nie czuje tego, co ja... Tak często uświadamiałam sobie
różnicę wieku, naszych doświadczeń i celów.

— Z powrotem do Chicago, żeby zdać zarządowi raport z

reorganizacji tutejszego zakładu. Ograniczam koszty,
znajdując słabe punkty w zarządzaniu fabryką. Właśnie po to
mnie tu sprowadzono.

— Niezbyt popularna praca.
— Nie. Wkurzyłem paru ludzi — oznajmił spokojnie. — Ale

dzięki temu na dłuższą metę fabryka będzie bardziej wydajna.

— Jak długo cię nie będzie?






background image

— Tyko w środę i czwartek. Wracam w piątek rano. Ale

zjedzmy dzisiaj razem lunch. Spotkajmy się o dwunastej
trzydzieści w Athletic Club i pojedziemy stamtąd, jeśli nie
koliduje to z twoimi planami.

— Okay. Ale proszę, pozwól, że tym razem to ja zabiorę cię

na lunch.

Trzeba było zobaczyć wyraz jego twarzy. Niewiarygodny.

Zaczęłam chichotać.

— Wiesz co — powiedział wreszcie — właśnie po raz

pierwszy w życiu kobieta zaproponowała, że mnie gdzieś
zabierze. Znajomi mówili mi, że im się to zdarza. Ale mnie
nigdy. Pierwszy raz.

Bardzo się starał nie rozglądać po moim mieszkaniu, o tyle

skromniejszym od każdego miejsca, w którym mieszkał, odkąd
zaczął się wspinać po drabinie kariery.

— Nie musimy iść do McDonalds — powiedziałam

delikatnie.

— Skarbie, nie masz pracy...
— Martin, ja jestem bogata. — Rany, to słowo wciąż

wywoływało u mnie dreszcz. — Może nie tak, jak ty myślisz o
bogactwie, ale nadal mam mnóstwo pieniędzy.

— Odziedziczonych? — zapytał.

background image

— Aha. Po uroczej, starszej pani, która po prostu chciała mi je

dać.

— Nie z rodziny?
— Nie.
— No to szczęściara z ciebie — powiedział Martin i

natychmiast zabrał się do pokazywania, jakie miałam
szczęście.

— Pognieciesz sobie garnitur! — rzuciłam po chwili.
— Do diabła z garniturem...
— Mówiłeś, że o ósmej trzydzieści masz spotkanie. Puścił

mnie niechętnie.

— Do zobaczenia później — powiedział. Pocałowałam go

lekko w policzek.

— O dwunastej trzydzieści — odparłam.
♦ ♦ ♦
Tamtego poranka musiałam się zmierzyć z nieprzyjemnym

zadaniem. Zdecydowałam, że pojadę zobaczyć się z Susu.
Wszyscy ludzie piszący do kącików porad w czasopismach
skarżyli się, że gdy ktoś z rodziny miał poważne problemy z
prawem albo trafił do więzienia, czuli się opuszczeni, bo ludzie
próbowali się zachowywać, jakby nigdy nic albo trzymali się z
daleka. Choć Jimmy w sumie nie został aresztowany, nie
chciałam, żeby Susu uznała, że jestem jej przyjaciółką tylko w
dobrych momentach, choć czas








background image

i okoliczności z pewnością nas od siebie oddaliły. Włożyłam

jasny sweter, czarne spodnie i czerwone buty (pasujące do
swetra). Pogodnie, zwyczajnie — jakby na rodzinę Hunterów
katastrofy spadały każdego dnia.

Gdy Susu podeszła do drzwi, ledwie ją poznałam. Jej pogodna

maska zniknęła, a Susu tak bardzo na niej polegała! Ramiona
jej obwisły, oczy były zaczerwienione, ubranie wyglądało na
rozmyślnie obszarpane i stare. Wyglądała tak, jakby
wyciągnęła z dna szafy ciuchy przeznaczone do malowania
garażu. W zlewie piętrzyły się brudne naczynia. Susu nie tylko
była kobietą w kryzysie, ale także zachowywała się odpo-
wiednio do tej roli.

— Gdzie są dzieci? — spytałam ostrożnie.
— Wysłałam je do mojej siostry w Atlancie. Zupełnie, jakby

wsadziła je do pudła i nadała na

poczcie.
— Jesteś z tym całkiem sama?
— Nie zajrzał tu pies ze złamaną nogą. Przyszedł tylko nasz

pastor.

— A gdzie jest Jimmy?
— W biurze naszego prawnika. Wczoraj trzymali go tam

przez cały dzień. Sądzę, że dziś może zostać aresztowany.

— Susu, ty myślisz, że on to zrobił!
— A co innego mogę myśleć?

background image

— No, ja nie uważam, żeby to zrobił.
— Nie? — Susu była zdumiona.
— Susu! Oczywiście, że nie!
— W domu Andertonów były jego odciski palców.
— No i? Nie wydaje ci się, że istnieje kilka sposobów, żeby

się tam znalazły, pomimo że nie zabił Tonii Lee?

— Na przykład jakich?
— Może któryś inny pośrednik pokazywał mu dom. Może

była to Tonia Lee, a po jego wyjściu pojawił się jej absztyfikant
i ją zabił?

— Roe, Jimmy musiał mieć z nią romans. Potem zagroziła, że

powie mi albo dzieciom, a on ją zabił. Musiał stracić
panowanie nad sobą.

— Susu Hunter, zaraz cię kopnę w tyłek. Wmawiasz sobie

rzeczy, których w żaden sposób nie możesz wiedzieć.
Natychmiast idź i weź prysznic, ubierz się porządnie, pomaluj,
pojedź do biura tego waszego prawnika i sama go zapytaj.

Przypuszczalnie robiłam coś, czego zdecydowanie robić nie

powinnam. Możliwe, że Susu tam pojedzie, a Jimmy odpowie
„Tak, zrobiłem to. I miałem z nią romans".

Święta Aurora, powiedziałam do siebie sardonicznie. Ale

Susu naprawdę zastosowała się do rady. Poszła na górę
krokiem nieco żwawszym, niż to wcześniejsze

powłóczenie nogami. Niepewnie poklepywała się po włosach,

oceniając skalę zniszczeń.







background image

Umyłam naczynia. Zostawiłam je na suszarce, żeby irytowały

Susu i zmusiły ją, by je pochowała.

Po pół godziny zeszła na dół, bardziej już przypominając

siebie.

— Kiedy rzekomo miałby ją zabić? — spytałam.
— No, w środę wieczorem.
— Ale tego wieczoru zawiózł waszego syna na zajęcia karate

czy czegoś tam, prawda? A do tego czasu był w pracy, tak? A
po treningu przyjechał do domu na kolację?

— Tak.
I tyle w temacie samochodu Jimmiego, który widział Donnie.
— Więc kiedy znalazł czas, żeby pojechać do domu

Andertonów, przelecieć Tonię Lee, a potem ją zabić? —
zadałam pytanie.

— To prawda — powiedziała powoli. — Chyba tak łatwo

uwierzyłam, że to zrobił, bo ostatnio tak dziwnie się
zachowywał.

— Susu, może przechodzi jakiś trudny okres. Może nawet

potrzebować terapii czy czegoś. Ale naprawdę nie sądzę, żeby
Jimmy kiedykolwiek kogoś zabił.

— Lepiej tam pojadę. Roe, dzięki, że wpadłaś. Trochę się już

poddałam.

background image

— Nie ma sprawy — powiedziałam, ani trochę nie czując się

jednostką szlachetną.

— Oczywiście, jeśli to zrobił, nie chcę cię więcej widzieć —

powiedziała z krzywym uśmiechem.

— Wiem.
Nigdy nie była taka głupia, jak lubiła sprawiać wrażenie.
♦ ♦ ♦
Wracałam do swojego samochodu, gdy nagle sobie

uświadomiłam, że to był dzień pogrzebu Tonii Lee. Kolejne
nieprzyjemne zadanie. Spojrzałam na zegarek. Miałam pół
godziny. Pognałam z powrotem do domu, wbiegłam po
schodach, zdarłam z siebie ubranie i wciągnęłam zimową,
czarną sukienkę, luźną i długą, z obniżonym stanem. Nie było
czasu, żeby zawracać sobie głowę halką; nie było czasu na
założenie pasa do pończoch. Przekopałam się przez szafę i
wyciągnęłam czarne botki. Do tej sukienki dobrze było mieć
naszyjnik albo szarfę, cokolwiek, ale po prostu nie miałam
czasu i musiały wystarczyć kolczyki. Złapałam płaszcz i
pobiegłam do samochodu.

Kościół

Ognistego

Miecza

Biblijnego

Boga

był

prostokątnym, cementowym klockiem pomalowanym na biało,
z zakurzonym i wyboistym parkingiem. Gdy wysiadłam z auta,
miałam wrażenie, że zimny wiatr przewiał mnie na wylot.
Ciaśniej owinęłam się płasz-








background image

czem i ręką przytrzymałam włosy. Wsunęłam się do małego

kościółka wraz z podmuchem przejmującego chłodu. Na
parkingu było mnóstwo samochodów, a kościół był zatłoczony
do granic. Na zewnątrz widziałam furgonetkę telewizyjną, a w
świątyni była ekipa z kamerą. Mogłabym się założyć, że to
sprawka Donniego. Nie było miejsca, żeby usiąść; każda ławka
była wypakowana porządnymi mieszkańcami Lawrenceton w
ich zimowych okryciach. Skuliłam się z tyłu, próbując
schować w ciemnym kącie. Bazyliszkowe spojrzenie mojej
matki i tak mnie znalazło. Oczywiście, ona przyjechała na czas,
i siedziała ostentacyjnie na środku kościoła, wraz z
pozostałymi pracownikami Select Realty. Byli tam wszyscy,
poza Debbie Lincoln, która pewnie została w biurze, żeby
odbierać telefony.

Przez chwilę rozglądałam się za Idellą, ale potem sobie

przypomniałam.

Trumna była umiejscowiona na przodzie. Na szczęście była

zamknięta. Nie było organów, tylko pianista grający coś
łagodnego i rzewnego, może „Bliżej do Ciebie, Panie". Z drzwi
obok ołtarza wyszedł pastor. Był to zwyczajny mężczyzna z
twarzą poznaczoną bliznami po trądziku, z brwiami i rzęsami
tak jasnymi, że prawie niewidocznymi. Ściskał Biblię, a ubrany
był w tani, ciemny garnitur, białą koszulę i czarny krawat. We
wszystkich twardych ławkach zaczęło się poruszenie. Na
froncie rozpoznałam panią Purdy w granacie

background image

i perłach. Obok niej nad czarnym garniturem unosiła się biała

twarz Donniego.

— Pochylmy głowy w modlitwie — zaintonował pastor.
Głos miał niespodziewanie głęboki. Zastosowałam się do

wezwania, niejasno świadoma, że członek ekipy telewizyjnej
przypatruje mi się z namysłem. Zaczęłam się wycofywać tak
nieznacznie, jak tylko mogłam. Bałam się, że mnie
rozpoznano. Już wcześniej znalazłam się przed kamerami przy
okazji ciągu zabójstw związanych z Prawdziwymi
Morderstwami. Do końca nabożeństwa z pewnością nikt do
mnie nie podejdzie. Kamerzysta szturchnął reporterkę, bardzo
młodą kobietę, którą kojarzyłam słabo z tych kilku przypad-
ków, gdy znalazła się na antenie. Coś wyszeptał jej do ucha, a
ona spojrzała w moim kierunku. Dzięki Bogu, z tego, co
wiedziałam, moje nazwisko nie pojawiło się w gazetach w
związku ze śmiercią Tonii Lee.

Trudno mi było skoncentrować się na ceremonii, która z tych

skrawków, jakie złapałam, wyglądała na kombinację „teraz
spoczywa w pokoju, jakie by nie było jej życie i jej ostatnie
chwile" oraz „musimy wybaczyć omylnym ludziom, którzy
błądzą daleko od Boga... pomsta jest moja, rzekł Pan".
Kongregacja początkowo wydawała się przyjmować tę ideę z
niejakim oporem, ale gdy pastor zbliżał się do końca, głowy
pochylały się z aprobatą. Nie usłyszałam nazwiska tego








background image

człowieka, ale jako pastor najwyraźniej miał dar prze-

konywania.

Całe nabożeństwo wydawało się dość krótkie. Pojawiły się

osoby niosące trumnę. Kiwając głowami i pomrukując, unieśli
ją i ustabilizowali. Wszyscy wstali, a pianista znów zaczął grać
żałobną melodię. Tonia Lee po raz ostatni wychodziła z domu
żywych. Ekipa telewizyjna wszystko filmowała, a mnie udało
się przepchnąć między ławkami, aż znalazłam się przy tej,
którą zajmował zespół Select Realty. Gdy załadowano trumnę
do karawanu, który podjechał do drzwi frontowych, pastor
odmówił ostatnią modlitwę, smutną i żarliwą, po czym zebrani
zaczęli wychodzić do swoich samochodów. Szepnęłam matce,
że kamerzysta mnie rozpoznał, a załoga Select Realty
zamknęła się wokół mnie. Udało mi się w ten zakamuflowany
sposób dotrzeć do samochodu matki i wcisnąć do środka wraz
z nią, Eileen, Patty i Mackieem, który stał na zewnątrz
Kościoła Ognistego Miecza Biblijnego Boga jak czekoladowy
kleks na torcie weselnym.

Nie miałam zamiaru jechać na cmentarz, ale wyszło na to, że

będę musiała.

Po drodze na Shady Rest nikt z nas nie mówił za dużo.

Myślałam o tym, że niedługo znów czeka nas takie spotkanie w
związku z pogrzebem Idelli. Eileen wciąż była przygaszona i
roztrzęsiona po naszym niedzielnym przeżyciu. Mackie na
spotkaniach spo-

background image

łeczności zawsze był cichy, przynajmniej na tych, w których

udział brali biali. Z tego, co wiedziałam, w swoim kościele
Episkopalnych Metodystów Afrykańskich był solistą w chórze.

Matka była zirytowana obecnością telewizji. Patty była

przygnębiona samym pogrzebem.

— Nigdy wcześniej na żadnym nie byłam — wyjaśniła, a ja

zastanowiłam się, czy przyszła na ten tylko dlatego, że moja
matka założyła, że to zrobi.

Rozejrzałam się po tłumie na cmentarzu. Pod zielonym

namiotem, w pierwszym rzędzie składanych krzeseł, siedzieli
pani Purdy i Donnie, a także kobieta z wąskimi wargami, w
której rozpoznałam starszą siostrę Donniego. Za nimi siedziała
ciotka Tonii Lee i jej kuzynostwo.

Żałobników chłostał zimny wiatr, podrywając ściany namiotu

i czerwone sukno, którym okryta była trumna. Wyciskał łzy z
oczu tych, którzy inaczej nie uroniliby ani jednej. Z tyłu stał
Franklin Farrell, choć raz potargany. Sprawiał wrażenie nieco
znudzonego. Była tam też Sally Allison w schludnym,
ciemnopopielatym

spodniumie,

brązowymi

oczami

przeszukując

zgromadzenie.

Lillian,

moja

dawna

współpracownica, skończyła, stojąc twarzą pod wiatr,
mrugając wściekle i dygocząc. Lynn Liggett-Smith, otulona w
ciężki, brązowy płaszcz, ostrym wzrokiem skanowała zgro-
madzonych.








background image

Przynajmniej ceremonia na cmentarzu była krótka. Pomogło,

że Donnie postanowił odegrać pełnego godności wdowca, a nie
odgrywać histerię. Zadowolił się rzuceniem na trumnę jednej,
czerwonej róży. Pani Purdy na ten romantyczny gest zaczęła
szlochać i przez pozostałą część pogrzebu trzeba ją było
poklepywać i tulić. Pomyślałam, że chyba była jedyną osobą,
która szczerze żałowała śmierci Tonii Lee.

Gdy przygaszeni wracaliśmy do kościoła, żebym mogła

zabrać swój samochód, zastanawiałam się, co u Susu i
Jimmiego.

Zerknęłam na zegarek. Dochodziła godzina, o której miałam

się spotkać z Martinem. Wyglądałam okropnie. Stanie na
zimnie pozbawiło moją twarz kolorów, a włosy miałam tak
poplątane, że wyglądały jak długi, zakurzony mop. W lusterku
wstecznym wyglądałam na co najmniej pięć lat starszą.
Wyciągnęłam z torebki jakąś szminkę i nałożyłam ją na wargi.
Miałam przy sobie szczotkę, więc podjęłam próbę ogarnięcia
włosów. Gdy zajechałam na miejsce, nie wyglądałam jednak
znacznie lepiej.

Athletic Club był stosunkowo nowym przedsięwzięciem w

Lawrenceton. Zbudowano go kilka lat temu, oferował
członkostwo firmom i osobom prywatnym. Były tam siłownie,
sale do zajęć ruchowych, korty do squasha, a także sauna i
jacuzzi. Moja matka chodziła tam na aerobik. Oznajmiłam
przerażająco chudej

background image

kobiecie w recepcji — ubranej w pomarańczowo--różową

lycrę i z włosami związanymi w kucyk — że jestem umówiona
z Martinem Bartellem. Powiedziała, że gra w squasha na
drugim korcie.

— Jeśli wejdzie pani na tamte schody, będzie pani mogła

popatrzeć — powiedziała pomocnie, wskazując trudne do
przeoczenia schody, znajdujące się pięć stóp po jej lewej
stronie.

Faktycznie, bok schodów wychodzący na korty był

zabudowany plexiglasem. Po drugiej stronie, w zwyczajnym
murze znajdowały się zwyczajne drzwi. Zza jednych z nich
usłyszałam wykrzykiwane instrukcje („Okay! Teraz

SKŁON

!"),

W

tle słychać było głębokie basy. Na pierwszym korcie nikogo

nie było, ale z drugiego słychać było ciężkie oddechy i dźwięk
piłki odbijającej się mocno od ścian. Martin grał jak morderca z
człowiekiem jakieś dziesięć lat młodszym od niego. Grał ze
skupieniem i determinacją, które sprawiły, że zastygłam w
miejscu. W ciągu pięciu czy sześciu minut, gdy grał, wiele się o
nim dowiedziałam. Był bezlitosny, tak jak wyczuwałam. Oto
człowiek, który potrafił rozciągnąć pojęcie fair play, będąc tuż
przy granicy dobrej strony. Był odrobinę przerażający.

Czy to możliwe, że ten człowiek, ten pirat, był zadowolony ze

stanowiska dyrektora w firmie produkcji rolnej? W Martinie
była ledwie poskromiona dzikość, która była podniecająca i
niepokojąca. Wiedziałam już, że był kompetentnym,
władczym i zdecydowanym człowiekiem, człowiekiem, który
szybko podejmował decyzje i się ich trzymał. Teraz wydawał
się bardziej skomplikowany.




background image

Mecz wreszcie się skończył. Martin wyraźnie pokonał

młodszego przeciwnika, który ponuro kręcił głową. Obaj
ociekali potem. Usłyszałam, że ktoś ciężko wchodzi po
schodach, a potem wyczułam czyjąś obecność po lewej stronie.
Ktoś jeszcze stał tam i patrzył na kort. Gdy spojrzałam w bok,
zobaczyłam blondyna po czterdziestce, tęgiego i ubranego w
zbyt ciasny garnitur. Patrzył na Martina takim wzrokiem, że aż
mnie to zaalarmowało.

Znów spojrzałam w dół. Martin mnie zauważył i

zasygnalizował, że będzie za dziesięć minut. Kiwnęłam głową
i spróbowałam się uśmiechnąć. Wyglądał na zaskoczonego.
Potem spojrzał na mężczyznę, który stał obok mnie i wyraźnie
się zirytował. Krótko kiwnął mu głową, ale potem na jego
twarzy pojawił się gniew, a gdy obejrzałam się na tamtego
blondyna, zrozumiałam dlaczego. Mężczyzna, teraz stojący
ledwie trzy stopy dalej, patrzył na mnie — nie z nienawiścią, z
jaką spoglądał na Martina, ale ze złośliwym wyrachowaniem.

Byłam aż nadto świadoma, że hol jest pusty. Nikt nigdy tak na

mnie nie patrzył. To było okropne. Zasta-

background image

nawiałam się, czy powinnam zacząć krzyczeć — nie było

możliwości, żeby ludzie z aerobiku usłyszeli mnie w inny
sposób — gdy usłyszałam kolejne kroki na schodach.

— Sam, chciałeś ze mną porozmawiać? — spytał Martin, cały

spocony.

W dłoni trzymał rakietę, a choć głos miał spokojny, to sam

spokojny nie był. Ani trochę.

— To twoja mała lalunia, Bartell? — spytał blondyn

obraźliwym tonem.

Mała lalunia?
Ten facet jeszcze nie podjął decyzji, co zrobi; widać to było

po pozycji jego ramion. Gdybym przeszła obok niego do
Martina, moglibyśmy po prostu wyjść. Przynajmniej taką
miałam nadzieję. Ale ten przysadzisty facet, który w pasie miał
chyba ze dwadzieścia funtów za dużo, blokował mi przejście.
Umyślnie. Teraz za Martinem pojawił się jego partner z kortu,
a ja niejasno poznałam w nim jednego z menedżerów Pan-Am
Agra, który w poniedziałek był z Martinem w restauracji.
Wyglądał na podekscytowanego i zaciekawionego; to było jak
strzelanina na Dzikim Zachodzie.

Przez chwilę wszyscy staliśmy nieruchomo.
To był jakiś absurd.
— Przepraszam — powiedziałam nagle wyraźnie i bardzo

głośno.









background image


Wszyscy podskoczyli. Blondyn odwrócił się częściowo, żeby

na mnie spojrzeć, a ja przeszłam tuż obok niego, wystarczająco
blisko, żeby powiedzieć, że pił. I to w środku dnia! —
zauważyło moje purytańskie wychowanie.

— Martin, chodźmy na lunch, umieram z głodu —

powiedziałam do mojego nowego faceta i mocno chwyciłam
go za łokieć. Ponieważ się nie zatrzymałam, musiał się
odwrócić, a tamten młodszy mężczyzna zejść po schodach
przed nami. Nie patrzyłam na Martina i nie spojrzałam przez
ramię.

— Weź prysznic, a ja zaczekam tutaj — powiedziałam na

dole schodów.

Blondyn nie zszedł za nami. Zanim usiadłam w bezpiecznej

bliskości recepcji i niewiarygodnej dziewczyny w lycrze,
zaczekałam, aż Martin i jego przeciwnik wejdą do męskiej
szatni.

Po chwili ze schodów ciężko zszedł tamten blondyn, znów

spojrzał na mnie przeciągle i wyszedł.

— Wie pani, kto to był? —- spytałam recepcjonistkę.
Oderwała się od książki — Danielle Steel, jak zauważyłam.
— Przychodził tutaj w ramach członkostwa Pan-Am Agra —

powiedziała. — Nazywa się chyba Sam Ulrich. W zeszłym
tygodniu go zwolnili.

— Więc dlaczego pozwoliła mu pani wejść?

background image

— Wszedł za szybko. — Wzruszyła ramionami. — Poza tym

jeden z chłopaków w męskiej szatni zobaczyłby, że nie ma go
na liście i kazałby mu wyjść.

Ochrona w Athletic Club była naprawdę na wysokim

poziomie.

Gapiłam się niewidzącym wzrokiem w stare czasopisma, aż

wreszcie pokazał się Martin, choć raz ubrany swobodnie.

Wyciągnął rękę, a ja ujęłam ją i wstałam, świadoma

spojrzenia recepcjonistki. Włożyła to pomarańczowo--różowe,
pasiaste wdzianko wyłącznie dla Martina. Ale on nie był w
nastroju.

— Zadzwonię dziś do kierownika — powiedział do niej przez

ramię, gdy wychodziliśmy. — Powinna mnie pani
poinformować, że Sam Ulrich jest w klubie, wyprowadziłbym
go na zewnątrz.

Zanim zamknęły się za nami drzwi, zdążyłam zerknąć na jej

rozzłoszczoną twarz.

— Dobrze się czujesz? — spytał.
Otoczył mnie ramionami. Przyjemnie było się o niego oprzeć

przez chwilę.

— Tak. Jednak trochę mną to wstrząsnęło — przyznałam. —

Kto to był?

— Niedawno zwolniony pracownik. Jedna z oszczędności, do

znalezienia których mnie wynajęto. Bardzo źle to przyjął.









background image

— Tak, dało się zauważyć — powiedziałam sucho.
— Przykro mi, że cię to spotkało. Jeżeli znów go zobaczysz,

zaraz do mnie zadzwoń, dobrze?

— Myślisz, że mógłby mnie skrzywdzić, żeby dotrzeć do

ciebie? — spytałam Martina.

— Tylko jeśli jest większym idiotą, niż sądzę.
To naprawdę nie była najlepsza odpowiedź. Ale skąd Martin

mógłby wiedzieć, co ktoś zrobi?

— Sam naprawdę cię niepokoi? — spytał. — Bo jeśli tak, to

mogę odwołać wyjazd i zostać tutaj.

Pomyślałam przez chwilę.
— Nie, niespecjalnie mnie niepokoi, choć faktycznie mnie

zdenerwował. Martin... to po prostu był kiepski poranek.
Pojechałam zobaczyć się z Susu Hunter i to było
przygnębiające. A potem byłam na pogrzebie Tonii Lee.

— Mówiłaś mi, kiedy to, a ja zapomniałem. Byłem zbyt

zajęty przygotowaniami do wyjazdu.

— Nie oczekiwałam, że pójdziesz. Było dość ponuro i bardzo

zimno.

— Dokąd pojedziemy na lunch? — zapytał. — Trzeba ci

czegoś na rozgrzewkę.

Przypomniałam sobie o obowiązkach gospodyni.
— Byłeś w Michelles? W karcie mają mnóstwo warzyw.
— Mieszkając przez trzy miesiące w tutejszym hotelu,

odwiedziłem każdą restaurację w Lawrenceton przynajmniej
dziesięć razy.

background image

— Nie pomyślałam o tym. Niedługo będę musiała coś ci

ugotować.

— Potrafisz gotować?
— Mam dość ograniczony repertuar — przyznałam. — Ale da

się zjeść.

— Lubię coś ugotować od czasu do czasu — powiedział.
Rozmawialiśmy o gotowaniu, aż dotarliśmy do Michelles,

gdzie napełniliśmy talerze i stanęliśmy w kolejce. Zobaczyłam,
że Martin starannie wybrał jedzenie i uświadomiłam sobie, że
nie tylko uprawiał sport, ale także uważał na wagę i dbał o
zdrowie. Usiedliśmy obok siebie i nawet wówczas, w tak pro-
zaicznych okolicznościach, jego bliskość mnie rozpraszała.

To był nieprzyjemny poranek, a do tego Martin wyjeżdżał.

Śmieszne, ale miałam ochotę się rozpłakać. Musiałam się
pozbierać. Ta intensywność mnie przerażała. Siedziałam,
ściskając widelec w dłoni, patrząc prosto przed siebie, starając
się powstrzymać łzy.

— Mam nie zwracać uwagi? — wymruczał Martin.

Gwałtownie kiwnęłam głową.

Więc nie odzywał się i jadł.
Wreszcie uspokoiłam się i włożyłam do ust kawałek

kalafiora, zmuszając się do żucia i przełykania.

Będę musiała znaleźć sobie mnóstwo zajęć, gdy Martina nie

będzie.








background image

— Więc wyjeżdżasz dziś po południu? — powiedziałam po

chwili.

— Koło piątej. Jutro wcześnie rano mam spotkanie, które

może potrwać cały dzień. Potem w czwartek spotykam się z
kolejną grupą. Zostanę na noc i złapię pierwszy samolot w
piątek rano. Ugotujesz mi coś wieczorem?

— Tak — odparłam i uśmiechnęłam się.
— A w sobotę wieczorem jest ta impreza pośredników?
— Tak, doroczny bankiet. Mamy rezerwację w Powozowni,

więc przynajmniej jedzenie będzie dobre. Będzie
przemówienie... i koktajle. Nic nadzwyczajnego.

— Ta sytuacja w Athletic Club... poradziłaś z nią sobie z

naprawdę zimną krwią — powiedział nagle. — Byłem pod
wielkim wrażeniem.

— Hm. Uznałam, że tym razem zdołam uratować się sama.
— Następnym razem pozwól, że ja to zrobię. Moja kolej,

dobrze?

— Okay — odparłam i roześmiałam się. Odwiózł mnie do

Athletic Club, żebym zabrała

swój samochód i rozstaliśmy się na tamtejszym parkingu. Dał

mi numer do swojego hotelu i kazał obiecać, że zadzwonię,
gdybym znów zobaczyła Sama Ulricha. Potem mnie pocałował
i odjechał.

background image

Rozdział 11

Na następny poranek Madeleine miała zaplanowaną

kontrolną wizytę u weterynarza. Wyciągnęłam solidną,
metalową klatkę, którą zostawiła mi Jane, i otworzyłam małe
drzwiczki. Włożyłam do środka jedną z zabawek Madeleine.
Klatkę z otwartymi drzwiami postawiłam na kuchennym stole.
Założyłam rękawice ogrodowe.

Nie ma to jak doświadczenie.
Madeleine natychmiast usłyszała, że wyciągam klatkę.

Potrafiła schować się w takich miejscach, że trudno było
uwierzyć, żeby mógł się tam wcisnąć gruby, stary kot.
Najpierw, gdy Madeleine wylegiwała się na kanapie, po cichu
weszłam na schody i pozamykałam wszystkie drzwi, a potem
nawet salon i łazienkę na dole. Ale Madeleine i tak zniknęła.

Jęknęłam i zaczęłam jej szukać.
Tym razem wepchnęła się pod stolik na telewizor.
— No chodź, staruszko — wabiłam, wiedząc, że

niepotrzebnie marnuję oddech.













background image

Bitwa trwała blisko dwadzieścia minut. Madeleine i ja

przeklinałyśmy się wzajemnie i niemal się opluwałyśmy. Ale
po tych dwudziestu minutach kocica była w klatce, patrząc na
zewnątrz z tą nawiedzoną miną więźnia politycznego
filmowanego przez Amnesty International.

Najgorsze zadrapania posmarowałam maścią antybiotykową i

włożyłam płaszcz. Przygotowywałam się wewnętrznie do
zbliżającej się ciężkiej próby.

Madeleine zawodziła przez całą drogę do gabinetu doktora

Jamersona. Non stop.

— O, świetnie, Madeleine jest dokładnie na czas — z

wyraźnym

brakiem

entuzjazmu

powiedziała

miła

recepcjonistka weterynarza.

Odwzajemniłam ponury ukłon.
— Zobaczmy. Czego dziś potrzeba Madeleine? Cholernie

dobrze wiedziała.

— Jej wszystkich zastrzyków.
— Charlie poszedł po swoje rękawice — powiedziała ze

zrezygnowanym westchnieniem. — Zaraz do pani przyjdzie.

Charlie

pomagał

doktorowi

Jamersonowi

przy

najtrudniejszych zwierzętach. Był wielkim, pogodnym,
młodym człowiekiem i pracował w gabinecie weterynaryjnym,
żeby zebrać pieniądze na college.

— Czy już przyszła? — usłyszałam pełen obaw głos

Charliego.

background image

Zaraz potem on sam wsunął głowę do poczekalni.
— Dokładnie na czas, jak zawsze, panno Teagarden! Jak się

dziś miewa pani koteczka?

Madeleine zawyła. Labrador po drugiej stronie poczekalni

zaczął skomleć i przycisnął się do nogi właściciela. Charlie się
skrzywił.

— Lepiej proszę ją wziąć do gabinetu — powiedział z

fałszywą pewnością. — Pan doktor czeka.

Uniosłam ciężki transporter, wiedząc, że będę musiała

dźwignąć go sama, ponieważ Madeleine ostatnim razem
odkryła, że może drapać przez jego siatkowe drzwiczki.
Doktor Jamerson miał już przygotowane wszystkie strzykawki,
a do tego spory zapas bawełnianych wacików i środek
odkażający. Miał zaciśnięte zęby i uśmiechnął się do mnie
ponuro.

— Panno Teagarden, proszę ją wyciągnąć. Daliśmy radę ją

wysterylizować, to teraz damy radę ją zaszczepić. Całe
szczęście, że to zdrowy kot.

To dało mi do myślenia. Skoro Madeleine zachowywała się w

taki sposób, gdy czuła się dobrze...

— O rany — powiedziałam. Znów nałożyłam swoje

rękawice.

— Gotowi?
— Do roboty — powiedział doktor Jamerson do mnie i do

Charliego, i wszyscy jednocześnie kiwnęliśmy głowami.

Odblokowałam i otworzyłam drzwiczki klatki.




background image

Piętnaście minut później wyszłam z gabinetu, niosąc klatkę z

wydzierającym się triumfalnie kotem. Dostała swoje zastrzyki.
My też nieźle oberwaliśmy.

— Mamo, nie krwawił za bardzo — powiedziałam

uspokajająco, gdy zadzwoniła spytać, jak sobie poradził
weterynarz.

— Sprzedałam mu dom. To bardzo miły człowiek —

westchnęła. — Szkoda, że nie poszłaś z tym kotem do doktora
Caitlina. On zgłosił się do Today s Homes.

— Nie chciał mieć z nią do czynienia — powiedziałam.
— Och.
— O której w tę sobotę? — zapytałam. — Mam na myśli ten

bankiet.

— Co zrobiłaś ze swoim zaproszeniem?
— Zgubiłam czy coś.
— Potrzebujesz jakiejś tablicy i pinezek.
— Tak, wiem. O której mamy tam być?
— O szóstej trzydzieści podajemy drinki, kolacja o siódmej.
— Okay.
— Wiesz, będę mu pokazywać kolejne domy.
— Och... nie, nie rozmawialiśmy o tym.
— Nic tak imponującego, jak dom Andertonów, ale wszystkie

w zakresie około dwustu tysięcy. Chyba planuje wydawać
mnóstwo przyjęć.

background image

— Jest tutaj szefem. Pewnie tak.
— Ale to jednak samotny mężczyzna... po co mu tyle

miejsca?

— Nie wiem.
Ponieważ wychował się na biednej farmie w sercu Ameryki?

Nie miałam pojęcia.

— Cóż, mam nadzieję, że wiesz, co robisz.
— Ja też — powiedziałam łagodnie.
— Och, Roe, jest aż tak źle? — spytała z nagłym

zaniepokojeniem.

— Tak — odparłam i zamknęłam oczy.
— O rany.
— Do zobaczenia w sobotę wieczorem — rzuciłam

pospiesznie. — Pa, mamo.

— Pa, dziecko.
Moja matka się martwiła.
♦ ♦ ♦
Wypożyczyłam sobie film na wieczór, a gdy siedziałam przed

telewizorem owinięta kocem, jedząc krakersy z masłem
orzechowym, zadzwonił Martin. Po prostu chciał sprawdzić,
czy u mnie wszystko dobrze po tym porannym incydencie z
Samem Ulrichem. Powiedział, że czuje się samotny w hotelu.

Gdy rozłączyłam się, pomyślałam o jego sprzęcie sportowym,

jego bieganiu i jego squashu. Zamknęłam słoik z masłem
orzechowym.






background image

Zanim poszłam do łóżka, pomyślałam jeszcze o Samie

Ulrichu — oraz Idelli i Tonii Lee — i dwa razy sprawdziłam
wszystkie okna i drzwi.

♦ ♦ ♦
Następnego ranka właśnie wciągnęłam jeansy i sweter, gdy

odezwał się dzwonek telefonu.

— Roe — powiedział ciepły głos po drugiej stronie linii. —

Jak się dziś miewasz?

— O, cześć, Franklin. — Poczułam lekkie zaciekawienie. —

Znakomicie.

— Te koszmarne przeżycia nie wstrząsnęły tobą za bardzo?
— Mówisz o znalezieniu Idelli? Franklin, to było okropne, ale

nie rozwodzę się nad tym.

Tak... rozwodziłam się nad czymś innym. Poczułam, że się

uśmiecham i zrobiło mi się wstyd.

— To dobrze. Życie toczy się dalej — rzucił bez namysłu. —

Dzwonię do ciebie, żeby spytać, czy może nie poszłabyś ze
mną na ten bankiet pośredników?

No, no. Legendarny Franklin Farrell zapraszał małą, starą

mnie na randkę. Umawiał się już chyba z każdą inną kobietą w
Lawrenceton.

— To bardzo miłe, że pytasz. Pochlebia mi to... Ale mam już

plany na ten wieczór.

— Och, to szkoda. Cóż, może kiedy indziej.
— Dziękuję za telefon.

background image

Gdyby ktoś był ze mną, uniosłabym brwi ze zdumieniem.

Franklin Farrell nie ma z kim iść na bankiet? Coś musiało
pokrzyżować jego pierwotne plany. Czy to oznaczało, że ktoś
wystawił Franklina? To faktycznie byłaby nowość.

Bębniłam palcami o ladę kuchenną.
Następnie wzięłam telefon i poprosiłam Patty, żeby połączyła

mnie z Eileen.

— Jak się masz, kotku? — spytała Eileen, ale bez swojej

normalnej energii.

— W porządku. A ty?
— Nadal kiepsko. Cały czas mam przed oczami Idellę,

rzuconą jak worek ze śmieciami.

— Eileen, to musiało się stać szybko. Może nawet niczego nie

zauważyła.

W gazecie napisano, że zgodnie z oświadczeniem Lynn

policja uważa, że Idella, tak jak Tonia Lee, została uduszona,
ale potwierdzą to dopiero wyniki autopsji. Miałam szczerą
nadzieję, że odbyło się to szybko, ale byłam przekonana, że
Idella dokładnie wiedziała, kto ją zabija, i że jest mordowana.
Tak bardzo starałam się sobie tego nie wyobrażać, że aż
zagryzłam wargę.

— Mam taką nadzieję — Eileen westchnęła. — Posłuchaj,

Roe, nie żebym cię zbywała, ale chyba muszę się zabrać do
pracy. Wczoraj wzięłam dzień wolny. Chcesz dziś oglądać
jakieś domy?







background image

— Raczej nie. Jakoś straciłam do tego zapał, przynajmniej na

jakiś czas. Dom Juliusów podobał mi się znacznie bardziej, niż
wszystkie inne, które widziałam, ale muszę się naprawdę
poważnie zastanowić, czy będę w stanie mieszkać poza
miastem i nie mieć stracha co noc.

— Wierz mi, jestem w stanie to zrozumieć. Gdy się

zdecydujesz, po prostu do mnie zadzwoń.

— Eileen... posłuchaj... Nie wiesz, czy Idella się z kimś

spotykała?

— Jeśli nawet, to nic mi o tym nie mówiła. Ale ostatnio była

w bardzo dobrym nastroju, staranniej się ubierała, była
radosna, miała błyszczące oczy i tak dalej. Ale nie zwykła
rozmawiać o swoim życiu osobistym. Pracowałam z nią cały
miesiąc, zanim się dowiedziałam, że miała dzieci!

— Była bardzo dyskretna — powiedziałam, będąc pod

wrażeniem. — Zastanawiam się jedynie, czy nie spotykała się z
Franklinem Farrellem.

— Byłabym naprawdę bardzo zaskoczona — natychmiast

odpowiedziała Eileen. — Wiesz, że on ma reputację flirciarza.
Idella była bardzo nieśmiała.

Byłaby prawdziwym wyzwaniem dla Franklina Farrella.
— Słyszałaś, że Jimmy Hunter był przesłuchiwany? —

powiedziała nagle Eileen.

— Tak, ale nie wierzę, żeby był winny.

background image

— Ale ktoś to musiał zrobić — praktycznie zauważyła Eileen.

— Słyszałam jednak, że ma mocne alibi na czas, gdy
zamordowano Idellę.

— Więc w Lawrenceton jest dwóch dusicieli, atakujących

agentki obrotu nieruchomościami?

— Przecież słyszałaś o naśladownictwie morderstw. Może to

właśnie taki przypadek.

— A co z kradzieżami?
— Nie jestem z policji — z irytacją rzuciła Eileen. — Po

prostu mam nadzieję, że już po wszystkim i mogę wrócić do
pracy, i nie umierać ze strachu za każdym razem, gdy mam się
z kimś spotkać w pustym domu.

— Jasne — powiedziałam z nagłą skruchą. — Przyjaźnię się z

Susu, a przynajmniej tak było w szkole średniej.

— Nie da się tego załatwić tak, żeby wszyscy byli szczęśliwi.
— Pewnie, że nie. O której ty i Terry chodzicie wieczorami?
— Zimą zwykle o piątej, latem koło siódmej wieczorem.

Chciałabyś się do nas przyłączyć?

— Och, to miłe z twojej strony! Nie, tylko bym was

spowalniała. Myślałam, żeby spróbować, ale lepiej na
początku pochodzę sama.

— Uważaj na siebie.
— Okay. Do zobaczenia w sobotę wieczorem.









background image

— Pa.
Właściwie to odrobinę żałowałam, że nie zobaczę Franklina

w akcji. Amina mi mówiła, że randka z Franklinem była jak
ciepła, kojąca kąpiel w pianie. Czułaś się dopieszczona, wręcz
rozpieszczana i delikatna. I oczywiście chciałaś, żeby to trwało
i trwało, więc randka bardzo łatwo przenosiła się do łóżka. Na
dzień czy dwa, a może nawet na cały miesiąc. A potem
Franklin przestawał dzwonić i trzeba było wrócić do
prawdziwego świata.

Gdybym nie poznała Martina, z pewnością przyjęłabym

zaproszenie, choćby po to, żeby przeżyć coś takiego. Nie
dopuściłabym do łóżka, powiedziałam sobie stanowczo.

Nałożyłam Madeleine jedzenie i nalałam świeżej wody.

Kocica wciąż ukrywała się gdzieś w domu, dąsając się z
powodu upokorzenia, którego doznała u weterynarza.

Znów zadzwonił telefon. Tym razem była to Sally Allison.
— Policja przeszukała dom Hunterów i nic nie znalazła —

powiedziała bez wstępów.

— Och, dzięki Bogu. Czyli że Jimmy nie jest już podejrzany?
— Raczej nie. Tego popołudnia, kiedy zginęła Idella Yates,

cały czas był w swoim sklepie, a w tamtym momencie widziały
go przynajmniej trzy osoby.

background image

I mówi, że oglądał dom Andertonów z Tonia Lee, ale innego

dnia. Stąd na nocnym stoliku wzięły się jego odciski.

— Nie będziesz miała kłopotów przez to, że mi
o tym mówisz?
— O ile nikomu nie powiesz. Inaczej Paul urwie mi głowę.
— Rozumiem.
— Wiem, że przyjaźnisz się z Susu, więc po prostu chciałam,

żebyś o tym wiedziała.

— Dzięki, Sally. Posłuchaj, umawiałaś się kiedyś z

Franklinem Farrellem?

— Nie — powiedziała i parsknęła śmiechem. — Nie chciałam

być jedną z wielu. Próbuje się z tobą umówić, gdy sądzi, że
jesteś szczególnie samotna, albo skończyłaś związek, albo
jesteś trochę głupia. Rozumiem, że zanim zrobi Wielki Ruch,
to cię nakarmi i napoi, ale gdy do mnie zadzwonił, za bardzo
się bałam, że dołączę do szeregu, i odmówiłam.

— Po prostu byłam ciekawa.
— Aha, dostałaś ten artykuł, który ci wysłałam?
— A niech to. Zapomniałam sprawdzić wczoraj pocztę.

Założę się, że tam jest. Pójdę zobaczyć.

— Okay. Jeśli go nie będzie, to do mnie zadzwoń.

Niecierpliwie zajrzałam do skrzynki i wyciągnęłam

naręcze korespondencji. Tak, był tam artykuł, który Sally

obiecała mi przysłać. Ze zdjęciem Martina...








background image

Westchnęłam absurdalnie. Martin, przeczytałam, miał

doświadczenie w rolnictwie (uznałam, że zapewne wynikające
z tego, że wychował się na farmie); nienaganny przebieg
służby wojskowej, w tym dwa purpurowe serca (co wyjaśniało,
skąd miał blizny, o które jeszcze go nie pytałam) i długi staż
pracy dla Pan-Am Agra... Tu następowała krótka kronika jego
wspinania się w górę... Potem ogólne oświadczenie Martina w
sprawie jego planów odnośnie do fabryki.

W sumie nie było tam za dużo, ale z jakiegoś powodu bardzo

przyjemnie było czytać o moim... no, kimś tam... w gazecie.
Więc przeczytałam artykuł raz jeszcze. I jeszcze.

— Czy to nie dziwne? — spytałam na głos.
Martin wspominał, że odszedł z wojska w 1971 roku. Według

tego artykułu pracę dla Pan-Am Agra podjął w 1973.

Ciekawe, co Martin robił przez te dwa lata?

background image

Rozdział 12

Pozostałą część dnia zajęły mi różne drobiazgi. Musiałam

pojechać do pralni chemicznej i zajść do sklepu spożywczego z
listą składników potrzebnych do przygotowania kolacji, którą
następnego wieczora miałam ugotować dla Martina. Zrobiłam
pranie i trochę poprasowałam. Wysłałam do Aminy i jej męża
kartkę z gratulacjami i słynną książkę o opiece nad dziećmi
Doktora Spocka.

I poszłam do biblioteki. Za każdym razem, gdy szłam do

mojego dawnego miejsca pracy, czułam ukłucie żalu.
Brakowało mi tylu rzeczy związanych z pracą tutaj: tego, że
jako pierwsza widziałam wszystkie nowe książki (i mogłam je
przejrzeć za darmo), możliwości spotkania i poznania tylu
ludzi, na których inaczej bym się nie natknęła, koleżeństwa
łączącego bibliotekarzy, samego przebywania pośród tak wielu
książek.















background image

Ale towarzystwa Lillian Schmidt mi nie brakowało, więc

oczywiście to Lillian dziś była w recepcji. Zadałam uprzejme
pytanie o matkę Tonii Lee i dostałam szczegółowy opis
załamania pani Purdy po pogrzebie i jej niemijającej depresji,
ulgi, jaką poczuła pani Purdy na wieść, że miało miejsce
aresztowanie, przerażenia i niewiary pani Purdy, gdy
dowiedziała się, kto był przesłuchiwany, zdumienia pani
Purdy, gdy okazało się, że przeciwko Jimmiemu Hunterowi nie
było jednoznacznego dowodu.

— Och, to wspaniale! — powiedziałam mimowolnie.
Lillian była urażona. Jej nader obfita klatka piersiowa

falowała pod pasiastym, poliestrowym okryciem.

— Moim zdaniem to jakaś kwestia techniczna —

oświadczyła. — Założę się, że pożałują, gdy kolejna kobieta
zostanie zabita we własnym łóżku.

Darowałam sobie uwagę, że łóżko, w którym zabito Tonię

Lee, niezupełnie było jej.

— Jeśli umrze ktoś jeszcze, to nie dlatego, że Jimmy nie

został aresztowany — oznajmiłam tyleż stanowczo, co
niejasno, i zabrałam swoje książki.

Zanim wróciłam do domu i rozładowałam samochód, było już

po czwartej. Zaczęło się robić ciemno i zimno. Mniej więcej o
tej porze zabito Tonię Lee. Skoro na podjeździe nie było
żadnego innego samo-

background image

chodu, policja uznała, że mógł być w to zamieszany Mackie,

który biegał każdego wieczoru o tej porze. Uznałam, że ta
teoria miała sens, nawet jeśli podejrzewali niewłaściwą osobę.
Dziś sama się przespaceruję. Tylko po to, żeby sprawdzić, co
można zobaczyć.

Dwadzieścia minut później kręciłam głową i mamrotałam do

siebie. Na ulicach było pełno chodziarzy i biegaczy. Nie
miałam pojęcia, że gdy ja zaszywam się w domu i
przygotowuję kolację, w Lawrenceton tyle się dzieje. Co
chwila mijałam kolejnego spacerowicza, biegacza albo
rowerzystę. Czasami dwóch. Na ulice wylegli chyba wszyscy
mieszkańcy miasta! Machające energicznie ramiona, skupieni
chodziarze, drogie buty do biegania uderzające o chodniki... to
było niesamowite.

Oczywiście zmierzałam w stronę domu Andertonów, idąc tak

szybko, jak byłam w stanie. Minęłam Mackiego, biegnącego w
bluzie od dresu i szortach gimnastycznych, pocącego się na
zimnym powietrzu; skinął mi głową, co najwyraźniej było
wszystkim, czego oczekiwano od biegaczy. Następnie
zobaczyłam Franklina Farrella, utrzymującego formę dla tych
wszystkich dam, biegnącego bardziej spokojnie, pre-
zentującego długie, szczupłe i umięśnione nogi. Nic dziwnego,
że wyglądał na mniej lat, niż wiedziałam, że ma. Zgodnie ze
swoją naturą, pomimo wysilonego oddechu, uśmiechnął się do
mnie ciepło. Eileen i Terry maszerowały razem, z
obciążnikami na kostkach





background image

i nadgarstkach, poruszając się równo, nie rozmawiając i

utrzymując tempo, które wykończyłoby mnie w ciągu kilku
minut.

To było znacznie bardziej interesujące niż moja kaseta z

ćwiczeniami. Wszyscy ci ludzie, łącznie z połową
pośredników z tego miasta, wszyscy chodzili po ulicach w
czasie, gdy w domu Andertonów pojawił się morderca. Koło
mnie przemknął nawet Mark Russel, zajmujący się sprzedażą
gospodarstw rolnych, ubrany w drogie dresy ze Sports Kitter. I
doskonała Patty Cloud w jeszcze droższym, bladoróżowym
stroju do biegania, z włosami zaczesanymi w kucyk i przy-
trzymanymi pasującą do stroju różową opaską. Patty nawet
biegała we właściwy sposób.

A oto nadjeżdżał Jimmy Hunter na bardzo nowoczesnym

rowerze.

— Jimmy! — powiedziałam radośnie. Zatrzymał się i

uścisnął mi rękę.

— Susu powiedziała, że przyjechałaś do nas wczoraj, gdy

wszyscy trzymali się z daleka — powiedział szorstko. —
Dzięki.

— Dobrze się czujesz? — spytałam nieadekwatnie. Przeżył

takie ciężkie chwile.

— Będzie dobrze — odparł, lekko kręcąc głową, jakby

odganiał muchę. — Trudno będzie poradzić sobie z uczuciem,
że wszyscy byli przeciwko mnie, że z miejsca wszyscy
uwierzyli, że to zrobiłem.

background image

— Z Susu wszystko dobrze?
— Jest zmęczona, ale się pozbiera. Mamy dużo do

omówienia. Chyba jeszcze na jakiś czas zostawimy dzieci u
wujostwa.

— Mam nadzieję, że wszystko... — zaplątałam się. —

Naprawdę się cieszę, że wróciłeś do domu — powiedziałam
wreszcie.

— Jeszcze raz dzięki, Roe — rzucił i pojechał dalej. Chwilę

potem znalazłam się pod domem Andertonów. Tablica Select
Realty wciąż stała samotnie na trawniku, skazana na pokrycie
się lodem i śniegiem zimą, wiosną zarastana przez trawę, a
latem przez chwasty. Byłam tego pewna.

Nie sądziłam, żeby dom Andertonów czy ten mały domek, w

którym znaleziono Idellę, udało się szybko sprzedać.

Mimo wszystko te zgony nie wyglądały na robotę

przypadkowego zabójcy, uderzającego tam, gdzie trafiał na
samotną kobietę.

Zastanawiałam się, czy pod domem, w którym znaleziono

Idellę, ktoś widział samochód.

Klient, który przyszedł piechotą, byłby czymś niezwykłym,

nawet niepokojącym, zwłaszcza dla Idelli, która już była
podenerwowana śmiercią Tonii Lee i słyszała, że policja
podejrzewa, że ktoś dotarł do domu Andertonów na własnych
nogach... Z pewnością natychmiast z krzykiem uciekłaby z
tego domu?







background image

Tak, jeśli to byłby przypadkowy klient, który telefonicznie

umówił się na spotkanie.

Ale nie, jeśli to był ktoś, kogo znała, kto powiedział być może

„Będę biegał (albo jeździł na rowerze) w tej okolicy, więc
spotkajmy się w domu Westleyów", albo coś w tym rodzaju. A
czy można zabić w miejscu bardziej bezosobowym niż cudzy,
pusty dom? Można zostawić ciało tam, gdzie upadło. Zabójca
nie miał możliwości odwrócenia od siebie podejrzeń, nie mógł
przestawić gdzieś samochodu Idelli; skoro, gdy ją
zamordowano, zapadał zmrok, a nie było ciemno, nie dałoby
się prowadzić jej samochodu tak, żeby kierowca nie został
zauważony. Idella musiała zostać szybko uciszona albo
powiedziałaby, co wiedziała... a Donnie Greenhouse uważał,
że wiedziała, kto zabił jego żonę.

No właśnie... Przed moimi oczami pojawił się Donnie we

własnej osobie. Na zmianę maszerował i biegł, ubrany w stary,
ciemnoniebieski dres. Ledwie było go widać w gęstniejącym
mroku. Z trudem go rozpoznałam.

— Roe Teagarden — powiedział na powitanie. — Co tu

robisz po nocy?

— Spaceruję, jak wszyscy inni w Lawrenceton. Zaśmiał się

bez humoru.

— A więc zdecydowałaś się dołączyć do tłumu, hm?

Przychodzę tutaj co wieczór — powiedział, nagle

background image

zmieniając ton. — Przychodzę postać tu chwilę podczas

biegania. Myślę o Tonii Lee, o tym, jaka była. To było
dziwaczne.

Przejechał samochód, blaskiem świateł podkreślając nagle

zapadłą ciemność. Do domu miałam dość daleko. Zaczęłam
niepewnie przestępować z nogi na nogę.

— Roe, cóż to była za kobieta. Ale tyją znałaś! Była jedyna w

swoim rodzaju...

To zdecydowanie była prawda. Zdołałam współczująco

pokiwać głową.

— Wszyscy jej pragnęli, nie tylko mężczyźni; ale była moją

żoną — powiedział mi z dumą.

Jego słowa brzmiały jak mantra, którą wciąż sobie powtarzał.
Zaczęła mnie mrowić skóra na głowie.
— Już nigdy z nikim mnie nie zdradzi — z niejaką satysfakcją

oświadczył Donnie.

— Hm... Donnie? Myślisz, że dobrze robisz, wciąż tu

przychodząc?

Odwrócił się do mnie, ale było za ciemno, żebym widziała

wyraz jego twarzy.

— Może i nie. Uważasz, że powinienem oprzeć się pokusie?

— W jego głosie brzmiała kpina.

— Tak — powiedziałam poważnie. — Tak uważam. Donnie,

dlaczego nie powiedziałeś policji, o czym rozmawiałeś z Idellą
wtedy, w restauracji?








background image

— Ach, to stąd wiedzieli. Rozmawiałyście z Idellą w toalecie.
— Powiedziała mi, że widziałeś, jak jej samochód wyjeżdża z

waszego parkingu.

— Tak. Szukałem Tonii Lee, więc pojechałem do biura.

Czasami, jeśli nie mogła znaleźć innego miejsca, kogoś tam
zabierała.

— To Idella prowadziła?
— Nie wiem. Ale to był jej samochód. Miał na zderzaku tę

naklejkę

DZIECKO NA POKŁADZIE

.

— Chyba nie wierzysz, że to Idella zabiła Tonię Lee.
— Nie, Roe, nigdy tak nie sądziłem. Ale myślę, że podwiozła

do domu tego kogoś, komu Tonia zostawiła swój samochód. I
chyba wiem, kto to taki.

— Donnie, powinieneś porozmawiać z policją.
— Nie, Roe, to moja sprawa. Moja zemsta. Może mi to zająć

trochę czasu, ale Tonia Lee chciałaby, żebym ją pomścił.

Wzięłam głęboki, ostrożny wdech. Ta rozmowa mogła być

już tylko gorsza.

— Donnie, jest naprawdę ciemno. Lepiej już pójdę.
— Jasne. Nie daj się złapać samej nikomu, kogo nie znasz

bardzo dobrze.

Cofnęłam się odrobinę.
— I nie wchodź do domów z nieznajomymi — dodał i pobiegł

w swoją stronę.

background image

Wraz z odległością cichły miarowe kroki jego reeboków.
Ruszyłam w przeciwnym kierunku. Poszłabym w tamtą

stronę nawet, gdyby nie była to droga do domu.

♦ ♦ ♦
Do domu wróciłam szybszym krokiem, niż z niego wyszłam.

Było już za ciemno, żeby przebywać na zewnątrz, a w moim
brązowym płaszczu nie byłam dostatecznie widoczna dla
kierowców samochodów. Niezbyt dobrze się przygotowałam
do tego spaceru, a spotkanie z Donniem wyprowadziło mnie z
równowagi. Gdy byłam blisko domu, wyciągnęłam klucze i
automatycznie poszłam przez parking, zamiast skorzystać z
bliższych, ale rzadko używanych drzwi frontowych. Placyk był
dobrze oświetlony, ale podchodząc do furtki na patio
rozejrzałam się uważnie dookoła.

Kącikiem oka uchwyciłam jakiś ruch, gdzieś koło kontenera

na śmieci w dalszym narożniku parkingu. Wszystkie
znajdujące się w polu widzenia samochody należały do
mieszkańców. Wpatrywałam się w ciemny kąt, gdzie stał
śmietnik. Nic się nie ruszało.

— Jest tu kto? — zawołałam.
Głos miałam nieprzyjemnie piskliwy.
Nic się nie wydarzyło.









background image

Po długiej chwili bardzo niechętnie odwróciłam się plecami i

prawie biegiem pokonałam patio. Wsunęłam klucz do zamka,
wpadłam do domu i zatrzasnęłam za sobą drzwi.

Dzwonił telefon.
Gdyby to był Martin, pewnie powiedziałabym mu, jak się

wystraszyłam. Ale to była moja matka, która chciała się
dowiedzieć, jak poszło przesłuchanie Jimmiego Huntera.
Rozmawiałam z nią na tyle długo, że się uspokoiłam. Nie
wspominałam, dlaczego jestem taka zdyszana. Tak naprawdę
niczego nie widziałam, a jeśli faktycznie zobaczyłam jakiś
ruch, to pewnie był kot kręcący się przy śmietniku w
poszukiwaniu jedzenia. To prawda, w Lawrenceton przebywał
na wolności morderca, ale nie było żadnego powodu wierzyć,
że polował na mnie. Nic nie wiedziałam, nic nie widziałam i
nawet nie byłam agentką obrotu nieruchomościami.

Jednak nie opuszczało mnie uczucie, że ktoś mnie obserwuje.

Bez końca kręciłam się po parterze, upewniając się, że
wszystkie drzwi i okna są pozamykane, a zasłony i rolety
starannie zaciągnięte.

Wreszcie, gdy powiedziałam sobie stanowczo kilka razy, że

jestem śmieszna, poszłam na górę, żeby się przebrać. Pomimo
zimna podczas spaceru, spociłam się. Normalnie wzięłabym
prysznic, ale tej nocy nie mogłam się zebrać, żeby wejść do
wanny i zaciągnąć

background image

zasłonę prysznicową. Nałożyłam więc swój stary, ciężki

płaszcz kąpielowy w niebiesko-zieloną kratę, najwygodniejszy
strój, jaki kiedykolwiek miałam.

Tym razem jego magia nie zadziałała. Bałam się włączyć

telewizor, żeby nie zagłuszyć dźwięków wydawanych przez
intruza. Ale przez cały wieczór nic się nie działo.
Zachowywałam się, jakbym była oblężona. Wzięłam pudełko
chrupek serowych oraz dietetyczną colę i zwinęłam się w
swoim ulubionym fotelu z książką, którą czytałam wiele razy,
jedną z serii Yellowthread Street Williama Marshalla. Ale
nawet jej ujmująco dziwaczna fabuła nie pomogła mi się
odprężyć.

Zastanawiałam się, czy mężczyznom też zdarzają się takie

wieczory.

Czas jakoś mijał. Włączyłam światło nad tylnymi i

frontowymi drzwiami, zamierzając zostawić je tak na całą noc.
Wyłączyłam światło w środku. Chodziłam od okna do okna,
siedziałam po ciemku i wyglądałam na zewnątrz. Niczego nie
zobaczyłam; około pierwszej usłyszałam, że gdzieś w pobliżu
odpala i odjeżdża samochód. Choć to mogło oznaczać
wszystko albo nic, udało mi się zasnąć.












background image

Rozdział 13

W piątkowy wieczór, gdy Martin przyjechał na kolację, padał

deszcz. Ledwie zdążył zdjąć płaszcz przeciwdeszczowy, a już
chwycił mnie w ramiona.

— Martin — wyszeptałam wreszcie.
— Hmmm?
— Woda na spaghetti się gotuje.
— Co?
— Muszę włożyć makaron do wody, żebyśmy mieli co jeść.

W końcu musisz nabrać sił.

Zarobiłam figlarne spojrzenie.
Nigdy nie udaje mi się przygotować wszystkich składników

posiłku tak, żeby były gotowe jednocześnie, ale w końcu
zjedliśmy sałatkę, chleb czosnkowy i spaghetti z sosem
bolońskim. Ku mojej uldze, Martinowi chyba smakowało. Gdy
jedliśmy, opowiadał mi o swojej podróży, która zdawała się
koncentrować

głównie

w

małych,

zamkniętych

pomieszczeniach na

background image

zmianę z dużymi, zamkniętymi przestrzeniami: samolot,

lotnisko, sala konferencyjna, jadalnia, pokój hotelowy,
lotnisko, samolot.

Gdy zapytał, co ja robiłam, prawie mu powiedziałam, że

poprzedniej nocy przestraszyłam się ducha. Nie chciałam
jednak, żeby Martin uważał mnie za roztrzęsioną, strachliwą
kobietę. Zamiast tego opowiedziałam mu o swoim spacerze i
ludziach, których widziałam.

— I wszyscy mogli zabić Tonię Lee — podsumowałam. —

Każdy po kolei mógł w ciemności wejść do tego domu. Tonia
Lee nie byłaby specjalnie zaskoczona, widząc kogoś z nich,
przynajmniej początkowo.

— Ale to musiał być mężczyzna — wytknął Martin. — Nie

sądzisz?

— Nie wiadomo, czy faktycznie uprawiali seks —

zauważyłam. — Była ułożona tak, żeby na to wskazywało, ale
nie mamy raportu z sekcji. Albo mogła uprawiać seks, a potem
zginąć z ręki kogoś innego niż jej partner.

Martin wydawał się podchodzić do tej rozmowy dość

praktycznie.

— To zakładałoby, że po domu Andertonów kręciło się wielu

ludzi.

— Nie wydaje się to zbyt prawdopodobne, prawda? Ale tak

mogło być. Mimo wszystko Tonia Lee nie przestraszyłaby się
obecności kobiety. A Donnie Greenhouse powiedział wczoraj
kilka dziwnych rzeczy.






background image

Powiedziałam Martinowi o tej uwadze Donniego, że nie tylko

mężczyźni pragnęli Tonii Lee, i o tym, że widział samochód
Idelli. Nie powiedziałam jednak nic o Eileen i Terry; to, że były
jedynymi znanymi mi lesbijkami w Lawrenceton nie
oznaczało, że były tu jedyne.

Do tego momentu Aubrey już miałby mdłości.
— Więc jakie masz podejrzenia? — zapytał Martin.
— Myślę... myślę, że Tonia Lee dowiedziała się, kto kradł

przedmioty z domów wystawionych na sprzedaż. Myślę, że
miała z tym kimś romans i on — lub ona — uwiódł ją, gdy
poprosiła, żeby przyszedł do domu Andertonów, żeby
porozmawiać o tych kradzieżach. Może poprosił ją o spotkanie
pod pozorem łóżkowych igraszek, podczas gdy planował ją
wykończyć. Więc kochali się albo nie, ale tak czy inaczej
zaaranżował to w taki sposób, żeby wyglądało, że tak. Jestem
pewna, że to zaplanował z wyprzedzeniem. Dostaje się tam
piechotą albo na rowerze, zabija Tonię Lee, układa ją w taki
sposób, żebyśmy myśleli, że po prostu jednego z jej
kochanków poniosło, zabiera jej samochód, jedzie do domu,
jakoś odwiesza klucze na tablicę. Sądzi, że dzięki temu przez
co najmniej kilka dni nikt nie będzie szukał Tonii Lee, a w tym
czasie alibi się rozmyją, zostaną zapomniane albo nie dadzą

background image

się potwierdzić. Może zwraca klucz w ciągu tych kilku minut,

gdy w recepcji nie było ani Patty, ani Debbie.

Martin słuchał w milczeniu, zastanawiając się wraz ze mną.

Teraz uniósł dłoń.

— Nie — powiedział. — Uważam, że to Idella odwiesiła ten

klucz.

— O mój Boże, tak, Idella — jęknęłam. — To dlatego ją

zabił. Wiedziała, kto miał ten klucz. Odebrała go od tego
kogoś, kto był w Greenhouse Realty.

To miało sens. Idella, płacząca na spotkaniu pracowników tuż

po znalezieniu ciała Tonii Lee. Idella, przybita i z
zaczerwienionymi oczami w późniejszych dniach.

— To musiał być ktoś, wobec kogo była niewiarygodnie

lojalna — wymamrotałam. — Dlaczego nic nie powiedziała?
To by jej ocaliło życie.

— Nie mogła w to uwierzyć, nie uwierzyłaby, że ta osoba to

zrobiła — powiedział rzeczowo Martin. — Była zakochana.

Przez chwilę patrzyliśmy na siebie.
— Tak — potwierdziłam cicho. — Tak musiało być. Musiała

być zakochana.

♦ ♦ ♦
Tej nocy, gdy Martin zasnął, myślałam o Idelli. Oszukana w

najbardziej okrutny sposób, Idella zginęła z rąk kogoś, kogo
kochała, kogoś, w kim nie dostrze-








background image

gała zła, nieważne jak przekonujące były dowody. W jakiś

sposób, pomyślałam sennie, Idella była jak ja... przez chwilę
sama, radząca sobie z życiem na własną rękę. Może to
sprawiło, że była aż nadto gotowa zaufać, oddać się. Zapłaciła
najwyższą cenę. Pomodliłam się za nią, za jej dzieci i wreszcie
za Martina i siebie.

Musiałam zapaść w sen, bo następną rzeczą, której byłam

świadoma, było przebudzenie. Ocknęłam się tylko
połowicznie; na tyle, żeby sobie uświadomić, że spałam,
wystarczająco, żeby zrozumieć, że obudziło mnie coś
dziwnego.

Słyszałam, że na dole ktoś ostrożnie się porusza. Martin

musiał wstać, żeby się czegoś napić i nie chciał mnie budzić —
jak słodko, pomyślałam ospale i odwróciłam się na brzuch,
opierając twarz na ramionach. Łokciem dotknęłam czegoś
solidnego.

Martin.
Szeroko otworzyłam oczy w ciemnościach. Zamarłam,

nasłuchując.

Delikatny dźwięk z dołu się powtórzył. Automatycznie

sięgnęłam na stolik nocny po okulary i nałożyłam je.

Teraz widziałam ciemność znacznie wyraźniej.
Wyślizgnęłam się z łóżka tak cicho, jak tylko mogłam (moja

gładka, czarna koszula nocna miała jakieś praktyczne
zastosowanie) i podkradłam się do

background image

schodów. Może to była Madeleine? Nakarmiłam ją, zanim

poszliśmy do łóżka?

Ale Madeleine była na swoim normalnym miejscu, zwinięta

na małym, wyściełanym fotelu pod oknem, a teraz siedziała z
głową zwróconą w stronę drzwi. W słabym świetle lamp
Parson Road, wpadającym przez opuszczone żaluzje,
widziałam zarys jej uszu.

Przekradłam się z powrotem do łóżka, bardzo uważając, żeby

nie potknąć się o porozrzucane ubrania i buty.

— Martin — wyszeptałam. Pochyliłam się nad swoją częścią

łóżka i dotknęłam jego ramienia. — Martin, kłopoty. Obudź
się.

— Co? —- odpowiedział natychmiast po cichu.
— Ktoś jest na dole.
— Schowaj się za fotel —- rzucił prawie bezgłośnie, ale

bardzo nagląco.

Usłyszałam, jak podnosi się z łóżka, usłyszałam —

ledwo-ledwo — jak grzebie w swojej torbie.

Byłam gotowa nie posłuchać i wziąć udział w schwytaniu

intruza — to w końcu był mój dom — gdy w świetle z ulicy coś
błysnęło i zobaczyłam, że Martin trzyma broń.

Cóż, to chyba faktycznie był czas, żeby się za czymś schować.

Właściwie nagle wydało się to jak najbardziej wskazane.
Zostawiłam Madeleine tam, gdzie była. Rzecz nie w tym, że
gdybym ją chwyciła, to pewnie






background image

zaczęłaby się awanturować, ale do jej instynktu samo-

zachowawczego miałam znacznie większe zaufanie niż do
własnego.

Bardzo wysilałam uwagę, żeby coś usłyszeć, ale wyczułam

tylko maleńkie sugestie ruchu — może Martin podchodził do
szczytu schodów. Pomimo okropnego łomotania serca,
odmówiłam kilka żarliwych modlitw. Nogi trzęsły mi się ze
strachu i niewygodnej, skulonej pozycji, którą przyjęłam.

Nakazałam sobie spokój. Niewiele pomogło, ale usłyszałam

jakieś dźwięki na schodach. Intruz nie był wprawnym
włamywaczem.

Odkryłam, że bardziej boję się tego, co mógł zrobić Martin,

niż samego napastnika. Jednak tylko odrobinę.

Usłyszałam, jak ten ktoś wchodzi do pokoju. Ukryłam twarz

w dłoniach. I zapaliły się światła.

— Stój — powiedział Martin lodowatym głosem. — Mam na

celowniku twoje plecy.

Wyjrzałam zza fotela. W pokoju, plecami do Martina, stał

Sam Ulrich. Martin opierał się o ścianę obok włącznika
światła. Ulrich w jednej ręce miał długą linę, a w drugiej rolkę
szerokiej taśmy izolacyjnej. Twarz miał ożywioną szokiem i
podnieceniem. Wspinaczka po moich schodach dla niego też
musiała być przeżyciem.

background image

— Odwróć się — powiedział Martin. Ulrich posłuchał. —

Usiądź na brzegu łóżka.

Tęgi były menedżer Pan-Am Agra cofnął się odrobinę i

usiadł. Powoli wysunęłam się zza fotela, odkrywając, że przez
tych kilka chwil, które za nim spędziłam, mięśnie napięły mi
się jak postronki. Nogi mi drżały i uznałam, że zajęcie miejsca
w fotelu będzie dobrym pomysłem. Na oparciu wisiał mój
szlafrok, więc naciągnęłam go na siebie. Madeleine zniknęła,
bez wątpienia zirytowana tym, że tak bezceremonialnie
przerwano jej sen.

— Roe, wszystko w porządku? — spytał Martin.
— Tak — odparłam słabo.
Popatrzyliśmy na naszego więźnia. Pomyślałam o czymś.
— Martin, gdzie zaparkowałeś? Przyjechałeś własnym

samochodem?

— Nie — odparł powoli. — Nie, zaparkowałem kawałek

dalej, ale wziąłem samochód firmowy. Nie lubię zostawiać
własnego na parkingu przy lotnisku.

— Więc on nie wiedział, że tu jesteś — stwierdziłam.
Martin zrozumiał to bardzo szybko. Jego mina, ze zdumionej i

gniewnej, stała się mordercza.

— Sam, co miałeś zamiar zrobić z tą liną i taśmą? — spytał

bardzo cichym głosem.

Poczułam, jak z twarzy odpływa mi krew. Dopóki







background image

Martin nie zadał tego kluczowego pytania, nie pociągnęłam

dalej własnej myśli.

— Ty sukinsynu, zamierzałem skrzywdzić cię tak, jak ty

skrzywdziłeś mnie — dziko oświadczył Sam Ulrich.

— Ja nie zgwałciłem twojej żony.
— Nie miałem zamiaru jej zgwałcić — powiedział, jakby

mnie tam nie było. — Chciałem ją nastraszyć i zostawić
związaną, żebyś wiedział, jak to jest, gdy twoja rodzina jest
bezradna.

— Twoja logika mnie powaliła — oznajmił Martin głosem

ostrym jak brzytwa.

Wiedziałam, że to był spór między dwoma mężczyznami, ale

w końcu to ja miałam zostać związana.

— A nie wydaje ci się, że to trochę tchórzliwe —

powiedziałam wyraźnie — zakraść się w ciemności i związać
kobietę, która nawet nie jest twoim prawdziwym wrogiem?

Wyglądało na to, że Sam Ulrich nigdy nie pomyślał o tym w

taki sposób. Poczerwieniał powoli i obrzydliwie.

— Z przyjemnością bym cię zabił — bardzo cicho powiedział

Martin. Nie wątpiłam, że mówił szczerze, a z pochylenia
ramion Ulricha mogłam wyczytać, że on też w to nie wątpił.
Martin, nawet w spodniach od piżamy, budził większy respekt
niż Sam Ulrich w garniturze. — Ale ponieważ to do domu Roe
się włama-

background image

łeś, i to jej miałeś zamiar zrobić krzywdę, to chyba ona

powinna zdecydować, co z tobą zrobić.

Wiedziałam, że jeśli poproszę, Martin zabije tego człowieka.
Pomyślałam o wezwaniu policji. Pomyślałam, że policjanci

znani mi z czasów, gdy spotykałam się z Arthurem, może
nawet sam Arthur, znajdą się w mojej sypialni i będą mnie
oglądać w czarnej koszuli nocnej. Pomyślałam o ich oczach,
gdy dowiedzą się, że Martin i ja spaliśmy razem, gdy
usłyszałam kogoś na dole. Pomyślałam o raporcie policyjnym,
który pojawiłby się w jutrzejszym wydaniu „Sentinel". Potem
pomyślałam o tym, żeby wypuścić tego żałosnego tchórza. Ale
gdy wyobraziłam sobie siebie sam na sam z tym frustratem,
jego liną i taśmą, wzdrygnęłam się.

I muszę wam powiedzieć, że to mi się bardzo w Martinie

podobało. Dał mi się zastanowić. Nie powiedział ani słowa, nie
spoglądał zniecierpliwiony, nawet się nie skrzywił.

— Masz żonę? — spytałam Sama Ulricha.
— Tak — mruknął.
— Dzieci?
— Dwoje.
— Jak mają na imię?
Z każdą chwilą był bardziej upokorzony.
— Jannie i Lisa — powiedział niechętnie.








background image

— Jannie i Lisa nie chciałyby się dowiedzieć z gazety, że ich

tata zaatakował bezbronną kobietę w jej domu.

Pomyślałam, że gdzieś pomiędzy gniewem i upokorzeniem

rozpłacze się.

Z szuflady wyciągnęłam notatnik i długopis.
— Pisz — poleciłam. Wziął długopis i papier.
— Napisz datę. Napisał.
— Dyktuję. Zacznij pisać — powiedziałam mu. — Ja, Sam

Ulrich, dziś w nocy włamałem się do domu Aurory
Teagarden... — Jego ręka wreszcie się poruszyła. Gdy
skończył, mówiłam dalej. — Ze sobą miałem linę i taśmę
izolacyjną. — Zapisane. — Spała w łóżku. Wszystkie światła
były zgaszone, a ja nie wiedziałem, że miała gościa. — Pisał
coraz wolniej. — Przed zrobieniem jej krzywdy powstrzymał
mnie jej gość. Jeśli nie wypełnię warunków, które mi podadzą,
wyśle ten list na policję, a jego kopię do mojej żony.

Gdy skończył notować, kazałam mu się podpisać. Czekał,

żeby usłyszeć moje warunki.

— Jutro chcę zobaczyć, że twój dom został wystawiony na

sprzedaż, byle nie przez Select Realty. I chcę, żebyś się stamtąd
wyniósł, z całą rodziną, w ciągu tygodnia. Nigdy więcej tu nie
wracaj. Nigdy więcej nie chcę cię widzieć. Może nie dostaniesz
pracy, do jakiej

background image

jesteś przyzwyczajony, ale to chyba i tak będzie lepsze od

więzienia.

Twarz Martina była pozbawiona wyrazu.
Ulrich był tak przybity, że jego rysy były zniekształcone.

Zastanawiałam się, czy po tej wściekłości, uldze i szoku po
drodze do domu nie dostanie zawału... i stwierdziłam, że w
sumie mało mnie to obchodzi.

— Martin, czy byłbyś uprzejmy odprowadzić pana Ulricha do

jego samochodu?

— Oczywiście, kotku — zgodził się Martin niebezpiecznie

gładko. — Idziemy, Ulrich. Masz szczęście, że zapytałem
panią o zdanie. Gdyby to zależało ode mnie, wylądowałbyś w
szpitalu.

Albo w kostnicy, pomyślałam.
Sam Ulrich powoli się podniósł. Zrobił jeden krok i się

zatrzymał. Bał się podejść do Martina. Nie był takim durniem,
na jakiego wyglądał. Martin cofnął się trochę, a Ulrich ruszył
przed nim po schodach.

Usłyszałam, jak tylne drzwi się otwierają i zamykają, i

zastanowiłam się, czy idąc spać, nie zamknęłam ich
przypadkiem na klucz. Tak mi się wydawało. To nie był
najlepszy zamek. Kupię porządniejszy.

Kilka chwil samotności napełniło mnie poczuciem wielkiej

ulgi. Wybuchnęłam płaczem i próbowałam z całych sił nie
wyobrażać sobie siebie na łasce człowieka, który właśnie szedł
do swojego samochodu.

Opłukałam twarz nad umywalką. Zimna woda




background image

sprawiła, że drżałam. W lustrze z boku zobaczyłam, że wrócił

Martin.

— Płakałaś — powiedział bardzo łagodnie, odkładając

pistolet na toaletkę, gdzie był tak samo nie na miejscu, jak
grzechotnik. Odwróciłam się i przytuliłam do niego. Jego naga
pierś była zimna od powietrza na dworze, a ja ocierałam się o
nią policzkiem.

— Jedzie do domu — odpowiedział na pytanie, którego bałam

się zadać.

— Martin... Gdyby cię tu nie było...
— Zadzwoniłabyś na policję, bo nie leżałbym między tobą a

telefonem — powiedział praktycznie. — Byliby tutaj w ciągu
góra dwóch minut, a tobie nic by się nie stało.

— Czyli że to się nie liczy jako przyjście na ratunek? —

spytałam drżąco.

— Jesteśmy kwita. Powstrzymałaś mnie przed zrobieniem mu

czegoś głupiego. Bardzo bym nie chciał spędzić nocy na
komendzie z powodu takiego Sama Ulricha. Uratowałaś też
jego rodzinę.

—Wracajmy do łóżka, owińmy się kołdrą... i przytul mnie.
Dygotałam od stóp do głów. Gdy z szeroko otwartymi oczami

leżałam w ciemności, uświadomiłam sobie, że zanim będę
mogła pozwolić sobie na luksus wiary, że już po wszystkim,
będę musiała poczekać i sprawdzić, czy Sam Ulrich faktycznie
odjechał swoim

background image

samochodem — żywy. Martin także nie spał i nasłuchiwał.

Nie sądziłam, aby Ulrich był tak głupi, żeby wrócić; powinien
być we własnym łóżku i dziękować Bogu za łaskawość.

Sama zaczęłam Mu dziękować.
♦ ♦ ♦
Przynajmniej w sobotę rano Martin nie musiał zbyt wcześnie

jechać do fabryki, czuł jednak, że powinien tam być, zwłaszcza
że przez chwilę nie było go w mieście.

— Teraz, gdy sprawy w zakładzie zaczynają nabierać

kształtu, nie będę już tyle pracował w weekendy — oznajmił
mi przy porannej kawie. — A już szczególnie teraz, gdy mam
powód, żeby tam tyle nie siedzieć.

Próbowałam się uśmiechnąć, ale moje wysiłki były dość

żałosne.

— Roe — powiedział poważnie — to przeze mnie miałaś tej

nocy kłopoty i jest mi bardzo przykro z tego powodu. Gdyby
nie ja, on nigdy by tu nie przyszedł. Mam nadzieję, że mnie za
to nie nienawidzisz.

— N-nie — wyjąkałam zaskoczona. — Nie, nie przyszło mi

to do głowy. Po prostu jestem zmęczona, a to wszystko było
strasznie stresujące. No i wiesz... musisz mi powiedzieć,
dlaczego przyjeżdżając do mnie na noc, zabrałeś broń.

— Miałem ciężkie życie — po chwili powiedział








background image

Martin. — Mam pracę, która polega na robieniu trudnych

rzeczy innym ludziom, ludziom takim jak Ulrich.

Na moment zamknęłam oczy. To pewnie była prawda.
— W porządku — powiedziałam.
— Masz ochotę iść na ten wieczorny bankiet? Zapomniałam o

nim. Pewnie, że nie chciało mi się

tam iść, ale z drugiej strony, gdy wyobraziłam sobie, jak moja

matka pyta, dlaczego nie przyszłam, nie potrafiłam wymyślić
wiarygodnej wymówki.

— Chyba tak — powiedziałam bez entuzjazmu. — Już wolę

iść, niż siedzieć i myśleć o tej nocy.

— Nie zapomnij uczesać się do góry — przypomniał mi

później Martin, gdy zebrał wszystkie swoje rzeczy, żeby
zanieść je do samochodu. — O której mam przyjechać?

— Koktajle podają chyba o szóstej trzydzieści.
— No to o szóstej trzydzieści. Strój wieczorowy?
— Tak. Każdy może przyprowadzić ze sobą jeszcze cztery

osoby, więc zwykle jest tam niezły tłum, no i będzie
przemowa.

Opierałam się o futrynę drzwi, a Martin był w połowie drogi

do samochodu, gdy rzucił wszystko, co miał w rękach i
zawrócił. Ujął moją dłoń.

— Nie masz mnie dość przez tę noc? — Pytając, patrzył na

mnie uważnie.

background image

Powoli pokręciłam głową, próbując określić, co czułam,

dlaczego wszystko wydawało się takie ponure.

— Po prostu uświadomiłam sobie, że wzięłam na siebie

więcej, niż się spodziewałam — powiedziałam, podając mu
wersję skróconą.

Spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Byłam tak zmęczona, że nie

wyrażałam się jasno.

— Martin, jesteś niebezpiecznym człowiekiem —

stwierdziłam.

— Nie dla ciebie — odparł. — Nie dla ciebie. Zwłaszcza dla

mnie, pomyślałam, gdy patrzyłam,

jak odjeżdża.
♦ ♦ ♦
Kompletnie zapomniałam, żeby umówić się do fryzjera.

Oczywiście wszystkie salony, które były otwarte w soboty, nie
miały miejsc. Ale dzięki pochlebstwom i łapówce nakłoniłam
fryzjerkę mojej matki, żeby późnym popołudniem zajęła się
moją czupryną. Z trudem, ale powinnam zdążyć na kolację.

To mi odpowiadało. Ze znużeniem weszłam po schodach i

wróciłam do łóżka. Zaczynało mi to wchodzić w nawyk.

Gdy znów się obudziłam, była druga, szary dzień za oknem

nie był ani trochę bardziej zachęcający, ale czułam się znacznie
lepiej. Zdecydowałam się tymczasowo schować ubiegłą noc do
mentalnej szafy i rozkoszować








background image

się przybyciem na imprezę towarzyską Lawrenceton po raz

pierwszy z Martinem. Miałam tyle ludzkich odruchów, żeby z
przyjemnością wyobrażać sobie uniesione brwi zazdrosnych
kobiet. Byłam przekonana, że każda kobieta mająca hormony
będzie go pragnęła.

Włączyłam nawet swoją kasetę z ćwiczeniami i zanim miałam

dość autorytatywnej instruktorki, doszłam do połowy.
Madeleine, jak zwykle, obserwowała mnie oczami okrągłymi i
pełnymi niedowierzania. Poszła ze mną na górę i patrzyła, jak
biorę prysznic, nakładam makijaż i suszę włosy. Zmieniłam też
pościel i pospiesznie przejechałam sypialnię odkurzaczem.

Będę miała tak mało czasu, że zdecydowałam, że zanim

pojadę do fryzjerki, przygotuję sobie wszystko na wieczór.
Przejrzałam swoje szafy. Założę tę samą sukienkę, co rok
wcześniej. Nawet jeśli wszyscy ją już widzieli, to Martin nie, a
miałam ją na sobie tylko ten jeden raz. Była zielona, miała
proste, długie rękawy i okrągły dekolt, marszczony przód i
krótką, falbaniastą spódniczkę. Będę musiała założyć czarne
szpilki... Potrzebowałam takich błyszczących butów z lamy,
które były teraz tak popularne, ale nie miałam energii ani czasu
na zakupy. Będą musiały wystarczyć czarne. Miałam też małą,
czarną torebkę wieczorową. Wyciągnęłam więc odpowiedni
stanik, halkę i pas do pończoch, i razem z sukienką ułożyłam
na łóżku.


background image

Pobiegłam do samochodu i ruszyłam przez miasto do fryzjera.

Przed wyjściem sprawdziłam pewien adres

i zrobiłam mały objazd. Oto dom Ulricha, trzy sypialnie w

jednej z najładniejszych okolic Lawrenceton.

A na trawniku stała tablica

NA SPRZEDAŻ

.




























background image

Rozdział 14

— To jaką chcesz fryzurę? — energicznie spytała Benita.
Widać było, że ma za sobą długi dzień. Jej własne, rude włosy

były rozczochrane i miały ciemne odrosty, a beżowo-niebieski
uniform, jaki nosili wszyscy pracownicy Clip Casa, był
pomięty i — cóż — pokryty włosami.

— Możesz zrobić coś takiego?
W czasie gdy czekałam, aż zwolni się fotel, przejrzałam

magazyny branżowe.

— Tak — krótko odpowiedziała Benita, rzuciwszy okiem na

enigmatycznie uśmiechającą się modelkę, i zabrała się do
pracy.

To było jedno z tych uczesań z tajemniczymi splotami,

nazywało się chyba „francuski warkocz". Nigdy nie mogłam
pojąć, jak go się robi, a teraz takie coś miało się znaleźć na
mojej głowie. Włosy modelki

background image

na zdjęciu nie były gładko zaczesane, ale puszyły się wokół

jej twarzy. Włosy na karku też były zaplecione i owinięte
wstążką. Nie miałam żadnych ładnych wstążek, ale Benita
miała kilka na sprzedaż, w tym taką ze złotej lamy, którą
uznałam za śliczną. Nie wiedziałam, czy Martinowi spodoba
się takie uczesanie, ale ja uznałam je za niezwykle szykowne.
Poza tym nie sprawiało wrażenia, jakby moje włosy miały się z
niego wymknąć, co zdarzało się bardzo często, gdy sama je
układałam.

— Roe? — rozległ się z boku spokojny głos. W osobie

siedzącej pod suszarką poznałam moją piękną przyjaciółkę,
Lizanne Buckley.

— Nie widziałam cię od wieków! — wykrzyknęłam z

radością. — Co u ciebie?

— Wszystko dobrze — odparła Lizanne w ten swój powolny,

słodki sposób. — A u ciebie?

— Całkiem nieźle. Co porabiasz?
— Och, cały czas siedzę w elektrowni — powiedziała

pogodnie. — I cały czas spotykam się z naszym
reprezentantem w senacie stanowym.

Prawnik J.T. (Bubba) Sewell, którego poznałam, gdy

zajmował się kwestią mojego spadku po Jane Engle, miał
wrócić na weekend z Kapitolu, i wraz z Lizanne również
wybierali się na bankiet pośredników, jak mi powiedziała. W
gruncie rzeczy to Bubba miał na nim wygłosić mowę.

— Zaręczyliście się? — spytałam. — Ktoś coś mi o tym





background image

wspominał, ale chciałabym to usłyszeć od samej

zainteresowanej.

Lizanne uśmiechnęła się. Taki miała zwyczaj. Była

olśniewająco piękna i nie przejmowała się konwencją, która
narzucała kobietom figurę szkieletu. Była w sam raz.

— No, chyba tak — odpowiedziała.
— Ktoś powinien cię w końcu poprowadzić do ołtarza —

zachwyciłam się.

Mężczyźni od lat próbowali się żenić z Lizanne, a ona nic

sobie z tego nie robiła.

— Och, nie sądzę, żebyśmy pobrali się w kościele —

sprzeciwiła się Lizanne. — Nie byłam w żadnym kościele od
śmierci rodziców, teraz też się nie wybieram. Bubba uważa to
chyba za moją jedyną wadę: żona polityka, która nie chodzi do
kościoła.

Nie było na to dobrej odpowiedzi, a Lizanne żadnej nie

oczekiwała. Czułam się jak ktoś, kto chodząc po znajomej,
słonecznej plaży, odkrył nagle, że zmieniła się ona w ruchome
piaski.

— Słyszałam, że spotykasz się z tym nowym człowiekiem

Pan-Am Agry — powiedziała Lizanne po kilku minutach.

Lizanne słyszała o wszystkim.
— Cóż, to prawda.
— Przyjdzie dziś z tobą?

background image

Kiwnęłam

głową,

ale

ostre

napomnienie

Benity

unieruchomiło mnie.

— Chętnie go poznam; wiele o nim słyszałam. Nie byłam

pewna, czy chciałam o tym wiedzieć, czy

nie.
— Och? — rzuciłam ostatecznie.
— Sprawił, że wszyscy tam wyłażą ze skóry. Ewidentnie

sporo tam niedopatrzeń i kradzieży, i został oddelegowany,
żeby to wszystko naprostować. Zwalnia ludzi, pilnuje ich i
wszędzie zagląda.

Lizanne sięgnęła do tyłu i wyłączyła suszarkę, a gdy ją

uniosła, ujrzałam jej głowę, pokrytą dużymi wałkami.
Poklepała je, żeby się upewnić, że włosy już wyschły, zdjęła
jeden na próbę i kiwnęła głową.

— Jane, jestem gotowa — zawołała do beżowo-niebieskiej

kosmetyczki, która piła kawę na tyłach.

Zadzwonił telefon, a Jane go odebrała. Był do Benity, jedno z

jej dzieci dzwoniło z jakimś domowym problemem i Benita ze
zniecierpliwionym okrzykiem pobiegła odebrać. Zauważyłam,
że przez całą rozmowę rozczesywała swoje włosy
grzebieniem, który wzięła z lady; gdy Benita stała, zawsze
zajmowała się włosami.

— Mam przyjaciela na tutejszej komendzie — swobodnie

powiedziała Lizanne, stając obok mojego fotela i patrząc w
moje lustro. — Jack Burns... twój dobry kumpel, Roe... uznał,
że skoro dotąd nikt nie zabijał pośredników, to morderca musi
być nowy w mieście.





background image

Niektórzy detektywi się z tym nie zgadzają, ale odkąd

przesłuchali i zwolnili Jimmiego Huntera, ludzie naciskają na
nich, żeby kogoś znaleźli. Rodzice Jimmiego Huntera mają tu
wielu znajomych, a aresztowanie jakiejś innej osoby na dobre
odsunęłoby podejrzenia od Jimmiego. Cóż, słyszałam, że
policja niedługo ma kogoś aresztować za zamordowanie tych
dwóch kobiet. Prawdopodobnie jutro zabiorą kogoś na
przesłuchanie.

Spojrzałam w lustrze w oczy Lizanne. Przekazywała mi

wiadomość, ale musiałam ją odszyfrować.

— Mój Boże, Lizanne Buckley! — wykrzyknęła Benita, która

wróciła w tym bardzo niefortunnym momencie. — Kto ci o
tym powiedział?

— Mały ptaszek — lakonicznie odparła Lizanne i wróciła na

swój fotel, gdzie zaczęła zdejmować wałki i wrzucać je do
jednego z pojemników na kółkach. Jane dopiła kawę i bez
pośpiechu zaczęła jej pomagać. Spokój Lizanne zdawał się
udzielać ludziom. Pamiętałam manierę Bubby Sewella w stylu
starego, dobrego kumpla i jego bystry umysł... Uznałam
(jakimś odległym zakątkiem mózgu), że wraz z Lizanne tworzą
nadzwyczaj interesującą parę.

Jednak przede wszystkim starałam się rozgryźć, co Lizanne

miała na myśli.

Rozmawiałyśmy o Martinie. Potem mówiła o aresztowaniu.

Chyba nie chciała powiedzieć, że policja podejrzewa Martina?

background image

Dawała mi znać, że Martin zostanie aresztowany. A

przynajmniej zabrany na przesłuchanie.

Gapiłam się w lustro, a na moich policzkach pojawiły się dwie

kolorowe plamy. Kurczowo zaciskałam dłonie na
podłokietnikach fotela.

— Kotku, zimno ci? — spytała Benita. — Mogę podkręcić

ogrzewanie.

— Nie, nie. Wszystko dobrze, dziękuję. Niedorzeczne. To

było niedorzeczne.

Policja już raz się pomyliła. Teraz też się mylili. Oczywiście,

że się mylili, powiedziałam sobie żarliwie. Te kradzieże
zaczęły się na długo przed tym, jak Martin się tu sprowadził.

Ale morderstwa, oczywiście, zaczęły się później.
Pamiętałam, jak moja matka dziwiła się, po co Martin szukał

takiego dużego domu. Na logikę kawaler szukałby czegoś
mniejszego, a nie prawdziwej rezydencji w stylu domu
Andertonów. Policja mogła uznać, że umówił się na jego
oglądanie, bo chciał, żeby jego dzieło zostało odkryte. Zanim
go poznałam, był w mieście już od kilku tygodni,
wystarczająco długo, żeby poznać Tonię Lee i Idellę. Tonia
Lee, która poszłaby do łóżka z prawie każdym, bez wątpienia
oblizywała się na widok Martina. Idella, wiotka, ładna w blady
sposób i samotna, byłaby przejęta, poznając kogoś, kto dawał
jej poczucie bliskości i uwagę.

Oczywiście, to mogła sobie pomyśleć policja.







background image

Zamknęłam oczy.
— Skarbie, dobrze się czujesz? — z troską zapytała Benita.
— Nic mi nie jest — skłamałam automatycznie. —

Kończymy już?

— Tak. Podoba ci się?
— Jest... inaczej — wyjąkałam, wystarczająco zdumiona,

żeby wyjrzeć spod swojej osobistej czarnej chmury. — Rany,
w ogóle nie jestem do siebie podobna.

— Wiem — z dumą oznajmiła Benita. — Wyglądasz bardzo

elegancko i wyrafinowanie. Po prostu pięknie.

— Kurczę — powiedziałam powoli. — Faktycznie.
— Jedź teraz do domu, załóż sukienkę, pomaluj usta i jesteś

gotowa.

Istotnie, potrzebowałam szminki. I kręgosłupa też, uznałam

ponuro. Nie zamierzałam pozwolić, żeby te czarne myśli mnie
przytłoczyły. Znałam Martina, na pewnym poziomie znałam
go dogłębnie.

Chyba.
Dałam Benicie hojny napiwek i pojechałam do domu,

przebrać się w moją zieloną, falbaniastą sukienkę i pomalować
usta. Będę się dobrze bawić, powiedziałam sobie. Idę na
przyjęcie z przystojnym, seksownym mężczyzną, który uważa,
że jestem mu absolutnie niezbędna. Może i chciał wczoraj
zabić tego

background image

obrzydliwego Sama Ulricha, ale nie zabiłby Tonii Lee ani

Idelli. Z całą pewnością nie.

Przynajmniej zdołałam ukryć swój wewnętrzny niepokój.

Gdy spojrzałam w lustro łazienkowe, żeby nałożyć szminkę,
wyglądałam tak samo dobrze, jak u fryzjera.

Prawie pożałowałam, że nie wypolerowałam paznokci, ale to

byłoby całkowicie niezgodne z moim charakterem; już z tymi
włosami zaczesanymi do góry ledwie sama się poznawałam.

Zamiast kręcić się w kółko i szukać sobie jakiegoś zajęcia,

usiadłam na otomanie przed swoim ulubionym fotelem. Obok,
na stoliku, leżała czytana obecnie książka. Postanowiłam, że
ubiorę się w ostatniej chwili. Sukienka wisiała na drzwiach od
łazienki, wyglądając odświętnie i elegancko, śmiejąc się ze
mnie. Zagapiłam się w przestrzeń i myślałam o odejściu
Martina, o Martinie w więzieniu, Martinie podczas procesu.

Był mi tak samo niezbędny, jak (wedle jego słów) ja byłam

niezbędna jemu.

Gdy odezwał się dzwonek do drzwi, drgnęłam naprawdę

zaskoczona. W rekordowym czasie zdarłam z siebie szlafrok,
wciągnęłam sukienkę przez głowę i ją zapięłam. Wsunęłam
stopy w czółenka na wysokich obcasach i pobiegłam otworzyć
drzwi, zastanawiając się przelotnie, dlaczego wszystko
wygląda tak zabawnie.









background image

Gdy stanęłam w drzwiach, Martin odetchnął głęboko.

Spojrzał na mnie z nieprzeniknioną miną.

— Dobrze wyglądam? — spytałam z nagłym zanie-

pokojeniem.

— O tak — powiedział. — O tak.
— Podobają ci się moje włosy? — zapytałam nerwowo, gdy

wciąż się we mnie wpatrywał.

— Tak... bardzo.
Wreszcie wszedł do środka i mogłam zamknąć drzwi, przez

które ciągnęło zimno. Miał na sobie czarny płaszcz, a jego
białe włosy były nieodparcie atrakcyjne.

Znowu miałam to dziwne uczucie, że on był dorosły, a ja nie.
— Gdzie masz okulary?
— Och! — zawołałam. — To dlatego wszystko tak dziwnie

wygląda. — Z ulgą znalazłam je na stoliku obok fotela i
nałożyłam. — Próbowałam soczewek kontaktowych —
powiedziałam defensywnie — ale nie mogę ich nosić.
Doprowadzały mnie do obłędu.

— Cieszę się, że nosisz okulary.
— Dlaczego?
— Bo nikt inny nie widuje, jak wyglądasz bez nich —

oznajmił, pochylił się i pocałował mnie w policzek.

Palcem przesunął mi po karku. Zadrżałam. Teraz, gdy byłam

przy nim, moje lęki zniknęły. Gdy byłam

background image

blisko niego, czułam, że Martin nie pozwoli, żeby go

aresztowano.

— Chodź zerknąć do lustra w łazience — zasugerował.
— Co?
— Tylko na chwilkę; chodź ze mną.
— Włosy mi się rozplotły? — uniosłam rękę.
— Nie, nie — powiedział Martin i uśmiechnął się. Więc

poszliśmy do łazienki i popatrzyłam na siebie

w lustrze. Nad moją głową odbijała się twarz Martina. Zdjął

rękawiczki i wsunął dłoń do kieszeni.

Nagle dotarło do mnie, że powinnam być kompletnie

przerażona.

Ale jeżeli chciał mnie zabić, to już by to zrobił. Wzięłam

głęboki wdech, nie spuszczając wzroku z jego odbicia w
lustrze. Z kieszeni wyciągnął jasnoszare pudełeczko i położył
je na toaletce. Delikatnie i pewnie zdjął mi kolczyki, skromne,
złote kuleczki. Otworzył aksamitne pudełko, wyjął z niego
cudowne kolczyki z ametystów i diamentów i bez trudu mi je
założył.

— Och, Martin — powiedziałam oszołomiona. Poczułam się,

jakbym zdołała zatrzymać się tuż

przed przepaścią.
— Podobają ci się, słoneczko? — spytał wreszcie.
— Och, tak — odparłam, ledwie powstrzymując łzy. — Tak.

Są piękne.







background image

Drżały mi dłonie. Zacisnęłam je w pięści, żeby tego nie

zauważył.

— Wspominałaś, że w listopadzie masz urodziny.
— Zgadza się, mam.
— A mamy listopad. Nie wiedziałem, którego dnia, ale

chciałem dać ci prezent. Wiem, że twoim kamieniem
zodiakalnym jest topaz, ale żaden z tych, które oglądałem, nie
wydawał mi się wystarczająco ciepły. A te do ciebie pasują.
Może o tym nie wiesz, ale wyglądasz dziś pięknie.

Kamienie migotały. Ametysty były prostokątne, obramowane

małymi diamentami...

— Jestem oszołomiona... Martin, nie wiem, co powiedzieć.
Nigdy nie wypowiedziałam prawdziwszych słów.
— Powiedz, że mnie kochasz. Spojrzałam w lustro.
— Kocham cię.
— To wszystko, co chciałem usłyszeć.
— Martin...?
Dłonią dotknął mojego policzka.
— A ty...?
— Tak — powiedział mi do ucha, całując szyję. — O tak.

Kocham cię.

Po chwili znów się odezwał.
— Musimy tam iść?

background image

— Jeśli nie chcemy, żeby wpadła tu moja matka, żeby

sprawdzić, co się ze mną dzieje, to tak.

Szczerze powiedziawszy, potrzebowałam czasu, żeby

pomyśleć, żeby się uspokoić. Jeśli byśmy tu zostali, z
pewnością by mi się to nie udało.

Skoro już jesteśmy przy sprzecznych emocjach... Ktoś mnie

kochał. Ja kochałam jego. Jutro mógł zostać przesłuchany na
okoliczność morderstwa. Podarował mi niesamowicie
romantyczny prezent, z rodzaju takich, na które kobiety
czekają przez całe życie. A ja przez moment sądziłam, że miał
zamiar mnie udusić.

Gdy znów podziwiałam w lustrze swoje kolczyki, Martin

wziął z szafy mój płaszcz.

— Czy możesz przestać na chwilę je oglądać i włożyć to? —

spytał ze śmiechem.

— Chyba tak — powiedziałam niechętnie. Chwila strachu

rozwiała się, zastąpiona przez zachwyt. — Martin, co masz
przypięte do kieszeni płaszcza?

— Och, to beeper. Mamy kłopot z pewnym człowiekiem z

nocnej zmiany. Jego kierownik dziś go obserwuje, a jeśli
przyłapie go na kradzieży, da mi sygnał, żebym mógł się nim
zająć.

Porwana falą euforii, postąpiłam jak Scarlett 0'Hara i

uznałam, że pomyślę o tym wszystkim później. Może nie uda
mi się tego odłożyć do jutra, ale z pewnością mogłam sobie
pozwolić na to, by cieszyć się trwającą chwilą.







background image

Trochę się spóźniliśmy, byliśmy jednymi z ostatnich gości. Z

tacy, którą niósł kelner, wzięliśmy sobie po kieliszku wina.
Zaraz zauważyłam Lizanne i Bubbę Sewella. Lizanne, witając
się ze mną, w żaden sposób nie nawiązała do ostrzeżenia, które
dała mi po południu. Może jej łagodne, ciemne oczy spojrzały
na mnie trochę smutno, ale to było wszystko. Bubba zaczął
jedną z tych konwersacji, które lubią mężczyźni: wspomniał o
swojej pracy w senacie stanowym w kontekście tego, co Martin
starał się osiągnąć w Pan-Am Agra, powiedział mu, że gdyby
chciał „coś omówić", to w każdej chwili może do niego
zadzwonić, zabłysnął inteligencją i znajomością interesów
Pan-Am Agra i oświadczył (nie wprost), że Martin był
najlepszą rzeczą, która trafiła się tej firmie od zarania jej
dziejów.

Martin odpowiadał zdawkowo, ale z zainteresowaniem.
Lizanne powiedziała mi, że mam ślicznie ułożone włosy i

podziwiała kolczyki.

— Dostałam je od Martina — wyjaśniłam z dumą. Przez

chwilę wyglądała na zmartwioną, a potem

odpowiednio mnie komplementowała i kazała Bubbie na nie

popatrzeć.

— A pokazałaś im swój pierścionek? — zapytał, gdy już

wymieniliśmy uprzejme uwagi.

Lizanne, ze swoim cudownym, leniwym uśmiechem,

wyciągnęła rękę, na której lśnił wspaniały diament.

background image

— Mój pierścionek zaręczynowy — powiedziała spokojnie.
— Och, Lizanne, jest piękny — westchnęłam, starając się to

zrobić cicho. — Kiedy ślub?

— Na wiosnę — swobodnie odparła Lizanne. — Musimy

usiąść nad kalendarzem i ustalić jakąś datę. Wszystko zależy
od prac w senacie, no i oczywiście będę musiała wcześniej dać
znać w pracy.

— Rzucasz pracę? — nie chciałam zabrzmieć na tak

zaskoczoną, ale tak się czułam.

Co, na Boga, Lizanne będzie robić całymi dniami?
— Och, tak. Przez jakiś czas będziemy mieszkać w moim

domu, dopóki Bubba nie sfinalizuje swoich planów
zawodowych, ale w tym domu jest mnóstwo rzeczy do
zrobienia... a poza tym ta praca i tak mi się już znudziła.

Nie wiedziałam, że Lizanne rozumiała koncepcję nudy. Do

elektrowni prędzej czy później trafił każdy, więc Lizanne
słyszała wszystkie nowiny, zwłaszcza że miała niesamowitą
zdolność wzbudzania zaufania. Spodziewałabym się raczej, że
Bubba wolałby, żeby nadal tam pracowała.

— Lizanne, gratulacje — powiedziałam cicho, gdy Bubba

porwał Martina, by ten poznał kolejne osobistości z
Lawrenceton.

Pochyliła się i pocałowała mnie w policzek.








background image

— Jutro zabiorą twojego przyjaciela na przesłuchanie _

wyszeptała. — Na pewno. Nie powiem ci, skąd o tym wiem.

Właśnie dlatego była tak popularna. Nigdy nie mówiła, skąd

wie. I z całą pewnością nic nie powiedziała swojemu
narzeczonemu; inaczej nie przyssałby się do Martina. Unikałby
go tak, jakby był trędowaty.

— Dzięki, Lizanne — powiedziałam równie cicho. —

Dlaczego mi o tym mówisz?

Poczułam nagłą ciekawość.
— Pomogłaś mi tego dnia, gdy zabito moich rodziców.
Kiwnęłam głową i ścisnęłam jej dłoń. Nigdy nie miałam

pewności, czy tamtego koszmarnego dnia Lizanne była
świadoma mojej obecności. Wymieniłyśmy spojrzenia i
rozdzieliłyśmy się. Ściskając kurczowo kieliszek z winem,
pożeglowałam w stronę mojej matki.

— Skąd masz te kolczyki? — spytała natychmiast. — Są

przepiękne.

— Martin dziś mi je dał — powiedziałam odrętwiała, kręcąc

głową z boku na bok, żeby mogła się im w pełni przyjrzeć, cały
czas zastanawiając się, co mogę zrobić, żeby jutro się nie
wydarzyło.

— Naprawdę? — Matka uniosła swoje doskonałe brwi. —

Przecież tak krótko się znacie!

background image

Wzruszyłam ramionami.
— Och, nieźle cię wzięło — powiedziała mrocznie. — Ale

przynajmniej jego też. Kochanie, są bardzo ładne.

— Co pani podziwia, pani Queensland?
U boku mojej matki pojawiła się Patty Cloud, ubrana w swój

ulubiony róż, otoczona delikatną chmurą drogich perfum i
holując za sobą oszałamiająco przystojnego partnera, jakiegoś
faceta z Atlanty, którego poznała na spotkaniu Sierra Clubu,
jak zdołała mnie poinformować. Przez kilka minut
prowadziłam z nimi ogłupiającą rozmowę o kajakarstwie
górskim. Potem Martin mnie wyratował.

— Jak ci się rozmawiało z Bubbą Sewellem? —

wymamrotałam, gdy zmierzaliśmy ku naszym miejscom przy
stole.

— Pnie się w górę — z namysłem odpowiedział Martin. —

Nie będę zaskoczony, jeśli któregoś dnia znajdzie się w
Kongresie.

— Naprawdę? — Starałam się nie brzmieć sceptycznie.
— Robi wszystko tak, jak należy. Prawnik, ale nie od spraw

kryminalnych. Pochodzi z tutejszej rodziny o doskonałej
opinii, sam zarobił na swoje studia prawnicze, praktykował
przez jakiś czas, zanim dostał się do senatu stanowego, będzie
miał piękną żonę, która nie jest w stanie nikogo obrazić. Ona
ma zamiar rzucić









background image

pracę i zostać w domu, tworząc odpowiedni obrazek. Założę

się, że w ciągu dwóch lat po ślubie będą mieli dziecko. Takie
rodzinne zdjęcie dobrze wygląda na plakacie wyborczym.

Próbowałam się na tym skupić, przejąć się karierą Bubby, ale

w głowie wciąż wirowały mi nonsensowne myśli. Powinnam
powiedzieć Martinowi. Wtedy będzie się mógł przygotować.
Albo uciec. (Odepchnęłam od siebie tę myśl.) Me powinnam
mu nic mówić, żeby mógł okazać nieudawane zaskoczenie,
gdy do Pan-Am Agra przyjedzie policja. Wyobraziłam sobie
Martina, jak zabierają go z jego biura, jego upokorzenie...
Przynajmniej ludzie, którzy dla niego pracują, odbiorą to jako
upokorzenie. Ściągnęłam wodze wyobraźni; policja z
pewnością nie mogła go aresztować, nie mając nakazu na
podstawie tych wątłych dowodów, jakie miała, o ile w ogóle
jakieś miała. Ale jednak...

Ze wszystkich ludzi, których znałam, Martin najlepiej potrafił

się o siebie zatroszczyć. Dlaczego się martwiłam?

Oderwałam się od tego milczącego biadolenia, żeby

przedstawić Martina Franklinowi Farrellowi i jego partnerce,
którzy siedzieli naprzeciwko. Tego dnia, gdy Franklin
zadzwonił do mnie, musiał obdzwaniać swoją listę rezerwową.
Może ta kobieta była następna w porządku alfabetycznym?
Była dobrze po czterdziestce, nadzwyczajnie uczesana i
ubrana. Fizycznie

background image

dobrze pasowała do nieskazitelnego Franklina. Cała migotała,

a jej wyćwiczony sposób prowadzenia rozmowy wzbudził we
mnie natychmiastową nieufność. Nie dosłyszałam jej imienia,
ale miała na podorędziu mnóstwo gładkich uwag, które nie
mówiły nic o jej charakterze. Raczej desperacko trzymała się
Franklina i powiedziałabym, że dotąd nigdy razem nie wycho-
dzili. On zachowywał uprzejmy chłód.

Podano kolację. Rozmawiałam z Mackieem siedzącym po

mojej lewej stronie, z Martinem po prawej, z Franklinem i
Panną Migotką siedzącymi naprzeciwko, choć później nie
potrafiłabym powiedzieć, o czym.

Pomimo zmartwienia widziałam, że wraz z Martinem

przyciągamy uwagę. Stoły zostały ustawione w kształt dużego
U. Martin i ja siedzieliśmy na zewnątrz jednego z ramion tego
U, a gdy Franklin pochylił się, żeby podnieść z ziemi serwetkę
swojej przyjaciółki, uświadomiłam sobie, że ktoś wpatruje się
w nas z drugiego ramienia U. Z lekkim zdziwieniem
rozpoznałam mojego dawnego chłopaka Arthura Smitha i jego
żonę, detektyw Lynn Liggett-Smith. Kto, na Boga, ich tu
zaprosił? Arthur patrzył na mnie z aż nazbyt wyraźną uwagą,
jego jasne brwi zbiegły się w jedną linię, a palce bębniły po
stole. Lynn jadła i słuchała Eileen Norris, która przyszła z
Terry, oświadczając głośno, że samotne panie zdecydowały się
przyjść razem.








background image

Bardzo lekko uniosłam brwi, a Arthur spłonął rumieńcem i

opuścił wzrok.

Wtedy nabrałam pewności, że Lizanne miała rację. Martin był

podejrzany. O ile wcześniej nie byłam przekonana, że Lizanne
mówi prawdę, teraz nie miałam już wątpliwości.

— Wszystko w porządku? — spytał mnie Martin.
— Tak. Musimy... — Ugryzłam się w język. Po co miałam go

denerwować? — Nic mi nie jest — powiedziałam jasno. —
Smakuje ci sałatka?

— Za dużo octu winnego — stwierdził krytycznie, ale jego

ostre spojrzenie powiedziało mi, że wiedział, że coś się kroiło.

Jakimś cudem przez cały posiłek zachowywałam się

odpowiednio, ale gdy Bubba się podniósł, żeby wygłosić
mowę o zmianach prawnych dotyczących handlu
nieruchomościami, kompletnie się wyłączyłam. W gruncie
rzeczy ledwie udawało mi się patrzeć we właściwym kierunku.
Gryzłam się swoim problemem, dręczyłam strachem, który był
jak potwór o wielu twarzach; bałam się, że Martin zostanie
aresztowany, bałam się, że go stracę, bałam się, jaki wpływ
będzie miało przesłuchanie na jego pracę i szacunek do samego
siebie... I może bałam się, że był winny.

Oczy przesuwałam po twarzach osób zgromadzonych w

wystawnej winno-kremowej sali bankietowej Powozowni.
Tyle twarzy, niemal wszystkie znajome.

background image

Najprawdopodobniej była wśród nich osoba, którą policja

naprawdę chciała dostać. Gdyby tylko udało mi się sprawić, by
ją dostrzegła!

Mordercą był pośrednik albo ktoś związany z tą branżą —

ktoś, kto wiedział, jak zwrócić klucz.

Morderca dostał się do domu Andertonów bez korzystania z

samochodu, w tym czasie był częścią normalnego krajobrazu
— był kimś, kto wieczorami zazwyczaj chodził, biegał albo
jeździł na rowerze.

Mordercą musiał być ktoś, komu Idella Yates ufała, dla kogo

byłaby w stanie wiele zaryzykować, ponieważ wydawało się
niemal pewne, że to ona odwiesiła klucz.

Popatrzyłam na ciemny kark Mackiego, który grzecznie

zwrócił twarz w stronę mówcy. Jego towarzyszka skubała
paznokcie, choć uprzejmą twarz także miała skierowaną we
właściwą stronę. Po drugiej stronie sali Eileen dotykała ust
serwetką. Obok niej siedziała Terry, ubrana w ciemnoniebieską
suknię z dużymi guzikami ze sztucznych diamentów, i słuchała
Bubby z nieco sceptycznym uśmiechem. Mark Russel wraz z
żoną siedzieli w wyćwiczonych pozycjach ludzi, którzy
wysłuchali zbyt wielu przemówień; Jamie Dietrich, partner
Marka, patykowaty mężczyzna z wielkim jabłkiem Adama,
stłumił ziewnięcie. Patty była cała przejęta, choć jej partner
ukradkiem robił pod obrusem coś, co na jej twarz przywiodło
maleńki, tajemniczy uśmiech. Nawet młoda Debbie Lincoln,







background image

mająca we włosach więcej paciorków, niż uznałabym za

możliwe, była zwrócona ku Bubbie i starała się utrzymać
uwagę, choć jej partner manifestował straszliwe znudzenie.
Donnie Greenhouse, ostentacyjnie sam, specjalnie zostawił
obok siebie puste krzesło, żeby przypomnieć ludziom, że jest
świeżym wdowcem. Skądś wiedziałam, że nie przepuściłby
okazji publicznego odegrania dramatycznej roli.

Moja matka, która siedziała obok Lizanne, po królewsku

przechyliła głowę na bok. Jej podobieństwo do Lauren Bacall
szczególnie rzucało się teraz w oczy. John trzymał ramię na
oparciu jej krzesła. Wyraźnie chciał już pójść do domu.
Naprzeciwko Martina kłuła wzrok Panna Migotka. Franklin
słuchał z lekko rozciągniętymi ustami, długimi, smukłymi
palcami składał i rozkładał płócienną serwetkę.

Złożył ją i rozłożył. Znów spojrzałam na kark Mackiego,

przygotowując się do ponownego zanurzenia w swoich
obawach i strasznym trzęsawisku miłości. Potem moja uwaga
gwałtownie wróciła do Franklina. Złożył, rozłożył. Potem
zaczął składać serwetkę w staranne trójkąty, trójkąty coraz
mniejsze i mniejsze, ale wciąż tak samo staranne. Długimi,
białymi palcami rozłożył materiał. Potem go złożył. Potem
znów trójkąty. Pedantycznie staranne trójkąty. Gdzie ja je...?

Popatrzył w moją stronę, a ja natychmiast spojrzałam przed

siebie. Serce mi łomotało.

background image

Bez żadnej wielkiej dedukcji ja, Aurora Teagarden,

rozwiązałam zagadkę.

Mordercą był Franklin Farrell.
Składał i rozkładał swoją serwetkę w taki sam dziwny sposób,

jak poskładane były ubrania Tonii Lee. To było tak unikatowe,
jak odciski palców.

Franklin Farrell.

























background image

Rozdział 15

Nie mogłam poderwać się z krzykiem i wskazać na niego.

Musiałam się zmusić, żeby siedzieć spokojnie. Zacisnęłam
dłonie, żeby je uspokoić.

Czarujący, przystojny Franklin, który miał za sobą tyle

podbojów, że do tej pory musiało mu się to znudzić i wejść w
rutynę. Do jego domu mieliśmy wstęp tylko raz do roku,
podczas jego dorocznego przyjęcia. Ten dom mógł być pełen
rzeczy skradzionych z pokazywanych budynków.

Franklin mógł mieć Tonię Lee na kiwnięcie palcem, a jego

legendarny wdzięk mógł skłonić samotną i nieśmiałą Idellę, by
zrobiła coś, o czym musiała wiedzieć, że jest bardzo
podejrzane. Jak ją namówił, żeby odwiesiła klucz na tablicę
albo odwiozła go z Greenhouse Realty do jego domu? Musiał
jej powiedzieć, że przyjechał do domu Andertonów i znalazł w
nim martwą Tonię Lee — choć nie potrafiłam wymyślić, jak
mógł jej wytłumaczyć, że tam poszedł.

background image

Może powiedział Idelli, że jeśli odwiesi ten klucz, to odsunie

od niego ryzyko, że zostanie oskarżony o coś, czego nie zrobił,
ale Idella nie była w stanie podołać takiej tajemnicy i poczuciu
winy. Pamiętałam, jak płakała w łazience Beef 'N More w dniu
swojej śmierci. Nawet jeśli nie była w stanie zmierzyć się z
faktem, że Franklin prawie na pewno był mordercą, to czułaby
się straszliwie winna, że okłamała policjantów. I swoją
pracodawczynię.

♦ ♦ ♦
— Roe? Roe? Dobrze się czujesz?
— Co? — podskoczyłam.
Martin pochylał się ku mnie, te niesamowicie jasne oczy były

pełne troski. Niewinne, jasnobrązowe oczy, pomyślałam z
rosnącym sercem.

— Hm, Martin, w sumie nie czuję się najlepiej. Ludzie

wstawali, gawędząc. Czas się zbierać.

— Wobec tego zawieziemy cię do domu.
Martin wziął nasze płaszcze, podczas gdy ja zostałam przy

stole, bojąc się podnieść oczy i natknąć wzrokiem na Franklina.
Wciąż siedział naprzeciwko, wraz ze swoją towarzyszką.

— Chodźmy już, skarbie — mówiła.
— Chcesz wpaść do pubu na drinka? — zapytał głosem

ciepłym i zapraszającym jak płonący kominek w mroźną noc.










background image

— Jasne. A potem zobaczymy — powiedziała kusząco.
Nie będzie za dużo do zobaczenia, pomyślałam. To już była

kwestia „u mnie czy u ciebie". I gotowa byłam się założyć, że u
niej. Franklin przypuszczalnie nadal miał gdzieś w domu wazy
Andertonów. Pewnie bał się je sprzedać w Atlancie, gdy ta
sprawa jeszcze nie przycichła. Z drugiej strony, spierałam się
sama z sobą, trzymanie tych waz w domu byłoby bardzo
niebezpieczne! Jednak jego samochód byłby jeszcze bardziej
niepewny...

Wsunęłam na siebie płaszcz, nawet nie myśląc o Martinie,

który mi go przytrzymał.

Jak mogłam nakłonić policję, żeby przeszukała dom

Franklina?

Martin otoczył mnie ramieniem.
— Dasz sobie radę, zanim przyprowadzę samochód? —

spytał z niepokojem.

— Martin, ja myślę — powiedziałam mu. Spojrzał na mnie

dziwnie.

— Kotku, idę po auto. Martwię się o ciebie. Przyprowadzę je

tak szybko, jak się da.

Nieobecnie kiwnęłam głową i prawie nie zauważyłam, że

wyszedł.

— Było mi bardzo miło cię poznać — z rutynową

uprzejmością odezwał się głos koło mojego łokcia.

Spojrzałam na Pannę Migotkę.

background image

— Mnie również — odpowiedziałam automatycznie.
Próbowałam nie patrzeć na Franklina, stojącego u jej boku.

Pojawiły się Terry Sternholtz i Eileen. Terry bardzo ładnie
wyglądała w ciemnym błękicie; kręcone rude włosy miała
elegancko upięte. Dziwnie było uświadomić sobie, że Terry
stroiła się na randkę z Eileen tak, jak ja stroiłam się dla
Martina.

— W poniedziałek będę późno — powiedziała Terry do

swojego szefa. — Wcześnie rano jestem umówiona ze
Stanfordami.

— Przez cały dzień będę w Atlancie — swobodnie odparł

Franklin. — Do zobaczenia we wtorek.

Ale gdy Eileen, Franklin i jego dziewczyna odeszli, złapałam

Terry za ramię. Zdaje się, że nie byłam delikatna: pytając mnie,
czego chcę, wyglądała na zaskoczoną.

— Terry... Pamiętasz, jak mówiłaś, gdy byłyśmy u

Greenhouseow, że kurs samoobrony nie pomógłby Tonii Lee?
Bo była związana?

Terry pogrzebała w pamięci.
— Pewnie — powiedziała wreszcie. — Pamiętam. A co?
— A pamiętasz może, kto ci powiedział, że Tonia Lee była

związana?

— Och. Jasne, to był Franklin, następnego ranka w biurze.

Nie znoszę takiej makabry, ale jego to kręci.








background image

— Dzięki, Terry. Byłam po prostu ciekawa. Terry spojrzała

na mnie z powątpiewaniem, ale

wtedy Eileen zawołała ją niecierpliwie do drzwi. Wyszła,

rzucając mi podejrzliwe spojrzenie.

Możliwe, że głupota Donniego Greenhousea ocaliła mu życie.

Usłyszał, jak Terry zrobiła tę uwagę o Tonii Lee i pojął jej
znaczenie na długo przede mną — cóż, może jednak nie był
taki głupi. Prawdopodobnie knuł jakąś skomplikowaną zemstę
na Terry, a nawet nie pomyślał, żeby ją zapytać, skąd miała tę
przeklętą informację. A przez cały czas to była wiadomość z
drugiej ręki.

Stałam pogrążona w myślach, gdy uświadomiłam sobie, że

Arthur ujął moją dłoń. Jego żona była po drugiej stronie sali i
rozmawiała z moją matką.

Bardzo chciałam powiedzieć Arthurowi, co widziałam; okay,

składania serwetki nie można było uznać za dowód, ale
przynajmniej po cichu przekazałby Lynn wiadomość,
podpowiedź, że policja powinna bardzo szybko przyjrzeć się
Franklinowi.

Ale Arthur miał swój własny plan, i wyjątkowo irytującym

gestem, który wyraźnie pamiętałam z naszego związku, uniósł
rękę, gdy zaczęłam mówić.

— Roe, ten facet jest niebezpieczny — zaczął, wbijając we

mnie spojrzenie swoich niebieskich oczu. Głos miał niski,
spokojny i całkowicie szczery. — Ze względu na stare, dobre
czasy, ostrzegam cię. Pozbądź

background image

się go i trzymaj się od niego z daleka. To nie jest zazdrość z

mojej strony. Sprawdziliśmy go i nie jest...

— Arthur — powiedziałam z wielkim naciskiem, żeby

przerwać jego wywód. Kompletnie do mnie nie docierał. —
Doceniam twoją troskę. Ale wiedz, że jestem zakochana. A
teraz posłuchaj...

— Jeśli się go nie pozbędziesz, nic nie będę mógł zrobić.
— Masz całkowitą rację...
— Ale musisz wiedzieć, że ten człowiek jest niebezpieczny.
— Kto jest niebezpieczny? — spytał Martin z groźną

wesołością.

— Panie Bartell — powiedział Arthur wrogim tonem. —

Nazywam się Arthur Smith, jestem detektywem w tutejszych
siłach policyjnych.

Martin i Arthur uścisnęli sobie ręce, ale wyglądało to tak,

jakby zaraz mieli się zacząć siłować.

Gdyby mieli futro, to teraz zjeżyłoby im się na karkach.
— Miło było pana poznać — enigmatycznie oświadczył

Martin. — Roe, przyprowadziłem samochód.

— Dzięki, kochanie — powiedziałam. Martin mnie objął i

poszliśmy do auta.

— Powiedz Lynn, że muszę z nią porozmawiać —

powiedziałam przez ramię do Arthura.

— Roe, co się dzieje? — zapytał Martin, gdy wyjechaliśmy z

parkingu Powozowni. — Naprawdę źle się czujesz?







background image

— Nie. Ale dziś się coś wydarzyło i musimy o tym

porozmawiać.

Kto lepiej niż Martin poradziłby sobie z niebezpieczną

sytuacją? On sam był niebezpieczny. Może będzie miał jakiś
pomysł.

— Czy to ma związek z tym policjantem? Spotykałaś się z

nim?

— Jest żonaty i ma dziecko — powiedziałam sztywno. —

Spotykaliśmy się dawno temu.

— Ostrzegał cię przede mną?
— Tak, ale to nie o tym chciałam...
— Powiedział, że jestem niebezpieczny. Wierzysz w to?
— O tak. Ale...
I nagle byliśmy w środku naszej pierwszej kłótni, sama do

końca nie wiem, jakim sposobem. Był zły, bo Arthur
najwyraźniej żywił do mnie tyle uczuć, żeby chcieć mnie przed
nim ostrzec. Pojęłam, że to nie samo ostrzeżenie, ale właśnie te
uczucia go zdenerwowały. Czuł także, że zaręczynowy
pierścionek Lizanne przyćmił te piękne kolczyki, które mi
podarował, i to go wprawiło w zażenowanie. A ja próbowałam
mu powiedzieć, że jestem zachwycona kolczykami i że nawet,
gdyby dał mi pierścionek zaręczynowy, to

background image

bym go nie przyjęła (co było kompletną nieprawdą i głupotą).

Skoro zakochaliśmy się jak nastolatki, to i kłóciliśmy się jak
nastolatki. Gdybyśmy byli trochę młodsi, to oddałabym mu
jego skórzaną kurtkę. I jego pierścień klasowy.

I właśnie wtedy, gdy wjeżdżaliśmy na parking pod moim

domem, odezwał się jego biper.

Martin warknął coś naprawdę okropnego.
— Muszę jechać. Nagle uspokoił się.
— Muszę ci coś powiedzieć — oświadczyłam nagląco — o

Franklinie Farrellu. Przed jutrem!

— Nie mogę uwierzyć, że powiedziałem te wszystkie rzeczy.
— Proszę, wróć.
Prawie płakałam. Miałam dziś w sobie bardzo dużo emocji,

które teraz szukały naturalnego ujścia.

— Wrócę, gdy tylko opanuję sytuację w fabryce.
— Zaczekaj sekundę! — krzyknęłam, wyskakując z

samochodu.

Pobiegłam do tylnych drzwi, otworzyłam je i wróciłam

biegiem do samochodu.

— Masz moje klucze. — Włożyłam mu je w dłoń i

zamknęłam na nich jego palce. — Ja mam zapasowe. Gdy
wrócisz, po prostu wejdź.

Spoglądaliśmy na siebie badawczo.









background image


— Nigdy wcześniej nie dałam nikomu klucza do mojego

domu — powiedziałam, zatrzasnęłam drzwiczki samochodu i
pobiegłam do siebie.

Madeleine stała zaciekawiona w zimnym powiewie

ciągnącym od drzwi, które zostawiłam otwarte, a gdy stałam w
kuchni i głowiłam się, co mam zrobić, ocierała się o moje nogi.

Weszłam po schodach na górę i zdjęłam sukienkę, uważając

na włosy. Kolczyki zostawiłam. Usiadłam przy toaletce,
podziwiając je i myśląc, co dalej.

A gdybym zadzwoniła na policję i powiedziała, że w domu

Franklina jest porwana kobieta? Czy wtedy nie mieliby
obowiązku włamać się, żeby to sprawdzić?

Może nie. I przecież nie zadzwonię do Arthura, żeby się

dowiedzieć.

Zgłosić pożar?
Cóż, strażacy nie rozpoznaliby tych waz, podobnie zresztą jak

większość policjantów. Oczywiście nie mieliśmy ich zdjęć, a
moja matka jedynie ogólnie pamiętała ich kształt i położenie na
nocnych stolikach.

Jeśli teraz nie zwrócę uwagi na Franklina, to jutro Martin

zostanie zabrany na przesłuchanie. Pojutrze Franklin zabierze
wazy do Atlanty i je sprzeda albo wrzuci po drodze do rzeki, o
ile jeszcze tego nie zrobił.

Dzisiejszy wieczór spędzi z Panną Migotką i nie będzie go w

domu.

background image

Stałam w łazience z zaciśniętymi pięściami. Próbowałam się

przekonać, że decyzja, którą podjęłam, była głupia.

Okay, będę musiała to zrobić.
Myśląc sobie ponuro, jaka jestem niewyobrażalnie głupia,

założyłam grube skarpety, niebieskie jeansy, koszulkę i bluzę
od dresu. Zapięłam czarne buty i znalazłam starą kurtkę z
głębokimi kieszeniami. Znalazłam włóczkowy szalik z
kapturem i zamotałam jego końce, żeby mi nie przeszkadzały.
Wszystkie ciuchy były czarne, ciemnobrązowe albo
granatowe. Wyglądałam jak ktoś, kto ubierał się prawie po
ciemku, mając tylko tyle światła, żeby rozpoznać ciemne
kolory, ale już ich nie odróżniać. Amina by je dopasowała,
pomyślałam kwaśno.

Nadal nie zdjęłam swoich pięknych kolczyków.
Na dole, przerażona i zdeterminowana, wypchałam kieszenie

śrubokrętami i wszystkim, co mogło się przydać podczas
włamania do domu Franklina Farrella.

Do mojego zestawu włamywacza dodałam jeszcze ciężki

kamień wielkości pięści. Przywiozłam go do domu jako
pamiątkę z Hot Springs. Był ciemny z żyłą czystego kryształu.
Potem przypomniałam sobie, że w skrzynce z narzędziami Jane
Engle, którą schowałam w gościnnej sypialni, był łom.

Wrzuciłam wszystko do samochodu. Była godzina jedenasta,

jak poinformował mnie zegar na tablicy








background image

rozdzielczej.

Jestem

miłującą

prawo

obywatelką,

powiedziałam sobie ponuro. Nie śmiecę. Nawet nie przechodzę
przez jezdnię na czerwonym świetle. Nie parkuję na miejscach
dla niepełnosprawnych. Płacę podatki na czas. Kłamię tylko z
grzeczności. Boże, bądź dla mnie litościwy za to, co zrobię.

Ta myśl, wygenerowana przez moją rozsądniejszą część,

posłała mnie z powrotem do domu. Wzięłam kawałek papieru i
ołówek, i napisałam liścik.

„Martin: to Franklin Farrell zabił Tonię Lee Greenhouse. Jadę

włamać się do jego domu i zabrać wazy, które ukradł od
Andertonów. Jest jedenasta wieczorem. Roe".

W jakiś sposób napisanie tego liściku sprawiło, że poczułam

się znacznie porządniejsza, choć nie było to absolutnie niczym
uzasadnione. Zatrzasnęłam za sobą drzwi. To było tak, jakbym
spaliła za sobą mosty, bo zapomniałam zabrać swój zapasowy
klucz, a przecież mój miał Martin.

Zostawiłam samochód o dwie przecznice na południe i jedną

na wschód od domu Franklina Farrella, który niefortunnie (dla
mnie) mieścił się przy głównej ulicy, gdzie nie było jak
zaparkować. Franklin był właścicielem dość starego domu
przy ulicy, która obecnie prawie w całości była handlowa,
pomalował go jednak w przyciągające wzrok kolory,
gołębioszary i żółty, i urządzał go drogimi antykami i
bibelotami.

background image

Teraz był to jeden z reprezentacyjnych budynków miasta.

Jednak wstęp do niego był bardzo ograniczony. Franklin
czasem zabawiał tam kobiety, co było ogólnie zrozumiałe, ale
(jak wspomniałam) urządzał tylko jedno przyjęcie rocznie.
Było starannie zaplanowane i bogate, a zaproszenia były
bardzo cenione. Poza tym Franklin załatwiał interesy i
rozmawiał z klientami w restauracjach. Nigdy nie zapraszał do
środka niespodziewanych gości, nieważne, jak byli atrakcyjni.
Było to dziwactwo, szeroko dyskutowane i będące sekretnym
obiektem zazdrości.

I to było wszystko, co wiedziałam o Franklinie. No... teraz

wiedziałam znacznie więcej.

Gdy przekradałam się przez ogród do jego tylnych drzwi,

przypuszczalnie nie byłam szczególnie cicho. Ale kto miałby
otwarte okna przy takim zimnie? Drżałam, gdy na wszelki
wypadek sprawdzałam klamkę. Oczywiście drzwi były
zamknięte. Samochodu Franklina nie było, więc założyłam, że
dobrze się bawi z Panną Migotką. Miałam nadzieję, że
naprawdę dobrze i że zostanie u niej na noc. Nie miałam planu
na ukrycie włamania, bo uznałam, że będę miała cholerne
szczęście, jeśli w ogóle dostanę się do środka. Po paru próbach
użycia śrubokrętów po prostu stłukłam swoim pamiątkowym
kamieniem szybkę w drzwiach kuchennych. Potem schowałam
go z powrotem do kieszeni. Bardzo ostrożnie sięgnę-








background image

łam do środka i przekręciłam klucz. Powinny się były

otworzyć, ale tego nie zrobiły. Choć moje ramię chroniły
kurtka i bluza, zaczęłam się martwić, że grzebiąc w środku w
poszukiwaniu tego czegoś, co wciąż przytrzymywało drzwi,
potnę się o kawałki szkła, które zostały w ramie.

Wreszcie zaryzykowałam użycie latarki. Z twarzą

przyciśniętą do górnej szybki zaświeciłam do środka i
odkryłam wreszcie, że na drzwiach jest jeszcze zasuwa. W
chwili, gdy ją zobaczyłam, wyłączyłam latarkę.

Byłam za niska, żeby do niej dosięgnąć.
Wzięłam kilka głębokich wdechów i wyciągnęłam najdłuższy

śrubokręt. Stanęłam na palcach. Zamknęłam oczy, żeby się
skoncentrować. Czubek śrubokrętu oparł się wreszcie o
końcówkę zasuwy. Wyciągając się tak bardzo, jak tylko
mogłam, popchnęłam ją.

Gdy drzwi wreszcie stanęły otworem, musiałam na chwilę

przykucnąć, tak się trzęsłam. Po minucie odetchnęłam
głęboko, podniosłam się i weszłam do środka.

To głupota, kompletna głupota, powtarzała bardziej

inteligentna część mnie. Wyjdź stąd.

Ale nie słuchałam. Obejrzałam kuchnię tak starannie, jak było

to możliwe przy świetle latarki. Następnie przeszłam przez
jadalnię, pełną imponujących mebli i lśniącego srebra, a potem
do salonu o kolorystyce

background image

tak dopasowanej, że aż było to depresyjne: wszystko w

odcieniach ecru, a do tego żurawinowa tapeta. Po obu stronach
kominka były okna, a naprzeciwko nich pasujące do wystroju
sofy. Światło mojej latarki przeskakiwało po meblach,
zadbanej podłodze z dębiny i marmurowym kominku. I tam się
zatrzymało.

Wazy stały na gzymsie. Aż sapnęłam na taką bezczelność.

Umiejscowione tak starannie, jakby były tu legalnie,
wyglądały cudownie z kompozycją z suchych kwiatów
pośrodku. Gdyby były schowane w szafie, wyglądałyby
znacznie bardziej podejrzanie. Przeszłam alejką wyznaczoną
przez dwie sofy i przyjrzałam im się z bliska. To były te.
Pamiętałam obrazki rzek i dolin, które tak mnie fascynowały,
gdy byłam dzieckiem.

Ha! Czułam, że uśmiecham się w ciemności, choć po głowie

wciąż tłukło mi się natarczywie, to głupota, to głupota.

I była to głupota, ponieważ właśnie w tamtej chwili Franklin

włączył światło.

♦ ♦ ♦
— Nie słyszałam, jak przyjechałeś — powiedziałam

nieprzekonująco, gdy się do niego odwróciłam.

— Nic dziwnego — odparł. — Już dwie przecznice dalej

widziałem światło latarki w moim salonie, więc zostawiłem
samochód na ulicy.

Jeśli on widział rozsunięte zasłony, to może ktoś inny też





background image

mnie zobaczył, pomyślałam z nadzieją. Franklin wysunął rękę

i nacisnął jakiś guzik. Usłyszałam, jak za moimi plecami
zasuwają się zasłony.

Przeklęte gadżety.
Staliśmy, patrząc na siebie. Zastanawiałam się, co teraz. Może

on też.

— Na miłość boską, dlaczego to zrobiłaś? — zapytał niemal

ze znużeniem.

Jego przystojna twarz jakby się zapadła. Rzucił płaszcz na

oparcie sofy, jakby miał zaraz usiąść w swoim ulubionym
fotelu i otworzyć gazetę. Zamiast tego z kieszeni płaszcza
wyjął długą, wąską wstążkę.

— Och, nosisz jedną ze sobą? Na wypadek, gdybyś wpadł na

kogoś, kto powinien zostać zamordowany? — Wyrzuciłam z
siebie te słowa, zanim mój mózg zdążył je ocenzurować.

— Roe, Tonia Lee była zwykłą szmatą — powiedział zimno.

— Ale dość sprytną, żeby poznać parę rzeczy w moim domu.
Była gotowa milczeć ze względu na pewne... egzotyczne
igraszki na sianie. Nietypowe miejsca. Krępowanie. Tonia Lee
lubiła takie rzeczy. Ale miałem już dość tej zabawy.

Wyobraziłam go sobie, jak siedzi u stóp łóżka, do którego

była przywiązana Tonia Lee i metodycznie składa jej ubrania,
podczas gdy ona wiedziała, że zaraz umrze.

background image

— Zwykła szmata — powtórzył.
Nie umieszczał jej w klasie społecznej ani nie oceniał jej

charakteru. Traktował ją jak nieczłowieka, coś bez znaczenia.
Być może jak kreta, który rozkopywał mu ogródek. Zrobiło mi
się niedobrze.

— A co z Idellą? — spytałam bez zastanowienia.
— Tak łatwo było ją zaciągnąć do łóżka, gdy już ją

przekonałem, żeby się ze mną umówiła! Cieszyłem się, że
udało mi się przełamać jej opór wobec spotykania się z
mężczyzną o reputacji kobieciarza, bo gdy potrzebowałem,
żeby odwiesiła ten klucz, nie było trudno jej do tego nakłonić.
Powiedziałem, że jeśli będę musiał powiedzieć policji, że
byłem w domu z ciałem Tonii Lee, zrujnuje to moje interesy.
Zapewniłem też, że otrzymałem anonimowy telefon, że
powinienem szybko pójść do domu Andertonów, bo jest tam
ranna Idella. Jak po czymś takim mogłaby mi odmówić
pomocy? — Drwiąco uniósł brwi. — Ewidentnie ktoś chciał
mnie wrobić w śmierć Tonii Lee, ktoś, kto wiedział, że pognam
na pomoc Idelli. To było już po tym, jak miała czas pomyśleć,
że zrobiła się niewygodna. Wyczuła... pewien brak
wiarygodności. Bała się być singielką, bała się być sama; ale
jeszcze bardziej zaczęła się bać mnie — powiedział człowiek,
który był całkiem zadowolony z samotnego życia, bo był tak
bardzo zachwycony sobą.

— A ja?





background image

— Ty jesteś trochę inna — przyznał. — Ale wiesz o mnie, a

nikt inny nie wie. Nikt inny nawet nie podejrzewa. Jak do tego
doszłaś?

— Musiałeś wrócić do domu? Myślałam, że będziesz zajęty

przez całą noc.

— Och z Dorothy? — zamyślił się na chwilę. — Wiesz... —

powiedział niemal z zadumą — po prostu nie chciałem sobie
zawracać głowy.

Zrobił krok w moją stronę. Zerknęłam na drzwi frontowe.

Były zamknięte na klucz, a na górze była taka sama zasuwa jak
przy wejściu. Dotarcie do nich zajęłoby parę sekund, kolejnych
kilka potrzebowałabym na odciągnięcie zasuwy. Nie dałabym
rady. Drzwi po mojej lewej były zamknięte, ale z tego, co
wiedziałam, to mogła być szafa. I pewnie była, bo tuż obok stał
bogato rzeźbiony stojak na parasole, w którym znajdował się
elegancki parasol z długim okuciem.

— Musiałam to zrobić — zaczęłam, przesuwając się powoli w

lewo wokół końca sofy, ze wszystkich sił starając się utrzymać
jego uwagę na mojej twarzy, nie stopach — bo jutro policja ma
zamiar zabrać Martina.

— Martin... och, ten nowy chłopak. To dlatego nie poszłaś na

bal ze mną. — Gdy podszedł bliżej, w jego głosie pojawiło się
łagodne zainteresowanie. — Roe, dlaczego idziesz w lewą
stronę?

Wyciągnęłam parasol ze stojaka.

background image

— Bo mam nadzieję, że zrobię ci krzywdę, zanim ty

skrzywdzisz mnie.

Złapałam parasol mocno obiema rękami, kierując ostry

czubek w jego stronę.

Roześmiał się. Naprawdę się roześmiał. Wyćwiczonym

ruchem owinął szarfę wokół obu dłoni i rozciągnął ją na całą
długość, żebym mogła ponapawać się połyskiem niebieskiego
jedwabiu.

— To wstążka Terry. Chyba ją na tobie zostawię, to może

pomyślą, że Terry cię zabiła, bo Eileen na ciebie leciała. Co za
ubaw.

Ha, ha.
— Martin zabije cię za to — powiedziałam z absolutną

pewnością.

— Ten twój ostatni kochaś? Nie sądzę. Ruszyłam na niego ze

wszystkich sił, krzycząc tak

głośno, jak potrafiłam, czyli naprawdę głośno.
Ja byłam niska, a on wysoki, a przy ataku się pochyliłam.
Trafiłam go w żołądek. Właściwie, to trochę niżej.
Wrzasnął, wyrzucił przed siebie ręce połączone wstążką i

zaczął się składać wpół. Siła uderzenia mnie odrzuciła i
oszołomiła. Upadłam na twarz.

A on przewrócił się prosto na mnie.
Walczyłam, żeby go z siebie zepchnąć, choć prawie nie

miałam powietrza w płucach. Pchałam i szarpałam, ale był za
ciężki. Teraz warczał. Okropny, zwie-






background image

rzęcy dźwięk... Wyraz jego twarzy był przerażający. Gdybym

tylko mogła bać się bardziej, niż się bałam...! Wyraźnie nigdy
wcześniej nikt mu nie zrobił krzywdy, bo z wściekłości wpadł
w szał. Puścił jeden koniec wstążki. Szarpał mnie i usłyszałam
dźwięk darcia, a potem jakieś stukanie, jakby się coś toczyło,
gdy oderwał jedną z moich kieszeni, a jej zawartość się
rozsypała.

Złapał mnie za włosy i uderzył moją twarzą
o dębową podłogę. Przez chwilę ból mnie oślepił
i usłyszałam trzask, którego nie zrozumiałam. Potem uniósł

się na kolana, żeby dobrze zamachnąć się moją głową, i udało
mi się odwrócić. Teraz miałam jedną rękę wolną, ale on
przyciskał mi drugą. Znów zrobiło mi się ciemno przed
oczami, a potem resztą sił złapałam go wolną ręką za ucho i
zaczęłam je ciągnąć i ciągnąć, choć szarpał się i skręcał, żeby
się mnie pozbyć. Moja druga ręka, uwięziona pomiędzy
naszymi ciałami, okropnie bolała, ale nie miałam czasu, żeby o
tym myśleć.

Uświadomiłam sobie, że tracę przytomność, jego ciężar

wypychał mi powietrze z płuc szybciej, niż zdołałam go
nabierać. Wbiłam mu paznokcie w ucho, żeby zostawić mu
jakąś pamiątkę i z zadowoleniem poczułam wilgoć pod
palcami. Jednak przez to prawie straciłam uchwyt. Teraz
przypomniał sobie o wstążce owiniętej wokół wolnej dłoni i
nałożył mi

background image

ją na szyję. Miałam na niej jednak zakutany wełniany szalik, a

także kołnierz kurtki. Ale zaczęłam odpływać, wszystko
wyglądało jak mrugający obraz w czarno--białym telewizorze.
Wreszcie straciłam chwyt i ręka opadła mi na podłogę. Palce
wylądowały na czymś twardym. Mój pamiątkowy kamień.
Zmusiłam się, żeby go złapać. Ostatkiem sił podniosłam go i
rąbnęłam Franklina w bok głowy. Dźwięk był głuchy i
obrzydliwy.

Ciężar na mnie zwiotczał. Nastąpiło kilka dziwacznie

spokojnych chwil, ze względu na ciszę, bezruch; przede
wszystkim koniec strachu. Potem zaczęłam sobie
uświadamiać, że znów słyszę jakiś hałas. Czy ktoś do mnie
mówił?

— Puść to — powiedział nagląco niewyraźny głos. Co mam

puścić? Zastawiałam się, czy ledwie trzymam się życia.
Powinnam je puścić? Chciałam tego.

— Puść ten kamień.
To był głos, któremu mogłam zaufać. Puściłam więc, jęcząc z

nagłego bólu w potłuczonych palcach.

Docierały do mnie dźwięki jakby jakiegoś... wleczenia, i coś

uderzyło w podłogę koło mnie. Głowa Franklina Farrella,
którego ktoś odciągał. Próbowałam skupić wzrok, ale niebyt
mi się to udało.

— Nic nie widzę — wyszeptałam.
— Roe, to ja, Martin. Leż spokojnie. To byłam w stanie

zrobić.







background image

— Zadzwonię do szpitala.
Kroki oddaliły się i wróciły. Wszystko było niewyraźne,

zamglone i niejasne.

— Mocno go zraniłam? — wymamrotałam przez opuchnięte

wargi. One też bolały. Gdy spadał mi poziom adrenaliny,
odkrywałam, że bolało mnie coraz więcej miejsc.

Usłyszałam jakiś zdławiony odgłos.
— Wezwałem karetkę dla ciebie.
— Martin, dlaczego nic nie widzę?
— Połamał ci okulary. Pocięły ci twarz. Być może masz

złamany nos. Może także rękę.

— Och. A z oczami w porządku?
— Pewnie tak, gdy już zejdzie opuchlizna.
— Czyja go... zabiłam? — Miałam trudności, żeby to

wypowiedzieć.

— Nie wiem. Nie przejmuj się tym.
— Twardziel — wymamrotałam.
— Twardzielka — powiedział chyba. Parsknęłabym

pogardliwie, gdyby twarz mnie tak bardzo nie bolała.

— Martin, boli — jęknęłam, próbując nie szlochać.
— Prześpij się — poradził. Zdumiewająco łatwo mi to

przyszło.

background image

Rozdział 16

Gumowe podeszwy na kafelkach. Tace postukujące o

metalowy wózek. Głos w głośnikach. Dźwięki szpitala.
Odwróciłam głowę.

— Auroro, to ci wchodzi w nawyk — surowo powiedziała

moja matka. — Nie życzę sobie już ani jednego telefonu ze
szpitala w środku nocy z wiadomością, że przywieziono moją
córkę, którą ktoś pobił.

— Obiecuję, że to się już nie powtórzy — wymamrotałam z

bólem.

— Jak na bibliotekarkę, jesteś... — jej głos odpłynął. Ale gdy

znów się ocknęłam, wciąż tam był. — John i ja nie jesteśmy już
tacy młodzi i potrzebujemy snu, więc jeśli byłabyś tak
uprzejma i dawała się pobić w ciągu dnia...

Gnębiła mnie werbalnie, ponieważ damy nie mogły gnębić

fizycznie.

— Mamo... Mocno oberwałam?













background image

— Przez jakiś czas będziesz się czuć okropnie, ale nie,

żadnych trwałych uszkodzeń. Być może będziesz miała blizny
wokół oczu tam, gdzie pocięły cię okulary, ale
prawdopodobnie znikną. Przy okazji, zadzwoniłam dziś rano
do doktora Shepparda i zamówiłam ci nową parę. Mają w
dokumentacji, jakie oprawki wybrałaś poprzednio, więc zrobią
takie same. Obiecał, że będą na dzisiaj. Dalej... Mięśnie i
więzadła w twojej lewej ręce są potężnie nadwerężone, ale
kości nie są połamane. Jednak twój nos tak. Wargi masz
pocięte i opuchnięte. Twarz jest czarno-niebieska. Wyglądasz
koszmarnie. Na lewej dłoni masz pierścionek zaręczynowy.

— ... co?
— Przyszedł dziś rano i ci go nałożył. Powiedział, że kupił go

tuż po otwarciu sklepu jubilerskiego.

Nie byłam w stanie podnieść ręki, żeby spojrzeć. Była jakoś

unieruchomiona.

— Przez jakiś czas nie powinnaś używać tego ramienia —

ostro skarciła mnie matka. — Zaczekaj chwilę. Nacisnę guzik i
podniosę wezgłowie łóżka.

Ostrożnie otworzyłam oczy i zobaczyłam niewyraźnie

bladoniebieskie ściany oraz ramię mojej matki. Naprawdę był
już dzień. Potem, gdy wezgłowie łóżka się podniosło, udało mi
się popatrzeć w dół bez przechylania głowy. Miałam wrażenie,
że gdybym to zrobiła, odpadłaby. Lewą rękę miałam na
temblaku, a na

background image

niej, nie dało się ukryć, błyszczał diament większy od

należącego do Lizanne.

Oczywiście, że kupił większy.
— Gdzie on jest? — wymamrotałam spuchniętymi wargami.
— Dziś rano musiał się zgłosić na policję, żeby porozmawiać

o tym człowieku, którego zeszłej nocy jego brygadzista
przyłapał na kradzieży. I o... Franklinie.

Moja matka niechętnie wypowiedziała to imię.
— Są jakieś wątpliwości co do zwolnienia Franklina za

kaucją — ciągnęła bardziej pogodnie — bo uderzyłaś go tak
mocno, że wylądował w szpitalu. Leży w tym samym
korytarzu, i pilnuje go policjant, przykuty do barierki łóżka.

Franklin, nie policjant, uznałam.
— Zdaje się, że uderzyłaś go kamieniem — powiedziała moja

matka z daleka.

— Wazy — powiedziałam nagląco.
— Tak, wiedzą, że to wazy z domu Andertonów. Starzy

Andertonowie porobili zdjęcia bardziej wartościowych
przedmiotów i złożyli je w skrytce, a Mandy dopiero teraz
zajęła się rzeczami, które wysłała z Lawrenceton do Los
Angeles. Kiedy tutejsza policja zadzwoniła do niej, że zginęły
wazy, wysłała zdjęcia pocztą. Dziś je dostali, mają dowód.
Przyskrzynią tego sukinsyna.









background image

Nigdy nie słyszałam, żeby moja matka wypowiedziała to

słowo.

Zastanawiałam się jednak, czy znajdą dowód, żeby

udowodnić mu te morderstwa. Poza tym, co powiedział mnie.
Będę musiała pojawić się w sądzie. Znowu.

Usłyszałam lekkie pukanie, a moja matka zaprosiła gościa do

środka.

— Och — powiedziała raczej sztywno. — Na komendzie

wszystko już załatwione?

Martin.
Coś do niej mruknął.
—- Zostawię was na chwilę i pójdę po kawę, skoro pan tu jest

— powiedziała ze sztuczną swobodą.

Drzwi znów się zasunęły, a ja usłyszałam, jak Martin

podchodzi do łóżka. Pomachałam palcami lewej ręki, a on się
roześmiał.

— Podoba ci się? — spytał cicho.
Wszedł w moje zamglone pole widzenia. Prawą rękę miałam

całą, i choć poruszenie się trochę mnie kosztowało,
wyciągnęłam ją i położyłam mu na piersi. Potem prawą dłonią
poklepałam się po lewej.

— Ależ ty jesteś pewny siebie — wymamrotałam. To było

takie romantyczne.

—- Nie chciałem ryzykować. Z tego, co wiem, któryś lekarz

mógłby być byłym chłopakiem i podjąć próbę ożywienia
dawnego związku.

Zachichotałam. To nie było właściwe.

background image

— Roe — powiedział poważniej — dlaczego to zrobiłaś?

Dlaczego naraziłaś się na takie niebezpieczeństwo?

Byłam zdumiona, że nie wiedział. Z jakiegoś powodu

zakładałam, że policja mu powiedziała. Oczywiście, że tego
nie zrobili. Zdrową ręką przyciągnęłam go do siebie, żebym nie
musiała mówić głośno.

— Mieli zamiar cię przesłuchać.
— I ty... — odsunął się od łóżka, przez minutę wyglądał przez

okno, a potem wrócił. — Zrobiłaś to, bo myślałaś, że mogę
zostać aresztowany?

Kiwnęłam głową.
— Dowiedziałam się tego z godnego zaufania źródła. Na

bankiecie uświadomiłam sobie, że zabójcą jest Franklin. Nie
miałam dowodów.

— Ty szalona kobieto! Mógł cię zabić! Gdyby nie udało mi

się załatwić tego problemu w fabryce w rekordowym tempie,
wrócić i przeczytać twojej kartki, dowiedzieć się, gdzie do
diabła mieszka Franklin Farrell... Przynajmniej nadal mam w
schowku mapę Lawrenceton, którą po przeprowadzce
dostałem od Izby Handlowej. Mogłaś wciąż tam leżeć razem z
nim.

Zaczęłam zastanawiać się, co by się stało. Czy odzyskałby

przytomność, zanim zdołałabym się spod niego wydostać i
skorzystać z telefonu? Cieszyłam się, że nie musiałam się o
tym przekonywać.








background image


Martin wciąż mówił.
— Nie pomyślałaś, że mógłbym znaleźć te przeklęte wazy?

Nie pomyślałaś, żeby mi powiedzieć? Sam bym się do niego
włamał.

I pewnie zostałbyś aresztowany. I straciłbyś pracę...
— Nawet nie pomyślałam — oświadczyłam z pewnym

trudem — żeby cię o to prosić.

Rozległo się bardziej stanowcze i energiczne pukanie do

drzwi. Martin poszedł otworzyć.

— To policja — powiedział mi łagodniej. — Potrzebują

twojego zeznania co do ostatniej nocy.

— Gdybyś mógł zostać... — zdołałam odrzec. Martin siedział

więc obok mnie albo stał koło mnie,

albo chodził wokół łóżka, a ja mamrotałam swoją opowieść

Lynn Liggett i Paulowi Allisonowi, któremu pogratulowałam
ożenku z Sally. Wydawał się lekko zaskoczony i skrępowany.
Lynn potraktowała mnie jak przypadek chorobowy, co do
którego straciła już wszelką nadzieję. Ocenzurowałam uwagi
Franklina co do Terry i Eileen; nie było potrzeby ujawniania
światu ich związku, bo nie miało to nic wspólnego z tą sprawą i
Franklinem Farrellem.

Wreszcie para detektywów wydawała się usatys-

fakcjonowana, nawet jeśli byli zdegustowani. Lynn,
powiedziawszy mi złowrogo, że jeszcze ze mną porozmawiają,
wyszła z pokoju. Paul Allison spojrzał na mnie ciężko i
potrząsając głową, poszedł za nią.

background image

Martin znów krążył po pokoju. Czekałam, żeby się uspokoił.
Kolejne pukanie, tym razem niedbałe.
— To leki przeciwbólowe. Potrzebuje pani? — spytała

pulchna pielęgniarka z kręconymi, srebrnymi włosami.

Byłam zachwycona, że ją widzę, a dwie pigułki, które

połknęłam, zadziałały niemal natychmiast. Po jej wyjściu
Martin krążył wokół mnie nerwowo, a ja robiłam się coraz
bardziej senna i zrelaksowana. Dziś chyba wszyscy byli na
mnie źli.

Wreszcie usiadł na łóżku. Spojrzałam mu w oczy.
— Gdy już będziesz w stanie normalnie mówić, będziemy

mieli dużo do obgadania — powiedział.

Potrzebna nam była zmiana tematu.
— Porozmawiajmy o ślubie — oznajmiłam stanowczo i

osunęłam się w sen.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Harris Charlaine Sookie Stackhouse 03 Klub Umarłych
Harris Charlaine Lily Bard 03 Czyste intencje(3)
03 Lodowaty grob Harris Charlaine
04 Harris Ch 1995 Aurora Teagarden 04 Dom Juliusow
Harris Charlaine Czyste intencje
Harris Charlaine Martwy az do zmroku
Harris Charlaine Czyste szaleństwo
Harris Charlaine Sookie Stackhouse ?finitywnie martwy
Harris Charlaine Czysta jak łza
Harris Charlaine Martwy aż do zmroku jar
Patterson J Gross A Kobiecy Klub Zbrodni 03 Trzy oblicza zemsty
Harris Charlaine Harper 4 Grobowa tajemnica
Harrison Kim Madison Avery 03 Nadejście aniołów mroku
Harrison Harry Stalowy szczur 03 Stalowy szczur ocala swiat
Harrison Harry Ku Gwiazdom 03 Gwiezdny Dom 2
Harrison Harry Ku gwiazdom 03 Gwiezdny Dom

więcej podobnych podstron