Sharon Mayne
TRUDNY WYBÓR
Tytuł oryginału Heart Trouble
ROZDZIAŁ 1
Piękna i dzika Zachodnia Wirginia wita was - głosiły napisy przy drodze. Ashby Wbite sama prowadziła swój sportowy wóz. Zmieniła bieg, bo przed nią był kolejny zakręt. Dzika, myślała, to prawda, ale piękna raczej nie. A już na pewno Ashby nie była skłonna zgodzić się z innym określeniem tego stanu - Prawie Raj.
W jej wspomnieniach hrabstwo Grant w Zachodniej Wirginii przypominało piekło. Rozpadające się domostwo, podwórze pokryte rdzewiejącymi fragmentami samochodów rozebranych na części, żeby jakoś utrzymać na chodzie starą półciężarówkę... wyblakłe ubrania po siostrach lub otrzymane od Armii Zbawienia... wodnista zupa ziemniaczana dla dziesięciu osób i lalki zrobione z worków na mąkę oraz wysuszonych kaczanów kukurydzy. A Ashby marzyła wtedy o prawdziwej, sklepowej lalce ubranej w jedwab i satynę.
Siedemnaście lat temu uciekła. Po co więc wracała? Zadawała sobie to pytanie wielokrotnie. Przestała patrzeć na drogę i przypomniała sobie zniszczone, zmęczone twarze rodziców namawiających swoich ośmioro dzieci do uczenia się, do poszukiwania lepszego życia. I całemu rodzeństwu rzeczywiście się udało.
Rodzice już nie żyli. Bracia i siostry rozproszyli się po całych Stanach, od Alaski po Florydę. A jednak jakiś niepokój związany ze zbliżającymi się trzydziestymi piątymi urodzinami przywiódł ją tutaj, do korzeni. Dlaczego?
Przyjaciele w Waszyngtonie przyjęli jej wyjaśnienie. Musi wyjechać, żeby trochę popracować. Ashby jednak nie potrafiła okłamywać samej siebie.
Po siedemnastu latach twardej walki osiągnęła cel, a teraz nagle poczuła się zagubiona. Dlaczego?
Odetchnęła głęboko, postukując palcami o długich paznokciach w kierownicę pokrytą czarną skórą. Przyjrzała się z aprobatą kolorowi paznokci. Tak samo miała pomalowane paznokcie u nóg. Już nie musiała brudzić sobie rąk, podrzucając węgiel do pieca, ani chodzić boso po błocie.
Po co więc wracała w Appalachy? Nie umiała odpowiedzieć na to pytanie, więc dodała gazu i skupiła się na prowadzeniu samochodu krętą drogą przez zielone Allegheny Mountains.
Zwolniła, kiedy pojawił się znak, że wjeżdża do miejscowości Hickory. Na stoku góry widać było opuszczoną kopalnię. Marne domki stały wzdłuż ulicy i wznosiły się po stoku góry. Po przeciwnej stronie miasta Ashby dostrzegła, jak słońce odbija się od mostu na rzece Potomac, mostu prowadzącego do stanu Maryland.
Ashby celowo przejechała obok drogi, w którą miała skręcić, dodała gazu i pojechała w kierunku mostu. Powie przyjaciołom, że zmieniła zdanie. Nie chciała już wracać do korzeni.
Wade Masters siedział na ławce przed głównym sklepem w Hickory. Zobaczył kobietę w czerwonym sportowym porsche'u. Niezła facetka, pomyślał. W takim ekstrawaganckim samochodzie. Miły widok. Przyglądał się jej uważnie.
- Niekiepski widok - powiedział towarzysz, który siedział obok niego, kiedy porsche zajechał naprzeciwko na stację benzynową.
Wade cicho się roześmiał. Jego dziadek, Coot Rogers, był stary i artretyczny, ale wzrok miał wciąż dobry.
- Nie najgorszy samochód. - Wade oparł się o ławkę i wyprostował nogi.
- Nie mówiłem o samochodzie. - Coot chrząknął i poprawił się na ławce.
- Tablice są z innego stanu. Widocznie tylko tędy przejeżdża.
- Idzie w naszym kierunku. Wade już to zauważył.
- Będziesz miał klientkę, bo automat z napojami na stacji jest zepsuty.
Kobieta zatankowała samochód, odjechała kawałek, poszła do toalety, a potem chciała kupić puszkę z napojem. Rozmawiała z pracownikiem stacji, który pokręcił głową i pokazał ręką w kierunku sklepu.
Coot miał rację. Była całkiem ładna. Biały kostiumik dobrze na niej leżał, a Wade był przekonany, że buzia też okaże się atrakcyjna.
Ashby, świadoma, że obaj mężczyźni jej się przyglądają, ostrożnie spojrzała w obie strony, zanim przeszła przez szosę. Świetnie pamiętała nudę popołudnia w małym miasteczku, ale nie miała zamiaru potknąć się i dostarczyć im rozrywki.
Lekkie stukanie jej wysokich obcasów brzmiało nienaturalnie głośno. Czuła się niezręcznie, była świadoma natarczywych spojrzeń obu mężczyzn, kiedy wchodziła po drewnianych schodach do sklepu. Popatrzyła na nich jednak spokojnie i zdjęła słoneczne okulary.
Ashby zignorowała mężczyznę, którego długie nogi zagradzały jej drogę, i zwróciła się do staruszka.
- Dzień dobry.
Coot wstał i poprawił szelki.
- Czym mogę służyć?
- Powiedzieli mi na stacji benzynowej, że... - przerwała, bo zwróciła uwagę na wystawę. Dokończyła słabszym głosem: - że dostanę u pana coś do picia.
Na wystawie stał ręcznie wykonany fotel. Oparcie i poręcze były wyrzeźbione z jednego pnia drzewa. Siedzenie było zrobione z plecionych skórzanych pasków. Wyglądało zupełnie tak, jakby, pomyślała Ashby, z drzewa wyrósł tron.
- Co panią interesuje? - zapytał staruszek. - Kolibry czy kryształy?
Ashby dopiero teraz zauważyła, że z gałęzi drzewa zwisają ptaszki i inne szklane ozdóbki. Jednak zachwycona artystycznym wyglądem i wykonaniem oraz oryginalnością fotela, nie powiedziała ani słowa.
Poznała stary ludowy styl mebli z rejonu Adirondack, ale fotel był wykonany bardziej lekko i elegancko w porównaniu z prymitywnymi dawnymi meblami. Drewno było wyszlifowane tak, że aż kusiło ją, by go dotknąć.
- Fotel - wyszeptała wreszcie.
Młodszy mężczyzna w końcu wstał. Ashby odwróciła się w jego kierunku. Był od niej wyższy o dobre trzydzieści centymetrów. Ashby miała tylko metr pięćdziesiąt sześć, a mężczyzna był tak duży, że wydawał się przy niej wielki jak góra. Ashby jednak wyprostowała się i spojrzała mu w oczy.
Zawsze denerwowało ją to, że jest niska. Wysokie obcasy dodawały jej z siedem centymetrów, ale i tak musiała podnieść głowę, żeby spojrzeć na mężczyznę.
- Fotel nie jest na sprzedaż.
Ashby chciała spytać dlaczego, ale była jak sparaliżowana jego dziwnym spojrzeniem.
O szmaragdowych oczach czyta się tylko w książkach, pomyślała. Miał długie, czarne włosy, orli nos i wydatne kości policzkowe. Ashby przyszło do głowy, że ma być może w sobie domieszkę indiańskiej krwi. Na pewno nie wychował się w mieście. Musiał też wiele pracować fizycznie. Mięśnie, jakie prężyły się pod koszulą, nie były wynikiem ćwiczeń w sali gimnastycznej, a opalenizna nie pochodziła z wczasów.
Ręce trzymał założone na piersi. Miał długie, mocne palce. Wszystko w nim sugerowało siłę. Ashby pomyślała, że gdyby musiała walczyć o przetrwanie, ten mężczyzna byłby najlepszym towarzyszem.
- W czym mogę pani pomóc? - zapytał. Zaskoczona Ashby spojrzała na niego. Uśmiechał się lekko, a w jego oczach pojawił się wyraźny błysk zainteresowania ładną kobietą.
Ashby zorientowała się, że nie jest to wiejski chłopak, który pracuje w polu. Mężczyzna był człowiekiem wykształconym, a jego głos brzmiał kulturalnie.
- Dziękuję, chciałabym tylko dowiedzieć się, dlaczego nie mogę kupić tego krzesła? - zapytała stanowczym tonem.
Coot zaśmiał się, a Wade uśmiechnął. Musiał przyznać, że miała więcej tupetu niż się spodziewał.
- To jest prezent - powiedział Wade. Przyglądał się jej.
Nosiła elegancki kostiumik i jedwabny różowy szal zawinięty na kształt turbana, a jej uśmiech miał w sobie coś najwyraźniej łobuzerskiego. Rysy twarzy były drobne i delikatne, podobnie jak i cała figura. Spod szala na głowie wymykały się niesforne blond loczki. Przypominała leśnego duszka.
- Może ma pan jakieś inne rzeczy? - Ashby zwróciła się do starszego mężczyzny, skonfundowana badawczym spojrzeniem zielonych oczu.
- Nie. - Wade odpowiedział za dziadka.
- Czy panowie znacie tego artystę?
- Artystę? - zdziwił się Wade. - To jest po prostu facet, który robi różne śmieszne meble dla swoich przyjaciół.
Wade zwrócił się do starego i oznajmił:
- Muszę już iść. Powiedz mamie, że zobaczymy się jutro.
Ashby z ciekawością przyglądała się odchodzącemu mężczyźnie, który po chwili wsiadł do furgonetki. Był to niezbyt stary model forda, ale solidnie zakurzony i zabłocony.
- To on zrobił ten fotel - poinformował staruszek, kiedy Wade już odjechał. - No, ale skoro powiedział, że nie jest do sprzedania, to znaczy nie jest.
- Dlaczego? - spytała Ashby i weszła za nim do sklepiku.
- O to musi go pani sama zapytać. Co pani podać do picia? - Coot otworzył drzwi staroświeckiej lodówki.
Kiedy już się jest w Zachodniej Wirginii, powinno się zamówić samogon, pomyślała, ale wzięła lemoniadę i zaczęła rozglądać się po sklepie. Skrzypiąca drewniana podłoga, duży piec, stara mosiężna kasa i olbrzymi szklany słój wypełniony kolorowymi cukierkami tak bardzo przypomniały jej własne dzieciństwo, że zdecydowała się jeszcze na torebkę cukierków.
- Czy są tak dobre jak niegdyś?
- Proszę, niech pani spróbuje i przekona się. - Coot dał jej jednego cukierka.
Kiedy poczuła mocny cynamonowy smak w ustach, z aprobatą pokiwała głową.
- Ale dziś są droższe niż dawniej - żartobliwie ostrzegł Coot. - Czy pani może pochodzi z Zachodniej Wirginii?
Skinęła głową, po raz pierwszy odczuwając dumę, a nie zażenowanie. Podobała się jej bezpośredniość staruszka. Miał taki sam kolor oczu jak jego wnuk, który jednak nie odziedziczył po dziadku wzrostu. Staruszek był niewiele wyższy od Ashby.
- Tak, pochodzę stąd, ale z drugiej strony gór, z okolic Weathersfield.
Zabrzęczał dzwonek u drzwi i weszła niska, pulchna kobieta.
- Obiad - powiedziała do Coota i uśmiechnęła się do Ashby, stawiając na kontuarze wiklinowy koszyk. - Może zechce pani zjeść z nami?
Ashby grzecznie odmówiła. Gościnność mieszkańców Appalachów, podobnie jak i mieszkańców Południa, była powszechnie znana. Obawiała się jednak, że ci ludzie sami mają za mało, by się jeszcze dzielić. Wprawdzie sklep był schludny i zadbany, ale w takim małym miasteczku nie mógł przynosić dużych dochodów.
- To jest Millie Masters, moja córka i matka Wade'a. A ja nazywam się Coot Rogers.
Ashby przedstawiła się i spojrzała kobiecie w oczy. Były równie zielone jak oczy Wade'a i oczy Coota. Staruszek otworzył wahadłowe drzwi prowadzące na tył domu i gestem zaprosił Ashby.
Ashby zawahała się.
- Naprawdę nie chcę państwu przeszkadzać w obiedzie, chciałabym tylko porozmawiać o tych meblach.
- Ależ, moja droga, mamy tu mnóstwo jedzenia, a Millie jest najlepszą kucharką w całej okolicy - zapewnił Coot, zaglądając do koszyka, Ashby przysiadła się do nich.
- A gdzie jest Wade? - spytała Millie.
- No cóż, przyjrzał się tej pani i zaraz czmychnął jak zając.
- Naprawdę? - Millie uśmiechnęła się i uniosła brwi, kiedy usłyszała chichot Coota.
Zdziwiona ich żarcikami, Ashby spoglądała to na jedno, to na drugie, ale nikt nie udzielił jej wyjaśnienia. Coot rozkładał papierowe talerze, a Millie zaczęła otwierać plastikowe pojemniki.
- Obawiam się, że kurczak mógł wystygnąć, ale bułeczki są na pewno jeszcze gorące - powiedziała Millie, wyjmując jedzenie.
- Założę się, że to są maślane bułeczki - wykrzyknęła Ashby.
- Ona pochodzi z Weathersfield - wyjaśnił Coot. - Zna naszą kuchnię.
- Mieszkałam tu niegdyś. - Ashby nie chciała wprowadzać miłych gospodarzy w błąd. - Teraz mieszkam w Waszyngtonie.
Coot wzruszył na to ramionami i stwierdził:
- Człowiek może opuścić wieś, ale wieś zawsze pozostanie w człowieku.
- Prowadzę galerię w Georgetown - wyjaśniła, pochwaliwszy wcześniej posiłek. - Jesienią chciałabym zrobić wystawę sztuki ludowej i dlatego tak mnie zainteresowało to krzesło.
Niezupełnie była to prawda. Pomysł z wystawą był nagłą próbą wytłumaczenia sobie samej tej niezwykłej i naglącej potrzeby powrotu do własnych korzeni. W gruncie rzeczy nie był to pomysł najgorszy.
- Nie jest to wielka galeria, ale meble pani syna miałyby wspaniałą ekspozycję - próbowała zagrać na matczynych uczuciach.
- Wade nie chce ich sprzedać - wyjaśnił Coot córce. - Ostrzegałem, że Wade jest strasznie uparty.
- A ja nie poddaję się łatwo - dodała Ashby, patrząc na Millie.
- Potrzebujesz noclegu? - zapytała Millie po chwili milczenia. - Mieszkamy niedaleko stąd, możesz zatrzymać się u nas.
- Och, nie chciałabym się narzucać. Z pewnością jest tu jakiś motel...
- Tak, ale jest 4 lipca, święto narodowe, długi weekend i wszyscy z miast ruszyli na wieś, na łono natury. Nigdzie nie znajdziesz wolnego pokoju.
- Poza tym Wade nie będzie mógł ci uciec. Jeśli złapiesz go na jego własnym podwórku, będzie musiał zostać - nalegała Millie.
- Kuj żelazo, póki gorące - zaśmiał się Coot. Oczywiście uległa takim namowom. Wytłumaczyli
jej, jak dojechać do farmy Wade'a i poprosili, by zawiozła mu koszyk z jedzeniem. Minęła Clairmont nawet nie pytając o motel. Niepewność, która tak ją dręczyła w drodze z Georgetown, teraz zniknęła zastąpiona poczuciem misji do spełnienia. Oczywiście, kiedy wyjaśni mu, kim jest i w jaki sposób może spopularyzować jego meble, wtedy on z pewnością zgodzi się je sprzedać.
Uważnie obserwowała drogę, nie chciała przegapić kopczyka kamieni, który miał oznaczać wjazd na farmę Wade'a. Po trzech kilometrach skręciła w pierwszą drogę w lewo. Tylko kto mógł coś takiego nazwać drogą! Jej porsche miał niskie zawieszenie i z trudem dawał sobie radę, ale i tak po chwili kamienie uniemożliwiły dalszą jazdę. Zatrzymała samochód i wysiadła. Ruszyła na piechotę, ale na tej potwornej drodze sandałki na wysokich obcasach nie ułatwiały chodzenia, więc musiała je zdjąć i włożyć do koszyka. Nie do wiary! Znowu jest w Zachodniej Wirginii i tak jak niegdyś - bosa.
Słońce przygrzewało mocno, koszyk ciążył niemiłosiernie, kropelki potu ściekały jej po nosie. Schowała okulary do kieszeni, zdjęła szal i otarła nim spoconą twarz. Nie musiała zaglądać do lusterka, by wiedzieć, że loki, które tak pracowicie układała każdego ranka, były niemiłosiernie potargane.
Jak, do diabła, miała w takim stanie przekonać Wade'a Mastersa, że jest właścicielką galerii zainteresowaną jego meblami? I gdzie, do licha, jest ten jego dom?
Dziwny pomruk zwrócił jej uwagę, a gdy zobaczyła, skąd się wydobywa, zamarła z przerażenia. To był czarny niedźwiedź, schodził ze wzgórza wprost na nią! Rozejrzała się wokół, ale wszędzie były tylko niewielkie krzaczki. Żadnego drzewa.
Przypomniała sobie ostrzeżenia ojca:
- Nie da się biec szybciej niż niedźwiedź. Jeśli nie można schronić się na drzewo, trzeba po prostu nieruchomo czekać.
Zamknęła oczy i odruchowo przycisnęła koszyk do piersi, ale zaraz uświadomiła sobie, że przecież w koszyku jest jedzenie. Natychmiast odrzuciła koszyk, cofnęła się o krok i znowu zamknęła oczy. Serce biło jej tak, jakby za chwilę miało wyskoczyć z piersi.
- Samson, do nogi!
Ashby otworzyła oczy nie do końca rozumiejąc, co się dzieje. Niedźwiedź zatrzymał się i odwrócił. Ashby dostrzegła Wade'a schodzącego ze wzgórza.
- Powiedziałem, noga! - krzyknął głośniej Wade i zwierzę podbiegło do niego.
- Coś takiego! Jak można trzymać niedźwiedzia, jakby to był domowy pieszczoch!
- Samson nie jest niedźwiedziem, idiotko. To pies. Nowofundland.
Ashby przyjrzała się lepiej i rzeczywiście musiała przyznać, że zwierzę w niczym nie przypominało niedźwiedzia. Zarumieniła się ze wstydu.
- Ale przecież chciał mnie zaatakować - próbowała powiedzieć coś na swą obronę. Była przy tym szalenie zdziwiona, że tak mocno bije jej serce teraz, kiedy niebezpieczeństwo już minęło.
- I słusznie. Samson jest tak wyszkolony, żeby nie wpuszczał obcych - wyjaśnił Wade.
Ashby przypomniała sobie o koszyku leżącym u jej stóp.
- Pańska matka przysłała panu jedzenie na obiad. Wade mruknął coś, czego nie zrozumiała, i schylił się
po koszyk.
- Coot uważa, że wystraszyłam pana - chciała go sprowokować.
- Dzięki za podwiezienie koszyka. Może już pani wracać. - Nie dał się wciągnąć w rozmowę.
Wade wiedział doskonale, o co chodziło jego rodzinie. Jednak przywykł do samotności i nie miał zamiaru z niej rezygnować.
- Coś takiego! - Ashby nie dowierzała własnym uszom. - Niemal zniszczyłam samochód, wdrapałam się aż tu po tej przeklętej drodze, a teraz pan spokojnie mówi, żebym sobie poszła! Mógłby pan zaproponować mi choćby szklankę wody, bo chyba zauważył pan, jak jest gorąco.
Wade przyjrzał się jej dokładnie od stóp do głów. Zauważył duże niebieskie oczy, jasnoblond włosy, zarumienione od wysiłku policzki i przylepioną do spoconego ciała cieniutką bluzeczkę. Skurcz przebiegł przez jego twarz.
- Jest pani rozkoszna i rozbrajająca, ale pewnie doskonale to pani sama wie.
- Rozkoszna! Nienawidzę tego słowa - wykrzyknęła Ashby. - Przywiozłam panu obiad, bo chciałam panu coś zaproponować i to, czy jestem rozkoszna nie ma z tym nic wspólnego. Poza tym nie mam zamiaru odejść stąd, zanim nie porozmawiamy o pańskich wyrobach.
- Tak pani lubi odwiedzać obcych mężczyzn?
- Nie rozumiem, o co panu chodzi.
- Zdaje pani sobie sprawę, że to może być niebezpieczne? Coś złego może się pani przytrafić.
Ashby dopiero teraz uświadomiła sobie, jak jest mała i bezbronna wobec tego olbrzymiego mężczyzny. Odruchowo cofnęła się o krok. Poczuła prawdziwe przerażenie.
ROZDZIAŁ 2
Na twarzy Wade'a pojawił się lekki uśmiech tryumfu, że udało mu się ją przestraszyć.
- Jak pan sądzi, jakie tajemnicze motywy mogli mieć Coot i Millie, przysyłając mnie do pana? - zapytała stanowczym głosem.
Z twarzy Wade'a zniknął uśmiech, a pojawił się grymas niezadowolenia.
- Ależ to bardzo proste. Chcieli, byśmy się spotkali, bo nie mogą pojąć tego, że zdecydowałem się żyć sam, bez kobiety. Oni uwielbiają mnie swatać.
Wade przyjął agresywną postawę, ale Ashby już się nie bała. Podziwiała raczej jego męski wygląd. Potrząsnęła głową i loki opadły jej na czoło. Poprawiła włosy.
Poczuła się rozbawiona. Miała zamiar kupić meble, a ten olbrzym przestraszył się, że ona na niego dybie. Doprawdy śmieszne!
- Nie chcę mówić o pana sprawach rodzinnych i nie zamierzam pozbawiać pana radości stanu kawalerskiego. Posłuchałam ich, niezależnie od ich zamiarów, i przyjechałam tu, bo miałam w tym własny cel - proszę uwierzyć, że jak najdalszy od chęci zdobycia pana. Jeśli byłby pan tak uprzejmy i zaprosił mnie na szklankę wody, wytłumaczyłabym panu wszystko dokładniej.
- Od dwóch lat żyję tu sam, bez kobiety. Taki jest mój wybór i chcę, by go szanowano - ostrzegł ją zimno.
- Świetnie! Taki jest pański wybór, zatem nic mi tu nie grozi, prawda?
Wade odczuł jej sarkazm, ale nic nie powiedział. Odsunął się tylko, jakby przepuszczając ją i zapraszając na górę. Zrozumiał, że jest bardzo stanowczą osóbką, i że nie ma innego wyjścia, jak gościć ją w domu.
Wziął koszyk, gwizdnął na psa, który natychmiast przybiegł z pobliskich zarośli. Ashby przez moment poczuła się nieswojo widząc tego potwora, ale zaraz uspokoiła się, bo teraz zachowywał się zupełnie przyjacielsko.
Weszli na szczyt wzgórza i wtedy Ashby zobaczyła piętrowy dom zbudowany z drewnianych bali. Przy schodach wejściowych rosły wspaniałe herbaciane róże i mnóstwo rododendronów. Olbrzymie klony i derenie posadzone wokół sporego trawnika rzucały przyjemny cień.
- Ależ tu ślicznie! - wykrzyknęła, nie mogła bowiem ukryć zdumienia.
- A co, spodziewała się pani, że mieszkam w szałasie?
- Nie zdziwiłabym się, gdyby pan mieszkał w jaskini. Wade szedł teraz obok niej, choć wolałby iść z tyłu, żeby patrzeć na jej zgrabną sylwetkę. Zaśmiał się z jej ironicznej uwagi, ona też się uśmiechnęła.
- Czy pan sam zbudował ten dom? - zapytała, kiedy podchodzili do schodów.
Oczyma wyobraźni zobaczyła go ścinającego drzewa na budowę, rozebranego do pasa, z wilgotną skórą błyszczącą w słońcu.
- Kupiłem gotowe elementy i złożyłem je sam. Ashby gwałtownie zamrugała powiekami, by ode -
gnać obraz, który stanął jej przed oczami. Jest przecież dwudziesty wiek, a nie czasy pionierów i zdobywców Dzikiego Zachodu. Choć samodzielne złożenie domu nawet z gotowych elementów też było nie lada wyczynem. Była pod wrażeniem. Niewątpliwie jest to silny mężczyzna i na pewno doskonale zna się na tym, co robi. Wade otworzył drzwi wejściowe, a jej wskazał bujany fotel na werandzie.
- Proszę usiąść, wrócę za chwilę.
Samson położył się na progu, a Ashby popatrzyła nań wojowniczo, bo poczuła się zawiedziona, że nie może obejrzeć wnętrza i przekonać się, jakie meble się tam znajdują.
- Miły gospodarz i miły piesek - mruknęła do siebie. Samson sapnął parę razy i zamknął oczy.
Ashby z ulgą usiadła i obserwowała widok, który rozciągał się przed nią.
Domyśliła się, że małe miasteczko w dole to Clairmont. Wiła się przezeń rzeka wypływająca z podnóża góry. Kłębiaste, białe chmury przesuwały się po niebie. Dziwne uczucie owładnęło jej sercem. Czy to nostalgia? Przypomniała sobie letnie popołudnia z okresu dzieciństwa, kiedy to z braćmi i siostrami zabawiali się rozpoznawaniem kształtów zwierząt z chmur.
- Piwo czy mrożona herbata? - zawołał z głębi domu Wade.
- Herbata - odpowiedziała Ashby, kołysząc się lekko w fotelu.
Wade wrócił, podał jej herbatę, sam usiadł na drugim końcu werandy, otworzył puszkę piwa i uniósł ją do ust. Ashby łyknęła trochę herbaty i przyjrzała się szklance. Był to stary słoik po konfiturach.
- Co się stało z pani butami? - zapytał Wade.
Nie uszło jego uwagi, że paznokcie u nóg miała pomalowane takim samym lakierem jak długie i kształtne paznokcie u rąk i że nie nosiła ani obrączki, ani żadnego pierścionka. Pociągnął łyk piwa. Nic go to nie obchodzi. Mógł wprawdzie wyobrazić sobie te różowo zakończone paluszki miękko dotykające jego piersi, ale za nic nie mógł wyobrazić sobie ich przy pracy w ogrodzie.
Ashby rzuciła spojrzenie na swoje stopy i ogromnie zdziwiła się, jak mogła zapomnieć, że jest bosa.
- Sandały mam w koszyku. Nie chciałam zwichnąć sobie kostki na tej kamienistej ścieżce, którą pan pewnie nazywa drogą dojazdową.
Była jednak lekko zmieszana, więc usiadła po turecku, chowając bose stopy. Wade potrząsnął głową.
- Nigdy nie mogłem pojąć, jak można w ten sposób siedzieć - zdziwił się.
Uświadomił sobie, jak błahą i głupią rozmowę prowadzą. Powinien od razu dowiedzieć się, o co jej konkretnie chodzi, i pozwolić jej odejść. Jednak patrzenie na nią sprawiało mu przyjemność. Mała blondyneczka, bosa, w przykurzonym po długiej drodze kostiumiku, wyglądała tak, jakby od zawsze siadywała na tym fotelu. To wrażenie zakłócały tylko długie, wypielęgnowane paznokcie i biało - różowe, duże klipsy. To właśnie przypomniało mu, że Ashby należy do świata, z którym tak usilnie chciał zerwać.
- Pan ma za długie nogi - powiedziała Ashby.
Popatrzył na nią zdezorientowany, zapomniał, o czym wcześniej rozmawiali.
- Zbyt długie, by mógł pan siedzieć po turecku - wyjaśniła.
- Ach, dostrzegła pani, że między nami są pewne różnice anatomiczne.
Jego spojrzenie skupiło się teraz na jej wypukłościach.
Ashby zaczerwieniła się. Ten człowiek zawstydzał ją. Dlaczego? Nie mogła tego zrozumieć. Znała przecież wielu różnych mężczyzn. Przystojnych, bogatych, sławnych. Znała polityków, prawników, dyplomatów, naukowców. Artystyczny świat Georgetown przyciągał ich jak magnes. Dlaczego więc ten chłopak, ten prowincjusz, wprawiał ją w takie zakłopotanie?
Nagle znalazła odpowiedź. To nie był chłopak, lecz prawdziwy mężczyzna. Nie żaden laluś w garniturze i kamizelce, który gadaniem zarabia na życie. Nie miał najmniejszego śladu siwizny, ale był chyba nieco starszy od niej, miał więc ponad trzydzieści pięć lat.
- Dlaczego nie chce pan sprzedać mi tego fotela? - zapytała. Uznała bowiem, że najlepiej przejść do rozmowy o interesach.
Uśmiech zniknął z twarzy Wade'a.
- Powiedzieli pani, że to ja zrobiłem.
Ashby kiwnęła głową, mimo że Wade raczej stwierdził fakt niż zapytał.
- Nazywam się Ashby White, jestem właścicielką galerii w Georgetown - wyjaśniła rzeczowym tonem. Podczas rozmowy z Cootem i Millie starała się nie wydać im pretensjonalna, ale teraz postanowiła nie liczyć się ze słowami, bo chodzi przecież o to, by wreszcie potraktował ją poważnie i zrozumiał, o co jej idzie.
- Mam zamiar zorganizować wystawę sztuki ludowej i uważam, że pańskie meble doskonale by się na nią nadawały.
- Ashby... - przerwał jej Wade, nie zwracając uwagi na to, co mu powiedziała - bardzo ciekawe imię. W tych stronach dość często występuje takie nazwisko.
- Tak, to było panieńskie nazwisko mojej matki. Pochodzę stąd, z Weathersfield - pospieszyła z udzieleniem mu tych informacji w nadziei, że podobnie jak Cootowi będzie mu przyjemnie rozmawiać z kimś, kto jest stąd.
Nie zrobiło to jednak na nim najmniejszego wrażenia. Odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się na cały głos.
- Nie do wiary! Pani pochodzi ze wsi? O! Długą i trudną drogę musiała pani przebyć.
- Tak - odparła Ashby, która zawsze była dumna ze swego życiowego sukcesu.
Tylko teraz w głosie Wade'a nie usłyszała pochwały czy komplementu, a raczej rodzaj oskarżenia. Nie zraziła się tym specjalnie i powtórzyła:
- Jak już panu powiedziałam, jestem właścicielką galerii, w której chciałabym wystawić pańskie meble.
- To mnie zupełnie nie interesuje - odparł. Wstał, odstawił puszkę piwa na najbliższy stolik i odwrócił się do niej plecami.
- Jestem pewna, że znaleźliby się klienci gotowi bardzo dobrze zapłacić za tak wyjątkowe meble.
- Nie potrzebuję pieniędzy.
- Każdemu przydałoby się więcej pieniędzy.
- Mam wszystko, czego mi trzeba.
Odwrócił głowę w jej stronę, a cyniczny uśmiech wykrzywił mu wargi:
- No, z wyjątkiem kobiety, jak sądzi moja rodzina. Jest pani pewna, że nie zgłosiła się pani jako ochotniczka do sprawowania tej funkcji?
Ashby w tej sekundzie poczuła ogarniający ją gniew.
Ścisnęła rękami słoik z herbatą, by nie dać po sobie poznać, jak wstrząsnęła nią taka bezceremonialność. Mówiła sobie w duchu: nie podtrzymuj tego tematu, on próbuje wyprowadzić cię z równowagi. Zapytała opanowanym głosem:
- Po co więc robi pan meble, skoro nie chce ich pan nikomu sprzedać?
- Robienie mebli sprawia mi po prostu przyjemność. To moje hobby i lubię je, a poza tym rozdaję moje meble, ale tylko przyjaciołom, nigdy obcym.
Spojrzał na nią i chłodno zapytał:
- Czy teraz już może pani opuścić mój dom?
- Nie skończyłam jeszcze herbaty.
Był okropnie nieuprzejmy. Ashby stukała bezwiednie paznokciami o brzeg słoiczka i zastanawiała się, co ten człowiek ukrywa. Nie patrzył jej w oczy aż do ostatniej chwili, kiedy zapytał, czy zechce opuścić jego dom.
- Dlaczego wobec tego wstawił pan swój fotel do sklepu Coota, skoro nie ma pan zamiaru go sprzedać?
- To nie ja go wstawiłem, tylko Coot, bo pewnie myślał, że to przyciągnie turystów.
- Czy mogłabym zobaczyć jakieś inne pan? meble?
- Nie. Proszę dopić swoją herbatę.
- Żyje pan samotnie nazbyt długo. Pańskie maniery są godne pożałowania - z niesmakiem stwierdziła Ashby.
- Czy pani czuje się obrażona pijąc herbatę ze słoika na konfitury? Bardzo mi przykro, ale nie mam kryształowych szklanek.
- Nie słoik miałam na myśli. - Ostentacyjnie pociągnęła ostatni łyk herbaty.
- Czyżby uważała pani, że to ja panią obraziłem?
- Położył rękę na sercu z wyrazem niemego zdumienia.
- Dlaczego zatem me wsiądzie pani do swego szykownego auta i nie wróci do wielkiego miasta? Nie zapraszałem pani tutaj, nie mam więc obowiązku być miłym gospodarzem.
Ashby w myśli przyznała mu rację. To ona wprosiła się do niego. Dlaczego jednak tak uparcie nie chciał zrozumieć, ile mogłaby dla niego zrobić. A jego złośliwa uwaga o samochodzie dopełniła miary goryczy. Rzeczywiście, wiedziała, że jej porsche był dość ekstrawagancki, jednak po dziesięciu latach ciułania pieniędzy na galerię, mogła wreszcie pozwolić sobie na luksus i nie musi się przed nikim z tego tłumaczyć.
Wstała, odstawiła słoik i powiedziała:
- Pan mnie nie zapraszał, ale to ja chciałam zrobić przysługę pańskiej matce i przywieźć panu obiad.
- Już wyjaśniliśmy, po co panią przysłała, prawda? Włożył ręce do kieszeni dżinsów i nonszalancko oparł
się o barierkę werandy z tryumfalnym uśmieszkiem na twarzy.
Ashby powoli odliczyła w myśli do dziesięciu. Był najbardziej irytującym typem, jakiego spotkała, ale też najbardziej męskim. Nie chciała teraz o tym myśleć. Musiała się jakoś bronić.
- Jeśli panu nie zależy na pieniądzach, które mógłby pan zarobić, to powinien pan pomyśleć o matce i dziadku. Coot niedługo nie będzie mógł pracować w sklepie.
Wade odrzucił głowę w tył i zaśmiał się:
- Coot jest właścicielem tego sklepu, a poza tym to jego miłość. Czy pani rzeczywiście troszczy się o mnie i o moją rodzinę? Czy może raczej chodzi pani o pieniądze, które mogłaby pani zarobić, sprzedając moje meble?
- Oczywiście, że biorę prowizję. Jestem przecież kobietą interesu. Pan by jednak sporo na tym zyskał, gdyż zagwarantowałabym panu klientelę, której sam pan by nie znalazł. Większość artystów nigdy nie przegapiłaby szansy wystawiania w galerii w Georgetown.
- Ja nie jestem artystą.
- A kim pan jest?
Wade skrzywił się na to bezceremonialne pytanie:
- Mówiłem już pani. Jestem człowiekiem, który lubi robić zabawne meble przyjaciołom. No, dość już! Podwiozę panią do samochodu. - Wziął ją za ramię i sprowadził w dół po schodach.
- A moje buty! - Przypomniała sobie, że jest bosa, i jednocześnie próbowała w ten sposób odwlec moment odejścia.
Wade puścił ją i zawrócił do domu. Poszła za nim i próbowała wspiąć się na palce, by choćby zajrzeć do wnętrza.
- Zostań! - rozkazał w taki sposób, jakby rzucał komendę Samsonowi.
Patrzyła, jak wchodzi do domu. Spróbowała zajrzeć przez drzwi, ale wrócił tak szybko, że nie zdołała niczego zobaczyć. Cofnęła się o krok, kiedy otwierał drzwi. Niósł jej sandałki, które w jego rękach wyglądały jak butki dla lalki. Wzięła je od niego i schyliła się, by włożyć na nogi, ale on chwycił ją za ramię.
- Może to pani zrobić w samochodzie. Poprowadził ją szybko dookoła domu, gdzie przed dużą, na czerwono pomalowaną stodołą stała furgonetka.
Czy ta stodoła jest jego pracownią? Pogodziła się już z faktem, że musi opuścić to miejsce, ale nie znaczyło to wcale, że dała za wygraną. Musi wszystko przemyśleć i opracować strategię. Nie miała zamiaru ruszać się z Zachodniej Wirginii bez mebli Wade'a. Trzeba tylko znaleźć na niego właściwy sposób. Jest uparty jak osioł, ale ona nie ma zamiaru unikać wyzwania.
Wade przywołał Samsona i kazał mu zostać w stodole. Ashby uśmiechnęła się do siebie. Skoro każe psu pilnować stodoły, to znaczy, że są tam jakieś cenne rzeczy.
Obiecała sobie solennie, że wróci tu i zobaczy, co tam ukrywa. Zauważyła, że obok stodoły rozciąga się wypielęgnowany ogród.
- Pani pozwoli, że otworzę jej drzwi - odezwał się z przesadną elegancją.
Wiedział, że postępuje z nią zbyt brutalnie, przypominała mu jednak to wszystko, co postanowił raz na zawsze wyeliminować ze swego życia. Był z niego zadowolony, choć trudno by było powiedzieć, że jest niesamowicie szczęśliwy.
Ashby popatrzyła na wysoki stopień furgonetki, ale wolałaby ugryźć się w język, niż poprosić Wade'a o pomoc. Wrzuciła sandałki do środka i trzymając się jedną ręką drzwi, a drugą boku furgonetki, miała zamiar jakoś się wdrapać. Zanim cokolwiek zrobiła, poczuła, że Wade obejmuje ją wpół i unosi do góry.
Ashby poczuła, że krew uderza jej do głowy, serce trzepocze, a dłonie robią się wilgotne, jak u pensjonarki, mającej po raz pierwszy pocałować się z chłopakiem.
Kiedy siedziała już wewnątrz, od razu zaczęła nakładać sandałki, by nie pokazać po sobie zmieszania. Wade był ekscentrycznym samotnikiem, nie pasował do niej. Wiedziała o tym dobrze. Dlaczego jednak dotyk eleganckich mężczyzn, jakich dawniej spotykała, nie wywierał na niej takiego wrażenia?
Nie mogła znaleźć odpowiedzi na to pytanie. Jechała do Hickory, po drodze zatrzymywała się w trzech motelach w Clairmont, ale wszędzie pokoje były zajęte. Wprawdzie właściciele niezwykle uprzejmie ją traktowali i telefonowali do różnych okolicznych hoteli, ale w promieniu osiemdziesięciu kilometrów nie mogli znaleźć wolnego pokoju.
- Nasza okolica powoli staje się centrum turystycznym - z nie skrywaną dumą powiedziała jakaś kobieta.
W odpowiedzi Ashby uśmiechnęła się i przytaknęła, ale to w niczym jednak nie pomogło w wyszukaniu wolnego pokoju. Oczywiście, powinna była wcześniej zrobić rezerwację, ale nie planowała przecież tak dokładnie swego pobytu w krainie dzieciństwa. Poza tym wszystko zmieniło się, kiedy ujrzała fotel zrobiony przez Wade'a.
Wade. Uśmiechnęła się na myśl, jak będzie zdenerwowany, kiedy dowie się, że spędziła weekend u jego rodziny. To przede wszystkim wpłynęło na jej decyzję, by jednak przyjąć zaproszenie Coota i Millie. Poza tym nie czuła się na siłach, by jechać w ciemnościach po tych odludnych, wiejskich drogach. Oprócz tego zyskiwała szansę dowiedzenia się czegoś na temat Wade'a od jego bliskich. Prawdopodobnie zyskiwała również szansę zobaczenia go znowu.
Coot powiedział, że ich dom znajduje się niedaleko sklepu. Bardzo łatwo go znalazła. Był to stary dziewiętnastowieczny budynek o białych ścianach i czerwonym dachu. Czerwono pomalowane drzwi obiecywały ciepłą i przyjacielską atmosferę. Biały płotek odgradzał dom od ulicy. Ścieżka prowadząca do domu obsadzona była stokrotkami, cyniami i nagietkami.
Coot i Millie jakby oczekiwali Ashby, bo od razu zaczęli radośnie wymachiwać na jej widok. Zanim wysiadła z samochodu, obydwoje już wychodzili naprzeciw.
- Z tyłu domu jest garaż - powiedziała Millie, nie zwracając najmniejszej uwagi na wyjaśnienia Ashby - drzwi są otwarte. Szkoda byłoby zostawiać taki piękny samochód na ulicy.
Ashby podziękowała, włączyła znowu silnik i wjechała do garażu. Coot podszedł i przyglądał się, jak naciągała czarny rozsuwany dach porsche'a i jak starannie zamykała drzwiczki na klucz.
- Dziecko, nie musisz tego robić, jesteś przecież na wsi.
- To siła przyzwyczajenia - stwierdziła z uśmiechem.
Wzięła walizkę z bagażnika, a Coot uparł się ją nieść, mimo gorących protestów Ashby. Zgodziła się w końcu, bo obawiała się, że Coot poczuje się obrażony.
Zaniknęli drzwi garażu i poszli do czekającej na nich Millie.
- Bardzo jestem pani wdzięczna za zaproszenie na nocleg, bo rzeczy wiście okazało się, że nigdzie w okolicy nie ma wolnych pokojów. A Coot miał rację, że pani syn jest uparty jak osioł.
Coot zachichotał radośnie:
- Nie powinnaś się tak łatwo poddawać.
- Zupełnie nie mam takiego zamiaru - zapewniła Ashby i zaraz dodała szybko: - ale bardzo proszę przyjąć ode mnie pieniądze za pokój.
Millie uśmiechnęła się i nic na to nie odpowiedziała, tylko wprowadziła ją do domu. Drewniane schody prowadzące na piętro miały rzeźbioną w niezwykle misterny wzór balustradę. Kilka par jelenich rogów służyło za wieszaki. W rogu obszernego przedpokoju stało dziecinne krzesełko, a na nim siedziała stara wiktoriańska lalka.
- Tak, to robota Wade'a - wyjaśniła Millie, widząc nieme pytanie w oczach Ashby, która zaraz uklękła obok krzesła i zaczęła je dokładnie oglądać.
- Jest bardzo piękne - westchnęła, zdjęła lalkę i pogładziła gładką drewnianą powierzchnię.
To krzesło było wykonane w prostszym stylu niż tamto, które ujrzała w sklepie, ale, podobnie jak tamto, przypominało styl gotycki.
- Wade stosuje starą technikę połączeń na wpust i czop, prawda?
- Tak, nie potrzebuje ani gwoździ, ani kleju - z dumą powiedział Coot. - Kiedyś sam coś takiego robiłem, ale, od czasu jak reumatyzm powykręcał mi palce, przestałem.
- Ale to właśnie pan nauczył Wade'a? Coot przytaknął.
- Pamiętam, kiedy jako chłopiec przyszedł do mojej pracowni i najpierw przyglądał się wszystkiemu swymi ogromnymi oczami, a potem zaczął zadawać pytania. No i w końcu dałem mu coś do zrobienia.
- Do dzisiaj mam ten stołek, który po raz pierwszy wykonał sam. - Millie lekko uśmiechnęła się do swoich wspomnień. - Wade miał wtedy dziesięć lat i ten stołek zrobił na moje urodziny. Obwiązał pięknie czerwoną kokardą i pamiętam, jaki był z siebie dumny.
- Tak, a twój mąż koniecznie chciał go potem spalić - przypomniał Coot.
Millie spojrzała na Ashby i zaczęła wyjaśniać:
- Wie pani, nie bardzo pasował do reszty naszych mebli, więc mój mąż Abe....
- To był niedobry człowiek...
- Och, ty nerwusie - Millie lekko uniosła głos. - Ashby nie musi słuchać naszych sprzeczek. Powinna odpocząć przed kolacją.
Coot coś jeszcze mruczał pod nosem, ale wziął walizkę i zaniósł ją na piętro.
- Czy Wade wychowywał się tutaj, w Hickory? - zapytała Ashby.
Wade zbyt wiele pracy i wysiłku wkładał w robienie tych pięknych mebli, by to mogło być tylko hobby, tak jak powiedział. To niemożliwe, żeby ktoś tworzący takie cuda, trzymał je w zamknięciu, i żeby zupełnie nie zależało mu na uznaniu publiczności.
- Lepiej by było, gdyby się tu wychowywał - odrzekł Coot - a tak włóczył się po całym świecie.
- Mój mąż był dyplomatą - wyjaśniła Millie, otwierając drzwi. - To będzie pani pokój.
Pod jedną ścianą znajdowało się łoże z baldachimem ozdobionym frędzlami, a obok politurowana mahoniowa komódka na wysokich nóżkach. Przy oknie stał mały sosnowy stolik, a wokół niego krzesła o czarnych, skórzanych oparciach. Z okna widać było zielony trawnik łagodnie opadający w dolinę Potomacu.
- Boję się, że państwo będziecie żałować - zażartowała Ashby. - Ten pokój jest tak piękny, że mogłabym w nim zamieszkać na stałe.
- Świetny pomysł - zachichotał Coot i zerknął na Millie.
Ashby uśmiechnęła się z pewnym wahaniem. Okazuje się, że Wade miał rację i że gościnność jego rodziny miała więcej wspólnego ze swataniem niż z chęcią sprzedania mebli. Czy przypadkiem nie zrobiła błędu zostając tutaj, skoro ze strony Wade'a nie było najmniejszego zrozumienia? Tak, był bardzo przystojny, ale różnili się też między sobą jak ogień i woda. Ale czy powinna wyjeżdżać właśnie teraz, kiedy zdobyła już trochę informacji o nim i, jak musiała przyznać, niecierpliwiła się, by dowiedzieć się czegoś więcej. Wade podróżując tyle po świecie jako dziecko, musiał dokonać świadomego wyboru miejsca, które traktował jak prawdziwy dom. Zaczęła podejrzewać, że Wade musi być bardzo interesującym człowiekiem.
- Tam są schody - ostrzegła Millie, kiedy Ashby zaczęła iść w stronę okna. - Prowadzą na dół, do kuchni. A jedyna łazienka jest po drugiej stronie korytarza. Przykro mi, ale to bardzo stary dom.
- Ależ to nic nie szkodzi - zapewniła ją Ashby.
- Zatem rozgość się i odśwież, a kiedy będziesz gotowa, zejdź na kolację. Poczekamy na ciebie.
Asbhy otworzyła już usta, żeby zaprotestować, ale Millie nie dopuściła jej do głosu.
- Proszę, nie rób mi przykrości i nie odmawiaj. Jesteś moim gościem i powinnaś zjeść z nami.
Ashby uśmiechnęła się i przytaknęła, ale zaraz dodała:
- Będę musiała się jakoś zrewanżować. Millie machnęła na to ręką mówiąc:
- Pogadamy o tym później.
Coot ostrzegł ją, że jeśli będą musieli zbyt długo na nią czekać, to nie będzie to najlepiej świadczyło o jej manierach. Po czym z córką zeszli na dół.
Za kwiecistą zasłoną przy oknie Ashby odnalazła niewielką niszę, w której stała stara marmurowa umywalka, a obok niej porcelanowa miednica i dzban na wodę.
Jęknęła, kiedy ujrzała swą twarz w lustrze. Włosy miała tak potargane, że każdy loczek sterczał w inną stronę. Nic dziwnego, że Wade nie potraktował jej poważnie, skoro nie wyglądała poważnie.
Kiedy go znowu zobaczy? Dziś już raczej nie. Przypomniała sobie, jak mówił do Coota, że spotka się z matką jutro. Jutro jest niedziela, a ona musi wyglądać wtedy jak prawdziwa kobieta interesu.
Teraz nie będzie walczyła ze swoimi niesfornymi włosami, odświeży się tylko.
Czuła się tu doskonale, a Coot i Millie wydawali się tacy bliscy.
Przebrała się szybko w prostą niebieską sukienkę i chciała włożyć inną parę sandałków, ale stopy miała tak zmęczone dzisiejszą wspinaczką, że postanowiła nałożyć wygodne klapki. Kiedy schodziła wąskimi, stromymi schodami, gumowe podeszwy wydawały ciche klikklak. Pochyliła się, przekręciła gałkę u drzwi i mocno je popchnęła sądząc, że stare drzwi ciężko się otwierają. Otworzyły się jednak nadspodziewanie lekko. Zaskoczona Ashby straciła równowagę i spadła trzy schody w dół. Wylądowała w ramionach Wade'a.
ROZDZIAŁ 3
- Co do... - Wade odruchowo objął ją i podniósł. W głębi ducha był wściekły. Przyjechał powiedzieć matce i dziadkowi, żeby przestali wreszcie go swatać. Nie dość, że wysłali tę kobietę do niego do domu, to jeszcze na dodatek spotyka ją u nich, a ona wpada mu prosto w ramiona.
Musiał jednak przyznać, że sprawiło mu to pewną przyjemność. Dlaczego by nie wykorzystać w pełni takiej okazji? Przyciągnął ją bliżej do siebie, przycisnął do piersi i przechylił do tyłu.
Twarze ich niemal się stykały. Za blisko, pomyślała Ashby. Jego usta znalazły się tuż przy jej ustach. Była tak zaskoczona i zdumiona, że niemal przestała oddychać. Wyobraziła sobie, jak ją całuje, mocno, ciepło i namiętnie.
Uniósł głowę do góry i popatrzył przed siebie. Podążyła za jego spojrzeniem i ujrzała Millie stojącą obok dużego pieca kuchennego. Ashby natychmiast otrząsnęła się ze swych marzeń. Co ona, do licha, robi w jego objęciach i po co wyobraża sobie jego pocałunki! Spróbowała wyzwolić się z uścisku, ale ku jej zdumieniu Wade przyciągnął ją jeszcze mocniej.
- Mamo, nie powinnaś była tego robić - mruknął i pomyślał, iż skoro uznała, że skłoni go do sprzedania fotela, jeżeli tylko zachowa się zgodnie z sugestią rodziny, to przyjdzie jej drogo za to zapłacić.
- Wystarczyłby mi na deser placek z poziomkami. Czy to jest może aperitif?
Pogłaskał Ashby po karku, a ona uchylała się od tego denerwującego, ale miłego dotyku. Trzymał ją jednak przy sobie mocno.
- Mm... jak pani ładnie pachnie. - Zniżył głos i dotknął wargami jej jedwabistej skóry. - I bardzo miło smakuje. Mamo, naprawdę zrobiłaś mi przyjemność. To jest po prostu rozkoszne.
Ashby starała się wyrwać za wszelką cenę, ale nie miała dość siły. Wreszcie uspokoiła się, bo zorientowała się, że kiedy się szamocze, Wade przytula ją jeszcze mocniej.
- Przepraszam bardzo - powiedziała możliwie najspokojniej. Jego dotknięcie paliło ją i czuła, że za moment się zaczerwieni.
- Ależ bardzo proszę - odrzekł i teraz całował jej szyję w pobliżu ramienia.
Zemsta, pomyślała Ashby, może być bardzo przyjemna.
- Wade, wystarczy tego dobrego. - Millie wreszcie pomogła Ashby, ale uczyniła to z uśmiechem. - Zostaw tę biedną dziewczynę w spokoju.
- Mamo, przecież ona tu po to jest - odparł Wade, nie wypuszczając Ashby ze swoich ramion.
Do kuchni wszedł w tym momencie Coot. Rozpromienił się, widząc Ashby w ramionach Wade'a.
- Niech mnie...
Ashby wykorzystała chwilę nieuwagi Wade'a i odsunęła się.
- Nie, nie po to tu jestem - wyjaśniła z godnością. - Znalazłam się tu dlatego, że w promieniu osiemdziesięciu kilometrów nie ma wolnego miejsca w żadnym hotelu.
Wade ukrył rozczarowanie i oparł się na krześle, podniósł sceptycznie brwi i skrzyżował ramiona na piersi.
- Czyżby?
- Pewnie to pana zdziwi, ale jestem tu nie dla pana, lecz dla pana mebli - dodała Ashby, marząc o tym, żeby zrobić mu przykrość.
- Słyszysz, mamo? - zapytał Wade. - Ona nie chce realizować twoich planów. - Miał ochotę dalej trzymać ją w ramionach i badać jej kształty.
- Jakich planów, mój drogi? - zapytała z niewinną miną Millie i położyła na patelni plaster szynki. Coot się jednak roześmiał.
- Ta mała jest ładna, prawda? - dodał Coot.
- Racja - zgodził się Wade. Wreszcie uśmiechnął się do Ashby bez ironii.
Ashby przyglądała mu się przez chwilę. Kiedy się uśmiechał, jego oczy stawały się jeszcze bardziej zielone. Odwróciła wzrok zaskoczona nagłą zmianą tonu.
- Czy pomóc pani nakryć do stołu? - zapytała. Musiała przejść obok Wade'a, ale ominęła go łukiem. Co on sobie wyobrażał? Cały czas wodził za nią wzrokiem.
W czasie kolacji okazało się, że większość produktów pochodzi z farmy Wade'a. Groszek był z jego ogrodu, a szynkę nie tylko on sam uwędził, ale i sam wyhodował świnię.
- Sam ją też zarżnąłem - stwierdził i zrobił ręką wymowny gest. Przyglądał się, jak zareaguje na tę brutalność.
Ashby zjadła powoli kawałek szynki i dopiero potem spojrzała na niego. Czyżby miał nadzieję, że ją zniechęci do jedzenia?
- Moja rodzina też hodowała świnie i kurczaki - odpowiedziała spokojnie. - Mieliśmy także krowę i kiedy byłam już dostatecznie duża, tylko ja ją doiłam.
Wade spojrzał na jej wymanikiurowane paznokcie i pokręcił głową z powątpiewaniem. Mógł sobie wyobrazić, jak te ręce pieszczą jego ciało, ale nie jak dotykają wymion krowy.
Ashby zwróciła się teraz do Millie, która delikatnie zaczęła zachęcać ją, by kontynuowała wspomnienia z dzieciństwa.
- Byliśmy biedni - dodała Ashby, smarując masłem kromkę chleba. - Ośmioro dzieci i dwoje dorosłych w budynku znacznie mniejszym niż połowa tego domu. Ojciec pracował w kopalni, ale to nie była stała praca. Hodowaliśmy zwierzęta i uprawialiśmy ogród, żeby mieć własną żywność.
Spojrzała na Wade'a. Teraz, kiedy obejrzała ten dom i jego piękną farmę, nabrała przekonania, że nie hoduje świń dla pieniędzy.
Wade zaś był już teraz pewien, że te wszystkie informacje utwierdzą jego rodzinę w przeświadczeniu, że Ashby stanowi dla niego najlepszą możliwą partię. Ale, do licha, jemu samemu zaczynało to nawet odpowiadać...
Spojrzał jej głęboko w oczy i żartobliwie wzniósł toast, unosząc w górę widelec z plasterkiem kartofla.
Ashby patrzyła w jego zielone oczy i jednocześnie obserwowała, jak powoli wkłada plasterek do ust. Czyżby jednak przedtem złożył usta jak do pocałunku, czy też jej się tylko zdawało?
- Ja także w młodości ciężko pracowałem w kopalni - powiedział Coot - ale postanowiłem, że za nic nie dam się tam żywcem pogrzebać.
Coot wspominał, a Ashby z najwyższym trudem usiłowała się skupić, gdyż Wade nie spuszczał z niej wzroku. Serce jej biło, tak że czuła pulsowanie krwi w uszach. Prawie nic nie słyszała z opowiadania Coota.
- Zatrudniłem się na farmie, ożeniłem z córką farmera. Z czasem miałem dość pieniędzy, by nabyć ten dom, który jeszcze mój ojciec jako młody człowiek pomagał budować i marzył, by kiedyś go sobie kupić.
Coot przerwał, sięgnął po sos, posmarował nim kawałek szynki i podsunął miseczkę z sosem Wade'owi. Ten jednak w milczeniu potrząsnął głową, nie odrywając spojrzenia od Ashby.
- Dzięki Bogu, kopalnie z czasem upadły - kontynuował swe wspomnienia staruszek, nie widząc lub nie chcąc widzieć dziwnego napięcia, które wytworzyło się między Wade'em i Ashby.
- Teraz też jeszcze coś robię, sprzedaję, czasami zastępuję szeryfa.
- No, a ja daję lekcje gry na fortepianie - wtrąciła Millie. - Nigdy nie mieliśmy za dużo pieniędzy, ale muszę przyznać, że zawsze trochę więcej niż inni.
Położyła nóż i widelec na pustym talerzu.
- I mamy taki zwyczaj, że zawsze zjadamy wszystko z talerza, żeby pamiętać, jak nam się poszczęściło i że nigdy nie cierpieliśmy niedostatku. - Spojrzała wymownie na resztki jedzenia na talerzach Wade'a i Ashby.
- Wade - zwróciła się do niego Millie - może zjesz kawałek szynki?
W tym momencie Ashby zauważyła, że Wade wziął sobie tylko kartofle i groszek.
- Gdybym wiedziała, że przyjdziesz na kolację, na pewno przygotowałabym coś innego.
- Ależ mamo, to jest świetne.
- Uważam jednak, że trochę przesadzasz.
- Mamo, jestem dorosły i to jest moja decyzja - przerwał jej stanowczo.
Ashby wreszcie mogła spokojnie przełknąć kawałek soczystej pieczeni, bo Wade przestał się w nią tak wpatrywać. Ale to dziwne, dlaczego on nie je mięsa?
- Zostaw chłopaka w spokoju - powiedział Coot do Millie, która już otwierała usta, by wygłosić jakieś matczyne napomnienia.
- A więc, jak wam mówiłem - Coot powrócił do przerwanego wątku - byliśmy rodziną szanowaną w tej okolicy, a Millie mogła była wyjść za mąż za każdego porządnego chłopca z miasteczka, ale ona wybrała Abe'a Mastersa, takie nic dobrego.
Coot skierował widelec w stronę córki, a ta spuściła oczy. Wade uśmiechnął się porozumiewawczo do matki.
Ashby domyśliła się, że obydwoje są przyzwyczajeni do takich narzekań.
- Millie była oczkiem w głowie - kontynuował Coot. - Złamała matce serce. Kochana córeczka uciekła przez okno w środku nocy i pozbawiła rodziców radości z porządnego wesela.
- Ale ty nigdy nie pozwoliłbyś mi poślubić Abe'a
- przypomniała mu Millie.
- To nie była dla ciebie odpowiednia partia.
- Ojciec nie pasował do nas - wyjaśnił Wade. Zjadł ostatni kęs, odsunął talerz i skrzyżował ręce na
piersi.
- Millie była zauroczona i nie poznała się na nim
- burknął pod nosem Coot.
- Zgłosił się na ochotnika do armii, a potem skończył studia dzięki stypendiom dla żołnierzy i został dyplomatą. Powodziło się nam całkiem nieźle - odrzekła z dumą Millie.
- Nie pozwolił ci jednak przez osiem lat odwiedzić domu i sam nigdy nie przyjechał. Umarł, kiedy miałaś pięćdziesiąt lat i zostawił cię samą.
Millie potrząsnęła tylko głową i zaczęła zbierać talerze.
- Nie chcę się z tobą spierać - oznajmiła.
Ashby pomogła sprzątnąć ze stołu i ze zdziwieniem zobaczyła, że Wade także znosi talerze. Coot wyciągnął fajkę i nabił ją z kopciucha.
- Tylko nie w domu! - wykrzyknęła Millie.
- To jest mój dom - podkreślił Coot.
- Przecież obiecałeś dziesięć lat temu, kiedy wróciłam tutaj.
Coot wstał z niechęcią i wyszedł przed dom.
- Czasem się sobie dziwię, po co ja tu wróciłam - powiedziała Millie, potrząsając głową.
Zawinęła resztki jedzenia w folię i schowała do lodówki, a Wade w tym czasie opłukał talerze i włożył do maszyny do zmywania. Ashby zorientowała się, że wszyscy wiedzą, co robić, więc usiadła na boku, żeby nie przeszkadzać.
- Wróciłaś, bo wolałaś mieszkać w Hickory niż w Paryżu czy Waszyngtonie - odpowiedział Wade.
Millie oderwała spojrzenie od okna i dodała:
- No i oczywiście wolałam wiejską szynkę, razowy chleb od sole meuniere.
Millie zwróciła się do Ashby.
- A ty? Dlaczego wróciłaś do Zachodniej Wirginii? Tylko nie takie pytania, pomyślała Ashby. Dostrzegła
na stole stary porcelanowy zestaw do przypraw i zaczęła mu się z zainteresowaniem przyglądać. Mimo to czuła, że Wade patrzy na nią z napięciem.
- No więc... - Ashby chciała powiedzieć jasno, że nie wie właściwie, po co przyjechała, ale z drugiej strony wiedziała, że powinna rzec coś rozsądnego.
Bawiła się solniczką i wysypała z niej odrobinę soli.
Milczała. Ze zdumieniem uświadomiła sobie, że miałaby ochotę pośmiać się z samej siebie. Ma trzydzieści pięć lat, a straciła głowę.
- Ona jest właścicielką galerii - przerwał milczenie Wade - i chce pokazać mieszczuchom, jak wysoce artystyczna może być sztuka ludowa.
Przerwał na chwilę.
- No i nieźle zarabia. Jest kobietą interesu - dodał. Ostatnie słowo zabrzmiało jak obelga. Nie był zachwycony tym, że go w czasie kolacji ignorowała.
- Wade! - podniosła głos Millie. - Mówisz zupełnie jak twój ojciec. - Potrząsnęła głową ze smutkiem. - Abe miał bardzo dobre serce, ale uważał, że musi to ukrywać ironizując. Obawiam się, że Wade to po nim odziedziczył.
- Ojciec był w gruncie rzeczy słabym człowiekiem - poprawił ją syn.
Millie chciała coś powiedzieć, ale Wade jej przerwał.
- Gdzie masz te truskawki, które ci przyniosłem? Nie powiesz mi, że wszystkie poszły na dżem.
Podszedł do lodówki i otworzył ją. Ashby szybko zgarnęła rozsypaną sól do kieszeni. Zastanawiała się, co Wade miał na myśli, kiedy stwierdził, że jego ojciec był słabym człowiekiem.
- O, znalazłem. - Wade wyciągnął olbrzymi placek z truskawkami tak wspaniale czerwonymi, że Ashby poczuła, jak cieknie jej ślinka.
Wade postawił placek na stole. Wrócił Coot i zmienili temat rozmowy. Rozważali, czego się napić: kawy czy herbaty z ziół. Coot z radością zaaprobował fakt, że Ashby zdecydowała się na herbatę.
Millie szybko ubiła śmietanę i wtedy wszyscy usiedli do stołu, żeby zjeść ciasto.
- Pojechałabyś jutro do Clairmont na jarmark? - zapytała Millie.
Ashby kiwnęła głową, przełykając kawałek placka.
- Mam nadzieję, że znajdę tam rzemieślników bardziej chętnych do współpracy od pani syna.
Wade skrzywił się na niezbyt taktowną uwagę. Millie zaprosiła Ashby na rodzinny piknik, co także nie wzbudziło entuzjazmu Wade'a. Wyobraził sobie, jak wszystkie ciotki, wujkowie i kuzyni będą starali się go swatać.
Podniósł do ust spory kawałek ciasta.
- Wyjaśnijmy sobie teraz wszystko dokładnie - powiedział.
Ashby była pierwszą kobietą, jaką jego rodzina próbowała mu narzucić i która zarazem mu się podobała. Tym bardziej go to irytowało. Cenił sobie swój dotychczasowy tryb życia i nie chciał żadnych zmian.
- Ta kobieta - wskazał widelcem na Ashby - może i rzeczywiście urodziła się w tej okolicy, ale teraz żyje w mieście. Przestańcie robić jej nadzieję, że stracę dla niej głowę i założę rodzinę. Jestem na to za stary. A ona jest za młoda. Założę się, że nie skończyła jeszcze trzydziestki, a ja mam już prawie czterdzieści lat. A poza tym jest dla mnie za niska.
Ashby słuchała tego wszystkiego w milczeniu, ale nie mogła znieść uwagi o swym wzroście. W tym samym czasie podała mu bitą śmietanę.
- To bardzo podnosi smak placka.
- Nie jadam śmietany - żachnął się Wade. - De pani ma lat?
- W sierpniu skończę trzydzieści pięć.
- Guzik prawda!
- Chce pan zobaczyć moje prawo jazdy? Inne dokumenty?
- Tak.
Ashby wspięła się po schodach do sypialni, a kiedy wróciła, wręczyła Wade'owi dokumenty i stała nad nim, kiedy je z uwagą studiował.
- Ashby Carol White - przeczytał głośno - metr pięćdziesiąt sześć wzrostu, czterdzieści sześć kilo wagi.
Przerwał i przypatrzył się jej, jakby oceniając zgodność danych.
- Zapomniał pan o dacie urodzin, a o to chyba panu chodziło - przypomniała.
- No tak. - Wade zaczął znowu studiować dokument. Teraz już wiedział, że nie kłamała co do swego wieku,
ale próbował zyskać na czasie i wymyślić jakąś nową zaczepkę.
- Oczy niebieskie, włosy blond. Urodzona szesnastego sierpnia. - Skończył odczytywanie i odłożył dokument na stół. Objął ją rękoma w pasie i przyciągnął do siebie, tak że musiała stać między jego kolanami.
- Co byś chciała dostać na urodziny, malutka? Dźwięk odkładanych sztućców i skrzypienie odsuwanych krzeseł świadczyły o tym, że Coot i Millie wyszli.
- Oczywiście pańskie meble. - Nie próbowała nawet wyzwolić się z jego mocnych rąk, wiedziała nadto dobrze, że nie da rady.
- O tym w ogóle nie ma mowy! - Wypuścił ją gwałtownie.
Ashby postanowiła jednak zachować się wobec niego w ten sam sposób. Zarzuciła mu ręce na szyję, otworzyła szeroko oczy, zatrzepotała rzęsami.
- Bardzo proszę, tylko jeden mały mebel. Może taki jak ten dziecinny fotel, który ma pańska matka?
Delikatnie gładziła palcami jego włosy. I nagle zrozumiała, że popełniła błąd. Dostrzegła w jego oczach nie skrywane pożądanie. Zaczął dłońmi wodzić po jej plecach.
- Jak daleko jest pani gotowa się posunąć, żeby dostać ten fotel?
- Nie tak znowu daleko. - Szybko odsunęła się i przeszła na drugą stronę stołu.
Usiadła na swoim miejscu i zaczęła kroić placek, choć nie miała zupełnie na niego ochoty.
- Ma pani resztkę śmietany, o tu. - Pokazał na kącik ust.
Ashby szybko oblizała tę resztkę, a on obserwował to z żywym zainteresowaniem.
Pomyślał, że może jego rodzina ma rację. Owszem, lubił swą samotność na farmie, ale rzeczywiście niekiedy odczuwał brak kobiecego towarzystwa. Być może rzeczywiście nie da się żyć stale bez kobiety.
A ta kobieta była nie tylko fizycznie atrakcyjna, ale także inteligentna i delikatna. Poczuł, że krew zaczyna szybciej krążyć mu w żyłach. Zaczął szybko zastanawiać się i przemyśliwać wszystko, zanim straci panowanie nad własnym ciałem.
Tak, urok tej blondyneczki nie jest aż taki, by podbiła jego serce, ale rodzina będzie zadowolona, że udały się swaty. A kiedy już rzuci Ashby, wtedy Millie i Coot będą bardziej ostrożni. Zadowolony ze swego planu przyglądał się, jak Ashby ostrożnie, jakby się bała zakrztusić, przełyka kawałek placka.
- Zauważyłam, że pan nie lubi bitej śmietany, dlaczego?
- Zależy do czego jest podana - odparł i zaczął powoli oglądać Ashby od stóp do głów, tak że poczuła dreszcze.
- Ależ pan sam powiedział, że nie jestem w pańskim typie.
Ashby była zadowolona, że jej głos zabrzmiał pewnie i zdecydowanie.
- Oczywiście, ani pani nie jest w moim, ani ja w pani, ale przecież nie mówimy o małżeństwie, nieprawdaż?
Ashby była jak zahipnotyzowana spojrzeniem jego zielonych oczu i w żaden sposób nie mogła się zmobilizować, by dać jakąś rozsądną odpowiedź.
- Nie, nie mówimy o małżeństwie - podkreślił raz jeszcze Wade - ale co pani powie na wakacyjny romans?
Ashby natychmiast otrząsnęła się z transu, kiedy uświadomiła sobie, o czym on mówi.
- Chcę, żeby pan wiedział, że nie idę do łóżka z każdym, kto mi to proponuje.
- Oczywiście, że nie - zaśmiał się Wade. - Widzę panią wśród tych miejskich, wyrafinowanych elegantów, których mrozi pani lodowatym spojrzeniem swoich błękitnych oczu.
- Pan uważa, że pójdę z panem do łóżka? - Udało się jej zadać to pytanie bardzo opanowanym głosem.
- Proszę nie ukrywać niczego, przecież czułem, jak pani drżała w moich objęciach.
Ashby nie mogła zaprzeczyć, bo to była prawda. Spuściła wzrok, a potem nagle spojrzała, bo usłyszała, że Wade wychodzi.
- Proszę przemyśleć moją ofertę. Spotkamy się jutro na jarmarku.
Ashby nie mogła uwierzyć, że tak niegodziwą propozycję można składać z tak zimną krwią, jak to zrobił Wade.
Kiedy poszła już do siebie i leżała w łóżku, przypomniała sobie słowa ukochanej siostry Sue: kochanie, twój biologiczny zegar bije coraz szybciej. Osiągnęłaś już sukces, masz galerię, ale teraz czas na założenie rodziny. W twoim wieku nie zostało ci zbyt wiele czasu. Gdybyś chciała, mogłabyś mieć dziecko, to żaden problem. Ty jednak potrzebujesz męża i ojca dla dziecka.
Tylko że tym mężczyzną nie może być Wade Masters. Nie umie go nawet przekonać, by sprzedał jej jedno ze swych krzeseł!
- Wracasz do Wirginii - mówiła jej Sue - bo choć uważasz, że nienawidzisz swojego dzieciństwa, to jednak tam był twój dom rodzinny, a to jest to, czego teraz potrzebujesz. Po prostu potrzebujesz rodziny.
- Śmieszne - powiedziała Ashby sama do siebie.
Odwróciła się na łóżku i zaczęła przyglądać się baldachimowi, ale cały czas dźwięczały jej w uszach słowa siostry.
- Pamiętasz Rona Jenkinsa? - Sue przypomniała jej dawną szkolną miłość. - Złamałaś mu serce, ale nie mógł czekać, aż ty skończysz studia, i ożenił się z Kitty Lou. Ilu mężczyzn będzie chciało czekać, aż się zdecydujesz, aż znajdziesz czas, bo ciągle jesteś taka zapracowana, pracujesz siedem dni w tygodniu po osiemnaście godzin dziennie. Nie zaprzeczaj, wiem dobrze, bo rzadko kiedy masz czas wpaść nawet do mnie.
Jak zwykle, starsza siostra miała rację. Ashby odsuwała myśl o małżeństwie, ale go zupełnie nie wykluczała. Teraz mogłaby zgodzić się na małżeństwo z Wade'em, mężczyzną tak interesującym i tak zupełnie odmiennym od tych, których znała ze swojego otoczenia. Niestety, Wade wyjaśnił aż nadto brutalnie i cynicznie, że nie może być mowy o małżeństwie. Z drugiej strony jakiś wewnętrzny głos mówił jej, że ktoś tak kochający matkę i dziadka może być również miły, uprzejmy i czuły.
Tak, związek z kimś takim byłby emocjonalną huśtawką. Nie będzie sobie zawracać głowy Wade'em Mastersem. Zbyt łatwo mógłby ją zranić. A ona potrzebuje dobrego męża i rodziny. Jutro mu szczerze o tym powie. Uśmiechnęła się na samą myśl, jak on na to zareaguje. Czmychnie czym prędzej jak zając. Tak jak to określił Coot.
ROZDZIAŁ 4
Wade leżał pod olbrzymim, starym dębem. Tuż obok zaparkował furgonetkę. Leżał i obserwował drogę wijącą się wzdłuż wybrzeża Potomacu. Drogą tą ciągnęły na jarmark liczne samochody. Wade bawił się znalezioną pod dębem gałązką, obdzierał ją z kory, a kiedy przejeżdżał ktoś znajomy, machał nią w geście pozdrowienia.
W pewnym momencie rozpoznał furgonetkę Coota. Był to ford z 1937 roku, który Coot zawsze pieczołowicie czyścił i pucował. Teraz furgonetka wspinała się w górę drogi. Obok Coota siedziała Ashby.
Wade miał nadzieję, że Ashby zgodzi się na jego wczorajszą propozycję. Dręczyły go jednak pewne wątpliwości, zdawał sobie sprawę, że nie była ona zbyt zręczna. Kompletnie zapomniał, jak się elegancko uwodzi kobiety.
Zacisnął mocniej dłoń na gałązce, kiedy Coot zaparkował jakieś piętnaście metrów od niego. Nie podszedł do nich, pozostał pod dębem i przyglądał się, jak Ashby pomaga jego matce wysiąść.
Teraz był właściwie pewien, że Ashby mu odmówi. Wywróżył to z kawałków oddzieranej kory. Ostatni kawałek wypadł na „nie". Złamał gałązkę i odrzucił ją na bok.
Ashby była dzisiaj uczesana gładko, bez śladu kokieteryjnych loczków, i rzeczywiście bardziej wyglądała na swoje trzydzieści pięć lat. Ale jej ubranie...
Nie dla niej były proste sukienki czy dżinsy, takie, jakie miały na sobie inne młode kobiety. Ashby była ubrana w połyskliwą, rozkloszowaną spódnicę, która miała delikatny kwiatowy wzór na czarnym tle. Do tego zwykła biała bluzeczka. Szeroki czerwony pasek był idealnie dobrany do koloru pantofelków na wysokim obcasie.
Ta staranność, a nawet wyrafinowanie w ubiorze uderzyły Wade'a od samego początku. Było to dla niego coś w rodzaju ostrzeżenia, że takiej kobiety nie da się przy sobie zatrzymać. Dlatego postanowił być czujny i ostrożny. Nie miał najmniejszej wątpliwości, że Ashby zakocha się w nim. Jego rodzina próbuje ich zbliżyć do siebie, więc dobrze, będzie się tylko przyglądał z zadowoleniem. Nic ponadto.
Wstał ze swego miejsca pod drzewem, zobaczył, jak Ashby wraca do samochodu po torebkę, która też miała ten sam odcień czerwieni co buty i pasek. Ashby nie przewiesiła torebki przez ramię, ale, jak to jest w zwyczaju wielu kobiet w miastach, przełożyła pasek przez głowę i torebkę przesunęła na piersi. Można mieć wtedy wolne ręce i być jednocześnie zabezpieczonym przed kieszonkowcami.
Podszedł do niej i powiedział:
- Nie musi pani tak uważać. To nie wielkie Georgetown, tu na pewno nikt pani nie okradnie.
Zauważył, że kolczyki też miała czerwone, a lakier na paznokciach, wczoraj różowy, dziś zmieniła na czerwony.
Potrząsnęła przecząco głową i nałożyła okulary przeciwsłoneczne.
- Tak jest mi wygodniej. Odwróciła się do Millie i Coota pytając:
- Gotowi?
Pokiwali do niej głowami, uśmiechnęli się do Wade'a i odeszli razem. Ashby nie miała innego wyjścia, jak iść razem z Wade'em, czego właśnie za wszelką cenę chciała uniknąć.
Wade'a nieco rozbawiły zabiegi Coota i Millie, by pokrzyżować plany Ashby.
- Zatem nie? - zapytał, idąc obok niej.
- Przepraszam, ale co nie?
- Nie chce się pani wdać w wakacyjny romans ze mną?
Szła prosto przed siebie i nie patrzyła na niego.
- Powiedziałam już panu wczoraj, że nie nawiązuję przelotnych romansów ani wakacyjnych, ani żadnych innych.
- Ale kto powiedział, że to ma być przelotny romans?
Ashby zatrzymała się.
- Wczoraj pan to określił jako letnią przygodę, a to znaczy dokładnie to samo, co przelotny romans.
- Nie chodzi mi tylko o spędzanie czasu w łóżku. Może potem moglibyśmy rozmawiać na różne tematy, zamiast ciągle się kłócić, jak teraz.
Ashby potrząsnęła przecząco głową.
- Moja odpowiedź brzmi nie. Ale oczywiście, byłoby dobrze, gdybyśmy przestali się kłócić.
- Zgoda - odrzekł Wade.
Ashby zerknęła na niego podejrzliwie, bo wydawało się jej, że zbyt szybko pogodził się z odmową.
Wade nic nie mówił, pogrążony we własnych myślach. Nie był urażony. Zrozumiał, że musi zmienić swoje szorstkie maniery i zastosować inną taktykę. I to wystarczy, tak uznał. Nie był typem człowieka łatwo rezygnującego z zamierzonego celu.
Od strony jarmarku dochodził hałas i gwar. Kręciła się karuzela, obracało się diabelskie koło, słychać było okrzyki dzieci i dźwięki harmonijki ustnej. Kusił zapach prażonej kukurydzy, smażonej cebuli i pieczonych kiełbasek. Zatrzymali się jednak przy sprzedawcy jabłek.
- Proponuję pokój, co pani na to? - zapytał, oglądając czerwone jabłka.
Ashby przez chwilę ociągała się z odpowiedzią, bo zajęta była wypatrywaniem oddalających się Millie i Coota. Nie mogła jednak przegapić możliwości zaprzyjaźnienia się z Wade'em, bo to znacznie zwiększało szanse na zakup upragnionych mebli.
- Nie jadłam takich jabłek od dzieciństwa - powiedziała.
Przypomniała sobie, jak chodziła na jarmarki z rodzicami. Czegóż tam nie było! Cukrowa wata, lizaki... Pamięta, że chciała mieć wszystko. Rodzice musieli ją odciągać od straganów.
- Poproszę o takie jabłko - zwróciła się do Wade'a, obiecując sobie w duchu, że na dzisiejszym jarmarku nie odmówi sobie żadnej przyjemności.
Wade kupił dwa, jedno podał Ashiby. Podniosła je do ust, ale zaraz się zawahała. Czy jabłko jest najlepszym znakiem pokoju? A co się przydarzyło z tego powodu Adamowi i Ewie?
- Pani odrzuciła moją propozycję, a ja się z tym pogodziłem - przypomniał. Ugryzł śnieżnobiałymi zębami czerwone jabłko.
- Czy pani „nie" rzeczywiście znaczyło „nie", czy też „być może"?
Ashby uniosła brwi z oburzenia. Postanowiła sobie niezłomnie, że nie okaże Wade'owi, jak bardzo kusząca wydała się jej propozycja romansu.
- Powiem panu szczerze, chcę znaleźć męża i założyć rodzinę, i to jest dla mnie najważniejsze.
Uśmiechnęła się czekając, kiedy Wade czmychnie jak zając.
Nie czmychnął. Patrzył na nią przez dłuższą chwilę, wreszcie zapytał:
- Czyż nie wzięła już pani ślubu ze swoją galerią?
- Owszem, kiedyś brałam - przyznała.
Była zmieszana, że tak szybko odkrył jej przywiązanie do galerii. Był bardziej spostrzegawczy niż większość mężczyzn.
Jej wyznaniem, że poluje na męża, Wade był bardziej zaintrygowany niż przestraszony. Zapytał:
- To znaczy, że już nie jest pani z nią związana?
- Moja galeria rzeczywiście odniosła sukces. Teraz mam zastępczynię, której całkowicie ufam. Kiedyś nie mogłam poświęcić czasu rodzinie, teraz mogę.
- Ma pani już jakiegoś kandydata na męża? Dziwny błysk w jego oczach kazał jej się domyślić, że
Wade w ogóle nie traktuje poważnie planów matrymonialnych, podobnie zresztą, jak nie traktował poważnie zainteresowania meblami.
- Jedno jest pewne, że to nie pan jest tym kandydatem - powiedziała to lekko, ale czuła, że nie mówi prawdy.
Wade uśmiechnął się sceptycznie.
- Jeszcze mnie pani dobrze nie poznała. Poza tym w pani wieku nie powinno się przebierać w kandydatach. Statystycznie rzecz biorąc, bardziej prawdopodobne jest, że wpadnie pani pod samochód, niż że wyjdzie pani za mąż.
Ashby przyjrzała mu się dokładniej. Miał na sobie opięte dżinsy. Zielonkawa koszula z krótkimi rękawami podkreślała ciemną opaleniznę. Widać było, jaki jest muskularny. Doskonały materiał na męża. Ale nie same zalety fizyczne są ważne, liczy się też osobowość. Więc dość myślenia o tym!
Wyciągnęła z torebki chusteczkę, wytarła usta i ręce, potem zawinęła ogryzek jabłka w zużytą chusteczkę i wyrzuciła do kosza.
Wade naśladując ją też wyciągnął chusteczkę. Nie czekała na niego i poszła dalej. Dogonił ją przy stoiskach rzemieślników. Udawała, że go nie dostrzega i oglądała z żywym zaciekawieniem suche bukiety, ręcznie robione kapy, szydełkowe serwetki, koronkowe powłoczki, rzeźby w drewnie, ręcznie robione skórzane pasy. Wszystko było szalenie atrakcyjne, ale niczego nie chciałaby mieć w swojej galerii. Czy byłaby tak wybredna, gdyby wcześniej nie zobaczyła mebli Wade'a? Wszystko, co tu oglądała, blakło w porównaniu z jego pracami.
Bardzo chciała, żeby Wade znużył się chodząc tak wolno od straganu do straganu, ale on zupełnie się nie nudził, bo rozmawiał niemal z każdym ze sprzedających. Widać, że sami znajomi. Dłużej gawędził z jakąś kobietą, której wiek był trudny do określenia.
- Nic ciekawego pani nie znalazła? - zapytał, przechodząc obok niej.
- Wszystko tu jest bardzo piękne, ale ja szukam czegoś wyjątkowego - spojrzała na niego przeciągle - czegoś takiego jak pana meble.
- Ja pogodziłem się z pani odmową, dlaczego pani nie może uczynić tego samego?
- Nie mogę się z tym pogodzić, bo uważam, że pański talent zostanie zmarnowany, jeśli dalej pozostanie nie znany światu.
Uśmiechnął się i powiedział niskim, zmysłowym głosem:
- Jakaż by to była szkoda i strata, gdyby związek między nami miał pozostać nie spełniony.
Ashby poczuła, że całym sercem zgadza się z tym poglądem, ale zmusiła się do tego, by poważnie potrząsnąć głową i odejść, zanim Wade zorientuje się, że kłamała.
Szukała dalej, ale już straciła nadzieję, że znajdzie coś do swojej galerii. Jarmark był nieduży, a główną atrakcję stanowiło wesołe miasteczko.
- Więcej rzeczy można obejrzeć pod koniec lata - powiedział Wade, zupełnie jakby czytał w jej myślach.
- Wtedy będzie za późno. - Ashby potrząsnęła głową - Muszę mieć wszystko przygotowane wcześniej, tak żeby na jesieni otworzyć wystawę.
- A Ashby zawsze zdobywa to, na co ma ochotę, prawda?
- Ciężko muszę na to pracować.
Wade spojrzał na nią i zorientował się, że Ashby mówi prawdę. Nie po to opowiedziała historię swojej trudnej młodości, żeby zrobić wrażenie na nim i na jego rodzinie. Nagle zapragnął dowiedzieć się, jak jej się udało wydobyć z ubóstwa.
- Niech pan spojrzy! - Ashby nagle ożywiła się i podeszła do stoiska położonego nieco dalej. Wade szedł powoli za nią i zastanawiał się, jaka jest prawdziwa Ashby Wbite. Czy jest nią elegancka dama, czy też łobuzersko zaczepna i uparta kobieta? Coś pośrodku. Coś bardzo mocnego i fascynującego.
- Dzień dobry, Anno - zawołał szybko do kuzynki, bo nie chciał studzić zapału Ashby. Anna była starsza od niego o dwa lata; bawili się razem, kiedy jako dziecko przyjeżdżał do Hickory. Gdy Anna wyszła za mąż, chociaż marzyła o studiowaniu sztuk pięknych, stracili się z oczu, aż do chwili, kiedy Wade wrócił do Hickory.
Anna była wysoką i szczupłą kobietą z ciemnymi włosami związanymi w węzeł na karku. Popatrzyła na Wade'a. Wade widział, że Anna nie wie, kim jest towarzysząca mu niewielka blondynka, która zachwyca się jej wyrobami.
- Jak to jest znakomicie wykonane - mówiła Ashby, podziwiając delikatny ścieg. - A projekt! To jest obraz na tkaninie. Świetnie dobiera pani kolory.
Kilimy Anny przedstawiały głównie pejzaże. Jeden ukazywał w odległym tle góry, pogrążone w głębokim cieniu, podczas gdy na pierwszym planie jaśniejsze barwy oddawały łąki pełne kwitnących polnych kwiatów. Na błękitnym niebie kłębiły się białe chmury. Doskonale został uchwycony wdzięk fruwających ptaków.
- To jest w pewnym sensie podobne do pańskich mebli. - Ashby zwróciła się do Wade'a. - Tradycyjne metody zostały tu wykorzystane do osiągnięcia współczesnych efektów.
Ashby już postanowiła, że po prostu musi mieć te makaty, podobnie zresztą jak i meble Wade'a. Wystawa sztuki ludowej przybrała w jej wyobraźni konkretne kształty. Doskonale będzie zorganizować ją na Święto Dziękczynienia lub na Boże Narodzenie, te szczególne święta, kiedy ludzie powracają myślami do swych rodzinnych miejsc i domów.
Ashby od razu zaczęła wyjaśniać Annie, jakie zyski może mieć z wystawienia swoich prac w Georgetown. Tłumaczyła jej, jakie ceny mogą osiągnąć kilimy, jaką marżę ona sama pobiera i, oczywiście, co oznacza zdobycie popularności na rynku sztuki.
Na twarzy Anny pojawiała się na przemian duma i niedowierzanie, kiedy słuchała tego wszystkiego, co mówiła jej Ashby. W tym momencie Wade podszedł bliżej, wymienił z Anną porozumiewawcze spojrzenie i pokiwał głową na znak, że Ashby rzeczywiście jest tym, za kogo się podaje.
Ashby dostrzegła tę niemą rozmowę i zrozumiała, co ona oznacza. Była wdzięczna Wade'owi. W zapale i entuzjazmie, być może, naciskała zbyt mocno tę nieznaną kobietę.
- Państwo się znacie? - zapytała. Uświadomiła sobie, że obecność Wade'a może jej
w tym przypadku raczej pomóc. Powinna była też pamiętać o tradycyjnej nieufności mieszkańców Zachodniej Wirginii wobec obcych i zachowywać się ostrożniej, by zdobyć ich zaufanie. Ta kobieta pewnie tka swoje kilimy i traktuje to jako hobby, a częściowo jako okazję do zarobienia pieniędzy. Z całą pewnością nie jest artystką, która za wszelką cenę pragnie zrobić karierę.
- Jesteśmy kuzynami - pospieszyła z wyjaśnieniem Anna. - Jako dzieci bawiliśmy się w dom, a kiedy byliśmy nastolatkami, uczyliśmy jedno drugie, jak należy się całować. - Zerknęła z uśmiechem na Wade' a.
Ashby z trudem powstrzymała się, by nie spojrzeć na usta Wade'a i nie zacząć wyobrażać sobie, jak też on umie całować. Była gotowa założyć się, że Wade był bystrym i pojętnym uczniem, ale oczywiście nie powiedziała tego na głos.
- Anna zniszczyła moją męską ambicję, bo zawsze wtedy chichotała - ponuro stwierdził Wade, - Do tej pory nie potrafię się pozbierać.
Ashby i Anna nie mogły powstrzymać głośnego wybuchu śmiechu.
- Pani naprawdę ma zamiar wystawić moje kilimy w swojej galerii? - zapytała z wahaniem Anna.
Ashby przytaknęła i zauważyła:
- Będą wspaniale wyglądały na łóżku, którego zagłówek zrobił pani kuzyn.
- O nie - Wade cofnął się o krok - nie mieszajcie mnie do tego. Te kilimy nie potrzebują specjalnej oprawy, sprzedadzą się równie dobrze bez niej.
Cień rozczarowania przemknął po twarzy Anny.
- To nie jest transakcja wiązana - zapewnił kuzynkę Wade - ale to miło, że pani tego próbowała.
- Tak, interesują mnie pani kilimy, a nieznośny upór pani kuzyna nie ma z tym nic wspólnego. Jestem pewna, że kilimy osiągną cenę dwa razy wyższą niż tu, ale moja wystawa będzie otwarta dopiero jesienią. Czy pani może zatrzymać je do tego czasu? A może zrobi pani jakieś nowe?
- Muszę o tym porozmawiać z mężem - odpowiedziała Anna. - On uważa, że za tak żmudną pracę powinnam brać więcej pieniędzy, ale ludzie z okolicy nie mogą płacić więcej. Teraz mamy sporo turystów, więc może coś się zmieni.
Ashby wyciągnęła z torebki swoją wizytówkę.
- Proszę wziąć moją wizytówkę i formularz umowy. Niech pani porozmawia z mężem i zadzwoni do mnie za kilka dni, a wtedy umówimy się na spotkanie i przedyskutujemy wszystko we trójkę.
- Całkiem skutecznie pani działa - zauważył Wade
- To moja praca, więc muszę być dobra.
- Zgadza się, jest pani dobra.
Ashby nie mogła uwierzyć w tę niespodziewaną pochwałę. Odwróciła się, chcąc ukryć zadowolenie. Zaczęła oglądać album, w którym Anna trzymała zdjęcia różnych zrobionych przez siebie kilimów. Niektóre miały wzory abstrakcyjne, były jak kalejdoskop barw. Inne ukazywały sceny przyrodnicze. Wiele kilimów było odznaczonych honorowymi dyplomami na dorocznych jarmarkach, obok zdjęć wklejono błękitne wstążki tych dyplomów.
- Zamiast wstążeczek może pani zarobić sporo pieniędzy - zapewniła ją Ashby. - Sprzedam wszystko, co pani zrobi.
- Powinieneś ożenić się z tą dziewczyną - poradziła Anna Wade'owi - i zatrzymać ją tutaj.
- No dobrze, ale jeśli ona przeniesie się tu, to kto będzie sprzedawał twoje kilimy za tak wysoką cenę?
Wade był tak przyzwyczajony do rad wszystkich swoich krewnych w sprawie małżeństwa, że ani trochę nie czuł się zażenowany. Natomiast Ashby była wściekła.
- Jak pani widzi, nie tylko dziadek i matka próbują mnie swatać - powiedział Wade.
Wziął ją pod rękę i odszedł od stoiska Anny.
- Mam cały legion ciotek, wujków i kuzynów, i wszyscy oni próbują mnie ożenić. Spotka ich pani dziś na pikniku. Proszę pamiętać, że panią ostrzegłem.
Ominęli pozostałe stoiska i schronili się w cień drzew rosnących nad rzeką. Ashby przyklękła na miękkiej trawie, Wade położył się na plecach tuż koło niej.
Przez głowę Ashby przebiegało tysiące myśli. Przede wszystkim chciała wiedzieć, dlaczego Wade jest tak zdecydowanym przeciwnikiem małżeństwa. Nie mogła zadać mu tego pytania, było zbyt osobiste. Powróciła zatem do jego dowcipów na temat jej ewentualnego powrotu na wieś.
- A czy pan nigdy nie rozważał możliwości powrotu do miasta?
- Nie - uciął krótko. Twarz mu pociemniała, odwrócił się. - Skąd pani wie, że mieszkałem w mieście?
Wade nie uczynił najmniejszego ruchu, ale Ashby wyczuwała jego napięcie.
- Skoro pański ojciec był dyplomatą, więc pan zapewne mieszkał w różnych miastach na całym świecie.
- Spodziewałem się, że tak właśnie pani powie. Położył ręce pod głowę i spoglądał na wysoką dzwonnicę na wzgórzu.
Ashby zacisnęła zęby i powoli odliczała w myśli do dziesięciu. Dowiedzenie się czegokolwiek od tego mężczyzny nie było łatwą sprawą.
- Pan doskonale wie, że pańskie meble byłyby popularne. Dlaczego nie chce ich pan sprzedawać?
Przestał przyglądać się wieży i odwrócił się do niej.
- Czy pani nigdy z tym nie skończy?
- Coot powiedział mi, że jest pan uparty jak osioł. Ja też jestem uparta, więc ma pan odpowiedź.
- Nie może pani zrozumieć, że są ludzie zadowoleni z tego, że żyją bez ambicji zrobienia kariery?
Ashby przypatrywała mu się chwilę, potem potrząsnęła głową.
- Owszem, może istnieją tacy ludzie, ale na pewno pan do nich nie należy. Nigdy nie uwierzę w to, że naprawdę chce pan spędzić resztę życia na farmie.
Wade przewrócił się na bok i oparł na łokciu.
- Radzę pani uwierzyć. - Patrzył na nią bardzo poważnie. - Ma pani jednak częściowo rację. Niegdyś byłem ambitny, ale cztery lata temu dałem sobie spokój i nie mam zamiaru już nigdy wracać do tego, co było dawniej. Nigdy i... dla nikogo.
Ashby dostrzegła wyraźne ostrzeżenie w zielonych oczach: nie wtrącaj się w moje osobiste sprawy!
Tyle pytań cisnęło się jej na usta, ale się powstrzymała. Obawiała się nowych kłótni.
Wade wyraźnie zadowolony z jej milczenia wyciągnął się wygodnie na trawie i znowu począł przyglądać się wieży.
- Kiedy byłem małym chłopcem, chciałem chodzić tutaj do szkoły i jeździć autobusem lub chodzić na piechotę, tak jak kiedyś robili to moi rodzice, a nie być wożonym limuzyną. Zazdrościłem Annie i innym kolegom, a oni zazdrościli mnie. Powróciłem tu już cztery lata temu, a oni ciągle pytają, dlaczego to zrobiłem.
- I co im pan odpowiada? - Bezwiednie zadała mu to pytanie. Zastanawiała się, jak dawno nie miał kobiety.
- Po prostu kocham to miejsce.
- Nie sądzi pan, że pańscy przyjaciele wyjechaliby stąd, gdyby tylko mieli taką możliwość?
Ashby nie mogła uwierzyć, że ktokolwiek wolałby w wyniku świadomego wyboru żyć w tym ekonomicznie i kulturalnie zacofanym regionie.
- Pewnie uważają, że chcieliby wyjechać. Ale gdyby naprawdę chcieli, to znaleźliby sposób. Pani znalazła. Jak to było?
Ashby zrozumiała, że w ten sposób Wade odsuwa sprawę swojej przeszłości i woli wypytywać o jej własną. Oparła się plecami o drzewo, wyciągnęła nogi i zastanawiała się, co powiedzieć.
Lekki wietrzyk poruszał liśćmi drzew, w dole szumiała i połyskiwała rzeka. Wszystko to stwarzało atmosferę sprzyjającą zwierzeniom.
- Chodziłam do bardzo małej szkoły i bardzo pilnie się uczyłam. Moi rodzice uważali, że zdobycie wykształcenia to jedyny sposób na to, by dzieciom było w życiu lepiej niż im. Ja uzyskałam stypendium na Uniwersytecie Zachodniej Wirginii i tam kończyłam wydział sztuk pięknych. Nie mam wielkiego talentu, ale znam się na sztuce.
Przerwała, bo chciała zobaczyć reakcję Wade'a, obawiając się, że może mu się wydać nudna. Lecz on, przeciwnie, patrzył na nią i przysłuchiwał się z uwagą.
- A co się potem stało? - zapytał i, jakby to była najbardziej naturalna rzecz na świecie, położył głowę na jej kolanach.
Ashby z trudem mogła wydobyć z siebie głos. Obiema dłońmi uchwyciła się trawy, bo nagle poczuła nieodpartą chęć zanurzenia rąk w jego gęstej czuprynie.
- Potem przyjęto mnie na Uniwersytet Georgetown, gdzie zrobiłam magisterium - mówiła niemal omdlewając, bo wstrząsnęła nią ta poufałość.
Lekki wiatr powiał od rzeki i zwichrzył mu włosy. Patrzyła, jak pojedyncze czarne kosmyki opadają na wysokie czoło, i jej silna wola słabła.
Z lekkim wahaniem podniosła jedną rękę i leciutko dotknęła jedwabistych włosów. Wade zamknął oczy, a ona opowiadała dalej, głaszcząc i bawiąc się jego włosami.
- Pracowałam jako kustosz w muzeum Smithsonian, a wieczorami i w weekendy dodatkowo w prywatnej galerii, żeby zarobić na kupno domu. Pięć lat temu w tym właśnie domu założyłam na parterze galerię i wtedy zaczęłam jeszcze ciężej pracować.
Uśmiechnęła się do siebie, bo pomyślała, że powtarza opinię siostry.
- A teraz jestem tutaj - dodała.
- Nigdy nie była pani zamężna? - Wade pogrążył się w przyjemności, jaką sprawiały mu delikatne dotknięcia jej dłoni.
- Nie, nie byłam. Oderwała rękę od jego głowy.
- A pan? - Nie mogła powstrzymać ciekawości.
- Rozwiodłem się dwa lata temu.
Ashby teraz zrozumiała. Jego żona przyjechała tu razem z nim cztery lata temu, a dwa lata temu wyjechała. Dlatego mówił, że był tyle czasu bez kobiety.
- Mieliście dzieci?
- Nie, nigdy tego nie planowaliśmy. Tak było lepiej. Oboje byliśmy maniakami pracy.
Wade nie chciał opowiadać o Kay. Podniósł się, podał Ashby rękę i pomógł jej wstać.
- Chodźmy poszukać mamy i Coota. Umieram z głodu, a jestem pewien, że piknik jest już gotowy.
Ashby chciała się dowiedzieć czegoś więcej. Nie, ona musiała się dowiedzieć. Gdzie pracował, co robił, dlaczego porzucił swoje ambicje, co go przygnało do Hickory, dlaczego żona go opuściła? Musi rozszyfrować Wade'a Mastersa, potem zmusić go do podpisania umowy o sprzedaży mebli, a potem zacząć szukać kogoś innego na męża.
Kiedy prowadził ją na piknik, pod wpływem uścisku jego dłoni czuła, że zaczyna wahać się co do swych planów.
Miała nieokreślone przeczucie, że będzie jej trudno zajmować się wyłącznie sprawami zawodowymi.
ROZDZIAŁ 5
Poprzez zgiełk tłumu zgromadzonego na pikniku Coot wołał do Wade'a:
- Wade, żadna jeszcze cię nie dostała jako główną nagrodę?
Na skraju placu, gdzie odbywał się jarmark, były ustawione stoły nakryte plastikowymi obrusami w czerwono - białą kratę i zastawione najprzeróżniejszymi talerzami. Wokół stołów zgromadziło się mnóstwo ludzi, dzieci, młodych i starych.
Wade ścisnął Ashby mocniej za ręką i odciągając ją od Coota prowadził w stronę swojej matki. Millie przerwała rozmowę z jakąś kobietą i powiedziała do Ashby:
- Nie zwracaj uwagi na Coota. On ubóstwia żartować z Wade'a.
- Pierwsza nagroda to niby pan? - powtórzyła Ashby, z rozbawieniem patrząc na Wade'a.
- Tak widocznie sądzi moja rodzina.
Wade zaczął rozglądać się wokół, wypatrując wśród niezliczonych krewnych samotnych kobiet. W końcu znalazł trzy, ale żadna nie była tak ładna jak Ashby.
Puścił dłoń Ashby i objął ją ramieniem. Dał w ten sposób do zrozumienia, że jest już zajęty. Kilku kuzynów Wade'a machało do niego rękami na powitanie i jednocześnie porozumiewawczo mrugali. Pochwalali jego wybór. Ashby najwyraźniej im się spodobała.
Teraz dołączył do nich Coot i ze zgorszeniem oznajmił:
- Radość wszystkich z powodu wyjazdu Kay jest naprawdę zawstydzająca. Za to będziemy przez tydzień mieć doskonałe jedzenie, bo panie naznosiły mnóstwo smakołyków dla biednego, samotnego Wade'a.
Kay to pewnie imię żony Wade'a, pomyślała Ashby i spojrzała na niego, ale nic nie mogła wyczytać z jego twarzy.
- Pójdę zobaczyć, jak idą zawody - uciął krótko Wade i ruszył w stronę grupy mężczyzn rzucających podkowami na odległość.
Zanim jednak odszedł, demonstracyjnie pocałował Ashby we włosy, tak żeby kuzyni nie mieli żadnych złudzeń.
Po raz pierwszy Wade poczuł się dotknięty złośliwościami Coota i faktem, że w małym miasteczku wszyscy wszystko wiedzą. Ostatnia rzecz, jakiej by chciał, to żeby Ashby go pocieszała, ale też nie miał zamiaru wydać się jej miejscowym Casanovą.
- Usiądź tutaj - powiedziała Millie, robiąc jej miejsce na ławce obok siebie - a ja cię przedstawię znajomym.
Ashby spełniła prośbę Millie, ale myśli miała zaprzątnięte Wade'em. Czy ciągle jeszcze kocha żonę? Czy jej odejście zraniło go tak głęboko, że nie chce już wiązać się z inną kobietą?
Musiała teraz skupić się i odłożyć na później swoje rozważania, bo zapamiętanie imion i stopni pokrewieństwa tych mężczyzn i kobiet, którzy byli jej przedstawiani, wymagało sporego wysiłku.
Prawie wszyscy byli w jakiś sposób skoligaceni z Cootem. On sam przechadzał się od stołu do stołu z dumnie wypiętą piersią, jak prawdziwy patriarcha rodu.
Nie wszyscy mieszkali w Hickory, ale nawet ci, którzy przenieśli się gdzie indziej, mieli zwyczaj od czasu do czasu wpadać do miasteczka.
To rodzinne spotkanie, zapach pieczonego mięsa, okrzyki zawodników rzucających podkowami ożywiły wspomnienia Ashby z własnego dzieciństwa. Niedzielne popołudnia w jej domu także spędzano w gronie krewnych.
Od kiedy opuściła te strony, wiele osiągnęła, ale czy czegoś nie straciła? Czy gdyby jej rodzice żyli, odwiedzałaby Weathersfield? Jej siostra Sue utrzymywała kontakty z krewnymi i opowiadała, jak żyją. Kto się z kim pobrał, komu co się urodziło. Jednak Ashby już od dawna przestała śledzić losy kuzynów i oni też powoli o niej zapomnieli.
- Bardzo dziękuję, ale już nie mogę - mówiła do Millie - nigdy chyba w życiu nie widziałam tyle jedzenia na stole i nigdy tyle nie jadłam.
Stoły rzeczywiście się uginały. Były pieczone na ruszcie żeberka, kurczaki, indyki, wiejska szynka, najróżniejsze domowe sałatki warzywne i owocowe, galaretki, ciasta i ciasteczka. Ashby próbowała wszystkiego po trochu.
Kiedy skończyły się zawody, wrócił Wade i usiadł przy innym stole. Ashby poczuła ukłucie w sercu. Zaraz się jednak zorientowała, że usiadł przy męskim stole. W Zachodniej Wirginii ciągle przestrzegano zwyczaju przygotowywania osobnych stołów dla kobiet i mężczyzn. Co by się stało, gdyby teraz wstała i podeszła do Wade'a, usiadła koło niego? Na pewno wszyscy by pomyśleli, że chce go upolować. Dlatego spokojnie została na swoim miejscu. Poza tym wokół Wade'a i tak kręciło się wiele kobiet. Ashby nie chciała do nich dołączać.
- Uwaga, moje parne, wino jabłkowe! - usłyszała ostrzeżenie Wade'a.
Obejrzała się i zobaczyła, że niesie kilkulitrowy dzban z bursztynowym płynem.
- Błagam, trzymaj to wino z dala od moich synów
- prosiła kobieta siedząca naprzeciw Ashby - i bez tego są okropnie niesforni.
Przez chwilę Ashby gorączkowo szukała w pamięci imienia tej kobiety. Wreszcie znalazła - Dessie, najmłodsza siostra Millie. Ma czterech starszych, już żonatych synów i dwóch młodszych, jeszcze nastolatków. Kilku jej synów poznała. Wszyscy traktowali matkę z wielkim szacunkiem.
- Solennie przyrzekam, że nigdy nie będę sprowadzał twoich synów na złą drogę - zapewnił ciotkę Wade
- ale ta kobietka - położył rękę na ramieniu Ashby - jest już pełnoletnia i potrzebuje czegoś na rozgrzewkę przed tańcami.
- Czy aby na pewno masz na myśli tylko tańce?
- zrzędliwym tonem zapytała Dessie.
Ashby spłonęła rumieńcem. Czuła ciepłą dłoń Wade'a na ramieniu i wyobrażała sobie, że mógłby dotykać nie tylko jej ramienia.
- Co pani na to, moja damo? - zapytał Wade. - Może trochę wina jabłkowego, może zatańczy pani ludowy taniec, a może to wszystko jest zbyt prymitywne jak na pani miejski gust?
Ashby wstała dotknięta podejrzeniami, że wynosi się ponad ludzi, którzy tak serdecznie ją przyjęli. Podniosła głowę i dostrzegła wyzwanie w oczach Wade' a.
- Ach, jakże bym mogła odmówić tak szarmanckiemu zaproszeniu - odparła poirytowana, że Wade znowu wpadł w cyniczny nastrój.
Czyżby dlatego, że Coot przypomniał mu Kay? Jakaś kobieta zaśmiała się i powiedziała:
- Masz rację, złociutka, trzeba mu dać nauczkę.
Wade nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. Natomiast Ashby odwróciła się do grupki kobiet i odpowiedziała:
- Dam sobie radę.
W oczach Wade'a błyszczało rozbawienie.
- Pani pozwoli tędy, z szacunku będę szedł trzy kroki za panią.
- Jak pan sobie życzy. - Ashby wstała od stołu. Wade niósł oprócz dzbana z winem torebkę orzeszków i miał przewieszony przez ramię koc.
- Jest jeden mały problem - stwierdził, kiedy odeszli od stołu - jako pani wierny i lojalny sługa, muszę panią uprzedzić, że idzie pani w złym kierunku.
- Zatem prowadź, ty korny sługo - odrzekła Ashby.
- Korny? - skrzywił się Wade. - Nigdy nikt o mnie tak nie mówił.
- Nie mogę pojąć, dlaczego? - Ashby udała zdumienie.
Wtedy oboje wybuchnęli śmiechem. Ashby była rozpromieniona i zadowolona, że jej żarcik przywróci wcześniejsze porozumienie między nimi.
Doszli do łąki, dalej był las, a tuż obok zarośla, które zasłaniały ich przed wzrokiem ludzi zgromadzonych przy stołach.
Wade rozłożył koc, odkorkował butelkę, pociągnął z niej łyk i podał Ashby, która zawahała się.
- Chyba jest dość mocne, prawda?
- Proszę mi nie mówić, że nie próbowała pani tego jeszcze w dzieciństwie.
Ashby potrząsnęła przecząco głową.
- Moi rodzice nigdy nie pili, a gdyby któreś z nas ośmieliło się to zrobić, nieźle byśmy oberwali.
- Różdżką Duch Święty dziateczki bić radzi!
- Rodzice byli surowi, ale sprawiedliwi, i kochali nas - broniła się Ashby. - Czy nie sądzi pan, że dzieci powinny być posłuszne?
- Posłuszne - zgoda, ale nie bite - uciął krótko. - Widzę, że sporo pani straciła w dzieciństwie. Czas by to naprawić. - Wade podał jej butelkę.
Ashby wolałaby kontynuować rozmowę na temat wychowania dzieci. Wade miał najwyraźniej zdecydowane poglądy w tej mierze. Bardzo jej się to podobało. Być może przyszłość z nim nie byłaby taka zła, jak sobie wcześniej wyobrażała.
Wade zmusił ją, by wzięła butelkę. Ashby rozejrzała się i powiedziała:
- Zapomniał pan o kieliszkach.
- Nie, nie zapomniałem. To się powinno pić wprost z butelki, wtedy lepiej smakuje.
- Boję się, że się cała obleję. Oczy Wade'a rozbłysły.
- Wtedy zliżę z pani to, co się rozleje.
Ashby już miała spróbować, ale gwałtownie odsunęła butelkę.
- Co, boi się pani? - szydził z niej. - Tam w mieście macie wytworne kieliszki do wina i innych alkoholi i dlatego nie umiecie pić wprost z butelki.
Ashby rozzłoszczona pokazała mu język i podniosła butelkę do ust. W tym samym momencie Wade przechylił butelkę jeszcze wyżej tak, że Ashby wypiła więcej niż zamierzała. W gardle ją piekło, oczy zaszły łzami.
- Och, ty... - Splunęła i zanim mogła cokolwiek powiedzieć poczuła, że mężczyzna kładzie ją na kocu i bierze w posiadanie jej usta. Zakręciło się jej w głowie, nie wiedziała: od alkoholu, czy od jego pocałunku? Czuła na sobie jego ciężar, dotykała twardych mięśni.
W żyłach Wade'a pulsowała mocno krew, skrywana dotąd namiętność dawała znać o sobie. Ostatnią rozsądną myślą było, żeby tylko Ashby nie zmiażdżyć, i dlatego zsunął się z niej. Jedną ręką objął ją, a drugą zaczął wodzić po biodrze i udzie, potem dotknął piersi. Jego dłoń błądziła tak długo, aż natrafiła na satynowy staniczek pod bluzką. Pragnął dotknąć nagiej piersi. Myśl, że ktoś może nadejść w każdej chwili, przydawała dodatkowych emocji. Owładnęło nim oszołomienie, rozgorączkowanie i dreszcz przed czymś nieznanym. Całkowicie poddał się trzymanej w ramionach kobiecie, podobnie jak ona poddała się jemu.
Ashby czuła się pijana ze szczęścia. Oderwała wargi od ust Wade'a i zaczęła całować jego szyję, ciągle czując smak jabłek i smak Wade'a.
Wade podciągnął do góry jej bluzkę. Płonąc z pożądania wsunął dłonie pod staniczek i poczuł miękką skórę.
- Wade! - Ashby zaprotestowała, bo przypomniała sobie, gdzie się znajdują.
Wade znowu zamknął jej usta pocałunkiem i dalej pieścił pierś.
Ashby nie miała siły, by protestować, a Wade obiema dłońmi dotykał teraz jej piersi.
- Witajcie!
Wade i Ashby zamarli na chwilę i zaraz odsunęli się od siebie. Po pewnym czasie uprzytomnili sobie, że to głos z mikrofonu. Po prostu ktoś witał wszystkich zgromadzonych na jarmarku. Obok nich nie było nikogo.
- Witajcie na dorocznym jarmarku w Clairmont! Dobrze się bawicie? - dodał ten sam męski głos.
- Ja się bawię bardzo dobrze - mruknął Wade patrząc, jak Ashby siada na kocu i doprowadza do ładu bluzkę. Wyraźnie niezadowolony ton jego głosu kontrastował z dochodzącymi z dołu okrzykami radości. Urok poprzedniej chwili bezpowrotnie minął, Wade nie śmiał teraz dotknąć Ashby.
Ashby. usłyszała jego ironiczną uwagę. Spuściła głowę głęboko zawstydzona tym, że się zapomniała. Jak to możliwe, żeby dojrzała, wykształcona kobieta leżała przed chwilą niemal naga w ramionach mężczyzny i zachowywała się jak nastolatka, która nie umie zapanować nad hormonami.
- A teraz będziemy mieli jeszcze lepszą zabawę - zapowiedział konferansjer.
- Ach, nie mam najmniejszych wątpliwości - znowu skomentował Wade.
- Teraz zagrają dla was na banjo Abe Hanlon i Jake Evans!
- Idziemy zatańczyć. - Podał rękę Ashby i pomógł jej wstać.
Miała nieodpartą chęć, żeby jak najszybciej uciec z miejsca, gdzie przed chwilą zachowała się tak wyuzdanie. Pozwoliła więc prowadzić się do podium przeznaczonego na tańce. Wade po drodze pozdrawiał inne pary, które też szukały samotności pod osłoną gęstych zarośli. Nagle objął Ashby w talii, ale ona zesztywniała pod tym dotknięciem i zaczęła wpatrywać się wprost przed siebie na scenę, gdzie dwóch muzyków stroiło instrumenty.
Wade zrozumiał, że Ashby nie jest zadowolona z tego, co się między nimi stało. Powinien chyba ją przeprosić, bo naprawdę nie chciał posuwać się tak daleko. Nie mógł jednak wzbudzić w sobie skruchy. Pragnął, by mogli być w bardziej odosobnionym miejscu. Zdawał sobie sprawę, że Ashby była gotowa mu się oddać. Teraz zrozumiał, że ona robi sobie wyrzuty z tego powodu. Uśmiechnął się tylko.
Muzycy zaczęli grać, a Wade kołysał się do taktu. Ashby stała bez ruchu.
- Porusz się tylko - powiedział jej do ucha - a dalej pójdzie ci bez trudu.
- Nie chcę tańczyć.
Chciała jak najszybciej opuścić to miejsce, wrócić do domu, gdzie czuła się bezpiecznie i gdzie umiała panować nad sobą.
- Tańcz albo zaciągnę cię znowu na koc i dokończę to, co zacząłem - zagroził.
- Będę krzyczała!
- Ale niezbyt długo - uśmiechnął się cynicznie. Miała chęć go uderzyć, żeby ten wyraz zadowolenia
znikł z jego twarzy. Zaczęła tańczyć, Wade również. Poruszał się bardzo lekko, mimo że był taki duży. Rytm stawał się coraz szybszy, ponieważ muzycy jakby współzawodniczyli ze sobą. Ashby rozgrzana tańcem zrzuciła buty i poruszała spódnicą w takt muzyki.
Od dawna nie tańczyła ani nie słuchała muzyki country, ale świetnie ją pamiętała. Musiała pilnować kroków, dzięki czemu nie myślała o tym, co zdarzyło się przed chwilą. Patrzyła wyzywająco w oczy mężczyzny i tańczyła coraz szybciej. Wade też przyspieszył, współzawodniczyli podobnie jak muzycy grający na banjo.
Mężczyzna uśmiechnął się ze zdziwieniem, kiedy Ashby zaczęła tańczyć wokół niego. Poruszała się w takt muzyki, tak jakby robiła to od urodzenia. Zobaczył, że rzeczywiście kobieta tańczyła w sposób całkowicie naturalny. Nie spodziewał się tego. Jej niebieskie oczy błyszczały, a włosy opadały na czoło. Trudno było uwierzyć, że jest to ta sama elegancka dama, która wjechała porsche'em do Hickory.
Chwycił ją w ramiona, podniósł i okręcał w powietrzu, dopóki muzycy nie przestali grać. Wtedy postawił na ziemi i lekko pocałował.
- Zajmuj się jedynie tańcem, tak jak ci radziła ciotka Dessie - szepnęła mu na ucho. Musiała wspiąć się w tym celu na palce.
Mężczyzna uśmiechnął się, ale niczego nie obiecał, a kiedy muzycy zaczęli grać, wrócili do tańca. Ashby wolała tańczyć do upadłego niż wrócić na koc. Działał na nią zbyt silnie i nie mogła samej sobie zaufać, a nie chciała poddać się, skoro nie było nadziei na wspólną przyszłość.
Wyobraziła sobie Wade' a na wernisażu w galerii, w smokingu podkreślającym jego męską urodę. Żaden mężczyzna by się z nim nie równał.
O czym ja myślę? Oburzyła się na siebie. Ten uparty mężczyzna doprowadzał ją do jakiegoś dziwnego stanu.
- Hej, Wade, gdzie jest wino jabłkowe?
Ashby odwróciła się i zobaczyła za sobą czterech kuzynów Wade'a. Ten wzruszył ramionami i dalej tańczył.
- Na kocu, za tymi krzakami - pokazała im Ashby w nadziei, że wypiją wszystko.
- O nie, nie ma mowy - ostrzegł Wade kuzynów, którzy ruszyli w kierunku koca. Oni jednak nie zwracali na niego uwagi.
- Za dużo gadasz, jak na taką małą kobietkę - powiedział do Ashby, wziął ją za rękę i poszedł za kuzynami. Ashby zdążyła tylko podnieść buty, ale już nie miała czasu ich nałożyć.
- Co się stało z butelką? - zapytała chłopców, kiedy dotarli do koca. Zorientowała się, że wszyscy popijali. W towarzystwie czuła się bezpieczna. Chłopcy nosili imiona: Jeff, Jim, John i Jack. Wszyscy byli rośli jak Wade, ale ani ich włosy, ani oczy nie miały tego samego intensywnego koloru.
- Mama zobaczyła, że daliśmy trochę popić dzieciakom, i zabrała butelkę - odparł Jack.
- Ciotka Dessie? - uśmiechnął się Wade. - I już wam nie oddała?
- Trudno sobie z nią poradzić - odpowiedzieli niemal chórem.
- Czy dostawaliście w dzieciństwie lanie? - zapytała Ashby.
- Kijem - uśmiechnął się Jeff i poklepał Wade'a po plecach. - I dalej byśmy dostawali, gdyby matka mogła nas złapać.
- Uważajcie, żeby wam Wade nie zabrał wina - ostrzegła Ashby.
- Czyżbyś chciał ją upić? - zapytał Wade'a Jeff. - Nie masz już innych sposobów?
- Gdybyśmy wreszcie mogli zostać sami - narzekał Wade. Sięgnął po prawie już pustą butelkę. Jeff jednak zabrał ją od Ashby.
- Czyżby nasz kuzyn chciał, żebyśmy sobie poszli?
- zapytał braci.
- Ale skąd, przecież jesteśmy jego ukochanymi krewnymi - odrzekł John.
- Proponuję taką umowę: my bierzemy butelkę, a Wade dziewczynę - zdecydował Jeff i wstał.
Bracia udawali, że się zastanawiają. Wade nie mógł już na nich patrzeć.
- No dobra - oznajmił Jeff i podniósł Ashby do góry - ale z dziewczyny robimy zakładniczkę.
Ashby roześmiała się i objęła Jeffa. Zabawa przypominała dawne przekomarzania jej braci. Wade narzekał, ale wziął butelkę. Patrzyła ze zdumieniem, jak pociąga solidnego łyka.
- No dobra, ale teraz następuje wymiana. - Wade wyciągnął ramiona.
- Postawcie mnie na ziemi - zawołała Ashby, ale Jeff podał ją Wade'owi.
- Nie jestem workiem kartofli - protestowała Ashby, jednak Wade trzymał ją na rękach i pomachał kuzynom na pożegnanie.
- Tyle wypiłeś, że będę musiała odwieźć cię do domu.
Chciała, by jej słowa brzmiały ostro i stanowczo, ale zabrzmiały miękko, bo znalazła miejsce na jego ramieniu, gdzie mogła położyć głowę.
Czuła jego siłę i męski zapach. Tak musiał pachnieć, kiedy się kochał z kobietą... Zamknęła oczy i czekała na jeszcze jeden pachnący winem pocałunek.
- Chętnie skorzystam z tej propozycji - powiedział Wade i postawił ją na ziemi. - Ale trochę później. Teraz zgłodniałem. Chodźmy poszukać czegoś na deser.
Pochylił się, podniósł koc i wytrzepał. Przerzucił go przez ramię i ruszył naprzód.
- Niech cię wszyscy diabli... - wymruczała zaskoczona Ashby.
ROZDZIAŁ 6
Wade szedł nieco pochylony do przodu. Koc przerzucił przez ramię tak, żeby zasłonić uda i nabrzmiałą męskość. Poprzysiągł sobie, że nie dotknie już tej kobiety, dopóki nie będą sami. Za mocno, a właściwie wręcz nieprzyzwoicie działała na jego zmysły i teraz zdecydowanie nikt nie mógł go zobaczyć w tym stanie.
Ze sposobu, w jaki oparła głowę na jego piersi, po miękkości jej ciała, domyślił się, że chciała, żeby ją jeszcze raz pocałował. Nie mógł jednak tego zrobić. Nie wiedział, czy zdoła się opanować.
Ashby szła za nim. Rzucił jej spojrzenie. Patrzyła przed siebie, nie zwracała na niego uwagi, była jakby oszołomiona. Poruszała się jak automat.
Najpierw była wściekła na siebie za to, że tak silnie reagowała na jego pocałunki. A teraz znowu była wściekła, że jej nie pocałował! Miała ze sobą większe kłopoty, pomyślał Wade, niż on. On wiedział po prostu, że jej pragnie, a ona nie chciała się do tego przyznać.
Uzmysłowi to sobie niedługo, postanowił Wade. Nie dotknie jej, aż ona się na to świadomie nie zgodzi. Mógł posiąść jej ciało, ale chciał, żeby ona pragnęła go nie tylko fizycznie. Ashby musi podjąć decyzję. Poczeka i będzie osaczał ją jak zwierzę swoją ofiarę. Problem Ashby, która tak spodobała się jego rodzinie, stał się teraz dla niego sprawą osobistą.
Kiedy dotarli na teren jarmarku, Wade pogwizdywał, co niesłychanie irytowało Ashby. Dostrzegła przy stole Annę i bez słowa udała się w jej kierunku. Nie mogła wytrzymać z nim ani minuty dłużej. Potrafił być pełen żaru i nagle zimny jak stal, a ona nie mogła tego znieść.
Kuzynka Wade'a powitała ją uśmiechem. Ashby usiadła obok niej na ławce. Podszedł do nich wysoki, chudy mężczyzna o przerzedzonych włosach i ciepłym spojrzeniu brązowych oczu. Przedstawił się jako John, mąż Anny.
- Anna wspomniała mi, że chciałaby pani wystawić jej kilimy w swojej galerii.
Ashby przytaknęła zadowolona, że Anna opowiedziała od razu mężowi o jej propozycji.
- Czy zapłaci jej pani gotówką? - zapytał wprost John.
- Prowadzę galerię w ten sposób, że zamawiam dzieła lub biorę je w komis. Raczej inwestuję w reklamę i wystawy, na które zapraszam moich najlepszych i najbogatszych klientów. Nie stać mnie po prostu na kupowanie wszystkich dzieł na każdą wystawę. Nieruchomości w Georgetown są strasznie drogie.
- Porsche też nie jest tani - szepnął jej do ucha Wade. Ashby zesztywniała. Cóż miał przeciw jej samochodowi! Spojrzała na niego z irytacją, a on przysunął się bliżej.
Wszyscy czworo siedzieli tyłem do stołu i przyglądali się zabawie. Wade wyciągnął długie nogi przed siebie, przechylił się do tyłu i łokciami oparł o stół.
- Chciałabym, żeby pani swoje prace przetrzymała do końca lata. W zamian jestem gotowa umówić się na czterdzieści procent prowizji, a nie na pięćdziesiąt, które zazwyczaj biorę od sprzedanego dzieła.
Ashby sama zdziwiła się, dlaczego złożyła taką właśnie ofertę. Czy chciała zaimponować swoją szlachetnością? Nie! No, może odrobinkę. Jednak przede wszystkim nadzieja i duma błyszczące w oczach Anny skłoniły ją to takiego ustępstwa. W oczach jej męża widać było sceptycyzm.
John popatrzył na żonę, odwrócił się do Ashby i powiedział:
- To są jej prace, niech sama decyduje. Promienny uśmiech Anny starczył za odpowiedź.
- Obiecuję, że nie będzie pani żałowała swojej decyzji - zapewniła Ashby i podała Annie umowę do podpisania.
- Wystarczyłoby uścisnąć sobie ręce zamiast tych całych papierków - stwierdził John, przyglądając się całej procedurze podpisywania umowy.
- Oczywiście - zgodziła się Ashby - ale mój księgowy chyba by mnie obił za to, że nie przestrzegam przepisów.
Podała Annie kopię umowy. Wade i John wstali. Chcieli dołączyć do zawodników rzucających podkowami, ale nagle opadła ich gromadka dzieci pokrzykujących radośnie:
- Wujku Wade! Wujku Wade!
Każde z dzieci trzymało w ręce jakiś patyk i wszystkie błagały:
- Prosimy, zrób nam zabawkę!
- Radzę ci, zgódź się - odezwał się John - bo i tak nie dadzą ci spokoju.
- Wujek? - zdziwiła się Ashby. - Czy on ma rodzeństwo?
- Nie, jestem jedynakiem - odparł Wade, głaszcząc po głowach najbliżej stojące dzieci. - To wszystko są dzieci dalszych i bliższych kuzynów, ale mówią do mnie wujku, bo jestem od nich starszy.
- A ta dwójka, to dzieci mojej córki Barbary. - Anna z dumą wskazała na chłopca i dziewczynkę. - Zostałam babką, kiedy miałam trzydzieści osiem lat, a to dlatego, że zaraz po szkole średniej wyszłam za mąż, zamiast wstąpić na Akademię Sztuk Pięknych.
Ashby spojrzała na Annę, ale nie mogła dostrzec nawet śladu żalu na jej twarzy. Najwyraźniej była zadowolona ze swojego życia.
Nagle Ashby uczuła dziwną pustkę. Patrzyła na Annę, która trzymała dzieci na kolanach. Czy mogłaby zostawić galerię dla takiego życia? Nie! A i Anna na pewno nie rzuciłaby rodziny dla kariery artystycznej. Może jednak wystawa przyniesie Annie sławę i uznanie dla jej talentu.
Ukradkiem zacisnęła kciuki i modliła się, żeby jej samej udało się kiedyś jak najlepiej połączyć karierę z życiem rodzinnym.
Wade wyciągnął z kieszeni scyzoryk i zaczął rzeźbić kijek, który mu podał wnuczek Anny.
Kiedy skończył, patyk przypominał teraz maszerującego żołnierza. Wszystko było bardzo gładko wystrugane, ale mimo to Wade ostrzegł chłopca, żeby bawił się ostrożnie i nie kierował zabawki w stronę innych dzieci. Chłopiec posłusznie wysłuchał i pokiwał głową.
Wade byłby dobrym ojcem, pomyślała Ashby. Z jego wrodzoną stanowczością nie potrzebowałby rózgi, aby wymóc posłuszeństwo i karność. Znowu odezwała się Anna:
- Gdybyś pozwolił Kay mieć dziecko, tak jak chciała po przyjeździe tutaj, być może miałbyś już rodzinę.
- Kay nie czuła się tu dobrze - odrzekł Wade, nie podnosząc głowy. - Lepiej, że mogła odejść nie mając dziecka. Zresztą i tak by odeszła.
- Zupełnie nie znasz kobiet - sprzeciwiła się Ashby. Wade skupił się na struganiu i nic nie odpowiedział.
Następny żołnierzyk wyłonił się w magiczny sposób. Ashby, podobnie jak i dzieci, była oczarowana.
Wade wręczył zabawkę drugiemu dziecku z podobnym ostrzeżeniem i sucho stwierdził:
- Dobrze znałem Kay.
- Dokąd ona wyjechała? - spytała Ashby z nadzieją, że osobiste sprawy Wade'a, które poruszyła Anna, a o których zaczął jej opowiadać nad rzeką, przestaną być dla niej niedostępną tajemnicą.
- Wróciła do Chicago. - Spojrzał na nią badawczo, sprawdzając, czy chce, by zdradził więcej.
- Podobnie jak ty, zrobiła karierę. Mieszkanie na wsi było tylko pięknym marzeniem, szybko znudziło się jej życie tutaj. Brakowało jej ożywienia, współzawodnictwa, nieustannego ruchu, które miała w ministerstwie handlu. Trudno sobie nawet wyobrazić, jak człowiek może się uzależnić. Praca staje się wtedy narkotykiem.
- A co ty robiłeś w Chicago?
Ashby patrzyła na Wade'a, ale poczuła, że Anna wstaje i odchodzi od nich.
- To samo, co ona.
- Nie tęsknisz jednak za tamtą pracą.
- Nie mam innego wyboru. - Nie podnosił głowy, skupiony na przekształcaniu następnego kijka w zabawkę.
- Dlaczego?
Przestał strugać i spojrzał na nią uważnie:
- To bardzo skomplikowana i długa historia. - Pochylił się i wyszeptał jej do ucha: - Jeśli przyjdziesz do mnie dziś wieczór, to opowiem.
Ashby odwróciła twarz. Oto chciał uchylić rąbka tajemnicy związanej z jego przeszłością. Może to pozwoli jej zrozumieć, dlaczego nie chce sprzedać mebli.
- Masz jakieś ciekawe znaczki do obejrzenia? - zapytała cicho.
Nie poruszył się, siedział tak blisko, że kiedy mówił, czuła jego oddech pachnący jabłkami.
- Nie mam znaczków, za to mam różne meble.
- Nie grasz uczciwie! - Potrząsnęła głową.
- Na wojnie i w miłości nie ma uczciwości - zaśmiał się.
- A czy to jest miłość? — Nie odrywała od niego spojrzenia, czekając na odpowiedź. Postanowiła, że to nie ona pierwsza odwróci wzrok.
- A czy to ma jakieś znaczenie? - Uśmiech zniknął z jego twarzy.
Odwrócił się i podał następną zabawkę innemu dziecku. Jednocześnie wziął drewniany patyk od malutkiej dziewczynki, która cierpliwie czekała na swą kolej. Wade zwrócił się do niej:
- Becky, w tym patyku nie mogę zobaczyć żadnego żołnierza, ale chyba widzę małą baletniczkę, taką właśnie, jaką chcesz kiedyś zostać. Odpowiada ci to?
Becky z radości zaklaskała w dłonie.
Ashby przeanalizowała sposób, w jaki Wade mówił o miłości i zrozumiała, że został głęboko zraniony przez swoją żonę.
Kiedy Becky odeszła z gotową już baletniczką, Wade otoczył Ashby ramieniem.
- Czy wierzysz w miłość?
- Tak. - Zaczęła zastanawiać się, czy istnieje miłość od pierwszego wejrzenia. Czy to dlatego każde dotknięcie Wade'a wzbudzało w niej aż takie emocje? Od pierwszej chwili, kiedy na niego spojrzała, uderzyła ją jego siła wewnętrzna, inteligencja i mocne poczucie więzi rodzinnych. Miał wszelkie zadatki na dobrego męża. Niestety, od pierwszego spotkania zaczęli się kłócić i nadal się spierają. Czy tak wygląda miłość, czy raczej jest to wojna?
- Sądzę, że jednak istnieje różnica między miłością i wojną - powiedziała niezbyt przekonana co do słuszności własnych słów.
- Ach, proszę mi to udowodnić - rzucił wyzwanie. - Proszę wyjechać ze mną na kilka dni. Pokażę ci przepiękne zakątki Zachodniej Wirginii, których nigdy nie widziałaś. Nie darmo o naszym stanie mówi się, że jest Szwajcarią Ameryki. - Mówił to cichym, kuszącym głosem. Odczuwał ślad niepokoju, że otwarta dotychczas gra może przerodzić się w coś poważniejszego.
- Tak, rzeczywiście tutaj też wszędzie są góry. - Ashby grała na zwłokę, bo nie była pewna, czy Wade wierzy w to, że między nimi mogłaby pojawić się miłość.
Wade dalej opowiadał o urokach Zachodniej Wirginii:
- Do najpiękniejszych miejsc dojechać można tylko dżipem z napędem na cztery koła. Znam kryształowo czyste jeziora, które mają wspaniałe piaszczyste brzegi. Są tam też wodospady. Wszystko to mielibyśmy tylko dla siebie. Moglibyśmy tam pływać bez ubrań.
Chyba dla wzmocnienia perswazji zaczął gładzić ją po szyi i włosach. Te delikatne pieszczoty spowodowały, że w całym ciele poczuła drżenie.
- Nie wiem - wyznała szczerze. - Nie jestem pewna, czy będziesz dla mnie dobry.
- Obiecuję, że będę dobry - powiedział, zbliżając twarz do jej twarzy.
Zamyśliła się głęboko. Jak długo będzie dla niej dobry? Co się stanie, kiedy ona powie, że nie wystarcza jej wakacyjny romans? A jeśli naprawdę zakocha się w nim?
Brzęk naczyń przerwał tę pełną napięcia ciszę. Odwrócili się.
- Czas na deser - serdecznie zapraszała Anna - a może wy, moje gołąbki, macie na widoku inne słodycze?
- Tak. - Wade odpowiedział za nich dwoje.
- Ależ skąd! - Ashby zerwała się zdecydowana przerwać dotychczasowe sam na sam z Wade'em. - Czy mogę prosić o ten placek z bananami? Wygląda bardzo apetycznie.
Anna spojrzała na swego kuzyna, potem na Ashby i uśmiechnęła się.
- Usiądź, nie denerwuj się, wszystko jest w porządku. Ashby usiadła z wyraźnym ociąganiem wiedząc, że
nie ma innego wyjścia. Wade trwał przy jej boku jak cerber. Poza tym cała rodzina była po jego stronie i w każdej chwili wszyscy ci kuzyni byli gotowi mu pomóc.
Zauważyła ukradkiem rzucane spojrzenia, trącania się w bok i ogólne zainteresowanie nimi. Zrozumiała, że od czasu wyjazdu żony Wade chyba nie miał żadnych romansów. Myśl, że nie był kobieciarzem, trochę ją pocieszała.
Słońce powoli zachodziło, zapadał zmierzch. Wszyscy zaczęli się zbierać, żeby przepłynąć na drugi brzeg, gdzie miał się odbyć pokaz sztucznych ogni.
- Podwiozę Ashby do domu - oznajmił Wade Cootowi. - Zostaniemy tu dłużej, bo jeszcze nie zabawiliśmy się na żadnej karuzeli. Jest tyle atrakcji dzisiejszej nocy. - Mrugnął porozumiewawczo do dziadka, ale do Ashby zwrócił się już z poważną twarzą.
Zastanawiała się, o którym domu myśli Wade, o swoim czy o domu Coota. Teraz decyzja należała do niej, mogła odjechać razem z Cootem i Millie na drugi brzeg, ale bardzo chciała zostać. Obiecała sobie na początku, że nie przepuści żadnej atrakcji, nie odmówi sobie żadnej przyjemności na tym prowincjonalnym festynie, pamiętając, jak musiała odmawiać sobie wszystkiego w dzieciństwie.
I choć miała się na baczności przed każdym, najlżejszym nawet dotknięciem Wade'a, to lubiła z nim rozmawiać, lubiła z nim przebywać.
- Chcesz, żeby zatrzymali ci diabelskie koło, kiedy będziecie na samej górze? - Coot wyszczerzył zęby i porozumiewawczo trącił Wade' a łokciem.
- Oczywiście po to, żebyście mogli obejrzeć fajerwerki. - Coot zwrócił się do Ashby z niewinną miną.
Wade roześmiał się.
Wziął Ashby pod ramię i poprowadził w kierunku wesołego miasteczka.
- Zacznijmy od huśtawek. - Ashby pociągnęła Wade' a w ich kierunku.
- Diabelskie koło zostawiamy na koniec?
- Oczywiście - zgodziła się wesoło. - Mam zamiar spłukać cię doszczętnie, zanim dotrzemy na diabelskie koło.
Ten zamiar prawie się jej powiódł. Najpierw Wade myślał, że nie uda mu się namówić Ashby na opuszczenie huśtawek, które cieszyły się największym powodzeniem wśród dzieci. Ashby podobnie jak dzieci wybrała największą huśtawkę, twierdząc, że najprzyjemniej jest fruwać wysoko i szybko.
Kiedy już zeszli z huśtawek, błagała, żeby wygrał jakąś błyskotkę. Wade musiał więc strzelać do najprzeróżniejszych celów: balonów wypełnionych wodą, latających kaczek i wielu innych.
Zawsze uważał takie zabawy za stratę czasu i pieniędzy, ale teraz przyjemność, jaką to wszystko sprawiało Ashby, była warta każdej sumy.
Kiedy wygrał dużego błękitnego misia, Ashby uścisnęła go i zawołała:
- Marzyłam o czymś takim będąc dzieckiem. Nawet sobie nie wyobrażasz, co to był za dramat przyjść do wesołego miasteczka pełnego atrakcji i móc wybrać tylko jedną jedyną.
Wade zobaczył w jej dużych niebieskich oczach dawny smutek.
- To co, strzelamy jeszcze raz? - Pogładził dłonią jej policzek.
Przytaknęła.
- Pewnie sądzisz, że to okropne. Nie powinnam była naciągać cię na te wydatki. Proszę mi pozwolić zwrócić sobie pieniądze.
Poczuła nagłe wyrzuty sumienia i, trzymając misia pod pachą, gorączkowo szukała portmonetki w torebce.
- Nie ma mowy o żadnym zwrocie. - Złapał ją za ręce. - Nigdy w życiu tak dobrze nie bawiłem się w wesołym miasteczku.
Kay zawsze uważała, że wiejskie jarmarki są beznadziejne, a muzyka country odpowiednia tylko dla niższych klas. Spodziewał się podobnej opinii po Ashby, ale ona bawiła się szczerze, kompletnie zapominając o rzeczywistości. Dobrze się razem czuli, nie musiał udawać, że ma złamane serce, i był wojny od bezustannego swatania.
Ashby przyglądała mu się uważnie, czy przypadkiem nie robi sobie z niej żartów.
Wade pochylił się i musnął jej wargi swoimi, jakby czując, że Ashby potrzebuje potwierdzenia.
- Naprawdę dobrze się bawiłeś? - Była zadowolona, że nie pokpiwał z niej. - Chodźmy dalej!
Na karuzeli okazało się, że Wade ma zbyt długie nogi i kiedy siedział na koniku, musiał bez przerwy podciągać kolana do góry. Ashby roześmiała się na ten widok.
- Zabawnie wyglądasz z tym misiem ,pod pachą. - Wade próbował zrewanżować się za to, że śmiała się z niego na karuzeli.
- Nadam mu chyba twoje imię - Ashby przyglądała się misiowi. - Kiedy tylko na niego spojrzę, będę przypominała sobie ciebie na karuzeli. Będzie nazywał się Wade junior, co ty na to?
Wade objął ją ramieniem i mocno przycisnął do siebie.
- Przyjemność nadawania imienia wolałbym zarezerwować dla mojego własnego dziecka.
- Pójdziemy teraz na diabelskie koło? - spytała Ashby. Wade w zamyśleniu potarł podbródek.
- Niedługo będą sztuczne ognie. A kochać się na diabelskim kole to dopiero sztuka.
Ashby żartobliwie szturchnęła go.
- Na diabelskim kole ludzie się zazwyczaj tylko ściskają.
- Często to robiłaś?
- Tylko wtedy, kiedy rodzice i bracia nie szli ze mną, a to rzadko się zdarzało.
Podeszli do koła. Ashby spostrzegła, że Wade wciska operatorowi pieniądze w dłoń i wskazuje znacząco do góry.
Ashby powstrzymała śmiech i starała się wyglądać na zawstydzoną, kiedy mechanik zaczął się jej przyglądać.
Siedli. Misia i torebkę położyła między siebie i Wade'a ale on zebrał wszystko i położył na jej kolanach. Przysunął się jak najbliżej i otoczył ją ramieniem.
- Jesteśmy już za starzy na takie zabawy - mówiąc to jednak przytuliła się do niego.
- Nigdy nie jest się za starym - zamruczał Wade i pocałował ją.
Był to delikatny i słodki pocałunek. Była to wreszcie ta czułość, której tak od niego oczekiwała. Ashby zapomniała o całym świecie. Niepomni na okrzyki innych pasażerów ani na kołysanie całowali się zapamiętale, aż koło zatrzymało się, kiedy byli na samej górze. Wróciła im świadomość rzeczywistości.
Światła wesołego miasteczka błyszczały pod nimi. Ashby położyła głowę na ramieniu Wade'a i patrzyła w niebo.
- Gwiazdy są tu jaśniejsze niż w mieście - szepnęła. - Wydaje mi się, że mogłabym ich dosięgnąć.
To wrażenie było raczej skutkiem pocałunku Wade'a niż dziwnej pozycji na diabelskim kole.
- Proszę spojrzeć tam. - Wade wskazał ręką za rzekę, gdzie już rozbłysły pierwsze fajerwerki i po chwili wybuchały tysiącem kolorów na tle ciemnego nieba.
Ashby klasnęła w ręce.
- To jest cudowne! Jak długo mechanik będzie nas tu trzymał?
- Mogę mu zapłacić za następny kurs.
- Naprawdę to jest coś niezwykłego! Nie wiem jak ci dziękować.
- To drobiazg. - Wade uśmiechnął się, potem pocałował ją we włosy i cicho spytał:
- Rzeczywiście nie wiesz, co możesz dla mnie zrobić?
- Mam dobry pomysł. - Uśmiechnęła się i potarła policzek o jego ramię. - Zresztą to właściwie twój pomysł.
Wade wstrzymał oddech, nic nie mówił, bo obawiał się, że znowu ją spłoszy. Ashby palcem dotknęła jego warg i spytała:
- To kiedy jedziemy na biwak?
ROZDZIAŁ 7
- Ty! Na biwak?!
Sue wybuchnęła tak głośnym śmiechem, że Ashby aż odsunęła słuchawkę od ucha.
Obudziła się rano z przerażeniem na myśl o tym, na co się zgodziła. W obecności Wade'a marzyła tylko o tym, że będą spędzać czas razem, że będą sami. Ale biwak?! Gdzieś w dzikiej głuszy?! Tam nawet nie ma gdzie włączyć elektrycznej szczoteczki do zębów i suszarki do włosów!
- Poczekajmy, aż wyjedziemy na biwak - powiedział Wade, kiedy odwiózł ją wieczorem do domu Coota. - Nie chcę, żeby matka denerwowała się rano, gdzie się podziałaś. Poza tym będziemy mieć dla siebie całe dnie, a nie parę godzin. Chyba że zmienisz zdanie.
Ashby zapewniła go, że na pewno nie zmieni postanowienia. Potem spała całą noc jak zabita. Rano obudziła się i przeraziła swojej decyzji. Z najwyższym trudem udało się jej przełknąć śniadanie i zaraz poprosiła o możliwość skorzystania z telefonu w osobnym pokoju.
Zawsze, kiedy wpadała w tarapaty, zwracała się z prośbą o pomoc do Sue. Ashby cierpliwie teraz czekała, kiedy siostra przestanie się śmiać.
- Przepraszam cię bardzo - powiedziała Sue, a Ashby ostrożnie przysunęła znowu słuchawkę do ucha. - Powtórz to jeszcze raz. Subtelna panienka wybiera się do ciemnego lasu?
- Wiesz, na początku wydawało mi się to dobrym pomysłem.
- Muszę spotkać się z tym człowiekiem - zdecydowała Sue.
- O nie, dziękuję bardzo. Wystarczy już, że jego rodzina bez przerwy nas swata! - niecierpliwie powiedziała Ashby. - Nie po to dzwonię do ciebie. Potrzebuję pomocy. Nie mam pojęcia, jak się z tego wycofać.
- A po co miałabyś się wycofywać? Z tego, co mówisz, to cudo nie mężczyzna.
- To prawda - wyszeptała Ashby - ale ja jestem bardziej przyzwyczajona do hoteli na wyspach Bahama - westchnęła. - Nie mogę nawet umyć zębów bez elektryczności, no i nie mam w co się ubrać.
- Kup sobie zwykłą szczoteczkę, a wielu ubrań raczej nie będziesz potrzebowała.
- No wiesz, Sue! - Ashby najchętniej udusiłaby teraz swoją słodką siostrzyczkę.
- Jakiej rady ode mnie oczekujesz? Masz najwyraźniej ochotę jechać, no to jedź i baw się dobrze!
- Za mało znam tego człowieka.
- Sądzę, że znasz go lepiej, niż sama przypuszczasz.
- Znowu będziesz mi mówiła o biologicznym zegarze i o hormonach?
- Nie. Pamiętasz, że kiedy ja spotkałam się z Tomem, obydwoje byliśmy związani z kim innym. A teraz nie możemy się bez siebie obejść. Zrozum, między ludźmi, i to zupełnie niezależnie od wykształcenia, jest coś, co trudno dokładnie określić, może instynkt, może intuicja, może przeznaczenie.
- Ależ to nie dotyczy Wade'a, zupełnie do siebie nie pasujemy.
- Tak ci każe mówić rozsądek. On mieszka w górach Zachodniej Wirginii, ale to wcale nie znaczy, że nie mogłaś się w nim zakochać.
- Nie tylko o to chodzi! On jest cyniczny, arogancki, a poza tym jemu chodzi tylko i wyłącznie o romans.
- Przecież sama powiedziałaś, że jest wspaniały, że ma poczucie humoru, kocha swoją rodzinę, umie postępować z dziećmi. Czego więcej chcesz?
- Chciałabym wiedzieć, czy rozkosz uważa za miłość?
Sue milczała przez chwilę, potem powoli zaczęła mówić:
- Wydaje mi się, że za bardzo troszczysz się o przyszłość, o to, co się może zdarzyć. Już kiedy miałaś osiemnaście lat, zaplanowałaś swoje życie od A do Z. Najwyższy czas z tym skończyć i posłuchać intuicji. Pamiętasz Alana, brata Toma? Wspaniały facet, dowcipny, inteligentny i utalentowany fotograf. Chciał się z tobą ożenić, chciał mieć rodzinę, akceptował także twoją pracę. I co? Czułaś cokolwiek, kiedy cię dotknął?
- Zupełnie nic - Sue sama odpowiedziała, nie czekając na reakcję Ashby. - Kiedy dotyka cię Wade, coś czujesz. Jedź więc na biwak z nim i przekonaj się, czy to wszystko ma sens. Powinnaś to zrobić.
- Mam więc poszaleć, zanim na dobre zacznie się staropanieństwo, tak ?
- Nazywaj to sobie, jak chcesz, ale zrób to!
Ashby odłożyła słuchawkę i zadumała się. Powinna była domyślić się, że Sue tak właśnie jej poradzi. Po co w ogóle do niej dzwoniła? Czy chciała, żeby ktoś pomógł utwierdzić się jej w przekonaniu, że podjęła słuszną decyzję?
Tak, siostra jak zawsze miała rację. Przez ostatnie siedemnaście lat bardzo dokładnie planowała każdy krok w swoim życiu, a teraz stanęła w obliczu nieubłaganego faktu, że resztę lat może spędzić samotnie. To jeszcze jeden argument, żeby pozwolić sobie na troszeczkę zapomnienia. Nigdy żaden mężczyzna nie działał na nią tak, jak Wade. Niepodzielnie władał jej sercem.
Mogła sobie poszukać odpowiedniego mężczyzny, który nie wtrącałby się do jej kariery zawodowej i nie burzył porządku, jaki sobie stworzyła.
Wade był inny, miała wrażenie, że byłby zadowolony, gdyby bezustannie dniami i nocami marzyła tylko o nim.
Ashby wróciła do kuchni i zwróciła się do Millie:
- Gdzie mogę kupić jakieś dżinsy?
- O jakie ci chodzi, codzienne czy bardziej eleganckie?
- O jedne i drugie. - Ashby uśmiechnęła się. Przecież to zupełnie naturalne, że nawet na biwaku powinna wyglądać elegancko.
Nagle spostrzegła, że Millie już wysprzątała całą kuchnię. Poczuła się bardzo niezręcznie.
- Przecież obiecałam, że ja to zrobię.
- Nie było wielkiego sprzątania, a poza tym uparłaś się zapłacić za nocleg - przypomniała Millie.
Rzeczywiście, poprzedniego dnia, zanim wyjechali na jarmark, Ashby wmusiła w Millie opłatę za pokój.
- Teraz jesteś nie tylko gościem, ale płacącym gościem.
- Ależ nie pozwoliła mi pani zapłacić nawet połowy ceny w motelu.
Już wcześniej to rozważały, ale w uśmiechu Millie była też stanowczość i nieprzejednanie, taka kobieca wersja niezwykłego uporu Wade'a.
Millie nalała dwie filiżanki kawy, postawiła na stole i usiadła obok Ashby.
- Coot poszedł do sklepu, mamy więc okazję uciąć sobie babską pogawędkę. Powiedz mi, czy wczoraj dobrze bawiłaś się z Wade'em?
- Tak - przyznała Ashby i uśmiechnęła się widząc, jak Millie promienieje. - Kiedy tylko Wade znajdzie kogoś, kto zaopiekuje się farmą, jedziemy na biwak w góry.
Ashby modliła się w duchu, żeby tylko nie zaczerwienić się, więc szybko dodała:
- Dlatego są mi potrzebne dżinsy. A może pani mi poradzi, co trzeba jeszcze zabrać ze sobą?
- Na pewno szorty i kostium kąpielowy i koniecznie ciepły sweter, bo noce w tych górach mogą jeszcze być chłodne. - Millie uśmiechnęła się z pewnym wahaniem. - Mam nadzieję, że Wade nie da ci zmarznąć.
Ashby poczuła, że cała staje w rumieńcach. Millie roześmiała się.
- Nie masz powodu do zakłopotania. A ja bardzo się cieszę. Poza tym jesteście na tyle dojrzali, że wiecie, co robicie.
Asby wpatrywała się w swoją filiżankę i myślała, jak by to było dobrze, gdyby ona rzeczywiście była przekonana, że postępuje słusznie.
- A zatem, gdzie jest najlepsze miejsce na zakupy?
W kuchni na swojej farmie Wade zwierzał się Samsonowi. Pies siedział u jego nóg i z uwagą wpatrywał się w swego pana, a także w nietkniętą miskę owsianki stojącą na stole.
- Myślałem, że już wszystko sobie ułożyłem i nagle zjawia się ona i burzy mi cały świat. Wiesz, że tańczyła bez butów?
Samson machnął ogonem na znak, że rozumie. Wade kontynuował:
- Dama, właścicielka galerii, seksowna, elegancka, a zabawiała się na huśtawkach i była w siódmym niebie. Zupełnie jak dziecko. A potem spojrzała tymi wielkimi błękitnymi oczami i spytała, kiedy jedziemy na biwak. Kto tu rządzi, pytam?
Samson położył się, wyciągnął przednie łapy, złożył na nich głowę i przestał obserwować miskę owsianki.
Wade wstał od stołu. Zupełnie nie miał apetytu. Oczywiście, była to jej wina. Bez dwóch zdań był pod jej urokiem i jeśli nie będzie się miał na baczności, ta blondyneczka zrobi z nim, co zechce. Będzie jej jadł z ręki, a kiedy go rzuci, na zawsze złamie mu serce.
Poszedł do łazienki, spojrzał w lustro, rozpiął koszulę i przyjrzał się cienkiej białej kresce ledwo widocznej na jego ciemnej, owłosionej piersi. To była kreska, która rozdzieliła jego życie, która podzieliła wszystko na czarne i białe i nie zostawiła miejsca na żadne inne odcienie. Ashby tego nie wiedziała, ale on wiedział. Nie mógł i nie chciał zapomnieć.
Owszem, Ashby podobała mu się, lubił z nią przebywać. Chciał poznać ją bliżej i sądził, że będzie bardzo przyjemnie kochać się z nią. Nic poza tym!
Ta decyzja od razu przywróciła mu spokój ducha. Wrócił do kuchni. Samson siedział teraz przy krześle, nos miał na wysokości stołu i tęsknie wpatrywał się w owsiankę.
- Proszę cię bardzo, możesz ją zjeść. - Wade postawił miskę z pokarmem na podłodze.
Nie wiadomo właściwie dlaczego, ale ciągle nie miał apetytu.
Tydzień później Wade zajechał pod dom Coota. Ashby była już wyposażona w dżinsy, swetry, szorty, kostiumy kąpielowe, buty sportowe. Była bardzo zdenerwowana.
Nie widziała Wade'a od czasu jarmarku. Zadzwonił tylko i powiedział, kiedy ma być gotowa. Ostrzegł, żeby zabrała ze sobą codzienne ubrania, a nie kreacje. Mówił jej to wszystko tonem zupełnie odmiennym od tego, którym wcześniej namawiał ją do wyjazdu. Jego głos przez telefon brzmiał ostro i rzeczowo. Później już się nie odzywał.
Millie, ilekroć zobaczyła wzrok Ashby utkwiony w telefon, zapewniała, że Wade jest strasznie zajęty na farmie.
W dzień Ashby robiła zakupy, wyszukiwała rzeczy, które by mogła wystawić w swej galerii. Spotkała pewną kobietę, która szyła pluszowe misie i choć nie była to w ścisłym sensie sztuka ludowa, Ashby nie mogła się oprzeć i kupiła kilka. Były przepiękne, ale żaden nie znaczył dla niej tyle, co ten od Wade' a.
I nawet wtedy, kiedy już wychodziła z małą, solidnie wypakowaną walizką, nawet wtedy nie była pewna, czy robi dobrze. Millie i Coot wyszli z nią na werandę, żeby przywitać się z Wade'em. On spojrzał zielonymi oczami jakby ponad nią, był chłodny i zasadniczy.
- Jedziemy na biwak w góry Zachodniej Wirginii, a nie na safari do Afryki.
- Czy jestem niedpowiednio ubrana?
Nie słuchał, bo odwrócił się do Coota i Millie, potem wziął walizkę i zaniósł ją do furgonetki.
Ashby miała na sobie szorty z nieskończoną ilością kieszeni. Nałożyła też zieloną bawełnianą koszulę, która miała chronić ją przed upałem. Całość była praktyczna i zarazem uwydatniała zgrabną figurkę Ashby, która lubiła zwracać na siebie uwagę.
- Czy rzeczywiście jestem źle ubrana? - powtórzyła pytanie, kiedy podeszła do niego.
- Wyglądasz jak z okładki żurnala.
Tego się zresztą Wade po niej spodziewał. Był przekonany, że szybko obrzydną jej spartańskie warunki i pospiesznie wróci do swojego miasta. Zostawi go w spokoju i nikt nie będzie zakłócał jego samotnego życia. Dlaczego tylko, u diabła, tak się tym denerwował?
Wade wrzucił walizkę na tył furgonetki.
- Gdybym wyjeżdżając z Georgetown wiedziała o tym biwaku, na pewno wzięłabym worek ze śmieciami - powiedziała oschle, patrząc na jego ubiór.
Za nic w świecie nie przyznałaby się, że specjalnie na ten biwak nakupiła tyle różnych strojów.
Wade zatrzasnął tylne drzwi furgonetki i zwrócił się do Ashby:
- Czyżbyś sugerowała, że moje ubranie nadaje się tylko na śmieci?
- Jest w nim więcej dziur niż materiału.
- Podoba ci się to, co przez nie widać?
Podszedł krok w jej stronę, oparł ją plecami o bok samochodu i niemal przygwoździł mocnymi rękami.
- Dosyć mi się podoba - odparła z udawaną nonszalancją.
Wade miał spodnie z obciętymi nogawkami, mocne, opalone na ciemny brąz nogi, a przez pęknięcie w bocznym szwie widać było gołe ciało. Chyba nie nosił nic pod spodniami. Przez rozdarty podkoszulek widać było owłosioną, opaloną pierś.
Uśmiechnął się starając się ukryć pożądanie, które ogarnęło go jakby w odpowiedzi na jej pełne namiętności spojrzenie.
- Na wzgórzach jest pełno jeżyn, nie ma sensu chodzenie tam w nowych rzeczach.
Odsunął się od niej i poszedł otworzyć drzwi po stronie pasażera.
Ashby powoli policzyła do dziesięciu i poszła za nim. Z gniewem stwierdziła, że Wade za bardzo lubi bawić się swoją przewagą. Powinien nauczyć się, że w tej grze biorą udział dwie osoby. Z rozmysłem postawiła jedną nogę na stopniu furgonetki, ręką chwyciła za drzwi. Wtedy jej króciutka bluzka podjechała do góry ukazując gołe ciało.
- Proszę, pomóż mi! - poprosiła z niewinną minką. Wade powoli unosił wzrok, patrzył na jej nogi, kibić i wreszcie spojrzał w oczy.
- Oczywiście, proszę bardzo.
Błysk w oczach Wade'a powiedział jej, że ten widok podziałał na niego. Podnosząc ją do góry, dłonie trzymał na obnażonej talii.
- Zapnij pasy. - Opanował się i zmusił, żeby oderwać ręce od jej jedwabistej skóry.
Wade podszedł do stojących obok Millie i Coota.
- Tu macie mapę. - Wyciągnął z kieszeni świstek papieru. - Gdyby padało, a my nie wracalibyśmy przez trzy dni, wyślijcie Jeffa, niech przyjedzie dżipem, bo możemy się zakopać w błocie.
Odwrócił się i popatrzył na Ashby.
- Choć całkiem możliwe, że wrócimy wcześniej. Coot zachichotał.
- Bardzo w to wątpię, chłopcze.
- Bawcie się dobrze - powiedziała Millie.
Ashby pomachała na pożegnanie, Wade siadł za kierownicą i nie patrząc na nią zapiął pasy. Włożył kluczyki do stacyjki i uruchomił silnik, potem włączył wsteczny bieg i zawrócił, wreszcie z piskiem opon ostro ruszył spod domu.
- Zawsze rano jesteś w takim miłym nastroju? - zapytała ironicznie.
Mimo rozczarowania, że nie zatelefonował przez cały tydzień, Ashby niecierpliwie wyczekiwała wyjazdu.
- Nie, nie zawsze. - Skupił się na prowadzeniu samochodu.
- Czy dzisiaj masz jakiś szczególny powód do złego humoru? - Musiała prawie krzyczeć, bo jechali już autostradą i Wade przyspieszył, co powodowało, że opony monotonnie jęczały, a wiatr szumiał w otwartych oknach.
Wade wzruszył ramionami w odpowiedzi.
- Dlaczego te opony tak jęczą?
Wreszcie spojrzał na nią, ale w jego wzroku było tyle wrogości, że Ashby wolałaby, żeby wcale nie patrzył.
- Już zaczynasz narzekać?
- Skądże, zadałam tylko proste pytanie.
Zaczęła zakręcać okno po swojej stronie, żeby ukryć wzburzenie. Poza tym nie chciała zaczynać wycieczki od tego, że będzie kompletnie potargana. I tak przez najbliższe dni będzie na to skazana.
Wade skręcił raptownie na pobocze i zahamował tak gwałtownie, że Ashby uderzyła głową w szybę.
- Jeśli nie lubisz biwaków i nie masz ochoty jechać, to tylko powiedz - krzyknął i wtedy zobaczył, że Ashby trzyma się za czoło.
- Nic ci się nie stało? Na pewno wszystko w porządku?
Teraz jego głos był pełen troski. Odpiął pasy, przysunął się do niej i ujął jej twarz w dłonie. Dokładnie obejrzał mały czerwony ślad.
- Och, nic takiego, zwykłe uderzenie - powiedziała. Spuściła głowę, bo nie chciała, żeby zobaczył, jak łzy
cisną się jej do oczu i jak bardzo czuje się zdezorientowana.
- Nigdy w życiu nie byłam na biwaku, więc nie mogę powiedzieć, czy lubię biwaki. Jeśli jednak będziesz zachowywał się jak niedźwiedź, to jestem pewna, że je znienawidzę.
- Do diabła! - Wade odsunął się od niej i zaczął wpatrywać się w boczną szybę. Rzeczywiście, zachowywał się jak niedźwiedź. Odwrócił się do niej.
- Bardzo przepraszam. Zdaje się, że wstałem dzisiaj lewą nogą.
Ashby uśmiechnęła się blado. Zauważył niedowierzanie w jej błękitnych oczach i zrozumiał, że zdawkowa wymówka nie była wystarczająca. Pochylił się więc do przodu i dotknął wargami czerwonej plamki na jej czole, a potem przytulił mocno do siebie.
- Boję się ciebie pragnąć - wyznał cicho. - Wściekam się na siebie i wyładowuję złość na tobie.
Taka była prawda, teraz to sobie uświadomił. Siła pożądania doprowadzała go do szaleństwa.
Ashby zdumiona i wzruszona jego wyznaniem podniosła głowę i pocałowała go.
- Ja czuję dokładnie to samo - wyszeptała i zauważyła, że Wade uśmiecha się.
- Nie znoszę tej twojej fryzury. Zanurzył palce w jej włosach i zburzył loki.
- Dlaczego? - Ashby ze śmiechem próbowała odepchnąć jego ręce.
Wade przestał burzyć włosy i poważnie się jej przyglądał.
- Taka elegancko ułożona fryzura powoduje, że wydajesz mi się niedostępna.
Teraz Ashby zrozumiała, że on miał ten sam problem, coś go do niej nieprzeparcie ciągnęło i jednocześnie widział, jak się od siebie różnią.
Nie spuszczając z niego wzroku, Ashby sama powoli potargała sobie włosy.
- Teraz chyba nie możemy?
Wade wstrzymał oddech na tak wyraźną propozycję, którą dostrzegł w oczach Ashby i w tonie jej głosu.
- Nie - dotknął palcem jej warg - ale nie zapominaj o tym.
- Oczywiście - szepnęła, czując jeszcze dotknięcie na wargach, dotknięcie, które zapowiadało niezwykłą rozkosz. Miała nadzieję, że przeznaczenie już wkrótce się spełni.
Kiedy z powrotem wjechali na autostradę, Wade wyjaśnił:
- Opony tak jęczą na szosie, bo są bardzo szerokie i grube, specjalne opony na polne drogi, a na gładkiej powierzchni są dość hałaśliwe. Przyzwyczaisz się po chwili.
Włożył kasetę do magnetofonu i kabinę wypełniła muzyka.
- Dokąd właściwie jedziemy?
Wade uśmiechnął się, wziął ją za rękę i powiedział:
- To niespodzianka.
Ashby nie wypytywała więcej. Była zadowolona, czując ciepło jego dłoni. Kiedy z autostrady zjechali w polną drogę, Wade musiał cofnąć dłoń.
Ashby wstrzymała oddech, bo droga stawała się coraz bardziej wyboista i coraz węższa, tak że zostawało niewiele miejsca obok kół. Otworzyła okno, ale szybko je zamknęła z powodu uderzających gałęzi drzew.
- Może się zatrzymamy? - zapytała trochę przestraszona.
- Nie, nie teraz - odparł. - Ta droga jest autostradą w porównaniu z tym, co nas jeszcze czeka.
Dojechali do strumienia, na którym nie było żadnego mostu. Ashby osądziła, że muszą zawrócić, ale Wade tylko lekko zwolnił, zanim wjechał wprost do wody, która chlusnęła aż na wysokość okien samochodu.
Wade zaśmiał się widząc przerażenie na twarzy Ashby.
- To dziecinna igraszka dla tego wozu - wyjaśnił, pieszczotliwie gładząc tablicę rozdzielczą.
Ashby zamknęła oczy, bo droga po drugiej stronie strumienia szła ostro pod górę.
- Teraz czas włączyć napęd na cztery koła! Otworzyła oczy słysząc w głosie Wade'a radosne
podniecenie. Pewnym, zdecydowanym ruchem włączył napęd na wszystkie koła, w kąciku ust pojawił mu się lekki uśmiech. Jego ekscytacja była coraz bardziej wyraźna w miarę, jak jechali do góry. Miała ochotę zamknąć oczy, ale wpatrywała się w jego dłonie na kierownicy, kiedy z dużą wprawą prowadził dżipa po kamieniach i odłamkach skał. Ashby udzieliło się jego podniecenie i kiedy byli już na szczycie, zaczęła się radośnie śmiać i pokrzykiwać.
- Podobało ci się? - zapytał, odwracając się do niej. Przytaknęła bez słowa.
- A to ci się podoba?
Odwróciła od niego wzrok i spojrzała we wskazanym kierunku. Zaparło jej dech w piersiach. Pamiętała, że cały czas od zjazdu z autostrady jechali pod górę, ale nie wyobrażała sobie, że aż tak wysoko dotarli. Byli na brzegu stromej skały, w dole widniała wąska, zielona dolina przecięta srebrną, połyskującą rzeką. Po obu jej brzegach kwitły polne kwiaty. Nawet ze swego miejsca widziała wyraźnie kolory: fiolet, czerwień i żółć. Drzewa o najróżniejszych odcieniach zieleni pokrywały zbocze po drugiej stronie doliny, a pod samym szczytem ciemniały mniejsze drzewa iglaste. W oddali widniały nie kończące się grzbiety gór otulone jeszcze poranną mgiełką.
Ashby poczuła dłoń Wade'a na swojej, odwróciła się do niego.
- Och, dziękuję! - wyszeptała. - Dziękuję, że mi to pokazałeś.
Wade wyłączył silnik, odpiął pasy. Robił to wszystko powoli i w skupieniu. Za wszelką cenę chciał ukryć wewnętrzne drżenie. Nie mógł zapomnieć Kay, która całą drogę krzyczała ze strachu, a kiedy dotarli na szczyt, oceniła krajobraz jako nadający się do kalendarza ściennego i zaraz potem sięgała po turystyczną lodówkę, wyjmowała jedzenie i urządzała piknik.
A oczy Ashby były pełne niekłamanego zdumienia i zachwytu. Rzeczywiście odczuwała całe piękno jego ukochanego zakątka. Czyżby w tej szczupłej blondyneczce odnalazł pokrewną duszę? Wątpił w to. Przywiózł ją tu przede wszystkim dlatego, żeby zaspokoić przemożne pożądanie. Po drugie zaś chciał się utwierdzić w tym, że Ashby w ogóle do niego nie pasuje. Chciał mieć tę pewność, zanim zbyt mocno się nie zaangażuje i nie straci z takim trudem osiągniętego spokoju ducha i własnej drogi życia.
Miał pewne obawy, czy jego plan nie obróci się przeciwko niemu, ale postanowił martwić się później. Teraz w ogóle nie chciał myśleć. Chciał ją całować aż do utraty tchu.
Ashby przyglądała się, jak Wade przesuwa się od kierownicy w jej stronę. Wyczytała z jego twarzy, jakie ma zamiary. Wyciągnęła rękę, aby odpiąć pasy, ale w pośpiechu nie mogła sobie z nimi poradzić. Wade delikatnie i powoli uwolnił ją z pasów, wziął w ramiona i posadził sobie na kolanach.
Czując jej usta na swoich, zapomniał o całym świecie. Całował ją gorąco i mocno przyciskał do piersi. Ashby odpowiadała na pocałunki równie gorąco i bez najmniejszego śladu wahania. Podjęła decyzję: pragnie tego mężczyzny i pragnie go w tej chwili. Jeszcze mocniej przytuliła się do niego.
Wade wsunął ręce pod jej bluzkę i powoli przesuwał dłońmi po delikatnej skórze. Ashby dotknęła jego piersi i delikatnie głaskała. Miała zamknięte oczy, a niebieska żyłka na jej szyi pulsowała w rytm bicia serca.
Wade zaczął rozpinać guziki bluzki, potem ją powoli zdjął.
- Jakie piękne! - wyszeptał.
Piersi Ashby były niewielkie, ale pełne i jędrne. Wade pochylił głowę i dotknął ich ustami. Ashby westchnęła i zanurzyła palce w jego włosach. Czuła, jak ogarnia ją fala pożądania. Lekkim ruchem popchnęła go na obite skórą oparcie fotela. Znowu sięgnęła do pęknięcia przy podkoszulku, ale tym razem chwyciła jego brzegi i rozdarła do .końca, a potem zrzuciła z niego podkoszulek. Przytuliła się do jego mocnej, owłosionej piersi. Czuła wyraźnie jego pożądanie. Sama także pragnęła połączyć się z tym mężczyzną, a to pragnienie sprawiło, że kompletnie zapomniała o skromności i dotknęła go poprzez materiał spodni. Wade westchnął głęboko i zaczął szarpać guziki jej szortów tak gwałtownie, że je poodrywał. Potem kolejno zrzucał z niej bieliznę. Wreszcie sięgnął do schowka i wyjął stamtąd mały, plastikowy pakiecik. Ashby, kiedy to ujrzała, nie potrzebowała wyjaśnień. Pocałowała go, kiedy otwierał pakiecik. Zamknęła oczy w oczekiwaniu, a potem poczuła, jak stają się jednością. Szeptała jego imię i słyszała, jak on wymawia jej imię. Obydwoje poddali się rytmowi swych pragnień. Ogarnęła ich fala ekstazy.
Potem Ashby wyszeptała mu do ucha:
- Jeśli biwak tak wygląda, to całkiem mi się podoba.
ROZDZIAŁ 8
Wade głaskał ją po szyi i włosach.
- To dopiero początek, moja pani.
- Och, nie wyobrażam sobie, żeby mogło być cudowniej.
Wade uświadomił sobie, że znowu ogarnia go namiętność. Zaspokojenie raczej zwiększyło pożądanie niż je zmniejszyło. Tak bardzo chciał panować nad sytuacją i swoimi emocjami, a ta kobieta burzyła cały jego plan.
- Podarłaś mi podkoszulek - narzekał tylko po to, żeby jakoś utrzymać dystans. Zmarszczył brwi, kiedy zobaczył, jak wygląda.
- A ty zniszczyłeś moje szorty!
- Guziki można znowu przyszyć, a ten podkoszulek i tak już był podarty.
Ashby przyglądała się jego piersi.
- Co to jest? - Dotknęła palcem bladej blizny biegnącej wzdłuż mostka pod ciemnymi włosami.
- Miałem operację serca - powiedział sucho i zaraz zapytał: - Możemy jechać dalej ?
- Z jakiego powodu? - Ashby nie poruszyła się nawet, żeby sięgnąć po ubranie.
- Nie możemy tutaj zostać na noc. - Udał, że nie rozumie pytania Ashby.
- Ja pytam, dlaczego miałeś operację serca - wyjaśniła z pozornym spokojem.
- Oczywiście z powodu kłopotów z sercem - odrzekł i usiadł za kierownicą.
Ashby spojrzała na niego i z tonu jego głosu wyczuła, że nie chce z nią o tym więcej mówić.
- Konkretnie jakich kłopotów? - Nie ustępowała mimo wszystko.
- Choroba naczyń wieńcowych. - Pochylił się po jej ubranie i podał je mówiąc:
- Ubierz się.
Włożył kluczyk do stacyjki.
- Opowiedz mi dokładniej.
Wade zastanawiał się, dlaczego kobieta, która kocha się z mężczyzną, od razu uważa, że ma prawo dopytywać się o całe jego życie, dlaczego chce o nim wszystko wiedzieć.
Ashby ze smutkiem musiała powiedzieć sobie, że jednak nie myliła się wcześniej co do Wade'a. Obserwowała, jak naprowadza furgonetkę w koleiny i nie mówi ani słowa. Związek z nim był emocjonalną huśtawką. Mimo że się przed chwilą kochali, czuła, że Wade oddala się od niej i unika nawet rozmowy o swoim zdrowiu, a co tu mówić o rozmowie na temat uczuć. Co pozostaje? Dyskusja o pogodzie?
Poczuła się rozgoryczona. Sięgnęła po ubranie. Włożyła szorty, ale nie można było ich zapiąć. Pochyliła się, żeby poszukać na podłodze oderwanych guzików. Znalazła, wyprostowała się i schowała je do kieszeni. Nie patrzyła w ogóle na Wade'a.
On zaś, choć skupił uwagę na prowadzeniu samochodu po wyboistej drodze, kątem oka widział jej pełne napięcia i złości ruchy. Zaklął w duchu. Ona nie zdaje sobie w ogóle sprawy z tego, o co pyta! Operacja zakończyła pewien etap w jego życiu, nie chciał do tego wracać i o tym rozmawiać. Jednak sposób, w jaki odwróciła od niego głowę i wpatrywała się w dolinę pod nimi, kazał mu przypuszczać, że Ashby nie będzie skłonna przebaczyć i zapomnieć.
- Nie boisz się, że jesteśmy tak wysoko? - Próbował przerwać milczenie.
Pamiętał, jak Kay zawsze odwracała głowę, by nie patrzeć w przepaść pod nimi.
- Nie, nie boję się. - Cały czas wyglądała przez okno.
- Jeździłaś w dzieciństwie furgonetką z napędem na cztery koła?
- Nie.
Przypomniała sobie starą furgonetkę ojca, którą trudno było dojechać nawet do pobliskiego miasteczka, ale nie wspomniała o tym.
Wade mimowolnie zacisnął mocniej ręce na kierownicy. Takie monosylabiczne odpowiedzi wcale nie były lepsze niż milczenie.
- Złościsz się na mnie? - zapytał, starając się nadać głosowi wesołe brzmienie.
Popatrzyła na niego i poważnie odpowiedziała: - Tak.
- Co, u diabła, jest ciekawego w operacji serca? Ashby z najwyższym trudem starała się opanować irytację:
- Co jest ciekawego! Przecież to bardzo poważne zdarzenie, sprawa życia i śmierci.
- To było cztery lata temu.
- Siedzę pół metra od ciebie, nie musisz krzyczeć. Wade zacisnął zęby i spojrzał w boczne okno. Do cholery! Miał ochotę krzyczeć. Ta kobieta miała na niego tak silny wpływ, że aż go to złościło.
- Zrozum, nie lubię o tym rozmawiać. Już po wszystkim. Teraz przestrzegam diety, gimnastykuję się i regularnie chodzę do doktora. Nie ma powodów do niepokoju.
- Czy dlatego powróciłeś do Hickory? Wade wybuchnął.
- Jeśli koniecznie chcesz wiedzieć, to tak!
- Dlaczego się tak złościsz?
- A dlaczego zadajesz tyle głupich pytań?
- Zawsze odpowiadasz pytaniem na pytanie? Pojechałam z tobą, bo chciałam cię lepiej poznać. Ciebie interesuje tylko seks. Osiągnąłeś swój cel, więc możesz wracać. Zawracaj teraz!
- Teraz?
- Tak.
- Jeśli spróbuję zawrócić, spadniemy do przepaści. Życzysz sobie śmierci?
- O nie, nie sobie!
Wade roześmiał się, zapominając o złości.
- Nie miałaś chyba mnie na myśli?
- Oczywiście, że tak.
Patrzyła przed siebie z zaciśniętymi ustami.
Odpłaciła mu pięknym za nadobne, pomyślał Wade z rosnącym podziwem. Nie mógł zawrócić. Poza tym z przyjemnością myślał o tym, że zobaczy, na ile Ashby lubi biwaki, kiedy zabrudzą się jej wymanikiurowane paznokcie. Pokonali zakręt, za którym wąska droga rozszerzała się i wychodziła na pokrytą drzewami równinę u stóp góry. Wodospad spadał do pobliskiego jeziorka, a z niego wypływał strumieniem.
Ashby zrozumiała, że to jest miejsce, o którym opowiadał Wade. Było tu naprawdę pięknie.
- Tutaj już można zawrócić. - Była zdecydowana skończyć z tym wszystkim. Nie chciała, żeby wszystko między nimi opierało się wyłącznie na seksie, chociaż to rzeczywiście było cudowne.
- Nie ma mowy.
Wade wyciągnął kluczyki i schował je do kieszeni.
- Jeśli nie chcesz tu zostać, musisz iść pieszo. Otworzył drzwi i wyskoczył z furgonetki.
- Co?!
Wyplątała się z pasów, otworzyła drzwi i zrobiła krok do przodu, a wtedy zsunęły się jej szorty. Wade wybuchnął śmiechem.
- Jesteś rzeczywiście naturalną blondynką. Niestety jej koronkowe majteczki bardzo niewiele zasłaniały.
Ashby spojrzała mu prosto w oczy i zdjęła szorty. I tak by nieustannie spadały!
- Zapamiętaj sobie, możesz patrzeć, ale nie wolno ci dotykać.
- Stary babski sposób, żeby osiągnąć cel!
Wade gardził kobietami szantażującymi mężczyzn seksem.
- O nie! Nie chodzi mi przecież o wymuszenie na tobie brylantowego naszyjnika ani o nowe meble. Powiedziałam ci, że nie chodzi mi o letnią przygodę, ale wiem też, że za wcześnie jeszcze na... - przerwała, ale zmusiła się do wymówienia tego słowa - na miłość. Mogę chyba oczekiwać szacunku - znowu przerwała - i współodpowiedzialności.
Tak, Ashby wiedziała, że za wcześnie mówić o miłości, sama nie była pewna swych uczuć. Wade w równym stopniu złościł ją i ekscytował. A może jest coś z prawdy w tym, że miłość podobna jest do wojny. W przypadku Wade'a doskonale się to zgadzało.
Wade z trzaskiem otworzył tylne drzwi, mrucząc z niesmakiem:
- Och, te baby!
- Przepraszam, czy do mnie mówisz? - Ashby stała tuż za nim.
Wyjął turystyczną lodówkę i rąbnął nią o ziemię.
- Słuchaj, oboje jesteśmy dorośli i sama powiedziałaś, że nie bierzesz pod uwagę małżeństwa. Jak tylko zbierzesz wszystko, co jest ci potrzebne na wystawę, wyjedziesz do Georgetown. Dlaczego więc nie możemy spędzić teraz miło czasu?
Ashby aż drgnęła wewnętrznie, kiedy on tak swobodnie mówił o jej wyjeździe. Wydawało się jej, że kiedy lepiej się poznają, będą mogli porozmawiać o małżeństwie.
- Według mnie spędzić miło czas można tylko poznając kogoś drugiego. A ty nic mi nie chcesz opowiedzieć o sobie.
Wade pomyślał, że właściwie to trochę obawia się zbliżyć do niej, bo wtedy mógłby nie zechcieć pozwolić jej na wyjazd. To śmieszne! Od czasu, kiedy Kay go opuściła, Ashby była pierwszą kobietą, którą się zainteresował, ale to wcale nie znaczy, że musi się w niej zakochać! Owszem, fascynowała go i podniecała, ale to wszystko! Po kilku wspólnych dniach na pewno mu przejdzie ta fascynacja.
- No dobrze - nagle zdecydował się opowiadać - choroba wieńcowa jest dziedziczna. Mój ojciec umarł na zawał serca, mając pięćdziesiąt pięć lat. Nie miał przedtem żadnych objawów, co często się zdarza. Ja miałem więcej szczęścia. Przeszedłem lekki atak spowodowany zmęczeniem i stresem. Serce potrzebowało więcej tlenu, a zwężone arterie nie mogły go dostarczyć.
Przerwał i spojrzał na Ashby.
- Bardzo dużo paliłem, sporo piłem i lubiłem solidnie zjeść. Trenowałem też, ale wybrałem bardzo wyczerpujące rodzaje sportu: tenis i piłkę ręczną. Wydawało mi się, że wszystko będzie dobrze, ale zaczęła się choroba i Kay zmusiła mnie do pójścia do doktora.
Wzruszył ramionami.
- Próbowałem zastosować się do rad lekarza, mniej paliłem, stosowałem dietę, zacząłem uprawiać jogging.
Ashby stała i uważnie słuchała, bała się, żeby jakiś jej gest nie spłoszył go i żeby nie przestał opowiadać.
- Niestety, pogarszało się. Miałem raz tak bolesny atak, że upadłem na podłogę. Lekarze postanowili zrobić operację. Przeszczepili żyłę z uda i wstawili w miejsce zablokowanej arterii. Postawili jednak sprawę jasno. Operacja zlikwiduje ból, ale nie chorobę. Powiedzieli, że muszę całkowicie zmienić tryb życia.
- I przeprowadziłeś się na farmę - stwierdziła jak najdelikatniej.
Przytaknął.
- Kiedy byłem w szpitalu, zrozumiałem, że nie zmienię trybu życia, dopóki nie zmienię pracy. Zawsze myślałem o tym, że spędzę emeryturę w Hickory. Finansowo stałem już na tyle dobrze, że nie było powodu, by zwlekać.
- Ile miałeś wtedy lat?
- Skończyłem trzydzieści pięć, kiedy byłem w szpitalu. No i co, zadowolona? - zapytał z sarkazmem.
- Na razie tak. - Wesoło mrugnęła oczami.
Chciała dowiedzieć się, czy rzeczywiście był usatysfakcjonowany pobytem na farmie po tak ciekawym życiu i interesującej pracy w mieście, postanowiła jednak nie naciskać, przynajmniej nie teraz.
- To dobrze. Przygotuję teraz miejsce na biwak.
- Mogę w czymś pomóc?
Wade spojrzał ze zdumieniem. Był pewien, że pójdzie się gdzieś opalać i poczeka, aż on wszystko zorganizuje. Tak zawsze robiła Kay i nigdy nie zgadzała się zostać na noc.
- Mogłabyś wstawić lodówkę gdzieś do płytkiej wody, to lód w środku nie rozpuści się tak szybko - powiedział i wszedł do środka furgonetki.
- Dobra!
Potem Ashby zaczęła przygotowywać coś do jedzenia. Była głodna, bo rano ze zdenerwowania nie mogła zjeść śniadania. Zawołała Wade'a, ale nie odpowiadał. Zajrzała do furgonetki, nie było go tam.
Po chwili wyszedł z pobliskich zarośli.
- Toaleta dla pań gotowa.
Pokazał ręką, by za nim poszła. Ashby w zaroślach zobaczyła wiszącą na gałęzi rolkę papieru toaletowego i obok wykopany w ziemi dół. Zaśmiała się, ale w gruncie rzeczy była mu wdzięczna. Już wcześniej zastanawiała się, co w takiej sytuacji robi się na biwakach, ale wstydziła się zapytać. To, że o wszystkim pomyślał i w tak drażliwej sytuacji zachowywał się z humorem, było ujmujące.
Ashby zażartowała:
- Czy toaleta jest płatna?
Wade szczerze się zdumiał. Spodziewał się, że będzie oburzona prymitywnymi warunkami. Ta kobieta zachowywała się w zupełnie nieprzewidywalny sposób.
- Och, nie mam drobnych. - Udawała, że szuka po kieszeniach, ale nie miała przecież na sobie szortów. Wade nie wyjął jeszcze jej rzeczy i nie mogła się przebrać. Podejrzewała, że zrobił to umyślnie. Spostrzegła, jak ukradkiem rzuca na nią gorące spojrzenia.
- Może być pocałunek zamiast zapłaty? - Wspięła się na palce i cmoknęła go w policzek. Wade znalazł jej usta i mocno pocałował. Przytuliła się do niego, a on zaczął rękami dotykać jej ciała, piersi.
W pewnej chwili Ashby zaburczało w brzuchu.
- Chyba jesteś głodna? - zapytał.
Ashby westchnęła. Jego pocałunek sprawił, że zapomniała na chwilę o głodzie.
- Zrobiłam kilka kanapek.
Objął ją ramieniem i podeszli do rozłożonego na płaskim kamieniu obrusu, gdzie Ashby umieściła jedzenie.
- No nie! - wykrzyknęła na widok wiewiórki. Siedziała na kamieniu i spokojnie żuła kawałek kanapki, a drugi trzymała w łapkach.
- A sio, sio - zawołała Ashby.
Wiewiórka uciekła na najbliższe drzewo i stamtąd patrzyła na nich z wyraźnym niezadowoleniem. Przerwali jej posiłek.
- Jedna z ważniejszych reguł na biwaku brzmi: nigdy nie zostawiać jedzenia na wierzchu, musi być schowane.
- Mrówki - zauważyła Ashby zawstydzona - mrówki też tu przyszły.
A tak się cieszyła, bo kanapki zrobiła śliczne jak na przyjęcie, pieczywo okrojone ze skórek i powycinane w trójkąty, ozdobione piklami. Na szczęście słoiki z piklami pozakręcała.
Spojrzała na Wade'a oczekując wymówek, ale w jego twarzy dostrzegła tylko wyraźne rozbawienie.
- Nie martw się, przywiozłem mnóstwo jedzenia. A to bardzo elegancki stół dla wiewiórki i mrówek, jestem pewien, że to doceniły. A zresztą nie lubię takich kanapek, wolę skórki. - Wyrzucił w krzaki resztki z papierowych talerzy, a same talerze schował do torby na śmieci.
Ashby bez słowa wyjęła z lodówki kawałek indyka, a z metalowego pojemnika chleb.
- Coś się stało? - zapytał Wade.
Potrząsnęła głową. Było jej przykro, że nie docenił, jak ładnie i smacznie przygotowała posiłek. Wystarczało mu, że kromkę chleba posmarował margaryną i rzucił na to byle jak plaster indyka.
Wade pochwycił jej krytyczne spojrzenie i odsunął od ust kromkę.
- Moja droga, to nie jest wieczór towarzyski, człowiek mógłby skonać z głodu, gdyby na biwaku przestrzegał eleganckich zwyczajów.
- Czy swoje dobre wychowanie zostawiłeś w Chicago? - Ashby zaczęła się złościć. - Mógłbyś docenić mój wysiłek, zamiast wyśmiewać się. A może jesteś tak tępy i nie domyślasz się, że to wszystko przygotowałam dla ciebie, a nie dla tej cholernej wiewiórki.
Wade zdumiony jej gwałtownym wybuchem uniósł brwi i spojrzał uważnie. Ashby zarumieniła się i spuściła wzrok na talerz. Zaczęła na złość odkrawać skórki ze swoich kromek.
- Lubię gotować i lubię, żeby to, co zrobię, wyglądało ładnie - mruknęła.
- Naprawdę lubisz gotować? - Przestał jeść.
- Tak. A cóż w tym takiego dziwnego? Wade ugryzł kęs i po chwili powiedział:
- Myślałem, że nie masz na to czasu.
- Nawet kobieta interesu musi coś jeść.
- Takie kobiety mogą zatrudnić kucharkę. Ashby potrząsnęła głową.
- Nie wtedy, kiedy pracują równocześnie na dwóch etatach i oszczędzają każdy grosz.
- Możesz sobie jednak pozwolić na jadanie w restauracji.
- Tak, to prawda, ale gotowanie to dla mnie swoisty odpoczynek i rozrywka.
- Dla mnie też. Przedtem w Chicago nigdy nie miałem na to czasu, jadaliśmy poza domem, a na przyjęcia zamawialiśmy gotowe dania z restauracji.
Ashby nic nie mówiła. Chciałaby dowiedzieć się czegoś więcej o jego życiu w Chicago, ale teraz uświadomiła sobie, że nie ma ochoty słuchać opowieści o Kay.
Kończyli jedzenie w pełnej napięcia ciszy.
Ashby zaczęła zastanawiać się, czy nie za wcześnie zgodziła się kochać z nim, ale przecież ogarnęła ją wtedy taka namiętność i wszystko nastąpiło tak szybko!
Wstała i poszła do jeziora umyć ręce.
Wade zrozumiał, że ma o wiele więcej wspólnego z Ashby, niż mógł wcześniej przypuszczać. Ashby lubi gotować, ciekawe, czy by lubiła uprawiać warzywa? Czy mogłaby zrozumieć go i dzielić z nim spokojne życie na farmie?
Nie, odpowiedział sobie. Nie bądź naiwny. Nie może z tobą zostać, skoro ma już zaplanowane te wszystkie wystawy w swojej galerii.
Jednak ta chwila nadziei na to, że Ashby pozostałaby na farmie, uświadomiła mu smutny fakt. Jest tak bardzo samotny.
ROZDZIAŁ 9
Wade nie chciał dalej snuć tych ponurych rozważań. Przyglądał się Ashby pochylonej nad taflą jeziora. Zakradł się cicho i znienacka wepchnął ją do wody.
Jezioro było przejrzyste i niezbyt głębokie, woda sięgała Ashby tylko do brody. Zimna była jednak jak lód.
- Och, ty łobuzie! - krzyknęła, kiedy wydostała się na powierzchnię. - A więc wojna!
Uderzyła go w pierś, ale chwycił ją i trzymał na odległość wyciągniętego ramienia. Śmiał się, kiedy próbowała się wyrwać. Zielone oczy żywo błyszczały, uśmiech odsłaniał śnieżnobiałe zęby.
Ashby wyrwała rękę i chlusnęła na niego wodą. Wade odrzucił tylko głowę i jeszcze raz wrzucił ją do jeziorka.
- Powiedz do mnie wujku - zażądał, kiedy wynurzyła się na powierzchnię.
- Nigdy!
Ashby nabrała głęboko powietrza, zanim znowu zanurzył ją w wodzie. Wyśliznęła się z jego uścisku i pod wodą opłynęła go od tyłu, złapała za ramiona i z całej siły próbowała przewrócić. Wade zaśmiał się tylko, wstrząsnął ramionami, jakby chciał pozbyć się natrętnej muchy, ale Ashby trzymała go mocno za szyję, a nogami oplotła w pasie. Wade upadł do tyłu, przekoziołkowali w wodzie. Wreszcie wstał podnosząc Ashby. Pocałował ją.
- Masz stanowczo za dużo na sobie - szepnął.
- Ty też.
Wade puścił ją i zaczęli zdejmować ubrania, rzucali je na brzeg. Po chwili próbował ją objąć, ale Ashby wymknęła się.
- Złap mnie, jeśli potrafisz - krzyknęła i odpłynęła.
Lodowata woda uświadomiła jej, jak ciepły był dotyk Wade'a. Wodospad z hukiem spadający do jeziora brzmiał zgodnie z biciem jej serca. Pożądała tego mężczyzny. Nigdy nikogo tak nie pragnęła i nikt nie okazywał jej, że jest aż tak pociągająca.
Ashby płynęła tuż pod wodospadem, strugi wody uderzały w nią. Odwróciła się, żeby zobaczyć Wade'a. Był już blisko. Wyskoczyła z wody i szybko zaczęła wspinać się po skałach. Zatrzymała się na chwilę, uniosła ręce do góry, jakby pozując do aktu.
Wade'owi aż zaparło dech w piersiach na ten niezwykły widok nagiej postaci stojącej na pokrytych mchem skałach.
Pomyślał, że ona należy do niego, jeśli nie na zawsze, to przynajmniej teraz. Wyciągnął ku niej ramiona, a ona zeskoczyła ze skały. Złapał ją z łatwością i zanim postawił na ziemi, mocno przytulił do piersi.
Ashby poczuła jego pożądanie. Chciała go mieć tutaj i natychmiast. Wade był jej mężczyzną i chciała go z całą mocą pierwotnego instynktu.
Objęła go ramionami za szyję, nogami otoczyła jego biodra. Wade pomógł jej i podniósł do góry, połączył się z nią. Kaskada szumiącego wodospadu współbrzmiała z ich westchnieniami, woda spadała w rytm ich poruszeń. Ashby poczuła rozpryskujące się po jej ciele krople - to Wade przysunął się wraz z nią bliżej do wodospadu. Spojrzała na niego, uśmiechnęli się do siebie i w tej samej chwili zapragnęli pocałunku.
Wade już nie wiedział, które ciało jest jego, a które jej, tak dalece stopili się ze sobą w jedno. Po chwili ogarnęła go fala dojmującej rozkoszy, ugięły się pod nim nogi. Ashby pociągnęła go, upadli i turlali się aż do brzegu. Z trudem łapali powietrze, a ciała ich ciągle jeszcze drżały po uniesieniu. Spojrzeli na siebie, uśmiechnęli się i jednocześnie wybuchnęli śmiechem, ciesząc się jak dzieci.
Wade po chwili przestał się uśmiechać, bo już na końcu języka miał słowo: kocham cię. Nie wypowiedział go jednak. Chciał ukryć zmieszanie, więc pokrył twarz Ashby niezliczonymi pocałunkami.
- Wiesz, mogłabym tu zostać na zawsze - powiedziała Ashby, kiedy Wade zaczął całować jej szyję.
- W zimie byłoby trochę za chłodno. - Odsunął się i położył obok.
- Co za realista!
- Jeśli już o realizmie mowa, to niestety nasze środki ochronne zostawiliśmy w samochodzie - zauważył zaniepokojony.
Ashby z wysiłkiem uniosła powieki i spojrzała mu w oczy.
- Nie martw się, wszystko jest w porządku. Przypatrywał się jej przez chwilę, potem kiwnął głową na znak, że rozumie.
- Od czasu Kay nie byłem w ogóle z żadną kobietą. Uśmiechnęła się do niego. Wade pocałował ją lekko w czoło i położył się z głową tuż przy jej głowie. Zadumał się nad tym, jak bardzo do siebie oboje pasują. Gdyby można zatrzymać czas i tę chwilę na zawsze... Zasnęli przytuleni do siebie.
Ashby zbudziła się w blasku zachodzącego słońca. Starała się nie poruszyć i przypatrywała się śpiącemu Wade'owi. Jego twarz pozbawiona maski cynizmu i nieustannej czujności wyglądała teraz słodko i delikatnie.
Poczuła dziwny skurcz w gardle. Czyżby go kochała? Czy raczej była wzruszona po tak niezwykłym i cudownym kochaniu się z nim? Nie umiała odpowiedzieć sobie na te pytania. Jednego była tylko pewna: nigdy przedtem, w czasie kilku poprzednich romansów, nie czuła się tak związana z mężczyzną, nigdy nie czuła tak wzruszającej bliskości.
Zawsze najważniejszą rzeczą na świecie była dla niej galeria, a tych kilku kochanków, których miała, umieszczała w swoim życiu na drugim planie.
Teraz leżała obok Wade'a i sprawy galerii wydawały się jej czymś bardzo odległym. Była właściwie zadowolona, że wszystkie formularze umów zostawiła w domu Coota. Nie odczuwała najmniejszej potrzeby poszukiwania nowych eksponatów na planowaną wystawę, nawet nie miała ochoty, by namawiać dalej Wade'a do sprzedaży mebli. Bardzo było to niezwykłe dla niej uczucie i bardzo niepokojące.
Spojrzała na jego silną pierś i leciutko dotknęła palcem białej blizny. I nagle zrozumiała bez najmniejszej wątpliwości, że kocha tego człowieka. Tak, bywał nieznośnie uparty i nawet arogancki, ale umiał też być czuły, delikatny i troskliwy.
Była teraz absolutnie pewna, że go kocha i że nigdy, jeśli miałaby z nim spędzić życie, nigdy nie zmienią się jej uczucia do niego.
Wade otworzył oczy i uśmiechnął się do niej, a ona odwzajemniła mu się uśmiechem pełnym czułości i miłości zarazem. Nic nie mówiła i o nic nie pytała, wiedziała, że jeszcze za wcześnie na rozmowy o tak delikatnych sprawach.
Zamiast tego dotknęła jego piersi i zapytała:
- Bałeś się operacji?
Przytaknął poruszony widocznym na jej twarzy przejęciem.
- Nie chciałem umierać - wyznał. - Kiedy zrozumiałem, że mogę umrzeć, uświadomiłem sobie, jak wielu rzeczy nie zrobiłem i że mogę już nie zdążyć ich zrobić.
- Na przykład?
Wade założył ręce pod głowę i patrzył w niebo. Po chwili milczenia powiedział:
- Chodziło mi o rzeczy ważne, jak posiadanie i wychowywanie dzieci, częstsze spotkania z matką i Cootem i o drobiazgi, jak wycieczki na ryby. - Spojrzał na nią.
- Ale nie miałeś nigdy dzieci? - zapytała zastanawiając się, czy jeszcze teraz chciałby mieć potomstwo. Bardzo by chciała, żeby tak było.
- Kay wychowała się w Chicago i nie zdawała sobie sprawy, jak się różniliśmy. Anna ma rację, zostałaby tutaj, gdybyśmy mieli dzieci, ale wiem z całą pewnością, że nie byłaby szczęśliwa.
Ashby głęboko zaczerpnęła powietrza, zanim zadała następne pytanie.
- Kochasz ją jeszcze?
- Nie. .
Spojrzał jej w oczy i zrozumiała, że mówi prawdę. Spuściła powieki, bo nie chciała, żeby dostrzegł, jaką ulgę sprawiła jej ta odpowiedź.
- Zawsze będę pamiętał jej to, że uczyniła wysiłek i przyjechała tu ze mną. Zawsze też będę miał do niej żal o to, że nie postarała się dostosować do życia tutaj. Anna próbowała nauczyć ją gotować, ale Kay było wszystko jedno, czy trzeba dodać łyżeczkę czy łyżkę czegoś do potrawy. Za to mogła bez znużenia mówić o notowaniach giełdowych i liczyła w pamięci tak szybko, jak komputer.
Życie na wsi to był dla niej piękny sen, ale rzeczywistość szybko ją znudziła. Sądziła, że będzie podobnie jak w mieście, tylko bez japońskich restauracji. Nie chciała jeździć na wycieczki w góry, a jej plan uprawiania ogrodu skończył się na eleganckim układaniu kwiatów w wazonie. Próbowała założyć biuro inwestycyjne, ale nawet lokalni lekarze i prawnicy nie mieli takich pieniędzy, jakimi ona przywykła operować.
Wade spojrzał Ashby w oczy i kontynuował opowieść:
- W końcu postawiła mi ultimatum: wracam z nią do Chicago i będziemy mieszkać pod miastem albo zostaję sam na farmie.
- Dlaczego nie pojechałeś z nią?
- Wtedy już wszystko między nami źle się układało. Ja się bardzo zmieniłem, a ona nie. Nie wierzyłem, żeby mogła siedzieć w domu i nic nie robić. Przy takiej bliskości miasta i przy jej temperamencie wcześniej czy później wróciłaby do pracy, a ja razem z nią. Wiesz, to jest rodzaj ekscytacji, której trudno się oprzeć.
- Nie mógłbyś pracować tylko na pól etatu? Ashby wstrzymała oddech wiedząc, że teraz jego
odpowiedź będzie miała zasadnicze znaczenie dla ich przyszłych stosunków.
Wade przecząco pokręcił głową, a Ashby za wszelką cenę starała się, by na jej twarzy nie odbiło się rozczarowanie,
- Nawet swoimi własnymi interesami nie daję rady się zajmować. A Kay przeciwnie. Ma własną firmę w mieście, piękny duży dom na przedmieściu, wyszła za mąż i ma dziecko.
- A ty - zapytała - czy jesteś szczęśliwy?
- Byłem.
Odsunął się od niej i wstał.
- Ubierzmy się, bo jak tylko słońce schowa się za góry, zrobi się bardzo chłodno.
Ashby spojrzała na wąwóz i zobaczyła, że słońce jest już rzeczywiście nisko nad górami. Wstrząsnęła się na samą myśl, że za chwilę będzie zimno. Postanowiła, że na razie nie będzie pytała Wade'a, czy zgodziłby się zamieszkać w Waszyngtonie zamiast w Chicago.
- Idź, umyj się, a ja przyniosę ręczniki - powiedział, zabrał ich mokre ubrania i odszedł.
Wrócił po chwili, wykąpali się, a potem Wade starannie wytarł ją ręcznikiem.
- To zbrodnia chować takie piękne malutkie ciało pod ubraniem - mruczał, owijając ją w duży ręcznik.
- Myślałam, że nie lubisz niskich kobiet.
- Zmieniam zdanie, ty jesteś wyjątkiem, który potwierdza regułę.
Pomógł jej wejść do przyczepy. Wewnątrz po obu stronach były rozkładane łóżka, na które Wade położył materace i śpiwory.
- Przyjdziesz do mojego łóżka? - zapytała z uśmiechem.
- Masz zamiar wykończyć starszego pana?
- Kto tu jest starszym panem? - Zrzuciła z siebie ręcznik.
- Oczywiście ja. Muszę znaleźć drewno na ognisko, dopóki jest jeszcze widno, bo inaczej nie będziemy mogli ugotować kolacji i nie będę miał siły kochać się z tobą jeszcze raz.
- Wobec tego zaraz przyjdę ci pomóc.
Wade pomyślał, że ich wyprawa coraz bardziej pokazuje, jak dobrze jest im ze sobą, przecząc temu, o czym przedtem był tak mocno przekonany. Powoli upadał jego wcześniejszy plan, by zniechęcić Ashby do siebie. Czuł natomiast oplatające go jak sieć coraz większe pożądanie. No, a jeszcze gdyby okazało się, że Ashby lubi łowić ryby, będzie zgubiony!
Ashby następnego ranka zbiegła jak kozica z góry nad wodę i pouczała Wade'a, jak powinien łowić ryby.
- Najlepiej w ten sposób - oświadczyła i ucięła gałąź z drzewa, potem przywiązała linkę i haczyk i poszła w górę rzeki.
Wade był tak zaskoczony, że nawet się nie sprzeciwił. Obserwował ją w milczeniu, a po chwili zapomniał, że ma przyglądać się sposobowi łowienia ryb, bo zaczął podziwiać jej figurę w skąpym bikini.
Ashby zatrzymała się i zaczęła rozgarniać wilgotną ziemię. Wade otworzył usta ze zdumienia, kiedy ujrzał, jak Ashby wyciąga wijącego się robaka i nabija go na haczyk. Potem sprawnie zarzuca wędkę i siada na brzegu. Wędkę trzymała w obu dłoniach, a wzrok skupiła na powierzchni wody.
Wade zaśmiał się głośno sam do siebie. Ta kobieta umie łowić ryby! A to dopiero wpadł!
Ashby odwróciła się, słysząc jego śmiech i cicho poprosiła:
- Nie hałasuj, bo wypłoszysz ryby.
Wade umocował swoją wędkę na brzegu i podszedł do Ashby.
- Naprawdę chcesz coś złapać na taką prymitywną wędkę?
- Mówisz jak mały chłopiec, który przechwala się, że ma prawdziwą wędkę. Oczywiście, że złowię rybę w ten sposób. Tak mnie uczyli bracia, a ich nauczył ojciec.
Wade pokręcił głową z rozbawieniem.
- Nie wierzysz?
- Ależ wierzę - odparł szybko, widząc błysk gniewu w jej błękitnych oczach. - Nie mogę tylko znaleźć podobieństwa między kobietą łowiącą tu ryby, a tamtą, która przyjechała do Hickory sportowym porsche'em.
Ashby zaśmiała się.
- Zdradź, co masz przeciwko mojemu samochodowi. - Gdyby ktoś powiedział jej przedtem, że będzie jeszcze kiedyś nabijać robaka na haczyk, roześmiałaby mu się w twarz.
Wade wzruszył tylko, ramionami, bo trudno mu było tłumaczyć, że porsche jest symbolem tego stylu życia, z którym on już definitywnie zerwał, a Ashby ciągle jest do niego przywiązana.
- Założę się, że lubiłbyś nim jeździć. Jest doskonale przystosowany do pokonywania górskich wiraży.
- Na wyboistych drogach też?
Ashby roześmiała się przypominając sobie drogę, którą tu dojechali.
- Masz rację, nie.
Poczuła, że wędką coś szarpie, i zamilkła. Wade zauważył to i chciał przejąć wędkę, ale mina Ashby powstrzymała go od tego.
Ashby najpierw upewniła się, że ryba rzeczywiście połknęła haczyk, a potem powoli wstała i zaczęła ciągnąć zdobycz do brzegu.
- Pstrąg! - zawołała z tryumfem i wrzuciła rybę do kubła z wodą. - Dla mnie na obiad w sam raz. A co ty będziesz jadł?
Wade sprawdził swoją wędkę i wrócił kręcąc głową:
- Nie chciałbym łowić razem z twoimi braćmi.
- Nie bój się, jeden mieszka na Alasce, dwóch jest w Teksasie, a jeden na Florydzie. Ale ja jestem równie dobra jak oni.
- Żadne z was nie zostało w Weathersfield? - Wade usiadł i zarzucił wędkę w górę strumienia.
- Nie, moja siostra Wilma wykłada na uniwersytecie w Maryland, druga, Carol, ma praktykę pielęgniarską w Baltimore i tylko mąż Sue jest kongresmanem z Zachodniej Wirginii, ale mieszkają w Arlington.
- Więc dziewczęta z twojej rodziny i tak są blisko rodzinnych stron.
Ashby przez chwilę nie odpowiadała, zajęta nabijaniem na haczyk następnego robaka.
- Tak - zarzuciła wędkę w dół strumienia - poza tym wszyscy spotykamy się co parę lat u kogoś z nas. Mój brat narzeka wprawdzie, że wyprowadzi się, jeśli następnym razem znowu wybierzemy Florydę.
- A twoi krewni w Weathersfield?
- Mam tam jakichś wujków, ciotki. - Skrzywiła się lekko.
- Nie odwiedzasz ich?
Wade był zdumiony, bo choć nie miał rodzeństwa, to zawsze był bardzo zżyty ze wszystkimi krewnymi.
- Byłam najmłodsza i kiedy moi rodzice umarli, bracia i siostry już opuścili rodzinne strony. Sprzedaliśmy stare domostwo i już więcej nie miałam prawdziwego domu.
Ashby była pewna, że Wade nigdy nie zrozumie, jak bardzo chciała wymazać z pamięci swoje biedne i smutne dzieciństwo.
- Gdybyś chciała, moglibyśmy pojechać do Weathersfield.
- Tam nikt już mnie nie pamięta!
- Muszą cię pamiętać, przecież znali cię przez jakiś czas. Ile? Dwadzieścia lat?
- Wiesz, nigdy nie złapiemy drugiej ryby, jeśli będziesz bez przerwy gadał.
Wade nie przestawał jednak zadawać pytań:
- A reszta twojego rodzeństwa? Też nie chcą odwiedzać rodzinnych stron?
- Nie - ucięła krótko.
- Sądzisz, że jesteś kimś lepszym niż twoi krewni? Ashby zerwała się, rzuciła wędkę na ziemię i wykrzyknęła:
- Jakim prawem chcesz mnie osądzać?! Ty mieszkałeś w najróżniejszych stolicach całego świata, a zazdrościłeś swoim kuzynom, że chodzą do szkoły w Hickory. A wiesz, jak się chodzi do takich szkół na wsi? Powiedzieć ci prawdę?
Głęboko odetchnęła i kontynuowała:
- Chodziłam w butach okręconych folią i wyłożonych gazetami, a to dlatego, żeby przez dziury nie dostawało się błoto i śnieg. Nosiłam okropne długie majty, bo miałam tylko leciutki płaszczyk na zimę. Oto dlaczego nie chcę o tym pamiętać!
Głos jej się załamał i poczuła piekące łzy pod powiekami. Za wszelką cenę postanowiła, że nie będzie płakała. Tamto już minęło, skończyło się. Już nigdy nie będzie tak marzła! Nigdy więcej!
Nie mogła jednak powstrzymać łez. Jak przez mgłę zobaczyła, że Wade wstaje i chce do niej podejść. Odwróciła się, łkając spazmatycznie. Wade chwycił ją i mocno przytulił do piersi.
- Wypłacz się - wyszeptał i delikatnie pogładził po włosach.
Po chwili Ashby uspokoiła się.
- Miałam też szczęśliwe chwile w dzieciństwie, kiedy z ojcem łowiliśmy ryby, chodziliśmy na jagody, bawiliśmy się.
Zamilkła. Wade przytulił ją mocniej. Chciał jej tyle powiedzieć, ale nie wiedział, jakich użyć słów. Kochał ją, już dłużej nie mógł się oszukiwać. Nie mógł jej tego wyznać, bo to oznaczałoby, że proponuje jej pozostanie z nim na farmie. Podobnie jak Kay nie mogłaby długo żyć z dala od miasta, bez swojej ukochanej galerii. Nie, nie wolno jej tego proponować. A sam doskonale zdawał sobie sprawę, że nie powinien wracać do miasta. Zbyt dobrze znał swój charakter. Zaraz wciągnąłby go świat ambicji i konkurencji, a to oznaczało stres i wysiłek, na który nie mógł już sobie pozwolić.
Kay oskarżała go, że popada w skrajności, ale w końcu tu chodziło o jego serce. Blizna po operacji przypominała, że jego życie zostało jakby podzielone na dwie części. Nawet dla miłości nie będzie w stanie, wiedział o tym z całą pewnością, zmienić trybu życia.
Kocha Ashby, ale jej tego nie powie. Zachowa na zawsze w pamięci te słodkie chwile, a potem pozwoli jej odejść.
ROZDZIAŁ 10
- Tak bym chciała tu zostać - powiedziała Ashby, kiedy już się pakowali do wyjazdu.
- Nie mamy już nic do jedzenia - przypomniał Wade, choć i on pragnął zostać dłużej. Umówił się jednak z kuzynem Jeffem, że ten będzie zajmował się farmą najwyżej przez trzy dni.
- Ty zawsze jesteś realistą - narzekała Ashby, ale zaraz uśmiechnęła się do niego.
W ciągu tych kilku dni przekonała się, że matka Wade'a miała rację. Jej syn pod maską gruboskórności ukrywał czułe serce.
- Przecież w rzece są jeszcze ryby. Nie moglibyśmy żyć z darów natury?
Wade podniósł Ashby do góry, żeby pomóc jej wejść do furgonetki, przez moment przytrzymał przy piersi i oznajmił:
- Zostawiłem strzelbę w domu, więc nie mogę polować, ale mam na farmie ogród, może byś chciała żyć z darów natury mojego ogrodu?
Ashby wsiadła do furgonetki i odwróciła głowę w jego stronę. Przyglądał się jej uważnie, z jego zielonych oczu nie można było jednak wyczytać, czy żartuje, czy też prosi ją naprawdę.
- Jak długo to by miało trwać?
Wade już chciał wyznać, że zawsze, ale zamiast tego zapytał:
- A jak długo mogłabyś zostać?
Ashby była wyraźnie rozczarowana. Nawet nie powiedział, że ją kocha. No tak, ale Wade nie jest człowiekiem, który łatwo opowiada o swoich uczuciach. A może właśnie w taki sposób chce jej przekazać, co czuje? Spędzili cudowne dni i wspaniale było kochać się z nim, ale to zbyt krucha podstawa, by na niej budować trwały związek. Wspólne, codzienne życie to zupełnie co innego niż wycieczka.
- Mogę zostać do połowy sierpnia - odparła, przebiegając w myśli szybko rozkład swoich zajęć. To będzie miesiąc licząc od dziś. I niech to będzie prezent urodzinowy, który sobie sama podaruje. - Do połowy września w galerii jest jeszcze poprzednia wystawa, a na przygotowanie wystawy sztuki ludowej potrzebuję około sześciu tygodni.
- Świetnie. - Pocałował ją w policzek. - Zatem załatwione.
Zamknął drzwi i wsiadł z drugiej strony.
Ashby znowu wewnętrznie się obruszyła. Nawet nie powiedział, czy się cieszy, że ona z nim zostaje. Co za strasznie trudny człowiek! Pocieszyła się, że ma miesiąc na poznanie go.
- Co pomyślą sobie Millie i Coot? - zapytała.
- Na pewno będą w siódmym niebie.
Ashby biła się z myślami. Decyzja co do tego, czy zostać z człowiekiem, którego się kocha, nie powinna być trudna, ale czy to prawdziwa miłość?
- Nie dam rady podjechać na farmę moim samochodem - zaczęła, by choć w ten sposób kontynuować rozmowę.
- Tak, droga wymaga wyrównania. Zajmę się tym.
- Obiecaj mi, że Samson nie zje mnie na śniadanie.
- Znając cię wiem, że będzie ci jadł z ręki. Wygląda groźnie, ale naprawdę jest bardzo łagodny.
- Jaki pan, taki pies?
- Ja jestem łagodny?! Oj, moja pani, nie przeciągaj struny! - mruknął groźnie Wade, ale w głębi duszy był wzruszony.
Nie mniej niż ona był zaskoczony swoją propozycją, żeby gościła u niego na farmie. Im więcej jednak o tym myślał, tym bardziej pomysł wydawał mu się dobry.
Ashby wspaniale umiała dostosować się do warunków na biwaku, ciekawe, czy równie dobrze przystosuje się do życia na farmie. Dziwne, najpierw nie spodziewał się niczego innego poza przelotną, letnią przygodą, a teraz pragnął czegoś więcej. Może jednak powinien trzymać się od niej z dala? Teraz było już za późno. Musi ten miesiąc wykorzystać i cieszyć się, że Ashby z nim będzie. Tyle już przeszedł: operacja serca, pożegnanie się z myślą o dalszej karierze, rozpad małżeństwa z Kay. Jakoś przeżyje też i rozstanie z Ashby, kiedy minie ten wspólny miesiąc.
- Jedziesz złą drogą. - Ashby zauważyła, że nie wracają drogą, którą przyjechali.
- Można dostać się z różnych stron.
Wade prowadził furgonetkę wzdłuż strumienia i starał się, co Ashby od razu zrozumiała, nie niszczyć środowiska i nie jechać tymi samymi koleinami, które pozostały po poprzednich biwakowiczach.
Ashby odwróciła się, by jeszcze raz spojrzeć na łąkę, wodospad i skały. Starała się zatrzymać ten obraz na zawsze w pamięci.
Cokolwiek stanie się później z nią i z Wade'em, to wspomnienie tych cudownych chwil będzie jej zawsze towarzyszyć. Była mu wdzięczna.
- Dziękuję ci bardzo, było wspaniale.
- Tak. Cudownie i szaleńczo - sugestywnym uśmiechem dał do zrozumienia, że myśli o tym, jak się kochali - a wcześniej sądziłem, że jesteś raczej chłodna.
- Jesteś rozczarowany?
Gdyby ona tylko wiedziała, co się z nim stało! Wyjeżdżał z cynicznym zamiarem, by ją do siebie zniechęcić, a także zadowolić rodzinę, która go nieustannie swatała, a wraca zakochany po uszy.
Wydostali się z tunelu drzew, minęli wąski wąwóz i wjechali na szeroką żwirową drogę.
- Wreszcie prawdziwa droga - wykrzyknęła Ashby.
- Dojedziemy nią prosto do autostrady.
- Nie musimy wjeżdżać tak jak przedtem na te góry?
- Nie - uśmiechnął się Wade - ale przedtem było ciekawiej, szczególnie, kiedy zatrzymaliśmy się na samej górze. Pamiętasz, co się zdarzyło?
- Pewnie myślałeś, że się przestraszę wysokości i będę wrzeszczała. - Nie chciała wracać do wspomnień, jak to pierwszy raz się kochali.
Wreszcie dojechali do Hickory. Ashby z rozkoszą pomyślała o gorącej kąpieli. Umyje włosy szamponem, ułoży je, zrobi manikiur. A więc zostanie z Wade'em, oczywiście nie na stałe. Oboje doskonale wiedzieli, że potem ona wróci do Georgetown. Czy on pojedzie razem z nią? Oto pytanie.
- Zabierzemy twoje rzeczy i jedziemy do domu, dobrze?
- A mój samochód? - Próbowała grać na zwłokę.
- Wieczorem porozmawiam z Jeffem, żeby wyrównał drogę, i jak to zrobi, zaraz przyprowadzimy samochód na farmę.
- Może byśmy zaczekali tutaj... - Sądziła, że może sprowokuje go, by wreszcie powiedział coś o swych uczuciach do niej. Zaraz jednak w drzwiach pojawiła się Millie, więc Ashby zamilkła.
- Jak było na wycieczce? - zapytała Millie, podchodząc do nich.
- Cudownie - odparła Ashby, wysiadając z furgonetki.
- Mamo, wpadliśmy tylko po rzeczy Ashby, ona zostaje na jakiś czas u mnie na farmie.
Millie ze zdumienia otworzyła usta. Za to Wade był wyraźnie zadowolony, że zaskoczył matkę tą wiadomością.
Ashby przepraszająco spojrzała na Millie i pobiegła za Wade'em, który pospiesznie szedł do domu.
- Wade, zaczekaj!
Nie usłyszał jej, bo już wszedł do środka. A może nie chciał usłyszeć?
- Wiesz, uważam, że powinniśmy zaczekać, aż droga będzie gotowa - orzekła, kiedy już weszła do swego pokoju.
- Ależ dlaczego? - zdumiał się Wade, który już wyciągał jej walizkę z szafy.
- Może będę potrzebowała mojego samochodu - odparła, choć miała na końcu języka, że właściwie nie wie, czego on od niej oczekuje.
Podszedł do niej i wziął ją w ramiona.
- Dzisiaj jest czwartek. Jeff wyrówna drogę dopiero w sobotę. Dlaczego przez dwie noce mielibyśmy spać osobno?
Pocałował ją. Ciągle trzymał ją mocno w ramionach.
Rzeczywiście dlaczego? Zadawała sobie w duchu to pytanie, ale ciągle nie była zdecydowana.
- O co chodzi? Boisz się o swoją opinię? Już za późno. Sklep Coota to źródło informacji i obawiam się, że nie ma w okolicy człowieka, który nie wiedziałby już o naszej wspólnej wyprawie.
Ashby chciała go zapytać, czy ją kocha, ale dała spokój. Zamiast tego z lekkim uśmieszkiem powiedziała:
- Zastanawiam się, czy będę mogła wziąć gorącą kąpiel u ciebie. Masz chyba łazienkę i bieżącą wodę, zimną i gorącą?
Na twarzy Wade'a pojawił się wyraz ulgi. Podniósł ją do góry i z radości okręcił nią kilka razy w kolko.
- Moja pani, dla ciebie wszystko! Możemy zrobić gorącą kąpiel u mnie na farmie.
- Świetnie. Nie czekajmy więc i pakujmy się.
- Mój Boże - westchnęła ze zdumieniem, kiedy godzinę później w łazience Wade'a leżała w pięknej wannie z urządzeniem do podwodnego masażu.
- Czy teraz Zachodnia Wirginia podoba ci się bardziej niż przedtem?
- Tak, zdecydowanie bardziej.
Kiedy dotarli na farmę, najpierw przywitał ich radośnie Samson, a zaraz potem Wade przeniósł ją przez próg i zaniósł prosto do łazienki. Tam dokładnie ją namydlił, ona zrobiła mu tę samą przysługę i weszli pod prysznic, gdzie Wade powoli i słodko kochał się z nią. Teraz oboje leżeli w wannie pełnej piany.
- Czy jesteś zadowolona, że przeprowadziłaś się do mnie? - zapytał, lekko całując jej czoło.
- Sama nie wiem - ziewnęła. - Jestem śpiąca.
Wyszli z wanny, Wade owinął ją olbrzymim ręcznikiem i zaprowadził do sypialni. Ashby w milczeniu przyglądała się łóżku, wreszcie wykrzyknęła:
- Wade, jakie to piękne!
- Nie jest zbyt wygodne, kiedy chce się siedzieć i czytać - powiedział, zdejmując narzutę i pomagając jej przykryć się.
- Wade - zarzuciła mu ręce na szyję, kiedy schylił się, by ją pocałować - powiedz, dlaczego nie chcesz sprzedać mi swoich mebli?
W jego spojrzeniu widać było rozdrażnienie, ale usiadł na brzegu łóżka i spokojnie powiedział:
- Ponieważ, uparciuchu, znam siebie zbyt dobrze. Jak tylko poczuję smak sukcesu, będę chciał osiągnąć więcej. Zatrudnię pomocników i zamienię swoją farmę w fabrykę. Zawsze chciałem być najlepszy we wszystkim, cokolwiek robiłem.
- Najlepiej wcale nie musi oznaczać najwięcej. - Ashby delikatnie wodziła ręką po jego policzku. - Nigdy nie pozwoliłabym ci zatrudniać pomocników i uruchomić fabrycznej produkcji. Sprzedawałabym tylko to, co sam byś mógł zrobić.
- Nie rozumiesz, że po jakimś czasie twoja galeria nie wystarczyłaby mi. Wiem, że chyba tylko dziesięciu ludzi w kraju zajmuje się robieniem mebli w takim stylu i w tak tradycyjny sposób. Jestem pewien, że na rustykalne meble byłby zbyt. Wiele osób ma domy wakacyjne na wsi, ludzie pragną uciec od seryjnych mebli i wnieść do wnętrz swoich domów jakiś powiew natury i staroświeckości. Ale ja nie będę się tym zajmował na taką skalę. Pracowałem kiedyś bardzo ciężko i dorobiłem się ataku serca. Zrozum, że nie mogę teraz narażać się na stresy, które nieuchronnie niesie ze sobą konkurencja na rynku.
Ashby uważnie wpatrywała się w twarz Wade'a. Widziała, ile go kosztowało wyznanie tego wszystkiego. Jednak ona nie zgadzała się z tym, co mówił Wade.
- A farma - zapytała ostrożnie - dlaczego jej nie zmieniłeś w duże przedsiębiorstwo?
- To nie było konieczne. Zarobiłem dosyć pieniędzy, tak że spokojnie wystarczy mi do końca życia. Poza tym mam dochody z różnych inwestycji, w których ulokowałem część gotówki. A co ważniejsze, to zawsze uważałem, że farma nie powinna być duża. Nie czuję najmniejszej potrzeby powiększania jej czy ulepszania. Zanim kupiłem tę farmę, Coot też zmniejszył swoją, sprzedał bydło, ziemię wydzierżawił i uprawia tylko ogródek. Postanowiłem pójść w jego ślady. A poza tym - tu na jego twarzy pojawił się wyraz dumy - zacząłem stosować biodynamiczne metody uprawy i mam zdrową żywność. Szynka, którą jadłaś u Coota, pochodziła z pierwszej świni, jaką wyhodowałem tutaj.
- Nadałeś śwince jakieś imię? - Wesołe iskierki w oczach Ashby świadczyły o tym, że żartuje.
- Oczywiście, nazywałem ją Świnią i wiesz, zrozumiałem, że powiedzenie „żreć jak świnia" jest uzasadnione.
Ashby roześmiała się wesoło, zadowolona, że jej żarcik rozładował napięcie Wade' a.
- Ile będziesz hodował świń w tym roku?
- Jedną lub dwie. Obiecałem matce i Annie, że dostaną ode mnie szynkę na święta.
Wade przyglądał się jej speszony i zaciekawiony, dlaczego wygląda na tak zadowoloną.
- Nie masz zamiaru hodować dziesięciu czy dwunastu? Nie zastanawiałeś się nad tym, że mógłbyś swoją doskonałą szynkę sprzedawać w sklepach?
Wade zrozumiał, o co jej chodzi. Porównywała sprawę wytwarzania szynki i produkowania mebli i chciała mu udowodnić, że jest możliwe uprawianie hobby na małą skalę.
- Powinnaś była zostać adwokatem - stwierdził i zaczął wygładzać prześcieradło, jakby chciał uniknąć dalszych pytań.
- W naszej rodzime mój brat Andy został adwokatem. Podobno od momentu, kiedy zaczęłam mówić, ciągle się z nim spierałam.
- Współczuję mu. De ma lat?
- Czterdzieści, a moja siostra Sue ma trzydzieści osiem i to ona zawsze była rozjemcą, więc bardziej powinieneś współczuć jej i mnie. Byłam najmłodsza i wszyscy się mnie czepiali. - Zrobiła płaczliwą minkę.
- Byłaś raczej kapryśna i rozpieszczona.
Ashby wyciągnęła poduszkę zza pleców i rzuciła nią w Wade'a, a on chwycił drugą i rzucił w nią, ale po chwili zabawy zaczęli się kochać.
Kiedy już wstali z łóżka, Ashby postanowiła rozejrzeć się po mieszkaniu. Były w nim wełniane indyjskie dywany, drewniane afrykańskie figurki, na kominku stał szwajcarski zegar z kukułką, na półce z książkami ujrzała oprawione w skórę dzieła Szekspira. Taka różnorodność doskonale obrazowała złożony charakter Wade'a. Była to różnorodność tworząca jednak pewną spójną i fascynującą całość - tak, fascynującą i zarazem niedostępną. Ashby była trochę zaniepokojona. Wade jest tak dumny ze swej farmy i ze swego domu i widać, jak kocha to miejsce. Coraz bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że nie ma mowy, by Wade mógł zamieszkać u niej w Georgetown.
- Hej, o czym tak myślisz? - Wade machnął dłonią przed jej oczami, jakby odganiając złe myśli. - Wiem, że kominek może mieć magnetyzujące działanie, ale w tym nawet jeszcze nie rozpaliłem ognia! - Pocałował ją lekko w policzek.
Ashby z wysiłkiem uśmiechnęła się do niego.
- Co powiedział Jeff?
Wade przed chwilą wychodził, by umówić się z kuzynem w sprawie naprawy drogi.
- Zgodził się na sobotę, to będzie dla niego dodatkowa praca.
- Dużo to kosztuje?
Wade usiadł na kanapie, wzruszył ramionami.
- Jesteś warta takiego wydatku. Rzeczywiście, droga była dość długa i nawet naprawa
za cenę, na którą zgodził się Jeff, była sporym wydatkiem.
- Za to oczekuję nagrody. - Wymownie poklepał miejsce obok siebie na kanapie.
- Och, cały dzień dzisiaj siedziałam, pójdę teraz na spacer.
Ashby czuła, że nie może ani sekundy dłużej patrzeć na to mieszkanie. Wade pozwolił odejść żonie i wyprowadzić się do miasta. Czy ona, Ashby, może oczekiwać, że dla niej opuści farmę?
Była tak zdenerwowana, że trzasnęła wyjściowymi drzwiami.
Samson podbiegł do niej. Pogłaskała psa po głowie, jakby chciała zapomnieć o strachu, który ją ogarnął pierwszy raz na widok tego olbrzyma. Samson potraktował jej gest jako zaproszenie i szedł przy nodze.
Wade wbiegł na werandę i zawołał:
- Poczekaj, zmienię buty i pójdę z tobą. Ashby nawet nie odwróciła głowy.
Wade zrozumiał, że coś ją trapi i zastanawiał się, czy może jej samej pozwolić iść na spacer. Większa część farmy od lat nie była uprawiana i zarósł ją dziki gąszcz, w którym żyło sporo leśnych zwierząt. Raz nawet widział czarnego niedźwiedzia, a kiedyś węża. Skoro jednak będzie z Samsonem, nic jej się nie stanie.
Popatrzył na wydłużające się cienie i miał nadzieję, że Ashby będzie na tyle rozsądna, żeby wrócić przed zmrokiem. Jeśli nie, dopiero wtedy wyjdzie po nią, a tymczasem przygotuje coś dobrego na kolację i rozpali ogień w kominku. Kiedy Ashby wróci, na pewno opowie, co tak ją zmartwiło.
Tymczasem Ashby szła nie myśląc zupełnie, dokąd idzie, aż dotarła do szczytu wzgórza. Usiadła na kamieniu. Samson ułożył się obok niej i położył łeb na jej kolanach. Spoglądała na oświetlone różowymi promieniami zachodu szczyty gór i w roztargnieniu głaskała Samsona.
- Co mam zrobić? - zapytała go, ale pies patrzył tylko z zadowoleniem.
- Kocham takiego gbura!
Pies uniósł głowę i popatrzył na nią. Ashby była pewna, że dostrzegła wyraz sympatii i zrozumienia w jego brązowych oczach.
- Wiesz, chciałabym wyjść za niego i urodzić mu dzieci, ale on jest zakochany tylko w tej głupiej farmie.
Samson wyciągnął się nadstawiając na pieszczoty. Ashby zaczęła głaskać go po brzuchu kontynuując swoje żale.
- Nawet jeśli twój pan mnie kocha, to co mam zrobić, żeby mieć i jego, i moją galerię. On w ogóle nie ma zamiaru wracać do miasta.
Nowofundlandczyk pomrukiwał z zadowolenia.
- Gdybym była mądra, spakowałabym się i odeszła, póki jeszcze jest na to czas.
Zesztywniała na samą myśl o tym, a w sercu poczuła dziwne ukłucie, kiedy wyobraziła sobie, że nie zobaczy więcej Wade'a.
Samson próbował zaczepiać ją łapą i zachęcał do zabawy, ale Ashby nie zwracała na to uwagi. Podciągnęła nogi, oparła głowę na kolanach i pogrążyła się w rozmyślaniach. Po chwili wybuchnęła:
- Miłość powinna przecież człowieka uszczęśliwiać! Samson wstał i dotknął nosem jej szyi. Objęła go za głowę, wtuliła twarz w miękkie, ciepłe futro i wybuchnęła płaczem.
- Kocham go, chcę mieć dzieci, ale chcę też moją galerię - zawołała, podnosząc głowę. Samson polizał jej mokre policzki. Roześmiała się wtedy, pogłaskała go. Przypomniała sobie, co zawsze powtarzała Sue, że najmłodsza latorośl White'ów lubi wyzwania. To ją otrzeźwiło.
A może tym razem chce osiągnąć jednak coś niemożliwego?
- Musimy znaleźć jakiś kompromis - powiedziała do Samsona.
Wreszcie spotkała mężczyznę, którego kocha i nie opuści go bez walki.
- Waszyngton to coś zupełnie innego niż Chicago. A ja nie jestem Kay. Nie proszę go, by wrócił do pracy i nie pozwolę, żeby swoją pasję robienia mebli przekształcił w produkcję. Po prostu nie pozwolę! I wcale nie każę mu sprzedawać farmy, możemy tu mieć dom na wakacje.
Samson zaszczekał radośnie czując, że poprawił się jej humor.
- Oczywiście, ciebie też zabierzemy - zapewniła go. - W Waszyngtonie jest mnóstwo parków i będziemy chodzili codziennie na spacery.
Wstała i zdecydowała:
- Wieczorem zadzwonię do galerii i powiem im, że zostaję tu na wakacje. Będę miała cały miesiąc, aby udowodnić Wade'owi, że nie może beze mnie żyć.
Otarła łzy i czuła się teraz pełna energii i optymizmu.
Zaczęła wracać tą samą drogą, którą przyszła. Samson szedł obok niej.
Nagle Ashby zatrzymała się. Przypomniały się jej słowa Wade'a, że nigdy nie robi niczego połowicznie. Czy zatem słowo kompromis w ogóle istnieje w jego słowniku?
Samson podszedł do niej i szturchał ją nosem, przypominając, że to już czas na jego kolację.
- Dobrze, dobrze, już idę.
Postanowiła, że musi nauczyć tego uparciucha, co znaczy słowo kompromis, choćby miała mu to wbić do głowy!
ROZDZIAŁ 11
Wade przystosował się do wiejskiego życia, i podobnie jak inni mieszkańcy wsi, chodził spać wcześnie i wstawał bardzo rano. Sądził, że jest dla Ashby bardzo miły, bo pozwala jej spać do ósmej. Zresztą zawsze, także w Georgetown, wstawała o tej porze.
Wade nie jadał śmietany i masła, bardzo rzadko pił mleko, więc nie trzymał krowy. Ashby nie mogła pojąć, po co musi tak wcześnie wstawać skoro nie doi krów.
- Kto wcześnie wstaje, temu Pan Bóg daje. - Taka była jego odpowiedź.
- Masz właściwie już wszystko. Czego byś jeszcze chciał? - Nie dawała za wygraną.
Śmiał się tylko i nie zmieniał niczego w swoim rytmie dnia. Kiedy Ashby jeszcze spała, on zbierał jajka z kurnika, które w większości rozdawał swoim kuzynom, doglądał sadu i szedł na długi spacer z Samsonem. Wracał i wtedy budził Ashby. Czasami przynosił jej kawę i śniadanie do łóżka. Czasami delikatnie odkrywał kołdrę, brał ją na ręce i zanosił do łazienki pod prysznic albo do wanny. Ashby ubóstwiała te niespodzianki.
Ranki spędzali na zbieraniu owoców z sadu, sprzątaniu domu i przygotowywaniu obiadu.
Popołudniami wyjeżdżali na wycieczki w okolicę. Ashby nalegała, by Wade prowadził jej porsche'a. On zgodził się i nawet przyznał, że na górskich drogach samochód świetnie się sprawuje i doskonale pokonuje wiraże. Jednak kiedy był rano sam, patrzył na porsche'a z niechęcią, gdyż był przekonany, że symbolizuje on świat pośpiechu i dążenia za wszelką cenę do kariery. Świat, do którego należała Ashby, a który on dawno i bez żalu porzucił.
Ashby w biurze informacji turystycznej otrzymała spis, gdzie i kiedy odbywają się jarmarki z udziałem artystów ludowych. Bardziej cieszyły ją jednak nieoczekiwane odkrycia ciekawych twórców gdzieś w małych, zagubionych osadach. Zdumienie i wyraźna przyjemność na twarzach tamtejszych rzemieślników sprawiały, że czuła się jak Święty Mikołaj rozdający podarki.
Wade spostrzegł, że Ashby nie tylko w stosunku do jego kuzynki Anny, ale także wobec najskromniejszego nawet rzemieślnika zachowuje się z jednakową szczerością i uczciwością. Nigdy nie szczędziła wysiłku i pieniędzy, jeśli tylko uważała, że może zrobić dobry interes. Nigdy też nie pozwalała się nabierać.
Pewnego razu cierpliwie wyjaśniała kwestię transportu eksponatów pewnemu garncarzowi, który narzekał na znaczne koszty wysyłki swoich dość ciężkich i kruchych wyrobów.
- Płacę swoim klientom za wysyłkę i gwarantuję przysłanie z powrotem każdej nie sprzedanej rzeczy, ale nie mogę brać odpowiedzialności za to, co się może stać z przesyłką.
- Dlaczego? - zdziwił się Wade.
- Tylko wielkie galerie stać na własny transport i mogą zgłaszać się po odbiór zamówionych dzieł wprost u twórcy. Ja nie mogę sobie na to pozwolić, dlatego też artyści muszą ponosić ryzyko i są współodpowiedzialni za przesyłki.
- Czy chciałabyś powiększyć swoją galerię? Wade koncentrował się na prowadzeniu porsche'a, ale kątem oka obserwował Ashby.
Uśmiechnęła się zadowolona, że interesuje się jej sprawami.
- Marzę o tym, by otworzyć moje galerie jeszcze w Nowym Jorku i w Los Angeles.
Wade zacisnął ręce na kierownicy i w duchu zbeształ się, że zadał to pytanie. Uruchomienie galerii na terenie całego kraju wymagałby kredytów, negocjacji z bankami, słowem byłoby to przedsięwzięcie całkowicie ją absorbujące.
- Oczywiście, potrzebowałabym wtedy dobrego doradcy finansowego. Właściwie to jestem bardzo zadowolona, że mam małą galerię, nie muszę przed nikim się tłumaczyć i decyzje podejmuję na własną odpowiedzialność.
- Bardzo inteligentnie - pochwalił ją Wade. Ashby starała się ukryć niezadowolenie. Oczekiwała, że raczej będzie ją zachęcał do powiększenia galerii i wskaże jej sposoby, jak postępować. Pocieszyła się myślą, że przynajmniej nie sprzeciwiał się licznym podróżom po zakupy eksponatów na wystawę i nawet pomagał w znajdowaniu najlepszych rzemieślników. Kiedyś nawet sam zaproponował, żeby wybrali się do Elkins College, gdzie rzemieślnicy i muzycy ludowi prowadzili kursy sztuki ludowej. Ashby była wtedy pewna, że Wade coraz bardziej interesuje się sprawami jej galerii.
- Wiesz, to, co zapamiętałam z dzieciństwa w Zachodniej Wirginii, to przede wszystkim brak wszystkiego. Nigdy nie uświadamiałam sobie, jakie tu jest bogate dziedzictwo kulturowe.
Wade nie przerywał wiedząc, że Ashby głośno rozmyśla.
- Moja zastępczyni Joanna nigdy nie zetknęła się z czymś podobnym. Zawsze zazdrościłam jej tego, że wychowała się w zamożnej mieszczańskiej rodzinie, ale dopiero teraz widzę, jakie tam u nich wszystko było - nie mogła znaleźć właściwego słowa - jakie to było sterylne i wyprane z uczuć.
Wade wziął ją za rękę i zapytał z nadzieją w głosie:
- Polubiłaś Zachodnią Wirginię?
- Tak, bardzo. Cieszę się, że dawne zwyczaje i folklor przetrwały tu jeszcze. To bardzo ważne, bo jest wielu ludzi takich jak ja, którzy o tym zapomnieli.
- Opowiedz mi coś o Joannie.
Wade miał nadzieję, że Ashby porównując swoją przeszłość i przyszłość w Waszyngtonie dojdzie do wniosku, że przyszłość może okazać się równie nieciekawa jak dzieciństwo Joanny. Domyślił się, że Joanna jest dla Ashby kimś więcej niż pracownicą. Kiedyś kupowała koronkowy szal dla Millie i dragi wełniany dla Joanny. Powiedziała wtedy, że ciepłe, rdzawe, brązowe i czerwone kolory będą doskonale pasowały do włosów jej zastępczyni.
- Joanna ma metr osiemdziesiąt i jest wspaniała. Żaden mężczyzna nie może się jej oprzeć. Nie wiem, czy zgodzę się, żebyś ją poznał.
Wade uśmiechnął się. Nie miał najmniejszego zamiaru poznawać Joanny - niech sobie mieszka w Georgetown, a Ashby niech zostanie w Zachodniej Wirginii.
Kilka dni później, w czasie kolejnej wyprawy, Ashby znalazła odpowiedni prezent dla Coota. Odwiedzili wtedy Cass Scenic Railroad State Park i przejechali się starą kolejką, służącą kiedyś do przewozu drewnianych bali. Potem spotkali sprzedawcę lalek i Ashby od razu dostrzegła dziwne podobieństwo jednej z nich do Coota. Głowa lalki była zrobiona z wysuszonego jabłka, w którym zaznaczono nos, usta, policzki. Miała też kapelusz, perukę, okulary i fajkę.
Wade pokiwał tylko głową i próbował ukryć irytację, kiedy Ashby od razu zaczęła ze sprzedawcą swój zwykły handlowy dialog. Wade zaplanował ten wyjazd tylko jako wycieczkę dla odpoczynku i miał cichą nadzieję, że choć na ten czas myśli Ashby oderwą się od galerii.
Coot udawał trochę niezadowolonego, kiedy Ashby wręczyła mu lalkę.
- A cóż ja mam z nią zrobić?
Ale kiedy Ashby pocałowała go w policzek, rozchmurzył się i postąpił tak, jak mu poradziła. Posadził lalkę tuż przy kasie w swoim sklepie. Ashby zaprojektowała też rodzaj wizytówki z nazwiskiem i adresem producenta lalek i na własny koszt kazała wydrukować spory ich zapas, by klienci w sklepie Coota, którzy zainteresują się lalką, mogli od razu dostać dokładną informację.
- Co to za interesy, kiedy musisz jeszcze do nich dokładać? - zażartował Wade.
Siedzieli na werandzie. Ashby położyła głowę na ramieniu Wade'a i wyznała mu, co ją trapi.
- Tak bym chciała mieć więcej miejsca w mojej galerii. Nie musiałabym wtedy odrzucać tylu pięknych przedmiotów, których nie mogę u siebie pomieścić.
Milczała i rozmyślała o tych wszystkich artystach ludowych, którym tak by chciała pomóc.
- Mam! - wykrzyknęła olśniona nagłym pomysłem.
- Można by sprzedawać przecież niektóre rzeczy w sklepie Coota!
Wade wzruszył ramionami, niezbyt zadowolony z pomysłu.
- Zapytaj go o to sama.
Ashby postanowiła zrobić to w najbliższą niedzielę, kiedy pojadą do Millie i Coota na obiad.
Gdy już tam przyjechali, Ashby wcale nie przystąpiła od razu do rzeczy, tylko zaczęła opowiadać o wycieczce do Cass Scenic Railroad State Park. Opisywała, jakie tam widziała sklepy i co w nich sprzedawano.
Siedzieli przy dużym owalnym stole nakrytym najlepszym obrusem i najelegantszą porcelaną Millie. Już po obiedzie Ashby przeszła do sprawy.
- Coot, twój sklep jest równie ładny, jak tamte w Cass. Czy nigdy nie myślałeś, żeby sprzedawać u siebie więcej wyrobów sztuki ludowej? Można by zrobić katalog i prowadzić sprzedaż wysyłkową, tak jak to robią w Vermont.
Coot był tak zaskoczony pomysłem, że aż otworzył usta ze zdumienia. Ashby mówiła dalej:
- Dzięki odpowiedniej reklamie Hickory mogłoby stać się sławne. Turyści będą przyjeżdżali specjalnie do sklepu Coota.
- Zachodnia Wirginia to nie to samo co Vermont - mruknął Coot. - Pamiętam, jak kiedyś wysyłaliśmy nasz syrop klonowy. Ludzie płacili więcej wtedy, kiedy myśleli, że jest on z Vermont.
- To zrozumiałe. Vermont był pierwszym stanem, który reklamował sprzedaż syropu klonowego - nie ustępowała Ashby. - Zachodnia Wirginia dołączyła później. Zauważcie, jak w ciągu ostatnich paru lat powstają, gdzie się tylko da, wyciągi narciarskie, a tu u nas mamy fantastyczne warunki, góry Potomac, Canaan Valley, Silver Creek.
- My? - zdumiał się Wade.
Ashby zarumieniła się. Rzeczywiście nie mogła ukryć zdziwienia, kiedy Wade pokazywał jej zmiany, jakie zaszły w Wirginii. Wade ironizował, że w pamięci Ashby wszystko uległo jakby zamrożeniu i dlatego tak trudno było jej uwierzyć w to, co widzi na własne oczy. Oczywiście powinna była przewidzieć, że dla ratowania gospodarki, po zamknięciu kopalni węgla, stan będzie musiał się nastawić na turystykę.
- Ona przecież stąd pochodzi - przypomniała Wackowi jego matka.
- Tak, pochodzi stąd, ale do tej pory nie odwiedziła swoich krewnych w Weathersfield, a nie widziała ich od piętnastu lat. I w ogóle nie ma najmniejszego zamiaru pojechać do nich.
- Przecież ci powiedziałam, dlaczego tak postępuję - wtrąciła zaniepokojona Ashby.
Wade dostrzegł wyrzut w jej błyszczących oczach i odwrócił wzrok. Nie miał zamiaru jej zranić, chciał tylko, by jego rodzina nie traktowała jej zbyt serio. Nie cierpiał tej galerii! Zaś wszystko, co Ashby robiła, sprowadzało się w końcu do galerii.
- Nie ma nic ważniejszego niż rodzina - orzekł Coot, patrząc surowo na Ashby.
- Jestem pewna, że Ashby ma ważne powody i że Wade je zna - odezwała się Millie. - To brzydko z jego strony, choć chyba wiem, dlaczego tak się zachowuje.
Pochyliła się i szeptem zapytała Wade'a:
- Synu, czyż miłość nie jest wspaniałą rzeczą? Wade skrzywił się.
Millie z uśmiechem odwróciła się do ojca i zmieniła temat rozmowy, powracając do projektu związanego ze sklepem.
- Wydaje mi się, że Ashby ma dobry pomysł. Nie tylko Anna robi piękne kilimy. Moglibyśmy pomóc nie tylko ludziom takim jak ona, ale pomyśleć o założeniu restauracji, barów, hoteli i w ogóle o rozwoju turystyki tu, w Hickory i Clairmont.
- Tak, ludzie będą potrzebowali sklepów z żywnością - stwierdził Coot, pykając z fajeczki.
- W twoim sklepie można by trochę zmienić wystrój i mógłbyś sprzedawać nie tylko żywność, ale i inne rzeczy.
Ashby spojrzała w kierunku Wade'a, szukając u niego wsparcia, ale jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Nie patrzył na nią.
- Nie wiem, czy bym sobie poradził. Jestem stary i wątpię, czy nauczę się czegoś nowego.
- Pomogę ci - zapewniła Ashby. - Będę na początek rozprowadzała foldery reklamowe w mojej galerii. Wystawa sztuki ludowej na pewno wzbudzi zainteresowanie wielu osób, a wtedy w folderze znajdą informację, gdzie można kupić przedmioty podobne do tych, które były na wystawie.
- A skąd ja mogę wiedzieć, co podoba się mieszczuchom? - Coot wytrząsnął popiół z fajki.
- Poza tym, po zakończeniu wystawy w twojej galerii oni będą pozostawieni sami sobie - wtrącił Wade.
- No nie, jeśli się z nią ożenisz, to nie - stwierdził Coot.
Wade zerwał się na równe nogi.
- Przepraszam, pójdę się przejść.
- Kochasz go, prawda? - cicho spytała Millie.
- Tak - odpowiedziała szczerze Ashby.
- On ciebie też kocha, daj mu tylko trochę czasu.
Millie objęła ją, ale Ashby mimo to czuła się nieszczęśliwa. Chciałaby usłyszeć takie wyznanie od Wade'a. Był już początek sierpnia, czas uciekał, a on nie powiedział jej, czy ją kocha.
Wade prawie nie odzywał się, kiedy wracali na farmę. Ashby oczekiwała przeprosin z jego strony i też milczała. W domu udali się do sypialni i położyli się z daleka od siebie. W nocy Wade obudził się i dotknął jej, kochali się w milczeniu, ale czule. Potem Wade wyszeptał, całując ją w czoło:
- Bardzo cię przepraszam, nie powinienem był tak mówić wieczorem.
Ashby chciała zapytać, dlaczego ją zranił, ale wiedziała, że przeprosiny dużo go kosztowały, więc powiedziała tylko:
- Wybaczam ci. - Pocałowała go.
- Mówiłaś kiedyś, że panieńskie nazwisko twojej matki brzmiało Ashby.
Ashby przytaknęła i zapytała:
- A dlaczego to cię interesuje?
- Tak sobie, bez powodu. Spijmy już.
Wade leżał jeszcze dłuższy czas i obmyślał sposoby ściślejszego związania Ashby z rodzinnymi stronami, bo to oznaczało zarazem, że przywiązałaby się do niego.
Wstał wcześnie, kiedy tylko świt zaróżowił niebo i zadzwonił do informacji. Zapisał numery, o które prosił, karteczkę schował do portfela i poszedł do swoich codziennych zajęć.
Ashby obudziła się i z niedowierzaniem popatrzyła na zegar. Była prawie dziesiąta. Dlaczego Wade jej nie obudził? Czy jej się tylko śniło, że ją przeprosił?
Poszła do łazienki, wzięła prysznic, ubrała się. Wade ciągle nie przychodził. Poszła go poszukać. Najpierw zajrzała do ogrodu, nie było go tam. Potem zobaczyła, że wrota stodoły są otwarte. Tam była jego pracownia, tam wykonywał zimą większość swoich mebli. Zimą, bo wtedy było mniej pracy na farmie.
- Hej, jest tam kto? - zawołała, wchodząc za próg z pewnym wahaniem.
Wade odwrócił się. Jego sylwetka rysowała się wyraźnie na tle olbrzymiego okna we wschodniej ścianie stodoły. Samson podniósł się ze swego miejsca i wesoło machał ogonem na powitanie.
- Wcześnie dziś wstałaś - powiedział Wade, podchodząc i mocno ją obejmując.
Samson wspiął się na tylne łapy, a przednie oparł na ramionach Wade'a, jakby upominając się, żeby i o nim nie zapomnieć.
- Nie żartuj, już dziesiąta!
Ashby przypatrzyła się Wade'owi i była już pewna, że przeprosiny to nie był sen.
Wade spojrzał na zegar wiszący przy drzwiach, wypuścił Ashby z objęć i powiedział:
- Rzeczywiście, dziesiąta, nie zauważyłem wcześniej. Chodź, zobacz, nad czym pracuję.
Wziął ją za rękę i poprowadził do dużego stołu. Zobaczyła na nim drzewko rozdzielone na kształt litery V. Każdy z konarów miał co najmniej dwa i pół metra długości i był już prawie całkiem oskrobany z kory.
- Znalazłem to dziś rano, kiedy byłem z Samsonem na spacerze. Młode drzewka bardzo rzadko rozdzielają się na tak idealnie jednakowe części. Zazwyczaj jedna część zabiera więcej wody i rośnie szybciej, jest potem grubsza, a druga mniejsza i cieńsza. Pomyślałem, że będzie się świetnie nadawało na specjalny stelaż do kilimów.
Wziął ze stołu drzewko, ustawił je na podłodze czubkiem do góry i zaczął wyjaśniać:
- Dam tutaj jeszcze cztery poprzeczne paliki, będzie wytrzymalsze i może przyda ci się do zawieszenia kilimów Anny.
Ashby wstrzymała oddech, oczy błyszczały jej radośnie. Czy to nie był znak miłości? Czy on myślał o wspólnej z nią przyszłości?
- To będzie wspaniałe! Odesłać ci po wystawie?
- Nie, możesz zostawić sobie albo sprzedać, jeżeli będziesz chciała.
Kiedy zobaczył to drzewko, pomyślał, że zrobi coś dla niej na przeprosiny. Bardzo źle wczoraj postąpił, nie powinien był tak gwałtownie jej atakować w obecności rodziny. Galeria stanowiła część jej życia i powinien się z tym pogodzić. Nie było sensu psuć ostatnich wspólnych dni.
Ashby promieniała z radości. Postanowiła, że nie będzie o nic więcej prosić, ale Wade uczynił już pierwszy krok, by jego prace zostały wystawione w jej galerii. Może to jest także pierwszy krok na drodze do kompromisu i znalezienia sposobu na to, by mogli być razem. Wade jest dumnym mężczyzną i nie można za mocno na niego naciskać. Ashby postanowiła, że musi spokojnie poczekać.
W ciągu następnych dni z rosnącym zaciekawieniem obserwowała postęp prac przy swoim stojaku. Wade zeskrobywał korę ręcznie, metalowym skrobakiem. Potem szlifował elektryczną szlifierką, jedynym elektrycznym narzędziem, którego używał. Poza tym stosował tylko ręczne piły, świdry, dłuta.
- Szlifowanie - wyjaśnił jej - jest najbardziej pracochłonną czynnością. Nie mam cierpliwości, żeby to robić ręcznie.
Ashby przekonała się jednak, że Wade umie być cierpliwy. Kiedy poprzeczne paliki były już zamontowane, zaczął nakładać warstwa po warstwie olej lniany, potem pięć warstw wosku rozpuszczonego w spirytusie. Po każdym nałożeniu jednej warstwy czekał aż do całkowitego wyschnięcia i dopiero nakładał drugą. Wyjaśnił jej, że jest to najlepszy sposób zabezpieczenia drewna, a poza tym wosk nadawał drewnu piękny, naturalny połysk.
Ashby przypatrywała się, z jakim uczuciem i zadowoleniem wykonywał każdą czynność i jaki był dumny z siebie, kiedy wszystko dobrze wychodziło.
Sęk, który był na jednej z gałęzi, wykorzystał do wyrzeźbienia ornamentu w stylu królowej Anny. Kiedy zajmował się rzeźbieniem, wydawało się, że zupełnie zapominał o obecności Ashby.
Wreszcie skończył i postawił stojak na podłodze sprawdzając, czy jest stabilny.
- To bardzo dziwne, że ty, który byłeś tak ważnym maklerem, możesz teraz robić takie rzeczy.
Odwrócił się i spojrzał na nią uważnie. Siedziała na stołku z nogami podwiniętymi po turecku i twarzą opartą na dłoni. Włosy zdążyły jej podrosnąć i nie układała już loków. Wyglądała młodo i zarazem pociągająco.
- To dla mnie rodzaj terapii - powiedział, wycierając ręce z wosku - równie ważnej, jak dieta i ćwiczenia. To daje mi odprężenie i zarazem poczucie przydatności.
Podszedł do niej i podniósł ze stołka, odszedł kilka kroków i położył ją na stercie niedawno skoszonego siana...
Poszli później do ogrodu i zbierali fasolę. W domu Ashby zaproponowała:
- Pyszna jest ta fasola, może byśmy ją zawekowali albo zamrozili?
Ashby przyzwyczaiła się szybko do diety Wade'a, której on tak bardzo przestrzegał. Po jakimś czasie polubiła nawet różne egzotyczne dania, które Wade przyrządzał. Specjalizował się zwłaszcza w kuchni chińskiej.
Teraz wzruszył ramionami.
- Zawsze mogę dostać trochę od mamy i od Coota. Nie wiem jeszcze, ile mi będzie potrzeba na zimę, bo to zależy, czy będę żywił dwie osoby, czy tylko siebie.
Sitko z fasolą wypadło z rąk Ashby wprost do zlewu. Powoli zakręciła wodę i odwróciła się do Wade'a, który stał przy kuchence i gotował wodę. On też na nią spojrzał, ale nie widać było w jego zielonych oczach śladu kpiny. Można w nich było raczej wyczytać nadzieję lub obawę.
- Czyżby to było zaproszenie do pozostania? - zapytała z wahaniem.
- A chciałabyś, żeby tak było?
Ashby już, już miała powiedzieć: tak, ale ugryzła się w język.
- Prosisz, bym została? - powtórzyła swoje pytanie, bo chciała mieć pewność, że ją zrozumiał.
Wade skrzyżował ręce na piersi i uważnie się w nią wpatrywał. Zauważył moment wahania na jej twarzy i to starczyło mu za odpowiedź. Nie miała zamiaru rzucać galerii, by go poślubić. On zaś nie mógł walczyć z czymś, co było dla niej tak ważne i tyle trudu ją kosztowało.
Ashby czekała na jego odpowiedź, niemal nie oddychając. Czy on ją kocha? Czy chce, żeby z nim została? Dlaczego na nią zrzuca trud podjęcia decyzji?
- Nie, nie mogę tego zrobić.
- Dlaczego?
Wade odwrócił się gwałtownie i podszedł do niej, podniósł trochę do góry i posadził na stole kuchennym.
- Dlatego, że cię kocham.
Ashby uniosła twarz, czując jak ogarnia ją fala radości.
- Ja też ciebie kocham.
- Tak, ale oboje jesteśmy na tyle dorośli, by wiedzieć, że nie da się pokonać różnicy między Zachodnią Wirginią i Georgetown.
Ashby ujrzała cień w jego oczach i szczęście, które przed chwilą ją ogarnęło, ulotniło się.
- Jeśli się kogoś kocha, można pokonać przeszkody! - Jeszcze przez chwilę miała nadzieję, że wszystko powinno się ułożyć, że muszą osiągnąć jakiś kompromis.
- Oboje jesteśmy rozsądni i dojrzali, powinniśmy znaleźć jakieś wyjście!
Zanim Wade zdążył zapytać ją, jakie to wyjście, pocałowała go mocno.
Ashby czuła, że nie nadszedł jeszcze czas na dyskutowanie tego, które z nich czego się wyrzeknie. Teraz pragnęła tylko jednego. Cieszyć się świadomością, że on ją naprawdę kocha.
ROZDZIAŁ 12
Początek sierpnia był bardzo ciepły. Ashby i Wade całe dnie spędzali na farmie. Ashby skończyła już załatwianie wszystkich spraw związanych z wystawą i cały wolny czas poświęcała Wade'owi. Nie jeździli teraz na wycieczki po okolicy, za to chodzili popołudniami na długie spacery, zbierali ostatnie jagody, szukali dojrzałych jeżyn lub po prostu podziwiali piękno górskiego pejzażu.
Przyszłość nadal była niejasna i to kładło się pewnym cieniem na ich szczęściu, ale Ashby postanowiła teraz niczym się nie martwić. Każde spojrzenie i każdy gest Wade'a świadczyły, że jego miłość jest równie głęboka jak jej własna. Nawiązało się między nimi prawdziwe porozumienie. Niekiedy nie musieli nic mówić, bo wystarczało samo spojrzenie.
Ashby była przekonana, że Wade także planuje ich wspólną przyszłość i dlatego sama szykowała się do pójścia na jakieś ustępstwo. Widząc jego zdecydowaną niechęć do powrotu w świat biznesu, zrezygnowała z pomysłu powiększenia galerii i korzystania z jego pomocy jako doradcy finansowego. Zamiast tego postanowiła zatrzymać galerię taką, jaka jest, i większość obowiązków powierzyć Joannie, co pozwoli jej na spędzanie części roku na farmie.
W miarę jak zbliżały się jej urodziny, Wade stawał się coraz bardziej tajemniczy. Skończył już stelaż na kilimy, ale ciągle jeszcze rankami zamykał się i pracował nad czymś w stodole. Kilka razy Ashby była zaskoczona, że kiedy rozmawiał przez telefon, na jej widok zmieniał od razu ton głosu i temat rozmowy.
Pewnego razu ktoś zadzwonił i długo z nim rozmawiał, potem Wade zawołał Ashby. Telefonowała jej siostra Sue.
- Chciałam tylko porozmawiać z człowiekiem, który poderwał moją małą siostrę - tłumaczyła się Sue.
Podejrzenia Ashby rosły. Wade obiecał urządzić jej niezapomniane urodziny, ale nie mogła z niego wyciągnąć, co to będzie. Snuła najróżniejsze przypuszczenia: może pytał Sue o rozmiar pierścionka zaręczynowego, a może przeciwnie, chciał z nią zerwać i prosił Sue o przyjazd i pomoc?
Niestety, nie mogła dłużej przeciągać pobytu na farmie. Joanna coraz częściej dzwoniła w sprawach galerii i najbliższej wystawy, a Ashby tylko obiecywała, że wraca już niedługo. Żadna siła nie wyciągnęłaby jej z Zachodniej Wirginii przed uroczystością.
Jeszcze niedawno myśl o trzydziestych piątych urodzinach napawała ją pesymizmem, a teraz wydawało się, że ta data może stać się początkiem szczęśliwej przyszłości z Wade'em.
Dwa dni przed urodzinami rozpadało się na dobre. Deszcz nie ustawał. Ashby przestraszyła się, że to zły znak.
- Nudzisz się w domu w taką pogodę? - Wade zauważył jej zmianę nastroju, bo od poprzedniego dnia siedzieli razem w domu.
Tego ranka Wade pojechał tylko wypożyczyć jakieś filmy na wieczór. Ashby została i piekła ciastka, a kiedy Wade wrócił, przygotowała mu gorącą czekoladę. Potem usiedli na kanapie przy kominku.
Ashby ze smutkiem patrzyła przez okno na przygnębiający, szary dzień.
- Nie chcę, żeby tak padało w moje urodziny. Wade ukląkł przed nią.
- Moja mała dziewczynko, nie martw się. Ani deszcz, ani śnieg, ani nic innego nie zatrzyma chwili, kiedy będziesz wchodzić w średni wiek - mówił to z udawanym, żartobliwym współczuciem.
- Bardzo dziękuję za pocieszenie, znacznie lepiej się czuję! Jak mogłam oczekiwać zrozumienia ze strony takiego starego mężczyzny?!
- Starego?! - Wade zrobił komicznie oburzoną minę. - Mam trzydzieści dziewięć lat, a ostatnie badania mówią, że dopiero czterdziestka jest końcem młodości.
- Może to i prawda, ale kobiety nie osiągają pełni rozkwitu aż do czterdziestki, podczas gdy wy, biedni mężczyźni, macie to za sobą w wieku lat dziewiętnastu. Widzisz więc, że właściwie jesteś o dwadzieścia lat dla mnie za stary.
- O nie! - Wade zerwał się na równe nogi. - Zaraz przekonasz się, kto tu jest stary.
Tego wieczoru nie oglądali już żadnego filmu. Żar płonącego kominka nie mógł się równać żarowi ich namiętności, kiedy kochali się na miękkim dywanie z owczych skór.
Przed zmierzchem niebo rozpogodziło się i pojawiła się tęcza. Ashby wybiegła na werandę z okrzykiem zachwytu. Wade poszedł za nią i zobaczył, jak klaszcze w dłonie i podskakuje z radości. Ashby rzuciła się mu w ramiona przekonana, że tęcza jest zapowiedzią czegoś dobrego.
Następnego ranka obudziła się bardzo wcześnie, cichutko wstała z łóżka, zarzuciła na siebie ciepły szlafrok Wade'a, bo przed świtem było jeszcze chłodno, i wyjęła parę jego ciepłych skarpet. Samson zbudził się i patrzył na nią w ciemności. Szeptem kazała mu, by został na miejscu, bo bała się, że zbudzi Wade'a. Poszła do kuchni, cicho nastawiła maszynkę do kawy, włożyła skarpety i wyszła na werandę. Usiadła w bujanym fotelu i szczelnie otuliła się szlafrokiem. Samson usadowił się koło niej i natychmiast zasnął.
Ashby chciała zbudzić Wade'a, kiedy tylko pojawią się pierwsze promienie wschodzącego słońca. Chciała razem z nim powitać poranek swoich urodzin, dzień, kiedy prawdopodobnie on poprosi o jej rękę. Przecież tęcza nie mogła zapowiadać czegoś innego.
- Ach, tu jesteś! - Usłyszała go od drzwi. - Jak widzę i mój szlafrok też się znalazł!
- Właśnie miałam iść cię budzić - stwierdziła z uśmiechem.
Wade ubrał się w zielony sweter i dżinsy, czarne włosy miał jeszcze potargane ze snu. Wyglądał cudownie.
- Pewnie szukałaś prezentu po całym domu. Zachowujesz się jak dzieciak przed Gwiazdką - zażartował.
Ashby wstała, wspięła się na palce i pocałowała go mówiąc:
- Ty jesteś jedynym podarkiem, jakiego pragnę. Wade przez chwilę trwał w milczeniu, wreszcie powiedział:
- Zatem mnie masz, cały dzień będę twoim niewolnikiem. Co pani sobie życzy na śniadanie?
- Poproszę o grzanki z syropem klonowym. - Starała się ukryć rozczarowanie. Bardzo wyraźnie dała mu do zrozumienia, o co jej chodzi, a on obrócił to w żart. A może zaprosi ją gdzieś do eleganckiej restauracji na kolację i wtedy... Może zabierze ją na spacer przy księżycu...
- Znudziła ci się moja dieta? Nie chcesz owoców i owsianki? - zaśmiał się.
Potrząsnęła głową.
- Nie. Dzisiaj jest wyjątkowy dzień i mogę życzyć sobie, czego dusza zapragnie. A jeśli mnie ładnie poprosisz, to i tobie dam ugryźć.
- To miło z twojej strony, moja mała. - Wziął ją na ręce i usiadł w bujanym fotelu, trzymając ją na kolanach. - Popatrzmy teraz na wschód słońca, zgoda?
- Dokładnie to samo chciałam zaproponować. - Położyła głowę na jego piersi.
Po śniadaniu Wade powiedział:
- Przygotuj się do wyjścia. Włóż coś ładnego, ale nie jakąś wieczorową kreację.
To oczywiście wykluczało biwak! Ashby przeglądała swoje ubrania i zastanawiała się, co też Wade planuje.
Zdumiała się, kiedy zobaczyła go w eleganckich spodniach koloru khaki, niebieskiej koszuli i sztruksowej marynarce.
- Jeśli nie nałożysz czegoś na tę bieliznę, spóźnimy się - upomniał ją.
Ashby uśmiechnęła się kusząco, ale Wade pokręcił głową i podszedł do drzwi.
- Daję ci dziesięć minut, a jeśli nie, to wsadzę cię do samochodu tak, jak stoisz.
Szybko zaczęła szukać, co by tu nałożyć i żałowała, że nie ma nic nowego. Nagle drzwi sypialni otworzyły się i wszedł Wade niosąc duże, ładnie zapakowane pudło.
- Wszystkiego najlepszego! - powiedział z uśmiechem.
Patrzyła na niego badawczo, kiedy pomagał jej umieścić pudło na łóżku.
- Otwórz je teraz - poradził. Posłusznie odwinęła wstążki i kolorowy papier. Wstrzymała oddech, zanim otworzyła pudło. Może w tym dużym pudełku będą kolejno coraz mniejsze, coraz mniejsze, aż w końcu znajdzie malutkie pudełko z pierścionkiem. Modliła się w duchu, by tak było.
Nie. W pudełku była sukienka. Biała, ozdobiona bawełnianą koronką i haftowana w delikatne pastelowe kwiaty.
- Jaka piękna! - zawołała, nie podnosząc wzroku, by ukryć głębokie rozczarowanie. - Dziękuję ci bardzo.
- Nie mnie dziękuj, tylko Annie. To ona zrobiła tę sukienkę, bo pomyślała, że możesz potrzebować czegoś ładnego do ubrania.
Ashby podniosła głowę i odetchnęła słysząc, że to nie jest prezent od niego. Uśmiechnęła się.
- Nie spodziewałam się, że Anna zrobi mi taką niespodziankę - powiedziała, wkładając sukienkę.
- Wyglądasz wspaniale - zauważył.
Ashby spojrzała mu w oczy i zobaczyła w nich taki zachwyt, że bez spoglądania w lustro wiedziała, że jest piękna. Nie mogła się jednak oprzeć, by nie zerknąć do lustra. Wyglądała niezwykle romantycznie i kobieco w tej sukni od Anny.
- Zupełnie nieźle jak na trzydziestopięcioletnią babę - dodał Wade i wyszedł.
Usłyszał, jak Ashby rzuciła ze złości butem w drzwi. Gdyby teraz tylko jej dotknął, spóźniliby się. Zaczynał żałować swej decyzji, by towarzyszyć jej przez cały ten dzień.
Zupełnie nie miał pojęcia, jak ona zareaguje na przygotowaną niespodziankę. Wiedział natomiast, o co chodziło jemu samemu. Chciał ją mocniej związać z Zachodnią Wirginią, a w rezultacie i z sobą.
Kiedy Ashby była już gotowa, zaprowadził ją do swej furgonetki, choć nalegała, by pojechać porsche'em.
- Ja przygotowałem niespodziankę, więc i ja wybieram samochód.
Wade pragnął, by dzisiaj nic nie przypominało jej Georgetown.
Ashby posłusznie wsiadła i pomyślała, że pojadą gdzieś na piknik. Pierścionek zaręczynowy pewnie jest ukryty w koszyku z prowiantem.
Znowu nie zgadłam, pomyślała, kiedy Wade skręcił w stronę Hickory. Roześmiała się na widok mnóstwa samochodów zaparkowanych przed domem Millie i Coota.
- Zaprosiłeś całe miasto na przyjęcie? To jest ta niespodzianka?
Może zamierzał ogłosić zaręczyny w obecności całej swojej rodziny. Bardzo chciała, żeby tak było!
- Zaprosiłem cały stan - odparł i nacisnął klakson, ogłaszając ich przyjazd.
Millie wyszła im na spotkanie i uścisnąwszy Ashby powiedziała:
- Wszystkiego najlepszego. Coot i cała rodzina czekają w ogrodzie.
Poprowadziła ich do tylnych drzwi, Wade otworzył je przed nią. Ashby wyszła i oniemiała, nie mogąc od razu ogarnąć wzrokiem całego widoku. Na trawniku pod kolorowymi ogrodowymi parasolami stały stoły z jedzeniem. Między dwoma słupkami zawieszony był transparent z napisem: Wszystkiego najlepszego! Tłum ludzi śpiewał głośno: Sto lat, sto lat
Oczy jej zaszły mgłą wzruszenia, kiedy zaczęła rozpoznawać poszczególne twarze. To były twarze krewnych Wade'a, ale także i jej własnych. Pośrodku stała Sue ze swoim mężem i dziećmi, z prawej strony Sue druga siostra Carol, także z rodziną. Z lewej jej bracia: Andy, Frank i Grover. Bracia musieli przyjechać z daleka, z Alaski i z Florydy, więc nie zabrali żon i dzieci.
Goście skończyli śpiewać i Sue podbiegła do Ashby.
- No, pocałujże tego chłopaka. - Sue wskazała Wade'a. - To wszystko jego pomysł.
Ashby w milczeniu odwróciła się w jego stronę. Uśmiechnął się i wyciągnął ku niej ramiona. Podeszła, a on mocno ją pocałował przy ogólnym aplauzie. Zaraz potem rozdzielili ich goście składający życzenia.
- Masz szczęście, że urodziny wypadają ci w sierpniu - powiedział Andy całując ją.
- Tak, inaczej nie moglibyśmy tu przyjechać - dodał Frank.
- Najlepsze życzenia od mojej rodziny - oznajmił Grover.
- Bill zadzwoni dziś do ciebie, też nie mógł przyjechać - wytłumaczyła czwartego brata Carol.
Wade odgadł, że Carol jest najstarsza z rodzeństwa. Miała już siwe włosy tak jak jego matka. Zaczął liczyć i zapytał:
- Kogo brakuje oprócz Billa?
- Wilmy, jest na rocznym stażu naukowym we Francji - odpowiedziała Sue. - Wiesz, ona wykłada...
- Tak, na University of Maryland - dokończył Wade.
- Bardzo dobrze, na piątkę!
- Ashby, pamiętasz tę panią? - zapytała Sue, prowadząc ją do starszej kobiety.
- Och, ciocia Tootsie! Teraz jesteśmy tego samego wzrostu!
- I znalazłaś sobie chłopaka wysokiego jak mój Elwood. - Ciotka uśmiechnęła się do Wade'a.
- Zawsze byłaś ładna - powiedział Elwood do Ashby - i taka zostałaś.
- Nazywałeś mnie Czerwonym Kapturkiem - przypomniała mu Ashby. - Ach, jest też Nancy!
Okazało się zatem, że Wade i Sue zaprosili nie tylko najbliższą rodzinę. Nancy była córką Tootsie. Znaleźli się tu wujek Galen z żoną Floreną, ciotka Małgorzata z mężem Clyde'em, ciotki Kathleen, Betty i Gerry. Były ich liczne, dorosłe już dzieci, które, podobnie jak Ashby, wyprowadziły się z Weathersfield. Ale nie nazbyt daleko, skoro wszyscy mogli przyjechać na przyjęcie urodzinowe. Patrzyła teraz, jak żartują i wspominają dawne figle i psoty.
- Pamiętacie, jak Nancy zamieniła Ashby miseczkę z puddingiem czekoladowym na miseczkę z zimnym sosem i jak Ashby nabrała do ust dużą łyżkę tego paskudztwa?
- Tak, ale potem Ashby odpłaciła jej i wlała octu do szklanki Nancy!
Zdziwione dzieci patrzyły nie rozumiejąc, z czego śmieją się ich rodzice. Wade śmiał się równie szczerze jak wszyscy.
- To przyjęcie przypomina raczej wesele - powiedział, dołączając do nich Coot. - Brakuje tylko księdza. Może poślemy po wielebnego Jenkinsa?
- Bill i Wilma nie darowaliby, gdyby wesele odbyło się bez nich - wtrącił Andy.
Ashby rzuciła ukradkiem spojrzenie na Wade'a. Uśmiechał się, ale nie mogła odgadnąć, co myślał, kiedy mówiono o ich małżeństwie. Szybko też, ku rozczarowaniu Ashby, zmienił temat i zapytał:
- Co Bill porabia na Alasce?
- Prowadzi gdzieś w dzikiej głuszy obozy myśliwskie i wędkarskie - wyjaśnił Frank. - Ludzie z całego świata przyjeżdżają i płacą mu za to, co dla niego jest samą przyjemnością. - Westchnął i poklepał się po brzuchu. - A ja siedzę całymi dniami w biurze wśród papierów i jem zbyt wiele w czasie lunchów.
- Przyjedź na Florydę, to zaraz u mnie zgubisz brzuszek - odezwał się Grover.
- Widzisz - tłumaczył Frank - to kolejny mocny facet w rodzinie. Ma wypożyczalnię żaglówek i sam ciągle pływa po oceanie.
- Przyjedź do mnie z Ashby - zaproponował Grover Wade'owi - to popłyniemy na ocean łowić ryby.
Wade z powątpiewaniem pokręcił głową.
- Już raz łowiłem z nią ryby i nie jestem pewien, czy moja ambicja zniosłaby powtórkę.
- Przypomniałaś sobie, czego cię uczyliśmy? - zapytał Andy.
Ashby potaknęła.
- Pamiętacie, jak ją straszyliśmy, że zrobimy z niej przynętę? - Kuzyn Chuck włączył się do rozmowy.
- Uciekła wtedy na drzewo i nie chciała zejść. Musieliście przyjść po mnie - wspomniała Sue.
- Widzisz, nie wierzyłeś, kiedy ci mówiłam, że wszyscy się mnie czepiali. - Ashby zwróciła się do Wade'a.
- Biedna dziecina! - Objął ją, ale w jego oczach było więcej rozbawienia niż współczucia.
- Zawsze jednak odpłacała pięknym za nadobne - zapewniał Frank. - Pamiętam, jak kiedyś...
Wspominali stare dzieje, a kiedy zaczęli mówić o rodzicach, oczy Ashby zrobiły się wilgotne. Odnajdywała podobieństwo ich rysów w twarzach ciotek i wujków.
Kiedy szła z Wade'em do innej grupki gości, wyszeptała mu do ucha:
- Dziękuję ci. Dziękuję, że przypomniałeś mi moją przeszłość.
- Zadowolona?
Potaknęła zdecydowanie. Jej obawy okazały się bezpodstawne. Wszyscy krewni doskonale ją pamiętali i spotkanie z nimi wcale nie obudziło w niej niemiłych wspomnień.
Wade mrugnął znacząco.
- Na razie zadowolę się takim podziękowaniem, ale później...
Gdyby jeszcze zaproponował jej małżeństwo, byłaby zupełnie szczęśliwa. Zbliżał się wieczór, przyjęcie kończyło się, a Wade nie miał zamiaru ogłaszać zaręczyn.
Wrócili na farmę, Wade poszedł wypuścić Samsona ze stodoły, Ashby podążyła za nim. Pies powitał ich z szaloną radością. Wade włączył światło i poprowadził Ashby w głąb pracowni.
- To jest mój prezent dla ciebie - wskazał ręką. - Zrobiłem dla ciebie wezgłowie do łóżka.
Ashby podeszła bliżej i przypatrywała się. Była to bardzo piękna rzecz. Wade wykorzystał drzewo wyrwane z korzeniami, a korzenie posłużyły do zrobienia rodzaju baldachimu podtrzymywanego rzeźbionymi słupkami.
- Jakie to piękne.
Podeszła i dotknęła gładkiej powierzchni drewna. Nie mogła spojrzeć na Wade'a, bo zrozumiała, że nie doczeka się propozycji małżeństwa. Nagle wpadła na pomysł i zapytała:
- Czy to ma być wezgłowie do naszego małżeńskiego łoża?
Wade podszedł do niej, dłonią zburzył jej włosy, w oczach miał smutek.
- Nie, jeśli zabierzesz je do Georgetown.
Powiedział to cicho, ale Ashby czuła się jak ogłuszona. Zamknęła oczy, nic nie mówiła. Była pewna, że przez ostatnie dwa tygodnie Wade również obmyślał sposoby, jak by mogli zostać razem.
- Jest coś takiego jak kompromis - powiedziała wreszcie.
- Raz weekend tu, raz tam. - Potrząsnął głową. - Jestem tak szczęśliwy, kiedy jesteś ze mną, że nie zniósłbym, gdybyś ciągle wyjeżdżała.
- Nie, nie o tym myślałam. Moglibyśmy część roku spędzać na farmie, a część w Georgetown.
- I co? Wziąć ślub? Ashby potaknęła.
- A co ja będę robił w mieście, zabawiał się w gosposię? A co z farmą? Ktoś musi się nią zajmować.
- Zimę możemy spędzać w Waszyngtonie, a ty możesz wynająć kogoś na ten czas. Zresztą nie ma tyle pracy na farmie. Poza tym zimą zajmujesz się głównie robieniem mebli, a garaż w moim domu można przerobić na pracownię.
- I ty będziesz sprzedawała meble? Znowu potaknęła.
- Ashby, sądziłem, że zrozumiałaś, dlaczego nie mogę i nie chcę sprzedawać moich mebli, tłumaczyłem ci już.
Ashby nie dawała za wygraną.
- Nie myślałam o sprzedaży na wielką skalę, nie pozwoliłabym ci uruchomić przedsiębiorstwa. Mogę załatwić ci kontrakt i zająć się wszystkimi formalnościami, tak że nie będziesz musiał o nic się martwić.
Wade uśmiechnął się. Najbardziej podobał mu się w niej upór równy jego własnemu uporowi. A on chciał, żeby została z nim na farmie!
- Nie, nie mogę.
- Nie możesz czy nie chcesz?
Wade czuł się bezsilny.
- Co za różnica? Nie mam po prostu wyboru.
- Zatem wszystko skończone? Pomożesz mi się spakować i pomachasz na pożegnanie?
Wade chciał ją objąć, ale mu umknęła.
- Gdybym mógł, poprosiłbym, żebyś została ze mną i wyszła za mnie. Nie mogę jednak prosić, żebyś rzuciła galerię. Ona tyle dla ciebie znaczy. Nie zniósłbym, gdyby twoja miłość zaczęła zmieniać się w nienawiść.
- Gdybyś naprawdę mnie kochał, znalazłbyś jakiś sposób, byśmy mogli być razem!
Pobiegła w stronę drzwi.
- Czy wiesz, jak mi ciężko pozwolić ci odejść?
W jego głosie brzmiała taka męka, że Ashby zatrzymała się, ale nie odwróciła. Oczy miała pełne łez.
- Wyjazd z tobą do Waszyngtonu to dla mnie wyrok śmierci. Nie proszę, żebyś udowodniła mi swoją miłość i rzuciła galerię. Czy mam poświęcić własne życie, żeby przekonać cię, że cię kocham?
Usłyszała, jak podchodzi do niej. Odwróciła się, położyła dłonie na jego piersi, czuła bicie jego serca.
- Nie musisz dla mnie umierać. Przecież możesz stosować dietę, uprawiać ćwiczenia nie tylko tu na farmie.
- Nie, nie mogę. - Wziął ją za ramiona i kilkakrotnie potrząsnął. - Ashby, byłem z tobą szczery. Porzucenie kariery i wyjazd z Chicago okazało się dla mnie bardzo trudne. Nie mogę tam wracać.
- Nie mówię przecież o powrocie do Chicago. Waszyngton jest zupełnie inny, to nie to samo co Chicago, a robienie mebli to nie to samo, co praca na giełdzie!
Wade opuścił ręce i bezradnie kręcił głową.
- Ashby - błagał - proszę, spróbuj zrozumieć! Patrzyła przez chwilę na niego, wiedziała, że nie ma co dalej walczyć, że przegrała.
- Wszystko rozumiem, tak łatwo przekreślasz najlepsze, co mi się zdarzyło w życiu. - Przerwała, zaśmiała się ironicznie. - Zresztą zdawało mi się, że także i w twoim.
Otworzyła drzwi i wyszła.
ROZDZIAŁ 13
Ashby poszła spad, nie dbając o to, czy Wade do niej przyjdzie, czy nie. Jednak nie mogła zasnąć i wpatrywała się w ciemność. Po pewnym czasie pojawił się Wade. Wstała, podeszła do niego i nerwowymi ruchami zaczęła ściągać z niego ubranie - wiedziała, że to już ostatni raz. Wade odsunął ją i sam powoli się rozebrał. Ashby opanowała się i pomyślała, że lepiej nie spieszyć się i zapamiętać każdy moment przed rozstaniem.
Kochali się w milczeniu. Potem Wade trzymał ją w objęciach, nic nie mówili do siebie, tylko on czasami mocno ją przytulał. Niewiele spali tej nocy. O świcie wypuścił ją z objęć, przyjrzał się jej, jakby chcąc lepiej zapamiętać, pocałował w czoło i wyszedł.
Kochał ją tak bardzo, że nie potrafił jej zatrzymywać za wszelką cenę. Teraz musiał jednak zebrać wszystkie siły, żeby móc się z nią pożegnać. Zawołał Samsona i poszedł z nim na długi spacer.
Ashby nasłuchiwała, jak odchodzi, potem też wstała. Wzięła prysznic, ubrała się i spakowała.
Nie zostawiła żadnej kartki.
Zatrzymała się w Hickory, żeby pożegnać się z Millie i Cootem. Kiedy weszła do kuchni, Millie zerwała się z krzesła.
- Co się stało!?
Ashby bez słowa podeszła do niej i mocno objęła. Chciało się jej płakać, ale mówiła sobie, że nie jest już małą dziewczynką, która swoje problemy może wypłakiwać na ramieniu mamy.
- Wyjeżdżam.
- Co takiego?!
Coot podszedł do nich i głośno zaprotestował:
- Wybij to sobie z głowy! Nigdzie nie wyjedziesz! Zostaniesz tu z naszym chłopcem.
- Siadaj i skończ śniadanie - nakazała mu Millie. - To są rozmowy między kobietami.
Zaprowadziła Ashby do salonu i posadziła na kanapie.
- Niewiele więcej mogę powiedzieć. Wade nie chce wyjechać ze mną i nie chce też prosić mnie, bym została.
- A zostałabyś, gdyby poprosił?
- Tak! - wykrzyknęła i zerwała się z kanapy. - On jest taki despotyczny, w ogóle nie dał mi czasu na zastanowienie się, jakby to było, gdybym została na farmie. Wiedział też doskonale, że nie chciałam się spotkać z moimi krewnymi, a mimo to zaprosił ich na przyjęcie bez mojej zgody. Kiedy jednak przyszło do planowania wspólnej przyszłości, nagle zrobił się taki uprzejmy i nie poprosił mnie, żebym została.
- A co z twoją galerią? Mogłabyś z niej zrezygnować dla niego? - spytała Millie.
Ashby była zakłopotana.
- Próbowałabym osiągnąć kompromis. Mam bardzo dobrą współpracowniczkę, która mogłaby mnie zastępować, ale Wade nie zgodził się mieszkać w mieście nawet przez kilka miesięcy w roku.
- Jemu było bardzo trudno zdecydować się na wyjazd z miasta i rzucenie pracy. Dopiero, kiedy zrozumiał, że jest to sprawa życia lub śmierci, zmienił zdanie. Od tego czasu nie chce o tym wspominać i sądzi, że nie ma innego wyboru.
- Tak, tak, wiem o tym. Powiedział mi o swoich problemach z sercem i o swoim cholernym charakterze, ale ja go kocham i oh mnie też! Dlaczego nie chce pójść na kompromis? Jest przecież dorosły i powinien wyciągnąć wnioski z błędów, które popełnił. Dlaczego mam wszystko rzucać i przekreślać, żeby z nim być?!
Millie wzięła jej ręce w swoje i spokojnie zaczęła:
- Miejsce kobiety jest u boku mężczyzny, którego kocha. Tak było przynajmniej za moich czasów. Byłam dziewczyną z prowincji, a edukację skończyłam na szkole średniej, lecz kiedy Abe zaczął pracować w dyplomacji, musiałam zacząć się uczyć najróżniejszych rzeczy. Na początku szczerze tego nienawidziłam. Byłam przerażona, że zrobię jakiś błąd, jakieś okropne faux pas, które zniszczy karierę Abe'a. Jednak on całkowicie mi zaufał i to dodało mi sił. Nie umiem ci doradzić, co masz zrobić, choć bardzo bym chciała. Ja wierzę w to, że miejsce kobiety jest u boku mężczyzny, ale ty powinnaś postępować tak, jak uważasz, że będzie najlepiej dla ciebie. Kay była nieszczęśliwa tu na prowincji i pewnie Wade obawia się, że i z tobą tak może być. Dlatego nie nalega, żebyś została.
Ashby spuściła głowę. Nie umiała zdecydować, czy mogłaby być szczęśliwa bez swojej galerii.
- Daj sobie i jemu trochę czasu. Wróć do siebie i wsłuchaj się w swoje serce. Tylko tyle. Potem będziesz wiedziała, co należy uczynić.
- Dziękuję - powiedziała Ashby - dziękuję za wszystko, byłaś dla mnie taka dobra.
Wychodząc spotkały Coota, który niecierpliwie zapytał córkę:
- No i wytłumaczyłaś jej?
- Nie zwracaj na niego uwagi. - Millie objęła ją i prowadziła do drzwi. - To stary zrzęda.
- Aha, więc nie zostanie z Wade'em. - Coot zagrodził im drogę.
- Jeszcze nie teraz. Musi wrócić do swojej galerii i przemyśleć wszystko.
- Smarkacze! Wydaje im się, że wszystkie rozumy zjedli, a tak naprawdę, to nic nie wiedzą. Trzeba było wczoraj wezwać wielebnego Jenkinsa, kiedy była po temu okazja.
Ashby nie zwracała uwagi na jego zrzędzenia.
- Jeśli zdecydujesz się sprzedawać u siebie wyroby sztuki ludowej, daj mi znać, a przyślę do ciebie ludzi.
- Wyjeżdżasz sobie, ja wcale nie robię się młodszy, a tak bym chciał zatańczyć na twoim weselu!
Ashby z trudem powstrzymywała łzy. Szybko się pożegnała.
Dzień był piękny, słoneczny. Ashby jechała powoli, nie mogła się skupić na prowadzeniu. Czuła ból w sercu na samo wspomnienie zielonych oczu Wade'a.
Przed Waszyngtonem zaczął się duży ruch, co zmusiło ją do większego skupienia się na prowadzeniu. Podjechała pod swój dom i zatrzymała się przed garażem. Usłyszała szczekanie psa i w pierwszym odruchu pomyślała - Samson! Zaraz się jednak otrząsnęła, jest przecież w domu u siebie, w Georgetown. Wprowadziła samochód do garażu, pozamykała drzwi. Weszła do środka. Potrzebowała tylko snu i zapomnienia.
Obudził ją dźwięk telefonu. Zerwała się z jedną myślą - to na pewno Wade!
- Ashby? Wszystko w porządku? - Usłyszała głos Joanny.
- Tak, tak. Która godzina?
- Już prawie dwunasta. Widziałam twój samochód w garażu, potem pukałam do ciebie, ale nie odzywałaś się i już zaczynałam się denerwować.
- Przyjechałam późno w nocy - skłamała Ashby.
- Och, przepraszam, że cię obudziłam. Wracaj do łóżka.
- Nie, tylko się umyję, ubiorę i zejdę do galerii.
Nie mogła myśleć ciągle o nim, musiała się czymś zająć, a poza tym trzeba było zorganizować wystawę. Poszła do kuchni zrobić kawę. Wnętrze zaprojektowała sama. Było bardzo nowoczesne, ale teraz poczuła, jak obce i właściwie bezosobowe jest w porównaniu z ciepłym, wypełnionym drewnianymi meblami domem Wade'a na farmie.
Nalała sobie kubek kawy i zeszła do galerii. Chodziła i oglądała wszystko, jakby widziała to po raz pierwszy. Nagle na ścianie zobaczyła ręcznie tkany kilim, który bardzo przypominał kilim Nawajów wiszący w domu Wade'a.
Także tutaj, u siebie w galerii, nie mogła przestać o nim myśleć! Gdzie i jak odnajdzie spokój?
Zjawiła się Joanna, którą Ashby pochwaliła:
- Bardzo dobrze sobie radziłaś beze mnie. Widzę, że sprowadziłaś trochę nowych eksponatów.
Joanna uśmiechnęła się z zadowoleniem.
- Chcesz wszystko obejrzeć?
- Nie dzisiaj, boli mnie głowa. Joanna patrzyła na nią zaintrygowana:
- Na pewno jesteś zakochana. Gdzie ukrywasz tego faceta z aksamitnym głosem? Nie sądzisz chyba, że dzwoniłam tak często, żeby tylko z tobą porozmawiać. Kiedy mi go przedstawisz?
- Wiesz, on nie lubi miasta. - Ashby spróbowała nonszalancko wzruszyć ramionami. - Powiedz mi, jak idzie sprzedaż biżuterii?
Ashby przyglądała się koralom, turkusom, srebrnym naszyjnikom porozkładanym na wyłożonych aksamitem półkach.
- Coś mi się zdaje, że są jakieś problemy. - W oczach Joanny było współczucie. - Zamknijmy galerię i chodźmy na obiad. Wypłaczesz się ciotce Joannie.
- Idź sama, ja zostanę.
Matka Wade'a nie mogła jej pomóc, jak więc mogła uczynić to Joanna?
- Idź już, i tak napracowałaś się, kiedy mnie nie było. Teraz moja kolej.
- Pamiętaj jednak, że zawsze możesz na mnie liczyć - zadeklarowała Joanna, wychodząc na przerwę obiadową.
Nagle pojawiła się Sue. Wpadła do galerii jak burza.
- Jak można było pozostawić człowieka bez jednego słowa, nie zostawiłaś nawet karteczki! - Sue zupełnie nie przejmowała się, że przysłuchują się jej klienci. - A poza tym twoi bracia i siostry czekali na ciebie ze śniadaniem Nie zjawiałaś się, więc zadzwoniliśmy do Wade'a i biedaczek powiedział, że go rzuciłaś i wyjechałaś.
Ashby szybko wyprowadziła Sue do mieszkania. Chciała się wytłumaczyć, a przede wszystkim dowiedzieć czegoś o Wadzie.
- Powiedz mi, co mówił Wade?
- Niewiele. Wrócił ze spaceru i zobaczył, że ciebie już nie ma. Zadzwonił do swojej matki, ona mu opowiedziała, że byłaś u niej pożegnać się i że odjechałaś do Georgetown. Wade też zapomniał o umówionym śniadaniu. I co chcesz jeszcze wiedzieć? Jego głos brzmiał strasznie! Ty zresztą też nie wyglądasz lepiej, ten puder nie maskuje sińców pod oczami.
Ashby nalała kawy do kubków, jeden podała Sue, a sama usiadła przy oknie i zapatrzyła się na drzewko rosnące pośrodku niewielkiego dziedzińca. Jakże to odmienny widok od tego z werandy Wade'a!
Sue podeszła do niej:
- Ashby, przestań się tak gapić przez okno, wyglądasz jak chodzące nieszczęście.
- Nic na to nie poradzę. Czy Wade mówił coś jeszcze?
- Że nie wzięłaś prezentu urodzinowego. Powiedział, że ci go przyśle.
Ashby zachłysnęła się kawą i krzyknęła:
- Nie chcę żadnych jego prezentów! Jak on mógł mi to zrobić!
- A co się stało? - zdziwiła się Sue.
Ashby zerwała się i, nie panując nad sobą, krzyczała:
- Zrobił dla mnie rzeźbione wezgłowie do łóżka. Spodziewałam się, że poprosi mnie o rękę, a on zrobił wezgłowie do łóżka, ale nie do łóżka małżeńskiego! Dostałam więc puste łóżko!
Sue aż się cofnęła przerażona jej wybuchem.
- Przepraszam, Sue. Nie powinnam była ci o tym mówić.
- Zacznij jeszcze raz i spokojnie opowiedz mi po kolei.
Ashby uspokoiła się i opowiedziała wszystko, ale Sue nie mogła jej poradzić nic ponad to, co już radziła Millie.
- Daj mu trochę czasu, on cię kocha, nawet ślepy może to zauważyć. Wade cierpi teraz naprawdę, poznałam to po jego głosie. Zobaczysz, że zmieni zdanie i pójdzie na kompromis.
Ashby nie podzielała optymizmu swojej siostry.
Pewnego dnia do galerii nadeszła olbrzymia paczka od Wade'a, ale nie było żadnej karteczki ani listu. Ashby kazała znieść paczkę do piwnicy, żeby nie patrzeć na to pięknie rzeźbione wezgłowie.
Joanna już kilka razy prosiła, by Ashby zeszła do piwnicy i sprawdziła, czy przyszły wszystkie zamówione przez nią rzeczy. Jednak Ashby nie mogła tego zrobić. Drewniane rzeźby przypominałyby jej Wade'a, jego zielone oczy, jego mocne ręce, ciemne włosy rozwiane na wietrze...
- Ashby, oprócz wezgłowia jest też stelaż na kilimy - powiedziała Joanna po powrocie z piwnicy - i jeszcze to...
Był to ten sam niebieski miś, którego Wade wygrał na strzelnicy. Ashby wzięła go od Joanny i przytuliła do piersi, nazwała go małym Wade'em i to był jedyny mały Wade, jakiego dała ukochanemu. Poruszyła ją do głębi ta myśl. Zdecydowanym i gwałtownym ruchem wrzuciła misia do kosza na śmieci.
Joanna aż jęknęła, ale Ashby niczego nie chciała jej wyjaśniać.
Wieczorem, kiedy kładła się już do łóżka, nagle przypomniała sobie niebieskiego misia i nie mogła się oprzeć, by nie zejść na dół, do galerii i odszukać go. Nie potrafiła w żaden sposób, choć próbowała, wymazać Wade'a z pamięci. Dlaczego więc miała wyrzucać pluszową zabawkę? Tej nocy usnęła tuląc do piersi misia i była to pierwsza noc od wyjazdu z Hickory, kiedy spała spokojnie, bez męczących snów.
Minęła połowa września i w Waszyngtonie nie było już tak gorąco. Ashby powierzyła wszystkie sprawy galerii swej zastępczyni Joannie, choć wiedziała, że powinna była wyjaśnić jej, dlaczego zorganizowanie poprzedniej wystawy pozostawiła także na jej głowie. Najchętniej rzuciłaby wszystko, gdyby nie wspomnienie pełnych nadziei oczu Anny.
Joanna zajmowała się wszystkim, a Ashby czasami mobilizowała się, by porozmawiać z klientami. Wystawa sztuki ludowej miała się zacząć w listopadzie na Święto Dziękczynienia i trwać do Świąt Bożego Narodzenia. Joanna organizowała reklamę i pisała mnóstwo listów. Planowała równocześnie ekspozycję na styczeń, spotykała się z młodymi awangardowymi artystami, pytała Ashby o radę, ale ona zgadzała się na wszystko niemal automatycznie i bez zastanowienia. Jednym słowem - galerię prowadziła właściwie Joanna.
Pewnego razu w telefonie odezwał się nieśmiały głos, który obudził Ashby z letargu. Telefonowała Anna.
- John będzie miał niedługo urlop i pomyślałam, że może przyjedziemy na wernisaż, jeśli nie masz nic przeciwko temu.
Ashby zapewniła ją, że bardzo się ucieszy z jej obecności na wystawie. Patrzyła z wyrzutami sumienia na stos zaproszeń, które miała porozsyłać, a nawet nie zaczęła ich adresować.
- Przyjedźcie koniecznie, klienci chcą się spotkać z artystami.
- Nie wiem, czy jestem artystką i trochę się boję rozmów z twoimi klientami.
- Ależ jesteś artystką i będziesz im opowiadała to samo, co mówiłaś mnie. - Ashby dodawała jej otuchy i zaraz potem zapytała o Wade' a.
- Nie widuję go zbyt często. Zresztą inni też. Siedzi u siebie na farmie i nigdzie się nie rusza. Tak sobie myślę, że byliście ładną parą, no, ale to nie moja sprawa.
- Tak, Anno, byliśmy. Możesz mu powiedzieć, jak go spotkasz, że tęsknię do niego?
- No dobrze. - Anna wydawała się zdziwiona prośbą. - Ale możesz przecież sama do niego zatelefonować.
- Ale on się do mnie do tej pory nie odezwał!
- Znasz jego numer, dlaczego mnie prosisz, skoro to z nim chcesz rozmawiać?
Ashby przyznała jej rację i pożegnały się. Tak bardzo pragnęła usłyszeć jego głos! Podniosła słuchawkę. Co mu jednak powie nowego prócz tego, co już raz zakomunikowała. Ona oczekiwała kompromisu, a on nie chciał zgodzić się na jej propozycję. Odłożyła słuchawkę. Nie, nie będzie do niego telefonowała, ale wyśle mu zaproszenie na otwarcie wystawy. Oczywiście Millie i Cootowi także.
Sama myśl o tym, że zobaczy Wade'a, ożywiła ją i z zapałem zabrała się do wysyłania zaproszeń. Zaczęła od zaproszenia do Wade'a. Nie wiedziała, co ma napisać. Darła kartkę po kartce, ale żadne słowa nie wydawały się jej właściwe. Były albo zbyt oficjalne, albo zbyt rozpaczliwe. W końcu zdecydowała się dopisać do oficjalnego zaproszenia tylko jedno słowo - proszę.
ROZDZIAŁ 14
W Waszyngtonie w październiku zaczęła się wspaniała jesień, ale Ashby tego nie zauważyła. Wade nie odpowiedział na jej zaproszenie. Kusiło ją, by zadzwonić, ale postanowiła czekać, aż Wade odezwie się pierwszy. Dzień mijał za dniem, zbliżał się listopad. Ashby spędzała poranki w oczekiwaniu na pocztę, popołudnia zaś zawsze były przykre, bo Wade nie dawał znaku życia i Ashby roztrząsała bezskutecznie, dlaczego do niej nie pisze. W niedziele stanowczo odmawiała wizyt u Joanny lub Sue i zostawała w domu. Pewnego dnia zadzwoniła Millie i poinformowała, że przyjedzie na otwarcie razem z Cootem. Niewiele mogła powiedzieć o synu, bo bardzo rzadko go widywała.
Ashby miała nikłą nadzieję jeszcze na tydzień przed otwarciem, że Wade zrobi niespodziankę i zjawi się nie zapowiadany. Nigdy jednak w najśmielszych marzeniach nie spodziewałaby się, że dostanie od niego przesyłkę z meblami. To dlatego rodzina prawie go nie widywała - był zajęty pracą w warsztacie. Przysłał jej komplet do jadalni: piękny stół i krzesła. Co oznaczała ta przesyłka? Nie było żadnego listu ani kartki. Ashby miała nadzieję, że to oznacza przyjazd Wade'a na wernisaż. Ożywiona tą myślą włączyła się energicznie w przygotowania i jak najbardziej efektowne rozmieszczanie eksponatów. Sale wystawowe ozdobiła suszonymi liśćmi klonu i koszykami pełnymi jabłek i dyń. Menu też było proste, jak na wiejskich wycieczkach. W zaproszeniach specjalnie zwracała uwagę, by nie ubierano się wieczorowo.
W pochmurny listopadowy wieczór wnętrze galerii sprawiało szczególnie miłe i przytulne wrażenie.
Wade wjechał w waszyngtońską obwodnicę późnym wieczorem. Sądził, że o tej porze nie będzie dużego ruchu. Pomylił się. Spojrzał na zegarek i zorientował się, że jadąc w takim tempie nie zdąży porozmawiać z Ashby przed otwarciem wystawy. Nacisnął pedał gazu i zaczął wyprzedzać blokującą go ciężarówkę. Jechał cały czas lewym pasem i prowadził bardzo szybko i agresywnie. Kiedy jakiś samochód przed nim poruszał się nie dość szybko, Wade migał długimi światłami. Jeden z kierowców opuścił szybę i pogroził mu pięścią, Wade miał ochotę stuknąć w niego, ale się pohamował. Przeraziła go trochę własna agresja, zjechał więc na prawy pas i zwolnił. Przeklinał w duchu swój charakter, był w mieście dopiero kilkanaście minut, a już nie mógł się powstrzymać od większego tempa i chęci górowania nad innymi.
Zjechał wreszcie z obwodnicy i znalazł się na terenie miasta. Tu także panował duży ruch, słychać było syreny ambulansów, kierowcy nie zważali na światła, piesi przechodzili w nieprzepisowych miejscach, autobusy zatrzymywały się przy każdej przecznicy, co jeszcze bardziej spowolniało jazdę. Wade postanowił trzymać się cały czas prawego pasa. W pewnej chwili zorientował się, że jedzie niewłaściwą drogą, na domiar złego wjechał od drugiej strony w jednokierunkową ulicę. Klnąc w duchu, próbował zawrócić pod jakimś domem. Zobaczył, że z bramy wychodzi jakiś człowiek, opuścił szybę chcąc zapytać o drogę, ale zanim się odezwał, usłyszał niezłą wiązankę:
- Ty głupku, wynocha spod mojego domu! Idioto, nie znasz znaków, nie widzisz, że tu jest jeden kierunek! Wynocha, ale już, bo dzwonię po policję!
Wade'a przepełniała bezsilna wściekłość. Wreszcie jakoś dotarł na miejsce i zaparkował. Dłuższą chwilę siedział w samochodzie z rękoma na kierownicy i opuszczoną głową. Miasto wyzwala w niektórych ludziach najgorsze cechy, a w nim samym agresję. Popatrzył na leżącą na siedzeniu obok marynarkę i krawat, wzruszył ramionami i wyszedł z furgonetki.
Millie i Coot przyjechali z Anną i jej mężem, Johnem. Ashby spodziewała się, że będzie z nimi Wade, nie było go!
- Wade nie przyjechał?
- Cholerny chłopak, nie chciał się ruszyć z farmy! - powiedział Coot, poprawiając uciskający go węzeł krawata. - Przestał przyjeżdżać na niedzielne obiady. Zachowuje się niemożliwie!
Ashby patrzyła na Coota w milczeniu. Była tak przekonana, że Wade przyjedzie z nimi! Przestała uważać, co mówi Coot. Joanna zajęła się gośćmi, a Ashby stała ciągle przy drzwiach. Z najwyższym trudem zaczynała pojmować, że nie zobaczy dzisiaj Wade'a. Wreszcie otrząsnęła się i poszła do swoich gości.
Deszcz padał, Wade nie miał ani czapki, ani parasola. Nie zwracał na nic uwagi. Kilka razy podchodził do drzwi domu Ashby i za każdym razem zawracał. Stał po drugiej stronie ulicy i myślał, że wystarczy podejść do drzwi i zapukać, żeby ją zobaczyć. Nie zrobił tego. Ujrzał Ashby przez duże frontowe okno. Widział, jak chodzi wśród gości i uśmiecha się do nich - uprzejmie i chłodno. Czy gdyby wszedł, powitałaby go takim samym uśmiechem? A może by powiedziała, że nadal go kocha? Nie dowie się tego nigdy. Zrozumiał, że nie wolno mu zostać w mieście! Kiedy wysyłał jej niedawno meble, sądził, że może rzeczywiście mógłby część roku spędzać z nią w Waszyngtonie i robić swoje meble. Teraz jednak wiedział z całą pewnością, że to niemożliwe. Sam sposób prowadzenia samochodu był dostatecznym sygnałem ostrzegawczym. W mieście nie mógłby oprzeć się potrzebie ekspansji, wygrywania za wszelką cenę. Na nic by się zdały próby Asbhy utrzymania małej galerii, on sam po jakimś czasie zacząłby dążyć do jej powiększenia, pobicia konkurencji, a życie w takim tempie i ciągłym napięciu szybko doprowadziłoby go do śmierci.
Nie miał innego wyboru, musiał wracać na farmę. Sam. Zawrócił w stronę furgonetki. Policzki miał mokre nie tylko od deszczu.
Ashby zupełnie nie wiedziała, jak przetrwała ten wieczór. Mechanicznie robiła to, co powinna, automatycznie udzielała uprzejmych wyjaśnień, ale w gruncie rzeczy myślami była daleko od tego wszystkiego.
Zaprosiła Millie i Coota, by przenocowali u niej w domu, zaprowadziła ich do gościnnych pokojów i szybko powiedziała dobranoc, Nie mogła dłużej patrzeć w tak podobne, zielone oczy. Chciała wreszcie być sama. Rano przy śniadaniu nie wytrzymała i spytała Millie: - Nie rozumiem, dlaczego Wade zmienił w końcu zdanie. Przysłał mi swoje meble, a potem nie przyjechał na otwarcie?
- Jest bardzo dumnym człowiekiem - wyjaśniła Millie. - Kiedy raz postanowił opuścić miasto, nie zmieni decyzji.
- Ależ zmienił decyzję w sprawie mebli!
- Może teraz kolej na twój ruch?
- Mam do niego zadzwonić? - Sama powinnaś wiedzieć.
- Wiesz, myślałem o twoim pomyśle - włączył się do rozmowy Coot. - Millie zebrała już sporo różnych wyrobów od rzemieślników i wyobraź sobie, że każdy turysta, który do mnie wstępuje, kupuje przynajmniej jedną rzecz. Powinienem poszukać kogoś, kto zrobiłby promocję sztuki ludowej i ściągnął więcej turystów w nasze okolice. Może znasz kogoś, kto by chciał kupić mój sklep?
Ashby do tej pory słuchała Coota jednym uchem, bo wciąż rozmyślała, dlaczego Wade nie przyjechał. Teraz jednak pytanie Coota wyrwało ją z tej zadumy.
- Czyżbyś chciał rzucić sklep? - Wydawało się to nieprawdopodobne, bo codzienne kontakty z klientami były mu potrzebne tak jak powietrze do oddychania.
- Już nie daję rady. Przydałby nu się wspólnik.
- Wydaje mi się, że znam kogoś takiego. Przyjadę do was wkrótce z wiadomością.
- Bardzo dobrze - wesoło zaśmiał się Coot. Millie i Coot planowali zostać jeszcze jeden dzień w Waszyngtonie, jednak prognoza pogody nie była dobra. Zapowiadano śnieg i gołoledź w górach, więc zdecydowali się wracać wcześniej.
Przez najbliższe tygodnie Ashby postanowiła nie telefonować do Wade'a.
- Trzeba zmienić wystawę w pierwszym tygodniu grudnia i skończyć omawianie kontraktu na następną - mówiła do Joanny, którą wtajemniczyła w swoje nowe plany.
Ashby nie bardzo miała ochotę spotykać się z malarzem, który kazał do siebie mówić Pierre, choć naprawdę miał na imię Sam. Zachowywał się tak, jakby robił łaskę, pozwalając wystawić swoje obrazy.
Zbliżały się święta i Ashby zaczęła wysyłać kartki świąteczne, przede wszystkim do rodziny z Weathersfield, do braci i sióstr. Nie napisała do Wade'a, on zresztą też nie napisał.
Sprzedała swego porsche'a i kupiła furgonetkę z napędem na cztery koła, podobną do furgonetki Wade'a, tylko czerwoną. Ładna i praktyczna, doskonała na zimę. Teraz była gotowa do wykonania tego, co zaplanowała.
Furgonetka była łatwa w prowadzeniu i dobrze trzymała się oblodzonej nawierzchni. Przybyła, tak jak zamierzała, w przededniu Wigilii. Współkonspiratorzy czekali na nią, poczęstowali gorącą czekoladą dla rozgrzania.
Ashby była zupełnie spokojna. Była pewna, że postępuje właściwie i to, co robi, jest dla niej najlepsze. Była też przygotowana na konsekwencje swojego wyboru.
Kiedy usłyszała skrzypienie frontowych drzwi, a zaraz potem znajome kroki, jej spokój zmienił się w podenerwowanie. Ścisnęła dłonie, by ukryć ich drżenie, serce waliło jej w piersiach jak młotem.
- Wesołych... - głos Wade'a załamał się, kiedy ujrzał Ashby w salonie Millie i Coota.
Ashby stała przy choince i Wade przez sekundę myślał, że to przywidzenie. Wpatrywał się intensywnie, ale ona nie znikała.
- Do licha, chłopie! Masz zamiar stać jak wmurowany przez cały wieczór? Widzisz, że nad jej głową wisi jemioła, chyba wiesz, co trzeba zrobić.
Wade zrobił kilka kroków w kierunku Ashby, otworzył szeroko ramiona i wtedy kolorowe paczki wypadły mu z rąk, potknął się o jedną, ale szedł dalej.
Ashby nie czekała dłużej, podbiegła do niego. Chwycił ją, podniósł do góry i zasypał jej twarz pocałunkami.
- Później odpakuję ten prezent, jeśli można? - szepnął jej do ucha.
Ashby potaknęła.
- Jesteś najmilszym prezentem, choć po świętach będę cię musiał oddać - dodał cichutko.
Ashby uśmiechnęła się. Był nawet przystojniejszy niż to zapamiętała, i ciągle ją kochał. I ona kochała z całej siły tego uparciucha.
- No, starczy już tego podnoszenia i całowania - zawołał Coot. - Czas na otwieranie podarków!
Wade podszedł do krzesła przy kominku i posadził sobie Ashby na kolanach.
- Coot, rozdaj prezenty, ja już mam wszystko, o czym marzyłem.
Coot zaczął szukać czegoś pod choinką, nie zważał przy tym na pięknie zapakowane pudełka i gorączkowo szukał dalej mrucząc.
- Do licha, gdzie to jest?
Wreszcie znalazł i wyciągnął zieloną kopertę przewiązaną czerwoną wstążką. Podał ją Ashby mówiąc:
- U nas rozdawanie prezentów zaczynamy od najmłodszych.
Ashby wzięła kopertę od niego, domyślała się, co w niej jest. Coot przestępował jak uczniak z nogi na nogę, nie mogąc się doczekać otwarcia koperty. Ashby wyjęła pojedynczą kartkę. Był to akt darowizny sklepu. Ashby spojrzała niepewnie na Coota.
- Ale... ja chciałam kupić tylko połowę.
Wade zrozumiał, że przyjazd Ashby był niespodzianką tylko dla niego. Coś tu się dziwnego działo.
- Powiedzcie, do licha, o co chodzi! - Wziął kartkę z rąk Ashby. - Oddajesz jej swój sklep!?
- Chciałabym zamienić sklep w centrum sztuki ludowej, ale planowałam robić to na spółkę z Cootem. - Podała Cootowi dokument. - Nie, nie mogę tego przyjąć, przecież umawialiśmy się inaczej...
- Teraz już za późno. - Coot schował ręce za siebie i nie chciał przyjąć dokumentu.
- Chwileczkę, powiedzcie mi dokładnie, o co tu chodzi? - Wade ciągle nie mógł się połapać.
Ashby milczała, wydawało się jej, że wszystko jest jasne i oczywiste. Przecież przyjechała tu, bo go kocha, bo chce z nim zostać i wyjść za niego za mąż. Czyżby tego nie rozumiał?
- Ashby przeprowadza się do Hickory - oznajmiła uroczyście Millie - i zajmie się prowadzeniem sklepu Coota.
Wade spojrzał na Ashby, szukając potwierdzenia. Potaknęła głową.
- A co z twoją galerią? - zapytał, sceptycznie mrużąc oczy.
- Zaproponowałam Joannie spółkę. Ona będzie się wszystkim zajmowała, a ja będę jej tylko doradzała w ważniejszych sprawach.
Ashby zacisnęła dłonie, ukrywając ich drżenie, bo nagle przyszło jej na myśl, że Wade może już jej nie chcieć. Trudno, i tak przeniesie się do Hickory i będzie prowadziła sklep. A była przekonana, że on ją kocha!
- Nie zgadzam się, żebyś porzucała galerię dla mnie. - Wade wyglądał na znudzonego całą sprawą.
Ashby z wahaniem popatrzyła na Millie i Coota, ale Millie nic nie powiedziała, tylko wzięła ojca pod ramię i wyprowadziła z pokoju.
- Wcale nie proszę o twoją zgodę i nie rzucam galerii, mam ją na spółkę z Joanną.
Wade pragnął porwać ją w ramiona, ale nie mógł. Jeszcze nie teraz. Musiał najpierw coś od niej usłyszeć.
- Wystawa sztuki ludowej okazała się dla mnie ważniejsza niż wszystkie poprzednie wystawy, które organizowałam. Nie oczekuję wcale, że to zrozumiesz, bo nawet nie zechciałeś przyjechać wtedy na otwarcie.
- Nie odezwałaś się ani słówkiem, kiedy otrzymałaś przesyłkę z meblami. Tak tęskniłem, obmyślałem, jak moglibyśmy ułożyć sobie wspólne życie, a ty przysłałaś tylko pokwitowanie odbioru!
- To ty nie dołączyłeś do przesyłki żadnego listu! Skąd mogłam wiedzieć, o co ci chodzi? Sądziłam, że przesyłka oznaczała twój przyjazd na otwarcie wystawy!
- No i przyjechałem! Stałem na deszczu pod twoimi oknami i przyglądałem się!
Oczy Ashby rozszerzyły się z głębokiego zdumienia.
- Dlaczego... - kręciła głową z niedowierzaniem - dlaczego nie wszedłeś?
- Wiesz dlaczego? Bo w tej samej chwili, kiedy wjechałem do miasta, ogarnęła mnie gorączka, podniecenie, rodzaj jakiegoś maniactwa. Myślałem, że może będę mógł zostawać z tobą zimą w Waszyngtonie i zajmować się sprzedażą mebli poprzez twoją galerię. W mieście zrozumiałem, że to niemożliwe. Nie wróciłbym już na farmę. Czułem to wtedy! To coś w rodzaju wyzwania. Byłem niemal gotów przejąć twoją galerię i uczynić z niej największą galerię w całym kraju.
Potrząsnął głową i nie patrzył w jej stronę.
- Wiedziałem, jak by się to skończyło, lekarze ostrzegali mnie przecież, że następnym razem nie wyjdę ze szpitala, tylko mnie z niego wyniosą.
- Nie proszę cię przecież, żebyś przenosił się do Georgetown - spokojnie zapewniła go Ashby. - Nie proszę, żebyś powiększał moją galerię. Wszystko, czego chcę, to zmienić sklep Coota w centrum sztuki ludowej.
I wyjść za ciebie za mąż, dodała w myśli.
Wade marzył, by wziąć ją w ramiona i jak najszybciej zawieźć na farmę, ale Ashby jeszcze nie powiedziała tego, czego oczekiwał. Zbyt dobrze zapamiętał, jak nieszczęśliwa czuła się Kay. Za żadne skarby nie dopuści, żeby i Ashby była nieszczęśliwa! Nie dopuści, by jej miłość powoli zamieniała się w niechęć, a potem w nienawiść.
- Nie pozwolę ci rzucać dla mnie galerii! - powtórzył uparcie.
- Nie robię tego dla ciebie! Robię to dla ludzi takich jak Anna i robię też to dla samej siebie! Jeśli mnie już nie chcesz - głos jej niebezpiecznie się załamał - powiedz tylko słowo. Ja zamieszkam na piętrze sklepu.
- Na żadnym piętrze! - wykrzyknął Wade, słysząc wreszcie słowa, na które tak czekał. - Jeśli wracasz do Zachodniej Wirginii, bo naprawdę chcesz tu zostać, to zamieszkasz za mną!
Ashby zdumiała jego gwałtowność.
- Czy mam rozumieć, że na swój zwykły, arogancki sposób oświadczasz mi się? - Skromnie spuściła oczy.
Wade wybuchnął wesołym i głośnym śmiechem, chwycił ją w ramiona i okręcił kilka razy w kółko.
- Zgadłaś, moja kochana! Chciałem wiedzieć i mieć pewność, że wracasz tu, bo sama tego chcesz, a nie ze względu na mnie.
Przycisnął usta do jej ust.
- No, to kiedy weselisko? - Coot wpadł do pokoju. - Od razu czuję się młodszy!
Wade spojrzał pytająco na Ashby.
- Uważasz, że mam coś do powiedzenia na ten temat? - spytała z udawanym zdumieniem.
Wade uśmiechnął się.
- Najpierw powinnaś powiedzieć: tak.
- Co to znaczy? To ona jeszcze nie powiedziała? Ashby nie odwróciła się do zdumionego Coota, tylko
wpatrywała w oczy Wade' a.
- Zgadzam się, żebyś sprzedawała moje meble w sklepie Coota. - Dokładnie wiedział, o co jej jeszcze chodziło.
- Jeśli tak, to wyjdę za ciebie! - uśmiechnęła się i zaraz odwróciła do Coota.
- A wesele będzie, jak tylko moi bracia i siostry zdołają przyjechać.
W ciągu dwóch tygodni rodzeństwo porozumiało się i wszyscy przyjechali do Zachodniej Wirginii. Mały kościółek w Weathersfield udekorowany był jeszcze świątecznymi poinsecjami. Tutaj brali ślub rodzice Ashby, tutaj były chrzczone ich dzieci.
Teraz przybyła tu Ashby, by wziąć ślub z Wade'em. Była ubrana w długą, satynową staroświecką suknię koloru kości słoniowej. Była to ślubna suknia jej babki i jej matki. Wade wyglądał szalenie przystojnie w czarnym smokingu.
Kościół był wypełniony, bo zjawiła się cała bliższa i dalsza rodzina.
Coot prowadził Ashby i zanim oddał ją Wade'owi, szepnął jej do ucha:
- No, to postaraj się teraz o paru wnuczków dla Millie.
Wade dosłyszał słowa Coota i uśmiechnął się.
- Postaramy się o to! - obiecał. Objął Ashby i popatrzył jej głęboko w oczy. - Dziś w nocy!
Ashby czuła się szczęśliwa. Nigdzie na świecie, była tego pewna, nie znalazłaby lepszego męża, lepszej rodziny i nie zrobiłaby lepszej kariery zawodowej niż tu, w dzikiej, pięknej Zachodniej Wirginii.