S
HARON
M
AYNE
TRUDNY WYBÓR
Tytuł oryginału Heart Trouble
ROZDZIAŁ 1
Piękna i dzika Zachodnia Wirginia wita was - głosiły
napisy przy drodze. Ashby Wbite sama prowadziła swój
sportowy wóz. Zmieniła bieg, bo przed nią był kolejny zakręt.
Dzika, myślała, to prawda, ale piękna raczej nie. A już na
pewno Ashby nie była skłonna zgodzić się z innym
określeniem tego stanu - Prawie Raj.
W jej wspomnieniach hrabstwo Grant w Zachodniej
Wirginii przypominało piekło. Rozpadające się domostwo,
podwórze pokryte rdzewiejącymi fragmentami samochodów
rozebranych na części, żeby jakoś utrzymać na chodzie starą
półciężarówkę... wyblakłe ubrania po siostrach lub otrzymane
od Armii Zbawienia... wodnista zupa ziemniaczana dla
dziesięciu osób i lalki zrobione z worków na mąkę oraz
wysuszonych kaczanów kukurydzy. A Ashby marzyła wtedy o
prawdziwej, sklepowej lalce ubranej w jedwab i satynę.
Siedemnaście lat temu uciekła. Po co więc wracała?
Zadawała sobie to pytanie wielokrotnie. Przestała patrzeć na
drogę i przypomniała sobie zniszczone, zmęczone twarze
rodziców namawiających swoich ośmioro dzieci do uczenia
się, do poszukiwania lepszego życia. I całemu rodzeństwu
rzeczywiście się udało.
Rodzice już nie żyli. Bracia i siostry rozproszyli się po
całych Stanach, od Alaski po Florydę. A jednak jakiś niepokój
związany
ze
zbliżającymi
się
trzydziestymi
piątymi
urodzinami przywiódł ją tutaj, do korzeni. Dlaczego?
Przyjaciele w Waszyngtonie przyjęli jej wyjaśnienie. Musi
wyjechać, żeby trochę popracować. Ashby jednak nie potrafiła
okłamywać samej siebie.
Po siedemnastu latach twardej walki osiągnęła cel, a teraz
nagle poczuła się zagubiona. Dlaczego?
Odetchnęła głęboko, postukując palcami o długich
paznokciach w kierownicę pokrytą czarną skórą. Przyjrzała się
z aprobatą kolorowi paznokci. Tak samo miała pomalowane
paznokcie u nóg. Już nie musiała brudzić sobie rąk,
podrzucając węgiel do pieca, ani chodzić boso po błocie.
Po co więc wracała w Appalachy? Nie umiała
odpowiedzieć na to pytanie, więc dodała gazu i skupiła się na
prowadzeniu samochodu krętą drogą przez zielone Allegheny
Mountains.
Zwolniła, kiedy pojawił się znak, że wjeżdża do
miejscowości Hickory. Na stoku góry widać było opuszczoną
kopalnię. Marne domki stały wzdłuż ulicy i wznosiły się po
stoku góry. Po przeciwnej stronie miasta Ashby dostrzegła,
jak słońce odbija się od mostu na rzece Potomac, mostu
prowadzącego do stanu Maryland.
Ashby celowo przejechała obok drogi, w którą miała
skręcić, dodała gazu i pojechała w kierunku mostu. Powie
przyjaciołom, że zmieniła zdanie. Nie chciała już wracać do
korzeni.
Wade Masters siedział na ławce przed głównym sklepem
w Hickory. Zobaczył kobietę w czerwonym sportowym
porsche'u.
Niezła
facetka,
pomyślał.
W
takim
ekstrawaganckim samochodzie. Miły widok. Przyglądał się jej
uważnie.
- Niekiepski widok - powiedział towarzysz, który siedział
obok niego, kiedy porsche zajechał naprzeciwko na stację
benzynową.
Wade cicho się roześmiał. Jego dziadek, Coot Rogers, był
stary i artretyczny, ale wzrok miał wciąż dobry.
- Nie najgorszy samochód. - Wade oparł się o ławkę i
wyprostował nogi.
- Nie mówiłem o samochodzie. - Coot chrząknął i
poprawił się na ławce.
- Tablice są z innego stanu. Widocznie tylko tędy
przejeżdża.
- Idzie w naszym kierunku. Wade już to zauważył.
- Będziesz miał klientkę, bo automat z napojami na stacji
jest zepsuty.
Kobieta zatankowała samochód, odjechała kawałek,
poszła do toalety, a potem chciała kupić puszkę z napojem.
Rozmawiała z pracownikiem stacji, który pokręcił głową i
pokazał ręką w kierunku sklepu.
Coot miał rację. Była całkiem ładna. Biały kostiumik
dobrze na niej leżał, a Wade był przekonany, że buzia też
okaże się atrakcyjna.
Ashby, świadoma, że obaj mężczyźni jej się przyglądają,
ostrożnie spojrzała w obie strony, zanim przeszła przez szosę.
Ś
wietnie pamiętała nudę popołudnia w małym miasteczku, ale
nie miała zamiaru potknąć się i dostarczyć im rozrywki.
Lekkie stukanie jej wysokich obcasów brzmiało
nienaturalnie głośno. Czuła się niezręcznie, była świadoma
natarczywych spojrzeń obu mężczyzn, kiedy wchodziła po
drewnianych schodach do sklepu. Popatrzyła na nich jednak
spokojnie i zdjęła słoneczne okulary.
Ashby zignorowała mężczyznę, którego długie nogi
zagradzały jej drogę, i zwróciła się do staruszka.
- Dzień dobry.
Coot wstał i poprawił szelki.
- Czym mogę służyć?
- Powiedzieli mi na stacji benzynowej, że... - przerwała,
bo zwróciła uwagę na wystawę. Dokończyła słabszym
głosem: - że dostanę u pana coś do picia.
Na wystawie stał ręcznie wykonany fotel. Oparcie i
poręcze były wyrzeźbione z jednego pnia drzewa. Siedzenie
było zrobione z plecionych skórzanych pasków. Wyglądało
zupełnie tak, jakby, pomyślała Ashby, z drzewa wyrósł tron.
- Co panią interesuje? - zapytał staruszek. - Kolibry czy
kryształy?
Ashby dopiero teraz zauważyła, że z gałęzi drzewa
zwisają ptaszki i inne szklane ozdóbki. Jednak zachwycona
artystycznym wyglądem i wykonaniem oraz oryginalnością
fotela, nie powiedziała ani słowa.
Poznała stary ludowy styl mebli z rejonu Adirondack, ale
fotel był wykonany bardziej lekko i elegancko w porównaniu
z
prymitywnymi
dawnymi
meblami.
Drewno
było
wyszlifowane tak, że aż kusiło ją, by go dotknąć.
- Fotel - wyszeptała wreszcie.
Młodszy mężczyzna w końcu wstał. Ashby odwróciła się
w jego kierunku. Był od niej wyższy o dobre trzydzieści
centymetrów. Ashby miała tylko metr pięćdziesiąt sześć, a
mężczyzna był tak duży, że wydawał się przy niej wielki jak
góra. Ashby jednak wyprostowała się i spojrzała mu w oczy.
Zawsze denerwowało ją to, że jest niska. Wysokie obcasy
dodawały jej z siedem centymetrów, ale i tak musiała
podnieść głowę, żeby spojrzeć na mężczyznę.
- Fotel nie jest na sprzedaż.
Ashby chciała spytać dlaczego, ale była jak sparaliżowana
jego dziwnym spojrzeniem.
O szmaragdowych oczach czyta się tylko w książkach,
pomyślała. Miał długie, czarne włosy, orli nos i wydatne kości
policzkowe. Ashby przyszło do głowy, że ma być może w
sobie domieszkę indiańskiej krwi. Na pewno nie wychował się
w mieście. Musiał też wiele pracować fizycznie. Mięśnie,
jakie prężyły się pod koszulą, nie były wynikiem ćwiczeń w
sali gimnastycznej, a opalenizna nie pochodziła z wczasów.
Ręce trzymał założone na piersi. Miał długie, mocne
palce. Wszystko w nim sugerowało siłę. Ashby pomyślała, że
gdyby musiała walczyć o przetrwanie, ten mężczyzna byłby
najlepszym towarzyszem.
- W czym mogę pani pomóc? - zapytał. Zaskoczona
Ashby spojrzała na niego. Uśmiechał się lekko, a w jego
oczach pojawił się wyraźny błysk zainteresowania ładną
kobietą.
Ashby zorientowała się, że nie jest to wiejski chłopak,
który pracuje w polu. Mężczyzna był człowiekiem
wykształconym, a jego głos brzmiał kulturalnie.
- Dziękuję, chciałabym tylko dowiedzieć się, dlaczego nie
mogę kupić tego krzesła? - zapytała stanowczym tonem.
Coot zaśmiał się, a Wade uśmiechnął. Musiał przyznać, że
miała więcej tupetu niż się spodziewał.
- To jest prezent - powiedział Wade. Przyglądał się jej.
Nosiła elegancki kostiumik i jedwabny różowy szal
zawinięty na kształt turbana, a jej uśmiech miał w sobie coś
najwyraźniej łobuzerskiego. Rysy twarzy były drobne i
delikatne, podobnie jak i cała figura. Spod szala na głowie
wymykały się niesforne blond loczki. Przypominała leśnego
duszka.
- Może ma pan jakieś inne rzeczy? - Ashby zwróciła się
do
starszego
mężczyzny,
skonfundowana
badawczym
spojrzeniem zielonych oczu.
- Nie. - Wade odpowiedział za dziadka.
- Czy panowie znacie tego artystę?
- Artystę? - zdziwił się Wade. - To jest po prostu facet,
który robi różne śmieszne meble dla swoich przyjaciół.
Wade zwrócił się do starego i oznajmił:
- Muszę już iść. Powiedz mamie, że zobaczymy się jutro.
Ashby z ciekawością przyglądała się odchodzącemu
mężczyźnie, który po chwili wsiadł do furgonetki. Był to
niezbyt stary model forda, ale solidnie zakurzony i zabłocony.
- To on zrobił ten fotel - poinformował staruszek, kiedy
Wade już odjechał. - No, ale skoro powiedział, że nie jest do
sprzedania, to znaczy nie jest.
- Dlaczego? - spytała Ashby i weszła za nim do sklepiku.
- O to musi go pani sama zapytać. Co pani podać do
picia? - Coot otworzył drzwi staroświeckiej lodówki.
Kiedy już się jest w Zachodniej Wirginii, powinno się
zamówić samogon, pomyślała, ale wzięła lemoniadę i zaczęła
rozglądać się po sklepie. Skrzypiąca drewniana podłoga, duży
piec, stara mosiężna kasa i olbrzymi szklany słój wypełniony
kolorowymi cukierkami tak bardzo przypomniały jej własne
dzieciństwo, że zdecydowała się jeszcze na torebkę
cukierków.
- Czy są tak dobre jak niegdyś?
- Proszę, niech pani spróbuje i przekona się. - Coot dał jej
jednego cukierka.
Kiedy poczuła mocny cynamonowy smak w ustach, z
aprobatą pokiwała głową.
- Ale dziś są droższe niż dawniej - żartobliwie ostrzegł
Coot. - Czy pani może pochodzi z Zachodniej Wirginii?
Skinęła głową, po raz pierwszy odczuwając dumę, a nie
zażenowanie. Podobała się jej bezpośredniość staruszka. Miał
taki sam kolor oczu jak jego wnuk, który jednak nie
odziedziczył po dziadku wzrostu. Staruszek był niewiele
wyższy od Ashby.
- Tak, pochodzę stąd, ale z drugiej strony gór, z okolic
Weathersfield.
Zabrzęczał dzwonek u drzwi i weszła niska, pulchna
kobieta.
- Obiad - powiedziała do Coota i uśmiechnęła się do
Ashby, stawiając na kontuarze wiklinowy koszyk. - Może
zechce pani zjeść z nami?
Ashby grzecznie odmówiła. Gościnność mieszkańców
Appalachów, podobnie jak i mieszkańców Południa, była
powszechnie znana. Obawiała się jednak, że ci ludzie sami
mają za mało, by się jeszcze dzielić. Wprawdzie sklep był
schludny i zadbany, ale w takim małym miasteczku nie mógł
przynosić dużych dochodów.
- To jest Millie Masters, moja córka i matka Wade'a. A ja
nazywam się Coot Rogers.
Ashby przedstawiła się i spojrzała kobiecie w oczy. Były
równie zielone jak oczy Wade'a i oczy Coota. Staruszek
otworzył wahadłowe drzwi prowadzące na tył domu i gestem
zaprosił Ashby.
Ashby zawahała się.
- Naprawdę nie chcę państwu przeszkadzać w obiedzie,
chciałabym tylko porozmawiać o tych meblach.
- Ależ, moja droga, mamy tu mnóstwo jedzenia, a Millie
jest najlepszą kucharką w całej okolicy - zapewnił Coot,
zaglądając do koszyka, Ashby przysiadła się do nich.
- A gdzie jest Wade? - spytała Millie.
- No cóż, przyjrzał się tej pani i zaraz czmychnął jak
zając.
- Naprawdę? - Millie uśmiechnęła się i uniosła brwi,
kiedy usłyszała chichot Coota.
Zdziwiona ich żarcikami, Ashby spoglądała to na jedno, to
na drugie, ale nikt nie udzielił jej wyjaśnienia. Coot rozkładał
papierowe talerze, a Millie zaczęła otwierać plastikowe
pojemniki.
- Obawiam się, że kurczak mógł wystygnąć, ale bułeczki
są na pewno jeszcze gorące - powiedziała Millie, wyjmując
jedzenie.
- Założę się, że to są maślane bułeczki - wykrzyknęła
Ashby.
- Ona pochodzi z Weathersfield - wyjaśnił Coot. - Zna
naszą kuchnię.
- Mieszkałam tu niegdyś. - Ashby nie chciała
wprowadzać miłych gospodarzy w błąd. - Teraz mieszkam w
Waszyngtonie.
Coot wzruszył na to ramionami i stwierdził:
- Człowiek może opuścić wieś, ale wieś zawsze
pozostanie w człowieku.
- Prowadzę galerię w Georgetown - wyjaśniła,
pochwaliwszy wcześniej posiłek. - Jesienią chciałabym zrobić
wystawę sztuki ludowej i dlatego tak mnie zainteresowało to
krzesło.
Niezupełnie była to prawda. Pomysł z wystawą był nagłą
próbą wytłumaczenia sobie samej tej niezwykłej i naglącej
potrzeby powrotu do własnych korzeni. W gruncie rzeczy nie
był to pomysł najgorszy.
- Nie jest to wielka galeria, ale meble pani syna miałyby
wspaniałą ekspozycję - próbowała zagrać na matczynych
uczuciach.
- Wade nie chce ich sprzedać - wyjaśnił Coot córce. -
Ostrzegałem, że Wade jest strasznie uparty.
- A ja nie poddaję się łatwo - dodała Ashby, patrząc na
Millie.
- Potrzebujesz noclegu? - zapytała Millie po chwili
milczenia. - Mieszkamy niedaleko stąd, możesz zatrzymać się
u nas.
- Och, nie chciałabym się narzucać. Z pewnością jest tu
jakiś motel...
- Tak, ale jest 4 lipca, święto narodowe, długi weekend i
wszyscy z miast ruszyli na wieś, na łono natury. Nigdzie nie
znajdziesz wolnego pokoju.
- Poza tym Wade nie będzie mógł ci uciec. Jeśli złapiesz
go na jego własnym podwórku, będzie musiał zostać -
nalegała Millie.
- Kuj żelazo, póki gorące - zaśmiał się Coot. Oczywiście
uległa takim namowom. Wytłumaczyli
jej, jak dojechać do farmy Wade'a i poprosili, by zawiozła
mu koszyk z jedzeniem. Minęła Clairmont nawet nie pytając o
motel. Niepewność, która tak ją dręczyła w drodze z
Georgetown, teraz zniknęła zastąpiona poczuciem misji do
spełnienia. Oczywiście, kiedy wyjaśni mu, kim jest i w jaki
sposób może spopularyzować jego meble, wtedy on z
pewnością zgodzi się je sprzedać.
Uważnie obserwowała drogę, nie chciała przegapić
kopczyka kamieni, który miał oznaczać wjazd na farmę
Wade'a. Po trzech kilometrach skręciła w pierwszą drogę w
lewo. Tylko kto mógł coś takiego nazwać drogą! Jej porsche
miał niskie zawieszenie i z trudem dawał sobie radę, ale i tak
po chwili kamienie uniemożliwiły dalszą jazdę. Zatrzymała
samochód i wysiadła. Ruszyła na piechotę, ale na tej
potwornej drodze sandałki na wysokich obcasach nie
ułatwiały chodzenia, więc musiała je zdjąć i włożyć do
koszyka. Nie do wiary! Znowu jest w Zachodniej Wirginii i
tak jak niegdyś - bosa.
Słońce przygrzewało mocno, koszyk ciążył niemiłosiernie,
kropelki potu ściekały jej po nosie. Schowała okulary do
kieszeni, zdjęła szal i otarła nim spoconą twarz. Nie musiała
zaglądać do lusterka, by wiedzieć, że loki, które tak
pracowicie układała każdego ranka, były niemiłosiernie
potargane.
Jak, do diabła, miała w takim stanie przekonać Wade'a
Mastersa, że jest właścicielką galerii zainteresowaną jego
meblami? I gdzie, do licha, jest ten jego dom?
Dziwny pomruk zwrócił jej uwagę, a gdy zobaczyła, skąd
się wydobywa, zamarła z przerażenia. To był czarny
niedźwiedź, schodził ze wzgórza wprost na nią! Rozejrzała się
wokół, ale wszędzie były tylko niewielkie krzaczki. Żadnego
drzewa.
Przypomniała sobie ostrzeżenia ojca:
- Nie da się biec szybciej niż niedźwiedź. Jeśli nie można
schronić się na drzewo, trzeba po prostu nieruchomo czekać.
Zamknęła oczy i odruchowo przycisnęła koszyk do piersi,
ale zaraz uświadomiła sobie, że przecież w koszyku jest
jedzenie. Natychmiast odrzuciła koszyk, cofnęła się o krok i
znowu zamknęła oczy. Serce biło jej tak, jakby za chwilę
miało wyskoczyć z piersi.
- Samson, do nogi!
Ashby otworzyła oczy nie do końca rozumiejąc, co się
dzieje. Niedźwiedź zatrzymał się i odwrócił. Ashby dostrzegła
Wade'a schodzącego ze wzgórza.
- Powiedziałem, noga! - krzyknął głośniej Wade i zwierzę
podbiegło do niego.
- Coś takiego! Jak można trzymać niedźwiedzia, jakby to
był domowy pieszczoch!
- Samson nie jest niedźwiedziem, idiotko. To pies.
Nowofundland.
Ashby przyjrzała się lepiej i rzeczywiście musiała
przyznać, że
zwierzę
w
niczym
nie
przypominało
niedźwiedzia. Zarumieniła się ze wstydu.
- Ale przecież chciał mnie zaatakować - próbowała
powiedzieć coś na swą obronę. Była przy tym szalenie
zdziwiona, że tak mocno bije jej serce teraz, kiedy
niebezpieczeństwo już minęło.
- I słusznie. Samson jest tak wyszkolony, żeby nie
wpuszczał obcych - wyjaśnił Wade.
Ashby przypomniała sobie o koszyku leżącym u jej stóp.
- Pańska matka przysłała panu jedzenie na obiad. Wade
mruknął coś, czego nie zrozumiała, i schylił się
po koszyk.
- Coot uważa, że wystraszyłam pana - chciała go
sprowokować.
- Dzięki za podwiezienie koszyka. Może już pani wracać.
- Nie dał się wciągnąć w rozmowę.
Wade wiedział doskonale, o co chodziło jego rodzinie.
Jednak przywykł do samotności i nie miał zamiaru z niej
rezygnować.
- Coś takiego! - Ashby nie dowierzała własnym uszom. -
Niemal zniszczyłam samochód, wdrapałam się aż tu po tej
przeklętej drodze, a teraz pan spokojnie mówi, żebym sobie
poszła! Mógłby pan zaproponować mi choćby szklankę wody,
bo chyba zauważył pan, jak jest gorąco.
Wade przyjrzał się jej dokładnie od stóp do głów.
Zauważył
duże
niebieskie
oczy,
jasnoblond
włosy,
zarumienione od wysiłku policzki i przylepioną do spoconego
ciała cieniutką bluzeczkę. Skurcz przebiegł przez jego twarz.
- Jest pani rozkoszna i rozbrajająca, ale pewnie doskonale
to pani sama wie.
- Rozkoszna! Nienawidzę tego słowa - wykrzyknęła
Ashby. - Przywiozłam panu obiad, bo chciałam panu coś
zaproponować i to, czy jestem rozkoszna nie ma z tym nic
wspólnego. Poza tym nie mam zamiaru odejść stąd, zanim nie
porozmawiamy o pańskich wyrobach.
- Tak pani lubi odwiedzać obcych mężczyzn?
- Nie rozumiem, o co panu chodzi.
- Zdaje pani sobie sprawę, że to może być niebezpieczne?
Coś złego może się pani przytrafić.
Ashby dopiero teraz uświadomiła sobie, jak jest mała i
bezbronna wobec tego olbrzymiego mężczyzny. Odruchowo
cofnęła się o krok. Poczuła prawdziwe przerażenie.
ROZDZIAŁ 2
Na twarzy Wade'a pojawił się lekki uśmiech tryumfu, że
udało mu się ją przestraszyć.
- Jak pan sądzi, jakie tajemnicze motywy mogli mieć
Coot i Millie, przysyłając mnie do pana? - zapytała
stanowczym głosem.
Z twarzy Wade'a zniknął uśmiech, a pojawił się grymas
niezadowolenia.
- Ależ to bardzo proste. Chcieli, byśmy się spotkali, bo
nie mogą pojąć tego, że zdecydowałem się żyć sam, bez
kobiety. Oni uwielbiają mnie swatać.
Wade przyjął agresywną postawę, ale Ashby już się nie
bała. Podziwiała raczej jego męski wygląd. Potrząsnęła głową
i loki opadły jej na czoło. Poprawiła włosy.
Poczuła się rozbawiona. Miała zamiar kupić meble, a ten
olbrzym przestraszył się, że ona na niego dybie. Doprawdy
ś
mieszne!
- Nie chcę mówić o pana sprawach rodzinnych i nie
zamierzam pozbawiać pana radości stanu kawalerskiego.
Posłuchałam ich, niezależnie od ich zamiarów, i przyjechałam
tu, bo miałam w tym własny cel - proszę uwierzyć, że jak
najdalszy od chęci zdobycia pana. Jeśli byłby pan tak
uprzejmy
i
zaprosił
mnie
na
szklankę
wody,
wytłumaczyłabym panu wszystko dokładniej.
- Od dwóch lat żyję tu sam, bez kobiety. Taki jest mój
wybór i chcę, by go szanowano - ostrzegł ją zimno.
- Świetnie! Taki jest pański wybór, zatem nic mi tu nie
grozi, prawda?
Wade odczuł jej sarkazm, ale nic nie powiedział. Odsunął
się tylko, jakby przepuszczając ją i zapraszając na górę.
Zrozumiał, że jest bardzo stanowczą osóbką, i że nie ma
innego wyjścia, jak gościć ją w domu.
Wziął koszyk, gwizdnął na psa, który natychmiast
przybiegł z pobliskich zarośli. Ashby przez moment poczuła
się nieswojo widząc tego potwora, ale zaraz uspokoiła się, bo
teraz zachowywał się zupełnie przyjacielsko.
Weszli na szczyt wzgórza i wtedy Ashby zobaczyła
piętrowy dom zbudowany z drewnianych bali. Przy schodach
wejściowych rosły wspaniałe herbaciane róże i mnóstwo
rododendronów. Olbrzymie klony i derenie posadzone wokół
sporego trawnika rzucały przyjemny cień.
- Ależ tu ślicznie! - wykrzyknęła, nie mogła bowiem
ukryć zdumienia.
- A co, spodziewała się pani, że mieszkam w szałasie?
- Nie zdziwiłabym się, gdyby pan mieszkał w jaskini.
Wade szedł teraz obok niej, choć wolałby iść z tyłu, żeby
patrzeć na jej zgrabną sylwetkę. Zaśmiał się z jej ironicznej
uwagi, ona też się uśmiechnęła.
- Czy pan sam zbudował ten dom? - zapytała, kiedy
podchodzili do schodów.
Oczyma wyobraźni zobaczyła go ścinającego drzewa na
budowę, rozebranego do pasa, z wilgotną skórą błyszczącą w
słońcu.
- Kupiłem gotowe elementy i złożyłem je sam. Ashby
gwałtownie zamrugała powiekami, by ode -
gnać obraz, który stanął jej przed oczami. Jest przecież
dwudziesty wiek, a nie czasy pionierów i zdobywców
Dzikiego Zachodu. Choć samodzielne złożenie domu nawet z
gotowych elementów też było nie lada wyczynem. Była pod
wrażeniem. Niewątpliwie jest to silny mężczyzna i na pewno
doskonale zna się na tym, co robi. Wade otworzył drzwi
wejściowe, a jej wskazał bujany fotel na werandzie.
- Proszę usiąść, wrócę za chwilę.
Samson położył się na progu, a Ashby popatrzyła nań
wojowniczo, bo poczuła się zawiedziona, że nie może
obejrzeć wnętrza i przekonać się, jakie meble się tam znajdują.
- Miły gospodarz i miły piesek - mruknęła do siebie.
Samson sapnął parę razy i zamknął oczy.
Ashby z ulgą usiadła i obserwowała widok, który
rozciągał się przed nią.
Domyśliła się, że małe miasteczko w dole to Clairmont.
Wiła się przezeń rzeka wypływająca z podnóża góry.
Kłębiaste, białe chmury przesuwały się po niebie. Dziwne
uczucie owładnęło jej sercem. Czy to nostalgia? Przypomniała
sobie letnie popołudnia z okresu dzieciństwa, kiedy to z
braćmi i siostrami zabawiali się rozpoznawaniem kształtów
zwierząt z chmur.
- Piwo czy mrożona herbata? - zawołał z głębi domu
Wade.
- Herbata - odpowiedziała Ashby, kołysząc się lekko w
fotelu.
Wade wrócił, podał jej herbatę, sam usiadł na drugim
końcu werandy, otworzył puszkę piwa i uniósł ją do ust.
Ashby łyknęła trochę herbaty i przyjrzała się szklance. Był to
stary słoik po konfiturach.
- Co się stało z pani butami? - zapytał Wade.
Nie uszło jego uwagi, że paznokcie u nóg miała
pomalowane takim samym lakierem jak długie i kształtne
paznokcie u rąk i że nie nosiła ani obrączki, ani żadnego
pierścionka. Pociągnął łyk piwa. Nic go to nie obchodzi. Mógł
wprawdzie wyobrazić sobie te różowo zakończone paluszki
miękko dotykające jego piersi, ale za nic nie mógł wyobrazić
sobie ich przy pracy w ogrodzie.
Ashby rzuciła spojrzenie na swoje stopy i ogromnie
zdziwiła się, jak mogła zapomnieć, że jest bosa.
- Sandały mam w koszyku. Nie chciałam zwichnąć sobie
kostki na tej kamienistej ścieżce, którą pan pewnie nazywa
drogą dojazdową.
Była jednak lekko zmieszana, więc usiadła po turecku,
chowając bose stopy. Wade potrząsnął głową.
- Nigdy nie mogłem pojąć, jak można w ten sposób
siedzieć - zdziwił się.
Uświadomił sobie, jak błahą i głupią rozmowę prowadzą.
Powinien od razu dowiedzieć się, o co jej konkretnie chodzi, i
pozwolić jej odejść. Jednak patrzenie na nią sprawiało mu
przyjemność. Mała blondyneczka, bosa, w przykurzonym po
długiej drodze kostiumiku, wyglądała tak, jakby od zawsze
siadywała na tym fotelu. To wrażenie zakłócały tylko długie,
wypielęgnowane paznokcie i biało - różowe, duże klipsy. To
właśnie przypomniało mu, że Ashby należy do świata, z
którym tak usilnie chciał zerwać.
- Pan ma za długie nogi - powiedziała Ashby.
Popatrzył na nią zdezorientowany, zapomniał, o czym
wcześniej rozmawiali.
- Zbyt długie, by mógł pan siedzieć po turecku -
wyjaśniła.
- Ach, dostrzegła pani, że między nami są pewne różnice
anatomiczne.
Jego spojrzenie skupiło się teraz na jej wypukłościach.
Ashby zaczerwieniła się. Ten człowiek zawstydzał ją.
Dlaczego? Nie mogła tego zrozumieć. Znała przecież wielu
różnych mężczyzn. Przystojnych, bogatych, sławnych. Znała
polityków,
prawników,
dyplomatów,
naukowców.
Artystyczny świat Georgetown przyciągał ich jak magnes.
Dlaczego więc ten chłopak, ten prowincjusz, wprawiał ją w
takie zakłopotanie?
Nagle znalazła odpowiedź. To nie był chłopak, lecz
prawdziwy mężczyzna. Nie żaden laluś w garniturze i
kamizelce, który gadaniem zarabia na życie. Nie miał
najmniejszego śladu siwizny, ale był chyba nieco starszy od
niej, miał więc ponad trzydzieści pięć lat.
- Dlaczego nie chce pan sprzedać mi tego fotela? -
zapytała. Uznała bowiem, że najlepiej przejść do rozmowy o
interesach.
Uśmiech zniknął z twarzy Wade'a.
- Powiedzieli pani, że to ja zrobiłem.
Ashby kiwnęła głową, mimo że Wade raczej stwierdził
fakt niż zapytał.
- Nazywam się Ashby White, jestem właścicielką galerii
w Georgetown - wyjaśniła rzeczowym tonem. Podczas
rozmowy z Cootem i Millie starała się nie wydać im
pretensjonalna, ale teraz postanowiła nie liczyć się ze
słowami, bo chodzi przecież o to, by wreszcie potraktował ją
poważnie i zrozumiał, o co jej idzie.
- Mam zamiar zorganizować wystawę sztuki ludowej i
uważam, że pańskie meble doskonale by się na nią nadawały.
- Ashby... - przerwał jej Wade, nie zwracając uwagi na to,
co mu powiedziała - bardzo ciekawe imię. W tych stronach
dość często występuje takie nazwisko.
- Tak, to było panieńskie nazwisko mojej matki.
Pochodzę stąd, z Weathersfield - pospieszyła z udzieleniem
mu tych informacji w nadziei, że podobnie jak Cootowi będzie
mu przyjemnie rozmawiać z kimś, kto jest stąd.
Nie zrobiło to jednak na nim najmniejszego wrażenia.
Odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się na cały głos.
- Nie do wiary! Pani pochodzi ze wsi? O! Długą i trudną
drogę musiała pani przebyć.
- Tak - odparła Ashby, która zawsze była dumna ze
swego życiowego sukcesu.
Tylko teraz w głosie Wade'a nie usłyszała pochwały czy
komplementu, a raczej rodzaj oskarżenia. Nie zraziła się tym
specjalnie i powtórzyła:
- Jak już panu powiedziałam, jestem właścicielką galerii,
w której chciałabym wystawić pańskie meble.
- To mnie zupełnie nie interesuje - odparł. Wstał, odstawił
puszkę piwa na najbliższy stolik i odwrócił się do niej
plecami.
- Jestem pewna, że znaleźliby się klienci gotowi bardzo
dobrze zapłacić za tak wyjątkowe meble.
- Nie potrzebuję pieniędzy.
- Każdemu przydałoby się więcej pieniędzy.
- Mam wszystko, czego mi trzeba.
Odwrócił głowę w jej stronę, a cyniczny uśmiech
wykrzywił mu wargi:
- No, z wyjątkiem kobiety, jak sądzi moja rodzina. Jest
pani pewna, że nie zgłosiła się pani jako ochotniczka do
sprawowania tej funkcji?
Ashby w tej sekundzie poczuła ogarniający ją gniew.
Ś
cisnęła rękami słoik z herbatą, by nie dać po sobie
poznać, jak wstrząsnęła nią taka bezceremonialność. Mówiła
sobie w duchu: nie podtrzymuj tego tematu, on próbuje
wyprowadzić cię z równowagi. Zapytała opanowanym
głosem:
- Po co więc robi pan meble, skoro nie chce ich pan
nikomu sprzedać?
- Robienie mebli sprawia mi po prostu przyjemność. To
moje hobby i lubię je, a poza tym rozdaję moje meble, ale
tylko przyjaciołom, nigdy obcym.
Spojrzał na nią i chłodno zapytał:
- Czy teraz już może pani opuścić mój dom?
- Nie skończyłam jeszcze herbaty.
Był okropnie nieuprzejmy. Ashby stukała bezwiednie
paznokciami o brzeg słoiczka i zastanawiała się, co ten
człowiek ukrywa. Nie patrzył jej w oczy aż do ostatniej
chwili, kiedy zapytał, czy zechce opuścić jego dom.
- Dlaczego wobec tego wstawił pan swój fotel do sklepu
Coota, skoro nie ma pan zamiaru go sprzedać?
- To nie ja go wstawiłem, tylko Coot, bo pewnie myślał,
ż
e to przyciągnie turystów.
- Czy mogłabym zobaczyć jakieś inne pan? meble?
- Nie. Proszę dopić swoją herbatę.
- Żyje pan samotnie nazbyt długo. Pańskie maniery są
godne pożałowania - z niesmakiem stwierdziła Ashby.
- Czy pani czuje się obrażona pijąc herbatę ze słoika na
konfitury? Bardzo mi przykro, ale nie mam kryształowych
szklanek.
- Nie słoik miałam na myśli. - Ostentacyjnie pociągnęła
ostatni łyk herbaty.
- Czyżby uważała pani, że to ja panią obraziłem?
- Położył rękę na sercu z wyrazem niemego zdumienia.
- Dlaczego zatem me wsiądzie pani do swego
szykownego auta i nie wróci do wielkiego miasta? Nie
zapraszałem pani tutaj, nie mam więc obowiązku być miłym
gospodarzem.
Ashby w myśli przyznała mu rację. To ona wprosiła się do
niego. Dlaczego jednak tak uparcie nie chciał zrozumieć, ile
mogłaby dla niego zrobić. A jego złośliwa uwaga o
samochodzie
dopełniła
miary
goryczy.
Rzeczywiście,
wiedziała, że jej porsche był dość ekstrawagancki, jednak po
dziesięciu latach ciułania pieniędzy na galerię, mogła wreszcie
pozwolić sobie na luksus i nie musi się przed nikim z tego
tłumaczyć.
Wstała, odstawiła słoik i powiedziała:
- Pan mnie nie zapraszał, ale to ja chciałam zrobić
przysługę pańskiej matce i przywieźć panu obiad.
- Już wyjaśniliśmy, po co panią przysłała, prawda?
Włożył ręce do kieszeni dżinsów i nonszalancko oparł
się o barierkę werandy z tryumfalnym uśmieszkiem na
twarzy.
Ashby powoli odliczyła w myśli do dziesięciu. Był
najbardziej irytującym typem, jakiego spotkała, ale też
najbardziej męskim. Nie chciała teraz o tym myśleć. Musiała
się jakoś bronić.
- Jeśli panu nie zależy na pieniądzach, które mógłby pan
zarobić, to powinien pan pomyśleć o matce i dziadku. Coot
niedługo nie będzie mógł pracować w sklepie.
Wade odrzucił głowę w tył i zaśmiał się:
- Coot jest właścicielem tego sklepu, a poza tym to jego
miłość. Czy pani rzeczywiście troszczy się o mnie i o moją
rodzinę? Czy może raczej chodzi pani o pieniądze, które
mogłaby pani zarobić, sprzedając moje meble?
- Oczywiście, że biorę prowizję. Jestem przecież kobietą
interesu. Pan by jednak sporo na tym zyskał, gdyż
zagwarantowałabym panu klientelę, której sam pan by nie
znalazł. Większość artystów nigdy nie przegapiłaby szansy
wystawiania w galerii w Georgetown.
- Ja nie jestem artystą.
- A kim pan jest?
Wade skrzywił się na to bezceremonialne pytanie:
- Mówiłem już pani. Jestem człowiekiem, który lubi robić
zabawne meble przyjaciołom. No, dość już! Podwiozę panią
do samochodu. - Wziął ją za ramię i sprowadził w dół po
schodach.
- A moje buty! - Przypomniała sobie, że jest bosa, i
jednocześnie próbowała w ten sposób odwlec moment
odejścia.
Wade puścił ją i zawrócił do domu. Poszła za nim i
próbowała wspiąć się na palce, by choćby zajrzeć do wnętrza.
- Zostań! - rozkazał w taki sposób, jakby rzucał komendę
Samsonowi.
Patrzyła, jak wchodzi do domu. Spróbowała zajrzeć przez
drzwi, ale wrócił tak szybko, że nie zdołała niczego zobaczyć.
Cofnęła się o krok, kiedy otwierał drzwi. Niósł jej sandałki,
które w jego rękach wyglądały jak butki dla lalki. Wzięła je od
niego i schyliła się, by włożyć na nogi, ale on chwycił ją za
ramię.
- Może to pani zrobić w samochodzie. Poprowadził ją
szybko dookoła domu, gdzie przed dużą, na czerwono
pomalowaną stodołą stała furgonetka.
Czy ta stodoła jest jego pracownią? Pogodziła się już z
faktem, że musi opuścić to miejsce, ale nie znaczyło to wcale,
ż
e dała za wygraną. Musi wszystko przemyśleć i opracować
strategię. Nie miała zamiaru ruszać się z Zachodniej Wirginii
bez mebli Wade'a. Trzeba tylko znaleźć na niego właściwy
sposób. Jest uparty jak osioł, ale ona nie ma zamiaru unikać
wyzwania.
Wade przywołał Samsona i kazał mu zostać w stodole.
Ashby uśmiechnęła się do siebie. Skoro każe psu pilnować
stodoły, to znaczy, że są tam jakieś cenne rzeczy.
Obiecała sobie solennie, że wróci tu i zobaczy, co tam
ukrywa.
Zauważyła,
ż
e
obok
stodoły
rozciąga
się
wypielęgnowany ogród.
- Pani pozwoli, że otworzę jej drzwi - odezwał się z
przesadną elegancją.
Wiedział, że postępuje z nią zbyt brutalnie, przypominała
mu jednak to wszystko, co postanowił raz na zawsze
wyeliminować ze swego życia. Był z niego zadowolony, choć
trudno by było powiedzieć, że jest niesamowicie szczęśliwy.
Ashby popatrzyła na wysoki stopień furgonetki, ale
wolałaby ugryźć się w język, niż poprosić Wade'a o pomoc.
Wrzuciła sandałki do środka i trzymając się jedną ręką drzwi,
a drugą boku furgonetki, miała zamiar jakoś się wdrapać.
Zanim cokolwiek zrobiła, poczuła, że Wade obejmuje ją wpół
i unosi do góry.
Ashby poczuła, że krew uderza jej do głowy, serce
trzepocze, a dłonie robią się wilgotne, jak u pensjonarki,
mającej po raz pierwszy pocałować się z chłopakiem.
Kiedy siedziała już wewnątrz, od razu zaczęła nakładać
sandałki, by nie pokazać po sobie zmieszania. Wade był
ekscentrycznym samotnikiem, nie pasował do niej. Wiedziała
o tym dobrze. Dlaczego jednak dotyk eleganckich mężczyzn,
jakich dawniej spotykała, nie wywierał na niej takiego
wrażenia?
Nie mogła znaleźć odpowiedzi na to pytanie. Jechała do
Hickory, po drodze zatrzymywała się w trzech motelach w
Clairmont, ale wszędzie pokoje były zajęte. Wprawdzie
właściciele niezwykle uprzejmie ją traktowali i telefonowali
do
różnych
okolicznych
hoteli,
ale
w
promieniu
osiemdziesięciu kilometrów nie mogli znaleźć wolnego
pokoju.
- Nasza okolica powoli staje się centrum turystycznym - z
nie skrywaną dumą powiedziała jakaś kobieta.
W odpowiedzi Ashby uśmiechnęła się i przytaknęła, ale to
w niczym jednak nie pomogło w wyszukaniu wolnego pokoju.
Oczywiście, powinna była wcześniej zrobić rezerwację, ale
nie planowała przecież tak dokładnie swego pobytu w krainie
dzieciństwa. Poza tym wszystko zmieniło się, kiedy ujrzała
fotel zrobiony przez Wade'a.
Wade.
Uśmiechnęła
się
na
myśl,
jak
będzie
zdenerwowany, kiedy dowie się, że spędziła weekend u jego
rodziny. To przede wszystkim wpłynęło na jej decyzję, by
jednak przyjąć zaproszenie Coota i Millie. Poza tym nie czuła
się na siłach, by jechać w ciemnościach po tych odludnych,
wiejskich drogach. Oprócz tego zyskiwała szansę dowiedzenia
się czegoś na temat Wade'a od jego bliskich. Prawdopodobnie
zyskiwała również szansę zobaczenia go znowu.
Coot powiedział, że ich dom znajduje się niedaleko
sklepu.
Bardzo
łatwo
go
znalazła.
Był
to
stary
dziewiętnastowieczny
budynek
o
białych
ś
cianach i
czerwonym dachu. Czerwono pomalowane drzwi obiecywały
ciepłą i przyjacielską atmosferę. Biały płotek odgradzał dom
od ulicy. Ścieżka prowadząca do domu obsadzona była
stokrotkami, cyniami i nagietkami.
Coot i Millie jakby oczekiwali Ashby, bo od razu zaczęli
radośnie wymachiwać na jej widok. Zanim wysiadła z
samochodu, obydwoje już wychodzili naprzeciw.
- Z tyłu domu jest garaż - powiedziała Millie, nie
zwracając najmniejszej uwagi na wyjaśnienia Ashby - drzwi
są otwarte. Szkoda byłoby zostawiać taki piękny samochód na
ulicy.
Ashby podziękowała, włączyła znowu silnik i wjechała do
garażu. Coot podszedł i przyglądał się, jak naciągała czarny
rozsuwany dach porsche'a i jak starannie zamykała drzwiczki
na klucz.
- Dziecko, nie musisz tego robić, jesteś przecież na wsi.
- To siła przyzwyczajenia - stwierdziła z uśmiechem.
Wzięła walizkę z bagażnika, a Coot uparł się ją nieść,
mimo gorących protestów Ashby. Zgodziła się w końcu, bo
obawiała się, że Coot poczuje się obrażony.
Zaniknęli drzwi garażu i poszli do czekającej na nich
Millie.
- Bardzo jestem pani wdzięczna za zaproszenie na nocleg,
bo rzeczy wiście okazało się, że nigdzie w okolicy nie ma
wolnych pokojów. A Coot miał rację, że pani syn jest uparty
jak osioł.
Coot zachichotał radośnie:
- Nie powinnaś się tak łatwo poddawać.
- Zupełnie nie mam takiego zamiaru - zapewniła Ashby i
zaraz dodała szybko: - ale bardzo proszę przyjąć ode mnie
pieniądze za pokój.
Millie uśmiechnęła się i nic na to nie odpowiedziała, tylko
wprowadziła ją do domu. Drewniane schody prowadzące na
piętro miały rzeźbioną w niezwykle misterny wzór balustradę.
Kilka par jelenich rogów służyło za wieszaki. W rogu
obszernego przedpokoju stało dziecinne krzesełko, a na nim
siedziała stara wiktoriańska lalka.
- Tak, to robota Wade'a - wyjaśniła Millie, widząc nieme
pytanie w oczach Ashby, która zaraz uklękła obok krzesła i
zaczęła je dokładnie oglądać.
- Jest bardzo piękne - westchnęła, zdjęła lalkę i pogładziła
gładką drewnianą powierzchnię.
To krzesło było wykonane w prostszym stylu niż tamto,
które ujrzała w sklepie, ale, podobnie jak tamto, przypominało
styl gotycki.
- Wade stosuje starą technikę połączeń na wpust i czop,
prawda?
- Tak, nie potrzebuje ani gwoździ, ani kleju - z dumą
powiedział Coot. - Kiedyś sam coś takiego robiłem, ale, od
czasu jak reumatyzm powykręcał mi palce, przestałem.
- Ale to właśnie pan nauczył Wade'a? Coot przytaknął.
- Pamiętam, kiedy jako chłopiec przyszedł do mojej
pracowni i najpierw przyglądał się wszystkiemu swymi
ogromnymi oczami, a potem zaczął zadawać pytania. No i w
końcu dałem mu coś do zrobienia.
- Do dzisiaj mam ten stołek, który po raz pierwszy
wykonał sam. - Millie lekko uśmiechnęła się do swoich
wspomnień. - Wade miał wtedy dziesięć lat i ten stołek zrobił
na moje urodziny. Obwiązał pięknie czerwoną kokardą i
pamiętam, jaki był z siebie dumny.
- Tak, a twój mąż koniecznie chciał go potem spalić -
przypomniał Coot.
Millie spojrzała na Ashby i zaczęła wyjaśniać:
- Wie pani, nie bardzo pasował do reszty naszych mebli,
więc mój mąż Abe....
- To był niedobry człowiek...
- Och, ty nerwusie - Millie lekko uniosła głos. - Ashby nie
musi słuchać naszych sprzeczek. Powinna odpocząć przed
kolacją.
Coot coś jeszcze mruczał pod nosem, ale wziął walizkę i
zaniósł ją na piętro.
- Czy Wade wychowywał się tutaj, w Hickory? - zapytała
Ashby.
Wade zbyt wiele pracy i wysiłku wkładał w robienie tych
pięknych mebli, by to mogło być tylko hobby, tak jak
powiedział. To niemożliwe, żeby ktoś tworzący takie cuda,
trzymał je w zamknięciu, i żeby zupełnie nie zależało mu na
uznaniu publiczności.
- Lepiej by było, gdyby się tu wychowywał - odrzekł
Coot - a tak włóczył się po całym świecie.
- Mój mąż był dyplomatą - wyjaśniła Millie, otwierając
drzwi. - To będzie pani pokój.
Pod jedną ścianą znajdowało się łoże z baldachimem
ozdobionym frędzlami, a obok politurowana mahoniowa
komódka na wysokich nóżkach. Przy oknie stał mały sosnowy
stolik, a wokół niego krzesła o czarnych, skórzanych
oparciach. Z okna widać było zielony trawnik łagodnie
opadający w dolinę Potomacu.
- Boję się, że państwo będziecie żałować - zażartowała
Ashby. - Ten pokój jest tak piękny, że mogłabym w nim
zamieszkać na stałe.
- Świetny pomysł - zachichotał Coot i zerknął na Millie.
Ashby uśmiechnęła się z pewnym wahaniem. Okazuje się,
ż
e Wade miał rację i że gościnność jego rodziny miała więcej
wspólnego ze swataniem niż z chęcią sprzedania mebli. Czy
przypadkiem nie zrobiła błędu zostając tutaj, skoro ze strony
Wade'a nie było najmniejszego zrozumienia? Tak, był bardzo
przystojny, ale różnili się też między sobą jak ogień i woda.
Ale czy powinna wyjeżdżać właśnie teraz, kiedy zdobyła już
trochę informacji o nim i, jak musiała przyznać, niecierpliwiła
się, by dowiedzieć się czegoś więcej. Wade podróżując tyle po
ś
wiecie jako dziecko, musiał dokonać świadomego wyboru
miejsca, które traktował jak prawdziwy dom. Zaczęła
podejrzewać, że Wade musi być bardzo interesującym
człowiekiem.
- Tam są schody - ostrzegła Millie, kiedy Ashby zaczęła
iść w stronę okna. - Prowadzą na dół, do kuchni. A jedyna
łazienka jest po drugiej stronie korytarza. Przykro mi, ale to
bardzo stary dom.
- Ależ to nic nie szkodzi - zapewniła ją Ashby.
- Zatem rozgość się i odśwież, a kiedy będziesz gotowa,
zejdź na kolację. Poczekamy na ciebie.
Asbhy otworzyła już usta, żeby zaprotestować, ale Millie
nie dopuściła jej do głosu.
- Proszę, nie rób mi przykrości i nie odmawiaj. Jesteś
moim gościem i powinnaś zjeść z nami.
Ashby uśmiechnęła się i przytaknęła, ale zaraz dodała:
- Będę musiała się jakoś zrewanżować. Millie machnęła
na to ręką mówiąc:
- Pogadamy o tym później.
Coot ostrzegł ją, że jeśli będą musieli zbyt długo na nią
czekać, to nie będzie to najlepiej świadczyło o jej manierach.
Po czym z córką zeszli na dół.
Za kwiecistą zasłoną przy oknie Ashby odnalazła
niewielką niszę, w której stała stara marmurowa umywalka, a
obok niej porcelanowa miednica i dzban na wodę.
Jęknęła, kiedy ujrzała swą twarz w lustrze. Włosy miała
tak potargane, że każdy loczek sterczał w inną stronę. Nic
dziwnego, że Wade nie potraktował jej poważnie, skoro nie
wyglądała poważnie.
Kiedy go znowu zobaczy? Dziś już raczej nie.
Przypomniała sobie, jak mówił do Coota, że spotka się z
matką jutro. Jutro jest niedziela, a ona musi wyglądać wtedy
jak prawdziwa kobieta interesu.
Teraz nie będzie walczyła ze swoimi niesfornymi
włosami, odświeży się tylko.
Czuła się tu doskonale, a Coot i Millie wydawali się tacy
bliscy.
Przebrała się szybko w prostą niebieską sukienkę i chciała
włożyć inną parę sandałków, ale stopy miała tak zmęczone
dzisiejszą wspinaczką, że postanowiła nałożyć wygodne
klapki. Kiedy schodziła wąskimi, stromymi schodami,
gumowe podeszwy wydawały ciche klikklak. Pochyliła się,
przekręciła gałkę u drzwi i mocno je popchnęła sądząc, że
stare drzwi ciężko się otwierają. Otworzyły się jednak
nadspodziewanie
lekko.
Zaskoczona
Ashby
straciła
równowagę i spadła trzy schody w dół. Wylądowała w
ramionach Wade'a.
ROZDZIAŁ 3
- Co do... - Wade odruchowo objął ją i podniósł. W głębi
ducha był wściekły. Przyjechał powiedzieć matce i dziadkowi,
ż
eby przestali wreszcie go swatać. Nie dość, że wysłali tę
kobietę do niego do domu, to jeszcze na dodatek spotyka ją u
nich, a ona wpada mu prosto w ramiona.
Musiał jednak przyznać, że sprawiło mu to pewną
przyjemność. Dlaczego by nie wykorzystać w pełni takiej
okazji? Przyciągnął ją bliżej do siebie, przycisnął do piersi i
przechylił do tyłu.
Twarze ich niemal się stykały. Za blisko, pomyślała
Ashby. Jego usta znalazły się tuż przy jej ustach. Była tak
zaskoczona i zdumiona, że niemal przestała oddychać.
Wyobraziła sobie, jak ją całuje, mocno, ciepło i namiętnie.
Uniósł głowę do góry i popatrzył przed siebie. Podążyła za
jego spojrzeniem i ujrzała Millie stojącą obok dużego pieca
kuchennego. Ashby natychmiast otrząsnęła się ze swych
marzeń. Co ona, do licha, robi w jego objęciach i po co
wyobraża sobie jego pocałunki! Spróbowała wyzwolić się z
uścisku, ale ku jej zdumieniu Wade przyciągnął ją jeszcze
mocniej.
- Mamo, nie powinnaś była tego robić - mruknął i
pomyślał, iż skoro uznała, że skłoni go do sprzedania fotela,
jeżeli tylko zachowa się zgodnie z sugestią rodziny, to
przyjdzie jej drogo za to zapłacić.
- Wystarczyłby mi na deser placek z poziomkami. Czy to
jest może aperitif?
Pogłaskał Ashby po karku, a ona uchylała się od tego
denerwującego, ale miłego dotyku. Trzymał ją jednak przy
sobie mocno.
- Mm... jak pani ładnie pachnie. - Zniżył głos i dotknął
wargami jej jedwabistej skóry. - I bardzo miło smakuje.
Mamo, naprawdę zrobiłaś mi przyjemność. To jest po prostu
rozkoszne.
Ashby starała się wyrwać za wszelką cenę, ale nie miała
dość siły. Wreszcie uspokoiła się, bo zorientowała się, że
kiedy się szamocze, Wade przytula ją jeszcze mocniej.
-
Przepraszam
bardzo
-
powiedziała
możliwie
najspokojniej. Jego dotknięcie paliło ją i czuła, że za moment
się zaczerwieni.
- Ależ bardzo proszę - odrzekł i teraz całował jej szyję w
pobliżu ramienia.
Zemsta, pomyślała Ashby, może być bardzo przyjemna.
- Wade, wystarczy tego dobrego. - Millie wreszcie
pomogła Ashby, ale uczyniła to z uśmiechem. - Zostaw tę
biedną dziewczynę w spokoju.
- Mamo, przecież ona tu po to jest - odparł Wade, nie
wypuszczając Ashby ze swoich ramion.
Do kuchni wszedł w tym momencie Coot. Rozpromienił
się, widząc Ashby w ramionach Wade'a.
- Niech mnie...
Ashby wykorzystała chwilę nieuwagi Wade'a i odsunęła
się.
- Nie, nie po to tu jestem - wyjaśniła z godnością. -
Znalazłam się tu dlatego, że w promieniu osiemdziesięciu
kilometrów nie ma wolnego miejsca w żadnym hotelu.
Wade ukrył rozczarowanie i oparł się na krześle, podniósł
sceptycznie brwi i skrzyżował ramiona na piersi.
- Czyżby?
- Pewnie to pana zdziwi, ale jestem tu nie dla pana, lecz
dla pana mebli - dodała Ashby, marząc o tym, żeby zrobić mu
przykrość.
- Słyszysz, mamo? - zapytał Wade. - Ona nie chce
realizować twoich planów. - Miał ochotę dalej trzymać ją w
ramionach i badać jej kształty.
- Jakich planów, mój drogi? - zapytała z niewinną miną
Millie i położyła na patelni plaster szynki. Coot się jednak
roześmiał.
- Ta mała jest ładna, prawda? - dodał Coot.
- Racja - zgodził się Wade. Wreszcie uśmiechnął się do
Ashby bez ironii.
Ashby przyglądała mu się przez chwilę. Kiedy się
uśmiechał, jego oczy stawały się jeszcze bardziej zielone.
Odwróciła wzrok zaskoczona nagłą zmianą tonu.
- Czy pomóc pani nakryć do stołu? - zapytała. Musiała
przejść obok Wade'a, ale ominęła go łukiem. Co on sobie
wyobrażał? Cały czas wodził za nią wzrokiem.
W czasie kolacji okazało się, że większość produktów
pochodzi z farmy Wade'a. Groszek był z jego ogrodu, a
szynkę nie tylko on sam uwędził, ale i sam wyhodował świnię.
- Sam ją też zarżnąłem - stwierdził i zrobił ręką
wymowny gest. Przyglądał się, jak zareaguje na tę brutalność.
Ashby zjadła powoli kawałek szynki i dopiero potem
spojrzała na niego. Czyżby miał nadzieję, że ją zniechęci do
jedzenia?
- Moja rodzina też hodowała świnie i kurczaki -
odpowiedziała spokojnie. - Mieliśmy także krowę i kiedy
byłam już dostatecznie duża, tylko ja ją doiłam.
Wade spojrzał na jej wymanikiurowane paznokcie i
pokręcił głową z powątpiewaniem. Mógł sobie wyobrazić, jak
te ręce pieszczą jego ciało, ale nie jak dotykają wymion
krowy.
Ashby zwróciła się teraz do Millie, która delikatnie
zaczęła zachęcać ją, by kontynuowała wspomnienia z
dzieciństwa.
- Byliśmy biedni - dodała Ashby, smarując masłem
kromkę chleba. - Ośmioro dzieci i dwoje dorosłych w
budynku znacznie mniejszym niż połowa tego domu. Ojciec
pracował w kopalni, ale to nie była stała praca. Hodowaliśmy
zwierzęta i uprawialiśmy ogród, żeby mieć własną żywność.
Spojrzała na Wade'a. Teraz, kiedy obejrzała ten dom i jego
piękną farmę, nabrała przekonania, że nie hoduje świń dla
pieniędzy.
Wade zaś był już teraz pewien, że te wszystkie informacje
utwierdzą jego rodzinę w przeświadczeniu, że Ashby stanowi
dla niego najlepszą możliwą partię. Ale, do licha, jemu
samemu zaczynało to nawet odpowiadać...
Spojrzał jej głęboko w oczy i żartobliwie wzniósł toast,
unosząc w górę widelec z plasterkiem kartofla.
Ashby patrzyła w jego zielone oczy i jednocześnie
obserwowała, jak powoli wkłada plasterek do ust. Czyżby
jednak przedtem złożył usta jak do pocałunku, czy też jej się
tylko zdawało?
- Ja także w młodości ciężko pracowałem w kopalni -
powiedział Coot - ale postanowiłem, że za nic nie dam się tam
ż
ywcem pogrzebać.
Coot wspominał, a Ashby z najwyższym trudem usiłowała
się skupić, gdyż Wade nie spuszczał z niej wzroku. Serce jej
biło, tak że czuła pulsowanie krwi w uszach. Prawie nic nie
słyszała z opowiadania Coota.
- Zatrudniłem się na farmie, ożeniłem z córką farmera. Z
czasem miałem dość pieniędzy, by nabyć ten dom, który
jeszcze mój ojciec jako młody człowiek pomagał budować i
marzył, by kiedyś go sobie kupić.
Coot przerwał, sięgnął po sos, posmarował nim kawałek
szynki i podsunął miseczkę z sosem Wade'owi. Ten jednak w
milczeniu potrząsnął głową, nie odrywając spojrzenia od
Ashby.
- Dzięki Bogu, kopalnie z czasem upadły - kontynuował
swe wspomnienia staruszek, nie widząc lub nie chcąc widzieć
dziwnego napięcia, które wytworzyło się między Wade'em i
Ashby.
- Teraz też jeszcze coś robię, sprzedaję, czasami zastępuję
szeryfa.
- No, a ja daję lekcje gry na fortepianie - wtrąciła Millie. -
Nigdy nie mieliśmy za dużo pieniędzy, ale muszę przyznać, że
zawsze trochę więcej niż inni.
Położyła nóż i widelec na pustym talerzu.
- I mamy taki zwyczaj, że zawsze zjadamy wszystko z
talerza, żeby pamiętać, jak nam się poszczęściło i że nigdy nie
cierpieliśmy niedostatku. - Spojrzała wymownie na resztki
jedzenia na talerzach Wade'a i Ashby.
- Wade - zwróciła się do niego Millie - może zjesz
kawałek szynki?
W tym momencie Ashby zauważyła, że Wade wziął sobie
tylko kartofle i groszek.
- Gdybym wiedziała, że przyjdziesz na kolację, na pewno
przygotowałabym coś innego.
- Ależ mamo, to jest świetne.
- Uważam jednak, że trochę przesadzasz.
- Mamo, jestem dorosły i to jest moja decyzja - przerwał
jej stanowczo.
Ashby wreszcie mogła spokojnie przełknąć kawałek
soczystej pieczeni, bo Wade przestał się w nią tak wpatrywać.
Ale to dziwne, dlaczego on nie je mięsa?
- Zostaw chłopaka w spokoju - powiedział Coot do
Millie, która już otwierała usta, by wygłosić jakieś matczyne
napomnienia.
- A więc, jak wam mówiłem - Coot powrócił do
przerwanego wątku - byliśmy rodziną szanowaną w tej
okolicy, a Millie mogła była wyjść za mąż za każdego
porządnego chłopca z miasteczka, ale ona wybrała Abe'a
Mastersa, takie nic dobrego.
Coot skierował widelec w stronę córki, a ta spuściła oczy.
Wade uśmiechnął się porozumiewawczo do matki.
Ashby domyśliła się, że obydwoje są przyzwyczajeni do
takich narzekań.
- Millie była oczkiem w głowie - kontynuował Coot. -
Złamała matce serce. Kochana córeczka uciekła przez okno w
ś
rodku nocy i pozbawiła rodziców radości z porządnego
wesela.
- Ale ty nigdy nie pozwoliłbyś mi poślubić Abe'a
- przypomniała mu Millie.
- To nie była dla ciebie odpowiednia partia.
- Ojciec nie pasował do nas - wyjaśnił Wade. Zjadł ostatni
kęs, odsunął talerz i skrzyżował ręce na
piersi.
- Millie była zauroczona i nie poznała się na nim
- burknął pod nosem Coot.
- Zgłosił się na ochotnika do armii, a potem skończył
studia dzięki stypendiom dla żołnierzy i został dyplomatą.
Powodziło się nam całkiem nieźle - odrzekła z dumą Millie.
- Nie pozwolił ci jednak przez osiem lat odwiedzić domu i
sam nigdy nie przyjechał. Umarł, kiedy miałaś pięćdziesiąt lat
i zostawił cię samą.
Millie potrząsnęła tylko głową i zaczęła zbierać talerze.
- Nie chcę się z tobą spierać - oznajmiła.
Ashby pomogła sprzątnąć ze stołu i ze zdziwieniem
zobaczyła, że Wade także znosi talerze. Coot wyciągnął fajkę i
nabił ją z kopciucha.
- Tylko nie w domu! - wykrzyknęła Millie.
- To jest mój dom - podkreślił Coot.
- Przecież obiecałeś dziesięć lat temu, kiedy wróciłam
tutaj.
Coot wstał z niechęcią i wyszedł przed dom.
- Czasem się sobie dziwię, po co ja tu wróciłam -
powiedziała Millie, potrząsając głową.
Zawinęła resztki jedzenia w folię i schowała do lodówki, a
Wade w tym czasie opłukał talerze i włożył do maszyny do
zmywania. Ashby zorientowała się, że wszyscy wiedzą, co
robić, więc usiadła na boku, żeby nie przeszkadzać.
- Wróciłaś, bo wolałaś mieszkać w Hickory niż w Paryżu
czy Waszyngtonie - odpowiedział Wade.
Millie oderwała spojrzenie od okna i dodała:
- No i oczywiście wolałam wiejską szynkę, razowy chleb
od sole meuniere.
Millie zwróciła się do Ashby.
- A ty? Dlaczego wróciłaś do Zachodniej Wirginii? Tylko
nie takie pytania, pomyślała Ashby. Dostrzegła
na stole stary porcelanowy zestaw do przypraw i zaczęła
mu się z zainteresowaniem przyglądać. Mimo to czuła, że
Wade patrzy na nią z napięciem.
- No więc... - Ashby chciała powiedzieć jasno, że nie wie
właściwie, po co przyjechała, ale z drugiej strony wiedziała,
ż
e powinna rzec coś rozsądnego.
Bawiła się solniczką i wysypała z niej odrobinę soli.
Milczała. Ze zdumieniem uświadomiła sobie, że miałaby
ochotę pośmiać się z samej siebie. Ma trzydzieści pięć lat, a
straciła głowę.
- Ona jest właścicielką galerii - przerwał milczenie Wade
- i chce pokazać mieszczuchom, jak wysoce artystyczna może
być sztuka ludowa.
Przerwał na chwilę.
- No i nieźle zarabia. Jest kobietą interesu - dodał.
Ostatnie słowo zabrzmiało jak obelga. Nie był zachwycony
tym, że go w czasie kolacji ignorowała.
- Wade! - podniosła głos Millie. - Mówisz zupełnie jak
twój ojciec. - Potrząsnęła głową ze smutkiem. - Abe miał
bardzo dobre serce, ale uważał, że musi to ukrywać ironizując.
Obawiam się, że Wade to po nim odziedziczył.
- Ojciec był w gruncie rzeczy słabym człowiekiem -
poprawił ją syn.
Millie chciała coś powiedzieć, ale Wade jej przerwał.
- Gdzie masz te truskawki, które ci przyniosłem? Nie
powiesz mi, że wszystkie poszły na dżem.
Podszedł do lodówki i otworzył ją. Ashby szybko zgarnęła
rozsypaną sól do kieszeni. Zastanawiała się, co Wade miał na
myśli, kiedy stwierdził, że jego ojciec był słabym
człowiekiem.
- O, znalazłem. - Wade wyciągnął olbrzymi placek z
truskawkami tak wspaniale czerwonymi, że Ashby poczuła,
jak cieknie jej ślinka.
Wade postawił placek na stole. Wrócił Coot i zmienili
temat rozmowy. Rozważali, czego się napić: kawy czy herbaty
z ziół. Coot z radością zaaprobował fakt, że Ashby
zdecydowała się na herbatę.
Millie szybko ubiła śmietanę i wtedy wszyscy usiedli do
stołu, żeby zjeść ciasto.
- Pojechałabyś jutro do Clairmont na jarmark? - zapytała
Millie.
Ashby kiwnęła głową, przełykając kawałek placka.
- Mam nadzieję, że znajdę tam rzemieślników bardziej
chętnych do współpracy od pani syna.
Wade skrzywił się na niezbyt taktowną uwagę. Millie
zaprosiła Ashby na rodzinny piknik, co także nie wzbudziło
entuzjazmu Wade'a. Wyobraził sobie, jak wszystkie ciotki,
wujkowie i kuzyni będą starali się go swatać.
Podniósł do ust spory kawałek ciasta.
- Wyjaśnijmy sobie teraz wszystko dokładnie -
powiedział.
Ashby była pierwszą kobietą, jaką jego rodzina próbowała
mu narzucić i która zarazem mu się podobała. Tym bardziej
go to irytowało. Cenił sobie swój dotychczasowy tryb życia i
nie chciał żadnych zmian.
- Ta kobieta - wskazał widelcem na Ashby - może i
rzeczywiście urodziła się w tej okolicy, ale teraz żyje w
mieście. Przestańcie robić jej nadzieję, że stracę dla niej głowę
i założę rodzinę. Jestem na to za stary. A ona jest za młoda.
Założę się, że nie skończyła jeszcze trzydziestki, a ja mam już
prawie czterdzieści lat. A poza tym jest dla mnie za niska.
Ashby słuchała tego wszystkiego w milczeniu, ale nie
mogła znieść uwagi o swym wzroście. W tym samym czasie
podała mu bitą śmietanę.
- To bardzo podnosi smak placka.
- Nie jadam śmietany - żachnął się Wade. - De pani ma
lat?
- W sierpniu skończę trzydzieści pięć.
- Guzik prawda!
- Chce pan zobaczyć moje prawo jazdy? Inne dokumenty?
- Tak.
Ashby wspięła się po schodach do sypialni, a kiedy
wróciła, wręczyła Wade'owi dokumenty i stała nad nim, kiedy
je z uwagą studiował.
- Ashby Carol White - przeczytał głośno - metr
pięćdziesiąt sześć wzrostu, czterdzieści sześć kilo wagi.
Przerwał i przypatrzył się jej, jakby oceniając zgodność
danych.
- Zapomniał pan o dacie urodzin, a o to chyba panu
chodziło - przypomniała.
- No tak. - Wade zaczął znowu studiować dokument.
Teraz już wiedział, że nie kłamała co do swego wieku,
ale próbował zyskać na czasie i wymyślić jakąś nową
zaczepkę.
- Oczy niebieskie, włosy blond. Urodzona szesnastego
sierpnia. - Skończył odczytywanie i odłożył dokument na stół.
Objął ją rękoma w pasie i przyciągnął do siebie, tak że
musiała stać między jego kolanami.
- Co byś chciała dostać na urodziny, malutka? Dźwięk
odkładanych sztućców i skrzypienie odsuwanych krzeseł
ś
wiadczyły o tym, że Coot i Millie wyszli.
- Oczywiście pańskie meble. - Nie próbowała nawet
wyzwolić się z jego mocnych rąk, wiedziała nadto dobrze, że
nie da rady.
- O tym w ogóle nie ma mowy! - Wypuścił ją
gwałtownie.
Ashby postanowiła jednak zachować się wobec niego w
ten sam sposób. Zarzuciła mu ręce na szyję, otworzyła szeroko
oczy, zatrzepotała rzęsami.
- Bardzo proszę, tylko jeden mały mebel. Może taki jak
ten dziecinny fotel, który ma pańska matka?
Delikatnie gładziła palcami jego włosy. I nagle
zrozumiała, że popełniła błąd. Dostrzegła w jego oczach nie
skrywane pożądanie. Zaczął dłońmi wodzić po jej plecach.
- Jak daleko jest pani gotowa się posunąć, żeby dostać ten
fotel?
- Nie tak znowu daleko. - Szybko odsunęła się i przeszła
na drugą stronę stołu.
Usiadła na swoim miejscu i zaczęła kroić placek, choć nie
miała zupełnie na niego ochoty.
- Ma pani resztkę śmietany, o tu. - Pokazał na kącik ust.
Ashby szybko oblizała tę resztkę, a on obserwował to z
ż
ywym zainteresowaniem.
Pomyślał, że może jego rodzina ma rację. Owszem, lubił
swą samotność na farmie, ale rzeczywiście niekiedy odczuwał
brak kobiecego towarzystwa. Być może rzeczywiście nie da
się żyć stale bez kobiety.
A ta kobieta była nie tylko fizycznie atrakcyjna, ale także
inteligentna i delikatna. Poczuł, że krew zaczyna szybciej
krążyć mu w żyłach. Zaczął szybko zastanawiać się i
przemyśliwać wszystko, zanim straci panowanie nad własnym
ciałem.
Tak, urok tej blondyneczki nie jest aż taki, by podbiła jego
serce, ale rodzina będzie zadowolona, że udały się swaty. A
kiedy już rzuci Ashby, wtedy Millie i Coot będą bardziej
ostrożni. Zadowolony ze swego planu przyglądał się, jak
Ashby ostrożnie, jakby się bała zakrztusić, przełyka kawałek
placka.
- Zauważyłam, że pan nie lubi bitej śmietany, dlaczego?
- Zależy do czego jest podana - odparł i zaczął powoli
oglądać Ashby od stóp do głów, tak że poczuła dreszcze.
- Ależ pan sam powiedział, że nie jestem w pańskim
typie.
Ashby była zadowolona, że jej głos zabrzmiał pewnie i
zdecydowanie.
- Oczywiście, ani pani nie jest w moim, ani ja w pani, ale
przecież nie mówimy o małżeństwie, nieprawdaż?
Ashby była jak zahipnotyzowana spojrzeniem jego
zielonych oczu i w żaden sposób nie mogła się zmobilizować,
by dać jakąś rozsądną odpowiedź.
- Nie, nie mówimy o małżeństwie - podkreślił raz jeszcze
Wade - ale co pani powie na wakacyjny romans?
Ashby natychmiast otrząsnęła się z transu, kiedy
uświadomiła sobie, o czym on mówi.
- Chcę, żeby pan wiedział, że nie idę do łóżka z każdym,
kto mi to proponuje.
- Oczywiście, że nie - zaśmiał się Wade. - Widzę panią
wśród tych miejskich, wyrafinowanych elegantów, których
mrozi pani lodowatym spojrzeniem swoich błękitnych oczu.
- Pan uważa, że pójdę z panem do łóżka? - Udało się jej
zadać to pytanie bardzo opanowanym głosem.
- Proszę nie ukrywać niczego, przecież czułem, jak pani
drżała w moich objęciach.
Ashby nie mogła zaprzeczyć, bo to była prawda. Spuściła
wzrok, a potem nagle spojrzała, bo usłyszała, że Wade
wychodzi.
- Proszę przemyśleć moją ofertę. Spotkamy się jutro na
jarmarku.
Ashby nie mogła uwierzyć, że tak niegodziwą propozycję
można składać z tak zimną krwią, jak to zrobił Wade.
Kiedy poszła już do siebie i leżała w łóżku, przypomniała
sobie słowa ukochanej siostry Sue: kochanie, twój biologiczny
zegar bije coraz szybciej. Osiągnęłaś już sukces, masz galerię,
ale teraz czas na założenie rodziny. W twoim wieku nie
zostało ci zbyt wiele czasu. Gdybyś chciała, mogłabyś mieć
dziecko, to żaden problem. Ty jednak potrzebujesz męża i ojca
dla dziecka.
Tylko że tym mężczyzną nie może być Wade Masters. Nie
umie go nawet przekonać, by sprzedał jej jedno ze swych
krzeseł!
- Wracasz do Wirginii - mówiła jej Sue - bo choć
uważasz, że nienawidzisz swojego dzieciństwa, to jednak tam
był twój dom rodzinny, a to jest to, czego teraz potrzebujesz.
Po prostu potrzebujesz rodziny.
- Śmieszne - powiedziała Ashby sama do siebie.
Odwróciła się na łóżku i zaczęła przyglądać się
baldachimowi, ale cały czas dźwięczały jej w uszach słowa
siostry.
- Pamiętasz Rona Jenkinsa? - Sue przypomniała jej dawną
szkolną miłość. - Złamałaś mu serce, ale nie mógł czekać, aż
ty skończysz studia, i ożenił się z Kitty Lou. Ilu mężczyzn
będzie chciało czekać, aż się zdecydujesz, aż znajdziesz czas,
bo ciągle jesteś taka zapracowana, pracujesz siedem dni w
tygodniu po osiemnaście godzin dziennie. Nie zaprzeczaj,
wiem dobrze, bo rzadko kiedy masz czas wpaść nawet do
mnie.
Jak zwykle, starsza siostra miała rację. Ashby odsuwała
myśl o małżeństwie, ale go zupełnie nie wykluczała. Teraz
mogłaby zgodzić się na małżeństwo z Wade'em, mężczyzną
tak interesującym i tak zupełnie odmiennym od tych, których
znała ze swojego otoczenia. Niestety, Wade wyjaśnił aż nadto
brutalnie i cynicznie, że nie może być mowy o małżeństwie. Z
drugiej strony jakiś wewnętrzny głos mówił jej, że ktoś tak
kochający matkę i dziadka może być również miły, uprzejmy i
czuły.
Tak, związek z kimś takim byłby emocjonalną huśtawką.
Nie będzie sobie zawracać głowy Wade'em Mastersem. Zbyt
łatwo mógłby ją zranić. A ona potrzebuje dobrego męża i
rodziny. Jutro mu szczerze o tym powie. Uśmiechnęła się na
samą myśl, jak on na to zareaguje. Czmychnie czym prędzej
jak zając. Tak jak to określił Coot.
ROZDZIAŁ 4
Wade leżał pod olbrzymim, starym dębem. Tuż obok
zaparkował furgonetkę. Leżał i obserwował drogę wijącą się
wzdłuż wybrzeża Potomacu. Drogą tą ciągnęły na jarmark
liczne samochody. Wade bawił się znalezioną pod dębem
gałązką, obdzierał ją z kory, a kiedy przejeżdżał ktoś znajomy,
machał nią w geście pozdrowienia.
W pewnym momencie rozpoznał furgonetkę Coota. Był to
ford z 1937 roku, który Coot zawsze pieczołowicie czyścił i
pucował. Teraz furgonetka wspinała się w górę drogi. Obok
Coota siedziała Ashby.
Wade miał nadzieję, że Ashby zgodzi się na jego
wczorajszą
propozycję.
Dręczyły
go
jednak
pewne
wątpliwości, zdawał sobie sprawę, że nie była ona zbyt
zręczna. Kompletnie zapomniał, jak się elegancko uwodzi
kobiety.
Zacisnął mocniej dłoń na gałązce, kiedy Coot zaparkował
jakieś piętnaście metrów od niego. Nie podszedł do nich,
pozostał pod dębem i przyglądał się, jak Ashby pomaga jego
matce wysiąść.
Teraz był właściwie pewien, że Ashby mu odmówi.
Wywróżył to z kawałków oddzieranej kory. Ostatni kawałek
wypadł na „nie". Złamał gałązkę i odrzucił ją na bok.
Ashby była dzisiaj uczesana gładko, bez śladu
kokieteryjnych loczków, i rzeczywiście bardziej wyglądała na
swoje trzydzieści pięć lat. Ale jej ubranie...
Nie dla niej były proste sukienki czy dżinsy, takie, jakie
miały na sobie inne młode kobiety. Ashby była ubrana w
połyskliwą, rozkloszowaną spódnicę, która miała delikatny
kwiatowy wzór na czarnym tle. Do tego zwykła biała
bluzeczka. Szeroki czerwony pasek był idealnie dobrany do
koloru pantofelków na wysokim obcasie.
Ta staranność, a nawet wyrafinowanie w ubiorze uderzyły
Wade'a od samego początku. Było to dla niego coś w rodzaju
ostrzeżenia, że takiej kobiety nie da się przy sobie zatrzymać.
Dlatego postanowił być czujny i ostrożny. Nie miał
najmniejszej wątpliwości, że Ashby zakocha się w nim. Jego
rodzina próbuje ich zbliżyć do siebie, więc dobrze, będzie się
tylko przyglądał z zadowoleniem. Nic ponadto.
Wstał ze swego miejsca pod drzewem, zobaczył, jak
Ashby wraca do samochodu po torebkę, która też miała ten
sam odcień czerwieni co buty i pasek. Ashby nie przewiesiła
torebki przez ramię, ale, jak to jest w zwyczaju wielu kobiet w
miastach, przełożyła pasek przez głowę i torebkę przesunęła
na piersi. Można mieć wtedy wolne ręce i być jednocześnie
zabezpieczonym przed kieszonkowcami.
Podszedł do niej i powiedział:
- Nie musi pani tak uważać. To nie wielkie Georgetown,
tu na pewno nikt pani nie okradnie.
Zauważył, że kolczyki też miała czerwone, a lakier na
paznokciach, wczoraj różowy, dziś zmieniła na czerwony.
Potrząsnęła
przecząco
głową
i
nałożyła
okulary
przeciwsłoneczne.
- Tak jest mi wygodniej. Odwróciła się do Millie i Coota
pytając:
- Gotowi?
Pokiwali do niej głowami, uśmiechnęli się do Wade'a i
odeszli razem. Ashby nie miała innego wyjścia, jak iść razem
z Wade'em, czego właśnie za wszelką cenę chciała uniknąć.
Wade'a nieco rozbawiły zabiegi Coota i Millie, by
pokrzyżować plany Ashby.
- Zatem nie? - zapytał, idąc obok niej.
- Przepraszam, ale co nie?
- Nie chce się pani wdać w wakacyjny romans ze mną?
Szła prosto przed siebie i nie patrzyła na niego.
- Powiedziałam już panu wczoraj, że nie nawiązuję
przelotnych romansów ani wakacyjnych, ani żadnych innych.
- Ale kto powiedział, że to ma być przelotny romans?
Ashby zatrzymała się.
- Wczoraj pan to określił jako letnią przygodę, a to znaczy
dokładnie to samo, co przelotny romans.
- Nie chodzi mi tylko o spędzanie czasu w łóżku. Może
potem moglibyśmy rozmawiać na różne tematy, zamiast
ciągle się kłócić, jak teraz.
Ashby potrząsnęła przecząco głową.
- Moja odpowiedź brzmi nie. Ale oczywiście, byłoby
dobrze, gdybyśmy przestali się kłócić.
- Zgoda - odrzekł Wade.
Ashby zerknęła na niego podejrzliwie, bo wydawało się
jej, że zbyt szybko pogodził się z odmową.
Wade nic nie mówił, pogrążony we własnych myślach.
Nie był urażony. Zrozumiał, że musi zmienić swoje szorstkie
maniery i zastosować inną taktykę. I to wystarczy, tak uznał.
Nie był typem człowieka łatwo rezygnującego z zamierzonego
celu.
Od strony jarmarku dochodził hałas i gwar. Kręciła się
karuzela, obracało się diabelskie koło, słychać było okrzyki
dzieci i dźwięki harmonijki ustnej. Kusił zapach prażonej
kukurydzy, smażonej cebuli i pieczonych kiełbasek.
Zatrzymali się jednak przy sprzedawcy jabłek.
- Proponuję pokój, co pani na to? - zapytał, oglądając
czerwone jabłka.
Ashby przez chwilę ociągała się z odpowiedzią, bo zajęta
była wypatrywaniem oddalających się Millie i Coota. Nie
mogła jednak przegapić możliwości zaprzyjaźnienia się z
Wade'em, bo to znacznie zwiększało szanse na zakup
upragnionych mebli.
- Nie jadłam takich jabłek od dzieciństwa - powiedziała.
Przypomniała sobie, jak chodziła na jarmarki z rodzicami.
Czegóż tam nie było! Cukrowa wata, lizaki... Pamięta, że
chciała mieć wszystko. Rodzice musieli ją odciągać od
straganów.
- Poproszę o takie jabłko - zwróciła się do Wade'a,
obiecując sobie w duchu, że na dzisiejszym jarmarku nie
odmówi sobie żadnej przyjemności.
Wade kupił dwa, jedno podał Ashiby. Podniosła je do ust,
ale zaraz się zawahała. Czy jabłko jest najlepszym znakiem
pokoju? A co się przydarzyło z tego powodu Adamowi i
Ewie?
- Pani odrzuciła moją propozycję, a ja się z tym
pogodziłem - przypomniał. Ugryzł śnieżnobiałymi zębami
czerwone jabłko.
- Czy pani „nie" rzeczywiście znaczyło „nie", czy też
„być może"?
Ashby uniosła brwi z oburzenia. Postanowiła sobie
niezłomnie, że nie okaże Wade'owi, jak bardzo kusząca
wydała się jej propozycja romansu.
- Powiem panu szczerze, chcę znaleźć męża i założyć
rodzinę, i to jest dla mnie najważniejsze.
Uśmiechnęła się czekając, kiedy Wade czmychnie jak
zając.
Nie czmychnął. Patrzył na nią przez dłuższą chwilę,
wreszcie zapytał:
- Czyż nie wzięła już pani ślubu ze swoją galerią?
- Owszem, kiedyś brałam - przyznała.
Była zmieszana, że tak szybko odkrył jej przywiązanie do
galerii. Był bardziej spostrzegawczy niż większość mężczyzn.
Jej wyznaniem, że poluje na męża, Wade był bardziej
zaintrygowany niż przestraszony. Zapytał:
- To znaczy, że już nie jest pani z nią związana?
- Moja galeria rzeczywiście odniosła sukces. Teraz mam
zastępczynię, której całkowicie ufam. Kiedyś nie mogłam
poświęcić czasu rodzinie, teraz mogę.
- Ma pani już jakiegoś kandydata na męża? Dziwny błysk
w jego oczach kazał jej się domyślić, że
Wade
w
ogóle
nie
traktuje
poważnie
planów
matrymonialnych, podobnie zresztą, jak nie traktował
poważnie zainteresowania meblami.
- Jedno jest pewne, że to nie pan jest tym kandydatem -
powiedziała to lekko, ale czuła, że nie mówi prawdy.
Wade uśmiechnął się sceptycznie.
- Jeszcze mnie pani dobrze nie poznała. Poza tym w pani
wieku nie powinno się przebierać w kandydatach.
Statystycznie rzecz biorąc, bardziej prawdopodobne jest, że
wpadnie pani pod samochód, niż że wyjdzie pani za mąż.
Ashby przyjrzała mu się dokładniej. Miał na sobie opięte
dżinsy. Zielonkawa koszula z krótkimi rękawami podkreślała
ciemną opaleniznę. Widać było, jaki jest muskularny.
Doskonały materiał na męża. Ale nie same zalety fizyczne są
ważne, liczy się też osobowość. Więc dość myślenia o tym!
Wyciągnęła z torebki chusteczkę, wytarła usta i ręce,
potem zawinęła ogryzek jabłka w zużytą chusteczkę i
wyrzuciła do kosza.
Wade naśladując ją też wyciągnął chusteczkę. Nie czekała
na niego i poszła dalej. Dogonił ją przy stoiskach
rzemieślników. Udawała, że go nie dostrzega i oglądała z
ż
ywym zaciekawieniem suche bukiety, ręcznie robione kapy,
szydełkowe serwetki, koronkowe powłoczki, rzeźby w
drewnie, ręcznie robione skórzane pasy. Wszystko było
szalenie atrakcyjne, ale niczego nie chciałaby mieć w swojej
galerii. Czy byłaby tak wybredna, gdyby wcześniej nie
zobaczyła mebli Wade'a? Wszystko, co tu oglądała, blakło w
porównaniu z jego pracami.
Bardzo chciała, żeby Wade znużył się chodząc tak wolno
od straganu do straganu, ale on zupełnie się nie nudził, bo
rozmawiał niemal z każdym ze sprzedających. Widać, że sami
znajomi. Dłużej gawędził z jakąś kobietą, której wiek był
trudny do określenia.
- Nic ciekawego pani nie znalazła? - zapytał, przechodząc
obok niej.
- Wszystko tu jest bardzo piękne, ale ja szukam czegoś
wyjątkowego - spojrzała na niego przeciągle - czegoś takiego
jak pana meble.
- Ja pogodziłem się z pani odmową, dlaczego pani nie
może uczynić tego samego?
- Nie mogę się z tym pogodzić, bo uważam, że pański
talent zostanie zmarnowany, jeśli dalej pozostanie nie znany
ś
wiatu.
Uśmiechnął się i powiedział niskim, zmysłowym głosem:
- Jakaż by to była szkoda i strata, gdyby związek między
nami miał pozostać nie spełniony.
Ashby poczuła, że całym sercem zgadza się z tym
poglądem, ale zmusiła się do tego, by poważnie potrząsnąć
głową i odejść, zanim Wade zorientuje się, że kłamała.
Szukała dalej, ale już straciła nadzieję, że znajdzie coś do
swojej galerii. Jarmark był nieduży, a główną atrakcję
stanowiło wesołe miasteczko.
- Więcej rzeczy można obejrzeć pod koniec lata -
powiedział Wade, zupełnie jakby czytał w jej myślach.
- Wtedy będzie za późno. - Ashby potrząsnęła głową -
Muszę mieć wszystko przygotowane wcześniej, tak żeby na
jesieni otworzyć wystawę.
- A Ashby zawsze zdobywa to, na co ma ochotę, prawda?
- Ciężko muszę na to pracować.
Wade spojrzał na nią i zorientował się, że Ashby mówi
prawdę. Nie po to opowiedziała historię swojej trudnej
młodości, żeby zrobić wrażenie na nim i na jego rodzinie.
Nagle zapragnął dowiedzieć się, jak jej się udało wydobyć z
ubóstwa.
- Niech pan spojrzy! - Ashby nagle ożywiła się i podeszła
do stoiska położonego nieco dalej. Wade szedł powoli za nią i
zastanawiał się, jaka jest prawdziwa Ashby Wbite. Czy jest
nią elegancka dama, czy też łobuzersko zaczepna i uparta
kobieta? Coś pośrodku. Coś bardzo mocnego i fascynującego.
- Dzień dobry, Anno - zawołał szybko do kuzynki, bo nie
chciał studzić zapału Ashby. Anna była starsza od niego o dwa
lata; bawili się razem, kiedy jako dziecko przyjeżdżał do
Hickory. Gdy Anna wyszła za mąż, chociaż marzyła o
studiowaniu sztuk pięknych, stracili się z oczu, aż do chwili,
kiedy Wade wrócił do Hickory.
Anna była wysoką i szczupłą kobietą z ciemnymi włosami
związanymi w węzeł na karku. Popatrzyła na Wade'a. Wade
widział, że Anna nie wie, kim jest towarzysząca mu niewielka
blondynka, która zachwyca się jej wyrobami.
- Jak to jest znakomicie wykonane - mówiła Ashby,
podziwiając delikatny ścieg. - A projekt! To jest obraz na
tkaninie. Świetnie dobiera pani kolory.
Kilimy Anny przedstawiały głównie pejzaże. Jeden
ukazywał w odległym tle góry, pogrążone w głębokim cieniu,
podczas gdy na pierwszym planie jaśniejsze barwy oddawały
łąki pełne kwitnących polnych kwiatów. Na błękitnym niebie
kłębiły się białe chmury. Doskonale został uchwycony wdzięk
fruwających ptaków.
- To jest w pewnym sensie podobne do pańskich mebli. -
Ashby zwróciła się do Wade'a. - Tradycyjne metody zostały tu
wykorzystane do osiągnięcia współczesnych efektów.
Ashby już postanowiła, że po prostu musi mieć te makaty,
podobnie zresztą jak i meble Wade'a. Wystawa sztuki ludowej
przybrała w jej wyobraźni konkretne kształty. Doskonale
będzie zorganizować ją na Święto Dziękczynienia lub na Boże
Narodzenie, te szczególne święta, kiedy ludzie powracają
myślami do swych rodzinnych miejsc i domów.
Ashby od razu zaczęła wyjaśniać Annie, jakie zyski może
mieć z wystawienia swoich prac w Georgetown. Tłumaczyła
jej, jakie ceny mogą osiągnąć kilimy, jaką marżę ona sama
pobiera i, oczywiście, co oznacza zdobycie popularności na
rynku sztuki.
Na twarzy Anny pojawiała się na przemian duma i
niedowierzanie, kiedy słuchała tego wszystkiego, co mówiła
jej Ashby. W tym momencie Wade podszedł bliżej, wymienił
z Anną porozumiewawcze spojrzenie i pokiwał głową na
znak, że Ashby rzeczywiście jest tym, za kogo się podaje.
Ashby dostrzegła tę niemą rozmowę i zrozumiała, co ona
oznacza. Była wdzięczna Wade'owi. W zapale i entuzjazmie,
być może, naciskała zbyt mocno tę nieznaną kobietę.
- Państwo się znacie? - zapytała. Uświadomiła sobie, że
obecność Wade'a może jej
w tym przypadku raczej pomóc. Powinna była też
pamiętać o tradycyjnej nieufności mieszkańców Zachodniej
Wirginii wobec obcych i zachowywać się ostrożniej, by
zdobyć ich zaufanie. Ta kobieta pewnie tka swoje kilimy i
traktuje to jako hobby, a częściowo jako okazję do zarobienia
pieniędzy. Z całą pewnością nie jest artystką, która za wszelką
cenę pragnie zrobić karierę.
- Jesteśmy kuzynami - pospieszyła z wyjaśnieniem Anna.
- Jako dzieci bawiliśmy się w dom, a kiedy byliśmy
nastolatkami, uczyliśmy jedno drugie, jak należy się całować.
- Zerknęła z uśmiechem na Wade' a.
Ashby z trudem powstrzymała się, by nie spojrzeć na usta
Wade'a i nie zacząć wyobrażać sobie, jak też on umie
całować. Była gotowa założyć się, że Wade był bystrym i
pojętnym uczniem, ale oczywiście nie powiedziała tego na
głos.
- Anna zniszczyła moją męską ambicję, bo zawsze wtedy
chichotała - ponuro stwierdził Wade, - Do tej pory nie potrafię
się pozbierać.
Ashby i Anna nie mogły powstrzymać głośnego wybuchu
ś
miechu.
- Pani naprawdę ma zamiar wystawić moje kilimy w
swojej galerii? - zapytała z wahaniem Anna.
Ashby przytaknęła i zauważyła:
- Będą wspaniale wyglądały na łóżku, którego zagłówek
zrobił pani kuzyn.
- O nie - Wade cofnął się o krok - nie mieszajcie mnie do
tego. Te kilimy nie potrzebują specjalnej oprawy, sprzedadzą
się równie dobrze bez niej.
Cień rozczarowania przemknął po twarzy Anny.
- To nie jest transakcja wiązana - zapewnił kuzynkę Wade
- ale to miło, że pani tego próbowała.
- Tak, interesują mnie pani kilimy, a nieznośny upór pani
kuzyna nie ma z tym nic wspólnego. Jestem pewna, że kilimy
osiągną cenę dwa razy wyższą niż tu, ale moja wystawa
będzie otwarta dopiero jesienią. Czy pani może zatrzymać je
do tego czasu? A może zrobi pani jakieś nowe?
- Muszę o tym porozmawiać z mężem - odpowiedziała
Anna. - On uważa, że za tak żmudną pracę powinnam brać
więcej pieniędzy, ale ludzie z okolicy nie mogą płacić więcej.
Teraz mamy sporo turystów, więc może coś się zmieni.
Ashby wyciągnęła z torebki swoją wizytówkę.
- Proszę wziąć moją wizytówkę i formularz umowy.
Niech pani porozmawia z mężem i zadzwoni do mnie za kilka
dni, a wtedy umówimy się na spotkanie i przedyskutujemy
wszystko we trójkę.
- Całkiem skutecznie pani działa - zauważył Wade
- To moja praca, więc muszę być dobra.
- Zgadza się, jest pani dobra.
Ashby nie mogła uwierzyć w tę niespodziewaną
pochwałę. Odwróciła się, chcąc ukryć zadowolenie. Zaczęła
oglądać album, w którym Anna trzymała zdjęcia różnych
zrobionych przez siebie kilimów. Niektóre miały wzory
abstrakcyjne, były jak kalejdoskop barw. Inne ukazywały
sceny przyrodnicze. Wiele kilimów było odznaczonych
honorowymi dyplomami na dorocznych jarmarkach, obok
zdjęć wklejono błękitne wstążki tych dyplomów.
- Zamiast wstążeczek może pani zarobić sporo pieniędzy -
zapewniła ją Ashby. - Sprzedam wszystko, co pani zrobi.
- Powinieneś ożenić się z tą dziewczyną - poradziła Anna
Wade'owi - i zatrzymać ją tutaj.
- No dobrze, ale jeśli ona przeniesie się tu, to kto będzie
sprzedawał twoje kilimy za tak wysoką cenę?
Wade był tak przyzwyczajony do rad wszystkich swoich
krewnych w sprawie małżeństwa, że ani trochę nie czuł się
zażenowany. Natomiast Ashby była wściekła.
- Jak pani widzi, nie tylko dziadek i matka próbują mnie
swatać - powiedział Wade.
Wziął ją pod rękę i odszedł od stoiska Anny.
- Mam cały legion ciotek, wujków i kuzynów, i wszyscy
oni próbują mnie ożenić. Spotka ich pani dziś na pikniku.
Proszę pamiętać, że panią ostrzegłem.
Ominęli pozostałe stoiska i schronili się w cień drzew
rosnących nad rzeką. Ashby przyklękła na miękkiej trawie,
Wade położył się na plecach tuż koło niej.
Przez głowę Ashby przebiegało tysiące myśli. Przede
wszystkim chciała wiedzieć, dlaczego Wade jest tak
zdecydowanym przeciwnikiem małżeństwa. Nie mogła zadać
mu tego pytania, było zbyt osobiste. Powróciła zatem do jego
dowcipów na temat jej ewentualnego powrotu na wieś.
- A czy pan nigdy nie rozważał możliwości powrotu do
miasta?
- Nie - uciął krótko. Twarz mu pociemniała, odwrócił się.
- Skąd pani wie, że mieszkałem w mieście?
Wade nie uczynił najmniejszego ruchu, ale Ashby
wyczuwała jego napięcie.
- Skoro pański ojciec był dyplomatą, więc pan zapewne
mieszkał w różnych miastach na całym świecie.
- Spodziewałem się, że tak właśnie pani powie. Położył
ręce pod głowę i spoglądał na wysoką dzwonnicę na wzgórzu.
Ashby zacisnęła zęby i powoli odliczała w myśli do
dziesięciu. Dowiedzenie się czegokolwiek od tego mężczyzny
nie było łatwą sprawą.
- Pan doskonale wie, że pańskie meble byłyby popularne.
Dlaczego nie chce ich pan sprzedawać?
Przestał przyglądać się wieży i odwrócił się do niej.
- Czy pani nigdy z tym nie skończy?
- Coot powiedział mi, że jest pan uparty jak osioł. Ja też
jestem uparta, więc ma pan odpowiedź.
- Nie może pani zrozumieć, że są ludzie zadowoleni z
tego, że żyją bez ambicji zrobienia kariery?
Ashby przypatrywała mu się chwilę, potem potrząsnęła
głową.
- Owszem, może istnieją tacy ludzie, ale na pewno pan do
nich nie należy. Nigdy nie uwierzę w to, że naprawdę chce
pan spędzić resztę życia na farmie.
Wade przewrócił się na bok i oparł na łokciu.
- Radzę pani uwierzyć. - Patrzył na nią bardzo poważnie.
- Ma pani jednak częściowo rację. Niegdyś byłem ambitny, ale
cztery lata temu dałem sobie spokój i nie mam zamiaru już
nigdy wracać do tego, co było dawniej. Nigdy i... dla nikogo.
Ashby dostrzegła wyraźne ostrzeżenie w zielonych
oczach: nie wtrącaj się w moje osobiste sprawy!
Tyle pytań cisnęło się jej na usta, ale się powstrzymała.
Obawiała się nowych kłótni.
Wade wyraźnie zadowolony z jej milczenia wyciągnął się
wygodnie na trawie i znowu począł przyglądać się wieży.
- Kiedy byłem małym chłopcem, chciałem chodzić tutaj
do szkoły i jeździć autobusem lub chodzić na piechotę, tak jak
kiedyś robili to moi rodzice, a nie być wożonym limuzyną.
Zazdrościłem Annie i innym kolegom, a oni zazdrościli mnie.
Powróciłem tu już cztery lata temu, a oni ciągle pytają,
dlaczego to zrobiłem.
- I co im pan odpowiada? - Bezwiednie zadała mu to
pytanie. Zastanawiała się, jak dawno nie miał kobiety.
- Po prostu kocham to miejsce.
- Nie sądzi pan, że pańscy przyjaciele wyjechaliby stąd,
gdyby tylko mieli taką możliwość?
Ashby nie mogła uwierzyć, że ktokolwiek wolałby w
wyniku świadomego wyboru żyć w tym ekonomicznie i
kulturalnie zacofanym regionie.
- Pewnie uważają, że chcieliby wyjechać. Ale gdyby
naprawdę chcieli, to znaleźliby sposób. Pani znalazła. Jak to
było?
Ashby zrozumiała, że w ten sposób Wade odsuwa sprawę
swojej przeszłości i woli wypytywać o jej własną. Oparła się
plecami o drzewo, wyciągnęła nogi i zastanawiała się, co
powiedzieć.
Lekki wietrzyk poruszał liśćmi drzew, w dole szumiała i
połyskiwała rzeka. Wszystko to stwarzało atmosferę
sprzyjającą zwierzeniom.
- Chodziłam do bardzo małej szkoły i bardzo pilnie się
uczyłam. Moi rodzice uważali, że zdobycie wykształcenia to
jedyny sposób na to, by dzieciom było w życiu lepiej niż im.
Ja uzyskałam stypendium na Uniwersytecie Zachodniej
Wirginii i tam kończyłam wydział sztuk pięknych. Nie mam
wielkiego talentu, ale znam się na sztuce.
Przerwała, bo chciała zobaczyć reakcję Wade'a, obawiając
się, że może mu się wydać nudna. Lecz on, przeciwnie,
patrzył na nią i przysłuchiwał się z uwagą.
- A co się potem stało? - zapytał i, jakby to była
najbardziej naturalna rzecz na świecie, położył głowę na jej
kolanach.
Ashby z trudem mogła wydobyć z siebie głos. Obiema
dłońmi uchwyciła się trawy, bo nagle poczuła nieodpartą chęć
zanurzenia rąk w jego gęstej czuprynie.
- Potem przyjęto mnie na Uniwersytet Georgetown, gdzie
zrobiłam magisterium - mówiła niemal omdlewając, bo
wstrząsnęła nią ta poufałość.
Lekki wiatr powiał od rzeki i zwichrzył mu włosy.
Patrzyła, jak pojedyncze czarne kosmyki opadają na wysokie
czoło, i jej silna wola słabła.
Z lekkim wahaniem podniosła jedną rękę i leciutko
dotknęła jedwabistych włosów. Wade zamknął oczy, a ona
opowiadała dalej, głaszcząc i bawiąc się jego włosami.
- Pracowałam jako kustosz w muzeum Smithsonian, a
wieczorami i w weekendy dodatkowo w prywatnej galerii,
ż
eby zarobić na kupno domu. Pięć lat temu w tym właśnie
domu założyłam na parterze galerię i wtedy zaczęłam jeszcze
ciężej pracować.
Uśmiechnęła się do siebie, bo pomyślała, że powtarza
opinię siostry.
- A teraz jestem tutaj - dodała.
- Nigdy nie była pani zamężna? - Wade pogrążył się w
przyjemności, jaką sprawiały mu delikatne dotknięcia jej
dłoni.
- Nie, nie byłam. Oderwała rękę od jego głowy.
- A pan? - Nie mogła powstrzymać ciekawości.
- Rozwiodłem się dwa lata temu.
Ashby teraz zrozumiała. Jego żona przyjechała tu razem z
nim cztery lata temu, a dwa lata temu wyjechała. Dlatego
mówił, że był tyle czasu bez kobiety.
- Mieliście dzieci?
- Nie, nigdy tego nie planowaliśmy. Tak było lepiej.
Oboje byliśmy maniakami pracy.
Wade nie chciał opowiadać o Kay. Podniósł się, podał
Ashby rękę i pomógł jej wstać.
- Chodźmy poszukać mamy i Coota. Umieram z głodu, a
jestem pewien, że piknik jest już gotowy.
Ashby chciała się dowiedzieć czegoś więcej. Nie, ona
musiała się dowiedzieć. Gdzie pracował, co robił, dlaczego
porzucił swoje ambicje, co go przygnało do Hickory, dlaczego
ż
ona go opuściła? Musi rozszyfrować Wade'a Mastersa, potem
zmusić go do podpisania umowy o sprzedaży mebli, a potem
zacząć szukać kogoś innego na męża.
Kiedy prowadził ją na piknik, pod wpływem uścisku jego
dłoni czuła, że zaczyna wahać się co do swych planów.
Miała nieokreślone przeczucie, że będzie jej trudno
zajmować się wyłącznie sprawami zawodowymi.
ROZDZIAŁ 5
Poprzez zgiełk tłumu zgromadzonego na pikniku Coot
wołał do Wade'a:
- Wade, żadna jeszcze cię nie dostała jako główną
nagrodę?
Na skraju placu, gdzie odbywał się jarmark, były
ustawione stoły nakryte plastikowymi obrusami w czerwono -
białą kratę i zastawione najprzeróżniejszymi talerzami. Wokół
stołów zgromadziło się mnóstwo ludzi, dzieci, młodych i
starych.
Wade ścisnął Ashby mocniej za ręką i odciągając ją od
Coota prowadził w stronę swojej matki. Millie przerwała
rozmowę z jakąś kobietą i powiedziała do Ashby:
- Nie zwracaj uwagi na Coota. On ubóstwia żartować z
Wade'a.
- Pierwsza nagroda to niby pan? - powtórzyła Ashby, z
rozbawieniem patrząc na Wade'a.
- Tak widocznie sądzi moja rodzina.
Wade zaczął rozglądać się wokół, wypatrując wśród
niezliczonych krewnych samotnych kobiet. W końcu znalazł
trzy, ale żadna nie była tak ładna jak Ashby.
Puścił dłoń Ashby i objął ją ramieniem. Dał w ten sposób
do zrozumienia, że jest już zajęty. Kilku kuzynów Wade'a
machało do niego rękami na powitanie i jednocześnie
porozumiewawczo mrugali. Pochwalali jego wybór. Ashby
najwyraźniej im się spodobała.
Teraz dołączył do nich Coot i ze zgorszeniem oznajmił:
- Radość wszystkich z powodu wyjazdu Kay jest
naprawdę zawstydzająca. Za to będziemy przez tydzień mieć
doskonałe jedzenie, bo panie naznosiły mnóstwo smakołyków
dla biednego, samotnego Wade'a.
Kay to pewnie imię żony Wade'a, pomyślała Ashby i
spojrzała na niego, ale nic nie mogła wyczytać z jego twarzy.
- Pójdę zobaczyć, jak idą zawody - uciął krótko Wade i
ruszył w stronę grupy mężczyzn rzucających podkowami na
odległość.
Zanim jednak odszedł, demonstracyjnie pocałował Ashby
we włosy, tak żeby kuzyni nie mieli żadnych złudzeń.
Po raz pierwszy Wade poczuł się dotknięty złośliwościami
Coota i faktem, że w małym miasteczku wszyscy wszystko
wiedzą. Ostatnia rzecz, jakiej by chciał, to żeby Ashby go
pocieszała, ale też nie miał zamiaru wydać się jej miejscowym
Casanovą.
- Usiądź tutaj - powiedziała Millie, robiąc jej miejsce na
ławce obok siebie - a ja cię przedstawię znajomym.
Ashby spełniła prośbę Millie, ale myśli miała zaprzątnięte
Wade'em. Czy ciągle jeszcze kocha żonę? Czy jej odejście
zraniło go tak głęboko, że nie chce już wiązać się z inną
kobietą?
Musiała teraz skupić się i odłożyć na później swoje
rozważania, bo zapamiętanie imion i stopni pokrewieństwa
tych mężczyzn i kobiet, którzy byli jej przedstawiani,
wymagało sporego wysiłku.
Prawie wszyscy byli w jakiś sposób skoligaceni z Cootem.
On sam przechadzał się od stołu do stołu z dumnie wypiętą
piersią, jak prawdziwy patriarcha rodu.
Nie wszyscy mieszkali w Hickory, ale nawet ci, którzy
przenieśli się gdzie indziej, mieli zwyczaj od czasu do czasu
wpadać do miasteczka.
To rodzinne spotkanie, zapach pieczonego mięsa, okrzyki
zawodników rzucających podkowami ożywiły wspomnienia
Ashby z własnego dzieciństwa. Niedzielne popołudnia w jej
domu także spędzano w gronie krewnych.
Od kiedy opuściła te strony, wiele osiągnęła, ale czy
czegoś nie straciła? Czy gdyby jej rodzice żyli, odwiedzałaby
Weathersfield? Jej siostra Sue utrzymywała kontakty z
krewnymi i opowiadała, jak żyją. Kto się z kim pobrał, komu
co się urodziło. Jednak Ashby już od dawna przestała śledzić
losy kuzynów i oni też powoli o niej zapomnieli.
- Bardzo dziękuję, ale już nie mogę - mówiła do Millie -
nigdy chyba w życiu nie widziałam tyle jedzenia na stole i
nigdy tyle nie jadłam.
Stoły rzeczywiście się uginały. Były pieczone na ruszcie
ż
eberka, kurczaki, indyki, wiejska szynka, najróżniejsze
domowe sałatki warzywne i owocowe, galaretki, ciasta i
ciasteczka. Ashby próbowała wszystkiego po trochu.
Kiedy skończyły się zawody, wrócił Wade i usiadł przy
innym stole. Ashby poczuła ukłucie w sercu. Zaraz się jednak
zorientowała, że usiadł przy męskim stole. W Zachodniej
Wirginii ciągle przestrzegano zwyczaju przygotowywania
osobnych stołów dla kobiet i mężczyzn. Co by się stało, gdyby
teraz wstała i podeszła do Wade'a, usiadła koło niego? Na
pewno wszyscy by pomyśleli, że chce go upolować. Dlatego
spokojnie została na swoim miejscu. Poza tym wokół Wade'a i
tak kręciło się wiele kobiet. Ashby nie chciała do nich
dołączać.
- Uwaga, moje parne, wino jabłkowe! - usłyszała
ostrzeżenie Wade'a.
Obejrzała się i zobaczyła, że niesie kilkulitrowy dzban z
bursztynowym płynem.
- Błagam, trzymaj to wino z dala od moich synów
- prosiła kobieta siedząca naprzeciw Ashby - i bez tego są
okropnie niesforni.
Przez chwilę Ashby gorączkowo szukała w pamięci
imienia tej kobiety. Wreszcie znalazła - Dessie, najmłodsza
siostra Millie. Ma czterech starszych, już żonatych synów i
dwóch młodszych, jeszcze nastolatków. Kilku jej synów
poznała. Wszyscy traktowali matkę z wielkim szacunkiem.
- Solennie przyrzekam, że nigdy nie będę sprowadzał
twoich synów na złą drogę - zapewnił ciotkę Wade
- ale ta kobietka - położył rękę na ramieniu Ashby - jest
już pełnoletnia i potrzebuje czegoś na rozgrzewkę przed
tańcami.
- Czy aby na pewno masz na myśli tylko tańce?
- zrzędliwym tonem zapytała Dessie.
Ashby spłonęła rumieńcem. Czuła ciepłą dłoń Wade'a na
ramieniu i wyobrażała sobie, że mógłby dotykać nie tylko jej
ramienia.
- Co pani na to, moja damo? - zapytał Wade. - Może
trochę wina jabłkowego, może zatańczy pani ludowy taniec, a
może to wszystko jest zbyt prymitywne jak na pani miejski
gust?
Ashby wstała dotknięta podejrzeniami, że wynosi się
ponad ludzi, którzy tak serdecznie ją przyjęli. Podniosła głowę
i dostrzegła wyzwanie w oczach Wade' a.
- Ach, jakże bym mogła odmówić tak szarmanckiemu
zaproszeniu - odparła poirytowana, że Wade znowu wpadł w
cyniczny nastrój.
Czyżby dlatego, że Coot przypomniał mu Kay? Jakaś
kobieta zaśmiała się i powiedziała:
- Masz rację, złociutka, trzeba mu dać nauczkę.
Wade nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. Natomiast
Ashby odwróciła się do grupki kobiet i odpowiedziała:
- Dam sobie radę.
W oczach Wade'a błyszczało rozbawienie.
- Pani pozwoli tędy, z szacunku będę szedł trzy kroki za
panią.
- Jak pan sobie życzy. - Ashby wstała od stołu. Wade
niósł oprócz dzbana z winem torebkę orzeszków i miał
przewieszony przez ramię koc.
- Jest jeden mały problem - stwierdził, kiedy odeszli od
stołu - jako pani wierny i lojalny sługa, muszę panią
uprzedzić, że idzie pani w złym kierunku.
- Zatem prowadź, ty korny sługo - odrzekła Ashby.
- Korny? - skrzywił się Wade. - Nigdy nikt o mnie tak nie
mówił.
- Nie mogę pojąć, dlaczego? - Ashby udała zdumienie.
Wtedy oboje wybuchnęli śmiechem. Ashby była
rozpromieniona i zadowolona, że jej żarcik przywróci
wcześniejsze porozumienie między nimi.
Doszli do łąki, dalej był las, a tuż obok zarośla, które
zasłaniały ich przed wzrokiem ludzi zgromadzonych przy
stołach.
Wade rozłożył koc, odkorkował butelkę, pociągnął z niej
łyk i podał Ashby, która zawahała się.
- Chyba jest dość mocne, prawda?
- Proszę mi nie mówić, że nie próbowała pani tego
jeszcze w dzieciństwie.
Ashby potrząsnęła przecząco głową.
- Moi rodzice nigdy nie pili, a gdyby któreś z nas
ośmieliło się to zrobić, nieźle byśmy oberwali.
- Różdżką Duch Święty dziateczki bić radzi!
- Rodzice byli surowi, ale sprawiedliwi, i kochali nas -
broniła się Ashby. - Czy nie sądzi pan, że dzieci powinny być
posłuszne?
- Posłuszne - zgoda, ale nie bite - uciął krótko. - Widzę,
ż
e sporo pani straciła w dzieciństwie. Czas by to naprawić. -
Wade podał jej butelkę.
Ashby wolałaby kontynuować rozmowę na temat
wychowania dzieci. Wade miał najwyraźniej zdecydowane
poglądy w tej mierze. Bardzo jej się to podobało. Być może
przyszłość z nim nie byłaby taka zła, jak sobie wcześniej
wyobrażała.
Wade zmusił ją, by wzięła butelkę. Ashby rozejrzała się i
powiedziała:
- Zapomniał pan o kieliszkach.
- Nie, nie zapomniałem. To się powinno pić wprost z
butelki, wtedy lepiej smakuje.
- Boję się, że się cała obleję. Oczy Wade'a rozbłysły.
- Wtedy zliżę z pani to, co się rozleje.
Ashby już miała spróbować, ale gwałtownie odsunęła
butelkę.
- Co, boi się pani? - szydził z niej. - Tam w mieście macie
wytworne kieliszki do wina i innych alkoholi i dlatego nie
umiecie pić wprost z butelki.
Ashby rozzłoszczona pokazała mu język i podniosła
butelkę do ust. W tym samym momencie Wade przechylił
butelkę jeszcze wyżej tak, że Ashby wypiła więcej niż
zamierzała. W gardle ją piekło, oczy zaszły łzami.
- Och, ty... - Splunęła i zanim mogła cokolwiek
powiedzieć poczuła, że mężczyzna kładzie ją na kocu i bierze
w posiadanie jej usta. Zakręciło się jej w głowie, nie
wiedziała: od alkoholu, czy od jego pocałunku? Czuła na
sobie jego ciężar, dotykała twardych mięśni.
W żyłach Wade'a pulsowała mocno krew, skrywana dotąd
namiętność dawała znać o sobie. Ostatnią rozsądną myślą
było, żeby tylko Ashby nie zmiażdżyć, i dlatego zsunął się z
niej. Jedną ręką objął ją, a drugą zaczął wodzić po biodrze i
udzie, potem dotknął piersi. Jego dłoń błądziła tak długo, aż
natrafiła na satynowy staniczek pod bluzką. Pragnął dotknąć
nagiej piersi. Myśl, że ktoś może nadejść w każdej chwili,
przydawała
dodatkowych
emocji.
Owładnęło
nim
oszołomienie, rozgorączkowanie i dreszcz przed czymś
nieznanym. Całkowicie poddał się trzymanej w ramionach
kobiecie, podobnie jak ona poddała się jemu.
Ashby czuła się pijana ze szczęścia. Oderwała wargi od
ust Wade'a i zaczęła całować jego szyję, ciągle czując smak
jabłek i smak Wade'a.
Wade podciągnął do góry jej bluzkę. Płonąc z pożądania
wsunął dłonie pod staniczek i poczuł miękką skórę.
- Wade! - Ashby zaprotestowała, bo przypomniała sobie,
gdzie się znajdują.
Wade znowu zamknął jej usta pocałunkiem i dalej pieścił
pierś.
Ashby nie miała siły, by protestować, a Wade obiema
dłońmi dotykał teraz jej piersi.
- Witajcie!
Wade i Ashby zamarli na chwilę i zaraz odsunęli się od
siebie. Po pewnym czasie uprzytomnili sobie, że to głos z
mikrofonu. Po prostu ktoś witał wszystkich zgromadzonych
na jarmarku. Obok nich nie było nikogo.
- Witajcie na dorocznym jarmarku w Clairmont! Dobrze
się bawicie? - dodał ten sam męski głos.
- Ja się bawię bardzo dobrze - mruknął Wade patrząc, jak
Ashby siada na kocu i doprowadza do ładu bluzkę. Wyraźnie
niezadowolony ton jego głosu kontrastował z dochodzącymi z
dołu
okrzykami
radości.
Urok
poprzedniej
chwili
bezpowrotnie minął, Wade nie śmiał teraz dotknąć Ashby.
Ashby. usłyszała jego ironiczną uwagę. Spuściła głowę
głęboko zawstydzona tym, że się zapomniała. Jak to możliwe,
ż
eby dojrzała, wykształcona kobieta leżała przed chwilą
niemal naga w ramionach mężczyzny i zachowywała się jak
nastolatka, która nie umie zapanować nad hormonami.
- A teraz będziemy mieli jeszcze lepszą zabawę -
zapowiedział konferansjer.
- Ach, nie mam najmniejszych wątpliwości - znowu
skomentował Wade.
- Teraz zagrają dla was na banjo Abe Hanlon i Jake
Evans!
- Idziemy zatańczyć. - Podał rękę Ashby i pomógł jej
wstać.
Miała nieodpartą chęć, żeby jak najszybciej uciec z
miejsca, gdzie przed chwilą zachowała się tak wyuzdanie.
Pozwoliła więc prowadzić się do podium przeznaczonego na
tańce. Wade po drodze pozdrawiał inne pary, które też szukały
samotności pod osłoną gęstych zarośli. Nagle objął Ashby w
talii, ale ona zesztywniała pod tym dotknięciem i zaczęła
wpatrywać się wprost przed siebie na scenę, gdzie dwóch
muzyków stroiło instrumenty.
Wade zrozumiał, że Ashby nie jest zadowolona z tego, co
się między nimi stało. Powinien chyba ją przeprosić, bo
naprawdę nie chciał posuwać się tak daleko. Nie mógł jednak
wzbudzić w sobie skruchy. Pragnął, by mogli być w bardziej
odosobnionym miejscu. Zdawał sobie sprawę, że Ashby była
gotowa mu się oddać. Teraz zrozumiał, że ona robi sobie
wyrzuty z tego powodu. Uśmiechnął się tylko.
Muzycy zaczęli grać, a Wade kołysał się do taktu. Ashby
stała bez ruchu.
- Porusz się tylko - powiedział jej do ucha - a dalej
pójdzie ci bez trudu.
- Nie chcę tańczyć.
Chciała jak najszybciej opuścić to miejsce, wrócić do
domu, gdzie czuła się bezpiecznie i gdzie umiała panować nad
sobą.
- Tańcz albo zaciągnę cię znowu na koc i dokończę to, co
zacząłem - zagroził.
- Będę krzyczała!
- Ale niezbyt długo - uśmiechnął się cynicznie. Miała
chęć go uderzyć, żeby ten wyraz zadowolenia
znikł z jego twarzy. Zaczęła tańczyć, Wade również.
Poruszał się bardzo lekko, mimo że był taki duży. Rytm
stawał się coraz szybszy, ponieważ muzycy jakby
współzawodniczyli ze sobą. Ashby rozgrzana tańcem zrzuciła
buty i poruszała spódnicą w takt muzyki.
Od dawna nie tańczyła ani nie słuchała muzyki country,
ale świetnie ją pamiętała. Musiała pilnować kroków, dzięki
czemu nie myślała o tym, co zdarzyło się przed chwilą.
Patrzyła wyzywająco w oczy mężczyzny i tańczyła coraz
szybciej. Wade też przyspieszył, współzawodniczyli podobnie
jak muzycy grający na banjo.
Mężczyzna uśmiechnął się ze zdziwieniem, kiedy Ashby
zaczęła tańczyć wokół niego. Poruszała się w takt muzyki, tak
jakby robiła to od urodzenia. Zobaczył, że rzeczywiście
kobieta tańczyła w sposób całkowicie naturalny. Nie
spodziewał się tego. Jej niebieskie oczy błyszczały, a włosy
opadały na czoło. Trudno było uwierzyć, że jest to ta sama
elegancka dama, która wjechała porsche'em do Hickory.
Chwycił ją w ramiona, podniósł i okręcał w powietrzu,
dopóki muzycy nie przestali grać. Wtedy postawił na ziemi i
lekko pocałował.
- Zajmuj się jedynie tańcem, tak jak ci radziła ciotka
Dessie - szepnęła mu na ucho. Musiała wspiąć się w tym celu
na palce.
Mężczyzna uśmiechnął się, ale niczego nie obiecał, a
kiedy muzycy zaczęli grać, wrócili do tańca. Ashby wolała
tańczyć do upadłego niż wrócić na koc. Działał na nią zbyt
silnie i nie mogła samej sobie zaufać, a nie chciała poddać się,
skoro nie było nadziei na wspólną przyszłość.
Wyobraziła sobie Wade' a na wernisażu w galerii, w
smokingu podkreślającym jego męską urodę. Żaden
mężczyzna by się z nim nie równał.
O czym ja myślę? Oburzyła się na siebie. Ten uparty
mężczyzna doprowadzał ją do jakiegoś dziwnego stanu.
- Hej, Wade, gdzie jest wino jabłkowe?
Ashby odwróciła się i zobaczyła za sobą czterech
kuzynów Wade'a. Ten wzruszył ramionami i dalej tańczył.
- Na kocu, za tymi krzakami - pokazała im Ashby w
nadziei, że wypiją wszystko.
- O nie, nie ma mowy - ostrzegł Wade kuzynów, którzy
ruszyli w kierunku koca. Oni jednak nie zwracali na niego
uwagi.
- Za dużo gadasz, jak na taką małą kobietkę - powiedział
do Ashby, wziął ją za rękę i poszedł za kuzynami. Ashby
zdążyła tylko podnieść buty, ale już nie miała czasu ich
nałożyć.
- Co się stało z butelką? - zapytała chłopców, kiedy
dotarli do koca. Zorientowała się, że wszyscy popijali. W
towarzystwie czuła się bezpieczna. Chłopcy nosili imiona:
Jeff, Jim, John i Jack. Wszyscy byli rośli jak Wade, ale ani ich
włosy, ani oczy nie miały tego samego intensywnego koloru.
- Mama zobaczyła, że daliśmy trochę popić dzieciakom, i
zabrała butelkę - odparł Jack.
- Ciotka Dessie? - uśmiechnął się Wade. - I już wam nie
oddała?
- Trudno sobie z nią poradzić - odpowiedzieli niemal
chórem.
- Czy dostawaliście w dzieciństwie lanie? - zapytała
Ashby.
- Kijem - uśmiechnął się Jeff i poklepał Wade'a po
plecach. - I dalej byśmy dostawali, gdyby matka mogła nas
złapać.
- Uważajcie, żeby wam Wade nie zabrał wina - ostrzegła
Ashby.
- Czyżbyś chciał ją upić? - zapytał Wade'a Jeff. - Nie
masz już innych sposobów?
- Gdybyśmy wreszcie mogli zostać sami - narzekał Wade.
Sięgnął po prawie już pustą butelkę. Jeff jednak zabrał ją od
Ashby.
- Czyżby nasz kuzyn chciał, żebyśmy sobie poszli?
- zapytał braci.
- Ale skąd, przecież jesteśmy jego ukochanymi krewnymi
- odrzekł John.
- Proponuję taką umowę: my bierzemy butelkę, a Wade
dziewczynę - zdecydował Jeff i wstał.
Bracia udawali, że się zastanawiają. Wade nie mógł już na
nich patrzeć.
- No dobra - oznajmił Jeff i podniósł Ashby do góry - ale
z dziewczyny robimy zakładniczkę.
Ashby roześmiała się i objęła Jeffa. Zabawa przypominała
dawne przekomarzania jej braci. Wade narzekał, ale wziął
butelkę. Patrzyła ze zdumieniem, jak pociąga solidnego łyka.
- No dobra, ale teraz następuje wymiana. - Wade
wyciągnął ramiona.
- Postawcie mnie na ziemi - zawołała Ashby, ale Jeff
podał ją Wade'owi.
- Nie jestem workiem kartofli - protestowała Ashby,
jednak Wade trzymał ją na rękach i pomachał kuzynom na
pożegnanie.
- Tyle wypiłeś, że będę musiała odwieźć cię do domu.
Chciała, by jej słowa brzmiały ostro i stanowczo, ale
zabrzmiały miękko, bo znalazła miejsce na jego ramieniu,
gdzie mogła położyć głowę.
Czuła jego siłę i męski zapach. Tak musiał pachnieć, kiedy
się kochał z kobietą... Zamknęła oczy i czekała na jeszcze
jeden pachnący winem pocałunek.
- Chętnie skorzystam z tej propozycji - powiedział Wade i
postawił ją na ziemi. - Ale trochę później. Teraz zgłodniałem.
Chodźmy poszukać czegoś na deser.
Pochylił się, podniósł koc i wytrzepał. Przerzucił go przez
ramię i ruszył naprzód.
- Niech cię wszyscy diabli... - wymruczała zaskoczona
Ashby.
ROZDZIAŁ 6
Wade szedł nieco pochylony do przodu. Koc przerzucił
przez ramię tak, żeby zasłonić uda i nabrzmiałą męskość.
Poprzysiągł sobie, że nie dotknie już tej kobiety, dopóki nie
będą sami. Za mocno, a właściwie wręcz nieprzyzwoicie
działała na jego zmysły i teraz zdecydowanie nikt nie mógł go
zobaczyć w tym stanie.
Ze sposobu, w jaki oparła głowę na jego piersi, po
miękkości jej ciała, domyślił się, że chciała, żeby ją jeszcze
raz pocałował. Nie mógł jednak tego zrobić. Nie wiedział, czy
zdoła się opanować.
Ashby szła za nim. Rzucił jej spojrzenie. Patrzyła przed
siebie, nie zwracała na niego uwagi, była jakby oszołomiona.
Poruszała się jak automat.
Najpierw była wściekła na siebie za to, że tak silnie
reagowała na jego pocałunki. A teraz znowu była wściekła, że
jej nie pocałował! Miała ze sobą większe kłopoty, pomyślał
Wade, niż on. On wiedział po prostu, że jej pragnie, a ona nie
chciała się do tego przyznać.
Uzmysłowi to sobie niedługo, postanowił Wade. Nie
dotknie jej, aż ona się na to świadomie nie zgodzi. Mógł
posiąść jej ciało, ale chciał, żeby ona pragnęła go nie tylko
fizycznie. Ashby musi podjąć decyzję. Poczeka i będzie
osaczał ją jak zwierzę swoją ofiarę. Problem Ashby, która tak
spodobała się jego rodzinie, stał się teraz dla niego sprawą
osobistą.
Kiedy dotarli na teren jarmarku, Wade pogwizdywał, co
niesłychanie irytowało Ashby. Dostrzegła przy stole Annę i
bez słowa udała się w jej kierunku. Nie mogła wytrzymać z
nim ani minuty dłużej. Potrafił być pełen żaru i nagle zimny
jak stal, a ona nie mogła tego znieść.
Kuzynka Wade'a powitała ją uśmiechem. Ashby usiadła
obok niej na ławce. Podszedł do nich wysoki, chudy
mężczyzna o przerzedzonych włosach i ciepłym spojrzeniu
brązowych oczu. Przedstawił się jako John, mąż Anny.
- Anna wspomniała mi, że chciałaby pani wystawić jej
kilimy w swojej galerii.
Ashby przytaknęła zadowolona, że Anna opowiedziała od
razu mężowi o jej propozycji.
- Czy zapłaci jej pani gotówką? - zapytał wprost John.
- Prowadzę galerię w ten sposób, że zamawiam dzieła lub
biorę je w komis. Raczej inwestuję w reklamę i wystawy, na
które zapraszam moich najlepszych i najbogatszych klientów.
Nie stać mnie po prostu na kupowanie wszystkich dzieł na
każdą wystawę. Nieruchomości w Georgetown są strasznie
drogie.
- Porsche też nie jest tani - szepnął jej do ucha Wade.
Ashby zesztywniała. Cóż miał przeciw jej samochodowi!
Spojrzała na niego z irytacją, a on przysunął się bliżej.
Wszyscy czworo siedzieli tyłem do stołu i przyglądali się
zabawie. Wade wyciągnął długie nogi przed siebie, przechylił
się do tyłu i łokciami oparł o stół.
- Chciałabym, żeby pani swoje prace przetrzymała do
końca lata. W zamian jestem gotowa umówić się na
czterdzieści procent prowizji, a nie na pięćdziesiąt, które
zazwyczaj biorę od sprzedanego dzieła.
Ashby sama zdziwiła się, dlaczego złożyła taką właśnie
ofertę. Czy chciała zaimponować swoją szlachetnością? Nie!
No, może odrobinkę. Jednak przede wszystkim nadzieja i
duma błyszczące w oczach Anny skłoniły ją to takiego
ustępstwa. W oczach jej męża widać było sceptycyzm.
John popatrzył na żonę, odwrócił się do Ashby i
powiedział:
- To są jej prace, niech sama decyduje. Promienny
uśmiech Anny starczył za odpowiedź.
- Obiecuję, że nie będzie pani żałowała swojej decyzji -
zapewniła Ashby i podała Annie umowę do podpisania.
- Wystarczyłoby uścisnąć sobie ręce zamiast tych całych
papierków - stwierdził John, przyglądając się całej procedurze
podpisywania umowy.
- Oczywiście - zgodziła się Ashby - ale mój księgowy
chyba by mnie obił za to, że nie przestrzegam przepisów.
Podała Annie kopię umowy. Wade i John wstali. Chcieli
dołączyć do zawodników rzucających podkowami, ale nagle
opadła ich gromadka dzieci pokrzykujących radośnie:
- Wujku Wade! Wujku Wade!
Każde z dzieci trzymało w ręce jakiś patyk i wszystkie
błagały:
- Prosimy, zrób nam zabawkę!
- Radzę ci, zgódź się - odezwał się John - bo i tak nie
dadzą ci spokoju.
- Wujek? - zdziwiła się Ashby. - Czy on ma rodzeństwo?
- Nie, jestem jedynakiem - odparł Wade, głaszcząc po
głowach najbliżej stojące dzieci. - To wszystko są dzieci
dalszych i bliższych kuzynów, ale mówią do mnie wujku, bo
jestem od nich starszy.
- A ta dwójka, to dzieci mojej córki Barbary. - Anna z
dumą wskazała na chłopca i dziewczynkę. - Zostałam babką,
kiedy miałam trzydzieści osiem lat, a to dlatego, że zaraz po
szkole średniej wyszłam za mąż, zamiast wstąpić na
Akademię Sztuk Pięknych.
Ashby spojrzała na Annę, ale nie mogła dostrzec nawet
ś
ladu żalu na jej twarzy. Najwyraźniej była zadowolona ze
swojego życia.
Nagle Ashby uczuła dziwną pustkę. Patrzyła na Annę,
która trzymała dzieci na kolanach. Czy mogłaby zostawić
galerię dla takiego życia? Nie! A i Anna na pewno nie
rzuciłaby rodziny dla kariery artystycznej. Może jednak
wystawa przyniesie Annie sławę i uznanie dla jej talentu.
Ukradkiem zacisnęła kciuki i modliła się, żeby jej samej
udało się kiedyś jak najlepiej połączyć karierę z życiem
rodzinnym.
Wade wyciągnął z kieszeni scyzoryk i zaczął rzeźbić
kijek, który mu podał wnuczek Anny.
Kiedy skończył, patyk przypominał teraz maszerującego
ż
ołnierza. Wszystko było bardzo gładko wystrugane, ale mimo
to Wade ostrzegł chłopca, żeby bawił się ostrożnie i nie
kierował zabawki w stronę innych dzieci. Chłopiec posłusznie
wysłuchał i pokiwał głową.
Wade byłby dobrym ojcem, pomyślała Ashby. Z jego
wrodzoną stanowczością nie potrzebowałby rózgi, aby wymóc
posłuszeństwo i karność. Znowu odezwała się Anna:
- Gdybyś pozwolił Kay mieć dziecko, tak jak chciała po
przyjeździe tutaj, być może miałbyś już rodzinę.
- Kay nie czuła się tu dobrze - odrzekł Wade, nie
podnosząc głowy. - Lepiej, że mogła odejść nie mając
dziecka. Zresztą i tak by odeszła.
- Zupełnie nie znasz kobiet - sprzeciwiła się Ashby. Wade
skupił się na struganiu i nic nie odpowiedział.
Następny żołnierzyk wyłonił się w magiczny sposób.
Ashby, podobnie jak i dzieci, była oczarowana.
Wade wręczył zabawkę drugiemu dziecku z podobnym
ostrzeżeniem i sucho stwierdził:
- Dobrze znałem Kay.
- Dokąd ona wyjechała? - spytała Ashby z nadzieją, że
osobiste sprawy Wade'a, które poruszyła Anna, a o których
zaczął jej opowiadać nad rzeką, przestaną być dla niej
niedostępną tajemnicą.
- Wróciła do Chicago. - Spojrzał na nią badawczo,
sprawdzając, czy chce, by zdradził więcej.
- Podobnie jak ty, zrobiła karierę. Mieszkanie na wsi było
tylko pięknym marzeniem, szybko znudziło się jej życie tutaj.
Brakowało jej ożywienia, współzawodnictwa, nieustannego
ruchu, które miała w ministerstwie handlu. Trudno sobie
nawet wyobrazić, jak człowiek może się uzależnić. Praca staje
się wtedy narkotykiem.
- A co ty robiłeś w Chicago?
Ashby patrzyła na Wade'a, ale poczuła, że Anna wstaje i
odchodzi od nich.
- To samo, co ona.
- Nie tęsknisz jednak za tamtą pracą.
- Nie mam innego wyboru. - Nie podnosił głowy,
skupiony na przekształcaniu następnego kijka w zabawkę.
- Dlaczego?
Przestał strugać i spojrzał na nią uważnie:
- To bardzo skomplikowana i długa historia. - Pochylił się
i wyszeptał jej do ucha: - Jeśli przyjdziesz do mnie dziś
wieczór, to opowiem.
Ashby odwróciła twarz. Oto chciał uchylić rąbka
tajemnicy związanej z jego przeszłością. Może to pozwoli jej
zrozumieć, dlaczego nie chce sprzedać mebli.
- Masz jakieś ciekawe znaczki do obejrzenia? - zapytała
cicho.
Nie poruszył się, siedział tak blisko, że kiedy mówił, czuła
jego oddech pachnący jabłkami.
- Nie mam znaczków, za to mam różne meble.
- Nie grasz uczciwie! - Potrząsnęła głową.
- Na wojnie i w miłości nie ma uczciwości - zaśmiał się.
- A czy to jest miłość? — Nie odrywała od niego
spojrzenia, czekając na odpowiedź. Postanowiła, że to nie ona
pierwsza odwróci wzrok.
- A czy to ma jakieś znaczenie? - Uśmiech zniknął z jego
twarzy.
Odwrócił się i podał następną zabawkę innemu dziecku.
Jednocześnie
wziął
drewniany
patyk
od
malutkiej
dziewczynki, która cierpliwie czekała na swą kolej. Wade
zwrócił się do niej:
- Becky, w tym patyku nie mogę zobaczyć żadnego
ż
ołnierza, ale chyba widzę małą baletniczkę, taką właśnie,
jaką chcesz kiedyś zostać. Odpowiada ci to?
Becky z radości zaklaskała w dłonie.
Ashby przeanalizowała sposób, w jaki Wade mówił o
miłości i zrozumiała, że został głęboko zraniony przez swoją
ż
onę.
Kiedy Becky odeszła z gotową już baletniczką, Wade
otoczył Ashby ramieniem.
- Czy wierzysz w miłość?
- Tak. - Zaczęła zastanawiać się, czy istnieje miłość od
pierwszego wejrzenia. Czy to dlatego każde dotknięcie
Wade'a wzbudzało w niej aż takie emocje? Od pierwszej
chwili, kiedy na niego spojrzała, uderzyła ją jego siła
wewnętrzna, inteligencja i mocne poczucie więzi rodzinnych.
Miał wszelkie zadatki na dobrego męża. Niestety, od
pierwszego spotkania zaczęli się kłócić i nadal się spierają.
Czy tak wygląda miłość, czy raczej jest to wojna?
- Sądzę, że jednak istnieje różnica między miłością i
wojną - powiedziała niezbyt przekonana co do słuszności
własnych słów.
- Ach, proszę mi to udowodnić - rzucił wyzwanie. -
Proszę wyjechać ze mną na kilka dni. Pokażę ci przepiękne
zakątki Zachodniej Wirginii, których nigdy nie widziałaś. Nie
darmo o naszym stanie mówi się, że jest Szwajcarią Ameryki.
- Mówił to cichym, kuszącym głosem. Odczuwał ślad
niepokoju, że otwarta dotychczas gra może przerodzić się w
coś poważniejszego.
- Tak, rzeczywiście tutaj też wszędzie są góry. - Ashby
grała na zwłokę, bo nie była pewna, czy Wade wierzy w to, że
między nimi mogłaby pojawić się miłość.
Wade dalej opowiadał o urokach Zachodniej Wirginii:
- Do najpiękniejszych miejsc dojechać można tylko
dżipem z napędem na cztery koła. Znam kryształowo czyste
jeziora, które mają wspaniałe piaszczyste brzegi. Są tam też
wodospady. Wszystko to mielibyśmy tylko dla siebie.
Moglibyśmy tam pływać bez ubrań.
Chyba dla wzmocnienia perswazji zaczął gładzić ją po
szyi i włosach. Te delikatne pieszczoty spowodowały, że w
całym ciele poczuła drżenie.
- Nie wiem - wyznała szczerze. - Nie jestem pewna, czy
będziesz dla mnie dobry.
- Obiecuję, że będę dobry - powiedział, zbliżając twarz do
jej twarzy.
Zamyśliła się głęboko. Jak długo będzie dla niej dobry?
Co się stanie, kiedy ona powie, że nie wystarcza jej wakacyjny
romans? A jeśli naprawdę zakocha się w nim?
Brzęk naczyń przerwał tę pełną napięcia ciszę. Odwrócili
się.
- Czas na deser - serdecznie zapraszała Anna - a może wy,
moje gołąbki, macie na widoku inne słodycze?
- Tak. - Wade odpowiedział za nich dwoje.
- Ależ skąd! - Ashby zerwała się zdecydowana przerwać
dotychczasowe sam na sam z Wade'em. - Czy mogę prosić o
ten placek z bananami? Wygląda bardzo apetycznie.
Anna spojrzała na swego kuzyna, potem na Ashby i
uśmiechnęła się.
- Usiądź, nie denerwuj się, wszystko jest w porządku.
Ashby usiadła z wyraźnym ociąganiem wiedząc, że
nie ma innego wyjścia. Wade trwał przy jej boku jak
cerber. Poza tym cała rodzina była po jego stronie i w każdej
chwili wszyscy ci kuzyni byli gotowi mu pomóc.
Zauważyła ukradkiem rzucane spojrzenia, trącania się w
bok i ogólne zainteresowanie nimi. Zrozumiała, że od czasu
wyjazdu żony Wade chyba nie miał żadnych romansów. Myśl,
ż
e nie był kobieciarzem, trochę ją pocieszała.
Słońce powoli zachodziło, zapadał zmierzch. Wszyscy
zaczęli się zbierać, żeby przepłynąć na drugi brzeg, gdzie miał
się odbyć pokaz sztucznych ogni.
- Podwiozę Ashby do domu - oznajmił Wade Cootowi. -
Zostaniemy tu dłużej, bo jeszcze nie zabawiliśmy się na
ż
adnej karuzeli. Jest tyle atrakcji dzisiejszej nocy. - Mrugnął
porozumiewawczo do dziadka, ale do Ashby zwrócił się już z
poważną twarzą.
Zastanawiała się, o którym domu myśli Wade, o swoim
czy o domu Coota. Teraz decyzja należała do niej, mogła
odjechać razem z Cootem i Millie na drugi brzeg, ale bardzo
chciała zostać. Obiecała sobie na początku, że nie przepuści
ż
adnej atrakcji, nie odmówi sobie żadnej przyjemności na tym
prowincjonalnym festynie, pamiętając, jak musiała odmawiać
sobie wszystkiego w dzieciństwie.
I choć miała się na baczności przed każdym, najlżejszym
nawet dotknięciem Wade'a, to lubiła z nim rozmawiać, lubiła z
nim przebywać.
- Chcesz, żeby zatrzymali ci diabelskie koło, kiedy
będziecie na samej górze? - Coot wyszczerzył zęby i
porozumiewawczo trącił Wade' a łokciem.
- Oczywiście po to, żebyście mogli obejrzeć fajerwerki. -
Coot zwrócił się do Ashby z niewinną miną.
Wade roześmiał się.
Wziął Ashby pod ramię i poprowadził w kierunku
wesołego miasteczka.
- Zacznijmy od huśtawek. - Ashby pociągnęła Wade' a w
ich kierunku.
- Diabelskie koło zostawiamy na koniec?
- Oczywiście - zgodziła się wesoło. - Mam zamiar spłukać
cię doszczętnie, zanim dotrzemy na diabelskie koło.
Ten zamiar prawie się jej powiódł. Najpierw Wade myślał,
ż
e nie uda mu się namówić Ashby na opuszczenie huśtawek,
które cieszyły się największym powodzeniem wśród dzieci.
Ashby podobnie jak dzieci wybrała największą huśtawkę,
twierdząc, że najprzyjemniej jest fruwać wysoko i szybko.
Kiedy już zeszli z huśtawek, błagała, żeby wygrał jakąś
błyskotkę. Wade musiał więc strzelać do najprzeróżniejszych
celów: balonów wypełnionych wodą, latających kaczek i
wielu innych.
Zawsze uważał takie zabawy za stratę czasu i pieniędzy,
ale teraz przyjemność, jaką to wszystko sprawiało Ashby, była
warta każdej sumy.
Kiedy wygrał dużego błękitnego misia, Ashby uścisnęła
go i zawołała:
- Marzyłam o czymś takim będąc dzieckiem. Nawet sobie
nie wyobrażasz, co to był za dramat przyjść do wesołego
miasteczka pełnego atrakcji i móc wybrać tylko jedną jedyną.
Wade zobaczył w jej dużych niebieskich oczach dawny
smutek.
- To co, strzelamy jeszcze raz? - Pogładził dłonią jej
policzek.
Przytaknęła.
- Pewnie sądzisz, że to okropne. Nie powinnam była
naciągać cię na te wydatki. Proszę mi pozwolić zwrócić sobie
pieniądze.
Poczuła nagłe wyrzuty sumienia i, trzymając misia pod
pachą, gorączkowo szukała portmonetki w torebce.
- Nie ma mowy o żadnym zwrocie. - Złapał ją za ręce. -
Nigdy w życiu tak dobrze nie bawiłem się w wesołym
miasteczku.
Kay
zawsze
uważała,
ż
e
wiejskie
jarmarki
są
beznadziejne, a muzyka country odpowiednia tylko dla
niższych klas. Spodziewał się podobnej opinii po Ashby, ale
ona bawiła się szczerze, kompletnie zapominając o
rzeczywistości. Dobrze się razem czuli, nie musiał udawać, że
ma złamane serce, i był wojny od bezustannego swatania.
Ashby przyglądała mu się uważnie, czy przypadkiem nie
robi sobie z niej żartów.
Wade pochylił się i musnął jej wargi swoimi, jakby czując,
ż
e Ashby potrzebuje potwierdzenia.
- Naprawdę dobrze się bawiłeś? - Była zadowolona, że
nie pokpiwał z niej. - Chodźmy dalej!
Na karuzeli okazało się, że Wade ma zbyt długie nogi i
kiedy siedział na koniku, musiał bez przerwy podciągać
kolana do góry. Ashby roześmiała się na ten widok.
- Zabawnie wyglądasz z tym misiem ,pod pachą. - Wade
próbował zrewanżować się za to, że śmiała się z niego na
karuzeli.
- Nadam mu chyba twoje imię - Ashby przyglądała się
misiowi. - Kiedy tylko na niego spojrzę, będę przypominała
sobie ciebie na karuzeli. Będzie nazywał się Wade junior, co
ty na to?
Wade objął ją ramieniem i mocno przycisnął do siebie.
-
Przyjemność
nadawania
imienia
wolałbym
zarezerwować dla mojego własnego dziecka.
- Pójdziemy teraz na diabelskie koło? - spytała Ashby.
Wade w zamyśleniu potarł podbródek.
- Niedługo będą sztuczne ognie. A kochać się na
diabelskim kole to dopiero sztuka.
Ashby żartobliwie szturchnęła go.
- Na diabelskim kole ludzie się zazwyczaj tylko ściskają.
- Często to robiłaś?
- Tylko wtedy, kiedy rodzice i bracia nie szli ze mną, a to
rzadko się zdarzało.
Podeszli do koła. Ashby spostrzegła, że Wade wciska
operatorowi pieniądze w dłoń i wskazuje znacząco do góry.
Ashby powstrzymała śmiech i starała się wyglądać na
zawstydzoną, kiedy mechanik zaczął się jej przyglądać.
Siedli. Misia i torebkę położyła między siebie i Wade'a ale
on zebrał wszystko i położył na jej kolanach. Przysunął się jak
najbliżej i otoczył ją ramieniem.
- Jesteśmy już za starzy na takie zabawy - mówiąc to
jednak przytuliła się do niego.
- Nigdy nie jest się za starym - zamruczał Wade i
pocałował ją.
Był to delikatny i słodki pocałunek. Była to wreszcie ta
czułość, której tak od niego oczekiwała. Ashby zapomniała o
całym świecie. Niepomni na okrzyki innych pasażerów ani na
kołysanie całowali się zapamiętale, aż koło zatrzymało się,
kiedy byli na samej górze. Wróciła im świadomość
rzeczywistości.
Ś
wiatła wesołego miasteczka błyszczały pod nimi. Ashby
położyła głowę na ramieniu Wade'a i patrzyła w niebo.
- Gwiazdy są tu jaśniejsze niż w mieście - szepnęła. -
Wydaje mi się, że mogłabym ich dosięgnąć.
To wrażenie było raczej skutkiem pocałunku Wade'a niż
dziwnej pozycji na diabelskim kole.
- Proszę spojrzeć tam. - Wade wskazał ręką za rzekę,
gdzie już rozbłysły pierwsze fajerwerki i po chwili wybuchały
tysiącem kolorów na tle ciemnego nieba.
Ashby klasnęła w ręce.
- To jest cudowne! Jak długo mechanik będzie nas tu
trzymał?
- Mogę mu zapłacić za następny kurs.
- Naprawdę to jest coś niezwykłego! Nie wiem jak ci
dziękować.
- To drobiazg. - Wade uśmiechnął się, potem pocałował ją
we włosy i cicho spytał:
- Rzeczywiście nie wiesz, co możesz dla mnie zrobić?
- Mam dobry pomysł. - Uśmiechnęła się i potarła policzek
o jego ramię. - Zresztą to właściwie twój pomysł.
Wade wstrzymał oddech, nic nie mówił, bo obawiał się, że
znowu ją spłoszy. Ashby palcem dotknęła jego warg i spytała:
- To kiedy jedziemy na biwak?
ROZDZIAŁ 7
- Ty! Na biwak?!
Sue wybuchnęła tak głośnym śmiechem, że Ashby aż
odsunęła słuchawkę od ucha.
Obudziła się rano z przerażeniem na myśl o tym, na co się
zgodziła. W obecności Wade'a marzyła tylko o tym, że będą
spędzać czas razem, że będą sami. Ale biwak?! Gdzieś w
dzikiej głuszy?! Tam nawet nie ma gdzie włączyć elektrycznej
szczoteczki do zębów i suszarki do włosów!
- Poczekajmy, aż wyjedziemy na biwak - powiedział
Wade, kiedy odwiózł ją wieczorem do domu Coota. - Nie
chcę, żeby matka denerwowała się rano, gdzie się podziałaś.
Poza tym będziemy mieć dla siebie całe dnie, a nie parę
godzin. Chyba że zmienisz zdanie.
Ashby zapewniła go, że na pewno nie zmieni
postanowienia. Potem spała całą noc jak zabita. Rano obudziła
się i przeraziła swojej decyzji. Z najwyższym trudem udało się
jej przełknąć śniadanie i zaraz poprosiła o możliwość
skorzystania z telefonu w osobnym pokoju.
Zawsze, kiedy wpadała w tarapaty, zwracała się z prośbą o
pomoc do Sue. Ashby cierpliwie teraz czekała, kiedy siostra
przestanie się śmiać.
- Przepraszam cię bardzo - powiedziała Sue, a Ashby
ostrożnie przysunęła znowu słuchawkę do ucha. - Powtórz to
jeszcze raz. Subtelna panienka wybiera się do ciemnego lasu?
- Wiesz, na początku wydawało mi się to dobrym
pomysłem.
- Muszę spotkać się z tym człowiekiem - zdecydowała
Sue.
- O nie, dziękuję bardzo. Wystarczy już, że jego rodzina
bez przerwy nas swata! - niecierpliwie powiedziała Ashby. -
Nie po to dzwonię do ciebie. Potrzebuję pomocy. Nie mam
pojęcia, jak się z tego wycofać.
- A po co miałabyś się wycofywać? Z tego, co mówisz, to
cudo nie mężczyzna.
- To prawda - wyszeptała Ashby - ale ja jestem bardziej
przyzwyczajona do hoteli na wyspach Bahama - westchnęła. -
Nie mogę nawet umyć zębów bez elektryczności, no i nie
mam w co się ubrać.
- Kup sobie zwykłą szczoteczkę, a wielu ubrań raczej nie
będziesz potrzebowała.
- No wiesz, Sue! - Ashby najchętniej udusiłaby teraz
swoją słodką siostrzyczkę.
- Jakiej rady ode mnie oczekujesz? Masz najwyraźniej
ochotę jechać, no to jedź i baw się dobrze!
- Za mało znam tego człowieka.
- Sądzę, że znasz go lepiej, niż sama przypuszczasz.
- Znowu będziesz mi mówiła o biologicznym zegarze i o
hormonach?
- Nie. Pamiętasz, że kiedy ja spotkałam się z Tomem,
obydwoje byliśmy związani z kim innym. A teraz nie możemy
się bez siebie obejść. Zrozum, między ludźmi, i to zupełnie
niezależnie od wykształcenia, jest coś, co trudno dokładnie
określić, może instynkt, może intuicja, może przeznaczenie.
- Ależ to nie dotyczy Wade'a, zupełnie do siebie nie
pasujemy.
- Tak ci każe mówić rozsądek. On mieszka w górach
Zachodniej Wirginii, ale to wcale nie znaczy, że nie mogłaś
się w nim zakochać.
- Nie tylko o to chodzi! On jest cyniczny, arogancki, a
poza tym jemu chodzi tylko i wyłącznie o romans.
- Przecież sama powiedziałaś, że jest wspaniały, że ma
poczucie humoru, kocha swoją rodzinę, umie postępować z
dziećmi. Czego więcej chcesz?
- Chciałabym wiedzieć, czy rozkosz uważa za miłość?
Sue milczała przez chwilę, potem powoli zaczęła mówić:
- Wydaje mi się, że za bardzo troszczysz się o przyszłość,
o to, co się może zdarzyć. Już kiedy miałaś osiemnaście lat,
zaplanowałaś swoje życie od A do Z. Najwyższy czas z tym
skończyć i posłuchać intuicji. Pamiętasz Alana, brata Toma?
Wspaniały facet, dowcipny, inteligentny i utalentowany
fotograf. Chciał się z tobą ożenić, chciał mieć rodzinę,
akceptował także twoją pracę. I co? Czułaś cokolwiek, kiedy
cię dotknął?
- Zupełnie nic - Sue sama odpowiedziała, nie czekając na
reakcję Ashby. - Kiedy dotyka cię Wade, coś czujesz. Jedź
więc na biwak z nim i przekonaj się, czy to wszystko ma sens.
Powinnaś to zrobić.
- Mam więc poszaleć, zanim na dobre zacznie się
staropanieństwo, tak ?
- Nazywaj to sobie, jak chcesz, ale zrób to!
Ashby odłożyła słuchawkę i zadumała się. Powinna była
domyślić się, że Sue tak właśnie jej poradzi. Po co w ogóle do
niej dzwoniła? Czy chciała, żeby ktoś pomógł utwierdzić się
jej w przekonaniu, że podjęła słuszną decyzję?
Tak, siostra jak zawsze miała rację. Przez ostatnie
siedemnaście lat bardzo dokładnie planowała każdy krok w
swoim życiu, a teraz stanęła w obliczu nieubłaganego faktu, że
resztę lat może spędzić samotnie. To jeszcze jeden argument,
ż
eby pozwolić sobie na troszeczkę zapomnienia. Nigdy żaden
mężczyzna nie działał na nią tak, jak Wade. Niepodzielnie
władał jej sercem.
Mogła sobie poszukać odpowiedniego mężczyzny, który
nie wtrącałby się do jej kariery zawodowej i nie burzył
porządku, jaki sobie stworzyła.
Wade był inny, miała wrażenie, że byłby zadowolony,
gdyby bezustannie dniami i nocami marzyła tylko o nim.
Ashby wróciła do kuchni i zwróciła się do Millie:
- Gdzie mogę kupić jakieś dżinsy?
- O jakie ci chodzi, codzienne czy bardziej eleganckie?
- O jedne i drugie. - Ashby uśmiechnęła się. Przecież to
zupełnie naturalne, że nawet na biwaku powinna wyglądać
elegancko.
Nagle spostrzegła, że Millie już wysprzątała całą kuchnię.
Poczuła się bardzo niezręcznie.
- Przecież obiecałam, że ja to zrobię.
- Nie było wielkiego sprzątania, a poza tym uparłaś się
zapłacić za nocleg - przypomniała Millie.
Rzeczywiście, poprzedniego dnia, zanim wyjechali na
jarmark, Ashby wmusiła w Millie opłatę za pokój.
- Teraz jesteś nie tylko gościem, ale płacącym gościem.
- Ależ nie pozwoliła mi pani zapłacić nawet połowy ceny
w motelu.
Już wcześniej to rozważały, ale w uśmiechu Millie była
też stanowczość i nieprzejednanie, taka kobieca wersja
niezwykłego uporu Wade'a.
Millie nalała dwie filiżanki kawy, postawiła na stole i
usiadła obok Ashby.
- Coot poszedł do sklepu, mamy więc okazję uciąć sobie
babską pogawędkę. Powiedz mi, czy wczoraj dobrze bawiłaś
się z Wade'em?
- Tak - przyznała Ashby i uśmiechnęła się widząc, jak
Millie promienieje. - Kiedy tylko Wade znajdzie kogoś, kto
zaopiekuje się farmą, jedziemy na biwak w góry.
Ashby modliła się w duchu, żeby tylko nie zaczerwienić
się, więc szybko dodała:
- Dlatego są mi potrzebne dżinsy. A może pani mi
poradzi, co trzeba jeszcze zabrać ze sobą?
- Na pewno szorty i kostium kąpielowy i koniecznie
ciepły sweter, bo noce w tych górach mogą jeszcze być
chłodne. - Millie uśmiechnęła się z pewnym wahaniem. -
Mam nadzieję, że Wade nie da ci zmarznąć.
Ashby poczuła, że cała staje w rumieńcach. Millie
roześmiała się.
- Nie masz powodu do zakłopotania. A ja bardzo się
cieszę. Poza tym jesteście na tyle dojrzali, że wiecie, co
robicie.
Asby wpatrywała się w swoją filiżankę i myślała, jak by to
było dobrze, gdyby ona rzeczywiście była przekonana, że
postępuje słusznie.
- A zatem, gdzie jest najlepsze miejsce na zakupy?
W kuchni na swojej farmie Wade zwierzał się Samsonowi.
Pies siedział u jego nóg i z uwagą wpatrywał się w swego
pana, a także w nietkniętą miskę owsianki stojącą na stole.
- Myślałem, że już wszystko sobie ułożyłem i nagle
zjawia się ona i burzy mi cały świat. Wiesz, że tańczyła bez
butów?
Samson machnął ogonem na znak, że rozumie. Wade
kontynuował:
- Dama, właścicielka galerii, seksowna, elegancka, a
zabawiała się na huśtawkach i była w siódmym niebie.
Zupełnie jak dziecko. A potem spojrzała tymi wielkimi
błękitnymi oczami i spytała, kiedy jedziemy na biwak. Kto tu
rządzi, pytam?
Samson położył się, wyciągnął przednie łapy, złożył na
nich głowę i przestał obserwować miskę owsianki.
Wade wstał od stołu. Zupełnie nie miał apetytu.
Oczywiście, była to jej wina. Bez dwóch zdań był pod jej
urokiem i jeśli nie będzie się miał na baczności, ta
blondyneczka zrobi z nim, co zechce. Będzie jej jadł z ręki, a
kiedy go rzuci, na zawsze złamie mu serce.
Poszedł do łazienki, spojrzał w lustro, rozpiął koszulę i
przyjrzał się cienkiej białej kresce ledwo widocznej na jego
ciemnej, owłosionej piersi. To była kreska, która rozdzieliła
jego życie, która podzieliła wszystko na czarne i białe i nie
zostawiła miejsca na żadne inne odcienie. Ashby tego nie
wiedziała, ale on wiedział. Nie mógł i nie chciał zapomnieć.
Owszem, Ashby podobała mu się, lubił z nią przebywać.
Chciał poznać ją bliżej i sądził, że będzie bardzo przyjemnie
kochać się z nią. Nic poza tym!
Ta decyzja od razu przywróciła mu spokój ducha. Wrócił
do kuchni. Samson siedział teraz przy krześle, nos miał na
wysokości stołu i tęsknie wpatrywał się w owsiankę.
- Proszę cię bardzo, możesz ją zjeść. - Wade postawił
miskę z pokarmem na podłodze.
Nie wiadomo właściwie dlaczego, ale ciągle nie miał
apetytu.
Tydzień później Wade zajechał pod dom Coota. Ashby
była już wyposażona w dżinsy, swetry, szorty, kostiumy
kąpielowe, buty sportowe. Była bardzo zdenerwowana.
Nie widziała Wade'a od czasu jarmarku. Zadzwonił tylko i
powiedział, kiedy ma być gotowa. Ostrzegł, żeby zabrała ze
sobą codzienne ubrania, a nie kreacje. Mówił jej to wszystko
tonem zupełnie odmiennym od tego, którym wcześniej
namawiał ją do wyjazdu. Jego głos przez telefon brzmiał ostro
i rzeczowo. Później już się nie odzywał.
Millie, ilekroć zobaczyła wzrok Ashby utkwiony w
telefon, zapewniała, że Wade jest strasznie zajęty na farmie.
W dzień Ashby robiła zakupy, wyszukiwała rzeczy, które
by mogła wystawić w swej galerii. Spotkała pewną kobietę,
która szyła pluszowe misie i choć nie była to w ścisłym sensie
sztuka ludowa, Ashby nie mogła się oprzeć i kupiła kilka.
Były przepiękne, ale żaden nie znaczył dla niej tyle, co ten od
Wade' a.
I nawet wtedy, kiedy już wychodziła z małą, solidnie
wypakowaną walizką, nawet wtedy nie była pewna, czy robi
dobrze. Millie i Coot wyszli z nią na werandę, żeby przywitać
się z Wade'em. On spojrzał zielonymi oczami jakby ponad nią,
był chłodny i zasadniczy.
- Jedziemy na biwak w góry Zachodniej Wirginii, a nie na
safari do Afryki.
- Czy jestem niedpowiednio ubrana?
Nie słuchał, bo odwrócił się do Coota i Millie, potem
wziął walizkę i zaniósł ją do furgonetki.
Ashby miała na sobie szorty z nieskończoną ilością
kieszeni. Nałożyła też zieloną bawełnianą koszulę, która miała
chronić ją przed upałem. Całość była praktyczna i zarazem
uwydatniała zgrabną figurkę Ashby, która lubiła zwracać na
siebie uwagę.
- Czy rzeczywiście jestem źle ubrana? - powtórzyła
pytanie, kiedy podeszła do niego.
- Wyglądasz jak z okładki żurnala.
Tego się zresztą Wade po niej spodziewał. Był
przekonany, że szybko obrzydną jej spartańskie warunki i
pospiesznie wróci do swojego miasta. Zostawi go w spokoju i
nikt nie będzie zakłócał jego samotnego życia. Dlaczego
tylko, u diabła, tak się tym denerwował?
Wade wrzucił walizkę na tył furgonetki.
- Gdybym wyjeżdżając z Georgetown wiedziała o tym
biwaku, na pewno wzięłabym worek ze śmieciami -
powiedziała oschle, patrząc na jego ubiór.
Za nic w świecie nie przyznałaby się, że specjalnie na ten
biwak nakupiła tyle różnych strojów.
Wade zatrzasnął tylne drzwi furgonetki i zwrócił się do
Ashby:
- Czyżbyś sugerowała, że moje ubranie nadaje się tylko
na śmieci?
- Jest w nim więcej dziur niż materiału.
- Podoba ci się to, co przez nie widać?
Podszedł krok w jej stronę, oparł ją plecami o bok
samochodu i niemal przygwoździł mocnymi rękami.
- Dosyć mi się podoba - odparła z udawaną nonszalancją.
Wade miał spodnie z obciętymi nogawkami, mocne,
opalone na ciemny brąz nogi, a przez pęknięcie w bocznym
szwie widać było gołe ciało. Chyba nie nosił nic pod
spodniami. Przez rozdarty podkoszulek widać było owłosioną,
opaloną pierś.
Uśmiechnął się starając się ukryć pożądanie, które
ogarnęło go jakby w odpowiedzi na jej pełne namiętności
spojrzenie.
- Na wzgórzach jest pełno jeżyn, nie ma sensu chodzenie
tam w nowych rzeczach.
Odsunął się od niej i poszedł otworzyć drzwi po stronie
pasażera.
Ashby powoli policzyła do dziesięciu i poszła za nim. Z
gniewem stwierdziła, że Wade za bardzo lubi bawić się swoją
przewagą. Powinien nauczyć się, że w tej grze biorą udział
dwie osoby. Z rozmysłem postawiła jedną nogę na stopniu
furgonetki, ręką chwyciła za drzwi. Wtedy jej króciutka
bluzka podjechała do góry ukazując gołe ciało.
- Proszę, pomóż mi! - poprosiła z niewinną minką. Wade
powoli unosił wzrok, patrzył na jej nogi, kibić i wreszcie
spojrzał w oczy.
- Oczywiście, proszę bardzo.
Błysk w oczach Wade'a powiedział jej, że ten widok
podziałał na niego. Podnosząc ją do góry, dłonie trzymał na
obnażonej talii.
- Zapnij pasy. - Opanował się i zmusił, żeby oderwać ręce
od jej jedwabistej skóry.
Wade podszedł do stojących obok Millie i Coota.
- Tu macie mapę. - Wyciągnął z kieszeni świstek papieru.
- Gdyby padało, a my nie wracalibyśmy przez trzy dni,
wyślijcie Jeffa, niech przyjedzie dżipem, bo możemy się
zakopać w błocie.
Odwrócił się i popatrzył na Ashby.
- Choć całkiem możliwe, że wrócimy wcześniej. Coot
zachichotał.
- Bardzo w to wątpię, chłopcze.
- Bawcie się dobrze - powiedziała Millie.
Ashby pomachała na pożegnanie, Wade siadł za
kierownicą i nie patrząc na nią zapiął pasy. Włożył kluczyki
do stacyjki i uruchomił silnik, potem włączył wsteczny bieg i
zawrócił, wreszcie z piskiem opon ostro ruszył spod domu.
- Zawsze rano jesteś w takim miłym nastroju? - zapytała
ironicznie.
Mimo rozczarowania, że nie zatelefonował przez cały
tydzień, Ashby niecierpliwie wyczekiwała wyjazdu.
- Nie, nie zawsze. - Skupił się na prowadzeniu
samochodu.
- Czy dzisiaj masz jakiś szczególny powód do złego
humoru? - Musiała prawie krzyczeć, bo jechali już autostradą i
Wade przyspieszył, co powodowało, że opony monotonnie
jęczały, a wiatr szumiał w otwartych oknach.
Wade wzruszył ramionami w odpowiedzi.
- Dlaczego te opony tak jęczą?
Wreszcie spojrzał na nią, ale w jego wzroku było tyle
wrogości, że Ashby wolałaby, żeby wcale nie patrzył.
- Już zaczynasz narzekać?
- Skądże, zadałam tylko proste pytanie.
Zaczęła zakręcać okno po swojej stronie, żeby ukryć
wzburzenie. Poza tym nie chciała zaczynać wycieczki od tego,
ż
e będzie kompletnie potargana. I tak przez najbliższe dni
będzie na to skazana.
Wade skręcił raptownie na pobocze i zahamował tak
gwałtownie, że Ashby uderzyła głową w szybę.
- Jeśli nie lubisz biwaków i nie masz ochoty jechać, to
tylko powiedz - krzyknął i wtedy zobaczył, że Ashby trzyma
się za czoło.
- Nic ci się nie stało? Na pewno wszystko w porządku?
Teraz jego głos był pełen troski. Odpiął pasy, przysunął
się do niej i ujął jej twarz w dłonie. Dokładnie obejrzał mały
czerwony ślad.
- Och, nic takiego, zwykłe uderzenie - powiedziała.
Spuściła głowę, bo nie chciała, żeby zobaczył, jak łzy
cisną się jej do oczu i jak bardzo czuje się
zdezorientowana.
- Nigdy w życiu nie byłam na biwaku, więc nie mogę
powiedzieć, czy lubię biwaki. Jeśli jednak będziesz
zachowywał się jak niedźwiedź, to jestem pewna, że je
znienawidzę.
- Do diabła! - Wade odsunął się od niej i zaczął
wpatrywać się w boczną szybę. Rzeczywiście, zachowywał się
jak niedźwiedź. Odwrócił się do niej.
- Bardzo przepraszam. Zdaje się, że wstałem dzisiaj lewą
nogą.
Ashby uśmiechnęła się blado. Zauważył niedowierzanie w
jej błękitnych oczach i zrozumiał, że zdawkowa wymówka nie
była wystarczająca. Pochylił się więc do przodu i dotknął
wargami czerwonej plamki na jej czole, a potem przytulił
mocno do siebie.
- Boję się ciebie pragnąć - wyznał cicho. - Wściekam się
na siebie i wyładowuję złość na tobie.
Taka była prawda, teraz to sobie uświadomił. Siła
pożądania doprowadzała go do szaleństwa.
Ashby zdumiona i wzruszona jego wyznaniem podniosła
głowę i pocałowała go.
- Ja czuję dokładnie to samo - wyszeptała i zauważyła, że
Wade uśmiecha się.
- Nie znoszę tej twojej fryzury. Zanurzył palce w jej
włosach i zburzył loki.
- Dlaczego? - Ashby ze śmiechem próbowała odepchnąć
jego ręce.
Wade przestał burzyć włosy i poważnie się jej przyglądał.
- Taka elegancko ułożona fryzura powoduje, że wydajesz
mi się niedostępna.
Teraz Ashby zrozumiała, że on miał ten sam problem, coś
go do niej nieprzeparcie ciągnęło i jednocześnie widział, jak
się od siebie różnią.
Nie spuszczając z niego wzroku, Ashby sama powoli
potargała sobie włosy.
- Teraz chyba nie możemy?
Wade wstrzymał oddech na tak wyraźną propozycję, którą
dostrzegł w oczach Ashby i w tonie jej głosu.
- Nie - dotknął palcem jej warg - ale nie zapominaj o tym.
- Oczywiście - szepnęła, czując jeszcze dotknięcie na
wargach, dotknięcie, które zapowiadało niezwykłą rozkosz.
Miała nadzieję, że przeznaczenie już wkrótce się spełni.
Kiedy z powrotem wjechali na autostradę, Wade wyjaśnił:
- Opony tak jęczą na szosie, bo są bardzo szerokie i
grube, specjalne opony na polne drogi, a na gładkiej
powierzchni są dość hałaśliwe. Przyzwyczaisz się po chwili.
Włożył kasetę do magnetofonu i kabinę wypełniła
muzyka.
- Dokąd właściwie jedziemy?
Wade uśmiechnął się, wziął ją za rękę i powiedział:
- To niespodzianka.
Ashby nie wypytywała więcej. Była zadowolona, czując
ciepło jego dłoni. Kiedy z autostrady zjechali w polną drogę,
Wade musiał cofnąć dłoń.
Ashby wstrzymała oddech, bo droga stawała się coraz
bardziej wyboista i coraz węższa, tak że zostawało niewiele
miejsca obok kół. Otworzyła okno, ale szybko je zamknęła z
powodu uderzających gałęzi drzew.
- Może się zatrzymamy? - zapytała trochę przestraszona.
- Nie, nie teraz - odparł. - Ta droga jest autostradą w
porównaniu z tym, co nas jeszcze czeka.
Dojechali do strumienia, na którym nie było żadnego
mostu. Ashby osądziła, że muszą zawrócić, ale Wade tylko
lekko zwolnił, zanim wjechał wprost do wody, która chlusnęła
aż na wysokość okien samochodu.
Wade zaśmiał się widząc przerażenie na twarzy Ashby.
- To dziecinna igraszka dla tego wozu - wyjaśnił,
pieszczotliwie gładząc tablicę rozdzielczą.
Ashby zamknęła oczy, bo droga po drugiej stronie
strumienia szła ostro pod górę.
- Teraz czas włączyć napęd na cztery koła! Otworzyła
oczy słysząc w głosie Wade'a radosne
podniecenie. Pewnym, zdecydowanym ruchem włączył
napęd na wszystkie koła, w kąciku ust pojawił mu się lekki
uśmiech. Jego ekscytacja była coraz bardziej wyraźna w
miarę, jak jechali do góry. Miała ochotę zamknąć oczy, ale
wpatrywała się w jego dłonie na kierownicy, kiedy z dużą
wprawą prowadził dżipa po kamieniach i odłamkach skał.
Ashby udzieliło się jego podniecenie i kiedy byli już na
szczycie, zaczęła się radośnie śmiać i pokrzykiwać.
- Podobało ci się? - zapytał, odwracając się do niej.
Przytaknęła bez słowa.
- A to ci się podoba?
Odwróciła od niego wzrok i spojrzała we wskazanym
kierunku. Zaparło jej dech w piersiach. Pamiętała, że cały czas
od zjazdu z autostrady jechali pod górę, ale nie wyobrażała
sobie, że aż tak wysoko dotarli. Byli na brzegu stromej skały,
w dole widniała wąska, zielona dolina przecięta srebrną,
połyskującą rzeką. Po obu jej brzegach kwitły polne kwiaty.
Nawet ze swego miejsca widziała wyraźnie kolory: fiolet,
czerwień i żółć. Drzewa o najróżniejszych odcieniach zieleni
pokrywały zbocze po drugiej stronie doliny, a pod samym
szczytem ciemniały mniejsze drzewa iglaste. W oddali
widniały nie kończące się grzbiety gór otulone jeszcze
poranną mgiełką.
Ashby poczuła dłoń Wade'a na swojej, odwróciła się do
niego.
- Och, dziękuję! - wyszeptała. - Dziękuję, że mi to
pokazałeś.
Wade wyłączył silnik, odpiął pasy. Robił to wszystko
powoli i w skupieniu. Za wszelką cenę chciał ukryć
wewnętrzne drżenie. Nie mógł zapomnieć Kay, która całą
drogę krzyczała ze strachu, a kiedy dotarli na szczyt, oceniła
krajobraz jako nadający się do kalendarza ściennego i zaraz
potem sięgała po turystyczną lodówkę, wyjmowała jedzenie i
urządzała piknik.
A oczy Ashby były pełne niekłamanego zdumienia i
zachwytu. Rzeczywiście odczuwała całe piękno jego
ukochanego zakątka. Czyżby w tej szczupłej blondyneczce
odnalazł pokrewną duszę? Wątpił w to. Przywiózł ją tu przede
wszystkim dlatego, żeby zaspokoić przemożne pożądanie. Po
drugie zaś chciał się utwierdzić w tym, że Ashby w ogóle do
niego nie pasuje. Chciał mieć tę pewność, zanim zbyt mocno
się nie zaangażuje i nie straci z takim trudem osiągniętego
spokoju ducha i własnej drogi życia.
Miał pewne obawy, czy jego plan nie obróci się przeciwko
niemu, ale postanowił martwić się później. Teraz w ogóle nie
chciał myśleć. Chciał ją całować aż do utraty tchu.
Ashby przyglądała się, jak Wade przesuwa się od
kierownicy w jej stronę. Wyczytała z jego twarzy, jakie ma
zamiary. Wyciągnęła rękę, aby odpiąć pasy, ale w pośpiechu
nie mogła sobie z nimi poradzić. Wade delikatnie i powoli
uwolnił ją z pasów, wziął w ramiona i posadził sobie na
kolanach.
Czując jej usta na swoich, zapomniał o całym świecie.
Całował ją gorąco i mocno przyciskał do piersi. Ashby
odpowiadała na pocałunki równie gorąco i bez najmniejszego
ś
ladu wahania. Podjęła decyzję: pragnie tego mężczyzny i
pragnie go w tej chwili. Jeszcze mocniej przytuliła się do
niego.
Wade wsunął ręce pod jej bluzkę i powoli przesuwał
dłońmi po delikatnej skórze. Ashby dotknęła jego piersi i
delikatnie głaskała. Miała zamknięte oczy, a niebieska żyłka
na jej szyi pulsowała w rytm bicia serca.
Wade zaczął rozpinać guziki bluzki, potem ją powoli
zdjął.
- Jakie piękne! - wyszeptał.
Piersi Ashby były niewielkie, ale pełne i jędrne. Wade
pochylił głowę i dotknął ich ustami. Ashby westchnęła i
zanurzyła palce w jego włosach. Czuła, jak ogarnia ją fala
pożądania. Lekkim ruchem popchnęła go na obite skórą
oparcie
fotela.
Znowu
sięgnęła
do
pęknięcia
przy
podkoszulku, ale tym razem chwyciła jego brzegi i rozdarła do
.końca, a potem zrzuciła z niego podkoszulek. Przytuliła się
do jego mocnej, owłosionej piersi. Czuła wyraźnie jego
pożądanie. Sama także pragnęła połączyć się z tym
mężczyzną, a to pragnienie sprawiło, że kompletnie
zapomniała o skromności i dotknęła go poprzez materiał
spodni. Wade westchnął głęboko i zaczął szarpać guziki jej
szortów tak gwałtownie, że je poodrywał. Potem kolejno
zrzucał z niej bieliznę. Wreszcie sięgnął do schowka i wyjął
stamtąd mały, plastikowy pakiecik. Ashby, kiedy to ujrzała,
nie potrzebowała wyjaśnień. Pocałowała go, kiedy otwierał
pakiecik. Zamknęła oczy w oczekiwaniu, a potem poczuła, jak
stają się jednością. Szeptała jego imię i słyszała, jak on
wymawia jej imię. Obydwoje poddali się rytmowi swych
pragnień. Ogarnęła ich fala ekstazy.
Potem Ashby wyszeptała mu do ucha:
- Jeśli biwak tak wygląda, to całkiem mi się podoba.
ROZDZIAŁ 8
Wade głaskał ją po szyi i włosach.
- To dopiero początek, moja pani.
- Och, nie wyobrażam sobie, żeby mogło być cudowniej.
Wade uświadomił sobie, że znowu ogarnia go namiętność.
Zaspokojenie raczej zwiększyło pożądanie niż je zmniejszyło.
Tak bardzo chciał panować nad sytuacją i swoimi emocjami, a
ta kobieta burzyła cały jego plan.
- Podarłaś mi podkoszulek - narzekał tylko po to, żeby
jakoś utrzymać dystans. Zmarszczył brwi, kiedy zobaczył, jak
wygląda.
- A ty zniszczyłeś moje szorty!
- Guziki można znowu przyszyć, a ten podkoszulek i tak
już był podarty.
Ashby przyglądała się jego piersi.
- Co to jest? - Dotknęła palcem bladej blizny biegnącej
wzdłuż mostka pod ciemnymi włosami.
- Miałem operację serca - powiedział sucho i zaraz
zapytał: - Możemy jechać dalej ?
- Z jakiego powodu? - Ashby nie poruszyła się nawet,
ż
eby sięgnąć po ubranie.
- Nie możemy tutaj zostać na noc. - Udał, że nie rozumie
pytania Ashby.
- Ja pytam, dlaczego miałeś operację serca - wyjaśniła z
pozornym spokojem.
- Oczywiście z powodu kłopotów z sercem - odrzekł i
usiadł za kierownicą.
Ashby spojrzała na niego i z tonu jego głosu wyczuła, że
nie chce z nią o tym więcej mówić.
- Konkretnie jakich kłopotów? - Nie ustępowała mimo
wszystko.
- Choroba naczyń wieńcowych. - Pochylił się po jej
ubranie i podał je mówiąc:
- Ubierz się.
Włożył kluczyk do stacyjki.
- Opowiedz mi dokładniej.
Wade zastanawiał się, dlaczego kobieta, która kocha się z
mężczyzną, od razu uważa, że ma prawo dopytywać się o całe
jego życie, dlaczego chce o nim wszystko wiedzieć.
Ashby ze smutkiem musiała powiedzieć sobie, że jednak
nie myliła się wcześniej co do Wade'a. Obserwowała, jak
naprowadza furgonetkę w koleiny i nie mówi ani słowa.
Związek z nim był emocjonalną huśtawką. Mimo że się przed
chwilą kochali, czuła, że Wade oddala się od niej i unika
nawet rozmowy o swoim zdrowiu, a co tu mówić o rozmowie
na temat uczuć. Co pozostaje? Dyskusja o pogodzie?
Poczuła się rozgoryczona. Sięgnęła po ubranie. Włożyła
szorty, ale nie można było ich zapiąć. Pochyliła się, żeby
poszukać na podłodze oderwanych guzików. Znalazła,
wyprostowała się i schowała je do kieszeni. Nie patrzyła w
ogóle na Wade'a.
On zaś, choć skupił uwagę na prowadzeniu samochodu po
wyboistej drodze, kątem oka widział jej pełne napięcia i złości
ruchy. Zaklął w duchu. Ona nie zdaje sobie w ogóle sprawy z
tego, o co pyta! Operacja zakończyła pewien etap w jego
ż
yciu, nie chciał do tego wracać i o tym rozmawiać. Jednak
sposób, w jaki odwróciła od niego głowę i wpatrywała się w
dolinę pod nimi, kazał mu przypuszczać, że Ashby nie będzie
skłonna przebaczyć i zapomnieć.
- Nie boisz się, że jesteśmy tak wysoko? - Próbował
przerwać milczenie.
Pamiętał, jak Kay zawsze odwracała głowę, by nie patrzeć
w przepaść pod nimi.
- Nie, nie boję się. - Cały czas wyglądała przez okno.
- Jeździłaś w dzieciństwie furgonetką z napędem na
cztery koła?
- Nie.
Przypomniała sobie starą furgonetkę ojca, którą trudno
było dojechać nawet do pobliskiego miasteczka, ale nie
wspomniała o tym.
Wade mimowolnie zacisnął mocniej ręce na kierownicy.
Takie monosylabiczne odpowiedzi wcale nie były lepsze niż
milczenie.
- Złościsz się na mnie? - zapytał, starając się nadać
głosowi wesołe brzmienie.
Popatrzyła na niego i poważnie odpowiedziała: - Tak.
- Co, u diabła, jest ciekawego w operacji serca? Ashby z
najwyższym trudem starała się opanować irytację:
- Co jest ciekawego! Przecież to bardzo poważne
zdarzenie, sprawa życia i śmierci.
- To było cztery lata temu.
- Siedzę pół metra od ciebie, nie musisz krzyczeć. Wade
zacisnął zęby i spojrzał w boczne okno. Do cholery! Miał
ochotę krzyczeć. Ta kobieta miała na niego tak silny wpływ,
ż
e aż go to złościło.
- Zrozum, nie lubię o tym rozmawiać. Już po wszystkim.
Teraz przestrzegam diety, gimnastykuję się i regularnie
chodzę do doktora. Nie ma powodów do niepokoju.
- Czy dlatego powróciłeś do Hickory? Wade wybuchnął.
- Jeśli koniecznie chcesz wiedzieć, to tak!
- Dlaczego się tak złościsz?
- A dlaczego zadajesz tyle głupich pytań?
- Zawsze odpowiadasz pytaniem na pytanie? Pojechałam
z tobą, bo chciałam cię lepiej poznać. Ciebie interesuje tylko
seks. Osiągnąłeś swój cel, więc możesz wracać. Zawracaj
teraz!
- Teraz?
- Tak.
- Jeśli spróbuję zawrócić, spadniemy do przepaści.
Ż
yczysz sobie śmierci?
- O nie, nie sobie!
Wade roześmiał się, zapominając o złości.
- Nie miałaś chyba mnie na myśli?
- Oczywiście, że tak.
Patrzyła przed siebie z zaciśniętymi ustami.
Odpłaciła mu pięknym za nadobne, pomyślał Wade z
rosnącym podziwem. Nie mógł zawrócić. Poza tym z
przyjemnością myślał o tym, że zobaczy, na ile Ashby lubi
biwaki, kiedy zabrudzą się jej wymanikiurowane paznokcie.
Pokonali zakręt, za którym wąska droga rozszerzała się i
wychodziła na pokrytą drzewami równinę u stóp góry.
Wodospad spadał do pobliskiego jeziorka, a z niego wypływał
strumieniem.
Ashby zrozumiała, że to jest miejsce, o którym opowiadał
Wade. Było tu naprawdę pięknie.
- Tutaj już można zawrócić. - Była zdecydowana
skończyć z tym wszystkim. Nie chciała, żeby wszystko
między nimi opierało się wyłącznie na seksie, chociaż to
rzeczywiście było cudowne.
- Nie ma mowy.
Wade wyciągnął kluczyki i schował je do kieszeni.
- Jeśli nie chcesz tu zostać, musisz iść pieszo. Otworzył
drzwi i wyskoczył z furgonetki.
- Co?!
Wyplątała się z pasów, otworzyła drzwi i zrobiła krok do
przodu, a wtedy zsunęły się jej szorty. Wade wybuchnął
ś
miechem.
- Jesteś rzeczywiście naturalną blondynką. Niestety jej
koronkowe majteczki bardzo niewiele zasłaniały.
Ashby spojrzała mu prosto w oczy i zdjęła szorty. I tak by
nieustannie spadały!
- Zapamiętaj sobie, możesz patrzeć, ale nie wolno ci
dotykać.
- Stary babski sposób, żeby osiągnąć cel!
Wade gardził kobietami szantażującymi mężczyzn
seksem.
- O nie! Nie chodzi mi przecież o wymuszenie na tobie
brylantowego naszyjnika ani o nowe meble. Powiedziałam ci,
ż
e nie chodzi mi o letnią przygodę, ale wiem też, że za
wcześnie jeszcze na... - przerwała, ale zmusiła się do
wymówienia tego słowa - na miłość. Mogę chyba oczekiwać
szacunku - znowu przerwała - i współodpowiedzialności.
Tak, Ashby wiedziała, że za wcześnie mówić o miłości,
sama nie była pewna swych uczuć. Wade w równym stopniu
złościł ją i ekscytował. A może jest coś z prawdy w tym, że
miłość podobna jest do wojny. W przypadku Wade'a
doskonale się to zgadzało.
Wade z trzaskiem otworzył tylne drzwi, mrucząc z
niesmakiem:
- Och, te baby!
- Przepraszam, czy do mnie mówisz? - Ashby stała tuż za
nim.
Wyjął turystyczną lodówkę i rąbnął nią o ziemię.
- Słuchaj, oboje jesteśmy dorośli i sama powiedziałaś, że
nie bierzesz pod uwagę małżeństwa. Jak tylko zbierzesz
wszystko, co jest ci potrzebne na wystawę, wyjedziesz do
Georgetown. Dlaczego więc nie możemy spędzić teraz miło
czasu?
Ashby aż drgnęła wewnętrznie, kiedy on tak swobodnie
mówił o jej wyjeździe. Wydawało się jej, że kiedy lepiej się
poznają, będą mogli porozmawiać o małżeństwie.
- Według mnie spędzić miło czas można tylko poznając
kogoś drugiego. A ty nic mi nie chcesz opowiedzieć o sobie.
Wade pomyślał, że właściwie to trochę obawia się zbliżyć
do niej, bo wtedy mógłby nie zechcieć pozwolić jej na wyjazd.
To śmieszne! Od czasu, kiedy Kay go opuściła, Ashby była
pierwszą kobietą, którą się zainteresował, ale to wcale nie
znaczy, że musi się w niej zakochać! Owszem, fascynowała
go i podniecała, ale to wszystko! Po kilku wspólnych dniach
na pewno mu przejdzie ta fascynacja.
- No dobrze - nagle zdecydował się opowiadać - choroba
wieńcowa jest dziedziczna. Mój ojciec umarł na zawał serca,
mając pięćdziesiąt pięć lat. Nie miał przedtem żadnych
objawów, co często się zdarza. Ja miałem więcej szczęścia.
Przeszedłem lekki atak spowodowany zmęczeniem i stresem.
Serce potrzebowało więcej tlenu, a zwężone arterie nie mogły
go dostarczyć.
Przerwał i spojrzał na Ashby.
- Bardzo dużo paliłem, sporo piłem i lubiłem solidnie
zjeść. Trenowałem też, ale wybrałem bardzo wyczerpujące
rodzaje sportu: tenis i piłkę ręczną. Wydawało mi się, że
wszystko będzie dobrze, ale zaczęła się choroba i Kay zmusiła
mnie do pójścia do doktora.
Wzruszył ramionami.
- Próbowałem zastosować się do rad lekarza, mniej
paliłem, stosowałem dietę, zacząłem uprawiać jogging.
Ashby stała i uważnie słuchała, bała się, żeby jakiś jej gest
nie spłoszył go i żeby nie przestał opowiadać.
- Niestety, pogarszało się. Miałem raz tak bolesny atak, że
upadłem na podłogę. Lekarze postanowili zrobić operację.
Przeszczepili żyłę z uda i wstawili w miejsce zablokowanej
arterii. Postawili jednak sprawę jasno. Operacja zlikwiduje
ból, ale nie chorobę. Powiedzieli, że muszę całkowicie
zmienić tryb życia.
- I przeprowadziłeś się na farmę - stwierdziła jak
najdelikatniej.
Przytaknął.
- Kiedy byłem w szpitalu, zrozumiałem, że nie zmienię
trybu życia, dopóki nie zmienię pracy. Zawsze myślałem o
tym, że spędzę emeryturę w Hickory. Finansowo stałem już na
tyle dobrze, że nie było powodu, by zwlekać.
- Ile miałeś wtedy lat?
- Skończyłem trzydzieści pięć, kiedy byłem w szpitalu.
No i co, zadowolona? - zapytał z sarkazmem.
- Na razie tak. - Wesoło mrugnęła oczami.
Chciała
dowiedzieć
się,
czy
rzeczywiście
był
usatysfakcjonowany pobytem na farmie po tak ciekawym
ż
yciu i interesującej pracy w mieście, postanowiła jednak nie
naciskać, przynajmniej nie teraz.
- To dobrze. Przygotuję teraz miejsce na biwak.
- Mogę w czymś pomóc?
Wade spojrzał ze zdumieniem. Był pewien, że pójdzie się
gdzieś opalać i poczeka, aż on wszystko zorganizuje. Tak
zawsze robiła Kay i nigdy nie zgadzała się zostać na noc.
- Mogłabyś wstawić lodówkę gdzieś do płytkiej wody, to
lód w środku nie rozpuści się tak szybko - powiedział i wszedł
do środka furgonetki.
- Dobra!
Potem Ashby zaczęła przygotowywać coś do jedzenia.
Była głodna, bo rano ze zdenerwowania nie mogła zjeść
ś
niadania. Zawołała Wade'a, ale nie odpowiadał. Zajrzała do
furgonetki, nie było go tam.
Po chwili wyszedł z pobliskich zarośli.
- Toaleta dla pań gotowa.
Pokazał ręką, by za nim poszła. Ashby w zaroślach
zobaczyła wiszącą na gałęzi rolkę papieru toaletowego i obok
wykopany w ziemi dół. Zaśmiała się, ale w gruncie rzeczy
była mu wdzięczna. Już wcześniej zastanawiała się, co w
takiej sytuacji robi się na biwakach, ale wstydziła się zapytać.
To, że o wszystkim pomyślał i w tak drażliwej sytuacji
zachowywał się z humorem, było ujmujące.
Ashby zażartowała:
- Czy toaleta jest płatna?
Wade szczerze się zdumiał. Spodziewał się, że będzie
oburzona prymitywnymi warunkami. Ta kobieta zachowywała
się w zupełnie nieprzewidywalny sposób.
- Och, nie mam drobnych. - Udawała, że szuka po
kieszeniach, ale nie miała przecież na sobie szortów. Wade nie
wyjął jeszcze jej rzeczy i nie mogła się przebrać.
Podejrzewała, że zrobił to umyślnie. Spostrzegła, jak
ukradkiem rzuca na nią gorące spojrzenia.
- Może być pocałunek zamiast zapłaty? - Wspięła się na
palce i cmoknęła go w policzek. Wade znalazł jej usta i mocno
pocałował. Przytuliła się do niego, a on zaczął rękami dotykać
jej ciała, piersi.
W pewnej chwili Ashby zaburczało w brzuchu.
- Chyba jesteś głodna? - zapytał.
Ashby westchnęła. Jego pocałunek sprawił, że zapomniała
na chwilę o głodzie.
- Zrobiłam kilka kanapek.
Objął ją ramieniem i podeszli do rozłożonego na płaskim
kamieniu obrusu, gdzie Ashby umieściła jedzenie.
- No nie! - wykrzyknęła na widok wiewiórki. Siedziała na
kamieniu i spokojnie żuła kawałek kanapki, a drugi trzymała
w łapkach.
- A sio, sio - zawołała Ashby.
Wiewiórka uciekła na najbliższe drzewo i stamtąd patrzyła
na nich z wyraźnym niezadowoleniem. Przerwali jej posiłek.
- Jedna z ważniejszych reguł na biwaku brzmi: nigdy nie
zostawiać jedzenia na wierzchu, musi być schowane.
- Mrówki - zauważyła Ashby zawstydzona - mrówki też
tu przyszły.
A tak się cieszyła, bo kanapki zrobiła śliczne jak na
przyjęcie, pieczywo okrojone ze skórek i powycinane w
trójkąty, ozdobione piklami. Na szczęście słoiki z piklami
pozakręcała.
Spojrzała na Wade'a oczekując wymówek, ale w jego
twarzy dostrzegła tylko wyraźne rozbawienie.
- Nie martw się, przywiozłem mnóstwo jedzenia. A to
bardzo elegancki stół dla wiewiórki i mrówek, jestem pewien,
ż
e to doceniły. A zresztą nie lubię takich kanapek, wolę
skórki. - Wyrzucił w krzaki resztki z papierowych talerzy, a
same talerze schował do torby na śmieci.
Ashby bez słowa wyjęła z lodówki kawałek indyka, a z
metalowego pojemnika chleb.
- Coś się stało? - zapytał Wade.
Potrząsnęła głową. Było jej przykro, że nie docenił, jak
ładnie i smacznie przygotowała posiłek. Wystarczało mu, że
kromkę chleba posmarował margaryną i rzucił na to byle jak
plaster indyka.
Wade pochwycił jej krytyczne spojrzenie i odsunął od ust
kromkę.
- Moja droga, to nie jest wieczór towarzyski, człowiek
mógłby skonać z głodu, gdyby na biwaku przestrzegał
eleganckich zwyczajów.
- Czy swoje dobre wychowanie zostawiłeś w Chicago? -
Ashby zaczęła się złościć. - Mógłbyś docenić mój wysiłek,
zamiast wyśmiewać się. A może jesteś tak tępy i nie
domyślasz się, że to wszystko przygotowałam dla ciebie, a nie
dla tej cholernej wiewiórki.
Wade zdumiony jej gwałtownym wybuchem uniósł brwi i
spojrzał uważnie. Ashby zarumieniła się i spuściła wzrok na
talerz. Zaczęła na złość odkrawać skórki ze swoich kromek.
- Lubię gotować i lubię, żeby to, co zrobię, wyglądało
ładnie - mruknęła.
- Naprawdę lubisz gotować? - Przestał jeść.
- Tak. A cóż w tym takiego dziwnego? Wade ugryzł kęs i
po chwili powiedział:
- Myślałem, że nie masz na to czasu.
- Nawet kobieta interesu musi coś jeść.
- Takie kobiety mogą zatrudnić kucharkę. Ashby
potrząsnęła głową.
- Nie wtedy, kiedy pracują równocześnie na dwóch
etatach i oszczędzają każdy grosz.
- Możesz sobie jednak pozwolić na jadanie w restauracji.
- Tak, to prawda, ale gotowanie to dla mnie swoisty
odpoczynek i rozrywka.
- Dla mnie też. Przedtem w Chicago nigdy nie miałem na
to czasu, jadaliśmy poza domem, a na przyjęcia zamawialiśmy
gotowe dania z restauracji.
Ashby nic nie mówiła. Chciałaby dowiedzieć się czegoś
więcej o jego życiu w Chicago, ale teraz uświadomiła sobie,
ż
e nie ma ochoty słuchać opowieści o Kay.
Kończyli jedzenie w pełnej napięcia ciszy.
Ashby zaczęła zastanawiać się, czy nie za wcześnie
zgodziła się kochać z nim, ale przecież ogarnęła ją wtedy taka
namiętność i wszystko nastąpiło tak szybko!
Wstała i poszła do jeziora umyć ręce.
Wade zrozumiał, że ma o wiele więcej wspólnego z
Ashby, niż mógł wcześniej przypuszczać. Ashby lubi
gotować, ciekawe, czy by lubiła uprawiać warzywa? Czy
mogłaby zrozumieć go i dzielić z nim spokojne życie na
farmie?
Nie, odpowiedział sobie. Nie bądź naiwny. Nie może z
tobą zostać, skoro ma już zaplanowane te wszystkie wystawy
w swojej galerii.
Jednak ta chwila nadziei na to, że Ashby pozostałaby na
farmie, uświadomiła mu smutny fakt. Jest tak bardzo samotny.
ROZDZIAŁ 9
Wade nie chciał dalej snuć tych ponurych rozważań.
Przyglądał się Ashby pochylonej nad taflą jeziora. Zakradł się
cicho i znienacka wepchnął ją do wody.
Jezioro było przejrzyste i niezbyt głębokie, woda sięgała
Ashby tylko do brody. Zimna była jednak jak lód.
- Och, ty łobuzie! - krzyknęła, kiedy wydostała się na
powierzchnię. - A więc wojna!
Uderzyła go w pierś, ale chwycił ją i trzymał na odległość
wyciągniętego ramienia. Śmiał się, kiedy próbowała się
wyrwać. Zielone oczy żywo błyszczały, uśmiech odsłaniał
ś
nieżnobiałe zęby.
Ashby wyrwała rękę i chlusnęła na niego wodą. Wade
odrzucił tylko głowę i jeszcze raz wrzucił ją do jeziorka.
- Powiedz do mnie wujku - zażądał, kiedy wynurzyła się
na powierzchnię.
- Nigdy!
Ashby nabrała głęboko powietrza, zanim znowu zanurzył
ją w wodzie. Wyśliznęła się z jego uścisku i pod wodą
opłynęła go od tyłu, złapała za ramiona i z całej siły
próbowała przewrócić. Wade zaśmiał się tylko, wstrząsnął
ramionami, jakby chciał pozbyć się natrętnej muchy, ale
Ashby trzymała go mocno za szyję, a nogami oplotła w pasie.
Wade upadł do tyłu, przekoziołkowali w wodzie. Wreszcie
wstał podnosząc Ashby. Pocałował ją.
- Masz stanowczo za dużo na sobie - szepnął.
- Ty też.
Wade puścił ją i zaczęli zdejmować ubrania, rzucali je na
brzeg. Po chwili próbował ją objąć, ale Ashby wymknęła się.
- Złap mnie, jeśli potrafisz - krzyknęła i odpłynęła.
Lodowata woda uświadomiła jej, jak ciepły był dotyk
Wade'a. Wodospad z hukiem spadający do jeziora brzmiał
zgodnie z biciem jej serca. Pożądała tego mężczyzny. Nigdy
nikogo tak nie pragnęła i nikt nie okazywał jej, że jest aż tak
pociągająca.
Ashby płynęła tuż pod wodospadem, strugi wody uderzały
w nią. Odwróciła się, żeby zobaczyć Wade'a. Był już blisko.
Wyskoczyła z wody i szybko zaczęła wspinać się po skałach.
Zatrzymała się na chwilę, uniosła ręce do góry, jakby pozując
do aktu.
Wade'owi aż zaparło dech w piersiach na ten niezwykły
widok nagiej postaci stojącej na pokrytych mchem skałach.
Pomyślał, że ona należy do niego, jeśli nie na zawsze, to
przynajmniej teraz. Wyciągnął ku niej ramiona, a ona
zeskoczyła ze skały. Złapał ją z łatwością i zanim postawił na
ziemi, mocno przytulił do piersi.
Ashby poczuła jego pożądanie. Chciała go mieć tutaj i
natychmiast. Wade był jej mężczyzną i chciała go z całą mocą
pierwotnego instynktu.
Objęła go ramionami za szyję, nogami otoczyła jego
biodra. Wade pomógł jej i podniósł do góry, połączył się z nią.
Kaskada szumiącego wodospadu współbrzmiała z ich
westchnieniami, woda spadała w rytm ich poruszeń. Ashby
poczuła rozpryskujące się po jej ciele krople - to Wade
przysunął się wraz z nią bliżej do wodospadu. Spojrzała na
niego, uśmiechnęli się do siebie i w tej samej chwili
zapragnęli pocałunku.
Wade już nie wiedział, które ciało jest jego, a które jej, tak
dalece stopili się ze sobą w jedno. Po chwili ogarnęła go fala
dojmującej rozkoszy, ugięły się pod nim nogi. Ashby
pociągnęła go, upadli i turlali się aż do brzegu. Z trudem łapali
powietrze, a ciała ich ciągle jeszcze drżały po uniesieniu.
Spojrzeli na siebie, uśmiechnęli się i jednocześnie wybuchnęli
ś
miechem, ciesząc się jak dzieci.
Wade po chwili przestał się uśmiechać, bo już na końcu
języka miał słowo: kocham cię. Nie wypowiedział go jednak.
Chciał ukryć zmieszanie, więc pokrył twarz Ashby
niezliczonymi pocałunkami.
- Wiesz, mogłabym tu zostać na zawsze - powiedziała
Ashby, kiedy Wade zaczął całować jej szyję.
- W zimie byłoby trochę za chłodno. - Odsunął się i
położył obok.
- Co za realista!
- Jeśli już o realizmie mowa, to niestety nasze środki
ochronne
zostawiliśmy
w
samochodzie
-
zauważył
zaniepokojony.
Ashby z wysiłkiem uniosła powieki i spojrzała mu w oczy.
- Nie martw się, wszystko jest w porządku. Przypatrywał
się jej przez chwilę, potem kiwnął głową na znak, że rozumie.
- Od czasu Kay nie byłem w ogóle z żadną kobietą.
Uśmiechnęła się do niego. Wade pocałował ją lekko w czoło i
położył się z głową tuż przy jej głowie. Zadumał się nad tym,
jak bardzo do siebie oboje pasują. Gdyby można zatrzymać
czas i tę chwilę na zawsze... Zasnęli przytuleni do siebie.
Ashby zbudziła się w blasku zachodzącego słońca. Starała
się nie poruszyć i przypatrywała się śpiącemu Wade'owi. Jego
twarz pozbawiona maski cynizmu i nieustannej czujności
wyglądała teraz słodko i delikatnie.
Poczuła dziwny skurcz w gardle. Czyżby go kochała? Czy
raczej była wzruszona po tak niezwykłym i cudownym
kochaniu się z nim? Nie umiała odpowiedzieć sobie na te
pytania. Jednego była tylko pewna: nigdy przedtem, w czasie
kilku poprzednich romansów, nie czuła się tak związana z
mężczyzną, nigdy nie czuła tak wzruszającej bliskości.
Zawsze najważniejszą rzeczą na świecie była dla niej
galeria, a tych kilku kochanków, których miała, umieszczała w
swoim życiu na drugim planie.
Teraz leżała obok Wade'a i sprawy galerii wydawały się
jej czymś bardzo odległym. Była właściwie zadowolona, że
wszystkie formularze umów zostawiła w domu Coota. Nie
odczuwała najmniejszej potrzeby poszukiwania nowych
eksponatów na planowaną wystawę, nawet nie miała ochoty,
by namawiać dalej Wade'a do sprzedaży mebli. Bardzo było to
niezwykłe dla niej uczucie i bardzo niepokojące.
Spojrzała na jego silną pierś i leciutko dotknęła palcem
białej blizny. I nagle zrozumiała bez najmniejszej wątpliwości,
ż
e kocha tego człowieka. Tak, bywał nieznośnie uparty i
nawet arogancki, ale umiał też być czuły, delikatny i
troskliwy.
Była teraz absolutnie pewna, że go kocha i że nigdy, jeśli
miałaby z nim spędzić życie, nigdy nie zmienią się jej uczucia
do niego.
Wade otworzył oczy i uśmiechnął się do niej, a ona
odwzajemniła mu się uśmiechem pełnym czułości i miłości
zarazem. Nic nie mówiła i o nic nie pytała, wiedziała, że
jeszcze za wcześnie na rozmowy o tak delikatnych sprawach.
Zamiast tego dotknęła jego piersi i zapytała:
- Bałeś się operacji?
Przytaknął
poruszony
widocznym
na
jej
twarzy
przejęciem.
- Nie chciałem umierać - wyznał. - Kiedy zrozumiałem,
ż
e mogę umrzeć, uświadomiłem sobie, jak wielu rzeczy nie
zrobiłem i że mogę już nie zdążyć ich zrobić.
- Na przykład?
Wade założył ręce pod głowę i patrzył w niebo. Po chwili
milczenia powiedział:
- Chodziło mi o rzeczy ważne, jak posiadanie i
wychowywanie dzieci, częstsze spotkania z matką i Cootem i
o drobiazgi, jak wycieczki na ryby. - Spojrzał na nią.
- Ale nie miałeś nigdy dzieci? - zapytała zastanawiając
się, czy jeszcze teraz chciałby mieć potomstwo. Bardzo by
chciała, żeby tak było.
- Kay wychowała się w Chicago i nie zdawała sobie
sprawy, jak się różniliśmy. Anna ma rację, zostałaby tutaj,
gdybyśmy mieli dzieci, ale wiem z całą pewnością, że nie
byłaby szczęśliwa.
Ashby głęboko zaczerpnęła powietrza, zanim zadała
następne pytanie.
- Kochasz ją jeszcze?
- Nie. .
Spojrzał jej w oczy i zrozumiała, że mówi prawdę.
Spuściła powieki, bo nie chciała, żeby dostrzegł, jaką ulgę
sprawiła jej ta odpowiedź.
- Zawsze będę pamiętał jej to, że uczyniła wysiłek i
przyjechała tu ze mną. Zawsze też będę miał do niej żal o to,
ż
e nie postarała się dostosować do życia tutaj. Anna
próbowała nauczyć ją gotować, ale Kay było wszystko jedno,
czy trzeba dodać łyżeczkę czy łyżkę czegoś do potrawy. Za to
mogła bez znużenia mówić o notowaniach giełdowych i
liczyła w pamięci tak szybko, jak komputer.
Ż
ycie na wsi to był dla niej piękny sen, ale rzeczywistość
szybko ją znudziła. Sądziła, że będzie podobnie jak w mieście,
tylko bez japońskich restauracji. Nie chciała jeździć na
wycieczki w góry, a jej plan uprawiania ogrodu skończył się
na eleganckim układaniu kwiatów w wazonie. Próbowała
założyć biuro inwestycyjne, ale nawet lokalni lekarze i
prawnicy nie mieli takich pieniędzy, jakimi ona przywykła
operować.
Wade spojrzał Ashby w oczy i kontynuował opowieść:
- W końcu postawiła mi ultimatum: wracam z nią do
Chicago i będziemy mieszkać pod miastem albo zostaję sam
na farmie.
- Dlaczego nie pojechałeś z nią?
- Wtedy już wszystko między nami źle się układało. Ja się
bardzo zmieniłem, a ona nie. Nie wierzyłem, żeby mogła
siedzieć w domu i nic nie robić. Przy takiej bliskości miasta i
przy jej temperamencie wcześniej czy później wróciłaby do
pracy, a ja razem z nią. Wiesz, to jest rodzaj ekscytacji, której
trudno się oprzeć.
- Nie mógłbyś pracować tylko na pól etatu? Ashby
wstrzymała oddech wiedząc, że teraz jego
odpowiedź będzie miała zasadnicze znaczenie dla ich
przyszłych stosunków.
Wade przecząco pokręcił głową, a Ashby za wszelką cenę
starała się, by na jej twarzy nie odbiło się rozczarowanie,
- Nawet swoimi własnymi interesami nie daję rady się
zajmować. A Kay przeciwnie. Ma własną firmę w mieście,
piękny duży dom na przedmieściu, wyszła za mąż i ma
dziecko.
- A ty - zapytała - czy jesteś szczęśliwy?
- Byłem.
Odsunął się od niej i wstał.
- Ubierzmy się, bo jak tylko słońce schowa się za góry,
zrobi się bardzo chłodno.
Ashby spojrzała na wąwóz i zobaczyła, że słońce jest już
rzeczywiście nisko nad górami. Wstrząsnęła się na samą myśl,
ż
e za chwilę będzie zimno. Postanowiła, że na razie nie będzie
pytała Wade'a, czy zgodziłby się zamieszkać w Waszyngtonie
zamiast w Chicago.
- Idź, umyj się, a ja przyniosę ręczniki - powiedział,
zabrał ich mokre ubrania i odszedł.
Wrócił po chwili, wykąpali się, a potem Wade starannie
wytarł ją ręcznikiem.
- To zbrodnia chować takie piękne malutkie ciało pod
ubraniem - mruczał, owijając ją w duży ręcznik.
- Myślałam, że nie lubisz niskich kobiet.
- Zmieniam zdanie, ty jesteś wyjątkiem, który potwierdza
regułę.
Pomógł jej wejść do przyczepy. Wewnątrz po obu
stronach były rozkładane łóżka, na które Wade położył
materace i śpiwory.
- Przyjdziesz do mojego łóżka? - zapytała z uśmiechem.
- Masz zamiar wykończyć starszego pana?
- Kto tu jest starszym panem? - Zrzuciła z siebie ręcznik.
- Oczywiście ja. Muszę znaleźć drewno na ognisko,
dopóki jest jeszcze widno, bo inaczej nie będziemy mogli
ugotować kolacji i nie będę miał siły kochać się z tobą jeszcze
raz.
- Wobec tego zaraz przyjdę ci pomóc.
Wade pomyślał, że ich wyprawa coraz bardziej pokazuje,
jak dobrze jest im ze sobą, przecząc temu, o czym przedtem
był tak mocno przekonany. Powoli upadał jego wcześniejszy
plan, by zniechęcić Ashby do siebie. Czuł natomiast
oplatające go jak sieć coraz większe pożądanie. No, a jeszcze
gdyby okazało się, że Ashby lubi łowić ryby, będzie
zgubiony!
Ashby następnego ranka zbiegła jak kozica z góry nad
wodę i pouczała Wade'a, jak powinien łowić ryby.
- Najlepiej w ten sposób - oświadczyła i ucięła gałąź z
drzewa, potem przywiązała linkę i haczyk i poszła w górę
rzeki.
Wade był tak zaskoczony, że nawet się nie sprzeciwił.
Obserwował ją w milczeniu, a po chwili zapomniał, że ma
przyglądać się sposobowi łowienia ryb, bo zaczął podziwiać
jej figurę w skąpym bikini.
Ashby zatrzymała się i zaczęła rozgarniać wilgotną
ziemię. Wade otworzył usta ze zdumienia, kiedy ujrzał, jak
Ashby wyciąga wijącego się robaka i nabija go na haczyk.
Potem sprawnie zarzuca wędkę i siada na brzegu. Wędkę
trzymała w obu dłoniach, a wzrok skupiła na powierzchni
wody.
Wade zaśmiał się głośno sam do siebie. Ta kobieta umie
łowić ryby! A to dopiero wpadł!
Ashby odwróciła się, słysząc jego śmiech i cicho
poprosiła:
- Nie hałasuj, bo wypłoszysz ryby.
Wade umocował swoją wędkę na brzegu i podszedł do
Ashby.
- Naprawdę chcesz coś złapać na taką prymitywną
wędkę?
- Mówisz jak mały chłopiec, który przechwala się, że ma
prawdziwą wędkę. Oczywiście, że złowię rybę w ten sposób.
Tak mnie uczyli bracia, a ich nauczył ojciec.
Wade pokręcił głową z rozbawieniem.
- Nie wierzysz?
- Ależ wierzę - odparł szybko, widząc błysk gniewu w jej
błękitnych oczach. - Nie mogę tylko znaleźć podobieństwa
między kobietą łowiącą tu ryby, a tamtą, która przyjechała do
Hickory sportowym porsche'em.
Ashby zaśmiała się.
- Zdradź, co masz przeciwko mojemu samochodowi. -
Gdyby ktoś powiedział jej przedtem, że będzie jeszcze kiedyś
nabijać robaka na haczyk, roześmiałaby mu się w twarz.
Wade wzruszył tylko, ramionami, bo trudno mu było
tłumaczyć, że porsche jest symbolem tego stylu życia, z
którym on już definitywnie zerwał, a Ashby ciągle jest do
niego przywiązana.
- Założę się, że lubiłbyś nim jeździć. Jest doskonale
przystosowany do pokonywania górskich wiraży.
- Na wyboistych drogach też?
Ashby roześmiała się przypominając sobie drogę, którą tu
dojechali.
- Masz rację, nie.
Poczuła, że wędką coś szarpie, i zamilkła. Wade zauważył
to i chciał przejąć wędkę, ale mina Ashby powstrzymała go od
tego.
Ashby najpierw upewniła się, że ryba rzeczywiście
połknęła haczyk, a potem powoli wstała i zaczęła ciągnąć
zdobycz do brzegu.
- Pstrąg! - zawołała z tryumfem i wrzuciła rybę do kubła z
wodą. - Dla mnie na obiad w sam raz. A co ty będziesz jadł?
Wade sprawdził swoją wędkę i wrócił kręcąc głową:
- Nie chciałbym łowić razem z twoimi braćmi.
- Nie bój się, jeden mieszka na Alasce, dwóch jest w
Teksasie, a jeden na Florydzie. Ale ja jestem równie dobra jak
oni.
- Żadne z was nie zostało w Weathersfield? - Wade usiadł
i zarzucił wędkę w górę strumienia.
- Nie, moja siostra Wilma wykłada na uniwersytecie w
Maryland, druga, Carol, ma praktykę pielęgniarską w
Baltimore i tylko mąż Sue jest kongresmanem z Zachodniej
Wirginii, ale mieszkają w Arlington.
- Więc dziewczęta z twojej rodziny i tak są blisko
rodzinnych stron.
Ashby przez chwilę nie odpowiadała, zajęta nabijaniem na
haczyk następnego robaka.
- Tak - zarzuciła wędkę w dół strumienia - poza tym
wszyscy spotykamy się co parę lat u kogoś z nas. Mój brat
narzeka wprawdzie, że wyprowadzi się, jeśli następnym razem
znowu wybierzemy Florydę.
- A twoi krewni w Weathersfield?
- Mam tam jakichś wujków, ciotki. - Skrzywiła się lekko.
- Nie odwiedzasz ich?
Wade był zdumiony, bo choć nie miał rodzeństwa, to
zawsze był bardzo zżyty ze wszystkimi krewnymi.
- Byłam najmłodsza i kiedy moi rodzice umarli, bracia i
siostry już opuścili rodzinne strony. Sprzedaliśmy stare
domostwo i już więcej nie miałam prawdziwego domu.
Ashby była pewna, że Wade nigdy nie zrozumie, jak
bardzo chciała wymazać z pamięci swoje biedne i smutne
dzieciństwo.
-
Gdybyś
chciała,
moglibyśmy
pojechać
do
Weathersfield.
- Tam nikt już mnie nie pamięta!
- Muszą cię pamiętać, przecież znali cię przez jakiś czas.
Ile? Dwadzieścia lat?
- Wiesz, nigdy nie złapiemy drugiej ryby, jeśli będziesz
bez przerwy gadał.
Wade nie przestawał jednak zadawać pytań:
- A reszta twojego rodzeństwa? Też nie chcą odwiedzać
rodzinnych stron?
- Nie - ucięła krótko.
- Sądzisz, że jesteś kimś lepszym niż twoi krewni? Ashby
zerwała się, rzuciła wędkę na ziemię i wykrzyknęła:
- Jakim prawem chcesz mnie osądzać?! Ty mieszkałeś w
najróżniejszych stolicach całego świata, a zazdrościłeś swoim
kuzynom, że chodzą do szkoły w Hickory. A wiesz, jak się
chodzi do takich szkół na wsi? Powiedzieć ci prawdę?
Głęboko odetchnęła i kontynuowała:
- Chodziłam w butach okręconych folią i wyłożonych
gazetami, a to dlatego, żeby przez dziury nie dostawało się
błoto i śnieg. Nosiłam okropne długie majty, bo miałam tylko
leciutki płaszczyk na zimę. Oto dlaczego nie chcę o tym
pamiętać!
Głos jej się załamał i poczuła piekące łzy pod powiekami.
Za wszelką cenę postanowiła, że nie będzie płakała. Tamto już
minęło, skończyło się. Już nigdy nie będzie tak marzła! Nigdy
więcej!
Nie mogła jednak powstrzymać łez. Jak przez mgłę
zobaczyła, że Wade wstaje i chce do niej podejść. Odwróciła
się, łkając spazmatycznie. Wade chwycił ją i mocno przytulił
do piersi.
- Wypłacz się - wyszeptał i delikatnie pogładził po
włosach.
Po chwili Ashby uspokoiła się.
- Miałam też szczęśliwe chwile w dzieciństwie, kiedy z
ojcem łowiliśmy ryby, chodziliśmy na jagody, bawiliśmy się.
Zamilkła. Wade przytulił ją mocniej. Chciał jej tyle
powiedzieć, ale nie wiedział, jakich użyć słów. Kochał ją, już
dłużej nie mógł się oszukiwać. Nie mógł jej tego wyznać, bo
to oznaczałoby, że proponuje jej pozostanie z nim na farmie.
Podobnie jak Kay nie mogłaby długo żyć z dala od miasta, bez
swojej ukochanej galerii. Nie, nie wolno jej tego proponować.
A sam doskonale zdawał sobie sprawę, że nie powinien
wracać do miasta. Zbyt dobrze znał swój charakter. Zaraz
wciągnąłby go świat ambicji i konkurencji, a to oznaczało
stres i wysiłek, na który nie mógł już sobie pozwolić.
Kay oskarżała go, że popada w skrajności, ale w końcu tu
chodziło o jego serce. Blizna po operacji przypominała, że
jego życie zostało jakby podzielone na dwie części. Nawet dla
miłości nie będzie w stanie, wiedział o tym z całą pewnością,
zmienić trybu życia.
Kocha Ashby, ale jej tego nie powie. Zachowa na zawsze
w pamięci te słodkie chwile, a potem pozwoli jej odejść.
ROZDZIAŁ 10
- Tak bym chciała tu zostać - powiedziała Ashby, kiedy
już się pakowali do wyjazdu.
- Nie mamy już nic do jedzenia - przypomniał Wade,
choć i on pragnął zostać dłużej. Umówił się jednak z kuzynem
Jeffem, że ten będzie zajmował się farmą najwyżej przez trzy
dni.
- Ty zawsze jesteś realistą - narzekała Ashby, ale zaraz
uśmiechnęła się do niego.
W ciągu tych kilku dni przekonała się, że matka Wade'a
miała rację. Jej syn pod maską gruboskórności ukrywał czułe
serce.
- Przecież w rzece są jeszcze ryby. Nie moglibyśmy żyć z
darów natury?
Wade podniósł Ashby do góry, żeby pomóc jej wejść do
furgonetki, przez moment przytrzymał przy piersi i oznajmił:
- Zostawiłem strzelbę w domu, więc nie mogę polować,
ale mam na farmie ogród, może byś chciała żyć z darów
natury mojego ogrodu?
Ashby wsiadła do furgonetki i odwróciła głowę w jego
stronę. Przyglądał się jej uważnie, z jego zielonych oczu nie
można było jednak wyczytać, czy żartuje, czy też prosi ją
naprawdę.
- Jak długo to by miało trwać?
Wade już chciał wyznać, że zawsze, ale zamiast tego
zapytał:
- A jak długo mogłabyś zostać?
Ashby
była
wyraźnie
rozczarowana.
Nawet
nie
powiedział, że ją kocha. No tak, ale Wade nie jest
człowiekiem, który łatwo opowiada o swoich uczuciach. A
może właśnie w taki sposób chce jej przekazać, co czuje?
Spędzili cudowne dni i wspaniale było kochać się z nim, ale to
zbyt krucha podstawa, by na niej budować trwały związek.
Wspólne, codzienne życie to zupełnie co innego niż
wycieczka.
- Mogę zostać do połowy sierpnia - odparła, przebiegając
w myśli szybko rozkład swoich zajęć. To będzie miesiąc
licząc od dziś. I niech to będzie prezent urodzinowy, który
sobie sama podaruje. - Do połowy września w galerii jest
jeszcze poprzednia wystawa, a na przygotowanie wystawy
sztuki ludowej potrzebuję około sześciu tygodni.
- Świetnie. - Pocałował ją w policzek. - Zatem załatwione.
Zamknął drzwi i wsiadł z drugiej strony.
Ashby znowu wewnętrznie się obruszyła. Nawet nie
powiedział, czy się cieszy, że ona z nim zostaje. Co za
strasznie trudny człowiek! Pocieszyła się, że ma miesiąc na
poznanie go.
- Co pomyślą sobie Millie i Coot? - zapytała.
- Na pewno będą w siódmym niebie.
Ashby biła się z myślami. Decyzja co do tego, czy zostać z
człowiekiem, którego się kocha, nie powinna być trudna, ale
czy to prawdziwa miłość?
- Nie dam rady podjechać na farmę moim samochodem -
zaczęła, by choć w ten sposób kontynuować rozmowę.
- Tak, droga wymaga wyrównania. Zajmę się tym.
- Obiecaj mi, że Samson nie zje mnie na śniadanie.
- Znając cię wiem, że będzie ci jadł z ręki. Wygląda
groźnie, ale naprawdę jest bardzo łagodny.
- Jaki pan, taki pies?
- Ja jestem łagodny?! Oj, moja pani, nie przeciągaj
struny! - mruknął groźnie Wade, ale w głębi duszy był
wzruszony.
Nie mniej niż ona był zaskoczony swoją propozycją, żeby
gościła u niego na farmie. Im więcej jednak o tym myślał, tym
bardziej pomysł wydawał mu się dobry.
Ashby wspaniale umiała dostosować się do warunków na
biwaku, ciekawe, czy równie dobrze przystosuje się do życia
na farmie. Dziwne, najpierw nie spodziewał się niczego
innego poza przelotną, letnią przygodą, a teraz pragnął czegoś
więcej. Może jednak powinien trzymać się od niej z dala?
Teraz było już za późno. Musi ten miesiąc wykorzystać i
cieszyć się, że Ashby z nim będzie. Tyle już przeszedł:
operacja serca, pożegnanie się z myślą o dalszej karierze,
rozpad małżeństwa z Kay. Jakoś przeżyje też i rozstanie z
Ashby, kiedy minie ten wspólny miesiąc.
- Jedziesz złą drogą. - Ashby zauważyła, że nie wracają
drogą, którą przyjechali.
- Można dostać się z różnych stron.
Wade prowadził furgonetkę wzdłuż strumienia i starał się,
co Ashby od razu zrozumiała, nie niszczyć środowiska i nie
jechać tymi samymi koleinami, które pozostały po
poprzednich biwakowiczach.
Ashby odwróciła się, by jeszcze raz spojrzeć na łąkę,
wodospad i skały. Starała się zatrzymać ten obraz na zawsze w
pamięci.
Cokolwiek stanie się później z nią i z Wade'em, to
wspomnienie tych cudownych chwil będzie jej zawsze
towarzyszyć. Była mu wdzięczna.
- Dziękuję ci bardzo, było wspaniale.
- Tak. Cudownie i szaleńczo - sugestywnym uśmiechem
dał do zrozumienia, że myśli o tym, jak się kochali - a
wcześniej sądziłem, że jesteś raczej chłodna.
- Jesteś rozczarowany?
Gdyby ona tylko wiedziała, co się z nim stało! Wyjeżdżał
z cynicznym zamiarem, by ją do siebie zniechęcić, a także
zadowolić rodzinę, która go nieustannie swatała, a wraca
zakochany po uszy.
Wydostali się z tunelu drzew, minęli wąski wąwóz i
wjechali na szeroką żwirową drogę.
- Wreszcie prawdziwa droga - wykrzyknęła Ashby.
- Dojedziemy nią prosto do autostrady.
- Nie musimy wjeżdżać tak jak przedtem na te góry?
- Nie - uśmiechnął się Wade - ale przedtem było
ciekawiej, szczególnie, kiedy zatrzymaliśmy się na samej
górze. Pamiętasz, co się zdarzyło?
- Pewnie myślałeś, że się przestraszę wysokości i będę
wrzeszczała. - Nie chciała wracać do wspomnień, jak to
pierwszy raz się kochali.
Wreszcie dojechali do Hickory. Ashby z rozkoszą
pomyślała o gorącej kąpieli. Umyje włosy szamponem, ułoży
je, zrobi manikiur. A więc zostanie z Wade'em, oczywiście nie
na stałe. Oboje doskonale wiedzieli, że potem ona wróci do
Georgetown. Czy on pojedzie razem z nią? Oto pytanie.
- Zabierzemy twoje rzeczy i jedziemy do domu, dobrze?
- A mój samochód? - Próbowała grać na zwłokę.
- Wieczorem porozmawiam z Jeffem, żeby wyrównał
drogę, i jak to zrobi, zaraz przyprowadzimy samochód na
farmę.
- Może byśmy zaczekali tutaj... - Sądziła, że może
sprowokuje go, by wreszcie powiedział coś o swych uczuciach
do niej. Zaraz jednak w drzwiach pojawiła się Millie, więc
Ashby zamilkła.
- Jak było na wycieczce? - zapytała Millie, podchodząc do
nich.
- Cudownie - odparła Ashby, wysiadając z furgonetki.
- Mamo, wpadliśmy tylko po rzeczy Ashby, ona zostaje
na jakiś czas u mnie na farmie.
Millie ze zdumienia otworzyła usta. Za to Wade był
wyraźnie zadowolony, że zaskoczył matkę tą wiadomością.
Ashby przepraszająco spojrzała na Millie i pobiegła za
Wade'em, który pospiesznie szedł do domu.
- Wade, zaczekaj!
Nie usłyszał jej, bo już wszedł do środka. A może nie
chciał usłyszeć?
- Wiesz, uważam, że powinniśmy zaczekać, aż droga
będzie gotowa - orzekła, kiedy już weszła do swego pokoju.
- Ależ dlaczego? - zdumiał się Wade, który już wyciągał
jej walizkę z szafy.
- Może będę potrzebowała mojego samochodu - odparła,
choć miała na końcu języka, że właściwie nie wie, czego on
od niej oczekuje.
Podszedł do niej i wziął ją w ramiona.
- Dzisiaj jest czwartek. Jeff wyrówna drogę dopiero w
sobotę. Dlaczego przez dwie noce mielibyśmy spać osobno?
Pocałował ją. Ciągle trzymał ją mocno w ramionach.
Rzeczywiście dlaczego? Zadawała sobie w duchu to
pytanie, ale ciągle nie była zdecydowana.
- O co chodzi? Boisz się o swoją opinię? Już za późno.
Sklep Coota to źródło informacji i obawiam się, że nie ma w
okolicy człowieka, który nie wiedziałby już o naszej wspólnej
wyprawie.
Ashby chciała go zapytać, czy ją kocha, ale dała spokój.
Zamiast tego z lekkim uśmieszkiem powiedziała:
- Zastanawiam się, czy będę mogła wziąć gorącą kąpiel u
ciebie. Masz chyba łazienkę i bieżącą wodę, zimną i gorącą?
Na twarzy Wade'a pojawił się wyraz ulgi. Podniósł ją do
góry i z radości okręcił nią kilka razy w kolko.
- Moja pani, dla ciebie wszystko! Możemy zrobić gorącą
kąpiel u mnie na farmie.
- Świetnie. Nie czekajmy więc i pakujmy się.
- Mój Boże - westchnęła ze zdumieniem, kiedy godzinę
później w łazience Wade'a leżała w pięknej wannie z
urządzeniem do podwodnego masażu.
- Czy teraz Zachodnia Wirginia podoba ci się bardziej niż
przedtem?
- Tak, zdecydowanie bardziej.
Kiedy dotarli na farmę, najpierw przywitał ich radośnie
Samson, a zaraz potem Wade przeniósł ją przez próg i zaniósł
prosto do łazienki. Tam dokładnie ją namydlił, ona zrobiła mu
tę samą przysługę i weszli pod prysznic, gdzie Wade powoli i
słodko kochał się z nią. Teraz oboje leżeli w wannie pełnej
piany.
- Czy jesteś zadowolona, że przeprowadziłaś się do mnie?
- zapytał, lekko całując jej czoło.
- Sama nie wiem - ziewnęła. - Jestem śpiąca.
Wyszli z wanny, Wade owinął ją olbrzymim ręcznikiem i
zaprowadził do sypialni. Ashby w milczeniu przyglądała się
łóżku, wreszcie wykrzyknęła:
- Wade, jakie to piękne!
- Nie jest zbyt wygodne, kiedy chce się siedzieć i czytać -
powiedział, zdejmując narzutę i pomagając jej przykryć się.
- Wade - zarzuciła mu ręce na szyję, kiedy schylił się, by
ją pocałować - powiedz, dlaczego nie chcesz sprzedać mi
swoich mebli?
W jego spojrzeniu widać było rozdrażnienie, ale usiadł na
brzegu łóżka i spokojnie powiedział:
- Ponieważ, uparciuchu, znam siebie zbyt dobrze. Jak
tylko poczuję smak sukcesu, będę chciał osiągnąć więcej.
Zatrudnię pomocników i zamienię swoją farmę w fabrykę.
Zawsze chciałem być najlepszy we wszystkim, cokolwiek
robiłem.
- Najlepiej wcale nie musi oznaczać najwięcej. - Ashby
delikatnie wodziła ręką po jego policzku. - Nigdy nie
pozwoliłabym ci zatrudniać pomocników i uruchomić
fabrycznej produkcji. Sprzedawałabym tylko to, co sam byś
mógł zrobić.
- Nie rozumiesz, że po jakimś czasie twoja galeria nie
wystarczyłaby mi. Wiem, że chyba tylko dziesięciu ludzi w
kraju zajmuje się robieniem mebli w takim stylu i w tak
tradycyjny sposób. Jestem pewien, że na rustykalne meble
byłby zbyt. Wiele osób ma domy wakacyjne na wsi, ludzie
pragną uciec od seryjnych mebli i wnieść do wnętrz swoich
domów jakiś powiew natury i staroświeckości. Ale ja nie będę
się tym zajmował na taką skalę. Pracowałem kiedyś bardzo
ciężko i dorobiłem się ataku serca. Zrozum, że nie mogę teraz
narażać się na stresy, które nieuchronnie niesie ze sobą
konkurencja na rynku.
Ashby uważnie wpatrywała się w twarz Wade'a. Widziała,
ile go kosztowało wyznanie tego wszystkiego. Jednak ona nie
zgadzała się z tym, co mówił Wade.
- A farma - zapytała ostrożnie - dlaczego jej nie zmieniłeś
w duże przedsiębiorstwo?
- To nie było konieczne. Zarobiłem dosyć pieniędzy, tak
ż
e spokojnie wystarczy mi do końca życia. Poza tym mam
dochody z różnych inwestycji, w których ulokowałem część
gotówki. A co ważniejsze, to zawsze uważałem, że farma nie
powinna być duża. Nie czuję najmniejszej potrzeby
powiększania jej czy ulepszania. Zanim kupiłem tę farmę,
Coot też zmniejszył swoją, sprzedał bydło, ziemię
wydzierżawił i uprawia tylko ogródek. Postanowiłem pójść w
jego ślady. A poza tym - tu na jego twarzy pojawił się wyraz
dumy - zacząłem stosować biodynamiczne metody uprawy i
mam zdrową żywność. Szynka, którą jadłaś u Coota,
pochodziła z pierwszej świni, jaką wyhodowałem tutaj.
- Nadałeś śwince jakieś imię? - Wesołe iskierki w oczach
Ashby świadczyły o tym, że żartuje.
- Oczywiście, nazywałem ją Świnią i wiesz, zrozumiałem,
ż
e powiedzenie „żreć jak świnia" jest uzasadnione.
Ashby roześmiała się wesoło, zadowolona, że jej żarcik
rozładował napięcie Wade' a.
- Ile będziesz hodował świń w tym roku?
- Jedną lub dwie. Obiecałem matce i Annie, że dostaną
ode mnie szynkę na święta.
Wade przyglądał się jej speszony i zaciekawiony,
dlaczego wygląda na tak zadowoloną.
- Nie masz zamiaru hodować dziesięciu czy dwunastu?
Nie zastanawiałeś się nad tym, że mógłbyś swoją doskonałą
szynkę sprzedawać w sklepach?
Wade zrozumiał, o co jej chodzi. Porównywała sprawę
wytwarzania szynki i produkowania mebli i chciała mu
udowodnić, że jest możliwe uprawianie hobby na małą skalę.
- Powinnaś była zostać adwokatem - stwierdził i zaczął
wygładzać prześcieradło, jakby chciał uniknąć dalszych pytań.
- W naszej rodzime mój brat Andy został adwokatem.
Podobno od momentu, kiedy zaczęłam mówić, ciągle się z
nim spierałam.
- Współczuję mu. De ma lat?
- Czterdzieści, a moja siostra Sue ma trzydzieści osiem i
to ona zawsze była rozjemcą, więc bardziej powinieneś
współczuć jej i mnie. Byłam najmłodsza i wszyscy się mnie
czepiali. - Zrobiła płaczliwą minkę.
- Byłaś raczej kapryśna i rozpieszczona.
Ashby wyciągnęła poduszkę zza pleców i rzuciła nią w
Wade'a, a on chwycił drugą i rzucił w nią, ale po chwili
zabawy zaczęli się kochać.
Kiedy już wstali z łóżka, Ashby postanowiła rozejrzeć się
po mieszkaniu. Były w nim wełniane indyjskie dywany,
drewniane afrykańskie figurki, na kominku stał szwajcarski
zegar z kukułką, na półce z książkami ujrzała oprawione w
skórę dzieła Szekspira. Taka różnorodność doskonale
obrazowała złożony charakter Wade'a. Była to różnorodność
tworząca jednak pewną spójną i fascynującą całość - tak,
fascynującą i zarazem niedostępną. Ashby była trochę
zaniepokojona. Wade jest tak dumny ze swej farmy i ze swego
domu i widać, jak kocha to miejsce. Coraz bardziej
utwierdzała się w przekonaniu, że nie ma mowy, by Wade
mógł zamieszkać u niej w Georgetown.
- Hej, o czym tak myślisz? - Wade machnął dłonią przed
jej oczami, jakby odganiając złe myśli. - Wiem, że kominek
może mieć magnetyzujące działanie, ale w tym nawet jeszcze
nie rozpaliłem ognia! - Pocałował ją lekko w policzek.
Ashby z wysiłkiem uśmiechnęła się do niego.
- Co powiedział Jeff?
Wade przed chwilą wychodził, by umówić się z kuzynem
w sprawie naprawy drogi.
- Zgodził się na sobotę, to będzie dla niego dodatkowa
praca.
- Dużo to kosztuje?
Wade usiadł na kanapie, wzruszył ramionami.
- Jesteś warta takiego wydatku. Rzeczywiście, droga była
dość długa i nawet naprawa
za cenę, na którą zgodził się Jeff, była sporym wydatkiem.
- Za to oczekuję nagrody. - Wymownie poklepał miejsce
obok siebie na kanapie.
- Och, cały dzień dzisiaj siedziałam, pójdę teraz na spacer.
Ashby czuła, że nie może ani sekundy dłużej patrzeć na to
mieszkanie. Wade pozwolił odejść żonie i wyprowadzić się do
miasta. Czy ona, Ashby, może oczekiwać, że dla niej opuści
farmę?
Była tak zdenerwowana, że trzasnęła wyjściowymi
drzwiami.
Samson podbiegł do niej. Pogłaskała psa po głowie, jakby
chciała zapomnieć o strachu, który ją ogarnął pierwszy raz na
widok tego olbrzyma. Samson potraktował jej gest jako
zaproszenie i szedł przy nodze.
Wade wbiegł na werandę i zawołał:
- Poczekaj, zmienię buty i pójdę z tobą. Ashby nawet nie
odwróciła głowy.
Wade zrozumiał, że coś ją trapi i zastanawiał się, czy
może jej samej pozwolić iść na spacer. Większa część farmy
od lat nie była uprawiana i zarósł ją dziki gąszcz, w którym
ż
yło sporo leśnych zwierząt. Raz nawet widział czarnego
niedźwiedzia, a kiedyś węża. Skoro jednak będzie z
Samsonem, nic jej się nie stanie.
Popatrzył na wydłużające się cienie i miał nadzieję, że
Ashby będzie na tyle rozsądna, żeby wrócić przed zmrokiem.
Jeśli nie, dopiero wtedy wyjdzie po nią, a tymczasem
przygotuje coś dobrego na kolację i rozpali ogień w kominku.
Kiedy Ashby wróci, na pewno opowie, co tak ją zmartwiło.
Tymczasem Ashby szła nie myśląc zupełnie, dokąd idzie,
aż dotarła do szczytu wzgórza. Usiadła na kamieniu. Samson
ułożył się obok niej i położył łeb na jej kolanach. Spoglądała
na oświetlone różowymi promieniami zachodu szczyty gór i w
roztargnieniu głaskała Samsona.
- Co mam zrobić? - zapytała go, ale pies patrzył tylko z
zadowoleniem.
- Kocham takiego gbura!
Pies uniósł głowę i popatrzył na nią. Ashby była pewna, że
dostrzegła wyraz sympatii i zrozumienia w jego brązowych
oczach.
- Wiesz, chciałabym wyjść za niego i urodzić mu dzieci,
ale on jest zakochany tylko w tej głupiej farmie.
Samson wyciągnął się nadstawiając na pieszczoty. Ashby
zaczęła głaskać go po brzuchu kontynuując swoje żale.
- Nawet jeśli twój pan mnie kocha, to co mam zrobić,
ż
eby mieć i jego, i moją galerię. On w ogóle nie ma zamiaru
wracać do miasta.
Nowofundlandczyk pomrukiwał z zadowolenia.
- Gdybym była mądra, spakowałabym się i odeszła, póki
jeszcze jest na to czas.
Zesztywniała na samą myśl o tym, a w sercu poczuła
dziwne ukłucie, kiedy wyobraziła sobie, że nie zobaczy więcej
Wade'a.
Samson próbował zaczepiać ją łapą i zachęcał do zabawy,
ale Ashby nie zwracała na to uwagi. Podciągnęła nogi, oparła
głowę na kolanach i pogrążyła się w rozmyślaniach. Po chwili
wybuchnęła:
- Miłość powinna przecież człowieka uszczęśliwiać!
Samson wstał i dotknął nosem jej szyi. Objęła go za głowę,
wtuliła twarz w miękkie, ciepłe futro i wybuchnęła płaczem.
- Kocham go, chcę mieć dzieci, ale chcę też moją galerię -
zawołała, podnosząc głowę. Samson polizał jej mokre
policzki. Roześmiała się wtedy, pogłaskała go. Przypomniała
sobie, co zawsze powtarzała Sue, że najmłodsza latorośl
White'ów lubi wyzwania. To ją otrzeźwiło.
A może tym razem chce osiągnąć jednak coś
niemożliwego?
- Musimy znaleźć jakiś kompromis - powiedziała do
Samsona.
Wreszcie spotkała mężczyznę, którego kocha i nie opuści
go bez walki.
- Waszyngton to coś zupełnie innego niż Chicago. A ja
nie jestem Kay. Nie proszę go, by wrócił do pracy i nie
pozwolę, żeby swoją pasję robienia mebli przekształcił w
produkcję. Po prostu nie pozwolę! I wcale nie każę mu
sprzedawać farmy, możemy tu mieć dom na wakacje.
Samson zaszczekał radośnie czując, że poprawił się jej
humor.
- Oczywiście, ciebie też zabierzemy - zapewniła go. - W
Waszyngtonie jest mnóstwo parków i będziemy chodzili
codziennie na spacery.
Wstała i zdecydowała:
- Wieczorem zadzwonię do galerii i powiem im, że
zostaję tu na wakacje. Będę miała cały miesiąc, aby
udowodnić Wade'owi, że nie może beze mnie żyć.
Otarła łzy i czuła się teraz pełna energii i optymizmu.
Zaczęła wracać tą samą drogą, którą przyszła. Samson
szedł obok niej.
Nagle Ashby zatrzymała się. Przypomniały się jej słowa
Wade'a, że nigdy nie robi niczego połowicznie. Czy zatem
słowo kompromis w ogóle istnieje w jego słowniku?
Samson podszedł do niej i szturchał ją nosem,
przypominając, że to już czas na jego kolację.
- Dobrze, dobrze, już idę.
Postanowiła, że musi nauczyć tego uparciucha, co znaczy
słowo kompromis, choćby miała mu to wbić do głowy!
ROZDZIAŁ 11
Wade przystosował się do wiejskiego życia, i podobnie jak
inni mieszkańcy wsi, chodził spać wcześnie i wstawał bardzo
rano. Sądził, że jest dla Ashby bardzo miły, bo pozwala jej
spać do ósmej. Zresztą zawsze, także w Georgetown,
wstawała o tej porze.
Wade nie jadał śmietany i masła, bardzo rzadko pił mleko,
więc nie trzymał krowy. Ashby nie mogła pojąć, po co musi
tak wcześnie wstawać skoro nie doi krów.
- Kto wcześnie wstaje, temu Pan Bóg daje. - Taka była
jego odpowiedź.
- Masz właściwie już wszystko. Czego byś jeszcze chciał?
- Nie dawała za wygraną.
Ś
miał się tylko i nie zmieniał niczego w swoim rytmie
dnia. Kiedy Ashby jeszcze spała, on zbierał jajka z kurnika,
które w większości rozdawał swoim kuzynom, doglądał sadu i
szedł na długi spacer z Samsonem. Wracał i wtedy budził
Ashby. Czasami przynosił jej kawę i śniadanie do łóżka.
Czasami delikatnie odkrywał kołdrę, brał ją na ręce i zanosił
do łazienki pod prysznic albo do wanny. Ashby ubóstwiała te
niespodzianki.
Ranki spędzali na zbieraniu owoców z sadu, sprzątaniu
domu i przygotowywaniu obiadu.
Popołudniami wyjeżdżali na wycieczki w okolicę. Ashby
nalegała, by Wade prowadził jej porsche'a. On zgodził się i
nawet przyznał, że na górskich drogach samochód świetnie się
sprawuje i doskonale pokonuje wiraże. Jednak kiedy był rano
sam, patrzył na porsche'a z niechęcią, gdyż był przekonany, że
symbolizuje on świat pośpiechu i dążenia za wszelką cenę do
kariery. Świat, do którego należała Ashby, a który on dawno i
bez żalu porzucił.
Ashby w biurze informacji turystycznej otrzymała spis,
gdzie i kiedy odbywają się jarmarki z udziałem artystów
ludowych. Bardziej cieszyły ją jednak nieoczekiwane odkrycia
ciekawych twórców gdzieś w małych, zagubionych osadach.
Zdumienie i wyraźna przyjemność na twarzach tamtejszych
rzemieślników sprawiały, że czuła się jak Święty Mikołaj
rozdający podarki.
Wade spostrzegł, że Ashby nie tylko w stosunku do jego
kuzynki Anny, ale także wobec najskromniejszego nawet
rzemieślnika zachowuje się z jednakową szczerością i
uczciwością. Nigdy nie szczędziła wysiłku i pieniędzy, jeśli
tylko uważała, że może zrobić dobry interes. Nigdy też nie
pozwalała się nabierać.
Pewnego razu cierpliwie wyjaśniała kwestię transportu
eksponatów pewnemu garncarzowi, który narzekał na znaczne
koszty wysyłki swoich dość ciężkich i kruchych wyrobów.
- Płacę swoim klientom za wysyłkę i gwarantuję
przysłanie z powrotem każdej nie sprzedanej rzeczy, ale nie
mogę brać odpowiedzialności za to, co się może stać z
przesyłką.
- Dlaczego? - zdziwił się Wade.
- Tylko wielkie galerie stać na własny transport i mogą
zgłaszać się po odbiór zamówionych dzieł wprost u twórcy. Ja
nie mogę sobie na to pozwolić, dlatego też artyści muszą
ponosić ryzyko i są współodpowiedzialni za przesyłki.
- Czy chciałabyś powiększyć swoją galerię? Wade
koncentrował się na prowadzeniu porsche'a, ale kątem oka
obserwował Ashby.
Uśmiechnęła się zadowolona, że interesuje się jej
sprawami.
- Marzę o tym, by otworzyć moje galerie jeszcze w
Nowym Jorku i w Los Angeles.
Wade zacisnął ręce na kierownicy i w duchu zbeształ się,
ż
e zadał to pytanie. Uruchomienie galerii na terenie całego
kraju wymagałby kredytów, negocjacji z bankami, słowem
byłoby to przedsięwzięcie całkowicie ją absorbujące.
- Oczywiście, potrzebowałabym wtedy dobrego doradcy
finansowego. Właściwie to jestem bardzo zadowolona, że
mam małą galerię, nie muszę przed nikim się tłumaczyć i
decyzje podejmuję na własną odpowiedzialność.
- Bardzo inteligentnie - pochwalił ją Wade. Ashby starała
się ukryć niezadowolenie. Oczekiwała, że raczej będzie ją
zachęcał do powiększenia galerii i wskaże jej sposoby, jak
postępować. Pocieszyła się myślą, że przynajmniej nie
sprzeciwiał się licznym podróżom po zakupy eksponatów na
wystawę i nawet pomagał w znajdowaniu najlepszych
rzemieślników. Kiedyś nawet sam zaproponował, żeby
wybrali się do Elkins College, gdzie rzemieślnicy i muzycy
ludowi prowadzili kursy sztuki ludowej. Ashby była wtedy
pewna, że Wade coraz bardziej interesuje się sprawami jej
galerii.
- Wiesz, to, co zapamiętałam z dzieciństwa w Zachodniej
Wirginii, to przede wszystkim brak wszystkiego. Nigdy nie
uświadamiałam sobie, jakie tu jest bogate dziedzictwo
kulturowe.
Wade nie przerywał wiedząc, że Ashby głośno rozmyśla.
- Moja zastępczyni Joanna nigdy nie zetknęła się z czymś
podobnym. Zawsze zazdrościłam jej tego, że wychowała się w
zamożnej mieszczańskiej rodzinie, ale dopiero teraz widzę,
jakie tam u nich wszystko było - nie mogła znaleźć
właściwego słowa - jakie to było sterylne i wyprane z uczuć.
Wade wziął ją za rękę i zapytał z nadzieją w głosie:
- Polubiłaś Zachodnią Wirginię?
- Tak, bardzo. Cieszę się, że dawne zwyczaje i folklor
przetrwały tu jeszcze. To bardzo ważne, bo jest wielu ludzi
takich jak ja, którzy o tym zapomnieli.
- Opowiedz mi coś o Joannie.
Wade miał nadzieję, że Ashby porównując swoją
przeszłość i przyszłość w Waszyngtonie dojdzie do wniosku,
ż
e przyszłość może okazać się równie nieciekawa jak
dzieciństwo Joanny. Domyślił się, że Joanna jest dla Ashby
kimś więcej niż pracownicą. Kiedyś kupowała koronkowy
szal dla Millie i dragi wełniany dla Joanny. Powiedziała
wtedy, że ciepłe, rdzawe, brązowe i czerwone kolory będą
doskonale pasowały do włosów jej zastępczyni.
- Joanna ma metr osiemdziesiąt i jest wspaniała. Żaden
mężczyzna nie może się jej oprzeć. Nie wiem, czy zgodzę się,
ż
ebyś ją poznał.
Wade uśmiechnął się. Nie miał najmniejszego zamiaru
poznawać Joanny - niech sobie mieszka w Georgetown, a
Ashby niech zostanie w Zachodniej Wirginii.
Kilka dni później, w czasie kolejnej wyprawy, Ashby
znalazła odpowiedni prezent dla Coota. Odwiedzili wtedy
Cass Scenic Railroad State Park i przejechali się starą kolejką,
służącą kiedyś do przewozu drewnianych bali. Potem spotkali
sprzedawcę lalek i Ashby od razu dostrzegła dziwne
podobieństwo jednej z nich do Coota. Głowa lalki była
zrobiona z wysuszonego jabłka, w którym zaznaczono nos,
usta, policzki. Miała też kapelusz, perukę, okulary i fajkę.
Wade pokiwał tylko głową i próbował ukryć irytację,
kiedy Ashby od razu zaczęła ze sprzedawcą swój zwykły
handlowy dialog. Wade zaplanował ten wyjazd tylko jako
wycieczkę dla odpoczynku i miał cichą nadzieję, że choć na
ten czas myśli Ashby oderwą się od galerii.
Coot udawał trochę niezadowolonego, kiedy Ashby
wręczyła mu lalkę.
- A cóż ja mam z nią zrobić?
Ale kiedy Ashby pocałowała go w policzek, rozchmurzył
się i postąpił tak, jak mu poradziła. Posadził lalkę tuż przy
kasie w swoim sklepie. Ashby zaprojektowała też rodzaj
wizytówki z nazwiskiem i adresem producenta lalek i na
własny koszt kazała wydrukować spory ich zapas, by klienci
w sklepie Coota, którzy zainteresują się lalką, mogli od razu
dostać dokładną informację.
- Co to za interesy, kiedy musisz jeszcze do nich
dokładać? - zażartował Wade.
Siedzieli na werandzie. Ashby położyła głowę na ramieniu
Wade'a i wyznała mu, co ją trapi.
- Tak bym chciała mieć więcej miejsca w mojej galerii.
Nie musiałabym wtedy odrzucać tylu pięknych przedmiotów,
których nie mogę u siebie pomieścić.
Milczała i rozmyślała o tych wszystkich artystach
ludowych, którym tak by chciała pomóc.
- Mam! - wykrzyknęła olśniona nagłym pomysłem.
- Można by sprzedawać przecież niektóre rzeczy w
sklepie Coota!
Wade wzruszył ramionami, niezbyt zadowolony z
pomysłu.
- Zapytaj go o to sama.
Ashby postanowiła zrobić to w najbliższą niedzielę, kiedy
pojadą do Millie i Coota na obiad.
Gdy już tam przyjechali, Ashby wcale nie przystąpiła od
razu do rzeczy, tylko zaczęła opowiadać o wycieczce do Cass
Scenic Railroad State Park. Opisywała, jakie tam widziała
sklepy i co w nich sprzedawano.
Siedzieli przy dużym owalnym stole nakrytym najlepszym
obrusem i najelegantszą porcelaną Millie. Już po obiedzie
Ashby przeszła do sprawy.
- Coot, twój sklep jest równie ładny, jak tamte w Cass.
Czy nigdy nie myślałeś, żeby sprzedawać u siebie więcej
wyrobów sztuki ludowej? Można by zrobić katalog i
prowadzić sprzedaż wysyłkową, tak jak to robią w Vermont.
Coot był tak zaskoczony pomysłem, że aż otworzył usta ze
zdumienia. Ashby mówiła dalej:
- Dzięki odpowiedniej reklamie Hickory mogłoby stać się
sławne. Turyści będą przyjeżdżali specjalnie do sklepu Coota.
- Zachodnia Wirginia to nie to samo co Vermont -
mruknął Coot. - Pamiętam, jak kiedyś wysyłaliśmy nasz syrop
klonowy. Ludzie płacili więcej wtedy, kiedy myśleli, że jest
on z Vermont.
- To zrozumiałe. Vermont był pierwszym stanem, który
reklamował sprzedaż syropu klonowego - nie ustępowała
Ashby. - Zachodnia Wirginia dołączyła później. Zauważcie,
jak w ciągu ostatnich paru lat powstają, gdzie się tylko da,
wyciągi narciarskie, a tu u nas mamy fantastyczne warunki,
góry Potomac, Canaan Valley, Silver Creek.
- My? - zdumiał się Wade.
Ashby zarumieniła się. Rzeczywiście nie mogła ukryć
zdziwienia, kiedy Wade pokazywał jej zmiany, jakie zaszły w
Wirginii. Wade ironizował, że w pamięci Ashby wszystko
uległo jakby zamrożeniu i dlatego tak trudno było jej uwierzyć
w to, co widzi na własne oczy. Oczywiście powinna była
przewidzieć, że dla ratowania gospodarki, po zamknięciu
kopalni węgla, stan będzie musiał się nastawić na turystykę.
- Ona przecież stąd pochodzi - przypomniała Wackowi
jego matka.
- Tak, pochodzi stąd, ale do tej pory nie odwiedziła
swoich krewnych w Weathersfield, a nie widziała ich od
piętnastu lat. I w ogóle nie ma najmniejszego zamiaru
pojechać do nich.
- Przecież ci powiedziałam, dlaczego tak postępuję -
wtrąciła zaniepokojona Ashby.
Wade dostrzegł wyrzut w jej błyszczących oczach i
odwrócił wzrok. Nie miał zamiaru jej zranić, chciał tylko, by
jego rodzina nie traktowała jej zbyt serio. Nie cierpiał tej
galerii! Zaś wszystko, co Ashby robiła, sprowadzało się w
końcu do galerii.
- Nie ma nic ważniejszego niż rodzina - orzekł Coot,
patrząc surowo na Ashby.
- Jestem pewna, że Ashby ma ważne powody i że Wade je
zna - odezwała się Millie. - To brzydko z jego strony, choć
chyba wiem, dlaczego tak się zachowuje.
Pochyliła się i szeptem zapytała Wade'a:
- Synu, czyż miłość nie jest wspaniałą rzeczą? Wade
skrzywił się.
Millie z uśmiechem odwróciła się do ojca i zmieniła temat
rozmowy, powracając do projektu związanego ze sklepem.
- Wydaje mi się, że Ashby ma dobry pomysł. Nie tylko
Anna robi piękne kilimy. Moglibyśmy pomóc nie tylko
ludziom takim jak ona, ale pomyśleć o założeniu restauracji,
barów, hoteli i w ogóle o rozwoju turystyki tu, w Hickory i
Clairmont.
- Tak, ludzie będą potrzebowali sklepów z żywnością -
stwierdził Coot, pykając z fajeczki.
- W twoim sklepie można by trochę zmienić wystrój i
mógłbyś sprzedawać nie tylko żywność, ale i inne rzeczy.
Ashby spojrzała w kierunku Wade'a, szukając u niego
wsparcia, ale jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Nie
patrzył na nią.
- Nie wiem, czy bym sobie poradził. Jestem stary i
wątpię, czy nauczę się czegoś nowego.
- Pomogę ci - zapewniła Ashby. - Będę na początek
rozprowadzała foldery reklamowe w mojej galerii. Wystawa
sztuki ludowej na pewno wzbudzi zainteresowanie wielu osób,
a wtedy w folderze znajdą informację, gdzie można kupić
przedmioty podobne do tych, które były na wystawie.
- A skąd ja mogę wiedzieć, co podoba się mieszczuchom?
- Coot wytrząsnął popiół z fajki.
- Poza tym, po zakończeniu wystawy w twojej galerii oni
będą pozostawieni sami sobie - wtrącił Wade.
- No nie, jeśli się z nią ożenisz, to nie - stwierdził Coot.
Wade zerwał się na równe nogi.
- Przepraszam, pójdę się przejść.
- Kochasz go, prawda? - cicho spytała Millie.
- Tak - odpowiedziała szczerze Ashby.
- On ciebie też kocha, daj mu tylko trochę czasu.
Millie objęła ją, ale Ashby mimo to czuła się
nieszczęśliwa. Chciałaby usłyszeć takie wyznanie od Wade'a.
Był już początek sierpnia, czas uciekał, a on nie powiedział
jej, czy ją kocha.
Wade prawie nie odzywał się, kiedy wracali na farmę.
Ashby oczekiwała przeprosin z jego strony i też milczała. W
domu udali się do sypialni i położyli się z daleka od siebie. W
nocy Wade obudził się i dotknął jej, kochali się w milczeniu,
ale czule. Potem Wade wyszeptał, całując ją w czoło:
- Bardzo cię przepraszam, nie powinienem był tak mówić
wieczorem.
Ashby chciała zapytać, dlaczego ją zranił, ale wiedziała,
ż
e przeprosiny dużo go kosztowały, więc powiedziała tylko:
- Wybaczam ci. - Pocałowała go.
- Mówiłaś kiedyś, że panieńskie nazwisko twojej matki
brzmiało Ashby.
Ashby przytaknęła i zapytała:
- A dlaczego to cię interesuje?
- Tak sobie, bez powodu. Spijmy już.
Wade leżał jeszcze dłuższy czas i obmyślał sposoby
ś
ciślejszego związania Ashby z rodzinnymi stronami, bo to
oznaczało zarazem, że przywiązałaby się do niego.
Wstał wcześnie, kiedy tylko świt zaróżowił niebo i
zadzwonił do informacji. Zapisał numery, o które prosił,
karteczkę schował do portfela i poszedł do swoich
codziennych zajęć.
Ashby obudziła się i z niedowierzaniem popatrzyła na
zegar. Była prawie dziesiąta. Dlaczego Wade jej nie obudził?
Czy jej się tylko śniło, że ją przeprosił?
Poszła do łazienki, wzięła prysznic, ubrała się. Wade
ciągle nie przychodził. Poszła go poszukać. Najpierw zajrzała
do ogrodu, nie było go tam. Potem zobaczyła, że wrota
stodoły są otwarte. Tam była jego pracownia, tam wykonywał
zimą większość swoich mebli. Zimą, bo wtedy było mniej
pracy na farmie.
- Hej, jest tam kto? - zawołała, wchodząc za próg z
pewnym wahaniem.
Wade odwrócił się. Jego sylwetka rysowała się wyraźnie
na tle olbrzymiego okna we wschodniej ścianie stodoły.
Samson podniósł się ze swego miejsca i wesoło machał
ogonem na powitanie.
- Wcześnie dziś wstałaś - powiedział Wade, podchodząc i
mocno ją obejmując.
Samson wspiął się na tylne łapy, a przednie oparł na
ramionach Wade'a, jakby upominając się, żeby i o nim nie
zapomnieć.
- Nie żartuj, już dziesiąta!
Ashby przypatrzyła się Wade'owi i była już pewna, że
przeprosiny to nie był sen.
Wade spojrzał na zegar wiszący przy drzwiach, wypuścił
Ashby z objęć i powiedział:
- Rzeczywiście, dziesiąta, nie zauważyłem wcześniej.
Chodź, zobacz, nad czym pracuję.
Wziął ją za rękę i poprowadził do dużego stołu. Zobaczyła
na nim drzewko rozdzielone na kształt litery V. Każdy z
konarów miał co najmniej dwa i pół metra długości i był już
prawie całkiem oskrobany z kory.
- Znalazłem to dziś rano, kiedy byłem z Samsonem na
spacerze. Młode drzewka bardzo rzadko rozdzielają się na tak
idealnie jednakowe części. Zazwyczaj jedna część zabiera
więcej wody i rośnie szybciej, jest potem grubsza, a druga
mniejsza i cieńsza. Pomyślałem, że będzie się świetnie
nadawało na specjalny stelaż do kilimów.
Wziął ze stołu drzewko, ustawił je na podłodze czubkiem
do góry i zaczął wyjaśniać:
- Dam tutaj jeszcze cztery poprzeczne paliki, będzie
wytrzymalsze i może przyda ci się do zawieszenia kilimów
Anny.
Ashby wstrzymała oddech, oczy błyszczały jej radośnie.
Czy to nie był znak miłości? Czy on myślał o wspólnej z nią
przyszłości?
- To będzie wspaniałe! Odesłać ci po wystawie?
- Nie, możesz zostawić sobie albo sprzedać, jeżeli
będziesz chciała.
Kiedy zobaczył to drzewko, pomyślał, że zrobi coś dla niej
na przeprosiny. Bardzo źle wczoraj postąpił, nie powinien był
tak gwałtownie jej atakować w obecności rodziny. Galeria
stanowiła część jej życia i powinien się z tym pogodzić. Nie
było sensu psuć ostatnich wspólnych dni.
Ashby promieniała z radości. Postanowiła, że nie będzie o
nic więcej prosić, ale Wade uczynił już pierwszy krok, by jego
prace zostały wystawione w jej galerii. Może to jest także
pierwszy krok na drodze do kompromisu i znalezienia
sposobu na to, by mogli być razem. Wade jest dumnym
mężczyzną i nie można za mocno na niego naciskać. Ashby
postanowiła, że musi spokojnie poczekać.
W ciągu następnych dni z rosnącym zaciekawieniem
obserwowała postęp prac przy swoim stojaku. Wade
zeskrobywał korę ręcznie, metalowym skrobakiem. Potem
szlifował elektryczną szlifierką, jedynym elektrycznym
narzędziem, którego używał. Poza tym stosował tylko ręczne
piły, świdry, dłuta.
- Szlifowanie - wyjaśnił jej - jest najbardziej pracochłonną
czynnością. Nie mam cierpliwości, żeby to robić ręcznie.
Ashby przekonała się jednak, że Wade umie być
cierpliwy. Kiedy poprzeczne paliki były już zamontowane,
zaczął nakładać warstwa po warstwie olej lniany, potem pięć
warstw wosku rozpuszczonego w spirytusie. Po każdym
nałożeniu jednej warstwy czekał aż do całkowitego
wyschnięcia i dopiero nakładał drugą. Wyjaśnił jej, że jest to
najlepszy sposób zabezpieczenia drewna, a poza tym wosk
nadawał drewnu piękny, naturalny połysk.
Ashby
przypatrywała
się,
z
jakim
uczuciem
i
zadowoleniem wykonywał każdą czynność i jaki był dumny z
siebie, kiedy wszystko dobrze wychodziło.
Sęk, który był na jednej z gałęzi, wykorzystał do
wyrzeźbienia ornamentu w stylu królowej Anny. Kiedy
zajmował się rzeźbieniem, wydawało się, że zupełnie
zapominał o obecności Ashby.
Wreszcie skończył i postawił stojak na podłodze
sprawdzając, czy jest stabilny.
- To bardzo dziwne, że ty, który byłeś tak ważnym
maklerem, możesz teraz robić takie rzeczy.
Odwrócił się i spojrzał na nią uważnie. Siedziała na stołku
z nogami podwiniętymi po turecku i twarzą opartą na dłoni.
Włosy zdążyły jej podrosnąć i nie układała już loków.
Wyglądała młodo i zarazem pociągająco.
- To dla mnie rodzaj terapii - powiedział, wycierając ręce
z wosku - równie ważnej, jak dieta i ćwiczenia. To daje mi
odprężenie i zarazem poczucie przydatności.
Podszedł do niej i podniósł ze stołka, odszedł kilka
kroków i położył ją na stercie niedawno skoszonego siana...
Poszli później do ogrodu i zbierali fasolę. W domu Ashby
zaproponowała:
- Pyszna jest ta fasola, może byśmy ją zawekowali albo
zamrozili?
Ashby przyzwyczaiła się szybko do diety Wade'a, której
on tak bardzo przestrzegał. Po jakimś czasie polubiła nawet
różne
egzotyczne
dania,
które
Wade
przyrządzał.
Specjalizował się zwłaszcza w kuchni chińskiej.
Teraz wzruszył ramionami.
- Zawsze mogę dostać trochę od mamy i od Coota. Nie
wiem jeszcze, ile mi będzie potrzeba na zimę, bo to zależy,
czy będę żywił dwie osoby, czy tylko siebie.
Sitko z fasolą wypadło z rąk Ashby wprost do zlewu.
Powoli zakręciła wodę i odwróciła się do Wade'a, który stał
przy kuchence i gotował wodę. On też na nią spojrzał, ale nie
widać było w jego zielonych oczach śladu kpiny. Można w
nich było raczej wyczytać nadzieję lub obawę.
- Czyżby to było zaproszenie do pozostania? - zapytała z
wahaniem.
- A chciałabyś, żeby tak było?
Ashby już, już miała powiedzieć: tak, ale ugryzła się w
język.
- Prosisz, bym została? - powtórzyła swoje pytanie, bo
chciała mieć pewność, że ją zrozumiał.
Wade skrzyżował ręce na piersi i uważnie się w nią
wpatrywał. Zauważył moment wahania na jej twarzy i to
starczyło mu za odpowiedź. Nie miała zamiaru rzucać galerii,
by go poślubić. On zaś nie mógł walczyć z czymś, co było dla
niej tak ważne i tyle trudu ją kosztowało.
Ashby czekała na jego odpowiedź, niemal nie oddychając.
Czy on ją kocha? Czy chce, żeby z nim została? Dlaczego na
nią zrzuca trud podjęcia decyzji?
- Nie, nie mogę tego zrobić.
- Dlaczego?
Wade odwrócił się gwałtownie i podszedł do niej,
podniósł trochę do góry i posadził na stole kuchennym.
- Dlatego, że cię kocham.
Ashby uniosła twarz, czując jak ogarnia ją fala radości.
- Ja też ciebie kocham.
- Tak, ale oboje jesteśmy na tyle dorośli, by wiedzieć, że
nie da się pokonać różnicy między Zachodnią Wirginią i
Georgetown.
Ashby ujrzała cień w jego oczach i szczęście, które przed
chwilą ją ogarnęło, ulotniło się.
- Jeśli się kogoś kocha, można pokonać przeszkody! -
Jeszcze przez chwilę miała nadzieję, że wszystko powinno się
ułożyć, że muszą osiągnąć jakiś kompromis.
- Oboje jesteśmy rozsądni i dojrzali, powinniśmy znaleźć
jakieś wyjście!
Zanim Wade zdążył zapytać ją, jakie to wyjście,
pocałowała go mocno.
Ashby czuła, że nie nadszedł jeszcze czas na
dyskutowanie tego, które z nich czego się wyrzeknie. Teraz
pragnęła tylko jednego. Cieszyć się świadomością, że on ją
naprawdę kocha.
ROZDZIAŁ 12
Początek sierpnia był bardzo ciepły. Ashby i Wade całe
dnie spędzali na farmie. Ashby skończyła już załatwianie
wszystkich spraw związanych z wystawą i cały wolny czas
poświęcała Wade'owi. Nie jeździli teraz na wycieczki po
okolicy, za to chodzili popołudniami na długie spacery,
zbierali ostatnie jagody, szukali dojrzałych jeżyn lub po prostu
podziwiali piękno górskiego pejzażu.
Przyszłość nadal była niejasna i to kładło się pewnym
cieniem na ich szczęściu, ale Ashby postanowiła teraz niczym
się nie martwić. Każde spojrzenie i każdy gest Wade'a
ś
wiadczyły, że jego miłość jest równie głęboka jak jej własna.
Nawiązało się między nimi prawdziwe porozumienie.
Niekiedy nie musieli nic mówić, bo wystarczało samo
spojrzenie.
Ashby była przekonana, że Wade także planuje ich
wspólną przyszłość i dlatego sama szykowała się do pójścia na
jakieś ustępstwo. Widząc jego zdecydowaną niechęć do
powrotu w świat biznesu, zrezygnowała z pomysłu
powiększenia galerii i korzystania z jego pomocy jako
doradcy finansowego. Zamiast tego postanowiła zatrzymać
galerię taką, jaka jest, i większość obowiązków powierzyć
Joannie, co pozwoli jej na spędzanie części roku na farmie.
W miarę jak zbliżały się jej urodziny, Wade stawał się
coraz bardziej tajemniczy. Skończył już stelaż na kilimy, ale
ciągle jeszcze rankami zamykał się i pracował nad czymś w
stodole. Kilka razy Ashby była zaskoczona, że kiedy
rozmawiał przez telefon, na jej widok zmieniał od razu ton
głosu i temat rozmowy.
Pewnego razu ktoś zadzwonił i długo z nim rozmawiał,
potem Wade zawołał Ashby. Telefonowała jej siostra Sue.
- Chciałam tylko porozmawiać z człowiekiem, który
poderwał moją małą siostrę - tłumaczyła się Sue.
Podejrzenia Ashby rosły. Wade obiecał urządzić jej
niezapomniane urodziny, ale nie mogła z niego wyciągnąć, co
to będzie. Snuła najróżniejsze przypuszczenia: może pytał Sue
o rozmiar pierścionka zaręczynowego, a może przeciwnie,
chciał z nią zerwać i prosił Sue o przyjazd i pomoc?
Niestety, nie mogła dłużej przeciągać pobytu na farmie.
Joanna coraz częściej dzwoniła w sprawach galerii i
najbliższej wystawy, a Ashby tylko obiecywała, że wraca już
niedługo. Żadna siła nie wyciągnęłaby jej z Zachodniej
Wirginii przed uroczystością.
Jeszcze niedawno myśl o trzydziestych piątych urodzinach
napawała ją pesymizmem, a teraz wydawało się, że ta data
może stać się początkiem szczęśliwej przyszłości z Wade'em.
Dwa dni przed urodzinami rozpadało się na dobre. Deszcz
nie ustawał. Ashby przestraszyła się, że to zły znak.
- Nudzisz się w domu w taką pogodę? - Wade zauważył
jej zmianę nastroju, bo od poprzedniego dnia siedzieli razem
w domu.
Tego ranka Wade pojechał tylko wypożyczyć jakieś filmy
na wieczór. Ashby została i piekła ciastka, a kiedy Wade
wrócił, przygotowała mu gorącą czekoladę. Potem usiedli na
kanapie przy kominku.
Ashby
ze
smutkiem
patrzyła
przez
okno
na
przygnębiający, szary dzień.
- Nie chcę, żeby tak padało w moje urodziny. Wade
ukląkł przed nią.
- Moja mała dziewczynko, nie martw się. Ani deszcz, ani
ś
nieg, ani nic innego nie zatrzyma chwili, kiedy będziesz
wchodzić w średni wiek - mówił to z udawanym, żartobliwym
współczuciem.
- Bardzo dziękuję za pocieszenie, znacznie lepiej się
czuję! Jak mogłam oczekiwać zrozumienia ze strony takiego
starego mężczyzny?!
- Starego?! - Wade zrobił komicznie oburzoną minę. -
Mam trzydzieści dziewięć lat, a ostatnie badania mówią, że
dopiero czterdziestka jest końcem młodości.
- Może to i prawda, ale kobiety nie osiągają pełni
rozkwitu aż do czterdziestki, podczas gdy wy, biedni
mężczyźni, macie to za sobą w wieku lat dziewiętnastu.
Widzisz więc, że właściwie jesteś o dwadzieścia lat dla mnie
za stary.
- O nie! - Wade zerwał się na równe nogi. - Zaraz
przekonasz się, kto tu jest stary.
Tego wieczoru nie oglądali już żadnego filmu. Żar
płonącego kominka nie mógł się równać żarowi ich
namiętności, kiedy kochali się na miękkim dywanie z
owczych skór.
Przed zmierzchem niebo rozpogodziło się i pojawiła się
tęcza. Ashby wybiegła na werandę z okrzykiem zachwytu.
Wade poszedł za nią i zobaczył, jak klaszcze w dłonie i
podskakuje z radości. Ashby rzuciła się mu w ramiona
przekonana, że tęcza jest zapowiedzią czegoś dobrego.
Następnego ranka obudziła się bardzo wcześnie, cichutko
wstała z łóżka, zarzuciła na siebie ciepły szlafrok Wade'a, bo
przed świtem było jeszcze chłodno, i wyjęła parę jego
ciepłych skarpet. Samson zbudził się i patrzył na nią w
ciemności. Szeptem kazała mu, by został na miejscu, bo bała
się, że zbudzi Wade'a. Poszła do kuchni, cicho nastawiła
maszynkę do kawy, włożyła skarpety i wyszła na werandę.
Usiadła w bujanym fotelu i szczelnie otuliła się szlafrokiem.
Samson usadowił się koło niej i natychmiast zasnął.
Ashby chciała zbudzić Wade'a, kiedy tylko pojawią się
pierwsze promienie wschodzącego słońca. Chciała razem z
nim powitać poranek swoich urodzin, dzień, kiedy
prawdopodobnie on poprosi o jej rękę. Przecież tęcza nie
mogła zapowiadać czegoś innego.
- Ach, tu jesteś! - Usłyszała go od drzwi. - Jak widzę i
mój szlafrok też się znalazł!
- Właśnie miałam iść cię budzić - stwierdziła z
uśmiechem.
Wade ubrał się w zielony sweter i dżinsy, czarne włosy
miał jeszcze potargane ze snu. Wyglądał cudownie.
- Pewnie szukałaś prezentu po całym domu. Zachowujesz
się jak dzieciak przed Gwiazdką - zażartował.
Ashby wstała, wspięła się na palce i pocałowała go
mówiąc:
- Ty jesteś jedynym podarkiem, jakiego pragnę. Wade
przez chwilę trwał w milczeniu, wreszcie powiedział:
- Zatem mnie masz, cały dzień będę twoim niewolnikiem.
Co pani sobie życzy na śniadanie?
- Poproszę o grzanki z syropem klonowym. - Starała się
ukryć rozczarowanie. Bardzo wyraźnie dała mu do
zrozumienia, o co jej chodzi, a on obrócił to w żart. A może
zaprosi ją gdzieś do eleganckiej restauracji na kolację i
wtedy... Może zabierze ją na spacer przy księżycu...
- Znudziła ci się moja dieta? Nie chcesz owoców i
owsianki? - zaśmiał się.
Potrząsnęła głową.
- Nie. Dzisiaj jest wyjątkowy dzień i mogę życzyć sobie,
czego dusza zapragnie. A jeśli mnie ładnie poprosisz, to i
tobie dam ugryźć.
- To miło z twojej strony, moja mała. - Wziął ją na ręce i
usiadł w bujanym fotelu, trzymając ją na kolanach. -
Popatrzmy teraz na wschód słońca, zgoda?
- Dokładnie to samo chciałam zaproponować. - Położyła
głowę na jego piersi.
Po śniadaniu Wade powiedział:
- Przygotuj się do wyjścia. Włóż coś ładnego, ale nie
jakąś wieczorową kreację.
To oczywiście wykluczało biwak! Ashby przeglądała
swoje ubrania i zastanawiała się, co też Wade planuje.
Zdumiała się, kiedy zobaczyła go w eleganckich
spodniach koloru khaki, niebieskiej koszuli i sztruksowej
marynarce.
- Jeśli nie nałożysz czegoś na tę bieliznę, spóźnimy się -
upomniał ją.
Ashby uśmiechnęła się kusząco, ale Wade pokręcił głową
i podszedł do drzwi.
- Daję ci dziesięć minut, a jeśli nie, to wsadzę cię do
samochodu tak, jak stoisz.
Szybko zaczęła szukać, co by tu nałożyć i żałowała, że nie
ma nic nowego. Nagle drzwi sypialni otworzyły się i wszedł
Wade niosąc duże, ładnie zapakowane pudło.
- Wszystkiego najlepszego! - powiedział z uśmiechem.
Patrzyła na niego badawczo, kiedy pomagał jej umieścić
pudło na łóżku.
- Otwórz je teraz - poradził. Posłusznie odwinęła wstążki i
kolorowy papier. Wstrzymała oddech, zanim otworzyła pudło.
Może w tym dużym pudełku będą kolejno coraz mniejsze,
coraz mniejsze, aż w końcu znajdzie malutkie pudełko z
pierścionkiem. Modliła się w duchu, by tak było.
Nie. W pudełku była sukienka. Biała, ozdobiona
bawełnianą koronką i haftowana w delikatne pastelowe
kwiaty.
- Jaka piękna! - zawołała, nie podnosząc wzroku, by
ukryć głębokie rozczarowanie. - Dziękuję ci bardzo.
- Nie mnie dziękuj, tylko Annie. To ona zrobiła tę
sukienkę, bo pomyślała, że możesz potrzebować czegoś
ładnego do ubrania.
Ashby podniosła głowę i odetchnęła słysząc, że to nie jest
prezent od niego. Uśmiechnęła się.
- Nie spodziewałam się, że Anna zrobi mi taką
niespodziankę - powiedziała, wkładając sukienkę.
- Wyglądasz wspaniale - zauważył.
Ashby spojrzała mu w oczy i zobaczyła w nich taki
zachwyt, że bez spoglądania w lustro wiedziała, że jest piękna.
Nie mogła się jednak oprzeć, by nie zerknąć do lustra.
Wyglądała niezwykle romantycznie i kobieco w tej sukni od
Anny.
- Zupełnie nieźle jak na trzydziestopięcioletnią babę -
dodał Wade i wyszedł.
Usłyszał, jak Ashby rzuciła ze złości butem w drzwi.
Gdyby teraz tylko jej dotknął, spóźniliby się. Zaczynał
ż
ałować swej decyzji, by towarzyszyć jej przez cały ten dzień.
Zupełnie nie miał pojęcia, jak ona zareaguje na
przygotowaną niespodziankę. Wiedział natomiast, o co
chodziło jemu samemu. Chciał ją mocniej związać z
Zachodnią Wirginią, a w rezultacie i z sobą.
Kiedy Ashby była już gotowa, zaprowadził ją do swej
furgonetki, choć nalegała, by pojechać porsche'em.
- Ja przygotowałem niespodziankę, więc i ja wybieram
samochód.
Wade pragnął, by dzisiaj nic nie przypominało jej
Georgetown.
Ashby posłusznie wsiadła i pomyślała, że pojadą gdzieś na
piknik. Pierścionek zaręczynowy pewnie jest ukryty w
koszyku z prowiantem.
Znowu nie zgadłam, pomyślała, kiedy Wade skręcił w
stronę Hickory. Roześmiała się na widok mnóstwa
samochodów zaparkowanych przed domem Millie i Coota.
- Zaprosiłeś całe miasto na przyjęcie? To jest ta
niespodzianka?
Może zamierzał ogłosić zaręczyny w obecności całej
swojej rodziny. Bardzo chciała, żeby tak było!
- Zaprosiłem cały stan - odparł i nacisnął klakson,
ogłaszając ich przyjazd.
Millie wyszła im na spotkanie i uścisnąwszy Ashby
powiedziała:
- Wszystkiego najlepszego. Coot i cała rodzina czekają w
ogrodzie.
Poprowadziła ich do tylnych drzwi, Wade otworzył je
przed nią. Ashby wyszła i oniemiała, nie mogąc od razu
ogarnąć wzrokiem całego widoku. Na trawniku pod
kolorowymi ogrodowymi parasolami stały stoły z jedzeniem.
Między dwoma słupkami zawieszony był transparent z
napisem: Wszystkiego najlepszego! Tłum ludzi śpiewał
głośno: Sto lat, sto lat
Oczy jej zaszły mgłą wzruszenia, kiedy zaczęła
rozpoznawać poszczególne twarze. To były twarze krewnych
Wade'a, ale także i jej własnych. Pośrodku stała Sue ze swoim
mężem i dziećmi, z prawej strony Sue druga siostra Carol,
także z rodziną. Z lewej jej bracia: Andy, Frank i Grover.
Bracia musieli przyjechać z daleka, z Alaski i z Florydy, więc
nie zabrali żon i dzieci.
Goście skończyli śpiewać i Sue podbiegła do Ashby.
- No, pocałujże tego chłopaka. - Sue wskazała Wade'a. -
To wszystko jego pomysł.
Ashby w milczeniu odwróciła się w jego stronę.
Uśmiechnął się i wyciągnął ku niej ramiona. Podeszła, a on
mocno ją pocałował przy ogólnym aplauzie. Zaraz potem
rozdzielili ich goście składający życzenia.
- Masz szczęście, że urodziny wypadają ci w sierpniu -
powiedział Andy całując ją.
- Tak, inaczej nie moglibyśmy tu przyjechać - dodał
Frank.
- Najlepsze życzenia od mojej rodziny - oznajmił Grover.
- Bill zadzwoni dziś do ciebie, też nie mógł przyjechać -
wytłumaczyła czwartego brata Carol.
Wade odgadł, że Carol jest najstarsza z rodzeństwa. Miała
już siwe włosy tak jak jego matka. Zaczął liczyć i zapytał:
- Kogo brakuje oprócz Billa?
- Wilmy, jest na rocznym stażu naukowym we Francji -
odpowiedziała Sue. - Wiesz, ona wykłada...
- Tak, na University of Maryland - dokończył Wade.
- Bardzo dobrze, na piątkę!
- Ashby, pamiętasz tę panią? - zapytała Sue, prowadząc ją
do starszej kobiety.
- Och, ciocia Tootsie! Teraz jesteśmy tego samego
wzrostu!
- I znalazłaś sobie chłopaka wysokiego jak mój Elwood. -
Ciotka uśmiechnęła się do Wade'a.
- Zawsze byłaś ładna - powiedział Elwood do Ashby - i
taka zostałaś.
-
Nazywałeś
mnie
Czerwonym
Kapturkiem
-
przypomniała mu Ashby. - Ach, jest też Nancy!
Okazało się zatem, że Wade i Sue zaprosili nie tylko
najbliższą rodzinę. Nancy była córką Tootsie. Znaleźli się tu
wujek Galen z żoną Floreną, ciotka Małgorzata z mężem
Clyde'em, ciotki Kathleen, Betty i Gerry. Były ich liczne,
dorosłe już dzieci, które, podobnie jak Ashby, wyprowadziły
się z Weathersfield. Ale nie nazbyt daleko, skoro wszyscy
mogli przyjechać na przyjęcie urodzinowe. Patrzyła teraz, jak
ż
artują i wspominają dawne figle i psoty.
- Pamiętacie, jak Nancy zamieniła Ashby miseczkę z
puddingiem czekoladowym na miseczkę z zimnym sosem i
jak Ashby nabrała do ust dużą łyżkę tego paskudztwa?
- Tak, ale potem Ashby odpłaciła jej i wlała octu do
szklanki Nancy!
Zdziwione dzieci patrzyły nie rozumiejąc, z czego śmieją
się ich rodzice. Wade śmiał się równie szczerze jak wszyscy.
- To przyjęcie przypomina raczej wesele - powiedział,
dołączając do nich Coot. - Brakuje tylko księdza. Może
poślemy po wielebnego Jenkinsa?
- Bill i Wilma nie darowaliby, gdyby wesele odbyło się
bez nich - wtrącił Andy.
Ashby
rzuciła
ukradkiem
spojrzenie
na
Wade'a.
Uśmiechał się, ale nie mogła odgadnąć, co myślał, kiedy
mówiono o ich małżeństwie. Szybko też, ku rozczarowaniu
Ashby, zmienił temat i zapytał:
- Co Bill porabia na Alasce?
- Prowadzi gdzieś w dzikiej głuszy obozy myśliwskie i
wędkarskie - wyjaśnił Frank. - Ludzie z całego świata
przyjeżdżają i płacą mu za to, co dla niego jest samą
przyjemnością. - Westchnął i poklepał się po brzuchu. - A ja
siedzę całymi dniami w biurze wśród papierów i jem zbyt
wiele w czasie lunchów.
- Przyjedź na Florydę, to zaraz u mnie zgubisz brzuszek -
odezwał się Grover.
- Widzisz - tłumaczył Frank - to kolejny mocny facet w
rodzinie. Ma wypożyczalnię żaglówek i sam ciągle pływa po
oceanie.
- Przyjedź do mnie z Ashby - zaproponował Grover
Wade'owi - to popłyniemy na ocean łowić ryby.
Wade z powątpiewaniem pokręcił głową.
- Już raz łowiłem z nią ryby i nie jestem pewien, czy moja
ambicja zniosłaby powtórkę.
- Przypomniałaś sobie, czego cię uczyliśmy? - zapytał
Andy.
Ashby potaknęła.
- Pamiętacie, jak ją straszyliśmy, że zrobimy z niej
przynętę? - Kuzyn Chuck włączył się do rozmowy.
- Uciekła wtedy na drzewo i nie chciała zejść. Musieliście
przyjść po mnie - wspomniała Sue.
- Widzisz, nie wierzyłeś, kiedy ci mówiłam, że wszyscy
się mnie czepiali. - Ashby zwróciła się do Wade'a.
- Biedna dziecina! - Objął ją, ale w jego oczach było
więcej rozbawienia niż współczucia.
- Zawsze jednak odpłacała pięknym za nadobne -
zapewniał Frank. - Pamiętam, jak kiedyś...
Wspominali stare dzieje, a kiedy zaczęli mówić o
rodzicach, oczy Ashby zrobiły się wilgotne. Odnajdywała
podobieństwo ich rysów w twarzach ciotek i wujków.
Kiedy szła z Wade'em do innej grupki gości, wyszeptała
mu do ucha:
- Dziękuję ci. Dziękuję, że przypomniałeś mi moją
przeszłość.
- Zadowolona?
Potaknęła zdecydowanie. Jej obawy okazały się
bezpodstawne. Wszyscy krewni doskonale ją pamiętali i
spotkanie z nimi wcale nie obudziło w niej niemiłych
wspomnień.
Wade mrugnął znacząco.
- Na razie zadowolę się takim podziękowaniem, ale
później...
Gdyby jeszcze zaproponował jej małżeństwo, byłaby
zupełnie szczęśliwa. Zbliżał się wieczór, przyjęcie kończyło
się, a Wade nie miał zamiaru ogłaszać zaręczyn.
Wrócili na farmę, Wade poszedł wypuścić Samsona ze
stodoły, Ashby podążyła za nim. Pies powitał ich z szaloną
radością. Wade włączył światło i poprowadził Ashby w głąb
pracowni.
- To jest mój prezent dla ciebie - wskazał ręką. - Zrobiłem
dla ciebie wezgłowie do łóżka.
Ashby podeszła bliżej i przypatrywała się. Była to bardzo
piękna rzecz. Wade wykorzystał drzewo wyrwane z
korzeniami, a korzenie posłużyły do zrobienia rodzaju
baldachimu podtrzymywanego rzeźbionymi słupkami.
- Jakie to piękne.
Podeszła i dotknęła gładkiej powierzchni drewna. Nie
mogła spojrzeć na Wade'a, bo zrozumiała, że nie doczeka się
propozycji małżeństwa. Nagle wpadła na pomysł i zapytała:
- Czy to ma być wezgłowie do naszego małżeńskiego
łoża?
Wade podszedł do niej, dłonią zburzył jej włosy, w oczach
miał smutek.
- Nie, jeśli zabierzesz je do Georgetown.
Powiedział to cicho, ale Ashby czuła się jak ogłuszona.
Zamknęła oczy, nic nie mówiła. Była pewna, że przez ostatnie
dwa tygodnie Wade również obmyślał sposoby, jak by mogli
zostać razem.
- Jest coś takiego jak kompromis - powiedziała wreszcie.
- Raz weekend tu, raz tam. - Potrząsnął głową. - Jestem
tak szczęśliwy, kiedy jesteś ze mną, że nie zniósłbym, gdybyś
ciągle wyjeżdżała.
- Nie, nie o tym myślałam. Moglibyśmy część roku
spędzać na farmie, a część w Georgetown.
- I co? Wziąć ślub? Ashby potaknęła.
- A co ja będę robił w mieście, zabawiał się w gosposię?
A co z farmą? Ktoś musi się nią zajmować.
- Zimę możemy spędzać w Waszyngtonie, a ty możesz
wynająć kogoś na ten czas. Zresztą nie ma tyle pracy na
farmie. Poza tym zimą zajmujesz się głównie robieniem
mebli, a garaż w moim domu można przerobić na pracownię.
- I ty będziesz sprzedawała meble? Znowu potaknęła.
- Ashby, sądziłem, że zrozumiałaś, dlaczego nie mogę i
nie chcę sprzedawać moich mebli, tłumaczyłem ci już.
Ashby nie dawała za wygraną.
- Nie myślałam o sprzedaży na wielką skalę, nie
pozwoliłabym ci uruchomić przedsiębiorstwa. Mogę załatwić
ci kontrakt i zająć się wszystkimi formalnościami, tak że nie
będziesz musiał o nic się martwić.
Wade uśmiechnął się. Najbardziej podobał mu się w niej
upór równy jego własnemu uporowi. A on chciał, żeby została
z nim na farmie!
- Nie, nie mogę.
- Nie możesz czy nie chcesz?
Wade czuł się bezsilny.
- Co za różnica? Nie mam po prostu wyboru.
- Zatem wszystko skończone? Pomożesz mi się spakować
i pomachasz na pożegnanie?
Wade chciał ją objąć, ale mu umknęła.
- Gdybym mógł, poprosiłbym, żebyś została ze mną i
wyszła za mnie. Nie mogę jednak prosić, żebyś rzuciła galerię.
Ona tyle dla ciebie znaczy. Nie zniósłbym, gdyby twoja
miłość zaczęła zmieniać się w nienawiść.
- Gdybyś naprawdę mnie kochał, znalazłbyś jakiś sposób,
byśmy mogli być razem!
Pobiegła w stronę drzwi.
- Czy wiesz, jak mi ciężko pozwolić ci odejść?
W jego głosie brzmiała taka męka, że Ashby zatrzymała
się, ale nie odwróciła. Oczy miała pełne łez.
- Wyjazd z tobą do Waszyngtonu to dla mnie wyrok
ś
mierci. Nie proszę, żebyś udowodniła mi swoją miłość i
rzuciła galerię. Czy mam poświęcić własne życie, żeby
przekonać cię, że cię kocham?
Usłyszała, jak podchodzi do niej. Odwróciła się, położyła
dłonie na jego piersi, czuła bicie jego serca.
- Nie musisz dla mnie umierać. Przecież możesz stosować
dietę, uprawiać ćwiczenia nie tylko tu na farmie.
- Nie, nie mogę. - Wziął ją za ramiona i kilkakrotnie
potrząsnął. - Ashby, byłem z tobą szczery. Porzucenie kariery
i wyjazd z Chicago okazało się dla mnie bardzo trudne. Nie
mogę tam wracać.
- Nie mówię przecież o powrocie do Chicago.
Waszyngton jest zupełnie inny, to nie to samo co Chicago, a
robienie mebli to nie to samo, co praca na giełdzie!
Wade opuścił ręce i bezradnie kręcił głową.
- Ashby - błagał - proszę, spróbuj zrozumieć! Patrzyła
przez chwilę na niego, wiedziała, że nie ma co dalej walczyć,
ż
e przegrała.
- Wszystko rozumiem, tak łatwo przekreślasz najlepsze,
co mi się zdarzyło w życiu. - Przerwała, zaśmiała się
ironicznie. - Zresztą zdawało mi się, że także i w twoim.
Otworzyła drzwi i wyszła.
ROZDZIAŁ 13
Ashby poszła spad, nie dbając o to, czy Wade do niej
przyjdzie, czy nie. Jednak nie mogła zasnąć i wpatrywała się
w ciemność. Po pewnym czasie pojawił się Wade. Wstała,
podeszła do niego i nerwowymi ruchami zaczęła ściągać z
niego ubranie - wiedziała, że to już ostatni raz. Wade odsunął
ją i sam powoli się rozebrał. Ashby opanowała się i
pomyślała, że lepiej nie spieszyć się i zapamiętać każdy
moment przed rozstaniem.
Kochali się w milczeniu. Potem Wade trzymał ją w
objęciach, nic nie mówili do siebie, tylko on czasami mocno ją
przytulał. Niewiele spali tej nocy. O świcie wypuścił ją z
objęć, przyjrzał się jej, jakby chcąc lepiej zapamiętać,
pocałował w czoło i wyszedł.
Kochał ją tak bardzo, że nie potrafił jej zatrzymywać za
wszelką cenę. Teraz musiał jednak zebrać wszystkie siły, żeby
móc się z nią pożegnać. Zawołał Samsona i poszedł z nim na
długi spacer.
Ashby nasłuchiwała, jak odchodzi, potem też wstała.
Wzięła prysznic, ubrała się i spakowała.
Nie zostawiła żadnej kartki.
Zatrzymała się w Hickory, żeby pożegnać się z Millie i
Cootem. Kiedy weszła do kuchni, Millie zerwała się z krzesła.
- Co się stało!?
Ashby bez słowa podeszła do niej i mocno objęła. Chciało
się jej płakać, ale mówiła sobie, że nie jest już małą
dziewczynką, która swoje problemy może wypłakiwać na
ramieniu mamy.
- Wyjeżdżam.
- Co takiego?!
Coot podszedł do nich i głośno zaprotestował:
- Wybij to sobie z głowy! Nigdzie nie wyjedziesz!
Zostaniesz tu z naszym chłopcem.
- Siadaj i skończ śniadanie - nakazała mu Millie. - To są
rozmowy między kobietami.
Zaprowadziła Ashby do salonu i posadziła na kanapie.
- Niewiele więcej mogę powiedzieć. Wade nie chce
wyjechać ze mną i nie chce też prosić mnie, bym została.
- A zostałabyś, gdyby poprosił?
- Tak! - wykrzyknęła i zerwała się z kanapy. - On jest taki
despotyczny, w ogóle nie dał mi czasu na zastanowienie się,
jakby to było, gdybym została na farmie. Wiedział też
doskonale, że nie chciałam się spotkać z moimi krewnymi, a
mimo to zaprosił ich na przyjęcie bez mojej zgody. Kiedy
jednak przyszło do planowania wspólnej przyszłości, nagle
zrobił się taki uprzejmy i nie poprosił mnie, żebym została.
- A co z twoją galerią? Mogłabyś z niej zrezygnować dla
niego? - spytała Millie.
Ashby była zakłopotana.
- Próbowałabym osiągnąć kompromis. Mam bardzo dobrą
współpracowniczkę, która mogłaby mnie zastępować, ale
Wade nie zgodził się mieszkać w mieście nawet przez kilka
miesięcy w roku.
- Jemu było bardzo trudno zdecydować się na wyjazd z
miasta i rzucenie pracy. Dopiero, kiedy zrozumiał, że jest to
sprawa życia lub śmierci, zmienił zdanie. Od tego czasu nie
chce o tym wspominać i sądzi, że nie ma innego wyboru.
- Tak, tak, wiem o tym. Powiedział mi o swoich
problemach z sercem i o swoim cholernym charakterze, ale ja
go kocham i oh mnie też! Dlaczego nie chce pójść na
kompromis? Jest przecież dorosły i powinien wyciągnąć
wnioski z błędów, które popełnił. Dlaczego mam wszystko
rzucać i przekreślać, żeby z nim być?!
Millie wzięła jej ręce w swoje i spokojnie zaczęła:
- Miejsce kobiety jest u boku mężczyzny, którego kocha.
Tak było przynajmniej za moich czasów. Byłam dziewczyną z
prowincji, a edukację skończyłam na szkole średniej, lecz
kiedy Abe zaczął pracować w dyplomacji, musiałam zacząć
się uczyć najróżniejszych rzeczy. Na początku szczerze tego
nienawidziłam. Byłam przerażona, że zrobię jakiś błąd, jakieś
okropne faux pas, które zniszczy karierę Abe'a. Jednak on
całkowicie mi zaufał i to dodało mi sił. Nie umiem ci
doradzić, co masz zrobić, choć bardzo bym chciała. Ja wierzę
w to, że miejsce kobiety jest u boku mężczyzny, ale ty
powinnaś postępować tak, jak uważasz, że będzie najlepiej dla
ciebie. Kay była nieszczęśliwa tu na prowincji i pewnie Wade
obawia się, że i z tobą tak może być. Dlatego nie nalega, żebyś
została.
Ashby spuściła głowę. Nie umiała zdecydować, czy
mogłaby być szczęśliwa bez swojej galerii.
- Daj sobie i jemu trochę czasu. Wróć do siebie i wsłuchaj
się w swoje serce. Tylko tyle. Potem będziesz wiedziała, co
należy uczynić.
- Dziękuję - powiedziała Ashby - dziękuję za wszystko,
byłaś dla mnie taka dobra.
Wychodząc spotkały Coota, który niecierpliwie zapytał
córkę:
- No i wytłumaczyłaś jej?
- Nie zwracaj na niego uwagi. - Millie objęła ją i
prowadziła do drzwi. - To stary zrzęda.
- Aha, więc nie zostanie z Wade'em. - Coot zagrodził im
drogę.
- Jeszcze nie teraz. Musi wrócić do swojej galerii i
przemyśleć wszystko.
- Smarkacze! Wydaje im się, że wszystkie rozumy zjedli,
a tak naprawdę, to nic nie wiedzą. Trzeba było wczoraj
wezwać wielebnego Jenkinsa, kiedy była po temu okazja.
Ashby nie zwracała uwagi na jego zrzędzenia.
- Jeśli zdecydujesz się sprzedawać u siebie wyroby sztuki
ludowej, daj mi znać, a przyślę do ciebie ludzi.
- Wyjeżdżasz sobie, ja wcale nie robię się młodszy, a tak
bym chciał zatańczyć na twoim weselu!
Ashby z trudem powstrzymywała łzy. Szybko się
pożegnała.
Dzień był piękny, słoneczny. Ashby jechała powoli, nie
mogła się skupić na prowadzeniu. Czuła ból w sercu na samo
wspomnienie zielonych oczu Wade'a.
Przed Waszyngtonem zaczął się duży ruch, co zmusiło ją
do większego skupienia się na prowadzeniu. Podjechała pod
swój dom i zatrzymała się przed garażem. Usłyszała
szczekanie psa i w pierwszym odruchu pomyślała - Samson!
Zaraz się jednak otrząsnęła, jest przecież w domu u siebie, w
Georgetown. Wprowadziła samochód do garażu, pozamykała
drzwi. Weszła do środka. Potrzebowała tylko snu i
zapomnienia.
Obudził ją dźwięk telefonu. Zerwała się z jedną myślą - to
na pewno Wade!
- Ashby? Wszystko w porządku? - Usłyszała głos Joanny.
- Tak, tak. Która godzina?
- Już prawie dwunasta. Widziałam twój samochód w
garażu, potem pukałam do ciebie, ale nie odzywałaś się i już
zaczynałam się denerwować.
- Przyjechałam późno w nocy - skłamała Ashby.
- Och, przepraszam, że cię obudziłam. Wracaj do łóżka.
- Nie, tylko się umyję, ubiorę i zejdę do galerii.
Nie mogła myśleć ciągle o nim, musiała się czymś zająć, a
poza tym trzeba było zorganizować wystawę. Poszła do
kuchni zrobić kawę. Wnętrze zaprojektowała sama. Było
bardzo nowoczesne, ale teraz poczuła, jak obce i właściwie
bezosobowe jest w porównaniu z ciepłym, wypełnionym
drewnianymi meblami domem Wade'a na farmie.
Nalała sobie kubek kawy i zeszła do galerii. Chodziła i
oglądała wszystko, jakby widziała to po raz pierwszy. Nagle
na ścianie zobaczyła ręcznie tkany kilim, który bardzo
przypominał kilim Nawajów wiszący w domu Wade'a.
Także tutaj, u siebie w galerii, nie mogła przestać o nim
myśleć! Gdzie i jak odnajdzie spokój?
Zjawiła się Joanna, którą Ashby pochwaliła:
- Bardzo dobrze sobie radziłaś beze mnie. Widzę, że
sprowadziłaś trochę nowych eksponatów.
Joanna uśmiechnęła się z zadowoleniem.
- Chcesz wszystko obejrzeć?
- Nie dzisiaj, boli mnie głowa. Joanna patrzyła na nią
zaintrygowana:
- Na pewno jesteś zakochana. Gdzie ukrywasz tego faceta
z aksamitnym głosem? Nie sądzisz chyba, że dzwoniłam tak
często, żeby tylko z tobą porozmawiać. Kiedy mi go
przedstawisz?
- Wiesz, on nie lubi miasta. - Ashby spróbowała
nonszalancko wzruszyć ramionami. - Powiedz mi, jak idzie
sprzedaż biżuterii?
Ashby przyglądała się koralom, turkusom, srebrnym
naszyjnikom porozkładanym na wyłożonych aksamitem
półkach.
- Coś mi się zdaje, że są jakieś problemy. - W oczach
Joanny było współczucie. - Zamknijmy galerię i chodźmy na
obiad. Wypłaczesz się ciotce Joannie.
- Idź sama, ja zostanę.
Matka Wade'a nie mogła jej pomóc, jak więc mogła
uczynić to Joanna?
- Idź już, i tak napracowałaś się, kiedy mnie nie było.
Teraz moja kolej.
- Pamiętaj jednak, że zawsze możesz na mnie liczyć -
zadeklarowała Joanna, wychodząc na przerwę obiadową.
Nagle pojawiła się Sue. Wpadła do galerii jak burza.
- Jak można było pozostawić człowieka bez jednego
słowa, nie zostawiłaś nawet karteczki! - Sue zupełnie nie
przejmowała się, że przysłuchują się jej klienci. - A poza tym
twoi bracia i siostry czekali na ciebie ze śniadaniem Nie
zjawiałaś się, więc zadzwoniliśmy do Wade'a i biedaczek
powiedział, że go rzuciłaś i wyjechałaś.
Ashby szybko wyprowadziła Sue do mieszkania. Chciała
się wytłumaczyć, a przede wszystkim dowiedzieć czegoś o
Wadzie.
- Powiedz mi, co mówił Wade?
- Niewiele. Wrócił ze spaceru i zobaczył, że ciebie już nie
ma. Zadzwonił do swojej matki, ona mu opowiedziała, że
byłaś u niej pożegnać się i że odjechałaś do Georgetown.
Wade też zapomniał o umówionym śniadaniu. I co chcesz
jeszcze wiedzieć? Jego głos brzmiał strasznie! Ty zresztą też
nie wyglądasz lepiej, ten puder nie maskuje sińców pod
oczami.
Ashby nalała kawy do kubków, jeden podała Sue, a sama
usiadła przy oknie i zapatrzyła się na drzewko rosnące
pośrodku niewielkiego dziedzińca. Jakże to odmienny widok
od tego z werandy Wade'a!
Sue podeszła do niej:
- Ashby, przestań się tak gapić przez okno, wyglądasz jak
chodzące nieszczęście.
- Nic na to nie poradzę. Czy Wade mówił coś jeszcze?
- Że nie wzięłaś prezentu urodzinowego. Powiedział, że ci
go przyśle.
Ashby zachłysnęła się kawą i krzyknęła:
- Nie chcę żadnych jego prezentów! Jak on mógł mi to
zrobić!
- A co się stało? - zdziwiła się Sue.
Ashby zerwała się i, nie panując nad sobą, krzyczała:
- Zrobił dla mnie rzeźbione wezgłowie do łóżka.
Spodziewałam się, że poprosi mnie o rękę, a on zrobił
wezgłowie do łóżka, ale nie do łóżka małżeńskiego! Dostałam
więc puste łóżko!
Sue aż się cofnęła przerażona jej wybuchem.
- Przepraszam, Sue. Nie powinnam była ci o tym mówić.
- Zacznij jeszcze raz i spokojnie opowiedz mi po kolei.
Ashby uspokoiła się i opowiedziała wszystko, ale Sue nie
mogła jej poradzić nic ponad to, co już radziła Millie.
- Daj mu trochę czasu, on cię kocha, nawet ślepy może to
zauważyć. Wade cierpi teraz naprawdę, poznałam to po jego
głosie. Zobaczysz, że zmieni zdanie i pójdzie na kompromis.
Ashby nie podzielała optymizmu swojej siostry.
Pewnego dnia do galerii nadeszła olbrzymia paczka od
Wade'a, ale nie było żadnej karteczki ani listu. Ashby kazała
znieść paczkę do piwnicy, żeby nie patrzeć na to pięknie
rzeźbione wezgłowie.
Joanna już kilka razy prosiła, by Ashby zeszła do piwnicy
i sprawdziła, czy przyszły wszystkie zamówione przez nią
rzeczy. Jednak Ashby nie mogła tego zrobić. Drewniane
rzeźby przypominałyby jej Wade'a, jego zielone oczy, jego
mocne ręce, ciemne włosy rozwiane na wietrze...
- Ashby, oprócz wezgłowia jest też stelaż na kilimy -
powiedziała Joanna po powrocie z piwnicy - i jeszcze to...
Był to ten sam niebieski miś, którego Wade wygrał na
strzelnicy. Ashby wzięła go od Joanny i przytuliła do piersi,
nazwała go małym Wade'em i to był jedyny mały Wade,
jakiego dała ukochanemu. Poruszyła ją do głębi ta myśl.
Zdecydowanym i gwałtownym ruchem wrzuciła misia do
kosza na śmieci.
Joanna aż jęknęła, ale Ashby niczego nie chciała jej
wyjaśniać.
Wieczorem, kiedy kładła się już do łóżka, nagle
przypomniała sobie niebieskiego misia i nie mogła się oprzeć,
by nie zejść na dół, do galerii i odszukać go. Nie potrafiła w
ż
aden sposób, choć próbowała, wymazać Wade'a z pamięci.
Dlaczego więc miała wyrzucać pluszową zabawkę? Tej nocy
usnęła tuląc do piersi misia i była to pierwsza noc od wyjazdu
z Hickory, kiedy spała spokojnie, bez męczących snów.
Minęła połowa września i w Waszyngtonie nie było już
tak gorąco. Ashby powierzyła wszystkie sprawy galerii swej
zastępczyni Joannie, choć wiedziała, że powinna była
wyjaśnić jej, dlaczego zorganizowanie poprzedniej wystawy
pozostawiła także na jej głowie. Najchętniej rzuciłaby
wszystko, gdyby nie wspomnienie pełnych nadziei oczu Anny.
Joanna zajmowała się wszystkim, a Ashby czasami
mobilizowała się, by porozmawiać z klientami. Wystawa
sztuki ludowej miała się zacząć w listopadzie na Święto
Dziękczynienia i trwać do Świąt Bożego Narodzenia. Joanna
organizowała reklamę i pisała mnóstwo listów. Planowała
równocześnie ekspozycję na styczeń, spotykała się z młodymi
awangardowymi artystami, pytała Ashby o radę, ale ona
zgadzała się na wszystko niemal automatycznie i bez
zastanowienia. Jednym słowem - galerię prowadziła właściwie
Joanna.
Pewnego razu w telefonie odezwał się nieśmiały głos,
który obudził Ashby z letargu. Telefonowała Anna.
- John będzie miał niedługo urlop i pomyślałam, że może
przyjedziemy na wernisaż, jeśli nie masz nic przeciwko temu.
Ashby zapewniła ją, że bardzo się ucieszy z jej obecności
na wystawie. Patrzyła z wyrzutami sumienia na stos
zaproszeń, które miała porozsyłać, a nawet nie zaczęła ich
adresować.
- Przyjedźcie koniecznie, klienci chcą się spotkać z
artystami.
- Nie wiem, czy jestem artystką i trochę się boję rozmów
z twoimi klientami.
- Ależ jesteś artystką i będziesz im opowiadała to samo,
co mówiłaś mnie. - Ashby dodawała jej otuchy i zaraz potem
zapytała o Wade' a.
- Nie widuję go zbyt często. Zresztą inni też. Siedzi u
siebie na farmie i nigdzie się nie rusza. Tak sobie myślę, że
byliście ładną parą, no, ale to nie moja sprawa.
- Tak, Anno, byliśmy. Możesz mu powiedzieć, jak go
spotkasz, że tęsknię do niego?
- No dobrze. - Anna wydawała się zdziwiona prośbą. -
Ale możesz przecież sama do niego zatelefonować.
- Ale on się do mnie do tej pory nie odezwał!
- Znasz jego numer, dlaczego mnie prosisz, skoro to z nim
chcesz rozmawiać?
Ashby przyznała jej rację i pożegnały się. Tak bardzo
pragnęła usłyszeć jego głos! Podniosła słuchawkę. Co mu
jednak powie nowego prócz tego, co już raz zakomunikowała.
Ona oczekiwała kompromisu, a on nie chciał zgodzić się na jej
propozycję. Odłożyła słuchawkę. Nie, nie będzie do niego
telefonowała, ale wyśle mu zaproszenie na otwarcie wystawy.
Oczywiście Millie i Cootowi także.
Sama myśl o tym, że zobaczy Wade'a, ożywiła ją i z
zapałem zabrała się do wysyłania zaproszeń. Zaczęła od
zaproszenia do Wade'a. Nie wiedziała, co ma napisać. Darła
kartkę po kartce, ale żadne słowa nie wydawały się jej
właściwe. Były albo zbyt oficjalne, albo zbyt rozpaczliwe. W
końcu zdecydowała się dopisać do oficjalnego zaproszenia
tylko jedno słowo - proszę.
ROZDZIAŁ 14
W Waszyngtonie w październiku zaczęła się wspaniała
jesień, ale Ashby tego nie zauważyła. Wade nie odpowiedział
na jej zaproszenie. Kusiło ją, by zadzwonić, ale postanowiła
czekać, aż Wade odezwie się pierwszy. Dzień mijał za dniem,
zbliżał się listopad. Ashby spędzała poranki w oczekiwaniu na
pocztę, popołudnia zaś zawsze były przykre, bo Wade nie
dawał znaku życia i Ashby roztrząsała bezskutecznie,
dlaczego do niej nie pisze. W niedziele stanowczo odmawiała
wizyt u Joanny lub Sue i zostawała w domu. Pewnego dnia
zadzwoniła Millie i poinformowała, że przyjedzie na otwarcie
razem z Cootem. Niewiele mogła powiedzieć o synu, bo
bardzo rzadko go widywała.
Ashby miała nikłą nadzieję jeszcze na tydzień przed
otwarciem, że Wade zrobi niespodziankę i zjawi się nie
zapowiadany. Nigdy jednak w najśmielszych marzeniach nie
spodziewałaby się, że dostanie od niego przesyłkę z meblami.
To dlatego rodzina prawie go nie widywała - był zajęty pracą
w warsztacie. Przysłał jej komplet do jadalni: piękny stół i
krzesła. Co oznaczała ta przesyłka? Nie było żadnego listu ani
kartki. Ashby miała nadzieję, że to oznacza przyjazd Wade'a
na wernisaż. Ożywiona tą myślą włączyła się energicznie w
przygotowania i jak najbardziej efektowne rozmieszczanie
eksponatów. Sale wystawowe ozdobiła suszonymi liśćmi
klonu i koszykami pełnymi jabłek i dyń. Menu też było proste,
jak na wiejskich wycieczkach. W zaproszeniach specjalnie
zwracała uwagę, by nie ubierano się wieczorowo.
W pochmurny listopadowy wieczór wnętrze galerii
sprawiało szczególnie miłe i przytulne wrażenie.
Wade wjechał w waszyngtońską obwodnicę późnym
wieczorem. Sądził, że o tej porze nie będzie dużego ruchu.
Pomylił się. Spojrzał na zegarek i zorientował się, że jadąc w
takim tempie nie zdąży porozmawiać z Ashby przed
otwarciem wystawy. Nacisnął pedał gazu i zaczął wyprzedzać
blokującą go ciężarówkę. Jechał cały czas lewym pasem i
prowadził bardzo szybko i agresywnie. Kiedy jakiś samochód
przed nim poruszał się nie dość szybko, Wade migał długimi
ś
wiatłami. Jeden z kierowców opuścił szybę i pogroził mu
pięścią, Wade miał ochotę stuknąć w niego, ale się
pohamował. Przeraziła go trochę własna agresja, zjechał więc
na prawy pas i zwolnił. Przeklinał w duchu swój charakter, był
w mieście dopiero kilkanaście minut, a już nie mógł się
powstrzymać od większego tempa i chęci górowania nad
innymi.
Zjechał wreszcie z obwodnicy i znalazł się na terenie
miasta. Tu także panował duży ruch, słychać było syreny
ambulansów, kierowcy nie zważali na światła, piesi
przechodzili
w
nieprzepisowych
miejscach,
autobusy
zatrzymywały się przy każdej przecznicy, co jeszcze bardziej
spowolniało jazdę. Wade postanowił trzymać się cały czas
prawego pasa. W pewnej chwili zorientował się, że jedzie
niewłaściwą drogą, na domiar złego wjechał od drugiej strony
w jednokierunkową ulicę. Klnąc w duchu, próbował zawrócić
pod jakimś domem. Zobaczył, że z bramy wychodzi jakiś
człowiek, opuścił szybę chcąc zapytać o drogę, ale zanim się
odezwał, usłyszał niezłą wiązankę:
- Ty głupku, wynocha spod mojego domu! Idioto, nie
znasz znaków, nie widzisz, że tu jest jeden kierunek!
Wynocha, ale już, bo dzwonię po policję!
Wade'a przepełniała bezsilna wściekłość. Wreszcie jakoś
dotarł na miejsce i zaparkował. Dłuższą chwilę siedział w
samochodzie z rękoma na kierownicy i opuszczoną głową.
Miasto wyzwala w niektórych ludziach najgorsze cechy, a w
nim samym agresję. Popatrzył na leżącą na siedzeniu obok
marynarkę i krawat, wzruszył ramionami i wyszedł z
furgonetki.
Millie i Coot przyjechali z Anną i jej mężem, Johnem.
Ashby spodziewała się, że będzie z nimi Wade, nie było go!
- Wade nie przyjechał?
- Cholerny chłopak, nie chciał się ruszyć z farmy! -
powiedział Coot, poprawiając uciskający go węzeł krawata. -
Przestał przyjeżdżać na niedzielne obiady. Zachowuje się
niemożliwie!
Ashby patrzyła na Coota w milczeniu. Była tak
przekonana, że Wade przyjedzie z nimi! Przestała uważać, co
mówi Coot. Joanna zajęła się gośćmi, a Ashby stała ciągle
przy drzwiach. Z najwyższym trudem zaczynała pojmować, że
nie zobaczy dzisiaj Wade'a. Wreszcie otrząsnęła się i poszła
do swoich gości.
Deszcz padał, Wade nie miał ani czapki, ani parasola. Nie
zwracał na nic uwagi. Kilka razy podchodził do drzwi domu
Ashby i za każdym razem zawracał. Stał po drugiej stronie
ulicy i myślał, że wystarczy podejść do drzwi i zapukać, żeby
ją zobaczyć. Nie zrobił tego. Ujrzał Ashby przez duże
frontowe okno. Widział, jak chodzi wśród gości i uśmiecha się
do nich - uprzejmie i chłodno. Czy gdyby wszedł, powitałaby
go takim samym uśmiechem? A może by powiedziała, że
nadal go kocha? Nie dowie się tego nigdy. Zrozumiał, że nie
wolno mu zostać w mieście! Kiedy wysyłał jej niedawno
meble, sądził, że może rzeczywiście mógłby część roku
spędzać z nią w Waszyngtonie i robić swoje meble. Teraz
jednak wiedział z całą pewnością, że to niemożliwe. Sam
sposób prowadzenia samochodu był dostatecznym sygnałem
ostrzegawczym. W mieście nie mógłby oprzeć się potrzebie
ekspansji, wygrywania za wszelką cenę. Na nic by się zdały
próby Asbhy utrzymania małej galerii, on sam po jakimś
czasie zacząłby dążyć do jej powiększenia, pobicia
konkurencji, a życie w takim tempie i ciągłym napięciu
szybko doprowadziłoby go do śmierci.
Nie miał innego wyboru, musiał wracać na farmę. Sam.
Zawrócił w stronę furgonetki. Policzki miał mokre nie tylko
od deszczu.
Ashby zupełnie nie wiedziała, jak przetrwała ten wieczór.
Mechanicznie robiła to, co powinna, automatycznie udzielała
uprzejmych wyjaśnień, ale w gruncie rzeczy myślami była
daleko od tego wszystkiego.
Zaprosiła Millie i Coota, by przenocowali u niej w domu,
zaprowadziła ich do gościnnych pokojów i szybko
powiedziała dobranoc, Nie mogła dłużej patrzeć w tak
podobne, zielone oczy. Chciała wreszcie być sama. Rano przy
ś
niadaniu nie wytrzymała i spytała Millie: - Nie rozumiem,
dlaczego Wade zmienił w końcu zdanie. Przysłał mi swoje
meble, a potem nie przyjechał na otwarcie?
- Jest bardzo dumnym człowiekiem - wyjaśniła Millie. -
Kiedy raz postanowił opuścić miasto, nie zmieni decyzji.
- Ależ zmienił decyzję w sprawie mebli!
- Może teraz kolej na twój ruch?
- Mam do niego zadzwonić? - Sama powinnaś wiedzieć.
- Wiesz, myślałem o twoim pomyśle - włączył się do
rozmowy Coot. - Millie zebrała już sporo różnych wyrobów
od rzemieślników i wyobraź sobie, że każdy turysta, który do
mnie wstępuje, kupuje przynajmniej jedną rzecz. Powinienem
poszukać kogoś, kto zrobiłby promocję sztuki ludowej i
ś
ciągnął więcej turystów w nasze okolice. Może znasz kogoś,
kto by chciał kupić mój sklep?
Ashby do tej pory słuchała Coota jednym uchem, bo wciąż
rozmyślała, dlaczego Wade nie przyjechał. Teraz jednak
pytanie Coota wyrwało ją z tej zadumy.
- Czyżbyś chciał rzucić sklep? - Wydawało się to
nieprawdopodobne, bo codzienne kontakty z klientami były
mu potrzebne tak jak powietrze do oddychania.
- Już nie daję rady. Przydałby nu się wspólnik.
- Wydaje mi się, że znam kogoś takiego. Przyjadę do was
wkrótce z wiadomością.
- Bardzo dobrze - wesoło zaśmiał się Coot. Millie i Coot
planowali zostać jeszcze jeden dzień w Waszyngtonie, jednak
prognoza pogody nie była dobra. Zapowiadano śnieg i
gołoledź w górach, więc zdecydowali się wracać wcześniej.
Przez najbliższe tygodnie Ashby postanowiła nie
telefonować do Wade'a.
- Trzeba zmienić wystawę w pierwszym tygodniu grudnia
i skończyć omawianie kontraktu na następną - mówiła do
Joanny, którą wtajemniczyła w swoje nowe plany.
Ashby nie bardzo miała ochotę spotykać się z malarzem,
który kazał do siebie mówić Pierre, choć naprawdę miał na
imię Sam. Zachowywał się tak, jakby robił łaskę, pozwalając
wystawić swoje obrazy.
Zbliżały się święta i Ashby zaczęła wysyłać kartki
ś
wiąteczne, przede wszystkim do rodziny z Weathersfield, do
braci i sióstr. Nie napisała do Wade'a, on zresztą też nie
napisał.
Sprzedała swego porsche'a i kupiła furgonetkę z napędem
na cztery koła, podobną do furgonetki Wade'a, tylko
czerwoną. Ładna i praktyczna, doskonała na zimę. Teraz była
gotowa do wykonania tego, co zaplanowała.
Furgonetka była łatwa w prowadzeniu i dobrze trzymała
się oblodzonej nawierzchni. Przybyła, tak jak zamierzała, w
przededniu Wigilii. Współkonspiratorzy czekali na nią,
poczęstowali gorącą czekoladą dla rozgrzania.
Ashby była zupełnie spokojna. Była pewna, że postępuje
właściwie i to, co robi, jest dla niej najlepsze. Była też
przygotowana na konsekwencje swojego wyboru.
Kiedy usłyszała skrzypienie frontowych drzwi, a zaraz
potem
znajome
kroki,
jej
spokój
zmienił
się
w
podenerwowanie. Ścisnęła dłonie, by ukryć ich drżenie, serce
waliło jej w piersiach jak młotem.
- Wesołych... - głos Wade'a załamał się, kiedy ujrzał
Ashby w salonie Millie i Coota.
Ashby stała przy choince i Wade przez sekundę myślał, że
to przywidzenie. Wpatrywał się intensywnie, ale ona nie
znikała.
- Do licha, chłopie! Masz zamiar stać jak wmurowany
przez cały wieczór? Widzisz, że nad jej głową wisi jemioła,
chyba wiesz, co trzeba zrobić.
Wade zrobił kilka kroków w kierunku Ashby, otworzył
szeroko ramiona i wtedy kolorowe paczki wypadły mu z rąk,
potknął się o jedną, ale szedł dalej.
Ashby nie czekała dłużej, podbiegła do niego. Chwycił ją,
podniósł do góry i zasypał jej twarz pocałunkami.
- Później odpakuję ten prezent, jeśli można? - szepnął jej
do ucha.
Ashby potaknęła.
- Jesteś najmilszym prezentem, choć po świętach będę cię
musiał oddać - dodał cichutko.
Ashby uśmiechnęła się. Był nawet przystojniejszy niż to
zapamiętała, i ciągle ją kochał. I ona kochała z całej siły tego
uparciucha.
- No, starczy już tego podnoszenia i całowania - zawołał
Coot. - Czas na otwieranie podarków!
Wade podszedł do krzesła przy kominku i posadził sobie
Ashby na kolanach.
- Coot, rozdaj prezenty, ja już mam wszystko, o czym
marzyłem.
Coot zaczął szukać czegoś pod choinką, nie zważał przy
tym na pięknie zapakowane pudełka i gorączkowo szukał
dalej mrucząc.
- Do licha, gdzie to jest?
Wreszcie znalazł i wyciągnął zieloną kopertę przewiązaną
czerwoną wstążką. Podał ją Ashby mówiąc:
- U nas rozdawanie prezentów zaczynamy od
najmłodszych.
Ashby wzięła kopertę od niego, domyślała się, co w niej
jest. Coot przestępował jak uczniak z nogi na nogę, nie mogąc
się doczekać otwarcia koperty. Ashby wyjęła pojedynczą
kartkę. Był to akt darowizny sklepu. Ashby spojrzała
niepewnie na Coota.
- Ale... ja chciałam kupić tylko połowę.
Wade zrozumiał, że przyjazd Ashby był niespodzianką
tylko dla niego. Coś tu się dziwnego działo.
- Powiedzcie, do licha, o co chodzi! - Wziął kartkę z rąk
Ashby. - Oddajesz jej swój sklep!?
- Chciałabym zamienić sklep w centrum sztuki ludowej,
ale planowałam robić to na spółkę z Cootem. - Podała
Cootowi dokument. - Nie, nie mogę tego przyjąć, przecież
umawialiśmy się inaczej...
- Teraz już za późno. - Coot schował ręce za siebie i nie
chciał przyjąć dokumentu.
- Chwileczkę, powiedzcie mi dokładnie, o co tu chodzi? -
Wade ciągle nie mógł się połapać.
Ashby milczała, wydawało się jej, że wszystko jest jasne i
oczywiste. Przecież przyjechała tu, bo go kocha, bo chce z
nim zostać i wyjść za niego za mąż. Czyżby tego nie
rozumiał?
- Ashby przeprowadza się do Hickory - oznajmiła
uroczyście Millie - i zajmie się prowadzeniem sklepu Coota.
Wade spojrzał na Ashby, szukając potwierdzenia.
Potaknęła głową.
- A co z twoją galerią? - zapytał, sceptycznie mrużąc
oczy.
- Zaproponowałam Joannie spółkę. Ona będzie się
wszystkim zajmowała, a ja będę jej tylko doradzała w
ważniejszych sprawach.
Ashby zacisnęła dłonie, ukrywając ich drżenie, bo nagle
przyszło jej na myśl, że Wade może już jej nie chcieć. Trudno,
i tak przeniesie się do Hickory i będzie prowadziła sklep. A
była przekonana, że on ją kocha!
- Nie zgadzam się, żebyś porzucała galerię dla mnie. -
Wade wyglądał na znudzonego całą sprawą.
Ashby z wahaniem popatrzyła na Millie i Coota, ale Millie
nic nie powiedziała, tylko wzięła ojca pod ramię i
wyprowadziła z pokoju.
- Wcale nie proszę o twoją zgodę i nie rzucam galerii,
mam ją na spółkę z Joanną.
Wade pragnął porwać ją w ramiona, ale nie mógł. Jeszcze
nie teraz. Musiał najpierw coś od niej usłyszeć.
- Wystawa sztuki ludowej okazała się dla mnie
ważniejsza niż wszystkie poprzednie wystawy, które
organizowałam. Nie oczekuję wcale, że to zrozumiesz, bo
nawet nie zechciałeś przyjechać wtedy na otwarcie.
- Nie odezwałaś się ani słówkiem, kiedy otrzymałaś
przesyłkę z meblami. Tak tęskniłem, obmyślałem, jak
moglibyśmy ułożyć sobie wspólne życie, a ty przysłałaś tylko
pokwitowanie odbioru!
- To ty nie dołączyłeś do przesyłki żadnego listu! Skąd
mogłam wiedzieć, o co ci chodzi? Sądziłam, że przesyłka
oznaczała twój przyjazd na otwarcie wystawy!
- No i przyjechałem! Stałem na deszczu pod twoimi
oknami i przyglądałem się!
Oczy Ashby rozszerzyły się z głębokiego zdumienia.
- Dlaczego... - kręciła głową z niedowierzaniem -
dlaczego nie wszedłeś?
- Wiesz dlaczego? Bo w tej samej chwili, kiedy
wjechałem do miasta, ogarnęła mnie gorączka, podniecenie,
rodzaj jakiegoś maniactwa. Myślałem, że może będę mógł
zostawać z tobą zimą w Waszyngtonie i zajmować się
sprzedażą mebli poprzez twoją galerię. W mieście
zrozumiałem, że to niemożliwe. Nie wróciłbym już na farmę.
Czułem to wtedy! To coś w rodzaju wyzwania. Byłem niemal
gotów przejąć twoją galerię i uczynić z niej największą galerię
w całym kraju.
Potrząsnął głową i nie patrzył w jej stronę.
- Wiedziałem, jak by się to skończyło, lekarze ostrzegali
mnie przecież, że następnym razem nie wyjdę ze szpitala,
tylko mnie z niego wyniosą.
- Nie proszę cię przecież, żebyś przenosił się do
Georgetown - spokojnie zapewniła go Ashby. - Nie proszę,
ż
ebyś powiększał moją galerię. Wszystko, czego chcę, to
zmienić sklep Coota w centrum sztuki ludowej.
I wyjść za ciebie za mąż, dodała w myśli.
Wade marzył, by wziąć ją w ramiona i jak najszybciej
zawieźć na farmę, ale Ashby jeszcze nie powiedziała tego,
czego oczekiwał. Zbyt dobrze zapamiętał, jak nieszczęśliwa
czuła się Kay. Za żadne skarby nie dopuści, żeby i Ashby była
nieszczęśliwa! Nie dopuści, by jej miłość powoli zamieniała
się w niechęć, a potem w nienawiść.
- Nie pozwolę ci rzucać dla mnie galerii! - powtórzył
uparcie.
- Nie robię tego dla ciebie! Robię to dla ludzi takich jak
Anna i robię też to dla samej siebie! Jeśli mnie już nie chcesz -
głos jej niebezpiecznie się załamał - powiedz tylko słowo. Ja
zamieszkam na piętrze sklepu.
- Na żadnym piętrze! - wykrzyknął Wade, słysząc
wreszcie słowa, na które tak czekał. - Jeśli wracasz do
Zachodniej Wirginii, bo naprawdę chcesz tu zostać, to
zamieszkasz za mną!
Ashby zdumiała jego gwałtowność.
- Czy mam rozumieć, że na swój zwykły, arogancki
sposób oświadczasz mi się? - Skromnie spuściła oczy.
Wade wybuchnął wesołym i głośnym śmiechem, chwycił
ją w ramiona i okręcił kilka razy w kółko.
- Zgadłaś, moja kochana! Chciałem wiedzieć i mieć
pewność, że wracasz tu, bo sama tego chcesz, a nie ze
względu na mnie.
Przycisnął usta do jej ust.
- No, to kiedy weselisko? - Coot wpadł do pokoju. - Od
razu czuję się młodszy!
Wade spojrzał pytająco na Ashby.
- Uważasz, że mam coś do powiedzenia na ten temat? -
spytała z udawanym zdumieniem.
Wade uśmiechnął się.
- Najpierw powinnaś powiedzieć: tak.
- Co to znaczy? To ona jeszcze nie powiedziała? Ashby
nie odwróciła się do zdumionego Coota, tylko
wpatrywała w oczy Wade' a.
- Zgadzam się, żebyś sprzedawała moje meble w sklepie
Coota. - Dokładnie wiedział, o co jej jeszcze chodziło.
- Jeśli tak, to wyjdę za ciebie! - uśmiechnęła się i zaraz
odwróciła do Coota.
- A wesele będzie, jak tylko moi bracia i siostry zdołają
przyjechać.
W ciągu dwóch tygodni rodzeństwo porozumiało się i
wszyscy przyjechali do Zachodniej Wirginii. Mały kościółek
w Weathersfield udekorowany był jeszcze świątecznymi
poinsecjami. Tutaj brali ślub rodzice Ashby, tutaj były
chrzczone ich dzieci.
Teraz przybyła tu Ashby, by wziąć ślub z Wade'em. Była
ubrana w długą, satynową staroświecką suknię koloru kości
słoniowej. Była to ślubna suknia jej babki i jej matki. Wade
wyglądał szalenie przystojnie w czarnym smokingu.
Kościół był wypełniony, bo zjawiła się cała bliższa i
dalsza rodzina.
Coot prowadził Ashby i zanim oddał ją Wade'owi, szepnął
jej do ucha:
- No, to postaraj się teraz o paru wnuczków dla Millie.
Wade dosłyszał słowa Coota i uśmiechnął się.
- Postaramy się o to! - obiecał. Objął Ashby i popatrzył
jej głęboko w oczy. - Dziś w nocy!
Ashby czuła się szczęśliwa. Nigdzie na świecie, była tego
pewna, nie znalazłaby lepszego męża, lepszej rodziny i nie
zrobiłaby lepszej kariery zawodowej niż tu, w dzikiej, pięknej
Zachodniej Wirginii.